Professional Documents
Culture Documents
PAŃSTWO
PAŃSTWO
Przełożył, wstępem
i komentarzami opatrzył:
WŁADYSŁAW WITWICKI
Kęty 2003
Wydawnictwo ANTYK
TYTUŁ ORYGINAŁU
ISBN 83-88524-80-1
1050058708
U C Z E S T N I C Y ROZMOWY
CZAS ROZMOWY
Bendis. W którym roku wprowadzono do Pireusu kult tej bogini, nie wia
d o m o . Jej święto, Bendideje, obchodzono szóstego lub siódmego czerwca.
Więc jakaś pogodna noc letnia.
W i e m y z Charmidesa, z jakim u ś m i e c h e m mówi tam P l a t o n o „ t r a c k i c h "
m o d l i t e w k a c h i zaklęciach. „ T r a c k i " znaczy w jego języku: dziwaczny, nie
zwyczajny, niezrozumiały, dziwny, śmieszny, a kryjący w sobie siłę n i e p o
spolitą. C o ś ś w i ę t e g o , ale n i e w e d ł u g obyczaju ojców. Skarga M e l e t o s a
i towarzyszów zarzucała Sokratesowi, że wprowadza „ i n n e bóstwa - n o w e " .
M ó g ł o n i e j p a m i ę t a ć P l a t o n , k i e d y swoje myśli o i d e a l n y m c z ł o w i e k u
i o państwie idealnym kazał swojemu Sokratesowi rozwijać w tę właśnie noc,
k i e d y to A t e ń c z y c y sami w p r o w a d z i l i do P i r e u s u „ i n n e b ó s t w o - n o w e " -
tracką Bendis.
Ale posłuchajmy, jak zaczyna swoje o p o w i a d a n i e o n i e d a w n y c h odwie
d z i n a c h w P i r e u s i e t e n , co to miał nie u z n a w a ć bogów, których p a ń s t w o
uznaje.
# # # # #
1
Platos Republic, E d i t e d with n o t e s and essays by t h e late B. J o w e t t . M. A. ... and C a m p b e l l
M. A. L L . D. in three volumes. Oxford. At the Clarendon Press. 1894.
2
The Republic of Plato, e d i t e d with critical notes, c o m m e n t a r y and a p p e n d i c e s by J a m e s Adam.
M. A. V o l u m e I, Books I-V, V o l u m e II, Books VI-X and I n d e x e s . C a m b r i d g e : At t h e University
Press. 1902.
3
Platons S t a a t . In vicrter Auflage, neu u b e r s e t z t und erlautert sowie mit g r i e c h i s c h - d e u t s c h e m
u n d d e u t s c h - g r i e c h i s c h e m W 6 r t e r v e r z e i c h n i s v e r s e h e n von O t t o Apelt. D e r P h i l o s o p h i s c h e n
Bibliothek Band 80, Felix M e i n e r , Leipzig 1916.
PAŃSTWO
Osoby dialogu:
SOKRATES ADEJMANTOS
GLAUKON KEFALOS
POLEMARCH KLEJTOFON
TRAZYMACH
KSIĘGA PIERWSZA
1
Z a c z y n a dialog uroczy szkic z natury. Sokrates gawędzi w sposób bardzo naturalny i prosty,
a p a m i ę t a z n a k o m i c i e szczegóły. Przytacza figlarne, p e ł n e serdeczności zaproszenie P o l e m a r c h a .
Z a p o w i e d z i a n y c h wyścigów z p o c h o d n i a m i nie zobaczymy wcale, za to uczestnicy rozmowy będą
sobie myśli o człowieku sprawiedliwym i o sprawiedliwości podawali z ust do ust w pierwszej
części dialogu; w drugiej S o k r a t e s urządzi n o c n e n a b o ż e ń s t w o . I z g o d n i e z treścią o s t a t n i e g o
zdania tego rozdziału Platon będzie czytelników zachęcał, żeby postępowanie dostosowali
do tego, co im się wyda słuszne w rozważaniach, choćby zrazu byli chcieli inaczej.
2
C h a r m a n t i d e s i Klejtofon to nieznani bliżej uczniowie Trazymacha. N i e biorą prawie udziału w
dialogu. Na gadatliwe s e r d e c z n e przywitanie Kefalosa Sokrates reaguje przyjaźnie. J e g o prosto
ta wydaje się w e d l e dzisiejszych poczuć trochę twarda. N i e p r z y p o m i n a m y ludziom starym bli
skiej śmierci, raczej p o d t r z y m u j e m y w nich złudzenie, że śmierć wcale się do nich nie zbliża. So
k r a t e s otwarcie w s p o m i n a w o b e c Kefalosa o „ p r o g u starości" za 486 w i e r s z e m
XXIV księgi Iliady:
Wspomnij ojca własnego, do bogów podobny Achillu.
On już tak, jak i ja, dochodzi progu starości.
Oczywiście nie jest to próg, od którego się starość zaczyna, tylko próg, na którym się starość kończy.
Syn Kefalosa, Lizjasz, może mieć w chwili naszej rozmowy około pięćdziesiątki, bo urodził się
w 4 5 8 r. prz. Chr. Dla Kefalosa j e g o synowie są zawsze młodzi. Wątpliwe jest spostrzeżenie sta
ruszka, dotyczące w z m o ż e n i a się jego dyspozycji i n t e l e k t u a l n y c h w związku z z a n i k i e m pożądań
i przyjemności „ c i e l e s n y c h " . N i e ma p o w o d u przypuszczać, że Kefalos udaje zgrzybiałego fi
z y c z n i e , j e g o wycofanie się z dyskusji p o d p r e t e k s t e m o b o w i ą z k ó w r y t u a l n y c h mówi o t y m ,
że rozkosze związane z i n t e l i g e n t n ą rozmową straciły w j e g o oczach r ó w n i e w i e l e u r o k u j a k
i wszystkie inne. Z ł u d z e n i e sprawności i n t e l e k t u a l n e j można zachować z n a c z n i e d ł u ż e j niż złu
d z e n i e sprawności fizycznej, kryteria są n i e tak u c h w y t n e , a m ł o d z i l u d z i e bywają cierpliwi
i uprzejmi, więc pozwalają starym tkwić w złudzeniach.
328 E Księga I 15
wypadnie, jaka też to ta droga jest: przykra i uciążliwa, czy łatwa i dobrze
się nią idzie. Więc tak i od ciebie c h ę t n i e bym się dowiadywał, jak ci się
co przedstawia, skoro już jesteś na tym p u n k c i e życia, jak to poeci mówią:
„ n a starości p r o g u " , czy to j e s t c i ę ż k i o k r e s , czy jak ty się w y p o w i e s z
0 tym, co u ciebie za sceną.
- O, na Zeusa - mówi - ja ci, Sokratesie, powiem, jak się to m n i e przynaj- III
mniej przedstawia. Bo myśmy się tu nieraz schodzili, kilku takich m n i e j 329
więcej rówieśników, aby się stało zadość staremu przysłowiu. Więc jak się
zejdziemy, to najwięcej nas jest takich, co to narzekają, tęsknią za uciecha
mi młodości i przypominają sobie, jak to tam było z d z i e w c z ę t a m i i przy
kieliszku, i przy stole, i i n n e takie rzeczy koło tego, i d o p i e r o ż teraz źli;
jakby wielkie rzeczy potracili i jakby w t e d y żyli dobrze, a teraz to w ogóle B
nie było życie. Inni się jeszcze i na to skarżą, jak to w domu nieraz starymi
pomiatają - więc p o t e m chórem zaczynają lamentować na swoją starość, ile
to im ona nieszczęść przynosi. A mnie się wydaje, Sokratesie, że oni winu-
ją nie to, co winne. Bo gdyby tu leżała wina, to i ja bym tego samego do
znawał s k u t k i e m starości, i wszyscy i n n i , k t ó r z y do t e g o w i e k u doszli.
A tymczasem, ja przynajmniej, już spotykałem innych też takich, którzy nie
tak się mieli na starość. Przecież i u Sofoklesa raz byłem, u tego poety, jak
go ktoś zapytał: „A jak tam u ciebie, Sofoklesie, ze służbą u Afrodyty? Po- C
trafisz jeszcze obcować z k o b i e t ą ? " A t e n powiada: „ N i e mówże głupstw,
c z ł o w i e c z e : ja z największą przyjemnością od tych rzeczy u c i e k ł e m , jak
bym się wyrwał spod władzy jakiegoś pana - wściekłego i dzikiego" 3 .
Ja już i w t e d y m i a ł e m wrażenie, że on to dobrze powiedział, a dziś też
nie jestem innego zdania. Zawsze przecież w starości zaczyna się mieć spo
kój z tymi rzeczami i robi się człowiek wolny; kiedy żądze przestają szarpać
i opadają, to robi się całkiem tak, jak to u Sofoklesa: można się pozbyć pa
nów bardzo wielu i to nieprzytomnych. Więc w tych rzeczach i jeśli chodzi D
o stusunki w d o m u też - to jedna jest rzecz decydująca, ale to nie jest sta
rość, Sokratesie, tylko charakter człowieka. Jak się człowiek trafi porządny
1 łagodny, to i starość mu tylko w miarę dokucza. A jak nie, to i starość,
Sokratesie, takiemu nieznośna, i młodość.
Ja b y ł e m zachwycony tym, co on powiedział, i c h c i a ł e m , żeby j e s z c z e IV
mówił, więc go zacząłem pobudzać i powiedziałem:
3
Stare przysłowie greckie, które Kefalos przypomina, mówi, że „Rówieśnicy najlepiej się bawią;
staruszek lubi s t a r u s z k a " . Ci starsi p a n o w i e , z k t ó r y m i się Kefalos widuje, r e p r e z e n t u j ą p o
w s z e c h n e poglądy na szczęście i wartości życia. Oni uważają, że szczęście to p r z e d e wszystkim
jadło, napój, kobieta, spokój w d o m u i s z a c u n e k ze strony otoczenia. To szczęście kończy się
z reguły, k i e d y nadejdzie starość. Inaczej sądzi Kefalos. G o n i e n i e za t a m t y m i d o b r a m i niszczy
spokój człowieka i oddaje go w niewolę ślepych namiętności. Dopiero starość przynosi wyzwole
nie i d o p u s z c z a i n t e l e k t do głosu. O szczęściu człowieka d e c y d u j e nie wiek, tylko charakter.
Człowiek porządny, o p a n o w a n y jest szczęśliwy, człowiek rozbity w e w n ę t r z n i e , o d d a n y w niewolę
niskich żądz jest nieszczęśliwy bez względu na to czy jest młody, czy stary. Te myśli rozwinie
Platon w dialogu; w tej chwili podaje to Kefalos jako owoc swego własnego doświadczenia życio
wego. C y t o w a n e z d a n i e Sofoklesa każe się domyślać, że p o e t a wiele k i e d y ś cierpiał pod tyranią
Erosa, dlatego n i e m o c płciowa wydaje mu się tak urocza.
16 Platon, Państwo 329 E
E - Kefalosie, mam wrażenie, że wielu by się z tobą nie zgodziło, kiedy tak
mówisz, tylko by uważali, że ty starość łatwo znosisz nie dzięki swojemu
charakterowi, ale dlatego, że masz duży majątek. Powiadają, że b o g a t e m u
zawsze lżej pod niejednym względem.
- Masz rację - powiada. - Nie zgadzają się. I mówią coś tam, choć nie to,
co myślą, tylko tyle, że Temistokles dobrze raz powiedział, kiedy mu jakiś
330 ktoś z Seryfu z przekąsem mówił, że sławę zawdzięcza nie sobie s a m e m u ,
tylko miastu, ten powiada, że ani on sam by sławy nie był zyskał, gdyby był
Seryfijczykiem, ani t a m t e n , gdyby p o c h o d z i ł z Aten. Więc k i e d y m o w a
0 ludziach n i e b o g a t y c h , którzy c i ę ż k o znoszą starość, to wychodzi na to
samo, co w tym powiedzeniu, że ani człowiek przyzwoity w nędzy zbyt ła
two nie będzie mógł starości znosić, ani też nieprzyzwoity, jeżeli się tylko
wzbogaci, nie będzie jej miał zaraz lekkiej 4 .
A ja powiadam: - Kefalosie, w porównaniu do tego, co masz, toś odziedzi
czył coś więcej, czyś się dopiero dorobił?
B - A czegom się dorobił? - powiada - Sokratesie! Ja mam majątek taki po
średni pomiędzy majątkiem dziadka i ojca. Bo mój dziadek - on się tak na
zywał jak i ja - odziedziczył m n i e j więcej taki sam majątek, jak ja m a m ,
1 pomnożył go wiele razy, a moj ojciec, Lizaniasz, zrobił go jeszcze m n i e j
szym, niż on dziś jest. Ja j e s t e m k o n t e n t , jeżeli tym c h ł o p c o m zostawię
majątek nie mniejszy, tylko o jakąś tam odrobinę większy, niż dostałem.
- A wiesz, dlaczegom się o to pytał? - powiadam. - To dlatego, żeś mi nie
C wyglądał na bardzo przywiązanego do pieniędzy. Po większej części jest
tak u ludzi, którzy się ich sami nie dorabiali. A ci, co się ich dorobili, ko
chają p i e n i ą d z e dwa razy tak m o c n o jak i n n i . J a k p o e c i kochają swoje
utwory, jak ojcowie dzieci, tak i ci, co się dorobili, wielką wagę przywiązują
do pieniędzy, bo to ich własna robota, a jeżeli chodzi o korzystanie z nich,
to tak samo jak inni. Przykro z nimi obcować, bo niczego nie chcą chwalić,
tylko pieniądze.
- Prawdę mówisz - powiada.
V - T a k j e s t - m ó w i ę . - A t y l k o mi j e s z c z e t e n d r o b i a z g p o w i e d z . Jak
4
C z e m u Kefalos ma takie p i ę k n e poglądy? „ B o to nie jest d o r o b k i e w i c z " - p o w i a d a P l a t o n .
Widać, z jaką pogardą patrzył na ludzi o d d a n y c h robieniu p i e n i ę d z y i za jaką p r z e s z k o d ę na dro
d z e rozwoju d u c h o w e g o uważał chciwość. C h o ć sam nie gardził majątkiem i p e w i e n d o s t a t e k
uważał za p o t r z e b n y do szczęścia. Więc najlepiej: d o s t a t e k odziedziczony. Widać, jak niewiele
j e d n o s t e k u m i a ł otaczać szczerym s z a c u n k i e m i sympatią, a szerokie koła chciwych obywateli,
pomnażających tylko majątek własny i przez to publiczny, były mu n i e z n o ś n e . Arystokrata, inte
l e k t u a l i s t a . I osobliwy r e f o r m a t o r społeczny. Osobliwy, bo nie c e n i ł d ó b r m a t e r i a l n y c h tak,
jak je cenią ci, k t ó r y m p r ó b o w a ł życie s p o ł e c z n e urządzać. Reformatorzy na ogół dbają o to,
żeby jak najwięcej ich z w o l e n n i k ó w było nakarmionych i napojonych, i pocieszonych, i żeby po
siedli z i e m i ę . Bo tego najwięcej ludzi pragnie i przed reformą. Platon gardzi tymi p r a g n i e n i a m i .
Zobaczymy, co z tego wyniknie dla reform. .
330 D Księga I 17
mvślisz, j a k i e n a j w i ę k s z e d o b r o w y n i o s ł e ś stąd, że p o s i a d a s z w i e l k i D
majątek? 5
- T a k i e - powiada - że m o ż e mało k t o mi uwierzy, k i e d y b ę d ę o nim
mówił. Bo m u s i s z w i e d z i e ć , S o k r a t e s i e , że jak c z ł o w i e k a zaczynają na
chodzić myśli o śmierci, wtedy się w serce zaczyna wkradać obawa i troska
o rzeczy, o które się człowiek przedtem nie troszczył i nie obawiał. Z jed
nej strony te bajki - jak się to mówi - o tym, co się dzieje w H a d e s i e ,
5
Majątek, powiada Kefalos, najwięcej się przydaje w starości do tego, żeby móc naprawić wyrzą
dzone krzywdy i regulować zobowiązanie n i e d o t r z y m a n e , aby u n i k n ą ć kary wiecznej w H a d e s i e .
A więc pieniądze mają tylko wartość pośrednią. Stanowią środek do zachowania sprawiedliwości.
Sprawiedliwość zdaje się mieć też dla Kefalosa tylko wartość pośrednią. O n a służy do uniknięcia
mitycznych mąk pośmiertnych.
Ale wiara w mity nie jest niezachwiana. N a w e t sam Kefalos śmiał się d o t ą d z o p o w i a d a ń
o Iksjonie, o T a n t a l u , o D a n a i d a c h albo o Syzyfie. D o p i e r o bliska śmierć przydaje n i e c o wiary
godności tym g a d k o m . Kefalos nie wie, czy j e g o n i e p o k o j e o żywot zagrobowy są u niego obja
w e m z n i e d o ł ę ż n i e n i a - tak z a p e w n e myślą młodzi intelektualiści obok, czy objawem p e w n e g o
jasnowidzenia - tej myśli wydaje się bliższy sam. W k a ż d y m razie to poczucie, że nie ma krzyw
dy ludzkiej na s u m i e n i u , daje mu spokój wewnętrzny i roznieca w nim niejaką nadzieję na szczę
ście po śmierci.
W tym miejscu pada pierwszy przytyk pod a d r e s e m poetów. Kefalos chwali i cytuje Pindara,
a równocześnie dziwi się, że z d a n i e wyjęte z p o e t y ma aż taki dobry sens. W i d o c z n i e nawykł
do tego, że poeci piszą pięknie, ale raczej od rzeczy. Tę myśl Platon też rozwinie szeroko.
S p o t y k a m y tutaj u Kefalosa p o j ę c i e n a m raczej o b c e . On mówi o w i n i e n i e ś w i a d o m e j ,
o wyrządzaniu krzywd mimo woli, które też ma czynić ujmę sprawiedliwości człowieka. My dziś
wiemy, że do zbrodni potrzeba złego zamiaru i nie jest kłamcą ten, kto kogoś m i m o woli w błąd
wprowadził, ani krzywdzicielem ten, kto czyjeś prawo złamał m i m o woli. Dla nas i E d y p nie jest
winien zbrodni ojcobójstwa ani kazirodztwa, bo nie chciał ani j e d n e g o , ani drugiego, i mógł był
sobie śmiało z tego powodu oczu nie wybierać. Grecy byli nawykli do pojęcia grzechu n i e z a m i e
rzonego, a n a w e t g r z e c h u , który można dziedziczyć po rodzicach, jak nasz grzech pierworodny.
Tak i Kefalos tutaj mówi o m i m o w o l n y m oszukiwaniu, zamiast o m i m o w o l n y m narażaniu kogoś
na straty, za co się w H a d e s i e nie powinno ponosić kary, gdyby tam panowała sprawiedliwość bar
dziej nowoczesna. C h ę ć wynagrodzenia szkód wyrządzonych, także m i m o woli, dobrze świadczy
o postawie moralnej Kefalosa.
Kiedy sprawiedliwość okazuje się tak doniosłą wartością w życiu, że bez niej po prostu strach
żyć m y ś l ą c e m u , d o b r e m u człowiekowi, Sokrates musi k o n i e c z n i e wiedzieć, co to fest sprawiedli
wość, jak ją określić, na czym ona właściwie polega, a czym ona nie jest. Po co mu to? Aby jasno
myśleć i przy okazji nie m i e ć wątpliwości, czy p e w i e n c z y n jest, czy nie j e s t sprawiedliwy.
Sokrates bierze naprzód pod uwagę o k r e ś l e n i e sprawiedliwości, którym się posługiwał Kefalos,
nie w i e d z ą c n a w e t o t y m , że to robi, i to o k r e ś l e n i e o k a z u j e się za o b s z e r n e . O n o by t a k
brzmiało: „Sprawiedliwy jest ten i tylko t e n człowiek, który zawsze mówi prawdę i zawsze oddaje
cudzą rzecz jej właścicielowi". Sokrates z u p e ł n i e słusznie d o m a g a się w t y m określeniu u s u n i ę
cia słowa „ z a w s z e " w o b u miejscach, ze względu na ludzi obłąkanych i n i e o d p o w i e d z i a l n y c h .
Nie wszyscy, uważa, mają prawo do prawdy z naszych ust i nie wszyscy mają prawo do o d e b r a n i a
ż p o w r o t e m tego, cośmy od nich otrzymali, tylko niektórzy. Na prawdę z naszych ust i na zwrot
własności trzeba dopiero w p e w i e n sposób zasługiwać.
P o l e m a r c h nie s ł u c h a wcale tych s ł u s z n y c h uwag, a p o w o ł u j e się na p o w a g ę S i m o n i d e s a
z Keos (559 - 469 przed C h r y s t u s e m ) , poety sławnego ze swych e p i g r a m ó w p e ł n y c h p o p u l a r n e j
Mądrości życiowej. Kefalos przyznał rację Sokratesowi, a nie chciałby jej o d m ó w i ć i P o l e m a r c h o -
wi, a że rozstrzygnięcie wymagałoby wysiłku u m y s ł o w e g o , wycofuje się u p r z e j m i e z dyskusji,
żeby więcej do niej nie wrócić. S p e ł n i ł swoje z a d a n i e . Pokazało się dzięki n i e m u , że zagad
nienie sprawiedliwości jest doniosłe i warto się nim zajmować. Ustalenie granic tego pojęcia jest
Już rzeczą młodych.
18 Platon, Państwo 330 D
że ten, co tu ludziom krzywdę robił, musi tam pokutować; człowiek się do-
E tąd z tych rzeczy śmiał, a teraz o n e mu d u s z ę zawracają, czy to aby nie
prawda. I człowiek sam, czy to dlatego, że stary i z n i e d o ł ę ż n i a ł , czy t e ż
dlatego, że jest już bliższy tych rzeczy i jakoś lepiej je widzi - dość że go
zaczynają podejrzenia napełniać i obawy, więc robi z sobą porachunki i pa
trzy, czy kogoś w czymś nie ukrzywdził. Więc kto w swoim życiu znajduje
dużo ludzkiej krzywdy, ten się jak dziecko przerażony ze snu zrywa i strach
331 go zbiera, i taki życie pędzi w złych przeczuciach. A komu s u m i e n i e żad
nej krzywdy nie wyrzuca, przy tym zawsze błoga nadzieja stoi i karmi jego
starość. Jak to i P i n d a r powiada. On to ł a d n i e p o w i e d z i a ł , S o k r a t e s i e ,
że kto sprawiedliwie i zbożnie życie przeszedł:
- N o , co myślisz? - powiada.
- Och, na Zeusa - powiedziałem - a gdyby go tak ktoś zapytał: „Simoni
desie, komu, czemu i co powinnego i należnego oddająca sztuka nazywa się
sztuką lekarską?" Co, myślisz, on by nam odpowiedział?
- Jasna rzecz - powiada - że ta, co ciałom oddaje lekarstwa i pokarmy,
i napoje.
- A komu i czemu oddająca to, co się winno i co się należy, nazywa się
sztuką kucharską?
- Ta, co to potrawom przyprawy.
D - N o , dobrze. Z a t e m sprawiedliwością będzie się nazywała sztuka, która
komu i czemu oddaje co?
- Jeżeli - powiada - mamy jakoś iść za tym, Sokratesie, co się p r z e d t e m
powiedziało, to będzie ta sztuka, która przyjaciołom i wrogom oddaje pożyt
ki i szkody.
- Z a t e m ty nazywasz sprawiedliwością to: przyjaciołom czynić d o b r z e ,
a wrogom źle?
- Tak mi się zdaje.
- A któż najlepiej potrafi chorym przyjaciołom czynić dobrze, a wrogom
źle, jeżeli chodzi o chorobę i o zdrowie?
E - Lekarz.
- A kto płynącym, jeżeli chodzi o niebezpieczeństwa czyhające na morzu?
- Sternik.
- A cóż człowiek sprawiedliwy? W jakiej robocie i w jakim działaniu on
najlepiej potrafi przyjaciołom się przydawać, a wrogom szkodzić?
- W walce i spółce wojennej. Tak się mnie przynajmniej wydaje.
- N o , dobrze. A jeżeli ktoś nie choruje, kochany P o l e m a r c h u , to mu le
karz niepotrzebny.
- Prawda.
- A jak kto nie płynie, to mu nie trzeba sternika.
- Tak.
- A czy i tym, co nie wojują, sprawiedliwy się na nic nie przyda?
- To mi się nie bardzo wydaje.
- Więc i podczas pokoju przydaje się sprawiedliwość?
333 - Przydaje się.
- A rolnictwo też? Czy nie?
- Tak.
- Aby zdobywać plon?
- Tak.
- A szewstwo też?
- Tak.
- Aby zdobywać obuwie - myślę, że pewnie tak powiesz.
- N o tak.
- No cóż, proszę cię, a sprawiedliwość, gotóweś powiedzieć, że j e s t do ja
kiego użytku albo do osiągania czego podczas pokoju?
333 A Księga I 21
. Do interesów, Sokratesie.
- A interesami nazywasz spółki czy coś innego?
- Spółki, oczywiście.
- Czy więc człowiek sprawiedliwy b ę d z i e d o b r y m i p o ż y t e c z n y m spólni- B
kiem przy kładzeniu warcab, czy też dobry szachista?
- Szachista.
- Ale jak chodzi o kładzenie cegieł i kamieni, to sprawiedliwy więcej się
przyda i będzie lepszym spólnikiem niż murarz?
- Na żaden sposób.
- Więc do jakiejże spółki sprawiedliwy będzie lepszym spólnikiem niż ki-
tarzysta; tak jak kitarzysta to lepszy spólnik niż sprawiedliwy, kiedy chodzi
0 wtór na kitarze?
- Do spółki pieniężnej; ja przynajmniej tak uważam.
- Wiesz, P o l e m a r c h u , że tak; ale m o ż e oprócz tych wypadków, gdy cho
dzi o używanie pieniędzy. Kiedy za pieniądze trzeba wspólnie kupić konia C
albo sprzedać, w t e d y lepszy ten, uważam, co się zna na koniach. No prze
cież?
- Wydaje się.
- No tak - a jak okręt, to budowniczy okrętów albo sternik.
- Zdaje się.
- Więc kiedy do czego trzeba srebra albo złota wspólnie użyć, sprawiedli
wy więcej się przyda niż inni?
- Kiedy je trzeba u kogoś złożyć i być o nie pewnym, Sokratesie.
- Więc ty mówisz, że wtedy, kiedy nic nie trzeba z nim robić, tylko żeby
leżało?
- N o tak.
- Więc kiedy pieniądze nie potrzebne, wtedy do nich jest potrzebna spra- D
wiedliwość?
- Może i tak.
- I sierpu, k i e d y trzeba pilnować, sprawiedliwość się przyda - i spólni-
kom, i k a ż d e m u na własny r a c h u n e k - a jak go przyjdzie używać, to już
umiejętność uprawy winnic?
- Widocznie.
- I tarczy, powiesz, i liry, kiedy trzeba strzec i nie używać ich do niczego,
to sprawiedliwość się przyda, a jak używać, to już sztuka walczenia w zbroi
1 muzyka?
- Koniecznie.
- I tak w ogóle jest ze wszystkimi innymi rzeczami; jak tylko którejś po
trzeba, to sprawiedliwość się nie przydaje, a jak tej rzeczy nie potrzeba, to
sprawiedliwość potrzebna?
- Gotowo tak być.
- Nieprawdaż więc, przyjacielu, że sprawiedliwość to może nie będzie nic
takiego p o w a ż n e g o , jeżeli to jest właśnie coś p o t r z e b n e g o do rzeczy nie
potrzebnych.
22 Platon, Państwo 333 D
8
Jeżeliby sprawiedliwość pojmować j a k o u m i e j ę t n o ś ć pewną i polegającą na niej zdolność do
działania, to z g o d n i e z z a ł o ż e n i e m , które Platon często powtarza, że j e d n a i ta sama u m i e j ę t n o ś ć
c z y n i c z ł o w i e k a z d o l n y m d o z a c h o w a ń się w p r o s t s o b i e p r z e c i w n y c h , w y n i k a ł o b y s ł u s z n i e ,
że człowiek sprawiedliwy umiałby być zdolny także do czynów najgorszych. Kto nie c h c e przy
jąć tego ustępstwa, nie powinien uważać, że sprawiedliwość jest pewną umiejętnością, choćby na
w e t obliczoną na dobro przyjaciół i na s z k o d ę wrogów. N i e należy więc uważać sprawiedliwości
za żadną umiejętność.
P o l e m a r c h obstaje już tylko przy tym, że sprawiedliwość dobrze czyni przyjaciołom, a szkodzi
w r o g o m . Tutaj t r u d n o ś ć sprawia pojęcie przyjaciela w związku ze znaną omylnością ludzką.
W razie pomyłki co do wartości człowieka, a te są n i e u n i k n i o n e , sprawiedliwym nazywałby się
taki, który by szkody wyrządzał ludziom d o b r y m . Przed tym się Polemarch cofa. J e g o „sprawie
dliwy" ma zatem szkodzić zawsze tylko złym i zawsze ma pomagać dobrym.
334 C Księga I 23
- Mylą się.
. A więc dla takich l u d z i e dobrzy bywają wrogami, a ludzie źli są ich
przyjaciółmi.
. No tak.
- A więc dla nich w t e d y czymś sprawiedliwym będzie ludziom złym po- D
magać, a ludziom dobrym szkodzić?
- Okazuje się.
- Ależ dobrzy to są ludzie sprawiedliwi; tacy, co to nikogo nie krzywdzą.
- Prawda.
- Więc, w e d ł u g twojego zdania, takim, którzy żadnej nikomu nie wyrzą
dzają krzywdy, sprawiedliwie będzie szkodzić.
- Nigdy w świecie - powiada - Sokratesie, to wygląda na myśl niemoral
ną.
- Więc tylko n i e s p r a w i e d l i w y m - p o w i e d z i a ł e m - sprawiedliwie m o ż n a
szkodzić, a sprawiedliwym trzeba pomagać?
- To już ładniej wygląda niż tamto.
- Z a t e m niejednemu z tych, Polemarchu, którzy się na ludziach pomylili,
wypadnie szkodzić własnym przyjaciołom, bo to łotry, a nieprzyjaciołom po- E
magać, bo to ludzie dobrzy. W ten sposób powiemy coś wprost przeciwne
go, niż Simonides mówił, według nas.
- No tak - powiada - z u p e ł n i e na to wychodzi. Więc z m i e ń m y tu coś.
Bo możeśmy niesłusznie wzięli przyjaciela i nieprzyjaciela.
- Jakeśmy wzięli, Polemarchu?
- Ze ten, co się wydaje porządny - to przyjaciel.
- N o , a teraz - mówię - jak to zmienimy?
- Ze przyjacielem jest ten - powiada - który się i wydaje, i jest porządny. 335
A ten, który się tylko wydaje porządny, ale nie jest taki, ten się też wydaje
przyjacielem, ale nim nie jest. A o nieprzyjacielu to samo zdanie.
- Więc w e d ł u g tej myśli zdaje się, że przyjacielem b ę d z i e człowiek do
bry, a nieprzyjacielem - zły.
- Tak.
- Z a t e m radzisz, żebyśmy coś dodali do określenia tego, co sprawiedliwe,
a nie tak, jakeśmy to zrazu mówili, że sprawiedliwość polega na pomaganiu
Przyjacielowi i s z k o d z e n i u wrogowi. T e r a z p o w i e m y w d o d a t k u j e s z c z e
tak: że s p r a w i e d l i w i e j e s t d o b r z e czynić przyjacielowi, d l a t e g o że dobry,
a nieprzyjacielowi - szkodzić, dlatego że zły?
- T a k jest - powiada - zdaje mi się, że to chyba będzie dobrze powiedziane. B
- A czy to jest rzecz człowieka s p r a w i e d l i w e g o - p o w i e d z i a ł e m - ż e b y IX
szkodził komukolwiek z ludzi?
24 Platon, Państwo 335 B
9
I to o k r e ś l e n i e nie m o ż e się ostać. Sprawiedliwy nie m o ż e być zły dla nikogo, a szkodzić -
znaczy być ztym. Z a t e m i złym l u d z i o m sprawiedliwy nie może wyrządzać szkód. Sprawiedli
wość jest p e w n y m d o b r e m , jest cząstką dobra, z a t e m nie może wyrządzać n i k o m u zła, a więc
i szkody, jeżeli szkoda jest z ł e m .
Tu łatwo może każdy zapytać, j a k ż e to b ę d z i e ze sprawą kary. Przecież sprawiedliwość po
w i n n a wymierzać kary w p e w n y c h wypadkach, a kara wydaje się p e w n y m z ł e m , pewną szkodą
dla tego, kto ją ponosi. Platon odpowiedziałby tak jak w Gofgiaszu, że sprawiedliwa kara nie jest
ż a d n y m z ł e m n a p r a w d ę , tylko jest p e w n y m d o b r e m , bo leczy d u s z ę od zła. I tutaj to powie
w księdze dziewiątej. T e n u s t ę p przypomina ustępy N o w e g o T e s t a m e n t u , n p . Mat. 5, 44, w
których jest mowa o miłości do nieprzyjaciół. Tylko że Platon nie zaleca aż miłości do nich, ogra
niczy się do niewyrządzania im szkód. Oczywiście, że i on musiałby odstąpić od swojej zasady,
gdyby pomyślał o n i e u n i k n i o n e j wojnie i o działaniach wojennych, albo by się wysilał, żeby zabi
cie wroga i spalenie jego d o m u i d o b y t k u nazywać nie szkodą ani z ł e m , tylko czymś dobrym, ja
k i m ś ś r o d k i e m poprawczym. N i e obeszłoby się i u niego b e z wykrętów. I o n e przyjdą. Bias z
Prieny i P i t t a k o s z M y t i l e n y należeli do s i e d m i u mędrców; to były powagi p r z e k a z a n e tradycją.
P e r i a n d e r b y ł d y k t a t o r e m w K o r y n c i e , P e r d i k a s , ojciec Archelaosa, m o n a r c h ą m a c e d o ń s k i m
( u m a r ł w 414 r. przed C h r y s t u s e m ) , a I s m e n i a s T e b a ń c z y k - to polityk, który się nagle dorobił
wielkich pieniędzy, ale źle skończył, bo w 382 roku skazali go S p a r t a n i e na śmierć za to, że brał
od Persów pieniądze, aby Ateny p o d b u r z y ć przeciw Sparcie.
A zdawało się tylko tym wszystkim bogaczom i mocarzom, że wiele mogą, bo z d a n i e m Platona
nie ma ż a d n e j mocy ten, kto nie może postępować dobrze, być d o b r y m , a więc robić tego, czego
w głębi duszy chce - wbrew własnym złym zachciankom (Gorg. 466).
Wynik dyskusji aż do tego miejsca jest taki: pojęcie sprawiedliwości, tak jak się nim posługują
poeci, nauczyciele Hellady, jest m ę t n e i prowadzi do twierdzeń, których przyjąć nie można. Za
wiera rysy przykre ( s z k o d z e n i e wrogom) i s p r z e c z n e z cechą dobrą, istotną dla sprawiedliwości.
Myśli p o e t ó w nie są żadną podstawą moralną dla młodzieży, bo są m ę t n e i prowadzą do non
sensów, gdy je próbować przemyśleć do końca.
Ale są jeszcze inne poglądy na sprawiedliwość. Ich ź r ó d ł e m nie jest tradycja; wychodzą z kry
t y c y z m u sofistów. U nich się też uczy m ł o d z i e ż . Uczy się drwić z tego, co wyniosła z d o m u .
W tej chwili się odezwie r e p r e z e n t a n t intelektualizmu współczesnego.Trazymach.
335 C Księga I 25
. Niemożliwe.
A tylko z pomocą sztuki jazdy na koniu dobrzy jeźdźcy mogą oduczać
jeżdżenia?
- Nie sposób.
. A tylko z pomocą sprawiedliwości ludzie sprawiedliwi mogą drugich ro
bić niesprawiedliwymi? Albo w ogóle: prawością mogą ludzie prawi drugich
deprawować? D
- To niemożliwe.
- Bo p r z e c i e ż to nie jest rzeczą ciepła - sądzę - chłodzić, tylko czegoś
wprost przeciwnego.
- Tak.
- Ani suchość nie zwilża niczego, tylko jej przeciwieństwo.
- No tak jest.
- Ani dobro zatem szkód nie wyrządza, tylko jego przeciwieństwo.
- Widocznie.
- A przecież sprawiedliwy - to dobry?
- Tak jest.
- Z a t e m , P o l e m a r c h u , nie jest rzeczą człowieka sprawiedliwego szkodzić
k o m u k o l w i e k ; ani przyjacielowi, ani n i k o m u i n n e m u ; to jest sprawa j e g o
przeciwieństwa: człowieka niesprawiedliwego.
- Zdaje mi się - powiada - że ze wszech miar prawdę mówisz, Sokratesie. E
- Jeżeli więc ktoś mówi, że sprawiedliwość to jest o d d a w a n i e k a ż d e m u
tego, co mu się w i n n o , a ma na myśli to, że c z ł o w i e k sprawiedliwy n i e
przyjaciołom w i n i e n wyrządzać szkody, a przyjaciołom wyświadczać przy
sługi, to n i e był mądry ten, co to powiedział. Bo nie powiedział prawdy.
Pokazało się nam, że nigdy sprawiedliwość nikomu szkody nie wyrządza.
- Zgadzam się - powiedział.
- Więc b ę d z i e m y walczyli wspólnie - d o d a ł e m - ja i ty, czy tam ktoś po
wie, że to S i m o n i d e s powiedział czy Bias, czy Pittakos, czy jakiś tam inny
mędrzec świętej pamięci.
- Ja j e s t e m gotów - powiada - stawać obok ciebie w tej walce.
- A wiesz ty - mówię - na czyje mi to p o w i e d z e n i e wygląda; to, że spra- 336
wiedliwie jest przyjaciołom pomagać, a nieprzyjaciołom szkodzić?
- Czyje? - powiada.
- Ja mam wrażenie, że to Periander powiedział albo Perdikkas, albo Kser-
kses, albo I s m e n i a s T e b a ń c z y k , albo jakiś i n n y bogaty mąż, k t ó r e m u się
zdawało, że wiele może.
- Święta prawda to, co mówisz - powiada.
- No dobrze - mówię. - Skoro się pokazało, że i tym nie jest sprawiedli
wość i to, co sprawiedliwe, to jak inaczej potrafiłby to ktoś określić?
O t ó ż Trazymach często już, kiedyśmy rozmawiali, chciał nam przerywać X
i rwał się do głosu, ale mu przeszkadzali siedzący obok i chcący rzeczy do- B
"1
10
Karykaturalnie opisany „mistrz sztuki besztania" rzuca się na Sokratesa i Polemarcha, bo gnie
wa go i niecierpliwi m e t o d a pytań, zamiast wykładu. A jeżeli idzie o rzecz samą, to nie chce za
s t ę p o w a ć j e d n e g o wyrazu drugim, tylko jakoś in/iczej chciałby objaśnić istotę sprawiedliwości.
Przy t y m odrzuca z góry wszystkie c e c h y sprawiedliwości, które jej niewątpliwie przysługują
w p o w s z e c h n y m r o z u m i e n i u , choć nie wystarczają do jej ścisłego określenia. Więc to jego żąda
nie może być słuszne. Ż a d n a z tych cech, które Trazymach wymienia, nie wystarczy do określe
nia sprawiedliwości, ale każda z nich b ę d z i e do jej określenia n i e z b ę d n a .
M ó w i o n o w Grecji o wilku, że kto go zobaczy prędzej niż wilk jego, ten potrafi go zabić i ujść
cało. Kogo wilk pierwszy zobaczył, t e n przepadł. T r a z y m a c h dostaje więc w tym miejscu rysy
d r a p i e ż n e d o m a l o w a n e z h u m o r e m . Sokrates dla kontrastu usprawiedliwia się z miną baranka,
który j e d n a k u m i e czynić aluzje do chciwości sofisty, kiedy w s p o m i n a o szukaniu złotych m o n e t .
T e n baranek jest chytry i umie być zjadliwy.
337 A Księga I 27
11
Poznał się na ironii T r a z y m a c h . Sokrates ironizuje dalej. Będzie musiał użyć w o k r e ś l e n i u
sprawiedliwości którejś z cech „ z a k a z a n y c h " , albo n a w e t użyje ich wszystkich, bo takie jest j e g o
P r z e k o n a n i e . N a s t ę p u j ą p r z e k o m a r z a n i a się S o k r a t e s a z T r a z y m a c h e m - w i d o c z n i e przyjazne
i nie pomyślane zbyt serio.
28 Platon, Państwo 338 A
12
T r a z y m a c h podaje swoje własne ujęcie sprawiedliwości. W pierwszej chwili, oczywiście, zbyt
o b s z e r n e . Na to mu figlarnie Sokrates zwraca uwagę. I teraz Trazymach określa, o j a k i e g o to
mocniejszego mu chodzi w o k r e ś l e n i u . J e g o myśl tak wygląda mniej więcej. Sprawiedliwość jest
w y r a z e m u m o w n y m , n a r z u c o n y m w życiu s p o ł e c z n y m przez tych, którzy w państwie rządzą, bo
mają siłę. O n i nazywają i każą nazywać sprawiedliwością słuchania praw, które sami ustanowili
d o w o l n i e , kierując się względami na własny interes. Sprawiedliwość to jest gotowość do działa
nia w myśl interesów mocniejszego, który ma rząd w ręku i sam wyznacza, co leży w j e g o intere
s i e . S p r a w i e d l i w o ś ć j e s t c e c h ą w z g l ę d n ą i raz się m u s i o b j a w i a ć w t a k i m d z i a ł a n i u , a raz
we wprost przeciwnym. Z a l e ż n i e od formy rządów. Sprawa czysto u m o w n a .
Księga I 29
338 E
rzepisć-w wyłamuje, tego karzą za to, że niby prawo łamie i jest niespra
wiedliwy. Więc to jest, poczciwa duszo, to, co mam na myśli; że w każdym 339
państwie sprawiedliwość polega na j e d n y m i tym samym: na interesie usta
lonego rządu. Rząd przecież ma siłę. Więc kto dobrze rachuje, t e m u wy
chodzi, że sprawiedliwość wszędzie polega na j e d n y m i tym samym: na in
teresie mocniejszego.
- Teraz - powiedziałem - rozumiem, co masz na myśli. A czy to prawda,
czy nie, b ę d ę próbował dojść. W twojej odpowiedzi, Trazymachu, jest t e ż
mowa o tym, co leży w czyimś interesie, że to jest sprawiedliwość, a m n i e ś
zabraniał, żebym o tym nie wspominał w odpowiedzi. A tymczasem tu do- B
dane tylko to, że „mocniejszego".
- No, a to - powiada - to może mały dodatek?
- Jeszcze tego nie widać, choćby był i wielki. Ale że się trzeba zastano
wić nad tym, czy ty prawdę mówisz, to rzecz jasna. Bo i ja się zgadzam, że
to, co sprawiedliwe, to leży w czyimś i n t e r e s i e , a ty dodajesz coś do t e g o
i mówisz, że to w interesie mocniejszego. Ja nie wiem - więc trzeba to roz
patrzyć.
- Rozpatruj - powiada.
- To się stanie - rzekłem. - Powiedz mi zatem: czy - oczywiście - także XIII
słuchania rządzących nie nazwiesz rzeczą sprawiedliwą?
- Owszem.
- A czy rządzący są n i e o m y l n i w k a ż d y m p a ń s t w i e , czy t e ż mogą się C
w czymś czasem mylić 13 ?
- W każdym razie gdzieś - powiada - mogą się i mylić.
- Prawda więc, że kiedy się biorą do ustanawiania praw, to j e d n e ustana
wiają słusznie, a n i e k t ó r e n i e s ł u s z n i e . M n i e się przynajmniej tak zdaje.
A „słusznie", czy to znaczy ustanawiać prawa we własnym interesie, a „nie
słusznie" - to wbrew własnemu interesowi? Czy jak mówisz?
- Tak.
- A jak które prawo ustanowią, to tego powinni słuchać rządzeni i to jest
to, co sprawiedliwe?
- Jakżeby nie?
- Z a t e m według twego zdania sprawiedliwie jest nie tylko działać w inte- D
resie mocniejszego, ale i wprost przeciwnie: wbrew jego interesowi.
- Co mówisz; ty? - powiada.
13
Sokrates słusznie zwraca uwagę na to, że interes mocniejszego musi ktoś' nieomylnie wyzna
czać, jeżeli postępowanie zgodne z nim ma być jednoznacznie określone. Mocniejszy m o ż e się
Przecież mylić co do własnego interesu. Tego, co mocniejszemu służy i co mu szkodzi, nie moż
na wyznaczać dowolnie. To jest sprawa rzeczowa, a nie umowna; możliwe są co do tego pomyłki.
W razie pomyłki postępowanie korzystne dla mocniejszych może być właśnie przez nich zakaza
ne. Więc nic należy mieszać tych dwóch różnych rzeczy, tego, co mocniejszy, rządzący nakazuje,
i tego, co mocniejszemu, rządzącemu naprawdę służy. Klejtofon interpretuje s w e g o mistrza w
tym duchu, że sprawiedliwość wymaga słuchania rządzących i działania w myśl tego, jak oni sami
svvój interes rozumieją - choćby się mieli mylić - a nie w myśl własnej interpretacji ich intere-
sów, choćby i najtrafniejszej.
30 Platon, Państwo 339 D
14
T r a z y m a c h sam idzie dalej w k o n w e n c j o n a l i z m i e . Rządzący nie myli się, z d a n i e m Trazyma
cha, nigdy, kiedy, jako rządzący, wyznacza to, co leży w j e g o interesie. N i e o m y l n o ś ć co do wła
s n e g o interesu należy do istoty rządzącego tak, jak n p . w nowszych czasach n i e o m y l n o ś ć w rze
czach wiary i obyczajów jest związana z u r z ę d e m p a p i e s k i m , jak zresztą n i e o m y l n y jest w spra
wach spornych każdy p r z e w o d n i c z ą c y sądu rozjemczego, k t ó r e m u ustawa pozwala rozstrzygać
p e w n e spory bezapelacyjnie. Stanowisko Trazymacha wisi j e d n a k tutaj w powietrzu. Można nie
o m y l n i e określać p r z e d m i o t czyjejś wiary i k i e r u n e k czyjegoś postępowania, można i spory roz
strzygać bezapelacyjnie, ale nie można, b ę d ą c człowiekim, nie mylić się nigdy, wyznaczając swój
340 C Księga I 31
interes i s z k o d ę . C h o ć b y się miało rządy w ręku. Już n i e j e d e n rząd wychował sobie z pomocą
własnych ustaw rewolucję, która go sprzątnęła. M y l n i e o c e n i a ł własny interes. A gdy- byśmy
chcieli z T r a z y m a c h e m twierdzić, że wtedy, gdy się mylił, nie był już rządem właściwie, nie wie
dzielibyśmy nigdy dobrze, kto właściwie jeszcze jest u władzy, a kto już nie jest.
W k a ż d y m razie T r a z y m a c h zaczął mówić o istocie rządzenia i wydawało mu się, że rządzący,
jako taki, wyznacza swój interes, d b a o niego i nakazuje go pilnować p o d d a n y m . W t e d y oni się
nazywają sprawiedliwi.
Sokrates zwraca słusznie uwagę, że d b a n i e o swój interes nie leży w istocie rządzenia. Kto
tządzi n a p r a w d ę , ten dba o interesy rządzonych, a więc słabszych. Z a c z e m sprawiedliwy, jeśli
słucha rządzących naprawdę, dba o interes rządzonych, słabszych.
32 Platon, Państwo 341 B
otrzebuje ani siebie samej, ani innej, żeby dbać o to, co leży w jej intere
sie i co ma p o m a g a ć na jej n ę d z ę ? Bo ani n ę d z a żadna, ani błąd ż a d e n
vv u m i e j ę t n o ś c i nie mieszka, ani w y p a d a nawet, żeby u m i e j ę t n o ś ć miała
szukać tego, co leży w interesie kogokolwiek innego, a nie tylko w interesie
jej przedmiotu. Ona sama jest nienaruszalna i czysta, niepokalana, bo jest
słuszna, jak długo każda jest ściśle i w całości tym, czym jest. Weź to tak
ściśle jak przedtem. Jest tak czy jest inaczej?
- Tak się wydaje - powiada.
- Przecież sztuka lekarska nie szuka tego, co pożyteczne dla sztuki lekar
skiej, tylko tego, co dla ciała.
- Tak - powiada.
- Ani umiejętność jazdy konnej nie szuka tego, co korzystne dla umiejęt- C
ności jazdy k o n n e j , tylko tego, co dla koni. Ani żadna inna u m i e j ę t n o ś ć
tego, co dla niej samej - tego nawet nie potrzebuje - tylko dla tego, co sta
nowi jej przedmiot.
- Zdaje się, że tak - powiada.
- A przecież, T r a z y m a c h u , rządzą u m i e j ę t n o ś c i też i mają moc, panują
nad tym, czego dotyczą.
Zgodził się w tym miejscu, ale z wielką trudnością.
- Zatem żadna wiedza nie dba o interes mocniejszego ani go nie zaleca -
każda dba o interes słabszego, który zostaje pod jej panowaniem. D
Zgodził się i na to w końcu, choć próbował to zwalczać.
A kiedy się zgodził, wtedy ja mówię: - Z a t e m nic innego, tylko ani lekarz
żaden, o ile jest lekarzem, nie szuka tego, co leży w jego własnym intere
sie, i nie to zaleca, tylko to, co jest w interesie chorego. Bo już jest zgoda
na to, że lekarz w ścisłym z n a c z e n i u to jest ktoś rządzący ciałami, a nie
ktoś, kto robi pieniądze. Czy też nie ma zgody?
Przyznał.
- Nieprawdaż, i na to, że sternik, wzięty w ścisłym znaczeniu, ma w ręku
rząd nad płynącymi, a nie jest płynącym.
- Zgoda.
- Więc taki sternik i władca nie będzie patrzał i zalecał interesu sternika, E
tylko będzie dbał o interes płynącego i poddanego.
Zgodził się z trudnością.
- Z a t e m - powiedziałem - Trazymachu, podobnie i żaden inny człowiek
w ż a d n y m rządzie, o ile jest n a p r a w d ę rządzącym, nie patrzy w ł a s n e g o i n t e
resu ani go nie zaleca, tylko dba o interes p o d d a n e g o i tego, dla k t ó r e g o pra
cuje; zawsze mając na oku to, co leży w interesie poddanych i co im przystoi -
z myślą o tym on mówi wszystko, co mówi, i robi to wszystko, co robi l 6 .
16
Gdy Platon pisał o tych „rządzących n a p r a w d ę " , musiało mu przyjść na myśl s m u t n o u ś m i e c h
nięte pytanie, gdzie też właściwie są ci „rządzący n a p r a w d ę " , ci, co to rządząc nie patrzą interesu
własnego, a dbają tylko o d o b r o rządzonych. N i e widział ich w Atenach i nie mógł ich w i d z i e ć
w
Sparcie; było o nich na p e w n o równie t r u d n o jak o lekarzy, którzy by byli tylko lekarzami na
prawdę, a nie tymi, co się dorabiają majątku l e c z e n i e m . Więc kiedy pomyślał o rządzących kon-
34 Platon, Państwo 343 A
1
odrobiny. T r z e b a przecież zobaczyć, arcynaiwny Sokratesie, że c z ł o w i e k
sprawiedliwy wszędzie ma mniej niż niesprawiedliwy. Najpierw w i n t e r e
sach, w spółkach. G d z i e k o l w i e k się taki j e d e n z drugim zwiąże, to przy
rozwiązaniu spółki nigdy nie znajdziesz, żeby sprawiedliwy miał z niej wię
cej niż niesprawiedliwy.
A następnie w stosunku do państwa, kiedy chodzi o podatki, to z jedna
kich dochodów sprawiedliwy wpłaca więcej, a niesprawiedliwy mniej. A jak
można coś dostać, to ten nie dostaje nic, a t a m t e n zyskuje grubo. A znowu
jak jakiś publiczny urząd spełnia j e d e n i drugi, to dla sprawiedliwego jest E
kara - jeżeli już nie inna, to ta, że jego własne gospodarstwo schodzi przy
tym na psy, bo on nie ma czasu dbać o nie, a z publicznego grosza takiemu
nic nie przyjdzie, bo on jest sprawiedliwy, a oprócz tego jeszcze zaczynają
go nienawidzić krewni i znajomi, kiedy im nie chce oddawać żadnych przy
sług wbrew sprawiedliwości. A u niesprawiedliwego wprost przeciwnie. Ja
mówię o tym, o którym przed chwilą m ó w i ł e m , o takim, co grubo potrafi
pamiętać o sobie. Ty na t a k i e g o patrz, jeżeli chcesz ocenić, o ile lepiej 344
człowiek wychodzi w swoich prywatnych sprawach na niesprawiedliwości
niż na sprawiedliwości.
A najłatwiej się o tym przekonasz, jeżeli weźmiesz pod rozwagę niespra
wiedliwość najdoskonalszą; ta czyni najszczęśliwszym człowieka, który się
dopuścił niesprawiedliwości, a skrzywdzonych i tych, którzy się krzywd do
puszczać nie chcą, skazuje na n ę d z ę ostatnią. To jest dyktatura. Ona nie
po małym kawałku cudze dobro zagrabia; i po cichu, i gwałtem; i święcone,
i nie poświęcone, prywatne czy publiczne - wszystko razem.
Gdy się ktoś jawnie dopuszcza każdej z tych zbrodni z osobna, spotyka B
go kara i obelgi na niego spadają - najgorsze. O takich, co się dopuszczają
poszczególnych zbrodni tego rodzaju, mówi się przecież, że to świętokradcy
i porywacze ludzi, i włamywacze, i rabusie, i złodzieje. A jeżeli k t o ś nie
tylko pieniądze obywateli weźmie, ale jeszcze ich samych podbije i w nie
wolników zamieni, wtedy, zamiast tych hańbiących przydomków, spadają na
niego gratulacje i wyrazy uwielbienia. N i e tylko ze strony obywateli, ale C
i z innych stron, gdzie tylko się dowiedzą, że t e n człowiek miary z b r o d n i
dopełnił. Bo przecież ci, co obelgi miotają na niesprawiedliwość, robią to
nie z obawy przed wyrządzeniem krzywd, tylko z obawy przed ich doznawa
niem. W ten sposób, Sokratesie, krzywda i niesprawiedliwość robiona, jak
się należy, j e s t oznaką większej mocy i j e s t czymś bardziej s z l a c h e c k i m
i pańskim niż sprawiedliwość. I jak od początku mówiłem, sprawiedliwość
to nic innego, jak tylko interes mocniejszego, a sprawiedliwe jest to, co mu
służy i leży w jego interesie.
Trazymach powiedziawszy to zamierzał odejść, jakby nam łaźnię sprawił XVII
i dobrze nas po uszach zlał tą obfitą mową. Ale mu nie pozwalali odejść D
obecni i zmuszali go, żeby wytrwał na miejscu i odpowiadał w dyskusji za
tę mowę, którą wypowiedział. Ja go sam też bardzo prosiłem i powiedzia-
łem: - Bójże się boga, T r a z y m a c h u , t a k ą ś tu m o w ę rzucił p o m i ę d z y nas
36 Platon, Państwo 344 D
i zamierzasz odejść, zanim nas nie nauczysz należycie albo nie nauczysz się
sam, czy tak się rzecz ma, czy inaczej. Cóż ty myślisz, żeś się wziął do
określania jakiegoś drobiazgu, a nie do zasady całego życia, której by się
E każdy mógł trzymać i przez to z największym pożytkiem życie spędzić?
- Bo ja niby uważam - powiedział Trazymach - że to jest inaczej?
- Więc widać, że doprawdy nic ci na nas nie zależy i nie troszczysz się
0 to, czy b ę d z i e m y żyli l e p i e j , czy gorzej, nie znając t e g o , o c z y m ty
mówisz, że to wiesz. Więc bądź dla nas dobry i staraj się nam też to poka
zać! To nie będzie zła lokata twoich kapitałów, jeżeli nam dobrodziejstwo
345 wyświadczysz - nas przecież tylu jest.
Ja ci mówię od siebie, że nie jestem przekonany i nie sądzę, żeby czło
wiek na krzywdzie ludzkiej wychodził lepiej niż na sprawiedliwości; nawet
gdyby ktoś niesprawiedliwości puszczał cugle i nie przeszkadzał jej robić,
co by chciała. N o , mój drogi, powiedzmy, że jest ktoś n i e s p r a w i e d l i w y
1 n i e c h ma moc wyrządzania krzywd po cichu albo g w a ł t e m . To j e d n a k
m n i e wcale nie przekonywa, że to będzie rzecz bardziej korzystna, niż być
sprawiedliwym. Może być, że tak samo czuje też i ktoś inny spośród nas -
B nie tylko ja jeden. Więc przekonaj nas, panie święty, jak się należy, że nie
mamy racji, kiedy sprawiedliwość cenimy wyżej niż krzywdę ".
- Ja m a m ciebie przekonać? - powiada. - Jeżeli cię nie p r z e k o n y w a to,
com przed chwilą powiedział, to co ja ci mam jeszcze zrobić? M a m wziąć
tę myśl i włożyć ci ją do duszy?
- Na Zeusa - powiedziałem - tylko to nie! Ale p r z e d e wszystkim, cokol
w i e k byś powiedział, to trwaj przy tym, albo gdybyś coś zmieniał, to zmie-
C niaj jawnie i nie nabieraj nas! A teraz - widzisz, Trazymachu, wróćmy je
szcze do tego, co p r z e d t e m : że gdyś prawdziwego lekarza określał, to
później nie uważałeś za p o t r z e b n e równie ściśle brać i pilnować tego praw
dziwego pasterza, tylko uważasz, że on pasie owce jako pasterz i nie ma przy
tym na oku dobra owiec, tylko jakby jakiś gospodarz, który ma gości przyj-
D m o w a ć i u c z t ę wyprawiać, albo znowu na zysk - jakby zbijacz pieniędzy,
a n i e pasterz. A u m i e j ę t n o ś c i p a s t e r s k i e j przecież na niczym i n n y m nie
17
S o k r a t e s zapewnia, że wierzy w p o ż y t e k płynący ze sprawiedliwości. Ale to nie jest pożytek
materialny. On sądzi przecież, że u b ó s t w o i śmierć nie jest właściwie ż a d n y m nieszczęściem dla
człowieka dobrego. Mówił w Obronie, pod koniec, że dla człowieka d o b r e g o nie ma w ogóle nie
szczęścia; ani za życia, ani po śmierci. Ktokolwiek uniknął krzywdy ludzkiej, t e n już tym samym
wygrał, skorzystał, wyszedł lepiej niż zbrodniarz, który uniknął kary. Z n a m y to i z Gorgiasza. Na
razie S o k r a t e s wraca do myśli o rządzie i d e a l n y m , kiedy mówi, że ci „ n a p r a w d ę rządzący" nie
dbają o nic więcej, jak tylko o dobro p o d d a n y c h . To ci z innego świata.
I tu gra słów i n i e p o r o z u m i e n i e m i ę d z y S o k r a t e s e m a T r a z y m a c h e m . Kiedy S o k r a t e s mówi
o „rządzących n a p r a w d ę " , ma na myśli takich rządzących, jacy być powinni, choćby ich nie było
w świecie k o n k r e t n y m . Trazymach myśli w t e d y o rządzących k o n k r e t n y c h , żywych, spotykanych
na m i e ś c i e . Stąd na sugestywne p y t a n i e o to, czy „rządzący n a p r a w d ę " c h ę t n i e rządy sprawują,
T r a z y m a c h , mając na oku stosunki k o n k r e t n e , faktyczne, odpowiada bez wahania, że oni to robią
bardzo c h ę t n i e i to jest rzecz doskonale wiadoma.
Że z dobrych rządów mają i rządzeni p e w i e n pożytek, to rzecz niesporna, ale d o w o d z i ć t e g o
na tej p o d s t a w i e , że urzędy p u b l i c z n e są p ł a t n e , to droga bardzo okólna, a d o w ó d n i e b a r d z o
oczywisty.
345 D Księga I 37
zależy, jak tylko na tym, co jej podlega, aby mu przysparzała tego, co naj
lepsze. To, co dla niej samej p o t r z e b n e , żeby było jak najlepsze, ona już
ma, jak długo nic jej nie brakuje do tego, żeby być umiejętnością pasterską.
Więc ja tak sobie myślałem, że teraz m u s i m y się zgodzić na to, że każdy
rząd, o ile jest rządem, patrzy za tym, co najlepsze dla nikogo innego, jak
tylko dla tego, kto t e m u rządowi podlega i jest p r z e d m i o t e m jego starań.
Tak jest w rządzie publicznym i prywatnym. A jak ty myślisz, czy ludzie E
rządzący w państwach, ale ci naprawdę rządzący, chętnie rządy sprawują?
- Na Zeusa - powiada - ja nie tylko myślę, ja to dobrze wiem.
- No cóż? - m ó w i ę - T r a z y m a c h u , kiedy idzie o różne urzędy, czy nie XVIII
uważasz, że nikt nie chce ich sprawować dobrowolnie, tylko żądają pensji?
Dlatego że nie oni będą mieli pożytek z rządzenia, tylko rządzeni. A zno
wu tyle tylko mi powiedz: czy nie powiemy, że każda umiejętność różni się 346
od innej tym, że inną posiada moc? Tylko, panie święty, nie odpowiadaj
wbrew przekonaniu, abyśmy trochę poszli naprzód 18 .
- Więc tym się różnią.
- Nieprawdaż, i każda nam przynosi jakiś swoisty pożytek, a nie wszystkie
j e d e n i t e n sam. Na przykład u m i e j ę t n o ś ć l e k a r s k a - zdrowie, s t e r n i c z a -
bezpieczeństwo w podróży okrętem, i inne tak samo?
- Tak jest.
- N i e p r a w d a ż , i u m i e j ę t n o ś ć zarobkowania - zarobek? Bo taka jest jej
moc. Czy też ty mówisz, że umiejętność lekarska i sternicza to j e d n a i ta B
sama? Czy też, jeślibyś chciał ściśle rozgraniczać, jak to zacząłeś robić, to
już nie tak - już nawet gdyby ktoś, będąc sternikiem, przyszedł do zdrowia
dlatego, że mu służy podróż po morzu - to mimo to nie nazwiesz sternictwa
raczej sztuką lekarską?
- No nie, przecież - powiada.
- Ani myślę sobie, nie nazwiesz tak umiejętności zarobkowania, jeśliby
ktoś był zdrów zarobkując.
- No nie, przecież.
- No cóż? A sztukę lekarską nazwiesz sztuką zarobkowania, gdyby ktoś
zarobkował lecząc?
- N i e - powiada. C
- Nieprawdaż, zgodziliśmy się, że każda umiejętność przynosi swoisty po
żytek.
- Niech będzie - powiada.
- Więc jeżeli jakikolwiek pożytek wspólnie wszyscy mistrzowie wynoszą,
to, jasna rzecz, stąd pochodzi, że wszyscy pospołu coś jedno i to samo stosują,
i stąd płynie im ten pożytek?
18
Sokrates gotów przyznać, że k o n k r e t n i członkowie rządów robią na rządzeniu interesy, ale po
wiada, że oni to robią jako spekulanci, a nie jako rządzący. Ściśle biorąc, mówi, r z ą d z e n i e j e s t
Pracą dla dobra rządzonych, a nie dla własnej kieszeni. I n n y m i słowy, gdyby rządzący byli tacy,
Jak być powinni, gdyby całkowicie odpowiadali swojej nazwie, a więc gdyby byli idealni, to my
śleliby o dobru rządzonych, a nie o własnym pożytku. I takich należałoby opłacać, aby nie ginęli
z głodu i z poświęcenia się całkowitego pracy publicznej.
38 Platon, Państwo 346 C
19
L u d z i e piastujący dziś urzędy publiczne robią to dla pieniędzy, dla zaszczytów, dla b r u d n y c h zy
sków, to są ludzie źli, ambitni, próżni, złodzieje. L u d z i e dobrzy, myślący, jacy być powinni, braliby
się do rządów z poczucia o b o w i ą z k u i z obawy, żeby się nie dostać pod rządy ludzi gorszych. T a k
p o w i n n o by być, chociaż dziś tak nie jest. Sokrates ma teraz o c h o t ę dowieść, że życie sprawiedliwe
opłaca się lepiej niż niesprawiedliwe, że jest godniejsze wyboru, lepsze, bardziej p o ż y t e c z n e . Kto
uznaje d o b r a m o r a l n e , jak spokój s u m i e n i a , t e g o nie trzeba o tym d ł u g o p r z e k o n y w a ć ; kto ich nie
c e n i , t e g o t r u d n o b ę d z i e p r z e k o n a ć . R o z s t r z y g n i ę c i e zależy od postawy m o r a l n e j , od t e g o , czyby
się kto wstydził egozimu i zbrodni, czyby się nie wstydził.
347 C Księga I 39
Musi więc nad nimi zawisnąć konieczność i kara, jeśli mają nabrać ocho
ty do rządzenia. I bodajże stąd poszło to, że za h a ń b ę uchodzi samemu się
garnąć do rządu, a nie czekać, aż przyjdzie konieczność.
A największą karą: dostać się pod rządy człowieka gorszego, jeśliby ktoś
nie chciał rządzić sam. Mam wrażenie, że z obawy przed tą karą rządzą lu
dzie przyzwoici, kiedykolwiek rządzą. Wtedy idą do rządów nie jak do ja
kiegoś dobra i nie dlatego, żeby tam mieli opływać, tylko jak do czegoś, co
robić muszą, bo nie mają komu lepszemu lub r ó w n e m u zdać tego ciężaru. D
I bodajże, gdyby istniało państwo ludzi dobrych, to by w nim walczono o to,
żeby móc nie rządzić - tak jak teraz się walczy o rządy. Tam by się poka
zało, że istotnie, k t o rządzi prawdziwie, t e n nie ma tego w n a t u r z e , ż e b y
własnego interesu patrzał, tylko pilnuje interesów poddanego. Dlatego każ
dy człowiek myślący woli raczej, żeby ktoś inny dbał o jego pożytek, niż
żeby sam miał kłopot dbając o drugiego. Z a t e m ja się w żaden sposób nie E
zgodzę z T r a z y m a c h e m , że to, co s p r a w i e d l i w e , to j e s t i n t e r e s m o c n i e j
szego.
Ale to sobie jeszcze i później rozpatrzymy. O wiele ważniejsze mi się
wydaje to, co w tej chwili mówi T r a z y m a c h , że życie n i e s p r a w i e d l i w e g o
jest lepsze niż sprawiedliwego. Więc ty, Glaukonie - powiedziałem - które
życie wybierasz i które z tych dwóch stanowisk wydaje ci się bliższe praw
dy?
- Ja m a m wrażenie - powiada - że życie sprawiedliwego lepiej się opłaca.
- A słyszałeś - powiedziałem - ile dóbr wyliczył przed chwilą Trazymach 348
przebiegając żywot niesprawiedliwego?
- Słyszałem - mówi - ale nie jestem przekonany.
- A m o ż e chcesz, żebyśmy go przekonali, że nie mówi prawdy, jeżeli to
jakoś potrafimy wykombinować?
- Jakżebym nie chciał? - powiada.
- Więc gdybyśmy - mówię - tak dla porównania powiedzieli swoją mowę
pod jego a d r e s e m , ile to znowu dóbr za sobą pociąga być sprawiedliwym,
i znowu on swoją, a my inną, to trzeba będzie te dobra liczyć i mierzyć, ile
ich każdy w swoich mowach poda, i potem nam będzie potrzeba jakichś sę- B
dziów, aby nas rozsądzili. A jeżeli tak jak dotąd b ę d z i e m y rzecz we wza
j e m n y m porozumieniu rozpatrywali, to sami będziemy równocześnie sędzia
mi i mówcami.
- Tak jest - powiada.
- Więc który sposób - mówię - podoba ci się więcej?
- Ten drugi - powiada.
- Więc proszę cię, Trazymachu - zacząłem - odpowiadaj nam od począt- XX
ku. Ty mówisz, że doskonała niesprawiedliwość przynosi większy p o ż y t e k
niż sprawiedliwość, która by była doskonała?
- Tak jest - mówi - i twierdzę tak, i powiedziałem dlaczego 2 0 .
20
Pokazuje się, że T r a z y m a c h nie obawia się wygórowanej ambicji na p u n k c i e zasad moralnych
i nie ma zasadniczej odrazy do krzywdy ludzkiej. C e n i tylko rozum i siłę, a nie bawi się w skru-
40 Platon, Państwo 348 C
21
Na tym ma polegać p o d o b i e ń s t w o człowieka sprawiedliwego do znawców, do mistrzów wszel
kiego rodzaju, a więc do ludzi mądrych i dobrych, że i on, i oni mają być wolni od zazdrości
w
s t o s u n k u do równych s o b i e , a niesprawiedliwy jest zachłanny, zawistny i zazdrości c a ł e m u
światu. T e g o nie robi nikt mądry. Z a c z e m sprawiedliwy jest mądry i dobry, a niesprawiedliwy
głupi i zły.
"1
- Owszem.
- Którego z nich mądrym, a którego głupim?
- Znawcę przecież mądrym, a niemuzykalnego głupim.
- N i e p r a w d a ż - i w c z y m k t ó r y z n i c h j e s t mądry, w t y m i dobry,
a w czym głupi, w tym zły?
- Tak.
- A jak tam z lekarzem? N i e tak samo?
- Tak samo.
- A czy ci się wydaje, mój drogi, że ten muzyk, kiedy stroi lirę, to przy
n a p i n a n i u i opuszczaniu strun c h c e m i e ć więcej niż człowiek m u z y k a l n y
albo uważa, że powinien mieć więcej?
- N i e wydaje mi się.
- No cóż? A czy więcej niż niemuzykalny?
- Koniecznie - powiada.
350 - A cóż lekarz? W jedzeniu i piciu chciałby przewyższyć lekarza - czy to
człowieka, czy choćby robotę lub zadanie lekarza?
- No nie, przecież.
- A tylko nielekarza?
- Tak.
- A rozejrzyj się po całej dziedzinie wiedzy i niewiedzy, czy ci się wyda
je, że którykolwiek uczony pragnąłby zagarnąć więcej niż inny uczony, czy
by to o pracę szło, czy o słowa, a nie: m i e ć tyle samo co drugi, do niego
podobny w tej samej pracy?
- No może być - powiada - może to i musi tak być.
B - A cóż głupi. Czy on by nie chciał mieć więcej niż uczony i więcej niż
nieuczony?
- Może być.
- A uczony to mądry?
- Przyznaję.
- A mądry to dobry?
- Przyznaję.
- Z a t e m dobry i mądry człowiek nie b ę d z i e chciał posiadać więcej niż ktoś
do niego podobny, lecz tylko więcej niż niepodobny i niż ktoś j e m u przeciwny.
- Wygląda na to - mówi.
- A zły i głupi łakomie patrzy i na podobnego, i na przeciwnego.
- Widać.
- A więc prawda, Trazymachu - powiedziałem - że niesprawiedliwy patrzy
łakomie na niepodobnego i na podobnego? Czy nie tak mówiłeś?
- Mówiłem - powiada.
C - A sprawiedliwy nie będzie chciał mieć więcej niż j e m u podobny, tylko
więcej niż niepodobny?
- Tak.
- Z a t e m - m ó w i ę - sprawiedliwy p o d o b n y jest do m ą d r e g o i d o b r e g o ,
a niesprawiedliwy do złego i głupiego.
350 C Księga I 43
22
N i e można się dziwić Trazymachowi, że się ociąga) i pocił nad rym d o w o d z e n i e m . Widać tyl
ko, że Platonowi dowód nie szedł łatwo. Widać na nim krople potu. Musiał je Platon sam d o
strzegać, skoro j e g o Trazymach tak się tutaj ociąga, a Sokratesowi nikt z o b e c n y c h nie p o m a g a
i nie przyświadcza, żeby był przekonany. W szczególności t r u d n o dojść, gdzie Platon znalazł tych
uczonych wolnych od zachłanności, zazdrości, zawiści, współzawodnictwa. Trazymach mówi te
raz jak człowiek, który się już nudzi i ma dość, ale dobywa resztek cierpliwości, a nawet przyjaźni
dla Sokratesa. W i d o c z n i e Platon czuł tutaj, że n a w e t życzliwie usposobiony czytelnik nie musi
być tym u s t ę p e m przekonany. Słusznie.
