Professional Documents
Culture Documents
część trzecia
Anna Dodziuk
POKOCHAĆ SIEBIE .
1. Skomplikowany autoportret
Jestem głupia, zła i brzydka; do niczego się nie nadaję,
nic mi nigdy nie wychodzi; czy komuś może zależeć na kimś takim
jak ja? - niestety, większość ludzi przynajmniej czasami myśli
o sobie w ten sposób. Niektórzy nawet zawsze. Najpierw spróbu-
jemy połapać się w tym myśleniu, przeanalizować je nieco dokła-
dniej, rozłożyć na czynniki pierwsze - bowiem każdy plan popra-
wy sytuacji musi poprzedzać rozeznanie czyli diagnoza.
Masz więc i Ty, jak każdy, jakąś ogólną samoocenę. Malujesz
swój autoportret w jaśniejszych lub ciemniejszych barwach. Ale
ten obraz jest oczywiście znacznie bardziej skomplikowany, zło-
żony z różnych - jeśli tak można powiedzieć - składników czy
wymiarów. Myślę, że cztery z nich są najważniejsze:
- powierzchowność, wygląd zewnętrzny, ciało
- inteligencja, mądrość, zdolności
- dobroć, uczciwość, kwalifikacje moralne
- jaką jestem kobietą? jakim mężczyzną?
Jest jeszcze piąty ważny wymiar co myślę o sobie w obszarze
"ja-inni". Czy ludzie mogą mnie lubić? Czy warto ze mną być?
Czy zasługuję na miłość? Można być przecież pięknym, mądrym i
dobrym, a mimo to czuć się bardzo samotnie.
Jedna z moich przyjaciółek zwierzała mi się kiedyś: "Jestem
niebrzydka, życzliwie traktuję wszystkich i chętnie im pomagam,
głowę mam też nie najgorszą, nauka zawsze szła mi dobrze i w
pracy osiągam spore sukcesy. Ale chyba mi czegoś ważnego braku-
je. Prawie nie mam przyjaciół, znajomi o mnie zapominają, męż-
czyźni się mną nie interesują. Strasznie mi tego brakuje". Ro-
zumiem ją, pewnie i Ty ją rozumiesz - trudno cieszyć się życiem
bez dobrych kontaktów ze znajomymi, przyjaciółmi, najbliższymi.
Spróbuję zastanowić się przez chwilę nad każdym z tych pię-
ciu obszarów - zachęcam Cię do tego samego. Ale przedtem jesz-
cze parę zdań dla tych, którzy lubią rozważać kwestie teorety-
czne. Jeżeli Ciebie to nie interesuje, po prostu opuść ten ka-
wałek i zacznij czytać dalej od następnego.
7. W kontaktach z ludźmi
Jakie uczucia i myśli towarzyszą Ci, kiedy wybierasz się
gdzieś z wizytą? Co sobie wyobrażasz, kiedy masz wkrótce spo-
tkać się z osobą najbliższą Twemu sercu? Na pewno inaczej
jest przed pierwszą randką, a inaczej po dwudziestu latach
małżeństwa. Ale czy jest to raczej radosne oczekiwanie miłego
kontaktu, czy ponure przewidywania czegoś przykrego?
"Bezpiecznie czuję się tylko wtedy, kiedy jestem sama.
Jak tylko znajdę się w towarzystwie, boję się, że się zbłaź-
nię, wykonam coś nie tak i zrobi się głupia sytuacja. Ale
znowu w ogóle nic nie mówić i nie robić - też głupio. To mnie
kompletnie paraliżuje" - tak napisała do mnie kiedyś Kasia,
którą usiłowałam korespondencyjnie leczyć z kompleksów. Nie-
stety, listowne poradnictwo nie jest zbyt skuteczne, bo żeby
się czegoś istotnego dowiedzieć o sobie w układzie "ja-inni",
potrzebne są informacje od tych innych. Kasia mimo nieśmiało-
ści dała się przekonać i znalazła się w jednej z prowadzonych
przeze mnie grup.
