You are on page 1of 551

ANDRZEJ SAPKOWSKI

NARRENTURM
SCAN-DAL

Koniec wiata w Roku Paskim 1420 nie nastpi. Cho wiele wskazywao na to, e nastpi.
Nie sprawdziy si mroczne proroctwa chiliastw, przepowiadajcych nadejcie Koca do precyzyjnie - na rok mianowicie 1420, miesic luty, poniedziaek po witej Scholastyce. Ale c - min poniedziaek, przyszed wtorek, a po nim roda - i nic. Nie nastay Dni Kary i Pomsty, poprzedzajce nadejcie Krlestwa Boego. Nie zosta, cho skoczyo si lat tysic, z wizienia swego uwolniony szatan i nie wyszed, by omami narody z czterech naronikw Ziemi. Nie zginli wszyscy grzesznicy wiata i przeciwnicy Boga od miecza, ognia, godu, gradu, od kw bestii, od de skorpionw i jadu wy. Prno oczekiwali wierni nadejcia Mesjasza na grach Tabor, Baranek, Oreb, Sion i Oliwnej, nadaremnie oczekiwao powtrnego przyjcia Chrystusa quinque civitates, przepowiedziane w Izajaszowym proroctwie pi miast wybranych, za ktre uznano Pilzno, Klatovy, Louny, Siany i Zatec. Koniec wiata nie nastpi. wiat nie zgin i nie spon. Przynajmniej nie cay. Ale i tak byo wesoo. Icie, wyborna ta polewka. Gsta, korzenna i omaszczona suto. Dawno takiej nie jadem. Dziki wam, cni panowie, za poczstunek, dziki i tobie, karczmareczko. Czy piwem, pytacie, nie pogardz? Nie. Raczej nie. Jeli pozwolicie, to z przyjemnoci. Comedamus tandem, et bibamus, cras enim moriemur. Nie byo koca wiata w 1420, nie byo w rok pniej, ani w dwa, ani w trzy, ani w cztery nawet. Rzeczy biegy, e si tak wyra, swym przyrodzonym porzdkiem. Trway wojny. Mnoyy si zarazy, szalaa mors nigra, szerzy si gd. Blini zabija i okrada bliniego, poda jego ony i generalnie by mu wilkiem. ydowinom co czas jaki fundowano pogromik, a kacerzom stosik. Z nowoci za - szkielety w uciesznych podskokach plsay po cmentarzyskach, mier z kos przemierzaa ziemi, inkub noc wciska si midzy drce uda picych panien, jedcowi samotnemu na uroczysku strzyga siadaa na karku. Diabe w sposb widomy wkracza w sprawy powszednie i kry midzy ludmi tamquam leo rugiens, jak lew

ryczcy, szukajcy, kogo by tu pore. Sporo ludzi sawnych w owym czasie pomaro. Ha, pewno i urodzio si wielu, ale jako tak jest, e daty narodzin dziwnym trafem w kronikach si nie zapisuj i za choler nikt ich nie pamita, za wyjtkiem moe matek i za wyjtkiem tych przypadkw, gdy noworodek mia dwie gowy albo dwa przynajmniej kutasy. A jeli zgon, ha, to data pewna, jakby w kamieniu ryta. W 1421 tedy roku, w poniedziaek po Niedzieli rdpostnej, doywszy zasuonych lat szedziesiciu zmar w Opolu Jan apellatus Kropido, ksi krwi piastowskiej i episcopus wloclaviensis. Przed mierci uczyni by na rzecz miasta Opola donacj szeciuset grzywien. Mwi, e cz tej kwoty ostatni wol umierajcego posza na synny opolski zamtuz U Rudej Kundzi. Z usug tego przybytku, mieszczcego si na tyach klasztoru Braci Mniejszych, biskup hulaka korzysta do samej mierci - nawet jeli pod koniec ycia ju tylko jako obserwator. Latem za - dokadnej daty nie pomn - roku 1422 umar w Vincennes krl angielski Henryk V, zwycizca spod Azincourt. O dwa miesice go jeno przeywszy, umar krl Francji, Karol VI, ju od lat piciu zupenie pomylony. Korony zada syn szaleca, delfin Karol. Ale Anglicy nie uznali jego praw. Sama przecie matka delfina krlowa Izabela, ju dawno ogosia go bkartem pocztym w niejakim oddaleniu od oa maeskiego i z mczyzn zdrowym na umyle. A e bkarty tronu nie dziedzicz, prawowitym wadc i monarch Francji zosta Anglik, syn Henryka V, may Henry, dziewi sobie jeno liczcy miesicy. Regentem we Francji zosta wuj Henrysia, John Lancaster, ksi Bedford. Ten pospou z Burgundami trzyma Francj pnocn - z Paryem - poudnie za dziery delfin Karol i Armaniacy. A pomidzy dziedzinami psy wyy wrd trupw na pobojowiskach. W roku za 1423, w dzie Zielonych witek, zmar w zamku Peniscola niedaleczko Walencji Piotr de Luna, papie awinioski, wyklty schizmatyk, a do samej mierci, wbrew uchwaom dwch soborw tytuujcy si Benedyktem XIII. Z innych, co w tamte lata pomarli, a o ktrych pamitam, umar

Ernest elazny Habsburg, ksi Styrii, Karyntii, Krainy, Istrii i Triestu. Umar Jan Raciborski, ksi krwi piastowskiej i przemylidzkiej zarazem. Umar modo Wacaw, dux Lubiniensis, umar ksi Henryk, wesp z bratem Janem pan na Zibicach. Umar na obczynie Henryk dictus Rumpoldus, ksi Gogowa i landwjt Grnych uyc. Umar Mikoaj Trba, arcybiskup gnienieski, m zacny i umny. Umar w Malborku Micha Kuchmeister, mistrz wielki Zakonu Najwitszej Marii Panny. Umar take Jakub Pczak zwany Ryb, mynarz spod Bytomia. Ha, przyzna trzeba, e krzyn mniej sawny i znany od wyej wymienionych, ale z t nad nimi przewag, em go zna osobicie i nawet pija z nim. A z owymi wczeniej wymienionymi jako nie trafio si. Wane te wydarzenia i w kulturze podwczas zachodziy. Kaza natchniony Bernardyn ze Sieny, kazali Jan Kanty i Jan Kapistran, nauczali Jan Gerson i Pawe Wodkowic, pisali uczenie Krystyna de Pisa i Tomasz Hemerken a Kempis. Pisa sw kronik wielce pikn Wawrzyniec z Brzezowej. Malowa ikony Andrzej Rublow, malowa Tomaso Masaccio, malowa Robert Campin. Jan van Eyck, malarz krla Jana Bawarskiego, tworzy dla katedry witego Bawona w Gandawie Otarz Baranka Mistycznego, poliptyk wcale pikny, zdobicy ninie kaplic Jodocusa Vyda. We Florencji mistrz Pippo Brunelleschi ukoczy stawianie przecudnej kopuy nad czterema nawami kocioa Marii Panny Kwiecistej. A i my na lsku nie gorsi - u nas pan Piotr z Frankensteinu zakoczy w miecie Nysa budow wielce okazaego kocioa pod wezwaniem witego Jakuba. To cakiem std, z Milicza, niedaleko, kto nie by i nie widzia, ma okazj by i zobaczy. W tyme roku 1422, w zapusty same, w grodzie Lida, z wielk pomp wyprawi swe gody stary Litwin, krl polski Jogaja - polubi Sonk Holszask, dziewic kwitnc i modziuk, lat siedemnastu, od siebie tedy wicej ni p wieku modsz. Jak mwiono, wicej ta dziewica urod nili obyczajami syna. No, tak i kopotw potem sia z tego byo. Za Jogaja, cakiem jakby przepomnia, jak mod onk cieszy si trzeba, ju latem wczesnym ruszy na panw pruskich, na Krzyakw znaczy. Tym to samym nowemu - po Kuchmeistrze - mistrzowi wielkiemu Zakonu, panu

Pawowi z Russdorfu, ju zarusiczko po objciu urzdu przyszo z polskim orem si poznajomi - i to srodze poznajomi. Jak tam w onicy u Sonki byo, docieka prno, ale na to, by Krzyakowi rzy spra, do jeszcze by Jogaja dziarski. Sia rzeczy wanych take i w Czeskim Krlestwie miejsce miao w tamtych czasach. Wielkie byo tam poruszenie, wielki krwi przelew i nieustanna wojna. O czym nijak mi zreszt prawi... Wybaczy raczcie dziadowi, wielmoni, ale strach ludzka rzecz, a przychodzio ju po karku bra za niebaczne sowo. Na waszych przecie jakach, panowie, polskie Nacze widz i Habdanki, a na waszych, szlachetni Czesi, koguty panw z Dobrej Wody i strzay rycerzy ze Strakonic... A wycie, Marsowy mu, przecie Zettritz, po gowie ubrzej w herbie miarkuj. A waszych, panie rycerzu, skonych szachownic i gryfw nawet umiejscowi nie potrafi. Nie da si te wykluczy, czy ty, fratrze z zakonu witego Franciszka, nie donosisz witemu Oficjum, a e wy, bracia od witego Dominika, donosicie, to raczej pewne. Tak tedy sami baczycie, e nijak mi w tak midzynarodowym i zrnicowanym towarzystwie o czeskich sprawach baja, nie wiedzc, kto tu za Albrechtem, a kto za polskimi krlem i krlewiczem. Kto tu za Menhartem z Hradca i Oldrzychem z Romberka, a kto za Hynkiem Ptaczkiem z Pirksztajnu i Janem Kold z ampachu. Kto tu komesa Spytka z Melsztyna stronnikiem, a kto biskupa Olenickiego partyzantem. Wcale mi nie tskno do bicia, a przecie wiem, e oberw, bom ju razy kilka obrywa. Jak to, pytacie? A tak to: jeli rzekn, e w czasach, o ktrych bajam, dzielni Czechowie husyci tgo skroili kurt Niemcom, w py i proch rozbiwszy trzy kolejne papienickie krucjaty, ino patrze, jak wezm po bie od jednych. A powiem, e wonczas w bitwach pod Witkowem, Wyszehradem, atcem i Niemieckim Brodem zwyciyli heretycy krzyowcw z pomoc diabelsk, wezm mnie drudzy i owicz. Tedy milcze mi wolej, a jeli i co rzec, to z bezstronnoci sprawozdawcy spraw zda, jak to mwi, sine ira et studio, krtko, chodno, rzeczowo i komentarza adnego od siebie nie dobawiajc. Tak i krtko tedy powiem: jesieni roku 1420 odmwi krl polski Jogaja przyjcia korony czeskiej, ktr mu husyci snbili. Umylono w

Krakowie, e koron t wemie litewski dux Witold, ktremu zawsze si krlowa chciao. Aby jednak krla rzymskiego Zygmunta ni papiea nie drani nadmiernie, posano do Czech bratanka Witolda, Zygmunta, syna Korybutowego. Korybutowicz na czele piciu tysicy rycerzy polskich stan w Zotej Pradze w roku 1422, na witego Stanisawa. Ale ju wedle Trzech Krli roku nastpnego ksitko na Litw powrci musiao - tak pieklili si o t czesk sukcesj Luksemburczyk i Odo Colonna, wonczas Ojciec wity Marcin V. I co powiecie? Ju w 1424, we wigili Nawiedzenia Marii by Korybutowicz w Pradze z powrotem. Tym razem ju wbrew Jogajle i Witoldowi, wbrew papieowi, wbrew rzymskiemu krlowi. Znaczy, jako wywoaniec i banita. Na czele podobnych sobie wywoacw i banitw. I ju nie w tysice, jak wprzdy, lecz w setki jeno si liczcych. W Pradze za przewrt, jak Saturn, poera wasne dzieci, a stronnictwo zmagao si ze stronnictwem. Jana z eliwa, citego w poniedziaek po niedzieli Reminiscere roku 1422, ju w maju tego roku opakiwano we wszystkich kocioach jako mczennika. Hardo te postawia si Zota Praga Taborowi, ale tu trafia kosa na kamie. Znaczy, na Jana ik, wielkiego wojennika. W roku Paskim 1424, dnia drugiego po czerwcowych nonach, pod Maleszowem, nad rzeczk Bohynk, straszn da ika praanom nauczk. Duo, oj, duo byo po tej bitwie w Pradze wdw i sierot. Kto wie, moe to wanie zy sieroce sprawiy, e mao co potem, we rod przed Gawem, pomar w Przybysawiu blisko morawskiej granicy Jan ika z Trocnowa, a pniej z Kalicha. A pogrzebiono go w Hradcu Kralove i tam ley. I tak jak wprzdy jedni pakali przez niego, teraz drudzy pakali po nim. e ich osieroci. Dlatego nazwali si Sierotkami... Ale to przecie wszyscy pamitacie. Bo to cakiem niedawne czasy. A takie si wydaj... historyczne. Wiecie za, cni panowie, po czym pozna, e czas jest historyczny? A po tym, e dzieje si duo i szybko. A wwczas dziao si bardzo duo i bardzo szybko. Koca wiata, jak si rzeko, nie byo. Cho wiele wskazywao, e nastpi. Nastay przecie - rychtyk jak chciay proroctwa - wielkie wojny i

wielkie klski dla ludu chrzecijaskiego i wielu mw zgino. Wydawao si, sam Bg chce, by nastanie nowego porzdku poprzedzia zagada starego. Wydawao si, e bliy si Apokalipsa. e Bestia Dziesicioroga wychodzi z Czeluci. e Jedcw Czterech straszliwych tylko patrze wrd dymw poarw i pl skrwawionych. e ju-ju, a zagrzmi trby i zamane zostan pieczcie. e runie ogie z niebios. e spadnie Gwiazda Pioun na trzeci cz rzek i na rda wd. e czek oszalay, gdy lad stopy drugiego na pogorzelisku zoczy, lad ten bdzie caowa ze zami. Strasznie byo nieraz, e a, z przeproszeniem wielmonych panw, dupa cierpa. Grony by to czas. Zy. I jeli wola panw, o nim opowiem. Ot, by nud zabi, nim sota, co nas tu w karczmie trzyma, ustanie. Opowiem, jeli wola, o tamtym czasie. O ludziach, co podwczas yli, i o takich, co podwczas yli, ale ludmi nie byli bynajmniej. Opowiem o tym, jak i jedni, i drudzy zmagali si z tym, co im ten czas przynis. Z losem. I z samymi sob. Zaczyna si ta historia mile i lubo, mgo i czuo - przyjemnym, rzewliwym kochaniem. Ale niechaj was to, mili panowie, nie zwiedzie. Niechaj was to nie zwiedzie.

Rozdzia pierwszy w ktrym czytelnik ma okazj pozna Reinmara z Bielawy, zwanego Reynevanem, i to od razu z kilku jego najlepszych stron, wliczajc w to bieg znajomo ars amandi, arkanw jazdy konnej i Starego Testamentu, niekoniecznie w tej kolejnoci. Rozdzia mwi take o Burgundii - traktowanej rwnie wsko, jak szeroko.
Przez otwarte okno izdebki, na tle ciemnego jeszcze po niedawnej burzy nieba, wida byo trzy wiee - ratuszow, najblisz, dalej smuk, poyskujc w socu nowiutk czerwon dachwk wie kocioa witego Jana Ewangelisty, za ni za okrgy stob ksicego zamku. Wok wiey kocioa migay jaskki, sposzone niedawnym biciem dzwonw. Dzwony nie biy ju od adnych chwil paru, ale przesycone ozonem powietrze wci jeszcze zdawao si wibrowa ich dwikiem. Dzwony cakiem niedawno biy te z wie kociow Najwitszej Marii Panny i Boego Ciaa. Wiee te nie byy jednak widoczne z okienka izdebki na poddaszu drewnianego budynku, niczym jaskcze gniazdo przylepionego do kompleksu hospicjum i klasztoru augustianw. Bya pora seksty. Mnisi zaczli Deus in adiutorium. A Reinmar z Bielawy, zwany przez przyjaci Reynevanem, pocaowa spocony obojczyk Adeli von Stercz, wyzwoli si z jej obj i leg obok, dyszc, na pocieli gorcej od mioci. Zza muru, od strony ulicy Klasztornej dolatyway krzyki, turkot wozw, guchy omot pustych beczek, piewny brzk cynowych i miedzianych naczy. Bya roda, dzie targowy, jak zwykle cigajcy do Olenicy mnstwo kupcw i kupujcych. Memento, salutis Auctor quod nostri guondam corporis, ex illibata virgine nascendo, formam sumpseris. Maria mater gratiae,

mater misericordiae, tu nos ab hoste protege, et hora mortis suscipe...1 Ju piewaj hymn, pomyla Reynevan, rozleniwionym ruchem obejmujc Adel, pochodzc z dalekiej Burgundii on rycerza Gelfrada von Stercz. Ju hymn. Nie do wiary, jak prdko przemijaj chwile szczcia. Chciaoby si, by trway wiecznie, a one przemijaj niczym sen jaki ulotny... - Reynevan... Mon amour... Mj boski chopcze... - Adela drapienie i zachannie przerwaa jego senn zadum. Te bya wiadoma upywu czasu, ale najwyraniej nie mylaa trwoni go na filozoficzne rozwaania. Adela bya cakiem, zupenie, najzupeniej naga. Co kraj, to obyczaj, myla Reynevan, jake ciekawym jest poznawanie wiata i ludzi. lzaczki i Niemki, przykadowo, gdy przyjdzie co do czego, nigdy nie pozwalaj podcign sobie koszuli wyej ni do ppka. Polki i Czeszki podcigaj same i chtnie, powyej piersi, ale za nic w wiecie nie zdejm cakiem. A Burgundki, o, te momentalnie zrzucaj wszystko, ich gorca krew podczas miosnych uniesie nie znosi wida na skrze ani szmatki. Ach, c za rado poznawa wiat. Pikn musi by krain Burgundia. Pikny by musi tamtejszy krajobraz. Gry strzeliste... Pagrki strome... Doliny... - Ach, aaach, mon amour - jczaa Adela von Stercz, lgnc do doni Reynevana caym swym burgundzkim krajobrazem. Reynevan, nawiasem mwic, mia dwadziecia trzy lata i wiata pozna raczej niewiele. Zna bardzo mao Czeszek, jeszcze mniej lzaczek i Niemek, jedn Polk, jedn Cygank - a jeli szo o inne narodowoci, to tylko raz dosta kosza od Wgierki. Jego eksperiencje erotyczne w poczet imponujcych zaliczone nie mogy by wic adn miar, ba, byy, szczerze powiedziawszy, do mizerne, zarwno ilociowo jak i jakociowo. Ale i tak wbiy go w pych i zadufanie. Reynevan - jak kady buzujcy testosteronem modzik - mia si za wielkiego uwodziciela i miosnego eksperta, przed ktrym rd niewieci nie ma adnych tajemnic. Prawda
1 Tumaczenia aciskich hymnw, sentencji, swawolnych pieni, informacje bibliograficzne, a take rozmaite ciekawostki znajd Pastwo na kocu ksiki. Acz - z gry uprzedzamy - nie wszystkie. Opowie o Reynevanie to wszak fikcja literacka i cho dokadnie historycznie udokumentowana, to jednak wolna od przesadnie nabonego szacunku dla rde (przyp. wyd.).

jednak bya taka, ze dotychczasowe jedenacie schadzek z Adel von Stercz nauczyy Reynevana wicej o ars amandi ni cae trzyletnie studia w Pradze. Reynevan nie poapa si jednak, e to Adela uczy jego - pewien by, ze w grze jest tu jego samorodny talent. Ad te levavi oculos meos qui habitas in caelis Ecce sicut oculi servorum ad manum dominorum suorum. Sicut oculi ancillae in manibus dominae suae ita oculi nostri ad Dominum Deum nostrum, Donec misereatur nostri Miserere nostri Domine... Adela chwycia Reynevana za kark i pocigna na siebie. Reynevan, uchwyciwszy to, co naleao, kocha j. Kocha mocno i zapamitale i jakby tego byo mao - szepta jej do ucha zapewnienia o mioci. By szczliwy. Bardzo szczliwy. Szczcie, ktrym wanie si upaja, Reynevan zawdzicza porednio, ma si rozumie - witym Paskim. Bo to byo tak: Czujc skruch za jakie grzechy, znane tylko jemu i jego spowiednikowi, lski rycerz Gelfrad von Stercz wybra si na p pokutn do grobu witego Jakuba. Ale w drodze zmieni plany. Uzna, e do Compostelli jest zdecydowanie za daleko, a poniewa wity Idzi te sroce spod ogona nie wylecia, tedy pielgrzymka do Saint-Gilles wystarczy w zupenoci. Ale do Saint-Gilles nie byo Gelfradowi dane dotrze rwnie. Dojecha tylko do Dijon, gdzie trafem pozna szesnastoletni Burgundk, przeliczn Adel de Beauvoisin. Adela, ktra Gelfrada zauroczya z kretesem, bya sierot, miaa dwch braci hulakw i lekkoduchw, ktrzy bez mrugnicia okiem wydali siostr za lskiego rycerza. Cho w mniemaniu braci lsk lea gdzie midzy Tygrysem a Eufratem, Stercz by w ich oczach idealnym szwagrem, nie wykca si bowiem zanadto w sprawie posagu. Tym to sposobem Burgundka trafia do Heinrichsdorfu, wsi pod Zibicami, ktr Gelfrad dziery jako nadanie. W Zibicach za, ju ja-

ko Adela von Stercz, wpada w oko Reynevanowi z Bielawy. Z wzajemnoci. - Aaaach! - krzykna Adela von Stercz, zaplatajc nogi na plecach Reynevana. - Aaaaaaaach! Nigdy w yciu nie doszoby do tego achania, wszystko skoczyoby si na rzucanych spojrzeniach i ukradkowych gestach, gdyby nie trzeci wity, Jerzy mianowicie. Na Jerzego bowiem Gelfrad von Stercz, podobnie jak reszta krzyowcw, kl si i przysiga, doczajc we wrzeniu roku 1422 do ktrej tam z rzdu krucjaty antyhusyckiej, organizowanej przez kurfirsta brandenburskiego i margrabiw Mini. Krzyowcy wielkich sukcesw wtedy na swe konto nie zapisali - weszli do Czech i bardzo szybko stamtd wyszli, walki z husytami nie ryzykujc w ogle. Ale cho walk nie byo, ofiary byy - jedn z nich okaza si Gelfrad wanie, ktry niezwykle gronie zama nog przy upadku z konia i obecnie, jak wynikao ze sanych do rodziny listw, nadal kurowa si gdzie w Pleissenlandzie. Adela za, somiana wdowa, mieszkajca w tym czasie wanie u rodziny ma w Bierutowic, moga bez przeszkd schodzi si z Reynevanem w izdebce w kompleksie olenickiego klasztoru augustianw, pracowni. Mnisi w kociele Boego Ciaa zaczli piewa drugi z trzech przewidzianych na sekst psalmw. Trzeba si pospieszy, pomyla Reynevan. Przy capitulum, a najdalej przy Kyrie, ani chwili po, Adela musi znikn z terenu hospicjum. Nikt nie powinien jej tu zobaczy. Benedictus Dominus qui non dedit nos in captionem dentibus eorum. Anima nostra sicut passer erepta est de lagueo venantium... Reynevan pocaowa Adel w biodro, potem za, natchniony mnisim piewem, mocno nabra powietrza w puca i zagbi si w kwiaty henny i nardu, w szafran, w wonn trzcin i cynamon, w mirr i aloes, i we wszelkie drzewa ywiczne. Adela, wyprona, wyprostowaa rce i wpia niedaleko szpitala, przy ktrym Reynevan mia sw

mu palce we wosy, agodnymi ruchami bioder wspierajc jego biblijne inicjatywy. - Och, oooooch.... Mon amour... Mon magicien... Boski chopcze... Czarodzieju... Qui confidunt in Domino, sicut mons Sion non commovebitur in aeternum, qui habitat in Hierusalem... Ju trzeci psalm, pomyla Reynevan. Jake ulotne s chwile szczcia... - Reuertere - zamrucza, klkajc. - Obr si, obr, Szulamitko. Adela obrcia si, uklka i pochylia, chwytajc mocno lipowych desek wezgowia i prezentujc Reynevanowi cae olniewajce pikno swego rewersu. Afrodyta Kallipygos, pomyla, zbliajc si do niej. Antyczne skojarzenie i erotyczny widok sprawiy, e zblia si niczym dopiero co wspomniany wity Jerzy, szarujcy z nastawion kopi na smoka z Syleny. Klczc za Adel jak krl Salomon za tronem z drzewa libaskiego, uchwyci j oburcz za winnice Engaddi. - Do klaczy w zaprzgu faraona - wyszepta, schylony nad jej karkiem, ksztatnym jak wiea Dawida - porwnam ci, przyjaciko moja. I porwna. Adela krzykna przez zacinite zby. Reynevan wolno przesun donie wzdu jej mokrych od potu bokw, wspi si na palm i pochwyci gazki jej owocem brzemienne. Burgundka odrzucia gow jak klacz przed skokiem przez przeszkod. Quia non relinguet Dominus virgam peccatorum, super sortem iustorum ut non extendant iusti ad iniguitatem manus suas... Piersi Adeli skakay pod doni Reynevana jak dwoje kolt, blinit gazeli. Podoy drug do pod jej gaj granatw. - Duo... ubera tua - jcza - sicut duo... hinuli capreae gemelli... qui pascuntur... in liliis... Umbilicus tuus crater... tornatilis numquam... indigens poculis... Venter tuus... sicut aceruus... tritici uallatus liliis...

- Ach... aaaach... aaach... - kontrapunktowaa nie znajca aciny Burgundka. Gloria Patri, et Filio et Spiritui sancto. Sicut erat in principio, et nunc, et semper et in saecula saeculorum, Amen. Alleluia! Mnisi piewali. A Reynevan, caujc kark Adeli von Stercz, zapamitay, oszalay, biegnc przez gry, skaczc po pagrkach, saliens in montibus, transiliens colles, by dla kochanki niczym mody jele na grach balsamowych. Super montes aromatum. Uderzone drzwi otwary si z hukiem i impetem, i to takim, e wyrwany z odrzwi skobel wylecia przez okno jak meteor. Adela wrzasna cienko i przeraliwie. A do izdebki wpadli bracia von Stercz. Z miejsca dao si miarkowa, e nie bya to wizyta przyjacielska. Reynevan stoczy si z ka, odgrodzony nim od intruzw porwa swe ubranie i j je pospiesznie wdziewa. Udao mu si to w znacznej mierze, ale tylko dlatego, e frontalny atak bracia Sterczowie zwrcili ku bratowej. - Ty dziwko! - zarycza Morold von Stercz, wywlekajc nag Adel z pocieli. - Ty wstrtna dziwko! - Ty gamratko rozwiza! - zawtrowa Wittich, jego starszy brat. Za Wolfher, najstarszy po Gelfradzie, nie otworzy nawet ust, blada wcieko odebraa mu mow. Z rozmachem uderzy Adel w twarz. Burgundka wrzasna. Wolfher poprawi, tym razem na odlew. - Nie wa si jej bi, Stercz! - zakrzycza Reynevan, a gos ama mu si i dygota z popochu i paraliujcego uczucia bezsiy, powodowanych przez na wp wcignite spodnie. - Nie wa si, syszysz? Okrzyk wywar skutek, cho nie cakiem zamierzony. Wolfher i Wittich, zapominajc na chwil o niewiernej bratowej, przyskoczyli do Reynevana. Na chopca zwali si grad uderze i kopniakw. Skuli si pod ciosami, miast broni si czy zasania, uparcie wciga spodnie - jak gdyby nie byy to spodnie wcale, lecz jaka magiczna, zdolna zabezpieczy i uchroni od ran zbroja, jaki zaklty pancerz Astolfa czy Amadisa z Walii. Ktem oka dostrzeg, jak Wittich dobywa noa. Adela wrzasna. - Zostaw - warkn na brata Wolfher. - Nie tu! Reynevan zdoa unie si na kolana. Wittich, rozjuszony, z bia a

z wciekoci twarz, doskoczy i waln go pici, ciskajc znowu o podog. Adela zakrzyczaa widrujco, krzyk urwa si, gdy Morold uderzy j w twarz i targn za wosy. - Nie wacie si... - wyjcza Reynevan - ...jej bi, ajdacy! - Ty psi synu! - wrzasn Wittich. - Poczekaj no! Przyskoczy, uderzy, kopn raz, drugi. Przy trzecim Wolfher powstrzyma go. - Nie tu - powtrzy spokojnie, a by to spokj zowrogi - Na podwrzec z nim. Zabieramy go do Bierutowa. T dziwk te. - Jestem niewinna! - zawya Adela von Stercz. - On mnie zauroczy! Oczarowa! To czarownik! Le sorcier! Le diab... Morold uci sowo, stumi je uderzeniem. - Zamilcz, popiego - warkn. - Jeszcze damy ci sposobno pokrzycze. Zaczekaj jeno mao. - Nie wacie si jej bi! - wrzasn Reynevan. - Tobie te - dorzuci ze swym gronym spokojem Wolfher - damy sposobno pokrzycze, kogutku. Nue, na dwr z nim. Droga z poddasza wioda po do stromych schodach. Bracia von Stercz strcili z owych Reynevana, chopiec spad na podest, druzgocc sob cz drewnianej balustradki. Nim zdoa si unie, zapali go znowu i zrzucili wprost na podwrzec, na piach udekorowany parujcymi kupami koskiego nawozu. - Prosz, prosz, prosz - powiedzia trzymajcy konie Nika Stercz, najmodszy z braci, wyrostek zaledwie. - Kt to nam tu spad? Byby to Reinmar Bielau? - Oczytany mdrala Bielau - parskn stajc nad gramolcym si z piachu Reynevanem Jencz von Knobelsdorf, zwany Puchaczem, kmotr i familiant Sterczw. - Wyszczekany mdrala Bielau! - Poeta zafajdana - doda Dieter Haxt, kolejny przyjaciel rodziny. Abelard jeden! - A eby mu udowodni, e i my oczytani - powiedzia schodzcy ze schodw Wolfher - to mu si zrobi to samo, co Abelardowi, zapanemu u Heloizy. Kropka w kropk to samo. Co, Bielawa? Jak ci si umiecha by

kaponem? - Chdo si, Stercz. - Co? Co? - cho wydawao si to niemoliwe, Wolfher Stercz zblad jeszcze bardziej. - Kogutek jeszcze omiela si rozwiera dziobek? Omiela si pia? Daj mi bykowiec, Jencz! - Nie miej go bi! - zupenie niespodziewanie rozdara si sprowadzana po schodach Adela, ubrana ju, acz niekompletnie. - Nie odwa si! Bo po wszystkich rozgosz, jaki ty! e si sam do mnie zaleca, obmacywa i do rozpusty namawia! Za brata plecami! e mi zemst przyrzek, gdym ci precz przegnaa! Dlatego teraz taki... Taki... Zabrako jej niemieckiego sowa, przez co ca tyrad diabli wzili. Wolfher zamia si tylko. - Juci! - zakpi. - Bdzie to kto sucha Francuzicy, kurwy wszetecznej. Bykowiec, Puchacz! Na podwrcu zaczernio si nagle od augustiaskich habitw. - Co tu si dzieje? - krzykn sdziwy przeor Erazm Steinkeller, chudy i bardzo poky staruszek. - C czynicie, chrzecijanie? - Poszli won! - zarycza Wolfher, strzelajc z bykowca. - Won, golone pay, won, do brewiarza, do modlitwy! Nie miesza si do spraw rycerskich, bo bieda wam bdzie, czarnuchy! - Panie - przeor zoy pokryte brunatnymi plamami donie - wybacz im, albowiem nie wiedz, co czyni. In nomine Patris, et Filii... - Morold, Wittich! - wrzasn Wolfher. - Dawa tu gamratk! Jencz, Dieter, w pta gaszka! - A moe - wykrzywi si milczcy dotd Stefan Rotkirch, kolejny przyjaciel domu - za koniem go krzynk powczym? - Moe by. Ale wpierw go owicz! Zamierzy si na wci lecego Reynevana biczem, ale nie uderzy, chwycony za rk przez brata Innocentego. Brat Innocenty by susznego wzrostu i postury, co zna byo nawet mimo pokornego mniszego przygarbienia. Jego chwyt unieruchomi rk Wolfhera niczym elazna kluba. Stercz zakl spronie, wyszarpn si i z moc pchn zakonnika.

Ale z rwnym powodzeniem mg pchn stolb olenickiego zamku. Brat Innocenty, przezywany przez konfratrw bratem Insolentym, nawet nie drgn. Sam natomiast zrewanowa si pchniciem, ktre cisno Wolfherem przez p podwrza i zwalio na kup obornika. Przez moment panowaa cisza. A potem wszyscy rzucili si na wielkiego mnicha. Puchacz, pierwszy, ktry doskoczy, dosta w zby i pokula si po piasku. Morold Stercz, walnity w ucho, podrepta w bok z bdnym wzrokiem. Reszta oblaza augustianina jak mrwki. Wielka posta w czarnym habicie zupenie znika pod ciosami i kopniakami. Brat Insolenty, cho tgo bity, rewanowa si jednak rwnie tgo i zupenie nie po chrzecijasku, cakiem, ale to cakiem wbrew pokornej regule witego Augustyna. Na ten widok zdenerwowa si staruszek przeor. Poczerwienia jak winia, zarycza jak lew i rzuci si w bitewn gstw, rac na prawo i lewo srogimi ciosami palisandrowego krucyfiksu. - Pax! - wrzeszcza, bijc. - Pax! Vobiscum! Miuj bliniego! Swego! Proximum tuum! Sicut te ipsum! Skurwysyny! Dieter Haxt kropn go pici. Staruszek nakry si nogami, jego sanday wyfruny w gr, opisujc w powietrzu malownicze trajektorie. Augustianie podnieli krzyk, kilku za nie wytrzymao i runo w bj. Na podwrcu zakotowao si nie na arty. Wypchnity z zamtu Wolfher Stercz doby korda i wywin nim grozio, e poleje si krew. Ale Reynevan, ktry zdoa ju wsta, zdzieli go w potylic trzonkiem podniesionego z ziemi bykowca. Stercz zapa si za gow i obrci, wtedy Reynevan z rozmachem chlasn go batem przez twarz, Wolfher upad. Reynevan rzuci si do koni. - Adela! Tutaj! Do mnie! Adela nawet nie drgna, a malujca si na jej twarzy obojtno zadziwiaa. Reynevan wskoczy na siodo. Ko zara i zataczy. - Adeeelaaa! Morold, Wittich, Haxt i Puchacz ju biegli ku niemu. Reynevan obrci konia, gwizdn przeszywajco i run w galop, prosto w furt. - Za nim! - zarycza Wolfher Stercz. - Na ko i za nim!

Pierwsz myl Reynevana byo ucieka w stron bramy Mariackiej i dalej, za miasto, w Spalickie Lasy. Ulica Krowia okazaa si jednak w kierunku bramy kompletnie zapchana wozami, popdzany i poszony krzykiem obcy ko wykaza nadto mnstwo wasnej inicjatywy, w rezultacie ktrej, zanim tak na dobre zorientowa si w sprawie, Reynevan mkn ju cwaem w stron rynku, rozbryzgujc boto i rozpraszajc przechodniw. Nie musia si oglda, by wiedzie, ze pogo ma na karku. Sysza dudnienie kopyt, renie koni, dzikie ryki Sterczw i wcieke wrzaski potrcanych ludzi. Uderzy konia pit w sabizn, w cwale zawadzi i obali nioscego kosz piekarza, chleby, buy i rogale gradem poleciay w boto, w ktre za chwil wgnioty je podkowy koni Sterczw. Reynevan nie obejrza si nawet, bardziej ni to, co za nim, interesowao go, co przed nim, a przed nim rs w oczach wzek z pitrzcym si wysoko chrustem. Wzek tarasowa niemal ca uliczk, a w miejscu, ktrego nie tarasowa, kucaa grupka pnagich dzieci, zajtych wygrzebywaniem z gnoju czego niezwykle interesujcego. - Mamy ci, Bielau! - zarycza z tyu Wolfher Stercz, te widzc, co na drodze. Ko rwa tak, e nie byo mowy o wstrzymaniu go. Reynevan przywar do grzywy i zamkn oczy. Dziki temu nie widzia, jak pnagie dzieciaki rozprysny si z szybkoci i gracj szczurw. Nie obejrza si, nie widzia wic rwnie, jak cigncy wzek z chrustem chop w baranicy obrci si, ogupiay nieco, obracajc zarazem dyszel i wzek. Nie widzia te tego, jak na obrcony wzek wpadli Sterczowie. Ani tego, jak Jencz Knobelsdorf wyfrun z sioda i zmit sob poow wiezionego na wzku chrustu. Reynevan przecwaowa witojask, midzy ratuszem a domem burmistrza, w penym pdzie wpad na ogromny olenicki rynek. Problem polega na tym, e rynek, cho ogromny, roi si od ludzi. I rozptao si pandemonium. Biorc kierunek na poudniow pierzej i widoczny nad ni pkaty czworobok wiey nad Bram Oawsk, Reynevan galopowa wrd ludzi, koni, wow, wi, wozw i straganw, zostawiajc za sob pobojowi-

sko. Ludzie wrzeszczeli, wyli i klli, bydo ryczao, nierogacizna kwiczaa, przewracay si kramy i awki, z ktrych gradem leciay dokoa najrozmaitsze przedmioty -garnki, miski, cebry, motyki, oogi, rybackie wicierze, owcze skry, filcowe czapki, lipowe yki, ojowe wiece, apcie z yka i gliniane kogutki z gwizdawk. Deszczem sypay si te wok produkty spoywcze - jaja, sery, wypieki, groch, kasza, marchew, rzepa, cebula, nawet ywe raki. Latao w obokach pierza i daro si na rne gosy najrozmaitsze ptactwo. Wci siedzcy na karku Reynevana Sterczowie dopeniali dziea zniszczenia. Sposzony przelatujc mu tu przed nosem gsi ko Reynevana szarpn si i wpad na stragan z rybami, druzgoczc skrzynki i wywalajc beczki. Rozsierdzony rybak z rozmachem waln kaszorkiem, chybiajc Reynevana, ale trafiajc w zad konia. Ko zara i rzuci si w bok, przewracajc przenony kram z nimi i tasiemkami, przez kilka sekund taczy w miejscu, taplajc si w srebrzystej i mierdzcej masie poci, leszczy i karasi, pomieszanych z feeri kolorowych szpulek. Reynevan nie spad jedynie cudem. Ktem oka dostrzeg, jak handlarka nici biegnie ku niemu z wielkim toporem, Bg jeden tylko wie, do czego sucym w nicianym handlu. Wyplu przyklejone do warg gsie pierze, opanowa konia i pogalopowa w uliczk Rzenicz, skd, jak wiedzia, do Bramy Oawskiej byo ju tu-tu. - Jaja ci urw, Bielawa! - rycza z tyu Wolfher Stercz. - Urw i do gardzieli wtocz! - Cauj mnie w rzy! cigajcych byo ju tylko czterech - Rotkircha cignli z konia i turbowali wanie rozjuszeni rynkowi przekupnie. Reynevan pomkn jak strzaa szpalerem wiszcych za nogi tusz. Rzenicy uskakiwali w popochu, ale i tak obali jednego, nioscego na ramieniu wielki woowy udziec. Obalony run wraz z udcem pod kopyta konia Witticha, ko sposzy si i stan dba, z tyu wpad na niego ko Wolfhera. Wittich zlecia z kulbaki wprost na rzenicz lad, nosem w wtroby, pucka i cynadry, z gry spad na niego Wolfher. Stopa uwiza mu w strzemieniu, nim si wyzwoli, rozwali sob spor cz jatek i po

uszy utyta w bocie i jusze. Reynevan szybko i w ostatniej chwili schyli si na koski kark, mieszczc si tym samym pod drewnianym szyldem z wymalowanym bem prosiaka. Nastpujcy mu na pity Dieter Haxt nie zdy si schyli. Decha z konterfektem radonie umiechnitej winki walna go w czoo, a si rozlego. Dieter wylecia z kulbaki, run na kup odpadkw, poszc koty. Reynevan obejrza si. ciga go ju tylko Nika. W penym galopie wypad z zauka rzenikw na placyk, na ktrym pracowali garbarze. A gdy wprost przed nosem wyrs mu nagle obwieszony mokrymi skrami stela, poderwa konia i zmusi go do skoku. Ko skoczy. A Reynevan nie spad. Znowu cudem. Nika nie mia tyle szczcia. Jego ko wry si przed stelaem i staranowa go, lizgajc si w bocie, skrawkach misa i tustych ochapach. Najmodszy Stercz fikn przez koski eb. Bardzo, ale to bardzo pechowo. Pachwin i brzuchem wprost na pozostawion przez garbarzy kos do mizdrowania. Pocztkowo Nika w ogle nie poj tego, co si stao. Zerwa si z ziemi, dopad konia, dopiero gdy wierzchowiec zachrapa i odstpi, ugiy si pod nim i zamay kolana. Nadal niezbyt wiedzc, co si dzieje, najmodszy Stercz pojecha po bocie za cofajcym si i chrapicym panicznie koniem. Wreszcie puci wodze i sprbowa wsta. Zorientowa si, e co jest nie tak, spojrza na swj brzuch. I zakrzycza. Klcza pord szybko rosncej kauy krwi. Nadjecha Dieter Haxt, wstrzyma konia, zeskoczy z sioda. To samo zrobili po chwili Wolfher i Wittich Sterczowie. Nika usiad ciko. Spojrza znowu na swj brzuch. Krzykn, a potem rozpaka si. Oczy zaczy zachodzi mu mg - Chlustajca z niego krew mieszaa si z krwi zarnitych tu rankiem wow i wieprzy. - Nikaaaa! Nika Stercz zakaszla, zachysn si. I umar. - Ju nie yjesz, Reynevanie Bielau! - zarycza w kierunku bramy blady z wciekoci Wolfher Stercz. - Dopadn ci, zabij, zniszcz, wygubi wraz z caym twym mijowym rodem! Wraz z caym twym

mijowym rodem, syszysz? Reynevan nie sysza. Wrd omotu podkw o dyle mostu wyjeda wanie z Olenicy i wali na poudnie, wprost na wrocawski trakt.

Rozdzia drugi w ktrym czytelnik dowiaduje si o Reynevanie jeszcze wicej, a to z rozmw, jakie o nim wiod rni ludzie, tak yczliwi, jak i wprost przeciwnie. W tym czasie sam Reynevan bka si po pod-olenickich lasach. Opisu tego bkania autor czytelnikowi skpi, tote czytelnik, nolens volens, musi sam je sobie wyobrazi.
- Siadajcie, siadajcie za st, panowie - zaprosi rajcw Bartomiej Sachs, burmistrz Olenicy. - Co kaza poda? Z win, szczerze rzekszy, nie mam niczego, czym bym mg zaimponowa. Lecz piwo, oho, dzi mi wprost ze widnicy dowieziono, przedni leak, pierwszego waru, z gbokiej zimnej piwniczki. - Piwa tedy, piwa, panie Bartomieju - zatar donie Jan Hofrichter, jeden z bogatszych kupcw miasta. - Nasz to trunek, piwo, winem niechaj szlachta i rni pankowie trzewia sobie kwasz... Z przeproszeniem waszej wielebnoci... - Nic to - umiechn si ksidz Jakub von Gall, proboszcz od witego Jana Ewangelisty. - Jam ju nie szlachcic, jam pleban. A pleban, jak z samej nazwy zgadniesz, zawdy z ludem, tedy i mnie piwem gardzi nie przystoi. A napi si mog, bo nieszpr odprawiony. Siedli za stoem, w wielkiej, niskiej, surowo bielonej ratuszowej sali, zwykym miejscu obrad magistratu. Burmistrz na swym zwykym krzele, plecami do komina, ksidz Gall obok, twarz ku oknu. Naprzeciw siad Hofrichter, obok niego ukasz Frydman, wzity i majtny zotnik, w swym modnie watowanym wamsie i aksamitnym rondlecie na ufryzowanej gowie wygldajcy icie jak szlachcic. Burmistrz odchrzkn, nie czekajc na sub z piwem, rozpocz. - I c to mamy? - przemwi, splatajc donie na wydatnym brzuchu. - C to zafundowa nam raczyli w naszym grodzie szlachetni pasowani panowie rycerze? Bijatyka u augustianw. Konne, tego tam, gonitwy ulicami miasta. Tumult na rynku, kilku poturbowanych, w tym jedno

dziecko powanie. Poniszczony dobytek, zmarnowany towar. Znaczne straty, tego tam, materialne, do odwieczerza niemal pchali mi si tu mercatores et institores z daniami odszkodowa. Zaprawd, powinienem odsya ich z pretensjami do panw Sterczw, do Bierutowa, Lednej i Sterzendorfu, - Lepiej nie - poradzi sucho Jan Hofrichter. - Cho i jam zdania, ze panowie rycerze ostatnio ponad miar si nam rozwydrzyli, nie lza zapomina ni o sprawy przyczynach, ni o skutkach owej. Skutkiem za, skutkiem tragicznym, jest mier modego Niklasa de Stercz. A przyczyn: wszeteczestwo i rozpusta. Sterczowie bronili honoru brata, gonili za gaszkiem, co bratow uwid, skala oe maeskie. Prawda, ze w zapale przesadzili owsinek... Kupiec umilk pod znaczcym spojrzeniem ksidza Jakuba. Bo gdy ksidz Jakub sygnalizowa spojrzeniem ch wypowiedzenia si, milk nawet sam burmistrz. Jakub Gall by nie tylko proboszczem miejskiej fary, ale zarazem sekretarzem ksicia olenickiego Konrada i kanonikiem w kapitule katedry wrocawskiej. - Cudzostwo jest grzechem - przemwi ksidz, prostujc za stoem sw chud posta. - Cudzostwo jest te przestpstwem. Ale za grzechy karze Bg, a za przestpstwa prawo. Samosdw za i mordw nie usprawiedliwia nic. - O to, to - wpad w credo burmistrz, ale zaraz umilk i powici si piwu, ktre wanie podano. - Nika Stercz, co nas boli wielce - doda ksidz Gall - zgin tragicznie, ale wskutek nieszczliwego wypadku. Ale gdyby Wolfher z kompani dopadli Reinmara de Bielau, mielibymy w naszej jurysdykcji do czynienia z zabjstwem. Nie wiada zreszt, czy nie bdziemy mieli. Przypominam, e przeor Steinkeller, dotkliwie pobity przez Sterczw witobliwy starzec, ley bez ducha u augustianw. Jeli z tego pobicia zemrze, bdzie problem. Dla Sterczw wanie. - Wzgldem za przestpstwa cudzostwa - zotnik ukasz Frydman przyjrza si piercieniom na swych wypielgnowanych palcach - to zwacie, panowie szanowni, e nie nasza to wcale jurysdykcja. Cho w

Olenicy miaa miejsce rozpusta, delikwenci nie nam podlegaj. Gelfrad Stercz, zdradzony maonek, jest wasalem ksicia zibickiego. Podobnie uwodziciel, mody medyk Reinmar de Bielau... - U nas si zdarzya rozpusta i u nas byo przestpstwo - rzek twardo Hofrichter. - I to niebahe, jeli temu wierzy, co maonka Sterczowa u augustianw wyznaa. e j medykus czarami omami i czarnoksistwem do grzechu przywid. Przymusi niechcc. - Wszystkie tak mwi - zahucza z wntrza kufla burmistrz. - Zwaszcza - doda bez emocji zotnik - kiedy im n do garda przykada kto pokroju Wolfhera de Stercz. Dobrze powiedzia wielebny ojciec Jakub, e cudzostwo to przestpstwo, crimen, a jako takie wymaga ledztwa i sdu. Nie chcemy tu rodowych wrd ani bitew na ulicach, nie dopucimy, by rozbestwieni pankowie podnosili tu rk na duchownych, wywijali noami i tratowali ludzi na placach. W widnicy za to, e patnerza uderzy i kordem grozi, poszed do wiey jeden z Pannewitzw. I tak ma by. Nie mog wrci czasy rycerskiej samowoli. Sprawa musi trafi przed ksicia. - Tym bardziej - potwierdzi kiwniciem gowy burmistrz - e Reinmar z Bielawy to szlachcic, a Adela Sterczowa to szlachcianka. Jego nie moemy wychosta ani jej jak byle gamratk z miasta wywici. Sprawa musi i przed ksicia. - Spieszy si z tym nie naley - oceni, patrzc w sufit, proboszcz Jakub Gall. - Ksi Konrad wyjeda do Wrocawia, przed wyjazdem bez liku spraw ma na gowie. Plotki, jak to plotki, zapewne ju do niego dotary, ale nie czas, by plotki te uoficjalnia. Do bdzie spraw ksiciu przedoy, gdy wrci. Do tego czasu wiele samo moe si rozwiza. - Te tak uwaam - kiwn znowu gow Bartomiej Sachs. - I ja - doda zotnik. Jan Hofrichter poprawi kuni kopak, zdmuchn pian z kufla. - Ksicia - orzek - informowa pki co nie stoi, zaczekamy, a wrci, w tym zgadzam si z wami, szanowni. Ale wite Oficjum powiadomi mus nam. I to szybko. O tym, comy u medykusa w pracowni znaleli. Nie krcie gow, panie Bartomieju, nie rbcie min, cny panie ukaszu. A wy,

wielebny, nie wzdychajcie i nie liczcie much na powale. Tak mi do tego pilno jako i wam, tak samo pragn tu Inkwizycji jak i wy. Ale przy otwarciu pracowni byo wiele osb. A gdzie jest wiele osb, tam zawsze, wielce odkrywczy chyba nie bd, przynajmniej jeden si znajdzie taki, co Inkwizycji donosi. A gdy si zjawi w Olenicy wizytator, nas pierwszych zapyta, czemumy zwlekali. - Ja za - proboszcz Gall oderwa wzrok od sufitu - zwok wyjani. Ja, osobicie. Bo moja to fara i na mnie spoczywa obowizek informowania biskupa i inkwizytora papieskiego. Do mnie te naley ocena, czy zaistniay okolicznoci, wzywanie i trudzenie kurii i Oficjum uzasadniajce. - Czarownictwo, o ktrym wydzieraa si u augustianw Adela Sterczowa, okolicznoci nie jest? Pracownia nie jest? Alchemiczny alembik i pentagram na pododze nie s? Mandragora? Trupie czaszki, trupie rce? Krysztay i zwierciada? Butle i flakony diabli wiedz z jakim plugastwem czy jadem? aby i jaszczurki w sojach? Okolicznociami nie s? - Nie s. Inkwizytorzy to ludzie powani. Ich rzecz to inquisitio de articulis fidei. Nie za babskie bajania, zabobony i aby, tymi ani myl zawraca im gowy. - A ksigi? Te, ktre tutaj le? - Ksigi - odrzek spokojnie Jakub Gall - naley wpierw przestudiowa. Wnikliwie i bez popiechu. wite Oficjum nie zabrania czytania. Ani posiadania ksig. - We Wrocawiu - rzek ponuro Hofrichter - dopiero co dwch poszo na stos. Wie gosi, e za posiadane ksigi wanie. - Bynajmniej nie za ksigi - zaprzeczy sucho proboszcz - lecz za kontumacj, za hard odmow wyparcia si goszonych treci, w ksigach owych zawartych. Wrd ktrych byy pisma Wiklefa i Husa, lollardzki Floretus, artykuy praskie i liczne inne husyckie libelle i manifesty. Czego podobnego nie widz tu, wrd ksiek zarekwirowanych w pracowni Reinmara z Bielawy. Widz tu niemal wycznie dziea medyczne. Bdce zreszt w wikszoci, lub w caoci nawet, wasnoci scriptorium klasztoru augustianw. - Powtarzam - Jan Hofrichter wsta, podszed do wyoonych na stole

ksig. - Powtarzam, wcale mi si nie pali ani do biskupiej, ani do papieskiej inkwizycji, na nikogo donosi nie chc i nikogo widzie skwierczcym na stosie. Ale tu i o nasze zadki idzie. By i nas o te ksigi nie oskarono. A c tu mamy? Prcz Galena, Pliniusza i Strabona? Saladinus de Asculo, Compendium aromatorium. Scribonius Largus, Compositiones medicamentorum. Bartolomeus Anglicus, De proprietatibus rerum, Albertus Magnus, De vegetalibus et plantis... Magnus, ha, przydomek icie godny czarownika. A tu, prosz bardzo, Sabur ben Sahl... Abu Bekr al-Razi... Poganie! Saraceni! - Tych Saracenw - wyjani spokojnie, ogldajc swe piercienie, ukasz Frydman - wykada si na chrzecijaskich uniwersytetach. Jako medyczne autorytety. A wasz czarownik to Albert Wielki, biskup Ratyzbony, uczony teolog. - Tak powiadacie? Hmmm... Spjrzmy dalej... O! Causae et curae, napisane przez Hildegard z Bingen. Pewnie czarownica, ta Hildegarda! - Nie bardzo - umiechn si ksidz Gall. - Hildegarda z Bingen, prorokini, zwana Sybill Resk. Zmara w aurze witoci. - Ha. Ale jeli tak twierdzicie... A c to jest? John Gerard, Generall... Historie... of Plantes... Ciekawe, po jakiemu to, po ydowsku chyba. Ale to pewnie kolejny jaki wity. Tu za mamy Herbarius, przez Thomasa de Bohemia... - Jak powiedzielicie? - unis gow ksidz Jakub. - Tomasza Czecha? - Tak tu stoi. - Pokacie. Hmmm... Ciekawe, ciekawe... Wszystko, jak si okazuje, zostaje w rodzinie. I wok rodziny si krci. - Jakiej rodziny? - Tak rodzinnej - ukasz Frydman nadal zdawa si interesowa wycznie swymi piercieniami - e bardziej nie mona. Tomasz Czech, czyli Behem, autor tego Herbariusa, to pradziad naszego Reinmara, amatora cudzych on, ktry tyle nam narobi zamieszania i kopotw. - Tomasz Behem, Tomasz Behem - zmarszczy czoo burmistrz. - Zwany te Tomaszem Medykiem. Syszaem. By druhem ktrego z ksit... Nie pamitam... - Ksicia Henryka VI Wrocawskiego - pospieszy ze spokojnym wyjanieniem zotnik Frydman. Faktycznie by w Tomasz jego

przyjacielem. Wybitny by to pono uczony, zdolny lekarz. Studiowa w Padwie, w Salerno i Montpellier... - Mwili te - wtrci Hofrichter, ju od paru chwil kiwniciami gowy potwierdzajcy, e rwnie sobie przypomnia - e by czarownikiem i kacerzem. - Przyczepie si, panie Janie - skrzywi si burmistrz - do tego czarownictwa jako pijawka. Daruje sobie. - Tomasz Behem - pouczy surowym z lekka gosem proboszcz - by duchownym. Kanonikiem wrocawskim, potem nawet sufraganem diecezji. I tytularnym biskupem Sarepty. Zna osobicie papiea Benedykta XII. - O owym papieu te rnie mwiono - nie myla rezygnowa Hofrichter. - A zdarzao si czarownictwo i midzy infuatami. Inkwizytor Schwenckefeld, za jego czasu... - Ostawcie to wreszcie - uci ksidz Jakub. - Co innego nas tu zajmowa winno. - W samej rzeczy - potwierdzi zotnik. - Ja akurat wiem, co Ksi Henryk nie mia mskiego potomka, mia tylko trzy crki. Z najmodsz, Magorzat, nasz ksidz Tomasz pozwoli sobie na romans. - Ksi do tego dopuci? A taka bya to przyja? - Ksi nie y ju wwczas - wyjani znowu zotnik. - Ksina Anna za albo nie widziaa, co si wici, albo widzie nie chciaa. Tomasz Behem nie by jeszcze wwczas biskupem, ale by w znakomitej komitywie z reszt lska: z Henrykiem Wiernym na Gogowie, Kazimierzem na Cieszynie i Frysztacie, Bolkiem Maym widnicko-jaworskim, Wadysawem bytomsko-kozielskim, Ludwikiem z Brzegu. Bo te i wyobracie sobie, panowie, kto, kto nie tylko e bywa w Awinionie u Ojca witego, ale jeszcze potrafi usun kamienie moczowe tak zrcznie, e pacjent nie do, e po operacji ma jeszcze kuk, to owa nawet mu staje. Jeli nawet nie codziennie, to jednak. Cho moe i brzmi to jak krotochwila, ja bynajmniej nie artuj. Powszechnie si mniema, e to dziki Tomaszowi do dzi mamy jeszcze Piastw na lsku. Pomaga bowiem z rwn wpraw mczyznom, jak i kobietom. A take parom, jeli panowie rozumiej, co mam na myli.

- Boj si - rzek burmistrz - e nie. - Potrafi pomc stadu, ktremu nie wiodo si w onicy. Teraz rozumiecie? - Teraz tak - kiwn gow Jan Hofrichter. Znaczy si wrocawsk ksiniczk przechdoy te pewnie wedle medycznej sztuki. Naturalnie byo z tego dziecko. - Naturalnie - potwierdzi ksidz Jakub. - Spraw zaatwiono zwyk mod. Magorzat zamknito u klarysek, dzieciak trafi do Olenicy, do ksicia Konrada. Konrad wychowywa go jak syna. Tomasz Behem stawa si coraz wiksz figur, wszdzie, na lsku, w Pradze u cesarza Karola IV, w Awinionie, dlatego chopak karier mia zapewnion ju w dziecistwie. Karier duchown, ma si rozumie. Zalen od tego, jakim wykae si rozumem. Byby gupi, dostaby wiejsk far. Byby rednio gupi, zrobiono by go opatem gdzie u cystersw. Byby mdry, czekaa na niego kapitua ktrej z kolegiat. - Jaki si okaza? - Niegupi. Przystojny jak ojciec. I waleczny. Zanim ktokolwiek zdoa co przedsiwzi, przyszy ksidz ju bi si z Wielkopolanami u boku modszego ksicia, przyszego Konrada Starego. Bi si tak dzielnie, e nie byo wyjcia, pasowano go na rycerza. Z nadaniem. Tym to sposobem umar ksiyk Tymo, niech yje ritter Tymo Behem z Bielawy, von Bielau. Rycerz Tymo, ktry wkrtce niele si skoligaci, polubiajc najmodsz crk Heidenreicha Nostitza. - Nostitz da crk kleszemu bkartowi? - Klecha, rodzic bkarta, zosta tymczasem wrocawskim sufraganem i biskupem Sarepty, zna si z Ojcem witym, doradza Wacawowi IV i by za pan brat ze wszystkimi ksitami lska. Stary Heidenreich zapewne sam i ochotnie snbi mu creczk. - To moliwe. - Ze zwizku Nostitzwny z Tymonem de Bielau zrodzili si Henryk i Tomasz. W Henryku odezwaa si wida krew dziada, bo zosta ksidzem, odby studia w Pradze i do mierci, cakiem niedawnej, by scholastykiem u witego Krzya we Wrocawiu. Tomasz za poj Boguszk, crk Mikszy z

Prochowic i spodzi z ni dwoje dzieci. Piotra, zwanego Peterlinem, i Reinmara, zwanego Reynevanem. Peterlin, czyli Pietruszka, i Reynevan, czyli Wrotycz. Takie warzywno-zioowe cognomeny, pojcia nie mam, sami sobie je wydumali czy to fantazja ojca. w za, jeli ju przy nim jestemy, poleg pod Tannenbergiem. - Po czyjej strome? - Po naszej, chrzecijaskiej. - Jan Hofrichter pokiwa gow, ykn z kufla. - A w Reinmar-Reynevan, zwyky dobiera si do cudzych on... Kim on jest u augustianw? Oblatem? Konwersem? Nowicjuszem? - Reinmar Bielau - umiechn si ksidz Jakub - jest medykiem, szkolonym w Pradze, na Uniwersytecie Karola. Jeszcze przed studiami chopiec uczy si w szkole katedralnej we Wrocawiu, potem poznawa arkana zielarstwa u aptekarzy widnickich i u duchakw w hospicjum brzeskim. To wanie duchacy i stryj Henryk, scholastyk wrocawski, umiecili go u naszych augustianw, w leczeniu zioami wyspecjalizowanych. Chopak uczciwie i z sercem, dowodzc powoania, popracowa dla szpitala i leprozorium. Potem, jak si rzeko, studiowa medycyn w Pradze, te zreszt za protekcj stryja i za pienidze, jakie stryj mia z kanonii. Na studiach przykada si wida, bo ju po dwch latach by bakaarzem sztuk, artium baccalaureus. Z Pragi wyjecha zaraz po... Hmm... - Zaraz po defenestracji - nie ba si dokoczy burmistrz. - Co jawnie pokazuje, e nic go z husyck, tego tam, herezj nie czy. - Nic go z ni nie czy - potwierdzi spokojnie zotnik Frydman. Wiem to dobrze od syna, ktry w tym czasie rwnie w Pradze studiowa. - Bardzo dobrze te si stao - doda burmistrz Sachs - e Reynevan na lsk powrci, i dobrze, e do nas, do Olenicy, nie za do ksistwa zibickiego, gdzie brat jego u ksicia Jana rycersko suy. To dobry chopak i rozumny, cho mody, a w leczeniu zioami tak zmylny, e mao podobnych znajdziesz. onie mojej czyraki, co si jej na, tego tam, ciele pojawiy, wyleczy, crk zasi z kaszlu ustawicznego uzdrowi. Mnie na oczy, co mi ropiay, da odwar, przeszo, jak rk odj... Burmistrz zamilk, zachrzka, wsun donie w obszyte futrem

rkawy delii. Jan Hofrichter popatrzy na bystro. - Tym sposobem - owiadczy - nareszcie przejanio mi si w gowie. Z owym Reynevanem. Ju wszystko wiem. Cho bkarci mod, ale krew piastowska. Syn biskupi. Ulubieniec ksit. Krewniak Nostitzw. Synowiec scholastyka wrocawskiej kolegiaty. Dla synw bogaczy kompanion ze studiw. Do tego, jakby nie dosy, wzity medyk, niemal cudotwrca, umiejcy zaskarbi sobie wdziczno monych. A z czeg to was wyleczy, wielebny ojcze Jakubie? Z jakiej, ciekawo, przypadoci? - Przypadoci - rzek zimno proboszcz - to aden temat do debat. Powiedzmy wic bez detali, e wyleczy. - Kogo takiego - doda burmistrz - nie warto traci. al da takiemu zgin w rodowej wrdzie dlatego jeno, e zapomnia si dla pary piknych, tego tam, oczu. Nieche suy spoecznoci. Nieche leczy, skoro umie... - Nawet - parskn Hofrichter - z wykorzystaniem pentagramu na pododze? - Jeli leczy - rzek powanie ksidz Gall - jeli pomaga, jeli umierza ble, to nawet. Takie zdolnoci to dar boy, Pan obdarza nimi wedle Swej woli i wedle Sobie jeno znanego zamiaru. Spiritus flat, ubi vult, nie nam drg Jego docieka. - Amen - podsumowa burmistrz. - Krtko mwic - nie rezygnowa Hofrichter - kto taki jak Reynevan winny by nie moe? O to idzie? H? - Kto jest bez winy - odrzek z kamienn twarz Jakub Gall - niechaj pierwszy rzuci kamieniem. A Bg nas wszystkich osdzi. Przez chwil panowaa cisza, tak gboka, e dao si sysze szelest skrzydeek ciem, tukcych si u okien. Z ulicy witojaskiej dobiego przecige i piewne zawoanie stranika miejskiego. - Tak tedy, reasumujc - burmistrz wyprostowa si za stoem tak, e wpar si we brzuchem - tumultu w grodzie naszym Olenicy winni s bracia Sterczowie. Szkd materialnych i obrae cielesnych na rynku powstaych winni s Sterczowie. Zdrowia utraty, a nie daj Boe mierci jego wielebnoci przeora Steinkellera winni s bracia Sterczowie. Oni i tylko oni.

To za, co przydarzyo si Niklasowi von Stercz, byo nieszczliwym, tego tam, wypadkiem. Tak ksiciu rzecz przedstawim, jeno wrci. Jest zgoda? - Jest zgoda. - Consensus omnium. - Concordi voce. - A gdyby si gdzie Reynevan objawi - doda po chwili milczenia proboszcz Gall - doradzam pojma go cichcem i zamkn. Tu, w naszym ratuszowym karcerku. Dla jego wasnego bezpieczestwa. Dopokd sprawa nie ucichnie. - Dobrze by byo - dorzuci, ogldajc swe piercienie, ukasz Frydman - zrobi to szybko. Zanim o caej aferze dowie si Tammo Stercz. Wychodzc z ratusza wprost w mrok ulicy witojaskiej, kupiec Hofrichter ktem oka zowi ruch na owietlonej ksiycem cianie wiey, przesuwajcy si niewyrany ksztat, nieco poniej okien miejskiego trbacza, a powyej okien komnaty, w ktrej dopiero co skoczya si rada. Spojrza, osaniajc oczy przed przeszkadzajcym wiatem niesionej przez pachoka latarni. Ki diabe, pomyla i zaraz si przeegna. C to tam azi po murze? Puchacz? Sowa? Nietoperz? A moe... Jan Hofrichter wzdrygn si, przeegna znowu, a na uszy wcisn kuni kopak, otuli szub i szparko ruszy w stron domu. Nie widzia wic, jak wielki pomurnik rozpostar skrzyda, sfrun z parapetu i bezszelestnie, jak duch, jak nocny upir poszybowa nad dachami miasta. Apeczko Stercz, pan na Lednej, nie lubi bywa na zamku Sterzendorf. Powd by jeden i to prosty - Sterzendorf by siedzib Tammona von Stercz, gowy, seniora i patriarchy rodu. Wzgldnie, jak mwili niektrzy - tyrana, despoty i drczyciela. W komnacie byo duszno. I ciemno. Tammo von Ster nie pozwala otwiera okien w obawie, by go nie zawiao, okiennice te musiay stale by zamknite, bo wiato razio oczy kaleki. Apeczko by godny. I zakurzony po podry. Ale nie byo czasu ani na posiek, ani na ochdoenie. Stary Stercz nie lubi czeka. Nie zwyk te

czstowa goci. Zwaszcza rodziny. Apeczko yka tedy lin, by zwila gardo - niczego do picia nie podano mu, rzecz jasna - i relacjonowa Tammonowi olenickie wydarzenia. Robi to niechtnie, ale c, mus. Kaleka czy nie, paralityk czy nie, Tammo by seniorem rodu. Seniorem nie tolerujcym nieposuszestwa. Starzec sucha relacji, rozparty na krzele w zwykej dla siebie, niewiarygodnie kolawej pozie. Stary pokrcony piernik, pomyla Apeczko. Cholerny poamany dziadyga. Przyczyny stanu, w jakim znajdowa si patriarcha rodu Sterczw, nie do koca i nie wszystkim byy znane. Zgoda panowaa co do jednego Tammona trafi szlag, albowiem Tammo si wciek. Jedni twierdzili, e starzec wciek si na wie, e jego osobisty wrg, znienawidzony ksi wrocawski Konrad otrzyma sakr biskupi i sta si najpotniejsz osobistoci lska. Jeszcze inni zapewniali, e feralny wybuch spowodowaa teciowa, Anna z Pogorzelw, przypaliwszy Tammonowi jego ulubione danie - kasz gryczan ze skwarkami. Jak tam byo naprawd, nie odgadn, rezultat jednak by widomy i nie do przeoczenia. Stercz po wypadku mg porusza - niezdarnie zreszt - tylko lew rk i lew stop. Praw powiek mia opadnit zawsze, spod lewej, ktr czasami podnie zdoa, cigiem wypyway luzowate zy, a z kcika przykurczonych w koszmarny grymas ust cieka lina. Wypadek spowodowa te zupen niemal utrat mowy, std wzi si przydomek starca - Balbulus. Jkaa bekotacz. Utrata zdolnoci mwienia nie pocigna jednak za sob tego, na co liczya caa rodzina - utraty kontaktu ze wiatem. O, nie. Pan na Sterzendorfie nadal trzyma rd w garci i by postrachem wszystkich, a to, co mia do powiedzenia, mwi. Zawsze mia bowiem na podordziu kogo, kto potrafi zrozumie i przeoy na ludzki jzyk jego gulgoty, charkoty, bekoty i krzyki. Tym kim byo z reguy dziecko - ktre z licznych wnuczt lub prawnuczt Balbulusa. Teraz tumaczk bya dziesicioletnia Ofka von Baruth, ktra siedzc u ng starca, stroia lalk w strzpki kolorowych szmatek. - Tak tedy - Apeczko Stercz skoczy opowiada i odchrzknwszy,

przeszed do konkluzji - Wolfher przez posaca prosi uwiadomi, e ze spraw upora si rycho. e Reinmar Bielau bdzie schwytany na trakcie wrocawskim i poniesie kar. Teraz jednak rce ma Wolfher zwizane, bo traktem podruje ksi olenicki z caym dworem i rne wane duchowne osoby, tedy nie ma jak... Nie ma jak pocigu wie. Ale Wolfher przysiga, e zapie Reynevana. Ze mona mu zawierzy honor rodu. Powieka Balbulusa podskoczya, z ust wycieka struka liny. - Bbbhh-bhh-bhh-bhubhu-bhhuaha-rrhhha-phhh-aaa-rrh! - rozlego si w izbie. - Bbb... hrrrh-urrrhh-bhuuh! Guggu-ggu... - Wolfher jest pieprzonym kretynem - przeoya cieniutkim i melodyjnym gosikiem Ofka von Baruth. - Gupkiem, ktremu nie zawierzybym nawet wiadra rzygowin. A jedyne, co on zdoen zapa, to jego wasny kutas. - Ojcze... - Bbb.. brrrh! Bhhrhuu-phr-rrrhhh! - Milcze - przeoya, nie unoszc gowy, zajta lalk Ofka. - Sucha, co powiem. Co rozka. Apeczko cierpliwie przeczeka charkoty i skrzeki, doczeka si przekadu. - Ustali kaesz wpierw, Apecz - rozkazywa Tammo Stercz ustami dziewczynki - ktra to baba z Bierutowa miaa poruczony dozr nad Burgundk. Ktra to nie poapaa si w prawdziwym celu tych dobroczynnych wycieczek do Olenicy. Wzgldnie bya w zmowie z gamratk. Babie trzydzieci pi odlewanych rzeg. Na go rzy. Tu u mnie, na moich oczach. Niech mam cho te troch radoci. Apeczko Stercz kiwn gow. Balbulus kaszln, zacharcza i oplu si cay. Potem wykrzywi upiornie i zagga. - Burgundk za - przeoya Ofka, czeszc maym zgrzebekiem pakuowe wosy lalki - o ktrej ju wiem, e schronia si u ligockich cysterek, nakazuj wydoby stamtd, choby trzeba byo bra klasztor szturmem. Potem zamkn nierzdnic u mnichw nam przychylnych, przykadowo w... Tammo raptownie przesta jka si i gulgota, rzenie zamaro mu w gardle. Wiercony przekrwionym okiem Apeczko zrozumia, e starzec

zauway jego zakopotan min. e poapa si. Nie mona byo duej ukrywa prawdy. - Burgundka - wyjka - zdoaa umkn z Ligoty. Cichcem... Nie wiedzie dokd. Zajci pocigiem... Nie upilnowali... my. - Ciekawe - przeoya Ofka po dugiej chwili cikiej ciszy - ciekawe, dlaczego wcale mnie to nie dziwi. Ale skoro tak, to niech i tak bdzie. Nie bd sobie kurw gowy zaprzta. Niech t spraw zaatwi Gelfrad, gdy wrci. Niech zaatwi spraw wasnorcznie. Mnie jego rogi nie obchodz. W tej rodzinie to nic nowego zreszt. Mnie samego zdrowo musiano uwieczy. Bo nie moe by, by to z moich wasnych ldwi zrodzili si tacy durnie. Balbulus przez kilka chwil kaszla, charcza i krztusi si. Ale Ofka nie przekadaa, nie bya to wic mowa, ale kaszel zwyky. Wreszcie starzec zarzzi, nabra tchu, wykrzywi jak demon i waln kosturem o podog, po czym dziko zagulgota. Ofka przysuchiwaa si, woywszy do buzi koniec warkocza. - Ale Nika - przeoya - by nadziej tego rodu. Prawdziw moj krwi, krwi Sterczw, nie jakimi popuczynami po diabli wiedz jakich kundlich koneksjach. Nie moe wic by, by za jego przelan krew morderca nie zapaci. I to z nawizk. Tammo znowu omotn kosturem o podog. Kij wypad mu z trzscej si doni. Pan na Sterzendorfie kaszln i kichn, opluwajc si i osmarkujc. Stojca obok Hrozwita von Baruth, crka Balbulusa, matka Ofki, otara mu brod, podniosa i wcisna do rki kostur. - Hgrrrhhh! Grhhh... Bbb..bhrr... bhrrrllg... - Reinmar Bielau zapaci mi za Niklasa - przekadaa beznamitnie Ofka. - Zapaci, Bg mi wiadkiem i wszyscy wici. Wsadz go do lochu, do klatki, do skrzyni takiej jak ta, w ktrej Gogowczycy zamknli Henryka Grubego, z jedn dziur na pokarm i drug na wprost przeciwnie, tak, by nawet podrapa si nie zdoa. I potrzymani go tak z p roku. I dopiero potem zabior si za niego. A po oprawc pol a do Magdeburga, bo wybornych tam maj oprawcw, nie takich jak ci tu, na lsku, ktrym delikwent umiera ju drugiego dnia tortur. O nie, ja sprowadz mistrza,

ktry powici mordercy Niklasa tydzie. Albo dwa. Apeczko Stercz przekn lin. - Ale eby mc to zrobi, naley gaszka schwyta. A do tego trzeba gowy. Rozumu. Bo gaszek nie jest gupi. Gupi nie zostaby bakaarzem w Pradze, nie wkradby si w aski olenickich mnichw. I nie zdoaby tak gracko dobra si do Gelfradowej Francuzki. Za takim spryciarzem nie wystarczy ugania si jak dure po wrocawskim trakcie, na miech si podawa. Nadawa sprawie rozgos, ktry posuy gaszkowi, nie nam. Apeczko kiwn gow. Ofka spojrzaa na niego, pocigna zadartym noskiem. - Gaszek - przekadaa dalej - ma brata, siedzcego na nadaniu gdzie podle Henrykowa. Jest do prawdopodobne, e tam poszuka schronienia. Moe i ju poszuka. Inny za Bielau by, pki y, klech przy wrocawskiej kolegiacie, nie wykluczone wic, e ajdak zechce schroni si u ajdaka. Chciaem rzec, u jego wielebnoci biskupa Konrada. Starego opoja i zodzieja! Hrozwita Baruth znw wytara starcowi brod, osmarkan w gniewie. - Gaszek ma nadto znajomkw u duchakw w Brzegu. W hospicjum. Tam wanie mg si nasz spryciarz uda, by zaskoczy i zmyli Wolfhera. Co nie jest zreszt trudnym zadaniem. I wreszcie najwaniejsze, nadstaw uszu, Apecz. Pewnym, e nasz gaszek zechce gra truwera, udawa jakiego zasranego Lohengrina czy innego Lancelota... Zechce zbliy si do Francuzki. I tam, w Ligocie, najpewniej go dostaniemy, jak pieska u ciekcej suczki. - Jake to, w Ligocie? - odway si Apeczko. - Przecie ona... - Ucieka, wiem. Ale on nie wie. Stary pierdoa, pomyla Apeczko, dusz ma jeszcze bardziej pokrtn ni ciao. Ale chytry jak lis. A wie, trza odda mu cze, duo. Wszystko. - Ale do tego, com dopiero by rzek - przekadaa na jzyk ludzki Ofka - wy mi si marnie nadajecie, moi wy synowie i synowcy, krwie, podobno, z krwi i koci z koci mojej. Dlatego co tchu udasz si wpierw do Niemodlina, a pniej do Zibic. Tam... Suchaj dobrze, Apecz. Odnajdziesz

Kunza Aulocka, zwanego Kyrielejson. I innych: Waltera de Barby, Sybka z Kobylej gowy, Storka z Gorgowic. Tym rzekniesz, e Tammo Stercz paci tysic zotych reskich za ywego Reinmara von Bielau. Tysic, zapamitaj. Apeczko przeyka lin przy kadym nazwisku. Bo byy to nazwiska najgorszych na caym niemal lsku zbirw i mordercw, otrw bez czci i wiary. Gotowych zamordowa wasn babk za trzy skojce, a co dopiero za bajeczn sum tysica guldenw. Moich guldenw, pomyla gniewnie Apeczko. Bo to moja winna by scheda, po tym, gdy ten zatracony kolawiec wreszcie strzeli kopytami. - Poje, Apecz? - Tak, ojcze. - Tedy precz, zabieraj si std. Jazda, w drog, wykona, com rozkaza. Najpierw, pomyla Apeczko, w drog do kuchni, gdzie podjem sobie i wypij za dwch. Ty skpy dziadu. A potem si zobaczy. - Apecz. Apeczko Stercz odwrci si. I spojrza. Ale nie na wykrzywione i nabiege krwi oblicze Balbulusa, ktre nie po raz pierwszy wydao mu si tu, na Sterzendorfie, czym nienaturalnym, niepotrzebnym, czym nie na miejscu. Apeczko spojrza w wielkie orzechowe oczy maej Ofki. Na Hrozwit, stojc za krzesem. - Tak, ojcze? - Nie zawied nas. A moe, przemkno mu przez myl, to wcale nie on? Moe jego tu ju nie ma, moe na tym krzele siedzi zewok, ptrup, ktremu parali doszcztnie wyar ju mzg? Moe to... one? Moe to baby - modziukie, mode, rednie i stare - rzdz na Sterzendorfie? Prdko odpdzi od siebie t niedorzeczn myl. - Nie zawiod. Ojcze. Apeczko Stercz ani myla spieszy si z wykonaniem rozkazw. Szparko uda si, pomrukujc gniewnie, do zamkowej kuchni, gdzie kaza poda sobie wszystko, czym rzeczona kuchnia dysponowaa. W tej liczbie resztk jeleniego udca, tuste wiskie eberka, wielkie pto krwawej kiszki, kawa obsuszanej praskiej szynki i kilka ugotowanych w rosole

gobi. Do tego cay chleb, wielki jak saraceski puklerz. Do tego, ma si rozumie, wina, te najlepsze, wgierskie i modawskie, ktre Balbulus mia tylko do wasnego uytku. Ale paralityk mg by sobie panem w komnacie na grze, poza komnat komu innemu naleaa si wadza wykonawcza. Poza komnat panem by Apeczko Stercz. Apeczko czu si panem i zaraz po wejciu do kuchni pokaza, e nim jest. Pies zarobi kopniaka i ze skowytem uciek. Uciek kot, z gracj schodzc z trasy lotu rzuconej za nim warzchwi. Suce a przysiady, gdy o kamienn podog z nieopisanym hukiem wyrn eliwny sagan. Najbardziej opieszaa suca dostaa po karku i dowiedziaa si, e jest kurewsk niedojd. Bardzo rnych rzeczy o sobie i swych rodzicielkach dowiedzieli si te pachokowie, a kilku zaznajomio si z paskim kuakiem, twardym i cikim jak lite elazo. Ten, ktremu rozkaz przyniesienia win z paskiej piwnicy trzeba byo powtrzy, dosta takiego kopa, e w drog uda si na czworakach. Krtko potem rozparty za stoem Apeczko - pan Apeczko - ar apczywie i wielkimi ksami, pi na przemian modawskie i wgierskie wino, po pasku rzuca na podog koci, plu, beka i spode ba przyglda si grubej ochmistrzyni, czekajc tylko, a ta da mu pretekst. Stary piernik, pierdoa, paralityk, ojcem kae si zwa, a jest mi przecie ino stryjkiem, ojcowym bratem. Ale mus to cierpie. Bo kiedy wreszcie wycignie nogi, ja, najstarszy Stercz, zostan wreszcie gow rodu. Sched, jasne, trzeba si bdzie podzieli, ale gow rodu bd ja. Wszyscy to wiedz. Nic mi nie przeszkodzi, nic nie moe mi w tym... Przeszkodzi, zakl pgosem Apeczko, moe mi draka z Reynevanem i on Gelfrada. Przeszkodzi moe mi rodowa wrda, oznaczajca zadarcie z landfrydem. Przeszkodzi moe najmowanie zbirw i mordercw. Haaliwe ciganie, gnojenie w lochu, maltretowanie i torturowanie chopaka, bdcego krewnym Nostitzw i powinowatym Piastw. I lennikiem Jana Zibickiego. A biskup wrocawski Konrad, ktry Balbulusa kocha tak samo jak Balbulus jego, tylko czeka na sposobno, by dobra si Sterczom do rzyci. Niedobrze, niedobrze, niedobrze.

A wszystkiemu, zadecydowa nagle Apeczko, dubic w zbach, winien jest Reynevan, Reinmar z Bielawy. I za to zapaci. Ale nie tak, by miao to wzburzy cay lsk. Zapaci zwyczajnie, po cichu, w ciemnoci, noem midzy ebra. Wtedy, gdy - jak to trafnie odgad Balbulus - zjawi si tajemnie w Ligocie, w klasztorze cysterek, pod okienkiem swej mionicy, Gelfradowej Adeli. Jeden cios noa, chlup do cysterskiego stawu z karpiami. I sza. Jak karpiem zasia. Z drugiej strony, polece Balbulusa cakiem zlekceway nie mona. Choby z tego tylko powodu, e Bekotacz zwyk kontrolowa wykonywanie swych rozkazw. Zleca ich wykonanie nie jednej, lecz kilku osobom. Co tedy czyni, u diaska? Apeczko z hukiem wbi n w blat stou, jednym zamachem wychyli kubek. Unis gow, napotka wzrok grubej ochmistrzyni. - Czego si gapisz? - warkn. - Stary pan - przemwia spokojnie ochmistrzyni - sprowadzi ostatnimi czasy jeszcze przednie woskie. Kaza utoczy, janie panie? - Icie - Apeczko umiechn si mimo woli, poczu, jak spokj kobiety udziela si i jemu. - Icie, prosz, kacie utoczy, skosztujem, c to te tam dojrzao w Italii. Pchnijcie te, prosz, pacholika do czatowni, niechaj mi si tu na jednej nodze stawi taki, ktren konno dobrze skacze, a i gow ma na karku. Kto, kto zdoa posanie dorczy Podkowy zaomotay o most, opuszczajcy Sterzendorf goniec obejrza si, pomacha swej niewiecie, egnajcej go z wau bielutk naczk. I nagle goniec zowi ruch na owietlonej ksiycem cianie czatowni, przesuwajcy si niewyrany ksztat. Ki diabe, pomyla, a c to tam azi? Puchacz? Sowa? Nietoperz? A moe... Goniec zamrucza zaklcie od uroku, splun do fosy i da koniowi ostrog. Posanie, ktre nis, byo pilne. A pan, ktry je zleci, srogi. Nie widzia wic, jak wielki pomurnik rozpostar skrzyda i bezszelestnie jak duch, jak nocny upir poszybowa nad lasami na zachd, w stron doliny Widawy. Jak kaecie, janie panie.

Zamek Sensenberg, jak wszyscy wiedzieli, zbudowali templariusze, a nie bez kozery wybrali to wanie, nie inne miejsce. Wznoszcy si nad poszarpanym urwiskiem szczyt gry by w zamierzchych czasach miejscem kultu bogw pogaskich, staa tu kcina, w ktrej, jak gosiy podania, pradawni mieszkacy tych ziem, Trzebowianie i Bobrzanie, skadali swym bokom ofiary z ludzi. W czasach, gdy po kcinie zostay tylko krgi obych, omszaych, ukrytych wrd chwastw kamieni, pogaski kult szerzy si nadal, na szczycie wci pony sobtkowe ognie. Jeszcze w 1189 biskup wrocawski yrosaw srogimi karami grozi tym, ktrzy odwayliby si witowa na Sensenbergu festum dyabolicum et maledictum. Jeszcze sto bez maa lat pniej biskup Wawrzyniec gnoi w lochach tych, ktrzy witowali. Tymczasem za, jak si rzeko, przybyli templariusze. Zbudowali swe lskie zameczki, grone i zbate miniatury syryjskich krakw, stawiane pod nadzorem ludzi o gowach omotanych chustami i twarzach ciemnych jak garbowana bycza skra. Nie mogo by przypadkiem, e na lokalizacje warowni zawsze wybierano wite miejsca pradawnych, gincych w niepamici kultw - jak Maa Olenica, Otmt, Rogw, Habendorf, Fischbach, Peterwitz, Owiesno, Lipa, Braciszowa Gra, Srebrna Gra, Kaltenstein. I oczywicie Sensenberg. Potem za przysza na templariuszy kryska. Sprawiedliwie czy nie, spiera si prno, ale zrobiono z nimi koniec, kady wie, jak to byo. Ich zamki przejli joannici, rozdrapay je midzy siebie szybko bogacce si klasztory i szybko wyrastajcy lscy magnaci. Niektre, mimo drzemicej u ich korzeni potgi, niezwykle szybko obrciy si w ruiny. Ruiny, ktrych unikano, ktre omijano. Ktrych si bano. Nie bez powodu. Mimo szybko postpujcej kolonizacji, mimo napywajcych z Saksonii, Turyngii, Nadrenii i Frankonii godnych ziemi osadnikw, gr i zamek Sensenberg nadal otacza szeroki pas ziemi niczyjej, pustkowia, na ktre zapuszcza kusownikw si i jedynie zbiegw, kusownik po raz lub zbieg. To od nich wanie, o pierwszy zasyszano opowieci

niesamowitych ptakach, o koszmarnych jedcach, o migajcych w oknach zamku wiatach, o dzikich i okrutnych krzykach i piewach, o dobiegajcej jak gdyby spod ziemi upiornej muzyce organw. Byli tacy, co nie wierzyli. Byli i tacy, ktrych nci skarb templariuszy, podobno wci lecy gdzie w podziemiach Sensenbergu. Byli zwyczajni ciekawscy i niespokojne duchy. Ci nie wracali. Tej nocy, gdyby w okolicy Sensenbergu znalaz si jaki kusownik, zbieg lub poszukiwacz przygd, gra i zamek dayby asumpt do kolejnych legend. Zza horyzontu nadcigaa burza, niebo co i rusz pono wiatem dalekich byskawic, tak dalekich, ze nie sycha byo nawet pomruku gromw. A czarny na tle rozbyskujcego nieba blok zamku zapon nagle jaskrawymi lepiami okien. Bya bowiem wewntrz pozornej ruiny wielka, wysoko sklepiona sala rycerska. Owietlajce j wieczniki, kandelabry i ponce w elaznych obejmach pochodnie wydobyway z mroku freski na surowych murach. Freski przedstawiay sceny rycerskie i religijne. Na stojcy porodku sali ogromny okrgy st patrzy wic Percival, klczcy przed Graalem, i Mojesz, znoszcy kamienne tablice z gry Synaj. Roland w bitwie pod Albrakk i wity Bonifacy, gincy mczesko od fryzyjskich mieczy. Godfryd de Bouillon, wjedajcy do zdobytej Jerozolimy. I Jezus, pod raz wtry upadajcy pod krzyem. Wszyscy oni patrzyli swymi bizantyskimi nieco oczami na st i na zasiadajcych za stoem rycerzy w penych zbrojach i paszczach z kapturami. Przez otwarte okno wlecia na fali wiatru wielki pomurnik. Ptak zatoczy koo, rzucajc widmowy cie na freski, usiad, stroszc pira, na oparciu jednego z krzese. Rozwar dzib i zaskrzecza, a nim skrzeczenie przebrzmiao, na krzele siedzia ju nie ptak, ale rycerz. W paszczu i kapturze, bliniaczo podobny do pozostaych. - Adsumus - przemwi gucho Pomurnik. - Jestemy tu, Panie, zebrani w Twoim imieniu. Przybd do nas i bd wrd nas. - Adsumus - powtrzyli jednym gosem zgromadzeni za stoem rycerze. Adsumus! Adsumus!

Echo przebiego przez zamek jak dudnicy grom, jak odgos dalekiej bitwy, jak gruchot taranu o grodow bram niko powoli wrd ciemnych korytarzy. - Chwaa Panu - przemwi Pomurnik, gdy zapada cisza. - Bliski jest dzie, gdy w prochu legn wszyscy jego wrogowie. Biada im! Dlatego jestemy! - Adsumus! - Opatrzno - Pomurnik unis gow, a jego oczy zalniy odbitym wiatem pomienia - zsya nam, bracia moi kolejn sposobno, by znowu porazi wrogw Pana i raz jeszcze pognbi nieprzyjaci wiary. Nadszed czas, by zada kolejny cios! Zapamitajcie, o bracia, to imi: Reinmar z Bielawy. Reinmar z Bielawy, zwany Reynevanem. Posuchajcie... Rycerze w kapturach pochylili si, suchajc. Upadajcy pod krzyem Jezus patrzy na nich z fresku, a w jego bizantyskich oczach by bezmiar bardzo ludzkiego cierpienia.

Rozdzia trzeci w ktrym mowa o rzeczach tak mao - pozornie majcych ze sob wsplnego jak polowanie z sokoami, dynastia Piastw, kapusta z grochem i herezja czeska. A take o dyspucie o tym, czy, komu i kiedy naley dotrzymywa sowa.
Nad rzeczk Oleniczk, wijc si wrd czarnych olszowych gw, kp biaych brzz i zieloniutkich k, na wzniesieniu, z ktrego wida byo strzechy i dymy wsi Borowa, ksicy orszak zrobi duszy postj Ale nie po to, by popasa. Wrcz przeciwnie. Po to, by si zmczy. Znaczy, po wielkopasku rozerwa. Gdy podjedali, z mokrade zerway si chmary ptactwa, kaczek, cyranek, gowienek, rozecw, czapli nawet. Na ten widok ksi Konrad Kantner, pan na Olenicy, Trzebnicy, Miliczu, cinawie, Woowie i Smogorzewie, a pospou z bratem Konradem Biaym take na Kolu, natychmiast rozkaza orszakowi zatrzyma si i poda sobie ulubione sokoy. Ksi maniakalnie wrcz uwielbia polowanie z sokoami. Olenica i ich finanse mogy poczeka, biskup wrocawski mg poczeka, polityka moga poczeka, cay lsk i cay wiat mogy poczeka - na to, by ksi mg zobaczy, jak jego faworytny Raby drze pierze z krzywek, i przekona si, ze Srebrny bdzie dzielny w powietrznej walce z czapl. Ksi cwaowa wic po szuwarach i gach jak optany, a wraz z nim - rwnie dzielnie, cho troch z musu - jego najstarsza crka Agnieszka, seneszal Rudiger Haugwitz i kilku paziw karierowiczw. Reszta orszaku czekaa pod lasem. Nie zsiadajc z koni, albowiem nikt nie mg wiedzie, kiedy ksiciu si sprzykrzy. Zagraniczny go ksicia ziewa dyskretnie. Kapelan mrucza - zapewne modlitw, komornik liczy - zapewne pienidze, minnesinger skada - zapewne rymy, niewiasty ksiniczki Agnieszki obgadyway - zapewne inne niewiasty, a modzi rycerze zabijali nud objedajc i penetrujc okoliczne zarola. - Cioek!

Henryk Krompusz wry konia i obrci nim, zdziwiony mocno, po czym nadstawi uszu, prbujc ustali, ktry to z krzakw wanie okrzykn go z cicha jego wasnym familiarnym przydomkiem. - Cioek! - Kto tu? Pokaz si! Krzaki zaszeleciy. - wita Jadwigo... - Krompusz ze zdumienia a otworzy gb. Reynevan? To ty? - Nie, wita Jadwiga - odrzek Reynevan gosem kwanym jak agrest w maju. - Cioek, ja potrzebuj pomocy... Czyj to orszak? Kantnera? Do Krompusza, nim do owego wreszcie zaczo dociera, doczyli dwaj inni oleniccy rycerze. - Reynevan! - jkn Jaksa z Wiszni. - Chryste Panie, jak ty wygldasz! Ciekawe, pomyla Reynevan, jak ty by wyglda, gdyby ci ko pad zaraz za Bystrem. Gdyby musia ca noc bka si po bagnach i uroczyskach nad wierzn, a nad ranem zamieni mokre i ubocone achy na gwizdnit z wiejskiego pota siermig. Ciekawe, jak ty by po czym takim wyglda, wymuskany paniczu. Przygldajcy si im do ponurym wzrokiem trzeci olenicki rycerz, Benno Ebersbach, zapewne myla podobnie. - Zamiast dziwowa si - powiedzia sucho - dajcie mu jakie odzienie. Zdejmuj te achmany, Bielau. Nue, panowie, wycigajcie z jukw, co tam ktry ma. - Reynevan - do Krompusza nadal sabo dochodzio. -To ty? Reynevan nie odpowiedzia. Wcign rzucone mu koszul i kabat. By tak zy, e a bliski paczu. - Potrzebuj pomocy... - powtrzy. - Nawet bardzo potrzebuj. - Widzimy i wiemy - potwierdzi skinieniem gowy Ebersbach. - I te jestemy zdania, e bardzo. Jak najbardziej bardzo. Chod. Trzeba pokaza ci Haugwitzowi. I ksiciu. - On wie? - Wszyscy wiedz. O sprawie jest gono. Jeli Konrad Kantner ze sw pocig twarz, przeduonym ysin czoem, czarn brod i przenikliwymi oczami mnicha niezbyt przypomina

typowego przedstawiciela dynastii, to w przypadku jego crki Agnieszki nie mogo by wtpliwoci - niedaleko upado to jabuszko od lskomazowieckiej jaboni. Ksiniczka miaa powe wosy, jasne oczy i may, zadarty, wesoy nosek Piastwny, uniemiertelniony ju synn rzeb w katedrze naumburskiej. Agnieszka Kantnerwna, jak szybko obliczy Reynevan, miaa okoo pitnastu lat, musiaa wic ju by komu zaswatana. Reynevan nie pamita plotek. - Wsta, - Wsta. - Wiedz - przemwi ksi, wiercc go ognistym spojrzeniem - e nie pochwalam twego uczynku. Ba, mam go za niecny, naganny i karygodny. I szczerze doradzam ci skruch i pokut, Reinmarze Bielau. Mj kapelan zapewnia mnie, e w piekle jest specjalna enklawa dla cudzoonikw. Biesy mocno trapi tam grzesznikw na narzdziu grzechu. W szczegy nie wejd z uwagi na obecno dziewczcia. Seneszal Rudiger Haugwitz parskn gniewnie. Reynevan milcza. - Jakie zadouczynienie dasz Gelfradowi von Stercz - cign Kantner - to ju sprawa twoja i jego. Nie miesza mi si do tej rzeczy, zwaszcza, ecie obaj wasalami nie moimi, ale ksicia Jana na Zibicach. I w zasadzie do Zibic powinienem ci odprawi. Umywszy rce. Reynevan przekn lin. - Ale - podj ksi po chwili dramatycznego milczenia - jam nie Piat, to raz. Dwa, przez wzgld na twego ojca, ktry pod Tannenbergiem pooy ycie u boku mego brata, nie dopuszcz, by zamordowano ci w ramach gupiej rodowej wrdy. Trzy, w ogle najwyszy czas, by skoczy z rodowymi wrdami i y jak przystao na Europejczykw. To tyle. Pozwalam ci podrowa w moim orszaku choby i do samego Wrocawia. Ale w oczy mi si nie pchaj. Bo nie cieszy ich twj widok. - Wasza ksica.... - Odejd, powiedziaem. Polowanie byo zakoczone definitywnie. Sokoy dostay kapturki na by, upolowane kaczki i czaple kruszay, przytroczone do drabinek wozu, ksi by zadowolony, jego orszak te, bo zapowiadajca si na duej gonitwa wcale dugo nie trwaa. Reynevan zowi kilka wyranie

wdzicznych spojrze - po orszaku zdyo si roznie, e to ze wzgldu na niego ksi skrci polowanie i wznowi podr. Reynevan mia uzasadnione obawy, e nie tylko to zdyo si roznie. Uszy mu pony jak na cenzurowanym. - Wszyscy - zaburcza do jadcego obok Benno Ebersbacha wszystko wiedz... - Wszyscy - potwierdzi wcale nie wesoo olenicki rycerz. - Ale, na twoje szczcie, nie wszystko. - H? - Ty durnia udajesz, Bielau? - spyta Ebersbach, nie podnoszc gosu. - Kantner jak nic przegnaby ci, a moe i odesa w ptach kasztelanowi, gdyby wiedzia, e w Olenicy pad trup. Tak, tak, nie wybauszaj na mnie oczu. Mody Nika von Stercz nie yje. Rogi Gelfrada rogami, ale zabitego brata Sterczowie nie wybacz ci w yciu. - Palcem... - powiedzia po serii gbokich oddechw Reynevan. Palcem nawet nie tknem Niklasa. Przysigam. - Do kompletu - Ebersbach w sposb widoczny nie przej si przysig - pikna Adela oskarya ci o czary. O to, e j zauroczy i bezwoln wykorzysta. - Nawet jeli to prawda - odpowiedzia po maej chwili Reynevan - to zmuszono j do tego. Groc mierci. Przecie maj j w rku... - Nie maj - zaprzeczy Ebersbach. - Od augustianw, u ktrych publicznie oskarya ci o czarcie praktyki, pikna Adela ucieka do Ligoty. Za furt klasztoru cysterek. Reynevan odetchn z ulg. - Nie wierz - powtrzy - w te oskarenia. Ona mnie kocha. A ja kocham j. - Piknie. - A eby wiedzia, ze piknie. - Prawdziwie piknie - spojrza mu w oczy Ebersbach - zrobio si wszelako, gdy zrewidowali twoj pracowni. - Ha. Tego si baem. - I jake susznie. Moim skromnym zdaniem tylko dlatego nie masz

ju na karku Inkwizycji, e jeszcze nie skoczyli inwentaryzowa diabelstw, ktre u ciebie znaleli. Przed Sterczami Kantner moe ci obroni, ale przed Inkwizycj raczej nie. Gdy rozniesie si o tym czarnoksistwie, sam ci im wyda. Nie jed z nami do Wrocawia, Reynevan. Odcz si wczeniej i uciekaj, skryj si gdzie. Dobrze ci radz. Reynevan nie odpowiedzia. - A tak przy okazji - rzuci od niechcenia Ebersbach. - Faktycznie znasz si na magii? Bo ja, widzisz, pann ostatnio poznaem... No... Jakby tu rzec... Przydaby si jaki eliksir... Reynevan nie odpowiedzia. Od czoa orszaku rozleg si okrzyk. - Co jest? - Bykw - zgad Cioek Krompusz, popdzajc konia. - Karczma Pod Gsiorem. - I chwali Boga - doda pgosem Jaksa z Wiszni - bom zgodnia okrutnie przez cae to zasrane polowanie. Reynevan i tym razem nie odpowiedzia. Dobywajce si z jego trzewi przecige burczenie byo a nadto wymowne. Gospoda Pod Gsiorem bya dua i zapewne znana, sporo byo tu bowiem goci, zarwno miejscowych, jak i przyjezdnych, co dao si miarkowa po koniach, wozach i krztajcych si wok tyche pachokach i zbrojnych. Gdy orszak ksicia Kantnera z wielkim fasonem i haasem wjecha na podwrze, karczmarz by ju uprzedzony. Wypad przed wejcie jak kula z bombardy, rozganiajc drb i rozpryskujc gnj. Przestpowa z nogi na nog i gi si w ukonach. - Powita, powita, Bg w dom - dysza. - Jaki to zaszczyt, jaki honor, e wasza janie owiecona askawo... - Ludno tu co dzisiaj - Kantner zsiad z przytrzymywanego przez pachokw gniadosza. - Kog to gocisz? Kt to garnki tu oprnia? Starczy aby i dla nas? - Niechybnie starczy, niechybnie - zapewni karczmarz, z trudem apic oddech. - A ju i nie ludno wcale... cierciakw, goliardw i kmieciw wen wygnaem... ledwo com wasze miocie na gocicu zoczy. Wolna cakiem izba ninie, wolny take alkierz, jeno...

- Jeno co? - nastroszy brwi Rudiger Haugwitz. - W izbie gocie. Wane i duchowne osoby... Posy. Nie miaem... - To i dobrze - przerwa Kantner - e nie miae. Mnie by despekt uczyni i caej Olenicy, gdyby mia. Gocie to gocie! A jam Piast, nie saraceski sutan, dla mnie adna ujma je pospou z gomi. Prowadcie, panowie. W zadymionej nieco i przepenionej zapachem kapusty izbie faktycznie nie byo ludno. Po prawdzie, to zajty by jeden tylko st, za ktrym zasiadao trzech mczyzn. Wszyscy mieli tonsury. Dwch nosio strj charakterystyczny dla duchownych w podry, ale tak bogaty, e nie mogli to by adni zwykli proboszcze. Trzeci mia na sobie habit dominikanina. Na widok wchodzcego Kantnera duchowni podnieli si z awy. Ten, ktrego strj by najbogatszy, ukoni si, ale bez przesadnej unionoci. - Wasza askawo ksi Konradzie - przemwi, dowodzc dobrego poinformowania - zaiste, zaszczyt to dla nas wielki. Jam jest, za pozwoleniem waszym, Maciej Korzbok, oficja diecezji poznaskiej, w misji do Wrocawia, do brata waszej ksicej askawoci, biskupa Konrada, zleconej przez jego przewielebno biskupa Andrzeja askarza. Oto za moi towarzysze podry, jak i ja z Gniezna do Wrocawia zmierzajcy: pan Melchior Barfuss, wikariusz jego wielebnoci Krzysztofa Rotenhahna, biskupa Lubusza. Oraz wielebny Jan Nejedly z Vysoke, prior Ordo Praedicatorum, podrujcy z misj od krakowskiego prowincjaa zakonu. Brandenburczyk i dominikanin skonili tonsury, Konrad Kantner odpowiedzia lekkim ruchem gowy. - Wasza dostojno, wasze wielebnoci - przemwi nosowo. - Mio mi bdzie posili si w tak zacnej kompanii. I pogawdzi. Pogawdki zasi, o ile to wielebnych nie znuy, zayjemy do i tu, i w drodze, albowiem ja te do Wrocawia jad, z moj crk... Pozwl tu, Aneka... Sko si przed sugami Chrystusa. Ksiniczka dygna, pochylia gwk z zamiarem caowania w rk, ale Maciej Korzbok powstrzyma j, pobogosawi szybkim znakiem krzya nad pow grzywk. Czeski dominikanin zoy rce, pochyli kark,

zamamrota krtk modlitw, dorzucajc co o clarissima puella. - Oto za - podj Kantner - pan seneszal Rudiger Haugwitz. A to moi rycerze i mj go... Reynevan poczu szarpnicie za rkaw. Usucha gestw i sykni Krompusza, wyszed wraz z nim na podwrze, na ktrym nadal trwa wywoany przyjazdem ksicia rejwach. Na podwrzu czeka Ebersbach. - Zasignem jzyka - rzek. - Byli tu wczoraj. Wolfher Stercz, samoszst. Wypytaem te tych Wielkopolan. Sterczowie zatrzymali ich, lecz nie mieli si narzuca duchownym osobom. Ale wida szukaj ci po wrocawskim gocicu. Uciekabym na twoim miejscu. - Kantner - bkn Reynevan - mnie obroni... Ebersbach wzruszy ramionami. - Twoja wola. I twoja skra. Wolfher bardzo gono i ze szczegami opowiada, co z tob zrobi, gdy ci zapie. Ja, bdc tob... - Kocham Adel i nie porzuc jej! - wybuchn Reynevan. - To po pierwsze! A po drugie... To dokd miabym niby ucieka? Do Polski? Albo na mud moe? - Cakiem nieza koncepcja. Ta ze mudzi, znaczy. - Zaraza! - Reynevan kopn krcc si u ng kwok. - Dobra. Pomyl. I co wymyl. Ale najpierw co zjem. Zdycham z godu, a zapach tej kapusty mnie dobija. Czas by najwyszy, jeszcze moment, a modziecy obeszliby si smakiem. Garnki kaszy i kapusty z grochem oraz misy wieprzowych koci z misem postawiono na gwnym stole, przed ksiciem i ksiniczk. Naczynia wdroway na krace stow dopiero po tym, gdy nasycili si nimi siedzcy najbliej Kantnera trzej duchowni, umiejcy, jak si okazao, nielicho zje. Po drodze by na domiar zego umiejcy nie gorzej zje Rudiger Haugwitz oraz szerszy w barach nawet od Haugwitza zagraniczny go ksicia, czarnowosy rycerz o twarzy tak smagej, jak gdyby dopiero co wrci by z Ziemi witej. Tym sposobem w misach, ktre docieray do niszych rang i modszych, nie zostawao niemal nic. Szczciem, za chwil karczmarz poda ksiciu wielk desk z kaponami, te za wyglday i pachniay tak smakowicie, e kapusta i wieprzowa tucizna straciy nieco

na wziciu i dotary na koce stow w stanie niemale nienaruszonym. Agnieszka Kantnerwna skubaa zbkami udko kapona, starajc si chroni przed kapicym tuszczem modnie rozcite rkawy sukni. Mczyni rozprawiali o tym i o owym. Kolej przypada wanie na jednego z duchownych, owego dominikanina, Jana Nejedlego z Vysoke. - Jestem - perorowa wzmiankowany - a raczej byem przeorem u witego Klemensa na Starym Miecie praskim. Item, mistrzem Uniwersytetu Karola. Ninie za, jak widzicie, jestem wygnacem na cudzej asce i cudzym chlebie. Mj klasztor spldrowano, za w akademii, jak acno zgadn moecie, nie po drodze mi byo z apostatami i otrami pokroju Jana Przybrania, Krystiana z Prachatic i Jakubka ze Strzybra, oby ich Bg pokara... - Mamy tu - wpad w sowo Kantner, owic okiem Reynevana jednego studenta z Pragi. Scholarus academiae pragensis, artium baccalaureus. - Radzibym w takim razie - oczy dominikanina bysny znad yki uwane na niego mie baczenie. Daleki jestem od rzucania oskare, ale herezja jest jak sadza, jak smoa. Jak ajno! Kto si w pobliu krci, ten musi si powala. Reynevan szybko spuci gow, czujc, jak znowu kraniej mu uszy i krew bije na jagody. - Gdzie tam - zamia si ksi - naszemu scholarowi do herezji. To on z porzdnej rodziny, na ksidza i medyka si w praskiej uczelni szkoli. Prawym, Reinmarze? - Za pozwoleniem aski - Reynevan przekn - ju si w Pradze nie szkol. Za rad brata porzuciem Karolinum w roku dziewitnastym, niedugo po witych Abdonie i Senie... Znaczy, zaraz po defenes... No, wiecie, kiedy. Teraz myl, e moe do Krakowa po nauk sprbuj... Albo do Lipska, dokd wikszo praskich mistrzw usza... Do Czech nie wrc. Dopokd trwaj niepokoje. - Niepokoje! - z ust podnieconego Czecha wyleciao i osiado na szkaplerzu kilka pasemek kapusty. - adne swko, zaiste! Wy tu, w spokojnym kraju, nawet przedstawi sobie nie moecie, co w Czechach herezja wyrabia, jakich potwornoci nieszczsny kraj ten jest widowni.

Podjudzony przez kacerzy, wiklefistw, waldensw i inne sugi szatana motoch zwrci sw bezmyln zo przeciw wierze i Kocioowi. W Czechach niszczy si Boga i pali Jego witynie. Morduje si sugi boe! - Wieci dochodz - potwierdzi, oblizujc palce, Melchior Barfuss, wikariusz biskupa lubuskiego - rzeczywicie straszne. Wierzy si nie chce... - A mus wierzy! - krzykn jeszcze goniej Jan Nejedly. - Bo adna wie przesadzon nie jest! Piwo z jego kubka prysno, Agnieszka Kantnerwna cofna si odruchowo, zasaniajc, jak tarcz, udkiem kapona. - Chcecie przykadw? Su niemi! Masakry zakonnikw w Czeskim Brodzie i Pomuku, pomordowani cystersi w Zbrasawiu, Velehradzie i Mnichowym Hradiszczu, pomordowani dominikanie w Pisku, benedyktyni w Kladrubach i Postoloprtach, pomordowane niewinne premonstratki w Chotieszowie, pomordowani kapani w Czeskim Brodzie i Jaromierzu, ograbione i spalone klasztory w Kolinie, Milevsku i Zlatej Korunie, zbezczeszczone otarze i wizerunki witych w Brzevnowie i Vodnianach... A co wyczynia ika, ten pies wcieky, ten antychryst i diabli pomiot? Krwawe rzezie w Chomutowie i Prachaticach, czterdziestu ksiy ywcem spalonych w Beruniu, spalone klasztory w Sazavie i Vilemowie, witokradztwa, jakich nie dopuciby si Turek, ohydne zbrodnie i okruciestwa, bestialstwa, na widok ktrych zadraby Saracen! O, zaprawd, Boe, dokde nie bdziesz sdzi i wymierza za krew nasz kary? Cisz, w ktrej sycha byo tylko szmer modlitwy olenickiego kapelana, przerwa gboki i dwiczny gos smagolicego i barczystego rycerza, gocia ksicia Konrada Kantnera. - Nie musiao tak by. - Sucham? - unis gow dominikanin. - Co chcecie przez to rzec, panie? - Mona byo tego wszystkiego z atwoci unikn. Wystarczyo nie pali Jana Husa w Konstancji. - Wycie - zmruy oczy Czech - ju tam, wtedy, bronili kacerza,

krzyczeli, protestowali, petycje skadali, wiem to. A nieprawicie wtedy byli i teraz jestecie. Herezja pleni si jak kkol, a kae Pismo wite chwast spala ogniem. Nakazuj bulle papieskie... - Zostawcie bulle - uci smagolicy - na soborowe dysputy, miesznie brzmi w karczmie przytaczane. A w Konstancji racj miaem, moecie gada, co chcecie. Luksemburczyk krlewskim sowem i listem elaznym gwarantowa Husowi bezpieczestwo. Sowo i przysig zama, plamic tym honor monarszy i rycerski. Na to patrze spokojnie nie mogem. I nie chciaem. - Przysiga rycerska - zawarcza Jan Nejedly - ma by skadana w subie Bogu, zajedno, kto przysiga, giermek czy krl. Nazywacie bosk sub dotrzymywanie przysigi i sowa kacerzowi? Zwiecie to honorem? Ja to zw grzechem. - Ja, jeli daj, daj sowo rycerskie w obliczu Boga. Dlatego dotrzymuj go nawet Turkom. - Turkom dotrzymywa mona. Heretykom nie wolno. - Icie - rzek bardzo powanie Maciej Korzbok, oficja poznaski. Maur albo Turczyn tkwi w pogastwie przez ciemnot i dziko. Moe by nawrcony. Odszczepieniec za i syzmatyk od wiary i Kocioa si odwraca, szydzi z nich, bluni. Dlatego te stokro bardziej Bogu jest ohydny. I kady sposb walki z herezj jest dobry. To przecie nikt, kto na wilka idzie albo na psa wciekego, nie bdzie, jeli przy zdrowych jest zmysach, o honorze i sowie rycerskim rozprawia! Na heretyka wszystko si godzi. - W Krakowie - go Kantnera zwrci ku niemu ogorza twarz kanonik Jan Elgot, gdy trzeba usidli kacerza, za nic ma tajemnic spowiedzi. Biskup Andrzej askarz, ktremu suycie, zaleca to samo ksiom diecezji poznaskiej. Wszystko si godzi. Zaiste. - Nie kryjecie, panie, swych sympatii - rzek kwano Jan Nejedly z Vysoke. - Ja moich te wic kry nie bd. I powtrz: Hus by kacerz i na stos pj musia. Krl rzymski, wgierski i czeski susznie postpi, sowa danego czeskiemu heretykowi nie dotrzymujc. - I za to - odparowa smagolicy - tak go teraz Czesi kochaj. Z tego to powodu ucieka spod Wyszehradu z czesk koron pod pach. I teraz

krluje Czechom, ale w Budzie, bo na Hradczany nieprdko go wpuszcz. - Drwi z krla Zygmunta sobie pozwalacie - zauway Melchior Barfuss. - A przecie mu suycie. - Wanie dlatego. - A moe dla czego innego? - zgrzytn zjadliwie Czech. - Wycie si przecie, rycerzu, pod Tannenbergiem bili przeciwko szpitalnikom Panny Marii po stronie Polakw. Po stronie Jagiey. Krla neofity, ktry herezji czeskiej jawnym jest autorem i ucho chtnie ku schizmatykom i wiklefistom skania. Synowiec Jagiey, apostata Korybutowicz, w najlepsze przecie panoszy si w Pradze, polscy rycerze w Czechach morduj katolikw i rabuj klasztory. I cho Jagieo udaje, e to bez jego woli i zgody, to przecie sam z wojskiem jako przeciw kacerzom nie rusza! A gdyby ruszy, gdyby si z krlem Zygmuntem w krucjacie sprzymierzy, w mig jeden byoby po husytach! Czemu tedy Jagieo tego nie czyni? - Wanie - smagolicy znowu si umiechn, a by to umieszek wielce znaczcy. - Czemu? Ciekawe. Konrad Kantner chrzkn gono. Barfuss uda, e interesuje go wycznie kapusta z grochem. Maciej Korzbok zagryz wargi, pokiwa gow z ponur min. - Co prawda - przyzna - to prawda. Krl rzymski nie raz pokaza, e przyjacielem Korony polskiej nie jest. Zaprawd, do walki w obronie wiary kady Wielkopolanin, za nich bowiem rczy mog, ochotnie stanie. Ale tylko wtedy, jeli Luksemburczyk da gwarancj, e jeli my na poudnie ruszym, to ani Krzyacy, ani Brandenbury na nas z najazdem nie wpadn. A jak ma tak gwarancj da, jeli wraz z onymi rozbir Polski knowa? Nie mam racji, ksi Konradzie? - C tu rozprawia - umiechn si wyjtkowo nieszczerze Kantner. - Nad potrzeb, widzi mi si, politykujemy. A nie idzie polityka w parze z jadem. Ktre stygnie, nawiasem mwic. - Wanie, e mwi trza o tym - zaprotestowa Jan Nejedly, ku radoci modszego rycerstwa, do ktrego ju dwa garnki dotary niemal nie tknite przez rozgadanych wielmow. Rado bya przedwczesna, wielmoe pokazali, e mog gada i je rwnoczenie.

- Bo to uwaacie, wielmoni - cign, pochaniajc kapust, byy przeor od witego Klemensa - nie jeno czeska to rzecz, owa wikleficka zaraza. Czesi, ja ich znam, gotowi i tu przyj, jak chodzili na Moraw i do Rakus. Mog przyj do was, panowie. Do wszystkich, jak tu siedzicie. - Pah - wyd wargi Kantner, grzebic yk w misce w poszukiwaniu skwarkw. - W to nie uwierz. - Ja tym bardziej - prychn piwn pian Maciej Korzbok. - Do nas, do Poznania, krzyn za daleko maj. - Do Lubusza i Ftirstenwalde - powiedzia z penymi ustami Melchior Barfuss - te z Taboru kawa drogi. O wa, nie bojam si. - Tym bolej - doda z nieadnym umieszkiem ksi - e prdzej si sami Czesi goci doczekaj, ni do kogo pjd. Zwaszcza teraz, gdy izki nie stao. Tak sobie myl, e goci tylko patrze, co dnia Czesi ich wyglda powinni. - Krucjata? Wiecie co moe, wasza askawo? - Nijak nie - odpar Kantner z min, ktra sugerowaa co przeciwnego. - Jeno tak sobie dumam. Gospodarzu! Piwa! Reynevan cichcem wymkn si na podwrze, a z podwrza za chlew i w krzaki za warzywnik. Ulywszy sobie naleycie, wrci. Ale nie do izby. Wyszed przed wrota, dugo patrzy na gincy w sinej mgiece gociniec. Na ktrym, ku uspokojeniu, nie zobaczy nadjedajcych cwaem braci Sterczw. Adela, pomyla nagle, Adela wcale nie jest bezpieczna u ligockich cysterek. Powinienem... Powinienem. Ale boj si. Tego, co mog zrobi mi Sterczowie. Tego, o czym w szczegach opowiadaj. Zawrci na podwrze. Zdumia si, ujrzawszy ksicia Kantnera i Haugwitza, ranie i lekko wychodzcych zza chleww. W zasadzie, pomyla, czemu tu si dziwi. W krzaki za chlewikami nawet ksita i seneszale chadzaj. I to piechot. - Nadstaw no uszu, Bielau - rzek obcesowo Kantner, myjc rce w kuble, ktry w popiechu podstawia mu dziewka suebna. - I suchaj, co powiem. Nie pojedziesz ze mn do Wrocawia.

- Wasza ksica... - Zamknij gb i nie otwieraj jej, pki nie rozka. Robi to dla twojego dobra, chystku. Bo wicej ni pewien jestem, e we Wrocawiu mj brat biskup wsadzi ci do wiey prdzej, ni zdysz wymwi benedictum nomen lesu. Biskup Konrad wielce city jest na cudzocw, pewnie, hehehe, nie lubi konkurencji, hehehe. Wemiesz tedy tego konia, com ci go uyczy i pojedziesz do Maej Olenicy, do komandorii joannickiej. Rzekniesz komandorowi Dytmarowi de Alzey, em ci przysa na pokut. Tera cicho posiedzisz, a ci nie wezw. Jasne? Musi by jasne. A na drog naci tu sakiewk. Wiem, e maa. Dabym wicej, ale mj komornik odradzi. Ta karczma nadto nadszarpna mj fundusz reprezentacyjny. - Wielce dzikuj - mrukn Reynevan, cho waga sakieweczki bynajmniej na dziki nie zasugiwaa. - Wielkie dziki waszej askawoci. To jeno tylko, e... - Sterczw si nie lkaj - przerwa ksi. - W joannickim domie ci nie najd, a w drodze tamj nie bdziesz sam. Tak si skada, e w tamtym kierunku, bo ku Morawie, zmierza mj go. Widziae go pewnie za stoem. Zgodzi si, by mu towarzyszy. Szczerze mwic, nie od razu. Ale przekonaem go. Chcesz wiedzie, jak? Reynevan pokiwa gow na znak, e chce. - Powiedziaem mu, e twj ojciec zgin w chorgwi mego brata pod Tannenbergiem. A on te tam by. Tyle, e on mawia: pod Grunwaldem. Bo by po przeciwnej stronie. - Tak tedy, bywaj w zdrowiu. I rozchmurz si, chopczyno, rozchmurz. Wyrzeka na moj ask nie moesz. Konia masz, grosz masz. A i bezpieczestwo w podry zapewnione. - Jak zapewnione? - odway si bkn Reynevan. - Moci ksi... Wolfher Stercz jedzi samoszst... A ja... Z jednym rycerzem? Nawet jeli z giermkiem... Wasza askawo... To przecie tylko jeden rycerz! Rudiger Haugwitz parskn. Konrad Kantner protekcjonalnie wyd wargi. - Oj, gupi ty, Bielau. Niby uczony bakaarz, a sawnego czeka nie

rozpozna. Dla tego rycerza, kapcanie, szeciu to fraszka. A widzc, e Reynevan nadal nie rozumie, wyjani. - To jest Zawisza Czarny z Garbowa.

Rozdzia czwarty w ktrym Reynevan i Zawisza Czarny z Garbowa rozprawiaj o tym i o owym na gocicu brzeskim. Potem Reynevan leczy Zawisz z gazw, a Zawisza odwdzicza si cennymi naukami z zakresu historii najnowszej.
Wstrzymujc nieco konia, by zosta w tyle, rycerz Zawisza Czarny z Garbowa unis si w kulbace i przecigle pierdn. Potem westchn mocno, wspar oburcz na ku i pierdn raz jeszcze. - To ta kapusta - wyjani rzeczowo, zrwnujc si znowu z Reynevanem. - W moim wieku nie mona je tyle kapusty. Na koci witego Stanisawa! Gdy byem mody, mogem zje, e ho, ho! Koflik, znaczy si wicej ni p garnca kapusty zjadaem w trzy pacierze. I nic mi nie byo. Mogem je kapust pod kad postaci, choby i dwa razy dziennie, byle jeno kminku byo w niej dostatek. A teraz, ledwo co mao zjem, to a mi si gotuje w ywocie, a gazy, sam baczysz, chopcze, mao mnie niej rozsadz. Staro, psia ma, nie rado. Jego ko, potny kary ogier, brykn ciko, jak gdyby rwa si do szary. Ogier cay, a po chrapy, okryty by czarnym kropierzem przyozdobionym na kbie Sulim, herbem rycerza. Reynevan dziwi si, e od razu nie skojarzy synnego znaku - nietypowego wszak w heraldyce polskiej, zarwno pod wzgldem figury zaszczytnej, jak i mobiliw. - Co taki milczcy? - zagadn go nagle Zawisza. - Jedziemy i jedziemy, a ty jeli dziesitek sw uroni, to wszystko. I to za jzyk cigniony. Boczysz si na mnie? O Grunwald idzie, h? Wiesz co, chopcze? Mgbym ci zapewni, e nie mog by tym, ktry zabi ci ojca. aden byby dla mnie wysiek powiedzie, e nie mogem si z twym ojcem zetkn w boju, bo chorgiew krakowska bya w centrum szyku wojsk polsko-litewskich, a chorgiew Konrada Biaego na krzyackim skrzydle lewym, a za Stbarkiem. Ale nie powiem, bo byoby to kamstwo. Wtedy, w dzie Rozesania Apostow, zabiem wielu ludzi. W totalnym zamieszaniu i sakramenckiej krtwie, w ktrej mao co byo wida. Bo to

bya bitwa. I tyle. - Ojciec - odchrzkn Reynevan - nosi na tarczy... - Nie pamitam herbw - przerwa ostro i do obcesowo Sulimczyk. - W walnym boju nie maj one dla mnie adnego znaczenia. Wane, w ktr stron zwrcony jest eb konia. Jeli w przeciwn ni eb mojego, to rbi, choby tamten Bogurodzic sam mia na tarczy. Zreszt gdy krew przyklei si do kurzu, a kurz do krwi, to i tak gwno na tarczach wida. Powtarzam, Grunwald to bya bitwa. A w bitwie jak to w bitwie. I przy tym zostamy. Nie bocz si na mnie. - A i nie bocz si. Zawisza wstrzyma lekko ogiera, unis si na siodle i pierdn. Z przydronych wierzb zerway si sposzone kawki. Jadcy z tyu orszak rycerza z Garbowa, zoony ze szpakowatego giermka i czterech zbrojnych pachokw, przezornie trzyma si na dystans. Zarwno giermek, jak i pachokowie jechali na piknych koniach, a odziani byli dostatnio i czysto. Jak wypadao na sugi kogo, kto by starost kruszwickim i spiskim i kto cign, jak wie niosa, tenuty z okrgo liczc trzydziestu wsi. Ani giermek, ani pachokowie nie wygldali jednak na jedwabnych paskich pazikw. Przeciwnie, wygldali na tgich zabijakw, a broni, ktr byli obwieszeni, adn miar nie mona byo uzna za paradne ornamenty. - Tak wic - podj Zawisza - nie boczysz si. Czemu tedy ty milczcy taki? - Bo zdaje mi si - odway si Reynevan - e to wy wicej boczycie si na mnie. I wiem, czemu. Zawisza Czarny obrci si w siodle i dugo mu si przyglda. - Ot - przemwi wreszcie - odezwaa si aociwym gosem ukrzywdzona niewinno. Wiedz, synku, e nie godzi si to, chdoy cudze ony. I jeli chcesz zna moje zdanie, jest to pody proceder. I wart kary. Mwic szczerze, wcale w moich oczach nie lepszy od takiego, co w tumie obrzyna kieski albo okrada kurniki. Ot, myl, jeden z drugim drobny hultaj, mizerny huncwot, ktremu udao si skorzysta z okazji. Reynevan nie skomentowa. - By w Poszcze przed wiekami zwyczaj - podj Zawisza Czarny - e

schwytanego amatora cudzych on prowadzono na most i do tego mostu wiekiem elaznym przybijano mu worek z jajcami. I kadziono podle gaszka n. Pry, chcesz na swobod, to si odetnij. Reynevan nie skomentowa i tym razem. - Ju si nie przybija - skonkludowa rycerz. - A szkoda. Mojej pani Barbary poch nie nazwiesz, ale gdy pomyl, e jej chwil saboci wykorzystuje tam moe w Krakowie jaki galant, jaki tobie, chopcze, podobny gadyszek... Ach, co tu gada. Cisz, ktra zapada na chwil kilka, przerwaa po raz kolejny zjedzona przez rycerza kapusta. - Taaak - Zawisza stkn z ulg i popatrzy w niebo. - Wiedz jednak, chopcze, e ci nie potpiam, albowiem temu jeno kamieniami godzi si miota, kto sam jest bez grzechu. I tym sposobem podsumowawszy, nie mwmy ju o tym wicej. - Mio wielk jest rzecz i niejedno ona ma imi odezwa si Reynevan, nadty nieco. - Pieni i romansw suchajcy, nikt nie wydziwia na Tristana i Izold, na Lancelota i Ginewr ani na trubadura Gwilelma de Cabestaing i pani Magorzat z Roussillonu. A mnie i Adel wcale nie mniej wielka, gorca i szczera mio czy. A masz, wszyscy jakby si uwzili... - Jeli ta mio taka wielka - Zawisza da pozr zaciekawienia czemu tedy ty nie przy twej lubej? Czemu fugas chrustas, icie jak przydybany zodziejaszek? Tristan, by mc by przy Izoldzie, znalaz sposb, przeodzia si, jeli mnie pami nie myli, w achmany oparszywiaego ebraka. Lancelot, by wybawi sw Ginewr, samojeden uderzy na wszystkich Rycerzy Okrgego Stou. - Nie takie to proste - Reynevan sponi si jak alkiermes. - Duo przyjdzie jej, gdy mnie zapi i ubij. O mnie samym ju nie wspominajc. Ale sposb znajd, nie bjcie si. Choby w przebraniu, jak Tristan wanie. Mio zawdy zwyciy. Amor vincit omnia. Zawisza unis si w kulbace i pierdn. Trudno byo oceni, czy by to komentarz, czy tylko kapusta. - Jeden z tej dysputy spr - powiedzia - emy pogadali, bo cknio si

milczkiem jecha, z nosem spuszczonym. Gadajmy jeszcze, mody panie lzaku. Na obojtny temat. - Czemu - odway si po chwili Reynevan - tdy jedziecie? Nie bliej z Krakowa na Moraw przez Racibrz? I Opawsko? - Moe i bliej - zgodzi si Zawisza. - Ale ja, widzisz, Raciborczykw cierpie nie mog. Z niedawno zmarego ksicia Jana, wie Panie nad jego dusz, kawa by skurwysyna. Nasa mordercw na Przemka, syna ksicia cieszyskiego Noszaka, a ja i Noszaka znaem, i Przemko druhem mi by. Tak tedy z raciborskiej gociny nie korzystaem ani onegdaj, ani teraz nie bd, bo synalek Jana, Mikoajek, dzielnie, jak mwi, kroczy po rodzica ladach. Nadto drogi nadoyem, bo byo z Kantnerem o czym pogada w Olenicy, powtrzy mu, co rzek by pod jego adresem Jagieo. Do tego, droga przez Dolny lsk zwykle obfituje w atrakcje. Cho widz, e przesadzona co ta opinia. - Ha! - domyli si bystro Reynevan. - To dlatego w penej zbroi jedziecie! I na bojowym koniu! Bitki wypatrujecie. Zgadem? - Zgade - przyzna spokojnie Zawisza Czarny. - Gadali, roi si tu u was od raubritterw. - Nie tu. Tu bezpiecznie. Dlatego tak ludno. W samej rzeczy, na brak towarzystwa narzeka nie mogli. Sami nie dogonili co prawda nikogo i nikt ich nie wyprzedzi, za to w przeciwnym kierunku, z Brzegu ku Olenicy, ruch by oywiony. Minli ju kilku kupcw na nagruonych, rysujcych gbokie koleiny wozach, w eskorcie kilkunastu zbrojnych o wyjtkowo bandyckich gbach. Minli piesz kolumn obadowanych agwiami maziarzy, anonsowanych wczeniej ostrym zapachem ywicy. Minli grupk konnych Krzyakw z Gwiazd, minli podrujcego z giermkiem modego joannit o twarzy cherubina, minli wolarzy pdzcych woy, a take piciu podejrzanie wygldajcych pielgrzymw, ktrzy, cho grzecznie spytali o drog do Czstochowy, w oczach Reynevana podejrzanymi by nie przestali. Minli jadcych na drabiniastym wozie goliardw, wesoymi i niezbyt trzewymi gosy piewajcych In cratere meo, pie uoon do sw Hugona z Orleanu. A teraz wanie - rycerza z niewiast i maym orszaczkiem. Rycerz by w

pysznej bawarskiej zbroi, a wspity dwuogoniasty lew na tarczy dowodzi przynalenoci do rozlegego rodu Unruhw. Rycerz - widzie to si dao momentalnie rozpozna herb Zawiszy, i pozdrowi ukonem, ale tak dumnym, by jasnym byo, e nie gorsi Unruhowie od Sulimczykw. Odziana w jasno-fioletow sukni towarzyszka rycerza jechaa po damsku na piknej skarogniadej klaczy i nie nosia - o dziwo - adnego nakrycia gowy, wiatr swobodnie igra w jej zotych wosach. Przejedajc obok, kobieta uniosa gow, umiechna si leciutko i obdarzya zagapionego na ni Reynevana spojrzeniem tak zielonym i wymownym, e chopiec a zadra. - Oj - powiedzia po chwili Zawisza. - Nie umrzesz ty, chopaczku, mierci naturaln. I pierdn. Z si bombardy redniego wagomiaru. - By dowie - rzek Reynevan - em na was wcale za wasze zoliwoci i przytyki nie krzywy, ulecz was z tych wzd i gazw. - Ciekawo, jak. - Zobaczycie. Niech no tylko trafi si pasterz. Pasterz trafi si nawet prdko, ale zobaczywszy skrcajcych ku niemu z gocica konnych rzuci si do panicznej ucieczki, wpad w chaszcze i znik jak sen jaki zoty. Zostay tylko beczce owce. - Byo - oceni, stajc w strzemionach, Zawisza - sposobem go bra, z zasadzki. Bo teraz go ju po tych wertepach nie dognamy. Wnoszc z tempa, w jakim wia, ju zdy zreszt odgrodzi si od nas Odr. - Albo i Nys - doda Wojciech, giermek rycerza, dowodzc ywego dowcipu i znajomoci geografii. Reynevan nie przej si jednak drwinami wcale. Zsiad, pewnym krokiem uda si do pasterskiego szaasu, skd po chwili wyoni si z wielkim pkiem suchych zi. - Nie pasterz mi potrzebny - wyjani spokojnie - lecz to. I odrobinka wrztku. Garnek si znajdzie? - Wszystko - rzek sucho Wojciech - si znajdzie. - Jeli gotowanie - Zawisza spojrza w niebo - tedy popas. I to duszy, bo noc bliska. Zawisza Czarny rozsiad si wygodniej na nakrytym kouchem siodle,

zajrza do oprnionego przed chwil kubka, powcha. - Zaprawd - orzek - smakuje jak ogrzana socem woda z fosy, a mierdzi kotem. Ale pomaga, na mk Pask, pomaga! Ju po pierwszym kubku, gdy mnie przesrao, poczuem si lepiej, a teraz to ju jakby rk odj. Moje uznanie, Reinmarze. e to, jak widz, e uniwersytety mog modzika nauczy jeno pijastwa, wszeteczestwa i plugawej mowy. e, zaprawd. - Ociupinka wiedzy o zioach, nic wicej - odpowiedzia skromnie Reynevan. - Tym za, co naprawd wam pomogo, panie Zawiszo, byo zdjcie zbroi, odpoczynek w wygodniejszej ni kulbaka pozycji... - Za skromny - przerwa rycerz. - Ja moje moliwoci znam, wiem, jak dugo zdolnym wytrwa w siodle i zbroi. Trzeba ci wiedzie, e czsto podruj noc, z latarni, bez popasania. Raz, e to skraca podr, dwa, bo wtedy jeli nie za dnia, to moe chocia po ciemnicy kto zaczepi... I dostarczy uciechy. Ale skoro twierdzisz, e to spokojna okolica, ha, po c konie mczy, posiedmy przy ogniu do witu, pogawdmy... W kocu to te rozrywka. Moe i nie tak dobra, jak wyprucie flakw z paru raubritterw, ale zawsze. Ogie strzeli wesoo, rozjani noc. Zaskwiercza i zapachnia tuszcz, kapicy z kiebas i kawaw boczku, przypiekanych na patykach przez giermka Wojciecha i pachokw. Wojciech i pachokowie zachowywali milczenie i stosowny dystans, ale w rzucanych Reynevanowi spojrzeniach dostrzegao si wdziczno. Nie podzielali wida bynajmniej zamiowania swego pana do caonocnego podrowania z latarni. Niebo nad lasem skrzyo si od gwiazd. Noc bya chodna. - Taak - Zawisza oburcz pomasowa brzuch. - Pomogo, pomogo, lepiej i szybciej ni zwykle zalecane modlitwy do witego Erazma, patrona od trzewi. C to za magiczna herba bya, c za czarodziejska mandragora? I czemu jej wanie u pasterza szuka? - Po witym Janie - wyjani Reynevan, rad, e moe si popisa pasterze zbieraj rne sobie tylko wiadome zioa. Wizk z owych nosz najpierw uwizan do hyrkawicy, tak zwie si z czeska pasterski kij. Potem zioa suszy si w szaasie. I warzy z nich odwar, ktrym...

- Ktrym poi si trzod - spokojnie wpad w sowo Sulimczyk. Znaczy, potraktowae mnie jak wzdt krow. No, ale jeli pomogo... - Nie sierdcie si, panie Zawiszo. Mdro ludowa jest ogromna. Nie gardzi ni aden z wielkich medykw i alchemikw, ani Pliniusz, ani Galen, ani Walafrid Strabo, ani uczeni Arabowie, ani Gerbert z Aurillac, ani Albertus Magnus. Wiele medycyna skorzystaa od ludu, a od pasterzy zwaszcza. Bo wielk i niezmierzon maj oni wiedz o zioach i ich mocach leczniczych. I o mocach... innych. - W rzeczy samej? - W rzeczy samej - potwierdzi Reynevan, dla lepszego widoku przysuwajc si bliej do ognia. - Nie uwierzycie, panie Zawiszo, ile mocy skrywa si w tej wizance, w tym suchym wiechciu z pasterskiej budy, za ktry nikt nie daby i zamanego szelga. Spjrzcie: rumianek, nenufar, niby nic takiego, ale gdy nagotowi naparu, cuda czyni. Tako te, ktrem wam poda: ukwap, barszcz, arcydzigiel. A te, o tu, po czesku zw si sporzyczek i siedmikraska. Mao ktry medyk wie, jak bardzo s skuteczne. Wywarem za z tych, ktre zw si jakubki, pasterze dla ochrony przed wilkami skrapiaj owce w maju, w dniu witych Filipa i Jakuba. Wierzcie lub nie, ale pokropionych owiec wilk nie tknie. To za s jagody witego Wendelina, a to jest ziko witego Linharta, obaj wici, jak pewnie wiecie, s obok Marcina patronami pasterzy. Podajc te zioa trzodzie, trzeba inwokowa do tych wanie witych. - To, co mrucza nad kociokiem, nie byo o witych. - Nie byo - przyzna, odchrzknwszy, Reynevan. - Mwiem wam, mdro ludowa... - Bardzo taka mdro stosem pachnie - rzek powanie Sulimczyk. Na twoim miejscu uwaabym, kogo lecz. Z kim gadam. I w czyjej przytomnoci powouj si na Gerberta z Aurillac. Uwaabym, Reinmarze. - Uwaam. - A ja - odezwa si giermek Wojciech - myl, e jeli czary s, to lepiej si na nich zna, ni si nie zna. Myl... Zamilk, widzc grony wzrok Zawiszy. - A ja myl - rzek ostro rycerz z Garbowa - e cae zo tego wiata

bierze si z mylenia. Zwaszcza w wykonaniu ludzi cakiem ku temu nie majcych predyspozycji. Wojciech jeszcze niej pochyli si nad uprz, ktr czyci i smarowa sadem. Reynevan, nim si odezwa, odczeka dusz chwil. - Panie Zawiszo? - A? - W karczmie, w sporze z owym dominikaninem, nie krylicie... No... e jakby... Za czeskimi husytami jestecie. A przynajmniej bardziej za, nili przeciw. - A tobie co, z myleniem od razu herezja si skojarzya? - Te - przyzna po chwili Reynevan. - Ale jeszcze bardziej mnie ciekawi... - Co ci ciekawi? - Jak to byo... Jak to byo pod Niemieckim Brodem, w roku dwudziestym drugim? Kiedycie do czeskiej niewoli trafili? Bo to ju legendy kr... - Jakie niby? - A takie, e was husyci ujli, bo ucieczka zdaa wam si niegodn, a walczy nie moglicie, bdc posem. - Tak mwi? - Tak. I jeszcze, e... e krl Zygmunt porzuci was w potrzebie. A sam zemkn nikczemnie. Zawisza milcza przez chwil. - A ty - odezwa si wreszcie - chciaby zna wersj prawdziw, co? - Jeli - odrzek z wahaniem Reynevan - wam to nie wadzi... - A co mi ma wadzi. Przy pogaduszce milej czas pynie. Czemu tedy nie pogada? Wbrew deklaracji, rycerz z Garbowa znowu milcza dugo, bawic si pustym kubkiem. Reynevan nie by pewien, czy aby nie czeka na jego pytania, ale nie spieszy si z ich zadawaniem. Jak si okazao, susznie. - Zacz - zacz Zawisza - trza, widzi mi si, od pocztku. Ktren jest taki, e mnie krl Wadysaw posa do krla rzymskiego w delikatnej do misji... szo o maria z krlow Eufemi, bratow Zygmunta, wdow

po Wacawie czeskim. Jak ninie wiadomo, nie wyszo z tego nic, Jagieo wola Sonk Holszask, ale wonczas wiadomo nie byo. Krl Wadysaw poleci, bym ustali z Luksemburczykiem, co trza, posag gwnie. To pojechaem. Ale nie do Poonia ani do Budy, jeno na Moraw, skd Zygmunt wyrusza wanie na swych nieposusznych poddanych z kolejn wypraw krzyow, z twardym zamiarem zdobycia Pragi i ostatecznego wyplenienia w Czechach husyckiej herezji. - Gdy tam dojechaem, a dotarem na wity Marcin, Zygmuntowa krucjata rozwijaa si wcale adnie. Cho armi Luksemburczyk mia ciut osabion. Odej do domu zdya ju wikszo wiedzionego przez landwjta Rumpolda wojska z uyc, zadowoliwszy si spustoszeniem ziem wok Chrudimia. Wrci do domu kontyngent lski, w ktrym, nawiasem mwic, by i nasz niedawny gospodarz i wspbiesiadnik, ksi Konrad Kantner. W marszu na Prag krla wspierao wic na dobr spraw tylko rakuskie rycerstwo Albrechta i morawskie wojsko biskupa z Oomuca. No, ale samej wgierskiej jazdy mia Zygmunt wicej ni dziesi tysicy... Zawisza zamilk na chwil, zapatrzony w trzaskajcy ogie. - Chcc nie chcc - podj - musiaem, by z Luksemburczykiem Jagieowy maria negocjowa, w tej ich krucjacie udzia wzi. I rnym rzeczom si przyglda. Bardzo rnym. Takim choby, jak zdobycie Policzki i dokonana po zdobyciu rze. Pachokowie i giermek siedzieli bez ruchu, kto wie, moe i spali. Zawisza mwi gosem cichym i do jednostajnym. Usypiajcym. Zwaszcza dla kogo, kto zapewne zna opowie. Albo wrcz uczestniczy w wydarzeniach. - Po Policzce Zygmunt ruszy na Kutn Hor. ika zastpi mu drog, odpar kilka atakw wgierskiej jazdy, ale gdy gruchna wie o zajciu miasta zdrad, wycofa si. Krlewscy weszli do Kutnej Hory, upojeni triumfem... Ha, ha, pobili samego ik, sam ika pierzchn przed nimi! I wtedy Luksemburczyk popeni bd niewybaczalny. Cho odradzaem mu to i ja, i Filip Scollari... - Znaczy, Pippo Spano? Ten synny florentyski kondotier? - Nie przerywaj, chopcze. Wbrew radom Pippa i moim krl Zygmunt,

przekonany, e Czesi uciekli w popochu i nie zatrzymaj si a w Pradze, pozwoli Wgrom rozjecha si po caej okolicy, aby, jak to nazwa, szuka zimowisk, bo mrz by tgi. Madziarzy rozproszyli si wic i spdzali Gody na grabiey, gwaceniu niewiast, paleniu wsi i mordowaniu tych, ktrych uznali za kacerzy lub ich sympatykw. Czyli kadego, kto si nawin. - Noc w niebo biy uny, dniem dymy, a krl w Kutnej Horze ucztowa i sprawowa sdy. I wtedy, w Trzech Krli, rankiem, gruchna wie: idzie ika. ika nie uciek, cofn si tylko, przegrupowa, wzmocni i teraz idzie na Kutn Hor z ca si Taboru i Pragi, ju jest w Kaku, ju jest w Niebowidach! I co? Co zrobili waleczni krzyowcy na t wie? Widzc, e brak czasu na zebranie do kupy rozpeznitej po okolicy armii, uciekli, zostawiajc sporo sprztu i dobytku, podpalajc za sob miasto. Pippo Spano na chwil opanowa panik i ustawi szyk w poowie drogi midzy Kutn Hor a Niemieckim Brodem. - Mrz zela, byo pochmurno, szaro, mokro. I wtedy z dala usyszelimy... I zobaczylimy... Chopcze, czego takiego nie syszaem i nie widziaem jeszcze nigdy, a syszaem i widziaem wiele. Szli na nas, oni, taboryci i praanie, szli, niosc sztandary i monstrancje, w piknym, rwnym, karnym szyku, ze piewem dudnicym jak grom. Szy te ich osawione wozy, z ktrych szczerzyy si na nas puszki, hufnice i taranice... - I wtedy zadufane niemieckie heldy, pyszni rakuscy pancerni Albrechta, Madziarzy, szlachta morawska i uycka, najemnicy Spana, wszyscy jak jeden m rzucili si do ucieczki. Tak, chopcze, nie przesyszae si: zanim husyci zbliyli si na strza, caa Zygmuntowa armia uciekaa w totalnym popochu, w dzikiej panice, na eb na szyj, ku Niemieckiemu Brodowi. Pasowani rycerze uciekali, tratujc si i przewracajc wzajemnie, wrzeszczc ze strachu, przed praskimi szewcami i powronikami, przed kmiotkami w apciach, z ktrych jeszcze niedawno szydzili. Uciekali w panice i zgrozie, rzucajc bro, ktr podczas caej tej krucjaty podnosili gwnie na bezbronnych. Uciekali, chopcze na moich zdumionych oczach jak tchrze, jak chystki przyapane przez sadownika na kradziey liwek. Jak gdyby przelkli si... prawdy. Hasa VERITAS

VINCIT, wyhaftowanego na husyckich sztandarach. - Wgrom i elaznym panom w wikszoci udao si uciec na lewy brzeg zamarznitej Sazawy. Potem ld si zaama. Radz ci, chopcze, z caego serca, jeli kiedy wypadnie ci wojowa w zimie, nigdy w zbroi nie uciekaj po lodzie. Nigdy. Reynevan przyrzek sobie, e nigdy. Sulimczyk sapn, chrzkn. - Jak mwiem - podj - rycerstwo, cho stracio honor, uratowao skr. W wikszoci. Ale pieszy lud, setki oszczepnikw, strzelcw, pawnikw, zacini wojacy z Rakus i Morawy, uzbrojeni mieszczanie z Oomuca, tych husyci dopadli i bili, bili strasznie, bili przez dwie mile, od wsi Habry do przedpoli Niemieckiego Brodu. I nieg na tej drodze zrobi si czerwony. - A wy? Jak was... - Nie uciekem z krlewskim rycerstwem, nie uciekem i wtedy, gdy uciekali Pippo Spano i Jan von Hardegg, a oni, trza odda im honor, uciekli jako jedni z ostatnich i nie bez walki. Ja te, wbrew bajaniom, biem si i to ostro. Pose nie pose, trzeba byo si bi. I nie biem si sam, byo przy mnie paru Polakw i adnych paru morawskich panoszw. Takich, co nie lubili ucieka, zwaszcza przez lodowat wod. Bilimy si tedy i tyle ci powiem, e niejedna tam pacze z mojego powodu czeska matka. Ale nec Hercules... Pachokowie, jak si okazao, nie spali. Albowiem jeden wanie podskoczy, jakby udlia go mija, drugi krzykn zduszonym gosem, trzeci zazgrzyta dobywanym kordem. Giermek Wojciech porwa za kusz. Wszystkich uspokoi ostry gos i wadczy gest Zawiszy. Z mroku co wyszo. Zrazu myleli, e to fragment, kbek ciemnoci, ciemniejszy od niej samej nawet, wypczkowany z nieprzebitej my, zaznaczajcy si antracytow czerni w rozjanianym rozbyskami ognia, migotliwym mroku nocy. Gdy pomie wybucha gwatowniej, ywiej i janiej, ten ks ciemnoci, nic nie tracc ze swej czerni, przybiera jednak ksztat. I posta. Posta ma, krp, pkat, posta ni to ptaka stroszcego pira, ni to zwierza o zjeonej sierci.

Wcignit

ramiona

gow

stwora

zdobia

para

duych,

szpiczastych uszu, sterczcych, jak u kota, pionowo i nieruchomo. Wojciech wolno, nie spuszczajc ze stwora oczu, odoy kusz. Ktry z pachokw wezwa instancji witej Kingi, ale i jego uciszy gest Zawiszy, gest nie gwatowny, ale peen wadzy i autorytetu. - Witaj nam, przybyszu - przemwi, imponujc spokojem, rycerz z Garbowa. - Zasid bez obawy przy naszym ognisku. Stwr poruszy gow, Reynevan dostrzeg ulotny bysk wielkich oczu, w ktrych czerwono przejrza si ogie. - Zasid tu bez obawy - powtrzy Zawisza gosem yczliwym i twardym zarazem. - Nie musisz si nas lka. - Nie lkam - odezwa si chrapliwie stwr. Ku osupieniu wszystkich. Stwr za wycign ap. Reynevan byby odskoczy, ale zbyt si ba, by mc si poruszy. I nagle ze zdumieniem uwiadomi sobie, e apa wskazuje herb na tarczy Zawiszy. Potem za, ku jeszcze wikszemu jego zdumieniu, stwr wskaza na kocioek z zioowym naparem. - Sulima i Zielarz - zachrypia stwr. - Prawo i wiedza. Czego tedy lka? Nie lkam. Imi moje Hans Mein Igel. - Witaj nam, Hansie Mein Igelu. Czy godny? Czy spragniony? - Nie. Posiedzie jeno. Posucha. Bo sysza, jak mwi. I przyszed posucha. - Jeste naszym gociem. Stwr przybliy si do ogniska, zjey w kul, znieruchomia. - Taaak - znowu zaimponowa spokojem Zawisza. - Na czym to ja stanem? - Na tym... - Reynevan przekn, odzyska mow. - Na tym, e nec Hercules. - Tak wanie - zachrypia Hans Mein Igel. - Ano - rzek swobodnie Sulimczyk - tak i byo. Nec Hercules, zmogli nas. Kupa ich bya, husytw znaczy. I tak mielimy to szczcie, e zwalia si na nas kalisznicka jazda, taboryccy cepnicy nie znaj bowiem takich sw jak pardon czy okup. Gdy zsadzili mnie w kocu z kulbaki, kto z tych, co zostali przy mnie, Mertwicz albo Rarowski, zdy krzykn, kim

jestem. e byem pod Grunwaldem z ik i Janem Sokoem z Lamberku. Reynevan westchn z cicha, syszc sawne imiona. Zawisza milcza dugo. - Reszt - powiedzia wreszcie - musicie zna. Bo reszta wiele od legendy rni si nie moe. Reynevan i Hans Mein Igel w milczeniu kiwnli gowami. Dugo potrwao, nim rycerz przemwi znowu. - Teraz - powiedzia - tak mi si co widzi, em sobie na staro zarobi na kltw albo jak. Bo gdy mnie z niewoli wykupiono i wrciem do Krakowa, to ja to wszystko, co wtedy, w dzie Trzech Krli, widziaem pod Niemieckim Brodem, to wszystko, na co patrzyem nazajutrz, po zdobyciu miasta, opowiedziaem krlowi Wadysawowi. Opowiedziaem. Nie radziem, nie pchaem si ze swoim zdaniem i opini, nie byem nachalny w sdach i osdach. Zwyczajnie opowiedziaem, a on, stary chytry Litwin, sucha. I wiedzia. I nigdy, chopcze, bd tego pewny, choby papie lozy roni nad zagroon wiar, a Luksemburczyk sroy si i grozi, stary chytry Litwin nie pole na Czechw polskiego i litewskiego rycerstwa. I wcale nie przez zo na Luksemburczyka za wyrok wrocawski ani za rozbiorowe knowania w Pooniu bynajmniej, lecz z powodu mojej opowieci. I wysnutego z niej jedynie susznego wniosku, e polskie i litewskie rycerstwo jest potrzebne na Krzyakw i gupio, cakiem bez sensu byoby topi je w Sazawie, Wetawie czy abie. Jagieo, po wysuchaniu mojej opowieci, nigdy nie przyczy si do antyhusyckich krucjat. Za moj, jak si rzeko, spraw. Dlatego jad nad Dunaj, na Turkw, zanim mnie ekskomunikuj. - artujecie - bkn Reynevan. - Gdzie was... Jaka ekskomunika? Takiego rycerza jak wy... artowa raczycie. - Pewnie - kiwn gow Zawisza. - Pewnie, e racz. Ale strach jest. Przez czas jaki milczeli. Hans Mein Igel sapa cicho. Konie w ciemnociach pochrapyway niespokojnie. - Byby to - zaryzykowa Reynevan - koniec rycerstwa? I rycerskoci? Piechota, solidarna i zwarta, rami przy ramieniu, nie do, e dostoi konnym pancernym, to nawet zdoa ich pokona? Szkotowie pod

Bannockburn, Flamandowie pod Courtrai, Szwajcarzy pod Sempach i Morgarten, Angielczycy pod Azincourt, Czesi na Witkowie i pod Wyszehradem, pod Sudomierzem i Niemieckim Brodem... Moe to koniec... epoki? Moe koczy si czas rycerstwa? - Wojna bez rycerstwa i rycerskoci - odrzek po chwili Zawisza Czarny - musi wreszcie przerodzi si w zwyky mord. A w konsekwencji ludobjstwo. W czym takim nie chciabym bra udziau. Ale tak szybko to nie nastpi, wic nie myl, bym doy. Midzy nami mwic, nie chciabym doy. Dugo panowaa cisza. Ognisko dogasao, polana arzyy si rubinowo, od czasu do czasu wybuchajc sinawym pomykiem lub gejzerem iskier. Ktry z pachokw za-chrapa. Zawisza tar czoo doni. Hans Mein Igel, czarny jak kbek mroku, porusza uszami. Gdy w jego lepiach po raz kolejny odbi si pomie, Reynevan zorientowa si, e stwr patrzy na niego. - Mio - odezwa si nagle Hans Mein Igel - niejedno ma imi. A tobie, mody Zielarzu, wanie ona wyznaczy los. Mio. ycie uratuje, gdy nie bdziesz nawet wiedzia, e to ona wanie. Bo wiele ma imion Bogini. A jeszcze wicej twarzy. Reynevan milcza osupiay. Tym, ktry zareagowa, by Zawisza. - Prosz, prosz - powiedzia. - Przepowiednia. Jak kada cika do wyrozumienia, jak kada pasuje do wszystkiego i do niczego zarazem. Bez urazy, panie Hansie. A dla mnie? Bdziesz co mia? Hans Mein Igel poruszy gow i uszami. - Nad wielk rzek - powiedzia wreszcie swym niezbyt wyranym, chrapliwym gosem - stoi na grze grd. Na grze, a woda opywa. A zwie si: Gobi Grd. Ze 76 miejsce. Nie jed tam, Sulima. Ze miejsce dla ciebie, Gobi Grd. Nie jed tam. Zawr. Zawisza milcza dugo, wida byo, e pogrony jest w zadumie. Milcza tak dugo, e Reynevan uzna, e zbdzie milczeniem dziwne sowa dziwnego nocnego stwora.

Myli si. - Ja - przerwa milczenie Zawisza - miecza jestem czowiek elaznego. Ja wiem, co mnie czeka. Znam mj los. Znam go od czterdziestu bez maa lat, od chwili, gdym wzi miecz do rki. Ale nie obejrz si za siebie. Nie spojrz na pozostawiane za koniem hundsfeldy, psie groby i krlewskie zdrady, na podo, na mao i bezbono ducha. Nie zawrc z obranej drogi, moci Hansie Mein Igelu. Hans Mein Igel nie powiedzia ani sowa, ale jego wielkie oczy rozbysy. - Tym niemniej - Zawisza Czarny potar czoo - wolabym, eby jak Reynevanowi wieszczy mi mio. Nie mier. - Ja te - powiedzia Hans Mein Igel - bym wola. Bywajcie. Stwr nagle zwikszy si, mocno nastroszy sier. I znik. Rozpyn si w mroku, tym samym mroku, z ktrego si wyoni. Konie parskay i potupyway w ciemnociach. Pachokowie chrapali. Niebo janiao, gwiazdy blady nad wierzchokami drzew. Niesamowite powiedzia wreszcie Reynevan. To byo niesamowite. Sulimczyk poderwa gow, zbudzony z drzemki. - Co? Co niesamowite? - Ten... Hans Mein Igel. Wiecie, panie Zawiszo, e... No, przyzna musz... Byem dla was podziwu peen. - Czemu? - Gdy si wyoni z my, nawet nie drgnlicie. Ba, ani gos wam nie zadra. A jak z nim pniej gadalicie, podziw bra... A przecie to by... Stwr nocny. Nielud.... Obcy. 77 Zawisza Czarny z Garbowa patrzy na niego dugo. - Znam mnstwo ludzi... - odrzek wreszcie bardzo powanym gosem. - Cae mnstwo ludzi bardziej mi obcych. wit by mglisty, mokry, kropelki rosy girlandami caymi wisiay na pajczynach. Las by cichy, ale grony jak pica bestia. Konie boczyy si

na nadpywajcy, pocy si opar, parskay, potrzsay bami. Za lasem, na rozdrou, sta kamienny krzy. Jedna z licznych na lsku pamitek zbrodni. I mocno spnionej skruchy. - Tu si rozstaniemy - powiedzia Reynevan. Sulimczyk spojrza na niego, powstrzymujc si jednak od komentarza. - Tu si rozstaniemy - powtrzy chopiec. - Jak i wam, mnie tez nie w smak oglda si na hundsfeldy. Jak i wam, wstrtna jest mi myl o podoci i maoci ducha. Wracani do Adeli. Albowiem... Niewane, co mwi w Hans... Moje miejsce jest przy niej. Nie bd ucieka jak tchrz, jak drobny zodziejaszek. Stawi czoo temu, czemu bd musia stawi. Jak wy stawilicie pod Niemieckim Brodem. Bywajcie, szlachetny panie Zawiszo. - Bywaj, Reinmarze z Bielawy. Miej baczenie na siebie. - I wy miejcie. Kto wie, moe si jeszcze kiedy zobaczymy. Zawisza Czarny z Garbowa patrzy na niego dugo. - Nie sdz - powiedzia wreszcie.