44 Platon, Państwo 351 B
23
Niesprawiedliwość, gdy się zjawia w grupie ludzkiej, rodzi poczucie krzywdy i prowadzi do
rozłamów, a przez to obniża sprawność grupy w działaniu, jej moc. To jasne i proste. N a t o m i a s t
nie widać wcale, żeby niesprawiedliwość cechująca jakąś poszczególną j e d n o s t k ę miała w niej za
szczepiać rozterkę wewnętrzną i obniżać jej sprawność w działaniu. N i e każdy niegodziwiec jest
H a m l e t e m . To p e w n e . W tym miejscu Sokrates nie opisuje tego, co spostrzegł w życiu, tylko
w n i o s k u j e tak jakoś, jakby niesprawiedliwość była zawsze j e d n y m i tym s a m y m złym zwierzę
c i e m albo chorobą, która te same skutki wywołuje w grupach ludzkich i w j e d n o s t k a c h . Zawsze
mu się zdawało, że gdzie tylko jest j e d e n i t e n sam wyraz, tam się za nim kryje j e d n a i ta sama
istota. A bywają wyrazy d w u z n a c z n e . T a k i tu. I n n a sprawa, jeżeli w g r u p i e ludzkiej krzywdzi
j e d e n d r u g i e g o - wtedy się grupa łatwo rozpada, a inna rzecz, gdy j e d e n człowiek c h ę t n i e krzyw
dzi d r u g i c h . W t e d y nie ma ż a d n e g o p o w o d u , żeby się i on sam rozpadał przez to, że kogoś dru
giego krzywdzi. Platon widocznie już w tej chwili rozumie po cichu przez sprawiedliwość j e d n o
stki ludzkiej p e w i e n ład w e w n ę t r z n y pod rozkazami rozumu, c h o ć na razie jeszcze tego nie po
wiedział, i stąd mowa o tej osobliwej rozterce i o niemocy człowieka niesprawiedliwego. N i e dzi
wimy się, że Trazymach, który nic o tym nie m o ż e wiedzieć, z pobłażliwym h u m o r e m przyjmuje
wnioski, k t ó r e go z u p e ł n i e nie przekonują. I Sokrates nie bierze mu t e g o za z ł e . Znaczy to,
że i Platon sam nie uważa, żeby j u ż teraz był przekonujący i jasny dla c z y t e l n i k a . Więc pisał
w tym miejscu raczej dla siebie samego. N i e tylko w tym.
351 E Księga I 45
24
N a z a k o ń c z e n i e stara się S o k r a t e s d o w i e ś ć , ż e c z ł o w i e k n i e s p r a w i e d l i w y m u s i b y ć n i e
szczęśliwy, a szczęściem cieszyć się m o ż e tylko człowiek sprawiedliwy. Dlaczego? D l a t e g o , że
sprawiedliwość jest swoista, zaletą duszy, bez której dusza źle działa, a źle działając, musi być nie
szczęśliwa i n ę d z n a . D o b r z e wiedzieć, że po grecku „ d o b r z e d z i a ł a m " znaczyło tyle, co „ j e s t e m
szczęśliwy", a „źle działać" znaczyło „być nieszczęśliwym". Taki był zwyczaj językowy.
Sokrates z a p o m i n a j e d n a k , że T r a z y m a c h w rozdz. XX wcale nie uważał sprawiedliwości za
z a l e t ę duszy, tylko za „ b a r d z o szlachetną n a i w n o ś ć " . Więc to „ z g o d z i m y s i ę " nie j e s t p r o t o
kolarnie ścisłe, tylko p r z e m y c o n e . Cały dowód sprowadza się właściwie do tego, że kto uważa
sprawiedliwość za zaletę, a niesprawiedliwość za wadę, ten b ę d z i e chwalił i szanował ludzi spra
wiedliwych, a b ę d z i e gardził niesprawiedliwymi. Z pewnością. T e n dowód p r z e k o n a tylko prze
k o n a n y c h , nie nawróci nikogo. Trazymach t e ż pobłażliwym figlem w tonie przyjacielskim zamy
ka dyskusję. Wszystko, co mówił Sokrates, tylko on sam chyba potrafi strawić w święto trackiej
bogini. I Sokrates słusznie mu przyznaje, że „ j e g o kolacja nie była d o b r a " - czyli że P l a t o n o w i
s a m e m u nie smakowały wywody Sokratesa po mowie Trazymacha. D l a t e g o niby to powiada, że
n i e zdefiniował sprawiedliwości, a d u ż o o niej mówił, nie wiedząc jeszcze, o czym mówi właści
wie. Sokrates jest w tym miejscu p i ę k n y m wzorem samokrytycyzmu. Sokrates platoński.
To, cośmy przeczytali, to nie jest p o l e m i k a Platona z sofistami; to jest jego rozmowa z s a m y m
sobą. To naprzód stwierdzenie z a m ę t u , jaki panuje w pojęciach o sprawiedliwości pochodzących
od p o e t ó w - oni sprawiedliwość chwalą. P o t e m rozwinięcie poglądów p e s y m i s t y c z n y c h , k t ó r e
wieją od i n t e l e k t u a l i s t ó w współczesnych - ci sprawiedliwość ganią; a w k o ń c u usiłowania, ż e b y
się j a k o ś s a m e m u d o g r z e b a ć pochwały sprawiedliwości, opierając się na tym n i e o d p a r t y m po
czuciu, że j e d n a k sprawiedliwość to jest coś d o b r e g o i p i ę k n e g o , to jest p e w n a zaleta człowieka,
która się musi opłacać moralnie. Usiłowania jeszcze bardzo niejasne. W s t ę p n e .
353 B Księga I 47
- Zgodziliśmy się.
- Z a t e m sprawiedliwa dusza i człowiek sprawiedliwy b ę d z i e żył dobrze,
a źle będzie żył niesprawiedliwy.
354 - Pokazuje się - powiada - według twojego toku myśli.
- A przecież kto dobrze żyje, błogosławiony jest i szczęśliwy, a kto nie,
ten przeciwnie.
- Jakżeby nie.
- Z a t e m sprawiedliwy jest szczęśliwy, a niesprawiedliwy to nędznik.
- N i e c h będą - powiada.
- A być nędznikiem to niepożytecznie, tylko być szczęśliwym.
- Jakżeby nie?
- Z a t e m nigdy, Trazymachu błogosławiony, nie jest bardziej p o ż y t e c z n a
niesprawiedliwość od sprawiedliwości.
- Zjedz to, Sokratesie, na kolację. Mamy Bendideje.
- To przecież ty - p o w i e d z i a ł e m - to tyś mi t r a k t a m e n t urządził, kiedyś
B zaczął być łagodny i przestałeś się gniewać. Moja kolacja nie była dobra,
ale to przeze m n i e samego, nie przez ciebie. Bo tak jak ludzie łakomi za
wsze coś chwytają i kosztują z tego, co się koło nich obnosi, z a n i m b y się
w sam raz poprzednią potrawą uraczyli, tak, mam wrażenie, i ja, zanim zna
lazłem to, czegośmy najpierw szukali, a mianowicie, czym jest to, co spra
wiedliwe, już to porzuciłem, a wziąłem się do roztrząsania tego, czy to jest
wada i głupota, czy też mądrość i dzielność, a kiedy mi znowu p o t e m wpa-
C dła ta myśl, że niesprawiedliwość przynosi większy pożytek niż sprawiedli
wość, nie mogłem się powstrzymać, żeby tamtej myśli nie rzucić, a nie za
brać się do tej. I teraz mi tyle wyszło z rozmowy, że nic nie wiem. Bo jak
długo nie wiem, czym jest to, co sprawiedliwe, to t r u d n o mi wiedzieć, czy
to jest właśnie jakaś dzielność, czy może i nie, i czy ten, co się nią odzna
cza, nie jest szczęśliwy, czy też jest szczęśliwy.
KSIĘGA D R U G A
2
Aby Sokrates wiedział, jak ma mówić, postanawia G l a u k o n dać mu wzór formalny i dla przykła
du sam jeszcze raz rozwinie naturalistyczny pogląd T r a z y m a c h a na g e n e z ę i istotę sprawiedliwo
ści i w y p o w i e swoją p o c h w a ł ę n i e s p r a w i e d l i w o ś c i wcale nie z p r z e k o n a n i a , t y l k o na wzór.
I n n y m i słowy: zobacz, jakie poglądy wyniosłem od mistrzów, którzy mnie chowali, i z d o m u . N o
szę je w s o b i e , c h o ć mi nie odpowiadają. Rozejrzyj się, czy je potrafisz j a k o ś z r ó w n o w a ż y ć
i zwalczyć? Co potrafisz t e m u przeciwstawić? G l a u k o n i po nim A d e j m a n t mówią p ł y n n i e , sty
lem d a l e k i m od potocznej, żywej mowy; wygłaszają pięknie opracowany referat platoński.
W i ę c jeżeli idzie o treść, to słyszymy z n o w u , że z natury d o b r e jest wyrządzanie krzywd, i to
jest stan p i e r w o t n y ludzkości; wszyscy krzywdzą wszystkich, gdzie tylko kto m o ż e . Podczas tej
walki wszystkich ze wszystkimi mocniejsi wychodzą dobrze, a słabsi, żeby się uchronić jakoś, wy
myślają prawa, rezygnują ze s m u t k i e m z k r z y w d z e n i a drugich, na które ich i tak nie stać, c h o ć
i oni to lubią, i umawiają się szanować te u s t a n o w i o n e prawa. Z b r o d n i a jest f a k t e m n a t u r a l n y m ,
a prawo w y t w o r e m u m o w n y m ludzi słabych, p r z e c i w n y m ich własnej n a t u r z e . P o s z a n o w a n i e
praw to sprawiedliwość.
358 C Księga II 51
jako rzecz konieczną, ale nie: rzecz dobrą. Po trzecie, że ludzie słusznie tak
robią. Bo przecież o wiele lepsze jest życie człowieka niesprawiedliwego niż
sprawiedliwego; tak mówią. T y m c z a s e m m n i e , Sokratesie, nie tak się j a k o ś
wydaje. Więc doprawdy, j e s t e m w k ł o p o c i e , bo p e ł n e m a m uszy T r a z y m a -
c h a i tysiąca i n n y c h , a n i g d y m n i e słyszał tak, j a k b y m c h c i a ł , ż e b y k t o ś D
mówił o o b r o n i e sprawiedliwości, że lepsza j e s t od n i e s p r a w i e d l i w o ś c i . Ja
chcę słyszeć, jak ją ktoś chwali dla niej samej. M a m wrażenie, że od c i e b i e
chyba najlepiej się tego d o w i e m . D l a t e g o sam zbiorę siły i b ę d ę mówił po
c h w a ł ę życia n i e s p r a w i e d l i w e g o , a m ó w i ą c p o k a ż ę t o b i e , w jaki s p o s ó b
p r a g n ę znowu, ż e b y i c i e b i e usłyszeć, jak n i e s p r a w i e d l i w o ś ć ganisz, a spra
wiedliwość chwalisz. Zobacz, czy ci odpowiada to, co mówię.
- Ależ nadzwyczajnie - p o w i e d z i a ł e m . - O czymże by c h ę t n i e j człowiek E
inteligentny często mówił i słuchał?
- D o s k o n a l e m ó w i s z - powiada. - Więc to, co n a p r z ó d m i a ł e m p o w i e
dzieć, o tym posłuchaj, co to takiego jest, i skąd się wzięła sprawiedliwość.
Mówią przecież, że wyrządzanie krzywd jest z natury dobre, a doznawanie
krzywdy - złe. Ale większym złem góruje doznawanie krzywd, niż d o b r e m
ich wyrządzanie. Tak że gdy się ludzie nawzajem krzywdzą i wzajemnych 359
krzywd od siebie doznają, i kosztują j e d n e g o i drugiego, w t e d y ci, którzy
nie mogą j e d n e g o uniknąć, a na drugie sobie pozwolić, uważają za rzecz po
żyteczną umówić się wzajemnie, że się nie b ę d z i e krzywd ani wyrządzało,
ani doznawało.
D l a t e g o zaczęli prawa układać i u m o w y w z a j e m n e i nazwali to, co pra
w e m przepisane, czymś legalnym i sprawiedliwym. Takie jest p o c h o d z e n i e
i taka jest istota sprawiedliwości; ona jest czymś pośrednim pomiędzy tym,
co jest najlepsze: jeżeli się krzywdy wyrządza, a nie ponosi kary, i tym, co
najgorsze: k i e d y p o k r z y w d z o n y nie m o ż e się mścić. Sprawiedliwość leży B
pośrodku pomiędzy j e d n y m i drugim, więc jej nie kochają jako dobra, tylko
ją cenią dlatego, że nie czują się na siłach, żeby krzywdy wyrządzać. Prze
cież, kto by to mógł robić i był mężczyzną naprawdę, ten by się z nikim na
świecie nie umówił, że ani krzywd wyrządzać nie będzie, ani ich doznawać.
Musiałby być szalony. O t ó ż to jest sprawiedliwość, Sokratesie, i taka jest
jej natura, a skąd się wzięła, to jest tak, jak mówię.
Że ci, którzy ją praktykują, robią to niechętnie, dlatego tylko, że nie po- III
trafią krzywd wyrządzać, to może najlepiej potrafimy dojrzeć, jeżeli coś ta
kiego potrafimy zrobić w myśli: damy j e d n e m u i drugiemu wolność - niech C
każdy z nich robi, co chce, i ten sprawiedliwy, i niesprawiedliwy. A p o t e m
pójdziemy w trop za nimi; zobaczyć, dokąd każdego z nich żądza zaprowa
dzi 3 . W t e d y byśmy ich na gorącym u c z y n k u schwytali, bo na j e d n o i to
3
Źe każdy człowiek, nawet i słaby, i sprawiedliwy, ma w sobie skłonności zbrodnicze, o tym ma
ś w i a d c z y ć p e w i e n e k s p e r y m e n t myślowy. Wystarczy w myśli wyposażyć n a j p o r z ą d n i e j s z e g o
człowieka w pierścieri Gygesa, który by mu zapewniał bezkarność, a zobaczy się w nim z p e w n o
ścią skłonności tak samo w y s t ę p n e jak w najgorszym zbrodniarzu.
T e n a r g u m e n t nie ma żadnej siły. Wynik e k s p e r y m e n t u myślowego zależy od p e s y m i z m u lub
52 Platon, Państwo 359 C
dzie myślał o tej myśli. Kto by dostał w ręce taką wolność, a nie chciałby
nigdy żadnej krzywdy wyrządzać i nie tykałby tego, co c u d z e , wydawałby
się ostatnim n ę d z n i k i e m k a ż d e m u , kto by go widział, i ostatnim g ł u p c e m .
Chwaliliby go ci, co się w żywe oczy nawzajem okłamują ze strachu przed
doznawaniem krzywd. To już tak jest.
A jeśli idzie o samą ocenę życia tych ludzi, o których mówimy, to dopie- IVE
ro, jeśli przeciwstawimy człowieka najsprawiedliwszego najniesprawiedliw-
szemu, potrafimy wydać sąd słuszny. A jeżeli nie, to nie. Więc co to za
przeciwstawienie? Oto ono 4 . N i e zabierajmy nic - ani niesprawiedliwemu
z niesprawiedliwości, ani sprawiedliwemu nic ze sprawiedliwości. Przyjmij
my, że j e d e n i drugi jest doskonały w kierunku działania sobie właściwym.
Więc naprzód niesprawiedliwy niech tak postępuje, jak dzielni zawodowcy.
Na przykład sternik najlepszy albo lekarz tak samo zawsze rozróżnia to, co
nie jest możliwe w jego sztuce, i to, co jest możliwe. I do j e d n e g o r ę k ę 361
przykłada, a drugiego nie tyka. A jeszcze, gdyby mu się tam gdzieś noga
przypadkiem powinęła, on potrafi to naprawić. Tak i niesprawiedliwy, kie
dy się b ę d z i e należycie krzywdą ludzką bawił, w t e d y niech nikt o tym nie
wie, jeżeli on ma być mocno niesprawiedliwy. Jeżeli się ktoś pozwala przy
chwycić, to błazen, trzeba uważać. A szczyt niesprawiedliwości to: u c h o
dzić za sprawiedliwego nie będąc nim. Z a t e m przydzielmy człowiekowi do
skonale n i e s p r a w i e d l i w e m u najdoskonalszą niesprawiedliwość i nie ujmuj
my mu nic; pozwólmy, żeby się największych krzywd dopuszczał, a zyskał
sobie największą sławę jako wzór sprawiedliwości, a gdyby mu się gdzieś
noga powinęła, niechby był zdolny to naprawić; niech umie przemawiać po- B
rywająco, jeżeli jakaś jego zbrodnia na jaw wyjdzie, i gwałt zadawać, jeżeli
gdzieś gwałtu potrzeba, niech ma do tego celu odwagę i siłę, i przyjaciół
w zapasie, i majątek.
K i e d y ś m y go t a k i m założyli, p o s t a w m y o b o k niego w myśli c z ł o w i e k a
sprawiedliwego; niech to będzie człowiek prosty i szlachetny, taki, co to, za
Ajschylosem, nie wydawać się chce, ale chce być dzielnym. I odejmijmy mu
dobrą opinię. Bo jeśli będzie uważany za sprawiedliwego, to będą go spoty- C
kały zaszczyty i dary na tle takiej opinii. Wtedy nie wiadomo, czy byłby ta
kim dla sprawiedliwości, czy też dla darów i zaszczytów. Więc trzeba go
w myśli o b e d r z e ć ze wszystkiego, o p r ó c z sprawiedliwości, i p o s t a w i ć go
w myśli w p o ł o ż e n i e w p r o s t p r z e c i w n e p i e r w s z e m u . C h o c i a ż n i k o m u
krzywdy nie wyrządził, niech ma opinię najgorszą, aby jego sprawiedliwość
była wystawiona na p r ó b ę , czy on nie z m i ę k n i e z obawy przed złą opinią
i przed tym, co za nią przychodzi. Niech idzie prosto - ani kroku wstecz - D
aż do śmierci; n i e c h całe życie uchodzi za niesprawiedliwego b ę d ą c spra
wiedliwym; aby obaj doszli do ostateczności, j e d e n do szczytu sprawiedli-
4
C h c ą c rozstrzygnąć, czy sprawiedliwość się opłaca w życiu, czy nie, rysuje G l a u k o n s k o ń c z o n e
go łotra, który się cieszy najlepszą opinią, i człowieka czystego, który ma opinię najgorszą. T r u d
no przy tym d r u g i m nic myśleć o postaci Sokratesa.
54 Platon, Państwo 361 D
Więc naprzód, żeby władzę objąć w państwie, budując na opinii swej nie
skazitelności, a p o t e m żonę wziąć, skąd by mu się podobało, i córki wyda
wać, za kogo by chciał, i wiązać się, i żyć z kim by chciał, a oprócz tego
w s z y s t k i e g o zarabiać g r u b o , n i e m a r t w i ą c się t y m , ż e zysk n i e u c z c i w y .
T a k i p o j e d z i e na igrzyska i zwycięży, i j a k o c z ł o w i e k p r y w a t n y , i j a k o
przedstawiciel państwa, i będzie miał więcej niż jego przeciwnicy, a jak bę
dzie miał więcej, to zrobi majątek i przyjaciołom b ę d z i e świadczył dobro-
C dziejstwa, a nieprzyjaciołom szkodził, a bogom ofiary i wota b ę d z i e składał
jak się należy z wielką pompą i b ę d z i e bogom służył z n a c z n i e lepiej niż
człowiek sprawiedliwy, i b ę d z i e dbał o tych ludzi, o których zechce; więc
jakoś tak to raczej wygląda, że i bogom milszy powinien być niż człowiek
sprawiedliwy. Tak powiadają, Sokratesie, że i bogowie, i ludzie stwarzają
niesprawiedliwemu życie lepsze niż sprawiedliwemu.
VI Kiedy to G l a u k o n powiedział, zamierzałem coś na to o d p o w i e d z i e ć , ale
D brat jego, A d e j m a n t , o d e z w a ł się: - S o k r a t e s i e , ty nie uważasz chyba, że
nasz t e m a t został w tej mowie wyczerpany?
- Albo co? - powiedziałem.
- Tego nie powiedziano, co przede wszystkim trzeba było powiedzieć.
- Nieprawdaż - odparłem - przysłowie mówi, że brat bratu pomaga. Więc
1 ty, jeżeli on coś opuszcza, to przychodź z pomocą. Jeżeli o m n i e chodzi,
5
Ł a t w o p r z e w i d z i e ć zły los człowieka czystego o złej opinii i p o w o d z e n i e łotra, który sobie zy
skał o p i n i ę p o c h l e b n ą . U s t ę p z Ajschylosa, który G l a u k o n cytuje, wyjęty jest z Siedmiu przeciw
Tebom (w. 592) i odnosi się tam do Amfiaraosa. U s t ę p tutaj p e ł e n goryczy. Refleksje o bogach,
którzy zdają się też sprzyjać łotrom, p o d a n e jeszcze z pewną rezerwą. Brat G l a u k o n a , A d e j m a n t ,
b ę d z i e śmielszy. Najśmielej myślał o m o r a l n y m p o z i o m i e w s p ó ł c z e s n y c h w i e r z e ń religijnych
trzeci brat, Platon. Zobaczymy za chwilę.
362 D Księga II 55
to już i co, co on powiedział, wystarcza, żeby mnie z nóg zwalić; tak że nie
6
potrafię bronić sprawiedliwości .
A on powiada: - Pleciesz, ale jeszcze i t e g o posłuchaj. T r z e b a przecież, że- E
byśmy przeszli t a k ż e myśli p r z e c i w n e t e m u , co on mówił; myśli, k t ó r e spra
wiedliwość chwalą, a niesprawiedliwość ganią, aby się jaśniejsze zrobiło to, do
czego zmierza G l a u k o n , m o i m z d a n i e m . O t ó ż mówią, prawda, i przykazują
ojcowie synom, i mówi to każdy, kto się kimś opiekuje, że trzeba być sprawie- 363
dliwym, ale samej sprawiedliwości nikt nie chwali, tylko każdy zachwala te
d o b r e o p i n i e , j a k i e za nią idą; aby cieszący się opinią s p r a w i e d l i w e g o miał
dzięki t e m u władzę tu i tam, i te małżeństwa, i to wszystko, co, jak to G l a u k o n
p r z e d chwilą wymieniał, dobra opinia zsyła na człowieka niesprawiedliwego.
Ale ci ludzie jeszcze większy nacisk kładą na opinię. Wtrącają jeszcze uwagi
o łasce i o uznaniu bogów i umieją wyliczać nieprzeliczone dobra, które bogo
wie mają zlewać na pobożnych, jak to poczciwy Hezjod i H o m e r opowiadają.
J e d e n mówi, że ludziom sprawiedliwym bogowie to dają, że drzewa: B
7
W i e r z e n i a i obyczaje religijne t e ż nie zachęcają do sprawiedliwości. A w i ę c m o ż e do niej z n i e
c h ę c a ć i to w i e r z e n i e , że bogowie nieraz na ludzi sprawiedliwych zsyłają nieszczęścia, a błogosła
wią n i e s p r a w i e d l i w y m . S z c z e g ó l n i e z n i e c h ę c a j ą do sprawiedliwości p r a k t y k i religijnych oczy
szczeń, z pomocą których można bez trudu z m a z ę grzechu usuwać i wpływać na zrządzenia bogów.
H e z j o d w p r z y t o c z o n y m u s t ę p i e wcale do sprawiedliwości nie p o b u d z a , ani H o m e r , k i e d y
w d z i e w i ą t e j k s i ę d z e Iliady (w. 497-500) u z a l e ż n i a wyroki i rządy b o g ó w od z a b i e g ó w ma
gicznych. Ł a t w o ś ć oczyszczenia się z plamy grzechu zabiegami rytualnymi wydaje się Adejman-
towi niemoralna i gorsząca; wydaje mu się naiwnym ułatwieniem życia dla zbrodniarzy. Ż e b y coś
takiego zauważyć, trzeba było być wolnomyślicielem w głębi duszy.
364 E Księga II 57
8
T e r a z w dwóch rozdziałach m a m y świetnie napisany m o n o l o g Platona, jego spowiedź, która
tętni krwią i ma niewątpliwie z n a m i o n a z u p e ł n e j szczerości. To nie jest wypracowanie na t e m a t ,
to są słowa wyznania z głębi piersi, pisane p r ę d k o i bez poprawek, w chwili rozpamiętywania wła
snych ciężkich rozdroży. Platon osłonił się tutaj t y l k o liczbą mnogą, nie mówi „ j a " , t y l k o mówi
„ m y " . I mówi o sobie „ m ł o d z i l u d z i e " , i mówi o tym „ z d o l n y m , d o r o d n y m c h ł o p a k u , który leci
na wszystko, co się mówi, i wnioskuje z tego, co słyszy".
O tym, który myśli cytatami z poetów, a własnymi przenośniami sypie jak z rogu. Który czuje
w sobie siły do roli s p o ł e c z n e j , ma do niej warunki d u c h o w e , majątkowe, fizyczne i r o d z i n n e .
N i e może być zagadką, o kogo tu chodzi.
Stał k i e d y ś na rozdrożu: czy zawsze iść prostą drogą, posługiwać się tylko uczciwymi środka
mi, zmierzając do kariery politycznej, czy też dbać tylko o pozory sprawiedliwości? Pindar mówił
mu, że pierwsza droga trudniejsza, S i m o n i d e s mówił, że p o z ó r i p r a w d ę p r z e m a g a , Archiloch
w bajkach malował chytrość lisią. Drogi k r ę t e , z a m a s k o w a n e obłudą, wydawały się łatwiejsze,
krótsze, n a u k a p o b i e r a n a u sofistów otwierała drogę do kariery. H a m u l c e m był zrazu s k r u p u ł
religijny, wzgląd na bogów, którzy patrzą i karzą. Ale istnienie bogów i s t o s u n e k ich do spraw
ludzkich zaczął być wątpliwy; przyszło myślenie krytyczne. A zresztą w samych wierzeniach reli
gijnych znalazł się s p o s ó b na bogów, na o d w r ó c e n i e ich surowej sprawiedliwości - o b r z ę d y oczy
szczające i rozgrzeszające. Przecież H e k a t e , D e m e t e r , Dionizos i Z e u s Mejlichios przynosili roz
grzeszenia. Więc nie było widać czynnika, który by człowieka wiązał w e w n ę t r z n i e i mógł go
u t r z y m a ć na t r u d n e j d r o d z e prawnej. Stojąc na gruncie poglądów panujących, m o ż n a było być
w życiu .nieuczciwym faktycznie, zachowując tylko pozory, i być równocześnie p o b o ż n y m i spo
kojnym o swoje życie przyszłe, jeżeli się p e w i e n p r o c e n t z nieuczciwych zysków o d k ł a d a ł o na
cele religijne i p a m i ę t a ł o o rozgrzeszeniach w swoim czasie. T a k było.
58 Platon, Państwo 365 D
ł a t w e n i e j e s t nic z rzeczy w i e l k i c h . W i ę c j e d n a k , j e ż e l i m a m y z d o b y ć
szczęście, to trzeba iść tędy; tak prowadzą ślady tego, co się mówi. Ż e b y się
z a m a s k o w a ć , w e j d z i e m y w t a j n e związki i z a w i ą ż e m y t o w a r z y s t w a -
a istnieją nauczyciele wymowy i udzielają mądrości p o t r z e b n y c h na zgroma
d z e n i a c h ludowych i w sądzie - więc j e d n o zyskamy wymową, a drugie
gwałtem, tak żeby zawsze być górą, a kary uniknąć.
No tak, ale przed bogami ani się ukryć, ani im gwałtu zadać nie można.
Z a p e w n e , ale jeśli ich w ogóle nie ma albo się nie troszczą o ludzkie spra
wy, to i my się nie m a m y co t r o s z c z y ć o to, ż e b y się kryć. A jeżeli są
i nami się interesują, to przecież my znikądinąd o nich nie wiemy, aniśmy
o nich nie słyszeli, jak tylko z podań i z genealogii u poetów. A poeci sami
mówią, że m o ż n a z pomocą ofiar i błagalnych m o d ł ó w i wotów na bogów
w p ł y w a ć i przeciągać ich na swoją s t r o n ę . P o e t o m albo t r z e b a w i e r z y ć
w j e d n o i w drugie, albo nie wierzyć ani w jedno, ani w drugie. Więc jeżeli
wierzyć, to zarabiać nieuczciwie, a z tego, co się zarobi, opłacać ofiary. Jeśli
b ę d z i e m y uczciwi, u n i k n i e m y kary boskiej, ale o d e p c h n i e m y zyski z nie
uczciwości. A jeśli nieuczciwi, to zarobimy grubo, a modląc się i grzesząc
potrafimy jakoś bogów ubłagać i ujść bezkarnie. Ale j e d n a k w H a d e s i e bę
d z i e m y karani za to, cośmy t u t a j nabroili - my sami, albo nasze w n u k i !
Ależ mój kochany, powie ten co wnioskuje; przecież znowu wtajemniczenia
1 nabożeństwa żałobne wiele mogą zrobić i ci bogowie, którzy rozgrzeszenia
p r z y n o s z ą - j a k mówią n a j w i ę k s z e p a ń s t w a i p o t o m k o w i e bogów, p o e c i
i prorocy, którzy objawiają, że to tak jest.
Więc na jakiej jeszcze podstawie moglibyśmy wybrać sprawiedliwość, za
miast największej nieuczciwości? Tę, jeśli pokryjemy pozorami przyzwoito
ści, to i bogom, i ludziom po myśli będzie nasze życie i śmierć - tak przecież
mówią ci, k t ó r y c h j e s t w i e l u , a stoją b a r d z o w y s o k o . W o b e c t e g o wszy
stkiego, Sokratesie, jak jest możliwe, żeby ktoś chciał sprawiedliwość cenić -
ktoś, kto ma p e w n e warunki d u c h o w e albo majątkowe, albo fizyczne, albo
r o d z i n n e , i jak się taki nie ma śmiać, k i e d y słyszy jej pochwały. T o t e ż jeśli
k t o ś potrafi dowieść, że to n i e p r a w d a , cośmy p o w i e d z i e l i , i jeśli należycie
poznał, że sprawiedliwość jest tym, co najlepsze, t e n na p e w n o b ę d z i e miał
w sobie wiele przebaczenia dla ludzi niesprawiedliwych i nie gniewa się na
nich, bo wie, że chyba kto dostał boską n a t u r ę i dlatego nie znosi nieuczci
wości, albo się nauką zajął i d l a t e g o trzyma się od nieuczciwości z d a l e k a -
ale poza tym nikt nie jest z d o b r e j woli uczciwy, tylko albo odwagi nie ma,
albo j e s t za stary, albo pod w p ł y w e m jakiejś innej n i e m o c y gani nieuczciwe
p o s t ę p o w a n i e , bo go na n i e u c z c i w o ś ć nie stać. To j a s n e , że tak. P r z e c i e ż
pierwszy spośród takich, jak tylko warunki posiędzie, pierwszy zaczyna po
stępować nieuczciwie, ile tylko potrafi 9 .
9
Z a t e m te poglądy powszechne nic stanowią ż a d n e g o w ogóle gruntu m o r a l n e g o dla człowieka,
który myśli. Uczciwość pojmuje się po cichu j a k o z b y t e k , b e z k t ó r e g o m o ż n a się właściwie
obejść, a który więcej kosztuje, niż jest wart. Uczciwość uchodzi właściwie za z a l e t ę nędzarzy,
których nie stać na z b r o d n i ę . To jest p e w n a u m o w n a poza i k o m e d i a , którą ludzie zdolni odgry-
366 D Księga II 59
Tego wszystkiego przyczyna nie inna, tylko ta, skąd i cała ta dyskusja po
szła, że i on, i ja mieliśmy ci, Sokratesie, powiedzieć, że, człowieku dziwny,
z was wszystkich, którzy się podajecie za chwalców sprawiedliwości, po- E
cząwszy od owych bohaterów na początku, po których tylko słowa zostały,
a na dzisiejszych ludziach skończywszy, nikt nigdy nie ganił nieuczciwości
ani nie chwalił sprawiedliwości inaczej, jak tylko ze względu na opinie, na
zaszczyty i dary, które za nimi idą. A jej samej, jednej i drugiej, ze wzglę
du na ich wewnętrzną moc, z jaką one tkwią w duszy człowieka, choćby ani
bogowie, ani ludzie o tym nie wiedzieli, tego nigdy nikt ani wierszem, ani
prozą nie powiedział, jak należy; że jedna z nich jest największym złem, ja
kie dusza ma w sobie, a sprawiedliwość największym d o b r e m . Gdybyście 367
wy byli wszyscy od początku tak mówili i tak na nas wpływali już od naj
m ł o d s z y c h lat, to teraz by j e d e n z nas nie musiał p r z e s t r z e g a ć d r u g i e g o
przed nieuczciwym postępowaniem, tylko by się każdy sam pilnował, bojąc
się, aby do niego nie przylgnęło największe zło: niesprawiedliwość.
Tyle, Sokratesie, a może i więcej jeszcze mógłby Trazymach, albo może
i ktoś inny też, powiedzieć o sprawiedliwości i niesprawiedliwości, ale to by
było o d w r a c a n i e ich właściwej mocy w s p o s ó b gruby, jak u w a ż a m . Ja -
przed tobą nie m a m powodu robić z tego tajemnicy - ja pragnę od c i e b i e B
usłyszeć coś wprost p r z e c i w n e g o . D l a t e g o m ó w i ę z wysiłkiem najwięk
szym, na jaki mnie stać.
Więc kiedy ty będziesz mówił, to nie tylko nam dowody przytaczaj, że
sprawiedliwość jest lepsza od niesprawiedliwości, tylko nam mów o tym,
wają, aby zarabiać na dobrej opinii. Ale ten zysk można mieć i bez uczciwości, jeżeli ktoś ma siłę,
jeżeli potrafi. Ani więc wzgląd na opinię ludzką - ona zresztą zwykła się chylić przed z b r o d n i a
rzami m o c n y m i , ani wzgląd na p o w o d z e n i e życiowe - o n o wcale nie musi iść za uczciwością, ani
wzgląd na bogów i życie przyszłe - to sobie m o ż n a k u p i ć p r a k t y k a m i religijnymi, ż a d e n z tych
motywów nie może zachęcić do sprawiedliwości. Innych i dziś nie podają.
A j e d n a k czuje się w niej jakąś wartość wysoką. O n a się nieodparcie wydaje p e w n y m d o
b r e m . Więc jakim właściwie? Co w niej jest takiego, co pociąga? To nie są jej następstwa, bo te
są marne, jeżeli je mierzyć miarą doczesną. C o ś musi być d o b r e g o w niej samej bez względu na
następstwa i na o p i n i e . To ma dopiero Sokrates pokazać; o to go teraz prosi A d e j m a n t . I platoń
ski Sokrates musi być teraz w kłopocie. D l a t e g o że platoński G l a u k o n i A d e j m a n t mówili to, co
Platon sam myślał, bo to przeżył g ł ę b o k o . Sokrates widzi, że na gruncie dzisiejszych pojęć i sto
s u n k ó w mają słuszność i T r a z y m a c h , i Glaukon, i Adejmant. Dziś nie ma jak nakłaniać m ł o d e g o ,
bystrego człowieka do sprawiedliwości. Ż e b y go można jakoś do niej nakłaniać racjonalnie i ja
koś dla niej pole otworzyć, potrzeba by przeprowadzić naprzód krytykę poezji, która m ł o d z i e ż
uczy, krytykę pojęć religijnych, które dziś stawiają bogów, te personifikacje najwyższego dobra,
w świetle zgoła fałszywym i u j e m n y m , i trzeba by inaczej urządzić państwo i chować młodych lu
dzi inaczej. D o p i e r o wtedy można by zacząć serio mówić o sprawiedliwości. A dziś szkoda każ
d e g o słowa. I trzeba by rozpatrzyć i zrozumieć naturę duszy ludzkiej. D o p i e r o wtedy znalazłoby
się w niej miejsce dla tej równowagi wewnętrznej, dla porządnego ustroju d u c h o w e g o , który zda
n i e m Platona stanowi istotę i wartość sprawiedliwości, a który w niej jakoś może przeczuwali nie
jasno Glaukon i Adejmant.
co każda z nich sama przez się robi z duszą, w której zamieszka, i przez to
jedna jest złem, a druga dobrem. A opinie i pozory zostaw. Tak jak prosił
Glaukon. Bo jeżeli nie oderwiesz z jednej i z drugiej strony opinii prawdzi
wych, a dołożysz mylne, to my powiemy, że ty nie chwalisz sprawiedliwo
ści, tylko jej pozory, i nie ganisz nieuczciwości w jej istocie, tylko w jej wy
glądzie, i radzisz być n i e u c z c i w y m pod maską i zgadzasz się z Trazyma-
c h e m , że uczciwość to jest dobro cudze, interes mocniejszego, a nieuczci
wość człowiekowi samemu służy i wychodzi na dobre, a jedynie tylko słab
s z e m u nie pomaga. Z g o d z i ł e ś się, że uczciwość n a l e ż y do największych
dóbr, które warto sobie zyskać i posiadać ; warto i ze względu na jej skutki,
ale o wiele bardziej na nią samą - podobnie jak widzenie, słyszenie, rozum
ne m y ś l e n i e i zdrowie też, i jakie tam inne istnieją dobra c e n n e dla swej
natury własnej, a nie skutkiem konwenansu. Zatem to samo zmieść w swo
jej p o c h w a l e sprawiedliwości; to, co w niej samej tkwi i p o ż y t e k przynosi
uczciwemu, a czym nieuczciwość szkodzi. A zapłaty i opinie zostaw, niech
je inni chwalą. Bo ja bym to zniósł, gdyby ktoś inny w t e n sposób chwalił
uczciwość i ganił nieuczciwość, gdyby wychwalał i poniewierał opinie i za
płaty z nimi związane, ale jeślibyś ty to robił, to nie wytrzymam, chyba że
byś kazał; boś ty całe swoje życie niczego i n n e g o nie patrzył, tylko tego
właśnie. Więc mówiąc nie tylko nam dowody dawaj, że sprawiedliwość jest
od niesprawiedliwości lepsza, ale powiedz, co takiego człowiekowi robi jed
na i druga sama przez się, kiedy w kimś zamieszka, czy tam to będzie w se
krecie, czy nie w sekrecie p r z e d bogami i ludźmi; c z e m u właściwie j e d n a
jest dobrem, a druga złem.
Ja to usłyszałem - a zawszem podziwiał przyrodzone zdolności Glaukona
i Adejmanta i teraz bardzom się ucieszył i powiedziałem: - N i e ź l e do was -
c h ł o p c y t a m t e g o człowieka - z a a d r e s o w a ł p o c z ą t e k elegii t e n z a k o c h a n y
10
w Glaukonie, kiedyście się odznaczyli w bitwie pod Megarą . Powiedział:
M a m w r a ż e n i e , moi drodzy, ż e t o w p o r z ą d k u . C o ś b a r d z o b o s k i e g o
w was jest, jeżeli nie wierzycie, że nieuczciwość lepsza jest od uczciwości,
10
Na początku rozdziału dziesiątego znajduje się zwrot zagadkowy, który znamy j u ż z tekstu Fi-
leba. S o k r a t e s mówi tutaj do G l a u k o n a i A d e j m a n t a : „ C h ł o p c y - albo synowie, albo dzieci - nie
moi c h ł o p c y , powiada, tylko tamtego c z ł o w i e k a ! " I tu się narzuca p y t a n i e , kto to ma być tamtym
c z ł o w i e k i e m . Z k o m e n t a t o r ó w Stallbaum twierdzi, że to T r a z y m a c h , ponieważ oni „odziedziczy
li" po nim głos i to s a m o r e p r e z e n t o w a l i stanowisko. Przyświadcza mu J a m e s Adam w r. 1902,
m i m o że śmiał się z tej interpretacji B. J o w e t t i L. C a m p b e l l już w r. 1894. Z zabawną i n t e r p r e
tacją S t a l l b a u m a zgadza się m i m o to i O. Apelt w r. 1916. J o w e t t utrzymuje, że chodzi tutaj po
prostu o Aristona, który jest naprawdę ojcem obu młodych ludzi i będzie o nim mowa o parę wier
szy niżej: „ T o Aristona synowie, ród boski, sławnego człowieka".
To z pewnością podobniejsze do prawdy niż T r a z y m a c h , o którym zbyt d a w n o była mowa, ale
t r u d n o ś ć ta, że o kimś, kto w ogóle dotąd jeszcze nie występował w ż a d n y m sposobie, nie można
mówić „ t a m t e n " , „ ó w " . Ani po grecku, ani w ż a d n y m i n n y m j ę z y k u . A z a t e m Platon wskazuje
tutaj kogoś, kogo już mamy świeżo w p a m i ę c i , słyszeliśmy go i poznali, byliśmy świadkami j e g o
368 B Księga II 61
przystępujemy, jest niegłupie, ale wymaga bystrego wzroku, jak mi się wy-
D daje. A że my nie jesteśmy mistrzami pierwszej klasy, więc, mam wrażenie,
p o w i e d z i a ł e m , że t a k e ś m y przeprowadzali rozważanie tego t e m a t u , jakby
ktoś ludziom niezbyt bystrego wzroku kazał z daleka odczytywać małe lite
ry, a p o t e m by dopiero ktoś zauważył, że te same litery są gdzieś indziej
wypisane w większym formacie i na większym polu. Myślę, że wtedy było
by oczywiście, jak znalazł: odczytać naprzód tamte większe, a p o t e m rozpa
trywać te mniejsze, jeżeli są właśnie takie same.
- T a k j e s t - p o w i a d a A d e j m a n t o s . - Ale coś ty w tym rodzaju dojrzał
E w naszym rozważaniu na t e m a t sprawiedliwości?
- Ja ci powiem - odrzekłem. - Sprawiedliwość - zgodzimy się na to - bywa
nieraz w j e d n y m człowieku, a bywa i w całym państwie?
- Tak jest - powiada.
- A czyż państwo nie jest większe od jednego człowieka?
- Większe - powiada.
369 - To może i większa sprawiedliwość mieszka w tym, co większe, i łatwiej
ją tam rozpoznać. Więc jeżeli chcecie, to naprzód w państwach b ę d z i e m y
szukali, czym ona jest. P o t e m ją tak samo rozpatrzymy i w poszczególnych
j e d n o s t k a c h szukając podobieństwa do tego, co większe, w postaci tego, co
mniejsze.
- Wydaje mi się - powiada - że dobrze mówisz.
- A czy - dodałem - gdybyśmy w myśli oglądali tworzenie się państwa, to
byśmy i sprawiedliwość dojrzeli, jak ona się w nim tworzy, i niesprawiedli
wość?
- Z pewnością - powiada.
- N i e p r a w d a ż , k i e d y się to tworzy, w t e d y ł a t w i e j d o j r z e ć to, c z e g o
szukamy?
B - O wiele.
- Więc zdaje się, że trzeba próbować iść na wskroś aż do końca? Myślę,
że to robota nie lada. Ale uważajcie.
- Uważa się - powiedział Adejmant - zrób tylko tak, a nie inaczej.
XI - Z a t e m zdaje mi się - powiedziałem - że państwo tworzy się dlatego, że
ż a d e n z nas nie jest samowystarczalny, tylko mu p o t r z e b a wielu i n n y c h .
Albo jaki, myślisz, może być inny początek i zasada zakładania państw? 1 1
11
W formie uroczej rozmówki z małymi dziećmi zaczyna się teraz m a r z e n i e o powstaniu państw,
Pierwszego m o m e n t u powstania organizacji państwowej Sokrates nie opisuje i nie interesuje się
tym, jak ludzie żyli p r z e d t e m , nim utworzyli państwa. To chyba nie byli ci zbrodniarze z urodze
nia, o n a t u r z e wilków, którzy się wciąż krzywdzili nawzajem, bo tutaj są jak baranki i jak święci
na obrazach Fra A n g e l i c e N i k t ich do niczego nie zmusza i nikt nimi nie rządzi. G a w ę d a zaczy
na się od opisu jakiegoś już gotowego, m a ł e g o , najprostszego p a ń s t e w k a . To raczej małe towa
rzystwo na wakacjach niż państwo, bo nikt tam nie panuje w ogóle. Istnieją w nim już specjaliści
p r z e m y s ł o w c y , istnieje podział pracy i służy do lepszego zaspokajania najprostszych p o t r z e b fi
z y c z n y c h . Od początku też istnieje w t y m państwie ścisła specjalizacja, przy której nikt się nie
bawi w nie swoje rzeczy, tak jak się to dzieje w Atenach; każdy pilnuje tylko swojej roboty, a ta
jest p o c z ą t k i e m i najistotniejszym rysem sprawiedliwości, w rozumieniu Platona. Sokrates chowa
tę informację na później. Zwierzęta d o m o w e w t y m prymitywnym państwie służą tylko do pracy
369 B Księga II 63
- Ż a d e n inny - powiada.
- Więc tak, b i e r z e j e d e n d r u g i e g o do tej, a i n n e g o do i n n e j potrzeby, C
a że wielu rzeczy potrzebujemy, więc zbieramy wielu ludzi do j e d n e g o sie
dliska, aby wspólnie żyli i pomagali j e d e n drugiemu, i to wspólne mieszka
nie nazwaliśmy imieniem państwa. Czy tak?
- Tak jest.
- Więc proszę cię - powiedziałem - w myśli od początku b u d u j m y pań
stwo. A będzie je budowała, jak się zdaje, nasza potrzeba.
- Jakżeby nie?
- A doprawdy, że pierwsza i największa z p o t r z e b to wytwarzanie poży- D
wienia, aby istnieć i żyć.
- Ze wszech miar przecież.
- Druga, to potrzeba mieszkania, trzecia ubrania i tym podobnych rzeczy.
- Jest tak.
- Więc proszę cię - powiadam - jakim s p o s o b e m państwo podoła, ż e b y
tyle tych rzeczy wytwarzać? N i e p r a w d a ż , j e d e n jest rolnikiem, drugi bu
downiczym, inny któryś tkaczem? A m o ż e i szewca tam dołóżmy albo ko
goś z tych, co obsługują ciało?
- Tak jest.
- Z a t e m państwo, ograniczone do tego, co najkonieczniejsze, składałoby
się z czterech albo z pięciu ludzi.
- Widocznie.
- Więc cóż? Każdy z tych ludzi powinien swoją robotę składać dla wszyst- E
kich pospołu - jak na przykład rolnik, chociaż jest jeden, powinien wytwa
rzać żywność dla czterech i cztery razy tyle czasu i trudu poświęcać na wy
t w a r z a n i e ż y w n o ś c i , i d z i e l i ć się z d r u g i m i , czy t e ż n i e p o w i n i e n d b a ć
o tamtych, a tylko dla siebie samego czwartą część wytwarzać tej żywności
w ciągu czterokrotnie krótszego czasu, a z pozostałych trzech jedną poświę
cić na robienie domu, drugą na ubranie, inną na buty i nie dzieląc się z ni- 370
kim mieć głowę wolną i samemu, własnymi rękami swoje rzeczy robić?
A d e j m a n t p o w i e d z i a ł : - N o , m o ż e , S o k r a t e s i e , tak b ę d z i e ł a t w i e j , niż
w t a m t e n sposób?
- Na Zeusa - mówię - to nic dziwnego. I kiedyś to powiedział, to ja so
bie myślę, że p r z e d e wszystkim każdy się rodzi nie całkiem p o d o b n y do
każdego innego, tylko się ludzie różnią z przyrodzenia: j e d e n się nadaje do B
tej roboty, a drugi do innej. Czy nie uważasz?
- Owszem.
- No cóż ? A czy łatwiej potrafi pracować ktoś będąc jedną jednostką, je
żeli będzie liczne sztuki wykonywał, czy też jeśli się j e d e n zajmie jedną?
- Jeżeli - powiada - j e d e n jedną.
i dostarczają skór i wełny. Co się robi z ich m i ę s e m , o tym n i e słyszymy. N i e wynika stąd, ż e b y
Platon był w e g e t e r i a n i n e m , jak się niektórzy w tym miejscu domyślają. Oprócz r z e m i e ś l n i k ó w
muszą być w państwie kupcy i marynarze.
64 Platon, Państwo 370 B
- Doprawdy; tak mi się też wydaje, że jeśli ktoś zaniedba właściwą porę
jakiejś roboty, to ona przepada.
- Oczywiście przecież.
- Bo m a m wrażenie, że robota nie chce czekać, aż robotnik będzie miał
czas wolny, tylko musi pracownik za robotą nadążać, a nie tak sobie, tylko
w wolnych chwilach.
C - Koniecznie.
- W o b e c tego, więcej wszystkiego powstaje i to, co powstaje, b ę d z i e ła
dniejsze i łatwiejsze, jeżeli się j e d e n zajmie jednym, zgodnie ze swą naturą,
we właściwej porze i mając głowę wolną od innych zajęć.
- Ze wszech miar przecież.
- Z a t e m , Adejmancie, potrzeba więcej niż czterech obywateli do wytwa
rzania tych rzeczy, o k t ó t y c h e ś m y mówili. Bo zdaje się, że rolnik nie bę-
D dzie sobie sam robił pługa, jeżeli to ma być ładny pług, ani motyki, ani in
nych narzędzi rolniczych. Ani budowniczy. J e m u też niejednego potrzeba.
Tak samo tkacz i szewc.
- To prawda.
- A cieśle i kowale, i dużo tam takich rzemieślników, jak się nam do pań
stewka zjadą, to będzie w nim gęsto.
- Tak jest.
- Ale ono tam chyba nie będzie jeszcze takie wielkie, jeżeli do nich doło
żymy pasterzy bydła i owiec i innych pastuchów, aby rolnicy mieli woły do
E orania, a budowniczowie zaprzęgi do jazdy - razem z rolnikami - a tkacze
i szewcy żeby mieli skóry i wełnę.
- To nawet - powiada - nie byłoby małe państwo, gdyby miało to wszyst
ko.
- Ale - dodałem - założyć to miasto gdzieś w takim miejscu, gdzie nic nie
trzeba będzie dowozić, to po prostu rzecz niepodobna.
- N o , niepodobna.
- Z a t e m b ę d z i e p o t r z e b a j e s z c z e i n n y c h ludzi też, którzy by z i n n e g o
miasta przywozili, co trzeba.
- Trzeba będzie.
- A jak z próżnymi rękami pojedzie wysłaniec i nie zawiezie ze sobą nic
z tych rzeczy, których potrzebują tamci, od których m o ż n a by sprowadzić
371 to, czego tutaj potrzeba, to i wróci z próżnymi rękami. Czy nie?
- Zdaje mi się.
- Więc trzeba na miejscu robić rzeczy nie tylko na miejscowy użytek, ale
takie rzeczy i tyle, żeby wystarczyło i dla tamtych, których potrzeba.
- Ano, trzeba.
- Z a t e m większej ilości rolników i innych wytwórców p o t r z e b a nam dla
państwa.
- Większej ilości.
- I prawda, że innych funkcjonariuszów chyba też - tych, co by przywozili
i wywozili każdy produkt. A to są kupcy. Czy nie tak?
371 A Księga II 65
- Tak.
- Z a t e m i kupców będziemy potrzebowali.
- Tak jest.
- A jak handel pójdzie przez morze, to będzie potrzeba jeszcze wielu in- B
nych, którzy by się rozumieli na robocie morskiej.
- Jeszcze wielu.
- No cóż. A w samym mieście, jak się będą dzielili tym, co każdy zrobi? XII
Przecież na tośmy ich związali razem i na tośmy założyli państwo 12 .
- To jasna rzecz - powiada - że będą sprzedawali i kupowali.
- Więc z tego nam się zrobi rynek i pieniądz, znak służący do wymiany.
- Tak jest.
- A jeżeli rolnik przywiezie na rynek coś z tego, co wytwarza, albo jakiś C
inny wytwórca, ale nie trafi właśnie wtedy, kiedy inni chcą się z nim mie
niąc, to co? Zostawi swoją własną robotę i będzie siedział na rynku?
- Nigdy - powiada. - Są przecież tacy, którzy to widzą i poświęcają się tej
funkcji; w dobrze urządzonych miastach to są po prostu ludzie najsłabsi fi
zycznie i nie nadający się do ż a d n e j i n n e j roboty. Bo muszą siedzieć na D
miejscu, naokoło rynku i p e w n e rzeczy zamieniać na pieniądze - tym, któ
rzy chcą coś oddać, a drugim znowu w zamian za pieniądze dawać to, co ci
chcą kupić.
- Ta więc potrzeba - powiedziałem - przyczyni się w mieście do powsta
nia kramarzy. Czy nie nazywamy kramarzami tych, co się trudnią k u p n e m
i sprzedażą, i po to na rynku stale siedzą, a tych, co wędrują po miastach:
kupcami?
- Tak jest.
- Są jeszcze, uważam, inni funkcjonariusze też, którzy ze względu na swe
zalety umysłowe nie bardzo zasługują na bliskie z nimi stosunki, ale mają
siły fizyczne wystarczające do c i ę ż k i c h robót. Ci sprzedają u ż y t k o w a n i e E
swoich sił, a c e n ę za to uzyskaną nazywają n a j m e m i sami się nazywają,
uważam, najemnikami. Czy nie?
- Tak jest.
- Więc d o p e ł n i e n i e m państwa są, zdaje się, i najemnicy.
- Zdaje mi się.
- Zaczem nam już, Adejmancie, miasto urosło tak, że jest skończone i do
skonałe?
- Może być.
12
N i e z b ę d n y okazuje się też pieniądz, j a k o powszechny środek wymiany dóbr, p o t r z e b n y jest
stan kramarzy i k u p c ó w w ę d r o w n y c h oraz n a j e m n i k ó w do ciężkich robót. Najprostsze p a ń s t w o
jest j u ż gotowe w myśli Sokratesa, ale sprawiedliwości jeszcze się w nim A d e j m a n t nie u m i e do
patrzeć. I Sokrates mu jej nie pokazuje. Gdyby to zrobił, A d e j m a n t byłby bardzo zdziwiony, że
to się teraz nazywa sprawiedliwością, a nie porządkiem i specjalizacją. Sokrates maluje sielanko
we życie tych prostych, poczciwych ludzi, przypominające złoty wiek ludzkości albo k o n i e c tygo
d n i a na świeżym powietrzu. Ci prostaczkowie są j e d n a k przewidujący i roztropni; regulują u sie
bie ilość potomstwa, aby nie rozdrabniać majątków i nie p o w o d o w a ć p r z e l u d n i e n i a , k t ó r e prowa
dzi do wojen.
66 Platon, Państwo
Państwo 371 E
13
I b y l i b y szczęśliwi na w i e k i , g d y b y się c h c i e l i zawsze z a d o w a l a ć t y m , co mają p o d ręką
w przyrodzie. N i e s t e t y , o d e z w a ć się w nich musi p o t r z e b a zbytku, która się p o d c z a s rozmowy
odzywa w G l a u k o n i e , a ta prowadzi do choroby u j e d n o s t e k i p o d k o p u j e z d r o w i e państw. Pań
stwo się zaludniać zaczyna t ł u m e m ludzi „ n i e p o t r z e b n y c h " , jak łowcy, artyści, kosmetycy, kucha
rze, świniarze lub lekarze.
T r o c h ę to u w i e l b i e n i e dla prymitywu p r z y p o m i n a Rousseau, a trochę i d e e głoszone w p e w
nych zakładach przyrodoleczniczych. Osobliwy spis zawodów n i e p o t r z e b n y c h . To łowcy, bo bez
kwiczołów, bażantów i sarniny m o ż n a się d o s k o n a l e objeść. Artyści naśladujący p i ę k n o przyrody
też n i e p o t r z e b n i , b o wystarczy człowiekowi p i ę k n o przyrody samej. T u j a k b y Platon zapomniał,
że p i ę k n o przyrody jest nietrwałe. Mija, a chciałoby się je utrwalić jakoś i wskrzeszać je dowol
nie często, i dzielić się nim z drugimi, więc zawód „ u d a w a c z y " nie wydaje się n a m n i e p o t r z e b n y
dla ludzi zdrowych. I j e d z e n i e wieprzowiny nie wydaje się dziś z b y t k i e m , a już najmniej zbyt
k o w n y g o t ó w być zawód lekarski, bo też i nie wszystkie choroby powstają na tle p r z e j e d z e n i a .
T e n u s t ę p jest pisany z widocznym h u m o r e m i nie należy go brać zbyt ściśle.
372 E Księga II 67
sprawnie każdy „rolnik i szewc, i pracujący w dowolnej innej u m i e j ę t n o ś c i " , jeżeli tylko przej
d z i e roczne lub d w u l e t n i e wyszkolenie. W razie wojny jeszcze krótsze. Jeżeli więc Platon tak
p r z e c e n i a trudności związane z wprawą żołnierską przy ó w c z e s n y m stanie uzbrojenia, to wolno
się domyślać, że stan zawodowych wojowników wydaje mu się w p a ń s t w i e p o t r z e b n y z innych
p o w o d ó w , na przykład jako zbrojne ramię rządu panującego nad b e z b r o n n ą ludnością. Każdy
wódz g r o m a d y musi m i e ć przecież jakąś d ź w i g n i ę w ręku jako środek p r z y m u s u , czy nią b ę d z i e
miecz, szabla, berło, pastorał, czy zwyczajna laska. N i e mógłby rządzić ktoś, k t o by niczym nie
mógł grozić.
374 D Księga II 69
albo będzie mistrzem jakiejś innej walki stosowanej na wojnie, podczas gdy
z innych narzędzi ż a d n e , jeśli je tylko wziąć do ręki, z nikogo mistrza ani
zawodnika nie zrobi i nie przyda się na nic t e m u , który sobie ani wiedzy
z każdym narzędziem związanej nie przyswoił, ani się ćwiczeniom w dosta
tecznej mierze nie oddawał?
- Wiele byłoby wtedy narzędzie warte - powiedział.
- N i e p r a w d a ż - mówię - ponieważ robota strażników jest najdonioślejsza, XV E
dlatego wymaga najwięcej wolnej głowy do innych zajęć, a z drugiej strony
umiejętności największej i dbałości 1S.
- Myślę sobie - powiada.
- A naturalnych kwalifikacji do tego zawodu nie?
- Jakżeby nie?
- Więc byłoby, zdaje się, naszym zadaniem, jeśli tylko potrafimy, wybrać
i wskazać, które i jakie natury nadają się do straży około państwa.
- Naszym zadaniem, oczywiście.
- Na Zeusa - powiedziałem - to nie drobiazg bierzemy na barki. A jed
nak nie trzeba się go bać i cofać, o ile tylko siły pozwolą.
- N o , nie trzeba - powiedział.
- A jak myślisz, czy natura szczeniaka dobrej rasy, jeżeli chodzi o pełnie- 375
nie straży, różni się czymś od chłopca dobrze urodzonego?
- Pod jakim względem, myślisz?
- Na przykład: każdy z nich obu musi być bystry w dostrzeganiu, szybki
w ściganiu t e g o , co d o s t r z e g a , i z n o w u mocny, jeżeli w y p a d n i e się bić
ze schwytanym.
- Potrzeba - mówi - tego wszystkiego.
- I odważny musi być, jeżeli się ma bić dobrze.
- Jakżeby nie?
- A czy z e c h c e być odważny, jeżeli nie b ę d z i e miał t e m p e r a m e n t u - czy
to koń, czy pies, czy inne jakiekolwiek zwierzę? Czy nie zauważyłeś, jaki B
niezwalczony i niezwyciężony jest t e m p e r a m e n t - jeśli go dusza ma, to żad
na nie boi się niczego i nie ustępuje z placu. Więc co do ciała, jaki powi
nien strażnik być, to się widzi?
- Tak.
- I co do duszy też. Ze pełen t e m p e r a m e n t u .
- I to też.
- Ale jak to m o ż e być - p o w i e d z i a ł e m - G l a u k o n i e , żeby ci ludzie nie
byli dzicy w stosunku do siebie nawzajem i w stosunku do innych obywate
li, jeżeli będą mieli takie natury?
15
Kwalifikacje żołnierzy, czyli strażników państwa. P r z e d e wszystkim t e m p e r a m e n t żywy. Pla
ton ma przy tym wyrazie (thymos) na myśli to, co my nazywamy inaczej zapalczywością, szlachet
n y m z a p a ł e m , pasją, nawet skłonnością do g n i e w u , czasem energią. Z t e m p e r a m e n t e m żywym,
g w a ł t o w n y m musi żołnierz łączyć łagodność w s t o s u n k u do innych żołnierzy i do obywateli wła
s n e g o państwa. T a k , jak to widać u dobrego psa, który pilnuje d o m u i trzody.
70 Platon, Państwo 375 B
- To t a k ż e - m ó w i ę - u psów z o b a c z y s z . To n a w e t p o d z i w u g o d n e
u tego zwierzęcia.
- Go takiego?
- J a k zobaczy kogoś n i e z n a j o m e g o , to się złości. C h o ć niczego złego
p r z e d t e m nie doznał. A jak znajomego, to się ucieszy i wita, choćby nigdy
od niego niczego dobrego nie doznał. Nigdy cię to jeszcze nie zadziwiło?
- N i e bardzo się - powiada - dotąd tym i n t e r e s o w a ł e m , ale że pies tak
robi, to jasne.
- Wiesz, że to bardzo sympatyczna i zabawna postawa jego natury i na
prawdę świadczy o miłości wiedzy.
- Jakimże sposobem?
- Tym s p o s o b e m - p o w i e d z i a ł e m - że dla niego widok miły i wrogi nie
różni się niczym innym, jak tylko tym, że j e d e n mu jest znany, a drugi nie
znany. A j a k ż e się n i e ma garnąć do w i e d z y k t o ś , dla kogo „ t o z n a m ,
a tamtego nie z n a m " znaczy: „to mi swoje i bliskie, a tamto mi obce"?
- N o , oczywiście, że tak - powiada.
- A przecież - mówię - garnąć się do wiedzy i kochać mądrość to j e d n o
i to samo?
- To samo - powiada.
- Prawda? Więc bądźmy dobrej myśli i załóżmy to u człowieka też: jeżeli
ma być jakoś łagodny w s t o s u n k u do swoich i do znajomych, to musi być
z natury miłośnikiem mądrości i musi garnąć się do wiedzy.
- Załóżmy - powiada.
- Z a t e m u nas to będzie musiał być z natury filozof i pełny t e m p e r a m e n
tu, i szybki w biegu, i mocny każdy, kto by miał być d o s k o n a ł y m strażni
kiem państwa?
- Ze wszech miar - powiada.
- Więc ten by był taki. A będą się u nas chowali i kształcili ci l u d z i e
w jaki sposób? Tylko na co się nam właściwie to rozważanie przyda, jeżeli
m a m y dojrzeć to, dlaczego wszystkie te roztrząsania robimy, a mianowicie:
s p r a w i e d l i w o ś ć i n i e s p r a w i e d l i w o ś ć w jaki s p o s ó b w p a ń s t w i e powstają.
Abyśmy nie opuścili jakiejś myśli ważnej, a nie rozwodzili się za szeroko.
Otóż brat Glaukona powiada: - Tak jest, ja mam nadzieję, że to się przy
da do naszych rozważań.
- Na Z e u s a - m ó w i ę - k o c h a n y A d e j m a n c i e , to nie opuszczajmy tego,
choć to może i nieco przydługie.
- N i e , nie.
- Więc proszę cię - tak jakbyśmy bajkę układali i mieli czas wolny, we
źmy się do kształcenia tych ludzi.
72 Platon, Państwo 376 E
E - N o , trzeba.
XVII - W i ę c co to za k s z t a ł c e n i e ? D o p r a w d y , że t r u d n o z n a l e ź ć l e p s z e od
tego, które za dawnych czasów wymyślono; to jest przecież dla ciał gimna
styka, a dla duszy służba M u z o m .
- A jest.
- A czy nie zaczniemy wykształcenia p r z e d e wszystkim od służby u M u z
niż od gimnastyki?
- N o , jakżeby nie?
- K i e d y mówisz o s ł u ż b i e u M u z , to masz na myśli opowiadania. Czy
nie?
- Tak jest.
377 - A opowiadań są dwa rodzaje; j e d n e prawdziwe, a drugie fałszywe?
- Tak.
- Więc kształcić trzeba z pomocą jednych i drugich, ale naprzód z pomo
cą fałszywych.
- N i e rozumiem - powiada - jak ty to myślisz.
- N i e r o z u m i e s z - m ó w i ę - że z p o c z ą t k u d z i e c i o m m i t y o p o w i a d a m y ?
A to są, mówiąc na ogół, fałsze, c h o ć trafiają się m i ę d z y nimi i p r a w d z i w e .
A przecież naprzód podajemy dzieciom mity, a dopiero p o t e m gimnastykę 1 7 .
- Jest tak.
- Więc ja to mówiłem, że do służby M u z o m trzeba się brać pierwej niż
do gimnastyki.
- Słusznie - powiada.
B - I ty, prawda, wiesz, że w każdej sprawie początek to rzecz najważniej
sza. Zwłaszcza jeżeli chodzi o jakiekolwiek istoty młode i wrażliwe? Prze-
17
W y c h o w a n i e religijne zaczynało się w Grecji od najwcześniejszych lat. Z m l e k i e m matki
wysysał G r e k mitologię i z ust nianiek słuchał pierwszych opowiadań o bogach i o półbogach.
W s z y s t k o to są na ogół fałsze, powiada śmiało Platon. N i e trzeba ich wszystkich usuwać, ale
trzeba je obłożyć cenzurą i zakazać n i a ń k o m opowiadania mitów n i e c e n z u r a l n y c h . Widać w tym
marzyciela nie z tego świata. T r u d n o sobie wyobrazić e g z e k u t y w ę takiej cenzury i ściganie prze
s t ę p s t w t e g o rodzaju w praktyce, w wychowaniu d o m o w y m . M i m o to m a m y dziś c e n z u r ę e l e
m e n t a r z y i j a k o ś s p e ł n i a m y p o s t u l a t P l a t o n a . Ł a t w i e j o to w w y c h o w a n i u p u b l i c z n y m , p a ń
stwowym.
Najbardziej rażą Platona opowiadania m i t y c z n e o bogach, w których bóstwa zachowują się tak,
jak się ludzie nigdy zachowywać nie p o w i n n i . Gorszący wpływ mitów pokazywał j u ż w Eutyfro-
nie. T a m wieszczek prześladujący własnego ojca uważa, że nie p o s t ę p u j e z nim gorzej, niż Z e u s
p o s t ę p o w a ł z Kronosem. Z e u s przecież swojego ojca zamknął na wieki w p o d z i e m i u .
Ofiarę z w i e p r z a składali u c z e s t n i c y m i s t e r i ó w e l e u z y ń s k i c h . A walki b o g ó w o l i m p i j s k i c h
z o l b r z y m a m i h a f t o w a n o w k o l o r a c h na p ł a s z c z u A t e n y , k t ó r y się jej z a w o z i ł o w procesji do
E r e c h t e j o n u w święta Panatenajów. Krytyczne stanowisko Platona ma w sobie wiele słuszności.
Szło przecież o mity greckie. Stanowisko dziwnie nieprzebrzmiałe w ciągu tysięcy lat. Pocieszać
się t r z e b a tym, że ludzie, a n a d e wszystko dzieci, zazwyczaj zgoła nie zgłębiają tego, co czytają,
słyszą lub śpiewają. Można im opowiadać rzeczy, od których k o m u ś myślącemu musiałyby włosy
stawać na głowie. Jeżeli opowiadanie pochodzi od osoby kochanej, czcigodnej i jest p o d a n e w to
nie b u d u j ą c y m , wydaje się m i ł e i b u d u j ą c e i m o ż e nie zostawiać u j e m n y c h ś l a d ó w na d u s z y .
P r z e c i e ż m a ł o k t o myśli nad tym, co czyta i słyszy. D z i e c i o m się o p o w i a d a to, co każe zwyczaj
i władza, a to przecież i tak przeważnie spływa po wierzchu i dorosły mało już z tego pamięta.
377 B Księga II 73
J a k Z e u s j e d n e losy z d r u g i m i p o m i e s z a i da k o m u ś z j e d n e j b e c z k i
i z drugiej,
XIX Albo ł a m a n i e przysiąg i umów, jak to Pandaros uczynił, gdyby ktoś po
wiedział, że to się stało za przyczyną Ateny i Zeusa, nie p o c h w a l i m y go.
Ani kłótni bogiń, ani jej rozstrzygnięcia za sprawą Temidy i Zeusa, ani kie
dy Ajschylos mówi, nie powinni młodzi słuchać, że:
W i ę c j e ż e l i b y k t o ś opracowywał w i e r s z e m tematy, z k t ó r y c h i te j a m b y
są wyjęte, jak cierpienia N i o b y albo Pelopidów, albo coś z wojny trojań
skiej, albo coś innego w tym rodzaju, to albo nie pozwolić mówić, że to ro
bota boga, albo jeśli boga, to wymyślić im po prostu jakiś sens, tak jak my
go w tej chwili szukamy, i p o w i e d z i e ć , że bóg p o s t ę p o w a ł s p r a w i e d l i w i e
B i dobrze i ci ludzie zyskali przez to, że ich kara spotkała. A że nędznikami
są ci, którzy ponoszą karę, n a w e t jeżeli ją bóg wymierza, tego nie b ę d z i e
wolno mówić poecie. Jeżeliby napisał, że potrzebowali kary ludzie źli, bo
byli n ę d z n i k a m i , a jak ją ponieśli, to na tym zyskali z ręki boga - pozwolić
mu. Ale gdyby ktoś mówił, że bóg stał się dla kogoś przyczyną czegoś złe
go - bóg, który jest dobry - to zwalczać go na wszelki sposób; n i e c h tego
nikt nie mówi we własnym państwie, jeżeli mają w nim panować dobre pra-
C wa, i niech tego nikt nie słucha; ani młodszy, ani starszy, ani wierszem, ani
prozą w żadnych mitach, bo z takiego gadania ani bogu chwały, ani ludziom
pożytku nie ma, ani się w tym jedno z drugim zgadza.
- Razem z tobą głosuję - powiada - za tym prawem i ono mi się podoba.
- Więc to by było - powiedziałem - j e d n o prawo dotyczące bogów i j e d e n
wzór, który wymaga, żeby ci, co mówią i piszą wiersze, mówili i pisali, że
bóg nie jest przyczyną wszystkiego, tylko że jest przyczyną rzeczy dobrych.
19
Platon wytyka ustępy z H o m e r a i z Ajschylosa (Niobe) i zaleca w razie potrzeby wymyślać mo
tywy i o k o l i c z n o ś c i , k t ó r e by mogły j a k o ś u s p r a w i e d l i w i a ć b r z y d k i e p o s t ę p k i bóstw, o p i s a n e
w m i t a c h ojczystych. To n i e w ą t p l i w i e k o m p r o m i s z u m i ł o w a n i e m prawdy na rzecz tradycji.
W k a ż d y m razie o bogach wolno mówić tylko rzeczy d o d a t n i e , a ż a d n y c h u j e m n y c h nie wolno.
Po drugie, nie wolno mówić o żadnych przemianach bóstw i o tym, że bogowie przybierają postać
ludzką lub zwierzęcą, ponieważ Bóg jest n i e z m i e n n y w ogóle i każda zmiana i każda maska była
by dla niego ujmą. Widać, jak niewiele gotowo by zostać z treści mitologii ojczystej. I czy nie
szkoda tych barw? I to widać, jak się w p a r ę s e t lat później musiały o ś w i e c o n y m G r e k o m p r z e d
stawiać wieści d o c h o d z ą c e od ubogich Ż y d ó w o Bogu, który przez trzydzieści lat w P a l e s t y n i e
wyglądał na u b o g i e g o człowieka i umarł skazany przez j e d n y c h , a uznany za boga przez drugich,
chociaż chciał unikać rozgłosu.
380 C Księga II 77
20
Bogowie, jako istoty najdoskonalsze, nie mogą się z m i e n i a ć i przybierać z ł u d n y c h postaci ani
ze względu na siebie samych, bo nie pozwoliłaby im na to ich ambicja ani ich natura n i e z m i e n n a ,
ani też ze względu na ludzi, ponieważ brzydzą się fałszem i nikogo w błąd wprowadzać nie mogą.
Sąd fałszywy, czyli p o m y ł k a , to zło, którym się w zasadzie brzydzą wszyscy ludzie i wszyscy bogo
wie. Fałszywe p o w i e d z e n i a są raczej z n o ś n e i d o p u s z c z a l n e , bo są tylko widziadłami fałszywych
przekonań. T e n zwrot p i ę k n i e wygląda. Powiedzenia można nazwać widziadłami sądów, ale całe
zło p o w i e d z e ń fałszywych tkwi w tym, że o n e dla odbiorców bywają widziadłami sądów prawdzi
wych. Platon bierze p o w i e d z e n i a fałszywe od strony człowieka, który sam k ł a m i e , a nie myli się.
I p o w i a d a : „ T o n i e w i e l k i e n i e s z c z ę ś c i e t y l k o mówić' n i e p r a w d ę ; byłoby p r a w d z i w y m n i e s z c z ę
ś c i e m mylić się, w i e r z y ć w j a k ą ś n i e p r a w d ę " . Z a p e w n e . Ale i n a c z e j musi rzecz o c e n i a ć t e n ,
k t ó r e g o okłamują. T e n p o w i e : „ O k r o p n e jest właśnie to, ż e m i t e n człowiek mówi n i e p r a w d ę .
78 Platon, Państwo 381 B
Więc, co się tyczy bogów - powiedziałem - to takich mniej więcej rzeczy 386
powinni słuchać i nie słuchać zaraz od dziecięcych lat ci, którzy mają czcić
bogów i czcić rodziców, a przyjaźń wzajemną niemało cenić w przyszłości 1.
- Mam wrażenie - powiada - że słuszne nasze zapatrywania.
- No cóż? Jeżeli mają być odważni, to czy nie to im trzeba mówić, i to,
co im potrafi odjąć strach przed śmiercią? Czy myślisz, że może być kiedyś B
odważny człowiek, który by miał w sobie tę obawę?
- Na Zeusa - powiada - nie myślę.
- No cóż? Taki, co by w H a d e s wierzył i w to, że tam jest strasznie, czy
myślisz, że się n i e b ę d z i e bał ś m i e r c i i na polu b i t w y w y b i e r z e raczej
śmierć niż klęskę lub niewolę?