Poprosiłam ją, żeby zrobiła bilans swoich wad i zalet w
kontaktach międzyludzkich. Oczywiście bukiet wad był daleko
bogatszy i bardziej barwny niż nieliczne i mizerne zalety. A
potem zrobiłyśmy sprawdzian: dla kogo jej poszczególne wady
rzeczywiście są wadami, komu są obojętne, a kto uważa je za
zalety? Katarzyna była bardzo zdziwiona. Paru osobom na przy-
kład podobała się jej nieśmiałość i zahamowania. Ktoś powie-
dział, że lubi nieśmiałe dziewczyny, ktoś jeszcze określił tę
cechę jako skromność, dwie osoby uznały, że to pasuje do
niej. Pamiętam, jak się rozpogodziła, kiedy jeden chłopak,
jej równieśnik, prawie na nią nakrzyczał: "To co, że się nad
wszystkim długo zastanawiasz? Nie znoszę mówienia co ślina na
język przyniesie. Ty jak się odezwiesz, to przynajmniej do
sensu. Mówisz mało, ale smacznie". I tak było ze wszystkim
oprócz obgryzania paznokci, którego nie pochwalił nikt.
Czy Ty też stronisz od ludzi, jak kiedyś Kasia? Pamiętaj,
Tobie też - jak jej - tylko wydaje się, że inni nie będą
chcieli Cię zaakceptować. Bzdura! Większość z nich po prostu
boi się tego samego co Ty i dlatego trzyma się na dystans.
2. Trudne początki
Pamiętasz jak było, kiedy znalazłeś się w nowej szkole
albo poszedłeś na studia? Gdy zaczynałeś nową pracę? Opowia-
dała mi znajoma dziewczyna, jak czuła się przez parę pierw-
szych tygodni w szkole za granicą, dokąd wyjechali służbowo
jej rodzice: "Byłam kompletnie ogłupiała i zupełnie do nicze-
go. Na lekcjach jak przygłup, na prywatkach jak jakiś raróg.
Nie wiedziałam nawet, o czym rozmawiać na przerwach, co się
odezwałam, to głupio. Byłam nie tak ubrana, inaczej podnosi-
łam rękę na lekcjach. Miałam wrażenie, że nawet nogi i ręce
mam nie takie. Tak mi się wtedy wydawało. Z czasem zaczęło
być lepiej, wciągnęłam się". Co jakiś czas, bez wyjeżdżania,
wszyscy trafiamy na sytuacje, w których czujemy się jak w ob-
cym kraju.
Każda nowa sytuacja wymaga przystosowania, wszystkie po-
czątki obfitują w niepowodzenia, bo poruszasz się po niezna-
nym gruncie bez rozeznania i wprawy. Nic dziwnego, że reagu-
jesz niepewnością wątpliwościami na własny temat i zwykle w
konsekwencji pogarsza się Twój autoportret. Przypuszczam, że
nie jesteś wtedy dla siebie zbyt dobry i nie fundujesz sobie
okresu ochronnego, czasowej taryfy ulgowej na wejście w nowe
układy. Pewnie z przykrością stwierdzasz, że inni radzą sobie
lepiej, zazdrościsz im, a nawet jesteś na nich zły.
Trudno bywa zwłaszcza wtedy, gdy oni znają się od lat i
dużo ich ze sobą łączy. Naprawdę nie do pozazdroszczenia jest
sytuacja nowego pracownika trafiającego do zgranego zespołu,
nowej dziewczyny czy chłopaka wprowadzanego do paczki starych
przyjaciół swojej sympatii, małżonka przyjeżdżającego z pier-
wszą wizytą do rodziny partnera. Oni śmieją się z jakiejś za-
bawnej historii sprzed lat, a Tobie wydaje się, że z Ciebie.
Rozumieją się w pół słowa, przerzucają doskonale czytelnymi
dla nich aluzjami, a Ty nic nie kojarzysz i czujesz się jak
ostatni tuman.
Spokojnie! Możesz być pewien, że to minie, jeżeli tylko
nie zamkniesz się w sobie i nie podejmiesz postanowienia, że
się odcinasz i wycofujesz. To trochę tak, jakbyś się znalazł
wśród ludzi mówiących w obcym języku i z czasem zaczął się
nim posługiwać, najpierw słabo, a potem coraz swobodniej.
Więc lepiej poprzyglądaj się i trochę poczekaj pamiętając, że
na początku pewna sztywność i niezręczność to rzecz natural-
na, a Twoje marne samopoczucie jest zrozumiałe i przejściowe.