Rozdzia pity w ktrym Reynevan wpierw na wasnej skrze poznaje, jak czuje si otropiony wilk w obrzuconej kniei. Potem spotyka Nikolett Jasnowos. A potem odpywa z prdem.
Za lasem, na rozdrou, sta kamienny krzy pokutny. Jedna z licznych na lsku pamitek zbrodni. I mocno spnionej skruchy. Krzy mia ramiona zakoczone w ksztat koniczynek. Na jego rozszerzonej u dou podstawie wykuto topr - narzdzie, za pomoc ktrego pokutnik wyprawi na tamten wiat bliniego. Lub paru blinich. Reynevan przyjrza si krzyowi uwaniej. I bardzo brzydko zakl. To by dokadnie ten sam krzy, przy ktrym bite trzy godziny temu poegna si z Zawisz. Winna bya mga, od witu snujca si niczym dym po polach i lasach, winna bya mawka, ktra drobnymi kroplami zacinaa w oczy, a gdy ustaa, mg jeszcze wzmoga. Winien by sam Reynevan, jego zmczenie i niedospanie, jego rozkojarzenie wywoane nieustannymi mylami o Adeli de Stercz i o planach jej oswobodzenia. A zreszt, kto wie? Moe tak naprawd winne byy licznie zamieszkujce lskie bory mamuny, zwodnice, lesowiki, majki, koboldy, chochliki, irlichty i inne wyspecjalizowane w wodzeniu na manowce licha? Mniej sympatyczni i mniej yczliwi krewni i znajomi poznanego noc Hansa Mein Igela? Szukanie winnych nie miao jednak sensu i Reynevan wiedzia o tym a nadto dobrze. Naleao rozumnie oceni sytuacj, podj decyzj i dziaa wedle tej ostatniej. Zsiad z konia, opar si o krzy pokutny i zacz intensywnie myle. Miast po trzech godzinach jazdy by ju gdzie w poowie drogi do Bierutowa, cay ranek jedzi w kko i by nadal tam, skd wyruszy, a wic w bliskoci Brzegu, nie dalej ni mil od grodu. A moe, pomyla, moe to los mn pokierowa? Da wskazwk? Moe jednak skorzysta z tego, e jestem blisko, jecha do miasta, do

zaprzyjanionego szpitala witego Ducha, tam poprosi pomocy? Czy te lepiej nie traci czasu i zgodnie z pierwotnym planem jecha prosto na Bierutw, do Ligoty? Do Adeli? Miasta naley si wystrzega, wywnioskowa po zastanowieniu. Jego dobre, przyjacielskie wrcz kontakty z brzeskimi duchakami byy znane wszystkim, a wic i Sterczom. Nadto, przez Brzeg wioda droga do komandorii joannickiej w Maej Olenicy, miejsca, w ktrym chcia odosobni go ksi Konrad Kantner. Pomijajc dobre w sumie intencje ksicia, pomijajc i fakt, e Reynevan absolutnie nie mia ochoty spdzi kilku lat na pokucie u joannitw, kto z orszaku Kantnera mg si wygada lub da przekupi, a wwczas byo prawdopodobne, e Sterczowie czaj si u brzeskich rogatek. A wic Adela, pomyla, jad do Adeli. Na odsiecz Adeli. Jak Tristan do Izoldy, jak Lancelot do Ginewry, jak Garet do Lionessy, jak Guinglain do Esmeraldy, jak Palmerin do Polinardy, jak Medoro do Angeliki. Sowem, troch gupio i troch ryzykancko, ba, szaleczo, lwu prosto w paszczk. Ale, po pierwsze, tym mog pocig zaskoczy, tego mog si nie spodziewa. Po drugie, Adela jest w potrzebie, czeka i z pewnoci tskni, nie mog pozwoli, by czekaa. Rozpromieni si, a wraz z nim, jak za dotkniciem rdki Merlina, zaczo rozpromienia si niebo. Nadal byo mglisto i mokro, ale ju czuo si soce, ju co tam w grze janiao pomalutku, a wszechobecna szaro zacza nabiera barw. Ponuro milczce dotd ptaki poczy si niemiao odzywa, wreszcie rozwiergotay si na dobre. Krople na pajczynach lniy jak srebro. Wiodce za z rozstaja, tonce w oparze drogi wyglday jak jakie bajeczne zawiaty. A na to, eby nie ulec bdnym urokom, te jest sposb. Zy, e zbytnio zadufa i nie pomyla o tym wczeniej, Reynevan rozgarn stop obrastajce podstaw krzya chwasty, przeszed si skrajem drogi. Szybko i bez trudnoci znalaz to, czego szuka. Pierzasty kowy kmin, obsypany rowymi kwiatuszkami zagorzaek, wilczomlecz. Odar odygi z listkw, zoy je razem. Chwil potrwao, nim przypomnia sobie, jak i na ktre palce nawija, jak przeple, jak wykona nodus, wze. I jak brzmi zakl-

cie. Jedna, dwie, trzy Wolfsmilch, Kiimmel, Zahntrost Binde zu samene Semitae eorum incurvatae sunt Za ma droga prosta. Jedna z drg rozstaja zrobia Co si po bez chwili janiejsza, nawzu sympatyczniejsza, zapraszajca. ciekawe, pomocy

Reynevan nigdy by nie przypuci, e to wanie jest ta waciwa. Ale Reynevan wiedzia, e nawzy nie kami. Jecha moe ze trzy pacierze, gdy usysza szczekanie psa i gone, podniecone gganie gsi. Krtko potem nozdrza mile poechta mu zapach dymu. Dymu wdzarni, w ktrej ponad wszelk wtpliwo wisiao co wielce smakowitego. Moe szynka. Moe boczek. A moe pgsek. Reynevan wwszy si w wo tak zawzicie, e zapomnia o boym wiecie i nie wiedzc nawet jak i kiedy wjecha w opotki i na podwrze przydronej gospody. Pies obszczeka go, ale tak bardziej z obowizku, gsior, wycigajc szyj, nasycza na koskie pciny. Do zapachu wdzonki doczy zapach pieczonego chleba, wybijajcy si nawet ponad smrd wielkiej gnojwki, oblonej przez gsi i kaczki. Reynevan zsiad, uwiza siwka do palika. Chopak stajenny, ktry opodal oporzdza konie, nawet nie zwrci na niego uwagi, tak by zajty. Uwag Reynevana przykuo natomiast co innego - na jednym ze supw podsienia, na do bezadnie zmotanych rnokolorowych nitkach, wisia heks - trzy gazki zwizane w trjkt i oplecione wiankiem z przywidych koniczyn i kaczecw. Reynevan zaduma si, ale specjalnie nie zdziwi. Magia bya wszechobecna, ludzie uywali magicznych atrybutw nie wiedzc nawet, co znacz i do czego naprawd su. Istotnym by natomiast fakt, e chronicy od zego heks, cho zapewne partacki, mg zmyli jego nawz. Dlatego tu trafiem, pomyla. Psiakrew. Ale c, skoro ju jestem...

Wszed, schylajc gow pod nisk belk ocienicy. Bony w maych oknach ledwo przepuszczay wiato, wewntrz panowa pmrok, rozjaniany tylko rozbyskami ognia z komina. Nad ogniem wisia sagan, od czasu do czasu wzbierajcy pian, na co ogie reagowa sykiem i dymem, dodatkowo utrudniajcym widoczno. Nie byo wielu goci, przy jednym tylko ze stow, w kcie, siedziao czterech mczyzn, prawdopodobnie wieniakw, w mie trudno byo rozezna. Ledwo Reynevan siad na awie, dziewka w zapasce postawia przed nim misk. Cho zrazu mia zamiar kupi tylko chleb i jecha dalej, wstrzyma si z protestem - prauchy w misce smakowicie i zniewalajco pachniay topion sonin. Pooy na stole grosz - jeden z tych niewielu otrzymanych od Kantnera. Dziewka pochylia si lekko, podajc mu lipow yk. Zaleciao od niej nikym zapachem zi. - Wpade jak liwka w kup - mrukna z cicha. - Sied spokojnie. Ju ci widzieli. Skocz na ci, ledwo si ruszysz zza stou. Sied wic i ani drgnij. Odesza w stron paleniska, zamieszaa w parujcym i pryskajcym saganie. Reynevan siedzia zmartwiay, wpatrzony w skwarki na kluskach. Jego oczy przyzwyczaiy si ju do mroku. Na tyle, by widzie, e czterej mczyni przy stole w kcie za duo maj broni i zbroi na sobie, by by wieniakami. I e wszyscy czterej uwanie mu si przypatruj. Przekl w duchu swoj gupot. Dziewka wrcia. - Za mao nas ju zostao na tym wiecie - mrukna, udajc, e wyciera st - bym miaa da ci przepa, synku. Zatrzymaa rk, a Reynevan zobaczy na jej maym palcu kaczeniec, podobny do tych w heksie na supie. Nawizany odyk w taki sposb, e ty kwiatek tworzy jakby klejnot piercienia. Reynevan westchn, odruchowo dotkn wasnego nawzu, zasupanych i wpitych pod guz kubraka odyg wilczomlecza, zagorzaka i kminu. Oczy dziewki zapony w pmroku. Kiwna gow. - Zobaczyam, ledwo wszed - szepna. - I wiedziaam, e to wanie

na ciebie tamci poluj. Ale nie dam ci przepa. Mao nas ju zostao, jeli nie bdziemy sobie wzajem pomaga, wyginiemy ze szcztem. Jedz, nie dawaj pozoru. Jad bardzo wolno, czujc, jak ciarki chodz mu po plecach pod wzrokiem ludzi z kta. Dziewka pobrzkaa patelni, odkrzykna co komu w drugiej izbie, dorzucia do ognia, wrcia. Z miot. - Kazaam - mrukna, zamiatajc - zaprowadzi twego konia na gumno, za chlewik. Gdy si zacznie, uciekaj przez tamte drzwi, z tyu, za rogoa. Za progiem miej baczenie. Na to. Wci niby sprztajc, podniosa dugie dbo somy, ukradkiem, acz szybko zawizaa na nim trzy supeki. - Mn si nie przejmuj - szeptem rozwiaa jego skrupuy. - Na mnie nikt nie zwrci uwagi. - Gerda! - krzykn karczmarz. - Chleb trza wyjmowa! Rusze si, kocmouchu! Dziewka odesza. Zgarbiona, szarobura, nijaka. Nikt nie zwraca na ni uwagi. Nikt oprcz Reynevana, ktremu rzucia na odchodnym paajce jak agiew spojrzenie. Czterech zza stou w kcie ruszyo si, wstao. Podeszli, dzwonic ostrogami, skrzypic skr, chrzszczc kolczugami, wspierajc pici na rkojeciach mieczy, kordw i baselardw. Reynevan jeszcze raz, tym razem dosadniej, przekl w myli swj brak rozumu. - Pan Reinmar Bielau. Ot, chopcy, sami widzicie, co znaczy owiecki opyt. Zwierz sprawnie otropiony, knieja sprawnie obrzucona, troch szczcia ino, a nie by bez zdobyczy. A szczcie si dzi do nas icie umiechno. Dwaj z typw stanli po bokach, jeden z prawej, drugi z lewej. Trzeci zaj pozycj za plecami Reynevana. Czwarty, ten, ktry si odezwa, wsaty, odziany w gsto nabijan guzami brygantyn, stan naprzeciw. Po czym, nie czekajc na zaproszenie, usiad. - Nie bdziesz - nie zapyta, stwierdzi raczej - rzuca si, czyni prepedycyj ani adnego tara-rara? H? Bielawa? Reynevan nie odpowiedzia. Trzyma yk midzy ustami a brzegiem

miski, jak gdyby nie wiedzia, co z t yk pocz. - Nie bdziesz - sam siebie zapewni wsaty typ w brygantynie. - Bo przecie wiesz, e to byoby cakiem gupio. My nic do ciebie nie mamy, ot, jeszcze jedna zwyczajna robota. Ale my, czujesz, zwyklimy robot sobie uatwia. Zaczniesz wierzga i haasowa, to ci ruk-cuk zrobimy potulnym. Tu, na krawdzi tego stou zamiemy ci rk. To wyprbowany sposb, po takim zabiegu nawet wiza pacjenta nie trzeba. Czy co mwi, czy mi si zdao? - Nic - Reynevan pokona opr zmartwiaych warg - nie mwiem. - To i dobrze. Kocz jedzenie. Do Sterzendorfu kawaek drogi, po co masz godny jecha. - Zwaszcza - wycedzi typ z prawej, w kolczudze i elaznych awanbrasach na przedramionach - e w Sterzendorfie pewnie nie od razu ci nakarmi. - A nawet jeli - parskn ten z tyu, niewidoczny - to pewnikiem nie tym, co by ci mogo w smak pj. - Jeli mnie pucicie... Zapac wam... - wydusi z siebie Reynevan. Zapac wam wicej, ni daj Sterczowie. - Zniewaasz zawodowcw - rzek wsaty w brygantynie. - Jestem Kunz Aulock, zwany Kyrielejson. Mnie si kupuje, ale nie przekupuje. ykaj, ykaj kluski. Ruk-cuk! Reynevan jad. Prauchy straciy smak. Kunz Aulock - Kyrielejson zasadzi za pas buaw, ktr dotd mia w rku, nacign rkawice. - Byo - powiedzia - nie dobiera si do cudzej baby. - Cakiem niedawno - doda, nie doczekawszy si odpowiedzi syszaem ksidza, cytujcego po pijanemu jaki list, bodaje do Hebrajczykw. Szo tak: wszelkie przekroczenie otrzyma suszn zapat, iustam mercedis retributionem. Po ludzku znaczy to, e jeli si co uczynio, trzeba umie uczynkw swych zna konsekwencje i by gotowym je ponie. Trzeba umie przyjmowa to z godnoci. Ot, dla przykadu, spojrzyj w prawo. To jest pan Stork z Gorgowic. Podobnych bdc jak ty zamiowa, cakiem niedawno popeni pospou z druhami na jednej opolskiej mieszczce uczynek, za ktry, gdy schwyc, kleszczami szarpi i koem

ami. I co? Patrz i podziwiaj, jak pan Stork godnie los znosi, jak jasne ma lica i wejrzenie. Bierz przykad. - Bierz przykad - zachrypia pan Stork, ktry, nawiasem mwic, lica mia pryszczate, a wejrzenie kaprawe. - I wstawaj. Czas w drog. W tym momencie palenisko komina eksplodowao, ze straszliwym hukiem pluno na izb ogniem, kurzaw iskier, kbami dymu i sadzy. Sagan wylecia jak wystrzelony, omotn o podog, chlusn warem. Kyrielejson podskoczy, a Reynevan mocnym pchniciem zwali na niego st. Odkopn w ty aw, a niedojedzon misk prauchw waln pana Storka prosto w krociat gb. I szczupakiem rzuci si ku drzwiom na gumno. Jeden z typw zdy zapa go za konierz, ale Reynevan mia za sob studia w Pradze, apano go za konierz po wszystkich bez maa szynkach Starego Miasta i Maej Strany. Zwin si, uderzy okciem, a chrupno, wyrwa si, skoczy w drzwi. Pamita o ostrzeeniu, zwinnie omin lec tu za progiem zawlon som. cigajcy go Kyrielejson, ma si rozumie, o magicznej somie nie wiedzia i zaraz na progu wywali si jak dugi, z impetem i polizgiem jadc przez wiskie ajna. Zaraz potem wywali si na nawzie Stork z Gorgowic, na klncego na czym wiat stoi Storka upad trzeci z typw. Reynevan ju by w siodle czekajcego konia, ju podrywa go do galopu, na wprost, na przeaj przez ogrody, przez grzdki kapusty, przez agrestowe ywopoty. Wiatr wiszcza mu w uszach, za sob sysza kltwy i kwik wi. By wrd wierzb nad spuszczonym rybnikiem, gdy z tyu usysza ttent i wrzask pogoni. Miast zatem omija staw, pomkn po wziutkiej grobli. Serce kilkakrotnie zamierao mu, gdy grobla osuwaa si pod kopytami. Ale udao si. Pocig te wpad na grobl, ale a tyle szczcia nie mia. Pierwszy ko nie dobiea nawet do poowy, osun si wrd renia i po brzuch zapad w mule. Drugi ko szarpn si, do reszty rozwali grobl podkowami, zjecha po zad w grzskie bocko. Jedcy wrzeszczeli, klli wciekle. Reynevan poj, e musi wykorzysta okoliczno i dany przez

ni czas. Dgn siwka pit, poszed w cwa przez wrzosowiska, w kierunku zalesionych wzgrz, za ktrymi spodziewa si zbawczych borw. Cho wiadom, czym ryzykuje, zmusi chrapicego ciko konia do forsownego galopu w gr po pochyoci. Na szczycie te nie da siwkowi odpocz, od razu popdzi go poprzez porastajce zbocze zagajniki. I wwczas, cakiem niespodzianie, drog zagrodzi mu jedziec. Sposzony siwek stan dba, przenikliwie rc. Reynevan utrzyma si w siodle. - Niele - powiedzia jedziec. Czy raczej amazonka. Bya to bowiem dziewczyna. Do wysoka, w mskim stroju, w obcisym aksamitnym kubraku, spod ktrego wyzieraa pod szyj nienobiaa krezka koszuli. Z grubym jasnym warkoczem, spywajcym na rami spod sobolowego kopaczka, ozdobionego pkiem czaplich pir i zot brosz z szafirem, wart zapewne tyle co dobry wierzchowiec. - Kto ci ciga? - krzykna, wprawnie opanowujc taczcego konia. - Prawo? Gadaj zaraz! - Nie jestem przestpc... - Za co wic? - Za mio. - Ha! Od razu tak pomylaam. Widzisz ten rzd ciemnych drzew? Tamtdy pynie Stobrawa. Jed tam co tchu i zapadnij w moczary na lewym brzegu. A ja odcign ich od ciebie. Dawaj opocz. - Co te wy, pani... Jake to... - Dawaj opocz, powiedziaam! Jedzisz dobrze, ale ja jed lepiej. Ach, ale przygoda! Ach, ale bdzie co opowiada! Elbieta i Anka skrc si z zazdroci! - Pani... - wybka Reynevan. - Nie mog... Co bdzie, jak was docign? - Oni? Mnie? - parskna, mruc oczy bkitne jak turkusy. - Chyba kpisz! Jej klacz, zbiegiem okolicznoci rwnie siwa, rzucia zgrabnym bem, zataczya znowu. Reynevan by zmuszony przyzna racj dziwnej pannie. Ten szlachetny, na pierwszy rzut oka rczy wierzchowiec wart by znacznie

wicej od szafirowej broszy z kopaczka. - To szalestwo - powiedzia, rzucajc jej opocz. - Ale dzikuj. Odwdzicz si... Z dou wzgrza day si sysze krzyki pocigu. - Nie trwo czasu! - krzykna panna, nakrywajc gow kapturem. Dalej! Tam, nad Stobraw! - Pani... Twe imi... Rzeknij mi... - Nikoletta. Mj Alkasynie, cigany za mio. Byyywaaaaj! Pchna klacz w galop, a by to raczej lot ni galop. Zjechaa ze zbocza jak huragan, w oboku kurzu, pokazaa si pocigowi i posza przez wrzosowiska tak szalonym cwaem, e Reynevan momentalnie wyzby si wyrzutw sumienia. Zrozumia, e jasnowosa amazonka nie ryzykowaa niczym. Cikie konie Kyrielejsona, Storka i pozostaych, niosce dwustufuntowych chopw, nie mogy i w zawody z siw klacz penej krwi, w dodatku obcion jedynie lekk dziewczyn i lekkim siodem. I faktycznie, panna nie daa si nawet goni na oko, bardzo prdko znika za wzgrzem. Ale pocig szed za ni, twardo i nieubaganie. Mog j zmczy rwnym biegiem, pomyla ze strachem Reynevan. J i t jej klacz. Ale, uspokaja sumienie, ona z pewnoci ma gdzie w pobliu swj orszak. Na takim koniu, tak odziana, to przecie oczywiste, e to dziewczyna wysokiego rodu, takie jak ona nie jed same, myla, gnajc galopem we wskazanym przez pann kierunku. I oczywista, myla, ykajc wiatr w cwale, wcale nie nazywa si Nikoletta. Zadrwia sobie ze mnie, biednego Alkasyna. Skryty wrd bagien olsu nad Stobraw Reynevan odetchn, ba, poczu si nawet dumnie i butnie, icie Roland czy Ogier, co okpi i w pole wywid przeladujce go hordy Maurw. Buta i dobre samopoczucie opuciy go jednak, gdy spotkaa go przygoda zupenie nierycerska, gdy zdarzyo mu si co, co nigdy, jeli wierzy balladom, nie zdarzyo si Rolandowi, Ogierowi, Astolfowi, Renaltowi z Montalbanu ani Raulowi z Cambrai. Zwyczajnie i cakiem prozaicznie okula mu ko. Reynevan zsiad zaraz, gdy tylko poczu faszywy, zamany rytm

kroku wierzchowca. Obejrza nog i podkow siwka, ale niczego nie by w stanie stwierdzi. Ani tym bardziej niczego przedsiwzi. Mg tylko i, cignc kulejce zwierz za wodze. Piknie, myla. Od rody do pitku, jeden ko zajedony, drugi okulawiony. Piknie. Niezy wynik. Na domiar zego z prawego, wysokiego brzegu Stobrawy rozbrzmiay naraz gwizdy, renie, kltwy, wykrzyczane znajomym gosem Kunza Aulocka, zwanego Kyrielejson. Reynevan wcign konia w co gstsze krzaki, chwyci za chrapy, by nie zara. Krzyki i kltwy ucichy w oddali. Zgonili dziewczyn, pomyla, a serce spyno mu a do podbrzusza, tak ze strachu, jak i z wyrzutw sumienia. Dognali j. Nie dognali, nie zgonili, uspokaja rozsdek. Dopdzili, ale co najwyej jej orszak, gdzie poznali pomyk. Gdzie Nikoletta wymiaa ich i wydrwia, bezpieczna wrd swych rycerzy i pachokw. Wrcili wic, kr, tropi. Myliwcy. Noc przesiedzia w chaszczach, szczkajc zbami i opdzajc si od komarw. Nie zmruywszy oka. A moe zmruywszy, lecz na ma jeno chwilk. Musia zasn, musia ni, bo jakime innym sposobem mg widzie dziewczyn z karczmy, t szar, przez nikogo nie zauwaan, t z kaczecowym piercionkiem na palcu? Jak inaczej, jak nie sennym widziadem, moga do niego przyj? Tak mao nas ju zostao, powiedziaa dziewczyna, tak mao. Nie daj si schwyta, nie daj si otropi. Co nie zostawia ladu? Ptak w powietrzu, ryba w wodzie. Ptak w powietrzu, ryba w wodzie. Chcia j spyta, kim jest, skd zna nawzy, czym - bo przecie nie prochem - wywoaa eksplozj komina. Chcia j spyta o wiele rzeczy. Nie zdy. Obudzi si. Jeszcze przed witem ruszy w drog. Kierowa si biegiem rzeczki. Szed moe z godzin, trzymajc si wysokich grdw, gdy w dole pod nim rozcigna si naraz szeroka rzeka. Tak szeroka, jak jedna tylko na caym lsku. Odra. Odr eglowa pod prd may barkas, peen gracji w nurcie niczym

perkoz zwinnie suncy skrajem jasnej mielizny. Reynevan przyglda si chciwie. Tacycie przebiegli, pomyla patrzc, jak wiatr wydyma agiel barkasu, a przed dziobem pieni si woda. Tacy z was myliwcy? Panie Kyrielejson et consortes? Takecie mnie, mniemacie, otropili, obrzuciwszy kniej? Poczekajcie, ja wam wytn numer. Przerw si, wyjad z waszej obierzy tak gracko, z takim rozmachem, e diaba zjecie, nim znowu odszukacie mj trop. Bo przyjdzie wam tego tropu szuka pod Wrocawiem. Ptak w powietrzu, ryba w wodzie... Pocign siwka w stron wiodcej ku Odrze wyjedonej drogi. Dla pewnoci nie szed jednak drog, lecz trzyma si ozy i wierzbiny. Droga wszak, jak sdzi, wytyczaa kierunek ku przystani rzecznej. Radzi dobrze. Ju z oddalenia usysza podniesione gosy ludzi na przystani, zaperzone, nie wiadomo, w ktni czy w zapale targw i handlowych negocjacji. Z atwoci dao si jednak pozna jzyk, w ktrym mwili. A mwili po polsku. Zanim wic wyszed z oziny i ze skarpy zobaczy przysta, Reynevan wiedzia, do kogo naleay tak gosy, jak i przycumowane do pali mae szkuty, barkasy i czna. Byli to Wasserpolen, Polacy Wodni, flisacy i rybacy odrzascy, zorganizowane bardziej na ksztat klanu ni cechu towarzystwo, maszoperia, ktr oprcz wykonywanego zawodu scala jzyk i silne poczucie narodowej odrbnoci. Polacy Wodni mieli w rkach spor cz lskiego rybowstwa, znaczny udzia w spawie drewna i jeszcze znaczniejszy w maym transporcie rzecznym, w ktrym cakiem udatnie konkurowali z Hanz. Hanza nie docieraa Odr wyej ni do Wrocawia, Polacy Wodni wozili towary a do Raciborza. W d Odry pywali a do Frankfurtu, Lubusza i Kostrzynia, a nawet - w niepojty sposb obchodzc rygorystyczne frankfurckie prawo skadu - dalej w d, za ujcie Warty. Od przystani nioso ryb, muem i smo. Reynevan z trudem sprowadzi kulejcego konia po liskiej glinie skarpy, zbliy si do przystani, wchodzc pomidzy szopy, szaasy i suszce si sieci. Po pomocie omotay i klaskay bose stopy, trwa zaadunek i wyadunek. Z jednej szkuty wyadowywano, na drug

zaadowywano. Cz towaru, na ktr skaday si gwnie garbowane skry i beczuki z nieznan zawartoci, bya z przystani przenoszona na wozy, operacj nadzorowa brodaty kupiec. Na jedn ze szkut wprowadzano byka. Buhaj rycza i tupa, a cay pomost si trzs. Flisacy klli po polsku. Do szybko si uspokoio. Wozy ze skrami i beczkami odjechay, buhaj rogiem usiowa nadwyry ciasn zagrod, w ktrej go zamknito. Wodni Polacy, zgodnie ze swym obyczajem, wdali si w ktni. Reynevan zna polski na tyle dobrze, by wyrozumie, e jest to ktnia o nic. - Czy egluje, jeli wolno spyta, kto z was w d rzeki? Do Wrocawia? Wodni Polacy przerwali dysput i przyjrzeli si Reynevanowi niespecjalnie yczliwym wzrokiem. Jeden splun do wody. - A jeli nawet - burkn - to co? Wielmony panie szlachcic? - Ko mi okula. A trzeba mi do Wrocawia. Polak achn si, charkn, splun znowu. - No - nie rezygnowa Reynevan. - Jake tedy bdzie? - Nie wo Niemcw. - Nie jestem Niemcem. Jestem lzakiem. - Aha? - Aha. - To powiedz: soczewica, koo, miele, myn. - Soczewica, koo, miele, myn. A ty powiedz: st z powyamywanymi nogami. - St z powy... mya... way... Wsiadaj. Reynevan nie da sobie dwa razy powtarza, ale eglarz obcesowo schodzi jego zapa. - Zaraz! Gdzie? Po pierwsze, to ja pyn ino do Oawy. Po drugie, to kosztuje pi skojcw. Za konia dodatkowe pi. - Jeli nie masz - wtrci si z lisim umiechem drugi Wasserpolak, widzc, jak Reynevan z nietg min gmera w trzosie - to ja tego konia odkupi. Za pi... No, niech bdzie sze skojcw. Dwanacie groszy. Bdziesz mia akurat na rejs. A za konia, nie majcy go, paci nie bdziesz

musia. Czysty zysk. - Ten ko - zauway Reynevan - wart jest co najmniej pi grzywien. - Ten ko - zauway bystro Polak - wart jest gwno. Bo nie dojedziesz na nim tam, dokd ci pilno. Jake tedy bdzie? Sprzedasz? - Jeli dooycie jeszcze trzy skojce za siodo i rzd. - Jednego skojca. - Dwa. - Zgoda. Ko i pienidze zmieniy wacicieli. Reynevan na poegnanie poklepa siwka po szyi, pogadzi po zagrzywku, pocign nosem, egnajc si, byo nie byo, z przyjacielem i towarzyszem niedoli. Uchwyci si liny i wskoczy na pokad. eglarz zrzuci cum z pala. Szkuta drgna, wolno wpyna w nurt. Buhaj rycza, ryby cuchny. Na pomocie Polacy Wodni ogldali nog siwka i kcili si o nic. Szkuta pyna w d rzeki. Ku Oawie. Szara woda Odry chlupotaa i pienia si u burt. - Moci panie. - Co? - Reynevan poderwa si, przetar oczy. - Co jest, panie szyper? - Oawa przed nami. Od ujcia Stobrawy do Oawy jest Odr niecae pi mil. Odlego tak pynca z prdem szkuta zdolna jest pokona w czasie nie duszym ni dziesi godzin. Pod warunkiem, e pynie si bez duszych postojw i nie ma poza eglug adnych innych zaj. Wasserpolak, szyper szkuty, mia zaj bez liku. Take i na brak postojw po drodze Reynevan nie mg narzeka. Oglnie rzecz jednak biorc, nie mia adnych powodw, by narzeka. Cho miast dziesiciu godzin spdzi na szkucie ptora dnia i dwie noce, by w miar bezpieczny, podrowa wygodnie, zay wczasu, wyspa si porzdnie, najad do syta. Ba, pokonwersowa nawet. Polak Wodny - cho nie powiedzia si Reynevanowi z imienia i powiadania si nie wymaga by w sumie czekiem cakiem sympatycznym i miym w obejciu. Cho maomwny, by nie rzec burkliwy, opryskliwym i niegrzecznym nie by bynajmniej. Cho prosty, nie by

bynajmniej gupi. Szkuta lawirowaa midzy kpami i mieliznami, zawijajc do przystani ju to na lewym, ju to na prawym brzegu. Czteroosobowa zaoga uwijaa si jak w ukropie, szyper kl i pogania. Ster pewnie dzierya ona Wasserpolaka, niewiasta znacznie od niego modsza. Reynevan, by nie naduy uprzejmoci, unika, jeli si dao, patrzenia na jej mocne uda widoczne spod zawinitej spdnicy. Odwraca, jeli zdoa, wzrok, gdy przy manewrach sterowym wiosem opinaa si koszula na piersiach godnych Wenery. Reynevan odwiedzi na szkucie nadodrzaskie przystanie o nazwach takich jak Jazica, Zagwidzie, Kby i Mat, by wiadkiem kolektywnych pooww ryb i transakcji handlowych, a take swatw. Widzia zaadunek i wyadunek najrozmaitszych towarw. Zobaczy rzeczy, jakich nigdy przedtem nie zdarzyo mu si widzie, jak chociaby mierzcy pi okci i wacy sto dwadziecia pi funtw sum. Jad, czego nigdy przedtem nie jada, jak chociaby pieczone nad arem filety z owego suma. Dowiedzia si, jak ustrzec si utopca, niksa i wirnika. Jaka jest rnica midzy niewodem a drygawic, jaka midzy jazem a gaci, jaka midzy ach a przykos i jaka midzy leszczem a gucior. Nasucha si bardzo brzydkich sw o niemieckich pankach, gnbicych Polakw Wodnych zbjeckimi cami, mytami i podatkami. A nastpnego ranka okazao si, e jest niedziela. Polacy Wodni i miejscowi rybacy nie pracowali. Modlili si dugo u do topornie wykonanych figur Matki Boskiej i witego Piotra, potem ucztowali, potem odprawili co na ksztat sejmiku, potem za popili si i pobili. Tak wic, cho duga, podr nie duya si wcale. A teraz by wit czy raczej poranek. I miasto Oawa za zakrtem rzeki. ona Wasserpolaka napara na ster, jej piersi napary na koszul. - W Oawie - odezwa si szyper - zejdzie mi na rne sprawy jeden, gra dwa dni. Jeli tyle wydolicie zaczeka, wezm was do Wrocawia, mody panie lzak. Bez dobawnej opaty. - Dzikuj - Reynevan wycign do ucisku rk, wiadom, ze wanie spotka go zaszczyt okazanej sympatii. - Dzikuj, ale w drodze by czas przemyle par spraw. I teraz Oawa odpowiada mi nawet bardziej

ni Wrocaw. - Wedle woli. Wysadz was, gdzie chcecie. Na lewym wolicie brzegu, czy na prawym? - Chciabym na strzeliski trakt. - Tedy na lewym. Rozumiem te, e samej miejskiej rogatki wolelibycie unikn? - Wolabym - przyzna Reynevan, zadziwiony bystroci Polaka. - Jeli wam to nie wadzi. - Co mi ma wadzi. Ster lewo na burt, Maryka. Py pod Drozdowy Jaz. Za Drozdowym Jazem rozcigao si rozlege starorzecze, cae pokryte dywanem to kwitncych greli. Nad starorzeczem snua si mga. Sycha byo dalekie odgosy rozbudzonego ju oawskiego podgrodzia - pianie kogutw, ujadanie psw, podzwanianie metalu o metal, sygnaturk. Na dany znak Reynevan zeskoczy na chwiejny pomost. Szkuta otara si o pale, rozgarna dziobem wodorosty, leniwie zawrcia na nurt. - Grobl cay czas - zawoa Wasserpolak. A tak, by sonko mie za plecami! A do mostu na Oawie, potem ku lasowi. Bdzie strumyk, a za nim ju strzeliski gociniec. Zbdzi si nie da! - Dzikuj! Z Bogiem Z rzeki szybko ja wznosi si mga, szkuta zacza nikn. Reynevan zarzuci na rami wzeek. - Panie lzak! - dobiego od rzeki. - Aha? - St z powyamywanymi nogami!

Rozdzia szsty w ktrym Reynevan najpierw zbiera cigi, a potem rusza w drog do Strzelina w towarzystwie czworga ludzi i jednego psa. Nud podry umila dysputa o herezjach, pienicych si pono na podobiestwo kkolu.
Skrajem boru, wrd zielonych rdestw, wesoo toczc na-

sonecznion wod, pyn strumyk, meandrujc szlakiem wytyczonym przez szpaler wierzb. Tam, gdzie zaczynaa si przesieka i droga wchodzia w las, brzegi strumyka spina mostek z grubych bali, bali tak czarnych, omszaych i starych, jak gdyby konstrukcj wykonano za czasw Henryka Pobonego. Na mostku sta podrny wz, zaprzony w gniad i chudaw szkap. Wz by silnie przechylony. Dao si widzie, dlaczego. - Koo - stwierdzi fakt Reynevan, podchodzc. - Jest kopot, co? - Wikszy, nili sdzicie - odrzeka, rozmazujc na spoconym czole dziegie, moda, rudowosa i adna, cho nieco tgawa kobieta. - Ojko nam pko. - Ha. Tedy bez kowala ani rusz. - Aj, aj! - zapa si za lisi czap drugi podrny, brodaty yd w skromnej, lecz zadbanej i bynajmniej nie ubogiej przyodziewie. - Boe Izaaka! Nieszczcie! Biada! Co tedy czyni? - Jechalicie - odgad Reynevan z kierunku, ktry wskazywa dyszel na Strzelin? - Odgadlicie, mody panie. - Pomog wam, a wy mnie w zamian podwieziecie. Ja, widzicie, te w tamt stron. A te mam kopoty... - Nietrudno to wymiarkowa - yd poruszy brod, a oczy bysny mu chytrze. - ecie szlachcic, mody panie, to wida. A gdzie tedy wasz ko? Wozem, chociaecie przecie nie Lancelot, mylicie podrowa? Ale niech tam. Dobrze wam z oczu patrzy. Jam jest Hiram ben Eliezer, rabin kahau brzeskiego. W drodze do Strzelina... - A jam jest - wesoo wpada w sowo rudowosa kobieta, naladujc

sposb mwienia yda - Dorota Faber. W drodze w wiat daleki. A wy, mody panie? - Zw si - zdecydowa po krtkiej chwili wahania Reynevan Reinmar Bielau. Posuchajcie. Uczynimy tak. cigniemy jako wz z mostku, wyprzemy koby, ja na niej na oklep do Oawy na podgrodzie skocz, z owym ojkiem, do kowala. Trzeba bdzie, to go i przywioz. Bierzmy si do roboty. Okazao si, e to nie tak atwo. Z Doroty Faber poytek by may, z leciwego rabbiego aden. Cho chuderlawa kobya zawzicie tuka kopytami w nadgnie bale i para na chomto, posunli wz ledwie o se. Reynevan sam nie by w stanie unosi wehikuu. Siedli wreszcie przy zamanej osi i przypatrywali si, dyszc, kiebiom i minogom, od ktrych a ruszao si piaszczyste dno rzeczki. - Mwilicie - zapyta Reynevan rudowos - e idziecie w wiat. Dokd? - Za chlebem - odrzeka swobodnie, wycierajc nos wierzchem doni. - Na razie, skoro pan yd askawie na wz wzi, z nim do Strzelina, potem, kto wie, choby i do Wrocawia samego. W moim fachu wszdy prac najd, ale chciaoby si najlepsz... - W waszym... fachu? - zacz kojarzy Reynevan. -To... to znaczy... e... - Wanie. Jestem... Jak wy to mwicie... Ta, no... Jawnogrzesznica. Do niedawna z brzeskiego zamtuza Pod Koron. - Rozumiem - powanie kiwn gow Reynevan. - I razem jechalicie? Rabbi? Ty? Wzie na wz... Hmm... Kurtyzan? - Co miaem nie wzi? - szeroko rozwar oczy rabbi Hiram. Wziem. To, prosz ja modego pana, na strasznego wyszedbym ciula, gdybym nie wzi. Omszae bale drgny pod krokami. - Kopot? - spyta jeden z trzech mczyzn, ktrzy weszli na most. Moe pomc? - Przygodzioby si - przyzna Reynevan, cho niemie gby i ruchliwe

oczka chtnych pomocnikw bardzo, ale to bardzo mu si nie podobay. Okazao si, e susznie. Zaraz, ledwie pchnity wieloma parami silnych rk wz znalaz si na ce za mostkiem. - No! - powiedzia, potrzsajc lag, najwyszy z typw, zaronity po oczy. - Robota zrobiona, tera trza paci. Wyprzgaj, parchu, konia z wo, cigaj szub, dawaj sakiewk. Ty, paniczu, zdymaj kubrak i wyskakuj z botw. A ty, krana, wyskakuj ze wszystkiego, tobie inak paci przyjdzie. Na gk! Kamraci zarechotali, szczerzc zepsute zby. Reynevan schyli si i unis k, ktrym podwaa wz. - Patrzta - wskaza go lag zaronity - jaki to panicz bojowny. Jeszcze go nie naumiao ycie, e jak ka boty odda, to trza odda. Bo boso da si chodzi, a na poamanych kulasach nie. Haje! Bij go! Typki zwinnie odskoczyy przed wiszczcym mycem, ktrym otoczy si Reynevan, jeden dopad od tyu i wprawnym kopniciem pod kolano zwali chopca na ziemi, sam zawy i zatoczy si, chronic oczy przed paznokciami siedzcej mu na karku Doroty Faber. Reynevan dosta lag przez bark, skuli si pod kopniakami i razami kijw, zobaczy, jak jeden z typw ciosem pici obala prbujcego interweniowa yda. A potem zobaczy czarta. Zbiry zaczy krzycze. Strasznie. Tym, co dobrao si do zbirw, nie by, rzecz jasna, aden czart. By to wielki, smolicie czarny pies, brytan, noszcy na karku najeon kolcami obro. Pies zwija si przy zbirach jak czarna byskawica, atakowa za nie jak brytan, ale jak wilk. Ci kami i puszcza. By ci drugiego. W ydki. W uda. W krocza. A gdy upadli, w rce i twarze. Krzyki ksanych zrobiy si makabrycznie cienkie. A wosy podnosio. Rozleg si przeszywajcy, modulowany wist. Czarny brytan natychmiast odskoczy od zbirw, siad nieruchomo z postawionym uszami. Jak figura z antracytu. Na most wjecha jedziec. Ubrany w krtki szary paszcz spity srebrn klamr, obcisy wams i szaperon z dugim, opuszczonym na rami ogonem.

- Gdy sonko ponad wierzchoek tamtego wierka wyjrzy - przemwi dononie przybysz, prostujc na siodle karego ogiera posta bynajmniej nie stolinow - puszcz Belzebuba waszym ladem, szubrawcy. Tyle macie czasu, obwiesie. A e Belzebub jest chyy, doradzam bieg. A odradzam przerwy w biegu. Obwiesiom nie trzeba byo dwa razy powtarza. Zemknli w las, kusztykajc, pojkujc i ogldajc si strachliwie. Belzebub, jak gdyby wiedzia, czym bardziej ich nastraszy, nie patrzy na nich, ale na soce i wierzchoek wierka. Jedziec lekko popdzi rebca. Podjecha bliej, z wysokoci sioda przyjrza si ydowi, Dorocie Faber i Reynevanowi, ktry wstawa wanie, macajc ebra i ocierajc krew z nosa. Zwaszcza Reynevanowi - co uwadze chopca nie uszo - jedziec przypatrywa si wyjtkowo uwanie. - No, no - powiedzia wreszcie. - Sytuacja klasyczna. Jak w bajce. Bagienko, most, koo, tarapaty. I pomoc jak na zawoanie. Nie przyzywalicie aby? Nie lkacie si, e wyjm i ka podpisa cyrografy? - Nie - rzek rabbi. - Nie ta bajka. Jedziec parskn. - Jestem Urban Horn - oznajmi, patrzc wci wprost na Reynevana. - Komu to wraz z moim Belzebubem pomoglimy? - Rabbi Hiram ben Eliezer z Brzegu. - Dorota Faber. - Lancelot z Wozu - Reynevan, mimo wszystko, nie mia jako zaufania. Urban Horn parskn znowu, wzruszy ramionami. - Tusz, e w stron Strzelina wam droga. Wyprzedziem na gocicu podrnego, tame zmierzajcego. Jeli pozwolicie sobie doradzi, lepiej by byo o podwod si pokoni, ni tu nad zamanym koem do nocy stercze. Lepiej. I bezpieczniej. Rabbi Hiram ben Eliezer obrzuci swj wehiku tsknym spojrzeniem, ale kiwaniem brody przyzna obcemu racj. - A teraz - obcy spojrza nad las, na wierzchoek wierka - bywajcie. Obowizek wzywa. - Mylaem - odway si Reynevan - ecie ich tylko straszyli... Jedziec spojrza mu w oczy, a wzrok mia zimny. Wrcz lodowy.

- Straszyem - przyzna. - Ale ja, Lancelocie, nigdy nie strasz na wiatr. Zapowiadanym przez Urbana Horna podrnym okaza si ksidz. Powocy sporym wozem grubasek z gboko wygolon tonsur, odziany w paszcz obszyty tchrzami. Ksidz zatrzyma konia, nie schodzc z koza wysucha opowieci, przyjrza wozowi ze zaman ok, przypatrzy uwanie kademu z trojga unienie proszcych, poj wreszcie, o c to proszcy prosz. - e niby jak? - zapyta wreszcie z wielkim niedowierzaniem. - Do Strzelina? Na moim wozie? Proszcy przybrali pozy jeszcze bardziej proszce. - Ja, Filip Granciszek z Oawy, pleban od Matki Boej Pocieszenia, dobry chrzecijanin i katolicki duchowny, mam wzi na wz yda? Kurw? I wczg? Reynevan, Dorota Faber i rabbi Hiram ben Eliezer popatrzyli po sobie, a miny mieli nietgie. - Wsiadajcie - oznajmi wreszcie sucho ksidz. - To na strasznego wyszedbym ciula, gdybym was nie wzi. Nie mina godzina, gdy przed cigncym ksiowski wz buanym waachem zjawi si Belzebub, lnicy od rosy. A nieco pniej na gocicu objawi si Urban Horn na swym karoszu. - Pojad z wami do Strzelina - oznajmi swobodnie. - Jeli, naturalnie, nie macie nic przeciw. Nikt nie mia nic przeciw. O los obwiesiw nikt nie pyta. A z mdrych lepiw Belzebuba nie dao si wyczyta nic. Albo wszystko. I jechali tak sobie strzeliskim gocicem, dolin rzeki Oawy, ju to pord lasw gstych, ju to wrd wrzosowisk i k rozlegych. Przodem, niczym laufer, biea brytan Belzebub. Pies patrolowa drog, czasem znika wrd lasu, bobrowa w chaszczach i trawach. Gonienie i obszczekiwanie poszonych zajcy czy sjek nie zdarzao si jednak, byo wyranie poniej godnoci czarnego psiska. Nie zdarzao si, by musia

karci czy przywoywa psa Urban Horn, tajemniczy nieznajomy o zimnych oczach, jadcy obok wozu na swym karym rebcu. Zaprzonym w buanego waacha ksiowskim wozem powozia Dorota Faber. Rudowosa brzeska nierzdnica wyprosia to na proboszczu i w sposb wyrany traktowaa jako rodzaj zapaty za przejazd. A powozia wietnie, z wielk wpraw. Tym sposobem siedzcy obok niej na kole ksidz Filip Granciszek mg bez obawy o wehiku drzema lub dyskutowa. Na wozie, na workach z owsem - zalenie od okolicznoci - drzemali lub dyskutowali Reynevan i rabbi Hiram ben Eliezer. Na kocu, przywizana do drabki, tuptaa chuderlawa ydowska kobya. Jechano wic, drzemano, dyskutowano, przystawano, dyskutowano, drzemano. Zjedzono to i owo. Wypito gliniaczek gorzaki, ktry wycign by z sepetw ksidz Granciszek. Wypito drugi, ktry wycign spod szuby rabbi Hiram. Szybko, bo zaraz za Brzemierzem, wyszo na jaw, e proboszcz i yd jechali do Strzelina w identycznym niemal celu - na posuchanie u wizytujcego miasto i probostwo kanonika wrocawskiej kapituy. Jeli jednak ksidz Granciszek jecha, jak wyzna, na wezwanie, by nie powiedzie dywanik, rabbi mia dopiero nadziej uzyska audiencj. Proboszcz nie dawa mu duych szans. - Wielebny kanonik - mwi - sia ma tam roboty. Mnstwo spraw, sdw, bez liku posucha. Trudne nam bowiem czasy nastay, oj, trudne. - Tak jakby - cigna lejce Dorota Faber - byy kiedy atwe. - Mwi o trudnych czasach dla Kocioa - zaznaczy ksidz Granciszek. - I dla prawdziwej wiary. Albowiem pleni, pleni si kkol herezji. Spotkasz kogo, pozdrowi ci w imi Boe, a nie zgadniesz, czy nie kacerz. Mwilicie co, rabbi? - Kochaj bliniego - zamrucza Hiram ben Eliezer, nie wiada, czy nie przez sen. - Prorok Eliasz objawi si moe z kad twarz. - Ot - lekcewaco machn rk ksidz Filip. - ydowska filozofia. A ja mwi: czujno i praca, czujno, praca i modlitwa. Albowiem dry i

chwieje si Piotrowa opoka. Pleni, pleni si dokoa kkol herezji. - To - Urban Horn wstrzyma konia, by jecha tu obok wozu - ju mwilicie, pater. - A bo to i prawda - ksidza Granciszka, wygldao, cakiem odesza senno. - Ile razy by nie powiada, prawda. Szerzy si kacerstwo, mnoy apostazja. Jak grzyby po deszczu wyrastaj faszywi prorocy, gotowi faszywymi swymi naukami Boy Zakon wykolawia. Zaprawd, icie wieszczo pisa aposto Pawe do Tymoteusza: Przyjdzie chwila, kiedy zdrowej nauki nie bd znosili, ale wedug wasnych poda, poniewa ich uszy wierzbi, bd sobie mnoyli nauczycieli. Bd si odwracali od suchania prawdy, a obrc si ku zmylonym opowiadaniom. I bd twierdzi, zmiuj si Chryste, e w imi prawdy czyni to, co czyni. - Wszystko na tym wiecie - zauway od niechcenia Urban Horn odbywa si pod hasem walki o prawd. I cho zazwyczaj o bardzo rne prawdy chodzi, jedna prawda na tym korzysta. Ta prawdziwa. - Kacersko zabrzmiao - zmarszczy czoo ksidz - to, cocie rzekli. Mnie, dajcie sobie powiedzie, wzgldem prawdy wicej z tym po drodze, co mistrz Johann Nider w swym Formicariusie napisa. A porwna on kacerzy do owych w Indii yjcych mrwek, ktre z piasku zota drobinki pracowicie wybieraj i do mrowiska nosz, cho przecie adnego poytku z onego kruszcu nie maj, ani go zjedz, ani uszczkn. Tacy sami, pisze w Formicariusie magister Nider, s heretycy, ktrzy w Pimie witym grzebi i ziarn prawdy w nim szukaj, cho przecie sami nie wiedz, co z on prawd pocz by mieli. - Bardzo adne to byo - westchna Dorota Faber, poganiajc waacha. - To o tych mrwkach, znaczy. Och, prawie, gdy kogo tak mdrego sucham, ae mi w doku ciska. Ksidz nie zwrci uwagi ani na ni, ani na jej doek. - Katarzy - prawi - inaczej albigensi, ktrzy rk, chcc ich na ono Kocioa przywrci, jako wilcy ksali. Waldensi i lollardzi, omielajcy si ly Koci i Ojca witego, a liturgi szczekaniem psw nazywa. Obmierzli zaprzacy bogomiowie i podobni im paulicjanie. Aleksjanie i patrypasjanie, odwaajcy si zaprzecza Trjcy witej. Fratricelli z

Lombardii, ci gaganiarze i zbje, ktrzy niejednego maj duchownego na sumieniu. Im podobni dulcynici, zwolennicy Fra Dolcina. Item, rni inni odstpcy: pryscylianie, petrobruzjanie, arnoldyci, speronici, passagianie, messalianie, bracia apostolscy, pastorelowie, patareni i amaurycjanie. Poplikanie i turlupini, negujcy divinitatem w Chrystusie i odrzucajcy sakramenty, a kaniajcy si diabu. Lucyferianie, ktrych nazwa jawnie mwi, komu cze blunierczo oddaj. No i rzecz jasna husyci, nieprzyjaciele wiary, Kocioa i papiea... - eby byo mieszniej - wtrci z umiechem Urban Horn - wszyscy przez was wymienieni siebie wanie uwaaj za prawych, a innych maj za nieprzyjaci wiary. Co do papiea, to przyznacie wszak, ksie proboszczu, e czasem trudno wrd licznych wybra tego waciwego. Co za si tyczy Kocioa, to wszyscy jak jeden m woaj o koniecznoci reformy, in capite et in membris. Nie zastanawia was to, wielebny? - Nie bardzo pojmuj sowa wasze - przyzna si Filip Granciszek. Ale jeli szo wam o to, e w samym onie Kocioa herezja wyrasta, tocie prawi. Wielce bliscy s tego grzechu, ktrzy w wierze bdz, w pysze swej z pobonoci przesadzaj. Corruptio optimi pessima! e choby przytocz casus znanych wszystkim biczownikw, czyli flagellantw. Ju w 1349 papie Klemens VI ogosi ich heretykami, wykl i nakaza kara, ale czy to co pomogo? - Nic nie pomogo - owiadczy Horn. - Nadal azili po caych Niemczech, uciech budzc, albowiem dziewek wrd nich co niemiara byo, te za biczoway si do pasa obnaone, z cyckami na wierzchu. Niekiedy z cakiem adnymi cyckami, a wiem, co mwi, widziaem ich pochody w Bambergu, w Goslarze i w Furstenwalde. Oj, podskakiway im te cycuszki, podskakiway! Ostatni sobr potpi ich znowu, ale to te nic nie da. Przyjdzie jaka zaraza czy inna klska, zaczn si znowu biczownicze procesje. Oni to zwyczajnie musz lubi. - Jeden uczony mistrz w Pradze - wczy si do dyskusji rozmarzony nieco Reynevan - dowodzi, e to choroba. e niektre niewiasty w tym wanie znajduj bogo, e si nagie choszcz, u wszystkich na oczach. Dlatego te tyle kobiet byo i jest wrd flagellantw.

- Powoywa si na praskich mistrzw nie radz w obecny czas zasugerowa cierpko ksidz Filip. - Wszelako co w tym jest. Bracia Kaznodzieje dowodz, e wiele za bierze si z cielesnej lubienoci, a ta w biaogowie jest nienasycona. - Biaogowy - odezwaa si niespodzianie Dorota Faber - lepiej w pokoju ostawcie. Bocie sami nie s bez grzechu. - W rajskim ogrodzie - pokosi si na ni Granciszek - w nie na Adama, lecz na Ew parol zagi, a pewnie wiedzia, co robi. Take dominikanie wiedz pewnie, co mwi. Ale mnie nie o to szo, by biaogowy obmawia, lecz o to jeno, e wiele z obecnych herezji dziwnym trafem wanie chu i porubstwo ma u podstaw, wedle jakiej mapiej chyba przewrotnoci, pry, Koci zabrania, tedy rbmy na przekr. Nakazuje Koci skromno? Nue, wypnijmy rzy go! Nawouje do wstrzemiliwoci i obyczajnoci? Daleje, gzijmy si jako koty w marcu! Pikarci i adamici w Czechach cakiem nadzy chadzaj i chdo si wszyscy ze wszystkimi, tarzaj w grzechu niczym psy, nie ludzie. Podobnie czynili bracia apostolscy, czyli sekta Segarellego. Koloscy condormientes, czyli picy razem, obcuj ze sob cielenie bez wzgldu na pe i pokrewiestwo. Paternianie, zwani tak od ich niegodziwego apostoa, Paterna z Paflagonii, sakramentu maestwa nie uznaj, co nie przeszkadza im oddawa si posplnej rozpucie, zwaszcza takiej, co poczcie czyni niemoliwym. - Interesujce - rzek w zadumie Urban Horn. Reynevan pokrania, a Dorota parskna, dowodzc, e rzecz nie jest jej cakiem obca. Wz podskoczy na wyboju, tak ostro, e rabbi Hiram si rozbudzi, a zabierajcy si do kolejnej przemowy ksidz Granciszek o mao nie odgryz sobie jzyka. Dorota Faber cmokna na waacha, strzelia lejcami. Prezbiter poprawi pozycj na kole. - Byli i s te inni - kontynuowa - ktrzy tym samym grzesz, co biczownicy, znaczy si, przesadzon pobonoci, od ktrej tylko krok do wynaturze i herezji. Jak choby podobni biczownikom disciplinati, jak battuti, jak cyrkumcelioni, jak bianchi, czyli biali, jak humiliaci, jak tak zwani bracia lyoscy, jak joachimici. Znamy to i z naszego lskiego podwrka. Mwi o

widnickich i nyskich begardach. Reynevan, cho o begardach i beginkach mia nieco odmienne zdanie, pokiwa gow. Urban Horn nie pokiwa. - Begardzi - powiedzia spokojnie - zwani fratres de voluntaria paupertate, ubodzy z wyboru, mogli by wzorem dla wielu ksiy i zakonnikw. Mieli tez spore zasugi wobec spoeczestwa. Do bdzie powiedzie, e to beginki w ich szpitalach stumiy zaraz w roku szedziesitym, nie dopuciy do rozprzestrzenienia si epidemii. A to oznacza tysice ludzi uratowanych od mierci. Zaiste, piknie za to beginkom odpacono. Oskareniem o herezj. - Byo wrd nich - zgodzi si ksidz - i owszem, wielu ludzi pobonych i powicenia penych. Ale byli te odstpcy i grzesznicy. Wiele beginay, a i tych chwalonych hospicjw, okazao si kolebkami grzechu, blunierstwa, herezji i spronego wszeteczestwa. Wiele si te ulgo za wrd begardw wdrownych. - Wolno wam tak uwaa. - Mnie? - achn si Granciszek. - Ja jestem zwyky pleban z Oawy, co ja mam do uwaania? Begardw potpi sobr w Vienne i papie Klemens, na sto bez maa lat przed moim urodzeniem. Nie byo mnie na wiecie, gdy w roku tysic trzysta trzydziestym drugim Inkwizycja obnaya wrd beginek i begardw praktyki tak okropne, jak rozkopywanie grobw i profanacja zwok. Nie byo mnie na wiecie w siedemdziesitym drugim, gdy na mocy nowych edyktw papieskich wznowiono Inkwizycj w widnicy. ledztwo, ktre udowodnio kacersko beginek i ich zwizki z zaprzaczym Braterstwem i Siostrzestwem Wolnego Ducha, z pikarck i turlupisk ohyd, skutkiem czego ksina wdowa Agnieszka zamkna widnickie beginae, a begardw i beginki... - Begardw i beginki - dokoczy Urban Horn - szczuto i cigano po caym lsku. Ale tu te pewnie chtnie umyjesz rce, oawski plebanie, bo byo to przed twoim urodzeniem. Wiedz, e byo to i przed moim. Co nie przeszkadza mi wiedzie, jak byo naprawd. e wikszo schwytanych begardw i beginek zamczono w katowniach. Tych, ktrzy przeyli, spalono. A spora grupa, jak to zwykle bywa, uratowaa skr, denuncjujc

innych, wydajc na tortury i mier towarzyszy, przyjaci, nawet bliskich krewnych. Cz zdrajcw obleka potem dominikaskie habity i wykazaa si icie neofickim zapaem w walce z herezj. - Uwaacie - ostro spojrza na niego proboszcz - e to le? - Denuncjowa? - Z zapaem walczy z herezj. Uwaacie, e to le? Horn odwrci si gwatownie na siodle, a twarz mu si zmienia. - Nie prbuj - sykn - ze mn tych sztuczek, pater. Nie bd, kurwa, taki Bernard Gui. Co ci z tego przyjdzie, e mnie osaczysz podchwytliwym pytaniem? Rozejrzyj si. Nie jestemy u dominikanw, ale w Brzemierskich Borach. Gdy poczuj si zagroony, zwyczajnie dam ci w eb i wrzuc do wykrotu. A w Strzelinie powiem, e po drodze umar na nage zagrzanie krwi, na przypyw fluidw i humorw. Ksidz zblad. - Na nasze wsplne szczcie - dokoczy spokojnie Horn - nie dojdzie do tego, bom ja ani begard, ani heretyk, ani sekciarz z bractwa wolnego ducha. Ale inkwizytorskich sztuczek nie prbuj, oawski proboszczu. Zgoda? H? Filip Granciszek nie odpowiedzia, kiwn tylko kilka razy gow. Gdy zatrzymali si, by rozprostowa koci, Reynevan nie wytrzyma. Na stronie zagadn Urbana Horna o przyczyn ostrej reakcji. Horn pocztkowo gada nie chcia, ograniczy si do paru przeklestw i burkni o cholernych domorosych inkwizytorach. Widzc jednak, e Reynevanowi to nie wystarczy, usiad na zwalonym pniu, przywoa psa. - Te ich wszystkie herezje, Lancelocie - zacz cicho - tyle mnie obchodz co zeszoroczny nieg. Cho kiep tylko, a za kpa si nie mam, nie spostrzegby, e to signum temporis i e czas przej do wnioskw. e moe warto by co zmieni? Zreformowa albo jak? Ja staram si zrozumie. I rozumie mog, e ich ponosi, gdy sysz, e Boga nie ma, e na Dekalog mona i naley gwizda, a czci trzeba Lucyfera. Rozumiem ich, gdy na takie dictum wrzeszcz o herezji. Ale co si okazuje? Co ich najbardziej rozwciecza? Nie apostazja i bezbono, nie negacja sakramentw, nie rewizje dogmatw czy zaprzeczanie tyme, nie demonolatria. Najbardziej

ich rozjuszaj wezwania do ewangelicznego ubstwa. Do pokory. Do powicenia. Do suenia. Bogu i ludziom. Dostaj szau, gdy kto da od nich wyrzeczenia si wadzy i pienidzy. Dlatego z tak furi rzucili si na bianchich, na humiliatw, na bractwo Gerarda Groote, na beginki i begardw, na Husa. Psiakrew, za cud uwaam, e nie spalili Poverella, Franciszka Biedaczyny! Ale boj si, e codziennie ponie gdzie stos, a na nim jaki anonimowy, nikomu nie znany i zapoznany Poverello. Reynevan pokiwa gow. - Dlatego - dokoczy Horn - tak mnie to denerwuje. Reynevan kiwn raz jeszcze. Urban Horn przypatrywa mu si uwanie. - Rozgadaem si, nie ma co - ziewn. - A niebezpieczne potrafi by takie gadanie. Niejeden ju sam sobie gardo, jak mwi, wasnym przydugim ozorem podern... Ale ja ci ufam, Lancelocie. Nawet nie wiesz, dlaczego. - Ale wiem - umiechn si wymuszenie Reynevan. - Gdyby powzi podejrzenie, e donosz, dasz mi w eb, a w Strzelinie powiesz, e umarem na nagy przypyw fluidw i humorw. Urban Horn umiechn si. Bardzo wilczo. - Horn? - Sucham ci, Lancelocie. - Nietrudno spostrzec, e byway i rozeznany z ciebie czowiek. Nie wiesz przypadkiem, ktry z monych ma dobra w bliskiej okolicy Brzegu? - A skd - oczy Urbana Horna zwziy si - ta ciekawo? Tak niebezpieczna w dzisiejszych czasach? - Std co zwykle. Z ciekawoci. - Jakeby inaczej - Horn unis w umiechu kciki ust, ale z jego oczu ani myla znika podejrzliwy bysk. - C, zaspokoj tw ciekawo w miar moich skromnych moliwoci. W okolicy Brzegu, powiadasz? Konradswaldau naley do Haugwitzw. Na Jankowicach siedz Bischofsheimowie, Hermsdorf to dobra Gallw... Na Schonau za, z tego, co mi wiadomo, siedzi czenik Bertold de Apolda... - Czy ktry ma crk? Mod, jasnowos... - A tak daleko - uci Horn - moje rozeznanie nie siga. I nie zwyko siga. A i tobie to odradzam, Lancelocie. Zwyk ciekawo panowie

rycerze potrafi znie, ale bardzo nie lubi, gdy kto zanadto interesuje si ich crkami. I onami... - Pojmuj. - To dobrze.

Rozdzia sidmy w ktrym Reynevan i jego kompania zjedaj do Strzelina w wigili Wniebowzicia Marii i, jak si okazuje, rych-tyk na palenie. Potem za ci, co powinni, suchaj nauk kanonika wrocawskiej katedry. Jedni z wiksz, inni mniejsz ochot.
Za wsi Hockricht, w bliskoci Wizowa, pusty dotd gociniec zaludni si nieco. Oprcz chopskich fur i kupieckich wozw pojawili si take konni i zbrojni, tote Reynevan uzna za wskazane nakry gow kapturem. Za Hockricht wiodca wrd malowniczych brzezin droga znowu opustoszaa, a Reynevan odetchn. Przedwczenie nieco. Belzebub po raz kolejny da dowd wielkiej psiej mdroci. Do tej pory nie warkn nawet na mijajcych ich odakw, teraz, niezawodnie czujc intencje, krtkim, acz ostrym szczekiem ostrzeg przed zbrojnymi na koniach, ktrzy niespodziewanie wyonili si z brzezin po obu stronach drogi. Zawarcza tez zowrogo, gdy na jego widok jeden z towarzyszcych rycerzom pachokw cign kusz z plecw. - Hej, wy tam! Stj! - krzykn jeden z rycerzy, mody i piegowaty jak przepircze jajo. - Stj, powiadam! Na miejscu! Jadcy obok rycerza konny pachoek wsun stop w strzemiczko kuszy, zrcznie napi j i uzbroi betem. Urban Horn lekkim stpem wyjecha nieco do przodu. - Nie powa si strzela do psa, Neudeck. Przyjrzyj mu si wpierw. I dojd do wniosku, e go ju kiedy widzia. - Na pi ran boskich! - piegowaty doni przesoni oczy, by uchroni je od olepiajcej migotaniny szarpanych wiatrem brzozowych lici. - Horn? Tye to w samej rzeczy? - Nie kto inny. Ka pachoowi kuszy niecha. - Jasne, jasne. Ale psa trzymaj. Nadto my tu w ledztwie. W pocigu. Spyta ci tedy musz, Horn, kto tu z tob? Kto jedzie? - Ucilijmy wpierw - powiedzia chodno Urban Horn - rzecz tak: za

kim to waszmociowie w pocigu? Bo jeli za zodziejami byda, przykadowo, to my odpadamy. Z wielu przyczyn. Primo: nie mamy byda. Secundo... - Dobra, dobra - piegowaty zdy ju przyjrze si ksidzu i rabinowi, pogardliwie machn rk. - Rzeknij mi jeno: znasz tych wszystkich? - Znam. Wystarczy? - Wystarczy. - Wybaczenia prosim, wielebny - drugi rycerz, w saladzie i penej zbroi, skoni si lekko przed proboszczem Granciszkiem - ale my nie dla krotochwili bynajmniej inkomodujemy. Popeniono zbrodni, a my za morderc ladem. Z rozkazu pana von Reideburga, strzeliskiego starosty. w to urodzony pan Kunad von Neudeck. Jam za jest Eustachy von Rochw. - C to za zbrodnia? - spyta pleban. - Na Boga! Zabito kogo? - Zabito. Niedaleko std. Urodzonego Albrechta Barta, pana na Karczynie. Czas jaki panowaa cisza. W ktrej rozleg si gos Urbana Horna. A by to gos zmieniony. - Jak? Jak to si stao? - Dziwnie si to stao - odrzek wolno Eustachy von Rochw, po chwili, ktr powici na podejrzliwe przygldanie si. - Po pierwsze: w samiukie poudnie. Po drugie: w walce. Gdyby to nie byo niemoliwe, powiedziabym, e w pojedynku. To by jeden czowiek, konno, zbrojno. Pchniciem miecza ubi, a bardzo pewnym, wielkiej wymagajcym wprawy. W twarz. Midzy nos a oko. - Gdzie? - wier mili za Strzelinem. Wraca by pan Bart z gociny u ssiada. - Sam? Bez ludzi? - Tak jedzi. Nie mia wrogw. - Wieczne odpoczywanie - zamrucza ksidz Granciszek - racz mu da, Panie. A wiato... - Nie mia wrogw - powtrzy, przerywajc mody, Horn. - Ale podejrzani s? Kunad Neudeck podjecha bliej wozu, z wyranym

zainteresowaniem przyjrza si biustowi Doroty Faber. Kurtyzana obdarzya go licznym umiechem. Eustachy von Rochw te podjecha. I te wyszczerzy zby. Reynevan by bardzo rad. Bo na niego nie patrzy nikt. - Podejrzanych - Neudeck oderwa wzrok - jest kilku. Po okolicy patao si troch podejrzanego towarzystwa. Jaka pogo, jaka rodowa wrda, co w tej podobie. Widziano tu nawet takich osobnikw jak Kunz Aulock, Walter de Barby i Stoik z Gorgowic. Kry plotka, e jaki modzik on zbaamuci rycerzowi, a w rycerz nie na arty zawzi si na gaszka. I goni za nim. - Wykluczy nie lza - doda Rochw - e to w cigany gaszek, trafunkiem na pana Barta wpadszy, spanikowa i pana Barta ubi. - Jeli tak - Urban Horn poduba w uchu - to atwo go dostaniecie, tego, jak mwicie, gaszka. Musi mie wicej ni siedem stp wzrostu i ze cztery w barach. Takiemu troch ciko utai si wrd zwyczajnych ludzi. - Prawda - przyzna ponuro Kunad Neudeck. - Uomkiem pan Bart nie by, byle chmyzowi by si nie da... Ale moe by, e tam czary albo gusa uyte byy. Mwi, w uwodziciel on cudzych czarownikiem jest zarazem. - Matko Przenajwitsza! - wykrzykna Dorota Faber, a ksidz Filip si przeegna. - A zreszt - dokoczy Neudeck - okae si, co i jak. Bo gdy my tego gaszka dopadniemy, to ju go wypytamy o szczegy, oj, wypytamy... A rozpozna go tak czy siak trudno nie bdzie. Wiemy, e wday jest i na siwym jedzie koniu. Gdybycie takiego napotkali... - Nie omieszkamy donie - obieca spokojnie Urban Horn. - Wday modzik, siwy ko. Nie da si przeoczy. Ani z niczym pomyli. Bywajcie. - Panowie wiedz moe - zainteresowa si ksidz Granciszek - czy w Strzelinie nadal bawi kanonik wrocawski? - W samej rzeczy. Sdy odprawuje u dominikanw. - Jestli to jego mio notariusz Lichtenberg? - Nie - zaprzeczy von Rochw. - Zwie si Beess. Otto Beess. - Otto Beess, prepozyt od witego Jana Chrzciciela - zamrucza ksidz, gdy tylko rycerze pana starosty ruszyli w swoj drog, a Dorota Faber popdzia waacha. - Surowy to m. Wielce surowy. Oj, rabbi, marne

nadzieje, by ci posuchanie da. - Ot nie - odezwa si Reynevan, rozpromieniony od chwil paru. Bdziecie przyjci, rabbi Hiramie. Przyrzekam wam to. Wszyscy spojrzeli na niego, Reynevan za umiechn si tylko tajemniczo. Po czym, wes wielce, zeskoczy z wozu i szed obok. Zosta nieco z tyu, wwczas podjecha do niego Horn. - Teraz widzisz - rzek z cicha - jak to jest, Reinmarze Bielau. Jak szybko si osawa przykleja. Po okolicy jed najemne zbiry, otry pokroju Kyrielejsona i Waltera de Barby, a zabij kogo, na ciebie pierwszego pada podejrzenie. Zauwaasz ironi losu? - Zauwaam - odmrukn Reynevan - dwie rzeczy. Pierwsza, to e jednak wiesz, kim jestem. Zapewne od samego pocztku. - Zapewne. A druga? - e zna tego zamordowanego. Owego Albrechta Barta z Karczyna. I gow dam, e do Karczyna wanie jedziesz. Albo jechae. - No prosz - rzek po chwili Horn - jaki ty bystry. I jaki pewny siebie. Nawet wiem, skd ta pewno wypywa. Dobrze mie znajomkw na wysokich stanowiskach, co? Wrocawskich kanonikw? Czowiek od razu czuje si lepiej. I bezpieczniej. Zudne to jednak bywa uczucie, oj, zudne. - Wiem - kiwn gow Reynevan. - Cay czas pamitam o wykrocie. O humorach i fluidach. - I bardzo dobrze, e pamitasz. Droga wioda pod wzgrze, na ktrym staa szubienica, na owej za wisieli trzej wisielcy, wszyscy wysuszeni jak sztokfisze. A w dole rozoy si przed podrnymi Strzelin, z jego barwnym podgrodziem, murem miejskim, zamkiem z czasw Bolka Surowego, wielce staroytn rotund witego Gotarda i nowoczesnymi wieami kociow klasztornych. - Oj - zauwaya Dorota Faber. - Co tam si dzieje. wito jakie dzi czy co? W samej rzeczy, na wolnej przestrzeni pod murem miejskim zebra si cakiem spory tum. Od strony bramy wida za byo zmierzajcy w tamt stron pochd.

- Procesja chyba. - Misteria raczej - stwierdzi Granciszek. - To dzi czternasty sierpnia, wigilia Wniebowzicia Maryi Dziewicy. Jedmy, jedmy, panno Doroto. Zobaczmy z bliska. Dorota cmokna na waacha. Urban Horn przywoa brytana i wzi go na smycz, wiadom widocznie, e wrd ciby nawet tak mdry pies jak Belzebub moe straci panowanie nad sob. Idcy od strony miasta pochd zbliy si na tyle, by mona byo w nim rozrni kilku duchownych w szatach liturgicznych, kilku biaoczarnych dominikanw, kilku burych franciszkanw, kilku konnych rycerzy w ozdobionych herbami jakach, kilku mieszczan w sigajcych niemal ziemi deliach. I kilkunastu halabardnikw w tych tunikach i matowo poyskujcych kapalinach. - Biskupie wojsko - pouczy z cicha Urban Horn, po raz ktry dowodzc dobrego poinformowania. - A ten wielki rycerz, ten na gniadoszu, ze znakiem szachownicy, to Henryk von Reideburg, starosta strzeliski. onierze biskupi prowadzili pod rce troje ludzi, dwch mczyzn i kobiet. Kobieta miaa na sobie biae giezo, jeden z mczyzn nosi szpiczast, jaskrawo pomalowan czapk. Dorota Faber strzelia lejcami, krzykna na waacha i na niechtnie rozstpujcy si przed wozem tum mieszczan. Zjechawszy z pagrka, pasaerowie wozu stracili jednak widoczno - by widzie cokolwiek, musieli wsta, a do tego wehiku trzeba byo zatrzyma. I tak zreszt nie dao si jecha dalej, ciba staa si ju zbyt gsta. Wstawszy, Reynevan zobaczy gowy i ramiona owych trojga, dwch mczyzn i niewiasty. I wznoszce si powyej gw pale, do ktrych byli oni przywizani. Stosw chrustu, ktre pitrzyy si pod palami, nie widzia. Ale wiedzia, e tam byy. Sysza gos, podniesiony i gromki, ale niewyrany, tumiony i rwany trzmielim buczeniem tumu. Z trudem rozpoznawa sowa. - Zbrodnie przeciwko adowi spoecznemu wymierzone... Errores Hussitarum... Fides haeretica... Blunierstwo i witokradztwo... Crimen... W

ledztwie udowodnione... - Zdaje si - powiedzia stojcy w strzemionach Urban Horn - e zaraz dokona si tu naoczne podsumowanie naszej podrnej dysputy. - Na to patrzy - przekn lin Reynevan. - Hej, ludzie! Kog to traci bd? - Haratykw - wyjani, odwracajc si, mczyzna o wygldzie ebraka. - Zapali haratykw. Powiadaj, husw czy jako tak... - Nie husw, jeno husonw - poprawi drugi, podobnie obdarty, z identycznym polskim akcentem. - Pali ich bd za witokradztwo. Bo gsiom komuni podawali. - Ech, ciemnota! - skomentowa z drugiej strony wozu ptnik z naszytymi na paszczu muszlami. - Nic nie wiedz! - A ty wiesz? - Wiem... Niech bdzie pochwalony Jezus Chrystus! - ptnik dostrzeg tonsur ksidza Granciszka. - Kacerze zowi si husyci, a bierze si to od ichniego proroka Husa, nie za od gsiw. Oni mwi, husyci znaczy, e czyca nie masz wcale, a komuni przyjmuj sposobem oboim, czyli sub utrague specie. Po temu i mwi te na nich: utrakwici... - Nie udzielaj nam nauk - przerwa Urban Horn - bomy ju uczeni. Tamtych troje, pytam, za co pali bd? - A tego to ja nie wiem. Ja nietutejszy. - Ten tam - pospieszy z wyjanieniem jaki tutejszy, wnoszc z upapranej glin jupy, ceglarz. - Ten w czapce haniebnej to Czech, husycki wysannik, ksidz odstpca. W przebraniu z Taboru przywdrowa, ludzi do buntu podega, do palenia kociow. Rozpoznali go jego wani rodacy, ci, co po roku dziewitnastym z Pragi zbiegli. A ten drugi to Antoni Nelke, nauczyciel szkoy parafialnej, tutejszy Czecha kacerza wsplnik. Schronienie mu da i wraz z nim pisma husyckie rozprowadza. - A niewiasta? - Elbieta Ehrlichowa. Ona cakiem z innej beczki. Przy okazji. Ma swego jadem otrua z mionikiem w zmowie. Mionik uszed, gdyby nie to, te by na stosie sta. - Wylazo za ninie szydo z wora - wtrci si chudy typ w filcowej

czapce, gadko przylegajcej do czaszki. - Bo to jej drugi m, Ehrlichowej znaczy. Pierwszego niechybnie te otrua, jdza. - Moe otrua, moe nie otrua, na dwoje babka wrya - wczya si do dysputy gruba mieszczka w haftowanym pkouszku. - Powiadaj, ten poprzedni na mier si zapi. Szewc by. - Szewc, nie szewc, otrua go, jak amen w pacierzu - zawyrokowa chudy. - Musiay tam i czary jakowe w robocie by, e pod dominikaskie sdy podpada... - Kiedy otrua, to dobrze jej tak. - Pewnie, e dobrze! - Cichajcie! - zawoa, wycigajc szyj, proboszcz Granciszek. Wyrok ksia czytaj, a nie sycha nic. - A po co ma by sycha? - zadrwi Urban Horn. - Przecie wszystko wiadomo. Ci na stosach to haeretici pessimi et notorii. A Koci, ktry krwi si brzydzi, zdaje ukaranie winnych na brachium saeculare, wieckie rami... - Cichajcie, mwiem! - Ecclesia non sitit sanguinem - dobieg od strony stosw rwany wiatrem i tumiony pomrukiem ciby gos. - Koci nie pragnie krwi i wzdraga si przed ni... Niechaj wymierzy tedy sprawiedliwo i kar brachium saeculare, rami wieckie. Requiem aeternam dona eis... Tum zarycza wielkim gosem. Przy stosach co si dziao. Reynevan wsta, ale za pno. Kat by ju przy kobiecie, co zrobi za jej plecami, jakby poprawia krpujcy szyj powrz. Gowa kobiety opada na rami, mikko, jak podcity kwiat. - Zdusi j - westchn cicho proboszcz, zupenie jakby wczeniej czego podobnego nie widywa. - Kark jej zomi. Temu nauczycielowi te. Musieli oboje w ledztwie skruch okaza. - I kogo wsypa - doda Urban Horn. - Normalka. Motoch wy i pomstowa, niezadowolony z aski okazanej nauczycielowi i trucicielce. Krzyk przybra na sile, gdy z wizek chrustu buchn ywy pomie, buchn gwatownie, w okamgnieniu ogarniajc cae stosy wraz z palami i przywizanymi do nich ludmi. Ogie zahucza, wzbi si wysoko, tum, uderzony arem, cofn si, przez co cisk zrobi si

jeszcze wikszy. - Partanina! - krzykn ceglarz. - Gwniana robota! Suchy wzili chrust, suchy! Jako ta soma! - Icie, partanina - oceni chudy w filcowej czapce. - Husyta ani gosu wyda nie zdoa! Nie umiej pali. U nas, we Frankonii, opat z Fuldy, oho, ten potrafi! Sam stosy dozorowa. Tak kaza bierwiona ukada, e wpierw same nogi smay, do kolan, potem zasi wyej, do jajec, potem... - Zodziej! - cienko zawya skryta w tumie kobieta. - Zooodzieeeeej! apaj zodzieja! Gdzie pord ciby pakao dziecko, kto przygrywa na fujarce, kto rzuca kurwami, kto mia si, zanosi nerwowym, kretyskim miechem. Stosy huczay ogniem, biy silnymi podmuchami aru. Wiatr zawia w stron podrnych, przynoszc ohydny, duszcy, sodkawy zapach palonego trupa. Reynevan zasoni nos rkawem. Ksidz Granciszek zakasa, Dorota zakrztusia si, Urban Horn splun, krzywic si niemiosiernie. Wszystkich zaskoczy natomiast rabbi Hiram. yd wychyli si z wozu i rwnie gwatownie co obficie zwymiotowa - na ptnika, na ceglarza, na mieszczk, na Frankoczyka tudzie na wszystkich innych, bdcych w pobliu. Dookoa natychmiast zrobio si luno. - Prosz wybaczy... - zdoa wybekota rabbi midzy kolejnymi paroksyzmami. - To nie jest adna polityczna demonstracja. To jest zwyczajny rzyg. Kanonik Otto Beess, prepozyt od witego Jana Chrzciciela, usiad wygodniej, poprawi pileus, przyjrza si koysanemu w pucharze klaretowi. - Bardzo prosz - powiedzia swym zwykym zgrzytliwym gosem dopilnowa, by dokadnie uprztnito i wygrabiono pogorzelisko. Wszystkie szcztki, nawet najmniejsze, prosz zebra i rozsypa do rzeki. Mno si bowiem przypadki zbierania zwglonych kosteczek. I czczenia ich jak relikwii. Prosz, by szanowni rajcowie zadbali o to. A bracia dojrzeli zadbania. Obecni w zamkowej komnacie strzeliscy rajcowie skonili si w milczeniu, dominikanie i Bracia Mniejsi schylili tonsury. I jedni, i drudzy

wiedzieli, e kanonik zwyk prosi, nie rozkazywa. Wiedzieli tez, e rnica bya tylko w sowie. - Braci Predykantw - kontynuowa Otto Beess - prosz o to, by nadal, zgodnie z wytycznymi bulli Inter cunctas, z czujnoci ledzili wszelkie przejawy kacerstwa i dziaalnoci taboryckich emisariuszy. I meldowali o najmniejszych nawet i pozornie nieznaczcych rzeczach z tak dziaalnoci zwizanych. Licz tu te na pomoc ramienia wieckiego. O ktr prosz was, szlachetny panie Henryku. Henryk Reideburg schyli gow, ale nieznacznie, po czym zaraz wyprostowa sw potn posta w ozdobionym szachownic wapenroku. Starosta Strzelina nie kry dumy i buty, nawet nie prbowa udawa unionego i potulnego. Wida byo, e wizytacj kocielnej hierarchii toleruje, bo musi, ale tylko czeka na to, by kanonik wreszcie wynis si z jego terenu. Otto Beess wiedzia o tym. - Prosz te, panie starosto Henryku - doda - o dooenie wikszych ni dotychczas stara w ledztwie w sprawie dokonanego pod Karczynem morderstwa pana Albrechta von Barta. Kapitua ywo zainteresowana jest wykryciem sprawcw tej zbrodni. Pan von Bart, mimo pewnej ostroci i kontrowersyjnoci pogldw, by czekiem zacnym, vir rarae dexteritatis, wielkim dobroczyc henrykowskich i krzeszowskich cystersw. Domagamy si, by jego mordercw spotkaa zasuona kara. Oczywista, idzie o mordercw prawdziwych. Kapituy nie zadowoli obarczanie win wrbla w garci. Nie wierzymy bowiem, by pan Bart zgin z rki tych dzi spalonych wiklefistw. - Mogli mie - odchrzkn Reideburg - husyci owi jakowych wsplnikw... - Nie wykluczamy tego - kanonik przewierci rycerza wzrokiem. - Nie wykluczamy niczego. Nadajcie, rycerzu Henryku, wikszy rozmach ledztwu. Poprocie, jeli trzeba, o pomoc starost widnickiego, pana Albrechta von Kolditz. Poprocie zreszt, kogo tylko chcecie. Byleby byy efekty. Henryk Reideburg skoni si sztywno. Kanonik odkoni si, ale do

niedbale. - Dzikuj wam, szlachetny rycerzu - przemwi gosem brzmicym jak otwieranie zardzewiaej bramy cmentarnej. - Nie zatrzymuj was duej. Panom rajcom i witobliwym braciom dzikuj rwnie. Nie przeszkadzam w obowizkach, ktrych, tusz, macie obfito. Starosta, rajcy i mnisi wyszli, szurajc cimami i sandaami. - Panowie klerycy i diakom - doda po chwili kanonik wrocawskiej katedry - rwnie, jak mniemam, pamitaj o swoich obowizkach. Prosz tedy przystpi do nich. Niezwocznie. Brat sekretarz i ojciec spowiednik zostaj. Take... Otto Beess unis gow i przeszy Reynevana wzrokiem. - Take ty zostajesz, chopcze. Mam z tob do pogadania. Ale wpierw przyjm petentw. Prosz wezwa proboszcza z Oawy. Ksidz Granciszek, gdy wszed, mieni si na twarzy, w sposb zgoa niepojty blednc i czerwieniejc na przemian. Natychmiast uklk. Kanonik nie nakaza mu wsta. - Twj problem, ojcze Filipie - zacz zgrzytliwie - to brak szacunku i zaufania do zwierzchnoci. Indywidualno i wasne zdanie s i owszem, cenne, znacznie niekiedy bardziej warte uznania i pochway nili tpe i baranie posuszestwo. Alici s takie sprawy, w ktrych zwierzchno ma racj absolutn i jest nieomylna. Jak dla przykadu nasz papie Marcin V w sporze z koncyliarystami, rnymi Gersonami i rnymi Polaczkami: Wodkowicami, Wyszami i askarzami, ktrzy chcieliby kad decyzj Ojca witego poddawa pod dyskusj. I interpretowa wedle wasnego widzimisi. A to nie tak, nie tak! Roma locuta, causa finita. - Dlatego te, drogi ojcze Filipie, jeli kocielna zwierzchno mwi ci, o czym masz kaza, to masz by posuszny. Nawet jeli twa indywidualno protestuje i krzyczy, masz by posuszny. Bo najwyraniej idzie o cel wyszy. Od ciebie, naturalnie. I od caej twojej parafii. Widz, e chcesz co powiedzie. Mw tedy. - Trzy czwarte moich parafian - wymamrota ksidz Granciszek - to ludzie niezbyt rozgarnici, rzekbym, pro maiori parte illiterati et idiotae. Ale jest jeszcze ta jedna czwarta. Ta, ktrej nijak mi w kazaniach mwi to, co za-

leca kuria. Mwi, owszem, e husyci to kacerze, mordercy i zwyrodnialcy, a ika i Koranda to diaby wcielone, zbrodniarze, bluniercy i witokradcy, e czeka ich wieczyste potpienie i piekielne mki. Ale nie mog mwi, e oni jedz niemowlta. I e ony u nich s wsplne. I e... - Nie zrozumiae? - przerwa mu ostro kanonik. - Nie poje moich sw, plebanie? Roma locuta! A dla ciebie Roma to Wrocaw. Masz kaza, jak ci kazano, kaznodziejo. O wsplnych onach, o zjadanych niemowltach, o ywcem gotowanych mniszkach, o wyrywaniu jzykw katolickim ksiom, o sodomii. Gdy otrzymasz takie wytyczne, bdziesz kaza, e od komunii z kielicha husytom rosn wosy na podniebieniach i psie ogony u zadkw. Ja wcale nie artuj, widziaem odpowiednie pisma w biskupiej kancelarii. - Zreszt - doda, patrzc z lekkim politowaniem na skurczonego Granciszka - skd wiesz, e nie rosn im ogony? Bye w Pradze? Na Taborze? W Hradcu Kralove? Przyjmowae komuni sub utrague specie? - Nie! - omal nie udawi si wdechem proboszcz. - Nijak! - To i bardzo dobrze. Causa finita. Audiencja te. We Wrocawiu powiem, e wystarczyo upomnienia, e ju nie bdzie z tob kopotw. Teraz za, by nie odnis wraenia nadaremnej peregrynacji, wyspowiadasz si mojemu spowiednikowi. I odbdziesz pokut, ktr ci zada. Ojcze Felicjanie! - Tak, wasza przewielebno? - Leenie krzyem przed gwnym otarzem u witego Gotarda, noc ca, od komplety do prymy. Reszta do twego uznania. - Niech Bg ma w opiece... - Amen. Bywaj w zdrowiu, proboszczu. Otto Beess westchn, wycign pusty puchar w stron kleryka, ktry natychmiast nala we klaretu. - Dzi ju adnych petentw. Pozwl, Reinmarze. - Wielebny ojcze... Zanim... Mam prob... - Sucham ci. - Towarzyszy mi w drodze i przyby wraz ze mn rabin z Brzegu... Otto Beess gestem wyda polecenie. Za chwil kleryk wprowadzi Hirama ben Eliezera. yd skoni si gboko, zamit podog lisi czap. Kanonik przypatrywa mu si bacznie.

- Czeg to - zazgrzyta - yczy ode mnie rzecznik brzeskiego kahau? W jakiej sprawie przybywa? - Czcigodny pan ksidz pyta, w jakiej sprawie? - unis krzaczaste brwi rabbi Hiram. - Boe Abrahama! A w jakiej, pytam ja si, sprawie moe przychodzi yd do czcigodnego pana kanonika? O co moe, pytam ja si, chodzi? To ja odpowiadam, e o prawd. Prawd ewangeliczn. - Prawd ewangeliczn? - Nie inaczej. - Mw, rabbi Hiramie. Nie ka mi czeka. - Jak czcigodny pan ksidz rozkae, to ja zaraz mwi, czemu ja nie mam mwi? Mwi tak: chodz rni ichmocie po Brzegu, po Oawie, po Grodkowie, a i po wsiach okolicznych, i nawouj, by bi niecnych mordercw Jezusa Chrystusa, by rabowa ich domy i habi ich ony i crki. Na czcigodnych panw praatw powouj si owi woacze, e niby to po boskiej i biskupiej woli takie bicie, grabie i gwacenie. - Mw dalej, przyjacielu Hiramie. Wszak widzisz, em cierpliwy. - C tu mwi wiele? Ja, rabbi Hiram ben Eliezer z kahau brzeskiego, upraszam czcigodnego pana ksidza, by pilnowa prawd ewangelicznych. Jeli ju mus bi i grabi mordercw Jezusa Chrystusa, to prosz bardzo, bi! Ale, na praojca Mojesza, bijcie tych waciwych. Tych, co ukrzyowali. Znaczy si, Rzymianw! Otto Beess milcza dugo, przypatrujc si rabinowi spod pprzymknitych powiek. - Taak - przemwi wreszcie. - A wiesz ty, przyjacielu Hiramie, e za takie gadanie mog ci zamkn? Mwi oczywicie o wadzach wieckich. Koci jest wyrozumiay, ale brachium saeculare potrafi by cikie, gdy idzie o blunierstwo. Nie, nie, nic nie mw, przyjacielu Hiramie. Mwi bd ja. yd ukoni si. Kanonik nie zmieni pozycji na fotelu, nie drgn nawet. - Ojciec wity Marcin, pity tego imienia, idc ladem swych wiatych poprzednikw, owiadczy by raczy, e ydzi wbrew pozorom s stworzeni na podobiestwo Boe i cz z nich, jakkolwiek maa, dostpi zbawienia. Niestosowne jest wobec tego przeladowanie ich,

dyskryminowanie, represjonowanie, ciemienie i wszelkie inne gnbienie, w tej liczbie chrzczenie pod przymusem. Nie wtpisz chyba, przyjacielu Hiramie, e wola papiea jest dla kadego duchownego rozkazem. A moe w to wtpisz? - Jak ja mog wtpi? To ju chyba dziesity z rzdu pan papie mwi o tym... Tedy musi to by prawda, ani chybi... - Jeli nie wtpisz - przerwa kanonik, udajc, e nie syszy drwiny - to musisz rozumie, e oskaranie duchownych o podeganie do atakw na Izraelitw jest potwarz. Dodam: karygodn potwarz. yd ukoni si w milczeniu. - Rzecz jasna - Otto Beess zmruy lekko oczy - ludzie wieccy o nakazach papieskich wiedz mao albo zgoa nic. Take z Pismem witym im nielekko. S to bowiem, jak to kto mi cakiem niedawno rzek, pro maiori parte illiterati et idiotae. Rabbi Hiram nie drgn nawet. - Twoje za izraelickie plemi, rabbi - cign kanonik - z upodobaniem i uporem dostarcza motochowi pretekstw. Ju to dumy epidemi wywoacie, studnie zatruwszy, ju to dzieweczk niewinn chrzecijask zamczycie, ju to z dziecicia krew na mac spucicie. Kradniecie i bezczecicie hostie. Trudnicie si bezecn lichw a z dunika, ktry waszych zodziejskich procentw nie moe spaci, ywe misa kawaki wyrzynacie. I rnym innym plugawym procederem si paracie. Jak mniemam. - C uczyni trzeba, czcigodnego pana ksidza zapytuj - zapyta po penej napicia chwili Hiram ben Eliezer. - C uczyni, by owe rzeczy si nie zdarzay? Znaczy si, studni zatruwanie, dzieweczek mczenie, krwi spuszczanie i hostii bezczeszczenie? C, zapytuj, potrzebne jest? Otto Beess milcza dugo. - Lada dzie - rzek wreszcie - bdzie obwoany specjalny, jednorazowy, obejmujcy wszystkich podatek. Na krucjat antyhusyjn. Kady yd bdzie musia zapaci jednego guldena. Gmina brzeska ponad to, co da musi, dooy z dobrej woli... Tysic guldenw. Dwiecie pidziesit grzywien.

Rabin kiwn bjod. Nie prbujc si targowa. - Wsplnemu dobru - zaznaczy bez specjalnego nacisku kanonik posu te pienidze. I wsplnej, powiedziabym, sprawie Kacerze czescy zagraaj nam wszystkim. Oczywicie najbardziej nam, prawym katolikom, ale i wy, Izraelici nie macie powodw, by husytw kocha. Wprost, powiedziabym, przeciwnie. Do bdzie przypomnie marga roku dwudziestego drugiego, krwawy pogrom na Starym Miecie praskim. Pniejsze rzezie ydw w Chomutarae, Kutnej Horze i Pisku. Bdzie wic, Hiramie, okazja datkiem choby przyczyni si do pomsty. - Pomsta jest moja - odrzek po chwili Hiram ben Eliezer. - Tak mwi Pan, Adonai. Nikomu, mwi Pan, nie oddawajcie zem za ze. A Pan nasz, jak zawiadcza prorok Izajasz, hojny jest w przebaczaniu. - Poza tym - doda cicho rabin, widzc, e kanonik milczy z doni przyoon do czoa - husyci morduj ydw od szeciu lat zaledwie. C jest sze wobec tysica? Otto Beess unis gow. Jego oczy byy zimne jak stal. - le skoczycie, przyjacielu Hiramie - zgrzytn. - Boj si o ciebie. Odejd w pokoju. - Teraz - rzek gdy za ydem zawary si drzwi - kolej wreszcie na ciebie, Reinmarze. Porozmawiamy. Sekretarzem i klerykiem przejmowa si nie musisz. To ludzie zaufani. S obecni ale tak, jakby ich nie byo. Reynevan odchrzkn, ale kanonik nie dopuci go do gosu. - Ksi Konrad Kantner przyby do Wrocawia cztery dni temu, na witego Wawrzyca. Z orszakiem zoonym z potwornych plotkarzy. Sam ksi te do dyskretnych nie naley. Tym samym nie tylko ja, ale i cay bez maa Wrocaw orientuje si ju w zawiociach pozamaeskiej afery Adeli, ony Gelfrada de Stercz. Reynevan odchrzkn znowu, spuci gow, nie mogc znie widrujcego spojrzenia. Kanonik zoy donie jak do modlitwy. - Reinmarze, Reinmarze - przemwi z nieco sztuczn egzaltacj. Jak moge? Jak moge tak obrazi prawo boskie i ludzkie? Powiedziane jest wszak: we czci niech bdzie maestwo i oe nieskalane, gdy rozpustnikw i cudzoonikw osdzi Bg. Ja za dodam od siebie jeszcze,

nader

czsto

zdradzonym

mom

zbyt

nierychliwa

zdaje

si

sprawiedliwo boa. I nader czsto sami j wymierzaj. Srogo wymierzaj. Reynevan chrzkn jeszcze goniej i pochyli gow jeszcze niej. Aha - domyli si Otto Beess. - Ju za tob goni? - Goni. - Na pity nastpuj? - Nastpuj. - Gupcze mody! - przemwi po chwili milczenia duchowny. - W Narrenturmie ci zamkn, ot co! W Wiey Baznw. wietnie by pasowa do tamtejszych lokatorw. Reynevan palce. - Nie dao si strzyma, co? - spyta ze znawstwem. - nia si po nocach? - Nie dao - przyzna Reynevan, czerwieniejc. - nia si. - Wiem, wiem - Otto Beess obliza usta, a oczy rozbysy mu nagle. Wiem ci ja, e sodki jest owoc zakazany, e chce si, oj, chce si obejmowa piersi nieznanej. Wiem ci ja, e mid wycieka z warg obcej, a podniebienie jej gadkie jak olej. Lecz w kocu, wierz mi, mdrze ucz Proverbia Salomonowe: bdzie ona gorzka niby pioun i ostra jak miecz obosieczny, amara quasi absinthium et acuta quasi gladius biceps. Strze si, synu, by nie spon dla niej jako ta ma w pomieniu. By nie pody za ni ku mierci, nie przepad w Otchani. Posuchaj sw mdrych Pisma: id drog sw od niej daleko, pod drzwi jej domu nie podchod, longe fac ab ea viam tuam et ne adpropinques foribus domus eius. - Pod drzwi jej domu nie podchod - powtrzy kanonik, a z gosu jego, jak zdmuchnita wiatrem, znika kaznodziejska egzaltacja. - Nadstaw no uszu, Reinmarze Bielau. Dobrze zakonotuj sobie sowa Pisma i moje. Dobrze wryj je sobie w pami. Posuchaj rady: trzymaj si z daleka od wiadomej osoby. Nie rb tego, co zamierzasz zrobi, a co czytam w twoich oczach, smyku. Trzymaj si od niej z daleka. - Tak, wielebny ojcze. pocign nosem i zrobi min, w jego wasnym mniemaniu skruszon. Kanonik pokiwa gow, westchn gboko, splt

- Afer z czasem zaagodzi si jako. Sterczw postraszy si kuri i landfrydem, udobrucha zwyczajow nawizk dwudziestu grzywien, zwyk kar dziesiciu grzywien trzeba te bdzie zapaci magistratowi Olenicy. Wszystko to niewiele wicej ni warto dobrego rasowego konia, tyle zdoasz zebra z brata pomoc, a trzeba bdzie, doo. Twj stryj, scholastyk Henryk, dobrym by mi przyjacielem. I nauczycielem. - Dziki niech bd... - Ale nic nie poradz - przerwa ostro kanonik - gdy ci zapi i utuk. Pojmujesz to, narwany gupku? Masz raz na zawsze wybi sobie z gowy on Gelfrada Sterczy, masz wybi sobie z gowy odwiedzanie jej potajemne, listy, posacw, wszystko. Masz znikn. Wyjecha. Sugeruj Wgry. Od razu, nie mieszkajc. Zrozumiae? - Chciabym wczeniej do Balbinowa... Do brata... - Absolutnie nie pozwalam - uci Otto Beess. - Ci, co ci cigaj, z pewnoci to przewidzieli. Podobnie zreszt jak wizyt u mnie. Zapamitaj: gdy si ucieka, ucieka si jak wilk. Nigdy po ciekach, ktrymi si kiedy chodzio. - Ale brat... Peterlin... Jeli naprawd musz wyjecha... Ja sam, przez zaufanych posacw, uwiadomi o wszystkim Peterlina. Tobie za zabraniam tam jedzi. Zrozumiae, szalecze? Nie wolno ci podrowa po ciekach, ktre twoi wrogowie znaj. Nie wolno ci pojawia si w miejscach, gdzie mog na ciebie czeka. A to znaczy, e w adnym razie do Balbinowa. I w adnym razie do Zibic. Reynevan syszalnie westchn, a Otto Beess syszalnie zakl. - Nie wiedziae - wycedzi. - Nie wiedziae, e ona jest w Zibicach. To ja, stary dure, ci to zdradziem. C, stao si. Ale to bez znaczenia. Obojtne, gdzie ona jest. W Zibicach, w Rzymie, w Konstantynopolu czy w Egipcie, obojtne. Nie zbliysz si do niej, synu. - Nie zbli. - Sam nie wiesz, jak bardzo chciabym ci wierzy. Posuchaj mnie, Reinmarze, a posuchaj uwanie. Dostaniesz list, zaraz ka sekretarzowi go napisa. Nie obawiaj si, pismo bdzie zredagowane tak, e zrozumie je zdoa tylko adresat. Wemiesz list i postpisz jak cigany wilk.

ciekami, ktrymi nigdy nie chodzie i na ktrych szuka ci nie bd, pojedziesz do Strzegomia, do klasztoru karmelitw. Oddasz mj list tamtejszemu przeorowi, on za zapozna ci wwczas z pewnym czowiekiem. Temu za, gdy zostaniecie sam na sam, powiesz: osiemnasty lipca, rok osiemnasty. On ci wtedy zapyta: gdzie? Odpowiesz: Wrocaw, Nowe Miasto. Zapamitae? Powtrz. - Osiemnasty lipca, rok osiemnasty. Wrocaw, Nowe Miasto. A po co to wszystko? Nie rozumiem. - Gdyby zrobio si naprawd niebezpiecznie - wyjani spokojnie kanonik - ja ci nie uratuj. Chyba ebym ostrzyg ci w mnichy i zamkn u cystersw, pod kluczem i za murem, a tego, tusz, wolaby unikn. W kadym razie na Wgry wywie ci nie zdoam. Ten, ktrego ci polecam, zdoa. Zapewni ci bezpieczestwo, a gdy trzeba bdzie, obroni. Czek to natury do kontrowersyjnej, w obyciu czstokro nieprzyjemny, ale mus cierpie, bo w pewnych razach niezastpiony. Zapamitaj wic: Strzegom, klasztor braci Zakonu Beatissimae Virginis Mariae de Monte Carmeli, na zewntrz murw miejskich, przy drodze do Bramy widnickiej. Zapamitae? - Tak, wielebny ojcze. - Wyruszysz bez zwoki. W Strzelinie i tak zbyt wielu ludzi ci widziao. Zaraz dostaniesz list i hajda w drog. Reynevan westchn. Mia bowiem szczery zamiar pogawdzi jeszcze gdzie przy piwie z Urbanem Hornem. Horn budzi w Reynevanie wielk estym i admiracj, w parze ze swym psem Belzebubem rs w jego oczach co najmniej do rycerza Yvaina z Lwem. Reynevana bardzo korcio, by zoy Hornowi pewn propozycj, dotyczc sprawy o rycerskim wanie charakterze - wsplnego uwolnienia pewnej ucinionej niewiasty. Myla take o poegnaniu si z Dorot Faber. Ale c, nie traktuje si lekko rad i polece ludzi takich jak kanonik Otto Beess. - Ojcze Ottonie? - Sucham? - Kim jest ten czowiek od strzegomskich karmelitw? Otto Beess milcza przez chwil. - Kim - powiedzia wreszcie - dla kogo nie ma rzeczy niemoliwych.

Rozdzia smy w ktrym z pocztku jest piknie. A pniej nie bardzo.


Reynevan by wes i szczliwy. Przepeniaa go rado, a wszystko dokoa zachwycao piknem. Pikna bya dolina Grnej Oawy, wcinajcej si zakolami w zielone wzgrza. Piknie drepta biegnc wzdu rzeki drog przysadzisty gniady rebiec, podarunek od kanonika Ottona Beessa. Cudnie pieway wrd drzew drozdy, jeszcze cudniej wrd k skowronki. Nastrojowo brzczay pszczoy, uki i koskie muchy. Wiejcy od wzgrz zefirek przynosi upojne wonie - ju to jaminu, ju to czeremchy. Ju to gwna - byy wida w okolicy ludzkie sadyby. Reynevan by wes i szczliwy. Mia powody. Nie udao mu si, mimo wysikw, spotka ani poegna z niedawnymi towarzyszami podry, aowa tego, zwaszcza tajemnicze zniknicie Urbana Horna rozczarowao go mocno. Ale to wanie wspomnienie Horna natchno go do dziaania. Oprcz gniadego ogierka z bia strzak na czole kanonik Otto obdarzy go dodatkowo na drog trzosem, i to o wiele ciszym ni sakieweczka otrzymana przed tygodniem od Konrada Kantnera. Wac trzos w rku i po wadze domylajc si wewntrz nie mniej ni trzydziestu praskich groszy, Reynevan po raz kolejny przekonywa si o wyszoci stanu duchownego nad rycerskim. w trzos odmieni jego los. W jednej ze strzeliskich karczem, ktre odwiedzi w poszukiwaniu Horna, napotka bowiem totumfackiego kanonika, ojca Felicjana, apczywie wyjadajcego z rynki usmaon w grubych plastrach kiebas i popijajcego tusto cikim lokalnym piwem. Reynevan z miejsca wiedzia, co naley uczyni. I nawet nie musia si zbytnio wysila. Ksiulo na widok trzosa obliza si, a Reynevan wrczy mu go bez cienia alu. I bez liczenia, ile w nim faktycznie jest. Rzecz jasna, natychmiast zdoby wszystkie potrzebne informacje. Ojciec Felicjan powiedzia wszystko, ba, by gotw zdradzi dodatkowo kilka sekretw zasyszanych na spowiedzi,

Reynevan jednak odmwi grzecznie, albowiem imiona penitentw nic mu nie mwiy, a ich grzechy i grzeszki nie interesoway go wcale. Wyjecha ze Strzelina rankiem. Bez szelga niemal przy duszy. Ale wes i szczliwy. Jecha za bynajmniej nie tam, dokd kaza mu jecha kanonik. Nie gwnym podnem traktem, Raduni, na ku zachd, widnicy przez i Dbowe Gry, poudniowym wbrew Strzegomiowi. Cakiem

kategorycznemu zakazowi, obrciwszy si do masywu Raduni i lzy plecami, Reynevan jecha na poudnie, w gr Oawy, drog wiodc do Henrykowa i Zibic. Wyprostowa si w siodle, owic nozdrzami kolejne niesione przez wiatr mie wonie. Ptaszta pieway, przygrzewao sonko. Ach, jake pikny by wiat cay. Reynevan mia ochot zakrzycze z radoci. Pikna Adela, Gelfradowa ona, zdradzi mu ojciec Felicjan w zamian za wac okoo trzydziestu groszy sakiewk, cho, wydawaoby si, osaczona przez szwagrw Sterczw w ligockim klasztorze cysterek, zdoaa uciec i zmyli pogonie. Umkna do Zibic, by tam utai si w klasztorze klarysek. Prawda, opowiada ksiulo, wylizujc rynk, prawda, e ksi zibicki Jan, zwiedziawszy si, surowo nakaza mniszkom wyda on swego wasala. Wzi j pod areszt domowy, dopokd nie wyjani si sprawa domniemanego cudzostwa. Ale, tu ojciec Felicjan bekn zdrowo i piwnie, cho grzech woa kary, niewiasta jest w Zibicach bezpieczna, ze strony Sterczw nie grozi ju jej samosdna przemoc ni ukrzywdzenie. Ksi Jan, tu ojciec Felicjan wysmarka si, dobitnie przestrzeg Apecza Stercz, ba, na posuchaniu palcem mu pogrozi. Nie, nie zdoaj ju Sterczowie niczego zego uczyni bratowej. Nie ich sia. Reynevan popdzi gniadosza przez t od dziewanny i fioletow od ubinu k. Chciao mu si mia i krzycze z radoci. Adela, jego Adela pokazaa Sterczom dul, zrobia z nich durniw i kpw, wystrychna na dudkw. Myleli, e osaczyli j w Ligocie, a ona - smyk! I tyle j widzieli. Ach, jak piekli si pewnie Wittich, jak sroy i miota bezsilne blunierstwa Morold, jak krew mao nie zalaa Wolfhera! A Adela w skok, w noc, na siwej klaczy, z powiewajcym warkoczem...

Zaraz, zreflektowa si. Adela nie nosi warkocza. Musz si opanowa, pomyla trzewo, popdzajc ogierka. Nikoletta, amazonka z jasn jak soma kos, nie znaczy wszak dla mnie nic. Owszem, ocalia mnie, odcigna pocig, odwdzicz si za to przy sposobnoci. Ba, do ng padn. Ale kocham Adel i tylko Adel, to Adela jest pani mego serca i mych myli, myl tylko o Adeli, w ogle nie zaprzta mnie ni ten jasny warkocz, ni to bkitne wejrzenie spod sobolowego kopaczka, ni te malinowe usta, ni te ksztatne uda, obejmujce boki siwej klaczy... Kocham Adel. Adel, od ktrej dziel mnie wszystkiego jakie trzy mile. Gdybym puci konia w cwa, bybym u zibickich bram jeszcze przed wybiciem poudnia. Spokojnie, spokojnie. Bez ferworu. Z chodn gow. Wpierw, korzystajc z okazji, e to po drodze, musz odwiedzi brata. Gdy wyzwol Adel z ksicego aresztu w Zibicach, uciekniemy oboje do Czech lub na Wgry. Peterlina mog nie zobaczy ju nigdy. Musz si poegna z nim, wyjani. Prosi o braterskie bogosawiestwo. Kanonik Otto zabroni. Kanonik Otto nakaza, by po wilczemu, by nigdy po uczszczanych ciekach. Kanonik Otto ostrzeg, e pocig moe czatowa w okolicach Peterlinowego siedliszcza... Ale Reynevan i na to mia sposb. Do Oawy wpada dopyw, rzeczka, strumyk raczej, utajony wrd sitowia, ledwie widoczny pod baldachimem olch. Reynevan ruszy w gr owego strumyka. Zna drog. Drog, ktra wioda nie do Balbinowa, gdzie Peterlin mieszka, ale do Powojowic, gdzie pracowa. Pierwszy sygna, e do Powojowic ju blisko, da po jakim czasie wanie w strumyk, brzegiem ktrego Reynevan podrowa. Strumyk wpierw zacz mierdzie, zrazu lekko, potem mocniej, potem wrcz okropnie. Jednoczenie woda zmienia kolor, i to radykalnie - na brudnoczerwony. Reyneyan wyjecha z lasu i z daleka ju ujrza przyczyny ogromne drewniane stojaki suszarni, z ktrych zwisay ufarbowane sztuki ptna i postawy sukna. Przewaa kolor czerwony - zasygnalizowana ju przez strumyk produkcja dzienna - ale byy te tkaniny bkitne,

ciemnoniebieskie i zielone. Reynevan zna te kolory, obecnie bardziej ju kojarzone z Piotrem von Bielau nili tynktury rodowego herbu. Mia zreszt w tych kolorach jak tam czstk wasnego udziau, pomaga bratu w uzyskiwaniu barwnikw. Gboka, ywa czerwie barwionych u Peterlina sukien i pcien pochodzia z sekretnej kompozycji alkiermesu, mijowca i marzanny. Wszystkie odcienie bkitu Peterlin uzyskiwa poprzez mieszanie soku borwek z urzetem, ktry to urzet zreszt - jako jeden z nielicznych na lsku - sam uprawia. Urzet mieszany z szafranem i krokoszem dawa pikn intensywn ziele. Wiatr powia w jego stron, przynoszc smrd, od ktrego a zawiy oczy i skrcay si woski w nozdrzach. Komponenty barwisrskie, bielida, ugi, kwasy, potae, glinki, popioy i oje byy dostatecznie smrodliwe, nielicho woniaa te zepsuta serwatka, w ktrej - wedle receptur flamandzkich - moczono lniane ptno w kocowym stadium procesu bielenia. Wszystko to nie umywao si jednak do odoru uywanego w Powjowicach podstawowego rodka - wystaego ludzkiego moczu. Mocz, ktry w wielkich kadziach leakowa okoo dwch tygodni, by potem obficie uywany w foluszu, przy spilnianiu sukna. Efekt by taki, e powjowicki folusz wraz z okolic cuchn szczynami jak jasne nieszczcie, a przy sprzyjajcych wiatrach smrd potrafio donie a do klasztoru cystersw w Henrykowie. Reynevan jecha brzegiem czerwonej i mierdzcej jak latryna rzeczki. Sysza ju folusz - nieustajcy oskot poruszanych wod k napdowych, stukot i skrzyp zbatek, zgrzyty przekadni; na wszystko rycho naoy si gboki, wstrzsajcy gruntem omot - bicie stporw, tukcych sukno w stpach. Folusz Peterlina by foluszem nowoczesnym, oprcz kilku tradycyjnych stanowisk ze stporami posiada te napdzane wod moty, ktre pilniy szybciej, lepiej i rwniej. I goniej. W dole nad rzeczk, za dalszymi suszarniami i rzdem dow farbiarni zobaczy zabudowania, szopy i zadaszenia folusza. Stao tam, jak zwykle, dobrych dwadziecia wozw, najrniejszej wielkoci i konstrukcji. Reynevan wiedzia, e byy to wozy zarwno dostawcw - Peterlin im-

portowa z Polski due iloci potau - jak i wehikuy tkaczy, przywocych sukno do pilnienia. Renoma Powojowic sprawiaa, e przybywali tu tkacze z caej okolicy, z Niemczy, Zibic, Strzelina, Grodkowa, Frankensteinu nawet. Widzia majstrw tkackich, toczcych si dookoa folusza i dozorujcych robot, sysza ich wybijajce si nawet ponad oskot maszyny krzyki. Jak zwykle kcili si z folusznikami o sposb ukadania i przewracania sukna w stpach. Dostrzeg wrd nich kilku mnichw w biaych habitach z czarnymi szkaplerzami, to te nie bya nowina, henrykowski klasztor cystersw produkowa liczce si iloci sukna i by u Peterlina staym klientem. Tym, ktrego Reynevan nie widzia natomiast, by wanie Peterlin. Jego brat, ktry bywa w Powojowicach bardzo widoczny, zwyk by bowiem objeda cay teren. Na koniu, by si dystyngwowa. Piotr von Bielau by w kocu rycerzem. Co dziwniejsze, nigdzie nie dao si te widzie chudej i wysokiej postaci Nicodemusa Verbruggena, pochodzcego z Gandawy Flamanda, wielkiego majstra od folusznictwa i farbiarstwa. Przypomniawszy sobie w por przestrogi kanonika, Reynevan wjecha w zabudowania skrycie, za wozami kolejnych przybywajcych klientw. Opuci na nos kapelusz, zgarbi si w siodle. Nie zwrciwszy niczyjej uwagi podjecha pod dom Peterlina. Gwarny zwykle i peen ludzi budynek zdawa si zupenie pusty. Nikt nie zareagowa na jego okrzyk, nie zainteresowa si trzaniciem drzwiami. Ni ywego ducha nie byo ani w dugiej sieni, ani w czeladnej. Wszed do izby. Na pododze przed paleniskiem komina siedzia majster Nicodemus Verbruggen, szpakowaty, ostrzyony jak chop, ale odziany jak pan. Komin hucza ogniem. Flamand za dar i wrzuca w pomienie karty papieru. Koczy ju. Na kolanach mia kilka zaledwie arkuszy, w ogniu za czerniaa i zwijaa si caa sterta. - Panie Verbruggen! - Jezus Christus... - Flamand unis gow, wrzuci w ogie nastpn kart. - Jezus Christus, panicz Reinmar... Ale nieszczcie, paniczu... Ale

okropne nieszczcie... - Jakie nieszczcie, panie majstrze? Gdzie jest brat? C to tu palicie? - Mynheer Peter kazali. Rzekli, jakby co si stao, wyj ze skrytki, spali, a wartko. Tako rzekli: Jakby si co, Nicodemusie, nie daj Boe, stao, spal wartko. A folusz ma pracowa. Tako rzekli mynheer Peter. En het woord is vlees geworden... - Panie Verbruggen... - Reynevan poczu, jak straszliwe przeczucie unosi mu wosy na karku. - Panie Verbruggen, mwcie! Co to s za dokumenty? I jakie sowo stao si ciaem? Flamand wcign gow w ramiona, rzuci w palenisko ostatni kart. Reynevan przyskoczy, parzc do wycign j z ognia, machajc ugasi. Czciowo. - Mwcie! - Zabili - przemwi gucho Nicodemus Verbruggen. Reynevan zobaczy z, meandrujc po zjeonym siw szczecin policzku. - Nie yje dobry mynheer Peter. Zabili go. Zamordowali. Paniczu Reinmarze... Takie nieszczcie, Jezus Christus, takie nieszczcie.... Trzasny drzwi. Flamand obejrza si i poj, e jego ostatnich sw ju nikt nie wysucha. Twarz Peterlina bya biaa. I porowata. Jak ser. W kciku ust, mimo mycia, zostay lady zakrzepej krwi. Starszy von Bielau lea na ustawionych porodku wietlicy marach, wrd dwunastu gorejcych wiec. Na oczy pooono mu dwa zote wgierskie dukaty, pod gow podcielono gazki wierczyny, ktrej zapach, mieszajc si z woni topniejcego wosku, napenia wietlic mdlcym, wstrtnym, cmentarnym cuchem mierci. Mary nakryte byy czerwonym suknem. Barwionym alkiermesem w jego wasnej farbiarni, pomyla niedorzecznie Reynevan, czujc, jak zy cisn mu si do oczu. - Jak to... - wydusi ze cinitego garda. - Jak to... si mogo... sta? Gryzelda z Derw, ona Peterlina, spojrzaa na niego. Twarz miaa zaczerwienion i opuchnit od paczu, do spdnic przyciskaa obydwoje chlipicych dzieci, Tomaszka i Sybill. Ale jej spojrzenie byo nieyczliwe,

wrcz ze. Niezbyt przyjanie patrzyli te te i szwagier Peterlina, stary Walpot Der i jego klocowaty syn Krystian. Nikt, ani Gryzelda, ani Derowie, nie raczy odpowiedzie na jego pytanie. Ale Reynevan ani myla rezygnowa. - Co si stao? Czy kto mi wreszcie powie? - Ubili go jacy - bkn ssiad Peterlina, Gunter von Bischofsheim. - Bg - dorzuci proboszcz z Wwolnicy, Reynevan nie pamita jego nazwiska - Bg ich za to pokarze. - Mieczem pchnli - powiedzia chrapliwie Matjas Wirt, okoliczny dzierawca. - Ko bez jedca przybiea. W samo poudnie. - W samo poudnie - powtrzy, skadajc rce, wwolnicki pleban. Ab incursu et daemone meridiano libera nos, domine... - Ko przybiea - powtrzy Wirt, zbity krzyn z tropu modlitewnym wtrtem - z okrwawionym siodem i czaprakiem. Tedy zaczlim szuka i znalelim. W lesie, tu przed Balbinowem... Przy drodze samej. Z Powojowic musi pan Piotr jecha. Grunt wieloma tamj zryty by kopytami, wida, kup obskoczyli... - Kto? - Nie wiada - wzruszy ramionami Matjas Wirt. - Zbje pewnie... - Zbje? Zbje nie zabrali konia? By nie moe. - A kto tam wie, co by moe, a co nie - wzruszy ramionami von Bischofsheim. - Pana Derowi i moi knechci goni po lasach, nu kogo uowi. A i do starosty zna dalimy. Przybd starostowi ludzie, zrobi ledztwo, wybadaj, cui bono. Znaczy, kto mia do morderstwa powody i kto skorzysta na nim. - Moe to - odezwa si zjadliwie Walpot von Der - jaki lichwiarz, krzyw za lichw niespacon? Moe jaki kamrat farbiarz, rad pozby si konkurenta? Moe klient jaki, na trzy zamane grosze oszukany? Tak to jest, tym si koczy, gdy si o urodzeniu zapomina i z chamstwem kuma. W kupczyka bawi. Kto z kim przestaje, takim si staje. Tfu! Daem ci za rycerza, crko, a teraze wdow po... Umilk nagle, a Reynevan poj, e to pod jego wzrokiem. Rozpacz i wcieko walczyy w nim zaciekle, raz jedna braa gr, raz druga.

Opanowywa si ostatkiem woli, ale rce mu dygotay. Gos te. - Nie widziano czasem w pobliu - wykrztusi - czterech konnych? Zbrojnych? Jeden wysoki, wsaty, w kurcie nabijanej... Jeden may, z krostami na gbie... - Byli tacy - przemwi niespodziewanie pleban. - Wczoraj, w Wwolnicy, podle kocioa. Rychtyk na Anio Paski dzwoniono... O, na srogich patrzyli rbaczw. Czterej. Zaprawd, jedcy Apokalipsy... - Wiedziaam! - krzykna ochrypym i zdartym od paczu gosem Gryzelda, i sprawki! - Drugi von Bielau - Walpot Der z przeksem zaakcentowa tytu. Te szlachcic. Ten dla odmiany od pijawek i lewatyw. Niecnoto, nicponiu! - wrzeszczaa coraz goniej Gryzelda. Ktokolwiek tym dzieciom ojca zamordowa, twoim tu ladem przyby! Nieszczcie tylko przez ciebie! Zawsze bratu tylko wstyd przynosi a zgryzoty! Czego tu chcesz? Ju ci scheda pachnie, kruku ty? Wyno si! Wyno si z mojego domu! Reynevan z wielkim trudem opanowa drenie rk. Ale gosu nie doby. A gotowa si wewntrznie od pasji i furii, a rzucaa nim ch, by wywrzeszcze tym wszystkim Derom w oczy, co myli o caej ich rodzinie, mogcej gra panw tylko dziki zarabianym w foluszu pienidzom Peterlina. Ale pohamowa si. Peterlin nie y. Lea zamordowany, z wgierskimi dukatami na oczach, w wietlicy wasnego grdka, wrd kopccych wiec, na marach, na czerwonym suknie. Peterlin nie y. Nie godziy si, wstrtne byy przy jego zwokach ktnie i pyskwki, mierzia sama myl o tym. Reynevan ba si nadto, e gdy tylko otworzy usta, to si rozszlocha. Wyszed bez sowa. aoba i przygnbienie wisiay nad caym balbinowskim grodkiem. Byo pusto i cicho, suba skrya si gdzie, wiadoma, e pogronym w alu aobnikom niedobrze jest wazi pod rk. Nawet psy nie szczekay. W ogle nie wida byo psw. Oprcz... zatapiajc w Reynevanie spojrzenie godne bazyliszka. Wiedziaam, jeno ci zoczyam, niecnoto ty! To przez ciebie! To przez twoje grzeszki

Przetar wci wypenione zami oczy. Siedzcy midzy stajni a ani czarny brytan nie by zjaw. Ani myla znika. Reynevan szybkim krokiem przemierzy podwrze, wszed do budynku od strony wozowni. Przeszed wzdu koryta dla krw - budynek by zarazem obor i chlewem - dotar do przegrd dla koni. W kcie przegrody zajmowanej zwykle przez konia Peterlina, dziobic noem glin klepiska, klcza wrd odgarnitej somy Urban Horn. - Tego, czego szukasz, nie ma tutaj - powiedzia Reynevan, sam dziwic si swemu spokojowi. Horn, o dziwo, wcale nie wydawa si by zaskoczony. Patrzy mu w oczy, nie wstajc. - To, czego szukasz, ukryte byo w innej skrytce. Ale ju tego nie ma. Spono. - Doprawdy? - Doprawdy - Reynevan wydoby z kieszeni nadpalony fragment arkusza, rzuci go niedbale na polep. Horn nadal nie wstawa. - Kto zabi Peterlina? - Reynevan postpi krok. - Kunz Aulock i jego banda na zlecenie Sterczw? Pana Barta z Karczyna te oni zabili? Co ty masz z tym wsplnego, Horn? Dlaczego jeste tu, w Balbinowie, p dnia zaledwie po mierci mego brata? Skd znasz jego skrytk? Dlaczego szukasz w niej dokumentw, ktre spony w Powjowicach? I co to byy za dokumenty? - Uciekaj std, Reinmarze - powiedzia Urban Horn, przecigajc sowa. - Uciekaj std, jeli ci ycie mie. Nie czekaj nawet na pochwek brata. Najpierw odpowiesz mi na pytania. Zacznij od tego najwaniejszego: co ciebie czy z tym zabjstwem? Co czy z Kunzem Aulockiem? Nie prbuj kama! - Nie bd prbowa - odrzek Horn, nie spuszczajc wzroku - ani kama, ani odpowiada. Dla twojego dobra zreszt. Moe ci to zdziwi, ale taka wanie jest prawda. - Zmusz ci do odpowiedzi - Reynevan postpi krok i doby puginau. - Zmusz ci, Horn. Jeli trzeba bdzie, si. O tym, e Horn zagwizda, wiadczyo tylko zoenie warg, dwik

syszalny nie by. Ale tylko dla Reynevana. W nastpnej bowiem chwili co ze straszliw moc uderzyo go w pier. Run na klepisko. Gnieciony ciarem otworzy oczy, po to, by zobaczy tu przed nosem peny garnitur zbisk czarnego brytana Belzebuba. Psia lina kapaa mu na twarz, smrd przyprawia o mdoci. Zowrogi, gardowy warkot paraliowa lkiem. W polu widzenia pojawi si Urban Horn, chowajcy za pazuch nadpalony papier. - Do niczego mnie nie moesz zmusi, chopcze - Horn poprawi na gowie szaperon. - Wysuchasz jednak tego, co powiem ci z dobrej woli. Ba, z yczliwoci. Belzebub, nie rusz. Belzebub nie ruszy. Cho wida byo, e wielk mia chtk. - Z yczliwoci - powtrzy Horn - radz ci zatem, Reinmarze: uciekaj. Zniknij. Posuchaj rady kanonika Beessa. Bo gow stawi, e udzieli ci rad, da wskazwki, jak wyplta si z kabay, w ktr popade. Nie lekceway si, chopcze, wskazwek i polece ludzi takich, jak kanonik Beess. Belzebub, nie rusz. - Z powodu twego brata - powiedzia Urban Horn - przykro mi niezmiernie. Sam nie wiesz, jak. Bywaj. I strze si. Gdy Reynevan otworzy oczy, zacinite przed dotykajcym niemal twarzy pyskiem Belzebuba, w stodole nie byo ju ani psa, ani Horna. Przykucnity na grobie brata Reynevan kurczy si i dygota ze strachu. Sypa dookoa siebie sl zmieszan z leszczynowym popioem i drcym gosem powtarza zaklcie. Coraz mniej wierzc w jego skuteczno. Wirfe saltze, wirfe saltze Non timebis a timore nocturno Ni moru, ni gocia z ciemnoci Ani demona Wirfe saltze, wirfe saltze... Monstra kbiy si i haasoway w mroku. Cho wiadom ryzyka i traconego czasu, Reynevan zaczeka na pochwek brata. Nie da si, mimo wysikw bratowej i jej rodzinki, zniechci do czuwania przy zwokach, wzi udzia w egzekwiach,

wysucha mszy. By przy tym, gdy w obecnoci szlochajcej Gryzeldy, proboszcza i nielicznego konduktu zakopano Peterlina w dole na cmentarzu na tyach starodawnego wwolnickiego kocika. Dopiero wwczas wyjecha. To znaczy - uda, e wyjeda. Gdy zapad zmrok, Reynevan pospieszy na cmentarz. Uoy na wieej mogile czarodziejskie instrumentarium, skompletowane - o dziwo bez specjalnych kopotw. Najstarsza cz wwolnickiej nekropolii przylegaa do wypukanego przez rzeczk jaru, grunt obsun si tam nieco, przez co dostp do staroytnych grobw nie nastrczy trudnoci. W magicznym arsenale Reynevana znalazy si wic nawet gwd z trumny i trupi palec. Nie pomg jednak ani trupi palec, ani zerwane pod cmentarnym potem tojad, szawia i zocie, ani zaklcia, szeptane nad ideogramem, wyrytym na grobie krzywym trumiennym gwodziem. Duch Peterlina, wbrew zapewnieniom ksig magicznych, nie unis si nad mogi w postaci eteralnej. Nie przemwi. Nie da znaku. Gdybym mia tu moje ksigi, pomyla Reynevan, rozalony i zniechcony licznymi prbami. Gdybym mia Lemegeton lub Necronomicon... Kryszta wenecki... Troch mandragory... Gdybym mia dostp do alembiku i mg wydestylowa eliksir... Gdybym... Niestety. Grymuary, kryszta, mandragora i alembik byy daleko, w Olenicy. W klasztorze augustianw. Albo, co prawdopodobniejsze, w posiadaniu Inkwizycji. Zza horyzontu szybko zbliaa si burza. Towarzyszce rozbyskom nieba pomruki grzmotw byy coraz goniejsze. Wiatr usta zupenie, powietrze zrobio si martwe i cikie jak caun. Musiao by blisko pnocy. I wtedy si zaczo. Kolejna byskawica owietlia koci. Reynevan z przeraeniem zobaczy, e caa dzwonnica roi si od pajkopodobnych stworw, pezajcych w gr i w d. Na jego oczach kilka cmentarnych krzyy poruszyo si i pochylio, jedna z dalszych mogi wybrzuszya si mocno. Z ciemnoci nad jarem dobieg chrupot kruszonych trumiennych desek,

potem rozbrzmiao gone mlaskanie. A potem wycie. Gdy sypa wok siebie sl, rce latay mu jak w ataku febry, a wargi ledwo day si zmusi do wybekotania formuy zaklcia. Najwikszy ruch panowa nad jarem, w najstarszej, zaronitej olszyn czci cmentarza. Tego, co si tam wyprawiao, Reynevan na szczcie nie widzia, nawet byskawice nie wydobyway z mroku nic poza niewyranymi ksztatami i sylwetkami. Mocnych wrae dostarcza jednak such - buszujce wrd starych mogi towarzystwo tupao, ryczao, wyo, gwizdao, klo, do tego kapao i zgrzytao zbami. Wirfe saltze, wirfe saltze... Jaka kobieta miaa si cienko i spazmatycznie. Jaki baryton zoliwie parodiowa liturgi mszy, czemu pozostaych. Kto wali w bben. Z mroku wyoni si kociotrup. Troch si pokrci, potem siad na grobie i tak siedzia, objwszy pochylon czaszk kocistymi domi. Przy nim przysiad po chwili kosmaty stwr o wielkich stopach. W stopy te stwr j drapa si zapamitale, stkajc przy tym i pojkujc. Zamylony kociotrup nie zwraca na niego uwagi. Obok przeszed muchomor na pajczych nogach, za nim po chwili przeczapao co, co wygldao zupenie jak pelikan, ale miast pir miao usk, a dzib peen koczystych kiekw. Na ssiedni mogi wskoczya wielka aba. I byo tam jeszcze co. Co, co - Reynevan przysigby - stale go obserwowao, nie spuszczao z oka. Co byo zupenie skryte w mroku, niewidzialne nawet w blasku byskawic. Ale uwane spojrzenie pozwalao dostrzec lepia wiecce jak prchno. I dugie zby. - Wirfe saltze - sypn przed siebie koczc si ju sol. - Wirfe saltze... Nagle przycigna jego wzrok jasna, wolno poruszajca si plama. ledzi j, czekajc na kolejn byskawic. Gdy bysno, zobaczy ku swemu zdumieniu dziewczyn w biaym giele, zrywajc i kadc do kosza wielkie i rozoyste cmentarne pokrzywy. Dziewczyna te go zobaczya. Po chwili wahania podesza, postawia kosz. Nie zwrcia najmniejszej uwagi ani na frasobliwego kociotrupa, ani na kosmatego towarzyszy dziki rechot

stwora, dubicego midzy paluchami wielkich stp. - Dla przyjemnoci? - spytaa. - Czy z obowizku? - Eee... Z obowizku... - pokona strach, poj, o co pytaa. - Brat... Brata mi zabili. Tutaj ley... - Aha - odgarna wosy z czoa. - A ja tu, widzisz, pokrzywy zbieram. - eby uszy koszule - westchn po chwili, odgadujc. - Dla braci zakltych w abdzie? Milczaa dugo. - Dziwny jeste - powiedziaa wreszcie. - Pokrzywy s na ptno, a jake. Na koszule. Ale nie dla braci. Ja nie mam braci. A gdybym miaa, nigdy nie pozwoliabym, by woyli te koszule. Zamiaa si gardowo, widzc jego min. - Po co ty z nim w ogle gadasz, Eliza? - odezwao si to zbate co, niewidzialne w mroku. - Nie szkoda to zachodu? Nad ranem spadnie deszcz, rozmyje t jego sl. Wtedy odgryzie mu si gow. - To nie jest w porzdku - powiedzia, nie podnoszc czaszki, frasobliwy kociotrup. - To nie jest w porzdku. - Pewnie, e nie - przytakna nazwana Eliz dziewczyna. - Przecie to Toledo. Jeden z nas. A mao nas ju zostao. - Chcia gada z umarlakiem - owiadczy, wyaniajc si jak spod ziemi, karze ze sterczcymi spod grnej wargi zbami. By pkaty jak dynia, goy brzuch wieci mu spod przykrtkiej wystrzpionej kamizeli. - Z umarlakiem chcia gada - powtrzy. - Z bratem, co tu ley pochowany. Chcia odpowiedzi na pytania. Ale ich nie dosta. - Tedy godzi si pomc - powiedziaa Eliza. - Pewnie - powiedzia kociotrup. - Jasne, brekek - powiedziaa aba. ysna byskawica, przetoczy si grom. Zerwa si wiatr, zaszumia w badylach, zakoowa i zakurzy suchymi limi. Eliza bez wahania przestpia rozsypan sl, silnie pchna Reynevana w pier. Upad na mogi, waln potylic o krzy. W oczach rozbyso mu, potem pociemniao, potem rozbyso znowu, ale tym razem bya to byskawica. Ziemia pod plecami zadygotaa. I zawirowaa.

Dokoa zaplsay cienie, taczce sylwetki, dwa krgi, wirujce naprzemiennie wok mogiy Peterlina. - Barbelo, Hekate, Holda! - Magna Mater! - Eia! Grunt pod nim zakoysa si i pochyli tak stromo, e Reynevan gwatownie rozpostar rce, by nie zsun si i nie spa. Nogi nadaremnie szukay oparcia. Nie spada jednak. W uszy wdzieray si dwiki, piew. W oczy cisny widziada. Veni, veni, venias, ne me mori, ne me mori facias! Hyrca! Hyrca! Nazaza! Trillirivos! Trillirivos! Trillirivos! Adsumus, mwi Percival, klczcy przed Graalem. Adsumus, powtarza Mojesz, zgarbiony pod ciarem znoszonych z gry Synaj kamiennych tablic. Adsumus, mwi Jezus, upadajcy pod krzyem. Adsumus, powtarzaj jednym gosem zgromadzeni za stoem rycerze. Adsumus! Adsumus! Jestemy tu, Panie, zebrani w Twoim imieniu. Echo przebiega przez zamek jak dudnicy grom, jak odgos dalekiej bitwy, jak gruchot taranu o grodow bram. I niknie powoli wrd ciemnych korytarzy. Nadejdzie Viator, Wdrowiec, mwi moda dziewczyna o lisiej twarzy i podkronych oczach, ustrojona w wianek z werbeny i koniczyny. Kto odchodzi, kto przychodzi. Apage! Flumen immundissimum, draco maleficus... Nie pytaj o imi, ono jest tajemnicze. Z tego, ktry poera, wyszo to, co si spoywa, a z mocnego wysza sodycz. A kto jest winien? Ten, ktry prawd powie. Zostan zgromadzeni, uwizieni w lochu; bd zamknici w wizieniu, a po wielu latach bd ukarani. Strze si Pomurnika, strze si nietoperzy, strze si demona, co niszczy w poudnie, strze i tego, ktry idzie w mroku. Mio, mwi Hans Mein Igel, mio ocali ci ycie. aujesz, pyta pachnca tatarakiem i mit dziewczyna. aujesz? Dziewczyna jest naga, naga nagoci niewinn, nuditas virtualis. Jest ledwie widoczna w mroku. Ale tak blisko, e czuje si jej ciepo. Soce, w i ryba. W, ryba, soce wpisane w trjkt. Wali si

Narrenturm, rozpada w gruzy turris fulgurata, wiea trafiona piorunem. Biedny bazen spada z niej, leci w d, ku zagadzie. Ja jestem tym baznem, przebiega przez gow Reynevana, baznem i szalecem, to ja spadam, lec w otcha, na dno. Czowiek, cay w pomieniach, biegncy z krzykiem po pytkim niegu. Koci w ogniu. Potrzsn gow, by odpdzi widziada. I wtedy, w rozbysku kolejnej byskawicy, zobaczy Peterlina. Zjawa, nieruchoma jak posg, zajaniaa nagle nienaturalnym wiatem. Reynevan zobaczy, e wiato to, niczym blask soneczny przez dziurawe ciany szaasu, bije z licznych ran - w piersi, szyi i podbrzuszu. - Boe, Peterlin... - wyjcza. - Jak ci strasznie... Zapac mi za to, przysigam! Pomszcz ci... Pomszcz, braciszku... Kln si... Widziado wykonao gwatowny gest. Ewidentnie przeczcy, zabraniajcy. Tak, to by Peterlin, nikt inny oprcz ojca nie gestykulowa tak, gdy czemu zaprzecza lub gdy czego zabrania, gdy karci maego Reynevana za psoty lub szalecze pomysy. - Peterlin... Braciszku... Taki sam gest, jeszcze ostrzejszy, gwatowniejszy, dobitniejszy. Nie pozostawiajcy wtpliwoci. Rka, wskazujca poudnie. - Uciekaj - odezwao si widziado gosem Elizy od pokrzyw. - Uciekaj, may. Daleko. Jak najdalej. Za lasy. Nim pochonie ci loch Narrenturmu. Uciekaj, biegnc przez gry, skaczc po pagrkach, saliens in montibus, transiliens colles. Ziemia zawirowaa wciekle. I wszystko si skoczyo. Zapado w ciemno. O wicie zbudzi go deszcz. Lea na mogile brata na wznak, nieruchomy i otpiay, a krople rozpryskiway mu si na twarzy. - Pozwl, modziecze - powiedzia Otto Beess, kanonik od witego Jana Chrzciciela, prepozyt wrocawskiej kapituy. - Pozwl, e pokrtce zrekapituluj, co mi tu opowiedzia, a co sprawio, e uszom wasnym

przestaem dowierza. Tak wic Konrad, biskup Wrocawia, majc okazj, by dobra si do rzyci Sterczom, ktrzy go szczerze nienawidz i ktrych on nienawidzi, nie czyni nic. Majc niezbite niemal dowody, e Sterczowie zamieszani s w rodow wrd i morderstwo, biskup Konrad nie podejmuje w sprawie adnych krokw. Czy tak? Dokadnie tak odpar Gwibert Bancz, sekretarz biskupa wrocawskiego, mody kleryk o adnej twarzy, czystej cerze i agodnych aksamitnych oczach. - Postanowione to jest. adnych krokw przeciw rodowi Sterczw. Nawet upomnie. Nawet przesucha. Biskup postanowi to w obecnoci jego wielebnoci sufragana Tylmana. I w przytomnoci owego rycerza, ktremu ledztwo poruczono. Tego, ktry dzi rankiem do Wrocawia zjecha. Rycerz - powtrzy kanonik, wpatrzony w obraz przedstawiajcy mczestwo witego Bartomieja, jedyn, prcz pki z lichtarzami i krucyfiksem, dekoracj surowych cian izby. - Rycerz, ktry rankiem do Wrocawia zjecha. Gwibert Bancz przekn lin. Sytuacja, co tu duo gada, nie bya dla niego najzrczniejsza. Nigdy nie bya. I nic nie wskazywao, by kiedy mogo si to zmieni. - Wanie - Otto Beess zabbni palcami po stole, skupiony, zdawaoby si, wycznie na mczonym przez Ormian witym. - Wanie. C to za rycerz, synu? Imi? Rd? Herb? - Khem... - chrzkn kleryk. - Ni imi nie pado, ni rd... Ni herbu nie nosi, cay w czer bdc odzianym. Ale jam go ju u biskupa widywa. - Jak tedy wyglda? Nie ka si cign za jzyk. - Niestary. Wysoki, szczupy... Wosy czarne do ramion. Nos dugi, by dzib... Tandem wejrzenie jakie takie... ptasie... Przenikliwe... In summa, gadkim nazwa go trudno... Ale mski... Gwibert Bancz urwa nagle. Kanonik nie odwrci gowy, nie przerwa nawet bbnienia palcami. Zna tajone upodobania erotyczne kleryka. To, e je zna, pozwolio mu zrobi ze swego informatora. - Mw dalej. - Ow to ten wanie przybysz rycerz, ktry, nawiasem mwic, w

obecnoci biskupa nie wykaza ni unionoci, ni skrpowania nawet bynajmniej, zda relacj ze ledztwa w sprawie zabjstw panw Barta z Karczyna i Piotra von Bielau. A bya ta relacja taka, e jego wielebno sufragan nie zdziery w pewnym momencie i mia si pocz... Otto Beess bez sowa unis brwi. - Rzek w rycerz, e winni s ydzi, albowiem w pobliu miejsc obu zbrodni dao si wywszy foetor judaica, waciwy ydom smrd... Aby si tego odoru pozby, ydowini pij, jak wszystkim wiadomo, krew chrzecijask. Mord, prawi dalej przybysz, nie baczc, e wielebny Tylman do rozpuku si zamiewa, nosi wic znamiona rytualnego i winnych naleaoby szuka w najbliszych kahaach, zwaszcza brzeskim, albowiem rabina z Brzegu widziano w okolicach Strzelina wanie, i to w towarzystwie modego Reinmara de Bielau... Tego, co to wie wasza wielebno... - Wiem. Mw dalej. - Na takie dictum wielebny sufragan Tylman owiadczy by, e to bajka, e obaj zamordowani padli od mieczw. e taki pan Albrecht von Bart siacz by i szermierz zawoany. e aden rabin, z Brzegu czy skdkolwiek, nie daby rady panu Bartowi nawet wwczas, gdyby bili si na Talmudy. I znowu j mia si do ez. - A rycerz? - Rzek, e jeli nie ydzi zabili dobrych panw Barta i Piotra de Bielau, to musia uczyni to diabe. Co w sumie na jedno wychodzi. - Co na to biskup Konrad? - Jego dostojno - odchrzkn kleryk - wzrokiem spiorunowa wielebnego Tylmana, nierad, wida byo, z jego wesooci. I od razu przemwi. Wielce surowo, powanie i urzdowo, a mnie zapisa to kaza... - Umorzy ledztwo - uprzedzi kanonik, bardzo wolno wymawiajc sowa. - Po prostu umorzy ledztwo. - Jakbycie przy tym byli. A wielebny sufragan Tylman siedzia i sowem si nie odezwa, ale min mia dziwn. Biskup Konrad pomiarkowa to i rzek, a gniewnie, e racja jest po jego stronie, historia to zawiadczy i e to ad maiorem Dei gloriom. - Tak rzek?

- Tymi sowy. Dlatego nie idcie, wielebny ojcze, w tej sprawie do biskupa. Rcz, nic nie wskracie. Nadto za... - Nadto za co? - Rzek w przybysz do biskupa, e jeli w sprawach obydwu zbrodni bdzie kto inwokowa, skada petycje albo dalszego domaga si ledztwa, to on da by o tym uwiadomiony. - On da - powtrzy Otto Beess. - A co na to biskup? - Gow kiwa. - Gow kiwa - powtrzy kanonik, te kiwajc. - No, no. Konrad, Piast Olenicki. Gow kiwa. - Kiwa, wielebny ojcze. Otto Beess znowu spojrza na obraz, na katowanego Bartomieja, z ktrego Ormianie zdzierali dugie pasy skry za pomoc wielganych obcgw. Jeli wierzy Zotej legendzie Jakuba da Voragine, pomyla, nad miejscem mczestwa unosi si zapach r przecudny. Akurat. Mka mierdzi. Nad miejscami tortur unosi si smrd, cuch, odr. Nad wszystkimi miejscami kani i mki. Take nad Golgot. Tam te, gow dam, nie byo r. By, jake trafnie, foetor judaica. - Prosz, chopcze. We. Kleryk, jak zwykle, najpierw sign po sakiewk, potem raptownie cofn rk, jak gdyby kanonik podawa mu skorpiona. - Wielebny ojcze... - bkn. - To ja nie dla... Nie dla grosza marnego... Jeno dlatego, e... - We, synu, we - przerwa z protekcjonalnym umiechem kanonik. Mwiem ci ju przy innych okazjach, e informator musi bra zapat. Gardzi si przede wszystkim tymi, ktrzy donosz za darmo. Dla idei. Ze strachu. Ze zoci i zawici. Mwiem ci ju: wicej nili zdrad Judasz zasuy na wzgard tym, e zdradzi tanio. Popoudnie byo pogodne i ciepe, mia odmiana po kilku dniach soty. Lnia w socu wiea kocioa Marii Magdaleny, lniy dachy kamieniczek. Gwibert Bancz przecign si. U kanonika zmarz. Izba bya zacieniona, od murw wiao zimnem. Oprcz siedziby w domu kapitulnym na Ostrowiu Tumskim prepozyt

Otto Beess mia we Wrocawiu dom na Szewskiej, niedaleko rynku, tam zwyk by przyjmowa tych, o ktrych wizytach nie powinno by gono, w tej liczbie oczywicie i Gwiberta Bancza. Gwibert Bancz postanowi wic wykorzysta okazj. Na Ostrw wraca mu si nie chciao, byo mao prawdopodobne, by biskup potrzebowa go przed nieszporami. A z Szewskiej byy trzy kroki do pewnej znanej klerykowi piwnicy za Kurzym Targiem. W piwnicy za mona byo wyda cz otrzymanych od kanonika pienidzy. Gwibert Bancz wicie wierzy, e pozbywajc si pienidzy pozbywa si grzechu. Gryzc nabyty na mijanym straganie precel, dla skrcenia drogi skrci w ciasny zauek. Byo tu cicho i bezludno, tak bezludno, e prysny mu spod ng zdumione pojawieniem si czowieka szczury. Usysza szelest pir i opot skrzyde. Obejrza si i zobaczy wielkiego pomurnika, niezgrabnie siadajcego na fryzie nad zamurowanym oknem. Upuci precel, cofn si raptownie, odskoczy. Na jego oczach ptak zjecha po murze, chroboczc szponami. Zamaza si. Wyrs. I zmieni ksztat. Bancz chcia wrzasn, ale nie zdoa doby gosu ze skurczonego garda. Tam, gdzie przed chwil by pomurnik, teraz sta znany klerykowi rycerz. Wysoki, szczupy, czarnowosy, czarno odziany, o przenikliwym ptasim wejrzeniu. Bancz znowu rozwar usta i znowu nie wydoby z nich nic poza cichym skrzekiem. Rycerz Pomurnik zbliy si posuwicie. Bdc zupenie blisko umiechn si, mrugn i zoy usta, przesyajc klerykowi bardzo erotyczny pocaunek. Nim kleryk zrozumia, w czym rzecz, zowi okiem bysk klingi, dosta w brzuch, na uda chlusna mu krew. Dosta drugi raz, w bok, n zachrupa na zebrach. Uderzy plecami o mur, trzeci cios niemal go do przygwodzi. Teraz ju mg wrzeszcze i byby wrzasn, ale nie zdy. Pomurnik doskoczy i szerokim pocigniciem rozpata mu gardo. Skurczonego, lecego w czarnej kauy trupa znaleli ebracy. Zanim zjawia si stra grodowa, przybiegli jeszcze handlarze i przekupki z Kurzego Targu.

Nad miejscem zbrodni wisiaa groza. Groza okropna, dawica, skrcajca kiszki. Groza straszna. Tak straszna, e do momentu nadejcia stray nikt nie odway si ukra sakiewki z pienidzmi, sterczcej zamordowanemu z rozerznitych noem ust. - Gloria in excelsis Deo - zaintonowa kanonik Otto Beess, opuszczajc zoone donie i skaniajc gow przed otarzem. - Et in terra pax hominibus bonae voluntatis... Diakoni stanli po jego bokach, przyciszonymi gosami wczajc si do piewu. Celebrujcy msz Otto Beess, prepozyt wrocawskiej kapituy, kontynuowa. Kontynuowa mechanicznie, rutynowo. Mylami by gdzie indziej. Laudamus te, benedicimus te, adoramus te, glorificamus te, gratias agimus tibi... Zamordowali kleryka Gwiberta Bancza. W biay dzie, w centrum Wrocawia. A biskup Konrad, ktry umorzy ledztwo w sprawie zabjstwa Peterlina von Bielau, ledztwo w sprawie swego sekretarza zapewne umorzy rwnie. Nie wiem, co tu si dzieje. Ale trzeba zadba o wasne bezpieczestwo. Nigdy, pod adnym pozorem, nie da pretekstu ani okazji. I nie da si zaskoczy. piew wznosi si a pod wysokie sklepienie wrocawskiej katedry. Agnus Dei, Filius Patris, qui tollis peccata mundi, miserere nobis; Qui tollis peccata mundi, suscipe deprecationem nostram... Otto Beess przyklkn przed otarzem. Mam nadziej, pomyla, czynic znak krzya, mam nadziej, e Reynevan zdy... e jest ju bezpieczny. Mam wielk nadziej... - Miserere nobis... Msza trwaa. Czterech jedcw przegalopowao przez rozstaje, obok kamiennego krzya, jednej z licznych na lsku pamitek zbrodni i skruchy. Wiatr siek, deszcz zacina, boto pryskao spod kopyt. Kunz Aulock, zwany Kyrielejson, zakl, mokr rkawic cierajc wod z twarzy. Stork z Gorgowic zawtrowa spod ociekajcego kaptura jeszcze bardziej spronie. Walterowi

de Barby i Sybkowi z Kobylejgowy nawet ju nie chciao si kl. W cwa, myleli, byle prdzej pod jaki dach, do jakiej obery, do ciepa, suchoci i grzanego piwa. Boto bryzno spod kopyt, bocc i tak ju ubocon posta, skurczon pod krzyem i nakryt paszczem. aden z jedcw nie zwrci na posta uwagi. Reynevan te nawet nie unis gowy.

Rozdzia dziewity w ktrym zjawia si Szarlej.