- Nigdy.
- Więc zdaje się, że musimy roztoczyć nadzór i nad tymi, którzy się biorą
do układania mitów tego rodzaju, i prosić ich, żeby nie hańbili tak po pro
stu wszystkiego, co się dzieje w Hadesie. N i e c h b y raczej chwalili, bo tak, C
to ani prawdy, ani pożytku nie przynoszą tym, którzy mają być bitni.
1
Na początku tej księgi zwraca uwagę to, że rozmawiający mówią jakoś rytmicznie, chociaż m ó
wią prozą. I zaraz widać, c z e m u to. Platon zaczyna cenzurować H o m e r a . Z pamięci cytuje miej
sca, k t ó r e uważa za gorszące dla młodzieży. Że z p a m i ę c i , to widać po d r o b n y c h p o m y ł k a c h
w tekście cytat. Ale skoro z p a m i ę c i u m i e zestawiać miejsca dotyczące życia zagrobowego, wi
dać, że u m i e H o m e r a na wyrywki. Z pewnością nie dlatego, żeby się nim gorszył. A wybiera
miejsca ś w i e t n e . Widocznie to są miejsca miłe nie tylko szerokim k o ł o m , ale miłe i Platonowi
samemu.
On się poezją przejmuje do głębi, jego własne osoby zaczynają mówić rytmicznie w chwili, gdy
myśli o h e k s a m e t r a c h H o m e r a . W pierwszym z przytoczonych u s t ę p ó w słyszymy, jak się Achilles
w XI k s i ę d z e Odysei (w. 489-491) skarży O d y s e u s z o w i na n u d y życia zagrobowego. Drugi wyjęty
jest z XX księgi Iliady (w. 62 i n a s t ę p n e ) . T a m bóg H a d e s z e s k a k u j e z tronu bojąc się, ż e b y mu
ziemi na głowę nie zwalił brat Posejdon, co ziemią potrząsa. Trzeci u s t ę p mówi Achilles zbudziw
szy się ze snu, w którym mu się ukazał upiór Patrokla. To X X I I I księga Iliady (w.103-104). Czwar
ty dotyczy Terezjasza; j e m u tylko j e d n e m u bogini Persefona zostawiła po śmierci rozum, przytom
ność. To z Odysei, z księgi X (w. 495). Piąty pochodzi z XXII księgi Iliady (w. 362 i nast.), szósty -
z X X I I I księgi Iliady (w. 100-101), a siódmy - z XXIV księgi Odysei (w. 6-9).
Platon boi się, że o b m i e r z ł e obrazy życia p o ś m i e r t n e g o mogą o d e b r a ć odwagę przyszłym żoł
nierzom, choć wie, że nie zmniejszyły odwagi L e o n i d a s ó w ani Miltiadesów. Widać, jak serio brał
sam te rzeczy, przynajmniej w dziecięcych latach, i jak się w t e d y bał, że po śmierci tak b ę d z i e
n a p r a w d ę . Zwyczajni ludzie biorą te rzeczy inaczej. Przeżywają je nie w p r z e k o n a n i a c h , tylko
w supozycjach, w „ p r z e k o n a n i a c h na n i b y " . Wiedzą, że „ n i e wszystko prawda, co na w e s e l u
śpiewają".
82 Platon, Państwo 386 C
I to:
D Dom ten ludzi i bogów przeraża. Taki jest straszny.
Pleśnią cuchnie wilgotną. Bogowie tego nie znoszą.
I:
Strach pomyśleć, że jakaś nawet i w domu Hadesa
Siedzi dusza i widmo, a serca nie ma w środku.
I to:
I:
Dusza zaś z ciała jak ptak wymknęła się w bramy Hadesa
Zgon opłakując co krok: tam męstwo zostało i młodość.
I to:
387 Dusza jak marny dym pod ziemię poszła,
Tam zniknęła i piszczy.
I:
Jak nietoperze pod sklepem w niesamowitej jaskini
Piszczą i cicho latają, a gdy który spadnie z pułapu,
Stado się gęściej zgarnia, bo jeden się ciśnie przy drugim,
Tak one tam piskały gromadą.
Te i w s z y s t k i e p o d o b n e miejsca b ę d z i e m y skreślali i p o p r o s i m y H o m e r a
B i innych poetów, żeby się na nas o to nie gniewali, bo to nie dlatego, żeby
one nie były poetyczne i niemiłe szerokim kołom do słuchania, ale im bar
dziej są poetyczne, tym mniej się nadają do słuchania dla dzieci i ludzi doj
rzałych, którzy powinni być wolni i więcej się niewoli bać niżeli śmierci.
- Ze wszech miar.
II - Nieprawdaż, jeszcze i te nazwy wszystkie, takie straszne, trzeba będzie
C wyrzucić: t e n Kokytos - rzeka skarg i lamentów, i Styks - rzeka obmierzła,
i „ d u s z e z g a s ł e " , i „ c i e n i e bez krwi", i i n n e w tym rodzaju nazwy, k t ó r e
dreszczem przejmują każdego, kto je słyszy. To może nawet d o b r e dla in-
387 C Księga III 83
nego celu. Ale my się o strażników boimy, żeby się nam przez te dreszcze
2
nie stawali zbyt wrażliwi i mniej twardzi niż potrzeba .
- I słusznie się - powiada - boimy.
- Więc to zabrać.
- Tak.
- A w e d ł u g przeciwnego wzoru i mówić, i pisać wiersze.
- Oczywiście.
- I skargi też wyrzucimy, i lamenty mężów znamienitych.
- Koniecznie - powiada - jeżeli już i to, co przedtem. D
- A zastanów się - powiedziałem - czy my to słusznie wyrzucimy, czy nie.
Z g o d z i m y się, że człowiek przyzwoity nie b ę d z i e uważał za rzecz straszną
śmierci drugiego przyzwoitego człowieka, chociaż to jest jego przyjaciel.
- Zgodzimy się.
- Z a t e m i nie b ę d z i e za n i m l a m e n t o w a ł , jak gdyby go jakaś straszna
rzecz spotkała.
- N o , nie.
- A to też powiemy, że taki człowiek najbardziej sam sobie wystarcza do
szczęścia i w przeciwieństwie do innych ludzi on najmniej potrzebuje kogoś E
lub czegoś drugiego.
- Prawda - mówi.
- Więc dla takiego też najmniej straszną rzeczą będzie stracić syna albo
brata, albo majątek, albo coś innego w tym rodzaju.
- N o , najmniej.
- Z a t e m i najmniej będzie lamentował, a zniesie to jak najłagodniej, kie
dykolwiek takie go nieszczęście przychwyci.
- O wiele łagodniej.
- Z a t e m m o ż e my słusznie wyrzucamy płaczliwe skargi wybitnych ludzi,
a o d d a m y je może k o b i e t o m i to nawet i k o b i e t o m nie co najdzielniejszym - 388
2
Na p e w n o nie każdy G r e k dostawał dreszczów, kiedy mówił o Styksie. Życie wydawało się im
ładniejsze niż śmierć, to niewątpliwe. P e w n a obawa przed ż y w o t e m zagrobowym wydaje się p o
wszechna. P l a t o n zostawiłby ją u Kefalosa, wolałby jej nie widzieć u przyszłego żołnierza. T e n
niech b ę d z i e twardy. Drugi rodzaj ustępów, które skreśla i c h c e ich zakazać, to skargi i l a m e n t y
p o ś m i e r t n e postaci, które p o w i n n y być czcigodne. Z kilku p o w o d ó w te u s t ę p y wyrzuca. N a
przód d l a t e g o , że c z ł o w i e k jak się należy nie uważa śmierci d o b r e g o c z ł o w i e k a za coś z ł e g o .
Z g o d n i e z ostatnimi u s t ę p a m i Obrony Sokratesa. Po drugie dlatego, że im człowiek jest lepszej
klasy, tym mniej potrzebuje do szczęścia drugich ludzi, tym bardziej sam sobie wystarcza.
To a r g u m e n t bardzo wątpliwy. Platon wiedział, jak bardzo j e m u s a m e m u był do szczęścia po
t r z e b n y Sokrates. W tym a r g u m e n c i e o d e z w a ł o się tylko s c h i z o t y m i c z n e u s p o s o b i e n i e Platona.
Usposobienie, które zbyt łatwo cierpi w kontakcie z drugimi, z trudnością znajduje e c h o i jeszcze
t r u d n i e j je dostrzega, jeśli je znajduje. D l a t e g o taki typ unika ludzi na ogół, ale bardzo nielicz
nych j e d n o s t e k , które bólu nie sprawiają, a potrafią go zrozumieć, potrzebuje g ł ę b o k o .
Trzeci wzgląd, to p e w i e n wstyd i ambicja, i p o s z a n o w a n i e siebie samego, które dyktują opa
nowywanie wszystkich gwałtownych objawów życia w e w n ę t r z n e g o , a p r z e d e wszystkim objawów
cierpienia - przed ludźmi.
W p r z y t o c z o n y c h u s t ę p a c h Achilles cierpi tak nieprzyzwoicie w XXIV k s i ę d z e Iliady
(w. 10-12), a Priam w X X I I (w. 414-415). T e t y d a l a m e n t u j e w Iliadzie, w k s i ę d z e XVIII (w. 54).
A Z e u s niepokoi się o los g o n i o n e g o H e k t o r a w XXII księdze Iliady (w. 168) i współczuje z Sarpe-
d o n e m w XVI księdze Iliady (w. 433).
84 Platon, Państwo
B ani jak w obie garście chwytał kurz popielaty i sypał go sobie na głowę, ani
jak t a m inaczej i płakał, i jęczał, i co w ogóle wyrabiał. Ani o P r i a m i e
blisko spokrewnionym z bogami, jak się modlił i zaklinał, i:
Jeżeli bogowie nie, to tym bardziej największego z bogów, żeby nie śmieli
tak wbrew wszelkiemu podobieństwu malować i sam Z e u s żeby mówił:
Albo:
III Kochany Adejmancie, jeżeli nam takich rzeczy młodzi ludzie będą słuchali
poważnie i nie zaczną ich wyśmiewać, jako powiedzianych n i e g o d n i e , to trud
no, ż e b y ktoś z nich p o t e m uważał takie zachowanie się za n i e g o d n e człowie
ka - i ż e b y to sobie s a m e m u brał za złe, gdyby mu się też trafiło coś p o d o b n e
go m ó w i ć albo robić; w t e d y by się zgoła nie wstydził i nie panował nad sobą,
i przy sposobności małych cierpień wielkie by treny intonował i l a m e n t y 3 .
E - Najzupełniejszą prawdę mówisz - powiada.
3
Platon widzi k o m i z m przytoczonych u s t ę p ó w i boi się w nim zgorszenia. I g w a ł t o w n e g o śmie
c h u b o g o m olimpijskim też zabrania, przytaczając u s t ę p z Iliady (księga I, w. 599). Wraca sprawa
kłamstwa. Bogowie w utworach literackich nigdy k ł a m a ć nie powinni, a z ludzi to ci, którzy rzą
dzą, mają prawo kłamać wobec wrogów i wobec własnych obywateli dla dobra państwa. Rządzeni
388 E Księga III 85
4
Rozpędzi! się, bo w Odysei, w księdze IX (w. 8-10), skreśla wzmiankę o zastawionej uczcie,
a zapomina, że tam jest mowa naprzód o śpiewaku, którego do uczty potrzeba. Jeżeli ten ustęp
ma być gorszący, to co byśmy musieli zrobić z bigosem w Panu Tadeuszu i z kawą?! Wzmianka
o śmierci głodowej wygląda na prawdziwą, a pochodzi z Odysei (księga XII, w. 342). Rysy tempe
ramentu Zeusa wzięte z Iliady z księgi II (w. 1-4) oraz z księgi XIV (w. 294-296 i nast.). Hefaj
stos nakrywa siecią Aresa i Afrodytę w Odysei (księga VIII, w. 266 i nast.). Dużo by trzeba liści
390 B Księga III 87
Albo:
Albo jak Z e u s , kiedy inni bogowie i ludzie śpią, sam j e d e n czuwa i snuje
p e w n e plany, i zaraz o tym wszystkim zapomina, co postanowił, bo opadł go
głód seksualny; zobaczył H e r ę i takie to na niego zrobiło wrażenie, że na- C
wet do pokoiku nie ma ochoty iść, ale od razu, na ziemi chce z nią obcować
i powiada, że go żądza sparła bardziej, niż kiedy pierwszy raz chodzili do
siebie - w sekrecie przed ojcem i matką. Albo jak Hefajstos Aresa i Afrody
tę krępuje na tle podobnej sytuacji.
- Nie, na Zeusa - powiada - nie wydaje mi się to odpowiednie.
- Ale jeżeli gdzieś mowa jest o harcie d u c h a albo go objawiają w y b i t n e D
postacie, to oglądać to i słuchać o tym. Na przykład i to:
figowych, żeby literaturę, choćby tylko grecką, przystosować w myśl Platona dla młodzieży. Ale
to się robi w wydaniach szkolnych.
Wzorowy u s t ę p o harcie d u c h a pochodzi z Odysei (XX księga, w. 17-18). O wrażliwości bogów
i królów na dary śpiewał w Pracach i dniach Hezjod. W y m u s z e n i e doradza Achillesowi Fojniks
w Iliadzie (księga IX, w. 432 i 515). Sprawa z o k u p e m za zwłoki H e k t o r a rozgrywa się w Iliadzie
w k s i ę d z e X I X (w. 2 7 8 ) . Z a b a w n i e grozi A c h i l l e s A p o l l o n o w i w Iliadzie w X X I I k s i ę d z e
(w. 15-20). I o włosach Achillesa mowa jest w Iliadzie (księga X X I I I , w.140). A trupa H e k t o r a
wlecze Achilles też w Iliadzie (księga XXII w. 398-405 i księga XXIV w. 14). I tak został t e k s t
H o m e r a pokreślony bez miłosierdzia. Czy zyskałby na tym? Platon sam uważa, że zyskałby tyl
ko na moralności, a czyby go k t o miał o c h o t ę czytać po d o k ł a d n y m „ o c z y s z c z e n i u " w t y m sposo
bie, to inna sprawa.
88 Platon, Państwo 391 A
Dlatego dać pokój takim mitom, aby nam u młodzieży n i c zaszczepiały lek
kiego rozgrzeszenia dla wad charakteru.
392 - Oczywiście - powiada.
5
Przychodzi kolej na zaginioną e p o p e j ę o T e z e u s z u , gdzie ten b o h a t e r r a z e m z Pejritoosem po
rywali H e l e n ę i próbowali wykraść P e r s e f o n ę z d o m u H a d e s a . U s t ę p z Nioby Ajschylosa nie za
wiera ż a d n y c h herezji, ale że rytmicznie mówi o synach Tantala, więc go Platon przytoczył, bo
już miał rytmy w uchu.
O ludziach też nie b ę d z i e wolno pisać byle czego. Będzie musiał b o h a t e r dobry być szczęśli
wy, a c z a r n e m u c h a r a k t e r o w i b ę d z i e się m u s i a ł o źle p o w o d z i ć . Z a w s z e c n o t a b ę d z i e górą,
a z b r o d n i ę zawsze spotka zasłużona kara. Wiemy, że utwory o p a r t e na t y m s c h e m a c i e rzadko
uchodzą za zajmujące. Gdyby się wszystkie trzymały tego wzoru, ludzie przestaliby w ogóle czy
tać. Utwór pisany w e d ł u g urzędowego wzorca nie może interesować. C z y t a m y tylko to, w czym
się s w o b o d n i e i szczerze wypowiada autor - cenzuralny lub nie, ale otwarty i niewymuszony.
392 A Księga III 89
mówi poeta sam i nawet się nie stara obrócić naszej myśli w inną stronę, ja-
B koby mówiącym był ktoś inny, a nie on sam. A później mówi tak, jakby on
sam był Chryzesem, i stara się w nas, ile możności, wywołać to wrażenie, że
to nie H o m e r mówi, ale kapłan, starzec. I całą resztę opowiadania m n i e j
w i ę c e j tak prowadzi, malując to, co było p o d I l i o n e m i na I t a c e , i co się
dzieje w całej Odysei.
- T a k jest - powiada.
- Prawda? Więc opowiadanie m a m y i wtedy, kiedy on za k a ż d y m razem
przytacza p e w n e powiedzenia i tam pomiędzy powiedzeniami?
- Jakżeby nie.
C - Więc k i e d y jakieś p o w i e d z e n i e przytacza, będąc niby to k i m ś innym,
czyż n i e p r z y z n a m y , że on w t e d y u p o d o b n i a , ile m o ż n o ś c i , swój s p o s ó b
mówienia do każdego, kogo tylko zapowiedział jako mówcę?
- Przyznamy.
- A upodobnianie siebie do kogoś innego - czy to głosem, czy wyglądem -
to jest naśladowanie tego, do kogo się ktoś upodobnia?
- N o , tak.
- W t a k i m razie on i inni poeci nadają swemu opowiadaniu postać naśla
dowania.
- Tak jest.
D - G d y b y się poeta w ż a d n y m miejscu p o e m a t u nie chował, to by cały p o e
mat prowadził bez naśladowania. A żebyś nie powiedział, że znowu nie rozu
miesz, jakby się to dziać mogło, to ja ci p o k a ż ę . Gdyby H o m e r , powiedziaw
szy, że p r z y s z e d ł C h r y z e s , n i o s ą c o k u p za c ó r k ę i z p r o ś b a m i do Achajów
a najwięcej do królów, mówił p o t e m nie tak, jakby się sam stał C h r y z e s e m ,
ale jeszcze wciąż jako Homer, to wiesz, że to by nie było naśladowanie, tylko
o p o w i a d a n i e proste. To by było m o ż e jakoś tak - ale ja b ę d ę mówił bez ryt-
E mu, bo ja nie j e s t e m poetą. „Więc przyszedł kapłan i życzył im, żeby im bo
gowie dali z d o b y ć Troję, a im s a m y m cało wrócić do d o m u , a c ó r k ę żeby mu
wydali wziąwszy o k u p i uczciwszy boga. Kiedy on to powiedział, w t e d y inni
zaczęli się bać boga i zgadzali się, t y l k o A g a m e m n o n się z g n i e w a ł i polecił
mu, żeby się zaraz zabrał i drugi raz nie przychodził, bo gotowo mu nie p o m ó c
berło ani p r z e p a s k a boga. Z a n i m mu c ó r k ę uwolni, ona się, powiada, zesta-
394 rzeje w Argos, przy jego boku. Kazał mu odejść i nie irytować go, aby cały do
domu wrócił. Starzec to usłyszał, przestraszył się i odszedł po cichu, a minąw
szy obóz zaczął się bardzo modlić do Apollona, wymieniając p r z y d o m k i boga
i wypominając mu to i owo, i prosząc o wzajemność - jeżeli mu k i e d y ś m o ż e
ofiarował jakiś miły dar czy to kaplicę mu zbudował, czy ofiarę złożył. W za
mian za to prosił i zaklinał, żeby Achajowie jego łzy odpokutowali pod strzała-
394 A Księga III 91
7
Sokrates zdaje się j e d n a k zalecać opowiadania w postaci mowy zależnej i nie wierzy w to, żeby
j e d e n człowiek mógł czytać d o b r z e lub grać dwie role wprost sobie przeciwne. To tak, jak napi
sać tragedii nie potrafi komediopisarz ani na odwrót.
Pamiętamy, że pod sam koniec Uczty Sokrates dowodził zaspanym towarzyszom czegoś wprost
p r z e c i w n e g o , że kto u m i e tragedię napisać, ten się i na k o m e d i ę z d o b ę d z i e . Stale powtarzał, że
j e d n a i ta sama umiejętność czyni człowieka zdolnym do działali wprost sobie przeciwnych. Sam
przecież jest najlepszym p r z y k ł a d e m tej zasady. N a w e t tu, w tym dialogu naśladował arogancję
T r a z y m a c h a i s k r o m n o ś ć S o k r a t e s a . Widać, jak go w tej chwili o p a n o w a ł a pasja specjalizacji
i gotów twierdzić rzeczy zgoła nieoczywiste, byleby leżały gdzieś na tej linii, która go w tej chwi
li pociąga.
92 Platon, Państwo 394 E
9
Ż ą d a n i e formy zdań zależnych w o p o w i a d a n i u i zakaz, choć nie bezwzględny, formy b e z p o ś r e
d n i e j , s c e n i c z n e j musi dziwić w dialogu, który od początku do końca jest napisany s c e n i c z n i e .
O g ó l n e uwagi dotyczące właściwej recytacji należy niewątpliwie stosować przy czytaniu głośnym
dialogów platońskich. N i e z b y t jaskrawo, n i e z b y t kolorowo i nie w różnych tonacjach. Raczej
wygląd akwaforty niż kolorowej w i d o k ó w k i świątecznej. Z a k o ń c z e n i e rozdziału nie d o p u s z c z a
właściwie do i d e a l n e g o państwa d r a m a t u ani k o m e d i i , ani zbyt barwnej recytacji. N i e c h nic nie
mąci nastroju koszar i klasztoru i nie p o d k o p u j e równowagi wewnętrznej strażników.
397 D Księga III 95
12
Ś w i e t n e uwagi o doniosłości wychowawczej e s t e t y c z n e g o środowiska i o kształceniu się gustu,
z a n i m się sąd e s t e t y c z n y wyrobi. Pochwała typu człowieka o p i ę k n y m charakterze, który by się
w y m o w n i e wypowiadał, i o p i ę k n y m ciele. Taki m u s i a ł b y b u d z i ć miłość, przy czym zalety ciała
byłyby mniej w a ż n e . Miłość - a chodzi tu niewątpliwie o miłość między m ę ż c z y z n a m i - p o w i n n a
100 Platon, Państwo 401 D
być wolna od pierwiastka seksualnego. G d y przychodzi do rozwinięcia tej zasady, Platon pozwala
na pieszczoty ojcowskie i zaleca taką dyskrecję w obcowaniu przy ludziach, żeby to nie budziło
podejrzeń. To sprawa taktu i d o b r e g o s m a k u . Są to ramy, jak widać, bardzo o b s z e r n e .
402 D Księga III 101
13
Platon wyraźnie zaprzecza p o p u l a r n e j , a jawnie mylnej dewizie Sokołów „w z d r o w y m ciele
zdrowy d u c h " i słusznie każe dbać p r z e d e wszystkim o d u s z ę , która sobie ciało j u ż uformuje tak
d o b r z e , jak tylko potrafi. Stanowczo zakazuje pijaństwa, a wikt doradza prosty i łatwy do przy
rządzenia: bez przysmaków i przypraw, aby nie otwierać pola do pracy lekarzom.
102 Platon, Państwo 403 D
D dnie jakaś sezonowa choroba, ale przez lenistwo i przez taki sposób życia,
jakiśmy opisywali, cierpieć na r e u m a t y z m y i wiatry, jak jakieś bagno zbyt
p e ł n e , na w z d ę c i a i na katary i z m u s z a ć d o w c i p n y c h s y n ó w Asklepiosa,
żeby coraz to nowe nazwy chorób wymyślali, czy to nie wygląda na hańbę?
- Rzeczywiście - powiada - te nowe i dziwne nazwy chorób.
- Których - dodałem - nie było za czasów Asklepiosa. To wnoszę stąd, że
jego synowie pod Troją nie gniewali się na służącą, k i e d y z r a n i o n e m u E u -
E rypylosowi dawała pić wino pramnijskie, obficie zasypane mąką jęczmienną
406 z tartym serem w dodatku, co zresztą ma powodować zapalenia, i nie ganili
Patroklosa za to leczenie.
- A j e d n a k - p o w i a d a - t e n n a p ó j p r z e c i e ż n i e na m i e j s c u dla k o g o ś
w tym stanie.
- N i e - mówię - jeśli zważysz, że synowie Asklepiosa dawnymi czasy nie
bawili się w c h o d z e n i e za chorobą do szkoły - to jest ta m e d y c y n a dzisiej
sza. Powiadają, że tak nie było przed H e r o d i k o s e m . H e r o d i k o s był nau-
B czycielem gimnastyki, a że był chorowity, więc połączył g i m n a s t y k ę z me
dycyną i zaczął zadręczać n a p r z ó d i najbardziej siebie s a m e g o , a p ó ź n i e j
wielu innych ludzi.
- Jakimże sposobem? - powiada.
- Urządził sobie - mówię - przewlekłą śmierć. Zaczął c h o d z i ć za swoją
chorobą, która była śmiertelna, i on jej uleczyć nie mógł, a że miał dużo
w o l n e g o czasu, więc leczył się całe życie, męcząc się, ile razy odstąpił od
zwyczajnego trybu. P o n i e w a ż mu jego mądrość u m r z e ć nie dawała, więc
dożył późnej starości.
C - Więc ładny mu - powiada - p r e z e n t przyniosła umiejętność.
- Tak się wydaje - dodałem - temu, który nie wie, że Asklepios nie dlate
go, ż e b y nie wiedział o tym rodzaju m e d y c y n y albo w niej nie miał do
świadczenia, nie wskazał jej swoim p o t o m k o m , tylko d l a t e g o to zrobił, bo
wiedział, że w dobrze urządzonym p a ń s t w i e każdy ma swoją robotę, którą
się musi zajmować, i nikt nie ma czasu na to, żeby się zamęczać lecząc się
całe życie. I śmiech powiedzieć, my to widzimy u rzemieślników, a u boga
tych i niby to szczęśliwych tego nie widać.
- Jak to? - powiada.
XV - Bo cieśla, kiedy zachoruje, to uważa, że jak dostanie od lekarza i wypije
D m i k s t u r ę , to wyrzuci chorobę, albo mu dadzą na przeczyszczenie, albo mu
coś wypalą, albo wytną i będzie po chorobie. A gdyby mu ktoś przepisywał
przewlekłą d i e t ę i sposób zachowania się, i jakieś okłady na głowę, i co za
tym idzie, to on by powiedział, że nie ma czasu chorować i nie opłaci mu
się tak żyć, cały czas myśleć o chorobie, a zaniedbywać robotę, która czeka
i leży pod ręką. P r ę d k o by się pożegnał z takim lekarzem, wróciłby obiema
E nogami do zwyczajnego trybu życia, byłby zdrów i żyłby robiąc, co do niego
406 E Księga III 105
należy. A gdyby ciało choroby znieść nie mogło, to by umarł i miałby świę
15
ty spokój .
- T a k - powiada - dla t a k i e g o to z u p e ł n i e o d p o w i e d n i e posługiwać się
medycyną w ten sposób.
- Czy dlatego - d o d a ł e m - że on miał r o b o t ę , której jeśliby się nie od- 407
dawał, nie opłaciłoby mu się żyć?
- Jasna rzecz - mówi.
- A bogaty, jak się to mówi, nie ma żadnej takiej roboty, którą gdyby mu
siał odłożyć, to mu żyć nie warto?
- Mówi się, że nie.
- Bo ty, widać, n i e s ł u c h a s z F o k y l i d e s a , j a k on mówi, że j a k j u ż j e s t
z czego żyć, trzeba się ćwiczyć w dzielności.
- Owszem - powiada - byłem tego zdania i przedtem.
- N i e spierajmy się z nim o to - d o d a ł e m - tylko się sami nauczmy, czy
b o g a t y c z ł o w i e k p o w i n i e n się tym ć w i c z e n i o m o d d a w a ć , i n i e w a r t o żyć
takiemu, który ich nie uprawia; czy też pielęgnowanie własnej choroby jest B
p r z e s z k o d ą w c i e s i e l s t w i e i w i n n y c h r z e m i o s ł a c h , bo u w a g ę od r o b o t y
odwraca i na chorobie ją skupia, a nie przeszkadza wcale iść za wskazówką
Fokylidesa?
- Ależ, na Zeusa - powiada - przecież to przeszkoda największa taka prze
sadna troska o zdrowie, nie ograniczająca się do samej tylko g i m n a s t y k i .
To przeszkadza, jeżeli chodzi o administrację d o m u i o wyprawę wojenną,
i o urzędowanie, które wymaga siedzenia w mieście.
- A najgorsze, że to u t r u d n i a uczenie się czegokolwiek i nie pozwala na
niczym skupić myśli, ani się zająć jakąś pracą nad sobą, bo zaraz stąd obawa C
o ból i o zawroty głowy i skargi, że to w s z y s t k o p r z e z tę filozofię; więc
gdziekolwiek się ćwiczenia filozoficzne uprawia lub ocenia - a to jest droga
do dzielności - wszędzie takie usposobienie przeszkadza. Stąd ustawiczne
urojenia na tematy chorobowe i ustawiczne kwękania.
- Chyba tak - powiada.
- Więc czy nie powiemy, że i Asklepios to zrozumiał i dla ludzi zdrowych
z natury i żyjących higienicznie, którzy zapadli na jakąś określoną chorobę,
ale tylko dla tych i dla takich stanów wskazał sztukę lekarską; z pomocą le- D
karstw i operacji wyrzucał takie choroby, a przepisywał zwyczajny sposób
życia, aby nie zaszkodzić życiu państwowemu. A ciał na wskroś przeżartych
chorobą nie próbował z pomocą diet powoli wyczerpywać i znowu ich na
p e ł n i a ć i w t e n sposób umożliwiać ludziom życie długie, ale złe, i d o p u
szczać, żeby mieli, oczywiście, takie samo p o t o m s t w o ; uważał, że nie po
w i n n o się leczyć człowieka, który nie potrafi sam przeżyć ustalonego okre- E
su, bo to się ani jemu, ani państwu na nic nie przyda.
- Więc ty uważasz - powiada - że Asklepios to był polityk.
15
N i c gorszego, jak n a d m i e r n a troska o zdrowie. N i e leczyć się, tylko żyć higienicznie i myśleć
o pracy, a nie pieścić się ze „słabym z d r o w i e m " .
106 Platon, Paaństwo 407 E
c u d z e ciała leczą własną duszą i tej u nich nie wolno chorować, a gdyby za
padła i była chora, wtedy niczego dobrze nie uleczy.
- Słusznie - powiada.
- N a t o m i a s t sędzia, przyjacielu, panuje nad duszami własną duszą. Tej 409
nie wolno od młodości między złymi duszami wzrastać ani obcować z nimi,
ani wszystkich zbrodni na sobie samej przechodzić na to, żeby później by
stro sądzić drugich według siebie, tak jak się o chorobach wnioskuje, kiedy
chodzi o ciało. N i e powinna się stykać ani mieć do czynienia ze złymi cha
rakterami za młodu, aby jej nie plamiły; ona musi być piękna i dobra, jeżeli
ma zdrowo sądzić o tym, co sprawiedliwe. Dlatego przyzwoici chłopcy wy
dają się prostoduszni i łatwo ich niegodziwcy wywodzą w pole, bo oni nie
mają w s o b i e s a m y c h p r z y k ł a d ó w na p o s t a w y d u c h o w e p o d o b n e j a k B
u chłopców złych.
- Rzeczywiście - powiada - właśnie taki jest ich los.
- Dlatego - ciągnąłem dalej - nie młodym, ale starcem powinien być do
bry sędzia; takim, co to się późno nauczył, jak wygląda niesprawiedliwość.
N i e przez to, żeby widział własną, schowaną we własnej duszy, ale przez to,
że spostrzegał cudzą w duszach drugich i długi czas usilnie się uczył rozpo
znawać istotę zła, posługując się wiedzą, a nie osobistym doświadczeniem.
- Najlepsze warunki naturalne - powiada - zdaje się mieć taki sędzia. C
- I taki byłby dobry - dodałem - a tyś się właśnie o to pytał. Bo kto ma
d u s z ę dobrą, ten jest dobry. A t a m t e n kuty na cztery nogi i podejrzliwie
s p o d e łba patrzący, który sam niejedną z b r o d n i ę ma za sobą, a zdolny jest
do wszystkiego i uważa się za mądrego, jak długo obcuje z p o d o b n y m i do
siebie, tak długo wydaje się też zdolny i mocny, bo się przed k a ż d y m ma
na baczności; ma na oku przykłady w samym sobie. A jak się już zbliży do
ludzi lepszych i starszych, to znowu się okazuje naiwny, bo objawia brak za- D
ufania nie na swoim miejscu i nie poznaje się na ludziach porządnych, bo
nie ma przykładów na coś p o d o b n e g o . A że częściej miewał do czynienia
ze zbrodniarzami niż z ludźmi przyzwoitymi, więc się wydaje sobie s a m e m u
i drugim raczej mądry niż głupi.
- To ze wszech miar prawda - powiedział.
- Z a t e m nie takiego człowieka trzeba szukać na sędziego, jeżeli sędzia XVII
ma być dobry i mądry, tylko poprzedniego. Bo zły charakter nigdy poznać
nie potrafi ani dzielności, ani siebie samego. A dzielność, jeśli się jej natu
ralne założenia kształcą, z czasem z d o b ę d z i e sobie w i e d z ę o sobie samej E
i o złym c h a r a k t e r z e . Więc taki człowiek, uważam, dojdzie do mądrości,
a zły nie dojdzie 17 .
- I m n i e się tak zdaje - powiada.
- Z a t e m i m e d y c y n ę , którąśmy opisali, wraz z tak pojętą umiejętnością
17
N i e leczyć z b y t n i o ludzi c h o r o w i t y c h , a n i e p o p r a w n y c h z b r o d n i a r z y p o w i n n o się zabijać.
G i m n a s t y k ę uprawiać nie dla rozwoju s a m e g o ciała, tylko żeby w sobie rozbudzić t e m p e r a m e n t .
G i m n a s t y k a sama, bez kultury literackiej i artystycznej, prowadzi do nieokrzesania i brutalności,
a s a m a kultura d u c h o w a bez g i m n a s t y k i rodzi brak energii i hartu. T r z e b a więc j e d n o łączyć
z drugim: g i m n a s t y k ę ze służbą M u z o m .
108 Platon, Państwo 410 A
410 sędziowską w naszym mieście prawem ustanowisz i one będą służyły oby
w a t e l o m , których i ciała, i dusze będą u d a n e . A których by nie, to, jeśli
ciała będą mieli liche, tym pozwoli się umrzeć, a których by dusze były złej
natury i nieuleczalne, tych będą sędziowie skazywali na śmierć.
- To przecież najlepsze - powiada - i dla tych skazanych, i dla państwa.
Tak widać.
- A ludzie młodzi - ciągnąłem dalej - jasna rzecz, że będą się wystrzegali
zwracania się do władzy sądowej: wystarczy im ta prostota duszy i kultura
w e w n ę t r z n a w s ł u ż b i e u M u z w y r o b i o n a , k t ó r a , mówiliśmy, z a s z c z e p i a
w duszach rozwagę.
- N o , tak - powiada.
B - A jeśli człowiek kulturalny będzie gimnastykę uprawiał po tych samych
śladach idąc, które w służbie u M u z poczynił, to czy nie dojdzie do tego,
żeby się obchodzić bez medycyny, aż chyba tylko w ostateczności?
- Tak mi się wydaje.
- S a m e zaś ćwiczenia gimnastyczne i trudy będzie podejmował mając na
oku rozbudzenie swego wrodzonego t e m p e r a m e n t u . Dla rozbudzenia w so
bie szlachetnego zapału raczej będzie się trudził niż dla zdobycia siły. Więc
nie tak, jak inni zapaśnicy, nie dla zdobycia siły będzie normował swe po
karmy i podejmował wysiłki.
- Z u p e ł n i e słusznie - powiada.
- A czyż i ci - d o d a ł e m - G l a u k o n i e , którzy w p r o w a d z i l i w y c h o w a n i e
C z pomocą służby Muzom i gimnastyki, nie tym się motywem kierowali, któ
ry im t e ż n i e j e d e n przypisuje, ż e b y t y m d r u g i m ś r o d k i e m s ł u ż y ć ciału,
a pierwszym służyć duszy?
- Ale jak właściwie? - zapytał.
- Bodaj że te oba środki wychowawcze mają p r z e d e wszystkim d u s z ę na
oku.
- Jakże to?
- Czy nie uważasz, jaką postawę w sferze ściśle d u c h o w e j przyjmują ci,
k t ó r z y się całe życie g i m n a s t y k ą zajmują, a nie próbują s ł u ż y ć M u z o m ?
I którzy mają postawę przeciwną?
D - O czym ty mówisz właściwie? - powiada.
- O dzikości i szorstkości, a z drugiej strony o miękkości i łagodności -
odrzekłem.
- Ach tak - powiada. - Że ci, co się samą tylko gimnastyką zajmują, robią
się dziksi, niż potrzeba, a którzy służbą u Muz, stają się mięksi, niżby im
z tym było do twarzy.
- Tak jest - dodałem - to wrodzony t e m p e r a m e n t i szlachetny zapał robi
tę dzikość. Gdyby go należycie kształcić, on by przeszedł w odwagę, a kie
dy go się przeciągnie bardziej, niż potrzeba, mogą się z niego zrobić rysy
twarde i przykre; to łatwo zgadnąć.
E - Zdaje mi się - powiada.
- No cóż? A łagodność, czy to nie byłby rys natury lgnącej do mądrości?
410 E Księga III 109
Jak się ten rys rozwinie zanadto, przechodzi w miękkość nadmierną, a pod
wpływem dobrego wychowania dałby łagodność człowieka zrównoważonego
wewnętrznie?
- Jest tak.
- A mówimy, że strażnicy powinni mieć te oba rysy w naturze?
- Powinni przecież.
- I prawda, że one powinny z sobą harmonizować?
- Jakżeby nie?
- I jeśli u kogoś ta h a r m o n i a jest, to jego d u s z a j e s t i rozwagi p e ł n a , 411
i odważna?
- Tak jest.
- A kiedy tej harmonii brak, wtedy tchórzliwa i dzika?
- I bardzo.
- Nieprawdaż? Jeżeli się ktoś podda fletowym czarom muzyki i pozwoli, XVIII
żeby mu ona przez uszy jak przez lejek zalewała duszę tymi, o których się
niedawno mówiło, harmoniami pełnymi słodyczy i miękkości, i łkania,
i całe życie nic, tylko kwili cicho albo leci w n i e b o na skrzydłach muzyki,
ten na razie, jeśli miał w sobie trochę szlachetnego zapału, zmiękcza go jak B
żelazo i teraz można z niego coś zrobić - on p r z e d t e m był za twardy, a więc
do niczego; jeżeli j e d n a k ktoś tak wciąż i wciąż te czary nad własną duszą
odprawia, to mu się t e m p e r a m e n t zaczyna topić i rozlewać; w końcu wyta
pia się całkiem i t e n - jakby sobie z duszy nerwy i ścięgna wyciął - zrobi
z siebie kopijnika na miękko 18 .
- Tak jest - powiada.
- I jeżeli to - dodałem - trafi na człowieka bez t e m p e r a m e n t u już z natu
ry, proces p r ę d k o dobiega do końca, a jeżeli na kogoś z t e m p e r a m e n t e m ,
taki sobie serce osłabia i wyrabia sobie t e m p e r a m e n t porywisty i pod wpły- C
w e m drobiazgów od razu się drażni i zaraz znowu gaśnie. Pasjonaci stąd się
biorą i gniewliwe zrzędy.
- Całkiem tak.
- No cóż? A jeżeli się ktoś gimnastyką dużo zajmuje, robi wysiłki i od
żywia się bardzo dobrze, a muzyki i filozofii nie tyka, to na razie, czując się
d o b r z e fizycznie, czyż nie nabiera pewności siebie i jakoś mu serca przy
rasta i robi się odważniejszy, niż był?
- N a w e t i bardzo.
- No cóż? Ale jak się niczym i n n y m nie zajmuje i nie obcuje z Muzą
w żadnym sposobie, to choćby tam i było u niego w duszy trochę zamiłowa- D
nia do wiedzy, to j e d n a k , jeśli ono n a u k i ż a d n e j i żadnych z a g a d n i e ń nie
kosztuje, ani się myślą żadną nie zabawia, ani innym kulturalnym zajęciem,
to zaczyna słabnąć, robi się głuche i ślepe, bo go nic nie budzi i nie odży
wia i kurzem przypadają jego spostrzeżenia.
18
Kształcić trzeba i t e m p e r a m e n t , i u m i ł o w a n i e mądrości, i tak k a ż d e z nich potęgować, wzglę
d n i e o p a n o w y w a ć , ż e b y d o b r z e r a z e m współbrzmiały. D o p i e r o t e h a r m o n i j n e typy będą się
nadawały do rządów w państwie idealnym.
110 Platon, Państwo 411 D
- No może.
- Że ci, co rządzą, powinni być starsi, a rządzeni młodsi, to jasne? C
- Jasne.
- I że to ma być elita spośród nich?
- I to.
- A spośród rolników elita - czy to nie ci, co najlepiej pola uprawiają?
- Tak.
- A teraz, skoro to ma być elita spośród wojska, to czy nie mają to b y ć
najlepsi strażnicy państwa?
- Tak.
- N i e p r a w d a ż ? P o w i n n i być do tego celu r o z u m n i i w d o d a t k u z d o l n i
troszczyć się o losy państwa?
- Jest tak.
- A każdy gotów się najwięcej troszczyć o to, co by właśnie kochał. D
- Z konieczności.
- A kochałby najbardziej to, co by jego z d a n i e m d o b r z e wychodziło na
tym samym, co i jemu służy, i gdyby uważał, że na powodzeniu tego czegoś
i on sam najlepiej wyjdzie, a nie na odwrót.
- Tak jest - powiada.
- Zaczem wybrać nam wypadnie spośród innych strażników takich,
którzy, gdy się im przyjrzymy badając, będą nam najwięcej wyglądali na to,
że będą cale życie gotowi z największą chęcią spełniać to, co by uważali za
korzystne dla państwa, a co nie, tego w żaden sposób robić nie zechcą. E
- Tacy się nadają - powiada.
- Wydaje mi się, że trzeba mieć takich ludzi na oku we wszystkich kla
sach wieku i uważać, czy potrafią stać na straży tej zasady i ani pod wpły
w e m czarodziejskich sugestii, ani pod wpływem gwałtu nie wyrzucą za płot
i nie zapomną zasady, że należy robić to, co dla państwa najlepsze.
- O jakim ty mówisz wyrzucaniu za płot?
- Ja ci p o w i e m - d o d a ł e m . - Ja m a m wrażenie, że p r z e k o n a n i a wynoszą
się z duszy dwojako: j e d n e ją opuszczają dobrowolnie, a drugie wbrew na
szej woli. Dobrowolnie pozbywamy się przekonań mylnych - to wtedy, gdy
się c z ł o w i e k c z e g o ś n a u c z y i d l a t e g o z m i e n i a p o p r z e d n i e p r z e k o n a n i e . 413
A wbrew woli pozbywamy się wszystkich przekonań prawdziwych.
- J a k to j e s t z t y m d o b r o w o l n y m w y z b y w a n i e m się, to r o z u m i e m , ale
o tym niedobrowolnym chciałbym się nauczyć.
- No cóż? Czy i ty nie uważasz, że tego, co d o b r e , l u d z i e pozbywają się
w b r e w woli, a tego, co złe, c h ę t n i e ? A czyż nie jest złem pozostawać w błę
dzie i nie znać prawdy, a d o b r e m wydawać sądy prawdziwe? Czy nie wydaje
ci się, że wydawać sądy prawdziwe to myśleć, że istnieje to, co istnieje?
- Owszem - powiada - ty słusznie mówisz i wydaje mi się, że ludzie nie
pozbywają się sądów prawdziwych dobrowolnie.
- Nieprawdaż, robią to tylko pod wpływem oszukaństwa, czarodziejskich
zabiegów albo gwałtu?
112 Platon, Państwo 413 A
20
Do elity rządzącej dostawać się powinni młodzi wojskowi, zależnie od wyniku e g z a m i n ó w i te
stów p r a k t y c z n y c h , które by wystawiały na p r ó b ę ich postawę państwowotwórczą. Rządzący na
zywać się powinni strażnikami doskonałymi, p o n i e w a ż obowiązkiem ich byłoby m i e ć o k o na wro
gów i p i l n o w a ć w ł a s n y c h o b y w a t e l i . R e s z t a w o j s k o w y c h to pomocnicy r z ą d u , z b r o j n e r a m i ę
władzy.
414 A Księga III 113
21
W bajce o synach ziemi stara się Platon nakłonić obywateli swojego państwa do wzajemnej
przyjaźni i do obrony kraju, ponieważ ziemia, w której mieszkają, jest ich wspólną matką i karmi
cielka. Zatem próbuje oprzeć uczucia społeczne na uczuciach rodzinnych. Sposób najczęściej
używany. Jednakże słuchający powinni by w tej chwili zapomnieć, że synami ziemi są nie tylko
oni sami, ale ci nachodzący ich nieprzyjaciele tak samo. To są też ich bracia i między braćmi by
wają stosunki trudne do zniesienia. Najgorzej być bratem młodszym i słabszym, bo z racji brater
stwa trzeba ustępować braciom starszym, silniejszym, uprzywilejowanym. Oni nawet zwykle na
to liczą z góry i nieraz w imię braterstwa żądają ustępstw od braci słabszych.
W państwie platońskim też mają być bracia starsi, uprzywilejowani, lepszego gatunku, i bracia
gorszego gatunku. Rządzący to czyste złoto, wojsko to srebro, a rolnicy i rzemieślnicy to brąz
i żelazo. Zatem trzy lub cztery kasty różniące się godnością. Rząd rzemieślniczo-chłopski byłby
zgubą dla państwa. Rządzić powinien egzaminowany zespół ludzi o najwyższym, specjalnym wy
kształceniu. Więc to ma być państwo urzędnicze. Awans z kasty niższej do wyższej jest możliwy,
podobnie jak degradacja z wyższej do niższej.
114 Platon, Państwo 414 E
chodził, a inni obywatele to są ich bracia, bo to też synowie ziemi, więc się
ich d o b r e m interesować powinni.
- N i e bez powodu - powiada - tyś się wstydził mówić nieprawdę.
415 - To bardzo proste - p o w i e d z i a ł e m . - A j e d n a k posłuchaj i reszty t e g o
mitu. Wy tu wszyscy w państwie jesteście braćmi, tak b ę d z i e m y im dalej
ten mit opowiadali, ale bóg, który was formował, wpuścił w okresie powsta
wania i w m i e s z a ł t r o c h ę złota w tych z was, którzy są zdolni do rządów.
D l a t e g o oni są najcenniejsi. A w p o m o c n i k ó w s r e b r o . A ż e l a z o i brąz
w rolników i w tych, co inne uprawiają rzemiosła. Więc ponieważ wszyscy
j e s t e ś c i e j e d n e j krwi, dlatego najczęściej macie p o t o m k ó w p o d o b n y c h do
B was samych, ale bywa, że się ze złotego może urodzić ktoś srebrny albo ze
s r e b r n e g o złoty i tam dalej; wszelkie są możliwe wypadki w tę i w tamtą
stronę. Z a t e m rządzącym p r z e d e wszystkim i najbardziej przykazuje bóg,
żeby niczego tak dobrze nie pilnowali i przy niczym tak uważnie na straży
nie stali, jak koło własnych p o t o m k ó w ; patrząc, która z tych c z t e r e c h do
m i e s z e k świeci w duszy każdego, i jeżeliby się im urodził p o t o m e k z do
mieszką brązu lub żelaza, to się nie powinni w żaden sposób unosić litością,
C ale oceniać tę naturę tak, jak ją cenić trzeba, i zepchnąć go na rzemieślnika
albo na rolnika. A gdyby się znowu pośród nich urodził ktoś z domieszką
złota albo srebra, oni to ocenią i podniosą jednych do straży, a drugich do
hufców pomocniczych; bo wyrocznia powiedziała, że państwo u p a d n i e wte
dy, gdy go będzie strzegł strażnik żelazny albo strażnik z brązu. Ż e b y oni
w ten mit uwierzyli, czy masz na to jaki sposób?
D - N i g d y - powiada - żeby uwierzyli oni sami. Ale gdyby chociaż ich sy
nowie i wnuki, i inni ludzie, którzy kiedyś przyjdą.
- I to też byłoby dobrze - dodałem - więcej by się wtedy troszczyli o pań
stwo i o siebie nawzajem, ja mniej więcej rozumiem, co ty masz na myśli.
XXII Tak; to będzie tak lub inaczej, zależnie od tego, jak tradycja tę bajkę po
prowadzi. My tymczasem tych synów ziemi uzbroimy i wyprowadzimy na
plac z d o w ó d c a m i na czele. Jak się zejdą, niech się rozejrzą po mieście,
w którym by miejscu najlepiej obóz urządzić, skąd by i swoich najłatwiej
poskramiać mogli, gdyby który nie chciał praw słuchać, i skąd by zewnętrz
nych nieprzyjaciół najlepiej mogli o d p i e r a ć , jeżeliby jakiś wróg nadciągał
E niby wilk na trzodę. A jak obóz rozbiją i złożą ofiarę, k o m u trzeba, niech
sobie urządzą kwatery. Czy jak?
- N o , tak - powiada.
- Nieprawdaż? Takie, które podczas mrozu kryją, a na lato też odpowie
dnie?
- Jakżeby nie? Ty zdaje się mówisz o pewnych mieszkaniach?
- T a k jest - p o w i e d z i a ł e m . - O m i e s z k a n i a c h wojskowych, a nie o mie
szkaniach finansistów.
416 - A j a k ż e się ma z n o w u - p o w i a d a - to r ó ż n i ć , t w o i m z d a n i e m , od
tamtego?
- Ja ci spróbuję powiedzieć - dorzuciłem. - Najgorsze to ze wszystkiego
416 A Księga III 115
i największa hańba dla pasterzy, jeżeli takie mają psy i tak je prowadzą - to
przecież pomocnicy przy trzodach - że skutkiem bezkarności i swawoli albo
z głodu, albo pod wpływem jakiegoś innego złego nawyku same psy zaczy
22
nają owcom dogryzać i robią się nie jak psy, ale jak wilki .
- To straszne - powiada - jakżeby nie?
- Więc trzeba się strzec wszelkimi sposobami, żeby nam pomocnicy cze- B
goś p o d o b n e g o nie urządzili z obywatelami, w o b e c tego że są od nich sil
niejsi, i zamiast, żeby byli łagodnymi sprzymierzeńcami, nie stali się podob
ni do panów pełnych dzikości.
- Trzeba się strzec - powiada.
- Nieprawdaż? Najlepszą ochroną przeciw t e m u byłoby to, że są rzeczy
wiście dobrze wychowani.
- Ależ są - powiada.
A ja d o d a ł e m : - O to się n i e w a r t o s p i e r a ć , k o c h a n y G l a u k o n i e . A o t o ,
cośmy przed chwilą mówili, warto, że powinni odebrać wychowanie właściwe - C
w s z y s t k o j e d n o , j a k i e b y o n o b y ł o - jeśli mają m i e ć w a r u n e k n a j w i ę k s z y
łagodności w stosunku do siebie samych i do tych, których strzegą.
- I to słuszne - powiada.
- Więc oprócz takiego wychowania, powiedzieć by mógł człowiek myślą
cy, powinni mieć mieszkania i resztę majątku taką, żeby im to nie przeszka
dzało być jak najlepszymi strażnikami oraz ż e b y ich to nie p o d n i e c a ł o do
krzywdzenia innych obywateli.
- I on prawdę powie. D
- Więc zobacz - d o d a ł e m - czy m o ż e j a k o ś w taki sposób p o w i n n i żyć
i mieszkać, jeżeli mają być takimi. Po pierwsze, żaden z nich nie powinien
m i e ć ż a d n e g o o s o b i s t e g o majątku, chyba ż e n i e z b ę d n a k o n i e c z n o ś ć . P o
drugie, d o m u i spichrza nie p o w i n i e n ż a d e n z nich m i e ć ani ż a d n e g o ta
kiego pomieszczenia, do którego by nie mógł wejść każdy, kto by chciał.
A na u t r z y m a n i e , j a k i e g o p o t r z e b u j ą z a p a ś n i c y w o j e n n i u m i a r k o w a n i E
i o d w a ż n i , p o w i n n i od i n n y c h obywateli o t r z y m y w a ć żołd w e d ł u g taksy.
Tak wielki, żeby im nic z niego nie zostawało na następny rok, ani żeby im
nie brakło. A będą się stołowali we wspólnym lokalu, jak na wyprawie wo
jennej, i będą żyli wspólnie. A co do złota i srebra, to powiedzieć im, że je
mają w boskim g a t u n k u w duszy, więc im nie potrzeba ludzkiego i n a w e t
22
Kasta wojskowych wydaje się n i e b e z p i e c z n a dla p o m y ś l a n e g o ustroju. Wojskowi mają b r o ń
w ręku, mogą się narzucić na władców i p r z e p ę d z i ć rząd egzaminowany. Ż e b y t e g o nie zrobili,
trzeba ich wychować o d p o w i e d n i o , to raz, a po drugie dać im mały żołd na u t r z y m a n i e przyzwoi
te, c h o ć s k r o m n e , a nie d o p u ś c i ć ich do ż a d n e g o k o n t a k t u ze z ł o t e m , aby na nie a p e t y t u nie na
brali. T r z e b a w nich wmówić, że p i e n i ą d z e to coś poniżej ich godności. A że nie każdy g o t ó w
w to uwierzyć, więc u d o s t ę p n i ć ich mieszkania kontroli p u b l i c z n e j , aby po cichu nie gromadzili
skarbów, co zaostrzać zwykło chciwość ludzką. Wspólny stół im urządzić i w s p ó l n e koszary, jak
w Sparcie. Ż a d n y c h resztówek, ż a d n y c h kolonii, ż a d n y c h działek. Aby myśleli tylko o służbie,
a nie o powiększaniu majątków.
Platon nie ma zbyt wielkiego zaufania do natury ludzkiej i wie, że ludzie sami z własnej ocho
ty nie urządzą państwa, k t ó r e by mu się podobało. Więc chciałby na nich działać wymową, a wy
mowie p o m a g a ć p r z y m u s e m i ścisłą kontrolą. T e c h n i k a bardzo współczesna - w zasadzie.
116 Platon, Państwo 417 A
417 by się nie godziło, gdyby się tamto złoto miało od przybytku tutejszego pla
mić i z nim mieszać, bo z pieniądzem ludzkim wiąże się wiele brudu i nie-
godziwości, a ich złoto n i e c h b y zostało n i e s p l a m i o n e . Im j e d n y m tylko
w całym państwie nie wolno by było złota brać do ręki, ani by się im godzi
ło tykać złota i srebra, ani być z nim pod j e d n y m d a c h e m , ani je m i e ć na
sobie, ani pić z naczyń srebrnych albo złotych. W ten sposób byliby ocaleni
sami i ocalone byłoby miasto.
Jeżeli oni posiędą ziemię na własność i domy, i pieniądze, to porobią się
B z nich gospodarze i rolnicy, zamiast strażników. I staną się panami i wroga
mi innych obywateli, a nie sprzymierzeńcami. Będą nienawidzili drugich,
a d r u d z y ich, i będą nastawali na drugich, a d r u d z y na nich, te zasadzki
w z a j e m n e wypełnią im całe życie. O wiele więcej i bardziej będą się bali
wrogów w e w n ę t r z n y c h niż z e w n ę t r z n y c h , a to już b ę d z i e krótka droga do
zguby ich własnej i do zguby reszty państwa.
Więc z tych wszystkich powodów - dodałem - zgodzimy się, że tak trzeba
zorganizować strażników, jeżeli chodzi o mieszkanie i o inne sprawy, i to my
prawem ustalimy. Czy nie?
- Tak jest - powiedział Glaukon.
KSIĘGA CZWARTA
wie, to nic strasznego dla państwa. Ale strażnicy praw i państwa, jeżeli nimi
być przestaną i będą tylko swoją r o b o t ę udawali, to widzisz chyba, że całe
p a ń s t w o z g r u n t u prowadzą do zguby. A z drugiej strony oni sami mogą się
przy tej sposobności doskonale mieć i mogą być szczęśliwi. Więc jeżeli my
ustanawiamy takich strażników naprawdę, nie przynoszących żadnej szkody B
państwu, a ten ktoś, kto tak mówi, robi z nich jakichś rolników i gospodarzy
- szczęśliwych jakby na festynie ludowym, a nie w p a ń s t w i e - to chyba ma
na myśli coś innego niż państwo. Więc musimy się zastanowić, czy mając to
na oku u s t a n o w i m y strażników na to, aby pośród nich najobficiej szczęście
kwitło, czy też b ę d z i e m y tego życzyli całemu państwu i uważali, czy szczęście
w całym p a ń s t w i e k w i t n i e , a tych p o m o c n i k ó w i strażników zmusimy, ż e b y
t a m t o robili i w t a m t o wierzyli, aby byli jak najlepszymi wykonawcami swo- C
jej roboty, a wszystkich innych tak samo. W ten sposób, kiedy cale p a ń s t w o
b ę d z i e rosło i b ę d z i e d o b r z e zorganizowane, pozwolimy, ż e b y każdą g r u p ę
obywateli natura dopuszczała do udziału w szczęściu.
- Zdaje mi się - powiada - że dobrze mówisz. II
- Ciekaw jestem - dodałem - czy ci się wyda trafne coś, co się z tym wią
że jak brat z bratem.
- Co takiego?
- Zastanów się, czy to psuje także innych robotników, tak że się robią źli.
- Ale co to takiego? D
- Bogactwo - powiedziałem - i nędza.
- Jakże to?
- Tak to. Jak się garncarz wzbogaci, to myślisz, że zechce się dalej tru
dnić swoim fachem?
- Nigdy - powiada.
- Zrobi się leniwy i niedbały - jeszcze więcej, niż był.
- I to - powiada - bardzo.
- A jak znowu z biedy nie może sobie kupić narzędzi albo czegoś tam in
nego, czego potrzebuje w swoim fachu, to i wytwory jego będą gorsze i kie- E
dy swoich synów, albo innych może, będzie uczył, to ich na gorszych robot
ników wyuczy.
- Jakżeby nie?
- Z a t e m pod wpływem i j e d n e g o , i drugiego - i nędzy, i bogactwa - po
garszają się wytwory różnych umiejętności i pogarszają się fachowcy.
- Okazuje się.
- Więc zdaje się, żeśmy znaleźli nowe dwie rzeczy dla strażników, na któ
re powinni uważać na wszelki sposób, aby się to nigdy poza ich plecami nie
wkradło do miasta.
- Co takiego?
- Bogactwo - powiedziałem - i nędza. Bo j e d n o wyrabia zbytek, lenistwo
i dążności w y w r o t o w e , a d r u g i e upadla i rodzi z b r o d n i ę , oprócz dążności 422
wywrotowych.
- Tak jest - powiada. - Ale nad tym się zastanów, Sokratesie, jak to nasze
l
120 Platon, Państwo 422 A
państwo potrafi wojnę prowadzić, jeżeli nie będzie miało pieniędzy. Zwła
szcza, jeżeli b ę d z i e musiało prowadzić wojnę z p a ń s t w e m wielkim i boga
2
tym .
- Jasna rzecz - odparłem - że z j e d n y m takim państwem byłoby trudniej,
a z dwoma łatwiej.
B - Jak powiedziałeś? - mówi.
- P r z e d e wszystkim - mówię - jeżeli wypadnie walczyć, to czyż nie będą
walczyli z bogaczami, podczas gdy sami będą zapaśnikami wojennymi?
- To tak - powiada.
- N o , a cóż, Adejmancie - ciągnąłem - j e d e n pięściarz, najlepiej jak tylko
być m o ż e do tej walki przygotowany, myślisz, że nie potrafi sobie łatwo dać
rady w walce z dwoma niepięściarzami, a tylko bogatymi i tłustymi?
- Ale chyba - mówi - nie z dwoma naraz.
C - Czy i wtedy nie, gdyby mu wolno było uciekać, a pierwszego, który by
n a s t a w a ł , bić o d w r ó c i w s z y się, i g d y b y t o c z ę s t o p o w t a r z a ł n a s ł o ń c u
i w upale? Czy nawet i większej ilości takich przeciwników nie potrafiłby
pokonać ktoś taki?
- Oczywiście - powiada - że nic by w tym nie było dziwnego.
- A przecież ty nie myślisz, że ludzie bogaci posiadają większą umiejęt
ność i mają większe doświadczenie w pięściarstwie niż w sztuce wojennej?
- N o , nie - powiada.
- Z a t e m można się spodziewać, że nasi zapaśnicy będą bez trudności wal
czyli z nieprzyjacielem liczniejszym dwukrotnie i trzykrotnie.
D - Z g o d z ę się z tobą - powiada - m a m wrażenie, że słusznie mówisz.
- A cóż, gdyby poselstwo wyprawili do innego miasta i powiedzieli praw
dę, że: My w ogóle nie używamy złota ani srebra, ani się to nam godzi. Za
to wam - wolno. Jeżeli zrobicie z n a m i p r z y m i e r z e wojskowe, b ę d z i e c i e
mieli to, co teraz należy do tamtych. Czy myślisz, że usłyszawszy to wolał
by ktoś raczej walczyć przeciwko psom - tęgim a chudym, niż przy pomocy
psów z owcami, które są tłuste a delikatne?
- N i e wydaje mi się. Ale jeżeli - powiada - w jednym mieście zgromadzą
się skarby innych miast, to uważaj, czy ono nie zacznie zagrażać miastu nie-
E bogatemu.
- Szczęśliwy z ciebie człowiek; zdaje ci się, że warto nazywać p a ń s t w e m
jakiekolwiek inne, a nie tylko takie, jakie my organizujemy.
2 Jeżeli idealny ustrój ma trwać, muszą strażnicy uważać, żeby w nim o b y w a t e l e nie popadali
w n ę d z ę , i baczyć, żeby się nie wzbogacili z a n a d t o , ponieważ i bogactwo, i nędza prowadzą łatwo
do rewolucji, przy czym bogactwo rozleniwia, a n ę d z a rodzi zbrodnię. M o ż n a się więc i w platoń
skim p a ń s t w i e s p o d z i e w a ć p o d a t k ó w ciężkich a progresywnych. O w c e będą strzyżone przy sa
mej skórze. N i e do kieszeni rządzących, ale z a p e w n e do skarbu państwa.
I nie z myślą o przyszłej wojnie. Wojny b ę d z i e wygrywało p a ń s t w o i d e a l n e dzięki swojej
p r z e w a d z e militarno-sportowej, dzięki d o b r e j strategii, intrydze politycznej i dyplomacji, która
potrafi wyzyskiwać antagonizmy s p o ł e c z n e p a ń s t w nieprzyjaznych. Ze wystarczy p a ń s t w u choć
by tylko tysiąc obrońców, to mówi Platon z uwagi na S p a r t ę , w której w czasach Arystotelesa
i tylu nawet nie było Spartiatów o pełnych prawach.
422 E Księga IV 121
3
P a ń s t w o p l a t o ń s k i e nie ma być imperialistyczne i nie b ę d z i e w y m a g a ł o n i e s k o ń c z o n e j prze
strzeni do życia. G r a n i c e zbyt o b s z e r n e groziłyby r o z p a d e m . Z a t e m ramy p r z e s t r z e n n e zostają
n i e o k r e ś l o n e właściwie. Rozszerzać je tak długo, jak d ł u g o uda się zachować j e d n o ś ć państwa.
To granice dość o b s z e r n e j e d n a k . Tę zasadę akcentuje Platon j a k o doniosłą, nazywając ją j e d n o
c z e ś n i e drobiazgiem, p o d o b n i e jak zasadę ścisłej specjalizacji, tę p o d w a l i n ę jedności i „sprawie
dliwości".
T r z e c i a rzecz arcyważna to w y c h o w a n i e d u c h o w e i fizyczne m ł o d z i e ż y , w a r u n e k trwałości
i d o s k o n a l e n i a się ustroju. Od n i e c h c e n i a w tej chwili jest d o t k n i ę t a po raz pierwszy sprawa
w s p ó l n o ś c i k o b i e t i d z i e c i , j a k b y n i e i s t o t n a . Przyjdzie czas na jej r o z w a ż e n i e s z c z e g ó ł o w e
później, w księdze V. Na razie Platon nie chce zrażać czytelnika rozwijaniem drażliwego t e m a t u
już teraz.
Przestrzega, jak tylko m o ż e , przed nowymi p r ą d a m i w m u z y c e , bo o n e przynoszą ze sobą
przewroty polityczne. T e n k o n s e r w a t y z m może dziwić na pierwszy rzut oka, ale wystarczy sobie
p r z y p o m n i e ć , jak troskliwie przestrzega na przykład Kościół swojego stylu w m u z y c e w ciągu
w i e k ó w w p o d o b n e j myśli; albo z w a ż y ć , jak z n a m i e n n a była dla a t m o s f e r y p o w o j e n n e j fala
jazzbandu, albo p r z y p o m n i e ć m u z y k ę atonalną razem z wierszami dadaistycznymi i z futuryzmem
w malarstwie, żeby się nie tak dziwić Platonowi.
122 Platon, Państwo 423 D
Aby nieraz ktoś nie sądził, że poeta mówi tutaj nie o nowych pieśniach, ale
C o nowym stylu śpiewania, i żeby tego nikt nie chwalił. Nie należy tego ani
chwalić, ani czegoś podobnego u poety przyjmować. Trzeba się wystrzegać
przełomów i nowości w muzyce, bo to w ogóle rzecz niebezpieczna. Nigdy
nie zmienia się styl w muzyce bez przewrotu w zasadniczych prawach poli
tycznych. Tak mówi Damon, a ja mu wierzę.
- M n i e też - powiada Adejmant - możesz zaliczyć do grona przekonanych.
DIV - Z a t e m wieżę strażniczą trzeba s t r a ż n i k o m w y b u d o w a ć gdzieś t u t a j ,
w zakresie muzyki.
424 D Księga IV 123
- C z e m u by nie? - powiada.
- W i ę c j a k i e - z a p y t a ł e m - na bogów? Sprawy targowe, g d z i e c h o d z i
0 k o n t r a k t y na r y n k u , j a k i e tam który z d r u g i m zawarł, a j a k c h c e s z to
D i u m o w y z robotnikami, i sprawy o obrazę czci, i o pobicie, i sprawy mie
szkaniowe, i terminy rozpraw, i ustanawianie sędziów albo ściąganie lub na
kładanie podatków, może tam gdzieś jakichś potrzeba na targach albo w po
rtach; w ogóle jakieś tam ustawy targowe albo policyjne czy portowe i inne
tego rodzaju, czy zaryzykujemy ustalanie prawem którejś z tych rzeczy?
- N i e godzi się - powiada - ludziom pierwszej klasy dawać takich pole
c e ń . Wielu z tych rzeczy, jeżeli która powinna być prawem ustalona, oni
chyba łatwo sami dojdą.
E - Tak jest, mój kochany - d o d a ł e m - jeżeli im tylko bóg pozwoli zacho
wać te prawa, któreśmy przedtem przeszli.
- A jeżeli nie - powiada - to b ę d ą wciąż d u ż o takich u s t a w wydawali
1 znowu je naprawiali, i tak całe życie, myśląc, że jakoś uchwycą to, co naj
lepsze.
- Mówisz - dodałem - że będą w t e d y żyli tak, jak ci, co chorują, a przez
brak karności wewnętrznej nie chcą wyleźć z niewłaściwego trybu życia.
- Tak jest.
426 - Rzeczywiście; sympatyczne to ich życie. Leczą się wciąż, a zawsze bez
skutku. Tyle tylko, że wyrabiają sobie choroby bardziej różnorodne i więk
sze, a wciąż się spodziewają, że gdyby im ktoś lekarstwo doradził, to do
piero od niego byliby zdrowi.
- Rzeczywiście - powiada - że taki stan przypomina takich chorych.
- No cóż? - mówię. - A czy t e n ich rys nie ma swojego wdzięku: za naj
gorszego wroga uważają tego, który prawdę mówi, że pokąd się nie przesta
li niesz zapijać i objadać, i nie skończysz z Afrodytą i z próżniactwem, to ani
ci lekarstwa nic nie pomogą, ani wypalania, ani operacje, ani zamawiania,
ani medaliki, ani żaden inny środek tego rodzaju?
- To nie jest wielki wdzięk - powiada. - Gniewać się na tego, co dobrze
mówi, to nie jest żaden wdzięk.
- Zdaje się - dodałem - że ty nie jesteś wielbicielem takich ludzi.
- Zgoła nie, na Zeusa.
V - I gdyby całe państwo, jakeśmy przed chwilą mówili, postępowało w ten
sposób, to go nie pochwalisz. Czy nie uważasz, że tak samo robią te pań
stwa, które mają złą organizację, a zakazują obywatelom, żeby całej konsty-
C tucji państwa nie naruszali, bo zginie, kto by się tego dopuszczał. A kto się
im przy ich o b e c n e j organizacji najuprzejmiej kłania i służy na dwóch łap
kach, i podbiega, odgaduje ich zamiary, a potrafi je spełniać, t e n d o p i e r o
będzie dobry i mądry, i do wielkich interesów, i będą go czcią otaczali?
- M n i e się - powiada - też wydaje, że oni właśnie to robią, i nie chwalę
im tego ani trochę.
D - A j e ż e l i z n o w u k t o ś c h c e o d d a w a ć usługi t a k i m m i a s t o m i objawia
ochotę do tego, to czy nie podziwiasz u niego odwagi i dobrych chęci?
426 D Księga IV 125
- Owszem - powiada - tylko nie tych, którzy się im dali nabrać i teraz im
się zdaje, że są n a p r a w d ę m ę ż a m i s t a n u , d l a t e g o że ich chwalą s z e r o k i e
koła.
- Jak mówisz? - z a p y t a ł e m . - Czy nie p r z e b a c z a s z t y m ludziom? Jeśli
ktoś mierzyć nie umie, a tu mu wielu takich samych jak on mówi, że on ma
cztery łokcie wzrostu, to czy on może myśleć inaczej o sobie samym?
- N o , i tak też nie - powiada. - Jeżeli o to chodzi. I
- Więc się nie gniewaj. To może i najsympatyczniejsi tacy ludzie; wciąż
wydają ustawy w tym rodzaju, jakeśmy to przed chwilą przeszli, i wciąż coś
poprawiają, a zawsze im się zdaje, że dojdą jakiegoś końca z tymi przestęp
stwami w kontraktach i w tych sprawach, o których przed chwilą mówiłem,
a nie wiedzą, że w rzeczywistości to jest tak, jakby hydrze łby obcinali 5 .
- N o , tak - powiada - przecież nic innego nie robią.
- Więc ja uważam - ciągnąłem dalej - że tego rodzaju ustawami i sprawa- 4i
mi administracji państwa ani w źle, ani w dobrze zorganizowanym państwie
prawdziwy ustawodawca nie powinien sobie głowy zaprzątać, bo w pierw
szym w y p a d k u to się na nic nie przyda i nic więcej, a w drugim kto bądź
z nich sam na to wpadnie albo to samo wypłynie z zarządzeń poprzednich.
- Więc co by nam - powiada - jeszcze zostało z ustawodawstwa? I
- Ja p o w i e d z i a ł e m : „ n a m nic, ale Apollonowi D e l f i c k i e m u ustawy naj
ważniejsze i najpiękniejsze, i pierwsze spośród ustaw".
- Jakie? - powiada.
- Stawianie świątyń i ofiary, i w ogóle kult bogów, d u c h ó w i bohaterów.
G r z e b a n i e zmarłych też i jak im trzeba służyć, żeby ich sobie usposobić ła
skawie. Bo takich rzeczy my nie w i e m y i zakładając państwo nikogo in
nego nie b ę d z i e m y słuchali, jeżeli mamy rozum, i nie b ę d z i e m y się nikogo C
i n n e g o w tych sprawach radzili, jak tylko boga naszych ojców. T e n bóg
przecież w tych rzeczach jest dla wszystkich ludzi doradcą, którego ojcowie
czcili, na środku ziemi siedzi, na samym jej pępku, i stamtąd rady daje.
- P i ę k n i e mówisz - powiada. - Trzeba tak robić.
- Więc już byś miał założone swoje państwo, synu Aristona. A teraz się VI
w nim rozejrzyj, o światło się skądś postaraj należyte i brata swego zawołaj,
i Polemarcha, i tych innych, może jakoś dojrzymy, gdzie by tam w nim była
sprawiedliwość, a gdzie n i e s p r a w i e d l i w o ś ć i czym się o n e obie od siebie
5
J a d o w i t e strzały w s t r o n ę w s p ó ł c z e s n y c h państw, k t ó r e pod kari) śmierci konserwują, swój
z g r u n t u zły ustrój, a dopuszczają do wpływów politycznych tylko j e d n o s t k i a m b i t n e , ale m a ł e .
Sprawę kultu religijnego zostawia Platon k a p ł a n o m Apollona w Delfach. C z e m u ? Bo szanuje
tradycję ojczystą na tym p u n k c i e , a mało go to kosztuje, p o n i e w a ż i tak wiedza żadna nie infor
muje o tym, jak właściwie najlepiej wpływać na bogów - pamiętajmy, co o tym Platon myślał
w k s i ę d z e II i III - ani jak najlepiej grzebać trupy i jak czcić bogów i bohaterów. A że Apollon
Delficki cieszy się czcią w całej Grecji i poza Grecją, więc zostać przy tradycji i radzić się Apol
lona, zwyczajem ojców. N i e p o d o b n a uwierzyć, żeby Platon bez u ś m i e c h u pisał o tym p ę p k u
matki z i e m i , na którym Apollon w Delfach siedzi i stamtąd rady daje. W Delfach p o k a z y w a n o
stożkowaty kawał białego m a r m u r u i mówiono, że oznacza ś r o d e k z i e m i . Ale Platon nie musiał
tego brać dosłownie i w tej chwili na p e w n o przymrużył j e d n o oko.