Pół biedy, kiedy chodzi o dalszą rodzinę albo szkolnych
kolegów Twojej drugiej połowy - możesz przestać się z nimi
widywać. Ale jeżeli to jest nowa praca lub szkoła czy, powie-
dzmy, teściowie? Trudno całkiem zerwać takie kontakty. Bywa,
że decydujesz się wówczas na coś w rodzaju "emigracji wewnę-
trznej". Rezygnujesz z włączania się we wspólne rozmowy i
rozrywki, jeżeli to możliwe siadasz w kącie, starasz się
wyjść jak najwcześniej. I może się to ciągnąć latami, pogłę-
biając Twoje poczucie, że jesteś nieważny, nielubiany, gor-
szy.
4. Na co mnie stać?
Odpowiedź na to pytanie kształtuje się nieco później, w
czasie, kiedy malutki człowiek zaczyna zdobywać świat: uczy
się siadać, stawać i chodzić, posługiwać się przedmiotami,
uruchamiać urządzenia. Wciąż jeszcze jego osiągnięcia i pora-
żki zależą od innych, ale w coraz większym stopniu staje się
aktywnym uczestnikiem, a nie tylko obiektem ich zabiegów. Na
przykładzie nauki chodzenia najlepiej widać, jak powstaje po-
czucie "ja mogę" - ta część samooceny, od której będzie zale-
żała aktywność i inicjatywa, zdolność osiągania sukcesów i
znoszenia niepowodzeń.
Dwuletni Krzyś, o którym chcę tu opowiedzieć, jest dziec-
kiem chyba nietypowym. Włazi na kredens w kuchni i na piani-
no, wędruje po poręczach foteli, skacze z murków i sprzętów
prawie tak wysokich jak on sam. Przewraca się czasami przy
bieganiu, ale rzadko kiedy płacze. Musi się naprawdę porząd-
nie rąbnąć, żeby chciało mu się obwieszczać światu głośnym
rykiem, że coś sobie złego zrobił. Wyraźnie różni się od swo-
ich rówieśników sprawnością fizyczną i śmiałością.
Spytałam jego mamę, skąd się bierze ta różnica. A ona na
to opowiedziała mi, jak postępują słoniowe matki względem ma-
łych słoni, kiedy te mają się wygramolić z dołu albo wejść na
skarpę. Wyczytała to gdzieś i postanowiła przyjąć jako regułę
własnego postępowania. Otóż słoniątko samo wdrapuje się pod
górę tak długo i na tyle wysoko, jak da radę. I dopiero kiedy
zaczyna się obsuwać, słonica podpycha je trąbą, ale delikat-
nie, tylko na tyle, żeby starało się dalej. Pozwala mu nawet
spadać, a z pomocą przychodzi dopiero wtedy, gdy zanosi się
na to, że małe zrezygnuje. Inaczej mówiąc, pozwala mu przeko-
nać się, ile potrafi, i wykorzystać do maksimum własne możli-
wości.
"Wiesz - mówiła dalej - strasznie się o niego boję i dla-
tego staram się być w pobliżu i w razie czego złapać w locie.
Ale nie chcę, żeby wyrósł na taką niezdarę jak ja. Mnie, kie-
dy byłam mała, mama albo babcia tak skutecznie chroniły przed
jakimkolwiek niebezpieczeństwem, że zawsze byłam jakaś taka
nieruchawa i nieporadna. Nie biegaj, bo upadniesz, nie skacz,
bo się potłuczesz - bez przerwy wbijali mi do głowy w dzieci-
ństwie. Wbijali, aż wbili chyba na zawsze."
Często dorośli próbują ochronić dziecko albo ułatwić ży-
cie jemu i sobie: nakarmię cię, bo się ubrudzisz; dam pić, bo
jeszcze rozlejesz; ubiorę, to będzie szybciej; przyniosę, że-
by ci nie było ciężko. Na różne sposoby ograniczają jego dą-
żenie do samodzielności. A do malucha, któremu nie pozwala
się próbować, dociera wyraźny komunikat, że "nie potrafisz,
nie możesz, tobie się nic nie uda".
8. W gronie kolegów
Dzieciaki z podwórka, koledzy z klasy, Twoja paczka albo
chociaż jeden-dwóch przyjaciół, dziewczyny, chłopaki - z cza-
sem to wszystko zaczyna być coraz ważniejsze. Od ich opinii w
coraz większym stopniu zależy poczucie własnej wartości. Naj-
wyraźniej widać to w sytuacjach skrajnych: spotkałam w życiu
paru niedoszłych młodych samobójców, którzy postanowili skoń-
czyć ze sobą, bo zostali odtrąceni przez rówieśników.