Przeor strzegomskiego klasztoru karmelitw by chudy jak szkielet; kompleksja, sucha cera, niedokadnie zgolony zarost i dugi nos czyniy go podobnym do oskubanej czapli. Gdy patrzy na Reynevana, mruy oczy, gdy wraca do czytania listu Ottona Beessa, przysuwa list do nosa na odlego dwch cali. Kociste i sine donie dray mu nieustannie, usta co i rusz krzywi bl. Przeor nie by przy tym bynajmniej starcem. Bya to choroba, ktr Reynevan zna i widywa, choroba toczca niczym trd tyle tylko, ze niewidocznie, od rodka. Choroba, wobec ktrej bezsilne byy wszelkie leki i zioa, na ktr skutkowaa tylko najsilniejsza magia. Co z tego zreszt, ze skutkowaa. Nawet jeli kto wiedzia, jak leczy, nie leczy, bo czasy byy takie, ze wyleczony potrafi zadenuncjowa lekarza. Przeor chrzkniciem wyrwa go z zadumy. - Tylko wic dla tej oto rzeczy jedynie - unis list wrocawskiego kanonika - czekae na mj powrt, modziecze? Cae cztery dni? Wiedzc, ze ojciec gwardian ma na czas mojej nieobecnoci wszelkie plenipotencje? Reynevan ograniczy si do kiwnicia gow. Powoywanie si na waruek oddania listu do rk wasnych przeora byo tak trywialnie oczywiste, e a niewarte wspominania. Jel za szo o cztery spdzone w podstrzegomskiej wsi dni, te szkoda byo o nich wspomina -miny nie wiedzie kiedy. Jak we nie. Od tragedii w Balbinowie Reynevan wcia by jak we nie. Odrtwiay, rozkojarzony i pprzytomny. - Czekae - stwierdzi fakt przeor - by odda list do rk wasnych. I wiesz co, modziecze? Bardzo dobrze, e czekae. Reynevan nie skomentowa i tym razem. Przeor powrci do listu, podsuwajc go do samego niemal nosa. - Taaak - powiedzia wreszcie przecigle, podnoszc wzrok i mruc oczy. - Wiedziaem, e przyjdzie dzie, gdy czcigodny kanonik przypomni mi o dugu. I upomni si o spat. Z lichwiarskim procentem. Ktrego, nawiasem mwic, Koci pobiera zabrania. Mwi wszak Ewangelia

ukasz: poyczajcie, niczego si za to nie spodziewajc. Czy wierzysz, modziecze, bez zastrzee w to, w co kae wiey Koci, matka nasza? - Tak, wielebny ojcze. - Chwalebna to cnota. Zwaszcza w dzisiejszych czasach. Zwaszcza w miejscu takim, jak to. Czy wiesz, gdzie jeste? Wiesz, czym jest to miejsce? Oprcz klasztoru? - Nie wiesz - przeor odgad z milczenia. - Lub zrcznie udajesz, e nie wiesz. Jest to ot dom demerytw. Co to takiego dom demerytw, zapewne nie wiesz rwnie lub z rwn zrcznoci udasz, ze nie wiesz. Tedy ci powiem: jest to wizienie. Przeor zamilk, splt donie, patrzy na rozmwc badawczo. Reynevan ma si rozumie, dawno ju odgad, w czym rzecz, ale nie zdradza si z tym. Nie chcia psu karmelicie przyjemnoci, ktrej ten sposb prowadzenia rozmowy ewidentnie mu dostarcza. - Czy wiesz - odj po chwili zakonnik - o co jego wielebno kanonik pozwala sobie prosi mnie w tym licie? - Nie, wielebny ojcze. - Ta niewiedza usprawiedliwia ci poniekd. A poniewa ja wiem, mnie nic usprawiedliwi nie moe. Tym samym, jeli probie odmwi, postpek mj usprawiedliwion bdzie. Co ty na to? Czy moja logika nie rwna Arystotelesowej? Reynevan nie odpowiedzia. Przeor milcza. Bardzo dugo. Potem zapali list kanonika od wiecy, obrci nim tak, by pomie buchn, rzuci na posadzk. Reynevan patrzy, jak papier zwija si, czernieje i kruszy. Oto obracaj si w popi moje nadzieje, pomyla. Niewczesne zreszt, bezsensowne i ponne. Moe to wic i lepiej, e stao si tak, jak si stao. Przeor wsta. - Id do szafarza - rzek krtko i sucho. - Niechaj ci nakarmi i napoi. Potem za pokwapisz si do naszego kocioa. Tam spotkasz si z tym, z kim powiniene. Rozkazy bd wydane, bdziecie mogli opuci klasztor bez przeszkd. Kanonik Beess w swym licie podkreli, e obaj udajecie si w dalek podr. Od siebie dodam, e bardzo dobrze, e w dalek. Byoby, dodam, wielkim bdem wyjeda zbyt blisko. I wraca zbyt

rycho. - Dzikuj waszej wielebnoci... - Nie dzikuj. Jeli za ktrego z was napadaby myl prosi mnie przed odejciem o bogosawiestwo na drog, niechaj t myl porzuci. Wikt u strzegomskich karmelitw by, w samej rzeczy, icie wizienny. Reynevan by jednak wci zbyt przybity i apatyczny, by smakowa. By nadto, co tu gada, nazbyt godny, by wykrzywia si na solonego ledzia, kasz bez omasty i piwo, od wody rnice si jedynie kolorem, a i to nieznacznie. A moe zreszt by akurat post? Nie pamita. Jad wic ywo i wawo, czemu z wyranym zadowoleniem przyglda si staruszek szafarz, niewtpliwie obyty z duo mniejszym entuzjazmem ugaszczanych. Ledwie Reynevan upora si z ulikiem, umiechnity zakonnik obdarzy go drugim, wycignitym wprost z beczuki - Reynevan postanowi wykorzysta ten akt przyjani. - Prawdziwa to forteca, wasz klasztor - odezwa si z penymi ustami. - I nie dziwota, wiem wszak, czemu suy. Ale przecie zbrojnej stray nie macie. Z tych, co tu pokutuj, nigdy nikt nie uciek? - Oj, synu, synu - szafarz pokiwa gow nad jego naiwn tpot. Ucieka? A po c? Nie zapominaj, kto tu pokutuje. Kademu z nich kiedy si pokuta skoczy. A cho nikt z tutejszych nie pokutuje pro nihilo, koniec pokuty zmazuje win. Nullum crimen, wszystko wraca do normy. A zbieg? Byby wywoacem po kres swych dni. - Rozumiem. - To dobrze, bo mnie o tym gada nie wolno. Jeszcze kaszy? - Chtnie. A owi pokutnicy, to za co, ciekawo, pokutuj? Za jakie przewiny? - Mnie o tym gada nie wolno. - To nie o konkretne przypadki pytam. Jeno tak, oglnie. Szafarz zachrzka i rozejrza si trwoliwie, niewtpliwie wiadom, e w domu demerytw uszy mog mie nawet obwieszone patelniami i czosnkiem ciany kuchni. - Oj - powiedzia cicho, wycierajc o habit rce tuste od ledzi. - Za rnoci tu pokutuj, synu, za rnoci. Gwn miar ksia zdroni. I

mnisi. Ci, co im luby nadto ciyy. Sam imaginujesz: lub posuszestwa, pokory, ubstwa... Take abstynencji i umiarkowania... Jak to mwi: plus bibere, quam orare. Take lub czystoci, niestety... - Femina - odgad Reynevan - instrumentum diaboli? - eby tylko femina... - westchn szafarz, wznoszc oczy. - Ach, ach... Bezmiar grzechw, bezmiar... Nijak zaprzeczy.. A s u nas i sprawy powaniejsze... Oj, powaniejsze... Ale o tym gada mi nie wolno. Skoczye je, synu? - Skoczyem. Dzikuj. Byo smaczne. - Zachod, ilekro zechcesz. Wntrze kocioa byo wyjtkowo mroczne, blask wiec i wiato z wziutkich okienek paday tylko na okolice samego otarza, tabernakulum, krucyfiks i tryptyk przedstawiajcy Opakiwanie. Reszta prezbiterium, caa nawa, drewniane empory i stalle tony w mtnym pmroku. Moe to celowo, nie opdzi si przed myl Reynevan, moe to dlatego, by podczas modw demeryci nie widzieli wzajem swych twarzy, by nie prbowali odgadywa z nich cudzych grzechw i wystpkw. I porwnywa ich z wasnymi. - Tutaj jestem. Dwiczny i gboki gos, ktry dobieg od strony ukrytej midzy stallami wnki, pobrzmiewa - trudno byo oprze si takiemu wraeniu powag i dostojestwem. Ale prawdopodobnie byo to jedynie echo, pogos baldachimu sklepienia, koaczcy si wrd kamiennych cian. Reynevan podszed bliej. Nad roztaczajcym nik wo kadzida i pokostu konfesjonaem growa wizerunek witej Anny Samotrzeciej, z Mari na jednym, a Jezusem na drugim kolanie. Reynevan mroku, tote obraz widzia, ktry by bowiem wewntrz owietlony kagankiem. Owietlajc obraz, kaganek pogra okolic w tym mroczniejszym mczyzn, siedzia konfesjonau, Reynevan widzia jedynie w zarysach. - Tobie tedy - powiedzia mczyzna, budzc kolejne echa - przyjdzie mi dzikowa za szans odzyskania swobody poruszania si, h? Dzikuj zatem. Cho zdaje mi si, e raczej wicej do zawdziczenia mam

pewnemu wrocawskiemu kanonikowi, nieprawda? I wydarzeniu, ktre miao miejsce... No, powiedz dla porzdku. ebym by zupenie pewien, e rozmawiam z waciw osob. I e to nie sen. - Osiemnasty lipca, rok osiemnasty. - Gdzie? - Wrocaw. Nowe Miasto... - Oczywicie - potwierdzi po chwili mczyzna. - Jasna rzecz, e Wrocaw. Gdzieby to mogo by, jeli nie tam? Dobra. Zbli si teraz. I przybierz przepisow pozycj. - Sucham? - Klknij. - Zabito mi brata - powiedzia Reynevan, nie ruszajc si z miejsca. Mnie samemu grozi mier. Jestem cigany, musz ucieka. A wczeniej zaatwi kilka spraw. I kilka porachunkw. Ojciec Otto zapewni mnie, e ty zdoasz mi pomc. Wanie ty, kimkolwiek jeste. Ale ani myl klka przed tob... Jak mam ci zwa? Ojcem? Bratem? - Zwij jak chcesz. Choby wujem. Jest mi to gboko obojtne. - Nie do miechw mi. Mwiem, brata mi zabili. Przeor rzek, e moemy std wyj. Wyjdmy wic, opumy to smutne miejsce, ruszajmy w drog. A w drodze opowiem, co trzeba. By wiedzia, co trzeba. I nie wicej ni trzeba. - Prosiem - echo gosu mczyzny zadudnio jeszcze gbiej - by uklkn. - A ja mwiem: spowiada ci si nie myl. - Kimkolwiek jeste - rzek mczyzna - do wyboru masz dwie drogi. Jedn tu, do mnie, na klczki. Drug przez klasztorn bram. Beze mnie, ma si rozumie. Nie jestem jurgieltnikiem, chopcze, ani najemnym zbirem do zaatwiania twoich spraw i porachunkw. To ja, zakarbuj sobie, decyduj, ile i jakiej potrzeba mi wiedzy. Zreszt, rzecz jest rwnie we wzajemnym zaufaniu. Ty nie ufasz mi, jake tedy ja mog tobie? - To, e wyjdziesz z wizienia - odszczekn czupurnie Reynevan moesz zawdzicza mnie wanie. I ojcu Ottonowi. Sam to sobie zakarbuj i nie prbuj struga waniaka. I stawia przed wyborami. Bo to nie ja, lecz ty

stoisz przed wyborem. Albo idziesz ze mn, albo gnij tu dalej. Wybr... Mczyzna przerwa mu gonym pukaniem w desk konfesjonau. - Wiedz - powiedzia po chwili - e trudne wybory nie s mi pierwszyzn. Grzeszysz pych, mniemajc, e si ich ulkn. Jeszcze dzi rano nie wiedziaem o twoim istnieniu, jeszcze dzi wieczorem, jeli trzeba bdzie, o twym istnieniu zapomn. Powtarzam, a po raz ostatni: albo bdca wyrazem zaufania spowied, albo egnaj. Pospiesz si z wyborem, niewiele czasu zostao do seksty. A tu surowo przestrzega si liturgii godzin. Reynevan zacisn pici, walczc z przemon ochot, by odwrci si i wyj, wyj na soce, wiee powietrze, ziele i przestrze. Wreszcie przeama si. Zdrowy rozsdek zwyciy. - Nie wiem nawet - wydusi z siebie, klkajc na wylizganym drewnie - czy jeste kapanem. - To bez znaczenia - w gosie czowieka z konfesjonau zabrzmiao co na ksztat drwiny. - Idzie mi tylko o spowied. Rozgrzeszenia nie oczekuj. - Nie wiem nawet, jak ci zwa. - Mam wiele nazwisk - dobiego zza kratki, cicho, ale wyranie. - Pod rnymi imionami zna mnie wiat. Skoro mam szans by wiatu przywrcony... Trzeba bdzie co wybra... Wilibald z Hirsau? A moe, hmm... Benignus z Aix? Pawe z Tyca? Cornelius van Heemskerck? A moe... A moe... mistrz Szarlej? Jak ci si to widzi, chopcze: mistrz Szarlej? No, dobra, nie rb min. Po prostu: Szarlej. Moe by? - Moe, Przystpmy do rzeczy. Szarleju. Ledwo masywne, icie godne twierdzy wrzecidze strzegomskiego karmelu zatrzasny si za nimi z hukiem, ledwo obaj oddalili si od wysiadujcych pod bram ebrakw i proszalnych dziadw, ledwo weszli w cie przydronych topoli, Szarlej zaskoczy Reynevana totalnie i z kretesem. Niedawny demeryt i wizie, jeszcze przed chwileczk fascynujco tajemniczy, zaspiony i dostojnie milczcy, teraz rykn nagle homeryckim miechem, da jeleniego susa w gr, rzuci si na wznak w chwasty i przez chwil kilka tarza wrd zieleni niczym rebak, przez czas cay ryczc

i miejc si na przemian. Wreszcie na oczach osupiaego Reynevana jego niedawny spowiednik machn koza, zerwa si i uczyni w stron bramy wielce obelywy gest na zgitym okciu. Gest poparty zosta dug litani kracowo nieprzyzwoitych przeklestw i wyzwisk. Kilka dotyczyo przeora personalnie, kilka strzegomskiego klasztoru, kilka zakonu karmelitw jako caoci, kilka miao wymiar oglny. - Nie sdziem - Reynevan uspokoi konia, sposzonego wystpem e tak tam byo ciko. - Nie sdcie, abycie nie byli sdzeni. - Szarlej otrzepa odzienie. To po pierwsze. Po drugie, powstrzymaj si askawie od komentarzy, przynajmniej chwilowo. Po trzecie, pospieszajmy do miasta. - Do miasta? A po co? Mylaem... - Nie myl. Reynevan wzruszy ramionami, popdzi wierzchowca gocicem. Udawa, e odwraca gow, ale nie mg powstrzyma si od ukradkowej obserwacji kroczcego obok konia mczyzny. Szarlej nie by zbyt wysoki, by nawet odrobin niszy od Reynevana, ale detal ten umyka uwadze, albowiem niedawny demeryt by barczysty, mocno zbudowany i zapewne silny, co mona byo wnioskowa po ylastych i grajcych miniami przedramionach, wyzierajcych spod przykrtkich rkaww. Szarlej nie zgodzi si opuci karmelu w habicie, a strj, ktry mu dano, by lekko dziwaczny. Twarz demeryta miaa rysy dosy grube, eby nie rzec toporne; byo to jednak oblicze ywe, zmieniajce si bez przerwy, grajce ca gam wyrazw. Garbaty i msko wydatny nos nosi lady dawnego zamania, doek podbrdka nikn w starej, ale wci widocznej blinie. Oczy Szarleja, zielone jak szko butelki, byy bardzo dziwne. Gdy si w nie spojrzao, do machinalnie sprawdzaa, czy sakiewka jest na miejscu, a piercie na palcu. Myl z niepokojem biega ku pozostawionym w domu onie i crkach, a wiara w cnot niewieci obnaaa ca sw naiwno. Nagle tracio si wszelkie nadzieje na zwrot poyczonych pienidzy, pi asw w talii do pikiety przestawao dziwi, autentyczna piecz pod dokumentem zaczynaa wyglda cholernie nieautentycznie, a drogo kupionemu koniowi

zaczynao dziwnie rzzi w pucach. To wanie si czuo, gdy patrzyo si w butelkowo zielone oczy Szarleja. Na jego oblicze, w ktrym zdecydowanie wicej byo z Hermesa nili z Apollina. Minli wielk poa podmiejskiej ogrodowizny, potem kaplic i szpital witego Mikoaja. Reynevan wiedzia, e hospicjum prowadz joannici, wiedzia te, e w Strzegomiu zakon ma komandori. Zaraz przypomnia sobie ksicia Kantnera i jego rozkaz, kierujcy go do Maej Olenicy. I zacz si niepokoi. Z joannitami mg by kojarzony, zatem droga, ktr jecha, nie bya drog ciganego wilka; wtpi, by kanonik Otto Beess pochwali wybr. W tym momencie Szarlej po raz pierwszy da dowd swej przenikliwoci. Lub rwnie rzadkiej umiejtnoci czytania w mylach. - Nie ma powodw do niepokoju - powiedzia swobodnie i wesoo. Strzegom ma ponad dwa tysice mieszkacw, znikniemy pord nich jak bdzina w nieycy. Poza tym jeste pod moj opiek. Wszak zobowizaem si. - Cay czas - odrzek Reynevan po dugiej chwili, jakiej potrzebowa na ochonicie. - Czas cay zastanawiam si, ile dla ciebie znaczy takie zobowizanie. Szarlej wyszczerzy biae zby ku maszerujcym w przeciwnym kierunku zbieraczkom lnu, hoym dziewojom w mocno rozchestanych koszulach, odsaniajcych wiele ze spoconych i zakurzonych wdzikw. Dziewoi byo kilkanacie, a Szarlej szczerzy si do wszystkich po kolei, tote Reynevan straci nadziej na to, e usyszy odpowied. - Pytanie - zaskoczy go demeryt, odrywajc wzrok od krgego tyeczka ostatniej ze zbieraczek, podrygujcego pod mokrym od potu giezem - byo natury filozoficznej. Na takowe nie zwykem odpowiada na trzewo. Ale obiecuj ci: odpowiedzi udziel jeszcze przed zachodem soca. - Nie wiem, czy doczekam. Czy wczeniej nie spon z ciekawoci. Szarlej nie odpowiedzia, przyspieszy natomiast kroku tak, e Reynevanowi przyszo zmusi konia do lekkiego kusa. Szybko wic znaleli si pod Bram widnick. Za ni za, za gromad kucajcych w cieniu brudnych ptnikw i pokrytych wrzodami ebrakw by ju Strzegom, jego

wskie, botniste, cuchnce i pene ludzi uliczki. Dokd by i jakim bd celu ich droga wioda, Szarlej j zna, prowadzi bowiem pewnie i bez adnego wahania. Przeszli uliczk, w ktrej stukotao tyle krosien, e niechybnie bya to Tkacka lub Sukiennicza. Wkrtce znaleli si na placyku, nad ktrym growaa wiea kocielna. Przez placyk - dao si to widzie i czu niedawno przeganiano bydo. - Popatrz jeno - rzek Szarlej, zatrzymujc si. - Koci, karczma, bordel, a w rodku midzy nimi kupa gwna. Oto parabola ludzkiego ywota. - A podobno - Reynevan nie umiechn si nawet - na trzewo nie filozofujesz. - Po dugim okresie abstynencji - Szarlej skierowa nieomylne kroki w zauek, w stron lady zastawionej antakami i kuflami - upaja mnie sama jeno wo dobrego piwa. Hej, dobry czeku! Biae strzegomskie poprosz! Z piwnicy! Zechciej zapaci, chopcze, albowiem, jak powiada Pismo, argentum et aurum non est mihi. Reynevan parskn, ale rzuci na lad kilka halerzy. - Czy dowiem si wreszcie, jakie sprawy ci tu przywiody? - Dowiesz. Ale dopiero wwczas, gdy przynajmniej trzy z tych spraw wypij. - A potem? - Reynevan zmarszczy brwi. - w dopiero co wspomniany zamtuz? - Nie wykluczam - Szarlej unis kufel. - Nie wykluczam, chopcze. - A dalej? Trzydniowa libacja na okoliczno odzyskania wolnoci? Szarlej nie odpowiedzia, pi bowiem. Nim jednak przechyli kufel, mrugn zza niego, a mrugnicie to mogo znaczy wszystko. - To by jednak bd - przemwi powanie Reynevan, wpatrzony w grajc ykami grdyk demeryta. - Moe bd kanonika. A moe mj, e go posuchaem. e zadaem si z tob. Szarlej pi, nie zwracajc na niego adnej uwagi. - Na szczcie - cign Reynevan - atwo mona temu wszystkiemu zaradzi. I kres pooy.

Szarlej odj kufel od ust, westchn, obliza pian z grnej wargi. - Chcesz mi co powiedzie - odgad. - Mwe wic. - My dwaj - rzek zimno Reynevan - zwyczajnie nie pasujemy do siebie. Demeryt skin, by nalano mu drugie piwo, przez moment zdawa interesowa si wycznie kuflem. - Troch si rnimy, fakt - przyzna, yknwszy. - Ja, dla przykadu, nie zwykem chdoy cudzych on. Gdyby dobrze poszuka, znajdzie si zapewne jeszcze kilka rnic. To normalne. Stworzono nas bowiem na obraz i podobiestwo, ale Stwrca zadba o cechy indywidualne. I chwaa Mu za to. Reynevan machn rk, coraz bardziej zy. - Zastanawiam si - wypali - czy ci w imi Stwrcy nie poegna. Tu, zaraz. Abymy rozeszli si, kady w swoje stron. Bo doprawdy nie wiem, w czym moesz mi si przygodzie. Boj si, e w niczym. Szarlej spojrza na niego znad kufla. - Przygodzie? - powtrzy. - W czym? atwo si przekona. Krzyknij: Pomocy, Szarleju!, a pomoc bdzie ci dana. Reynevan wzruszy ramionami i odwrci si z zamiarem odejcia. Potrci kogo. A ten kto uderzy jego konima tak mocno, e ko kwikn i cisn si, obalajc go w gnj. - Jak chodzisz, obie? Gdzie z t chabet? Tu jest miasto, nie twoja zafajdana wiocha! Tym, ktry go potrci i ruga, by jeden z trzech modych mczyzn, odzianych bogato, modnie i elegancko. Wszyscy trzej byli niezwykle podobni - ustrojeni w jednakowe fantazyjne fezy na wosach fryzowanych na elazkach oraz watowane kabaty, pikowane tak gsto, e ich rkawy wyglday jak wielkie gsienice. Nosili te bdce w modzie obcise paryskie spodnie zwane mi-parti, majce nogawki w kontrastowych kolorach. Wszyscy trzej dzieryli toczone laski z gakami. - Jezu Chryste i wszyscy wici - powtrzy galant, wywijajc lask mynka. - C za chamstwo na tym lsku, c za sprona dzicz! Czy kto ich kiedy nauczy kultury?

- Trzeba bdzie - powiedzia drugi, z identycznym galijskim akcentem - samemu wzi na si ten trud. I wprowadzi ich do Europy. - Racja - zawtrowa trzeci modni, w bkitno-czerwonych mi-parti. Na pocztek w ramach wprowadzania wygarbujmy po europejsku skr temu tu prostakowi. Nue, panowie, do kijw! I niech si nikt nie leni! - Hola! - krzykn waciciel piwnej awki. - Bez burd, panowie kupcy! Bo stra zawezw! - Zawrzyj gb, lski woku, bo i ty oberwiesz. Reynevan usiowa zerwa si, ale nie zdy. Laska omotna go w bark, druga z suchym trzaskiem spada na plecy, trzecia strzelia w poladki. Uzna, e nie ma co czeka na dalsze cigi. - Pomocy! - wrzasn. - Szarleju! Pomocy! Szarlej, ktry przyglda si zajciu z umiarkowanym zainteresowaniem, odstawi kufel i nie spieszc si podszed. - Dosy zabawy. Galanci obejrzeli si - i jak na komend ryknli miechem. Faktycznie, Reynevan musia przyzna, w swym kusym i pstrokatym odzieniu demeryt nie prezentowa si najdostojniej. - Chryste Panie - parskn pierwszy galant, pobony wida. - Ale pocieszne figury spotyka si na tym kracu wiata! - To jaki miejscowy bazen - oceni drugi. - Wida po cudacznym stroju. - Nie suknia zdobi czowieka - odrzek zimno Szarlej. - Odejdcie std, askawcy. Prdziutko. - Coo? - Panowie - powtrzy Szarlej - askawie zechc si oddali. Znaczy, pj sobie std gdzie daleko. Nie musi by Pary. Wystarczy przeciwlegy kraniec miasta. - Cooooo? - Panowie - powtrzy Szarlej, wolno, cierpliwie i dobitnie, jak dzieciom. - Panowie racz sobie std pj. I zaj czym dla siebie zwykym. Sodomi, dla przykadu. W przeciwnym wypadku zostan panowie obici, i to gruntownie. I zanim ktrykolwiek z panw zdy wym-

wi credo in Deum patrem omnipotentem. Pierwszy modni zamachn si lask. Szarlej zwinnie unikn ciosu, chwyci za kij i zakrci, modni wywin koza i plasn w boto. Lask, ktra zostaa mu w doni, demeryt zdzieli przez eb drugiego galanta, posyajc go na piwowarsk lad, ciosem szybkim jak myl da po apie trzeciemu. Ten pierwszy zerwa si tymczasem i rzuci na Szarleja, ryczc jak ranny ubr. Demeryt bez widocznego wysiku powstrzyma szar ciosem, ktry zgi galanta w p. Szarlej za okciem uderzy go potnie w nerki, padajcego kopn w ucho, zdawaoby si, od niechcenia. Ale kopnity zwin si jak robak i ju nie wsta. Dwaj pozostali spojrzeli po sobie i jak na komend dobyli puginaw. Szarlej pogrozi im palcem. - Nie radz - powiedzia. - Noe kalecz! Modnisie ostrzeenia nie posuchali. Reynevanowi zdawao si, e obserwuje zajcie uwanie. Czego jednak nie zauway, bo nie poj, jak stao si to, co si stao. Wobec sadzcych na niego i wymachujcych jak wiatraki galantw Szarlej wydawa si niemal nieruchomy, ruchy za, jakie wykona, gdy go dopadli, byy nieznaczne, lecz tak szybkie, e umykajce oku. Jeden z modnisiw upad na kolana, pochyliwszy gow niemal do ziemi charcza i jeden po drugim wypluwa w boto zby. Drugi siedzia i krzycza. Otworzywszy usta na pen szeroko krzycza i paka, cienko, modulowanie, nieustannie, zupenie jak dugo nie karmione niemowl. Wasny pugina wci trzyma w rku, a n kolegi tkwi mu w udzie, wbity a po zocon gard. Szarlej spojrza w niebo, rozoy rce gestem znaczcym a nie mwiem. Zdj swj mieszny przyciasny kubraczek. Podszed do plujcego zbami. Zrcznie chwyci go za okcie, poderwa, ucapi za rkawy i kilkoma precyzyjnymi kopniakami wykopa galanta z watowanego kabata. Po czym sam si we ustroi. - Nie suknia czyni czowieka - rzek, przecigajc si z luboci - lecz ludzka godno. Ale tylko czowiek dobrze ubrany czuje si prawdziwie godnie. Potem pochyli si i zdar modnisiowi z pasa wyszywan

jamuniczk. - Bogate miasto, Strzegom - powiedzia. - Bogate miasto. Pienidze, patrzcie sami, walaj si na ulicach. - Na waszym miejscu... - powiedzia drcym nieco gosem waciciel piwnej awki. - Na waszym miejscu uciekabym, panie. To bogate kupce, gocie wielmonego pana Guncelina von Laasan. Dobrze im tak, za burdy, co je cigiem wszczynaj... Ale uciekajcie lepiej, bo pan von Laasan... ...w miecie rzdzi - dokoczy Szarlej, zabierajc sakiewk trzeciemu galantowi. - Dziki za piwo, dobry czowieku. Pjdmy, Reinmarze. Poszli. Galant z noem w udzie dugo egna ich rozpaczliwym, nieustajcym, niemowlcym wyciem: - Uaa-uaa! Uaa-uaa! Uaa-uaa! Uaa-uaa!

Rozdzia dziesity w ktrym zarwno Reynevan, jak i czytelnik maj okazj lepiej pozna Szarleja - sposobno po temu daje wsplna absolutnie anachroniczne.
Rozsiadszy si wygodnie na omszaym pniaku, Szarlej przyglda si monetom, ktre wysypa z sakiewek do czapki. Nie ukrywa niezadowolenia. - Wnoszc z ubioru i obejcia - sarka - rzekby, zamoni nowobogaccy. A w mieszkach, spjrz sam, chopcze, jaka bryndza. Jaki mietnik! Dwa ecu, troch oberznitych paryskich soldw, czternacie groszy, pgroszki, magdeburskie fenigi, pruskie skojce i szelgi, denary i halerze ciesze od opatkw, jakie inne gwna, ktrych nawet rozpozna nie potrafi, dalibg, faszywe. Wicej, niech mnie diabli, warte te sakiewki, srebrn nici i perami wyszywane. Ale sakiewki to nie gotwka, gdzie ja je teraz spieni? A monety nie starczy tu nawet na lichego konia, a ja, psiakrew, musz mie konia. Niech to mr, odzienie tych fircykw tez wicej byo warte. Powinienem ich do goa obedrze. - Wtedy - zauway do cierpko Reynevan - w pocig za nami pan von Laasan posaby pewnie nie dwunastu, ale stu ludzi. I nie jednym, ale wszystkimi traktami. - Ale posa dwunastu, wic nie dywaguj. W samej rzeczy, nie duej ni w p godziny po tym, gdy obaj opucili Strzegom Bram Jaworsk, z teje bramy wypad i pogna gocicem tuzin jedcw w barwach Guncelina von Laasan, wielmoy, pana na strzegomskim zamku i faktycznego wadcy grodu. Szarlej jednak, dowodzc sprytu, krtko po wyjedzie kaza Reynevanowi skrci w las i skry si w gszczu. Teraz czeka i upewnia si, czy aby pocig nie zawrci.

wdrwka klasyczne,

rne absolutnie

towarzyszce kanoniczne i

teje

wydarzenia. Na koniec za pojawiaj si trzy wiedmy absolutnie

Reynevan westchn i przysiad obok Szarleja. - Efekt naszej znajomoci jest taki - powiedzia - e jeli dzi rano cigali mnie tylko bracia Sterczowie i najte przez nich zbiry, to ju na odwieczerz depcz mi po pitach von Laasan i strzegomscy zbrojni. Co bdzie dalej, a strach pomyle. - To ty wzywae pomocy - wzruszy ramionami demeryt. - A ja wszak zobowizaem si do opieki i ochrony. Wspominaem ju o tym, ty za raczye nie dowierza, niewierny Tomaszu. Czy naoczny dowd ci przekona? Czy tez musisz dotkn ran? - Gdyby wtedy wczeniej nadbiega stra - wyd wargi Reynevan - albo kompani tych obitych, to zaiste, byoby czego dotyka. A o tej porze ju bym wisia. A ty, mj opiekunie i obroco, wisiaby obok. Na ssiednim haku. Szarlej nie odpowiedzia, wzruszy tylko znowu ramionami i rozoy rce. Reynevan umiechn si mimowolnie. Nadal nie nabra zaufania do dziwnego demeryta i nadal nie rozumia, skd brao si zaufanie kanonika Ottona Beessa. Nadal nie tylko nie zblia si do Adeli, lecz wrcz zdawa od niej oddala. Do listy miejscowoci, w ktrych nie mg si pokaza, dopisany zosta Strzegom. Szarlej jednak, co tu duo gada, zaimponowa mu troch. Reynevan oczyma duszy widzia ju, jak Wolfher Stercz klczy i jeden po drugim wypluwa zby. Jak Morold, ktry w Olenicy targa Adel za wosy, siedzi i wyje: Uaaua-uaaua. - Gdzie si nauczye tak bi? W klasztorze? - W klasztorze - potwierdzi spokojnie Szarlej. -Wierz mi, chopcze, klasztory pene s nauczycieli. Niemal kady, kto tam przybywa, co umie. Wystarczy wic ch do nauki. - U demerytw, w karmelu, byo podobnie? - Jeszcze lepiej, pod wzgldem nauki oczywicie. Mielimy duo czasu, z ktrym nie byo co pocz. Zwaszcza jeli nie gustowao si w bracie Barnabie. Brat Barnaba, cysters, cho adny i pulchny jak dzieweczka, dzieweczk jednak nie by, a fakt ten niektrym z nas odrobin przeszkadza. - Oszczd mi szczegw, prosz. Co teraz robimy?

- Wzorem synw Aymona - Szarlej wsta i przecign si - wsiadamy obaj na twego gniadego Bayarda. I ruszamy na poudnie, ku widnicy. Bezdroami. - Dlaczego? - Mimo zdobycia trzech sakiewek, nadal cierpimy na niedostatek argentum et aurum. W widnicy znajd na to antidotum. - Pytaem, dlaczego bezdroami? - Traktem widnickim przybye do Strzegomia. Dua szansa, e spotkalibymy si tam nos w nos z tymi, ktrzy ci cigaj. - Zgubiem ich. Jestem pewien.... - Oni te licz na t pewno - przerwa demeryt. - Z twojej relacji wynikao, e cigaj ci zawodowcy. Takich nieatwo zgubi. W drog, Reynevanie. Mdrze bdzie, nim noc zapadnie, znale si jak najdalej od Strzegomia i pana von Laasan. - Zgadzam si. Bdzie mdrze. Wieczr zasta ich wrd lasw, zmrok zaskoczy w okolicach jakiej sadyby, dym peza tam po strzechach chat i rozsnuwa si po okolicy, mieszajc z mg wstajc z k. Pocztkowo mieli zamiar zanocowa w bliskim chaup brogu, zakopani w ciepe siano, ale psy wyczuy ich i obszczekay tak zajadle, e zrezygnowali. Ju niemale po omacku znaleli na skraju boru na wp rozwalony pasterski szaas. W lesie stale co szucio, co chrobotao, co popiskiwao i powarkiwao, co i rusz zapalay si tez w mroku blade latarenki lepiw. Najprawdopodobniej byy to kuny lub borsuki, ale Reynevan dla pewnoci wrzuci do ogniska ostatki zebranego na wwolnickim cmentarzu tojadu, dorzuci zerwany przed wieczorem rozchodnik, mruczc przy tym pod nosem zaklcia. Tego, czy byy to dobre zaklcia ani tego, czy dobrze je zapamita, nie by jednak cakiem pewien. Szarlej przyglda si ciekawie. - Mw dalej - rzek. - Opowiadaj, Reinmarze. O wszystkich swych kopotach Reynevan opowiedzia ju Szarlejowi podczas spowiedzi u karmelitw, tame w oglnych zarysach wyoy by swe plany i zamiary. Podwczas demeryt nie komentowa. Tym bardziej

niespodziana szczegach.

bya

jego

reakcja

teraz,

gdy

zacza

by

mowa

- Nie chciabym - rzek, grzebic patykiem w ogniu - by sam miy pocztek naszej znajomoci skaziy niedomwienia i nieszczeroci. Szczerze a bez ogrdek powiem ci tedy, Reinmarze, e twj plan wart jest tego jedynie, by wsadzi go psu w dup. - Co? - Psu w dup - powtrzy Szarlej, modulujc gos jak kaznodzieja. Do tego nadaje si twj przedstawiony mi przed chwil plan. Bdc modziecem roztropnym i wyksztaconym, nie moesz sam tego nie widzie. Nie moesz te liczy na to, e ja w czym takim wezm udzia. - Ja i kanonik Otto Beess wycignlimy ci spod klucza - Reynevan, cho gotowa si ze zoci, zapanowa nad gosem. - Nie z mioci, bynajmniej, lecz po to i tylko po to, by wzi udzia. Bdc roztropnym demerytem nie moge tego nie wiedzie, tam, w klasztorze. A jednak dopiero teraz komunikujesz mi, e udziau nie wemiesz. Wic i ja powiem szczerze a bez ogrdek: wracaj do wizienia u karmelitw. - Ja wci jestem w wizieniu u karmelitw. Przynajmniej oficjalnie. Ale ty chyba tego nie pojmujesz. Pojmuj Reynevan przypomnia sobie naraz rozmow z karmelickim szafarzem od ledzi. - Doskonale pojmuj te, e zaley ci na odpokutowaniu, bo po pokucie nullum crimen, wracasz do ask i przywilejw. Ale rozumiem i to, e kanonik Otto ma ci w rku. Wystarczy mu bowiem ogosi, e zbieg od karmelitw, a bdziesz wywoacem do koca ycia. Nie bdzie powrotu do twojego zakonu i ciepego klasztorku. Nawiasem mwic, jaki to zakon i jaki klasztorek? Mona wiedzie? - Nie mona. W istocie, drogi Reinmarze, poje rzecz waciwie. Faktycznie, od demerytw wypuszczono mnie niejako nieoficjalnie, pokuta wci mi biegnie. A i to prawda, e dziki kanonikowi Beessowi biegnie mi ona na wolnoci, za co kanonikowi chwaa, albowiem ja kocham wolno. Dlaczegby jednak mia witobliwy kanonik odbiera mi to, co da? Wszake czyni to, do czego mnie zobowiza. Reynevan otworzy usta, ale Szarlej natychmiast mu przerwa, i to

do obcesowo. - Twoja opowie o mioci i zbrodni, cho porywajca, godna zaiste Chretiena de Troyes, mnie porwa nie zdoaa. Nie wmwisz mi, chopcze, e kanonik Otto Beess poleci ci mnie jako pomocnika w wybawianiu z opresji ucinionych niewiast i wsplnika w rodowej zemcie. Ja kanonika znam. To czek mdry. Skierowa ci do mnie, bym ci ocali. A nie po to, bymy obaj pooyli gowy pod topr. Speni tedy, czego oczekuje ode mnie kanonik. Ocal ci przed pocigiem. I wywioz bezpiecznie na Wgry. - Nie opuszcz lska bez Adeli. I nie pomciwszy brata. Nie kryj, e zdaaby mi si pomoc, e liczyem na ni. Na ciebie. Ale jeli nie, to trudno. Sam sobie poradz. Ty za czy podug woli. Jed na Wgry, na Ru, do Palestyny, dokd tylko chcesz. Ciesz si wolnoci, ktr tak kochasz. - Dziki za sugesti - odrzek zimno Szarlej. - Ale nie skorzystam. - Ach. Czemu to? - Sam w oczywisty sposb nie poradzisz sobie. Stracisz gow. A wwczas kanonik upomni si o moj. - Ha. Jeli tedy zaley ci na gowie, nie masz wyboru. Szarlej milcza dugo. Reynevan zdy go ju jednak troch pozna i nie liczy, e to koniec. - Wzgldem brata - przemwi wreszcie niedawny wizie karmelu bd stanowczy. Choby z tego powodu, e nie masz pewnoci, kto go zabi. Nie przerywaj mi! Wrda rodowa to rzecz powana. A ty, jak wyznae, ni wiadkw nie masz, ni dowodw, jedyne, czym dysponujesz, to domysy i domniemania. Nie przerywaj, prosiem! Wysuchaj. Wyjedmy, odczekajmy, zbierzmy informacje, zdobdmy dowody, zgromadmy rodki. Skrzyknijmy parti. Pomog ci. Jeli mnie usuchasz, obiecuj, posmakujesz zemsty tak, jak trzeba j smakowa. Na zimno. - Ale... - Jeszcze nie skoczyem. Wzgldem twej wybranki Adeli, plan nadal jest psu do dupy, ale c, zawadzajc o Zibice drogi nadto nie nadoymy. A w Zibicach wiele si wyjani. - Co sugerujesz? Adela mnie kocha! - Czy kto przeczy?

- Szarleju? - Sucham. - Dlaczego kanonik i ty upieracie si przy Wgrach? - Bo to daleko. - A dlaczego nie Czechy? Te daleko. A ja Prag znam, mam tam znajomkw... - Ty co, do kocioa nie chodzisz? Kaza nie suchasz? Praga i cae Czechy to teraz kocio z wrzc smo, mona si bolenie poparzy. A za jaki czas moe by jeszcze weselej. Zuchwao husytw przekroczya granice, tak bezczelnej herezji nie zniesie ani papie, ani Luksemburczyk, ani kurfirst saski, ani landgrafowie Mini i Turyngii, ba, caej Europie sol w oku jest husyckie odstpstwo. I tylko patrze, jak caa Europa ruszy na Czechy z krucjat. - Byy ju - zauway kwano Reynevan - antyhusyckie krucjaty. Chodzia ju na Czechy caa Europa. I zdrowo dostaa w skr. O tym, jak dostawaa, opowiada mi cakiem niedawno naoczny wiadek. - Wiarygodny? - Wrcz przysowiowo. - I co z tego? Dostaa, to i wycigna wnioski. Teraz lepiej si przygotuje. Powtarzam: wiat katolicki husytw nie zniesie. To tylko kwestia czasu. - Znosz ich ju od lat siedmiu. Bo musz. - Albigensi trzymali si lat sto. I gdzie teraz s? To tylko kwestia czasu, Reinmarze. Czechy spyn krwi, jak spyna Langwedocja katarw. I metod sprawdzon w Langwedocji w Czechach te mordowa bdzie si wszystkich rwno, zostawiajc Bogu rozpoznanie niewinnych i prawowiernych. Dlatego nie jedziemy do Czech, lecz na Wgry. Tam mog nam zagrozi co najwyej Turcy. Wol Turkw ni krzyowcw. Turcy, gdy idzie o mordowanie, nie dorastaj krzyowcom do pit. Las by cichy, nic w nim ju nie szucio i nie piszczao, stwory albo przelky si zakl, albo, co bardziej prawdopodobne, zwyczajnie si znudziy. Reynevan dla pewnoci wrzuci do ognia resztk zi.

- Jutro - spyta - dotrzemy ju, mam nadziej, do widnicy? - Absolutnie. Jazda bezdroami miaa, jak si okazao, swoje ze strony. Gdy si mianowicie wyjechao z bezdroy na drog, bardzo trudno byo si zorientowa, skd i dokd dana droga wiedzie. Szarlej posta pochylony nad odcinitymi w piasku ladami, przyglda si im, zorzeczc pod nosem. Reynevan puci konia ku przydronym trawom, sam popatrzy na soce. - Wschd - zaryzykowa - jest tam. Tedy nam raczej trzeba tdy. - Nie mdrkuj - uci Szarlej. - Wanie badam lady i ustalam, ktrdy odbywa si gwny ruch. I stwierdzam, e my musimy... tdy. Reynevan westchn, albowiem Szarlej wskaza dokadnie w t sam stron, co i on. Pocign konia i ruszy za demerytem, dziarsko maszerujcym w wybranym kierunku. Po niedugim czasie wyszli na rozstaje. Cztery absolutnie jednakowo wygldajce drogi wiody w cztery strony wiata. Szarlej zamrucza gniewnie i znowu schyli si nad ladami podkw. Reynevan westchn i zacz rozglda si za zioami, wygldao bowiem, e bez magicznego nawzu si nie obdzie. Krzaki zaszeleciy, ko prychn, a Reynevan podskoczy. Z zaroli wyszed, podcigajc portki, dziad, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru. Jeden z wdrownych proszalnych dziadw, jakich setki aziy po gocicach, ebray po bramach i kruchtach, wybagiway datki pod eskimi klasztorami i straw po karczmach i chopskich zagrodach. - Niech bdzie pochwalony Jezus Chrystus! - Na wieki wiekw, amen. Dziad, ma si rozumie, wyglda jak typowy dziad. Jego siermiga pstrzya si od rnobarwnych at, ykowe apcie i krzywy kostur byy reminiscencj wielu drg. Spod obdartej czapy, na ktr surowca dostarczyy gwnie zajce i koty, wyglda czerwony nos i zmierzwiona broda. Na ramieniu dziad nis sigajc ziemi torb, a na szyi zawieszony na sznurku cynowy garnuszek. - Wspomagaj Was wity Wacaw i wity Wincenty, wita Petronela, wita Jadwiga patronka...

- Kdy to te drogi wiod? - przerwa litani Szarlej. - Ktrdy to, dziadku, ku widnicy bdzie? - Eee? - dziad przyoy do do ucha. - Jak powiadacie? - Dokd drogi wiod!!! - Aaa... Drogi... Aha... Wiem! Tamj idzie si na Olszany.... A tamj ku wiebodzicom... A tamj... Wciumaci... Zabacuem, kaj... - Niewane - Szarlej machn rk. - Ja ju wszystko wiem. Jeli tani s wiebodzice, to w przeciwn s Stanowice, przy strzegomskim trakcie. Ku widnicy, przez Jaworow Gr, wiedzie zatem wanie ta droga. Bywaj w zdrowiu, dziadku. - Wspomagaj was wity Wacaw... - Gdyby za - tym razem przerwa Reynevan. - Gdyby za kto si o nas dopytywa... Tocie nas nie widzieli. Pojlicie? - Co miaem nie poj. Wspomagaj was wita... - Aby za dobrze pamita, o co ci proszono - Szarlej pogrzeba w kalecie - naci tu, dziadku, pieniek. - Olaboga! Dziki! Wspomagaj was... - I was te. - Spjrz - Szarlej obejrza si, nim ujechali kawaltek. - Popatrz tylko, Reinmarze, jak on si raduje, jak maca i radonie obwchuje monet, cieszc si jej gruboci i wag. Zaiste, widok taki jest prawdziw nagrod darczycy. Reynevan nie odpowiedzia, zajty obserwacj stad ptakw, ktre nagle wzbiy si nad lasem. - Zaprawd - gada dalej Szarlej z powan min, kroczc obok konia - nigdy nie wolno obojtnie i bezdusznie mija ludzkiej ndzy. Nigdy nie naley odwraca si do czowieka ubogiego plecami. Gwnie dlatego, e czowiek ubogi moe wtedy znienacka waln kosturem w ty gowy. Suchasz mnie, Reinmarze? - Nie. Patrz na te ptaki. - Jakie ptaki? O, psia ma! W las! W las, ywo! Szarlej z rozmachem uderzy konia po zadzie, sam za puci si takim pdem, e sposzony do galopu ko zdoa go docign dopiero za lini drzew. W lesie Reynevan

zeskoczy z sioda, zacign wierzchowca w chaszcze, potem doczy do demeryta, obserwujcego gociniec z zaroli. Przez chwil nic si nie dziao, ptaki przestay skrzecze, byo cicho i tak spokojnie, e Reynevan ju, ju sposobi si wydrwi Szarleja i jego przesadn pochliwo. Nie zdy. Na rozstaje wpadli czterej jedcy, otoczyli dziada wrd omotu kopyt i chrapu koni. - To nie strzegomscy - mrukn Szarlej. - A wic musz to by... Reinmarze? - Tak - potwierdzi gucho Reynevan. - To oni. Kyrielejson pochyli si z kulbaki, gono pyta o co dziada, Stork z Gorgowic napiera na niego koniem. Dziad krci gow, skada rce, niechybnie yczc im, by ich wspomagaa wita Petronela. - Kunz Aulock - rozpozna, zaskakujc Reynevana, Szarlej - vel Kyrielejson. Kawa zbja, cho przecie rycerz ze znacznego rodu. Stork z Gorgowic i Sybek z Kobylejgowy, rzadkie otry. A ten w kuniej czapce to Walter de Barby. Oboony kltw biskupi za napad na folwark w Ocicach, wasno raciborskich panien dominikanek. Nie wspomniae, Reinmarze, e twoim tropem podaj a takie sawy. Dziad pad na kolana, nadal skada rce, baga, krzycza i bi si w piersi. Kyrielejson zwis z sioda i chlasn go przez grzbiet nahajem, uytek z batw zrobili te Stork i pozostali, przy czym zrobi si cisk, w ktrym wszyscy wzajem sobie przeszkadzali, a konie jy si poszy i ciska. Stork i oboony kltw de Barby zeskoczyli wic z siode i zaczli okada wrzeszczcego dziada kuakami, a gdy upad, wzili si do kopania. Dziad wrzeszcza i wy, a lito braa. Reynevan zakl, waln pici w ziemi. Szarlej spojrza na niego koso. - Nie, Reinmarze - powiedzia zimno. - Nic z tych rzeczy. To nie s francuscy lalusie ze Strzegomia. To jest czterech kutych, uzbrojonych po zby zbjw i rzenikw. To jest Kunz Aulock, ktremu chyba nie dabym rady nawet jeden na jednego. Porzu wic gupie myli i nadzieje. Siedzimy jak myszy pod miot.

- I przypatrujemy si, jak morduj Bogu ducha winnego czowieka. - I owszem - odpar po chwili demeryt, nie spuciwszy wzroku. - Bo jeli mam wybiera, moje ycie bardziej mi lube. A ja, prcz ducha Bogu, winien jestem kilku osobom pienidze. Byoby to nieetycznym gupim ryzykanctwem pozbawia ich szans na zwrot dugu. Zreszt, prno gadamy. Ju po wszystkim. Znudzili si. W rzeczy samej, de Barby i Stork potraktowali dziada kilkoma poegnalnymi kopniakami, napluli na niego, wsiedli na konie, za chwil caa czwrka galopowaa, haakujc i wzbijajc kurz, w kierunku Jaworowej Gry i widnicy. - Nie zdradzi nas - westchn Reynevan. - Zbili go i skopali, a on nas nie wyda. Na przekr twoim szyderstwom, ocalia nas dana biednemu jamuna. Miosierdzie i szczodro... - Gdyby Kyrielejson, miast bra si do bata, da mu skojca, dziadyga wydaby nas jednym tchem - skomentowa zimno Szarlej. - Jedziemy. Niestety, znowu przez dzikie bezdroa. Kto tu, jak pamitam, przechwala si cakiem niedawno, e zgubi pocig i zatar za sob lady. - A nie godzi si - Reynevan zlekceway sarkazm, patrzy, jak dziad na czworakach szuka w rowie czapki - nie godzi si odwdziczy? Da nawizk? Dysponujesz wszak pochodzcym z grabiey grosiwem, Szarleju. Oka wicej miosierdzia. - Nie mog - w butelkowych oczach demeryta zapalia si drwina. - A to z miosierdzia wanie. Daem dziadowi faszyw monet. Gdy bdzie prbowa wyda jedn, obij go tylko. Jeli zapi z kilkoma wicej, powiesz. Miosiernie oszczdz mu wic takiego losu. W las, Reinmarze, w las. Nie trwomy czasu. Spad krtki i ciepy deszcz, gdy usta, mokry las zacz zasnuwa si mg. Ptaki nie pieway. Byo cicho. Jak w kociele. - Twoje grobowe milczenie - odezwa si wreszcie idcy obok konia Szarlej - zdaje si co wskazywa. Dezaprobat jakby. Pozwl, niech zgadn... idzie o tego dziada? - Owszem, o niego. Postpie nieadnie. Nieetycznie, delikatnie mwic. - Ha. Kto, kto zwyk pieprzy cudze ony, zaczyna naucza

moralnoci. - Nie porwnuj, askawie, rzeczy nieporwnywalnych. - Tylko ci si zdaje, e s nieporwnywalne. Nadto, mj niecny, w twym mniemaniu, uczynek podyktowany by trosk o ciebie. - Zaiste, trudno to poj. - Przy sposobnoci ci to wyjani - Szarlej zatrzyma si. - Na razie jednak proponowabym skupienie si na rzeczy waniejszej nieco. Nie mam mianowicie pojcia, gdzie jestemy. Zgubiem si w tej parszywej mgle. Reynevan rozejrza si, spojrza w niebo. W rzeczy samej, przezierajcy przez mg blady krek soca, jeszcze przed momentem widoczny i wskazujcy kierunek, teraz znik zupenie. Gsty opar wisia nisko, nikny w nim nawet czubki wyszych drzew. Przy ziemi mga zalegaa miejscami tak, e paprocie i krzaki zdaway si wystawa z oceanu mleka. - Miast frasowa si losem ubogich dziadw - odezwa si znowu demeryt - i przeywa rozterki moralne, uyby raczej swych talentw celem odnalezienia drogi. - Sucham? - Daruj mi miny niewinitka. Dobrze wiesz, o czym mwi. Reynevan te uwaa, e nawzy bd nieodzowne, nie zsiada jednak z konia, zwleka. By zy na demeryta i chcia da mu to odczu. Ko parska, chrapa, trzs bem, tupa przednim kopytem, odgos tupania gucho nis si przez zatopion w mgle kniej. - Czuj dym - owiadczy nagle Szarlej. - Gdzie tu pal ogie. Drwale albo wglarze. U nich wypytamy si o drog. A twoje magiczne nawzy zachowamy na lepsz okazj. Twoje demonstracje rwnie. Ruszy szparko. Reynevan ledwie za nim nada, ko wci boczy si, opiera, chrapa niespokojnie, miady kopytami bedki i surojadki. Wysany grubym dywanem zbutwiaych lici grunt zacz si nagle obnia, nie wiedzie kiedy znaleli si w gbokim jarze. ciany jaru porastay pochye, kolawe, obronite liszajami mchu drzewa, ich odsonite przez osuwajc si ziemi korzenie wyglday jak macki potworw. Reynevan poczu ciarki na plecach, skurczy si w siodle. Ko parska.

Z mgy przed sob usysza kltwy Szarleja. Demeryt sta w miejscu, w ktrym jar rozwidla si na dwie odnogi. - Tdy - rzek wreszcie z przekonaniem, podejmujc marsz. Jar wci si rozwidla, byli wrd istnego labiryntu paroww, zapach dymu za, jak zdawao si Reynevanowi, dochodzi ze wszystkich stron naraz. Szarlej szed jednak prosto i pewnie, dziarsko przyspieszy kroku, ba, zacz sobie nawet podgwizdywa. I przesta rwnie szybko, jak zacz. Reynevan zrozumia, dlaczego. Gdy pod podkowami zachrupay koci. Ko zara dziko, Reynevan zeskoczy, oburcz uwiesi si uzdy, w sam por, chrapicy panicznie gniadosz ypn na niego zalknionym okiem, cofn si, ciko bijc kopytami, kruszc czerepy, miednice i piszczele. Stopa Reynevana uwizia midzy poamanymi ebrami ludzkiej klatki piersiowej, strzsn j dzikimi wymachami nogi. Dygota z odrazy. I strachu. - Czarna mier - powiedzia stojcy obok Szarlej. - Zaraza roku tysic trzysta osiemdziesitego. Wymieray wtedy cae wsie, ludzie uciekali do lasw, ale i tam dopada ich mr. Umarlakw chowano po jarach, jak tu. Potem zwierz wykopa trupy i rozwczy koci... - Zawrmy... - odchrzkn Reynevan. - Zawrmy co rychlej. Nie podoba mi si to miejsce. Nie podoba mi si ta mga. Ani zapach tego dymu. - Pochliwy jeste - zadrwi Szarlej - jak dzieweczka. Umarlaki... Nie dokoczy. Rozleg si wist, gwizd i chichot, taki, e a przykucnli. Nad jarem, wlokc za sob iskry i warkocz dymu, przeleciaa trupia czaszka. Nim zdyli ochon, przeleciaa druga, wiszczc jeszcze straszliwiej. - Zawrmy - rzek gucho Szarlej. - Co rychlej. Nie podoba mi si to miejsce. Reynevan by absolutnie pewien, e wracaj po wasnych ladach, t sam drog, ktr przyszli. A jednak po chwili przed nosami wyroso im stronie zbocze parowu. Szarlej bez sowa zawrci, skrci w drugi wwz. Po paru krokach tu take zatrzymaa ich pionowa, najeona pltanin korzeni ciana.

- Niech to diabli porw - sapn Szarlej, zawracajc. - Nie rozumiem... - A ja - jkn Reynevan - boj si, e tak... - Nie ma wyjcia - warkn demeryt, gdy po raz kolejny utknli w lepym zauku. - Musimy zawrci i przej przez cmentarzysko. Szybko, Reinmarze. Raz, dwa. - Poczekaj - Reynevan schyli si, rozejrza, szukajc zi. - Jest inny sposb... - Teraz? - przerwa ostro Szarlej. - Dopiero teraz? Teraz nie ma czasu! Nad lasem przeleciaa z gwizdem nastpna czerepia kometa i Reynevan natychmiast zgodzi si z demerytem. Poszli przez zwaowisko koci. Ko chrapa, szarpa bem, poszy si, Reynevan cign go za wodze z najwyszym trudem. Zapach dymu sta si silniejszy. Dawao si ju w nim wyczuwa zioa. I co jeszcze, co nieuchwytnego, mdlcego. Przeraajcego. A potem zobaczyli ognisko. Ognisko dymio opodal wykrotu, pod ogromnym zwalonym pniem. Na ogniu sta, buchajc kbami pary, osmolony kocio. Obok pitrzy si stos trupich czaszek. Na czaszkach lea czarny kot. W typowo kociej, rozleniwionej pozie. Reynevan i Szarlej stali jak sparaliowani. Nawet ko przesta chrapa. U ogniska siedziay trzy kobiety. Dwie zasania dym i bijca z kota para. Trzecia, siedzca po prawej, wydawaa si do leciwa. Jej ciemne wosy gsto wprawdzie przetykaa siwizna, ale wygarbowana socem i sot twarz mylia nieco - kobieta moga rwnie dobrze mie na karku czwarty, jak i smy krzyyk. Siedziaa w niedbaej pozycji, chwiejc si i nienaturalnie krcc gow. - Witaj - zaskrzeczaa, po czym bekna gromko i przecigle. - Witaj, thanie Glamis! - Przesta bredzi, Jagna - powiedziaa druga kobieta, ta siedzca w rodku. - Znowu si, cholera, spia. Powiew wiatru przytamsi nieco dym i par, teraz mogli przyjrze si dokadniej.

Kobieta siedzca porodku bya wysoka i do mocno zbudowana, spod czarnego kapelusza opaday jej na ramiona pomiennorude, falujce wosy. Miaa wystajce i zabarwione intensywnym rumiecem koci policzkowe, ksztatne usta i bardzo jasne oczy. Szyj spowija jej szal z brudnozielonej swobodnie weny. Z identycznego co materiau udziergane nie byy tylko poczochy - kobieta siedziaa w do swobodnym rozkroku i z do uniesion spdnic, pozwolao podziwia poczochy i ydki, ale i sporo wartej podziwu reszty. Siedzca po jej prawicy trzecia bya najmodsz, dziewczynk zaledwie. Miaa byszczce, mocno podkrone oczy i chud lisi twarz o bladej i niezbyt zdrowej cerze. Jej jasne wosy przyozdabia wianek z werbeny i koniczyny. - No i patrzcie - powiedziaa ruda, drapic si w udo nad zielon poczoch. - Nie byo co do garnka woy, a, ot, arcie samo przyszo. Nazwana Jagn ciemnolica bekna, czarny kot zamiaucza. Zgorczkowane oczy dzierlatki w wianku zapaliy si zym ogniem. - Wybaczenia upraszamy za najcie - ukoni si Szarlej. By blady, ale niele nad sob panowa. - Przepraszamy szanowne i wielce askawe panie. I prosz sobie nie przeszkadza. adnych subiekcji. My tu przypadkiem. Cakiem niechccy. I ju sobie idziemy. Ju nas nie ma. Jeli askawe panie pozwol... Rudowosa podja ze stosu czaszk, uniosa j wysoko, gono wyskandowaa zaklcie. Reynevanowi wydao si, e rozpoznaje w nim sowa chaldejskie i aramejskie. Czaszka zakapaa uchw, wystrzelia w gr i z gwizdem poleciaa ponad szczyty sosen. - arcie - powtrzya ruda bez emocji. - I do tego gadajce. Bdzie sposobno przed jedzeniem pokonwersowa. Szarlej zakl pod nosem. Kobieta sugestywnie oblizaa wargi i wpia w nich wzrok. Nie mona byo duej zwleka. Reynevan wzi gboki wdech. Doni dotkn ciemienia. Praw nog zgi w kolanie, unis, krzyujc z tyu z lew, lew rk uchwyci czubek buta. Cho wczeniej robi to wszystkiego dwa razy, poszo mu nad podziw gadko. Wystarczya

chwila koncentracji i wymruczane zaklcie. Szarlej zakl znowu. Jagna bekna. Oczy rudowosej rozszerzyy si. A Reynevan, jak sta, w tej samej pozie, pomalutku unis si nad ziemi. Niewysoko, na trzy, cztery pidzi. I nie na dugo. Ale wystarczyo. Rudowosa podniosa gliniany gsiorek, ykna z niego solidnie, raz, potem drugi raz. Dziewczyny nie poczstowaa, Jagnie, ktra chciwie wycigna rk, usuna naczynie z zasigu szponiastych palcw. Nie spuszczaa z Reynevana wzroku, a renice jej jasnych oczu byy jak dwa ciemne punkciki. - No, no - powiedziaa. - Kto by si spodziewa. Magicy, prawdziwi magicy, pierwsza gildia, Toledo. U mnie, u prostej wiedmy. C za zaszczyt. Podejdcie, podejdcie bliej. Bez obaw! Chyba nie potraktowalicie powanie tej krotochwili o arciu i ludoerstwie? H? Chyba nie wzilicie tego za dobr monet? - Nie, skde znowu - zapewni skwapliwie Szarlej, tak skwapliwie, e oczywistym byo, e kamie. Rudowosa parskna. - Czeg wic - spytaa - poszukuj w moim ubogim zaktku panowie czarodzieje? Czego sobie ycz? A moe... Urwaa, zamiaa si. - A moe panowie czarodzieje zwyczajnie zabdzili? Poputali drog? Zaniedbawszy magii w mskiej pysze? I teraz ta sama pycha nie pozwala im przyzna si, zwaszcza przed niewiastami? Szarlej odzyska kontenans. - Bystro pani - skoni si dwornie - w parze idzie z urod. - Popatrzcie tylko, siostrzyczki - bysna zbami wiedma - jaki dworny trafi si kawaler, jak miym potrafi uraczy komplementem. Umie zrobi rado kobiecie, pomylaaby: trubadur. Albo biskup. Icie al, e tak rzadko... Bo niewiasty i dziewczta, i owszem, wcale czsto ryzykuj drog przez ostp i uroczysko, moja reputacja siga daleko, mao kto umie usun pd tak zgrabnie, bezpiecznie i bezbolenie jak ja. Ale mczyni... C, przybywaj tu znacznie rzadziej... Znacznie rzadziej... A szkoda... Szkoda... Jagna zamiaa si gardowo, dzierlatka pocigna nosem. Szarlej

zarumieni si, ale chyba bardziej z ochoty ni z zakopotania. Reynevan tymczasem te odzyska rezon. Zdy wywszy co trzeba w parze z bulgoccego kocioka i przyjrze si pkom zi, tych suszonych i tych wieych. - Urodzie i bystroci pa - wyprostowa si, troch butnie, ale wiadom, e bynie - dorwnuje skromno. Bo pewien jestem, e liczni przychodz tu gocie i nie tylko po usugi medyczne. Widz przecie biay dyptam, a tam c, jeli nie kolczasty chlebek, czyli bielu, datura? A tam ckliwica, tam znowu boybyt, ziele wyroczni. A tu, prosz, lulek czarny, herba Apollinaris, i ciemiernik, Helleborus, oba wywoujce wieszcze wizje. A na wrby i wieszczby jest popyt, wszak si nie myl? Jagna bekna. Dzierlatka wiercia go wzrokiem. Ruda umiechaa si zagadkowo. - Nie mylisz si, biegy w zioach konfratrze - rzeka wreszcie. - Wielki jest popyt na wrby i wieszczby. Nadchodzi czas zmian i przemian, wielu chce wiedzie, co ten czas przyniesie. I wy te tego chcecie. Dowiedzie si, co niesie wam los. Wszak si nie myl? Rudowosa wrzucaa do kocioka zioa i mieszaa w nim. Wieszczy miaa za ta moda dzierlatka o twarzy lisicy i oczach poncych od gorczki. W kilka chwil po wypiciu odwaru jej oczy zmtniay, sucha skra na policzkach cigna si, dolna warga odsonia zby. - Columna veli aurei - przemwia nagle niezbyt wyranie. - Kolumna zotej zasony. Urodzona w Genazzano, w Rzymie ywota dokona. Za lat sze. Miejsce oprnione zajmie wilczyca. W niedziel Oculi. Za lat sze. Cisza, zakcana tylko potrzaskiwaniem ognia i mruczeniem kota, panowaa tak dugo, e Reynevan zwtpi. Niesusznie. Nim dwa dni min powiedziaa dziewczyna, wycigajc rozdygotan do w jego kierunku. - Nim dwa dni min, sawnym on bdzie poet. Sawne u wszystkich bdzie miano jego. Szarlej zatrzs si lekko od tumionego miechu, uspokoi si natychmiast pod ostrym spojrzeniem rudowosej. - Nadejdzie wdrowiec - wieszczka kilka razy odetchna gono. Nadejdzie Viator, Wdrowiec, od sonecznej strony. Zamiana si staje. Od

nas kto odchodzi, do nas Wdrowiec przychodzi. Mwi Wdrowiec: ego sum qui sum. Nie pytaj Wdrowca o imi, ono jest tajemnicze. Bo c jest, kto to zgadnie: z tego, ktry poera, wyszo to, co si spoywa, a z mocnego wysza sodycz. Martwy lew, pszczoy i mid, pomyla Reynevan, zagadka, ktr Samson zada Filistynom. Samson i mid... Co to ma oznacza? Co symbolizowa? Kim jest w Wdrowiec? - Brat twj woa - zelektryzowa go cichy gos medium. - Brat twj woa: Id i przyjd. Id, skaczc po grach. Nie zwlekaj. Zamieni si w such. - Mwi Izajasz: zgromadzeni, uwizieni w lochu, zamknici w wizieniu. Amulet... I szczur... Amulet i szczur. Jin i jang, Keter i Malkut. Soce, w i ryba. Odemkn si, uchyl wrota Piekie, wonczas runie wiea, zawali si turris fulgurata, wiea trafiona piorunem. W proch rozsypie si Narrenturm, bazna pod gruzami pogrzebie. Narrenturm, powtrzy w myli Reynevan. Wiea Baznw! Na Boga! - Adsumus, adsumus, adsumus! - krzykna nagle dziewczyna, wyprajc si silnie. - Jestemy! Strzaa za dnia lecca, sagitta uolante in die, strze si jej, strze! Strze si strachu nocnego, strze si istoty, ktra idzie w mroku, strze si demona, co niszczy w poudnie! I co woa: Adsumus! Strze si pomurnika! Bj si ptakw nocnych, bj cichych nietoperzy! Korzystajc z nieuwagi rudej, Jagna cichcem dorwaa si do gsiorka, wypia kilka gbokich ykw. Zakaszlaa, czkna. - Strzecie si te - zaskrzeczaa - Lasu Birnamskiego... Rudowosa uciszya j kuksacem. - A ludzie - westchna rozdzierajco wieszczka - pali si bd, pon w ognistym biegu. Omykowo. Skutkiem podobiestwa nazwisk. Reynevan pochyli si w jej stron. - Kto zabi... - spyta cicho. - Kto ponosi win za mier mojego brata? Rudowosa sykna gniewnie i ostrzegawczo, pogrozia mu kopyci. Reynevan wiadom by, e robi to, czego robi nie wolno, e ryzykuje bezpowrotne przerwanie wieszczego transu. Ale pytanie powtrzy.

Odpowied za dosta natychmiast. - Win ponosi wierutny kamca - gos dziewczyny zmieni ton na niszy i bardziej chrapliwy. - Kamca lub ten, ktry prawd powie. Prawd powie. Skamie, albo prawd powie. A to w zalenoci od tego, kto jakie ywi w tym wzgldzie pogldy. Upalony, nadpalony, spalony. Nie spalony, bo umary. Umary pochowany. Niebawem wykopany. Nim trzy lata min. Z grobu wyrzucony. Buried at Lutterworth, remains taken up and cast out... Pynie, pynie rzek popi ze spalonych koci... Avon do Severn, Severn do mrz, z mrz na oceany... Uciekajcie, uciekajcie, ycie ratujcie. Tak mao nas ju zostao. - Ko - wtrci nagle bezczelnie Szarlej. - eby ucieka, potrzebny mi ko. Chciabym... Reynevan uciszy go gestem. Dziewczyna patrzya niewidzcymi oczyma. Wtpi, by odpowiedziaa. By w bdzie. - Cisawy... - bkna. - Cisawy bdzie. - A ja chciabym jeszcze... - sprbowa Reynevan, ale urwa, widzc, e ju koniec. Oczy dziewczyny zamkny si, gowa opada bezwadnie. Rudowosa podtrzymaa j, pooya delikatnie. - Nie zatrzymuj was - powiedziaa po chwili. - Pojedziecie jarem, skrcajc tylko w lewo, zawsze w lewo. Bdzie bukowy las, potem polana, na niej kamienny krzy. Na wprost krzya przesieka. Wywiedzie was na trakt widnicki. - Dziki, siostro. - Uwaajcie na siebie. Tak mao nas ju zostao.

Rozdzia jedenasty w ktrym pokrtne przepowiednie zaczynaj sprawdza si w pokrtny sposb, a Szarlej spotyka znajom. I objawia nowe, dotd nieobjawione talenty.
Za bukowin, przy skrzyowaniu duktu z przesiek, sta wrd wysokich traw kamienny krzy pokutny, jedna z licznych na lsku pamitek zbrodni. Wnoszc ze ladw erozji i wandalizmu, zbrodni bardzo dawnej, by moe dawniejszej nawet ni osada, ktrej rozwaliny widoczne byy opodal w postaci gsto zaronitych chwastem pagrkw i dow. - Mocno spniona pokuta - skomentowa zza plecw Reynevana Szarlej. Wrcz rozoona na pokolenia. Dziedziczna, rzekbym. Wyrzebienie takiego krzya zajmuje szmat czasu, stawia go wic ju najczciej syn, w gow zachodzc, kogo te nieboszczyk tatu utrupi i co go na staro natchno do skruchy. Prawda, Reinmarze? Jak mylisz? - Ja nie myl. - Wci jeszcze zy jeste na mnie? - Nie jestem. - Ha. Tedy jedmy. Nasze nowe znajome nie kamay. Przesieka na wprost krzya, cho pewnie pamita Bolka Chrobrego, niezawodnie wywiedzie nas na widnicki trakt. Reynevan popdzi konia. Wci milcza, ale Szarlejowi to nie przeszkadzao. - Przyznam, ze zaimponowae mi, Reinmarze z Bielawy. U wiedm, znaczy. Wrzuci do ognia gar zielska, bekota zamawiania i zaklcia, zasupa nawz potrafi, bdmy szczerzy, byle znachor i baba gularka. Ale twoja lewitacja, no, no, to nie w kij dmucha. Gdzie ty si, przyznaj, w Pradze edukowa: na Uniwersytecie Karola czy u czeskich czarownikw? - Jedno - Reynevan umiechn si do wspomnie - drugiego nie wykluczao. - Rozumiem. Wszyscy tam lewitowali podczas wykadw? Nie doczekawszy si odpowiedzi, demeryt poprawi si na koskim zadzie.

- Nie mog si jednak oprze zdziwieniu - podj - e oto zmykasz, kryjc si przed pocigiem po lasach mod bardziej przystajc zajcowi ni magikowi. Magicy, nawet jeli musz ucieka, robi to z wiksz klas. Medea, dla przykadu, ucieka z Koryntu rydwanem zaprzonym w smoki. Atlantes lata na hippogryfie. Morgana w pole wywodzia miraami. Wiwiana... Nie pamitam, co robia Wiwiana. Reynevan nie skomentowa. Te zreszt nie pamita. - Nie musisz odpowiada - podj Szarlej z jeszcze wyraniejsz drwin w gosie. - Pojmuj. Za mao masz wiedzy i wprawy, jeste tylko adeptem nauk tajemnych, zaledwie uczniem czarnoksinika. Nieopierzonym pisklciem magii, z ktrego wyronie jednak kiedy orze, Merlin, Alberich albo Maugis. A wwczas biada... Urwa, widzc na drodze to samo, co Reynevan. - Nasze znajome wiedmy - szepn - nie kamay zaiste. Nie ruszaj si. Na przesiece, schyliwszy gow i szczypic traw, sta ko. Zgrabny ko pod wierzch, lekki palefrois o cienkich pcinach. Cisawej maci, z ciemniejsz grzyw i ogonem. - Nie ruszaj si - powtrzy Szarlej, zsiadajc ostronie. - Taka okazja moe si ju nie powtrzy. - Ten ko - rzek Reynevan z naciskiem - jest czyj wasnoci. Do kogo naley. - Owszem. Do mnie. Jeli go nie sposzysz. Wic nie sposz. Na widok zbliajcego si wolniutko demeryta ko wysoko unis eb, potrzsn grzyw, prychn przecigle, nie sposzy si jednak, pozwoli uchwyci za kantar, ktry nosi. Szarlej pogaska go po chrapach. - To cudza wasno - powtrzy Reynevan. - Cudza, Szarleju. Trzeba bdzie odda wacicielowi. - Ludzie, ludzie... - zanuci cichutko Szarlej. - Hej-hej... Czyj to ko? Gdzie waciciel? Widzisz, Reinmarze? Nikt si nie zgosi. A zatem res nullius cedit occupanti. - Szarleju... - Dobra, dobra, uspokj si, nie trw twego delikatnego sumienia.

Oddamy

konia prawowitemu

posiadaczowi.

Pod warunkiem,

go

napotkamy. Przed czym niechaj, bagam, ustrzeg nas bogi. Baganie ewidentnie nie dotaro do adresatw lub nie zostao wysuchane, albowiem przesieka zaroia si nagle od pieszych, zdyszanych i wskazujcych konia palcami... - To wam uciek ten cisek? - umiechn si yczliwie Szarlej. - Jego szukacie? To macie szczcie. Rwa na pnoc, co si w kopytach. Ledwo zdoaem go zatrzyma. Jeden z przybyszw, wielki brodacz, przyjrza mu si podejrzliwie. Wnoszc z nieschludnej przyodziewy i odraajcej aparycji by, jak i pozostali, wieniakiem. Jak i pozostali, uzbrojony by w gruby kij. - Zatrzymalita - przemwi, wyrywajc Szarlejowi postronek kantara - to i chwali si wam. A tera idta sobie z Panem Bogiem. Pozostali podeszli, otaczajc ich ciasnym wiecem i duszco nieznonym smrodem gospodarki rolnej. Nie byli to kmiecie, lecz wiejska biedota - zagrodnicy, komornicy i owczarze. Wykca si z takimi o znalene sensu nie miao, Szarlej zrozumia to od razu. Bez sowa przepchn si przez cib. Reynevan ruszy za nim. - Eje - krpy i ohydnie woniejcy owczarz chwyci nagle demeryta za rkaw. - Kumie Gamrat! Tak ich puszczacie? Nie wypytawszy, co za jedni? A nie bd to wypadkiem owi wywoacy? Owi dwaj, co ich strzegomskie pany szukaj? I nagrod za zapanych obiecuj? Nie bd to ci wanie? Wieniacy zaszemrali. Kum Gamrat zbliy si, podpierajc jesionow lag, ponury jak poranek w Zaduszki. - Moe i oni - burkn zowrogo. - A moe i nie oni... - Nie oni, nie oni - zapewni z umiechem Szarlej. - To nie wiecie? Tamtych ju schwytano. I nagrod wypacono. - Widzi mi si, e ecie. - Pu rkaw, chopie. - A jak nie, to co? Demeryt przez chwil patrzy mu w oczy. Potem za ostrym szarpniciem wytrci go z rwnowagi, z pobrotu kopn w gole, tu pod

kolano. Owczarz gwatownie pad na klczki, a Szarlej krtkim ciosem z gry zama mu nos. Chop zapa si za twarz, krew spod palcw polaa si obficie, jaskrawym zaciekiem przyozdabiajc przd siermigi. Nim wieniacy zdoali ochon, Szarlej wydar kumowi Gamratowi kij i zdzieli go nim w skro. Kum Gamrat bysn biakami oczu i upad w ramiona chopa stojcego za nim, a demeryt waln i tego. Zawirowa jak bk, piorc kosturem na lewo i prawo. - Uciekaj, Reinmarze! - wrzasn. - W nogi! Reynevan gn konia, roztrci czered, ale uciec nie zdoa. Wieniacy doskoczyli jak psy, z obu stron, wczepili si w uprz. Tuk piciami jak szalony, ale zwlekli go z sioda. Bi, ile mocy, i kopa jak mu, ale i na niego sypay si razy. Sysza wcieky ryk Szarleja i suche trzaski czaszek, w ktre trafiay ciosy jesionowej lagi. Obalili go, przytamsili, przygnietli. Sytuacja bya rozpaczliwa. To, z czym usiowa walczy, to nie bya ju banda kmiotw, ale straszliwy wielogowy potwr, liska od brudu, mierdzca ajnem, moczem i zjeczaym mlekiem hydra o stu nogach i dwustu kuakach. Przez wrzask zgrai i szum krwi w uszach usysza nagle bojowe krzyki, ttent i renie koni, a grunt zadygota od podkw. Zawiszczay nahaje, rozbrzmiay wrzaski boleci, a dawice go wielorkie monstrum rozpado si na elementy skadowe. Agresywni przed momentem wieniacy teraz na wasnej skrze poznawali, czym jest agresja. Hulajcy po przesiece jedcy rozjedali ich komi i bez zmiowania siekli batami, siekli tak, e a kaki leciay z kouchw. Kto zdoa, pierzcha w las, ale na sucho nie uszo nikomu. Po chwili uciszyo si nieco. Jedcy uspokajali chrapice konie, kryli po pobojowisku, wypatrujc, komu by tu jeszcze przyla. Bya to malownicza do kompania, towarzystwo, z ktrym naleao si liczy, a nie naleao artowa, zna to byo od pierwszego rzutu oka, tak po odzieniu i rynsztunku, jak i po gbach, ktrych sklasyfikowanie jako zakazane i bandyckie nie nastrczyoby trudnoci nawet niezbyt wprawnemu fizjonomicie. Reynevan wsta. I znalaz si tu przed nosem jabkowitej klaczy, na

ktrej, flankowana przez dwch konnych, siedziaa tga i sympatycznie pucoowata kobieta w mskim wamsie i berecie na jasnopowych wosach. Spod zdobicego beret pku onich pir patrzyy twarde, kujce i mdre orzechowe oczy. Szarlej, ktry, wygldao, znaczniejszych obrae nie odnis, stan obok, odrzuci uomek jesionowej lagi. - Wszelki duch - powiedzia. - Oczom nie wierz. A jednak nie mira to, nie uuda. Jejmo Dzierka Zbylutowa we wasnej osobie. Dobrze mwi przysowie: gra z gr... Jabkowita klacz potrzsna bem, a zadzwoniy kka munsztuka. Kobieta poklepaa j po szyi, milczaa, mierzc demeryta przenikliwym spojrzeniem orzechowych oczu. - Zmizerniae - powiedziaa wreszcie. - A i wos ciut ci poszedzia, Szarleju. Witaj. A teraz zabierajmy si std. - Zmizerniae, Szarleju. Siedzieli za stoem w bielonym przestronnym alkierzu na tyach zajazdu. Jedno okno wychodzio na sad, na krzywe grusze, krzaki czarnej porzeczki i brzczce od pszcz ule. Z drugiego okna wida byo zagrod, w ktrej spdzano i grupowano w tabun konie. Wrd dobrej setki rumakw przewaay masywne lskie dextrarii, wierzchowce dla byy cikozbrojnych, byy te kastelany, ogiery krwi hiszpaskiej,

kopijnicze konie wielkopolskie, byy mierzyny i podjezdki. Wrd omotu kopyt i renia co i rusz daway si sysze okrzyki i kltwy masztalerzy, komuchw i eskorty o zakazanych gbach. - Zmizerniae - powtrzya kobieta o orzechowych oczach. - I gow niekiem co jakby przyprszyo. - C robi - odrzek z umiechem Szarlej. Tacitis que senescimus annis. Cho tobie, jejmo Dzierko Zbylutowa, lata zdaj si dodawa urody i uroku. - Nie kad mi. I nie jejmociuj, bo zaraz czuj si jak jaka starka. A i Zbylutow ju nie jestem. Gdy si Zbylutowi zmaro, wrciam do panieskiego miana. Dzierka de Wirsing. - Prawda, prawda - pokiwa gow Szarlej. - To rozsta si z tym

wiatem Zbylut z Szarady, wie Panie nad jego dusz. Ile to ju lat, Dzierko? - Na Modziankw bdzie dwa roki. - Prawda, prawda. Ja za w tym czasie... - Wiem - ucia, przenikliwym spojrzeniem obrzucia Reynevana. Wci nie przedstawie mi twego towarzysza. - Jestem... - Reynevan waha si przez moment, decydujc wreszcie, e wobec Dzierki de Wirsing Lancelot z Wozu moe by i nietaktowny, i ryzykowny. - Jestem Reinmar z Bielawy. Kobieta milczaa chwil, wiercc go wzrokiem. - Icie - wycedzia wreszcie. - Gra z gr. Zjecie biermuszki, chopcy? Podaj Skosztujecie? - No pewnie - oczy Szarleja zabysy. - Pewnie, e tak. Dziki, Dzierko. Dzierka de Wirsing klasna w donie, obsuga zjawia si natychmiast, zakrztaa. Musiano tu zna i powaa handlark koni, w rzeczy samej, pomyla Reynevan, niejeden raz musiaa tu goci z pdzonym na sprzeda tabunem, niejeden floren musiaa tu wyda, w tym zajedzie niedaleko widnickiego traktu, pod wsi, ktrej nazwy zapomnia. I nie mia czasu sobie przypomina, albowiem podano jado. Po chwili obaj z Szarlejem siorbali polewk, owic grudki twarogu, pracujc lipowymi ykami szybko, acz w rytmie, by unika zderzania si w misie. Dzierka milczaa taktownie, przygldaa si im, houbic kufel spocony od zimnego piwa. Reynevan odetchn gboko. Nie jad ciepej strawy od czasu obiadu z kanonikiem Ottonem w Strzelinie. Szarlej za wpatrywa si w piwo Dzierki tak wymownie, e i im przyniesiono niebawem ociekajce pian kubki. - Dokd to Bg prowadzi, Szarleju? - odezwaa si wreszcie niewiasta. - I czemu to wdajesz si po lasach w bitki z wieniakami? - Pielgrzymujemy do Barda - zega niefrasobliwie demeryt. - Do Matki Boskiej Bardzkiej, pomodli si w intencji naprawy tego wiata. A napadli tu wymienit biermuszk. Ilekro tu staj, jem.

nas bez dania racji. Zaprawd, wiat peen jest niegodziwoci, a po gocicach i lasach znacznie atwiej o otrzyka nili o przeorysz. Hoota owa zaatakowaa nas, powtarzam, bez powodu, wiedziona grzeszn chuci czynienia za. Ale my odpuszczamy naszym winowajcom... - Kmiotw - Dzierka przerwaa mu tok wymowy - najam, by pomogli szuka rebca, co uciek. e obmierze to chamy, nie zaprzecz. Ale potem bajdurzyli co o ciganych, co o wyznaczonych nagrodach... - Rojenia gw prniaczych - westchn demeryt - i umysw miakich. Kt je odgadn zdoa... - Siedziae pod kluczem na klasztornej pokucie. Prawda? - Prawda. - I c? - I nic - twarz Szarlej a nie drgna. - Nuda. Kady dzie taki sam. W kko. Matutinum, laudesy, pryma, tercja, potem na Barnab, seksta, nona, potem na Barnab, nieszpory, collationes, kompleta, na Barnab... - Przesta wreszcie krci - Dzierka przerwaa mu ponownie. Dobrze wiesz, o co mi idzie, gadaj wic: zwiae? cigaj ci? Wyznaczyli nagrod? - Uchowaj Boe! - Szarlej przybra min uraonego supozycj. Zostaem zwolniony. Nikt mnie nie ciga, nikt nie przeladuje. Jestem czowiekiem wolnym. - Jake mogam zapomnie - odrzeka z przeksem. - Ale dobrze, niech bdzie, daj wiar. A jeli daj... To wniosek nasuwa si prosty. Szarlej unis brwi znad oblizywanej yki, dajc wyraz zaciekawieniu. Reynevan niespokojnie powierci si na awie. Jak si okazao, susznie. - Wniosek nasuwa si prosty - powtrzya, przypatrujc mu si, Dzierka de Wirsing. - Tedy to im mody pan Reinmar z Bielawy jest obiektem polowania i pocigu. e od razu nie zgadam, chopcze, to przez to, e w takich aferach rzadko przegrasz, stawiajc na Szarleja. Oj, dobralicie si wy, dobralicie niczym w korcu maku.... Zerwaa si nagle, doskoczya do okna. - Hej, ty! - wrzasna. - Tak, ty! ajzo jedna! Kulfonie zozowaty!

Kutasie krzywy! Jeszcze raz uderzysz konia, a ka ci nim po majdanie wczy! - Wybaczcie - wrcia do stou, splota ramiona pod falujcym biustem. - Ale wszystkiego musz sama dopilnowa. Ledwo oko odwrc, a ju si biesz, nicponie. O czym to ja? Aha. ecie si dobrali, figlarze. - Wiesz zatem. - A jake. Kry plotka po narodzie. Kyrielejson i Walter de Barby uganiaj si po gocicach, Wolfher Stercz jedzi samoszst po lsku, ledzi, wypytuje, odgraa si... Zbytecznie jednak spisz nos, Szarleju, a i ty niepotrzebnie si niepokoisz, chopcze. Przy mnie jestecie bezpieczni. Nic mnie nie obchodz miosne awantury i rodowe swary, Sterczowie ni braty mi, ni swaty. W przeciwiestwie do ciebie, Reinmarze Bielau. Bo dla mnie, moe ci to zdziwi, ale krewniak. Nie rozdziawiaj gby. Jam jest wszak de domo Wirsing, z Wirsingw na Reichwalde. A Wirsingowie z Reichwalde poprzez Zedlitzw spokrewnieni s z Nostitzami. A przecie twoja babka bya Nostitzwna. - To prawda - przemg zdumienie Reynevan. - Ale ecie, pani, tak biegli w koneksjach... - Wiem to i owo - ucia kobieta. - Brata twego, Piotra, znaam dobrze. Druy ze Zbylutem, moim maonkiem. Goci u nas, na Skace, niejeden raz. Na koniach ze skaeckiej stadniny zwyk jedzi. - Mwicie w czasie przeszym - Reynevan spochmurnia. - Tedy wiecie ju... - Wiem. Trwajce czas jaki milczenie przerwaa Dzierka de Wirsing. - Szczerze z tob wspczuj - powiedziaa, a jej powana twarz szczero potwierdzaa. - To, co stao si pod Balbinowem, to i dla mnie tragedia. Twego brata znaam i lubiam. Zawsze ceniam go za rozsdek, za trzewe spojrzenie, za to, e nigdy nie robi z siebie nadtego ppanka. Co tu duo gada, to za przykadem Peterlina wanie mj Zbylut nabra umu-rozumu. Nos, co go zwyk by po wielkopasku zadziera, opuci ku ziemi, zobaczy, na czym nogami stoi. I j si hodowli koni. - Tak to byo?

- A jake. Przedtem Zbylut z Szarady by pan, szlachcic, znana jakoby w Maopolsce familia, samym Melsztyskim pita pono woda po kisielu. Herbowy rycerz, z tych, co to wiecie: na piersi Leliwa, pod Leliw podarte gacie. A tu Piotr Bielau, taki sam miles mediocris, dumny, ale biedny, bierze si za interes, buduje farbiarni i folusz, sprowadza majstrw z Gandawy i Ypres. Bimbajc na to, co powiedz inni rycerze, robi pienidze. I co? Wkrtce jest prawdziwym panem, monym i bogatym, a pogardzajcy nim herbowi gn si w ukonach i lini w umiechach, byle tylko by askaw poyczy im gotwki... - Peterlin - oczy Reynevana bysny. - Peterlin poycza pienidze? - Wiem, co podejrzewasz - Dzierka spojrzaa na niego bystro. - Ale to wtpliwe. Twj brat poycza tylko ludziom dobrze sobie znanym i pewnym. Za lichw mona podpa Kocioowi. Peterlin bra may procent, nawet nie poow tego, co ydzi, ale przed donosem nie tak atwo si obroni. A wzgldem twoich podejrze... Ha, fakt, nie brakuje takich, co gotowi zamordowa, nie mogc lub nie chcc spaci dugu. Ale ludzie, ktrym poycza twj brat, do takich raczej nie naleeli. Bdzisz wic po zimnym tropie, krewniaku. - Niewtpliwie - zacisn wargi Reynevan. - Nie ma co mnoy podejrze. Ja wiem, kto i dlaczego zabi Peterlina. Wtpliwoci w tym wzgldzie nie mam adnych. - Naleysz wic do mniejszoci - rzeka zimno kobieta. - Bo wikszo wtpliwoci ma. Cisz, ktra zapada, znowu przerwaa Dzierka de Wirsing. - Kr plotki po narodzie - powtrzya. - Ale wielce nierozsdnym, ba, gupim wrcz byoby na podstawie onych pochopnie bra si do wrdy i zemsty. Mwi to na wypadek, gdybycie trafunkiem wcale nie do Matki Boskiej Bardzkiej zmierzali, lecz cakiem inne mieli plany i zamiary. Reynevan uda, e cakowicie pochania go zaciek na powale. Szarlej mia min niewinn jak dzieci. Dzierka nie spuszczaa z obu orzechowych oczu. - Wzgldem za mierci Peterlina - podja po chwili, zniajc gos to wtpliwoci s. I to powane. Bo to, uwaacie, dziwna si zaraza szerzy

na lsku. Dziwny pomr pad na przedsibiorcw i kupcw, a i rycerskich gw nie oszczdza. Umieraj ludzie zagadkow mierci... - Pan Bart - mrukn pod nosem Reynevan. - Pan Bart z Karczyna... - Pan von Bart - dosyszaa, kiwna gow. - A wczeniej pan Czambor z Heissensteinu. A przed nim dwaj patnerze z Otmuchowa, imion zapomniaam. Tomasz Gernrode, mistrz cechu rymarzy z Nysy. Pan Fabian Pfefferkorn z niemodliskiej spki handlowej, od handlu oowiem. A ostatnio, ledwo tydzie temu, Mikoaj Neumarkt, widnicki mercator sukienny. Icie pomr... - Niechaj zgadn - odezwa si Szarlej. - aden z wymienionych nie umar na osp. Ani ze staroci. - Zgade. - Bd zgadywa dalej: nie bez kozery masz liczniejsz ni zwykle eskort. Nie bez kozery zoon z uzbrojonych po zby bandziorw. Dokd to, mwia, jedziesz? - Nie mwiam - ucia. - Tamtej sprawy tknam za jeno po to, bycie pojli, jak jest du. Bycie pojli, e tego, co si dzieje na lsku, przy najlepszych chciach nie da si przypisa Sterczom. Ani obciy tym Kunza Aulocka. Bo to si zaczo na dugo przed tym, nim przyapano modego pana de Bielau w ku z pani Sterczow. Warto, bycie o tym pamitali. Ja nie mam ju nic wicej do dodania. - Powiedziaa zbyt duo - Szarlej nie spuci wzroku - by nie dokoczy. Kto zabija lskich kupcw? - Gdybymy wiedzieli - oczy Dzierki de Wirsing zapony gronie to ju by nie zabija. Ale bez obawy, dowiemy si. Wy trzymajcie si od tego z dala. - Czy mwi wam co - wtrci Reynevan - nazwisko Horn? Urban Horn? - Nie - odrzeka, a Reynevan od razu wiedzia, e kamie. Szarlej spojrza na niego, w jego oczach Reynevan odczyta wskazwk, by nie zadawa dalszych pyta. - Trzymajcie si od tego z dala - powtrzya Dzierka. - To niebezpieczna rzecz. A wy macie, jeli wierzy plotkom, do

wasnych zmartwie. Gadaj ludziska, e Sterczowie srodze si zawzili. e Kyrielejson i Stork kr jak wilki, e s ju na tropie. Wreszcie, e pan Guncelin von Laasan wyznaczy nagrod za jakowych dwch szelmw... - Plotki - przerwa Szarlej. - Pogoski. Moliwe. Niemniej niejednego one zawiody na szubienic. Radziabym wic trzyma si z dala od gwnych traktw. A w miejsce Barda, do ktrego pono zmierzacie, doradzaabym jaki inny, odleglejszy grd. Mgby to by Poo, dla przykadu. Albo Ostrzyhom. Buda wreszcie. Szarlej ukoni si z atencj. - Rada cenna - rzek. - I dziki za ni. Ale Wgry daleko, hen... A ja na piechot... Bez konia... - Nie ebrz, Szarleju. Nie do twarzy ci z tym... Zaraza! Znowu zerwaa si, dopada okna, znowu obrzucia wyzwiskami kogo, kto niedbale obchodzi si z koniem. - Wyjdmy - rzeka, poprawiajc wosy i falujc biustem. - Jak sama nie dojrz, skurwysyny pomarnuj mi rebce. - adny tabunik - oceni Szarlej, gdy wyszli. - Nawet jak na skaeck stadnin. Niezy grosz si szykuje. Jeli sprzedasz. - Nie ma strachu - Dzierka de Wirsing z luboci przyjrzaa si swym rumakom. - Jest popyt na kastelany, id i podjezdki. Gdy idzie o konia, panowie rycerze zapominaj o wu w kieszeni. Wiecie, jak to jest: na wyprawie kady chce si i wasnym koniem pochwali, i pocztem. - Na jakiej wyprawie? Dzierka odchrzkna, rozejrzaa si. Potem wykrzywia usta. - W intencji naprawy tego wiata. - Aha - odgad Szarlej. - Czesi. - O tym - handlarka koni wykrzywia si jeszcze bardziej - lepiej nie gada za gono. Biskup wrocawski pono ostro si za lokalnych heretykw zabra. Po drodze, ilem mina grodw, pod kadym cikie od wisielcw szubienice. Zgliszcza po stosach. - Przecie my nie heretycy. To czego mamy si lka? - Gdzie ogiery kastruj - rzeka Dzierka ze znajomoci rzeczy - tam nie zaszkodzi uwaa i na wasne jajca.

Szarlej nie skomentowa. Zajty by obserwacj kilku zbrojnych, ktrzy wanie wyprowadzali z szopy wz, zakryty czarnym smoowanym watuchem. Do wozu zaprzono dwjk koni. A potem, ponaglani przez grubego sieranta, zbrojni wynieli i zaadowali pod pacht spory zamczysty kufer. Wreszcie z karczmy wyszed wysoki typ w bobrowym kopaku i paszczu z bobrowym konierzem. - Kto zacz? - zaciekawi si Szarlej. - Inkwizytor? - Blisko trafi - odrzeka pgosem Dzierka de Wirsing. - To kolektor. Podatek ciga. - Jaki podatek? - Specjalny, jednorazowy. Na wojn. Z kacerzami. - Czeskimi? - S inni? - Dzierka wykrzywia si znowu. - A podatek uchwalili panowie na Reichstagu we Frankfurcie. Czyj majtek wikszy ni dwa tysice guldenw, ma zapaci guldena, czyj mniejszy - guldena p. Kady giermek z rycerskiego rodu da ma trzy guldeny, rycerz pi, baron dziesi... Wszyscy duchowni uici maj pi od sta ze swego rocznego dochodu, duchowni bez dochodw - dwa grosze... Szarlej wyszczerzy w umiechu swe biae zby. - Brak dochodw zadeklarowali pewnie wszyscy duchowni. Z dopiero co wspomnianym biskupem wrocawskim na czele. A jednak skrzyneczk musiao podnie czterech krzepkich drabw. Eskorty za naliczyem omiu. Dziwi, i tak sensownego ciaru strzee tak nieliczna grupa. - Eskorta si wymienia - wyjania Dzierka. - Na caej trasie. Ktrego rycerza dziedzina, ten dostarcza zbrojnych. Dlatego w tej chwili tak ich mao. To jest, Szarleju, jak z tym przejciem ydw przez Morze Czerwone. ydzi przeszli, Egipcjanie jeszcze nie nadcignli... - A morze si rozstpio - Szarlej te zna ten dowcip. - Rozumiem. C, Dzierko, bdziemy si egna. Dziki pikne za wszystko. - Podzikujesz za chwil. Bo zaraz ka wyszykowa ci konika. By nie musia draowa na piechot. I mia jakie szans, gdy dojdzie ci pocig. Nie myl tylko, e to z miosierdzia i dobroci serca. Zwrcisz mi pienidze przy sposobnoci. Czterdzieci reskich. Nie rb min. Cena jak

dla brata! Wdzicznym by powiniene. - I jestem - umiechn si demeryt. - Jestem, Dzierko. Dziki przeogromne. Zawsze mona byo na ciebie liczy. A eby nie wyszo, em tylko do brania skory, prosz, oto prezent dla ciebie. - Sakiewki - chodno stwierdzia fakt Dzierka. - Niebrzydkie. Srebrn nici wyszywane. I perami. adnymi nawet. Cho faszywymi. Ale dlaczego trzy? - Bom hojny. To jeszcze nie wszystko - Szarlej zniy gos, rozejrza si. - Trzeba ci wiedzie, Dzierko, e obecny tu mody Reinmar ma pewne... Hmmm... Zdolnoci. Zgoa niezwyke, by nie rzec... magiczne. - H? - Szarlej przesadza - achn si Reynevan. - Jestem medykiem, nie magikiem... - Wanie - wpad mu w sowo demeryt. - Gdyby potrzebowaa jakiego eliksiru albo filtru... Miosnego, dajmy na to... Afrodysjaku... Czego na potencj... - Na potencj - powtrzya w zamyleniu. - Hmm... Mogoby si przygodzie... - No prosz. Nie mwiem? - ...dla ogierw - dokoczya Dzierka de Wirsing. -Ja z mioci sobie sama radz. I jeszcze cakiem gracko obywam si bez czarnoksistwa. - Poprosz o utensylia do pisania - rzek po chwili ciszy Reynevan. Wypisz recept. Wyszykowanym konikiem okaza si w zgrabny cisawy palefrois, ten sam, ktrego znaleli na przesiece. Reynevan, ktry wieszczbom lenych czarownic pocztkowo wiary raczej nie dawa, teraz zaduma si gboko. Szarlej za wskoczy na konia i dziarsko obkusowa majdan. Demeryt ujawni kolejny talent - powodowany pewn rk i mocnymi kolanami cisek szed jak po sznurku, piknie unoszc nogi i wysoko trzymajc gow, za w niewymuszenie eleganckiej pozycji jedzieckiej Szarleja najwikszy znawca i mistrz hippiki nie znalazby nic do skrytykowania. Koniuchy i zbrojni z eskorty zaklaskali w donie. Nawet opanowana Dzierka de Wirsing zacmokaa z uznaniem. - Anim wiedziaa - mrukna - e tyli z niego kawalkator. Icie, nie

zbywa mu na talentach. - Prawda. - Ty za, krewniaku - odwrcia si - uwaaj na siebie. Polowanie trwa na husyckich emisariuszy. Na obcych i przybyszw wszdzie teraz bacznie patrz, a o wypatrzonych zaraz donosz. Bo kto nie doniesie, sam w podejrzeniu. Ty za nie do, e obcy i przybysz, to jeszcze twoje imi i rd znane si na lsku zrobiy, coraz wicej ludzi ma na Bielaw wyostrzone uszy. Wymyl sobie co. Nazwij si... Hmm... eby imi cho to samo zostao i nie mylio ci si cigiem... Niechaj tedy bdzie... Reinmar von Hagenau. - Przecie - umiechn si Reynevan - tak nazywa si sawny poeta... - Nie gryma. A zreszt czasy mamy trudne. Kto w takich pamita nazwiska poetw? Szarlej zakoczy pokaz krtkim, acz energicznym galopem, wry konia, a prysn wir. Podjecha, zmuszajc ciska do krokw tak tanecznych, e znowu zarobi na aplauz. - Wdaa bestyjka - powiedzia, klepic rebca po szyi. - I ciga. Jeszcze raz dzikuj, Dzierko. Bywaj. - Bywajcie. I niech Bg prowadzi. - Do widziska. - Do obaczyska. Oby w lepszych czasach.

Rozdzia dwunasty w ktrym w wigili witego Idziego, wypadajc w pitek, Reynevan i Szarlej jedz postny obiad w klasztorze benedyktynw. Po obiedzie za egzorcyzmuj diaba. Z cakiem niespodziewanym efektem.
Klasztor usyszeli, zanim go zobaczyli, bo skryty wrd lasu odezwa si nagle gbokim, acz melodyjnym biciem dzwonu. Nim dzwon przebrzmia, otoczone murem budynki nagle zaczerwieniy si dachwkami wrd listowia olch i grabw, przegldajcych si w zielonej od rzsy i poryblinu wodzie staww, gadkiej jak lustro, chwilami jeno poruszanej rozchodzcymi si koami, oznakami erowania wielkich ryb. W szuwarach rechotay aby, kwakay kaczki, pokrekiway i pluskotay wodne kurki. Konie szy stpa po umocnionej grobli, w szpalerze drzew. - Ot - wskaza Szarlej, stajc w strzemionach. - Ot i mamy klasztorek. Ciekawo, jakiej te reguy. Mwi znany dwuwiersz: Bernardus valles, montes Benedictus amabat, Oppida Franciscus, celebres Dominicus urbes. Tutaj za kto ulubi bagna, stawy i groble. Cho pewnie nie do staww i grobli to mio, lecz do karpi. Jak mylisz, Reinmarze? - Ja nie myl. - Ale karpia by zjad? Albo lina? Pitek dzisiaj, a mnisi dzwonili na non. Moe podejm obiadkiem? - Wtpi. - Dlaczego i w co? Reynevan nie odpowiedzia. Patrzy na potwart furt klasztoru, z ktrej wypad srokaty konik z zakonnikiem w siodle. Zakonnik zaraz za furt poderwa srokacza do ostrego galopu - i skoczyo si to le. Cho daleko mu byo do dzianeta czy kopijniczego dextrariusa, srokaty konik okaza si ognisty i narowisty, a mnich - jak zna byo po czarnym habicie, benedyktyn - jedzieck sprawnoci nie grzeszy bynajmniej, w dodatku za dosiada srokacza obuty w sanday, nijak nie chcce trzyma si

strzemion. Ujechawszy moe z wier stajania srokaty konik wierzgn, a zakonnik wyfrun z sioda i pokula si pod wierzby, byskajc goymi ydkami. Srokacz brykn, zara, zadowolony z siebie, po czym lekkim kusikiem pobieg po grobli w kierunku obu wdrowcw. Gdy ich mija, Szarlej zapa go za wodze. - Popatrz tylko - powiedzia - na tego centaura! Uzda z postronka, siodo z derki, szmaciany poprg. Nie wiem, zali regua witego Benedykta z Nursji dozwala jazd konn czy jej zakazuje, doprawdy nie wiem. Ale takiej powinna zakazywa. - Spieszy si gdzie. Byo to wida. - To nie jest adne usprawiedliwienie. Zakonnika, jak przedtem klasztor, usyszeli wczeniej ni zobaczyli. Siedzia bowiem wrd opianw i zoywszy gow na kolanach, paka aonie, szlocha tak, e serce si krajao. - No, no - przemwi z wysokoci sioda Szarlej. - Nie ma co ez roni, frater. Strata adna. Koniczek nie uciek, mamy go, o, tu. A jedzi wierzchem jeszcze zdy si frater nauczy. Czasu na to bowiem, jak widz, ma frater bardzo, baaardzo duo. W samej rzeczy, Szarlej mia racj. Mnich by mniszkiem. Goowsem. Wyrostkiem, ktremu trzsy si od szlochu rce, wargi i caa reszta twarzy. - Brat... Deodat... - zaka. - Brat... Deodat... Przeze mnie... Umrze - H? - Przeze mnie... Umrze... Zawiodem... Zawiodem... - Spieszye po medyka? - domyli si bystro Reynevan. - Do chorego? - Brat... - zaszlocha chopiec - Deodat... Przeze mnie... - Mwe skadniej, frater! - W brata Deodata - krzykn mniszek, unoszc zaczerwienione oczy - wstpi zy duch! I opta go! To i nakaza mi opat co tchu... Co tchu goni do widnicy, do Braci Kaznodziejw... Po egzorcyst! - Lepszego jedca w klasztorze nie byo? - Nie byo... To ja najmodszy... O, ja nieszczsny!

- Raczej szczsny - rzek z powan min Szarlej. - Zaprawd, szczsny raczej. Odnajd, synu, wrd zieleni twe trepy i biegnij do klasztoru. Oznajmij opatowi dobr nowin. e aska Paska widomie nad klasztorem waszym. e na grobli napotka by magistra Benignusa, bywaego egzorcyst, ktrego niechybnie anio jaki skierowa w te strony. - Wy, dobry panie? Wy jestecie... - Biegnij, rzekem, co tchu do opata. Obwie mu, e nadchodz. - Powiedz mi, e si przesyszaem, Szarleju. Powiedz mi, e ty si przejzyczye. powiedziae. Znaczy, czego? e wyegzorcyzmuj brata Deodata? Ale wyegzorcyzmuj, jak najbardziej. Z twoj pomoc, chopcze. - O, co to, to nie. Na mnie nie licz. Ja i bez tego mam do kopotw. Nowe mi niepotrzebne. - Mnie te nie. Potrzebne s mi natomiast obiad i pienidze. Obiad najlepiej zaraz. - To najgupszy pomys z wszystkich moliwych gupich pomysw oceni Reynevan, rozgldajc si po zalanym socem klasztornym wirydarzu. - Czy ty wiadom jeste, co wyczyniasz? Czy wiesz, co grozi za podszywanie si pod duchownego? Pod egzorcyst? Pod jakiego zatraconego magistra Benignusa? - Jakie podszywanie? Jestem duchownym. I egzorcyst. Jest to sprawa wiary, a ja wierz. W to, e mi si uda. - Ty kpisz chyba ze mnie. - Bynajmniej. Zacznij duchowo przygotowywa si do zadania. - Nie wezm udziau w czym podobnym. - A to czemu? Jeste jakoby lekarzem. Godzi si pomc cierpicemu. - Jemu - Reynevan wskaza w stron infirmerii, z ktrej niedawno wyszli, a w ktrej spoczywa brat Deodat. - Jemu nie mona pomc. To jest letarg. Zakonnik jest w letargu. W piczce. Syszae, jak mnisi mwili, e prbowali go zbudzi, kujc w pity gorcym noem? Zatem to co podobnego do grand mai, do wielkiej choroby. Niemoc tknity jest tu mzg, e wcale nie powiedziae tego, co przed chwil

spiritus animalis. Czytaem o tym w Canon medicinae Avicenny, take u Razesa i Averroesa... I wiem, e tego leczy si nie da. Mona tylko czeka... - Czeka, i owszem, mona - przerwa Szarlej. - Ale czemu z zaoonymi rkami? Zwaszcza jeli mona dziaa? I zarobi na tym? Nikomu nie szkodzc? - Nie szkodzc? A etyka? - Z pustym brzuchem - wzruszy ramionami Szarlej - nie zwykem rozprawia o filozofii. Dzi wieczorem natomiast, gdy bd syty i podchmielony, wyo ci principia mojej etyki. I zadziwi ich prostot. - To si moe le skoczy. - Reynevan - Szarlej odwrci si gwatownie. - Myle, do diaba, pozytywnie. - Wanie to robi. Myl, e to si le skoczy. - A myl, co tylko chcesz. Ale teraz zamknij si askawie, bo nadchodz. Istotnie zblia si opat w asycie kilku mnichw. Opat by niski, okrgawy i pucoowaty, dobrodusznemu i poczciwemu wygldowi przeczy jednak zacity grymas ust oraz ywe i bystre oczy. Ktrymi szybko skaka od Szarleja do Reynevana. I z powrotem. - I c powiecie? - spyta, chowajc rce pod szkaplerz. - Co z bratem Deodatem? - Niemoc - oznajmi Szarlej, dumnie wydawszy wargi - tknity jest spiritus animalis. Jest to co w typie grand mai, wielkiej choroby, opisanej przez Avicenn, krtko mwic: Tohu Wa Bohu. Musicie wiedzie, reverende pater, e najlepiej rzecz nie wyglda. Ale podejmuj si. - Podejmujecie si czego? - Wypdzi z optanego zego ducha. - Takicie pewni - opat przekrzywi gow - e to optanie? - Pewnym - gos Szarleja by do zimny - e to nie biegunka. Biegunka inaczej si objawia. - Wszake - w gosie opata wci pobrzmiewaa nutka podejrzliwoci - nie jestecie duchownymi. - Jestemy - Szarlejowi nie drgna powieka. - Tumaczyem to ju

bratu infirmierzowi. A e nosimy si ze wiecka, to dla kamuflau. By omami diaba. By mc przez zaskoczenie z maki go zaywa. Opat popatrzy na bystro. Oj, niedobrze, niedobrze, pomyla Reynevan, on gupi nie jest. To si naprawd moe le skoczy. - Jake wic - opat nie spuszcza z Szarleja sondujcego wzroku mylicie postpi? Wedle Avicenny? Czy moe wedle zalece witego Izydora z Sewilli, zawartych w synnym dziele o tytule... Oj, przepomniaem... Ale wy, uczony egzorcysta, niezawodnie znacie... - Etymologiae - Szarlejowi i tym razem nie drgna powieka. - Owszem, korzystam z zawartych tam nauk, wszak to wiedza elementarna. Podobnie jak tego autora De natura rerum. Jak Dialogus magnus visionum atque miraculorum Cezarego z Heisterbachu. I jak De universo Rbana mogunckiego. Wzrok opata zagodnia nieco, ale wida byo, e nie ze wszystkim opucia go podejrzliwo. - Uczenicie, trudno zaprzeczy - rzek z przeksem. - Dowie tego umielicie. I co teraz? Wprzd o jado poprosicie? I napitek? I o zapat z gry? - O zapacie i mowy by nie moe - wyprostowa si Szarlej tak pysznie, e Reynevana ogarn prawdziwy podziw. - Mowy by nie moe o groszach, bom ja nie kupiec i nie lichwiarz. Zadowol si jamun, datkiem jakim skromnym, a i to nie z gry bynajmniej, lecz po skoczonym dziele. Wzgldem za jada i napitku, to przypominam wam, wielebny ojcze, sowa Ewangelii: ze duchy wyrzuca si tylko modlitw i postem. Twarz opata rozjania si, a z oczu znika wroga twardo. - Zaprawd - rzek. - Widz, e z prawymi i witobliwymi mam do czynienia chrzecijanami. I zaprawd powiadam: Ewangelia Ewangeli, ale c to, uczciwszy uszy, za dzieo z pustym brzuchem. Zapraszam na prandium. Skromne postne prandium, bo dzi przecie fena sexta, pitek. Pluski bobrze w sosie... - Prowadcie, cny ojcze opacie - gono przekn lin Szarlej. Prowadcie. Reynevan otar usta i stumi beknicie. Bobrzy plusk, czyli ogon, Maura, arcybiskupa

uduszony w gstym chrzanowym sosie okaza si, podany z kasz, prawdziwym przysmakiem. Reynevan do tej pory sysza jedynie o tym specjale, wiedzia, e w niektrych klasztorach jadano go w czas postu, albowiem z niewiadomych i gincych w pomroce dziejw przyczyn uwaany by za co podobnego rybie. By to jednak rzadki do delikates, nie kade opactwo miao w okolicy bobrowe gony i nie kade dysponowao przywilejem odowu. Wielk przyjemno ze zjedzenia smakoyku psua jednak pena niepokoju myl o czekajcym ich zadaniu. Ale, duma, skrupulatnie wycierajc misk chlebem, tego, co zjadem, nikt mi ju nie odbierze. Szarlej, ktry w okamgnieniu poradzi sobie z ma do - bo postn przecie - porcj, perorowa, robic wielce mdre miny. - Wzgldem diabelskiego optania - gada - rne wypowiaday si autorytety. Te najwiksze, co do ktrych wtpi nie miem, e czcigodni bracia znaj je rwnie, to wici ojcowie i doktorowie Kocioa: miar gwn Bazyli, Izydor z Sewilli, Grzegorz z Nazjanzu, Cyryl Jerozolimski i Efrem Syryjczyk. Z pewnoci znane s te wam dziea Tertuliana, Orygenesa i Laktancjusza. Prawda? Niektrzy z obecnych w refektarzu benedyktynw z zapaem pokiwali gowami, inni gowy spucili. - S to jednak rda wiedzy do oglne - tumaczy dalej Szarlej - a zatem powany egzorcysta do nich jedynie ograniczy swego poznania nie moe. Mnisi znowu pokiwali gowami, pilnie wyjadajc z misek ostatki kaszy i sosu. Szarlej wyprostowa si, odkaszln. - Ja - oznajmi nie bez dumy - znam Dialogus de energia et operatione daemonum Michaa Psellosa. Znam na wyrywki Exorcisandis obsessis a daemonio, dzieo autorstwa papiea Leona III, zaiste, dobrze to i z korzyci, gdy namiestnicy Piotrowi paraj si pirem. Czytywaem Picatrix, przetumaczony z arabskiego przez Alfonsa Mdrego, uczonego krla Leonu i Kastylii. Znam Orationes contra daemoniacum i Flagellum daemonum. Znam te Ksig tajemnic Henocha, ale tu nie ma si czym chwali, to znaj wszyscy. Za mj asystent, odwany magister Reinmar, zgbi nawet

ksigi saraceskie, cho wiadom by hazardu, jaki niesie kontakt z czarnoksistwem pogan. Reynevan poczerwienia. Opat umiechn si yczliwie, wziwszy to za przejaw modestii. - Zaprawd! - ogosi. - To widzim, e uczeni z was me i bywali egzorcyci. Ciekawo, sia czartw macie na rozkadzie? Po prawdzie Szarlej spuci oczy, skromny jak klaryska nowicjuszka - to z rekordami mi si nie mierzy. Najwicej diabw, ile udao mi si od jednego machu wygoni z optanego, to dziewi. - W samej rzeczy - zatroska si widomie opat - nie jest to wiele. Syszaem o dominikanach... - Ja te syszaem - przerwa Szarlej. - Ale nie widziaem. Nadto, ja mwiem o diabach pierwszej gildii, a wszak wiadomo, e kady jeden diabe pierwszej gildii ma na usugi co najmniej trzydziestu mniejszych czarciukw. Tych jednak szanujcy si egzorcyci przy wypdzaniu nie licz, bo jeli wygoni si herszta, uciekaj i ciury. Ale gdy wszystkie policzy metod braci predykantw, to wnet okaza si moe, e miao mog z onymi w paragon i. - Juci prawda - przyzna opat, ale do niepewnie. - Niestety - dorzuci Szarlej zimno i troch jakby od niechcenia - nie mog te przyobieca pisemnych gwarancyj. Prosz to mie na uwadze, eby potem nie byo pretensyj. - H? - wity Marcin z Tours - Szarlejowi i tym razem nawet powieka nie drgna - od kadego egzorcyzmowanego diaba bra podpisany jego wasnym diabelskim imieniem dokument, zobowizanie, e dany czart ju nigdy, przenigdy nie poway si opta danej osoby. Wielu synnym witym i biskupom to samo si pniej udawao, lecz ja, skromny egzorcysta, takiego dokumentu zaatwi nie zdoam. - Moe to i lepiej! - opat przeegna si, pozostali bracia rwnie. Matko Boska, krlowo niebiaska! Pergamin podpisany rk Zego? To to abominacja! I grzech! Nie chcemy, nie chcemy... - To dobrze - uci Szarlej - e nie chcecie. Ale najpierw obowizki,

potem przyjemnoci. Azali pacjent ju w kaplicy? - Niezawodnie. - Wszelako - odezwa si nagle jeden z modszych benedyktynw, od duszego czasu nie spuszczajcy z Szarleja oczu - czym wyjanicie, mistrzu, e brat Deodat ley jak koda, ledwo dycha i palcem nie ruszy, gdy tymczasem wszystkie niemal cytowane przez was uczone ksigi mwi, e optany zwykle w nadzwyczajnej czonkw jest agitacji i e diabe przez niego stale gada i krzyczy. Nie maszli tu sprzecznoci jakowej? - Wszelka choroba - Szarlej spojrza na zakonnika z gry - w tym i optanie, jest dzieem Szatana, destruktora dziea Boego. Kada choroba wywoana jest przez ktrego z czterech Czarnych Aniow Za: Mahazela, Azazela, Azraela lub Samaela. To, e optany nie miota si, nie krzyczy, lecz ley jakoby martwy, dowodzi, e zawadn nim ktry z demonw podlegych Samaelowi wanie. - Chryste Panie! - przeegna si opat. - Alici - nad si Szarlej - ja sposb na takie demony wiem. Lataj one na wietrze, a optuj czeka cichcem i chykiem, poprzez wdech, znaczy si insufflatio. T sam drog, to jest poprzez exsufflatio, ka diabu chorego opuci. - Jake to jednak jest - nie rezygnowa mody mnich. - Diabe w opactwie, gdzie dzwony, msza, brewiarz i witoci? Optuje zakonnika? Jake to tak? Szarlej zrewanowa mu si ostroci spojrzenia. - Jak uczy nas wity Grzegorz Wielki, doktor Kocioa - przemwi surowo i dobitnie - zakonnica pokna kiedy diaba wraz z liciem saaty z klasztornej grzdki. Albowiem zlekcewaya obowizek modlitwy i znaku krzya przed spoyciem. Czy bratu Deodatowi nie zdarzay si przypadkiem podobne przewiny? Benedyktyni spucili gowy, opat zachrzka. - Juci prawda - zamamrota. - Nader wiecki potrafi by brat Deodat, nader wiecki i mao obowizkowy. - atwym tym samym - skonkludowa sucho Szarlej - stajc si dla

Zego upem. Prowadcie do kaplicy, wielebni. Co bdzie potrzebne, mistrzu? Woda wicona? Krzy? Obrazy? Benedykcjona? - Tylko woda wicona i Biblia. Kaplica ziaa chodem i tona w pmroku, rozjanionym tylko jarzcymi si aureolami wiec i skonym supem kolorowego wiata przesczonego przez witra. W wietle, na nakrytym ptnem katafalku, spoczywa brat Deodat. Wyglda identycznie jak przed godzin w klasztornej infirmerii, gdy Reynevan i Szarlej zobaczyli go po raz pierwszy. Mia twarz woskowo zastyg i taw jak wygotowana ko tukowa, zapade policzki i usta, zamknite oczy, a jego oddech by tak pytki, e niemal niezauwaalny. Uoono go, krzyujc na piersi rce poznaczone ranami po puszczaniu krwi i wplatajc w bezwadne palce raniec i fioletow stu. Kilka krokw od katafalku, oparty plecami o mur, siedzia na posadzce olbrzymi, ostrzyony do skry mczyzna o zamglonych oczach i twarzy mao rozgarnitego dziecka. Waligra w trzyma dwa palce prawej doni w ustach, lew za przyciska do brzucha gliniany garnuszek. Co kilka chwil osiek ohydnie pociga nosem, odrywa brudny i lepki garnuszek od brudnej i lepkiej tuniki, wyciera palce o brzuch, pakowa je do garnuszka, nabiera miodu i nis do ust. Po czym rytua powtarza si. To sierota, podrzutek uprzedzi pytanie opat, widzc zdegustowan min Szarleja. - Przez nas ochrzczony Samsonem, jako e postury i siy jest susznej. Posugacz klasztorny, troch upoledzony... Ale brata Deodata miuje wielce, jak piesek za nim wszdy chodzi... Na krok nie odstpuje... Tedy mylelimy... - Dobrze, dobrze - przerwa Szarlej. - Niechaj siedzi, gdzie siedzi, byle cicho by. Zaczynamy. Magistrze Reinmarze... Reynevan, naladujc Szarleja, zawiesi sobie stu na szyi, zoy rce, pochyli gow. Nie wiedzia, czy Szarlej udaje, czy nie, sam jednak modli si szczerze i arliwie. By, co tu duo gada, w wielkim strachu. Szarlej natomiast wydawa si absolutnie pewny siebie, by wadczy i a

chlupao w nim od autorytetu. - Mdlcie si - poleci benedyktynom. - Odmawiajcie Domim sancte. Sam stan nad katafalkiem, przeegna si, uczyni znak krzya nad bratem Deodatem. Da znak, Reynevan pokropi optanego wod wicon. Optany, ma si rozumie, nie zareagowa. - Domine sancte, Pater omnipotens - pomruk mnisiej modlitwy wibrowa echem zwielokrotnionym przez gwiadziste sklepienie - aeterne Deus, propter tuam largitatem et Filii tui... Szarlej mocnym chrzkniciem oczyci gardo. - Offer nostras preces in conspectu Altissimi - przemwi gromko, budzc jeszcze silniejsze echa - ut cito anticipent nos misericordiae Domini, et apprehendas draconem, serpentem antiquum, qui est diabolus et satanas, ac ligatum mittas in abyssum, ut non seducat amplius gentes. Hinc tuo confisi praesidio ac tutela, sacri ministerii nostri auctoritate, ad infestationes diabolicae fraudis repellendas in nomine lesu Christi Dei et Domini nostri fidentes et securi aggredimur. - Domine - wczy si na dany znak Reynevan - exaudi orationem meam. - Et clamor meus ad te ueniat. - Amen. - Princeps gloriosissime caelestis militiae, sancte Michael Archangele, defende nos in praelio et colluctatione. Satanas! Ecce Crucem Domini, fugite partes aduersae! Apage! Apage! Apage! - Amen! Brat Deodat na katafalku nie da znaku ycia. Szarlej dyskretnie otar czoo kocem stuy. Tak oto nie spuci oczu pod pytajcymi spojrzeniami benedyktynw - wstp mamy za sob. I wiemy jedno: z nie byle jakim diablin chudzin mamy do czynienia, taki bowiem ju by uciek. Trzeba bdzie cisze wytoczy bombardy. Opat zamruga i poruszy si niespokojnie. Siedzcy na posadzce Samson waligra podrapa si w krocze, smarkn, charkn, pierdn, z trudem odlepi od brzucha garnuszek z miodem i zajrza do, sprawdzajc, ile zostao. Szarlej powid po zakonnikach spojrzeniem, ktre w jego wasnej

opinii byo mdre i natchnione zarazem. - Jak uczy nas Pismo - rzek - szatana cechuje pycha. Nic innego, a pycha niezmierzona przywioda Lucyfera do buntu przeciw Panu, za pych zosta on ukarany strceniem do piekielnej czeluci. I pyszny jest diabe nadal! Pierwszym przykazaniem egzorcysty jest przeto urazi diabelsk pych, dum i mio wasn. Krtko mwic: zely go porzdnie, skl, obrazi, naublia. Znieway, a wonczas umknie on jak niepyszny. Mnisi czekali, pewni, e to jeszcze nie koniec. I mieli racj. - Zaraz tedy - cign Szarlej - zaczniemy czarta zniewaa. Jeli ktry z fratrw jest na grubsze wyrazy wraliwy, niechaj oddali si nie mieszkajc. Przybli si, magistrze Reinmarze, przemw sowy Mateuszowej Ewangelii. Wy za, bracia, mdlcie si. - Jezus rozkaza mu surowo i zy duch opuci go - wyrecytowa Reynevan. - Od owej pory chopiec odzyska zdrowie. Wtedy uczniowie zbliyli si do Jezusa na osobnoci i pytali: Dlaczego my nie moglimy go wypdzi? On za im rzek: Z powodu maej wiary waszej. Szmer mamrotanej przez benedyktynw modlitwy miesza si z recytacj. Szarlej za poprawi stu na szyi, stan nad nieruchomym i sztywnym bratem Deodatem i rozpostar rce. - Diable plugawy! - wrzasn tak, e Reynevan zajkn si, a opat a podskoczy. - Rozkazuj ci, natychmiast wynijd z tego ciaa, nieczysta sio! Precz od tego chrzecijanina, ty brudny, otyy i sprony wieprzu, bestio spord wszystkich bestii najbardziej bestialska, zakao Tartaru, ohydo Szeolu! Wypdzam ci, ty szczeciniasta ydowska winio, do piekielnego chlewa, gdzie oby utopi si w gwnie! - Sancta Virgo virginem - szepta opat - ora pro nobis... - Ab insidiis diaboli - wtrowali mnisi - libera nos... - Ty krokodylu stary! - rycza Szarlej, czerwieniejc. - Bazyliszku zdychajcy, koczkodanie obsrany! Ty nadta ropucho, ty kulawy ole ze zbitym zadem, ty zapltana w sie wasn tarantulo! Ty zapluty wielbdzie! Ty robaku ndzny, tkwicy w padlinie zamiardej na samym dnie Gehenny, ty chrzszczu obrzydy siedzcy w ajnie! Sysz, jak nazywam ci twym prawdziwym mianem: scrofa stercorata et pedicosa, winia

nieczysta i zawszona, o ty najpodlejszy z podych, o najgupszy z gupcw, stultus stultorum rex. Ty wglarzu tpy! Ty szewcze przepity! Ty capie ze spuchnitymi jajcami! Lecy na marach brat Deodat nie drgn nawet. Cho Reynevan kropi go wod wicon ile wlazo, krople bezsilnie spezay po staym obliczu starca. Minie na szczkach Szarleja zadrgay mocno. Zblia si kulminacja, pomyla Reynevan. Nie pomyli si. - Wynijd z tego ciaa! - zarycza Szarlej. - Ty w rzy jebany katamito! Jeden z modszych benedyktynw uciek, zakrywajc uszy, wzywajc imienia Pana nadaremno. Inni byli albo bardzo bladzi, albo bardzo czerwoni. Ostrzyony osiek stka i pojkiwa, usiujc wetkn do garnuszka z miodem ca do. Byo to niewykonalne, do bya dwa razy wiksza od garnuszka. Waligra wysoko unis naczynie, zadar gow i rozdziawi usta, ale mid nie wycieka, byo go ju zwyczajnie za mao. - I c - odway si wybka opat - z bratem Deodatem, mistrzu? Co ze zym duchem? Azali ju wyszed? Szarlej schyli si nad egzorcyzmowanym, przyoy niemal ucho do jego bladych warg. - Jest ju pod samym wierzchem - oceni. - Zaraz go wygonimy. Trzeba jeno porazi go smrodem. Czart czuy jest na smrd. Nue, fratrzy, przyniecie kube ajna, patelni i kaganek. Bdziemy optanemu smay pod nosem wiee ajno. Zreszt wszystko, co dobrze mierdzi, nada si. Siarka, wapno, asafetyda... A najlepiej zepsuta ryba. Albowiem powiada ksiga Tobiasza: incenso iecore piscis fugabitur daemonium. Kilku braci pobiego zrealizowa zamwienie. Siedzcy pod murem osiek poduba palcem w nosie, obejrza palec, wytar w nogawk. Po czym wznowi wybieranie resztek miodu z garnuszka. Tym samym palcem. Reynevan poczu, jak zjedzony bobrzy plusk podchodzi mu do garda na wzbierajcej fali chrzanowego sosu. - Magistrze Reinmarze - ostry gos Szarleja przywrci go wiatu. Nie ustawajmy w wysikach. Ewangelia wedug Marka, prosz, stosowny ustp. Mdlcie si, bracia. - A Jezus widzc, e tum si zbiega - przeczyta posusznie Reynevan

- rozkaza surowo duchowi nieczystemu: Duchu niemy i guchy, rozkazuj ci, wyjd z niego i nie wchod wicej w niego. - Surde et mute spiritus ego tibi praecipio - powtrzy gronie i rozkazujco schylony nad bratem Deodatem Szarlej - exi ab eo! Imperet tibi dominus per angelum et leonem! Per deum vivum! Justitia eius in saecula saeculorum! Niechaj moc Jego wypdzi ci i zmusi do wyjcia razem z ca twoj zgraj! - Ego te exorciso per caracterum et verborum sanctum! Impero tibi per clavem salomonis et nomen magnum tetragrammaton! rcy mid osiek zakaszla nagle, oplu si i usmarka. Szarlej otar pot z czoa. - Ciki i trudny to casus - wyjani, unikajc coraz bardziej podejrzliwego wzroku opata. - Przyjdzie jeszcze mocniejszych uy argumentw. Przez chwil byo tak cicho, e sycha byo dzikie bzyczenie muchy, ktr pajk dopad w pajczynie we wnce okiennej. - Na apokalips - rozleg si w ciszy troch ju zachrypnity baryton Szarleja - przez ktr Pan zdradzi rzeczy, ktre nadej maj, i potwierdzi owe rzeczy usty anioa przez siebie zesanego, wyklinam ci, szatanie! Exorciso te, flumen immundissimum, draco maleficus, spiritum mendacii! - Na siedem wiecznikw zotych i na jeden wiecznik midzy siedmioma stojcy! Na gos, bdcy gosem wd wielu, ktry powiada: Jam jest ten, ktry umar, i ten, ktry zmartwychwsta, ten, ktry yje i y bdzie wiecznie, ktry mam w pieczy klucze do mierci i pieka, powiadam ci, odejd, duchu nieczysty, ktry znasz kar wiecznego potpienia! Skutku jak nie byo, tak nie byo. Na twarzach przypatrujcych si benedyktynw maloway si rne, bardzo rne uczucia. Szarlej wzi mocny wdech. - Niechaj porazi ci Agyos, jak porazi Egipt! Niechaj ci ukamienuj, jak Izrael ukamienowa Achana! Niechaj podepc ci nogami i zawiesz na widach, jak zawieszono piciu krlw amoryckich! Niechaj przyoy Pan do czoa twego wiek i niechaj walnie w w wiek motkiem, jak uczynia Siserze niewiasta Jael! Niechaj ci, jak przekltemu Dagonowi, eb wray i rce obie odrbane bd! I niech ci ogon utn przy samej twej diabelskiej

dupie! Oj, pomyla Reynevan, to si le skoczy. To si le skoczy. - Duchu piekielny! - Szarlej gwatownym ruchem rozpostar rce nad nadal nie dajcym znaku ycia bratem Deodatem. - Zaklinam ci na Acharona, Eheya, Homusa, Athanatosa, Ischirosa, Aecodesa i Almanacha! Zaklinam ci na Aratona, Bethora, Phalega i Oga, na Pophiela i na Phula! Zaklinam ci potnymi imionami Shmiela i Shmula! Zaklinam ci najokropniejszym Semaphora! Semaphor nie poskutkowa lepiej ni Phul i Shmul. Nie dao si tego ukry. Szarlej te to widzia. - Jobsa, hopsa, afia, alma! - zakrzycza dziko. - Melach, Berot, Not, Berib et vos omnes! Hemen etan! Hemen etan! Hau! Hau! Hau! Zwariowa, pomyla Reynevan. A nas zaraz zaczn bi. Zaraz poapi si, e to wszystko bezsens i parodia, przecie a tacy gupi by nie mog. Zaraz skoczy si to wszystko strasznym biciem. Szarlej, spocony ju jak cholera i zdrowo zachrypnity, przycign jego wzrok i mrugn z a nadto czyteln prob o wsparcie, prob popar do gwatownym, cho ukradkowym gestem. Reyneyan wznis oczy ku sklepieniu. Wszystko, pomyla, starajc si przypomnie sobie stare ksigi i rozmowy z zaprzyjanionymi czarownikami, wszystko jest lepsze od hauhau-hau. - Hax, pax, mas! - zawy, wymachujc rkami. - Abeor super aberer! Aie Saraye! Aie Saraye! Albedo, rubedo, nigredo! Szarlej, oddychajc ciko, spojrzeniem wyrazi mu wdziczno, gestem nakaza kontynuowa. Reynevan mocno nabra powietrza w puca. - Tumor, rubor, calor, dolor! Per ipsum, et cum ipso, et in ipso! Jobsa, hopsa, et vos omnes! Et cum spiritu tuo! Melach, Halach, Molach! Zaraz bd nas bi, pomyla gorczkowo, a moe nawet i kopa. Zaraz, za ma, za tyci chwil. Nie ma rady. Trzeba i na cao. Na arabski. Stj przy mnie, Averroesie. Ratuj, Avicenno. - Kullu-al-szaitanu-al-radim! - wrzasn. - Fa-ana-sahum Tarisz! Qasura al-Zoba! Al-Ahmar, Baraqan al-Abayad! Al-szaitan! Khar-al-Sus! Al z imion: imieniem przemonego i straszliwego

ouar! Mochefi al relil! El feurd! El feurd! Ostatnie sowo, jak niejasno pamita, znaczyo po arabsku cipa i mao miao wsplnego z egzorcyzmowaniem. wiadom by, jak wielkie gupstwo popenia. Tym mocniej zadziwi go efekt. Mia wraenie, e wiat zamar na moment. I wwczas, w zupenej ciszy, wrd zastygego na tle szarych murw tableau benedyktynw w czarnych habitach, co nagle drgno, co si wydarzyo, co zakcio martwy spokj ruchem i dwikiem. Siedzcy pod cian tpooki waligra gwatownie, z obrzydzeniem i wstrtem odrzuci brudny i lepicy si garnuszek z miodem. Garnuszek stukn o posadzk, nie rozbi si jednak, lecz poturla, wdzierajc w cisz guchym, acz gonym turkotaniem. Waligra unis do oczu lepkie od sodkoci palce. Przyglda si im przez chwil, a na jego nalanym ksiycowym obliczu odmalowao si najpierw niedowierzanie, a potem przeraenie. Reynevan przyglda mu si, oddychajc ciko. Czu na sobie ponaglajcy wzrok Szarleja, ale nie by ju w stanie wykrztusi ani sowa. Koniec, pomyla. Koniec. Osiek, wci patrzc na swe palce, zajcza. Rozdzierajco. I wwczas lecy na marach brat Deodat zastka, zakaszla, zacharcza i wierzgn nogami. Po czym zakl, nader wiecko. - wita Eufrozyno... - jkn opat, klkajc. Pozostali mnisi poszli za jego przykadem. Szarlej otworzy usta, ale szybko i przytomnie je zamkn. Reynevan przyoy rce do skroni, nie wiedzc, modli si czy ucieka. - Zaraza... - zaskrzecza brat Deodat, siadajc. - Ale mnie suszy... Co? Przespaem wieczerz? Mr na was, braciszkowie... Chciaem si ino zdrzemn... Ale przecieem prosi, by rozbudzi mnie na nieszpory... - Cud! - krzykn jeden z klczcych zakonnikw. - Nastao krlestwo Boe - drugi pad krzyem na posadzk. - Igitur pervenit in nos regnum Dei! - Alleluia! Siedzcy na marach brat Deodat wodzi dookoa nie rozumiejcym wzrokiem, od klczcych konfratrw do Szarleja ze stu na szyi, od

Reynevana do waligry Samsona, wci ogldajcego swe donie i brzuch, od modlcego si opata do mnichw, ktrzy wanie nadbiegli z kubem ajna i miedzian patelni. - Czy kto - zapyta niedawny optany - zechciaby mi wyjani, co tu si wyprawia?

Rozdzia trzynasty w ktrym po opuszczeniu klasztoru benedyktynw Szarlej wykada Reynevanowi sw filozofi egzystencjaln, sprowadzajc si - w uproszczeniu - do tezy, e wystarcz spuszczone spodnie i chwila nieuwagi, by kto nieyczliwy dobra ci si do dupy. Za chwil ycie potwierdza te wywody w caej rozcigoci i kadym detalu. Z opresji ratuje Szarleja kto, kogo czytelnik ju zna -a raczej zdaje mu si, e zna.
Egzorcyzmowanie u benedyktynw - cho w zasadzie uwieczone sukcesem - wzmogo jeszcze niech Reynevana do Szarleja, niech budowan, rzec by mona, od pierwszego wejrzenia, a zyskujc na ostroci po wypadku z proszalnym dziadem. Reynevan zdy ju zrozumie, ze jest od demeryta zaleny i e nie da sobie bez niego rady, e w szczeglnoci operacja wyswobodzenia jego ukochanej Adeli ma w pojedynk znikome szans powodzenia. Rozumienie rozumieniem, zaleno zalenoci, ale niech bya, dokuczaa i zocia jak naderwany paznokie, jak utruszony zb, jak drzazga w opuszku palca. A pozy i wypowiedzi Szarleja pogbiay j tylko. Do sporu - czy, raczej dysputy - doszo wieczorem po opuszczeniu klasztoru, w cakiem, jak twierdzi demeryt, nieduym ju oddaleniu od widnicy. Paradoksalnie Reynevan wspomnia egzorcystyczne szelmostwa Szarleja i j mu je wyrzuca podczas spoywania darw, dziki szelmostwu zdobytych - na odchodnym wdziczni benedyktyni wrczyli im bowiem pokane zawinitko, zawierajce, jak si okazao, ytni chleb, tuzin jabek, kilkanacie jaj na twardo, pto wdzonej jaowcowej kiebasy i grub polsk kiszk kaszan. W miejscu, gdzie zrujnowany czciowo jaz spitrzy i rozla rzeczk, na suchym stoku na skraju boru, wdrowcy siedzieli zatem i jedli, przygldajc si socu, opuszczajcemu si coraz to niej ku szczytom sosen. I dysputujc. Reynevan rozgalopowa si nieco, wychwalajc normy

etyczne, a gania sowizdrzalstwo. Szarlej usadzi go natychmiast. - Nie przyjmuj - owiadczy, wypluwajc skorupki niedokadnie obupanego jajka - nauk moralnych od kogo, kto zwyk pieprzy cudze ony. - Ile razy jeszcze - unis si Reynevan - kaesz sobie powtarza, ze to nie to samo? Ze nie ma porwnania? - Jest, Reinmarze, jest. - Ciekawe. Szarlej opar cheb o brzuch i ukroi kolejn pajd. - Rni nas - zacz po chwili z penymi ustami - jak atwo zauway, Dowiadczenie i mdro yciowa. Dlatego to, co ty robisz instynktownie, kierowany prost, dziecic wrcz dnoci do zaspokojenia popdw, ja czyni z rozmysu i planowo. Ale u podstaw ley wci to samo. Przekonanie mianowicie, ze wszech miar suszne zreszt, ze licz si ja, moje dobro i moja przyjemno, reszt za, o ile mojemu dobru i interesowi niczego nie przysparza, moe spokojnie tiafi szlag, albowiem c ta reszta moe mnie obchodzi, w niczym mi nie suc. Nie przerywaj. Wdziki twej luby Adeli byy dla ciebie jak cukierek dla dziecka. By mc poliza i pociuka, zapomniae o wszystkim, liczya si tylko i wycznie twoja wasna przyjemno. Nie, nie prbuj wyjeda mi tu z mioci, cytowa Petrarki i Wolframa von Eschenbach. Mio to te przyjemno, i to jedna z najbardziej egoistycznych, jakie znam. - Nie chc tego sucha. - In summa - cign niewzruszenie demeryt - nasze programy egzystencjalne niczym si nie rni, bdc opartymi o principium: wszystko, co czyni, ma suy mnie. Moje wasne dobro, bogo, wygoda i szczliwo s jedynie wane, reszt pal diabli. Tym, co nas jednak rni... - Wic jednak? - ...jest umiejtno perspektywicznego mylenia. Ja, mimo czstych pokus, powstrzymuj si w miar moliwoci od chdoenia cudzych on, poniewa perspektywiczne mylenie podpowiada, e nie tylko nie przyniesie mi to korzyci, ale wrcz przeciwnie: przysporzy kopotw. Ubo-

gich, jak owego przedwczorajszego dziada, nie rozpieszczam datkami nie ze skpstwa, jeno dlatego, e taka dobroczynno nic nie daje, ba, wrcz szkodzi... grosza ubywa, a czowiek zarabia sobie na opini durnia i frajera. A e frajerw i durniw infinitus est numerum, sam wyudzam, co i ile si da. Nie stosujc taryfy ulgowej wobec benedyktynw. I innych zakonw. Poje? - Pojem - Reynevan ugryz ks jabka - za co siedziae w pudle. - Niczego nie poje. Ale czas na nauk jest, na Wgry daleka droga. - A dotr tam aby? Cao? - Co chciae przez to powiedzie? - A bo sucham ci, sucham, i coraz wikszym czuj si frajerem. Ktry w kadej chwili moe zosta ofiar caopaln na otarzu twej wasnej wygody. Ow reszt, ktr pal diabli. - No prosz - ucieszy si Szarlej - jednak czynisz postpy. Zaczynasz rozumowa rozsdnie. Pomijajc nieuzasadniony sarkazm, ju zaczynasz apa podstawow zasad yciow: zasad ograniczonego zaufania. Uczc, e otaczajcy wiat nieustannie na ciebie dybie, nigdy nie przepuci okazji, by wyrzdzi ci zniewag, przykro lub krzywd. e tylko czeka, a spucisz portki, by natychmiast dobra si do twej goej dupy. Reynevan parskn. - Z czego - nie da zbi si z pantayku demeryt - pyn dwa wnioski. Primo: nigdy nie ufaj i nigdy nie wierz w intencje. Secundo: jeli sam wyrzdzi komu przykro lub krzywd, nie gry si tym. Bye zwyczajnie szybszy, zadziaae prewencyjnie... - Zamilcz! - Co znaczy, zamilcz? Mwi szczer prawd i wyznaj zasad wolnoci sowa. Swoboda... - Zamilcz, psiakrew. Co syszaem. Kto tu si podkrada... - Pewnie wilkoek! - zarechota Szarlej. - Straszliwy mowilk, postrach okolicy! Gdy opuszczali klasztor, troskliwi zakonnicy ostrzegli ich i uprzedzili, by mieli si na bacznoci. W okolicy, rzekli, osobliwie podczas peni, grasuje od jakiego czasu grony lykanthropos, czyli mowilk, czyli wilkoek, czyli

czowiek,

moc

piekieln

zamieniony

wilkopodobne

monstrum.

Ostrzeenie wyjtkowo rozbawio Szarleja, ktry przez dobrych kilka staj mia si do rozpuku i szydzi z zabobonnych mnichw. Reynevan te nie bardzo wierzy w mowilki i wilkoki, nie mia si jednak. - Sysz - powiedzia, nadstawiwszy uszu - czyje kroki. Kto nadchodzi, bez dwch zda. W chaszczach alarmujco zaskrzeczaa sjka. Konie zaparskay. Trzasna gazka. Szarlej przysoni oczy doni, zachodzce soce olepiao blaskiem. - Niech to czart - zamrucza pod nosem. - Tego nam, zaiste, jeszcze brakowao. Spjrz tylko, kt to nam tu zawita. - Byby to... - zajkn si Reynevan. - To jest... - Waligra od benedyktynw - potwierdzi jego podejrzenie Szarlej. Klasztorny wielkolud, Beowulf miodoerca. Garnkoliz o biblijnym imieniu. Jak mu tam byo? Goliat? - Samson. - Samson, prawda. Nie zwracaj na niego uwagi. - Co on tu robi? - Nie zwracaj uwagi. Moe sobie pjdzie. Swoj drog, dokdkolwiek ona wiedzie. Nie wygldao jednak na to, by Samson zamierza sobie pj. Wrcz przeciwnie, wygldao, jakby znalaz si u kresu swej drogi - rozsiad si bowiem na oddalonym o trzy kroki pniaku. I siedzia, obrciwszy ku nim swe nalane matokowate oblicze. Twarz jednak mia czyst, duo czyciejsz ni poprzednio, zniky te zeskorupiae smarki spod nosa. Take chaat, ktry obecnie nosi, by nowy i schludny. Mimo tego od wielkoluda wci dolatywa niky zapach miodu. - C - odchrzkn Reynevan. - Grzeczno nakazuje... - Wiedziaem - przerwa Szarlej i westchn. - Wiedziaem, e to powiesz. Hej, ty tam! Samsonie! Pogromco Filistynw! Godny? - Godny? - Szarlej, nie doczekawszy si reakcji, potrzsn w stron osika kawaem kiszki, zupenie jakby przywabia psa lub kota. - Na! Rozumiesz mnie? Na, tu, tu, na! Papu-papu! Mniamu-mniamu! Zjesz? - Dzikuj - odrzek nagle olbrzym, nadspodziewanie wyranie i

przytomnie. - Ale nie skorzystam. Nie jestem godny. - Dziwna jest to sprawa - zamrucza Szarlej, pochylajc si ku uchu Reynevana. - Skd on si tu wzi? Szed za nami? Przecie jakoby zwykle azi za bratem Deodatem, naszym niedawnym pacjentem... Od klasztoru dzieli nas dobra mila, eby tu dotrze, musia wyruszy natychmiast po nas. I szparko i naszym tropem. W jakim celu? - Zapytaj go. - Zapytam. Gdy przyjdzie pora. Na razie za dla pewnoci mwmy po acinie. - Bene. Soce opuszczao si coraz to niej nad ciemny br, odkrzyczay hejna lecce na zachd urawie, rozpoczy gony koncert aby w bagnie nad rzeczk. A na suchym stoku na skraju lasu, niczym w uniwersyteckiej auli, rozbrzmiewaa mowa Wergilego. Reynevan po raz nie wiadomo ktry - ale po raz pierwszy po acinie opowiada swe niedawne dzieje i opisywa perypetie. Szarlej sucha - lub udawa, e sucha. Klasztorny osiek Samson przyglda si tpo nie wiadomo czemu, a jego nalanej fizjonomii nadal nie znaczya adna powaniejsza emocja. Opowie Reynevana bya, ma si rozumie, tylko wstpem do rzeczy zasadniczej - do kolejnej prby wcignicia Szarleja w zaczepn akcj przeciw Sterczom. Rzecz jasna, nic z tego nie wyszo. Take wtedy, gdy Reynevan j nci demeryta perspektyw wielkich pienidzy - pojcia zreszt nie majc, skd w razie czego wzi takie pienidze. Problem mia jednak charakter czysto akademicki, albowiem Szarlej ofert odrzuci. Ody spr, w ktrym obaj dyskutanci mocno posikowali si klasycznymi cytatami - od Tacyta po Eklezjastesa. - Vanitas vanitatum, Reinmarze! Marno nad marnociami i wszystko marno! nieywy, - e co? - Jeli nie porzucisz gupich planw zemsty, bdziesz nieywy, bo te Nie bd pochopny, gniew przebywa w piersi gupcw. Zapamitaj - melior est canis vivus leone mortuo, lepszy jest ywy pies ni lew

plany to dla ciebie pewna mier. A mnie, nawet jeli nie zabij, wsadz na powrt do wizienia. Ale tym razem nie na wywczasy u karmelitw, lecz do lochu, ad carcerem perpetuum. Albo, co uznaj za ask, na dugoletnie in pace w klasztorze. Czy ty wiesz, Reinmarze, co to jest in pace? To jest pogrzebanie ywcem. W piwnicy, w celi ciasnej i tak niskiej, e mona tylko siedzie, a w miar przybywania ekskrementw trzeba si coraz bardziej garbi, by nie szorowa ciemieniem o strop. Chyba zmysy postrada, jeli mylisz, e zaryzykuj co takiego dla twojej sprawy. Sprawy mtnej, eby nie powiedzie: mierdzcej. - Co jest dla ciebie mierdzce? - obruszy si Reynevan. - Tragiczna mier mojego brata? - Towarzyszce jej okolicznoci. - Reynevan zaci usta i odwrci gow. Przez chwil patrzy na Samsona waligr, siedzcego na pieku. Wyglda jako inaczej, pomyla. Wci ma, i owszem, fizys kretyna, ale co si w nim zmienio. Co? - W okolicznociach mierci Peterlina - podj - nie ma nic niejasnego. Zamordowa go Kyrielejson. Kunz Aulock et suos complices, Ex subordinatione i za pienidze Sterczw. Sterczowie powinni wic ponie... - Nie suchae - przerwa Szarlej - tego, co mwia Dzierka, twoja powinowata? - Suchaem. Ale wagi nie przywizywaem. Szarlej wycign z jukw i odkorkowa gsiorek, wok rozszed si zapach nalewki. Gsiorka ponad wszelk wtpliwo nie byo wrd poegnalnych benedyktyskich darw, Reynevan pojcia nie mia, kiedy i w jaki sposb demeryt wszed w jego posiadanie. Ale podejrzewa najgorsze. - To wielki bd - Szarlej pocign z gsiorka, poda go Reynevanowi. - To bd, nie sucha Dzierki, ona zwykle wie, co mwi. Okolicznoci mierci twego brata nie s jasne, chopcze. Z pewnoci nie na tyle, by z punktu bra si do krwawej pomsty. Nie masz adnych dowodw winy Sterczw. Tandem, nie masz adnych dowodw winy Kyrielejsona. Ba, in hoc casu brak nawet przesanek i motyww. - Co ty... - Reynevan zakrztusi si nalewk. - Co ty gadasz? Aulocka i

jego band widziano w okolicy Balbinowa. - Jako dowd non sufficit. - Mieli motyw. - Jaki? Uwanie przysuchiwaem si twej opowieci, Reinmarze. Kyrielejsona wynajli Sterczowie, szwagrowie twojej lubej. Aby schwyta ci ywym. Bezwzgldnie ywym. Wydarzenia z owej podbrzeskiej karczmy dowodz tego niezbicie. Kunz Aulock, Stork i de Barby to zawodowcy, robi tylko to, za co im zapacono. Zapacono im za ciebie, nie za twego brata. Po co mieliby na drodze za sob zostawia trupa? Taki zostawiony na szlaku cadaver to dla zawodowej kopot: grozi pocig, prawo, zemsta... Nie, Reinmarze. W tym nie ma za grosz logiki. - Kto wic, wedug ciebie, zamordowa Peterlina? Kto? Cui bono? - Wanie. Warto, naprawd warto si nad tym zastanowi. Musisz wicej opowiedzie mi o twoim bracie. W drodze na Wgry, ma si rozumie. Przez widnic, Frankenstein, Nys i Opaw. - Zapomniae o Zibicach. - Fakt. Ale ty nie zapomniae. I nie zapomnisz, obawiam si. Ciekaw, kiedy on to zauway. - Kto? Co? - Samson Milczek od benedyktynw. W pniaku, na ktrym siedzi, jest gniazdo szerszeni. Waligra zerwa puapk. - Tak podejrzewaem - wyszczerzy zby Szarlej. -Rozumiesz acin. Bratku. Na oczach zdumionego do granic Reynevana olbrzym odwzajemni umiech. - Mea culpa - odrzek z akcentem, ktrego nie zganiby Cyceron. - Ale to wszak nie grzech. A nawet jeli, to kt sine peccato est. - Nie nazwabym cnot - wyd usta Szarlej - podsuchiwania cudzych rozmw pod pozorem nieznajomoci jzyka. - Racja to - letko skoni gow Samson. - I ju przyznaem, e moja wina. A eby przewin nie mnoy, uprzedz od razu, e przejcie na mow si. I usiad z powrotem, pojwszy, e wpad w

Frankw te nie zapewni wam dyskucji. Znam francuski. - Ach - gos Siarleja by zimny jak ld. - Est-ce vrai? W samej rzeczy? - W samej zaiste. On dit, et U est verite. Jaki czas panowraa cisza. Wreszcie Szarlej chrzkn gono. - Mow Angieczykw - zaryzykowa - wadasz, nie wtpi, rwnie dobrze. - Yes - odpat bez zajknienia olbrzym. - Herkneth, is the point, o speken short and plain. That ye han said is right enough. Namore of this, do tego. Bo gdybym nawet mwi wszystkimi jzykami ludzi i aniow, bybym tu jak cymba brzmicy. Miast tedy popisywa si elokwencj, przejdmy do rzeczy, bo czas nagli. Nie szedem w lad za wami dla rozrywki, lecz wiedziony trudn koniecznoci. - Doprawdy? A w czym to zasadza si, jeli mona wiedzie, owa dira necessitas? - Przyjrzyjcie mi si uwanie i odpowiedzcie z rk na sercu chcielibycie tak wyglda? - Nie chcielibymy - odpowiedzia rozbrajajco szczerze Szarlej. - Pod niewaciwym jednak adresem zanosisz pretensje, kumotrze. Twj wygld zawdziczasz bezporednio twym tacie i mamie. Porednio za Stwrcy, cho wiele zdaje si temu przeczy. - Mj wygld - Samson cakowicie zlekceway drwin - zawdziczam wam. Waszym idiotycznym egzorcyzmom. Narozrabialicie, chopaki, i to zdrowo. Czas spojrze prawdzie w oczy i zacz medytowa, w jaki sposb skorygowa to, cocie uczynili. A godzioby si pomyle i o zadouczynieniu dla tego, komucie narobili kopotw. - Nie mam pojcia, o czym gadasz - stwierdzi Szarlej. - Mwisz, przyjacielu, wieloma jzykami ludzi i aniow, ale wszystkimi niezrozumiale. Powtarzam: nie mam pojcia, o co ci chodzi. Przysigam na wszystko, co mi drogie, to znaczy: na m kuk star. Je jur ca sur mon coullon. - Tyle elokwencji, tyle swady - skomentowa waligra. - A pomylunku za grosz. Naprawd nie pojmujesz tego, co si stao w wyniku waszych cholernych zakl?

- Ja... - wykrztusi Reynevan. - Ja pojmuj... Podczas egzorcyzmw... Co zaszo. - No prosz - olbrzym spojrza na niego - jak triumfuj modo i studia uniwersyteckie, zwaywszy kolokwializmy, prawdopodobnie Praga. Tak, tak, modziecze. Inkantacje i zaklcia mog mie skutki uboczne. Powiada Pismo: modlitwa pokornego przeniknie oboki. Przenikna. - Nasze egzorcyzmy... - szepn Reynevan. - Czuem to. Czuem nagy przypyw Mocy. Ale czy to moliwe, aby... Czy to moliwe... - Certes. - Nie bd dzieckiem, Reinmarze, nie daj si podej - rzek spokojnie Szarlej. - Nie daj mu si omami. On drwi sobie z nas. Udaje. Pozuje na przypadkowo wywoanego moc naszych egzorcyzmw diaba. Demona, przyzwanego z zawiatw i przesadzonego w cielesn powok Samsona Miodojadka, klasztornego idioty. Udaje inkluza, ktrego nasze zaklcia wyzwoliy z klejnotu, dinna, uwolnionego z dzbana. Czego zapomniaem wymieni, przybyszu? Czym jeste? Kim jeste? Powracajcym z Avalonu krlem Arturem? Ogierem Duczykiem? Barbaross przybywajcym z Kyffhausenu? ydem Wiecznym Tuaczem? - Dlaczego zamilke? - Samson skrzyowa potne przedramiona na piersi. - Wszake ty, w niezmierzonej swej mdroci, wiesz, kim jestem. - Certes - Szarlej zrewanowa si akcentem. - Wiem. Ale to ty, bratku, podszede do naszego biwaku, a nie odwrotnie. Dlatego to tobie wypada si przedstawi. Nie czekajc, a ci zdemaskuj. - Szarleju - wtrci do powanie Reynevan. - On chyba mwi prawd. Wywoalimy go za pomoc naszych egzorcyzmw. Dlaczego nie zauwaasz tego, co oczywiste? Dlaczego nie widzisz tego, co widzialne? Dlaczego... - Dlatego - przerwa demeryt - ze w przeciwiestwie do ciebie nie jestem naiwniakiem. I doskonale wiem, kim on jest, skd si wzi u benedyktynw i czego chce od nas. - Kim wic jestem? - umiechn si olbrzym umiechem wcale nie gupawym. - Zdrad mi to, prosz. Pilnie. Nim spon z ciekawoci. - Jeste poszukiwanym zbiegiem, Samsonie Miodku. Uciekinierem.