126 Platon, Państwo 427 D
różnią i którą z nich trzeba zdobyć, jeżeli się chce być szczęśliwym; wszyst
ko j e d n o , czy o tym będą wiedzieli, czy nie będą wiedzieli wszyscy bogo
6
wie i ludzie .
E - Mówisz ni to, ni owo - powiedział Glaukon. - Ty przecież przyrzekłeś
szukać sam, bo ci się nie godziło nie stawać w obronie sprawiedliwości we
dług sił i na wszelki sposób.
- Prawda jest - odparłem - to, co przypominasz. Więc trzeba tak zrobić,
ale trzeba i was zebrać.
- Owszem - powiada - i my to zrobimy.
- S p o d z i e w a m się więc - d o d a ł e m - że my to znajdziemy w t e n sposób.
Myślę, że wasze miasto, skoro się je dobrze założyło, jest całkowicie dobre.
- Z konieczności - powiada.
- Z a t e m jasna rzecz, że jest mądre i m ę ż n e , i p e ł n e rozwagi, i sprawiedliwe.
- Jasna.
- A prawda, że którekolwiek z tych cech w nim znajdziemy - to, co zosta
nie, będzie tym, czegośmy nie znaleźli?
- A cóż?
- Więc tak samo, jak byśmy w czymkolwiek szukali jednej rzeczy spośród
428 c z t e r e c h i n n y c h , to g d y b y ś m y ją od razu rozpoznali, wystarczyłoby n a m ,
a gdybyśmy naprzód rozpoznali t a m t e trzy rzeczy, to już tym samym byłaby
rozpoznana i ta czwarta, szukana. Bo jasna rzecz, że to by już nie było nic
innego, tylko ta reszta.
- Słusznie mówisz - powiada.
- T a k s a m o i t u t a j . S k o r o c h o d z i w ł a ś n i e o c z t e r y rzeczy, to t r z e b a
szukać tak samo?
- Jasna rzecz.
- Więc m n i e się zdaje, że w tym mieście naprzód się rzuca w oczy mą-
B drość. I coś dziwnego, jak to zdaje się z nią jest.
- Co? - powiada.
- N a p r a w d ę , mądre mi się wydaje to państwo, któreśmy przeszli, bo do
brze sobie radzi. Czy nie?
6
Pierwsze słowa tego rozdziału mówi Sokrates do Adejmanta, a równocześnie mówi te same sło
wa Platon sam do siebie. C z u ć p e w i e n h u m o r w pisaniu, jakby autor dobiegał do mety; teraz na
reszcie p o k a ż e sprawiedliwość w i d e a l n y m państwie, k i e d y je naszkicował w zarysie. Ale drogę
obiera jakąś pośrednią. Z a m i a s t wskazać po prostu, co ma na myśli, on to d o p i e r o odszuka, wy
wnioskuje to m e t o d ą reszty. A mianowicie, p a ń s t w o d o b r e musi być m ą d r e , m ę ż n e , o p a n o w a n e
i sprawiedliwe. To będą jego wszystkie zalety. To trzeba też założyć, jeżeli r a c h u n e k ma się tu
na coś przydać. Otóż, jeśli państwo nie ma więcej zalet, jak tylko cztery, i jeśli się uda w nim
wyróżnić i wskazać, na czym polegają trzy spośród nich, a mianowicie mądrość, m ę s t w o i o p a n o
wanie, to zaleta pozostała b ę d z i e sprawiedliwością. Droga dość sztuczna i na s z t u c z n y c h założe
niach oparta. Państwo jest tutaj pojęte z góry jakby j e d n o s t k a ludzka i ma posiadać te same zale
ty, co poszczególny człowiek. I tak jak w poszczególnych częściach ciała l u d z k i e g o mają tkwić
p o s z c z e g ó l n e dyspozycje psychiczne człowieka, tak i zalety państwa i d e a l n e g o mają m i e s z k a ć
w poszczególnych klasach jego obywateli.
A z a t e m mądrość, czyli zdolność do radzenia sobie w polityce, oparta na wiedzy, tkwi w straż
nikach doskonałych, czyli w rządzie. Państwo nazywa się jako całość mądre, jeśli ma mądry rząd.
428 B Księga IV 127
- Tak.
- A to właśnie, to radzenie sobie, jasna rzecz, że to jest jakaś wiedza, bo
przecież ludzie nie dzięki głupocie, ale dzięki wiedzy radzą sobie dobrze.
- Jasna rzecz.
- A w mieście jest wiele różnych rodzajów wiedzy?
- Jakżeby nie?
- Więc czy to z uwagi na umiejętności cieśli należy miasto nazywać mą
drym i przyznawać mu dar dobrej rady?
- N i g d y - powiada. - Z uwagi na to, niech się nazywa miastem dobrych C
cieśli.
- I nie z uwagi na wiedzę o budowaniu sprzętów drewnianych, nie dlate
go, że jakoś sobie radzi na to, aby o n e były jak najlepsze - nie d l a t e g o
trzeba miasto nazywać mądrym.
- Oczywiście, że nie.
- Więc co? M o ż e ze względu na w i e d z ę o brązie albo jakąś inną z ta
kich?
- Ani jakąkolwiek - powiada.
- Ani o tę wiedzę nie chodzi, która uczy o tym, jak to plon z ziemi wyra
sta? Bo to umiejętność rolnicza.
- Zdaje mi się.
- Więc cóż? - powiedziałem - czy istnieje w tym mieście, któreśmy świe
żo założyli, u n i e k t ó r y c h o b y w a t e l i j a k a ś w i e d z a , k t ó r a s o b i e radzi n i e
z k i m ś tam lub z czymś, co jest w mieście, ale radzi sobie z całym part- D
stwem i wyznacza, w jaki sposób ono powinno traktować samo siebie oraz
inne państwa, tak aby wszystko było jak najlepiej?
- Jest przecież.
- A któraż to i w których obywatelach tkwi?
- To - powiada - ta wiedza strażnicza i ona tkwi w tych rządzących, któ
rych teraz nazywamy strażnikami doskonałymi.
- Z uwagi na tę wiedzę jak państwo nazywasz?
- Mówię, że umie sobie radzić i jest naprawdę mądre.
- A czy myślisz - dodałem - że w mieście b ę d z i e m y mieli więcej kowali E
czy tych prawdziwych strażników?
- O wiele więcej kowali - powiada.
- Nieprawdaż? - mówię. I tych innych, którzy posiadają jakieś umiejęt
ności i dlatego się tak lub inaczej nazywają. Z nich wszystkich, tych będzie
chyba najmniej?
- Z wszelką pewnością.
- Z a t e m państwo założone zgodnie z naturą, z uwagi na tę najmniej licz
ną klasę, na tę swą najmniejszą cząstkę i na wiedzę, która w tej klasie tkwi,
ze względu na to, co stoi na czele i rządzi, gotowo się i całe państwo nazy
wać mądre. I zdaje się, że to z natury będzie rodzaj najmniej liczny, które- 429
mu wypada mieć w sobie coś z tej wiedzy, która sama j e d n a tylko spośród
wszystkich innych gałęzi wiedzy zasługuje na nazwę mądrości.
128 Platon, Państwo 429 A
7
D r u g a zaleta państwa, męstwo, mieszka, oczywiście, w wojskowych, a polega na trwałym, nie
o d p a r t y m i n i e z a c h w i a n y m p r z e k o n a n i u , że straszne jest tylko to, co prawo nazywa strasznym,
i nic poza tym. My dziś m ę s t w o widzimy raczej w zdolności do działania w warunkach, które by
mogły budzić strach, a nie w trwałości p r z e k o n a ń narzuconych czy podanych w szkole. Bo zdarza
się, że ktoś jest g ł ę b o k o p r z e k o n a n y , że n i e t o p e r z e , padalce lub zaskrońce nie są z w i e r z ę t a m i
strasznymi, że niczym człowiekowi nie zagrażają, a j e d n a k boi się ich i nic na to nie u m i e pora
dzić. To samo dotyczy wielu innych nieracjonalnych fobii.
T e m a t m ę s t w a obiecuje Platon poruszyć o s o b n o . Z u p e ł n i e , jakby z a p o w i a d a ł o p r a c o w a n i e
i wydanie swego Lachesa.
429 E Księga IV 129
8
T r z e c i a zaleta, rozwaga, czyli panowanie nad sobą, polega na poddaniu pożądań rozumowi; czą
stki człowieka gorszej j e g o cząstce lepszej. To samo b ę d z i e zaletą i d e a l n e g o państwa, w k t ó r y m
część ludności, wytwarzająca i pracująca przy wymianie dóbr wytworzonych - cząstka z d a n i e m
P l a t o n a gorsza - b ę d z i e p o d d a n a inteligencji rządzącej, która stanowi w państwie c z ą s t k ę naj
lepszą.
130 Platon, Państwo 430 E
nad sobą, gdy się opisuje nie j e d n o s t k ę ludzką, ale państwo. S k r u p u ł wydaje się słuszny. A har
m o n i a , o której mowa, polega po prostu na tym, że w państwie chcą j e d n i rozkazywać d r u g i m
i rozkazują, a d r u d z y chcą ich s ł u c h a ć i słuchają. O r o z w a d z e mówi więcej dialog p l a t o ń s k i
Charmides.
Kiedy w t e n sposób wskazano trzy zalety i d e a l n e g o państwa, rozpoczyna się p e ł n e h u m o r u
p o l o w a n i e z a zaletą czwartą, z a sprawiedliwością. T e n h u m o r j e d n a k j e s t n i e c o w y m u s z o n y ,
skoro Sokrates wyznaje, że to miejsce jest t r u d n e , drogi wcale nie widać i sprawa jest z u p e ł n i e
c i e m n a . A d e j m a n t się już niecierpliwi, a Sokrates p r z y p o m i n a sobie, niby to w tej chwili, że
o sprawiedliwości w jego rozumieniu mówiło się już od dawna, tylko nikt nie mógł zgadnąć, że to
właśnie b ę d z i e się nazywało sprawiedliwością.
132 Platon, Państwo 432 C
- Tak jest - mówię. - Ale to jakieś miejsce trudne, drogi nie ma i ciemno
D tu trochę. Ciemności nieprzeniknione. Ale jednak trzeba iść.
- No to iść - powiada.
- Więc ja dostrzegłszy coś zawołałem: - H o p , hop, G l a u k o n i e ! Zdaje się,
że mamy jakiś ślad, i ja mam wrażenie, że ona się nam chyba nie wymknie.
- To dobra nowina - mówi.
- Tak - powiadam - ale to niedorajdy z nas!
- Jak to?
- N o , mój drogi, przecież widać, że to się nam od dawna pod nogami plą
cze, j u ż od s a m e g o początku, a m y ś m y go nie widzieli i byliśmy bardzo
E śmieszni. Jak ten, który coś w ręku trzyma i nieraz szuka tego, co ma. Tak
i myśmy na to nie patrzyli, a sięgaliśmy oczyma gdzieś dalej i może być, że
ono się tam przed nami schowało.
- Jak to rozumiesz? - powiada.
- No tak, że my, zdaje się, od dawna i mówimy o tym, i słuchamy, a nie
r o z u m i e m y siebie samych, że mówiliśmy w pewnym sposobie właśnie
o tym.
- To bardzo długi wstęp - powiada - dla kogoś, kto pragnie usłyszeć.
X - Więc proszę cię - o d p o w i e d z i a ł e m - słuchaj, czy ja m ó w i ę do rzeczy.
433 To, cośmy na samym początku, przy zakładaniu miasta, przyjęli jako postu
lat bezwzględny, to właśnie - albo coś w tym rodzaju - jest sprawiedliwo
ścią, w e d ł u g mego zdania. A to przyjęliśmy przecież i częstośmy to mówili,
jeżeli pamiętasz: że każdy obywatel powinien się zajmować czymś j e d n y m ,
tym, do czego by miał największe dyspozycje wrodzone , 0 .
- Mówiliśmy tak.
- No więc. I że robić swoje, a nie bawić się i tym, i owym to jest spra
wiedliwość, tośmy i od wielu innych słyszeli, i samiśmy to niejeden raz po
wiedzieli.
B - A powiedzieliśmy.
- W i ę c to w ł a ś n i e - d o d a ł e m - mój kochany, to w ł a ś n i e d o k o n y w a n e
10
T e r a z mówi S o k r a t e s otwarcie, że s p r a w i e d l i w o ś ć to nic i n n e g o , jak t y l k o ścisła i n i e
p r z e k r a c z a l n a specjalizacja, kastowość, z g o d n a z w r o d z o n y m i z d o l n o ś c i a m i j e d n o s t e k . N i e c h
każdy robi swoje i nie miesza się do nie swoich rzeczy - oto formuła sprawiedliwości w państwie.
Znaczy to, że zarobnik ani żołnierz nie p o w i n i e n rządzić p a ń s t w e m , a rządzący nie p o w i n n i być
ani ż o ł n i e r z a m i , ani z a r o b n i k a m i . N i e s p r a w i e d l i w o ś ć - ta grozi zgubą p a ń s t w u - zaczyna się
w chwili, gdy zarobnicy lub żołnierze sięgają po władzę naczelną, gdy się zarobnicy chcą bawić
w wojsko albo wojskowi w rząd. W y m i e n i o n e trzy zawody nie powinny się nigdy łączyć w j e d n e j
klasie s p o ł e c z n e j ani w ręku j e d n e g o człowieka, to byłaby niesprawiedliwość.
P l a t o n c z u j e , ż e n a d a ł wyrazowi „ s p r a w i e d l i w o ś ć " z n a c z e n i e d o ś ć n i e o c z e k i w a n e i n i e
zwyczajne. Ż e b y c z y t e l n i k a z tym pogodzić, p r z y p o m i n a , że w sądach, t a m j u ż niewątpliwie
chodzi o sprawiedliwość, rozstrzyga się właśnie to, czy ktoś wziął swoje czy nie swoje, czy posia
da swoje, czy robi na swoim. Więc i to, czy k t o ś robi swoje, to t e ż sprawa sprawiedliwości.
Chodzi o swoje i nie swoje.
To jest j e d n a k sztuczka, która nie usuwa dwuznaczności słowa „swoje". Raz idzie o własność,
a więc o prawo do wolnego rozporządzania d o b r a m i p e w n y m i , a raz o brak prawa do z m i a n y wy
z n a c z o n e g o zajęcia. Różnica dość doniosła.
433 B Księga IV 133
B rób wzbije się w d u m ę na tle swego bogactwa albo wpływów, albo siły, albo
czegoś innego w tym rodzaju, i zacznie przybierać postać wojskowego, albo
ktoś z wojskowych przybierze postać r a d n e g o i strażnika, chociaż tego nie
godzien, i ci ludzie pomieniają z sobą narzędzia i zaszczyty, albo gdy j e d e n
i ten sam człowiek spróbuje to wszystko robić równocześnie, w t e d y - myślę,
że i ty się zgodzisz - taka zamiana i takie łączenie zawodów, to zguba dla
państwa.
- Ze wszech miar przecież.
C - Są trzy takie zawody i w zakresie tych trzech łączenie zawodów w jed
n y m ręku i zamiana jest największą szkodą dla państwa i najsłuszniej po
winna by się nazywać szkodnictwem.
- Zapewne.
- A czy nie powiesz, że szkodnictwo największe, skierowane przeciw wła
snemu państwu, to niesprawiedliwość?
- Jakżeby nie?
IX - Więc to jest niesprawiedliwość. I na odwrót powiedzmy tak; są w pań
stwie zarobnicy, p o m o c n i c y i strażnicy. Jeżeli każda z tych w a r s t w robi
w państwie to tylko, co do niej należy, jeżeli każda robi swoje, więc wprost
p r z e c i w n i e niż w t a m t y m w y p a d k u , to byłaby s p r a w i e d l i w o ś ć i p r z e z to
państwo stawałoby się sprawiedliwe.
D - Zdaje mi się - powiada - że nie inaczej ma się rzecz, tylko właśnie tak.
- Może - dodałem - nie mówmy tego jeszcze całkiem stanowczo. Ale je
żeli się zajmiemy poszczególnymi j e d n o s t k a m i ludzkimi i tam znowu zgo
d n i e przyznamy, że ta sama postać jest i tam sprawiedliwością, to już się
b ę d z i e m y zgadzali. Bo i co powiemy? A jeżeli nie, to w t e d y coś i n n e g o
w e ź m i e m y pod uwagę. A teraz dokończymy rozpatrywania tego przedmio
tu. Z d a w a ł o się n a m przecież, że jeśli s p r ó b u j e m y o b e j r z e ć to w j a k i m ś
większym przedmiocie spośród tych, które mają w sobie sprawiedliwość, to
ł a t w i e j i w p o s z c z e g ó l n e j j e d n o s t c e l u d z k i e j dojrzymy, j a k i e to j e s t 1 1 .
E Uważaliśmy, że takim p r z e d m i o t e m jest państwo, i w t e n sposób założyli
śmy p a ń s t w o ile możności najlepsze, d o b r z e wiedząc, że w p a ń s t w i e do
brym to się znaleźć musi. Więc to, co się nam tam ukazało, o d n i e ś m y do
poszczególnego człowieka. Jeżeli się zgodzi, to będzie bardzo ładnie. A je
żeli w poszczególnej j e d n o s t c e zjawi się coś innego, to znowu wrócimy do
435 państwa i b ę d z i e m y próbowali. P r ę d k o j e d n o przy drugim b ę d z i e m y oglą
dali, niech się j e d n o z drugim ściera, jak krzemienie, aż wykrzeszemy spra
wiedliwość. Kiedy nam ona wybłyśnie i stanie przed oczami jasna, to może
ją potrafimy przez to w sobie samych utwierdzić.
- Dobra droga to, co mówisz - powiada - i trzeba tak zrobić.
11
Kiedy się znalazło to osobliwe z n a c z e n i e wyrazu „sprawiedliwość" w ustroju państwa, nie bę
dzie t r u d n o znaleźć coś p o d o b n e g o w organizacji d u c h o w e j człowieka i nazwać to też sprawiedli
wością. W duszy ludzkiej odróżnia Platon również trzy pierwiastki, p o d o b n i e jak w państwie trzy
klasy s p o ł e c z n e , a mianowicie: rozum, t e m p e r a m e n t i pożądliwość albo chciwość.
435 A Księga IV 135
czy też, skoro mamy trzy pierwiastki, każdym robimy coś innego. Uczymy
się innym, gniewamy się czymś innym, co mamy w sobie, a pożądamy zno
wu c z y m ś t r z e c i m , co jest t ł e m p r z y j e m n o ś c i z w i ą z a n y c h z j e d z e n i e m
B i z rozmnażaniem się, i z takimi rzeczami koło tego, czy też całą duszą robi
my każdą z tych rzeczy, jak zaczniemy. To będzie sprawa trudna do rozgra
niczenia, tak że warto by było o tym mówić 12 .
- I m n i e się tak zdaje - powiada.
- Więc w t e n sposób próbujmy to rozgraniczać, czy to b ę d z i e j e d n o i to
samo wszystko razem, czy coś innego każde.
- Jak?
- Jasna rzecz, że jedno i to samo nie zechce równocześnie ani działać, ani
doznawać stanów przeciwnych z tego samego względu i w stosunku do tego
s a m e g o p r z e d m i o t u . Z a c z e m , jeżeli znajdziemy gdzieś, że się to dzieje
z tymi pierwiastkami w nas, b ę d z i e m y wiedzieli, że to nie było j e d n o i to
C samo, tylko było tych pierwiastków więcej.
- N o , dobrze.
- Otóż zobacz, co ja mówię.
- Mów - powiada.
- Ż e b y coś stało - powiedziałem - i żeby się równocześnie ruszało, j e d n o
i to samo, pod tym samym względem, czy to jest możliwe?
- Nigdy.
- Więc j e s z c z e ściślej ustalmy, na co się zgadzamy, a b y ś m y się g d z i e ś
w dalszym ciągu nie zaczęli spierać. G d y b y ktoś mówił, że p e w i e n czło
wiek stoi, a porusza rękami i głową, to my byśmy uważali, że nie trzeba tak
D mówić, że on równocześnie stoi i porusza się, tylko że się coś w nim poru
sza, a coś stoi. Czy nie tak?
- Tak.
- Nieprawdaż? A gdyby mówiący to dowcipkował i dalej i figlarnie zau
ważył, że bąk w całości stoi i porusza się zarazem, kiedy jego oś tkwi wciąż
w tym samym miejscu, a on się kręci w kółko i to samo robi jakiekolwiek
inne ciało, które się obraca nie zmieniając swego położenia, my byśmy tego
nie przyjęli, bo to przecież nie pod tym samym względem i nie te same ich
części są wtedy w spoczynku i w ruchu. My byśmy powiedzieli, że te ciała
E mają w sobie część prostą i część obwodową, i że ze względu na tę prostą
one stoją, bo ona się w żadną stronę nie odchyla, a ze względu na tę obwo
dową kręcą się w kółko. Jeżeli takie ciało pochyla swą część prostą w pra-
12
I tu mu się pytanie nasuwa, czy należy odróżniać takie trzy różne pierwiastki albo władze du
szy, czy też mówić tylko o trzech rodzajach zjawisk psychicznych j e d n e j i tej samej i zawsze całej
duszy. C h c ą c na to pytanie o d p o w i e d z i e ć zakłada Platon coś w rodzaju zasady sprzeczności: jed
no i to samo nie może równocześnie ani wywoływać, ani doznawać stanów przeciwnych z tego sa
m e g o w z g l ę d u i w s t o s u n k u do tego s a m e g o p r z e d m i o t u . Na kilku przykładach pokazuje, jak
z ł u d n e bywają czasem pozory równoczesnych cech sprzecznych, jeśli chodzi na przykład o ruch
i o s p o c z y n e k . Być m o ż e , miat w tym miejscu na myśli jakichś wyznawców Heraklita, którzy
wierzyli w możliwość współistnienia cech s p r z e c z n y c h . C e c h y r ó w n o c z e s n e , a p r z e c i w n e sobie
pod tym samym względem i w stosunku do tego s a m e g o przedmiotu, to cechy sprzeczne.
436 E Księga IV 137
wo, w lewo, ku przodowi albo w tył, kręcąc się równocześnie, wtedy już nie
ma mowy o staniu.
- I słusznie - powiada.
- Więc zgoła nas nie b ę d z i e płoszyć to, co się o tych rzeczach mówi,
i wcale nas nie przekona, żeby kiedykolwiek coś, będąc j e d n y m i tym sa
mym p r z e d m i o t e m , miało równocześnie z j e d n e g o i tego samego względu
i w s t o s u n k u do t e g o s a m e g o p r z e d m i o t u czegoś p r z e c i w n e g o d o z n a w a ć
albo i coś takiego robić. 437
- M n i e przynajmniej nie - powiada.
- W każdym razie - dodałem - abyśmy nie musieli wszystkich tego rodza
ju p u n k t ó w spornych przechodzić po kolei i rozwodzić się długo, wiedząc
na pewno, że w nich nie ma prawdy, załóżmy, że to jest tak i pójdźmy na
przód, zgodziwszy się, że jeśliby się nam to kiedyś miało przedstawić ina
czej, a nie w t e n sposób, w t e d y wszystko, co z tego stanowiska wyniknie,
będzie pozbawione wewnętrznego związku.
- Więc trzeba tak zrobić - powiada.
- Z a t e m - ciągnąłem dalej - czy skinienie głową i cofnięcie głowy, wycia- XIII
ganię ręki po coś i cofanie dłoni, i przygarnianie do siebie, i o d p y c h a n i e , B
i wszystkie tego rodzaju pary, czy zaliczysz do przeciwieństw wzajemnych,
wszystko jedno, czyby to były działania, czy stany bierne, bo to nie b ę d z i e
tu stanowiło różnicy.
- N o , tak - powiada - to są przeciwieństwa.
- No cóż? - mówię. - A mieć pragnienie i być głodnym, i w ogóle pożąda
nia, i znowu pragnąć, i chcieć, czy tego wszystkiego nie zaliczyłbyś gdzieś C
do tych postaci, o których się w tej chwili mówiło? Na przykład czy nie po
wiesz, że dusza tego, który pożąda, zawsze jakoś albo wyciąga ręce do tego,
czego pożąda, albo przygarnia to, co chce posiąść, albo znowu, jeżeli c h c e
coś dla siebie osiągnąć, to kiwa na to głową sama do siebie, jakby się jej
ktoś o to pytał, tak chce, żeby się to stało? 1 3
- Tak jest.
- No cóż? A nie chcieć czegoś i nie pragnąć, i nie pożądać, czy tego nie
13
Tu p i ę k n e i trafne rozróżnienie pragnieri i postanowień. W pragnieniach dusza tylko ręce wy
ciąga do tego, czego pożąda, a w p o s t a n o w i e n i a c h robi głową ruch potwierdzający. To d l a t e g o ,
że postanowienia są p e w n y m i sądami, co Platon widocznie jakoś wyczuwał dając ten opis p r z e n o
śny. W tej chwili j e d n a k interesują go pragnienia. P r z y p o m i n a mu się nagle jego własna zasada,
w e d l e której każdy człowiek zawsze chce tego, co d o b r e ; więc bywa zły przez p o m y ł k ę , przez
b r a k w i e d z y . W e d l e tej zasady k a ż d e p r a g n i e n i e b y ł o b y p r a g n i e n i e m p r z e d m i o t u d o b r e g o ,
a więc właściwie p r a g n i e n i e m p e w n e g o dobra. T e r a z mu się to nie p o d o b a . Woli inaczej opisy
wać to, co wie o duszy l u d z k i e j . P r a g n i e n i e , powiada teraz, zwraca się po prostu do j a k i e g o ś
p r z e d m i o t u nie określonego wcale jako dobry ani jako zły, tylko jako upragniony. Pragnienia d o
bre zwracają się do p r z e d m i o t ó w dobrych, a złe do złych. To prawda. Ale żeby się z pragnienia
po prostu zrobiło p r a g n i e n i e d o b r e , musi do tego pragnienia dołączyć się trafna o c e n a wartości
p r z e d m i o t u , a tę o c e n ę wydaje nie pożądliwość, tylko rozum.
Platon odgania własne s k r u p u ł y z w r o t e m : „ N i e c h nas nikt nie próbuje zaskoczyć uwagą, że
itd." T e n ktoś, to on sam.
»
później, i on sam się gniewał, i on sam się nie mógł paść b r z y d k i m w i d o k i e m , a tylko mówił do
swoich oczu, zamiast do siebie samego.
T o t y l k o j e s t prawdą, ż e c z ł o w i e k g o t ó w w s o b i e s a m y m zmyślać i n n y c h ludzi u k r y t y c h
i zrzucać na nich odpowiedzialność za pragnienia, do których się sam przyznać nie c h c e .
439 E Księga IV 141
u nas były określone. A tło pewnych wzruszeń i to, czym się gniewamy, czy
to coś takiego, czy też może coś tej samej natury, co któreś z tych dwóch?
- Może być - powiada - że to będzie to drugie - pożądliwość.
- J e d n a k ż e - o d p o w i e d z i a ł e m - ja raz s ł y s z a ł e m coś i ja w to w i e r z ę .
Że mianowicie L e o n t i o s , syn Aglajona, szedł raz z P i r e u s u na górę pod ze
w n ę t r z n ą stroną m u r u p ó ł n o c n e g o i zobaczył t r u p y leżące koło d o m u kata.
Więc r ó w n o c z e ś n i e i zobaczyć je chciał, i brzydził się, i odwracał, i tak jak
długo walczył z sobą i zasłaniał się, aż go żądza przemogła i wytrzeszczywszy 440
oczy przybiegł do tych t r u p ó w i powiada: „ N o , m a c i e teraz, wy moje oczy
przeklęte, napaście się tym p i ę k n y m w i d o k i e m " .
- Ja to też słyszałem - powiada.
- To opowiadanie świadczy j e d n a k - d o d a ł e m - że gniew czasem walczy
z żądzami; widać, że j e d n o jest czymś innym i drugie.
- Świadczy - powiada.
- Prawda? A w innych wypadkach też - ciągnąłem - nieraz to spostrzega- XV
my, kiedy żądze kogoś gwałtem przymuszają, wbrew rozsądkowi; w t e d y on
się gniewa na to, co w nim samym siedzi, a gwałt mu chce zadawać, i jak- B
by się w nim walka odbywała, jego gniew przeciw t e m u czemuś zwrócony
sprzymierza się z i n t e l e k t e m ; a żeby się gniew sprzymierzał z żądzami, kie
dy intelekt mówi, że nie trzeba mu się sprzeciwiać, taki wypadek - tak my
ślę - nie powiesz, żebyś spostrzegł kiedy w sobie samym albo w kimkolwiek
innym.
- N i e , na Zeusa - powiada.
- No cóż? - d o d a ł e m - a kiedy ktoś czuje, że źle robi, to im więcej jest C
wart, czy nie tym trudniej mu się gniewać, jeżeliby i głód cierpiał, i marzł,
i cokolwiek innego w tym rodzaju znosił z ręki tego, który by jego zdaniem
miał słuszność, urządzając mu to wszystko? I czy, jak mówię, z e c h c e się
jego gniew zbudzić i obrócić przeciw komuś takiemu?
- To prawda - mówi.
- A cóż? Jeśli ktoś uważa, że go krzywdzą, czy nie zaczyna w nim gniew
kipieć? On się oburza w t e d y i sprzymierza się z tym, co się wydaje spra
wiedliwe, i głód, i mróz, i wszelkie takie inne rzeczy znosić gotów, póki nie
zwycięży. N i e złoży broni, póki swego nie dojdzie albo nie zginie; chyba D
że go rozum, który w nim jest, odwoła i ułagodzi go tak, jak pasterz psa 15 .
- Tak jest - powiada - to jest bardzo p o d o b n e do tego, co mówisz. I my
śmy t e ż w naszym państwie pomocników, tak jak psy, poddali pod w ł a d z ę
rządzących, że to niby pasterze miasta.
15
Z n o w u p o e t y c k a personifikacja gniewu, który się sprzymierza z i n t e l e k t e m , a nigdy j a k o b y
nie sprzymierza się z żądzami przeciw i n t e l e k t o w i . A d e j m a n t jest jeszcze bardzo niedoświad
czony, jeżeli nie zauważył tych m o m e n t ó w , w których się człowiek bardzo spragniony gniewa na
własny r o z u m , ż e m u n i e o d p a r t y c h p r a g n i e ń o d r a d z a . P r z y c h o d z ą n o w e a r g u m e n t y z a t y m ,
że t e m p e r a m e n t (gniew) jest czymś innym niż pożądliwość i rozum.
142 Platon, Państwo 440 D
16
Rozwijanie analogii między budowa, ustroju p a ń s t w o w e g o a strukturą d u s z y l u d z k i e j . P o
s z c z e g ó l n e zalety p a ń s t w a i zalety j e d n o s t k i l u d z k i e j odpowiadają sobie i jest ich tyle s a m o .
Sprawiedliwy człowiek to t e n , w którym rozum bez t r u d u panuje nad żywym t e m p e r a m e n t e m
i silnymi, licznymi pożądliwościami. Jeszcze raz Platon spostrzega, jakie to n i e o c z e k i w a n e poję
cie sprawiedliwości, więc uspokaja i siebie, i czytelnika powołaniem się na zwyczaj mowy potocz
n e j . P r z e c i e ż tak scharakteryzowany człowiek to właśnie ten sprawiedliwy z mowy p o t o c z n e j .
Bo przecież nie oszuka nikogo, nie okradnie, nie o k ł a m i e , nie zdradzi, nie opuści. To więcej niż
wątpliwe, bo z n a m y wysoce i n t e l i g e n t n y c h p r z e s t ę p c ó w , których t e m p e r a m e n t nie ponosi, i oni
umieją swoje zachcianki chwilowe p o d d a w a ć r o z u m n e j rozwadze, kiedy t y g o d n i a m i całymi robią
p o d k o p y pod skarbce b a n k o w e albo latami całymi gromadzą środki p o t r z e b n e do zbrodni. To nie
d l a t e g o , że są ograniczeni. Mają serce n i e d o b r e i w t y m ich niesprawiedliwość. N i e w rozterce
441 C Księga IV 143
- Jest tak.
- Prawda, że teraz już z konieczności wynika to, że jak i przez co pań
stwo jest mądre, tak samo i poszczególny człowiek; przez to samo i on bę
dzie mądry?
- N o i co?
- I przez co jest m ę ż n y poszczególny człowiek, i w jaki sposób, przez to D
i państwo jest m ę ż n e , i to w taki sam sposób. Jeżeli o dzielność chodzi, to
ze wszystkim tak samo z obu stron.
- Koniecznie.
- I sprawiedliwym też, G l a u k o n i e , tak sądzę, powiemy, że poszczególny
człowiek b ę d z i e w t e n sam sposób sprawiedliwy, jak i państwo było spra
wiedliwe.
- I to tak być musi, koniecznie.
- A tegośmy chyba nie zapomnieli, że państwo było sprawiedliwe przez
to, że każdy z tych trzech rodzajów, jakie w nim były, robił swoje.
- Zdaje się - powiada - żeśmy nie zapomnieli.
- To zapamiętajmy sobie i to, że i każdy z nas, jeżeli każdy z jego trzech
c z y n n i k ó w w e w n ę t r z n y c h b ę d z i e robił swoje, b ę d z i e w t e d y sprawiedliwy
i będzie też robił swoje. E
- Bardzo dobrze - powiada - musimy sobie to zapamiętać.
- N i e p r a w d a ż ? I n t e l e k t o w i władać wypada, bo j e s t mądry i p o w i n i e n
m y ś l e ć z góry o całej duszy, a t e m p e r a m e n t p o w i n i e n mu podlegać i być
z nim w przymierzu?
- Tak jest.
- Więc czy nie jest tak, jakeśmy mówili, że połączenie muzyki i gimna
styki potrafi te czynniki zharmonizować; j e d e n n a p n i e , p o d n i e s i e go i na
karmi słowem pięknym i nauką, a drugi zwolni i opuści nieco z pomocą na- 442
pomnień, i obłaskawi go harmonią i rytmem?
- Całkowicie tak - powiada.
- I te dwa pierwiastki tak prowadzone wyuczą się naprawdę robić to, co
do nich należy; dobrze wychowane, będą władały pożądliwością, której jest
najwięcej w duszy każdego, a taka już jej natura, że nie nasycą jej ż a d n e
skarby. T a m t e dwa pierwiastki będą na nią uważały, ż e b y się nie syciła
r o z k o s z a m i , k t ó r e się nazywają c i e l e s n e , b o j a k się p r z e z t o r o z r o ś n i e
i wzmoże na siłach, to przestanie robić swoje, a zacznie brać za łeb i b ę d z i e
próbowała rządzić tym, nad czym jej żadna władza nie przypada z natury, B
i całe życie zbiorowe do góry nogami wywróci.
- Tak jest - powiada.
17
Ścisła specjalizacja z a w o d o w a była t y l k o o b r a z e m , w i d z i a d ł e m , o b j a w e m s p r a w i e d l i w o ś c i .
Sprawiedliwość sama polega w człowieku na zgodzie rozumu z t e m p e r a m e n t e m i z żądzami. Jak
czytamy w tym miejscu, człowiek sam musi te wszystkie trzy czynniki w sobie s a m y m regulować
i uzgodnić, inaczej b ę d z i e niesprawiedliwy.
S p r a w i e d l i w o ś ć p o j m u j e Platon j a k o p e w i e n ideał e g o c e n t r y c z n y , nie s p o ł e c z n y . Bądź spra
wiedliwy! nic znaczy u niego: szanuj interesy drugich ludzi. Znaczy zaś: szanuj własną równowagę
w e w n ę t r z n ą . Bądź sprawiedliwy! znaczy: dbaj o siebie s a m e g o , o własny p o r z ą d e k w e w n ę t r z n y ,
o p i ę k n o własnej duszy. Z a p e w n e , że nie p o w i n i e n e ś nikogo krzywdzić, ale dlaczego właściwie?
D l a t e g o , że to ciebie s a m e g o szpeci: pożądać c u d z e g o dobra w b r e w rozumowi. Szanuj się!
Przebija się w tym z n o w u u s p o s o b i e n i e s c h i z o t y m i c z n e , bliskie a u t y z m u . Introwersja. Kult
własnej duszy, wzgląd na drugich na drugim miejscu, jako środek, a nie jako cel. To samo spoty
k a m y p ó ź n i e j u stoików, u epikurejczyków, u cyników, wszędzie, gdzie tylko sięgnął wielki cień
postaci Sokratesa z dialogów platońskich. I to samo mamy w chrześcijaństwie; i d e a ł e m e t y c z n y m
- s p e ł n i a n i e woli bożej i s z u k a n i e własnego zbawienia na tej d r o d z e . Służba ludziom tylko środ
kiem do tego celu. Bliźniego kocha chrześcijanin - jeżeli go kocha - tylko dlatego, że mu to Bóg
nakazał, a nie dla niego s a m e g o , i czyni d o b r z e bliźnim, bo szuka w ł a s n e g o zbawienia. Jeżeli
c h c e być d o s k o n a ł y m , porzuca ojca i m a t k ę , i wszystkich bliźnich, a służy Bogu, pracując tylko
nad własną duszą w o d o s o b n i e n i u klasztornym. A oro, gdzie biją spisane źródła tej postawy we
w n ę t r z n e j . T u t a j i u pitagorejczyków.
146 Platon, Państwo 443 E
18
Jasna rzecz, że niesprawiedliwość wypada teraz jako przeciwieństwo sprawiedliwości. To jest
n i e p o r z ą d e k , dezorganizacja w e w n ę t r z n a . P o d o b n i e jak choroba w ciele. Platon nadzwyczajnie
o d g a d ł p s y c h o p a t y c z n e tło skłonności przestępczych, co zdają się potwierdzać w s p ó ł c z e s n e bada
nia kryminologiczne.
444 C Księga IV 147
19
T y m s a m y m o d p o w i e d ź na pytanie A d e j m a n t a z księgi II dobiega końca. Sokrates pokazał,
czym j e s t w j e g o r o z u m i e n i u sprawiedliwość w państwie i w p o s z c z e g ó l n y m człowieku, a skoro
się pokazało, że to jest zdrowie i p i ę k n o ś ć duszy, i jej stan właściwy, to nie trzeba się szeroko
rozwodzić nad tym, czy ona się opłaca, czy nie. Wiadomo, że się opłaca sama przez się k a ż d e m u ,
k o m u zależy na zdrowiu i piękności własnej duszy - b e z względu na nagrody z zewnątrz, na opi
nie i pochwały od ludzi.
Więc tu mogłoby się Państwo skończyć, bo z a m i e r z o n y program został wyczerpany właściwie.
J e d n a k ż e Sokrates ma o c h o t ę mówić jeszcze o złych rodzajach c h a r a k t e r ó w i ustrojów p a ń s t w o
wych, skoro dobry ustrój duszy i państwa już opisał. T e n dobry ustrój państwa nazywa króle
s t w e m lub arystokracją. Złych ustrojów jest niezmiernie wiele, z tych cztery postanawia Sokrates
omówić szczegółowo.
148 Platon, Państwo 445 C
1
Zaczyna się jakby drugi tom Państwa. W nim naprzód rozwinęcie bardzo drażliwego t e m a t u
- to sprawa k o b i e t i dzieci, i sprawa równie drażliwa - o d d a n i e rządów w ręce miłośników mą
drości, filozofów. I zapowiedziany, a urwany przy k o ń c u księgi IV przegląd złych form ustroju.
W y p a d a ł o przy tym p o w i e d z i e ć o b s z e r n i e , kto jest filozofem, a kto nie jest, i co to filozofia,
i rozwinąć teorię poznania, i jeszcze raz wrócić do rozprawy z poezją, i z a m k n ą ć całość - dość,
że się z tego zrobiło sześć nowych ksiąg.
Drugą część swej pracy nawiązuje Platon zabawnym, plastycznym o b r a z e m . Zaczynamy przez
chwilę znowu widzieć żywych młodych ludzi, k t ó r y c h e ś m y spotkali na początku księgi I, bo j u ż
bardzo d ł u g o mieliśmy s a m e tylko słowa przed oczami, a ludzi nie było widać. T e r a z m ł o d z i e ż
u p o m i n a się o rozwinięcie projektów dotyczących współżycia dwóch płci.
150 Platon, Państwo 450 A
2
Platon zwierza się, że ma t r e m ę przed w z b u d z e n i e m sensacji i czuje, żc jego p o m y s ł y na tym
p u n k c i e wydadzą się n i e m o ż l i w e do zrealizowania i spotkają się z naganą. P r z e d e w s z y s t k i m
ze strony ludzi głupich, uprzedzonych i nieżyczliwych. Sam nie jest całkowicie p e w n y swego sta
nowiska w szczegółach. Ma p e w n e pomysły do dyskusji, gotów tu i ówdzie ustąpić, a boi się,
ż e b y nie posiał zgorszenia. Więc kłania się Adrastei, zanim mówić z a c z n i e . Adrasteja to było
zrazu u o s o b i e n i e Konieczności, u t o ż s a m i a n o ją z boginią odpłaty, N e m e z i s , karzącą ludzi d u m
nych za słowa zbyt z a r o z u m i a ł e . Sokrates z góry ją przeprasza za e w e n t u a l n e z g o r s z e n i e , które
g o t ó w wywołać. W ostatnich wierszach rozdziału Platon czyni może aluzję do s k e c z ó w scenicz
nych Sofrona, które się dzieliły na m ę s k i e i ż e ń s k i e , i zazwyczaj męski w y p r z e d z a ł na s c e n i e
żeński.
450 D Księga V 151
sam sobie wierzył, że wiem to, co mówię, to słowa zachęty byłyby na miej
scu. Bo m i ę d z y l u d ź m i r o z u m n y m i i życzliwymi mówić, znając p r a w d ę E
o rzeczach największych i najmilszych, można bezpiecznie i z otuchą w ser
cu. Ale jak człowiek sam wiary nie ma i szuka dopiero, a tu już musi rów
nocześnie mówić - tak, jak ja to robię - to jest rzecz straszna i bardzo śliska. 451
N i e o to, że można się na śmiech narazić, to głupstwo, tylko o to chodzi,
żebym chybiwszy prawdy nie tylko sam nie leżał, ale jeszcze i przyjaciół za
sobą nie pociągnął, a na tym polu najmniej wolno sobie pozwalać na fałszy
we kroki. Więc kłaniam się Adrastei, Glaukonie, ze względu na to, co mam
zamiar powiedzieć. O b a w i a m się, że to mniejszy grzech zabić kogoś nie
chcący, niż wprowadzić go w błąd co do p i ę k n y c h i dobrych, i sprawiedli
wych urządzeń i zwyczajów prawnych. Narazić się na to niebezpieczeństwo
m i ę d z y n i e p r z y j a c i ó ł m i l e p i e j niż m i ę d z y przyjaciółmi. Więc ł a d n i e t y
m n i e pocieszasz.
A G l a u k o n się roześmiał i powiada: - Ależ, S o k r a t e s i e , jeżeli się k t o ś B
z nas twoją mową trochę zgorszy, to rozgrzeszymy cię z góry jakby za zabój
stwa; będziesz czysty; nie będziesz winien wprowadzania nas w błąd. Więc
mów z otuchą w sercu!
- No tak - powiedziałem - tam też czysty jest ten, którego uwalniają, tak
mówi prawo. Więc jeżeli tam, to chyba i tu.
- Więc właśnie dlatego mów - powiada.
- Więc teraz - ciągnąłem - trzeba znowu mówić na nowo to, co może ra
czej wtedy trzeba było powiedzieć we właściwej kolei. A może i tak będzie
d o b r z e : skończyło się p r z e d s t a w i e n i e z m ę ż c z y z n a m i , niech teraz k o b i e t y C
wejdą na scenę, zwłaszcza że ty tak o to prosisz.
Dla ludzi o takiej naturze i tak wychowanych, jakeśmy to przeszli, moim III
zdaniem, nie ma innej słusznej drogi do tego, żeby dzieci i kobiety posia
dać i coś z nich mieć, jak tylko ta jedna - muszą iść w tym samym kierun
ku, któryśmy im na początku nadali. A myśmy się jakoś starali ustanowić
tych ludzi strażnikami nad trzodą w naszym rozważaniu 3 .
3
Racjonalista Platon zajmuje s t a n o w i s k o przyrodnicze i nie ogląda się na tradycję i zwyczaj.
C h c e przecież zreformować zwyczaje i stworzyć nową tradycję. O b y w a t e l i rządzonych pojmował
jako stado baranów, już kiedy mówił przez usta T r a z y m a c h a w księdze I, a p o d o b n i e w Ten/fecie,
a strażników przyrównywał do psów pilnujących trzody j u ż w k s i ę d z e II i I I I . T e r a z idzie dalej
tym s a m y m ś l a d e m . Jak zwierzęta różnej płci nadają się do j e d n a k i c h prac i zadań, choć w róż
n y m s t o p n i u , tak i k o b i e t y nie p o w i n n y być o d s u n i ę t e od prac p u b l i c z n y c h , które potrafią speł
niać na równi z m ę ż c z y z n a m i , byleby dostały p o d o b n e w y k s z t a ł c e n i e z pomocą m u z y k i w naj
szerszym znaczeniu i gimnastyki.
Ta myśl o z r ó w n a n i u k o b i e t z m ę ż c z y z n a m i w zajęciach p u b l i c z n y c h , c h o c i a ż m o d n a j u ż
w czasach P l a t o n a , d o c z e k a ł a się u r z e c z y w i s t n i e n i a c z ę ś c i o w e g o d o p i e r o w d w a d z i e ś c i a kilka
w i e k ó w później, bo aż w wieku XX. P r z e d t e m cały czas była zabawna i nieprzyzwoita. Zwyczaj
oparty na tradycji z a m y k a ł k o b i e t ę helleńską w pokojach dla k o b i e t i w k u c h n i . P r z e d m i o t e m
j e d n e j z k o m e d i i Arystofanesa, E i i k s i a d z u s a j , jest republika, w której kobiety rządzą i p a n u j e
w niej k o m u n i z m u d e r z a j ą c o p o d o b n y d o s t o s u n k ó w w i d e a l n y m p a ń s t w i e P l a t o n a . S t ą d
o g r o m n a literatura filologiczna i spory n i e s k o ń c z o n e o to, czy w V księdze Państwa Platon pole
mizuje z Arystofanesem, czy nie. Z a g a d n i e n i e interesujące, ale t e k s t jest i bez tego z r o z u m i a ł y .
I nie stracił dziś nic z aktualności.
152 Platon, Państwo 451 C
- Tak.
D - Wiec idźmy dalej tym śladem i p o d o b n i e wyznaczymy r o d z e n i e i cho
wanie niemowląt, i patrzmy, czy to nam wypada przyzwoicie, czy nie.
- Jak to? - mówi.
- No tak, czy my uważamy, że samice psów strażniczych powinny razem
z nimi pełnić służbę koło tego, czego samce pilnują, i razem z nimi chodzić
na polowanie, i wszystko inne razem robić, czy też one p o w i n n y siedzieć
w domu, bo nie są zdolne do tamtych rzeczy; muszą szczenięta rodzić i kar
mić, a samce powinny pracować i mieć sobie powierzoną całkowitą troskę
o trzody?
- Wszystko pospołu - powiada - tylko liczmy się z tym, że o n e są słabsze,
E a samce mocniejsze.
- A czy m o ż n a - ciągnąłem - do t e g o s a m e g o zadania u ż y w a ć j a k i e g o ś
zwierzęcia, jeżeli go nie wychowasz i nie wyuczysz tak samo?
- N o , nie można.
- Więc jeżeli będziemy kobiet i mężczyzn używali do tych samych zadań,
to trzeba je też uczyć tego samego.
- Tak.
452 - T a m t y m dało się muzykę i gimnastykę.
- Tak.
- Z a t e m i k o b i e t o m trzeba dać te dwie sztuki i przysposobienie wojsko
we, i używać ich stosownie do tego.
- Tak wypada z tego, co mówisz.
- M o ż e być - d o d a ł e m - że to w b r e w zwyczajowi, więc n i e j e d n a z tych
rzeczy, o k t ó r y c h mówimy, m o ż e się w y d a ć ś m i e s z n a , g d y b y ją w c z y n
wprowadzić tak, jak się o niej mówi.
- I bardzo - powiada.
- A co ty w tym - d o d a ł e m - widzisz najbardziej śmiesznego? Oczywi
ście, że gołe kobiety, ćwiczące się w zakładach gimnastycznych, obok męż-
B czyzn. N i e tylko młode, ale starsze panie też, podobnie jak to starzy pano
wie w zakładach g i m n a s t y c z n y c h , n i e j e d e n pomarszczony, że przykro pa
trzeć, a j e d n a k z zamiłowaniem odbywają ćwiczenia.
- Na Zeusa - powiada. - To by się wydawało śmieszne przynajmniej dziś,
teraz.
- Nieprawdaż? - dodałem. Skorośmy już zaczęli mówić, to nie bójmy się
żarcików ze strony dowcipnisiów. Ile by to oni i jakich żartów wysypali,
C gdyby się taka przemiana dokonała; i na t e m a t zakładów gimnastycznych,
i muzyki, a niemało też na temat broni w ręku kobiet i jazdy konnej.
- Słusznie mówisz - powiada.
- Ale skorośmy zaczęli mówić, to trzeba iść i tam, gdzie niejeden k a m i e ń
leży na drodze prawa, i poprosić tych, którzy robią dowcipki, niech tym ra
zem nie robią swego, tylko spróbują spojrzeć poważnie i przypomnieć sobie,
że nie t a k to dawno, jak się i H e l l e n o m wydawało rzeczą n i e p r z y z w o i t ą
i śmieszną to, co i dziś wielu barbarzyńców gorszy i śmieszy: widok nagich
452 D Księga V 153
4
Czy n a t u r a k o b i e t y nie różni się z b y t zasadniczo od natury m ę ż c z y z n y jak na to, ż e b y o b u
ptciom dawać te s a m e studia i zadania? Z a p e w n e , że różnica tu zachodzi, ale nie musi z a c h o d z i ć
pod wszystkimi względami. S z t u k ę sprzecznych twierdzeń uprawiali w czasach Platona liczni so
fiści; słynęła z niej szkoła megarejska. Z niej wyszły z n a n e paradoksy o kłamcy, który mówił,
że k ł a m i e , o E l e k t r z e , która nie zna brata, i i n n e . W tym rozdziale po raz pierwszy p o c z u ł się
Platon tak, jak t e n , co płynąć musi, nie czując dna pod nogami, a wciąż n o w e fale grożą mu zala
n i e m . To p o r ó w n a n i e p r z e p r o w a d z i przez całą księgę. F a l e - to są p r z e w i d y w a n e grożące mu
reakcje czytelników.
154 Platon, Państwo 453 C
5
S a m a różnica płci nic ma ż a d n e g o znaczenia, jeżeli chodzi o pracę publiczną. Mężczyźni na
ogół okazują się sprawniejsi od k o b i e t nawet w zawodach ściśle kobiecych, ale często i k o b i e t y
przewyższają mężczyzn zdolnościami. Na ogół kobiety są słabsze, ale w jakości pracy nie wszyst
kie ustępują wszystkim mężczyznom.
156 Platon, Państwo 455 C
jej przeciwią? Czy cy innymi jakimiś znamionami, czy tymi określałeś czło
wieka zdolnego z natury do czegoś i niezdolnego?
- N i k t przecież inaczej nie powie.
- A czy znasz pośród zajęć ludzkich takie, w którym by ród m ę s k i pod
tymi wszystkimi względami nie przewyższał kobiet? Czy m a m y się rozwo-
D dzić przytaczając tkactwo i p i e c z e n i e ciast, i gotowanie; na tym polu p ł e ć
żeńska przecież za coś uchodzi i jeżeli tutaj nie dotrzymuje kroku, to naraża
się na śmiech najbardziej?
- P r a w d ę mówisz - powiada - że we wszystkim, można powiedzieć, da
leko w tyle zostaje j e d n a płeć za drugą. Ale wiele kobiet w wielu zakre
sach góruje nad wieloma mężczyznami. A na ogół jest tak, jak ty mówisz.
- Z a t e m nie ma, przyjacielu, w administracji państwa żadnego zajęcia dla
kobiety jako kobiety ani dla mężczyzny jako mężczyzny; p o d o b n i e są roz-
E siane n a t u r y u obu płci i do wszystkich zajęć nadaje się z natury k o b i e t a
i do w s z y s t k i c h m ę ż c z y z n a , tylko we wszystkich k o b i e t a słabsza jest od
mężczyzny.
- Tak jest.
- Więc czy wszystko każemy robić mężczyznom, a kobiecie nic?
- Jakimże sposobem?
- Zdarza się, mam wrażenie - przyznamy to przecież - zdarza się i kobieta
z t a l e n t e m do medycyny, a druga nie, i muzykalna bywa jedna, a druga nie
muzykalna z natury.
- N o , cóż?
456 - A taka z talentem do gimnastyki nie zdarza się? Albo do służby wojen
nej? A druga nie do wojny i nie lubi gimnastyki?
- Myślę sobie.
- No cóż? A do mądrości, czy nie lgnie j e d n a , a druga jej n i e znosi?
I z t e m p e r a m e n t e m jedna, a druga bez t e m p e r a m e n t u ?
- Bywa i to.
- Więc bywa i k o b i e t a z t a l e n t e m do straży, a inna n i e . C z y ż e ś m y nie
wybrali takiej natury u mężczyzn nadających się do straży?
- Takąśmy wybrali przecież.
- Więc u kobiety i u mężczyzny ta sama natura, jeżeli idzie o straż pań
stwa, a tylko tyle, że jedna słabsza, a druga mocniejsza.
- Widocznie.
VI - Z a c z e m i kobiety takie trzeba wybrać i niech mieszkają z takimi męż-
B czyznami, i razem z nimi pełnią służbę strażniczą, skoro są do niej z d o l n e
i mają z nimi pokrewną naturę 6 .
- Tak jest.
- A zajęć tych samych czy nie należy dawać pokrewnym naturom?
6
Kobiety o d p o w i e d n i o u z d o l n i o n e należy wybrać do służby państwowej i dać im w y k s z t a ł c e n i e
takie, jak w y b r a n y m do niej m ę ż c z y z n o m . B ę d z i e to z g o d n e z naturą i z u p e ł n i e możliwe i b ę
dzie k o r z y s t n e dla państwa. N a w e t służba wojskowa k o b i e t nie powinna być ś m i e s z n a w oczach
ludzi r o z u m n y c h . Jakżeby się cieszył Platon, widząc w wieku XX uczennice Akademii Wychowa-
456 B Księga V 157
- Te same.
- Więc wracamy do p u n k t u wyjścia drogą okrężną i zgadzamy się, że to
nie jest przeciw naturze dawać żonom strażników m u z y k ę i gimnastykę.
- Ze wszech miar przecież. C
- Z a t e m nie wprowadziliśmy ustaw niemożliwych ani podobnych do ma
rzeń, skorośmy to prawo ustanowili zgodnie z naturą. Przeciwnie, zdaje się,
że to, co się dzisiaj dzieje, dzieje się raczej przeciw naturze.
- Zdaje się.
- Prawda? A mieliśmy się zastanowić, czy mówimy rzeczy możliwe i rze
czy najlepsze?
- Tak było.
- A że to rzeczy możliwe, zgadzamy się?
- Tak.
- A że najlepsze, to trzeba dopiero teraz uzgodnić.
- Jasna rzecz.
- Prawda, jeżeli chodzi o to, żeby k o b i e t ę przysposobić na strażnika, to
n i e b ę d z i e u nas i n n e w y c h o w a n i e p r z y g o t o w y w a ł o d o t e g o m ę ż c z y z n ,
a inne kobiety, zwłaszcza że podda mu się ta sama natura? D
- N i e inne.
- A jakie twoje zdanie o takiej rzeczy?
- O której?
- Czy nie myślisz sobie, że j e d e n mężczyzna jest lepszy, a drugi gorszy?
Czy też wszystkich uważasz za jednakich?
- Nigdy.
- A w tym mieście, któreśmy założyli, czy myślisz, że lepsi ludzie zrobią
się ze strażników pod wpływem wychowania, któreśmy opisali, czy z szew
ców, których kształcono w szewstwie?
- To śmieszne pytanie - powiada.
- Ja rozumiem - mówię. - No cóż? A spośród innych obywateli, czy nie ci E
będą najlepsi?
- Bez żadnego porównania.
- No cóż? A takie kobiety, czy nie będą spośród wszystkich kobiet naj
lepsze?
- I to też - powiada - bez żadnego porównania.
- A czy jest coś lepszego dla państwa niż to, żeby w nim byli mężczyźni
najlepsi i kobiety jak najlepsze?
- N i e ma nic lepszego.
- O t ó ż to zrobi z nich m u z y k a i g i m n a s t y k a , s t o s o w a n e tak, j a k e ś m y 457
mówili.
- Jakżeby nie?
- Z a t e m ustanowiliśmy nie tylko możliwą, ale i najlepszą dla państwa in
stytucję prawną.
- N o tak.
- Więc niech się rozbierają żony strażników, dzielność ubierze je zamiast
s u k i e n , i n i e c h biorą udział w wojnie i w innej służbie strażniczej o k o ł o
państwa, i niech nie robią nic innego. A tylko przydzielić k o b i e t o m lżejszą
B służbę niż mężczyznom, bo ich płeć jest słabsza. A ten mężczyzna, który
się śmieje z kobiet rozebranych, kiedy się ćwiczą ze względu na dobro naj
wyższe, t e n w swoim śmiechu „zrywa mądrości owoc niedojrzały" i zdaje
się, sam nie wie, z czego się śmieje, ani co robi właściwie. Bo to przecież
z d a n i e najpiękniejsze i teraz, i zawsze, że to, co p o ż y t e c z n e , jest p i ę k n e ,
a to, co szkodliwe, szpetne.
- Ze wszech miar.
VII - Więc to by był pierwszy jakby bałwan, powiedzmy, u n i k n ę l i ś m y go,
mówiąc o prawie kobiecym. Tak, że nas nie zalał ze szczętem, k i e d y ś m y
C postanowili, że u nas mają wszystkie zajęcia wspólnie uprawiać strażnicy
i strażniczki, przeciwnie, ta myśl jest sama z sobą w zgodzie, bo głosi to, co
możliwe, i to, co pożyteczne 7 .
- I bardzo - powiada. - Niemałej faliś uniknął.
- Powiesz - dodałem - że ta nie jest wielka, kiedy następną zobaczysz.
- N o , to mów - powiada - zobaczę.
- Za tym prawem - dodałem - idzie prawo drugie, i za wszystkimi poprze
dnimi moim zdaniem, takie:
- Jakie?
7
Z r ó w n a n i e k o b i e t z m ę ż c z y z n a m i w służbie państwowej, to pierwsza myśl, która groziła Plato
nowi tym, że go bałwan opinii zaleje. Ale jakoś to poszło, powiada. Druga myśl to wspólność ko
biet i dzieci, z n i e s i e n i e instytucji małżeństwa i praw rodzicielskich. Z n i e s i e n i e rodziny. Socjali
zacja kobiet i dzieci.
Platon przewiduje, że się ten p o m y s ł wyda niemożliwy do p r z e p r o w a d z e n i a i n i e ł a t w o wyda
się p o ż y t e c z n y . M i m o to spróbuje go rozwinąć. Ze j e m u s a m e m u wydawało się to możliwe, to
się w znacznej mierze tłumaczy tym, że to pisze homoseksualista, który nigdy kobiety nie kochał
i dzieci nie miał, chociaż wdzięk dziecięcy rozumiał i umiał go opisywać, na przykład w Lyzisie.
On najwidoczniej nie rozumie, jak można się nieodparcie przywiązać do jednej kobiety, skoro ich
jest tyle, a wszystkie są dla niego osobiście pozbawione wszelkiego uroku. Wie, że młodzi ludzie
łatwo zmieniają adresy swoich westchnień, więc ma wrażenie, że ich utraktuje po prostu, otwiera
jąc przed nimi wybór wielki, choć nie dowolny, tylko kierowany z cicha, z r a m i e n i a władzy. D o
s t ę p do k o b i e t za biletami i losowanie. I nie widzi z u p e ł n i e , jakie psie s t o s u n k i , jakie powierz
c h o w n e , p u s t e , płytkie, m a r n e , s m u t n e , dorywcze zbliżenia otwiera przed m ł o d y m i l u d ź m i . O n
wie o pociągu e r o t y c z n y m między d w i e m a płciami, ale mówi o nim z l e k c e w a ż ą c y m h u m o r e m ,
o tych koniecznościach natury nie g e o m e t r y c z n e j , tylko erotycznej. I traktuje ludzi rzeczywiście
jak barany, które można do woli wiązać w pary i odstawiać. Ż a d n e g o szacunku i ż a d n e g o liczenia
się z tą stroną duszy ludzkiej nie objawia. I wyobraża sobie, że ludzie daliby sobie narzucić taką
formę ustroju, która by zniosła życie osobiste i rodzinne.
N i e można j e d n a k wiedzieć, co ludzie pozwolą, a czego nie pozwolą sobie narzucić ze strony
państw zmierzających do w s z e c h m o c y . Pozwalali się im przecież i sterylizować, i przesiedlać,
i poniewierać, i głodzić, i ogłupiać. Więc Platon m o ż e nie przeceniał potulności ludzkiej. Obja
wiał tylko schizotymiczną oschłość i z u p e ł n e l e k c e w a ż e n i e dla tych wzruszeń serca l u d z k i e g o ,
które my u m i e m y szanować, i umiał je szanować Sofokles, E u r y p i d e s i Safona, i n a w e t figlarz
Anakreon. Ci rozumieli urok i moc kobiety.
457 C Księga V 159
tycznej. Bodaj że one ostrzej działają jako sugestie i najmocniej ciągną sze
rokie koła narodu.
VIII - N a w e t i bardzo - dodałem. - Ale potem, Glaukonie, bez porządku obco-
E wać z sobą czy co tam innego robić, to ani zbożne nie jest w mieście ludzi
szczęśliwych, ani na to nie pozwolą rządzący *.
- Bo to nie jest sprawiedliwe - powiada.
- Więc jasna rzecz, że potem urządzimy zaślubiny o charakterze, ile moż
ności, jak najbardziej świętym. Te święte będą najużyteczniejsze.
- Ze wszech miar przecież.
- A w j a k i m s p o s o b i e będą najbardziej p o ż y t e c z n e ? To mi p o w i e d z ,
459 Glaukonie. Bo jak u ciebie w domu widzę i psy myśliwskie, i bardzo wiele
ptaków szlachetnych. A czyś ty się, na Zeusa, interesował trochę ich mał
żeństwami i produkcją dzieci?
- Pod jakim względem?
- P r z e d e wszystkim pośród nich samych, choć to są już zwierzęta szla
c h e t n e , czy nie ma tam i czy nie rodzą się tam osobniki najlepsze?
-Są.
- Więc czy ty spośród wszystkich osobników bez różnicy wybierasz jedno
stki do rozpłodu, czy też starasz się przede wszystkim wybrać je spośród jak
B najlepszych?
- Spośród najlepszych.
- No cóż? A czy spośród najmłodszych, czy spośród najstarszych, czy też
spośród tych w kwiecie wieku?
- Z tych w kwiecie wieku.
- I gdyby rodzenie się nie było tak ujęte, to uważasz, że o wiele gorszy
by się zrobił ród ptaków i psów?
- Ja tak uważam - powiada.
- A cóż myślisz o rodzie koni - dodałem - i innych zwierząt? Czy z nimi
jakoś inaczej?
- To by nie miało sensu - powiada.
- Ho, ho, przyjacielu kochany - dodałem. - Widzisz, jak gwałtownie nam
tego potrzeba, żeby rządzący byli pierwszej klasy, jeżeli z r o d e m ludzkim
tak samo.
- A przecież jest tak samo - powiada. - Ale co z tego?
C - Z tego to - mówię - że nie będą się musieli posługiwać wieloma lekar
stwami. Jeżeli ciała lekatstw nie potrzebują i gotowe są słuchać wyznaczo-
8
Platon jest najdalszy od myśli o jakiejkolwiek rozpuście i swobodzie życia płciowego. Przeciw
nie. Te s t o s u n k i muszą być ściśle u p o r z ą d k o w a n e i p r o w a d z o n e książkowo, w e d ł u g liczby
i daty. Co więcej, muszą być uświęcone, bo to się przyda, mówi Platon o dwa wiersze wyżej, przed
s y s t e m e m kojarzenia psów myśliwskich, koni, ptaków szlachetnych, który ma być wzorem dla ho
dowli ludzi. Więc trzeźwe przyrodnicze stanowisko. To cale „ u ś w i ę c a n i e " ma być tylko j e d n y m
z kłamstw pożytecznych, dekoracją, paradą państwową, urządzoną na z i m n o i chytrze ze względu
na z a k o r z e n i o n e przesądy, a nie szczerym wyrazem jakiejś wiary w świętość tego rodzaju związ
ków. Programowa obłuda dla podniesienia rasy. Podrobione losy mają pomagać doborowi płcio
w e m u . Władze powinny przy tym kłamać zręcznie, aby się ich kłamstwo nie wykryło, bo w t e d y
grożą b u n t y i rozłamy. Bardzo naiwni będą musieli być ci strażnicy doskonali.
459 C Księga V 161
- Słusznie.
- Prawda? I te wciąż rodzące się dzieci o d b i e r a osobny urząd do tego
c e l u u s t a n o w i o n y , a z a t r u d n i a j ą c y m ę ż c z y z n albo kobiety, albo j e d n y c h
i drugie, bo przecież chyba i w urzędach będą pracowały k o b i e t y pospołu
C z mężczyznami. I dzieci lepszych ludzi, tak uważam, będą brały i zanosiły
do ochronki, do jakichś mamek, które mieszkają osobno w pewnej dzielnicy
miasta. A dzieci tych gorszych, gdyby się tym innym jakieś u ł o m n e urodzi
ło, to też w jakimś miejscu, o którym się nie mówi i nie bardzo wiadomo,
gdzie by ono było, ukryją, jak się należy.
- Jeżeli - powiedział - ród strażników ma być nieskażony.
- Nieprawdaż? I o to karmienie oni tam będą dbali. Będą do ochronki
sprowadzać matki, kiedy będą miały pokarm, zwracając baczną uwagę na to
D i robiąc, co tylko można, aby żadna swego dziecka nie spostrzegła. Wysta
rają się też i o inne kobiety mające pokarm, gdyby go t a m t e nie miały dość,
i o same matki dbać będą, aby karmiły przez oznaczony czas, nie za długo
i nie za k r ó t k o , a czuwanie przy dzieciach i i n n e t t u d y oddadzą m a m k o m
i piastunkom?
- To wielkie ułatwienie macierzyństwa - powiada - to, co mówisz dla żon
strażników.
- To się należy - odpowiedziałem. - Ale przejdźmy i drugi p u n k t z kolei,
który leży w naszym planie. Bo mówiliśmy, że dzieci p o w i n n y p o c h o d z i ć
od ludzi w kwiecie wieku.
- Prawda.
E - A czy i tobie się tak wydaje jak mnie, że najlepszy okres rozwoju u ko
biety - tak w sam raz - trwa dwadzieścia lat, a u mężczyzny trzydzieści?
- A które to lata u nich? - zapytał.
- Kobieta, począwszy od swoich d w u d z i e s t u lat aż po c z t e r d z i e s t k ę , po
winna rodzić dla państwa. A mężczyzna, jak minie szczytowy okres spraw
ności w b i e g a n i u , p o w i n i e n od t e g o czasu z a p ł a d n i a ć dla p a ń s t w a aż do
pięćdziesiątego roku życia.
461 - U obu płci - powiada - to jest szczyt rozwoju fizycznego i umysłowego.
- Nieprawdaż? I jeżeli ktoś powyżej lub poniżej tej granicy wieku pozwo
li sobie wtrącić się do rozmnażania państwowego, powiemy, że to ani spra
w i e d l i w e , ani z b o ż n e , tylko g r z e c h , bo taki zrobi dla p a ń s t w a d z i e c k o ,
k t ó r e , jeśli się to ukryje, przyjdzie na świat bez współudziału ofiar i mo
dlitw przy zapłodnieniu. Przecież przy każdym ślubie będą się modliły ka
płanki i kapłani, i całe państwo, aby się z dobrych rodzili lepsi i z pożytecz
nych jeszcze bardziej pożyteczni, a ono przyjdzie na świat jako owoc ciem-
B ności i strasznej niestrzymałości.
- Słusznie - powiada.
- To samo prawo - powiedziałem - b ę d z i e stosowane, jeżeli ktoś jeszcze
w wieku właściwym, ale bez pozwolenia rządu b ę d z i e miał stosunki z ko-
461 B Księga V 163
10
Ta socjalizacja rodziny b ę d z i e najlepszym s p o s o b e m na z a p e w n i e n i e spoistości państwa. A to
jest cel g o d n y największych ofiar. P a ń s t w o złożone z wielu rodzin o s o b n y c h nie jest dość spoi
ste. Każdy ma wtedy o s o b n e g o ojca dla siebie i o s o b n e dzieci. A jak wszyscy będą, z a l e ż n i e od
daty urodzenia, nazywali wszystkich ojcami i synami, państwo z m i e n i się w jedną wielką rodzinę.
Platon wyobraża sobie znowu, że za s a m y m wyrazem „ m ó j , moja, m o j e " pójdą a u t o m a t y c z n i e
szczere uczucia rodzinne. W i a d o m o j e d n a k , że nie każdy, kto na targu mówi do chłopa: „słuchaj
cie, ojciec, po c z e m u jaja? " kocha go tym samym jak ojca. W klasztorach obowiązuje powszech
nie t y t u l a t u r a rodzinna, tam są bracia, siostry, ojcowie i matki na niby, ale tam co i n n e g o tytuł,
a co i n n e g o uczucie. Z a m i a n a państwa w j e d e n organizm przez p o g w a ł c e n i e instynktów osobi
stych i rodzinnych i w p r o w a d z e n i e tytulatury rodzinnej w e d ł u g metryki jest g r u b y m z ł u d z e n i e m
p s y c h o l o g i c z n y m u Platona. O n o się tłumaczy swoistymi rysami j e g o c h a r a k t e r u : po pierwsze,
oschłością schizotymika, która mu utrudnia wżycie się w uczucia innych ludzi, po drugie, b r a k i e m
s z a c u n k u dla nie swoich postaw uczuciowych; on d u s z e l u d z k i e traktuje z góry; gotów im narzu
cać postawę, którą uważa za słuszną, i nie liczy się zgoła z tym, czy to b ę d z i e bolało, czy nie.
A w k o ń c u organicznym n i e z r o z u m i e n i e m z w y k ł e g o p e ł n e g o s t o s u n k u dwóch płci i n o r m a l n y c h
uczuć rodzinnych.
164 Platon, Państwo 462 A
- A czy nie stąd by zacząć drogę do uzgodnienia tej sprawy, żeby zapytać
siebie samych, jakie też to największe dobro potrafimy wymienić w organi
zacji państwa, dobro, które powinien prawodawca mieć na oku, kiedy ukła
da prawa, i jakie największe zło. A p o t e m zobaczyć to, cośmy teraz prze
szli, zgodzi się nam ze śladem dobra, a nie zgodzi się ze śladem zła.
- Najlepiej tak będzie - powiada.
- A czy m a m y coś gorszego dla państwa niż to zło, które je rozsadza i robi
wiele państw, zamiast j e d n e g o ? I w i ę k s z e d o b r o niż to, k t ó r e je wiąże
i umacnia jego jedność?
B - N i e mamy.
- A prawda, że wspólność przyjemności i przykrości wiąże? To wtedy,
k i e d y ile możności, wszyscy o b y w a t e l e przy okazji powstawania i zatraty
tych samych rzeczy podobnie się cieszą i smucą?
- Ze wszech miar - powiada.
- A indywidualizacja takich rzeczy rozkłada państwo, kiedy j e d n i cierpią
niewymownie, a drudzy się bawią znakomicie przy sposobności tych samych
zdarzeń w życiu państwa i tych, którzy w państwie żyją?
C - C z e m u nie?
- A czy to się nie bierze stąd, że w p a ń s t w i e nie padają r ó w n o c z e ś n i e
z różnych ust takie słowa, jak „to m o j e " i „to nie moje". A tak samo, jeżeli
chodzi o to, co obce?
- Całkowicie tak przecież.
- Więc w którymkolwiek państwie jak największa ilość obywateli mówi te
słowa o tych samych rzeczach i z tego samego względu „to m o j e " i „to nie
moje", to państwo jest najlepiej zorganizowane?
- Bez porównania.
- T a k ż e i to, które jest najpodobniejsze do j e d n e g o człowieka. Tak, jak
kiedy u kogoś z nas palec zostanie zraniony, to cała wspólnota cielesna, do
której i dusza należy i wraz z nią tworzy j e d e n układ w niej panujący, spo-
D strzegą to i cała równocześnie wraz z tym palcem cierpi - cała, chociaż palec
to tylko jej część. My też tak mówimy, że człowieka boli palec. I poza
tym u człowieka tak jest, czyby szło o c i e r p i e n i e , kiedy cierpi jakaś jego
część, czy o przyjemność, kiedy jakaś jego część przychodzi do siebie?