Już od piaskownicy, od pierwszych zabaw na podwórku każdy
z nas stanął przed nowym zadaniem życiowym - przystosowania
się do równieśników. Pamiętasz, jak w gronie kolegów bardzo
chciałeś mieć to co inni i umieć to co inni, nawet jeśli to
wcale do Ciebie nie pasowało? Mini, punkowe fryzury, muzyka,
która doprowadzała do szału dorosłych, i niezliczone inne
rzeczy powodowały konflikty z rodzicami i poczucie, że jeśli
Tobie tak nie wolno, to jesteś gorszy, bo Kasia czy Mietek
wszystko ma i może.
Opinia kolegów, akceptacja z ich strony była ważniejsza,
jeśli nie miałeś oparcia w jakim-takim albo jeszcze lepiej
dobrym zdaniu o sobie samym. Ażeby je poprawić zyskując ich
uznanie, byłeś gotów robić rzeczy, które nie podobały się do-
rosłym narażały Cię na kary i które być może sam również uwa-
żałeś za niesłuszne. Kiedy się zastanawiam nad przyczynami
tak powszechnego wśród młodych ludzi palenia, picia alkoholu,
próbowania rozmaitych narkotyków, łamania prawa - myślę, że
robią to mimo potępienia społecznego głównie po to, żeby pod-
nieść w ten sposób poczucie własnej wartości.
Pod tym względem nastoletni etap życia to bardzo trudny
czas. Nie będę się przy nim zatrzymywać dłużej, bo o okresie
dojrzewania i konflikcie pokoleń zostały napisane całe tomy.
Myślę, że jednym z częściej przeżywanych wtedy uczuć są nie-
pewność i wstyd. Pamiętam opowiadanie Grażyny o tym okresie
jej życia: "Nie cierpię przypominać sobie, jak to wtedy było.
Cały czas wydawało mi się, że robię coś nie tak i byłam goto-
wa spalić się ze wstydu. Oczywiście było mi głupio, że prze-
staję być kompletnie płaska, ale tak samo głupio, że jeszcze
nie mam dużych piersi. Ze dwa lata musiałam się przełamywać,
żeby chodzić do szkoły, kiedy miałam okres, a poza tym stara-
łam się nie wychodzić z domu, tak się wstydziłam. Jak nikt ze
mną nie tańczył, było mi okropnie wstyd, ale jeżeli jakiś
chłopak mnie poprosił, robiłam się cała sztywna na myśl, że
wyjdę na środek i na pewno wszyscy będą na mnie patrzeć. Mó-
wię ci, po prostu koszmar!"
Tu chciałabym na chwilę wrócić do analogii z gramofonem.
Przez pierwsze lata życia zdążyła się już nagrać cała płyto-
teka i w zależności od sytuacji zaczyna się odtwarzać ta lub
inna płyta. Nawet jeśli ktoś ma w przewadze te gorsze, to
przecież nie grają mu one w głowie cały czas: kiedy się ką-
pie, czyta książkę, rozmawia z sympatyczną ciotką, robi coś,
co lubi, gramofon może milczeć bądź snuć przyjemną melodię.
Natomiast w momentach napięć, niepowodzeń, w nowych lub nie-
jasnych okolicznościach albo gdy dzieje się coś, co przypomi-
na poprzednie przykre sytuacje - wtedy ciszej lub głośniej
włącza się jedna z płyt z negatywnym nagraniem.
Zawieszenie między dzieciństwem a dorosłością, zmiany fi-
zjologiczne, ujawniające się potrzeby seksualne, pierwsze
niepewne próby kontaktów erotycznych - wszystko to sprzyja
szczególnie częstemu przywoływaniu tych zapisów czy nagrań,
które nie należą do przyjemnych.
Pamiętasz, jak bałeś się wówczas śmieszności? Jeżeli ktoś
się śmiał albo choćby uśmiechał, a Ty nie wiedziałeś, z ja-
kiego powodu, wtedy zawsze domyślałeś się, że z Ciebie - i
pewnie Ci to zostało do dziś. Często uśmiecham się do ludzi
albo śmieję z radości na ich widok i już jestem przygotowana
na pytanie: "Ze mnie się śmiejesz?", bo często zdarza mi się
je słyszeć. Cierpliwie tłumaczę: "To nie z ciebie, tylko do
ciebie". A wtedy rzeczywiście wyśmiewaliście się z siebie na-
wzajem, ponieważ to był sposób, żeby zagłuszyć własny wstyd i
obawę przed śmiesznością, wyglądać na bardziej pewnych sie-
bie.