Zwaywszy

kolokwializmy,

prawdopodobnie

zbiegym

ksidzem.

klasztorze ukrywae si przed pocigiem, udajc pgwka, w czym, bez urazy, wydatnie pomoga ci aparycja. Pgwkiem ewidentnie nie bdc, momentalnie poznae si na nas... a raczej na mnie. Nie nadstawiae tu uszu nadaremno. Chcesz zbiec na Wgry, a wiedziae, e w pojedynk bdzie trudno. Nasza kompania, kompania ludzi sprytnych i bywaych, to dla ciebie dar niebios. Pragniesz si przyczy. Myl si? - Tak, i to grubo. I w zasadzie w kadym szczegle. Poza jednym: faktycznie na tobie od razu si poznaem. - Aha - Szarlej wsta rwnie. - Ja si wic myl, a ty mwisz prawd. Dalej wic, doka skd jej. Jeste istot ci nadprzyrodzon, wycignlimy mieszkacem egzorcyzmami. zawiatw, niechccy

Zademonstruj zatem sw moc. Niech zatrzsie si ziemia. Niechaj zagrzmi grzmoty i rozbysn byskawice. Niech zasze wanie soce znowu wzejdzie. Niechaj aby w bagnisku, miast kumka i egota, zapiewaj chrem Lauda Sion Salvatorem. - Nie zdoam tego sprawi. A nawet gdybym zdoa, uwierzyby mi? - Nie - przyzna Szarlej. - Z natury nie jestem atwowierny. A do tego mwi Pismo: nie dowierzajcie kademu duchowi. Gdy wielu faszywych prorokw pojawio si na wiecie. Krtko: kamca na kamcy i kamc pogania. - Nie lubi - odrzek waligra, agodnie i spokojnie - gdy nazywa si mnie kamc. - Och, doprawdy? - demeryt opuci rce, lekko pochyli si do przodu. - I co wtedy czynisz? Ja, dla przykadu, nie lubi, gdy kto e w ywe oczy. Do tego stopnia, ze zdarza mi si nawet zama garzowi nos. - Nie prbuj. Cho Szarlej by od Samsona o wicej ni gow niszy, Reynevan nie mia wtpliwoci, co zajdzie. Widzia to ju. Kopniak w gole, tu pod kolano, padajcy na klczki dostaje z gry w nos, ko pka z chrupniciem, krew bryzga na ubranie. Reynevan by do tego stopnia pewien scenariusza, e zdziwienie jego nie miao granic. Jeeli Szarlej by szybki jak kobra, to wielki Samson by jak pyton,

porusza si z zaskakujc zwinnoci. Byskawicznym kontrkopniakiem sparowa kopniak, zrcznie zablokowa przedramieniem cios pici. I odskoczy. Szarlej odskoczy rwnie, byskajc zbami spod grnej wargi. Reynevan, sam nie wiedzc, dlaczego to czyni, wpad pomidzy nich. - Pokj! - rozpostar rce. - Pax! Panowie! Nie wstyd wam? Zachowujcie si jak ludzie cywilizowani! - Bijesz si... - Szarlej wyprostowa posta. - Bijesz si jak dominikanin. Ale to tylko potwierdza moj teori. A garzy nie lubi nadal. - On - rzek Reynevan - moe mwi prawd, Szarleju. - Doprawdy? - Doprawdy. Takie przypadki ju byway. Istniej byty rwnolege, niewidzialne... wiaty astralne... Mona si z nimi komunikowa, byy te... Hmmm... Przypadki odwiedzin. - O czym ty bajdurzysz, nadziejo matek? - Nie bajdurz. Wykadano o tym w Pradze! Wspomina o tym Zohar, pisze o tym w De universo Raban Maur. Istnienia paralelnego wiata duchowego dowodzi te Duns Scotus. Wedug Dunsa Scotusa, materia prima moe istnie bez fizycznego ksztatu. Ciao ludzkie nieuduchowione to wycznie forma corporeitatis, ksztat niedoskonay, ktry... - Przesta, Reinmarze - przerwa niecierpliwym gestem Szarlej. Pohamuj ferwor. Tracisz suchaczy. Przynajmniej jednego. Odchodz bowiem, by przed snem wyprni si pord gszcza. Bdzie to, nawiasem, czynno stokro bardziej podna ni ta, na ktr tracimy tu czas. - Poszed si wyprni - skomentowa po chwili wielkolud. - Duns Scotus w grobie si przewraca, podobnie jak Raban Maur i Mojesz z Leonu wraz z reszt kabalistw. Jeli takie autorytety go nie przekonuj, jakie szans mam ja? - Marne - przyzna Reynevan. - Bo po prawdzie moich wtpliwoci te nie udao ci si rozwia. I mao robisz w tym kierunku. Kim jeste? Skd tu przybye? - Tego, kim jestem - odpowiedzia spokojnie waligra - nie pojmiesz. Ani tego, skd przybyem. Tego za, jak si znalazem akurat tutaj, sam do

koca nie pojmuj. Jak mwi poeta: Nie wiem, jak w one zaszedem dzierawy. Io non so ben ridir com'i' v'intrai, tant'era pie di sonno a guel punto che la verace via abbandonai. - Jak na przybysza z zawiatw - pokona zdumienie Reynevan niele znasz jzyki ludzi. I poezj Dantego. - Jestem... - rzek Samson po chwili milczenia. - Jestem wdrowcem, Reinmarze. A Wdrowcy wiedz wiele. To si nazywa: mdro przebytych drg, odwiedzonych miejsc. Wicej powiedzie ci nie mog. Powiem ci natomiast, kto ponosi win za mier twego brata. - Co? Ty co wiesz? Mw! - Nie teraz, musz rzecz jeszcze przemyle. Suchaem twej opowieci. I mam pewne podejrzenia. - Mwe, na Boga! - Tajemnica mierci twego brata tkwi w owym nadpalonym dokumencie, tym, ktry wycigne z ognia. Postaraj si przypomnie sobie, co tam byo, fragmenty zda, sowa, litery, cokolwiek. Odcyfruj dokument, a ja wska ci winnego. Potraktuj to jako przysug. - A dlaczego to wywiadczasz mi przysugi? I czego oczekujesz w zamian? - By si odwdziczy. Wpywajc na Szarleja. - W jakim wzgldzie? - Aby odwrci to, co si stao, abym mg powrci do mojej wasnej postaci i mojego wasnego wiata, trzeba powtrzy, w miar dokadnie, cay egzorcyzm. Ca procedur... Przerwao im dobiegajce z zaroli dzikie wycie wilka. I makabryczny wrzask demeryta. Obaj natychmiast rzucili si biegiem, mimo swej tuszy Samson nie da si wiele wyprzedzi. Wpadli w mroczny gszcz, kierujc si krzykiem i trzaskiem amanych gazi. A potem zobaczyli. Szarlej zmaga si z potworem. Ogromny, czekopodobny, ale poronity czarn sierci dziwostwr musia zaatakowa niespodziewanie, od tyu, od razu chwytajc Szarleja w

straszliwy nelson kosmatych i szponiastych ap. Majc kark przygity tak, e podbrdek wbija si w pier, demeryt nie krzycza ju, charcza tylko, usiujc odsun gow z zasigu zbatej i ociekajcej lin paszczki. Walczy, ale bezkutecznie - monstrum trzymao go chwytem modliszki, skutecznie unieruchamiajc jedno rami i mocno ograniczajc drugie. Mimo tego Szarlej zwija si jak asica i na olep tuk okciem w wilczy pysk, prbowa te wierzga i zadawa kopniaki, ale prby te udaremniay opuszczone poniej kolan spodnie. Reynevan sta jak sup, sparaliowany groz i niezdecydowaniem. Natomiast Samson ruszy do boju bez wahania. Olbrzym, jak si ponownie okazao, umia porusza si z szybkoci pytona i gracj tygrysa. W trzech skokach by przy walczcych, precyzyjnie, acz potnie zdzieli potwora kuakiem prosto w wilcz mord, zaskoczonego ucapi za kosmate uszy, oderwa od Szarleja, zakrci, zakrconego kopn, posyajc na pie sosny, w ktry stwr wyrn bem z guchym stukiem, tak e a sypno si igliwie. Od podobnego uderzenia czaszka czowieka pkaby jak jaje, ale wilkoek zerwa si natychmiast, zawy wilczo i rzuci na Samsona. Nie atakowa, jak naleao oczekiwa, otwart paszcz i kami, lecz zasypa olbrzyma gradem byskawicznych, umykajcych oku ciosw i kopniakw. Samson parowa i odbija wszystkie, niewiarygodnie wrcz przy swej staturze szybki i zwrotny. - Bije si... - wystka Szarlej, ktrego Reynevan prbowa podnie. Bije si... jak dominikanin. Odbiwszy seri ciosw i wypatrzywszy stosowny moment, Samson przeszed do kontrataku. Wilkoek zawy, trafiony prosto w nos, zakoleba si, kopnity w kolano, uderzony w pier polecia na pie sosny. Stukno gucho, ale i tym razem czerep wytrzyma. Potwr zarycza i skoczy, pochyliwszy eb jak szarujcy byk, zamierzajc obali olbrzyma samym rozpdem. Prba nie powioda si, Samson ani drgn pod naporem, oplt wilkoka ramionami, stali tak, icie Tezeusz i Minotaur, stkajc, pchajc si i orzc stopami cik. Wreszcie przemg Samson. Odrzuci potwora i zdzieli go pici - a jego pi bya jak taran. Stukno gucho - bo sosna nadal staa tam, gdzie wprzdy. Teraz Samson nie da potworowi czasu na

atak. Doskoczy, wymierzajc kilka potnych, precyzyjnych ciosw, po ktrych wilkoek znalaz si na czworakach. A Samson znalaz si z tyu za nim. Zad stwora, nieowosiony i czerwony, stanowi wyborny cel, nie mona byo chybi, a buty nosi Samson cikie. Kopnity wilkoek zakwicza i polecia, ju po raz czwarty walc bem w pie nieszczsnej sosny. Samson pozwoli mu si unie tylko na tyle, by zad znowu utworzy cel. I kopn raz jeszcze, wkadajc w kopniak jeszcze wicej impetu. Wilkoek skoziokowa z pochyoci, z pluskiem wpad do rzeczki, wydar z niej jak jele, przechlupota przez bagnisko, z trzaskiem przedar si przez oz i zemkn w br. Zawy tylko raz, z oddali. aonie raczej. Szarlej wsta. By blady. Trzsy mu si rce i dygotay ydki. Ale opanowa si szybko. Kl tylko cicho, trc i masujc kark. Zbliy si Samson. - Cay jeste? - spyta. - Nienaruszony? - Podstpem mnie skurwysyn wzi - usprawiedliwi si demeryt. - Od tylca zaszed... eber mi ciut nadwyry... Ale i tak dabym mu rad. Gdyby nie te spodnie... Poradzibym sobie... Zreflektowa si pod znaczcymi spojrzeniami. - Kiepsko ze mn byo - przyzna. - Karku mao mi nie zama... Dziki za pomoc, kumotrze. Uratowae mnie. Mogem, co tu gada, jak nic straci ycie. - ycie jak ycie - przerwa Samson - ale tyka caego by nie unis. Tu tego lykantropa znaj, caa okolica go zna. Jako czowiek te mia upodobania do perwersji, w wilczej postaci mu to zostao. Teraz czyha na takich, co cign spodnie i odsoni sabizn. Zwyk, paskudnik, od tyu capn, unieruchomi... A potem... Sam rozumiesz. Szarlej rozumia niezawodnie, bo wzdrygn si zauwaalnie. A potem umiechn i wycign do olbrzyma prawic. Miesic w peni wieci urocznie, pynca dnem kotlinki rzeczka lnia w jego blasku jak merkuriusz w tyglu alchemika. Ognisko strzelao pomieniami, sypao iskrami, potrzaskiway polana i smolne gazie. Szarlej nie uroni ni jednej drwiny, ni jednego sowa dezaprobaty ograniczy si do krcenia gow i paru westchnie, ktrymi kilka razy

unaoczni sw rezerw dla przedsiwzicia. Ale udziau w przedsiwziciu nie odmwi. Reynevan wzi udzia z entuzjazmem. I optymizmem. Przedwczesnym. Na prob dziwnego olbrzyma powtrzyli cay rytua egzorcyzmu od benedyktynw, wedug Samsona nie byo bowiem wykluczone, e tym sposobem dojdzie do ponownej przesiadki, to znaczy: on wrci do swego bytu, a klasztorny kretyn z powrotem do swego wielkiego ciaa. Powtrzyli wic egzorcyzm, starajc si nie pomija niczego. Ani cytatw z Ewangelii, ani z modlitwy do Michaa Archanioa, ani z Picatrixa, przeoonego przez uczonego krla Leonu i Kastylii. Ani z Izydora z Sewilli, ani z Cezarego z Heisterbachu. Ani z Rbana Maura, ani z Michaa Psellosa. Nie zapomnieli o powtrzeniu zaklina - tych na Acharona, Eheya i Homusa, i tych na Phalega, Oga, Pophiela i straszliwego Semaphora. Sprbowali wszystkiego, nie pomijajc ani ,jobsa, hopsa, ani hax, pax, max, ani hau-hau-hau. Reynevan z ogromnym wysikiem przypomnia sobie nawet i powtrzy arabskie - czy te pseudoarabskie - sentencje zaczerpnite z Averroesa, Avicenny i Abu Bekra Mohameda ibn Zakariaha al-Raziego, znanego w wiecie zachodnim jako Razes. Wszystko na nic. Nie dao si odczu adnego drgnicia i poruszenia Mocy. Nic si nie stao i nic nie zaszo, jeli nie liczy dobiegajcych z lasu skrzekw ptakw i parskania koni, sposzonych wrzaskami egzorcystw. W szczeglnoci, dziwny przybysz w dalszym cigu by Samsonem, waligr od benedyktynw. Jeli nawet przyj, e wzgldem niewidzialnych wiatw, paralelnych bytw i kosmosw nie mylili si Duns Scotus, Raban Maur oraz Mojesz z Leonu wraz z reszt kabalistw, do ponownej przesiadki doprowadzi si nie udao. O dziwo, najmniej rozczarowanym wydawa si najbardziej zainteresowany. - Potwierdza si - mwi - teza, e w zaklciach magicznych znaczenie sw i w ogle dwikw jest znikome. Decydujca jest predyspozycja duchowa, determinacja, wysiek woli. Wydaje mi si... Urwa, jak gdyby czeka na pytania albo komentarz. Nie doczeka si. - Nie mam innego wyjcia - dokoczy - jak si was trzyma. Bd

musia wam towarzyszy. Liczc, ze kiedy powtrzy si to, co ktremu z was - lub obu wam - udao si przypadkowo osign w klasztornej kaplicy. Reynevan niespokojnie spojrza na Szarleja, ale demeryt milcza. Milcza dugo, poprawiajc okad z lici babki, ktry Reynevan przyoy mu na podrapany i poksany kark. - C - powiedzia wreszcie - jestem twym dunikiem. Pomijajc wtpliwoci, ktrych rozwia, kumotrze, nie do koca ci si powiodo, jeli chcesz nam towarzyszy w wdrwce, nie oponuj Kim jeste, pal diabli. Ale umiae udowodni, ze w drodze bardziej si przydasz, ni zawadzisz. Waligra ukoni si w milczeniu. - Powinno nam si wic - podj demeryt - dobrze i wesoo wsplnie wdrowa. Jeli naturalnie zechcesz powstrzymywa si od nadmiernej ostentacji w publicznym goszeniu tez o twoim pozawiatowym pochodzeniu. Winiene - wybacz szczero - raczej powstrzymywa si od goszenia czegokolwiek. Twoje wypowiedzi bardzo konfundujco kc si bowiem z twoim wygldem. Olbrzym ukoni si ponownie. - Kim naprawd jeste, powtarzam, w sumie mi obojtne, spowiedzi ani wyzna nie oczekuj i nie domagam si ich. Ale chciabym wiedzie, jakim imieniem ci zwa. - Dlaczego - zacytowa z cicha Reynevan, przypominajc sobie trzy lene wiedmy i ich wieszczb - pytasz si o moje imi: ono jest tajemnicze. - Zaiste - umiechn si olbrzym. - Nomen meum, quod est mirabile... Zbieno ciekawa i w sposb oczywisty nieprzypadkowa. Wszake to Ksiga Sdziw. Sowa odpowiedzi, jak otrzyma na swe pytanie Manoach.. Ojciec Samsona. Zostamy wic przy Samsonie, wszak to imi dobre jak kade inne. A nazwisko, c, nazwisko wszak mog zawdzicza twej wanie, Szarleju, inwencji i fantazji... Cho wyznam, e mdli mnie na sam myl o miodzie... Ilekro sobie przypomn to przebudzenie, tam, w kaplicy, z lepkim naczyniem w rku... Ale przyjmuj. Samson Miodek, do usug.

Rozdzia czternasty ktry opisuje wydarzenia, dziejce si tego samego wieczora co w rozdziale poprzednim, lecz w innym miejscu: duym miecie, odlegym o okoo osiem mil lotem wrony - w kierunku pnocno-wschodnim. Rzut oka na map lska, do ktrego autor gorco czytelnika zachca, wyjani, o jakie miasto chodzi.
Siadajcy na dzwonnicy kocioa pomurnik sposzy gawrony; czarne ptaszyska zerway si, kraczc dononie, poszyboway w d, na dachy kamienic, wirujc jak niesione z poaru paty sadzy. Gawrony miay przewag liczebn i nieatwo daway si wygania z wie. Nigdy nie skapitulowayby przed zwykym pomurnikiem. Ale to nie by zwyky pomurnik, gawrony poznay to od razu. Silny wiatr d nad Wrocawiem, gna ciemne chmury od strony lzy, marszczya si pod podmuchami szarosina woda Odry, koysay gaziami wierzby na Wyspie Sodowej, faloway trzcinowiska midzy starorzeczami. Pomurnik rozpostar skrzyda, skrzekliwie rzuci wyzwanie krcym nad dachami gawronom, wzbi si w powietrze, okry wie, siad na gzymsie. Przecisnwszy si przez maswerki okna, run w ciemn otcha dzwonnicy, polecia w d, krcc karkoomn spiral wzdu drewnianych schodw. Wyldowa, siad, bijc skrzydami i stroszc pira, na posadzce nawy, prawie natychmiast zmieni posta, przeobraajc si w czarnowosego i czarno odzianego mczyzn. Od strony otarza nadchodzi, stukajc sandaami i mruczc do siebie, ostiariusz, staruszek o bladej pergaminowej cerze. Pomurnik wyprostowa si dumnie. Ostiariusz na jego widok zblad jeszcze bardziej, przeegna si, nisko pochyli gow i szybko wycofa ku zakrystii. Postukiwanie jego sandaw zaalarmowao jednak tego, z kim Pomurnik chcia si spotka. Spod kryjcej kaplic arkady bezszelestnie wyoni si wysoki mczyzna z krtk szpiczast brod, owinity w paszcz ze znakiem czerwonego krzya i gwiazdy. Wrocawski koci witego Macieja nalea

do szpitalnikw cum Cruce et Stella, ich hospicjum znajdowao si tu przy kociele. - Adsumus - pozdrowi pgosem Pomurnik. - Adsumus - odrzek cicho Krzyak z Gwiazd, skadajc donie. - W imieniu Pana. - W imieniu Pana - Pomurnik w sposb odruchowo ptasi poruszy gow i ramionami. - W imieniu Pana, bracie. Jak si maj sprawy? - Jestemy stale w pogotowiu - szpitalnik nadal mwi cicho. - Ludzie wci przychodz. Notujemy pilnie wszystko, o czym donosz. - Inkwizycja? Niczego nie podejrzewa. Otworzyli nowe wasne punkty donosicielskie, w czterech kocioach: w Wojciechu, Wincentym, azarzu i Pannie Marii na Piasku, nie poapi si, e dodatkowo dziaa nasz. W te same dni i pory, we wtorki, czwartki i niedziele, od godziny... - Wiem, kiedy - przerwa obcesowo Pomurnik. - Przybywam wanie na stosowny czas. Wska mi konfesjona, bracie. Posiedz, posucham, dowiem si, co nurtuje spoeczestwo. Nie miny trzy pacierze, gdy przed ktatk klkn pierwszy klient. - ...nie ma dla zwierzchnoci poszanowania brat Tytus, nikogo nie uszanuje... Raz, Boe odpu, nawrzeszcza na samego przeora, e nietrzewy msz odprawia, a przecie maleko jeno przeor wtedy wypi, no bo co to jest, kwarta na trzech. A brat Tytus bez szacunku nijakiego... Tedy kaza przeor baczniej mu si przyglda... I cichcem mu, Boe odpu, cel zrewidowa... I pokazay si ksigi i broszury, pod kiem schowane. Uwierzy trudno... Trialogus Wiklefa... De ecclesia Husa... Pisma lollardw i waldensw... Do tego za Postilla apocalypsim, ktre spisa Petrus Olivi, w heretyk wyklty, aposto begardw i joachimitw, kto to ma i czyta, ten niechybnie sam begard utajony. A e nakazaa zwierzchno na begardw donosi... Tedy donosz... Boe odpu... - Unienie donosz, jako Gaston de Vaudenay, trubadur, co si w aski ksicia na Gogowie wcisn, jest moczymorda, kurewnik, furfant,

kacerz i bezbonik. Wierszami swymi ndznymi najniszym gustom gawiedzi schlebia, nie wiada zaiste, co w nim widz, czemu prymitywne jego rymy nad moje... chciaem rzec, nad rodzime przedkadaj. Wier, godzioby si precz przybd wygna, nieche wraca do swej Prowansji, nam tu kulturowo obce wzorce niepotrzebne! - ...zatai, e ma brata za granic, w Czechach. A byo co tai, bo brat jego, przed rokiem dziewitnastym diakon u witego Szczepana w Pradze, teraz te suy za ksidza, ale na Taborze, u Prokopa, brod nosi, naboestwa w szczerym polu, bez alby ni ornatu odprawia i komunii pod obiema postaciami udziela. Czy dobry katolik, pytam ja si, tai, i ma takiego brata? Czy moe, pytam ja si, dobry katolik w ogle mie takiego brata? - ...i woa, e prdzej proboszcz wasne ucho obaczy, ni od niego dziesicin, i eby mr na tych popw rozbestwionych i e husytw na nich trza i oby jak najrychlej z Czech przyszli. Tak woa, kln si na wszystkie relikwie. I to jeszcze powiem, e zodziej jest, koz moj skrad... Gada, e nieprawda, e to jego koza, ale ja swoj koz poznam, bo to, uwaacie, czarn plamk ma na kocu ucha... - Ja, jegomo, na Magd skar... Na jtrewk znaczy. Bo to zdzira bezwstydna... W nocy, gdy jej dziewierz na wyrku dosiada, to dyszy, jczy, stka, krzyczy, jak kocica miauczy. eby ino w nocy, gdzie tam, bywa i za dnia, przy robocie, gdy myli, e nikt nie widzi... Rzuci motyk, pochyli si, uapi potu, a dziewierz j, kieck a na plecy zadarszy, jako ten cap chdoy... Tfu, sromota... A memu chopu, bacz, oczy si wiec, a si nieraz oblie... Tedy jej gadam, obyczajno miej, popiego jedna, czego cudzym mom gowy krcisz. A ona na to: wygd chopu, jak naley, to si nie bdzie za innymi oglda ani ucha nadstawia, gdy inni wen grpluj. I rzeka jeszcze, e cicho si kocha nie myli, bo jej przyjemne, a jak przyjemno, to jczy a krzyczy. A e ksidz w kociele kaza, e to grzech, taka przyjemno, tedy on, musi, durny albo zbiesi si, bo nie

moe by rozkosz grzechem, przecie to Pan Bg tak rzeczy stworzy. Jakem to ssiadce powtrzya, rzeka mi owa, e taka gadka to nic, ino hyrezja, i eby naskary na zdzir. No to i skar... - ...gada, e w kociele, pry, na otarzu to przecie nie moe by ciao Chrystusowe adn miar, bo chociaby i by Jezus wielki jako ta, nie przymierzajc, katedra, to by ciaa nie starczyo na te wszytkie msze, ju by to wszytko, pry, ksia dawno sami zearli. Tak brecha, tymi wasnymi sowy, ebym tak zdech, jeli , tak mi dopom Bg i wity Krzy. A jak go ju na stos powiod i spal, to unienie dopraszam si, aby te jego dwie morgi podle strumienia moje byy. To mwi e zasugi, pry, bd policzone... - ...Dzierka, wdowa po Zbylucie z Szarady, co si po mierci maonka odmienia na de Wirsing, stadnin po nieboszczyku przeja i komi handluje. Godzi si to, by biaogowa przemysem i handlem si paraa? Konkurencj nam... Znaczy, uczciwym katolikom, robia? Dlaczego jej tak dobrze idzie, h? Gdy innym nie idzie? Bo czeskim husytom konie sprzedaje! Heretykom! ...dopiero co na sieneskim soborze uchwalono, a krlewskimi potwierdzono, ze z husyckimi Czechami wszelki obchd edyktami

zakazany jest, ze kto by z husytami handlowa, na majtku i ciele ma by karany. Nawet ten polski poganin Jagieo infami, banicj, utrat godnoci i przywilejw karze, kto by si z kacerzami znosi, ow, bro, sl abo spyz im przedawa. A u nas, na lsku? Drwi sobie z zakazw pyszni panowie kupcy. Mwi, e zarobek grunt, e jak zarobi, to choby i z diabem. Chcecie nazwisk? Oto one: Tomasz Gemrode z Nysy. Mikoaj Neumarkt ze widnicy. Hanusz Throst z Raciborza. Tene Throst, dodam, bluni nadto na ksiy, e rozwili, wiadkw na to bdzie wielu, bo miaa rzecz miejsce we Wrocawiu miecie, w karczmie Pod Gow Maura na Placu Solnym, vicesima prima lulii, w godzinach wieczornych. Aha, bybym zaby, handluje jeszcze z Czechami niejaki Fabian Pfefferkorn z Niemodlina... A

moe on ju nie yje? - ...powiada si: Urban Horn. Znaj go, wichrzyciel to i podegacz, kacerz pono i przechrzta. Waldens! Begard! Matka jego bya beginka, spalili j w widnicy, wczeniej na mkach do ohydnych si przyznaa praktyk. Byo jej Roth, Magorzata Roth. Tego ci Horna, alias Rotha, w Strzelinie na wasne oczy widziaem. Do buntw nawoywa, z papiea sobie dworowa. Wczy si za nim w Reinmar de Bielau, pociotek jaki Ottona Beessa, kanonika od Jana Chrzciciela. Wart jeden drugiego, same przechrzty i heretyki... Zmierzchao ju, gdy ostatni klient opuci koci witego Macieja. Pomurnik wyszed z konfesjonau, przecign si, odda brodatemu Krzyakowi z Gwiazd zapisane karty. - Przeor Dobeneck - spyta - nie wydobrza jeszcze? - Nie wydobrza - potwierdzi szpitalnik. - Wci niemoc zoon. Praktycznie inkwizytorem a Sede Apostolica jest wic Grzegorz Hejncze. Te dominikanin. Szpitalnik zauway. - Modzik, ten Hejncze - wyjani z lekkim ociganiem. - Formalista. Na wszystko da dowodw, nader rzadko kae na mki bra. Co i rusz podejrzanego znajdzie niewinnym i wypuci. Mikki jest. - Widziaem pogorzeliska po stosach na podwalu za witym Wojciechem. - Wszystkiego dwa stosy - wzruszy ramionami szpitalnik. - Za ostatnie trzy niedziele. Za czasw brata Schwenckefelda byoby dwadziecia. Prawda, e tylko patrze, jak bdzie palony trzeci. Jego wielebno uapi czarownika. Podobno ze szcztem zaprzedany diabu. Wanie poddawany jest bolesnemu ledztwu. - U dominikanw? - Na ratuszu. skrzywi lekko usta, jakby poczu w nich co niesmacznego. Pomurnik zauway to. Szpitalnik zauway, e Pomurnik

- Hejncze jest przy tym? - Wyjtkowo - umiechn si brzydko Krzyak - jest. - Ten czarownik, co za jeden? - Zachariasz Voigt, aptekarz. - Na ratuszu, powiadasz, bracie? - Na ratuszu. Grzegorz Hejncze, w praktyce obecny inguisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus na diecezj wrocawsk, by faktycznie czowiekiem wyjtkowo modym. Pomurnik nie dawa mu wicej ni trzydzieci lat - co oznaczao, e byli rwienikami. Gdy Pomurnik wszed do ratuszowej piwnicy, inkwizytor wanie si posila. Wysoko podwinwszy rkawy, ochoczo paaszowa wprost z garnka kasz ze skwarkami. W wietle uczyw i wiec scena prezentowaa si malowniczo i nastrojowo - ebrowane sklepienie, surowe ciany, dbowy st, krucyfiks, wieczniki obrose festonami wosku, plama biaego dominikaskiego habitu, kolorowa polewa glinianych naczy, spdnica i zapaska usugujcej dziewki wszystko to komponowao si niczym na miniaturze z graduau, brakowao tylko iluminacji. Nastrj psuy jednak i zakcay przeszywajce wrzaski i ryki blu, w regularnych odstpach dobiegajce z gbszego podziemia, zejcie do ktrego, niczym wrota piekie, czerwono rozwietlaa migotliwa powiata ognia. Pomurnik zatrzyma si przy schodach, czeka. Inkwizytor jad. Nie spieszy si. Zjad wszystko, do samego dna, wydrapa nawet yk to, co si przypalio. Dopiero po tym unis gow. Krzaczaste, gronie zronite brwi nad bystrymi oczyma dodaway mu powagi, sprawiay, e wydawa si starszy, ni by w istocie. - Od biskupa Konrada, prawda? - rozpozna. - Im pan... - Von Grellenort - przypomnia Pomurnik. - Oczywicie - Grzegorz Hejncze powcigliwymi ruchami palcw ponagli dziewk, by sprztna ze stou. - Birkart von Grellenort, biskupi zaufany i doradca. Siadajcie, prosz. Torturowany zawy z podziemia, zakrzycza dziko i nieartykuowanie.

Pomurnik usiad. Inkwizytor wytar z podbrdka resztki tuszczu. - Biskup - zacz po chwili - opuci, jak si zdaje, Wrocaw? Wyjecha? - Raczya rzec wasza wielebno. - Do Nysy pewnie? Odwiedzi pani Agnieszk Salzwedel? - Jego dostojno - Pomurnik nawet drgniciem powieki nie zareagowa na utrzymywane w gbokim sekrecie nazwisko najnowszej biskupiej mionicy. - Jego dostojno nie zwyk informowa mnie o takich detalach. Ja te ich nie dociekam. Kto wciubia nos w sprawy infuatw, ryzykuje jego utrat. A mnie mj nos miy. - W to nie wtpi. Ale ja wszak nie sensacj, lecz jeno zdrowie dostojnego mam na uwadze. Biskup Konrad nie jest przecie pierwszej modoci, unika winien nadmiaru gorcych turbacyj... A wszak ledwo tydzie min, jak zaszczyca Ulryk von Rhein. Do tego te wizyty u benedyktynek... Dziwicie si, panie rycerzu? Rzecz inkwizytora jest wiedzie. Z podziemia rozleg si krzyk. Urwany, przechodzcy w charkot. - Rzecz inkwizytora jest wiedzie - powtrzy Grzegorz Hejncze. Tote wiem, e biskup Konrad podruje po lsku nie tylko po to, by odwiedza matki, mode wdwki i mniszki. Biskup Konrad przygotowuje kolejny wypad na Broumovsko. Usiuje nakoni do wsppracy Przemka Opawskiego i pana Albrechta von Kolditz. Uzyska zbrojn pomoc pana Puty z Czastolovic, starosty kodzkiego. Pomurnik nie skomentowa, nie spuci oczu. Biskupowi Konradowi cign inkwizytor zdaje si nie przeszkadza, e cakiem co innego postanowi krl Zygmunt i ksita Rzeszy. e nie wolno powtarza bdw poprzednich krucjat. e trzeba postpowa rozwanie i bez euforii. e trzeba si przygotowa. Zawrze sojusze i alianse, zebra rodki. Przecign na nasz stron panw morawskich. A do tego czasu powstrzyma si od zbrojnych awantur. - Jego dostojno biskup Konrad - przerwa milczenie Pomurnik - nie musi si oglda na ksit Rzeszy, na lsku jest im bowiem rwny... jeli nie wyszy. Za dobry krl Zygmunt zdaje si by zajty... Jako przedmurze

chrzecijastwa zbrojnie zabawia si z Turkami nad Dunajem. Prosi si o nowy Nikopol. A moe stara si zapomnie inne baty, te, ktre trzy lata temu dosta od husytw pod Niemieckim Brodem, moe usiuje zapomnie, jak stamtd ucieka. Ale chyba wci jeszcze pamita, bo mu co do nowej czeskiej wyprawy nie spieszno. Na biskupa Konrada tedy, Bg to widzi, spada obowizek posiania postrachu wrd kacerzy. Wie wszak wasza wielebno: si vis pacem, para bellum. - Wiem te - inkwizytor bez wysiku wytrzyma spojrzenie - e nemo sapiens, nisi patiens. Ale zostawmy to. Miaem do biskupa spraw par. Par pyta. Ale skoro wyjecha... Trudna rada. Bo na to, e na te pytania odpowiecie wy, panie Grellenort, liczy raczej nie mog, prawda? - To zaley od pyta, jakie wasza wielebno raczy zada. Inkwizytor milcza przez chwil, wygldao, e czeka, a torturowany w podziemiu znowu zakrzyczy. - Chodzi - przemwi, gdy wrzask przebrzmia - o owe dziwne przypadki mierci, zagadkowe zabjstwa... Pan Albrecht von Bart, zamordowany pod Strzelinem. Pan Piotr de Bielau, zabity gdzie pod Henrykowem. Pan Czambor z Heissensteinu, zasztyletowany skrytobjczo w Sobtce. Kupiec Neumarkt, napadnity i zabity na widnickim gocicu. Kupiec Fabian Pfefferkorn, zamordowany na samym progu niemodliskiej kolegiaty. Dziwne, tajemnicze, zagadkowe zgony, niewyjanione morderstwa zdarzaj si ostatnimi czasy na lsku. Nie mg o tym biskup nie sysze. Ani wy. - Co tam, nie przecz, obio si nam o uszy - przyzna obojtnie Pomurnik. - Gw sobie jednak tym specjalnie nie zaprztalimy, ni biskup, ni ja. Od kiedy to morderstwo jest takim ewenementem? Co i rusz kto kogo zabija. Miast kocha bliniego swego, ludzie si nienawidz i gotowi za byle co posa na tamten wiat. Wrogw ma kady, a motyww nigdy nie brakuje. - Czytacie moje myli - owiadczy rwnie obojtnie Hejncze. - I wyjmujecie mi sowa z ust. To samo dotyczy pozornie owych niewyjanionych zabjstw. Pozornie ni motywu nie brak, ni wroga, na ktrego szybko pada podejrzenie. Ju to zatargi ssiedzkie, ju to zdrady

maeskie, ju to wrdy rodowe, masz, sdziby, winnych w zasigu rki, wszystko jasne. A przyjrzysz si sprawie uwaniej... i nic nie jest jasne. I to wanie jest w tych morderstwach ewenementem. - Tylko to? Nie tylko. Dochodzi zaskakujca, niewiarygodna wrcz wprawa lub zbrodniarzy. We wszystkich przypadkach ataki zbrodniarza...

nastpoway znienacka, byy to icie gromy z jasnego nieba. Dosownie z jasnego. Zabjstwa dokonywane byy bowiem w poudnie. Niemal dokadnie w poudnie. - Ciekawe. - To wanie miaem na myli. - Ciekawe - powtrzy Pomurnik - jest co innego. To, e nie rozpoznajecie sw psalmu. Nic nie mwi wam sagitta volante in die! Strzaa godzca niby byskawica, padajcy z jasnego nieba grot, ktry niesie mier? Nic nie przypomina wam demon, co niszczy w poudnie? Dziwi si, zaiste. - A wic demon - inkwizytor zbliy zoone donie do warg, ale nie zdoa cakiem zasoni sarkastycznego umiechu. - Demon grasuje po lsku i popenia zbrodnie. Demon i demoniczna strzaa, sagitta volante in die. No, no. Nie do wiary. - Haeresis est maxima, opera daemonum non credere - odparowa natychmiast Pomurnik. - Zali uchodzi, abym to ja, zwyky miertelnik, przypomina o tym papieskiemu inkwizytorowi? - Nie uchodzi - wzrok inkwizytora stwardnia, w gosie zabrzmiaa niebezpieczna nuta. - Nijak nie uchodzi, panie von Grellenort. Nie przypominajcie mi ju, prosz, o niczym wicej. Skoncentrujcie si raczej na odpowiadaniu na pytania. Peen boleci ryk z podziemia do znaczco skontrapunktowa wypowied. Ale Pomurnik nie drgn nawet. - Nie jestem - owiadczy chodno - w stanie pomc waszej wielebnoci. Cho, jak rzekem, plotki o zabjstwach dotary do mnie, nazwiska rzekomych ofiar nic mi nie mwi. Nigdy nie syszaem o tych ludziach, wieci o ich losie s dla mnie nowin. Nie wydaje mi si, by warto

byo pyta o nich jego dostojno biskupa. Odpowie to samo, co ja. I doda pytanie, ktrego ja zada si nie omiel. - Ale omielcie si. Nic wam nie grozi. - Biskup zapytaby: czym pomienieni, w von Bielau, w Pfefferkorn, w, nie pamitam, Czambor czy Bambor, zasuyli na uwag witego Oficjum? - Biskup - odpar z miejsca Hejncze - otrzymaby odpowied. wite Oficjum miao wobec pomienionych suspicio de haeresi. Podejrzenia o sympatie prohusyckie. O uleganie kacerskim wpywom. O kontakty z czeskimi odszczepiecami. - Ha. A to niegodziwcy. Jeli wic zostali zabici, nie ma Inkwizycja powodw, by ich opakiwa. Biskup, jak go znam, niezawodnie powiedziaby, e tylko si cieszy. e kto Oficjum wyrczy. - Oficjum nie lubi, gdy si je wyrcza. Tak odpowiedziabym biskupowi. - Biskup zareplikowaby, e w takim razie Oficjum winno dziaa sprawniej i szybciej. Z podziemi znowu dolecia wrzask - tym razem znacznie goniejszy, przeraliwszy, bardziej przecigy i trwajcy duej. Wskie usta Pomurnika skrzywiy si w parodii umiechu. - Oho - wskaza ruchem gowy. - Czerwone elazo. Przedtem byo zwyke strappado i kluby na palcach rk i ng. Prawda? - To zatwardziay grzesznik - odrzek niechtnie Hejncze. - Haereticus pertinax... Nie odbiegajmy jednak od tematu, rycerzu. Bdcie askawi powtrzy jego dostojnoci biskupowi Konradowi, e wita Inkwizycja z rosncym niezadowoleniem obserwuje, jak tajemniczo gin ludzie, na ktrych s delacje. Ludzie podejrzani o herezj, o konszachty i spiskowanie z kacerzami. Ludzie ci gin, zanim Inkwizycja zdoa ich przesucha. Wyglda tak, jakby kto chcia zaciera lady. A temu, kto zaciera lady herezji, samemu trudno bdzie przed zarzutem herezji si obroni. - Powtrz biskupowi sowo w sowo - umiechn si drwico Pomurnik. - Ale wtpi, by si zlk. Nie jest z tych strachliwych. Jak wszyscy

Piastowie. Po poprzednim wrzasku wydawao si, e torturowany goniej i przeraliwiej wrzasn ju nie zdoa. Ale tylko si tak wydawao. - Jeli teraz nic nie wyzna - powiedzia Pomurnik - to nie wyzna nigdy. - Wyglda, e macie wpraw. - Nie praktyczn, bro Boe - Pomurnik umiechn si paskudnie. Czytywao si jednak praktykw. Bernarda Gui. Mikoaja Eymericha. I waszych wielkich lskich poprzednikw: Peregryna z Opola, Jana Schwenckefelda. Zwaszcza tego ostatniego polecabym uwadze waszej modej wielebnoci. - Rzeczywicie? - Nie inaczej. Brat Jan Schwenckefeld bowiem cieszy si i radowa, ilekro jaka tajemnicza rka zakatrupia otra, kacerza czy kacerskiego poplecznika. Brat Jan dzikowa w duchu owej tajemniczej rce i odmawia pacierz w jej intencji. Byo zwyczajnie jednego otra mniej, sam brat Jan mia dziki temu wicej czasu na innych otrw. Za suszne i dobre uwaa bowiem brat Jan, by grzesznicy yli w trwodze. By, jak kae Ksiga Powtrzonego Prawa, dra grzesznik dniem i noc ze strachu, nie bdc pewnym ycia. By rano myla: kt sprawi, by nadszed wieczr, a wieczorem: kt sprawi, by nadszed poranek. - Interesujce mwicie rzeczy, panie. Przemyl je, bdcie pewni. - Twierdzicie - powiedzia po chwili Pomurnik - a pogld ten usankcjonowali ju liczni papiee i doktorowie kocioa, e czarownicy i kacerze to jedna wielka sekta, dziaajca bynajmniej nie chaotycznie, lecz wedug wielkiego, wymylonego przez samego Szatana planu. Twierdzicie z uporem, e herezja i maleficium to ta sama tajna, potna liczebnie, zintegrowana, perfekcyjnie urzdzona, kierowana przez diaba organizacja. Organizacja, ktra w ostrym i zacitym boju konsekwentnie realizuje plan obalenia Boga i przejcia wadzy nad wiatem. Dlaczego wic a tak zapalczywie odpychacie od siebie myl, e w tym boju take druga wojujca strona... powoaa do ycia... swoj wasn... tajn organizacj? Dlaczego tak nie chce si wam w to wierzy? - Dlatego choby - odrzek spokojnie inkwizytor - e pogldu

podobnego nie usankcjonowa aden z papiey ani doktorw kocioa. Dlatego, dodam, e Bg nie potrzebuje adnych tajnych organizacji, majc nas, wite Oficjum. Dlatego, dodam jeszcze, e zbyt wielu widziaem pomylecw, majcych si za Boe narzdzia, dziaajce w boskim posannictwie i w imieniu Opatrznoci. Zbyt wielu ju widziaem takich, ktrzy syszeli gosy. - Pozazdroci. Wielecie widzieli. Ktby przypuci, patrzc na wasz mod wielebno. - Tote - Grzegorz Hejncze nie przej si drwin - gdy wreszcie wpadnie mi w rce owa sagitta volante, w samozwaczy demon i Boe narzdzie... Skoczy si nie mczestwem bynajmniej, na ktre w pewnie liczy, ale zamkniciem na trzy spusty w Narrenturmie. W Wiey Baznw bowiem jest miejsce bazna i szaleca. Na schodach do podziemia, z ktrego ju od duszego czasu nie dobiegay krzyki, zaszuray buty. Wkrtce do sali wszed chudy dominikanin. Zbliy si do stou, schyli w ukonie, demonstrujc upstrzon brunatnymi plamami ysin nad wskim wianuszkiem tonsury. - I jak? - spyta z wyran niechci Hejncze. - Bracie Arnulfie? Wyzna wreszcie? - Wyzna. - Bene. Bo ju mnie to zaczynao nuy. Mnich unis oczy. Nie byo w nich niechci. Ani znuenia. Oczywistym byo, e procedura w ratuszowym podziemiu nie znuya go bynajmniej ani nie zdegustowaa. Wrcz przeciwnie. Oczywistym byo, e z chci zaczby od nowa. Pomurnik umiechn si do bratniej duszy. Dominikanin umiechu nie odwzajemni. - I c? - ponagli inkwizytor. - Zeznania s spisane. Powiedzia wszystko. Poczynajc od wezwania i wywoania demona, poprzez teurgi i konjuracj do tetragramacji i demonomagii. Poda tre i obrzdek podpisania cyrografu. Opisa osoby, ktre widywa podczas sabatw i czarnych mszy... Nie zdradzi jednak, cho si staralimy, miejsca ukrycia magicznych ksig i grymuarw... No,

ale zmusilimy go do podania nazwisk osb, dla ktrych sporzdzi amulety, w tym i amulety zabjcze. Przyzna si te, e z diabelsk pomoc, uywajc urim i thurim, zmusi do ulegoci i uwid dziewic... - O czym ty mi tu bajesz, braciszku - warkn Hejncze. - Co ty mi tu o demonach i dziewicach? Kontakty z Czechami! Nazwiska taboryckich szpiegw i emisariuszy! Skrzynki kontaktowe! Miejsca ukrycia broni i materiaw propagandowych! Nazwiska zwerbowanych! Nazwiska sympatykw husytyzmu! - Z tych rzeczy - zajkn si mnich - nie wyzna niczego. - Tedy - Hejncze wsta - jutro zabierzcie si za niego od nowa. Panie von Grellenort... - Powicie mi - Pomurnik oczami wskaza chudego zakonnika jeszcze chwilk. Inkwizytor odprawi mnicha niecierpliwym gestem. Pomurnik czeka, a wyjdzie. - Chciabym - powiedzia - dowie dobrej woli. Liczc, e zostanie to tajemnic, w sprawie tych zagadkowych zabjstw chciabym, jeli wolno, doradzi waszej wielebnoci... - Nie mwcie jeno, prosz - Hejncze, nie podnoszc wzroku, puka palcami o st. - Nie mwcie, e winni s ydzi. Uywajcy urim i thurim. - Radzibym pojma... I dokadnie przesucha... Dwie osoby. - Nazwiska. - Urban Horn. Reinmar z Bielawy. - Brat tego zamordowanego? - Grzegorz Hejncze zmarszczy si, ale trwao to tylko sekund. - Ha. Bez komentarza, bez komentarza, panie Birkarcie. Bo znowu gotowicie wytkn mi brak znajomoci Pisma, tym razem historii o Kainie i Ablu. Tych dwch zatem. Rczycie mi sowem? - Rcz. Przez chwil mierzyli si kujcymi spojrzeniami. Znajd obu, myla inkwizytor. I to szybciej, ni przypuszczasz. Moja w tym gowa. A moja, myla Pomurnik, w tym, by nie znalaz ich ywymi. egnam, wielebno. panie von Grellenort. Bg z wami. Amen, wasza

Aptekarz Zachariasz Voigt stka i jcza. W celi ratuszowego karceru rzucono go w kt, w doek, w ktrym zbieraa si caa ciekajca z murw wilgo. Soma bya tu zgnia i mokra. Aptekarz nie mg jednak zmieni miejsca, nawet pozycj zmienia nieznacznie i z ledwoci - mia poprzetrcane okcie, powycigane stawy barkowe, poamane golenie, pogruchotane palce rk, do tego rwce jtrzcym blem oparzeliny na bokach i stopach. Lea wic na wznak, stka, jcza, mruga pokrytymi zakrzep krwi powiekami. I majaczy. Wprost ze ciany, wprost z pokrytego liszajem pleni muru, wprost, wydawao si, ze szczelin midzy cegami wyszed ptak. I natychmiast przeobrazi si w czarnowosego i czarno odzianego czowieka. To znaczy, w czekoksztatn posta. Zachariasz Voigt wiedzia bowiem dobrze, ze to nie by czowiek. O panie mj... - zastka, wijc si na somie. - O, ksi ciemnoci... Mistrzu ukochany... Przybye! Nie porzucie w potrzebie wiernego twego sugi... - Musz ci rozczarowa - powiedzia czarnowosy, schylajc si nad nim. - Nie jestem diabem. Ani wysannikiem diaba. Diabe losem jednostek przejmuje si mao. Zachariasz Voigt otworzy usta jak do krzyku, ale zdoa tylko zaskrzecze. Czarnowosy chwyci go za skronie. - Miejsce ukrycia traktatw i grymuarw - powiedzia. - Przykro mi, ale musz je z ciebie wydoby. Ty nie bdziesz ju mia z ksig adnego poytku. A mnie bardzo si przydadz. Przy okazji ocal ci od dalszych tortur i ognia stosu. Nie dzikuj. - Jeli nie diabem... - oczy traccego wadz nad sob czarownika rozwary si w zgrozie. - Tedy przybywasz... Od tego drugiego? O Boe... - Znowu ci rozczaruj - umiechn si Pomurnik. - Ten losem jednostek przejmuje si jeszcze mniej.

Rozdzia pitnasty w ktrym okazuje si, e cho pojcia opacalna sztuka nawet i artystyczny geszeft nie wcale tak nie musz znajduj oznacza contradictio in adiecto, to jednak w dziedzinie kultury epokowe wynalazki atwo sponsorw.
Jak kade wiksze miasto na lsku, widnica kar grzywny grozia kademu, kto powayby si wyrzuca na ulic mieci bd nieczystoci. Nie wygldao jednak na to, by zakaz ten egzekwowano przesadnie surowo, wrcz przeciwnie, wida byo, ze nikt nic sobie z tego zakazu nie robi. Krtka, acz obfita poranna ulewa podmoczya uliczki grodu, a kopyta koni i wow szybko zmiesiy je w gwniano-botnisto-somian topiel. Z topieli, niczym zaklte wyspy z oceanu, wyrastay stosy odpadkw, bogato udekorowane przernymi, niekiedy bardzo widowiskowymi egzemplarzami padliny. Po co gstszym gnoju czapay gsi, po co rzadszym pyway kaczki. Ludzie z trudem poruszali si po trotuarach z desek i dranic, co i rusz z nich spadajc. Cho wilkierze magistratu groziy grzywn rwnie za puszczanie samopas inwentarza, ulicami w obu kierunkach biegay kwiczce wieprze. Wieprze sprawiay wraenie oszalaych, kusoway na olep na wzr swych biblijnych praszczurw z Gadary, potrcajc pieszych i poszc konie. Minli uliczk Tkaczy, potem huczc motkami Bednarsk, wreszcie Wysok, za ktr ju by rynek. Reynevana korcio, by zajrze do pobliskiej a synnej apteki Pod Zotym Lindwurmem, zna bowiem dobrze aptekarza, pana Krzysztofa Eschenloera, u ktrego studiowa kiedy podstawy alchemii i biaej magii. Porzuci jednak zamiar, ostatnie trzy tygodnie sporo nauczyy go o zasadach konspiracji. Nadto Szarlej ponagla. Nie zwolni kroku nawet obok adnej z piwnic, w ktrych nalewano widnickie marcowe, piwo o wiatowej renomie. Przeszli szybko - na ile pozwala cisk - targ warzywny w podcieniach na wprost ratusza, powdrowali ciasn od wozw uliczk Kraszewick.

Weszli za Szarlejem pod niskie kamienne sklepienie, w ciemny tunel bramy, w ktrej mierdziao tak, jak gdyby ju z dawien dawna szczay tu staroytne plemiona lan i Dziadoszan. Z bramy wyszli na podwrze. Ciasna przestrze zagracona bya wszelakim mieciem i zomem, a kotw byo tu tyle, e nie powstydziby si chram bogini Bastet w egipskim Bubastis. Koniec podwrza otoczony by podkow kruganka, obok wiodcych na stromych schodw staa drewniana podobizna, noszca nike i pochodzce sprzed wiekw lady farby i pozotki. - Jaki wity? - ukasz Ewangelista - objani Szarlej, wstpujc na skrzypice schody. - Patron artystw malarzy. - A po co mymy tu przyszli, do owych artystw malarzy? - Po rny ekwipunek. - Strata czasu - orzek niecierpliwy i tsknicy do swej lubej Reynevan. - Tracimy czas! Jaki ekwipunek? Nie rozumiem... - Dla ciebie - przerwa Szarlej - znajdziemy nowe onuce. Wierz mi, s ci pilnie potrzebne. A i my odetchniemy, gdy pozbdziesz si starych. Wylegujce si na stopniach koty ustpoway niechtnie. Szarlej zakoatal, masywne drzwi otwary si i stan w nich niski, chuderlawy i rozczochrany jegomo z sinym nosem, w chaacie upstrzonym feeri rnobarwnych plam. - Mistrz Justus Schottel jest nieobecny - oznajmi, miesznie mruc powieki. - Zajdcie pniej, dobrzy... Dla Boga! Oczom nie wierz! Czcigodny pan... - Szarlej - uprzedzi szybko demeryt. - Nie kacie mi sta na progu, panie Unger. - A jake, a jake... Prosz, prosz... Wewntrz mocno pachniao farb, lnianym olejem i ywic, wrzaa wytona praca. Kilku modzikw w zatuszczonych i uczernionych fartuchach uwijao si obok dwch dziwacznych maszyn. Maszyny zaopatrzone byy w koowroty i przypominay prasy. I faktycznie byy to prasy. Na oczach Reynevana spod przyciskanego drewnian rub

toczyda wycignito kart papieru, na ktrej widniaa Madonna z Dziecitkiem. - Ciekawe. - H? - sinonosy pan Unger oderwa wzrok od Samsona Miodka. - Co powiadacie, mody panie? - e to ciekawe. - To bardziej - Szarlej unis arkusz wyjty spod drugiej maszyny. Na arkuszu widniao kilka rwno uoonych prostoktw. Byy to karty do pikiety, asy, wyniki i niniki, nowoczesne, wedug wzoru francuskiego, w kolorach pigue i trefle. - Pen tali - pochwali si Unger - znaczy, trzydzieci sze kart, robimy w cztery dni. - W Lipsku - odrzek Szarlej - robi w dwa. - Ale seryjn tandet! - unis si honorem sinonosy. - Z byle jakich drzeworytw, byle jak malowane, krzywo cite. Nasze, spjrzcie jeno, jak wyrane w rysunku, gdy si pokoloruje, arcydzieo bdzie. Tedy w nasze graj na zamkach i dworach, ba, w katedrach i kolegiatach, a w te lipskie ino apserdaki rn po szynkach i bordelach... - Dobrze, dobrze. Ile bierzecie za tali? - Ptorej kopy groszy, jeli loco pracownia. Jeli franco klient, dochodzi transport. - Prowadcie do indergmaszku, panie Szymonie. Tam na mistrza Schottela zaczekam. W drugiej izbie, przez ktr przechodzili, byo ciszej i spokojniej. Przy sztalugach siedziao tu trzech artystw. Byli tak pochonici prac, e nawet nie odwrcili gw. Na desce pierwszego artysty by tylko grunt i szkic, nie dao si wic odgadn, co malowido bdzie wyobraa. Dzieo drugiego malarza byo znacznie bardziej zaawansowane, widniaa na nim Salome z gow Jana Chrzciciela na tacy. Salome miaa na sobie odzienie powczyste i zupenie przejrzyste, artysta zadba o to, by widoczne byy szczegy. Samson Miodek parskn z cicha, Reynevan westchn. Spojrza na trzeci desk. I westchn jeszcze goniej.

Obraz

by

zupenie

niemal

gotowy

przedstawia

witego

Sebastiana. Sebastian z obrazu rni si jednak do zasadniczo od zwykych wyobrae mczennika. Owszem, nadal sta u pala, nadal z natchnionym umiechem mimo licznych strza wbitych w brzuch i tors efeba. I tu podobiestwa si koczyy. Ten Sebastian by bowiem cakowicie goy. Sta sobie z przyrodzeniem grubanym i zwisajcym tak okazale, e widok ten kadego mczyzn musia przyprawi o zakopotanie. - Specjalne zamwienie - wyjani Szymon Unger. - Dla klasztoru cysterek w Trzebnicy. Pozwlcie, panowie, do indergmaszku. Od strony pobliskiej ulicy Kotlarskiej dolatywa dziki brzk i oskot. - Ci - wskaza ruchem gowy Szarlej, od jakiego czasu zajty pisaniem czego na karcie papieru. - Ci snad maj sporo zamwie. Krci si interes w kociokowej brany. A jak u was, drogi panie Szymonie? - Zastj - odrzek do ponuro Unger. - Zamwienia to i nie powiem, s. Ale co z tego? Kiedy nie ma jak towaru rozwozi? wierci mili nie ujedziesz, a ju ci zatrzymuj, skd, pry, dokd, pytaj, w jakiej sprawie, po sepetach i jukach grzebi... - Kto? Inkwizycja? Czy Kolditz? - Jedni i drudzy. Ksia inkwizytorzy u dominikanw, o rzut burakiem std, rezyduj. A w pana starost Kolditza jakby diabe wstpi. A to wszystko przez to, e naraz zapali paru czeskich emisariuszy z kacerskimi pismami i manifestami. Ci, jak ich na ratuszu mistrz maodobry przypiek, wyznali, z kim si znosili, kto im dopomaga. U nas, a tako w Jaworze, w Rychbachu, po wsiach nawet, w Kleczkowie, we Wirach... Tylko tu, w widnicy, omiu na stosach spono na boniu przed Doln Bram. Ale prawdziwa bieda to si zacza tydzie temu, gdy w dniu Bartomieja apostoa, w samo poudnie, na wrocawskim gocicu, zamordowa ktosik bogatego kupca, pana Mikoaja Neumarkta. Dziwna, oj dziwna to bya sprawa... - Dziwna? - zainteresowa si nagle Reynevan. - Czemu? - A bo to, mody panie, nikt wyrozumie nie mg, kto i dlaczego pana Neumarkta ubi. Jedni gadali, pry, rycerze rabusie, choby taki Hayn

von Czirne albo Buko Krossig. Drudzy zasi mwili, e to Kunz Aulock, te zbir nielichy. Aulock, gadaj, jakiego junaka, wywoaca, po caym lsku goni, bo w junak czyj on zhabi gwatem i czarostwem. Inni mwi, e to musowo ten wanie cigany junak ubi. Jeszcze inni gadali, e mordercami s husyci, ktrym si pan Neumarkt czymsi narazi. Jak tam byo naprawd, nie zgadniesz, ale pan starosta Kolditz si wciek. Kl si, e zabjc pana Neumarkta, gdy go zapie, ywcem ze skry obupi. A skutek taki, e nijak towar rozwozi, bo cigiem kontroluj, jedni albo drudzy, jak nie Inkwizycja, to starostowi... Tak, tak... - Tak, tak. Reynevan, ktry od duszego czasu zabawia si bazgraniem wglem po karcie, poderwa nagle gow, szturchn okciem Samsona Miodka. - Publicus super omnes - powiedzia cicho, pokazujc mu kart. - Annis de sanctimonia. Positione hominis. Voluntas vitae. - Sucham? - Voluntas vitae. A moe pofestas vitae? Staram si odtworzy napis na nadpalonym papierze Peterlina. Na tym, ktry wycignem z ognia w Powojowicach. Zapomniae? Twierdzie, e to wane. Miaem sobie przypomnie, co tam byo napisane. Wic sobie przypominam. - Ach, prawda. Hmmm... Potestas vitae? Niestety. Z niczym mi si nie kojarzy. - A mistrza Justusa - mwi do siebie Unger - jak nie ma, tak nie ma. Jakby na wypowiedziane zaklcie drzwi otwary si i stan w nich jegomo odziany w czarn, obszern i podbit futrem deli z bardzo szerokimi rkawami. Nie wyglda na artyst. Wyglda na burmistrza. - Witaj, Justus. - Na koci witego Wolfganga! Pawle? To ty? Na swobodzie? - Jak widzisz. A zw si teraz Szarlejem. - Szarlej, hmm... A twoi... Hmm... kompanioni? - Oni te na swobodzie. Mistrz Schottel pogaska kota, ktry, zjawiwszy si nie wiedzie skd, ociera mu si o ydki. Potem siad za stoem, splt donie na

brzuchu. Przyjrza si bacznie Reynevanowi, dugo, bardzo dugo nie odrywa wzroku od Samsona Miodka. - Przyjechae po pienidze - odgad wreszcie ponuro. - Musz ci uprzedzi... - e interesy id le - uci bezceremonialnie Szarlej. - Wiem. Syszaem. Tu jest lista. Spisaem, znudzony czekaniem na ciebie. Wszystko, co na niej figuruje, musz mie jutro. Kot wskoczy Schottelowi na kolana, drzeworytnik pogaska go w zamyleniu. Czyta dugo. Wreszcie podnis wzrok. - Pojutrze. Wszak jutro niedziela. - Racja, zapomniaem - kiwn gow Szarlej. - C, uczcimy i my dzie wity. Nie wiem, kiedy ponownie do widnicy zawitam grzechem wic byoby paru chodnych piwnic nie odwiedzi, nie sprawdzi, jak si tegoroczne marcowe udao. Ale pojutrze, maestro, to pojutrze. Poniedziaek, ni dnia duej. Pojmujesz? Mistrz Schotte kiwniciem zapewni, e tak. - Nie pytam ci - podj po chwili Szarlej - o stan mojego rachunku, bo spki rozwizywa ani udziau wycofywa nie zamierzam. Upewnij mnie jednak, e o spk dbasz. e nie lekcewaysz danych ci niegdy dobrych rad. Ani idei, ktre dla spki mog by intratne. Wiesz, o czym mwi? - Wiem - Juitus Schottel wygrzeba z kalety duy klucz. - I zaraz ci upewni, e twe pomysy i rady bior sobie do serca. Firnie Szymonie, prosz wyj ze skrzyni i przynie prb ksylografw. Tych z serii biblijnej. Unger sprawi si szybko. - Prosz - Schottel rozrzuci arkusze na stole. - Wszystko moja wasn rka, nie dawaem uczniom. Niektre gotowe pod toczy, nad niektrymi jeszcze pracuj. Wierz, e twj poms by dobry. e ludzie to kupi. Nasz seri biblijn. Prosz, prosz, oce. Ocecie, panowie. Wszyscy pochylili si nad stoem. Co to jest? Co to... Reynevan, czerwony, wskaza jeden z arkuszy, przedstawiajcy nag par w absolutnie niedwuznacznej pozycji asytuacji. -

- Adam i Ewa. Drzewo Zakazane. - Aha.

Przecie wida. To, o co Ewa si opiera, to wszak

- Tutaj za, prosz spojrze - demonstrowa dalej snycerz, peen dumy ze swych dzie - Mojesz i Hagar. Tutaj Samson i Dalila. A tutaj Amnon i Tamar. Wcale adnie mi si to udao, nieprawda? Tu za... - Na m dusz ... Co to ma by? Ta pltanina? - Jakub, Lea Rachela. - A to... - zajkn si Reynevan, czujc, e krew lada moment trynie mu z jagd. - Co to... To... - Dawid i Jonatan - wyjani niefrasobliwie Justus Schottel. - Ale to musz jeszcze poprawi. Przerobi... - Przerb - przerwa do zimno Szarlej - na Dawida i Batszeb. Bo brakuje tu, cholera, tylko Balaama i olicy. Powcignij nieco wyobrani, Justus. Jej nadmiar szkodzi, podobnie jak nadmiar soli w zupie. A to le robi interesom. - Generalnie jednak - doda, by udobrucha obraonego nieco artyst - bene, bene, benissime, maestro. Powiem krtko: lepiej, ni oczekiwaem. Justus Schottel pojania, jak kady artysta prny i asy na pochway. - Widzisz wic, Szarleju, e gruszek w popiele nie zasypiam, e o firm dbam. A to ci jeszcze powiem, em bardzo ciekawe nawiza kontakty, takie, ktre wielce korzystnymi dla spki naszej mog si okaza. Trzeba ci bowiem wiedzie, em Pod woem i jagniciem pozna niezwykego modego czowieka, zdolnego wynalazc... Ach, po c opowiada, sam zobaczysz i usyszysz. Albowiem zaprosiem go. Tylko go patrze. Zarczam, gdy go poznasz... - Nie poznam - przerwa Szarlej. - Nie chciabym, by w mody czowiek w ogle mnie widzia u ciebie. Ani mnie, ani moich towarzyszy. - Rozumiem - zapewni po chwili milczenia Schottel. - Znowu wdepne wic w jakie gwno. - Mona to tak nazwa. - Kryminalne czy polityczne?

- Zaley od punktu widzenia. - C - westchn Schottel - takie czasy. e nie chcesz, by ci tu widziano, rozumiem. W danym przypadku twe obiekcje s jednak nieuzasadnione. Modzieniec, o ktrym mwi, to Niemiec, rodem z Moguncji, bakaarz uniwersytetu w Erfurcie. W widnicy jest przejazdem. Nikogo tu nie zna. I nie pozna, bo wkrtce wyjeda. Warto, Szarleju, warto si z nim zaznajomi, warto zastanowi si nad tym, co wynalaz. Niezwyky to, wiaty umys, wizjoner, rzekbym. Zaprawd, vir mirabilis. Zobaczysz sam. Gboko i dwicznie rozleg si dzwon kocioa farnego, jego wezwanie do modlitwy na Anio Paski podjy dzwonnice wszystkich pozostaych czterech widnickich wity. Dzwony ostatecznie zakoczyy dzie pracy - zamilky wreszcie nawet pracowite i haaliwe warsztaty z ulicy Kotlarskiej. Ju dawno poszli do domw rwnie artyci i czeladnicy z pracowni mistrza Justusa Schottela, tote gdy wreszcie zjawi si zapowiadany go, w wart poznania wiaty umys i wizjoner, w izbie z toczniami powitali go tylko sam mistrz, Szymon Unger, Szarlej, Reynevan i Samson Miodek. Go by rzeczywicie czowiekiem modym, rwienikiem Reynevana. Szkolarz wnet pozna te szkolarza - podczas powitania go mia dla Reynevana ukon nieco mniej formalny, a umiech nieco bardziej szczery. Przybysz nosi wysokie kurdybanowe buty, mikki aksamitny beret i krtki paszcz na skrzanym kubraku zapinanym na liczne mosine klamry. Na ramieniu nis wielk podrn torb. W sumie wyglda bardziej na truwera wagabund ni na szkolarza - jedynym, co wskazywao na akademickie zwizki, by szeroki sztylet norymberski, bro popularna we wszystkich uczelniach Europy, tak wrd studentw, jak i pracownikw naukowych. - Jestem - zacz przybysz, nie czekajc, a przedstawi go Schottel bakaarzem akademii erfurckiej, zw si Jan Gensfleisch von Sulgeloch zum Gutenberg. Wiem, e to troch przydugie, dlatego zwykle skracam do samego Gutenberg. Jan Gutenberg.

- Chwali si - odrzek Szarlej. - A e i ja jestem zwolennikiem skracania rzeczy niepotrzebnie dugich, przejdmy nie mieszkajc do sedna. Czego dotyczy wasz wynalazek, panie Janie Gutenberg? - Druku. Dokadniej, drukowania tekstw. Szarlej od niechcenia przerzuci lece na awie ksylografy, wyj i pokaza jeden, na ktrym pod symbolem Trjcy witej widnia napis: BENEDICITE POPULI DEO NOSTRO. - Wiem... - poczerwienia lekko Gutenberg. - Wiem, panie, co dajecie do zrozumienia. Raczcie alici zauway, e celem umieszczenia tekstu na waszym ksylografie, celem sporzdzenia tego napisu, niezbyt dugiego, przyznacie, snycerz musia mudnie rn w drewnie ze dwa dni. A gdyby si pomyli nawet w jednej literze, caa praca na nic, musiaby zaczyna od nowa. A gdyby przyszo mu sporzdzi drzeworyt dla, wemy, caego psalmu szedziesitego pitego, jak dugo musiaby pracowa? A gdyby chcia wydrukowa wszystkie psalmy? A ca Bibli? Jak dugo... - Wieczno, ani chybi - przerwa Szarlej. - Waszmoci za wynalazek, jak mniemam, likwiduje minusy pracy w drewnie? - W znacznej mierze. - Ciekawym. - Jeli pozwolicie, zademonstruj. - Pozwol. Jan Gensfleisch von Sulgeloch zum Gutenberg otworzy sw torb, wysypa zawarto na st. I j demonstrowa, opisujc swe czynnoci sowami. - Wykonaem - mwi i pokazywa - z twardego metalu klocki z poszczeglnymi literami. Litery na klocku s, jak widzicie, wyrnite wypuko, wic nazwaem to patryc. Odbiwszy tak patryc w mikkiej miedzi, otrzymaem... - Matryc - odgad Szarlej. - To oczywiste. Wypuke pasuje do wklsego jak tata do mamy. Sucham dalej, panie von Gutenberg. - We wklsych matrycach - pokazywa bakaarz - mog sztuk gisersk wykona odlewy, tyle, ile zechc mie buksztab, czyli czcionek. O, takich, prosz spojrze. Czcionki, ktrych klocki idealnie do siebie

przystaj, ukadam... we waciwym porzdku... na tej oto ramce... Ramka jest maa, dla celw demonstracyjnych, ale normalnie, zechc panowie spojrze, jest ona wielkoci stronicy przyszej ksigi. Jak widzicie, ustalam sobie dugo wierszy. Wkadam kliny celem ustawienia rwnych marginesw. ciskam ramk elazn obejm, eby mi si to wszystko nie rozpieprzyo... Smaruj tuszem, tym samym, ktrego uywacie wy... Mona poprosi o pomoc, panie Unger? Kad pod toczydo... Na to kart papieru... Panie Unger, szruba... I prosz, gotowe. Na karcie, rwniutko porodku, wydrukowane wyranie i czysto, widniao: IUBILATE DEO OMNIS TERRA PSALMUM DICITE NOMINI EUIS - Psalm szedziesity pity - klasn w donie Justus Schottel. - Jak ywy! - Jestem pod wraeniem - przyzna Szarlej. - Pod duym wraeniem, panie Gutenberg. Bybym pod jeszcze wikszym, gdyby nie fakt, e powinno by dicite nomini eius, nie za euis. - Ha-ha! - bakaarz rozpromieni si jak ak, ktremu uda si figiel. Z rozmysem to uczyniem! Celowo popeniem pomyk skadacza, znaczy, bd zecerski. By zademonstrowa, popatrzcie jeno, z jak atwoci mona dokona korekty. Bdnie wstawion buksztab wyjmuj oto... Wkadam na miejsce waciwe... Szruba, panie Unger... I oto tekst poprawny. - Bravo - rzek Samson Miodek. - Bravo, bravissimo. Rzeczywicie robi wraenie. Nie tylko Gutenberg, ale i Schottel oraz Unger otwarli usta. Jasnym byo, e mniej zdziwioby ich, gdyby odezwa si kot, podwrkowa statua witego ukasza albo malowany Sebastian z wielkim fiutem. - Pozory - wyjani, chrzknwszy, Szarlej - czasem myl. Nie jestecie pierwsi. - I pewnie nie ostatni - doda Reynevan. - Przepraszam - rozoy rce olbrzym. - Nie mogem si oprze pokusie... Bdc, bd co bd, wiadkiem wynalazku, ktry odmieni oblicze epoki.

- Ha! - rozpromieni si Gutenberg, jak kady artysta rad z pochway, choby i wygoszonej przez sigajcego gow poway osika o obliczu idioty. - Tak wanie bdzie! Nie inaczej! Bo wyobrazi raczy sobie chciejcie, cni panowie, uczone ksigi w dziesitkach, a kiedy, jakby miesznie to dzi nie brzmiao, moe i w setkach egzemplarzy! Bez uciliwego i wieki trwajcego przepisywania! Mdro ludzkoci wydrukowana i dostpna! Tak, tak! A jeli wy, cni panowie, mj wynalazek poprzecie, to rcz wam, e to wanie wasz grd, przewietna widnica, po wsze czasy syn bdzie jako miejsce, w ktrym zapon kaganek owiaty. Jako miejsce, z ktrego na wiat cay rozesza si wiato. - Zaiste - przemwi po chwili Samson Miodek, swym agodnym i spokojnym gosem. - Widz to oczyma duszy mojej. Masowa produkcja papieru, gsto pokrytego literami. Kady papier w setkach, a kiedy, jakby miesznie to nie zabrzmiao, moe i w tysicach egzemplarzy. Wszystko po wielokro powielone i szeroko dostpne. garstwa, brednie, oszczerstwa, paszkwile, donosy, czarna propaganda i schlebiajca motochowi demagogia. Kada podo nobilitowana, kada nikczemno oficjalna, kade kamstwo prawd. Kade wistwo cnot, kada zapluta ekstrema postpow rewolucj, kade tanie haseko mdroci, kada tandeta wartoci. Kade gupstwo uznane, kada gupota ukoronowana. Bo wszystko to wydrukowane. Stoi na papierze, wic ma moc, wic obowizuje. Zacz to bdzie atwo, panie Gutenberg. I rozrusza. A zatrzyma? - Wtpi, by zasza konieczno - wtrci pozornie powanie Szarlej. Bdc wikszym od ciebie realist, Samsonie, a takiej popularnoci temu wynalazkowi nie wr. A nawet gdyby faktycznie poszo prorokowanym przez ciebie torem, to da si to, da si zatrzyma. Sposobem prostym jak dyszel. Najzwyczajniej w wiecie stworzy si indeks ksig zakazanych. Gutenberg, jeszcze niedawno promieniejcy, przygas. Tak bardzo, e Reynevanowi zrobio si go al. - Nie wrycie wic memu wynalazkowi przyszoci - stwierdzi po chwili grobowo. - Z icie inkwizytorskim zapaem wyledziwszy ciemne jego strony. I zupenie jak inkwizytorzy lekcewac jasne. wietliste.

Najwitsze. Wszak drukowa mona bdzie, i tym samym szeroko propagowa, Sowo Boe. Co na to odpowiecie? - Odpowiemy - usta Szarlej a skrzywi drwicy umieszek - jak inkwizytorzy. Jak papie. Jak ojcowie soborowi. C to, panie Gutenberg, nie wiecie, co w tym wzgldzie orzekli ojcowie soborowi? Sacra pagina winna by przywilejem duchownych, tylko oni bowiem s zdolni j zrozumie. Wara od niej wieckim gbom. - Szydzicie. Reynevan te tak myla. Bo Szarlej, gdy gada dalej, wcale nie skrywa ni szydliwego umiechu, ni drwicego tonu. - wieckim, nawet tym wykazujcym szcztkowy rozum, wystarcz kazania, lekcje, ewangelia niedzielna, wypisy, opowieci i moralitety. A ci cakiem ubodzy duchem niechaj poznaj Pismo na jasekach, miraklach, pasjach i drogach krzyowych, piewajc laudy i gapic si w kocioach na rzeby i obrazy. A wy chcecie wydrukowa i da tej ciemnocie Pismo wite? Moe jeszcze w dodatku przetumaczone z aciny na jzyk ludowy? eby kady mg je czyta i po swojemu interpretowa? Chcielibycie, by do tego doszo? - Wcale nie musz chcie - odrzek spokojnie Gutenberg. - Bo do tego ju doszo. Cakiem niedaleko std. W Czechach. I jakkolwiek si dalsze dzieje potocz, nic nie zmieni ju ani tego faktu, ani jego skutkw. Czy chcemy tego, czy nie, stoimy w obliczu reform. Zapada cisza. Reynevanowi wydao si, e powiao zimnem. Od okna, od strony odlegego o rzut burakiem klasztoru dominikanw, w ktrym rezydowaa Inkwizycja. - Kiedy Husa spalili w Konstancji - odway si przerwa dugie milczenie Unger - uleciaa, mwi, z dymu i popiou gobica. Powiadaj: omen. Nadejdzie prorok nowy... - A bo to te i czasy takie - wybuchn nagle Justus Schottel - e nic tylko wzi, spisa jakie tezy i przybi je, kurwa jego ma, na drzwiach jakiego kocioa. Psik, Luter, psik ze stou, bezczelny kocie. Znowu dugo panowaa cisza, w ktrej rozlegao si pene zadowolenia mruczenie kota Lutra. Cisz przerwa Szarlej.

- Plunwszy na dogmaty, doktryny i reformy - powiedzia stwierdzam, e jedno mi si podoba, jedna myl cieszy mnie ogromnie. Jeli waszmo swym wynalazkiem ksig nadrukujesz, to a nu ludzie zaczn uczy si czyta, wiedzc, e jest co czyta? Wszak nie tylko popyt rodzi poda, lecz i vice versa. Na pocztku byo wszak sowo, in principio erat verbum. Warunkiem jest oczywista, by sowo, czyli ksiga, bya tasza jeli nie od talii kart, to od gsiora wdki, jako e jest to kwestia wyboru. Reasumujc: wie pan co, panie Janie Gutenberg? Pomijajc jego minusy, po gbszym przemyleniu dochodz do wniosku, ze ten paski wynalazek moe jednak by epokowy. - Z ust mi to wyje, Szarleju - powiedzia Samson Miodek. - Z ust mi to wyje. - Tedy - twarz bakaarza pojaniaa znowu - zechcecie sponsorowa... - Nie - uci Szarlej. - Nie zechc. Epokowo epokowoci, ale ja tu, panie Gutenberg, interes prowadz.

Rozdzia szesnasty w ktrym Reynevan, szlachetny jak Perceval i rwnie gupi, rzuca si z odsiecz i staje w obronie. W efekcie caa kompania musi ucieka. Bardzo szybko.
- Basilicus super omnes - powiedzia Reynevan. - Annus cyclicus. Voluptas? Tak, na pewno voluptas. Voluptas pa-pillae. De sanctimonut et... Expeditione hominis. Samsonie! - Sucham? - Expeditione hominis. Albo positione hominis. Na nadpalonym papierze. Tym z Powojowic. Kojarzy ci si z czym? - Voluptas papillae... Oj, Reinmarze, Reinmarze. - Pytaem, czy ci si kojarzy! - Nie. Niestety. Ale cay czas myl. Reynevan nie skomentowa, cho mimo zapewnie Samson Miodek zdawa si mniej myle, a wicej drzema w siodle rosego myszatego waacha, konia, ktrego zaatwi Justus Schottel, widnicki mistrz drzeworytnik, na podstawie sporzdzonej przez Szarleja listy. Reynevan westchn. Skompletowanie zamwionego ekwipunku trwao nieco duej, ni planowano. Miast trzech, spdzili w widnicy bite cztery dni. Demeryt i Samson nie narzekali, ba, wrcz radzi byli, mogc poszwenda si po sawnych widnickich piwnicach i dogbniej przebada jako tegorocznego marcowego. Reynevan natomiast, ktremu dla konspiracji wczenie si po szynkach odradzono, nudzi si w pracowni w towarzystwie nudnego Szymona Ungera, zoci, niecierpliwi, kocha i tskni. Pilnie liczy dni rozki z Adel i za nic w wiecie nie chciao mu wyj mniej ni dwadziecia osiem. Dwadziecia osiem dni! Miesic bez maa! Zastanawia si, czy i jak Adela jest w stanie to znie. Pitego dnia rankiem oczekiwania nadszed kres. Poegnawszy si z drzeworytnikami, trzej wdrowcy opucili widnic, tu za Bram Doln doczajc do dugiej kolumny innych wdrowcw, konnych, pieszych, obadowanych, objuczonych, pdzcych bydo i owce, cigncych wzki, pchajcych taczki, jadcych na wehikuach najprzerniejszej konstrukcji i urody. Nad kolumn unosi si smrd i duch przedsibiorczoci.

Do sporzdzonej przez Szarleja listy ekwipunku Justus Schottel z wasnej inicjatywy doczy i dostarczy cakiem sporo rozmaitych, acz wyranie chaotycznie zebranych sztuk odziey, wszyscy trzej wdrowcy zyskali wic szans przeodziania si. Szarlej skorzysta z szansy natychmiast i teraz prezentowa si powanie, ba, wojacko nawet, odziany w pikowany hagueton, noszcy rdzawe i budzce respekt odciski pancerza. Powany ubir w magiczny icie sposb zmieni te samego Szarleja pozbywszy si bazeskiego stroju demeryt wyzby si te bazeskich manier i odywek. Teraz siedzia wyprostowany na swym piknym cisku, opiera pi o biodro i patrzy na mijanych kupcw z marsow min, z prezencj jeli nie Gawaina, to co najmniej Gareta. Samson Miodek te zmieni wygld, cho w dostarczonych przez Schottela pakunkach nieatwo byo znale co na olbrzyma pasujcego. Wreszcie udao si zastpi workowaty klasztorny chaat lun krtk urnad i kapuz powycinan w modne zbki. By to ubir na tyle popularny, e Samson przesta si - na ile byo to moliwe - wyrnia z tumu. Teraz, w kolumnie innych wdrowcw, kady przygldajcy si widzia szlachcica w kompanii aka i sugi. Tak przynajmniej mia Reynevan nadziej. Liczy te, e Kyrielejson i jego banda, jeli nawet zwiedzieli si o towarzyszcym mu Szarleju, wypytuj o dwch - nie o trzech - podrnych. Sam Reynevan, wyrzuciwszy swe podniszczone i niezbyt wiee rzeczy, wybra z oferty Schottela obcise spodnie i lentner z modnie watowanym przodem, nadajcym sylwetce ptasi nieco wygld. Cao uzupenia beret, jaki zwykli nosi szkolarze - jak choby wieo poznany Jan von Gutenberg. Ciekawe, e wanie Gutenberg sta si przedmiotem dyskursu, przy czym, o dziwo, wcale nie szo o wynalazek druku. Gociniec za Bram Doln, biegncy do Rychbachu dolin rzeki Piawy, stanowi cz wanego szlaku handlowego Nysa-Drezno i jako taki by bardzo uczszczany. Tak bardzo, e zaczo to drani czuy Szarlejowy nos. - Panowie wynalazcy - gdera demeryt, opdzajc si od much - pan Gutenberg et consortes, mogliby wreszcie wynale co praktycznego. Jaki, dajmy na to, inny sposb komunikacji. Jakie perpetuum mobile, co, co poru-

sza si samo, bez koniecznoci zdawania si na konie i woy, jak te tu, bez ustanku demonstrujce nam ogromne zaiste moliwoci swych kiszek. Ach, zaprawd powiadam wam, marzy mi si co, co samo jedzie, nie zanieczyszczajc zarazem rodowiska naturalnego. Co? Reinmarze? Samsonie? H? Co ty na to, przybyy z zawiatw filozofie? - Co, co samo jedzi, a nie smrodzi - zastanowi si Samson Miodek. - Samo si porusza, a nie paskudzi na drogi i nie zatruwa rodowiska. Ha, zaiste, nieatwy to dylemat. Dowiadczenie podpowiada mi, e wynalazcy go rozwi, ale tylko w czci. Szarlej moe i mia zamiar indagowa olbrzyma o sens wypowiedzi, przeszkodzi wyrywajcy mu na jednak oklep w jedziec, stron oberwaniec czoa na chudej Szarlej szkapie, opanowa kolumny.

sposzonego ciska, pogrozi oberwacowi pici, rzuci za nim seri wyzwisk. Samson stan w strzemionach, spojrza w ty, skd oberwaniec przygalopowa. Szybko zdobywajcy dowiadczenie Reynevan wiedzia, czego wypatruje. - Na zodzieju czapka gore - odgad. - Tego uciekiniera kto sposzy. Kto jadcy od strony miasta... - ...i uwanie przygldajcy si wszystkim podrnym - dokoczy Samson. - Piciu... Nie, szeciu zbrojnych. Kilku ma godo na jakach. Czarny ptak z rozpostartymi skrzydami... - Znam ten herb... - Ja te! - rzek ostro Szarlej, cigajc wodze. - W konie! Za chud koby! Jazda! Co tchu! Blisko ju czoa kolumny, w miejscu, gdzie droga wchodzia w mroczne bukowiny, skrcili w las, po jakim czasie ukryli si w krzakach. I widzieli, jak oboma skrajami drogi, przygldajc si wszystkim, skrupulatnie zagldajc do wozw i pod pachty furgonw, przejechao szeciu konnych. Stefan Rotkirch. Dieter Haxt. Jencz von Knobelsdorf, zwany Puchaczem. Oraz Wittich, Morold i Wolfher Sterczowie. - Taak - powiedzia przecigle Szarlej. - Tak, Reinmarze. Siebie miae za mdrego, a cay wiat za gupi. Z przykroci informuj ci, e byo to mniemanie bdne. Bo cay wiat ju przejrza i ciebie, i twoje atwe do

przejrzenia zamiary. Wie, e zmierzasz do Zibic, gdzie twa luba. Jeli za wanie zaczynasz mie wtpliwoci, jeli zaczynasz szuka sensu jazdy do Zibic, to nie trud si myleniem. Ja ci to powiem: sensu nie ma. adnego. Twj plan jest... Pozwl, niech poszukam odpowiedniego sowa... Hmm... - Szarleju... - Mam! Absurdalny. Spr by krtki, ostry i zupenie bezcelowy. Reynevan pozosta guchy na logik Szarleja, Szarlej a nie wzruszyy Reynevanowe miosne tsknoty. Samson Miodek wstrzyma si od gosu. Reynevan, ktrego myli zaprztaa gwnie kalkulacja dni rozki z kochank, nalega, rzecz jasna, by kontynuowa jazd ku Zibicom, bd to ladem Sterczw, bd te podjwszy prb wyprzedzenia ich, na przykad gdy stan na popas, prawdopodobnie gdzie w pobliu Rychbachu lub w samym miecie. Szarlej by zdecydowanie przeciw. Dany przez Sterczw pokaz ostentacji, twierdzi, wiadczy moe tylko o jednym. - Oni - pouczy - maj za zadanie wanie wyposzy ci w kierunku Rychbachu i Frankensteinu. A tam gdzie czekaj ju Kyrielejson i de Barby. Wierz mi, chopcze, to standardowy sposb chwytania zbiegw. - Jakie wic masz propozycje? - Moje propozycje - Szarlej wskaza wok siebie szerokim gestem limituje geografia. Tamto wielkie, zasnute chmurami, na wschodzie, to jest, jak wiesz, la. To, co si wznosi tam, to s za Gry Sowie, tamto due to jest gra zwana Wielk Sow. Przy Wielkiej Sowie s dwie przecze, Walimska i Jugowska, tamtdy migiem moglibymy dosta si do Czech, na Broumovsko. - Czechy, jak twierdzie, s ryzykowne. - W tej chwili - odpar zimno Szarlej - najwikszym ryzykiem jeste ty. I pocig, ktry depcze ci po pitach. Wyznam, e najchtniej ruszybym teraz wanie do Czech. Z Broumova przeskoczy na Kodzko, z Kodzka na Moraw i na Wgry. Ale ty, podejrzewam, nie zrezygnujesz z Zibic. - Susznie podejrzewasz. - C, przyjdzie wic nam zrezygnowa z bezpieczestwa, jakie

zapewniyby przecze. - Byoby to - wtrci niespodzianie Samson Miodek - bezpieczestwo bardzo wzgldne. I trudno osigalne. To fakt zgodzi okolica. si C, spokojnie zatem demeryt. kierujmy si Nie jest to na najbezpieczniejsza jednak

Frankenstein. Ale nie traktem, lecz podnem gr, skrajem borw Przesieki lskiej. Drogi nadoymy, troch powdrujemy przez bezdroa, ale c nam pozostaje? - Jecha traktem - wybuchn Reynevan. - Za Sterczami! Dopa ich... - Sam - uci ostro Szarlej - nie wierzysz w to, co mwisz, chopcze. Bo przecie nie chcesz wpa im w apy. Bardzo nie chcesz. Jechali wic, pocztkowo przez bukowiny i dbrowy, potem duktami, wreszcie drog, wijc si wrd pagrkw. Szarlej i Samson gawdzili cicho. Reynevan milcza i rozpamitywa ostatnie sowa demeryta. Szarlej po raz kolejny dowid, e umie jeli nie czyta w mylach, to bezbdnie zgadywa na podstawie przesanek. Widok Sterczw obudzi, co prawda, w Reynevanie zrazu wcieko i dzik dz zemsty, gotw by niemal natychmiast ruszy tropem, doczeka nocy, zakra si i podrzyna garda upionym. Powstrzymywa go jednak nie tylko rozsdek, ale i paraliujcy strach. Kilka razy ju budzi si, zlany zimnym potem, ze snu, w ktrym pojmano go i wleczono do katowni w lochach Sterzendorfu, wzgldem za zgromadzonych tam narzdzi sen by przeraajco dokadny. Gdy Reynevan przypomina sobie te narzdzia, robio mu si na przemian zimno i gorco. Teraz te ciarki pezay mu po plecach, a serce stawao, ilekro na skraju drogi wyrastay ciemne sylwetki, ktre dopiero po uwaniejszym spojrzeniu okazyway si nie Sterczami, lecz jaowcami. Spraw pogorszyo jeszcze, gdy Szarlej i Samson zmienili temat rozmowy i jli si rozwaa z zakresu historii literatury. - Gdy trubadur Gwilelm de Cabestaing - prawi Szarlej, wymownie zerkajc na Reynevana - uwid on pana de Chateau-Roussillon, w kaza zakatrupi poet, wypatroszy go, serce kaza kucharzowi usmay i da niewiernej maonce do zjedzenia. Ta za rzucia si z wiey.

- Tak przynajmniej mwi legenda - odpowiada Samson Miodek z erudycj, ktra w zestawieniu z jego kretysk gb wprawiaa w osupienie. - Panom trubadurom nie zawsze mona dawa wiar, ich strofy o miosnych sukcesach u zamnych dam czciej oddaj chci i marzenia, rzadziej zdarzenia rzeczywiste. Przykadem choby Marcabru, ktrego, pomimo nachalnych sugestii, zdecydowanie nic nie czyo z Eleonor Akwitask. Wyolbrzymione s te, moim zdaniem, romanse Bernarta de Ventadorn z pani Alaiz de Montpellier i Raula de Coucy z pani Gabriel de Fayel. Wtpliwoci budzi te Tybald z Szampanii, gdy przechwala si wzgldami Blanki Kastylijskiej. A take Arnold de Mareil, wedug wasnych sw kochanek Adalazji z Beziers, faworyty krla Aragonii. - Tu moe by - godzi si Szarlej - e trubadur konfabulowa, bo skoczyo si na przepdzeniu z dworu, byoby w poezji ziarno prawdy, rzecz mogaby mie smutniejszy fina. Albo gdyby krl by bardziej krewki. Jak choby pan de Saint-Gilles. Ten za dwuznaczn kancon do swej ony kaza trubadurowi Piotrowi de Vidal uci jzyk. - Wedug legendy. - A trubadur Giraut de Corbeilh, zrzucony z murw Carcassonne, to te legenda? A Gaucelm de Pons, otruty za przyczyn jakiej piknej matki? Mw co chcesz, Samsonie, ale daleko nie kady rogacz by takim baznem jak markiz Montferrat, ktry znalazszy w ogrodzie sw on, pic w objciach trubadura Raimbauta de Vaqueyras, nakry oboje paszczem, by nie przemarzli. - To bya jego siostra, nie ona. Ale reszta si zgadza. - A co spotkao Daniela Carreta za przyprawienie rogw baronowi de Faux? Baron zabi go rkami wynajtych zbirw, kaza sporzdzi sobie puchar z jego czaszki i teraz pija z niego. - Wszystko prawda - kiwn gow Samson Miodek. - Oprcz tego, e nie by to baron, lecz hrabia. I nie zabi, lecz uwizi poet. I sporzdzi nie puchar, lecz ozdobny woreczek. Na sygnet i drobne pienidze. - Wo... - zachysn si Reynevan. - Woreczek? - Woreczek.

- Ce to nagle tak posinia, Reinmarze? - uda trosk Szarlej. Ce to, niezdrw moe? Wszak zawsze twierdzi, e wielka mio da powice. Mwi si wybrance: wol ci nili krlestwo, nili sceptr, nili zdrowie, nili dugi wiek i ycie... A woreczek? Woreczek to drobiazg. Z niedalekiego kocika - jak twierdzi Szarlej, ze wsi o nazwie Lutomia - dobieg akurat dwik dzwonu, gdy jadcy na czele Reynevan zatrzyma si, unis rk. - Syszycie? Byli na rozstaju, przy krzywym krzyu i figurze, rozmytej przez deszcze w bezksztatny bawan. - To waganci - stwierdzi Szarlej. - piewaj. Reynevan pokrci gow. Dobiegajce z gincego w lesie wwozu dwiki niczym nie przypominay ani Tempus est iocundum, ani Amor tenet omnia, ani In taberna guando sumus, ani adnej z innych popularnych goliardzkich pieni. Gosy, ktre sysza, niczym nie przypominay gosw wagantw, ktrzy wyprzedzili ich niedawno. Przypominay raczej... Zmaca doni rkoje korda, kolejnego z otrzymanych w widnicy podarunkw. A potem pochyli si w siodle i popdzi konia. W kus. A potem w cwa. - Dokd? - rykn za nim Szarlej. - Stj! Stj, do diaba! Wpakujesz nas w kopoty, gupcze! Reynevan nie sucha. Wjeda w jar. A za jarem, na polanie, wrzaa bitwa. Sta tam zaprzg, dwa przysadziste konie i furgon nakryty czarnym smoowanym ptnem. Obok furgonu jakich dziesiciu pieszych w brygantynach, kolczych kapturach i kapalinach, uzbrojonych w bro drzewcow, atakowao dwch rycerzy. Zajadle jak psy. Rycerze bronili si. Zajadle. Jak osaczone dziki. Jeden rycerz, konny, by w penej zbroi pytowej, zakuty w blachy od stp do gw, znaczy, od kopuy salady po szpiczaste sabatony. Ostrza sulic i glewi odskakiway od napiernika, dzwoniy na taszkach i bejgwantach, nie daway wrazi si w szczeliny. Nie mogc dobra si do jedca, napastnicy wyywali si na koniu. Nie dgali, starali si nie kaleczy - w kocu ko kosztowa grube pienidze - ale tukli drzewcami,

co si zmieci, liczc, e szalejce zwierz zwali rycerza. Ko faktycznie szala, trzs bem, chrapa i gryz ociekajce pian kiezno. Szkolony snad w tym sposobie walki wierzga przy tym i kopa, utrudniajc dostp do siebie i swego pana. Rycerz jednak koleba si w siodle tak energicznie, e a dziw bra, e si w nim utrzymuje. Drugiego z rycerzy, rwnie w penej pycie, z sioda bowiem zsadzi si pieszym udao - teraz broni si zaciekle, przyparty do czarnego furgonu. Nie mia hemu, spod odrzuconego kaptura powieway dugie, jasne, okrwawione wosy, spod podobnie jasnych wsw byskay zby. Atakujcych go przepdza ciosami trzymanego oburcz szarszuna, ktry, lubo dugi i ciki, miga w doniach rycerza niby jaki ozdobny dworski mieczyk. Bro bya grona nie tylko z wygldu - przystp atakujcym utrudniao ju trzech lecych na ziemi rannych, wyjcych z blu i usiujcych odczoga si na bok. Reszta napastnikw okazywaa wic respekt, nie podchodzc, a usiujc dziabn rycerza z bezpiecznej odlegoci. Jednak nawet jeli pchnicia trafiay, jeli nie zostaway odbite cik kling szarszuna, ostrza zelizgiway si po blachach. Obserwacja wydarzenia, opisanie ktrego zaj tych kilka linijek musiao, Reynevanowi zaja chwilk tylko. Mia przed oczami to, co miaby kady: dwch pasowanych rycerzy w biedzie, napastowanych przez hord opryszkw. Albo: dwa lwy ksane przez hieny. Albo: Rolanda i Florismarta, stawiajcych opr przewadze Maurw. Reynevan w jednej chwili poczu si wic Olivierem. Wrzasn, wyszarpn z pochwy kord, uderzy konia pitami i run na odsiecz, zupenie nie zwaajc na ostrzegawcze krzyki i przeklestwa Szarleja. Jakkolwiek szalecza, odsiecz nie bya nawet o moment za wczesn. Atakowany rycerz zwali si bowiem wanie z konia, czynic huk, jak gdyby miedziany kocio zrzucono z wiey kocielnej. Przyparty za drzewcami do wozu blondyn z szarszunem mg wspomc go jedynie plugawymi sowy, ktrymi szczodrze obrzuca napastnikw. Na to wszystko wpad Reynevan. Koniem roztrci i obali kbicych si nad zrzuconym z sioda, jednego, siwowsego, ktry obali si nie da, ci, a zadzwonio, kordem po kapalinie. Kapalin spad, a siwowsy obrci

si, wykrzywi zowrogo i z rozmachem zdzieli Reynevana halabard, z bliska, na szczcie wic jedynie drzewcem. Ale Reynevan i tak spad z konia. Siwowsy skoczy na niego, przygnit, chwyci za gardo. I odfrun. Dosownie. Z tak bowiem moc Samson Miodek hukn go pici w bok gowy. Na Samsona momentalnie skoczyli inni, olbrzym znalaz si w opaach. Porwa z ziemi halabard, pierwszego atakujcego waln pazem po hemie tak, e elece odleciao, a walnity pad jak skoszony. Samson zawin ratyszczem, zamynkowa nim jak trzcin, czynic rum wok siebie, Reynevana i podnoszcego si z ziemi rycerza. Rycerz przy upadku zgubi salad, znad kryjcego szyj bartu wida byo mod, rumian twarz, perkaty nos i zielone oczy. - Poczekajcie, wiskie ryje! - krzycza miesznym dyszkantem. - Ja wam poka, gwnojady! Na czerep witej Sabiny! Popamitacie mnie! W sukurs bdcemu ju w pooeniu opakanym, bronicemu si przy wozie jasnowosemu przyszed Szarlej. Demeryt w icie akrobatycznym stylu, w penym cwale podnis czyj upuszczony miecz, rozpdzi pieszych, rbic na prawo i lewo z podziwu godn wpraw. Jasnowosy, ktremu w cisku przy wozie wytrcono szarszun, nie traci czasu na szukanie go w piachu, rzuci si w wir walki z piciami. Niespodziewana odsiecz przechylia, wydawaoby si, szal na stron napadnitych, gdy wtem zaomotay podkute kopyta i na polan w penym galopie wpadli czterej cikozbrojni. Jeli nawet Reynevan przez moment mia wtpliwoci, rozwia je triumfalny wrzask pieszych, ze zdwojon ochot rzucajcych si do boju na widok posikw. - ywcem bra! - wrzeszcza spod zasony hemu przywdca cikozbrojnych, z trzema srebrnymi rybami na tarczy. - ywymi hultajw! Pierwsz ofiar nowo przybyych by Szarlej. Demeryt wprawdzie zwinnie unikn ciosu bojowego topora, zeskakujc z kulbaki, ale na ziemi przewaajc si opadli go piesi. Z pomoc pospieszy mu Samson Miodek, gromic swym ratyszczem. Olbrzym nie ulk si napierajcego na rycerza z toporem, waln jego rumaka w chronicy eb elazny naczek z tak si, e ratyszcze pko z trzaskiem. Ale ko zakwicza i pad na kolana. A jedca cign z sioda jasnowosy. Obaj zaczli si

barowa, spleceni jak dwa niedwiedzie. Reynevan i strcony z sioda modzik desperacko stawili opr pozostaym pancernym, dodajc sobie odwagi dzikim krzykiem, kltwami i wzywaniem witych. Beznadziejno sytuacji bya jednak nie do przeoczenia. Nic nie wskazywao, by atakujcy w ferworze pamitali o rozkazie brania ywcem - a nawet jeli, Reynevan widzia si ju na stryczku. Ale fortuna bya im tego dnia askaw. - Bij, w imi Boe! Morduj, kto w Boga wierzy! Wrd ttentu i bogobojnych okrzykw do walki wkroczyy nastpne siy - trzech kolejnych cikich jedcw w penych zbrojach i przybicach z zasonami typu hunds-gugel, psia kapuca. Nie byo wtpliwoci, po czyjej s stronie. Ciosy dugich mieczy jednego po drugim rozcigay na zakrwawionym piasku pieszych w kapalinach. City potnie, zachwia si w siodle rycerz z rybami w herbie. Drugi osoni go tarcz, podtrzyma, zapa konia za wodze, obaj rzucili si w galop, do ucieczki. Trzeci te chcia ucieka, ale dosta mieczem po gowie i run pod kopyta. Co mniejsi piesi prbowali si jeszcze zastawia drzewcami, ale co i rusz ktry rzuca bro i zmyka w las. Jasnowosy potnym ciosem pici w elaznej rkawicy obali tymczasem swego przeciwnika, usiujcego wsta pchn stop w rami, gdy za pchnity usiad ciko, rozejrza si za czym, czym by go mg grzmotn. - ap! - krzykn jeden z cikozbrojnych. - ap, Rymbaba! Nazwany Rymbaba jasnowosy chwyci w locie rzucony mu czekan, paskudnie wygldajcy martel de fer, z rozmachem, a zahuczao, waln po hemie usiujcego wsta, raz, drugi, potem trzeci raz. Gowa bitego opada na rami, spod wgitej blachy krew obficie wylaa si na auentail, obojczyk i napiernik. Jasnowosy stan nad rannym okrakiem i grzmotn raz jeszcze. - Jezu Chryste - sapn. - Jak ja lubi t robot... Modzik z perkatym nosem zacharcza, wyplu krew. Potem wyprostowa si, umiechn ubroczonymi usty i wycign do Reynevana do.

- Dziki za pomoc, szlachetny paniczu. Na piszczele witego Afrodyzjusza, nie przepomn wam tego! Jestem Kuno von Wittram. - A mnie - jasnowosy wycign prawic do Szarleja - niech czarci w piekle oprawi, jeli przepomn pomocy wacinej. Jam jest Paszko Pakosawic Rymbaba. - Zbiera si - skomenderowa jeden z pancernych, pokazujc spod otwartej zasony niad twarz i sine od gadko zgolonego zarostu policzki. Rymbaba, Wittram, apcie konie! ywiej, u kaduka! - O, wa - Rymbaba pochyli si i wysmarka w palce. - To uciekli! - Wrc wnet - orzek drugi z przybyych z odsiecz, wskazujc na porzucon tarcz z trzema rybami w sup. - Czycie si obaj blekotu napali, by napada podrnych akurat tu? Szarlej, gaszczc ciska po chrapach, obdarzy Reynevana znaczcym, bardzo znaczcym spojrzeniem. - Akurat tu - powtrzy rycerz. - Na dziedzinie Seidlitzw. Nie daruj... - Nie daruj - potwierdzi trzeci. - W konie, wszyscy! Drog i lasem nis si krzyk, renie, omot kopyt. Przez paprocie i karcze biegli halabardnicy, drog pdzio kilkunastu konnych, cikozbrojnych i kusznikw. - W nogi! - wrzasn Rymbaba. - W nogi, komu szyja mia! Poszli w cwa, cigani wrzaskiem i wistem pierwszych betw. Nie cigano ich dugo. Gdy piechota zostaa z tyu, konni zwolnili, nie dowierzajc wida przewadze. Strzelcy posali za uciekajcymi jeszcze jedn salw - i na tym pogo si skoczya. Dla pewnoci gnali jeszcze galopem par staj, pokluczyli, ogldajc si co i rusz, wrd wzgrz i jaworowych lasw. Nikt ich jednak nie ciga. By da odetchn komom, zatrzymali si w pobliu wioski, przy skrajnej chaupie. Chopina, nie czekajc, a mu spldruj chat i obejcie, sam wynis misk pierogw i ceber malanki. Raubritterzy siedli u pota. Jedli i pili w milczeniu. Najstarszy, ktry wczeniej przedstawi si jako Notker von Weyrach, dugo przypatrywa si Szarlejowi. - Taaaak - rzek wreszcie, oblizujc umazane malank wsy. -

Porzdni i miali z was ludzie, panie Szarleju i ty, paniczu von Hagenau. Nawiasem, czycie jaki potomek tego sawnego poety? - Nie. - Aha. O czym to ja? A, e miae i dzielne z was chopy. A i wasz pacho, cho na oko przygup, odwany jest i waleczny ponad podziwienie. Taaak. Pospieszylicie z pomoc moim chopcom. I przez to samicie w opaach, nie min was kopoty. Zadarlicie z Seidlitzami, a oni s mciwi. - Prawda - powiadczy drugi rycerz, z dugimi wosami i sumiastym wsem, ktry przedstawi si jako Woldan z Osin. - Seidlitze s osobliwe sukinsyny. Cay ich rd, znaczy si, take samo Laasany. I Kurzbachy. Wszystko wyjtkowo zoliwe bydlaki i mciwe dranie... Ej, Wittram, ej, Rymbaba, alecie nabdzili w spraw, eby was zaraza! - Myle trzeba - pouczy Weyrach. - Myle, jeden z drugim! - Przecie mylelim - wybka Kuno Wittram. - Bo byo tak: patrzym, jedzie wz. Tedy pomylelim: moe go tak ograbi? Od sowa do sowa... Tfu, na powrozy witego Dyzmy! Sami wiecie, jak to jest. - Wiemy. Ale myle trzeba. - A tako - doda Woldan z Osin - baczenie mie na eskort! - Nie byo eskorty. Tylko wonica, ciury i konny w bobrowej szubie, musi kupiec. Te uciekli. To i mylimy: dobra nasza. A tu masz: jak spod ziemi wyskakuje pitnastu zawzitych chmyzw z halebardami... - To mwi. Myle trzeba. - A bo to te i czasy takie! - zaperzy si Paszko Pakosawic Rymbaba. - Do czego to doszo! Gupi zasrany wz, towaru tam pod tym watuchem pewnie za trzy grosze, a bronili, jakby tam by, nie przymierzajc, wity Graal. - Drzewiej tak nie bywao - pokiwa modnie po rycersku podstrzyon czarn czupryn trzeci rycerz, ten niady, niewiele starszy od Rymbaby i Wittrama, zwcy si Tassilo de Tresckow. - Drzewiej, jak si zakrzyko: Stj i dawaj!, to dawali. A dzi broni si, bij jak czarty, jak weneckie kondotiery. Grze nam si stao! Jak tu w takich warunkach na przemys chodzi? - Nijak - podsumowa Weyrach. - Coraz trudniejsze nasze exercitium,

coraz to cisza nasza raubritterska dola. Hej... - Heej... - zawtrowali aosnym chrem rycerze rabusie. - Heeeej... - Po gnojowisku - zauway i wskaza Kuno Wittram - winia ryje. Moe zarniem i zabierzem? - Nie - zdecydowa po chwili namysu Weyrach. - Czasu szkoda. Wsta. - Panie Szarleju - rzek. - Isto si nie godzi, samotrze ci tu ostawia. Seidlitze pamitliwi, niechybnie ju pocigi rozsiali, bd ledzi po drogach. Tedy, jedcie, prosim, z nami. Do Kromolina, naszego sioda. Tam nasi giermkowie s, a i druhw do bdzie. Nikt wam tam nie zagrozi ani nie ubliy. - Niechby sprbowa! - nastroszy jasne wsy Rymbaba. - Jedcie z nami, jedcie, panie Szarleju. Bo to wam powiem, ecie mi si nadzwyczajnie udali. - Jak i mnie mody panicz Reinmar - Kuno Wittram waln Reynevana w plecy. - Kln si na kielni witego Ruperta z Salzburga! Jedcie tedy z nami do Kromolina. Panie Szarleju? Dobra? - Dobra. - Tedy - przecign si Notker von Weyrach - w drog, comitiva. Gdy orszak si formowa, Szarlej zosta z tyu, dyskretnie wezwa ku sobie Reynevana i Samsona Miodka. - w Kromolin - rzek cicho, poklepujc po szyi ciska - to gdzie w pobliu Srebrnej Gry i Stoszowic, przy tak zwanej ciece Czeskiej, szlaku, ktry z Czech wiedzie przez Przecz Srebrn do Frankensteinu, do traktu wrocawskiego. Jecha z nimi tedy bardzo nam po drodze i bardzo na rk. I duo bezpieczniej. Trzymajmy si ich. Przymknwszy oczy na proceder, ktrym si paraj. W biedzie si nie wybiera. Radz wszelako zachowa ostrono i za duo nie gada. Samsonie? - Milcz i udaj gamonia. Pro bono commune. - wietnie. Reinmarze, zbli si. Mam ci co rzec. Reynevan, ju w siodle, podjecha, podejrzewajc, co go czeka i co usyszy. Nie pomyli si. - Posuchaj mnie uwanie, niepoprawny durniu. Stanowisz dla mnie miertelne zagroenie ju samym faktem istnienia. Nie pozwol, by to

zagroenie zwiksza kretyskim zachowaniem i postpkami. Nie bd komentowa faktu, e chcc by szlachetny, okazae si gupi, e rzuci si na odsiecz zbjcom i wspar owych w walce z siami porzdku. Nie bd si naigrawa, da Bg, fakt ten nauczy ci czego. Ale zapowiadam: jeli jeszcze raz zrobisz co podobnego, zostawi ci na ask losu, nieodwoalnie i definitywnie. Zapamitaj, ole, zakonotuj sobie, bawanie: tobie nikt nie pospieszy z pomoc w potrzebie, tylko idiota zatem spieszy z pomoc innym. Jeli kto wzywa pomocy, naley odwrci si plecami i prdko oddali. Zapowiadam: jeli w przyszoci gow cho zwrcisz w stron biedaka, dziewicy w opresji, krzywdzonego dziecka lub bitego psa, rozstaniemy si. Strugaj sobie potem Percevala na wasny rachunek i ryzyko. - Szarleju... - Milcz. I czuj si ostrzeony. Ja nie artuj. Jechali przez rdlene ki, wrd sigajcych strzemion traw i zi. Niebo na zachodzie, zasnute poszarpanym pierzem chmur, gorzao smugami ognistej purpury. Ciemniaa ciana gr i czarnych borw Przesieki lskiej. Jadcy w awangardzie Notker von Weyrach i Woldan z Osin, powani i skupieni, piewali hymn, od czasu do czasu wznoszc ku niebu oczy spod podniesionych hunds-gugli. piew ich, cho niegony, brzmia dostojnie i surowo. Pange lingua gloriosi, Corporis mysterium, Sanguinisgue pretiosi, Quem in mundi pretium Fructus ventris generosi Rex effudit Gentium. Nieco z tyu, tak daleko, by nie przeszkadza wasnym piewem, jechali Tassilo de Tresckow i Szarlej. Obaj, ze znacznie mniejsz powag, piewali ballad miosn. So die bluomen uz dem grase dringent, same si lachen gegen der spilden sunnen, in einem meien an dem morgen fruo, und diu kleinen uogelln wl singent in ir besten wtse, die si kunnen, waz wiinne mac sich da gelichen zuo? Za piewakami jechali stpa Samson Miodek i Reynevan. Samson przysuchiwa si, kiwa w kulbace i mrucza, jasnym byo, e sowa minnesangu zna i e - gdyby nie zachowywane incognito - chtnie

przyczyby si do chru. Reynevan pogrony by w mylach o Adeli. Myli trudno byo jednak zebra, albowiem zamykajcy kawalkad Rymbaba i Kuno Wittram nieustannie ryczeli pieni pijackie i sprone. Ich repertuar sprawia wraenie niewyczerpanego. Pachniao dymem i sianem. Verbum caro, panem verum verbo carnem efficit: fitgue sanguis Christi merum, et si sensus deficit, ad firmandum cr sincerum sol fides sufftcit. Podniosa melodia i bogobojne wersy Tomasza z Akwinu nie byy w stanie nikogo zmyli, rycerzy wyprzedzaa snad reputacja. Na widok orszaku w popochu pierzchay zbierajce chrust baby, zmykay niczym sarny dorastajce dziewczta. Drwale uciekali przez zrby, a zdjci zgroz pasterze wczogiwali si pod owce. Uciek, porzucajc wzek, dziegciarz. Umkno, zadarszy habity a po zadki, trzech wdrownych Braci Mniejszych. Wcale, ale to wcale nie podziaay na nich uspokajco poetyckie strofy Waltera von der Vogelweide. Nu wl da, welt ir die warheit schouwen, gen wir zuo des meien hhgezite! der ist mit aller siner krefte komen. Seht an in und seht an werde frouwen, wederz da daz ander uberstrite: daz bezzer spil, ob ich daz han genomen. Samson Miodek nuci pod nosem do wtru. Moja Adela, myla Reynevan, moja Adela. Zaprawd, gdy wreszcie bdziemy razem, gdy skoczy si rozka, bdzie tak, jak u Walthera von der Vogelweide, w pieni, ktr piewaj - nastanie maj. Albo jak w innych strofach tego poety... Rerum tanta novitas in solemni vere et veris auctoritas jubet nos gaudere... - Mwie co, Reinmarze? - Nie, Samsonie. Nic nie mwiem. - Ha. Ale dziwne jakie wydawae pomruki. Ech wiosna, wiosna... A moja Adela pikniejsza jest od wiosny. Ach, Adelo, Adelo, gdziee jest, ukochana? Kiedy wreszcie ci ujrz? Ucauj

twe usta? Twe piersi... Prdzej, naprzd, prdzej! Do Zibic! Ciekawe te, pomyla nagle, gdzie jest i c te porabia Nikoletta Jasnowosa? Genitori, Genitogue laus et jubilatio, salus, honor, uirtus quoque sit et benedictio... Z koca orszaku, niewidoczni za zakrtem drogi, darli si, poszc zwierzyn, Rymbaba i Wittram. Garbarze kurwiarze dup wyprawili. Szewcy skurwysyny buty z niej zrobili!

Rozdzia siedemnasty w ktrym w raubritterskim siodle Kromolin Reynevan robi znajomoci, je, pije, przyszywa ucite uszy i uczestniczy w tingu anielskiej milicji. Do czasu, gdy do Kromolina przybywaj zupenie niespodziewani gocie.
Z punktu widzenia strategii i obronnoci, raubritterska osada Kromolin bya ulokowana korzystnie - leaa na wyspie, utworzonej przez szerok i zamulon odnog rzeki Jadkowej. Przystp dawa skryty wrd wierzb i wiklin most, ale przystpu mona byo atwo broni - wiadczyy o tym zapory, kozy i kolczaste kobylice, najwyraniej przygotowane po to, by w razie koniecznoci drog zatarasowa. Nawet w pmroku zapadajcego zmierzchu widoczne byy dalsze elementy fortyfikacji zasieki i zaostrzone pale, wbite w bagnisty brzeg. Przy samym wjedzie most dodatkowo przegrodzony by grubym acuchem, ale ten zosta natychmiast zdjty przez pachokw - zanim jeszcze Notker von Weyrach zdy zad w rg. Niewtpliwie wczeniej dostrzeono ich z czatowni, wznoszcej si nad olszynk. Wjechali na wysp, midzy kryte darni klecie i szopy. Gwnym, podobnym do fortecy budynkiem by, jak si okazao, myn, to, co mieli za odnog rzeki okazao si mynwk. Stawida byy podniesione, myn pracowa, koo huczao, woda laa si z szumem, pienic bia pian. Zza myna i strzech chaup wida byo powiat licznych ogni. Sycha byo muzyk, krzyki, rejwach. - Hulaj - odgad Tassilo de Tresckow. Zza chaup wypada rozchestana i rozchichotana dziewka z powiewajcym warkoczem, cigana przez grubego bernardyna. Oboje wpadli do stodki, z ktrej po chwili rozlegy si miechy i piski. - No prosz - mrukn Szarlej. - Zupenie jak w domu. Minli ukryt w chaszczach, ale dekonspirujc si smrodem latryn, wyjechali na majdan, peen ludzi, jasny od ogni, rozbrzmiewajcy muzyk i gwarem. Dostrzeono ich, od razu zjawio si przy nich kilku pachokw i giermkw.

Zsiedli, o rycerskie konie natychmiast zadbano. Szarlej mrugniciem da znak Samsonowi, olbrzym westchn i odszed ze sub, cignc za sob wierzchowce. Notker von Weyrach odda armigerowi hem, ale miecz wzi pod pach. - Duo ludzi zjechao - zauway. - Duo - potwierdzi sucho armiger. - A mwi, wicej bdzie. Chodcie, chodcie - ponagli, zacierajc donie, Rymbaba. Godnym! - Prawda! - zawtrowa Kuno Wittram. - I pi si chce! Przeszli obok buchajcej arem, mierdzcej wglem i dzwonicej metalem kuni, kilku kowali czarnych jak cyklopi uwijao si tam przy robocie, ktrej mieli pene rce. Przeszli obok stodoy, ktr zamieniono na rzeni - w szeroko rozwartych wrotach wida byo wiszce za nogi sprawione tusze kilku wieprzy i wielkiego wou, z tego ostatniego, rozpatanego wanie, wywalano do balii wntrznoci. Przed stodo pony ogniska, nad arem skwierczay na ronach prosiaki i barany. Paroway i urzekay woni osmolone koty i sagany. Obok, na awach, za stoami lub wprost na ziemi, siedzieli jedzcy, wrd rosncych gr ogryzionych koci kbiy si i gryzy psy. wiecia oknami i lampami podsienia karczma, z ktrej co i rusz wytaczano beczki, natychmiast oblegane przez spragnionych. Otoczony zabudowaniami majdan zalany by migotliwym wiatem poncych manic. Krcio si tu sporo ludzi, wieniakw, pachokw, giermkw, dziewek, handlarzy, onglerw, bernardynw, franciszkanw, ydw i Cyganw. I sporo rycerzy i armigerw, w zbroi i nieodmiennie z mieczami u pasa lub pod pach. Rynsztunek rycerzy okrela ich status i stan majtkowy. Wikszo bya w penej pycie, a kilku wrcz pysznio si wyrobami norymberskich, augsburskich i insbruckich mistrzw sztuki patnerskiej. Byli jednak i tacy, ktrych sta byo tylko na pyt niekompletn, na noszone na kolczym pancerzu napierniki, obojczyki, opachy lub nabiodrki. Przeszli obok spichrza, na schodach ktrego koncertowaa grupa grajkw wagantw, rzpoliy gle, piskay fujarki, buczaa basetla, gray fletnie i roki. Waganci podskakiwali do rytmu, podzwaniay przy tym

przyszyte do ich strojw dzwoneczki i brzkadeka. Opodal, na drewnianym podecie, kilku rycerzy taczyo, jeli mona byo tak nazwa skoki i houbce kojarzce si raczej z chorob witego Wita. Czyniony przez nich na deskach omot prawie zagusza gdb, a wzbijany kurz unosi si wiercc w nosie chmur. Dziewki i Cyganki miay si i piszczay cieniej od goliardzkich piszczaek. Na rodku majdanu, na wielkim, wytyczonym na rogach manicami kwadracie udeptanej ziemi oddawano si rozrywkom bardziej mskim. Rycerze w zbrojach poddawali prbom wzajemne umiejtnoci w posugiwaniu si orem i wytrzymao blach. Dzwoniy klingi, hukay o tarcze topory i morgensterny, rozbrzmieway dosadne kltwy i zachcajce okrzyki widzw. Dwch rycerzy, z tego jeden ze zotym karpiem Glaubitzw na tarczy, bawio si do ryzykownie, bo bez hemw. Glaubitz zadawa ciosy mieczem, jego przeciwnik, osaniajc si puklerzem, prbowa chwyci bro w zby amacza gowni. Reynevan stan, by przyglda si walce, ale Szarlej pocign go za okie, nakazujc i za raubritterami, ktrych najwyraniej jado i napoje interesoway bardziej ni orne zapasy. Niebawem znaleli si w samym rodku uczty i zabawy. Przekrzykujc zgiek, Rymbaba, Wittram i de Tresckow witali si ze znajomymi, wymieniali uciski doni i walnicia w plecy. Wkrtce wszyscy, wliczajc Szarleja i Reynevana, siedzieli ju w cisku za stoem, ogryzali z misa wieprzowe i baranie opatki i speniali kubki pod yczenia zdrowia, szczcia i tego, by si nam dobrze dziao. Gardzc czym tak nikczemnie maym jak kubek, srodze wida spragniony Rymbaba pi mid z mieszczcego garniec ceberka, zocisty trunek la mu si z wsw na napiernik. - Zdrowia! W rce wasze! - Na honor, w wasze! - eby nam si dobrze dziao! Oprcz walczcego na majdanie Glaubitza byli wrd raubritterw i inni, ktrzy najwyraniej nie uwaali, by zbjecki proceder habi rodowy herb i wcale si z owym nie kryli. Niedaleko Reynevana miady zbami chrzstki dryblas w jace z herbem rodu Kottwitzw - czerwonym haikiem w

polu srebrnym. W pobliu krci si drugi, kdzierzawy, noszcy R, herb Porajw, polskich rycerzy takim wanie skrzykujcych si cri de guerre. Jeszcze inny, szeroki w barach jak tur, odziany by w lentner ozdobiony zotym rysiem. Reynevan nie pamita, co to za herb, ale wnet mu przypomniano. - Pan Boywoj de Lossow - dokona prezentacji Notker von Weyrach. Panowie Szarlej i Hagenau. - Na honor - Boywoj de Lossow wyj z ust wiskie ebro, tuszcz kapn na zotego rysia. - Na honor, powita. Hagenau, hmm... Potomek jaki tego synnego poety? - Nie. - Aha. Tedy napijmy si. Zdrowia! - Zdrowia. Pan Wencel de Hartha - przedstawia kolejnych podchodzcych Weyrach. - Pan Buko von Krossig. Reynevan przyjrza si ciekawie. Noszcy lamowan mosidzem zbroj Buko von Krossig by osob na lsku sawn, zwaszcza od ubiegorocznych Zielonych witek, kiedy to dopuci si gonej grabiey na orszaku i osobie kustosza gogowskiej kolegiaty. Teraz, zmarszczywszy czoo i zmruywszy powieki, sawny raubritter wpatrywa si w Szarleja. - Czy my si nie znamy? Czymy si ju gdzie nie widzieli? - Nie wykluczam - odpar swobodnie demeryt. - Moe w kociele? - Zdrowia! - Szczcia! - eby nam si! - ...rada - mwi Buko von Krossig do Weyracha. - Bdziemy radzi. Niech jeno wszyscy zjad. Traugott von Barnhelm. I Ekhard von Sulz. - Ekhard Sulz - skrzywi si Notker von Weyrach. - No jasne. Ten wszdy nos wciubi. A o czym to radzi mamy? - O wyprawie - rzek rycerz siedzcy opodal, dystyngowanie niosc do ust kawaki misa, ktre sztyletem odrzyna z trzymanego w garci udca. Mia dugie, silnie szpakowate wosy, zadbane donie i oblicze, ktrego szlachetnoci nie kaziy nawet stare szramy. - Podobno - powtrzy - wyprawa si szykuje.

- A na kog to, panie Markwarcie? Szpakowaty nie zdy odpowiedzie. Na majdanie wszczo si zamieszanie i rwetes. Kto kl, kto wrzeszcza, urwanie zaskomla kopnity pies. Kto gromko woa cyrulika lub yda. Lub obu. - Syszycie? - wskaza gow szpakowaty, umiechajc si drwico. Rycho w czas. Co tam si stao? H? Panie Jaku? - Otto Glaubitz poszczerbi Johna Schoenfelda - odrzek zdyszany rycerz z wsami cienkimi i opadajcymi jak u Tatara. - Medyka mu trza. A w uszed. Przepad, parch, szelma. - A kto si wczoraj odgraa, e nauczy yda je obyczajnie? Kto si bra przemoc karmi go winin? Kogom prosi, by w pokoju ostawi nieboraka? Kogom upomina? - Jako zwykle praw bylicie, cny panie von Stolberg - przyzna niechtnie wsaty. - Ale co nam teraz czyni? Schoenfeld krwawi jak wieprz, a po cyruliku jeno jego ydowskie przyrzdy ostay... - Dawa tu te przyrzdy - rzek gono i bez zastanowienia Reynevan. - I dawa tu rannego. I wiata, wicej wiata! Rannym, ktry po chwili z hukiem zbroi wyldowa na stole, okaza si w z majdanu, jeden z walczcych bez hemu. Skutkiem nierozwagi okaza si rozrbany a do koci policzek i nadcite mocno, zwisajce ucho. Ranny kl i rzuca si, krew obficie laa si na lipowe deski stou, plamia miso, wsikaa w chleb. Przyniesiono sakw medyka, w wietle kilku skwierczcych uczyw Reynevan zabra si do pracy. Znalaz flakon z larendogr, wyla zawarto na ran, przy tej operacji pacjent zatrzepota jak jesiotr i o mao nie spad ze stou, musiano go wic przytrzyma. Reynevan prdko nawlk dratw krzyw ig i wzi si do szycia, starajc si robi w miar rwne ciegi. Operowany j potwornie bluni, plugawi dotykajc niektrych dogmatw religijnych, szpakowaty Markwart von Stolberg zatka mu wic usta kawaem schabu. Reynevan podzikowa wzrokiem. I szy, szy i wiza pod ciekawym wzrokiem oblegajcej st publiki. Ruchami gowy opdzajc si od ciem, gsto leccych do pochodni, skupia si na tym, by przytwierdzi ucite ucho jak najbliej pierwotnej lokalizacji.

- Czyste ptno - poprosi po jakim czasie. Natychmiast zapano i odarto z koszuli jedn z przygldajcych si dziewek, protesty uciszono, dajc jej par razy w pap. Reynevan dokadnie i grubo obandaowa gow rannego poprutym na pasy lnem. Ranny, o dziwo, nie zemdla, lecz usiad, niewyranie powiedzia co o witej ucji, zajcza, zastka i ucisn Reynevanowi do. Zaraz potem wszyscy inni wzili si do ciskania, gratulujc medykowi dobrej roboty. Reynevan gratulacje przyjmowa, umiechnity i dumny. Cho wiadom by, e z uchem nie bardzo mu poszo, to jednak na licznych otaczajcych go gbach widzia lady po ranach zszytych duo gorzej. Ranny bekota co spod banday, ale nikt go nie sucha. - A co? Zuch, nieprawda? - obok przyjmowa gratulacje Szarlej. Doctus doctor, niech mnie diabli. Dobry medyk, h? - Dobry - przyzna, wcale nie okazujc skruchy, winowajca, w Glaubitz ze zotym karpiem w herbie, wrczajc Reynevanowi kubek miodu. - I trzewy, a to wrd konowaw rzadko. Mia Schoenfeld szczcie! - Mia szczcie - skomentowa zimno Buko von Krossig - bo to ty go ci. Gdybym to by ja, nie byoby co szy. Zainteresowanie zdarzeniem spado nagle, przerwane przez nowych goci, wjedajcych na kromoliski majdan. Raubritterzy zaszumieli, zapanowao podniecenie, wiadczce, e nie byle kto wjeda. Reynevan przyjrza si, wycierajc rce. Kawalkad kilkunastu zbrojnych wiodo trzech jedcw. W rodku jecha ysiejcy grubas w czarno emaliowanej pycie, majcy po prawicy rycerza z ponur gb i ukon blizn na czole, a po lewicy ksidza lub mnicha, ale z kordem u boku i w elaznym obojczyku na kolczudze wdzianej wprost na habit. - Przyjechali Barnhelm i Sulz - ogosi Markwart von Stolberg. - Do karczmy, panowie rycerze! Na ting! Dalej, dalej! Zawoa mi tych, co si z dziewkami g po ssiekach! Pobudzi picych! Na ting! Powstao mae zamieszanie, niemal kady z udajcych si na narad rycerzy zaopatrywa si w co do jedzenia i picia. Gromko i gronie

wzywano pachokw, by wytaczali nowe antaki i kufy. Wrd tych, ktrzy na wezwanie przybiegli, pojawi si i Samson Miodek. Reynevan cichaczem przyzwa go i zatrzyma przy sobie. Chcia oszczdzi towarzyszowi losu suby, ktrej raubritterzy nie aowali kuksacw i kopniakw. - Idcie na ten ting - rzek Szarlej. - Wmieszajcie si w tum. Dobrze bdzie wiedzie, co planuje to towarzystwo. - A ty? - Mam chwilowo inne plany - demeryt zowi wzrokiem pomienne oczy krccej si w pobliu Cyganki, urodziwej, cho nieco przysadzistej, ze zotymi piercionkami powplatanymi w kruczoczarne loki. Cyganka mrugna do niego. Reynevan mia ch na komentarz. Ale zwalczy j w sobie. W karczmie by cisk. Pod nisk powa snu si dym i smrd. Wo ludzi od dawna nie zdejmujcych zbroi, to znaczy odr elaza i nie tylko. Rycerze i armigerzy pogrupowali awy tak, by utworzy co w rodzaju imitacji okrgego stou krla Artura, ale daleko nie dla wszystkich starczyo tam miejsca. Dua cz staa. Wrd tych, na kocu, by nie rzuca si w oczy, Reynevan i Samson Miodek. Ting otworzy, witajc co znaczniejszych z imienia, Markwart von Stolberg. Zaraz potem gos zabra Traugott von Barnhelm, w nowo przybyy, otyy i ysawy, w blachach pokrytych czarn emali. - Rzecz, znaczy si, w tym - zagai, ze szczkiem kadc przed sob miecz w pochwie - e Konrad, biskup Wrocawia, zwouje zbrojnych pod swe znaki. Znaczy si, zbiera wojsko, eby znowu uderzy na Czechw, znaczy si, na kacerzy. Bdzie, znaczy si, krucjata. Uwiadomi mnie przez poufnika pan starosta Kolditz, e kto chce, moe si do wojska krzyowego zacign. Winy bdzie krzyowiec mia przebaczone, a co zarobi, to jego. Konradowi popi gadali przy tym rnoci, jednako nie spamitaem, ale jest tu pater Hiacynt, com go, znaczy si, wzi po drodze, on wam to lepiej wyoy. Pater Hiacynt, w ksidz w zbroi, wsta, rzuci na st wasn bro, ciki i szeroki kord. - Bogosawiony Pan - zagrzmia jak z ambony, wznoszc rce

kaznodziejskim gestem - opoka moja! On moje rce zaprawia do walki, moje palce do wojny! Bracia! Wiara odesza! W Czechach kacerska zaraza nabraa si nowych, ohydny smok husyckiej herezji unosi eb obmierzy! Czy wy, pasowani rycerze, bdziecie patrze na to obojtnie, gdy pod znaki krzyowe garn si tumnie ludzie stanw niszych? Gdy widzc, e husyci wci yj, co rano pacze i frasuje si Matka Boska? Szlachetni panowie! Przypominam wam sowa witego Bernarda: zabi nieprzyjaciela dla Chrystusa to zyska go dla Chrystusa! - Do rzeczy - wtrci ponuro Buko von Krossig. - Streszczaj si, pater. - Husyci - pater Hiacynt waln w st obu piciami naraz - Bogu s wstrtni! Bogu wic bdzie mie, gdy uderzym w nich mieczem, nie pozwalajc, by wcigali dusze w swj bd i plugastwo! Albowiem zapat za grzech jest mier! mier tedy, mier czeskim odszczepiecom, ogie i zagada kacerskiej zarazie! Dlatego powiadam i prosz, imieniem jego dostojnoci biskupa Konrada, obleczcie, bracia rycerze, na zbroje znak krzya, stacie si anielsk milicj! A bd wam grzechy i winy odpuszczone, tak na tym padole, jak i na Sdzie Boym. A co ktry zarobi, to jego. Czas jaki panowaa cisza. Komu si odbio, komu przecigle zaburczao w brzuchu. Markwart von Stolberg odchrzkn, podrapa si za uchem, powid wzrokiem dookoa. - I c - zagai - powiecie, panowie rycerze? H? Panowie anielska milicja? - Naleao si tego spodziewa - przemwi jako pierwszy Boywoj de Lossow. - Goci we Wrocawiu legat Branda, z orszakiem bogatym, ha, dumaem nawet napa gdzie na krakowskim trakcie, ale eskorta bya za silna. Nie tajna to rzecz, e kardyna Branda do krucjaty wzywa. Dojedli husyci rzymskiemu papie! - Bo te i prawda, e w Czechach faktycznie nie jest wesoo - doda Jako Chromy z ubni, znany ju Reynevanowi raubritter o wsach jak u Tatara. - Oblone s twierdze Karlsztajn i ebrak, mog pa lada dzie. Widzi mi si, e jeli my w por czego z Czechami nie zrobimy, to Czesi co zrobi z nami. Trza to, widzi mi si, pod rozwag wzi. Ekhard von Sulz, ten z ukon blizn na czole, zakl, waln doni w

rkoje miecza. - Jest mi co rozwaa! - parskn. - Dobrze gada pater Hiacynt: mier kacerzom, ogie i zagada! Bij Czecha, kto cnotliwy! A przy okazji obowimy si, bo i susznie to, by za grzech bya kara, a za cnot nagroda. - Prawda to - odezwa si Woldan z Osin - e krucjata to dua wojna. A na duej wojnie rychlej si ludzie bogac. - Rychlej te - zauway kdzierzawy Poraj - po bie bior. I mocniej. - Lkliwy si zrobie, panie Baeju - zawoa Otto Glaubitz, rbacz uszu. - A czego si tu ba? Raz matka rodzia! A tutaj co, nie nadstawiamy szyi, na przemys chodzc? A czym si tu wzbogacisz? Co tu urwiesz? Kupcowi sakiewk? A tam, w Czechach, w walnym boju, jak poszczci ci si rycerza ywym wzi, moesz da okupu nawet i dwiecie kp groszy. Powalisz za, wemiesz konia, zbroj z ubitego, to jest najmniej dwadziecia grzywien, licz jak chcesz. A miasto jakie zdobdziem... - No! - podochoci si Paszko Rymbaba. - Miasta tamj bogate, w zamkach skarbce pene. Choby ten Karlsztajn, o ktrym wci si gada. Dobdziemy i zupimy... - Ot, wymyli - parskn rycerz z czerwonym balkiem w herbie. - To Karlsztajn nie w husyckim, lecz katolickim rku. Oblona jest twierdza przez heretykw, krucjata ma i na odsiecz wanie! A ty, Rymbaba, gupi capie, nic si na polityce nie rozumiesz. Paszko Rymbaba poczerwienia i nastroszy wsy. - Ty bacz, Kottwitz - wrzasn, wycigajc zza pasa czekan - kogo gupim zwiesz! O polityk nie stoj, ale na tym, jak w eb da, to ja si rozumiem do! - Pax, pax - uspokoi Boywoj de Lossow, przemoc nieledwie sadzajc Kottwitza, ktry ju przechyla si przez st z doni zacinit na mizerykordii. - Spokj! Obaj! Zupenie jak dzieci! Nic, tylko schla si i do now. - A pan Hugo praw - doda Traugott von Barnhelm. - Icie nie przyswajasz ty, Paszko, politycznych arkanw. To o krucjacie mwim. Wiesz li ty, co to krucjata? To tak, jak Gotfryd de Bouillon, jak Ryszard Lwie Serce, znaczy si, wiecie, rozumiecie, Jeruzalem i w ogle. Nie?

Raubritterzy waln nim o st.

pokiwali

gowami,

ale

Reynevan

stawia

kade

pienidze, e nie kady poj. Buko von Krossig wypi duszkiem kubek, - Jeba pies - ogosi trzewo - Jeruzalem, Ryszarda Lwie Serce, bulion, polityk i religi. Bdziem upi i tyle, kogo popadnie i kto podleci, czort z nim i z jego wiar. Niesie wie, e tak Polacy w Czechach czyni, Fedor z Ostrogu, Dobko Puchaa i insi. Niele si ju, mwi, nachapali. A my, anielska milicja, to co, gorsi? - Nie gorsi! - wrzasn Rymbaba. - Dobrze Buko gada! - Na mk Pask, dobrze! - Na Czechy! Podnis si rwetes. Samson nachyli si nieznacznie ku uchu Reynevana. Wypisz wymaluj szepn Clermont w roku tysic dziewidziesitym pitym. Tylko patrze chralnego Dieu le veult. Wielkolud myli si jednak, euforia trwaa nader krtko, zgasa, niby somiany sceptykw. - Nazwani Puchaa i Ostrogski - odezwa si milczcy do tej pory Notker Weyrach - nachapali si, bo wojuj po zwyciskiej stronie. Tej, co bije, a nie tej, co jest bita. Jak do tej pory krzyowcy z Czech wicej przywozili guzw nili bogactw. - Prawda - potwierdzi po chwili Markwart von Stolberg. - Opowiadali ci, co byli pod Prag w roku dwudziestym, jak to Miniacy Henryka Isenburga uderzyli na Wzgrze Witkowskie. I jak uciekli, zostawiajc pod szacem gr trupw. - Husyccy ksia - doda, kiwajc gow, Wencel de Hartha - bili si pono na tym szacu u boku wojakw, a wyli przy tym jako wilcy, zgroza braa. Nawet baby tam wojoway, tuky cepami, jak szaem jte... A tych, co ywi wpadli husytom w apy... - Bajanie! - machn rk pater Hiacynt. Zreszt na Witkowie by ika. I diabelska moc, ktrej si zaprzeda. A teraz nie ma ju iki. Rok mija, jak si w piekle smay. ogie, stumiona przeklestwami i gronymi spojrzeniami

- Nie byo - powiedzia Tassilo de Tresckow - iki pod Wyszehradem, w dzie Wszystkich witych. A tam, chocia czterokrotn mielimy przewag, srogie wzilimy od husytw baty. Okrutnie nas zbili, stukli i pogonili tak, e do dzi wstyd wspomina, jakemy stamtd uciekali. W popochu, na olep, byle dalej, dopokd konie nie zaczy charcze... A pi setek trupw zalego pole. Znamienitsi z czeskich i morawskich panw: Henryk z Plumlova, Jarosaw ze Szternberka... Z Polski pan Andrzej Balicki herbu Topr. Z uyc pan von Rathelau. Z naszych za, ze lzakw, pan Henryk von Laasan... - Pan Stosz z Schellendorfu - dokoczy w ciszy Stolberg. - Pan Piotr Schirmer. Nie wiedziaem, e bye pod Wyszehradem, paaie Tassilo. - Byem. Bom poszed, jak gupi, ze lskim wojskiem, z Kantnerem Oleinickim i Rumpoldem z Gogowa. Tak, tak, panowie, ik diabli wzili, ale s w Czechach insi, co nie gorzej bi umiej. Pokazali to pod Wyszehradem, wtedy, w dzie Wszystkich witych: Hynek Kruszyna z Lichtenburka, Hynek z Kolsztajnu, Wiktoryn z Podiebrad. Jan Hviezda. Rohacz z Dube. Zapamitajcie sobie te nazwiska. Bo je usyszycie, z krucjat si do Czech wybrawszy. - O, wa - przerwa cik cisz Hugo Kottwitz. - Strachy na Lachy! Pobili was, bocie sami bi si nie umieli. Wojowaen i ja z husytami, w roku dwudziestym pierwszym, pod panem Put z Czastolovic. Pod Petrovicami dalimy kacerzom bobu, e wiry leciay! Potem nawiedzilimy miechem i ogniem kraj chrudimski, pucilimy z dymem ampach i Litice. I bralimy up, a hej! Zbroja, co j nosz, bawarskiej roboty, stamtd wanie... - Prno gldzi - uci Stolberg. - Trza wreszcie co uradzi. Idziem do Czech czy nie? - Ja id! - oznajmi gromko i dumnie Ekhard von Sulz. - Pieni trza kkol herezji, ot co. Wypala trd, nim wszystko stoczy. - Ja te id - rzek de Hartha. - Musz upu nabra. W potrzebie jestem. eni si zamiaruj. - Na zby witej Apolonii! - wyrwa si Kuno Wittram. - upem i ja nie pogardz! - up jedno - bkn niepewnie nieco Woldan z Osin - ale pono kto

wemie krzy, grzechy bdzie mia na pytel odpuszczone. A nagrzeszyo si... Oj, nagrzeszyo! - Ja nie id - rzek krtko Boywoj de Lossow. - Nie bd guza szuka po obcych stronach. - Ja nie id - rzek spokojnie Notker Weyrach. - Bo jeli Sulz idzie, znaczy, sprawa jest liska i mierdzi. Znowu wybucha wrzawa, posypay si kltwy, przemoc posadzono Ekharda Suiza z kordem ju do poowy dobytym. - Mnie - rzek, gdy si uspokoio, Jako Chromy z ubni - jeli gdzie i, to wolej do Prus. Z Polakami na Krzyakw. Albo vice versa. Zaley, kto lepiej zapaci. Przez chwil wszyscy gadali i przekrzykiwali jeden drugiego, wreszcie gestami uciszy towarzystwo kdzierzawy Poraj. - Ja na t krucjat nie rusz - oznajmi w ciszy. - Bo nie pjd na sznurek do biskupw i popw. Nie dam, by mi jako psa na kogo szczuli. Co to za krzyowa wyprawa? Na kogo? Czesi nie Saraceni. Do boju monstrancj przed sob nios. A e im si nie podoba Rzym? Papa Odo Colonna? Branda Castiglione? Nasz biskup Konrad i insi praaci? Nie dziwi si. Mnie te si nie podobaj. - Breszesz ty, Jakubowski! - rozdar si Ekhard von Sulz. - Czesi kacerze s! Heretyck nauk wyznaj! Kocioy pal! Diabu cze oddaj! - Goli chadzaj! - A ony - krzykn pater Hiacynt - to chc, by wsplne byy! Chc... - Poka wam - przerwa gromko Poraj - czego Czesi chc. A wy, wier, zastanowicie si, z kim tu, a przeciw komu i trzeba. Na dany znak zbliy si niemody goliard w czerwonym rogatym kapturze i kabacie z powycinan w zbki baskin. Goliard wycign zza pazuchy zwinity pergamin. - Niech wiedz wszyscy wierni chrzecijanie - przeczyta dononie i dwicznie - e Krlestwo Czeskie niezmiennie trwa i z Bo pomoc trwa bdzie, na mier i ycie, przy niej spisanych artykuach. Po pierwsze: by w Krlestwie Czeskim swobodnie i bezpiecznie goszono sowo Boe i by ksia gosili je bez przeszkd...

- Co to jest? - zawoa von Sulz. - Skd ty to masz, grajku? - Niechaj go - zmarszczy si Notker von Weyrach. - Skd ma, to ma. Czytaj, chopie. - Po drugie: by Ciao i Krew Chrystusa Pana rozdawane byy pod postaci obojga chleba i wina wszystkim wiernym... - Po trzecie: by ksiom odebrano i zniesiono ich wieck wadz nad bogactwem i dobrem doczesnym, aby dla zbawienia swego wrcili do reguy Pisma i ywota, jaki wid Chrystus ze swymi apostoami. - Po czwarte: by wszystkie grzechy miertelne i inne wystpki przeciw prawu boemu karano i potpiono... - Kacerskie pismo! Samo suchanie to grzech! Kary boej si nie boicie? - Zawrzyj gb, pater! - Cisza! Niech czyta! - ...wrd ksiy: witokupstwo, kacerstwo, branie pienidzy za chrzest, za bierzmowanie, za spowied, za komuni, za oleje wite, za wod wiecon, za msze i modlitwy za zmarych, od postw, od bicia w dzwony, za probostwa, za stanowiska i praatury, za dostojestwa, za odpusty... - A co? - wzi si pod boki Jakubowski. - Nieprawda moe? - Dalej: wynikajce std herezje i habice koci Chrystusowy cudzostwo, przeklte podzenie synw i crek, sodomia i inne rozpusty, gniew, ktnie, zwady, obmowa, drczenie prostego ludu, ograbianie go, ciganie opat, danin i ofiar. Kady sprawiedliwy syn swej matki, kocioa witego, powinien to wszystko odrzuci, wyrzec si, nienawidzi jak diaba i mie to w obrzydzeniu... Dalsze czytanie zakcia oglna wrzawa i zamieszanie, podczas ktrego, jak zauway Reynevan, goliard wymkn si cichcem wraz ze swym pergaminem. Raubritterzy wrzeszczeli, klli, popychali si, skakali sobie do oczu, ba, zaczy ju zgrzyta klingi w pochwach. Samson Miodek trci Reynevana w bok. - Wydaje mi si - mrukn - e warto, by rzuci okiem w okno. I to szybko.

Reynevan rzuci. I zmartwia. Na kromoliski majdan wjedao stpa trzech konnych. Wittich, Morold i Wolfher Sterczowie.

Rozdzia osiemnasty w ktrym do tradycji i obyczajw rycerskich wkracza - z hukiem - nowoczesno, a Reynevan - jakby chcia uzasadni tytu ksiki - robi z siebie bazna. I jest zmuszony przyzna si do tego. Przed ca przyrod.
Reynevan mia powody do wstydu i zoci, uleg bowiem panice. Na widok wjedajcych do Kromolina Sterczw owadn nim bezmylny, gupi strach i strach ten gupio i bezmylnie nim pokierowa. Jego wstyd by tym wikszy, e w peni zdawa sobie z tego spraw. Miast trzewo oceni sytuacj i zadziaa w myl rozsdnego planu, zareagowa jak sposzone i szczute zwierz. Wyskoczy przez okno alkierza i rzuci si do ucieczki. Midzy szopy i klecie, w kierunku gszcza nadrzecznej wikliny, oferujcego, jak mu si wydawao, bezpieczny i ciemny azyl. Ocalio go szczcie i katar, ktry od kilku dni gnbi Stefana Rotkircha. Sterczowie bowiem dobrze zaplanowali owy. Wjechali do Kromolina we trzech. Pozostaa za trjka, czyli Rotkirch, Dieter Haxt i Puchacz von Knobelsdorf, przybyli do osady wczeniej i niepostrzeenie obsadzili najbardziej prawdopodobne drogi ucieczki. Reynevan jak nic wpakowaby si wprost na zasadzonego za szop Rotkircha, gdyby nie to, e przezibiony Rotkirch kichn, kichn tak potnie, e jego sposzony ko hukn kopytem w deski. Reynevan, cho panika mrozia mu mzg i niemal odbieraa wadz w nogach, zatrzyma si w por, zawrci, przemkn obok kleci, obok kupy gnoju, na czworakach przepez pod potem i skry si za suchym chruniakiem. Trzs si tak, ze zdawao mu si, i cay chruniak szeleci niczym targany wichur. - Pst! Pst, panicu! Obok, za potem, sta szecioletni moe chopczyk w filcowej czapie i przewizanej powrsem koszuli sigajcej poowy brudnych ydek. - Pst! Do sernika, panicu... Do sernika... Tamj! Spojrza we wskazanym kierunku. Na odleg o jaki rzut kamieniem drewnian

konstrukcj, czworoktn, nakryt szpiczastym gontowym dachem bud, wznoszc si prawie trzy snie nad ziemi na czterech solidnych supach. Nazwana sernikiem buda bardziej przypominaa wielki gobnik. A najbardziej puapk bez wyjcia. - Do sernika - ponagli chopczyk. - Sybko... Tamj si schowajta... - Tam? - Ano. My si wsyscy zawse tam chowamy. Reynevan nie podj dyskusji, tym bardziej, e cakiem niedaleko kto zagwizda, a gone kichnicie i tup konia zwiastoway zblianie si zakatarzonego Rotkircha. Szczciem Rotkirch, skrciwszy midzy klecie, wjecha wprost na gsi obrk, a gsi podniosy dziki i zaguszajcy wszystko jazgot. Reynevan zrozumia, e albo teraz, albo nigdy. Skulony puci si biegiem skrajem chruniaka, dopad sernika. I zmartwia. Nie byo drabiny, a o wspiciu si po wygadzonej dbinie supw nie mogo by i mowy. Klnc w duchu sw gupot ju mia zamiar ucieka dalej, gdy usysza ciche syknicie, a z gry, z czarnego otworu, spyn, niczym w, zawlony sznur. Reynevan ucapi lin rkoma i nogami, migiem znalaz si na grze, w mrocznym, dusznym i przesyconym odorem starego sera wntrzu. Tym, ktry spuci sznur i pomg mu wej, by goliard w czerwonym kabacie i rogatym kapturze. Ten sam, ktry dopiero co odczytywa w karczmie husyck libell. - Pst - sykn, kadc palec na ustach. - Bdcie cicho, panie. - Czy tu jest... - Bezpiecznie? Tak. My si zawsze tu chowamy. Reynevan moe i prbowaby ustali, dlaczego w takim razie tak regularnie si chowajcych nikt regularnie nie znajduje, ale nie byo czasu. Tu obok sernika przejecha Rotkirch. Kichn i pojecha dalej, nie zaszczycajc budowli na supach nawet spojrzeniem. - Wycie - odezwa si w mroku goliard - Reinmar z Bielawy. Brat Piotra. Zamordowanego w Balbinowie. - Bezbdnie - potwierdzi po chwili Reynevan. - Ty za skrye si tu ze strachu przed Inkwizycj.

- Bezbdnie - potwierdzi po chwili goliard. - To, co w karczmie czytaem... Artykuy... - Wiem, co to byy za artykuy. Ale ci, co przyjechali, to nie Inkwizycja. - Nigdy nie wiadomo. - Prawda. Ale wygldao, e masz protektorw. A jednak si ukrye. - A wy nie? Sernik mia w cianach liczne otwory, suce zapewnieniu suszonym gomkom obiegu powietrza, ale i umoliwiajce wszechstronn obserwacj. Reynevan przywar okiem do dziury wychodzcej na karczm i owietlony przez manice majdan. Mg widzie, co si dziao. Odlego nie pozwalaa sysze. Ale domyli si wcale nie byo trudno. Narada wojenna w karczmie trwaa jeszcze, opucili j tylko nieliczni. Sterczw powitay wic na majdanie gwnie psy, oprcz tych tylko armigerzy i kilku zaledwie raubritterw, wrd nich Kuno Wittram i John von Schoenfeld z obandaowan gb. Powitali byo zreszt sowem wybitnie za duym, mao ktry z rycerzy w ogle podnis gow. Wittram i dwch jeszcze ca uwag powicali szkieletowi barana, z eber ktrego zdrapywali i pakowali do ust resztki misa. Schoenfeld gasi pragnienie mamazj, cignc j za pomoc przepchnitej przez bandae somki. Kowale i kupcy poszli spa, dziewki, mnisi, waganci i Cyganie gdzie przezornie znikli, pachokowie udawali bardzo zajtych. Skutek by taki, e Wolfher Stercz musia powtrzy zadane pytanie. - Pytaem - zagrzmia z wysokoci sioda - czycie widzieli modzika, odpowiadajcego opisowi. Czy by lub jest tu taki? Moe kto wreszcie zechce mi odpowiedzie? H? Czycie, zaraza na was, poguchli? Kuno Wittram wyplu barani kostk wprost pod kopyta Sterczowego konia. Drugi rycerz wytar palce o wapenrok, spojrza na Wolfhera i znaczco obrci pas z mieczem. Schoenfeld, nie podnoszc wzroku, zabulgota przez swoj somk. Podjecha Rotkirch, po chwili doczy Dieter Haxt. Obaj przeczco pokrcili gowami pod pytajcymi spojrzeniami Wolfhera i Morolda. Wittich

zakl. - Kto widzia takiego, ktregom opisa? - powtrzy Wolfher. - Kto? Moe ty? Nie? A moe ty? Tak, ty, wielgusie, do ciebie mwi! Widziae? - Nie - zaprzeczy stojcy pod karczm Samson Miodek. - Nie widziaem. - Kto widzia i wskae - Wolfher opar si o k - ten dostanie dukata. No? Ot, dukat, ebycie nie myleli, e . Wystarczy wskaza mi czeka, ktrego szukam. Potwierdzi, e tu jest lubo by. Kto to uczyni, dukat jego! No? Kto chce zarobi? Ty? A moe ty? Jeden z pachokw zbliy si z ociganiem, rozgldajc niepewnie. - Ja, panie, widzia... - zacz. Ale nie dokoczy, bo John von Schoenfeld potnie kopn go w tyek. Pachoek upad na czworaki. A potem zerwa si i uciek, kulejc. Schoenfeld wzi si pod boki, spojrza na Wolfhera i niewyranie zabekota spod banday. - H? - Stercz pochyli si na kulbace. - Czego? Co on rzek? Co to byo? - Nie jestem pewien - odrzek spokojnie Samson. - Ale wydaje mi si, e co o zasranych Judaszach. - I mnie si tak zdaje - potwierdzi Kuno Wittram. - Na beczk witego Wilibroda! Nie lubimy Judaszw, tu, w Kromolinie. Wolfher poczerwienia, a potem zblad, zaciskajc pi na trzonku nahja. Wittich ruszy konia, a Morold sign po miecz. - Nie radz - rzek stojcy w drzwiach karczmy Notker von Weyrach, majcy u jednego boku de Tresckowa, u drugiego Woldana z Osin, a za plecami Rymbab i Boywoja de Lossow. - Nie radz zaczyna, panowie Sterczowie. Bo kln si na Boga, co wy zaczniecie, to my skoczymy. - To oni zamordowali mi brata - sapn Reynevan, wci z okiem przy dziurze w cianie sernika. - Oni, Sterczowie, zlecili to zabjstwo. Da Bg, dojdzie do ktni... I raubritterzy ich rozsiek... Peterlin bdzie pomszczony. - Nie liczybym na to. Odwrci si. Oczy goliarda wieciy w mroku. Co on sugeruje,

pomyla. Na co mam nie liczy, na ktni czy na zemst? Czy ani na jedno, ani na drugie? - Nie chc zwady - mwi, spuciwszy z tonu, Wolfher Stercz. - I nie szukam kopotw. Ot, pytam grzecznie. Czek, ktrego cigam, brata mi ubi i bratow zhabi. Moje prawo dochodzi sprawiedliwoci... - Oj, panowie Sterczowie - pokiwa gow Markwart von Stolberg, gdy przebrzmiay miechy. - Kiepsko ecie si z t wasz bolczk do Kromolina wybrali. Idcie, radz wam, dokd indziej szuka sprawiedliwoci. Do sdu, przykadowo. Weyrach parskn, de Lossow rykn miechem. Stercza poblad, wiadom, e z niego kpi, Morold i Wittich zgrzytali zbami tak, e niemal krzesali iskry. Wolfher kilkakrotnie otwiera i zamyka usta, ale nim zdy cokolwiek powiedzie, na majdan wpad cwaem Jencz von Knobelsdorf, zwany Puchaczem. - ajdaki - zgrzytn zbami Reynevan. - e te nie ma na nich kary... e te nie smagnie ich Bg swoim biczem, e te nie zele na nich jakiego anioa... - Kto wie? - westchn w pachncej serem ciemnoci goliard. - Kto wie? Puchacz podjecha do Wolfhera, mwi co szybko, podniecony i czerwony na twarzy, wskazywa w stron myna i mostu. Nie musia mwi dugo. Bracia Sterczowie dali rumakom ostrogi i galopem pucili si przez majdan, w stron przeciwn, midzy klecie, w kierunku brodu na rzece. Za nimi gnali, nie ogldajc si za siebie, Puchacz, Haxt i kichajcy Rotkirch. - Krzy na drog! - splun za nimi Paszko Rymbaba. - Poczuy myszy kota! - zamia si sucho Woldan z Osin. - Tygrysa - poprawi znaczco Markwart von Stolberg. Sta bliej i dosysza, co Puchacz powiedzia Wolfherowi. - Ja tam - rzek z ciemnoci goliard - nie wychodzibym jeszcze. Reynevan, ju prawie wiszc na zawlonej linie, zatrzyma si.

- Nic mi ju nie grozi - zapewni. - Ale ty uwaaj. Za to, co czytae, pal na stosie. - S rzeczy - goliard przysun si bliej, tak by sczca si szpar jasno ksiyca owiecia mu twarz - s rzeczy warte tego, by yciem dla nich ryzykowa. Sami dobrze o tym wiecie, panie Reynevanie. - Co chcia przez to rzec? - To dobrze wiecie, co. - Ja ci znam - westchn Reynevan. - Widziaem ci ju... - Widzielicie i owszem. U brata w Powojowicach. Ale ostronie z tym, lepiej o tym nie gada. Gadulstwo to przywara w dzisiejszych czasach zgubna. Niejeden ju sobie gardo wasnym przydugim ozorem podern, jak mawia... - Urban Horn domylnoci. - Ciszej - sykn goliard. - Ciszej z tym imieniem, panie. Sterczowie, zaiste, pierzchnli z osady w dziwnym popochu, jak przed tatarskim zagonem, jak na wie o dumie, wiali, jakby diabe nastpowa im na pity. Widok ten bardzo poprawi samopoczucie Reynevana. Kiedy jednak zobaczy, przed kim uciekali, gdy spostrzeg, kto do Kromolina wjeda, dziwi si przesta. Na czele oddziaku rycerzy i konnych strzelcw jecha mczyzna o mocno zarysowanej szczce i barach szerokich jak wrota katedry, odziany w przepyszn i bogato zocon mediolask zbroj. Take ko rycerza, wielki karosz, by opancerzony: eb zbroi mu chamfron, czyli naczek, szyj folgowy nakarczek, crinet. Reynevan wmiesza si pomidzy kromoliskich raubritterw, ktrzy tymczasem tumnie wysypali si na majdan. Nikt oprcz Samsona nie zauway go i nie zwrci na niego uwagi. Po Szarleju nigdzie nie byo ladu. Wok raubritterzy szumieli jak rj os. Po bokach rycerza w mediolaskiej zbroi jechao dwch przetowosy, adny jak panna modzik i smagy chudzielec o zapadnitych policzkach. Obaj byli rwnie w penej pycie, obaj siedzieli na ladrowanych - dokoczy Reynevan, sam dziwic si swej

wierzchowcach. - Hayn von Czirne - rzek z podziwem Otto Glaubitz. - Widzicie, jak nosi milanez? Niech mnie licho, warta jak nic czterdzieci grzywien. - Ten z lewej, ten mody - sapn Wencel de Hartha to Fryczko Nostitz. A ten z prawej to Vitelozzo Gaetani, Italczyk... Reynevan westchn lekko. Dokoa sysza podobne westchnienia, sapnicia i ciche kltwy, wiadczce, e nie tylko jego zbulwersowao pojawienie si jednego z bardziej znanych i groniejszych lskich raubritterw. Hayn von Czirne, pan na zamczysku Nimmersatt, cieszy si saw najgorsz z moliwych, a jego imi, jak si okazywao, budzio nie tylko przeraenie wrd kupcw i spokojnych ludzi, ale i grony respekt midzy kolegami po fachu. Hayn von Czirne zatrzyma tymczasem konia przed starszyzn, zsiad, podszed, dzwonic ostrogami i zgrzypic zbroj. - Panie Stolberg - przemwi gbokim basem. - Panie Barnhelm. - Panie Czirne. Raubritter obejrza si, jakby chcia sprawdzi, czy jego orszak ma bro pod rk, a strzelcy kusze w pogotowiu. Upewniony, wspar lew do na rkojeci miecza, a praw na biodrze. Rozstawi nogi, zadar gow. - Rzekn krtko - zagrzmia - bo czasu nie mam na dugie gadanie. Kto napad i obdar Walonw, gwarkw ze zotostockiej kopalni. A jam ostrzega, e Waloni ze Zotego Stoku s pod moj opiek i ochron. Tedy rzekn wam co, a wy baczcie: jeli ktry z was, otrzyki, palce w tym napadzie macza, to niech si lepiej sam przyzna, bo jak ja go zapi, to pasy bd dar z takiego syna, choby by i rycerz. Twarz Markwarta Stolberga pokrya, rzekby, czarna chmura. Kromoliscy raubritterzy zaszumieli. Fryczko Nostitz i Vitelozzo Gaetani nie poruszyli si, siedzieli na koniach jak dwie elazne kuky. Ale strzelcy z orszaku pochylili kusze, gotowi do akcji. - Podejrzenie o w uczynek - kontynuowa Hayn von Czirne - jest due na Kunza Aulocka i Storka z Gorgowic, tedy rzekn wam co, a wy suchajcie pilnie: bdziecie tych zodziei i bkartw tai w Kromolinie, to

mnie popamitacie. - Znan jest rzecz - cign Czirne, nic sobie nie robic z rosncego wrd rycerzy pogwaru - e bkarty Aulock i Stork s na odzie Sterczw, braci Wolfhera i Morolda, takich samych bkartw i szubrawcw. Z tymi mam dawne sprawy, ale teraz przebraa si miarka. Pokae si z Walonami prawda, to kiszki ze Sterczw wypuszcz. A za jednym obrotem i z tych, co ich kry zamyl. - I jeszcze rzecz jedna, na sam koniec. Ale rzecz to nie najmniej wana, wic uszu nadstawcie. Kto ostatnimi czasy sielnie si na kupcw zawzi. Co i rusz jakiego mercatora znajduj zimnym i sztywnym. Rzecz jest zreszt dziwna i wgbia si w ni nie myl, ale rzekn wam co: augsburska kompania Fuggerw paci mi za ochron. Jeli tedy ktrego mercatora od Fuggerw jaka niedobra przygoda spotka, a pokae si, e to ktry z was, to niech si nad nim Bg zlituje. Pojmujecie? Pojmujecie, tacy synowie? Wrd rosncego wciekego pomruku Hayn von Czirne doby nagle miecza, machn nim, a zawiszczao. - A pakliby - rykn - przeciwi si kto temu, com rzek, lubo mniema, e , pakliby ktremu to nie w smak byo, tedy prosim tu, na plac! Wnet elazem rzecz rozstrzygniem. Nue! Czekam! Psia ma, od Wielkanocy nikogo nie ubiem. - Niepiknie postpujecie, panie Hayn - powiedzia spokojnie Markwart von Stolberg - Godzi si to? - Nie tyczy si, com rzek - Czirne jeszcze bardziej wysun uchw ani was, cny panie Markwarcie, ani im pana Traugotta, ni w ogle nikogo ze starszyzny. Ale swoje prawa znam. Z gromady wyzwa mi wolno. - J tylko mwi, e to niepiknie. Wszyscy was znaj. Was i wasz miecz. - Tedy co? - parskn zbj. - Mam, by mnie nie poznawano, za dziewk si przebiera, jak Lancelot z Jeziora? Rzekem, prawa swoje znam. A i oni je znaj. Tu stojca gromada posracw z drcymi ydkami. Raubritterzy zaszumieli. Reynevan widzia, jak stojcemu obok Kottwitzowi krew z wciekoci odpyna z twarzy, usysza, jak Wencel de Hartha zgrzytn zbami. Otto Glaubitz porwa za rkoje i zrobi ruch,

jakby chcia wystpi, ale Jako Chromy zapa go za rami. - Nie prbuj - mrukn. - Jemu spod miecza jeszcze nikt ywy nie uszed. Hayn von Czirne znowu wywin mieczyskiem, przeszed si, brzczc ostrogami. - No i co, pierdziwory? - zagrzmia. - Co, gwnoluby? Nikt nie wystpuje? Wiecie, za co was mam? Za dupy woowe was mam i dupami woowymi ogaszam! A co? Moe kto zaprzeczy? Moe si ktry poway kam mi zada? Co, nikt? Tedy wszyscy, co do jednego, jestecie pierdoy, fafuy i cienkobdzieje. I oglna haba dla rycerstwa! Rycerze rabusie szumieli coraz dononiej, Hayn zdawa si jednak tego nie dostrzega. Jednego cign, wskazujc tylko widz midzy wami mczyzn, o, tam stojcego Boywoja de Lossow. Zaiste nie pojmuj, co taki czyni midzy gromad wam podobnych popapracw, porwiszw i upikotw. Pewnie sam zszed na psy, tfu, wstyd i srom. Lossow wyprostowa si, skrzyowa ramiona na ozdobionej herbowym rysiem piersi, bez lku wytrzyma spojrzenie. Nie poruszy si jednak, sta z kamienn twarz. Jego spokj wyranie rozzoci Hayna von Czirne. Zbj poczerwienia, wzi si pod bok. - Kozojeby! - zarycza. - Kiernozy nieskrobane! Obszczybruzdy! Wyzywam was, syszycie, fajdanisy? No, ktry stanie? Pieszo lub konno, zaraz, tu, na tym placu! Na miecze lub na topory, na co zreszt chcecie, wybierajcie! No, ktry? Moe ty, Hugonie Kottwitz? Moe ty tam, Krossig? Moe ty, Rymbaba, gnoju jeden? Paszko Rymbaba pochyli si i zapa za miecz, szczerzc zby spod wsw. Woldan z Osin chwyci go za rami, osadzi w miejscu cik rk. - Nie baznuj - sykn. - ycie ci niemie? Jemu nikt nie dostoi. Hayn von Czirne zarechota, jak gdyby dosysza. - Nikt? Nikt nie wystpi? Nie ma odwanego? Takem myla! A, wy portkosraje! Psie chwosty! Dybidzbany! Garnkoskroby! - A kurwa twoja ma! - wrzasn nagle, wystpujc, Ekhard von Sulz. - Hardopyszku! Gbaczu! Nadmidupo! Wychod na plac!

- Stoj na nim - odrzek spokojnie Hayn von Czirne. - Na co si sprbujemy? - Na to! - Sulz unis samopa. - Hardy, Czirne, bo gracz na miecze, mocarz na topory! Ale ninie idzie nowe! Oto nowoczesno! Rwne szans! Bdziemy si strzela! Wrd wrzawy, jaka si podniosa, Hayn von Czirne podszed do konia, po chwili wrci, niosc strzelb. Jeli za Ekhard Sulz mia zwyczajn piszcza, prost rur na kiju, broni Czirna bya artystycznie wrcz wykonana rucznica, z graniast luf osadzon w wyprofilowanym dbowym ou. - Niechaj bdzie tedy bro ognista - ogosi. - Niechaj bdzie nowoczesno w domu i w zagrodzie. Wytyczcie szrank. Poszo szybko. Mety wytyczono za pomoc dwch wbitych w ziemi wczni, wyznaczajcych dystans dziesiciu krokw w szpalerze poncych manic. Czirne i Sulz stanli naprzeciw siebie, kady z samopaem pod pach i tlcym si lontem w drugiej rce. Raubritterzy usunli si na boki, schodzc z linii strzau. - Gotw bro! - Notker Weyrach, ktry wzi na si obowizek herolda, unis buzdygan. - Cel! Adwersarze pochylili si, podnoszc lonty na wysoko zapaw. - Pal! Przez chwil nic si nie dziao, panowaa cisza, lonty syczay i pryskay iskrami, mierdzia proch palony na panewkach. Wygldao, e trzeba bdzie przerwa pojedynek celem ponownego nabicia broni. Notker Weyrach ju sposobi si, by da znak, gdy niespodzianie piszczaa Suiza wypalia ze straszliwym hukiem, bysn ogie, zakbi si cuchncy dym. Bliej stojcy syszeli gwizd kuli, ktra chybia cel i poleciaa gdzie w stron wychodka. W tym samym niemal momencie pluna dymem i ogniem handkanona Hayna von Czirne. Z lepszym skutkiem. Kula trafia Ekharda Suiza w podbrdek i urwaa mu gow. Z szyi ordownika antyhusyckiej krucjaty trysna fontanna krwi, gowa upna w cian stodki, spada, poturlaa si po majdanie, wreszcie spocza w trawie, martwym okiem patrzc na obwchujce j

psy. - Kurde - powiedzia w zupenej ciszy Paszko Rymbaba. - Tego si chyba przyszy ju nie da. Reynevan nie doceni Samsona Miodka. W stajni nie zdy nawet osioda konia, gdy poczu na karku askotanie wzroku. Odwrci si, zobaczy i stan jak sup soli z trzymanym oburcz siodem. Zakl, po czym z rozmachem wpakowa siodo koniowi na grzbiet. - Nie potpiaj mnie - powiedzia, nie odwracajc si i udajc bez reszty pochonitego uprz. - Musz jecha za nimi. Chciaem unikn poegna. A waciwie poegnalnych dyskusji, ktre nie dayby nic poza zbytecznymi swarami i strat czasu. Pomylaem, e bdzie lepiej... Samson Miodek, wsparty o ocienic, splt rce na piersi i milcza, ale jego spojrzenie byo a nadto wymowne. - Musz jecha za nimi - wypali po chwili napitego wahania Reynevan. - Nie mog inaczej. Zrozum mnie. To dla mnie niepowtarzalna okazja. Opatrzno... - Osoba pana Hayna von Czirne - umiechn si Samson - nasuwa i mnie wiele skojarze. adnego jednak nie nazwabym opatrznociowym. Ale c, rozumiem ci. Cho nie powiem, by atwo mi to przychodzio. - Hayn Czirne to wrg Sterczw. Wrg Kunza Aulocka. Nieprzyjaciel moich nieprzyjaci, a wic mj naturalny sojusznik. Dziki niemu mog mie szans pomci brata. Nie wzdychaj, Samsonie. Nie miejsce i nie czas na kolejn dysput, zakoczon wywodem, e zemsta to rzecz ponna i bezsensowna. Tam mordercy mojego brata nie tylko chodz sobie spokojnie po ziemi, ale jeszcze bez przerwy depcz mi po pitach, gro mierci, przeladuj kobiet, ktr kocham. Nie, Samsonie. Nie uciekn na Wgry, zostawiajc ich tu w pysze i glorii. Mam okazj, mam sprzymierzeca, znalazem wroga mojego wroga. Czirne zapowiedzia, e ze Sterczw i z Aulocka kiszki wypuci. Moe to i ponne, moe przyziemne, moe niegodne, moe bezsensowne, ale chc go w tym wspomc i chc przy tym by. Chc patrze, jak bdzie wypuszcza. Samson Miodek milcza. A Reynevan po raz nie wiadomo ktry nie mg

wyj z podziwu, ile w jego mtnych oczach i nalanym obliczu idioty mogo pojawia si zadumy i mdrej troski. I niemego, acz czytelnego wyrzutu. - Szarlej... - zajkn si, docigajc poprg. - Szarlej, prawda to, pomg mi, zrobi dla mnie wiele. Ale przecie sam syszae, sam bye wiadkiem... Nie raz. Ilekro napomykaem o odwecie na Sterczach, odmawia. Drwic przy tym i traktujc mnie jak gupiego wyrostka. Kategorycznie odmawia pomocy w zemcie, ba, nawet Adel, sam syszae, bagatelizuje, wymiewa, stale prbuje odwodzi mnie od jazdy do Zibic! Ko parskn i zatupa, jak gdyby udzielio mu si zdenerwowanie. Reynevan odetchn gboko, uspokoi si. - Przeka mu, Samsonie, niech nie ma alu. Psiakrew, nie jestem niewdzicznikiem, zdaj sobie spraw, ile dla mnie zrobi. Ale chyba tak si wanie najlepiej odwdzicz, odchodzc. Sam powiedzia: jestem najwikszym ryzykiem. Beze mnie bdzie mu atwiej. Wam obu... Zamilk. - Chciabym, by poszed ze mn. Ale nie proponuj. Byoby to z mojej strony brzydkie i nieuczciwe. To, co zamierzam, to rzecz ryzykowna. Z Szarlejem bdziesz bezpieczniejszy. Samson Miodek milcza dugo. - Odwodzi ci od twego zamiaru nie bd - powiedzia wreszcie. Nie bd naraa ci na, jak to adnie nazwae, swary i strat czasu. Powstrzymam si nawet z moj opini co do sensownoci przedsiwzicia. Nie chc te bynajmniej dodatkowo pogarsza sprawy i obarcza ci wyrzutami sumienia. Bd jednak wiadom, Reinmarze, e odchodzc, niweczysz moje nadzieje na powrt do mego wasnego wiata i wasnej postaci. Reynevan milcza dugo. - Samsonie - rzek wreszcie. - Odpowiedz. Szczerze, jeli moesz. Jeste naprawd... Czy jeste... Czy to, co mwie o sobie... Kim jeste? - Ego sum, qui sum - przerwa agodnie Samson. - Jestem, kim jestem. Darujmy sobie poegnalne wyznania. Nic one nie dadz, niczego nie usprawiedliwi i niczego nie zmieni. - Szarlej to czek byway i zaradny - rzek prdko Reynevan. - Na

Wgrzech, zobaczysz, bez ochyby zdoa skontaktowa ci z kim, kto... - Jed ju. Jed, Reinmarze. W caej kotlinie zalegaa gsta mga. Na szczcie tuman lea nisko, tu przy ziemi, dziki czemu nie grozio - przynajmniej na razie zabdzenie, wida byo, ktrdy bieg gociniec, szlak widocznie i wyranie wytycza rzd wystajcych z biaego caunu krzywych wierzb, dzikich grusz i krzakw gogu. Nadto daleko, w ciemnoci, migotao i wskazywao drog niewyrane taczce wiateko - latarnia oddziau Hayna von Czirne. Byo bardzo zimno. Gdy Reynevan przejecha most na Jadkowej i wjecha w mg, mia wraenie, e zanurza si w lodowat wod. C, pomyla, w kocu to ju wrzesie. Rozcigajca si wok biaa poa mgy dawaa, odbijajc wiato, w sumie niez widoczno na boki, Reynevan jednak jecha wrd zupenej ciemnoci, ledwo widzc uszy konia. Najwikszy mrok panowa paradoksalnie - na samym gocicu, w szpalerze drzew i gstych krzy. Te ostatnie miay niejednokro sylwetki tak sugestywnie demoniczne, e modzieniec kilka razy z wraenia a si wzdryga i odruchowo ciga wodze, poszc i tak ju pochliwego wierzchowca. Jecha dalej, wymiewajc w duchu sw lkliwo. Jake mona, u diaska, ba si krzakw? Dwa krzaki nagle zagrodziy mu drog, trzeci wyrwa wodze. A czwarty przystawi do piersi co, co mogo by tylko grotem rohatyny. Dookoa zatupay kopyta, zgstnia odr koskiego i ludzkiego potu. Szczkno krzesiwo, sypny si iskry, rozbysy latarnie. Reynevan zmruy oczy i odchyli si w siodle, bo jedn przysunito mu niemal do samej twarzy. - Na szpiega za adny - powiedzia Hayn von Czirne. - Na patnego morderc za mody. Pozory jednak potrafi myli. - Jestem... Urwa i skuli si w kulbace, bo dosta czym twardym w plecy. - Na razie to ja decyduj, czym jeste - stwierdzi zimno Czirne. - I czym nie jeste. Nie jeste, przykadowo, rozwalonym betami trupem w rowie. Chwilowo, dziki mojej decyzji wanie. Ale teraz milcz, bo myl.

- A co tu myle - odezwa si Vitelozzo Gaetani, Italczyk. Mwi po niemiecku pynnie, ale zdradza go piewny akcent. - Noem go po gardle i tyle. I jedziem, bo chd i je si chce. Z tyu zaomotay kopyta, zaparskay konie. - Jest sam - zawoa Fryczko von Nostitz, ktrego z kolei zdradza gos mody i miy. - Nikt za nim nie jedzie. - Pozory potrafi myli - powtrzy Czirne. Z nozdrzy jego konia bia biaa para. Podjecha blisko, zupenie blisko, tak e zetknli si strzemionami. Byli na wycignicie rki. Reynevan z przeraajc jasnoci zda sobie spraw, dlaczego. Czirne sprawdza. Prowokowa. - A ja - powtrzy z ciemnoci Italczyk - mwi, co by go noem po gardle. - Noem, noem - unis si Czirne. - U was wszystko proste. A mnie potem spowiednik dziur w brzuchu wierci, nka, wypomina, pry, to wielki grzech ubi bez powodu, trzeba mie, pry, wany powd, by ubi. Co spowied tak mi zrzdzi, powd, powd, nie lza bez powodu, skoczy si tym, e wezm i rozdziakam klesze czerep buaw, w kocu zniecierpliwienie to te powd, nie? Ale pki co, niechaj bdzie, jak mi na spowiedzi nakaza. - No, bratku - zwrci si do Reynevana - gadaj, kim jeste. Zobaczymy, jest powd, azali trzeba go dopiero wymyli. - Nazywam si Reinmar z Bielawy - zacz Reynevan. A poniewa nikt nie przerywa, kontynuowa. Mj brat, Piotr z Bielawy, zosta zamordowany. Morderstwo zlecili bracia Sterczowie, a dokona Kunz Aulock i jego szajka. Nie mam wic powodw, by ich lubi. Zasyszaem w Kromolinie, e i midzy wami nie ma przyjani. Jad tedy waszym tropem, by donie, e Sterczowie byli w osadzie, uciekli stamtd na wie o was. Pojechali na poudnie, przez brd na rzece. Mwi to wszystko i robi powodowany nienawici do Sterczw. Sam zemci si na nich nie zdoam. Mam na to nadziej w waszej kompanii. Niczego wicej nie chc. Jeli si pomyliem... Wybaczcie i pozwlcie ruszy w swoj drog. Wzi gboki wdech, zmczony szybko wygoszon oracj. Konie

raubritterw pochrapyway, pobrzkiway uprz, latarnie wydobyway z mroku upiorne, plsajce cienie. - Von Bielau - parskn Fryczko Nostitz. - U diaska, wychodzi, e to chyba jaki mj pociotek. Vitelozzo Gaetani zakl po wosku. - W drog - rozkaza nagle krtko Hayn von Czirne. - Ty, panie z Bielawy, przy mnie. Blisko przy mnie. Nawet nie kaza mnie obszuka, pomyla Reynevan, ruszajc. Nie sprawdzi, czy mam ukryt bro. A kae by przy sobie. To kolejna prba. I prowokacja. Na przydronej wierzbie koysaa si powieszona latarnia, sprytny trik, majcy zmyli jadcego ladem, upewni go, e oddzia jest daleko przed nim. Czirne zdj latarni, unis, jeszcze raz owietli Reynevana. - Uczciwa twarz - skomentowa. - Szczere, uczciwe oblicze. Wychodzi, pozory nie kami, a w tu prawd gada. Nieprzyjaciel Sterczw, tak? - Tak, panie Czirne. - Reinmar z Bielawy, tak? - Tak. - Wszystko jasne. Dalej, bra go. Rozbroi, zwiza. Postronek na szyj. ywo! - Panie Czirne... - wydusi z siebie chwycony mocnymi ramionami Reynevan. - Jake to... Jake... - Jest na ciebie biskupi significavit, modziecze - owiadczy niedbale Hayn von Czirne. - I nagroda za ywego. Poszukuje ci, widzisz, Inkwizycja. Czary albo herezja, mnie zreszt zajedno. Ale pojedziesz w ptach do widnicy, do dominikanw. - Pucie mnie... - Reynevan stkn, bo powrz bolenie wgryz mu si w przeguby rk. - Prosz, panie Czirne... Jestecie wszak rycerzem... A ja musz... Mnie spieszno... Do niewiasty, ktr kocham! - Jak nam wszystkim. - Wszake nienawidzicie moich wrogw! Sterczw i Aulocka! - Fakt - przyzna raubritter. - Nienawidz sukinsynw. Ale ja, modziecze, nie jestem jaki tam dzikus. Jestem Europejczyk. Nie

pozwalam, by w interesach kieroway mn sympatie i antypatie. - Ale... Panie Czirne... - W konie, panowie. - Panie Czirne... Ja... - Panie Nostitz! - przerwa ostro Hayn. - To paski pono krewny. Nieche wic pan sprawi, by si uciszy. Reynevan dosta pici w ucho tak, e w oczach mu rozbyso, a gow przygio niemal do koskiej grzywy. Nie odzywa si wicej. Niebo na wschodzie pojaniao w przeczuciu witu. Zrobio si jeszcze zimniej. Skrpowany Reynevan trzs si, dygota, w rwnej mierze z chodu, co ze strachu. Nostitz kilka razy musia przywoa go do porzdku szarpniciem powroza. - Co z nim zrobimy? - spyta nagle Vitelozzo Gaetani, - Bdziemy z sob cign przez cae gry? Czy osabimy oddzia, dajc mu eskort do widnicy? H? - Nie wiem jeszcze - w gosie Hayna von Czirne pobrzmiao zniecierpliwienie. - Myl. - A czy - nie rezygnowa Italczyk - ta nagroda a tyle warta? I czy za martwego daj duo mniej? - Nie o nagrod mi idzie - warkn Czirne - ale o dobre stosunki ze witym Oficjum. A w ogle to dosy tego gadania! Powiedziaem, myl. Wyjechali na trakt, Reynevan pozna to po zmianie odgosu i rytmu kopyt uderzajcych o grunt. Domniemywa, e by to gociniec wiodcy do Frankensteinu, najwikszego okolicznego grodu. Straci jednak orientacj i nie by w stanie odgadn, czy jad w stron miasta, czy oddalaj si od niego. Zapowied odstawienia go do widnicy wskazywaa na to drugie, rozpoznane na podstawie gwiazd strony wiata mogy jednak sugerowa, e jad do Frankensteinu wanie, na nocleg, dajmy na to. Zaniecha na chwil plucia sobie w brod i rozpamitywania wasnej gupoty, zacz gorczkowo myle, ukadajc fortele i plany ucieczki. - Hoooo! - krzykn kto z przodu. - Hoooo! Zabysa latarnia, wyawiajc z mroku kanciaste kontury wozw i sylwetki jedcw.

- Jest - powiedzia cicho Czirne. - Punktualnie! I tam, gdzie umwione. Lubi takich. Ale pozory potrafi myli. Bro w pogotowiu. Panie Gaetani, zostacie z tyu i bdcie czujni. Panie Nostitz, miejcie baczenie na krewniaka. Reszta za mn. Hoooo! Bywaj! Latarnia z przeciwka zataczya w rytmie kroku konia. Zbliao si trzech jedcw. Jeden paubowaty w cikiej, obszernej, okrywajcej zad wierzchowca szubie, w asycie dwch kusznikw, identycznych ze strzelcami Czirna - odzianych w ebki, elazne konierze i brygantyny. - Pan Hayn von Czirne? - Pan Hanusz Throst? - Lubi sownych i punktualnych - pocign nosem czowiek w szubie. - Widz, e nasi wsplni znajomi nie przesadzali, wydajc wam opini i polecajc. Rad jestem was widzie i ciesz si ze wsppracy. Moemy rusza, jak mniemam? - Moja wsppraca - odrzek von Czirne - kosztuje sto guldenw. Nasi wsplni znajomi nie mogli wam o tym nie nadmieni. - Ale snad nie z gry - parskn czowiek w szubie. - Chyba nie sdzilicie, panie, e na to pjd. Jestem kupcem, czowiekiem interesu. A w interesach jest tak, e wpierw usuga, potem zapata. Wasza usuga: eskortowa mnie bezpiecznie przez Przecz Srebrn do Broumova. Wykonacie, bdzie zapacone. Sto guldenw, co do halerza. - Lepiej - rzek ze znaczcym naciskiem Hayn von Czirne - eby tak byo. Naprawd lepiej, panie Throst. A na wozach c to wieziecie, jeli wolno spyta? - Towar - odrzek spokojnie Throst. - Jaki, to rzecz moja. I tego, kto za paci. - Jasne - kiwn gow Czirne. - Mnie zreszt po c to wiedzie. Mnie i tyle wiedzy do, e towar to pewnikiem nie lichszy nili ten, ktrym handlowali ostatnio inni. Fabian Pfefferkorn. I Mikoaj Neumarkt. e o innych zmilcz. - Moe i dobrze, e zmilczycie. Za duo gadamy. A czas by w drog. Po co na rozstajach wystawa, licho kusi? - Prawicie - Czirne obrci konia. - Niczego tu nie wystoim. Dajcie

znak, niech rusz wozy. Wzgldem za licha, to nie bjcie si. Owo licho, co si tak ostatnio sroy po lsku, ma zwyczaj z jasnego nieba uderza. W samo poudnie. Icie, jak mwi popi, daemone meridiano, demon, co niszczy w poudnie. A tu wok, to rozejrzyjcie si: ciemno. Kupiec popdzi konia, zrwna si z karoszem raubrittera. - Na miejscu demona - powiedzia po chwili - odmienibym zwyczaje, bo si zrobiy zanadto znane i przewidywalne. A ten sam psalm napomyka i o ciemnociach. Nie pamitacie? Negotio perambulans in tenebris... - Gdybym wiedzia - w ponurym gosie Czirna zabrzmiao rozbawienie - ecie w takim strachu, podbibym stawk. Do ptorej setki guldenw co najmniej. - Zapac tyle - owiadczy Throst tak cicho, e Reynevan ledwo dosysza. - Sto pidziesit guldenw do rki, panie Czirne. Gdy bezpiecznie dotrzemy na miejsce. Bo i prawda to, e jestem w strachu. Alchemik w Raciborzu stawia mi horoskop, wry z kurzych kiszek... Wyszo, e mier kry nade mn... - Wierzycie w takie rzeczy? - Do niedawna nie wierzyem. - A teraz? - A teraz - rzek twardo kupiec - znikam ze lska. Mdrej gowie do dwie sowie, nie chc skoczy tak, jak Pfefferkorn i Neumarkt. Wyjedam do Czech, tam nie dosignie mnie aden demon. - Fakt - przytakn Hayn von Czirne. - Tam nie. Husytw nawet demony si boj. - Wyjedam do Czech - powtrzy Throst. - A wasza rzecz sprawi, bym dotar tam bezpiecznie. Czirne nie odpowiedzia. Wozy turkotay, skrzypiay na wybojach osie i piasty. Wyjechali z lasu na otwart przestrze, tu zrobio si jeszcze zimniej i jeszcze mgliciej. Usyszeli szum wody na kamieniach. - Wa - wskaza Czirne. - Rzeczka Wa. Std do przeczy niecaa mila. Hooo! Poganiaj, pogaaaniaj! Pod podkowami i obrczami k zastukay i zazgrzytay otoczaki,

wkrtce woda zapluskaa i spienia si u koskich ng. Rzeczka bya niezbyt gboka, ale rwca. Hayn von Czirne zatrzyma si nagle porodku brodu, znieruchomia w siodle. Vitelozzo Gaetani obrci konia. - Co jest? - Cicho. Ani sowa. Zobaczyli wczeniej, ni usyszeli. A zobaczyli biae rozbryzgi wody, pienicej si pod kopytami koni szarujcych na nich korytem Wy. Dopiero potem dostrzegli sylwetki jedcw, dostrzegli paszcze, powiewajce na ksztat upiornych skrzyde. - Do broni! - wrzasn Czirne, wyszarpujc miecz. - Do broni! Kusze! Uderzy w nich wiatr, raptowny, dziki, wyjcy, tncy twarze wicher. A potem uderzy w nich szaleczy krzyk. - Adsumus! Adsuuumuuuus! Szczkny ciciwy kusz, zapieway bety. Kto krzykn. A za moment konni runli na nich w rozbryzgach wody, zwalili si jak huragan, tnc mieczami, obalajc i tratujc. Zakbio si, noc rozdary krzyki, wrzaski, omot i szczk elaza, kwik i renie koni. Fryczko Nostitz run w rzek razem z wierzgajcym wierzchowcem, obok zwali si z pluskiem zarbany armiger. Ktry ze strzelcw zawy, wycie zamienio si w charkot. - Adsuuumuuus! Uciekajcy Hanusz Throst odwrci si w kulbace, zakrzycza, widzc tu za sob wyszczerzony koski pysk, a za nim czarn sylwetk w kapturze. Bya to ostatnia rzecz, jak zobaczy na ziemi. Wskie ostrze miecza ugodzio go w twarz, midzy oko a nos, z chrupem wbio si w czaszk. Kupiec wypry si, zatrzepa rkami i run na kamienie. - Adsumus! - wrzasn z triumfem czarny jedziec. - In nomine Tuo! Czarni jedcy spili konie i runli w mrok. Z jednym wyjtkiem. Hayn von Czirne rzuci si w lad, skoczy z kulbaki, ucapi jednego, obaj zwalili si w wod, obaj zerwali zaraz, zawiszczay i ze szczkiem zderzyy si miecze. Walczyli zaciekle, stojc po kolana w pienicej si rzeczce, snopy iskier sypay si z kling.

Czarny

rycerz

potkn

si.

Czirne,

stary

gracz,

takiej

okazji

przepuci nie mg. Uderzy z pobrotu, w gow, ciki passawski brzeszczot rozci kaptur, rozupa i znis hem. Czirne zobaczy przed sob zalan krwi, trupiobia, upiornie wykrzywion twarz, wiedzia nagle, e twarzy tej nie zapomni nigdy. Ranny zarycza i zaatakowa, ani mylc upa, cho upa powinien. Czirne zakl, uchwyci miecz oburcz i ci jeszcze raz, z mocnego skrtu bioder, pasko w szyj. Trysna czarna krew, gowa opada na rami, zwisa, trzymajc si chyba tylko na skrawku skry. A bezgowy rycerz szed dalej, wymachujc mieczem i chlapic dokoa posok. Ktry ze strzelcw zawy ze zgrozy, dwaj inni rzucili si do panicznej ucieczki. Hayn von Czirne nie cofn si. Zabluni straszliwie i niezwykle bezbonie, stan mocno na nogach i ci raz jeszcze, tym razem odrbujc gow do koca i odwalajc cae niemal rami. Czarny rycerz run w pytk przybrzen wod, tukc si tam, rzucajc i kopic w konwulsjach. Dugo trwao, zanim znieruchomia. Hayn von Czirne odepchn od kolan obracanego prdem trupa kusznika w brygantynie. Dysza ciko. - Co to byo? - spyta wreszcie. - Co to, na Lucyfera, byo? - Jezu, bd miociw... - mamrota stojcy obok Fryczko Nostitz. Jezu, bd miociw... Rzeczka Wa piewnie szumiaa na kamieniach. Reynevan tymczasem ucieka, a szo mu tak, jak gdyby cae ycie nie robi nic innego, tylko galopowa w wizach. A galopowa jak si patrzy, mocno zahaczywszy sptane przeguby o k sioda, wtuliwszy twarz w grzyw, z caej mocy ciskajc boki konia kolanami, rwa takim cwaem, e a ziemia draa i wyo w uszach powietrze. Ko, kochane zwierz, zdawa si rozumie, w czym rzecz, wyciga szyj i dawa z siebie, ile mg, dowodzc, e przez ostatnie pi czy sze lat nie dawano mu owsa na darmo. Podkowy biy o stwardniay grunt, szumiay zawadzane w dzikim galopie krzaki i wysokie trawy, smagay gazie. Szkoda, e Dzierka de Wirsing tego nie widzi, pomyla Reynevan, cho w zasadzie wiadom by, e jego umiejtnoci jedzieckie w tej chwili sprowadzaj si raczej tylko

do tego, by jako utrzyma si w siodle. Ale, pomyla zaraz, to i tak duo. Pomyla moe odrobin za wczenie, bo ko zdecydowa si wanie przeskoczy zwalony pie. I przeskoczy, cakiem zgrabnie, tyle, e za pniem by wykrot. Wstrzs osabi chwyt, Reynevan zlecia midzy opiany, szczciem tak wielkie i gste, e zdolne cho w czci zamortyzowa impet upadku. Ale uderzenie o ziemi i tak wytoczyo mu z puc cae powietrze i sprawio, e z jkiem zwin si w kbek. Rozwin si ju nie zdy. cigajcy go Vitelozzo Gaetani zeskoczy z sioda tu obok. - Chciae uciec? - wycharcza. - Mnie? Ty wyskrobku! Zamierzy si, by kopn, ale nie kopn. Szarlej wyrs jak spod ziemi, pchn go w pier i poczstowa swoim ulubionym kopniakiem pod kolano. Italczyk nie upad jednak, zatoczy si tylko, wyrwa miecz z pochwy i ci od ucha. Demeryt zwinnie uskoczy z zasigu ostrza, obnay wasn bro, krzyw szabl. Zawin ni, wisn na krzy, szabla migaa w jego doni jak byskawica i syczaa jak mija. Gaetani nie da si zastraszy demonstrowan sprawnoci szermiercz, z dzikim wrzaskiem skoczy na Szarleja z mieczem. cili si ze szczkiem. Trzy razy. Za czwartym Italczyk nie zdy sparowa ciosu znacznie szybszej szabli. Dosta w policzek, zala si krwi. Mao mu byo, byby moe i chcia walczy dalej, ale Szarlej nie da mu szans. Doskoczy, gowic trzasn midzy oczy. Gaetani run midzy opuchy. Zawy dopiero wtedy, gdy upad. - Figlio di puttana! - Podobno - Szarlej wytar kling liciem. - Ale c pocz, matka jest tylko jedna. - Nie chc psu zabawy - powiedzia Samson Miodek, wyaniajc si z mgy z trzema komi, w tym i z chrapicym i spienionym gniadoszem Reynevana. - Ale moe by tak odjecha? I moe galopem? Mleczna opona pka, mgy uniosy si, rozwiay w blasku przebijajcego si przez chmury soca. Zatopiony w chiaroscuro dugich cieni wiat pojania nagle, zalni, zapon barwami. Zupenie jak u

Giotta. Jeli, naturalnie, kto widzia freski Giotta. Zalniy czerwon dachwk wiee niedalekiego Frankensteinu. - A teraz - rzek, napatrzywszy si, Samson Miodek - teraz do Zibic. - Do Zibic - zatar rce Reynevan. - Ruszamy do Zibic. Przyjaciele... Jak si wam odwdzicz? - Pomylimy o tym - obieca Szarlej. - Na razie za... Zsid z konia. Reynevan usucha. Wiedzia, czego si spodziewa. Nie pomyli si. - Reynevanie z Bielawy - powiedzia Szarlej gosem dostojnym i uroczystym. - Powtarzaj za mn: Jestem durniem! - Jestem durniem... - Goniej! - Jestem durniem! - dowiadyway si zamieszkujce okolic, a budzce si wanie stworzenia boe: myszy badylarki, ropuchy, kumaki, chomiki, kuropatwy, trznadle i kukuki, ba, nawet muchowki aobne, krzyodzioby wierkowe i salamandry plamiste. - Jestem durniem - powtarza za Szarlejem Reynevan. - Durniem patentowanym, gupcem, kretynem, idiot i baznem godnym zamknicia w Narrenturmie! Cokolwiek wymyl, okazuje si szczytem gupoty, cokolwiek uczyni, szczyty te przekracza. Solennie przyrzekam, e si poprawi. - Szczciem dla mnie - toczya si po mokrych kach poranna litania - szczciem cakiem niezasuonym, mam przyjaci, ktrzy nie zwykli zostawia w biedzie. Mam przyjaci, na ktrych zawsze mog liczy. Albowiem przyja... Soce unioso si wyej i zotym blaskiem zalao pola. - Przyja to rzecz pikna i wielka!

Rozdzia dziewitnasty w ktrym nasi bohaterowie trafiaj w Zibicach na bardzo europejski turniej rycerski. Dla Reynevana za kontakt z Europ okazuje si bardzo przykry. Ba, bolesny nawet.
Byli ju tak blisko Zibic, e mogli w caej okazaoci podziwia imponujce mury i wiee, wyaniajce si zza poronitego lasem pagrka. Dookoa janiay strzechy chaup podgrodzia, wrd pl i k trudzili si rolnicy, peza nisko nad ziemi brudny dym palonych chwastw. Pastwiska pstrzyy si od owiec, ki nad stawami bieliy od gsi. Maszerowali obadowani koszami wieniacy, dostojnie stpay utuczone woy, turkotay wypenione sianem i jarzynami wozy. Sowem, gdzie si nie spojrzao, widziao si znamiona dobrobytu. - Przyjemny kraj - oceni Samson Miodek. - Pracowita, dostatnia dziedzina. - I praworzdna - Szarlej wskaza na szubienice, uginajce si pod ciarem wisielcw. Obok, ku radoci wron, kilkanacie trupw gnio na palach, bielay te koci na koach. - Prawdziwie! - zarechota demeryt. - Wida, e prawo tu prawo znaczy, a sprawiedliwo sprawiedliwo. - Gdzie sprawiedliwo? . - Tu, o. - Ach. - Std te - gada dalej Szarlej - bierze si dostatek, jake susznie przez ciebie, Samsonie, zauwaony. Zaiste, takie miejscowoci godzi si odwiedza w celach sensowniejszych nili ten, co nam przywieca. Dla przykadu, by oszwabi, wykiwa i w butl nabi ktrego z dobrze sytuowanych mieszkacw tej dziedziny, co nie byoby trudne, jako e dobrobyt masami wrcz rodzi kpw, frajerw, naiwniakw i durniw. A my jedziemy, aby... Eeech... Szkoda sw. Reynevan nie skomentowa ni jednym nawet sowem. Nie chciao mu si. Sucha podobnych tekstw ju od bardzo dugiego czasu.

Wyjechali zza pagrka. - Chryste - sapn Reynevan. - Ale ludzi! Co to jest? Szarlej zatrzyma konia, stan w strzemionach. - Turniej - odgad po chwili. - To jest turniej, drodzy panowie. Torneamentum. Co dzi za dzie? Czy kto pamita? - smy - policzy na palcach Samson. - Mensis Septembris, naturalnie. - O! - Szarlej spojrza na niego z ukosa. - To macie tam, w zawiatach, taki sam kalendarz? - Oglnie rzecz biorc, owszem - Samson nie zareagowa na zaczepk. - Pytae o dat, odpowiedziaem. yczysz sobie czego jeszcze? Jaki bliszych danych? Jest wito Narodzin Marii Panny, Nativitas Mariae. - A zatem - skonstatowa Szarlej - turniej odbywa si z tej wanie okazji. W drog, panowie. Podmiejskie bonie pene byo luda, wida te byo prowizoryczne trybuny dla widzw lepszej kategorii, obite kolorowym suknem, udekorowane girlandami, herbowymi rycerstwa. Obok trybun wznosiy si budy rzemielnikw i stragany sprzedawcw jada, relikwii i suwenirw, nad wszystkim za powiewaa feeria rnobarwnych flag, chorgwi, proporcw i gonfalonw. Nad pomruk tumu wybija si co i raz miedziany gos surm i trb. Wydarzenie w zasadzie nikogo dziwi nie powinno. Ksi zibicki Jan wraz z kilkoma innymi ksitami i wielmoami lskimi nalea do Rudenbandu, Towarzystwa Obroy, ktrego czonkowie zobowizywali si do turniejowania przynajmniej raz do roku. W odrnieniu jednak od wikszoci ksit, ktrzy z kosztochonnego obowizku wywizywali si raczej niechtnie i mao regularnie, Jan z Zibic co i rusz urzdza turnieje. Ksistwo, malutkie wszak, byo, wbrew pozorom, mao dochodowe, kto wie, czy nie najubosze pod tym wzgldem na lsku, mimo to ksi Jan zastawia si, a stawia si. Zaduy si po uszy u ydw, sprzeda, co mia do sprzedania, puci w dzieraw, co mia do puszczenia. Od ruiny uratowao go maestwo z Elbiet Melsztysk, bardzo bogat wdow po wojewodzie krakowskim Spytku. Ksina Elbieta, pki ya, hamowaa wstgami, piastowskimi orami i tarczami

nieco Jana i jego szeroki gest, ale gdy zmara, ksi ze zdwojon si wzi si za trwonienie schedy. W Zibicach znowu zaczy si turnieje, hulaszcze uczty i wystawne polowania. Znowu zagrzmiay trby, zakrzycza tum. Byli ju na tyle blisko, by ze wzgrza zobaczy szranki - klasyczne, dugie na ptrzeciasta, szerokie na sto krokw, ogrodzone podwjnym potem z bali, po zewntrznej szczeglnie solidnym, zdolnym powstrzyma napr tuszczy. Wewntrz szrankw ustawiono barier, wzdu ktrej, pochyliwszy kopie, wanie szarowao na siebie dwch rycerzy. Tum rycza, gwizda i bi brawo. - Ten turniej - oceni Szarlej - owo hastiludium, ktre podziwiamy, uatwi nam zadanie. Cae miasto si tu zebrao. Patrzcie, o, tam powazili nawet na drzewa. Zao si, Reinmarze, e twojej ukochanej nie pilnuje nikt. Zsiadajmy z koni, by nie rzuca si w oczy, obejdmy ten haaliwy jarmark, wmieszajmy si midzy rolnikw i wkroczmy do miasta. Veni, vidi, vici! - Nim pjdziemy w lady Cezara - pokrci gow Samson Miodek naleaoby sprawdzi, czy ukochanej Reinmara nie ma trafunkiem wrd turniejowych spektatorw. Jeli zebrao si cae miasto, moe i ona tu jest? - A c Adela - Reynevan zsiad z konia - miaaby robi wrd tego towarzystwa? J tu wi, przypominam. Winiw nie zaprasza si na turnieje. Zapewne. Ale c szkodzi sprawdzi? Reynevan wzruszy ramionami. - Daleje wic. Chodmy. Musieli i ostronie, uwaajc, by nie wdepn w kup. Okoliczne zagajniki stay si, jak przy okazji kadego turnieju, powszechn latryn. Zibice liczyy sobie okoo piciu tysicy mieszkacw, turniej mg te przywabi goci, co razem dawao w przyblieniu jakie pi i p tysica osb. Wygldao na to, e kada z tych osb bya w krzakach przynajmniej dwukrotnie, by wysra si, wysika i wyrzuci niedogryziony obwarzanek. mierdziao jak diabli. Ewidentnie nie by to pierwszy dzie turnieju. Trby zatrbiy, tum znowu krzykn jednym wielkim gosem. Tym razem byli ju na tyle blisko, by wczeniej usysze trzask kruszonych kopii

i omot, z jakim zderzyli si kolejni zawodnicy. - Wystawny turniej - oceni Samson Miodek. - Wystawny i bogaty. - Jak to u ksicia Jana. Min ich krzepki parobczak, prowadzcy w krzaki ho, rumian i ognistook krasawic. Reynevan z sympati przyjrza si parze, yczc im w duchu, by znaleli miejsce dyskretne i zarazem wolne od gwien. Myl zaprztn mu natrtny obraz tego, czemu zaraz para w krzakach si odda, w kroczu przyjemnie zamrowio. Nic to, pomyla, nic to, mnie od podobnych rozkoszy z Adel dziel te ju tylko chwile. - Tdy - Szarlej z waciwym sobie wyczuciem poprowadzi ich midzy budy kowali i patnerzy. - Dajcie wierzchowce tu, do potu. I chodcie tdy, tu luniej. - Sprbujmy podej bliej trybuny - powiedzia Reynevan. - Jeli Adela tu jest, to... Jego sowa zaguszyy fanfary. - Aux honneurs, seigneurs chevaliers et escuiers! - zakrzykn gromko marszaek heroldw, gdy fanfary przebrzmiay. - Aux honneurs! Aux honneurs! Dewiz ksicia Jana bya nowoczesno. I europejsko. Wyrniajc si w tym wzgldzie nawet pord Piastw lskich, ksi zibicki cierpia na kompleks prowincjusza, bola nad tym, e jego ksistwo ley na peryferiach cywilizacji i kultury, na rubiey, za ktr ju nic, tylko Polska i Litwa. Ksi ciko to przeywa i chorobliwie wrcz par ku Europie. Dla otoczenia byo to nieraz bardzo uciliwe. - Aux honneurs! - krzycza po europejsku marszaek heroldw, odziany w ty tabart z wielkim czarnym piastowskim orem. - Aux honneurs! Laissez les aller! Rzecz jasna, marszaek, stary dobry niemiecki Marschall, u ksicia Jana zwa si z europejska Roy d'armes, pomagali mu heroldowie - europejscy persewanci, a gonitwa na kopie przez pot, stare dobre Stechen uber Schranken, zwaa si kulturalnie i europejsko: la jouste. Rycerze zoyli kopie w toki i z omotem kopyt poszli na si wzdu bariery. Jeden, jak wynikao z gode na kropierzu, wyobraajcych szczyt gry nad srebrno-czerwon szachownic, pochodzi z rodu Hobergw.

Drugi rycerz by Polakiem, wiadczy o tym herb Jelita na tarczy i kozio w klejnocie modnie zakratowanego turniejowego hemu. Europejski turniej ksicia Jana przycign mnstwo goci ze lska i zagranicy. Przestrze midzy potami szrankw i specjalnie ogrodzony plac wypeniali bajecznie kolorowi rycerze i giermkowie, w tym i przedstawiciele co waniejszych lskich rodw. Na tarczach, koskich kropierzach, lentnerach i wapenrokach widniay zatem jelenie poroa Bibersteinw, baranie gowy Haugwitzw, zote klamry Zedlitzw, turze by Zettritzw, szachownice Borschnitzw, skrzyowane klucze Uechteritzw, ryby Seidlitzw, bety Bolzw i dzwonki Quasw. Jakby tego byo mao, tu i wdzie widziao si goda czeskie i morawskie - ostrzewie panw z Lipy i Lichtenburka, odrzywsy panw z Kravarz, Dube i Bechyni, oski Mirovskich, lilie Zvolskich. Nie brakowao i Polakw - Starychkoniw, Awdacw, Doliww, Jastrzbcw i odziw. Wspomoeni potnymi ramionami Samsona Miodka Reynevan i Szarlej wdrapali si na wgiel, a potem na dach budy kowala. Stamtd Reynevan uwanie zlustrowa blisk ju trybun. Zacz od koca, od osb mniej wanych. By to bd. - Na Boga - westchn bardzo gono - Adela tam jest! Tak, na m dusz... Na trybunie! - Ktra to? - Ta w zielonej sukni... Pod baldachimem... Obok... - Obok samego ksicia Jana - nie przegapi Szarlej. - Rzeczywicie, pikno. C, Reinmarze, gustu gratuluj. Znajomoci kobiecej duszy pogratulowa nie mog. Potwierdza si, oj, potwierdza mj pogld, e poronionym pomysem bya nasza zibicka odyseja. - To nie jest tak - zapewni sam siebie Reynevan. - To nie moe by tak... Ona... Ona jest winiem... - Czyim, zastanwmy si? - Szarlej osoni oczy doni. - Obok ksicia siedzi Jan von Biberstein, pan na zamku Stolz, za Bibersteinem leciwa niewiasta, ktrej nie znam... - Eufemia, starsza siostra ksicia - rozpozna Reynevan. - Za ni... Czyby Bolko Wooszek?

- Dziedzic na Gogwku, syn ksicia opolskiego - Szarlej jak zwykle imponowa wiedz. - Obok Wooszka za siedzi starosta kodzki, pan Puta z Czastolovic, z on, Ann z Kolditzw. Dalej siedz Kilian Haugwitz i jego maonka Ludgarda, dalej stary Herman Zettritz, dalej Janko z Chotiemic, pan na zamku Ksi. Wanie wstaje i bije brawo Gocze Schaff z Greifensteinu, z on, chyba, obok niej zasiada Mikoaj Zedlitz na Alzenau, starosta otmuchowski, obok niego Gunczel winka ze win, dalej kto z trzema rybami w polu czerwonym, a wic Seidlitz albo Kurzbach. Z drugiej za strony dostrzegam Ottona von Borschnitz, dalej ktrego z Bischofsheimw, dalej widz Bertolda Apold, czenika z Schnau. Dalej siedz Lotar Gersdorf i Hartung von Klux, obaj uyczanie. Na dolnej awie zasiadaj, jeli mnie wzrok nie myli, Boruta z Wicemierzyc i Seckil Reichenbach, pan na Ciepowodach... Nie, Reinmarze. Nie widz nikogo, kto mgby uchodzi za stranika twojej Adeli. - Tam dalej - bkn Reynevan - siedzi Tristram von Rachenau. To krewniak Sterczw. Tak samo von Baruth, ten z turem w herbie. A tam... Ach! Psiakrew! To by nie moe! Szarlej mocno zapa go za rami, gdyby nie to, Reynevan byby spad z dachu. - Czyj to widok - spyta zimno - tak tob wstrzsn? Widz, e twe wytrzeszczone oczy przylgny do dziewoi z jasnymi kosami. Tej, do ktrej zalecaj si wanie mody von Dohna i jaki polski Rawicz. Znasz j? Kt to jest? - Nikoletta - powiedzia cicho Reynevan. - Nikoletta Jasnowosa. Plan, zdawaoby si, genialny w swej prostocie i zarazem zuchwaoci, wzi w eb, przedsiwzicie nie powiodo si na caej linii. Szarlej przewidywa to, ale Reynevan nie da si powstrzyma. Do zaplecza turniejowej trybuny przylegay prowizoryczne konstrukcje, zbudowane z pali i rusztowa opitych ptnem. Widzowie przynajmniej ci lepiej urodzeni i sytuowani - spdzali tam przerwy w turnieju, bawic si wzajem rozmow, flirtujc i popisujc strojem. A take raczc si jadem i napitkiem - w stron owych namiotw co i rusz bowiem posugacze toczyli beczki, nosili antaki i kadki, transportowali nosida z

koszami. Pomys, by zakra si do kuchni, wmiesza midzy sugi, chwyci kosz buek i uda si z nim do namiotu, Reynevan uwaa za genialny wanie. Niesusznie. Udao mu si dotrze jedynie do przedsionkw, do miejsca, w ktrym produkty skadowano, a z ktrego dalej nosili je paziowie. Reynevan, konsekwentnie realizujc swj plan, postawi kosz, niepostrzeenie wymkn si z szeregu wracajcych do kuchni pachokw i zakrad za namioty. Wycign sztylet, by wyci w ptnie dziurk obserwacyjn. I wtedy go capnito. Unieruchomi go chwyt kilku par krzepkich rk, elazna do cisna za gardo, druga, rwnie elazna, wydusia sztylet z palcw. Wewntrz penego rycerstwa namiotu znalaz si szybciej, ni si spodziewa, cho niezupenie tak, jak si spodziewa. Pchnito go silnie, upad, tu przed sob zobaczy modne cimy z nieprawdopodobnie dugimi noskami. Cimy takie zwano poulaines, nazwa za, cho europejska, wcale nie z Europy si braa, lecz od Polski, obuwiem takim zasynli bowiem na cay wiat szewcy krakowscy. Szarpnito go, wsta. Zna z widzenia tego, ktry go szarpn! By to Tristram Rachenau. Krewniak Sterczw. Towarzyszyo mu kilku Baruthw z czarnymi turami na lentnerach, te Sterczowskich powinowatych. Reynevan nie mg gorzej trafi. - Zamachowiec - przedstawi go Tristram Rachenau. - Skrytobjca, moci ksi. Reinmar z Bielawy. Otaczajcy ksicia rycerze zaszemrali gronie. Ksi Jan Zibicki, przystojny i postawny czterdziestoletni mczyzna, odziany by w czarny obcisy justau-corps, na ktrym nosi modnie obfit, obszyt sobolami bordow houppelande. Na szyi mia ciki zoty acuch, na gowie modny chaperon turban z opadajc na rami liripipe z flamandzkiego mulinu. Ciemne wosy ksicia obcite byy rwnie wedle najnowszych europejskich wzorcw i md - pod garnek dookoa gowy, dwa palce nad uszami, z przodu grzywka, z tyu wygolone a po potylic. Obuty by za ksi w czerwone krakowskie poulaines z modnie dugimi noskami, te same, ktre Reynevan dopiero co podziwia by z poziomu podogi.

Ksi, co Reynevan skonstatowa z bolesnym uciskiem na gardo i przepon, trzyma pod rami Adel de Stercz, w sukni w najmodniejszym kolorze vert d'emeraude, z trenem, z rozcitymi rkawami zwisajcymi a do ziemi, w zotej siateczce na wosach, ze sznurem pere na szyi, z dekoltem pysznie wyzierajcym spod ciasnego gorsetu. Burgundka przypatrywaa si Reynevanowi, a wzrok miaa zimny jak u wa. Ksi Jan wzi w dwa palce sztylet Reynevana, podany mu przez Tristrama von Rachenau, obejrza go, potem podnis oczy. - Pomyle tylko - przemwi - e nie bardzo wierzyem, gdy oskarano ci o zbrodnie. O zabicie pana Barta z Karczyna i widnickiego kupca Neumarkta. Nie chciaem da wiary. I oto prosz, chwyta si ciebie na licu, gdy z noem w rku starasz si zaj mnie od plecw. A tak mnie nienawidzisz? A moe kto ci za to zapaci? Czy te jeste po prostu szalecem? H? - Moci ksi... Ja... Ja nie jestem skrytobjc... Prawda, e si zakradem, ale ja... Ja chciaem... - Ach! - ksi Jan wykona smuk doni bardzo ksicy i bardzo europejski gest. - Rozumiem. Zakrade si tu z puginaem, by przedoy mi petycj? - Tak! To znaczy nie... Wasza ksica mo! Nie jestem winien niczemu! Przeciwnie, to mnie spotkaa krzywda! Jestem ofiar, ofiar spisku... - No jasne - wyd wargi Jan Zibicki. - Spisek. Wiedziaem. - Tak! - wrzasn Reynevan. - Tak wanie! Sterczowie zabili mi brata! Zamordowali go! - esz, psubracie - warkn Tristram Rachenau. - Nie szczekaj, radz, na mych swakw. - Sterczowie zabili Peterlina! - szarpn si Reynevan. - Jeli nie wasnorcznie, to przez najemnych zbirw! Kunza Aulocka, Storka, Waltera de Barby! otrw, ktrzy i na mnie dybi! Wasza askawo ksi Janie! Peterlin twym by wasalem! Domagam si sprawiedliwoci! - To ja si domagam! - krzykn Rachenau. - Ja, prawem krwi! Ten psi syn ubi w Olenicy Niklasa Stercz!

- Sprawiedliwo! - zawoa jeden z Baruthw, zapewne Henryk, bo u Baruthw rzadko chrzczono dzieci inaczej. - Ksi Janie! Kara za ten mord! - To kamstwo i potwarz! - wrzasn Reynevan. - To Sterczowie s winni morderstwa! Oskaraj mnie, by si sami wybieli! I z zemsty! Za mio, ktra czy mnie i Adel! Twarz ksicia Jana zmienia si, a Reynevan poj, jak straszne paln gupstwo. Patrzy na obojtne oblicze swej kochanki i powoli, powoli zaczyna rozumie. - Adelo - odezwa si w zupenej ciszy Jan Zibicki. - O czym on mwi? - Kamie, Jaku - umiechna si Burgundka. - Nic mnie z nim nie czy i nigdy nie czyo. Prawda to, e narzuca mi si z afektami, zaleca si natrtnie, ale odszed jak niepyszny, nic nie wskra. Nawet z pomoc czarnej magii, ktr mnie omamia. - To nieprawda - Reynevan z trudem wydoby gos ze cinitego garda. To wszystko nieprawda. Kamstwo. e! Adelo! Powiedz... Powiedz, e ty i ja... Adela rzucia gow, gestem, ktry zna, rzucaa tak, gdy kochaa si z nim w swej ulubionej pozycji, siedzc na nim okrakiem. Oczy jej bysny. Ten bysk zna rwnie. - W Europie - powiedziaa gono, rozgldajc si - nie mogoby si zdarzy co podobnego. By brzydk aluzj zniewaono cze cnotliwej damy. I to na turnieju, na ktrym dam ow zaledwie wczoraj okrzyknito La Royne de la Beaulte et des Amours. W przytomnoci turniejowych rycerzy. A jeeli nawet co takiego by si w Europie przydarzyo, to taki mesdisant, taki malfaiteur ni chwili nie staby bezkarnie. Tristram Rachenau z miejsca poj aluzj i z rozmachem waln Reynevana pici w kark. Henryk Baruth poprawi z drugiej strony. Widzc, e ksi Jan nie reaguje, e patrzy w bok z kamienn twarz, doskoczyli nastpni, wrd nich jaki Seidlitz albo Kurzbach z rybami w polu czerwonym. Reynevan dosta w oczod, wiat zgin w wielkim bysku. Skuli si pod gradem ciosw. Dobieg kto jeszcze, Reynevan upad

na kolana, uderzony w rami turniejow maczug. Zasoni gow, maczuga bolenie palna go w palce. Dosta potnie w nerki, pad na ziemi. Zaczto go kopa, wic zwin si w kbek, chronic gow i brzuch. - Sta! Do! Natychmiast przesta! Ciosy i kopniaki ustay. Reynevan otworzy jedno oko. Wybawienie przyszo z najmniej spodziewanej strony. Jego drczycieli powstrzyma grony, suchy, nieprzyjemny gos i rozkaz chudej jak szczapa niemodej niewiasty w czarnej sukni i biaej podwice pod sztywno wykrochmalonym toczkiem. Reynevan wiedzia, kto to jest. Eufemia, starsza siostra ksicia Jana, wdowa po Fryderyku hrabim Oettingen, ktra po mierci ma wrcia do rodzinnych Zibic. - W Europie, ktr ja znam - powiedziaa hrabina Eufemia - nie kopie si lecych. Nie pozwoliby na to aden ze znanych mi europejskich ksit, mj panie bracie. - Zawini - zacz ksi Jan. - Tedy ja... - Wiem, czym zawini - przerwaa mu sucho hrabina. - Bom syszaa. A ja go niniejszym bior pod ochron. Mercy des dames. Znam bowiem, pochlebiam sobie, europejski obyczaj turniejowy nie gorzej ni obecna tu lubna maonka rycerza von Stercz. Ostatnie sowa wypowiedziane zostay z takim naciskiem i tak zjadliwie, e ksi Jan spuci wzrok i zaczerwieni si a po wygolony kark. Adela wzroku nie spucia, na twarzy jej prno szukaby cho ladu rumieca, tryskajcej za z jej oczu nienawici mg przestraszy si kady. Ale nie hrabina Eufemia. Eufemia, jak wie niosa, w Szwabii nader szybko i nader zrcznie radzia sobie z mionicami hrabiego Fryderyka. To nie ona si baa, to jej si bano. - Panie marszaku Borschnitz - skina wadczo. - Prosz wzi w areszt Reinmara de Bielau. Odpowiadasz za niego przede mn. Gow. - Rozkaz, janie pani. - Wolnego, pani siostro, wolnego - odzyska mow Jan Zibicki. Wiem, co znaczy mercy des dames, ale tu o zbyt powane idzie grawamina. Zbyt cikie s przeciw temu modziecowi zarzuty. Morderstwa, czarna

magia... - Bdzie w areszcie - ucia Eufemia. - W wiey. Pod stra pana Borschnitza. Stawi si na sd. Jeli go kto oskary. Mam na myli oskarenie powane. - At! - ksi machn rk i zamaszycie odrzuci liripipe na plecy. Do diaba z nim. Waniejsze mam tu sprawy. Daleje, panowie, zaraz zacznie si buhurt. Nie bd sobie psu turnieju, nie przegapi buhurtu. Pozwl, Adelo. Nim rozpoczn walk, rycerze musz zobaczy na trybunie Krlow Urody i Mioci. Burgundka uja podane jej rami, uniosa tren. Wizany przez giermkw Reynevan wpija w ni wzrok, liczc, e si obejrzy, e okiem lub doni da mu sygna, znak. e to tylko podstp, gra, fortel, e w rzeczywistoci wszystko jest tak, jak byo, e nic nie zmienio si midzy nimi. Czeka na taki znak do ostatniej chwili. Nie doczeka si. Jako ostatni opucili namiot ci, ktrzy caej scenie przypatrywali si jeeli nie z gniewem, to z niesmakiem. Siwowosy Herman Zettritz. Starosta kodzki Puta z Czastolovic i Gocze Schaff, obaj z onami ustrojonymi w kopulaste aurowe henniny, zmarszczony Lotar Gersdorf z uyc. I Bolko Wooszek, syn ksicia opolskiego, dziedzic Prudnika, pan na Gogwku. Zwaszcza ten ostatni, nim odszed, ledzi zajcie pilnie i spod przymruonych powiek. Rozbrzmiay fanfary, wznis gromk owacj tum, herold wykrzycza swoje laissez les aller i aux honneurs. Zaczyna si buhurt. Idziemy - rozkaza armiger, ktremu marszaek Borschnitz zleci eskort. - Nie stawiaj oporu, chopcze. - Nie bd. Jaka u was wiea? - Pierwszy raz? Ha, widz, e pierwszy. Przyzwoita. Jak na wie. - Pjdmy wic. Reynevan stara si nie rozglda, by nadmiernym podnieceniem nie zdradzi Szarleja i Samsona, co do ktrych pewien by, e obserwuj go skryci wrd tumu. Szarlej, co tu gada, by jednak zbyt szczwanym lisem, by da si zauway.

Zauway go natomiast kto inny. Odmienia uczesanie. Wtedy, pod Brzegiem, nosia grub kos, teraz somiane w kolorze, rozdzielone porodku gowy wosy miaa splecione w dwa warkocze, zwinite na uszach w limaki. Na czole nosia zot obrczk, na sobie bkitn sukni bez rkaww, pod sukni bia batystow koszul, chemise. - Janie panienko - armiger zachrzka, podrapa si pod czapk. - Nie wolno... Bd mia kopoty... Chc miesznie przygryza warg i tupna, troch po dziecinnemu - zamieni z nim par sw. Par sw, nic wicej. Nie mw o tym nikomu, a kopoty ci omin. A teraz odwr si. I nie przysuchuj. - Za co tym razem, Alkasynie? - spytaa, mruc lekko bkitne oczy. - Za co w ptach i pod stra? Uwaaj! Jeli odpowiesz, e za mio, pogniewam si bardzo. - A jednak - westchn - to prawda. Oglnie rzecz biorc. - A szczeglnie? - Przez mio i gupot. - Oho! Stajesz si wiarygodniejszy. Ale wyjanij, prosz. - Gdyby nie moja gupota, bybym w tej chwili na Wgrzech. - Ja - spojrzaa mu prosto w oczy - i tak bd wszystko wiedziaa. Wszystko. Kady detal. Ale nie chciaabym oglda ci na szafocie. - Ciesz si, e ci wtedy nie dogonili. - Nie mieli szans. - Janie panienko - armiger odwrci si, zakasa w kuak. - Miejcie lito... - Bywaj, Alkasynie. - Bywaj w zdrowiu, Nikoletto.

Rozdzia dwudziesty w ktrym po raz kolejny znajduje potwierdzenie stara prawda, e na kogo jak na kogo, ale na kolegw ze studiw zawsze mona liczy.
- Wiesz, Reynevan - powiedzia Henryk Hackeborn - powszechnie si twierdzi, ze rdem wszystkich nieszcz, ktre ci spotykaj, caym zem i przyczyn twego marnego losu jest ta Francuzka, Adela Stercz. Reynevan nie zareagowa na tak odkrywcze stwierdzenie. Krzye go swdziay, a nijak byo si podrapa, majc rce zwizane w przegubach i dodatkowo w okciach przycinite do bokw skrzanym pasem. Konie oddziau klapay kopytami po wyboistej drodze. Strzelcy sennie kiwali si w siodach. Przesiedzia w wiey zibickiego zamku trzy doby. Ale daleki by od zaamania. By zamknity i pozbawiony swobody, prawda, niepewny jutra, tez prawda. Ale pki co nie bili, a karmili, cho podle i monotonnie, lecz codziennie, a od tego ostatnio odwyk i z przyjemnoci przywyka. Sypia le, nie tylko z przyczyny pche imponujcych rozmiarw, grasujcych w somie. Ilekro zamkn oczy, widzia bia, porowat jak ser twarz Peterlina. Albo Adel i Jana Zibickiego, w rnych konfiguracjach. Sam nie wiedzia, co gorsze. Zakratowane okienko w grubym murze dawao widok na malusieki jeno kawaltek nieba, ale Reynevan wci wisia u wnki, uczepiony krat, peen nadziei, ze zaraz usyszy Szarleja, niczym pajk pncego si po murze z pilnikiem w zbach. Lub spoglda na drzwi, marzc, ze za moment wylec z zawiasw pod mocarnym barkiem Samsona Miodka. Nie pozbawiona przesanek wiara w omnipotencj przyjaci podtrzymywaa go na duchu. Rzecz oczywista, aden ratunek nie nadszed. Wczesnym rankiem dnia czwartego wycignito go z celi, zwizano i wsadzono na konia. Wyjecha z Zibic Bram Paczkowsk, eskortowany przez czterech konnych kusznikw, armigera i rycerza w penej zbroi, z tarcz przyozdobion omioramienn gwiazd Hackebornw.

- Wszyscy mwi - cign Henryk Hackeborn - ze to by twj pech, ruszenie tej Francuzki. To, e j przelecia, byo twoj zgub. Reynevan i tym razem nie odpowiedzia, ale przed penym zadumy kiwniciem gow nie ustrzeg si. Ledwo stracili z oczu miejskie wiee, z pozoru ponury i do obrzydzenia suzbisty Hackeborn oywi si, powesela i zrobi rozmowny, bez adnej zachty. Nosi - jak poowa Niemcw - imi Henryk i by, jak si okazao, krewniakiem monych Hackebornw z Przewozu, niedawno, bo wszystkiego przed dwoma laty przybyym z Turyngii, gdzie rd coraz niej spada rang w subie landgrafw, co za tym idzie, coraz bardziej biedniejc. Na lsku, gdzie nazwisko Hackeborn co znaczyo, rycerz Henryk liczy w subie Jana Zibickiego na przygod i karier. Tej pierwszej miaa mu dostarczy spodziewana lada dzie wielka antyhusycka krucjata, drug miaa zapewni korzystna koligacja. Henryk Hackeborn wyzna Reynevanowi, ze wzdycha wanie do licznej i penej temperamentu Jutty de Apolda, crki czenika Bertolda Apoldy, pana na Schonau. Jutta niestety, wyzna dalej rycerz, afektu nie tylko e nie odwzajemnia, ale i podkpiwa z awansw pozwala sobie. Ale nic to, grunt to wytrwao, kropla dry ska. Reynevan, cho sercowe perypetie Hackeborna obchodziy go wielekro mniej od zeszorocznego niegu, udawa, e sucha, grzecznie potakiwa, nie warto, w kocu, by niemiym wobec wasnej eskorty. Gdy po jakim czasie rycerz wyczerpa zasb nurtujcych go tematw i zamilk, Reynevan sprbowa zadrzema, ale nic z tego nie wyszo. Przed zamknitymi oczami stale stawa mu martwy Peterlin na murach lub Adela z ydkami na ramionach ksicia Jana. Byli w Suejowskim Lesie, barwnym i penym aromatw po porannym deszczyku, gdy rycerz Henryk przerwa milczenie. Sam, nie indagowany, zdradzi Reynevanowi cel podry - zamek Stolz, gniazdo monego pana Jana Bibersteina. Reynevan zainteresowa si i zaniepokoi zarazem. Mia zamiar wypyta gadu, ale nie zdy, bo rycerz pynnie zmieni temat i j dywagowa na temat Adeli von Stercz i marnego losu, jaki romans z ow przynis Reynevanowi.

- Wszyscy uwaaj - powtrzy - e to by twj pech, e j przelecia. Reynevan nie polemizowa. - A przecie tak nie jest - cign Hackeborn, robic wszechwiedzc min. - Na odwrt wrcz jest. S tacy, co to odgadli. I wiedz. To, e t Francuzk przefikn, ycie ci uratowao. - Sucham? - Ksi Jan - wyjani rycerz - bez najmniejszych oporw wydaby ci Sterczom, Rachenau i Baruthowie mocno na niego naciskali. Ale co to by oznaczao? e Adela kamie, zapierajc si. e jednak j chdoy. Dociera do ciebie? Z tych samych powodw ksi nie da ci katu na ledztwo w sprawie owych morderstw, ktre jakoby popeni. Bo wiedzia, e na mkach zaczniesz papla o Adeli. Rozumiesz? - Troch. - Troch! - zamia si Hackeborn. - Owo troch dup ci uratuje, bratku. Zamiast na szafot czy do katowni, jedziesz na zamek Stolz. Bo tam o miosnych przewagach w Adelinej onicy moesz opowiada tylko murom, a mury tamj grube. C, posiedzie troch posiedzisz, ale ocalisz gow i inne czonki. Na Stolzu nikt ci nie dostanie, nawet biskup, nawet Inkwizycja. Bibersteinowie to potni wielmoe, nie boj si nikogo, a z nimi nikt zadrze si nie omieli. Tak, tak, Reynevan. Ocalio ci to, e ksiciu Janowi nijak przyzna, e przed nim obraca jego now metres. Rozumiesz? Kochanka, ktrej rozkoszne poletko ora przedtem jedynie lubny maonek, to niemal dziewica, a taka, ktra ju dawaa innym mionikom, to popiega. Bo jeli by w jej ou Reinmar de Bielau, to mg przecie by kady. - Miy jeste. Dzikuj. - Nie dzikuj. Rzekem, za spraw Amora jeste uratowany. I tak na to patrz. Oj, nie do koca, pomyla Reynevan. Nie do koca. - Wiem, o czym mylisz - zaskoczy go rycerz. - O tym, e umrzyk jest jeszcze dyskretniejszy? e na Stolzu gotowi ci otru albo kark cichaczem skrci? Ot nie, bdnie mniemasz, jeli tak mniemasz. Chcesz wiedzie, dlaczego?

- Chc. - Dyskretne odosobnienie ci na Stolzu zaoferowa ksiciu sam pan Jan von Biberstein. A ksi przysta na to w mig. A teraz najlepsze: wiesz, czemu Biberstein pospieszy z tak ofert? - Pojcia nie mam. - A ja mam. Bo plotka posza po Zibicach. Poprosia go o to siostra ksicia, hrabina Eufemia. A ow ksi w wielkiej ma estymie. Gadaj, jeszcze z dziecicych lat. Dlatego hrabina na zibickim dworze tyle znaczy. Cho przecie pozycji to ona nie ma nijakiej, bo c ona za hrabina, pusty to tytu i czczy. Urodzia szwabskiemu Fryderykowi jedenacioro dzieci, a gdy owdowiaa, dzieci te wysiuday j z Oettingen, adna to tajemnica. Ale w Zibicach z niej ca gb pani, nie zaprzeczysz temu. Reynevan ani myla zaprzecza. - Nie ona jedna - podj po maej chwili Hackeborn - prosia za tob u pana Jana Bibersteina. Chcesz wiedzie, kto jeszcze? - Chc. - Bibersteinowa cra, Katarzyna. Musiae jej w oko wpa. - Czy to taka wysoka? Jasnowosa? - Nie udawaj gupka. Znasz j wszak. Plotka gosi, e ju wczeniej ratowaa ci przed pogoni. Ech, jak to si wszystko poploto dziwacznie. Powiedz sam, nie jest to ironia losu, komedia z omyek? Nie jest to Narrenturm? Istna Wiea Baznw? To prawda, pomyla Reynevan. To jest istna Wiea Baznw, Narrenturm. A ja... Szarlej mia racj - jestem baznem najwikszym. Krlem durniw, marszakiem gupkw, wielkim przeorem zakonu kretynw. - W wiey na Stolzu - podj wesoo Hackeborn - dugo nie posiedzisz, jeli wykaesz rozsdek. Szykuje si, wiem to na pewno, wielka wyprawa krzyowa na czeskich heretykw. Zoysz luby i przyjmiesz krzy, to ci wypuszcz. Powojujesz. A zasuysz si w walce ze schizm, to wybacz ci winy. - Jest tylko jeden szkopu. - Jaki?

- Nie chc wojowa. Rycerz odwrci si w kulbace, dugo mu si przyglda. - A to - spyta z przeksem - niby dlaczego? Reynevan nie zdy odpowiedzie. Rozleg si jadowity wist i syk, a zaraz potem donony trzask. Hackeborn zachysn si, sign rkami do garda, w ktrym, przebiwszy blach gorgetu, tkwi bet z kuszy. Rycerz obficie oplu si krwi, powoli przechyli do tyu i spad z konia. Reynevan widzia jego oczy, szeroko otwarte, pene bezbrzenego zdumienia. Potem zaczo si dzia duo i szybko. - Napaaad! - wrzasn armiger, wyszarpujc miecz z pochwy. - Do broooni! Z krzakw przed nimi hukno straszliwie, bysn ogie, zakbi si dym. Ko pod jednym z pachokw pad jak raony gromem, przygniatajc jedca. Pozostae konie postaway dba, sposzone wystrzaem, stan dba take ko Reynevana. Zwizany Reynevan nie zdoa utrzyma rwnowagi, spad, bolenie uderzajc biodrem o grunt. Z chaszczy wypadli konni. Reynevan, cho skulony na piasku, pozna ich od razu. - Bij, zabij! - rycza, wywijajc mieczem, Kunz Aulock. Znany jako Kyrielejson. Zibiccy strzelcy dali salw z kusz, ale wszyscy trzej bezbonie chybili. Chcieli ucieka, ale nie zdyli, padli pod ciosami mieczy. Armiger mnie cina si z Kyrielejsonem, konie chrapay i taczyy, klingi dzwoniy. Starciu koniec pooy Stork z Gorgowic, wbijajc armigerowi burderz w plecy. Armiger wypry si, a wtedy Kyrielejson dobi go pchniciem w gardo. Gboko w lesie, w gstwinie, alarmujco krzyczaa wystraszona sroka. mierdziao prochem. Prosz, prosz powiedzia Kyrielejson, trcajc lecego Reynevana czubkiem buta. - Pan Bielawa. Dawnomy si nie widzieli. Nie cieszysz si? Reynevan nie cieszy si. - Naczekalimy si tu na ciebie - poskary si Aulock - w socie,

chodzie i niewygodzie. No, ale finis coronat opus. Mamy ci, Bielawa. I to gotowego, e tak powiem, do uycia, ju stroczonego jak pakunek. Oj, nie jest, nie jest to twj dzie. - Daj, Kunz, kopn go w zby - zaproponowa jeden z bandy. - On mnie oka wonczas mao nie wybi, w tamtej karczmie pod Brzegiem. To ja mu tera zbce wykopn. - Zostaw, Sybek - warkn Kyrielejson. - Trzymaj nerwy na wodzy. Id lepiej i sprawd, co w rycerz mia w jukach i kiesce. A ty, Bielawa, czemu tak gay na mnie wytrzeszczasz? - Zabie mi brata, Aulock. - H? - Brata mi zabie. W Balbinowie. Bdziesz za to wisia. - Bredzisz - rzek zimno Kyrielejson. - Musiae z tego konia na gow spa. - Zabie mi brata! - Powtarzasz si w bredniach. - esz! Aulock stan nad nim, z wyrazu jego twarzy dao si odczyta, i rozwaa dylemat - kopn, azali nie kopn. Nie kopn, w sposb oczywisty z lekcewaenia. Odszed kilka krokw, stan nad koniem zabitym wystrzaem. - Niech mnie diabli schwyc - powiedzia, kiwajc gow. - Or prawie grony i morderczy, ta twoja handkanona, Stork. Podziwuj si sam, jak dziur w kobyle zrobio. Kuak si zmieci! Icie, bro to przyszoci. Nowoczesno! - Do dupy z tak nowoczesnoci - odrzek kwano Stork z Gorgowic. - Nie w konia, jeno w jedca mierzy em z tej cholernej rury. I nie w tego jedca, ale w tamtego. - Nic to. Niewane, gdzie mierzony, grunt, e trafiony. Hej, Walter, co tam czynisz? - Dorzynam tych, co jeszcze dychaj! - odkrzykn Walter de Barby. wiadkw nam nie trza, nie? - Pospiesz si! Stork, Sybek, ruk-cuk, wsadcie Bielaw na konia: Na

tego rycerskiego kastelana. A przywicie krzepko, bo to zbytnik. Pamitacie? Stork i Sybek pamitali, oj, pamitali, bo wsadzenie Reynevana na siodo poprzedzili seri kuksacw i niewybrednych wyzwisk. Skrpowane rce przywizano mu do ku sioda, a ydki do pulisk. Walter de Barby skoczy dorzynanie, trupy zibiczan zawleczono w krzaki, konie przegnano, na komend Kyrielejsona caa czwrka - plus Reynevan ruszya z kopyta. Jechali ostro, ewidentnie pragnc jak najszybciej oddali si od miejsca napadu i odsdzi od moliwej pogoni. Reynevan podrygiwa w siodle. ebra kuy przy kadym oddechu, bolay jak diabli. Nie moe tak dalej by, pomyla niedorzecznie, nie moe tak by, by mnie co i rusz bito. Kyrielejson pogania kamratw krzykiem, jechali galopem. Cay czas gocicem. Najwyraniej przedkadali tempo nad moliwo ukrycia si, gsty las nie pozwoliby nawet na kus, o galopie nie wspominajc. Wpadli na rozstaje. Wprost w zasadzk. Ze wszystkich drg, take z tyu, runli na nich ukryci dotd w zarolach konni. Byo ich cznie ze dwudziestu, z czego poowa pancernych w penych biaych zbrojach. Kyrielejson i jego kompania nie mieli adnych szans, ale i tak, trzeba przyzna, stawili zacieky opr. Aulock zwali si z konia jako pierwszy, z gow strasznie rozrban toporem. Run pod koskie kopyta Walter de Barby, na wylot przebity mieczem przez wielkiego rycerza z polskim Ogoczykiem na tarczy. Wzi po bie buzdyganem Stork. Sybka z Kobylejgowy zsiekano i skuto tak, e krew sowicie obryzgaa skulonego w siodle Reynevana. - Wolny, kamracie. Reynevan zamruga oczami. W gowie mu wirowao. Wszystko stao si zbyt szybko jak na jego gust. - Dziki, Bolko... Przepraszam... Wasza ksica mo... - Dobra, dobra - przerwa Bolko Wooszek, dziedzic Opola i Prudnika, pan na Gogwku, przecinajc kordelasem jego wizy. - Nie mociuj mi. W Pradze tobie byo Reynevan, a mnie Bolko. Przy piwie i w bitce. I wtedy, kiedymy dla oszczdnoci brali we dwu jedn kurw w bordelu na

Celetnej, na Starym Miecie. Zapomniae? - Nie zapomniaem. - Ja te nie. Jak widzisz. Nie zostawia si scholara kamrata w biedzie. A Jan Zibicki w rzy mnie moe pocaowa. Zreszt stwierdzam z zadowoleniem, e to wcale nie zibickich porbalimy. Cho przypadkiem, ale uniknlimy dyplomatycznego incydentu, bomy, wyznaj, na drodze do Stolza czatujc, zibickiej si raczej spodziewali eskorty. A tu masz, niespodzianka. C to za jedni, panie podstarosto? Poznaj, Reynevan, to mj podstarosta, pan Krzych z Kocielca. C tedy, panie Krzychu? Rozpoznano ktrego? yje ktry moe? - To Kunz Aulock i jego kompania - uprzedzi Reynevana olbrzym z Ogoczykiem na tarczy. - Dycha za jeszcze ino jeden. Stork z Gorgowic. - Oho! - zmarszczy brew i zaci usta pan na Gogwku. - Stork. I ywy? Dawa go tu. Wooszek ruszy konia, z wysokoci sioda przyjrza si zabitym. - Sybek z Kobylejgowy - rozpozna. - Kilka razy uciek ju katu, ale, jak to mwi, nosi wilk razy kilka. A tu Kunz Aulock, cholera, z takiej porzdnej rodziny. Walter de Barby, c, jakie ycie, taka mier. A kog tu mamy? Pan Stork? - Litoci - zabekota Stork z Gorgowic, krzywic zalan krwi twarz. Pardonu... Pomiuj, panie... - Nie, panie Stork - odpar zimno Bolko Wooszek. - Opole to niebawem moja bdzie dziedzina, moje ksistwo. Gwat na opolskiej mieszczce to zatem w moich oczach bardzo cika zbrodnia. Zbyt cika na szybk mier. Szkoda, e tak mao mam czasu. Mody ksi stan w strzemionach, rozejrza si. - Zwiza otra - rozkaza. - I utopi. - Gdzie? - zdziwi si Ogoczyk. - To nie masz tu nijakiej wody. - Tam w rowie - wskaza Wooszek - jest kaua. Fakt, niewielka, ale gowa zmieci si akuratnie. Gogweccy i opolscy rycerze zawlekli ryczcego i szamoczcego si w wizach Storka do rowu, obrcili i trzymajc za nogi, wepchnli gow do kauy. Ryk zmieni si we wcieke bulgotanie. Reynevan odwrci twarz.

Trwao to bardzo, bardzo dugo. Wrci Krzych z Kocielca w towarzystwie drugiego rycerza, rwnie Polaka, herbu Nieczuja. - Ca wod z kauy wychla, niecnota - powiedzia wesoo Ogoczyk. - Dopiero muem si zadawi. - Czas by nam std znika, wasza ksica mo - doda Nieczuja. - Racja - zgodzi si Bolko Wooszek. - Racja, panie lski. Posuchaj, Reynevan. Ze mn jecha nie moesz, nie zdoam ci ukry u siebie w Gogwku ani w Opolu, ani w Niemodlinie. Ani ojciec, ani stryj Bernard nie bd chcieli zwady z Zibicami, wydadz ci Janowi, gdy si upomni. A upomni si. - Wiem. - Wiem, e wiesz - mody Piast zmruy oczy. Ale nie wiem, czy rozumiesz. Dlatego wejd w szczegy. Obojtne, ktry kierunek wybierzesz, omijaj Zibice. Omijaj Zibice, kamracie, radz ci to po starej amicycji. Omijaj to miasto i ksistwo z daleka. Wierz mi, nie masz tam czego szuka. Moe miae, ale ju nie masz. Czy to dla ci jasne? Reynevan kiwn gow. Byo to dla niego jasne, ale przyznanie za nic nie chciao mu przej przez gardo. - Tedy - ksi szarpn wodze, obrci konia - kady w swoj drog. Rad sobie sam. - Jeszcze raz dziki. Jestem twoim dunikiem, Bolko. - Nie ma o czym gada - machn rk Wooszek. - Rzekem, po starej uczelnianej drubie. Ech, to byy czasy, w Pradze... Bywaj, Reinmar. Bene vale. - Bene vale, Bolko. Wkrtce cichy na trakcie kopyta koni opolskiego orszaku, znik wrd brzeziny wiozcy Reynevana skarogniady kastelan, do niedawna wasno Henryka Hackeborna, rycerza z Turyngii, przybyego na lsk po wasn mier. Na rozstaju uspokoio si, ucichy wrzaski srok i sjek, wznowiy piew wilgi. Nie mina godzina, gdy pierwszy lis zacz obgryza twarz Kunza Aulocka.

Wydarzenia na wiodcym do Stolza gocicu stay si - na kilka dni przynajmniej - sensacj, ewenementem towarzyskim, modnym tematem rozmw i plotek. Ksi zibicki Jan przez kilka dni chodzi zachmurzony, wcibscy dworacy rozpowiedzieli, e dsa si na siostr, ksin Eufemi, irracjonalnie przypisujc jej win za wszystko. Roznioso si te, e bolenie po uszach oberwaa suka pani Adeli de Stercz. Fama gosia, e za wesoo, za szczebiotanie i za miech - w chwili, gdy pani cakiem nie byo do miechu. Hackebornowie z Przewozu zapowiedzieli, e mordercw modego Henryka dostan choby spod ziemi. Pikna i pena temperamentu Jutta de Apolda mierci zalotnika nie przeja si, jak mwiono, wcale. Modzi rycerze zorganizowali pocig za zbrodniarzami, cwaujc od zamku do zamku wrd grania rogw i grzmotu kopyt. Pocig bardziej przypomina piknik i rezultaty te przynis piknikowe. Niektre, jak cie i sanie swatw - z duym opnieniem. Zibice odwiedzia Inkwizycja, lecz tego, z czym przybya, nie dowiedzieli si zza dominikaskich murw najbardziej nawet wcibscy i dni sensacji plotkarze. Inne wieci i plotki rozchodziy si szybko. We Wrocawiu, u witego Jana Chrzciciela, kanonik Otto Beess modli si arliwie przed gwnym otarzem, dzikowa Bogu, opuciwszy czoo na zoone donie. W Ksiginicach, wsi pod Lubinem, staruteka, zupenie zgrzybiaa matka Waltera de Barby mylaa o nadchodzcej zimie i o godzie, ktry teraz, gdy zostaa bez opieki i pomocy, niezawodnie zabije j na przednwku. W Niemczy, w karczmie Pod Dzwonkiem, byo przez jaki czas bardzo gono - Wolfher, Morold i Wittich Sterczowie, a z nimi Dieter Haxt, Stefan Rotkirch i Jencz von Knobelsdorf, zwany Puchaczem, wrzeszczeli, klli i odgraali si, wypijajc kwaterk za kwaterk i garniec za garncem. Donoszca napitek suba kurczya si ze zgrozy, syszc opisy mk, jakie biesiadnicy zamierzaj w najbliszej przyszoci zada niejakiemu Reynevanowi de Bielau. Nad ranem nastroje poprawia nadspodziewanie trzewa uwaga Morolda. Nie ma tego zego, stwierdzi Morold, co by na

dobre nie wyszo. Skoro Kunza Aulocka diabli wzili, tysic zotych reskich Tammona Sterczy zostanie w kieszeni. Znaczy, w Sterzendorfie. Po czterech dniach wie dosza i do Sterzendorfu. Maa Ofka Baruth bya bardzo, ale to bardzo niezadowolona. I bardzo za na ochmistrzyni. Ofka nigdy nie darzya ochmistrzyni sympati, nazbyt czsto jej matka wyrczaa si ochmistrzyni przy zmuszaniu Ofki do czynnoci przez Ofk nielubianych - zwaszcza jedzenia kaszy i mycia. Dzi jednak ochmistrzyni podpada Ofce strasznie - przemoc oderwaa j od zabawy. Zabawa polegaa na rzucaniu paskiego kamienia na wiee krowie kupy i dziki swej radosnej prostocie bya ostatnio w modzie wrd rwienikw Ofki, gwnie potomstwa stray grodowej i czeladzi. Oderwana od igraszek dziewczynka marudzia, dsaa si i staraa, jak moga, utrudni ochmistrzyni zadanie. Stawiaa na zo mae kroczki, przez co ochmistrzyni musiaa j niemal wlec. Zym fukaniem reagowaa na upomnienia i na wszystko, co ochmistrzyni mwia. Bo guzik j to obchodzio. Miaa do przekadania mw dziadka Tammona, bo u dziadka w komnacie mierdziao, dziadek zreszt wane te mierdzia. e Guzik j obchodzio, e wanie przyjecha do Sterzendorfu wuj Apecz, e wuj Apecz przywiz dziadkowi niesychanie wiadomoci, wanie przekazuje je, a gdy skoczy, dziadek Tammo bdzie mia, jak zwykle, duo do powiedzenia, a przecie oprcz niej, urodzonej panienki Ofki, nikt nie rozumie tego, co dziadek Tammo gada. Urodzona panienka Ofka miaa to wszystko gdzie. Miaa tylko jedno pragnienie - wrci pod wa grodowy i rzuca paski kamie na krowie kupy. Ju na schodach usyszaa dwiki dobiegajce z komnaty dziadka. Wieci przekazane przez wuja Apecza musiay by zaiste przeraajce i wielce niemie, Ofka bowiem jeszcze nigdy nie syszaa, by dziadek tak rycza. Nigdy. Nawet wtedy, gdy dowiedzia si, e najlepszy ogier stadniny stru si czym i zdech. - Wuaahha-wuaha-buhhauahhu-uuuaaha! - dobiegao z komnaty. Hrrrrhyr-hhhyh... Uaarr-raaah! O-o-oooo... Potem za rozlego si:

- Bzppprrrr... Ppppprrrruuu... I zapada gucha cisza. A potem z komnaty wyszed wuj Apecz. Dugo patrzy na Ofk. Jeszcze duej za na ochmistrzyni. - Prosz naszykowa jada w kuchni - powiedzia wreszcie. Wywietrzy w komnacie. I wezwa ksidza. W takiej wanie kolejnoci. Dalsze dyspozycje wydam, gdy zjem. - Wiele - doda, widzc odgadujce prawd spojrzenie ochmistrzyni. Wiele si teraz tutaj zmieni.

Rozdzia dwudziesty pierwszy w ktrym znowu zjawiaj si czerwony goliard i czarny wz, a na wozie piset z gr grzywien. A wszystko skutkiem tego, e Reynevan znowu leci za spdniczk.
Okoo Zapora poudnia drog zatarasowa tramw, bezad mu wiatroom ogromna, chaos

sigajca dalekiej ciany boru poa poamanych, lezcych pokotem pni. strzaskanych spltanych konarw, powykrcanych jakby w mce, wydartych z ziemi korzeni i labirynt wykrotw byy icie obrazem jego duszy. Alegoryczny krajobraz nie tylko zatrzyma go, lecz zmusi do mylenia. Po rozstaniu z ksiciem Bolkiem Wooszkiem Reynevan apatycznie jecha na poudnie, tam, dokd wiatr gna zway ciemnych chmur. Waciwie nie wiedzia, czemu wanie taki kierunek wybra. Czy dlatego, e wskaza go na odjezdnym Wooszek? Czy instynktownie wybra szlak oddalajcy go od miejsc i spraw budzcych w nim lk i odraz? Od Sterczw, Strzegomia i pana von Laasan, Hayna von Czirne, widnickiej Inkwizycji, zamczyska Stolz, Zibic, ksicia Jana... I Adeli. Wiatr pdzi chmury tak nisko, ze niemal, wydawao si, zawadz o szczyty drzew za wiatroomem. Reynevan westchn. Ach, jak zabolay, jak targny sercem i trzewiami zimne sowa ksicia Bolka! W Zibicach nie ma ju czego szuka! Na rany Chrystusa! Sowa te, moe dlatego, ze tak bezlitonie szczere, tak prawdziwe, zabolay bardziej ni zimne i obojtne spojrzenie Adeli, ni jej okrutny gos, gdy poduszczaa na niego rycerzy, ni ciosy, ktre z tej przyczyny spady na niego, ni wizienie. W Zibicach nie ma ju czego szuka. W Zibicach, ku ktrym zmierza peen nadziei i mioci, skro niebezpieczestw, ryzykujc zdrowiem i yciem. W Zibicach nie ma ju czego szuka! Nigdzie zatem nie mam ju niczego, pomyla zapatrzony w pltanin korzeni i konarw. Miast zatem ucieka, by szuka tego, czego

ju nie ma, czy nie lepiej zawrci do Zibic? Znale sposobno spotkania oko w oko z niewiern kochank? By jak w rycerz z ballady, co za rzucon przez poch dam rkawiczk wszed w cwinger midzy lwy i pantery, cisn Adeli w twarz, jak rkawiczk wanie, gorzki wyrzut i zimn wzgard? Zobaczy, jak niegodziwa blednie, jak miesza si, jak amie rce, jak spuszcza wzrok, jak dr jej usta. Tak, tak, niech si dzieje, co chce, byle zobaczy, jak ona blednie, jak sroma si w obliczu haby swego wasnego przeniewierstwa! Sprawi, by cierpiaa! By gryzo j sumienie, drczyy wyrzuty... Akurat, odezwa si rozsdek. Wyrzuty? Sumienie? Ty durniu! Ona rozemieje si, kae ci znowu obi i wsadzi do wiey. A sama pjdzie do ksicia Jana i obydwoje legn w onicy, bd si kocha, ba, gzi tak, ze onica zatrzeszczy. I nie bdzie tam ni wyrzutw, ni alw. Bdzie miech, bo miosnym igraszkom dodadz, niby korzenna przyprawa, smaku i ognia szyderstwa z naiwnego gupca, Reinmara z Bielawy. Rozsdek, Reynevan skonstatowa to zupenie bez zdziwienia, przemawia gosem Szarleja. Ko Henryka Hackeborna zara, zatrzs bem. Szarlej, pomyla Reynevan, klepic go po szyi, Szarlej i Samson. Zostali w Zibicach. Zostali? A moe te zaraz po jego aresztowaniu ruszyli na Wgry, radzi, e pozbyli si wreszcie kopotu? Szarlej cakiem niedawno wychwala przyja, rzecz to wielka, prawi, i pikna. Ale wczeniej - a jako prawdziwiej i szczerzej to brzmiao, jako mniej w tym dwiczao drwiny deklarowa, e liczy si dla wycznie jego wasna wygoda, jego wasne dobro i szczliwo, e reszt pal diabli. Tak mwi, i w sumie... W sumie coraz mniej mu si dziwi. Kastelan Hackeborna zara znowu. I odpowiedziao mu renie. Reynevan poderwa gow, w sam por, by zdy na skraju lasu zobaczy jedca. Amazonk. Nikoletta, pomyla ze zdumieniem, Nikoletta Jasnowosa! Siwa klacz, jasna kosa, szara opocza. To ona, ona, bez dwch zda! Nikoletta zobaczya go w tym samym niemal momencie, co on j. Ale

wbrew oczekiwaniu nie pomachaa mu rk, nie okrzykna ochoczo i wesoo. Gdzie tam. Obrcia konia i rzucia si do ucieczki. Reynevan nie zastanawia si dugo. Dokadniej mwic, nie zastanawia si ni sekundy. Poderwa kastelana i rzuci si w lad, skrajem wiatroomu. Galopem. Wykroty groziy rumakowi poamaniem ng, a jedcowi skrceniem karku, ale jak si rzeko, Reynevan nie myla. Ko te nie. Gdy wpad za amazonk w br, midzy sosny, ju wiedzia, e si pomyli. Po pierwsze, siwy ko nie by znan mu rasow i rcz klacz, lecz kocist i niezgrabn szkap, cwaujc przez paprocie ociale i zupenie bez gracji. A jadca na szkapie dziewczyna w aden sposb nie moga by Nikoletta Jasnowos. miaa i rezolutna Nikoletta - czyli Katarzyna Biberstein, poprawi si w myli - nie jechaaby, po pierwsze, w damskim siodle. Po drugie, nie kurczyaby si w nim tak haniebnie, nie ogldaa w popochu. I nie piszczaaby tak przeraliwie. Z ca pewnoci by tak nie piszczaa. Gdy wreszcie dotarto do niego, e niczym kretyn lub zboczeniec ciga po lasach zupenie obce dziewczyny, byo ju za pno. Amazonka wrd ttentu i pisku wyjechaa na polan, Reynevan wyjecha tu za ni. Wstrzymywa konia, ale narowisty rycerski rumak nie da si zatrzyma. Na polanie byli ludzie, konie, cay orszaczek. Reynevan dostrzeg kilku pielgrzymw, kilku franciszkanw w burych habitach, kilku zbrojnych kusznikw, grubego sieranta, zaprzony w par koni furgon nakryty czarnym smoowanym watuchem. Jegomocia na karoszu, w bobrowym kopaku i paszczu z bobrowym konierzem. Jegomo z kolei dostrzeg Reynevana, wskaza go sierantowi i zbrojnym. Inkwizytor, pomyla ze strachem Reynevan, ale od razu zorientowa si w pomyce, przypomnia sobie. Widzia ju ten wz, widzia ju osobnika w bobrowym kopaku i konierzu. Kim by, zdradzia im Dzierka de Wirsing, w folwarku, gdzie staa ze swym tabunem. By to kolektor. Poborca podatkw. Wpatrujc si w nakryty czarnym ptnem wz, zda sobie spraw z faktu, e widzia ten wehiku rwnie pniej. Przypomnia sobie rwnie okolicznoci, co sprawio, e natychmiast zapragn ucieka. Nie zdy.

Nim zdoa obrci tupicego i szarpicego bem konia, zbrojni dojechali cwaem, otoczyli go, odcinajc od lasu. Widzc si celem kilku napitych kusz, Reynevan puci wodze, unis rce. - Ja przypadkiem! - zawoa. - Omykowo! Bez zych zamiarw! - Kady tak moe rzec - powiedzia, podjechawszy, bobrowy kolektor. Przyglda si nadzwyczaj ponurym wzrokiem, przyglda si tak bacznie i podejrzliwie, e Reynevan zamar w oczekiwaniu najgorszego i nieuniknionego. Czyli tego, e kolektor go rozpozna. - Hola, hola! Niechajcie. Ja tego junaka znam! Reynevan przekn lin. Zdecydowanie by to dzie odnawiania znajomoci. Woajcym by bowiem poznany w raubritterskim Kromolinie goliard, ten sam, ktry odczytywa husycki manifest, a pniej wraz z Reynevanem kry si w serniku. Niemody, noszcy kabat z powycinan w zbki baskin i czerwony rogaty kaptur, spod ktrego wyaziy krte kosmyki mocno szpakowatych ju wosw. - Znam dobrze - powtrzy, podjechawszy - tego modzieca. Z porzdnej jest szlachty. Zwie si on... Reinmar von Hagenau. - Potomek moe - rysy bobrowego kolektora zagodniay odrobin tego synnego poety? - Nie. - A czemu to ledzi za nami? Tropem jedzie? H? - Jakime znowu tropem - uprzedzi, parsknwszy, czerwony goliard. - lepicie czy jak? To z boru wyjeha! Gdyby tropi, jechaby duktem, po ladach. - Niby, hmmm, prawda. I znacie si, mwicie? - Jak amen w pacierzu - potwierdzi wesoo goliard. - Przecie ja jego imi wiem. A on moje. e zw si Tybald Raabe. No, rzeknijcie, paniczu Reinmarze, jak si zw? - Tybald Raabe. - Widzicie? W obliczu niezbitego dowodu kolektor odkaszln, poprawi bobrowy kopak, nakaza onierzom, by odstpili. - Wybaczcie, hmm... Wier, nazbyt ostronym... Ale musz by

czujny! Wicej rzec mi nie lza. C, panie Hagenau, moecie... - ...jecha z nami - dokoczy ochoczo goliard, wczeniej przesawszy Reynevanowi nieznaczne mrugnicie. - My do Barda. Wsplnie. Bo to w kupie raniej i... bezpieczniej . Orszaczek posuwa si wolno, wyboista lena droga ograniczaa tempo zaprzgu do takiego, ktremu bez adnego trudu mogli sprosta piesi, czterej ptnicy z kosturami i cigncy may wzek czterej franciszkanie. Ptnicy wszyscy, jak jeden m, mieli nosy sinoczerwone, dowodnie wiadczce o zamiowaniu do trunkw i innych grzechach modoci. Franciszkanie byli ludmi modymi. - Ptnicy i Bracia Mniejsi - wyjani goliard - te zmierzaj do Barda. Do witej Figury na Grze, wiecie, Madonny Bardzkiej... - Wiem - przerwa Reynevan, upewniajc si, czy kto nie sucha, zwaszcza jadcy obok czarnego furgonu kolektor. - Wiem, panie... Tybaldzie Raabe. Jeli za czego nie wiem... - To tak wida musi by - uci goliard. - Nie zadawajcie zbdnych pyta, paniczu Reinmarze. I bdcie Hagenau. Nie Bielau. Tak bezpieczniej. - Bye - odgad Reynevan - w Zibicach. - Byem. I syszaem co nieco... Do, by si zdumie, widzc was tutaj, w Goleniowskich Borach. Bo niosa wie, e w wiey siedzicie. Oj, przypisywano wam grzeszki... Plotkowano... Gdybym was nie zna... - Ale znasz wszak. - Znam. I yczliwy wam jestem. Dlatego powiadam: jedcie z nami. Do Barda... Dla Boga! Nie wpatrujcie si tak w ni, paniczu. Nie do, ecie j po lesie ganiali? Gdy jadca na czele orszaczku panna obejrzaa si po raz pierwszy, Reynevan a westchn. Z wraenia. I zdumienia. e mg pomyli to brzydactwo z Nikolett. Z Katarzyn Biberstein. Wosy miaa, fakt, identyczne niemal w kolorze, jasne jak soma, czsty na lsku produkt mieszanki krwi jasnowosych ojcw znad aby i jasnowosych matek znad Warty i Prosny. Ale to by koniec podobiestw. Nikoletta miaa dekoroway cer jak alabaster, czoo i podbrdek dziewczyny trdziku. Nikoletta miaa oczy jak bawatki, wypryski

pryszczata dziewczyna nijakie, wodniste i wci abio wybauszone, co mona byo przypisa przestrachowi. Nos zbyt may i perkaty, wargi natomiast za wskie i za blade. Co tam wida usyszawszy o modzie, wyskubaa sobie brwi, ale z kiepskim skutkiem - miast wyglda modnie, wygldaa jak gupia. Wraenia dopenia strj - nosia trywialn czapeczk z krlika, a pod opocz szar sukienczyn, prosto skrojon, uszyt z kiepskiej, zmechaconej weny. Katarzyna Biberstein zapewne w lepsze ubieraa suki. Brzydactwo, pomyla Reynevan, biedna brzydula. Brakuje jej tylko dziobw po ospie. Ale wszystko przed ni. Jadcy bok w bok z dziewczyn rycerz mia - nie mona byo tego przeoczy - osp za sob, ladw nie krya krtka szpakowata broda. Rzd gniadosza, na ktrym jecha, by mocno wystrzpiony, a kolczug, jak nosi, nie noszono od czasw bitwy legnickiej. Ubogi rycerz, pomyla Reynevan, jakich wielu. Zaciankowy vassus vassal-lorum. Wiezie crk do klasztoru. Bo dokd by? Kto by tak chcia? Tylko klaryski albo cysterki. - Przestacie - sykn goliard - gapi si na ni. To nie uchodzi. C, rzeczywicie nie uchodzio. Reynevan westchn i odwrci wzrok, skupiajc si cakowicie na rosncych na skraju drogi dbach i grabach. Ale ju byo za pno. Goliard zakl z cicha. A ustrojony w legnick kolczug rycerz zatrzyma konia i poczeka, a do niego podjad. Min mia bardzo powan i bardzo ponur. Gow unis dumnie, pi wspar o biodro, tu obok rkojeci miecza. Rwnie niemodnego jak kolczuga. - Szlachetny pan Hartwig von Stietencron - odchrzknwszy, dokona prezentacji Tybald Raabe. - Pan Reinmar von Hagenau. Szlachetny Hartwig von Stietencron przyglda si Reynevanowi przez chwil, ale wbrew oczekiwaniom nie zapyta o pokrewiestwo ze synnym poet. - Zalklicie mi cr, moci panie - oznajmi wyniole. - Gonic za ni. - Wybaczenia upraszani - Reynevan skoni si, czu, jak kraniej mu policzki. - Jechaem za ni, albowiem... Omykowo. Prosz o wybaczenie. I

j te, jeli pozwolicie, poprosz, klkn... - Nie klkajcie - uci rycerz. - Niechajcie j. Lkliwa jest. Niemiaa. Ale dobre dziecko. Do Barda j wioz... - Do klasztoru? - Dlaczego - rycerz zmarszczy brwi - tak sdzicie? - To na wielce pobonych - wybawi Reynevana z opresji goliard. - Na wielce pobonych patrzycie oboje. Szlachetny Hartwig von Stietencron schyli si z kulbaki, zacharcza i splun, cakiem niepobonie i zupenie nie po rycersku. - Niechajcie m cr, panie von Hagenau - powtrzy. - Cakiem i zawdy. Pojlicie? - Pojem. - Dobrze. Kaniam. Po jakiej godzinie jazdy nakryty czarnym watuchem wz ugrzz w bocku, do wycignicia trzeba byo solidarnie zaangaowa wszystkie siy, Braci Mniejszych nie wyczajc. Rzecz jasna, do pracy fizycznej nie zniya si ani szlachta, czyli Reynevan i von Stietencron, ani kultura i sztuka w osobie Tybalda Raabego. Bobrowy kolektor incydentem zdenerwowa si okropnie, biega, kl, wydawa komendy, z niepokojem oglda si na br. Zauway wida spojrzenia Reynevana, bo gdy tylko wehiku uwolniono i orszak ruszy, uzna za celowe rzecz wyjani. - Trzeba wam wiedzie - zacz, wprowadziwszy konia midzy Reynevana i goliarda - e tu o adunek idzie, co go wioz. Wier, nie byle jaki. Reynevan nie skomentowa. Dobrze zreszt wiedzia, w czym rzecz. - Tak, tak - kolektor zniy gos, rozejrza si nieco pochliwie na boki. - Na wozie tym nie byle szysz wieziemy. Innemu bym nie zdradzi, ale wycie przecie szlachta, z uczciwego rodu i uczciwie wam z oczu patrzy. Tedy wam rzek: wieziemy cignity podatek. Znowu zrobi pauz, odczeka na ciekawo, nie doczeka si. - Podatek - podj - uchwalony frankfurckim Reichstagiem. Specjalny, jednorazowy. Na wojn z czesk herezj. Kady paci podug majtnoci. Rycerz pi guldenw, baron dziesi, duchowni pi od sta ze swego rocznego dochodu. Pojmujecie?

- Pojmuj. - A jam jest kolektor. Co zebrane, na wozie wioz. W szkatule. A jest tego, trzeba wam wiedzie, niemao, bo w Zibicach nie od byle baronka, ale od Puggerw zainkasowaem. Nie powinno dziwi, em ostrony. Ledwo tydzie, jak napadli na mnie. Niedaleko Rychbachu, podle wsi Lutomia. Reynevan i tym razem nie odezwa si i nie pyta. Kiwa tylko gow. - Rycerze rabusie. Icie zuchwaa szajka! Sam Paszko Rymbaba, rozpoznano go. Wier, byliby nas pomordowali, szczciem pan Seidlitz w sukurs si zjawi, przepdzi otrw. Sam w potyczce o ran przyszed, co do okrutnej go przywiodo cholery. Kl si, e raubritterom odpaci, a wier, sowa dotrzyma, pamitliwi s Seidlitze. Reynevan obliza wargi, wci machinalnie kiwajc gow. - Woa w cholerze pan Seidlitz, e wszystkich ich poapie i tak sprawi, tak umczy, e i lepiej ksi cieszyski Noszak zbja Chrzana nie umczy, wiecie, tego, co mu syna ubi, modego ksicia Przemka. Pomnicie? Na rozpalonego konia miedzianego go posadzi kaza, do biaoci rozgrzanymi obcgami i hakami ciao szarpa... Pomnicie? Ha, widz po waszej minie, e pomnicie. - Mhm. - Dobrze si wic stao, e mogem panu Seidlitzowi rzec, kto owi rabusie byli. Paszko, jakem wprzdy mwi, Rymbaba, a gdzie Paszko, tam i Kuno Wittram, a gdzie ci dwaj, tam, wier, i Notker Weyrach, rozbjnik stary. Ale i inni tamj byli, tych te panu Seidlitzowi opisaem. Wielgachne jakie drabisko, z gb gupi, wier, pomylone. Mniejszy typek, garbonos taki, spojrzysz i wiesz: szubrawiec. I jeszcze chystek, modzik, waszego wieku, tylej co i wy postury, troch nawet do was podobny, zda mi si... Ale nie, co ja gadam, wycie modzian urodziwy, szlachetnego oblicza, wypisz wymaluj wity Sebastian na obrazie. A tamtemu z oczu patrzao, e wykolejeniec. - Opowiadam tedy, opowiadam, a pan Seidlitz jak nie wrzanie! Pry, on zna tych hultajw, sysza o nich, jego swak, pan Guncelin von Laasan, te takich ciga, tych dwch, garbonosa i chystka, a to za napad, ktrego si owi w Strzegomiu dopucili. Jak to si, popatrzcie, losy plot... Dziwujecie

si? Czekajcie, zaraz lepsze bdzie, dopier bdzie si czemu dziwowa. Ju, ju mam z Zibic wyjeda, a donosi mi pacholik, e kto si koo wozu krci. Przyczaiem si i co widz? we garbonos i we wielgas mato! Uwaacie? Jak zuchwae otry?! Kolektor a zachysn si z oburzenia. Reynevan kiwa gow i przeyka lin. - Tedy ja co tchu - podj poborca - do ratusza, uwiadomiem, zoyem doniesienie. Ju ich tam pewnie pojmali, ju ich w loszku mistrz na koo naciga. A miarkujecie, w czym tu proceder? Owe dwa otry, z tym trzecim, chystkiem, niechybnie dla raubritterw szpiegowali, zna dawali bandzie, na kogo si zasadzi ma. W strachu byem, czy ju na mnie si gdzie na gocicu nie czaj, uwiadomieni. A eskorta moja, jak widzicie, mniej nili skromna! Cae zibickie rycerstwo woli turniej, uczty, igry, tfu, tace! Strach wic, bo i ycie mi mie, a i al, by w zbjeckie apy wpado te piset z gr grzywien... Na wity cel przecie przeznaczone. - No pewnie - dorzuci goliard - e al. I pewnie, e na wity. Ba, na wity i na dobry, a to nie zawsze w parze idzie, he-he. Ja to wic panu kolektorowi doradziem, by gwnych traktw si wystrzega, a cichcem lasami przemkn, szach-mach, do Barda. - I niech nas - kolektor wznis oczy ku niebu - ma w opiece Bg. I patroni podatkowych poborcw, wici Adaukt i Mateusz. I Matka Boska Bardzka, cudami synca. - Amen, amen - zawoali, dosyszawszy, idcy obok wozu ptnicy z kosturami. - Pochwalona Najwitsza Panienka, opiekunka i ordowniczka! - Amen! - zawoali chrem idcy z drugiej strony Bracia Mniejsi. - Amen - doda von Stietencron, a brzydula przeegnaa si. - Amen - zakoczy kolektor. - wite miejsce, panie Hagenau, powiadam wam, Bardo, przez Matk Bosk wida ulubione. Wiecie to, e podobnie znowu si na Grze Bardzkiej objawia? I znowu paczca, jak wonczas, w roku czterechsetnym. Jedni powiadaj, zapowied to nieszcz, co wkrtce spadn na Bardo i lsk cay. Inni mwi, pacze Matka Boska, bo wiara upada, schizma si szerzy. Husyci... - Wy cigiem ino - przerwa goliard - husytw widzicie i herezj

wietrzycie. A nie zda si wam, e z cakiem innych powodw moe paka Najwitsza Panienka? Moe jej zy pyn, gdy patrzy na ksiy, na Rzym? Gdy widzi witokupstwo, zberen rozpust, zodziejstwo? Apostazj i herezj wreszcie, bo czym, jeli nie herezj, jest czynienie wbrew Ewangeliom? Moe pacze Matka Boska, gdy widzi, jak wite sakramenty staj si faszem i kuglarskim igrzyskiem, bo udziela ich kapan trwajcy w grzechu? Moe j oburza i smuci to, co smuci i oburza wielu: bdc bogatym ponad magnatw, czemu to papie nie za swoje wasne pienidze, lecz za pienidze ubogich wiernych buduje koci Piotrowy? - Oj, cielilibycie lepiej... - Moe pacze Matka Boska - nie da si uciszy goliard - gdy patrzy, jak miast modli si i y w pobonoci, rw si ksia do wojny, do polityki, do wadzy? Jak rzdz? A do rzdw ich jake trafnie przystaj sowa Izajasza proroka: Biada prawodawcom ustaw bezbonych i tym, co ustanowili przepisy krzywdzce, aby sabych odepchn od sprawiedliwoci i wyzu z prawa biednych mego ludu; by wdowy uczyni swoim upem i by mc ograbia sieroty! - Wier - umiechn si krzywo kolektor - ostre sowa, ostre, moci Raabe. A rzekbym, e i do was samych mona je zastosowa, e samicie nie bez grzechu. Przemawiacie jak polityk, by nie rzec ksidz. Miast, co wam przystoi, patrze luteki, rymu i piewu. - Rymu i piewu, mwicie? - Tybald Raabe zdj z ku lutni. - Wedle woli waszej! Cesarscy popowie s antychrystowie; ich moc nie od Chrysta, ale od antychryst z cesarskiego lista! - Zaraza - zamrucza, rozgldajc si, kolektor. - To ju wol, bycie przemawiali. Chryste, przez Twe rany, racz nam da kapony, iby prawd wiedli, antychrysta pogrzebli, nas k'tobie przywiedli!

Lachowie, Niemcowie, Wszyscy jzykowi. Wtpicie li w mowie i waszego pisma sowie Wiklef prawd powie! Prawd powie, machinalnie powtrzy w myli zasuchany Reynevan. Prawd powie. Gdzie ja ju syszaem te sowa? - Bdzie wam kiedy, panie Raabe, jeszcze bieda za te przypiewki mwi tymczasem kwano kolektor. - A wam, braciszkowie, dziwi si, e tak spokojnie tego suchacie. - W pieniach - umiechn si jeden z franciszkanw - nader czsto prawda si ukrywa. Prawda za to prawda, nie zakama jej, trza cierpie, choby i bole miaa. A Wiklef? C, bdzi, lecz libri sunt legendi, non comburendi. - Wiklef, odpu mu Panie - dorzuci drugi - pierwszy nie by. Bola ju nad tym, o czym tu mowa bya, nasz wielki brat i patron, Biedaczyna z Asyu. Oczu nie ma co zamyka ni gowy odwraca: le si dzieje. Oddalaj si duchowni od Boga, wieckich rzeczy patrz. Miast y skromnie, bogatsi bywaj od ksit i baronw... - A mwi wszak Jezus, jak zawiadcza Ewangelia doda cicho trzeci - nolite possidere aurum neque argentum neque pecuniam in zonis vestris. - A sw Jezusowych - wtrci, odchrzknwszy, gruby sierant poprawia ni odmienia nie moe nikt, nawet papie. A jeli to czyni, tedy on nie papie, lecz jak w pieni: antychryst prawy. - Ano! - zawoa, trc siny nos, najstarszy ptnik. - Tak ono i jest! - Ech, na Boga! - achn si kolektor. - Cichajcie! Ale mi kompania wypada! To to, wypisz wymaluj, waldenskie i begardzkie gadanie. Grzech! - Bdzie wam odpuszczony - parskn, strojc lutni, goliard. cigacie wszak podatek na wity cel. Ujm si za wami wici Adaukt i Mateusz. - Uwaacie, panie Reinmarze - powiedzia kolektor z wyranym alem - z jakim przeksem to rzek? Wier, kady wiadom jest, e podatki na zbone si cele ciga, e ku dobru spoecznemu wiod. e paci trza, bo

taki jest porzdek! Wszyscy to wiedz. I co? Nikt poborcw nie kocha. Bywa, zobacz, e nadjedam, w las uciekaj. Psami, bywa, poszczuj. Grubym sowem rzuc. A nawet ci, co pac, patrz jak na zadumionego. - Cika dola - kiwn gow goliard, mrugnwszy do Reynevana. Nie pragnlicie tego nigdy odmieni? Tyle majc okazji? Tybald Raabe by, jak si okazao, czekiem bystrym i domylnym. Nie wiercie si w kulbace rzek cicho do Reynevana, podprowadziwszy konia bardzo blisko. - Nie ogldajcie na Zibice. Unika wam Zibic. - Moi przyjaciele... - Syszaem - przerwa goliard - co gada kolektor. I na pomoc przyjacioom rzecz szczytna, ale wasi przyjaciele, pozwlcie sobie rzec, nie wygldali na takich, co sobie sami rady nie daj. Co pozwol si aresztowa zibickiej grodowej stry, syncej wszak, jak zwykli syn wszyscy stre prawa, z przedsibiorczoci, zapau, szybkoci dziaania, odwagi i inteligencji. Nie mylcie, powtarzam, o powrocie. Waszym kamratom w Zibicach nic si nie stanie, ale dla was ten grd to zguba. Jedcie z nami do Barda, paniczu Reinmarze. A stamtd osobicie przeprowadz was do Czech. Co tak oczy otwieracie? Wasz brat bliskim by mi komilitonem. - Bliskim? - Zdziwilibycie si, jak bardzo. Zdziwilibycie si, ile nas czyo. - Mnie ju nic nie zdziwi. - To si wam tylko tak zdaje. - Jeli faktycznie bye Peterlinowi druhem - rzek po chwili wahania Reyneyan - to uraduje ci wie, e jego zabjcw spotkaa kara. Nie yje ju Kunz Aulock ani nikt z jego kompanii. - Nosi wilk razy kilka, ponieli i wilka - powtrzy oklepan sentencj Tybald Raabe. - Czyby z waszej padli rki, paniczu Reinmarze? - Niewane, z czyjej - Reynevan pokrania lekko, owic w gosie goliarda nutk drwiny. - Grunt, e ziemi gryz. A Peterlin jest pomszczony. Tybald Raabe milcza dugo, obserwujc leccego ponad lasem kruka.

- Daleki jestem - rzek wreszcie - od tego, by Kyrielejsona aowa czy Storka opakiwa. Niech si w piekle sma, zasuyli. Ale to nie oni zamordowali pana Piotra. Nie oni. - Kt... - zachysn si Reynevan. - Kt wic? - Niejeden chciaby to wiedzie. - Sterczowie? Albo z poduszczenia Sterczw? Kto? Gadaj! - Ciszej, paniczu, ciszej. Dyskretniej. Lepiej, by nie wpado w niewaciwe uszy. Nie umiem wam powiedzie niczego ponad to, co sam zasyszaem... - A co zasysza? - e w rzecz zamieszane s... ciemne siy. Reynevan milcza czas jaki. - Ciemne siy - powtrzy z przeksem. - Tak, te ju to syszaem. Mwili to konkurenci Peterlina. e wiodo mu si w interesach, bo mu diabe pomaga, w zamian za dusz zaprzedan. I e go w diabe ktrego dnia do pieka porwie. Zaiste, ciemne i szataskie siy. A pomyle, e miaem ci, moci Tybaldzie Raabe, za czeka powanego i rozsdnego. - Ju milcz tedy - goliard wzruszy ramionami i odwrci gow. - Ju i sowa nie uroni, paniczu. Bo si boj jeszcze bardziej was rozczarowa. Na popas orszaczek stan pod olbrzymim dbem, prastarym, niezawodnie pamitajcym wiele wiekw drzewem. Po dbie wesoo harcoway wiewirki, nic sobie nie robic z powagi i dostojestwa. Wyprzono konie z nakrytego czarnym watuchem wozu, kompania za rozsiada si pod konarami. Niebawem, jak oczekiwa Reynevan, wdano si w dyskusje polityczne, nadcigajcego od zgodnie z jego oczekiwaniem, tyczce Czech zagroenia herezj husyck si i strony

spodziewanej lada dzie wielkiej krucjaty, majcej owej herezji kres pooy. Ale cho temat, i owszem, by do typowy i przewidywalny, dyskusja nie posza oczekiwanym torem. - Wojna - oznajmi niespodziewanie jeden z franciszkanw, trc tonsur, na ktr wiewirka strcia od. - Wojna jest zem. Powiedziane jest wszak: nie zabijaj. - A w obronie wasnej? - spyta kolektor. - I majtku?

- A w obronie wiary? - A w obronie czci? - szarpn gow Hartwig von Stietencron. - Te gadanie! Czci mus broni, a zniewagi zmywa si krwi! - Jezus w Getsemani nie broni si - odrzek cicho franciszkanin. - I nakaza Piotrowi schowa miecz. Czyby by bezecnym? - A co pisze Augustyn, doctor Ecclesiae, w De civitate Dei! - zakrzykn jeden z ptnikw, demonstrujc oczytanie - do zaskakujce, kolor jego nosa wiadczy bowiem o innych raczej upodobaniach. - To mowa jest tam o wojnie sprawiedliwej. A c bardziej sprawiedliwego nili wojna z pogastwem i herezj? Nie jestli taka wojna mia Bogu? Nie jest Mu mie, gdy kto zabija Jego wrogw? - A Jan Chryzostom, a Izydor, co pisz? - zawoa drugi erudyta, z podobnie sinoczerwonym nosem. - A wity Bernard z Clairvaux? Zabija kae kacerzy, Maurw i bezbonikw! Wieprzami ich nazywa nieczystymi. Zabija takich, rzecze, to nie grzech! To na chwa Bo! - Kime jestem, Boe bd miociw - zoy rce franciszkanin bym mia przeczy witym i doktorom Kocioa? To ja nie do dysputy tu staj. Ja jeno powtarzam sowa Chrystusa na Grze. A nakaza on miowa bliniego swego. Przebacza tym, ktrzy przeciw nam zawinili. Miowa nieprzyjacioy i modli si za nich. - A Pawe kae Efezjanom - dorzuci drugi z mnichw, gosem rwnie cichym - zbroi si przeciw szatanowi w mio i wiar. Nie w dzidy. - Da to i Bg, amen - przeegna si znakiem krzya trzeci z franciszkanw - e mio i wiara zwyci. e zgoda i pax Dei zapanuj midzy chrzecijany. Bo te popatrzcie, kto z dyferencji midzy nami korzysta? Bisurmanin! My si dzi spieramy z Czechami o Sowo Boe, o posta komunii, a jutro co moe by? Mahomet i pksiyce na kocioach! - C - parskn najstarszy ptnik - moe i Czesi przejrz na oczy, wyrzekn si kacerstwa. Moe im w tym gd dopomoe! Bo caa Europa przystpia do embarga, handlu i wszelakiego przemysu z husytami zakazaa. A im potrzebne bro i proch, sl i ywno! Jeli im tego nie stanie, to si ich rozbroi i zagodzi. Gdy na kiszkach gd zagra, to si

poddadz, obaczycie. - Wojna - powtrzy z naciskiem pierwszy franciszkanin - jest zem. To ju ustalilimy. A wam co, zda si owa blokada po myli z Chrystusa nauk? Kaza Jezus na Grze bliniego godem morzy? Chrzecijanina? Religijne dyferencje pomijajc, Czesi s chrzecijanami. Nie godzi si owo embargo. - Racja, bracie - wtrci rozparty pod dbem Tybald Raabe. - Nie godzi si to. A to wam jeszcze powiem, e to czasem obosieczne bronie bywaj, takie blokady. eby nas one tylko do nieszcz nie przywiody, jak przywiody uyczan. eby nie kosztoway lska tyle, co Grne uyce Wojna ledziowa roku oskiego. - Wojna ledziowa? - Tak j nazwano - wyjani spokojnie goliard. Bo i o embargo poszo, i o ledzie. Chcecie, opowiem. - To chcemy! Chcemy! - Ow - Tybald Raabe wyprostowa si, rad z zainteresowania - byo tak: pan Hynek Boczek z Kunsztatu, szlachcic czeski, husyta, wielkim by smakoszem ledzi, mao co z rwnym smakiem jada jak batyckie uliki, osobliwie pod piwo lub gorzak albo w post. A grnouycki rycerz Henryk von Dohna, pan na Grafensteinie, wiedzia o pana Boczkowym apetycie. e za akuratnie Reichstag o embargu radzi, postanowi pan Henryk w czyn gadanie obrci i na wasn rk husyt pognbi. I dostawy ledzi mu zablokowa. Zezoci si pan Boczek, j prosi, pry, religia religi, ale led ledziem! Wojuj, papisto jeden, o doktryn i liturgi, ale ledzie mi ostaw, bo ich lubi! A pan Dohna mu na to: ledzi ci, heretyku, nie przepuszcz, ryj, Boczku, boczek nawet w pitek. I tu przebraa si miarka! Skrzykn rozwcieczony pan Hynek Boczek druyn, run na uyckie dzierawy, niosc tam miecz i ogie. Pierwszy poszed z dymem zamek Karlsfried, graniczny punkt celny, gdzie ledziowe transporty zatrzymywano. Ale tego mao byo panu Boczkowi, strasznie by ozelony. Zapony wsie wok Hartau, kocioy, folwarki, ba, przedmieciom samej ytawy zawiecia w oczy una. Trzy dni pan Boczek pali i upi. Nie opacia si, oj, nie opacia uyczanom ledziowa Wojna! Nie ycz lskowi

czego podobnego. - Bdzie - rzek franciszkanin - co Bg zdarzy. Dugo nikt nic nie mwi. Pogoda ja si psu, gnane wiatrem chmury ciemniay gronie, las szumia, pierwsze krople deszczu zaczy znaczy kaptury, opocze, zady koni i watuch czarnego wozu. Reynevan zbliy wierzchowca do Tybalda Raabe, jechali strzemi w strzemi. - adna opowie - zagadn z cicha. - Ta o ledziach. I kantylena o Wiklefie te niczego sobie. Dziw tylko, e wszystkiego nie podsumowa, jak w Kromolinie, odczytaniem czterech artykuw praskich. Podatkowy kolektor zna, ciekawo, twoje zapatrywania? - Pozna je - odrzek cicho goliard - gdy czas przyjdzie. Bo jest, jak mwi Eklezjastes, czas milczenia i czas mwienia. Czas szukania i czas tracenia, czas zachowania i czas wyrzucania, czas miowania i czas nienawici, czas wojny i czas pokoju. Jest czas na wszystko. - Tym razem zgodz si z tob w caej rozcigoci. Na rozstaju, wrd jasnej brzeziny, sta kamienny krzy pokutny, jedna z licznych na lsku pamitek zbrodni i skruchy. Na wprost jania piaszczysty gociniec, w pozostaych kierunkach wiody mroczne lene dukty. Wiatr szarpa korony drzew, miota suchymi limi. Deszcz - na razie tylko drobny - zacina w twarze. - Na wszystko - rzek Reynevan do Tybalda Raabe - jest czas. Tak mwi Eklezjastes. Przyszed zatem czas si poegna. Zawracam ku Zibicom. Nic nie mw. Kolektor przyglda si im. Podobnie Bracia Mniejsi, onierze, Hartwig Stietencron i jego crka. - Nie mog - podj Reynevan - zostawi przyjaci, ktrzy mog by w biedzie. Nie godzi si to. Przyja to rzecz wielka i pikna. - A czy ja co mwi? - Jad. - Jedcie - kiwn gow goliard. - Gdyby jednak przyszo wam zmieni plany, paniczu, gdybycie jednak woleli Bardo i drog do Czech... ptnicy,

Dogonicie nas atwo. Bdziemy jecha wolno. A podle ciborowej Porby mamy w planie duej popasa. ciborowa Porba, zapamitacie? - Zapamitam. Poegnanie byo krtkie. Wrcz zdawkowe. Ot, zwyke yczenia szczcia i boskich auxiliw. Reynevan obrci konia. W pamici mia spojrzenie, ktrym rozstaa si z nim crka Stietencrona. Spojrzenie cielce, malane, spojrzenie wodnistych i penych tsknoty oczu spod wyskubanych brwi. Takie brzydactwo, pomyla w galopie pod wiatr i deszcz. Taka szpeciula, taki wyposz. Ale wdaego mczyzn zauway od razu i umie si pozna. Ko przecwaowa ze staje, nim Reynevan rzecz przemyla i poj, jaki jest gupi. Gdy wpakowa si na nich w okolicy wielkiego dbu, nawet si bardzo nie zdumia. - Ho! Ho! - krzykn Szarlej, wstrzymujc taczcego konia. - Wszelki duch! To to nasz Reynevan! Zeskoczyli z siode, za moment Reynevan zastka w serdecznym, acz grocym pogruchotaniem eber ucisku Samsona Miodka. - Prosz, prosz, prosz - mwi zmienionym nieco gosem Szarlej. Uciek zibickim siepaczom, uciek panu Bibersteinowi z zamku Stolz. Moje uznanie. Spjrz jeno, Samsonie, c za zdolny modzieniec. Jest ze mn dwie niedziele zaledwie, a ile si ju nauczy! Sprytny si zrobi, ma jego, jak dominikanin! - Jedzie ku Zibicom - zauway Samson, pozornie chodno, ale w jego gosie te brzmiao wzruszenie. - A to wiadczy wybitnie na niekorzy sprytu. I rozumu. Jak to jest, Reinmarze? - Spraw zibick - rzek Reynevan, zaciskajc zby - uwaam za zakoczon. I nieby. Nic mnie ju nie czy z... z Zibicami. Nic mnie ju nie czy z przeszoci. Ale baem si, e was tam schwytali. - Oni? Nas? Wolne arty! - Rad jestem was widzie. Naprawd si ciesz.

- Umiejesz si. My te. Deszcz przybra na sile, wiatr targa konarami drzew. - Szarleju - rzek Samson. - Myl, e nie ma co jecha dalej tropem... To, comy zamierzyli, nie ma ju ni celu, ni sensu. Reinmar jest wolny, nic go nie czy, dajmy tedy koniom ostrogi i hajda, ku Opawie, ku wgierskiej granicy. Zostawmy, sugeruj, za plecami lsk i wszystko, co lskie. W tym i nasze desperackie plany. - Jakie plany? - zaciekawi si Reynevan. - Niewane. Szarleju? Co powiesz? Ja radz zamiary porzuci. Zerwa umow. - Nie rozumiem, o czym mwicie. - Pniej, Reinmarze. Szarleju? Demeryt chrzkn gono. - Zerwa umow? - powtrzy za Samsonem. - Zerwa. Szarlej, wida to byo, bi si z mylami. - Noc zapada - rzek wreszcie. - A noc przynosi rad. La notte, jak mawiaj w Italii, porta la consiglia. Warunkiem jest, dodam ju od siebie, aby bya to noc przespana w miejscu suchym, ciepym i bezpiecznym. Na ko, chopcy. I za mn. - Dokd? - Zobaczycie. Byo ju zupenie niemal ciemno, gdy zamajaczyy przed nimi poty i budynki. Rozszczekay si psy. - Co to jest? - spyta Samson z niepokojem w gosie. - Czy aby... - To jest Dbowiec - przerwa Szarlej. - Grangia naleca do klasztoru cystersw w Kamiecu. Gdy siedziaem u demerytw, kazali mi tu, bywao, pracowa. W ramach kary, jak susznie podejrzewacie. Std wiem, e to miejsce suche i ciepe, jakby stworzone do tego, by si dobrze wyspa. A rano da si i co do arcia zorganizowa. - Rozumiem - rzek Samson - e cystersi ci znaj. e poprosimy o gocin... - Tak dobrze nie ma - uci znowu demeryt. - Ptajcie konie. Zostawimy je tu, w lesie. A sami za mn. Na paluszkach.

Cysterskie psy uspokoiy si, szczekay ju ciszej i od niechcenia, gdy Szarlej zrcznie wyamywa desk w cianie stodoy. Po chwili byli ju w ciemnym, suchym, ciepym wntrzu, mio pachncym som i sianem. Po chwili, wlazszy po drabinie na strop, ju si w siano zagrzebywali. - pijmy - zamrucza Szarlej, szeleszczc. - Szkoda, e na godno, ale z jedzeniem proponuj wstrzyma si do rana, wtedy z pewnoci da si ukra jakiej spyy, choby jabek. Ale jeli mus, mog pj zaraz. Jeli kto do rana nie strzyma. Co, Reinmarze? Ciebie gwnie miaem na myli jako osob majc trudnoci z opanowywaniem prymitywnych popdw... Reinmarze? Reynevan spa.

Rozdzia dwudziesty drugi w ktrym okazuje si, e nasi bohaterowie bardzo pechowo wybrali miejsce na nocleg. Potwierdza si te cho rzecz ujawni si duo pniej - znana prawda, e w historycznych czasach najdrobniejsze nawet zdarzenie moe okaza si brzemienne w historyczne skutki.
Reynevan, mimo zmczenia, spa le i niespokojnie. Przed

zaniciem ciska si w kujcym, penym ostw sianie i wierci midzy Szarlejem a Samsonem, zarabiajc na kilka przeklestw i kuksacw. Potem jcza przez sen, widzc krew pync z ust przeszywanego mieczami Peterlina. Wzdycha, widzc nag Adel de Stercz, siedzc okrakiem na ksiciu Janie Zibickim, pojkiwa, widzc, jak ksi bawi si jej taczcymi rytmicznie piersiami, gaszczc je i ciskajc. Potem, ku jego zgrozie i rozpaczy, miejsce zwolnione przez Adel zaja na ksiciu Nikoletta Jasnowosa, Piasta czyli z nie Katarzyna mniejszymi Biberstein, ni Adela ujedajc energi i niezmordowanego

entuzjazmem. I z nie mniejsz w finale satysfakcj. Potem byy pgoe dziewczyny z rozwianym wosem, lecce na miotach przez podwietlone unami niebo, wrd stad kraczcych wron. By pezncy po cianie pomurnik, bezgonie rozwierajcy dzib. By oddzia cwaujcych wrd pl zakapturzonych rycerzy, krzyczcych niezrozumiale. Bya turris fulgurata, trafiona piorunem, rozsypujca si wiea, by spadajcy z niej czowiek. By czowiek biegncy po niegu, palcy si, cay w pomieniach. Potem bya bitwa, huk dzia, palba samostrzaw, omot kopyt, renie koni, szczk ora, krzyki... Obudzi go omot kopyt, renie koni, szczk ora, krzyki. Samson Miodek w sam por zakry mu usta doni. Podwrzec grangii roi si od pieszych i konnych. - Alemy wpadli - mrukn Szarlej, obserwujcy majdan przez szpar midzy belkami. - Zaprawd, jak je w gwno. - Czy to pocig? Z Zibic? Za mn?

- Gorzej. To jaki, cholera, zjazd. Cay tum ludzi. Widz wielmow. I rycerzy. Psiakrew, akurat tutaj? Na tym odludziu? - Zwiewajmy pki czas. - Niestety - Samson wskaza gow w stron owczarni - czas min. Zbrojni gsto otoczyli cay teren. Wyglda, e po to, by nikogo tu nie dopuci. Ale wtpi, by zechcieli kogo wypuci. Zbyt pno si zbudzilimy. A dziw, e nie wyrwa nas ze snu aromat, miso piek od witu... Faktycznie, od strony podwrca dolatywa coraz silniejszy zapach pieczeni. - Ci zbrojni - Reynevan znalaz i dla siebie dziur do patrzenia - nosz biskupi barw. To moe by Inkwizycja. - Piknie - mrukn Szarlej. - Kurwa, piknie. Jedyna nasza nadzieja w tym, e do stodoy nie zajrz. - Niestety - powtrzy Samson Miodek. - Nadzieja to ponna, bo wanie tu id. Zakopmy si w siano. A gdyby nas znaleli, udawajmy idiotw. - Tobie atwo mwi. Reynevan dogrzeba si przez siano a do desek puapu, znalaz szpar, przyoy do niej oko. Widzia wic, jak do stodoy wpadli knechci, ku jego rosncemu przeraeniu penetrujc wszystkie zakamarki, bodc nawet glewiami snopki i som w ssieku. Jeden wdrapa si na drabin, ale na poddasze nie wszed, zadowoli si pobienym rzutem oka. - Chwaa i dziki - wyszepta Szarlej - odwiecznemu onierskiemu olewactwu. Niestety, nie by to koniec. Po knechtach do stodoy wpadli pachokowie i mnisi. Klepisko uprztnito i wymieciono. Nasypano pachncej jedliny. Wtarabaniono awy. Wstawiono sosnowe krzyaki, na nich uoono deski. Deski nakryto ptnem. Zanim jeszcze wniesiono antaki i kubki, Reynevan wiedzia ju, na co si zanosi. Troch potrwao, nim do stodoy wkroczyli wielmoe. Zrobio si kolorowo, pojaniao od zbroi, klejnotw, zotych acuchw i klamr, sowem, rzeczy zupenie nie pasujcych do obskurnego wntrza.

- Zaraza... - szepn Szarlej, te z okiem przy szparze. - Akurat w tej stodole urzdzili sobie tajn narad. Nie byle jakie to figury... Konrad, biskup wrocawski, we wasnej osobie. A ten obok niego to Ludwik, ksi na Brzegu i Legnicy... - Ciszej... Reynevan te rozpozna obu Piastw. Konrad, od lat omiu biskup Wrocawia, zadziwia sw icie rycersk postur i czerstwym obliczem, zaskakujcymi wobec zamiowania do opilstwa, obarstwa i wszeteczestwa, powszechnie znanych i przysowiowych ju przywar kocielnego dostojnika. Pewnie bya to zasuga mocnego organizmu i zdrowej piastowskiej krwi, inni bowiem dostojnicy, nawet chlejcy mniej i kurwicy si rzadziej, w wieku Konrada nosili ju brzuchy do kolan, wory pod oczami i sinoczerwone nosy - jeli jeszcze mieli nosy. Liczcy za sobie czterdzieci wiosen Ludwik Brzeski przypomina krla Artura z rycerskich miniatur - dugie falujce wosy okalay, niby aureola, oblicze natchnione jak u poety, cho mskie zarazem. - Prosim za st, szlachetni panowie - przemwi biskup, znowu zaskakujc, tym razem dwicznym gosem modzieca. - Cho to stodoa, nie paac, ugocimy czym chata bogata, a proste wiejskie jado nagrodzimy wgrzynem, jakiego i u krla Zygmunta w Budzie nie zawsze staje. Co nam potwierdzi krlewski kanclerz, im pan Schlick. Jeli, rzecz jasna, takim trunek znajdzie. Mody, lecz bardzo powanie i bogato wygldajcy mczyzna ukoni si. Na lentnerze nosi herb - klin srebrny w polu czerwonym i trzy piercienie o odwrotnej tynkturze. - Kaspar Schlick - szepn Szarlej. - Osobisty sekretarz, poufnik i doradca Luksemburczyka. Dua kariera jak na takiego goowsa... Reynevan wycign somk z nosa, nadludzkim wysikiem tumic kichnicie. Samson Miodek sykn ostrzegawczo. - Szczeglnie serdecznie witam - kontynuowa biskup Konrad - jego dostojno Jordana Orsiniego, czonka kolegium kardynalskiego, ninie legata Jego witobliwoci papiea Marcina. Witam take przedstawiciela pastwa zakonnego, szlachetnego Gotfryda Rodenberga, wjta z Lipy.

Witam rwnie naszego czcigodnego gocia z Polski oraz goci z Moraw i z Czech. Witajcie i siadajcie. - A tu pieprzonego Krzyaka przynioso - mrucza Szarlej, usiujc noem powikszy szpar w puapie. - Wjt z Lipy. Gdzie to? W Prusiech pewnie. A kt ci inni bd? Widz tam pana Put z Czastolovic... Ten barczysty, z czarnym lwem w zotym polu, to Albrecht von Kolditz, starosta widnicki... Za ten z Odrzywsem w herbie to musi by ktry z panw z Kravarz. - Bd cicho - sykn Samson. - I przesta duba... Bo nas wykryj po wpadajcych do kubkw drzazgach... Na dole, w rzeczy samej, wznoszono kubki i przepijano do si, suba uwijaa si z dzbanami. Kanclerz Schlick skomplementowa wino, ale nie wiadomo byo, czy nie z dyplomatycznej grzecznoci. Siedzcy za stoem wydawali si nawzajem zna. Z pewnymi wyjtkami. Kime jest - zainteresowa si biskup Konrad - wasz mody towarzysz, monsignore Orsini? - To mj sekretarz - odpar legat papieski, may, siwy i mile umiechnity staruszek. - Zwie si Mikoaj z Kuzy. Wielk wr mu karier w subie naszego Kocioa. Vero, wielce mi si w mej misji przysuy, umie bowiem jak nikt heretyckie, a zwaszcza lollardzkie i husyckie tezy obala. Jego dostojno biskup krakowski moe potwierdzi. - Biskup krakowski... - sykn Szarlej. - Zaraza... To jest... - Zbigniew Olenicki - potwierdzi szeptem Samson Miodek. - Na lsku, w konszachtach z Konradem. Cholera, alemy wpadli. Bdcie cicho jako te myszki. Bo jeli nas odkryj, to po nas. - Jeli tak - podj na dole biskup Konrad - to moe wielebny Mikoaj z Kuzy rozpocznie? Bo przecie wanie taki cel przywieca naszemu zgromadzeniu: husyckiej zarazie kres pooy. Nim tu jada podadz a wina, nim podjemy i popijemy, niechaj nam ksiyk Husa nauki obali. Suchamy. Suba wniosa na nosikach i zwalia na st upieczonego wou. Bysny i poszy w ruch sztylety i noe. Mody Mikoaj z Kuzy wsta za i zacz przemawia. A cho oczy wieciy mu si na widok pieczystego, gos

modego ksidza nie zadra. - Iskra rzecz jest maa - mwi z egzaltacj - lecz gdy na such rzecz trafi, miasta, mury, lasy wielkie gubi. Kwas te maa i nikczemna rzecz si zda, a wszake wszystkie dziee kwasi. Za nieywa mucha, powiada Eklezjastes, zepsuje naczynie wonnego olejku. Tak za nauka od jednego si poczyna, ledwie dwch albo trzech ma na pocztku suchaczw, lecz pomau kancer si w ciele szerzy, a jako mwi: parszywa owca wszystk trzod zaraa. A tak iskr wnete, skoro si ukae, gasi, i kwas od dziey odmiata, i ze ciao odcina, i parszyw owc z owczarni wypdza potrzeba, aby dom wszystek i ciao, i dziea, i bydo nie zgino... - Ze ciao odcina - powtrzy biskup Konrad, szarpic zbami kawa woowiny, ociekajcy tuszczem i krwawym sokiem. - Dobrze, icie dobrze prawicie, mody panie Mikoaju. W chirurgii sprawa! elazo, ostre elazo najlepsz na husycki kancer medycyn. Wyci! Rn heretykw, rn, a bez litoci! Zgromadzeni za stoem te wyrazili aprobat, bekocc z penymi ustami i gestykulujc ogryzanymi komi. W pomau przemienia si w woli szkielet, a Mikoaj Kuzaczyk obala po kolei wszystkie husyckie bdy, po kolei obnaa wszystkie niedorzecznoci nauki Wiklefa: zaprzeczanie Przemienieniu, zaprzeczanie istnieniu czyca, odrzucanie kultu witych i ich wizerunkw, odrzucanie spowiedzi usznej. Wreszcie doszed do komunii sub utraque specie i obali j rwnie. - Pod jedn - woa - pod chleba jeno postaci ma by dla wiernych komunia. Mwi przecie Mateusz: Chleba naszego powszedniego, panem nostrum supersubstantialem daj nam dzisiaj. Mwi ukasz: Wzi chleb, odmwi bogosawiestwo, poama go i dawa im. Gdzie tu o winie mowa? Zaprawd, jeden i tylko jeden jest od Kocioa uchwalony i potwierdzony zwyczaj, by pospolity czowiek pod jedn tylko postaci przyjmowa. I na tym kady, ktry wyznawa, poprzestawa winien! - Amen - dokoczy, oblizujc palce, Ludwik Brzeski. - Dla mnie - lwio rykn biskup Konrad, cisnwszy ko w kt - mog sobie husyci przyjmowa choby nawet pod postaci klistiery, od dupy strony! Ale te skurwysyny chc mnie ograbi! O bezwzgldnej

sekularyzacji dbr kocielnych wrzeszcz, o ewangelicznym jakoby ubstwie kleru! Znaczy si: nam odebra, a midzy siebie rozdrapa! O, na mk Pask, temu nie by! Po moim trupie! A prdzej po ich kacerskiej padlinie! Oby zdechli! - Na razie yj - powiedzia cierpko Puta z Czastolovic, starosta kodzki, ktrego przed zaledwie picioma dniami Reynevan i Szarlej widzieli na turnieju w Zibicach. - Na razie yj i maj si wietnie, cakiem wbrew temu, co po mierci iki prorokowano. e si wzajem pozagryzaj, Praga, Tabor i Sierotki. Nic z tego, panowie. Jeli kto na to liczy, srodze si zawid. - Niebezpieczestwo nie tylko nie maleje, ale wrcz ronie zagrzmia gbokim basem Albrecht von Kolditz, starosta i hetman ziemski ksistwa wrocawsko-widnickiego. - Moi szpiedzy donosz o coraz cilejszej wsppracy praan i Korybuta ze spadkobiercami iki: Janem Hviezd z Vicemilic, Bohusawem ze Szwamberku i Rohaczem z Dube. Gono si mwi o wsplnych wyprawach wojennych. Pan Puta ma racj. Pomylili si ci, ktrzy po ikowym zgonie liczyli na cud. - I nie ma co - wtrci z umiechem Kaspar Schlick - liczy na dalsze cuda. Ani na to, e spraw czeskiej schizmy zaatwi za nas Prezbiter Jan, ktry nadcignie z Indii z tysicami koni i soni. My, my sami rzecz t musimy zaatwi. W tej wanie sprawie przysya mnie tu krl Zygmunt. Musimy wiedzie, na co realnie moemy liczy na lsku, na Morawie, w ksistwie opawskim. Dobrze bdzie te pozna, na co realnie moemy liczy w Polsce. A to, mam nadziej, zakomunikuje nam zaraz jego dostojno biskup krakowski. Jego nieprzejednana postawa wobec polskich poplecznikw wiklefizmu znana jest wszake szeroko. A jego obecno tutaj dowodzi przychylnoci dla polityki krla rzymskiego. - Wiemy w Romie - wtrci Giordano Orsini - z jakim zapaem i powiceniem zwalcza herezj biskup Sbigneus. Wiemy o tym w Romie i nie zapomnimy wynagrodzi. - Mog zatem przyj - umiechn si znowu Kaspar Schlick - e Krlestwo Polskie polityk krla Zygmunta wspiera? I wesprze jego inicjatywy? Czynnie?

- Wielce radbym - parskn rozparty za stoem Krzyak, Gotfryd von Rodenberg - icie, wielce radbym pozna odpowied na to pytanie. Dowiedzie si, kiedy to moemy si spodziewa czynnego udziau wojsk polskich w antyhusyckiej wyprawie krzyowej. Z ust obiektywnych chciabym si tego dowiedzie. Sucham tedy, monsignore Orsini. Wszyscy suchamy! - Tak jest - dorzuci z umiechem Schlick, nie spuszczajc oczu z Olenickiego. - Wszyscy suchamy. Jak si wasza misja u Jagiey powioda? - Rozmawiaem z krlem Ladislasem dugo - rzek zasmuconym nieco gosem Orsini. - Ale, hmm... Bez wikszego skutku. W imieniu i z upowanienia Jego witobliwoci wrczyem krlowi polskiemu nie byle jak relikwi... jeden z gwodzi, ktrymi nasz Zbawiciel przybity by do krzya. Vero, jeli taka relikwia nie jest w stanie chrzecijaskiego monarchy natchn do antyheretyckiej krucjaty, to... - To nie jest to chrzecijaski monarcha - dokoczy za legata biskup Konrad. - Zauwaylicie? - szydliwie wykrzywi si Krzyak. - Lepiej pno ni wcale! - Na poparcie Polakw wida tedy - wtrci Ludwik Brzeski prawdziwa wiara liczy nie moe. - Krlestwo Polskie i krl Wadysaw - odezwa si po raz pierwszy Zbigniew Olenicki - wspieraj prawdziw wiar i Koci Piotrowy. Sposobem najlepszym z moliwych. witopietrzem mianowicie. aden z wadcw tu reprezentowanych powiedzie tego o sobie nie moe. - Pah! - machn rk ksi Ludwik. - Gadajcie sobie, ile chcecie. adny mi z Jagela chrzecijanin. To neofita, wci diaba majcy za skr! - Jego pogastwo - unis si Gotfryd Rodenberg - najwidoczniej przejawia si w zaciekej nienawici do caej niemieckiej nacji, podpor Kocioa bdcej, zwaszcza za do nas, szpitalnikw Najwitszej Panny, antemurale christianitatis, ktrzy wiary katolickiej wasn piersi przed pogany bronim, i to ju od lat dwustu! I prawda to, e w Jagel to neofita i bawochwalca, ktry, by Zakon mc pognbi, nie tylko z husytami, ale i z piekem samym sprzymierzy si gotw. O, zaprawd, nie o tym nam tu

dzi radzi, jak Jagela i Polsk do krucjaty przekona, ale do tego nam wrci, o czymemy w Preszburgu, wtedy, dwa roki temu, we Trzech Krli radzili, jak na sam Polsk z krucjat uderzy. I na kawaki rozszarpa twr ten niewydarzony, tego bkarta unii horodelskiej! - Wasza mowa - rzek bardzo zimno biskup Olenicki - zda si Falkenberga samego godn. I nie dziwi to, bo przecie to nie sekret, e i tamte osawione Satyry nie gdzie indziej, a w Malborku Falkenbergowi podyktowano. Przypominani wam, e paszkwil w potpi sobr, a sam Falkenberg gorszce i kacerskie swe tezy musia odwoa pod grob stosu. Dziwnie wic, zaiste, brzmi w ustach kogo, kto si antemurale christianitatis powiada! - Nie bcie si, biskupie - wtrci pojednawczo Puta z Czastolovic. To faktem jest, e wasz krl husytw wspiera, jawnie i tajnie. Wiemy i rozumiemy, e Krzyakw tym w szachu trzyma, a e ich w szachu trzyma musi, temu, jeli szczery mam by, dziwi si trudno. Ale skutki takiej polityki dla caej chrzecijaskiej Europy mog okaza si zgubne. Przecie sami to wiecie. - Niestety - potwierdzi Ludwik Brzeski. - A skutki widzimy. Korybutowicz w Pradze, z nim Polakw cae roty. Na Morawie Dobko Puchaa, Piotr z Lichwina i Fedor z Ostrogu. Wyszek Raczyski u boku Rohacza z Dube. Oto, gdzie Polacy s, oto, gdzie na tej wojnie polskie wida herby i polskie sycha zawoania bojowe. Oto, jak Jagieo prawdziw wiar wspiera. A te jego edykty, manifesty, ukazy? Oczy nam mydli, ot co. - Ow za tymczasem, konie, bro, ywno, wszelkie towary - doda ponuro Albrecht von Kolditz - nieprzerwanie pyn z Polski do Czech. Jake tedy, biskupie? Jedn drog witopietrze, ktrym si tak chwalicie, do Rzymu lecie, a drug proch i kule do husyckich dzia? Wier, podobne to do waszego krla, ktry, jak mwi, Bogu wieczk, a diabu ogarek. - Nad pewnymi sprawami - przyzna po chwili Olenicki - i ja bolej. By szo ku lepszemu, stara doo, tak mi dopom Bg. Ale sw mi szkoda, by wci te same powtarza kontrargumenta. Powiem wic, a krtko: dowodem intencyj Krlestwa Polskiego jest moja tu obecno. - Ktr doceniamy - pacn doni w st biskup Konrad. - Ale c jest dzi wasze Krlestwo Polskie? Wy nim jestecie, cny panie Zbigniewie? Czy

Witold? Czy Szafracy? Czy Ostrorogowie moe? Czy te Jastrzbce i Biskupce? Kto w Polszcze rzdzi? Bo przecie nie krl Wadysaw, starzec zgrzybiay, ktry nawet wasn on rzdzi nie zdoa. Wic moe to Sonka Holszaska w Polszcze wada? I jej mionicy: Cioek, Hicza, Kurowski, Zaremba? I kto tam tylko jeszcze t Rusink chdoy? - Vero, vero - smutno pokiwa gow legat Orsini. - Wstyd, eby taki krl by cornuto... - Niby powane zgromadzenie - zmarszczy czoo biskup krakowski a plotkami si bawi niby baby. Albo acy w bordelu. - Nie zaprzeczycie, e Sonka Jagie rogi przyprawia i hab go okrywa. - Zaprzecz, bo to vana rumoris. Plotki przez Malbork puszczone i podsycane. Krzyak unis si zza stou, czerwony i gotw do repliki, ale Kaspar Schlick powstrzyma go szybkim gestem. - Pax! - uci. - Zostawmy ten temat, s waniejsze. Jak rozumiem, zbrojny udzia Polski w krucjacie to rzecz na razie niepewna. C, cho z alem, przyjmuj do wiadomoci. Ale, na muszle witego Jakuba, dopilnujcie, biskupie Zbigniewie, by faktycznie respektowane byy punkty ukadu z Kiemarku i Jagieowe edykty z Trembowli i Wielunia. Edykty te niby granice zamykaj, z husytami handlujcych karami niby strasz, a towary i bro, jak susznie zauway pan starosta widnicki, wci z Polski do Czech wdruj... - Przyrzekem - przerwa niecierpliwie Olenicki - e stara doo. I nie prne to obiecanki. Znoszcych si z czeskimi heretykami bdzie si w Polsce kara, s krlewskie edykty, jura sunt clara. Panu hetmanowi widnickiemu i jego przewielebnoci biskupowi wrocawskiemu przypomn jednak sowa Pisma: Czemu widzicie drzazg w oku brata, a belki we wasnym nie dostrzegacie? P lska z husytami handluje i nikt nic przeciw temu nie czyni! - W bdzie jestecie, cny ksie Zbigniewie - przechyli si przez st biskup Konrad. - Bo si przeciw temu czyni. Upewniam was, e podjto rodki. Ostre rodki. Bez edyktw, bez manifestw, bez pergaminw nijakich si obdzie, ale niektrzy defensores haereticorum na wasnej skrze

poczuj, co to znaczy z kacerzami si kuma. A na innych, upewniam was, blady padnie strach. wiat pozna wonczas rnic midzy dziaaniem prawdziwym a pozornym. Midzy prawdziw walk o wiar a oczu mydleniem. Biskup mwi tak zjadliwie, w gosie jego byo tyle zapiekej nienawici, e Reynevan poczu, jak wosy je mu si na karku. Serce zaczo mu bi tak mocno, e przestraszy si, e ci na dole mog usysze. Ci na dole mieli jednak co innego na gowie. Kaspar Schlick ponownie uspokoi nastroje i zaegna spory, po czym wezwa do konkretnego a spokojnego omwienia sytuacji w Czechach. Ktliwcy w osobach biskupa Konrada, Gotfryda Rodenberga, Ludwika Brzeskiego i Albrechta von Kolditz zamilkli wic, a gos zabrali milczcy dotychczas Czesi i Morawianie. Ani Reynevan, ani Szarlej, ani Samson Miodek nie znali nikogo z nich, byo jednak oczywiste - lub prawie oczywiste - e byli to panowie z krgu landfrydu pilzneskiego i wiernej Luksemburczykowi szlachty morawskiej, zgrupowanej wok Jana z Kravarz, pana na Jiczynie. Rycho okazao si, e jeden z obecnych to w synny Jan z Kravarz we wasnej osobie. To wanie Jan z Kravarz, postawny, czarnowosy i czarnowsy, z twarz o karnacji dowodzcej, e wicej czasu spdza w siodle ni za stoem, najwicej mia do powiedzenia na temat aktualnej sytuacji w Czechach. Nikt mu nie przerywa, gdy mwi spokojnym, nawet nieco beznamitnym gosem, wszyscy, pochyliwszy si, w milczeniu wpatrywali si w map Krlestwa Czech, rozoon na stole, w miejscu, z ktrego suba zdja do czysta ogryziony szkielet wou. Z gry szczegy mapy byy niewidoczne, tote Reynevan zda si musia na wyobrani, gdy pan na Jiczynie prawi o atakach husytw na Karlsztajn i ebrak, nieskutecznych zreszt, i na Szwihw, Oborzyszcze i Kwietnic, cakiem udanych, niestety. O akcjach na zachodzie, przeciw wiernym krlowi Zygmuntowi panom z Pilzna, okcia i Mostu. O atakach na poudniu, skutecznie na razie odpieranych przez jednot katolick pana Oldrzycha z Romberku. O zagroeniu dla Igawy i Oomuca wytworzonemu przez sojusz Korybutowicza, Borzka z Miletinka i Rohacza z Dube. O niebez-

piecznych dla pnocnych Moraw akcjach Dobka Puchay, polskiego rycerza herbu Wieniawa. - Ale mi si chce la - wyszepta Szarlej. - Nie zdzier... - Moe pozwoli ci wytrwa myl - odszepn Samson Miodek - e jak ci odkryj, to po raz wtry poszczasz si na stryczku. Na dole zaczto mwi o ksistwie opawskim. I zaraz doszo do sporu. - Przemka Opawskiego - owiadczy biskup Konrad - za niepewnego mam sojusznika. - W czym rzecz? - unis gow Kaspar Schlick. - W jego maestwie? e si niby wanie oeni z wdow po Janie, ksiciu Raciborza? e owa jest Jagiellonk, crk Dymitra Korybuta, bratanic krla polskiego, rodzon siostr sprawiajcego nam tyle kopotw Korybutowicza? Upewniam panw, e krl Zygmunt nic sobie z tej koligacji nie robi. Jagiellonowie to rodzina wilcza, czciej si tam gryz ni kooperuj. Przemko Opawski nie sprzymierzy si z Korybutowiczem tylko dlatego, e to jego szurzy. - Przemko ju si sprzymierzy - zaprzeczy biskup. - W marcu, w Huboczkach. I w Oomucu, na witego Urbana. Zaiste, szybko si Opawa i morawscy panowie z kacerzami dogaduj, szybko w ukady wchodz. C na to powiecie, panie Janie z Kravarz? - Nie wygadujcie ani na mego tecia, ani na morawsk szlacht odburkn pan na Jiczynie. - I wiedzcie, e dziki ukadom z Huboczek i Oomuca mamy ninie mir na Morawie. - A husyci - umiechn si wyniole Kaspar Schlick - maj wolne drogi handlowe z Polski. Niewiele, oj, niewiele rozumiecie z polityki, panie Janie. - Gdyby nas... - ogorzae oblicze Jana z Kravarz poczerwieniao ze zoci. - Gdyby nas naonczas... Gdy na nas szed Puchaa... Gdyby nas Luksemburczyk wspar, to bymy si ukada nie musieli. - Prno gdyba - wzruszy ramionami Schlick. - Wane, e przez wasze rokowania husyci teraz maj wolne drogi handlowe przez Opaw i Morawy. A wspomniany Dobko Puchaa i Piotr Polak trzymaj Szumperk, Uniczw, Odry i Dolany, praktycznie blokuj Oomuniec, rejzami upi i terroryzuj ca okolic. To oni maj tam mir, nie wy. Kiepski zrobilicie

interes, panie Janie. - Rejzy - wtrci ze zym umiechem biskup wrocawski - to nie wycznie husycka specjalno. Daem ja heretykom bobu w roku dwudziestym pierwszym w Broumovie i pod Trutnovem. Kado si tam czeskie trupy na chopa wysoko, a od dymu ze stosw czarne byo niebo. A kogomy nie ubili i nie spalili, tomy naznaczyli. Po naszemu, po lsku. Zobaczysz teraz Czecha bez nosa, rki albo nogi, pewnym bd, e to po tamtej naszej wspaniaej rejzie. Co, panowie, nie powtrzy nam imprezy? Rok 1425 jest rokiem witym... Moe uczci to wygubieniem husytw? Ja nie lubi mwi po prnicy, nie zwykem si te z gadami ukada ani mirw z nimi zawiera! Co pan na to, panie Albrechcie? Panie Puta? Dodajcie mi do moich jeszcze obaj ze dwiecie kopii i piechot z ognist broni, a nauczymy kacerzy moresu. Zaponie unami niebo od Trutnova po Hradec Kralove. Obiecuj... - Nie obiecujcie - przerwa Kaspar Schlick. - A zapa zachowajcie na stosown chwil. Na krucjat. Nie w rejzach bowiem rzecz. Nie w obcinaniu rk i ng, bo krlowi Zygmuntowi nic po bezrkich i beznogich poddanych. A i Jego witobliwo nie masakrowa Czechw pragnie, lecz na ono prawdziwego Kocioa ich powrci. I nie w mordowaniu ludnoci cywilnej sprawa, lecz w rozbiciu wojsk taborsko-orebickich. Takim rozbiciu, by si rokowa zgodzili. Dlatego przejdmy do rzeczy. Jak si wystawi lsk, gdy zostanie ogoszona krucjata? Konkretnie, prosz. - Konkretnicie - umiechn si krzywo biskup - bardziej od yda. Godzi si to tak z krewniakiem? Przecieecie ju praktycznie mj swak. No, ale jeli takie jest wasze yczenie, to prosz: ja sam wystawi siedemdziesit kopii plus stosown piechot i dziaostrzelectwo. Konrad Kantner, mj brat, wasz przyszy te, da szedziesiciu konnych. Tylu da, wiem to, obecny tu Ludwik Brzeski. Ruprecht z Lubina i jego brat Ludwik zbior czterdziestu. Bernard Niemodliski... Reynevan nie wiedzia nawet, kiedy zadrzema. Zbudzi go kuksaniec. Dookoa byo ciemno. - Uciekamy std - mrukn Samson Miodek. - Pospalimy si?

- I to solidnie. - Koniec zjazdu? - Przynajmniej chwilowo. Mw szeptem, za stodo jest posterunek. - Gdzie Szarlej? - Ju przenikn si do koni. Teraz id ja. A potem ty. Policz do stu i wychod. Przez podwrzec. We snopek somy, id wolno, ze schylon gow, niby pachoek do koni. A za wgem skrajnej chaty w prawo i w las. Poje? - No pewnie. I wszystko poszoby gadko, gdyby nie fakt, e mijajc skrajn chat, Reynevan usysza swoje nazwisko. Po majdanie krcio si troch odactwa, paliy si ogniska i manice, ale mrok podsienia dawa ukrycie na tyle dobre, by Reynevan bez strachu wlaz na aw, stan na palcach i przez bony w oknie zajrza do izby. Bony byy mocno brudne, a wntrze owietlone skpo. Dao si jednak rozpozna, e rozmawiay trzy osoby. Jedn by Konrad, biskup Wrocawia. Kad wtpliwo w tym wzgldzie rozwiewa gos, modzieczo dwiczny i wyrany. - Powtarzam, wielce jestemy wam, panie, wdziczni za informacje. Nam samym nieatwo byoby je zdoby. Kupcw gubi chciwo, a w handlu trudno o konspiracj, tajemnicy nie utrzymasz, zbyt wiele ogniw i porednikw. Prdzej czy pniej przyjdzie doniesienie na takiego, co z husytami si kuma i handluje z nimi. Ale z panami szlacht i z mieszczanami duo trudniej, oni umiej trzyma jzyk za zbami, musz si wystrzega Inkwizycji, wiedz, co spotyka kacerzy i husyckich poplecznikw. I prawda to, powtarzam raz jeszcze, e bez pomocy z Pragi nigdy bymy nie wpadli na trop takiego Albrechta Barta czy Piotra de Bielau. Siedzcy plecami do okna mczyzna przemwi z akcentem, ktrego Reynevan pomyli nie mg. By to Czech. - Piotr z Bielawy - odpowiedzia biskupowi - umia strzec tajemnicy. Nawet u nas, w Pradze, mao kto o nim wiedzia. Ale wiecie, jak to jest:

wrd wrogw czek si strzee, wrd przyjaci rozwizuj si jzyki. Jeli ju przy tym jestemy, to tusz, e tu, wrd przyjaci, nie wypsno si wam, biskupie, jakie niebaczne sweczko na temat mojej osoby? - Obraacie mnie takim przypuszczeniem - rzek dumnie Konrad. Nie jestem dzieckiem. Nadto, zjazd nie bez kozery odbywa si tutaj, w Dbowcu, w guszy. To miejsce pewne i sekretne. A zjechali si ludzie pewni. Przyjaciele i sprzymierzecy. Zreszt aden z nich, pozwol sobie zauway, was nawet nie widzia. - I chwali si taka przezorno. Bo s, moecie mi wierzy, husyckie uszy na widnickim zamku, u pana von Kolditza, s i u pana Puty w Kodzku. Wzgldem za goszczcych tu morawskich panw, to te radzibym szczegln ostrono. Nie obraajc, lubi oni zmienia stronnictwa. Pan Jan z Kravarz wielu ma wrd husytw krewniakw i powinowatych... Przemwi trzeci z rozmawiajcych. Siedzia najbliej kaganka, Reynevan widzia dugie czarne wosy i ptasi twarz budzc skojarzenia z wielkim pomurnikiem. - Jestemy ostroni - powiedzia Pomurnik. - I czujni. A zdrad zdoamy ukara, moecie mi wierzy. - A wierz, wierz - parskn Czech. - Jak nie wierzy? Po tym, co spotkao Piotra z Bielawy, pana Barta? Kupcw Pfefferkorna, Neumarkta i Throsta? Demon, anio zemsty, sroy si po lsku, z jasnego nieba uderza. W samo poudnie. Icie, daemone meridiano... Strach pad na ludzi... - I bardzo dobrze - wtrci spokojnie biskup - e pad. Mia pa. - A efekty - pokiwa gow Czech - goym okiem wida. Pusto si zrobio na karkonoskich przeczach, dziwnie mao kupcw ku Czechom zmierza. Nasi szpiedzy nie id ju z misjami na lsk tak chtnie jak niegdy, krzykliwi do niedawna emisariusze z Hradca i Taboru te co przycichli. Ludzie gadaj, sprawa w plotk obrasta, ronie jak niegowa kula. Piotra de Bielau okrutnie pono skuto. Pfefferkorna nie ocalio, mwi, wite miejsce, w kociele go mier dosiga. Hanusz Throst noc umyka, ale anio pomsty, okazao si, nie tylko w poudnie, ale i w ciemnociach nocy widzi i zabija. A e to ja wam ich nazwiska podaem, ksie biskupie,

tedy c, wychodzi, mam ich na sumieniu. - Chcecie, wyspowiadam was. Choby zaraz. Bez opaty. - Piknie dzikuj - Czech nie mg nie dosysze drwiny, ale si ni nie przej. - Piknie dzikuj, ale jestem, jak wiecie, kalikstynem i utrakwist, nie uznaj spowiedzi usznej. - Wasza rzecz i wasza strata - skomentowa chodno i nieco lekcewaco biskup Konrad. - Oferowaem wam nie ceremonia, lecz spokj duszy, a ten nie zaley wszak od doktryny. Ale wasza wola odmwi. Tyle e z sumieniem radcie sobie wwczas sami. Ja wam za tylko rzekn, e owi nieboszczycy, Bart, Throst, Pfefferkorn, Bielau... zawinili. Zgrzeszyli. A pisze Pawe do Rzymian: Zapat za grzech jest mier. - Tame - odezwa si Pomurnik - napisano o grzesznikach: Niech st ich stanie si sidem, puapk, kamieniem potknicia i odpat. - Amen - dopowiedzia Czech. - Ech, al, al prawdziwy, e w anio czy demon jeno nad lskiem czuwa. Nie brak grzesznikw i u nas, w Czechach... Niektrzy z nas tam, w Zotej Pradze, rano i wieczr zanosz baganie, aby pewnych grzesznikw szlag trafi, by piorun ich spali... Czy jaki demon dopad. Chcecie, a dam wam list. Imienn. - Jak list? - spyta spokojnie Pomurnik. - O co wam chodzi? Co sugerujecie? Ludzie, o ktrych mwimy, winni byli i zasuyli na kar. Ale ukara ich Bg i ich wasne grzeszne ycie. Pfefferkorna zabi dzierawca z zazdroci o on, po czym powiesi si, doznawszy skruchy. Piotra z Bielawy zabi w szale wasny brat, bdcy niespena rozumu czarownik i cudzoonik. Albrechta Barta zabili ydzi z zawici, bo by od nich bogatszy, kilku pojmano, wyznaj prawd na torturach. Kupca Throsta zabili rozbjnicy, lubi wczy si po nocach i doczeka si. Kupiec Neumarkt... - Dosy, dosy - machn rk biskup. - Wstrzymajcie si, nie zanudzajcie naszego gocia. Mamy waniejszy temat i do niego wrmy. Znaczy, do tego, kto z praskich panw gotw jest wsppracowa i rokowa. - Wybaczcie szczero - powiedzia po chwili milczenia Czech - ale byoby korzystniej, gdyby lsk reprezentowa ktry z ksit. Wiem, ma

si rozumie, proporcj, ale mielimy w Pradze do zgryzot i kopotw przez radykaw i fanatykw, bardzo le si u nas duchowni kojarz... - Nie znacie, mj panie, proporcji, plczc katolickich duchownych z heretykami. - Wielu mniema - cign niewzruszenie Czech - e fanatyzm to fanatyzm, rzymski od taborskiego nie lepszy. Przeto... - Jestem - uci ostro biskup Konrad - na lsku namiestnikiem krla Zygmunta. Jestem Piastem krlewskiej krwi. Wszyscy ksita lscy, moi krewniacy, caa lska szlachta, wszyscy uznali moje przewodnictwo, wybierajc mnie landeshauptmanem. Dwigam ten trudny obowizek od dnia witego Marka Anno Domini 1422. Do dugo, by o tym wiedziano. Nawet tam u was, w Czechach. - Ale wiemy, wiemy. Tym niemniej... - Nie ma tym niemniej - uci znowu biskup. - Na lsku rzdz ja. Chcecie rokowa, to ze mn. Wz albo przewz. Czech milcza dugo. - Lubicie, oj, lubicie wy to, wielebni - rzek wreszcie. - Uwielbiacie rzdzi, wtrca si do polityki, wcibia wszdy nosy i wtyka paluchy. Zaprawd, bdzie dla was straszliwym ciosem, gdy kto was wreszcie wadzy pozbawi, odbierze wam j, wydrze z zachannych ap. Jak wy to przeyjecie? Co? Wyobraacie to sobie? adnej polityki! Dzionek cay, od jutrzni do komplety nic, tylko modlitwa, pokuta, nauczanie, miosierna dobroczynno. Jak wam to pachnie? Ksie biskupie? - To wam co takiego pachnie - oznajmi wyniole Piast. - Tylko rce macie za krtkie. Rzek kiedy jaki mdry kardyna: ujadanie kundelkw nie zatrzyma karawany. Tym wiatem wada i bdzie wada Rzym. Powiedziabym, e to Bg tak chce, ale nie bd uywa imienia nadaremno. Powiem wic, e to suszne, by wadza bya przy gowach najwartociowszych. A kto jest, mj panie, wartociowszy nili my? Co? Moe wy, rycerze? - Znajdzie si - nie rezygnowa Czech - jaki mocny krl lub cesarz. I wwczas skoczy si... - Skoczy si Canoss - uci po raz kolejny biskup. - Pod tymi

samymi murami, pod ktrymi sta Henryk IV niemiecki. w mocny krl, ktry domaga si, by duchowiestwo, papiea Grzegorza VII nie wyczajc, przestao wtrca si do polityki i od jutrzni do komplety zajmowao wycznie modlitw. I co? Musz wam przypomina? Zadufek sta dwa dni boso w niegu, a na zamku papa Grzegorz uywa rozkoszy stou i chwalonych wdzikw margrabiny Matyldy. I tym zakoczmy t czcz gadk. Nauk, by na Koci nie podnosi gosu. My zawsze bdziemy rzdzi, po kres wiata. - Nawet poza kres - wtrci zjadliwie Pomurnik. - W Nowej Jerozolimie, zotym miecie za murami z jaspisu, te wszak przy kim musi by wadza. - Ot to - parskn biskup. - A dla psw, co wyj i ujadaj jak zwykle: Canoss! Pokuta, wstyd, nieg i zmarznite pity. A dla nas ciepa komnata, grzane toskaskie wino i ochocza margrabina w puchowej pocieli. - Tam u nas - gucho rzek Czech - Sierotki i taboryci ju ostrz klingi, ju opatruj cepy, ju smaruj osie wozw. Wnet tu przyjad. I odbior wam wszystko. Stracicie paace, wino, margrabiny, wadz, a na koniec i wasze wartociowe pono gowy. Tak si stanie. Powiedziabym, e to snad Bg tak chce, ale nie bd uywa imienia nadaremno. Powiem wic: zrbmy co z tym. Przeciwdziaajmy. - Zarczam wam, Ojciec wity Marcin... - A dajcie mi - wybuchn Czech - pokj z Ojcem witym, krlem Zygmuntem i wszystkimi ksitami Rzeszy, z caym tym rozwrzeszczanym europejskim jarmarkiem! Z kolejnymi legatami, kolejno defraudujcymi kolejne zebrane na krucjat pienidze! Na mk Pask! Kaecie nam czeka, a tam dojdzie do jakiej zgody? A nam codziennie mier zaglda w oczy! - Nam - odezwa si Pomurnik - bezczynnoci zarzuci nie moecie, panie. My, jak sami przyznalicie, dziaamy. Modlimy si arliwie, mody nasze bywaj wysuchane, grzesznikw spotyka kara. Ale grzesznikw jest wielu, nowych wci przybywa. Prosimy was o dalsz pomoc. - Znaczy, o dalsze nazwiska? Ani biskup, ani Pomurnik nie odpowiedzieli. Czech w oczywisty

sposb odpowiedzi nie oczekiwa. - Zrobimy - rzek - co w naszej mocy. Przelemy spisy husyckich poplecznikw i handlujcych z husytami kupcw. Podamy nazwiska... bycie mieli w czyjej intencji si modli. - A demon - i tym razem nikt Czechowi nie odpowiedzia. - Demon, jak zwykle, uderzy celnie i niechybnie. Oj, przydaaby si, przydaa jaka taka akcja i u nas... - Z tym - rzek twardo Konrad - jest trudniej. Komu lepiej wiedzie, jak wam, e u was sam diabe nie rozezna si we wszystkich frakcjach? e nie zgadniesz, kto z kim trzyma i przeciw komu i czy we wtorek trzyma z tymi samymi, co w poniedziaek? Papie Marcin i krl Zygmunt chc si dogada z husytami. Z rozsdnymi. Z takimi jak wy, chociaby. Mylicie, e mao byo ochotnikw do zamachu na ik? Nie dalimy naszej zgody. Usunicie pewnych jednostek grozio chaosem, kompletn anarchi. Ani krl, ani papie nie ycz sobie tego w Czechach. - Gadajcie tak - Czech parskn lekcewaco - z tym legatem, z Orsinim, mnie te frazesy darujcie. I ruszcie troch, biskupie, wasz jakoby wartociow mzgownic. Pomylcie o wsplnym interesie. - Kto ma zgin, wasz wrg, polityczny bd osobisty. A co jest wsplne? - Mwiem wam - Czech i tym razem nie przej si drwin - e taboryci i Sierotki patrz na lsk akomym okiem. Jedni chc was nawraca, inni zwyczajnie upi i grabi. Rusz lada dzie, wpadn tu z mieczem i ogniem. Pragncy chrzecijaskiego pojednania papie Marcin bdzie si za was w dalekim Watykanie modli, chccy ugody Luksemburczyk bdzie si w dalekiej Budzie zyma i pieni. Albrecht Rakuski i biskup Oomuca odetchn z ulg, e nie na nich pado. A was tu bd tymczasem cina, pali w beczkach, na pale wbija... - Dobra, dobra - machn rk biskup. - Darujcie sobie, mam to we Wrocawiu na obrazach, w kadym kociele. Chcecie mnie, jeli dobrze rozumiem, przekona, e gwatowny zgon kilku wybranych taborytw uchroni lsk od najazdu? Od apokalipsy? - Moe nie uchroni. Ale przynajmniej opni. - Bez zobowiza i przyrzecze: o kogo by szo? Kog trzeba by

wykoczy? modlitwach?

To

jest,

wybaczcie

lapsus

linguae:

kogo

uwzgldni

- Bohusaw ze Szwamberka. Jan Hviezda z Vicemilic, hetman hradecki. Stamtd te Jan Czapek z San i Ambro, byy proboszcz od witego Ducha. Prokop zwany Goym. Biedrzych ze Stranicy... - Wolniej - poleci karcco Pomurnik. - Zapisuj. Zechciejcie jednak, panie, skoncentrowa si na okolicach Hradca Kralove. Poprosimy o list aktywnych i radykalnych husytw z rejonu Nachodu, Trutnova i Vizmburka. - Ha! - wykrzykn Czech. - Planujecie co? - Ciszej, panie. - Chciaem zanie do Pragi radosn nowin... - A ja mwi, bycie ciszej byli. Czech umilk w momencie dla Reynevana zgubnym. Pragnc za wszelk cen zobaczy jego twarz, Reynevan wspi si na palce i zawierci na awie. Sprchniaa noga zamaa si z trzaskiem, Reynevan zwali si na deski, dodatkowo obalajc oparte o cian chaty kije, tyczki, widy i grabie. Z oskotem, ktry sycha chyba byo nawet we Wrocawiu. Zerwa si natychmiast i rzuci do ucieczki. Sysza okrzyki stray, niestety, nie tylko za sob. Przed sob rwnie, wanie z kierunku, w ktrym chcia ucieka. Skrci pomidzy budynki. Nie widzia, jak z chaty wypad Pomurnik. - Szpieg! Szpieeeeg! Za nim! ywcem bra! yyyywceeeem! Drog zastpi mu pachoek, Reynevan obali go, drugiego, ktry chwyci go za rami, trzasn pici prosto w nos. cigany kltwami i wrzaskiem przesadzi pot, przedar si przez soneczniki, pokrzywy i opiany, zbawczy las by tu, tu, niestety, pogo mia na karku, rwnie z boku, zza stogu, zachodzili gnajcy za nim knechci. Jeden ju, ju mia go ucapi, gdy jak spod ziemi wyrs Szarlej i paln go w bok gowy wielkim glinianym garnkiem. Na pozostaych zaszarowa Samson Miodek, uzbrojony w wyaman z potu erd. Dzierc dwusniowy drg poziomo przed sob, olbrzym zwali z ng trzech za jednym zamachem, dwch nastpnych poczstowa tak, e runli jak kody, tonc w opianach jak w odmtach morza. Samson potrzsn erdzi i zarycza jak lew w pozie,

rzekby, swego sawnego biblijnego imiennika grocego Filistynom. Knechci zatrzymali si na moment, ale tylko na moment - od strony grangii biegy posiki. Samson cisn w odakw swym drgiem i zrejterowa ladem Szarleja i Reynevana. Wskoczyli na sioda, uderzeniami pit i wrzaskiem podrywajc konie do galopu. Pognali przez bukowin w kurzawie lici, pogalopowali przez zagajnik, kryjc twarze przed siekcymi gaziami. Rozchlapali kaue na dukcie, wpadli w wysoki las. - Nie ustawa! - krzykn, odwracajc si, Szarlej. - Nie ustawa! Goni nas! Fakt, gonili. Las za nimi rozbrzmia ttentem i wrzaskami. Reyenevan obejrza si i zobaczy sylwetki jedcw. Przywar do grzywy, by chlaszczce gazie nie zmioty go z kulbaki. Szczciem wypadli z gstwiny w rzadszy las, pucili konie w cwa. Cisek Szarleja rwa jak huragan, zwiksza dystans. Reynevan zmusi wierzchowca do szybszego biegu. Bardzo ryzykownie, ale zosta w tyle, samemu, wcale mu si nie umiechao. Obejrza si znowu. Serce zamaro mu i zjechao w d, do dna brzucha, gdy zobaczy cigajcych - sylwetki konnych z rozwianymi u ramion, wygldajcymi jak skrzyda upiorw paszczami. Usysza krzyk. - Adsumus! Adsumuuuus! Gnali ile si w kopytach. Ko Henryka Hackeborna zachrapa nagle, serce Reynevana zjechao jeszcze niej. Przytuli twarz do grzywy. Poczu, jak ko skoczy, z wasnej inicjatywy przesadzajc wykrot lub rw. - Adsumuus! - dolatywao z tyu. - Adsuuumuuuus! - W jar! - krzykn od czoa Samson. - W jar, Szarleju! Szarlej, cho w penym pdzie, dostrzeg wdroe - jar, holweg, drk w kotlince. Momentalnie skierowa tam konia, cisek zara, lizgajc si na pokrywajcym zbocze dywanie lici. Samson i Reynevan pospieszyli za nim. Skryli si w wwozie, ale nie zwolnili, nie wstrzymali koni. Pdzili na zamanie karku po tumicym omot kopyt mchu. Ko Henryka Hackeborna zachrapa znowu, dononiej, kilka razy pod rzd. Ko Samsona chrapa rwnie, pier mia jak namydlon, paty piany sypay si z niego. Cisek

Szarleja nie zdradza adnych objaww zmczenia. Krte wdroe wyprowadzio ich na polank, za polank bya leszczyna, gsta jak matecznik. Przedarli si, wyjechali znowu na wysoki br, umoliwiajcy cwa. Cwaowali wic, a konie chrapay coraz silniej. Po jakim czasie Samson zwolni i zosta w tyle. Reynevan zrozumia, e musi uczyni to samo. Szarlej obejrza si, wstrzyma ciska. - Chybamy... - wydysza, gdy zrwnali si z nim. - Chybamy ich zgubili. W ce ty nas, u licha, znowu wplta, Reinmarze? - Ja? - Do diaba! Widziaem tych jedcw! Widziaem, jak kurczysz si ze strachu na ich widok! Co to za jedni? Dlaczego wrzeszczeli: Jestemy? - Nie wiem, przysigam... - Nic mi po twoich przysigach. Tfu, kimkolwiek byli, udao nam si... - Jeszcze si nie udao - powiedzia zmienionym gosem Samson Miodek. - Jeszcze niebezpieczestwo nie mino. Uwaga. Uwaga! - Co? - Co nadchodzi. - Nic nie sysz! - A jednak. Co zego. Co bardzo zego. Szarlej obrci konia, stojc w strzemionach rozglda si i wyta such. Reynevan, przeciwnie, skurczy si w siodle, zmiana w gosie Samsona zmrozia go zgroz. Ko Henryka Hackeborna zachrapa, zatupa. Samson krzykn. Reynevan wrzasn. I wtedy, nie wiedzie skd, nie wiedzie jak, z mrocznego nieba runy na nich nietoperze. Nie byy to, ma si rozumie, zwyke nietoperze. Cho od zwykych wiksze niewiele, gra dwa razy, miay nienaturalnie wielkie gowy, ogromne uszy, oczy jak arzce si wgliki i pyszczki pene biaych kw. I byo ich mnstwo, caa chmara, rj. Ich wskie skrzyda wiszczay i ciy jak jatagany. Reynevan macha rkami jak oszalay, odbijajc od siebie wciekle atakujce bestie, wrzeszczc ze zgrozy i wstrtu zrywa z siebie te, ktre czepiay si karku i wosw. Niektre strca, zbija jak piki, inne chwyta i

zgniata, ale pozostae drapay twarz, gryzy donie, bolenie ksay w uszy. Obok Szarlej na olep rba wok siebie szabl, gsto pryskaa czarna nietoperza posoka. Na gowie Szarleja siedziay ze cztery, Reynevan widzia, jak po czole i policzkach demeryta pezn wyki krwi. Samson walczy w ciszy, miady obace go stwory, chwytajc je w garcie po kilka naraz. Konie szalay, wierzgay, ray dziko. Szabla Szarleja wisna Reynevanowi tu nad gow, klinga otara si o wosy, zmiatajc z nich gacka, wielk, span i wyjtkowo nachaln besti. - W nogi! - rykn demeryt. - Trzeba ucieka! Nie moemy tu zosta! Reynevan poderwa konia, rwnie nagle rozumiejc. Nie byy to zwyczajne nietoperze, byy to potwory wywoane czarami, a to mogo oznacza tylko jedno - e zostay wysane przez pogo i e ta pogo niebawem si zjawi. Runli w galop, nie musieli popdza koni, spanikowane wierzchowce zapomniay o zmczeniu i gnay jak cigane przez wilki. Gacki nie day si zgubi, atakoway, pikoway i spaday na nich bez przerwy, w penym pdzie trudno byo si broni. Udawao si to tylko Szarlejowi, ktry ci sw szabl i kosi nietoperzyska w cwale z tak wpraw, jakby urodzi si i ca modo spdzi w Tatarii. A Reynevana, okazao si po raz kolejny, pech przeladowa gorzej ni Jonasza. Nietoperze ksay wszystkich trzech, ale to Reynevanowi jeden uczepi si wosw na czole tak, e zupenie zasoni oczy. Potworki atakoway wszystkie trzy konie, ale tylko Reynevanowemu jeden wlaz wprost do ucha. Ko cisn si, rc dziko, trzsc opuszczonym bem wierzgn, rzuci w gr zadem z tak energi, e olepiony Reynevan wylecia z sioda jak pocisk z katapulty. Pozbawiony ciaru ko poszed w dziki cwa i byby uciek w las, szczciem Samson zdy chwyci za wodze i osadzi go w miejscu. Szarlej za zeskoczy z sioda i ze wzniesion szabl wpad pomidzy jaowce, gdzie nad turlajcym si w wysokiej trawie Reynevanem gacki kbiy si niczym Saraceni nad zwalonym na ziem paladynem. Wykrzykujc straszliwe kltwy i ohydne wyzwiska, demeryt chlasta szabl, a bryzgaa jucha. Obok Samson walczy w siodle, jedn rk - drug trzyma oba szarpice si konie. Dokona takiej sztuki

mg tylko kto tej mocy, co on. Reynevan za by pierwszym, ktry zauway, e do boju wkroczyy nowe siy. Moe dlatego, e by na czworakach, usiowa wydosta si z zamtu z nosem niemal przy trawie. I spostrzeg, jak trawa nagle kadzie si po ziemi, pasko, jak gdyby uderzona wichrem. Unis gow i o jakie dwadziecia krokw zobaczy mczyzn, starca niemal, ale gigantycznej wprost statury, o pomiennych oczach i lwiej grzywie mlecznobiaych wosw. Starzec dziery kostur, dziwny, skaty, kolawy, fantastycznie powyginany, istny w zastygy w paroksyzmach mki. - Padnij! - krzykn gromowym gosem starzec. - Nie podnosi si! Reynevan rozpaszczy si na ziemi. Czu, jak dziwny wicher wiszcz mu nad gow. Usysza zduszone przeklestwo Szarleja. I nagy, wielki, przenikliwy pisk atakujcych dotd wrd zupenej ciszy nietoperzy. Pisk cich rwnie nagle, jak rozbrzmia. Reynevan usysza i poczu, jak dokoa co pada gradem, uderzajc o grunt gucho jak dojrzae jabka. Czu te na wosach i plecach deszcz drobniejszy, malutki, suchy. Rozejrza si. Dokoa, gdzie nie spojrza, leay martwe nietoperze, a z gry, z gazi drzew, sypa si nieustanny, gsty deszcz martwych owadw - chrzszczy, uczkw, pajkw, liszek i ciem. - Matavermis... - westchn. - To byo Matavermis... - No, no - rzek starzec. - Zna si! Mody, ale byway. Wstawaj. Ju mona. Starzec, teraz mona to byo stwierdzi, wcale nie by starcem. Modzikiem nie by, rzecz jasna, take, ale biaa szed jego wosw, Reynevan daby gow, braa si mniej ze starczej siwizny, bardziej z czstego wrd magw albinotyzmu. Rwnie gigantyczny wzrost okaza si wytworzonym przez magi pozorem - wsparty na kosturze biaowosy by wysoki, ale bynajmniej nie nadnaturalnie. Zbliy si Szarlej, bez zainteresowania kopic lece w trawie martwe nietoperze. Podszed Samson Miodek z komi. Siwowosy przyglda im si chwil - Samsonowi szczeglnie uwanie. - Trzech - powiedzia. - Ciekawe. Bo dwch szukalimy. Skd liczba mnoga, Reynevan dowiedzia si, nim zdy zapyta.

Zadudniy kopyta, na polanie zaroio si od chrapicych koni. - Powita - zawoa z wysokoci sioda Notker von Weyrach. Spotkalimy si jednak. A to dopiero traf. - Traf - powtrzy z podobn drwin w gosie Buko von Rrossig, lekko napierajc na demeryta koniem. - Tym iciej, e w miejscu cakiem innym, ni byo umwione! Cakiem innym! - Niesowny, panie Szarleju - doda, unoszc hunds-gugel, Tassilo de Tresckow. - Nie dotrzymujesz umw. A to rzecz karygodna. - I nie mina go, widz, kara - parskn Kuno Wittram. - Na lag witego Grzegorza Cudotwrcy! Patrzcie jeno, jak mu ktosik uszw ponadgryza! - Trzeba si std zabiera - siwowosy przerwa rozgrywajc si na oczach zdumionego Reynevana scen. - Pocig si zblia. Konni id tropem! - A nie mwiem? - parskn Buko von Krossig. - e ich ratujemy, wycigamy dupska z ptli? Dobra, jedmy. Panie Huonie? Ten pocig... - Nie jest byle jaki - siwowosy przyjrza si podniesionemu za koniec skrzyda nietoperzowi, potem przenis wzrok na Szarleja i Samsona. - Tak, nie byle kto tu nadchodzi... Poznaem, poznaem po swdzeniu palcw... No, no... Ciekawi z was ludzie, ciekawi... Mona rzec: poka mi, kto ci ciga, a powiem ci, kim jeste. Inaczej: mj pocig wiadczy o mnie. - O, wa, pocig - zawoa, obracajc konia, Paszko Rymbaba. - Wielki mi szysz! Niech tylko nadjad, zadamy im bobu! - Nie sdz - odrzek siwowosy - by to byo takie proste. - Ani ja - Buko te przyglda si nietoperzom. - Panie Huonie? Mona prosi? Nazwany Huonem siwowosy nie odpowiedzia, miast tego skin swym kolawym kosturem. Z traw i paproci momentalnie ja podnosi si mga, biaa i gsta jak dym. W niebywale krtkim czasie las znikn w niej zupenie. - Stary czarownik - zamrucza Notker Weyrach. - Ciarki przechodz... - Ale! - parskn wesoo Paszko. - Mnie tam nic nie przechodzi. - Dla ludzi, ktrzy nas cigaj - odway si odezwa Reynevan -

mga moe nie by przeszkod. Nawet magiczna. Siwowosy odwrci si. Popatrzy mu w oczy. - Wiem - powiedzia. - Wiem, panie znawco. Dlatego to jest nie na ludzi, lecz na konie. Czym prdzej tedy zabierajcie si std z waszymi. Gdyby zwszyy wapor, oszalej. - W drog, comitiva!

Rozdzia dwudziesty trzeci w ktrym e sprawy gdyby nabieraj kanonik obrotu Beess tak to kryminalnego, Otto

przewidzia, bez adnych ceregieli ostrzygby Reynevana w mnichy i zamkn w cysterskiej klauzurze. A Reynevan zaczyna zastanawia si, czy alternatywa ta nie byaby dla niego zdrowsza.
Wglarzy i smolarzy z pobliskiej wsi, zmierzajcych o witaniu w stron swego miejsca pracy, zaalarmoway i zaniepokoiy dochodzce stamtd odgosy. Co tchrzliwsi wzili z miejsca nogi za pas. Za nimi pospieszyli ci rozsdniejsi, susznie rozumiejcy, e dzi nici z roboty, wgla si nie wypali, smoy i dziegciu nie wydestyluje, mao tego, jeszcze po karku dosta mona. Jedynie nieliczni najmielsi odwayli podkra si pod smolarni na tyle blisko, by wyjrzawszy ostronie zza pni, dostrzec na polanie jakie pitnacie koni i tylu zbrojnych, z czego cz w penej pycie. Wglarze zobaczyli, e rycerze gestykuluj ywo, usyszeli podniesione gosy, krzyki, przeklestwa. To ostatecznie przekonao wglarzy, e nic tu po nich, e trzeba ucieka, pki jeszcze mona. Rycerze toczyli spr, kcili si, niektrzy byli wrcz wciekli, a od takich rycerzy biedny chop mg spodziewa si samych najgorszych rzeczy, na biednym chopie rycerze zwykli byli wybija zo i odreagowywa nerwy. Ba, mg wacy rozelonemu szlachetnie urodzonemu pod rk chop wzi nie tylko pici w pysk, butem w rzy czy nahajk po plecach - bywao, sign w zoci pan rycerz po miecz, buzdygan lub topr. Wglarze uciekli. I zaalarmowali wie. Podpala wsie rozzoszczonym rycerzom zdarzao si rwnie. Na polanie wglarzy toczy si ostry spr, wrzaa ktnia. Buko von Krossig wrzeszcza, a poszyy si trzymane przez giermkw konie. Paszko Rymbaba gestykulowa, Woldan z Osin pomstowa, Kuno Wittram przyzywa na wiadkw witych i wite. Szarlej zachowywa wzgldny

spokj. Notker von Weyrach i Tassilo de Tresckow usiowali godzi zwanionych. Biaowosy lekcewaenie. Reynevan wiedzia, czego dotyczya wa. Dowiedzia si w drodze, gdy noc cwaowali lasami, kluczyli po dbrowach i bukowinach, wci ogldajc si, czy aby nie wyoni si z mroku pocig, nie pojawi si jedcy w rozwianych paszczach. Pocigu jednak nie byo i dao si porozmawia. Reynevan dowiedzia si wwczas wszystkiego od Samsona Miodka. Dowiedzia si i osupia, dowiedziawszy. - Nie pojmuj... - rzek, gdy ochon. - Nie pojmuj, jak moglicie zdecydowa si na co podobnego! - Chcesz powiedzie - Samson odwrci si ku niemu - e gdyby chodzio o ktrego z nas, ty nie podjby prb ratunku? Nawet desperackich? Chcesz mi co podobnego powiedzie? - Nie, nie chc. Ale nie rozumiem, jak... - Wanie - uci do ostro, jak na niego, wielkolud. Prbuj ci wyjani, jak. Ale wci przeszkadzasz mi wybuchami witego oburzenia. Racz posucha. Dowiedzielimy si, e zawioz ci na zamek Stolz, by tam niebawem zamordowa. Czarny furgon poborcy podatkw Szarlej wypatrzy ju wczeniej. Gdy wic niespodzianie nawin si Notker Weyrach ze sw comitiv, plan uoy si sam. - Pomoc w napadzie na kolektora. Wspudzia w grabiey w zamian za pomoc w uwolnieniu mnie? - Jakby przy tym by. Tak wanie zawarto umow. A e o przedsiwziciu zwiedzia si, pewnie przez czyj gadatliwo, Buko Krossig, trzeba byo wczy i jego. - No i teraz mamy. - Mamy - zgodzi si spokojnie Samson. Mieli. Dyskusja na wglarskiej polanie robia si coraz bardziej ostra, tak ostra, e niektrym dyskutantom sowa przestaway wystarcza. Do widoczne byo to zwaszcza w przypadku Buka von Krossig. Raubritter podszed do Szarleja i chwyci go oburcz za kubrak na piersi. mag siedzia opodal na pieku i demonstrowa

- Jeszcze raz... - wycharcza wciekle. - Jeszcze raz wymwisz sowo nieaktualne, a poaujesz. Co ty mi tu opowiadasz, azgo? Mylisz moe, hultaju, e nie mam lepszych zaj, jak jedenie po lasach? Straciem czas w nadziei na up. Nie mw mi, e nadaremno, bo mnie rka wierzbi. - Wolnego, Buko - odezwa si pojednawczo Notker von Weyrach. - Po co zaraz gwaty czyni. Dogadamy si moe. A ty, panie Szarleju, nieadnie, pozwl sobie rzec, postpie. Bya umowa, ze bdziecie podatkowego poborc ledzili od Zibic, e dacie nam zna, ktrdy w pojedzie, gdzie si zatrzyma. Czekalimy na was. Bya wsplna impreza. A wy co? - W Zibicach - Szarlej wygadzi odzienie - gdy prosiem pomocy panw, gdy za t pomoc paciem intratn informacj i ofert, co usyszaem? e moe panowie pomog, jeli im si, cytuj, chciao bdzie, w uwolnieniu obecnego tu Reinmara Hagenau. Ale z upu z napadu na poborc nie dostanie mi si nawet zamany szelg. Tak ma wyglda, wedug panw, wsplna impreza? - Szo wam o druha. Mia by wolny... - I jest wolny. Sam si uwolni, wasnym przemysem. Chyba wic jasne, e pomoc panw nie jest mi ju potrzebna. Weyrach rozoy rce. Tassilo de Tresckow zakl, Woldan z Osin, Kuno Wittram i Paszko Rymbaba zaczli wrzeszcze jeden przez drugiego. Buko von Krossig uciszy ich gwatownym gestem. - O niego szo, tak? - spyta z zacinitymi zbami, wskazujc Reynevana. - Jego mielimy ze Stolza wyrwa? Jemu skr ocali? A ninie, gdy on wolny, tomy ci, panie Szarlej, niepotrzebni, tak? Umowa rozwizana, sowo z wiatrem uleciao? Nadto miao, panie Szarlej, nadto chybko! Bo jeli tobie, panie Szarlej, skra przyjaciela tak droga, jeli tak o jej cao stoisz, to wiedz, e ja mog zaraz t cao naruszy! Nie pyskuj mi wic, e umowa rozwizana, bo twj kompan bezpieczny. Albowiem tu, na tej polanie, w zasigu mojej rki, obydwu wam cholernie do bezpiecznoci daleko! - Spokojnie - unis do Weyrach. - Hamuj si, Buko. Ale ty, panie Szarleju, spu z tonu. Twj druh ju fortunnie uwolniony? Dobra twoja.

Mymy tobie, mwisz, niepotrzebni? Ty nam, wiedz, jeszcze mniej. Ruszaj std, jeli taka twoja wola. Wczeniej za ratunek podzikowawszy. Bo i dnia nie ma, jakemy was ratowali, jakemy wasze dupska, jak kto mdrze zauway, wycignli z ptli. Bo gdyby was tamten nocny pocig doszed, to na uszach poksanych by si pewno nie skoczyo. Zapomniae ju o tym? Ha, prawda, ty szybko zapominasz. C, rzeknij nam jeszcze tylko na odchodnym, ktrdy poborca z wozem pojecha, ktr drog z rozdroa. I bywaj, czort z tob. - Za wasz nocn pomoc - Szarlej odchrzkn, skoni si lekko, ale nie przed Bukiem i Weyrachem, lecz w kierunku siedzcego na pniu i przygldajcego si obojtnie siwowosego maga. - Za wasz nocn pomoc dzikuj. Nie chcc bynajmniej przypomina, e ledwo jaki tydzie min, jakemy to my pod Lutomi ratowali dupska panw Rymbaby i Wittrama. Tedy kwita jestemy. A ktrdy pojecha kolektor, nie wiem, niestety. Zgubilimy lad orszaku przedwczoraj po poudniu. A e krtko przed zmierzchem spotkalimy Reinmara, to nas kolektor interesowa przesta. - Trzymajcie mnie! - wrzasn Buko von Krossig. - Trzymajcie mnie, kurwa, bo go zabij! Bo mnie szlag trafi! Syszelicie? On zgubi lad! Jego kolektor interesowa przesta! Jego, kurwa, przestao interesowa tysic grzywien! Nasze tysic grzywien! - Jaki tam tysic - paln bez zastanowienia Reynevan. - Tam nie byo tysica. Tam byo... tylko... piset... Szybko, bardzo szybko poj bezmiar gupstwa, jakie popeni. Buko von Krossig doby miecza ruchem tak szybkim, e zgrzyt klingi w pochwie, zdao si, brzmia jeszcze, jeszcze wisia w powietrzu, gdy ostrze dotykao ju Reynevanowego garda. Szarlej zdoa zrobi tylko p kroku, nim napotka piersi rwnie szybko dobyte klingi Weyracha i de Tresckowa. Brzeszczoty pozostaych zaszachoway i zatrzymay Samsona. Zniky, jak zdmuchnite wiatrem, wszelkie pozory rubasznej yczliwoci. Ze, zmruone, okrutne oczy raubritterw nie pozwalay wtpi, e z broni zrobi uytek. I e uczyni to bez najmniejszych skrupuw. Siedzcy na pniu siwowosy mag westchn i pokrci gow. Min

mia jednak obojtn. - Hubercik - rzek powoli Buko von Krossig do jednego z giermkw. We rzemie, zrb stryk i zarzu na tamten konar. Ani drgnij, Hagenau. - Ani drgnij, Szarlej - powtrzy jak echo de Tresckow. Miecze pozostaych wpary si mocniej w pier i szyj Samsona. - A wic - Buko, nie odejmujc sztychu od garda Reynevana, przybliy si, zajrza mu w oczy. - A wic na wozie kolektora jest nie tysic, lecz piset grzywien. Ty to wiesz. A zatem wiesz i to, ktrdy wz pojecha. Masz, chopcze, wybr prosty: albo to wiesz, albo wisisz. Raubritterzy spieszyli si, narzucali ostre tempo. Nie aowali koni. Jeli tylko teren pozwala, podrywali je do galopu, gnali ile si. Weyrach i Rymbaba, pokazao si, znali okolic, prowadzili na skrty. Musieli zwolni, gdy skrt wypad poprzez silnie podmoky mszar w dolinie rzeczki Budzwki, lewego dopywu Nysy Kodzkiej. Dopiero wtedy Szarlej, Samson i Reynevan znaleli sposobno do krtkiej rozmowy. - Nie rbcie adnych gupstw - ostrzeg cicho Szarlej. - I nie prbujcie ucieka. Ci dwaj za nami maj kusze i nie spuszczaj z nas oka. Lepiej posusznie jecha z nimi... - I wzi - dokoczy z przeksem Reynevan - udzia w bandyckim napadzie? Zaprawd, Szarleju, daleko zawioda mnie znajomo z tob. Zostaem rozbjnikiem. - Przypominam - wtrci Samson - e zrobilimy to dla ciebie. By uratowa ci ycie. - Kanonik Beess - doda Szarlej - nakaza mi ci strzec i chroni... - I uczyni wyjtym spod prawa? - To dziki tobie - odrzek ostro demeryt - jedziemy na ciborow Porb, to ty wydae Krossigowi miejsce popasu poborcy. Szybko wydae, nawet nie musia dugo tob potrzsa. Trzeba byo twardziej si trzyma, mnie milcze. Byby teraz uczciwym wisielcem o czystym sumieniu. Zda mi si, e lepiej by si czu w tej roli. - Przestpstwo jest zawsze... Szarlej achn si, machn rk, popdzi konia. Z mszaru unosia si mga. Bagno uginao si, mlaskao pod

kopytami. Kumkay aby, trbiy bki, poggiway dzikie gsi. Niespokojnie odzyway si i z chlupotem podryway do lotu kaczki i kaczory. Co wielkiego, zapewne o, amao w ostpie. - To, co Szarlej zrobi - rzek Szamson - zrobi dla ciebie. Krzywdzisz go swym zachowaniem. Przestpstwo... odchrzkn Reynevan jest zawsze przestpstwem. Nic go nie usprawiedliwia. - Doprawdy? - Nic. Nie mona... - Wiesz, co, Reynevan? - Samson Miodek po raz pierwszy objawi co na ksztat zniecierpliwienia. - Graj ty w szachy. Tam bdziesz mia wszystko wedle gustu. Tu czarne, tam biae, a pola wszystkie kwadratowe. - Skd wie, e na Stolzu miaem by zamordowany? Kto wam to wyjawi? - Zdziwisz si. Moda kobieta, zamaskowana, szczelnie owinita w paszcz. Przysza do nas w nocy, do gospody. W eskorcie uzbrojonych pachokw. Zdziwie si? - Nie. Samson nie wypytywa. Na ciborowej Porbie nie byo nikogo, ni ywego ducha. Byo to widoczne wyranie i z daleka. Raubritterzy od razu zrezygnowali wic z planowanego skrytego podejcia, wpadli na polan z marszu, galopem, z omotem, tupotem i wrzaskiem. Ktry sposzy jedynie gawrony, ucztujce obok oboonego kamieniami paleniska. Oddzia rozjecha si, myszkujc wrd szaasw. Buko von Krossig obrci si w siodle i wpi w Reynevana grony wzrok. - Ostaw - uprzedzi Notker von Weyrach. - On nie kama. Wida, e kto tu popasa. - By tu wz - podjecha Tassilo de Tresckow. - Ot, lady k. Murawa zryta podkowami - zameldowa Paszko Rymbaba. - Sia koni bya! - Popi w ognisku ciepy jeszcze - donis Hubercik, giermek Buka, na przekr zdrobnieniu chop silnie ju w leciech. - Wok baranie koci i

kski rzepy. - Spnilim si - podsumowa ponuro Woldan z Osin. - Kolektor tu popasa. I pojecha. Przybylim za pno. - Oczywista - warkn von Krossig - jeli modzik nas nie oga. Bo on mi si nie podoba, ten Hagenau. H? Kto was w nocy ciga? Kto gacki na was poszczu? Kto... - Ostaw, Buko - przerwa znowu von Weyrach. - Tematu nie trzymasz si. Dalej, comitiva, objedcie polan, ladw szukajcie. Trza wiedzie, co dalej czyni. Raubritterzy rozjechali si ponownie, cz pozsiadaa z koni i rozlaza po szaasach. Do poszukiwaczy, ku lekkiemu zdziwieniu Reynevana, doczy Szarlej. Biaowosy mag natomiast, nie zwracajc uwagi na rejwach, rozoy kouch, rozsiad si na nim, doby z jukw chleb, wir suszonego misa i bukaczek. - Pan, panie Huonie - zmarszczy si Buko - nie uzna za celowe pomc w poszukiwaniach? Mag ykn z bukaczka, ugryz chleb. - Nie uznam. Weyrach parskn. Buko zakl pod nosem. Podjecha Woldan z Osin. - Ciko z tych ladw co wymiarkowa - uprzedzi pytanie. Wiadomo jeno, e koni sia bya. - To ju syszaem - Buko znowu zmierzy Reynevana zym spojrzeniem. - Ale detale pozna radbym. Wielu to byo z kolektorem ludzi? I kto to by? Do ciebie mwi, Hagenau! - Sierant i piciu zbrojnych - bkn Reynevan. - Oprcz nich... - No? Sucham! I patrzcie mi w oczy, gdy pytam! - Czterej Bracia Mniejsi... - Reynevan ju wczeniej zadecydowa zatai osob Tybalda Raabego, po namyle rozcign decyzj rwnie na Hartwiga Stietencrona i jego crk brzydul. - I czterej ptnicy. - Mendykanci i pielgrzymi - skurczona w grymasie warga Buka odsonia zby. - Wierzchem na podkutych koniach? H? Co ty mi tu... - Nie e - Kuno Wittram podjecha kusem, rzuci przed nich kawa zawlonego sznura.

- Biay - ogosi. - Franciszkaski! - Zaraza - zmarszczy brwi Notker Weyrach. - Co tu zaszo? - Zaszo, zaszo! - Buko trzepn doni w rkoje miecza. - Co mnie to obchodzi? Ja chc wiedzie, gdzie kolektor! Gdzie wz, gdzie pienidze! Czy kto moe mi to powiedzie? Panie Huonie von Sagar! - Jem teraz. Buko zakl. - Z porby trzy drogi wiod - powiedzia Tassilo de Tresckow. - Na wszystkich s lady. Ale ani dociec, ktre s ktre. Nie da si rzec, ktrdy kolektor pojecha. - Jeli w ogle pojecha - z krzakw wyoni si Szarlej. - Ja sdz, e nie pojecha. e nadal tu jest. - Jak niby? Gdzie? Skd to wiecie? Jakecie to stwierdzili? - Uywszy rozumu. Buko von Krossig zakl plugawi. Notker Weyrach pohamowa go gestem. I popatrzy na demeryta wymownie. - Mwcie, Szarleju. Cocie wytropili? Co wiecie? - Do udziau w upie - hardo zadar gow demeryt - nie zechcieli nas panowie dopuci. Wic i tropiciela sobie ze mnie nie rbcie. Co wiem, to wiem. Moja rzecz. - Trzymajcie mnie... - zawarcza wciekle Buko, ale Weyrach powstrzyma go znowu. - Jeszcze niedawno - powiedzia - ni poborca was nie interesowa, ni jego pienidze. A ot, naraz udziau w upach wam si zachciewa. Musi, co si zmienio. Ciekawo, co? - Wiele. Teraz up, jeli si nam poszczci go wzi, nie bdzie pochodzi z napadu na poborc. Teraz bdzie to rekuperacja, grabienie grabiecy. W czym takim chtniej bior udzia, bo uwaam za moralne obrabowa rabusia ze zrabowanej zdobyczy. - Mwcie janiej. - Nie mona janiej - rzek Tassilo de Tresckow. - Wszystko jest jasne. Ukryte w lesie, otoczone trzsawiskiem jeziorko, cho malownicze, budzio niejasne uczucie niepokoju, ba, lku nawet. Jego tafla bya jak smoa - tak samo czarna i zastyga, tak samo nieruchoma, tak samo

martwa, niezmcona adnym yciem, adnym poruszeniem. Cho czubki przegldajcych si w wodzie wierkw chwiay si lekko na wietrze, gadkoci tafli nie zakcaa najmniejsza nawet falka. Gst od brunatnych glonw wod poruszay jedynie banieczki gazu, podnoszce si z gbiny, rozchodzce wolno i pkajce na oleistej, pokrytej rzs powierzchni, z ktrej, niczym trupie rce, sterczay usche rosochate drzewa. Reynevan wzdrygn si. Odgad ju, co wykry demeryt. Le tam, pomyla, w gbinie, w mule, na samym dnie tej czarnej otchani. Kolektor. Tybald Raabe. Pryszczata Stietencronwna z wyskubanymi brwiami. I kto prcz nich? - Spjrzcie - wskaza Szarlej. - Tutaj. Trzsawisko uginao si pod stopami, strzykao wod wyciskan z gbczastego dywanu mchw. - lady kto usiowa zatrze - pokazywa dalej demeryt - ale i tak wyranie wida, ktrdy wleczono zwoki. Tu, na liciach, jest krew. I tu. I tu. Wszdzie krew. - To znaczy... - potar podbrdek Weyrach. - e kto... - e kto napad na poborc - dokoczy spokojnie Szarlej. Wykoczy i jego, i jego eskort. A trupy utopi tu, w stawie. Obciywszy kamieniami wycignitymi z paleniska. Wystarczyo baczniej przyjrze si palenisku... - Dobra, dobra - uci Buko. - A pienidze? Co z pienidzmi? Czy to znaczy... - To znaczy - Szarlej spojrza na niego z lekkim pobaaniem dokadnie to, co mylicie. Zakadajc, e mylicie. - e pienidze zagrabiono? - Brawo. Buko milcza czas jaki, cay ten czas coraz to bardziej czerwieniejc. - Kurwa! - wrzasn wreszcie. - Boe! Widzisz i nie grzmisz? Do czego to doszo! Upady, kurwa, obyczaje, zgina cnota, umara poczciwo! Wszystko, wszystko zagrabi, zrabuj, ukradn! Zodziej na zodzieju i zodziejem pogania! obuzy! Szelmy! ajdaki! - otry, na kocio witej Cecylii, otry! - zawtrowa Kuno Wittram. Chryste, e te nie spucisz na nich plagi jakiej!

- witoci, skurwysyny, ani uszanuj! - rykn Rymbaba. - To dudki, co je wiz kolektor, na cel zbony byy! - Prawda. Na wojn z husytami biskup zbiera... - Jeli tak - wybka Woldan z Osin - to moe diabelska to sprawka? Dy diabe z husytami trzyma... Mogli heretycy czarciej pomocy zawezwa... A mg czart i sam ze siebie, biskupowi na zo... Jezu! Diabe, mwi wam, tu hula, piekielne moce tu dziaay. Szatan, nikt inny, kolektora ubi i wszystkich jego ludzi zgadzi. - A piset grzywien co? - zmarszczy si Buko. - Do pieka unis? - Unis. Albo w gwno przemieni. Byway takie przypadki. - Moe by - kiwn gow Rymbaba - e w gwno. Gwna tam, za szaasami, dua rnorako. - Mg te - doda Wittram, wskazujc - czart pienidze w tym oczku zatopi. Jemu one na nic. - Hmm... - mrukn Buko. - Mg zatopi, mwisz? Moe by tedy... - W yciu! - Hubercik w lot odgad, o czym i o kim Buko myli. - Co to, to nie! Za nic tam, panie, nie wejd! - Nie dziwi si - rzek Tassilo de Tresckow. - Mnie te nie podoba si to bajoro. Tfu! Nie wszedbym do tej wody, choby tam nie piset, a piset tysicy grzywien leao. Co, co yo w jeziorze, musiao go usysze, bo jakby na potwierdzenie smolista woda jeziorka wzburzya si, zabulgotaa, zawrzaa tysicem wielkich pcherzy. Buchn i rozszed si ohydny, zgniy smrd. - Chodmy std... - sapn Weyrach. - Odejdmy... Odeszli. W duym raczej popiechu. Bagienna woda strzykaa spod stp. - Napad na poborc - owiadczy Tassilo de Tresckow - o ile mia miejsce, a Szarlej si nie myli, zdarzy si, wnoszc ze ladw, wczoraj w nocy lub dzi o witaniu. Jeli wic wytymy si nieco, moemy rabusiw docign. - A wiemy to - burkn Woldan z Osin - ktrdy pojechali? Z porby trzy wiod cieki. Jedna w kierunku bardzkiego gocica. Druga na poudnie, ku Kamiecowi. Trzecia na pnoc, na Frankenstein. Zanim ruszymy w pocig, warto by wiedzie, w ktrym z tych trzech kierunkw.

- Faktycznie - oceni Notker von Weyrach, po czym chrzkn znaczco, spojrza na Buka, wzrokiem wskaza biaowosego magika, siedzcego opodal i przypatrujcego si Samsonowi Miodkowi. Faktycznie, warto by to wiedzie. Nie chc by nachalny, ale moe by tak, ot, dla przykadu, czarodziejstwa do tego celu uy? Co, Buko? Magik sowa sysza niezawodnie, ale nawet nie odwrci gowy. Buko von Krossig zme w zbach przeklestwo. - Panie Huonie von Sagar! - Czego? - Tropu szukamy! Moe by pan tak pomg? - Nie - odrzek magik lekcewaco. - Nie chce mi si. - Nie chce wam si? Nie chce si? To po cocie, zaraza, z nami pojechali? - eby powietrza wieego zay. I gaudium sobie uczyni. Powietrza mam ju dosy, gaudium, okazuje si, adne, tedy najchtniej wracabym ju do domu. - up nam koo nos przeszed! - A to, pozwlcie sobie powiedzie, nihil ad me attinet. - Ja was z upu utrzymuj i ywi! - Wy? Doprawdy? Buko poczerwienia z wciekoci, ale nic nie powiedzia. Tassilo de Tresckow chrzkn z cicha, pochyli si nieznacznie w stron von Weyracha. - Jak to z nim jest? - mrukn. - Z tym czarownikiem? On suy w kocu Krossigowi, czy nie? - Suy - odmrukn Weyrach - ale starej Krossigowej. Ale o tym sza, nie gadaj nic. Temat delikatny... - Czy to jest - pgosem spyta Reynevan stojcego obok Rymbab w synny Huon von Sagar? Paszko kiwn gow i otworzy usta, niestety, Notker Weyrach usysza. - Bardzo pan ciekawski, panie Hagenau - sykn, podchodzc. - A to nie przystoi. Nie przystoi to adnemu z waszej cudacznej trjki. To przez was

wszystkie te tarapaty. I pomocy z was tyle, co z koza mleka. - To - wyprostowa si Reynevan - rycho moe si zmieni. - H? - Chcecie wiedzie, ktr drog pojechali ci, co obrabowali poborc? Wska wam. Jeli zdziwienie raubritterw byo wielkie, to na miny Szarleja i Samsona trudno byo znale adekwatne okrelenie, nawet sowo osupiay wydawao si za sabe. Ba, bysk zainteresowania pojawi si nawet w oku Huona von Sagar. Albinos, ktry dotd na wszystkich - oprcz Samsona - patrzy tak, jak gdyby byli przezroczyci, teraz zacz uwaniej sondowa Reynevana wzrokiem. - Drog tutaj, na Porb - wycedzi Buko von Krossig - wskazae nam pod grob stryczka, Hagenau. A teraz pomoesz z ochoty? Skd ta zmiana? - Moja rzecz. Tybald Raabe. Nieadna crka Stietencrona. Z podernitymi gardami. Na dnie, w mule. Czarni od rakw, ktre ich oblazy. Od pijawek. Wijcych si wgorzy. I Bg raczy wiedzie czego jeszcze. - Moja rzecz - powtrzy. Nie musia szuka dugo. Sit, juncus, rs na skraju wilgotnej ki caymi kpami. Dooy obwieszon suchymi uszczynami odyg wirzepy. Trzykrotnie przewiza ukosionym dbem turzycy. Jedna, dwie, trzy Segge, Binse, Hederich Binde zu samene... - Bardzo dobrze - odezwa si z umiechem siwowosy mag. - Brawo, modziecze. Ale czasu troch al, a ja chciabym jak najszybciej wrci do domu. Pozwol sobie, bez urazy, dziebko pomc. dziebko. Za grosik. Tyle by, jak mwi poeta, moc mc wzmc. Skin swym kosturem, zatoczy nim szybki krg. - Yassar! - przemwi gardowo. - Qadir al-rah! Od siy zaklcia a zadrao powietrze, a jedna z wychodzcych ze ciborowej Porby drg zrobia si janiejsza, sympatyczniejsza, zapraszajca. Stao si to duo szybciej ni przy uyciu samego tylko nawzu, natychmiast niemal, a emanujca z drogi powiata bya znacznie

silniejsza. - Tdy - wskaza Reynevan przygldajcym si z otwartymi gbami raubritterom. - To ta droga. - Szlak na Kamieniec - pierwszy ochon Notker Weyrach. - Dobra nasza. A i wasza te, panie von Sagar. Bo to ten sam kierunek, co dom, kdy wam tak pilno. W konie, comitiva! - S - zameldowa wysany na zwiad Hubercik, opanowujc taczcego konia. - S, panie Buko. Jad cugiem, wolno, gocicem w kierunku Barda. Luda ze dwudziestu, wrd nich cikozbrojni. - Dwudziestu - powtrzy w niejakim skupieniu Woldan z Osin. Hmmm... - A czego si spodziewa? - spojrza na niego Weyrach. - Kto, mylae, wyrn i potopi poborc z orszakiem, franciszkanw i ptnikw nie liczc? H? Tomcio Paluch? - Pienidze? - spyta rzeczowo Buko. - Jest kolebka - Hubercik podrapa si w ucho. - Skarbniczek... - Dobra nasza. Tam wioz grosiwo. Dalej tedy na nich. - A pewne aby - odezwa si Szarlej - e to ci waciwi? - Pan, panie Szarlej - Buko zmierzy go wzrokiem - jak co powie... Rzekby mi pan lepiej, czy liczy na ci moem. Na ciebie i twych kompanionw. Pomoecie? - A mie z tej rekuperacji - Szarlej spojrza na szczyty sosen - co bdziemy? Co powiecie na rwny udzia, panie von Krossig? - Jeden na was trzech. - Zgoda - demeryt si nie targowa, ale pod spojrzeniami Reynevana i Samsona dorzuci szybko: - Ale bezornie. Buko machn rk, po czym odpi od sioda topr, potne, szerokie ostrze na lekko wygitym stylisku. Reynevan zobaczy, jak Notker Weyrach sprawdza, czy acuchowy morgenstern dobrze obraca si na trzonku. - Posuchajcie, comitiva - rzek Buko. - Cho to pewno wikszoci chmyzy, jest ich dwudziestu. Trzeba wic z gow. Zrobimy tak: stajanie

std, wiem to, droga przechodzi przez mostek na strudze... Buko nie myli si. Droga faktycznie wioda przez mostek, pod ktrym, w wskim, lecz gbokim jarze pyna ukryta w gszczu olszyn struga, gono szumic na szypotach. pieway wilgi, zajadle wali w pie dzicio. - Nie mog w to uwierzy - powiedzia Reynevan, skryty za jaowcami. - Nie mog uwierzy. Zostaem zbjc. Czekam w zasadzce... - Bd cicho - mrukn Szarlej. - Jad. Buko von Krossig splun w gar, uj topr, zamkn zason armetu. - Czuj duch - zaburcza jak z gbi garnka. - Hubercik? Gotowy? - Gotowym, panie. - Wszyscy wiedz, co robi? Hagenau? - Wiem, wiem. Wrd przewitujcej zza jaworw jasnej brzeziny po przeciwnej stronie jaru zamigotay kolory, zalniy zbroje. Dolecia piew. piewaj Dum iuventus floruit, rozpozna Reynevan. Pie do sw Piotra z Blois. Te to piewalimy w Pradze... - Wesoo im, psubratom - mrukn Tassilo de Tresckow. - Te si wesel, gdy kogo zupi - odburkn Buko. - Hubercik! Czuj duch! Rychtuj kusz! piew ucich, urwa si nagle. Przy mostku pojawi si pachoek w kapturze, dziercy sulic w poprzek sioda. Za nim wyjechao trzech nastpnych, ci nosili kolczugi i elazne opachy, na gowach mieli ebki, a na plecach kusze. Wszyscy wolno wjechali na mostek. Za nimi zjawili si dwaj rycerze opancerzeni cap dpied, nawet z kopiami osadzonymi w uchwytach u strzemion. Jeden mia na tarczy czerwony stopie w polu srebrnym. - Kauffung - mrukn znowu Tassilo. - Ki diabe? O most zaomotay podkute kopyta, wjechali na nastpni trzej rycerze. Za nimi, zaprzona w par mierzynkw, wjechaa obita bordowym suknem paubowata kolebka. Skarbniczek, eskortowany przez kolejnych kusznikw w ebkach i kapalinach.

- Czeka - mrucza Buko. - Jeszcze... Niech kolebka ino zjedzie z mostu... Jeszcze... Teraz! Szczkna ciciwa, zasycza bet. Ko pod jednym z kopijnikw stan dba, rc dziko, zwali si, obalajc zarazem jednego ze strzelcw. - Teraz! - rykn Buko, podrywajc konia. - Na nich! Bij! Reynevan uderzy konia pitami, wydar si z jaowcw. Za nim skoczy Szarlej. Przed mostem kotowao si ju, trwaa walka - to na ariergard orszaku uderzyli z prawa Rymbaba i Wittram, z lewa Weyrach i Woldan z Osin. Lasem nis si wrzask, kwik koni, szczk, brzk, omot elaza o elazo. Buko von Krossig ciciem topora obali wraz z koniem pachoka z sulic, uderzeniem na odlew rozwali gow usiujcemu napi kusz kusznikowi. Przelatujcego obok Reynevana obryzgay krew i mzg. Buko wykrci si w kulbace, stan w strzemionach, ci potnie, topr roztrzaska naramiennik i niemal odrba bark rycerza ze stopniem Kauffungw na tarczy. Obok przemkn w penym cwale Tassilo de Tresckow, szerokim ciosem miecza zwalajc z konia giermka w brygantynie. Drog zastawi mu pancerny w bkitno-biaym lentnerze, cili si ze szczkiem stali. Reynevan dopad kolebki. Wonica z niedowierzaniem patrzy na sterczcy mu z pachwiny wbity a po lotki bet. Szarlej doskoczy z drugiej strony, mocnym pchniciem strci go z koza. - Wskakuj! - krzykn. - I poganiaj konie! - Uwaaj! Szarlej nurkn pod kosk szyj, gdyby spni si z tym o sekund, byby nadziany na kopi, z ktr szarowa z mostu rycerz w penej zbroi, z czarno-zot szachownic na tarczy. Rycerz staranowa konia Szarleja, rzuci kopi, chwyci zawieszony na temblaku buzdygan, ale kropn nim demeryta w ciemi ju nie zdy. Nadjedajcy cwaem Notker Weyrach paln go po saladzie morgensternem, a si rozlego. Rycerz zachwia si w siodle, Weyrach odwin si i paln go po raz drugi, w rodek naplecznika, tak potnie, e kolce elaznej kuli wbiy si w blach,

uwizy. Weyrach puci trzonek, doby miecza. - Poganiaj! - rykn do Reynevana, ktry tymczasem wlaz ju na kozio. - Jazda! Jazda! Z mostu rozleg si dziki kwik, ogier w barwnym kropierzu strzaska tam balustrad, razem z jedcem run do jaru. Reynevan krzykn co mocy w pucach, chlasn zaprzg lejcami, mierzyny wyrway do przodu, skarbniczek zakoleba si, podskoczy, z wewntrz, spod szczelnej opony, dobieg ku wielkiemu zdumieniu Reynevana przeraliwy pisk. Nie byo jednak czasu na dziwienie si. Konie szy galopem, musia niele si stara, by nie spa z podskakujcej mu pod zadkiem deski. Wok wci wrza zacity bj, rozlega si wrzask i szczk ora. Z prawej wyskoczy cwaem cikozbrojny bez hemu, schyli si, usiujc chwyci za szory zaprzgu. Tassilo de Tresckow zajecha go i ci mieczem. Krew spryskaa bok mierzynka. - Pogaaaniaaaj! Z lewej pojawi si Samson, zbrojny tylko w leszczynow witk, or, jak si pokazao, cakiem adekwatny do sytuacji. Zacite po zadach mierzynki poszy w taki cwa, e Reynevana wrcz wcisno w oparcie koza. Skarbniczek, z wntrza ktrego wci co piszczao, skaka i koysa si jak korab na sztormowej fali. Reynevan, prawd rzekszy, nigdy w yciu nie by nad morzem, a korabie widywa wycznie na obrazkach, nie wtpi wszako, e tak wanie, nie inaczej, musz one si koysa. - Pogaaaniaaaaj! Na drodze pojawi si Huon von Sagar na taczcym karoszu, kosturem wskaza dukt, sam puci si we galopem. Samson pomkn za nim, cignc za wodze konia Reynevana. Reynevan cign lejce, krzykn na zaprzg. Dukt by wyboisty. Skarbniczek podskakiwa, koleba si i piszcza. Odgosy walki cichy za plecami. - Nawet niele poszo - oceni Buko von Krossig. - Cakiem niele... Tylko dwch giermkw ubitych. Rzecz zwyka. Cakiem niele. Jak na razie.

Notker von Weyrach nie odpowiedzia, dysza tylko ciko, obmacywa biodro. Spod taszki cieka krew, cieniutk struk peza w d po nabiodrku. Obok dysza Tassilo de Tresckow, ogldajc lewe rami. Awanbrasu brakowao, naokcica wisiaa na wp oderwana, na jednym tylko skrzydle, ale rka wygldaa na ca. - A pan Hagenau - cign Buko, na ktrym nie wida byo adnych powaniejszych uszkodze. - Pan Hagenau piknie powozi. Walnie si spisa... O, Hubercik, cay jeste? Ha, widz, e yjesz. Gdzie Woldan, Rymbaba i Wittram? - Ju nadjedaj. Kuno Wittram cign hem i myck, wosy pod ni mia skrcone i mokre. Blach naramiennika cicie postawio skrajem na sztorc, tarczka bya zupenie zdeformowana. - Pomcie - zawoa, jak ryba apic powietrze. - Woldan ranion... Zwlekli rannego z kulbaki, z trudem, wrd jkw i stkni, cignli mu z gowy mocno wgity, powykrzywiany i roznitowany hundsgugel. - Chryste... - wystka Woldan. - Alem dosta... Kuno, zobacz, mam jeszcze oko? - Masz, masz - uspokoi go von Wittram. - Nie widzisz, bo ci juch zalao... Reynevan uklk, natychmiast zabra si do opatrywania. Kto mu pomaga. Unis gow, napotka szare oczy Huona von Sagar. Stojcy obok Rymbaba skrzywi si z blu, obmacujc due wgniecenie na boku napiernika. - ebro jak nic poszo - stkn. - Krwi, kurwa, plwam, patrzajcie. - Kogo, kurwa, obchodzi, czym plwasz - Buko von Krossig cign z gowy armet. - Gadaj lepiej: cigaj nas? - Nie... Troszkmy ich poszczerbili... - Bd ciga - rzek z przekonaniem Buko. - Dalej, wybebeszmy kolebk. Bierzmy pienidze i jazda std co rychlej. Podszed do wehikuu, szarpn obite suknem wiklinowe drzwiczki. Drzwiczki ustpiy, ale tylko na cal, potem zamkny si znowu. Byo

oczywiste, e kto trzyma je od wewntrz. Buko zakl, szarpn mocniej. Z wntrza rozleg si pisk. - Co to? - zdziwi si, krzywic, Rymbaba. - Piszczce pienidze? A moe kolektor podatek w myszach ciga? Buko gestem wezwa go na pomoc. We dwu targnli drzwi z tak moc, e urway si cakiem, a wraz z nimi raubritterzy wywlekli ze rodka osob, ktra je trzymaa. Reynevan westchn. I zamar z otwartymi ustami. Bo tym razem tosamo wtpliwoci budzi nie moga najmniejszych. Tymczasem Buko i Rymbaba rozpruli noami opon, wycignli z wybitego futrami wntrza skarbniczka drug dziewczyn, podobnie jak pierwsza jasnowos, podobnie potargan, odzian w podobn zielon cotehardie z biaymi rkawkami, moe tylko nieco modsz, nisz i pulchniejsz. To wanie ta druga, pulchniejsza, miaa skonnoci do piskw, teraz, pchnita przez Buka na traw, zacza dodatkowo ka. Pierwsza siedziaa w ciszy, nadal ciskajc drzwiczki kolebki i zasaniajc si nimi niczym paw. - Na kij witego Dalmasta... - westchn Kuno Wittram. - Co to ma by? - Nie to, czegomy chcieli - stwierdzi rzeczowo Tassilo. - Racj mia pan Szarlej. Byo najpierw si upewni, potem napada. Buko von Krossig wylaz ze skarbniczka. Cisn na ziemi jakie wyniesione stamtd ciuszki i aszki. Jego mina nadto wyranie mwia o wynikach przeszukania. Kadego za, kto nie by pewien, czy i co Buko znalaz, seria spronych przeklestw winna bya upewni. Spodziewanych piciuset grzywien w skarbniczku nie byo. Dziewczyny zbliyy si do siebie i przytuliy w strachu. Wysza obcigna cotehardie a po kostki, spostrzegszy, e Notker Weyrach akomie przyglda si jej zgrabnym ydkom. Nisza pochlipywaa. Buko zgrzytn zbami, ciska rkoje noa tak, e a mu zbielay knykcie. Min mia wciek, niezawodnie bi si z mylami. Huon Sagar zauway to natychmiast.

- Czas spojrze prawdzie w oczy - parskn. - Pokpie, Buko. Wszyscy pokpilicie. Najwyraniej nie jest to wasz dzie. Radz tedy uda si do domu. Prdko. Nim znowu nadarzy si wam okazja wygupi. Buko zakl, tym razem zawtrowa mu i Weyrach, i Rymbaba, i Wittram, i nawet Woldan z Osin spod opatrunku. - Co z dziewuchami? - Buko jakby teraz dopiero je dostrzeg. Zarn? - A moe zern? - Weyrach umiechn si oblenie. - Pan Huon ma troch racji, icie kiepski nam wypad dzionek. Moe wic cho zakoczy go jakim lubym akcentem? Wemy dziewki, znajdmy jaki stg, coby byo mikcej, i tam je obie zdupczym pospou. Co wy na to? Rymbaba i Wittram zarechotali, ale raczej niepewnie. Woldan z Osin zajcza spod zakrwawionego ptna. Huon von Sagar pokrci gow. Buko zrobi krok w stron dziewczt, te skuliy si i objy ciasno. Modsza zakaa. Reynevan chwyci za rkaw Samsona, ktry ju sposobi si interweniowa. - Nie wacie si - powiedzia. - Co? - Nie wacie si jej tkn. Bo opakane moe mie to dla was skutki. To szlachcianka, i z nie byle jakich. Katarzyna von Biberstein, crka Jana Bibersteina, pana na Stolzu. - Jeste pewien, Hagenau? - przerwa dug i cik cisz Buko von Krossig. - Nie mylisz si? - Nie myli si - Tassilo de Tresckow unis i pokaza wszystkim wydobyt ze skarbniczka sakw z wyszytym herbem, czerwonym jelenim rogiem w polu zotym. - Icie - przyzna Buko. - Bibersteinw znak. Ktra to? - Ta wysza, starsza. - Ha! - raubritter wzi si pod bok. - Tedy i zakoczymy dzie miym akcentem. I powetujemy sobie strat. Hubercik, zwi j. I bierz na konia przed sob. - Wykrakaem - Huon von Sagar rozoy rce. - Jednak da wam

dzie now okazj, by zrobi z siebie durniw. Nie po raz pierwszy, doprawdy, zastanawiam si, Buko, czy to u ciebie wrodzone, czy nabyte. - Ty za - Buko, lekcewac czarodzieja, stan nad modsz, ktra skurczya si i zacza chlipa. - Ty, dziewko, wytrzyj nos i suchaj uwanie. Sied tu i czekaj na pocig, za tob by moe nie posali, ale za Bibersteinwn przyjdzie niezawodnie. Panu na Stolzu przekaesz, ze okup za jego creczk wynosi bdzie... piset grzywien. Znaczy si, konkretnie piset kp groszy praskich, dla Bibersteinw to drobnostka. Pan Jan bdzie uwiadomiony o sposobie zapaty. Poja? Patrz na mnie, gdy do ciebie mwi! Poja? Dziewczyna skurczya si jeszcze bardziej, ale uniosa na Buka bkitne oczta. I pokiwaa gow. - Czy ty - odezwa si powanie Tassilo de Tresckow - naprawd uwaasz, e to dobry pomys? - Naprawd. I do mi o tym. Jedziem. Obrci si w stron Szarleja, Reynevana i Samsona. - Wy za... - My - przerwa Reynevan - chcielibymy jecha z wami, panie Buko. - e jak? - Chcielibymy wam towarzyszy - Reynevan, zapatrzony na Nikolett, nie zwaa ani na syknicia Szarleja, ani na miny Samsona. - Dla bezpieczestwa. Jeli macie nic przeciw... - Kto powiedzia - rzek Buko - e nie mam? - Nie miej - powiedzia do znaczco Notker Weyrach. - Dlaczego masz mie? Nie lepiej, wrd danych cyrkumstancyj, by byli z nami? Miast za nami, za naszymi plecami? Chcieli, jak pamitam, na Wgry, z nami im po drodze... - Dobra - kiwn gow Buko. - Jedziecie z nami. Na ko, comitiva. Hubercik, pilnuj dziewki... A pan, panie Huonie, czemu tak min ma kwan? - Pomyl, Buko. Pomyl.

Rozdzia dwudziesty czwarty w ktrym Reynevan, zamiast na Wgry, jedzie na zamek Bodak w Grach Zotostockich. Nie wie tego, ale wyj stamtd zdoa nie inaczej, jak in omnem venturn.
Jechali drog na Bardo, pocztkowo szybko, co i rusz ogldajc si wstecz, rycho jednak zwolnili. Konie byy pomczone, a i kondycja jedcw, jak si pokazao, daleka od dobrej. W siodle garbi si i pojkiwa nie tylko Woldan z Osin z twarz silnie poranion przez wgnieciony hem. Obraenia pozostaych, cho nie tak spektakularne, daway si jednak wyranie we znaki. Stka Notker Weyrach, przyciska do brzucha okie i szuka wygodnej pozycji w kulbace Tassilo de Tresckow. Pgosem wzywa witych Kuno Wittram, skrzywiony jak po occie siedmiu zodziei. Paszko Rymbaba maca bok, kl, plu na do i oglda plwocin. Z raubritterw jedynie po von Krossigu nie byo nic wida, albo nie oberwa tak mocno jak inni, albo lepiej umia znosi bl. Widzc wreszcie, ze wci musi zatrzymywa si i czeka na zostajcych w tyle kamratw, Buko zdecydowa porzuci drog i jecha lasami. Ukryci mogli jecha wolno - a bez ryzyka, ze dojdzie ich pocig. Nikoletta - Katarzyna Biberstein - nie wydaa podczas jazdy najmniejszego dwiku. Cho zwizane rce i pozycja na ku Hubercika musiay dokucza i ciy, dziewczyna nie jkna, nie uronia sowa skargi. Patrzya przed siebie apatycznie, wida byo, e jest zupenie zrezygnowana. Reynevan podj kilka skrytych prb kontaktu, ale bez widocznego efektu - unikaa jego wzroku, odwracaa oczy, nie reagowaa na gesty, nie zauwaaa ich - lub udawaa, ze nie zauwaa. Tak byo a do przeprawy. Przez Nys przeprawili si na odwieczerz, w niezbyt rozsdnie wybranym miejscu, pozornie tylko pytkim, prd za to by znacznie silniejszy od spodziewanego. Wrd zamtu, chlupotu, kltw i renia koni Nikoletta zsuna si z ku i byaby skpaa, gdyby nie czujnie trzymajcy si w pobliu Reynevan. - Odwagi - szepn jej do ucha, unoszc i tulc do siebie. - Odwagi,

Nikoletto. Wycign ci z tego... Odnalaz jej ma i wsk do, cisn. Mocno odwzajemnia ucisk. Pachniaa mit i tatarakiem. - Hej! - krzykn Buko. - Ty! Hagenau! Zostaw j! Hubercik! Samson podjecha do Reynevana, wyj mu Nikolett z ramion, unis jak pirko i posadzi przed sob. - Ustaem j wie, panie! - uprzedzi Buka Hubercik. - Niechaj waligra mnie mao zmieni! Buko zakl, ale machn rk. Reynevan przyglda mu si z rosnc nienawici. Nie bardzo wierzy w ludoercze potwory wodne, bytujce pono w odmtach Nysy w okolicach Barda, ale teraz wiele by da, by jeden z takich potworw wynurzy si ze zmconej rzeki i zear raubrittera razem z jego ryzogniadym ogierem. - W jednym - rzek pgosem rozbryzgujcy obok wod Szarlej musz odda ci honor. W twojej kompanii nie mona si nudzi. - Szarleju... Winien ci jestem... - Winien mi jeste wiele, nie przecz - demeryt cign wodze. - Ale jeli miae na myli wyjanienia, to te sobie daruj. Poznaem j. Na turnieju w Zibicach gapie si na ni jak ciel, pniej to ona nas ostrzega, e na Stolzu bd na ciebie dyba. Zakadam, e masz u niej wicej dugw wdzicznoci. Czy ju ci kto prorokowa, e zgubi ci kobiety? Czy te ja bd pierwszy? - Szarleju... - Nie trud si - przerwa demeryt. - Rozumiem. Dug wdzicznoci plus afekt wielki, ergo znowu przyjdzie nadstawi karku, a Wgry wci dalej i dalej. Trudna rada. Prosz ci tylko o jedno: pomyl, zanim zaczniesz czyni. Moesz mi to obieca? - Szarleju... Ja... - Wiedziaem. Uwaaj, milcz. Patrz na nas. I poganiaj konia, poganiaj! Bo ci nurt uniesie! Pod wieczr dotarli do podna Reichensteinu, Gr Zotostockich, pnocno-zachodniego kraca granicznych pasm Rychlebw i Jesionika. W lecej nad pync z gr rzeczk Bystr osadzie zamierzali popasa i

posili si, jednak tamtejsi chopi okazali si niegocinni - nie dali si ograbi. Zza bronicego wjazdu zasieku w stron raubritterw sypny si strzay, a zacite oblicza uzbrojonych w widy i oksze kmieciw nie zachcay do wymuszania gocinnoci. Kto wie, do czego doszoby w zwykej sytuacji, teraz jednak szwank i zmczenie zrobiy swoje. Pierwszy obrci konia Tassilo de Tresckow, za nim pospieszy zapalczywy zwykle Rymbaba, zawrci, nawet nie rzuciwszy w stron wsi sowem brzydkim, Notker von Weyrach. - Chamy przeklte - dogoni ich Buko Krossig. - Trzeba, jak czyni mj ociec, przynajmniej raz na pi lat burzy im te budy, pali im to wszystko do goej ziemi. Inaczej biesz si. Dostatek w gowach im przewraca. W pych wbija. Chmurzyo si. Od wsi nioso dymem. Szczekay psy. - Przed nami Czarny Las - ostrzeg od czoa Buko. - Trzyma si w kupie! Z tyu nie zostawa! Na konie baczy! Ostrzeenie zostao potraktowane powanie. Bo te i Czarny Las, gsty, mokry i zamglony kompleks bukw, cisw, olch i grabw, bardzo powanie si prezentowa. Tak powanie, e a ciarki chodziy po plecach. Czuo si od razu drzemice gdzie tam w gszczu zo. Konie chrapay, rzucay bami. I jako nie wzbudzi sensacji zbielay szkielet lecy przy samym skraju drogi. Samson Miodek mrucza cicho. Nel mezzo del cammin di nostra vita mi ritrovai per una selva oscura che la diritta via era smarrita... - Chodzi za mn - wyjani, widzc spojrzenie Reynevana - ten Dante. - I wyjtkowo pasuje - wzdrygn si Szarlej. - Milutki lasek, szkoda gada... Samemu tdy jecha... Po ciemku... - Odradzam - rzek, podjedajc, Huon von Sagar. - Stanowczo odradzam. Jechali w gry, pod coraz to wiksz stromizn. Skoczy si Czarny Las, skoczyy bukowiny, pod kopytami zazgrzyta wapie i gnejs, zastuka bazalt. Na zboczach jarw wyrosy skaki o fantastycznych ksztatach.

Zapada zmierzch, ciemniao szybko, a to przez chmury, kolejn czarn fal nadcigajce od pnocy. Na wyrany rozkaz Buka Hubercik przej Nikolett od Samsona. Nadto Buko, jadcy dotychczas na czele, zda prowadzenie na Weyracha i de Tresckowa, sam trzyma si w pobliu giermka i branki. - Psiakrew... - mrukn Reynevan do jadcego obok Szarleja. Przecie ja musz j uwolni... A ten wyranie powzi podejrzenia... Strzee jej, a nas cay czas obserwuje... Dlaczego? - Moe - odrzek cicho Szarlej, a Reynevan z przeraeniem zorientowa si, e to wcale nie jest Szarlej. - Moe przyjrza si twojej twarzy? Bdcej zwierciadem tak uczu, jak i zamiarw? Reynevan zakl pod nosem. Byo ju ciemnawo, ale nie tylko szarwk wini za pomyk. Siwowosy czarodziej ewidentnie uy magii. - Wydasz mnie? - spyta wprost. - Nie wydam - odrzek po, chwili magik. - Ale gdyby chcia popeni gupstwo, sam ci powstrzymam. Wiesz, e zdoam. Nie rb zatem gupstw. A na miejscu si zobaczy... - Na jakim miejscu? - Teraz moja kolej. - Sucham? - Kolej na moje pytanie. C to, nie znasz regu gry? Nie gralicie w to w uczelni? W quaestiones de quodlibet? Zapytae pierwszy. Kolej na mnie. Kim jest ten olbrzym, ktrego nazywacie Samsonem? - Jest moim kompanem i druhem. Zreszt, czemu sam go nie zapytasz? Utaiwszy si pod magicznym kamuflaem. - Prbowaem - przyzna bez skrpowania czarodziej. - Ale to wik. Przejrza kamufla z punktu. Skd wycie go wytrzasnli? - Z klasztoru benedyktynw. Ale, jeli to quodlibet, to teraz moja kolej. Co sawny Huon von Sagar robi w comitivie Buka von Krossig, lskiego rycerza rabusia? - Syszae o mnie? - Kt nie sysza o Huonie von Sagar? I o Matavermis, potnym zaklciu, ktre latem roku tysic czterysta dwunastego ocalio od

szaraczy pola nad Wezer. - Nie byo tej szaraczy a tak znowu wiele - odrzek skromnie Huon. - A co do twojego pytania... C, zapewniam sobie wikt, opierunek i byt na jakim takim poziomie. Kosztem, rzecz jasna, pewnych wyrzecze. - Tyczcych nieraz spraw sumienia? - Reinmarze de Bielau - czarodziej zaskoczy Reynevana wiedz. Gra w pytania to nie dysputa o etyce. Ale odpowiem: nieraz tak, owszem. Sumienie jest jednak jak ciao: da si hartowa. A kady kij ma dwa koce. Zadowolony z odpowiedzi? - Tak bardzo, e nie mam dalszych pyta. - Tedy wygrana przy mnie - Huon von Sagar poderwa karosza. - A wzgldem panny... Zachowaj zimn krew i nie rb gupstw. Powiadam, na miejscu si zobaczy. A ju prawie jestemy na miejscu. Przed nami Czelu. Bywaj wic, bo robota czeka. Musieli si zatrzyma. Idca kreto pod stromizn droga czciowo gina w kamienistym piargu, powstaym na skutek osunicia si zbocza, czciowo ucinaa si i nika w przepaci. Przepa bya wypeniona siw mg, nie pozwalajc oceni faktycznej gbokoci. Po drugiej stronie migotay w szarwce wiateka, majaczyy zarysy budowli. - Z siode - skomenderowa Buko. - Panie Huonie, prosimy. - Trzymajcie konie - mag stan na skraju urwiska, unis swj kolawy kij. - Trzymajcie je solidnie. Machn kosturem, krzykn zaklcie, ponownie, jak na ciborowej Porbie, mocno. Powiao zimnem, raptownie, znienacka spad na nich lodowaty chd. Mrz zaku w policzki, zatrzeszcza w nosach, zazawi oczy, sucho i bolenie wdar si z oddechem do krtani. Temperatura spadaa gwatownie, byli jakby wewntrz sfery, ktra, zdawaoby si, zasysa cae zimno wiata. - Trzymajcie... konie... - Buko zasoni twarz rkawem. Woldan z Osin zajcza, trzymajc si za obandaowan gow. Reynevan czu, jak brzmice z arabska, lecz znacznie dusze, zawie i skomplikowane - rwnie w intonacji. Konie zachrapay, cofny si, tupic

grabiej mu i trac czucie palce zacinite na rzemieniu wodzy. cigane przez czarodzieja cae zimno wiata, do tej pory tylko wyczuwalne, naraz zrobio si widoczne, przybrao posta kbicej si nad przepaci biaej powiaty. Powiata najpierw zaskrzya si nieynkami, potem zbielaa olepiajco. Rozleg si przecigy, narastajcy trzask, chrupice crescendo, osigajce kulminacj w szklanym i jkliwym jak dzwon akordzie. - Ja ci... - zacz Rymbaba. I nie dokoczy. Nad przepaci leg most. Most z lodu, skrzcego si i poyskujcego jak brylant. - Dalej - Huon von Sagar mocno chwyci konia za wodze przy munsztuku. - Przechodzimy. - A zdziery toto? Nie pknie? - Z czasem pknie - wzruszy ramionami mag. - To rzecz bardzo nietrwaa. Kada chwila zwoki zwiksza ryzyko. Notker Weyrach nie zadawa dalszych pyta, spiesznie pocign konia za Huonem. Za nim wszed na most Kuno Wittram, nastpny ruszy Rymbaba. Podkowy dzwoniy na lodzie, toczyo si szklane echo. Widzc, e Hubercik nie moe sobie poradzi z koniem i Katarzyn Biberstein, Reynevan pospieszy z pomoc, ale ubieg go Samson, biorc dziewczyn na rce. Buko Krossig trzyma si blisko, wzrok mia baczny, a do na rkojeci. Czuje pismo nosem, pomyla Reynevan. Podejrzewa nas. Emanujcy zimnem most podzwania pod uderzeniami kopyt. Nikoletta spojrzaa d i jkna cicho. Reynevan te spojrza i przekn lin. Przez lodowy kryszta wida byo zalegajc dno jaru mg i wystajce z niej szczyty wierkw. - Szybciej! - ponagli od czoa Huon von Sagar. Jakby wiedzia. Most zatrzeszcza, w oczach zacz biele, traci przejrzysto. W wielu miejscach pobiegy dugie linie pkni. - ywiej, ywiej, zaraza - ponagli Reynevana prowadzcy Woldana Tassilo de Tresckow. Chrapay cignite przez zamykajcego pochd Szarleja konie. Zwierzta robiy si coraz bardziej niespokojne, boczyy si,

tupay. A z kadym tupniciem na mocie przybywao pkni i rys. Konstrukcja trzeszczaa i jczaa. Poleciay w d pierwsze odkruszone odamki. Reynevan odway si wreszcie spojrze pod nogi, z nieopisan ulg zobaczy kamienie, skalne zomy, widoczne skro lodowej bryy. By po drugiej stronie. Wszyscy byli po drugiej stronie. Most zachrupa, zatrzeszcza i pk z hukiem i szklanym jkiem, rozsypa si w milion lnicych fragmentw, leccych w d i bezgonie zapadajcych si w mglist otcha. Reynevan westchn gono - w chrze innych westchni. - On tak zawsze - powiedzia pgosem stojcy obok Hubercik. - Pan Huon, znaczy. Ino tak gada. Strachu nie byo adnego, most zdziery, runie zawdy po tym, jak przejdzie ostatni. Ilu by nie przechodzio. Pan Huon ino szuci lubi. Szarlej krtkim sowem podsumowa i Huona, i jego poczucie humoru. Reynevan obejrza si. Zobaczy zbaty, zwieczony krenelaem mur. Bram, nad ni czworoktn czatowni. I wznoszc si nad tym wszystkim wie. - Zamek Bodak - wyjani Hubercik. - Doma my s. - Troch kopotliwe macie dojcie do domu - zauway Szarlej. - Co robicie, gdy magia zawiedzie? Nocujecie na dworze? - Gdzieby tam. Jest wtra droga, od Kodzka, o, tamj biegnie. Ale tamtdy dalej, ho, ho, do pnocka by nam chyba jecha przyszo... Gdy Szarlej zagadywa giermka, Reynevan wymieni spojrzenia z Nikolett. Dziewczyna miaa wzrok sposzony, jak gdyby dopiero teraz, na widok zamku, zdaa sobie spraw z powagi sytuacji. Po raz pierwszy, jak si wydawao, przynis jej ulg i pocieszenie wzrokowy sygna Reynevana. Mwicy: Nie lkaj si. I trzymaj. Wydobd ci std, przysigam. Zazgrzytaa otwierana brama. Za ni by nieduy podwrzec. Kilku pachokw, ktrych Buko von Krossig na dzie dobry skl, e zwlekali, i pogoni do roboty, kac zaj si komi, zbrojami, ani, jadem i napitkiem. Wszystkim na raz i wszystkim natychmiast, ywo, na jednej nodze.

- Witam - powiedzia raubritter - na moim patrimonium, panowie. Na zamku Bodak. Formoza von Krossig musiaa by niegdy pikn kobiet. Jak wikszo bowiem urodziwych niewiast zmienia si, gdy przeszy lata mode, w bardzo paskudnego babsztyla. Przyrwnywana zapewne niegdy do modej brzozy sylwetka dzi kojarzya si raczej ze star miot. Cera, ktr zapewne niegdy komplementujce porwnywano do brzoskwini, staa si sucha i plamista, opinaa si na koci jak na szewskim kopycie, przez co okazay raczej nos, niegdy zapewne komplementowany jako seksowny, zrobi si okropnie wiedmowaty - z powodu duo krtszych i duo mniej zakrzywionych nosw zwyko si byo na lsku pawi baby w rzekach i stawach. Jak wikszo niegdy urodziwych niewiast, Formoza von Krossig z uporem nie zauwaaa owego niegdy, nie przyjmowaa do wiadomoci faktu, e bezpowrotnie przemina wiosna wieku. I e zima nadciga. Wida to byo zwaszcza po sposobie, w jaki Formoza si odziewaa. Cay jej strj, od jadowicie rowych ciemek po fikuny toczek, delikatna biaa podwiczka, mulinowy couvrechef, obcisa suknia w kolorze jasnego indyga, wysadzany perami pasek, szkaratny brokatowy surcote - wszystko to przystawao raczej dzierlatce. Do tego, gdy przyszo jej spotyka si z mczyznami, Formoza von Krossig instynktownie robia si uwodzicielska. Efekt by przeraajcy. - Go w dom, Bg w dom - Formoza von Krossig umiechna si do Szarleja i Notkera Weyracha, demonstrujc mocno poke uzbienie. Witam panw na moim zamku. Nareszcie jeste, Huonie. Bardzo, bardzo za tob tskniam. Z kilku zasyszanych podczas podry sw i zda Reynevan zdoa poskada jaki taki obraz sytuacji. Rzecz jasna, niezbyt precyzyjny. I niezbyt szczegowy. Nie mg, przykadowo, wiedzie, e zamek Bodak Formoza von Pannewitz wniosa w wianie, wychodzc z mioci za Ottona von Krossig, podupadego, acz dumnego potomka frankoskich ministeriaw. I e Buko, syn jej i Ottona, zwc zamek swym patrimonium,

znacznie mija si z prawd. Nazwa matrimonium byaby waciwsza, cho przedwczesna. Po mierci ma Formoza nie stracia substancji i dachu dziki rodzinie, monym na lsku Pannewitzom. I popierana przez Pannewitzw bya faktyczn i doywotni pani zamku. O tym, co Formoz czyo z Huonem von Sagar, Reynevan rwnie zasysza podczas podry to i owo - wystarczajco wiele, by orientowa si w sytuacji. O wiele jednak, rzecz jasna, za mao, by wiedzie, e cigany i szczuty przez magdebursk arcybiskupi Inkwizycj czarodziej zbieg na lsk, do krewnych - Sagarowie mieli pod Krosnem nadania jeszcze od Bolesawa Rogatki. Potem jako tak wyszo, e Huon pozna Formoz, wdow po Ottonie von Krossig, faktyczn i doywotni pani na zamku Bodak. Czarodziej wpad Formozie w oko. I na zamku odtd zamieszkiwa. - Bardzo tskniam - powtrzya Formoza, wstajc na czubki rowych ciemek i caujc czarodzieja w policzek. - Przebierz si, mj drogi. A panw zapraszam, zapraszam... Na zajmujcy rodek hall i wielki dbowy st spoglda znad komina herbowy dzik Krossigw, ssiadujcy na okopconej i obrosej pajczyn heraldycznej tarczy z czym, co trudno byo zidentyfikowa. ciany obwieszone byy skrami i broni, nic z tego nie wygldao na nadajce si do uytku. Jedn ze cian zajmowa tkany w Arras flamandzki gobelin, przedstawiajcy Abrahama, Izaaka i uwikanego w krzakach barana. Comitiva w poznaczonych odciskami zbroi aketonach rozsiada si za stoem. Nastrj, z pocztku raczej ponury, poprawi nieco wjedajcy na st antaek. A popsua go znowu wracajca z kuchni Formoza. - Czy ja dobrze sysz? - spytaa gronie, wskazujc Nikolett. - Buko! Porwae crk pana na Stolzu? - Mwiem skurwemu synowi - zaburcza Buko do Weyracha - coby nic nie gada... Kuglarz pieprzony, gby zamknitej ni p pacierza nie utrzyma... Khmmm... Wanie chciaem wam, pani matko, rzec. I wyoy wszystko. Wyszo ow tak... - Jak wam wyszo, to ja wiem - przerwaa Formoza, najwyraniej dobrze poinformowana. - Ofermy wy! Tydzie zmarnowali, a up im kto

sprzed nosa... Modziakom si nie dziwi, ale e pan, panie von Weyrach... M dojrzay, stateczny... Umiechna si do Notkera, ten spuci oczy i zakl bezgonie. Buko chcia zakl gono, ale Formoza pogrozia mu palcem. - I porwie - kontynuowaa - na koniec taki gupiec crk Jana Bibersteina. Buko! Czy ty ze szcztem rozumu zby? - Dalibycie, pani matko, wpierw je - rzek gniewnie raubritter. Siedzim tu za stoem jak na tryznie, godni, spragnieni, a wstyd przed gomi. Od kiedy to u Krossigw takie obyczaje? Je dajcie, a o interesach potem pogadamy. - Jado si szykuje, wnet podadz. I napitek ju nios. Obyczajw mnie nie ucz. Wybaczcie, rycerze. A was, moci panie, nie znam... Ani ciebie, wday modziecze... - w Szarlejem kae si zwa - przypomnia sobie o obowizkach Buko. - A ten chystek to Reinmar von Hagenau. - Ach. Potomek jaki sawnego poety? - Nie. Wrci Huon von Sagar, przeodziany w lun houppe-lande z wielkim futrzanym konierzem. Z miejsca te okazao si, kto cieszy si najwikszym faworem pani zamku. Huon natychmiast dosta pieczonego kurczaka, fask pierogw i puchar wina, a usuya mu sama Formoza. Czarodziej bez skrpowania zacz je, wyniole lekcewac wygodniae spojrzenia reszty kompanii. Na szczcie, reszta te nie czekaa dugo. Na st, ku oglnej radoci, wjechaa, poprzedzana fal rozkosznego aromatu, micha wieprzowiny duszonej z rodzynkami. Za ni wniesiono drug, kopiast od baraniny z szafranem, potem trzeci, pen potrawki z rnej dziczyzny, za tym wszystkim podyy garnki z kasz. Nie mniejsz radoci powitano te kilka wniesionych stgwi, zawierajcych - co natychmiast stwierdzono mid dwjniak i wino wgierskie. Kompania wzia si za jedzenie w dostojnym milczeniu, przerywanym tylko chrzstem zbw i wznoszonymi od czasu do czasu toastami. Reynevan jad ostronie i z umiarem - przygody ostatniego miesica nauczyy go ju, jak przykre skutki ma obarstwo po dugiej

godwce. Mia nadziej, e na Bodaku nie zwyko si zapomina o sugach i Samson nie jest skazany na post. Trwao to czas jaki. Wreszcie Buko von Krossig popuci pasa i bekn. - Teraz - powiedziaa Formoza, susznie mniemajc, e by to sygna koczcy pierwsze danie - moe i czas, by o interesach pogawdzi. Cho zdaje mi si, e ni o czym tu gada. Marny to bowiem interes, Bibersteinowa cra. - Interesy, pani matko - rzek Buko, ktremu wypity wgrzyn zauwaalnie doda rezonu - to rzecz moja, z caym szacunkiem. To ja na przemys chadzam, ja dobro do zamku znosz. Mj trud tu wszystkich karmi, poi i odziewa. Ja ycie w hazard stawi, przyjdzie na mnie kiedy z woli Boej kryska, obaczycie, jak si wam chudo zrobi. Nie wydziwiajcie tedy! - Patrzcie tylko - Formoza wzia si pod boki, odwrcia do raubritterw. Patrzcie tylko, jak si nadyma, ten mj najmodszy. On mnie karmi i odziewa, dalibg, ze miechu pkn. adnie bym wygldaa, tylko na niego liczc. Szczciem jest tu na Bodaku loszek gboki, w nim kufry, w kufrach za to, co tam pooy twj rodzic, smyku, i twoi bracia, wie Panie nad ich duszami. Oni umieli up znosi w dom, oni kpw z siebie robi nie dali. Crek wielmoom nie porywali jak gupcy... Oni wiedzieli, co czyni... - Ja te wiem, co robi! Pan na Stolzu okup zapaci... - Akurat! - ucia Formoza. - Biberstein? Zapaci? Gupi! On na creczce krzyyk pooy, a ciebie dopadnie, zemst wywrze. Zdarzyo si ju co podobnego na uycach, wiedziaby o tym, gdyby mia uszy do suchania. Pamitaby, co spotkao Wolfa Schlittera, gdy podobn sztuk zadar z Frydrychem Bibersteinem, panem na arach. Jak mu pan na arach monet odpaci. - Syszaem o tym - potwierdzi obojtnie Huon von Sagar. - Bo te i sprawa znana bya szeroko. Ludzie Bibersteina dopadli Wolfa, skuli oszczepami jak zwierz, wykastrowali, wypruli kiszki. Popularne byo potem na uycach powiedzonko: nosi Wolf razy kilka, a trafi na Rg Jeleni, pozna, jak w bodzie...

- Pan, panie von Sagar - uci niecierpliwie Buko - adna to dla mnie nowina, o wszystkim sysza, wszystko wie, wszystko umie. Moe wic, miast snu wspominki, pokae nam sw medyczn sztuk? Pan Woldan z blu jczy, Paszko Rymbaba krwi odpluwa, wszystkich koci ami, moe wic, miast si mdrzy, jakiej driakwi nam nagotowi? Od czego we wiey ma warsztat, h? By jeno diaba wywoywa? - Bacz, do kogo mwisz! - uniosa si Formoza, ale czarodziej uciszy j gestem. - Cierpicym, w samej rzeczy, godzi si uly - powiedzia, wstajc zza stou. - Czy pan Reinmar Hagenau zechce mi pomc? - Oczywicie - Reynevan wsta rwnie. - Oczywista rzecz, panie von Sagar. Wyszli obaj. - Oba czarowniki - zaburcza w lad za nimi Buko. - Stary i mody. Czarcie nasienie... Pracownia czarodzieja znajdowaa si na najwyszej - i zdecydowanie najzimniejszej - kondygnacji wiey, z okien, gdyby nie to, e zapad ju zmrok, wida byoby pewnie duy kawa Kotliny Kodzkiej. Jak oceni fachowym okiem Reynevan, pracownia bya wyposaona nowoczenie. W przeciwiestwie do magw i alchemikw starszej daty, z upodobaniem zamieniajcych swe warsztaty w pene wszelakiego miecia rupieciarnie, czarodzieje nowoczeni przedkadali laboratoria urzdzone i wyposaone spartasko - tylko w to, co konieczne. Oprcz korzyci w postaci adu i estetyki, taki wystrj mia i t zalet, e uatwia ucieczk. Zagroeni przez Inkwizycj nowoczeni alchemicy pryskali wedug zasady omnia mea mecum porto, nie ogldajc si na porzucane bez alu ruchomoci. Magowie szkoy tradycyjnej do ostatka bronili swych wypchanych krokodyli, zasuszonych ryb pi, homunkulusw, mij w spirytusie, bezoarw i mandragor - i koczyli na stosie. Huon von Sagar wycign ze skrzyni opleciony som gsiorek, napeni dwa puchary rubinowym pynem. Zapachniao miodem i winiami, niezawodnie by to wic kirsztrank. - Siadaj - wskaza krzeso - Reinmarze von Bielau. Napijemy si. Do

roboty nie mamy nic. Gotowych kamforowych maci na stuczenia mam duy zapas, s to, jak si domylasz, leki bardzo na Bodaku chodliwe, lepiej idzie chyba tylko wywar leczcy kaca. Zaprosiem ci tu, bo chciaem pogada. Reynevan rozejrza si. Podobao mu si alchemiczne instrumentarium Huona, cieszce oko czystoci i porzdkiem. Podobay mu si alembik i atanor, podobay rwniutko ustawione i opatrzone porzdnymi etykietami flakony filtrw i eliksirw. Ale najbardziej zachwyca go ksigozbir. Na pulpicie, otwarty, wida czytany, spoczywa - Reynevan z miejsca pozna, mia w Olenicy taki sam egzemplarz - Necronomicon Abdula Alhazreda. Obok, na stole, pitrzyy si inne znane mu grymuary czarnoksiskie Grand Grimoire, Statuty papiea Honoriusza, Clauicula Salomonis, Liber Yog-Sothothis, Lemegeton, a take Picatrix, znajomoci ktrego chwali si nie tak dawno Szarlej. Byy i inne znane mu traktaty medyczne i filozoficzne: Ars pana Galena, Canon medicinae Avicenny, Liber medicinalis ad Almansorum Razesa, Ekrabaddin Sabura ben Sahla, Anathomia Mondina da Luzzi, Zohar kabalistw, De principiis Orygenesa, Wyznania witego Augustyna, Summa... Tomasza z Akwinu. Byy tam, ma si rozumie, i opera magna wiedzy alchemicznej: Liber lucis Mercuriorum Rajmunda Lulla, The mirrour of alchimie Rogera Bacona, Heptameron Piotra di Abano, Le livre des figures hieroglyphiques Nicolasa Flamela, Azoth Basiliusa Valentinusa, Liber de secretis naturae Arnolda de Villanovy. Byy i prawdziwe biae kruki: Grimorium verum, De vermis mystenis, Theosophia pneumatica, Liber Lunae - a nawet osawiony Czerwony Smok. - Zaszczycony jestem - upi nieco kirsztranku - tym, e rozmowy ze mn zapragn sawny Huon von Sagar. Ktrego wszdzie bym si spodziewa, ale nie... - Ale nie na raubritterskim zamku - dokoczy Huon. - C, tak sprawiy fata. Na ktre zreszt wcale nie narzekam. Mam tu to, co lubi. Cisza tu, spokj, odludzie, Inkwizycja ju pewnie o mnie zapomniaa, zapomnia te pewnie wielebny Gunter von Schwarzburg, arcybiskup magdeburski, niegdy strasznie na mnie zawzity, twardo zdecydowany odwdziczy mi si stosem za ocalenie kraju od szaraczy. Mam tu, jak

widzisz, pracowni, troch eksperymentuj, troch pisz... Czasem, dla wieego powietrza i rekreacji, wyjad z Bukiem na rozbjniczy przemys. W sumie... Czarodziej westchn ciko. - W sumie y mona. Tylko... Reynevan grzecznie pohamowa ciekawo, ale Huon von Sagar najwyraniej by w nastroju do zwierze. - Formoza - skrzywi usta - jaka jest, sam widziae: exsiccatum est faenum, cecidit flos. Rokw pidziesit i pi stukno babie, a ta, miast sabowa, kwka i na ksi obor patrze, cigiem woa, kobya stara, by j chdoy, w kko, rano, wieczr, we dnie, w nocy, na coraz to wymylniejsze sposoby. odek sobie, psia ma, i nerki niszcz afrodyzjakami. Ale mus mi starce wygadza. Nie wyka si w onicy, strac aski, a wwczas Buko mnie std wysiuda. Reynevan nie skomentowa i tym razem. Czarodziej przypatrywa mu si bystro. - Buko Krossig - podj - ma, pki co, przede mn mores, ale byoby nierozsdnym nie docenia go. To cap, owszem, ale w swych zych skonnociach tak nieraz przedsibiorczy i pomysowy, e a skra cierpnie. Teraz, w aferze z Bibersteinwn, rwnie czym zabynie, jestem o tym przekonany. Dlatego postanowiem ci pomc. - Wy, mnie? Dlaczego? - Dlaczego, dlaczego. Bo nie w smak mi, by Jan Biberstein rozpocz tu oblenie, a Inkwizycja odgrzebaa moje nazwisko w archiwach. Bo o twoim bracie, Piotrze z Bielawy, syszaem same dobre opinie. Bo nie podobay mi si nietoperze, ktre kto poszczu na ciebie i na twych kompanw w Cysterskim Borze. Tandem dlatego, e Toledo alma mater nostra est, nie chc, by le skoczy, konfratrze mj w arkanach. A le skoczy moesz. Z Bibersteinwn co ci czy, nie ukryjesz tego, nie wiem, afekt dawny czy od pierwszego wejrzenia, ale wiem, e amantes amentes. W drodze o wos bye od tego, by j porwa na siodo i pj w galop, zginlibycie wwczas obydwoje w Czarnym Lesie. Teraz te, gdy sprawy si skomplikuj, gotowy chwyci j wp i skoczy z murw. Bardzo si

pomyliem? - Nie bardzo. - Mwiem - czarodziej umiechn si kcikiem ust. - Amantes amentes. Tak, tak, ycie to prawdziwy Narrenturm. Czy wiesz, nawiasem, co dzisiaj za dzie? A raczej: co za noc? - Nie bardzo. Troszk pomieszay mi si daty... - O daty mniejsza, kalendarze myl. Waniejsze, e dzi wypada rwnonoc jesienna. Aequinoctium autumnalis. Wsta, wycign spod stou rzebion dbow awk dugoci mniej wicej dwch okci, nieco ponad okie wysok. Ustawi j obok drzwi. Z komody wydoby gliniany, zawizany cielc skr, opatrzony etykiet garnek. - W tym naczyniu - wskaza - przechowuj do specjaln ma. Sporzdzon wedug klasycznych receptur miszkulancj. Recipe, jak widzisz, zapisaem na karteluszu. Solanum dulcamara, solanum niger, akonitum, piciornik, licie topoli, krew nietoperza, cykuta, mak czerwony, portulaka, dziki seler... Jedyne, co zmieniem, to tuszcz. Zalecane przez Grimorium Verum sado wytopione z nie ochrzczonego dziecicia zastpiem olejem sonecznikowym. Taszy i trwalszy. - Czy to jest... - Reynevan przekn lin. - Czy to jest to, co myl? - Drzwi pracowni - czarodziej jakby nie dosysza pytania - nie zamykam nigdy, w oknie, jak widzisz, nie ma krat. Ma stawiam tu, na stole. Jak si aplikuje, zapewne wiesz. Radz aplikowa oszczdnie, powoduje skutki uboczne. - A czy to w ogle jest... bezpieczne? - Nic nie jest bezpieczne - Huon von Sagar wzruszy ramionami. - Nic. Wszystko jest teori. A jak mawia jeden z moich znajomych: Grau, teurer Freund, ist alle Theorie. - Ale ja... - Reinmarze - przerwa zimno magik. - Mieje wzgld. Powiedziaem i pokazaem ci do, by by podejrzewanym o wsplnictwo. Nie daj wicej. No, czas na nas. Wemiemy kamforowe unquentum, by wysmarowa bolczki naszych poobijanych rozbjnikw. Wemiemy te wycig z papaver

somniferum... Bl umierza i usypia... Sen za leczy i koi, a nadto, jak mawiaj: qui dormit non peccat, kto pi, nie grzeszy. I nie przeszkadza... Pom mi, Reinmarze. Reynevan wsta, nieostronie potrci przy tym stosik ksig, chwyci je szybko, ocalajc przed upadkiem. Poprawi ksig lec na wierzchu, ktr przyduga tytuowa inskrypcja identyfikowaa jako Bernardi Siluestri libri duo; quibus tituli Megacosmos et Microcosmos..., dalej czyta si Reynevanowi nie chciao, jego wzrok przyku drugi inkunabu, ten lecy pod spodem, wyrazy, z ktrych skada si tytu. Nagle zda sobie spraw, e ju widzia te wyrazy. A raczej ich fragmenty. Do gwatownie odsun na bok Bernarda Silvestra. i westchn. DOCTOR EVANGELICUS SUPER OMNES EVANGELISTAS ' .'., POTESTATE PAPAE DE COMPOSITIONE HOMINIS Anglicus, nie basilicus, pomyla. Symonia, nie sanctimonia. Papae, nie papillae. Nadpalona karta z Powojowic. Rkopis, ktry Peterlin kaza spali. To by Jan Wiklef. - Wiklef - bezwiednie gono powtrzy myl. - Wiklef, ktry skamie i prawd powie. Spalony, z grobu wyrzucony... - Sucham? - Huon von Sagar odwrci si z dwoma sojami w rkach. - Kog to wyrzucili z grobu? - Nie wyrzucili - Reynevan mylami wci by gdzie indziej. - Dopiero wyrzuc. Tak mwia wieszczba. John Wycliffe, doctor euangelicus. Kamca, bo kacerz, ale w goliardzkiej pieni ten, ktry prawd powie. Pochowany w Lutterworth, w Anglii. Jego resztki bd wykopane i spalone, popioy wrzucone do rzeki Avon popyn do mrz. Stanie si to za trzy lata. - Interesujce - rzek powanie Huon. - A inne proroctwa? Losy Europy? wiata? Chrzecijastwa? - Przykro mi. Tylko Wiklef. - Kiepciuchno. Ale lepszy rydz ni nic. Wypieprz, powiadasz, Wiklefa z mogiy? Za trzy lata? Zobaczymy, czy da si t wiedz jako wykorzysta... A ty, jeli my ju przy tym, czemu si tak Wiklefem... Ach... Przepraszam. Nie powinienem. W dzisiejszych czasach nie zadaje si taJOANNES WICLEPH ANGLICUS DE BLASPHEMIA DE APOSTASIA DE SYMONIA DE

kich pyta. Wiklef, Waldhausen, Hus, Hieronim, Joachim... Niebezpieczne to lektury, niebezpieczne pogldy, niejeden ju przez to ycie straci... Niejeden, pomyla Reynevan. Faktycznie, niejeden. Ech, Peterlin, Peterlin. - We naczynie. I chodmy. Towarzystwo za stoem podochocio sobie ju tymczasem niele, na jedynych trzewych wygldali Buko von Krossig i Szarlej. Kontynuowano obarstwo, z kuchni przyniesiono bowiem danie drugie - kiebas z dzika w piwie, serwolatk, kiszk westfalsk i duo chleba. Huon von Sagar namaci siniaki i stuczenia, Reynevan zmieni opatrunek Woldanowi z Osin. Odwinita z bandaa spuchnita gba Woldana wzbudzia ogln i haaliw wesoo. Sam Woldan bardziej ni ran przejmowa si hemem z hundsguglem, ktrego zapomniano w lesie, a ktry kosztowa jakoby cae cztery grzywny. Na uwagi, e hem by zniszczony, replikowa, e daby si wyklepa. Woldan by te jedynym, ktry wypi makowy eliksir. Buko, skosztowawszy, wyla dekokt na pokryt som posadzk i zbeszta Huona za gorzkie gwno, reszta posza za jego przykadem. Plan zmorzenia raubritterw snem spez tedy na niczym. Wgrzyna i dwjniaka nie poaowaa sobie te Formoza von Krossig, zna to byo tak z pokraniaych policzkw, jak i z nieskadnej ju krzyn wymowy. Gdy Reynevan i Huon wrcili, Formoza przestaa sa uwodzicielskie spojrzenia w stron Weyracha i Szarleja, zaja si natomiast Nikolett, ktra, zjadszy nieco, siedziaa z opuszczon gow. - Cakiem co ona - orzeka, taksujc dziewczyn wzrokiem - nie jak Bibersteinwna. Niepodobna. Kibi cienka, zadek may, a odkd si Bibersteinowie z Pogorzelami skoligacili, crki u nich zwykle bardziej s dupiaste. Po Pogorzelkach nosy te w spadku wziy perkate, a ta tu ma nos prosty. Wysoka jest, prawda, jak bywaj Sdkowicwny, a Sdkowice te z Bibersteinami spiknici. Ale Sdkowicwny czarne oczy miewaj, ona za ma bawe... Nikoletta spucia gow, usta jej dray. Reynevan zaciska pici i

zby. - Do biesa - Buko rzuci na st ogryzione ebro. - Co to, klacz, by j tak oglda? - Cichaj! Ogldam, bo ogldam. A jeli znajd si czemu dziwi, to si dziwi. Choby temu, e to nie mdeczka, latek ma ju pod omnacie. Czemu tedy, ciekawo, jeszcze nie wydana? Felerna moe? - A mnie co do jej felerw? eni si z ni mam czy jak? - Pomys nie jest zy - Huon von Sagar podnis wzrok znad kubka. Oe si z ni, Buko. Raptus puellae to przestpstwo duo drobniejsze ni porwanie dla okupu. Moe ci pan na Stolzu wybaczy i daruje, gdy mu wraz z polubion do ng padniecie. Bdzie mu nijak zicia koem ama. - Synku? - Formoza umiechna si wiedmie. - Co ty na to? Buko spojrza najpierw na ni, potem na czarodzieja, a oczy mia zimne i ze. Milcza dugo, bawic si kielichem. Charakterystyczny ksztat naczynia zdradza pochodzenie, nie pozostawiay wtpliwoci take wygrawerowane na obrzeu sceny z ycia witego Wojciecha. By to kielich mszalny, zrabowany zapewne podczas synnej zielonowitkowej napaci na kustosza kolegiaty gogowskiej. - Ja na to - wycedzi wreszcie raubritter - rzekbych chtnie: nawzajem, panie von Sagar, sami si z ni ecie. Ale wy wszak nie moecie, bocie ksidz. Chyba, e zwolni was z celibatu czart, ktremu suycie. - Ja si z ni mog oeni - owiadczy nagle zarumieniony od wina Paszko Rymbaba. - Udaa mi si. Tassilo i Wittram parsknli, Woldan zarechota. Notker Weyrach przyglda si powanie. Z pozoru. - Pewnie - powiedzia drwico. - e si, Paszko. Dobra jest rzecz, z Bibersteinami parantela. - O wa - bekn Paszko. - A ja to co, gorszy? Chudopachoek? Skartabel czy jak? Rymbaba sum! Pakosawa syn, Pakosawa wnuk. Gdy my we Wielkiej Polszcze i na Szlsku panami byli, Bibersteiny na uycach jeszcze icie wrd bobrw w bocie siedzieli, kor z drzew obgryzali i po ludzku ni be, ni me nie mwili. Tfu, eni si z ni i tyle, raz kozie mier.

Trza tylko pchn kogo konno do rodzica mego. Nie lza bez ocowego bogosawiestwa... - Bdzie - drwi dalej Weyrach - nawet komu was poeni. Syszym, pan von Sagar duchownym jest. Moe lub da cho zaraz. Prawda? Czarodziej nawet nie spojrza na niego, zainteresowany z pozoru wycznie westfalsk kiszk. - Wypadaoby - powiedzia wreszcie - zapyta wpierw gwn zainteresowan. Matrimonium inter invitos non contrahitur, maestwo wymaga zgody obojga nupturientw. - Zainteresowana - parskn Weyrach - milczy, a qui tacet, consentit, kto milczy, ten si zgadza. A innych gwnych moem spyta, czemu nie. Hola, Tassilo? Nie masz chci do eniaczki? A moe ty, Kuno? Woldan? A ty, moci Szarleju, ce taki cichy? Jak wszyscy, to wszyscy! Kto jeszcze ma wol zosta, przepraszam za wyraenie, nupturientem? - A moe wy sami? - przechylia gow Formoza von Krossig. - Co? Panie Notkerze? To wam, jak miarkuj, najwysza pora. Nie chcecie jej za on? Nie udaa wam si? - Udaa, a jake - umiechn si oblenie raubritter. - Ale maestwo to grb mioci. Dlatego optuj za tym, by j zwyczajnie i gromadnie wyjeba. - Czas, widz - Formoza wstaa - niewiastom od stou odej, by mom w mskich artach i krotofilach nie wadzi. Chod, dziewko, nic tu i po tobie. Nikoletta wstaa posusznie, posza jak na cicie, garbic si, nisko pochyliwszy gow, usta jej si trzsy, oczy szkliy od ez. To wszystko by pozr, pomyla Reynevan, zaciskajc pici pod stoem. Caa jej miao, cay wigor, caa rezolucja to by pozr jeno, udawanie. Jake saba, krucha i marna to jednak pe, jake zdana na nas, mczyzn. Jake od nas zalena. eby nie powiedzie - uzaleniona. - Huonie - rzucia Formoza od drzwi. - Nie ka dugo na siebie czeka. - A ja i zaraz id - czarodziej wsta. - Zmczonym, zbyt wycieczya mnie idiotyczna gonitwa po lasach, bym mg duej przysuchiwa si

idiotycznym rozmowom. Spokojnej nocy ycz towarzystwu. Buko von Krossig splun pod st. Odejcie czarnoksinika i niewiast stao si sygnaem do jeszcze huczniejszej zabawy i ostrzejszej wypitki. Comitiva gromko zadaa wicej wina, dziewki, ktre trunki przyniosy, zebray przepisow dol klepni, macni, szczypni i kukni, pobiegy do kuchni czerwone i pochlipujce. - Po kiebasie napijwa si! - Oby nam si! - Zdrowia! - Niechaj suy! Paszko Rymbaba i Kuno Wittram, objwszy si wzajem za ramiona, zaczli piew. Weyrach i Tassilo de Tresckow przyczyli si do chru. Meum est propositum in taberna mori ut sint vina proxima morientis ori; Tunc cantabunt letius angelorum chori: Sit Deus propitius huic potatori! Buko von Krossig upija si brzydko. Z kadym kielichem stawa si paradoksalnie - coraz bardziej trzewy, z toastu na toast robi si coraz bardziej ponury, mroczny i - znowu paradoksalnie - bledszy. Siedzia zaspiony, ciskajc w doni swj mszalny kielich, nie spuszczajc z Szarleja przymruonych oczu. Kuno Wittram wali o st kubkiem, Notker Weyrach rkojeci mizerykordii. Woldan z Osin koysa zabandaowan gow, bekota. Rymbaba i de Tresckow ryczeli. Bibit hera, bibit herus, bibit miles, bibit clerus, bibit Ule, bibit Ula, bibit servus cum ancilla, bibit velox, bibit piger, bibit albus, bibit niger... - Hoc! Hoc! - Buko, bracie! - Paszko zatoczy si, obj Buka za szyj, moczc wsami. - Przepijam do ci! Weselmy si! To to moje, kurde, z Bibersteinwn zrkowiny. Udaa mi si! To i niebawem, jak mi honor luby,

zaprosz do siebie na wesele, a skoro i na chrzciny, dopier zahulamy! Ej, wiwat, wiwat, ten miy koek Ktry si zmieci zdoa w podoek... Bd czujny sykn do Reynevana Szarlej, bezbdnie wykorzystujc sposobno. - Zdaje si, e przyjdzie nam gowy unosi. - Wiem - odszepn Reynevan. - W razie czego bierz z Samsonem nogi za pas. Na mnie si nie ogldaj... Ja musz po dziewczyn. Do wiey... Buko odepchn Rymbab, ale Paszko nie rezygnowa. - Nie turbuj si, Buko! C, prawa bya pani Formoza, dae rzyci, Bibersteina cr porywajc. Alici jam ci z kopotw wybawi. Ninie moja to narzeczona, wkrtce maona, rzecz zaatwiona! Ha, ha, alem zrymowa, kurde, jak jaki poeta. Buko! Pijmy! Weselmy si, hoc, hoc! Ej wiwat, wiwat, ten miy koek... Buko odepchn go. - Znam ci - powiedzia do Szarleja. - Ju w Kromolinie tak mylaem, teraz ju pewien jestem i miejsca, i czasu. Cho franciszkaski wonczas habit na grzbiecie miae, poznaj tw gb, wspomniaem, gdziem ci widzia. Na wrocawskim rynku, w roku osiemnastym, w tamten pamitny lipcowy poniedziaek. Szarlej nie odpowiedzia, miao patrzc wprost w zmruone oczy raubrittera. Buko obrci w doniach swj kielich mszalny. - A ty - zwrci ze oczy ku Reynevanowi - Hagenau, czy jak tam ci prawdziwie zwa, diabli wiedz, kto jest, moe te mnich i ksiy bkart, moe ci pan Jan Biberstein rwnie za bunty i sedycje do turmy na Stolzu wsadzi. W drodze miaem ci w podejrzeniu. Baczyem, jak na dziewk spogldasz, dumaem, okazji wypatrujesz, by si na Bibersteinie zemci, jego cr pod ebro gn. No, ale twoja zemsta, a moje piset grzywien, miaem ci na oku, nim by, bratku, kozika doby, gowy by na karku nie znalaz. - Teraz za - cedzi sowa raubritter - patrz na tw gb i dumam, a moe si myliem? Moe ty wcale na ni nie dyba, moe to afekt? Moe ty j ratowa chcesz, spod rki mi porwa? Tak sobie dumam i zo we mnie rocie, za jakiego ty durnia masz Buka von Krossig. I a mnie

trzsie, by ci grdyk przern. Ale si hamuj. Chwilowo. - Moe by tak - w gosie Szarleja by absolutny spokj. - Moe by tak skoczy na dzi? Dzie obfitowa w mczce atrakcje, wszyscy to w kociach czuj, ot, prosz spojrze, tam pan Woldan usn ju z licem w sosie. Proponuj dalsze dyskusje odoy ad cras. - Niczego - warkn Buko - nie bdzie si odkada ad cras. Koniec uczty ja ogosz, gdy czas przyjdzie. Ninie pij, mniszy synu, bkarcie, kiedy nalewaj. I ty pij, Hagenau. Wiecie to, azali nie ostatnia to wasza wypitka? Na Wgry droga duga i hazardowna. Kto wie, czy dojedziecie? Wszak mwi: nie wiadomo czeku ranie, co mu si wieczorem stanie. - Zwaszcza - doda zjadliwie Notker Weyrach - e pan Biberstein pewnie rozesa konnych po drogach. O crk porwan strasznie musi by na porywaczy city. - Nie uwaalicie - bekn Paszko Rymbaba - com rzek? Furda Biberstein. Przecie ja si z jego crk eni. Przecie... - Milcz - przerwa mu Weyrach. - Pijany. Znalelimy z Bukiem lepsze kwestii rozwizanie, lepszy i prostszy na Bibersteina sposb. Tedy si nam tu z twoim enidem nie pchaj. Niepotrzebne zgoa. - Ale ona udaa mi si... Zrkowiny... I pokadmy... Ej, wiwat, wiwat, ten miy... - Zawrzyj gb. Szarlej oderwa wzrok od oczu Buka, spojrza na de Tresckowa. - Czy pan, panie Tassilo - spyta spokojnie - pochwala plan kompanw? Rwnie ma go za przedni? - Tak - odrzek po chwili milczenia de Tresckow. - Jakkolwiek mi przykro, za taki go mam. Ale takie jest ycie. Wasz pech, e tak udatnie pasujecie do amigwki. - Udatnie, udatnie - wpad w sowo Buko von Krossig. - Jeszcze jak udatnie. Z tych, co udzia w napadzie wzili, owych najsnadniej rozpoznaj, co byli bez przybic. Pana Szarleja. Pana Hagenaua, co tak chwacko porwan kolebk powozi. A wasz pacho wyrwidb te nie z tych, co to si zapomnie daj. Rozpoznaj t gb, ha, nawet u trupa. Wszystkich, nawiasem, bd rozpoznawa jako trupy. Wyda si, kto na orszak napad.

Kto Bibersteinwn uprowadzi... - I kto j zamordowa? - dokoczy spokojnie Szarlej. - I zgwaci umiechn si oblenie Weyrach. Nie zapominajmy o zgwaceniu. Reynevan zerwa si z awy, ale natychmiast siad, przyduszony cikim ramieniem de Tresckowa. W tym samym momencie Kuno Wittram schwyci Szarleja za barki, a Buko przyoy demerytowi mizerykordi do garda. - Godzi si to tak? - bkn Rymbaba. - Oni nam wonczas na ratunek... - Tak trza - uci Weyrach. - We miecz. Po szyi demeryta pocieka spod ostrza sztyletu struka krwi. Mimo tego gos Szarleja by spokojny. - Nie powiedzie si wasz plan. Nikt wam nie uwierzy. - Uwierz, uwierz - zapewni Weyrach. - Zadziwiby si, w co ludzie wierz. - Biberstein nie da si wyprowadzi w pole. Pooycie gowy. - A co ty mnie straszysz, mniszy synu? - Buko pochyli si nad Szarlejem. - Kiedy tobie samemu witu nie doy? Biberstein, mwisz, nie uwierzy? Moe. Poo gow? Wola boska. Ale wam i tak garda podern. Choby dla gaudium, jak mawia skurwysyn Sagar. Ciebie, Hagenau, wanie ju choby po to zakatrupi, by Sagara pognbi, bo mu konfrater, te czarownik. A wzgldem ciebie, Szarlej, niech si to zwie sprawiedliwoci. Dziejow. Za Wrocaw, za rok osiemnasty. Dali inni hersztowie buntu gowy katu na wrocawskim rynku, ty dasz gow na Bodaku. Bkarcie. - Drugi raz nazwae mnie bkartem, Buko. - Nazw i trzeci. Bkart! I co mi zrobisz? Szarlej nie zdy odpowiedzie. Z hukiem otwary si drzwi i wszed Hubercik. Dokadniej, wszed Samson Miodek. Otworzywszy sobie drzwi Hubercikiem. Wrd zupenej ciszy, w ktrej sycha byo pohukiwanie latajcego wok wiey puszczyka, Sanison dwign wyej niesionego za konierz i spodnie giermka. I rzuci go pod nogi Buka. Hubercik jkn rozdzierajco w kontakcie z podog.

- Ten osobnik - przemwi wrd ciszy Samson - usiowa udusi mnie w stajni lejcami. Twierdzi, e na paski rozkaz, panie von Krossig. Czy zechce pan mi to wyjani? Buko nie zechcia. - Zabi go! - wrzasn. - Zabi skurwego syna! Bij! Szarlej wowym ruchem wyzwoli si z chwytu Wittrama, okciem uderzy w gardo de Tresckowa. Tassilo zacharcza i puci Reynevana, Reynevan za z lekarsk precyzj grzmotn Rymbab pici w stuczony bok, prosto w bolczk. Paszko zawy i zgi si wp. Szarlej doskoczy do Buka, mocno kopn go w gole. Buko upad na kolana. Dalszego cigu Reynevan nie widzia, albowiem Tassilo de Tresckow potnie zdzieli go w kark, rzuci na st. Domyli si jednak, syszc odgos uderzenia, chrup amanego nosa i wcieky ryk. - Nigdy wicej - usysza wyrany gos demeryta - nie nazywaj mnie bkartem, Krossig. Tresckow zwar si z Szarlejem, Reynevan chcia skoczy mu w sukurs, ale nie zdoa - skrzywiony z blu Rymbaba uapi go od tyu, przygi. Weyrach i Kuno Wittram rzucili si na Samsona, olbrzym chwyci aw, pchn ni Weyracha w pier, pchn Kunona, obali obu, przywali aw. Widzc, e Reynevan szarpie si i wierzga w niedwiedzim ucisku Rymbaby, podskoczy, otwart doni strzeli Rymbab w ucho. Paszko przedrepta bokiem przez ca szeroko hali i wyrn czoem w komin. Reynevan porwa ze stou cynow stgiew, waln ni z brzkiem usiujcego wsta Notkera Weyracha. - Dziewczyna, Reynevan! - krzykn Szarlej. - Biegnij! Buko von Krossig zerwa si z podogi, ryczc i obficie broczc krwi ze zgruchotanego nosa. Zdar ze ciany rohatyn, zamachn si i cisn ni w Szarleja, demeryt uchyli si zwinnie, dzida otara si o jego rami. I ugodzia Woldana z Osin, ktry wanie si zbudzi i zupenie zdezorientowany podnis zza stou. Woldan polecia do tyu, rbn plecami o flamandzki gobelin, osun si po nim, siad, gowa opada mu na sterczce z piersi drzewce. Buko zarycza jeszcze goniej i skoczy na Szarleja z goymi rkami, rozczapierzony jak krogulec. Szarlej zatrzyma go wyprostowan

rk, drug waln w zamany nos. Buko zawy i pad na kolana. Na Szarleja skoczy de Tresckow, na Tresckowa Kuno Wittram, na Wittrama Samson, na nich Weyrach, na nich zalany krwi Buko, na nich Hubercik. Wszyscy zakotowali si na pododze, tworzc co na ksztat Laokoona z najblisz rodzin. Reynevan ju tego nie widzia. Gna ile si po stromych schodach wiey. Napotka j przed niskimi drzwiami, w miejscu owietlonym zatknit w elazn obejm pochodni. Wcale nie wygldaa na zaskoczon. Byo zupenie tak, jak gdyby czekaa na niego. - Nikoletto... - Alkasynie. - Przybywam... Nie zdy opowiedzie, z czym przybywa. Silny cios cisn nim o ziemi. Wspar si na okciach. Dosta raz jeszcze, upad. - To ja do ciebie z sercem - wysapa, stajc nad nim w rozkroku, Paszko Rymbaba. - Ja do ciebie z sercem, a ty mnie soj w bok? W bolcy bok? Gadzie jeden! - Hej, ty! Duy! Paszko obejrza si. I umiechn szeroko i radonie, widzc Katarzyn Biberstein, pann, ktra mu si udaa, z ktr, jak mniema, by ju po zrkowinach i z ktr ju widzia si w marzeniach sparzonym w maeskiej onicy. Ale, jak si okazao, marzy nieco na wyrost. Niedosza narzeczona krtko strzelia go nasad pici w oko. Paszko zapa si za twarz. Dziewczyna uniosa dla wikszej swobody cotehardie i potnie kopna go w krocze. Niedoszy narzeczony skurczy si, ze wistem wcign powietrze, a potem zawy wilczo i pad na klczki, oburcz ciskajc swe mskie skarby. Nikoletta jeszcze wyej podniosa sukni, demonstrujc zgrabne uda, z podskoku kopna go w bok gowy, okrcia si, kopna w pier. Paszko Pakosawic Rymbaba run na krte schody i stoczy si po nich, koziokujc. Reynevan podnis si na kolana. Staa nad nim, spokojna, nawet nie bardzo zdyszana, ledwo co falujca biustem, tylko oczy, ponce jak u pantery, zdradzay podniecenie. Udawaa, pomyla, tylko udawaa lkliw

i zastraszon. Omamia wszystkich, mnie te. - Co teraz, Alkasynie? - Na gr. Prdko, Nikoletto. Pobiega, skaczc po stopniach jak kozica, ledwo mg za ni nady. Trzeba bdzie, pomyla, sapic, pogldy odnonie saboci pci podda gruntownej weryfikacji. Paszko Rymbaba sturla si a na sam d schodw, z impetem wykoci do hali, na rodek, niemal pod st. Lea przez chwil, apic powietrze ustami jak karp wycignity niewodem, potem stkn, jkn, zakoysa gow, trzymajc si za genitalia. Potem usiad. W halli nie byo nikogo, nie liczc trupa Woldana z wbit w pier rohatyn. I skrzywionego z blu Hubercika, tulcego do brzucha rk, ewidentnie zaman. Giermek napotka wzrok Rymbaby, wskaza gow drzwi wiodce ku wyjciu na podwrzec. Zbytecznie, Paszko ju wczeniej usysza dobiegajce stamtd haasy, krzyki, miarowe omotanie. Do hali zajrzeli przeraona dziewka i pachoek, icie, jak w przypiewce: servus cum ancilla. Uciekli, gdy tylko na nich spojrza. Paszko wsta, zakl obrzydliwie, zerwa ze ciany wielki berdysz z toporzyskiem poczerniaym i usianym dziurkami po kornikach. Przez chwil bi si z mylami. Cho a wrza ze zej ochoty, by zemst wywrze na wrednej Bibersteinwnie, rozsdek podpowiada, e naley pomc comitivie. Bibersteinwna, pomyla, przed zemst nie ucieknie, z wiey wyjcia nie ma. Na razie, pomyla, czujc, jak puchn mu jaja, ukarz j wic tylko wynios wzgard. Najpierw zapac mu tamci. - Czekajcie, ma wasz! - wrzasn, kusztykajc w stron wyjcia na podwrzec i odgosw walki. - Ju ja was! Drzwi wiey dygotay od wstrzsajcych nimi uderze. Szarlej zakl. - Pospiesz si! - krzykn. - Samsonie! Samson Miodek wywlk ze stajni dwa osiodane wierzchowce. Na pachoka, ktry zeskoczy ze stropu, rykn gronie. Pachoek pierzchn, migajc pitami. - Te drzwi dugo nie wytrzymaj - Szarlej zbieg po kamiennych schodach, przej od niego wodze. - Brama, prdko!

Samson te widzia, jak w drzwiach, ktrymi udao im si odgrodzi od Buka i jego kamratw, pka i najeya si drzazgami kolejna deska. Dwiczao elazo o mur i metal, byo jasne, e rozwcieczeni raubritterzy usiowali wyrba zawiasy. Faktycznie, nie byo czasu do stracenia. Samson rozejrza si. Bram zamykaa belka, zabezpieczona dodatkowo masywn kdk. Olbrzym w trzech skokach znalaz si przy stosie opau, wyrwa z pniaka wielki topr ciesielski, w nastpnych trzech susach by przy bramie. Stkn, wznis siekier i z potn si spuci obuch na kdk. - Mocniej! - wrzasn Szarlej, zerkajc na rozlatujce si ju drzwi. Wal mocniej! Samson waln mocniej. Tak, e a zadraa caa brama i czatownia nad ni. Kdka, produkt chyba norymberski, nie pucia, ale podtrzymujce belk haki do poowy wylazy z muru. - Jeszcze raz! Wal! Pod nastpnym uderzeniem norymberska kdka pka, haki wysuny si, belka spada z oskotem. - Pod pachami - nabrawszy na palce maci z glinianego garnuszka, Reynevan cign koszul z ramion, zademonstrowa, jak aplikowa. Nasmaruj si pod pachami. I na karku, o, tak. Wicej, wicej... Wetrzyj mocno... Prdko, Nikoletto. Nie mamy duo czasu. Dziewczyna przez chwil patrzya na niego, w jej wzroku niedowierzanie walczyo z podziwem. Nie rzeka jednak ani sowa, signa po ma. Reynevan wycign na rodek izby dbow awk. Na ocie otworzy okno, do czarnoksiskiej pracowni wdar si zimny wiatr. Nikoletta wzdrygna si. - Nie podchod do okna - powstrzyma j. - Lepiej... nie patrze w d. - Alkasynie - spojrzaa na niego. - Rozumiem, e walczymy o ycie. Ale czy ty na pewno wiesz, co robisz? - Siadaj okrakiem na aw, prosz. Czas naprawd nagli. Usid za mn. - Wol przed tob. Obejmij mnie w pasie, obejmij mocno. Mocniej... Bya gorca. Pachniaa tatarakiem i mit, zapachu nie zabia nawet

specyficzna wo Huonowej miszkulancji. - Gotowa? - Gotowa. Nie pucisz mnie? Nie pozwolisz, bym spada? - Prdzej zgin. - Nie gi - westchna, odwracajc gow, przez co ich usta musny si przelotnie. - Nie gi, prosz. yj. Mw zaklcie. Weh, weh, Windchen Zum Fenster hinaus In omnetn ventum! Fik z okna Niczego si nie dotkn! awa podskoczya i wspia si pod nimi jak narowisty ko. Przy caej swej rezolucji Nikoletta nie zdoaa powstrzyma okrzyku przestrachu, prawda, Reynevan nie zdoa rwnie. awa uniosa si na se w gr, zawirowaa jak wcieky bk, pracownia Huona rozmazaa im si w oczach. Nikoletta zacisna palce na oplatajcych j rkach Reynevana, zapiszczaa, ale przysigby, e bardziej z ochoty, ni strachu. awa za runa wprost w okno, w zimn i ciemn noc. I natychmiast spikowaa stromo w d. - Trzymaj si! - zawy Reynevan. Pd powietrza wtacza mu sowa z powrotem do krtani. - Trzyyymaaaaaj! - Ty si trzymaj ! O Jeeeeezuuuuuu! - Aaaaaaa-aaaaaaaa! Norymberska kdka pucia, belka spada z oskotem. W tym samym momencie z trzaskiem wyleciay drzwi wiodce na wie, na kamienne schody wysypali si raubritterzy, wszyscy uzbrojeni i wszyscy rozjuszeni, tak zalepieni dz krwi, e sadzcy jako pierwszy Buko von Krossig potkn si na stromych stopniach i spad prosto w kup gnoju. Pozostali rzucili si na Samsona i Szarleja. Samson zarycza jak baw, odpdzajc napastnikw dzikimi machniciami siekiery, Szarlej, te ryczc, czyni wok siebie rum znalezion przy furcie halabard. Ale przewaga - take wprawy bojowej - bya przy raubritterach. Ustpujc przed jadowitymi pchniciami i zdradliwymi ciciami mieczy Samson i Szarlej cofali si. Do chwili, gdy poczuli plecami twardy opr muru. I wtedy nadlecia Reynevan.

Widzc rosnce w oczach pyty podwrca, Reynevan wrzasn, wrzasna te Nikoletta. Wrzask, modulowany przez dawicy wicher w icie potpiecze wycie, odnis skutek duo lepszy ni sama odsiecz. Oprcz Kunona Wittrama, ktry akuratnie spojrza w gr, aden z raubritterw w ogle nie dostrzeg jedcw na latajcej awie. Ale wycie wywaro druzgoccy wrcz skutek psychologiczny. Weyrach pad na czworaki, Rymbaba zakl, wrzasn i rozpaszczy si, obok run Tassilo de Tresckow, nieprzytomny, jedyna ofiara nalotu - pikujca na podwrzec awa zawadzia go, kropna w potylic. Kuno Wittram przeegna si i wpez pod wzek z sianem. Buko von Krossig skurczy si, gdy rbek cotehardie Nikoletty chlasn go po uchu. awa za wzbia si ostro w gr, przy wtrze jeszcze goniejszego wrzasku lotnikw. Notker Weyrach gapi si na odlatujcych z otwart gb, mia szczcie, ktem oka dostrzeg Szarleja, w ostatniej chwili unikn pchnicia halabardy. Ucapi drzewce, zaczli si szarpa. Samson rzuci precz siekier, zapa jednego z koni za wodze, chcia chwyci drugiego. Buko doskoczy i pchn go tulichem. Samson uchyli si, ale nie do szybko. Pugina rozpru rkaw. I rami. Buko nie zdoa pchn ponownie. Dosta w zby i potoczy si pod bram. Samson Miodek pomaca rami, przyjrza si zakrwawionej doni. - Teraz - powiedzia wolno i gono. - Teraz to si naprawd wkurwiem. Podszed do Szarleja i Weyracha wci wyszarpujcych sobie drzewce halabardy. I waln Weyracha pici z tak moc, e stary raubritter wywin imponujcego koza. Paszko Rymbaba wznis berdysz do cicia, Samson odwrci si, spojrza na niego. Paszko szybko cofn si o dwa kroki. Szarlej apa konie, Samson za cign z przybramnego stojaka okrgy kuty puklerz. - Na nich! - wrzasn Buko, podnoszc upuszczony przez Wittrama miecz. - Weyrach! Kuno! Paszko! Na nich! O, Chryste... Zobaczy, co robi Samson. Samson za uj puklerz chwytem dyskobola i jak dyskobol obrci si, zawirowa. Puklerz wystrzeli z jego

rki jak z balisty, niewiele chybiajc Weyracha ze wistem przelecia przez cae podwrze, wyrn w kroksztyn muru, druzgocc go w drzazgi. Weyrach przekn lin. Samson za zdj ze stojaka drugi puklerz. - Chryste... - sapn Buko, widzc, e olbrzym znowu zaczyna obraca si i wirowa. - Kryj si! - Na cycki witej Agaty! - wrzasn Kuno Wittram. - Ratuj si kto moe! Raubritterzy rzucili si do ucieczki, kady w inn stron, nie mona byo przewidzie, w kogo Samson rzuci. Rymbaba zemkn do stajni, Weyrach zanurkowa za sag opau, Kuno Wittram wpez znowu pod wz, odzyskujcy wanie przytomno Tassilo de Tresckow rozpaszczy si znw na ziemi. Buko von Krossig w biegu zerwa z wiczebnego manekina podun staromodn tarcz, okry ni plecy w ucieczce. Samson zakoczy wirowanie na jednej nodze, w klasycznej pozie, godnej duta Myrona lub Fidiasza miotnity puklerz z gwizdem pomkn do celu, z dononym hukiem waln w tarcz na plecach Krossiga. Impet cisn raubritterem na odlego co najmniej piciu sni, a byoby dalej, gdyby nie mur. Przez chwil zdawao si, ze rozsmarowao Buka na cianie, ale nie, po kilku sekundach osun si po niej na ziemi. Samson Miodek rozejrza si. Nie byo ju w kogo rzuca. - Do mnie! - krzykn z bramy Szarlej, ju w siodle. - Do mnie, Samsonie! Na ko! Ko, cho rosy, przysiad lekko pod ciarem. Samson Miodek uspokoi go. Poszli w cwa.

Rozdzia dwudziesty pity w ktrym, jak u Beroula i Chretiena de Troyes, jak u Wolframa von Eschenbach i Hartmanna von Aue, jak u Gotfryda ze Strasburga, Gwilelema de Cabestaing i Bertrana de Bom - mowa jest o mioci i mierci. Mio jest pikna. mier nie.
W istocie mogo by prawd, czego jeden z praskich mentorw Reynevana usiowa dowodzi odnonie lotw czarodziejskich, a to mianowicie, e s one poddane kontroli mentalnej wysmarowanej maci lotn czarownicy lub czarownika. Przedmioty za, na ktrych si leci, miota, ozg, opata czy cokolwiek innego, to jedynie martwe przedmioty, nieoywiona materia poddana woli magika i cakowicie od tej woli zalena. Co w tym by faktycznie musiao, albowiem wiozca Reynevana i Nikolett awka, wzbiwszy si w nocne niebo na wysoko blankw wiey zamku Bodak, zataczaa wok krgi dopty, dopki Reynevan nie zobaczy, jak zamek opuszcza dwch jedcw, z czego jeden nieomylnie wielkiej postury. awka lekko poszybowaa w lad, jakby chcc uspokoi go, e aden z pdzcych drog na Kodzko konnych nie jest powanie ranny i e nie idzie za nimi pogo. I jakby rzeczywicie wyczuwajc jego ulg, zatoczya wok Bodaku jeszcze jeden krg, po czym wzleciaa w gr, w przestworza, ponad zalane blaskiem ksiycowym chmury. Racj jednak, jak si okazao, mia te Huon von Sagar, gdy twierdzi, e wszelka teoria jest szara, albowiem wywody praskiego doktora o kontroli mentalnej sprawdzay si w zakresie ograniczonym. I to mocno ograniczonym. Upewniwszy Reynevana, e Szarlej i Samson s bezpieczni, awkolotnia zupenie przestaa by zalen od jego woli. W szczeglnoci, absolutnie nie byo wol Reynevana fruwa tak wysoko, e ksiyc zdawa si by na wycignicie rki, a zimno panowao takie, e zby jego i Nikoletty jy szczka jak hiszpaskie kastaniety. Dalekie od woli Reynevana byo te latanie po krgu wzorem polujcego myszoowa. Jego wol byo lecie za Samsonem i Szarlejem - ale t akurat wol awkolotnia

ewidentnie miaa gdzie. Wcale te nie mia Reynevan chci na studiowanie geografii lska z lotu ptaka, nie wiadomo byo tedy, jakim cudem i pod wpywem czyjej kontroli mentalnej mebel obniy lot i poszybowa w kierunku pnocnowschodnim, nad stokiem Reichensteinu. Minwszy po prawej masywy Jawornika i Borwkowej, awka niebawem przefruna nad grodem otoczonym podwjnym i najeonym basztami murem, grodem, ktrym mg by wycznie Paczkw. Potem poniosa ich nad dolin rzeki, ktr moga by wycznie Nysa. Wkrtce przesuny si pod nimi dachy wie biskupiego Otmuchowa. Tu awka zmienia jednak kierunek, zatoczya wielki uk, wrcia nad Nys i tym razem poleciaa w gr rzeki, szlakiem wijcej si, srebrnej w ksiycowym blasku wstgi. Serce Reynevana przez moment bio rytmem przyspieszonym, wygldao bowiem tak, jakby awka chciaa wraca na Bodak. Ale nie, zawrcia nagle i poleciaa na pnoc, szybujc nad nizin. Niebawem mign pod nimi klasztorny kompleks Kamieca, a Reynevan znw si zaniepokoi. W kocu Nikoletta te wysmarowaa si lotn miszkulancj i te moga wpywa na awkolotni si woli. Mogli - kierunek zdawa si na to wskazywa - lecie wprost do Stolza, siedziby Bibersteinw. Reynevan wtpi, by dobrze go tam przyjto. awka jednak skierowaa si nieco ku zachodowi, przeleciaa nad jakim miastem, Reynevan traci jednak pomau orientacj, przestawa rozpoznawa krajobraz przewijajcy si pod zawicymi od wiatru oczami. Puap, na ktrym lecieli, nie by ju zbyt wysoki, tote lotnicy nie trzli si ju i nie szczkali zbami. awka leciaa pynnie i stabilnie, bez powietrznych akrobacji, paznokcie Nikoletty przestay wbija si w donie Reynevana, dziewczyna, poczu to wyranie, odprya si nieco. On sam, co tu duo gada, te oddycha swobodniej, nie dusi ju ani pd powietrza, ani adrenalina. Lecieli pod podwietlonymi ksiycem obokami. W dole przesuwaa si szachownica lasw i pl. - Alkasynie... - przemoga wiatr. - Czy wiesz... dokd... Przycisn j silniej do piersi, wiedzc, e tak trzeba, e tego oczekuje.

- Nie, Nikoletto. Nie wiem. Nie wiedzia. Ale podejrzewa. I dobrze podejrzewa. I nawet nie by specjalnie zaskoczony, gdy cichy krzyk dziewczyny uwiadomi mu, e maj towarzystwo. Wiedma po lewej, kobieta w kwiecie wieku i czepku matki, leciaa klasycznie, na miotle, pd powietrza rozwiewa poy jej baraniego kouszka. Podlatujc nieco bliej, pozdrowia ich uniesieniem rki. Po chwili wahania odwzajemnili pozdrowienie, a ona wyprzedzia ich. Dwie lecce po prawej nie pozdrowiy ich i chyba nawet nie zauwayy, tak mocno byy sob zajte. Obie bardzo mode, z rozpuszczonymi warkoczami, siedziay okrakiem, jedna za drug, na pozie od sa. Caoway si namitnie i zachannie, przy czym pierwsza, wygldao, kark sobie skrci, by dosign ustami ust tej drugiej, siedzcej z tyu. Ta druga natomiast cakowicie pochonita bya piersiami pierwszej, wyuskanymi spod rozpitej koszuli. Nikoletta chrzkna, kaszlna dziwnie, zawiercia si na awce, jak gdyby chciaa si odsun, oddali. Wiedzia, dlaczego to czyni, zdawa sobie spraw ze swego podniecenia. Winien by nie tylko erotyczny widok, nie on jeden przynajmniej. Huon von Sagar ostrzega przed ubocznymi skutkami specyfiku, Reynevan pamita, e w Pradze rwnie o tym mwiono. Wszyscy specjalici zgodni byli co do faktu, e wtarta w ciao ma lotna dziaa jak silny afrodyzjak. Niebo nie wiedzie kiedy zaroio si od leccych wiedm, lecieli ju w dugim sznurze czy kluczu raczej, czoo ktrego niko gdzie wrd luminescencji chmur. Czarownice, bonae feminae - a byo w kluczu, i owszem, rwnie kilku czarownikw pci mskiej - leciay okrakiem na przernych sprztach, od klasycznych miote i oogw poprzez awki, opaty, widy, motyki, dyszle, hooble, erdzie, koki z potw a po zwyke, nawet nie okorowane kije i drgi. Przed i za lotnikami pomykay nietoperze, lelki, sowy, puszczyki i wrony-ciotki. - Hej! Konfrater! Powita! Obejrza si. I, co byo dziwne, nie zdziwi. Ta, ktra go okrzykna, nosia swj wiedmi czarny kapelusz, spod

ktrego powieway pomiennorude wosy. Za ni, jak tren, frun szal z brudnozielonej weny. Obok leciaa ta, ktra wwczas wieszczya, moda, o lisiej twarzy. Z tyu koysaa si na oogu ciemnolica Jagna, rzecz jasna, niezbyt trzewa. Nikoletta chrzkna gono i obejrzaa si. Wzruszy ramionami z niewinn min. Rudowosa zamiaa si. Jagna bekna. Bya noc jesiennego ekwinokcjum, u ludu noc wita Wialni, magiczny pocztek sezonu wiatrw uatwiajcych odplewianie ziarna. U czarownic za i Starszych Plemion - Mabon, jeden z omiu sabatw roku. - Hej! - krzykna nagle rudowosa. - Siostry! Konfratrzy! Zabawimy si? Reynevan nie by w nastroju do zabawy, tym bardziej e pojcia nie mia, na czym owa ma polega. Ale awka bya ju najwyraniej czci stada i robia to, co stado. Do liczn eskadr spikowali w d, w kierunku zauwaonego blasku ognia. Zawadzajc niemal o korony drzew, przemknli, ujadajc i haakujc, nad polan, nad ogniskiem, dookoa ktrego siedziao kilkunastu ludzi. Reynevan widzia, e patrz w gr, sysza nieledwie ich podniecone krzyki. Paznokcie Nikoletty znw wpiy mu si w ciao. Rudowosa zademonstrowaa najwiksz zuchwao - sfruna, wyjc jak wilczyca, tak nisko, e miot wzbia z ogniska kurzaw iskier. Po czym wszyscy wzlecieli stromo w gr, w niebo, cigani wrzaskami obozujcych. Gdyby oni mieli kusze, wzdrygn si Reynevan, kto wie, jak by si ta zabawa skoczya. Klucz zacz obnia lot. W kierunku gry wynurzajcej si z lasu i poronitej lasem. Zdecydowanie nie bya to jednak la, wbrew przypuszczeniom Reynevana, ktry ly wanie spodziewa si jako celu lotu. Gra bya za maa na l. - Grochowa - zaskoczya go Nikoletta. - To jest Grochowa Gra. Niedaleko Frankensteinu. Na stokach gry pony ogniska, zza drzew bi w gr ty ywiczny pomie, czerwony ar podwietla snujcy si kotlinami magiczny opar. Sycha byo okrzyki, zapiewy, pisk fletni i fujarek, brzki tamburynka.

Nikoletta draa u jego boku, i to raczej nie tylko z zimna. Nie dziwi jej si specjalnie. Jemu te ciarki chodziy po plecach, a bijce mocno serce podeszo a pod gardo, z ledwoci yka lin. Obok nich wyldowaa i schodzia z mioty ognistooka i rozczochrana istota o wosach koloru marchwi. Jej apy, chude jak patyki, zbroiy zakrzywione pazury szeciocalowej dugoci. Opodal jazgotao i przekrzykiwao si czterech gnomw w czapkach ksztatu odzi. Wszyscy czterej, jak wygldao, przylecieli na wielkim wiole. Z drugiej strony czapa, cignc za sob piekarsk opat, stwr w czym, co przypominao kouch wosem na wierzch, ale mogo by naturalnym futrem. Przechodzca wiedma w nienobiaej i nader wyzywajco rozpitej koszuli obrzucia ich niechtnym spojrzeniem. Pocztkowo, jeszcze w czasie lotu, Reynevan planowa natychmiastow ucieczk, zaraz po wyldowaniu myla jak najszybciej oddali si, zej z gry, znikn. Nie powiodo si. Wyldowali w grupie, w gromadzie, gromada poniosa ich jak nurt. Kady ruch niezgodny, kady krok w innym kierunku rzucaby si w oczy, musiaby zosta zauwaony, wzbudziby podejrzenia. Uzna, e lepiej bdzie nie wzbudza podejrze. rynn? - Nie lkaj si - przeama opr krtani. - Nie lkaj si, Nikoletto. Nie pozwol, by stao ci si co zego. Wywiod ci std. I na pewno nie opuszcz. - Wiem - odrzeka od razu, a powiedziaa to tak ufnie, tak ciepo, e natychmiast odzyska odwag i pewno siebie: walory, ktre, szczerze rzekszy, w znacznej mierze dopiero com by utraci. miao unis gow, dwornie poda dziewczynie rami. I rozejrza si. Z dobr min. Ba, butnie nawet. Wyprzedzia ich pachnca mokr kor hamadriada, min, ukoniwszy si, karze ze sterczcymi spod grnej wargi zbami, z wystajcym spod przykrtkiej kamizeli goym brzuchem byszczcym jak harbuz. Podobnego Reynevan widzia ju kiedy. Na wwolnickim Alkasynie Nikoletta przytulia si do niego, ewidentnie wyczuwajc, o czym myli. - Czy znasz takie powiedzenie: z deszczu pod

cmentarzu, w nocy po pogrzebie Peterlina. Na agodnym stoku pod urwiskiem ldowali nastpni, lotnikw i letniczek wci przybywao, pomau robi si cisk. Na szczcie organizatorzy zadbali o porzdek, wyznaczeni dyurni kierowali ldujcych na polan, gdzie w specjalnie urzdzonej zagrodzie deponowano mioty i inny sprzt latajcy. Trzeba byo tam odsta kilka chwil w kolejce. Nikoletta mocniej cisna mu rami, gdy tu za nimi ustawia si w ogonku chuda istota owinita w caun - i pachnca te raczej trumiennie. Przed nimi za, niecierpliwie i nerwowo potupujc nkami, zajy miejsce dwie majki z wosami penymi suchych kosw. Po chwili gruby kobold odebra od Reynevana awk i wrczy mu kwit - muszl szczeui z wymalowanym magicznym ideogramem i rzymsk liczb CLXXIII. - Pilnowa - warkn zwyczajowo. - Nie zgubi. Nie bd potem szuka po caym parkingu. Nikoletta znowu przytulia si mocniej, cisna mu rk. Tym razem z konkretniejszych i zauwaalnych zauway. Stali si nagle orodkiem zainteresowania i to bynajmniej nie yczliwego. Przygldao im si zym wzrokiem kilka wiedm. Przy kadej Formoza von Krossig moga uchodzi za mdk i cud piknoci. - Prosz, prosz - zaskrzeczaa jedna, wyrniajca si szpetot nawet na tle tak okropnym. - Prawda musi by, co mwi! e flugzalb mona teraz kupi w kadej widnickiej aptece! Kady tera lata, rak, ryba i paz! Tylko patrze, jak nam tu zaczn zlatywa czernice, klaryski ze Strzelina! Mamy to cierpie, pytam si? Co to za jedni? - Racja! - bysna jedynym zbem druga megiera. - Racja, moja pani Sprengerowa! Niech rzekn, kto s! I kto im o zlocie powiedzia! - Racja, racja, moja pani Kramerowa! - zachrypiaa trzecia, zgita we dwoje, noszca na obliczu imponujc kolekcj wochatych brodawek. Niech powiedz! Bo to szpiegi mog by! Zamknij jadaczk, stara krowo powiedziaa, podchodzc, rudowosa w czarnym kapeluszu. - Nie udawaj wanej. A tych dwoje ja powodw. Reynevan rwnie je

znam. Wystarczy? Jejmocie Kramerowa i Sprengerowa chciay oponowa i kci si, ale rudowosa ucia dyskusj gron demonstracj zacinitego kuaka, a Jagna podsumowaa lekcewacym bekniciem, dononym i przecigym, wyrwanym, rzekby, z samego dna trzewi. Potem oponentw rozdzieli sznur idcych po stoku wiedm. Rudowosej, oprcz Jagny, towarzyszya dzierlatka o lisiej twarzyczce i niezdrowej cerze, ta, ktra wieszczya na uroczysku. Jak wwczas, nosia na jasnych wosach wianek z werbeny i koniczyny. Jak wwczas, miaa oczy byszczce i mocno podkrone. I bezustannie wpatrywaa si nimi w Reynevana. - Inni te si wam przygldaj - rzeka rudowosa. - eby tedy zapobiec dalszym incydentom, musicie, jako nowi, stan przed domina. Wtedy nikt ju nie omieli si wam naprzykrza. Chodcie za mn. Na szczyt. - Czy mog - odchrzkn Reynevan - liczy, e nic nam tam nie grozi? Rudowosa odwrcia si, zatopia w nim zielone spojrzenie. - Troch pno - wycedzia - na obawy. Ostrono bya na miejscu przy nacieraniu si maci i wsiadaniu na aweczk. Nie chc, miy konfratrze, by nadto dociekliw, ale ju przy pierwszym spotkaniu zrozumiaam, e jeste z tych, co zawsze zbdz tam, gdzie nie trzeba, i wplcz w to, w co nie trzeba. Ale, jak si rzeko, nie moja to rzecz. A czy ze strony dominy grozi wam co? To zaley. Od tego, co kryjecie w sercach. Jeli jest to zo i zdrada... Nie zaprzeczy natychmiast, gdy tylko zawiesia gos. Zapewniam. - Tedy - umiechna si - nie masz si czego obawia. Chodmy. Mijali ogniska, grupy stojcych wok czarownic i innych uczestnikw sabatu. Dyskutowano tam, witano si, weselono, kcono. Kryy kubki i czarki, napeniane z kotw i kadzi, unosia si, mieszajc z dymem, mia wo cydru, gruszecznika i innych finalnych produktw fermentacji alkoholowej. Jagna zamierzaa tam skrci, ale rudowosa powstrzymaa j

ostrym sowem. Na szczycie Gry Grochowej huczaa i zamiataa pomieniami ogromna watra, miliardy iskier leciay w czarne niebo niby ogniste pszczoy. Pod szczytem bya kotlinka, koczca si tarasem. Tam, pod ustawionym na elaznym trjnogu kotem, palio si mniejsze ognisko, wok niego majaczyy migotliwe sylwetki. Na stoku pod tarasem oczekiwao - najwyraniej na audiencj - kilka osb. Podeszli bliej, na tyle blisko, by za woalem bijcej z kota pary niewyrane sylwetki zamieniy si w postaci trzech kobiet, dziercych udekorowane wstkami mioty i zote sierpy. Przy kotle krzta si mczyzna, bardzo brodaty i bardzo wysoki, a wyszy jeszcze przez futrzan czap z umocowanym na niej rosochatym jelenim poroem. I bya tam, za ogniem i oparem, jeszcze jedna, nieruchoma, ciemna posta. - Domina - wyjania rudowosa, gdy zajli miejsce w kolejce oczekujcych - najprawdopodobniej nie zapyta was o nic, ciekawo nie ley u nas we zwyczaju. Gdyby jednak, to pamitajcie - zwraca si do niej naley per domna. Pamitajcie te, e na sabacie nie ma imion, chyba, e midzy przyjacioy. Dla wszystkich innych jestecie joioza i bachelar. Poprzedzajc ich petentk bya moda dziewczyna z grubym, zwisajcym poniej plecw jasnym warkoczem. Cho bardzo adna, bya uomna - kulaa. Na tyle charakterystycznie, by Reynevan potrafi zdiagnozowa wrodzone zwichnicie biodra. Mina ich, ocierajc zy. - Gapienie si - skarcia Reynevana rudowosa - jest niegrzeczne i niemile tu widziane. Dalej. Domina czeka. Reynevan wiedzia, e tytu dominy - albo Staruchy - przynalea gwnej czarownicy, przewodniczce lotu i kapance sabatu. Cho wic w cichoci ducha mia nadziej zobaczy niewiast odrobin mniej odraajc od Sprengerowej, Kramerowej i towarzyszcych im paskud, to nie spodziewa si raczej osoby w wieku innym ni, ogldnie mwic, starszy. Mwic krtko, spodziewa si faktycznej staruchy. Tym, czego si nie spodziewa, bya natomiast Medea. Kirke. Herodiada. Zabjczo atrakcyjna, ucieleniona dojrzaa kobieco. Bya wysoka, postawna, budow ciaa dawaa sygna autorytetu,

przeczucie i przedsmak siy. Wysokie czoo nad regularnymi brwiami dekorowa srebrzysty sierp, paajcy blaskiem rogaty pksiyc, z szyi zwisa zoty krzy ankh, crux ansata. Linia ust mwia o zdecydowaniu, prosty nos przywodzi na myl Her albo Persefon z greckich waz. Smolicie czarne wosy wow kaskad spaday jej w boskim nieadzie na kark, fal spyway z ramienia, jednoczc si czerni z okrywajcym bark paszczem. Widoczna spod paszcza suknia zmieniaa barw w blasku ognia, mienic si wieloma odcieniami ju to bieli, ju to miedzi, ju to purpury. W oczach dominy bya mdro, noc i mier. Poznaa od razu. - Toledo - przemwia, a jej gos by jak wiatr od gr. - Toledo i jego szlachetna joioza. Pierwszy raz wrd nas? Witajcie. - Bd pozdrowion - Reynevan skoni si, Nikoletta dygna. - Bd pozdrowion, domna. - Macie do mnie proby? Prosicie instancji? - Chc - przemwia stojca za nimi rudowosa - jedynie zoy uszanowanie. Tobie, domna, i Wielkiej Potrjnej. Przyjmuj. Idcie w pokoju. witujcie Mabon. Chwalcie imi Wszechmacierzy. - Magna Mater! Chwaa jej! - powtrzy stojcy obok dominy brodacz z gow ustrojon w jelenie poroe i opadajc na plecy skr. - Chwaa! - powtrzyy trzy stojce za nim wiedmy, wznoszc mioty i zote sierpy. - Eia! Ogie strzeli w gr. Kocio buchn par. Tym razem, gdy schodzili zboczem w siodo midzy szczytami, Jagna nie daa si powstrzyma, natychmiast skierowaa dugie kroki tam, skd dobiega najwikszy gwar i dochodzi najsilniejszy zapach wydestylowanych trunkw. Wkrtce, dopchnwszy si do kadzi, trbia jabecznik, a jej grdyka graa. Rudowosa nie mitygowaa jej, sama ochotnie przyja stgiewk, ktr poda jej uszaty kosmacz, bliniaczo wrcz podobny do Hansa Mein Igela, tego, ktry przed miesicem odwiedzi na biwaku Reynevana i Zawisz Czarnego z Garbowa. Reynevan, przyjmujc kubek, zamyli si nad upywem czasu i nad tym, co czas ten zmieni w

jego yciu. Cydr by mocny, e a z nosa cieko. Rudowosa miaa wrd birbantw duo znajomych, tak wrd ludzi, jak i wrd nieludzi. Wylewnie witay si z ni majki, driady, liski i wodniczki, wymieniay uciski i pocaunki tgie, rumiane wieniaczki. Wymieniay sztywne i dystyngowane ukony kobiety w wyszywanych zotem sukniach i bogatych paszczach, z twarzami czciowo zakrytymi przez maski z czarnego atasu. Obficie la si cydr, gruszecznik i liwowica. Toczono si i przepychano, Reynevan obj wic Nikolett. Powinna tu nosi mask, pomyla. Katarzyna, crka Jana Bibersteina, pana na Stolzu, powinna by zamaskowana. Jak inne szlachcianki. Birbanci, wypiwszy co nieco, wzili si, rzecz jasna, za plotki i obgadywanie. - Widziaam j na grze u dominy - rudowosa wskazaa oczami kusztykajc opodal kalek z jasnym warkoczem, z twarz opuchnit od paczu. - Co z ni? - Zwyka rzecz, zwyka krzywda - wzruszya pulchnymi ramionami tga mynarka, wci jeszcze noszca tu i wdzie lady mki. - Darmo do dominy chodzia, darmo prosia. Tego, czego chciaa, domina odmawia. Kae zdawa si na czas i na los. - Wiem. Sama kiedy prosiam. - I co? - Czas - rudowosa zowrogo wyszczerzya zby - przynis, co naleao. A losowi troszk dopomogam. Wiedmy wybuchny miechem, ktry zjey Reynevanowi wosy na karku. wiadom by, e bonae feminae obserwuj go, zocio go, e stoi jak koek, przed tyloma piknymi oczami wypadajc jak zalkniony prymityw. ykn dla kurau. - Niezwykle wielu... - zagadn, odchrzknwszy. - Niezwykle wielu jest tu obecnych przedstawicieli Starszych Plemion... - Niezwykle? Odwrci si. Nie dziwota, e nie sysza krokw, tym, kto stan tu za jego ramieniem, by alp, wysoki, ciemnoskry, o wosach biaych jak nieg i szpiczastych uszach. Alpy poruszay si bez szelestu, nie mona

byo ich usysze. - Niezwykle, mwisz? - powtrzy alp. - Ha, moe jeszcze doczekasz si zwykoci, chopcze. To, co nazywasz Starszym, moe bdzie Nowym. Lub Odnowionym. Nadchodzi czas zmian, wiele si zmieni. Zmieni si nawet to, co liczni, niektrzy nawet tu obecni, uwaali za niezmienne. - I nadal uwaaj - rzek, do siebie wida biorc uszczypliwe sowa alpa, osobnik, ktrego Reynevan najmniej spodziewaby si w tym towarzystwie, mianowicie ksidz z tonsur. - Nadal tak uwaaj, albowiem wiedz, e pewne rzeczy nie wrc ju nigdy. Nie wchodzi si dwa razy do tej samej rzeki. Mielicie swj czas, panie alpie, mielicie swoj epok, er, swj eon nawet. Ale c pocz, omnia tempus habent et suis spatiis transeunt universa sub caelo, wszystko ma swj czas i sw godzin. A co mino, nie wrci. Mimo wszelkie przemiany, ktrych to przemian, nawiasem, czeka wielu z nas. - Odmieni si - powtrzy uparcie alp - cakowicie obraz i porzdek wiata. Wszystko si zreformuje. Radz, obrcie oczy na poudnie, na Czechy. Tam pada iskra, od niej rozgorzeje pomie, w ogniu oczyci si Natura. Znikn z niej rzeczy ze i chore. Z poudnia, z Czech, nadejdzie Odmiana, pewnym rzeczom i sprawom koniec bdzie. W szczeglnoci ksiga, ktr tak chtnie cytujecie, spadnie rang do zbioru przysw i powiedzonek. - Od czeskich husytw - pokrci gow ksidz - nie spodziewajcie si zbyt wiele, w pewnych sprawach witsi oni s, e tak rzek, od papiea. Nie pjdzie, widzi mi si, w dobr dla nas stron ta czeska reforma. Istot reformy powiedziaa mocnym gosem jedna z zamaskowanych szlachcianek - faktycznie jest, e zmienia rzeczy pozornie niezmienne i niezmienialne. e czyni wyom w pozornie nienaruszalnej strukturze, nadkrusza pozornie zwarty i twardy monolit. A jeli co mona zarysowa, naruszy, nadkruszy... To mona i rozwali w py. Husyci czescy bd garstk wody zamarzajc w skale. I rozsadzajc j. - To samo - krzykn kto z tyu - mwiono o katarach! - To byy kamienie na szaniec! Zacz si rozgardiasz. Reynevan skurczy si, lekko przestraszony

zamieszaniem, jakie wywoa. Poczu do na ramieniu. Obejrza si i drgn, widzc wysok istot pci eskiej, do atrakcyjn, ale o oczach wieccych jak fosfor, a skrze zielonej i pachncej pigw. - Nie lkaj si - przemwia cicho istota. - Jestem tylko Starsze Plemi. Zwyka niezwyko. - Zmian - powiedziaa goniej - nie powstrzyma nic. Jutro inne bdzie ni Dzi. Tak dalece, e ludzie przestan wierzy we Wczoraj. I racj ma pan alp, doradzajc, bycie czciej spogldali na poudnie. Na Czechy. Bo stamtd nadcignie nowe. Stamtd przyjdzie Przemiana. - Pozwalam sobie wtpi nieco - stwierdzi cierpko ksidz. - Stamtd przyjd wojna i mord. I nastanie tempus odii, czas nienawici. - I czas zemsty - dorzucia zym gosem kulawa z powym warkoczem. - Dobra nasza - zatara donie jedna z wiedm. - Przyda si troch ruchu! - Czas i los - powiedziaa znaczco rudowosa. - Zdajmy si na czas i na los. - Losowi - dodaa mynarka - jak si da, dopomagajc. - Tak czy inaczej - wyprostowa chud posta alp - twierdz, e to pocztek koca. Obecny porzdek runie. Runie ten wykluty w Rzymie, zachanny, arogancko rozpanoszony, przearty nienawici kult. A zreszt dziw, e to si tak dugo trzymao, bdc tak bezsensownym, a na domiar zupenie nieoryginalnym. Ojciec, Syn i Duch! Zwyczajna triada, jakich bezlik. - Co do Ducha - rzek ksidz - to bliscy byli prawdy. Tylko pe pomylili. - Nie pomylili - zaprzeczya zielonoskra i pachnca pigw. - Lecz zakamali! C, moe teraz, w czasie przemian, pojm wreszcie, kogo przez tyle lat malowali na ikonach. Moe wreszcie dotrze do nich, kogo naprawd przedstawiaj madonny z ich kociow. - Eia! Magna Mater! - krzykny chrem wiedmy. Na ich krzyk naoy si wybuch dzikiej muzyki, omot bbenkw, krzyk i zapiew take od okolicznych ognisk. Nikoletta-Katarzyna - przytulia si do Reynevana.

- Na polan! - krzykna rudowosa. - Na Krg! - Eia! Na Krg! - Suchajcie! - krzykn, wznoszc rce, gularz z jelenimi rogami na gowie. - Suchajcie! Zgromadzony na polanie tum zaszemra w podnieceniu. - Suchajcie - zawoa gularz - sw Bogini, ktrej ramiona i uda oplataj Wszechwiat! Ktra na Pocztku oddzielia Wody od Niebios i taczya na nich! Z taca ktrej zrodzi si wiatr, a z wiatru oddech ycia! - Eia! Obok gularza stana domina, dumnie prostujc sw krlewsk posta. - Powstacie - krzykna, rozpocierajc paszcz. - Powstacie i przyjdcie ku mnie! - Eia! Magna Mater! - Jam jest - przemwia domina, a jej gos by jak wiatr od gr - jam jest uroda zielonej ziemi, jam jest biay ksiyc pord tysica gwiazd, jam jest sekret wd. Przyjdcie ku mnie, albowiem ja jestem duchem natury. Ze mnie wszystkie rzeczy wynikaj i do mnie wszystkie musz powrci, przed moje oblicze, uwielbiane przez bogw i miertelnikw. - Eiaaa! - Jam jest Lilith, jam jest pierwsza z pierwszych, jam jest Asztarte, Kybele, Hekate, jam jest Rigatona, Epona, Rhiannon, Nocna Klacz, kochanka wichru. Czarne s moje skrzyda, stopy moje ciglejsze s ni wiatr, donie moje sodsze nili ranna rosa. Nie wie lew, kdy stpam, nie pojmie mych drg zwierz polny i leny. Albowiem zaprawd powiadam wam: jam jest Tajemnica, jam jest Rozumienie i Wiedza. Ognie huczay i strzelay jzorami pomienia. Tum falowa w podnieceniu. - Czcijcie mnie w gbi serc waszych i w radoci obrzdu, skadajcie ofiar z aktu mioci i rozkoszy, bo mia mi taka ofiara. Albowiem jam jest dziewica nietknita i jam jest ponca od dzy mionica bogw i demonw. I zaprawd powiadam wam: jak byam z wami od pocztku, tak znajdziecie mnie u kresu.

- Suchajcie - krzykn na koniec gularz - sw Bogini, tej, ktrej ramiona i uda oplataj wszechwiat! Ktra na Pocztku oddzielia wody od niebios i taczya na nich! Taczcie i wy! - Eia! Magna Mater! Domina gwatownym ruchem zrzucia paszcz z obnaonych ramion. Wysza na rodek polany, majc u bokw towarzyszki. We trjk stany, uchwyciwszy si za donie wypronych ku tyowi rk, twarzami na zewntrz, plecami do wewntrz, tak, jak w malarstwie przedstawia si niekiedy gracje. - Magna Mater! Trzykro po dziewi! Eia! Do trjki doczyy trzy kolejne wiedmy i trzech mczyzn, wszyscy, czc donie, utworzyli koo. Na ich przecigy krzyk, zachcajcy zew, doczyli nastpni. Stajc w takich samych pozycjach, twarzami na zewntrz, plecami do stanowicej centrum dziewitki, sformowali nastpny krg. Momentalnie stworzono jeszcze jedno koo, potem nastpne, nastpne i nastpne, kade kolejne plecami do poprzedniego i, rzecz jasna, wiksze i liczniejsze. Jeeli tworzony przez domin i jej kompani nexus otacza krg zoony z nie wicej ni trzydziestu osb, w krgu ostatnim, zewntrznym, byo ich co najmniej trzysta. Reynevan i Nikoletta, poniesieni rozgorczkowan cib, znaleli si w krgu przedostatnim. Z Reynevanem ssiadowaa jedna z zamaskowanych szlachcianek. Rk Nikoletty ciska dziwny stwr w bieli. - Eia! - Magna Mater! Kolejny przecigy krzyk i rozbrzmiewajca nie wiedzie skd dzika muzyka day haso - tanecznicy ruszyli, krgi zaczy obraca si i wirowa. Wirowanie - coraz szybsze i szybsze - odbywao si naprzemiennie, kady krg wirowa w kierunku przeciwnym, ni ssiadujcy. Sam widok powodowa zawrt gowy, inercja ruchu, szalona muzyka i frenetyczne krzyki dopeniay dziea. W oczach Reynevana sabat rozpyn si w kalejdoskop plam, nogi, jak mu si zdawao, przestay dotyka ziemi. Traci wiadomo. - Eiaaa! Eiaaa!

- Lilith, Asztarte, Kybele! - Hekate! - Eiaaaa! Nie wiedzia, jak dugo to trwao. Ockn si na ziemi, wrd innych lecych i pomau podnoszcych si. Nikoletta bya przy nim - nie pucia jego rki. Muzyka wci graa, ale melodia zmienia si, dziki i wizgliwie monotonny akompaniament wirowego taca zastpiy zwyczajne mie i skoczne nuty, w rytm ktrych podnoszce si czarownice zaczy podpiewywa, podrygiwa i plsa. Przynajmniej niektre i niektrzy. Inni nie podnosili si z murawy, na ktr upadli po tacu. Nie wstajc, poczyli si w pary - w wikszoci przynajmniej, bo zdarzay si i trjki, i czwrki, i jeszcze obfitsze nawet konfiguracje. Reynevan nie mg oderwa wzroku, gapi si, bezwiednie oblizujc wargi. Nikoletta - widzia, e i jej twarz ponie nie tylko od blasku ognisk - odcigna go bez sowa. A gdy odwraca gow, ofukna. - Wiem, e to ta ma... - przytulia si do jego boku. - Lotna ma tak je rozpala. Ale nie patrz na nie. Obra si, jeli bdziesz patrzy. - Nikoletto... - cisn jej do. - Katarzyno... - Wol by Nikoletta - przerwaa natychmiast. - Ale ciebie... Ciebie wolaabym jednak nazywa Reinmarem. Gdy ci poznaam, bye, nie przecz, zakochanym Alkasynem. Ale wszak nie dla mnie nim bye. Nic nie mw, prosz. Sowa nie s potrzebne. Pomie niedalekiego ogniska strzeli w gr, sypna si w niebo kurzawa iskier. Taczcy wok zakrzyczeli radonie. - Rozhulali si - mrukn - tak, e nie zwrc uwagi, gdy si wymkniemy. A chyba czas si wynikn... Odwrcia twarz, odblask ognia zataczy na jej policzkach. - Dokd ci tak pilno? Nim ochon ze zdumienia, usysza, e kto si zblia. - Siostro i konfratrze. Staa przed nimi rudowosa, trzymajc za rk mod wieszczk o lisiej twarzy.

- Mamy spraw. - Sucham? - Eliszka, ta tutaj - zamiaa si swobodnie ruda - wreszcie zdecydowaa si zosta kobiet. Tumacz jej, e to wszystko jedno, z kim, chtnych tu wszak nie brakuje. Ale ona upara si jak prawdziwa koza. Krtko: tylko on i on. Znaczy ty, Toledo. Wieszczka spucia podkrone oczy. Reynevan przekn lin. - Ona - kontynuowaa bona femina - wstydzi si i waguje spyta wprost. Troch te lka si ciebie, siostro, e jej oczy wydrapiesz. A e noc krtka i czasu al na gonienie si wok krzakw, spytam wprost: jak to z wami jest? Jeste dla niego joioza? A on dla ciebie bachelar? Jest wolny czy te zgaszasz do niego prawa? - Mj ci jest - odrzeka Nikoletta krtko i bez wahania, wprawiajc Reynevana w kracowe osupienie. - Sprawa jasna - kiwna gow rudowosa. - C, Eliszka, gdy si nie ma, co si lubi... Chod, znajdziemy ci kogo innego. Bywajcie. Dobrej zabawy! - To ta ma - Nikoletta cisna mu rami, a gos miaa taki, e a si wzdrygn. - To ta ma sprawia. Wybaczysz mi? - Bo moe - nie daa mu ochon - miae na ni ochot? Ha, jakie moe, z pewnoci miae, ta ma dziaa na ciebie tak samo, jak... Wiem, jak dziaa. A ja przeszkodziam, wlazam w parad. Nie chciaam, by ci miaa. Ze zwyczajnej zawici. Czego ci pozbawiam, niczego nie przyrzekajc w zamian. Zupenie jak pies ogrodnika. - Nikoletto... - Usidmy tu - przerwaa, wskazujc ma grot w zboczu gry. - Nie skaryam si dotd, ale od tych wszystkich atrakcji ledwie trzymam si na nogach. Usiedli. - Boe - odezwaa si - tyle wrae... Pomyle tylko, e wtedy, po tym pocigu nad Stobraw, gdy opowiadaam, adna mi nie uwierzya, Elbieta, Anka ani Kaka, adna nie chciaa da wiary. A teraz? Gdy opowiem o porwaniu, o podniebnym locie? O sabacie czarownic? Chyba...

Chrzkna. - Chyba w ogle nic im nie powiem. - Susznie - kiwn gow. - Pomijajc ju rzeczy niewiarygodne, moja osoba w twej opowieci nie wypadaby najkorzystniej. Prawda? Od miesznoci do okropnoci. I kryminau. Z bazna zostaem rozbjnikiem... - Przecie nie z wasnej woli - przerwaa mu natychmiast. - I nie skutkiem wasnych uczynkw. Kto ma o tym wiedzie lepiej ni ja? To ja wyledziam w Zibicach twoich druhw. I zdradziam im, e bd ci wieli na Stolz. Domylam si, co byo potem i wiem, e to wszystko przeze mnie. - To nie takie proste. Siedzieli przez jaki czas w ciszy, patrzc na ognie i taczce wok nich sylwetki, zasuchani w piew. - Reinmarze? - Sucham. - Co to znaczy: Toledo? Dlaczego one tak ci nazyway? - W Toledo, w Kastylii - wyjani - jest synna akademia magiczna. Utaro si, w niektrych krgach przynajmniej, nazywa tak tych, ktrzy arkana czarnoksiskie studiowali w uczelniach, w odrnieniu od takich, ktrzy moce magiczne maj wrodzone, a wiedz przekazywan z pokolenia na pokolenie. - A ty studiowae? - W Pradze. Ale raczej krtko i pobienie. - Wystarczyo - z lekkim ociganiem dotkna jego doni, potem uja j mielej. - Bye wida pilny w nauce. Nie zdyam ci podzikowa. Odwag, ktr podziwiam, i zdolnociami wybawie mnie, ocalie... przed nieszczciem. Przedtem tylko ci wspczuam, byam zafascynowana twoj histori, rodem wprost z kart Chretiena de Troyes czy Hartmanna von Aue. Teraz ci podziwiam. Jeste dzielny i mdry, mj Podniebny Rycerzu Latajcej Dbowej aweczki. Chc, by by moim rycerzem, moim magicznym Toledo. Moim i tylko moim. Dlatego wanie, z zachannej i samolubnej zawici, nie chciaam ci odda tamtej dziewczynie. Nie chciaam ci jej odstpi nawet na chwil.

- Ty - bkn, zakopotany - wicej razy ratowaa mnie. To ja jestem twoim dunikiem. I te ci nie dzikowaem. Przynajmniej nie tak, jak naley. A przysigaem sobie, e gdy ci spotkam, padn ci do ng... - Podzikuj - przytulia si do niego. - Tak, jak naley. I padnij mi do ng. niam o tym, e padasz mi do ng. - Nikoletto... - Nie tak. Inaczej. Wstaa. Od ognisk dolecia miech i dziki piew. Veni, veni, venias, ne me mori, ne me mori facias! Hyrca! Hyrca! Nazaza! Trillirivos! Trillirivos! Trillirivos! Ja rozbiera si, wolno, niespiesznie, nie spuszczajc oczu, poncych w ciemnoci. Rozpia nabijany srebrem pasek. Zdja rozcit bokami cotehardie, zwleka wenian ciasnoszk, pod ktr miaa tylko cieniutek bia chemise. Przy chemise zawahaa si lekko. Sygna by czytelny. Zbliy si powoli, dotkn jej delikatnie. Koszula, rozpozna dotykiem, uszyta bya z flandryjskiej tkaniny nazwanej od imienia wynalazcy, Baptysty z Cambrai. Wynalazek pana Baptysty mia duy wpyw na rozwj wkiennictwa. I seksu. Pulchra tibi facies Oculorum acies Capiliorum series O quam clara species! Nazaza! Ostronie dopomg jej, jeszcze ostroniej i jeszcze delikatniej pokonujc instynktowny opr, cichy odruchowy lk. Gdy tylko wynalazek pana Baptysty znalaz si na ziemi, na innych ciuszkach, westchn, ale Nikoletta nie pozwolia mu dugo napawa si widokiem. Mocno przywara do niego, oplatajc ramionami i szukajc ustami jego ust. Posucha. A temu, czego poskpiono jego oczom, kaza zachwyca si dotykiem. Skada hod drcymi palcami i domi. Uklkn. Pad jej do ng. Skada hod. Jak Percival przed Graalem. Rosa rubicundior, Lilio candidior, Omnibus formosior, Semper, semper in te glorior! Uklka rwnie, obja go mocno. - Wybacz - szepna - brak wprawy.

Nazaza! Nazaza! Nazaza! Brak wprawy nie przeszkodzi im. Wcale. Gosy i miechy taczcych oddaliy si nieco, cichy, a w nich cicha namitno. Ramiona Nikoletty dray lekko, czu te dygotanie oplatajcych go ud. Widzia, jak dr jej zamknite powieki i przygryziona dolna warga. Gdy wreszcie pozwolia mu na to, unis si. I podziwia. Owal twarzy jak u Campina, szyj jak u Parlerowskich madonn. A poniej - skromn, zawstydzon nuditas virtualis - mae okrglutkie piersi ze stwardniaymi od dzy sutkami. Cienk tali, wskie biodra. Paski brzuch. Wstydliwie przykurczone uda, pene, pikne, godne najwyszukaszych komplementw. Od komplementw zreszt i piknosowia odurzonemu Reynevanowi a gotowao si w gowie. By wszak erudyt, truwerem, kochankiem - we wasnym pojciu - na miar Tristana, Lancelota, Paola da Rimini, Gwilelma de Cabestaing co najmniej. Mg - i chcia - jej powiedzie, e jest lilio candidior, bielsza nili lilia, i omnibus formosior, pikniejsza od wszystkich. Mg - i chcia - jej powiedzie, e jest pulchra inter mulieres. Mg - i chcia - jej powiedzie, e jest forma pulcherrima Dido, deas supereminet omnis, la regina savoroza, Izeult la blonda, Beatrice, Blanziflor, Helena, Venus generosa, herzeliebez uroweltn, lieta come bella, la regina del cielo. Wszystko to mg - i chcia - jej powiedzie. I nie by w stanie przecisn sowa przez cinit krta. Zauwaya to. Wiedziaa. Jak moga nie zauway i nie wiedzie? Przecie tylko w oczach oszoomionego szczciem Reynevana bya dzieweczk, pann, ktra dry, tuli si, zamyka oczy i przygryza doln warg w bolesnej ekstazie. Dla kadego mdrego mczyzny - gdyby taki by w pobliu - sprawa byaby jasna: to nie niemiaa i niewprawna mdka - to bogini, ktra z dum przyjmuje naleny jej hod. A boginie wszystko wiedz i wszystko zauwaaj. I nie oczekuj hodw w postaci sw. Pocigna go na siebie. Wraca rytua. Odwieczny obrzdek. Nazaza! Nazaza! Nazaza! Trillirivos! Wwczas, na polanie, sowa dominy nie w peni dotary do niego,

gos, ktry by jak wiatr od gr, gubi si jednak w poszumie ciby, ton w krzykach, piewach, muzyce, huku ognia. Teraz, w agodnym szale spenianej mioci, sowa wracay dwicznie, wyranie. Dobitnie. Sysza je poprzez szum krwi w uszach. Ale czy do koca pojmowa? Jam jest uroda zielonej ziemi, jam jest Lilith, jam jest pierwsza z pierwszych, jam jest Asztarte, Kybele, Hekate, jam jest Rigatona, Epona, Rhiannon, Nocna Klacz, kochanka wichru. Czcijcie mnie w gbi serc waszych, skadajcie ofiar z aktu mioci i rozkoszy, bo mia mi taka ofiara. Albowiem jam jest dziewica nietknita i jam jest ponca od dzy mionica bogw i demonw. I zaprawd powiadam wam: jak byam z wami od pocztku, tak znajdziecie mnie u kresu. Znaleli J u kresu. Oboje. Ognie biy w niebo dzikimi eksplozjami iskier. - Przepraszam ci - powiedzia, patrzc na jej plecy. - Za to, co si stao. Nie powinienem... Wybacz mi. - Sucham? - odwrcia twarz. - Co mam ci wybaczy? To, co si stao. Byem nierozsdny... Zapomniaem si. Zachowaem niewaciwie... - Czy mam rozumie - przerwaa - e aujesz? Czy to chciae powiedzie? - Tak... Nie! Nie, nie to... Ale naleao... Naleao zapanowa... Powinienem by rozsdniejszy... - Wic jednak aujesz - przerwaa mu znowu. - Robisz sobie wyrzuty, masz poczucie winy. Mniemasz ze skruch, e staa si szkoda. Krtko mwic: wiele by da, by to, co si stao, mogo si odsta. Bym ja moga si odsta. - Posuchaj... - A ja... - nie chciaa sucha. - Ja, pomyle tylko... Ja gotowa byam i za tob. Zaraz, jak stoj. Tam, dokd ty idziesz. Na koniec wiata. Byle z tob. - Pan Biberstein... - wybka, spuszczajc wzrok. - Twj ojciec... - Jasne - przerwaa i tym razem. - Mj ojciec. Wyle pocig. A dwa

pocigi to jednak dla ciebie za duo. - Nikoletto... Nie zrozumiaa mnie. - Mylisz si. Zrozumiaam. - Nikoletto... - Nic ju nie mw. Zanij. pij. Dotkna doni jego warg, ruchem tak szybkim, e umyka wzrokowi. Wzdrygn si. I nie wiedzc kiedy znalaz po chodnej stronie wzgrza. Usn, zdawao mu si, tylko na ma chwilk. A jednak, gdy si obudzi, nie byo jej przy nim. - Oczywicie - powiedzia alp. - Oczywicie, e j pamitam. Ale przykro mi. Nie widziaem jej. Towarzyszca mu hamadriada wspia si na palce, co szepna mu do ucha, po czym skrya si za jego plecy. - Jest troch niemiaa - wyjani, gadzc j po sztywnych wosach. Ale moe pomc. Pozwl z nami. Poszli w d po zboczu. Alp nuci pod nosem. Hamadriada pachniaa ywic i mokr topolow kor. Noc Mabon miaa si ku kocowi. Wstawa wit, ciki i mtny od mgy. W grupce dyskutujcych nielicznych ju pozostaych na Grochowej uczestnikw sabatu odnaleli istot pci eskiej, t o oczach wieccych jak fosfor, a skrze zielonej i pachncej pigw. - Owszem - kiwna gow wypytana Pigwa. - Widziaam t dziewczyn. W grupie kobiet schodzia w kierunku Frankensteinu. Jaki czas temu. - Zaczekaj - alp chwyci Reynevana za rami. - Bez popiechu! I nie tdy. Z tej strony gr otacza Las Budzowski, zabdzisz w nim jak dwa a dwa cztery. Poprowadzimy ci. Nam zreszt te trzeba w tamte strony. Mamy tam interes. - Id z wami - powiedziaa Pigwa. - Poka, ktrdy dziewczyna posza. - Dzikuj - rzek Reynevan. - Jestem wam bardzo wdziczny. Nie znamy si przecie... A pomagacie mi...

- Zwyklimy sobie pomaga - Pigwa odwrcia si, przeszya go fosforowym spojrzeniem. - Bylicie adn par. A tak mao ju nas zostao. Jeli nie bdziemy sobie wzajem pomaga, wyginiemy ze szcztem. - Dzikuj. - A ja - wycedzia Pigwa - wcale nie ciebie miaam na myli. Weszli w jar, koryto wyschnitego strumienia, obronite wierzbami. Z mgy przed nimi rozlego si ciche przeklestwo. A za moment dostrzegli kobiet, siedzc na omszaym gazie i wytrzsajc kamyki z ciem. Reynevan pozna j od razu. Bya to pulchna i wci jeszcze noszca lady mki mynarka, kolejna uczestniczka debaty przy beczuce jabecznika. - Dziewka? - spytana, zastanowia si. - Ta jasnowosa? Aaa, ta szlachcianka, co bya z tob, Toledo? Widziaam j, a jake. Tdy sza. Ku Frankensteinowi. W kupie, kilka ich byo. Jaki czas temu. - Tdy szy? - Tdy. Zaraz, zaraz, poczekajcie. Id z wami. - Bo masz tam interes? - Nie. Bo tam mieszkam. Mynarka nie bya, delikatnie mwic, w najlepszej formie. Sza opieszale, czkajc, mruczc i powczc nogami. Denerwujco czsto przystawaa, by poprawia garderob. Niewiadomym sposobem wci nabieraa do ciem wiru, musiaa siada i wytrzsa go - a robia to denerwujco wolno. Za trzecim razem Reynevan gotw ju by wzi bab na barana i nie, byle tylko zwikszy tempo. - Moe by tak szybciej, kumoszko? - spyta sodko alp. - Sam jeste kumoszka - odgryza si mynarka. - Zaraz bd gotowa. Jeszcze ino... Momencik... Zamara z cim w rce. Uniosa gow. Nadstawia ucha. - Co jest? - spytaa Pigwa. - Co... - Cicho - unis rk alp. - Co sysz. Co... Co nadchodzi... Ziemia zatrzsa si nagle, zadudnia. Z mgy wypady konie, cay tabun, nagle zaroio si wok nich od bijcych i drcych ziemi kopyt, od rozwianych grzyw i ogonw, wyszczerzonych zbw w spienionych pyskach, od dzikich oczu. Ledwie zdoali uskoczy za gazy. Konie przeleciay w szaleczym galopie, zniky rwnie nagle, jak si pojawiy.

Ziemia tylko dygotaa wci od uderze kopyt. Nim zdoali ochon, z mgy wynurzy si nastpny ko. Ale w odrnieniu od poprzednich ten nis jedca. Jedca w saladzie, w penej pytowej zbroi, w czarnym paszczu. Paszcz, rozwiany w galopie u ramion, wyglda jak skrzyda upiora. - Adsumus! Adsuuumuuuus! Rycerz cign wodze, ko stan dba, zamci powietrze przednimi kopytami, zara. A rycerz doby miecza i run na nich. Pigwa krzykna cienko, a nim krzyk przebrzmia, rozpada si - tak, to byo waciwe sowo - rozpada si na milion ciem, ktre chmar rozleciay si w powietrzu, zniky. Hamadriada bezszelestnie wrosa w ziemi, w okamgnieniu wysmuklaa, pokrya si kor i limi. Mynarka i alp, rwnie sprytnych trikw na podordziu wida nie majcy, zwyczajnie rzucili si do ucieczki. Reynevan, ma si rozumie, te, za nimi. Tak szybko, e ich wyprzedzi. A tu mnie znaleli, myla gorczkowo. A tu mnie znaleli. - Adsumus! Czarny rycerz w przelocie chlasn mieczem zamienion w drzewko hamadriad, drzewko wydao straszny krzyk, trysno sokiem. Mynarka obejrzaa si, na wasn zgub. Rycerz obali j koniem, usiujc wsta ci, zwisajc z kulbaki, ci tak, e a ostrze zachrupotao na koci czerepu. Czarownica upada, skrcajc si i wijc wrd suchych traw. Alp i Reynevan pdzili ile si w nogach, ale z galopujcym koniem nie mieli szans. Rycerz dogoni ich szybko. Rozdzielili si, alp pogna w prawo, Reynevan w lewo. Rycerz pogalopowa za alpem. Po chwili z mgy dobieg wrzask. wiadczcy, e alpowi nie dane byo doczeka przemian i czeskich husytw. Reynevan bieg na zamanie karku, dyszc i nie ogldajc si. Mga tumia dwiki, ale omot kopyt i renie wci za sob sysza - lub wydawao mu si, e syszy. Tupot kopyt i chrap konia usysza nagle tu przed sob. Stan, martwiejc ze zgrozy, ale nim zdoa cokolwiek przedsiwzi, z mgy wynurzya si spieniona jabkowita klacz, niosca w siodle niewysok i

tg kobiet w mskim wamsie. Kobieta na jego widok wrya klacz, odrzucajc z czoa nieporzdnie rozwian grzyw powych wosw. - Pani Dzierka... - wystka, zdumiony. - Dzierka de Wirsing... - Krewniak? - handlarka koni wygldaa na nie mniej zdumion. - Ty? Tutaj? Zaraza, nie stj! Dawaj rk, skacz za mnie! Chwyci wycignit do. Ale byo za pno. - Adsuuumuuus! Dzierka zeskoczya z kulbaki z zaskakujc przy jej kompleksji gracj i zwinnoci. Rwnie zwinnie zdara z plecw kusz i rzucia j Reynevanowi. Sama chwytajc drug, przypit do sioda. - W konia! - wrzasna, rzucajc mu bety i instrument do napinania, zwany kozi nk. - Mierz w konia! Czarny rycerz pdzi na nich ze wzniesionym mieczem i rozwianym paszczem, takim galopem, e patami leciaa w gr rwana dar. Rce Reynevana dygotay, haki koziej nki za nic nie chciay zaskoczy za ciciw i czopy na ou kuszy. Zakl rozpaczliwie, pomogo, haki chwyciy, ciciwa zapaa orzech. Drc doni naoy bet. - Strzelaj! Strzeli. I chybi. Bo wbrew rozkazowi nie mierzy w konia, lecz w jedca. Widzia, jak grot betu skrzesa iskry, ocierajc si o stalowy naramiennik. Dzierka zakla gromko i plugawi, zdmuchna wosy z oczu, wycelowaa, nacisna spust. Bet trafi konia w pier i cay si schowa. Ko zakwicza, zachrapa rzco, run na kolana i na eb. Czarny rycerz zwali si z sioda, poturla, gubic hem i miecz. I zacz wstawa. Dzierka zakla znowu, teraz obojgu trzsy si rce, obojgu kozie nki raz po raz zelizgiway si z czopw, bety wypaday z rowkw. A czarny rycerz wsta, odpi od sioda wielki morgenstern, ruszy ku nim chwiejnym krokiem. Na widok jego twarzy Reynevan stumi krzyk, przyciskajc usta do oa kuszy. Twarz rycerza bya biaa, srebrzysta wrcz, jak u trdowatego. Okolone sinoczerwonym cieniem oczy byy dzikie i nieprzytomne, w zalinionych i pokrytych pian ustach byskay zby. - Adsuumuuuus! Szczkny ciciwy, sykny bety. Oba trafiy, przebijajc zbroj z

gonym trzaskiem, oba weszy a po lotki - jeden przez obojczyk, drugi przez napiernik. Rycerz zachwia si, zatoczy mocno, ale utrzyma na nogach, ku przeraeniu Reynevana ruszy na nich znowu, wrzeszczc niezrozumiale, morgensternem. plujc pync mu z ust krwi i wymachujc usiujc Dzierka zakla, odskoczya, nadaremnie

zarepetowa kusz, widzc, e nie zdy, odskoczya przed ciosem, potkna si, upada, na widok leccej ku niej kolczastej kuli zakrya gow i twarz ramionami. Reynevan krzykn, krzykiem ratujc jej ycie. Rycerz zwrci si ku niemu, a Reynevan strzeli z bliska, mierzc w brzuch. Bet i tym razem wszed a po lotki, z suchym trzaskiem dziurawic folgow szorc. Sia uderzenia bya znaczna, grot musia utkwi gboko w trzewiach, mimo tego rycerz nie upad i tym razem, zachwia si, ale odzyska rwnowag, ruszy szybko na Reynevana, ryczc i wznoszc morgenstern do ciosu. Reynevan cofa si, usiujc zaczepi kozi nk za ciciw. Zaczepi, napi kusz. I dopiero wtedy poapa si, e nie ma betu. Zawadzi obcasem o grud, siad na ziemi, ze zgroz patrzc na zbliajc si mier - blad jak lepur, dzikook, toczc z ust pian i krew. Zasoni si trzyman oburcz kusz. - Adsumus! Adsum... Wci plec, psiedzc, Dzierka de Wirsing nacisna spust kuszy i wpakowaa mu bet prosto w potylic. Rycerz upuci morgenstern, bezadnie zamacha rkami i run jak koda, a wyczuwalnie zatrzs si grunt. Pad o p kroku od Reynevana. Majc w mzgu elazny grot i kilka cali jesionowego drewna, nie by, o dziwo, cakiem martwy. Jeszcze par dugich chwil charcza, dygota i drapa dar. Wreszcie znieruchomia. Dzierka czas jaki klczaa, wsparta na wyprostowanych ramionach. Potem zwymiotowaa gwatownie. Potem wstaa. Zarepetowaa kusz, naoya bet. Podesza do chrapicego konia rycerza, wycelowaa z bliska. Szczkna ciciwa, eb zwierzcia bezwadnie omotn o ziemi, tylne nogi wierzgny spazmatycznie. - Kocham konie - powiedziaa, patrzc Reynevanowi w oczy. - Ale na tym wiecie, by przey, trzeba czasem powici to, co si kocha.

Zapamitaj to, krewniaku. I na drugi raz celuj w to, w co ka. Kiwn gow, wsta. - Uratowae mi ycie. I pomcie brata. W jakiej tam czci. - To oni... Ci jedcy... zabili Peterlina? - Oni. Nie wiedziae? Ale nie czas na pogaduszki, krewniaku. Trzeba ucieka, nim zaskocz nas tu jego kamraci. - cigali mnie a tutaj... - Nie ciebie - zaprzeczya beznamitnie Dzierka. - Mnie. Czekali na mnie w zasadzce zaraz za Bardem, koo Potworowa. Rozgonili tabun, roznieli eskort, czternacie trupw ley tam na gocicu. Byabym midzy nimi, gdyby nie... Za duo gadamy! Woya palce do ust, gwizdna. Po chwili o grunt zadudniy kopyta, z mgy wyonia si biegnca kusem jabkowita klacz. Dzierka wskoczya na siodo, po raz kolejny zadziwiajc Reynevana zwinnoci i koci icie gracj ruchw. - Czego stoisz? Chwyci jej do, wskoczy za ni na zad klaczy. Klacz zachrapaa i zadrobia kopytami, wykrcajc eb cofna si od trupa. - Kto to by? - Demon - odpowiedziaa, odgarniajc z czoa nieposuszne wosy. Jeden z tych, co krocz w ciemnoci. Ciekawe tylko, kurwa, kto na mnie donis... - Haszsz'aszin. - Co? - Haszsz'aszin - powtrzy. - Ten tutaj by pod wpywem odurzajcej arabskiej substancji zioowej, zwanej haszsz'isz. Nie syszaa o Starcu z Gr? O asasynach z cytadeli Alamut? W Chorasanie, w Persji? - Do diaba z twoim Chorasanem - obrcia si w siodle. - I z twoj Persj. Jestemy, jeli do ci jeszcze nie dotaro, na lsku, u podna Gry Grochowej, mil od Frankensteinu. Ale do ciebie, widzi mi si, duo moe nie dociera. Schodzisz ze stokw Grochowej o wicie po jesiennej rwnonocy. I diabli wiedz pod wpywem jakiej jeste arabskiej substancji. Ale to, e grozi nam mier, powiniene pojmowa. Zamknij si wic i

trzymaj, bo bd jecha ostro! Dzierka de Wirsing przesadzaa - strach, jak zwykle, mia wielkie oczy. Na drodze i na zaronitym chwastami poboczu leao tylko osiem trupw, z czego piciu zabitych naleao do zbrojnej eskorty, bronicej si do ostatka. Blisko poowa z czternastoosobowej ekipy ocalaa, ratujc si ucieczk w pobliskie lasy. Z tych wrci tylko jeden - stajenny, ktry, bdc w leciech, daleko nie odbiea. I ktrego teraz, gdy si ju wyej podnioso soce, odkryli w zarolach rycerze, nadjedajcy gocicem od Frankensteinu. Rycerze - ich orszak wraz z giermkami i pachokami liczy dwadziecia jeden gw -jechali wojennie, w penej biaej pycie, z rozwinitymi proporcami. Wikszo z nich bywaa w boju, wikszo widziaa w yciu niejedno. Mimo tego wikszo ta przeykaa teraz lin na widok okrutnie posiekanych cia, poskrcanych na piasku czarnym od wsikej krwi. I nikt nie drwi z chorobliwej bladoci, ktra na ten widok wypeza na lica modszych i mniej bywaych. Soce unioso si wyej, rozproszyo mg, w jego blasku zalniy rubinowo skrzepe krople, wiszce, niczym jagody, na porastajcych pobocze ostach i bylicach. W adnym z rycerzy widok nie wzbudzi ani estetycznych, ani poetycznych skojarze. - Ale ich, kurna ma, porbali - powiedzia, splunwszy, Kunad von Neudeck. - Ale tu sieczka bya, hej. - Katowskie cicia - zgodzi si Wilhelm von Kauffung. - Rzenia. Z lasu wyonili si nastpni ocaleli, pachocy i koniuchy. Cho bladzi i pprzytomni ze strachu, nie zapomnieli o obowizkach. Kady wid kilka koni z tych, ktre rozpierzchy si podczas napadu. Ramfold von Oppeln, najstarszy z rycerzy, spojrza z wysokoci sioda na stajennego, dygoccego ze strachu wrd otaczajcych go jedcw. - Kto was napad? Mwe, chopie! Uspokj si. Przeye. Nic ci ju nie grozi. - Bg ustrzeg... - w oczach stajennego wci wirowaa panika. - I Matka Boska Bardzka... - Przy okazji daj na msz. A teraz gadaj. Kto was pobi?

- A mnie ta skd wiedzie? Napadli... W zbroi byli... W elazie... Jako i wy... - Rycerze! - achn si dryblas z twarz mnicha, noszcy na czerwonej tarczy dwie srebrne skrzyowane konice. - Rycerze napadaj kupcw na gocicach! Na mk Pask, najwysza pora temu raubritterstwu kres pooy. Najwysza pora przedsiwzi ostre jakie rodki! Moe, gdy kilka bw na szafotach zleci, opamitaj si wreszcie pankowie z zameczkw! - wita racja - przytakn z kamienn twarz Wencel de Hartha. wita racja, panie von Runge. - A dlaczego - wznowi ledztwo von Oppeln - was napadnito? Wielicie co drogocennego? - Gdzie tam... No, chyba, e konie... - Konie - powtrzy w zamyleniu de Hartha. - asa rzecz, konie ze Skaki. Ze stadniny pani Dzierki de Wirsing... wie, Panie, nad jej... Urwa, przekn lin, nie mogc oderwa oczu od zmasakrowanej twarzy kobiety, lecej na piasku w makabrycznie nienaturalnej pozie. - To nie ona - stajenny zamruga nieprzytomnymi oczyma. - To nie pani Dzierka. To niewiasta masztalerza... O, tego, co tam ley... Jechaa z nami od Kodzka... - Pomylili si - chodno stwierdzi fakt Kauffung. - Wzili t masztalerzow za Dzierk. - Musi wzili - potwierdzi beznamitnie stajenny. - Bo... - Bo co? - Wygldaa dostojniej. - Czybycie - von Oppeln wyprostowa si w siodle. -Czybycie, panie Wilhelmie, sugerowali, e to nie by napad rabunkowy? e to pani de Wirsing... - Bya celem? Tak. Jestem tego pewien. - Bya celem - doda, widzc pytajce spojrzenia pozostaych rycerzy. - Bya celem jak Mikoaj Neumarkt. Jak Fabian Pfefferkorn... Jak inni, wbrew zakazom handlujcy z... z zagranic. - Winnymi s rycerze rabusie - rzek twardo von Runge. - Nie lza

dawa wiary gupim bajaniom, plotkom o spiskach i nocnych demonach. To wszystko s i byy zwyczajne napady rozbjnicze. - Mogli te - rzek cienkim gosem modziutki Henryk Baruth, dla odrnienia od wszystkich innych Henrykw w rodzinie zwany Szpaczkiem. - Mogli te t zbrodni popeni ydzi. Dla zdobycia chrzecijaskiej krwi, wiecie, na mac. O, pojrzyjcie na tego tu, nieszcznika. W tym kropli krwi chyba nie ostao... - Jak miao osta - Wencel de Hartha spojrza na modzika z politowaniem - kiedy gowy u niego nie ostao... - Mogy tego - wtrci ponuro Gunter von Bischofsheim - dokona one wiedmy na miotach, co na nas wczoraj noc przy ognisku spady! Na myck witego Antoniego! To to si zaczyna pomau rozwizywa zagadka! Przeca wam mwiem, e by midzy diablicami Reinmar de Bielau, em go rozpozna! A rzecz pewna, e de Bielau to czarownik, e w Olenicy czarn magi si para, e uroki rzuca na niewiasty. Tamtejsi panowie mog potwierdzi! - Ja tam nic nie wiem - zamamrota, patrzc na Benno Ebersbacha, Cioek Krompusz. Obaj wczorajszej nocy rozpoznali Reynevana wrd leccych niebem wiedm, ale woleli si z tym nie zdradza. - Ano, tak jest - odchrzkn Ebersbach. - My w Olenicy rzadko bywamy. Potkw nie suchamy... - Nie plotki to - spojrza na niego Runge - lecz fakty. Bielawa czary uprawia. Przekltnik pono brata wasnego zabi, jak Kain, gdy ten czarcie jego praktyki odkry. - Rzecz to pewna - przytakn Eustachy von Rochw. - Mwi o tym pan von Reideburg, strzeliski starosta. Do niego za takie wieci z Wrocawia doszy. Od biskupa. Mody Reinmar de Bielau oszala od uprawianych czarw, diabe rozum mu pomiesza. Diabe rk jego kieruje, do zbrodni pcha. Zabi wasnego brata, zabi pana Albrechta Barta z Karczyna, zamordowa kupca Neumarkta, zamordowa kupca Hanusza Throsta, ba, na ksicia zibickiego si pono zamachn... - Juci zamachn - potwierdzi Szpaczek. - Do wiey za to poszed. Ale zbieg. Z diabelsk pomoc niezawodnie.

- Jeli to czartowska sprawa - rozejrza si z niepokojeni Kunad von Neudeck - to jedmy std co ywo... Bo jeszcze si do nas co zego przyczepi... - Do nas? - Ramfold von Oppeln pacn doni w zawieszon u sioda tarcz, powyej herbowego srebrnego oska przepasan wstg z czerwonym krzyem. - Do nas? Do tego znaku? Dy emy krzy wzili, dy my krzyowcy, z biskupem Konradem krzyow wypraw na Czechy idziem, bi heretykw, Boga broni i religii! Nie ma do nas czart przystpu. Bomy milites Dei, anielska milicja! - Jako anielska milicja - zauway von Rochw - mamy i nie tylko przywileje, ale i obowizki. - Co chcecie przez to rzec? - Pan von Bischofsheim rozpozna Reinmara z Bielawy wrd czarownic leccych na sabat. O tym, jak tylko zajedziemy do Kodzka, na punkt zborny krucjaty, trzeba nam donie witemu Oficjum. - Donosi? Panie Eustachy! Wzdymy pasowani! - Wzgldem czarw i herezji donos rycerskiej czci nie plami. - Zawsze plami! - Nie plami! - Plami - orzek Ramfold von Oppeln. - Ale donie trzeba. I si doniesie. A ninie dalej, panowie, w drog, do Kodzka, nie lza si nam, anielskiej milicji, na punkt zborny spni. - Byby wstyd - potwierdzi cienko Szpaczek - gdyby biskupia krucjata bez nas na Czechy ruszya. - Tedy jazda, w drog - Kauffung obrci konia. - Tym bardziej, e nic tu ju po nas. Kto inszy, widz, afer si zajmie. W samej rzeczy, gocicem nadjedali zbrojni burgrabiego z Frankensteinu - Oto - Dzierka de Wirsing wstrzymaa konia, westchna mocno, przytulony do jej plecw Reynevan poczu to westchnienie. - Oto i Frankenstein. Most na rzece Budzwce. Na lewo od drogi hospicjum boogrobcw, koci witego Jerzego i Narrenturm. Na prawo myny i budy farbiarzy. Dalej, za mostem, brama miejska, zwana Kodzk. Tam

zamek ksicy, tam wiea ratusza, tam fara witej Anny. Zsiadaj. - Tu? - Tu. Ani myl pokazywa si w pobliu miasta. A i tobie by si zastanowi, krewniaku. - Ja musz. - Tak mylaam. Zsiadaj. - A ty? - Ja nie musz. - Pytaem, dokd pojedziesz. Dmuchniciem odrzucia wosy. Spojrzaa na niego. Zrozumia spojrzenie i wicej pyta nie zadawa. - Bywaj, krewniaku. Do widziska. - Oby w lepszych czasach.

Rozdzia dwudziesty szsty w ktrym w miecie Frankenstein spotyka si wielu starych - cho niekoniecznie dobrych - znajomych.
Porodku niemal rynku, midzy prgierzem a studni rozcigaa si spora kaua, mierdzca gnojem i spieniona od koskiego moczu. Pluskao si w niej sporo wrbli, dokoa za siedziaa gromada obdartych, rozczochranych i brudnych dzieci, zajtych babraniem si w brudzie, wzajemnym ochlapywaniem, czynieniem haasu i puszczaniem deczek z kory. - Tak, Reinmarze - Szarlej dokoczy polewki, drapic yk dno miski. - Trzeba przyzna, e twj nocny lot mi zaimponowa. Niele lecia, w samej rzeczy, kto mgby rzec: orze. Krl lataczy. Pamitasz, prorokowaem ci to, wtedy, po lewitacji u lenych wiedm. Ze zostaniesz orem. I zostae. Cho nie myl, eby bez asysty Huona von Sagar, ale zawsze. Kln si na m kuk, chopcze, robisz przy mnie ogromne postpy. Jeszcze troch si przyoysz, a bdzie z ciebie Merlin. I zbudujesz nam tu na lsku Stonehenge. Takie, e to angielskie si schowa. Samson parskn. - A co - podj po chwili demeryt - z Bibersteinwn? Odstawie bezpiecznie pod bram ojcowego zamczyska? - Niemal - Reynevan zacisn szczki. Poszukiwa Nikoletty bezskutecznie - przez cay ranek, w caym Frankensteinie, zaglda do gospod, wypatrywa po mszy pod kocioem witej Anny, zabrn do Furty Zibickiej i drogi wiodcej ku Stolzowi, wypytywa, bdzi po Sukiennicach w rynku. I tam wanie, w smatruzie, napotka by - ku swej ogromnej radoci i uldze - Szarleja i Samsona. - Zapewne - doda - dziewczyna jest ju w domu. Tak mia nadziej, na to liczy. Zamek Stolz dzielia od Frankensteinu niecaa mila, wiodcy do Zibic i Opola szlak by uczszczany, Katarzynie Biberstein wystarczyo rzec, kim jest, a podwod i asyst daby jej kady kupiec, kady rycerz czy mnich. Reynevan by wic niemal pewny, ze dziewczyna ju bezpiecznie dotara na miejsce. Gryz si jednak tym, ze to nie on jej to zapewni. Nie

tylko tym si gryz. - Gdyby nie ty - Samson Miodek jakby czyta jego myli - panna nie wyszaby ywa z zamku Bodak. Ocalie j. - A moe i nas te - Szarlej obliza yk. - Stary Biberstein jak nic rozesa pogonie, a jestemy, jeli ktry z was nie zauway, cakiem blisko miejsca napadu, znacznie bliej nili wczoraj wieczorem. Gdyby nas zapano. . Hmm... Moe panna, pomna na ratunek, przyjdzie w sukurs z instancj, wybaga u ojczulka cao naszych czonkw? - Jeli zechce - zauway trzewo Samson. - I zdy. Reynevan nie skomentowa. Dokoczy zupy. - Wy - rzek - tez mi zaimponowalicie. Na Bodaku byo piciu uzbrojonych raubritterw rbajw. A poradzilicie sobie z nimi... - Byli pijani - skrzywi si Szarlej. - Gdyby nie to... Ale fakt jest faktem, z niekamanym podziwem patrzyem na bojowe przewagi tu obecnego Samsona Miodka. A eby ty widzia, Reinmarze, jak on wywala bram! Ha, zaprawd, gdyby krlowa Jadwiga miaa kogo takiego do pomocy przy furcie Wawelu, mielibymy teraz Habsburgw na polskim tronie... A potem nasz Samson pogromi otrowskich Filistynw. Krtko mwic: to dziki niemu obaj yjemy. - Ale, Szarleju... - Dziki tobie yjemy, skromny czecze. Kropka. Dziki niemu te, wiedz to, Reinmarze, odnalelimy si. Na rozstaju, gdy przyszo wybiera, ja optowaem raczej za Bardem, ale Samson upar si na Frankenstein. Twierdzi, ze ma przeczucie. Zwykle wymiewam takie przeczucia, ale w tym wypadku, majc do czynienia z istot nadprzyrodzon, przybyszem z zawiatw... - Posuchae - uci Samson, szyderstwami, standardowo ju, nie przejmujc si wcale. - Jak si okazuje, bya to mdra decyzja. - Nie da si ukry. Ech, Reinmarze, jake ucieszy mnie twj widok na rynku miasta Frankenstein, na tle straganu z kapciami, w cieniu wiey ratuszowej. Czy ci ju mwiem, jak bardzo... - Mwie. - Rado z twego widoku - nie da sobie przerwa demeryt - wpyna

te, o czym chciabym ci uwiadomi, na drobne korekty w moich planach. Po twoich ostatnich wyczynach, w tym zwaszcza po hecy z Haynem von Czirne, popisie na zibickim turnieju i wygadaniu si przed Bukiem wzgldem kolektora, obiecaem sobie, e gdy ju dotrzemy na Wgry, gdy bdziesz bezpieczny, natychmiast po przybyciu do Budy zaprowadz ci na most na Dunaju i tak kopn w dup, e zlecisz do rzeki. Uradowany i wzruszony, dzi odmieniam zamiary. Chwilowo przynajmniej. Hola, gospodarzu! Piwa! ywo! Przyszo poczeka, karczmarz niezbyt si spieszy. Z pocztku zmyliy go mina i dumny gos Szarleja, nie mg jednak nie zauway, e ju wczeniej, gdy zamawiali zup, gocie dokonali gorczkowego nieco bilansu, wysupujc skojce i halerze z den sakiewek i zakamarkw kieszeni. W gospodzie w podcieniach naprzeciw ratusza od klientw nie roio si bynajmniej, ale karczmarz zbyt si ceni, by przesadn usunoci reagowa na okrzyki byle apserdakw. Reynevan ykn piwa, zapatrzony na obdarte dzieci, babrzce si w tej kauy midzy prgierzem a studni. - Dzieci to przyszo narodu - Szarlej zowi jego spojrzenie. - Nasza przyszo. C, jako taka zapowiada si nieciekawie. Po pierwsze, chudo. Po drugie - smrodliwie, niechlujnie i nieapetycznie do obrzydliwoci. - W istocie - przyzna Samson. - Ale mona wszak zaradzi. Miast malkontenci, trzeba zadba. Umy. Nakarmi. Wyedukowa. I ju przyszo zapewniona. - A kt to ma si, wedug ciebie, tym zaj? - Nie ja - wzruszy ramionami olbrzym. - Mnie nic do tego. Ja w tym wiecie i tak nie mam przyszoci. - Prawda. Zapomniaem - Szarlej rzuci kawaek umaczanego w resztce polewki chleba krccemu si w pobliu psu. Pies by wychudzony tak, e a zgity w pak. A chleb nie poar, lecz pochon jak wieloryb Jonasza. - Ciekawe - zastanowi si Reynevan - czy ta psina widziaa kiedy ko? - Pewnie wtedy - wzruszy ramionami demeryt - gdy miaa ap

zaman. Ale, jak susznie prawi Samson, mnie nic do tego. Ja te nie mam tu przyszoci, a jeli nawet, to jawi mi si ona bardziej zasran od tych tam pacholt i aoniejsz od tej tu sobaki. Kraina Madziarw widzi mi si w tej chwili odleglejsz nili Ultima Thule. Nie zwiedzie mnie chwilowa sielanka w postaci cichego miasteczka Frankenstein, piwa, fasolowej polewki i chleba z sol. Za moment Reynevan spotka jak pann i bdzie to, co zwykle. Znowu przyjdzie gow unosi, ucieka, by na koniec osta si gdzie w guszy. Albo w paskudnej kompanii. - Ale, Szarleju - Samson te rzuci psu chleb. - Od Opawy dzieli nas mao co wicej ni dwadziecia mil. A z Opawy na Wgry wszystkiego jakie osiemdziesit. To nie tak znowu wiele. - Studiowae, widz, w zawiatach geografi wschodnich kresw Europy? - Studiowaem rnoci, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, by myle pozytywnie. - Ja zawsze myl pozytywnie - Szarlej ykn piwa. - Z rzadka jeno wstrzsa co moim optymizmem. I musi by to co powanego. Co jak, dajmy na to, perspektywa dalekiej podry przy kompletnym braku gotwki. Posiadanie na trzech dwch koni, w tym jednego ochwaconego. I fakt, e jeden z nas jest ranny. Jak tam twoje rami, Samsonie? Olbrzym nie odpowiedzia, zajty piwem, poruszy tylko opatrzon rk, demonstrujc, e wszystko z ni w porzdku. - Ciesz si - Szarlej spojrza w niebo. - Jeden problem mniej. Ale inne nie znikn. - Znikn. Czciowo przynajmniej. - Co chcesz przez to powiedzie, drogi nasz Reinmarze? - Tym razem - Reynevan dumnie unis gow - dopomog nam nie twoje, lecz moje koneksje. Mam we Frankensteinie znajomoci. - Nie chodzi, pozwol sobie spyta - zainteresowa si z kamienn twarz Szarlej - trafunkiem o jak matk? Wdow? Podwik na wydaniu? Mniszk? Inn cr Ewy, przedstawicielk pci nadobnej? - Kiepskie arty. I prne obawy. Moim tutejszym znajomkiem jest diakon od Podwyszenia witego Krzya. Dominikanin.

- Ha! - Szarlej energicznie postawi kufel na awie. - Jeeli tak, to chyba jednak wolabym kolejn matk. Reinmarze drogi, czy ty nie odczuwasz przypadkiem uporczywych blw gowy? Nie masz mdoci i zawrotw? Nie widzisz podwjnie? - Wiem, wiem - machn rk Reynevan - co chcesz powiedzie. Domini canes, psy, szkoda tylko, e wcieke. Zawsze na usugach Inkwizycji. Bana, mj panie, bana. Nadto, trzeba ci wiedzie, diakon, o ktrym mowa, ma dug wdzicznoci, powany dug wdzicznoci. Peterlin, mj brat, pomg mu kiedy, wycign z cikich tarapatw finansowych. - Ty za mniemasz, e to cokolwiek znaczy. Jak zwie si w diakon? - A co, znasz wszystkich? - Znam wielu. Jakie nosi miano? - Andrzej Kantor. - Kopoty finansowe - powiedzia po chwili zadumy demeryt - zdaj si by w tej rodzinie dziedziczne. Syszaem o Pawle Kantorze, ktrego poowa lska cigaa za dugi i przekrty. A w karmelu siedzia ze mn Mateusz Kantor, wikary z Dugoki. Przegra w koci cyborium i kadzielnic. Boj si myle, co przegra twj diakon. - To dawna sprawa. - Nie zrozumiae mnie. Boj si myle, co przegra ostatnio. - Nie rozumiem. - Oj, Reinmarze, Reinmarze. Widziae si ju z owym Kantorem, jak mniemam? - Widziaem, i owszem. Ale nadal nie... - Ile on wie? Co mu powiedziae? - Praktycznie nic. - Pierwsza dobra wiadomo. Darujemy sobie zatem zarwno t znajomo, jak i dominikask pomoc. Potrzebne nam rodki zgromadzimy innym sposobem. - Jakim, ciekawe. - A choby i sprzedajc ten oto misternej roboty dzbanuszek. - Srebrny. Skd go masz? - Chodziem po smatruzie, ogldaem kramy, a dzbanuszek nagle

znalaz si w mojej kieszeni. Ot, zagadka. Reynevan westchn. Samson zajrza do kufla, tsknie patrzc na resztki piany. Szarlej natomiast zaj si obserwacj rycerza, ktry w niedalekim podcieniu ruga wanie na czym wiat stoi zgitego w ukonie yda. Rycerz nosi karminowy szaperon i bogaty lentner, ozdobiony z przodu herbem przedstawiajcym paprzyc, czyli kamie myski. - lsk jako taki - rzek demeryt - pozostawiam za sob w zasadzie bez alu. Mwi w zasadzie, albowiem jednego mi szkoda. Owych piciuset grzywien, ktre wiz poborca podatkw. Gdyby nie okolicznoci, pienidze mogyby by nasze. Zoci mnie, wyznam, myl, e utuczy si nimi, przypadkiem i niezasuenie, jaki bawan w typie Buka von Krossiga. Kto wie, moe w Reichenbach, ktry tam oto wanie wyzywa Izraelit od parchw i wieprzy? A moe ktry z tamtych obok budy rymarza? - Wyjtkowo duo co tu dzi zbrojnych i rycerstwa. - Sporo. A popatrzcie, nowi nadjedaj... Demeryt urwa raptownie i gono wcign powietrze. Z wiodcej od Bramy Lochowej uliczki Srebrnogrskiej wjeda bowiem wanie na rynek raubritter Hayn von Czirne. Szarlej, Samson i Reynevan nie czekali. Zerwali si z awy, chcc zemkn chykiem, nim zostan zauwaeni. Za pno. Dostrzeg ich sam Hayn, dostrzeg ich jadcy obok Hayna Fryczko Nostitz, dostrzeg ich Italczyk Vitelozzo Gaetani. Temu ostatniemu na widok Szarleja poblada z wciekoci wci opuchnita i oszpecona wie blizn gba. W nastpnej sekundzie rynek miasta Frankenstein rozbrzmia wrzaskiem i omotem kopyt. Po chwili za Hayn wyadowywa zo na karczmarskiej awie, w drzazgi rbic j toporem. - Goni! - rycza do swych zbrojnych. - Za nimi! - Tam! - wrzeszcza Gaetani. - Tam uciekli! Reynevan pdzi ile si, ledwo mogc nady za Samsonem. Szarlej bieg przodem, wybiera drog, sprytnie skrcajc w co cianiejsze zauki, a potem przedzierajc si przez ogrody. Taktyka zdawaa si sprawdza - nagle cich za nimi stukot kopyt i wrzaski pocigu. Wypadli na spienion w rynsztokach mydlinami uliczk Dolnoazienn, skrcili ku Bramie Zibickiej.

Od Bramy Zibickiej, gadajc i leniwie kiwajc si w siodach, nadjedali Sterczowie, a z nimi Knobelsdorf, Haxt i Rotkirch. Reynevan stan jak wryty. - Bielau! - zarycza Wolfher Stercz. - Mamy ci, psi synu! Nim ryk przebrzmia, Reynevan, Szarlej i Samson ju sadzili, dyszc ciko, przez zauki, skakali przez poty, darli si przez gstw ogrodw, pltali w suszcych si na sznurach przecieradach. Syszc z lewa okrzyki ludzi Hayna, a za sob ryki Sterczw, biegli na pnoc, w kierunku, skd zacz wanie dobiega dzwon z dominikaskiego kocioa Podwyszenia witego Krzya. - Paniczu Reinmarze! Tutaj! Tdy! W murze otwary si malekie drzwiczki, stan w nich Andrzej Kantor, diakon od dominikanw. Majcy wobec Bielaww dugi wdzicznoci. - Tdy, tdy! Prdko! Nie ma czasu! Fakt, nie byo. Wbiegli do ciasnej sieni, ktra, gdy Kantor zamkn drzwiczki, utona w mroku i zapachu butwiejcych szmat. Reynevan z nieopisanym hukiem wywali jakie blaszane naczynia, Samson potkn si i wywrci z omotem. Szarlej te na co wpad, bo zakl spronie. - Tdy! - woa Andrzej Kantor, skd z przodu, skd sczyo si niewyrane wiato. - Tdy! Tutaj! Tutaj! Po wskich schodkach Reynevan bardziej sturla si, ni zszed. Wypad wreszcie na wiato dzienne, na malutkie podwreczko wrd murw obronitych dzikim winem. Wybiegajcy za nim Szarlej nadepn na kota, kot dziko zamiaucza. Nim miauczenie przebrzmiao, z obu podsieni wypado i rzucio si na nich kilkunastu ludzi w czarnych kabatach i okrgych pilniowych czapkach. Kto narzuci Reynevanowi worek na gow, kto kopniakiem podci mu nogi. Run na ziemi. Przygnieciono go, wykrcono rce. Obok czu i sysza kotowanin, sysza wcieke sapnicia, odgosy razw i krzyki blu, wiadczce o tym, e Szarlej i Samson nie daj si wzi bez walki. - Czy wite Oficjum... - dobieg go roztrzsiony gos Andrzeja Kantora. - Czy wite Oficjum przewidziao... Za ujcie tego heretyka...

Jak nagrod? Choby niewielczutk? Biskupi significavit nie wspomina, ale ja... Ja mam kopoty... Jestem w wielkiej finansowej potrzebie... Dlatego wanie... - Significavit to rozkaz, nie handlowy kontrakt - pouczy diakona zy i chrapliwy gos. - A moliwo okazania pomocy witej Inkwizycji jest dostateczn nagrod dla kadego dobrego katolika. Czyby nie by dobrym katolikiem, fratrze? - Kantor... - wycharcza Reynevan z ustami penymi kurzu i kakw z worka. - Kantooor! Ty skurwysynu! Ty kocielny kundlu! Ty w rzy chdo... Nie dano mu dokoczy. Dosta w gow czym twardym, w oczach mu rozbyso. Dosta jeszcze raz, bl zapromieniowa paraliujco, palce rk zmartwiay nagle. Ten, kto go bi, uderzy ponownie. I ponownie. I ponownie. Bl zmusi Reynevana do krzyku, krew zattnia mu w uszach, pozbawiajc przytomnoci. Ockn si w zupenych niemal ciemnociach, z gardem suchym jak wir i jzykiem jak koek. Gowa ttnia blem, obejmujcym skronie, oczy, zby nawet. Wzi gboki wdech i a si zakrztusi, tak wok mierdziao Poruszy si, zaszelecia ubita soma, na ktrej lea. Nieopodal kto okropnie bekota, kto inny kaszla i stka. Tuz obok co ciurkao, laa si woda. Reynevan obliza pokryte lepkim nalotem wargi. Unis gow i a jkn, tak zaomota w niej bl. Podnis si ostroniej, powoli. Jednego rzutu oka wystarczyo, by si zorientowa, ze jest w wielkiej piwnicy. W lochu. Na dnie gbokiej kamiennej studni. I e nie jest sam. - Ockne si - stwierdzi fakt Szarlej. Sta oddalony o kilka krokw i z gonym pluskiem sika do kuba. Reynevan otworzy usta, ale nie zdoa wydoby z nich dwiku. - To dobrze, ze si ockne - Szarlej zapi spodnie. - Bo wanie musz ci oznajmi, ze wzgldem mostu na Dunaju wracamy do pierwotnej koncepcji. - Gdzie... - wyskrzecza wreszcie Reynevan, z trudem ykajc lin. Szarleju... Gdzie... jestemy? - W przybytku witej Dympny.

- Gdzie? - W szpitalu dla obkanych. - Gdzie?! - Przecie mwi. W domu wariatw. W Narrenturmie.

Rozdzia dwudziesty sidmy w ktrym Reynevan i Szarlej przez czas do dugi maj spokj, opiek lekarsk, pociech duchow, regularne odywianie i towarzystwo nietuzinkowych ludzi, z ktrymi mog do woli konwersowa na ciekawe tematy. Sowem, maj to, co zwykle ma si w domu wariatw.
- Niech bdzie pochwalony Jezus Chrystus. Bogosawione imi witej Dympny. Pensjonariusze Wiey Baznw zareagowali szelestem somy i nieskadnym, mao wyranym pomrukiem. Boogrobiec bawi si pak, postukiwa ni w otwart lew do. - Wy dwaj - powiedzia do Reynevana i Szarleja - jestecie nowi w naszym boym stadku. A my tu nowym nowe nadajem imiona. A ze dzi czcimy witych mczennikw Korneliusza i Cypriana, tedy jeden bdzie Korneliusz, a drugi Cyprian. Ani Korneliusz, ani Cyprian nie odpowiedzieli. - Jam jest - kontynuowa beznamitnie mnich - mistrzem szpitalnym i opiekunem Wiey. Imi moje brat Trankwilus. Nomen omen. Przynajmniej dopty, dopki mnie kto nie zdrzani. - Drzani mnie za, trzeba wam wiedzie, gdy kto haasuje, ciska si, wyczynia tumulty i brewerie, zanieczyszcza siebie i okolic, uywa sw nieadnych, bluni Bogu i witym, nie modli si i przeszkadza modli innym. I w ogle grzeszy. A na grzesznikw mamy tu u nas rne sposoby. Kijaszek dbowy. Ceberek z wod zimn. Klatk elazn. I acuszek u ciany. Jasne? - Jasne - odpowiedzieli unisono Korneliusz i Cyprian. - Tedy - brat Trankwilus ziewn, przyjrza si swej pace, dobrze wysuonemu i wylizganemu dbowemu drewnu - zaczynacie kuracj. A wymodlicie przychylno i instancj witej Dympny, opuci was, daj to Bg, wariacja i obd, wrcicie, wyleczeni, na zdrowe ono spoeczestwa.

Dympna z askawoci synie w witych gromadce, szans wic macie due. Ale nie ustawajcie w modlitwie. Jasne? - Jasne. - No to z Panem Bogiem. Boogrobiec wyszed po trzeszczcych schodach, wijcych si wok muru i koczcych gdzie wysoko drzwiami, masywnymi, sdzc po odgosach otwierania i zamykania. Ledwo dudnice w kamiennej studni echo przebrzmiao, Szarlej wsta. - No, bracia w udrce - rzek wesoo - witajcie, kimkolwiek jestecie. Wychodzi, e troch czasu przyjdzie nam spdzi razem. Cho po niewoli, ale zawsze. Moe by tak wic jednak pozna si nawzajem? Podobnie jak przed godzin, odpowiedzia mu chrobot i szelest somy, parsknicie, cicha kltwa i kilka innych sw i odgosw, w wikszoci nieprzystojnych. Tym alici razem Szarlej nie da si zniechci. Zdecydowanie podszed do jednego ze somianych barogw, jakich kilkanacie uformowanych byo pod cianami wiey i wok dzielcych dno zrujnowanych filarw i arkad. Ciemno w niewielkim tylko stopniu rozjaniao wiato sczce si z gry, z malekich okienek u szczytu. Ale wzrok przyzwyczai si ju i co nieco widzie si dao. - Dobry dzie! Jestem Szarlej! - A ide precz - odburkn czek z barogu. - Czepiaj si, pomylecze, sobie podobnych. Ja jestem zdrw na umyle! Normalny! Reynevan otworzy usta, zamkn je prdko i otworzy znowu. Widzia bowiem, czym chccy uchodzi za normalnego si zajmuje, a zajmowa si energicznym manipulowaniem przy wasnych genitaliach. Szarlej chrzkn, wzruszy ramionami, poszed dalej, ku nastpnemu barogowi. Czowiek, ktry na nim lea, nie porusza si, jeli nie liczy lekkich drgawek i dziwnych skurczw twarzy. - Dobry dzie! Jestem Szarlej... - Bbb... bbuub... be-beee... Beee.. - Tak mylaem. Idziemy dalej, Reinmarze. Dobry dzie! Jestem.... - Stj! Gdzie leziesz, szalecze? Na rysunki? Oczu nie masz? Na twardym jak kamie klepisku, wrd odgarnitej somy, widniay

nabazgrane kred figury geometryczne, wykresy i kolumny cyfr, nad ktrymi lcza siwy starzec z czubkiem gowy ysym jak jajo. Wykresy, figury i cyfry pokryway te cakowicie cian nad jego barogiem. - Ach - cofn si Szarlej. - Przepraszam. Rozumiem. Jake mogem zapomnie: noli turbare circulos meos. Starzec unis gow, wyszczerzy poczerniae zby. - Uczeni? - Poniekd. - Tedy zajmijcie sobie miejsca u filara. U tego oznaczonego omeg. Zajli i wymocili sobie, nagarnwszy somy, barogi pod wskazanym filarem, oznaczonym wydrapan greck liter. Ledwie zdyli upora si z zadaniem, gdy objawi si brat Trankwilus, tym razem w kompanii kilku innych zakonnikw w habitach z podwjnym krzyem. Stre grobu jerozolimskiego przynieli parujcy kocio, ale pacjentom wiey pozwolono zbliy si z miskami dopiero po chralnym odmwieniu Pater noster, Ave, Credo, Conftteor i Miserere. Reynevan jeszcze nie podejrzewa, e by to pocztek rytuau, ktremu przyjdzie mu si poddawa dugo. Bardzo dugo. - Narrenturm - odezwa si, tpo patrzc w dno miski, w przylepione resztki kaszy jaglanej. - We Frankensteinie? - We Frankensteinie - potwierdzi Szarlej, dubic w zbach dbem somy. - Wiea jest przy hospicjum witego Jerzego, prowadzonego przez boogrobcw z Nysy. Na zewntrz murw miejskich, przy Bramie Kodzkiej. - Wiem. Przechodziem obok. Wczoraj. Chyba wczoraj... Jakim sposobem tu trafilimy? Dlaczego uznano nas za umysowo chorych? - Najwidoczniej - demeryt parskn miechem - kto podda analizie nasze ostatnie postpki. Nie, drogi Cyprianie, artowaem, a tyle szczcia nie mamy. To jest nie tylko Wiea Baznw, to rwnie... przejciowo... wizienie Inkwizycji. Karcer miejscowych dominikanw jest bowiem w remoncie. Frankenstein ma dwa miejskie wizienia, w ratuszu i pod Krzyw Wie, ale oba zawsze przepenione. Dlatego tu, do Narrenturmu, wsadza si aresztowanych z nakazu witego Oficjum. - Ten Trankwilus - nie rezygnowa Reynevan - traktuje nas jednak jak

bdcych niespena rozumu. - Skrzywienie zawodowe. - Co z Samsonem? - Co, co - achn si Szarlej. - Spojrzeli na jego gb i pucili. Ironia, h? Pucili, majc za idiot. A nas zapudowali u czubkw. Szczerze powiedziawszy, pretensji nie mam, winie tylko siebie. Im o ciebie szo, Cyprianie, o nikogo wicej, tylko o tobie wspomina significavit. Mnie wsadzili, bo stawiaem opr, rozkwasiem par nosw, ha, par kopw, nie chwalc si, tez trafio w to, w co trafi miao... Gdybym zachowa si spokojnie, jak Samson... - Midzy nami mwic - dokoczy po chwili cikiego milczenia caa moja w nim, w Samsonie, nadzieja. e co wymyli i zorganizuje. I to szybko. Inaczej... Inaczej moemy mie kopoty. - Z Inkwizycj? A o co nas oskar? - Problem - gos Szarleja by nader ponury - nie w tym, o co nas oskar. Problem w tym, do czego si przyznamy. Reynevan nie potrzebowa wyjanie, wiedzia, w czym rzecz. Rzeczy podsuchane w cysterskiej grangii oznaczay wyrok mierci, mierci poprzedzonej torturami. O tym, e podsuchali, nikt nie mg si dowiedzie. Nie wymagao wyjanie znaczce spojrzenie, ktrym demeryt wskaza innych pensjonariuszy Wiey. Reynevan te wiedzia, e Inkwizycja miaa w zwyczaju umieszcza wrd uwizionych szpicli i prowokatorw. Szarlej, co prawda, obieca, e takowych zdemaskuje szybko, ale zaleci ostrono i konspiracj rwnie wobec innych, choby i z pozoru uczciwych. Nawet tych, zaznaczy, nie naley dopuszcza do konfidencji. Nie warto, zawyrokowa, by cokolwiek wiedzieli i mieli o czym mwi. - Albowiem - doda - czowiek rozcignity na skrzypcu mwi. Mwi duo, mwi wszystko, co wie, mwi o czym tylko si da. Bo dopki mwi, nie przypiekaj. Reynevan pomarkotnia. Tak widocznie, e a Szarlej uzna za celowe doda mu otuchy przyjaznym walniciem w plecy. - Gowa do gry, Cyprianie - pocieszy. - Jeszcze si za nas nie wzili.

Reynevan pomarkotnia jeszcze bardziej i Szarlej da za wygran. Nie wiedzia, e Reynevan wcale nie martwi si, e na mkach powie o podsuchanych w grangii konszachtach. e stokro bardziej przeraa go myl o tym, e zdradzi Katarzyn Biberstein. Odpoczwszy nieco, obaj lokatorzy kwatery Pod Omeg porobili dalsze znajomoci. Szo im rozmaicie. Jedni z pensjonariuszy Narrenturmu rozmawia nie chcieli, jeszcze inni nie mogli, bdc w stanie, ktry doktorowie z praskiego uniwersytetu okrelali - za szko Salerno - jako dementia bd debilitas. Inni byli rozmowniejsi. Nawet ci nie bardzo jednak kwapili si z ujawnianiem personaliw, tote Reynevan w myli ponadawa im stosowne przydomki. Ich najbliszym ssiadem by Tomasz Alfa - bytowa bowiem pod filarem oznaczonym tak wanie greck liter, a do Wiey Baznw trafi w dniu witego Tomasza z Akwinu, sidmego marca. Za co trafi i dlaczego tak dugo siedzi, nie wyjawi, ale na Reynevanie bynajmniej nie zrobi wraenia obkanego. Powiada si wynalazc, Szarlej jednak na podstawie manieryzmw mowy uzna go za zbiegego mnicha. Wynajdywanie dziury w klasztornym murze, orzek, nie moe pretendowa do miana prawdziwej wynalazczoci. Niedaleko od Tomasza Alfy, pod liter tau i wydrapanym na cianie napisem: POENITEMINI mieszka Kamedua. Ten stanu duchownego ukry nie mg, tonsura jeszcze nie porosa mu wosem. Wicej o nim wiadomo nie byo, albowiem milcza jak prawdziwy brat z Camaldoli. I jak prawdziwy kamedua bez szemrania i sowa skargi znosi nader czste w Narrenturmie posty. Po przeciwnej stronie, pod napisem: LIBERA NOS DEUS NOSTER ssiadowali ze sob dwaj osobnicy, bdcy, jak na ironi, ssiadami rwnie na wolnoci. Obaj zaprzeczali byciu wariatami, obaj uwaali si za ofiary perfidnie uknutych intryg. Jeden, pisarz grodzki, przez boogrobcw na dzie swego przybycia ochrzczony Bonawentur, win za uwizienie obarcza on, rad tymczasem nieskrpowanie uywa sobie z gachem. Bonawentura zaraz na wstpie uraczy Reynevana i Szarleja dugim wy-

wodem o kobietach, z samego przyrodzenia swego i natury swojej podych, przewrotnych, lubienych, nierzdnych, niegodziwych i zdradliwych. Wywd na czas duszy pogry Reynevana w czarnych wspomnieniach i jeszcze czarniejszej melancholii. Drugi z ssiadw zosta przez Reynevana w myli przezwany Institorem, cigle i gono martwi si bowiem o swoje institorium, czyli bogaty i profitowny kram w rynku. Wolnoci, twierdzi, pozbawiy go, denuncjujc, wasne dzieci, a to w celu zawadnicia kramem i profitami z niego. Podobnie jak Bonawentura, Institor przyznawa si do naukowych zainteresowa - obaj amatorsko parali si astrologi i alchemi. Obaj dziwnie cichli na dwik sowa Inkwizycja. Niedaleko ssiadw, pod napisem DUPA, mia swj barg jeszcze jeden obywatel Frankensteinu, nie kryjcy tosamoci Mikoaj Koppirnig, wolny mularz z lokalnej strzechy i astronom amator, do tego - niestety typ maomwny, mrukliwy i nietowarzyski. Opodal, pod cian, z dala nieco od enklawy naukowcw, siedzia poznany ju wczeniej Circulos Meos, dla skrtu Circulos. Siedzia, nagarnwszy somy jak pelikan w gniedzie, wraenie potgowa ysy czerep i spore wole u szyi. Tego, e nie umar, dowodzi ywym smrodem, byskaniem ysiny i nieustannym, denerwujcym skrobaniem kredy o mur lub klepisko. Wyjanio si, e nie by on, jak Archimedes, mechanikiem, wykresy i figury suyy innym celom. Za ich wanie spraw Circulos wsadzony zosta do wariatkowa. Obok barogu Izajasza, czeka modego i apatycznego, przezwanego tak dla cytowanej co i rusz ksigi prorockiej, staa budzca groz elazna klatka, suca jako karcer. Klatka bya pusta, a kiblujcy najduej Tomasz Alfa nie widzia, by kogokolwiek kiedykolwiek do niej wsadzono. Nadzorujcy Narrenturm brat Trankwilus, owiadczy Alfa, to mnich faktycznie spokojny i bardzo wyrozumiay. Oczywicie dopty, dopki go kto nie zdrzani. Normalny, ktry nadal wszystkich ignorowa, by tym, kto niebawem zdrzani brata Trankwilusa. Podczas porannej modlitwy Normalny odda si bowiem swemu ulubionemu zajciu igraszkom z wasnym

przyrodzeniem. Rzecz nie usza sokolim oczom boogrobca i Normalny dosta tgi wycisk dbowym kijem, ktrego, jak si pokazao, Trankwilus nie nasza od parady. Mijay dni, wyznaczone nudnym rytmem posikw i modw. Mijay noce. Te ostatnie byy udrk, tak za przyczyn dokuczliwego zimna, jak i chralnego, koszmarnego wrcz chrapania pensjonariuszy. Dni atwiej byo znie. Mona byo chocia pogada. - Przez zo i zawi - Circulos poruszy wolem i zamruga zaropiaymi oczyma. - Siedz tu przez zo ludzk i zawi kolegw nieudacznikw. Znienawidzili mnie, albowiem osignem, czego im osign si nie udao. - Mianowicie? - zainteresowa si Szarlej. - A co ja bd - Circulos wytar o chaat ubrudzone kred palce. - Co ja bd wam tomaczy, profanom, i tak nie pojmiecie. - Wyprbujcie nas. - No, jeli wola... - Circulos odchrzkn, poduba w nosie, potar pit o pit. - Udaa mi si rzecz niemaa. Okreliem precyzyjnie dat koca wiata. - Czyby na rok tysic czterysta dwudziesty? - spyta po chwili grzecznego milczenia Szarlej. - Miesic luty, poniedziaek po witej Scholastyce? Niespecjalnie oryginalnie, zauwa. - Obraacie mnie - wypi resztki brzucha Circulos. - Nie jestem jakim tam nawiedzonym millenaryst, jakim niedouczonym mistykiem, nie powtarzam za fanatykami chiliastycznych bredni. Ja zbadaem rzecz sine ira et studio, na podstawie rde naukowych i matematycznych komputacyj. Znacie Objawienie witego Jana? - Pobienie, ale owszem. - Baranek otworzy siedem pieczci, tak? I ujrza Jan siedmiu aniow, tak? - Bezwzgldnie. - A wybranych i opiecztowanych byo sto czterdzieci cztery tysice, tak? A starszych dwudziestu czterech, tak? A dwom wiadkom dano moc prorokowania przez tysic dwiecie szedziesit dni, tak? Gdy

si wic to wszystko doda, a sum pomnoy przez osiem, liczb liter w sowie Apollyon, skalkuluje si... Ach, co wam bd tomaczy, i tak nie pojmiecie. Koniec wiata nastpi w lipcu. Dokadniej, szstego lipca, in octava Apostolorum Petri et Pauli. W pitek. W poudnie. - Roku? - Obecnego, witego. Tysic czterysta dwudziestego pitego. - Taak - potar brod Szarlej. - Jest, widzicie, jednakowo pewien szkopu... - Jaki niby? - Mamy wrzesie. - To aden dowd. - I jest po poudniu. Circulos wzruszy ramionami, po czym odwrci gow i demonstracyjnie zagrzeba si w som. - Wiedziaem - prychn - e nie ma co gada z nieukami. egnam. Mikoaj Koppirnig, wolny mularz z Frankensteinu, gadatliwy nie by, jego oscho i opryskliwo nie zraziy jednak stsknionego za konwersacj Szarleja. - Tak tedy - nie rezygnowa demeryt - jestecie astronomem. I wsadzono was do puda. C, potwierdza si, e zbyt wnikliwe przygldanie si niebu nie popaca i nie przystoi dobremu katolikowi. Ale ja, moci panie, inaczej jeszcze zsumuj dwa i dwa. Koniunkcja astronomii i wizienia moe oznacza tylko jedno: podwaanie teorii ptolomejskiej. Mam racj? - Racj w czym? - odburkn Koppirnig. - W koniunkcjach? Macie, a jake. W reszcie tako. To miarkuj, ecie z tych, co zawdy maj racj. Widywaem ju takich. - Takich na pewno nie - umiechn si demeryt. - Ale o to mniejsza. Waniejsze, jake to jest, wedle was, z tym Ptolomeuszem? Co jest w rodku wszechwiata? Ziemia? Czy Soce? Koppirnig milcza dugo. - A niech tam sobie bdzie, co chce - powiedzia wreszcie gorzko. -

Skd mnie wiedzie? Jaki tam ze mnie astronom, co ja si znam? Wszystko odwoam, do wszystkiego si przyznam. Powiem, co ka. - Aha - rozpromieni si Szarlej. - Trafiem wic! Zderzya si astronomia z teologi? I postraszyli? - Jak to? - zdziwi si Reynevan. - Astronomia jest nauk cis. Co wic ma do niej teologia? Dwa a dwa jest zawsze cztery... - I mnie si tak zdawao - przerwa ponuro Koppirnig. - Ale rzeczywisto jest inna. - Nie rozumiem. - Reinmarze, Reinmarze - umiechn si z politowaniem Szarlej. Naiwny jak dzieci. Sumowanie dwch i dwch nie przeczy Pismu, czego nie da si powiedzie o obrotach cia niebieskich. Nie mona dowodzi, e Ziemia krci si wok nieruchomego Soca, gdy w Pimie napisane jest, e Jozue kaza Socu stan w miejscu. Socu. Nie Ziemi. Dlatego... - Dlatego - przerwa jeszcze bardziej ponuro wolny mularz - trza si rychtowa instynktem samozachowawczym. Wzgldem niebios astrolabium i luneta mog si myli, Biblia jest nieomylna. Niebiosa... - Ten, co mieszka nad krgiem ziemi - wpad w sowo Izajasz, wyrwany z apatii dwikiem sowa Biblia - on rozcign niebiosa jak tkanin i rozpi je jak namiot mieszkalny. - No prosz - pokiwa gow Koppirnig. - Czubek, a wie. - Wanie. - Co wanie? - unis si Koppirnig. - Co wanie? Tacycie mdrzy? Ja tam wszystko odwoam. Byle mnie ino wypucili, wszystko potwierdz, co zechc. e Ziemia jest paska, a jej geometrycznym rodkiem jest Jerozolima. e Soce zatacza krgi wok papiea, bdcego rodkiem wszechwiata. Wszystko przyznam. Zreszt moe oni maj racj? Psiakrew, ich instytucja istnieje bez maa ptora tysica lat. Ju choby z tego powodu nie mog si myli. - A od kiedy to - zmruy oczy Szarlej - daty lecz gupot? - A do diaba z wami! - zdenerwowa si wolny mularz. - Sami se idcie na mki i stos! Ja wszystko odwouj! Ja mwi: a jednak si NIE porusza, eppur NON si muove!

- C ja zreszt mog wiedzie - rzek gorzko po chwili milczenia. C ze mnie za astronom? Jestem czek prosty. - Nie wierzcie mu, panie Szarleju - odezwa si Bonawentura, ktry wanie zbudzi si z drzemki. - Teraz tak mwi, bo si stosu zlk. A jaki to z niego astronom, we Frankensteinie wszyscy wiedz, bo co noc na dachu z astrolabi siedzi i gwiazdy liczy. I nie on jeden w rodzinie, wszyscy u nich takie gwiazdowiedy, u Koppirnigw. Nawet ten najmodszy, maluki Mikoajek, co to si ludziska miej, e pierwsze jego sowo byo mama, drugie papu, a trzecie heliocyntryzm. Im wczeniej zapada zmrok, im robio si zimniej, tym wiksz liczb pensjonariuszy gromadziy konwersacje i dysputy. Gadano, gadano, gadano. Najpierw razem, potem ju kady sobie. - Zmarnuj mi institorium. Wszystko roztrwoni, w diaby przepuszcz, na nic obrc. Zrujnuj dorobek. Dzisiejsza modzie! - A wszystkie biaogowy, co do jednej, kurwy. Z uczynku lub z wolej. - Nastanie apokalipsa, nie zostanie nic. Nic zgoa. Ale co ja bd wam tomaczy, profanom. - A ja wam mwi, e bdzie po nas wczeniej. Przyjedzie inkwizytor. Umcz, a potem spal. I dobrze nam tak, grzesznikom, bomy Boga obrazili. - Przeto jak som poera jzyk ognisty, a siano znika w pomieniu, tak korze ich bdzie zgnilizn, a kieek ich jak py porwany si wzniesie, bo odrzucili Prawo Pana Zastpw.... - Syszycie? Czubek, a wie. - Wanie. - Problem w tym - rzek zamylony Koppirnig - emy za duo myleli. - O, to, to - potwierdzi Tomasz Alfa. - Przeto nie unikn nam kary. - ...zostan zgromadzeni, uwizieni w lochu; bd zamknici w wizieniu, a po wielu latach bd ukarani. - Syszycie? Czubek, a wie. Pod cian, w oddaleniu, cierpicy na dementia i debilitas bekotali i

bredzili. Obok, na swym barogu, Normalny wali konia, postkujc i jczc. W padzierniku nastay jeszcze wiksze chody. Wwczas, szesnastego - w datach pozwala orientowa si kalendarz, jaki Szarlej wyrysowa na murze kred ukradzion Circulosowi - do Narrenturmu trafi znajomy. Znajomego wcignli do Wiey nie boogrobcy, ale zbrojni w kolczugach i przeszywanych kaftanach. Stawia opr, dosta wic kilka razy w kark, a ze schodw zrzucono go. Stoczy si i rozpaszczy na polepie. Pensjonariusze, wrd nich Reynevan i Szarlej, przygldali si, jak ley. Jak podchodzi do niego frater Trankwilus ze sw pak. - Dzi wypada - powiedzia, zwyczajowo pozdrowiwszy wpierw imieniem witej Dynipny, patronki i ordowniczki chorych na umyle dzi wypada witego Gawa. Alici byo tu Gaww a Gaww, coby si tedy nie powtarza... Mamy dzi rwnie pamitk witego Mummolina. Tedy bdziesz si, bracie, zwa Mummolinem. Jasne? Lecy na polepie unis si na okciach, spojrza na boogrobca. Przez chwil wydawao si, e w krtkich a dobranych sowach skomentuje. Trankwilus te chyba tego oczekiwa, bo unis pak i cofn si o krok dla lepszego rozmachu. Ale lecy zgrzytn tylko zbami i zme w nich wszystkie rzeczy niewypowiedziane. - No - kiwn gow boogrobiec. - To rozumiem. Z Bogiem, bracie. Lecy usiad. Reynevan ledwie go pozna. Nie byo szarego paszcza, przepada srebrna klamra, przepad szaperon, przepada liripipe. Obcisy wams by wytytany w kurzu i tynku, popruty na obu watowanych barkach. - Witaj. Urban Horn unis gow. Wosy mia zmierzwione, oko podbite, warg rozcit i opuchnit. - Witaj, Reinmarze - odrzek. - Wiesz, wcale si nie dziwi, widzc ci w Narrenturmie. - Jeste cay? Jak si czujesz? - wietnie. Wrcz promiennie. Pewnie blask soneczny bije mi z dupy. Zajrzyj i sprawd. Bo mnie trudno.

Wsta, obmaca boki. Pomasowa krzye. - Zabili mi psa - powiedzia zimno. - Zatukli. Mojego Belzebuba. Pamitasz Belzebuba? - Przykro mi - Reynevan dobrze pamita zby brytana o cal od twarzy. Ale naprawd byo mu przykro. - Tego im nie daruj - zgrzytn zbami Horn. - Policz si z nimi. Gdy si std wyrw. - Z tym moe by problem. - Wiem. Podczas prezentacji Horn i Szarlej dugo sobie wzajem si przypatrywali, mruc powieki i przygryzajc wargi. Wida byo, e trafi cwaniak na cwaniaka i frant na franta. Wida to byo tak wyranie, e aden z frantw o nic drugiego nie zapyta. - Tak tedy - rozejrza si Horn - siedzimy, gdzie siedzimy. Frankenstein, szpital kanonikw regularnych, strw grobu jerozolimskiego. Narrenturm. Wiea Baznw. - Nie tylko - zmruy powieki Szarlej. - O czym szanowny pan niewtpliwie wie. - Szanowny pan niewtpliwie wie - przyzna Horn. - Wsadzia go tu bowiem Inkwizycja i biskupi significavit. C, co by o witym Oficjum nie myle, ich wizienia s zwykle porzdne, przestronne i schludne. Tutaj te, jak wchem czuj, kible zwyko si co jaki czas oprnia, a pensjonariusze niele si prezentuj... Wida, boogrobcy dbaj. A jak karmi? - Podle. Ale regularnie. - To niele. Ostatnim gupiejowem, jakie ogldaem, bya florencka Pazzeria przy Santa Maria Nuova. Trzeba byo zobaczy tamtejszych pacjentw! Wygodzeni, zawszeni, zaronici, brudni... A tu? Was, jak widz, choby od razu na dwr... No, moe nie na cesarski, moe nie na Wawel... Ale ju w takim Wilnie, gwarantuj, moglibycie wystpi tak, jak stoicie, nie wyrnilibycie si zbytnio. Taaak... Mogem, mogem trafi gorzej... Gdyby jeszcze nie byo tu tych nienormalnych... Furiatw, mam nadziej, wrd nich nie ma? Ani, strze Boe, sodomitw? - Nie ma - uspokoi Szarlej. - Ustrzega nas wita Dympna. Tylko ci,

o. Le, bekoc, bawi si ptaszkami. Nic szczeglnego. - To wietnie. C, pobdziemy troch razem. Moe i czas duszy. - Moe i krtszy, ni sdzicie - umiechn si krzywawo demeryt. My siedzimy tu ju od witego Korneliusza. I spodziewamy si inkwizytora co dnia. Kto wie, moe to ju dzi? - Dzi nie - zapewni spokojnie Urban Horn. - Jutro te nie. Inkwizycja ma w tej chwili inne zajcia. Cho naciskany, do wyjanie przystpi Horn dopiero po obiedzie. Ktry, nawiasem mwic, zjad ze smakiem. I nie pogardzi resztk, ktrej nie dojad Reynevan, czujcy si ostatnio marnie i traccy apetyt. - Jego przewietno biskup wrocawski Konrad - wyjani Horn, palcem wybierajc z dna miski ostatnie krupki - uderzy na husyckie Czechy. Wesp z panem Put z Czastolovic zbrojnie najecha Nachodsko i Trutnovsko. - Krucjata? - Nie. upieska rejza. - To przecie - umiechn si Szarlej - dokadnie to samo. - Oho - parskn Horn. - Miaem pyta, za co szanowny pan siedzi, ale ju nie zapytam. - I dobrze. Co tedy z t rejz? - Pretekstem, o ile w ogle potrzebny by pretekst, byo rzekome obrabowanie przez husytw poborcy podatkowego, dokonane podobno trzynastego wrzenia. Zagrabiono wwczas pono ptora tysica z gr grzywien... - Ile? - Powiedziaem: rzekomo, podobno, pono. Nikt w to nie wierzy. Ale jako pretekst biskupowi pasowao. Czas za wybra akuratnie. Uderzy pod nieobecno husyckich wojsk polnych z Hradca Kralove. Tamtejszy hetman, Jan Czapek z San, pocign by bowiem na Podjesztedzie, a pod uyck granic. Biskup, wynika z tego, niezych ma szpiegw. - Ano, pewnie ma - Szarlej nawet nie mrugn. - Mwcie dalej. Panie Horn? Mwcie, niechajcie wariatw. Zdycie si jeszcze napatrze. Urban Horn oderwa wzrok od Normalnego, z entuzjazmem

oddajcego si samogwatowi. I od jednego z debili, w skupieniu lepicego z wasnych odchodw malutki ziggurat. - Taak... Na czym to ja... Aha. Biskup Konrad i pan Puta weszli do Czech szlakiem przez Lewin i Homole. Spustoszyli i zupili okolice Nachodu, Trutnova i Vizmburka, popalili wsie. Grabili, mordowali, kto wpad im w rce, chopw, baby, bez rnicy. Oszczdzano dzieci mieszczce si pod brzuch konia. Niektre. - A potem? - Potem... Stos dogasa, pomie nie szala ju i nie trzeszcza, pega jeszcze tylko po kupie drewna. Drewno nie spalio si w caoci, raz, e dzie by sotny, dwa, wzito wilgotne, by heretyk nie zgorza zbyt szybko, by poskwiercza i naleycie pozna przedsmak kary, ktra czeka go w piekle. Przesadzono jednak, nie zadbano o zachowanie zotego rodka, umiaru i kompromisu - nadmiar mokrego opau sprawi, e delikwent nie spon, ale za to bardzo prdko udusi si dymem. Nawet nie zdy specjalnie pokrzycze. Nie spali si te doszcztnie - przykrpowany acuchem do pala trup zachowa czekoksztatn z grubsza posta. Krwiste, niedosmaone miso w wielu miejscach trzymao si jeszcze szkieletu, skra zwisaa poskrcanymi warkoczami, a obnaona tu i wdzie ko bya bardziej czerwona ni czarna. Gowa upieka si raczej rwno, zwglona skra odpada od czerepu. Bielejce za w rozdziawionych w przedmiertnym wrzasku ustach zby nadaway caoci makabrycznego do wygldu. Wygld ten, paradoksalnie, rekompensowa rozczarowanie z tytuu zbyt krtkotrwaej i mao mczeskiej kani. Wywiera, co tu duo gada, lepszy skutek psychologiczny. Na miejsce auto da fe spdzono tum schwytanych w pobliskiej wsi Czechw, tymi widok jakiego bezksztatnego skwarka na palenisku pewnie by nie wstrzsn. Domylajc si jednak w niedopieczonym i wyszczerzonym trupie swego niedawnego kaznodziei, Czesi zaamywali si zupenie. Mczyni dygotali, zakrywszy oczy, kobiety wyy i zawodziy, dziko dary si dzieci. Konrad z Olenicy, biskup Wrocawia, wyprostowa si w siodle,

dumnie i energicznie, a zgrzytna zbroja. Pocztkowo mia zamiar wygosi przed jecami mow, kazanie, majce uwiadomi motochowi cae zo herezji i ostrzec przed srog kar, jaka spotka odstpcw od wiary. Zrezygnowa jednak, patrzy tylko, wydymajc wargi. Po co byo jzyk sobie strzpi? Sowiaska hoota i tak sabo rozumiaa po niemiecku. A o karze za kacerstwo lepiej i dobitniej od sw mwi spalony zewok przy palu. Posieczone, pokaleczone nie do rozpoznania trupy, zwalone na stos porodku ryska. Ogie, szalejcy po strzechach osady. Supy dymu, bijce w niebo z innych podpalonych wsi nad Metuj. Dobiegajce ze stodoy przeraliwe krzyki mdek, zawleczonych tam na uciech przez kodzkich knechtw pana Puty z Czastolovic. W tumie Czechw szala i sroy si ojciec Miegerlin. W asycie zbrojnych, w towarzystwie kilku dominikanw ksidz polowa na husytw i ich sympatykw. W polowaniu pomaga spis nazwisk, ktry Miegerlin dosta od Birkarta Grellenorta. Ksidz nie mia jednak Grellenorta za wyroczni, a jego spisu za wito. Twierdzc, e heretyka pozna po oczach, uszach i oglnym wyrazie twarzy, ksiulo w czasie caej wyprawy naapa ju z pi razy wicej ludzi, ni byo na licie. Cz mordowano na miejscu. Cz sza w pta. - Co z tymi? - spyta, podjedajc, marszaek biskupi, Wawrzyniec von Rohrau. - Wasza dostojno? Co przykaecie z nimi zrobi? - To samo - Konrad z Olenicy spojrza na niego surowo - co i z poprzednimi. Widzc ustawiajcych si kusznikw i knechtw z piszczaami, tum Czechw podnis okropny wrzask. Kilkunastu mczyzn wyrwao si z ciby i runo do ucieczki, pucili si za nimi konni, doganiali, rbali i dgali mieczami. Inni zbili si ciasno, klkali, padali na ziemi. Mczyni ciaami zasaniali kobiety. Matki - dzieci. Kusznicy krcili korbami. C, pomyla Konrad, w tym tumie s pewnie jacy niewinni, moe i dobrzy katolicy. Ale Bg rozpozna swoje owieczki. Jak rozpoznawa w Langwedocji. W Beziers, w Carcassonne, w Tuluzie. W Montsegur.

Przejd do historii, pomyla, jako obroca prawdziwej wiary, pogromca herezji, lski Szymon de Montfort. Potomno bdzie wspomina moje imi z czci. Jak Szymona wanie, jak Schwenckefelda, jak Bernarda Gui. To potomno. Wzgldem za dnia dzisiejszego, to moe wreszcie doceni mnie w Rzymie? Moe wreszcie podniesion bdzie Wrocaw do rangi archidiecezji, a ja zostan arcybiskupem lska i elektorem Rzeszy? Moe skoczy si ta farsa, e formalnie diecezja jest czci polskiej prowincji kocielnej i formalnie podlega - na pomiewisko chyba - polskiemu metropolicie, arcybiskupowi Gniezna? Jasne, e prdzej diabli mnie porw, nibym mia uzna Polaczka za zwierzchnika, ale jakie to upokorzenie, podlega takiemu Jastrzbcowi. Ktry - Boe, patrzysz na to! - bezczelnie domaga si przyjcia jego duszpasterskiej wizytacji! We Wrocawiu! Polak we Wrocawiu! Nigdy! Nimmermehr! Hukny pierwsze strzay, szczkny ciciwy kusz, kolejni prbujcy wymkn si z kota zginli od mieczy. Wrzask mordowanych wzbi si w niebo. Tego, myla biskup Konrad, opanowujc sposzonego rumaka, tego nie mog w Rzymie nie dostrzec, tego nie mog nie doceni. e tu, na lsku, na pograniczu Europy i chrzecijaskiej cywilizacji, to ja, Konrad Piast z Olenicy, dzier wysoko krzy. e jam jest prawdziwy bellator Christi, defensor i ordownik katolicyzmu. A na heretykw i apostatw - kara i bicz Boy, flagellum Dei. Na wrzaski mordowanych naoyy si nagle krzyki od strony ukrytego za wzgrzem gocica, po chwili z omotem kopyt wypad stamtd poczet jedcw, galopem pdzcych na wschd, ku Lewinowi. Za konnymi z turkotem toczyy si wozy, wonice wrzeszczeli, wstajc na kozach, bez litoci smagali konie, usiujc zmusi je do szybszego biegu. Za wozami gnano ryczce krowy, za krowami biegli piesi, wrzeszczc gono. Biskup wrd rozgardiaszu nie zrozumia, co krzycz. Ale inni zrozumieli. Rozstrzeliwujcy Czechw knechci odwrcili si i jak jeden m rzucili do ucieczki, za konnymi, za wozami, za piechot, wypeniajc ju cay gociniec. - Dokd! - zarycza biskup. - Sta! Co z wami? Co si dzieje! - Husyci! - wrzasn, wrywajc przy nich konia, Otto von Borschnitz. -

Husyci, ksie! Id na nas husyci! Husyckie wozy! - Bzdura! Nie ma polnych wojsk w Hradcu! Husyci pocignli na Podjesztedzie! - Nie wszycy! Nie wszyscy! Id! Id na nas! Uciekaaaa! Ratujcie ycie! - Sta! - rykn, czerwieniejc, Konrad. - Stjcie, tchrze! Stawa do walki! Do walki, psie syny! - Ratuj si! - zawy, galopujc obok, Mikoaj Zedlitz, starosta otmuchowski. - Husyyyci! Id na nas! Husyyyyci! - Pan Puta i pan Kolditz ju uszli! Ratuj si, kto moe! - Stjcie... - biskup na prno usiowa przekrzycze pandemonium. Panowie rycerze! Jake tak... Ko zaszala pod nim, stan dba, Wawrzyniec von Rohrau chwyci go za wodze i opanowa. - Uciekajmy! - krzykn. - Wasza przewielebno! Ratujmy ycie! Gocicem cwaowali dalsi konni, strzelcy i pancerni, wrd tych ostatnich biskup pozna Sandera Bolza, Hermana Eichelborna w paszczu joannity, Hanusza Czenebisa, Jana Haugwitza, ktrego z Schaffw, atwych do zidentyfikowania po widocznych z daleka tarczach pale d'argent et de gueules. Za nimi, z wykrzywionymi z przeraenia twarzami, gnali na eb na szyj Markwart von Stolberg, Gunter Bischofsheim, Ramfold Oppeln, Niczko von Runge. Rycerze, ktrzy jeszcze wczoraj przecigali si w przechwakach, gotowi atakowa nie tylko Hradec Kralove, ale i samo Hradiszcze Gry Tabor. A teraz pierzchali w popochu. - Ratuj si, kto ywy! - wrzasn, pdzc obok, Tristram Rachenau. Idzie Ambro! Ambrooooo! - Chryste, zmiuj si! - bekota, biegnc obok biskupiego konia, ksidz Miegerlin. - Chryste, ocal! Naadowany zdobycz wz ze zamanym koem zatarasowa gociniec. Zepchnito go i obalono, w boto posypay si kuferki, skrzynki, beczuki, pierzyny, kilimy, kouchy, buty, pocie soniny, inny dobytek, zagrabiony w palonych wsiach. Utkn kolejny wz, za nim jeszcze jeden, wonice zeskakiwali i uciekali pieszo. Droga usana ju bya upem

cinitym przez knechtw. Po chwili pord wzekw i tobokw ze zdobycz biskup zobaczy porzucone pawe, halabardy, berdysze, kusze, nawet bro paln. Odcieni knechci uciekali tak chyo, e doganiali konnych i pancernych. Nie mogcy nady wyli i wrzeszczeli w panice. Ryczay krowy, beczay owce. - Prdzej, prdzej, wasza przewielebno... - ponagla trzscym si gosem Wawrzyniec von Rohrau. - Ratujmy si... Ratujmy... Byle do Homola... Do granicy... Na rodku gocica, czciowo wdeptana w ziemi, obfajdana przez bydo, obsypana obwarzankami i skorupami potuczonych garnkw, leaa chorgiew z wielkim czerwonym krzyem. Znak krucjaty. Konrad, biskup Wrocawia, zagryz wargi. I da koniowi ostrog. Na wschd. Ku Homolu i Lewiskiej Przeczy. Ratuj si, kto ywy. Byle prdzej. Prdzej. Bo idzie... - Ambro - kiwn gow Szarlej. - Byy hradecki proboszcz od witego Ducha. Syszaem o nim. By u boku iki a do jego zgonu. To niebezpieczny radyka, charyzmatyczny trybun ludowy, prawdziwy przywdca tumw. Umiarkowani kalikstyni boj si go jak ognia, bo Ambro umiarkowanie uwaa za zdrad ideaw Husa i Kielicha. A na jedno jego skinienie podnosi si tysic taboryckich cepw. - Fakt - potwierdzi Horn. - Ambro szala ju podczas poprzedniej biskupiej rejzy, w roku dwudziestym pierwszym. Wtedy, jak pamitacie, skoczyo si zawieszeniem broni, jakie z biskupem Konradem zawarli Hynek Kruszyna i Czeniek z Vartenberka. dny krwi kapan wskaza obu jako zdrajcw i kunktatorw, a motoch rzuci si na nich z cepami, ledwo zdoali uciec. Ambro od tamtego czasu wci mwi o odwecie... Reinmarze? Co ci jest? - Nic. - Wygldasz - oceni Szarlej - na nieobecnego duchem. Nie jeste ty aby chory? Mniejsza z tym. Wrmy do biskupiej rejzy, drogi panie Mummolinie. Co ona ma wsplnego z nami? Ambro! Idzie Ambroooo!

- Biskup naapa husytw - wyjani Horn. - Podobno. To znaczy: podobno husytw, bo naapa na pewno. Jakoby mia list, wedug ktrej apa. Mwiem, e dobrych ma szpiegw? - Mwilicie - kiwn gow Szarlej. - Inkwizycja zatem jest zajta wyciganiem z owych jecw zezna. Chwilowo wic, sdzicie, nie bdzie miaa na nas czasu? - Nie sdz. Wiem. Do rozmowy, do ktrej musiao doj, doszo wieczorem. - Horn. - Sucham ci, chopcze, w najwyszym skupieniu. - Psa, jakkolwiek szkoda zwierzcia, nie posiadasz ju. - Trudno - oczy Urbana Horna zwziy si - tego nie dostrzec. Reynevan zachrzka gono, by zwrci uwag Szarleja, ktry opodal gra z Tomaszem Alf w szachy ulepione z gliny i chleba. - Nie uwiadczysz te tutaj - kontynuowa - ni adnego wykrotu, ni humorw, ni fluidw. Sowem, niczego, co mogoby ci uchroni przed koniecznoci udzielenia mi odpowiedzi na pytania. Te same, ktre postawiem ci w Balbinowie, w stajni mego zamordowanego brata. Pamitasz, o co wtedy pytaem? - Nie miewam kopotw z pamici. - Wspaniale. Odpowiedzi na pytania, ktre jeste mi duny, nie sprawi ci zatem kopotw rwnie. Sucham zatem. Gadaj, ale ju. Urban Horn podoy rce pod kark, przecign si. Potem spojrza Reynevanowi w oczy. - Prosz, prosz - powiedzia. - Jak ostro. Ale ju. A jak nie ju, to co? Co mnie spotka, jeli na adne pytania nie odpowiem? Wychodzc ze susznego poniekd zaoenia, e nic nie jestem ci duny? Co wtedy? Jeli wolno spyta? - Wtedy - Reynevan spojrzeniem upewni si, czy Szarlej sucha moesz zosta obity. I to zanim zdysz wymwi credo in Deum patrem omnipotentem. Horn milcza czas jaki, nie zmieniajc pozycji ani nie wyjmujc splecionych doni spod karku.

- Wspomniaem ju - odezwa si wreszcie - e nie byem zaskoczony, widzc ci tutaj. W sposb oczywisty zlekcewaye przestrogi i rady kanonika Beessa, nie usuchae te moich, a co takiego musiao si le dla ciebie skoczy, cud, e jeszcze yjesz. Ale siedzisz, chopcze. Jeli dotd nie zmiarkowa, to zmiarkuj: siedzisz w Wiey Baznw. I dasz ode mnie odpowiedzi na pytania, domagasz si wyjanie. Pragniesz wiedzy. A co, jeli wiedzie mona, zamierzasz z ow pocz? Na co ty liczysz? e wypuszcz ci std dla uczczenia rocznicy odnalezienia relikwij witego Smaragdusa? e oswobodzi ci czyja wymuszona pokut dobroczynno? Ot nie, Reinmarze z Bielawy. Czeka ci inkwizytor i ledztwo. A wiesz ty, co to jest strappado? Jak mylisz, jak dugo wytrzymasz, gdy podcign ci za wykrcone do tyu rce? Obciywszy wpierw u kostek czterdziestofuntowym ciarem? A pod pachy podstawi pochodnie? Co? Jak dugo, twoim zdaniem, potrwa, nim zaczniesz piewa? Powiem ci: nim zdysz wymwi Veni Sancte Spiritus. - Dlaczego zabito Peterlina? Kto go zabi? - Uparty, chopcze, niby baran. Nie poje, co mwiem? Nic ci nie powiem, niczego, co mgby wypapla na mkach. Gra jest zbyt wana, a stawka za wysoka. - Jaka gra? - rozdar si Reynevan. - Jaka stawka? Gdzie mam wasze gry! Twoje tajemnice dawno ju przestay nimi by, sprawa, ktrej suysz, te ju nie jest sekretem. Mylisz, e co, e nie umiem zsumowa dwch i dwch? Wiedz zreszt, e gwid na to. W zadku mam spiski i spory religijne. Syszysz, Horn? Nie domagam si, by wydawa wsplnikw, zdradza dalsze skrytki, w ktrych przechowywany jest Joannes Wilceph Anglicus, doctor evangelicus super omnes evangelistas. Ale musz, do diaba, wiedzie, dlaczego, jak i z czyjej rki zgin mj brat. I ty mi to powiesz. Chobym mia to z ciebie wytuc! - Oho! Patrzcie kogucika! - Wstawaj. Zaraz dostaniesz po mordzie. Horn wsta. Szybkim, zwinnym ruchem, przywodzcym na myl rysia. - Spokojnie - sykn. - Spokojnie, modszy panie von Bielau. Bez

nerww. Cholera piknoci szkodzi. Gotowe zbrzydn. I straci swoje synne ju na cay lsk powodzenie u matek. Wychyliwszy korpus w ty, Reynevan mocno kopn go pod kolano kopniakiem podpatrzonym u Szarleja. Zaskoczony Horn pad na klczki. Ale od tego miejsca Szarlejowa taktyka zacza zawodzi. Majcego zama mu nos ciosu Horn unikn ruchem nieznacznym, acz szybkim, pi Reynevana zawadzia tylko o ucho. Horn przedramieniem odbi szeroki i do chaotyczny lewy sierpowy, rysio zwinnie zerwa si z klczek, odskoczy. - No, no - bysn zbami. - Kto by si spodziewa? Ale skoro tak bardzo tego pragniesz, chopcze... Jestem do usug. - Horn - Szarlej, nie odwracajc si, chlebow krlow zabi chlebowego konia Tomasza Alfy. - Jestemy w wizieniu, znam zwyczaj, nie wtrc si. Ale przysigam, wszystko, co mu zrobisz, ja tobie zrobi w dwjnasb. Wliczajc zwaszcza zwichnicia i fraktury. Poszo szybko. Horn doskoczy jak prawdziwy ry, pynnie i zwinnie, tanecznie. Reynevan uchyli si przed pierwszym uderzeniem, odda, trafiajc nawet, ale tylko raz, reszta ciosw bezskutecznie i bezsilnie spyna po gardach. Horn uderzy tylko dwa razy, bardzo szybko. Oba razy celnie. Reynevan z impetem uderzy tykiem o klepisko. - Jak dzieci - powiedzia, przesuwajc krla, Tomasz Alfa. - Zupenie jak dzieci. - Wiea bije pionka - powiedzia Szarlej. - Szach i mat. Urban Horn stan nad Reynevanem, trc policzek i ucho. - Nie chc ju nigdy wraca do tej sprawy - powiedzia chodno. Nigdy. Ale eby nie wyszo, emy na prno dali sobie po facjatach, zaspokoj tw ciekawo cho troch i zdradz co nieco. Co, co tyczy si twego brata Piotra. Chciae wiedzie, kto go zabi. Nie wiem ot kto, ale wiem co. Jest wicej ni pewne, e Piotra zabi twj romans z Adel Sterczow. Bdcy pretekstem, pretekstem znakomitym, niemal doskonale maskujcym prawdziwe powody. Nie powiesz mi, e ju sam na to nie wpade. Jakoby umiesz sumowa dwa i dwa. Reynevan star krew spod nosa. Nie odpowiedzia. Obliza puchnc

warg. - Reinmarze - doda Horn. - Ty le wygldasz. Nie masz ty aby gorczki? Przez czas jaki Reynevan si dsa. Na Horna - z wiadomych przyczyn, na Szarleja - bo nie interweniowa i nie pobi Horna. Na Koppirniga, e chrapa, na Bonawentur, e mierdzia, na Circulosa, na brata Trankwilusa, na Narrenturm i na wiat cay. Na Adel de Stercz, bo paskudnie si wobec niego zachowaa. Na Katarzyn Biberstein - bo on paskudnie si wobec niej zachowa. Na domiar zego czu si le. Mia katar, trzsy nim dreszcze, le spa, a budzi si mokry od potu i zmarznity. Drczyy go sny, w ktrych wci i nieustannie czu zapach Adeli, jej pudru, jej ru, jej pomadki, jej henny - na zmian z zapachem Katarzyny, jej kobiecoci, dziewczcego potu, mity i tataraku we wosach. Palce i donie pamitay wracajcy w snach dotyk - i te porwnyway. Nieustannie porwnyway. Budzi si zlany potem. A na jawie przypomina sobie i nie przestawa porwnywa. Zy nastrj potgowali Szarlej i Horn, ktrzy od incydentu zaprzyjanili si i pokumali, weszli w komityw, przypad, wida byo, frant frantowi do gustu i pozna si wik na wiku. Siadujc Pod Omeg, frantowie wiedli dugie rozmowy. A na pewien temat jakby si uwzili, w kko do niego wracali. Nawet jeli zaczynali od czego zupenie innego jak chociaby od widokw na wydostanie si z ciupy. - Kto wie - mwi cicho Szarlej, w zamyleniu obgryzajc nadamany paznokie kciuka. - Kto wie, Horn. Moe bdziemy mieli szczcie... Mamy, widzisz, pewne nadzieje... Kogo za murami... - Kog to? - Horn spojrza na niego bystro. - Jeli mona wiedzie? - Wiedzie? A po c? Wiesz, co to jest strappado? Jak mylisz, jak dugo wytrzymasz, gdy podcign ci za... - Dobra, dobra, daruj sobie. Ot, ciekawio mnie, czy wasza nadzieja wypadkiem nie w ukochanej Reinmara, Adeli de Stercz. Majcej obecnie,

jak wie niesie, due wzicie i wpywy wrd Piastw lskich. Nie - zaprzeczy Szarlej, zauwaalnie ubawiony wciek min Reynevana. - W niej akurat nadziei nie pokadamy. Nasz drogi Reinmar ma, i owszem, powodzenie u pci nadobnej, ale nie wi si z tym adne korzyci, poza, oczywicie, nader krtkotrwa przyjemnoci z pochdki. - Tak, tak - zaduma si pozornie Horn - samo powodzenie u kobiet nie wystarczy, trzeba mie jeszcze do nich szczcie. Dobr, e uyj eufemizmu, rk. Wtedy ma si szans mie nie tylko zgryzoty i stracone zachody mioci, ale i jakie profity. Choby w takiej sytuacji jak nasza. Wszak nie kto inny, a miujca dzieweczka uwolnia z okoww Walgierza Wdaego. Zakochana Saracenka wybawia z niewoli Huona z Bordeaux. Litewski knia Witold uciek z wizienia na zamku w Trokach z pomoc kochajcej ony, ksinej Anny... Zaraza, Reinmarze, ty naprawd le wygldasz. - ...Ecce enim veritatem dilexisti incerta et occulta sapientiae tuae manifestasti mihi. Asperges me hyssopo, et mundabor... Hej! ebym ja tam zaraz ktrego nie musia pokropi! Lavabis me... Hola! Nie ziewa tam! Tak, tak, Koppirnig, to do ciebie byo! A ty, Bonawentura, czego czochrasz si o mur jak winia? Przy modlitwie? Godnoci, godnoci wicej! I ktremu to, chciabym wiedzie, tak nogi mierdz? Lavabis me et super nivem dealbabor. Auditui meo dabis gaudium... wita Dympno... A temu co znowu? - Jest chory. Reynevana bolay plecy, na ktrych lea. Zdziwi si, e ley, albowiem dopiero co klcza przy modlitwie. Posadzka zibia, zimno promieniowao przez som, mia wraenie, e ley na lodzie. Dygota z zimna, trzs si cay, szczka zbami tak, e od skurczw bolay minie uchw. - Ludzie! To on rozpalony jak piec Molocha! Chcia zaprotestowa, czy nie widz, e zibnie, e trzsie si od chodu? Chcia prosi, by go czym okryli, ale nie zdoa przecisn przez dzwonice zby nawet jednego artykuowanego sowa. - Le. Nie ruszaj si.

Obok kto rzzi, zanosi si kaszlem. Circulos, to chyba Circulos tak kaszle, pomyla, z nagym przeraeniem zdajc sobie spraw z faktu, e kaszlcego, cho oddalonego o dwa kroki, widzi jako bezksztatn, rozmywajc si plam. Zamruga. Nie pomogo. Poczu, jak kto ociera mu czoo i twarz. - Le spokojnie - powiedziaa ple na murze gosem Szarleja. - Le. By okryty, ale tego, by go okrywano, nie pamita. Ju go tak nie trzso, zby nie szczkay. - Jeste chory. Chcia powiedzie, e on wie lepiej, w kocu jest lekarzem, studiowa medycyn w Pradze i potrafi odrni chorob od chwilowego przemarznicia i osabienia. Ku swemu zdziwieniu z jego otwartych ust, miast mdrej przemowy, wyrwa si tylko jaki okropny skrzek. Kaszln silnie, gardo zabolao i zapieko. Wysili si i kaszln raz jeszcze. I straci przytomno z tego wysiku. Majaczy. Marzy. O Adeli i o Katarzynie W nozdrzach mia zapach pudru, ru, mity, henny, tataraku. Palce i donie pamitay dotyk, mikko, twardo, gadko. Gdy zamyka oczy, widzia skromn, zawstydzon nuditas virtualis - mae okrglutkie piersi ze stwardniaymi od dzy sutkami. Cienk tali, wskie biodra Paski brzuch. Wstydliwie przykurczone uda... Nie wiedzia ju, ktra z nich jest ktra. Zmaga si z chorob przez dwa tygodnie, do Wszystkich witych. Potem, gdy ju wyzdrowia, dowiedzia si, ze kryzys i przesilenie miay miejsce okoo Szymona i Judy, standardowo, sidmego dnia. Dowiedzia si te, e zioowe driakwie i napary, ktre go uratoway, dostarczy brat Trankwilus. A podawali mu je Szarlej i Horn. Czuwajc przy nim na zmian.

Rozdzia dwudziesty smy w ktrym nasi bohaterowie nadal s, by uy sw proroka Izajasza, sedentes in tenebris - po ludzku za mwic, odsiadka w Narrenturmie trwa. Pniej za na Reynevana wywierane s naciski. Ju to za pomoc argumentw, ju to - instrumentw. I diabli wiedz, czym by si to skoczyo, gdyby nie te porobione na studiach znajomoci.
Dwa tygodnie, ktre choroba wymazaa Reynevanowi z yciorysu, wiele w wiey me zmieniy. Ot, zrobio si jeszcze zimniej, co jednak po Zaduszkach na miano fenomenu nie zasugiwao bynajmniej. W jadospisie j przewaa led, przypominajc o zbliajcym si adwencie W zasadzie prawo kanoniczne nakazywao w adwencie poci dopiero cztery niedziele przed Boym Narodzeniem, ale bardzo poboni - a boogrobcy do nich naleeli - zaczynali post wczeniej. Z innych ewenementw, niedugo po witej Urszuli Mikoaj Koppirnig dosta czyrakw tak strasznych i uporczywych, e musiano je ci w szpitalnym medicinarium. Astronom po operacji spdzi dni kilka w hospicjum. 0 tamtejszych wygodach i wikcie opowiada tak obrazowo, e pozostali pensjonariusze wiey postanowili te si zaapa. achmany i som z barogu Koppirniga rozdrapano i rozdzielono, by si zakazi. Faktycznie, niebawem Institora i Bonawentur obsypay wrzody i wypryski. Do czyrakw Koppirniga nie umyway si jednak i boogrobcy nie uznali ich za godne operowania i hospitalizacji. Szarlejowi udao si za przywabi resztkami jedzenia i oswoi wielkiego szczura, ktrego nazwa Marcinem, na cze, jak si wyrazi, obecnie urzdujcego papiea. Niektrych pensjonariuszy Narrenturmu art ten rozbawi, inni byli oburzeni. W rwnej mierze na Szarleja, co na Horna, ktry ochrzczenie szczura skomentowa odzywk: Habemus papam. Wydarzenie dao jednak asumpt do nowego tematu wieczornych rozmw -

pod tym wzgldem rwnie bowiem niewiele si w wiey zmienio. Co wieczr siadano i dyskutowano. Najczciej w okolicy barogu Reynevana, wci zbyt sabego, by wstawa i karmionego specjalnie dostarczanym przez boogrobcw rosoem z kury. Urban Horn karmi wic Reynevana, Szarlej karmi szczura Marcina. Bonawentura drapa si we wrzody, Koppirnig, Institor, Kamedua i Izajasz przysuchiwali si. Tomasz Alfa perorowa. A zainspirowanym przez szczura przedmiotem byli papiee, papiestwo i synne proroctwo witego Malachiasza, arcybiskupa ardynaceskiego. - Przyznacie - mwi Tomasz Alfa - e wielce trafna jest to przepowiednia, tak trafna, e o adnym przypadku i mowy by nie moe. Malachiasz musia mie objawienie, sam Bg musia do niego przemwi, zdradzajc mu losy chrzecijastwa, w tym imiona papiey, od wspczesnego mu Celestyna II do owego Piotra Rzymianina, tego, ktrego pontyfikat skoczy si pono zagad i Rzymu, i papiestwa, i caej chrzecijaskiej wiary. I jak do tej pory przepowiednia Malachiaszowa spenia si co do joty. - Tylko wtedy, jeli si j nacignie - skomentowa zimno Szarlej, podsuwajc Marcinowi okruchy chleba pod wsaty pyszczek. - Na tej samej zasadzie mona wzu ciasne buty. Tylko chodzi si w nich nie da. Nieprawd powiadacie, widomie z niewiedzy. Proroctwo Malachiaszowe bezbdnie wszystkich papiew jak ywych pokazuje. Wecie jeno nieodlege czasy schizmy - ten, kogo przepowiednia nazywa Ksiycem kosmedyskim, to to zwcy si Benedyktem XIII zmary niedawno wyklty papie awinioski Pedro de, nomen omen, Luna, niegdy kardyna u Marii w Kosmedynie. Po nim idzie u Malachiasza cubus de mixtione, Szecian z zespolenia - a kt to, jeli nie rzymski Bonifacy IX, Piotr Tomacelli, w herbie majcy szachownic? - A nazwany Z lepszej gwiazdy - wtrci, rozdrapujc wrzd na ydce, Bonawentura - to wszak Innocenty VII, Cosimo de Migliorati, z komet w tarczy herbowej. Prawda? - Juci, prawda! A nastpny papie, u Malachiasza Sternik z czarnego mostu, przecie to Grzegorz XII, Angelo Corraro, Wenecjanin. A

Bicz soneczny? To to nikt inny jak Kreteczyk Piotr Philargi, Aleksander V, papie obediencji pizaskiej, w herbie soce noszcy. A nazwany w proroctwie Malachiaszowy Jele syreni... - Wtedy chromy wyskoczy jak jele i jzyk niemych wesoo krzyknie. Bo trysn zdroje wd... - Cichaje, Izajaszu! w jele to wszake... - Wszake kto? - prychn Szarlej. - Wiem, wiem, e wepchniecie tu, jak nog w ciasn cim, Baltazara de Cossa, Jana XXIII. Ale to nie papie, lecz antypapie, cakiem nie pasujcy do listy, nadto ani z jeleniem, ani z syren nic wsplnego raczej nie majcy. Innymi sowy, Malachiasz w tym miejscu naplt. Jak i w wielu innych miejscach tej synnej przepowiedni. - Z, z wol pokazujecie, panie Szarleju! - zaperzy si Tomasz Alfa. - Dziury w caym szukacie! Nie tak do proroctwa podchodzi trzeba! Trzeba w nim to widzie, co bezwzgldnie prawdziwe, i to mie za dowd prawdy caoci! To za, co si wam w waszym mniemaniu nie zgadza, nie lza faszem okrzykiwa, jeno uzna z pokor, e si, miertelnikiem maluczkim bdc, sowa Boego nie pojo, bo nie byo ono do pojcia. Ale czas prawdy dowiedzie! obrci. - Tu - wtrci si z umiechem Urban Horn - nie masz racji, Szarleju. Nie doceniasz, oj, nie doceniasz czasu. - Jestecie profani - ogosi ze swego barogu przysuchujcy si Circulos. - Jestecie nieuki. Wszyscy. Zaiste, sucham i sysz: stultus stulta loquitur. Tomasz Alfa wskaza go gow i znaczco popuka si w czoo. Horn parskn, Szarlej machn rk. Szczur przyglda si zajciu mdrymi czarnymi lepkami. Reynevan przyglda si szczurowi. Koppimig przyglda si Reynevanowi. - A co - spyta nagle Koppirnig wanie powiecie o przyszoci papiestwa, panie Tomaszu? Co o tym mwi Malachiasz? Kto bdzie nastpnym papieem, po Ojcu witym Marcinie? - Pewnie Jele Syreni - zadrwi Szarlej. Choby nie wiem ile czasu upyno, nic bzdury w prawd nie

- Wtedy chromy wyskoczy jak jele... - Cichaje, mwiem, czubku jeden! A wam, panie Mikoaju, tak odrzekn: bdzie to Kataloczyk. Po obecnym Ojcu witym Marcinie, nazwanym Kolumn zotej zasony, Malachiasz wspomina o Barcelonie. - O schizmie barceloskiej - skorygowa Bonawentura, uspokajajc paczcego Izajasza. - A z tego wynikaoby, e chodzi o Idziego Muoza, nastpnego po de Lunie schizmatyka, zwcego si Klemensem VIII. Bynajmniej nie chodzi w tym miejscu przepowiedni o nastpc Marcina V. - Ach, rzeczywicie? - zdziwi si przesadnie Szarlej. - Bynajmniej? C za ulga. - Jeli tylko rzymskich papiey bra pod uwag - skonkludowa Tomasz Alfa - to nastpnym jest u Malachiasza Wilczyca niebiaska. - Wiedziaem - parskn Horn - e w kocu do tego dojdzie. Zawsze Curia Romana wilczymi syna prawami i obyczajami, ale eby, bd nam Panie miociw, a wilczyca na stolcu Piotrowym? - I do tego samka - zadrwi Szarlej. - Znowu? Mao byo jednej Joanny? A mwio si, e bd tam pilniej sprawdza, czy aby wszyscy kandydaci nosz jajca. - Zaniechali sprawdzania - mrugn do niego Horn. - Bo zbyt wielu odpadao. - Niewczesne to arty - zmarszczy brwi Tomasz Alfa - a do tego kacerstwem zalatujce. - Jako ywo - doda ponuro Institor. - Blunicie. Jak z tym waszym szczurem... - Dosy, dosy - uciszy go gestem Koppirnig. - Wrmy do Malachiasza. Kt wic bdzie nastpnym papieem? - Sprawdziem i wiem - Tomasz Alfa rozejrza si dumnie - i jeden jeno z kardynaw wchodzi w rachub. Gabriel Condulmer. Niegdysiejszy biskup sieneski. A Siena, uwaacie, ma w herbie wilczyc. Owego Condulmera, wspomnicie sowa moje i Malachiasza, wybierze konklawe po papie Marcinie, daj mu Boe jak najduszy pontyfikat. - Nie widzi mi si to prawdopodobnym - pokrci gow Horn. - S pewniejsi kandydaci, tacy, o ktrych goniej, ktrzy byskotliwsze robi

kariery. Albert Branda Castiglione i Giordano Orsini, obaj czonkowie Kolegium. Albo Jan Cervantes, kardyna u witego Piotra w Okowach. Albo choby taki Bartolomeo Capra, arcybiskup Mediolanu... - Kamerling papieski Jan Palomar - dorzuci Szarlej. - Idzi Charlier, dziekan z Cambrai. Kardyna Juan de Torquemada. Jan Stojkovi z Raguzy, wreszcie. Po mojemu, marne szanse ma w Condulmer, o ktrym, jeli szczery mam by, w ogle nie syszaem. - Proroctwo Malachiaszowe - uci dyskusj Tomasz Alfa - jest nieomylne. Czego odpar Szarlej nie da si powiedzie o jego interpretatorach. Szczur obwchiwa misk Szarleja. Reynevan unis si z trudem, opar plecami o mur. - Oj, panowie, panowie - rzek z wysikiem, ocierajc pot z czoa i powstrzymujc kaszel. - Siedzicie w wiey, w ciemnym wizieniu. Nie wiada, co bdzie jutro. Moe powlok nas na mki i mier? A wy si spieracie o papiea, ktry nastanie za lat sze dopiero... - Skd wiecie - zachysn si Tomasz Alfa - e za sze? - Nie wiem. Tak mi si jako rzeko. W wigili witego Marcina, dziesitego listopada, gdy Reynevan wydobrza zupenie, uznani za wyleczonych i zwolnieni zostali Izajasz i Normalny. Byli wczeniej kilkakrotnie wyprowadzani na badania. Nie wiadomo byo, kto je przeprowadza, ktokolwiek to by, musia uwaa, e nieustanna masturbacja i porozumiewanie si wycznie za pomoc cytatw z ksigi prorockiej niczego nie dowodz i niczego ujemnego o zdrowiu psychicznym nie mwi, w kocu zacytowa Ksig Izajasza zdarza si i papieowi, a masturbacja te rzecz ludzka. Mikoaj Koppirnig mia w tej kwestii odmienne zdanie. - Przygotowuj teren - owiadczy ponuro - dla inkwizytora. Usuwaj std wirw i pomylonych, by inkwizytor nie musia traci na nich czasu. Zostawiaj samo gste. Znaczy, nas. - Te - przytakn Urban Horn - tak mi si widzi. Rozmowie przysuchiwa si Circulos. Wkrtce za przeprowadzi si. Zebra som i

przeczapa, istny stary ysy pelikan, pod przeciwleg cian, gdzie w oddaleniu uwi sobie nowy barg. ciana za i podoga w tempie byskawicznym pokrya si hieroglifami i ideogramami. Przewaay znaki zodiakalne, pentagramy i heksagramy, nie brakowao spiral i tetraktysw, powtarzay si litery-matki: Alef, Mem i Szin. Byo, a jake, co na ksztat Drzewa Sefirotw. I inne, najrozmaitsze symbole i znaki. - I co wy, panowie - wskaza ruchem gowy Tomasz Alfa - na te diabelstwa? Inkwizytor zawyrokowa Bonawentura wemie go jako pierwszego. Wspomnicie me sowa. - Wtpi - rzek Szarlej. - Myl, e przeciwnie, e wnet go wypuszcz. Jeli faktycznie zwalniaj pgwkw, to on spenia warunki wrcz wzorcowo. - Mniemam - zaprzeczy Koppirnig - e mylicie si co do niego. Reynevan te tak mniema. W jadospisie postny led dominowa absolutnie, wkrtce nawet szczur Marcin jad go z zauwaaln niechci. A Reynevan zdecydowa si. Circulos nie zwrci na niego uwagi, nawet nie zauway go, gdy podchodzi, zajty malowaniem na cianie Pieczci Salomona. Reynevan zachrzka. Raz, potem drugi raz, goniej. Circulos nie odwrci gowy. - Nie zasaniaj mi wiata! Reynevan ukucn. Circulos nabazgra na otaczajcym piecz okrgu symetryczne napisy: AMASARAC, ASARADEL, AGLON, VACHEON i STIMULAMATON. - Czego tu chcesz? - Ja znam te sigle i zaklcia. Syszaem o nich. - Taaak? - Circulos dopiero teraz spojrza na niego, milcza czas jaki. - A ja syszaem o prowokatorach. Odejd, wu. Odwrci si plecami i wznowi bazgranie. Reynevan odkaszln, nabra tchu. - Clavis Salomonis... Circulos zamar. Chwil trwa w bezruchu. Potem wolno zwrci

gow. I poruszy wolem. - Speculum salvationis - odrzek gosem, w ktrym wci jednak pobrzmieway podejrzliwo i niepewno. - Toledo? - Alma mater nostra. - Veritas Domini? - Manet In saeculum. - Amen - Circulos dopiero teraz pokaza w umiechu poczerniae resztki zbw, rozejrza si, czy nikt nie sucha. - Amen, mody konfratrze. Ktra akademia? Krakw? - Praga. - A ja - Circulos umiechn si jeszcze szerzej - Bolonia. Potem Padwa. I Montpellier. W Pradze te bywaem... Znaem doktorw, mistrzw, bakaarzw... Nie omieszkano mi tego przypomnie. Przy aresztowaniu. A inkwizytor bdzie chcia zna szczegy... A ty, mody konfratrze? O co ciebie bdzie pyta spieszcy tu do nas obroca katolickiej wiary? Kogo znae w Pradze? Niech zgadn: Jana Przybrania? Jana Kardynaa? Piotra Paynea? Jakubka ze Strzybra? - Ja - Reynevan pamita przestrogi Szarleja - nikogo nie znaem. Jestem niewinny. Trafiem tu przypadkiem. Skutkiem nieporozumienia... - Certes, certes - machn rk Circulos. - Jakeby inaczej. Bd aby w swej witej niewinnoci przekonywajcy, da Bg, wyjdziesz cao. Szans masz. W przeciwiestwie do mnie. - Co te wy... - Wiem, co mwi - uci. - Jestem recydywa. Haereticus relapsus, rozumiesz? Tortur nie wytrzymam, sam si pogr... Stos gwarantowany. Dlatego... Machn rk w stron nakrelonych na cianie symboli. - Dlatego - powtrzy - kombinuj, jak widzisz. Mina doba, nim Circulos zdradzi, co kombinuje. Doba, podczas ktrej Szarlej dobitnie da wyraz dezaprobacie dla nowej Reynevanowej komitywy. - Cakiem nie rozumiem - podsumowa, zmarszczony - dlaczego

tracisz czas na gadanie z tym pomylecem. - A daj e mu pokj - nieoczekiwanie wzi stron Reynevana Horn. Niech gada, z kim chce. Moe potrzebna mu odmiana? Szarlej machn rk. - Hej! - krzykn za odchodzcym Reynevanem. - Nie zapomnij! Czterdzieci i osiem! - Co? - Suma liter w sowie Apollyon! Pomnoona przez sum liter w sowie kretyn! - Kombinuj - Circulos zniy gos, rozejrza si czujnie. - Kombinuj, jak std nawia. - Za pomoc - Reynevan rozejrza si rwnie - magii, nieprawda? - Inaczej si nie da - beznamitnie stwierdzi fakt starzec. Prbowaem ju, na samym pocztku, przekupstwa. Dostaem kijem. Prbowaem straszy. Dostaem znowu. Prbowaem udawa kompletnego przygupa, ale nie dali si nabra. Symulowabym optanego przez diaba, gdyby inkwizytorem nadal by stary Dobeneck, wrocawski przeor od witego Wojciecha, moe by mi si udao. Ale ten nowy, mody, o, ten nie da si wykiwa. To co mi zostaje? - Wanie. Co? - Teleportacja. Przeniesienie w przestrzeni. Nazajutrz Circulos, czujnie rozgldajc si, czy nikt nie podsuchuje, przybliy Reynevanowi swj plan, poparszy go, a jake, dugim wykadem z teorii czarnoksistwa i goecji. Teleportacja, dowiedzia si Reynevan, jest cakiem moliwa, ba, atwa nawet, pod warunkiem, a jake, asystencji odpowiedniego demona. Jest, dowiedzia si Reyneyan, takich demonw kilka, kada porzdna ksiga zakl podaje tu swoje typy. I tak, podug Grymuaru papiea Honoriusza demonem teleportujcym jest Sargatanas, ktremu podlegaj poledniejsze demony pomocnicze: Zoray, Valefar i Farai. Wywoywanie wymienionych jest jednakowo niezwykle trudne i bardzo niebezpieczne. Dlatego Mniejszy Klucz Salomona zaleca ewokowa do innych demonw, znanych pod imionami Bathin i Seere. Wieloletnie studia

Circulosa, dowiedzia si na koniec Reynevan, skaniaj go jednak do pokierowania si wskazwkami jeszcze innej magicznej ksigi, Grimorium Verum mianowicie. A Grimorium Verum w sprawie teeportacji doradza zawezwa demona Mersilde. A jake go zawezwa? odway si Reynevan. Bez instrumentarium, bez occultum? Occultum winno spenia szereg warunkw, ktrych tu, w tym brudnym lochu, stworzy... - Ortodoksja! - przerwa gniewnie Circulos. - Doktrynerstwo! Jake szkodliwe w empirii, jake zawajce horyzonty! Furda occultum, gdy si ma amulet. Prawda, panie formalisto? Oczywista prawda. Ergo, oto i amulet. Quod erat demonstrandum. Popatrz no. Amulet okaza si owaln pytk z malachitu, wielkoci mniej wicej grosza, z wyrytymi i napuszczonymi zotem glifami i symbolami, z ktrych najbardziej rzucajcymi si w oczy byy w, ryba i wpisane w trjkt soce. - To talizman Mersilde - rzek z dum Circulos. - Przemyciem go tu, ukrywszy. Obejrzyj. miao. Reynevan wycign rk, ale cofn j szybko. Zaschnite, ale wci wyrane lady na talizmanie zdradzay miejsce, w jakim by ukrywany. - Bd prbowa dzi w nocy - starzec nie przej si reakcj. - ycz mi fortuny, mody adepcie. Kto wie, moe si jeszcze kiedy... - Miabym - odchrzkn Reynevan - jeszcze jedn... Ostatni... spraw... Prob raczej. Chodzi mi o wyjanienie... Hmm.. Pewnej przygody... Zdarzenia... - Mw. Wyoy rzecz szybko, ale dokadnie. Circulos nie przerywa. Wysucha w spokoju i skupieniu. Potem przeszed do pyta. - Jaki to by dzie? Dokadna data? - Ostatni dzie sierpnia. Pitek. Godzin przed nieszporami. - Hmmm... Soce w znaku Panny, czyli Wenus... Rzdzcy geniusz dwojaki, chaldejski Samas, hebrajski Hamaliel. Ksiyc, jak mi wychodzi z rachunku, w peni... Niedobrze... Godzina Soca... Hmm... Nie najlepiej, ale i nie najgorzej... Momencik.

Odgarn som, przetar doni klepisko, nabazgra na nim jakie wykresy i cyfry, dodawa, mnoy, dzieli, mamroczc co o ascendentach, descendentach, ktach, epicyklach, deferentach i kwinkunksach. Wreszcie podnis gow i zabawnie poruszy wolem. - Wspomniae, e uyto zakl. Jakich? Reynevan j przytacza, przypominajc sobie z trudem. Dugo to nie potrwao. - Wiem - przerwa, niedbale machnwszy rk, Circulos. - Arbatel, cho popltany po prostacku. Dziw, e to w ogle podziaao... I e nikt nie zgin tragiczn mierci... Niewane. Wizje byy? Wielogowy lew? Jedziec na koniu bladym? Kruk? W ognisty? Nie? Ciekawe. I powiadasz, e w Samson, gdy si zbudzi... Nie by sob, tak? - Tak twierdzi. I byy pewne... podstawy. Wanie o to mi idzie, tego chciabym si dowiedzie. Czy co takiego jest w ogle moliwe? Circulos milcza czas jaki, trc pit o pit. Potem wysmarka si. - Kosmos - rzek wreszcie, w zamyleniu wycierajc palce w podoek to doskonale uporzdkowana cao i doskonay hierarchiczny porzdek. To rwnowaga pomidzy generatio a corruptio, rodzeniem si a zamieraniem, tworzeniem a destrukcj. Kosmos jest, jak uczy Augustyn, gradatio entium, drabin bytw, tych widzialnych i tych niewidzialnych, tych materialnych i tych niematerialnych. Kosmos jest zarazem jak ksiga. A jak uczy Hugon od witego Wiktora - aby zrozumie ksig, nie wystarczy oglda pikne formy liter. Tym bardziej, e nasze oczy czsto s lepe... - Pytaem, czy to moliwe. - Byt to nie tylko substantia, byt to zarazem accidens, co, co zdarza si niezamierzenie... Czasem magicznie... Magiczne za w czowieku dy do zespolenia z magicznym we wszechwiecie... S ciaa i wiaty astralne... Niewidzialne dla nas. Pisze o tym wity Ambroy w swym Hexaemeronie, Solinus w Liber Memorabilium, Raban Maur w De universo... A Mistrz Eckhart... - Moliwe - przerwa obcesowo Reynevan - czy nie? - Moliwe, a jake - pokiwa gow staruszek. - Trzeba ci wiedzie, e w tej materii mam si za specjalist. Praktycznie egzorcyzmami si nie zajmowaem, zgbiaem zagadnienie z innych powodw. Ju dwa razy, mj chopcze, wykiwaem Inkwizycj, udajc optanego. A eby dobrze

udawa, trzeba si zna. Studiowaem zatem Dialogus de energia et operatione daemonum Michaa Psellosa, Exorcisandis obsessis a daemonio papiea Leona III, Picatrix, przetumaczony z arabskiego... - ...przez Alfonsa Mdrego, krla Leonu i Kastylii. Wiem. A konkretniej, o danym przypadku, mona? - Mona - wyd sine wargi Circulos. - Pewnie, e mona. W danym przypadku trzeba byo pamita, e kade, nawet najmniej z pozoru wane zaklcie oznacza pakt z demonem. - A wic demon? - Lub cacodaemon - wzruszy chudymi ramionami Circulos. - Lub co, co umownie t nazw okrelamy. Co dokadnie? Powiedzie nie mog. Mnogie inywidua krocz w ciemnoci, niezliczone s negotia perambulantia in tenebris... Klasztorny mato powdrowa tedy w ciemno - upewni si Reynevan. - A w jego doczesn powok wcielio si negotium perambulans. Wymienili si. Tak? - Rwnowaga - potwierdzi kiwniciem gowy Circulos. - Jin i jang. Albo... jeli blisza ci Kabaa, Keter i Malkut. Jeli istnieje szczyt, wysoko, to musi istnie i otcha. - A da si to cofn? Odwrci? Sprawi, by doszo do powtrnej wymiany? eby on powrci... Wiecie... - Wiem. To znaczy: nie wiem. Siedzieli chwil w milczeniu i ciszy, zakcanej tylko przez chrapanie Koppirniga, Kamedu. - On - rzek wreszcie Reyenevan. - Samson, znaczy... Nazywa siebie Wdrowcem. - Trafnie. Milczeli czas jaki. - Taki cacodaemon - odezwa si wreszcie Reynevan - niezawodnie dysponuje jakimi mocami... nadludzkimi. Ma jakie... zdolnoci... - Gowisz si - odgad Circulos, dajc dowd przenikliwoci - czy moesz spodziewa si od niego wybawienia? Czy, sam bdc wolnym, nie zapomnia o uwizionych towarzyszach? Chcesz wiedzie, czy moesz czkawk Bonawentury, bekot debili, szmer gosw dyskutujcych Pod Omeg i Benedictus Dominus, cicho klepane przez

liczy na jego pomoc. Prawda? - Prawda. Circulos milcza chwil. - Ja bym nie liczy - owiadczy wreszcie z okrutn szczeroci. Dlaczego miayby demony w tym wzgldzie rni si od ludzi? Bya to ich ostatnia rozmowa. Czy udao si Circulosowi uaktywni przemycony w dupie amulet i zawezwa demona Mersilde, pozostawao i na wieki miao pozosta zagadk. Z teleportacji nic jednak nie wyszo ponad wszelk wtpliwo. Circulos nie przenis si w przestrzeni. Nadal by w wiey. Lea na barogu na wznak, wyprony, z obiema rkami przycinitymi do piersi, z palcami kurczowo wczepionymi w odzie. - Najwitsza Panienko... - stkn Institor. - Zakryjcie mu twarz... Szarlej strzpem szmaty zasoni upiorn mask, zdeformowan w paroksymie zgrozy i blu. Wykrzywione, pokryte zesch pian usta. Wyszczerzone zby i mtne, szklisto wybauszone oczy. - Zawoajcie brata Trankwilusa. Chryste... jkn Koppirnig. Patrzcie... Opodal barogu nieboszczyka lea do gry brzuchem szczur Marcin. Skrcony w mce, z tymi zbami na wierzchu. - Diabe - zawyrokowa z min znawcy Bonawentura - kark mu skrci. I porwa dusz do pieka. - Ano, niezawodnie - przytakn Institor. - Malowa na cianach diabelstwa i doigra si. Przecie kady gupi widzi: heksagramy, pentagramy, zodiaki, kabay, sefiry, inne czarcie i ydowskie symbole. Wywoa diaba stary gularz. Na wasn zgub. - Tfu, tfu, sia nieczysta... Trza by te wszystkie malunki zmaza. Wod wicon pola. Naboestwo odprawi, zanim i do nas si Zy przyczepi. Woajcie mnichw... Z czego si miejecie, Szarleju, mona wiedzie? - Zgadnijcie. - I w samej rzeczy - ziewn Urban Horn. miechu warte jest to, co wygadujecie. I wasze poruszenie. Czym tu si ekscytowa? Stary Circulos umar, odwali kit, strzeli kopytami, rozsta si z tym wiatem,

powdrowa na asfodelowe ki. Niech mu tedy ziemia lekk bdzie i lux perpetua niech mu wieci. I finis na tym, obwieszczam koniec aoby. A diabe? Do diaba z diabem. - Oj, panie Mummolinie - pokrci gow Tomasz Alfa. - Nie artujcie z diaba. Bo widome s tu jego sprawki. Kto wie, moe kry on tu wci, skryty w mroku. Nad tym miejscem mierci unosz si piekielne wyziewy. Nie czujecie? C to jest, po waszemu, jeli nie siarka? H? C tak wonieje? - Wasze gacie. - Jeli nie diabe - zaperzy si Bonawentura - to co go, po waszemu, zabio? - Serce - odezwa si Reynevan, prawda, e niezbyt pewnie. Uczyem si o takich przypadkach. Serce mu pko. Nastpia plethora. Niesiony pneum nadmiar ci wywoa tumor, wystpio zatkanie, czyli infarkt. Nastpi spasmus i rozerwaa si arteria pulmonalis. - Syszycie - rzek Szarlej. - Oto wypowiedziaa si nauka. Sine ira et studio. Causa finita, wszystko jasne. - Czyby? - odezwa si nagle Koppirnig. - A szczur? Co zabio szczura? - Zearty led. Na grze trzasny drzwi, zaskrzypiay schody, zadudnia na stopniach toczona beczuka. - Pochwalony! Posiek, bracia! Nue, do modlitwy! A potem z miseczkami po rybk! Prob o wod wicon, naboestwo i egzorcyzmy nad barogiem nieboszczyka brat Trankwilus skwitowa wielce wieloznacznym wzruszeniem ramion i wielce jednoznacznym pukniciem si w czoo. Fakt ten niezwykle oywi poobiednie pogwarki. Wysunite i wysnute zostay miae tezy i przypuszczenia. Wedug tych najmielszych brat Trankwilus sam by heretykiem i czcicielem diaba, tylko taki bowiem odmawia wiernym wiconej wody i duchownej posugi. Nie baczc, e Szarlej i Horn zamiewaj si do ez, Tomasz Alfa, Bonawentura i Institor jli dry temat gbiej. Do momentu, gdy - ku oglnemu osupieniu - do dyskusji

wczya si osoba najmniej spodziewana. Kamedua, mianowicie. Woda wicona mody duchowny po raz pierwszy da wspwiniom usysze swj gos. - Woda wicona na nic by si wam zdaa. Jeli prawdziwie zawita tu diabe. Nie skutkuje przeciw diabu woda wicona. Dobrze to wiem. Bom widzia. Za to wanie tu siedz. Gdy ucich podniecony gwar i zapado cikie milczenie, Kamedua rzecz wyjani. Jestem, trzeba wam wiedzie, diakonem u Wniebowzicia Najwitszej Marii Panny w Niemodlinie, sekretarzem wielebnego Piotra Nikischa, dziekana kolegiaty. Rzecz, o ktrej opowiem, zdarzya si tego roku, w miesicu sierpniu, feria secunda post festum Laurentii martyris. Koem poudnia wpad by do kocioa wielmony pan Fabian Pfefferkorn, mercator, daleki dziekana krewny. Wzburzony wielce, zada, by wielebny Nikisch wyspowiada go co rychlej. Jak tam byo, gada mi nijak, bo to o spowied idzie, a i o umarym, jakby nie byo, mwimy, a de mortuis aut bene aut nihil. Zdradz wic jeno, e naraz krzycze na si wzajem jli u konfesjonau. Ba, do uycia wyrazw przyszo, mniejsza z tym, jakich. Rezultatem wielebny rozgrzeszenia panu Pfefferkornowi nie da, a pan Pfefferkorn odszed, wielebnego bardzo brzydkimi nazywajc sowy, a i przeciw wierze, i Kocioowi rzymskiemu blunic. Gdy mnie w kruchcie mija, krzykn: Niech was, klechy, diabli porw! Takem sobie wtedy i pomyla, oj, panie Pfefferkorn, oby w z godzin nie wymwi. I wtenczas si diabe pokaza. - W kociele? - W kruchcie, w wejciu samym. Skdsi z gry spyn. Sfrun raczej, bo pod postaci ptaka. Prawd mwi! Ale wnet si przeobrazi w czowiecz posta. Dziery miecz lnicy, rychtyk jak na obrazie. I tym mieczem pana Pfefferkorna prosto w twarz ugodzi. Prosto w twarz. Zbryzgaa krew posadzk... - Pan Pfefferkorn - diakon gono przekn lin - rkami trzepota, rzekby, kukieka. A mnie, wida, wonczas wity Micha, patron mj, da auxilium i odwag, bom do kropielnicy dopadszy wody wiconej w donie obie nabra i na czarta chlusn. I jak mylicie, co? Nic! Spyno jak po gsi. Piekielnik oczami pomruga, wyplu, co mu do gby wpado. I spojrza

na mnie. A jam... Jam, wstyd przyzna, ze strachu wwczas omdla. Jak mnie bracia docucili, byo po wszystkim. Diabe zgin-przepad, pan Pfefferkorn lea martw. Bez duszy, ktr Zy niechybnie do pieka unis. - A i o mnie nie zapomnia czart, pomst wywar. W to, com widzia, wierzy nikt nie chcia. Orzekli, em szalony, e mi si rozum pomiesza. A gdy o tej wodzie wiconej opowiadaem, milcze mi nakazali, kar postraszyli, jaka czeka za kacerstwo i blunierstwo. Tymczasem si rzecz gona uczynia, w samym Wrocawiu si ni zajmowano, na biskupim dworcu. I to z Wrocawia wanie nakaz przyszed, by mnie uciszy, jako wariata pod klucz wzi. A ja wiedziaem, jak dominikaskie in pace wyglda. Miaem si da ywcem pogrzeba? Uciekem z Niemodlina, jak staem. Ale schwytali mnie podle Henrykowa. I tu wsadzili. - Temu diabu - odezwa si w zupenej ciszy Urban Horn - dobrze zdoae si przyjrze? Moesz opisa, jak wyglda? - Wysoki by - Kamedua ponownie przekn lin. - Szczupy... Wosy czarne, dugie, ramion sigajce. Nos jak dzib ptasi i oczy jak u ptaka... Przenikliwe bardzo. Umiech zy. Diabelski. - Ni rogw? - zawoa Bonawentura, wyranie rozczarowany. - Ni kopyt? Ni ogona nie mia? - Nie mia. - eeeeeee! Co nam tu powiadacie! Dyskusje o diabach, diabelstwach i diabelskich sprawkach cigny si z rn intensywnoci a do dwudziestego czwartego listopada. Dokadniej, a do pory posiku. Do wieci, jak po modlitwie ogosi pensjonariuszom Narrenturmu brat Trankwilus, mistrz i nadzorca wiey. - Szczliwy nam dzi dzie nasta, moiciewy! Zaszczyci nas oto dugo oczekiwan witego wizyt przeor wrocawskich et comdor Braci fidei Kaznodziejw, catholicae, jego wizytator Oficjum, defensor

przewielebno inquisitor a Sede Apostolica na diecezj nasz. Niektrzy z tu obecnych, nie sdcie, e nie wiem, krzynk symuluj, chorzy s na niemoc inn od tej, ktr w naszej wiey leczy przywyklimy. Tych zdrowiem i kondycj zajmie si teraz jego wielebno inkwizytor. I uleczy ich niezawodnie! Albowiem zaordynowa jego wielebno inkwizytor z

ratusza kilku krzepkich medykw i sporo rnych narzdzi medycznych. Przygotujcie si tedy duchowo, braciszkowie, bo lada chwila zaczn si kuracje. led tego dnia smakowa jeszcze gorzej ni zwykle. Nadto tego wieczora w Narrenturmie nie rozmawiano. Panowaa cisza. Przez cay nastpny dzie - a wypada akurat niedziela, ostatnia niedziela przed adwentem - atmosfera w Wiey Baznw bya bardzo napita. Wrd denerwujcej i przygnbiajcej zarazem ciszy pensjonariusze owili uszami kady dobiegajcy z gry, od strony drzwi, stuk czy zgrzyt, na kady zaczli wreszcie reagowa objawami paniki i nerwowego zaamania. Mikoaj Koppirnig zaszy si w kt. Institor zacz paka, skulony na barogu w pozycji podu. Bonawentura siedzia nieruchomo, tpo przed si zapatrzony. Tomasz Alfa dygota, zagrzebany w som. Kamedua modli si cicho z twarz zwrcon do muru. - Widzicie? - wybuchn wreszcie Urban Horn. - Widzicie, jak to dziaa? Co oni z nami robi? Spjrzcie tylko na nich! - Dziwisz si? - zmruy oczy Szarlej. - Po rk na sercu, Horn, i powiedz, e si im dziwisz. - Dostrzegam bezsens. To, co tu si dzieje, to wynik zaplanowanej, precyzyjnie przygotowanej akcji. ledztw jeszcze nie wszczto, nic si jeszcze nie dzieje, a Inkwizycja ju zamaa morale tych ludzi, doprowadzia ich na skraj psychicznej degrengolady, zamienia w zwierzta, kulce si na trzask bata. - Powtarzam: dziwisz si? - Dziwi. Bo trzeba walczy. Nie poddawa si. I nie zaamywa. Szarlej wilczo wyszczerzy zby. - Pokaesz nam, mam nadziej, jak si to robi. Gdy czas przyjdzie. Dasz przykad. Urban Horn milcza dugo. - Nie jestem bohaterem - owiadczy wreszcie. - Nie wiem, co bdzie, gdy mnie podcign, gdy zaczn dokrca ruby i wbija kliny. Gdy wyjm z ognia elaza. Tego nie wiem i nie mog przewidzie. Ale jedno wiem: nie pomoe mi zrobienie z siebie szmaty, pacze, spazmy ani bagania o lito.

Z brami inkwizytorami trzeba ostro. - Oho! - Tak wanie. Zbyt przywykli do tego, e ludzie dygocz przed nimi ze strachu i sraj po nogach na sam ich widok. Wszechmocni panowie ycia i mierci, podoba im si wadza, upaja terror i siany postrach. A kim naprawd s? Zera, kundle z dominikaskiej psiarni, panalfabeci, zabobonne nieuki, zboczecy i tchrze. Tak, tak, nie kr gow, Szarleju, to normalna rzecz u satrapw, tyranw i katw, s to tchrze, to ich tchrzostwo, poczone z wszechwadz, wyzwala w nich bestialstwo, a ulego i bezbronno ofiar jeszcze to potguje. I tak jest w przypadku inkwizytorw. Pod ich budzcymi przeraenie kapturami kryj si zwykli tchrze. I nie wolno paszczy si przed nimi i wy o lito, bo owocuje to z ich strony jeszcze wikszym bestialstwem i okruciestwem. Im trzeba hardo do oczu! Chocia, powiadam, ratunku to nie przyniesie, ale mona przynajmniej ich postraszy, zachwia ich pozorowan pewnoci siebie. Mona im przypomnie Konrada z Marburga! - Kogo? - Konrad z Marburga - wyjani Szarlej. - Inkwizytor Nadrenii, Turyngii i Hesji. Gdy sw obud, prowokacjami i okruciestwami dokuczy heskiej szlachcie, zasadzili si na niego i zarbali. Z caym orszakiem. ywa noga nie ocalaa. - I rcz wam - doda Horn, wstajc i odchodzc w stron kibla - e kady inkwizytor na stae ma w pamici to imi i zdarzenie. Zapamitajcie wic moj rad! - Co sdzisz - mrukn Reynevan - o jego radzie? - Mam inn - odmrukn Szarlej. - Gdy si za ciebie ostro wezm, mw. Zeznawaj. Syp. Wydawaj. Kolaboruj. A bohatera zrobisz z siebie pniej. Spisujc wspomnienia. Jako pierwszego wzito na ledztwo Mikoaja Koppirniga. Astronom, ktry do tej pory stara si nadrabia min, na widok zmierzajcych ku niemu rosych inkwizytorskich pachokw zupenie straci gow. Najpierw rzuci si do bezsensownej ucieczki - bo przecie nie byo dokd ucieka. Zapany, biedak wrzeszcza, paka, wierzga i szamota si, wi w apach

drabw jak wgorz. Oczywicie bezskutecznie, jedyne, co oporem zyska, to cigi, jakie zebra. Rozkwaszono mu midzy innymi nos, przez ktry, gdy go wynoszono, bucza bardzo miesznie. Ale nikt si nie mia. Koppirnig ju nie wrci. Gdy nazajutrz drabi przyszli po Institora, ten gwatownych scen nie robi, by spokojny. Paka tylko i chlipa, zupenie zrezygnowany. Gdy jednak chcieli go podnie, zern si w portki. Uznawszy to za form oporu, drabi przed wywleczeniem skopali go mocno. Institor nie wrci rwnie. Nastpny - tego samego dnia - by Bonawentura. Ze strachu zgupiawszy zupenie, pisarz grodzki j ruga drabw, wykrzykiwa i straszy ich swymi koneksjami. proboszczem, Nie wrci. Czwartym na inkwizytorskiej licie nie by, wbrew wasnym czarnym wrbom, Tomasz Alfa, ktry na t intencj ca noc paka i modli si na przemian, lecz Kamedua. Kamedua oporu nie stawia adnego, drabi nie musieli go nawet dotyka. Wymruczawszy w stron wspwiniw ciche poegnanie, niemodliski diakon przeegna si i poszed na schody z gow pokornie opuszczon, ale krokiem spokojnym i pewnym, jakiego nie powstydziliby si pierwsi mczennicy, idcy na areny Nerona czy Dioklecjana. Kamedua nie wrci. - Nastpny - rzek z ponurym przekonaniem Urban Horn - bd ja. Myli si. Pewno co do swego losu mia Reynevan ju w chwili, gdy na grze hukny drzwi, a zalane skonym promieniem wiata schody zadudniy i zaskrzypiay pod stopami pachokw. Ktrym tym razem towarzyszy brat Trankwilus. Wsta, ucisn do Szarleja. Demeryt odwzajemni ucisk, bardzo mistrzem mennicy Drabi, jasna i starszym rzecz, nie zlkli si znajomoci, mieli gdzie, e pisarz grywa w pikiet z burmistrzem, cechu piwowarw. Bonawentur wywleczono, spuciwszy mu pierwej solidne lanie.

mocno, w jego twarzy Reynevan po raz pierwszy dostrzeg co na ksztat bardzo, ale to bardzo powanej troski. Mina Urbana Horna mwia sama za siebie i to niemao. - Trzymaj si, bracie - mrukn, do blu ciskajc mu rk. - Pamitaj o Konradzie z Marburga. - Pamitaj te - doda Szarlej - o mojej radzie. Reynevan pamita o obu, ale wcale nie byo mu przez to lej. By moe jego mina, a by moe jaki niebaczny ruch sprawi, e drabi nagle doskoczyli do niego. Jeden chwyci go za konierz. I bardzo szybko puci, garbic si, klnc i ciskajc okie. - Bez gwatw - upomnia z naciskiem brat Trankwilus, opuszczajc pak. - Bez przemocy. To jest, byo nie byo i wbrew pozorom, szpital. Zrozumiano? Pachokowie zaburczeli, kiwajc gowami. Boogrobiec pak wskaza Reynevanowi drog na schody. Rzekie i zimne powietrze omal nie zwalio go z ng, gdy wcign je do puc, zachwia si, zatoczy, oszoomiony, jakby haustem okowity na pusty odek. Byby pewnie upad, ale majcy praktyk drabi ucapili go pod ramiona. Tym sposobem w eb wzi jego desperacki plan ucieczki. Lub mierci w walce. Wleczony, mg teraz tylko przestawia nogi. Widzia hospicjum po raz pierwszy. Wiea, z ktrej go wyprowadzono, zamykaa cul de sac schodzcych si murw. Po przeciwnej stronie, przy bramie, tuliy si do muru budynki, prawdopodobnie by tam szpital i medicinarium. A take, wnoszc z zapachu, kuchnia. Zadaszenie pod murem pene byo koni, przytupujcych wrd kau moczu. Wszdzie krcili si zbrojni. Inkwizytor, domyli si Reynevan, przyby w licznej eskorcie. Z medicinarium, ku ktremu zmierzali, dobiegay wysokie rozpaczliwe krzyki. Reynevanowi zdao si, e rozpoznaje gos Bonawentury. Trankwilus zowi jego wzrok, palcem przyoonym do ust nakaza milczenie. Wewntrz budynku, w jasnej izbie, znalaz si jak we nie. Sen przerwao uderzenie, bl w kolanach. Rzucono go na klczki przed stoem, za ktrym zasiadao trzech zakonnikw w habitach, boogrobiec i dwch dominikanw. Zamruga oczami, potrzsn gow. Siedzcy w rodku

dominikanin, chudzielec z upstrzon brunatnymi plamami ysin nad wskim wianuszkiem tonsury, przemwi. Gos mia nieprzyjemny. liski. - Reinmarze z Bielawy. Odmw Ojcze nasz i Ave. Odmwi. Gosem cichym i trzscym si nieco. Dominikanin w tym czasie duba w nosie, a skupia si pozornie wycznie na tym, co wyduba. - Reinmarze z Bielawy. Rami wieckie ma przeciw tobie powane delacje i oskarenia, bdziesz wadzom wieckim wydany na ledztwo i sd. Ale wpierw do rozstrzygnicia i osdzenia jest causa fidei. Jeste oskarony o uprawianie czarw i o herezj. O to, e wyznajesz i gosisz rzeczy przeciwne tym, ktre wyznaje i ktrych naucza Koci wity. Czy przyznajesz si do winy? - Nie przyzna... - Reynevan przekn lin. Nie przyznaj. Jestem niewinny. I jestem dobrym chrzecijaninem. - Oczywicie - dominikanin lekcewaco skrzywi wargi. - Za takiego si masz, skoro nas uwaasz za zych i faszywych. Pytam ci: czy uznajesz lub kiedykolwiek uznawae za prawdziw wiar inn od tej, w ktr wierzy kae i ktrej naucza Koci Rzymski? Wyznaj prawd! - Mwi prawd. Wierz w to, czego uczy Rzym. - Bo pewnie twoja kacerska sekta ma w Rzymie sw delegatur. - Nie jestem kacerzem. Mog przysic! - Na co? Na mj krzy i wiar, z ktrych drwisz? Znam ja wasze heretyckie sztuczki! Wyznaj: Kiedy przystae do husytw? Kto ci wcign do sekty? Kto zapozna z pismami Husa i Wiklefa? Kiedy i gdzie przyjmowae komuni sub utraque? - Nigdy nie... - Milcz! Boga obraaj twoje garstwa! Studiowae w Pradze? Masz znajomych wrd Czechw? - Tak, ale... - A wic przyznajesz si? - Tak, ale nie do... - Milcz! Zapiszcie: wyzna, e przyznaje si. - Nie przyznaj si!

- Cofa zeznania - usta dominikanina skrzywi grymas okrutny i radosny zarazem. - Gubi si w kamstwach i matactwach! Wicej mi nie trzeba. Stawiam wniosek o zastosowanie tortury, inaczej nie dojdziemy prawdy. - Ojciec Grzegorz - odchrzkn niepewnie boogrobiec - zaleci, by si wstrzyma... Sam go chce przepyta... - Strata czasu! - parskn chudzielec. - Zreszt, zmikczony bdzie rozmowniejszy. - Nie ma - bkn drugi dominikanin - w tej chwili chyba adnego wolnego stanowiska... I obaj mistrzowie zajci... - Jest tu obok but, a krci ruby to adna filozofia, podoa i pomocnik. A bdzie trzeba, sam podoam. Hola, daleje! Sami tu! Bra go! Martwy niemal ze strachu Reynevan znalaz si w twardych jak lity brz apach pachokw. Wywleczono go, wepchnito do izdebki obok. Nim poapa si w powadze i grozie sytuacji, siedzia ju na dbowym krzele, z szyj i rkami w elaznych obejmach, a ogolony na yso oprawca w skrzanym fartuchu montowa mu na lewej nodze jakie przeraajce ustrojstwo. Ustrojstwo przypominao okut skrzynk, byo wielkie, cikie, mierdziao elazem i rdz. A take star krwi i misn zgnilizn. Smrodem, jaki wydzielaj wysuone rzenickie pieki. - Jestem niewiinnyyy! - zawy. - Niewiiiiinnyyyyyyy! - Daleje - skin na oprawc chudy dominikanin. - Czycie, co naley. Oprawca schyli si, co metalicznie szczkno, co zazgrzytao. Reynevan zarycza z blu, czujc, jak okute metalem deski ciskaj i zgniataj mu stop. Przypomnia sobie nagle Institora i przesta mu si dziwi. Sam by o wos od zrobienia w spodnie. - Kiedy przystae do husytw? Kto ci da pisma Wiklefa? Gdzie i od kogo przyjmowae heretyck komuni? ruby zgrzytay, oprawca stka. Reynevan rycza. - Kto jest twoim wsplnikiem? Z kim z Czech si kontaktujesz? Gdzie si spotykacie? Gdzie ukrywacie kacerskie ksigi, pisma i postylle? Gdzie skrywacie bro?

- Jestem niewiiinnnyyyyyy!!! - Dokrca. - Bracie - odezwa si boogrobiec. - Miej wzgld. To to szlachcic... - Nazbyt co - chudy dominikanin zmierzy go zym wzrokiem przejmujecie si rol adwokata. Mielicie, przypominam, cicho by i nie miesza si. Dokrca! Reynevan omal nie udawi si wrzaskiem. I zupenie jak w bajce, kto wrzask usysza i zareagowa. - Przecie prosiem - powiedzia w kto, stajc w drzwiach, okazujc si postawnym dominikaninem lat okoo trzydziestu. - Przecie prosiem, by tego nie robi. Grzeszysz nadgorliwoci, bracie Arnulfie. I, co gorsze, brakiem posuszestwa. - Ja... Wielebny... Wybaczcie... - Odejdcie. Do kaplicy. Pomodli si, poczeka, w pokorze, a nu spynie aska objawienia. Wy tam, uwolni winia, ywo. I dalej, dalej, wychodzi. Wszyscy! - Wielebny ojcze... - Powiedziaem: wszyscy! Inkwizytor usiad za stoem, na miejscu zwolnionym przez brata Arnulfa, usun nieco na bok przeszkadzajcy mu krucyfiks. Bez sowa wskaza aw. Reynevan wsta, stkn, jkn, dokusztyka, usiad. Dominikanin wsun donie w rkawy biaego habitu, dugo mu si przyglda spod krzaczastych, gronie zronitych brwi. - W czepku si rodzie - powiedzia wreszcie - Reinmarze z Bielawy. Reynevan kiwniciem gowy potwierdzi, e wie. Nie mona byo bowiem polemizowa. - Miae szczcie - powtrzy inkwizytor - e akurat przechodziem. Jeszcze ze dwa, trzy obroty tej ruby... Wiesz, co by byo? - Mog sobie przedstawi... - Nie. Nie moesz, zapewniam. Ech, Reynevan, Reynevan, gdzie to przyszo nam si spotka... W izbie tortur! Cho Bogiem a prawd mona byo to przewidzie ju wtedy, na studiach. Libertyskie pogldy, zamiowanie do hulanek i trunkw, e o atwych niewiastach nie

wspomn... Do licha, ju tam, w Pradze, gdym ci widywa Pod Smokiem na Celetnej, prorokowaem, e ci kat zawieci. e zgubi ci to kurewnictwo. Reynevan zmilcza, cho sam, Bogiem a prawd, myla i prorokowa identycznie, wtedy, tam, w Pradze, na Starym Miecie, Pod Smokiem na Celetnej, U Barbory na Patnerskiej, w ulubionych przez akademikw zamtuzach w zaukach za kocioami witych Mikoaja i Walentego, gdzie Grzegorz Hejncze, student, a krtko potem magister na wydziale teologicznym Uniwersytetu Karola, bywa nader czstym i nader wesoym gociem. Reynevan nigdy w yciu by nie przypuci, e skory do uciech Grze Hejncze wytrwa w duchownej sukience. Ale snad wytrwa. Faktycznie na moje szczcie, myla, masujc stop i ydk. Ktre, gdyby nie interwencja, skrcany rubami but zdyby ju pewnie rozgnie na krwaw miazg. Mimo przyniesionej cudownym ratunkiem odprajcej ulgi dziki strach nadal jey mu wos i garbi plecy. wiadom by, e to jeszcze nie koniec. Postawny, bystrooki dominikanin z gstymi brwiami i mocno zarysowan szczk nie by, wbrew pozorom, bynajmniej Grzesiem Hejncze, figlarnym kompanem z praskich szynkw i bordeli. By to - miny i ukony wychodzcych z izby mnichw i oprawcw nie pozostawiay adnych wtpliwoci - przeoony, przeor. Szerzcy postrach wizytator witego Oficjum, defensor et candor fidei catholicae, jego przewielebno inquisitor a Sede Apostolica na ca diecezj wrocawsk. Nie naleao o tym zapomina. Straszliwy, cuchncy rdz i krwi but lea o dwa kroki, tam, gdzie rzuci go oprawca. Oprawca mg by w kadej chwili wezwany, a but zaoony. Reynevan nie mia w tym wzgldzie adnych zudze. - Nie ma jednak tego zego - przerwa krtkie milczenie Grzegorz Hejncze - co by na dobre nie wyszo. Nie planowaem stosowania wobec ciebie tortur, kamracie. Nie nosiby wic po powrocie do wiey ladw ni znakw. A tak, wrcisz utykajcy, bolenie skrzywdzony przez straszn Inkwizycj. Nie budzc podejrze. A podejrze, mj drogi, budzi nie powiniene. Reynevan milcza. Z caej przemowy zrozumia na dobr spraw tylko to, e wrci. Pozostae sowa docieray do niego z opnieniem. I budziy upion na moment zgroz.

- Bd si posila. A ty godny moe? Zjesz ledzia? - Nie... Za ledzia... dzikuj... - Niczego innego nie proponuj. Mamy post, a na moim stanowisku musz wieci przykadem. Grzegorz Hejncze klasn w donie, wyda polecenia. Post postem, przykad przykadem, ale ryby, ktre mu Przyniesiono, byy duo tustsze i ze dwa razy wiksze od tych, ktre wydawano pensjonariuszom Narrenturmu. Inkwizytor wymrucza krtkie Benedic Domine i bez dalszej zwoki j ogryza ledzia, zakszajc sono grubo krajanym razowym chlebem. - Przejdmy wic do rzeczy - zacz, nie przerywajc jedzenia. Jeste w opaach, kamracie. Powanych opaach. ledztwo w sprawie twej czarnoksiskiej jakoby olenickiej pracowni umorzyem wprawdzie, w kocu ciebie znam, rozwj medycyny popieram, a duch Boy tchnie, kdy chce, nic, w tym i rozwj medycyny, nie dokonuje si bez Jego woli. Wystpek adulterium mierzi mnie wprawdzie, ale nie zajmuj si ciganiem. Co do innych twych rzekomych wieckich zbrodni, to pozwalam sobie w nie nie wierzy. Znam ci wszak. Reynevan odetchn gboko. Za wczenie. - Pozostaje jednak, Reinmarze, causa fidei. Sprawa religii i wiary katolickiej. Nie mam ot pewnoci, czy nie podzielasz aby pogldw swego nieboszczyka brata. Wzgldem, wyjani, kwestii Unam Sanctam, zwierzchnoci i nieomylnoci papiea, sakramentw i transsubstancjacji. Komunii sub utraque specie. Tudzie wzgldem Biblii dla posplstwa, spowiedzi usznej, istnienia czyca. I tak dalej. Reynevan otworzy usta, ale inkwizytor uciszy go gestem. - Nie wiem - podj, wypluwszy o - czy podobnie jak brat czytujesz Ockhama, Waldhausena, Wiklefa, Husa i Hieronima, czy podobnie jak brat rozprowadzasz pisma wymienionych po lsku, Marchii i Wielkopolsce. Nie wiem, czy wzorem brata dajesz schronienie husyckim emisariuszom i szpiegom. Krtko: czy jeste heretykiem. Zakadam, a spraw troch zbadaem, e nie. e jeste bez winy. Sdz, e w ca afer zwyczajnie zaplta ci przypadek, o ile naturalnie jest to waciwe okrelenie dla

duych niebieskich oczu Adeli de Stercz. I twojej znanej mi saboci do takich duych oczu. - Grzegorzu... - Reynevan z trudem przepchn sowa przez cinit krta. - To jest, wybaczcie... Ojcze wielebny... Zapewniam, e nie mam nic wsplnego z herezj. Take mj brat, rcz, ofiara zbrodni... - Z pork za brata ostroniej - przerwa Grzegorz Hejncze. Zdziwiby si, ile byo na niego delacyj, i nie bezpodstawnych. Byby stan przed trybunaem. I byby wyda wsplnikw. Wierz, e ciebie nie byoby midzy nimi. Odrzuci krgosup ledzia, obliza palce. - Kres nierozumnej dziaalnoci Piotra de Bielau - podj, biorc si za drug ryb - pooya jednak nie sprawiedliwo, nie postpowanie karne, nie poenitentia, ale zbrodnia. Zbrodnia, winnych ktrej radbym widzie ukaranymi. Ty rwnie, prawda? Widz, e rwnie. Wiedz tedy, ze bd ukarani, i to niebawem. Wiedza ta powinna pomc ci w podjciu decyzji. - Jakiej... - Reynevan przekn lin. - Jakiej decyzji? Hejncze milcza chwil, kruszc kromk chleba. Z zamylenia wyrwa go krzyk, dobiegajcy gdzie z gbi budynku, dziki, okropny wrzask czowieka, ktremu zadaj bl. Bardzo dotkliwy bl. - Brat Arnulf - wskaza ruchem gowy inkwizytor - jak sysz, krtko si modli, szybko skoczy i wrci do zaj. Gorliwy to czek, gorliwy. Do przesady. Ale przypomina, e i ja mam obowizki. Zmierzajmy przeto do konkluzji. Reynevan skurczy si. I susznie. - Zostae, drogi Reynevanie, wpltany w niez afer. Zrobiono z ciebie narzdzie. Wspczuj. Ale skoro ju jeste narzdziem, byoby grzechem z ciebie nie skorzysta, zwaszcza w dobrej sprawie i ku Boej chwale, ad maiorem Dei gloriam. Wyjdziesz zatem na wolno. Wycign ci z wiey, uchroni i obroni przed tymi, ktrzy na ciebie dybi, a namnoyo si, namnoyo takowych. mierci twojej pragn, z tego, co wiem, Sterczowie, ksi Jan Zibicki, mionica Jana Adela Sterczowa, raubritter Buko von Krossig, a take - z przyczyn, ktre musz dopiero wyjani szlachetny Jan von Biberstein... Ha, zaiste, s powody, by lka si o ycie.

Ale, jak si rzeko, wezm ci pod ochron. Nie za darmo, oczywista. Co za co. Do ut des. A raczej: ut facias. - Zaaranuj - inkwizytor zacz mwi szybciej, jak gdyby recytowa wyuczony tekst. - Zaaranuj wszystko tak, by w Czechach, dokd si udasz, nie wzbudzio to niczyich podejrze. W Czechach nawiesz kontakty z husytami, z ludmi, ktrych ci wska. Nie powiniene mie trudnoci z nawizaniem kontaktw. Jeste wszak bratem zasuonego dla husytyzmu Piotra z Bielawy, prawego chrzecijanina, mczennika za spraw, zamordowanego przez przekltych papistw. - Mam by... - wykrztusi Reynevan. - Mam by szpiegiem? - Ad maiorem - wzruszy ramionami Hejncze - Dei gloriam. Kady winien suy, jak moe. - Ja si nie nadaj... Nie, nie. Grzegorzu, tylko nie to. Nie zgadzam si. Nie. - Wiesz - inkwizytor spojrza mu w oczy - jaka jest alternatywa. Torturowany z gbi budynku zawy, a zaraz potem zarycza, zachysn si rykiem. Reynevan i bez tego domyla si, jaka jest alternatywa. - Nie uwierzysz - potwierdzi domys Hejncze - jakie rzeczy wychodz na jaw na bolesnych konfesatach. Jakie tajemnice zostaj zdradzone. Nawet tajemnice alkowy. Na ledztwie prowadzonym przez kogo tak gorliwego jak brat Arnulf, dla przykadu, delikwent, gdy ju wyzna i opowie wszystko o sobie, zaczyna wyznawa o innych... Czasami a krpujce bywa przysuchiwanie si takim zeznaniom... Dowiadywanie si kto, z kim, kiedy, jak... A nieraz idzie o duchownych. O zakonnice. O ony, uchodzce za wierne. O panny na wydaniu, uchodzce za cnotliwe. Na Boga, kady, myl, ma takie sekrety. Musi by strasznie upokarzajce, gdy bl zmusi do wyznawania ich. Takiemu bratu Arnulfowi. W obecnoci oprawcw. Co, Reinmarze? Nie masz ty takich sekretw? - Nie traktuj mnie w taki sposb, Grzegorzu - Reynevan zaci zby. Wszystko zrozumiaem. - Bardzom rad. Naprawd. Torturowany zarycza. - Kog-to - zo pomoga Reynevanowi przeama lk - tam katuj?

Z twojego rozkazu? Kogo z tych, z ktrymi siedziaem w wiey? - To ciekawe, e o to pytasz - unis oczy inkwizytor. - Bo wzorcowa to zaiste ilustracja moich wywodw. By wrd winiw pisarz grodzki z Frankensteinu. Wiesz, o kogo chodzi? Widz, e wiesz. Oskarony o herezj. ledztwo rycho pokazao, e oskarenie byo faszywe, z pobudek osobistych, delatorem by mionik jego ony. Kazaem pisarza zwolni, a gaszka przyaresztowa, ot tak, dla sprawdzenia, czy to aby wycznie o biaogowskie wdziki idzie. Gaszek, wystaw sobie, na sam widok narzdzi wyzna, e to nie pierwsza mieszczka, ktr pod pozorem miosnych zachodw okrada. W zeznaniach troch si plta, wic niektre z narzdzi zastosowano. Ech, nasuchaem si wwczas o innych matkach, ze widnicy, z Wrocawia, z Wabrzycha, o ich wystpnych chuciach i ciekawych sposobach ich zaspokajania. A podczas rewizji znaleziono u niego paszkwil, szkalujcy Ojca witego, taki obrazek, na ktrym papieowi wystaj spod szat pontyfikalnych diabelskie pazury, widziae pewnie co takiego. - Widziaem. - Gdzie? - Nie pami... Reynevan zachysn si, zblad. Hejncze parskn. - Widzisz, jak to atwo? Ju by ci, gwarantuj, strappado odwieyo pami. Fornikator te nie pamita, od kogo dosta w paszkwil i obrazek z papieem, ale przypomnia sobie szybko. A brat Arnulf, jak syszysz, wanie sprawdza, czy jego pami nie tai czasem jakich jeszcze innych ciekawych rzeczy. - A ciebie... - strach, paradoksalnie, doda Reynevanowi desperackiej brawury. - Ciebie to bawi. Nie takim ci znaem, inkwizytorze. W Pradze sam namiewae si z fanatykw! A dzi? Czym jest dla ciebie to stanowisko? Jeszcze profesj czy ju pasj? Grzegorz Hejncze zmarszczy krzaczaste brwi. - Na moim stanowisku - powiedzia zimno - nie powinno by rnicy. I nie ma. - Akurat - Reynevan, cho dygota i szczka zbami, brn dalej. -

Powiedz mi jeszcze co o chwale boskiej, o szczytnym celu i witym zapale. Wasz wity zapa, a to dobre! Tortury za lada podejrzenie, za byle donos, za byle podsuchane czy wydobyte prowokacj sowo. Stos za wymuszone tortur przyznanie si do winy. Husyta, czajcy si za kadym wgem! A ja cakiem niedawno syszaem wanego duchownego, bez ogrdek oznajmiajcego, e idzie mu tylko o bogactwo i wadz, gdyby nie to, husyci mogliby przyjmowa komuni za pomoc klistiery, nic by go to nie wzruszyo. A ty, gdyby go nie zabito, zawlkby do lochu Peterlina, skatowa, zmusi do zezna i pewnie spali. I za co? Za to, e ksigi czyta? - Dosy, Reinmarze, dosy - skrzywi si inkwizytor. - Powcignij uniesienie i nie bd trywialny. Za chwil gotowy zacz straszy mnie losem Konrada z Marburga. - Pojedziesz do Czech - rzek po chwili twardo. - Zrobisz to, co rozka. Bdziesz suy. Ocalisz tym sposobem skr. I czciowo chocia odkupisz winy brata. Bo twj brat by winien. I bynajmniej nie czytania ksig. - A fanatyzmu mi nie zarzucaj - cign. - Mnie, wystaw sobie, nie przeszkadzaj ksigi, nawet faszywe i heretyckie. Uwaam, wystaw sobie, e adnych nie powinno si pali, e libri sunt legendi, non comburendi. e nawet bdne i baamutne pogldy mona szanowa, mona te, przy odrobinie filozoficznego nastawienia, zauway, e na prawd nikt monopolu nie ma, wiele tez niegdy okrzyknitych faszywymi dzi robi za prawdy i odwrotnie. Ale wiara i religia, ktrej broni, to nie tylko tezy i dogmaty. Wiara i religia, ktrej broni, to ad spoeczny. Zabraknie adu, nastanie chaos i anarchia. Chaosu i anarchii pragn tylko zoczycy. Zoczycw za naley kara. - Konkluzja: a niechby sobie Piotr de Bielau i jego komilitoni dysydenci czytywali na zdrowie Wiklefa, Husa, Arnolda z Brescii i Joachima z Fiore. Bo Joachim z Fiore tak, ale nie Fra Dolcino, nie ciompi, nie akieria. Wiklef tak, ale nie Wat Tyler. Tu koczy si moja tolerancja, Reinmarze. Nie dopuszcz, by rozplenili si tu fratricelli i pikarci. Zdawi w zarodku Tylerw i Johnw Ballw, zmiad wykluwajcych si Dolcinw, Golw di Rienzich, Piotrw z Bruys, Korandw, eliwskich, Loquisw i ikw.

- A cel - dorzuci po chwili milczenia. - Cel uwici rodki. A kto nie jest ze mn, jest przeciw mnie, qui non est mecum, contra me est. I jeszcze Jan, pitnacie, sze: ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorol i uschnie. I zbiera si j, i wrzuca do ognia, i ponie. Ponie! Zrozumiae? Widz, e zrozumiae. Torturowany od duszego czasu nie krzycza. Zapewne zeznawa. Mwi. Dygoccym gosem przyznawa si do wszystkiego, czego tylko da brat Arnulf. Hejncze wsta. - Bdziesz mia troch czasu na przemylenie sprawy. Musz pilnie wraca do Wrocawia. Zdradz ci pewn rzecz: mniemaem, i bd przesuchiwa tu gwnie waryjatw, a tu prosz, skarb si trafi. Jeden z twych wspwiniw, ksiulo z niemodliskiej kolegiaty, na wasne oczy widzia, potrafi opisa i zdoa rozpozna demona. Tego, co niszczy w poudnie, jeli przypominasz sobie stosowny psalm. Bardzo mi wic pilno do pewnej maej konfrontacyjki. Gdy za wrc, a wrc niebawem, najdalej na wit ucj, przywioz do Narrenturmu nowego lokatora. Obiecaem mu to kiedy, a ja sowa dotrzymuj zawsze. Ty za, Reinmarze, myl intensywnie. Rozwa za i przeciw. Chciabym, gdy wrc, pozna twoj decyzj i usysze deklaracj. Chciabym, eby bya waciwa. By bya to deklaracja lojalnej wsppracy i suby. Bo jeli nie, to na Boga, chociae kamrat z uniwerku, bdziesz dla mnie jak uschnita winna latorol. Zostawi ci do dyspozycji brata Arnulfa, sam zajmowa si ju tob nie bd. Zostawi ci z nim sam na sam. - Oczywicie - doda po chwili - po tym, gdy mnie osobicie wyznasz, co robie na Grze Grochowej w noc zrwnania jesiennego. I kim bya kobieta, z ktr ci tam widziano. Wyznasz mi te, ma si rozumie, ktry to duchowny dowcipkowa o klistierze. Bywaj, Reynevan. - Aha - odwrci si w progu. - Jeszcze jedno. Bernhard Roth vel Urban Horn. Uko mu si ode mnie. I powtrz, e teraz... - ...e teraz - powtrzy dosownie Reynevan - nie ma czasu, by zaj si tob jak naley. Nie chciaby byle jak, chybcikiem i na apu-capu. Chciaby wesp z bratem Arnulfem powici ci tyle czasu i wysiku, na ile

faktycznie zasugujesz. I przystpi do tego zaraz po powrocie, najdalej na wit ucj. Radzi ci, by dobrze uporzdkowa posiadan wiedz, albowiem bdziesz musia si t wiedz podzieli ze witym Oficjum. - Skurwysyn - Urban Horn splun na som. - Zmikcza mnie. Pozwala mi dojrze. Wie, co robi. Mwie mu o Konradzie z Marburga? - Sam mu to powiesz. Niedobitki mieszkacw wiey siedziay w ciszy, zaszyte w barogi. Niektrzy chrapali, niektrzy popakiwali, niektrzy modlili si cicho. - Co - przerwa milczenie Reynevan - ze mn? Co ja mam robi? - Akurat ty masz zmartwienie - przecign si Szarlej. - Akurat ty. Horn ma w perspektywie bolesne ledztwo. Ja, kto wie, co gorsze, moe bd tu gni po wieki wiekw. A ty masz problem, ha, boki zrywa. Inkwizytor, twj kumpel ze studiw, daje ci wolno na talerzu, w prezencie... - W prezencie? - A jake. Podpiszesz lojalk i wyjdziesz. - Jako szpieg? - Nie ma ry bez kolcw. - A ja nie chc. Brzydz si takim procederem. Sumienie mi nie pozwoli. Nie chc... - Zacinij zby - wzruszy ramionami Szarlej - i zmu si. - Horn? - Co Horn? - inkryminowany odwrci si gwatownie. - Chcesz porady? Chcesz usysze sowa moralnego wsparcia? Suchaj wic. Przyrodzon cech natury ludzkiej jest opr. Odpr niegodziwoci. Brak zgody na otrostwo. Odmowa konsensusu na zo. S to przyrodzone, immanentne cechy czowieka. Ergo, oporu nie stawiaj tylko osobnicy totalnie z czowieczestwa wyprani. Sprzedawczykami ze strachajcej torturami zataj tylko szubrawe kreatury. - A zatem? - A zatem - Horn, okiem nawet nie mrugnwszy, splt rce na piersi. - A zatem podpisz lojalk, zgd si na wspprac. Jed do Czech, jak ci ka. A tam... Tam stawisz opr. - Nie rozumiem...

- Nie? - parskn Szarlej. - Doprawdy? Nasz przyjaciel, Reinmarze, wykadem o moralnej i czystej naturze ludzkiej poprzedza bardzo niemoraln ofert. Proponuje ci zostanie tak zwanym agentem podwjnym, pracujcym na dwie strony, dla Inkwizycji i dla husytw. To wszak, e sam jest husyckim emisariuszem i szpiegiem, wie ju kady, wyjwszy co najwyej tych stkajcych tam w somie debili. Prawda, Urbanie Horn? Twoja rada dla naszego Reynevana wydaje si niegupia, jest w niej jednak zagwozdka. Husyci mianowicie, jak wszyscy, ktrym przyszo mie do czynienia ze szpiegostwem, widzieli ju agentw podwjnych. Wypraktykowali, e czsto s to agenci potrjni. Dlatego zjawiajcych si bynajmniej nie naley dopuszcza do konfidencji, ale wprost przeciwnie, wiesza, zmusiwszy wpierw, a jake, torturami do zezna. Sw rad smutny tedy gotujesz Reynevanowi los, Urbanie Horn. No, chyba, e... Chyba e dasz mu w Czechach dobry, zaufany kontakt. Jakie tajne haso... Co, w co husyci uwierz. Ale... - Dokocz. - Ty mu czego podobnego nie dasz. Bo nie wiesz wszak, czy on ju nie podpisa lojalki. I czy szpiegowania na dwie strony nie zdy go ju nauczy jego uniwersytecki kamrat inkwizytor. Horn nie odpowiedzia. Umiechn si tylko. Paskudnie, samymi kcikami ust, bez zmruenia swych lodowo zimnych oczu. - Ja musz si std wydosta - przemwi cicho Reynevan, stojc sam porodku wizienia. - Musz std wyj. Inaczej zgubi Nikolett Jasnowos, Katarzyn berstein. Musz std uciec. Mam na to sposb. Szarlej i Horn wysuchali planu nawet spokojnie, odczekali, nie przerywajc, a Reynevan skoczy. Dopiero wwczas Horn parskn miechem, pokrci gow i odszed. Szarlej by powany. miertelnie, rzec by mona. - Temu - rzek miertelnie powanie - e ci si ze strachu rozum pomiesza, mog okaza zrozumienie. I mog wspczu. Ale nie obraaj, chopcze, mojej inteligencji. - Zostao - powtrzy cierpliwie Reynevan - na cianie occultum, zostay

glify i sigle Circulosa. Do tego, o, prosz, mam jego amulet, zdoaem zabra niepostrzeenie. Circulos zdradzi mi zaklcie aktywujce, poda tryb konjuracji, co nieco na ewokacjach znam si sam, uczyem si tego... Szansa jest, przyznaj, znikoma, ale jest. Jest! Nie rozumiem twojej rezerwy, Szarleju. Wtpisz w magi? A Huon von Sagar? A Samson? Przecie Samson... - Samson jest oszustem - uci demeryt. - Sympatycznym, niegupim, miym towarzyszem. Ale oszustem i szarlatanem. Jak wikszo tych, ktrzy powouj si na czary i czarodziejstwo. To zreszt nie ma znaczenia. Reinmarze, ja nie wtpi w magi. Widziaem do, by nie wtpi. Tote nie w magi wtpi, ale w ciebie. Widziaem, jak lewitujesz i znajdujesz drogi, bo jeli o latajc awk idzie, to na ni wsadzi ci niezawodnie von Sagar, sam by nie polata. Ale do prawdziwego zaklinacza demonw, chopczyno, to tobie daleko. Przecie sam musisz to wiedzie. Sam musisz rozumie, e na nic tu nabazgrane przez kretyna hieroglify, pentagramy i hokusypokusy. I w poal si Boe amulet, obesrany jarmarczny rupie. Sam musisz by tego wszystkiego wiadom. Dlatego nie obraaj, powtarzam, ani mojej, ani wasnej inteligencji. - Ja nie mam wyjcia - zacisn zby Reynevan. - Musz sprbowa. To dla mnie jedyna szansa. Szarlej wzruszy ramionami i unis oczy. Occultum Circulosa przedstawiao si, Reynevan musia to przyzna, gorzej ni aonie. Byo brudne, a wszystkie magiczne ksigi day sanktuariw idealnie, sterylnie wrcz czystych. Krg Goetyjski na cianie wykrelony by niezbyt rwno, a reguy Sacra Goetia podkrelay wag precyzji rysunku. Prawidowoci wpisanych w Krg zakl Reynevan rwnie nie do koca by pewien. Sam ceremonia ewokacji musia odby si nie o pnocy, jak kazay grymuary, ale o wicie, o pnocy ciemno uniemoliwiaa w wiey jakiekolwiek akcje. Nie mogo te by mowy o wymaganych rytuaem czarnych wiecach - jak i o wiecach w jakimkolwiek innym kolorze. Ze zrozumiaych powodw wariatom w Narrenturmie nie dawano wiec, kagankw, lamp ani adnych innych sposobnoci do wzniecenia poaru.

W zasadzie, pomyla gorzko, zabierajc si do dziea, w zgodzie z liter grymuarw jestem tylko w jednym wzgldzie: chccy ewokowa lub inwokowa mag musi speni warunek odpowiednio dugotrwaej wstrzemiliwoci od stosunkw pciowych. Ja za ju ptora miesica jestem w tym wzgldzie absolutnym, cho i nie dobrowolnym abstynentem. Szarlej i Horn przygldali mu si z oddalenia, zachowujc milczenie. Cicho by te Tomasz Alfa, gwnie dlatego, e zagroono mu mordobiciem, gdyby w jaki bd sposb cisz omieli si zakci. Reynevan zakoczy porzdkowanie occultum, zakreli wok siebie magiczne koo. Odchrzkn, rozpostar rce. - Ermites! - zacz piewnie, wpatrzony w glify Krgu Goetyjskiego. Poncor! Pagr! Anitor! Horn parskn z cicha. Szarlej westchn tylko. - Aglon, Vaycheon, Stimulamaton! Ezphares, Olyaram, Irion! - Mersilde! Ty, ktrego wzrok przenika otchanie! Te adoro, et te inuoco! Nic si nie dziao. - Esytion, Eryon, Onera! Mozm, Soter, Helomi! Reynevan obliza spierzchnite wargi. W miejscu, w ktrym jeszcze nieboszczyk Circulos trzykrotnie powtrzy napis: VENI MERSILDE, pooy amulet z wem, ryb i wpisanym w trjkt socem. - Ostrata! - rozpocz zaklcie aktywujce. - Terpandu! - Ermas! - powtarza, kaniajc si i modulujc gos stosownie do wskaza Lemegetonu, Mniejszego Klucza Salomona. - Pericatur! Beleuros! Szarlej zakl, zwracajc tym jego uwag. Sam ledwie wierzc wasnym oczom Reynevan zobaczy, jak naskrobane ceg napisy w krgu zaczynaj gorze fosforyzujcym wiatem. - Na piecz Basdathei! Mersilde! Ty, ktrego wzrok przenika otchanie! Przybd! Zabaoth! Escwerchie! Astrachios, Asach, Asarca! Napisy krgu paliy si coraz janiej, upiornym blaskiem owietliy cian. Mury wiey zaczy wyczuwalnie wibrowa. Horn zakl. Tomasz Alfa zaskowycza. Jeden z debili zapaka gono, zacz krzycze. Szarlej zerwa si jak spryna, doskoczy, krtkim ciosem pici w skro zwali go na barg, uciszy.

- Bosmoletic, Jeysmy, Eth - Reynevan pochyli si, dotkn czoem rodka pentagramu. Potem, wyprostowany, sign po wyszlifowan, wyostrzon na kamieniu zaman gwk hufnala. Mocnym pocigniciem przeci skr na opuszku kciuka, dotkn krwawicym palcem czoa. Nabra powietrza, wiadom, e dochodzi do momentu najwikszego ryzyka i niebezpieczestwa. Gdy krew popyna dostatecznie obficie, namalowa ni w rodku krgu znak. Tajemny, budzcy groz, zakazany znak Scirlin. - Veni Mersilde! - krzykn, czujc, jak fundament Narrenturmu zaczyna trz si i dygota. Tomasz Alfa zaskowycza znowu, cich natychmiast, gdy Szarlej pokaza mu pi. Wiea dygotaa coraz wyraniej. - Taul! - ewokowa Reynevan, gardowo i chrapliwie, jak kazay grymuary. - Varf! Pan! Krg Goetyjski buchn silniejsz jasnoci, owietlone przeze miejsce na cianie pomau przestawao by tylko plam wiata, zaczynao nabiera ksztatw i konturw. Konturw czowieka. Nie do koca czowieka. Ludzie nie miewali ani takich wielkich gw, ani takich dugich rk. Ani wielkich rogw, wyrastajcych z czoa sklepionego jak u wou. Wiea dygotaa, debile wyli na rne gosy, wtrowa im gono Tomasz Alfa. Horn zerwa si. - Do tego! - wrzasn, przekrzykujc haas. - Reynevan! Zatrzymaj to! Zatrzymaj, psiakrew, to diabelstwo! Zginiemy przez ciebie! - Varf! Clemialh! Dalsze sowa ewokacji uwizy mu w gardle. wietlista posta na cianie bya ju na tyle wyrana, by mc spojrze na niego dwojgiem wielkich wowych oczu. Widzc, e posta nie ogranicza si do patrzenia, lecz i wyciga rce, Reynevan wrzasn ze strachu. Zgroza sparaliowaa go. - Seru... geath! - wybekota, wiadom, e plcze. - Ariwh... Szarlej doskoczy, chwyci go od tyu za gardo, drug doni zakneblowa usta, odcign, bezwadnego ze strachu powlk po somie w

najdalszy kt, midzy debili. Tomasz Alfa uciek na schody, przeraliwym wrzaskiem wzywajc pomocy. Horn za - wida byo, e w zupenej desperacji - porwa z podogi kibel i chlusn jego zawartoci na wszystko: na occultum, na krg, na pentagram i na wyaniajc si ze ciany aparycj. Ryk, ktry si rozleg, sprawi, e wszyscy zakryli uszy domi i skurczyli si na klepisku. Nagle powiao okropnym wichrem, zaszalaa kurzawa poderwanej somy i kurzu, py wdar si do oczu, olepi. Ogie na cianie przygas, stumiony kbami mierdzcej pary, sycza, wreszcie zgas zupenie. Nie by to jednak koniec. Bo nagle hukno, hukno straszliwie, ale nie od strony zasnutego cuchncym dymem occultum, lecz z gry, ze szczytu schodw, od drzwi. Sypn si gruz, istny grad ociosanych kamieni w biaej chmurze tynku i zaprawy. Szarlej chwyci Reynevana i skoczy wraz z nim pod arkad schodw. W sam por. Na ich oczach spadajca z gry, obciona zawiasem gruba decha z drzwi ugodzia jednego ze spanikowanych debili prosto w czaszk, rozupujc j jak jabko. W lawinie gruzu spad z gry czowiek, z rkoma i nogami rozpostartymi w ksztat krzya. Narrenturm wali si, przemkno przez gow Reynevana. Rozpada si w gruzy turris fulgurata, wiea trafiona piorunem. Biedny mieszny bazen spada z rozlatujcej si w zomy Wiey Baznw, leci w d, ku zagadzie. Ja jestem tym baznem, spadam, lec w otcha, na dno. Zagada, chaos i destrukcja, winnym ktrych jestem ja sam. Bazen i szaleniec, wywoaem demona, otwarem wrota piekie. Czuj smrd piekielnej siarki... - To proch... - odgad jego myl skurczony obok Szarlej. - Kto prochem wysadzi drzwi... Reinmarze... Kto... - Kto nas uwalnia! - krzykn, gramolc si z gruzowiska, Horn. - To ratunek! To nasi! Hosanna! - Hej, chlapy! - krzykn kto z gry, od strony wysadzonych drzwi, skd bia ju jasno dnia i mrone, wiee powietrze. - Wychodzi! Jestecie wolni! - Hosanna! - powtrzy Horn. - Szarleju, Reinmarze! Wychodzimy, ywo! To nasi! Czesi! Jestemy wolni! Dalej, ywo, na schody!

Sam pobieg pierwszy, nie czekajc. Szarlej pobieg za nim. Reynevan rzuci okiem na wygase, wci jeszcze parujce occultum, na skulonych w somie debili. Pospieszy na schody, po drodze przestpujc nad zwokami Tomasza Alfy, ktremu rozbijajca drzwi eksplozja przyniosa nie wolno, lecz mier. - Hosanna! - na grze Urban Horn wita ju oswobodzicieli. - Hosanna, bratrzy! Witaj, Halada! Na Boga, Raabe! Tybald Raabe! To ty? - Horn? - zdziwi si Tybald Raabe. - Ty tutaj? Ty yjesz? - Chryste, pewnie! Jak to wic? Wic to nie z mojego powodu... - Nie z twojego - wtrci nazwany Halada Czech z wielkim czerwonym kielichem na piersi. - Radem, Horn, ci widzie caym, ano. A i kne Ambro si uraduje... Ale napadlimy na Frankenstein z drugiego powodu. Dla nich. - Dla nich? - Dla nich - potwierdzi, przepychajc si przez zbrojnych Czechw, olbrzym w pikowanej przeszywanicy, czynicej go jeszcze wikszym. Szarleju. Reinniarze. Witajcie. - Samsonie... - Reynevan poczu, jak wzruszenie ciska mu gardo. Samsonie... Przyjacielu! Nie zapomniae o nas... - A bo to - umiechn si szeroko Samson Miodek - da si zapomnie? O takich dwch jak wy dwaj?

Rozdzia dwudziesty dziewity w ktrym bohaterowie wyswobodzeni z Narrenturmu s wolni - ale, jak si okazuje, nie cakiem. Bior udzia w wydarzeniach historycznych, dokadniej: w puszczaniu z dymem kilku wsi i miasteczek. Potem Samson ratuje to, co mona, potem dziej si rne rzeczy, a wreszcie na koniec bohaterowie odchodz. Droga ich, by uy metafory poety, wiedzie in parte ove non eche luca.
Lecy na dachach nieg zaku w oczy olepiajc biel. Reynevan zachwia si, gdyby nie rami Samsona, byby jak nic spad ze schodw. Od strony hospicjum dobiega wrzask i huk wystrzaw. Jcza bolenie dzwon kocioa szpitalnego, biy tez na alarm dzwony wszystkich wity Fr ankensteinu. - Prdzej! - krzykn Halada. - Ku bramie! I kryj si! Strzelaj! Strzelali. Bet z kuszy wisn im nad gowami, rozupa desk. Kulc si, zbiegli na podwrze. Reynevan potkn si, upad na kolano w boto zmieszane z krwi. W okolicach bramy i przy szpitalu leeli zabici - kilku boogrobcw w habitach, kilku pachokw, kilku onierzy Inkwizycji, pozostawionych wida przez Grzegorza Hejncze. - Prdzej! - ponagli Tybald Raabe. - Do koni! - Tutaj! - wry przy nich wierzchowca Czech w zbroi, z pochodni w rku, osmolony i okopcony jak diabe. - ywo, ywo! Zamachn si, cisn pochodni na strzech szopy. Pochodnia stoczya si po mokrej somie, zasyczaa w bocie. Czech zakl. Zaleciao dymem i poarem, ponad dachy stajni wystrzeli pomie, kilku Czechw wywodzio stamtd tupice konie. Znowu hukny strzay, rozbrzmia wrzask, omot, walczono, jak mona si byo domyli, przy szpitalnym kociele, z kocioa wanie, z okienek wiey i z okien chru strzelano z kusz i hakownic, biorc na cel wszystko, co si ruszao. U wejcia do poncego budynku medicinarium lea oparty o mur

boogrobiec. By to brat Trankwilus. Mokry habit tli si na nim i parowa. Mnich oburcz trzyma si za brzuch, spomidzy palcw obficie laa si krew. Oczy mia otwarte, patrzy wprost przed siebie, ale widzie nie widzia ju chyba niczego. - Dobi - wskaza na niego Halada. - Nie! - cienki krzyk Reynevana powstrzyma husytw. - Nie! Zostawcie go! - On kona... - doda ciszej, widzc grone i wcieke spojrzenia. Pozwlcie mu umrze w pokoju. - Tym bardziej - zawoa osmolony jedziec - e czas nagli, nie ma co trwoni go na ptrupa! Dalej, dalej, na ko! Reynevan, wci jak w pnie czy w transie, wskoczy na siodo podanego mu konia. Jadcy obok Szarlej trci go kolanem. Przed sob mia szerokie bary Samsona, z drugiego boku Urbana Horna. - Uwaaj - sykn do niego Horn wanie - za kim si ujmujesz. To s Sierotki z Hradca Kralove, Z nimi nie ma artw... - To by brat Trankwilus... - Wiem, kto to by. Wypadli za bram, prosto w dym. Pon i bucha pomieniami szpitalny myn i szopy wok niego. W miecie nadal biy dzwony, na murach roio si od ludzi. Doczyli do nich nastpni konni, prowadzeni przez wsacza w cuirboulli i kolczym kapturze. - Tam - wsacz wskaza na koci - ju drzwi do kruchty niemal wyrbane! A byoby co zupi! Bracie Brazda! Jeszcze trzy pacierze i byoby po wszystkim! - Jeszcze dwa pacierze - nazwany Brazda osmolony wskaza na mury miejskie - a tamci dolicz si wreszcie, ilu nas naprawd jest. Wtedy wyjd i w rwnie krtkim czasie zrobi z nami koniec. W konie, bracie Velku! Runli w galop, rozbryzgujc boto i topniejcy nieg. Reynevan oprzytomnia ju na tyle, by mc policzy Czechw - i wyszo mu, e zaatakowali Frankenstein we dwudziestu. Nie wiedzia, czy bardziej

podziwia brawur i efronteri, czy dziwi si rozmiarom poczynionych przez tak garstk zniszcze - oprcz zabudowa hospicjum i szpitalnego myna ogie trawi budy farbiarzy na brzegach Budzwki, pony te szopy przy mocie i stodoy na przedbramiu, u samej niemal Bramy Kodzkiej. - Do zobaczenia! - nazwany Velkiem wsacz w cuir-boulli odwrci si, pogrozi pici zebranym na murach mieszczanom. - Do zobaczenia, papienicy! Jeszcze tu wrcimy! Z murw odpowiedziaa palba i wrzask. Wrzask bardzo bojowy i odwany - obywatele grodu te zdyli ju policzy husytw. Gnali na zamanie karku, zupenie nie szczdzc wierzchowcw. Cho wygldao to na zupen gupot, byo, jak si okazao, czci planu. Pokonawszy w imponujcym tempie dystans blisko ptorej mili, dojechali w pokryte niegiem Gry Sowie, za Srebrn Gr, gdzie w lenym jarze czekao na nich piciu modych husytw i zmiana koni. Dla byych winiw Narrenturmu znalaz si przyodziewek i ekwipunek. Znalazo si te troch czasu -midzy innymi na rozmow. - Samsonie? Jak nas odnalaze? - Nie byo to proste - olbrzym docign poprg. - Po aresztowaniu zniknlicie jak sen. Prbowaem si dowiadywa, ale nadaremno, nikt nie chcia ze mn rozmawia. Nie wiedzie czemu. Szczciem, jeli ze mn gada nie chcieli, robili to przy mnie, moj obecnoci mao si krpujc. Z jednych plotek wynikao, e zabrano was do widnicy, z innych, e do Wrocawia. Wwczas napatoczy si pan Tybald Raabe, znajomy z Kromolina. Troch potrwao, nim zdoalimy si dogada, z pocztku bra mnie, ha, za upoledzonego umysowo. Pgwka, znaczy. - Dalibycie pokj, panie Samsonie - rzek z lekkim wyrzutem goliard. - Ju t kwesti dyskutowalimy, po co wraca. A e wygldacie, z przeproszeniem, jak... - Wszyscy wiemy - przerwa zimno skracajcy obok puliska Szarlej jak Samson wyglda. Suchamy, co byo dalej. - Pan Tybald Raabe - gupkowate usta Samsona skrzywi umiech nie wyszed poza stereotyp. Z jednej strony lekcewaco odmawia rozmowy, z drugiej lekceway moj przytomno tak dalece, e rozmawia

przy mnie. Z rnymi ludmi i o rnych sprawach. Szybko zorientowaem si, kim jest pan Tybald Raabe. I daem mu do zrozumienia, e wiem. I ile wiem. - Tak byo, paniczu - goliard pokrania, zakopotany. - Oj, oblecia mnie wtedy strach... Ale rzecz si prdko... wyjania... - Wyjanio si - przerwa spokojnie Samson - e pan Tybald ma znajomoci. Wrd husytw z Hradca Kralove. Dla nich bowiem, jak si zapewne ju domylacie, pracuje jako wywiadowca i emisariusz. - C za zbieg okolicznoci - Szarlej wyszczerzy zby. - I jaki urodzaj na... - Szarleju - uci zza swego konia Urban Horn. - Nie dr tematu. Dobrze? - Ale dobrze, dobrze. Mw dalej, Samsonie. Skd wiedziae, gdzie nas szuka? - A to rzecz ciekawa. Kilka dni temu, w obery pod Broumovem, podszed do mnie modzieniec. Dziwny nieco. W sposb oczywisty wiedzia, kim jestem. Niestety, z pocztku nie potrafi wyduka nic poza zdaniem, cytuj, aeby z zaniknicia wypuci jecw, z wizienia tych, co mieszkaj w ciemnoci. - Izajasz! - zdumia si Reynevan. - Owszem. Ustp czterdziesty drugi, wers sidmy. - Nie w tym rzecz. On si tak nazywa... Tak go nazywalimy... I on wskaza wam... Wie Baznw? - Nie powiem, by mnie to bardzo zdziwio. - I wwczas - rzek po chwili Szarlej, z naciskiem i znaczco - husyci z Hradca miaym zagonem wdarli si w ziemi kodzk, a pod odlegy o sze mil od granicy Frankenstein, podpalili p podgrodzia, zdobyli hospicjum boogrobcw i Narrenturm. A wszystko to, jeli dobrze zrozumiaem, tylko dla nas dwu. Dla mnie i dla Reynevana. Naprawd, panie Tybaldzie Raabe, nie wiem, jak dzikowa. - Powody - chrzkn goliard - wnet si wyjani. Cierpliwoci, panie. - Cierpliwo nie naley do mych najwikszych cnt. - Przyjdzie wam wic nad ow cnot nieco popracowa - powiedzia

zimno Czech zwany Brazd, dowdca oddziau, ktry podjecha i wstrzyma konia obok nich. - Powody, dla ktrych wycignlimy was z jamy, wyjani si, gdy czas przyjdzie. Nie wczeniej. Brazd, jak wikszo Czechw w oddziale, nosi na piersi wycity z czerwonego sukna kielich. Ale jako jedyny przypi husyckie godo wprost na widoczny na wapenroku herb - czarne skrzyowane ostrzewie w polu zotym. - Jestem Brazd z Klinsztejna, z rodu Ronovicw - potwierdzi domysy. - A teraz koniec rozhoworw, dalej w drog. Czas nagli. A to wrae terytorium! - Niebezpiecznie tu, fakt - zgodzi si kpico Szarlej - nosi kielich na piersi. - Przeciwnie - odpar Brazd z Klinsztejna. - Taki znak chroni i broni. - Doprawdy? Okazja zdarzya si nawet szybko. Na wieych rumakach oddzia rycho pokona Przecz Srebrn, za ni, w okolicach wsi Ebersdorf, wpakowali si wprost na zbrojny poczet, zoony z cikozbrojnych i strzelczych. Poczet liczy co najmniej trzydziestu ludzi, a jecha pod czerwon chorgwi ozdobion barani gow, herbem Haugwitzw. I faktycznie, Brazda z Klinsztejna mia absolutn racj. Haugwitz i jego ludzie wytrwali w miejscu tylko do momentu, gdy rozpoznali, z kim maj spraw. Potem rycerze i kusznicy zawrcili konie i uciekli cwaem, takim, e boto gsto pryskao spod kopyt. - I co powiecie - Brazda odwrci si do Szarleja - na znak Kielicha? Niele dziaa, nieprawda? Nie mona byo polemizowa. Cwaowali, wci zmuszajc konie do wielkiego wysiku. ykali w pdzie patki niegu, ktry zacz pada. Reynevan pewien by, e jad do Czech, e zaraz po zjedzie w dolin cinawki skrc i pojad w gr rzeki, ku granicy, drog wiodc Bdzie okazja, sami zobaczycie.

wprost do Broumova. Zdziwi si, gdy oddzia galopem pomkn przez obnienie w kierunku siniejcych na poudniowym zachodzie Gr Stoowych. Nie on jeden si zdziwi. - Dokd jedziemy? - przekrzycza pd i nieg Urban Horn. - Hej! Halada! Panie Brazda! - Radkw! - odkrzykn krtko Halada. - Po co? - Ambro! Radkw, ktrego Reynevan nie zna, bo tu nie bywa, okaza si cakiem sympatycznym miasteczkiem, malowniczo rozpostartym u podna zjeonych lasami gr. Nad piercieniem muru wznosiy si czerwone dachy, ponad nie strzelaa w niebo smuka wiea kocioa. Widok byby nastraja, gdyby nie fakt, e nad miasteczkiem wznosia si potna chmura dymu. Radkw by obiektem najazdu. Zgromadzona pod Radkowem armia liczya dobry tysic wojownikw, przede wszystkim piechoty, gwnie, jak dao si widzie, uzbrojonej we wszelkiego typu bro drzewcow - od prostych dzid po skomplikowanego systemu gizarmy. Co najmniej poowa wojska wyposaona bya w kusze i bro paln. Bya i artyleria - na wprost miejskiej bramy ustawiono rednich rozmiarw bombard, skryt za podnoszonym zatarasem, a w ukach pomidzy pawami stay taranice i hufnice. Armia, cho wygldaa gronie, staa jak zastyga, jak zaklta, w ciszy i bezruchu. Cao nieodparcie nasuwaa skojarzenia z malowidem, z tableau - jedynym ruchomym akcentem byy bowiem krce po szarym niebie czarne punkty wron. I kbica si nad miastem chmura dymu, tu i wdzie przetykana ju czerwonymi jzorami pomieni. Wjechali kusem pomidzy wozy. Reynevan po raz pierwszy widzia z bliska synne bojowe wozy husyckie, przyglda si im z zainteresowaniem, podziwiajc sprytn konstrukcj zbitych z grubych desek opuszczanych nadbur, ktre, w razie potrzeby podniesione, zamieniay wehiku w prawdziwy bastion.

Rozpoznano ich. - Pan Brazda - powita cierpko Czech w ppancerzu i futrzanej czapie, z obowizkowym wrd wyszych szar czerwonym kielichem na piersi. - Urodzony pan rycerz Brazda raczy wreszcie przyby wraz z elit swej szlachetnej konnicy. C, lepiej pno ni wcale. - Nie sdziem - wzruszy ramionami Brazda z Klinsztejna - e tak gracko wam tu pjdzie. Ju po wszystkim? Poddali si? - A jak mylisz? Pewnie, e si poddali, kto i czym mia si tu broni? Wystarczyo zapali par strzech, a z miejsca zaczli paktowa. Teraz gasz poary, a wielebny Ambro wanie przyjmuje ich poselstwo. Dlatego musicie zaczeka. - Mus to mus. Zsiada, chopy. W poblie sztabu husyckiej armii udali si ju pieszo, niewielk grup, z Czechw byli w niej tylko Brazda, Halada i wsacz, Velek Chrasticky. Towarzyszyli take, rzecz jasna, Urban Horn i Tybald Raabe. Przybyli na sam koniec rokowa. Radkowskie poselstwo wanie odchodzio, bladzi i bardzo wystraszeni mieszczanie wycofywali si, ogldajc z lkiem i mnc w doniach czapki. Z ich min naleao wnioskowa, e wiele nie utargowali. - Bdzie zwyko - oceni z cicha Czech w futrzanej czapie. - Baby i dzieci wychodz wolno choby zaraz. Chopy, by wyj, musz si okupi. I zapaci okup za miasto, ktre inaczej idzie z dymem. Nadto... - Musz by wydani wszyscy papistowscy ksia - dokoczy Brazda, te majcy wida praktyk. - I wszyscy zbiegowie z Czech. Ha, wychodzi na to, e wcale nie musiaem si spieszy. Wyjcie bab i zbieranie okupu zajmie czas jaki. Nie wyruszymy std tak szybko. - Chodcie przed Ambroa. Reynevan pamita rozmowy, jakie o byym proboszczu z Hradca Kralove wiedli Szarlej i Horn. Pamita, e okrelali go mianem fanatyka, ekstremisty i radykaa, wyrniajcego si fanatyzmem i bezwzgldnoci nawet wrd najbardziej radykalnych i najbardziej sfanatyzowanych taborytw. Spodziewa si wic ujrze maego, chudego jak kij i ognistookiego trybuna, machajcego rkami i wykrzykujcego ociekajce

lin i demagogi manifesty. Ujrza natomiast postawnego i oszczdnego w ruchach mczyzn w czarnym stroju przypominajcym habit, ale krtszym, odsaniajcym wysokie buty. Mczyzna nosi brod szerok jak opata, sigajc niemal pasa, u ktrego zwisa miecz. Mimo tego miecza husycki kapan prezentowa si raczej dobrodusznie. I jowialnie. Moe sprawiay to wysokie wypuke czoo, krzaczaste brwi i owa broda wanie, dziki ktrym Ambro wyglda troch jak Bg Ojciec na bizantyskiej ikonie. - Pan Brazda - powita ich do serdecznie. - C, lepiej pno ni wcale. Ekspedycja, widz, zakoczona powodzeniem? Bez strat? Chwali si, chwali. A brat Urban Horn? Z jakiej chmury nam tu spad? - Z czarnej - odrzek kwano Horn. - Dziki za ratunek, bracie Ambrou. Nie przyszed ani o chwilk za wczenie. - Radem, radem - kiwn brod Ambro. - I inni radzi bd. Bomy ci ju opakali, gdy si wie rozniosa. Z biskupich pazurw wyrwa si trudno. Icie, snadniej myszy z kocich. Sowem, dobrze si stao... Chocia i prawda to, em nie po ciebie sa podjazd do Frankensteinu. Skierowa oczy na Reynevana, a Reynevan poczu zimno midzy opatkami. Kapan milcza dugo. - Mody pan Reinmar z Bielawy - stwierdzi wreszcie. - Rodzony brat Piotra z Bielawy, prawego chrzecijanina, ktry tyle dobrego uczyni dla sprawy Kielicha. I ktry za spraw da ycie. Reynevan skoni si bez sowa. Ambro odwrci gow, przez dusz chwil wpatrywa si w Szarleja. Potrwao nieco, nim Szarlej pokornie spuci oczy, a i tak dao si miarkowa, e spuci tylko przez dyplomacj. - Pan Szarlej - rzek wreszcie hradecki proboszcz. - Ktry nie porzuca w potrzebie. Gdy Piotr z Bielawy zgin z rki mciwych papienikw, pan Szarlej ratowa jego brata, nie baczc na niebezpieczestwo, na jakie sam si wystawia. Zaiste, rzadki w dzisiejszych czasach przykad honoru. I przyjani. Bo wszak dobrze mwi stare czeskie przysowie: v nouzi poznas pfitele. - Za mody pan Reinmar - kontynuowa Ambro - jak syszymy,

dowd isty daje mioci braterskiej, w lady brata idc, jak on prawdziw wyznajc wiar, dzielnie przeciwstawiajc si rzymskim bdom i nieprawociom. Jak kady wierzcy i prawy czek, po stronie Kielicha si opowiada, a przekupny Rzym jak diaba odtrca. Bdzie wam to policzone. Ju to wam jest zreszt policzone, Reinmarze i panie Szarleju. Gdy mi brat Tybald donis, e was piekielnicy w lochu pogrzebali, ni chwili si nie wahaem. - Dziki wielkie... - To wam si nale dziki. Bo za wasz to wszak spraw pienidze, za ktre biskup wrocawski, otr i heretyk, chcia mier nasz kupi, naszej, dobrej posu sprawie. Wszak wydobdziecie je z ukrycia i oddacie nam, prawym chrzecijanom? H? Czy nie tak? - Pie... Pienidze? Jakie pienidze? Szarlej westchn cicho. Urban Horn zakaszla. Tybald Raabe zachrzka. Twarz Ambroa staa. - Kpa ze mnie robicie? Reynevan i Szarlej przeczco pokrcili gowami, a z ich oczu wyzieraa taka wita niewinno, e kapan zmitygowa si. Ale tylko troch. - Mam tedy rozumie - wycedzi - e to nie wy? Nie wy ograbi... Nie wy przeprowadzilicie bojow akcj na poborc podatkw? Dla naszej sprawy? Ha. Znaczy, nie wy. Tedy kto bdzie musia si tu wytumaczy. Usprawiedliwi! Panie Raabe! - To nie mwiem... - bkn goliard - e to wanie oni i na pewno oni obrobili kolektora. Mwiem, e to moliwe... Do prawdy podobne... Ambro wyprostowa si. Oczy zapony mu dziko, twarz w miejscach niezasonitych brod nabiega krwi niczym indycze podgardle. Przez moment hradecki proboszcz wyglda nie jak Bg Ojciec, lecz jak Zeus Gromowadny. Wszyscy skurczyli si w oczekiwaniu na piorun. Ale kapan uspokoi si szybko. - Mwie - wycedzi wreszcie - cakiem co inszego. Oj, omamie mnie, bracie Tybaldzie, wprowadzie w bd. Po to, bym posa konnych na Frankenstein. Bo wiedzia, e inaczej bym nie posa!

- V nouzi - wtrci z cicha Szarlej - pozna pfitele. Ambro zmierzy go wzrokiem, nic nie powiedzia. Potem odwrci si do Reynevana i goliarda. - Wszystkich was, przyjaciele - warkn - powinienem kaza za kolej pooy na mki, jako e w caej tej aferze z kolektorem i jego pienidzmi okrutnie mi cosik mierdzi. A wy mi wszyscy na krtaczy, z przeproszeniem, patrzycie. Zaiste, powinienem da was katu, wszystkich, jak tu stoicie. - Ale - kapan wpi oczy w Reynevana - przez pami Piotra z Bielawy nie uczyni tego. Trudno, odauj biskupie pienidze, nie byy mi wida przeznaczone. Ale z wami jestem kwita. Precz mi z oczu. Zabierajcie si std do wszystkich diabw. - Czcigodny bracie - Szarlej odchrzkn. - Pomijajc nieporozumienia... Liczylimy... - Na co? - parskn w brod Ambro. - e pozwol wam przyczy si do nas? e wezm pod skrzyda? e zabior bezpiecznie na czesk stron, do Hradca? Nie, panie Szarleju. Wizia was Inkwizycja. Kto siedzia, mg zosta przekabacony. Krtko mwic, moecie by szpiclami. - Obraacie nas. - Wol was ni mj rozsdek. - Bracie - napicie rozadowa, podchodzc, ktry z husyckich dowdcw, sympatyczny grubasek o wygldzie kwestarza lub wytwrcy wdlin. - Bracie Ambrou... - Co jest, bracie Hlusziczka? - Mieszczanie zoyli okup. Wychodz, jak byo umwione. Wpierw baby z dziemi. - Brat Velek Chrasticky - skin rk Ambro - bierze konnych i patroluje okolice miasta, by nikt si nie wymkn. Reszta za mn, wszyscy. Wszyscy, powiedziaem. Panu z Klinsztejna poruczam chwilowy dozr nad naszymi... gomi. Dalej, chodmy! Z bramy Radkowa, w samej rzeczy, wychodzia kolumna ludzi, z lkiem i ociganiem wkraczajc w najeony ostrzami szpaler husytw. Ambro i jego sztab zatrzymali si opodal, lustrowali wychodzcych. Bardzo uwanie. Reynevan poczu, jak podnosz mu si wosy na karku. W

przeczuciu czego strasznego. - Bracie Ambrou - spyta Hlusziczka. - Czy wygosicie do nich kazanie? - Do kogo? - kapan wzruszy ramionami. - Do tej niemieckiej hooty? Oni po naszemu nie rozumiej, a mnie si po ichniemu gada nie chce, bo... Hola! Tam! Tam! Jego . - Tam! - rykn, wskazujc. - Tam! apaj! Wskazywa okutan opocz kobiet, niosc dziecko. Dziecko wyrywao si i daro spazmatycznie. Zbrojni dopadli, roztrcili tum drzewcami gizarm, wycignli kobiet, zdarli opocz. - To nie baba! To chop w kieck przebrany! Ksidz! Papienik! Papienik! - Dawa go tu! Przywleczony i rzucony na kolana ksidz dygota ze strachu i z uporem spuszcza gow. Do spojrzenia w twarz Ambroowi zmuszono go wic si. Ale i wtedy zacisn powieki, a usta poruszay mu si w cichej modlitwie. - Prosz, prosz - Ambro wzi si pod boki. - Jakie kochajce parafianki. By ocali swego ksiulka, day mu nie tylko babskie gieza, ale i niemowlaka. C za powicenie. Kto ty taki, klecho? Ksidz jeszcze mocniej zacisn powieki. - To Mikoaj Megerlein - odezwa si jeden z towarzyszcych husyckiemu sztabowi wieniakw. - Proboszcz tutejszej fary. Husyci zaszemrali. Ambro pokrania, gono wcign powietrze. - Ojciec Megerlein - przemwi przecigle. - A to dopiero. C za szczliwy traf. Marzylimy o takim spotkaniu. Od czasu ostatniej biskupiej rejzy na Trutnovsko. Wiele sobie po takim spotkaniu obiecywalimy. - Bracia! - wyprostowa si. - Spjrzcie! Oto pies acuchowy kurwy babiloskiej! Zbrodnicze narzdzie w rkach wrocawskiego biskupa! Ten, ktry przeladowa prawdziw wiar, wydawa dobrych chrzecijan na mki i ka! A pod Vizmburkiem wasnymi rkami przelewa krew oczy rozbysy orlo i drapienie, twarz zastyga nagle.

niewinn! Bg odda go w nasze rce! Na nas zda pokaranie za i nieprawoci! - Syszysz, przeklty klecho? Morderco? Co to, zamykasz oczy na prawd? Zamykasz uszy, jak w aspis z Biblii? Ha, wieprzu heretycki, ty pewnikiem nie znasz Pisma, nie czytae, ty masz za jedyn wyroczni twego biskupa wszetecznika, twj sprzedajny Rzym i twego papiea antychrysta! I twoje bluniercze pozacane obrazy! To ja ci, winio, zaraz naucz sowa Boego! Apokalipsa Janowa, czternacie, dziewi: jeli kto wielbi Besti, i obraz jej, i bierze sobie jej znami na czoo lub rk, ten bdzie pi wino zapalczywoci Boga! I bdzie katowany ogniem i siark! Ogniem i siark, papieniku! Hej, sami tu! Bra go! I ogaci! Tak, jak czynilimy z mnichami w Beruniu i Prachaticach! Proboszcza schwycio kilku husytw. Zobaczy, co nios inni i zacz wrzeszcze. Dosta trzonkiem siekiery w twarz, ucich, zawis w trzymajcych go rkach. Samson szarpn si, ale Szarlej i Horn chwycili go natychmiast. Widzc, e dwch moe by mao, Halada pospieszy im z pomoc. - Milcz - sycza Szarlej. - Na Boga, milcz, Samsonie... Samson odwrci gow i spojrza mu w oczy. Proboszcza Megerleina oboono czterema snopkami somy. Po namyle dooono jeszcze dwa, tak e gowa duchownego cakiem skrya si w kosach. Cao dokadnie i mocno obwizano acuchem. I z kilku stron podpalono. Reynevan poczu, e robi mu si niedobrze. Odwrci si. Sysza dziki, nieludzki ryk, ale nie widzia, jak ognista kuka biegnie, zataczajc si, po pytkim niegu przez szpaler husytw, odpychajcych j oszczepami i halabardami. Jak pada wreszcie, tarzajc si i rzucajc wrd dymu i iskier. Palca si soma nie wytwarza dostatecznej temperatury, by zabi czowieka. Ale wytwarza dostateczn, by czowieka zamieni w co mao do czowieka podobnego. W co, co ciska si w konwulsjach i nieludzko wyje, cho nie ma ust. Co trzeba wreszcie uciszy litociwymi ciosami maczug i toporw.

Z tumu radkowian zawodziy kobiety, pakay dzieci. Znowu powsta tam rozgardiasz, a po chwili przed oblicze Ambroa przywleczono i rzucono na kolana nastpnego ksidza, chudziutkiego staruszka. Ten nie by przebrany. A dygota jak li. Ambro schyli si nad nim. - Jeszcze jeden? Kto zacz? - Ojciec Straube - pospieszy z usunym wyjanieniem wieniak donosiciel. - Proboszczowa tu wczeniej. Przed Megerleinem... - Aha. Znaczy, klechus emeritus. No, dziadu? ywota doczesnego, jak widz, dobiegasz. Nie czas pomyle o wiecznym? O odrzuceniu i wyparciu si papistowskich bdw i grzechw? Nie bdziesz wszak zbawiony, gdy bdziesz w nich trwa. Widziae, co zrobiono z twym konfratrem. Przyjmij Kielich, zaprzysi cztery artykuy. A bdziesz wolny. Dzisiaj i na wieki. - Panie! - wybekota staruszek, padajc na kolana i skadajc rce. Panie dobry! Litoci! Jake tak? Zaprze si? To to moja wiara... Wszak... Piotr... Nim kur zapia... Ja tak nie mog... Boe, zmiuj si... Nijak nie mog! - Rozumiem - kiwn gow Ambro. - Nie pochwalam, ale rozumiem. C, Bg patrzy na nas wszystkich. Bdmy miosierni. Bracie Hlusziczka! - Tak jest! - Bdmy miosierni. Bez cierpie. - Rozkaz! Hlusziczka podszed do jednego z husytw, wzi od niego cep. A Reynevan po raz pierwszy w yciu zobaczy w akcji ten powszechnie ju kojarzony z husytami instrument. Hlusziczka zawin cepem, zakrci nim i z caej siy paln ojca Straubego w gow. Pod uderzeniem elaznego bijaka czaszka pka jak garnek, bryzny krew i mzg. Reynevan poczu, jak mikn mu kolana. Widzia poblad twarz Samsona Miodka, widzia, jak rce Szarleja i Urbana Horna znowu zaciskaj si na barkach olbrzyma. Brazda z Klinsztejna nie odrywa oczu od tlcych si i dymicych zwok proboszcza Megerleina. - Miegerlin - powiedzia nagle, trc podbrdek. - Miegerlin. Nie Megerlein.

- Co? - Klecha, ktry by z biskupem Konradem w rejzie na Trutnovsko, nazywa si Miegerlin. A ten tu by Megerlein. - Znaczy? - Znaczy, ten ksiulo by niewinny. - To nic - odezwa si nagle gucho Samson Miodek. - To nic takiego. Bg niezawodnie to rozpozna. Jemu to zostawmy. Ambro odwrci si gwatownie, wpi w niego oczy, patrzy dugo. Potem spojrza na Reynevana i Szarleja. - Bogosawieni ubodzy duchem - powiedzia. - Anio niekiedy mwi przez usta matokw. Ale miejcie na niego baczenie. Kto w kocu pomyli, e gupol rozumie, co mwi. A bdzie ten kto mniej ode mnie wyrozumiay, to le si to skoczy. Tak dla niego, jak i dla jego chlebodawcw. - A w ogle - doda - to przygup ma racj. Bg osdzi, oddzieli plewy od ziarna, a winnych od niewinnych. Zreszt aden papistowski ksidz niewinny nie jest. Kady sualec Babilonu godzien jest kary. A rka wiernego chrzecijanina... Jego gos rs, grzmia coraz potniej, wzbija si nad gowy zbrojnych, wzlatywa, zdaoby si, nad dym, wci, mimo ugaszonych poarw, kbicy si nad miasteczkiem. Z ktrego, uiciwszy okup, wychodzi ju dugi sznur uciekinierw. - Rka wiernego chrzecijanina nie moe zadre, gdy karze grzesznika! Albowiem rol jest wiat, dobrym nasieniem s synowie krlestwa, chwastem za synowie Zego. Jak wic zbiera si chwast i spala ogniem, tak bdzie przy kocu wiata. Syn Czowieczy pole aniow swoich: ci zbior z Jego krlestwa wszystkie zgorszenia i tych, ktrzy dopuszczaj si nieprawoci, i wrzuc ich w piec rozpalony; tam bdzie pacz i zgrzytanie zbw. Tum husytw zarycza i zawy, zalniy wzniesione halabardy, zafaloway sudlice, widy i cepy. - A dym ich katuszy - grzmia Ambro, wskazujc na Radkw. - Dym ich katuszy wieki wiekw si wznosi i nie maj spoczynku we dnie i w nocy

czciciele Bestii i jej obrazu! Odwrci si. Ju spokojniejszy. - A wy - rzek do Reynevana i Szarleja - teraz macie okazj przekona mnie co do waszych prawdziwych intencji. Widzielicie, co robimy z papienickim klechami. Zarczam wam, e to fraszka w porwnaniu z tym, co spotyka biskupich szpiegw. Dla takich nie mamy zmiowania, nawet jeli s rodzonymi brami Piotra z Bielawy. Jake wic? Nadal bagacie o pomoc, pragniecie do mnie doczy? - Nie jestemy szpiegami - wybuchn Reynevan. - Obelywe s dla nas wasze podejrzenia! I wcale nie bagamy o wasz pomoc! Przeciwnie, to my moemy pomc wam! Choby przez pami mego brata, o ktrym duo si tu mwi, ale pustymi zaiste sowy! Chcecie, prosz, udowodni wam, e bliej mi do was ni do biskupa wrocawskiego. Co powiecie na informacj, ze szykuje si zdrada?! Spisek?! Zamachy na ycie?! Wasze, midzy innymi... Oczy Ambroa zwziy si. - Na moje? Midzy innymi? A midzy jakimi, jeli wolno spyta? - Wiem - Reynevan udawa, e nie widzi rozpaczliwych znakw i min Szarleja. - Wiem o spisku, majcym na celu zgadzenie przywdcw Taboru. mier ponie maj: Bohusaw ze Szwamberka, Jan Hviezda z Vicemilic... Sztab Ambroa zaszumia nagle. Kapan nie spuszcza z Reynevana wzroku. - Zaiste - rzek wreszcie. - Ciekawa informacja. Icie, mody panie z Bielawy, warty, by zabra ci do Hradca. Podczas gdy armia husycka zajmowaa si szybk, aktywn i intensywn rzecz. - Jan Hviezda z Vicemilic, hetman Taboru - opowiedzia Brazda - rozsta si z tym wiatem ostatniego dnia padziernika - wyjani. - A jego nastpca, urodzony pan Bohusaw ze Szwamberka, odda ducha Panu niecay tydzie temu. grabie miasta Radkw, Brazda z Klinsztejna, Velek Chrasticky i Oldrzych Halada wyjanili Reynevanowi i Szarlejowi, w czym

- Nie mwcie tylko - zmarszczy brwi Szarlej - e obaj padli ofiar skrytobjcw. - Obaj umarli z ran odniesionych w boju. Hviezd raniono szypem w twarz pod Mlad Voic, w wigili ukasza, zmar krtko pniej. Pan Bohusaw zosta raniony podczas walki o rakuski grd Retz. - A wic to nie zamachy - zrobi drwic min Szarlej - lecz mier dla husytw nieledwie naturalna! - Nie cakiem. To mwi, e i jeden i drugi zmarli jaki czas po zranieniu. Moe by si wylizali? Gdyby im kto, powiedzmy, trutki nie poda? Dziwny to, przyznacie, zbieg okolicznoci: dwaj wielcy taborscy wodzowie, obaj spadkobiercy iki, umieraj jeden po drugim, w odstpie ledwo miesica... - Dla Taboru sroga szkoda - wtrci Velek Chrasticky. - A dla wrogw naszych korzy wielka, tak wielka, e ju wczeniej byy podejrzenia... A teraz, po rewelacjach modego pana Bielawy, rzecz mus do koca wyjani. Dokadnie wywietli. - Jasne - kiwn gow Szarlej, pozornie powany. - Taki mus, e, jeli zajdzie konieczno, wemie si modego pana Bielaw na tortury. Nic bowiem, jak wiadomo, nie wywietla podejrzanych spraw lepiej ni czerwone elazo. - A co te wy - umiechn si Brazda, ale jako tak mao przekonywujco. - Nikt o czym takim nawet nie myli! - To pan Reinmar - doda rwnie mao przekonywujco Oldrzych Halada - jest bratem pana Piotra! A pan Piotr z Bielawy by nasz. I wy przecie te nasi... - Jako tacy - wtrci drwico Urban Horn - s wolni, prawda? Mog, jeli zapragn, pj sobie dokd zechc? Choby zaraz? Co? Panie Brazda? - No... - zajkn si hetman hradeckiej konnicy. - Tego... Nie. Nie mog. Mam inne rozkazy. Bo to, widzicie... - Niebezpiecznie tu dokoa - odchrzkn Halada. - Musimy was... Hmm... Pilnie strzec. - Jasne. Musicie.

Sprawa bya klarowna. Ambro nie interesowa si ju nimi i nie zwraca uwagi, ale byli pod sta obserwacj i kontrol husyckich wojakw. Mieli pozorn swobod, nikt im si nie narzuca, wrcz przeciwnie, traktowano ich jak kamratw - ba, nawet uzbrojono i niemal wcielono w skad lekkiej Brazdowej konnicy, liczcej teraz, po poczeniu z siami gwnymi, z gr setk jedcw. Ale byli pod stra i negowa tego faktu nie byo mona. Szarlej pocztkowo zgrzyta zbami i kl z cicha, wreszcie machn rk. Pozostawaa sprawa napadu na kolektora i o tej ani Szarlej, ani Reynevan nie zamierzali zapomina. Ani jej umarza. Cho Tybald Raabe skrztnie unika rozmowy, zosta wreszcie przyparty do muru. Dokadniej, do wozu. - A co miaem robi? - unis si, gdy wreszcie dali mu doj do gosu. - Pan Samson naciska! Mus byo co wykombinowa! Mylicie, e gdyby nie plotka o pienidzach, Ambro daby nam konnych? Akurat, ucho od ledzia! Wypadaoby wic podzikowa, miast wrzeszcze na mnie! Gdyby nie mj pomys, siedzielibycie teraz w Narrenturmie i czekali na inkwizytora! - Twoja plotka moga kosztowa nas ycie. Gdyby Ambro by bardziej chciwy. - Gdyby, gdyby! O, wa! - goliard poprawi potargany przez Szarleja kaptur. - Co to ja, nie wiedziaem, w jakiej estymie mia on pana Piotra? Pewne byo, e panicza Reinmara nie ruszy. To raz. A dwa... - Co, dwa? - Naprawd mylaem... - Tybald Raabe odchrzkn kilka razy. - Co tu gada... Pewien niemalem by, e to wanie wy obrobilicie kolektora na ciborowej Porbie. - A kto go obrobi? - A to nie wy? - Ty prosisz si, bratku, o kopa w zad. Dobra, powiedz, jak tobie si udao uj z napadu? - Jak? - pomrocznia goliard. - A biegiem! Nogami ostro przebieraem. I nie ogldaem si, cho z tyu woali: Ratunku!.

- Ucz si, Reinmarze. - Ucz si co dnia - uci Reynevan. - A inni, Tybaldzie? Co stao si tam z innymi? Z kolektorem? Z franciszkanami? Z rycerzem von Stietencron? Z jego... Z jego crk? - Ju wam mwiem, paniczu. Nie ogldaem si. Nie pytajcie o wicej. Reynevan nie pyta. Zapad zmrok, ale ku wielkiemu zdumieniu Reynevana armia nie rozbia obozu. Nocnym marszem husyci dotarli do wsi Ratno, czer nocy rozwietliy poary. Zaoga ratnowskiego zamku zlekcewaya ultimatum Ambroa, parlamentariuszy ostrzelaa z kusz, w wietle poncych chaup podjto wic szturm. Warownia bronia si twardo, ale pada jeszcze przed witem. Obrocy zapacili za upr - wybito ich do nogi. Dalszy marsz podjto o wicie, a Reynevan zorientowa si ju, e rajd Ambroa na ziemi kodzk ma charakter wyprawy odwetowej, jest zemst za jesienn rejz na Nachod i Trutnov, za rzezie, jakich wojska wrocawskiego biskupa Konrada i Puty z Czastolovic dopuciy si pod Vizmburkiem i we wsiach nad rzek Metuj. Po Radkowie i Ratnie za Vizmburk i Metuj zapacia cinawka. cinawka naleaa do Jana Haugwitza, Jan Haugwitz bra udzia w biskupiej krucjacie. cinawka poniosa za to kar - spalono j do gruntu. Poszed - na dwa dni przed witem swej patronki - z dymem kociek witej Barbary. Proboszcz zdy uciec, ocalajc tym samym gow przed cepem. Majc za plecami poncy koci, Ambro odprawi msz wit bya bowiem, jak si okazao, niedziela. Msza bya typowo husycka - pod goym niebem, na zwyczajnym stole. Celebrujcy Ambro nie odpasa miecza. Czesi modlili si gono. Samson Miodek, nieruchomy jak antyczna statua, sta i patrzy na ponc pasiek, na zajmujce si ogniem somiane czapeczki uli. Po mszy, majc za plecami dymice zgliszcza, husyci ruszyli na wschd, przeszli obnieniem midzy onieonymi garbami Golica i Kopca, pod wieczr docierajc pod Wojbrz. Byy to dobra rodu von Zeschau.

Zajado, z jak husyci rzucili si na wie, wiadczya, e kto z tego rodu te musia by z biskupem pod Vizmburkiem. Nie ocalaa nawet jedna chaupa, jedna stodoa, nawet jeden szaas i jedna kle. - Jestemy a cztery mile od granicy - zawyrokowa przesadnie gono i demonstracyjnie Urban Horn. - I tylko mil od Kodzka. Te dymy wida z daleka, a wieci rozchodz si szybko. Leziemy lwu w paszcz. Leli. Gdy po skoczonej grabiey husycka armia wymaszerowaa z Wojborza, od wschodu pojawi si poczet rycerski w sile jakich stu koni. Byo w poczcie sporo joannitw, herby na chorgwiach wskazyway na obecno Haugwitzw, Muschenw i Zeschauw. Na sam widok husytw poczet uciek w popochu. - Gdzie ten lew? - zadrwi Ambro. - Bracie Horn? Gdzie ta paszcza? Naprzd, chrzecijanie! Naprzd, boy bojownicy! Naprzd, maaaarsz! Nie ulegao kwestii, e celem husytw byo Bardo. Jeli nawet przez jaki czas Reynevan ywi wtpliwoci - w kocu Bardo byo sporym grodem i kskiem nieco zbyt wielkim nawet dla takiego Ambroa - to szybko si one rozwiay. Armia zatrzymaa si na noc w lesie blisko Nysy. I do pnocka stukay siekiery. Produkowano ostrzewie - przypominajce herb Ronovicw drgi z odstajcymi odrbkami gazi, proste, porczne, tanie i bardzo skuteczne urzdzenie do forsowania murw obronnych. - Bdziecie szturmowa? - spyta bez ogrdek Szarlej. Wraz z hetmanami Ambroowej konnicy obsiedli parujcy kocio grochwki i pochaniali zawarto, dmuchajc na yki. Towarzyszy im Samson Miodek, bardzo ostatnio - od czasu Radkowa - milczcy. Olbrzym nie interesowa Ambroa i cieszy si pen swobod, t wykorzysta jednak, o dziwo, do tego, by ochotniczo pomaga w kuchni polowej, obsugiwanej przez kobiety i dziewczta z Hradca Kralove, pospne, maomwne, nieprzystpne i bezpciowe. - Bdziecie szturmowa Bardo - sam siebie upewni Szarlej, gdy jego pytanie skwitowao mlaskanie i dmuchanie w yki. - Czybycie i tam mieli jakie osobiste porachunki? - Zgade, bracie - otar wsy Velek Chrasticky. - Cystersi z Barda bili

w dzwony i odprawiali msze dla zbirw biskupa Konrada, idcych we wrzeniu na Nachodsko, by upi, pali, mordowa kobiety i dzieci. Musimy pokaza, e co takiego nie uchodzi na sucho. Musimy da przykad grozy. - Nadto - obliza yk Oldrzych Halada - lsk stosuje wobec nas blokad handlow. Musimy pokaza, e embarga potrafimy ama, e to si nie opaca. Musimy te wla nieco otuchy w serca handlujcych z nami kupcw, zastraszonych aktami terroru. Musimy doda otuchy krewnym zamordowanych, pokazujc, e na terror odpowiemy terrorem, a skrytobjcy nie bd bezkarni. Prawda, modszy panie z Bielawy? - Skrytobjcy - powtrzy gucho Reynevan - nie mog pozosta bezkarni. W tym wzgldzie trzymam z wami, panie Oldrzychu. - Chcc trzyma z nami - poprawi bez nacisku Halada - winnicie mwi bracie, nie panie. A pokaza, z kim trzymacie, moecie jutro. Kady miecz si przyda. Zacity zapowiada si bj . - I owszem - milczcy dotd Brazda z Klinsztejna wskaza gow w stron miasta. - Oni wiedz, po co mymy tu naprawd przyszli. I bd tego broni. - W Bardzie - odezwa si z drwin w gosie Urban Horn - s dwa cysterskie kocioy, oba bardzo bogate. Wzbogacone na pielgrzymach. Wszystko prychn Velek Chrasticky sprowadzasz do przyziemnoci, Horn. - Taki ju jestem. Od strony obozu przestay postukiwa siekiery. Rozbrzmia natomiast i wznis si ostry, wywoujcy ciarki, miarowy zgrzyt oseek i bruskw. Wojsko Ambroa ostrzyo brzeszczoty. - Sta no do mnie frontem - rozkaza Szarlej, gdy zostali sami. Poka no si. Ha. Jeszcze nie naszye sobie kielicha na pier? Trzymam z wami, jestem z wami? Co to za gadki, Reinmarze? Czy ty si aby nie zacze rol przejmowa? - O co ci chodzi? - Dobrze wiesz, o co. O wygadanie si przed Ambroem wzgldem grangii w Dbowcu scysji nie wszczynam i wyrzutw ci nie robi, kto wie, moe i na zdrowie nam wyjdzie, jeli na troch schronimy si pod husyck

protekcj. Ale racz pamita, u diaska, e Hradec Kralove to bynajmniej nie nasz cel, a jedynie przystanek w drodze na Wgry. A ich husyck sprawa to dla nas furda i funt kakw. - Ich sprawa nie jest dla mnie funtem kakw - zaprotestowa zimno Reynevan. - Peterlin wierzy w to, w co oni wierz. Samo to mi wystarcza, bo znaem mojego brata, wiem, jakim by czowiekiem. Jeli Peterlin powici si ich sprawie, jeli si jej odda, to znaczy, e nie moe by to sprawa za. Milcz, milcz, wiem, co chcesz powiedzie. Te widziaem, co zrobiono z radkowskimi ksimi. Ale to niczego nie zmienia. Peterlin, powtarzam, nie poparby zej sprawy. Peterlin wiedzia to, co ja wiem dzi: w kadej religii, wrd ludzi j wyznajcych i o ni walczcych na jednego Franciszka z Asyu przypada legion braci Arnulfw. - Kto zacz brat Arnulf, domylam si tylko - wzruszy ramionami demeryt. - Ale metafor rozumiem, tym bardziej, e mao odkrywcza. Jeli czego nie rozumiem... Czy ty, chopcze, ju przeszed na husyck wiar? I czy ju, jak kady neofita, bierzesz si za nawracanie? Jeli tak, to powcignij, prosz, ewangelizacyjny zapa. Bo kierujesz go pod absolutnie zym adresem. - Niewtpliwie - wykrzywi si Reynevan. - Ciebie nie potrzeba ju nawraca. Ju jest wszak po fakcie. Oczy Szarleja zwziy si lekko. - Co chcesz przez to powiedzie? - Osiemnasty lipca, rok osiemnasty - rzek Reynevan po chwili milczenia. - Wrocaw, Nowe Miasto. Krwawy poniedziaek. Kanonik Beess zdradzi ci hasem, ktre podaem ci wtedy u karmelitw. A Buko Krossig rozpozna ci i zdemaskowa, wtedy, w nocy na Bodaku. Brae udzia, i to czynnie, w buncie wrocawskim w lipcu Anno Domini 1418. A co was wwczas poruszyo i wzburzyo, jeli nie mier Husa i Hieronima? Za kim si ujlicie, jeli nie za przeladowanymi begardami i wiklefistami? Czego bronilicie, jeli nie swobodnego prawa do komunii pod obojga postaci? Deklarujc si jako iustitia popularis, przeciw czemu wystpilicie, jeli nie przeciw bogactwu i rozpasaniu kleru? Do czego nawoywalicie na ulicach, jeli nie do reformy in capite et in membris! Szarleju? Jak to byo?

- Jak byo, tak byo - odrzek po chwili milczenia demeryt. - Byo za lat temu siedem. Pewnie ci to zdziwi, ale niektrzy ludzie potrafi uczy si na bdach i wyciga wnioski. - Na pocztku naszej znajomoci - powiedzia Reynevan - tak dawno, e zda si, jakby wieki upyny, uraczye mnie, pamitam, sentencj nastpujc: Stwrca stworzy nas na obraz i podobiestwo, ale zadba o cechy indywidualne. Ja, Szarleju, nie przekrelam przeszoci i nie zapominam o niej. Ja wrc na lsk i wyrwnam rachunki. Wyrwnam wszystkie rachunki i spac wszystkie dugi, z odpowiednim procentem. Z Hradca Kralove za na lsk bliej ni z Budy... - I spodoba ci si sposb - uci Szarlej - w jaki swoje rachunki wyrwnuje hradecki proboszcz Ambro. Nie miaem racji, Samsonie, e to neofita? - Nie do koca - Samson zbliy si tak, e Reynevan go nie zauway ani nie usysza. - Nie do koca, Szarleju. Tu o co innego chodzi. O pann Katarzyn Biberstein mianowicie. Nasz Reinmar chyba znowu si zakocha. Nim zaszarza mrony wit, doszo do poegna. - Bywaj, Reinmarze - ucisn do Reynevana Urban Horn. - Znikam. I tak zbyt wielu tu widziao moj twarz, w moim fachu to rzecz niebezpieczna. A mam zamiar dalej uprawia mj fach. - Biskup wrocawski ju wie o tobie - ostrzeg Reynevan. - Wiedz te zapewne czarni jedcy krzyczcy: Adsumus. - Przyjdzie utai si i przeczeka. Wrd ludzi yczliwych. Jad wic najpierw do Gogwka. A potem do Polski. - W Polsce nie jest bezpiecznie. Opowiedziaem ci, co podsuchalimy w Dbowcu. Biskup Zbigniew Olenicki... - Polska - przerwa Horn - to nie tylko Olenicki. Przeciwnie, Polska to w bardzo maej czci Olenicki, askarz czy Elgot. Polska, mj chopcze, to... To inni. Europa, chopcze, zmieni si wkrtce. I to za spraw Polski wanie. Bywaj, chopcze. - Pewnie si jeszcze spotkamy. Ty, jak ci znam, wrcisz na lsk. I ja tam wrc. Mam tam jeszcze par spraw do zaatwienia. - Kto wie, moe zaatwimy je razem. Przy jednej sposobnoci. Ale by

tak si sta mogo, przyjmij, prosz, yczliw rad, Reinmarze z Bielawy: nie wywouj ju demonw. Nie imaj si tego wicej. - Nie bd. - Rada druga: jeli powanie mylisz o przyszej wsppracy przy zaatwianiu naszych spraw, powicz miecz. Sztylet. Kusz. - Powicz. Bywaj, Horn. - Bywajcie, paniczu - zbliy si Tybald Raabe. - I na mnie czas. Trza pracowa dla sprawy. - Uwaaj na siebie. - Ja myl. Cho Reynevan w istocie gotw by stan u boku husytw z broni w rku, nie dane mu byo. Ambro kategorycznie zada, by wraz z Szarlejem byli podczas szturmu na Bardo przy nim, przy jego sztabie. Reynevan i Szarlej - pilnie obserwowani przez eskort - byli tedy przy sztabie, gdy husycka armia wrd padajcego niegu przeprawia si przez Nys i we wzorowym ordynku stana pod miastem. Od strony pnocnej biy ju w niebo dymy - w ramach akcji dywersyjnej konni Brazdy i Chrastickiego zdyli ju podpali myn i chaupy podgrodzia. Bardo byo gotowe do obrony, na murach roio si od zbrojnych, powiewano sztandarami, krzyczano. Dononie biy dzwony obu kociow, czeskiego i niemieckiego. Przed murami za stao w czarnych krgach zgliszcz i kupach popiow spalenizny. - Husyty - wyjani jeden z wieniakw donosicieli, jakich ju kilkunastu usunie towarzyszyo armii Ambroa. - Husyty, poapane Czechy, begardy i jeden yd. To na postrach. Jak si oni, panie wielmony, wywiedzieli, e idziecie, to wszystkich wycigli z lochu i upalili. Heretykom... Znaczy, wybaczcie... Wam... Na postrach i wzgard. Ambro kiwn gow. Nie powiedzia sowa. Twarz mia kamienn. Husyci szybko i sprawnie zajli pozycje. Piechota ustawia i podpara pawe i tarasy. Przygotowaa si te artyleria. Z murw wrzeszczano i rzucano obelgi, czasem hukn strza, czasem sypny si bety. dziewi osmalonych pali. Wiatr donosi kwany smrd

Krakay

tuky

si

po

niebie

wystraszone

wrony,

migay

zdezorientowane kawki. Ambro wszed na wz. - Prawi chrzecijanie! - zakrzycza. - Wierni Czesi! Armia uciszya si. Ambro odczeka na zupen cisz. - Ujrzaem - rykn, wskazujc na osmolone pale i zgliszcza stosw pod otarzem dusze zabitych dla Sowa Boego i dla wiadectwa, jakie mieli. I gosem dononym tak zawoay: Dokde, wadco wity i prawdziwy, nie bdziesz sdzi i wymierza za krew nasz kary tym, co mieszkaj na ziemi? - Ujrzaem anioa stojcego w socu! I zawoa on gosem dononym do wszystkich ptakw leccych rodkiem nieba: Pjdcie, zgromadcie si na wielk uczt Boga, aby zje trupy krlw, trupy wodzw i trupy mocarzy, trupy koni i tych, co ich dosiadaj! I ujrzaem Besti! Z murw rozlega si wrzawa, poleciay kltwy i wyzwiska. Ambro unis rk. - Oto - krzykn - ptaki boe nad nami wskazujce drog! A oto, tam, przed wami: Bestia! Oto Babilon opity krwi mczennikw! Oto osawione zabobonem gniazdo grzechu i za, kryjwka sug antychrysta! - Na nich! - zawy kto z tumu wojakw. - mieeeer! - Bo oto nadchodzi - rycza Ambro - dzie palcy jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy wyrzdzajcy krzywd bd som, wic spali ich ten nadchodzcy dzie tak, e nie pozostawi po nich ani korzenia, ani gazki! - Paaaaliii ich! mieeer! Bij! Morduj! Hyr na nich! Ambro unis obie rce, tum natychmiast cieli. - Czeka nas dzieo Boe - zawoa. - Dzieo, do ktrego przystpi trza z czystem sercem, po modlitwie! Na kolana, wierni chrzecijanie! Pomdlmy si! Armia ze szczkiem i chrzstem uklka za cian z pawy i tarasw. - Ote nas - zacz gromko Ambro - jen jsi na nebestch, bud'posveceno tve jmeno... - Pfijd' tve kralovstvo! - hukno jednym wielkim gosem klczce wojsko.

- Sta se tvd vule! Jako v nebi, tak i na zemi! Ambro rk nie skada ani gowy nie spuszcza. Patrzy na mury Barda, a w jego wzroku palia si nienawi. Zby mia wilczo wyszczerzone, a na wargach pian. - I odpu nam - krzycza - nasze winy! Jako my odpuszczamy... Kto z klczcych w pierwszym rzdzie, miast odpuszcza, wypali w stron murw z piszczay. Z murw odpowiedziano, krenelae zasnu dym, kule i bety zawiszczay, gradem zaomotay o pawe. - I nie wd - ryk husytw wzbija si nad huk wystrzaw - nas na pokuszenie! - Ale vysvobod nas od zleho! - Amen! - zawy Ambro. - Amen! A ninie naprzd, wierni Czechowie! Vpfed, bozi bojounict! mier pachokom antychrysta! Morduj papienikw! - Hyr na nich! Pluny ogniem i oowiem hufnice i taranice, hukny hakownice i handkanony, zasyczay bety, mordercza ulewa pociskw wrcz zmiota obrocw z muru. Druga salwa, tym razem pociskw zapalajcych, zwalia si na dachy domostw niczym ogniste ptactwo. Zza podniesionego zatarasu gruchna puszka, zasnuwajc nie cae przedbramie si gstym przed mierdzcym dymem. Brama osiedziaa

pidziesiciofuntow kamienn kul, rozleciaa si w drzazgi. W wyom runli atakujcy. Inni, niczym mrwki, leli na mury po ostrzewiach. Wyrok mierci na miasto Bardo zapad w cigu kilku minut. Tylko wykonanie odwleko si nieco. Ale nie na dugo. - Hyr na nich! Mooorduuuj! Dziki krzyk, wycie, wrzask, podnoszcy wosy. Bardo umierao. Umierao w biciu swych dzwonw. Dzwony Barda, jeszcze przed kilkoma chwilami donone jak alarm, jeszcze przed chwil butne jak wezwanie do broni, stay si rozpaczliwe, jak krzyk o pomoc. A wreszcie zmieniy si w spazmatyczne, chaotyczne, rozedrgane jki konajcego. I jak konajcy cichy, krztusiy si konaniem, dogoryway. Wreszcie umilky, zguchy zupenie. I w tym samym niemal momencie obie dzwonnice zasnuy si dymem, sczerniay na tle pomieni. Pomieni, rw-

cych si ku niebu - rzekby - ulatujca dusza miasta, ktre umaro. Bo miasto Bardo umaro. Szalejca pooga bya ju tylko stosem funeralnym. A wrzask mordowanych - epitafium. Po krtkim czasie wyszed z miasta sznur uciekinierw - niewiast, dzieci i tych, ktrym husyci pozwolili wyj. Uciekinierw pilnie lustrowali wieniacy donosiciele. Co jaki czas kogo rozpoznawano. Wycigano. I masakrowano. Na oczach Reynevana wieniaczka w opoczy wskazaa husytom modego mczyzn. Wywleczono go, a gdy zdarto kapuc, modnie podstrzyona czupryna zdradzia rycerza. Wieniaczka powiedziaa co do Ambroa i Hlusziczki. Hlusziczka wyda krtki rozkaz. Cepy wzniosy si i spady. Rycerz run na ziemi, lecego zadgano widami i sudlicami. Wieniaczka zdja kaptur, odsaniajc gruby jasny warkocz. I odesza. Kulejc. W sposb na tyle charakterystyczny, by Reynevan umia zdiagnozowa wrodzone zwichnicie biodra. Na odchodnym przesaa mu znaczce spojrzenie. Poznaa go. Z Barda wynoszono upy, z pieka poaru i kbw dymu wychodzi pochd objuczonych rozmaitym dobytkiem Czechw. Zdobycz adowano na wozy. Spdzano krowy i konie. Na samym kocu pochodu wyszed z gorejcego miasta Samson Miodek. By czarny od sadzy, tu i wdzie nadpalony, nie mia te brwi ani rzs. Nis na rku modego kotka, zjeone czarno-biae stworzonko o wielkich, dzikich i przeraonych oczach. Kotek kurczowo czepia si pazurkami rkawa Samsona i co jaki czas bezgonie otwiera pyszczek. Twarz Ambroa bya jak z kamienia. Reynevan i Szarlej milczeli. Samson zbliy si, zatrzyma. - Wczoraj wieczr mylaem o ratowaniu wiata - powiedzia bardzo mikko i ciepo. - Dzi rano o ratowaniu ludzkoci. Ale c, trzeba mierzy siy na zamiary. I ratowa to, co mona. Zupiwszy Bardo, armia Ambroa zawrcia na zachd, ku Broumovu, zostawiajc w wieym i bielutkim niegu szeroki czarny lad. Konnic podzielono. Cz pod Brazd z Klinsztejna pojechaa przodem jako tak zwany pfedvoj, czyli szpica. Reszta, w sile trzydziestu koni,

oddana pod komend Oldrzycha Halady, stanowia ariergard. W tej znaleli si Reynevan, Szarlej i Samson. Szarlej pogwizdywa, Samson milcza. Jadcy bok w bok z Halad Reynevan wysuchiwa nauk, nabywa dobrych obyczajw, a wyzbywa zych. Do tych ostatnich, pouczy do surowo Halad, naley uywanie nazwy husyci, tak bowiem mwi tylko wrogowie, papici i w ogle ludzie nieyczliwi. Naley mwi: prawowierni, dobrzy Czesi lub boy bojownicy. Armia polna z Hradca Kralove, uczy dalej hetman boych bojownikw, jest zbrojnym ramieniem Sierotek, czyli prawowiernych osieroconych przez wielkiego i nieodaowanego Jana ik. Pki ika y, Sierotki, rzecz jasna, nie byy jeszcze Sierotkami, zway si Nowym albo Mniejszym Taborem, a to mianowicie dla odrnienia od Starego Taboru, czyli od taborytw. Nowy albo Mniejszy Tabor zaoy ika w oparciu o orebitw, czyli tych prawowiernych, ktrzy gromadzili si na grze Oreb nieopodal Trzebiechowic, w odrnieniu od taborytw, ktrzy zbierali si na grze Tabor nad rzek unic i tam zbudowali swoje Hradziszcze. Nie powinno si, tumaczy surowo prawowierny hetman Sierotek z Nowego Taboru, plta orebitw z taborytami, a ju naprawd karygodnym wykroczeniem jest czenie ktrejkolwiek z tych grup z kalikstynami z Pragi. Jeeli jeszcze na Nowym Miecie Praskim spotka mona prawdziwie prawowiernych, uczy orebita z gry nieopodal Trzebiechowic, to Stare Miasto jest gniazdem umiarkowanych ugodowcw, zwcych si kalikstynami lub utrakwistami, a z tymi dobrzy Czesi kojarzeni by nie chc i nie powinni. Ale i na praan nie powinno si mwi husyci, tak mwi tylko wrogowie. Reynevan sennie nieco kiwa si w siodle i co jaki czas mwi, e rozumie, co byo nieprawd. nieg znowu zacz pada, szybko zamieniajc si w zamie. Za lasem, na rozdrou, w bliskoci spalonego Wojborza, sta kamienny krzy pokutny, jedna z licznych na lsku pamitek zbrodni i skruchy. Wczoraj, gdy palono Wojbrz, Reynevan nie zauway krzya. By wieczr, zmrok, pada nieg. Wielu rzeczy mona byo nie zauway. Krzy mia ramiona zakoczone w ksztat koniczynek. Obok niego

stay dwa wozy, nie bojowe, lecz zwyke, suce do transportu adunkw. Jeden mocno pochylony na bok, wsparty na piacie koa o zupenie skruszonej obrczy. Czterech ludzi na prno starao si unie wz, by dwch innych mogo zdj poamane koo i zaoy zapasowe. - Pomcie! - zawoa jeden. - Bratrzy! - Rozgrucie wz! - wrzasn Halada. - Lekcej bdzie! - To nie ino koo - odkrzykn wonica. - Orczyc wyamalim, zaprzc nie ma jak! Niech ta ktry skoczy w przd, zawrci jaki zaprzg! Przeadujem dobro... - Pal diabli dobro. Nie widzicie, jak niegiem zamiata? Chcecie osta? - al dobytku! - A dupy ci nie al? Pocig moe za nami... Gos zamar Haladzie w gardle. Bo w z, bardzo z godzin wymwi te sowa. Zachrapay konie, z lasu wyoni si szereg rycerzy w penych zbrojach. Byo ich okoo trzydziestu, w wikszoci joannitw. Jechali stpa, rwno, karnie, aden z koni nie wysuwa nosa z szyku. Z drugiej strony gocica wyjecha spomidzy drzew drugi oddzia, rwnie silny. Pod chorgwi z barani gow Haugwitzw. Zachodzc aw, rycerze sprawnie odcili Sierotkom drog ucieczki. - Przebijmy si! - wrzasn jeden z modszych jedcw. - Bracie Oldrzychu! Przebijmy si! - Jak? - charkn Halada. - Przez kopie? Ponadziewaj nas jak kurczaki. Z koni! I midzy wozy! Tanio skry nie sprzedamy! Nie byo czasu do stracenia, osaczajce ich rycerstwo ponaglao ju konie do kusa, joannici zatrzaskiwali ju zasony armetw, pochylali kopie. Husyci pozeskakiwali z koni, skryli si za wozami, poniektrzy nawet powazili pod nie. Ci, dla ktrych ukrycia nie starczyo, uklkli z napitymi kuszami. Na wozach, jak si okazao, oprcz zrabowanych naczy liturgicznych trafem icie szczliwym wieziono bro, w wikszoci drzewcow. Czesi migiem rozdzielili midzy siebie halabardy, partyzany i gizarmy. Reynevanowi kto wetkn do rki spis z dugim i cienkim jak szydo grotem. - Gotuj si! - rykn Halada. - Id!

- Wpadlimy w bezdenne gwno - Szarlej napi i uzbroi kusz. - A tyle sobie obiecywaem po Wgrzech. Taki miaem, kurwa, apetyt na prawdziwy bogracsgulyas. - Bg i wity Jerzy! Joannici i Haugwitzowi poderwali konie do szary. I z wrzaskiem runli na wozy. - Teraz! - wrzasn Halada. - Teraz! Pal! W nich! Szczkny ciciwy, grad betw zaomota o tarcze i zbroje. Runo kilka koni, spado kilku jedcw. Reszta zwalia si na obrocw. Dugie kopie dosigy celw. Trzask amanych drzewc i wrzask ugodzonych wzbiy si pod niebiosy. Reynevana obryzgaa krew, widzia, jak tuz obok niego jeden z wonicw podryguje konwulsyjnie, przebity na wylot, jak z drugiej strony jeden ze spieszonych konnych Halady mocuje si z wbitym w pier grotem, dostrzeg, jak innego wielki rycerz z oskiem Oppelnw na tarczy podnosi na kopii w gr i krwawicego rzuca na nieg. Zobaczy, jak Szarlej strzela z kuszy, z bliska pakujc bet w gardo jednego kopijnika, jak drugiemu Halada rozwala hem i gow berdyszem, jak trzeci, zahaczony dwiema gizarmami, wpada midzy wozy i ginie, zarbany i zakuty. Spieniony i wyszczerzony pysk konia zawis mu tuz nad gow, zobaczy bysk miecza, nie mylc pchn spis, trjgranny grot co przebi i w co si wbi, Reynevan omal nie upad pod naporem, zobaczy, jak joannita, ktrego ugodzi, koysze si w siodle. Napar na drzewce, joannita wygi si w ty, cienkim gosem wzywajc witych. Ale nie spad, wsparty wysokim tylnym kiem. Pomg ktry z Sierotek, walc joannit halabard, na to wsparcie ku nie wystarczyo, rycerza z sioda wrcz zmioto. W tej samej niemal chwili Czech dosta buaw w gow, cios wbi mu kapalin a po brod, spod kapalinu buchna krew. Reynevan dziabn tego, ktry uderzy, i ryczc przeklestwa, zepchn go z kulbaki. Obok spad z konia drugi, zastrzelony przez Szarleja. Trzeci, city dwurcznym mieczem, uderzy czoem o grzyw i obryzga j posok. Wok wozw zrobio si luniej. Pancerni wycofali si, z trudem opanowujc oszalae konie. - Sprawnie! - rycza Oldrzych Halada. - Sprawnie, bratrzy! Dalimy im! Tak trzyma!

Stali wrd krwi i trupw. Reynevan z przeraeniem skonstatowa, ze przy yciu zostao ich gra pitnastu, z czego na nogach mogo si utrzyma jakich dziesiciu. Wikszo mogcych sta tez broczya z ran. Poj, ze yli tylko dlatego, ze kopijnicy w szarzy przeszkadzali sobie wzajem, walczy przy wozach moga tylko cz. Ta cz zapacia zreszt za przywilej i to zapacia strasznie. Wozy otacza piercie zabitych ludzi i wizzcych, pokaleczonych koni. - Gotuj si - charkn Halada. - Wraz znw uderz... - Szarleju? - yj. - Samsonie? Olbrzym odchrzkn, star z brwi krew, sczc si z rany na czole. Uzbrojony by w najeon kolcami buaw i pawz, przez jakiego domorosego artyst ozdobion barankiem, promienn hosti i inskrypcj: BUH PAN NAS. - Gotuj si! Id! - Tego - skonstatowa przez zby Szarlej - nie mamy ju szans przey. - Lasciate ogni speranza - zgodzi si spokojnie Samson. - Szczcie, zaiste, e nie braem z sob tego kota. Kto poda Reynevanowi hakownic - chwila wytchnienia pozwolia Sierotkom na nabicie kilku. Opar rur o wz, zaczepiajc hak o burt, przymierzy lont do zapau. - wity Jeeeerzy! - Gott mit uns! Sza z omotem kopyt nastpna szara, ze wszystkich stron. Zagrzmiay piszczay i hakownic, posza w dym salwa z kusz. A za chwil byy dugie kopie, bryzgi krwi i optaczy wrzask przebijanych. Reynevana ocali Samson, zasaniajc go pawz z hosti i barankiem. Za moment pawz uchronia od mierci Szarleja olbrzym wada ogromnym tarczyskiem jedn rk, jak puklerzykiem, a druzgocce uderzenia kopii odbija, jakby to byy dmuchawce. Joannici i pancerni Haugwitza wdarli si midzy wozy, rbali, stajc

w strzemionach, mieczami i toporami, prali buzdyganami wrd wrzasku i szczku. Husyci ginli. Umierali jeden po drugim, odgryzajc si jak psy, palc kopijnikom prosto w twarze z kusz i rucznic, dgajc i tnc gizarmami i halabardami, tukc buawami, kolc spisami. Ranni wpeli pod wozy i rznli koniom pciny, potgujc zamt, chaos i kotowanin. Halada wskoczy na wz, ciosem berdysza zmit z kulbaki joannit, sam zgi si, pchnity sztychem. Reynevan chwyci go, cign. Dwaj cikozbrojni zawili nad nimi, wnoszc miecze. ycie ocalili im znowu Samson i BUH PAN NAS na pawy. Jeden z rycerzy, wnoszc z klamry na tarczy Zedlitz, run wraz z koniem, ktremu przernito pciny. Drugiego, siedzcego na oladrowanym siwku, Szarlej rbn w gow upuszczonym przez Halad berdyszem. Hem pk, pancerny zgi si, zachlapujc krwi folgowy crinet. W tej samej chwili Szarleja najechano i obalono koniem. Reynevan z rozmachem dgn jedca spis, wbity grot uwiz w blasze. Reynevan puci drzewce, okrci si, skuli, pancerni byli wszdzie, wszdzie dokoa by chaos potwornych szpiczastych hundsgugli, migotanina krzyy i herbw na tarczach, huragan migajcych mieczy, Maelstrom koskich zbw, piersi i kopyt. Narrenturm, myla gorczkowo, to nadal jest Narrenturm, obd, szalestwo i wariactwo. Polizn si we krwi, upad. Na Szarleja. Szarlej mia w rku kusz. Spojrza na Reynevana, mrugn. I wystrzeli. Pionowo w gr. Prosto w brzuch grujcego nad nimi konia. Ko zakwicza. A Reynevan dosta kopytem w bok gowy. To koniec, pomyla. - Boe dopomaaagaaaaj! - usysza jak przez wat, sparaliowany przez bl i sabo. - Odsieeecz! Odsieeecz! - Odsiecz, Reinmarze! - krzycza, szarpic go, Szarlej. - Odsiecz! yjemy! Podnis si na czworaki. wiat wci taczy i pywa mu w oczach. Ale fakt, e yli, by nie do przeoczenia. Zamruga. Z pola dobiega wrzask i szczk, joannici i pancerni Haugwitza cinali si z przyby odsiecz, zbrojnymi w penych zbrojach pytowych. Walka nie trwaa dugo - gocicem od zachodu walia ju cwaem, wrzeszczc co si w pucach, konnica Brazdy, za ni, wrzeszczc jeszcze goniej, pdzia

husycka piechota ze wzniesionymi cepami. Na ten widok joannici i ludzie Haugwitza podali ty, pojedynczo i w grupkach pierzchali ku lasowi. Odsiecz siedziaa im na karkach, tnc i rbic bez litoci, a echo szo po wzgrzach. Reynevan usiad. Obmaca gow i boki. By cay we krwi, ale, jak wygldao, cudzej. Opodal, wci ze sw pawa, siedzia oparty o wz Samson Miodek z zakrwawion gow, gste krople kapay mu z ucha na rami. Kilku husytw gramolio si z ziemi. Jeden paka. Jeden wymiotowa. Jeden ciganym zbami rzemieniem usiowa tamowa krew, sikajc z kikuta odrbanej rki. - yjemy - powtrzy Szarlej. - yjemy! Hej, Halada, sy... Urwa. Halada nie sysza. Ju nie mg sysze. Do wozw podjecha Brazda z Klinsztejna, podjechali pancerni z odsieczy. Cho rozkrzyczani i rozpaleni bitk, milkli i cichli, gdy pod kopytami koni zaczynao mlaska krwawe boto. Brazda oceni wzrokiem masakr, spojrza w zeszklone oczy Halady, nic nie powiedzia. Dowdca pancernych z odsieczy przyglda si Reynevanowi, mruc oczy. Wida byo, e stara si sobie przypomnie. Reynevan pozna go od razu i nie tylko po ry w herbie - by to raubritter z Kromolina, protektor Tybalda Raabego, Polak, Baej Poraj Jakubowski. Czech, ktry paka, opuci gow na pier i umar. W ciszy. - Dziw - rzek wreszcie Jakubowski. - Patrzcie na tych trzech. Nawet nie bardzo poharatani. Cholerni z was szczciarze! Albo jaki demon czuwa nad wami. Nie pozna ich. Nie byo w tym zreszt nic dziwnego. Cho ledwie trzyma si na nogach, Reynevan natychmiast zabra si za opatrywanie rannych. W tym czasie husycka piechota dorzynaa i obdzieraa ze zbroi joannitw i kopijnikw Haugwitza. Zabitych wyuskiwano z blach, zaczy si ju ktnie, co lepsz bro i co kosztowniejsze pancerze wyszarpywano sobie, brano si do kuakw. Jeden z lecych pod wozem rycerzy, z pozoru martwy jak inni, poruszy si nagle, zazgrzyta zbroj, zajcza z gbi hemu. Reynevan podszed, uklk, podnis hundsgugel. Dugo patrzyli sobie w oczy.

- Dalej... - charkn rycerz. - Dobij mnie, heretyku. Zabie mi brata, zabij i mnie. I niech ci pieko pochonie... - Wolfher Stercz. - Oby zdech, Reynevanie Bielau. Zbliyo si dwch husytw z zakrwawionymi noami. Samson wsta i zagrodzi im drog, a w jego oczach byo co takiego, e husyci wycofali si prdko. - Dobij mnie - powtrzy Wolfher Stercz. - Czarci pomiocie! Na co czekasz? - Nie zabiem Niklasa - rzek Reynevan. - Dobrze o tym wiesz. Wci nie jestem pewien, jak rol wy odegralicie w zamordowaniu Peterlina. Ale wiedz, Stercz, e ja tu wrc. I policz si z winnymi. Sam to wiedz i powtrz innym. Reinmar z Bielawy wrci na lsk. I zada zdania rachunku. Za wszystko. Zacita twarz Wolfhera zmika, zelaa, Stercz gra zucha, ale dopiero teraz poj, e ma szans przey. Mimo tego nie powiedzia sowa, odwrci gow. Wracaa z pocigu i rekonesansu konnica Brazdy. Popdzona przez dowdcw piechota porzucia obdzieranie polegych, formowaa szyk marszowy. Zbliy si Szarlej z trzema komi. - Wyruszamy - rzek krtko. - Samsonie, dasz rad jecha? - Dam. Wyruszyli dopiero po godzinie. Zostawiajc za plecami kamienny krzy pokutny, jedn z licznych na lsku pamitek zbrodni i spnionej skruchy. Teraz, oprcz krzya, rozstaje znaczy rwnie kurhan, pod ktrym pochowano Oldrzycha Halad i dwudziestu czterech husytw, Sierotek z Hradca Kralove. Na kurhanie Samson zatkn paw. Z promienn hosti i kielichem. I napisem: BUH PAN NAS. Armia Ambroa maszerowaa na zachd, ku Broumovu, zostawiajc za sob szeroki czarny pas zrytego koami i niesionego butami bota. Reynevan odwrci si w siodle, obejrza. - Ja tu wrc - powiedzia. - Tego si obawiaem - westchn Szarlej. - Tego si obawiaem,

Reinmarze. e to wanie powiesz. Samsonie? - Sucham? - Mamroczesz pod nosem, w dodatku po wosku, wic, jak wnosz, to znowu Dante Alighieri. - Dobrze wnosisz. - I pewnie fragment pasujcy do naszej sytuacji? Do tego, dokd zmierzamy? - W samej rzeczy. - Hmm... Fuor de la gueta... Idziemy wic, wedug ciebie... Nie bd natrtny, jeli poprosz o przekad? - Nie bdziesz. Z cichego wiata w wiaty wiecznie drce. W now dziedzin, niemiertelnie ciemn. Na zachodnim zboczu Golica, w miejscu, skd jak na doni wida byo dolin i maszerujc armi, usiad na gazi wierka wielki pomurnik, otrzsajc igliwie ze niegu. Pomurnik obrci gow, jego nieruchome oko zdawao si wypatrywa kogo wrd idcych. Pomurnik chyba wreszcie zobaczy, co chcia zobaczy, bo rozwar dzib i zaskrzecza, a w skrzeku tym byo wyzwanie. I okrutna groba. Gry tony w mtnawym sfumato pochmurnego zimowego dnia. nieg znowu zacz pada. Zasypywa lady. KONIEC TOMU PIERWSZEGO

Przypisy Rozdzia pierwszy


Memento, salutis Auctor... - tradycyjny hymn brewiarzowy: Pomnij, o Stwrco wszechwiata. e przyj niegdy ksztat ciaa Naszego, kiedy Ci na wiat Przewita Panna wydaa. Ad te levavi oculos meos... - mnisi piewaj kolejno psalmy 122, 123 i 124. Numeracja psalmw w caej ksice przyjta wg numeracji Wulgaty w aciskim przekadzie witego Hieronima. Biblia Tysiclecia, skd pochodz wszystkie cytaty biblijne w ksice, zostaa przeoona z jzykw oryginalnych, przez co wystpiy rnice (o jeden) w numeracji psalmw. Psalm Ad te levavi... (Do Ciebie wznosz me oczy...) nosi w Biblii Tysiclecia numer 123, a nie 122.

Rozdzia drugi
Cholerny poamany dziadyga... - na uytek purystw jzykowych i innych nawiedzonych, lubicych powtarza, i wwczas tak nie mwiono, wyjaniam: nazwy cholera w znaczeniu jednostki chorobowej uywa Hipokrates, w odniesieniu do paskudnych przypadoci odkowych. A e jak wiat wiatem, ludzie klli chorobowo, tedy ju od czasw Hipokratesa mogo by sowo cholera uywane jako przeklestwo. Brak dowodw, by tak byo, wcale nie oznacza, e tak nie byo.

Rozdzia pity
...nie dalej ni mil od grodu - w caoci ksiki okrelenie mila oznacza mil staropolsk, uywan np. przez Dugosza i Janka z Czarnkowa, rwn w przyblieniu dzisiejszym siedmiu kilometrom z maym hakiem. Mj Alkasynie, cigany za mio... - Aucassin et Nicolette (Rzecz o Alkasynie i Nikolecie), popularny w redniowieczu, powstay w XIII w.

anonimowy francuski poemat piewano-deklamowany (tzw. chantefable) traktujcy o perypetiach dwojga zakochanych.

Rozdzia szsty
...co mistrz Johann Nider w swym Formicariusie napisa - Formicarius Nidera to oczywicie anachronizm, to osawione dominikaskie dzieo powstao dopiero w roku 1437. Konradswaldau naley do Haugwitzw. Na Jankowicach siedz Bischofsheimowie... - wzgldem nazw miejscowoci trzymam si rde historycznych, a wedug tych w danym przykadzie obecne Przylesie k. Brzegu zwao si w wieku XV Konradswaldau, obecny Skarbimierz Hermsdorf, a obecna Kruszyna -Schonau. Natomiast nazwa Jankowice jest dla tego okresu historycznie prawidowsza ni zniemczone (pniej) Jenkwitz. W dalszym tekcie niekiedy - majc na uwadze czytelnika, by nie pogubi si totalnie - uywam jednak nazw wspczesnych, nawet jeli z ma szkod dla prawdy historycznej. Wielce wzgldnej zreszt.

Rozdzia jedenasty
Res nullius cedit occupanti - paremia prawnicza, znaczca: Rzecz niczyja przypada temu, kto j zawaszczy. Tacitisque senescimus annis - Starzejemy si wraz z cichym lat upywem (Owidiusz).

Rozdzia dwunasty
Bernardus valles, montes Benedictus amabat... - Bernard doliny ukocha, Benedykt gry, Franciszek miasta, Dominik ludne metropolie. Popularne powiedzonko. Anonimowe jak wikszo popularnych powiedzonek. Offer nostras preces in conspectu Altissimi... - modlitwa do w. Michaa Archanioa, Oratio ad Sanctum Michael, cz rytuau egzorcystycznego w obrzdku rzymskim, autorstwa, jak si mniema, papiea Leona XIII. W przekadzie (moim) wyglda tak: Mody nasze zanosimy przed oblicze Najwyszego, by spyna na nas aska Boa, by pojmany by smok, w starodawny, ktry zwie si

diabe i szatan, by sptany by i strcony w otcha, aby nie zwodzi wicej narodw. Tedy poddani pod Tw obron my, kapani, wadz nam dan podejmujemy si odpdzi podstpne zakusy diabelskiego szalbierstwa w imi Chrystusa Pana naszego... Ego te exorciso... fragmenty rytuaw i zakl egzorcystw, zaczerpnite z bardzo rnych rde. Z pewn, przyznaj, doz bezadu. Ale zaplanowanego.

Rozdzia trzynasty
Io non so ben ridir com'i v'intrai... - Dante Alighieri, Boska Komedia, Canto L W przekadzie Edwarda Porbowicza (PIW, Warszawa 1978) brzmi to tak: Nie wiem, jak w one zaszedem dzierawy, Bo mn owada senno jaka dua W chwili, gdy drogi zaniechaem prawej.

Rozdzia szesnasty
Pange lingua gloriosi... - hymn eucharystyczny autorstwa w. Tomasza z Akwinu, pierwsza zwrotka. Poniej jej przekad (za Modlitewnikiem wydanym przez PAK w roku 1990). Saw, jzyku, tajemnic Ciaa i najdroszej Krwi, ktr jako ask krynic wyla w czasie ziemskich dni ten co matk mia Dziewic Krl narodw godzien czci. S die bluomen ilz dem grase dringent... - Walther von der Vogelweide. W przekadzie Witolda Wirpszy (Album poezji miosnej, Iskry, Warszawa 1970) fragment brzmi, jak nastpuje: Jako gdy kwiaty z trawy wynikaj, Jakby si miay do sonka jasnego O wczesnym ranku za dnia majowego, Jako gdy ptaszki malekie piewaj

By najpikniejsze, co umiej, pienia, Jakie z tym mona rozkosze porwna? Verbum caro... - ten sam hymn co wyej. Czwarta zwrotka. W przekadzie: Sowem wic wcielone ciao chleb zamienia w ciao swe, wino Krwi jest Chrystusow, darmo wzrok to widzie chce tylko wiara, Boa mowa pewno o tym w serca le. Rerum tanta novitas... - to rwnie Walther von der Vogelweide, cho po acinie. Przekad, niestety, tylko mj. Wszystkie rzeczy si odradzaj w wiosennym wicie A wadza wiosny i radowa nam si nakazuje. Nu wl da... - znowu Walther. I znowu przekad Witolda Wirpszy. Wic nue, patrzmy, kdy prawda stanie! Chodmy na gody, ktre maj nam sprawi, Kiedy si z ca potg objawi. Na niego spjrzmy i na pikne panie, I ktra lepsza jest z obojga rzeczy, I czy nie lepsz czsteczk mam, w darze. Genitori, Genitoque... - znowu Tomasz z Akwinu, ten sam hymn Pange lingua..., ostatnie zwrotki ktrego wyodrbnia si jednak jako tzw. Tantum ergo. Przekad zamieszczonego fragmentu: Bogu Ojcu i Synowi hod po wszystkie niemy dni Niech podaje wiek wiekowi hymn triumfu, dziki, czci. Garbarze kurwiarze... - poyczyem ze Sownika polskich wyzwisk, inwektyw i okrele pejoratywnych Ludwika Stommy (Oficyna Wydawnicza GrafPunkt, Warszawa 2000). Jest to jakoby przypiewka gralska z rejonu Suchej Beskidzkiej. Pikna, przyzna trzeba. I wzruszajca.

Rozdzia dwudziesty pierwszy


Cesarscy popowie s antychrystwie... - cantilena, czyli Pie o Wiklefie Jdrzeja Gaki zostaa napisana oczywicie duo pniej, zapewne

okoo roku 1440. Gaka, jak wyliczyem, by mniej wicej rwienikiem Reynevana. Mniema si jednak (vide Pawe Kras, Husyci w pitnastowiecznej Polsce, Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 1998), e bya to przerbka jakiej pieni husyckiej. Moe wic uoonej przez mojego goliarda? Lub gdzie przez niego zasyszanej? Nolite possidere aurum neque argentum... - Nie zdobywajcie zota ani srebra, ani miedzi do swych trzosw (Mateusz, 10;9).

Rozdzia dwudziesty drugi


Konrad, od lat omiu biskup Wrocawia, zadziwia sw icie rycersk postur... - opisujc posta Konrada, ksicia piastowskiego z linii olenickiej, biskupa Wrocawia w latach 1417-1447, trzymaem si cile kronikarza - jeli idzie o cechy charakteru, zwaszcza upodobania biskupa do trunkw i pci przeciwnej, o ktrych Dugosz mwi bez ogrdek. Pozwoliem sobie jednak na nieco dezynwoltury w opisie samej osoby, jej cech fizycznych. Po pierwsze, opis postaci u Dugosza (...czarniawy zonik... niskiego wzrostu... tustego ciaa... oczy mia ropiejce... w mowie jka si i bekota...) zupenie nie wspgra mi fabularnie i nie pasowa. Po drugie, Bg wie, przy kim prawda - Dugosz potrafi paskudnie i nie cakiem wiernie portretowa osoby, ktrych nie lubi lub ktre mu si czym naraziy. A e biskupa wrocawskiego kronikarz sympati nie darzy, to pewne. Iskra rzecz jest maa... - kazanie sawnego pniej Mikoaja z Kuzy (liczcego sobie w 1425 jednak zaledwie dwadziecia cztery wiosny) skonstruowaem na podstawie znacznie pniejszych, kontrreformacyjnych wynurze Piotra Skargi, jezuity, w jego ywotach witych Starego i Nowego Zakonu zawartych.

Rozdzia dwudziesty czwarty


Nel mezzo del cammin di nostra vita... - Dante, Boska Komedia, Canto I. W przekadzie (tym samym, co wyej) brzmi: W ycia wdrwce, na poowie czasu, Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi, W gbi ciemnego znalazem si lasu. Necronomicon Abdula Alhazreda... - jasna rzecz, ukon w stron H. P.

Lovecrafta. Liber Yog-Sothotis... - zmyliem. Biorc wzr z Lovecrafta, Mistrza z Providence. De vermis mysteriis... - cho wykorzystana w kilku opowiadaniach Lovecrafta i stanowica bibliograficzny kanon mitu Cthulhu, De vermis... oddajmy honor - zostaa wymylona przez Roberta Blocha. Exsiccatum est faenum... - Trawa usycha, widnie kwiat (Izajasz 40;7). Amantes amentes - Zakochani s jak szaleni (Plautus). Grau, teurer Freund, ist alle Theorie - Faust, cz I, scena z uczniem, sowa Mefistofelesa. Anachronizm oczywisty take w warstwie lingwistycznej Hochdeutsch Goethego w wieku XV jeszcze nie istnia. Ale kto wie, moe diabe zawsze mwi w Hochdeutsch? Meum est propositum... - Walter Map (wedug innych rde: Archipoeta). Przekad fragmentu (Edwarda Porbowicza, w Wielkiej literaturze powszechnej, nakadem Trzaski, Everta i Miehalskiego, Warszawa 1933): Przeznaczenie moje skoczy ycie w szynku Podsu kubek ku gbie, nalej wina, synku, By rzekli anioowie, stojcy w ordynku: Udziel Bgpijanicy rajskiego spoczynku. Bibit hera, bibit herus... - anonim, Carmina burana, ze zbioru zwanego Carmina potoria. Przekad mj. Pije pani, pije pan, Pije rycerz, pije ksidz pije w, pije owa pije pacho ze suc pije wawy, pije gnuny pije biay, pije czarny... Ej wiwat, wiwat, ten miy koek... - onicopiew Franciszka Ksawerego Woyny, szambelana u krla Stasia (druga poowa XVIII w.), Trembecki i inni (KAW, Biaystok 1982). Fik z okna... - wzbogaciem zaklcie lotne o ten zabawny, rychtyk lski dwuwiersz, zaczerpnity z bani Stanisawa Wasylewskiego pod takim wanie tytuem. Fik z okna, w Baniach polskich (Ludowa

Spdzielnia Wydawnicza 1968).

Rozdzia dwudziesty pity


Veni, veni, venias... - anonim, Carmina Burana, ze zbioru zwanego Carmina amatoria. Przekad mj. Przybd, przybd, o, przybd Nie daj mi umrze hyrca, hyrca Nazaza, Trilliriuos... Pikne s twe lica Oczy twe byszczce Wosy twe w warkoczu O, jake pikn jeste istot Od ry czerwiesza Od liliji bielsza Od wszystkich pikniejsza Chwaa, chwaa ci po wieczno. Mg - i chcia - jej powiedzie, e jest... - Reynevan kolejno siga w komplementach do Pieni nad Pieniami, Eneidy, pieni trubadurw prowansalskich, pieni ze zbioru Carmina Burana, Waltera von der Vogelweide i Boskiej komedii Dantego.

Rozdzia dwudziesty smy


De mortuis aut bene, aut nihil - O zmarych (mwi si) albo dobrze, albo wcale (Plutarch). Do, ut des - Dam, jeli ty dasz, tu sparafrazowane: ...ut facias, czyli: Dam, jeli ty uczynisz.

Rozdzia dwudziesty dziewity


Z cichego wiata... - Dante, Boska Komedia, pie czwarta, tum. Edward Porbowicz. W oryginale: Fuor de la queta, ne l'aura che trema. E vegno in parte ove non e che luca.

You might also like