- To tak samo - powiada. - A to, o co się pytasz, to państwo najlepiej zor
ganizowane jest temu najbliższe.
- Więc kiedy j e d e n obywatel, tak uważam, dozna czegoś dobrego lub złe-
E go, to takie państwo najprędzej powie, że to jego własny członek czegoś do
znaje, i albo całe b ę d z i e się razem z nim cieszyło, albo całe wraz z nim
cierpiało.
- To musi być, przynajmniej w państwie dobrze urządzonym.
XI - Byłaby teraz pora - powiedziałem - zajść do naszego miasta i popatrzeć,
czy to, na cośmy się zgodzili w rozmowie, znajdzie się w nim p r z e d e wszy
stkim, czy też raczej w każdym innym państwie.
- No trzeba - mówi.
462 E Księga V 165
11
Znowu urocze nadzieje na uczucia lojalności państwowej i solidarności skutkiem przyjęcia
pewnej tytulatury nakazanej. W tym miejscu przychodzi Platonowi skrupuł, czy się nie skończy
na słowach i czy ze słowami pójdą uczucia. Uspokaja go w sobie bez trudności, sądząc, że naka
zane zachowania się starczą za uczucia, a będzie je można wywoływać z pomocą sugestii religij
nej i nakazanych zwyczajów językowych. Wielkie nieporozumienie. Przecież tą drogą można
szczepić tylko uczucia nieszczere, udane, wymuszone, zdawkowe. A jednak widzieliśmy, jak
państwa totalne wprowadzały za przykładem Kościoła umowne formuły powitań patriotycznych
s ł o w e m i gestem, i jakoś im to wystarczało. W życiu zbiorowym, ponieważ nikt i tak nic widzi,
co się dzieje w duszy drugiego człowieka, formy nawet zupełnie puste, udane - mają wielką do
niosłość. Sugerują nieświadomych rzeczy, maskują różnice jednostkowe, szerzą pewien terror -
mało kto chce się z nich wyłamywać, i robią złudne wrażenie jednolitości ludzkiej.
166 Platon, Państwo 463 D
powanie ani zbożne, ani sprawiedliwe, gdyby ktoś postępował inaczej, a nie
tak? Takie czy nie takie śpiewki będą u ciebie dochodziły z ust wszystkich
obywateli do uszu dzieci i o ojcach, których im się wskaże, i o innych krew-
E nych?
- Takie - powiada. - To by przecież było śmieszne, gdyby u nich tylko na
ustach były takie zwroty familiarne, a w postępowaniu tego by nie było.
- Z a t e m ze wszystkich państw najbardziej w tym właśnie, jeżeli się k o m u ś
j e d n e m u b ę d z i e d o b r z e lub źle powodziło, wszyscy inni zgodnie będą wypo
wiadali ten potoczny zwrot: „mojemu się dobrze powodzi" albo „mojemu ź l e " .
- Święta prawda - mówi.
464 - N i e p r a w d a ż ? A mówiliśmy, że za takim p r z e ś w i a d c z e n i e m i za t a k i m
zwrotem idzie wspólność radości i smutków?
- I słusznieśmy mówili.
- N i e p r a w d a ż ? Nasi obywatele będą mieli najwięcej w s p ó l n e g o z sobą
i będą to nazywali „ m o i m " ? A dzięki tej wspólnocie będzie ich wiązała naj
większa wspólność przyjemności i przykrości?
- W wysokim stopniu.
B - A czy przyczyną tego, oprócz i n n y c h urządzeń, nie b ę d z i e wspólność
kobiet i dzieci między strażnikami?
- Ależ tak, w wysokim stopniu 12 .
- A myśmy się zgodzili, że to jest największe dobro dla państwa. Przy
równywaliśmy dobrze zorganizowane państwo do ciała w stosunku do j e d n e j
jego części; ze względu na to, jak to j e s t z przykrościami i z p r z y j e m n o
ściami.
- I słusznieśmy się - powiada - zgodzili.
- Z a t e m p r z y c z y n ą n a j w i ę k s z e g o d o b r a dla p a ń s t w a o k a z u j e się n a m
wspólność dzieci i kobiet.
- I bardzo - powiada.
- Prawda? I na to, co p r z e d t e m , też się zgadzamy. M ó w i l i ś m y zaś, że
ani d o m ó w ci ludzie nie powinni m i e ć prywatnych, ani ziemi, ani ż a d n e j
C własności, tylko od innych powinni dostawać wikt, pensję za straż i wyda
wać wszystko wspólnie, jeżeliby mieli być naprawdę strażnikami.
- Słusznie - powiada.
- Więc czy - ja mówię - to, co się p r z e d t e m powiedziało, i to, co się teraz
mówi, nie robi z nich w jeszcze wyższym stopniu prawdziwych strażników
i czy nie sprawia tego, że nie rozsadzają p a ń s t w a nazywając „ m o i m " nie
j e d n o i to samo, tylko każdy coś i n n e g o , przy czym by j e d e n do swojego
D d o m u ciągnął wszystko, co by mógł niezleżnie od drugich zdobyć, a drugi
12
K o m u n i z m z u p e ł n y ma panować, zdaje się, tylko między strażnikami; r o b o t n i k o m zostawia
Platon własność prywatni) i życie rodzinne, bo nic o tym nie mówi. Te warstwy najmniej go zre
sztą, interesują. C h c e więc założyć niejako z a k o n rycerski i j e m u o d d a ć o b r o n ę paristwa na z e
wnątrz i na wewnątrz. Wszelkie spory między strażnikami odpadną, uważa. Familijne, majątko
we, h o n o r o w e . Bo rodziny prywatnej i majątku nie b ę d z i e w ogóle, a h o n o r o w e sprawy będą się
załatwiały prywatnie na miejscu.
464 D Księga V 167
13
Z a c z e m będą mieli święte życie, wolne od trosk i z a d r a ż n i e ń . Będą szczęśliwi n a p r a w d ę , by
leby się k t ó r e m u nie zachciało szczęścia o s o b i s t e g o na własny r a c h u n e k i na własny s p o s ó b . J e
żeli nie, to będą mieli raj na ziemi.
466 D Księga V 169
- Tak.
- N i e p r a w d a ż - ciągnąłem - toż p r z e d e wszystkim ich ojcowie, o ile to
w ludzkiej mocy, nie będą nieukami, ale będą się znali na wyprawach wo-
D jennych i będą wiedzieli, które grożą niebezpieczeństwem, a które nie.
- Prawdopodobnie - powiada.
- Więc na j e d n e ich powiodą, a na drugich będą ostrożni.
- Słusznie.
- I d o w ó d c ó w - d o d a ł e m - nad nimi postanowią nie co najlichszych, ale
o d p o w i e d n i c h ze w z g l ę d u na d o ś w i a d c z e n i e i wiek, j a k o k o m e n d a n t ó w
i wychowawców.
- Wypada przecież.
- Ale, powiemy, i n i e o c z e k i w a n i e t e ż się n i e j e d n e m u n i e r a z coś przy
darzy.
- I bardzo.
- Więc ze względu na takie tzeczy, przyjacielu, trzeba chłopaków uskrzy
dlić zaraz od najmłodszych lat, aby w razie czego w lot uciekali.
- Jak to rozumiesz? - powiada.
E - Na konia ich trzeba sadzać jak najwcześniej i dopiero, jak się ich wy
uczy jazdy k o n n e j , w t e d y ich na k o n i a c h p r o w a d z i ć na o g l ą d a n i e wojny.
N i e dawać im koni gorącej krwi ani bojowych, ale co najszybsze i co naj
łatwiejsze do kierownia. W ten sposób będą się najlepiej przyglądali swojej
robocie, a w razie czego najbezpieczniej się uratują pod k o m e n d ą starszych
dowódców.
- Zdaje się - powiada - że słusznie mówisz.
468 - No a cóż? - powiedziałem. - A jak tam będzie na wojnie? Jak się mają
twoi żołnierze odnosić do siebie samych, a jak do nieprzyjaciół? Gzy słu
sznie mi się wydaje, czy nie?
- Mów - powiada - co ci się wydaje.
- Jeżeli chodzi o nich samych - odpowiedziałem - to jeśli żołnierz opuści
szeregi albo rzuci broń, albo coś w tym rodzaju zrobi z tchórzostwa, to czy
nie trzeba go zrobić jakimś rzemieślnikiem albo rolnikiem?
- Tak jest.
- A jeżeli się któryś da żywcem wziąć do niewoli nieprzyjacielskiej, to
czy nie należy go nieprzyjaciołom darować w p r e z e n c i e - n i e c h sobie z tą
B zdobyczą robią, co chcą?
- Z u p e ł n i e słusznie.
- A k t o się c h l u b n i e odznaczy, to czy p r z e d e wszystkim jeszcze w polu
nie powinien od każdego z towarzyszów wyprawy dostać wieńca? Od każ
dego z młodzieńców i z chłopców? Czy nie tak?
- Tak jest.
- No cóż? A wyciąganie rąk do niego?
- I to też.
- A żeby pocałował każdego, a każdy jego?
468 B Księga V 171
15
aby i cześć oddać dzielnym mężczyznom i kobietom, i siły ich wzmagać .
- Bardzo pięknie mówisz - powiada.
- N o , dobrze. A spośród tych, co na wyprawie polegli, jeśli który pole
gnie z chwałą, to czy nie p o w i e m y p r z e d e wszystkim, że należał do r o d u
złotego?
- Ze wszech miar przecież.
15
Z h u m o r e m mówi Platon o poprawie wiktu w nagrodę za dzielność żołnierski). Poległych go
tów nagradzać czcią w e d ł u g tradycji ojczystej i szerzyć o nich m n i e m a n i a , które sam, jeśli sądzić
w e d ł u g księgi II i I I I , uważa za p o ż y t e c z n e bajki; szczegóły kultu zmarłych zostawia k a p ł a n o m
z Delf, mało go to interesuje i nie zna się na tym. jak wyznawał w księdze p o p r z e d n i e j .
J e ń c ó w helleńskich wziętych w polu radzi nigdy nie z a m i e n i a ć w niewolników. W s z y s t k i m
H e l l e n o m zarówno zagrażał z północy M a c e d o ń c z y k , a ze wschodu Pers. N i e p o t r z e b n i e się wy
niszczali wzajemnie w wojnie peloponeskiej.
Z poległych nieprzyjaciół wystarczy zdzierać pancerz i broń; resztę na zwłokach zostawiać, bo
o d z i e r a n i e nieboszczyków rzecz to bardzo brzydka. To raz, a oprócz tego wielka z tym mitręga
i łatwo m o ż e w t e d y nieprzyjaciel zaskoczyć rabujących. To są dwa względy bardzo różnej na
tury, a każdy z osobna mógłby i sam wystarczyć. Kiedy m a m y dwa naraz, nie w i a d o m o , który
wydaje się autorowi ważniejszy.
Pod k o n i e c interesująca uwaga o ślepej zajadłości niektórych k o b i e t i d o w c i p n e przeciwsta
w i e n i e ciała i duszy. T y l k o że ci, którzy nieprzyjaźnie się odnoszą do ciał osób wrogich, wcale
nie muszą w tych ciałach widzieć nieprzyjaciół samych, tylko ulegają z n a n e m u procesowi irra-
diacji uczuć.
172 Platon, Państwo 468 E
- A czy nie posłuchamy Hezjoda, że gdy ludzie z takiego rodu umierają, to:
- Posłuchamy.
- P o t e m się z a p y t a m y boga, w jaki s p o s ó b należy c h o w a ć ludzi p r z e z
boga nawiedzonych i boskich i czym się ma pogrzeb odznaczać, i wtedy tak
ich pochowamy, jak nam bóg odpowie?
- C z e m u byśmy nie mieli tak?
B - I później b ę d z i e m y ich czcili jako d u c h y o p i e k u ń c z e i czcią b ę d z i e m y
otaczali ich groby. To samo b ę d z i e m y zachowywali, jeżeli który ze starości
albo w jakiś inny sposób umrze spośród tych, co się w życiu osobliwą dziel
nością odznaczali.
- Tak sprawiedliwość każe - powiedział.
- N o , tak. A w s t o s u n k u do nieprzyjaciół, jak będą u nas p o s t ę p o w a l i
żołnierze?
- W jakim względzie?
- P r z e d e wszystkim co się tyczy brania do niewoli, to czy uważasz za słu
szne, żeby helleńskie państwa brały H e l l e n ó w za niewolników, zamiast żeby
na to nawet innym państwom nie pozwolić, ile możności, i przyzwyczaić je
do tego, że się ród H e l l e n ó w oszczędza? Powinniśmy uważać, żeby z nas
barbarzyńcy nie zrobili niewolników.
C - W ogóle ze wszech miar należy ród Hellenów oszczędzać.
- Więc nie mieć żadnego Hellena w charakterze niewolnika s a m e m u ani
tego nie doradzać innym Hellenom?
- T a k j e s t - p o w i a d a . - W t e d y by się w i ę c e j p r z e c i w b a r b a r z y ń c o m
zwrócili, a daliby pokój jedni drugim.
- No cóż? A obdzieranie poległych - dodałem - nie mówiąc o uzbrojeniu,
po zwycięstwie? Czy to ładnie? I czy nie stąd czerpią tchórze wymówki,
żeby nie nastawać na tego, który jeszcze walczy, jak gdyby jakiś swój obo-
D wiązek spełniali, kiedy się koło nieżywego pochyleni grzebią? Już się nie
j e d n o wojsko zmarnowało przez taki rabunek.
- Z pewnością.
- Czy nie uważasz, że to jest podłość i brudna chciwość obdzierać trupa?
I trzeba na to kobiety i ciasnej głowy, żeby za nieprzyjaciela uważać ciało
nieboszczyka, z którego przecież wróg już odleciał, a zostawił to, czym wal-
E czył. Czy myślisz, że ci, którzy tak postępują, robią coś i n n e g o niż psy?
O n e się wściekają na kamienie, którymi je trafiono, a tego, co je rzucał, nie
tykają?
- N i e m a ł e podobieństwo - powiada.
- Więc dać pokój obdzieraniu trupów i nie przeszkadzać grzebaniu?
- Dać pokój, oczywiście - powiada - na Zeusa!
XVI - I nie b ę d z i e m y zdobytych zbroi zanosili do świątyń, żeby je tam wie-
470 A Księga V 173
16
W świątyniach nie wieszać w c h a r a k t e r z e wotów d z i ę k c z y n n y c h zbroi ztupionych na innych
H e l l e n a c h i nie pustoszyć do naga ziemi helleńskiej podczas wojen między H e l l e n a m i . Miat Pla
ton w oczach nieszczęsną wojnę p e l o p o n e s k a i pojmował ją jako rozterkę w e w n ę t r z n ą w ł o n i e
Hellady, a nie jako wojnę między wrogami naturalnymi, jak na przykład Grecy i Persowie. Widać
u niego żywe poczucie n a r o d o w e p a n h e l l e ń s k i e . Widać, jak przygotowana była w duszach hel
leńskich droga dla Filipa i Aleksandra, c h o ć to byli M a k e d o n o w i e . D o k o n a l i z j e d n o c z e n i a H e l
lady i raz na zawsze położyli kres fatalnym rozterkom między Atenami, Spartą i T e b a m i .
174 Platon, Państwo 470 E
wając tych nazw w stosunkach wzajemnych. A gdyby się jeszcze i płeć żeń
ska wybrała razem na wojnę i albo w tym samym szyku stała, albo i na tyły
była o d k o m e n d e r o w a n a , aby n a p ę d z a ć strachu nieprzyjaciołom, i jako re
zerwa, gdyby gdzieś było trzeba pomóc, to wiem, że dzięki temu wszystkie
mu byliby niezwyciężeni. I w domu, ile tam na nich dobrych rzeczy ocze- E
kuje, ja to widzę. Więc skoro ja się zgadzam na to wszystko, że to by tak
było, i mnóstwo innych rzeczy oprócz tego, gdyby powstało takie państwo,
więc już więcej o nim nie mów, tylko o tym j e d n y m próbujmy się przeko
nać, że to jest możliwe i jak to jest możliwe, a tej reszcie dajmy pokój.
- Z n i e n a c k a ś ty wyskoczył - o d p o w i e d z i a ł e m - jakbyś wypad zrobił na 472
mój wywód, i nie możesz mi przebaczyć, że się kręcę i tak rzecz po kropel
ce puszczam. Bo ty pewnie nie wiesz, żem z wielkim t r u d e m dwóch bałwa
nów uniknął, a oto ty na m n i e teraz największy i najprzykrzejszy ze wszyst
kich trzech napędzasz. Jak go zobaczysz i usłyszysz, to mi wybaczysz i po
wiesz, żem się słusznie wahał i obawiał w y p o w i e d z i e ć z d a n i e tak parado
ksalne, i próbował rozważań nad jego treścią.
- Im więcej b ę d z i e s z tak mówił, tym m n i e j my ci pozwolimy pomijać
sprawę możliwości takiego państwa. Więc mów i nie trać czasu. B
- N i e p r a w d a ż - o d p o w i e d z i a ł e m - naprzód sobie to trzeba przypomnieć,
że myśmy aż tu zaszli szukając tego, co to jest sprawiedliwość i niesprawie
dliwość.
- N o , trzeba. Ale co z tego? - powiada.
- N i c . Tylko, jeśli znajdziemy, czym jest sprawiedliwość, to czy będzie
my uważali, że i człowiek sprawiedliwy nie p o w i n i e n się niczym od niej
różnić, tylko pod każdym względem musi być taki sam jak sprawiedliwość?
Czy też zadowolimy się, jeżeli będzie jej najbliższy i będzie jej miał w so- C
bie więcej niż wszyscy inni?
- Tak - powiada - zadowolimy się.
- Z a t e m tylko dla przykładu i na wzór - dodałem - szukaliśmy sprawiedli
wości samej, czym by ona była, i człowieka doskonale sprawiedliwego, gdy
by taki istniał i gdyby mógł istnieć, a tak samo niesprawiedliwości i czło
w i e k a n a j n i e s p r a w i e d l i w s z e g o , abyśmy, patrząc na nich i widząc, jak się
nam przedstawia ich szczęście i nieszczęście, musieli się zgodzić, że i spo- D
śród nas samych, kto by był do nich najbardziej podobny, t e n b ę d z i e miał
d o l ę najpodobniejszą do ich doli. N i e na tośmy to robili, żeby d o w i e ś ć
możliwości istnienia takich ludzi.
- To - powiada - to prawda, co mówisz.
- Czy ty myślisz, że byłby mniej dobrym malarzem ktoś, kto by wyryso
wał wzór, j a k i m by p o w i n i e n być człowiek najpiękniejszy, i należycie by
wszystkie rysy w rysunku oddał, ale nie potrafiłby dowieść, że może istnieć
taki człowiek?
- N o , nie, na Zeusa - powiada.
- Więc cóż? Czy i myśmy, powiemy, nie stworzyli w myśli wzoru dobre- E
go państwa?
176 Platon, Państwo 472 E
- Tak jest.
- Więc czy myślisz, że my może mniej dobrze mówimy, dlatego jeżeli nie
potrafimy dowieść, że państwo może być tak zorganizowane, jak się to mó
wiło?
- Przecież nie - powiada.
- Z a t e m prawda - dodałem - tak wygląda. A jeżeli jeszcze trzeba próbo
wać dla twojej przyjemności dowieść, w jakim sposobie i z jakich względów
byłoby to najbardziej możliwe, to znowu ze mną uzgodnij, jeżeli ci m a m
dać taki dowód.
- Co takiego uzgodnić?
473 - Czy m o ż e być cokolwiek d o k o n a n e tak, jak się o nim mówi? C z y też
z natury rzeczy praktyka mniej ścisły ma k o n t a k t z prawdą niż teoria? C h o
ciaż niejeden myśli inaczej. Ale ty, czy ty zgadzasz się na to, czy nie?
- Zgadzam się - powiedział.
- Więc do tego mnie nie zmuszaj, żebym to wszystko, cośmy myślą i sło
w e m przeszli, pokazywał jeszcze, jak się to robi w praktyce. Ale jeżeli po
trafimy dojść, jak by też to m o ż n a zorganizować państwo, odbiegając jak
n a j m n i e j od t e g o , co się p o w i e d z i a ł o , to powiemy, ż e ś m y już w y s z u k a l i
możliwość realizacji twoich wskazań. Czy nie zadowolisz się czymś takim?
B Bo ja bym się zadowolił.
- I ja też - powiada.
XVIII - A teraz chyba spróbujemy p o s z u k a ć i wskazać, co się też dziś w pań
stwach robi n i e d o b r z e , przez co ich organizacja nie tak się p r z e d s t a w i a ,
i jaki najmniejszy drobiazg wystarczyłoby zmienić, a państwo by już wpadło
na tor t a k i e g o ustroju. N a j l e p i e j , ż e b y to był tylko taki j e d e n drobiazg,
a jak nie, to dwa, a jak nie, jak najmniej ich co do ilości i niechby były naj
mniej doniosłe , s .
C - Ze wszech miar - powiada.
- Więc j e d n o - mówię - jedno gdyby się zmieniło, to już, uważam, potra
fimy wykazać, że wszystko byłoby inaczej. Ale to nie jest mała rzecz i nie
łatwa. C h o ć możliwa.
- Co to? - powiada.
- Ja do tego idę - ciągnąłem - cośmy do największego przyrównali bałwa
na. Ta myśl tutaj padnie, chociaż m n i e ś m i e c h e m i utratą ludzkiego mnie
mania, po prostu falą śmiechu zaleje. Ale uważaj, co ja chcę powiedzieć.
- Mów - powiada.
19
Pierwszy rys wszelkiego u m i ł o w a n i a : kocha się w p r z e d m i o c i e u k o c h a n y m wszystko, bez wy
jątku. I to prawda. To się dzieje z dwóch powodów. Po pierwsze, miłość zaślepia, wpływa tak
na nasze sądy, że nie pozwala dojrzeć wad i braków p r z e d m i o t u u k o c h a n e g o . P o d o b n i e jak ża
d e n przedmiot, który pała i świeci, nie mógłby dojrzeć cieni na przedmiotach, które sam oświeca.
178 Platon, Państwo 474 C
Do tego się dołącza proces irradiacji uczuć, który zabarwia d o d a t n i o wszystko, co się j a k o ś wiąże
z p r z e d m i o t e m u m i ł o w a n y m . I tak k o c h a m y człowieka razem z jego brzydotą, która gdzieś nam
znika w ogóle albo przestaje razić, albo się n a w e t zaczyna p o d o b a ć , choćby się o niej wiedziało,
że jest. I tak się gdzieś podziewa wszelka możliwa odraza i wszelkie skrzywienie w e w n ę t r z n e ,
i żal, i wyrzut, i p o c z u c i e krzywdy, choćby się wiedziało, że jakieś tam p o w o d y m o ż e były i n i e
raz wypadało cierpieć.
P o d o b n i e działają inne namiętności. I to jeszcze robi miłość, że p r z e d m i o t u k o c h a n y staje się
potrzebny i drogi w każdej postaci: jako o b e c n y fizycznie z bliska, i jako pomyślany, choć daleki,
i dany tylko p o ś r e d n i o przez jakieś znaki l u b osoby trzecie, i dany b e z p o ś r e d n i o z m y s ł o m . I za
jęty pracą, i o d d a n y zabawie, i śpiący, i czuwający, i ubrany tak lub inaczej, i każdy w ogóle.
O t ó ż tak s a m o ci, którzy kochają mądrość, pragną jej w każdej postaci. To nie są ciaśni s p e
cjaliści, tylko ludzie o szerokich horyzontach, interesujący się k a ż d y m z a g a d n i e n i e m n a u k o w y m
i każdą teorią.
Ł a t w i e j było z n a l e ź ć takich przed d w o m a tysiącami lat, kiedy cała wiedza ó w c z e s n a dała się
streścić w j e d n e j n i e d u ż e j książce, ale i dawniej, i dziś można rozróżnić ludzi ciasnych i ograni
czonych, chociaż pracują naukowo, i ludzi, którzy przeglądają czasopisma spoza swojej specjal
ności i prywatnie, w rozmowach albo przy głośniku radiowym interesują się p o s t ę p e m wiedzy
także i poza swoją gałęzią. Więc takich i n t e l e k t u a l i s t ó w ma Platon na myśli, którzy mają oczy,
uszy i głowy otwarte. Ta myśl, żeby panujący był c z ł o w i e k i e m oświeconym i interesował się na
ukami, nie jest w naszych czasach wcale taką opaczną, jak się nią mogła wydawać w czasach opo
n e n t ó w Platona. A jeżeliby szło o ministrów, tym mniej.
N i e chodzi Platonowi o powierzchowną ruchliwość intelektualną, o płytką c i e k a w o ś ć na no
wości i o jakieś a m a t o r s k i e majsterki. To m o ż e być bardzo uroczy, czarujący rys towarzyski, ale
to jeszcze nie jest umiłowanie mądrości; to jest coś p o d o b n e g o , ale to nie jest t o !
475 B Księga V 179
20
Z a t e m gdzie się zaczyna filozofia prawdziwa? To nie jest u m i ł o w a n i e licznych j e d n o s t k o w y c h
p r z e d m i o t ó w k o n k r e t n y c h , które n a m zmysły pokazują co m o m e n t , i to nie jest tylko nałogowe
c z y n i e n i e j e d n o s t k o w y c h s p o s t r z e ż e ń . To robią i zwierzęta, które mają zmysły c z y n n e . C h o ć b y
i s p o s t r z e ż e ń prawdziwych. Filozofia to szukanie prawdy, a prawda w języku Platona to nie jest
c e c h a k a ż d e g o spostrzeżenia bez p o m y ł k i . Prawda to u niego właściwie tyle, co rzeczywistość,
a p o t o c z n e spostrzeżenia zmysłowe nie dotyczą rzeczywistości samej, tylko chwytają jakieś chwi
lowe wyglądy, pozory rzeczywistości. R z e c z y w i s t e p r z e d m i o t y kryją się d o p i e r o za n a z w a m i
ogólnymi, jak p i ę k n o , brzydota, sprawiedliwość, dobro, zło, człowiek, zwierzę, roślina, p a ń s t w o
itd. O t ó ż są ludzie, którzy lubią i potrafią wiedzieć, czym jest każdy z p r z e d m i o t ó w ukrytych
pod takimi nazwami, i wiedzą, że d o p i e r o to są p r z e d m i o t y rzeczywiste, a nie ich widoki tylko,
pozory, przykłady, obrazy k o n k r e t n e . Jeżeliby na przykład szło o p r z e d m i o t y p i ę k n e , to obcować
z nimi \ cieszyć się nimi może każdy człowiek, ale ten d o p i e r o jest m i ł o ś n i k i e m mądrości, k t o
wie, że o n e wszystkie są tylko okazami piękna, a on pragnie wiedzieć i potrafi to dojrzeć, czym
w ł a ś c i w i e j e s t albo na czym p o l e g a p i ę k n o s a m o , w k a ż d y m z p r z e d m i o t ó w p i ę k n y c h j a k o ś
180 Platon, Państwo 475 E
- To z u p e ł n i e wystarcza.
- N o , dobrze; a jeżeli coś jest takie, że jakby jest i nie jest, to czy ono
nie b ę d z i e leżało pomiędzy tym, co istnieje w sposób niepokonalny, a tym,
co w żadnym sposobie nie istnieje?
- Pomiędzy.
- Nieprawdaż? Skoro poznanie dotyczy tego, co istnieje, a brak poznania
z konieczności wiąże się z tym, co nie istnieje, to w związku z tym pośre-
B dnim trzeba szukać czegoś, co by było pomiędzy niewiedzą a wiedzą; m o ż e
się znajdzie coś takiego?
- Tak jest.
- Więc czy nazywamy coś m n i e m a n i e m ?
- Jakżeby nie?
- Czy to jakaś zdolność inna niż wiedza? Czy ta sama?
- Inna.
- Z a t e m czegoś innego tyczy się m n i e m a n i e , a czegoś innego wiedza, bo
j e d n o i drugie ma różną zdolność.
- Tak.
- N i e p r a w d a ż ? Wiedza z natury swej dotyczy tego, co istnieje, ona po
znaje, że jest to, co istnieje. Ale właściwie uważam, że n a p r z ó d p o t r z e b a
tak rzecz rozebrać.
- Jak?
XXI - Z g o d z i m y się, że zdolności to j e s t taki rodzaj bytów, d z i ę k i k t ó r y m
C i my możemy, cokolwiek możemy, i wszystko inne, cokolwiek coś może. Ja
myślę na przykład, że wzrok i słuch należą do zdolności, jeżeli rozumiesz,
0 jakiej ja chcę mówić postaci 2 1 .
- Ja rozumiem - powiada.
- Więc posłuchaj, co mi się o nich wydaje. Bo w zdolności nie widzę ani
ż a d n e j barwy, ani kształtu, ani żadnych cech takich, ani wielu innych, na
które patrząc rozróżniam sobie rzeczy j e d n e od drugich. I mówię, że te są
D inne, a t a m t e znowu i n n e . A w zdolności na to tylko patrzę, czego ona się
tyczy i co sprawia, i ze względu na to nazywam poszczególne zdolności. Je
żeli się odnoszą do tego samego p r z e d m i o t u i sprawiają to samo, to nazy
wam je jedną i tą samą zdolnością. Jeżeli się któraś odnosi do innej rzeczy
1 co i n n e g o sprawia, w t e d y m ó w i ę , że to i n n a z d o l n o ś ć . A ty co? Jak
robisz?
- Tak samo - powiada.
21
W i e d z a to zbiór sądów prawdziwych i z a r a z e m zdolność do wydawania sądów prawdziwych,
a m n i e m a n i e to zbiór sądów m ę t n y c h i zdolność do wydawania sądów m ę t n y c h , k t ó r e d o p i e r o po
wyjaśnieniu mogą się okazać m y l n e albo prawdziwe. Z a t e m czymś i n n y m jest wiedza, a c z y m ś
i n n y m m n i e m a n i e . O n o jest może nieco jaśniejsze niż n i e w i e d z a z u p e ł n a , ale j e s t m n i e j j a s n e
niż wiedza. I tak m a m y dwa odpowiadające sobie szeregi, z trzech e l e m e n t ó w każdy: z j e d n e j
strony 1. byt, czyli to, co istnieje naprawdę, 2. rzeczy m ę t n e , o których nie w i a d o m o , czy istnieją,
czy nie, i 3. rzeczy nie istniejące na p e w n o . T y c h nie ma w ogóle. A z drugiej strony 1. wiedza,
2. m n i e m a n i e , opinie i 3. niewiedza, głupota, c i e m n o t a . To też wygląda jasno.
477 D Księga V 183
wość, i inne tak. samo. My nie tak powiemy: pośród tych wielu rzeczy, pa
nie szanowny, czy jest choćby jedna, która by się kiedyś nie wydala brzyd
ka? A pośród sprawiedliwych taka, która by się nie wydała n i e s p r a w i e
22
dliwa? A pośród zbożnych - bezbożna?
- No nie - powiada - to musi tak być, że one się jakoś i piękne, i brzyd
kie wydają, i wszystkie inne tak samo, o które ty się pytasz.
- No cóż? A te liczne rzeczy podwójnej wielkości, czy mniej często się
wydają połówkami niż podwojeniami?
- Wcale nie mniej.
- I wielkie tak samo, i małe, i lekkie, i ciężkie, one chyba nie częściej
będą tak nazywane, jak myśmy je nazywali, niż wprost przeciwnie?
- No nie - powiada. - Zawsze każde będzie miało w sobie coś z j e d n e g o
i coś z drugiego.
- Więc czy każda z tych wielu rzeczy jest raczej tym, czym ktoś powie,
że ona jest, czy też nie koniecznie tym jest?
22
Mówią, że teraz Platon pije do A n t y s t e n e s a , który miał p o w i e d z i e ć : „ja t a m konia widzę,
ale istoty konia, tej koniowatości, nie w i d z ę " . Mniejsza o to, do kogo pije. Jest więcej takich
„ s y m p a t y c z n y c h p a n ó w " , którzy nie uznają p r z e d m i o t ó w odpowiadających n a z w o m o g ó l n y m ,
a uznają tylko przedmioty nazw i zwrotów j e d n o s t k o w y c h . Platon zwraca im uwagę, że poszcze
gólne p i ę k n e p r z e d m i o t y zmysłowe jakby się mieniły w oczach ludzkich, bo każdy prawie z nich
raz się podoba, a raz nie, i j e d n e m u człowiekowi wydaje się p i ę k n y , a d r u g i e m u brzydki. T y l k o
P i ę k n o samo, jasno ujęte, nie mieni się w oczach, jest zawsze i z k a ż d e g o względu p i ę k n e , nic
dla kogoś tam, tylko samo dla siebie.
P o d o b n i e ma się rzecz z takimi c e c h a m i , jak wielki, mały, ciężki, lekki, młody, miły itp. To
są cechy nieokreślone, więc to, co się j e d n e m u wydaje d u ż e , to dla drugiego małe itd. D o p i e r o
k i e d y je pookreślać, zastosowawszy miarę, wtedy dopiero w i a d o m o , czy która z tych cech przy
sługuje j a k i e m u ś przedmiotowi naprawdę, czy nie. I wtedy się z m n i e m a n i a robi wiedza. Myśle
nie z pomocą wyrazów n i e o k r e ś l o n y c h p r z y p o m i n a Platonowi dziecinną z a g a d k ę z t a m t y c h
czasów. W niej szło o takiego męża-nie męża, który ptaka-nie p t a k a zobaczył-nie zobaczył na
d r z e w i e - n i e drzewie, i k a m i e n i e m - n i e k a m i e n i e m w niego strzelił-nie ustrzelił. T r z e b a było
zgadnąć, że to e u n u c h krótkowzroczny n i e d o k ł a d n i e zobaczył nietoperza na krzaku i rzucił w nie
go p u m e k s e m , ale go nic trafił.
Jak d ł u g o myślimy m ę t n i e z pomocą wyrazów nieokreślonych, nasze m y ś l e n i e p r z y p o m i n a
zbitki z marzeń sennych i nie ujmuje rzeczywistości, tylko jej pozory mgliste. Rzeczywistość uj
m u j e d o p i e r o myślenie jasne, z pomocą wyrazów określonych. D o p i e r o o n o umożliwia nam ja
kiekolwiek poznanie.
O t ó ż tych ludzi, którzy lubią, starają się i umieją myśleć jasno z pomocą wyrazów ogólnych,
ściśle określonych, i uważają, że d o p i e r o w ten sposób można poznawać rzeczywistość, nazywa
Platon miłośnikami mądrości, filozofami, a tych, którym wystarcza myślenie m ę t n e , bez ścisłych
o k r e ś l e ń , i sądzą, że cała rzeczywistość to tylko poszczególne p r z e d m i o t y k o n k r e t n e , z m y s ł o w e ,
tych nazywa miłośnikami m n i e m a n i a ludzkiego. Robi to nie bez pewnej aluzji do próżności tych
ludzi. Że pragną uchodzić za mądrych, podczas gdy tamci chcą być mądrzy.
Wszystko to nic ją ż a d n e , g ó r n o l o t n e , n i e p r z y s t ę p n e pomysły, o d e r w a n e od życia, tylko bar
dzo słuszne i trzeźwe, i z r o z u m i a ł e uwagi o istocie nauki. N a u k a zaczyna się tam, gdzie się koń
czy beletrystyka. N a u k a wymaga myślenia jasnego, ścisłego, wymaga wyrazów określonych defi
nicjami i tylko nauka opisuje rzeczywistość taką, jaką ona jest, a nie jaką się ona wydaje na oko
p e w n e m u człowiekowi, w p e w n e j chwili. Przecież i dziś nie myślimy inaczej. Co filozofowie
Platona to są po prostu ludzie zdolni i zamiłowani w porządnej pracy n a u k o w e j . Platon wolałby
raczej takie głowy widzieć u steru państw niż literatów, d z i e n n i k a r z y lub a m a t o r ó w z n i e d o k o ń
czonym wykształceniem i z mętną głową. To nie są horrenda.
186 Platon, Państwo 479 C
1
Platon charakteryzuje i d e a l n e g o naukowca i stara się wykazać, że taki idealny typ o głowie ja
snej, otwartej, ścisłej, który on nazywa filozofem, miałby zarazem d o s k o n a ł e warunki do kierowa
nia p a ń s t w e m . Dlatego, że umiałby ustanawiać prawa dobre i p i ę k n e , bo wiedziałby jasno, jakie
o n e mają być, i musiałby z tego s a m e g o powodu prawa ustanowione ściśle zachowywać. N i e bra
kłoby mu z pewnością także innych zalet charakteru.
188 Platon, Państwo 484 D
każdy byt znają, a doświadczeniem wcale nie ustępują tamtym i nie zostają
w tyle na żadnym innym odcinku dzielności?
- Nie miałoby sensu - powida - wybierać innych, gdyby ci poza tym, nie
zostawali w tyle. Bo może być, że z tego właśnie względu, a to wzgląd pra
wie najważniejszy, to ci chyba górują.
485 - Nieprawdaż? O tym właśnie mówimy, w jaki sposób potrafią jedni i ci
sami ludzie mieć i tamte, i te zalety.
- No, tak.
- Więc tak, jakeśmy na początku tych rozważań mówili, trzeba naprzód
poznać ich naturę. Ja mam wrażenie, że jak się co do tego p u n k t u pogodzi
my, to zgodzimy się i na to, że mogą i jedni i ci sami ludzie posiadać te za
lety i że nikt inny nie powinien przewodzić w państwie tylko oni.
- Jak?
II - Więc, jeżeli chodzi o natury filozofów, to zgódźmy się, że oni zawsze
B kochają tę naukę, która im odsłania coś z owej istoty rzeczy, z tej, która ist
nieje zawsze, a nie błąka się i nie plącze skutkiem powstawania i zatraty l .
- No, zgódźmy się.
- I na to też - d o d a ł e m - że oni ją wszystką kochają, i nie są s k ł o n n i
o d r z u c a ć jej ż a d n e j cząstki ani m a ł e j , ani większej, ani godniejszej, ani
m n i e j g o d n e j . Tak, j a k e ś m y to p r z e d t e m mówili o ludziach a m b i t n y c h
i o nastrojonych erotycznie.
- Słusznie mówisz - powiada.
- Więc zastanów się teraz nad tym, czy jeszcze i czego takiego nie muszą
mieć w naturze ci, którzy mają się stać tacy, jakeśmy mówili.
- Jakiego czegoś.
C - N i e z n o s z e n i a fałszu. Tego, żeby dobrowolnie w żaden sposób fałszu
nie przyjmowali; nienawidzili go, a kochali prawdę.
- Z a p e w n e - powiada.
- N i e tylko „ z a p e w n e " , przyjacielu, ale nieuchronnie i koniecznie musi
tak być, że ktokolwiek kocha coś z natury, ten musi kochać wszystko, co
jest pokrewne i bliskie przedmiotom kochania.
- Słusznie - powiada.
- A potrafisz znaleźć coś bliższego mądrości niż prawda?
- Ależ jak? - powiada.
- Więc czy może jedna i ta sama natura kochać równocześnie i mądrość,
i fałsz?
D - W żaden sposób przecież.
2
A więc odznaczaliby się na p e w n o ci ludzie miłością prawdy i nienawidziliby fałszu. Tego,
oczywiście, trzeba się po naukowcach spodziewać. Czyby j e d n a k nie stosowali kłamstwa jako le
karstwa? Z a p e w n e tak, bo Platon to rządzącym zaleca. O d d a n i nauce nie tonęliby w rozpuście
i nie gonili za pieniędzmi, i nie walaliby się skąpstwem, a odznaczaliby się odwagą i łagodnością.
Pierwszym warunkiem takiego charakteru są wielkie zdolności intelektualne, wrodzone opanowa
nie i wdzięk. Tc zalety rozwinąć musiałoby właściwe wychowanie. To byliby władcy idealni.
485 D Księga VI 189
- A kto istotnie kocha naukę, ten musi zaraz od najmłodszych lat jak naj
więcej pragnąć wszelkiej prawdy?
- Ze wszech miar.
- A u kogo żądze gwałtownie pójdą w jednym kierunku, to wiemy chyba,
że w innych kierunkach tym słabiej prą, jakby prąd w tamtą stronę poszedł.
- N o , cóż?
- Więc u kogo one spłyną do nauk i do wszystkich takich rzeczy, to my
ślę, że będą się trzymały tych rozkoszy, których dusza sama w sobie dozna
je, jako dusza, a oddzielą się od rozkoszy, które przez ciało przechodzą, je
żeliby ktoś był nie filozofem robionym, ale filozofem naprawdę.
- To wielce konieczne.
- Więc to b ę d z i e człowiek umiarkowany, skoro b ę d z i e taki i w ż a d n y m
razie nie będzie chciwy grosza. Bo to, dlaczego ludzie z wielkim nakładem
sił o p i e n i ą d z e zabiegają, to raczej każdy inny gotów brać p o w a ż n i e , ale
nie on.
- Tak jest.
- N o , a to też trzeba wziąć pod uwagę, kiedybyś zechciał osądzać n a t u r ę
filozofa i niefilozofa.
- Co takiego?
- Uważaj, aby się przed tobą nie ukryło jakieś jej d r o b n e b r u d n e skąp
stwo, gdyby je ta natura miała w sobie. N i e ma nic bardziej przeciwnego
takiej duszy, jak drobiazgowość; duszy, która się zawsze chce garnąć do ca
łości, do ogółu w sprawach boskich i ludzkich.
- Święta prawda - mówi.
- Takiej duszy, która u m i e patrzeć z góry, i ma przed oczami czas wszy
stek i byt wszystek, czy myślisz, że może się czymś wielkim wydawać życie
ludzkie?
- N i e może - powiada.
- Nieprawdaż? Więc i śmierci nie b ę d z i e za coś strasznego uważał ktoś
taki?
- Bynajmniej.
- Więc tchórzliwa i nieszlachetna dusza, zdaje się, że z prawdziwą filozo
fią nie będzie miała nic wspólnego?
- N i e wydaje mi się.
- Więc cóż? Człowiek porządny, nie chciwy, nie skąpy, nie blagier i nie
tchórz, czy może być niemożliwy w stosunkach albo niesprawiedliwy?
- N i e może być.
- Z a t e m , jeżeli będziesz szukał duszy zdolnej do filozofii i nie, to zaraz
już u młodych chłopców zwrócisz na to uwagę, czy która sprawiedliwa i ła
godna, czy też nieznośna w pożyciu i dzika.
- Tak jest.
- A tego też nie pominiesz, uważam.
- Czego takiego?
190 Platon, Państwo 486 C
- Czy się łatwo uczy, czy trudno. Czy spodziewasz się, żeby ktoś kiedy
kolwiek ukochał należycie coś, przy czym by cierpiał, robiąc to, i z wielkim
t r u d e m a powoli postępowałby naprzód?
- To niemożliwe.
- No cóż? A gdyby nie umiał zachować i ocalić w sobie nic z tego, czego
by się nauczył, bo byłby pełen zapomnienia, czy nie musiałby pozostać pró-
żen wiedzy?
- No jakże nie?
- A jak by się tak trudził bez pożytku, to czy nie uważasz, że w końcu
będzie musiał znienawidzić samego siebie i znienawidzi taką robotę.
- Jakżeby nie?
- Więc duszy, która zapomina, nigdy nie liczmy do tych, co się nadają do
filozofii; ale szukajmy duszy koniecznie mającej dobrą pamięć.
- Ze wszech miar.
- A prawda, że natura daleka od M u z i nie ujęta w formę piękną, nie do
czego innego ciągnie, powiemy, tylko do zerwania z wszelką miarą.
- No cóż?
- A ty uważasz, że prawda jest spokrewniona z brakiem wszelkiej miary,
czy też z trzymaniem się miary?
- Z trzymaniem się miary?
- Z a t e m szukajmy duszy p e ł n e j z natury umiarkowania i w d z i ę k u , o b o k
i n n y c h zalet. Jej własna n a t u r a ułatwi jej i otworzy d r o g ę do o g l ą d a n i a
istotnej formy każdej rzeczy.
- Jakżeby nie?
- Więc cóż? N i e myślisz chyba, żeśmy przeszli jakieś rysy n i e k o n i e c z n e
i nie wynikające j e d n e z drugich w duszy, która ma zostawać w n a l e ż y t y m
i doskonałym kontakcie z tym, co istnieje?
- To są przecież rysy najzupełniej konieczne - powiada.
- Więc czy potrafisz z jakiegokolwiek p u n k t u ganić takie zajęcie, które
mu się nigdy nie potrafi należycie o d d a w a ć człowiek, j e ż e l i b y mu brakło
w naturze dobrej pamięci, łatwości do nauki, szlachetnej postawy, wdzięku,
przyjaźni i p o k r e w i e ń s t w a z prawdą, sprawiedliwości, odwagi, p a n o w a n i a
nad sobą.
- Czegoś takiego - powiada- - nawet i sam Momos ganić by nie potrafił.
- A jeśli takich ludzi - dodałem udoskonali wiek i wychowanie, to czy nie
takim tylko powierzyłbyś państwo?
Adejmant wtedy powiedział: - Sokratesie, nikt by nie potrafił spierać się
z tobą o ten p u n k t . Ale kiedy się ciebie słucha, jak mówisz takie rzeczy jak
teraz, to zawsze się człowiekowi robi coś w tym rodzaju, ma się wrażenie,
że c z ł o w i e k nie ma wprawy w p y t a n i u i w o d p o w i a d a n i u , więc go twoja
myśl z pomocą k a ż d e g o pytania o d r o b i n ę na bok odwodzi, a jak się tych
drobiazgów nazbiera, to się w końcu pokazuje błąd wielki i coś przeciwne
go, niż było zrazu. Z u p e ł n i e jak w warcabach; taki co dobrze gra, z a m k n i e
w końcu tego, co grać nie umie, i ten nie ma już żadnego ciągu do zrobię-
487 C Księga VI 191
3
A d e j m a n t zgadzał się cały czas, aż się ocknął w tej chwili i zobaczył w myśli tych, których na
mieście nazywano filozofami. Typy w y c h u d ł e , o b d a r t e , o d e r w a n e od życia i jego spraw, p s y c h o
p a t y c z n e , narwane, zdziwaczałe. W s p o m n i a ł może Chmury Arystofanesa i po doskonałej apostro
fie na t e m a t m e t o d y Sokratesa oświadcza, że filozofowie, tacy, jakich zna, są zgoła n i e u ż y t e c z n i
dla państwa; więc jak można takim t y p o m powierzać rządy? I Sokrates zgadza się. On rysował
typ idealny; rzeczywistość wygląda inaczej. On to wie.
4
Dlaczego dziś filozofowie mają taką złą opinię, jeżeli chodzi o zdolność do pracy dla państwa?
To n a t u r a l n e , mówi Sokrates. To dlatego, że o wszystkich sprawach państwa d e c y d u j e lud na
z g r o m a d z e n i a c h . L u d , który się na niczym nie zna i nie daje się pouczyć. On jest jak t e n przy
głuchy i niedowidzący kapitan o k r ę t u . A ci marynarze, którzy się o ster kłócą, to mówcy - polity
cy, zwalczający się wzajem przed forum z g r o m a d z e ń ludowych; nie przygotowani wcale do rzą
dzenia, a m b i t n i , chciwi, rozpustni, zazdrośni. Usuwają chytrze co najlepszych współzawodników,
a lud bałamucą m o w a m i , aby tylko zostać u władzy. Czerpią z niej zyski i d l a t e g o schlebiają lu
dowi. Zwalczają każdego, kto im nie schlebia i nie służy, a najbardziej takiego, kto by głosił, że
192 Platon, Państwo 488 B
B Więc weź pod uwagę takie oto zdarzenie - na wielu okrętach albo na jed
nym okręcie. Kapitan statku przewyższa wszystkich na okręcie wielkością
i siłą, a tylko przygłuchy jest i ma jakoś krótki wzrok, a na s z t u c e żeglar
skiej też się mało rozumie. A żeglarze kłócą się z sobą o sterowanie. Każ
dy z nich uważa, że powinien siedzieć przy sterze, chociaż się nigdy sztuki
sterowania nie uczył, ani nie potrafi wskazać tego, u kogo by się jej uczył,
ani czasu, w którym by tę naukę pobierał. Oprócz tego oni twierdzą nawet,
C że się tej sztuki nauczyć nie można. A jeśli kto mówi, że można, gotowi go
zabić. Sami wciąż t y l k o k a p i t a n a oblegają, nastają na n i e g o i robią co
mogą, żeby im ster powierzył. A nieraz, jeśli on im nie ulega, tylko innym
raczej, w t e d y oni tych innych albo zabijają, albo ich wyrzucają z o k r ę t u ,
a d z i e l n e m u kapitanowi podają ziółka czarodziejskie na sen albo go upijają
c z y m k o l w i e k , aby go z nóg zwalić, i panują nad o k r ę t e m , mają na swoje
usługi wszystko, co na nim jest; piją i używają sobie w podróży po swojemu,
oczywiście; a do tego chwalą jako z n a k o m i t e g o żeglarza i nazywają zawoła
n y m s t e r n i k i e m i znawcą o k r ę t u k a ż d e g o , kto potrafi razem z nimi r ę k ę
D przykładać do tego, żeby im władza przypadła w udziale, kiedy zbałamucą
albo gwałtem zmogą kapitana. Każdego innego oni ganią i mówią, że jest
do niczego, a o prawdziwym sterniku nie mają bladego pojęcia, nie przeczu
wają nawet, że on powinien się interesować porami roku i dnia, i n i e b e m ,
i gwiazdami, i wiatrami, i wszystkim, co leży w zakresie umiejętności, jeżeli
E ma być naprawdę przygotowany do prowadzenia okrętu. A żeby ktoś mógł
o k r ę t e m kierować, czy tam zgodnie z wolą tych, czy owych, czy wbrew ich
woli, tego, oni uważają, ani się wyuczyć, ani w tym wyćwiczyć nie można -
wraz z umiejętnością sterniczą. Kiedy się tak dzieje na okrętach, to czy nie
489 myślisz, że o s t e r n i k u p r a w d z i w y m będą r z e c z y w i ś c i e mówili, że t y l k o
w gwiazdy patrzy i w niebo, że dużo gada i że jest do niczego, ci, co w tych
stosunkach płyną okrętami?
- Z a p e w n e - odrzekł Adejmant.
- I ja sądzę - d o d a ł e m - że ci nie potrzeba szczegółowego rozbioru tego
obtazu, aby dojrzeć, jak na nim widać s t o s u n e k państw do prawdziwych fi
lozofów; ty rozumiesz i tak, co mam na myśli.
- Z a p e w n e - powiada.
- Więc naprzód t e m u , który się dziwi, że filozofowie nie cieszą się czcią
B w p a ń s t w a c h , pokaż t e n obraz i s p r ó b u j go p r z e k o n a ć , że b y ł o b y rzeczą
o wiele bardziej dziwną, gdyby się cieszyli czcią.
- Już ja mu pokażę - powiada.
- Więc i to, że ty prawdę mówisz, że na nic się szerokim kołom nie przy
dają najprzyzwoitsi spośród oddanych filozofii. Ale o tę nieużyteczność, po-
polityka jest umiejętnością, której się trzeba i można wyuczyć. Prawdziwy filozof musi zajmować
to stanowisko i dlatego nie może być popularny w dzisiejszym państwie i nikt go o rządy nie pro
si. To miejsce t e k s t u m o ż e m i e ć ślad osobistej goryczy. O d t ą d nuta osobista zaczyna b r z m i e ć
coraz głośniej. Że się mędrcy kręcą koło drzwi bogaczów, to miał powiedzieć S i m o n i d e s i to zda
nie boli P l a t o n a . Filozof prawdziwy jest zbyt d u m n y na to, żeby się uciekał do protekcji j e d n o
stek możnych; on czeka, żeby go proszono o rządy. Tak być powinno.
489 B Księga VI 193
wiedz, ż e b y obwiniał tych, którzy filozofów nie używają, a nie tych przy
zwoitych filozofów. Bo to p r z e c i e ż nie jest n a t u r a l n e , ż e b y s t e r n i k miał
prosić marynarzy, aby go raczyli słuchać, ani żeby mądrzy mieli p u k a ć do
drzwi ludzi bogatych. Kto t e n dowcip powiedział, powiedział n i e p r a w d ę .
A prawda naturalna jest ta, że jeśli choruje bogaty czy tam choruje ubogi, to
j e d e n i drugi powinien pukać do drzwi lekarza, i tak samo każdy, komu po
trzeba, żeby nim rządzono, do drzwi tego, który rządzić potrafi, a nie żeby C
rządzący prosił rządzonych o to, aby sobą rządzić pozwolili; jeżeli on tylko
j e s t n a p r a w d ę coś wart. Jeżeli tych, którzy dzisiaj w p a ń s t w a c h rządzą,
przyrównasz do tych marynarzy, o którycheśmy przed chwilą mówili, to nie
zbłądzisz, ani też, jeśli w tych, którym oni wszelkiej wartości odmawiają, że
to niby próżniacy wpatrzeni w niebo, dojrzysz sterników prawdziwych.
- Z u p e ł n i e słusznie - powiada.
- W o b e c tego, z a t e m i w tych w a r u n k a c h t r u d n o , ż e b y się zajęcie naj
lepsze cieszyło zachowaniem pośród tych, którzy mają zajęcie wprost prze
c i w n e . A największy i najmocniejszy cień rzucają na filozofię ci, k t ó r z y D
mówią, że się nią zajmują; to przecież przez nich t e n twój przeciwnik filo
zofii m ó w i ł , że się do n i e j biorą po w i ę k s z e j części co najlichsze typy,
a z najprzyzwoitszych nawet nie ma pożytku. I jak się zgodziłem, że praw
dę mówisz. Czy nie?
- Tak jest.
- Nieprawdaż? C z e m u się ci przyzwoici nie przydają, to jużeśmy przeszli? V
- O, tak.
- A dlaczego znowu ci liczni są licha warci, to, jeśli chcesz, przejdźmy te- E
raz. A że t e m u filozofia nie jest winna, to, jeśli potrafimy, czy b ę d z i e m y
próbowali wykazać?
- Tak jest.
- To słuchajmy i mówmy, przypomniawszy sobie rzecz od tego miejsca,
j a k e ś m y to przechodzili te rysy natury, koniecznie w r o d z o n e człowiekowi,
jeśli ma być doskonały. Przewodniczką jego była, jeśli pamiętasz, prawda. 490
On miał za nią iść bezwarunkowo i pod każdym względem albo inaczej zo
s
stać blagierem i nie mieć nigdy nic wspólnego z filozofią prawdziwą .
- Mówiło się tak.
- Nieprawdaż? to j e d n o już tak mocno się sprzecza z tym, co o nim teraz
ludzie myślą?
- I bardzo - powiada.
- Więc czy to nie będzie w sam raz na jego obronę, jeśli powiemy, że kto
istotnie kocha wiedzę, ten się z natury na wyścigi rwie do tego, co istnieje,
a nie potrafi się zatrzymać przy licznych poszczególnych wypadkach, które B
tylko uchodzą za rzeczywistość; on b ę d z i e szedł dalej, nie o s ł a b n i e i nie
przestanie kochać, zanim nie d o t k n i e istoty każdej rzeczy tą częścią swojej
duszy, której d a n e jest d o t y k a ć czegoś takiego. A to d a n e jest tej, która
5
J e s z c z e raz w n a t c h n i o n y c h słowach charakteryzuje Platon filozofa i d e a l n e g o i jego pracę, po
sługując się przenośniami zaczerpniętymi z życia płciowego i z teatru.
194 Platon, Państwo 490 B
sama jest bytowi pokrewna. On się nią do bytu istotnego zbliży, zespoli się
z nim, płodzić zacznie rozum i prawdę, dostąpi poznania i b ę d z i e żyl na
prawdę i tym się karmił. Dopiero w t e d y przestanie się męczyć, a prędzej
nie. Czy nie tak?
- Tak jest. W sam raz - nie można lepiej.
- Więc cóż? Będzie w takim człowieku jakaś sympatia do fałszu czy też
wprost przeciwnie, nienawiść?
- Nienawiść - powiada.
- A kiedy prawda będzie szła na przodzie, to myślę, przyznamy, że chyba
nigdy za nią zły chór iść nie będzie.
- Jakimże sposobem?
- Tylko zdrowy i sprawiedliwy charakter, za którym i rozwaga pójdzie.
- Słusznie - powiada.
- A resztę chóru, który występuje w n a t u r z e filozofa, po cóż m a m y ko
niecznie drugi raz ustawiać w szyk? Pamiętasz chyba przecież, że tam dalej
było miejsce odwagi i szlachetnej postawy, i talentów do nauki, i dobrej pa
mięci. A kiedyś ty podchwycił, że każdy b ę d z i e musiał zgodzić się na to,
co mówimy, ale jak te wywody zostawi na boku, a obróci oczy na samych
ludzi, o których mowa, to powie, że jedni z nich są do niczego, a drudzy, ci
liczni, mają w s z e l k i e możliwe wady. Więc k i e d y ś m y zaczęli rozpatrywać
przyczynę, skąd pochodzą te cienie, znaleźliśmy się tu, gdzie teraz jeste
śmy: dlaczego to ci liczni są źli, i z tego powodu zajęliśmy się znowu naturą
filozofów prawdziwych i określiliśmy ją z konieczności.
- Jest tak - powiada.
- Więc trzeba zobaczyć, jak się rozmaicie ta natura psuje, jak się marnuje
w licznych jednostkach. Unika zepsucia jakaś mała cząstka i o tych się nie
mówi, że źli, tylko, że są do niczego. A p o t e m te natury, k t ó r e filozofów
udają i biorą się do zajęć właściwych filozofom. D u s z e tego rodzaju wziąw
szy się do zajęcia, do którego nie dorosły i ono ich siły przerasta, chybiają
na w s z y s t k i c h p u n k t a c h i ściągają na w s z y s t k i c h tę o p i n i ę o filozofii,
o której ty mówisz 6 .
- Ale jakie ty - powiada - masz na myśli rodzaje zepsucia?
- Ja ci spróbuję - odrzekłem - jeśli potrafię, przejść je po kolei. Więc na
to, myślę, każdy się z nami zgodzi, że taka natura i posiadająca to wszystko,
6
Dzisiejsza zła opinia o filozofii pochodzi t a k ż e stąd, że biorą się do niej Indzie bez t a l e n t u
i rzucają ciefi na wszystkich. A ci młodzi i zdolni, i z n a k o m i c i e wyposażeni od natury, zbyt łatwo
ulegają z e p s u c i u ; właśnie d l a t e g o , że posiadają p r z e d m i o t o w e warunki do kariery p o l i t y c z n e j ,
a nie natrafiają na warunki polityczne, które by ich mogły wyrobić. O b e c n e stosunki w państwie
d e m o k r a t y c z n y m najgorzej wpływają na m ł o d z i e ń c ó w najlepszych. Tym gorszącym c z y n n i k i e m
jest atmosfera z g r o m a d z e ń ludowych, która p o b u d z a ambicję młodych ludzi i asymiluje ich szyb
ko do tych złych stosunków, które w państwie panują. Kto widział dziś jeszcze pionowy z ł o m
szarej skały na Pnyksie, naprzeciw Akropoli, który wtedy e c h o mów i oklasków odbijał, t e n zwró
ci uwagę na p l a s t y k ę p l a t o ń s k i e g o opisu w t y m miejscu i dosłyszy gwałtowny a k c e n t uczuciowy,
który tę plastykę rodzi. To niewątpliwie własne, osobiste w s p o m n i e n i e s a m e g o P l a t o n a - p e ł n e
goryczy i g n i e w u .
491 B Księga VI 195
cośmy jej teraz przypisali, jeżeli się ma stać doskonałym filozofem, rzadko B
kiedy się zdarza między ludźmi. I mało takich jest. Czy nie myślisz?
- Bardzo mało, przecież.
- A tym nielicznym, zobacz, jak liczne i wielkie grożą rodzaje zguby.
- Jakież to?
- Najdziwniejsze to, że każda cecha takiej natury spośród tych cech tutaj
pochwalonych gubi duszę, która ją posiada, i odrywa ją od filozofii. Ja m a m
na myśli odwagę, rozwagę i te wszystkie, któreśmy przeszli.
- Dziwnie - powiada - słuchać. C
- A, oprócz tego - dodałem - oprócz tego, te tak zwane dobra wszelakiego
rodzaju psują człowieka i odrywają go - piękność i bogactwo, i siła fizyczna,
i silne związki familijne w państwie, i wszystko i n n e w tym rodzaju. O t o
masz zarys tego, o czym myślę.
- Zarys m a m - powiada. - Ale z przyjemnością dowiedziałbym się dokła
dniej o tym, co masz na myśli.
- Więc uchwyć tę całość należycie - odrzekłem - a wyda ci się jasna i nie
będzie ci się wydawało nie na miejscu to, co się poprzednio o tych naturach
mówiło.
- Więc jak każesz? - powiada.
- O wszelkim - odpowiedziałem - nasieniu czy latorośli, czyby to o rośli- D
nę szło, czy o zwierzę, wiemy, że nie rozwinie się dobrze, jeżeli nie dosta
nie pożywienia, jakie się każdemu należy, ani pogody nie znajdzie odpowie
d n i e j , ani miejsca, a im b ę d z i e szlachetniejsze, tym większej ilości o d p o
w i e d n i c h w a r u n k ó w mu p o t r z e b a . Bo zło j e s t c h y b a bardziej p r z e c i w n e
temu, co dobre, niż temu, co niedobre.
- Jakżeby nie?
- Więc to, zdaje mi się, ma sens, że najlepsza natura przy mniej właści
wym wikcie wychodzi gorzej niż licha.
- Ma sens.
- Więc prawda, Adejmancie - dodałem - tak samo i dusze, zgodzimy się, E
co najbardziej dorodne, pod wpływem złej pedagogii robią się osobliwie złe.
Czy ty myślisz, że wielkie zbrodnie i charaktery czarne bez domieszki wy
rastają z n a t u r lichych, a nie z urodziwych, k t ó r e złe pożywienie popsuło?
N a t u r a słaba nigdy się nie z d o b ę d z i e ani na w i e l k i e d o b r o , ani na wiel
kie zło?
- No nie - powiada - to już tak jest.
- Więc taka natura lgnąca do mądrości, jakąśmy założyli, taka natura filo- 492
zofa, jeżeli nauczanie o d p o w i e d n i e szczęśliwym trafem przejdzie, musi ko
n i e c z n i e , wzrastając, dojść do wszelkiej dzielności, a jeżeli takie n a s i e n i e
padnie na grunt nieodpowiedni i tam wyrośnie, to się rozwinie w kierunku
wprost przeciwnym, jeżeli mu przypadkiem jakiś bóg nie pomoże. Czy i ty
myślisz tak, jak myśli wielu, że to sofiści psują młodzież, i ci gorszyciele to
mają być pewni sofiści o c h a r a k t e r z e prywatnym, i że warto o tym mówić,
a nie, że największymi sofistami są właśnie ci, którzy to mówią, i że to oni B
196 Platon, Państwo 492 B
7
A k c e n t y u c z u c i o w e rosną. Filozofom grozi w A t e n a c h niesława i ś m i e r ć . Nic dziwnego,
że taki na przykład Alkibiades nie chciał pójść śladami Sokratesa. Widział, dokąd prowadzą. Jeśli
się w Atenach filozof prawdziwy uchowa, to musi w nim być coś boskiego - doprawdy. Sofiści
uczą tylko schlebiania tłumowi i o p o r t u n i z m u , obznajmiają m ł o d z i e ż z opiniami panującymi, za
miast te o p i n i e pogłębiać krytycznie. W ten s p o s ó b ludzie najzdolniejsi wychodzą nie na wład
ców, ale na niewolników t ł u m u i jego mętnych opinii.
D i o m e d e j s k a k o n i e c z n o ś ć - to tyle, co: n i e u c h r o n n a . P o d o b n o Trak, D i o m e d e s , miał córki
prostytutki i g w a ł t e m zmuszał obcych, żeby z nimi obcowali, chcąc czy nie chcąc. Obcowali na
p e w n o tylko ci, którzy w końcu chcieli. T a k jak ci młodzieńcy, którzy się zaasymilowali do d e
mokracji ateńskiej, choćby ich zrazu była brzydziła.
493 A Księga VI 197
- Musi.
- I muszą ich ganić ci niefachowcy, którzy będąc w kontakcie z t ł u m e m
starają się przypodobać.
- To jasne.
- Z tego wszystkiego, jakie ty widzisz wyjście dla natury filozofa, żeby
przy swoim zajęciu została, a do celu doszła? A nie zapominaj o tym, co się
B mówiło. Zgodziliśmy się, że ją cechuje łatwość do nauki, pamięć, odwaga
i szlachetna postawa wewnętrzna.
- Tak jest.
- Nieprawda? Już zaraz pomiędzy chłopcami taki człowiek będzie pierw
szy do wszystkiego. Szczególniej jeżeli mu natura dała ciało dla takiej du
szy odpowiednie.
- C z e m u by nie miał celować? - powiada.
- Jak podrośnie, to mam wrażenie, zechcą się nim posługiwać do swoich
spraw i krewni, i obywatele.
- Jakżeby nie?
C - Więc będą mu się kłaniali, obsypywali prośbami i objawami czci, pozy
skując go sobie z góry i schlebiając mu na rachunek jego przyszłej potęgi.
- To się nieraz tak dzieje - powiada.
- A jak myślisz - d o d a ł e m - co taki robi w tych warunkach środowiska,
zwłaszcza jeżeli to będzie właśnie gdzieś w wielkim państwie, a młody czło
wiek b ę d z i e bogaty i ze szlacheckiej rodziny, a do tego przystojny i duży?
Czy nie zacznie go rozpierać bezgraniczna nadzieja, czy nie zacznie mu się
zdawać, że potrafi dać rady i sprawom Hellenów, i sprawom barbarzyńców?
Więc czy nie zacznie na tym p u n k c i e wysoko zadzierać nosa, p e ł e n pozy
a próżen r o z u m u ? 8
D - I bardzo - powiada.
- I gdyby do człowieka tak usposobionego ktoś podszedł z cicha i powie
dział mu prawdę, że on rozumu nie ma w głowie, a potrzebuje go; i że tego
nie osiągnie nikt, kto go sobie ciężką pracą nie wysłuży, czy myślisz, że on
takie słowa łatwo do ucha wpuści poprzez tyle zła, które go otacza?
- Bardzo trudno o to - powiada.
E - Więc jeżeliby - d o d a ł e m - ktoś miał dobrą naturę i r o z u m n e m y ś l e n i e
nie byłoby mu obce, więcby się zorientował jakoś i zawrócił z drogi, i dałby
się pociągnąć do filozofii, to jak się nam wydaje, co by zrobili tamci, którzy
by uważali, że tracą w nim swoje narzędzie i swego towarzysza? Czy nie
zaczną wszystkiego możliwego robić i mówić, zarówno w stosunku do niego
samego, aby się być może nie dał nakłonić, jak i w stosunku do tego, który
by go nawracał, aby mu się to p r z y p a d k i e m nie udało, czy nie rozpoczną
495 prywatnych intryg i nie wplączą go w publiczne procesy?
8
Tu j u ż chyba niewątpliwe wyznanie osobiste P l a t o n a . Krótko naszkicowana j e g o postawa d u
chowa z lat pierwszej młodości, s p o t k a n i e i wpływ Sokratesa, i nieprzyjemności z t y m związane,
i zawody. Uratowało go to, że miał w sobie pierwiastek boski, który Sokrates dojrzał i w j e g o bra
ciach w księdze II.
495 A Księga VI 199
9
Wiec ludzie wybitni ulegają zgorszeniu w sposób zrozumiały, a do filozofii garną się wybiórki
i o d p a d k i ludzkie. Platon ma tu ostre pióro satyryka, a pisze żółcią i krwią. C z u ć g n i e w wielkie
go pana, który wypadł z równowagi.
200 Platon, Państwo 496 A
10
Ale już się w nim serce ucisza i już go dławią p o ł y k a n e łzy. Dlatego się u ś m i e c h a w tym ustę
pie niezrównanym, którego czas nie tknął, i oto zdania w nim świecą niesamowicie. Tylko t r u d n o
uwierzyć, żeby jakikolwiek ustrój - choćby najbardziej idealny - mógł cokolwiek poradzić na zdzi
c z e n i e serc ludzkich. T a k i e rzeczy się leczą powoli i nie drogą przewrotów politycznych. Więc
rzeczywiście: robić swoje, a nie tracić nadziei.
497 A Księga VI 201
- Ani też czegoś największego - dodałem - gdyby nie natrafił na odpowie- 497
dni ustrój państwowy. Na tle odpowiedniego ustroju i sam bardziej by urósł
i ocalając dobro własne, pomnażałby dobro pospolite.
Więc skąd pochodzą te potwarze na filozofię i że niesłusznie na nią spa- XI
dają, o tym, mam wrażenie, powiedziało się w sam raz tyle, ile trzeba, chy
ba że ty powiesz może jeszcze coś innego 1 1 .
- N i e - powiada - ja już nic więcej nie b ę d ę o tym mówił. Ale który
z o b e c n i e istniejących ustrojów państwowych uważasz za najbardziej odpo
wiedni jako grunt dla filozofii?
- Ż a d e n - o d p o w i e d z i a ł e m . - I to w ł a ś n i e j e s t moja skarga, że ż a d e n B
z dzisiejszych ustrojów państwowych nie jest godzien natury filozofa. Dla
tego się też ta natura skręca i o d m i e n i a ; jakby kto o b c e nasienie w innej
ziemi posadził, ono zamiera powoli i pod przemocą warunków zwykło prze
chodzić w postać miejscową. Tak i ten g a t u n e k dzisiaj nie posiada siły so
bie właściwej, tylko się przeradza w obcy sobie typ charakteru. A jak do- C
stanie jako tło ustrój najlepszy, p o d o b n i e jak sam jest najlepszy, w t e d y do
piero pokaże, że jest naprawdę boski, a wszystko i n n e było ludzkie, czyby
to o natury szło, czy o zajęcia. Ja widzę, że po tym wszystkim zapytasz, co
by to był za ustrój.
- N i e zgadłeś - powiada. - Ja się nie o to chciałem zapytać, tylko o to,
czy to ma być ten, któryśmy przeszli zakładając państwo, czy inny.
- Tak na ogół - o d p o w i e d z i a ł e m - ten. To samo mówiło się i wtedy, że
zawsze będzie potrzeba w państwie jakiegoś czynnika, który by zachowywał
tę samą myśl przewodnią ustroju, jaką miałeś ty, kiedyś jako prawodawca D
ustanawiał prawa.
- Mówiło się to - powiedział.
- Ale to się nie wyjaśniło należycie, bo zachodziła obawa pewna, wyście
ją objawili ze swojej strony, że rozwinięcie i uzasadnienie tego p u n k t u było
by i długie, i t r u d n e . Chociaż i pozostały p u n k t przejść nie jest rzeczą naj-
łatwieszą ze wszystkich.
- Jaki punkt?
- W jaki sposób powinno się państwo odnosić do filozofii, jeżeli nie ma
zginąć. Bo wszystkie wielkie zagadnienia są śliskie i jak się to mówi, wszy
stko, co piękne, jest naprawdę trudne. E
- A j e d n a k - powiada - niechby znalazło jakiś koniec to zagadnienie, sko
ro wypłynęło na wierzch.
- Z pewnością nie brak chęci stanie na przeszkodzie, ale może być, że
11
Jakie w z m o ż o n e samopoczucie żywi Platon jako filozof, o tym świadczy to, że już nie nad tym
się zaczyna zastanawiać, jaki filozof przydałby się państwu najlepiej - to już powiedział, tylko nad
t y m , jaki ustrój p a ń s t w a p r z y d a ł b y się najlepiej j a k o g r u n t do rozwoju filozofa. O t ó ż ż a d e n
z o b e c n y c h ustrojów. Na to potrzeba ustroju nowego, idealnego. W każdym razie s t o s u n e k pań
stwa do filozofii powinien być inny, niż jest dziś, i inny p o w i n i e n być tok wykształcenia filozo
ficznego. N i e z b y t wczesny kurs logiki, a p o t e m nic, tylko naprzód wychowanie fizyczne, p o t e m
praca dla p a ń s t w a , a na starość d o p i e r o filozofia. P l a t o n wróci do t e g o t e m a t u i rozwinie go
szerzej.
202 Platon, Państwo 497 E
gdy wzruszony pierwszy raz słucha mitów z ust niańki, i gdy Homera skanduje na stołku u nau
czyciela, i gdy się zapala do kariery politycznej, i gdy zrażony rezygnuje z niej, i już długą brodą
sięga stołu, spisując refleksje o życiu, które było i minęło, i dalej mija; ale ten sam człowiek - nie
widzialny - może jeszcze i nowe wyglądy przybierać: naprzód zgrzybiałego starca, a potem mu się
ciało w ogóle rozpadnie, ale nic nie przeszkadza, żeby się ten sam człowiek nie miał znowu zja
wić kiedyś w wyglądzie niemowlęcia i tam dalej, jak poprzednio. Niewątpliwie, powtarzają się
w odstępach wieków ludzie tacy sami, właściwie - może to są właśnie ci sami? A czas jest długi -
końca mu nie widać.