Szczególnie trudną sytuację wśród równieśników, dojmujące
poczucie, że są gorsi, mają młodzi ludzie z biednych rodzin.
Krysia wspomina: "Miałam marne ciuchy, większość z darów.
Szliśmy gdzieś wszyscy i klasa mnie wypchnęła na jezdnię. Po-
wiedzieli, że nie mogę z nimi iść, bo wyglądam jak ze wsi.
Poszłam w drugą stronę i dostałam od nauczyciela naganę za
oddalanie się od klasy".
Jeżeli byłeś biedniejszy od kolegów, z innego środowiska
niż większość z nich, jeżeli wyróżniałeś się jakoś fizycznie
albo interesowałeś zupełnie czym innym niż oni - dawali Ci to
boleśnie odczuć. I Twój autoportret po każdym takim doświad-
czeniu wydatnie się pogarszał.
4. Oprócz afirmacji
Uważam, że afirmacje są najskuteczniejszą z "domowych" -
nie wymagających pomocy psychoterapeuty - metod przekształca-
nia swojego myślenia, a w ślad za nim i życia. Ale chcę krót-
ko powiedzieć też o innych sposobach, bo może akurat któryś z
nich Ci się przyda. Pierwszy to chwalić siebie samego. Po raz
kolejny namawiam do tego, żeby brać przykład z dzieci. Często
podsłuchuję własne i nieraz zdarza mi się słyszeć podniecony
szept: "Udało się! Udało!" albo "Ale mi fajnie wyszło!".
Podejrzewam, że jesteś z tych, co za niepowodzenia obwi-
niają tylko siebie, natomiast swoje sukcesy skłonni są uważać
za dzieło przypadku albo innych ludzi. Dlatego zachęcam Cię,
żebyś nie zostawiał żadnego, nawet drobnego powodzenia bez
pochwalenia się za nie. Możesz nie doczekać się uznania od
innych - pamiętasz, co mówiłam o niedobrej tradycji, która
każe unikać pochwał, rezerwując je tylko na wielkie okazje.
Zresztą o niektórych Twoich sukcesach wiesz tylko Ty sam.
Z trudem przychodzi Ci załatwianie spraw w urzędach, a dzi-
siaj zdobyłeś dwa papierki; nie umiesz zmusić się do odpisy-
wania na listy, ale wysłałeś kartkę z pozdrowieniami; zwykle
ubieranie dzieci trwa długo i denerwujesz się przy tym, teraz
poszło Ci spokojnie i sprawnie. Nie są to oczywiście wielkie
wydarzenia i nawet trudno byłoby dopominać się, żeby ktoś je
zauważył. Ale Ty wiesz i możesz nie pozostawiać ich bez skwi-
towania jakimś wyrazem uznania dla siebie samego.
Możesz posunąć się o krok dalej w dbaniu o siebie. Otóż
Ty sam możesz dawać sobie nagrody i sam pocieszać się w trud-
nych chwilach. Jeżeli coś Ci się udało - przeszedłeś trudny
sprawdzian, załatwiłeś sobie pracę, zdobyłeś się na powiedze-
nie ważnej osobie, że nie chcesz być przez nią źle traktowa-
ny, skończyłeś robić półkę zaczętą dwa miesiące temu - konie-
cznie wymyśl dla siebie jakąś nagrodę. To nie musi być nic
wielkiego: kup sobie ładne skarpetki lub wymarzoną książkę,
zjedz lodowego Snickersa albo piękną brzoskwinię, idź na mało
ambitny film czy do wesołego miasteczka. Ważne, żeby to było
coś, co lubisz, i żeby było jasne, że to w nagrodę.
Teraz od drugiej strony: spotkało Cię coś przykrego. Bo-
lesne borowanie u dentysty, niemiła rozmowa z narzeczonym,
pominęli Cię przy awansach i podwyżce, znowu zabrali się do
kucia ścian w Twoim bloku, jesteś w dołku psychicznym bez wy-
raźnego powodu - taktyka ta sama. Zrób coś, co sprawi Ci
przyjemność, zadbaj o siebie. Sprawdziłam na sobie i innych,
to działa! Agatka, moja młoda przyjaciółka, kobieta w wieku
późno-szkolnym, a więc bez własnych źródeł dochodu, kupuje
sobie w takich chwilach na pocieszenie ładną chusteczkę do
nosa.