W obliczu wieczności Platon zdobywa się na pobłażanie i przebaczenie dla tych, do których
nie trafia na razie. Tylko dlatego, że jego pomysł jakiejś naukowej organizacji państwa jest zbyt
oryginalny, a współcześni zbyt nieprzygotowani do takich rzeczy i do takich myśli, na które nie
stać mądrych dowcipnisiów ze sławnej szkoły megarejskiej. Ale stanowczo przecież nie wydaje
mu się wykluczone, żeby się znalazł kiedyś w ciągu dziejów na tronie człowiek z kulturą filozo
ficzną. Ten zracjonalizuje ustrój państwa z pewnością, choć to nie będzie łatwe. Platon się tro
chę zawiódł. Bo ani Marek Aureli, ani cesarz Julian zasadniczych reform nic przynieśli, a na no
wych filozofów na tronie trzeba było czekać aż osiemnaście w i e k ó w po Chrystusie. Zracjonalizo
wanie zaś hodowli i eksploatacji ludzi w państwach zaczęto uprawiać na wielką skalę dopiero
w wieku dwudziestym, ale to nie wyszło od typów, które by Platon do filozofów zaliczał. To za
częli robić dyktatorzy po spaleniu lub zamknięciu parlamentów. O dyktatorach opowie Platon, co
myśli - bardzo szeroko i wymownie, ale później. W tej chwili wierzy, że łagodnie i spokojnie
przekonać potrafi nawet szerokie koła.
204 Platon, Państwo 499 C
ktoś słusznie z nas naśmiewać, że mówimy w ogóle tak, jak byśmy się tylko
modlili. Czy nie tak?
- N o tak.
- Więc jeśli kiedyś na najprzedniejszych na polu filozofii spadła jakaś ko
nieczność zajęcia się sprawami państwa, albo w ciągu n i e z m i e r n i e długiej
przeszłości, albo jeśli ona gdzieś istnieje dziś w jakimś kraju niehelleńskim,
D g d z i e ś d a l e k o , poza naszym p o l e m w i d z e n i a , albo m o ż e d o p i e r o k i e d y ś
p r z y j d z i e , to g o t o w i ś m y się o to s p i e r a ć i p r z y t y m z o s t a ć , że p o w s t a ł
o m ó w i o n y ustrój i że istnieje, i że b ę d z i e istniał, ale tylko wtedy, gdy ta
Muza obejmie rządy nad państwem. Bo to nie jest niemożliwe, ani my nie
głosimy niemożliwości. A że to jest rzecz trudna, na to się i my zgadzamy.
- I m n i e się - powiada - tak wydaje.
- A tylko szerokim kołom - dodałem - nie tak się wydaje - to powiesz?
- Może być - mówi.
E - Mój drogi - ciągnąłem - nie m ó w tak b a r d z o źle o szerokich k o ł a c h .
Już ci one zmienią zdanie, jeżeli będziesz z nimi mówił nie po to, żeby się
spierać, tylko po przyjacielsku im pokażesz, jakie to potwarze spadają na
zamiłowanie do nauk, więc będziesz je odczerniał i pokazywał tych, których
sam filozofami nazywasz, i b ę d z i e s z ich określał wyraźnie, tak jak p r z e d
500 chwilą, i naturę ich, i zajęcie, aby nikt nie sądził, że ty masz na myśli tych,
0 k t ó r y c h oni mówią. D o p r a w d y , j e ż e l i tak popatrzą, to z o b a c z y s z , że
przyjdą do innego przekonania, i będą odpowiadali inaczej. Czy ty myślisz,
że będzie się ktoś gniewał na tego, który się sam gniewa, albo zawistnie go
tów patrzeć na tego, co zawiści nie zna, oczywiście, ktoś sam niezawistny
1 łagodny? Ja cię u p r z e d z ę i powiem, że w nielicznych j e d n o s t k a c h ją do
puszczam, ale nie wierzę w tak złą naturę u ogółu.
B - Zresztą i ja się z tobą zgadzam - powiada.
- Nieprawdaż? I na to też się zgadzasz, że tej niechęci szerokich kół do
filozofii winni są ci, którzy nieprzyzwoicie a z wielkim hałasem i nie wiado
mo skąd na teren filozofii wpadli i teraz beszta j e d e n drugiego i nienawidzi,
a wciąż o ludziach mówią wcale nie tak, jak filozofowi przystało?
- N o , oczywiście - powiada.
XIII - Bo widzisz, Adejmancie, człowiek, który się naprawdę całą duszą zwra
ca do tego, co istnieje, nawet nie ma czasu patrzeć w dół na to, co tam lu
dzie robią, i walczyć z nimi, i serce m i e ć p e ł n e zazdrości i złości; on ma
C oczy skierowane i patrzy na to, co jest jakoś uporządkowane i zawsze takie
samo, co ani krzywd nie wyrządza, ani ich nie doznaje j e d n o od drugiego,
co ma porządek w sobie i sens; on to naśladuje i do tego się jak najbardziej
upodabnia. Czy myślisz, że to jest możliwe, żeby się ktoś nie zrobił podob
ny do tego, co kocha i z czym przestaje?
- To niemożliwe - powiada.
D - Więc kiedy filozof obcuje z tym, co boskie i ładne, sam się ł a d e m we
w n ę t r z n y m napełnia i do boga zbliża, o ile to człowiek potrafi. A potwarz
nie omija nikogo.
500 D Księga VI 205
- Oczywiście, przecież.
- Więc gdyby filozof w jakiś sposób był zmuszony, tak powiedziałem, sta
rać się o to, żeby to, co tam widzi, wszczepić w obyczaje i w c h a r a k t e r y
ludzkie w życiu prywatnym i w publicznym, a nie tylko formować samego
siebie, to co myślisz, czy byłby z niego lichy twórca rozwagi i sprawiedliwo
ści, i wszelkiej dzielności obywatelskiej? 13
- Bynajmniej - powiedział.
- Więc jeżeli szerokie koła spostrzegą, że my prawdę o nim mówimy, to
co? Czy będą się krzywiły na filozofów i nie będą wierzyły naszym słowom,
że nigdy i na żadnej innej drodze szczęście w życiu państwa nie zawita, je
żeli państwa malować nie zaczną ci malarze, którzy mają boski wzór przed
oczami?
- Krzywić się nie będą - powiada - jeżeli tylko to spostrzegą. Ale na
prawdę, o jakim ty malowaniu mówisz?
- Oni by się powinni - mówię - wziąć do państwa i do obyczajów ludz
kich jak do obrazu i naprzód oczyścić podłoże, co wcale nie jest rzeczą ła
twą. Więc widzisz - oni by się już tym różnili od wszystkich innych, że ani
człowieka prywatnego, ani państwa ż a d e n by się z nich t k n ą ć nie chciał,
aniby się brał do pisania praw, zanimby czystego podłoża albo nie dostał,
alboby go sam nie oczyścił.
13
Z n o w u idealny obraz z r ó w n o w a ż o n e j i spokojnej duszy u c z o n e g o i j a k b y uszlachetniający
wpływ o b i e k t y w i z m u , który musi c e c h o w a ć badaczów. To by tak p o w i n n o być i to by było bar
dzo p i ę k n i e , ale czy to n a p r a w d ę zawsze tak jest, o to by trzeba zapytać Trazymacha. T e n usnął
na razie, a Sokrates marzy ł a g o d n i e , jak to p i ę k n i e kiedyś ci ludzie idealni, nawykli do k o n t a k t u
z rzeczywistością samą, a nie z jej pozorami zmysłowymi, przystąpią do stwarzania państwa ideal
nego, jak malarze przystępują do tworzenia obrazu. 1 tu jest m o m e n t trochę straszny w swojej
o s c h ł o ś c i , a wygląda n i e w i n n i e . O n i , powiada, n a p r z ó d oczyszczą p o d ł o ż e . A cóż tu b ę d z i e
p o d ł o ż e m ? Żywi ludzie dotychczasowi. Dziś z n a m y zbyt d o b r z e to oczyszczanie podłoża i wie
my, że reformatorzy ustrojów nie używają do t e g o celu p u m e k s u , tylko gilotyny lub jeszcze bar
dziej n o w o c z e s n y c h m e c h a n i z m ó w . To w y m a z y w a n i e p e w n y c h rysów i wkreślanie w c h a r a k t e r y
l u d z k i e innych, które się reformatorom wydawały idealne - też nie o d b y w a ł o się tylko z pomocą
szkół, gazet i radia. Pomagały bardzo więzienia i obozy k o n c e n t r a c y j n e , i o d l u d n e wyspy; ter
rorem maluje się takie obrazy najszybciej, choć nie zawsze najtrwalej. Widzieliśmy, jak się sam
Platon c h c e o b c h o d z i ć z arcyludzkimi rysami serca ludzkiego; z miłością i współżyciem mężczy
zny i kobiety, i z uczuciami rodzinnymi, aby m a t k o m macierzyństwo ułatwić, a państwu z a p e w n i ć
najlepszą p i e c h o t ę i konnicę.
Te właśnie n i e w i n n e , p i ę k n e p o r ó w n a n i a z dziedziny t e c h n i k i malarskiej, to traktowanie ży
wych, czujących ludzi jako materiału martwego, kiedy się mówi o reformach od f u n d a m e n t ó w ,
które oczywiście wymagają gwałtu i nie dadzą się inaczej p o m y ś l e ć , świadczy z n o w u o schizoty-
m i c z n e j oschłości reformatora tam, gdzie w grze jest życie p s y c h i c z n e c u d z e , które mu się wy
daje nie takie, jakie być powinno.
W liście VII, 331 C i nast. pisze wprawdzie Platon, że „ojca zaś i matki nie godzi się, z d a n i e m
m o i m , p r z y m u s z a ć do czegokolwiek, chyba że nie są przy zdrowych zmysłach. Tą samą zasadą
p o w i n i e n się i w o b e c państwa kierować w życiu człowiek r o z u m n y . " ( Z o b . M. Maykowska: Listy
Platona, wyd. Kasa Mianowskiego, 1938, str. 90. Ale nasz tekst tutaj każe bardzo krytycznie brać
te słowa).
Platon wierzy j e d n a k , że jeżeli się s z e r o k i m kołom wyjaśni, co to jest filozof, to nie będą się
wahały u z n a ć filozofów za najlepiej ukwalifikowanych do rządzenia w p a ń s t w i e . Wierzy, bo jest
w nastroju pojednawczym, łaskawym po tym naszkicowaniu państwa w zarysie.
206 Platon, Państwo 501 A
- I słusznie - powiada.
- N i e p r a w d a . P o t e m , uważasz, podszkicowaliby zarys ustroju p a ń s t w o
wego.
- No, czemu nie?
- A p o t e m , myślę sobie, podczas wykonywania roboty, często by spoglą-
B dali na obie strony, na to, co s p r a w i e d l i w e i p i ę k n e , i rozważne z natury,
i na wszystkie takie rzeczy, a z drugiej strony na to, co w ludziach tkwi;
wpuszczaliby to mieszając i stapiając spotykany w różnych ludziach pierwia
s t e k arcyludzki, pamiętając, że i H o m e r mówił o tym, co w ludziach mie
szka, że to jest boskie i do bogów p o d o b n e .
- Słusznie - powiada.
C - I j e d n o by musieli - sądzę - wymazywać, a drugie na nowo wkreślać,
ażby obyczaje i charaktery ludzkie zrobili, o ileby się dało, możliwie bogom
miłe.
- To bardzo by ładny wypadł obraz - powiada.
- A czy my - dodałem - przekonamy w jakiś sposób tych, o których mówi
łeś, że na nas idą n a w a ł e m , i czy oni uwierzą, że to w ł a ś n i e j e s t malarz
ustrojów państwowych, ten, któregośmy wtedy wobec nich pochwalili, a oni
się gniewali, że my mu powierzamy państwa? Czy teraz słysząc to złago
dnieją?
- Oczywiście, że bardzo - powiada - jeżeli tylko mają rozum.
D - Bo o co się będą kłócili? C z y o to, że filozofowie nie kochają b y t u
i prawdy?
- To by nie miało sensu - powiada.
- A może o to, że ich natura, którąśmy przeszli, nie jest p o k r e w n a t e m u ,
co najlepsze?
- Ani o to.
- Więc cóż? O to, że taka natura, jak dostanie właściwe sobie zajęcie, to
nie będzie doskonała i nie będzie kochała mądrości, raczej niż którakolwiek
inna? Czy raczej to powiedzą o tych, których myśmy wykluczyli?
E - N o , nie, przecież.
- Więc czy będą się jeszcze gniewali, kiedy my b ę d z i e m y mówili, że za
n i m ród filozofów nie uzyska władzy, to nie ustaną n i e s z c z ę ś c i a ani dla
państw, ani dla obywateli, ani też ustrój, który stwarzamy w wyobraźni, nie
dojdzie do skutku w praktyce?
- Może trochę mniej - powiada.
- Jeżeli pozwolisz - d o d a ł e m - to z g ó d ź m y się, że nie t r o c h ę m n i e j się
będą gniewali, tylko że zrobią się całkiem łagodni i przekonani, bo inaczej,
502 jeżeli już nie co innego, to sam wstyd ich do zgody przymusi.
- Tak jest - powiedział.
XIV - Z a t e m ci - d o d a ł e m - niech będą p r z e k o n a n i . A o to czy b ę d z i e się
ktoś spietał, że nie może się zdarzyć p o t o m e k króla czy innego panującego,
mający naturę filozofa?
- O to nikt - powiada.
502 A Księga VI 207
- Z a t e m t r z e b a r o b i ć próby, s t o s o w a ć te t r u d y i strachy, i r o z k o s z e ,
0 których mówiliśmy wtedy, a jeszcze i to, cośmy wtedy pominęli, to mówi
my teraz, że i z pomocą licznych p r z e d m i o t ó w nauczania trzeba te natury
ćwiczyć patrząc, która potrafi znieść także p r z e d m i o t y największe, czy też
się ich nastraszy i odpadnie; podobnie jak przy innych zawodach strach nie- 504
j e d n e g o na bok odstawiał.
- Trzeba tak patrzeć - powiada. - Ale które to przedmioty nauczania na
zywasz największymi?
- Przypominasz sobie z pewnością - powiedziałem - żeśmy trzy postacie XVI
w duszy rozróżnili mówiąc w związku z tym o sprawiedliwości, rozwadze,
męstwie i mądrości, zabraliśmy sobie to, czym jest każda z nich 1 6 .
- Gdybym tego nie pamiętał - powiada - nie miałbym prawa słuchać tego
wszystkiego, co potem.
- A to, co przedtem, pamiętasz? B
- Co takiego?
- Mówiliśmy gdzieś tam, że chcąc najpiękniej te rzeczy zobaczyć, trzeba
by iść inną, dłuższą drogą naokoło; o n e się ukażą jasno dopiero t e m u , kto
by ją przebył; na razie można się było brać tylko do tych wywodów, które
się wiązały z ustaleniami p o p r z e d n i m i . I wyście mówili, że to wystarczy,
1 tak się też wtedy te rzeczy mówiło, moim zdaniem nie dość jasno i ściśle,
a jeżeli wam się to podobało, to może wy to i powiecie.
- Moim zdaniem - powiada - w samą miarę. I n n y m się też tak wydawało.
- Ach, przyjacielu - o d p o w i e d z i a ł e m - miara w t a k i c h rzeczach, jeżeli C
choć trochę odbiega od tego, co jest, to nie jest miara w samą miarę. Co
nie jest doskonałe, nie jest żadną miarą dla niczego. Tylko się tak nieraz
k o m u ś wydaje, że już wszystko w porządku, i nie ma potrzeby szukać głę
biej.
- Bardzo wielu - powiada - zachowuje się w ten sposób, ale to jest lekko
myślność.
- A to zgoła nie jest zaleta strażnika państwa i praw.
- Z a p e w n e - dodał.
- Więc taki - ciągnąłem - musi iść drogą dłuższą naokoło, musi uczyć się D
16
Bo przychodzą ustępy n a t c h n i o n e , p r z e n o ś n e , pisane tu i ówdzie raczej dla siebie s a m e g o niż
dla czytelnika, w e z b r a n e u c z u c i e m , a k r ę p o w a n e i dociągane g w a ł t e m do jaśniejszego wyglądu,
jakby ktoś k o n i e c z n i e chciał s o n a t ę patetyczną wypowiedzieć za pomocą rozdziału z g e o m e t r i i .
Zrazu potoczny styl, tu i ówdzie żart, polemika, ale przez to wszystko przebija coraz wyraźniejszy
rytm, aż w d z i e w i ę t n a s t y m i d w u d z i e s t y m rozdziale przyjdzie coś, jak uroczysta pieśń, zjawi się
Bóg Ojciec i Bóg Syn: Dobro samo i słońce.
P l a t o n p r z y p o m i n a naprzód to, co się mówiło o dobrych stronach człowieka i państwa. Taką
dobrą stroną była mądrość, męstwo, rozwaga i sprawiedliwość. To są cztery p r z e d m i o t y okreś
lone, cztery postacie, których m o ż e dotyczyć p o z n a n i e i nauka. Każdy z tych p r z e d m i o t ó w jest
p e w n y m d o b r e m , w k a ż d y m z nich jest coś z Dobra, D o b r o przebija się też we wszystkich rze
czach c e n n y c h , we wszystkich myślach z s e n s e m . D o b r o jest postacią najwyższą - a m o ż e być
też p r z e d m i o t e m poznania i nauki. Co by to była za nauka, t r u d n o powiedzieć na p e w n o . P o n i e
waż j e d n a k D o b r o u Platona wychodzi na to samo, co byt i rzeczywistość, więc mogłaby to być
jakaś ontologia, metafizyka opisowa, może i logika w pewien sposób ujęta.
1
i trudzić przy tym nie mniej niż przy ćwiczeniach cielesnych. Albo też, jak
mówimy w tej chwili, nie dojdzie nigdy do końca nauki największej i naj
bardziej dla niego odpowiedniej.
- A więc to nie są rzeczy największe? Czy jest coś jeszcze większego niż
sprawiedliwość i to, cośmy przeszli?
- Jest i coś większego - odpowiedziałem. - I ttzeba te rzeczy nie w szkicu
zobaczyć, tak jak teraz, ale nie pomijać ich w postaci doskonale wykończo-
E nej. Czy to nie byłoby śmieszne, k i e d y chodzi o inne rzeczy małej wagi,
robić wszystko, co można, aby wyszły jak najściślej i najczyściej, a nie uwa
żać, że t e m u , co największe, należy się i ścisłość największa?
- To j e s t myśl b a r d z o godna uwagi. Ale który to j e s t t e n największy
przedmiot nauki i co ty właściwie tak nazywasz, to jak myślisz, czy cię ktoś
puści do domu nie zapytawszy się, co to jest?
- N i e b a r d z o - o d p o w i e d z i a ł e m . - W i ę c pytaj i ty. Zresztą n i e r a z j u ż
0 nim słyszałeś; teraz albo nie pamiętasz, albo chcesz mi robić trudności,
505 boś się obrócił przeciwko m n i e . Ja myślę, że raczej to drugie. Bo to, że
n a j w i ę k s z y m p r z e d m i o t e m n a u k i j e s t p o s t a ć D o b r a , t o ś c z ę s t o słyszał,
1 że przez nią to, co sprawiedliwe i tam dalej, staje się tym, co p r z y d a t n e
i co pożyteczne. I teraz mniej więcej wiesz, że chcę o tym mówić, a oprócz
tego i to, że nie znamy jej dostatecznie. A jeśli jej nie znamy, to choćby-
B śmy wszystko inne i najlepiej znali, wiesz, że na nic nam się to nie przyda,
z u p e ł n i e tak samo, jak byśmy posiedli cokolwiek, a D o b r a by w tym nie
było. Czy ty uważasz, że warto posiąść wszystko, co tylko posiąść można,
nie posiadłszy tego, co dobre? Albo myśleć sobie wszystko, co p o m y ś l e ć
można, t y l k o nie to, co d o b r e , i w t e n s p o s ó b nie myśleć sobie n i c z e g o
pięknego ani dobrego?
- Na Zeusa - powiada - ja tak nie uważam.
XVII - A wiesz, prawda, i to, że ci, których jest wielu, myślą, że Dobro to jest
rozkosz, a subtelniejsi, że to poznanie 1 7 .
- N o , jakżeby nie.
- I to też, przyjacielu, że ci, którzy stoją na tym stanowisku, nie umieją
wskazać, co to za p o z n a n i e , i muszą w k o ń c u powiedzieć, że to p o z n a n i e
Dobra.
- To bardzo zabawne - powiada.
C - Jakżeby nie zabawne - dodałem - skoro najpierw zarzucają nam, że my
nie znamy Dobra, a p o t e m tak do nas mówią, jak byśmy je znali? Bo mó
wią, że p o z n a n i e jest p o z n a n i e m dobra, jak byśmy my r o z u m i e l i , co oni
mają na myśli, kiedy wymawiają wyraz „ d o b r o " .
- Święta prawda - mówi.
- Więc cóż? Ci, którzy określają Dobro jako rozkosz, to chyba nie mniej
się błąkają niż tamci. Czy i ci nie muszą przyznać, że istnieją rozkosze złe?
17
D o b r o - to nie jest to samo co rozkosz, bo są też rozkosze niedobre, ani to samo co p o z n a n i e -
o n o jest przedmiotem poznania. Musi ten p r z e d m i o t znać strażnik doskonały, jeżeli ma w pań
stwie zachować j e g o objawy.
505 D Księga VI 211
- Bardzo stanowczo. D
- Więc im wypada, uważam, zgodzić się, że dobro i zło wychodzi na jed
no. Czy nie?
- No cóż?
- Nieprawdaż, że wielkie i liczne spory z tym się wiążą, to jest jasne?
- Jakżeby nie?
- No cóż? A to czy nie jest jasne, że jeśli chodzi o to, co sprawiedliwe
i p i ę k n e , to niejeden gotów wybrać i to, co się tylko takim wydaje, choćby
ono i nie było takie; j e d n a k b y to robił i zdobywał i za takie by to uważał,
a jeśli o dobro idzie, to już n i k o m u nie wystarczy zdobyć dobro r z e k o m e ,
tylko każdy szuka istotnego, a samą tylko opinię na tym p u n k c i e każdy ma
w pogardzie?
- I bardzo - dodał.
- Więc to, za czym b i e g n i e każda dusza i dla czego robi wszystko, co E
robi, przeczuwając, że istnieje coś takiego, ale nie znając go i nie mogąc na
leżycie uchwycić, co to takiego jest, ani się do niego z niezachwianą wiarą
odnosząc jak do innych, przez co ją wiele innych rzeczy też omija, które by
się na coś przydać mogły, więc na coś takiego i tak wielkiego powiemy, że
powinni mieć oczy z a m k n i ę t e także i ci najlepsi w państwie, którym wszy- 506
stko oddamy w ręce?
- Zgoła nie - powiada.
- Ja m a m w r a ż e n i e - d o d a ł e m - że to, co sprawiedliwe i co p i ę k n e nie
znajdzie g o d n e g o strażnika w kimś, kto by nie wiedział, że to właśnie jest
d o b r e , i pod jakim w z g l ę d e m . A m a m i to przeczucie, że bez tej wiedzy
nikt tego nie pozna należycie.
- To słuszne masz przeczucie - powiada.
- Z a t e m prawda, że państwo będzie doskonale urządzone dopiero wtedy, B
kiedy na jego czele będzie stał strażnik znający się się na tych rzeczach?
- To konieczne - powiada. - Ale tak, ty Sokratesie, czy ty d o b r e m nazy- XVIII
wasz wiedzę czy rozkosz, czy coś innego jeszcze? 1 8
18
Ale czym właściwie jest Dobro samo? Jak je określić? Tu Sokrates m i l k n i e . C o ś mu się wyda
je na ten t e m a t , powiada. Ale dajmy t e m u pokój - dodaje - nie potrafi tego ująć w ż a d n e słowa.
Widać, że ten wyraz nie ma w tej chwili u niego wyraźnego znaczenia, tylko budzi g w a ł t o w n e
uczucia, k t ó r e się o p r z e n o ś n i e proszą. Jakaś wielka pochwała, u w i e l b i e n i e , cześć, wdzięczność,
miłość, woń uczuciowa z e b r a n a z wszystkich dobrych m o m e n t ó w w życiu i związana z tym j e d
nym wyrazem: D o b r o . Uczucia, które w dziecięcych latach próbował odnosić do Z e u s a , ojca b o
gów i ludzi, i do Ateny Panny, dziś odnosi Platon do tej istoty, która się nazywa D o b r o . I nazywa
się Prawda, i nazywa się Byt, Rzeczywistość. To jest dla niego prawdziwy Bóg. On widzi j e g o
blask i j e g o twór we wszystkim, co p i ę k n e i c h w a l e b n e .
A że się Platon patosu wstydzi, więc swoje r o z m o d l e n i e d z i e c i ę c e okrywa żartami i mówi, że
D o b r o to Ojciec i o N i m s a m y m mówić t r u d n o , ale On ma dziecko, całkiem do N i e g o p o d o b n e -
o tym S y n u mówić łatwiej. S y n e m bożym jest słońce. „A światło w ciemnościach świeci i c i e m
ności go nie chwytają. Światło, które oświeca k a ż d e g o człowieka przychodzącego na ten świat" -
tak b ę d z i e pisał w jakichś niecałych pięć w i e k ó w później święty Jan na początku swojej D o b r e j
Wieści o tym, którego nazywa P o m a z a n y m i nazywa go S y n e m Bożym. Ale to są bardzo d a l e k i e
echa VI Księgi Państwa.
Platon streszcza teraz krótko swoją n a u k ę o postaciach, czyli ideach. I d e e to nie są pojęcia
212 Platon, Państwo 506 B
- Oto jest mąż - zawołałem. - Pięknie było już od dawna widać, że ci nie
wystarczy to, co sobie inni na ten temat myślą.
- Wydaje mi się nawet, S o k r a t e s i e , że nie godzi się u m i e ć t y l k o stre
szczać c u d z e poglądy, a swojego własnego nie mieć, kiedy się ktoś tak dłu
go bawił tym zagadnieniem.
C - No cóż? A czy godzi się, twoim z d a n i e m , mówić tak, jakby człowiek
coś wiedział o rzeczach, o których nie wie?
- N i g d y - p o w i a d a - tak, j a k b y w i e d z i a ł , ale tak, jak m n i e m a . Ż e b y
chciał powiedzieć to, co mu się wydaje.
- No cóż? - powiedziałem - a czyś nie zauważył, że mniemania tam, gdzie
wiedzy nie ma, są wszystkie licha warte? Najlepsze z nich są ś l e p e . Czy
uważasz, że różnią się czymś od ślepych idących prosto drogą ci, którzy ży
wią jakieś m n i e m a n i e prawdziwe, ale nieprzemyślane teoretycznie?
- Niczym się nie różnią - powiada.
D - Więc wolisz patrzeć na to, co licha warte, co ślepe i krzywe, kiedy mo
żesz od innych słyszeć rzeczy świetne i piękne?
- Tylko, na Zeusa, Sokratesie - zawołał Glaukon - tylko nie urywaj teraz,
jak byś był już u końca! N a m wystarczy, jeżeli dobro omówisz tak samo,
jakeś omawiał sprawiedliwość i rozwagę, i te tam inne.
- M n i e też, przyjacielu, to z u p e ł n i e wystarczy - o d p o w i e d z i a ł e m . - Ale
gotówem nie dać rady, porwę się, skompromituję się i b ę d ę śmieszny. Ale,
E moi kochani, co to właściwie jest Dobro samo, dajmy t e m u pokój na razie.
Bo m a m wrażenie, że przy o b e c n y m rozpędzie nie dojdziemy do tego, co
mi się na ten temat wydaje w tej chwili. Ale co mi się jako dziecko Dobra
przedstawia, i to całkiem do niego p o d o b n e , to chcę powiedzieć, jeżeli i wy
zechcecie, a jeśli nie, to dam pokój.
- Ależ mów - powiada. - Za karę na drugi raz będziesz mówił o ojcu.
507 - Bardzo bym się cieszył - odpowiedziałem - gdybym potrafił tę karę za
płacić, i wy gdybyście ją przyjęli, a nie tak, jak teraz, tylko same procenty.
Więc weźcie ten procent, tego potomka Dobra samego. A tylko strzeżcie się,
abym was jakoś mimo woli w pole nie wyprowadził i nie dał za procent fał
szywych informacji o tym p o t o m k u .
- Będziemy się - powiada - strzegli w miarę sil. Mów tylko!
- M u s z ę się n a p r z ó d z wami p o r o z u m i e ć - o d p o w i e d z i a ł e m - i przypo-
B m n i e ć wam to, co się p r z e d t e m powiedziało, i nieraz się to przy innej spo
sobności mówiło.
ani myśli jakieś, ani słowa, tylko to są p r z e d m i o t y p e w n e , którym odpowiadają nazwy ogólne, tak
jak p r z e d m i o t y zmysłowe chwilowe, k o n k r e t n e , odpowiadają i m i o n o m własnym, n a z w o m jednost
k o w y m . Postacie rzeczy, czyli idee, można poznawać tylko myślą, a nigdy z m y s ł a m i . T a k jak na
przykład nikt nie może zmysłami zobaczyć dobroci lub sprawiedliwości ludzkiej - może tylko zo
baczyć w p e w n y m m o m e n c i e p e w n e g o człowieka d o b r e g o lub sprawiedliwego, a sprawiedliwość
może ująć, ale tylko myślą.
O t ó ż w a r u n k i e m n i e z b ę d n y m widzenia oczami rzeczy k o n k r e t n y c h jest światło. O n o wiąże zdol
ność widzenia przysługującą oczom z widzialnością, która przysługuje p r z e d m i o t o m k o n k r e t n y m .
Bez światła nie ma żadnych wyglądów rzeczy i nie ma ż a d n e g o widzenia.
507 B Księga VI 213
- Co takiego? - powiada.
- Że wiele jest rzeczy pięknych - odrzekłem - i wiele jest rzeczy dobrych,
i o każdym rodzaju rzeczy tak mówimy, i tak to określamy słowem.
- Mówimy tak.
- A także Piękno samo i Dobro samo, i tak o wszystkich rzeczach, k t ó r e ś m y
p o p r z e d n i o jako liczne przyjmowali, teraz je znowu pod jedną postać każdego
rodzaju kładziemy, ta jest jedna, i tak o każdej rzeczy mówimy, czym jest.
- Jest tak.
- I o tych mówimy, że je widzimy, a nie poznajemy ich myślą, a postacie
znowu (idee) poznajemy myślą, a nie widzimy ich. C
- Ze wszech miar.
- A jaką cząstką naszej osoby widzimy rzeczy widzialne?
- Wzrokiem - powiada.
- N i e p r a w d a ż - mówię - a s ł u c h e m rzeczy słyszalne, a innymi zmysłami
wszelkie rzeczy spostrzegalne?
- N o , tak.
- A czyś się zastanawiał nad tym, jak to twórca naszych z m y s ł ó w naj-
kosztowniej utworzył zdolność widzenia i widzialności?
- N i e bardzo - powiada.
- Więc tak zobacz. Czy istnieje coś innego rodzaju, czego by brakło słu
chowi i głosowi do tego, żeby słuch mógł słyszeć, a głos żeby był słyszalny?
I jeżeli się to trzecie nie dołączy, to słuch nie będzie słyszał, a głos nie bę- D
dzie słyszalny?
- Niczego takiego nie trzeba - powiedział.
- I ja mam wrażenie - dodałem - że wielu innym zmysłom też niczego ta
kiego nie brak, żeby nie powiedzieć, że w ogóle żaden zmysł niczego takie
go nie potrzebuje. A może ty byś umiał taki zmysł wymienić?
- Ja bym nie umiał - powiada.
- A zdolność do widzenia i widzialność, czy nie miarkujesz, że potrzebują
czegoś takiego?
- Jakim sposobem?
- Chociaż tam będzie wzrok w oczach i ten, który go posiada, zechce się
nim posługiwać i chociaż b ę d z i e barwa na p r z e d m i o t a c h , to j e d n a k , jeżeli
się nie dołączy rodzaj trzeci, to mający właśnie naturalne przeznaczenie, to E
wiesz, że wzrok nic nie zobaczy, a barwy zostaną niewidzialne.
- Czegóż tam takiego jeszcze potrzeba? - zapytał.
- Tego, co ty nazywasz światłem - odpowiedziałem.
- Prawdę mówisz - powiada.
- Z a t e m niemała postać wiąże zmysł wzroku i widzialność, łącznik mię- 508
dzy nimi zacniejszy od innych powiązań, chyba że światło to jest czynnik
mało czcigodny.
- Ależ - powiada - d a l e k o do tego, żeby światło miało być czymś mało
czcigodnym.
- A k t ó r e m u z bogów n i e b i e s k i c h u m i e s z to przypisać, który jest j e g o XIX
214 Platon, Państwo 508 A
panem, i jego światło sprawia, że nasz wzrok widzi najpiękniej, a rzeczy wi
dzialne są widziane?
- T e m u , co i ty - powiada - i inni kidzie też. Bo jasna rzecz, że ty pytasz
o Heliosa
- Więc taki jest stosunek wzroku do tego boga?
- Jaki?
- N i e jest słońcem wzrok; ani sam, ani to, w czym wzrok tkwi, a my to
nazywamy okiem.
- No nie, przecież.
B - Ale to jest narząd najbardziej do słońca p o d o b n y ze wszystkich narzą
dów zmysłowych.
- W wysokim stopniu.
- Nieprawdaż? On i siłę swoją ze słońca czerpie; ona jakby s t a m t ą d do
niego napływa?
- Tak jest.
- Więc prawda, że słońce nie jest wzrokiem, tylko jest przyczyną wzroku
i dlatego wzrok je widzi.
- Tak jest - powiada.
19
Światło to jest, w e d ł u g wierzeń ludowych, też moc boża, moc Heliosa, słońca. M o c nasze
go oka, czyli zdolność widzenia przedmiotów, i s a m o w i d z e n i e zawdzięczamy s ł o ń c u . O n o jest
j e g o przyczyną. T a k samo, jak jest przyczyną tych jasnych, barwnych, c h w i l o w y c h w i d o k ó w
i wyglądów, a więc tylko widziadeł rzeczy materialnych, w których nam się te rzeczy zjawiają d o
piero, gdy te widziadła słońce wywoła z ciemności.
Taka sama jest rola Dobra (czyli Bytu, Rzeczywistości, Prawdy), jeżeli chodzi o p r z e d m i o t y
myśli, o postacie rzeczy, które się tylko myślami ujmuje. Tylko wtedy, gdy taka p o m y ś l a n a po
stać rzeczy ma w sobie choć trochę Rzeczywistości, Bytu, Dobra, tylko w t e d y myśl, która ją uj
muje, staje się p o z n a n i e m , wiedzą, a nie b a ł a m u c t w e m , fikcją, urojeniem, i jej p r z e d m i o t jest
wtedy prawdziwy, a nie jest fałszem, złudą. Prawda naszych pomysłów to jest jakby kolor i blask
Rzeczywistości, leżący na przedmiotach naszych myśli, a p o z n a n i e nasze jest jak w i d z e n i e rzeczy
m a t e r i a l n y c h . O t o dlaczego D o b r o , czyli Byt, jest j a k b y ojcem słońca i ma z nim p o d o b i e ń s t w o
rodzinne w naturze swej i w działaniu. To wszystko nie jest żadna mistyka, tylko z pomocą obra
zowych z w r o t ó w p o w i e d z i a n e rzeczy dość p r o s t e i s ł u s z n e , i z r o z u m i a ł e . To p r z e c i e ż prosta
rzecz, że nie każdy pomysł, nie każda myśl ujęta wyrazami oderwanymi jest prawdziwa i zasługu
je na nazwę poznania. Tylko wtedy nasze pomysły tego rodzaju są prawdziwe, gdy im o d p o w i a d a
coś rzeczywistego, gdy tak jest, jak to sobie myślimy. Poza tym są m ę t y i c i e m n o ś c i w głowie,
i majaczenia. Wiedza nasza i prawda to są p i ę k n e rzeczy i d o b r e , i wielkie, ale d o b r o , czyli rze
czywistość, to jest coś jeszcze większego. Do niej się przecież nasza wiedza musi stosować i od
niej zależy. I to dopiero jest piękna rzecz.
I jak dzięki słońcu rośliny i zwierzęta powstają i rosną, i zmieniają się w oczach, tak dzięki swo
j e m u związkowi z rzeczywistością przedmioty myśli są naprawdę tym, za co je bierzemy, i tak trwa
ją - n i e z m i e n n e , a nie są majakami z m i e n n y m i . T a k na przykład sprawiedliwość w ujęciu S i m o n i d e
sa w pierwszej księdze okazała się j a k i m ś c i e n i e m z m i e n n y m i mglistym; nie było w i a d o m o , jak ją
uchwycić właściwie, żeby m o ż n a było przy tym zostać. To dlatego, że tak ujęta zaleta c z ł o w i e k a
nie istnieje w ogóle i mieni się w oczach. A mówiąc p r z e n o ś n i e : nie padał na nią blask Rzeczywi
stości, D o b r a . A sprawiedliwość ujęta j a k o p o r z ą d e k w e w n ę t r z n y w c z ł o w i e k u i w p a ń s t w i e jest
postacią istotną, ma określoną, realną treść - z a w s z e b ę d z i e w i a d o m o , co to jest. A c z e m u ? Bo
w rzeczywistości zachodzi taki porządek w wielu ludziach. Na tę postać więc, na tę ideę pada blask
Rzeczywistości. To jest dobra idea. Tak by powiedział Platon w rozmowie i można by z r o z u m i e ć ,
o co mu c h o d z i . Więc i tu mówi Platon rzeczy d o ś ć p r o s t e , ale go uczucia ponoszą i rodzą p r z e
nośnie za przenośniami. Z nich robi się pewna mgła, za tą chmurą Pan Bóg - na kształt słońca.
508 B Księga VI 215
XX A G l a u k o n b a r d z o ś m i e s z n i e : A p o l l o n i e ! - powiada - cóż to za w z l o t
C i górowanie nadludzkie i niesamowite!
- To tyś winien - odpowiedziałem - boś mnie zmusił, żebym o nim mówił
to, co mi się wydaje.
- I nie ustawaj żadną miarą - powiada - chyba że coś tam... tylko to podo
bieństwo ze słońcem znowu rozwijaj, bo może coś opuszczasz.
- Ależ oczywiście - odpowiedziałem - ja opuszczam niejedno.
- Więc nie pomijaj ani drobiazgu!
- Zdaje mi się - odpowiedziałem - że pomijam nawet bardzo wiele. Ale,
o ile to w tej chwili możliwe, umyślnie nie b ę d ę nic opuszczał.
- Więc nie - powiada.
D - O t ó ż p o m y ś l s o b i e - c i ą g n ą ł e m - że, j a k m ó w i m y , istnieją te d w a
i królują, j e d n o nad rodzajem p r z e d m i o t ó w myślowych i w świecie myśli,
a drugie w świecie widzialnym; ja nie mówię, że w p o d n i e b n y m , abyś nie
myślał, że się bawię w etymologie 2 0 . Więc masz te dwie postacie: widzial
ną i myślową?
- Mam.
- Więc weź sobie jakby linię przeciętą na dwa nierówne odcinki i każdy
jej o d c i n e k przedziel znowu w tym samym stosunku, zarówno o d c i n e k ro
dzaju widzialnego, jak i rodzaju myślowego, a będziesz miał przed sobą ich
20
Chodzi o dwa wyrazy: horatós i uranós. Więc jak zawsze, kiedy go patos ponosić zaczyna, lubi
go Platon pokrywać jakimś żartem, tak i tu Glaukonowi w usta włożył wyraz, którym się autor
sam z siebie śmieje uprzedzając uśmiech czytelnika. Glaukon mówi: „Apollonie! Oto D u c h go
porwał i pod chmury go unosi". I mówi równocześnie: „To twoje Dobro przewyższa wszystko, co
ludzkie, jakby duch najwyższy". Obie myśli naraz wypowiedział w trzech krótkich słowach: Apol-
lon! rtajmonijas hyperboles! To można tak - po grecku - w związku z tekstem, a oddać to po polsku
- daremny trud. To gaśnie pod piórem.
Platon wyznaje, że mu się teraz nawał myśli i słów na usta ciśnie, tak mu serce wezbrało. Ale
widzi, że te słowa musiałyby być mętne nawet dla niego samego, niezrozumiale dla drugich,
może śmieszne; on to sam wie - przecież najczęściej się milczy, kiedy się ma zbyt dużo do po
wiedzenia rzeczy idących z głębi - więc sobie nałożył cugle i już tak krótko, jak tylko potrafi,
próbuje na geometrycznym, suchym schemacie streścić jakoś i podzielić cały świat przedmiotów
zmysłowych i aktów poznania. Odcinek linii prostej każe przeciąć na dwie części nierówne.
N i e c h część krótsza przedstawia świat przedmiotów myśli (genos noetón), a część dłuższa - świat
widzialny (genos horatón). Dlatego taki stosunek, że każdemu przedmiotowi myśli zwykło odpo
wiadać dużo przedmiotów widzialnych. Każdą z tych części trzeba podzielić w tym samym sto
sunku,w którym dzieliliśmy całość. Więc naprzód odcinek dłuższy odpowiadający temu wszyst
kiemu, co widzialne, rozpadł się teraz na dwa kawałki. Kawałek większy niech nam przedstawia
w s z e l k i e g o rodzaju odwzorowania (ejkones) przedmiotów widzialnych - same też widzialne - jak
odbicia, obrazy, cienie rzucone, może nawet i wyglądy chwilowe. Kawałek krótszy niech przed
stawia same przedmioty poprzednio odwzorowywane, a więc istoty żywe i wytwory ręki ludzkiej.
Na pewno rzeczy martwe a naturalne również, jak góry, skały, morza itd.
Obie grupy przedmiotów widzialnych, a więc rzeczy widzialne oraz ich odwzorowania, różnią
się od siebie ze względu na prawdę i fałsz. Rzeczy są przecież prawdziwsze niż ich odwzorowa
nia. Te są pewnymi fałszami, złudami, rzeczami na niby.
Świat myśli dzieli się podobnie na dwa kawałki. Jeden z nich, to konkretne widzialne symbole
przedmiotów niezmysłowych (geometrika itp.y, na przykład figury geometryczne rysowane lub wy
cinane, które jednak przedstawiają figury oderwane: trójkąt sam, kwadrat idealny, koło doskonałe
itd. To są przedmioty idealne na niby, to są odwzorowania postaci rzeczy w świecie zmysłowym.
509 E Księga VI 217
21
T e n krótszy o d c i n e k świata myślowego - to będą w k o ń c u postacie s a m e , czyli idee (ta ejde),
p r z e d m i o t y najbardziej rzeczywiste i prawdziwe, p o z n a w a l n e j e d n a k tylko myślą, a nie z m y s ł a m i .
Więc tu b ę d z i e gdzieś i Trójkąt sam - można tylko wiedzieć, co to jest, a zobaczyć oczami m o ż n a
tylko j e g o o d w z o r o w a n i e w drzewie lub t e k t u r z e , w papierze, na piasku itd. I Sprawiedliwość tu
będzie, i Męstwo, i Dusza ludzka, i inne.
D i a l e k t y k a to tyle, co sztuka mądrej rozmowy. T a k i e j , w której się w a ż n e wyrazy określa
j a s n o i p r z e z to u j m u j e się p o s t a ć d o s k o n a ł ą k a ż d e j g r u p y rzeczy i k a ż d e g o rodzaju spraw,
których mowa. Ujęte postacie rzeczy porządkuje się przy tym jakoś w myśli, aby dojść, która
się w której mieści i która którą obejmuje, która p o d p o r z ą d k o w a n a , a która wyższa, aż do postaci
i wyrazów najogólniejszych. To są szczyty. A j e d n o s t k o w e przykłady i s p o s t r z e ż e n i a na ma
teriale k o n k r e t n y m są tylko założeniami p e w n y m i (hypotheseis), od których się wychodzi w roz
mowie, aby dojść do u o g ó l n i e ń prawdziwych - ale j u ż nie obrazowych, nie z m y s ł o w y c h , tylko
czysto słownych.
P l a t o n zdolność do jasnego, rzeczowego, prawdziwego myślenia z pomocą p r z e d s t a w i e ń n i e -
obrazowych i nazw ogólnych, ścićle określonych, nazywa rozumem (nus).
Z d o l n o ś ć do jasnego, prawdziwego myślenia z pomocą k o n k r e t n y c h s y m b o l ó w odpowiadają
cych postaciom rzeczy, a więc na materiale k o n k r e t n y m , nazywa się rozsądkiem (dianoija). Zdol
ność do trafnego o c e n i a n i a p r z e d m i o t ó w k o n k r e t n y c h bez ż a d n e g o wnikania w ich istotę, w rze
czywistą postać rzeczy nazywa wiarą, m n i e m a n i e m (pfstis, doksa). W k o ń c u : m y ś l e n i e z pomocą
porównań, przenośni, analogij, obrazów, mitów, bajek i snów może też mieć w sobie coś z p e w n e
go poznania i m o ż e p e w n e prawdy przybliżać. To nazywa myśleniem obrazami (ejkasfja).
Te cztery postawy duszy ludzkiej są coraz to mniej jasne, jeżeli iść od r o z u m u p o p r z e z rozsą
d e k i wiarę do myślenia obrazami. Odpowiadają im coraz mniej prawdziwe rodzaje przedmiotów,
k t ó r e zostały u p o r z ą d k o w a n e na czterech kawałkach o d c i n k a . Cały s c h e m a t p o d a n y w o s t a t n i c h
rozdziałach tej księgi można by tak ująć:
1
Przy końcu księgi szóstej pracował Platon rozsądkiem. T a k by się to u niego nazywało. D z i e
lił przecież o d c i n e k prostej na cztery części, ale nie szło o ten o d c i n e k - on był tylko g e o m e t r y c z
n y m s y m b o l e m świata myśli i świata rzeczy. Ale j e g o Sokrates wyznał n i e d a w n o w r o z m o w i e
z A d e j m a n t e m , że p r z e p a d a za porównaniami, że pasjami myśli z pomocą obrazów. To wtedy,
gdy mówił o marynarzach, którzy się kłócą na p o k ł a d z i e nawy państwowej i upijają g ł u c h e g o ka
pitana okrętu.
T e r a z też j e g o pasja wzrokowa musi przejść do głosu i Platon maluje słowami obraz plastycz
ny i barwny, który mógł w zalążku u p o l o w a ć g d z i e ś pod N e a p o l e m o z a c h o d z i e słońca, albo
gdzieś w k a m i e n i o ł o m a c h syrakuzańskich nad wieczorem. Mógł przecież łatwo bawić się kiedyś
własnym zielonawym c i e n i e m , rzuconym na pionową, gładką, wapienną ścianę urwiska, które pa
łało blaskiem słońca zapadającego czerwono za jego plecami. I łatwo mógł z jakiejś wysokości
oglądać w tych w a r u n k a c h spoza k a m i e n n e g o płotu o ś w i e t l o n e plecy j e ń c ó w pracujących w ko
palniach - ich cienie rysowały się ostro przed każdym, a dołączał się do nich cień widza, rzucony
z góry i z daleka. N a w i a s e m mówiąc, cień widza tak bardzo o d d a l o n e g o od ściany, na której się
c i e n i e rysowały, musiałby być w tych w a r u n k a c h bardzo nieostry i blady. C i e ń rzucony od po
chodni albo od ognia za plecami widza byłby powiększony i ruchliwy. W tym widoku przemijają
cym dojrzał Platon symbol spraw, o których mówił przed chwilą przy pomocy podziału o d c i n k a .
T o nieraz tak t y p o m w z r o k o w y m n a t u r a s a m a p o k a z u j e żywe p r z e n o ś n i e w p r z y p a d k o w y c h
515 B Księga VII 221
- Jakimże sposobem? - powiada - gdyby całe życie nie mógł żaden głową
poruszyć?
- A jeżeli idzie o te rzeczy obnoszone wzdłuż muru? Czy nie to samo?
- No, cóż.
- Więc gdyby mogli rozmawiać j e d e n z drugim, to jak sądzisz, czy nie by
liby przekonani, że nazwami określają to, co mają przed sobą, to, co widzą?
- Koniecznie.
- N o , cóż? A gdyby w tym więzieniu jeszcze i echo szło od im przeciw
ległej ściany, to, ile razy by się odzywał ktoś z przechodzących, wtedy, jak
myślisz? Czy oni by sądzili, że to się odzywa ktoś inny, a nie t e n cień, któ
ry się przesuwa?
Strzałka przedstawia
kierunek światła,
padającego od ognia.
2
P r z y u c z a n i e się do o p e r o w a n i a wyrazami ściśle o k r e ś l o n y m i , z a p o z n a w a n i e się przy n a u c e ze
ś w i a t e m niewidzialnych a rzeczywistych p r z e d m i o t ó w myśli - robi wielkie trudności ludziom nie-
nawyktym i wydaje im się torturą. Najłatwiej uczą się zrazu na bajkach, mitach, przykładach kon
k r e t n y c h , powieściach i s c h e m a t a c h g e o m e t r y c z n y c h z m y s ł o w y c h . Na k o ń c u d o p i e r o zaczynają
r o z u m i e ć z n a c z e n i e słońca dla świata z m y s ł o w e g o i z n a c z e n i e Rzeczywistości dla świata myśli.
W t e d y z politowaniem muszą patrzeć na poprzednią swoją i cudzą k u l t u r ę czysto literacką, na my
ślenie m ę t n e , p o t o c z n e , n a w e t na u m i e j ę t n o ś c i czysto e m p i r y c z n e . C z ł o w i e k , który zakosztował
myślenia jasnego, czuje, patrząc na myślących m ę t n i e , że on j e d e n , jak Tyrezjasz, jest przytomny,
a tam się cienie przewijają; obcowanie z majakami, z ułudami, z m ę t n y m i pomysłami, z frazesami,
które na coś wyglądają, a nic jasnego nie znaczą, wydaje mu się czymś tak m a r n y m i s m u t n y m jak
życie w H a d e s i e z cieniami ludzi żywych i przedmiotów uchodzących za rzeczywiste.
Kto nawykł do operowania jasnymi pojęciami, ten się łatwo gubi w dyskusjach m ę t n y c h i nie
r o z u m i e wielu zwrotów, które się potocznie mówi bez wahania, łatwo wygląda na p o z b a w i o n e g o
polotu i kultury umysłowej, naraża się na śmiech i niechęć. N a w e t na śmierć, jak Sokrates.
224 Platon, Państwo 516 E
- I bardzo - powiada.
- A g d y b y teraz z n o w u musiał w y k ł a d a ć t a m t e c i e n i e na wyścigi z t y m i ,
którzy bez przerwy siedzą w kajdanach, a tu jego oczy byłyby słabe zanimby
517 nie wróciły do siebie, bo przystosowanie ich wymaga nie bardzo m a ł e g o cza
su, to czy nie narażałby się na śmiech i czy nie mówiono by o nim, że chodzi
na górę, a p o t e m wraca z zepsutymi oczami, i że nie warto nawet chodzić tam
p o d g ó r ę . I g d y b y ich k t o ś p r ó b o w a ł wyzwalać i p o d p r o w a d z a ć wyżej, to
gdyby tylko mogli chwycić coś w garść i zabić go, na p e w n o by go zabili.
- Z pewnością - powiada.
III - O t ó ż t e n obraz - powiedziałem - kochany G l a u k o n i e , trzeba w całości
B przyłożyć do tego, co się poprzednio mówiło 3 . Więc to siedlisko, które się
naszym oczom ukazuje, przyrównać do mieszkania w więzieniu, a światło
ognia w nim do siły słońca. Wychodzenie pod górę i oglądanie tego, co jest
tam wyżej, jeśli weźmiesz za wznoszenie się duszy do świata myśli, to nie
zbłądzisz i trafisz w moją nadzieję, skoro pragniesz ją usłyszeć. Bóg tylko
chyba wie, czy ona prawdziwa, czy nie. Więc jeżeli o to chodzi, co m n i e
się zdaje, to zdaje mi się tak, że na szczycie świata myśli świeci idea Dobra
C i bardzo trudno ją dojrzeć, ale kto ją dojrzy, ten wymiarkuje, że ona jest dla
wszystkiego przyczyną wszystkiego, co słuszne i p i ę k n e , że w świecie wi
dzialnym pochodzi od niej światło i jego pan, a w świecie myśli ona panuje
i rodzi prawdę i rozum, i że musi ją dojrzeć ten, który ma postępować rozu
mnie w życiu prywatnym lub w publicznym.
- M n i e m a m i ja tak samo - powiedział - tak, jak tylko potrafię.
- Więc proszę cię - d o d a ł e m - p o d z i e l ze mną jeszcze i to m n i e m a n i e
i nie dziw się, że ci, którzy tam zaszli, nie mają ochoty robić tego samego,
D co ludzie, tylko ich dusze chcą wciąż tam przebywać i tam dążą. To chyba
też naturalne, jeżeli i to jest zgodne z omówionym obrazem.
- To z pewnością naturalne - powiada.
- No cóż? A czy to, myślisz, dziwne, jeżeli ktoś od tych boskich wido
ków do marności ludzkich powróci, że nie wygląda wtedy jak ludzie i moc
no wydaje się śmieszny, bo jeszcze słabo widzi, zanim się nie przyzwyczai
do tutejszych ciemności, kiedy b ę d z i e musiał w sądach czy gdzieś indziej
E walczyć o cienie sprawiedliwości albo o bałwany, które tylko cienie rzucają,
i stawać do zawodów o te rzeczy tak, jak je biorą ludzie, którzy Sprawiedli
wości samej nie widzieli nigdy?
- To nie jest zgoła dziwne - powiedział.
518 - Gdyby ktoś miał rozum - dodałem - to by pamiętał, że dwojakie bywają
z a b u r z e n i a w oczach. J e d n e u tych, którzy się ze światła do c i e m n o ś c i
przenoszą, drugie u tych, co z ciemności w światło. Więc gdyby wiedział,
że to samo dzieje się i z duszą, to k i e d y k o l w i e k by widział, że się któraś
3
Miłośnicy myślenia jasnego nie lubią b a ł a m u t n y c h dyskusji literackich ani mów obliczonych na
sugerowanie ludzi niekrytycznych; nie umieją t e g o robić i stąd bywają śmieszni w oczach t ł u m u .
Bardziej i słuszniej śmieszni są ludzie niezdolni do myślenia jasnego, ścisłego, chociaż się w po
zorach rzeczywistości łatwo orientują.
518 A Księga VII 225
miesza i nie może niczego dojrzeć, nie śmiałby się głupio, tylko by się za
stanowił, czy ona wraca z życia w większej jasności i teraz ulega zaćmie, bo
nie jest przyzwyczajona, czy też z większej c i e m n o t y weszła w większą ja- B
sność i zbytni blask ją o l ś n i e n i e m n a p e ł n i a ; w t e d y by jej stan i jej życie
uważał za szczęście a litowałby się nad tamtą. A gdyby się miał i z niej
śmiać, to mniej śmieszny byłby jego śmiech nad nią niż pod adresem tam
tej, która z góry, ze światła przychodzi.
- Mówisz w sam raz - powiada.
- Więc powinniśmy - d o d a ł e m - tak myśleć o tych rzeczach, jeżeli to wszy- IV
s t k o prawda, i że z w y k s z t a ł c e n i e m zgoła nie tak stoi sprawa, jak to mówią
p e w n i ludzie, którzy się ogłaszają. Oni mówią, że chociaż ktoś wiedzy nie ma C
w duszy, oni ją tam włożyć potrafią, jakby wzrok wkładali w oczy ślepe.
- Tak mówią - powiada 4 .
- A nasza myśl obecna - ciągnąłem - wskazuje zdolność tkwiącą w duszy
k a ż d e g o człowieka i to n a r z ę d z i e , k t ó r y m się każdy c z ł o w i e k uczy. Tak
samo, jak oko nie mogło się z ciemności obrócić ku światłu inaczej, jak tyl
ko wraz z całym ciałem, tak samo całą duszą trzeba się odwrócić od świata
zjawisk, k t ó r e powstają i giną, aż dusza potrafi patrzeć na byt rzeczywisty
i jego pierwiastek najjaśniejszy i potrafi to widzenie wytrzymać. Ten pier
wiastek nazywamy Dobrem. Czy nie?
- Tak. D
- Więc tego właśnie - d o d a ł e m - dotyczyłaby u m i e j ę t n o ś ć p e w n a - nawraca
nia się; w jaki sposób najłatwiej i n a j s k u t e c z n i e j zawrócić w inną s t r o n ę , nie
o to chodzi, żeby człowiekowi wszczepiać wzrok, on go ma, tylko się w złą stro
nę obrócił i nie patrzy tam, gdzie trzeba, o to chodzi, żeby to zrobić najlepiej.
- Zdaje się - powiedział.
- Z a t e m inne tak zwane dzielności duszy gotowe jakoś być bliskie dziel-
n o ś c i o m ciała. Bo r z e c z y w i ś c i e n i e ma ich n a p r z ó d w c a l e , a p ó ź n i e j
wszczepia je obyczaj i ćwiczenia. A ta, którą stanowi inteligencja, ma zdaje E
się raczej coś boskiego w sobie; coś, co nigdy siły nie traci, a tylko zależnie
od m o m e n t u nawrócenia staje się czymś p r z y d a t n y m i p o ż y t e c z n y m , albo 519
n i e p r z y d a t n y m i szkodliwym. Czyś jeszcze nigdy nie zwrócił uwagi na lu
dzi, o których się mówi, że są źli, ale mądrzy, jak bystro taka duszyczka pa
trzy, jak ostro widzi na wskroś wszystko, do czego się w e ź m i e ; ma widać,
niezły wzrok, a tylko musi słuchać złych skłonności, tak że im ostrzej pa
trzy, tym więcej złego robi?
- Tak jest - powiada.
- G d y b y j e d n a k - d o d a ł e m - taką n a t u r ę już od dziecka k r ó t k o trzymać
i poobcinać jej wcześnie te niby kule ołowiane powiązane z dobrym jędze- B
n e m i t e g o rodzaju przyjemnościami i z rozkosznymi p r z y s m a k a m i , k t ó r e
4
Z d o l n o ś ć do myślenia jasnego ma w zalążku każdy człowiek. T y l k o trzeba ją kształcić od naj-
młoszych lat, wpływając na całą duszę. N i e tylko na intelekt, ale na charakter tak samo. L u d z i e
zamiłowani w pracy naukowej łatwo oddzielają się od życia, od spraw państwa, bo ich n a u k a po
chłania. N i e należy im na to pozwalać. T r z e b a ich b ę d z i e zmuszać, żeby obejmowali stanowiska
kierownicze w państwie.
226 Platon, Państwo 519 B
6
P r z e m i a n a człowieka myślącego m ę t n i e wyrazami obiegowymi na typ i d e a l n e g o n a u k o w c a jest
rzeczą trudną. Wymaga odwrócenia się całej duszy w inną stronę. Tu przypomina się Platonowi
zabawa c h ł o p c ó w ateńskich. Rzucało się przy niej w górę s k o r u p k ę , z j e d n e j strony białą, z dru
giej czarną. C z a r n a strona nazywała się nocą, biała - d n i e m . Wygrywał t e n , k t ó r e m u s k o r u p k a
padła „ d n i e m " do góry. (Odwrócenie się duszy od c i e m n e g o świata panujących opinii do jasnego
poznania rzeczywistości nie jest tak łatwe. O n o wymaga oprócz gimnastyki i muzyki, które wcale
nie budziły r o z u m u , nauki r a c h u n k ó w , która jest też n i e z b ę d n a dla żołnierza ze w z g l ę d ó w prak
tycznych).
522 A Księga VII 229
- Naturalnie. E
- No a to jak? Wielkość palców, i małość, czy wzrok n a l e ż y c i e widzi
i czy żadej mu to nie robi różnicy, czy się palec znajduje na środku, czy na
końcu? A tak samo dotyk, jeżeli chodzi o grubość i cienkość, albo o mięk
kość i o twardość? I inne zmysły, czy nie dają nam o tych rzeczach infor
macji niedostatecznych? Czy też tak robi każdy z nich? Naprzód zmysł, do 524
którego należy twardość, musi zawiadować również i miękkością, i donosi
duszy, że spostrzega jedno i to samo jako twarde i jako miękkie?
- Tak jest - powiada.
- Nieprawdaż? - d o d a ł e m - w takich znowu wypadkach dusza musi być
w kłopocie i nie może wiedzieć, co właściwie ten zmysł oznacza jako twarde,
skoro to samo nazywa się zarazem i miękkim, a zmysł mówiący o tym, co lek
kie i c i ę ż k i e , jak właściwie r o z u m i e to, co l e k k i e , i jak to, co ciężkie, jeżeli
wskazuje na to, co ciężkie, jako lekkie, a to, co lekkie, podaje za ciężkie?
- T o t e ż - powiada - t a k i e sprawozdania zmysłów muszą być dla duszy B
dziwne i wymagają zastanowienia.
- Z a t e m to naturalne - dodałem - że w takich wypadkach przede wszyst
kim dusza ucieka się do rachunku i do rozumu, i zastanawia się, czy to jest
jedno, czy dwa; to, co jej zmysły donoszą.
- Jakżeby nie?
- Nieprawdaż? Jeżeli to wygląda na dwa, to każde z dwojga wydaje się
czymś innym i czymś jednym?
- Tak.
- Jeżeli każde z dwojga, to jedno, a oba razem, to dwa, to dusza będzie
te dwa rozdzielała w myśli. Bo gdyby były nierozdzielne, nie pojmowałaby
ich jako dwa, tylko jako jedno.
- Słusznie. C
- To, co wielkie, i to, co małe, wzrok też spostrzegł - zgodzimy się - ale
nie z osobna, tylko w jakiejś mieszaninie. Czy nie tak?
- Tak.
- I ż e b y się to wyjaśniło, to znowu rozum był zmuszony zobaczyć wiel
kość i małość, ale nie w zmieszaniu, tylko z osobna, a więc wprost przeciw
nie niż zmysł.
- Prawda.
- Czy nie stąd jakoś przychodzi nam po raz pierwszy pytanie: więc co to
właściwie jest to wielkie, i tak samo to, co małe?
- W każdym razie.
- I tak nazwaliśmy j e d n o przedmiotem myślowym, a drugie widzialnym.
- Z u p e ł n i e słusznie - powiedział. D
- Więc ja to i przed chwilą zamierzałem powiedzieć, że j e d n e spostrzeże- VIII
nia przyzywają myśl, a inne tego nie robią, i określiłem jako przyzywające
t e , k t ó r e do zmysłów wpadają wraz ze swymi p r z e c i w i e ń s t w a m i , a k t ó r e
tego nie robią, te nie budzą rozumu 8 .
8
R a c h u n k i praktyczne, o których tu Platon mówi z pogardą, to są działania liczbami mianowany
mi, a te wyższe, fdozoficzne - to działania na liczbach n i e m i a n o w a n y c h . J e d n o s t k ę przedstawiali
Grecy przy nauce r a c h u n k ó w jako o d c i n e k niepodzielony. Jego wielkość była dowolna. T e n od
c i n e k r e p r e z e n t o w a ł j e d n o s t k ę - p r z e d m i o t myślowy, a n i e z m y s ł o w y . P l a t o n j e s t w i e l k i m
232 Platon, Państwo 524 D
9
G e o m e t r i a również wymaga myślenia ścisłego, w o l n e g o od sprzeczności, o kształtach tylko po
myślanych, bo takie są kształty rzeczywiste, chociaż się je uzmysławia i u p r z y s t ę p n i a przy nau
czaniu na m a t e r i a l e z m y s ł o w y m p e w n y c h wykresów i m o d e l i . T e r m i n y stosowane w g e o m e t r i i
wyglądają na nazwy operacji czysto m e c h a n i c z n y c h , jak n p . b u d o w a n i e kwadratu na p e w n y m od
c i n k u , ale te wyrazy oznaczają czynności czysto myślowe, d o k o n y w a n e na p r z e d m i o t a c h rzeczy
wistych - a więc n i e w i d z i a l n y c h . Stąd g e o m e t r i a jest d o s k o n a ł y m s z c z e b l e m do filozofii. Na
g m a c h u A k a d e m i i Platońskiej miał być napis: „ N i e c h tu nie wchodzi nikt nie o b e z n a n y z geo
metrią" (Medeis ageomćtretos eisito).
527 C Księga VII 235
- Jakie? - powiada.
- T e , k t d r e ś ty w y m i e n i ł - o d r z e k ł e m - te p o ż y t k i z w i ą z a n e z wojną
i ze wszystkimi naukami o n e się piękniej przyjmują; wiemy chyba, że na
ogół i pod każdym względem różni się ten, który się z geometrią stykał od
tego, co nie.
- Doprawdy, że pod każdym względem, na Zeusa - powiedział.
- Z a t e m zalecimy ten przedmiot młodzieży jako drugi.
- Zalecimy - powiada.
- Jakże teraz? Na trzecim miejscu położymy astronomię? Czy nie zdaje X D
ci się?
- Z d a j e mi się - p o w i a d a . - Bo d o b r z e się o r i e n t o w a ć w porach roku
i w miesiącach, i w latach, to przystoi nie tylko umiejętności rolniczej i że
glarskiej, ale i wojskowej nie mniej 10 .
- Ty s y m p a t y c z n y j e s t e ś - d o d a ł e m . - Wyglądasz, jakbyś się bał szero
kich kół, aby kto nie myślał, że zalecasz p r z e d m i o t y n i e u ż y t e c z n e . A to
jest rzecz n i e m a ł a , tylko uwierzyć w to jest t r u d n o , że przy s t u d i o w a n i u
tych p r z e d m i o t ó w oczyszcza się p e w i e n organ duszy i rozpłomienia się na
nowo, jeżeli marnieć zaczął, i ślepnąć pod wpływem innych zajęć, a lepiej, E
ż e b y się t e n j e d e n organ ostał niż tysiąc oczu, bo tym j e d n y m widzi się
prawdę. Więc kto myśli o tym tak samo, ten już będzie uważał, że mówisz
znakomicie. A ci, którzy tego w żaden sposób nie dostrzegli, prawdopodob
nie będą uważali, że mówisz ni to, ni owo. Bo nie widzą żadnego i n n e g o
pożytku, który by stąd płynął, a mówić o nim byłoby warto. Więc od razu 528
się zastanów, do których ty ludzi mówisz. A może nie do drugich, tylko dla
siebie samego mówisz po największej części, choć nie żałowałbyś przy tym
i nikomu innemu, gdyby mógł stąd odnieść jakąś korzyść.
- Ja wolę tak ze względu na siebie samego przede wszystkim mówić i py
tać, i dawać odpowiedzi.
- A to cofnij się - powiedziałem - trochę wstecz. Bo teraz niesłusznieśmy
wzięli to, co ma następować po geometrii.
- Wziąwszy co? - powiada.
- Po powierzchni płaskiej - odrzekłem - wzięliśmy od razu bryłę w ruchu B
10
T e r a z się Platonowi nasuwa astronomia j a k o trzeci z kolei p r z e d m i o t kształcący w o p e r o
waniu abstraktami, a nie pozbawiony, p o d o b n i e jak i g e o m e t r i a , znaczenia p r a k t y c z n e g o , które
zresztą leży dla niego na drugim planie. Już zaczął o nim pisać i oto głośno rozmawia sam z sobą
pod p o z o r e m rozmowy z A d e j m a n t e m . „ D o których ty ludzi mówisz? - pyta sam siebie - do
p r a k t y k ó w czy do filozofów? A m o ż e tylko dla siebie s a m e g o ? " Te słowa: „Ja wolę tak: ze
względu na siebie samego p r z e d e wszystkim i mówić, i pytać, i dawać o d p o w i e d z i " , są ważne nie
tylko w t y m j e d n y m miejscu Państwa. Widzieliśmy już szereg miejsc o c h a r a k t e r z e p a m i ę t n i k a
i m o n o l o g u . D o p i e r o M a r e k Aureli zatytułował swoją rzecz słowami: Do siebie samego. Platon
mógł był równie dobrze położyć te słowa pod t y t u ł e m swojego Państwa.
Po g e o m e t r i i płaskiej z natury rzeczy przychodzi s t e r e o m e t r i a , która w czasach P l a t o n a stała
b a r d z o nisko. Stąd przychodzi mu na myśl projekt organizacji b a d a ń s t e r e o m e t r y c z n y c h z ra
m i e n i a państwa. I to nie ze względu na p o t r z e b y w o j e n n e czy inne potrzeby p r a k t y c z n e . Wie
my, jak późno spełniły się te marzenia i powstały państwowe a k a d e m i e nauk, instytuty n a u k teo
retycznych, fundusze publiczne dla popierania nauk niepraktycznych.
A s t r o n o m i a p o d n o s i umysł nie d l a t e g o , że gwiazdy widać nad głowami. Kto się bawi wy
g l ą d e m konstelacji, ten jeszcze nie uprawia astronomii. Analiza ruchów po torach krzywych za
m k n i ę t y c h i tym p o d o b n e zagadnienia teoretyczne, oto właściwy p r z e d m i o t astronomii.
236 Platon, Państwo 528 B
11
Widzialna nocami mapa nieba, to tylko k o n k r e t n a zmysłowa ilustracja, symbol, przykład pew
nych prawidłowości teoretycznych, które się myślami ujmuje, a nie wzrokiem.
Platon nie mógł wiedzieć, jak niesłychanie posunęły naprzód a s t r o n o m i ę obserwacje czynione
nad ciałami niebieskimi: nie przeczuwał jeszcze teleskopów.
238 Platon, Państwo 530 B
kto by sądził, że te rzeczy dzieją się stale tak samo i że w żadnym sposobie
nie schodzą z toru przedmioty widzialne i mające ciało, i który by się starał
na wszelki sposób prawdę ich uchwycić?
- Tak mi się zdaje - powiada - kiedy ciebie teraz słucham.
- Z a t e m jako zbiór zagadnień teoretycznych traktujemy zarówno g e o m e -
C trię, jak i astronomię. A temu, co tam, na niebie, dajmy pokój, jeżeli mamy
się istotnie zajmować astronomią i t e n pierwiastek naszej duszy, którego na
turę stanowi myślenie, tozwinąć tak, żeby się z nieprzydatnego zrobił przy
datny.
- Doprawdy, zadajesz pracę wielekroć razy cięższą niż dzisiejsza astronomia.
XII - I myślę - d o d a ł e m - że nasze inne wskazania będą formalnie p o d o b n e
do tych, jeżeli ma być z nas jaki taki pożytek jako z prawodawców. Ale co
byś ty mógł jeszcze p r z y p o m n i e ć z tych p r z e d m i o t ó w nauki, k t ó r e by się
nam mogły przydać?
- N i e mógłbym żadnego, tak, w tej chwili przynajmniej.
- A przecież nie jedną, ale więcej postaci - powiedziałem - posiada ruch;
D tak mi się zdaje. Wszystkie, to może kto mądry potrafi wymienić. Ale te,
które i my mamy na oku, to dwie.
- Jakież to?
- Oprócz ruchu poprzedniego - odpowiedziałem - odpowiedni ruch j e m u
przeciwny.
- Jaki?
- Bodaj że tak, jak oczy zostały z b u d o w a n e dla astronomii - ciągnąłem -
to znowu uszy są zbudowane dla ruchu harmonicznego i te dwie gałęzie na
uki są jak dwie siostry, jak mówią pitagorejczycy, a my się z nimi zgadzamy,
Glaukonie. Czy jak zrobimy?
- No tak - powiada.
E - Nieprawdaż - dodałem - skoro to jest wielka praca, to posłuchamy tego,
co oni mówią o tej sprawie, a m o ż e i coś j e s z c z e mówią o p r ó c z t e g o 1 2 .
A my się będziemy przy tym wszystkim trzymali swego stanowiska.
- Jakiego?
- Ż e b y się nigdy nie próbowali czegoś z tych rzeczy uczyć połowicznie ci,
których b ę d z i e m y chowali. Czegoś, co by nie prowadziło zawsze tam, do
kąd wszystko p r o w a d z i ć p o w i n n o , j a k e ś m y to p r z e d chwilą o a s t r o n o m i i
531 mówili. Czy nie wiesz, że w nauce o harmoniach robi się znowu coś podob-
12
Oprócz astronomii b a r d z o kształcąca wydaje się Platonowi teoria m u z y k i . Pitagorejczykom
roił się jakiś związek między ruchami i odległościami ciał niebieskich, a stosunkami strun na kita-
rze, opowiadali o harmonii kul niebieskich. Platon ma p e w n e zaufanie do pitagorejczyków, jeżeli
chodzi o m u z y k ę , i objawia wyraźną awersję do e m p i r y c z n y c h b a d a ń ó w c z e s n y c h w a k u s t y c e
i w teorii m u z y k i . Po prostu wyśmiewa tych, którzy w j e g o czasach próbowali u c h e m wyławiać
ćwierćtony i ustalać doświadczalnie jakieś zasady h a r m o n i i . Platon wolałby, żeby to robić jakoś
bez pomocy ucha, z pomocą myślowej analizy samych liczb.
Oczywiście, że mały byłby wynik takich usiłowań. I trzeba by wiele dobrych c h ę c i , ż e b y
w tym miejscu przypisać Platonowi przeczucie równań dzisiejszej akustyki t e o r e t y c z n e j ! Badania
nad harmonią dźwięków bez e k s p e r y m e n t ó w słuchowych są w ogóle nie do pomyślenia.
531 A Księga VII 239
nego? Tu znowu porównywa się pomiędzy sobą i mierzy się akordy słysza
ne i dźwięki, i znowu tutaj trudy d a r e m n e , podobnie jak w astronomii.
- Na bogów - p o w i a d a - to n a w e t ś m i e s z n i e , bo mówią o j a k i c h ś tam
„ z g ę s z c z e n i a c h " i przybliżają uszy do i n s t r u m e n t ó w , j a k b y polowali na
dźwięk uciekający z domu sąsiada, i jedni mówią, że jeszcze słyszą pośrod
ku jakiś ton i że to jest interwał najmniejszy, którym należy mierzyć inne
odstępy, a drudzy spierają się, że już obie struny brzmią jednakowo, a jedni B
i drudzy wyżej stawiają swoje uszy niż rozum.
- Ty mówisz - d o d a ł e m - o tych p a n a c h , co to s t r u n o m dobrą szkołę dają,
biorą je na spytki rozpiąwszy je na kołkach, żeby nie rozwlekać tego obrazu,
już nie mówię o biciu pałeczką i o skargach na struny, i jak one się raz zapie
rają, a raz się popisują fałszami. Oświadczam, że nie ich m a m na myśli, ale
t a m t y c h , których mieliśmy się przed chwilą pytać o h a r m o n i ę . Bo ci robią to
samo, co się robi w astronomii; szukają liczb, danych w tych akordach słyszą- C
nych, a nie wznoszą się do z a g a d n i e ń t e o r e t y c z n y c h , do rozważań nad tym,
które liczby harmonizują, a które nie, i dlaczego tak robią j e d n e i drugie.
- To jest boska rzecz - powiada - to, o czym ty mówisz.
- To się przydaje - d o d a ł e m - do szukania tego, co p i ę k n e i dobre, a jak
się tym zajmować inaczej, to na nic.
- Prawdopodobnie - powiedział.
- Ja uważam - d o d a ł e m - że zajmowanie się s y s t e m a t y c z n e tym wszystkim, XIII
cośmy przeszli, jeżeli dochodzi do wspólnoty wzajemnej i pokrewieństwa tych D
rzeczy, i jeżeli się zsumują ze względu na swoje pokrewieństwo, to zajmowanie
się nimi przyczynia się w jakimś stopniu do osiągnięcia naszego celu, i trud, im
poświęcony, nie będzie daremny. A jeżeli nie, to szkoda zachodu.
- I ja - mówi - tak przeczuwam. Ale ty masz na myśli bardzo wielką pra
cę, Sokratesie.
- Myślisz o pracy wstępnej czy o jakiej? Czyż nie wiemy, że to wszystko jest
dopiero w s t ę p do tej melodii, której się trzeba nauczyć? Przecież nie myślisz, E
żeby ci, którzy to opanują, już tym samym byli zdolni do mądrej rozmowy.
- N i e , na Zeusa - powiada. - Chyba że jacyś bardzo nieliczni, na których
udało mi się natrafić.
- A z drugiej strony - powiedziałem - ci, którzy nie potrafią ściśle zdawać
z czegoś sprawy, ani cudzych myśli o tym przyjmować, czy oni będą kiedy
kolwiek coś wiedzieli o tych rzeczach, o których naszym zdaniem wiedzieć
trzeba?
- To też nie - powiada.
- A prawda, G l a u k o n i e - ciągnąłem - że to właśnie jest ta melodia, we- 532
dług której biegnie każda nasza rozmowa? Chociaż to jest sprawa myśli, to
j e d n a k siła wzroku może być jej obrazem. Mówiliśmy, jak to wzrok niekie
dy próbuje się kierować już na same zwierzęta i na gwiazdy same, a w koń
cu i na słońce samo. Tak samo i wtedy, kiedy ktoś z drugim mądrze roz
m a w i a ć z a c z n i e , a nie p o s ł u g u j e się przy tym ż a d n y m i s p o s t r z e ż e n i a m i
zmysłowymi, tylko się myślą zwraca do tego, co jest Dobrem samym; wtedy B
240 Platon, Państwo 532 B
13
Największą nauką j e s t dialektyka, czyii sztuka mądrej rozmowy. Jest to d ą ż e n i e do ujmowa
nia rzeczywistości w określenia ścisłe nazw ogólnych i ustalanie s t o s u n k ó w m i ę d z y nazwami ści
śle określonymi. T a k , jak to Platon robi, albo stara się robić w dialogach, np. o pobożności, o mę
stwie, o rozwadze, o tym, co miłe, o fałszu u m y ś l n y m i m i m o w o l n y m . Platon kładzie przy tym
nacisk na m y ś l e n i e n i e o b r a z o w e . Wydaje mu się, że jak d ł u g o jeszcze jakąś treść obrazową
m a m y na myśli, to nie ujmujemy jeszcze rzeczywistości samej, tylko jej widziadła, odbicia: z n i k o
m e cienie.
To n i e s ł u s z n e stanowisko. Można myśleć n i e o b r a z o w o i b a ł a m u t n i e i można myśleć ściśle
i jasno, nie tracąc z oczu o b r a z ó w rzeczy, o których się myśli. I nic łatwiejszego, jak stracić
z oczu m a t e r i a ł faktów, m a t e r i a ł s p o s t r z e ż e ń z m y s ł o w y c h , i m i e ć w r a ż e n i e , że się w e s z ł o na
szczyty świata myśli, podczas gdy n a p r a w d ę obraca się tylko wyrazy w ustach albo je kreśli po
p a p i e r z e , a straciło się k o n t a k t z rzeczywistością, zamiast go teraz dopiero osiągnąć. Na c z y m ś
takim polega znany w pedagogice upiór werbalizmu. Na tym i frazeologia filozoficzna uprawiana
w niektórych szkołach dawniej i dziś.
W tym miejscu Platon uprawia walkę z samym sobą i robi sobie na przekór. Zdaje mu się, że
w t e d y d o p i e r o staje się jasny i rzeczowy, k i e d y przestaje być k o n k r e t n y . A było na o d w r ó t .
Kiedy zaczyna pisać bez przykładów, wygląda, jakby sam d o b r z e nie wiedział, o co mu chodzi
właściwie. I tak jest u k a ż d e g o i n n e g o autora. R a m y słów bez ilustracji są najczęściej ogólni
k o w e i mgliste. Szczęściem ma Platon zdrowy instynkt, który mu każe od przykładów k o n k r e t
nych wychodzić i przykłady k o n k r e t n e przytaczać, gdzie tylko potrafi. D o p i e r o te k o n k r e t y po
zwalają go zrozumieć i pomagają mu do ścisłości.
Założenia, o których tu czytamy, że je d i a l e k t y k a odnosi do s a m e g o początku - to właśnie są
s p o s t r z e ż e n i a i wypadki j e d n o s t k o w e , które podpadają pod uogólnienia s z u k a n e podczas m ą d r e j
rozmowy. A ten początek i szczyt, to Dobro, Rzeczywistość, Byt realny.
532 E Księga VII 241
dotychczasowe to byłyby, zdaje się, już te, które prowadzą do tego punktu,
ale kto do niego dojdzie, ten już będzie mógł odpocząć po drodze; znajdzie
się u celu i u kresu pielgrzymki.
- Dalej - o d p o w i e d z i a ł e m - kochany Glaukonie, ty nie potrafisz ze mną 533
iść, bo z mojej strony z pewnością dobrych chęci nie zbraknie. I już chyba
nie obraz będziesz widział tego, o czym mówimy, ale prawdę samą, tak, jak
ona się m n i e przedstawia, a czy słusznie, czy nie, o to już nie wypada się
spierać. Tylko że coś w tym rodzaju zobaczyć trzeba, to należy stwierdzić
całkiem stanowczo. Czy nie?
- N o , tak.
- N i e p r a w d a ż , i to, że tylko mądra rozmowa potrafi to odsłonić k o m u ś ,
kto się obezna z tym, cośmy w tej chwili przeszli, a inaczej nie sposób?
- I przy tym - powiada - godzi się obstawać.
- Więc o to - powiedziałem - nikt się z nami spierać nie będzie, że jeśli cho
dzi o te rzeczy same, to tylko pewna metoda stara się systematycznie chwytać, B
czym każda rzecz jest. A wszystkie inne umiejętności albo zaspokajają mnie
mania ludzkie i pragnienia, albo jakąś produkcję i jakieś syntezy mają na oku,
albo są całkowicie o d d a n e d b a n i u o to, co żyje, i o p r o d u k t y syntez. A pozo
stałe, które, powiedzieliśmy, mają coś do czynienia z b y t e m , jak te g e o m e t r i e
i t e , k t ó r e się z nią wiążą, widzimy, że tylko przez sen marzą na t e m a t bytu, C
a na j a w i e d o j r z e ć go n i e mogą, j a k d ł u g o się z a ł o ż e n i a m i posługują i n i e
tykają ich w ogóle, bo nie umieją ich zanalizować ściśle. Przecież, jeżeli się
coś zaczyna od samych n i e w i a d o m y c h , a k o n i e c i ś r o d e k ma s p l e c i o n y t e ż
z niewiadomych, to jakim sposobem zbiór takich ustaleń może być nauką?
- N i e ma sposobu - powiada.
- N i e p r a w d a ż - d o d a ł e m - j e d n a tylko m e t o d a mądrej rozmowy (dialek
tyczna) idzie tą drogą, że założenia rozbiera i odnosi je do początku samego,
aby się umocnić, i oko duszy, zakopane istotnie w jakimś błocie barbarzyń- D
skim, obraca po cichu i podnosi je w górę, a do pomocy przy tym obracaniu
używa tych umiejętności, któreśmy przeszli. Myśmy je nieraz nazywali na
ukami, bo jest taki zwyczaj, ale dla nich trzeba terminu innego; chodzi o ja
kąś nazwę, mówiącą o większej jasności, niż ją podaje nazwa „ m n i e m a n i e " ,
a nie tak wielkiej, jaka się wiąże z nazwą „ n a u k a " . M y ś m y gdzieś przed
tem określili to jako rozsądek. Ale mam wrażenie, że nie powinni się spie
rać o słowa ludzie, którzy tak jak my mają przed sobą tak wielki materiał E
do rozważań.
- Och nie - powiada. - Byleby tylko wyraz objawiał jasno stan rzeczy,
i to, co mówi w duszy.
- W i ę c czy to b ę d z i e ł a d n i e - c i ą g n ą ł e m - tak j a k p r z e d t e m , n a z w a ć XIV
pierwszy dział nauką, drugi rozsądnym rozważaniem, trzeci wiarą, a czwarty 534
m y ś l e n i e m o b r a z a m i . I te d w i e rzeczy o s t a t n i e , to b ę d z i e m n i e m a n i e ,
a dwie pierwsze, to rozum. M n i e m a n i e ma za p r z e d m i o t zjawiska, k t ó r e
powstają i giną, a p r z e d m i o t e m rozumu jest byt. I jak się istota ma do zja
wisk, tak się ma rozum do m n i e m a n i a . A czym jest rozum w stosunku do
242 Platon, Państwo 534 A
15
Do tych studiów w y p a d n i e wybierać j e d n o s t k i najlepsze pod w z g l ę d e m c i e l e s n y m i psychicz
n y m , ochocze do ćwiczert fizycznych i do nauki zarówno.
244 Platon, Państwo 535 D
16
Tu z n a k o m i t e zasady pedagogiczne, żywe i dziś - o tym, jak to n a u k a musi być dla dzieci za
razem zabawą, a nigdy n a r z u c o n y m p r z y m u s e m . M i ę d z y s i e d e m n a s t y m a d w u d z i e s t y m r o k i e m
życia c h ł o p c y p o k o ń c z ą swoje o b o w i ą z k o w e ć w i c z e n i a g i m n a s t y c z n e . P o d c z a s tych ć w i c z e ń
536 D Księga VII 245
- Więc co?
- Ż a d n e g o przedmiotu - powiedziałem - nie powinien się człowiek wolny
uczyć, jakby roboty przymusowe odrabiał. Bo trudy fizyczne znoszone pod
p r z y m u s e m wcale ciału nie szkodą, a w duszy nie ostanie się żaden przed
miot nauczania, jeżeli go gwałtem narzucać.
- To prawda - mówi.
- Z a t e m , mój kochany - dodałem - nie zadawaj dzieciom gwałtu naucza
n i e m , tylko niech się tym bawią; w t e d y też łatwiej potrafisz dostrzec, do
czego każdy zdolny z natury.
- To ma sens - powiada - to, co mówisz.
- P a m i ę t a s z , prawda - d o d a ł e m - że n a w e t i na wojnę, mówiliśmy tak,
t r z e b a c h ł o p c ó w w y p r o w a d z a ć k o n n o , n i e c h się przyglądają, a j e ż e l i b y
gdzieś było b e z p i e c z n i e , to ich podprowadzać blisko i n i e c h b y kosztowali
krwi jak szczenięta?
- P a m i ę t a m - powiada.
- A we wszystkich tych trudach - ciągnąłem - i w naukach, i w strachach,
który się zawsze o k a ż e najbieglejszy, tego wciągnąć na pewną z a m k n i ę t ą
listę.
- W jakim wieku? - powiada.
- W t e d y - p o w i e d z i a ł e m - kiedy im się kończą obowiązkowe ćwiczenia
gimnastyczne. Bo w tym czasie, przez jakieś dwa albo trzy lata niepodobna
się c z y m ś i n n y m z a j m o w a ć . T r u d y i g o d z i n y s n u są w r o g a m i n a u k i .
A równocześnie to jest też j e d n a z prób, i to nie najmniejsza, jaki się każdy
z nich okaże na ćwiczeniach gimnastycznych.
- Jakżeby nie? - powiada.
- A po tym czasie - dodałem - ci spośród dwudziestoletnich, którzy zosta
ną w c i ą g n i ę c i na listę, b ę d ą się cieszyli w i ę k s z y m s z a c u n k i e m niż i n n i
i podczas gdy inni chłopcy uczyli się wszystkich p r z e d m i o t ó w naraz a bez
porządku, ci dostaną zestawienie i przegląd nauk z uwzględnieniem ich po
krewieństwa wzajemnego i natury bytu.
- Tylko taka n a u k a - powiedział - jest trwała, jeżeli się k o m u ś dostanie
w udziale.
- I to jest największa próba - d o d a ł e m - która oddziela natury zdolne do
mądrej rozmowy i niezdolne do niej. Bo człowiek zdolny do zestawień jest
zdolny i do mądrych rozmów, a niezdolny do tego - nie.
17
Ż e b y u n i k n ą ć tego możliwego zgorszenia, trzeba chłopców oddzielić od wpływów wolnej my
śli, aby sobie j e d e n z d r u g i m nie zaczął kpić ze wszystkiego. C h o ć oni to robią w oślich latach
nie zawsze z przekonania, ale żeby błaznować i wprowadzać drugich w z a k ł o p o t a n i e . To j e d n a k
gorszy drugich i naraża opinię filozofów w kołach konserwatywnych.
Tu d o t k n ą ł Platon p u n k t u t r u d n e g o i nie w i a d o m o , jak by z n i e g o wybrnął, gdyby go chciał
rozwinąć. P r z e c i e ż na p o c z ą t k u t r z e c i e g o rozdziału księgi trzeciej sam chciał, żeby c h ł o p c y
z u ś m i e c h e m pogardy umieli czytać tradycyjnego H o m e r a , kiedy on o bogach mówi rzeczy prze
k a z a n e tradycją. Skreślił te miejsca, ale j e d n a k chciał widzieć w chłopcach wybranych związki
myśli niezależnej od tradycji. Więc nie wiadomo, czy chciałby teraz chłopców uchronić od czyta
nia drugiej i trzeciej księgi własnego dialogu. T a m przecież są ustępy niesłychanie wolnomyślne,
krytyczne, nawet sarkastyczne w stosunku do poglądów przekazanych tradycją.
To w ogóle będzie sprawa niesłychanie t r u d n a i pytanie, czy w ogóle możliwa do przeprowa
d z e n i a : b u d z i ć w młodzieży krytycyzm, wyczulać młodych ludzi na sprzeczności i niegodziwości
u k r y t e w tekstach czytanych i m ó w i o n y c h , a równocześnie zachować u nich do trzydziestu lat
248 Platon, Państwo 539 A
- Nieprawdaż? A jak im się często udaje zbić kogoś innego, a ktoś inny
często ich stanowisko zbije, w t e d y bardzo skrajnie i p r ę d k o wpadają w to, C
że nie uznają żadnego ze swoich poprzednich poglądów. I stąd inni zaczy
nają źle mówić o nich i o tej całej filozofii.
- Święta prawda - mówi.
- A starszy c z ł o w i e k - d o d a ł e m - raczej nie z e c h c e się bawić w t a k i e
g ł u p s t w a i raczej b ę d z i e n a ś l a d o w a ł t e g o , który p r a g n i e w y m i a n y myśli
i rozpatrzenia prawdy, a nie tego, co dla zabawy i z żartów zajmuje przeciw
ne s t a n o w i s k o , b ę d z i e i sam bardziej u m i a r k o w a n y i dla swojego zajęcia D
większy szacunek zyska, zamiast większej niesławy.
- Słusznie - powiada.
- Nieprawdaż? Także to wszystko, co się p r z e d t e m powiedziało, czy nie
było mówione pod wpływem obawy i troski o to, żeby to już byli ludzie po
rządni i ustaleni, z którymi się ktoś zacznie dzielić myślami niezależnymi,
a nie tak jak teraz, że zabiera się do tego pierwszy lepszy i w żaden sposób
nie ukwalifikowany?
- Tak jest - powiada.
- W i ę c czy to wystarczy, jeżeli k t o ś na ć w i c z e n i a c h myśli n i e z a l e ż n e j
a ścisłej, wytrwale i pilnie, nic i n n e g o nie robiąc poza tym, na tym o d p o
w i e d n i k u gimnastyki ciała, spędzi dwa razy tyle lat, ile ich poświęcił ćwi
czeniom cielesnym?
- Ty masz na myśli sześć lat albo cztery?
- Mniejsza o to, połóż pięć. A po tym czasie będziesz ich musiał sprowa- E
dzić z powrotem na dół, do tamtej jaskini, i zmusić ich, żeby objęli kierow
nictwo spraw wojskowych i czym tam jeszcze młodzi rządzą, aby doświad
czenia nabyli nie mniej od innych. I jeszcze teraz trzeba ich doświadczać,
czy wytrwać potrafią, g d z i e k o l w i e k by się ich wlokło, czy t e ż zaczną się 540
chwiać po trochu.
A on mówi: - Czas jak długi na to przeznaczasz?
- P i ę t n a ś c i e lat - p o w i e d z i a ł e m . - A jak będą mieli po lat pięćdziesiąt, to
ci, którzy cało wyjdą z prób i okażą się najlepszymi w s z ę d z i e i pod k a ż d y m
w z g l ę d e m - i w praktyce i w teoriach - tych już trzeba poprowadzić do końca
drogi i zmusić, żeby wznieśli w górę światło swojej duszy i zaczęli patrzeć na
to, co w s z y s t k i e m u jasności dostarcza. A gdy zobaczą dobro samo, będą go
używali jako pierwowzoru, aby przez resztę życia ład wprowadzać w państwie
i u ludzi prywatnych, i u siebie samych, u każdego po trochu i z kolei. Będą
się p r z e w a ż n i e filozofią zajmowali, a k i e d y kolej na k t ó r e g o w y p a d n i e , bę- B
dzie się musiał jeszcze i teraz trudzić polityką i rządami ze względu na dobro
państwa. Będzie się tym zajmował nie dlatego, że to rzecz ładna, tylko dlate
go, że konieczna. I tak będą zawsze wychowywali drugie p o k o l e n i e ludzi ta
kich samych, aby ich zostawić na straży około państwa, a sami odejdą m i e
szkać na w y s p a c h s z c z ę ś l i w y c h . P o m n i k i im postawi p a ń s t w o swoim ko
s z t e m i ofiary b ę d z i e s k ł a d a ł o , j e ż e l i to P y t i a z a t w i e r d z i , tak j a k b o g o m ,
a jeżeli nie, to jako ludziom szczęśliwym, którzy coś boskiego mieli w sobie. C
250 Platon, Państwo 540 C
- No, tak.
- C z ł o w i e k a p o d o b n e g o do arystokracji opisaliśmy już i m ó w i m y słu
sznie, że on jest dobry i sprawiedliwy.
- Opisaliśmy.
- Więc czy teraz mamy opisywać tych gorszych: typ człowieka kłótliwego
i a m b i t n e g o , odpowiadający ustrojowi l a k o ń s k i e m u , i znowu typ oligarchy
i demokraty, i dyktatora, aby zobaczywszy typ najniesprawiedliwszy prze
ciwstawić go najsprawiedliwszemu i zobaczyć doskonale, jak się niezmiesza-
na sprawiedliwość przedstawia w stosunku do niezmieszanej niesprawiedli
wości, jeżeli chodzi o szczęście i o nieszczęście człowieka, który się jedną
lub drugą odznacza, abyśmy bądź to posłuchali Trazymacha i gonili za nie
sprawiedliwością, albo też poszli za tą myślą, która teraz świecić zaczyna,
i sprawiedliwości szukali?
- Ze wszech miar - powiada - tak trzeba zrobić.
- Więc czy nie tak, jakeśmy zaczęli, naprzód rozpatrywać rysy obyczajo
we w ustrojach państwowych, a nie w ludziach prywatnych, bo to b ę d z i e
bardziej wyraźne, tak i w tej chwili naprzód rozpatrzyć ustrój oparty na am
bicji - nie mam dla niego wyrazu, który by był w użyciu - trzeba by go na
zwać timokracją albo timarchią. I do t e g o r o z p a t r z y m y o d p o w i e d n i t y p
ludzki. P o t e m weźmiemy oligarchię i typ oligarchiczny, a później obrócimy
oczy na d e m o k r a c j ę i b ę d z i e m y oglądali t y p d e m o k r a t y , a na c z w a r t y m
miejscu pójdziemy do państwa, gdzie panuje dyktatura, i zobaczywszy je,
przyjrzymy się znowu duszy dyktatora. I w ten sposób będziemy próbowali
stać się ukwalifikowanymi sędziami tego, cośmy sobie wzięli za p r z e d m i o t
rozważania?
- Tak - powiada - w ten sposób miałoby sens i oglądanie, i ocena.
- Więc proszę cię - powiedziałem - spróbujmy powiedzieć, w jaki sposób
3
timokracją m o ż e się zrobić z arystokracji . Czy może to jest rzecz prosta,
że przewrót każdego ustroju państwowego wychodzi właśnie od tego czyn-
3
Platon wierzy, że ustroje państwowe wyradzają się j e d n e z drugich - coraz to gorsze z lepszych -
jakby przez proces schorzenia i degeneracji, przez rozpad p e w n e g o rodzaju. Z a t e m , jakże się po
trafi rozpaść ta „ i d e a l n a " arystokracja, którą n a m w y m a l o w a ł tak d o k ł a d n i e ? Oczywiście przez
rozterki w łonie rządu. Platon jest w tej chwili tak h u m o r y s t y c z n i e usposobiony, myśląc już na
p r z ó d o licznych o b r a z a c h g ł u p o t y i złości l u d z k i e j , k t ó r e z a m i e r z a narysować, że j u ż tutaj za
bawnie traktuje nawet ten t e m a t , który mu się powinien przecież przedstawiać choćby trochę tra
gicznie. T y m c z a s e m t e n tragizm parska ś m i e c h e m . Sokrates pyta o k o n i e c swego państwa M u z ,
w s p o m i n a j ą c H o m e r a Iliadę ( k s i ę g a XVI w. 112): „ P o w i e d z c i e m i . M u z y , jak to t a m po raz
pierwszy w p a d ł ogień w okręty Achajów". I M u z y odpowiadają mu tragicznie. To znaczy t o n e m
t a j e m n i c z y m i strasznym, bo z nim żartują jak z d z i e c k i e m i figle sobie stroją. D l a t e g o mówią to
n e m k o m i c z n i e poważnym i sztucznie p o d n i o s ł y m . T r z e b a o tym p a m i ę t a ć koniecznie, że Platon
sam to mówi tutaj, i nie łamać sobie głowy nad tym, ile j e d n o s t e k może wynosić groteskowa licz
ba, którą tu M u z y S o k r a t e s o w i podają w s ł o w a c h z a g a d k o w y c h , m ę t n y c h , b a ł a m u t n y c h i n i e
mających mieć ż a d n e g o sensu p o w a ż n e g o . P r z e c i e ż M u z y wyraźnie uprzedziły, że to będą żarty.
T y m c z a s e m i s t n i e j e w i e l k a l i t e r a t u r a d o t y c z ą c a o b l i c z e n i a tej w ł a ś n i e liczby. N i e w i n i e n jej
Platon. On tu był dość wyraźny.
N i k t właściwie nie b ę d z i e winien degeneracji państwa idealnego. Rządzący dopuszczą do za-
pładniania i poczynania dzieci w niewłaściwym czasie - i stąd przyjdzie całe nieszczęście: nadmiar
w y r o d k ó w . Ale t r u d n o , żeby filozofowie umieli zgadnąć czy wyrachować p o t r z e b n ą do o b l i c z e ń
254 Platon, Państwo 545 D
- M o ż e być - m ó w i ę - że p o d tym w z g l ę d e m . M a m j e d n a k w r a ż e n i e , E
że pod tym znowu on nie jest taki.
- Pod jakim względem?
- Powinien by być bardziej zadowolony z siebie - powiedziałem - i mniej
bliski M u z o m , choć mógłby je lubić i c h ę t n i e słuchać, ale nigdy mówić sa
m e m u . I w stosunku do służby byłby raczej nieokrzesany ktoś taki, chociaż 549
n i e g a r d z i ł b y n i e w o l n i k a m i , jak gardzi c z ł o w i e k n a l e ż y c i e w y c h o w a n y ;
w s t o s u n k u do ludzi w o l n y c h b y ł b y łagodny, w s t o s u n k u do rządzących
mocno uniżony, a równocześnie sam żądny władzy i zaszczytów; swoje pre
tensje do władzy opierałby nie na wymowie ani na niczym takim, ale na
swoich c z y n a c h w o j e n n y c h i zasługach wojskowych. Z a m i ł o w a n y b y ł b y
w gimnastyce i w polowaniu.
- Tak - powiada - to jest charakter na modłę tamtego ustroju.
- N i e p r a w d a ż ? - d o d a ł e m . - P i e n i ę d z m i t e ż gardziłby taki c z ł o w i e k za
m ł o d u , a z w i e k i e m kochałby się w nich coraz więcej, bo ma w sobie coś B
z n a t u r y chciwca i nie jest czysty w swoim stosunku do dzielności, skoro
mu nie dopisuje strażnik najlepszy?
- Który? - powiedział Adejmant.
- Rozum połączony z kulturą wyniesioną od Muz. To jest jedyny zbawca
dzielności, jeżeli zamieszka w kimś na całe życie.
- P i ę k n i e mówisz - powiada.
- Więc taki jest - dodałem - młody człowiek w stylu timokracji, podobny
do państwa tego typu.
- Tak jest.
- A tworzy się - powiedziałem - ten typ jakoś tak. Nieraz się trafia mło- C
dy chłopak, syn bardzo porządnego człowieka. Ojciec mieszka w państwie
n i e d o b r z e urządzonym i unika zaszczytów i stanowisk rządowych, i proce
sów; nie lubi tych wszystkich zajęć i zabiegów i woli mieć mniej, aby tylko
nie mieć kłopotów.
- Więc jak się taki typ tworzy? - powiada.
- N a p r z ó d , jak słyszy, kiedy się matka gniewa, że jej mąż nie należy do D
rządzących, w i ę c ona jest p r z e z t o p o n i ż o n a m i ę d z y i n n y m i k o b i e t a m i .
A potem, jak ona widzi, że mąż się nie troszczy serio o pieniądze i nie wal
czy o nie, i nie hańbi nikogo prywatnie po sądach ani na arenie publicznej,
tylko mało sobie robi ze wszystkich takich rzeczy i widać, że zawsze tylko
sam sobą zajęty, a dla niej ani kultu osobliwego nie ma, ani pogardy, więc
z tego wszystkiego m a t k a się zaczyna złościć i mówi synowi, że ojciec, to
nie mężczyzna, i w ogóle fajtłapa, i wiele innych rzeczy w tym rodzaju, jak E
to lubią kobiety śpiewać pod adresem takich typów.
6
Oligarchie majątkowe nie powstawały k o n i e c z n i e z rządów arystkoracji rodowej. Platon przyj
muje to z u p e ł n i e d o w o l n i e , że tak być musi. Po raz pierwszy wprowadza p r z e m o c i terror j a k o
c z y n n i k , który organizuje p a ń s t w o . C h c i w o ś ć z m i e n i a t i m o k r a c j ę w oligarchię tak s a m o , jak
z m i e n i ł a b y arystokrację idealną w timokrację typu spartańskiego.
550 E Księga VIII 259
7
Oligarchia majątkowa błądzi naprzód tym, że oddaje rządy b o g a t y m , a nie p r z y g o t o w a n y m ja
koś do rządzenia. Ta uwaga wygląda słusznie, że majątek nie uczy nikogo rządzić p a ń s t w e m .
J e d n a k ż e biorąc pod uwagę setki panujących w ciągu tylu w i e k ó w na tylu tronach - tak t r u d n o
wskazać tego, który by się gdzieś s y s t e m a t y c z n i e uczył sztuki rządzenia. N a w e t spośród tych,
którzy niewątpliwie rządzili d o b r z e . A jeśli chodzi o wybitnych organizatorów, którzy p r z e b u d o
wali swoje państwa od gruntu, to j e d e n był r e d a k t o r e m pisemka, drugi malarzem, inny teologiem,
ż a d e n n i e p r z e s z e d ł p o r z ą d n e g o kursu rządzenia p a ń s t w e m . Więc m o ż e to nie jest taka specjal
ność, która by wymagała kwalifikacji fachowych, jak rzemiosło, sztuka, praca n a u k o w a . Rządzić
p a ń s t w e m potrafi n i e j e d e n i bez przygotowania, jeżeli ma do tego o c h o t ę , nie jest tępy i ślama
zarny, a ma szczęście. To nie to, co prowadzić pociąg albo sterować o k r ę t e m . To trzeba napraw
dę u m i e ć i trzeba się tego nauczyć. I pociągu nie można zbyt d ł u g o źle prowadzić, bo się wyko-
lei; ani o k r ę t u , bo się rozbije, zabłądzi, zatonie; a p a ń s t w e m można bardzo d ł u g o rządzić źle, jeże
li tylko sąsiedzi pozwolą, a swoi wytrzymają.
8
W duszy jednostki ludzkiej może się też d o k o n a ć przemiana analogiczna. Ambicja m o ż e w niej
ustąpić d o m i n u j ą c e g o miejsca chciwości, jeżeli ustrój państwa daje pierwszeństwo ludziom boga
tym. Obrazowo przedstawia chciwość w postaci króla perskiego. Rozum i t e m p e r a m e n t uosobio
ne również i uzależnione od człowieka i nakłonione, żeby słuchały jego chciwości. Ta przenośnia
ma dużą słabą s t r o n ę : z a k ł a d a u tego c z ł o w i e k a j e s z c z e j e d e n r o z u m i t e m p e r a m e n t , d z i ę k i
którym on w y m i e n i o n e władze swojej duszy organizuje. To samo wypadłoby prościej b e z prze
nośni. Ale nie byłoby tak ładnie.
9
C z ł o w i e k p o d o b n y do oligarchii jest p r z e d e wszystkim chciwy i pozbawiony kultury d u c h o w e j .
A w głębi duszy skłonny do zbrodni, choć stara się nad swymi skłonnościami przestępczymi pano
wać, aby zachować pozory przyzwoitości. Kradnie, gdzie może. N i e e k s p e n s u j e się dla honorów,
oszczędza i dusi grosz do grosza - mały, chciwy, nędzny dorobkiewicz.
554 B Księga VIII 263
- I bardzo - powiada.
- Więc czy j e s z c z e n i e w i e r z y m y - d o d a ł e m - że c z ł o w i e k o s z c z ę d n y
i chciwy odpowiada państwu, w którym panuje oligarchia?
- O nie, żadną miarą - powiada.
X - Więc zdaje się, że p o t e m trzeba rozpatrzyć demokrację, w jaki to spo-
B sób ona się tworzy, a jak się już zrobi, to jak się przedstawia, aby znowu po
znać charakter człowieka w tym rodzaju i postawić go obok tamtych na sąd.
- A to byśmy - powiada - szli dalej po naszemu.
- N i e p r a w d a ż - powiedziałem - z oligarchii robi się demokracja w jakiś
taki sposób, że to niepodobna osiągnąć dobra wziętego za cel: że trzeba się
stać możliwie najbogatszym 1 0 .
- Jakże to?
C - Tak, że rządzący, których władza w p a ń s t w i e opiera się na wielkości
majątku, nie chcą prawem poskramiać m ł o d y c h rozpustników, aby im nie
wolno było marnotrawić i tracić fortun, bo oni przecież mogą sami wykupy
wać mienie takich ludzi, albo je zabierać za wypłacone zaliczki i w t e n spo
sób powiększać własny majątek i znaczenie.
- P r z e d e wszystkim tak.
- Nieprawdaż? To już w państwie widać, że kultu dla bogactwa połączyć
z o d p o w i e d n i m z a p a s e m u m i a r k o w a n i a u obywateli nie ma s p o s o b u , ko-
D niecznie j e d n o albo drugie musi pójść na bok.
- To dostatecznie jasne - powiada.
- Więc kiedy w oligarchiach o to nie dbają i patrzą przez palce na roz
rzutność, to nieraz i nieźli ludzie muszą przez to iść z torbami.
- I bardzo.
- W i ę c tak sobie myślę, że oni p o t e m siedzą w m i e ś c i e , a żądła mają
i broń przy sobie też; jedni w długach toną wyżej uszu, drudzy pozbawieni
czci, inni j e d n o i drugie, a wszyscy nienawidzą i czyhają na tych, którzy ich
mienie posiedli, i na innych też - i marzą o przewrocie.
- Jest tak.
10
Uwagi Platona o demokracji celują, oczywiście, w ojczyste Ateny. D e m o k r a c j ę , z d a n i e m Pla
tona, również rodzi chciwość n i e p o m i e r n a j e d n y c h i rozpusta drugich przy dowolnym dysponowa
niu p i e n i ę d z m i . Sprytniejsi obdłużają u m y ś l n i e rozrzutników, żeby ich m i e n i e zagarnąć po li-
chwiarsku za długi i w t e n sposób pomnażają ilość nędzarzy dążących do przewrotu.
P o m o g ł o b y na to wzięcie wszystkich pod k u r a t e l ę państwa albo p o w s z e c h n e m o r a t o r i u m bez
t e r m i n u , ale nikt nie stosuje tych radykalnych środków zaradczych. Platon wie, że j e g o pradziad,
Solon, kiedyś już tak strząsnął ciężary d ł u g ó w z ramion b i e d a k ó w , kiedy to wypłacone p r o c e n t y
kazał zliczyć jako zwrot pożyczonego kapitału, a długi zaciągnięte na h i p o t e k i w ogóle anulował.
On j e d n a k też wprowadził dla rządzących c e n z u s majątkowy, a więc zasadę, którą Platon uważa
za oligarchiczną, a nie racjonalną. Czy taka o d m o w a wszelkiej ochrony ze strony państwa dla po
życzek prywatnych, a tym s a m y m wydanie wierzycieli na ł u p dłużników byłoby krokiem sprawie
dliwym, nad t y m się wcale nie zastanawia. N i e byłoby to z pewnością przyznawanie k a ż d e m u
tego, co mu się należy, ani tego, co mu się winno, i nawet t r u d n o powiedzieć, że w t e d y każdy
zjadałby swoje - nieuczciwi dłużnicy zjadaliby c u d z e .
P l a t o n zarzuca t e ż d e m o k r a c j i z b y t małą t r o s k ę o k u l t u r ę fizyczną i d u c h o w ą m ł o d z i e ż y .
C i e l e c złoty rządzi A t e n a m i . Były p o d m i n o w a n e nienawiścią ubogich przeciwko klasie posiada
czy, a ci n i e w i e ś c i e l i w z b y t k a c h . D e m o k r a c j e powstają drogą rewolucji z p a ń s t w oligar
chicznych, kiedy silni nędzarze wyrżną i wymiotą z kraju zniewieściałych bogaczy.
555 E Księga VIII 265
- I wielkie nawet.
557 - O t ó ż d e m o k r a c j a nastaje, uważam, k i e d y u b o d z y zwyciężą i j e d n y c h
bogaczów pozabijają, drugich wygnają z kraju, a pozostałych dopuszczą na
równych prawach do udziału w ustroju i w rządach. A tam po większej czę
ści o stanowiskach rządowych decyduje losowanie.
- Więc w ten sposób - powiada - robi się demokracja; czy to się ją wpro
wadza z pomocą siły zbrojnej, czy też się ci drudzy nastraszą i pouciekają.
XI - Więc jak oni tam żyją? - dodałem. - I jaki jest znowu ten ustrój? Bo ja-
B sna rzecz, że człowiek tego typu będzie też miał p e w n e rysy demokracji.
- Jasna rzecz - powiada.
- N i e p r a w d a ż , w i ę c n a p r z ó d , to są l u d z i e wolni; p e ł n o j e s t wolności
w państwie i wolności słowa. Wolno w nim k a ż d e m u robić, co się k o m u
podoba?
- Tak mówią niby - powiada.
- A gdzie wolno, tam, rzecz jasna, k a ż d y sobie własne życie m o ż e tak
urządzić, jak to każdemu odpowiada 1 1 .
- Jasna rzecz.
C - Więc myślę, że p r z e d e wszystkim w takim ustroju b ę d z i e najwięcej
ludzi różnorodnych.
- Jakżeby nie?
- To gotów być - dodałem - najpiękniejszy z ustrojów. Jak pstry płaszcz
m a l o w a n y we w s z y s t k i e możliwe kwiatki, tak i t e n ustrój, u r o z m a i c o n y
w s z e l k i m i m o ż l i w y m i o b y c z a j a m i , m o ż e się w y d a w a ć n a j p i ę k n i e j s z y .
I m o ż e b y ć - d o d a ł e m - że wielu go potrafi u w a ż a ć za n a j p i ę k n i e j s z y ,
podobnie jak dzieci i kobiety, kiedy patrzą na różnobarwne materiały.
- I bardzo - powiada.
D - I on się, mój drogi - d o d a ł e m - najlepiej nadaje, żeby w nim szukać
ustroju.
- Jak to?
- Przecież w nim się znajdą wszelkie rodzaje ustrojów, bo tam wszystko
wolno, i bodaj że jak ktoś chce państwo urządzać, co myśmy właśnie teraz
robili, to trzeba przyjść do państwa o ustroju demokratycznym i wybrać so
bie w nim taki rodzaj, jaki się komu podoba, jakby człowiek przyszedł do
bazaru ustrojów, wybrał sobie j e d e n i takie państwo założył.
- Może być - powiada - że nie zabrakłoby mu wzorów.
E - A to - d o d a ł e m - że wcale nie musisz rządzić w tym państwie, n a w e t jeże-
libyś był o d p o w i e d n i do rządów, ani być rządzonym, jeżelibyś nie chciał ani
iść na wojnę, chociaż inni idą, ani pokoju zachowywać, choć go inni zachowu
ją, jeżelibyś nie pragnął pokoju, ani gdyby ci jakieś prawo zabraniało udziału
11
Bardzo sarkastycznie mówi Platon o wolności osobistej i o wolności słowa w p a ń s t w i e d e m o
kratycznym. Ironia zjadliwa i gryząca, kiedy mówi o j a w n y m nieposzanowaniu prawa i wyroków
sądowych, o braku wszelkich kwalifikacji u c z y n n i k ó w rządzących i o zrównywaniu naturalnych
nierówności między ludźmi. A d e j m a n t czy też G l a u k o n dają do zrozumienia, że mowa o Atenach
współczesnych.
557 E Księga VIII 267
559 - I bardzo.
- Więc sprawiedliwie powiemy o nich to słowo - konieczne.
- Sprawiedliwie.
- No cóż? A te, których by się człowiek potrafił wyzbyć, jeżeliby się o to
starał od m ł o d y c h lat, i które nic d o b r e g o nie przynoszą, k i e d y się je ma
w sobie, a nieraz n a w e t i p r z e c i w n i e , jeżeli te wszystkie n a z w i e m y nie
koniecznymi, to czy nie byłoby to pięknie powiedziane?
- P i ę k n i e przecież.
- Więc w e ź m i e m y sobie jakiś przykład j e d n y c h i drugich, jakie o n e są,
aby je mieć na okazach?
- Nieprawdaż - tak trzeba.
B - Więc na przykład potrzeba jedzenia w granicach zdrowia i d o b r e g o stanu
ciała, i pożądanie samego chleba, i czegoś do chleba, to byłoby konieczne?
- Myślę sobie.
- Pożądanie chleba jest z obu względów konieczne. Raz dlatego, że po
żyteczne, a po drugie, nie może ustać, jeżeli człowiek ma żyć.
- Tak.
- A pożądanie czegoś tam do chleba, to dlatego, że może przynosi jakiś
pożytek ze względu na dobry stan ciała.
- Tak jest.
- No cóż? A potrzeba wychodząca poza te granice, potrzeba innych przy
smaków niż te, potrzeba, której się wielu potrafi wyzbyć, jeżeli ją od mło
dych lat poskramiają i pracują nad sobą pod tym względem, potrzeba, któta
szkodzi ciału i szkodę wyrządza duszy, jeżeli chodzi o rozum i o panowanie
C nad sobą, czy słusznie można ją nazwać niekonieczną?
- Z u p e ł n i e słusznie przecież.
- Nieprawdaż; i to też powiemy, że te potrzeby są marnotrawne, a t a m t e
dochodowe, bo się przydają do działania.
- N o , cóż?
- I to samo powiemy o potrzebach seksualnych i o innych?
- Tak jest.
- A ten człowiek, którego w tej chwili trutniem nazywamy, czy to nie był
ten, w którym pełno takich przyjemności i pożądań i rządzą nim pożądania
D n i e k o n i e c z n e , a kim rządzą konieczne, ten jest oszczędny i w typie oligar
chii?
- Ano, cóż?
XIII - Więc wróćmy do tego, jak się z typu oligarchicznego robi typ d e m o k r a
13
tyczny . Mam wrażenie, że on się po większej części tworzy w t e n sposób.
- Jak?
- Kiedy młody człowiek wychowany tak, j a k e ś m y przed chwilą mówili,
13
Z ł e towarzystwa psują d o b r e obyczaje. Powolna utrata równowagi w e w n ę t r z n e j i p a n o w a n i a
nad sobą, opisana p r z e n o ś n i a m i wziętymi z przewrotów politycznych, aby z a a k c e n t o w a ć p o d o
b i e ń s t w o między strukturą j e d n o s t k i a ustrojem i destrukcją państwa. To p i ę k n i e wypada stylo
wo, ale z m i e n n o ś ć zainteresowań nie musi być zawsze objawem upadku moralnego.
559 D Księga VIII 269
w n i m r ó ż n y c h c h a r a k t e r ó w , p i ę k n y j e s t i m i e n i się r ó ż n y m i k o l o r a m i ;
podobnie jak tamto państwo, tak i ten człowiek. N i e j e d e n i niejedna goto
wa mu tego życia zazdrościć, takie mnóstwo w nim zobaczą przykładów na
ustroje państwowe i na charaktery.
- To tak jest - powiada.
- Więc cóż? Postawmy takiego człowieka koło demokracji; można go słu- 562
sznie nazywać typem demokratycznym?
- Niech tam stoi - powiada.
- Więc jeszcze ten najpiękniejszy ustrój i najpiękniejszy typ ludzki zosta- XIV
je nam do opisania: dyktatura i dyktator 14 .
- W każdym razie - mówi.
- Więc proszę cię, przyjacielu kochany, jaki to jest charakterystyczny rys
dyktatury. Bo m o ż e się ona drogą przewrotu robi z demokracji, to m n i e j
więcej jasne.
- Jasne.
- A czy może w p e w n y m sposobie tak samo, jak z oligarchii powstawała
demokracja, tak się z demokracji robi dyktatura? B
- Jak?
- To dobro, k t ó r e sobie za cel postawili i dla k t ó r e g o oligarchia została
urządzona, to było bogactwo; czy nie?
- Tak.
- O t ó ż n i e m o ż n o ś ć nasycenia się b o g a c t w e m i z a n i e d b a n i e wszystkiego
innego, aby tylko robić pieniądze, to gubiło oligarchię?
- To prawda - mówi.
- A czy i demokracja nie określa p e w n e g o dobra, k t ó r e g o do syta m i e ć
nie może, i przez to ginie?
- A ty myślisz, że co ona określa?
- Wolność - o d p o w i e d z i a ł e m . - O tym możesz w d e m o k r a t y c z n y m pań
stwie usłyszeć, że to jest jego największy skarb, i dlatego tylko w tym pań- C
stwie godzi się żyć człowiekowi, który ma wolność w naturze.
- Ano, ludzie tak mówią - powiada. - Często się spotyka to powiedzenie.
- Więc czy to nie tak - ciągnąłem - jakem przed chwilą zaczął pytać; nie
nasycona żądza t e g o dobra i z a n i e d b a n i e d ó b r i n n y c h p r z e k s z t a ł c a i t e n
ustrój i przygotowuje potrzebę dykatury?
- Jakim sposobem? - powiada.
- Wtedy, myślę, gdy państwo d e m o k r a t y c z n e cierpi pragnienie wolności,
14
Że dyktatury nieraz powstają drogą przewrotu w demokracjach, to niewątpliwe. Platon uważa,
że przyczyną jest i tu n i e p o m i e r n a chciwość, ale p r z e d m i o t e m jej j u ż nie są p i e n i ą d z e , tylko wol
ność. Z u ś m i e c h e m nagany p r z e d r z e ź n i a gorące pochwały wolności, które łatwo było słyszeć
w Atenach. Satyrycznie maluje brak poczucia hierarchii, widoczny w stosunku różnych klas lud
ności, n a w e t w s t o s u n k u m ł o d z i e ż y i ludzi dojrzałych, i strzela zjadliwymi d o w c i p a m i , k i e d y
mówi o swobodzie obyczajów u pari ateńskich, zacząwszy ten u s t ę p na żart p o m p a t y c z n y m wier
s z e m Ajschylosa. Dodaje figiel o d e m o k r a t y c z n y c h nawykach n a w e t u koni i osłów. D z i w n a
rzecz, że C y c e r o wziął t e n k o n c e p t z u p e ł n i e serio, kiedy tłumaczył ten u s t ę p (w swojej pracy
De Rep. I. cap. 43). N i e tylko w t y m miejscu nie poznawano się na żartach Platona.
272 Platon, Państwo 562 D
przechodnia, jeżeli im nie ustąpi. I w ogóle w ten sposób, gdzie się tylko
ruszyć, wszędzie pełno wolności.
- Ty mi mój własny - mówi - opowiadasz sen; m n i e przecież spotyka to
samo, kiedy się na wieś wybieram.
- A co z tego wszystkiego razem w rezultacie wynika - dodałem - to rozu
miesz. D u s z a obywateli robi się tak d e l i k a t n a i wrażliwa, że c h o ć b y im
ktoś tylko odrobinę przymusu próbował narzucić, gniewają się i nie znoszą.
W końcu - wiesz przecież - nawet o prawa pisane i n i e p i s a n e nie troszczą
się zgoła, aby pod żadnym względem nikt nie był nad nimi p a n e m .
- Doskonale to wiem - powiada.
- Więc t e n ustrój, przyjacielu - m ó w i ł e m dalej - jest taki p i ę k n y i taki XV
młodzieniaszkowaty, a z tego się robi dyktatura; tak mi się zdaje. E
- Młodzieniaszkowaty on jest naprawdę - powiedział. - Ale cóż dalej? 15
- Ta sama choroba, która tkwiła w oligarchii i gubiła ją, ta sama trawi
i t e n ustrój, tylko tutaj sięga szerzej i głębiej, dzięki t e m u że tu wszystkim
wszystko wolno, i nakłada powoli na demokrację kajdany. Istotnie wszelki
n a d m i a r lubi się o b r a c a ć w swoje w i e l k i e p r z e c i w i e ń s t w o , jeżeli c h o d z i
o pory roku i p o g o d ę , o rośliny, o ciała, a nie m n i e j , jeśli idzie o ustroje 564
państwowe.
- Z a p e w n e - powiada.
- N a d m i e r n a wolność, zdaje się, że w nic innego się nie przemienia, tyl
ko w nadmierną niewolę - i dla człowieka prywatnego, i dla państwa.
- Z a p e w n e przecież.
- Więc to n a t u r a l n e , że nie z i n n e g o ustroju powstaje d y k t a t u r a , tylko
z demokracji; z wolności bez granic - niewola najzupełniejsza i najdziksza.
- To ma sens - powiada.
- Ale ja mam wrażenie - o d p a r ł e m - że ty nie o to pytasz, tylko jaka to B
choroba nurtująca oligarchię tkwi również i w demokracji i prowadzi ją do
niewoli.
- Prawdę mówisz - powiada.
- Ja miałem na myśli - mówię - ten rodzaj ludzi - próżniaków i rozrzutni-
ków; przewodzą im najodważniejsi, a najmniej odważni ciągną za nimi. My
ich przyrównamy do trutniów z żądłami i bez żądeł.
- I słusznie - powiada.
- Te dwa rodzaje ludzi - dodałem - szerzą nieporządek w każdym ustroju,
gdzie się tylko znajdą. Tak, jak w ciele flegma i żółć. Dobry lekarz i pra- C
wodawca państwa powinien się m i e ć przed nimi z daleka na baczności; nie
mniej niż mądry pszczelarz; p r z e d e wszystkim, żeby się to nie zamnożyło,
a jeżeli się już zamnożą, to żeby to co prędzej wyciąć ze s z c z ę t e m razem
z samymi plastrami.
15
N a d m i e r n e u m i ł o w a n i e wolności, n i e c h ę ć do wszelkiego p r z y m u s u torują drogę d y k t a t u r z e .
Próżniacy i rozrzutnicy, a więc ludzie bez majątków - tych jest w paristwach d e m o k r a t y c z n y c h
najwięcej - wyłaniają spośród siebie przywódców przewrotu, odznaczających się odwagą. To są
przyszli dyktatorzy.
274 Platon, Państwo 564 C
cy; oni zabierają tym, którzy mają majątek, dzielą to między lud, a najwię
cej zachowują dla siebie.
- Tak jest - powiada - oni dostają w ten sposób. B
- A ci, uważam, którym zabierają mienie, muszą się bronić przemawiając
na zgromadzeniach i robiąc, co tylko w ich mocy.
- Jakżeby nie?
- A wtedy ich tamci obwiniają, choćby i nie sympatyzowali z dążnościami
przewrotowymi, że knują coś przeciwko ludowi i dążą do oligarchii.
- No, cóż?
- Nieprawdaż, i w końcu, kiedy widzą, że lud, nie umyślnie, ale dlatego,
że nie wie, a oszczercy wprowadzają go w błąd, usiłuje im krzywdę wyrzą
dzić, w t e d y już chcąc nie chcąc zaczynają dążyć do oligarchii, też nie urny- C
ślnie, tylko to zło też t a m t e n t r u t e ń zaszczepia, co ich tnie.
- W każdym razie.
- Więc zaczynają się skargi i sądy, i procesy jednych przeciw drugim.
- I bardzo.
- Nieprawdaż, lud zawsze zwykł kogoś j e d n e g o szczególniej wysoko wy
nosić i stawiać na swoim czele; żywi go i pomaga mu do wzrostu.
- Ma taki zwyczaj.
- Więc to chyba jasne - d o d a ł e m - że ile razy zjawia się dyktator, to nie D
wyrasta znikądinąd, tylko z tego korzenia, ze stanowiska przywódcy.
- To bardzo jasne.
- Więc jaki jest początek przemiany przywódcy w dyktatora? Czy nie ja
sna rzecz, że to zachodzi wtedy, gdy przywódca zacznie postępować tak, jak
w tej bajce, którą opowiadają w Arkadii koło świątyni Zeusa Lykejskiego?
- Co za bajka? - powiada.
- Że kto skosztował l u d z k i c h w n ę t r z n o ś c i , k t ó r e się wyjątkowo zamie
szały p o m i ę d z y wnętrzności innych ofiar, t e n musi stać się wilkiem. N i e E
słyszałeś tego opowiadania?
- Słyszałem.
- Więc czy nie tak samo i każdy przywódca ludu, któremu lud bezwzglę
dnie ufa, jeżeli się nie powstrzyma od krwi bratniej, ale niesprawiedliwie
skargi wnosi, jak oni to lubią, i ludzi do sądów wlecze, i tam się wala krwią,
bo życie człowiekowi odbiera, językiem i ustami bezbożnymi kosztuje brat
niej krwi, bierze na siebie czyjeś w y g n a n i e i śmierć, a z d a l e k a pokazuje 566
umorzenie długów i nowy rozdział gruntów - cóż takiemu p o t e m nieuchron
nie zostaje innego jak albo zginąć z ręki wrogów, albo sięgnąć po dyktaturę
i stać się z człowieka wilkiem?
- Musi tak być, nieuchronnie - powiada.
- Więc ten - dodałem - stanie na czele ruchu przeciwko klasom posiada
jącym.
- Ten.
- A jeśliby poszedł na wygnanie i wrócił po zgnieceniu oporu wrogów, to B
czyż nie wróci jako gotowy dyktator?
276 Platon, Państwo 566 B
- Jasna rzecz.
- A jeżeliby go nie mogli wygnać, ani uśmiercić z pomocą skargi o zdradę
stanu, to dybią na jego życie i starają się sprzątnąć go po cichu.
- Tak bywa - powiedział.
- P o t e m ci, którzy już tak wysoko zaszli, wyszukują sobie ten dobrze zna
ny p o s t u l a t d y k t a t o r s k i ; domagają się od ludu jakiejś straży p r z y b o c z n e j ,
aby życie orędownika ludu nie było narażone.
C - I bardzo - powiada.
- Więc oni mu straż dają, u w a ż a m , bojąc się o n i e g o , a nie bojąc się
o siebie samych.
- I bardzo.
- Nieprawdaż, kiedy to widzi człowiek majętny, na którym z tego powo
du ciąży zarzut, że jest wrogiem ludu, w t e d y on, przyjacielu, w myśl owej
wyroczni, którą Krezus otrzymał,
17
D y k t a t o r na początku swoich rządów stara się o popularność, jest ludzki, łagodny i obiecuje
z ł o t e góry prywatnie i p u b l i c z n i e . W polityce z e w n ę t r z n e j zmierza do aneksji i do wojen zabor
czych, aby zyskać władzę nad wojskiem i być p o t r z e b n y m w roli wodza, a pozbyć się przeciwni
ków przy sposobności. Na wewnątrz przykręca ś r u b ę podatkową i tępi b e z w z g l ę d n i e wszelką
opozycję z pomocą o r g a n ó w ś l e d c z y c h . Ofiarą padają ludzie co najbardziej ideowi, o d w a ż n i ,
otwarci, a otaczają go coraz liczniej figury c i e m n e , p ł a t n e , do których musi się uciekać, c h o ć i do
nich nie może mieć zaufania.
566 E Księga VIII 277
18
Tu gorzkie wyrzuty w stronę E u r y p i d e s a i innych tragików. E u r y p i d e s miał o d w i e d z a ć dwór
Archelaosa M a c e d o ń s k i e g o , P i n d a r i S i m o n i d e s , a m o ż e i Ajschylos też, mieli być w przyjaźni
z H i e r o n e m S y r a k u z a ń s k i m . E u r y p i d e s wyraża się n a p r a w d ę p o c h l e b n i e o s a m o d z i e r ż c a c h .
Platon nienawidzi tutaj (Por. dialog Polityk [Sofista i Polityk], Biblioteka Klasyków Filozofii,
P W N , Warszawa 1956) d y k t a t u r y całą duszą. Na tym p u n k c i e podziela p o w s z e c h n e pośród d e
m o k r a t ó w greckich poczucia i od niego pochodzi to straszne zabarwienie wyrazu tjrannos, które
nosi i nasz wyraz „ t y r a n " . T e n wyraz oznaczał j e d n a k w j e g o czasach tylko dyktatora, wodza na
rodu, nie s k r ę p o w a n e g o ż a d n y m ciałem ustawodawczym naczelnika państwa.
568 D Księga VIII 279
3
G w a ł t o w n e a n i e o p a n o w a n e p o t r z e b y n i e k o n i e c z n i e prowadzą - z d a n i e m Platona - do n i e p o -
szanowania cudzej własności, do krzywdzenia nawet własnych rodziców, bo h a m u l c ó w w e w n ę t r z
nych brak. T a k i człowiek nie cofnie się przed r a b u n k i e m i przed ś w i ę t o k r a d z t w e m , staje się
z d o l n y do w s z y s t k i e g o i g o t ó w na w s z y s t k o . Z t a k i c h t y p ó w rekrutują się wojska z a c i ę ż n e
za granicą a przestępcy wewnątrz państwa. Z tych sfer wychodzą dyktatorzy, aby zadawać gwałt
własnej ojczyźnie. W życiu p r y w a t n y m c e c h u j e ich o b ł u d a , b e z w z g l ę d n o ś ć w o b e c z a l e ż n y c h ,
a płaszczenie się i s c h l e b i a n i e w stosunku do tych, których potrzebują. N i e z d o l n i do przyjaźni,
nieszczerzy, niewierni, niesprawiedliwi, urodzeni zbrodniarze, psuci do reszty i do d n a b r a k i e m
wszelkiej odpowiedzialności na swoim stanowisku.
574 B Księga IX 285
4
Platon widzi z u p e ł n e przeciwieństwo p o m i ę d z y idealnym k r ó l e s t w e m filozofów a p a ń s t w e m
rządzonym absolutnie pod b e r ł e m dyktatora. J e d n o jest najlepsze, a drugie najgorsze. Właściwie
j e d n a k różnica ogranicza się u P l a t o n a p r z e d e wszystkim do p o z i o m u m o r a l n e g o rządzących.
Przecież a b s o l u t n e rządy miały panować także w ustroju i d e a l n y m . Ż a d n e g o głosu w rządzie nie
mieli m i e ć rządzeni. Zarówno tam, jak i tu. T y l e tylko, że filozof był rozumny, opanowany i wy
kształcony, a każdy inny dyktator to k o n i e c z n i e u r o d z o n y zbrodniarz, i z e p s u t y , i dziki. To nie
wydaje się takie oczywiste i k o n i e c z n e . A brak wszelkiej kontroli ze strony rządzonych i brak
wszelkiej odpowiedzialności przed nimi wydaje się n i e b e z p i e c z n y dla poziomu moralnego n a w e t
najbardziej idealnych władców.
T e r a z ma się o s t o s u n k a c h panujących w p a ń s t w i e i w d o m u , i w d u s z y d y k t a t o r a wypo
w i e d z i e ć ktoś, k t o te rzeczy z n a z w ł a s n e g o b e z p o ś r e d n i e g o d o ś w i a d c z e n i a . My w i e m y , że
w roku 388 przed C h r y s t u s e m Platon sam bawił po raz pierwszy na dworze Dionizjosa Starszego
w Syrakuzach, więc nie b ę d z i e m y d a l e k o szukali tego naocznego świadka, który ma teraz mówić
przez usta Sokratesa.
288 Platon, Państwo 577 B
- Co to za dowód?
- Taki. Jeżeli są te trzy pierwiastki w człowieku, to zdaje mi się, że są
też trzy todzaje przyjemności, każdy pierwiastek ma swoje. Tak samo dzie
lą się i pożądania, i rządy wewnętrzne.
- Jak mówisz? - powiada.
- J e d e n pierwiastek - odpowiedziałem - to ten, którym się człowiek uczy,
drugim się gniewa i zapala, a trzeci jest tak wielopostaciowy, że nie potrafi-
E liśmy nadać mu j e d n e j nazwy, j e m u tylko właściwej. Ale co miał w sobie
największego i najmocniejszego, tośmy mu dali jako nazwę. N a z w a l i ś m y
go pierwiastkiem pożądliwości ze względu na gwałtowność pożądań związa
nych z j e d z e n i e m i piciem, i z życiem płciowym, i co się tam innego z tym
581 łączy, i pierwiastkiem chciwości też, dlatego że zaspokajanie takich pożądań
najbardziej wymaga pieniędzy.
- I słusznie - powiada.
- A g d y b y ś m y p o w i e d z i e l i , że i p r z y j e m n o ś ć t e g o p i e r w i a s t k a , i j e g o
przywiązanie dotyczy zysku, to oparlibyśmy się w myśli najbardziej na jed
nym głównym czynniku; tak że coś jasnego mielibyśmy na myśli, kiedykol-
w i e k b y ś m y mówili o tej części duszy. I słusznie byśmy ją nazywać mogli
umiłowaniem pieniędzy i zysku?
- M n i e się tak wydaje - powiada.
- No cóż? A t e m p e r a m e n t , czy nie powiemy, że cały dąży do mocy, do
zwyciężania, do zdobycia sobie opinii i sławy?
B - I bardzo.
- Więc gdybyśmy go nazwali pierwiastkiem ambicji i żądzą zwycięstw, to
prawda, że brzmiałoby to nieźle?
- Brzmiałoby to znakomicie.
- A t e n pierwiastek, którym się uczymy, to k a ż d e m u rzecz jasna, że on
cały zawsze dąży do tego, żeby znać prawdę, wiedzieć, jak jest, a o pienią
dze i o sławę zgoła mu nie chodzi.
- Wielka prawda.
- Więc jeżeli go nazwiemy zamiłowaniem do nauki i do mądrości, to mo
głaby być nazwa stosowna?
- Jakżeby nie?
C - Nieprawdaż - dodałem - i w jednych duszach ludzkich panuje ten pier
wiastek, a w innych t a m t e n - jak się trafi?
- Tak - powiedział.
- I dlatego też p o w i e d z m y już z góry, że istnieją trzy rodzaje ludzi: ko
chający mądrość, lubiący zwyciężać i lubiący zyski.
- W każdym razie przecież.
-I przyjemności też są trzy rodzaje, każdy odpowiada j e d n e m u z tych typów.
- Tak jest.
- A czy wiesz - dodałem - że gdybyś chciał każdego z takich ludzi po ko
lei pytać, który z tych trzech rodzajów życia jest najprzyjemniejszy, to każ-
581 C Księga IX 293
- Na Zeusa - powiada - nie tylko bym się nie mógł dziwić, ale dziwiłbym
się raczej, gdyby tak nie było.
- Więc tak się zastanów - dodałem. - Czy nie prawda, że głód i pragnie-
B nie, i stany w tym rodzaju, to są p e w n e niedostatki w stanie ciała?
- N o , cóż?
- A niewiedza i nierozum, czy to nie jest też niedostatek w stanie duszy?
- I wielki.
- Nieprawdaż, uzupełnia chyba swoje braki i ten, który żywność w siebie
przyjmuje i ten, co do rozumu przychodzi?
- Jakżeby nie?
- A uzupełnienie prawdziwsze z pomocą tego, co mniej istnieje, czy z po
mocą tego, co bardziej?
- Jasna rzecz, że z pomocą tego, co bardziej?
- A jak uważasz? Który rodzaj rzeczy ma w sobie więcej czystej istoty
rzeczy, taki jak p o k a r m i napój, i coś tam do chleba, i wszelkiego rodzaju
C pożywienie, czy też rodzaj, do którego należy sąd prawdziwy i wiedza, i ro
zum, i w ogóle wszelka dzielność? A w ten sposób rzecz rozstrzygaj: To, co
bliskie jest temu, co zawsze n i e z m i e n n e i nieśmiertelne, i bliskie jest praw
dzie, i co samo jest takie i w czymś takim powstaje, wydaje ci się czymś
bardziej rzeczywistym niż to, co bliskie rzeczom wciąż z m i e n n y m i śmier
telnym, i co samo jest takie i w czymś takim powstaje?
- Wielka różnica - powiada - między czymś takim a czymś wiecznie nie
zmiennym.
- A czy istota tego, co niezmienne, ma w sobie więcej istoty niż wiedzy?
- W żaden sposób.
- No cóż, a prawdy więcej?
- Ani tego.
- A jeśliby prawdy mniej, to czy nie mniej istoty zarazem?
- Z konieczności.
- Nieprawdaż, w ogóle rodzaje rzeczy związane ze staraniem około "ciała
D mają w sobie mniej prawdy i mniej istoty niż związane z troską o duszę?
- O wiele mniej.
- A czy nie myślisz, że tak samo i ciało w porównaniu z duszą?
- Ja myślę.
- Nieprawdaż, zatem i to, co się bardziej istniejącymi rzeczami napełnia,
człowiek może być sprawiedliwy i może wtedy każdy sobie właściwe i naj
lepsze przyjemności zrywać i mieć je, ile możności, co najprawdziwsze.
- Całkowicie przecież. 587
- A k i e d y zapanuje któryś z t a m t y c h pierwiastków, w t e d y n a w e t sobie
właściwej przyjemności wyszukać nie potrafi, a oprócz tego zmusza do go
nienia za przyjemnością obcą i nieprawdziwą.
- Tak - powiada.
- Nieprawdaż, to, co najdalsze jest od filozofii i od myśli, to p r z e d e wszy
stkim może taki stan wywoływać?
- P r z e d e wszystkim.
- A najdalsze od myśli czy nie to, co najdalsze od prawa i od porządku?
- Jasna rzecz.
- A czy nie pokazało się, że najdalej od tego odbiegają pożądania erotycz
ne i despotyczne?
- Bardzo przecież. B
- A najmniej królewskie i porządne?
- Tak.
- Z a t e m i od przyjemności prawdziwej i sobie właściwej najdalszy b ę d z i e
despota, a t a m t e n najmniej daleki?
- Koniecznie.
- Więc i najmniej przyjemnie - dodałem - b ę d z i e d e s p o t a żył, a król naj
przyjemniej.
- Koniecznie i nieuchronnie.
- A czy ty wiesz - d o d a ł e m - ile to razy mniej przyjemnie żyje d e s p o t a
niż król?
- A może byś powiedział - mówi.
- Wobec tego, że, jak się zdaje, są trzy przyjemności - jedna prawego po
c h o d z e n i a , a dwie n i e p r a w e - d e s p o t a d a l e k o wybiega poza granicę tych
nieprawych, uciekłszy przed prawem i sensem, obcuje z gwardią przyjemno- C
ści niewolniczych, a jak źle na tym wychodzi, to n a w e t p o w i e d z i e ć nieła
two, chyba może w ten sposób.
- Jak? - powiada.
- Od typu oligarchicznego d e s p o t a stoi jakoś jakby trzeci z r z ę d u . Bo
między nimi jest typ demokratyczny.
- Tak.
- Nieprawdaż? Z a t e m chyba i z trzecim z rzędu odbiciem przyjemności
w stosunku do prawdy, gdy liczyć od tamtego, ma do czynienia, jeżeli praw
dą jest to, co przedtem?
- Tak jest.
- A p r z e c i e ż typ oligarchiczny jest t e ż trzeci z r z ę d u , jeżeli liczyć od D
królewskiego, a królewski i arystokratyczny przyjmiemy za jedno.
- N o , trzeci.
302 Platon, Państwo 587 D
12
Ż e b y plastycznie pokazać straszny stan duszy n i e r z ą d n e j , k a ż e Sokrates G l a u k o n o w i wyobra
zić s o b i e twór, którego nie m o ż n a w y k o n a ć w m a t e r i a l e plastycznym, a gdyby go kto w nim wy
konać próbował, wyszłoby coś bardzo brzydkiego i bardzo nie greckiego w wyglądzie. S y m b o l e m
duszy ludzkiej ma być z l e p e k z trzech postaci: z wielogłowego i w i e l o b a r w n e g o potwora, który
588 C Księga IX 303
- A opowiadają - dodał.
- Więc wymodeluj sobie jedną postać zwierzęcia; niech ono będzie wielo
barwne i niech ma wiele głów, naokoło niech ma głowy zwierząt swojskich
i dzikich i niech się może p r z e m i e n i a ć i wypuszczać to wszystko z siebie
jak roślina.
- T ę g i e g o rzeźbiarza - powiedział - trzeba do takiej roboty. Ale p o n i e
waż myśl jest bardziej plastyczna niż wosk i p o d o b n e materiały, więc niech D
ci to będzie wymodelowane.
- I jeszcze jedną postać lwa i jedną człowieka. Ale największe - i to bez
porównania - niech będzie to pierwsze, a później to drugie.
- To już są rzeczy łatwiejsze - powiada - i już są wymodelowane.
- A teraz te trzy rzeczy spróbuj spoić razem tak, żeby się jakoś ze sobą
zrosły.
- Już są spojone - powiada.
- A teraz wymodeluj i obuduj naokoło nich postać jedną - człowieka; tak,
żeby się to k o m u ś , kto nie może widzieć tego, co w środku, a widzi tylko E
zewnętrzną powłokę, wydawało jedną istocą żywą: człowiekiem.
- J u ż jest wymodelowana powłoka naokoło - powiada.
- A teraz powiedzmy coś t e m u , który twierdził, że opłaci się człowiekowi
być niesprawiedliwym, a p o s t ę p o w a n i e sprawiedliwe pożytku nie przynosi.
Przecież on nic innego nie twierdził, jak to, że opłaci się człowiekowi utu
czyć to wielopostaciowe zwierzę, aby było m o c n e , i t e g o lwa wraz z jego 589
o t o c z e n i e m , a człowieka zamorzyć g ł o d e m i osłabić go, aby go j e d n o lub
drugie z t a m t y c h zwierząt wlokło, dokąd by chciało, i żeby się o n e z sobą
nie zżywały i nie przyjaźniły, tylko niech się j e d n o z drugim gryzie i niech
się pożerają nawzajem we wzajemnej walce.
- Ze w s z e c h miar - p o w i a d a - tak by mówił k t o ś , kto by chwalił n i e
sprawiedliwość.
- N i e p r a w d a ż , a t e n z n o w u , k t o by t w i e r d z i ł , że t r z e b a p o s t ę p o w a ć
i mówić tak, żeby ten człowiek mieszkający we wnętrzu człowieka jak naj
więcej sił nabrał i żeby się zajął hodowlą owego stworu wielogłowego, tak
jak to robi rolnik, i jego głowy swojskie karmił i obłaskawiał, a dzikim nie B
pozwalał wyrastać, wziąwszy sobie do p o m o c y n a t u r ę lwa, i troszczył się
o wszystko razem, i zaszczepiał między tamtymi przyjaźń wzajemną i siebie
samego, i wychowywał je w ten sposób.
- Całkowicie przecież tak mówi człowiek, który chwali sprawiedliwość. C
- Na wszelki sposób ten, który sprawiedliwość chwali, mówiłby prawdę,
13
W świetle tego symbolu plastycznego pokazuje Platon teraz szereg wad i zalet j e d n o s t k i ludz
kiej. R o z p u s t a to p u s z c z e n i e wolno strasznego stworu pożądliwości. Egoizm i arogancja, n i e -
u p r z e j m o ś ć - to wady t e m p e r a m e n t u : z b y t n i e i rażące n a p i ę c i e tego lwa i węża, k t ó r e mieszkają
w piersi człowieka. M i ę k k o ś ć usposobienia, to p r z e c i w i e ń s t w o t a m t y c h wad t e g o s a m e g o pier
wiastka. P o c h l e b s t w o i lokajstwo, to wyraz przemiany lwa ambicji w śmieszną, zabawną, a pogar
dzaną m a ł p ę - pod w p ł y w e m chciwości. Rzemiosło, w przeciwstawieniu do sztuki, która w y m a g a
r o z u m u twórczego, to o d d a n i e słabego i n t e l e k t u na służbę dla chleba i dla zaspokajania pożądań
c u d z y c h . D l a t e g o rzemieślnicy p o w i n n i s ł u c h a ć i n t e l e k t u a l i s t ó w - swojego r o z u m u nie mają
dość, niech przynajmniej słuchają c u d z e g o . Tu się może trochę zapędził, bo na własne potrzeby
gotowo i r z e m i e ś l n i k o m rozumu wystarczyć. P o d o b n i e i dzieci nie p o w i n n y m i e ć ż a d n e j s a m o
dzielności, pokąd się w nich nie wyrobi rozum, którym by się już s a m e mogły kierować w życiu.
Kara w y m i e r z a n a za p r z e s t ę p s t w a poskramia pożądliwość, a uczy r o z u m u - więc jest c z y n n i k i e m
nad wyraz z b a w i e n n y m . Kara ś m i e r c i da się tak pojąć c h y b a d o p i e r o w z w i ą z k u z ż y c i e m
pośmiertnym.
Zajęcia n a u k o w e i ćwiczenia g i m n a s t y c z n e tylko o tyle są p o ż ą d a n e , o ile pomnażają w ł a d z ę
rozumu nad t e m p e r a m e n t e m i nad pożądliwościami.
G r o m a d z e n i e majątku bez miary jest n i e b e z p i e c z n e dla równowagi w e w n ę t r z n e j - z a t e m i tym
z a b i e g o m winna przyświecać i regulować je troska o h a r m o n i ę własnej duszy. To s a m o dotyczy
zaszczytów. Jeżeli idzie o udział w życiu p o l i t y c z n y m , to w r e a l n y c h , o b e c n y c h w a r u n k a c h
590 A Księga IX 305
w ojczyźnie nie ma tam czego szukać człowiek dbający o siebie, czyli człowiek sprawiedliwy.