Wszystkie te pochwały i nagrody zmierzają do jednego: że-
byś sam sobie udowodnił, że jesteś ważny. A kiedy już prze-
staniesz mieć siebie za nic i zaczniesz dobrze traktować, in-
ni na pewno się dołączą. To znana prawidłowość: kiedy chcesz
zmienić na lepsze nastawienie świata zewnętrznego, zacznij od
stosunku do samego siebie.
Inna możliwość zmiany myślenia na własny temat to koncen-
tracja na swoich mocnych stronach. Jeśli zatruwa Ci życie
fakt, że masz brzydkie nogi to znajdź jedną lub dwie cechy,
które Ci się u siebie podobają i zacznij trening przeciwsta-
wiania się myślom o nogach za pomocą zdania: "Ale przecież
mam piękne oczy i ładne ręce". Dla myśli "nie umiem gotować"
przeciwwagą może być "jednak dobrze sprzątam", a lekarstwem
na "jestem marnym pracownikiem" - "za to dobrą matką". Masz
wtedy szansę poprawić bilans, rozpamiętywanie minusów przy-
najmniej w pewnym stopniu równoważąc przypomnieniem o plu-
sach.
Znam jeszcze jeden, doraźny sposób usuwania złych myśli
ze świadomości. Jest on tak prosty, że przedstawiam go z pew-
nym zażenowaniem. Otóż gdy tylko pojawią się w głowie, trzeba
zacząć śpiewać albo chociażby nucić jakąś melodię. I ta tech-
nika - jak dwie poprzednie - wykorzystuje taką oto cechę lu-
dzkiego umysłu: w naszej świadomości może zmieścić się naraz
tylko jedna myśl. Kiedy zaczynasz myśleć o czym innym, to si-
łą rzeczy wyrzucasz z głowy to, co było tam poprzednio. Właś-
nie dlatego można sterować swoim myśleniem, przestawiać je na
lepsze tory.
8. Trujące otoczenie
Zacznę od historii mojej przyjaciółki Misi, która przez
ostatnie parę lat chodzi do pracy jak na ścięcie. Zawsze się
denerwuje, rozmyśla, co ją tam złego spotka, rozpamiętuje
nieprzychylne uwagi koleżanek. Często mam wrażenie, że po po-
wrocie do domu nie rozstaje się z tamtymi problemami, które
nawet we śnie jakoś ją gnębią. Zresztą kiepsko sypia i w nocy
zastanawia się, jak powinna ustawić się wobec szefowej. Cała
sprawa nabrała już niemal rozmiarów obsesji. Ale na wszelkie
moje sugestie, żeby rozejrzała się za inną pracą, Misia rea-
guje źle.
Jest podobnie bezradna wobec teściów: utrzymuje z nimi
regularne kontakty, mimo że nie są dla niej w żadnym stopniu
budujące. Zawsze jest narażona na uszczypliwe uwagi, próby
udowodnienia, że wszystkie jej pomysły na życie są bez sensu,
że źle wychowuje dziecko, a jeszcze na dodatek nie umie się
ubrać. Co tu mówić o wizytach - obowiązkowo co tydzień nie-
dzielny obiad - kiedy każdy telefon teściowej wytrąca ją z
równowagi na parę godzin. Przy czym takie telefony bywają
prawie codziennie, a czasem kilka razy w ciągu dnia.
Jedyna rada, jaką mam dla Misi i osób jej podobnych, to
odciąć się od trujących wpływów. Najpierw trzeba rozejrzeć
się dookoła i sprawdzić: czy ludzie, z którymi się widuję,
pomagają mi myśleć o sobie dobrze, czy wręcz przeciwnie. Cza-
sami trudno bywa nawet zacząć zastanawiać się nad tym, bo na-
sze prawdziwe odczucia przesłania jakiś ogólnie słuszny po-
gląd, na przykład: jak może mi być źle u rodziców, przecież
dziecku u mamy zawsze musi być dobrze; albo: Nowakowie to ta-
cy kulturalni ludzie, powinniśmy się z nimi widywać. Nieraz
ciężko się przebić przez tego typu przekonania.
Żeby odróżnić "trujące" otoczenie od "pożywnego", musisz
zadać sobie dwa pytania. Pierwsze: co w danym miejscu słyszę
na swój temat, jakie komunikaty do mnie docierają? Jeżeli
głównie typu "źle postępujesz", "głupio myślisz", "brzydko
wyglądasz" oraz pretensje i pouczenia; jeśli spotyka Cię tam
głównie brak zrozumienia i nigdy nikt nie staje po Twojej
stronie - zastanów się, czy czasem nie warto zrezygnować z
tych kontaktów albo przynajmniej poważnie je ograniczyć.
Druga ważna kwestia: jak reagujesz na towarzystwo tych
ludzi lub tej osoby. Czy na przykład masz poczucie, że jesteś
ciężki czy lekki? Czy często boli Cię wtedy głowa albo
brzuch? Czy ktoś Cię tam uważnie słucha? Czy są jakieś wyraź-
ne oznaki zadowolenia, kiedy się pojawiasz? U siebie zaobser-
wowałam pewną charakterystyczną reakcję: w miejscach, które
mi nie służą, mam zwolnione ruchy, tak jakby było mi trudno
podnieść rękę czy nogę. Kiedy się na tym łapię, zaczynam uwa-
żnie przyglądać się całej tej sytuacji i zastanawiać, czy mam
tam jeszcze zostać, czy raczej wyjść.
Szczególnie trudno odciąć się od trujących wpływów szer-
szego kręgu rodzinnego: rodziców, teściów, dalszych krewnych.
Często widzę, jak zupełnie dorośli, samodzielni ludzie, któ-
rzy mają już własne potomstwo, zachowują się tak, jakby dali
im uprawnienia do wtrącania się i swobodnego wyrażania swoich
niepochlebnych opinii. Jakby istniała cicha umowa, że rodzi-
nie nie można w tym miejscu powiedzieć "stop, nie życzę sobie
tego". I zdecydować, że do podtrzymania więzi rodzinnych wy-
starczy Boże Narodzenie i Wielkanoc plus może jeszcze imieni-
ny dziadka.
Przeczytałam kiedyś stosy pamiętników, przysłane na kon-
kurs "Moje małżeństwo i rodzina" i utkwił mi w pamięci jeden
z nich. Młoda mężatka pisała, jak parę razy w tygodniu przy-
chodzi do niej teściowa, zagląda we wszystkie kąty, nawet do
garnków i do szaf, nie szczędząc cierpkich uwag. Muszę powie-
dzieć, że dla mnie ta historia zabrzmiała naprawdę przeraża-
jąco. W podobnych przypadkach zachęcam Cię do kierowania się
zasadą ujętą w angielskim przysłowiu "Mój dom to moja twier-
dza".
Masz możliwość wyboru, możesz tam wpuszczać tylko swoich
sprzymierzeńców. A jeśli zdecydujesz się pozwolić wejść komu
innemu, to na wyraźnie określonych przez Ciebie zasadach.
Proszę bardzo, herbata albo kawa, pobawić się z dzieckiem ale
naprawdę świat się nie zawali, jeżeli powiesz: "Kuchnia i sy-
pialnia nie jest dla gości" albo "O szóstej mamy coś ważnego
do zrobienia, więc serdecznie zapraszam do za dziesięć szós-
ta, a potem już musimy zająć się naszymi sprawami". I o 17.50
przypomnieć, że taka była umowa.
Boisz się narazić, jeżeli zrobisz coś takiego? Przecież
naprawdę nic nie tracisz - z pewnością chodzi o kogoś, kto i
tak niezbyt Cię szanuje (a może zacznie, kiedy okaże się, że
nie może swobodnie chodzić Ci po głowie?). W rzeczywistości
grozi Ci nie to, że stracisz dobrą opinię, tylko złudzenie,
że uda Ci się na nią zasłużyć.
Rozmawiając z ludźmi przekonałam się, że najtrudniej
ograniczyć kontakty z własnymi rodzicami. I nie tylko z powo-
du normy społecznej czy też obyczaju. Do ponawiania kontak-
tów, które już tyle razy okazały się trujące, przyciąga nas
jak magnes nadzieja, że uda się otrzymać od nich coś, czego
się nie dostało w dzieciństwie. Może teraz zauważą, docenią,
zaczną kochać? Często nie do końca zdajemy sobie sprawę, że
takie dziecinne nadzieje na otrzymanie miłości i uznania
przetrwały do dziś. Tylko że skoro przez tyle lat ich speł-
nienie się nie powiodło, to trudno - trzeba rozstać się z
iluzjami i zacząć szukać gdzie indziej.