W p a ń s t w i e i d e a l n y m rządziłby c h ę t n i e i z p o ż y t k i e m , ale to idealne p a ń s t w o dziś nie istnieje
nigdzie na z i e m i . Jest tylko p r z e d m i o t e m myśli - pierwowzorem czcigodnym, na m o d ł ę którego
można i należy urządzać przede wszystkim samego siebie.
C ó ż p o m o ż e człowiekowi, gdyby posiadł n a w e t i całą z i e m i ę , a na duszy własnej s z k o d ę po
niósł? T a k sobie myśli Platon formułując swój egocentryczny ideał życia i struktury w e w n ę t r z n e j
człowieka. Odwraca się od rzeczywistości k o n k r e t n e j . Ta go mierzi. Próbuje stworzyć wzór lep-
szej. Z pewnością - też p r z e d e wszystkim dla s a m e g o siebie. Kiedy się przyglądać i przysłuchi
wać tej pracy jego i n t e l e k t u i fantazji, słychać czasem głos potężny, który ma w sobie coś królew
s k i e g o . C z a s e m słychać syk jadowity a widać wciąż pazur lwi. T a k , jakby i j e g o i n t e l e k t s z e d ł
nieraz za t e m p e r a m e n t e m , za pasją władania, za potrzebą poczucia mocy, której życie nie umiało
nasycić. Aparat intelektu ludzkiego nie pracuje nigdy, jeżeli go nie porusza motor uczucia.
1
2
Idea, istota, postać łóżka albo stołu jest t w o r e m Boga. Istnieje każda tylko w j e d n y m e g z e m
plarzu - z natury rzeczy. Ł ó ż k o k o n k r e t n e albo stół są dziełami stolarza i k a ż d e g o z nich, zarów
no stołu jak i łóżka, m o ż e być i jest wiele e g z e m p l a r z y . W i d o k łóżka i stołu z p e w n e g o p u n k t u
i w p e w n y m oświetleniu naśladuje malarz. Jego twór jest trzecim z kolei w szeregu p r z e d m i o t ó w
coraz to mniej prawdziwych, coraz to mniej rzeczywistych. Malarz nie musi znać istoty rzeczy,
której chwilowy przemijający wygląd naśladuje. A t e n malarz jest tutaj tylko r e p r e z e n t a n t e m
każdego artysty - czyby się on posługiwał p ę d z l e m , czy s ł o w e m m ó w i o n y m l u b p i s a n y m . Poeci
uchodzą tylko w szerokich kolach za z n a w c ó w wszystkiego, o czym piszą (por. dialog pt. Jon).
To świadczy o naiwności p r z e c i ę t n e g o czytelnika.
W i d o c z n i e n i e w i e l e się pod tym w z g l ę d e m z m i e n i ł o od czasów P l a t o n a . P r z e c i e ż i u nas
szerokie koła „uczą s i ę " o początkach chrześcijaństwa z Quo vadis, o czasach L u d w i k a XIV z D u
masa, o wojnach k o z a c k i c h z Ogniem i mieczem, o p o w s t a n i u l i s t o p a d o w y m z W y s p i a ń s k i e g o ,
o styczniowym z Grottgera, o miłości i o tym, co d o b r e i złe, z powieści obyczajowych. Dziś, jak
przed d w o m a tysiącami lat, artyści spełniają rolę n i e o d p o w i e d z i a l n y c h i n i e u c z o n y c h nauczycieli
dla każdego, kto ich czyta lub ogląda, a do nauki nie sięga.
597 B Księga X 311
stość; czy też może dobrzy poeci mówią j e d n a k coś do rzeczy i znają się na
3
tym, o czym, zdaniem szerokich kół, tak dobrze piszą .
- Tak jest - powiada - trzeba to rozstrzygnąć.
- A co myślisz? Gdyby ktoś umiał robić i jedno, i drugie: i przedmiot na
śladowany, i jego widziadło, to czyby się puścił na w y r a b i a n i e w i d z i a d e ł
i poważnie by się t e m u oddawał, i wziąłby to sobie za cel życia, mając to za B
coś najlepszego?
- N i e myślę.
- Ja sądzę, że gdyby się n a p r a w d ę znał na tym, co naśladuje, to by mu
więcej chodziło o czyny niż o ich naśladownictwa i próbowałby wiele pięk
nych czynów zostawić jako p a m i ą t k ę po sobie, i wolałby raczej być chwalo
nym, niż samemu chwalić drugich.
- Myślę sobie - powiada. - Bo przecież to nie wyjdzie na jedno: być sław
nym i być pożytecznym.
- Więc jeżeli chodzi o i n n e rzeczy, to nie pociągajmy H o m e r a do o d p o
wiedzialności, albo k o g o k o l w i e k i n n e g o z poetów, i n i e pytajmy się, czy C
któryś z nich był lekarzem, a nie tylko naśladowcą słów lekarskich, i kogo
ze starożytnych albo z nowożytnych ludzi miał któryś poeta uzdrowić - tak
jak Asklepios - albo jakich uczniów w zakresie sztuki lekarskiej zostawił,
tak jak t a m t e n swoich potomków, a o inne sztuki też ich nie pytajmy, tylko
dajmy im p o k ó j . Ale jeżeli c h o d z i o rzeczy największe i n a j p i ę k n i e j s z e ,
o których H o m e r próbuje mówić, o wojny i o dowództwa, i ustroje państw,
i o wykształcenie człowieka, to chyba godzi się go pytać i dowiadywać się: D
„ K o c h a n y H o m e r z e , jeżeli nie j e s t e ś w sprawach dzielności trzeci z rzędu
w stosunku do prawdy - wytwórca widziadeł, bo takeśmy określili naśladow
cę - jeżeli jesteś chociaż drugi i potrafiłeś rozpoznać, jakie zajęcia robią lu
dzi lepszymi albo gorszymi w życiu prywatnym i w publicznym, to powiedz
nam, które państwo poprawiło swój ustrój przez ciebie, tak jak się L a c e d e -
mon poprawił za staraniem Likurga, a za sprawą wielu innych liczne wielkie
i małe państwa? A tobie które państwo zawdzięcza swoje dobre prawa i ma E
cię za swego dobroczyńcę? Bo Charondasa czci za to Italia i Sycylia, a my
Solona. A ciebie kto? Potrafisz kogoś wymienić?
- Ja myślę, że nie - powiedział Glaukon. - Przecież nie mówią tego nawet
sami homerydzi.
- A którą tak wojnę miano w e d ł u g tradycji stoczyć z p o w o d z e n i e m pod
wodzą lub za radą Homera? 600
3
Artyści d l a t e g o odwzorowują tylko rzeczywistość, że nie potrafią jej tworzyć, c h o ć b y chcieli.
To na p e w n o nie b ę d z i e trafna uwaga, jeżeli ją wziąć dosłownie. R e m b r a n d t nie d l a t e g o namalo
wał wołu rozprutego, że wołów pruć nie umiał. Ale Platon, być może, dlatego napisał swój dialog
i stworzył w nim widziadło państwa idealnego, że nie było mu d a n e założyć państwa rzeczywiste-
go. A gdy próbował, źle się to skończyło. On by n a p r a w d ę wolał tworzyć w m a t e r i a l e l u d z k i m
organizację realną, niż zapisywać łokcie papirusu literkami i zwijać to na wałki. Wiedział, że b ę
d z i e sławny - wolałby być p o ż y t e c z n y . Urągając tutaj H o m e r o w i , urąga s a m e m u s o b i e i wie
o tym. H o m e r przecież żadnych praw nie układał i nie malował ideału człowieka i życia. C ó ż go
pytać o realizację tych fikcji?
314 Platon, Państwo 600 A
- Żadnej.
- A jakie to wynalazki praktyczne m i a ł H o m e r poczynić? M o ż e m i a ł ja
k i e ś p o m y s ł y t e c h n i c z n e dające się z a s t o s o w a ć w u m i e j ę t n o ś c i a c h albo
w ogóle w jakiejś praktyce, jak to podają o Talesie z Miletu, a miał je też
robić Scyta Anacharsis?
- Nigdzie nic podobnego.
- Jeżeli się nie zaznaczył w życiu publicznym, to może H o m e r miał być
za życia kierownikiem duchowym dla pewnych ludzi, którzy go kochali, bo
B obcowali z nim blisko i przekazali p o t o m n y m pewną homerycką drogę ży
cia, p o d o b n i e jak Pitagorasa za to przede wszystkim kochano i późniejsi je
szcze i dziś mówią o pitagorejskim stylu życia, i zwracają nim uwagę po
między innymi?
- N i e , takiego też nic nie podają - odrzekł. - Bo chyba t e n M i ę s o r o d e k ,
Sokratesie, Kreofylos, młody przyjaciel Homera, gotów się okazać nie mniej
śmieszny ze względu na swą kulturę jak na swoje imię, jeżeli to prawda, co
opowiadają o H o m e r z e . Mówią przecież, że jakoś bardzo zaniedbywał H o
mera, jak długo ten żył.
IV - A mówią tak - dodałem. - A czy ty myślisz, Glaukonie, że gdyby H o m e r
C był istotnie umiał kształcić ludzi i robić ich lepszymi, jako ten, co się na
tym zna, a nie tylko to naśladować potrafi, to nie byłby sobie zjednał wielu
przyjaciół i ci nie byliby go czcili i kochali? Przecież Protagoras z Abdery
i P r o d i k o s z Keos, i b a r d z o wielu i n n y c h u m i e w p r y w a t n y m o b c o w a n i u
wpajać s w e m u otoczeniu to p r z e k o n a n i e , że ani własnego d o m u , ani pari-
D stwa nikt sobie urządzić nie potrafi, jeżeli ich nie w e ź m i e na kierowników
swego wykształcenia i za tę mądrość tak ich ludzie gwałtownie kochają, że
t y l k o co ich u c z n i o w i e i przyjaciele na w ł a s n y c h głowach n i e o b n o s z ą .
A gdyby H o m e r był umiał przydać się ludziom na drodze do dzielności, to
czyż o t o c z e n i e b y ł o b y p o z w o l i ł o j e m u i H e z j o d o w i c h o d z i ć po ś w i e c i e
i śpiewać rapsody? Czy nie byliby o nich dbali więcej niż o pieniądze i nie
E byliby ich zmusili do pozostania u nich w d o m u ? A gdyby ci nie słuchali,
to czy nie byliby ich sami odprowadzali, jak dzieci do szkoły, dokądkolwiek
by tamci szli, pokąd by nie nabrali dość wykształcenia? 4
4
Tu r ó w n i e d z i w n i e , jak w Gorgiaszu, P l a t o n t w i e r d z i , że n i e w d z i ę c z n o ś ć i brak u z n a n i a
u współczesnych u j e m n i e świadczy o zdolnościach wychowawczych sławnych twórców. Przecież
wiedział, że Sokrates też nie znalazł uznania i wdzięczności ze strony szerokich kół i wiedział, jak
mu się s a m e m u nie u d a ł o wychować dyktatora Syrakuz. C ó ż d o p i e r o L u d A t e ń s k i ! Za wzór
zdolności wychowawczych podaje sławnych sofistów, a wiemy z innych dialogów, jak na nich pa
trzył n a p r a w d ę . I u s t ę p o sofistach jest tu b a r d z o przejrzyście ironiczny. Cała ich m ą d r o ś ć ma
polegać tylko na sztuce wmawiania w drugich, że sofiści są n i e z b ę d n i j a k o wychowawcy. W o b e c
tego cały ten u s t ę p to tylko wołanie o cześć i miłość, s k i e r o w a n e do współczesnych p r z e d e wszy
stkim, i wyrzut, że garną się do blichtru, a nie doceniają wartości prawdziwych.
Poezja m a ł o mówi i m a ł o m ó w i ł a o s z e w s t w i e . To s z e w s t o jest tu u ż y t e t y l k o j a k o s y m b o l .
Artysta jako taki nie może być nauczycielem, nie może należycie informować o rzeczywistości, bo
m u s i a ł b y ją n a p r z ó d sam p o z n a ć , a w i e m y j u ż z księgi szóstej i s i ó d m e j , że p o z n a n i e rzeczywi-
600 E Księga X 315
nawet i ten, co je zrobił: brązownik i rymarz; tylko ten, który się u m i e nimi
posługiwać: jedynie tylko znawca jazdy konnej?
- Święta prawda.
- A czy nie powiemy, że ze wszystkim ta sama sprawa?
- Jak to?
D - W każdym zakresie są jakieś te trzy umiejętności: ta, która się b ę d z i e
czymś posługiwała, ta, która coś wykona, i ta, która będzie naśladowała?
- Tak.
- A prawda, że dzielność i piękność, i słuszność każdego sprzętu i narzę
dzia, i żywej istoty, i czynu polega na stosunku nie do czegoś innego, tylko
na ich s t o s u n k u do u ż y t k u , do k t ó r e g o każda rzecz została z r o b i o n a lub
przeznaczona z natury?
- Tak.
- Więc musi koniecznie tak być, że ten, który się posługuje każdą rzeczą,
najlepiej się z nią zna i daje informacje wykonawcy, które z jego wytworów
są dobre, a które złe w użyciu. T a k na przykład flecista informuje fabry-
E kanta fletów o fletach, które mu dobrze służą do grania, i będzie mu dawał
polecenia, jak je należy robić, a t a m t e n będzie mu służył.
- Jakżeby nie?
- N i e p r a w d a ż , j e d e n się zna na t y m i daje i n f o r m a c j e o p r z y d a t n y c h
i złych fletach, a drugi wierzy i będzie je robił?
- Tak.
- Więc o tym samym narzędziu wykonawca będzie miał wiarę słuszną, je
żeli idzie o jego piękność i lichotę, bo będzie obcował z tym, który się zna,
602 i b ę d z i e musiał słuchać tego, który wie, a ten, co się narzędziem posługuje,
będzie miał wiedzę.
T a k jest.
- A naśladowca, czy z p o s ł u g i w a n i a się z a c z e r p n i e w i e d z y o tych rze
czach, k t ó r e maluje, czy o n e są p i ę k n e i słuszne, czy nie, czy t e ż b ę d z i e
miał m n i e m a n i e słuszne, d l a t e g o że z k o n i e c z n o ś c i obcował z tym, który
wie, i dostawał polecenia, co i jak ma malować?
- Ani jedno, ani drugie.
- Z a t e m naśladowca ani wiedzieć nie będzie o tych rzeczach, które naśla
duje, ani słusznie mniemać, czy one są piękne, czy liche.
- Zdaje się, że nie.
- A to on musi być sympatyczny w robocie taki naśladowca, jeżeli chodzi
o inteligentny stosunek do tego, co się robi.
- N i e bardzo.
B - A j e d n a k mimo to b ę d z i e naśladował nie wiedząc w każdym wypadku,
o ile to złe albo coś warte. Tylko zdaje się, że tak, jak się coś wydaje pięk
ne szerokim kołom, które nic nie wiedzą, tak on będzie naśladował.
- Cóż innego?
- Więc tośmy już, zdaje się, należycie uzgodnili, że naśladowca nie wie
nic godnego uwagi o tym, co naśladuje; naśladownictwo to jest p e w n a zaba-
602 B Księga X 317
wa, a nie zajęcie poważne, a ci, którzy się bawią pisaniem tragedii w jam-
bach i heksametrach, wszyscy są naśladowcami w najwyższym stopniu.
- Tak jest.
- Na Z e u s a - p o w i e d z i a ł e m - więc to n a ś l a d o w n i c t w o jest j a k o ś j a k b y V
czymś trzecim z rzędu w stosunku do prawdy? Czy n i e ? 5 C
- Tak.
- A na który pierwiastek człowieka ono działa? Z taką siłą, którą posiada?
- Ty o którym pierwiastku mówisz?
- O t a k i m . J e d n a i ta sama wielkość, widziana z bliska i z daleka, nie
wydaje się jednaka.
- N o , nie.
- I j e d n o , i to samo wydaje się i złamane, i proste, zależnie od tego czy
się to widzi w wodzie, czy poza wodą, i wklęsłe, i w y p u k ł e . To dlatego, D
że barwy wzrok w błąd wprowadzają i stąd to całe jakieś widoczne pomie
szanie w naszej duszy i niepewność. Na t e n stan naszej natury czyha ma
larstwo n i e u s t ę p u j ą c w niczym z a b i e g o m czarodziejskim. To samo robi
sztuka magików i wiele innych tego rodzaju zmyślnych sposobów.
- To prawda.
- A czy m i e r z e n i e i liczenie, i ważenie nie okazuje się najmilszą pomocą
i l e k a r s t w e m na te rzeczy, tak ż e b y w nas nie miało w ł a d z y to p o z o r n i e
większe albo mniejsze, albo więcej tego, albo cięższe, tylko to, co wylicza
i mierzy albo waży?
- Jakżeby nie.
- A to by była robota pierwiastka myślącego w naszej duszy. E
- Tak jest, tego przecież.
- A j e d n a k , chociaż t e n p i e r w i a s t e k n i e r a z m i e r z y i p o t e m w s k a z u j e ,
że coś jest większe albo mniejsze j e d n o od drugiego, albo równe drugiemu,
to p r z e c i e ż bywa, że i coś w p r o s t p r z e c i w n e g o okazuje się r ó w n o c z e ś n i e
o tych samych rzeczach.
- Tak.
- A mówiliśmy, prawda, że j e d n o i to samo nie może o j e d n y m i tym sa
mym wydawać sądów przeciwnych?
- I słusznieśmy mówili.
5
S z t u k a stwarza złudy, które lubimy w b r e w naszej miłości prawdy. Już u p o d o b a n i e w obrazach
malowanych łudząco jest pewną ofiarą z r o z u m u . T e n zadowolić by się powinien lepiej wykresa
mi g e o m e t r y c z n y m i , m a p a m i , r z u t a m i r ó w n o l e g ł y m i , bo o n e lepiej informują o rzeczywistym
kształcie p r z e d m i o t ó w . O t o , co mówi Platon - malarz, który chce być m a t e m a t y k i e m . I to mówi
tak n i e p o t r z e b n i e , bo perspektywiczny rysunek stołu jest równie prawdziwym o b r a z e m tego sto
łu, przy z a ł o ż e n i u p r o m i e n i z b i e ż n y c h w patrzącym oku, jak trzy rzuty równoległe, przy innych
z a ł o ż e n i a c h . Platon ma wrażenie, że malarstwo p e r s p e k t y w i c z n e a p e l u j e do j a k i e g o ś niższego
pierwiastka jego duszy. Do takiego, który się lubi łudzić. To nie b ę d z i e rozum. T e n potrzebuje
prawdy.
P o d o b n i e i poezja, a w szczególności s z t u k a d r a m a t y c z n a , apeluje do pierwiastka niższego,
który objawów cierpienia i namiętności nie zwalcza i nie kryje, tylko je b e z w s t y d n i e lubi poka
zywać przed ludźmi.
318 Platon, Państwo 603 A
603 - Więc to, co w naszej duszy wydaje sądy wbrew pomiarom, i to, co zgo
dnie z pomiarami nie może być jednym i tym samym.
- N o , nie.
- A to, co wierzy pomiarom i rachunkowi, to byłby najlepszy pierwiastek
naszej duszy?
- N o , cóż.
- Więc to, co mu się przeciwi, to by było coś z lichszych pierwiastków
w nas.
- Z konieczności.
- W i ę c ja to c h c i a ł e m p r z e d y s k u t o w a ć i u z g o d n i ć i d l a t e g o m ó w i ł e m ,
że malarstwo i w ogóle naśladownictwo, jak z j e d n e j strony wykonywa swo-
B ją robotę stojąc z daleka od prawdy, tak z drugiej strony zwraca się i obcuje
z t y m n a s z y m p i e r w i a s t k i e m , k t ó r y j e s t d a l e k i od r o z u m u , spoufala się
z nim i zaprzyjaźnia, a z t e g o nie w y c h o d z i nic z d r o w e g o i nic prawdzi
wego.
- Ze wszech miar - powiada.
- Więc naśladowcza sztuka - sama licha - z lichym pierwiastkiem obcuje
i lichotę rodzi.
- Zdaje się.
- A czy tylko ta - d o d a ł e m - która na wzrok działa, czy t e ż i ta, co na
słuch, a my ją nazywamy poezją?
- Zdaje się - powiedział - że i ta.
- Ale nie polegajmy na tym, co się nam tylko zdaje, dlatego żeśmy roz
patrzyli sprawę malarstwa; zwróćmy się teraz t a k ż e i do tego pierwiastka
C duszy, z którym ma coś do czynienia naśladownictwo poetyckie, i zobaczy
my, czy to pierwiastek lichy, czy zacny.
- Ano trzeba.
- A tak to sobie w e ź m y p r z e d oczy. Ta s z t u k a naśladowcza, powiemy,
naśladuje ludzi wykonujących czynności przymusowe albo d o w o l n e i prze
konanych, że postąpili w nich albo dobrze, albo źle, zaczem albo cierpią na
tle t e g o wszystkiego, albo się cieszą. C h y b a tam nie ma nic i n n e g o poza
tym?
- N o , nic.
D - Otóż czy w tym wszystkim człowiek zachowuje równowagę i jednolitość
w e w n ę t r z n ą ? Czy też tak, jak w d z i e d z i n i e wzroku był w rozterce i miał
równocześnie w sobie przekonania sobie przeciwne w o d n i e s i e n i u do tych
s a m y c h p r z e d m i o t ó w , t a k s a m o i w d z i a ł a n i a c h swoich bywa w r o z t e r c e
i walczy sam z sobą? Zresztą przypominam sobie, że w tej chwili nie m a m y
potrzeby godzić się co do tego p u n k t u , bośmy w toku poprzedniej dyskusji
dostatecznie wszystko to uzgodnili, że nasza dusza pełna jest niezliczonych
przeciwieństw tego rodzaju, które istnieją równocześnie.
- Słusznie - powiada.
- Z u p e ł n i e słusznie - d o d a ł e m . - Tylko to, cośmy w t e d y p o m i n ę l i , to,
E zdaje mi się, należy teraz rozwinąć.
603 E Księga X 319
- Co takiego? - powiedział.
- C z ł o w i e k jak się należy - d o d a ł e m - jeżeli go taki los d o t k n i e , że straci
syna albo inną jakąś wartość najwyższą - mówiliśmy gdzieś tam już i w t e d y -
on to najłatwiej zniesie w porównaniu do innych.
- Tak jest.
- A teraz to weźmy pod uwagę: czy w ogóle nie będzie cierpiał i protestował
w e w n ę t r z n i e , czy też to jest niemożliwe, a tylko zachowa miarę w cierpieniu.
- Raczej tak - powiada - jeżeli chodzi o prawdę. 604
- A powiedz mi o nim taką rzecz. Czy myślisz, że on więcej walczy ze
swoim c i e r p i e n i e m i przeciwstawia mu się jakoś, kiedy go widzą p o d o b n i
do niego, czy też, gdy w samotności zostaje sam z sobą?
- Zdaje się, że on będzie zupełnie inny, gdy go ludzie widzą.
- A w samotności, myślę, pozwoli sobie na niejedno słowo, którego by się
wstydził, gdyby go ktoś słyszał, i gotów robić niejedno, czego by też wolał,
żeby ludzie nie widzieli.
- To tak jest - powiada.
- Nieprawdaż? to, co każe przeciwstawiać się cierpieniu - to jest rozum VI
i prawo, a to, co wlecze do cierpień - to jest ból sam? B
- Prawda.
- Więc kiedy się równocześnie w człowieku odzywają takie dwa przeciw
ne p o p ę d y w związku z tą samą sprawą, to powiemy, że muszą w nim mie
szkać jakieś dwa (przeciwne sobie) pierwiastki.
- Jakżeby nie?
- N i e p r a w d a ż , j e d e n z nich gotów jest słuchać prawa, d o k ą d k o l w i e k by
ono iść kazało.
- Jak?
- Prawo przecież mówi, że najpiękniej jest zachowywać w nieszczęściach
spokój, najbardziej jak tylko można, i nie ciskać się, bo ani nie widać dość
jasno, co jest d o b r e a co złe w t a k i c h rzeczach, ani c i e r p i ą c e m u nic n i e
przyjdzie z cierpienia, ani też niczego z rzeczy ludzkich nie warto brać po
w a ż n i e , a s m u t e k i c i e r p i e n i e p r z e s z k a d z a tylko i o d d a l a to, czego n a m C
w takich razach potrzeba jak najprędzej.
- A czego takiego, myślisz? - powiedział.
- T e g o - o d p a r ł e m - żeby p r z e m y ś l e ć to, co się stało, i tak, jakby kości
w t e n sposób upadły, dostosować swoje sprawy do tego, co zaszło, jak ro
z u m powiada, że byłoby najlepiej - a nie, kiedy nas nieszczęście spotkało,
trzymać się jak dziecko za miejsce u d e r z o n e i nic, tylko krzyczeć, zamiast
przyzwyczajać d u s z ę , aby się jak najprędzej leczyć zaczęła, i na nogi sta- D
wiać to, co u p a d ł o , więc zaczęło c h o r o w a ć i zabiegami leczniczymi p i e ś ń
bólu uciszać.
- Najsłuszniej by było - powiada - gdyby się człowiek w t e n sposób do
zrządzeń losu odnosił.
- N i e p r a w d a ż ; zgodzimy się, że to, co w nas najlepsze, chce iść za tym
wyrachowaniem.
320 Platon, Państwo 604 D
wolno; ono przez to nabiera świeżych sił i nieraz, sam nie wiesz kiedy, po
niesie cię między bliskimi tak daleko, że gotowy z ciebie komediopisarz.
- I bardzo - powiada.
D - Tak samo działa na nas naśladownictwo poetyckie, jeżeli chodzi o życie
płciowe i gniew, i o wszystkie pożądania, i przykrości, i przyjemności, które
w duszy mieszkają, a towarzyszą k a ż d e m u naszemu działaniu. O n o karmi
i p o d l e w a te dyspozycje, k t ó r e by p o w i n n y u s c h n ą ć , i k i e r o w n i c t w o nad
nami oddaje tym skłonnościom, które same kierownictwa potrzebują, jeżeli
mamy się stać lepsi i szczęśliwsi, a nie gorsi i mniej szczęśliwi.
- N i e u m i e m inaczej tego ująć w słowa - powiedział.
E - Nieprawdaż, Glaukonie? - dodałem - kiedy spotykasz wielbicieli H o m e
ra głoszących, że ten poeta H e l l a d ę wykształcił i wychował i jeżeli chodzi
0 ustrój i o kulturę we wszystkich sprawach ludzkich, to warto go wciąż czy
tać na nowo i wszystko sobie w życiu w e d ł u g tego p o e t y urządzać, w t e d y
się im kłaniaj i pozdrów ich serdecznie, bo to są ludzie najlepsi, o ile tylko
607 potrafią, i zgódź się z nimi, że H o m e r jest najlepszym poetą i pierwszym
z tragediopisarzy, ale trzeba wiedzieć, że z utworów poetyckich wolno do
puszczać do państwa j e d y n i e tylko h y m n y na cześć bogów i pochwały dla
ludzi dzielnych. A jeżeli wpuścisz muzę, która serca pieści liryką albo epi
ką, wtedy ci w państwie królować zacznie przyjemność i przykrość, zamiast
prawa i tej myśli, która się pospolicie zawsze wyda najlepszą.
- To wielka prawda - powiedział.
VIII - Więc to - dodałem - niech za nami przemawia, kiedy sobie przypomina
B my, że j e d n a k s ł u s z n i e ś m y ją w t e d y wygnali z państwa, skoro taka jest.
T a k nam rozum dyktował. Ale p o w i e d z m y jej jeszcze coś na p o ż e g n a n i e ,
aby nas nie miała za ludzi nieokrzesanych i bez kultury, bo między filozofią
i sztuką poetów jakoś od dawna są niesnaski. To „głośno szczekają psy na
C p a n a " i „ t e n m ę d r c ó w t ł u m c h c e Z e u s a brać za ł e b " i „ s u b t e l n e m ę d r k i
z nich, a jeść nie mają c o " i n i e z l i c z o n e i n n e ustępy, to są d o k u m e n t y
świadczące o dawnym przeciwieństwie między poezją a filozofią. Ale mimo
to n i e c h j u ż p a d n i e to słowo, że g d y b y poezja, obliczona na p r z y j e m n e
uczucia, i g d y b y n a ś l a d o w n i c t w o u m i a ł o j a k o ś racjonalnie u z a s a d n i ć to,
że powinny istnieć w państwie dobrze urządzonym, to my byśmy je z przy
jemnością przyjęli. Przecież my sobie zdajemy sprawę z tego, że ulegamy
ich czarowi. Ale byłby to grzech zdradzać to, co się wydaje prawdą. Tak
jest, przyjacielu - czy i ty nie czujesz uroku poezji, szczególniej, jeśli na nią
8
D patrzysz poprzez H o m e r a ?
8
Zawstydził się Platon tej konsekwencji sam przed sobą. I nie był z niej zadowolony. Wybacza
komediopisarzom ich dawne i stałe zaczepki pod a d r e s e m filozofów i gotów, wbrew wszystkiemu,
co mówił, otworzyć dla poezji bramy państwa, tylko pragnąłby znaleźć jakieś racjonalne usprawie
dliwienie dla jej istnienia i działania. Boi się jej i chciałby, żeby się ludzie bronili od wpływu po
ezji, powtarzając sobie stale, że to jest coś tylko na niby, a nie na serio.
To z u p e ł n i e słuszna rada dla każdego, k o m u się łatwo zacierają granice m i ę d z y supozycjami
a p r z e k o n a n i a m i , dla tych, którzy się poezją przejmują tak, że przestają odróżniać ją od nauki,
i świat p r z e d m i o t ó w i przeżyć zmyślonych biorą łatwo za świat rzeczywisty. T a k ą naturą musiał
607 D Księga X 323
- N a w e t i bardzo.
- N i e p r a w d a ż , ma prawo wrócić z wygnania, jeżeli się obroni w pieśni
albo w jakiej innej formie wierszowej?
- Tak jest.
- A może pozwólmy też i jej orędownikom, którzy nie są poetami, tylko
przyjaciółmi poetów, niech prozą przemówią w jej obronie, że ona jest nie
tylko przyjemna, ale i pożyteczna dla życia państw i poszczególnych ludzi.
Będziemy życzliwie słuchali. Przecież chyba tylko zyskamy, jeżeli się oka
że nie tylko przyjemna, ale i pożyteczna. E
- Jakżebyśmy nie mieli zyskać? - powiada.
- A jeżeli nie, kochany przyjacielu, to tak, jak nieraz człowiek, który się
w kimś zakochał, jeśli dojdzie do przekonania, że mu ta miłość nie przynosi
pożytku, zadaje sobie gwałt, a j e d n a k trzyma się z daleka, tak i my, skoro
w nas miłość do takiej poezji wrodzona, bośmy się w takich pięknych ustro
jach państwowych wychowali, b ę d z i e m y się bardzo cieszyli, jeżeli ona się 608
okaże jak najlepsza i jak najbliższa prawdy, ale jak długo nie potrafi oczy
ścić się z zarzutów na niej ciążących, b ę d z i e m y jej słuchali odmawiając so
bie po cichu wciąż tę myśl, którąśmy wypowiedzieli; tę formułkę ochronną;
aby, broń boże, nie wpaść z p o w r o t e m w tę dziecinną, a tak rozpowszech
nioną miłość. Widzimy przecież, że nie trzeba brać takiej poezji serio, jak
by ona prawdy dotykała, a nie była tylko zabawą; każdy kto jej słucha, po
w i n i e n uważać na siebie i bać się o swój własny ustrój w e w n ę t r z n y , i to
o poezji myśleć, cośmy powiedzieli. B
- Pod każdym względem - powiada - zgadzam się z tobą.
- Bo to jest walka - dodałem - nie o byle co, kochany Glaukonie; większa
niżby się wydawało, kiedy chodzi o to, czy człowiek będzie jak trzeba, czy
też b ę d z i e zły. Więc niech nas ani żądza sławy, ani pieniędzy, ani władzy
żadnej, ani też poezja nie ponosi tak daleko, żebyśmy zaniedbali sprawie
dliwość i zapomnieli o innej dzielności.
- Z g a d z a m się z tobą - p o w i a d a - na p o d s t a w i e tego, c o ś m y przeszli.
A myślę, że każdy inny tak samo.
- No tak - dodałem - ale największych nagród za dzielność, które czekają IX
zwycięzców w tych zawodach, jeszcześmy nie przeszli. C
być i Platon sam. D l a t e g o tak żywo polemizował z p o e t a m i j u ż w księdze drugiej i w trzeciej.
Że to nieprawda, co mówią. Bo on sam zrazu myślał, że to wszystko prawda i że się to wszystko
śpiewa z u p e ł n i e serio.
I tu było zasadnicze n i e p o r o z u m i e n i e . L u d z i e potrzebują poezji i już to s a m o stanowi jej do
stateczną rację bytu w państwie. Potrzebują jej tak, jak potrzebują m a r z e ń s e n n y c h i snów na
jawie, zabaw i gier, i zachowań się obyczajem przekazanych - w ogóle potrzebują przeżyć na niby
równie m o c n o , jak potrzebują przeżyć serio. N i e należy poezji brać za n a u k ę , tu ma Platon zu
pełną rację, ale nie ma powodu ani się jej s a m e m u wyrzekać, ani bronić jej drugim. To tak, jak
by c h ł o p a k nie chciał w ogóle nigdy spać, dlatego że czasem mu się śnią cyganie i p o t e m się ich
przez d z i e ń boi. I m o ż n a pozwolić l u d z i o m na wiele n i e c e n z u r a l n y c h przeżyć w o b c o w a n i u
z e sztuką. N a tej d r o d z e n i e j e d n a żądza n i e c e n z u r a l n a znajduje swe fikcyjne z a s p o k o j e n i e
i przycicha, zamiast ż e b y się nasycenia domagała w życiu. T a k mówią przynajmniej. A na orga
nizacje p r z e c z u l o n e i przejmujące się zbyt g ł ę b o k o , i biorące serio słowa każdej pieśni i każdej
śpiewki, trzeba uważać - niech nie śpią z otwartymi oczami.
324 Platon, Państwo 608 C
9
O d ż e g n a ł się Platon od wszelkiej poezji i oto sam nastroił kitarc. Zaczyna się wielki finał dia
logu. Będzie śpiewał o nieśmiertelności duszy i poprowadzi nas za grób.
Z a c z y n a , jak zwykle, od żartów. Bo rzucił o k i e m w n i e s k o ń c z o n o ś ć i oto Sokrates pyta w tej
chwili Glaukona, jakby o jakiś drobiazg szło, czy nie zauważył czasem, że nieśmiertelna jest nasza
dusza i nie ginie nigdy. G l a u k o n jest z d u m i o n y , jak można coś takiego zauważyć i rad by czegoś
o tej „ n i e t r u d n e j " sprawie posłuchał. Widocznie i Platon sam nie uważał tej sprawy za zbyt oczy
wistą i łatwą. On w to wierzy obrazowo, artystycznie, supozycjami, a b ę d z i e próbował z a m i e n i ć
tę wiarę na rodzaj wiedzy, ujętej w słowa o d e r w a n e , które by się jakoś dały powiązać.
W i ę c j a k o pierwszy a r g u m e n t podaje to, że nie może w ogóle zginąć coś, czego nie g u b i zło
j e m u właściwe, swoiste. A że swoistym z ł e m duszy jest niesprawiedliwość i ta duszy ludzkiej
z g u b y nie przynosi - więc dusza w ogóle zginąć nie m o ż e . Z g u b a ciała nie może jej d o t y k a ć
wcale, bo ona nie jest ciałem; cóż ją obchodzi c u d z e zło, zło tkwiące w ciele?
A r g u m e n t nie bardzo oczywisty, bo każde ciało żywe, jak wiadomo, ginie w ogniu albo w z b y t
rzadkim powietrzu, chociaż ż a d n e ciało żywe nie jest o g n i e m ani zbyt rzadkim powietrzem.
609 A Księga X 325
wytworzy złego stanu duszy, nigdy nie b ę d z i e m y uważali, żeby dusza pod
wpływem obcego zła miała ginąć, nie mając w sobie zła własnego - ona jest
10
czymś innym - nic jej nie szkodzi obce zło.
- To ma sens - powiada.
- Więc albo o d r z u c i m y to stanowisko, dowiedziemy, że nie m ó w i m y słu-
B sznie, albo - jak d ł u g o ono nie b ę d z i e o b a l o n e - nie m ó w m y nigdy, że pod
w p ł y w e m gorączki albo pod wpływem innej choroby ani pod wpływem ucię
cia głowy, ani nawet gdyby ktoś całe ciało na najdrobniejsze cząstki pokrajał,
to j e d n a k i z tego p o w o d u dusza nigdy nie g i n i e - chyba by k t o ś d o w i ó d ł ,
że s k u t k i e m takich stanów ciała ona sama staje się bardziej niesprawiedliwa
i bardziej bezbożna. A jak długo o b c e zło tkwi w czymś innym, a w ł a s n e g o
C zła nie ma w środku, przez to ani dusza, ani nic innego nie ginie.
- N i k o m u tak mówić nie pozwalajmy.
- Tego - odpowiedział - doprawdy nikt nigdy nie dowiedzie, żeby się du
sze umierających robiły przez śmierć mniej sprawiedliwe.
- Jeżeli się k t o ś - ciągnąłem - ośmieli z a c z e p i ć tę myśl i p o w i e d z i e ć ,
że mniej sprawiedliwy i gorszy robi się człowiek, który umiera, aby nie mu
siał zgodzić się, że dusze są nieśmiertelne, wtedy my będziemy chyba uwa
żali, że jeśli on ma rację, to niesprawiedliwość jest jak gdyby ś m i e r t e l n ą
D chorobą i dopiero od niej samej, bo to leży w jej naturze, umiera ten, który
się jej n a b a w i ł , k t o ją ma w n a j w y ż s z y m s t o p n i u , t e n p r ę d z e j , a k t o
w mniejszym, t e n później, a nie tak, jak teraz, inni za to karę wymierzają
i dopiero zbrodniarz umiera.
- Na Z e u s a - powiedział - w takim razie niesprawiedliwość nie wyda się
czymś najstraszniejszym ze wszystkiego, jeżeli ma śmierć przynosić niespra
wiedliwemu. Bo to by był sposób pozbywania się łotrów. Ja raczej m a m to
wrażenie, że ona się okaże czymś wprost przeciwnym; ona drugich zabija,
E jeżeli tylko można, a zbrodniarzowi siły życiowe nadzwyczajnie wzmaga -
on n a w e t m n i e j snu zażywa, taki jest ożywiony. O t o , gdzie mieszka nre-
sprawiedliwość; zdaje się, że bardzo daleko od śmiertelnej choroby.
- P i ę k n i e mówisz - p o w i e d z i a ł e m . - Więc skoro nie wystarczy swoista
złość i swoiste zło, żeby zabić duszę i zniszczyć ją, to trudno, żeby ją mogło
unicestwić zło przeznaczone na zgubę czegoś innego. T a k i e ani duszy nie
zabije, ani niczego innego, tylko to jedno, czemu jest przeznaczone.
- Trudno, istotnie - powiada - tak się wydaje przynajmniej.
611 - Nieprawdaż? Skoro jej nie zgubi ż a d n e zło, ani własne, ani c u d z e , to
jasna rzecz, że ona musi istnieć zawsze, a jeśli istnieje zawsze, to jest nie
śmiertelna.
- Koniecznie - powiada.
10
Niesprawiedliwość pojęta jest tutaj jako j e d y n e i decydujące zło duszy. Jeżeli o n o jej nie za
bija - nie zabije jej nic w ogóle. Ale właśnie o to idzie, czy naprawdę niesprawiedliwość ma takie
decydujące znaczenie dla duszy, że jeśli co, to ona tylko j e d n a mogłaby jej przynieść k o n i e c . Bo
ostatecznie zgniłość jest też swoistym z ł e m jajek jadalnych i to swoiste zło żadnego jajka nie uni
cestwia. Z g n i ł e jajko może trwać bardzo długo. M i m o to nie jest n i e ś m i e r t e l n e i może się stłuc
bardzo łatwo. Dopiero wtedy ginie, a z tym swoistym z ł e m trwać mogło bardzo długo.
611 A Księga X 327
11
Z założenia nieśmiertelności dusz ludzkich nie wynika wcale stała ilość dusz, jak myśli Platon
w tym miejscu. Przecież nic o tym nie wiadomo, z czego się n i e ś m i e r t e l n e istoty mogą tworzyć,
a z czego nie mogą, i ta myśl, że w końcu wszystkie mogłyby się stać n i e ś m i e r t e l n e , nie ma w so
bie nic bardziej osobliwego niż przyjmowanie j e d n e j takiej istoty albo kilku.
Platon nie c h c e się zbyt długo rozwodzić nad z a g a d n i e n i e m nieśmiertelności duszy - poświęcił
tej sprawie cały dialog: Fedona. Woli skorygować plastyczny symbol duszy ludzkiej, który mu tak
b r z y d k o w y p a d ł w księdze p o p r z e d n i e j . To wspólnota z ciałem tak duszę oszpeca powierzchow
nie. Ale dusza mądra a odwiązana od ciała jest z pewnością p i ę k n a i z n a c z n i e prostsza w wyglą
dzie. Ł a t w o sobie wyobrazić, że jeśli się w jej symbolu plastycznym u s u n i e tę wielogłową hydrę
na dole i Iwa z w ę ż e m nieco wyżej, a zostanie z niej sam tylko rozum w postaci człowieka - dusza
wyładnieje bardzo. T y l k o cóż to za człowiek będzie: bez pożądań i bez t e m p e r a m e n t u ?!
328 Platon, Państwo 612 A
13
A teraz przychodzi mit końcowy: pierwowzór Boskiej komedii. Nagrody i kary d o c z e s n e nie za
wsze trafiają tak, jakby w y p a d a ł o i jakby się chciało w to wierzyć. A serce ludzkie pragnie wi
dzieć ludzi sprawiedliwych w szczęściu, a n i e j e d n o serce mniej d o b r e pragnie widzieć zbrodnia
rzy na m ę k a c h . T y c h pragnień nie zaspokaja życie, ale potrafi je zaspokoić fantazja. W stanie
s n u zjawiają się t e ż nieraz m a r z e n i a s e n n e , k t ó r y c h treść s p e ł n i a p r a g n i e n i a n i e z a s p o k o j o n e
w d z i e ń , a na jawie fantazja artystów potrafi stwarzać obrazy - o d p o w i e d n i k i m a r z e ń s e n n y c h ;
treść ich spełnia tę samą rolę: koi pragnienia, którym życie o d m ó w i ł o s p e ł n i e n i a . To z n a c z e n i e
ma i końcowy mit platoński tutaj.
Pierwsze słowa przypominają Odyseje, ale zapowiadają inne widowisko niż tam, gdzie O d y s e -
usz też z s t ę p o w a ł pod z i e m i ę , oglądać d u s z e zmarłych. Od początku opowiadania o Erze, synu
Armeniosa, proza wpada w rytm. I słychać p o m i ę d z y zdaniami jakby m ę s k i e akordy, u d e r z a n e na
strunach. T r z e b a to czytać powoli a po prostu.
T o k , forma i treść opowiadania ma charakter marzenia s e n n e g o . Wielka plastyka szczegółów,
ale nie można ich żadną miarą k o n s e k w e n t n i e powiązać w k o n k r e t n y m o d e l przestrzenny i czaso
wy - nie zejdą się. Pole widzenia z j e d n e g o m o m e n t u nie da się związać z p o l e m widzenia z m o
m e n t u n a s t ę p n e g o . Postacie zjawiające się w treści opowiadania są nieraz figurami symboliczny
mi - to u o s o b i o n e abstrakcje - o b o k ludzi pozbawionych znaczenia o d e r w a n e g o . Postacie z n a n e
tylko z literatury i z mitu plączą się z osobami znanymi gdzieś z życia - akcja ma zabarwienie roz
k o s z n e i straszne - na przemian i równocześnie - a kończy się nagłym wstrząsem jak przy o b u d z e
niu się do jakiegoś h u k u albo blasku nagłego. W treści s w o b o d n a w ę d r ó w k a pośród widowisk
uroczych i okropnych, a tu i ówdzie jakieś natrętne, uparte wyliczenia i pomiary bardzo m ę t n e .
Właśnie tak, jak to bywa w snach. D a r e m n i e te pomiary k o n t r o l o w a ć i objaśniać je, i spraw
dzać na jawie. Nic z t e g o nie wychodzi i nie może wyjść, bo to jest właśnie c h a r a k t e r y s t y c z n e
dla m y ś l e n i a w snach. O n o nie zawsze się da powtórzyć i skontrolować na jawie, po p r z e b u d z e
niu się.
Er, syn Armeniosa, to t e n sam, który zaczyna u Słowackiego Króla Ducha, tylko Słowacki nie
znał go z oryginału platońskiego, ale z francuskiego przekładu, i dlatego zrobił go przez p o m y ł k ę
O r m i a n i n e m , kiedy pisał:
Ja, H e r Armeńczyk, leżałem na stosie itd.
D w i e rozpadliny w niebie naprzeciw dwóch przepaści w ziemi - to będą chyba dwie szczeliny
świecące między c h m u r a m i , bo t r u d n o to zobaczyć inaczej.
Pierwsza scena przypomina nieco Sąd Ostateczny Michała Anioła. D w a pionowe szeregi posta
ci ludzkich po lewej i po prawej i sędziowie p o ś r o d k u . Oczywiście, że Platon nie wziął t e g o
z obrazu od Michała Anioła. D u c h y mają tu formy c i e l e s n e , ubrań chyba nie mają, chodzą noga
mi po skałach i po c h m u r a c h . W niebie trzeba sobie też pomyśleć jakąś trwałą podstawę pod no
gami d u s z szczęśliwych, ale to nie jest w marzeniu s e n n y m k o n i e c z n e . Można we śnie c h o d z i ć
i po p o w i e t r z u . Z b a w i e n i mają na piersiach przewieszony wyrok sądu - p r a w d o p o d o b n i e dla
orientacji władz niebieskich i dla rozpoznawania się nawzajem.
P o t ę p i e n i noszą wyrok na plecach - jak dorożkarze warszawscy n u m e r , ale to dla większej
hańby. Bo o d z n a k ę przypiętą z przodu widzą tylko ci, których może widzieć i odznaczony - przy
piętą z t y ł u czytają ci, o k t ó r y c h n i e wie n a z n a c z o n y . J e ż e l i o z n a k a h a n i e b n a , h a ń b a t y m
przykrzejsza.
Kary i nagrody zagrobowe powtarzają się co sto lat, aby w ciągu tysiącletniego żywota po
ś m i e r t n e g o mogły być dziesięciokrotne. O karach czytamy szczegóły - o nagrodach ogólniki.
Ci, co umarli n i e d ł u g o po urodzeniu, sprawiają niejaką t r u d n o ś ć w opowiadaniu, bo ani karać
ich nie ma za co, ani nagradzać. Platon wie o tej trudności, ale ją pomija. W e d ł u g wierzeń chrze
ścijańskich cieszą się takie d u s z e szczęściem naturalnym w tak zwanej Otchłani.
O p o w i a d a n i e nabiera rysów osobliwie k o n k r e t n y c h , kiedy się „ d u s z e z m a r ł e " zaczynają pytać
o znajomych po imieniu i pada nazwisko Ardiajosa.
614 B Księga X 331
14
Straszne widowisko, kiedy diabli cierniami czeszą dyktatora, a przepaść ryczy, kiedy z niej po
t ę p i e ń c y chcą wychodzić. M o ż n a się d o r o z u m i e w a ć , że obciążeni bardzo wielkimi grzechami idą
na m ę k i wieczne do T a r t a r u . A inni odbywają rodzaj czyśćca.
Po kilku dniach wędrówki odbytej gdzieś chyba po ziemi dochodzą dusze tam, skąd widać do
brze b u d o w ę wszechświata. N a s z świat ma stanowić olbrzymią wydrążoną kulę obwiązaną pa
s m e m światła. C z ę ś ć górna tej kuli to b ę d z i e s k l e p i e n i e n i e b i e s k i e , a jej obwiązanie ś w i e t l n e to
z a p e w n e droga m l e c z n a . T y l k o że to światło, opasujące świat, przebija k u l ę s k l e p i e n i a n i e b i e
skiego w dwóch biegunach i wiąże oba bieguny nieba na wskroś poprzez wnętrze kuli niebieskiej
i z i e m i w postaci słupa ś w i e t l n e g o o barwach t ę c z o w y c h . I t e n s ł u p świetlny m o ż n a widzieć
z z i e m i - wtedy się pokazuje, że on chyba nie sięga od j e d n e g o b i e g u n a nieba do drugiego, tylko
j a k b y m i a ł k o ń c e w o l n e , z w r ó c o n e k u ś r o d k o w i z i e m i i świata. N a tych w o l n y c h k o ń c a c h ,
a m o ż e na j a k i m ś sznurze, zwisa wrzeciono Konieczności, m o t o r obrotu nieba. W r z e c i o n o ma
kształt o d w r ó c o n e g o grzyba o bardzo wąskim trzonie i półkulistym kapeluszu, z ł o ż o n y m z ośmiu
grubszych i cieńszych czasz półkulistych, wpasowanych d o k ł a d n i e j e d n a w drugą. W s z y s t k o ra
z e m p o d o b n e do kołotuszki, jaką u nas chłopi sprzedają na targach, do bączka albo do prawdzi
w e g o , starogreckiego wrzeciona. Wydrążone p ó ł k u l e , z których się składa j e g o głowa, nazywa
Platon kręgami. Przekroje tych kręgów widać na płaskiej powierzchni głowy wrzeciona naokoło
osi, w postaci barwnych współśrodkowych pierścieni kolistych. Że je widać na wrzecionie praw
dziwym, to jasne, ale gdzie by należało stanąć na ziemi, żeby przekrój głowy tego wrzeciona zo
baczyć, gdyby istniało, nie jest łatwo zgadnąć. W k a ż d y m razie musiałby to być widok z góry.
a nie widok nad głowami. I j a k i m s p o s o b e m stalowy hak wrzeciona powiesić m o ż n a na świetle -
to jest t e ż tajemnica snu. A c z e m u się poszczególne kręgi kręcą w różnych k i e r u n k a c h ? To ma
o d p o w i a d a ć r u c h o m słońca, księżyca i planet. T o , że p o s z c z e g ó l n e kręgi mają o d p o w i a d a ć p o
s z c z e g ó l n y m p l a n e t o m i g w i a z d o m stałym, też nie precyzuje d o s t a t e c z n i e obrazu. T e k s t brzmi
616 B Księga X 333
K i e d y k a ż d y z t y c h , co byli na ł ą c e , k o ń c z y ł swój s i ó d m y d z i e ń , m u s i a ł
wstać i ósmego dnia ruszać w drogę, aby po czterech dniach przyjść tam, skąd
widać z góry s n o p światła, przez całe n i e b o i ziemię rozpięty, niby słup, naj
bardziej do tęczy p o d o b n y tylko jaśniejszy i czystszy. Do tego światła doszli C
po j e d n y m d n i u drogi i zobaczyli tam przez ś r o d e k światła z n i e b a n a p i ę t e
k o ń c e więzów n i e b i e s k i c h . Bo ono stanowi obwiązanie nieba, p o d o b n i e jak
liny opasujące okręty trójrzędowe; w ten sposób światło wiąże całą obracającą
się kulę. A między końcami jest n a p i ę t e wrzeciono Konieczności, które wszy
s t k i e k u l e o b r a c a . K t ó r e g o oś i h a k j e s t ze stali, a krąg z m i e s z a n y ze stali
i z i n n y c h m a t e r i a ł ó w . A b u d o w a k r ę g u jest taka. Kształt ma taki sam jak D
u wrzecion tutejszych. W e d ł u g tego, co mówił, trzeba sobie przedstawić, że
on jest taki: jak gdyby w j e d n y m wielkim kręgu w y d r ą ż o n y m i p r z e w i e r c o
nym na wskroś, tkwił inny, taki sam, mniejszy, d o k ł a d n i e się z nim stykający;
tak, jak to wiadra czasem pasują i j e d n o d o k ł a d n i e wchodzi w drugie. W t e n
s p o s ó b t e ż trzeci krąg i czwarty, i jeszcze i n n e cztery. Bo osiem jest wszyst
kich kręgów, tkwiących j e d n e w drugich. Na górze widać ich przekroje okrą- E
głe, tworzące ciągłą powierzchnię grzbietową j e d n e g o d u ż e g o kręgu naokoło
osi. A ta oś przebija na wskroś krąg ósmy. Więc krąg pierwszy z zewnątrz ma
w przekroju najszerszy pierścień kołowy, druga z rzędu jest szerokość szóste
go, trzecia - czwartego, czwarta - ósmego, piąta - siódmego, szósta - piątego,
siódma - trzeciego, a ósma - drugiego. I powierzchnia największego pierście
nia jest upstrzona, powierzchnia siódmego najjaśniejsza, powierzchnia ósme
go b i e r z e swą barwę od światła kręgu s i ó d m e g o , barwy drugiego i piątego są 617
do siebie p o d o b n e , bardziej żółte od t a m t y c h , trzeci krąg ma barwę najbiel
szą, czwarty czerwonawą, a drugi z rzędu co do białości jest pierścień szósty.
tak, jakby powierzchnia kręgu ó s m e g o byta powierzchnią ziemi i jakby można było z jakiejś góry
na niej dojrzeć pierścienie koliste na przekroju wielkiej głowy wrzeciona, zwisłej ku dołowi. Ale
jak tę oś obrotu świata o p r z e ć na kolanach Konieczności - t r u d n o dojść. I gdzie do tego celu tę
K o n i e c z n o ś ć u m i e ś c i ć ? W e w n ą t r z świata - n i e p o d o b n a , raczej g d z i e ś poza n i m . Informacje
o barwach i szybkościach obrotu poszczególnych kręgów są tylko rodzajem zmory m a t e m a t y c z
nej, jaka się w marzeniach s e n n y c h trafia, choć wiążą je z ruchami, barwami i jasnością poszcze
gólnych ciał n i e b i e s k i c h . Zwrot: „ t a m u góry, na k a ż d y m kręgu chodzi S y r e n a " , jest sprzeczny
z o p i s e m d o t y c h c z a s o w y m . Bo kręgi dotąd musiały być widziane z góry, na przekroju, j a k o pła
skie, olbrzymie, p o z i o m e koła. A nie z dołu, jako krągły sufit nad ziemią. Było p o w i e d z i a n e , że
kręgi ściśle pasują do siebie. W takim razie nie zmieści się pomiędzy ich wypukłości żadna Syre
na i nie b ę d z i e miała którędy chodzić i śpiewać, względnie wydawać j e d n e g o tonu.
W i d a ć , jak się głowa w r z e c i o n a odwróciła j a k o ś i -zdaje się tworzyć u k ł a d s i e d m i u współ-
środkowych sklepień niebieskich nad głowami ludzi. I już są odstępy między tymi sklepieniami,
aby Syreny miały którędy chodzić czy może pływać, bo chodzić na rybim ogonie jest t r u d n o .
T a k samo nie ma tu wtedy miejsca dla trzech Mojr. N i e mogą siedzieć na ziemi. T a k a Mojra
u t r z y m a n a w proporcjach do ziemi, nie sięgnie wtedy kręgu z e w n ę t r z n e g o , a te, które mają obra
cać kręgi w e w n ę t r z n e , nie mogą same siedzieć na j e d n y m z nich, to jest na ziemi, bo nie ruszy
łyby ich z miejsca, gdyby same były na nich o p a r t e . 1 jakie musiałyby m i e ć wymiary wszystkie
trzy? Jak by w o b e c nich wyglądali sędziowie-mikroby i gdzie wtedy będą te szczeliny w niebie,
przez k t ó r e się sypie m r o w i e z b a w i o n y c h ? D a r e m n i e o to pytać. To są pytania możliwe na
jawie. T r e ś ć snu może być i najczęściej bywa sprzeczna w e w n ę t r z n i e i to jest we śnie bardzo
urocze i dla snu c h a r a k t e r y s t y c z n e ; nie ma p o w o d u łamać sobie głowy nad w y k o n a n i e m m o d e l u
tego świata, z g o d n i e z t e k s t e m , który czytamy, ale czytamy w biały dzień i na jawie. To jest sen.
i niech zostanie s n e m .
334 Platon, Państwo 617 A
A kiedy się oś kręci, obraca się z nią całość tym samym ruchem, ale w tej
obtacającej się całości s i e d e m kręgów w e w n ę t r z n y c h obraca się po cichu
B i powoli w kierunku przeciwnym obrotowi całości. Spośród nich najszybciej
biegnie pierścień ósmy - p o t e m wolniej, a r u c h e m równoczesnym, siódmy,
szósty i piąty; trzecią z kolei szybkość obrotu - tak się im zdawało - posiada
krąg czwarty, wirujący w s t r o n ę przeciwną. Czwartą p r ę d k o ś ć ma trzeci,
a piątą - drugi. A kręci się oś o b r o t u oparta na k o l a n a c h K o n i e c z n o ś c i .
T a m u góry, na k a ż d y m kręgu chodzi Syrena obracająca się razem z nim
i wydaje j e d e n głos, j e d e n ton. Wszystkie razem, a jest ich osiem, tworzą
j e d e n harmonijny akord.
Jeszcze inne trzy postacie kobiece siedzą naokoło w równych odstępach,
C a każda ma swój tron: to Mojry, córki Konieczności, w białych s u k n i a c h ,
a przepaski mają na głowach. Lachesis, Kloto i Atropos. Śpiewają zgodnie
z S y r e n a m i . Lachesis o przeszłości śpiewa, Kloto o tym, co jest, Atropos
o tym, co będzie. Kloto od czasu do czasu dotyka prawą ręką z e w n ę t r z n e g o
kręgu wrzeciona i przyśpiesza jego ruch obrotowy, tak samo znowu Atropos
lewą ręką popycha kręgi wewnętrzne. A Lachesis jedną i drugą ręką dotyka
chwilami to jednych, to drugich.
XV Więc oni, kiedy tam przyszli, musieli zaraz iść do Lachesis. W t e d y ich
D naprzód jakiś prorok w porządku ustawił, a p o t e m wziął z kolan L a c h e s i s
losy i okazy życia ludzkiego, wstąpił na mównicę wysoką i powiedział: „ O t o
Konieczności córa, dziewica Lachesis, mówi: D u s z e j e d n o d n i o w e , o t o po
c z ą t e k nowej wędrówki o k r ę ż n e j rodu ś m i e r t e l n e g o , w ę d r ó w k i kończącej
E się śmiercią. N i e was wybierać będzie duch; wy sobie będziecie sami du
cha obierali. Kto pierwszy los dostanie, ten niech pierwszy wybiera życie -
później już n i e u c h r o n n e . D z i e l n o ś ć nie jest u nikogo w niewoli. Kto ją
ceni więcej lub mniej, t e n jej dostanie więcej albo m n i e j . Winien t e n , co
wybiera. Bóg nie w i n i e n " . To powiedziawszy, rzucił pomiędzy wszystkich
618 losy i każdy podejmował ten, który mu padł u nóg. Tylko on j e d e n nie wy
bierał. N i e p o z w o l o n o m u . Kto los p o d n i ó s ł , t e n widział, który n u m e r
dostał 15 .
15
Pokazuje się, że te Mojry nie są teraz znowu takie d u ż e , skoro jakiś prorok, herold - t e n się
zjawił też, jak we śnie, nie w i a d o m o skąd - może wziąć z kolan Lachesis losy i okazy życia ludz
kiego, a prorok zdaje się mieć wymiary zwykłego człowieka. T a k a Lachesis nie sięgnie od środ
ka świata do jego obwodu, gdyby szło o sięganie na jawie. W treści snu sięgnie bez trudności.
M ó w n i c a jest z a p e w n e w y k u t a z k a m i e n i a . Prorok daje d u s z o m mającym wejść w ciała i za
cząć nowy żywot ludzki na z i e m i do wyboru losy i okazy życia ludzkiego. N i e Bóg zsyła los, bo
los bywa czasem zły. Bóg nie m o ż e być winien ż a d n e g o zła - z a t e m Platon woli wierzyć, że każ
dy sam jest winien swego złego losu. T a k i los każdy sam sobie wybrał kiedyś, zanim się urodził,
i taki m u s i znosić. Jeżeli wybrał los zły, to sam sobie winien. N i e c h ma pretensję do własnej
g ł u p o t y , a nie do woli bożej. Zresztą, jeżeli chodzi o los, to n a w e t i mądry człowiek nie m o ż e
sobie wybrać za światem losu d o w o l n e g o , bo tam wiele znaczy p r z y p a d e k . Przecież prorok roz
rzuca losy na chybił trafił, a każdy podejmuje taki, jaki mu padnie u nóg. T r u d n o .
Za to w y b i e r a ć m o ż n a p r z e d u r o d z e n i e m do woli styl i rodzaj w ł a s n e g o życia, c h a r a k t e r
i główne zajęcie, to, czym ktoś będzie na ziemi.
618 A Księga X 335
16
Kto tam wybiera lekkomyślnie, bo ulega p o k u s o m chciwości lub ambicji, musi p o t e m cierpieć
za życia. Ale powinien mieć żal tylko do s a m e g o siebie.
Co prawda, to można by się w administracji zaświatów spodziewać jakiejś opieki nad naiwny
mi, jakiegoś p o r a d n i k a dla wybierających tam na miejscu, aby ludzie dobrzy, a tylko nie bardzo
mądrzy, nie wpadali tak fatalnie jak ten poczciwiec, który z nieba wracał, a w p a d ł w samą dykta
turę i musiał p o t e m własne dzieci zjadać, choć tego p r z e d t e m nie lubił. Ale tego Platon nie prze
widuje i zostawia sferom niebian rys p e w n e g o c h ł o d n e g o p o d s t ę p u i kuszenia naiwnych, po czym
następują kary straszliwe w s t o s u n k u do przewinienia. Rys c z ę s t o przypisywany b ó s t w o m - bez
ż a d n e j ujmy dla ich czci. Człowieka by taki rys nie ozdobił.
Przy wyborze przyszłego życia kierują się d u s z e d o ś w i a d c z e n i a m i z żywotów p o p r z e d n i c h .
W i d o c z n i e nie wszystko zapominają, co kiedyś przeżyły. I tak, śpiewak Orfeusz wybiera żywot
łabędzia, bo zostało mu z a m i ł o w a n i e do śpiewu, a ł a b ę d ź ma p i ę k n i e ś p i e w a ć przed śmiercią.
I woli przyjść na świat z jaja ptasiego, niż m i e ć m a t k ę k o b i e t ę , bo miały go niegdyś rozszarpać
Bachantki, które swym głosem czarował.
Śpiewak T a m y r a z przegrał w sporze z M u z a m i własną twarz. W nowym życiu wolał zachować
p i ę k n y śpiew, a powierzchownością nie zwracać uwagi. I Ajaks nie c h c e już być c z ł o w i e k i e m -
obrażony, że mu zbroi Achillesa nie przyznano. I A g a m e m n o n nie może z a p o m n i e ć Klitemnestry
i Ajgistosa - woli być o r ł e m niż c z ł o w i e k i e m . Atalanta biegała lepiej niż m ę ż c z y ź n i . Ambicja
skierowała ją na bieżnię. Epejos, syn P a n o p e u s a , z b u d o w a ł konia trojańskiego, a T e r s y t e s to zło
śliwy błazen znany z H o m e r a .
Dusza m ą d r e g o O d y s e u s z a pokazuje swoim wyborem, że dla m ą d r e g o człowieka więcej warte
620 A Księga X 337
Powiada więc, że widział duszę niegdyś Orfeusza, jak wybierała żywot ła
będzia przez odrazę do płci żeńskiej. Orfeusz poniósł śmierć z ręki kobiet,
więc nie chciał przychodzić na świat przez ciało kobiety. I widział d u s z ę
Tamyrasa, jak wybiera żywot słowika. A widział też ł a b ę d z i a , który dla
o d m i a n y postanowił wybrać życie człowieka, a inne m u z y k a l n e z w i e r z ę t a
tak samo. D w u d z i e s t a z rzędu dusza obrała życie lwa. A ta była Ajaksa, B
syna T e l a m o n a . N i e chciała się stawać c z ł o w i e k i e m ; p a m i ę t a ł a t e n sąd,
który rozstrzygał o zbroi. A po niej dusza Agememnona. Ona też z odrazy
do rodzaju ludzkiego i przez przebyte cierpienia wolała się w orła przemie
n i ć . G d z i e ś p o ś r o d k u losowała d u s z a Atalanty. Z o b a c z y ł a z a s z c z y t n e
odznaki atlety i nie umiała przejść m i m o - wzięła swój los. A p o t e m wi
dział duszę Epeijosa, syna Panopeusa, jak weszła w naturę kobiety o zdol- C
nościach do techniki. A dalej, pośród ostatnich, zobaczył duszę tego błazna
Tersytesa, jak wstępuje w ciało małpy.
P r z y p a d k i e m dusza O d y s e u s z a losowała na samym k o ń c u . J u ż szła do
wyboru, ale, przypomniawszy sobie minione trudy przez żądzę sławy ponie
sione, dała pokój ambicjom i chodząc długo tędy i owędy szukała losu czło
wieka prywatnego, który by miał czas wolny. Z wielką trudnością go znala
zła. L e ż a ł gdzieś tam, porzucony, bo inni go nie chcieli. Zobaczywszy go, D
powiedziała, że i za pierwszym razem byłaby też ten los wybrała, więc teraz
podjęła go z radością.
D u s z e wielu zwierząt przechodziły w ludzi i przechodziły j e d n e zwierzę
ta w drugie. Niesprawiedliwe dusze wstępowały w zwierzęta dzikie, a spra
w i e d l i w e p r z e m i e n i a ł y się w z w i e r z ę t a ł a g o d n e - odbywały się w s z e l k i e
możliwe przemiany.
jest ciche życie prywatne, dające m o ż n o ś ć i n t e l i g e n t n e j pracy, niż kariera polityczna. T y m obra
z e m musiał się i Platon sam pocieszać.
P o n i e w a ż ludzie c z ę s t o bywają ze swego losu i z typu swego życia niezadowoleni, więc żeby
ż a d e n nie mógł zejść ze swego toru, musi sobie każdy wybrać za światem Anioła Stróża i ten go
j u ż p o t e m przez całe życie pilnuje - n i e u c h r o n n i e . Bieg życia raz o b r a n e g o na t a m t y m świecie
jest nieodwracalny i ujęty w stalowe ramy konieczności. P o d o b n i e jak bieg wszechświata. Pla
ton jest deterministą, jeżeli chodzi o t e n świat i o to życie. P e w n e pozory i n d e t e r m i n i z m u prze
niósł na o k r e s p r z e d u r o d z e n i e m się c z ł o w i e k a . Powtórzył to Kant po paru tysiącach lat, ale
znacznie n u d n i e j .
P e w n a miara beztroski i z a p o m n i e n i a p o t r z e b n a jest i d u s z o m b e z c i e l e s n y m , i ludziom żyją
cym w ciele. Beztroski nigdy człowiek nie ma dość, ale tylko głupi nie ma żadnych trosk i zapo
mina o wszystkim.
W o s t a t n i m m o m e n c i e d u c h y na głos g r z m o t u i trzęsienia ziemi rozpryskują się jak m e t e o r y
i lecą wtedy w górę, ku n a r o d z i n o m . Znaczyłoby to, żeśmy j e d n a k byli z nimi pod ziemią, a nie
na ziemi. A p a m i ę t a m y , że scena się rozpoczęła w okolicy pustej nad Rzeką Z a p o m n i e n i a .
Ale i to zagadnienie nie jest ważne w treści snu. T a k i e rzeczy, jak pod ziemią czy nad ziemią,
można w marzeniu s e n n y m przeżywać równocześnie - bez skrupułu.
Państwo zmarłych było p a ń s t w e m l l a d e s a , a H a d e s mieszkał pod ziemią. Bo pod ziemią grze
bano ciała umarłych, a c h o ć je też palono na stosach - popioły wracały do ziemi. T a m , skąd przy
szły. Nie ludzie.
Dzieło kończy krótkie, pogodne, p e ł n e otuchy życzenie - w tonie modlitwy.
Czy P l a t o n sam wrócił drugi raz na świat, jak sobie to kiedyś marzył - nic w i a d o m o . Ale że
j e g o myśli i słowa po dwóch i pół tysiącach lat wędrówki wracają na nowo do obiegu, do życia
i grają jak dawniej - to p e w n e .
338 Platon, Państwo 620 D
BIBLIOTEKI EUROPEJSKIEJ:
1. Sw. Augustyn, Państwo Boże — dum. Ks. Władysław Kubicki.
2. M. Aureliusz, Rozmyślania — tłum. Marian Reiter.
3. G. Berkeley, Trzy dialogi miedzy Hylasem i Filonousem — tłum. Janina Sosnowska.
4. M. Bierdiajew, Rozważania o egzystencji — tłum. Henryk Paprocki.
5. M. Bierdiajew, Królestwo Ducha i królestwo cezara — tłum. Henryk Paprocki.
6. M. Bierdiajew, Sens historii. Filozofia losu człowieka — tłum. Henryk Paprocki.
7. M. Bierdiajew, Sens twórczości. Próba usprawiedliwienia człowieka — tłum. Henryk
Paprocki.
8. Boec|usz, Traktaty teologiczne — tłum. Agnieszka Kijewska.
9. A. Comte, Rozprawa o duchu filozofii pozytywnej — tłum. J. K.
10. Cyceron, Mowy — tłum. Stanisław Kołodziejczyk, Julia Mrukówna, Danuta Turkowska.
11. Cyceron, O państwie, O prawach — tłum. Iwona Żółtowska.
12. Dante, Boska Komedia — tłum. Alina Swiderska.
13. Dante, Monarchia — tłum. Władysław Seńko.
14. Dante, O języku pospolitym — tłum. Włodzimierz Olszaniec.
15. R. Descartes, Medytacje o pierwszej filozofii — tłum. Maria i Kazimierz Ajdukiewiczowie,
Izydora Dąmbska, Stefan Swieżawski.
16. R. Descartes, Namiętności duszy — tłum. Ludwik Chmaj.
17. R. Descartes, Reguły kierowania umysłem. Poszukiwanie prawdy poprzez światło naturalne
— tłum. Ludwik Chmaj.
18. R. Descartes, Rozprawa o metodzie — tłum. Tadeusz Boy-Żeleński.
19. R. Descartes, Zasady filozofii — tłum. Izydora Dąmbska.
20. Jan Szkot Eriugena, Komentarz do Ewangelii Jana — tłum. Agnieszka Kijewska.
21. J. G. Fichte, Powołanie człowieka — tłum. Adam Zieleńczyk.
22. I. Kant, Krytyka czystego rozumu — tłum. Roman Ingarden.
23. I. Kant, Krytyka praktycznego rozumu — tłum. Benedykt Bornstein.
24. I. Kant, Uzasadnienie metafizyki moralności — tłum. Mścisław Wartenberg.
25. S. Kierkegaard, Pojęcie lęku — tłum. Antoni Szwed.
26. S. Kierkegaard, Wprawki do chrześcijaństwa — tłum; Antoni Szwed.
27. G. W. Leibniz, Nowe rozważania dotyczące rozumu ludzkiego — tłum. Izydora Dąmbska.
28. Monteskiusz, O duchu praw — tłum. Tadeusz Boy-Żeleński.
29. Platon, Dialogi, t. I-II - tłum. Władysław Witwicki.
30. Platon, Eutyfron, Obrona Sokratesa, Kriton — tłum. Władysław Witwicki.
31. Platon, Fajdros — tłum. Władysław Witwicki.
32. Platon, Fedon — tłum. Władysław Witwicki.
33. Platon, Fileb — tłum. Władysław Witwicki,
34. Platon, Gorgiasz, Menon — tłum. Władysław Witwicki.
35. Platon, Hippiasz mniejszy, Hippiasz większy, Eutydem — tłum. Władysław Witwicki.
36. Platon, łon, Charmides, Lizys — tłum. Władysław Witwicki.
37. Platon, Laches, Protagoras — tłum. Władysław Witwicki.
38. Platon, Państwo — tłum. Władysław Witwicki.
39. Platon, Państwo, Prawa — tłum. Władysław Witwicki.
40. Platon, Parmenides, Teajtet — tłum. Władysław Witwicki.
41. Platon, Sofista, Polityk — tłum. Władysław Witwicki.
42. Platon, Timaios, Kritias — tłum. Władysław Witwicki.
43. Platon, Uczta — tłum. Władysław Witwicki.
44. J. J. Rousseau, Umowa społeczna — tłum. Antoni Peretiatkowicz.
45. W. Sołowjow, Sens miłości — tłum. Henryk Paprocki.
46. B. Spinoza, Traktaty — tłum. Ignacy Halpern-Myślicki.
47. Św. Tomasz z Akwinu, Dzieła wybrane — dum. O. Jacek Salij OP. O. Kalikst Suszyło OP, Ks.
Marek Starowieyski, O. Wojciech Giertych OP.
48. Sw. Tomasz z Akwinu, Komentarz do Ewangelii ]ana — tłum. O. Tadeusz Bartos OP.
49. Sw. Tomasz z Akwinu, Kwestie dyskutowane o prawdzie, t. I-II — tłum. Adam Adusz-
kiewicz, Leszek Kuczyński, Jacek Ruszczyński.
50. Sw. Tomasz z Akwinu, Traktat o człowieku — tłum. Stefan Swieżawski.
51. M. de Unamuno, Agonia chrystiamzmu — tłum. Piotr Rak.
Książki w przygotowaniu: