You are on page 1of 290

Kaputt

Curzio Malaparte

Spis treci
Dzieje pewnego rkopisu ........................................................................................................................ 3 Cz pierwsza Konie ............................................................................................................................... 4 I. Le ct de Guermantes .................................................................................................................... 5 II. Wo ojczyzny ................................................................................................................................. 20 III. Konie wrd lodu .......................................................................................................................... 32 Cz druga Szczury ............................................................................................................................... 39 IV. God shave the King....................................................................................................................... 39 V. Zamknite dzielnice....................................................................................................................... 57 VI. Szczury w Jassach ......................................................................................................................... 69 VII. Krykiet w Polsce .......................................................................................................................... 98 Cz trzecia Psy .................................................................................................................................. 122 VIII. Noc zimowa .............................................................................................................................. 122 IX. Czerwone psy ............................................................................................................................. 142 X. Noc letnia .................................................................................................................................... 152 XI. Zwariowana strzelba .................................................................................................................. 161 Cz czwarta Ptaki ............................................................................................................................. 170 XII. Szklane oko ................................................................................................................................ 170 XIII. Kosz ostryg................................................................................................................................ 183 XIV. Of their sweet deaths............................................................................................................... 190 XV. Dziewczta z Soroki ................................................................................................................... 205 Cz pita Reny .................................................................................................................................. 214 XVI. Nadzy ludzie ............................................................................................................................. 214 XVII. Zygfryd i oso.......................................................................................................................... 233 Cz szsta Muchy ............................................................................................................................. 246 XVIII. Golf handicaps........................................................................................................................ 246

XIX. Krew.......................................................................................................................................... 276

Dzieje pewnego rkopisu


KAPUTT (vom hebrischen Kapparoth, Opfer, oder franzsischen Capot, Matsch) zugrunde gerichtet, entzwei. MEYER, CONVERSATTIONSLEXIKON, 18601

Rkopis Kaputt ma swoj histori i wydaje mi si, e trudno byoby znale dla tej ksiki odpowiedniejsz przedmow ni wanie dzieje jej rkopisu. Zaczem pisa Kaputt w lecie 1941, w pocztkach wojny niemiecko-rosyjskiej, w wiosce Piesczanka na Ukrainie, w domu wieniaka, Romana Sukieny. Co dzie rano zasiadaem w sadzie pod drzewem akacjowym i zabieraem si do pracy, podczas gdy mj gospodarz siedzc na ziemi koo chlewka ostrzy kosy albo kraja buraki pastewne i zielsko dla swoich wi. Dom kryty strzech, o cianach z gliny i somy, pomazanych krowim gnojem, by may, ale czysty; nie byo w nim innych bogactw poza radiem, gramofonem i niewielk biblioteczk zawierajc wszystkie dziea Puszkina i Gogola. Nalea do starego muyka, ktrego trzy piciolatki i gospodarka kolektywna wyswobodziy z niewoli ndzy, ciemnoty i brudu.. Syn Roman Sukieny, komunista, mechanik z kochozu im. Woroszyowa w Piesczance, pocign ze swoim traktorem za armi radzieck; w tym samym kochozie pracowaa take jego ona, maomwna, agodna moda kobieta, ktra pod wieczr, po zakoczeniu roboty na niewielkim plku i w sadzie, zasiadaa pod drzewem, eby poczyta Puszkinowskiego Eugeniusza Oniegina w wydaniu z 1937 roku, ktre ukazao si w Charkowie to setn rocznic mierci wielkiego poety. Widok jej nasuwa mi wspomnienie dwch starszych crek Benedetta Croce, Meny i Aldy, ktre w ogrodzie ich wiejskiego domu w piemonckiej Meanie czytyway Herodota po grecku, siedzc pod obcion owocem jaboni. Prac nad t ksik podjem znowu w czasie mego pobytu w Polsce i na froncie pod Smoleskiem w roku 1942, a skoczyem j, prcz ostatniego rozdziau, w cigu dwch lat spdzonych w Finlandii. Przed powrotem do Woch podzieliem rkopis na trzy czci: jedn oddaem pod opiek ministrowi penomocnemu Hiszpanii w Helsinkach, hrabiemu Agustinowi de Fox, ktry opuszcza wanie tamtejsz placwk wezwany do Madrytu przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych; drug powierzyem sekretarzowi poselstwa rumuskiego w Helsinkach, ksiciu Dinu Cantemirowi, ktry uda si na now placwk w Lizbonie, trzeci - majcemu wkrtce jecha do Bukaresztu attach
1

Kaputt, z hebrajskiego Kapparoth, ofiara; lub z francuskiego capot, zepsuty, zrujnowany, rozbity.

prasowemu przy poselstwie rumuskim w stolicy Finlandii, Titu Mihailescu. Po dugiej wdrwce wszystkie trzy czci rkopisu dotary wreszcie do Woch. W lipcu 1943 znajdowaem si w Finlandii; na pierwsz wie o upadku Mussoliniego wrciem czym prdzej do Woch i udaem si na Capri, by tam doczeka ldowania aliantw; tam te, na Capri, we wrzeniu 1943 skoczyem ostatni rozdzia mojej ksiki.

Kaputt jest ksik okrutn. Jej okruciestwo to najdziwniejsze ze wszystkich dowiadcze, jakie przynis mi widok Europy w latach wojny. A jednak wrd bohaterw tej ksiki wojna jest postaci zaledwie drugorzdn. Mona by powiedzie, e ma jedynie warto pretekstu, gdyby nie to, e preteksty nieuniknione przynale do sfery fatalizmu. Wojna peni tu wanie rol fatum. W takim jedynie charakterze wkracza do tej ksiki. Powiedziabym, e pojawia si tam nie jako posta dziaajca, lecz jako widz, w tym sensie, w jakim moe by widzem krajobrazu. Wojna jest obiektywnym pejzaem tej ksiki. Gwnym jej bohaterem jest Kaputt, potwr radosny i okrutny. aden wyraz nie zdoaby lepiej ni to twarde i tajemnicze niemieckie sowo kaputt, dosownie znaczce zamany, skoczony, zdruzgotany, przepady, wyrazi tego, czym jestemy, czym jest w tej chwili caa Europa: stosem gruzu i odpadkw. Ja jednak - podkrelam to z naciskiem - wol t Europ kaputt od Europy wczorajszej, Europy sprzed dwudziestu, trzydziestu lat. Wol wiat, w ktrym wszystko trzeba budowa od nowa, ni taki, w ktrym trzeba przyj wszystko jako nieodwracalne dziedzictwo. Miejmy nadziej, e nowe czasy oka si nowe naprawd i nie bd skpiy pisarzom szacunku i wolnoci; gdy pimiennictwu woskiemu szacunek potrzebny jest nie mniej ni wolno. Powiedziaem miejmy nadziej nie dlatego, ibym nie wierzy w wolno i jej dobrodziejstwa (niech mi bdzie wolno przypomnie, e byem jednym z tych, ktrzy za swoj wolno ducha i swj wkad w spraw wolnoci zapacili wizieniem i zesaniem na wysp Lipari), ale dlatego, e wiem, i zreszt jest to powszechnie wiadome, jak trudno we Woszech i w wikszej czci Europy by czowiekiem i jak niebezpiecznie by pisarzem. Oby wic nowe czasy byy czasami wolnoci i szacunku dla wszystkich, nie wyczajc pisarzy. Bo tylko wolno i poszanowanie kultury bd mogy Itali i Europ wyratowa przed t okrutn przyszoci, o jakiej mwi Montesquieu w swoim dziele O duchu praw (ksiga XXIII, rozdzia XXIII): Tak tedy, w czasach bajecznych, po powodziach i potopach wyonili si z ziemi zbrojni ludzie i wytpili si wzajem.

Cz pierwsza Konie

I. Le ct de Guermantes2
Ksi Eugeniusz Szwedzki przystan na rodku pokoju. Niech pan posucha - powiedzia. Poprzez dby Oakhill i sosny parku Valdemarsudde, z drugiego brzegu odnogi morskiej wrzynajcej si w ld a po Nybroplan, w samo serce Sztokholmu, wiatr przynosi smtny, agodny lament. Nie byo to melancholijne Wycie syren parowcw, ktre wpywaj do portu, ani podniebny krzyk mew: przypominao to gos kobiecy, nabrzmiay blem. - To konie z Tivoli, lunaparku nie opodal Skansenu - cicho powiedzia ksi Eugeniusz. Stanlimy przy jednym z ogromnych okien wychodzcych na park, z czoem przycinitym do szyb zasnutych niebieskaw, pync od morza mgiek. ciek wzdu stoku wzgrza schodziy, potykajc si i kulejc, trzy biae konie, a za nimi to ubrana dziewczynka; miny bram i zeszy na wsk pla, przy ktrej toczyy si kutry, czna i odzie rybackie, czerwono i zielono malowane. By jasny dzie wrzeniowy, wiey, niemal wiosenny. Jesie zaczynaa ju czerwieni stare drzewa na Oakhill. Odnog morsk, na ktrej wysokim brzegu wznosi si willa Valdemarsudde, rezydencja ksicia Eugeniusza, brata Gustawa V krla Szwecji, suny due szare parowce z ogromnymi flagami szwedzkimi - ty krzy na bkitnym polu - wymalowanymi na kadubie. Stada mew wydaway chrapliwe, aosne krzyki, podobne do paczu dziecka. W dole, wzdu nabrzey Nybroplan i Strandvgen, koysay si biae stateczki kursujce midzy Sztokholmem a wysepkami archipelagu i noszce dwiczne nazwy szwedzkich miast i wysp. Za arsenaem wzbija si niebieski obok dymu, ktry stada przelatujcych mew przecinay raz po raz biaym byskiem. Chwilami wiatr przynosi dwiki orkiestry od strony Belmannsro i Hasselbacken oraz wesoy gwar tumu marynarzy, onierzy, dziewczt i dzieciakw zgromadzonych dokoa akrobatw, onglerw i wdrownych muzykantw, ktrzy od rana do nocy produkuj si przed bramami Skansenu. Ksi Eugeniusz wid za komi serdecznym spojrzeniem, opuciwszy powieki naznaczone delikatnymi zielonkawymi ykami. Widziana tak z profilu, w agodnym wietle zachodu, twarz ta o nieco obrzmiaych akomych wargach, z biaymi wsami nadajcymi jej dobroduszny wyraz, z orlim nosem i wysokim czoem uwieczonym siw kdzierzaw czupryn, potargan jak u zbudzonego przed chwil dziecka - wygldaa niby medal z wizerunkiem Bernadotte'a. Z caej krlewskiej rodziny ksi Eugeniusz najbardziej przypomina tego napoleoskiego marszaka, ktry sta si zaoycielem szwedzkiej dynastii. Czysty, ostry, niemal twardy profil tworzy szczeglny kontrast z agodnoci spojrzenia, z subtelnym wykwintem dykcji, z gestami piknych rk Bemadotte'w, o wskich, biaych palcach. (Kilka dni przedtem ogldaem w jednym ze sztokholmskich sklepw hafty, ktre wasnorcznie wykonuje krl Gustaw V w dugie wieczory zimowe, spdzane w otoczeniu rodziny i najbliszych dostojnikw dworu, w paacu krlewskim projektowanym przez Tessina albo podczas biaych nocy letnich na zamku Drottningholm; wdzik tych haftw, delikatno rysunku i subtelno ciegu przywodz na myl dawny kunszt wenecki, flamandzki czy francuski). Ksi Eugeniusz nie haftuje: jest malarzem. Nawet styl jego ubioru ma w sobie co z artystycznej swobody i nonszalancji Montmartre'u sprzed pidziesiciu lat, kiedy i Montmartre, i ksi Eugeniusz byli modzi. Ubrany

Strona Guermantes. Aluzja do tytuu powieci Marcela Prousta, Du ct de Guermantes, ktry w polskim przekadzie brzmi W stron Guermantes.

by w grub marynark z harris tweed koloru tabaczkowego, starowieckiego kroju, zapit do samej gry. Na tle bladoniebieskiej koszuli, w niewyrane biae prki, mocniejszym akcentem bkitu by szydekowy krawat spleciony na ksztat warkocza. - Co dzie, o tej porze schodz do morza - powiedzia ksi Eugeniusz cicho; W rowo-bkitnym zmierzchu widok tych trzech biaych koni, z towarzyszc im to ubran dziewczynk, by smutny i bardzo pikny. Stojc po kolana w wodzie koysay bami, rozwiewajc grzywy na dugich, w uk wygitych szyjach i ray. Soce zachodzio. Od wielu juz miesicy nie widziaem zachodu soca. Po dugim lecie pnocnym, po nie koczcym si, nieprzerwanym letnim dniu bez witw i zmierzchw, niebo zaczynao wreszcie blednc ponad lasami i morzem, ponad dachami miasta; co na ksztat cienia (a moe by to tylko refleks cienia, cie cienia?) zaczynao gstnie na wschodzie. Noc rodzia si po trochu, noc czua i delikatna; nad lasami i nad jeziorami niebo pono, skrcajc si w ogniu zachodu jak li dbowy w jesiennym ognisku. Pord drzew parku, na bladym tle pnocnego pejzau, kopie Rodinowskiego Myliciela i Nike z Samotraki, wyrzebione w marmurze nazbyt biaym, przypominay w sposb nieoczekiwany i wadczy gust paryskiego fin de sicle'u, dekadencji i parnasizmu, wprowadzajc w atmosfer Valdemarsudde jaki element swawoli i faszu. Rwnie i w obszernym pokoju, w ktrym stalimy przy wielkim oknie, dotykajc czoem szyb - w tym pokoju ksi Eugeniusz studiuje i tworzy - snuo si jeszcze tskne i przytumione echo paryskiego estetyzmu owych czasw, okoo roku 1888, kiedy ksi Eugeniusz mia swoje studio w Paryu (mieszka przy rue de Mohceau jako Monsieur Oscarson) i by uczniem Puvis de Chavannes'a i Bonnata. Na cianach wisiao troch jego modzieczych pcien - pejzae z Ile-de-France, znad Sekwany, z Valle-de-Chevreuse, z Normandii, portrety modelek z wosami rozpuszczonymi na nagich ramionach, poza tym obrazy Zorna i Josephsona. Dbowe gazie o purpurowych, zoto ykowanych liciach wyaniay si z porcelanowych amfor z Mariebergu i Rrstrandu malowanych przez Isaaka Grnewalda stylem Matisse'a. Ogromny piec z biaej majoliki ozdobiony z frontu wypukorzeb - dwie skrzyowane strzay, a nad nimi korona szlachecka zajmowa jeden kt pokoju. W krysztaowej wazie z Orrefors kwit przeliczny krzew mimozy, ktry ksi Eugeniusz przywiz z jakiego ogrodu na poudniu Francji. Przymknem na chwil oczy: tak, to by zapach Prowansji, zapach Awinionu, Nimes, Arles; wdychaem wo Morza rdziemnego, Woch, Capri. - Chciabym i ja mieszka na Capri jak Axel Munthe - odezwa si ksi Eugeniusz. - Podobno yje tam w otoczeniu kwiatw i ptakw. Zastanawiam si czasem - doda z umiechem - czy on naprawd tak lubi kwiaty i ptaki. - Kwiaty lubi go bardzo - powiedziaem. - A ptaki lubi go take? - Bior go za stare drzewo - wyjaniem - za stare, uschnite drzewo. Ksi Eugeniusz umiecha si, przymykajc oczy. Jak zawsze, tak i tego roku Axel Munthe spdzi lato na zamku Drottingholm, jako go krla, i wanie dopiero przed kilku dniami wyruszy w powrotn drog do Woch. aowaem, e si z nim rozminem w Sztokholmie. Pi czy sze miesicy przedtem, na Capri, w przeddzie mego wyjazdu do Finlandii, poszedem do wiey Materita

poegna si z Munthem, ktry chcia da mi kilka listw - do Svenna Hedina, Ernsta Mankera i innych swoich sztokholmskich przyjaci. Axel Munthe czeka na mnie pod piniami i cyprysami Materity: sta sztywno wyprostowany, chmurny, w zielonym paszczu narzuconym na ramiona, w kapeluszu krzywo wcinitym na rozczochran gow. Jego ywe, zoliwe oczy ukryte byy za czarnymi okularami, ktre nadaway mu w wygld na poy tajemniczy, na poy grony, jaki miewaj niewidomi. Munthe trzyma na smyczy wilczura i cho pies wydawa si zupenie agodny, jego pan, zaledwie zobaczy mnie nadchodzcego, zacz woa, ebym si zanadto nie przyblia. Z daleka! - krzycza wymachujc rk i zaklinajc psa, eby si na mnie nie rzuci i nie rozszarpa; udawa, e go z wielkim trudem powstrzymuje, e po prostu nie moe sobie da rady z t swoj dzik besti; pies tymczasem przyglda mi si merdajc wesoo i przyjanie ogonem, ja za zbliaem si powoli i udawaem strach, chtnie wczajc si w t nieszkodliw komedi. Axel Munthe, kiedy jest w dobrym humorze, lubi improwizowa takie scenki i zabawia si kosztem swoich goci. Moliwe, e by to wanie jego pierwszy pogodny dzie po wielomiesicznej zaciekej samotnoci. Mia za sob smutn jesie, ktr przey pod terrorem wasnych ponurych kaprysw, drczony melancholi, cae dni spdzajc w zamkniciu w tej swojej pospnej wiey, ponadgryzanej, niby stary gnat, ostrymi zbami libeccio, wiatru wiejcego od Ischii, i tramontany przynoszcej od Wezuwiusza a na Capri ostr wo siarki; zamknity na klucz w swoim faszywym wizieniu przesiknitym morsk wilgoci, pord faszywych starych obrazw, faszywych rzeb greckich, rzekomo pitnastowiecznych madonn wyrzebionych w drzewie z resztek jakiego mebla w stylu Ludwika XV. Tego dnia Munthe wydawa si pogodny. Zacz mi nagle opowiada o ptakach z Capri. Mwi, e kadego wieczora, przed zachodem soca, wychodzi ze swojej wiey i powoli, ostronie stawiajc kroki, zapuszcza si pomidzy drzewa parku w zielonym paszczu na ramionach, w starym kapeluszu krzywo wcinitym na rozczochran gow, z oczyma ukrytymi za ciemnym szkem okularw. Idzie tak a do miejsca, gdzie drzewa rosn rzadziej, rozstpu j si, ukazujc trawie kawa bkitnego nieba, niby zwierciado. Tam si zatrzymuje i stoi prosto, sztywny, chudy, podobny do starego pnia wysuszonego socem, stwardniaego wskutek zimna i burz, ze szczliwym umiechem czajcym si w kosmykach jego brdki starego fauna. Czeka. I ptaki zlatuj si do niego caymi chmarami, wiergocz serdecznie, siadaj mu na ramionach, na rkach, na kapeluszu, dziobi go w nos, w usta, w uszy. Munthe stoi tak, nieruchomo, gawdzc ze swoimi maymi przyjacimi wdzicznym capryjskim dialektem, dopki soce nie zatonie w bkitnozielonym morzu. Wtedy ptaki odlatuj do swoich gniazd, wszystkie naraz, z gonym poegnalnym trelem. - Ah, cette canaille de Munthe! - powiedzia ksi Eugeniusz serdecznie, a jego gos dra lekko. Przechadzalimy si czas jaki po parku, pod wzdymanymi wiatrem piniami, potem Axel Munthe zaprowadzi mnie do najwyej pooonego pokoju swojej wiey. Dawniej musiao to by co w rodzaju spichrza, teraz urzdzi tam sobie pokj sypialny, przeznaczony na owe dni czarnej melancholii, kiedy zamyka si tam niby w celi wiziennej, zatykajc uszy wat, eby nie sysze adnego ludzkiego gosu. Usiad na zydlu, umieszczajc grub lask midzy kolanami, ze smycz wilczura omotan dokoa przegubu rki. Lecy u jego stp pies wpatrywa si we mnie jasnymi, smutnymi oczyma. Axel Munthe unis w gr twarz, nagle spochmurnia. Powiedzia, e nie moe sypia, e wojna odebraa mu sen; cae noce spdza na niespokojnym czuwaniu, suchajc szumu wiatru w drzewach i dalekiego odgosu morza.

- Mam nadziej - powiedzia - e nie przyszed pan tutaj mwi mi o wojnie. - Nie bd nic mwi o wojnie - zapewniem. - Dzikuj - rzek Munthe. I nagle zapyta, czy to prawda, e Niemcy s tak niesychanie okrutni. - Ich okruciestwo wynika ze strachu - odpowiedziaem - s wprost chorzy ze strachu. To chory nard, ein krankes Volk - Tak, ein krankes Volk - powtrzy Munthe uderzajc kocem laski w podog. A po chwili milczenia zapyta znowu, czy to prawda, e Niemcy tak akn krwi i zniszczenia. - Boj si - odpowiedziaem - boj si wszystkiego i wszystkich, zabijaj i niszcz ze strachu. Nie znaczy to, eby si bali mierci: aden Niemiec, mczyzna ani kobieta, starzec ani dziecko, nie boi si mierci. Ani te nie boj si cierpienia. W pewnym sensie mona powiedzie, e oni lubi cierpienie. Ale boj si wszystkiego, co jest ywe, wszystkiego, co yje wok nich, a take wszystkiego, co si od nich rni. Choroba, na ktr cierpi, jest bardzo tajemnicza. Najwicej boj si istot sabych, bezbronnych, chorych, kobiet, dzieci. Boj si te starcw. Ich lk budzi zawsze we mnie gbok lito. Gdyby Europa miaa dla nich lito, moe Niemcy ozdrowieliby ze swojej okropnej choroby. - A wic s okrutni, a wic to prawda, e masakruj ludzi bez adnego miosierdzia? - przerwa mi Munthe, niecierpliwie stukajc lask o podog. - Tak, to prawda - odpowiedziaem. - Morduj bezbronnych, wieszaj ydw na drzewach porodku wsi, pal ich ywcem w domach jak szczury, rozstrzeliwuj chopw i robotnikw na podwrzach kochozw i fabryk. Widziaem ich, jak mieli si, jedli i spali w cieniu trupw koyszcych si na gaziach drzew, - Tak, ein krankes Volk - powiedzia Munthe zdejmujc okulary, eby starannie przetrze ich szka chustk. Powieki mia opuszczone, nie mogem dojrze jego oczu. Po chwili zapyta, czy to prawda, e Niemcy zabijaj ptaki. - Nie, to nieprawda - odpowiedziaem - nie maj czasu zajmowa si ptakami, ledwie im go starcza dla ludzi. Morduj ydw, robotnikw, chopw, podpalaj miasta i wsie z dzik furi, ale ptakw nie zabijaj. Ach, ile przelicznych ptakw yje w Rosji. S moe jeszcze pikniejsze od tych na Capri. - Pikniejsze ni ptaki na Capri? - zapyta Axel Munthe zirytowanym gosem. - Pikniejsze i szczliwsze - potwierdziem. - Na Ukrainie jest niezliczona ilo gatunkw przelicznych ptakw. Fruwaj caymi tysicami, wiergocz wrd akacji, siadaj leciutko na srebrzystych gazkach brzz, na kosach zboa, na zotych rzsach sonecznikw, Wydziobujc ziarenka z ich wielkich czarnych oczu. piewaj bez przerwy przy wtrze armat, przy szczku karabinw maszynowych, w szumie samolotw nad niezmierzon ukraisk rwnin. Siadaj na ramionach onierzy, na siodach, na grzywach koskich, na jaszczach, na lufach karabinw, na wieyczkach pancerw, na butach zabitych. Nie boj si umarych. Drobne, wawe, wesoe ptaszki, jedne szare, inne zielone, czerwone, jeszcze inne te. Niektre maj czerwone czy niebieskie tylko brzuszki, inne - tylko szyjki lub ogonki. S biae z bkitnym gardziokiem, a widziaem te bardzo malekie i bardzo dumne z siebie, zupenie biae, niepokalane. O wicie zaczynaj wiergota w zbou, a Niemcy podnosz gowy, zbudzeni ze swoich ponurych snw, i suchaj ich radosnego

piewu. Tysice tych ptaszkw przelatuj nad polami bitew nad Dniestrem, Dnieprem i Donem, wiergoc wolne i radosne i nie boj si wojny, nie boj si Hitlera ani SS, ani gestapo, nie przysiadaj na gazkach, eby przyglda si rzeziom, tylko szybuj wysoko po niebie, piewajc, towarzysz z wysoka wojskom w marszu przez bezkresn rwnin. Ach, naprawd pikne s ukraiskie ptaki! Axel Munthe podnis zwieszon gow, zdj czarne okulary, spojrza na mnie swoimi ywymi, zoliwymi oczyma i umiechn si. - Cae szczcie, e Niemcy nie zabijaj ptakw powiedzia. Jestem naprawd szczliwy, e nie zabijaj ptakw. - On ma rzeczywicie czue serce i dusz prawdziwie szlachetn, ten nasz drogi Munthe - powiedzia ksi Eugeniusz.

Nagle od strony morza doleciao dugie, aosne renie. Ksi Eugeniusz wzdrygn si i otuli obszernym paszczem z szarej weny, porzuconym na porczy fotela. - Chodmy popatrze na drzewa - powiedzia. - Drzewa s bardzo pikne o tej porze. Wyszlimy do parku. Zaczynao si robi chodno, niebo na wschodzie miao barw matowego srebra. Powolne zamieranie wiata, powrt nocy i pogody. Miaem wraenie, e wojna si skoczya, e Europa jeszcze yje, the glory that was itd., the grandeur that was3 itd. Przez cae lato byem w Laponii, na froncie pod Petsamo i Liz, w ogromnych lasach Inari, w martwej, ksiycowej tundrze arktycznej, owietlonej okrutnym blaskiem nigdy nie zachodzcego soca. Teraz te pierwsze zmierzchy jesienne miay mi przywrci poczucie ciepa, odpoczynku, pogodnego ycia, nie skaonego nieustajc obecnoci mierci. Otulaem si w ten zmierzch, nareszcie odnaleziony, niby w mikki weniany koc. Powietrze miao w sobie ciepo i zapach kobiety. Przyjechaem do Sztokholmu przed kilkoma zaledwie dniami, po dugim pobycie w szpitalu w Helsinkach; w Szwecji odnajdywaem ow sodycz spokojnego ycia, ktra dawniej stanowia urok Europy. Po wielu miesicach dzikiej samotnoci na dalekiej Pnocy, wrd Lapoczykw - owcw niedwiedzi, pasterzy renw, poawiaczy ososi - zapomniane ju obrazy spokojnego, pracowitego ycia, ktre ze zdumieniem ogldaem na ulicach Sztokholmu, wprawiay mnie w sten upojenia, niemal pprzytomnoci. Zwaszcza kobiety; ten atletyczny a zarazem agodny wdzik jasnych i przejrzystych kobiet szwedzkich o oczach niebieskich, wosach barwy starego zota, czystym umiechu i drobnych, stromych piersiach, sterczcych dumnie niby dwie honorowe odznaki za dzielno fizyczn albo dwa medale pamitkowe osiemdziesitej pitej rocznicy urodzin krla Gustawa V - przywracay mi poczucie urody ycia. A cienie pierwszych zachodw Soca dodaway im jeszcze jakiego intymnego, tajemniczego uroku. Po ulicach skpanych w bkitnym wietle, pod niebem z biaego jedwabiu, w powietrzu rozjanionym biaymi refleksami domw chodziy kobiety podobne do niebiesko-zotych komet. Ich umiech by ciepy, ich spojrzenie pene niewinnej ekstazy. Pary splecione uciskiem na awkach Gammla Grden, pod drzewami ju wilgotnymi od wieczornej rosy, wyglday jak ywe obrazy

Sawa, ktra bya niegdy, wielko, ktra bya niegdy.

skopiowane z Fstlig Scen Josephsona. Niebo nad dachami, domy na wybrzeu, aglowce i parowce przycumowane przy Strmie i wzdu Strandvgen miay bkitn barw porcelany z Mariebergu i Rrstrandu - bkit morza midzy wysepkami archipelagu albo jeziora Melar koo Drottningholm, albo lasw dokoa Saltsjbaden, bkit obokw nad ostatnimi dachami Valhalvgen; w bkit, ktry daje si dostrzec w kadej bieli dalekiej Pnocy, w niegach, rzekach, jeziorach i lasach pnocnych, w stiukach neoklasycznej architektury szwedzkiej, w niezdarnych biao lakierowanych meblach pseudo Ludwik XV, zapeniajcych chopskie domy Norrlandu i Laponii; bkit, o ktrym mwi mi swoim ciepym gosem Anders Oesterling, przechadzajc si pomidzy kolumnami z biaego drzewa o zoconych doryckich obkowaniach w sali posiedze Akademii Szwedzkiej w Gammla Staden; mleczny bkit sztokholmskiego nieba przed witem, kiedy upiory, wasajce si przez ca noc po ulicach miasta (pnoc jest ojczyzn upiorw: nawet drzewa, domy i zwierzta s upiorami wymarych drzew, domw i zwierzt), powracajc do siebie przecigaj ulicami, podobne do bkitnych cieni; ledziem je z mego okna w Grand Hotelu albo z okien domu Strindberga domu z czerwonej cegy pod numerem 10 przy Karlaplan, gdzie mieszka Maioli, sekretarz poselstwa woskiego, a o pitro wyej chilijska piewaczka Rosita Serrano (dziesi jamnikw Rosity Serrano dreptao po schodach tam i z powrotem, poszczekujc, gos Rosity ochrypy a sodki przebija si przez akordy gitary, a ja ledziem wzrokiem bkajce si w dole, na placu, bkitne upiory, te same, ktre Strindberg spotyka na schodach wracajc o wicie do domu albo zastawa je siedzce w przedpokoju, pice na jego ku, lub stojce przy oknach, blade na tle bladego nieba, dajce jakie znaki niewidzialnym przechodniom. Poprzez szept fontanny na rodku Karlaplan sycha byo szelest lici chwiejcych si w lekkiej bryzie wiejcej rankiem od morza). Usiedlimy w neoklasycznej wityce w gbi parku, w miejscu, gdzie skalny brzeg spada pionowo do morza, patrzyem, jak biae doryckie kolumny odcinaj si agodnie na bkitnawym tle jesiennego pejzau. Po trochu narastaa we mnie jaka gorycz, jaki pospny al. Okrutne sowa cisny mi si na usta, na prno staraem si je powstrzyma. Prawie bezwiednie zaczem mwi o jecach rosyjskich, ktrzy, olepli i zdziczali z godu, zjadali trupy swoich towarzyszy w obozie pod Smoleskiem, na oczach nie poruszonych tym widokiem oficerw i onierzy niemieckich. Czuem groz i wstyd za moje sowa, bybym chcia przeprosi ksicia Eugeniusza za moj brutalno; on milcza, otulony w swj szary paszcz, z gow zwieszon na piersi. Nagle podnis gow, poruszy ustami, jakby co chcia powiedzie, milcza jednak, tylko w jego spojrzeniu wyczytaem bolesny wyrzut. Szukaem w jego oczach, na jego czole tego samego zimnego okruciestwa, ktre malowao si na twarzy Obergruppenfhrera Dietricha, kiedy mu powiedziaem, jak jecy radzieccy w obozie pod Smoleskiem jedli trupy swoich towarzyszy. Dietrich zacz si wwczas mia. Spotkaem Obergruppenfhrera Dietricha, krwawego Dietricha, dowdc gwardii przybocznej Hitlera, w willi ambasady woskiej nad brzegiem Wannsee w pobliu Berlina; zafascynowaa mnie jego blada twarz o niewiarogodnie zimnych oczach, jego ogromne uszy i malekie usta podobne do pyszczka ryby. Dietrich mia si. - Haben sie ihnen geschmeckt? Czy im smakoway? - I mia si, szeroko rozcigajc swj rybi pyszczek o rowym podniebieniu, ukazujc rybie zby, gste i spiczaste. Chciaem niemal usysze teraz miech ksicia Eugeniusza wyraajcy tyle okruciestwa, co twarz Dietricha, czekaem, e i on mnie zapyta swoim mikkim, znuonym, jakby dalekim gosem:

- Est-ce qu'ils les mangeaient avec plaisir? Czy chtnie je jedli? - Ale ksi Eugeniusz podnis oczy i wlepi we mnie spojrzenie pene bolesnego wyrzutu. Maska gbokiego cierpienia krya jego twarz. Rozumia, e i ja cierpi, i patrzy na mnie w milczeniu, z serdecznym wspczuciem.- Czuem, e jeli si odezwie, jeeli powie choby jedno sowo, jeeli dotknie mojej rki - rozpacz si. Ale ksi Eugeniusz milcza, a mnie cisny si na usta okrutne sowa. I nagle spostrzegem si, e opowiadam o pewnym' dniu, kiedy udaem si na front pod Leningradem. Jechaem samochodem przez duy las w okolicy Oranienbaum, razem z oficerem niemieckim, Iejtnantem Schultzem ze Stuttgartu. Pochodzi z samej doliny Neckaru, tej doliny poetw, mwi Schultz i opowiada mi o Hlderlinie, o szalestwie Hlderlina. Nie by wariatem, by anioem - mwi Schultz robic rk powolny, niejasny gest, jakby rysowa co w mronym: powietrzu; a patrzy przy tym w gr, zdawa si ledzi, oczyma lot anioa. Las by gboki, olepiajca biel niegu rzucaa na pnie drzew niebieskawe refleksy, wz z agodnym szelestem sun oblodzonym ladem, a Schultz mwi: Hlderlin w Szwarcwaldzie polatywa midzy drzewami niby wielki ptak, a ja milczaem patrzc na gsty, grony br dokoa nas i suchajc chrzstu k na pokrytej lodem drodze. Schultz zacz deklamowa wiersze Hlderlina: An Neckars Weiden, am Rheine, Sie alle meinen, es wre Sonst nirgend besser zu wohnen, Ich aber will dem Kaukasos zu!4 - Hlderlin by niemieckim anioem - odezwaem si z umiechem. - By niemieckim anioem - przytakn Schultz i powtrzy raz jeszcze: - Ich aber will dem Kaukasos zu! - Hlderlin take - powiedziaem - chcia i na Kaukaz, nicht wahr? - Ach, so! - rzek Schultz. Zagbialimy si w coraz gstszy br. W miejscu, gdzie nasza droga krzyowaa si z inn, nagle z mgy wyoni si przed nami onierz, po pas zagbiony w niegu. Sta nieruchomo, wycignitym ramieniem wskazujc nam kierunek. Kiedymy go mijali, Schultz podnis rk do czapki, jakby go pozdrawia i dzikowa. A potem powiedzia: Oto jeszcze jeden, ktry chtnie pojechaby na Kaukaz - i wybuchn miechem, odchylajc gow w ty, na oparcie. Ujechalimy kawaek drogi i znw na skrzyowaniu z daleka ju spostrzegem onierza, rwnie stojcego po pas w niegu, z prawym ramieniem wycignitym poziomo. - Zamarzn na mier, biedaczyska - odezwaem si. Schultz obrci si i popatrzy na mnie. - Nie ma obawy, eby pomarli z zimna - powiedzia i rozemia si. Wic zapytaem, dlaczego myli, e tym nieszcznikom nie grozi mier.

Nad kami Neckaru, nad Renem Wszystkie myl, e w adnej innej Stronie nie byoby im lepiej. Lecz ja chc w gry Kaukazu! (Wdrwka, przekad Mieczysawa Jastruna)

- Przywykli ju do zimna - odpowiedzia Schultz. mia si przy tym i poklepa mnie po ramieniu. Kaza zatrzyma wz i zwrci si do mnie z umiechem: - Chce pan zobaczy z bliska? Bdzie pan mg sam spyta, czy mu zimno. Wysiedlimy i zbliylimy si do onierza. Sta przed nami bez drgnienia, wycignit rk wskazujc wci kierunek. By martwy. Oczy mia szeroko rozwarte, usta nie domknite. By to martwy onierz rosyjski. - To nasza policja drogowa - powiedzia Schultz. - Nazywamy ich milczc policj. - Jest pan pewien, e nie przemwi? - e nie przemwi? Ach, so! Niech pan sprbuje go zapyta. - Lepiej, ebym nie prbowa. Pewien jestem, e odpowiedziaby. - Ach, sehr amsant! - wykrzykn Schulz ze miechem. - Tak, bardzo zabawne, nicht wahr? - i dodaem obojtnym tonem: - Kiedycie ich tu stawiali, byli ywi czy martwi? - ywi, oczywicie - odpowiedzia. - A potem umieraj z zimna, oczywicie - powiedziaem. - Nein, nein, nie umieraj z zimna! Niech pan spojrzy tutaj - i Schultz pokaza mi grudk krwi, grudk czerwonego lodu, na skroni trupa. - Ach, so! Sehr amsant. - Sehr amsant, nicht wahr? - powtrzy Schultz. I doda miejc si: - Trzeba przecie, eby i z jecw rosyjskich by jaki poytek. - Niech pan zamilknie - powiedzia ksi Eugeniusz cicho. Tylko tyle: Niech pan zamilknie, a ja chciaem, eby powiedzia tym swoim mikkim, znuonym gosem, po francusku: Ale tak, trzeba przecie, eby i jecy rosyjscy -na co si przydali. Ale on milcza, a ja czuem groz i wstyd. Moe czekaem, eby ksi Eugeniusz wycign rk i pooy mi j na ramieniu. Czuem si upokorzony, peen ponurej, okrutnej urazy.

Z gstwiny dbw na Oakhill dobiega niecierpliwy stuk kopyt o wilgotn ziemi i cichy odgos renia. Ksi Eugeniusz unis czoo, nasuchiwa przez chwil, potem wsta i w milczeniu ruszy ku willi. Poszedem za nim milczc take. Weszlimy do gabinetu i usiedlimy przy maym stoliku, na ktrym podano nam herbat w piknej zastawie z rosyjskiej porcelany z czasw Katarzyny, przejrzystej, o leciutko niebieskawym odcieniu. Dzbanek do herbaty i cukiernica byy ze starego szwedzkiego srebra, nie tak byszczcego jak rosyjskie fabergerowskie srebro, ale lekko matowego, z tym ciemnym poyskiem, jaki miewa stary metal w krajach batyckich. Renie koskie dochodzio do nas przyciszone, zmieszane z szelestem wiatru wrd lici. Dzie przedtem byem w Uppsali, gdzie ogldaem synny ogrd Linneusza i groby dawnych krlw szwedzkich - wielkie kopce ziemne

podobne do grobw Horacjuszw i Kuriacjuszw przy via Appia. Zapytaem wic ksicia Eugeniusza, czy to prawda, e dawni Szwedzi skadali ofiar z koni na grobach swoich krlw. - Czasem skadali ofiar z krlw na grobach swoich koni - odpowiedzia ksi Eugeniusz. Mwic to mia si troch zoliwie, jakby by rad, e widzi mnie znw pogodnego, bez ladu okruciestwa w gosie i spojrzeniu. Wiatr szumia w drzewach parku, a ja mylaem o czaszkach koskich, wiszcych na konarach dbw w Uppsali przy grobach krlw, i o wielkich koskich oczach, penych tego samego wilgotnego blasku, jakim janiej oczy kobiet, kiedy rozwietli je rado albo wspczucie. - Czy nigdy nie przyszo panu na myl - powiedziaem -e krajobraz szwedzki ma w sobie co pokrewnego koskiej naturze? - Czy zna pan - zapyta - rysunki koni Carla Hilla, te jego hstar? Carl Hill - doda - by szalony. Zdawao mu si, e drzewa s zielonymi komi. - Carl Hill - powiedziaem - malowa konie tak, jakby byy pejzaami. W przyrodzie szwedzkiej jest naprawd co dziwacznego i to samo jest w naturze koni. Ta sama agodno, ta sama chorobliwa wraliwo, ta sama fantazja, nie skrpowana i abstrakcyjna. I nie tylko w wielkich, uroczystych, zielonych drzewach objawia si ta koska natura, koskie szalestwo szwedzkiego krajobrazu; wyczuwa si j take w jedwabistym poysku dalekich wd, lasw, wysp i obokw, w owych szerokich perspektywach, lekkich a gbokich, gdzie przejrzysta biel, ciepa czerwie, zimny bkit turkusowy, wilgotna ziele i wietlisty bkit nieba tworz lotn harmoni, jak gdyby te kolory nie barwiy na stae lasw, k i wd, lecz ulatyway gdzie w przestrze, jak motyle. (Kiedy go dotyka, krajobraz szwedzki zostawia swoj barw na koniuszkach palcw, tak wanie jak skrzydeka motyli). Jest to krajobraz gadki w dotyku jak sier konia: ma te same mienice si odcienie, t sam zwiewn lekko i poysk co sier koska, kiedy rumak mknie przez trawy i licie w zgieku polowania, na zielonym tle drzew i k, pod rowoszarym niebem. Niech pan popatrzy na soce mwiem - kiedy wschodzi nad niebieskim sosnowym lasem, nad jasnym gajem brzozowym, nad starym srebrem wody, nad niebieskaw zieleni k; niech pan popatrzy na soce, kiedy wstaje nad widnokrgiem rozjaniajc krajobraz wilgotnym blaskiem wielkiego, penego ekstazy oka koskiego. Jest co nierzeczywistego w szwedzkiej przyrodzie z jej fantazjami i kaprysami, z tym tkliwym lirycznym szalestwem, jakie lni w oczach konia. Krajobraz szwedzki to ko w galopie. Niech pan tylko posucha renia wiatru w liciach i trawach. - To konie z Tivoli wracaj znad morza - powiedzia ksi Eugeniusz nasuchujc. - Niedawno - mwiem dalej - poszedem na tor przeszkd niedaleko koszar huzarw krlewskich, w sztokholmskim Fatrittklubb; by to dzie konkursw hippicznych, miay biega najlepsze konie z najelegantszych pukw krlewskich. Drzewa, konie, trawa na torze, matowa szaro murw krytych kortw tenisowych, jasne suknie kobiet i bkitne mundury huzarw ukaday si w srebrzystym powietrzu w obraz Degasa, delikatny i czuy, owiany leciutk mgiek szaro-rowozielon. (Wanie w tym ostatnim dniu konkursw ko imieniem Fhrer, ktrego dosiada porucznik Eriksson z norrlandzkiego puku artylerii krlewskiej, startujc do biegu Iktaren pozrzuca na ziemi i potratowa drki, poty, wszelkiego rodzaju przeszkody; a publiczno milczaa, eby tamten drugi Fhrer, za morzem, nie mg std zaczerpn pretekstu do inwazji na Szwecj. I tego dnia, z niezwykle subtelnym poczuciem neutralnoci, ko imieniem Mootow - ktrego dosiada oficer o angielskim nazwisku, bardzo w danej chwili nieporcznym, kapitan Hamilton z puku artylerii

krlewskiej w Gta - w Ostatniej chwili wycofa si z zawodw, czy to przez wzgld na stosunki midzy Szwecj a ZSRR, bardzo w owym czasie napite wskutek zatopienia kilku szwedzkich parowcw, czy te, aby unikn publicznej konfrontacji Fhrera z Mootowem). Dwiecie czy trzysta osb, usadowionych jak si dao na nielicznych awkach, zastpujcych trybuny, bya to ta sama co zawsze najwytwomiejsza publiczno Sztokholmu, skupiona dokoa nastpcy tronu, ktry siedzia porodku dugiej awy bez oparcia, korpus dyplomatyczny tworzy gdzieniegdzie szara plam pord zielonych, czerwonych, tych i turkusowych sukien kobiecych i bkitnych mundurw. W pewnej chwili Rockaway, ktrego dosiada ksi Gustaw Adolf, wyda niezmiernie wysokie, mikkie, agodne, niemal miosne renie, a wszystkie konie na torze odpowiedziay mu zgodnym chrem. Zdawao si, e to zew miosny. I Bckahsten, nalecy do rotmistrza Ankarcrony z puku huzarw krlewskich, i Miss Kiddy porucznika Nyholma z dragonw, norrlandzkich, i Babian porucznika Nihlna z krlewskiej artylerii ze Svea zaczy rzuca si i wierzga na torze, pod surowym wzrokiem nastpcy tronu; a spoza zasony drzew, z drugiego koca pola, ze stajen puku huzarw krlewskich po drugiej stronie ulicy - zewszd dolatywao renie niewidocznych koni; nawet konie u galowych karet krlewskich przyczyy si do towarzyszy i przez czas jaki nie byo sycha nic poza koskim reniem. A wreszcie po trochu podmuchy wiatru, syreny parowcw, podniebny lament mew, szum lici i szelest drobnego, ledwie widocznego, ciepego deszczu nabray znowu siy i miaoci i renie ucicho, przytumione. Ale przez t niedug chwil wydawao mi si, e oto sysz mow szwedzkiej przyrody w jej najczystszej postaci: renie koskie, renie miosne, gos do gbi kobiecy. Ksi Eugeniusz pooy mi do na ramieniu i powiedzia z umiechem: - Szczliwy jestem, e pan... - a potem doda serdecznie: - Niech pan nie jedzie jeszcze do Woch, niech pan zostanie troch w Szwecji; z pewnoci ozdrowieje pan ze wszystkiego, co pan wycierpia.

wiato dnia przygasao, pokj wypenia si powoli liliowym zmierzchem. Stopniowo ogarniao mnie uczucie oniemielenia. Czuem wstyd i groz na myl o tym wszystkim, co przeyem w latach wojny. Jak zawsze, ilekro w moich podrach do Finlandii i z powrotem zatrzymaem si na krtko w Szwecji, na tej wyspie szczliwej pord Europy sponiewieranej, przeartej godem, nienawici i rozpacz - tak i tym razem odnajdowaem tam sens pogodnego ycia, poczucie ludzkiej godnoci. Czuem si znowu wolny; ale byo to bolesne i okrutne uczucie. Za kilka dni miaem ruszy w drog do Woch. Myl, e mam opuci Szwecj, przejecha przez cae Niemcy, znowu oglda niemieckie twarze - naznaczone nienawici i strachem, mokre od niezdrowego potu - napeniaa mnie uczuciem niesmaku i upokorzenia. Za kilka dni miaem znowu ujrze twarze woskie, moje woskie twarze wylknione, wyndzniae z godu, miaem rozpozna samego siebie w utajonej rozpaczy tych twarzy, w spojrzeniach ludzi stoczonych w tramwajach i autobusach, w kawiarniach, na chodnikach ulic pod wielkimi portretami Mussoliniego, rozlepionymi na murach i na szybach wystaw sklepowych, pod t ogromn, rozdt jakby gow o podych oczach i kamliwych ustach; i coraz silniej opanowywao mnie uczucie litoci i buntu zarazem. Ksi Eugeniusz przyglda mi si w milczeniu. Rozumia, co si we mnie dzieje, rozumia moj udrk; a potem zacz mwi o Woszech, o Rzymie i Florencji, o swoich woskich przyjacioach, ktrych ju od wielu lat nie widywa; w pewnej chwili - spyta, co robi ksi Piemontu.

ysieje - miaem ochot powiedzie; ale zamiast tego rzekem z umiechem: - Jest w Anagni, koo Rzymu, na czele wojsk, ktre broni Sycylii. Ksi umiecha si take, ale tak, jakby nie zrozumia mojej niewinnej ironii, i zapyta, kiedy go ostatni raz widziaem. - W Rzymie, na krtko przed moim wyjazdem z Woch - powiedziaem nie dodajc, e ostatnie moje spotkanie z ksiciem Humbertem zrobio na mnie wraenie aosne i gorzkie. Wystarczyo niewielu lat, eby z modego ksicia, promiennego i penego dumy, uczyni smutnego, przytoczonego, upokorzonego czowieka. Co w jego twarzy, w jego spojrzeniu zdradzao niepokj sumienia i strach. Nawet jego serdeczno, dawniej taka ujmujca L i szczera, staa si jaka wymuszona, umiech by pokorny i niepewny. Pocztek tej przemiany dostrzegem w nim jeszcze krtko przed wojn, na Capri, pewnego wieczora, kiedy siedzielimy przy kolacji w Zum Kater Hiddigeigei na wskiej oszklonej werandzie od ulicy. W przylegej sali gromada modziey pod wodz hrabiny Eddy Ciano taczya haaliwie w niedzielnym tumie neapolitaczykw, podnieconym i zgrzanym. Ksi Piemontu znuonym wzrokiem przyglda si stolikowi, przy ktrym skupia si modzieczy dwr hrabiny Ciano, i maej grupce przy barze otaczajcej Mon Williams, Noela Cowarda i Eddiego Bismarcka. Od czasu do czasu wstawa i lekkim ukonem zaprasza do taca Elisabett Moretti bd Marit Guglielmi, Cyprienne Charles-Roux, Eyleen Branca czy Gioi Caetani, a potem, midzy jednym a drugim tacem, wraca do naszego stolika i siada ocierajc v chustk spocone czoo. Umiecha si, ale by to umiech znudzony i jakby zalkniony. Mia na sobie biae pcienne spodnie, wskie i przykrtkie, i niebieski weniany trykocik wedug mody lansowanej w owym sezonie przez Gabrielle Robilant. Marynark zdj i zawiesi na oparciu krzesa. Nigdy przedtem nie widziaem go ubranego tak niedbale. Z przykrym zdumieniem obserwowaem bia plam widniejc na jego ciemieniu, podobn do sporej tonsury. Wydawa si bardzo postarzay. Nawet jego gos si postarza, zatraci jasno, sta si ochrypy, gardowy. Mikki bezwad i nuda daway si odczu w kadym jego ruchu, nawet w umiechu, do niedawna tak dziecicym, w spojrzeniu duych czarnych oczu; czuem co na ksztat litoci dla tego modego ksicia o wygldzie smutnym i upokorzonym, starzejcego si tak pokornie agodn rezygnacj. Mylaem sobie, e my wszyscy we Woszech postarzelimy si przedwczenie i e taki sam bezwad, taka sama nuda odbija si w ruchach, umiechu i spojrzeniu kadego z nas. e nie ostao si we Woszech nic czystego, nic naprawd modego. W przedwczesnych zmarszczkach i ysinie, w martwej cerze modego ksicia dawao si wyczyta oznaki wsplnego nam wszystkim losu. Czuem, e wadaj nim jakie bolesne i upokarzajce myli, e zdemoralizowaa go niewola - bo i on take by przecie niewolnikiem. Ta wiadomo, ze i on rwnie jest niewolnikiem, pobudzaa mnie do gorzkiego miechu. Nie by to ju ten bkitny ksi przejedajcy ulicami Turynu z serdecznym umiechem czerwonych, dumnych ust, ten prince charmant, ktry pojawia si w drzwiach zaprzyjanionych domw u boku ksinej Piemontu, przybywajc na obiady i bale wydawane na cze modej pary przez turysk arystokracj; a bya to para doprawdy urocza, przyjemnie byo widzie ich razem; jemu troch przeszkadzaa zbyt ciasna lubna obrczka, ona spogldaa na inne mode kobiety odrobin chmurnie i nieufnie, a jej milczcy wdzik nie umia ukry czajcej si w tym spojrzeniu zazdrosnej podejrzliwoci.

Ona take, ksina Piemontu, kiedy j ostatni raz spotkaem, wydaa mi si smutna i zalkniona. Jake inna od tej, ktr zobaczyem po raz pierwszy na balu w Turynie biao ubran, sodk i promienn. By to jeden z pierwszych jej balw po lubie i po przybyciu do Woch. Kiedy wesza, zdawao si, e przenika w gb nas samych, niby tajemny wymarzony obraz. Tak bardzo odmienna od tej, ktr spotykaem pniej we Florencji czy w Forte dei Marmi, czy na Capri, wrd ska i grot Piccola Marina. Bo wtedy wyczuwao si ju w niej jakie aosne upokorzenie. Spostrzegem to pierwszy raz przed paru laty na Lazurowym Wybrzeu. Siedziaem pewnego wieczoru z paroma przyjacimi na terenie Montecarlo Beach, nie opodal pywalni. Na scenie teatrzyku na wolnym powietrzu unosi si i opada rytmicznie rwniutki rzd ng synnego zespou Girls z Nowego Jorku. Wieczr by ciepy, morze spao spokojnie pord ska. Koo pnocy zjawia si ksina Piemontu w towarzystwie hrabiego Gregoria Calvi di Bergolo; po chwili posaa Calviego, eby nas zaprosi do jej stolika. Ksina milczaa, przygldaa si przedstawieniu zamylonym wzrokiem. Orkiestra graa Stormy Weather i Singing in the Rain. W pewnej chwili ksina odwrcia si w moj stron i spytaa, kiedy Wrc do Turynu. Odpowiedziaem, e nie wrc do Woch, dopki co si nie zmieni. Popatrzya na mnie przecigle, milczco, smutno. - Pamita pan ten wieczr w Vence? - zapytaa nagle. (Kilka dni przedtem udaem si pewnego wieczora do Vence, by dwom modym Amerykankom, gonym w owym czasie na cae Lazurowe Wybrzee z racji jakich swoich witych tacw, przekaza pozdrowienia od Rogera Cornaza, francuskiego tumacza powieci D. H. Lawrence'a. Dwie te amerykaskie dziewoje mieszkay razem, we dwie tylko, w maym starym domku. Byy bardzo ubogie, ale wydaway si szczliwe. Modsza bya bardzo podobna do Rene Vivien. Oznajmiy mi, e tego wanie wieczora oczekuj u siebie ksinej Piemontu. Podczas gdy ta modsza, ukryta za zakurzon kotar, przygotowywaa si do taca (jej przyjacika wybieraa tymczasem pyty i przygotowywaa gramofon), wesza ksina Piemontu z Gregoriem Calvi i paru innymi. Z pocztku nie zauwayem w jej wygldzie adnej zmiany, ale ju po chwili zaczem zdawa sobie spraw, e i w niej take daje si wyczu jakie upokorzenie, dostrzec co przekwitego. W marnie owietlonym pokoju, nisko sklepionym, podobnym do groty, na czym w rodzaju malekiej estrady z desek czciowo obcignitych jak tkanin, a czciowo przykrytych papierem, moda Amerykanka podobna do Rene Vivien zacza taczy. By to biedniutki taniec, rozczulajco dmod, do ktrego natchnieniem bya, wedle sw przyjaciki, ktra z pieni Safony. Z pocztku tancerka zdawaa si pon czystym ogniem, jej jasne oczy lniy jak bkitne pomyki, ale bardzo prdko opanowao j zmczenie i nuda. Przyjacika wodzia za ni spojrzeniem czuym i wadczym zarazem, nie przestajc mwi co ksinej o tacach obrzdowych, o Platonie, o posgach Afrodyty. Tancerka poruszaa si powoli na ciasnej estradzie, w czerwonawym wietle dwch lamp osonitych abaurami z fiokowego atasu, unoszc to jedn, to drug nog w rytm ochrypego gosu gramofonu; to wznosia ramiona splatajc donie nad gow, to znw pozwalaa im opa wzdu bokw w gecie zupenego oddania. A wreszcie zatrzymaa si, skonia i powiedziaa z dziecic szczeroci: Je suis fatigue - Jestem zmczona - usiada na poduszce. Przyjacika obja j ramionami, nazywaa petite chrie i zwracajc si do ksinej Piemontu pytaa: - N'est-ce pas qu'elle est marveilleuse, isn't she? - Cudowna jest, nieprawda - Wie pian, o czym mylaam tamtego wieczora patrzc na taniec tej modej Amerykanki? - zwrcia si do mnie ksina. - Mylaam sobie, e jej ruchy nie s czyste. Nie chc przez to powiedzie, e byy

zmysowe czy bezwstydne; ale bya w nich pycha. Nie, nie byy czyste. Zastanawiam si czsto, dlaczego dzisiaj tak trudno jest by czystym. Nie sdzi pan, e powinnimy mie wicej pokory? - Podejrzewam - odparem - e taniec tej Amerykanki posuy pani tylko jako pretekst i e naprawd ma pani co innego na myli. - Tak, moe i mam co innego na myli - przyznaa. Zamilka na chwil, a potem powtrzya: - Nie sdzi pan, e powinnimy mie wicej pokory? - Powinnimy mie wicej godnoci - odpowiedziaem - wicej szacunku dla samych siebie. Ale moe pani ma racj: tylko pokora moe nas podwign z tej otchani upokorzenia, w jak popadlimy. - Moe wanie to chciaam powiedzie - rzeka ksina Piemontu nisko pochylajc gow. - Jestemy chorzy na pych, a pycha nie wystarcza do podwignicia nas z upokorzenia. Nasze czyny ani nasze myli nie s czyste. - I dodaa, e kiedy przed kilku miesicami na jej yczenie wystawiono w paacu krlewskim w Turynie Orfeusza Monteverdiego dla szczupego grona przyjaci i znawcw, w ostatniej chwili przed rozpoczciem opanowao j uczucie zaenowania, jakby wstydu. Wydao jej si, e jej intencja nie jest czysta. e moe to tylko gest pychy? - Ja take byem tego dnia w paacu krlewskim i czuem si nieswojo, cho nie rozumiaem dlaczego. Moliwe, e dzisiaj Monteverdi brzmi we Woszech faszywie. Ale to doprawdy szkoda, e pani, ksino, niepotrzebnie wstydzi si rzeczy, ktre przynosz tylko zaszczyt jej inteligencji i gustom. Jest tyle innych powodw, dla ktrych wszyscy, i pani take, powinnimy si rumieni. Ksina Piemontu wydawaa si bardzo moimi sowami zmieszana, widziaem, e si lekko zaczerwienia. Zrobio mi si przykro, e w taki sposb do niej przemawiaem i e j moe obraziem. Ale po chwili odezwaa si bardzo mile, e chciaaby ktrego ranka wybra si do Vence na grb Lawrence'a (Kochanek Lady Chatterley by w owym czasie bardzo czytany i wszechstronnie dyskutowany). Na to ja opowiedziaem jej o mojej ostatniej bytnoci u Lawrence'a. Przyjechaem do Vence pno wieczorem; cmentarz by zamknity, dozorca spa ju i nie zgodzi si wsta z ka, twierdzc, e cmentarze w nocy s do spania. Wic tylko, przycisnwszy gow do sztachet bramy, usiowaem dojrze w ciemnociach, lekko wysrebrzonych ksiycem, prosty i skromny grb ozdobiony prymitywn mozaik z kolorowych kamykw przedstawiajc feniksa, ptaka niemiertelnego, ktrego Lawrence yczy sobie mie wyobraonego na grobie. - Uwaa pan, e Lawrence by czystym czowiekiem? - zapytaa ksina Piemontu. - By czowiekiem wolnym - odpowiedziaem. Pniej, egnajc si ze mn, ksina powiedziaa cicho, z akcentem smutku, ktry mnie zaskoczy: - Dlaczego nie wraca pan do Woch? Prosz nie traktowa moich sw jak wyrzut; to tylko przyjacielska rada. Dwa lata pniej wrciem do Woch: aresztowano mnie, zamknito w wizieniu Regina Coeli, skazano bez rozprawy sdowej na pi lat. W wizieniu rozmylaem nad tym, e ksin Piemontu take owadn gboki smutek narodu woskiego, e ona take yje w upokorzeniu powszechnej niewoli, i wdziczny jej byem za ten smutny, niemal czuy akcent, jaki dosyszaem wwczas w jej sowach.

Ostatni raz spotkaem j niedawno w Neapolu, w hali dworcowej, wkrtce po nalocie. Ranni leeli na ustawionych rzdami noszach w oczekiwaniu na sanitarki. Twarz ksinej bya miertelnie blada, ale nie bya to tylko blado wywoana lkiem i niepokojem, lecz co gbszego, bardziej tajemniczego. Wychuda, oczy miaa podkrone, na skroniach wykwita leciuteka biaa siateczka zmarszczek. Zagas ju ten czysty blask, ktry bi od niej, kiedy przybya pierwszy raz do Turynu, kilka dni po lubie z ksiciem Humbertem. Poruszaa si wolniej, powanie, wydawaa si dziwnie przywida. Spostrzega mnie, przystana, eby si ze mn przywita, i zapytaa, z jakiego frontu wracam. - Z Finlandii - odpowiedziaem. Popatrzya na mnie i rzeka: - Wszystko si skoczy dobrze, zobaczy pan, nasz nard jest nadzwyczajny. Zaczem si mia i miaem ochot powiedzie jej: Przegralimy ju wojn, wszyscy przegralimy wojn, pani take, ksino. Ale powstrzymaem si i powiedziaem tylko: - Nasz nard jest bardzo nieszczliwy. A ona odesza swoim niepewnym, powolnym krokiem i znikna w tumie. Wszystko to chciaem powiedzie ksiciu Eugeniuszowi, milczaem jednak i tylko umiechnem si na wspomnienie modej pary ksicej. - Lud woski bardzo ich kocha, prawda? - zapyta ksi Eugeniusz. I zanim zdyem odpowiedzie:. Tak, lud bardzo ich kocha (powinien bym odpowiedzie zupenie inaczej, ale zabrako mi odwagi), doda, e ma wiele listw Umberta (powiedzia wanie tak: Umberta), e akurat je porzdkuje i zamierza wyda drukiem; a ja nie wiedziaem, czy mwi o krlu Humbercie, czy o ksiciu Piemontu. Na koniec zapyta, czy to imi pisze si po wosku Humberto, przez h. - Bez h - odpowiedziaem. I mia mi si chciao na myl, e ksi Piemontu jest take niewolnikiem, jak kady z nas, nieszczsnym niewolnikiem w koronie i z piersi okryt krzyami i medalami. Mylaem, e i on jest biednym niewolnikiem, i miaem si. Wstyd mi byo tego miechu, ale miaem si mimo to.

W pewnej chwili zauwayem, e spojrzenie ksicia Eugeniusza zwraca si powoli ku jednemu z pcien rozwieszonych na cianach. By to w synny obraz P balkong, ktry namalowa w Paryu w latach swojej modoci, okoo roku 1888. Moda kobieta, pani Celsing, wychyla si przez porcz balkonu ponad jedn z ulic odchodzcych promienicie od placu toile. Brunatna plama sukni o refleksach zieleni turkusu, ciepa zocisto wosw przycinitych kapelusikiem takim samym, jakie nosz kobiety na obrazach Maneta i Renoira, odcina j si mocno na tle przejrzystej bieli szarorowych odcieni fasad domw oraz wilgotnej zieleni drzew. Pod balkonem przejeda powz, czarny fiakr; ko widziany z gry wyglda jak z drewna: sztywny i chudy, nadaje delikatnej, spokojnej ulicy paryskiej akcent dziecinnej zabawy. Rwnie i konie omnibusu nadjedajcego od Strony toile wygldaj jak wieo polakierowane, pokryte t sam lnic emali; co licie kasztanw. Podobne

s do konikw karuzeli na prowincjonalnym kiermaszu (wszystko na tym obrazie ma delikatny kolor prowincji - drzewa, domy, niebo nad dachami; niebo jest jeszcze verlainowskie, a zarazem ma ju co z Prousta). - Pary by wtedy bardzo mody - rzek ksi Eugeniusz stajc przed obrazem. Patrzc na pani Celsing wychylon z balkonu, mwi cicho, jakby troch zawstydzony, o tym swoim modym Paryu, o Puvis de Chavannes, o swoich przyjacioach-malarzach, jak Born, Wehlberg, Cederstrm, Arsenius, Wennerberg, o swoich szczliwych latach. Pary by wtedy bardzo mody. By to Pary madame de Morienval, madame de Saint-Euverte, duchesse de Luxembourg (a take madame de Cambremer i modego markiza de Beausergent), owych Proustowskich bogi, ktrych spojrzenia rozpalay w gbokociach widowni des feux inhumains, horizontaux et splendides, owych biaych bstw odzianych w biae kwiaty, puszyste jak skrzyda, ni to pirka, ni to patki kwietne, jak kwiaty kwitnce w gbinach morskich, ktre przemawiay z cudownym wyrafinowaniem rozmylnej oschoci, w stylu Merimego czy Meilhaca, do pbogw z Jockey Clubu, w klimacie Fedry Racine'a. Pary markiza de Palancy, ktry przemyka si w przejrzystym mroku loy niby ryba za szyb akwarium I by to take Pary placu du Tertre, pierwszych kawiar Montparnasse'u, Pary Closerie des Lilas. Toulouse-Lautreca, La Goulue i Valentina le Dsoss. Miaem ch przerwa ksiciu Eugeniuszowi pytaniem, czy widzia kiedy, jak ksi de Guermantes wchodzi do loy i gestem nakazuje siada morskim witym potworom snujcym si w gbi groty; chciaem go poprosi, eby mi opowiada o kobietach piknych i lekkich jak Diana, o elegantach rozprawiajcych w owym jargon ambigu Swanna i pana de Charlus, i ju-ju miaem si do niego zwrci z pytaniem, ktre od duszej chwili cisno mi si na usta: Zapewne zna pan, ksi, pani de Guermantes, kiedy ksi Eugeniusz odszed od swego obrazu i odwrcony twarz ku gasncemu wiatu zachodu zdawa si wyania z ciepego i wonnego cienia strony Guermantes (ktry obejmowa i jego take), przechodzi na drug stron szyby akwarium, sam take podobny do jednego z owych monstres marins et sacrs. Zasiadszy w fotelu w gbi pokoju, moliwie najbliej balkonu pani Celsing, zacz mwi o Paryu w taki sposb, jakby w Pary by w jego oczach malarza jedynie barw, wspomnieniem i tsknot za barw (te rowoci, te szaroci, te zielenie, te przymglone bkity). Moe Pary by dla niego tylko snem? Moe jego wspomnienia wzrokowe, obrazy jego paryskiej modoci, odarte z wszelkich elementw dwikowych, yy w jego pamici same przez si, poruszay si, rozjaniay, od fruway w dal, comme les monstres ails de la prhistoire5. Nieme obrazy owego modzieczego, dalekiego Parya waliy si w gruzy przed jego oczyma i ta ruina szczliwego wiata jego modoci nie zakcaa czystoci ciszy adnym wulgarnym dwikiem. Kiedy, chcc strzsn z siebie smtny czar tego gosu i obrazw przeze wywoanych, podniosem oczy i ponad drzewami parku spojrzaem na domy Sztokholmu, szare jak popi w gasncych blaskach zachodu, zobaczyem daleko, nad paacem krlewskim, nad kocioami Gammla Staden szeroko rozcignite turkusowe niebo, powoli mroczniejce, podobne do nieba Parya; niebo proustowskie z papier gros bleu, ktre z okien mojego paryskiego mieszkania przy placu Dauphine widziaem nad dachami rive gauche, nad iglic Sainte-Chapelle, nad mostami na Sekwanie, nad Luwrem; przygaszon czerwie, ciep rowo, szary bkit chmur, subtelnie powizane z przydymion czerni upkowych dachw. Poczuem lekkie cinicie serca i pomylaem, e moe ksi Eugeniusz
5

Jak skrzydlate potwory czasw przedhistorycznych.

to take jedna z postaci Du ct de Guermantes, kto wie, moe jedna z osb, ktre kojarz si z nazwiskiem Elstir? I ju miaem wypowiedzie to, co od duszej chwili cisno mi si na usta, ju miaem poprosi drcym gosem, eby mi opowiedzia o niej, o madame de Guermantes, kiedy ksi Eugeniusz umilk. Po dugiej chwili ciszy, kiedy zdawa si zbiera troskliwie obrazy swojej modoci, za zason przymknitych powiek, nagle zapyta, czy byem w Paryu podczas wojny. Nie miaem ochoty mu opowiada; czuem co w rodzaju bolesnego zaenowania, nie chciaem mu nic mwi o Paryu, o moim modym Paryu. Potrzsnem gow powolnym ruchem, patrzc mu w oczy. A potem powiedziaem: - Nie, nie byem w Paryu od pocztku wojny i nie chc tam wraca, dopki trwa wojna. Obrazy dawnego Parya pani Guermantes i ksicia Eugeniusza zaczy zasnuwa po trochu przed mymi oczyma obrazy inne; bolesne i drogie obrazy Parya modszego, bardziej zmconego, niespokojnego, smutniejszego moe. Jak twarze przechodniw wyaniajce si z mgy za szybami kawiarni, pojawiy si w mojej pamici twarze Albertyny, Odetty, Roberta de Saint-Loup, modziecw przemykajcych si za plecami Swanna i pana de Charlus, nacechowane zmysowoci, pitnem alkoholu i bezsennych nocy, twarze postaci Apollinaire'a, Matisse'a, Picassa, Hemingwaya, bkitne i szare zjawy Paula luarda. - Widziaem niemieckich onierzy we wszystkich miastach Europy - powiedziaem - ale w Paryu widzie ich nie chc. Ksi Eugeniusz zwiesi gow na pier i szepn cicho: -- Paris, hlas! Nagle unis twarz, przeszed powoli przez pokj, zbliy si do portretu pani Celsing. Wychylona z balkonu moda kobieta patrzy na bruk uliczny, wilgotny od jesiennego deszczu, patrzy na konia u fiakra i konie omnibusu koyszce gowami pod zielonym listowiem drzew, lekko ju przychwyconych przez pierwszy pomie jesieni. Ksi Eugeniusz podnis rk, przesun dugimi biaymi palcami po fasadach domw, po niebie nad dachami i po drzewach; pieci powietrze Parya i barwy Parya, owe agodnie przymione odcienie rowe, szare, zielone i niebieskie, wiato Parya, czyste i przejrzyste. Potem odwrci si i spojrza na mnie z umiechem. Zauwayem, e jego oczy s wilgotne, a wzdu policzka spywa powoli za. Ksi Eugeniusz otar z zniecierpliwionym ruchem i powiedzia z umiechem: - Niech pan nic nie mwi Axelowi Munthe, bardzo o to prosz. To zoliwa bestia. Opowiadaby wszystkim, e mnie widzia paczcego.

II. Wo ojczyzny
Po widmowo przejrzystym, nie koczcym si letnim dniu bez witw i zmierzchw wiato zaczynao po trochu traci swoj modzieczo, na twarzy dnia pojawiy si zmarszczki, pierwsze lekkie cienie wieczorne gstniay powoli. Zarysy drzew, kamieni, domw, obokw roztapiay si w agodnym

pejzau jesiennym, podobnym do pejzay Eliasza Martina, majcych w sobie egzaltacj i agodne przeczucia nocy. Nagle rozlego si znowu renie koni z Tivoli. - To jest gos zabitej klaczy z Aleksandrowkina Ukrainie -- powiedziaem do ksicia Eugeniusza. - To gos tej zabitej klaczy.

Zapada wieczr, odgosy strzelaniny partyzantw dziurawiy ogromny czerwony sztandar zachodniego nieba, powiewajcy nad widnokrgiem w przesyconych pyem podmuchach wiatru. Przybyem dopiero co do tej wioski odlegej o par mil od Niemirowskoje koo Balcy, na Ukrainie. Byo to lato 1941. Chciaem dotrze jeszcze tego dnia do Niemirowskoje, eby tam przespa spokojnie noc. Ale robio si ju ciemno, postanowiem wic zatrzyma si w opuszczonej wiosce w gbi jednego z tych jarw, ktre przecinaj od pnocy ku poudniowi niezmierzon rwnin pomidzy Dniestrem a Dnieprem. Wie nazywaa si Aleksandrowka. W Rosji wszystkie wsie s do siebie podobne, nawet z nazwy. W rejonie Balcy wiele wsi nazywa si Aleksandrowka. Jedna ley na zachd od Gederimowej, na linii kolei elektrycznej do Odessy; inna - o jakie dziewi mil na pnoc od teje Gederimowej. Ta, w ktrej ja zatrzymaem si na noc, bya w pobliu Niemirowskoje, nad rzek Kodym. Zostawiem samochd, starego forda, na skraju drogi, pod potem otaczajcym sad, w ktrego gbi wida byo porzdnie wygldajcy dom. Koo drewnianej furtki w tym pocie leay zwoki konia. Przystanem i przygldaem im si przez chwil. Bya to wspaniaa klacz ciemnorudej maci, z dug bia grzyw. Leaa na boku, tylne nogi zanurzone miaa w kauy. Pchnem furtk, przeszedem sad i nacisnem rk drzwi, ktre otwary si skrzypic. Dom by opuszczony. Podogi izb zarzucone byy papierami, som, gazetami, odzie. Szuflady powycigane, szafy rozwarte, pociel na kach rozrzucona. Nie by to z pewnoci dom chopa; moe raczej yda. Na ku w pokoju, ktry wybraem, eby w nim przenocowa, lea rozpruty i spldrowany materac. Za to szyby w oknie byy cae. Byo ciepo. Burza idzie - pomylaem zamykajc okno. W niepewnej powiacie zmierzchu lniy w sadzie wielkie oczy sonecznikw o dugich zocistych rzsach. Patrzyy na mnie zdumione, chwiejc gowami na wietrze, wilgotnym ju od zbliajcego si deszczu. Drog przechodzili rumuscy onierze, kawalerzyci; wracali od wodopoju, prowadzc za uzdy jasnogrzywe konie o penych brzuchach. Mundury piaskowej barwy tworzyy w ciemnoci tawe plamy podobne do wielkich owadw niezdarnie poruszajcych si w gstym, lepkim powietrzu przedburzowym. te konie szy za nimi wzbijajc oboki kurzu. Miaem jeszcze troch chleba i sera w plecaku, zabraem si wic do jedzenia, chodzc tam i na powrt po pokoju. Zdjem buty i chodziem boso po pododze ubitej z gliny, po ktrej wdroway kolumny duych czarnych mrwek. Czuem, jak mrwki wpezaj na moje stopy, wa pomidzy palce, robi wyprawy badawcze a w okolice kostek. Byem miertelnie znuony, nie miaem siy nawet rozgryza jedzenia, szczki i zby miaem obolae zmczeniem. Rzuciem si w kocu na ko i zamknem oczy, ale sen nie przychodzi. Raz po raz odzyway si w ciemnociach dalekie odgosy strzaw; to strzelali partyzanci ukryci w zbou albo w sonecznikach, ktrych plantacje pokrywaj ca ogromn rwnin ukraisk, w jedn stron po Kijw, w drug po Odess. W miar jak gstniaa

ciemno nocy, z zapachem zi i sonecznikw miesza si coraz silniejszy i przenikliwszy odr koskiego cierwa. Nie mogem spa. Leaem na ku i oczy miaem zamknite, ale nie mogem zasn, tak mocno tkwio mi w kociach zmczenie. Nagle wo zabitej klaczy wesza do pokoju, stana w progu. Czuem, jak ta wo na mnie patrzy. To ta zabita klacz - mylaem w pnie. Powietrze byo tak cikie jak weniana kodra, naadowane burz zdawao si przytacza somiane dachy wioski, drzewa, zboe, pokryte kurzem drogi. Chwilami sycha byo szum rzeki niby szelest bosych stp na trawie. Noc bya czarna, gsta i lepka jak ciemny mid. To ta zabita klacz - mylaem. Z oddali, ponad polami, dochodzi skrzyp wozw, owych rumuskich caruzze na czterech koach, zaprzonych w chude, kosmate koniki i cigncych za wojskiem z zapasami amunicji, odziey i broni po dugich, bez koca traktach Ukrainy. Syszc daleki skrzyp wozw mylaem sobie, e oto ta martwa klacz przywloka si a na prg pokoju i teraz od progu na mnie patrzy. Nie wiem, nie umiabym powiedzie, skd mi si wzia ta myl, e zabita klacz przysza na prg mego pokoju. Byem miertelnie zmczony, pogrony w pnie, nie potrafiem rozplta wasnych myli, byo tak, jakby ciemno, gorco i wo padliny napeniy pokj czarnym, lepkim botem, w ktre zagbiam si coraz bardziej, coraz sabiej si bronic. I nie wiem te, skd mi si wzia myl, e moe klacz nie jest zupenie martwa, tylko ranna, e w tej ranionej czci ju gnije, ju si rozkada, a jednak jeszcze yje, podobnie jak ci jecy, ktrych Tatarzy zwizuj ywcem z trupami, brzuchem do brzucha, twarz do twarzy, dopki martwy nie pore ywego. Wo padliny staa najwyraniej w drzwiach i patrzya na mnie. Nagle poczuem, e si przyblia, e staje przy moim ku. Precz! Precz! - krzyczaem najpierw po rumusku Merge! Merge! A potem pomylaem, e moe ta martwa klacz nie bya rumuska, tylko rosyjska, i krzyczaem: Paszo! Paszo! Wo zatrzymaa si. Ale po chwili znowu zacza si powoli do mojego ka przyblia. Przeraony chwyciem pistolet, ktry miaem przy sobie wsunity pod materac, poderwaem si na ku i nacisnem guziczek elektrycznej latarkiPokj by pusty, na progu nie byo nikogo. Wstaem z ka, boso podszedem do drzwi i wyjrzaem za prg. Za drzwiami bya tylko noc. Wyszedem do sadu. Soneczniki szeleciy cicho na wietrze. Burza czaia si nad widnokrgiem, podobna do olbrzymiego czarnego puca, oddychajcego z wysikiem. Wzdte, puste, olbrzymie puco. Widziaem, jak niebo rozdyma si i kurczy, widziaem, jak niebo oddycha, te jak siarka byski przecinay to gigantyczne puco, rozjaniajc na krciutk chwil rozgazienia jego naczy i pcherzykw. Pchnem drewnian furtk i wyszedem na drog. Martwa klacz leaa nadal nogami zanurzona w wodzie, z gow na skraju pylnej drogi Brzuch miaa wzdty, spkany, oko szeroko rozwarte, wilgotne i wypuke. Jasna grzywa zakurzona, polepiona zakrzep krwi i botem, sterczaa sztywno jak koskie grzywy na hemach antycznych wojownikw. Usiadem na brzegu drogi, plecami oparty o pot. Jaki czarny ptak odfrun powolnym, bezgonym lotem. Deszcz by tu-tu. Po niebie przelatyway niewidzialne podmuchy, oboki kurzu unosiy si nad drog z przecigym, cichym powistem, ziarnka piasku biy mnie po twarzy, po ustach, pezay mi we wosach jak mrwki. Tak, deszcz by tu-tu. Wszedem do domu i rzuciem si na ko. Bolay mnie ramiona i nogi, byem cay mokry od potu. I nagle zasnem. Tymczasem odr padliny przybliy si znowu i zatrzyma si u drzwi. Nie byem zupenie rozbudzony, oczy miaem jeszcze zamknite, ale czuem, e ten odr patrzy na mnie. By to tusty, mdy fetor, lepki, grzski, ty, z plamami zieleni. Otworzyem oczy, witao wanie. Pokj spowity by

w pajczyn niewyranych biaawych przebyskw, przedmioty wyaniay si z mroku powoli, jakie znieksztacone i wyduone, jak gdyby wycigane przez wsk szyjk z butelki. Midzy drzwiami a oknem staa szafa; koysay si w niej puste wieszaki. Wiatr porusza firank w oknie. Na pododze z ubitej gliny walay si podarte papiery, szmaty, niedopaki papierosw. W papierach szeleci wiatr. Nagle odr padliny wtargn znw do pokoju i w drzwiach ukaza si rebaczek. By chudy i sier mia zmierzwion. Bi od niego fetor rozkadu koskiej padliny. Wpatrywa si we mnie sapic cicho. Podszed do ka, wycign szyj, obwcha mnie. Cuchn okropnie. Kiedy poruszyem si, eby spuci nogi z ka, odwrci si gwatownie, uderzy bokiem o szaf i uciek rc aonie. Wcignem buty i wyszedem na drog. rebaczek lea na ziemi obole martwej klaczy. Nie spuszcza ze mnie wzroku. - Asculta! Suchaj! - zawoaem rumuskiego onierza przechodzcego z kubem wody. Powiedziaem mu, eby si zaopiekowa rebaczkiem. - To syn tej zabitej klaczy - powiedzia onierz. - Tak - powtrzyem - to syn tej zabitej klaczy. rebaczek patrzy wci na mnie ocierajc si grzbietem o padlin. onierz zbliy si do niego i pogadzi po szyi. - Trzeba go zabra od matki, zgnije razem z ni, jeeli tu zostanie; bdzie wam suy za maskotk w szwadronie - powiedziaem. - Tak - przywtrzy onierz - tak, biedne zwierz. Bdzie przynosi szczcie szwadronowi. - Mwic to zdj pasek od spodni i zaoy na szyj rebaka, ktry najpierw nie chcia wsta, a potem zerwa si gwatownie i zapar nogami z aosnym reniem, wykrcajc gow w stron martwej matki. onierz pocign rebi za sob i ruszy ku obozowi w lesie. Staem chwil patrzc za nimi, potem otworzyem drzwiczki wozu i wczyem motor. Ale przypomniao mi si, e zostawiem plecak. Wszedem wic jeszcze raz do domu, wziem plecak, kopniciem zamknem drzwi, wsiadem do wozu i ruszyem w stron Niemirowskoje.

Rzeka lnia dziwnie w biaawym brzasku. Niebo, jeszcze ciemne, wygldao jako zimowo. Woda marszczya si w podmuchach wiatru, tumany kurzu mkny nisko nad horyzontem, gste i czerwonawe, niby oboki, ktre ucieky z poaru. Ptactwo wodne w przybrzenych trzcinach krzyczao ochrypymi gosami, stada dzikich kaczek zryway si do lotu, opaday i egloway powoli w gstwinie trzcin wstrzsanych ostrym dreszczem poranku. I wszdzie unosi si odr zgnilizny, odr rozkadu. Raz po raz napotykaem dugie szeregi rumuskich wozw wojskowych. onierze szli przy gowach swoich koni gawdzc gono i miejc si, inni znw spali skuleni na workach z chlebem, na skrzynkach z amunicj, na stosach opat i kilofw. I wszdzie czuem ten odr rozkadu. Wzdu brzegw rzeki i na piaszczystych wysepkach widniejcych porodku nurtu trzciny faloway miejscami gwatownie, jakby zwierz dziki skry si tam w popiechu, czujc zbliajcych si ludzi.

- Szczury! Szczury! - woali onierze, chwytali karabiny z wozw albo zsuwali je z ramion i strzelali w gstwin oczeretw. Wtedy tu i wdzie spord trzcin wybiegaa, kulejc, padajc i podnoszc si, jaka rozczochrana dziewczyna, to znw mczyzna w dugiej czarnej kapocie albo dziecko. Byli to ydzi z pobliskich wsi, ktrzy uciekli i ukrywali si w nadrzecznych trzcinach. Gdzie na bagnistym terenie midzy drog a rzek zobaczyem przewrcony czog radziecki. Lufa dziaka sterczaa z wieyczki, klapa bya otwarta, wszystko dziwacznie skrcone wskutek wybuchu pocisku. Wida byo rami ludzkie wystajce z muu, ktry dosta si do wntrza czogu. Padlina czogu. Czu j byo olejem i benzyn, przypieczonym lakierem i elazem, spalon skr. Dziwaczny zapach. Nowa wo nowej wojny. Ten pady czog budzi we mnie lito, ale zupenie innego rodzaju ni ta, jak czuem na widok padego konia. To bya martwa maszyna, maszyna w stanie rozkadu. Zaczynaa ju cuchn. elazne cierwo unurzane w bocie. Zatrzymaem wz, zszedem na brzeg bagniska i zbliyem si do czogu. Ujem rami czogisty, prbowaem wycign go na zewntrz. Ale mu trzyma go mocno i nie puszcza. Trudno mi byo wydoby go wasnymi siami, w kocu jednak poczuem, e opr zela i zobaczyem, jak z bota wyania si po trochu gowa. Przesunem rk po tej twarzy, cignem mask muu, spod ktrej ukazaa si twarz drobna i szara, o czarnych brwiach i czarnych oczach. By to Tatar, tatarski czogista. Prbowaem wydoby go zupenie, ale rycho musiaem zrezygnowa, mu by ode mnie silniejszy. Odszedem wic, wsiadem do wozu i ruszyem dalej, w kierunku wielkich chmur dymu unoszcych si w gbi rwniny, nad bkitn lini lasu. Tymczasem soce wznosio si coraz wyej nad zielonym widnokrgiem, ochrype gosy ptakw brzmiay coraz ostrzej, coraz ywiej. Soce bio w bagienn paszczyzn jak mot w pyt lanego elaza. Po wodzie przebiegao drenie i dugi dwik, rodzaj metalicznej wibracji, rozchodzi si po powierzchni staww, tak jak dwik skrzypiec przebiega dreniem po skrze wzdu ramienia skrzypka. Po obu stronach drogi, na polach, wida byo gdzieniegdzie poprzewracane maszyny, porzucone czogi poskrcane przez wybuchy. Ale ani jednego czowieka, nic ywego; nie byo nawet trupa ludzkiego czy koskiego. Na przestrzeni wielu mil wokoo wida byo tylko martwe elastwo. Padlina maszyn, setki aosnych stalowych cierw. Wo zapleniaego elastwa bia z pl i zalewisk. Gdzie porodku stawu stercza z muu kadub samolotu. Wida byo wyranie swastyk, to by Messerschmitt. Wo rozkadajcej si stali wzia gr nad woni czowieka i konia, t woni dawnych wojen; nawet zapach zboa i sodki, ostrawy zapach sonecznikw tony w tamtym zowrogim fetorze przepalonego elaza i stali, martwych maszyn. Tumany pyu, ktre wiatr przywiewa z najdalszych kresw niezmierzonej rwniny, nie niosy z sob zapachw substancji organicznych, tylko wci wo opikw elaznych, a w miar jak zagbiaem si w t rwnin i przybliaem do Niemirowskoje, odr elastwa i benzyny nasila si w przesyconym kurzem powietrzu; zdawao si, e nawet trawa wydaje ten silny i odurzajcy zapach benzyny, jak gdyby wonie ludzkie, zwierzce i rolinne, zapachy traw i bagna, zostay pokonane przez w fetor benzyny i przepalonego elastwa. Niedaleko Niemirowskoje musiaem si zatrzyma. Niemiecki Feldgendarm, z byszczc mosin blach, zawieszon na acuszku na piersi i podobn do ogromnego orderu, da mi znak, ebym stan. Verboten. Dalej jecha nie mona. Nein, nein, nein. Skrciem wic w poprzeczn drog, zwyk poln, chcc dotrze jak najbliej celu, chciaem zobaczy ten rosyjski worek, na ktry Niemcy natknli si w swoim marszu i teraz okrali go ze wszystkich stron. Pola, rowy, wsie

i kochozy pene byy wojsk niemieckich. Wszdzie verboten. Wszdzie zurck. Pod wieczr zdecydowaem si zawrci. Szkoda byo traci czas; na bezowocne prby przedostania si. Lepiej zawrci do Balcy, prbowa posun si na pnoc, w stron Kijowa. Ruszyem wic znowu w drog i po dugiej jedzie zatrzymaem si w opuszczonej wsi, eby przegry troch mojego suchego chleba i sera. Ogie strawi wikszo domw. Dziaa huczay za moimi plecami, gdzie w poudniowo-zachodniej stronie. Dokadnie z tyu. Na cianie jednego z domw widnia wymalowany wielki szyld z sierpem i motem. Wszedem, by to jaki radziecki urzd. Duy plakat z wizerunkiem Stalina wisia na cianie. Jaki onierz rumuski napisa pod nim owkiem Aiurea!, co znaczy A jake! Stalin na plakacie sta na pagrku, w gbi widniay czogi i kominy fabryczne, pod niebem upstrzonym caymi stadami samolotw. Po prawej stronie z czerwonego oboku wyrasta olbrzymi kombinat metalurgiczny z mnstwem dwigw, stalowych mostw, kominw, wielkich zbatych k. U dou wydrukowane byo wielkimi literami: Ciki przemys ZSRR wytwarza bro dla Armii Czerwonej. Pod tym napisem widnia drugi, nagryzmolony owkiem po rumusku: Aiurea!, co znaczy A jake! Usiadem na biurku zarzuconym papierami, peno papierw leao te na pododze pomieszanych z odzie, ksikami i propagandowymi broszurami. Mylaem o martwej klaczy lecej przed domem, w ktrym spdziem noc we wsi Aleksandrowka, o tej aosnej, samotnej padlinie koskiej na skraju drogi, pord mnstwa martwych maszyn - stalowej padliny. Mylaem o aosnym, samotnym odorze martwej klaczy, przytoczonym przez odr przepalonego elastwa i benzyny, ten nowy odr nowej wojny maszyn. Mylaem o onierzach z Wojny i pokoju, o drogach rosyjskich, usianych rosyjskimi i francuskimi trupami i padym komi. Mylaem o woni martwych ludzi i martwych zwierzt. O onierzach z Wojny i pokoju porzuconych ywcem na skrajach drg, o arocznych dziobach krukw. Mylaem o jedzie tatarskiej, o kawalerzystach znad Amuru zbrojnych w uki i strzay, ktrych onierze Napoleona nazywali les Amours, o tych nieznuonych, szybkich i straszliwych jedcach tatarskich, ktrzy wychynwszy nagle z lenej gstwiny szarpali tyy nieprzyjaciela, o tej starej, szlachetnej rasie jedcw, ktrzy urodzili si i yli wrd koni, ywic si koskim misem i kobylim mlekiem, odziewajc si w koskie skry, pic pod namiotami z koskiej skry, a na koniec kazali si grzeba konno, w gbokich grobach, w siodle, na grzbiecie swego konia. Mylaem o Tatarach z Armii Czerwonej, ktrzy s najlepszymi w Zwizku Radzieckim mechanikami, przodownikami pracy, czoowymi udarnikami i stachanowcami, najlepszym elementem brygad szturmowych radzieckiego przemysu cikiego. Mylaem o Tatarach z Czerwonej Armii, tych najlepszych kierowcach czogw, najlepszych mechanikach w dywizjach pancernych i lotnictwie. O modych Tatarach, ktrych trzy kolejne piciolatki przeksztaciy z jedcw w mechanikw, z koniuchw w udarnikw zakadw metalurgicznych Stalingradu, Charkowa, Magnitogorska. Aiurea!, co znaczy A jake!, byo napisane owkiem po rumusku pod portretem Stalina. Napisa to Aiurea! zapewne jaki chop rumuski, biedny chop rumuski, ktry nigdy nie widzia z bliska adnej maszyny, nigdy nie wkrci ani nie wykrci rubki, nie rozmontowa silnika. Jaki biedny chop rumuski, ktrego marszaek Antonescu, krwawy pies, jak go nazywali jego oficerowie, pchn przemoc do tej wojny, w ktrej chopi walcz przeciwko potnej armii mechanikw Zwizku Radzieckiego. Zbliyem si do portretu Stalina i zaczem oddziera ten kawaek plakatu, na ktrym byo napisane Aiurea!. W tej samej chwili usyszaem odgos krokw na podwrzu. Wyjrzaem przez drzwi.

Przechodzio kilku rumuskich onierzy; zapytali, ktra godzina. Szsta. Multumesc odpowiedzieli, co znaczy dzikuj, i zaproponowali, ebym napi si z nimi herbaty. Multumesc podzikowaem i poszedem z nimi. Niedaleko weszlimy do na p zburzonego domu, gdzie innych piciu czy szeciu onierzy przyjo mnie gocinnie; prosili, ebym usiad, i poczstowali menak ciorb de pui, czyli rosoem z kury, i kubkiem herbaty. Multumesc - podzikowaem i zaczlimy rozmawia. onierze powiedzieli mi, e odkomenderowano ich do tej wioski, ale gwne siy ich dywizji znajduj si dalej na prawo, o jakie dziesi mil std. We wsi nie byo ywego ducha. Przed Rumunami przeszli tdy Niemcy. - Przed nami byli tu Niemcy - powtrzy ktry z onierzy, jakby si usprawiedliwia. mieli si cichaczem, zajadajc swoj ciorb de pui. - Aiurea! - rzekem na to. - To prawda - potwierdzi kapral - przed nami byli tu Niemcy. To prawda! - Aiurea! - powtrzyem. - Domnule capitan - mwi kapral - jeeli mi pan nie wierzy, prosz spyta jeca. My nie niszczymy wsi i nie robimy krzywdy chopom. Zaatwiamy tylko ydw. To prawda. Ej, asculta - krzykn obracajc si w kt izby - czy nieprawda, e przed nami byli tu Niemcy? Spojrzaem w stron ciemnego kta i zobaczyem siedzcego na ziemi, plecami opartego o cian czowieka. Ubrany by w zielonkawy drelich, na ogolonej gowie mia t furaerk, nogi bose. Tatar. Twarz drobna, chuda, szara, byszczca skra mocno nacignita na wydatnych kociach policzkowych, oczy czarne, nieruchome, przymglone zmczeniem i moe godem. Mierzy mnie obojtnym, nieruchomym wzrokiem, od stp do gw, nie odpowiadajc na pytanie kaprala. - Gdziecie go wzili? - spytaem. - Siedzia w czogu, tym, co stoi na placu. Czog mia defekt w motorze, nie mg si ruszy; ale strzela i strzela. Niemcom si spieszyo, poszli sobie i zostawili nas z tym czogiem Byo ich w rodku dwch. Strzelali do ostatniego naboju. Ten drugi by ju martwy. Musielimy wyway drzwiczki omem. Nie chcia si podda. Zosta bez jednego naboju, siedzia cicho, zaczajony tam, w rodku, nie chcia otworzy. Ten drugi, strzelec, nie y. Ten by kierowc. Mamy go odstawi do rumuskiego dowdztwa, do Balcy. Ale tdy ju nikt nie przejeda, kolumny czogw id gwn szos. Ju trzy dni nikt nie przejeda. - Czemucie mu zrabowali buty? onierze zaczli si bezczelnie mia. - Pikne buty - powiedzia kapral. - Prosz spojrze, domnule capitan, jakie buty maj te winie, Ruski. Wsta, pogrzeba w worku i wydoby par tatarskich butw z mikkiej skry, bez obcasw. - S ubrani lepiej od nas - doda kapral wskazujc na swoje znoszone buty i podarte spodnie. - Wida maj lepsz ojczyzn ni wy - powiedziaem.

- Te winie nie maj ojczyzny - rzek kapral. - To bestie. - Bestie maj take ojczyzn - ja na to. - Daleko lepsz od naszej. Lepsz od ojczyzny rumuskiej, niemieckiej i woskiej. onierze popatrzyli na mnie, nie rozumieli, uli w milczeniu kawaki pui pywajce w ciorb. Kapral odezwa si troch niepewnie: - Para takich butw, jak ta, kosztowaaby co najmniej dwa tysice lei. onierze kiwali gowami wydymajc usta. Pewnie - mwili - takie buty, jak te, co najmniej dwa tysice lei, lekko liczc. I dalej kiwali gowami wydymajc usta. Byli rumuskimi chopami, a rumuscy chopi nie wiedz, co to s maszyny, nie wiedz, e maszyny take maj ojczyzn, e nawet buty maj ojczyzn, daleko lepsz od naszej. S chopami, ale nie wiedz, co to waciwie znaczy: by chopem. Ustawa Bratianu daa ziemi chopom rumuskim, tak jakby daa kawaek ziemi koniowi, krowie czy owcy. Wiedz, e s Rumunami i e s prawosawni. Krzycz: Niech yje krl! Krzycz: Niech yje marszaek Antonescu! Krzycz: Precz z ZSRR! Ale nie wiedz ani co to krl, ani co to marszaek Antonescu, ani co to ZSRR. Wiedz tylko, e para takich butw, jak te, kosztuje co najmniej dwa tysice lei. S biednymi chopami i nie wiedz, e ZSRR to maszyna, z tysicem maszyn, z milionem maszyn. Ale para takich butw, jak te, kosztuje co najmniej dwa tysice lei, lekko liczc. - Marszaek Antonescu - odezwaem si - ma sto par jeszcze lepszych butw. onierze patrzyli na mnie w osupieniu. - Sto par? - zapyta kapral. - Sto par, tysic par - odpowiedziaem - i o wiele pikniejszych ni te. Nie widzielicie nigdy butw marszaka Antonescu? S wspaniae. Z tej skry, z biaej skry; angielskiego kroju, ze zot rozetk pod kolanem. Naprawd przepikne. Buty marszaka Antonescu s o wiele pikniejsze od butw Hitlera i Mussoliniego. Buty Hitlera s, owszem, adne. Ogldaem je z bliska. Nie rozmawiaem z Hitlerem, ale jego butom przyjrzaem si dokadnie. S bez ostrg. Hitler nigdy nie nosi ostrg, boi si koni; ale nawet bez ostrg jego buty s pikne. A i buty Mussoliniego s pikne, tylko e nie ma z nich adnego poytku. Nie nadaj si ani do chodzenia piechot, ani do jazdy konnej. Nadaj si tylko do tego, eby sta na trybunie honorowej podczas parady i patrze, jak defiluj onierze w podartych butach i z zardzewiaymi karabinami. onierze wci patrzyli na mnie w osupieniu. - Po wojnie - zakoczyem - dobierzemy si do butw marszaka Antonescu. - I domnule Hitlera - odezwa si jeden z onierzy. - I domnule Mussoliniego - doda inny. - Pewnie, Mussoliniego i Hitlera take - potwierdziem. Wszyscy zaczli si mia, a ja spytaem kaprala: - Ile te mog kosztowa buty Hitlera?

Wszyscy znowu zaczli si mia, a potem, wszyscy naraz, nie wiem dlaczego, odwrcili si i spojrzeli na jeca. Ten za siedzia wcinity w swj kt i patrzy na mnie swoimi skonymi, przymglonymi oczami. - Dae mu je? - zapytaem kaprala. - Tak, domnule capitan. - Nieprawda. Nie dae mu je - powiedziaem. Kapral wzi ze stou menak, napeni j ciorb de pui i poda jecowi. - Daj mu yk. Nie moe je zupy rkami. Wszyscy patrzyli uwanie na kaprala, kiedy bra ze stou yk, ociera j rk i w kocu poda jecowi. - Ocze spasibo, dzikuj bardzo - rzek jeniec. - La dracu! - wykrzykn kapral, co znaczy do diaba. - Co z nim zrobicie? - zapytaem. - Mamy go odstawi do Balcy - odpar kapral - ale tdy nikt nie przejeda, jestemy I daleko od szosy, trzeba go bdzie poprowadzi pieszo. Jeeli dzi nie trafi si jaki samochd, jutro poprowadzimy go do Balcy na piechot. - Prdzej byoby z nim skoczy, no nie? - powiedziaem patrzc kapralowi w oczy. Wszyscy spojrzeli take na kaprala i zaczli si mia. - Nie, domnule capitan - odpar kapral czerwienic si lekko. - Nie mog. Mamy go odstawi do Balcy. Jest rozkaz, eby odstawia do dowdztwa przynajmniej po jednym, kiedy bierzemy jecw. Nie, domnule capitan. - Jeeli go pognasz piechot, to trzeba, eby mu odda buty. Nie moe i boso a do Balcy. - O, moe i boso nawet do Bukaresztu - rozemia si kapral. - Jeeli chcesz, odwioz go do Balcy swoim wozem. Daj mi jednego onierza eskorty, a zabior go z sob. Kapral wyda si bardzo zadowolony, a i reszta onierzy take. - Ty pojedziesz, Grigorescu - rzek kapral. Szeregowy Grigorescu przypasa adownic, wzi karabin oparty o cian (adownice mieli francuskie, szerokie i paskie, karabin by take francuski, Lebel, z dugim trjktnym bagnetem), zdj chlebak z tkwicego w cianie gwodzia, przewiesi go przez rami, splun na ziemi i powiedzia: Idziemy. Jeniec siedzia nieruchomo w swoim kcie patrzc na nas przymglonym wzrokiem. - Pojdiom, idziemy - zwrciem si do niego.

Tatar podnis si powoli, by wysoki, mojego wzrostu, ramiona mia wskie i cienk szyj. Ruszy za mn troch przygarbiony, onierz Grigorescu szed z tyu z karabinem przewieszonym przez rami. Zerwa si silny wiatr, niebo wydawao si sztywne i cikie jak pyta surowego elaza. Szum zboa to wzmaga si z wiatrem, to przycicha, podobny do szumu rzeki. Chwilami sycha byo suchy, chrypliwy szelest sonecznikw, o ktre biy tumany ostrego kurzu. - La revedere, do widzenia - powiedziaem ciskajc rk kaprala. onierze podeszli take, kolejno ciskajc moj do. - La revedere, domnule capitan, la revedere. Ruszyem, wyjechalimy ze wsi i posuwali si drog pen dziur i pornit koleinami (gsienice czogw wycisny w mikkim podou gbokie lady). onierz Grigorescu i jeniec siedzieli za mn, czuem, jak nieruchomy wzrok Tatara przenika mi plecy na wylot. Burza nadcigaa z gbi niezmierzonej paszczyzny wpezajc coraz dalej na niebo, niby olbrzymia aba. Ogromne, zielonkawe chmury, tu i wdzie nakrapiane biao. Wida byo, jak brzuch aby wzdyma si i kurczy, ciko dyszc. Od kraca widnokrgu dochodziy pomruki grzmotw, chrapliwy gos tej aby. Pola po obu stronach drogi zalegay setki popalonych maszyn, szkieletw czogw, stalowe cierwa zwalone na bok z rozkraczonymi nogami, ndzne i sprone. Nagle wydao mi si, e poznaj t drog, na pewno musiaem ju tdy przejeda, moe przed kilku dniami, moe nawet tego ranka; ot i rzeka, i nadbrzene bagniska porose sitowiem. W sinej tafli wody odbija si biaawy brzuch olbrzymiej aby, suncej po niebie z ochrypym pomrukiem. Pojedyncze krople, cikie i ciepe, zaczy wybija otworki w grubej warstwie kurzu na drodze, syczc jak zanurzane w wodzie rozpalone elazo. Z mroku zaczy si wyania jakie budynki - poznaem domy Aleksandrowki, opuszczonej wioski, w ktrej spdziem noc. - Lepiej tu si zatrzyma - powiedziaem do onierza Grigorescu - za pno, eby jecha dalej, do Balcy jeszcze kawa drogi. Zatrzymaem wz przed tym samym domem, w ktrym nocowaem. Deszcz pada ju teraz gwatownie, z przytumionym szumem, wzbijajc gsty tuman tego pyu. Martwa klacz leaa wci na brzegu drogi obok drewnianej furtki. Oko miaa szeroko rozwarte, biao lnice. Weszlimy do domu. Wszystko wygldao tak samo jak rano, kiedy stamtd wyszedem, panowa ten sam nieruchomy, upiorny niead. Usiadem na ku i patrzyem, jak onierz Grigorescu zdejmuje adownic i wiesza chlebak na klamce szafy. Jeniec sta oparty o cian, ze zwieszonymi wzdu bokw ramionami, i wpatrywa si we mnie maymi skonymi oczyma. Stanem w drzwiach. Noc bya czarna jak wgiel. Wyszedem do sadu, pchnem furtk i usiadem na skraju drogi, obok zabitej klaczy. Deszcz omywa mi twarz i spywa wzdu grzbietu. Wdychaem chciwie zapach mokrego ziela, a z tym zapachem wieym i upajajcym miesza si grzski i tusty fetor padliny przezwyciajc wo butwiejcej stali, elastwa w rozkadzie. Wydawao mi si, e odwieczne ludzkie i zwierzce prawo wojny bierze znowu gr nad nowym prawem wojny mechanicznej. W woni zabitej klaczy odnajdywaem niejako star ojczyzn, a w tej odzyskanej ojczynie odnajdywaem siebie.

Po pewnym czasie wszedem znowu do domu i wycignem si na ku. Byem pywy ze zmczenia, bolay mnie wszystkie koci, senno pulsowaa mi w gowie jak nabrzmiaa krwi arteria. - Bdziemy pilnowali jeca na zmian - powiedziaem do onierza Grigorescu. - Ty take musisz by zmczony. Obud mnie za trzy godziny. - Nu, nu, domnule capitan. Nie jestem picy. Jeniec, ktremu onierz Grigorescu skrpowa nogi i rce wlastym sznurkiem, siedzia w kcie pod cian, midzy oknem a szaf. Gsty, tusty fetor padliny wypenia pokj. tawe wiato olejnej lampki chwiao si na cianach, soneczniki w sadzie szeleciy na deszczu. onierz usiad na ziemi ze skrzyowanymi nogami, na wprost jeca, trzymajc na kolanach karabin z nasadzonym bagnetem. - Noapte bun - mruknem zamykajc oczy. - Noapte bun, domnule capitan - odpowiedzia onierz. Nie mogem zasn. Burza rozptaa si z wciek gwatownoci. Niebo pkao z trzaskiem, niespodziewane potoki wiata rozdzieray chmury zalewajc na mgnienie oka rwnin, deszcz pada twardo i ciko, jak kamienie. Oywiony spotgowanym deszczem odr padliny wypenia dom coraz szczelniej, tusty i lepki, gromadzi si pod niskim sufitem. Jeniec siedzia nieruchomo, karkiem oparty o cian, i nie przestawa wpatrywa si we mnie. Rce i nogi mia zwizane. Donie, drobne i bladoszare jak popi, cinite w przegubach sznurkiem, zwisay mu bezwadnie midzy kolanami. - Czemu go nie rozwiesz? - powiedziaem do onierza. - Boisz si, e ucieknie? Powinien by przynajmniej rozwiza mu nogi. onierz schyli si powoli i rwnie powoli rozwiza stopy jeca, ktry patrzy wci na mnie nieruchomym spojrzeniem. Po paru godzinach obudziem si. onierz siedzia, jak przedtem, na pododze, naprzeciw jeca, z karabinem w poprzek kolan. Tatar tkwi nieruchomo, oparty plecami o cian i patrzy na mnie. - Id spa - powiedziaem do onierza wstajc z ka. - Teraz moja kolej. - Nu, nu, domnule capitan, nie jestem picy. - Id spa, mwi ci. onierz Grigorescu wsta, przeszed przez pokj cignc karabin za sob i rzuci si na ko twarz do ciany, objwszy karabin ramionami. Wyglda jak trup. Wosy mia biae od kurzu, mundur podarty, buty do cna znoszone. Na twarzy stercza szorstki, czarny zarost. Wyglda doprawdy jak trup. Usiadem na ziemi na wprost jeca, skrzyowaem nogi, pistolet wetknem midzy kolana. Tatar wci patrzy przymglonymi oczyma, wskimi i skonymi jak oczy kota; wydaway si szklane, patrzyy tak, jak patrz oczy zmarych. Powieki, zasunite pod luki brwiowe, tworzyy dwie cieniutkie, ledwo widoczne fadki koloru sepii. Nachyliem si ku przodowi, eby rozwiza jecowi rce. Podczas gdy moje palce mocoway si z supekami sznurka, przyjrzaem si jego rkom: byy mae, gadkie, barwy popiou, o niemal biaych paznokciach. Mimo e we wszystkich kierunkach pocite byy krtkimi,

gbokimi bruzdami (skra wygldaa, jakbym na ni patrzy przez szko powikszajce, tak bardzo bya porowata), a od wewntrz pokrywaa je cienka warstwa zrogowaciaa, byy to jednak donie delikatne, przyjemne w dotkniciu. Zwieszay si bezwadnie, jak martwe, w moich rkach, czuem jednak, e s silne, zrczne i wytrwae, a przy tym lekkie i delikatne jak rce chirurga, zegarmistrza czy mechanika precyzyjnego. Byy to rce modego rekruta piatiletki, udarnika trzeciego planu picioletniego, modego Tatara, ktry zosta mechanikiem, kierowc czogu; rce wydelikacone dawnym, tysicletnim kontaktem z jedwabist sierci kosk, z grzywami, cignami, i pcinami, z muskulatur koni, z uzdami, z mikk skr siode i uprzy, rce, ktre w cigu niewielu lat zamieniy konia na maszyn, skr na stal, cigna ywe na cigna metalowe, uzd na drek sterowy. Tych niewiele lat wystarczyo, eby przeksztaci modych Tatarw znad Donu i Wogi, ze stepw kirgiskich, wybrzey Morza Kaspijskiego i Aralskiego - z pasterzy koni w wykwalifikowanych robotnikw przemysu metalurgicznego ZSRR, z jedcw w stachanowcw brygad szturmowych pracy, i koczowniczej ludnoci stepowej w udarnikw i specw piatiletki. Rozwizaem ostatni supe sznurka i podaem jecowi papierosa z paczki. Wsunem mu papierosa w usta i zapaliem - a on si do mnie umiechn. Bagodariu. Dzikuj - powiedzia z umiechem. Ja umiechnem si take i siedzielimy tak dug chwil, palc w milczeniu. Odr padliny wypenia pokj, tusty, gsty, sodkawy. Wdychaem t wo zabitej klaczy z dziwn przyjemnoci. I zdawao mi si, e jeca rwnie wdychanie tej woni napawa jakim subtelnym, smtnym, ale miym uczuciem, bo jego nozdrza drgay i rozdymay si lekko. Przyszo mi na myl, e w tej bladej twarzy o barwie popiou, ktrej skone oczy miay szkliste, nieruchome spojrzenie trupa, cae ycie skupio si w nozdrzach. w odr martwej klaczy by ojczyzn tego czowieka, jego ojczyzn odwieczn i odzyskan. Patrzylimy sobie w oczy w milczeniu, wdychajc tust, sodk wo z jak smutn, subteln przyjemnoci. Bya to jego ojczyzna, odwieczna a ywa. Nic nas ju teraz nie dzielio, bylimy obaj ywi i zbratani wrd prastarej woni zabitej klaczy.

Ksi Eugeniusz podnis gow, obrci oczy w stron drzwi; jego nozdrza drgay, jak gdyby wo zabitej klaczy stana w progu pokoju i patrzya na nas. Ale czuo si tylko zapach trawy i lici, morza i lasu. Noc ju zapada, tylko niepewny poblask snu si jeszcze po niebie. W tej martwej powiacie dalekie domy Nybroplan, parowce i aglowce przycumowane wzdu nabrzey Strandvgen, drzewa w parku i upiorne zjawy Rodinowskiego Myliciela i Nike z Samotraki odbijay si znieksztacone w nocnym krajobrazie, jak na rysunkach Ernsta Josephsona i Carla Hilla, ktrzy w swoim melancholijnym szalestwie widzieli zwierzta, drzewa, domy i okrty odbite w pejzau jak w krzywym zwierciadle. Mia rce podobne do paskich - powiedziaem. Ksi Eugeniusz spojrza na swoje rce z pewnym zmieszaniem. Byy to pikne, biae rce Bernadotte'w, o dugich, cienkich palcach. - Rce mechanika - powiedziaem mu - kierowcy czogu, udarnika trzeciej piatiletki s nie mniej pikne ni rce ksicia. To s rce Mozarta, Stradivariusa, Picassa, Sauerbrucha. Ksi Eugeniusz umiechn si i powiedzia rumienic si lekko: - Jestem tym bardziej dumny z moich rk.

wist wiatru wzmaga si, zaostrza, podobny do przecigego, aosnego renia. By to wiatr pnocny i jego gos przej mnie dreszczem. Wspomnienie okropnej zimy, przebytej na froncie w Karelii, midzy przedmieciami Leningradu a brzegiem adogi, nasuno mi przed oczy obraz biaych, milczcych, niezmierzonych lasw Karelii i draem, jak gdyby ten wiatr, w ktrego podmuchach dzwoniy cichutko szyby ogromnych okien, by tamtym okrutnym, lodowatym wiatrem karelskim. - To wiatr pnocny - powiedzia ksi Eugeniusz. - Tak, to wiatr z Karelii - potwierdziem - poznaj jego gos. I zaczem opowie o lesie Raikkola i o koniach w adodze.

III. Konie wrd lodu


Owego ranka poszedem ze Svartstrmem zobaczy uwalnianie koni z lodowego wizienia. Zielonkawe soce na bladym bkicie nieba wygldao jak niedojrzae jabko. Odkd zacza si odwil, zamarznita powierzchnia jeziora adoga skrzypiaa, jczaa, wydawaa raz po raz ostre krzyki blu. W peni nocy, z gbi korsu - szaasu zagrzebanego w niegu w lenej gstwinie - syszelimy te nage krzyki i aosne jki, nie cichnce przez dugie godziny, a do witu. Bya ju wiosna i jezioro ziao nam prosto w twarz swoim zgniym oddechem, w ktrym bya wo zbutwiaego drewna, mokrych trocin, jednym sowem wo odwily. Przeciwlegy brzeg adogi wyglda jak kreska lekko narysowana owkiem na bibule. Niebo byo teraz bezchmurne, barwy spowiaego bkitu, jak zrobione z bibuki. W gbi, w stronie Leningradu (szary obok dymu sta wci nad oblonym miastem) niebo byo troch przybrudzone, zmite. Zielona ya przecinaa horyzont; czsto wydawao si, e pulsuje, jakby pena bya ciepej krwi. A wic, tego ranka poszlimy zobaczy, jak bd uwalnia konie uwizione w lodzie. Poprzedniego wieczora pukownik Merikallio powiedzia wcigajc wiatr w nozdrza: - Trzeba bdzie pogrzeba konie. Idzie wiosna. Schodziem do jeziora przez gsty las brzozowy usiany ogromnymi gazami czerwonego granitu. Nagle przed nami otworzy si widok na niezmierzone, ciemne zwierciado adogi. Brzeg radziecki majaczy niewyranie, daleko na horyzoncie w srebrzystej mgiece ykowanej bkitno i rowo. Z gbi lasu Raikkola sycha byo raz po raz monotonne nawoywanie kukuki, witego ptaka Karelii. Jaki zwierz leny wy w gstwinie, rne tajemnicze gosy woay, odpowiaday, znw woay - natarczywe, aosne, pene bagania wabicego i okrutnego zarazem. Zanim opuciem korsu dowdztwa fiskiego, eby zej na brzeg jeziora, udaem si na poszukiwanie porucznika Svartstrma. Na prno stukaem do drzwi jego izdebki w korsu za stajniami. Las dokoa dowdztwa wydawa si pusty. I wci unosi si w powietrzu ten zgniy zapach, dziwnie ciepy w zimnym powietrzu. Poszedem w stron korsu. Dziewczyna w mundurze lotty - markietanki mieszaa w wiadrze miazg drzewn dla konia pukownika.

- Hyv piv, dzie dobry - powiedziaem. - Hyv piv. Bya to crka pukownika Merikallio, wysoka, jasnowosa dziewczyna, Finka z Oulu w Ostrobotni. Wyruszya z ojcem na front jako lotta jeszcze podczas pierwszych walk w Finlandii, w zimie 1939 roku. Prowadzia kuchni dowdztwa i podawaa do stou, pod okiem ojca, o parset zaledwie metrw od zasigu rosyjskich karabinw. Zsiniaymi z zimna rkami w kuble penym ciepej wody rozkruszaa grudy miazgi drzewnej. Ko, uwizany do drzewa, obraca gow w jej stron, wszc pasz. Zima bya okropnie cika tego roku. Straszne mrozy, gd, wszelkiego rodzaju trudnoci i wysiki sprawiy, e twarze ludu fiskiego wychudy i poblady, przybierajc twarde, kociste zarysy twarzy bohaterw Kalevali, takich, jak ich malowa Gallen-Kallela. onierze, dzieci, kobiety, starcy, zwierzta - wszyscy cierpieli gd. Nie byo ju ani dba siana i somy, ani ziarenka owsa dla koni. Psy pozabijano, rkawice onierzy byy przewanie z psiego futra. Ludzie ywili si chlebem z miazgi drzewnej, a koniom nawet smakowaa sodka papka z celulozy o smaku rozgotowanego papieru. Dziewczyna odwizaa konia, uja go przy pysku i dwigajc w lewej rce kube podesza do drewnianego szaflika stojcego na skrzyni. Wlaa papk do szaflika i ko zabra si powoli do jedzenia rozgldajc si raz po raz dokoa. Najczciej patrzy w stron jeziora poyskujcego ciemn tafl midzy drzewami. Z szaflika unosi si oboczek pary, ko zanurza we pysk, ale zaraz znw podnosi gow spogldajc w stron jeziora i ra. - Co mu jest? - spytaem. - Wydaje si niespokojny. Crka pukownika Merikallio zwrcia si take twarz ku jezioru. - Czuje zapach koni - powiedziaa. Ja take czuem zapach koni: tusty, ciepy odr zagodzony ywiczn woni sosen i delikatnym zapachem brzz. Kukuka powtarzaa swoje woanie z gbi lasu, wiewirka z sztywno uniesion kitk biega w gr po pniu drzewa. Dziewczyna zabraa pusty kube i wesza do korsu koni. Syszaem, jak przemawia do nich powolnym, agodnym rytmem fiskiej mowy, syszaem guche postukiwania kopyt, brzk elaznych piercieni i krtkie, niecierpliwe renia. Poszedem w stron jeziora. Svartstrm czeka na mnie na zakrcie cieki, oparty o pie drzewa; wysok czap barani zsun na kark, nogi tkwiy do p uda w laposkich butach z reniferowej skry, z nosami zadartymi w gr jak u perskich papuci. Sta pochylony nieco, o par krokw ode mnie, postukujc pust fajk o do. Kiedy stanem przy nim, unis gow, spojrza na mnie i powiedzia z umiechem: - Hyv piv. - Hyv piv, Svartstrm. By blady, czoo mia zroszone potem ze zmczenia i niewyspania. Powiedzia, jakby na usprawiedliwienie, e przez ca noc chodzi po lesie z patrolem sissit, fiskich partyzantw. - Gdzie jest pukownik Merikallio? - zapytaem.

- Poszed na lini. Svartstrm przyglda mi si spod oka, wci uderzajc pust fajk o do i raz po raz odwraca si w stron jeziora. Widziaem, jak drgaj mu nozdrza. Oddycha nosem, zwyczajem mieszkacw lasu, tak jak to robi sissit: oddech lekki, ostrony, nieufny, wcigajcy w puca zaledwie odrobin powietrza. - Naprawd chcesz je zobaczy? - zapyta. - Lepiej by zrobi idc z pukownikiem na lini. Poszed do okopw umylnie, eby nie widzie, jak je bd wieli. Wiatr przynis wo kosk, tust i sodkaw. - Chciabym je zobaczy jeszcze ostatni raz, Svartstrm, zanim je zabior. Ruszylimy ku jezioru. nieg by mokry, wiosenny ju, nie biay, tylko jak stara ko soniowa. Miejscami, tam, gdzie przegldao podoe z czerwonego granitu, nieg mia kolor wina. A tam, gdzie drzewa rosy nie tak gsto, okryty by przejrzyst zason lodu, podobn do lnicej tafli krysztau z Orrefors; przeglday przez ni igy sosnowe, licie, kolorowe kamyczki, dba trawy i strzpki biaej skrki odziewajcej pnie brzz. Skrcone korzenie drzew wystaway nad t tafl krysztaow, podobne do zamarznitych wy, i wydawao si, e drzewa rodz si z lodu, e mode listeczki o jasnej, delikatnej zieleni czerpi swe siy ywotne z tej martwej, szklistej materii. Powietrzem przelatyway dziwne dwiki: nie by to odgos uderzanego motem elaza ani przecigy, drcy jk, jaki wydaj dzwony na wietrze, ani cichy brzk szka, kiedy si w nie stuka palcem; nie by to rwnie wysoki, krgy szum roju dzikich pszcz uganiajcego si po lesie - ale co jak aosny lament, jk zranionego zwierzcia, samotny, beznadziejny gos konania, wznoszcy si ku niebu niby niewidzialne stado aosnego ptactwa. Zima, ta straszliwa zima roku 1941, ktra staa si dla fiskiego narodu wielk plag, istn great plague; ta biaa duma, ktra zapenia szpitale i cmentarze caej Finlandii, leaa teraz, niby olbrzymi nagi trup, na lasach i jeziorach. Jej ciao w rozkadzie zatruwao powietrze woni zbutwiaego drewna i ju wanie pierwsze podmuchy wiosennego wiatru niosy te schorzae wyziewy, jaki psi oddech, intymny i zwierzcy; nawet nieg wydawa si ciepy. Od kilku dni onierze byli mniej smutni, wawsi, mwili goniej, a w pewnych porach dnia szczeglny jaki niepokj nawiedza linie okopw, korsu, lottala i schrony obione w gstwinach lasw Raikkola. Ludzie Pnocy, dla ktrych wiosna jest wit por roku, dla uczczenia jej powrotu rozpalaj wielkie ogniska na grach, piewaj, pij i tacz ca noc. Ale wiosna jest te podstpn chorob Pnocy, niszczy zdradziecko to, czego zima strzega i co chronia zazdronie w lodowym wizieniu. Rozrzuca swoje niebezpieczne dary - mio, rado ycia, porywy lekkomylnoci, wesoo, upodobanie do prniactwa, ktni i snu, ar zmysw, zud pojednania z przyrod. Jest to pora roku, ktra w oczach mieszkaca Pnocy rozpala mtny pomie; jego czoo, czyste i wolne pod dziaaniem zimy, przysania dumnym cieniem mierci. - Zmylilimy drog, Svartstrm. Nie poznawaem ju cieki, ktr tylekro przebywaem w cigu zimy idc do jeziora, eby popatrze na konie. Staa si jaka wsza, bardziej krta, a las dookoa niej wyranie zgstnia; w miar jak nieg topnieje, zmienia barw, a z lnicego kokonu lodu wyania si poczwarka wiosny,

pozostawiajc za sob nag, martw powok zimow, las bierze znowu gr nad niegiem i mrozem, staje si gsty, spltany, peen sekretw - zielony, tajemniczy, niedostpny wiat. Svartstrm szed powoli i ostronie, raz po raz przystawa, nasuchujc, wyawiajc z ciszy lenej, tej muzykalnej ciszy przyrody, to drobne kroczki wiewirki biegncej po pniu sosny, to szelest biegu zajca, to podejrzliwe wszenie lisa, piew ptaka, szmer suchego licia i dalekie, znieksztacone, chore gosy ludzkie. Cisza dokoa nas nie bya ju martw cisz zimow, mron i przejrzyst jak blok krysztau: bya to cisza ywa, przebiegay przez ni ciepe prdy barw, dwikw, zapachw. Bya to cisza podobna do rzeki: czuem, jak opywa mnie dokoa, miaem wraenie, e zanurzyem si w najgbszy nurt tej niewidzialnej rzeki, pomidzy jej brzegami wilgotnymi i ciepymi jak wargi. Las zaczynao przenika ciepo rodzcego si soca. W miar jak soce podnosio si nad ukiem widnokrgu wzniecajc nad srebrzystym zwierciadem jeziora lekk row mgiek, wiatr przynosi coraz wyraniej daleki grzechot karabinu maszynowego, pojedyncze strzay karabinowe, zagubiony zew kukuki. A w gbi tego pejzau dwikw, barw i zapachw, w przecince lenej poyskiwao co ciemno lnicego, drgajcego niby jakie nierzeczywiste morze: adoga, olbrzymia lodowa przestrze adogi. Wreszcie wyszlimy z lasu na brzeg jeziora i ujrzelimy konie.

Byo to ubiegego roku, w grudniu. Przednie strae fiskie, przebywszy lasy Vuoksi, pojawiy si na skraju dzikiej, bezbrzenej puszczy Raikkola. Bory pene wojsk rosyjskich. Prawie caa artyleria radziecka z pnocnego odcinka Przesmyku Karelskiego, ustpujc pod naporem wojsk fiskich, cigna na brzeg adogi w nadziei, e uda si zaokrtowa dziaa i konie i przeprawi je bezpiecznie na drug stron jeziora. Ale barki i holowniki radzieckie spniay si, kada za godzina opnienia moga si okaza fatalna, gdy mrz wzmaga si zaciekle i lada chwila jezioro mogo zamarzn. Ju te i wojska fiskie, zoone przewanie z oddziaw sissit, zapuszczay si w krte lene drogi, naciskay Rosjan ze wszystkich stron, szarpay od bokw i z tyu. Trzeciego dnia ogromny poar wybuchn w puszczy Raikkola. Ludzie, konie i drzewa - wszystko, co yo, zamknite w krgu ognia, wydawao przeraliwe gosy. Oddziay sissit oblegay poar, strzelajc w ciany pomieni i dymu, odcinajc wszelkie drogi ucieczki. Oszalae z przeraenia konie artylerii radzieckiej, a byo ich okoo tysica, rzucay si w to pieko, przedzieray si przez pomienie i ogie karabinw maszynowych. Wiele ich zgino w ogniu, ale znaczna cz wydostaa si na brzeg jeziora i popdzia wprost do wody. Jezioro w tym miejscu nie jest gbokie, ma najwyej dwa metry. Ale o jakie sto krokw od brzegu dno opada gwatownie, pionowo. cinite na ciasnej przestrzeni (linia brzegu na tym odcinku wygina si agodnym ukiem), midzy gbi a cian ognia, konie toczyy si, drce z zimna i trwogi, wycigajc gowy nad powierzchni wody. Te, ktre byy bliej brzegu, atakowane z tyu przez ogie, staway dba, wspinay si na grzbiety towarzyszy, usiujc torowa sobie drog zbami i kopytami. W tej zaciekej walce zaskoczy je mrz. W nocy przyszed wiatr pnocny. (Wiatr pnocny przychodzi z Murmaskiego Wybrzea, niby anio, na ktrego woanie ziemia nagle zamiera). Zimno stao si nie do zniesienia. Woda cia si gwatownie z charakterystycznym wibrujcym dwikiem pkajcego szka. Morza, jeziora i rzeki

zamarzaj tak niespodzianie wskutek zaamania, jakie ni std, ni zowd nastpuje w rwnowadze termicznej. Nawet fala morska zatrzymuje si w p skoku, zmienia si w zakrzywion fal lodu, zawis w powietrzu. Nazajutrz, kiedy pierwsze patrole sissit z opalonymi wosami, twarzami czarnymi od dymu, ostronie stpajc po gorcych jeszcze popioach zwglonego lasu, dotary do brzegu jeziora, oczom ich ukaza si widok peen grozy i wspaniay zarazem. Jezioro wygldao jak ogromna pyta biaego marmuru, w ktrej tkwiy setki bw koskich. Wydaway si wszystkie cite wprawnym, precyzyjnym ciosem katowskiego topora. Same tylko by wystaway ponad lodow skorup. I wszystkie zwrcone byy ku brzegowi. W szeroko rozwartych oczach pon jeszcze biay pomie trwogi. Tu przy brzegu kbowisko zaciekle walczcych koni zdawao si wyrywa z lodowego wizienia. Potem przysza zima, wiatr pnocny ze wistem zmiata nieg., powierzchnia jeziora bya zawsze czysta i gadka, jakby przygotowana do rozgrywki hokeja na lodzie. W mroczne dni nie koczcej si zimy, koo poudnia, kiedy z nieba spywa odrobina wiata, onierze pukownika Merikallio schodzili do jeziora i siadali na gowach koni. Wyglday jak drewniane konie karuzeli. Tournez, tournez, bons chevaux de bois. Scena jak namalowana przez Boscha. Wiatr szumicy w czarnych szkieletach drzew tworzy agodn, smutn dziecic muzyk, pyta lodowa zaczynaa si krci, konie makabrycznej karuzeli galopoway w smtnym rytmie muzyki, jec grzywy. Hop-la! - pokrzykiwali onierze. W niedzielne ranki sissit gromadzili si w raikkolskiej lottala, wypijali po kubku herbaty i ruszali w stron jeziora. (Sissit to fiscy szperacze, wilki lenej wojny. S na og modzi, czasem bardzo modzi, nieomal dzieci. Przynale do samotniczej i milczcej rasy bohaterw Sillanp. Cae ycie spdzaj w gbi lasw, yj jak drzewo, kamie czy zwierz leny.) Schodzili na jezioro, zasiadali na gowach koskich, kto zaczyna gra na harmonii jak laulu, najczciej bya to Vartiossa, pie wartownikw. Otuleni w baranie kouszki, w wysokich futrzanych czapach nasunitych na czoo, sissit piewali chrem smtne laulu. Potem harmonista, siedzc na zlodowaciaej grzywie, przebiega palcami po klawiszach instrumentu i sissit intonowali Reppurin laulu, karelsk pie o kukuce, witym ptaku Karelii: Siell mie paimelauluin laulutin min muamo mieroon suori Karjalan maill kulakkset guk-kuup. Gos kukuki, guk-kuup, dwicza gono i smtnie w lenej ciszy. Na drugim brzegu adogi grzmiay dziaa. Huk eksplozji szed od drzewa do drzewa jak szum skrzyde, jak szelest lici. Ponad t pen utajonego ycia cisz, ktr rozlegajce si od czasu do czasu samotne echa strzaw karabinowych czyniy jeszcze gbsz i bardziej tajemnicz, wzbijao si natarczywe, monotonne, czyste w tonie woanie kukuki, woanie prawie ludzkie: guk-kuup, guk-kuup. Czasem i my take chodzilimy do jeziora, Svartstrm i ja, siadalimy na gowach koni. Wsparty okciem o tward lodow grzyw Svartstrm uderza pust fajk o do, wpatrzony przed siebie, daleko, poprzez srebrzyst lodow przestrze jeziora. Svartstrm pochodzi z Viipuri, karelskiego miasta na brzegu Zatoki Fiskiej naprzeciw Leningradu. Oeni si z mod Rosjank z Leningradu, Rosjank francuskiego pochodzenia, i sam ma w sobie jaki delikatny wdzik, ktrego na og mczyni Pnocy nie maj, co francuskiego, co moe udzielio mu si przez on, jego baby kulta (kulta znaczy po fisku zota). Zna par sw francuskich, mwi oui, mwi charmant, mwi pauvre

petite. Mwi take naturlement zamiast naturellement. I mwi jeszcze amour, mwi to nawet czsto. I jeszcze trs beaucoup. Jest malarzem plakatw reklamowych i dugie godziny spdza rysujc czerwone i niebieskie kwadraty czerwono-niebieskim owkiem albo wycinajc imi swojej baby kulta na biaej korze pni brzozowych, czsto te pisze sowo amour kocem okutej laski na niegu. Svartstrm nie miewa nigdy ani szczypty tytoniu, od miesica ju stuka tylko pust fajk o do i czasem pytaem go: - Przyznaj si Svartstrm, pewien jestem, e zapaliby nawet kawaek ludzkiego misa. - A on blad i mwi: - Jeeli ta wojna potrwa... - Jeeli ta wojna potrwa - ja na to - zmienimy si wszyscy w zwierzta, i ty take, no nie? - A on odpowiada: - Ja take, naturlement. Lubiem go, polubiem Svartstrma tego dnia, kiedy zobaczyem, jak poblad (bylimy wtedy w Kannas, niemal na przedmieciu Leningradu) z powodu kawaka ludzkiego misa, znalezionego przez sissit w chlebaku rosyjskiego spadochroniarza, ktry przez dwa miesice ukrywa si w jamie wygrzebanej w lesie, razem ze zwokami swego towarzysza. Wieczorem, w korsu, Svartstrm zacz wymiotowa i paka. - Rozstrzelali go - mwi - ale czy on by temu winien? Wszyscy zmienimy si w dzikie bestie, bdziemy si w kocu nawzajem zjada. Nie by wcale pijany, nie pi prawie nigdy. Nie alkohol przyprawi go o wymioty, tylko ten kawaek ludzkiego misa. Od tej chwili sta mi si bliski, ale czasem widzc, jak postukuje pust fajk kawakiem ludzkiego misa? - No co, Svartstrm, prawda, e byby zdolny napcha swoj fajk kawakiem ludzkiego misa? Pewnego wieczora, podczas obiadu w poselstwie hiszpaskim w Helsinkach, minister penomocny Hiszpanii, hrabia Agustin de Fox, opowiedzia o tym kawaku ludzkiego misa, ktre sissit znaleli w chlebaku rosyjskiego spadochroniarza. Obiad by znakomity, stare wina hiszpaskie przydaway sonecznego ciepa i wykwintnego smaku ososiowi z Oulu i wdzonemu ozorowi rena. Wszyscy zaczli protestowa, twierdzili, e w rosyjski spadochroniarz nie by czowiekiem, ale zwierzem, nikt jednak nie wymiotowa - ani hrabia Mannerheim, ani Demeter Slrn, ani ksi Cantemir, ani pukownik Slrn, adiutant Prezydenta Republiki, ani baron Bengt von Trne, ani nawet Titu Mihailescu; nie, nikomu nie zebrao si na wymioty. - Chrzecijanin - powiedziaa Anita Bengenstrm - umarby raczej z godu, ni zjad ludzkie miso. Hrabia de Fox rozemia si: - Cha, cha, cha! Katolik nie, katolik na pewno nie: katolicy chtnie jedz ludzkie miso. A kiedy wszyscy zaprotestowali z oburzenia (biay refleks niegu w t pogodn noc przeamywa si w szybach okien; by to jakby refleks niezmierzonego zwierciada, rozniecajcy byski w ciemnej powierzchni masywnych orzechowych mebli, w lnicym werniksie olejnych portretw hiszpaskich, w zotym krucyfiksie na cianie obitej grubym czerwonym brokatem), hrabia de Fox powiedzia, e wszyscy katolicy jedz ludzkie miso, ciao Jezusa Chrystusa, najwitsze ciao Jezusa, hosti, to najbardziej ludzkie i najbardziej boskie ciao na wiecie. I zacz recytowa z powag wiersz Federika Garcii Lorki, hiszpaskiego poety rozstrzelanego w 1936 roku przez ludzi Franco, synn Oda al

Santisimo Sacramento de Altar, ktra zaczyna si jak pie miosna: Cantaban las mujeres. Kiedy doszed do fragmentu o abie, de Fox podnis lekko gos: Vivo estabas, Dios mio, dentro del ostensorio punzado por tu Padre con agujas de lumbre. Latiendo como el pobre corazo de la rana que los mdicos ponen en el frasco de vidrio.6 - Ale to okropne! - powiedziaa hrabina Mannerheim. - Boskie ciao Jezusa pulsujce w monstrancji jak serce aby! Ach, wy, katolicy, jestecie potworami. - Nie ma na wiecie misa lepszego - powiedzia hrabia de Fox z namaszczeniem. - No co, Svartstrm - mwiem - prawda, e byby zdolny pali w fajce ludzkie miso? Svartstrm umiecha si znuonym, smutnym umiechem. Patrzy na by koskie sterczce z lodowatej tafli, na martwe by o grzywach zlodowaciaych, twardych jak drewno, na szeroko rozwarte oczy pene przeraenia. Lekko gaska rk wysunite naprzd pyski, bezkrwiste nozdrza, wargi cignite w rozpaczliwym reniu (w reniu zdawionym w pyskach penych zamarzej piany). A potem odchodzilimy w milczeniu, w przejciu gadzc biae oszronione grzywy. Wiatr gwizda cicho na olbrzymiej pycie biaego marmuru.

Tego wic ranka poszlimy zobaczy uwalnianie koni z ich lodowego wizienia. Tusty, sodkawy odr snu si w ciepym powietrzu. Byo pod koniec kwietnia, soce mocno ju przygrzewao. Odkd nastaa odwil, konie uwizione w lodowej skorupie zaczy cuchn. W niektrych zwaszcza porach dnia w odr padliny stawa si bardzo dokuczliwy. Tote pukownik Merikallio kaza wydoby konie z jeziora i zakopa je w gbi lasu. Ekipy onierzy uzbrojone w piy, siekiery, omy elazne, kilofy i liny wyruszyy na adog z setk sa. Kiedy doszlimy do brzegu jeziora, onierze byli od dawna przy pracy. Koo pidziesiciu koni zaadowano ju, kadc je w poprzek na samach. Nie byy sztywne, ale mikkie i wzdte; dugie, jasne grzywy rozmarzy i zwiotczay. Powieki opady na wodniste, wilgotne oczy. onierze rbali lodow skorup kilofami i siekierami, konie przewracay si i wypyway na powierzchni brudnej, biaej wody penej pcherzykw powietrza i kawakw gbczastego niegu. onierze obwizywali konie sznurami i wycigali na brzeg. Konie z rozmieszczonych po lesie baterii ray wszc tust, sodkaw wo, konie u dyszli sa odpowiaday im przecigle i aonie. - Pois, pois! Wio, wio! - pokrzykiwali onierze wymachujc batami. Sanie suny po rozmikym niegu z guchym szelestem Dzwonki uprzy dwiczay w ciepym powietrzu, dziwnie wesoo jak na pie pogrzebow.

ywy bye, Boe mj, wewntrz monstrancji, przebity przez ojca wietlistymi igami. Pulsujcy jak biedne serce aby, ktr lekarze zamykaj w szklanym soju.

W pokoju jest ju prawie ciemno. Wiatr szumi pospnie w starych dbach Oakhill; to bolesne renie pnocnego wiatru przejmuje mnie dreszczem. - Pan jest okrutny - odzywa si ksi Eugeniusz - al mi pana. - Jestem panu niezmiernie wdziczny - odpowiadam i zaczynam si mia, ale zaraz robi mi si wstyd tego miechu i czerwieni si. - Mnie samemu al siebie; i wstydz si tego, e mi al. - Och, pan jest okrutny - powtarza ksi Eugeniusz - chciabym umie panu dopomc. - Prosz mi pozwoli - mwi - opowiedzie sobie pewien dziwny sen. Jest to sen, ktry czsto zakca moje noce. Wychodz na plac peen ludzi, wszyscy patrz w gr, ja take podnosz oczy i widz wznoszc si tu nad placem wysok, strom gr. Na samym jej szczycie stoi wielki krzy. Z jego ramion zwisa ukrzyowany ko. Kaci na drabinach kocz wbija gwodzie. Sycha uderzenia motkw. Ukrzyowany ko koysze bem na boki i cicho ry. Tum pacze bezgonie. Ofiara Chrystusa-konia, tragedia zwierzcej Golgoty. Chciabym, eby mi pan pomg zrozumie sens tego snu. Czy ta mier Chrystusa-konia nie moe by wyrazem mierci wszystkiego, co jest w czowieku czyste i szlachetne? Czy nie myli pan, e ten sen ma zwizek z wojn? - Wojna sama jest tylko snem - mwi ksi Eugeniusz przesuwajc doni po oczach i czole. - Umiera wszystko, co Europa ma szlachetnego, miego, czystego. Nasz ojczyzn jest ko. Nie wiem, czy pan rozumie, co chc powiedzie. Nasza ojczyzna, nasza stara ojczyzna umiera. A wszystkie te obsesyjne widziada, ta nieustanna obsesja renia koskiego, okropnej, aosnej woni koskiej padliny, martwych koni porzuconych na drogach wojny - czy nie myli pan, e to odpowiednik obrazw wojny, naszego gosu, naszego zapachu, woni umarej Europy? Czy nie wydaje si panu, e ten sen take oznacza co w tym rodzaju? Ale moe lepiej nie tumaczy sobie snw. - Niech pan zamilknie - mwi ksi Eugeniusz. A potem nachyla si ku mnie i dodaje cicho: - Ach, gdybym umia cierpie tak, jak pan!

Cz druga Szczury
IV. God shave the King
Jestem krlem: der Knig - rzek Reichsminister Frank, Generalgouverneur Polski, rozkadajc szeroko ramiona i wodzc po wspbiesiadnikach wzrokiem penym pychy i zadowolenia. - Niemiecki krl Polski, der deutsche Knig von Polen - powtrzy Frank. Przygldaem mu si z umiechem.

- Czemu si pan umiecha? Nie widzia pan nigdy krla? - zapyta mnie. - Rozmawiaem z wieloma krlami i z wieloma jadem obiad w ich zamkach i paacach - odparem - ale aden z nich nie mwi mi nigdy: jestem krlem. - Sie sind ein enfant gt - odezwaa si mile Frau Brigitte Frank, die deutsche Knigin von Polen. - Ma pan racj - rzek Frank. - Prawdziwy krl nie mwi nigdy jestem krlem. Ale ja nie jestem prawdziwym krlem, chocia moi przyjaciele w Berlinie nazywaj Polsk Frankreich. Mam prawo ycia i mierci nad polskim narodem, ale krlem Polski nie jestem. Odnosz si do Polakw z wielkodusznoci i dobrotliwoci krla, a jednak nie jestem prawdziwym krlem. Polacy nie zasuguj na takiego krla jak ja. To niewdziczny nard. - Nie s bynajmniej niewdziczni - powiedziaem. - Bybym najszczliwszym czowiekiem na ziemi, bybym doprawdy Gott in Frankreich - Bogiem w krlestwie Franka - gdyby Polacy byli naleycie wdziczni za wszystko, co dla nich robi... Ale im bardziej si staram uly ich doli i postpowa z nimi sprawiedliwie, tym bardziej oni gardz dobrodziejstwami, jakie wywiadczam ich ojczynie. To niewdziczny nard. Cichy szmer aprobaty przebiegi dokoa biesiadnego stou. - S narodem dumnym i penym godnoci - powiedziaem umiechajc si uprzejmie - a pan jest ich wadc. Ich obcym wadc. - Ich niemieckim wadc. A oni nie s godni zaszczytu posiadania niemieckiego wadcy. - Istotnie, na to nie zasuguj. Szkoda, e pan nie jest Polakiem. - Ja, schade! - wykrzykn Frank wybuchajc radosnym miechem, ktremu biesiadnicy hucznie zawtrowali. Nagle Frank przesta si mia i przyoy donie do piersi. - Polak! - powiedzia. - Ale spjrzcie na mnie! Jake mgbym by Polakiem? Czy wygldam na Polaka? - Pan jest katolikiem, prawda? - Tak - rzek Frank zaskoczony nieco pytaniem. - Jestem Niemcem z Frankonii. - A zatem katolikiem. - Tak, ale katolikiem niemieckim - odpar. - Ma pan wic co wsplnego z Polakami. Katolicy s wszyscy sobie rwni. Jako dobry katolik, powinien by pan uwaa si za rwnego Polakom. - Jestem katolikiem - mwi Frank - i to dobrym katolikiem. Ale wydaje si panu, e to dosy? Moi wsppracownicy s rwnie katolikami, wszyscy pochodz z dawnej Austrii. Ale myli pan, e wystarczy by katolikiem, eby mc rzdzi Polakami? Nie ma pan nawet pojcia, jak trudno jest rzdzi narodem katolickim. - Nigdy nie prbowaem - powiedziaem z umiechem.

- I niech pan si tego strzee! Tym bardziej - doda pochylajc si nad stoem i zniajc tajemniczo gos - tym bardziej, e w Polsce trzeba na kadym kroku liczy si z Watykanem. Wie pan, kto stoi za plecami kadego Polaka? - Polski ksidz - powiedziaem. - Nie - rzek Frank - papie. Ojciec wity we wasnej osobie. - Musi to by rzecz dosy kopotliwa - zauwayem. - Co prawda, za mn stoi Hitler, ale to nie to samo. - Rzeczywicie, nie to samo - potwierdziem. - Czy za plecami kadego Wiocha take stoi Ojciec wity? - zapyta Frank. - Wosi - odpowiedziaem - wol nie mie za plecami nikogo. - Ach, so! - rozemia si Frank - ach, so! - Sie sind ein enfant terrible - po raz wtry powiedziaa wdzicznie niemiecka krlowa Polski. - Zastanawiam si - podj Frank - jak Mussolini sobie radzi, eby by w zgodzie z papieem. - Midzy Mussolinim a papieem - powiedziaem - pocztkowo powstaway take powane trudnoci. Obaj mieszkaj w tym samym miecie i obaj roszcz sobie pretensje do nieomylnoci: starcie midzy nimi byo rzecz nieuniknion. Potem uoyli si midzy sob i dalej wszystko si ju dzieje ku oboplnemu zadowoleniu. Kiedy may Woch przychodzi na wiat, Mussolini bierze go pod swoj opiek: powierza go najpierw przedszkolu, potem posya do szkoy, nastpnie wyucza go zawodu, wpisuje w szeregi partii faszystowskiej, wyznacza mu prac - do dwudziestego roku ycia. W wieku lat dwudziestu powouje go pod bro, dwa lata trzyma w koszarach, potem go zwalnia, zasadza znowu do pracy, z chwil osignicia penoletnoci daje mu on; jeeli urodz mu si dzieci, powtarza w stosunku do synw to samo, co przedtem robi z ich ojcem. Kiedy ojciec jest ju stary, nie moe pracowa i nie ma z niego adnego poytku, odsya go do domu, wyznacza mu rent i czeka, a umrze. A na koniec, kiedy jest ju nieboszczykiem, Mussolini odstpuje go papieowi, eby z nim zrobi, co chce. Niemiecki krl Polski podnis w gr ramiona, poczerwienia, spurpurowia, jakby si dusi; na co wszyscy biesiadnicy rwnie wyrzucili w gr ramiona, wykrzykujc: Ach! Wunderbar! Wunderbar! Wreszcie Frank wypi duy yk wina i powiedzia gosem drcym jeszcze z przejcia: - Ach, ci Wosi! Ci Wosi! Co za geniusz polityczny! Co za poczucie prawa! Szkoda - doda ocierajc spocon twarz - e nie wszyscy Niemcy s katolikami. Problem religijny w Niemczech byby wtedy o wiele prostszy: katolikw zaraz po mierci odstpowalibymy papieowi. Ale komu moglibymy przekazywa protestantw? - Jest to problem - powiedziaem - ktry Hitler powinien by ju dawno rozstrzygn. - Czy pan zna Hitlera osobicie? - zapyta Frank.

- Nie, nigdy nie dostpiem tego zaszczytu - odparem - widziaem go tylko raz jeden w Berlinie, podczas pogrzebu Todta. Byem na ulicy, w tumie. - Jakie zrobi na panu wraenie? - zapyta Frank z widoczn ciekawoci. - Miaem wraenie, e nie wie, komu powinien przekaza zwoki Todta. Nowy wybuch miechu powita moje sowa. - Mog pana zapewni - rzek Frank - e Hitler rozstrzygn problem ju dawno, nicht wahr? i spojrza, miejc si, na wspbiesiadnikw. - Ja, ja, natrlich! - wykrzyknli chrem. - Hitler jest czowiekiem wyszego rzdu. Chyba i pan uwaa Hitlera za czowieka wyszego rzdu? A kiedy si zawahaem, spojrza na mnie bystro i doda z uprzejmym umiechem: - Rad bybym usysze pana zdanie o Hitlerze. - Jest niemal czowiekiem - odpowiedziaem. - Co takiego? - Niemal czowiekiem. Chc przez to powiedzie, e nie jest czowiekiem w cisym sensie tego sowa. - Ach, so! - rzek Frank. - Chce pan powiedzie, e to bermensch? Tak, Hitler nie jest czowiekiem w zwykym sensie tego sowa. To nadczowiek. - Herr Malaparte - wtrci w tym miejscu milczcy dotd go, siedzcy u koca stou - napisa w jednej ze swoich ksiek, e Hitler jest kobiet. By to szef gestapo na Generalgouvernement Polski, czowiek Himmlera. Jego gos by zimny, agodny, smutny, daleki. Podniosem oczy, ale zabrako mi odwagi, eby na niego spojrze. Ten jego zimny, agodny, smutny, daleki gos sprawi, e serce we mnie zadrao. - Istotnie - odezwaem si po chwili oglnej ciszy - Hitler jest kobiet. - Kobiet?! - wykrzykn Frank wbijajc we mnie niespokojny i zdumiony wzrok. Wszyscy patrzyli na mnie milczc. - Jeeli nie jest czowiekiem w cisym sensie - powiedziaem - czemu nie mgby by kobiet? C byoby w tym zego? Kobiety w peni zasuguj na nasz szacunek, nasz mio, nasz podziw. Pan mwi, e Hitler jest ojcem narodu niemieckiego, nicht wahr? Czemu nie miaby by jego matk? - Matk?! - wykrzykn Frank. - Die Mutter? - Matk - powtrzyem. - To przecie matki poczynaj synw w swym onie, rodz ich w blach, karmi wasn krwi i wasnym mlekiem Hitler jest matk nowego narodu niemieckiego, on go pocz w swym onie, porodzi w blach, wykarmi wasn krwi i wasnym... - Hitler nie jest matk niemieckiego narodu, ale jego ojcem - przerwa mi Frank surowo.

- W kadym razie - powiedziaem - nard niemiecki jest jego synem, to nie ulega wtpliwoci. - Tak - rzek Frank. - To nie ulega wtpliwoci. Wszystkie ludy nowej Europy, a w pierwszym rzdzie nard polski, powinny czu si dumne majc w Hitlerze ojca sprawiedliwego i surowego. A czy wie pan, co Polacy o nas myl? e jestemy narodem barbarzycw. - A pana to obraa? - zapytaem z umiechem. - Jestemy narodem panw, a nie barbarzycw: Herrenvolk. - Ach, niech pan tak nie mwi! - Dlaczego? - zapyta Frank gboko zdumiony. - Bo panowie i barbarzycy to jedno i to samo. - Nie zgadzam si z panem - rzek Frank - My jestemy Herrenvolk, nie jestemy barbarzycami. Czy ma pan moe wraenie, dzi wieczr, e znajduje si pan wrd barbarzycw? - Nie. Ale wrd panw - odpowiedziaem i dodaem z umiechem: - Musz przyzna, e kiedy dzi wieczr wchodziem na Wawel, wydawao mi si, e wstpuj na ktry z renesansowych dworw woskich. Tryumfalny umiech rozjani twarz niemieckiego krla Polski. Powid po biesiadnikach spojrzeniem penym pychy i zadowolenia. By szczliwy. A ja wiedziaem z gry, e go moje sowa uszczliwi. W Berlinie, przed moim wyjazdem do Polski, Scheffer w swoim biurze przy Wilhelm Platz udzieli mi ze miechem takiej rady: - Niech pan si stara unika ironii w stosunkach z Frankiem. To porzdny facet, ale na ironii si nie zna. A jeeli ju pan nie moe si od tego powstrzyma, to przynajmniej niech pan nie omieszka mu powiedzie, e jest woskim signore z epoki renesansu. Odpuci panu za to wszystkie grzechy! Przypomniaem sobie rad Scheffera w najwaciwszym momencie. Siedziaem oto przy stole Franka, niemieckiego krla Polski, na Wawelu, starym zamku krlw polskich w Krakowie. Frank siedzia naprzeciw mnie w krzele o wysokim, sztywnym oparciu, jak gdyby to by tron Jagiellonw i Sobieskich i wydawa si szczerze przekonany, e jest wcieleniem krlewskich i rycerskich tradycji Polski. Naiwna duma janiaa na jego twarzy o bladych, nalanych policzkach, w ktrej orli nos stanowi akcent woli penej prnoci, a niepewnej siebie. Czarne lnice wosy, zaczesane do tyu, odsaniay wysokie czoo, biae z odcieniem koci soniowej. Co dziecinnego i starczego zarazem byo w jego misistych wargach, wysunitych w przd jak u nadsanego dziecka, w oczach nieco podpuchnitych, o grubych, cikich powiekach, troch moe dla tych oczu za wielkich, w sposobie przymruania oczu, sprawiajcym, e jego skronie przecite byy dwiema prostymi, gbokimi bruzdami. Skr twarzy pokrywa lekki nalot potu; w wietle wielkich holenderskich yrandoli i srebrnych kandelabrw ustawionych rzdem na stole, ktrych pomyki odbijay si w krysztaach czeskich i saskiej porcelanie, wilgotna twarz Franka lnia jakby osonita mask z celofanu.

- Moj jedyn ambicj - mwi Frank opierajc donie o krawd stou i odchylajc si do tyu - jest wznie nard polski na zaszczytne miejsce w cywilizacji europejskiej, uczyni z tego narodu bez kultury... Urwa nagle, jakby nasuno mu si na myl jakie podejrzenie, spojrza na mnie bystro i doda po niemiecku: - Ale... pan jest przyjacielem Polakw, czy nie? - Oh, nein! - odparem. - Jak to? - powtrzy Frank, tym razem po wosku - moe nie jest pan przyjacielem Polakw? - Nigdy si z tym nie kryem - odpowiedziaem - e jestem szczerym przyjacielem narodu polskiego. Frank wpatrywa si we mnie, gboko zaskoczony. Po chwili milczenia spyta z wolna: - Wic dlaczego przed chwil powiedzia pan, e nie? - Odpowiedziaem nie - wyjaniem z uprzejmym umiechem - z tego samego mniej wicej powodu, z jakiego pewien rosyjski robotnik na Ukrainie odpowiedzia nie oficerowi niemieckiemu. Byem wtedy, latem 1941, w ukraiskiej wsi Piesczance i ktrego ranka wybraem si obejrze duy kochoz w pobliu tej wsi, kochoz imienia Woroszyowa. Rosjanie opucili Piesczank zaledwie dwa dni przedtem. Po raz pierwszy widziaem tak wielki i bogaty kochoz. Wszystko pozostawione we wzorowym porzdku, ale obory i stajnie byy puste. W spichrzach nie zostao ani ziarenka zboa, w stodoach ani dba siana. Po podwrzu wasa si, kulejc, jeden jedyny ko. Stary ko, olepy i kulawy. W gbi podwrza, pod dug szop, stay porzdnie ustawione setki maszyn rolniczych, wikszo ich bya produkcji radzieckiej, sporo wgierskich, troch woskich, poza tym niemieckie, szwedzkie, amerykaskie. Wycofujc si, Rosjanie nie niszczyli kochozw, nie podpalali dojrzaych zb na polach ani plantacji sonecznikw, nie rozbijali maszyn rolniczych. Zabierali tylko traktory, konie, bydo, pasz, worki zboa i ziarna sonecznikowego. Maszyny rolnicze, nie wyczajc mockarni, zostawiali nietknite, zabierali wycznie traktory. Jaki robotnik w niebieskim kombinezonie oliwi du mockarni, schylony nad kkami i trybami. Przystanem porodku podwrza i przygldaem si z daleka jego pracy. Oliwi swoje maszyny, robi nadal swoj robot, jak gdyby wojna toczya si gdzie daleko, jakby wcale nie zawadzia o wiosk Piesczank. Po paru dniach deszczowych wyjrzao soce, byo ciepo, w botnistych kauach odbijao si bladoniebieskie niebo z suncymi po nim biaymi obokami. Nagle do kochozu wszed niemiecki oficer SS w asycie kilku onierzy. Oficer stan na rodku podwrza, szeroko rozstawiwszy nogi, i rozglda si dokoa. Raz po raz odwraca si do swoich ludzi i co im mwi; w rowych ustach poyskiway mu zote zby. Nagle spostrzeg robotnika zajtego smarowaniem maszyny i zawoa go. - Du, komm hier! Robotnik zbliy si utykajc. On take by kulawy, dlatego wanie zostawiono go na miejscu. W prawej rce trzyma duy klucz francuski, w lewej mosin oliwiark. Przechodzc koo konia,

powiedzia co do niego po cichu, a lepy ko potar pyskiem o jego rami i poszed za nim, utykajc, par krokw. Robotnik stan przed oficerem, zdj czapk. Wosy mia czarne i kdzierzawe, twarz szar i chud, oczy ciemne. By niewtpliwie ydem. - Du bist Jude, nicht wahr? - zapyta go oficer. - Nein, ich bin kein Jude - odpar robotnik potrzsajc gow. - Czto? Ty nie jewrej? Ty jewrej! Jeste yd! - powtrzy oficer po rosyjsku. - Da, ja jewrej, tak jestem ydem - odpowiedzia robotnik po rosyjsku. Oficer przyglda mu si chwil w milczeniu, a potem zapyta powoli: - Wic dlaczego przed chwil powiedziae mi, e nie? - Bo mnie o to spyta po niemiecku - odpar robotnik. - Rozstrzela go! - rzek oficer. Frank otworzy usta i wybuchn gonym, serdecznym miechem Wszyscy zawtrowali mu haaliwie, odchylajc si do tyu na oparcia krzese. - Ten oficer - przemwi Frank, kiedy wesoo biesiadnikw przycicha - odpowiedzia w sposb jak najbardziej waciwy i mgby da znacznie gorsz odpowied. Ale nie mia poczucia humoru. Gdyby je mia, wziby moe t rzecz od miesznej strony. Lubi ludzi z polotem - doda skaniajc uprzejmie gow - a pan ma duo polotu. Dowcip, inteligencja, sztuka, kultura maj poczesne miejsce w niemieckim Burgu w Krakowie. Pragn wskrzesi na Wawelu woski dwr renesansowy, uczyni z Wawelu wysp kultury i dwornych obyczajw w samym sercu sowiaskiego barbarzystwa. Czy wie pan, e udao mi si stworzy w Krakowie nawet polsk Filharmoni? Wszyscy czonkowie orkiestry s, oczywicie, Polakami. Na wiosn przyjad do Krakowa Furtwngler i Karajan, bd dyrygowali cyklem koncertw. Ach, Chopin! - wykrzykn nagle wznoszc oczy ku niebu i przebiegajc palcami po obrusie jak po klawiaturze fortepianu. - Ach, Chopin, anio o biaych skrzydach! C to szkodzi, e jest polskim anioem?. W niebie muzycznym znajdzie si miejsce take i dla polskich aniow. Cho, co prawda, Polacy nie lubi Chopina. - Nie lubi Chopina? - powtrzyem, niemile zaskoczony. - Niedawno - cign Frank smutno - podczas koncertu powiconego Chopinowi krakowska publiczno wcale nie klaskaa. Ani jednego oklasku, adnego odruchu serca wobec tego biaego anioa muzyki. Patrzyem na t tumnie zgromadzon publiczno, milczc i nieruchom, i usiowaem zrozumie przyczyn tego milczenia. Widziaem tysic byszczcych oczu, blade czoa ciepe jeszcze od pomiennej pieszczoty skrzyde Chopina, usta jeszcze bezkrwiste po smtnym i jake sodkim pocaunku biaego anioa i staraem si usprawiedliwi we wasnym sercu t milczc, kamienn, upiorn nieruchomo suchaczy. Ach, ale ja zdobd ten nard sztuk, poezj, muzyk! Bd polskim Orfeuszem Cha, cha, cha! Polskim Orfeuszem - i wybuchn dziwnym jakim miechem, z zamknitymi oczyma i gow odrzucon na oparcie krzesa. By blady, oddycha z wysikiem, pot perli mu si na czole.

W tej chwili Frau Brigitte Frank, die deutsche Knigin von Polen, uniosa brew, zwracajc si twarz ku drzwiom. Na ten znak drzwi rozwary si i na olbrzymiej srebrnej tacy wniesiono gronego, nastroszonego dzika, czajcego si w aromatycznym gszczu czarnych jagd lenych.

By to dzik, ktrego Keith, szef protokou Generalgouvernement Polski, wasnorcznie zastrzeli w lasach lubelskich. Grona bestia wygldaa na podcice z jagodowych gazek tak, jakby czaia si w ciernistych chaszczach lenych, gotowa rzuci si na nieostronych myliwych i ich zajad sfor. Z paszczy sterczay dwie biae i wygite szable. Na grzbiecie lnicym od tuszczu, na chrupkiej skrce, spkanej pod dziaaniem ywego ognia, jeya si twarda, ostra szczecina. Poczuem, e w sercu budzi mi si tajemna sympatia dla tego szlachetnego polskiego zwierza, tego mnego partyzanta lasw Lubelszczyzny. W gbi mrocznych orbit lnio co srebrzycie i krwawo: zimne, purpurowe byski, co ywego a utajonego, niby spojrzenie ponce wewntrznym ogniem. By to ten sam bysk srebrzysty i purpurowy, ktry widywaem w oczach chopw, drwali i robotnikw rolnych po wsiach wzdu brzegu Wisy, w tatrzaskich lasach koo Zakopanego, w fabrykach Radomia i Czstochowy, w kopalni soli w Wieliczce. - Achtung! - wykrzykn Frank i wznisszy wysoko rami wbi szeroki n w grzbiet dzika. Moe by to skutek ognia poncego na rozlegym palenisku kominka, moe obfitoci jedzenia, moe znakomitych win francuskich i wgierskich - do, e poczuem, i czerwieni si a po nasad wosw. Siedziaem przy biesiadnym stole niemieckiego krla Polski, w wielkiej sali wawelskiej, w staroytnym, szlachetnym, bogatym, uczonym, krlewskim miecie Krakowie, pord dworakw tego naiwnego, okrutnego, nadtego prnoci niemieckiego modelu woskiego signore z epoki Odrodzenia, i czoo pono mi aosnym uczuciem wstydu. Od samego pocztku biesiady Frank j rozprawia o Platonie, o Marsiliu Ficino, o florenckich ogrodach (Frank studiowa na uniwersytecie rzymskim, mwi po wosku doskonale, z leciutkim akcentem przejtym od Goethego i Gregoroviusa, wiele dni spdzi w muzeach Florencji, Wenecji i Sieny, zna Perugi, Lukk, Ferrar, Mantu; rozmiowany jest w Schumannie, Chopinie, Brahmsie i cudownie gra na fortepianie); mwi o Donatellu, Polizianie, Botticellim, a mwic przymyka oczy, oczarowany muzyk wasnych sw. Umiecha si do Frau Brigitte Frank z tym samym wdzikiem, z jakim Celso u Agnola Firenzuoli umiecha si do piknej Amorroriski. Rozprawiajc, muska Frau Wchter i Frau Gassner takim samym czuym spojrzeniem, jakim Borso d'Este pieci nagie ramiona i rane czoa kwitncych dam ferraryjskich w paacu Schifanoia. Zwraca si do gubernatora Krakowa, modego i wytwornego Wchtera, wiedeczyka, jednego z zabjcw Dollfussa, z t uprzejm powag, z jak Wawrzyniec Wspaniay pord wesoej kompanii zgromadzonej w jego wiejskiej siedzibie villa del' Ambra zwraca si do modego Poliziana. A Keith, Wolsegger, Emil Gassner, Stahl odpowiadali na jego uprzejme sowa z godnoci i dwornoci, jakie Baltazar Castiglione zaleca doskonaym dworzanom na doskonaych dworach. Tylko czowiek Himmlera, siedzcy na kocu stou, trwa w milczeniu, nasuchujc, by moe, odgosu cikich krokw z przylegych pokoi, gdzie czekali na swego wspaniaego wadc nie sokolnicy, trzymajcy na osonitej skrzan rkawic pici sokoa z przewizanymi oczyma, ale SS-mani zbrojni w karabiny maszynowe. Czuem ten sam palcy rumieniec, ktry zalewa mi czoo, ilekro (po dugiej jedzie samochodem przez puste, niene rwniny midzy Krakowem a Warszaw, odzi a Radomiem, czy midzy

Lwowem a Lublinem, przez smutne miasta i ndzne wsie, ktrych mieszkacy bladzi i wychudli nosili na twarzy wyrane oznaki godu, niepokoju, niewoli i rozpaczy, ale spojrzenie ich jasnych czy ciemnych oczu byo czyste, charakterystyczne spojrzenie narodu polskiego w przeciwnociach losu) ilekro zdarzyo mi si wej do Deutsches Haus w ktrym z tych miast, eby tam przenocowa, i kiedy witay mnie ochrype gosy, oblene miechy, ciepe wonie jedzenia i picia; wydawao mi si wtedy, e znalazem si, za pomoc czarw, w ktrym z tych ekspresjonistycznych dworw niemieckich, zrodzonych w twrczej wyobrani Grosza. Widziaem dokoa stow, obficie zastawionych, karki, brzuchy, usta i uszy, jakby ywcem przeniesione z jego rysunkw; i te oczy niemieckie, zimne i nieruchome, podobne do rybich. Teraz ten sam aosny wstyd rumieni mi czoo, kiedy wodziem spojrzeniem po biesiadnikach, ktrzy obsiedli st niemieckiego krla Polski w wielkiej wawelskiej sali. Przed oczyma staway mi wyndzniae tumy na ulicach Warszawy, Krakowa, Czstochowy czy odzi, tumy o twarzach spotniaych z godu i lku, brnce w mokrym, brudnym niegu zalegajcym chodniki; smutne domy i dumne paace, z ktrych dzie po dniu wywdroway po cichu dywany, srebra, krysztay i porcelana - szcztki dawnego bogactwa, prnoci i chway. - Co to pan porabia dzisiaj na ulicy Batorego? - zagadn mnie nagle Frank ze zoliwym umieszkiem. - Na ulicy Batorego? - spytaem. - No tak; zdaje si, e tak si nazywa: Batorego, nieprawda? - powtrzy! Frank zwracajc si do Emila Gassnera. - Ja, Bathoristrasse - przytakn Gassner. - No wic c pan tam robi, u tych pa... jak to si one nazywaj? - Frulein Urbaski - przypomnia Gassner. - Frulein Urbaski. Ale to dwie stare panny, jeli si nie myl! Po co pan chodzi do tych panien Urbaskich? - Pan wie wszystko - odpowiedziaem - a nie wie pan, po co chodziem na ulic Batorego? Poszedem zanie pannom Urbaskim chleba. - Chleba? - Tak, woskiego chleba. - Woskiego chleba? Przywiz go pan a z Woch? - Owszem, przywiozem go z Woch. Bybym wola przywie pannom Urbaskim pk r z Florencji. Ale droga z Florencji do Krakowa jest duga, a re prdko widn. Wic przywiozem im chleb. - Chleb! - wykrzykn Frank. - Czy pan myli, e w Polsce brakuje chleba? - I szerokim gestem wskaza srebrne tace, na ktrych pitrzyy si biae kromeczki mikkiego polskiego chleba o skrce chrupicej i gadkiej jak jedwab. Umiech naiwnego zdumienia jania na jego bladej, nalanej twarzy. - Polski chleb jest smutny - powiedziaem.

- No tak, pewnie, woskie re s weselsze. Powinien pan by przywie pannom Urbaskim bukiet z Florencji. Byaby to mia pamitka z Woch. Zwaszcza e w tym domu spotka pan zapewne kogo wicej prcz tych dwch starszych pa, nicht wahr? - Oh! vous tes mchant - wtrcia si Frau Wchter, wdzicznie groc Frankowi paluszkiem Frau Wchter bya wiedenk i lubia mwi po francusku. - Ksin Lubomirsk, nieprawda? - cign Frank ze miechem. - Liii Lubomirsk. Lili, ach so, Lili! Wszyscy si rozemieli, tylko ja milczaem. - Czy i Lili rwnie smakuje woski chleb? - zapyta Frank, a jego sowa powita oglny miech. Wtedy i ja z umiechem zwrciem si do Frau Wchter: - Brak mi polotu, me potrafi odpowiedzie. Czy nie zechciaaby pani zrobi tego za mnie? - O, wiem, e pan nie jest un homme d'esprit - odrzeka Frau Wchter - ale przecie tak atwo byo odpowiedzie, e Polacy i Wosi to narody zaprzyjanione. A chleb przyjani jest przecie najlepszy, n'est-ce pas? - Dzikuj - powiedziaem. - Ach, so! - wykrzykn Frank. I po chwili milczenia doda: - Zapomniaem na chwil, e pan jest wielkim przyjacielem narodu polskiego, a raczej, chciabym rzec, polskiej szlachty. - Polacy s szlachetn ras - zauwayem. - Istotnie - zgodzi si Frank - co do mnie, nie robi adnej rnicy midzy ksiciem Radziwiem a dorokarzem. - I nie ma pan racji - powiedziaem. Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdumieniem, a Frank umiechn si. Ale w tej wanie chwili drzwi otwary si i na srebrnej tacy wjechaa pieczona g. Uoona bya na grzbiecie i otoczona wiecem opiekanych w tuszczu ziemniakw. Bya to okrglutka, dobrze utuczona polska g o bujnej piersi, penych bokach i misistej szyi. Nie wiem, skd mi przyszo na myl, e nie zostaa zarnita noem, zgodnie z odwiecznym dobrym obyczajem, ale rozstrzelana pod murem przez pluton SS. Wydawao mi si, e sysz krtk, such komend: Feuer! i grzechot salwy karabinowej. G pada na pewno z podniesionym czoem, patrzc prosto w twarz okrutnym ciemiycielom Polski. - Feuerl - krzyknem nagle, jakbym chcia naprawd wyprbowa, co znaczy taki okrzyk, taki ochrypy, suchy rozkaz, i jakbym spodziewa si, e zaraz po nim rozlegnie si w wielkiej sali wawelskiej grzechot salwy karabinowej. Wszyscy wybuchnli miechem, mieli si odrzuciwszy gowy do tyu, a Frau Brigitte Frank, zarumieniona i lekko spocona, wpatrywaa si we mnie oczyma lnicymi zmysow uciech. - Feuer! - krzykn z kolei Frank i wszyscy zaczli si mia jeszcze goniej, przechylajc gow na prawe rami i patrzc na g z przymrueniem lewego oka, jakby naprawd brali j na cel. Wtedy i ja zaczem si mia, a jednoczenie ogarniao mnie coraz silniej uczucie wstydu, czuem si w pewnym

sensie zniewaony, byem po stronie gsi. O, tak, stanowczo byem po jej stronie, nie za po stronie tych, ktrzy celowali z karabinw, ani tych, co woali Feuer!, ani tych wszystkich, co mwili: Gans kaputt! Ju po gsi! Czuem si po stronie gsi; a kiedy na ni patrzyem, naszo mnie nagle wspomnienie starej ksinej Radziwiowej, starej kochanej Bichette, stojcej na deszczu wrd gruzw warszawskiego dworca w oczekiwaniu na pocig, ktry mia j zabra w bezpieczne miejsce, do Woch. Padao, a Bichette staa tam ju dwie godziny pord zwglonych belek dachu, na peronie podziurawionym pociskami artyleryjskimi i bombami Stukasw. - Niech si pan o mnie nie martwi, mon cher, twarde ze mnie ptaszysko - mwia do Soro, modego sekretarza poselstwa woskiego, i potrzsaa od czasu do czasu gow, eby strzepn wod deszczow zbierajc si w zaamaniu jej filcowego kapelusza. - Gdybym tylko wiedzia, gdzie mona znale parasol - kopota si Soro. - Parasol, voyons, w moim wieku, to to mieszne - i ze miechem, mrugajc oczyma, opowiadaa maej grupce krewnych i przyjaci, ktrym udao si uzyska z gestapo pozwolenie na to, by jej towarzyszy na dworzec, mnstwo zabawnych anegdotek i drobnych incydentw, wszystkie mae niedole swojej wdrwki przez tereny okupowane. Jak gdyby duma nie pozwalaa jej siga wzrokiem w gb niezmierzonej tragedii Polski. Deszcz spywa po jej twarzy zmywajc r z policzkw. Biae, miejscami tawe wosy wystaway spod fioletowego kapelusza w postaci tustych, brudnych, nasikych wod kosmykw. Czekaa tam ju dwie gadziny, stojc na deszczu, grzznc nogami w papce z bota i wgla pokrywajcej peron; i wci bya wesoa, ywa, dowcipna, rozpytywaa si o tych czy owych, krewnych czy przyjaci - jedni zmarli, inni uciekli, jeszcze innych internowano a kiedy kto z obcych mwi: Nic o nim nie wiadomo, Bichette wykrzykiwaa: Pas possible! Niemoliwe! - takim tonem jakby czua si obrabowana z jakiej anegdotki czy sensacyjnej ploteczki. - Ah! que c'est amusantl Jakie zabawne! - mwia, kiedy usyszaa odpowied, e ten czy w yje. A jeeli powiedziano jej o kim, e umar albo zosta internowany, Bichette przybieraa wyraz twarzy oburzony i mwia: - Est-ce possible? Czy to moliwe? - jakby chciaa powiedzie: Czy kpicie sobie ze mnie? syszc co zupenie nieprawdopodobnego. Kazaa powtrzy sobie ostatnie ploteczki warszawskie i spogldajc na onierzy i oficerw niemieckich krccych si po peronie mwia: - Ces pauvres gens, biedaczyska - z nieopisanym akcentem, jakby przykro jej byo oniemiela ich swoj obecnoci, jakby jej byo ich al, jakby zniszczenie Polski byo okrutnym nieszczciem, ktre si przytrafio tym biednym Niemcom. W pewnej chwili zbliy si oficer niemiecki niosc krzeso; skoni si przed Bichett i w milczeniu jej to krzeso zaofiarowa. Bichette wyprostowaa si i ze swoim najbardziej czarujcym Umiechem, tonem, w ktrym nie byo ani cienia pogardy, powiedziaa po francusku: - Merci, uprzejmoci przyjmuj wycznie od przyjaci. Oficer zmiesza si, w pierwszej chwili nie mia okaza, e zrozumia, potem zaczerwieni si, postawi krzeso na peronie, skoni si i odszed bez sowa. - Voyons - rzeka Bichette - krzeso! Te pomys!

Patrzya na samotne krzeso moknce na deszczu i mwia: - To nie do wiary, jak oni si tu czuj u siebie, ces pauvres gens. Mylaem o starej polskiej damie stojcej na deszczu, o samotnym, wzgardzonym, rwnie mokncym na deszczu krzele i czuem, e solidaryzuj si z gsi, ze star ksin Bichett Radziwiow i z samotnym krzesem. Feuer! - powtarza Frank i g padaa od salwy karabinowej pod resztk murw warszawskiego dworca, z umiechem patrzc w twarze plutonu egzekucyjnego. Ces pauvres gens! Byem stanowczo po stronie gsi, Bichetty i krzesa porzuconego na deszczu, na zaboconym peronie zrujnowanego dworca w Warszawie.

Wszyscy si mieli, nie miaa si tylko krlowa siedzca w sztywnej, uroczystej pozie, jak na tronie. Ubrana bya w obszern, niczym nie przepasan sukni z zielonego aksamitu, w ksztacie dzwonu, obrzeon u dou purpurowym szlakiem. Szerokie, dugie rkawy skrojone wedug dawnej niemieckiej mody tworzyy na ramionach pkoliste fady, wypuke, jakby nadmuchane, wznoszce si nad barkami szlachetnym ukiem i opadajce ku doowi, tym obfitsze, im bliej przegubw rk. Na ten zielony dzwon narzucone byo co w rodzaju koronkowej peleryny tej samej purpurowej barwy, co szlak obrzeajcy sukni. Uczesanie krlowej byo raczej skromne, wosy zebrane w wze na czubku gowy. Czoo otacza na ksztat diademu podwjny sznur pere. Pulchna, przysadzista, z przegubami rk lnicymi od zotych bransolet, z palcami opancerzonymi mnstwem piercieni, nieco ciasnych, jak na to wskazyway obrzmiae koce palcw, siedziaa sztywna jak gotycka figura, skrpowana swoim aksamitnym dzwonem i koronkow kap jak cik rycersk zbroj. Natomiast jej czerwona, byszczca twarz przypominaa mask wyzywajcej zmysowoci A jednoczenie byo w jej spojrzeniu co abstrakcyjnego, melancholijnego, co czystego. Ca twarz podana bya ku potrawom obficie naoonym na cenne minieskie talerze, ku aromatycznym winom poyskujcym w czeskich krysztaach, z wyrazem nienasyconego akomstwa, arocznoci wprawiajcej w drenie jej nozdrza i wydte wargi, rysujcej na policzkach siatk drobniutkich zmarszczek, ktra w rytmie cikiego oddechu to cigaa si, to rozszerzaa wok nosa i ust. Czuem na jej widok mieszanin wstrtu i litoci. Moe bya rzeczywicie godna? Korcio mnie, eby jej pomc: wsta, przechyli si przez st, wetkn jej palcami do ust duy ks gsiny, na pcha j ziemniakami. Baem si, e lada chwila, zmorzona godem, osunie si w d wewntrz swego zielonego dzwonu, opadnie twarz na talerz peen tustego jada. Wpatrywaem si zafascynowany w jej czerwon twarz, w obfity biust ciasno wypeniajcy cik aksamitn zbroj. Ale wszelkie odruchy z mojej strony powstrzymywao to co czystego i abstrakcyjnego, to jakie przejrzyste wiateko, ktre janiao w jej wilgotnych oczach. Zauwayem, e i pozostali biesiadnicy, jedzc i pijc do zachannie, nie spuszczaj jednak czujnego wzroku z twarzy swojej krlowej, jakby i oni obawiali si, e lada chwila gowa jej opadnie, zwyciona godem, na talerz peen gsiny i opiekanych ziemniakw. Patrzyli na ni w jakim trwonym zapamitaniu, nieruchomiejc na chwil z otwartymi ustami, z kocem widelca przytknitym do warg, z kielichem na p wzniesionym w gr. Nawet sam krl ledzi uwanym spojrzeniem najmniejszy ruch maonki, gotw uprzedzi kade jej yczenie, odgadn kady ukryty impuls, uchwyci na jej twarzy najprzelotniejszy bodaj jego lad.

Ale niemiecka krlowa Polski siedziaa nieruchoma i niewzruszona, czasem tylko muskajc kogo z obecnych swoim abstrakcyjnym spojrzeniem Czciej ni na innych spojrzenie to padao na gubernatora Krakowa, Wchtera, szczupego wykwintnego modzieca o niewinnym czole i biaych doniach, ktrych nawet krew Dollfussa nie zdoaa splami. Czasem znw na ksi twarz Emila Gassnera, rwnie wiedeczyka, o faszywym ironicznym umiechu i pierzchajcym spojrzeniu, ktre przesania niemiao i niemal trwonie rzsami, ilekro zauway, e krlowa zwraca ku niemu swoje dziewicze oczy. A wreszcie, moe najczciej, spogldaa na przywdc niemieckiej partii narodowosocjalistycznej na obszarze Generalgouvernement, Stahla. Ten atletycznej budowy mczyzna o zimnym, ostrym, gotyckim profilu siedzia zwrcony twarz, ktrej czoo wydawao si okolone niewidzialnym wiecem dbowym, ku nieruchomemu posgowi z ciaa, jaki przedstawiaa posta krlowej, zamknita w cikiej zbroi z zielonego aksamitu; ona za suchaa go z roztargnieniem, ciskajc w tustej doni smuky krysztaowy kielich, pogrona we wzniosej zadumie. Co do mnie, to odrywajc si chwilami od kontemplacji tustej monarchini, zaczynaem bdzi spojrzeniem po wspbiesiadnikach, zatrzymujc je to na umiechnitej twarzy Frau Wchter, to na biaych ramionach Frau Gassner, to na czerwonym, spoconym czole szefa protokou Keitha, ktry rozprawia o polowaniach na dziki w lasach lubelskich, o sforach krwioerczych psw na Woyniu, o owach z nagonk w lasach Radziwiowa. Albo patrzyem na dwch Staatssekretre, Boepplego i Bhlera, w obcisych mundurach z szarego sukna z czerwon opask i czarn swastyk na rkawie, ktrzy suchali ze spotniaymi skromi, rozpalonymi twarzami i byszczcymi oczyma, wykrzykujc Ja! Ja! w odpowiedzi na kade nicht wahr? swojego wadcy. Albo przygldaem si baronowi Wolseggerowi - staremu Tyrolczykowi o siwej czuprynie, siwej, spiczastej, muszkieterskiej brdce i jasnych oczach w zaczerwienionej twarzy - i usiowaem sobie przypomnie, gdzie i kiedy widziaem ju t marsow, arystokratyczn gow. Wdrujc wstecz drogami pamici, rok po roku, z kraju do kraju, dotarem do Donaueschingen, w Wirtembergii, gdzie w parku otaczajcym zamek ksit Frstenbergw, w marmurowym basenie, pord biaych posgw Diany i nimf, tryska rdo Dunaju. Pochyliem si nad kolebk modziutkiej rzeki i dugo wpatrywaem si w migocc pod tafl wody y rda, a potem zapukaem do drzwi zamkowych, minem rozleg sie, wszedem po marmurowych schodach do ogromnej sali o cianach zawieszonych ptnami Szarej Mki Paskiej Holbeina; i tam, na tle jasnej ciany, ujrzaem portret kondotiera Wallensteina. Umiechnem si do tego odlegego wspomnienia, umiechnem si do barona Wolseggera. I nagle wzrok mj pad na czowieka Himmlera. Wydao mi si, e dopiero w tej chwili widz go po raz pierwszy, i zadraem. On take patrzy na mnie, nasze spojrzenia skrzyoway si. Ten czowiek o zakazanym nazwisku, nazwisku, ktrego niepodobna wymwi, by mczyzn w rednim wieku, najwyej czterdziestoletnim, o ciemnych wosach, na skroniach lekko ju siwiejcych, o ostro zarysowanym nosie, wskich, bladych wargach i niebywale jasnych oczach. Byy to oczy szare, a moe niebieskie, a moe biae, podobne do oczu ryby. Poduna blizna przecinaa gbok bruzd jego lewy policzek. Ale byo w jego powierzchownoci co, co mnie dziwnie zaskoczyo: jego uszy, przedziwnie mae, bezkrwiste, wyglday jak z wosku. Koniuszki miay przezroczyste - bya to przezroczysto wosku czy mleka. Przypomnia mi si na ich widok w Ambroy z opowieci Apulejusza, ktremu lemury ponadgryzay uszy, kiedy czuwa nad zmarym, i pniej dosztukowano mu je woskiem. Twarz tego czowieka miaa w sobie co miczakowatego, jak szczegln nago. Chocia czaszka bya wymodelowana w surowych liniach, a koci jej wydaway si twarde i mocno zwizane, to jednak miao si wraenie,

e pod naciskiem palcw ugiaby si jak czaszka noworodka; przypominaa czaszk jagnicia. Jagnice byy take wskie koci policzkowe, wyduony owal twarzy, skone oczy - co zwierzcego i dziecinnego zarazem. Czoo mia biae i wilgotne, jak ludzie chorzy, i nawet pot wydzielany przez t mikk, woskow skr przywodzi na myl gorczkowe, bezsenne, zroszone potem noce grulikw, ktrzy lec na wznak czekaj witu. Czowiek Himmlera nic nie mwi. Patrzy na mnie w milczeniu i naraz dostrzegem na jego wskich, bladych wargach dziwny umiech, niemiay i bardzo agodny. Patrzy na mnie z umiechem i w pierwszej chwili zdawao mi si, e naprawd do mnie si umiecha. Ale raptem zdaem sobie spraw, e jego oczy s puste, e nie sucha tego, co mwi obecni, e dwik gosw i miechu, brzk sztucw i kielichw nawet do niego nie dociera, gdy oto porwany zosta w najwysze regiony, przebywa w najczystszym niebie okruciestwa (owego specyficznie niemieckiego cierpicego okruciestwa), trwogi i samotnoci. W jego twarzy nie byo ani cienia brutalnoci, bya tylko niemiao, zmieszanie, zdumiewajca, wzruszajca samotno. Lew brew mia uniesion nieco w gr, ku skroni. Zimna pogarda i szalona pycha tkwiy w tej wzniesionej wysoko brwi. Ale tym, co stapiao w jedn cao rysy jego twarzy i kade jej poruszenie, byo owo okruciestwo cierpice, owa zadziwiajca, pospna samotno. W pewnej chwili odniosem wraenie, e co si w nim wyzwala, co ywego i ludzkiego, jakie wiato, barwa, moe spojrzenie - dziecinne spojrzenie rodzce si w jego pustych oczach. Wydao mi si, e zstpuje powoli, niby anio, ze swojego wysokiego, dalekiego, przeczystego nieba: spuszcza si z niego jak pajk, anio-pajk, po niezmiernie wysokim biaym murze. Jak wizie, ktry rzuca si w d z wysokiego muru swego wizienia. Uczucie gbokiego upokorzenia ogarniao stopniowo jego blad twarz. Wypywa z gbi swojej samotnoci, jak ryba z podwodnego legowiska. Pyn ku mnie patrzc nieruchomym wzrokiem I oto z poczuciem grozy, jak budzia we mnie naga twarz i biae spojrzenie, zacza si miesza jaka podwiadoma lito - a przyapaem si na tym, e patrz na niego z czym w rodzaju wspczucia, a zarazem chorobliwego zadowolenia z tej dziwnej sympatii, jak ten aosny potwr we mnie obudzi. Nagle czowiek Himmlera przechyli si przez st i odezwa si do mnie przyciszonym gosem, niemiao umiechnity: - Ja te jestem przyjacielem Polakw; bardzo ich lubi. Zaskoczony tymi sowami, a take przedziwnie agodnym i smutnym tonem gosu czowieka Himmlera, nie od razu zauwayem, e krl, krlowa i reszta biesiadnikw wstali ju z miejsc i wszyscy na mnie patrz. Podniosem si take i ruszylimy za krlow. Na stojco wydawaa si jeszcze bardziej otya, wygldaa teraz na poczciw mieszczk niemieck, nawet ziele jej aksamitnej szaty jakby przyblada. Kroczya powoli, z dobrotliw godnoci i w drzwiach kadej nastpnej sali przystawaa na chwil, jakby chciaa nasyci oczy zimn, zuchwa i gupi wspaniaoci umeblowania i dekoracji inspirowanych stylem Drittes Reich, ktrego najczystszy okaz stanowi Paac Kanclerski w Berlinie. Potem przekraczaa prg i po przejciu paru krokw zatrzymywaa si znowu, by gestem rki wskazywa mi poszczeglne meble, obrazy, dywany, yrandole, posgi bohaterw duta Breckera, popiersia Fhrera, arrasy zdobne w gotyckie ory i swastyki, pytajc z wdzicznym umiechem:

- Schn, nicht wahr? Cay potny masyw Wawelu, ktry przed dwudziestu laty ogldaem w jego krlewskiej, majestatycznej nagoci, teraz przeadowany by od podziemi a po szczyt najwyszej wiey meblami zrabowanymi w paacach polskich panw bd te stanowicymi owoc kradziey naukowo dokonywanych we Francji, Belgii i Holandii przez komisje antykwariuszy i ekspertw z Monachium, Berlina i Wiednia, cignce poprzez Europ w lad za niemieck armi. Ostre wiato wielkich, zawieszonych wysoko pod sufitem yrandoli odbijao si od cian pokrytych panneau z byszczcej skry, od portretw Hitlera, Gringa, Goebbelsa, Himmlera i innych hitlerowskich przywdcw, od marmurowych i brzowych popiersi (byo ich mnstwo wszdzie - na korytarzach, podestach schodw, w ktach pokoi, na wszelakich meblach, na marmurowych kolumienkach, w niszach i wnkach cian), przedstawiajcych niemieckiego krla Polski w najrniejszych pozach inspirowanych przez dekadenck estetyk Burckhardtw, Nietzsche'w, Stefanw George, przez heroiczn estetyk Trzeciej Symfoni Beethovema i Horst-Wessel-Lied, oraz przez estetyk dekoracyjn antykwariuszy-humanistw z Florencji i Monachium. Zastaa, cika wo wieego werniksu, nowej skry i wieo wywoskowanego drzewa wypenia szczelnie pozamykane sale. Na koniec weszlimy do rozlegej sali, zbytkownie urzdzonej meblami w stylu Drittes Reich, udekorowanej francuskimi dywanami i wytaczan skr. By to gabinet Franka. Przestrze midzy dwojgiem oszklonych drzwi wychodzcych na zewntrzn loggi Wawelu (loggia wewntrzna biegnie dokoa przepiknego renesansowego dziedzica, dziea woskich architektw) wypenia olbrzymi st mahoniowy, w ktrego lnicej powierzchni odbijay si pomyki wiec dwch cikich kandelabrw z pozacanego brzu. Ogromny ten st by cakowicie pusty i nagi. - Tutaj rozmylam nad przyszoci Polski - powiedzia mi Frank rozkadajc szeroko ramiona. Umiechnem si mylc o przyszoci Niemiec. Na znak dany przez Franka otwarto dwoje wysokich oszklonych drzwi i weszlimy do loggii. - Oto niemiecki Burg - powiedzia Frank wskazujc szerokim ruchem ramienia potn sylwetk Wawelu odcinajc si ostro na olepiajco biaym tle niegu. Dokoa staroytnego zamku krlw Polski leao upione miasto, spowite w caun niegowy pod niebem rozjanionym wskim sierpem ksiyca. Niebieskawa mgieka unosia si nad Wis. Daleko, na widnokrgu rysowa si delikatn, przejrzyst lini acuch Tatr. Psy SS-manw, penicych stra przy krypcie Pisudskiego, przeryway raz po raz cisz nocn gonym ujadaniem. Mrz by tak silny, e a oczy zawiy. Przymknem je te na chwil. - Wyglda to jak sen, nieprawda? - odezwa si Frank. Kiedy wrcilimy do gabinetu, Frau Brigitte Frank podesza do mnie i kadc mi poufale rk na ramieniu powiedziaa cicho: - Prosz pj ze mn, odkryj panu jego sekret. Przez mae drzwiczki ukryte w cianie gabinetu weszlimy do pokoiku o zupenie nagich, bielonych wapnem cianach. Ani jednego mebla, dywanu, obrazu, ani ksiki czy kwiatu; nic tylko wspaniay Pleyel i przy nim drewniany taboret. Frau Brigitte Frank uniosa wieko fortepianu i oparszy si kolanem o taboret przesuna tustymi palcami po klawiaturze.

- Kiedy ma podj jak donios decyzj albo kiedy jest bardzo zmczony czy przygnbiony, czasem nawet w trakcie wanego zebrania - mwia Frau Brigitte Frank - przychodzi tutaj, zamyka si w tej celi, siada przy fortepianie i szuka bd ukojenia, bd natchnienia u Schumanna, u Brahmsa, Chopina, Beethovena. Wie pan, jak ja t jego cel nazywam? Nazywam j gniazdem ora. Skoniem si w milczeniu. - To niezwyky czowiek - dodaa patrzc na mnie wzrokiem penym dumy i czuoci - to artysta, wielki artysta o duszy czystej i subtelnej. Tylko taki artysta, jak on, moe rzdzi Polsk. - Tak, wielki artysta - powiedziaem. - I przy pomocy tego fortepianu rzdzi polskim narodem. - Oh! vous comprenez si bien les choses! Jak pan to dobrze rozumie - rzeka Frau Brigitte Frank gosem drcym ze wzruszenia. W milczeniu opucilimy orle gniazdo; sam nie wiem, dlaczego byem zmieszany i smutny. Przeszlimy wszyscy do prywatnego apartamentu Franka rozsiadajc si na gbokich wiedeskich sofach i w obszernych fotelach krytych mikkim zamszem, palc i gawdzc. Dwch lokai w bkitnej liberii - krtko strzyone prusk mod wosy sterczay na ich czaszkach jak twarda szczotka - roznosio kaw, likiery i sodycze, poruszajc si bezszelestnie po mikkim francuskim dywanie, wycielajcym cay pokj. Na maych weneckich stoliczkach z zielono-zotej laki stay butelki starego francuskiego koniaku znakomitej marki, szkatuki z hawaskimi cygarami, srebrne tace pene kandyzowanych owocw i synnych polskich czekoladek Wedla. Moe sprawiao to domowe ciepo tego wntrza i agodne trzaskanie ognia na kominku, do, e ton rozmw stawa si coraz serdeczniejszy i niemal poufny. I jak to zwykle bywa, ilekro w Polsce zbierze si kilku Niemcw, wkrtce mwio si wycznie o Polakach. Mwili o nich, jak zawsze, ze zoliw pogard, ale dziwnie pomieszan z jakim niezdrowym poczuciem urazy, goryczy, zawiedzionej mioci, podwiadomej zawici i zazdroci. Znw przypomniaa mi si stara, mia Bichette Radziwi, stojca na deszczu w ruinach dworca warszawskiego i nieopisany ton, jakim mwia: Ces pauvres gens! - Robotnicy polscy - mwi Frank - nie s najlepsi w Europie, ale te i nie najgorsi. Jeeli chc, umiej bardzo dobrze pracowa. Myl, e moemy na nich liczy, w szczeglnoci na ich zdyscyplinowanie. - Ale maj jeden powany defekt - wtrci Wchter - mieszaj patriotyzm do technicznych problemw pracy i produkcji. - To s problemy nie tylko techniczne, ale take moralne - powiedzia baron Wolsegger. - Technika nowoczesna - zaoponowa Wchter - nie znosi wdzierania si do niej elementw obcych problemom pracy i produkcji. A patriotyzm robotniczy jest z tych wszystkich obcych elementw najbardziej niebezpieczny. - Ojczyzn robotnika jest maszyna, fabryka - odezwa si cichym gosem czowieka Himmlera. - To jest idea komunistyczna - rzek Frank - sformuowana w ten sposb bodaje przez Lenina. Ale w gruncie rzeczy wyraa pewn prawd. Robotnik polski jest dobrym patriot, kocha swj kraj, ale

wie, e najlepszym sposobem zbawienia Polski jest praca dla nas. Wie, e gdyby nie chcia dla nas pracowa - doda spogldajc na czowieka Himmlera - gdyby stawia opr... - My wiemy rne rzeczy - przemwi znw czowiek Himmlera - ale polski robotnik nic o nich nie wie, albo nie chce wiedzie. I ja take wolabym o nich nie wiedzie - zakoczy z rozbrajajcym umiechem. - Jeeli chcecie wygra wojn - powiedziaem - nie moecie zniszczy ojczyzny robotnika. Nie moecie zniszczy maszyn, fabryk, przemysu. To problem nie tylko polski, ale europejski. Tak samo we wszystkich innych krajach Europy, przez was okupowanych, moecie zniszczy ojczyzn mieszczastwa, ale ojczyzny robotnikw zniszczy nie moecie. Wydaje mi si, e w tym wanie tkwi cay sens obecnej wojny, a przynajmniej znaczna jego cz. - Chopi - powiedzia czowiek Himmlera. - Jeeli bdzie trzeba - rzek Frank - zgnieciemy robotnikw pod ciarem chopw. - I przegracie wojn - dodaem. - Herr Malaparte ma racj - rzek czowiek Himmlera - przegralibymy wojn. Trzeba, eby polscy robotnicy nas kochali. Musimy zdoby mio narodu polskiego. - Mwic to spoglda na mnie z umiechem. Potem umilk i wpatrzy si w ogie. - W kocu na pewno Polacy nas pokochaj - rzek Frank. - To nard romantykw. Now form polskiego romantyzmu jutra bdzie mio do Niemcw. - Na razie - odezwa si baron Wolsegger - romantyzm polski... Jest takie wiedeskie powiedzonko, ktre dobrze oddaje nasz sytuacj w stosunku do narodu polskiego: Ich liebe dich und du schlfst, ja ci kocham, a ty pisz. - Oh, oui! - wykrzykna Frau Wchter - je t'aime et tu dors. Tres amusant, n'est-ce pas? - Ja, so amsant - przytakna Frau Brigitte Frank. - Nard polski z pewnoci w kocu nas pokocha - rzek Wchter - ale na razie pi. - Myl, e raczej udaje sen - poprawi Frank - w gruncie rzeczy nic mu nie szkodzi pozwoli si kocha. Kady nard atwo osdzi wedug jego kobiet. - Polskie kobiety-rzeka Frau Brigitte Frank - syn z urody i elegancji. Czy pan take uwaa, e s takie adne? - Uwaam, e s godne podziwu, i to nie tylko z powodu elegancji i urody. - Mnie si nie wydaj wcale takie pikne, jak si o nich zwyko mwi - rzeka Frau Brigitte Frank. Niemiecka uroda kobieca jest surowsza, bardziej autentyczna, bardziej klasyczna. - S jednak wrd nich bardzo adne i bardzo eleganckie - wtrcia Frau Wchter.

- W Wiedniu, za dawnych dobrych czasw - rzek baron Wolsegger - uchodziy za elegantsze nawet od paryanek. - Ah! Les Parisiennes! - westchn Frank. - Czy w ogle s jeszcze paryanki? - zapytaa Frau Wchter, wdzicznie przechylajc gwk na rami. - Ja uwaam, e elegancja Polek jest strasznie prowincjonalna i dmode - rzeka Frau Brigitte Frank i z pewnoci nie jest to wycznie wina wojny. Niemcy take prowadz wojn od dwch i p lat, a jednak Niemki s dzisiaj najelegantszymi kobietami Europy. - Zdaje si - odezwaa si Frau Gassner - e kobiety w Polsce zbyt mao si myj. - Och, s okropnie brudne - potwierdzia z przekonaniem Frau Brigitte Frank potrzsajc swoim aksamitnym dzwonem, a jego przecigy zielony dwik przemkn przez pokj. - To nie ich wina - rzek baron Wolsegger. - Nie maj myda. - Wkrtce - oznajmi Frank - nie bd ju miay czym si tumaczy. W Niemczech wynaleziono sposb wyrabiania myda z surowca, ktry nic nie kosztuje, a znajduje si wszdzie w obfitoci. Zamwiem ju wiksz ilo tego myda do rozdawania polskim damom, eby mogy si my. Jest to mydo wyrabiane z kau. - Z kau? - wykrzyknem. - Tak, oczywicie; z kau ludzkiego - odpar Frank spokojnie. - I to jest dobre mydo? - Znakomite - rzek Frank. - Wyprbowaem je przy goleniu i byem zachwycony. - Pieni si adnie? - Cudownie. Ogoli si mona doskonale. Mydo godne krla. - God shave the King!7 - wykrzyknem. - Tylko... - doda niemiecki krl Polski. - Tylko?... - powtrzyem pytajco, wstrzymujc oddech. - Ma jedn wad: zapach i kolor zostay, jakie byy. Oglny wybuch miechu powita jego sowa. - Ach, so! Ach, so! Wunderbar! - wykrzykiwali wszyscy. Zobaczyem nawet z wielkiej uciechy staczajc si po policzku Frau Brigitte Frank, deutsche Knigin von Polen.

Boe, ogol krla, trawestacja pocztkowych sw brytyjskiego hymnu narodowego God save the King (Boe, strze krla).

V. Zamknite dzielnice
Przyjechaem do Warszawy z Radomia, przemierzywszy samochodem rozleg, okryt niegiem rwnin polsk. Ndzne przedmiecia Warszawy zniszczone przez bomby, Marszakowska pomidzy dwoma rzdami poczerniaych, wypalonych szkieletw kamienic, ruiny dworca kolejowego, puste, czarne mury domw, ktrym sinawe przedwieczorne owietlenie przydawao jeszcze surowego, brutalnego wygldu, wyday mi si nieomal schronieniem, odpoczynkiem dla oczu zmczonych olepiajcym blaskiem niegu. Ulice byy puste, rzadcy przechodnie przemykali si chykiem wzdu murw, na skrzyowaniach wida byo patrole onierzy z erkaemami przewieszonymi przez rami. Ukaza si plac Saski, olbrzymi, widmowy. Podniosem oczy ku pierwszemu pitru hotelu Europejskiego szukajc wzrokiem okna pokoju, w ktrym mieszkaem w cigu dwch lat, 1919 i 1920, jako mody attach dyplomatyczny przy Krlewskim Poselstwie Woch. W oknie wiecio si. Wjechaem na dziedziniec paacu Brhlowskiego, wszedem do hallu i postawiem nog na pierwszym stopniu paradnych schodw. Niemiecki gubernator Warszawy, Fischer, zaprosi mnie tego wieczora na uroczysty obiad z okazji wizyty Generalgouverneura Franka z maonk, Frau Brigitte Frank, i niektrymi spord jego wsppracownikw. Paac Brhlowski, dawniej siedziba Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej, a teraz - niemieckiego gubernatora Warszawy, wznosi si, nietknity, w odlegoci paru krokw od ruin zabytkowego hotelu Angielskiego, w ktrym zatrzyma si niegdy, podczas swego pobytu w Warszawie, Napoleon. W paac Brhlowski trafia jedna tylko bomba, ktra przedziurawia sufit sali recepcyjnej i uszkodzia wewntrzny kruganek wiodcy do luksusowych prywatnych apartamentw dawnego ministra Spraw Zagranicznych, pukownika Becka, obecnie zajmowanych przez Fischera. Postawiem nog na pierwszym stopniu i spojrzaem w gr. U szczytu schodw, pomidzy dwoma szeregami smukych biaych kolumn stiukowych, bez kapiteli i baz, w oszczdnym i surowym stylu neoklasycznym, ujrzaem w ostrym, padajcym od dou ku grze wietle lamp umieszczonych na przemian z kolumnami wzdu schodw - dwa potne, masywne ywe posgi, gronie stojce nade mn, kiedy powoli wstpowaem po stopniach z rowego marmuru. W sukni ze zotej lamy, ktrej sztywne gbokie fady przypominay obkowanie kolumn doryckich, posta Frau Fischer wznosia si uroczycie; czoo jej wieczya wysoka budowla z blond wosw o miedzianych refleksach, tak kunsztowna, e wygldaa jak bogaty koryncki kapitel umieszczony na doryckim trzonie. Spod sukni wystaway dwie ogromne stopy i okrgo toczone nogi o misistych ydkach, na ktrych szary byszczcy jedwab poczoch wywoywa stalowe refleksy. Ramiona miaa nie tyle opuszczone wzdu bokw, co sztywno do nich przylegajce, jakby przytoczone wielkim ciarem. Obok niej wznosia si imponujca, potna brya gubernatora Fischera: otyy, atletyczny, wcinity by w czarny strj wieczorowy berliskiego kroju, o przykrtkich rkawach. Gow mia ma i okrg, twarz row i pen, oczy wyupiaste i zaczerwienione powieki. Od czasu do czasu - moe by to jego sposb maskowania wasnej niemiaoci - wodzi jzykiem po wargach powolnym, wystudiowanym ruchem. Sta na szeroko rozstawionych nogach, z ramionami sztywno opuszczonymi i nieco odstajcymi od bokw, mocno zaciskajc ogromne pici, niby posg boksera. W dodatku, dziki grze perspektywy, idc powoli po schodach widziaem te dwie masywne postacie, jak gdyby odchylone ku tyowi, jak posgi fotografowane z dou. Donie, stopy,

nogi wydaway mi si wyolbrzymione, tak wanie, jak to bywa na fotografii - nieproporcjonalne do reszty postaci, dziwacznie wydte, znieksztacone. Tote z kadym krokiem, w miar jak wstpowaem na schody, roso we mnie niejasne poczucie lku, to samo, ktre zawsze mnie ogarnia, ilekro siedzc w teatrze w jednym z pierwszych rzdw zobacz, e piewak staje na przodzie sceny, wznosi nade mn rk i otwiera usta. A wanie oba masywne posgi z ciaa uniosy zgodnym gestem prawe rami i powiedziay mocnym gosem jednoczenie: - Heil Hitler! (Ale w tej samej chwili gubernator Fischer i Frau Fischer znikli mi z oczu, rozpynli si w zimnym niebieskawym wietle lamp, a na ich miejscu pojawiy si dwa wysokie szczupe cienie pukownika Becka i pani Beckowej. Pani Beckowa umiechaa si, lekko pochylona do przodu z wycignit ku mnie rk, jakby chciaa mi dopomc w przejciu ostatnich stopni, a pukownik Beck, dugi, chudy, z ma ptasi gow, kania si z powcigliw angielsk elegancj, uginajc ledwo dostrzegalnie lewe kolano. Wydawali si bladymi zjawami odlegych czasw, a przecie byli zaledwie z dnia wczorajszego; poruszali si z widmowym wdzikiem na tle ruin Warszawy, wrd ktrych snuy si wychude, blade z gniewu i rozpaczy tumy, wznoszc ramiona i krzyczc. Pani Beckowa zdawaa si wcale nie dostrzega tych tumw przesuwajcych si za jej plecami i z umiechem wycigaa ku mnie rk. Ale pukownik Beck, z twarz poblad i przeraon, raz po raz robi taki ruch, jakby si chcia obejrze, obraca swoj ma ptasi gow na cienkiej szyi (niebieskie wiato lamp odbijao si w jego lnicej czaszce i wydatnym nosie) i napiera plecami na ca t sceneri ruin Warszawy, jakby usiowa odepchn od siebie widok wyndzniaych tumw na ulicach, ludzi opatulonych w zniszczone, wytarte futra, wyblake i postrzpione nieprzemakalne paszcze, bd z goymi gowami, bd w wyszarzaych i spowiaych od soty i nieyc kapeluszach. Pada nieg i raz po raz z tumu snujcego si po chodnikach jakie spojrzenie ywe pord tysica innych, przygasych, spojrzenie rozpomieniane nienawici i rozpacz biego za niemieckim onierzem, tupicym podkutymi butami o bruk. Przed Bristolem i Europejskim, przed kinem na Nowym wiecie, przed kocioem witego Krzya, gdzie w urnie spoczywa serce Chopina, pord gruzw Marszakowskiej i Krakowskiego Przedmiecia, przed zrujnowanymi witrynami Wedla i Fuchsa grupki kobiet wymieniay midzy sob zmczone spojrzenia i potrzsay gowami z wyrazem beznadziejnoci. Gromady maych ulicznikw, uganiajce si po ulicach i lizgajce si na oblodzonych brzegach jezdni, przystaway przed bram paacu Potockich, siedziby Komendatury, i przyglday si krccym si po dziedzicu oficerom i onierzom niemieckim. Dokoa ognisk rozpalonych na placach milczce gromadki mczyzn i kobiet, przykucnitych na niegu, grzay przy ogniu zmarznite rce. Wszyscy odwracali gowy, wpatrujc si w dwa blade cienie, ktre poruszay si z wdzikiem u szczytu marmurowych schodw paacu Brhlowskiego, raz po, raz kto krzycza co, unoszc rce w gr. Przechodziy grupki mczyzn z rkami w kajdanach, eskortowane przez uzbrojonych SS-manw i wszyscy zwracali twarze w stron pani Beckowej wycigajcej do mnie rk z umiechem i pukownika Becka, ktry niespokojnie porusza sw ptasi gow osadzon na cienkiej szyi i stara si odepcha precz od siebie tragiczny obraz ruin Warszawy, ten szary, brudny obraz podobny do muru spryskanego krwi, zrytego kulami plutonw egzekucyjnych.

Dokoa stou gubernatora Fischera zastaem, obok Generalgouverneura Franka i Frau Brigitte Frank, wawelski dwr z Krakowa nieomal w komplecie; byli tam: Frau Wchter, Keith, Emil Gassner, baron

Wolsegger, nawet czowiek Himmlera. Ponadto trzech czy czterech wsppracownikw Fischera, szarych jakich i niepozornych. - Ot i spotkalimy si znowu wszyscy razem - zwrci si do mnie Frank z kordialnym umiechem. I doda, powtarzajc synne powiedzenie Lutra - Hier stehe ich, kann nicht anders...8 - Aber ich kann stets anders, Gott helfe mir9 - odparem. Gony wybuch miechu powita moje sowa, a Frau Fischer, oniemielona tak niezwyk dla niej uwertur biesiadnej konwersacji (jak si wyrazi Frank tym kwiecistym stylem, jakim mia zwyczaj rozpoczyna rozmowy przy stole), umiechaa si do mnie, otworzya usta, jakby chciaa co powiedzie, zarumienia si, powioda wzrokiem po swoich gociach i wypowiedziaa tylko dwa sowa: - Guten Appetit. Frau Fischer bya mod, kwitnc kobiet o zdziwionym, agodnym wyrazie twarzy. Sdzc po sposobie, w jaki spogldali na ni mczyni, musiaa by chyba pikna; i jeeli pomin pewn wulgarno, dostrzegaln tylko dla nieniemieckich oczu, robia nawet wraenie do subtelnej. Wosy zociste i lnice, o miedzianych refleksach, zdradzajce kontakt z gorcym elazkiem, zwinite miaa w dugie loki spitrzone nad czoem niby koafiura Meduzy uwita z wy; loki te, dla usztywnienia, fryzjerka wypychaa materacykami z ludzkich wosw, odrobin ciemniejszych ni wasne wosy Frau Fischer. Siedziaa niemiao umiechnita, po dziecinnemu opierajc pulchne biae rce o krawd stou i milczaa, odpowiadajc tylko cichym ja, ilekro kto si do niej odezwa. Frau Brigitte Frank i Frau Wchter, ktre na pocztku obiadu obserwoway j natrtnie, ze zoliw ironi, po pewnym czasie odwrciy od niej spojrzenie, koncentrujc uwag na jedzeniu i konwersacji, w ktrej prym wid oczywicie Generalgouverneur Frank z waciw sobie pyszakowat elokwencj. Frau Fischer przysuchiwaa si w milczeniu, wlepiwszy w niego zachwycone spojrzenie swoich wielkich oczu lalki i ockna si z ekstazy, dopiero kiedy na stole pojawio si pieczyste z daniela. Gubernator Fischer nie omieszka przy tym opowiedzie, jak to osobicie zastrzeli tego daniela posyajc mu kul midzy oczy, a Frau Fischer dodaa z westchnieniem: - So ist das Leben, takie jest ycie. Bya to uczta powicona Dianie owczyni, jak si wyrazi Frank, umiechajc si do Frau Fischer z penym galanterii ukonem. Najpierw podano baanty, potem zajce, na koniec owego daniela. Rozmowa, ktra z pocztku obracaa si dokoa Diany i jej dzikich nieco amorw, zatrcajc rwnie o opisy oww u Homera i Wergiliusza, obrazy o tematyce myliwskiej w redniowiecznym malarstwie niemieckim i myliwskie poematy woskich poetw renesansu, przesza nastpnie na polowania w Polsce, na rezerwaty owieckie polskich magnatw, na sfory psw na Woyniu; rozwaano, ktre psiarnie s najlepsze - niemieckie, polskie czy wgierskie. A wreszcie, jak zawsze, wyoni si niewyczerpany temat Polski i Polakw, a std - rwnie jak zawsze - rozmowa przesza na ydw.
8 9

Tu staj i nie potrafi inaczej. Ja za to, z pomoc Bosk, zawsze potrafi inaczej.

W adnym kraju Europy Niemiec nie objawi si nigdy w tak absolutnej nagoci, bez obsonek, jak w Polsce. W toku moich rnorodnych dowiadcze wojennych ugruntowao si we mnie przekonanie, e Niemiec nie odczuwa strachu przed czowiekiem silnym, czowiekiem uzbrojonym, ktry go atakuje miao i dotrzymuje mu placu. Niemiec boi si natomiast bezbronnych, sabych, chorych. Problem strachu, problem okruciestwa niemieckiego jako efektu strachu, sta si gwnym tematem moich docieka. Jeeli dobrze mu si przyjrze, z nowoczesnego i chrzecijaskiego zarazem punktu widzenia, strach w budzi lito i groz; a nigdy nie wzbudzi we mnie wikszej litoci i wikszej grozy ni wwczas, kiedy byem w Polsce, gdzie w caej swej zoonoci objawi mi si chorobliwy, niemski charakter tego lku. Strach jest tym, co skania Niemca do okruciestwa, do czynw zimno, metodycznie i naukowo okrutnych. Strach przed uciskanymi, bezbronnymi, chorymi, strach przed starcami, kobietami, dziemi, strach przed ydami. I choby Niemiec nie wiem jak stara si ukry ten tajemniczy lk, zawsze co zmusi go do mwienia o tym, i to zawsze w najmniej odpowiednich momentach, najczciej przy stole: czy pynie to std, e rozgrzao go wino i jedzenie, czy z pewnoci siebie, jak mu daje poczucie, e nie jest sam, czy z podwiadomej potrzeby przekonania samego siebie, e si nie boi - do, e Niemiec odsania si, pozwala sobie mwi o godzie, o egzekucjach i masakrach z jak niezdrow satysfakcj, przez ktr przebija nie tylko uraza, zazdro, odtrcona mio, nienawi, ale i aosny, zdumiewajcy pd do upodlenia. W tych ucinionych, chorych, sabych, bezdomnych, w starcach, kobietach i dzieciach Niemcy wyczuwaj jakie utajone dostojestwo, ktrego si boj i zazdroszcz, jak aden moe inny nard Europy. I bior za to odwet. W arogancji i brutalnoci Niemca jest jakie pragnienie upokorzenia, w jego okruciestwie - gboko tkwica potrzeba samooczerniania, w jego niepojtym strachu - furia upodlenia. Suchaem wic rozmw wspbiesiadnikw z litoci i groz, na prno starajc si je ukry. I nagle Frank, ktry widocznie zauway mj nastrj, a moe chcc, eby to niezdrowe poczucie upokorzenia i mnie si udzielio, zwrci si do mnie z ironicznym umiechem i zapyta: - Czy zwiedzi pan getto, mein lieber Malaparte? Owszem, byem w getcie warszawskim kilka dni przedtem. Przekroczyem bram zamknitej dzielnicy, otoczonej wysokim murem z czerwonej cegy, ktry Niemcy wznieli, eby zamkn w getcie, jak w klatce, te nieszczsne, bezbronne dzikie bestie. Na bramie, strzeonej przez wartownika SS z karabinem maszynowym, wisiao obwieszczenie podpisane przez gubernatora Fischera i groce kar mierci kademu ydowi, ktry by usiowa wydosta si z getta. Wszedem i natychmiast, podobnie jak w dzielnicach zamknitych Krakowa, Lublina i Czstochowy, groz przeja mnie martwa cisza panujca na ulicach zatoczonych wyndznia rzesz, obdart i strwoon. Miaem nadziej, e bd mg uda si do getta sam, bez eskorty w postaci agenta gestapo, ktry towarzyszy mi wszdzie, nieodstpny jak cie. Ale zarzdzenia gubernatora Fischera byy surowe i musiaem pogodzi si z tym, e pjdzie ze mn czarny. Ten, ktrego mi przydzielono, by wysokim modym blondynem o szczupej twarzy i jasnych, zimno patrzcych oczach. Pikna twarz o czystym, wyniosym czole, na ktre stalowy hem rzuca tajemniczy cie. Kroczy pord tumu ydw niczym anio Boga Izraela. Cisza bya lekka i przejrzysta, zdawaa si unosi w powietrzu; a w gbi tej ciszy sycha byo skrzyp niegu pod tysicami stp, dwik podobny do zgrzytania zbami. Zaciekawiony moim mundurem woskiego oficera, milczcy tum unosi brodat twarz i wpatrywa si we mnie zaczerwienionymi z zimna, gorczki i godu oczyma. zy byszczay na rzsach, spyway w d i wsikay w brudny

zarost. Raz po raz zdarzao mi si potrci kogo w toku, przepraszaem, mwiem: prosz pana, a tamten podnosi twarz i spoglda na mnie zdumiony, nie wierzc uszom. Umiechaem si do niego i mwiem znowu: prosz pana, wiedzc, e moja uprzejmo jest dla nich czym niezwykym; e po dwch i p latach poniewierki i niewolnictwa pierwszy raz oficer nieprzyjacielski (nie byem oficerem niemieckim, lecz woskim; ale to nie dosy, e nie byem oficerem niemieckim; nie, z pewnoci nie byo to dosy) odzywa si grzecznie prosz pana do biednego yda z warszawskiego getta. Raz po raz te wypadao mi przestpowa przez zwoki ludzkie. Szedem przez tum nie widzc, gdzie stawiam stopy, i co chwila potykaem si o trupy lece na chodniku pomidzy rytualnymi ydowskimi wiecznikami. Leeli tak ci zmarli porzuceni na niegu, czekajc, a ich zabior grabarze. Ale miertelno bya wielka, a wozw mao, nie mona byo nady z wywoeniem zwok, leay tak wic caymi dniami na niegu obok wiecznikw, w ktrych nie pony wiece. Wielu zmarych leao te po bramach, na korytarzach, na podestach schodw albo na kach w pokojach przepenionych bladymi, milczcymi ludmi. Zmarli mieli namoke od niegu i zabocone brody, otwarte oczy zdaway si patrze na mrowicy si tum i wodzi za nami biaym spojrzeniem. Byli sztywni, podobni do drewnianych posgw i do umarych ydw malowanych przez Chagalla. Brody wydaway si granatowe na tle sinych, wychudych twarzy citych mrozem i mierci. Czysty, gboki granat pewnych odmian alg morskich. Tajemniczy granat nasuwajcy wspomnienie morza, takiego, jakim bywa w pewnych tajemniczych godzinach dnia. Milczenie ulic zamknitej dzielnicy, martwe milczenie, ktremu niby dreszcz zimna towarzyszy w odgos podobny do zgrzytania zbami, przytaczao mnie do tego stopnia, e ni std, ni zowd zaczem gono mwi do siebie. Wszyscy odwracali si i patrzyli na mnie wzrokiem wyraajcym gbokie zdumienie i przeraenie. Opanowaem si i zaczem obserwowa oczy tych ludzi. Prawie wszystkie twarze byy brodate, a te nieliczne wygolone wyglday przeraajco - gd i rozpacz widniay na nich, niczym nie zamaskowane. Twarze modych chopcw porastao kdzierzawe runo, czarne lub rude, przez ktre przegldaa skra jak z wosku. Twarze kobiet i dzieci wyglday jak papierowe; na wszystkich kad si ju siny cie mierci. Oczy w tych twarzach, szarych szaroci papieru albo biaych martw biel gipsu, przypominay dziwaczne jakie owady usiujce dosta si w gb orbit przy pomocy mnstwa kosmatych apek, aby wyssa t odrobin wiata, jaka byszczaa jeszcze w oczodoach. Kiedy si zbliaem, te odraajce insekty drgay niespokojnie, porzucay na chwil zdobycz i wysuway si z gbi orbit, jak z nor, patrzc na mnie z lkiem Oczy te byy albo nienormalnie ywe, ponce gorczk, albo te wilgotne, melancholijne. Niektre poyskiway zielonkawym refleksem jak skarabeusze. Oczy czerwone, czarne, biae, przygase i mroczne, czasem zasnute cieniutk bonk katarakty. Oczy kobiet patrzyy nieugicie i odwanie, wytrzymyway mj wzrok z zuchwa pogard. Ale kiedy spojrzenie ich pado na mojego czarnego towarzysza, przysania je cie lku i odrazy. Najstraszniejsze byy oczy dzieci, nie mogem na nie patrze. Nad tym czarnym tumem ludzi odzianych w dugie czarne chaaty, z czoem przykrytym czarn myck, wisiao cikie niebo podobne do brudnej waty. Na skrzyowaniach stali, po dwch, ydowscy policjanci, z czerwon gwiazd Dawida na tej opasce, nieruchomi i niewzruszeni pord nieustannego ruchu sanek, ktre cignli mali chopcy, wzkw dziecinnych i rcznych wzkw z dyszlem, naadowanych sprztami domowymi, tobokami szmat, elastwem, wszelkiego rodzaju ndznym dobytkiem.

Ludzie zbierali si na rogach ulic, zbici w ciasne gromadki po dziesi, dwadziecia, trzydzieci osb, tupic nogami po zlodowaciaym niegu, klepic si otwartymi domi po plecach, obejmujc si ramionami, eby si cho troch ogrza jedni przy drugich. W ndznych maych kawiarenkach na Nalewkach, Przyrynku, Zakroczymskiej toczyli si brodaci starcy, stali ciasno jeden przy drugim, milczcy - moe po to, eby si ogrza, a moe dodajc sobie wzajem otuchy sam bliskoci, jak to czyni zwierzta. Widzc nas w progu ci, ktrzy stali bliej drzwi, usiowali, strwoeni, wlizn si bardziej w gb; rozlega si jaki okrzyk, jaki jk, potem zapadaa cisza, mcona tylko zdyszanym oddechem - milczenie zwierzt zrezygnowanych ju, gotowych na mier. Wszystkie oczy wpatryway si w czarnego, ktry mi towarzyszy. Wszyscy patrzyli na t twarz anioa, twarz dobrze im znan, po stokro ogldan wrd gajw oliwnych u bram Jerycha, Sodomy, Jeruzalem. Bya to twarz anioa zwiastujcego gniew Boy. Wtedy ja umiechaem si, mwiem: prosz pana i widziaem, jak dokoa mnie na tych twarzach z brudnego papieru rodzi si jaki aosny umiech zdumienia, ulgi, wdzicznoci. Wic wci mwiem: prosz pana i umiechaem si. Ekipy modych mczyzn kryy po ulicach zbierajc trupy, obchodzc bramy, klatki schodowe, mieszkania. Ci modzi grabarze byli to przewanie studenci z Berlina, Monachium, Wiednia, albo deportowani z Belgii, Francji, Holandii, Rumunii. Wielu z nich yo niegdy dostatnio i szczliwie, mieszkao w piknych domach penych luksusowych mebli, starych obrazw, ksiek, instrumentw muzycznych, cennych sreber i porcelany; teraz wlekli si mozolnie przez ulic w achmanach, z nogami owinitymi w szmaty. Mwili po francusku, czesku, rumusku albo po niemiecku mikkim dialektem wiedeskim; byli to modzi intelektualici, wychowankowie najlepszych uniwersytetw Europy - obdarci, zgodniali, zerani przez robactwo, obolali jeszcze od razw, zniewag i wszystkiego, co wycierpieli, najpierw w obozach koncentracyjnych, a potem w tragicznych podrach z Wiednia, Berlina, Monachium, Parya, Pragi, Bukaresztu do warszawskiego getta; byo jednak w ich twarzach co dziwnie jasnego, w ich oczach modziecza wola pomagania innym, ulenia straszliwej niedoli ich ludu, w ruchach i spojrzeniach zdecydowane, szlachetne wyzwanie. Przystawaem, eby popatrze na ich zbony trud, i mwiem cicho po francusku: - Un jour vous serez libres; vous serez heureux, un jour, et libres; bdziecie kiedy jeszcze wolni i szczliwi - i modzi grabarze podnosili gowy, i spogldali na mnie z umiechem. Potem powoli obracali wzrok na czarnego, ktry szed za mn jak cie, i patrzyli w oczy anioa o piknej i okrutnej twarzy, tego anioa z Pisma, ktry oznajmia mier, a potem pochylali si nad lecymi na chodniku zwokami, przybliajc twarze rozjanione szczliwym umiechem do sinych twarzy zmarych. Unosili zwoki ostronie, jakby to byy kruche drewniane posgi, i ukadali na wozach cignionych przez innych zmizerowanych, obdartych modych ludzi. Na niegu zostawa tylko odcinity lad zwok i te tawe plamy, tajemnicze i budzce groz, jakie ciaa zmarych pozostawiaj na wszystkim, z czym si zetkny. Stada wychudych psw wszc wloky si za konduktami, a gromady obdartych dzieci, noszcych na twarzy lady godu, bezsennoci i lku, zbieray z ziemi porzucone strzpy odziey, kawaki papieru, puste puszki, obierzyny z ziemniakw i inne cenne jeszcze odpadki, ktre ndza, gd i mier zawsze zostawiaj na swej drodze. Z wntrza domw dochodzi chwilami niky piew, monotonny lament, ktry milk natychmiast, skoro tylko ukazaem si w progu. Zmieszany odr brudu, mokrej odziey i trupw wypenia ndzne pomieszczenia, w ktrych starcy, kobiety i dzieci yli stoczeni jak w celach wiziennych; jedni siedzieli na ziemi, inni stali pod cianami, opierajc si o nie, jeszcze inni leeli na barogach ze somy

i papierw. Chorzy, konajcy i zmarli na kach. Wszyscy milczeli, wpatrzeni w towarzyszcego mi anioa zagady. Niektrzy nie przestawali przy tym u jakiego ndznego poywienia. Inni, przewanie modzi chopcy o biaych oczach, powikszonych przez soczewki okularw, skupieni w pobliu okien, czytali stojc. To take by jeden z wielu sposobw zabijania czasu, bdcego ju tylko upokarzajcym czekaniem na mier. Zdarzao si, e na nasz widok kto podnosi si z ziemi, odrywa od ciany albo wysuwa z gromadki towarzyszy i szed powoli naprzeciw nas, mwic cichym gosem po niemiecku: idziemy. (Tak samo w getcie czstochowskim, kilka dni przedtem, kiedy stanem w drzwiach, jaki mody czowiek, siedzcy na pododze przy oknie, wsta i zbliy si do mnie z wyrazem jakiej dziwnej, wewntrznej radoci, jak gdyby, yjc do tej pory w niespokojnym wyczekiwaniu, ujrza nareszcie przed sob t chwil, ktrej si lka, i oto wita j jak wyzwolenie. Wszyscy patrzyli na niego w zupenym milczeniu; ani jedno sowo, ani jk, ani okrzyk nie wyrwa si z niczyich ust nawet wwczas, kiedy odsunem chopca agodnie, mwic z umiechem, e nie, e nie po to przychodz, e nie jestem agentem gestapo, nie jestem w ogle Niemcem. A kiedy tak umiechaem si i odpychaem go agodnie, na jego twarzy odmalowao si uczucie zawodu i powrci niepokj, od ktrego moje pojawienie si na chwil go uwolnio. W Krakowie take, kiedy pewnego dnia udaem si do getta i stanem w drzwiach jednego z domw, mody czowiek o wychudej, spoconej twarzy, szczelnie owinity w zniszczony szal, siedzcy w kcie pokoju nad ksik, podnis si na mj widok. Na moje zapytanie, co czyta, pokaza mi okadk ksiki: byy to listy Engelsa. I zaraz zacz gotowa si do drogi. Zasznurowa buty, poprawi brudne szmaty zastpujce mu skarpetki, wycign na wierzch postrzpiony konierzyk koszuli i wyoy porzdnie na konierz marynarki. Kaszla przy tym zasaniajc usta chud doni. Odwrci si, ruchem rki egnajc zgromadzonych w pokoju ludzi, ktrzy wpatrywali si w niego w milczeniu. Nagle, ju w drzwiach, odwin swj szal, zawrci i pooy go delikatnie na ramionach siedzcej na barogu staruszki Potem szybko wyszed za mn na schody. Nie chcia zrozumie, nie wierzy, kiedy tumaczyem mu z umiechem, eby wrci do mieszkania. Kiedy zobaczyem, jak zdejmuje z siebie szal, przypomnia mi si widok, na jaki natrafiem ktrego ranka idc przez getto: dwch ydw kompletnie nagich szo pomidzy dwoma SS-manami. Jeden z ydw by brodatym starcem, drugi chopcem jeszcze, mg mie jakie szesnacie lat, nie wicej. Kiedy opowiedziaem o tym spotkaniu gubernatorowi Krakowa, Wchterowi, objani mi uprzejmie, e bardzo czsto ydzi, kiedy gestapo po nich przychodzi, rozbieraj si i rozdzielaj swoj odzie pomidzy krewnych i znajomych: im ju przecie nie jest potrzebna. Szli nago po niegu, w mrony ranek zimowy, przy trzydziestopiciostopniowym mrozie, tncym jak brzytwa.) Zwracaem si do mego czarnego mwic: chodmy i ruszaem dalej ulic, wci majc przy sobie tego nieodstpnego towarzysza o piknej twarzy, jasnym i okrutnym spojrzeniu, z czoem na p ukrytym pod stalowym hemem Wydawao mi si, e krocz tak u boku izraelskiego anioa, i w kadej chwili oczekiwaem, e on zatrzyma si i powie: oto jestemy. Mylaem o Jakubie i jego walce z anioem. Wia lodowaty wiatr, mia barw twarzyczki martwego dziecka. Zblia si wieczr, dzie kona powoli pod murami, jak chory pies. Idc Nalewkami w kierunku wyjcia z zamknitej dzielnicy natknlimy si gdzie na gromadk ludzi, przygldajc si czemu bez sowa. Porodku zwartego koa widzw biy si dwie dziewczyny. Szarpay si nawzajem za wosy i drapay po twarzach, a wszystko w milczeniu. Na nasz niespodziewany widok tum rozproszy si momentalnie, walczce dziewczyny oderway si od siebie, jedna podniosa co z ziemi - by to surowy ziemniak - i odesza ocierajc wierzchem doni ciekajc

jej po twarzy krew. Druga nie ruszya si z miejsca i przygldaa si nam przygadzajc potargane wosy i doprowadzajc do jakiego takiego adu swoje achmany. Byo to blade, chude, nieszczsne stworzenie o zapadnitym brzuchu i oczach, z ktrych przeglda gd, wstyd, poniewierka. Nagle umiechna si do mnie. Zaczerwieniem si. Nie miaem nic takiego, co mgbym jej da, a chciaem jej jako pomc, czym j obdarowa; w kieszeni miaem jednak tylko troch pienidzy, a na sam myl o tym, eby jej da pienidze, ogarnia mnie wstyd. Nie wiedziaem, co zrobi, i staem tak bezradnie przed ni i jej umiechem, nie mogc si zdecydowa na aden gest czy sowo. Wreszcie przemogem si i wycignem do niej rk z kilkoma dziesiciozotowymi banknotami, ale dziewczyna powstrzymaa mj ruch mwic z umiechem: dzikuj bardzo. agodnie odsuna moj rk patrzc mi w oczy umiechnita, a potem odwrcia si i odesza przygadzajc sobie wosy. Nagle przypomniao mi si, e mam w kieszeni cygaro, pikne hawaskie cygaro, ktrym mnie poczstowa wicegubernator Radomia, doktor Egen; pobiegem za dziewczyn, dogoniem j i podaem jej cygaro. Spojrzaa na mnie zmieszana, zarumienia si, wzia cygaro, ale widziaem, e przyja je tylko dlatego, eby mi zrobi przyjemno. Nie powiedziaa nic, nawet dzikuj, i odesza powoli, nie odwracajc si, z cygarem w rku. Widziaem jeszcze, jak podnosi cygaro do twarzy i wdycha jego zapach, jak gdybym podarowa jej nie cygaro, lecz kwiat.

- Czy oglda pan getto, mein lieber Malaparte? - zapyta Frank umiechajc si ironicznie. - Tak -odparem zimno. - Bardzo interesujce, nicht wahr? - O, tak, bardzo interesujce. - Nie lubi oglda getta - rzeka Frau Wchter - jest bardzo smutne. - Bardzo smutne? Dlaczego? - zapyta gubernator Fischer. - So schmutzig, takie brudne - zauwaya Frau Brigitte Frank. - Ja, so schmutzig - przytakna Frau Fischer. - Getto warszawskie jest bez wtpienia najlepsze ze wszystkich w Polsce, najlepiej zorganizowane powiedzia Frank. - Prawdziwie wzorowe. Gubernator Fischer ma szczliw rk do tych rzeczy. Gubernator Warszawy zaczerwieni si z zadowolenia. - Szkoda - odezwa si skromnie - e mam za mao miejsca. Gdybym dysponowa wiksz przestrzeni, mgbym urzdzi to wszystko znacznie lepiej. - Rzeczywicie, szkoda - powiedziaem.

- Prosz tylko pomyle - cign Fischer - e na przestrzeni, zamieszkanej przed wojn przez trzysta tysicy osb, teraz mieci si przeszo ptora miliona ydw. Nie moja wina, jeeli jest im troch ciasno. - ydzi lubi y w ciasnocie - rzuci Emil Gassner pogodnie. - Z drugiej strony - doda Frank - nie moemy ich zmusza, eby yli inaczej. - Byoby to sprzeczne z prawem narodw - zauwayem. Frank spojrza na mnie ironicznie. - A jednak - powiedzia - ydzi si al. Oskaraj nas o brak poszanowania dla ich wolnej woli. - Przypuszczam, e panowie nie bior tych protestw powanie - powiedziaem. - Pan si myli - rzek Frank. - Robimy wszystko moliwe, eby nie protestowali. - Ja, natrlich - przytakn Fischer. - Co si tyczy brudu - cign Frank - niepodobna zaprzeczy, e oni yj w ubolewania godnych warunkach. aden Niemiec nigdy by si nie zgodzi tak y; nawet dla artu! - Byby to art bardzo zabawny - powiedziaem. - Niemiec nie byby w ogle zdolny do ycia w takich warunkach - doda Wchter. - Nard niemiecki jest kulturalny - rzekem. - Ja, natrlich - potwierdzi Fischer. - Musimy zreszt przyzna, e ydzi nie ponosz tu winy - cign Frank. - Przestrze, na ktrej s skupieni, jest nieco zbyt szczupa dla tak licznej ludnoci. Ale w gruncie rzeczy ydzi lubi y w brudzie. Brud jest ich naturalnym ywioem. Moe dlatego, e oni wszyscy s chorzy, a chorzy, w braku czego lepszego, chroni si w brud. Z przykroci stwierdzi trzeba, e wymieraj jak szczury. - Wydaje mi si, e nie ceni sobie zbytnio przywileju ycia? - zauwayem - to znaczy przywileju ycia na sposb szczurw. - Musimy zda sobie spraw, e w warunkach, w jakich yj, bardzo jest trudno zapobiec ich wymieraniu - stwierdzi Emil Gassner. - Niemao si zrobio - zauway ostronie baron Wolsegger - w celu zmniejszenia miertelnoci w gettach; a jednak... - W getcie krakowskim - wtrci Wchter - zarzdziem, e rodzina zmarego ma pokrywa koszty pogrzebu. Osignem bardzo dobre wyniki. - Pewien jestem - zauwayem cierpko - e miertelno zmniejszya si z dnia na dzie. - Zgad pan; zmniejszya si - rozemia si Wchter.

Wszyscy zawtrowali mu, patrzc na mnie. - Naleaoby ich potraktowa jak szczury powiedziaem - da im trutki jak szczurom; byoby prdzej. - Nie warto ich tru - rzek Fischer - wymieraj sami w niewiarygodnym tempie. W ubiegym miesicu, w samym tylko getcie warszawskim, zmaro czterdzieci dwa tysice. - To niemay procent - zauwayem. - Jeeli tak dalej pjdzie, za par lat getto opustoszeje. - Jeeli chodzi o ydw, adne obliczenia na nic si nie zdadz - rzek Frank. - Wszelkie przewidywania naszych rzeczoznawcw okazay si w praktyce bdne. Im wicej ich wymiera, tym bardziej si mno. - ydzi upieraj si podzi dzieci - powiedziaem. - Wszystkiemu winne s dzieci. - Ach, die Kinder! - westchna Frau Brigitte Frank. - Ja, so schmutzig! - dodaa Frau Fischer. - Ach, tak, czy przyjrza si pan dzieciom w getcie? - zwrci si do mnie Frank. - Okropne s, nicht wahr? So schmutzig! I wszystkie chore, obsypane krostami, zerane przez insekty. Gdyby nie wzbudzay litoci, byyby odraajce. Istne szkielety! miertelno dzieci jest w gettach bardzo wysoka. Jaki jest procent miertelnoci dzieci w getcie warszawskim? - Pidziesit cztery na sto - poinformowa Fischer. - ydzi s chor ras, okropnie podupad - mwi Frank. - S cakowicie zdegenerowani. Nie umiej chowa dzieci i troszczy si o nie, jak si to robi w Niemczech. - Niemcy s krajem o wysokiej kulturze - zauwayem. - Ja, natrlich, pod wzgldem higieny dziecka Niemcy zajmuj pierwsze miejsce na wiecie - rzek Frank z dum. - Czy zwrci pan uwag na kolosaln rnic midzy dziemi niemieckimi a ydowskimi? - Dzieci w gettach nie s dziemi - odparem. (Dzieci ydowskie nie s dziemi, mylaem chodzc po ulicach gett Warszawy, Krakowa i Czstochowy. Dzieci niemieckie s czyste. Dzieci ydowskie s schmutzig. Dzieci niemieckie s dobrze odywione, dobrze obute, dobrze ubrane. Dzieci ydowskie s zagodzone, pnagie, chodz boso po niegu. Dzieci niemieckie maj zby, ydowskie zbw nie maj. Dzieci niemieckie yj w domach czystych i ogrzanych, pi w biaych eczkach. Dzieci ydowskie - w niechlujnych domach, w zimnych izbach zatoczonych ludmi, pi na barogach ze szmat i papierw obok ek, na ktrych le zmarli i konajcy. Niemieckie dzieci bawi si, maj lalki, gumowe piki, drewniane koniki, oowiane onierzyki, karabinki strzelajce spronym powietrzem, trbki, bki - maj wszystko, co potrzebne dzieciom do zabawy. Dzieci ydowskie nie bawi si: nie maj czym si bawi, adnych zabawek. Zreszt nie umiej si bawi! Nie! doprawdy, ydowskie dzieci w gettach nie potrafi si bawi. To rzeczywicie zwyrodniae dzieci! Ich jedyn rozrywk jest chodzenie za wozami penymi

zwok, a nawet nie umiej przy tym paka. Albo chodz pod Cytadel przyglda si egzekucjom dokonywanym na ich rodzicach i braciach. Jedyna rozrywka to popatrzy na rozstrzelanie mamy. Takie to s zabawy ydowskich dzieci) - Zapewne, nie jest atwo naszym usugom technicznym upora si z tak iloci trupw - mwi dalej Frank. - Potrzebne byoby tu co najmniej dwiecie ciarwek, a my mamy do dyspozycji zaledwie kilkadziesit rcznych wzkw. Poza tym nie ma ju gdzie ich grzeba. To powany problem! - Mam nadziej, e jednak jako je pogrzebiecie - odezwaem si. - Oczywicie! Nie myli pan chyba, e damy je do zjedzenia ich krewnym? - rzek Frank wesoo. Wszyscy zanosili si miechem: - Ach, so, ach, so, ach, so, ja, ja, ja, ach, so, wunderbar! I ja take zaczem si mia. Rzeczywicie, jake zabawna bya moja myl, e moe ich wcale nie pogrzebi. Oczy zachodziy zami ze miechu na t komiczn myl. Frau Brigitte Frank przyciskaa rce do ona, z gow odchylon do tyu i szeroko rozwartymi ustami. - Ach, so, ach, so, wunderbar! - Ja, so amsant! - odezwaa si Frau Fischer. Obiad zblia si ku kocowi. Doszlimy ju do rytualnej ceremonii, ktr niemieccy myliwi nazywaj przywilejem noa. Zamyka w orszak Orfeusza, jak si wyrazi Frank cytujc Apollinaire'a, mody daniel z lasw Radziwiowskich; wnieli go dwaj lokaje w bkitnej liberii i zoyli na stole nadzianego na roen, zgodnie z polsk tradycj owieck. Pojawienie si tego daniela na ronie, z zatknit w grzbiet czerwon chorgiewk hitlerowsk z czarn swastyk, oderwao na chwil myl biesiadnikw od tematu getta i ydw. Wszyscy wstali z miejsc i urzdzili uroczyst owacj pani domu, ktra, zaczerwieniona z emocji, z umiechem i niemiaym ukonem wrczya n Frau Brigitte Frank. Ta z kolei skonia si wdzicznie przyjmujc z rk Frau Fischer myliwski kordelas o rkojeci z jeleniego rogu i podunej klindze tkwicej w srebrnej pochwie. Nastpnie, zwrciwszy gow najpierw w prawo, potem w lewo, gestem tym powicajc ofiarne zwierz gospodarzom i gociom, Frau Brigitte Frank rozpocza ceremoni: wycigna kordelas z pochwy i zagbia ostrze w grzbiecie daniela. Powoli, cierpliwie, ze zrcznoci i wykwintem wywoujcym okrzyki podziwu i oklaski obecnych, Frau Brigitte Frank odkrawaa z grzbietu, ud i piersi daniela due, rwne paty delikatnego, rowawego misa, ktre przenikn do gbi gorcy pocaunek ognia, i osobicie, z pomoc Keitha, rozdzielaa porcje midzy biesiadnikw, dokonujc za kadym razem wyboru i podkrelajc swj namys czy rozterk lekkim potrzsaniem gowy, wodzeniem oczyma po obecnych, wysuwaniem warg i tym podobn wdziczn mimik. Pierwsz porcj otrzymaem ja, jako cudzoziemiec, czy nawet, jak si wyrazi Frank, w zaszczytnym charakterze cudzoziemca. Po mnie, ku memu wielkiemu zdumieniu, obsuony zosta Frank. Ostatni za, i to zaskoczyo mnie jeszcze bardziej, by nie Fischer, lecz Emil Gassner. Koniec ceremonii powitay huczne oklaski, na ktre Frau Brigitte Frank odpowiedziaa gbokim ukonem, nie pozbawionym pewnego wdziku, co byo dla mnie mi niespodziank. Kordelas pozosta wbity w grzbiet daniela, obok czerwonej chorgiewki z czarn swastyk, i wyznaj, e widok tego kordelasa i tej chorgiewki, tkwicych zwycisko na grzbiecie szlachetnego zwierzcia,

sprawia mi wyran przykro; zwaszcza w poczeniu z rozmow biesiadnikw, ktra znw powrcia do tematu getta i ydw. Gubernator Fischer, nabierajc yk sos i polewajc nim, niby zocistym deszczem, swoj porcj pieczystego, opowiada, w jaki sposb grzebie si ydw z getta. - Warstwa trupw, warstwa wapna - objania takim tonem, jakby mwi: plaster misa, warstwa sosu. - To najhigieniczniejszy system - pochwali Wchter. - Go si tyczy higieny - doda Emil Gassner - to ydzi s bardziej zaraliwi za ycia ni po mierci. - Ich glaube so! Ja myl! - wykrzykn Fischer. - Martwymi si nie interesuj - rzek Frank - Wielk natomiast trosk przejmuj mnie dzieci. Niestety, bardzo niewiele moemy zrobi w celu zmniejszenia miertelnoci dzieci w gettach; co jednak chciabym uczyni dla ulenia doli tych nieszczliwych malestw. Pragnbym wpoi im mio ycia, nauczy je chodzi po ulicach getta z umiechem na ustach. - Z umiechem? - zapytaem. - Chciaby pan je nauczy umiecha si? Chodzi po getcie z umiechem? ydowskie dzieci nigdy nie naucz si umiecha, chobycie je tresowali przy pomocy bata. Nie naucz si nawet chodzi, nie, nigdy si tego nie naucz. Czyby pan nie wiedzia, e ydowskie dzieci nie chodz? ydowskie dzieci maj skrzyda. - Skrzyda? - wykrzykn Frank. Gbokie zdumienie odmalowao si na twarzach biesiadnikw. Wszyscy wpatrywali si we mnie bez sowa, wstrzymujc oddech. - Skrzyda? - powtrzy Frank i otworzy szeroko usta w niepohamowanym wybuchu miechu. Unis w gr ramiona i zacz trzepota domi jak skrzydami - Cip, cip, cip - wiergota gosem przerywanym przez miech. A za jego przykadem wszyscy obecni podnieli rce i trzepotali nimi nad gow, wykrzykujc radonie: - Ach, so! Ach, so! Cip, cip, cip!

Obiad skoczy si nareszcie, Frau Fischer wstaa od stou i poprowadzia nas do swego prywatnego salonu, ktry by niegdy gabinetem pukownika Becka. Fotel, w ktrym siedziaem, dotyka oparciem kolan posgu z biaego marmuru, wyobraajcego greckiego atlet, posgu w tak zwanym stylu monachijskim. Owietlenie byo dyskretne, dywany grube i mikkie, na kominku pony z trzaskiem dbowe polana. Byo ciepo, pachniao koniakiem i tytoniem. Gosy dokoa mnie brzmiay ochryple, przerywane wybuchami tubalnego niemieckiego miechu, ktrego dwik budzi we mnie zawsze jakie niemie uczucie. Keith miesza w krysztaowych pucharach czerwone wino burgundzkie, gsty, ciepy Volney, z bladotym szampanem Mumm. By to tradycyjny napj niemieckich myliwych, pije si go po powrocie z polowania, a nazywa si on Trkischblut, czyli krew turecka.

- A wic - odezwa si Frank zwracajc ku mnie twarz z wyrazem szczerego alu - a wic ydowskie dzieci maj skrzyda, co? Jeeli pan to powie we Woszech, wszyscy Wosi skwapliwie w to uwierz. Oto jak powstaj legendy o ydach. Gdyby dawa wiar gazetom angielskim i amerykaskim, sdzi by mona, e Niemcy w Polsce nic innego nie robi, tylko zabijaj ydw od rana do nocy. A przecie pan jest w Polsce od miesica z gr i nie powie pan chyba, e bodaj raz widzia, by Niemiec tkn choby wos na gowie yda. Pogromy s tak sam bajk jak skrzyda ydowskich dzieci Moe pan pi spokojnie - doda wznoszc w gr puchar z czeskiego krysztau, napeniony Trkischblutem - moe pan pi bez obawy, mein lieber Malaparte: to nie jest krew ydowska. Prosit! - Prosit! - odrzekem wznoszc puchar. I zaczem opowiada o tych wydarzeniach, jakich byem wiadkiem w zacnym miecie Jassy w Modawii, na granicy rosyjsko-rumuskiej.

VI. Szczury w Jassach


Pchnem drzwi i wszedem. Dom by pusty, najwidoczniej opuszczony zupenie nagle. Pozrywane zasony z okien walay si tu i wdzie po pokojach, podarte na strzpy. W obszernym pokoju sypialnym sta porodku, pod mosinym yrandolem, okrgy st otoczony krzesami. Z rozprutego piernata wysypao si gste pierze, i kiedy wszedem do pokoju, z podogi wzbia si kupa biaych pirek, ktre wiroway dokoa mnie i lepiy si do mojej mokrej od potu twarzy. Szuflady i szafy byy pootwierane, czci ubrania i papiery leay powyrzucane na podog. Przekrciem wycznik. Na szczcie wiato elektryczne jeszcze funkcjonowao. Kuchnia zamiecona bya som i skorupami. Rondle i patelnie pitrzyy si w nieadzie na pycie kuchennej. W kcie pleniaa gra wysypanych na podog ziemniakw. Wo brudu i zepsutego jedzenia zatruwaa powietrze. Oczywicie, nie by to paac, ale w Jassach, w Modawii, w kocu czerwca 1941 (byy to pierwsze dni wojny niemiecko-rosyjskiej), nie udaoby mi si z pewnoci znale nic lepszego ni ten domek w gbi rozlegego opuszczonego ogrodu, tu obok wylotu ulicy Lapusneanu, obok Jockey Clubu i Caf Restaurant Corso; pniej dopiero zauwayem, e nie by to opuszczony ogrd, lecz stary cmentarz prawosawny. Otworzyem na rozcie okna i zabraem si do porzdkw. Byem miertelnie zmczony, tote na razie ograniczyem si do uporzdkowania jako tako i pozamiatania pokoju sypialnego. La dracu caa reszta, Za dracu wojna, la dracu Modawia, Jassy i wszystkie domy w Jassach. Rozoyem na ku moje dwa koce, na cianie powiesiem karabin Winchester, aparat fotograficzny, polow latark elektryczn i fotografi mojego psa, mojego nieodaowanego Feba. Zrobio si tymczasem ciemno, zapaliem wic wiato. Dwa strzay karabinowe rozdary nocn cisz, kule przebiy szyb w oknie i utkwiy w suficie. Zgasiem wiato i podszedem do okna. Patrol onierzy sta na cmentarzu, na wprost domu; nie mogem rozpozna, czy to Niemcy, czy Rumuni. Lumina! Lumina! wiato! - woali. To byli Rumuni. - La dracu! Do diaba! - odkrzyknem. W odpowiedzi na to gwizdna mi koo ucha trzecia kula. Par dni przedtem, w Bukareszcie, take strzelano w moje okno z Athne Paace. Policja i wojsko miay rozkaz strzela w kade okno, z ktrego przedostawaaby si choby najlejsza smuka wiata. Dobranoc! - zawoaem Noapte bun. - odpowiedzieli onierze odchodzc.

W ciemnoci, po omacku, poszukaem gramofonu, ktry uprzednio zauwayem w pokoju, wziem na chybi-trafi jedn z pyt wrzuconych w nieadzie do szuflady, wymacaem palcem ig, pokrciem korbk i oparem ig na brzegu pyty. Zabrzmiaa rumuska piosenka ludowa w wykonaniu Chivy PitzigoL Gos Chivy, agodny i niski, zacz piewa w ciemnoci: Ce-ai in gusa, Marioara, ce-ai in gusa, Marioara.10 Rzuciem si na ko i zamknem oczy, ale po chwili wstaem, poszedem do kuchni, nalaem wody do wiadra i zanurzyem butelk cujki, rumuskiej liwowicy przywiezionej z Bukaresztu, eby j ochodzi. Postawiem wiadro przy ku, wycignem si na wypatroszonym piernacie i zamknem oczy. Pyta skoczya si, obracaa si teraz bez dwiku, tylko stalowa iga zgrzytaa cicho. Podniosem si jeszcze raz, nakrciem ponownie gramofon i przestawiem ig na brzeg pyty. Gos Chivy Pitzigoi zabrzmia znowu w ciemnoci, niski i agodny: Ce-ai in gusa, Marioara. Gdybym mg zapali wiato, zabrabym si do czytania. Miaem z sob ksik Harolda Nicolsona, The Hellen's Tower, na ktr natrafiem w Bukareszcie u Azafera, znajomego ydowskiego ksigarza, tego naprzeciw Curentul. Bya to ksika do ju stara, z roku 1937, opowie o yciu Lorda Dufferina, ktry by wujem Harolda Nicolsona. La dracu Harold Nicolson i jego wuj Lord Dufferin, do diaba z nimi wszystkimi. Byo gorco, parna letnia pogoda, od trzech dni nad miastem wisiaa burza niby ropie dojrzay do pknicia. Chiva Pitzigoi piewaa swoim nieco ochrypym, pulsujcym ciep krwi gosem, potem piew urwa si nagle, stalowa iga zgrzytaa cicho, a mnie si nie chciao wsta, do diaba z sercem Marioary, Noapte bun, domnioar Chiva. Po trochu zapadem w sen, wreszcie zaczy mnie nachodzi senne widziada.

W pierwszej chwili nie zauwayem, e pi, a nagle zdaem sobie spraw, e to sen. Moliwe, e spaem rzeczywicie i zaczem ni, a potem, zbudziwszy si raptownie, jak to si zdarza ludziom bardzo zmczonym, przeywaem swj sen na jawie. W pewnej chwili drzwi si otwary i wszed Harold Nicolson. Mia na sobie szare ubranie i koszul z oksfordzkiego ptna, bladoniebiesk, oywion ciemnoniebieskim krawatem. Wszed, rzuci na st kapelusz - szary pilniowy Lock - usiad na krzele, dosy daleko od mego ka i wpatrywa si we mnie z milczcym umiechem Pokj zmienia stopniowo wygld, sta si najpierw ulic, potem zadrzewionym placem. Poznaem niebo nad dachami: niebo Parya. To przecie Place Dauphine, to okna mojego mieszkania na Place Dauphine. Id pod samym murem, eby mnie nie zauway waciciel sklepu tytoniowego przy Pont Neuf, skrcam na rogu Quai-de-l'Horloge, zatrzymuj si przed domem numer 39, przed moj bram. To przecie drzwi mego domu, domu Daniela Halvy. Pytam madame Martig, konsjerk: Czy pan Malaparte jest w domu? Madame Martig przyglda mi si dugo, w milczeniu. Nie poznaje mnie, a ja jestem jej za to wdziczny, wstyd mi, e tu wracam w mundurze woskiego oficera, wstydz si widzc Niemcw na ulicach Parya. Jake zreszt mogaby mnie pozna po tylu latach? Nie - pana Malaparte nie ma w Paryu, odpowiada wreszcie madame Martig. Jestem jednym z jego przyjaci - mwi. Nic o nim nie wiemy - powiada madame Martig - moliwe, e monsieur Malaparte siedzi jeszcze w wizieniu we Woszech, a moe jest na wojnie, gdzie w Rosji, w Afryce, w Finlandii, moe

10

Co masz na sercu, Marioara...

nie yje, a moe jest w niewoli, kt to wie? Wic pytam, czy pastwo Halvy s w domu. Nie, nie ma ich, dopiero co wyjechali - mwi madame Martig cicho. Wchodz powoli po schodach i odwracam si jeszcze z umiechem ku madame Martig. Moliwe, e teraz mnie poznaje, umiecha si niepewnie, moe poczua zapach, ktry z sob przyniosem, odr koskiej padliny, zapach trawy porastajcej groby na starym opuszczonym cmentarzu w Jassach. Staj przed drzwiami Daniela Halvy, wycigam rk do klamki, ale nie mam odwagi otworzy, tak samo jak wtedy, kiedy przyszedem si z nimi poegna przed powrotem do Woch, przed odjazdem do wizienia i na zesanie na wyspie Lipari. Daniel Halvy oczekiwa mnie wwczas w swojej pracowni, by z nim malarz Jacques Emile Blanche i pukownik de Gaulle. Niejasne, pospne przeczucie ciskao mnie za gardo. - Monsieur Halvy n'est pas chez lui!11 - woa za mn z gbi klatki schodowej madame Martig. Wic id wyej, wchodz na drewniane schodki wiodce do mojej mansardy, pukam do moich drzwi, po chwili sysz wewntrz kroki, poznaj te kroki, i oto ju otwiera mi Malaparte; jest mody, znacznie modszy ode mnie, ma jasn twarz, czarne wosy i oczy troch chmurne. Patrzy na mnie w milczeniu, umiecham si do niego, ale on nie odpowiada umiechem, przyglda mi si podejrzliwie, jak komu nieznajomemu. Wchodz do mego mieszkania, rozgldam si. W bibliotece siedz wszyscy moi przyjaciele, Jean Giraudoux, Luigi Pirandello, Andr Malraux, Bessand Massenet, Jean Guhenno, Harold Nicolson, Glenway Wescott, Cecil Sprigge i Barbara Harrison. Wszyscy moi przyjaciele s tam, siedz milczcy, niektrzy z nich ju nie yj, twarze maj blade i zagase oczy. Moe siedzieli tak, czekajc na mnie, przez wszystkie te lata, a teraz mnie nie poznaj. Moe stracili ju nadziej, e kiedy wrc jeszcze do Parya, po tylu latach wizienia, zesania, wojny. Sycha aosne syreny holownikw pyncych w gr Sekwany z dugim konwojem barek. Podchodz do okna i widz mosty paryskie, od Pont Saint-Michel a po Trocadro, ziele drzew na bulwarach, fasad Luwru, drzewa na Place de la Concorde. Moi przyjaciele patrz na mnie w milczeniu, siadam wrd nich, chciabym znowu usysze ich gosy, sucha, co mwi, ale oni siedz nieruchomo, zamknici w sobie, patrz na mnie w milczeniu, i czuj, e si nade mn lituj; chciabym im powiedzie, e to nie moja wina, jeeli staem si okrutny; wszyscy stalimy si okrutni, nawet ty, Bessand Massenet, nawet ty, Guhenno, i ty, Jean Giraudoux, i ty, Barbaro, take, czy nie? I Barbara umiecha si i kiwa gow, jakby mwia, e wie, e rozumie. Inni te zaczynaj si umiecha i potakuj gowami, e tak, e to nie nasza wina, i wszyscy stalimy si okrutni. Wstaj, id do drzwi i od progu odwracam si jeszcze, eby na nich popatrze i umiechn si do nich. Schodz powoli po schodach, madame Martig mwi do mnie przyciszonym gosem: Il ne nous a jamais crit. Chciabym j przeprosi, wytumaczy jej, dlaczego to nigdy do niej nie napisaem ani z wizienia Regina Coeli, ani z wyspy Lipari. To nie przez pych, prosz zrozumie, to dlatego, e si wstydziem. To ta specyficzna wstydliwo winia, aosna wstydliwo czowieka ciganego, wtrconego do ciemnicy, artego przez robactwo, wycieczonego bezsennoci, gorczk, osamotnieniem, okruciestwem. Tak, madame Martig, wasnym okruciestwem. Pewnie o nas zapomnia - mwi madame Martig cicho i dodaje: Moe i o panu take zapomnia? O, nie, wcale o nas nie zapomnia. Tylko wstydzi si tego, co wszyscy cierpimy, tego, czym stalimy si przez t wojn. Pani to wie, n'est-ce pas que vous le savez, madame Martig? Oui - mwi madame Martig cicho - nous le connaissons bien, znamy przecie dobrze pana Malaparte. - Dzie dobry, Childe Harold! - powiedziaem podnoszc si na ku. Harold Nicolson cign powoli rkawiczki i krtk bia doni, poronit rudym wosem, przygadzi wsy, dugo nie odrywajc
11

Pana Halvy nie ma w domul

palcw od ust. Wsy Harolda Nicolsona przywodziy mi zawsze na myl nie tyle dyplomat z modszej ekipy Foreign Office, ile koszary w Chelsea. Wydaway mi si zawsze typowym produktem English Public School System, miay co pokrewnego z armi. Harold Nicolson przyglda mi si z umiechem jak wwczas w Paryu, kiedy przyszed zabra mnie na niadanie do Larue, przy rue Royale, gdzie mielimy si spotka z Mosleyem. Nie pamitam ju, gdzie i kiedy poznaem Nicolsona. Opowiadaa mi najpierw o nim Mrs Strong podczas niadania w pewnym zaprzyjanionym domu na Faubourg Saint-Honor. Par dni potem Mrs Strong zatelefonowaa do mnie z wiadomoci, e Nicolson wstpi po mnie i urzdzi mi spotkanie z Mosleyem. Siedzc u mnie w bibliotece Nicolson gadzi si po wsach krtk bia doni, poronit lnicym rudym wosem. Od Sekwany dochodzi aosny lament syren holownikw. Byo padziernikowe poudnie, ciepe i mgliste. Z Mosleyem mielimy si spotka o godzinie drugiej. Poszlimy pieszo wzdu Sekwany a do ulicy Royal i kiedy weszlimy do Larue, bya za pi druga. Usiedlimy przy stoliku i zamwilimy martini, ale upyno p godziny, a Mosleya jeszcze nie byo. Par razy Harold Nicolson wstawa i szed telefonowa do Mosleya, ktry mieszka, jak si dowiedziaem, w Hotel Napoleon, tu obok uku Tryumfalnego. Adres jak stworzony dla przyszego Mussoliniego Anglii. Dochodzia trzecia, a Mosley wci jeszcze si nie pokaza. Powziem podejrzenie, e po prostu nie chciao mu si wsta z ka; moe w ogle jeszcze pi. Ale nie odwayem si podzieli tym przypuszczeniem z Nicolsonem. Upyno jeszcze troch czasu, byo wp do czwartej, Nicolson po raz dziesity znikn w kabinie telefonicznej, po powrocie za oznajmi tryumfujco, e Sir Oswald Mosley zaraz przybdzie. I doda ze miechem, jakby chcc go usprawiedliwi, e Mosley ma ju takie ze przyzwyczajenie: wyleguje si w ku przez cae ranki, nie wstaje nigdy wczeniej ni w poudnie, od dwunastej do drugiej uprawia szermierk u siebie w pokoju, potem wychodzi i przez miasto idzie piechot, tak e na umwione spotkanie zjawia si z reguy wtedy, kiedy prawie wszyscy ju si rozeszli, majc do czekania. Zapytaem Nicolsona, czy zna pewn maksym Talleyranda. W yciu - mawia Talleyrand - doj jest atwo, trudno jest tylko wyruszy. Jeli chodzi o Mosleya - rzek Nicolson - to niebezpieczestwo polega na tym, e moe doj, zanim zdy wyruszy. Kiedy nareszcie Mosley zjawi si u Larue, bya prawie czwarta po poudniu. Wypilimy ju z Nicolsonem po pi czy sze kieliszkw martini i zabralimy si do jedzenia. Nie pamitam ju, comy jedli ani te o czym rozmawiali, pamitam tylko, e Mosley mia malek gwk, gos agodny, e by wysoki, niezwykle wysoki, chudy, leniwy w ruchach, nieco przygarbiony, e ani troch nie by swoim spnieniem zaenowany, wrcz przeciwnie, wydawa si bardzo rad z siebie. - On n'est jamais press, guand il s'agit d'arriver en retard12 - powiedzia nie tyle po to, eby si usprawiedliwi, ile eby da nam do zrozumienia, e nie jest taki gupi, by nie rozumie, e si spni. My obaj z Nicolsonem wymienilimy porozumiewawcze spojrzenie i przez cay czas niadania Mosleyowi ani przez myl nie przeszo, emy si zmwili, by sobie z niego zakpi. By, o ile mi si zdaje, obdarzony spor doz poczucia humoru. Ale jak wszyscy dyktatorzy (Mosley by tylko pretendentem do dyktatury, ale mia w sobie niewtpliwie materia na doskonaego dyktatora; a wiadomo, z jakiej weny utkany jest taki materia), nie by zdolny do najlejszego nawet podejrzenia, e kto moe go nie bra na serio.

12

Czowiek nigdy si nie spieszy, jeli zaley mu na tym, eby si spni.

Przynis z sob egzemplarz angielskiego wydania mojej ksiki Technika zamachu stanu i chcia, ebym mu napisa dedykacj na stronie tytuowej. Spodziewa si moe po mnie jakiego dytyrambu. Chcc go w zoliwy sposb pozbawi zudze, napisaem na karcie tytuowej tylko dwa zdania wyjte z teje ksiki: Hitler, jak wszyscy dyktatorzy, jest w gruncie rzeczy kobiet i: dyktatura jest najpeniejsz postaci zazdroci. Mosley zmiesza si przeczytawszy te sowa i spogldajc na mnie spod przymknitych powiek zapyta tonem lekko poirytowanym: - Czy i Cezar take by wedug pana kobiet? Nicolson tumi miech i mruga do mnie porozumiewawczo. - Gorzej ni kobiet - odpowiedziaem - Cezar nie by dentelmenem. - Cezar nie by dentelmenem? - powtrzy Mosley zdumiony. - Cudzoziemiec - odrzekem - ktry pozwala sobie na podbj Anglii, z pewnoci nie jest dentelmenem. Wina byy znakomite, szef od Larue, zarozumiay, draliwy i kapryny jak kobieta albo jak dyktator, upiera si honorowa nieprzerwanym, nie koczcym si szeregiem wymylnych da, nacechowanych dumn fantazj i mioci wasn, stolik tych ekscentrycznych cudzoziemcw, samotnych w wielkiej opustoszaej sali, jedzcych niadanie o tak niezwykej porze, kiedy u Ritza unosia si ju para nad srebrnymi imbrykami z herbat; zarwno usposobienie szefa, jak bukiet win zdaway si znakomicie oddziaywa na Mosleya, ktry te po trochu odzyskiwa waciw sobie ironiczn pogod. Na ulicy Royale zaczynay ju rozbyskiwa latarnie, kwiaciarze sprzed kocioa Madeleine zjedali ju w kierunku placu Zgody z rcznymi wzkami penymi przywidych kwiatw, a my wci jeszcze rozprawialimy o zaletach sera Brie i najlepszych metodach osignicia wadzy nad Angli. Nicolson utrzymywa, e na Anglikw nie dziaa ani sia, ani perswazja, s natomiast wraliwi na tak zwane dobre maniery, a dyktatorzy zazwyczaj owych good manners nie maj. Mosley twierdzi, e dobre maniery bardzo ju podupady i e Anglicy, a zwaszcza ich Upper Ten Thousand13, dojrzeli do dyktatury. - Ale w jaki sposb myli pan doj do wadzy? - dopytywa si Nicolson. - Najdusz drog oczywicie - odpowiedzia Mosley. - Przez Trafalgar Square czy przez Saint James's Park? - naciska Nicolson. - Przez Saint James's Park, oczywicie - odpar Mosley. - Mj zamach stanu bdzie zaledwie mi przechadzk - i mwic to mia si wesoo. - Ach, rozumiem, paska rewolucja wyruszy z Mayfair. A kiedy spodziewa si pan osign wadz? pyta Nicolson. - Dzi ju mona obliczy z absolutn cisoci dat, kiedy w Anglii nastpi kryzys ustroju parlamentarnego. Wyznaczam panom spotkanie przy Downing Street - odpar Mosley.
13

Grne dziesi tysicy.

- Doskonale; dzie i godzina? - A, to ju mj sekret - odpowiedzia Mosley ze miechem. - Jeeli rewolucja jest rodzajem spotkania, dojdzie pan do wadzy na pewno spniony - powiedzia Nicolson. - Tym lepiej; zdobd j wtedy, kiedy nikt ju nie bdzie si tego spodziewa - odpar Mosley.

Podczas gdymy tak rozmawiali, wdychajc z rozkosz starodawny, daleki aromat armaniaku, sala Larue zmieniaa po trochu wygld, stawaa si podobna do obszernego pokoju, w ktrym leaem na rozprutym piernacie. Harold Nicolson przyglda mi si z umiechem; siedzia pod mosinym yrandolem, oparty okciem o st, na ktrym lea jego szary pilniowy Lock. W pewnej chwili wskaza mi wzrokiem kt pokoju; spojrzaem tam i zobaczyem Sir Oswalda Mosleya siedzcego na ziemi ze skrzyowanymi po turecku nogami Nie mogem w aden sposb zrozumie, skd Nicolson i Mosley wzili si w Jassach, w moim sypialnym pokoju, i z gbokim zdumieniem przygldaem si Mosleyowi, ktry mia row twarzyczk dziecka, mae rczki, krciutkie ramiona, nogi natomiast takie dugie, e po to, by je zmieci w pokoju, zmuszony by zakada je po turecku. - Zastanawiam si, dlaczego pan siedzi w Jassach - odezwa si Harold Nicolson - zamiast i si bi. - La dracu - odpowiedziaem - Za dracu wojna, Za dracu to wszystko. Mosley uderza rkami o podog wzbijajc tumany gsiego pierza. Twarz mia ca pokryt pierzem, ktre lepio si do jego spoconej skry. mia si nie przestajc klepa podogi rkami. Nicolson popatrzy na niego surowo. - Powinien si pan wstydzi takiej dziecinnej zabawy. Nie jest pan ju dzieckiem, Sir Oswald. - Oh, sorry, przepraszam - powiedzia Sir Oswald Mosley spuszczajc oczy. - Czemu pan nie idzie walczy? - zwrci si znw do mnie Nicolson. - Obowizkiem kadego dentelmena jest walczy w obronie cywilizacji przeciwko barbarzystwu - to mwic rozemia si. - La dracu - odpowiedziaem. - Do diaba i z panem, Childe Haroldzie. - Obowizkiem kadego dentelmena - cign Harold Nicolson - jest bi si przeciwko wojskom Stalina. mier ZSRR! Cha, cha, cha! - i wybuchn gromkim miechem przechylajc si do tyu, na oparcie krzesa. - mier ZSRR! - wykrzykn Sir Oswald Mosley bijc domi w podog. Nicolson zwrci si do Mosleya: - Niech pan nie mwi gupstw, Sir Oswald - powiedzia surowo. W tej chwili drzwi si otworzyy i stan w nich oficer rumuski, wysoki i barczysty, w asycie trzech onierzy; w pmroku poyskiway ich czerwone oczy i spocone twarze. Za oknem sta ksiyc, lekki

wietrzyk zawiewa przez otwarte okno. Oficer wszed do pokoju, stan w nogach ka i puci mi prosto w twarz snop wiata elektrycznej latarki. Zobaczyem, e ciska w rku pistolet. - Policja wojskowa - rzuci szorstko. - Ma pan przepustk? Zaczem si mia i obrciem si w stron Nicolsona. Miaem ju powiedzie: la dracu, kiedy spostrzegem, e Nicolson rozwiewa si w biaej chmurze gsiego pierza. Mlecznobiae niebo wpyno do pokoju, w tej mglistej bieli widziaem niewyranie sylwetki Nicolsona i Mosleya wznoszce si powolnymi ruchami pod sufit, jak nurkowie, kiedy wypywaj z gbiny na powierzchni, otoczeni dokoa banieczkami powietrza. Usiadem na ku i stwierdziem, e jestem zupenie rozbudzony. - Napije si pan? - zapytaem oficera. Napeniem dwa kubki cujk, unielimy je w gr mwic: - Noroc, na zdrowie. Zimna cujka otrzewia mnie do reszty i nadaa suchy, dziarski ton memu gosowi, kiedy, poszperawszy w kieszeni kurtki przewieszonej przez porcz ka, podaem oficerowi dokument, mwic: - Oto przepustka; mog si zaoy, e faszywa. Oficer umiechn si. - Nie byoby w tym nic dziwnego - powiedzia. - W Ja ssach roi si od rosyjskich spadochroniarzy. le pan robi - doda po chwili - pic tutaj sam jeden w pustym domu. Nie dalej jak wczoraj znalelimy czowieka zarnitego w ku, w domu przy ulicy Fabrycznej. - Dzikuj za rad - odparem - ale z moim faszywym dokumentem mog chyba spa spokojnie, nie myli pan? - Oczywicie - rzek oficer. Moja przepustka opatrzona bya podpisem wicepremiera Mihai Antonescu. - Chce pan zobaczy, czy i ten take jest faszywy? - spytaem podajc drug przepustk, z podpisem Lupu, komendanta wojskowego Jass. - Dzikuj - rzek oficer. - Jest pan cakiem w porzdku. - Jeszcze troch cujki? - Czemu nie? W caych Jassach nie ma ju ani kropelki. - Noroc. - Noroc.

Oficer wyszed, onierze za nim, a ja zasnem znowu gboko, lec na wznak, z kolb parabellum zacinit w spoconej doni. Kiedy si obudziem, soce stao wysoko. Ptaki wiergotay w gaziach akacji i na kamiennych nagrobkach starego, opuszczonego cmentarza. Ubraem si i wyszedem poszuka czego do jedzenia. Ulice zatoczone byy dugimi kolumnami ciarwek i pancerw niemieckich, treny artyleryjskie stay pod paacykiem Jockey Clubu, oddziay onierzy rumuskich w wielkich stalowych hemach, opadajcych na karki, w ochlapanych botem mundurach piaskowego koloru, maszeroway tupic mocno po asfalcie. Gromadki gapiw stay przed drzwiami skadu win obok cukierni Fundatie, fryzjerni Jonescu i pracowni zegarmistrzowskiej Goldsteina. Cika wo ciorb de pui, bardzo tustej zupy z kurczaka przyprawionej octem, wisiaa w powietrzu zmieszana siln woni bryndzy, sonego sera z Braiy. Poszedem ulic Bratianu w stron szpitala witego Spirydiona i zajrzaem do sklepu spoywczego Kana, ydowskiego kupca o wielkiej, przypaszczonej gowie i uszach podobnych do uchwytw glinianego garnka. - Dzie dobry, domnule capitan - mwi Kane. Rad jest, e mnie widzi; myla, e wci jestem na linii Prutu z wojskami rumuskimi. - La dracu Prut - powiadam. Czuj mdoci i w gowie mi si krci. Siadam na worku z cukrem i wsuwam palce midzy szyj a konierzyk, eby troch rozluni wze krawata! W sklepie czu cikie, zmieszane zapachy przypraw korzennych, suszonej ryby, lakieru, nafty i myda. - Ta gupia wojna - mwi Kane - ta gupia rsboiul. Ludzie w Jassach s zaniepokojeni; wszyscy spodziewaj si czego zego, co niedobrego wisi w powietrzu, mwi mi Kane. A mwi to przyciszonym gosem spogldajc podejrzliwie ku drzwiom. Przecigaj oddziay rumuskich onierzy, kolumny ciarwek i pancerw niemieckich. Czeg to oni myl dokona z t wszystk broni, z tymi armatami i czogami? - zdaje si myle Kane. Ale milczy, krzta si po sklepie powoli, ociale. - Domnule Kane - mwi mu - zostaem cakiem na sucho. - Dla pana zawsze si znajdzie co dobrego - powiada Kane. Wyciga z jakiego schowka trzy flaszki cujki, dwa funtowe bochenki chleba, troch bryndzy, par pudeek sardynek, dwie puszki marmolady, troch cukru i paczk herbaty. - To rosyjska herbata - mwi - prawdziwy czaj rosyjski. Ostatnia paczka. Jak pan zuyje, nie bd mia wicej. Patrzy na mnie trzsc bezradnie gow. - Jeeli wkrtce bdzie panu czego trzeba, prosz przyj do mnie. Dla pana zawsze jest co dobrego w moim sklepie. Wyglda smutno, mwi prosz przyj do mnie takim tonem, jakby powtpiewa, czy si jeszcze kiedy zobaczymy. W powietrzu wisi jaka niejasna groba i ludzie s niespokojni. Raz po raz kto zaglda w drzwi sklepu, mwi: dzie dobry, domnule Kane, a Kane potrzsa gow na znak, e nie, a potem patrzy na mnie i wzdycha. Ta idiotyczna wojna, idiotyczna rsboiul. Obadowuj kieszenie prowiantami, paczk herbaty wsuwam pod pach, odamuj kawaek chleba i uj go.

- La revedere, domnule Kane. - La revedere, domnule capitan. Umiechamy si ciskajc sobie rce. Umiech Kana jest niemiay i niepewny, umiech strwoonego zwierzcia. Wanie kiedy mam ju wyj, przed sklepem zatrzymuje si powz. Kane rzuca si do drzwi, kania si nisko a do ziemi, mwi: - Moje uszanowanie, doamn prines. Jest to jeden z tych starowieckich, wielkopaskich pojazdw, czarnych i uroczystych, jakie spotyka si jeszcze na rumuskiej prowincji, rodzaj odkrytego landa z bud opuszczon i cignit szerokimi skrzanymi pasami. Poduszki obite s szar tkanin, szprychy k pomalowane na czerwono. Lando zaprzone w par wspaniaych modawskich koni biaej maci, dugogrzywych, o lnicych grzbietach. Na wysokich poduszkach siedzi kobieta niemoda ju, chuda, o przywidej cerze pokrytej grub warstw biaego pudru. Siedzi sztywno wyprostowana, z wypit piersi, ubrana na niebiesko, w prawej rce dziery parasolk z rowego jedwabiu, obrzeon koronkow falban. Skrzydo wielkiego kapelusza z florenckiej somki rzuca smug cienia na czoo poznaczone zmarszczkami. Oczy damy s nieco przymruone i ta oznaka krtkowzrocznoci przydaje ich wyniosemu spojrzeniu czego dalekiego, nieobecnego. Twarz nieruchoma, wzrok skierowany ku grze, ku niebu z bkitnego jedwabiu, po ktrym sun lekkie biae oboczki, raczej cienie obokw, jakby odbitych w tafli jeziora. To ksina Sturdza, noszca jedno z najznakomitszych nazwisk w Modawii. Obok niej siedzi dumny i roztargniony ksi Sturdza, mczyzna do jeszcze mody, wysoki, szczupy, rowy, ubrany biao; czoo ocienia mu szary pilniowy kapelusz. Nosi sztywno wykrochmalony konierzyk, szary krawat, czarne fildekosowe rkawiczki, czarne trzewiki zapite z boku na guziczki. - Moje uszanowanie ksinej pani - mwi Kane z niskim a do ziemi ukonem. Widz, jak kark i skronie nabrzmiewaj mu krwi. Ksina nie odpowiada na ukon, nie drgnie nawet jej szyja obcinita koronkowym konierzykiem usztywnionym krtkimi fiszbinami; suchym, wadczym tonem rzuca rozkaz: - Daj moj herbat Grigoremu. Stangret Grigori siedzi na kole, ubrany w gruby kaftan kryty zielonym, spowiaym nieco jedwabiem, sigajcy a po czerwone obcasy skrzanych butw. Na gowie ma t jedwabn myck tatarsk, ozdobion czerwono-zielonym haftem. Jest tusty, blady, nalany. Naley do prawosawnej sekty skopcw, kastratw; Jassy to wite miasto tej sekty. Skopcy eni si w modym wieku, a po urodzinach pierwszego syna poddaj si kastracji. Kane kania si eunuchowi Grigoremu, co mamrocze, znika pospiesznie w swoim sklepie, po czym ukazuje si znowu w drzwiach, kania si jeszcze raz do ziemi i mwi drcym gosem: - Doamn prines, prosz pokornie o wybaczenie, nie zostao mi ju nic, ani listeczka herbaty, doamn prines. - Herbata, natychmiast - mwi ksina Sturdza twardym gosem. - Prosz pokornie o wybaczenie, doamn prines. Ksina obraca powoli gow, patrzy na kupca bez drgnienia powiek i odzywa si znuonym gosem:

- Co takiego? Grigori! Eunuch odwraca si, podnosi bat, dugi modawski bicz z czerwonego sznura, z rkojeci rzebion i malowan na niebiesko, czerwono i zielono, i koysze nim zoliwie tu nad Kanem, muskajc kocem jego kark. - Prosz mi wybaczy, doamn prines - powtarza Kane kurczc si i pochylajc czoo. - Grigori! - mwi ksina. Podczas gdy eunuch wznosi powoli bat, wycigajc rami takim gestem, jakby dziery w nim drzewce sztandaru, i unosi si na kole dla lepszego rozmachu, Kane odwraca si ku mnie, wyciga rk, dygoccymi palcami dotyka paczki herbaty, ktr trzymam pod pach, i blady, zlany potem, mwi cicho i bagalnie: Przepraszam, domnule capitan - chwyta paczk, ktr mu wrczam z umiechem, i podaje j Grigoremu zgity w ukonie. Eunuch opuszcza wzniesiony bat na grzbiety koni, ktre podrywaj si gwatownie i ruszaj w skok, i wnet powz niknie w tumanie kurzu, z ostrym brzkiem dzwoneczkw u uprzy. Patek piany spod wdzide koni kadzie si lekko na moim ramieniu. - La dracu, doamn, prines, la dracu! - krzycz. Ale powz jest ju daleko, skrca w gb ulicy w kierunku Jockey Clubu i cukierni Fundatie. - Dzikuj, domnule capitan - mwi cicho Kane ze spuszczonymi ze wstydu oczyma. - Nie ma za co, domnule Kane, ale niech diabli porw ksin Sturdza, niech diabli porw cae to modawskie janiepastwo! Mj przyjaciel Kane podnosi oczy, twarz ma purpurow, grube krople potu perl mu si na czole. - Nic nie szkodzi. Do widzenia, domnule Kane. - La revedere, domnule capitan - odpowiada Kane ocierajc czoo grzbietem doni.

Wracajc na stary cmentarz przechodz obok apteki u zbiegu ulic Lapusneanu i Bratianu. Wstpuj tam i podchodz do lady. - Dzie dobry, domnioar Mica. - Dzie dobry, domnule capitan. Mica umiecha si, goymi okciami oparta o marmurow lad. adna z niej dziewczyna: niada, ksztatna, czarne kdzierzawe wosy cik mas opadaj jej na czoo, ma adny owal twarzy, usta due i misiste, na policzkach leciutki lnicy puszek o niebieskawych refleksach. Przed wyjazdem z Jass na front nad Prutem prbowaem si do niej zaleca. Mj Boe, ju od dwch miesicy nie tknem kobiety. W Bukareszcie te nie, byo zbyt gorco, dzisiaj nie wiem ju nawet, jak wyglda kobieta. - Jak zdrowie, domnioar Mica? - Dzikuj, doskonale, domnule capitan.

adna dziewczyna, cho kosmata jak koza. Oczy ma due, czarne, lnice, wski nos w pulchnej, niadej twarzy. Musi mie chyba w yach kropelk krwi cygaskiej. Mwi, e chtnie poszaby ze mn na spacer, wieczorem, po godzinie policyjnej. - Po godzinie policyjnej, domnioar Mica? - Da, da, domnule capitan. Co za dziwny pomys, Boe wity! Jake tu spacerowa z dziewczyn po godzinie policyjnej, kiedy co krok natyka si czowiek na patrole policyjne i wojskowe, ktre ju z daleka krzycz ci: stj! stj!, i strzelaj, zanim zdysz odpowiedzie! A poza tym, co za przyjemno przechadza si wrd ruin domw zbombardowanych i poczerniaych od poarw? Jeden ponie jeszcze od wczoraj na placu Unirii, naprzeciw pomnika Cuza Vody. Mocno wal radzieccy lotnicy. Wczoraj latali nad Jassami przez trzy godziny. Tam i z powrotem, tam i z powrotem, spokojnie, na wysokoci trzystu metrw zaledwie. Chwilami maszyny ocieray si niemal o dachy. W powrotnej drodze, w kierunku na Skuleni, jeden z bombowcw rosyjskich zosta strcony tu pod miastem, za Copou. Zaoga skadaa si z szeciu kobiet. Poszedem je zobaczy. Paru onierzy rumuskich myszkowao w kabinie pilotw, obmacujc nieszczsne dziewczta swoimi brudnymi od mamaygi, ciorby i bryndzy apami. - Zostaw j, draniu! - ryknem na onierza, ktry grzeba palcami we wosach jednego z dwch pilotw, grubej blondynki o piegowatej twarzy. Oczy miaa szeroko rozwarte, usta rozchylone, jedn rk opucia bezradnie wzdu boku, gow przechylia na rami towarzyszki gestem wstydu i rezygnacji. Dzielne dziewczyny, speniy swj obowizek i miay prawo do tego, by je uszanowano. Dwie dzielne robotnice, nieprawda, doamn prines Sturdza? Ubrane byy w szare kombinezony i skrzane kurtki. onierze rozbierali je powolnymi ruchami, rozpinali skrzane kurtki, unosili bezwadnie opuszczone ramiona, eby cign kurtki przez gow. Jedn z dziewczt onierz uj pod brod chcc unie jej gow, ale ciska j przy tym za gardo, jakby j chcia udusi, przytrzymujc grubym paluchem o czarnym, spkanym paznokciu nie domknite usta dziewczyny, jej pene, poblade wargi. - Ugry go w palec, gupia! - wrzasnem. onierze spojrzeli na mnie ze miechem. Jedna z dziewczyn wcisna si midzy klatk z bombami i ciki karabin maszynowy; nie sposb byo w tej pozycji cign z niej kurtk. onierz rozwiza jej skrzany hem, chwyci j za wosy i jednym szarpniciem wycign biedaczk ze schronienia, a potoczya si na traw obok szcztkw samolotu. - Domnule capitan, zabierze mnie pan na spacer dzi wieczr, po godzinie policyjnej? - pyta Mica oparta okciami o lad, z twarz ujt w obie donie. - Czemu nie, domnioar Mica? Mio jest i na spacer wieczorem, po godzinie policyjnej. Nigdy nie bya pani noc w parku? Jest zupenie pusto. - Nie bd do nas strzelali, domnule capitan? - Miejmy nadziej, e owszem, e bd do nas strzelali, domnioar, Mica. Mica mieje si, przechyla si przez lad, zblia do mojej twarzy swj kosmaty pyszczek i gryzie mnie w warg.

- Prosz zaj po mnie o sidmej, domnule capitan. Bd na pana czekaa przed aptek. - Dobrze, Mica. O sidmej. La revedere, domnioar Mica. - La revedere, domnule capitan. Przeszedem ulic Lapusneanu, potem cmentarz i otworzyem drzwi swego domu. Zjadem troch bryndzy i rzuciem si na ko. Byo gorco, muchy brzczay natrtnie. Wysoko pod niebem dwiczao co mikko i sodko, nasuwajc myl o gstym, sodkim zapachu godzikw; brzczcy dwik rozlewa si leniwie po wilgotnym od potu niebie. Boe mj, c to by za sen! Cujka pieka mnie w odku. Koo pitej po poudniu zbudziem si, wyszedem przed dom, usiadem na kamiennej pycie grobowej, zapadnitej w ziemi i obrosej dokoa traw. Ogrd mojego domu by przecie cmentarzem, starym, opuszczonym cmentarzem prawosawnym, najstarszym w Jassach. Porodku, w miejscu, gdzie niegdy sta may kociek, rozwieraa si paszcza adpostu, publicznego schronu, do ktrego schodzio si po starych drewnianych schodkach. Wejcie do schronu wygldao tak, jakby wiodo do jakiego podziemnego mauzoleum. Wewntrz czu byo zbutwia ziemi, panowaa tusta wo grobu. Na dachu schronu wznosi si usypany z ziemi kopiec podobny do duej mogiy, a na nim pitrzyy si na ksztat piramidy pyty nagrobne. Z miejsca, gdzie siedziaem, mogem odczyta napisy pochwalne na cze domnule Grigorego Soinescu, doamny Sofii Zanfirescu, doamny MaTii Pojanescu i wiele innych, wyrytych na kamiennych nagrobkach. Byo gorco, pragnienie palio mi usta, wdychaem martwy zapach cmentarnej ziemi patrzc na zardzewiae elazne barierki dokoa niektrych grobw, nietknitych, w cieniu akacji. W gowie mi si krcio, od odka wznosia si fala mdoci. La dracu Mica razem z jej kozi sierci! Muchy bzykay jak szalone, wilgotny wiatr wia od brzegw Prutu. Z nisko pooonych dzielnic, od strony fabryk, od Socol i Pacurari, od warsztatw kolejowych Nicoliny i domw rozsiadych nad rzek, od przedmiecia Tatarasi, gdzie bya niegdy dzielnica tatarska, dolatywa od czasu do czasu suchy trzask wystrzau. onierze i andarmi rumuscy s nerwowi, krzycz Stj! stj i natychmiast strzelaj nie dajc ludziom czasu nawet na podniesienie rk. A przecie jest jeszcze dzie, godzina policyjna jeszcze nie wybia. Wiatr koysze koronami drzew, od soca bije zapach miodu. Mica czeka na mnie o sidmej przy aptece. Za p godziny trzeba mi po ni i, zabra j na spacer. La dracu domnioar Mica, la dracu wszystkie kozy! Nieliczni przechodnie, trzymajc przepustk w prawej rce i powiewajc ni wysoko nad gow, przemykaj wzdu murw z wyrazem niepokoju na twarzy. Co wisi w powietrzu. Mj przyjaciel Kane ma racj. Co si stanie. Czuje si, e co zego nastpi. Czuje si to w powietrzu, pod skr, w koniuszkach palcw. Jest sidma punkt, kiedy dochodz do apteki, a Miki nie ma. Apteka zamknita, Mica zamkna dzi wczenie, duo wczeniej ni zwykle. Zao si, e nie przyjdzie. W ostatniej chwili strach j oblecia. Niech diabli porw kobiety, wszystkie s takie same, kada si zawsze zlknie w ostatniej chwili. La dracu domnioar Mica, i kozy take. Zawracam powoli w stron cmentarza, ulic przechodz grupki niemieckich onierzy powczc butami po chodnikach. Waciciel lustragerii na rogu ulicy Lapusneanu, naprzeciw Caf Restaurant Corso, koczy wanie czyci buty ostatniego na dzi klienta, rumuskiego onierza dumnie siedzcego na wysokim tronie. Odblask zachodniego nieba przenika w gb ciemnego sklepu rozbyskujc na pudekach z past do butw. Raz po raz przeciga ulic

bezadna gromada ydw; id z nisko zwieszonymi gowami, pod eskort rumuskich onierzy w mundurach piaskowego koloru. - Moe oczyciby tym biedaczyskom buty jeszcze ten ostatni raz? - powiada ze miechem onierz siedzcy na wysokim mosinym tronie. - Nie widzisz, e s boso? - odpowiada waciciel lustragerii odwracajc blad i spocon twarz. Dyszy cicho, muskajc buty szczotk z zadziwiajc lekkoci i precyzj. Z okien Jockey Clubu wygldaj nobile miasta Jassy, tuci, brzuchaci szlachcice modawscy. Ich tusza nadaje im wyraz dobroduszny i agodny, czarne, wilgotne oczy leniwie i tsknie patrz z nalanych twarzy bez zarostu; wygldaj jak postacie z obrazw Paszyna. Domy, drzewa, nawet powozy stojce przed paacom Fundacji wygldaj jak namalowane przez Paszyna. Daleko w stronie Skuleni, w stronie Prutu, leniwie pyncego midzy zielonymi, botnistymi, porosymi trzcin brzegami wykwitaj na niebie biae i czerwone oboczki pociskw niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Waciciel lustragerii, zajty zamykaniem swego sklepu, podnosi oczy ku tym oboczkom na dalekim niebie, jakby ledzi oznaki nadcigajcej burzy. Dziewitnastowieczny paacyk Jockey Clutbu, dawniejszy Htel d'Angleterre, u zbiegu ulicy Pacurari i ulicy Karola, jest to adny budynek w stylu neoklasycznym, jedyna w Jassach nowoczesna budowla, zdradzajca w architekturze i motywach dekoracyjnych pewne cechy dziea sztuki. Wzdu fasady pomalowanej na kolor koci soniowej biegnie kolumnada dorycka w wypukorzebie. W niszach bocznych cian paacyku stiukowe kupidynki cielistej barwy nacigaj uki i zakadaj strzay na ciciwy. Parter zajmuj witryny ciastkarni Zanfirescu i ogromne okna Caf Restaurant Corso, najelegantszego lokalu w miecie. Do Jockey Clubu wchodzi si od tyu, przez podwrze o nierwnym, starym bruku. Grupki rumuskich onierzy w penym bojowym rynsztunku, w stalowych hemach opuszczonych nisko na czoa, pi w penym socu, lec tu i wdzie na bruku. Dwa due piersiste sfinksy strzeg wejcia osonitego szklanym daszkiem. ciany hallu wyoone s ciemnym lnicym drzewem, skrzyda drzwi wewntrznych rzebione w stylu Ludwika Filipa, na cianach wisz obrazy olejne i akwaforty, widoki Parya - Notre-Dame, wyspa Saint-Louis, Trocadro i portrety kobiece w gucie ilustratorw francuskich urnali z lat 1880-1900. W sali gry, przy stolikach obitych zielonym suknem, modawscy notable rozgrywaj skromne partyjki bryda ocierajc raz po raz czoa chusteczkami z organdyny, na ktrych widniej wielkie szlacheckie korony wyszywane angielskim haftem. Pod cian, naprzeciw okien wychodzcych na ulic Pacurari, wznosi si estrada otoczona balustrad rzebion w neoklasyczne motywy harf i lir; suy ona podczas zabaw i koncertw urzdzanych przez wytworne towarzystwo Jass. Przystaj przy jednym ze stolikw i przygldam si grze. Brydyci podnosz spocone twarze i witaj mnie skinieniem gowy. Stary ksi Cantemir przechodzi przez sal, przygarbiony, lekko kulejc, i wychodzi drzwiami w gbi. Roje much brzcz natrtnie we wnkach okiennych, wirujc w powietrzu na ksztat wielkich r; i naprawd ciepy zapach r pynie z ogrodu, mieszajc si z zapachem cujki i tureckiego tytoniu. Przy oknach wychodzcych na ulic skupia si miejscowa zota modzie, tuci dentelmeni modawscy o gboko osadzonych czarnych oczach. Wychodzc zatrzymuj si jeszcze na chwil, eby przyjrze si ich potnym, krgym i mikkim zadom, wok ktrych kr roje much, rysujc w zadymionym powietrzu delikatne re.

- Bun seara, domnule capitan - wita mnie Marioara, kelnerka z Caf Restaurant Corso, kiedy wchodz do sali zatoczonej oficerami i onierzami niemieckimi. Jest to obszerna, architektonicznie adnie rozwizana sala parterowa paacyku Jockey Clubu. Pod cianami cign si wskie wycieane kanapki, poprzegradzane niskimi drewnianymi przepierzeniami, tworzcymi mae osobne loe. Marioara to jeszcze niemal dziecko, chuda, niedojrzaa, ale mia dziewuszka. Umiecha si do mnie przechylajc na bok gow, rkami oparta o marmurow pyt stolika. - Dasz mi szklank piwa, Marioara? Marioara jczy, jakby j co bolao: - Oj, oj, oj, domnule capitan, oj, oj, oj! - Pi mi si chce, Marioara! - Oj, oj, oj, nie ma piwa, domnule capitan. - Niedobra z ciebie dziewczynka, Marioara. - Nu, nu, domnule capitan, nie ma piwa - powtarza Marioara, potrzsa gow i umiecha si. - Id sobie i nie wrc ju nigdy, Marioara. - La revedere, domnule capitan - mwi Marioara ze zoliwym umieszkiem. - La revedere - odpowiadam idc ku drzwiom. - Domnule capitan? - La revedere - powtarzam nie odwracajc si. Stojc w progu Corso, Marioara woa za mn swoim dziecinnym gosikiem: - Domnule capitan! Domnule capitan! Od Corso do starego cmentarza jest zupenie blisko, nie wicej ni pidziesit krokw. Idc ciek pomidzy grobami syszaem jeszcze nawoujcy mnie gos Marioary, ale nie chciaem wrci tak zaraz, lepiej byo da jej troch poczeka; niech myli, e jestem na ni wcieky o t szklank piwa, ktrej mi nie daa. Wiedziaem oczywicie, e to nie jej wina, bo w caych Jassach nie byo ju ani kropli piwa. Byem ju przy drzwiach mojego domu i wanie miaem je otworzy, kiedy poczuem, e czyja rka dotyka lekko mego ramienia, i tu obok jaki gos powiedzia: - Bun seara, domnule capitan. - By to gos kupca Kane. - O co chodzi, domnule Kane? Za jego plecami majaczyy w wieczornym mroku trzy brodate, czarno ubrane postacie. - Mona zaj do pana, domnule capitan?

- Wejdcie, prosz. Po stromych schodkach weszlimy do domu, przekrciem wycznik wiata i zaklem. - Zamknli prd - powiedzia Kane. Zapaliem wiec, zamknem i zasoniem okno, eby z zewntrz nie byo wida wiata, i przyjrzaem si trzem towarzyszom Kana. Byli to starzy ydzi, twarze ich okrywa rudawy zarost, czoa za byy tak blade, e a lniy srebrzycie. - Siadajcie - powiedziaem wskazujc stojce tu i wdzie krzesa. Zasiedlimy dokoa stou i spojrzaem na Kana pytajco. - Domnule capitan - zacz Kane - przyszlimy do pana zapyta, czy pan mgby... - ...czy pan zechce nam pomc - wtrci przerywajc mu jeden z jego towarzyszy, starzec nieopisanie chudy i mizerny, z dug, rudaw brod. W jego oczach, osonitych okularami w zotej oprawie, byskao jakie czerwonawe, migotliwe wiateko. Opar o st pasko rozpostarte donie, chude i obcignite woskowej barwy skr. - Pan moe nam pomc, domnule capitan - powiedzia Kane. I doda po dugiej chwili milczenia: Mylimy, e pan mgby nam doradzi, co powinnimy zrobi... - ...aby oddali od naszych gw wielkie niebezpieczestwo, jakie nam grozi - przerwa mu znowu ten sam co przedtem starzec. - Jakie niebezpieczestwo? - zapytaem. Gbokie milczenie zapado po tych moich sowach. Po chwili inny z towarzyszy Kana (twarz jego nie wydawaa mi si obca; musiaem j ju widzie, ale gdzie i kiedy, nie mogem sobie przypomnie) podnis si powolnym ruchem z krzesa. By to take starzec, wysoki i kocisty, o powych wosach i brodzie przetykanej gdzieniegdzie siwizn. Biae powieki byy jak przyklejone do szkie okularw, oczy nieruchome i biae jak oczy lepca. Patrzy na mnie dugo w milczeniu, a w kocu przemwi cichym gosem: - Domnule capitan, straszliwe niebezpieczestwo zawiso nad naszymi gowami. Czy pan nie wie, co nam zagraa? Wadze rumuskie przygotowuj okrutny pogrom. Masakra moe si rozpta w kadej chwili Czemu pan nie chce nam pomc? Co mamy czyni? Dlaczego pan nic nie robi, nie przychodzi nam z pomoc? - Ale ja nic nie mog - powiedziaem. - Jestem cudzoziemcem, jedynym oficerem woskim na caym terenie Modawii, c ja mgbym dla was zrobi? Kto zechce mnie wysucha? - Niech pan ostrzee generaa von Schoberta, niech pan mu powie, co si tu szykuje przeciwko nam. On moe, jeeli zechce, zapobiec rzezi. Czemu nie miaby pan pj do generaa von Schoberta? On pana wysucha. - Genera von Schobert - powiedziaem - to dentelmen, stary onierz i dobry chrzecijanin; ale jest Niemcem i los ydw nic go nie obchodzi.

- Jeeli jest dobrym chrzecijaninem, to pana wysucha. - Powie mi, e nie zajmuje si wewntrznymi sprawami Rumunii. Mgbym raczej pj do pukownika Lupu, komendanta wojskowego Jass. - Do pukownika Lupu? - rzek Kane. - Wanie pukownik Lupu przygotowuje masakr. - Nieche pan co zdziaa, niech si pan ruszy! - powiedzia starzec przyciszonym gosem, z ledwie tumion gwatownoci. - Odwykem od dziaania - rzekem. - Jestem Wochem. My ju, po dwudziestu latach niewoli, nie potrafimy dziaa, nie umiemy bra na siebie odpowiedzialnoci. Ja take, jak wszyscy Wosi, mam przetrcony krgosup. W cigu tych dwudziestu lat ca swoj energi zuywalimy tylko na to, eby przetrwa. Do niczego nie jestemy ju zdatni. Umiemy tylko przyjmowa wszystko oklaskami. Chcecie, ebym poszed przyklasn poczynaniom generaa von Schoberta i pukownika Lupu? Jeeli chcecie, mog jecha nawet do Bukaresztu klaska marszakowi Antonescu, krwawemu psu, o ile moe wam to w czym pomc. Nic wicej nie mog uczyni. Chcielibycie, ebym si za was bezuytecznie powici? ebym pozwoli si zamordowa na placu Unirii, w obronie ydw z Jass? Gdybym by do tego zdolny, dawno dabym si zabi na ktrym z placw miast woskich, bronic Wochw. Nie miemy i nie umiemy ju dziaa, oto prawda - zakoczyem odwracajc twarz, eby ukry rumieniec wstydu. - Wszystko to bardzo smutne - wyszepta starzec. Potem nachyli si nad stoem wysuwajc twarz w moj stron i zapyta dziwnie pokornym, agodnym, dalekim gosem: - Czy pan mnie nie poznaje? Przyjrzaem mu si uwanie. Duga, ruda broda przetykana srebrnymi nitkami, oczy biae i nieruchome, blade czoo i agodny, smutny, daleki gos - wszystko, to przywodzio mi na pami naczelnika jednego z oddziaw Regina Coeli w Rzymie, doktora Alesiego. Zwaszcza ten gos wskrzesza jego obraz przed moimi oczyma w drcym wietle wiecy. Doktor Alesi by naczelnikiem oddziau dla kobiet, Le Mantellate, ale w okresie kiedy siedziaem w Regina Coeli, zastpowa naczelnika wizienia miejskiego, ktry od kilku miesicy chorowa. Dugoletnie przebywanie wrd winiarek nadao jego gosowi dziwnie agodn, kobiec niemal barw. U tego brodatego starca o dostojnym wygldzie patriarchy w gos agodny i smutny, przywodzcy na myl pogodne zatoki morskie, faliste wzgrza, zielonkawe i rowawe pcienie, by jak gdyby oknem otwartym na wiosenne pola. I w tej chwili take roztoczy si przed moimi oczyma ten sam krajobraz drzew, wd i obokw, ktry jawi mi si w mojej celi, ilekro usyszaem dolatujcy z korytarza wiziennego ten smutny i agodny, daleki gos. Oko gubio si w swobodnej dali gr, dolin, lasw i rzek i oto miotajce mn gwatowne uczucia - drczcy niepokj i rozpacz, ktre sprawiay, e albo leaem w stanie ostatecznej prostracji na moim sienniku, bd te rzucaem si z zacinitymi piciami na ciany celi uspokajay si, jakby znajdujc przeciwwag upokorze i cierpie niewoli w widoku spokoju i wolnoci panujcych w przyrodzie. Gos Alesiego przynosi winiom w darze w cudowny krajobraz, za ktrym wszyscy oni tsknili, ktry usiowali dostrzec przez kraty; wprowadza ukradkiem nierealny krajobraz do ciasnej celi, pomidzy cztery biae ciany - olepiajce, nagie, bez wyjcia, nieprzebyte ciany celi. Na dwik gosu Alesiego winiowie bledli, otwiera si przed nimi rozlegy, wolny horyzont, rozjaniony pogodnym, rwnym, nieskoczenie miym wiatem, kadcym przejrzyste cienie na doliny, przenikajcym w tajemnicz gb lasw, ukazujcym srebrzyste lnienie rzek i jezior na rwninach i leciutkie chlupotanie fali morskiej o brzeg. Kady z winiw na chwil, na

krtk chwil tylko, doznawa zudzenia, e jest wolny. Jak gdyby drzwi celi uchyliy si bezszelestnie i po chwili rwnie cicho si zamkny, kiedy gos Alesiego zamilk i powrcia upokarzajca cisza korytarzy Regina Coeli. - Czy pan mnie nie poznaje? - zapyta stary yd z Jass gosem przedziwnie agodnym, smutnym, dalekim gosem Alesiego. Wpatrzyem si w niego drc i czujc, e na czoo wystpuje mi pot rozpaczy i trwogi. Podniosem si i chciaem ucieka. Alesi wycign rk przez st i zatrzyma mnie. - Pamita pan ten dzie, kiedy prbowa pan przeci sobie yy w celi? Bya to cela numer czterysta szedziesit jeden, w czwartym bloku, pamita pan? Zdylimy akurat na czas, eby panu przeszkodzi. Myla pan, emy nie spostrzegli, e brakuje kawaka szka z rozbitej szklanki? - i zacz si mia uderzajc palcami w st w urywanym rytmie swego miechu. - Po co to wspomina? By pan dla mnie wtedy bardzo dobry. Ale nie wiem, czy powinienem by panu za to wdziczny. Uratowa mi pan ycie. - Czy le zrobiem? - zapyta Alesi; i po dugiej chwili milczenia doda cichym gosem: - Dlaczego chcia si pan zabi? - Baem si. - A pamita pan ten dzie, kiedy zacz pan krzycze i wali piciami w drzwi celi? - Baem si. Starzec mia si cicho, przymykajc oczy. - Ja take si baem - powiedzia - dozorcy wizienni take mog si ba. Nieprawda, Picci, nieprawda, Corda? - doda odwracajc gow - e i dozorcy wizienni mog si ba? Podniosem wzrok i dostrzegem w mroku, za plecami starca, twarze Picciego i Cordy, moich stranikw z Regina Coeli. Umiechali si niemiao i dobrotliwie. Ja rwnie umiechnem si do nich smutno i serdecznie. - Mymy si take bali - powiedzieli Picci i Corda. Picci i Corda byli Sardyczykami. Drobni i chudzi, typowi synowie ubogiej wyspy, mieli wosy bardzo czarne, oczy leciutko skone, cer oliwkow, twarze wymizerowane wskutek wieczystego niedojadania i malarii; w obramowaniu czarnych wosw, opadajcych na skroniach a po brwi, twarze te przypominay wizerunki bizantyjskich witych w poczerniaych srebrnych ramach. - Balimy si - powtrzyli Picci i Corda, znw pograjc si po trochu w ciemno. - Jestemy wszyscy tchrzami, oto w czym rzecz - powiedzia stary yd. - Wszyscy krzyczelimy: niech yje!, wszyscy klaskalimy. Ale moe tamci te si boj. Chc nas wymordowa, bo si nas boj. Boj si, gdy jestemy sabi i bezbronni. Chc nas wymordowa, bo wiedz, e si ich boimy. Chi! Chi! Chi! - zachichota przymykajc oczy, chwiejc gow i zaciskajc na krawdzi stou wychude, woskowe rce. My wszyscy milczelimy ogarnici niepojtym lkiem. - Pan moe nam pomc - rzek starzec

podnoszc nagle gow. - Genera von Schobert i pukownik Lupu wysuchaj pana. Pan nie jest ydem, biednym ydem z Jass. Pan jest woskim oficerem... Zaczem si cicho mia. Wstydziem si, wstydziem si w owej chwili, e jestem Wochem. - ...pan jest woskim oficerem, pana musz wysucha. Moe zdoa pan jeszcze zapobiec rzezi. To rzekszy starzec wsta i skoni si nisko. Tamci dwaj starzy ydzi i mj przyjaciel Kane wstali rwnie i skonili si w milczeniu. - Mam bardzo sab nadziej - powiedziaem odprowadzajc ich do drzwi. ciskali mi kolejno rk bez sowa, wyszli za prg i zaczli zstpowa w d po stromych schodach. Znikali mi z oczu stopniowo, najpierw nogi, potem plecy, ramiona, wreszcie gowy. Jak gdyby zstpowali do grobu. Wtedy dopiero zdaem sobie spraw, e le na ku. W pmroku pokoju, w sabym wietle dopalajcej si wiecy, zobaczyem czterech ydw siedzcych dokoa stou. Odzie mieli w strzpach, twarze zakrwawione. Z poranionych cz krew spywaa powoli, wsikajc w rude brody. Kane take by ranny, czoo mia rozcite, oczodoy pene zakrzepej krwi. Krzyk grozy -wydar mi si z ust. Usiadem na ku, nie byem w stanie si poruszy, zimny pot cieka mi po twarzy, dugo nie mogem odpdzi od siebie przeraajcej wizji czterech krwawych upiorw siedzcych dokoa stou. A wreszcie mglisty wit koloru brudnej wody zacz sczy si powoli do pokoju i zapadem w gboki sen.

Zbudziem si bardzo pno, byo ju chyba koo drugiej po poudniu. Lustrageria na rogu ulicy Lapusneanu bya zamknita, pozamykane te byy okna Jockey Clubu, chronic uwicony rytua sjesty. Na cmentarzu gromadka robotnikw, zamiataczy ulic i dorokarzy, wyczekujcych od rana do wieczora przed Fundacj, poywiaa si w milczeniu, siedzc na grobach i na schodach wiodcych do schronu. Tusta wo bryndzy dolatywaa a do moich okien, jakby przynosiy j krce w powietrzu roje much. - Dzie dobry, domnule capitan - mwili dorokarze i zamiatacze spogldajc w gr i witajc mnie skinieniem gowy. Wszyscy ju znali mnie w Jassach. Robotnicy take podnosili gowy i wskazywali na chleb i ser zapraszajcym gestem. - Multumesc, dzikuj - odpowiadaem pokazujc mj wasny chleb i ser. Ale co wisiao w powietrzu, tak, z pewnoci co w powietrzu byo. Niebo zacigao si powoli czarnymi chmurami i pomrukiwao jak bagno pene ab. andarmi i onierze rumuscy rozlepiali na murach wielkie plakaty z proklamacj pukownika Lupu: Wszyscy mieszkacy domw, z ktrych strzelano by do wojska, a take mieszkacy domw ssiednich, bd na miejscu rozstrzeliwani, mczyni i kobiety, afara copii. Afara copii - z wyjtkiem dzieci. Pukownik Lupu, pomylaem, zawczasu przygotowa sobie alibi: na szczcie lubi dzieci. Jak to mio pomyle, e jest w Jassach jedna przynajmniej osoba z sercem, jedna przynajmniej osoba, ktra lubi dzieci. andarmi czaili si w bramach domw i ogrodach. Patrole wojskowe kryy po ulicach, gono tupic butami po asfalcie. Dzie dobry, domnule capitan - mwili umiechajc si robotnicy, dorokarze i zamiatacze

ulic siedzcy na pytach cmentarnych; licie drzew, ktrych ziele wydawaa si ywsza, jakby fosforyzujca na tle ciemnoszarego nieba, szeleciy w podmuchach ciepego, wilgotnego wiatru, wiejcego od Prutu. Pomidzy grobami i starymi kamiennymi krzyami biegay dzieci: twarde, cikie oowiane niebo nadawao tej pogodnej, penej ycia scenie sens jakiej ostatniej, beznadziejnej i prnej radoci. Dziwny, niezwyky nastrj ciy nad miastem. Czuo si jakie olbrzymie, potworne nieszczcie, ktre czeka naoliwione, wypolerowane, gotowe do dziaania, niby gigantyczna stalowa maszyna, i lada chwila miady zacznie w swoich trybach domy, drzewa, ulice i ludno miasta, afara copii. Gdybym mg cokolwiek uczyni dla zapobieenia pogromowi! Ale kwatera generaa von Schoberta znajdowaa si w Copou: nie czuem si na siach i a tam. Zreszt generaa nic nie obchodzili ydzi: stary onierz, bawarski szlachcic, dobry chrzecijanin nie miesza si w tego rodzaju sprawy; c tu mia do powiedzenia? A ja, c ja miaem do powiedzenia? A jednak trzeba i do generaa powiedziaem sobie; musz przynajmniej sprbowa, nigdy nic nie wiadomo. Wyruszyem piechot do Copou. Ale kiedy doszedem do Uniwersytetu, przystanem, eby si przyjrze pomnikowi poety Eminescu. Drzewa alei pene byy ptakw, a pod drzewami panowa miy chd. Jeden ptaszek przysiad na ramieniu Eminescu. Przypomniaem sobie, e mam w kieszeni list polecajcy do senatora Sadoveanu. To czowiek wyszej kultury, ten senator Sadoveanu, szczliwy kochanek Muz. Poczstuje mnie moe szklank mroonego piwa, pewnie te zadeklamuje mi co z liryk Eminescu. La dracu genera von Schobert, la dracu i on take! Zawrciem, przeszedem przez dziedziniec Jockey Clubu, zaczem wchodzi na schody: moe lepiej byoby uda si do pukownika Lupu? Ale on rozemieje mi si w twarz. Domnule capitan, czego pan chce ode mnie? Co ja mog wiedzie o tym jakim paskim pogromie? Nie jestem jasnowidzem. A jednak, jeeli rzeczywicie przygotowuje si pogrom, pukownik Lupu niewtpliwie macza w tym palce. W Europie wschodniej pogromy bywaj z reguy przygotowywane i dokonywane w porozumieniu z wadzami. Po tamtej stronie Dunaju i Karpat przypadek nie jest nigdy decydujcym motorem wydarze, nie ma nigdy wikszego znaczenia. Pukownik Lupu rozemiaby mi si w twarz. Afara copii. La dracu pukownik Lupu, la dracu i ten take! Zszedem ze schodw, minem nie obejrzawszy si nawet Caf Restaurant Corso, wszedem na cmentarz i wycignem si na wznak na jednym z grobw, w cieniu akacji o przejrzycie zielonych liciach, patrzc na gstniejce wci nade mn czarne chmury. Byo gorco, muchy spaceroway mi po twarzy, mrwka wdrapywaa si wysoko na rami. C ja ostatecznie miaem z tym wszystkim wsplnego? Zrobiem wszystko, co w ludzkiej mocy, eby przeszkodzi masakrze, nie moja wina, e nie dao si zrobi nic wicej. - La dracu Mussolini - powiedziaem na gos, ziewajc szeroko. - La dracu on i jego nard bohaterw. My, nard bohaterw - zanuciem. Ndzny tum bkartw, oto co z nas zrobi. Ze mnie te bohater, nie ma co mwi. Niebo wci wydawao-pomruki jak bagno pene ab. Przed zachodem soca obudzio mnie wycie syren; nie chciao mi si wsta, ziewajc suchaem szumu motorw, klekotu przeciwlotniczych cekaemw, huku bomb i dugiego, guchego, ponurego rumoru walcych si domw. Ta idiotyczna wojna, idiotyczna rsboiul. Dzielne dziewczta w skrzanych kurtkach ciskaj bomby na domy i ogrody Jass. Lepiej siedziayby w domu i robiy poczochy na drutach, pomylaem i zaczem si mia. A jake, maj to czas i ch siedzie w domu

i robi poczochy. Ttent nieokiezanego galopu poderwa mnie, usiadem na grobie. Wz cigniony przez oszalaego konia pdzi od strony Fundacji, przemkn obok cmentarza i roztrzaska si o mur naprzeciwko, obok lustragerii. Zobaczyem, jak ko rbn gow o mur i odskoczy wierzgajc. Dworzec kolejowy sta w pomieniach. Gste chmury dymu unosiy si nad dzielnic Nicolina. Rumuscy i niemieccy onierze przebiegali pdem z karabinami gotowymi do strzau. Ranna kobieta czogaa si po chodniku. Pooyem si z powrotem na grobie i zamknem oczy. Nagle powrci spokj. Jaki chopak przeszed wzdu muru cmentarnego pogwizdujc. W przesyconym pyem powietrzu rozlegay si wesoe gosy. Ale po pewnym czasie znowu zawyy syreny. Daleki jeszcze warkot rosyjskich samolotw pyn smug w ciepym powietrzu wieczoru, jak zapach. Baterie przeciwlotnicze na lotnisku Copou strzelay zaciekle. Musiaem mie troch gorczki, wstrzsay mn dreszcze, czuem je a w obolaych kociach. Gdzie te moga by w tej chwili Mica? Kosmata jak koza. Stj, stj! - krzyczay patrole w gstym ju mroku. Gdzieniegdzie, pord domw i ogrodw, rozlegay si pojedyncze strzay. Ochrype gosy niemieckich onierzy przekrzykiway warkot ciarwek. Z Jockey Clubu sycha byo miechy, strzpki francuskich sw, szczk nakry. Boe wity, jake bardzo mi si podobaa Marioara! Nagle spostrzegem si, e ju zapada noc. Baterie z Copou strzelay do ksiyca. Ksiyc by ty i liski, ogromny, okrgy letni ksiyc; sun coraz wyej pomidzy chmurami. Dziaa przeciwlotnicze szczekay zajadle na niego. Drzewa dray w wilgotnych podmuchach wiejcych od rzeki. Ksiyc zahaczy wosami o gazie drzew, przez chwil koysa si na konarze niby gowa wisielca, potem zanurzy si raptownie w czarn otcha burzowych chmur. Bkitne i zielone byskawice przecinay niebo, w pkniciach pojawiay si, niby w szcztkach rozbitego zwierciada, gbokie perspektywy nocnych pejzay w sinozielonej olepiajcej tonacji. Wanie kiedy wychodziem z cmentarza, zaczo pada. Ciepe krople paday powoli, jak z przecitej yy. W Caf Restaurant Corso wszystko ju byo zamknite. Zaczem wali pici w drzwi woajc Marioar. Po chwili drzwi si uchyliy, gos Marioary lamentowa przez szpar: - Oj, oj, oj, domnule capitan, nie mog otworzy, ju po godzinie policyjnej, domnule capitan, oj, oj, oj... Wsunem rk w szpar i uchwyciem rami Marioary mocno, ale agodnie jak w pieszczocie. - Marioara, o, Marioara, otwrz mi, godny jestem, Marioara. - Oj, oj, oj, domnule capitan, nie mog, domnule capitan, oj, oj, oj. Miaa gos tskny i dziecinny zarazem, ciskaem jej szczupe rami o drobnych kociach i czuem, e caa dry, od stp a po czoo; moe sprawia to mj ucisk, moe zapach zmoczonej deszczem trawy, moe po prostu nastrj ciepego letniego wieczora. A moe to ksiyc, ten zdradziecki ksiyc. (Kto wie, czy Marioara nie mylaa w tej chwili o pewnym wieczorze, kiedy to posza ze mn na stary opuszczony cmentarz patrze, jak sierp modego ksiyca przebyskuje poprzez licie akacji; siedzielimy na jakim grobie, obejmowaem j mocno ramionami, czuem cierpki zapach jej skry i czarnych kdzierzawych wosw, ten silny i miy zapach Bizancjum, jaki maj kobiety rumuskie, greckie i rosyjskie - ten silny, odwieczny zapach Bizancjum, zapach r i biaej skry kobiecej, uderza mi do gowy, dawa mi uczucie dziwnego upojenia. Marioara dyszaa lekko, tulc si do mojej piersi,

a ja mwiem: Marioara, nic tylko: Marioara, mwiem to cicho, a Marioara spogldaa na mnie poprzez dugie czarne rzsy, rzsy z czarnej weny). - Oj, oj, oj, domnule capitan, nie mog otworzy, domnule capitan, oj, oj, oj - i patrzya na mnie jednym okiem przez szpar uchylonych drzwi. - Prosz chwil zaczeka, domnule capitan powiedziaa nagle i zamkna delikatnie drzwi. Syszaem, jak odchodzi, syszaem stpanie jej bosych stp. Po chwili wrcia niosc mi troch chleba i misa. - O, dziki, Marioara - powiedziaem wsuwajc jej za dekolt par banknotw po sto lei. Marioara patrzya na mnie jednym okiem przez szpar, czuem, jak cikie, ciepe krople deszczu padaj mi na kark i spywaj wzdu grzbietu. - O, Marioara mwiem gaszczc jej rami, a ona pochylia gow, przytulajc policzek do mojej rki. Naciskaem drzwi kolanem, a ona z tamtej strony opieraa si o nie caym ciarem ciaa. - Oj, oj, oj, domnule capitan, oj, oj, oj - mwia i umiechaa si do mnie patrzc przez dugie rzsy z czarnej weny. - Dzikuj, Marioara - powiedziaem i pogaskaem j po twarzy. - La revedere, domnule capitan - odrzeka Marioara cicho i dalej patrzya na mnie jednym okiem przez szpar, kiedy odchodziem w potokach deszczu. Siedzc w progu mego domu i ujc powolutku chleb suchaem, jak deszcz szepcze w delikatnych liciach akacji. Za ywopotem oddzielajcym cmentarz od sadu skomla niespokojnie pies. Marioara to jeszcze dziecko, ma zaledwie szesnacie lat. Patrzyem na czarne niebo i te refleksy ksiyca na ciemnej powoce chmur. Tak, Marioara jest jeszcze dzieckiem. Suchaem cikiego kroku patroli i warkotu ciarwek jadcych w stron Copou, w stron Prutu. Nagle w ciepej pajczynie deszczu rozbrzmiao znowu aosne wycie syren. Z pocztku byo to tylko ciche brzczenie, wysoko pod niebem, podobne do brzczenia pszcz; potem przybliyo si, stao si tajemn mow czarnego nieba. Pszczele brzczenie wysokie i dalekie, tajemniczy i agodny gos, jak wspomnienie pszcz brzczcych w lesie. I nagle usyszaem gos Marioary, aonie woajcy gdzie spomidzy grobw: - Domnule capitan, oj, oj, oj, domnule capitan! Ucieka z Corso, baa si by tam sama, chciaa wrci do domu, a mieszkaa daleko, w stronie elektrowni. Nie miaa odwagi i przez cae miasto, patrole strzelay do przechodniw, krzyczay: stj, stj! i strzelay nie zostawiajc nawet czasu na podniesienie rk. Oj, oj, oj, niech mnie pan odprowadzi do domu, domnule capitan. Widziaem, jak jej czarne oczy byszcz w ciemnoci, to zapalaj si, to przygasaj w ciepym mroku, jakby na granicy dalekiej, dawno minionej, czarnej, tajemniczej nocy. Pomidzy mogiami i krzyami przemykay grupki ludzi, zdajcych do schronu wykopanego porodku cmentarza. Wyglda jak staroytny grobowiec, kamienne pyty spitrzone na ksztat olbrzymich dachwek tworzyy nad nim sklepienie. Strome drewniane schodki wiody w wilgotn gb ziemi, do czego w rodzaju krypty, gdzie pod cianami stay awki z desek. Ciemne sylwetki mczyzn, kobiet i pnagich dzieci zstpoway pod ziemi w milczeniu, podobne do upiorw powracajcych do swego ciemnego pieka. Znaem ju prawie wszystkich tych ludzi, byli to zawsze ci sami, pod wieczr

przecigali tdy, zdajc do adpostu: waciciel lustragerii z przeciwka, dwaj staruszkowie, ktrych zawsze widywaem siedzcych na stopniach pomnika Jednoci, pomidzy Jockey Clubem a Fundacj, dorokarz, ktry trzyma swego konia w stajni za murem cmentarza, kobieta sprzedajca gazety przed Fundacj, tragarz ze skadu win z on i piciorgiem dzieci, sprzedawca tytoniu w kiosku przy poczcie. - Bun seara, domnule capitan - mwili przechodzc. - Bun seara - odpowiadaem. Marioara nie chciaa zej do schronu, chciaa wrci do domu, baa si, bardzo si baa, chciaa koniecznie do domu. Zwykle sypiaa na kanapce w sali restauracyjnej Corso, ale tego wieczora chciaa i do domu, trzsa si caa, chciaa do domu, do domu. - Bd do nas strzelali, Marioara - perswaduj. - Nu, nu, onierzom nie wolno strzela do oficera. - Kto wie? Ciemno jest, bd do nas strzelali, Marioara. - Nu, nu - mwi Marioara - rumuscy onierze nie strzelaj do woskiego oficera, prawda? - No dobrze, nie strzela j do woskiego oficera, boj si. Chod, Marioara. Nawet pukownik Lupu boi si woskich oficerw. Ruszamy przytuleni mocno do siebie, pod murami, w drobnym ciepym deszczu. Wyczuwam ramieniem bicie serca Marioary, leciutkie, dziecice. Idziemy w d ulicy Fabrycznej, pomidzy upiorami zburzonych domw; z lepianek sklepionych z drzewa, somy i bota sycha gosy, miechy, pacz dziecicy, ochrype, tryumfalne wrzaski gramofonw. Czasem suchy odgos strzau przebija ciemno, gdzie daleko za dworcem kolejowym. Z tuby starego gramofonu, stojcego na parapecie ciemnego okna, wydobywa si smutny ochrypy piew: Voi, voi, voi, mandrelor voi...14 Raz po raz musimy si chowa za pie drzewa czy murek ogrodowy, czekajc z zapartym oddechem, a ucichn w oddali kroki przechodzcego patrolu. - Ot i mj dom - mwi Marioara. Masywny budynek elektrowni, z czerwonej cegy, wznosi si przed nami w ciemnoci na ksztat wiey silosu. Na torach przy dworcu gwid aonie lokomotywy. - Nu, nu, domnule capitan, nu, nu - mwi Marioara. Ale ja ciskam j mocno w ramionach, cauj jej kdzierzawe wosy, gste brwi, drobn, chud twarzyczk. - Nu, domnule capitan, nu, nu - powtarza Marioara i odpycha mnie rkami mocno wpartymi w moj pier. Burza wybucha nagle jak mina, rozptuje si nad dachami miasta. Czarne strzpy chmur, drzew, domw, ulic, ludzi i koni wzbijaj si w gr, wiruj w podmuchach wiatru. Strumie ciepej krwi
14

Ty, ty, ty najmilejsza...

z chmur rozdartych czerwonymi, zielonymi i bkitnymi blaskami. Przebiegaj grupki rumuskich onierzy krzyczc: Parautiti! Spadochroniarze!, i strzelajc w powietrze. Z dolnego miasta, pod wysokim, dalekim szumem rosyjskich samolotw, dolatuje jaki niewyrany, niezwyky zgiek. Stajemy przy parkanie otaczajcym dom Marioary. W tej samej chwili dwch onierzy przebiega pdem ulic i strzela do nas nawet si nie zatrzymujc, wyranie syszymy klanicie kul o deski parkanu. Spoza spiczastych sztachet wychyla ku nam cik gow sonecznik, patrzy na nas swoim okrgym, wielkim, zadumanym jedynym okiem, dugie, te rzsy na p przesaniaj jego czarn renic. Trzymam Marioar w ramionach, a ona mikko przechyla si w ty, z oczyma wzniesionymi ku niebu. - O, frumos, frumos! - mwi nagle cicho - o, jak piknie! - Wic i ja podnosz wzrok ku niebu i okrzyk zdumienia wyrywa mi si z ust.

Tam, w grze, byli ludzie, poruszali si jak gdyby po dachu burzy. Mali, niezdarni, brzuchaci, sunli po krawdziach chmur, kady trzyma w rku ogromny biay parasol, koyszcy si w podmuchach wichury. Moe to wracali do domu sdziwi profesorowie Uniwersytetu w Jassach, w szarych cylindrach i surdutach zielonych jak groszek, moe to oni szli szerok alej w stron Fundacji. Kroczyli powoli w strugach deszczu, w sinym wietle byskawic, rozmawiajc. miesznie byo patrze, jak dziwacznie poruszaj nogami, jak gdyby otwierali i zamykali noyczki krojc nimi chmury, aby utorowa sobie przejcie przez pajczyn deszczu rozwieszon nad dachami miasta. Noapte bun, domnule profesor - mwili jeden do drugiego skaniajc gow i uchylajc dwoma palcami szarego cylindra - Noapte bun. A moe to miejscowe damy, pikne i dumne, wracay z przechadzki po parku ocieniajc delikatne twarze parasolkami z bkitnego i rowego jedwabiu, obrzeonymi bia koronk; a za nimi, w pewnej odlegoci, suny ich stare karety, czarne i uroczyste, ze stangretemeunuchem na kole, z dugim czerwonym biczem, ktry koysze si nad lnicymi zadami piknych jasnogrzywych koni. Moe, wreszcie, byli to starsi panowie z Jockey Clubu, tuci szlachcice modawscy z faworytami przycitymi po parysku, w garniturach z Saville Row, z maymi krawatkami sterczcymi w wskiej szparze wysokich, sztywnych konierzykw, takich samych, jakie nosili bohaterowie Paula de Kocka: wracali do domu pieszo, aby odetchn wieym powietrzem po nieskoczenie dugiej partii bryda w zadymionej sali Jockey Clubu, pachncej rami i tytoniem Koysali si w biodrach, poruszali noycowato nogami, w prawej wycignitej rce dzierc dug rczk ogromnego biaego parasola; szare cylindry mieli lekko przesunite na ucho, jak niektrzy vieux beaux Daumiera; ach, nie, myl si: raczej Caran d'Ache'a. - To janie panowie uciekaj. Boj si wojny - powiedziaem - jad do Bukaresztu schroni si w Athenee Paace. - Ale nie, nie uciekaj. W tamtej stronie mieszkaj Cyganki, chc si zabawi z Cygankami - mwi Marioara patrzc na skrzydlatych ludzi. Chmury wyglday jak wielkie, zielone korony drzew, a panowie w szarych cylindrach i damy z jedwabnymi parasolkami obszytymi koronk zdawali si kry pomidzy stolikami Pavillon d'Ermenonville na tle zielono-bkitno-rowych drzew przy Porte Dauphine na obrazie Maneta. Tak,

zupenie Manetowskie byy owe zielenie, re, bkity i szaroci, jakie pojawiay si i znikay w szczelinach chmur, ilekro piorun uderza w purpurowe zamczyska burzy. - Istna zabawa ogrodowa - powiedziaem - wytworna zabawa wiosenna w parku. Marioara, wpatrujc si w demi-dieux, pbogw z Jockey Clubu, w blanches dits, biae boginie Jass (Jassy maj take swoj stron Guermantes, prowincjonaln stron Guermantes, z tej prowincji idealnej, ktra jest rzeczywist parysk ojczyzn Prousta. W Modawii wszyscy znaj Prousta na pami), przyglda si wysokim cylindrom, monoklom, biaym godzikom w butonierce szarych i brzowych akietw, jedwabnym parasolkom z koronk, rkom obcignitym a do okcia aurowymi rkawiczkami, kapelusikom przybranym ptaszkami i kwiatami, drobnym stopom w spiczastych pantofelkach, niemiao wyzierajcym spod fadzistych spdnic. - Ach, jak ja bym chciaa i take na tak zabaw w piknej jedwabnej sukni! - wzdycha Marioara dotykajc cienkimi paluszkami swojej spowiaej bawenianej sukienczyny, poplamionej ciorb de pui. - Popatrz, popatrz, jak uciekaj! Popatrz, jak ich deszcz pdzi, Marioara! Koniec zabawy, Marioara. - La revedere, domnule capitan - mwi Marioara otwierajc furtk. Dom Marioary to chaupa sklecona z desek, parterowa, kryta czerwon dachwk. Okna s zamknite, ani odrobina wiata nie przenika midzy deseczkami aluzji. - Marioara! - woa z wntrza domu kobiecy gos. - Oj, oj, oj - mwi Marioara - la revedere, domnule capitan. - La revedere, Marioara - mwi tulc j do siebie. Marioara poddaje si moim ramionom, patrzy, jak pociski rysuj wietliste smugi na czarnej szybie nocnego nieba. Wygldaj jak naszyjniki z korali na niewidzialnych szyjach kobiecych, jak kwiaty rzucone na czarny aksamit, jak fosforyzujce ryby, kiedy noc snuj si w gbinie morskiej. Zwiduj si czerwone usta ocienione jedwabnymi parasolkami, re rozkwitajce w ogrodzie bezksiycow noc, na krtko przed witem. Vieux beaux z Jockey Clubu i sdziwi profesorowie uniwersytetu wracaj do domu z zabawy przy wietle ostatnich byskw sztucznych ogni, chronic si od deszczu pod ogromnymi biaymi parasolami. wiata na niebie przygasy stopniowo, deszcz usta i w rozdarciu chmur ukaza si nagle ksiyc: zupenie Chagallowski pejza. ydowskie niebo Chagalla, pene ydowskich aniow, ydowskich chmur, ydowskich psw i koni, bujajcych w powietrzu nad miastem. ydowscy skrzypkowie siedz na dachach domw albo unosz si pod bladym niebem nad ulicami, gdzie starzy ydzi le martwi na chodnikach wrd poustawianych dokoa rytualnych wiecznikw. Pary ydowskich kochankw le na zielonych obokach jak na ce. A pod tym ydowskim niebem Chagalla, w tym Chagallowskim pejzau rozjanionym przejrzystym ksiycem, z dolnego miasta, z dzielnic Nicolina, Sokola, Pacurari dolatywa szczeglny zgiek, ujadanie karabinw maszynowych, guche detonacje granatw rcznych. - Oj, oj, oj, ydw morduj - szepna Marioara wstrzymujc oddech.

Podobny zgiek sycha byo take od strony rdmiecia, z okolic placu Unirii i kocioa Trei-Ierarhi. Brzmiao to jak krzyki i lamenty uciekajcych, ciganych ludzi, zaguszane ochrypymi wrzaskami niemieckimi i woaniem: stj, stj andarmw i onierzy rumuskich. Kula karabinowa gwizdna nam nagle koo uszu. Zgiek niemieckich, rumuskich i ydowskich gosw przyblia si, w gbi ulicy ukaza si tum uciekajcy w popochu - kobiety, mczyni, dzieci - a za nimi pdzia grupka andarmw strzelajc w biegu. Na kocu wlk si, kulejc, onierz z twarz we krwi, krzycza: Parautiti! Spadochroniarze! i mierzy z karabinu w niebo. O par krokw od nas zwali si na kolana uderzajc gow o parkan i tak ju pozosta, twarz do ziemi, pod deszczem radzieckich spadochroniarzy, ktrzy spywali powoli z nieba uczepili ogromnych biaych parasoli i lekko osiadali na dachach domw. - Oj, oj, oj! - krzykna Marioara; uniosem j z ziemi, przeszedem ogrdek przy domu i okciem pchnem drzwi. - La revedere, Marioara - powiedziaem rozluniajc ucisk, tak e osuna si powoli w moich ramionach i dotkna stopami progu. - Nu, nu, domnule capitan, nu, nu! - krzyczy Marioara chwytajc si mnie kurczowo - nu, nu, domnule capitan, oj, oj, oj! Wbija mi zby w rk, ksa z dzik furi, warczc jak pies. - Och, Marioara - mwi cicho, muskajc jej wosy wargami, a jednoczenie woln rk uderzam j w twarz, eby przestaa mnie gry. - Och, Marioara - powtarzam i wodz ustami po jej uchu. Popycham j agodnie do ciemnego wntrza domu, zamykam drzwi, mijam ogrdek i odchodz pust, wznoszc si ku grze ulic, ogldajc si raz po raz, eby spojrze na pot, wyzierajcy spoza spiczastych sztachet sonecznik i na may domek kryty czerwon dachwk, na ktr ksiyc rzuca jasne plamy. Doszedszy do szczytu wzniesienia zatrzymaem si i odwrciem. Miasto stao w pomieniach. Gste chmury dymu zalegay nisko pooone dzielnice nad rzek. Domy i drzewa w ssiedztwie objtych poarem budynkw rysoway si ostrym konturem i wydaway si wiksze ni naprawd, jak powikszona fotografia. Mogem odrni wzrokiem nawet pknicia na tynku, gazie i licie. Widok mia w sobie co martwego i zbyt wyranego zarazem - wanie jak fotografia. Mogoby si wydawa, e mam przed sob zimne, widmowe zdjcie fotograficzne, gdyby nie owe zmieszane haasy, zrywajce si tu i wdzie z nag si, to przeraliwe wycie syren, przecigy gwizd lokomotyw i terkot karabinw maszynowych, ktre nadaway tej makabrycznej wizji cechy ywej i namacalnej rzeczywistoci. Biegnc krtymi uliczkami, ktre pn si stromo ku centrum miasta, syszaem dokoa krzyki rozpaczy, trzaskanie drzwiami, brzk tuczonego szka, zdawione szlochy, rozpaczliwe woanie: mamo, mamo! i bagalne nu, nu, nu!, a czasem gdzie za potem, w gbi ogrodu czy wewntrz domu za opuszczonymi aluzjami pojawia si bysk i rozlega suchy trzask wystrzau, gwizd kuli i przeraliwe, ochrype gosy niemieckie. Na placu Unirii, pod pomnikiem Cuza Vody, grupka SS-manw strzelaa z karabinw maszynowych w stron placyku, na ktrym stoi posg ksicia Ghika w modawskim stroju, w grubej burce i wysokiej futrzanej czapie opadajcej na czoo. W czerwonym blasku poarw wida tam byo tum czarnych, gwatownie gestykulujcych postaci, przewanie kobiet, skupionych

dokoa pomnika. Raz po raz kto wyrywa si z tego tumu, rzuca si do ucieczki, miota bezadnie po placu i paka pod kulami SS-manw. Gromady ydw pierzchay w boczne uliczki, a w lad za nimi biegli onierze i rozjuszeni cywile uzbrojeni w noe czy w omy elazne; andarmi rozbijali kolbami drzwi domw, w rozwartych nagle oknach pojawiay si kobiety w koszulach, z rozwianym wosem, krzyczc i wymachujc rkami. Niektre rzucay si z okien i paday twarz na asfalt chodnika z guchym planiciem. Przez mae okienka otwarte na poziomie ulicy onierze rzucali rczne granaty do piwnic, gdzie mnstwo ludzi szukao zwodniczego schronienia. Niektrzy z onierzy kadli si na ziemi, brzuchem do chodnika, i zagldali do rodka, a potem odwracali si do towarzyszy i ze miechem opowiadali o efektach swoich wyczynw. Tam, gdzie rze najsroej szalaa, stopy lizgay si we krwi; wszdzie rozpasana furia pogromu napeniaa ulice i domy strzelanin, paczem, wrzaskiem grozy i okrutnym miechem. Kiedy dotarem wreszcie do konsulatu woskiego w zacisznej zielonej uliczce za starym cmentarzem, konsul Sartori siedzia na krzele przed drzwiami domu, palc papierosa. Pali spokojnie, z icie neapolitask beztrosk. Ale ja znam dobrze neapolitaczykw, wiedziaem wic, e cierpi. Z wntrza domu sycha byo ciche kanie. - Diabli nadali te awantury - powiedzia Sartori. - Przygarnem ich tu z dziesicioro, tych nieborakw, niektrzy s ranni. Pomoe mi pan, Malaparte? Ja nie nadaj si na sanitariusza. Wszedem do biur konsulatu. Na kanapach, krzesach, pododze, w kadym kcie (jedna maa dziewczynka ukrya si pod biurkiem Sartoriego) kto lea lub siedzia - kobiety, brodaci starcy, picioro czy szecioro dzieci i trzech modych ludzi, ktrzy wygldali na studentw. Jedna z kobiet miaa czoo rozbite kolb, jeden ze studentw jcza przyciskajc przestrzelone rami. Poleciem nagrza wody i zabraem si z pomoc Sartoriego do przemywania ran i bandaowania ich podartym na pasy przecieradem. Co za nieprzyjemno! - mwi Sartori. - Tego nam tylko brakowao! I to wanie dzi, kiedy mnie gowa boli. Kobieta, ktrej bandaowaem zranione czoo, zwrcia si do Sartoriego dzikujc mu po francusku za ocalenie ycia, przy czym tytuowaa go monsieur le marquis. Sartori popatrzy na ni z wyrazem przykroci. - Dlaczego nazywa mnie pani markizem? - powiedzia. - Jestem po prostu signor Sartori. Podoba mi si ten otyy, flegmatyczny czowiek, raptem wyrzekajcy si tytuu, do ktrego nie mia prawa, ale ktrego chtnie pozwala w stosunku do siebie uywa. W chwilach niebezpieczestwa neapolitaczycy zdolni s do najciszych nawet ofiar. - Czy moe mi pan poda jeszcze jeden banda, drogi markizie? - powiedziaem chcc mu t ofiar wynagrodzi. Wyszlimy i usiedli przed drzwiami, Sartori na krzele, ja na schodkach. W ogrodzie otaczajcym will konsulatu ronie duo akacji i sosen. Zbudzone blaskiem poarw ptaki poruszay si niespokojnie, trzepotay skrzydekami w milczeniu. - Boj si. Nie piewaj - odezwa si Sartori podnoszc oczy ku gstym koronom drzew. I doda wskazujc ciemn plam na cianie willi: - Niech pan spojrzy, to plama krwi. Jeden z tych biedakw

schroni si tutaj, wpadli za nim andarmi i zatukli go pod tym murem kolbami karabinw, prawie na mier. Potem go zabrali. To by waciciel tej willi, porzdny czowiek Zapali jeszcze jednego papierosa, obrci si powoli i -popatrzy na mnie. - Byem sam - powiedzia. - C mogem zrobi? Protestowaam, powiedziaem, e napisz do Mussoliniego. Rozemiali mi si prosto w nos. - mieli si prosto w nos Mussoliniemu, nie panu. - Niech pan sobie ze mnie nie kpi, Malaparte; nakrzyczaem na nich take, a jak ja wpadn w zo... powiedzia swoim agodnym gosem. Przez chwil pali w milczeniu, a potem doda: - Wczoraj prosiem pukownika Lupu, eby mi tu da wartownika dla ochrony konsulatu. Odpowiedzia mi, e to niepotrzebne. - Niech pan Bogu dzikuje! Z ludmi pukownika Lupu lepiej nie mie nic do czynienia. Pukownik Lupu to bandyta. - O tak, to prawda. A szkoda, taki przystojny mczyzna. miaem si bezgonie, odwracajc gow, eby Sartori nie widzia, e si miej. W tej chwili usyszelimy z ulicy przeraliwe krzyki, strzay pistoletowe i okropne, nie do zniesienia, guche odgosy walenia kolbami w gowy. - Teraz to ju za wiele - powiedzia Sartori; podnis si z waciw sobie neapolitask flegm, przeszed spokojnie przez ogrd i otworzy furtk mwic: - Wchodcie tutaj, wchodcie. Wyszedem na ulic i zaczem popycha do furtki tum ogupiaych z przeraenia ludzi. andarm chwyci mnie za rami, ale wymierzyem mu z caej siy kopniaka w brzuch. - Dobrze pan zrobi - powiedzia spokojnie Sartori. - Ten ajdak na to zasuy. Musia by naprawd bardzo rozgniewany, skoro pozwoli sobie na takie sowo jak ajdak. W jego pojciu byo to niewtpliwie bardzo grube sowo. Ca noc przesiedzielimy tak przed domem, palc. Od czasu do czasu wychodzilimy na ulic i wcigalimy grupki pprzytomnych, okrwawionych ludzi w podartej odziey za furtk, na teren konsulatu. Zgromadzilimy tak okoo stu osb. - Trzeba by da co je i pi tym biedakom - powiedziaem do Sartoriego, kiedy po jakim takim opatrzeniu rannych usiedlimy znw przed domem. Sartori spojrza na mnie aonie. - Miaem troch zapasw, ale andarmi podczas tego najcia na konsulat wszystko mi rozkradli. Nic nie poradz. - 'O vero? - powiedziaem neapolitaskim akcentem. - Naprawd? - 'O vero - odpar Sartori wzdychajc.

Przyjemnie byo by razem z Sartorim w takich chwilach. Czuem si jaki pewniejszy w towarzystwie tego spokojnego neapolitaczyka, ktry mg dygota z przeraenia, grozy i litoci, ale nigdy tego nie okazywa. - Sartori - powiedziaem mu - walczymy w obranie cywilizacji przeciwko barbarzystwu. - 'O vero? - zapyta Sartori. - 'O vero - odpowiedziaem. Na niebie oczyszczonym z chmur zaczynao ju wita. Dymy poarw trzymay si w liciach drzew, kady na dachach. Byo chodno. -- Sartori - mwiem - kiedy Mussolini si dowie, e w Jassach pogwacono nietykalno konsulatu, wcieknie si. - Malaparte, niech mi pan nie dokucza; Mussolini szczeka, ale nie gryzie. Przepdzi mnie za to, e daem schronienie tym nieszczsnym ydom. - 'O vero? - 'O vero, Malaparte. Po jakim czasie Sartori podnis si i prosi, ebym poszed odpocz. - Zmczony pan, Malaparte. Teraz ju po wszystkim. Kto umar, ten umar: nic si ju na to nie poradzi. - Nie jestem zmczony, Sartori. Niech pan idzie do ka, ja tu zostan na stray. - Niech pan odpocznie chocia godzin, eby mi zrobi przyjemno - prosi Sartori siadajc znowu. Przechodzc przez cmentarz, w niepewnym jeszcze wietle zobaczyem dwch rumuskich onierzy siedzcych na grobie. W rku trzymali kromki chleba i jedli je powoli, w milczeniu. - Dzie dobry, domnule capitan - pozdrowili mnie. - Dzie dobry - odpowiedziaem. W poprzek na dwch grobach leaa martwa kobieta. Za ywopotem ujada pies. Rzuciem si na ko i zamknem oczy. Czuem si upokorzony. Nic nie mona byo zrobi. La dracu, pomylaem. Okropna bya ta kompletna bezsilno. Po trochu ogarnia mnie sen, przez otwarte okno widziaem niebo rozjanione ju brzaskiem, gdzieniegdzie kad si na nim odblask poarw. A przez sam rodek nieba sun czowiek z olbrzymim biaym parasolem w wycignitej rce i patrzy w d. - Miego wypoczynku - powiedzia mi kiwajc przyjanie gow. - Dzikuj, i miej przechadzki - odpowiedziaem.

Obudziem si po paru godzinach. Ranek by pogodny, w czystym powietrzu, wymytym deszczem i odwieonym burz, kada rzecz lnia jak powleczona przezroczystym werniksem. Wyjrzaem przez okno. Ulica Lapusneanu bya caa usiana ludzkimi ciaami w dziwnych, bezadnych pozach. Chodniki zniky zupenie pod zwokami spitrzonymi jedne na drugich. Setki trupw cignito na cmentarz i zrzucono na jeden wielki stos. Gromady psw obwchiway trupy; miay przy tym zalkniony i pokorny wygld, jaki miewa pies, ktry szuka swego pana. Pene byy szacunku i litoci, snuy si pord aosnych zwok delikatnie, jakby si bay nadepn na ktr z tych skrwawionych twarzy czy kurczowo zacinitych rk. Ekipy ydw, pod stra andarmw i onierzy uzbrojonych w erkaemy, cigay zwoki z jezdni i ukaday wzdu murw, by oczyci drog dla pojazdw. Ulicami jechay ciarwki niemieckie i rumuskie naadowane trupami. Na chodniku koo lustragerii siedziao nieywe dziecko oparte plecami o mur, z gwk przechylon na rami. Cofnem si, zamknem okno i usiadszy na ku zaczem si powoli ubiera. Raz po raz musiaem ka si na chwil, eby powstrzyma napad torsji. Nagle wydao mi si, e sysz jakie wesoe gosy, miechy, nawoywania. Zmusiem si, eby podej do okna. Ulica pena bya ludzi. onierze i andarmi, grupki ludnoci cywilnej, mczyzn i kobiet, a take bandy Cyganw o dugich kdzierzawych wosach - wszyscy obdzierali trupy, podnosili je, rzucali, obracali z boku na bok, zdejmujc marynarki, spodnie, bielizn, wpierajc nog w brzuchy trupw, by cign buty; jedni nadbiegali w popiechu, eby nie omin ich udzia w rabunku, inni oddalali si z ogromnymi narczami upw. Bya to wesoa krztanina, radosny trud, jarmark i zabawa ludowa jednoczenie. Nagie trupy leay brutalnie porzucone. Zbiegem na d, pdem minem cmentarz przeskakujc przez groby, eby nie depta lecych wszdzie zwok, i zderzyem si z grupk andarmw metodycznie obdzierajcych trupy. Rzuciem si na nich z krzykiem, roztrcajc ich i walc. Podlece! ajdaki! - wrzeszczaem. Jeden z andarmw spojrza na mnie zdumiony, potem wyj ze stosu odziey kilka sztuk ubrania i dwie czy trzy pary butw i poda mi je mwic: - Prosz si nie zoci, domnule capitan, starczy tego dla wszystkich. Wanie od strony placu Unirii, na ulicy Lapusneanu, ukazao si z wesoym pobrzkiwaniem dzwoneczkw lando ksinej Sturdza. Siedzcy godnie na kole eunuch Grigori w swojej zielonej liberii koysa batem nad grzbietami piknych modawskich siwkw, ktre kusoway z podniesionym bem, potrzsajc dugimi grzywami. Na wysokich, mikkich poduszkach sztywno wyprostowana, majestatyczna ksina patrzya wyniole, trzymajc w prawej rce czerwon jedwabn parasolk ozdobion koronkow falban. U jej boku siedzia dumny i roztargniony ksi Sturdza, ubrany biao, z czoem ocienionym rondem szarego pilniowego kapelusza, lew rk przyciskajc do piersi niedu ksieczk oprawn w czerwon skr. - Dzie dobry, doamn, prines - mwili obdzieracze trupw przerywajc na chwil swj radosny trud i kaniajc si nisko. Ksina Sturdza w bkitnej sukni, w wielkim kapeluszu z florenckiej somki, woonym nieco na bok, obracaa twarz odrobin w prawo lub w lewo z suchym skinieniem gowy, ksi za uchyla szarego kapelusza z umiechem.

- Dzie dobry, doamn prines, - rozbrzmiewao dokoa. Wesoo pobrzkujc dzwoneczkami powz toczy si pomidzy stosami nagich trupw, szpalerem kornie pochylonych ludzi, ciskajcych w ramionach swoje ohydne upy. Przejecha, unoszony ranym kusem piknych biaych koni, ktre eunuch Grigori, tusty i dostojny na swym kole, podnieca do szybkiego biegu lekkimi municiami czerwonego bata.

VII. Krykiet w Polsce


Ilu ydw zgino tamtej nocy w Jassach? - zagadn ironicznym tonem Frank wycigajc wygodnie nogi w kierunku kominka. I rozemia si przy tym dobrodusznie. Inni take si mieli, patrzc na mnie z politowaniem. Ogie trzaska na kominku, mrz i nieg stukay biaymi palcami w szyby okien. Raz po raz zryway si gwatowne podmuchy wiatru, lodowatego wiatru z pnocy, wichura wya w pobliskich ruinach hotelu Angielskiego, wzniecaa wirujce trby niene na rozlegej przestrzeni placu Saskiego. Wstaem, podszedem do okna i przez zasnute niegiem szyby wyjrzaem na plac w powiacie ksiyca. Niewyrane cienie onierzy chodziy tam i na powrt po chodniku przed hotelem Europejskim. Tam, gdzie przed dwudziestu laty wznosi si Sobr, prawosawna katedra, zburzona przez Polakw dla uczynienia zado mtnemu proroctwu jakiego mnicha, teraz rozciga si niepokalany caun niegu. Odwrciem si, spojrzaem na Franka i take zaczem si mia. - Oficjalny komunikat wicepremiera rzdu rumuskiego, Mihai Antonescu - powiedziaem - mwi o piciuset zabitych. Natomiast liczba urzdowo ustalona przez pukownika Lupu wynosi siedem tysicy wymordowanych ydw. - Cyfry nie byle jakie - rzek Frank. - Ale metoda nie bya waciwa. Tak si nie robi. - Nie, tak si nie robi - potwierdzi gubernator Warszawy, Fischer, potrzsajc gow z dezaprobat. - To barbarzyskie metody - rzek z akcentem niesmaku gubernator Krakowa Wchter, jeden z zabjcw Dollfussa. - Rumuni to nard bez kultury - powiedzia Frank wzgardliwie. - Ja, es hat keine Kultur - powtrzy Fischer trzsc gow. - Jakkolwiek nie posiadam tak tkliwego serca, jak pan - zwrci si Frank do mnie - rozumiem i podzielam uczucie grozy, jakie w panu budzi masakra w Jassach. Potpiam pogromy jako czowiek, jako Niemiec, jako Generalgouverneur Polski. - Very kind of you15 - rzekem z ukonem. - Niemcy to nard o wyszej kulturze, ywicy odraz do pewnych barbarzyskich metod - mwi Frank wodzc dokoa wzrokiem penym szczerego oburzenia.

15

Bardzo uprzejmie z pana strony.

- Natrlich - przytaknli wszyscy chrem. - Niemcy - rzek Wchter - maj wielk misj cywilizacyjn do spenienia na Wschodzie. - Pogrom nie jest sowem niemieckim - cign Frank. - To hebrajskie sowo, oczywicie - powiedziaem z umiechem. - Nie wiem, czy hebrajskie - rzek Frank - ale wiem jedno: termin ten do sownictwa niemieckiego nigdy nie wejdzie. - Pogromy s specjalnoci sowiask - doda Wchter. - My, Niemcy, kierujemy si w kadej rzeczy rozumem i metod, a nie zwierzcymi odruchami; zawsze i we wszystkim postpujemy naukowo. Kiedy to konieczne, ale tylko wwczas, kiedy rzeczywicie i bezwzgldnie konieczne - powtrzy Frank z naciskiem, patrzc na mnie tak, jakby chcia mi swoje sowa trwale wyry na czole - naladujemy sztuk chirurga, ale nie rzemioso rzenika. Czy zdarzyo si panu kiedy widzie masakr ydw na ulicach miast niemieckich? Nie, prawda? Co najwyej jak demonstracj studenck, jakie dziecinne awantury. A mimo to wkrtce nie bdzie w Niemczech ani jednego yda. - To wszystko kwestia metody i organizacji - wtrci Fischer. - Mordowa ydw - cign Frank - nie, to nie jest w niemieckim stylu. To idiotyczna robota, niepotrzebna strata czasu i si. My deportujemy ydw do Polski i zamykamy ich w gettach. W ich obrbie mog robi, co chc. W gettach polskich miast ydzi yj jak w wolnej republice. - Niech yje wolna republika gett w Polsce - powiedziaem wznoszc kielich szampana, ktry podaa mi wanie z umiechem Frau Fischer. W gowie troch mi si krcio, czuem si yczliwie usposobiony w stosunku do wiata. - Wiwat! - zakrzyczeli wszyscy chrem, wznoszc kielichy szampana. Wypili patrzc na mnie wesoo. - Mein lieber Malaparte - cign Frank kadc mi do na ramieniu z kordialn poufaoci - nard niemiecki jest ofiar ohydnych kalumnii. Nie jestemy narodem mordercw. Po powrocie do Woch opowie pan, mam nadziej, o wszystkim, co pan widzia w Polsce. Jako czowiek uczciwy i bezstronny ma pan obowizek mwi prawd. No i moe pan powiedzie z czystym sumieniem, e Niemcy w Polsce tworz jedn wielk, pokojowo usposobion, pracowit rodzin. Niech si pan rozejrzy dokoa: znajduje si pan w schludnym, prostym, uczciwym niemieckim domu. Taka wanie jest Polska: uczciwy niemiecki dom. Prosz tylko spojrze - rzek z okrgym zachcajcym gestem rki. Obrciem si ogarniajc pokj spojrzeniem. Wanie Frau Fischer wyja z szuflady kartonowe pudeko, z pudeka za duy kbek weny, druty, rozpoczt poczoch i troch surowej weny w lunych motkach. Z lekkim ukonem w stron Frau Brigitte Frank, jakby proszc j o pozwolenie, pani domu naoya na nos okulary w metalowej oprawie i zabraa si spokojnie do roboty. Frau Brigitte Frank wsuna donie w motek weny, rozcigna go, zawiesia na usunie nadstawionych rkach Frau Wchter i zacza zwija kbek poruszajc rkami szybko i zwinnie. Frau Wchter siedziaa ze cinitymi kolanami, wyprostowana, trzymajc rce na wysokoci piersi i lekkimi poruszeniami przegubw pomagaa snu nitk bez zaczepie i rwania. Wszystkie trzy panie

umiechay si, tworzc obraz mieszczaskiej pogody i poczciwoci. Generalgouverneur Frank ogarnia ten wdziczny obrazek wzrokiem wyraajcym dum i tkliwo. Keith i Emil Gassner tymczasem krajali torty i nalewali kaw do duych porcelanowych filianek. Poprzez lekkie podniecenie winem, z tej mieszczaskiej sceny, z tego prowincjonalnego niemieckiego wntrza przy cichym akompaniamencie domowych dwikw (podzwanianie szybko migajcych drutw, trzask ognia na kominku, chrupanie tortw, lekki stuk porcelanowych filianek) zaczo jakby sczy si we mnie uczucie przygnbienia i niepewnoci. Do Franka, spoczywajca na moim ramieniu, nie ciya mi fizycznie, ale duchowo przytaczaa. Prbowaem uwiadomi sobie i systematycznie rozway uczucia, jakie Frank we mnie budzi, staraem si zrozumie motywy, preteksty i waciwe znaczenie kadego wypowiadanego przeze sowa, aby z poszczeglnych zebranych w cigu niewielu dni elementw stworzy sobie jaki moralny obraz jego osoby; ale zamiast tego utwierdzaem si coraz bardziej w przekonaniu, e nie jest to czowiek, ktrego mona by zaatwi pospiesznym, powierzchownym sdem. Uczucie niepewnoci, jakie mnie zawsze ogarniao w obecnoci Franka, pyno wanie std, e jego natura bya niesychanie zoona, stanowia przedziwn mieszanin inteligencji i okruciestwa, finezji i wulgarnoci, brutalnego cynizmu i wyrafinowanej wraliwoci. Musia istnie w nim bez wtpienia jaki pokad ciemny i gboki, do ktrego nie umiaem si dobra; jakie ponure krlestwo, niedostpne inferno, pieko, skd wydobywa si raz po raz przelotny bysk, rzucajc nage wiato na zamknit twarz Franka, na to jego niepokojce i fascynujce utajone oblicze. Sd, ktry dawno ju sobie na temat Franka wyrobiem, by niewtpliwie negatywny. To, co o nim wiedziaem wystarczyo, ebym doznawa w stosunku do niego odrazy. Czuem jednak, e nie mam prawa na tym sdzie poprzesta. Wrd elementw, jakie zdoaem zgromadzi bd z dowiadcze innych ludzi, bd z moich wasnych, czego mi brakowao, ale czego - nie umiaem zda sobie sprawy. Nie miaem nawet pojcia, jakiej natury mia by ten brakujcy element; ale liczyem na to, e w kocu jako mi si on ni std, ni zowd objawi. Miaem wci nadziej, e uda mi si podchwyci u Franka jaki gest, jakie sowo, jaki niezamierzony uczynek, ktre mi odkryj jego prawdziw twarz, jego utajone oblicze. w gest, sowo czy uczynek miay wybuchn niespodziewanie z tej wanie ciemnej, gbokiej strefy jego ducha, w ktrej, czuem to instynktownie, tkwiy korzenie jego okrutnej inteligencji, jego wyrafinowanej muzykalnoci, sigajc chorobliwego i w pewnym sensie zbrodniczego dna jego natury. - To wanie jest Polska: uczciwy dom niemiecki - powtrzy Frank obejmujc spojrzeniem t intymn, mieszczask scen rodzinn. - Dlaczego - zapytaem - nie zajmuje si i pan take jak kobiec robtk? Paska godno generalnego gubernatora wcale by na tym nie ucierpiaa. Krl Szwecji, Gustaw V, przepada za kobiecymi robtkami. Wieczorami, w otoczeniu swoich najbliszych, krl Gustaw V haftuje. - Ach, so? - wykrzykny chrem panie z niedowierzaniem i rozbawionym zdumieniem. - Czyme innym mgby si zajmowa neutralny krl? - rozemia si Frank. - Gdyby krl Szwecji by generalnym gubernatorem Polski, czy sdzicie pastwo, e znajdowaby czas na haftowanie?

- Nard polski byby z pewnoci szczliwszy odparem - gdyby mia generalnego gubernatora zajmujcego si haftem. - Ha! ha! ha! Ale to istna idee fixe! - rzek Frank z umiechem. - Niedawno prbowa pan we mnie wmwi, e Hitler jest kobiet, dzi znowu chciaby mnie pan nakoni do zajmowania si kobiecymi robtkami. Czy naprawd wydaje si panu, e mona rzdzi Polsk przy pomocy drutw poczoszniczych czy igy do haftu? Zanadto pan sprytny, mj drogi Malaparte - zakoczy po francusku. - W pewnym sensie - zauwayem - pan take haftuje. Paska robota polityczna to istny haft. - Nie jestem krlem Szwecji, ktry spdza czas jak pensjonarka - powiedzia Frank z akcentem pychy. Ja haftuj na kanwie nowej Europy. Powolnym, majestatycznym krokiem przeszed przez pokj, otworzy drzwi i znikn. Usiadem w fotelu przy oknie, skd mogem, troch tylko obracajc gow, ogarn spojrzeniem cay ogromny plac Saski, pozbawione dachw domy za hotelem Europejskim i ruiny kamienicy obok hotelu Bristol, na rogu stromej uliczki schodzcej ku Wile. Spord krajobrazw bdcych tem moich modzieczych dowiadcze ten by moe memu sercu najbliszy; ogldajc go w takiej chwili, z tego pokoju w paacu Brhlowskim i w takim towarzystwie, czuem si dziwnie zmieszany, jaki aonie upokorzony. w -widok, tak dobrze mi znany, zmartwychwsta przed moimi oczyma po dwudziestu z gr latach, z bezporednioci starej, wyblakej fotografii; z dalekiego widnokrgu lat 1919 i 1920 warszawskie dni i noce powracay mi na pami w takiej samej jak wwczas postaci i z tym samym zabarwieniom uczuciowym. (Z cichych, pachncych kadzidem, woskiem i domow nalewk pokoi maego domu w uliczce odchodzcej od placu Teatralnego, gdzie mieszkaa ze swymi siostrzenicami kanoniczka Walewska, sycha byo rozbrzmiewajce w czystym mronym powietrzu zimowej nocy gosy dzwonw ze stu kociow Starego Miasta. Umiech wykwita na czerwonych wargach dziewczt, podczas gdy stare damy siedzce wok kominka chanoinesse'y gawdziy przyciszonymi gosami, tajemniczo i troch zoliwie. W Sali Malinowej Bristolu modzi oficerowie uanw wybijali nogami rytm mazura, ruszajc do szturmu na barwny zastp panien w jasnych sukniach, o oczach lnicych ogniem modoci. Stara ksina Czartoryska z pomarszczon szyj, siedemkro owinit ogromnym sznurem pere zwisajcym a na ono, siedziaa milczc naprzeciw starej margrabiny Wielopolskiej w paacyku w Alejach Ujazdowskich, przy oknie, w ktrego szybach odbijay si drzewa alei. Zielony refleks lip przenika do przytulnego pokoju kadc lekkie plamy zieleni na delikatnych barwach perskich dywanw, na meblach Ludwik XV, na portretach i pejzaach francuskiej i woskiej szkoy, malowanych w gucie Trianon i Schnbrunnu, na starych szwedzkich srebrach i rosyjskich emaliach z czasw Katarzyny Wielkiej). Kiedy tak siedziaem przy oknie, patrzc na krajobraz moich lat modzieczych, z dna pamici jawiy si mie cienie z tamtych dawno minionych czasw, mie cienie agodne, umiechnite. Kiedy przymknwszy oczy wpatrywaem si w te przyblade obrazy i suchaem drogich mi gosw, ktre czas troch tylko przytumi, uszu moich dobiega agodna, urzekajca muzyka. Byy to pierwsze tony jednego z preludiw Chopina. W ssiednim pokoju, widocznym przez uchylone drzwi, Frank siedzia przy fortepianie pani Beckowej, z gow schylon na piersi. Blade jego czoo lnio od potu, na penej

pychy twarzy malowao si gbokie cierpienie i jakby upokorzenie. Oddycha z wysikiem, przygryzajc doln warg. Oczy mia zamknite i widziaem drenie jego powiek. To chory czowiek - pomylaem. Ale zaraz odrzuciem od siebie t myl. Dokoa mnie wszyscy suchali w milczeniu, wstrzymujc oddech. Tony preludium, czyste i lekkie, unosiy si w powietrzu niby propagandowe ulotki rzucane z samolotu. Kada nuta miaa na sobie wybity duymi czerwonymi literami napis: Niech yje Polska! Patrzyem na patki niegu mikko opadajce za oknem na ogromn bia paszczyzn placu Saskiego, pust w ksiycowej powiacie, i na kadym patku widziaem te same wypisane czerwonymi literami sowa: Niech yje Polska!, tak jak czytaem je, przeszo dwadziecia lat temu w padzierniku 1919, w kadej nucie Chopina, czystej i lekkiej, wzlatujcej spod biaych, szczupych, bezcennych doni Prezesa Rady Ministrw, Ignacego Paderewskiego, kiedy siedzia przy fortepianie w wielkiej karmazynowej sali warszawskiego Zamku. Byo to wkrtce po wskrzeszeniu Pastwa Polskiego. Wysze towarzystwo warszawskie i czonkowie korpusu dyplomatycznego zbierali si czsto wieczorami na Zamku Krlewskim dokoa fortepianu premiera. Zjawa Chopina snua si pord nas z melancholijnym umiechem i chwilami dreszcz przebiega po nagich ramionach modych kobiet. Niemiertelny, anielski gos Chopina, podobny do dalekich odgosw wiosennej burzy, guszy inne, przeraliwe dwiki - okrzyki buntu i echa krwawych represji. Czyste, lekkie tony unosiy si w powietrzu nad gowami zmizerowanych, wychudych tumw niby propagandowe ulotki rzucane z samolotu, dopki nie umilky ostatnie akordy. Paderewski unosi powolnym ruchem pochylon nad klawiatur gow o biaych rozwianych wosach, zwracajc ku suchaczom twarz mokr od ez. A oto teraz w paacu Brhlowskim, tak niedaleko od ruin Zamku Krlewskiego, w ciepym, lekko zadymionym powietrzu mieszczaskiego niemieckiego wntrza, czyste, urzekajce tony Chopina wzlatyway spod biaych, mikkich palcw Franka, spod niemieckich rk Generalgouverneura Polski; uczucie wstydu i buntu ogarniao mi twarz pomieniem. - Och, gra jak anio! - wyszeptaa Frau Brigitte Frank. W tej wanie chwili muzyka umilka i Frank ukaza si w progu. Frau Brigitte zerwaa si gwatownie, odrzucajc kbek weny, podbiega do ma i ucaowaa jego rce. Frank, poddajc askawie rce pod te korne, pene religijnej arliwoci pocaunki, ustroi twarz w surowy wyraz kapaskiego dostojestwa, jak gdyby zstpowa w tej chwili po stopniach otarza po odprawieniu mistycznej ofiary; tylko czekaem, by Frau Brigite pada na kolana w ekstazie adoracji. Ale ona uja rce Franka, uniosa je w gr i zwracajc si ku nam powiedziaa z nut tryumfu w gosie: - Spjrzcie, takie s rce aniow! Spojrzaem na rce Franka: byy drobne, delikatne, bardzo biae. Byem mile zaskoczony nie dostrzegajc na nich ani plamki krwi.

Przez kilka nastpnych dni nie miaem okazji spotka ani Generalgouverneura Franka, ani gubernatora Warszawy Fischera; obaj zajci byli roztrzsaniem wraz z Himmlerem, ktry niespodziewanie zjecha z Berlina, trudnej sytuacji, jaka ostatnio wytworzya si w Polsce (by to pocztek lutego 1942) w zwizku z niepowodzeniami Niemcw na froncie rosyjskim. Osobiste stosunki midzy Himmlerem a Frankiem byy notorycznie jak najgorsze: Himmler ywi pogard dla

teatralnoci i intelektualnego wyrafinowania Franka, ten za oskara Himmlera o mistyczne okruciestwo. Mwio si o duych przesuniciach na wysokich stanowiskach wadz okupacyjnych w Polsce, wygldao na to, e nawet sam Frank jest w niebezpieczestwie. Ale kiedy Himmler wyjecha z Warszawy i wrci do Berlina, wszystko wskazywao, e Frank w tej rozgrywce zwyciy: wielkie zmiany ograniczyy si do zastpienia Wchtera, jako gubernatora Krakowa, dotychczasowym Stadthauptmannem Czstochowy, bliskim krewnym Himmlera, z rwnoczesnym przeniesieniem Wchtera na stanowisko gubernatora do Lwowa. Na razie Wchter wrci do Krakowa razem z Gassnerem i baronem Wolseggerem. Frau Wchter zostaa, aby dotrzyma towarzystwa Frau Brigitcie Frank przez reszt pobytu Generalgouverneura w Warszawie. Ja za, czekajc, kiedy bd mg wyruszy na front pod Smoleskiem, wykorzystywaem wizyt Himmlera (gestapo byo w tym czasie wytrcone z normalnego trybu swoich zaj, pochonite bez reszty odpowiedzialnym zadaniem ochrony cennego ycia Himmlera), aby poroznosi dyskretnie listy, paczki i pienidze, ktre polscy uchodcy we Woszech powierzali mi z prob o przekazanie swoim krewnym i przyjacioom w Warszawie. Dorczenie obywatelom polskim potajemnej korespondencji z zagranicy, choby to by tylko jeden jedyny list, karane byo mierci. Musiaem wic zachowa daleko idc ostrono, aby uj czujnoci gestapo i nie naraa ani cudzego, ani wasnego ycia; ale dziki wielkiej przezornoci i nieocenionej pomocy pewnego niemieckiego oficera (by to mody czowiek niezwykej kultury i szlachetnoci, ktrego poznaem przed kilku laty we Florencji i z ktrym czya mnie serdeczna przyja) udao mi si wywiza z delikatnej misji. Gra bya niebezpieczna; przystpiem do niej w duchu sportowym i z absolutn lojalnoci (nigdy, w adnej okazji, nawet w stosunku do Niemcw, nie amaem regu obowizujcych w krykiecie), krzepiony z jednej strony wiadomoci, e speniam nakaz ludzkiej solidarnoci i chrzecijaskiej mioci bliniego, z drugiej - chci zadrwienia sobie z Himmlera, Franka i caej ich machiny policyjnej. Pasjonowaem si t gr i w rezultacie wygraem; gdybym przegra, lojalnie uicibym przegran. Ale zwyciy mogem tylko dziki temu, e Niemcom, zawsze pogardzajcym swymi przeciwnikami, nawet przez myl by nie przeszo, e ja w kadym wypadku respektowabym prawida gry. Zobaczyem ponownie Franka dwa dni po odjedzie Himmlera, na niadaniu, ktre wydawa na cze boksera Maxa Schmelinga w swojej oficjalnej rezydencji, Belwederze, niegdy siedzibie marszaka Pisudskiego, a do jego mierci. Tego ranka, kiedy szedem alej wiodc przez pikny osiemnastowieczny park (zaprojektowany z melancholijnym, nieco jesiennym wdzikiem przez jednego z pniejszych uczniw Le Ntre'a) na dziedziniec paacu Belwederskiego, doznaem wraenia, e niemieckie flagi, niemieccy wartownicy, niemieckie kroki, gesty i gosy wyciskaj zimne, twarde, martwe pitno na piknych starych drzewach parku, na muzycznej harmonii architektury stworzonej dla zbytkowych rozrywek Stanisawa Augusta, nawet na milczeniu fontann i staww zamknitych w lodowatym wizieniu. Kiedy przeszo dwadziecia lat temu, przechadzajc si pod lipami Alei Ujazdowskich czy po alejkach azienek, widziaem z daleka przebyskujce przez licie biae mury Belwederu, miaem wraenie, e te marmurowe schody, posgi Apollina i Diany i biae stiuki fasady zrobione s z tworzywa delikatnego i ywego, nieomal z rowego ciaa. Teraz natomiast wszystko to wydawao mi si zimne, twarde, martwe. Przechodzc przez obszerne sale tonce w jasnym, zimnym wietle, sale, gdzie rozbrzmieway niegdy skrzypce i klawesyn Lulliego i Rameau i gdzie snua si wzniosa, czysta melancholia Chopina, z daleka ju usyszaem donone niemieckie gosy i miechy - i zatrzymaem si

w progu niepewnie. Ale wnet okrzykn mnie gos Franka i on sam wyszed naprzeciw mnie, otwierajc szeroko ramiona z t pen pychy kordialnoci, ktra zawsze na nowo mnie zaskakiwaa i napeniaa gbokim zmieszaniem.

- Znokautuj go w pierwszej rundzie; sdzi pan bdzie, Schmeling - powiedzia Frank ujmujc w gar kordelas myliwski. Tego dnia przy stole generalnego gubernatora Polski, w paacu Belwederskim w Warszawie, gociem honorowym nie byem ja, lecz synny piciarz Max Schmeling. Rad byem z jego obecnoci, ktra odwracaa uwag biesiadnikw od mojej osoby i pozwalaa mi si pogry w agodnym smutku wspomnie, przywoa na pami w dzie pierwszego stycznia 1920 roku, kiedy po raz pierwszy wszedem do tej sali, aby wzi udzia w rytualnym hodzie skadanym przez korpus dyplomatyczny Gowie Pastwa, marszakowi Pisudskiemu. Stary marszaek sta nieruchomo porodku sali, obiema rkami wsparty na rkojeci szabli, starej szabli zakrzywionej jak turecka karabela i tkwicej w skrzanej pochwie ze srebrnymi okuciami; blada jego twarz poznaczona bya grubym yami podobnymi do blizn, dugie wsy zwisay ku doowi jak u Sobieskiego, nad rozlegym czoem sterczay wosy krtkie i twarde. Mino z gr dwadziecia lat, a wci jeszcze widziaem go przed sob, dokadnie w tym samym miejscu, gdzie teraz dymi porodku stou kozioek dopiero co zdjty z rona; na nim to wanie i jego smakowitym misie Frank wyprbowywa ze miechem swoj zrczno manipulujc szerokim ostrzem myliwskiego noa. Max Schmeling siedzia po prawej rce Frau Brigitte Frank, skupiony, z gow nieco pochylon, przesuwajc po wspbiesiadnikach spojrzenie spode ba, niemiae i twarde zarazem. By troch wicej ni redniego wzrostu, harmonijnych ksztatw, ramiona mia nieco zaokrglone, sposb bycia niemal wykwintny. Trudno byoby si domyli, e pod tym garniturem z szarej flaneli, doskonale skrojonym, pochodzcym zapewne z ktrego z zakadw krawieckich Wiednia albo Nowego Jorku, czai si tak niepospolita sia. Gos mia powabny, melodyjny, mwi powoli, umiecha si - nie wiadomo, czy przez niemiao, czy w podwiadomym poczuciu waciwego atletom zaufania do samego siebie. Spojrzenie jego czarnych oczu byo gbokie i pogodne, twarz powana i sympatyczna. Siedzia lekko pochylony, przeguby rk trzyma oparte o krawd stou, patrzy uwanie, jakby wewntrznie gotw do obrony, jakby znajdowa si na ringu. Rozmowie przysuchiwa si pilnie, odrobin podejrzliwie, i raz po raz spoglda na Franka, ktry umiecha si lekko w waciwy sobie sposb, z ironicznym nieco respektem. Frank odgrywa przed nim rol dotychczas mi nie znan: rol intelektualisty, ktry, gdy przypadek zetkn go z atlet, puszy si przed nim i popisuje swymi najefektowniejszymi mylami; udaje, e ze czci chyli czoo przed t podobizn Herkulesa, wychwalajc potny, muskularny tors, wzdte bicepsy, ogromne silne pici, a naprawd spala kadzido przed otarzem Minerwy, potwierdzajc przesadn kurtuazj, obfitoci pochwa, ktrymi askawie obsypuje zalety ciaa, zrcznym sowem rzuconym od czasu do czasu z wysokoci - niewtpliw wyszo inteligencji i kultury nad brutaln si. Jak najdalszy od tego, by okaza przykro czy znudzenie, Max Schmeling nie ukrywa jednak rozbawionego zdumienia, a zarazem odrobiny naiwnej nieufnoci, jak gdyby znalaz si w obliczu jakiego ludzkiego gatunku zupenie mu nie znanego: nieufno ta dawaa si dostrzec w jego uwanym spojrzeniu, ironicznym umieszku, w ostronoci, z jak dobiera sowa odpowiadajc na

pytania Franka, wreszcie w gniewnej niemal arliwoci, z jak stara si umniejsza to wszystko, co w otaczajcej go sawie wykraczao poza walory czysto atletyczne. Frank wypytywa go o Kret, o cik ran odniesion w tej awanturniczej imprezie, w ktrej Max Schmeling bra udzia jako spadochroniarz. I doda zwracajc si do mnie, e jecy angielscy, kiedy Schmelinga niesiono na noszach, potrzsali uniesionymi w gr rkami i woali: Hello Max! - Leaem na noszach, ale wcale nie byem ranny - powiedzia Schmeling. - Wiadomo, jakobym zosta ciko raniony w kolano, bya faszywa, lansowa j Goebbels w celach propagandowych. Mwili nawet, e nie yj. Prawda jest znacznie skromniejsza: dostaem okropnych kurczw odka. Powiem szczerze - doda po chwili - cierpiaem na biegunk. - Nie ma nic habicego, nawet dla bohaterskiego onierza, w fakcie, i cierpi na biegunk powiedzia Frank. - Nigdy nie mylaem, eby byo w tym co habicego - powiedzia Schmeling umiechajc si ironicznie. - Przemarzem po prostu, nie byo to z pewnoci wywoane strachem. Ale kiedy, mwic o onierzu, wypowiada si sowo biegunka, kady myli o strachu. - Mwic o panu, nikt nie moe mie na myli strachu - owiadczy Frank; potem spojrza na mnie i wyjani: - Schmeling na Krecie zachowa si po bohatersku. Nie lubi o tym mwi, ale to autentyczny bohater. - Nie jestem adnym bohaterem - zaprotestowa Schmeling. Umiecha si wci, ale miaem wraenie, e jest troch zy. - Nie zdyem wzi udziau w walce. Wyskoczyem z samolotu o pidziesit metrw nad ziemi i wyldowaem w krzakach z okropnymi blami brzucha. Kiedy przeczytaem, e zostaem ranny w boju, natychmiast sprostowaem t wiadomo w wywiadzie z jednym neutralnym dziennikarzem. Powiedziaem, e po prostu miaem kurcze odka. Goebbels nigdy mi tego nie przebaczy. Zagrozi mi nawet, e stan przed sdem wojennym za defetyzm Gdyby Niemcy przegray wojn, Goebbels kazaby mnie rozstrzela. - Niemcy nie przegraj wojny - rzek Frank surowo. - Natrlich - potwierdzi Schmeling - niemiecka Kultur nie ma przecie biegunki. Wszyscy zaczlimy si dyskretnie mia, a i sam Frank uoy wargi w pobaliwy umiech. - W tej wojnie - powiedzia surowo - kultura niemiecka zoya w ofierze wielu spord swoich czoowych przedstawicieli. - Wojna to najszlachetniejszy ze wszystkich sportw - rzek Schmeling. Zapytaem go, czy przyjecha do Warszawy w zwizku z jakim spotkaniem bokserskim. - Jestem tu po to - wyjani Schmeling - eby zorganizowa i poprowadzi ca seri spotka midzy piciarzami Wehrmachtu i SS. Bdzie to pierwsza wielka impreza sportowa w Polsce. - W zawodach sportowych midzy Wehrmachtem a SS - powiedziaem - stawiam na szampionw Wehrmachtu. - I dodaem, e bdzie to wydarzenie nieomal polityczne.

- Nieomal - przytakn Schmeling z umiechem. Frank zrozumia aluzj i wyraz gbokiej satysfakcji rozla si na jego twarzy. On sam dopiero co wyszed zwycisko z meczu z szefem SS i nie mg si powstrzyma od napomknienia o przyczynach swoich nieporozumie z Himmlerem. - Nie jestem zwolennikiem gwatw - powiedzia. - I na pewno Himmler nie zdoa mnie przekona, e polityk adu i sprawiedliwoci da si w Polsce utrzyma tylko przy metodycznym stosowaniu przemocy. - Himmlerowi brak poczucia humoru - zauwayem. - Niemcy - rzek Frank- to jedyny na wiecie kraj, gdzie poczucie humoru nie jest mowi stanu koniecznie potrzebne. Ale zupenie inaczej rzecz si ma w Polsce. - Nard polski - powiedziaem - musi by panu wdziczny za paski sense of humour. - Byby mi wdziczny z pewnoci, gdyby Himmler nie wspiera gwatami mojej polityki adu i sprawiedliwoci - i zacz mwi o obiegajcych Warszaw pogoskach w zwizku z rozstrzelaniem stupidziesiciu intelektualistw polskich; Himmler przed wyjazdem z Polski zarzdzi t egzekucj bez wiedzy Franka i na przekr jego obiekcjom. Jasne byo, e Frank usiuje wobec mnie zrzuci z siebie odpowiedzialno za t masakr. Twierdzi, e dowiedzia si o tym, ju po fakcie, od samego Himmlera, w chwili kiedy tamten wsiada do samolotu majcego zawie go do Berlina. - Oczywicie zakoczy Frank - zaprotestowaem jak najenergiczniej. Ale ju si stao. - Himmler - powiedziaem - musia si umia z pana protestw. Zreszt i pan, egnajc Himmlera na lotnisku, mia si; wesoo. Widocznie wic ta wiadomo wprawia pana w dobry humor. Frank popatrzy na mnie ze zdumieniem i niepokojem. - Skd pan wie, e si miaem? - zapyta. Rzeczywicie, miaem si, to prawda. - Caa Warszawa o tym wie - odparem - i wszyscy o tym mwi. - Ach, so! - wykrzykn Frank wznoszc oczy ku niebu. Ja take miejc si wzniosem oczy ku grze i nie mogem powstrzyma odruchu zdumienia i grozy. Na suficie, gdzie dawniej widnia osiemnastowieczny fresk Tryumf Wenery, dzieo ktrego z woskich malarzy, niewtpliwie ucznia wielkich mistrzw weneckich, teraz rozcigaa si pergola opleciona fioletowymi glicyniami, wykonanymi z precyzj i realizmem owego kwiecistego stylu, ktry wzi pocztek z secesji roku 1900 i poprzez szko dekoracyjn Wiednia i Monachium znalaz swj: kracowy wyraz w oficjalnym stylu Drittes Reich. Ta glicyniowa pergola, przykro powiedzie, bya jak ywa. Cienkie pnie piy si na ksztat ww po cianach sali, pochylajc si i splatajc nad naszymi gowami dugie, pokrtne gazie, z ktrych zwisay licie i kwiaty; wrd kwiatw polatyway malekie ptaszki, tuste, rnokolorowe motyle i wielkie kosmate muchy - wszystko na tle bkitnego nieba, czystego, i gadziutkiego jak atas. Wzrok mj powoli sun ku doowi wzdu pni glicynii, z gazi na ga, a wyldowa na bogatych meblach ustawionych z bezduszn symetri pod cianami. Byy to ciemne i masywne meble

holenderskie; na cianach, nad nimi, podziwiaem kompozycje z bkitnych talerzy z Delft, zdobnych w pejzae i talerzy szkaratnych, pochodzcych z holenderskiej Kompanii Indyjskiej, malowanych w pagody i ptactwo wodne. Nad wysokim, uroczystym kredensem w stylu starobawarskim wisiao kilka martwych natur szkoy flamandzkiej; widniay na nich ogromne tace pene ryb i owocw, stoy uginajce si pod zdumiewajc rozmaitoci zwierzyny, obwchiwanej akomie i czujnie przez setery, pointery i ogary. U wielkich okien sali wisiay zasony z brzydkiej jasnej tkaniny w dese z ptakw i kwiatw, w gucie saksoskiej prowincji. Moje wdrujce spojrzenie spotkao si ze spojrzeniem Schmelinga i Schmeling umiechn si. Zdumiao mnie, e ten bokser o niskim, twardo sklepionym czole, ten agodny siacz wyczuwa groteskowo i okropno glicyniowej pergoli, tych mebli, tych obrazw, tych zason, caej tej sali, w ktrej nic a nic nie pozostao z tego, co niegdy stanowio chlub Belwederu - nic z jej wiedeskich stiukw, woskich freskw, francuskich mebli, ogromnych weneckich yrandoli, tak e ju tylko w ksztacie drzwi i okien i w proporcjach architektonicznych przetrwa lad pierwotnej harmonii i wdziku. Frau Brigitte Frank, ktra od duszej ju chwili ledzia niepewn wdrwk mojego zdumionego wzroku, sdzc niewtpliwie, e jestem olniony takim wykwitem artyzmu, nachylia si ku mnie i oznajmia z dum, e to ona sama kierowaa prac niemieckich dekoratorw (nie powiedziaa zreszt dekoratorw, tylko artystw), ktrym mamy do zawdziczenia t cudown przemian starego Belwederu. Glicyniowa pergola, przedmiot jej szczeglnej dumy, bya dzieem wybitnej malarki berliskiej, ale, jak mi Frau Brigitte daa do zrozumienia, sam pomys wyszed od niej. Z pocztku zamierzaa ze wzgldw politycznych powierzy t prac ktremu z polskich malarzy, ale potem zamiar zmienia. Trzeba sobie powiedzie - rzeka - e Polacy pozbawieni s tego religijnego poczucia sztuki, jakie jest przywilejem narodu niemieckiego. Wzmianka o religijnym poczuciu sztuki dostarczya Frankowi okazji do dugiego wywodu o sztuce polskiej, o poczuciu religijnym tego narodu i o tym, co okrela jako polskie bawochwalstwo. - Moliwe, e s bawochwalcami - powiedzia Schmeling - ale zauwayem, e Polacy z ludu maj bardzo dziecinny i naiwny sposb pojmowania Boga. - I opowiedzia, e poprzedniego wieczoru, kiedy doglda treningu kilku piciarzy z Wehrmachtu, staruszek Polak, ktry posypywa trocinami deski ringu, powiedzia mu: Gdyby Pan nasz, Jezus Chrystus, mia takie pici jak pan, nie umarby na krzyu. Frank rzuci ze miechem uwag, e gdyby Chrystus mia par pici podobnych do pici Schmelinga, takie dwie prawdziwe niemieckie pici, wszystko na wiecie lepiej by si uoyo. - W pewnym sensie - powiedziaem - Chrystus obdarzony par prawdziwych niemieckich pici niewiele by si rni od Himmlera. - Ach! Wunderbar! - wykrzykn Frank i wszyscy rozemiali si za jego przykadem. - Nie tylko o pici tu chodzi -- doda, kiedy wesoo przycicha. - Gdyby Chrystus by Niemcem, wiatem rzdziby honor. - Wol - odparem - eby rzdzio nim miosierdzie. Frank rozemia si serdecznie.

- Ale to istna idee fixe! Teraz znw chciaby pan w nas wmwi, e i Chrystus take by kobiet? - Les femmes en seraient trs flattes16 - odezwaa si Frau Wchter z wdzicznym umiechem. - Polacy - powiedzia gubernator Fischer - s przekonani, e Chrystus zawsze, nawet w kwestiach politycznych, stoi po ich stronie i e woli ich od jakiegokolwiek innego narodu, nawet od niemieckiego. Ich religia i patriotyzm wywodz si, w ogromnej mierze, z tego dziecinnego wyobraenia. - Ich szczcie - Frank rozemia si jowialnie - e Chrystus ma zbyt dobrego nosa, eby zajmowa si bliej ich polnische Wirtschaft. cignby sobie na gow niemao kopotw. - N'avez-vous pas honte de blasphmer ainsi17? - odezwaa si swoim agodnym wiedeskim akcentem Frau Wchter, groc Frankowi paluszkiem. - Obiecuj pani, e wicej nie bd - odpowiedzia Frank z min skarconego dziecka. I doda ze miechem: - Gdybym by pewien, e Chrystus ma pici takie jak Schmeling, wyraabym si o nim na pewno ogldniej. - Gdyby Chrystus by bokserem - rzeka mu Frau Wchter - ju by pana dawno znokautowa. Wszyscy rozemiali si, a Frank, kaniajc si z galanteri, zapyta, jakim ciosem, zdaniem Frau Wchter, Chrystus by go powali. - Herr Schmeling - odpara - mgby panu na to odpowiedzie lepiej ode mnie. - Odpowied wcale nietrudna - rzek Schmeling przygldajc si uwanie twarzy Franka, jakby szuka waciwego miejsca na ulokowanie tara swej pici. - Jakikolwiek cios mgby pana znokautowa. Pan ma sab gow. - Sab gow? - wykrzykn Frank, mocno si czerwienic. Przesun rk po twarzy z wymuszon swobod, ale wida byo, e jest zmieszany i zirytowany. Wszyscy mielimy si wesoo, Frau Wchter ocieraa oczy zazawione ze miechu. Ale Frau Brigitte uchwycia sprzyjajcy moment, eby przyj Frankowi z pomoc, i zwracajc si do mnie powiedziaa: - Generalgouverneur jest wielkim przyjacielem polskiego kleru. Jest tu, w Polsce, prawdziwym opiekunem religii katolickiej. - O, naprawd? - wykrzyknem udajc gbokie i radosne zdumienie. - Kler polski - rzek Frank, chtnie wykorzystujc okazj do zmiany tematu - z pocztku nie lubi mnie. A i ja miaem wiele powanych przyczyn, eby nie by z ksiy zadowolony. Ale po ostatnich wydarzeniach na francie rosyjskim kler bardzo zbliy si do mnie. A wie pan dlaczego? Boi si, eby Rosja nie pokonaa Niemiec. Cha, cha, cha! Sehr amsant, nicht wahr? - Ja, sehr amsant - potwierdziem.

16 17

Kobiety czuyby si bardzo zaszczycone. Nie wstyd panu tak bluni?

- Obecnie midzy klerem polskim a mn - cign Frank - panuje doskonaa harmonia. Mimo to nie zmieniem i nie zamierzam ani troch zmieni podstawowej linii mojej polityki religijnej w Polsce. W takim kraju jak ten dla zapewnienia sobie szacunku konieczna jest sabo i konsekwencja. Jestem i pozostan nadal konsekwentny i wierny samemu sobie. Arystokracja polska? Ignoruj j. Nie bywam u niej. Nigdy nie przekraczam progw polskich nobilw i nikt z nich nie ma wstpu do mojego domu. Pozwoliem im bawi si i taczy do woli w ich paacach. I bawi si, brnc coraz gbiej w dugi. Tacz nie dostrzegajc ruiny, do ktrej si nieuchronnie zbliaj. Od czasu do czasu zdarza im si otworzy oczy, widz wtedy, e sami si zrujnowali, i zaczynaj paka nad nieszczciami ojczyzny, oskarajc mnie po francusku, e jestem okrutnym tyranem i wrogiem narodu polskiego. Potem znowu zaczynaj si mia, gra w karty i taczy. A mieszczastwo? Wiksza cz bogatej buruazji ucieka za granic w 1939 roku, w lad za rzdem Rzeczypospolitej. Majtkiem jej administruj niemieccy urzdnicy. Ta cz mieszczastwa, ktra zostaa w Polsce i ktrej zadano miertelny cios uniemoliwiajc uprawianie wolnych zawodw, usiuje przetrwa palc za sob mosty, zasklepiona w pryncypialnej opozycji, opartej na miesznej gadaninie i bezsensownych spiskach, ktre ja zawizuj lub niszcz za jej plecami, wedle wasnego uznania. Wszyscy Polacy, a inteligencja przede wszystkim, to urodzeni konspiratorzy. Ich dominujc namitnoci jest konspiracja. Jedna jedyna rzecz pociesza ich po upadku Polski: mono wyadowania, nareszcie, tej dominujcej namitnoci. Ale ja mam dugie rce i umiem si nimi posugiwa. Himmler, ktry ma rce krtkie, marzy tylko o rozstrzeliwaniu i obozach koncentracyjnych. Czy on nie wie, e Polacy nie boj si ani mierci, ani wizienia? Szkoy rednie i uniwersytety byy ogniskami intryg patriotycznych. Zamknem je. Na c potrzebne szkoy rednie i uniwersytety w kraju bez kultury? A wemy teraz proletariat. Chopi bogac si na czarnym rynku, a ja pozwalam im si bogaci. Dlaczego? Dlatego, e czarny rynek wysysa krew z mieszczastwa i przyczynia si do ogodzenia proletariatu przemysowego, przez co utrudnia powstanie wsplnego frontu robotnikw i chopw. Robotnicy pracuj spokojnie pod kierunkiem swoich technikw. Kiedy Rzeczpospolita si zawalia, technicy polscy nie uciekli za granic, nie porzucili maszyn i swoich brygad roboczych. Zostali na swoich placwkach. Technicy i robotnicy s rwnie naszymi wrogami, ale wrogami zasugujcymi na szacunek. Oni nie konspiruj: pracuj. Moliwe, e ich postawa stanowi cz oglnego planu walki przeciwko nam. A teraz przejdmy do ydw. W obrbie gett korzystaj oni z absolutnej swobody. Ja nikogo nie przeladuj. Pozwalam arystokracji rujnowa si gr w karty i zabawia tacami, mieszczastwu konspirowa, chopom - bogaci si, technikom i robotnikom pracowa. I w wielu wypadkach przymykam jedno oko. - Oko przymyka si rwnie przed strzaem, mierzc do celu - wtrciem. - Moliwe. Ale prosz mi nie przerywa - podj Frank po krtkiej chwili wahania. - Prawdziw ojczyzn narodu polskiego, jego prawdziw Rzeczpospolit Polsk, jest religia katolicka. To jedyna ojczyzna, jaka temu nieszczsnemu narodowi zostaa. Szanuj j i ochraniam. Z pocztku midzy klerem a mn istniao wiele powodw do niezgody. Teraz si to zmienio. Po ostatnich wydarzeniach na froncie rosyjskim kler polski z gruntu odmieni swoj postaw wobec polityki niemieckiej w Polsce. Nie pomaga mi, ale mnie nie zwalcza. Armia niemiecka zostaa pod murami Moskwy pobita, Hitlerowi nie udao si - mwic cilej: jeszcze si nie udao - pokona Rosji. Polski kler boi si bardziej Rosjan ni Niemcw, komunistw bardziej ni nazistw. Moliwe, e ma racj. Jak pan widzi, jestem z panem szczery. I szczery bd rwnie, kiedy panu powiem, e chyl gow przed polskim Chrystusem.

Mgby pan na to odpowiedzie, e chyl przed nim gow, poniewa wiem, e jest bezbronny. Ale ja oddawabym mu cze, nawet gdyby by uzbrojony w karabin maszynowy. Tego bowiem wymaga interes Niemiec i moje sumienie niemieckiego katolika. Z jednego tylko oskarenia winienem si tumaczy przed polskim klerem: e zabroniem pielgrzymek do cudownego obrazu Matki Boskiej w Czstochowie. Ale to konieczno. Byoby rzecz nader niebezpieczn dla okupacji niemieckiej w Polsce pozwoli na gromadzenie si raz po raz dokoa tego sanktuarium tumw zoonych z setek tysicy fanatykw. Klasztor czstochowski odwiedzao przecitnie w cigu roku okoo dwch milionw wiernych. Zabroniem pielgrzymek, zabroniem wystawiania obrazu Czarnej Madonny na widok publiczny. Z wszystkich innych zarzutw winienem zda rachunek jedynie mojemu Fhrerowi i wasnemu sumieniu. Umilk nagle i rozejrza si dokoa. Wypowiedzia to wszystko jednym tchem, a przez t elokwencj przebijaa uraza i al. Wszyscy patrzyli na niego w milczeniu. Frau Brigitte pakaa cicho, umiechajc si przez zy. Frau Wchter i Frau Fischer byy wzruszone; nie odryway spojrzenia od zlanej potem twarzy Generalgouverneura. Frank otar czoo chustk. Zwrci twarz ku mnie, przyjrza mi si uwanie, w kocu umiechn si i zapyta: - Pan by w Czstochowie, nicht wahr? Owszem, byem w Czstochowie kilka dni przedtem, zwiedziem synne sanktuarium i byem gociem braciszkw nalecych do rzymskiego zakonu paulinw. Ojciec Mendera zaprowadzi mnie do podziemnej krypty, w ktrej przechowuj wizerunek Czarnej Madonny, otaczany najwiksz czci w caej Polsce. Jest to obraz w stylu bizantyjskim, ujty w srebrn ram. Nazwa pochodzi od barwy twarzy, poczerniaej w dymie poaru, ktry wzniecili oblegajcy klasztor Szwedzi. Stadthauptmann Czstochowy, ktry, jako bliski krewny Himmlera, by przedmiotem szczeglnego lku, nienawici i uprzejmoci - zakonnikw, zezwoli w drodze wyjtku na pokazanie mi wizerunku Czarnej Madonny. Po raz pierwszy od pocztku okupacji niemieckiej w Polsce obraz mia by ukazany oczom wiernych i zakonnicy przyjli t niespodziewan askawo z radosnym zdumieniem. Przeszlimy przez koci i zeszli w d do podziemia, a w lad za nami zesza gromadka chopw, ktrzy byli wanie w kociele i widzieli nas przechodzcych. Dwaj inspektorzy Stadthauptmanna Czstochowy, Gnter Laxy i Fritz Griehshammer, oraz dwaj towarzyszcy SS-mani zatrzymali si w progu i Gnter Laxy da jaki znak ojcu Menderze, ktry spojrza na mnie zmieszany, mwic po wosku: - Wieniacy. Odpowiedziaem na cay gos po niemiecku: - Wieniacy tu zostan. W tej chwili nadszed przeor klasztoru: drobny, chudy staruszek o penej zmarszczek twarzy; paka i umiecha si przez zy, od czasu do czasu wycierajc nos wielk zielon chustk. Zoto, srebro i cenne marmury lniy agodnie w pmroku kaplicy. Gromadka chopw poklkaa przed otarzem z wzrokiem wlepionym w srebrn krat, ktra kryje i chroni staroytny obraz Matki Boskiej Czstochowskiej. W ciszy podzwaniay tylko czasem karabiny dwch SS-manw stojcych nieruchomo w progu. Nagle gboki odgos bbnw zatrzs murami podziemia i przy akompaniamencie srebrnych trb, dwiczcych tryumfalnymi tonami muzyki Palestriny, krata zacza si powolutku unosi i ukazaa si

Czarna Madonna z Dziecitkiem w ramionach, strojna w pery i drogie kamienie iskrzce si w czerwonawym blasku wiec. Wieniacy pakali, przypadszy twarzami do ziemi. Syszaem zduszone kania, stuk cz o marmurow posadzk. Wzywali Madonn po imieniu, przyciszonymi gosami: Maryjo, Maryjo, jak gdyby woali kogo ze swoich najbliszych - matk, crk, siostr, on. Nie, nie tak jak matk. Nie mwiliby w takim razie Maryjo, lecz matko. Madonna bya matk Chrystusa, tylko Chrystusa. Dla nich bya siostr, on, crk, wzywali j po imieniu, cichymi gosami: Maryjo, Maryjo, jakby bali si, e ich usysz dwaj SS-mani stojcy nieruchomo w progu. Gboki grony gos bbnw i przeraliwe jki dugich srebrnych trb wprawiay w drenie fundamenty klasztoru, wydawao si, e lada chwila runie na nas marmurowe sklepienie. Wieniacy wci woali: Maryjo, Maryjo!, jakby chcieli obudzi zmar, jakby chcieli wyrwa ze snu mierci siostr, on czy crk. W pewnej chwili przeor i ojciec Mendera obrcili si powoli, wieniacy nagle umilkli i take odwrcili si i wszyscy spojrzeli na Gntera Laxy, na Fritza Griehshammera i dwch uzbrojonych SS-manw nieruchomo stojcych u progu, w stalowych hemach kryjcych im czoa. Patrzeli na nich i pakali w gbokim milczeniu. Potem huk bbnw zabrzmia jeszcze goniej, odbity od kamiennych murw, srebrne trby zajczay pod marmurowym sklepieniem, krata opadaa powoli; Czarna Madonna znikaa w olepiajcym blasku klejnotw i zota. Wieniacy zwrcili ku mnie twarze zalane zami. Umiechali si do mnie. By to ten sam umiech, ktry wykwita niespodzianie na ustach grnikw w gbi kopalni soli w Wieliczce pod Krakowem W ciemnych pieczarach, wyobionych w blokach soli kamiennej, tum bladych twarzy, wychudych wskutek godu i udrki, ukaza mi si w dymnym wietle pochodni niby tum widm. Stanem przed kociokiem wykutym w soli: maa kaplica barokowa wykuta kilofem i dutem pod koniec siedemnastego wieku przez wielickich grnikw. Posgi Chrystusa, Dziewicy i witych - wszystko wyrzebione byo w soli. Jak posgi z soli wygldali te i grnicy, klczcy przed otarzem z blokw solnych bd te stojcy w progu ze skrzanymi czapkami w rku. Patrzeli na mnie w milczeniu i umiechali si przez zy. - W klasztorze czstochowskim - podj Frank nie dajc mi czasu na odpowied - sysza pan huczenie bbnw i dwiki srebrnych trb i z pewnoci wydawao si panu take, e to gos Polski. Ale nie, Polska jest niema, bezwadna i niema jak trup. Niezmierzona, lodowata cisza Polski silniejsza jest od naszych gosw, naszych krzykw, wystrzaw naszych karabinw. Na nic si nie zda walczy z polskim narodem. To tak, jakby si walczyo z trupem. A jednak czujesz, e krew pulsuje w jego yach, e ukryta myl nurtuje jego mzg, e w piersi tucze mu si nienawi, e on jest od ciebie silniejszy, silniejszy. Jest to walka z ywym trupem. Tak, z ywym trupem. Cha, cha, cha, mein lieber Schmeling, czy walczy pan kiedy z trupem? - Nie, nigdy - powiedzia Schmeling zaskoczony, przygldajc si uwanie Frankowi. - A pan, Herr Malaparte? Nie, nigdy nie walczyem z trupem - odparem - ale byem wiadkiem walki midzy ludmi ywymi a umarymi. - Niemoliwe! - wykrzykn Frank. - Gdzie to byo? Wszyscy spojrzeli na mnie zaintrygowani. - W Podul-Iloaei - odpowiedziaem. - Podul-Iloaei? Gdzie to jest?

Podul-Iloaei znajduje si w Rumunii, na granicy Besarabii. Miasteczko odlege o jakie dwadziecia mil od Jass, w Modawii. Ilekro usysz gwizd lokomotywy w biay dzie, musz pomyle o Podul-Iloaei. Zakurzone miasteczko w penej kurzu dolinie, pod bkitnym niebem, przesonitym biaymi obokami pyu. Dolina jest wska, zamknita pomidzy jasnymi, niskimi, pozbawionymi drzew wzgrzami. Gdzieniegdzie tylko kpa akacji, par krzakw winoroli, chude poletko zboa. Wia ciepy wiatr, szorstki jak jzyk kota. Zboe byo ju zte, cierniska lniy to w lepkim, ociaym socu. Oboki kurzu wzbijay si nad dolin. By koniec czerwca 1941, kilka dni po pogromie w Jassach. Jechaem do Podul-Iloaei razem z konsulem woskim w Jassach, Sartorim, ktrego powszechnie zwano markizem, i z Linem Pellegrinim, dzielnym modziecem, durnym faszyst, ktry przyjecha z Woch do Jass z mod on na miodowy miesic i wysya do gazet Mussoliniego artykuy pene entuzjazmu dla marszaka Antonescu, krwawego psa, dla Mihai Antonescu i wszystkich ich krwawych pachokw wiodcych nard rumuski do ruiny. By to najprzystojniejszy chopak pod modawskim socem od Alp Transylwaskich po ujcie Dunaju. Kobiety warioway na jego punkcie, wychylay si z okien, wybiegay przed drzwi sklepw, kiedy przechodzi i wzdychay mwic: - Ach, frumos! Frumos! Pikny! pikny! Ale by durnym faszyst, a poza tym, rozumie si, byem odrobin o niego zazdrosny, wolabym, eby by cho troch brzydszy i nie a taki faszysta, i pogardzaem nim w gbi duszy a do dnia, kiedy zobaczyem, jak stan przed szefem policji w Jassach i nazwa go prosto w oczy podym morderc. Przyjecha spdzi miodowy miesic w Jassach pod bombami radzieckich samolotw i cae noce siedzia razem z on w schronie wykopanym pomidzy grobami starego opuszczonego cmentarza. Markiz Sartori by flegmatycznym neapolitaczykiem, czowiekiem agodnym i leniwym, ale w noc wielkiego pogromu w Jassach po stokro naraa ycie, by wydrze setk nieszczsnych ydw z andarmskich ap. Ot teraz jechalimy wszyscy trzej do Podul-Iloaei w poszukiwaniu waciciela willi, w ktrej mieci si konsulat woski: by to yd adwokat, porzdny czowiek, ktrego andarmi ciko poranili tukc kolbami karabinw w ogrodzie konsulatu, a potem zabrali na p ywego, prawdopodobnie po to, by go wykoczy gdzie indziej i nie zostawi dowodu rzeczowego zbrodni popenionej na terenie woskiego konsulatu. Byo gorco, wz posuwa si powoli drog pen gbokich wybojw. Cierpiaem na katar sienny i nieustannie kichaem. Chmary much towarzyszyy nam w drodze brzczc jak wcieke. Sartori ogania si od nich chustk, twarz mia mokr od potu. - Co za gupota! - mwi. - W taki upa zabiera si do szukania trupa, kiedy tysice trupw zalegaj Modawi! To to szukanie igy w stogu siana! - Sartori, na miy Bg, niech pan nic nie mwi o sianie! - prosiem kichajc. - O Jezu, Jezu! - biada Sartori - wci zapominam o paskim katarze. - I przyglda si ze wspczuciem mojej obrzmiaej twarzy, purpurowemu nosowi, czerwonym, opuchnitym powiekom - Pan przecie to lubi, wdrowa w poszukiwaniu trupw - droczyem si z nim - niech pan przyzna, e pan to lubi, drogi Sartori. Pan jest neapolitaczykiem, a neapolitaczycy pasjami lubi trupy,

pogrzeby, aoby, cmentarze. Lubicie grzeba zmarych. Nieprawda, Sartori, ma pan sabo do trupw? - Prosz sobie ze mnie nie drwi, Malaparte. Chtnie zrezygnowabym z szukania zwok przy tym upale. Ale obiecaem onie i crce tego nieszcznika i musz obietnicy dotrzyma. Biedaczki maj jeszcze nadziej, e on yje. A pan jak sdzi, Malaparte, czy on yje? - Jake miaby y, skoro pozwoli go pan zatuc, nawet nie protestujc? Teraz rozumiem, dlaczego pan jest taki spasiony jak rzenik. Ech, pikne rzeczy dziej si w Krlewskim Konsulacie Italii w Jassach! - Malaparte, gdyby Mussolini by czowiekiem sprawiedliwym, po caej tej historii powinien by mianowa mnie ambasadorem. - Zrobi pana ministrem Spraw Zagranicznych. Mgbym si zaoy, e tego trupa ukry pan u siebie pod kiem. Niech si pan przyzna, Sartori, lubi pan spa z trupem pod kiem? - O, Jezu, Jezu! - wzdycha Sartori ocierajc twarz chustk. Ju od trzech dni szukalimy wci zwok tego nieszcznika. Poprzedniego wieczoru udalimy si do samego szefa policji, by wybada, czy przypadkiem mordercy nie oszczdzili swojej ofiary, w ostatnim momencie wtrcajc j do wizienia. Szef policji przyj nas uprzejmie. Mia obwis, t twarz i czarne kosmate oczy o zielonych refleksach w cieniu krzaczastych brwi. Zauwayem ze zdumieniem, e woski rosy mu nawet na wewntrznej krawdzi powiek; nie byy to ju rzsy, ale wrcz futerko mikkie i gste, szarej barwy. - Byli panowie w szpitalu witego Spirydiona? Moe on jest tam - rzek w pewnej chwili szef policji przymykajc oczy. - Nie, w szpitalu go nie ma - odpowiedzia Sartori swoim spokojnym gosem. - A czy jest pan pewien - mwi szef policji patrzc na Sartoriego kcikiem oka, ktre yskao czarno i zielono poprzez frdzle szarego futerka - czy jest pan pewien, e stao si to na terenie konsulatu? I e to byli moi - andarmi? - Czy zechce mi pan pomc odnale przynajmniej zwoki? - zapyta Sartori z umiechem. - Podobno - powiedzia szef policji zapalajc papierosa - z okien konsulatu woskiego oddano kilka strzaw do patrolu andarmerii przechodzcego ulic. - Z pask pomoc odszukam zwoki bez trudu - mwi Sartori nie przestajc si umiecha. - Nie mam doprawdy czasu zajmowa si zwokami - powiedzia szef policji z przepraszajcym umiechem - mam a za duo roboty z ywymi. - Na szczcie - rzek Sartori - liczba ywych szybko si zmniejsza i wkrtce bdzie pan ju mg troch odpocz. - Bardzo by mi si to przydao - westchn szef policji wznoszc oczy ku niebu.

- Czemu nie mielibymy uoy si midzy sob i podzieli robot? - zaproponowa Sartori agodnie. Podczas gdy pan bdzie si zajmowa tropieniem i aresztowaniem mordercw, ktrzy niewtpliwie s jeszcze przy yciu, ja zajm si odszukaniem zwok ofiary. Co pan na to? - Jeli pan nie dostarczy mi tu zwok tego pana i nie udowodni, e zosta zamordowany, jake mam szuka mordercw? - Bez wtpienia ma pan racj - zgodzi si z umiechem Sartori. - Dostarcz panu zwoki. Dostarcz panu trupa tu, do paskiego gabinetu, razem z pozostaymi siedmioma tysicami trupw; a potem pomoe mi go pan wyszuka w tym stosie. Zgoda? Mwi powoli, z umiechem, ze swoj niewzruszon flegm. Ale ja znam neapolitaczykw, wiem, jacy oni s, i wiedziaem, e Sartori trzsie si wewntrznie z gniewu i oburzenia. - Zgoda - odpowiedzia szef policji. Wwczas Pellegrini, durny faszysta, wsta i zaciskajc pici powiedzia do szefa policji: - Pan jest pospolitym morderc i ajdakiem. Spojrzaem zdumiony, po raz pierwszy patrzyem na niego bez zazdroci. By naprawd bardzo pikny: wysoki, atletycznej budowy, z blad twarz o drgajcych nozdrzach i pomiennych oczach. Potrzsn gniewnie gow i czarne falujce wosy opady mu na czoo. Patrzyem na niego z uczuciem gbokiego szacunku. By durnym faszyst, ale w noc pogromu w Jassach wielekro ryzykowa wasn skr, eby ocali ycie biednych ydw, a teraz (wystarczyoby przecie jedno skinienie szefa policji, eby sprztn go tego jeszcze wieczoru na pierwszym lepszym rogu ulicy) ryzykowa ycie raz jeszcze, i to dla jednego martwego yda. Szef policji podnis si take i patrzy na niego swoimi kosmatymi oczyma. Najchtniej strzeliby mu w brzuch, chtnie zastrzeliby nas wszystkich kolejno, Sartoriego, Pellegriniego i mnie, ale nie mia, nie bylimy przecie Rumunami, nie bylimy trzema biednymi ydami z Jass. Ba si zemsty Mussoliniego. Nie wiedzia, e gdyby nas pozabija, Mussolini nawet by nie zaprotestowa. Mussolini nie yczy sobie kopotw. Czyby szef policji nie wiedzia, e Mussolini ba si wszystkich, e nawet jego si boi? (I rozemiaem si na myl, e szef policji w Jassach boi si Mussoliniego.) - Z czego si pan mieje? - zapyta nagle szef policji obracajc si ku mnie gwatownym ruchem. - Czego chce ode mnie ten pan? - zwrciem si do Pellegriniego. - Chce wiedzie, z czego si miej? - Tak - odpar Pellegrini - chce wiedzie, z czego si miejesz. - Z niego. Nie wolno mi moe mia si z niego? - Nie jest to z pewnoci zabronione - rzek Pellegrini - ale rozumiem, e mu to nie sprawia przyjemnoci - Z pewnoci mu jej nie sprawia - zgodziem si.

- Naprawd mieje si pan z niego? - zapyta Sartori agodnie. - Prosz mi wybaczy, Malaparte, ale wydaje mi si, e pan nie ma racji. Ten pan jest wzorem dentelmena i naley go traktowa, jak na to zasuguje. Wstalimy spokojnie z krzese i wyszli. Ale zaraz za progiem Sartori zatrzyma si, mwic: - Zapomnielimy si z nim poegna. Moe wrcimy? - E, nie - powiedziaem. - Idmy lepiej do komendanta andarmerii. Komendant andarmerii poczstowa nas papierosami, wysucha uprzejmie i powiedzia: - Pojecha pewnie do Podul-Iloaei. - Do Podul-Iloaei? - rzek Sartori. - A po co? W dwa dni po masakrze pocig peen ydw wyruszy do Podul-Iloaei, miasteczka odlegego od Jass o jakie dwadziecia mil, gdzie szef policji postanowi zaoy obz koncentracyjny. Pocig wyruszy przed trzema dniami, od dawna musia ju przyby na miejsce. - Jedziemy do Podul-Iloaei - zadecydowa Sartori. Nazajutrz rano wyruszylimy samochodem w kierunku Podul-Iloaei. Zatrzymalimy si przy maej stacyjce, zagubionej wrd piaszczystych pl, eby zapyta o pocig. Kilku onierzy, siedzcych w cieniu wagonu porzuconego na lepym torze, powiedziao nam, e pocig zoony z okoo dziesiciu bydlcych wagonw przeszed tamtdy przed dwoma dniami i przez ca noc sta na tej stacyjce. Zamknici w zaplombowanych wagonach nieszcznicy krzyczeli i jczeli, prosili onierzy z eskorty, eby usunli deski, ktrymi zabite byy okienka. W kadym wagonie stoczonych byo okoo dwustu ydw. Wskie okienka, zabezpieczone metalow siatk i umieszczone wysoko pod sufitem bydlcych wagonw, zabito na dodatek drewnianymi deskami, tak e nieszczliwe ofiary nie miay czym, oddycha. O wicie pocig ruszy dalej do Podul-Iloaei. - Moe go dogonicie jeszcze, zanim tam dojedzie - mwili onierze. Tor kolejowy biegnie dnem doliny, rwnolegle do szosy. Bylimy ju w pobliu Podul-Iloaei, kiedy z daleka, nad piaszczystymi polami, doszed nas przecigy gwizd. Popatrzylimy na siebie pobladli, jak gdybymy wiedzieli ju, co ten gwizd oznacza. - Co za upa! - westchn Sartori ocierajc twarz chustk. Ale zaraz, widziaem to, poaowa i zawstydzi si swego westchnienia na myl o tamtych nieszczliwych, stoczonych w bydlcych wagonach: dwiecie osb w kadym wagonie, bez powietrza, bez wody. Ten daleki gwizd zabrzmia jako upiornie w zapylonej, pustej przestrzeni, w palcym blasku soca. Niebawem zobaczylimy pocig. Sta pod sygnaem i gwizda. Potem ruszy powoli, a my posuwalimy si szos jednoczenie z nim. Patrzelimy na bydlce wagony, na zabite deskami okienka. Pocig zuy na przebycie dwudziestu mil trzy dni: musia dawa pierwszestwo konwojom wojskowym, a zreszt nie byo po co si spieszy. Choby nawet stan w Podul-Iloaei po trzymiesicznej podry, byby zawsze jeszcze na czas.

Wreszcie dojechalimy do Podul-Iloaei. Pocig zatrzyma si na lepym torze, tu za stacj. Upa by obezwadniajcy, zbliao si poudnie, personel stacji poszed na niadanie. Maszynista, palacz i onierze z eskorty wyszli z pocigu i pokadli si obok toru w cieniu wagonw. - Otwrzcie natychmiast wagony - rozkazaem onierzom. - Nie moemy, domnule capitan. - Otwrzcie natychmiast wagony! - krzyknem ostro. - Nie moemy, wagony s zaplombowane - powiedzia maszynista. - Trzeba by sprowadzi naczelnika stacji. Naczelnika zastalimy przy stole. Z pocztku nie chcia przerwa sobie niadania, ale dowiedziawszy si, e Sartori jest konsulem woskim, a ja woskim domnule capitan, wsta od stou i podrepta za nami z par wielkich szczypcw w rku. onierze wzili si zaraz do roboty usiujc otworzy drzwi pierwszego wagonu. Ale drzwi z drzewa i elaza stawiay opr, zdawao si, e dziesi, a moe i sto ramion przytrzymuje je od rodka, e winiowie staraj si przeszkodzi otwarciu drzwi. - Hej, wy tam w rodku, popchnijcie take! - zawoa naczelnik. Nikt nie odpowiada. Sprbowalimy wszyscy razem. Sartori sta obok wagonu ocierajc spocon twarz. Nagle drzwi ustpiy, wagon si otworzy. Wagon si otworzy i tum winiw rzuci si na Sartoriego, przewrci na ziemi i przywali ca gr cia. To zmarli uciekali z wagonu. Padali ciko, zbici w ciasne grupki, z guchym stukiem, jak cementowe figury. Pogrzebany pod trupami, przygnieciony ich zimnym, ogromnym ciarem, Sartori miota si, wi, usiowa si uwolni spod okropnego, martwego, zimnem przejmujcego balastu; ale znikn zupenie pod nawa trupw, jak pod kamienn lawin. Umarli s li, uparci, okrutni. Umarli s gupi. Kapryni, prni jak dzieci albo jak kobiety. Umarli s szaleni. Biada ywemu, ktrego nienawidzi umary. Biada mu, jeeli si w nim zakocha. Biada ywemu, ktry umarego znieway, zrani jego mio wasn, obrazi jego honor. Umarli s zazdroni i mciwi. Nie boj si nikogo i niczego, razw ani ran, ani przewaajcej liczby wrogw. Nie boj si nawet mierci. Walcz zbami i pazurami, w milczeniu, nie cofaj si ani o krok, nie puszczaj zdobyczy, nie uciekaj nigdy. Walcz a do koca, z zimn, upart odwag. Rozemiani albo skrzywieni drwico, bladzi i niemi, z wytrzeszczonymi, przewrconymi oczyma, tymi swoimi oczyma szalecw. A kiedy le pokonani, pogodzeni z klsk i upokorzeniem, kiedy uznaj si za zwycionych, zaczynaj wydawa sodkaw, tust wo i powoli poddaj si rozkadowi. Jedni rzucali si na Sartoriego caym ciarem, chcc go zmiady, inni padali bezwadni, sztywni i zimni, jeszcze inni uderzali go gow w pier, poszturchiwali okciami i kolanami. Sartori chwyta ich za wosy, za ubranie, ciska za ramiona, odpycha chwytajc za gardo, wali w twarze zacinitymi piciami. Bya to dzika, milczca walka. Wszyscy rzucilimy si Sartoriemu na pomoc, daremnie starajc si go uwolni spod straszliwej lawiny trupw; wreszcie po wielu wysikach udao nam si wycign go spod stosu. Sartori podwignl si, stan, ubranie mia w strzpach, oczy nabrzmiae, z policzka cieka mu krew. By bardzo blady, ale spokojny. Powiedzia tylko: Zobaczcie, czy jest tam jeszcze kto ywy. Kto mnie ugryz w policzek.

onierze weszli do wagonu i zaczli wyrzuca trupy, jednego po drugim. Byo ich sto siedemdziesit dziewi, uduszonych. Wszyscy zmarli mieli obrzmiae gowy, sinoniebieskie twarze. Nadszed oddzia niemieckich onierzy, za nimi niedua gromadka miejscowej ludnoci. Pomogli otworzy reszt wagonw, wyrzuca zwoki i ukada je rwnym rzdem wzdu kolejowego nasypu. Przysza rwnie grupka miejscowych ydw z rabinem na czele; dowiedzieli si o obecnoci konsula woskiego i dodao im to odwagi. Byli bladzi, ale spokojni, nie pakali, mwili pewnym gosem. Wszyscy mieli w Jassach krewnych albo przyjaci, kady lka si o ycie kogo bliskiego. Ubrani byli czarno, na gowach mieli dziwaczne sztywne pilniowe kapelusze. Rabin i piciu czy szeciu innych, nalecych do rady administracyjnej Banku Rolnego w Podul-Iloaei, skonili si gboko przed Sartorim. - Gorco - powiedzia rabin ocierajc spocon twarz wierzchem doni. - O, tak, bardzo gorco - powtrzy Sartori przyciskajc chustk do czoa. Muchy brzczay natrtnie. Trupw uoonych wzdu kolejowego nasypu byo koo dwch tysicy. Dwa tysice trupw lecych rzdem w socu, to duo. Zbyt duo. Znaleziono cinite midzy kolanami matki paromiesiczne dziecko, jeszcze ywe. Byo zemdlone, ale oddychao. Miao zaman rczk. Matce udao si utrzyma je przez cae trzy dni z buzi przycinit do szpary w drzwiach. Bronia si dziko przed tumem konajcych, ktrzy chcieli j stamtd odepchn. Umara zaduszona w straszliwym cisku. Dziecko zostao jak pogrzebane pod martwym ciaem matki, cinite midzy jej kolanami, wsysajc wargami nik struk powietrza. - ywe - mwi Sartori dziwnym, nieswoim gosem - ywe, ywe... Patrzyem ze wzruszeniem na tego poczciwego, tustego i agodnego neapolitaczyka, ktry w kocu zatraci swoj flegm, a sprawiy to nie tyle owe setki trupw, ile jedno ywe dziecko, jedno dziecko jeszcze ywe. Po paru godzinach, ju pod wieczr, onierze wycignli z gbi bydlcego wagonu i zrzucili w d na nasyp trupa z gow owinit w skrwawion chustk. By to waciciel willi, gdzie mieci si konsulat woski w Jassach. Sartori patrzy na niego dugo w milczeniu, dotkn rk jego czoa, potem odwrci si do rabina: - To by szlachetny czowiek - powiedzia. Nagle usyszelimy odgosy ktni i bjki. Zbiega si gromada chopw i Cyganw i zacza obdziera trupy. Sartori achn si, ale rabin pooy mu do na ramieniu. - To na nic - powiedzia. - Taki jest zwyczaj. I doda cicho, ze smutnym umiechem: - Jutro przyjd do nas sprzedawa odzie zrabowan zmarym, a my bdziemy musieli wszystko kupowa. C innego moglibymy zrobi? Sartori milcza patrzc, jak obdziera si zwoki nieszczliwych ofiar. Wydawao si, e zmarli broni si ze wszystkich si przed zadawanym przez rabusiw gwatem. Ci za, ociekajcy potem, wrzeszczcy i klncy, tarmosili oporne ramiona, si zginali sztywne okcie i twarde kolana, cigali marynarki, spodnie i bielizn. Najwytrwalsze w tym beznadziejnym oporze byy kobiety. Nigdy bym

nie uwierzy, e tak trudno jest zedrze koszul z martwej dziewczyny. Jak gdyby w tych umarych ciaach przetrwaa jeszcze dziewczca wstydliwo dajc im siy do obrony. Niektre unosiy si na okciach przysuwajc biae twarze do ponurych, spoconych twarzy profanatorw i wpatryway si w nie nieruchomym spojrzeniem szeroko rozwartych oczu. A potem opaday nagle na ziemi z guchym oskotem. - Musimy jecha, ju pno - odezwa si Sartori spokojnym ju gosem i zwracajc si do rabina poprosi o sporzdzenie mu aktu zgonu szlachetnego czowieka. Rabin skoni si i wszyscy ruszylimy pieszo do miasteczka. W biurze dyrektora Banku Rolnego upa by trudny do zniesienia. Rabin kaza przynie rejestry synagogi, wypisa akt zgonu i wrczy dokument Sartoriemu, ktry zoy go starannie i schowa do portfela. Gdzie daleko Rozleg si gwizd lokomotywy. Dua niebieska mucha brzczaa wok kaamarza. - Przykro mi bardzo, e musz ju jecha - powiedzia Sartori. - Ale powinienem koniecznie by z powrotem w Jassach przed wieczorem. - Bardzo prosz zaczeka chwileczk - odezwa si po wosku jeden z czonkw rady administracyjnej Banku Rolnego. By to nieduy, otyy yd z brdk la Napoleon III. Otworzy szafk, wyj butelk wermutu i nala do kieliszkw. Zaznaczy przy tym, e wermut jest z Turynu, prawdziwy cinzano, po czym zacz opowiada po wosku, e by wiele razy w Wenecji, Florencji i Rzymie, a jego dwaj synowie studiowali medycyn we Woszech, na uniwersytecie w Padwie. - Mio by mi byo pozna - rzek Sartori uprzejmie. - Nie yj - odpowiedzia yd. - Zginli w Jassach, tamtej nocy. - Westchn i doda: - Tak bym chcia wrci jeszcze kiedy do Padwy i cho popatrze na uniwersytet, w ktrym uczyli si moi chopcy. Siedzielimy dug chwil milczc, w pokoju penym much. Wreszcie Sartori wsta i wyszlimy wszyscy nie przerywajc milczenia. Kiedy wsiadalimy do samochodu, ten z brdk la Napoleon III dotkn rk ramienia Sartoriego i powiedzia pokornym, cichym gosem: - I pomyle, e ja umiem na pami ca Bosk Komedi! - a potem zacz deklamowa: Nel mezzo del cammin di nostra vita... Samochd ruszy i grupka czarno ubranych ydw znika w oboku kurzu.

- Ja, es ist ein Volk ohne Kultur - odezwa si Fischer potrzsajc gow. - Myli si pan - powiedziaem - Rumuni s wielkodusznym i sympatycznym narodem. Bardzo lubi Rumunw, s odwani, dali dowody szlachetnego poczucia obowizku i szczodrze przelewali krew za swojego Chrystusa i swojego krla. To prosty nard, nard chopw moe szorstkich, ale dobrodusznych. Nie ich to wina, e klasy spoeczne, rodziny i jednostki, ktre powinny by im wieci przykadem, maj zmurszae dusze, zmurszae umysy i zmurszae koci. Lud rumuski nie jest odpowiedzialny za masakry ydw. Pogromy, w Rumunii, jak i gdzie indziej, organizowane s i rozptywane na rozkaz, a przynajmniej za zgod wadz pastwowych. Nie lud jest winien, e zwoki

ydw, powiartowane i wbite na haki jak wiartki cielciny, przez wiele dni wisiay u bukareszteskich rzenikw wzbudzajc wesoo czonkw elaznej Gwardii.

- Rozumiem i podzielam paskie uczucie buntu - powiedzia Frank. - W Polsce, Bogu dziki, a troch take dziki mnie, nie mia pan i nigdy nie bdzie mia pan okazji ogldania podobnych okropnoci. Nie, mein lieber Malaparte, w Polsce, w Polsce niemieckiej, nie bdzie pan mia z pewnoci okazji ani pretekstu do manifestacji szlachetnych uczu oburzenia i litoci - No, nie poszedbym na pewno ze skarg do pana. Byaby to wielka nierozwaga. W najlepszym razie kazaby mnie pan zamkn w obozie koncentracyjnym. - A Mussolini nawet by nie protestowa. - Nie. Nawet by nie protestowa. Mussolini nie lubi kopotw. - Pan wie - rzek Frank z emfaz - e jestem sprawiedliwy i lojalny i nie brak mi te poczucia humoru. Niech pan przychodzi do mnie bez obawy, ilekro bdzie pan mia co susznego i lojalnego do zakomunikowania. Tu jest Warszawa, nie Jassy, i ja nie jestem szefem policji w Jassach. Czyby pan zapomnia o naszym ukadzie? Pamita pan, co panu powiedziaem, kiedy pan przyjecha do Polski? - Uprzedzi mnie pan, e bd pozostawa pod cisym nadzorem gestapo, ale e bd mia prawo myle i postpowa jak czowiek wolny. Zapewni mnie pan, e bd mg swobodnie wypowiada wobec pana swoje myli, a pan bdzie tak samo postpowa w stosunku do mnie. I e z absolutn lojalnoci bdzie pan przestrzega regu krykieta. - Nasz pakt istnieje nadal - rzek Frank. - Czy nie przestrzegaem zawsze cile regu gry? Aby da panu nowy dowd mojej lojalnoci, powiem panu, e Himmler panu nie ufa. Wystpiem w pana obronie. Powiedziaem mu, e jest pan nie tylko czowiekiem lojalnym, ale rwnie czowiekiem wolnym; e we Woszech cierpia pan wizienie i przeladowania z powodu swoich ksiek, swojej wolnoci ducha i nierozwagi istnego enfant terrible, bynajmniej za nie dlatego, aby by pan czowiekiem nielojalnym Powiedziaem mu te, na dowd susznoci mojego sdu o panu, e w przejedzie przez Szwecj, za kadym razem, kiedy si pan udaje na front w Finlandii, mgby pan bardzo atwo pozosta w tym neutralnym kraju jako emigrant polityczny i nikt by panu w tym nie przeszkodzi; pan jednak tego nie robi, gdy jest korespondentem wojennym, nosi mundur woskiego oficera i honor nie pozwala panu zdezerterowa. Dodaem jeszcze, e paskie ksiki wydaje si w Anglii, Francji i Ameryce, e jest pan zatem pisarzem zasugujcym na wzgldy i powinnimy w tym wypadku okaza, e niemiecka Polska jest krajem rwnie wolnym, jak Szwecja. A chcc by z panem ju zupenie szczerym, powiem panu i to, e na wszelki wypadek poradziem Himmlerowi, aby kaza pana zrewidowa, kiedy pan bdzie opuszcza terytorium Polski. Powinienem by moe przestrzec pana, e zamierzam udzieli Himmlerowi takiej rady, zamiast rzeczywicie mu jej udzieli. W kadym razie teraz panu o tym mwi. Lepiej pno ni wcale. To take krykiet, nicht wahr? - Prawie krykiet - odpowiedziaem z umiechem - ale naleao raczej doradzi Himmlerowi wczeniej; powinien by nakaza t rewizj przy moim wjedzie na terytorium Polski. Pragnc si panu zrewanowa jeszcze jednym dowodem lojalnoci, powiem, jak spdziem czas pobytu Himmlera w Warszawie. - I opowiadaem wszystko o listach, paczkach ywnociowych i pienidzach, ktre polscy

uchodcy we Woszech przesali za moim porednictwem swoim krewnym i przyjacioom w Warszawie. - Ach, so! Ach, so! - wykrzykn Frank zanoszc si od miechu. - Pod samym nosem Himmlera! Ach, wunderbar! Pod samym nosem Himmlera! - Wunderbar! Ach, wunderbar! - wtrowali mu wszyscy miejc si haaliwie. - Myl - powiedziaem - e to pikna partia krykieta. - O, tak, to prawdziwy krykiet! - wykrzykn Frank. - Brawo, Malaparte! - I wznoszc kielich, rzek: Prosit! - Prosit - odpowiedziaem unoszc take kielich. I wypilimy po niemiecku, jednym haustem. Na koniec wstalimy od stou i Frau Brigitte Frank poprowadzia nas do ssiedniego pokoju (okrgy pokj z dwojgiem duych oszklonych drzwi wychodzcych na park), ktry niegdy by sypialni marszaka Pisudskiego. Za oknami po nagich gaziach drzew uwijay si mae szare ptaszki; posgi Apollina i Diany na skrzyowaniu alejek otulone byy niegiem, tu i wdzie w parku chodziy warty z karabinem przez rami; odblask niegu kad si agodnie na ciany, meble i grube dywany. - W tym pokoju - powiedzia Frank - w tym samym fotelu, gdzie siedzi w tej chwili Schmeling, umar marszaek Pisudski. Zarzdziem, eby niczego tu nie ruszano, eby wszystko zostao tak, jak byo, na swoim miejscu. Kazaem tylko wynie ko. - I doda: - Pami marszaka Pisudskiego zasuguje na nasz peny szacunek. Umar na tym fotelu pomidzy dwojgiem oszklonych drzwi, patrzc na drzewa parku. Szerok wnk w cianie naprzeciw szklanych drzwi wypeniaa teraz kanapa, na ktrej siedzieli Frau Fischer i Generalgouverneur. ko marszaka Pisudskiego stao niegdy w tej niszy, na miejscu kanapy. Stojc obok fotela, na ktrym umar, a gdzie teraz siedzia bokser Max Schmeling, stary marszaek o bladej twarzy poznaczonej niebieskimi yami, o zwisajcych ku doowi wsach la Sobieski, o wyniosym czole z jec si nad nim krtk, ostr szczotk wosw, czeka, a Max Schmeling wstanie i ustpi mu miejsca. Frank gono rozprawia z Maxem Schmelingiem o sporcie i jego czempionach. Byo gorco, pachniao tytoniem i koniakiem. Czuem, e ogarnia mnie odrtwienie; syszaem gosy Franka i Frau Wchter, widziaem, jak Schmeling i gubernator Fischer podnosz do ust czareczki z koniakiem, a Frau Fischer mwi co z umiechem do Frau Brigitte, ale powoli pograem si w jak ciep mg, tumic gosy i przesaniajc twarze. Zmczyy mnie ju te gosy i te twarze, do miaem pobytu w Polsce, za kilka dni musiaem wyruszy na front pod Smoleskiem - to take by krykiet, ach, to take by krykiet. W pewnej chwili wydao mi si, e Frank zwraca si do mnie proponujc spdzenie kilku dni w grach, w Zakopanem, synnym polskim uzdrowisku zimowym u podna Tatr.

- Nawet Lenin na krtko przed wojn, w czternastym roku, przebywa przez kilka miesicy w Zakopanem - mwi Frank ze miechem. Odpowiedziaem, a raczej zdawao mi si, e odpowiadam, i niestety nie mog, bo musz jecha na front pod Smoleskiem, nagle jednak usyszaem wasny gos mwicy: - Czemu nie? Pi czy sze dni w Zakopanem spdzibym bardzo chtnie. - Po chwili Frank wsta, wszyscy wic wstalimy take, i Frank zaproponowa przejadk do getta. Wyszlimy z Belwederu. Wsiadem do pierwszego wozu razem z Frau Fischer, Frau Wchter i Generalgowerneurem Frankiem; do drugiego wsiada Frau Brigitte Frank, gubernator Fischer i Max Schmeling. Reszta goci jechaa za nami w dwch dalszych samochodach. Przejechalimy Aleje Ujazdowskie i Nowy wiat, skrcilimy w witokrzysk, potem w Marszakowsk. U wejcia do dzielnicy zamknitej, przed bram o wysokim murze z czerwonej cegy, ktry Niemcy zbudowali dokoa getta, zatrzymalimy si i wysiedli. - Niech pan popatrzy na ten mur - zwrci si Frank do mnie. - Czy to rzeczywicie te grone mury betonowe najeone karabinami maszynowymi, o ktrych tyle si pisze w angielskich i amerykaskich gazetach? - I doda ze miechem: - ydzi, biedaczyska, s wszyscy chorzy na puca; ten mur osania ich przynajmniej przed wiatrem. W aroganckim tonie Franka dosyszaem co, co mi si wydao znajome: co mtnego i ponurego, jakie aosne, upokorzone okruciestwo. - Okrutna niemoralno tego muru - odpowiedziaem - nie polega tylko na tym, e nie pozwala ydom wychodzi z getta, ale i na tym, e nie przeszkadza im do niego wchodzi. - A jednak - odpar ze miechem Frank - mimo e zamanie zakazu opuszczenia getta karane jest mierci, ydzi wychodz i wchodz, kiedy im si podoba. - Przea przez mur? - O, nie. Wydostaj si przez otwory podobne do szczurzych nor, ktre wygrzebuj nocami, podkopujc si pod mury, a na dzie maskuj ziemi i mieciem. Wlizguj si w te nory i wychodz do miasta kupowa ywno i odzie. Czarnorynkowy handel w getcie odbywa si w duej mierze t drog. Od czasu do czasu ktry z tych szczurw wpada w puapk. S to dzieci po osiem, dziesi lat, nie wicej. Ryzykuj ycie w duchu prawdziwie sportowym. To take swego rodzaju krykiet, nicht wahr? - Ryzykuj ycie? - wykrzyknem. - W gruncie rzeczy - odpar Frank - nie maj nic wicej do stracenia. - I pan to nazywa krykietem? - Oczywicie. Kada gra ma swoje prawida. - W Krakowie - rzeka Frau Wchter - mj m wznis dokoa getta mury w stylu orientalnym, z piknymi ukami i blankami. Krakowscy ydzi doprawdy nie mog si skary. Prawdziwie elegancki mur w gucie hebrajskim. Wszyscy rozemieli si przytupujc na zmarznitym niegu.

- Ruhe, cisza - odezwa si szeptem onierz zaczajony z karabinem o par krokw od nas, za kup zgarnitego niegu. Mierzy uwanie w otwr wygrzebany pod samym murem. Drugi onierz, przykucnity za nim, ledzi cel ponad ramieniem kolegi, ktry nagle da ognia. Kula uderzya o mur na samej krawdzi otworu. - Pudo! - wykrzykn onierz pogodnie, repetujc. Frank zbliy si do onierzy i spyta, do czego strzelaj. - Do szczura! - odpowiedzieli, gono rechoczc. - Do szczura? Ach, so! - rzek Frank i przyklkn patrzc przez rami onierza. My te podeszlimy bliej, panie miay si i piszczay unoszc spdnice, jak zwyky robi kobiety, kiedy mowa o szczurach czy myszach. - Gdzie ten szczur? - zapytaa Frau Brigitte Frank. - Achtung! - rzek onierz mierzc. Z nory wykopanej pod murem wyjrzaa czarna zmierzwiona czupryna, potem wysuny si dwie mae rce i opary o zanieony brzeg dziury. Dziecko. Pad strza, ale i tym razem by chybiony. Dziecica gowa znika. - Dawaj - rzek Frank zniecierpliwionym gosem. - Nie potrafisz nawet trzyma karabinu w rku. Odebra onierzowi bro i wycelowa. Cichymi patkami pada nieg.

Cz trzecia Psy
VIII. Noc zimowa
W witrynie kunierza-Tatara, pord skrek nurkw, gronostai, wiewirek, lisw srebrnych, niebieskich i platynowych, leaa rozcignita skra psa, dziwnie aosna. By to seter angielski, czarno-biay, o delikatnym, dugim wosie. Oczy mia puste, uszy rozoone szeroko, pyszczek rozpaszczony. Do ucha przyczepiony by kartonik i napisem: Skrka setera angielskiego czystej rasy, marek fiskich 600. Stanlimy przed witryn. Patrzyem z uczuciem grozy. - Nie widziae nigdy rkawic z psiego futra? Mia takie pukownik Lukander, ten fiski pukownik, ktrego spotkalimy na froncie pod Leningradem - powiedzia hrabia Agustin de Fox, minister penomocny Hiszpanii w Helsinkach. - Chtnie kupibym sobie takie rkawice i zabra do Madrytu. Mwibym wszystkim, e to z psiego futra. Rkawiczki ze spaniela s gadkie i mikkie, z wya twardsze. Na dni sotne przydayby si rkawiczki z ruff-terriera. Tutaj nawet kobiety nosz torebki

i mufki z psa. - De Fox mia si patrzc na mnie spod oka. - Psie futro -powiedzia - harmonizuje z kobiec urod. - Psy to szlachetne zwierzta - odezwaem si. Byo to w ostatnich dniach marca 1942 roku. Szlimy jedn z przecznic Esplanady, potem przecilimy Esplanad koo Savoyu i skierowalimy si w stron placu Targowego koo portu, tam, gdzie wznosz si, jeden obok drugiego, neoklasyczny paacyk poselstwa Szwecji i paac Prezydenta Republiki Fiskiej. Mrz by straszliwy, szo si jak po ostrzach brzytwy. Niedaleko za sklepem tatarskiego kunierza by skad trumien. Trumny, jedne biao lakierowane, inne lnico czarne, z ogromnymi srebrnymi okuciami, jeszcze inne zrobione na maho, poustawiane byy w sklepie w sposb jak najbardziej zachcajcy. W oknie wystawowym byszczaa samotna, srebrna, maa trumienka dziecinna. - J'adore a18 - powiedzia de Fox przystajc, by si przypatrze trumnom. De Fox jest okrutny i makabryczny jak kady prawdziwy Hiszpan. Respekt ywi wycznie dla duszy: ciao, krew, wszelakie cierpienia ndznej i doczesnej powoki, jej choroby czy rany - wszystko to jest mu zupenie obojtne. Lubi mwi o mierci, widok konduktu pogrzebowego cieszy go jak pochd karnawaowy, staje przed kadym sklepem z trumnami, delektuje si rozmow o kalectwach, potwornociach i wszelkich wybrykach natury. Boi si za to upiorw. Jest czowiekiem inteligentnym, kulturalnym i subtelnym - moe nawet troch zbyt subtelnym na to, eby by prawdziwie inteligentnym. Dobrze zna Wochy, zna wikszo moich florenckich i rzymskich przyjaci, podejrzewam nawet, e kiedy kochalimy si obaj jednoczenie w tej samej kobiecie, nie wiedzc jeden o drugim. Spdzi kilka lat w Rzymie jako sekretarz ambasady hiszpaskiej przy Kwirynale, dopki nie wydalono go z Woch za dowcipy, jakie lansowa w klubie golfowym Acquasanta i w niektrych raportach przesyanych Serranowi Suer, na temat hrabiny Eddy Ciano. Pomyl tylko powiedzia mi kiedy - mieszkaem w Rzymie od trzech lat i wcale nie wiedziaem, e hrabina Edda Ciano jest crk Mussoliniego. Szlimy Esplanad i Agustin de Fox opowiada mi, jak to pewnego wieczora wybra si z kilkoma przyjacimi zobaczy otwieranie grobw na starym cmentarzu witego Sebastiana w Madrycie. By to rok 1933, Hiszpania bya wwczas republik. W zwizku z nowymi planami urbanistycznymi rzd republikaski zarzdzi likwidacj starego madryckiego cmentarza. Kiedy de Fox i jego przyjaciele, modzi pisarze madryccy, Csar Gonzales Ruano, Carlos Miralles, Agustin Vignola i Luis Escobar, przybyli na cmentarz, bya ju prawie noc, wiele grobw byo ju otwartych i oprnionych. W odsonitych trumnach wida byo szkielety - toreadorw w paradnych strojach, generaw w galowych mundurach, ksiy, bogatych mieszczan, modych chopakw i dziewcztka, damy i mae dzieci. Jednej modej kobiecie, pochowanej z flakonikiem perfum zacinitym w doniach, poeta Luis Escobar powici pniej liryczny wiersz. Przepiknej damie, ktra zwaa si Maria Concepcin Elola - brzmiaa dedykacja. Agustin Vignola rwnie napisa potem wiersz do marynarza, ktry umar w Madrycie i zosta pogrzebany daleko od swoich mrz, na tym pospnym cmentarzu. De Fox i jego kompani, cokolwiek podpici, poklkali przy trumnie marynarza odmawiajc modlitwy za umarych. Carlos Miralles pooy na piersi szkieletu kartk papieru, na ktrej narysowa owkiem d, ryb i fale morskie, po czym wszyscy si przeegnali mwic: W imi pnocy, poudnia, wschodu
18

Uwielbiam to.

i zachodu. Na grobie studenta nazwiskiem Novillo odczytali napis, na p zatarty ze staroci: Bg przerwa jego studia, by ukaza mu prawd. W trumnie bogato ozdobionej srebrem leay zabalsamowane zwoki modego szlachcica francuskiego, hrabiego de la Martinire, ktry w roku 1830, po upadku Karola X, wyemigrowa do Hiszpanii wraz z grup francuskich legitymistw. Csar Gonzales Ruano skoni si przed hrabi de la Martinire ze sowami: Pozdrawiam ci, mny francuski panie, wierny i oddany swemu prawowitemu krlowi, i wznosz w twoim imieniu okrzyk, ktrego ju twoje wargi wyda nie mog, okrzyk, od ktrego twoje koci zadr zapaem: Niech yje Krl! Syszc to, republikaski milicjant, ktry znajdowa si wanie na cmentarzu, uj Csara Gonzalesa Ruano za rami i zaprowadzi go do wizienia. De Fox opowiada gono, swoim zwyczajem zamaszycie gestykulujc. - Agustin - powiedziaem - mw ciszej, upiory mog ci sysze. - Upiory? - wyszepta de Fox blednc i rozejrza si niespokojnie dokoa. Domy, drzewa, posgi i awki Esplanady zdaway si dre w zimnym, widmowym wietle, jakim odblask niegu przepaja wieczory na Pnocy. Kilku pijanych onierzy przekomarzao si z jak dziewczyn na rogu Mikonkatu. andarm przechadza si tam i z powrotem po chodniku przed hotelem Kmp. Nad dachami wzdu ulicy Mannerheima rozcigao si biae niebo, gadkie, bez jednej fadki czy zmarszczki, jak niebo na starej wyblakej fotografii. Ogromne elazne litery reklamy papierosw Klubbi na dachu budynku Uosisuoma odcinay si czarno na biaym tle nieba niby szkielet olbrzymiego owada. Szklane wiee Stockmanna i drapacz hotelu Torni zdaway si chwia w sinobladym powietrzu. Nagle wzrok mj pad na duy szyld umieszczony na jakim balkonie; przeczytaem na nim dwa sowa: Linguaphone Institute.

Nic nie wywouje we mnie tak ywo wspomnienia zimy w Finlandii, jak pyty Linguaphone. Ilekro napotkam w gazecie ogoszenie: Uczcie si jzykw obcych metod Linguaphone Institute, natychmiast staj mi przed oczyma widmowe lasy i skute lodem jeziora Finlandii. Niech tylko wspomni kto przy mnie o pytach Linguaphone, a wystarczy mi przymkn oczy, eby ujrze mego przyjaciela Jaakko Leppo, przysadzistego i otyego, ciasno opitego w mundur fiskiego kapitana, jego okrg blad twarz z wydatnymi komi policzkowymi i mae podejrzliwe oczka, te skone oczka poyskujce szarym, zimnym wiatem. Widz wtedy mego druha Jaakko Leppo siedzcego z kieliszkiem w rku przy gramofonie w bibliotece swego domu w Helsinkach, a dokoa niego Liisi Leppo, pani P., ministra P., hrabiego Agustina de Fox, Titu Mihailescu, Maria Orano, wszystkich z kieliszkami w rku, uwanie suchajcych ochrypego gosu gramofonu; Jaakko Leppo raz po raz podnosi w gr kieliszek koniaku, mwic: Malianne, na zdrowie - i wszyscy za jego przykadem rwnie podnosz pene kieliszki, mwic: Malianne, na zdrowie. Ilekro zobacz gdzie napis Linguaphone Institute, bd musia pomyle o zimie w Finlandii i o tamtej odlegej nocy, ktr spdzilimy z kieliszkami w rku w domu Jaakko Leppo, suchajc ochrypego gosu gramofonu i mwic sobie nawzajem: Malianne.

Bya ju druga po pnocy, skoczylimy wanie drug czy trzeci z rzdu kolacj i siedzc w bibliotece przed ogromnym oknem patrzelimy na tonce w niegu Helsinki i wystajc z tej biaej topieli, niby maszty okrtu, kolumnad Parlamentu; dalej wida byo gadk, srebrzyst fasad gmachu poczty i wreszcie, na tle drzew Esplanady i Brunnsparken, wie Stookmanna ze szka i cementu oraz drapacz nieba Torni. Termometr za oknem wskazywa czterdzieci pi stopni poniej zera. Czterdzieci pi stopni poniej zera: oto Akropol Finlandii - mwi de Fox. Raz po raz Jaakko Leppo podnosi w gr kieliszek po brzegi nalany koniakiem, mwic: Malianne! Wrciem wanie wtedy z frontu pod Leningradem, przez dwa tygodnie nic innego nie robiem, tylko mwiem: Malianne - wszdzie, w gbi lasw Karelii, w korsu wyobionym w zlodowaciaym niegu, w okopach, w lottala i na lenych drogach Kannas, ileikro moje sanki spotykay si z innymi sankami; wszdzie, przez cae dwa tygodnie, nic, tylko podnosiem kubek czy kieliszek i mwiem Malianne. W pocigu do Viipuri przez ca noc wymieniaem Malianne z naczelnikiem stacji w Viipuri, ktry przyszed do naszego przedziau w odwiedziny do Jaakko Leppo. By to barczysty, atletycznej budowy mczyzna o bladej i jakby opuchnitej twarzy. Zdjwszy cikie futro z baranw ukaza si w stroju wieczorowym. Poniej niepokalanie biaej muszki sterczaa szyjka butelki wsunitej pomidzy nakrochmalon koszul a bia kamizelk. By wanie na lubie syna, wesele trwao trzy dni, i wraca teraz do Viipuri do swoich lokomotyw, swoich pocigw, swojej kancelarii w ruinach dworca wysadzonego przez radzieckie miny. - Dziwne - mwi - piem strasznie duo, jeszcze i dzi, a nie czuj si ani troch pod gazem. (Mnie co prawda wydawao si, e jest w sztok pijany). Zaraz na wstpie wycign butelk zza pazuchy, dwa kieliszki z kieszeni, napeni je koniakiem po brzegi i poda mi jeden, mwic: Malianne. Ja take powiedziaem Malianne i tak ju przez ca noc mwilimy co chwila Malianne patrzc sobie w oczy i nie mwic nic poza tym. Od czasu do czasu, co prawda, mwi par sw, ale po acinie, w jedynym jzyku, ktrym moglimy si jako tako porozumie; na przykad wskazujc na ciemny, ponury, widmowy las, cigncy si bez koca po obu stronach linii kolejowej, mwi: Semper domestica silva - i zaraz dodawa: Malianne. Potem budzi Jaakko Leppo somno vinoqve sepultum na swojej kuszetce i wkada mu kieliszek do rki mwic: Malianne. Jaakko Leppo odpowiada: Malianne, wypija duszkiem nie otwierajc oczu i zapada na powrt w sen. Wreszcie dojechalimy do Viipuri i wrd gruzw zburzonego dworca powiedzielimy sobie: Vale! Tak wic od dwch tygodni nie robiem nic innego, tylko powtarzaem: Malianne! we wszystkich korsu i wszystkich lottala Kannas i wschodniej Karelii. W Viipuri wymieniem malianne z porucznikiem Svartstrmem i innymi oficerami z jego kompani; w Teriokach, Aleksandrowce i Raikkoli nad adog z oficerami i sissit pukownika Merikallio. Mwiem Malianne w okopach pod Leningradem z oficerami artylerii pukownika Lukandera; w tepidarium, fiskiej ani, kiedy ju po wybiegniciu z calidarium, gdzie temperatura dosigaa szedziesiciu stopni powyej zera, wytarzaem si nago w niegu, ma skraju lasu, na czterdziestodwustopniowym mrozie; i mwiem te Malianne w domu malarza Riepina, na przedmieciu Leningradu, patrzc poprzez drzewa ogrodu na grb, w ktrym Riepin spoczywa, i troch dalej, na pierwsze domy Leningradu, sine pod olbrzymi chmur dymu ciko wiszc nad miastem. Od czasu do czasu Jaakko Leppo podnosi kieliszek i mwi: Malianne. W lad za nim mwi Malianne wiceminister P., filar Ministerstwa Spraw Zagranicznych, i pani P., i Liisi Leppo, i de Fox, i

Titu Mihailescu, i Mario Orano - wszyscy mwili: Malianne. Siedzielimy w bibliotece patrzc przez ogromne okno na miasto coraz gbiej pograjce si w nien otcha i na okrty daleko na widnokrgu, uwizione w lodach koo wyspy Suomenlinna. Zbliaa si wanie ta niebezpieczna godzina, kiedy Finw ogarnia smutek. Patrz sobie nawzajem w twarz wzrokiem nieufnym, wyzywajcym, przygryzaj doln warg i pij w milczeniu, bez malianne, jak gdyby z wysikiem hamowali czajcy si w duszy gniew. Chciaem wynie si ukradkiem i de Fox rwnie mia na to ochot, ale minister P. przytrzymywa go mocno za rami mwic z naciskiem: - Mon cher ministre, pan zna pana Ivalo, nieprawda (Ivalo by wyszym urzdnikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych.) - To jeden z moich najlepszych przyjaci - zapewnia de Fox uprzejmie. - Czowiek wybitnego umysu, a madame Ivalo jest czarujc kobiet. - Nie pytaem, czy pan zna madame Ivalo - mwi minister P. wpatrujc si podejrzliwie w de Fox swymi maymi oczkami. - Chciabym wiedzie, czy pan zna pana Ivalo. - Ale tak, znam go doskonale - odpowiedzia de Fox bagajc mnie wzrokiem, ebym go nie opuszcza. - A wie pan, co on mi powiedzia propos Hiszpanii i Finlandii? Spotkaem go dzi wieczorem w barze hotelu Kmp. By razem z ministrem Hakkarainenem. Pan zna ministra Hakkarainena, n'est-ce pas? - O tak, minister Hakkarainen to wspaniay czowiek - odpowiada skwapliwie de Fox szukajc niespokojnie oczyma Titu Mihailescu. - Monsieur Ivalo zapyta mnie, czy wiem, jaka jest rnica midzy Hiszpani a Finlandi. No, jaka? - Jest widoczna na termometrze - odpowiedzia ostronie de Fox. - Dlaczego na termometrze? Nie, wcale nie o to chodzi - mwi minister P. z irytacj w gosie - rnica jest taka, e Hiszpania to kraj sympatyzujcy, ale nie walczcy, a Finlandia to kraj walczcy, ale nie sympatyzujcy. - Cha, cha, cha! Bardzo zabawne - mia si uprzejmie de Fox. - Z czego si pan mieje? - dopytywa si minister P. podejrzliwie. Jaakko Leppo siedzia nieruchomo na taborecie przy fortepianie, w pozycji Tatara na koniu, wpatrujc si w de Fox wskimi, skonymi oczyma, poncymi ponur zawici. Wcieky by, e minister P. nie powiedzia i jemu take tego, co opowiada hiszpaskiemu posowi. Teraz ju naprawd wybia ta niebezpieczna godzina, kiedy Finowie siedz z ponuro zwieszonymi gowami, pijc kady na wasn rk i nie mwic Malianne, jakby kady z nich by sam w pokoju albo jakby kryli si ze swoim piciem jeden przed drugim, a od czasu do czasu zaczynaj co mwi gono po fisku, ale tak, jakby mwili do siebie. Mario Orano znikn ju, wymkn si cichutko i nikt tego nie zauway, nawet ja, cho cay czas miaem go na oku, ledziem uwanie kady jego gest. Ale Orano przebywa ju w Finlandii od dwch czy trzech lat i zdy opanowa w sposb doskonay

trudn sztuk znikania z fiskiego domu dokadnie z chwil wybicia owej niebezpiecznej godziny. Ja take bybym wola wymkn si dyskretnie zawczasu, ale ilekro udao mi si zbliy do drzwi, co zimnego przebiegao mi po grzbiecie; odwracaem si szybko i spotykaem pospny wzrok Jaakko Leppo siedzcego na taborecie okrakiem jak Tatar na koniu. - Chodmy std - szepnem w pewnej chwili do de Foxy ciskajc go za rami. Ale wanie minister P. stan przed nim i jakim dziwnym gosem go zapyta: - Est-ce vrai, mon cher ministre, e pan powiedzia Mrs McClintock, e ma pira, nie pamitam ju w jakim miejscu? De Fox wykrca si, mwi, e to wcale nieprawda, ale minister P., blady i grony, nie ustpowa. Comment! Vous niez? Zaprzecza pan? - Nie zaprzeczaj, na mio bosk, nie zaprzeczaj - zaklinaem cicho de Fox. A minister P. nalega, blednc coraz bardziej: - A wic pan przeczy? Niech pan przyzna, e nie ma pan odwagi powtrzy przede mn tego, co pan powiedzia Mrs McClintock. - Powtrz mu, na mio bosk, to, co powiedzia Elenie McClintock - zaklinaem de Fox. W kocu wic opowiedzia, jak to pewnego wieczora by u ministra penomocnego Stanw Zjednoczonych, Mr Arthura Schoenfelda, razem z Elen MeClintock i Robertem Millsem McClintockiem, sekretarzem poselstwa Stanw Zjednoczonych. Pniej przyby tam jeszcze M. Hubert Gurin, pose francuskiego rzdu w Vichy, i on. W pewnej chwili Madame Gurin spytaa Elen McClintock, czy jest rzeczywicie pochodzenia hiszpaskiego, jak na to wskazuje jej powierzchowno i jej akcent. Elena McClintock, ktra jest Hiszpank z Chile, odpowiedziaa, nie baczc na obecno posa Hiszpanii: - Niestety tak, - Cha! cha! Bardzo zabawne, nieprawda? - wykrzykn minister P. poklepujc de Fox po ramieniu. - Niech pan zaczeka, to nie koniec historyjki - przerwaem mu zniecierpliwiony. I de Fox powtrzy, jak odpraw da pani McClintock. - Ma chre Hlne - powiedzia jej - jeli kto jest z Ameryki Poudniowej, a nie jest pochodzenia hiszpaskiego, to znaczy, e nosi pira na gowie. - Cha, cha, cha! Trs amusant! Bardzo zabawne! - wykrzykiwa minister P., a potem powiedzia zwracajc si do swojej ony: - Zrozumiaa, chrie? Hiszpanie w Ameryce Poudniowej nosz pira na gowie! A ja tymczasem mwiem cicho do de Foxy: - Chodmy std, na miy Bg. Ale wanie wybia z kolei inna godzina, kiedy Finowie zaczynaj si rozrzewnia i wzdychaj nad pustymi kieliszkami spogldajc na siebie wzajem oczyma wilgotnymi od ez. Wanie kiedymy obaj z de Fox podeszli do Liisi Leppo, siedzcej w fotelu z tsknym, smtnym wyrazem twarzy, proszc j, eby nam pozwolia i do domu, Jaakko Leppo wsta ze swego taboretu mwic gono: - Teraz dam wam posucha piknej pyty - i doda z akcentem dumy: - Mam gramofon.

Podszed do gramofonu, wyj pyt ze skrzanego futerau, pokrci korbk, przytkn ig do brzegu pyty i powid dokoa surowym wzrokiem. Wszyscy milczeli, peni oczekiwania. - To chiska pyta - powiedzia. Bya to pyta Linguaphone. Jaki nosowy gos udzieli nam lekcji chiskiej wymowy, ktrej wysuchalimy w nabonym milczeniu. Potem Jaakko Leppo zmieni pyt, pokrci korbk i oznajmi: - A teraz pyta hinduska. I znowu w gbokim milczeniu wysuchalimy lekcji jzyka hinduskiego. Nastpnie przysza kolej na par lekcji gramatyki tureckiej, potem na seri lekcji wymowy jzyka arabskiego, a wreszcie pi lekcji gramatyki i wymowy japoskiej. Wszyscy suchalimy w milczeniu. - Na zakoczenie - oznajmi Jaakko Leppo krcc korbk gramofonu - usyszymy pyt po prostu cudown. Bya to lekcja dykcji francuskiej. Ktry z profesorw Linguaphone Institute deklamowa nosowym gosem Le lac Lamartine'a. Wysuchalimy go w nabonym skupieniu. Kiedy nosowy gos umilk, Jaakko Leppo spojrza na nas gboko wzruszony i powiedzia: - Moja ona nauczya si tej pyty na pami. Veux-tu, chrie? Liisi Leppo wstaa, przesza powolnym krokiem przez pokj, stana koo gramofonu, odrzucia gow w ty, uniosa ramiona i patrzc w sufit wyrecytowaa Le lac Lamartine'a, calutki poemat, z t sam intonacj, tym samym nosowym gosem, co profesor Linguaphone Institute. - C'est merveilleux, n'est-ce pas? - odezwa si Jaakko Leppo wzruszony. Bya pita rano. Nie pamitam, co si dalej dziao a do chwili, kiedy obaj z de Fox znalelimy si wreszcie na ulicy. Mrz by siarczysty, noc jasna, nieg lni agodnie, srebrzycie. Przed drzwiami mego hotelu de Fox ucisn mi rk mwic: Malianne. - Malianne - odpowiedziaem.

Minister penomocny Szwecji, Westmann, czeka na nas siedzc przy oknie w bibliotece. Srebrzysty refleks niegu przenika agodnie pmrok barwy skry, ktremu grzbiety ksiek przydaway lekkich zotych akcentw. wiato rozbyso niespodziewanie, owietlajc wysok, szczup posta ministra Westmansna, rysujc si czysto i precyzyjnie, jak niektre sylwetki ryte na starych szwedzkich srebrach. Jego gesty, jakby zamroone na moment w tym nagle rozbysym wietle, z wolna rozpyny si, stopniay, a maa gowa i szczupe, proste ramiona wyday mi si zimne i nieruchome jak marmurowe popiersia krlw Szwecji stojce szeregiem na dbowej pce biegncej wysoko wzdu cian. Srebrzyste wosy rzucay na rozlege czoo marmurowe refleksy, po surowej, ale miej twarzy bka si ironiczny umiech, a raczej niespokojny cie umiechu.

W ciepej sali jadalnej agodne wiato dwch duych srebrnych kandelabrw, ustawionych porodku stou, przygaso w biaym odblasku zamarznitego morza i onieonego placu, zaamujcym si w przymglonych szybach okien. I chocia czerwonawe pomyki wiec zabarwiay na kolor cielisty biae ptno flamandzkie obrusa, agodziy zimn nago porcelany z Mariebergu i Rrstrandu, lodowe byski krysztaw z Orrefors i zimne, czyste kontury starych sreber kopenhaskich, co upiornego byo w powietrzu, upiornego i ironicznego zarazem, jeli ironia da si pogodzi z upiorami i z tym, co do nich przynaley. I jak gdyby subtelna magia nocy arktycznych, przenikajca do pokoju razem z bladym refleksem nocnych niegw, trzymaa nas w niewoli swoich czarw, co widmowego byo take w bladoci naszych twarzy, w niespokojnym bdzeniu naszych spojrze, w naszych sowach nawet. De Fox siedzia przy oknie, w jego twarzy odbijay si jak w lustrze arabeski bkitnych yek wystpujce noc na biaym ciele niegu. I moe po to, by przezwyciy w sobie samym magi arktycznej nocy, zacz mwi o socu Hiszpanii, o hiszpaskich barwach, zapachach, dwikach i smaku, o penych soca dniach i wygwiedonych nocach Andaluzji, o czystym, suchym wietrze Wyyny Kastylijskiej, o bkitnym niebie, ktre ciko jak kamie przywala konajcego na arenie byka. Westmann sucha z przymknitymi oczyma, jak gdyby w tej nienej bieli chwyta aromaty ziemi hiszpaskiej, jak gdyby soczyste odgosy ulic i domw hiszpaskich z oddali, ponad zamarznitym morzem, docieray do jego uszu, i jakby oglda krajobrazy, portrety i martwe natury tonce w ciepych, gbokich barwach, sceny uliczne, rodzinne i sielskie obrazki, epizody z areny, bale, procesje, pogrzeby i trumny - to wszystko, co wyczarowywa swym dwicznym gosem de Fox. Westmann by przez kilka lat ministrem penomocnym Szwecji w Madrycie, a do Helsinek przeniesiono go przed paru miesicami, specjalnie w celu przeprowadzenia jakiej wanej akcji dyplomatycznej; natychmiast po dopenieniu owej misji w Finlandii mia wrci do Madrytu na dawne stanowisko. Kocha Hiszpani uczuciem zmysowym i romantycznym zarazem; tego wieczora przysuchiwa si opowieciom de Foxy z mieszanin zazdroci i urazy, niby odtrcony kochanek, ktry sucha przechwaek szczliwego rywala na temat ukochanej przez niego kobiety. (Ja nie jestem rywalem, jestem mem - mwi mu de Fox - Hiszpania jest moj on, a pan jej kochankiem. - Niestety! - odpowiada Westmann z westchnieniem.) Ale w jego uczuciach do Hiszpanii by w niemoliwy do zdefiniowania odcie zmysowej namitnoci i gboko utajonej grozy, jaki u ludu Pnocy zawsze towarzyszy umiowaniu krain rdziemnomorskich. Jest to ta sama zmysowa groza, jaka si maluje na twarzach widzw w dawnych Tryumfach mierci, gdzie wszelkiego rodzaju makabryczne sceny, zzieleniae, nie pogrzebane trupy, lece nago w blasku sonecznym niby martwe jaszczurki pord misistych, silnie pachncych kwiatw, wzniecaj zarazem zbon groz i niezdrowe podniecenie, przycigaj i odpychaj jednoczenie. - Hiszpania - mwi de Fox - to kraj zmysowej namitnoci i pogrzebowej ponuroci. Ale nie jest to kraj upiorw. Ojczyzn upiorw jest Pnoc. Na ulicach miast hiszpaskich czowiek natyka si raz w raz na trupy, ale na upiory nie. - I mwi o tej woni mierci, jak przepojona jest sztuka i literatura hiszpaska, o trupich pejzaach Goyi, o ywych trupach El Greco, o dotknitych rozkadem twarzach krlw i grandw hiszpaskich malowanych przez Velazqueza wrd penej pychy scenerii zota, purpury i aksamitw, w zielonkawozotym pmroku krlewskich rezydencji, kociow i klasztorw. - W Hiszpanii rwnie - powiedzia Westmann - nierzadko spotka mona upiora. Bardzo lubi hiszpaskie upiory. S nader uprzejme i znakomicie wychowane.

- To nie s upiory - twierdzi uparcie de Fox - to po prostu trupy. Nie s bezcielesnymi zjawami, s z ciaa i krwi, jedz, pij, kochaj i miej si, jakby byy ywe. Ale to martwe ciaa. Nie wychodz noc, jak upiory, ale w samo poudnie, w penym socu. Tym, co czyni Hiszpani krajem do gbi ywotnym, s wanie te trupy wci spotykane na ulicy, przesiadujce w kawiarniach, modlce si na klczkach w mrocznych kocioach, snujce si powoli i w milczeniu, z czarnymi oczyma poncymi w zielonkawych twarzach, wrd wesoego zgieku miast i wsi, w dni witeczne i dni targowe, pord ludzi ywych, ktrzy miej si, kochaj, pij i piewaj. Ci, ktrych pan nazywa upiorami, to nie Hiszpanie: to obcy. Przybywaj z daleka, kt wie skd, i tylko wtedy, kiedy ich kto zawoa po imieniu albo wywoa przy pomocy magicznego zaklcia. - Pan wierzy w magiczne zaklcia? - spyta Westmann z umiechem. - Kady prawdziwy Hiszpan w nie wierzy. - I zna pan jakie? - dopytywa si Westmann. - Znam ich wiele; ale jest jedno sowo, obdarzone wiksz od innych nadprzyrodzon si wywoywania duchw. - Niech je pan powie, prosz, chociaby po cichu. - Nie mam odwagi. Boj si - rzek de Fox blednc. - To najstraszliwsze i najniebezpieczniejsze ze wszystkich hiszpaskich sw. aden prawdziwy Hiszpan nie mie go wypowiada. Sowo wite: na jego dwik duchy wychodz z mroku i id na twoje spotkanie. Sowo fatalne i dla tego, kto je wymwi, i dla tego, kto je usyszy. Moe mi pan tu, na stole, pooy trupa, ani okiem nie mrugn. Ale niech pan nie przywouje upiora, nie otwiera mu drzwi. Umarbym z przeraenia. - Niech mam pan powie przynajmniej, co to sowo oznacza - prosi Westmann. - Jedn z wielu nazw oznaczajcych wa. - Niektre we maj pikne nazwy - rzek Westmann - w tragedii Szekspira Antoniusz nazywa Kleopatr sodkim imieniem pewnej odmiany wa. - Ach! - wykrzykn de Fox blednc nagle. - Co panu? Czy to tej wanie nazwy nie ma pan odwagi wymieni? A przecie w ustach Antoniusza ma ona sodycz miodu. Kleopatra nigdy nie bya nazwana sodszym imieniem. Chwileczk... - doda Westmann z rozmylnym okruciestwem - zdaje si, e pamitam dokadnie sowa, jakie Szekspir wkada w usta Antoniusza... - Niech pan zamilknie, bagam pana! - O ile dobrze pamitam - cign niewzruszenie Westmann umiechajc si okrutnie - Antoniusz nazywa Kleopatr... - Na mio bosk, cicho! - krzykn de Fox. - Niech pan nie wymawia tego sowa gono. To straszliwe sowo, mona je tylko szepta, o, tak... - I ledwie poruszajc wargami szepn: - Culebra.

- Aa - rozemia si Westmann - takie gupstwo pana przeraa? Sowo, jak kade inne, nie wydaje mi si wcale, eby miao w sobie jaki straszliwy czy tajemny sens. Zreszt, jeli mnie pami nie myli doda spogldajc z nateniem w gr, jakby szuka czego w pamici - Szekspir uy sowa snake, ktre nie brzmi wcale tak sodko, jak hiszpaska culebra. O, mi culebra del antiguo Nilo. - Och, niech pan tego nie powtarza - baga de Fox. - To sowo przynosi nieszczcie. Kto z nas umrze tej nocy, a ju co najmniej kto w naszym pobliu. W tej chwili drzwi si otwary i na st wniesiono wspaniaego ososia z jeziora Inari. oso mia row, delikatn a yw barw migoczc gboko w szczelinach spkanej skrki, pokrytej srebrzyst usk, ktra mienia si zieleni i turkusem jak stare jedwabne materie - zauway de Fox strojce posgi Matki Boskiej w wiejskich kocioach hiszpaskich. Gowa ososia spoczywaa na poduszce z cienkiej trawy, mikkiej i lnicej jak kobiece wosy; jest to rodzaj przezroczystych alg rosncych w rzekach i jeziorach Finlandii Wygldao to jak obraz Braque'a, martwa natura z ryb. Smak tego ososia by niby odlege wspomnienie wd, lasw i chmur; dla mnie byo to wspomnienie jeziora Inari w pewn letni noc rozjanion bladym, podbiegunowym socem, pod delikatnym zielonkawym niebem. Rowo przebyskujca pomidzy srebrzystymi uskami ososia bya t sam rowoci, ktra zabarwia oboki, kiedy nocne polarne soce ley na samej krawdzi widnokrgu jak pomaracza na parapecie okna, a lekki wiatr wprawia w drenie licie drzew, jasne wody i nadbrzene trawy, przebiegajc lekko nad rzekami, jeziorami i niezmierzonymi lasami Laponii; takie same rowe byski przemykaj pord srebrzystej uski marszczcej zwierciado jeziora Inari, kiedy soce w samej peni letniej nocy wdruje po zielonkawym niebie poznaczonym cieniutkimi niebieskimi ykami. Twarz de Foxy zarowia si, jakby pad na ni refleks ososiowego misa. - Zastanawiam si nieraz - powiedzia - jaka rola mogaby przypa w nowym redniowieczu intelektualistom. Zao si, e skorzystaliby z okazji i podjli jeszcze jedn prb ocalenia cywilizacji europejskiej. - Intelektualici - zauway Westmann - s niepoprawni? - Stary opat z Monte Cassino - powiedziaem - rwnie zada sobie to samo pytanie. - I powtrzyem, co mi mwi hrabia Gawroski (polski dyplomata, ktry polubi Lucian Frassati, crk senatora Frassatiego, dawnego ambasadora Woch w Berlinie). Na pocztku okupacji niemieckiej w Polsce Gawroskiemu udao si wyjecha do Rzymu, a od czasu do czasu spdza par tygodni w foresterii opactwa Monte Cassino. Ot stary arcybiskup don Gregorio Diamare, przeoony opactwa, rozmawiajc z Gawroskim o grocym Europie, w zwizku z wojn, nowym zalewie barbarzystwa, przypomnia, jak to w najgbszych mrokach redniowiecza mnisi z Monte Cassino uratowali cywilizacj zachodni przepisujc rcznie cenne stare kodeksy greckie i aciskie. Ale dzisiaj c moemy zrobi dla ocalenia kultury europejskiej? - zakoczy czcigodny opat. Niech ojciec kae swoim mnichom przepisa to wszystko raz jeszcze, na maszynie - odpowiedzia Gawroski Po jasnym winie mozelskim o zapachu siana w letnim deszczu (delikatna rowo ososia, przebyskujca wrd srebrnych usek, przydawaa mu smaku krajobrazu jeziora Inari w wietle nocnego soca), w kieliszkach zalni czerwony burgund, o krwawych refleksach. Porodku stou

pojawia si na wielkim srebrnym pmisku piecze z karelskiego prosicia napeniajc pokj ciep, smakowit woni. Po jasnej przejrzystoci wina mozelskiego i rowych byskach ososia, przywodzcych na myl srebrzysty nurt Juutuanjoki i rowe oboki na seledynowym niebie Laponii, ten burgund i ten prosiak karelski, wieo wyjty z pachncego sosnowymi gazkami piekarnika, cigny nas z powrotem na ziemi. Nie ma wina bardziej ziemskiego ni czerwony burgund. W agodnym blasku wiec i biaym odblasku niegu wino miao barw ziemi, mienio si purpur i zotem wzgrz Cte d'Or o zachodzie soca. Oddech jego by gboki, pachncy traw i limi jak oddech letniego wieczoru w Burgundii. I adne wino nie harmonizuje w tak intymny sposb z chwil przedwieczorn, nie jest takim wiernym druhem nocy jak wino Nuits Saint-Georges; nawet sama jego nazwa jest nocna, gboka i byskawicowa jak letni wieczr w Burgundii. Wino to lni krwawo na granicy nocy niby czerwie zachodu cna krysztaowej krawdzi widnokrgu. Zapala czerwone i bkitne byski na purpurowej ziemi, na trawie i liciach drzew ciepych jeszcze i przesiknitych smakiem i aromatem zamierajcego dnia. Drobna zwierzyna lena z nadejciem nocy wlizguje si do swoich podziemnych kryjwek. Dzik przedziera si przez gstwin z gonym szelestem i trzaskaniem gazek. Baant krtkim, cichym lotem zanurza si w mrok opadajcy ju na lasy i ki. Chyy zajc sunie po pierwszym promieniu ksiyca jak po napitej srebrnej strunie. Oto godzina win burgundzkich. W tej godzinie owej zimowej nocy, w pokoju rozjanionym biaym refleksem niegu gboki aromat Nuits Saint-Georges nasuwa nam wspomnienie letnich wieczorw w Burgundii i tamtejszych nocy upionych na rozgrzanej ziemi. De Fox i ja spogldalimy na siebie wzajem z umiechem, fala miego ciepa ogarniaa nasze twarze, cieszylimy si, jakby to niespodziane wspomnienie wyzwolio nas spod wadzy pospnej magii polarnej nocy. Zagubieni w nieno-lodowej pustyni, w kraju tysica jezior, w tej spokojnej i surowej Finlandii, gdzie zapach morza przenika w gb najodleglejszych lasw Karelii i Laponii i gdzie lnienie wody dostrzega si nawet w niebieskich i szarych oczach ludzi i zwierzt, w powolnych, skupionych, podobnych do ruchw pywaka gestach ludzi, chodzcych po ulicach objtych biaym poarem niegu czy po alejkach parkw w letnie noce, ludzi zapatrzonych w zielono-niebieskie byski wody, ktre kad si na dachy domw w cigu bezkresnego dnia biaego lata Pnocy, dnia bez witw i zmierzchw - na to niespodziane wspomnienie ziemi poczulimy si nagle a do szpiku koci ziemscy i popatrzylimy na siebie z umiechem, jak ludzie szczliwie ocaleni z rozbicia okrtu. - Skl! - powiedzia de Fox wzruszony, wznoszc kielich na przekr uwiconemu szwedzkiemu obyczajowi, zgodnie i ktrym tylko panu domu przysuguje prawo wzywania goci do picia tym rytualnym sowem. - Ja nigdy nie mwi skal, kiedy wznosz kieliszek - rzek Westmann z odrobin zoliwoci, jakby na usprawiedliwienie blunierstwa de Foxy. - W komedii Arthura Reida, People in Lowe, jest takie zdanie: Londyn jest peen ludzi, ktrzy dopiero co powrcili ze Szwecji, pij skl i mwi snap jedni do drugich. Ja take pij skl i mwi snap. - Snap, zatem! - wykrzykn de Fox, ktrego burgund wprawi w dziecico radosny nastrj. - Jak to mio przynalee do neutralnego kraju, prawda? - zwrci si de Fox do Westmanna - mona pi nie yczc przy tym nikomu ani zwycistwa, ani klski. Snap za pokj w Europie. - Skl - powiedzia Westmann.

- Jak to? Teraz mwi pan skl, na odmian? - zdziwi si de Fox. - Lubi si omyli od czasu do czasu - wyjani z ironicznym umiechem Westmann. - Uwielbiam sowo snap - rzek de Fox unoszc w gr kielich. - Snap Niemcom i snap Anglii! Ja take podniosem kieliszek mwic snap dla Niemiec i skl dla Anglii. - Nie powiniene mwi snap dla Niemiec - powiedzia de Fox - Niemcy to sojusznik Woch. - Ja osobicie - odparem - nie jestem sojusznikiem Niemiec. Wojna, w ktrej walcz Wochy, to prywatna wojna Mussoliniego, a ja nie jestem Mussolinim. aden Woch nie jest Mussolinim. Snap dla Mussoliniego i dla Hitlera. - Snap dla Mussoliniego i dla Hitlera! - powtrzy de Fox. - I snap dla Franco - dodaem. De Fox zawaha si troszeczk, ale powtrzy: - Snap i dla. Franco! - po czym zwrci si do Westmanna: - Czy zna pan histori partii krykieta, ktr Malaparte rozegra w Polsce z Generalgouverneurem Frankiem? I opowiedzia o moim ukadzie z Frankiem i o tym, jak bezczelnie przyznaem si Frankowi, e podczas pobytu Himmlera w Warszawie podorczaem listy i pienidze od uchodcw polskich we Woszech ich krewnym i przyjacioom, ktrzy pozostali w Polsce. - I Frank pana nie zdradzi? - zapyta Westmann. - Nie - odparem - nie zdradzi mnie. - Paska przygoda z Frankiem jest doprawdy niezwyka - rzek Westmann - powinien by przecie wyda pana gestapo. Trzeba przyzna, e zachowa si wobec pana zadziwiajco przyzwoicie. - Byem pewien, e mnie nie zdradzi - powiedziaem. - Ta moja szczero, ktra moga wyglda na nierozwag, bya w gruncie rzeczy mdr przezornoci. Okazujc Frankowi, e uwaam go za dentelmena, uczyniem go moim wsplnikiem. Cho, co prawda, pniej prbowa zemci si na mnie za moj szczero, kac mi drogo zapaci za to swoje przymusowe wsplnictwo. I opowiedziaem, jak to w par tygodni po moim wyjedzie z Warszawy Frank wystosowa gwatowny protest do rzdu woskiego w zwizku z pewnymi moimi artykuami o Polsce, oskarajc mnie, e przyjem w nich polski punkt widzenia. da, ebym nie tylko zdementowa publicznie to, co napisaem, ale take, bym napisa do niego list przepraszajcy. Tylko e ja wtedy byem ju bezpieczny w Finlandii i oczywicie odpowiedziaem mu: snap. - Na twoim miejscu - rzek de Fox - odpowiedziabym: merde. - To jest sowo bardzo trudne do wymwienia, w pewnych wypadkach - zauway z umiechem Westmann.

- Czyby pan uwaa mnie za niezdolnego odpowiedzie Niemcom tak, jak Cambronne pod Waterloo odpowiedzia Anglikowi? - zapyta z godnoci de Fox. I doda zwracajc si do mnie: - Czy jeste skonny postawi mi kolacj w Royalu, jeeli odpowiem Niemcowi merde? - Na miy Bg, Agustin, pomyl, e jeste ministrem penomocnym Hiszpanii - odparem ze miechem - tym jednym swkiem wcignby nard hiszpaski w wojn z Niemcami Hitlera! - Nard hiszpaski prowadzi ju wojny z duo bahszych powodw. Odpowiem merde w imieniu Hiszpanii. - Niech pan przynajmniej zaczeka, a Hitler dojdzie do Waterloo - rzek Westmann - niestety jest dopiero pod Austerlitz. - Nie, nie mog czeka - odpar de Fox i doda uroczystym tonem: - A wic bd Cambronne'em spod Austerlitz. Na szczcie w tej chwili pojawi si na stole pmisek peen owych kulek z miciutkiego ciasta, o niezrwnanym smaku, ktre same nawet siostrzyczki w Sacr-Coeur nazywaj wolteriaskim mianem pets de nonne. - Czy te sufleciki nic panu nie przypominaj? - zwrci si Westmann do de Foxy. - Przypominaj mi Hiszpani - odpar de Foxi z powag. - Hiszpania jest pena klasztorw, pleine de couvents et de pets de nonne. Jako katolik i jako Hiszpan umiem oceni delikatno, z jak pan przypomina mi moj ojczyzn. - Nie robiem adnej aluzji ani do Hiszpanii, ani do religii katolickiej - rzek z umiechem Westmann te klasztorne smakoyki przywodz mi na pami moje dziecistwo. A panu nie? Wszystkie dzieci przepadaj za tym. W Szwecji nie ma klasztorw, ale pets de nonne s i u nas. Czy to pana nie odmadza? - Ma pan czarujce sposoby na odmadzanie swoich goci - powiedzia de Fox. - Te wietne sufleciki nasuwaj mi myl o niemiertelnej modoci Hiszpanii. Jako czowiek nie jestem ju niestety modziecem, ale jako Hiszpan jestem mody i niemiertelny. Niestety mona by modym a jednoczenie zmurszaym. Ludy latyskie s zmurszae. Umilk i smutnie opuci gow na piersi. Nagle jednak podnis czoo mwic z dum: - A jednak to szlachetna zmurszao. Czy wiecie panowie, co mi kiedy powiedzia jeden z naszych przyjaci z poselstwa Stanw Zjednoczonych? Rozmawialimy o wojnie, o Francji, Woszech, Hiszpanii i wyraziem si, e wszystkie ludy latyskie s zgnie. Moe i s zgnie - odpowiedzia - ale adnie pachn. - Kocham Hiszpani - rzek Westmann. - Jestem panu z caego serca wdziczny za przywizanie, jakie pan ywi do narodu hiszpaskiego powiedzia de Fox pochylajc si nad stoem i umiechajc si do Westmanna poprzez lodowe lnienia krysztaw - ale ktr Hiszpani pan kocha? Bosk czy ludzk?

- T ludzk, oczywicie. Hrabia de Fox popatrzy na Westmanna z wyrazem gbokiego zawodu. - Pan take? - powiedzia. - Ludzie Pnocy lubi w Hiszpanii tylko to, co ona ma w sobie ludzkiego. A przecie wszystko, co w niej jest mode i niemiertelne, naley do Boga. Trzeba by katolikiem na to, by rozumie i kocha Hiszpani, prawdziw Hiszpani, t Bo. Gdy Bg jest katolicki i hiszpaski. - Jestem protestantem - rzek Westmann - i wyznaj, e bardzo bym si dziwi, gdyby Bg by katolikiem. Nie mam natomiast nic przeciwko temu, eby by Hiszpanem. - Jeli Bg istnieje, to jest Hiszpanem. To nie blunierstwo, to wyznanie wiary. - Za par miesicy, kiedy wrc na stanowisko przedstawiciela Szwecji w Madrycie - mwi Westmann ze swoim nieco ironicznym wdzikiem - obiecuj panu, drogi de Fox, zaj si troch wicej Hiszpani Bosk, a ludzk troch mniej. - Mam nadziej, e Bg hiszpaski interesuje pana troch bardziej ni golf przy Puerta de Hierro. I opowiedzia o pewnym modym dyplomacie angielskim, ktry, kiedy po zakoczeniu wojny domowej ambasada brytyjska przy rzdzie Franco powrcia z Burgos do Madrytu, zatroszczy si przede wszystkim o sprawdzenie, czy rzeczywicie pity doek terenw golfowych przy Puerta de Hierro zosta uszkodzony przez faszystowski granat. - I naprawd tak byo? - zapyta Westmann z niepokojem. - Nie, Bogu dziki! Pity doek by nietknity - uspokoi go de Fox. - Bya to tylko, na szczcie, wiadomo tendencyjnie lansowana przez propagand antyfaszystowsk. - Cae szczcie! - wykrzykn Westmann z westchnieniem ulgi. - Przyznam si panu, e dech mi zaparo. W cywilizacji wspczesnej, mj drogi de Fox, doek golfowy ma nie mniejsze znaczenie anieli gotycka katedra. - Promy wic Boga, by ocali od wojny przynajmniej doki golfowe - rzek de Fox. W gruncie rzeczy de Fox niewiele obchodziy zarwno doki golfowe, jak gotyckie katedry. By do gbi katolikiem, ale na sposb hiszpaski; uwaa problemy religijne za swoje osobiste sprawy i zachowywa w stosunku do Kocioa i zagadnie katolickiego sumienia swobod ducha - specyficznie hiszpask zuchwao - nie majc nic wsplnego z wolteriaskim wolnomylicielstwem. Podobna te bya jego postawa wobec wszelkich problemw politycznych, spoecznych i artystycznych. By falangist, ale w taki sam sposb, jak Hiszpan bywa anarchist, czyli na sposb katolicki. To wanie w pojciu de Foxy znaczyo mie mur za plecami. Kady Hiszpan jest wolnym czowiekiem, ale jednoczenie kady jest przyparty plecami do muru - wysokiego, gadkiego, nieprzepartego muru katolickiego, muru teologicznego, muru dawnej Hiszpanii; tego samego muru, o ktry klaskaj kule plutonw egzekucyjnych, tego samego, przed ktrym urzdza si autodafe i sakramentalne dialogi teologiczne. Fakt, e reprezentowa w Finlandii Hiszpani frankistowsk (Hubert Gurin, pose Francji ptainowskiej, nazywa de Fox ministrem penomocnym Hiszpanii Vichy), nie przeszkadza mu wymiewa si pogardliwie z Franco i jego rewolucji. De Fox nalea do tej generacji hiszpaskiej,

ktra za modu usiowaa da marksizmowi podstawy feudalne i katolickie, da, jak si sam de Fox wyraa, leninizmowi teologi, pogodzi star Hiszpani katolick i tradycyjn z mod Europ robotnicz. A teraz mia si z wielkodusznych zudze swego pokolenia i z cakowitej poraki tych tragikomicznych usiowa. Nieraz, kiedy mwi o hiszpaskiej wojnie domowej, mylaem sobie, e swobodne odruchy jego sumienia s w sprzecznoci z jego argumentacj i raczej skaniayby go do uznania susznoci politycznych, moralnych i intelektualnych pozycji zajmowanych przez przeciwnikw Franco; tak byo na przykad pewnego wieczoru, kiedy mwi o prezydencie Republiki Hiszpaskiej, Azanii, i jego sekretnym dzienniku, w ktrym Azaa notowa i komentowa dzie po dniu, godzina za godzin, najdrobniejsze i na pozr nic nie znaczce szczegy rewolucji i wojny domowej: barw nieba o jakiej godzinie jakiego dnia, szmer fontanny, szelest wiatru w koronach drzew, odgosy strzelaniny na ktrej z ssiednich ulic, blado, arogancj, bd lito, strach, cynizm, obud czy egoizm biskupw, generaw, politykw, dworakw, przywdcw syndykalistycznych, grandw Hiszpanii czy anarchistw - tych wszystkich, ktrzy przychodzili do niego udziela mu rad, stawia dania, wysuwa propozycje, paktowa, sprzedawa si, zdradza. Oczywicie dziennik sekretny Azanii, ktry wpad w rce Franco, nie zosta opublikowany; ale go te nie zniszczono. De Fox czyta go i mwi o nim jak o dokumencie wrcz niezwykym, w ktrym Azaa objawia si jak gdyby w cakowitym oderwaniu od wydarze i ludzi, samotny w czystym, abstrakcyjnym klimacie. Ale kiedy indziej znw de Fox okazywa si dziwnie niezdecydowany w obliczu najprostszych nawet zagadnie, ktre, zdawaoby si, powinien by rozstrzygn ju dawno i ostatecznie w gbi swego katolickiego sumienia; tak wanie byo pewnego dnia w Bieostrowie, na przedpolu Leningradu. Kilka dni przedtem, w Wielki Pitek, znalazem si razem z de Fox w okopach pod Bieostrowem, tu koo przedmie Leningradu. O jakie piset metrw od nas, za zasiekami z drutw kolczastych, za podwjn lini okopw i kazamat radzieckich ukazao si dwch onierzy radzieckich; szli po niegu, zupenie odsonici, pod skrajem lasu, niosc na ramionach pie jodowy. Szli rytmicznie, koyszc wolnym ramieniem, z zuchwa beztrosk. Byli to dwaj Sybiracy, wysokiego wzrostu, w szarych barankowych czapkach na gowie, w szynelach piaskowego koloru, dugich niemal do pit, z karabinami przez rami; w olepiajcym blasku soca wydawali si jeszcze wiksi, niemal olbrzymi. Pukownik Lukander zwrci si do de Foxy: - Panie ministrze, czy yczy pan sobie, ebym kaza posa par granatw w tych dwch? De Fox, niezdarnie opatulony w biay kombinezon narciarski, spojrza na pukownika z gbi kaptura: - Dzi jest Wielki Pitek - powiedzia - czemu miabym bra dwch ludzi na swoje sumienie wanie tego dnia? Jeeli naprawd chce mi pan zrobi przyjemno, to prosz nie strzela. Pukownik Lukander wydawa si zaskoczony. - Jestemy tu po to, eby si bi - zauway. - Susznie - odpar de Fox - mais moi ne suis ici gu'en touriste19.

19

Ale ja jestem tu tylko jako turysta.

W jego tonie i gestach czuo si gbokie przejcie, a mnie to zdumiao. By bardzo blady, grube krople potu perliy mu si na czole. Tym, co go przeraao, nie bya myl, e dwa ycia ludzkie miayby pj na ofiar ku jego czci, lecz e staoby si to w Wielki Pitek. Ale pukownik Lukander, bd dlatego e niedokadnie zrozumia z przejciem wypowiedziane po francusku zdanie, bd ta naprawd wydawao mu si, e uczci w ten sposb gocia, a jego odmow potraktowa jako gest rytualnej kurtuazji, do, e kaza odda dwa wystrzay z granatnika, po jednym dla kadego z dwch onierzy. Dwaj Sybiracy przystanli i zadarszy gowy ledzili pd pociskw, ktre wybuchy o par krokw od nich nie czynic im adnej krzywdy. Widzc, jak dwaj radzieccy onierze ruszaj dalej, nie wypuciwszy z rk swojego jodowego pnia i koyszc rytmicznie ramionami, jakby nic nie zaszo, de Fox umiechn si, poczerwienia i powiedzia z alem w gosie: - Jaka szkoda, e dzi Wielki Pitek! Chtnie bym zobaczy, jak tych dwch zuchw rozlatuje si w kawaeczki. Po czym wycign rk poza krawd okopu i wskazujc ogromn kopu Soboru Isaakijewskiego w Leningradzie, zdajc si koysa na chmurach dymu ponad szarymi dachami oblonego miasta, doda: - Popatrz na t kopu: jaka ona katolicka, nieprawda Siedzc naprzeciw ironicznie umiechnitego Westmanna de Fox, korpulentny i krwisty, przysuwa swoj pen, rumian twarz do chudej, jasnej twarzy Westmanna, niby diabe katolicki, ktry podczas widowisk religijnych siedzi na stopniach kocioa naprzeciw anioa w srebrnej szacie. Jego pen polotu bezbono obciao chwilami co zmysowego, moe ta nieustannie wyczuwalna pycha, ktra u ludw latyskich, a u Hiszpanw w szczeglnoci, tak bardzo krpuje pewne spontaniczne odruchy, gbokie impulsy, woln i bezinteresown gr inteligencji. Dostrzegaem u de Foxy pewn draliwo, obaw ukazania si bez osony, mimowolnego obnaenia jakich tajemniczych zakamarkw swojej istoty, bezbronnego naraania si na podstpn napa. Przysuchiwaem si w milczeniu. Widmowy refleks niegu, przy ktrym rowe pomyki wiec zdaway si przygasa, zimne byski krysztaw, porcelany i sreber przydaway sowom, umiechom i spojrzeniom czego arbitralnego i abstrakcyjnego, przywodziy na myl jak nastawion podstpnie puapk, jak grob wybuchu. - Robotnicy nie s chrzecijanami - mwi de Fox. - Czemu to? I w nich jest anima naturaliter Christiana - oponowa Westmann. - Definicja Tertuliana nie da si zastosowa do marksistw - mwi de Fox - robotnicy s urodzonymi marksistami; nie wierz w pieko ani w niebo. Westmann spojrza zoliwie na de Fox. - A pan w nie wierzy? - zapyta. - Ja? Nie - odpowiedzia de Fox. Na stole pojawi si tort czekoladowy, ogromny tort klasztorny, okrgy, ozdobiony kwiecistym haftem z lukru i pistacji, wygldajcym zielono i wiosennie na czekoladowej polewie barwy mnisiego

habitu. De Fox zacz mwi o Don Juanie, Lope de Vega, Cervantesie, Calderonie de la Barca, Goyi, Federiku Garcii Lorce. Westmann - o siostrzyczkach z Sacr-Coeur, ich akociach, ich haftach, ich francuskich modach odprawianych francuszczyzn do mieszan i bardzo starowieck, wywodzc si raczej z Ksinej de Clves ni z Pascala (i raczej z Niebezpiecznych zwizkw ni z ksidza Lamennais - doda de Fox). De Fox mwi dalej o modych pokoleniach Hiszpanw, o ich katolicyzmie w duchu sportowym, o ich arliwym kulcie Najwitszej Panny, witych i... sportu, o ich nowym chrzecijaskim ideale (ju nie wity Alojzy z lili ani wity Ignacy z kijem, lecz mody robotnik, syndykalista lub komunista, z przedmiecia Madrytu czy Barcelony, w kolarskiej czy pikarskiej trykotowej koszulce). Powiedzia nam, e podczas wojny domowej pikarze byli w ogromnej wikszoci czerwonymi, a toreros - niemal wycznie frankistami. Publiczno na corridach bya faszystowska, na meczach piki nonej - marksistowska. - Jako dobry katolik i dobry Hiszpan - mwi de Fox - gotw bybym uzna Marksa i Lenina, gdybym, zamiast podziela ich teorie spoeczne i polityczne, mg wielbi ich jako witych. - Nic nie stoi na przeszkodzie, eby ich pan wielbi jako witych. Nie wahaby si pan przecie klka przed krlem Hiszpanii. Czemu nie mona by zosta komunist na zasadzie prawa boskiego? - To jest wanie idea Hiszpanii frankistowskiej - odpowiedzia de Fox ze miechem. Kiedy wstalimy od stou, bya ju pna noc. Siedzc w gbokich skrzanych fotelach w bibliotece, naprzeciw ogromnych okien wychodzcych na port, ledzilimy wzrokiem lot mew krcych dokoa uwizionych w lodzie statkw. Odblask niegu uderza o szyby zimnym, mikkim skrzydem morskiego ptaka. Patrzyem na Westmanna, ktry porusza si w tym widmowym wietle lekko i bezszelestnie niby zjawa. Oczy mia niebieskie, tak bardzo jasne, e przypominay oczy z biaego szka posgw antycznych, srebrzyste wosy otaczay jego czoo na ksztat srebrnej ramy bizantyjskiej ikony. Nos jego by prosty i suchy, wargi wskie i blade miay znuony wyraz, drobne rce o dugich palcach wygadzone byy odwiecznym kontaktem ze skr uzd i siode, sierci koni i rasowych psw, z porcelan i drogocennymi tkaninami, z pucharami ze starego batyckiego mosidzu, i fajkami z Lillehammer i Dunhill. Ile biaych, zanieonych widnokrgw, samotnych wd, bezkresnych lasw zamyka si w niebieskich oczach czowieka Pnocy. Ile pogodnego spokoju w jasnym, prawie biaym spojrzeniu. Jaki szlachetny, antyczny spokj wrd nowoczesnego wiata, wiadomego ju swego koca. I jaka samotno na tym biaym czole. Byo w nim co przejrzystego: rce, gdy dotykay butelek porto i whisky i kieliszkw z przezroczystego krysztau, zdaway si rozpywa w powietrzu, tak dalece w widmowy refleks niegu czyni je lekkimi i niematerialnymi. By zjaw, domow przyjazn zjaw snujc si cicho po pokoju. Jego ruchy miay w sobie t sam mikko, co agodnie wygite kontury mebli, kieliszkw i butelek i oparcia skrzanych foteli. Zapach porto i whisky miesza si z ciepym aromatem angielskiego tytoniu, z zapachem skry i nik woni morza. Nagle od placu doszed mas dziwny dwik, bolesny, peen niepokoju gos. Wyszlimy na balkon. W pierwszej chwili pac wydawa nam si pusty. Przed nami rozciga si przestwr zamarznitego morza, w przejrzystej nienej bieli rysoway si niewyrane wyspy archipelagu, wysepka szwedzkiego Yacht Clubu, a dalej odwieczna twierdza Suomenlinna, mocno tkwica w lodowym obramieniu horyzontu. Z uczuciem ulgi i wytchnienia wzrok przesuwa si po wzgrzu Obserwatorium, po drzewach Brunnsparken, ktrych nagie konary okrywaa lnica uska niegu. Chrypliwy lament,

dobiegajcy od strony placu, brzmia jak powstrzymywany krzyk blu, w ktrym ryk jelenia przechodzi stopniowo w renie konajcego konia. - Ach, przeklta culebra! - wykrzykn de Foxct z zabobonn trwog. Ale po chwili, kiedy nasz wzrok przyzwyczai si troch do olepiajcego blasku niegu, zaczlimy dostrzega, a przynajmniej zdawao nam si, e dostrzegamy, ciemn plam na portowym nadbrzeu, jaki niewyrany ksztat, ktry si powoli porusza. Zeszlimy na plac i zbliyli do tego czego ciemnego, co z naszym pojawieniem si wydao donony, przejmujcy krzyk i umilko sapic niespokojnie. By to o. Wspaniay okaz osia o ogromnych rozoystych rogach sterczcych, niby nagie konary zimowego drzewa, nad rozlegym zaokrglonym czoem poronitym krtk, gst, rudaw sierci. Oczy mia due i ciemne, wilgotne i gbokie i lnio w nich co jakby zy. By ranny, zama nog w udzie, wpad pewnie w jak szczelin, ktra otwara si niespodziewanie w marmurowej posadzce pokrywajcej powierzchni morza. Przywdrowa chyba z Estonii, przez lodow pustyni Zatoki Fiskiej albo Wysp Alandzkich, czy moe z wybrzey Zatoki Botnickiej, czy z Karelii. Dowlk si a do nadbrzea portowego zncony zapachem domostw, ciepym zapachem czowieka. I teraz lea na niegu dyszc ciko i patrzy na nas wilgotnymi, gbokimi oczyma. Kiedy bylimy ju przy nim, o sprbowa podnie si ma nogi, ale zaraz opad na kolana, jczc. By wikszy od najwikszego konia, a spojrzenie mia agodne, niemal tkliwe. Wszc w powietrzu, jak gdyby chwyta jak swojsk, znan wo, poczoga si przez zanieony plac a pod paac Prezydenta Republiki, przez otwart bram dosta si na dziedziniec i leg, wyczerpany, u stp paradnych schodw, pomidzy dwoma wartownikami stojcymi nieruchomo po obu stronach drzwi, w stalowych hemach nasunitych na czoo i z karabinem przez rami. Prezydent Republiki Fiskiej, Ristu Ryti, niewtpliwie spa o tej porze. Ale sen prezydenta republiki jest o wiele lejszy ni sen krla. Zbudzony aosnym rykiem rannego osia prezydent Ristu Ryti zapyta, co oznacza ten niezwyky haas. Po chwili w drzwiach paacu ukaza si pierwszy adiutant prezydenta, pukownik Slrn. - Bonsoir, monsieur le ministre - powiedzia nieco zaskoczony widokiem ministra penomocnego Szwecji, Westmanna. A rozpoznawszy hrabiego de Fox, ministra penomocnego Hiszpanii, powtrzy: - Bonsoir, monsieur le ministre - gosem wyraajcym najgbsze zdumienie. Na koniec zobaczy i mnie. - Vous aussi? Pan take? - wykrzykn zupenie osupiay. I zwracajc si do Westmanna doda: - Mam nadziej, e nie chodzi tu o jakie oficjalne wystpienie? I pobieg powiadomi prezydenta Republiki, e ministrowie penomocni Szwecji i Hiszpanii znajduj si przed drzwiami paacu waz z rannym osiem. - Z rannym osiem? Czeg oni mog ode mnie chcie o tej porze? - zapyta prezydent Ristu Ryti zdumiony. Bya godzina pierwsza w nocy. Ale w Finlandii poszanowanie zwierzt jest nie tylko norm moraln przestrzegan wielkodusznie przez cay nard fiski, ale i prawem. Tote po chwili prezydent Ristu Ryti ukaza si w drzwiach otulony w grub wilczur, w wysokiej futrzanej czapie na gowie.

Powita nas serdecznie, potem zbliy si do rannego osia, pochyli si i obejrza zaman nog mwic co do niego cichym gosem i gaszczc po szyi rk w rkawiczce. - Zao si - szepn de Fox - e rkawiczki prezydenta s z psiej skry. - Czemu go o to nie spytasz? - Masz racj - rzeki de Fox i zbliywszy si do prezydenta zapyta z lekkim ukonem: - Puis-je vous demander si vos gants sont en peau de chien?20 Prezydent Ristu Ryti, ktry nie zna francuskiego, spojrza zaskoczony i zmieszany, proszc wzrokiem o pomoc swego adiutanta, ten za, nie mniej zaskoczony i zmieszany, przetumaczy mu przyciszonym gosem dziwaczne pytanie posa hiszpaskiego. Prezydent wydawa si bardzo zdziwiony i uda, e nie zrozumia, a moe trudno mu byo uwierzy, e rzeczywicie rozumie, co de Fox chcia powiedzie, i szuka w myli prawdziwego, sensu tego szczeglnego pytania, wzgldnie aluzji politycznej, jaka si w nim kryje. Wanie w chwili, kiedy prezydent Ristu Ryti, klczc na niegu przy osiu, spoglda niepewnie na przemian to na de Fox, to na wasne rkawiczki, na placu pojawi si samochd zmierzajcy ku Bruonsparken, dzielnicy dyplomatycznej Helsinek. Jechali nim: minister penomocny Brazylii, Paulo de Sou za Dantes, sekretarz poselstwa duskiego, hrabia Adam de Moltke-Huitfeldt, i sekretarz poselstwa francuskiego, Pierre d'Huart. Wkrtce cay korpus dyplomatyczny zgromadzi si dokoa rannego osia i Prezydenta Republiki. Sznur samochodw wydua si z kad chwil, w miar jak coraz to nowi dyplomaci, przejedajcy przez plac w drodze do Brunnsparken, zatrzymywali si, za frapowani niezwykym widokiem samochodw ze znakami korpusu dyplomatycznego, stojcych gbok noc przed paacem prezydenta, i wysiadszy z wozw zbliali si do naszej grupy, pozdrawiajc nas z widocznym zaciekawieniem i niepokojem. Podczas gdy pukownik Slrn telefonowa do pukownika-weterynarza do koszar kawalerii, nadjechali kolejno: pose rumuski, Noti Constantinide, z jednym z sekretarzy poselstwa, Titu Mihailescu, pose chorwacki, Ferdinand Bonjakovi, z sekretarzem poselstwa, Marijanem Andraseyiciem, wreszcie pose niemiecki, Wipert von Blcher. - Ach, ci Blcherzy - powiedzia cicho de Fox - przybywaj zawsze w sam por. - Po czym, zwracajc si do posa niemieckiego, .powiedzia dobry wieczr wycigajc rami w hitlerowskim pozdrowieniu, ktre jest rwnie gestem pozdrowienia Falangi hiszpaskiej. - C to, pan take ju podnosi apk? - zapyta go po cichu sekretarz poselstwa Francji Vichy, Pierre d'Huart. - Nie sdzi pan, e lepiej podnosi jedn apk ni obie? odpowiedzia z umiechem de Fox. Pierre d'Huart przyj zrczny cios jak naley, odpowiadajc z wdzikiem: - To mnie nie dziwi; dawniej pracowao si ramieniem, a pozdrawiao kapeluszem; teraz pozdrawia si ramieniem, a pracuje kapeluszem - on salue du bras et on travaille du chapeau.

20

Czy wolno mi zapyta, czy paskie rkawiczki s z psiej skry?

De Fox rozemia si i rzek: - Brawo, d'Huart! Skadam bro! - Po czym zwracajc si do mnie zapyta cicho: - Co, u diaba, moe znaczy travailler du chapeau? - Znaczy, e ma si lekkiego bzika - odpowiedziaem. - On n'ajamais fini d'apprendre le franais21 - rzek de Foxi. Lec na niegu pomidzy dwoma wartownikami, otoczony gromadk obcych dyplomatw - do ktrej przyczyo si stopniowo paru onierzy, dwie dziewczyny troch pijane, grupka marynarzy, ktrzy nadbiegli z portu, i dwch andarmw z karabinami przez rami - ranny o jcza cicho, sapic raz po raz i obracajc ogromny eb, eby poliza sobie zaman nog. Plama krwi na niegu powikszaa si stopniowo. W pewnej chwili przy tym ruchu jedno odgazienie potnych rogw zaczepio o po futra prezydenta, ktry upadby pewnie jak dugi na nieg, gdyby pose niemiecki, von Blcher, nie uchwyci go za rami i nie podtrzyma. - Ho, ho! - wykrzyknli chrem, miejc si, dyplomaci, jak gdyby niewinny gest ministra penomocnego Niemiec kry w sobie jaki alegoryczny sens polityczny. - Perkele! - wykrzykna jedna z dziewczyn widzc, jak prezydent Republiki zachwia si na nogach (perkele po fisku znaczy po prostu diabe, ale jest to jeden z tych wyrazw, ktrych w Finlandii nie naley gono wypowiada; co tak, jak angielskie sowo bloody za czasw krlowej Wiktorii). Okrzyk dziewczyny wywoa oglny miech; stojcy bliej zaczli pomaga prezydentowi Ristu Ryti w uwalnianiu futra z rogw osia. Wanie w tej chwili nadbieg zdyszany Rafael Hakkarainen, szef protokou w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, w sam por, by dosysze zakazane sowo perkele, ktre wyrwao si wesoej dziewczynie. Minister Hakkarainen zadra wewntrz cieplutkiej alkowy swego kosztownego kuniego futra. Bya to szczeglna i pena uroku scena. Plac okryty powok niegu, sinobiae widmowe domy, okrty uwizione w lodowej skorupie i ta grupa ludzi w bogatych futrach i wysokich futrzanych czapkach, dokoa rannego osia lecego przed wejciem do paacu pomidzy dwoma wartownikami. Scena ta zachwyciaby niejednego spord szwedzkich czy francuskich malarzy, jak Skjldebrand czy wicehrabia de Beaumont, ktrzy pod koniec osiemnastego wieku i w pocztkach ubiegego zapuszczali si a do kraju Hiperborejw z owkami i szkicownikami. Pukownik-weterynarz i sanitariusze, ktrzy przyjechali wanie z ambulansem, krztali si dokoa osia ledzcego cierpliwie ich ruchy agodnym, wilgotnym spojrzeniem. Po wielu wysikach, z pomoc wszystkich obecnych prezydenta Republiki, dyplomatw i obu wesoych dziewczt - o zosta umieszczony w ambulansie, ktry ruszy powoli i znikn w gbi Esplanady w olepiajcej bieli niegu. Dyplomaci stali jeszcze chwil rozmawiajc wesoo, palc papierosy i tupic dla rozgrzewki. Mrz by siarczysty, prawdziwie wilczy. - Dobranoc, panowie, i bardzo dzikuj - rzek prezydent Republiki unoszc futrzan czapk i kaniajc si uprzejmie.

21

Nauka francuskiego nigdy nie jest skoczona.

- Bonne nuit, monsieur le prsident - odpowiedzieli chrem dyplomaci zdejmujc futrzane czapki i kaniajc si gboko. Niewielki tum zacz si rozchodzi, gono wymieniajc pozdrowienia, samochody oddalay si z cichym szumem motorw w kierunku Brunnsparken, onierze, dziewczta, marynarze i andarmi rozproszyli si po placu, miejc si i nawoujc. Westmann, de Fox i ja ruszylimy ku siedzibie poselstwa szwedzkiego, ale raz po raz ogldalimy si na onierzy trzymajcych stra u drzwi prezydenckiego paacu, przy wielkiej plamie krwi, nikncej po trochu pod warstw nawiewanego przez wiatr niegu. Zasiedlimy znowu w bibliotece, przed kominkiem, popijajc i palc w milczeniu. Od czasu do czasu sycha byo szczekanie psa - gos ten, nabrzmiay smutkiem nieomal ludzkim, nadawa jasnej nocy i niebu pogodnemu, biaemu od refleksu niegw, jaki wyraz gorcy i krwawy. W lodowatej ciszy polarnej nocy by to jedyny gos ywy i znany; serce we mnie drao, wiatr przynosi od morza zgrzytliwe trzeszczenie lodowej pokrywy. Ponce brzozowe polana trzaskay wesoo na kominku, czerwone refleksy ognia przebiegay po cianach, po zoconych grzbietach ksiek i po marmurowych popiersiach krlw szwedzkich na dugiej dbowej pce. Przypominay mi stare wite obrazy w Karelii, na ktrych pieko wyobraaj nie ywe i dobroczynne pomienie, lecz bryy lodu z zamknitymi wewntrz potpiecami. Ujadanie psa dochodzio z oddali, moe z pokadu ktrego z aglowcw uwizionych wrd lodw u brzegw wyspy Suomenlinna.

Zaczem ni std, ni zowd opowiada o psach ukraiskich, o czerwonych psach znad Dniepru.

IX. Czerwone psy


Od wielu dni padao i padao, czarne gbokie morze ukraiskiego bota wzbierao powoli a po widnokrg. Bya to pora jesiennego przypywu na Ukrainie: boto wzdymao si jak zaczyn chlebowy, kiedy zaczyna si rusza. Wiatr nis poprzez bezkresn rwnin tusty odr bota, zmieszany z woni nie ztego zboa butwiejcego na polu i ze sodkim, cikim zapachem sonecznikw. Z czarnych renic sonecznikw ziarna wypaday jedno po drugim, opaday te, uwide, dugie, te rzsy, otaczajce te ich okrge oczy, biae i puste jak oczy lepcw. Wracajcy z pierwszych linii niemieccy onierze, dowlkszy si do wsi, w milczeniu rzucali karabiny na ziemi. Byli od stp do gw w czarnym bocie, mieli dugie brody, zapadnite oczy podobne do oczu sonecznikw, tak samo biae i przygase. Oficerowie patrzeli na onierzy, na porzucane karabiny, i milczeli take. Teraz wojna byskawiczna, Blitzkrieg, bya skoczona, zaczynaa si Dreissigjahrigerblitzkrieg, trzydziestoletnia wojna byskawiczna. Skoczya si wojna zwyciska, zaczynaa si wojna przegrana. I w gbi przygasych oczu niemieckich oficerw i onierzy dostrzegaem ju bia plamk strachu, widziaem, jak powiksza si stopniowo, jak przeera renice, wypala korzonki rzs, ktre wypaday jedna po drugiej, tak samo jak dugie, te rzsy sonecznikw. Kiedy Niemiec zaczyna si ba, kiedy w szpik jego koci wlizguje si tajemniczy niemiecki strach wtedy wanie wzbudza on lito i groz. Jego wygld staje si aosny, jego okruciestwo - smutne,

jego odwaga milczca i rozpaczliwa. Wtedy Niemiec staje si najgorszy; a ja aowaem, e jestem chrzecijaninem, wstyd mi byo, e nim jestem. Jecy rosyjscy, odprowadzani z frontu na tyy, te nie byli ju ci sami, co w pierwszych miesicach wojny z Rosj, nie byli tymi jecami z czerwca, lipca czy sierpnia, ktrych onierze niemieccy eskortowali pieszo na tyy pod palcym socem i ktrzy wdrowali tak przez dugie, dugie dni w czerwonawym i czarnym pyle drg ukraiskiej rwniny. W pierwszych miesicach wojny kobiety po wsiach wylgay przed domy miejc si i paczc, przybiegay do jecw przynoszc im je i pi. Oj, biedni, oj, biedni - ualay si nad nimi. Daway je i pi take i onierzom niemieckim, ktrzy siadali na placu porodku wsi, na aweczkach dokoa zwalonego w boto gipsowego pomnika Lenina czy Stalina, palili papierosy i gwarzyli wesoo midzy sob, opuciwszy erkaemy pomidzy kolana. W czasie postojw we wsi jecy byli tak jakby wolni, mogli chodzi swobodnie, wstpowa nawet do chat i my si nago przy studni. Na gwizdek niemieckiego kaprala wszyscy wracali biegiem na swoje miejsce, kolumna ruszaa ze piewem i znikaa powoli z oczu mieszkacw wsi, pochonita przez zielone i te morze bezkresnej rwniny. Gromadki kobiet, starcw i dzieci dugo jeszcze towarzyszyy kolumnie, miejc si a paczc, potem zatrzymyway si i stay tak, machajc jecom na poegnanie rkami i przesyajc im causy na kocach palcw, a oni odchodzili w blasku sonecznym, penymi kurzu drogami, raz po raz odwracajc gowy, eby zawoa: Do swidania, dorogaja! Do widzenia, kochana! onierze z eskorty, z karabinami maszynowymi przez rami, szli gawdzc i miejc si pomidzy rzdami sonecznikw. A soneczniki wychylay si z szeregu, jakby chciay przypatrze si jecom, dugo wodzc za nimi czarnymi okrgymi oczyma, dopki kolumna nie znikna w tumanach pyu. Tak, teraz wojna zwyciska bya skoczona, zaczynaa si wojna przegrana, Dreissigjahrigerblitzkrieg, byskawiczna wojna trzydziestoletnia, kolumny jecw pojawiay si coraz rzadziej; niemieccy onierze z eskorty nie chodzili ju z karabinami przewieszonymi przez rami, z pogwarkami i miechem, tylko naciskali na boki kolumny wrzeszczc ochrypymi gosami i mierzc w jecw czarnym, byszczcym okiem erkaemw. Bladzi i wychudli jecy z trudem wlekli nogi w bocie, byli godni, niewyspani, a po wsiach kobiety, starcy i dzieci wodzili za nimi wzrokiem penym ez mwic po cichu: Niczewo, niczewo nie mieli ju nic, ani kawaka chleba, ani kubka mleka, Niemcy zabrali wszystko, wszystko pokradli. Niczewo, niczewo, dorogaja, nie szkodzi, wsio rawno, wsio rawno, wszystko jedno, kochana - odpowiadali jecy. I kolumna przechodzia przez wie bez zatrzymania, pod strugami deszczu, wybijajc nogami beznadziejny rytm, wsio rawno, wsio rawno, wsio rawno, czapic w niezmierzonym morzu czarnego bota. Potem zaczy si pierwsze lekcje na wieym powietrzu, pierwsze egzaminy z umiejtnoci czytania, odbywane na podwrzach kochozw. Jedna z tych lekcji, jedyna, przy ktrej zdarzyo mi si asystowa, odbywaa si na podwrzu kochozu w pobliu Niemirowskoje. Od tamtej pory z reguy odmawiaem, ilekro mi proponowano to widowisko. - Warum nicht? - pytali niemieccy oficerowie, podwadni generaa von Schoberta - dlaczego nie chce pan zobaczy lekcji na wieym powietrzu? To bardzo ciekawy eksperyment, sehr interessant. Jecy stali w szeregu na kochozowym podwrzu. Wzdu ogrodzenia, w obszernych otwartych szopach, pitrzyy si bye jak rzucone na stosy setki maszyn rolniczych, niwiarek, koparek, pugw mechanicznych, mocarni. Pada deszcz, jecy byli przemoknici do szpiku koci. Stali tam ju od paru godzin, milczc i podpierajc si wzajemnie. Przewanie byy to jasnowose chopaki o krtko

ostrzyonych gowach, szerokich twarzach i jasnych oczach. Mieli due, paskie donie o krtkich, stwardniaych, powykrzywianych nieco palcach. Prawie sami chopi. Robotnikw - przewanie byli to mechanicy i rzemielnicy zatrudnieni w kochozie - mona byo odrni po wzrocie i rkach: byli na og wysi, szczuplejsi, skr mieli janiejsz, rce szczupe, o dugich palcach wygadzonych w zetkniciu z motkami, heblami, kluczami francuskimi, rubokrtami i dwigniami motorw. Twarze mieli te bardziej surowe, oczy pospne. W pewnej chwili na podwrze kochozu wkroczy feldfebel niemiecki wraz i tumaczem. Feldfebel by may i tusty, z gatunku tych, ktrych nazywaem artobliwie Fettwebel; szeroko rozkraczony stan przed jecami i zacz przemawia do nich dobrodusznym, ojcowskim tonem. Zapowiedzia, e teraz odbdzie si egzamin z czytania, e kady bdzie musia przeczyta gono urywek z gazety: kto wyjdzie z prby zwycisko, zostanie zatrudniony jako pisarz w kancelariach i biurach obozw jenieckich. Inni, ktrzy egzaminu nie zdadz, pjd do robt ziemnych, jako kopacze czy tragarze. Funkcje tumacza peni drobny i chudy Sonderfhrer, najwyej trzydziestoletni, o bladej twarzy usianej czerwonymi pryszczami; by urodzony w Rosji, w niemieckiej osadzie Melitopol, i mwi po rosyjsku z dziwacznym niemieckim akcentem. (Kiedy go pierwszy raz spotkaem, powiedziaem mu artem, e Melitopol znaczy miodowe miasto. A tak, jest duo miodu w okolicy Melitopola odburkn - ale ja si nie zajmuj hodowl pszcz: jestem nauczycielem.) Sonderfhrer przetumaczy sowo po sowie dobroduszn przemow Fettwebla i doda od siebie, tonem karccego swych uczniw nauczyciela, eby pilnie zwaali na wymow, czytali starannie a pynnie, gdy, jeli im si prba nie powiedzie, bd mieli czego aowa. Jecy suchali w milczeniu, a kiedy Sonderfhrer zakoczy przemow, zaczli mwi wszyscy naraz, midzy sob. Niektrzy wydawali si bardzo zawstydzeni, rozgldali si dokoa wzrokiem zbitego psa i rzucali ukradkowe spojrzenia na swoje stwardniae chopskie rce. Inni natomiast miali si z zadowoleniem, pewni, e chlubnie przejd prb i zostan przydzieleni do biur jako pisarze. - Hej, Piotrze, ej ty, Iwanuszka! - pokrzykiwali na towarzyszy z prostoduszn uciech waciw rosyjskim chopom. Robotnicy natomiast milczeli, surowymi twarzami zwrceni ku budynkowi zarzdu kochozu, w ktrym miecio si niemieckie dowdztwo. Czasami ktry popatrzy na feldfebla, ale ani jednym spojrzeniem nie zaszczycali Sonderfhrera. Oczy ich byy chmurne, pospne. - Ruhe! Cisza! - wrzasn ni std, ni zowd feldfebel. Nadchodzia grupka oficerw; na czele szed stary pukownik, wysoki i chudy, nieco przygarbiony, o krtko przycitych szpakowatych wsach; idc pociga lekko nog. Spojrza roztargnionym wzrokiem na jecw i zacz mwi szybko a monotonnie, poykajc sowa, jakby bardzo si spieszy. Przy kocu kadego zdania robi pauz, patrzc uparcie w ziemi. Powiedzia, e ci, ktrzy wyjd z prby zwycisko... itd., itd. Sonderfhrer przetumaczy sowo po sowie krtkie przemwienie pukownika, dodajc od siebie, e rzd w Moskwie wyda wiele miliardw na szkolnictwo powszechne - on dobrze o tym wie, nie darmo by przed wojn nauczycielem w niemieckiej szkole w Melitopolu - i e ci wszyscy, ktrzy nie zdadz egzaminu, bd skierowani do robt ziemnych; sami bd sobie winni, skoro w szkole niczego si nie nauczyli. Wydawao si, e Sonderfhrerowi bardzo zaley na tym, eby wszyscy czytali poprawnie i pynnie. - Ilu ich jest? - zapyta pukownik feldfebla drapic si w podbrdek rk obcignit rkawiczk.

- Stu osiemnastu - odpar feldfebel. - Po piciu naraz, dwie minuty na kad grup - zadysponowa pukownik. - Powinnimy si z tym zaatwi w godzin. - Jawohl! - rzek feldfebel. Pukownik skin na jednego z oficerw, ktry trzyma pod pach plik gazet, i rozpoczto egzamin. Piciu jecw wystpio krok naprzd, kady z nich wycign rk po gazet, ktr oficer mu podawa (byy to stare numery Izwiestii i Prawdy znalezione w kancelarii kochozu), i zacz gono czyta. Pukownik unis lewe rami, eby spojrze na zegarek, i tak ju pozosta, z rk na wysokoci piersi; nie odrywajc wzroku od wskazwek. Deszcz pada, gazety nasikay wod i zwisay mikko w rkach jecw. Jedni byli bladzi, inni bardzo czerwoni, zlani potem, utykali, zacinali si, jkali, mylili akcent, przeskakiwali wiersze. Wszyscy umieli czyta, ale sabo, z wyjtkiem jednego, ktry czyta pewnie, powoli, raz po raz unoszc wzrok znad gazety. Sonderfhrer przysuchiwa si z ironicznym umieszkiem, w ktrym dawaa si dostrzec odrobina pogardy. Z tytuu swojej funkcji tumacza by w tej sprawie sdzi. Tak, by sdzi. Patrzy uwanie na czytajcych, przesuwajc spojrzeniem od jednego do drugiego z wystudiowan, zoliw powolnoci. - Halt! - powiedzia pukownik. Piciu jecw unioso oczy znad gazet i zastygo w oczekiwaniu. A kiedy feldfebel, na znak dany przez sdziego, zawoa: Ci, ktrzy odpadli przy egzaminie, przejd na lewo, o tam. Ci, ktrzy zdali, na prawo, tutaj - i kiedy pierwsi obcici, czterej, przeszli potulnie na lew stron i stanli zbici w gromadk, przez szeregi jecw przebieg modzieczy miech, wesoy i drwicy, chopski miech. Pukownik opuci rami i zacz si mia take, za nim oficerowie i feldfebel, nawet ponury Sonderfhrer. - Oj, biedni, biedni - mwili jecy do zdyskwalifikowanych kolegw - pol was na roboty drogowe, bdziecie kamienie dwigali na plecach - i miali si zoliwie. Ten, ktry zda, sam jeden stojcy po prawej stronie, mia si goniej od innych i artowa z mniej szczliwych towarzyszy. miali si wszyscy z wyjtkiem tych jecw, ktrzy wygldali na robotnikw; patrzyli oni uporczywie w twarz pukownika i milczeli. Przysza kolej na nastpn pitk: ci take starali si czyta jak najlepiej, bez jkania si, przekrcania sw i mylenia akcentu, ale tylko dwch czytao naprawd pynnie. Trzej inni, to czerwienic si ze wstydu, to blednc z niepokoju, trzymali gazety w kurczowo zacinitych rkach i raz po raz zwilali jzykiem spieczone wargi. - Halt! - rzek pukownik. Piciu jecw podnioso wzrok, gazetami ocierajc spocone czoa. - Wy trzej na lewo, wy dwaj na prawo! - wrzasn feldfebel na znak Sonderfhrera. I towarzysze znw zaczli pokpiwa sobie z tych, co nie zdali egzaminu: Oj, biedny Iwan! Oj, biedny Piotr!, i wskazywali na barki, jakby mwili: Przyjdzie wam dwiga kamienie. I wszyscy si miali. Ale jeden z trzeciej pitki czyta doskonale - pynnie, wyranie oddzielajc sylaby, i raz po raz podnosi oczy, eby spojrze w twarz pukownikowi. Dosta do czytania stary numer Prawdy z 2 czerwca

1941; na pierwszej stronie widnia tytu: Niemcy napadli na Rosj! Towarzysze onierze, nard radziecki zwyciy, wypdzi najedcw! Sowa dwiczay mocno w nasiknitym deszczem powietrzu, pukownik mia si, mia si i Sonderfhrer, i feldfebel, i oficerowie, miali si wszyscy nie wyczajc jecw, patrzcych z podziwem i zazdroci na towarzysza, ktry tak piknie czyta jak sam nauczyciel w szkole. - Brawo! - powiedzia Sonderfhrer rozpromieniony; wydawa si niemal dumny i tego jeca tak wietnie czytajcego, szczliwy i dumny, jak gdyby to by jego wasny ucze. - Ty tu, na prawo - rzek feldfebel do jeca, popychajc go po przyjacielsku otwart doni. Pukownik spojrza na feldfebla, zdawao si, e chce co powiedzie, ale si powstrzyma; zauwayem tylko, e si lekko zaczerwieni. Grupa po prawej stronie miaa si z zadowoleniem. Promowani spogldali zoliwie na tych, ktrym si nie powiodo, stukali si palcem w pier mwic: Pisarze!, robili do tamtych miny i woali z cicha: Kamienie na grzbiet! Tylko jecy o wygldzie robotnikw, jeden po drugim doczajcy do grupy promowanych, na prawo, milczeli nie spuszczajc wzroku z pukownika. Ten za, napotkawszy w pewnej chwili spojrzeniem ich uporczywy wzrok, zaczerwieni si mocno i z gestem zniecierpliwienia krzykn: - Schnell! Prdzej! Egzamin cign si okoo godziny. Kiedy wreszcie ostatnia grupa jecw - zostao ju tylko trzech odbya swoje dwuminutowe czytanie, pukownik odwrci si do feldfebla i rozkaza: Policzcie ich. Feldfebel zacz liczy z daleka, wskazujc wycignitym palcem: Eins, zwei, drei... Tych po lewej stronie, odrzuconych, byo osiemdziesiciu siedmiu, tych promowanych, po prawej, trzydziestu jeden. Na dany przez pukownika znak Sonderfhrer zacz mwi. Robi zupenie wraenie nauczyciela, ktry nie jest ze swoich uczniw zadowolony. Powiedzia, e spotka go zawd, przykro mu, e musia tylu obci przy egzaminie, byby bardziej rad, gdyby mg wszystkich promowa. Ale ostatecznie ci, ktrym si nie udao, nie maj powodu do obaw: bd dobrze traktowani, nie bd si z pewnoci mieli na co skary, byleby dobrze pracowali i wykazali wicej pilnoci w pracy ni na szkolnej awie. Podczas tej przemowy grupa promowanych spogldaa na tamtych ze wspczuciem, modsi nawet szturchali si okciami w boki miejc si ukradkiem. Kiedy Sonderfhrer skoczy, pukownik rzek zwracajc si do feldfebla: - Alles in Ordnung. Weg! - i nie ogldajc si ruszy w stron lokalu dowdztwa, a za nim poszli oficerowie; ci jednak ogldali si raz po raz i co mwili przyciszonymi gosami. - Do jutra zostaniecie tutaj, a jutro pjdziecie do obozu pracy - oznajmi feldfebel grupie z lewej strony. Po czym zwracajc si do grupy po prawej stronie, grupy promowanych, ostrym gosem kaza im si ustawi w szeregu. Zaledwie jecy stanli jeden przy drugim, okie przy okciu (wydawali si uradowani i nie przestawali podmiewa si z towarzyszy), przeliczy ich szybko raz jeszcze, powiedzia: - Trzydziestu jeden - i rk da znak plutonowi SS czekajcemu w gbi podwrza. Nastpnie rzuci rozkaz: W ty zwrot, naprzd marsz! Jecy zrobili w ty zwrot, pomaszerowali mocno tupic nogami po bocie, a kiedy doszli do koca podwrza i stanli twarzami zwrceni do muru, feldfebel krzykn: Halt!, obrci si do SS-manw,

ktrzy ustawiwszy si z tyu za jecami unieli erkaemy w gr, odchrzkn, splun na ziemi i wrzasn: Feuer! Na dwik salwy pukownik, ktry tymczasem doszed ju prawie do budynku dowdztwa, zatrzyma si i odwrci raptownie, i to samo zrobili oficerowie. Pukownik przesun rk po twarzy, jak gdyby ociera j z potu, i wszed do budynku, a za nim oficerowie. - So! - powiedzia Sonderfhrer z Melitopola przechodzc obok mnie. - Trzeba oczyci Rosj z caej tej uczonej hooty. Chopi i robotnicy, jeeli za dobrze umiej czyta i pisa, s niebezpieczni. Wszystko to komunici. - Natrlich - odpowiedziaem. - Ale w Niemczech wszyscy, robotnicy i chopi, doskonale umiej czyta i pisa. - Nard niemiecki jest narodem o wysokiej kulturze. - Oczywicie. O wysokiej kulturze. - Nicht wahr? - rozemia si Sonderfhrer i oddali si w kierunku dowdztwa. Zostaem sam na rodku podwrza, patrzyem na jecw, ktrzy nie umieli dobrze czyta, i draem. Potem, w miar jak rs ich mistyczny strach i rozszerzaa si w ich oczach tajemnicza biaa plamka, Niemcy zaczli zabija jecw, ktrym odparzone czy poranione nogi utrudniay marsz, puszcza z dymam wsie, jeli nie mogy dostarczy oddziaom rekwizycyjnym tylu a tylu miar ziarna czy mki, tylu a tylu miar kukurydzy czy jczmienia, tylu a tylu koni i sztuk byda. A kiedy zabrako im ydw, zabrali si do wieszania chopw. Wieszali ich za szyj albo za nogi na gaziach drzew, na placykach porodku wsi, dokoa pustych cokow, na ktrych do niedawna wznosiy si gipsowe pomniki Lenina czy Stalina; wieszali ich obok nasiknitych deszczem zwok ydw, ktre koysay si przez wiele dni i nocy pod czarnym niebem, i obok psw, nalecych do tyche ydw i powieszonych na tych samych gaziach co ich waciciele. ydowskie psy, die jdischen Hunde - mwili przechodzc niemieccy onierze. Wieczorem, kiedy zatrzymywano si na nocleg we wsi (znajdowalimy si teraz w samym sercu dawnej kozaczyzny naddnieprzaskiej) i rozpalano ogie, eby wysuszy na sobie przemoczon na deszczu odzie, onierze klli przez zby i pozdrawiali si midzy sob: Ein Liter! Nie mwili: Heil Hitler, mwili Ein Liter, litr. I miali si wycigajc w stron ognia obrzmiae nogi pokryte biaymi pcherzami. Byy to pierwsze wsie kozackie, jakie spotykalimy w naszym powolnym, mozolnym, nie koczcym si marszu na wschd. Starzy brodaci Kozacy siedzieli na przyzbach swoich chat i przygldali si przecigajcym przez wie kolumnom niemieckich ciarwek, ale czsto te spogldali w gr, na niebo pochylajce si agodnie nad ogromn rwnin; przepikne niebo Ukrainy, delikatne i lekkie, wsparte nad horyzontem na potnych doryckich kolumnach niepokalanie biaych obokw wypezajcych z gbi purpurowych jesiennych stepw. - Berlin raucht Juno - mwili onierze i miali si rzucajc starym, siedzcym na przyzbach Kozakom puste opakowania od papierosw Juno. Zaczynao brakowa tytoniu i onierze klli. - Berlin raucht

Juno! - wykrzykiwali szyderczo. Przed oczyma staway mi berliskie autobusy i tramwaje z wielkimi napisami reklamowymi: Berlin raucht Juno i schody wiodce do U-Bahn upstrzone tymi samymi sowami - Berlin raucht Juno - wymalowanymi czerwon farb na kadym stopniu. I tum berliski, ponury, niezdarny, niedomyty, o twarzach barwy popiou, lnicych od smarw i potu, rozczochrane kobiety z zaczerwienionymi oczyma, popuchnitymi rkami, w poczochach pozaszywanych szpagatem, starcy i dzieci o twardym i pogardliwym wyrazie twarzy. W tym tumie ponurym i zalknionym snuli si gdzieniegdzie onierze przybyli na urlop i rosyjskiego frontu, ci onierze milczcy, chudzi, surowi, wszyscy prawie, nawet zupenie modzi, mniej lub bardziej wyysiali; widziaem, jak w ich oczach ronie owa tajemnicza biaa plamka, i mylaem o Herrenvolku, o jego niepotrzebnym, okrutnym, beznadziejnym heroizmie. Aus dem Kraftquell Milch22 - mwili szyderczo onierze rzucajc starym Kozakom ostatnie puste puszki od mleczno-jajecznego Milei. Na etykietkach walajcych si w bocie puszek napisane byo: Aus dem Kraftquell Milch, i dreszcz mi przebiega po grzbiecie na myl o Herrenvolku, o tajemniczej trwodze Herrenvolku. Nieraz noc odchodziem dalej od biwaku albo wychodziem z domu, w ktrym znalazem nocleg, zabieraem z sob koce i ukadaem si do snu gdzie w zbou w pobliu wsi czy obozu. Lec pomidzy nasiknitymi deszczem kosami czekaem witu, suchajc w pnie haasu przecigajcych drog trenw, oddziaw rumuskiej kawalerii czy kolumny czogw. Syszaem ochrype, brutalne gosy niemieckie i wesoe, ostre - rumuskie. Gromady zgodniaych bezpaskich psw przybiegay i obwchiway mnie merdajc ogonami, te tawe mae kundle ukraiskie o czerwonych oczkach i krzywonogie. Czasem taki psiak zwija si w kbek u mego boku, liza mnie po twarzy, a ilekro na pobliskiej ciece sycha byo jakie kroki albo zboe goniej zaszumiao w podmuchu wiatru, pies warcza z cicha, a ja mwiem mu: Lee, Dimitrij, i zdawao mi si, e przemawiam do czowieka, do rosyjskiego czowieka. Mwiem: Cicho, cicho, Iwan, jakbym mwi do ktrego z tych jecw, ktrzy tak si starali czyta jak najlepiej i zdali egzamin, a teraz leeli w bocie z twarzami przeartymi wapnem, tam, pod murem kochozowego podwrza, w owej wsi niedaleko Niemirowskoje. Pewnej nocy pooyam si na polu sonecznikw. By to istny las, gsty br sonecznikowy. Przygarbione na swoich wysokich kosmatych odygach, z przymglonymi sennie wielkimi, okrgymi czarnymi oczyma o tych rzsach, soneczniki drzemay ze zwieszonymi gowami. Noc bya pogodna, wygwiedone niebo lnio zielonymi i bkitnymi refleksami, jak wntrze olbrzymiej muszli morskiej. Spaem gboko, o wicie zbudzi mnie cichy agodny szelest, podobny do odgosu bosych stp na trawie. Nastawiem uszu wstrzymujc oddech. Od pobliskiego biwaku dolatywao kasanie i kichanie silnikw, ochrype gosy nawoyway si w lesie, nad strumieniem. Gdzie daleko szczeka pies. Nisko na widnokrgu soce wydostawao si z czarnej skorupy nocy, czerwone i gorce wstawao nad byszczc od rosy rwnin. Szelest wzrasta z minuty na minut, potnia, przypomina trzeszczenie poncego chrustu albo przyciszone kroki ogromnego wojska, przesuwajcego si ostronie przez cierniska. Leaem na ziemi wstrzymujc oddech i patrzyem, jak soneczniki z wolna unosz te powieki i po trochu, coraz szerzej otwieraj oczy. Nagle zobaczyem, e soneczniki podnosz zwieszone gowy i okrcajc si powoli na swych wysokich odygach z coraz goniejszym zgrzytaniem i trzeszczeniem zwracaj wielkie czarne oczy ku wschodzcemu socu. By to ruch powolny, jednostajny, wszystko ogarniajcy. Cay las sonecznikw
22

Z mleka, ktre daje si.

odwraca si, by podziwia mod glori soca. Wwczas i ja zwrciem twarz ku wschodowi i patrzyem, jak soce wyania si powoli z czerwonych oparw witu i przebija przez sine oboki dymu dogasajcych na rwninie poarw.

Deszcze ustay i po kilku dniach zimowego, porywistego wiatru, przyszed nagle mrz. Nie nieg, tylko nagy i okrutny mrz jesienny. Boto skamieniao w cigu nocy, kaue pokryy si lnic szklist powok, cienk jak ludzka skra. Powietrze stao si przejrzyste, szaroniebieskie niebo wydawao si spkane jak stare lustro. Marsz niemiecki na wschd przybra szybsze tempo, huk dzia, grzechot karabinw maszynowych rozbrzmiewa sucho i czysto, nie obramiony echem. Cikie czogi generaa von Schoberta, ktre w cigu dugiego okresu soty poruszay si z trudem, niezdarnie jak ropuchy w lepkim, cikim bocie rwniny cigncej si od Bohu po Dniepr, zaczy znowu gono warcze na citych mrozem traktach. Niebieskawe dymki z rur wydechowych rysoway nad koronami drzew lekkie oboczki, ktre rozwieway si szybko, pozostawiajc jednak po sobie w powietrzu jaki nieuchwytny lad. By to najgroniejszy moment w wielkim kryzysie rosyjskim jesieni 1941. Armia marszaka Budionnego, radzieckiego Murata, wycofywaa si powoli nad Don, pozostawiajc jako strae tylne patrole kawalerii kozackiej i baterie maych czogw, ktre Niemcy nazywali Panzerpferde, konie pancerne. Panzerpferde byy to mae, bardzo szybkie maszynki, pilotowane przewanie przez modych robotnikw tatarskich, stachanowcw i udarnikw z radzieckich hut stali nad Donem i Wog. Ich taktyka bya taka sama, jak taktyka kawalerii tatarskiej: pojawiay si niespodzianie na flankach szarpic nieprzyjaciela i zaraz znikay znowu w chaszczach i lasach, przyczajay si w byle fadce terenu, po czym wyskakiway znw na tyach, zataczajc szerokie koa na kach i cierniskach. Taktyka szwoleerska, z ktrej sam Murat mgby by dumny. Tankietki uwijay si po rwninie jak konie na maneu. Ale i Panzerpferde ukazyway si z kadym dniem rzadziej. Zadawaem sobie pytanie, gdzie jest Budionny, gdzie u licha podziewa si wsaty Budionny ze swoj ogromn kawaleri kozack i tatarsk. W Jampolu, kiedy przeszlimy Dniestr, chopi mwili: Ej, Budionny czeka na was za Bohem! Przeszlimy Boh i chopi mwili: Oho, czeka na was za Dnieprem. A teraz mwi z min ludzi dobrze poinformowanych: Oho, Budionny czeka na was za Donem. Tymczasem Niemcy zapuszczali si coraz dalej w gb ukraiskiej rwniny, wbijali si w ni jak n i ju rana bolaa, zaogniaa si, stawaa si trudna do uleczenia. Wieczorami po wsiach, w ktrych zatrzymywalimy si na noc, suchaem chrypliwego gosu gramofonw (gramofon i stos pyt mona byo znale w lokalu kadego miejscowego sowietu, w kancelarii kochozu, w kadym uniwermagu. Byy to przewanie pieni fabryczne, kochozowe, piosenki z klubw robotniczych, i zawsze, w kadym zestawie, znalaza si te pyta z Marszem Budionnego); suchaem wic Marsza Budionnego i mylaem sobie: Co, u diaba, robi Budionny? Gdzie si podzia ten wsacz Budionny? Pewnego piknego dnia Niemcy zaczli polowa na psy. Z pocztku mylaem, e chodzi tu o jaki wypadek wcieklizny i e genera von Schobert kaza wobec tego tpi psy. Ale wkrtce zorientowaem si, e musi si w tym kry co innego. Natychmiast po wkroczeniu do jakiej wsi, jeszcze przed polowaniem na ydw, zaczynao si polowanie na psy. Grupy SS-manw i Panzerschtzw uganiay po wiejskich drogach strzelajc z erkaemw i rzucajc granaty rczne na

nieszczsne te kundelki o czerwonych byszczcych oczach i krzywych apkach; wycigano je z sadw i warzywnikw, cigano wytrwale i bez litoci po polach. Biedne zwierzta uciekay do lasw albo przyczajay si w rowach, norach, pod potami sadw, albo chroniy si w domach zaszywajc si cichaczem w ciemnych ktach, pod kami, za piecem, pod awami. Niemieccy onierze wpadali do domw, wycigali psy z ich kryjwek i tukli na mier kolbami. Najbardziej zaciekli w tych owach byli czogici. Wydawao si, e maj z tymi nieszczsnymi zwierzakami jakie osobiste porachunki. Dlaczego to? - pytaem Panzerschtzw. Ale oni patrzeli ponuro, mwili sucho: Niech pan spyta psy - i odwracali si do mnie plecami. Ale starzy Kozacy siedzcy na przyzbach swoich domw umiechali si pod wsem, uderzali si rkami po kolanach. Ach, biedne psy - mwili - ach, biedne sobaczki! - i umiechali si zoliwie, jak gdyby litowali si nie tyle nad biednymi psami, ile nad biednymi Niemcami. Staruszki wyzierajce przez poty sadw, dziewczta schodzce do rzeki z dwoma wiadrami na koromysach, dzieci wynoszce na pole pomordowane psy, eby je tam litociwie pochowa - wszyscy mieli na ustach ten sam umieszek, smutny i zoliwy zarazem. Noc na polach i w lasach rozlegao si pospne wycie, aobne skomlenie i ujadanie, psy wszyy w pobliu domw w poszukiwaniu poywienia, a warty niemieckie krzyczay: Kto idzie dziwnym, nieswoim gosem. Czuo si, e drczy ich lk przed czym okropnym i tajemniczym; e boj si tych psw. Pewnego ranka znalazem si na artyleryjskim punkcie obserwacyjnym, eby z bliska obserwowa atak niemieckiej dywizji pancernej. Formacja cikich czogw czekaa pod oson lasu na rozkaz rozpoczcia ataku. Ranek by pogodny i mrony, pola lniy szronem, lasy sonecznikw wydaway si czarne i te w promieniach wschodzcego soca (byo ono jak soce Ksenofonta z trzeciej ksigi Anabasis; wstawao wrd rowych oparw, w gbi horyzontu, podobne do modego antycznego boga, nagie i rowe pord niezmierzonego bkitnozielonego morza niebios, wschodzio rzucajc blask na dorycki portyk piatiletki, na kolumny tego Partenonu z cementu, szka i stali, jakim jest ciki przemys ZSRR), i nagle zobaczyem kolumn czogw, ktra wyonia si z lasu i utworzya na rwninie szeroko rozwarty wachlarz. Na krtko przed rozpoczciem ataku przyby na punkt obserwacyjny genera von Schobert. Bada wzrokiem pole bitwy i umiecha si. Czogi i oddziay szturmowe, posuwajce si ich ladem, wyglday jak wyryte ostrym narzdziem na miedzianej pycie rozlegej rwniny, ktra rozciga si na poudniowy wschd od Kijowa. Byo co z Drera w tej scenie narysowanej z such precyzj, w postaciach onierzy dziwacznie okutanych w sieci maskujce, podobnych do staroytnych sieciarzy i rozmieszczonych niby figury alegoryczne na obramowaniu tego miedziorytu; Drerowska bya owa szeroka i gboka perspektywa drzew, czogw, armat, maszyn, ludzi i koni rozmaicie rozmieszczonych, z pierwszym planem opadajcym agodnie od punktu obserwacyjnego w d Dniepru. I dalej, w miar jak perspektywa rozszerzaa si i pogbiaa, w sylwetkach ludzi nisko pochylonych, suncych tu za czogami z broni maszynow gotow do strzau, w pancerach rozrzuconych tu i wdzie w wysokich zielskach czy w kpach sonecznikw. Byo co z Drera w icie gotyckiej dbaoci o przycigajce oko szczegy - tu rozwarte szczki martwego konia, tam znw ranny, czogajcy si w zarolach, czy w onierz oparty o pie drzewa, trzymajcy nad czoem otwart do, eby osoni oczy przed blaskiem sonecznym - jak gdyby iga rytownika zatrzymaa si na nich duej i ciar rki wyobi w miedzianej pycie znak odrobin gbszy. Nawet ochrype gosy

ludzkie, renie koni, rzadkie, suche odgosy strzaw i trzask odciganych spustw zdaway si wyryte przez Drera w przejrzystym, zimnym powietrzu jesiennego ranka. Genera von Schobert umiecha si. Unosi si ju nad nim cie mierci, leciutki cie, podobny do sieci pajczej; ale on musia ju odczuwa jego ciar na czole, z pewnoci wiedzia, e w niewiele dni pniej polegnie na przedmieciu Kijowa i e jego mier bdzie miaa w sobie co z tego kaprynego wdziku wiedeskiego, ktry przebija z frywolnego nieco wykwintu jego manier. Moe wiedzia, e zginie wkrtce, ldujc swoim maym bocianem na lotnisku dopiero co zajtego Kijowa; e koa samolotu, muskajc czubki traw lotniska, dotkn miny i on sam zniknie w olniewajcym bukiecie czerwonych kwiatw, wykwitych z niespodziewanej eksplozji; tylko chusteczka z niebieskiego ptna, z biao wyhaftowanymi inicjaami generaa, miaa opa nietknita na traw lotniska. Genera von Schobert by jednym z tych bawarskich panw starej daty, dla ktrych Wiede oznacza tylko artobliw nazw Monachium. Co starowieckiego i modzieczego zarazem, jaki wdzik dmod by w jego suchym profilu, w jego ironicznym smtnym umiechu i jaka marzycielska melancholia w jego gosie, kiedy w Balcach, w Besarabii, mwi mi: Niestety! Walczymy z bia ras - albo kiedy w Soroce nad Dniestrem mwi: Wir siegen unsern Tod, zwycimy nasz wasn mier. Chcia przez to powiedzie, e ostatnim i najwietniejszym laurem zwycistw niemieckich bdzie mier niemieckiego narodu; e nard ten swoimi zwycistwami zdobdzie wasn mier. Owego ranka genera przyglda si umiechnity, jak kolumna czogw rozwija si w wachlarz na kijowskiej rwninie. Na marginesie Drerowskiego miedziorytu wypisane byo starym gotykiem: Wir siegen unsern Tod. Czogi, za ktrymi szy oddziay szturmowe, zapuciy si ju daleko w opustosza rwnin. Po pocztkowej strzelaninie gboka cisza zapada nad rozleg przestrzeni ciernisk citych pierwszym jesiennym mrozem. Wydawao si, e Rosjanie opucili pole bitwy i wycofali si za rzek. Roje jakich duych ptakw zryway si z kp akacji, nad kami unosio si wiergoczc mnstwo maych szarych ptaszkw podobnych do wrbli; ich skrzydeka lniy w promieniach wschodzcego soca; z bagniska poderway si dwie dzikie kaczki i powoli powiosoway w powietrzu skrzydami. Nagle z odlegego lasu wychyno kilka drobnych czarnych punktw, po chwili byo ich wicej i jeszcze wicej, poruszay si szybko, to znikay w zarolach, to ukazyway si, bliej, pdziy wprost na niemieckie pancery. - Die Hunde! Die Hunde! Psy! Psy! - krzyczeli dokoa nas onierze gosami nabrzmiaymi przeraeniem. Wiatr nis wesoe, dzikie ujadanie, gosy sfory gonicej lisa. Na widok psw pancery zaczy pdzi zygzakiem, strzelajc wciekle. Oddziay szturmowe zatrzymay si najpierw z wahaniem, a potem rozproszyy si, ludzie rzucili si do ucieczki ogarnici widoczn panik. Grzechot karabinw maszynowych rozlega si czysto i lekko jak pobrzkiwanie szka. Ujadanie sfory wgryzao si we wcieky warkot motorw, raz po raz rozlega si saby krzyk przyduszony wiatrem i zmieszany z szelestem traw: - Die Hunde! Die Hunde! Nagle da si sysze guchy huk eksplozji, po nim drugi, trzeci; dwa - trzy - pi pancerw wyleciao w powietrze, stalowe pyty zalniy w wysokich fontannach ziemi. - Ach, psy! - powiedzia genera von Schobert przesuwajc doni po twarzy. (Byy to psy przeciwczogowe, nauczone przez Rosjan szuka poywienia pod brzuchami czogw. Przed

spodziewanym atakiem czogw trzymao si je na linii frontu dwa, a nawet trzy dni o godzie i kiedy niemieckie pancery wyaniay si z lasu i formoway w wachlarz, onierze rosyjscy spuszczali zgodnia sfor ze smyczy zagrzewajc j do biegu krzykiem: Paszo! Paszo! I psy, z ktrych kady mia na grzbiecie przytroczony adunek silnego materiau wybuchowego, z ma sterczc w gr anten radiow, pdziy wprost na czogi, pewne, e pod ich brzuchami znajd, jak zwykle, jedzenie. Wciskay si pod czogi i czogi wylatyway w powietrze). - Die Hunde! Die Hunde! - krzyczeli przeraliwie onierze dokoa nas. miertelnie blady, z pospnym umiechem na bezkrwistych wargach, genera von Schobert przesun doni po twarzy, potem spojrza na mnie i powiedzia martwym gosem: - O, dlaczego, dlaczego? I psy take? Tak wic onierze niemieccy stawali si z kadym dniem okrutniejsi, polowanie na psy uprawiali z dzik zajadoci, a starzy Kozacy miali si bijc rkami po kolanach. - Ach, biedne sobaczki! Biedne psiny! - mwili. Nocami sycha byo szczekanie na czarnych polach i niespokojne drapanie za potami sadw. Kto idzie? - woay niemieckie warty przeraonym gosem. Dzieci w chatach budziy si, zeskakiway z ek, ostronie otwieray drzwi i po cichu nawoyway w ciemno: Idi siuda, idi siuda, chod tu, chod tu, chod!. Pewnego ranka powiedziaem do Sonderfhrera z Melitopola: - Jak ju je wszystkie wytpicie, jak ju w caej Rosji nie bdzie psw, to pod brzuchy waszych czogw zaczn si wciska rosyjskie dzieci. - Ach, wszyscy oni jednacy - odpar - wszystko psie syny. I odszed splunwszy na ziemi z gbok pogard.

- I like Russian dogs - powiedzia Westmann - they ought to be fathers of the brave Russian boys23.

X. Noc letnia
Po nie koczcej si nocy zimowej, po zimnej, jasnej wionie nadeszo wreszcie lato. Ciepe, delikatne, deszczowe lato fiskie o zapachu i smaku niedojrzaego jabka. Zblia si sezon rakw; ju pierwsze, sodkie raki z rzek fiskich, przysmak pnocnego lata, czerwieniy si na pmiskach. I wcale nie zachodzio soce. - Niestety, musiaem przywdrowa a do Finlandii, ja, Hiszpan, eby odnale soce Karola V! mwi hrabia de Fox patrzc na nocne soce kwitnce na linii widnokrgu jak geranium w doniczce na parapecie okna. W przejrzyste wieczory w Helsinkach dziewczta wychodziy na spacer w zielonych, czerwonych i tych sukienkach, z twarzami ubielonymi pudrem, z wosami
23

Lubi rosyjskie psy, powinny by ojcami tych dzielnych rosyjskich chopcw.

zakrconymi gorcym elazkiem i skropionymi wod kolosk firmy Teo, w papierowych kapeluszach z papierowymi kwiatami, kupionymi u Stockmanna; przechadzay si po Esplanadzie skrzypic obuwiem papierowym. Saby zapach morza szed z gbi Esplanady. Na gadkich, jasnych fasadach domw kady si lekkie cienie drzew, cie leciuteko zielonkawy, jakby drzewa byy ze szka. Modzi onierze-ozdrowiecy, ten z obandaowanym czoem, inny z rk na temblaku, jeszcze inny z nog w gipsie, siedzieli na aweczkach, suchali muzyczki z Caf Royal i patrzyli w niebo jak z niebieskiej bibuki, marszczcej si troch nad lini dachw pod dotkniciem morskiej bryzy. Szyby wystawowe sklepw odbijay w sobie zimne, metaliczne, widmowe wiato biaej nocy polarnej, na ktr wiergot ptactwa kad jak gdyby mikki, ciepy cie. Teraz zima bya daleko, staa si ju tylko wspomnieniem. Ale co z zimy pozostao jeszcze w powietrzu: moe byo to owo biae wiato podobne do refleksu niegu; a moe wspomnienie niegu, jak pami o kim zmarym, nie chciao si jeszcze rozpyn w ciepym letnim niebie. Rozpoczy si country parties w Krankulla, w willi ministra penomocnego Italii, Vincenza Cicconardiego. (Siedzc przy kominku ze starym psem Rexem skulonym u jego ng i starym, troch zwariowanym lokajem, sztywno stojcym z wytrzeszczonymi oczyma za oparciem fotela, Cicconardi rozmawia dialektem neapolitaskim z silnym akcentem berliskim - by to jego specyficzny sposb mwienia po niemiecku - z ministrem penomocnym Niemiec von Blcherem. Mwic wykrzywia usta przytoczone ciarem potnego burboskiego nosa i skada modlitewnie rce. W Cicconardim podoba mi si wanie ten kontrast midzy jego chodem, jego neapolitask flegm, jego ironi a dnoci do potgi i chway, uwydatnion w dziwacznym ksztacie i przesadnych rozmiarach jego czaszki, czoa, szczk i nosa. Naprzeciw niego von Blcher, wysoki, chudy, nieco przygarbiony, z krciutko obcitymi szpakowatymi wosami, z sinoblad twarz poznaczon cieniutkimi zmarszczkami, sucha powtarzajc co chwila monotonnie: Ja, ja, ja. Przez szyb okna Cicconardi rzuca od czasu do czasu okiem na swoich goci, spacerujcych po lesie mimo deszczu, i na fiokowy kapelusik pani von Blcher, ktry na tle zieleni drzew tworzy dysonans niby Renoirowski fiolet w zielonym pejzau Moneta.) Zacza si te seria kolacji u Fiskatorpa, nad jeziorem, z udziaem ministra penomocnego Rumunii, Noti Constantinide, pani Colette Constantinide, hrabiego de Fox, Dinu Cantemira i Titu Mihailescu, a take wieczory w poselstwach Hiszpanii, Chorwacji i Wgier. I dugie popoudnia przy stolikach kawiarni na wieym powietrzu, urzdzonej w gbi Esplanady, albo w barze hotelu Kmp z ministrem Rafaelem Hakkarainenem i muzykiem Bengtem von Trne. I spacery po chodnikach Esplanady pod zielonymi drzewami penymi ptakw, dugie godziny, jakie spdzalimy na werandzie Yacht Clubu szwedzkiego na sztucznej wysepce zakotwiczonej porodku portu, patrzc, jak biae jaszczurki fal przemykaj pa zielonej powierzchni wody. I rozkoszne weekend nad jeziorami albo na plaach Barsundu, albo w willach, ktre Francuzi nazwaliby z waciw sobie pych chteaux, a Finowie, jak zawsze skromni, mwi o nich po prostu chteaux. S to stare domy wiejskie z drzewa i stiuku, w stylu neoklasycznym inspirowanym przez architekta Engela; ich doryckie fasady okrywa zielony nalot pleni. I radosne dni w willi, ktr architekt Sirn, twrca gmachu Parlamentu w Helsinkach, zbudowa sobie na wysepce Bockholm, na rodku Barsundu; o wicie chodzilimy na grzyby do lasu srebrzystych brzz i rudych sosen albo na pow ryb midzy wysp Svart a wysp Strms, a nocami sycha byo we mgle aosne wycie syren okrtowych i krzyki mew, tak podobne do ochrypego paczu dziecka.

Zaczy si jasne dni i biae noce fiskiego lata i czas duy si nieskoczenie w okopach i schronach frontu pod Leningradem. Ogromne szare miasto na zielonym tle lasw, k i moczarw rzucao w wietle nocnego soca dziwne metaliczne refleksy. Czasem wygldao jak z aluminium, taki matowy, przygaszony by w odblask, czasem jak ze stali, lnicej zimno i okrutnie, czasem znw byo srebrne o gbokim, ywym poysku. W pewne noce, kiedy patrzyem na Leningrad z niskich pagrkw Bieostrowa albo spod lasu w Teriokach, wydawa mi si naprawd miastem ze srebra, wyczarowanym na horyzoncie delikatnym rylcem Fabergera, ostatniego ze synnych zotnikw petersburskiego dworu. Godziny wydaway si nieskoczenie dugie w okopach i schronach cigncych si wzdu wybrzea morskiego, naprzeciw twierdzy Kronsztad, wyaniajcej si z wd Zatoki Fiskiej porodku wieca Totlebenw, sztucznych wysepek ze stali i cementu, zbudowanych dokoa Kronsztadu. Nocami nie mogem sypia i chodziem ze Svartstrmem po okopach, przystajc raz po raz, eby przez strzelnic spojrze na park w Leningradzie, na drzewa Wyspy Wasilewskiej, tak drogie sercu Eugeniusza Oniegina i bohaterw Dostojewskiego, na kopuy kronsztadzkich cerkwi, na czerwone, zielone i niebieskie wiateka anten radiowych, szare dachy arsenau i drgajce byski radzieckiej floty wojennej zakotwiczonej na redzie, na wprost nas, nieomal pod rk. Doprawdy miaem wraenie, e wystarczyoby wycign rk nad parapetem okopu w Bieostrowie czy Teriokach, eby dotkn Leningradu, kopuy Issakijewskiego Soboru i bastionw kronsztadzkiej twierdzy, tak przezroczyste byo powietrze w owe biae letnie noce. W lesie Raikkola nad adog spdzaem dugie godziny w korsu pierwszych linii, suchajc opowiada fiskich oficerw o mierci pukownika Merikallio, mojego przyjaciela Merikallio, ktry przed mierci poleci crce przekaza swoje ostatnie pozdrowienie de Foxie, Mihailescu i mnie. Albo szedem do ktrej lottala w gbi lasu i popijaem sok z jeyn razem z milczcymi, bladymi sissit z ostrymi puukko zawieszonymi u pasa, pod uwanym chodnym spojrzeniem modych lota w szarych pciennych mundurkach, z bladymi twarzami wyaniajcymi si z biaych konierzykw. A pod wieczr schodziem ze Svartstrmem nad adog i przesiadywalimy dugie godziny tam, gdzie brzeg zatacza may uk i gdzie w zimie sterczay gowy uwizionych w lodzie koni; jaki lad ich aosnej woni trwa jeszcze w powietrzu. Kiedy wracaem z frontu do Helsinek, de Fox mwi mi: - Dzi wieczr pjdziemy napi si na cmentarzu. I pn noc, wyszedszy z domu Titu Mihailescu, chodzilimy na stary szwedzki cmentarz, ktry zachowa si nietknity w samym sercu Helsinek, midzy Boulevardi a Geargatu, i siadalimy na aweczce przy grobie niejakiego Sierka. Pilimy spierajc si o to, ktra z fiskich wdek jest najlepsza - bordbrnnvin, pommeransbrnnvin, erikoisbrnrwin czy rajamribrnnvin. Na tym romantycznym cmentarzu pyty grobowe wystaj z bujnej trawy jak oparcie foteli i wygldaj naprawd jak starowieckie fotele rozstawione na scenie teatru (scena przedstawiaa las). Na aweczkach pod wielkimi drzewami siedzieli onierze niby nieruchome, aosne mary. Wysokie drzewa o jasnozielonych liciach, w ktrych dra bkitny refleks morza, szumiay cicho. Kiedy zblia si wit, de Fox zaczyna rozglda si podejrzliwie i mwi przyciszonym gosem. - Czy syszae o duchu z ulicy Kalevala? - zapyta. Ba si zjaw i upiorw, a lato jest w Finlandii, jak twierdzi, sezonem duchw. - Chciabym raz zobaczy ducha, prawdziwego ducha - mwi cicho i dra przy tym ze strachu, rozgldajc si nieufnie dokoa. A kiedy po wyjciu z cmentarza

przechodzilimy koo pomnika Kalevali, de Fox przymyka oczy i odwraca gow, eby spojrze na widmowe posgi bohaterw tego eposu. Pewnego wieczora poszlimy zobaczy na wasne oczy ducha, ktry co noc, punktualnie o pnocy, ukazywa si w progu pewnego domu w gbi ulicy Kalevala. Mego przyjaciela de Fox cign na t ponur ulic nie tyle dziecinny strach przed zjawami, ile chorobliwa ciekawo, jak te wyglda taki duch ukazujcy si nie w nocnych ciemnociach, zgodnie z tradycj duchw, ale w penym wietle sonecznym, w olepiajcym blasku letniej nocy w Finlandii. Od kilku dni wszystkie gazety w Helsinkach pisay o duchu z ulicy Kalevala: kadego wieczora, tu przed pnoc, winda w jednym z domw pooonych w gbi ulicy, od strony portu, sama wprawiaa si w ruch nagym zrywem, wznosia si na ostatnie pitro, zatrzymywaa si i po krtkiej chwili zjedaa szybko i cicho w d. Sycha byo lekki trzask otwieranych drzwi windy, potem uchylay si drzwi wejciowe domu, w progu ukazywaa si kobieta milczca i blada. Przez dug chwil wpatrywaa si w tum ludzi zgromadzonych na przeciwlegym chodniku, potem cofaa si powoli i rwnie powoli przymykay si drzwi. Po chwili sycha byo trzanicie drzwi windy i odgos szarpnicia, po czym winda suna cicho w gr, zamknita w klatce ze stali. De Fox szed ostronie, czujnie, raz po raz ciskajc mnie lekko za rami. Po drodze rzucalimy okiem na szyby wystaw sklepowych i na odbity w nich widmowy obraz postaci: twarze miay martwy blask biaego wosku. Stanlimy przed domem ducha par minut przed pnoc, w powodzi nocnego soca. Dom by nowy, o ultranowoczesnej linii, cay lni jasnymi werniksami, szkem i chromowan stal. Dach jey si radiowymi antenami. We wnce drzwi wejciowych (byy to drzwi otwierane i wntrza poszczeglnych mieszka za pociniciem elektrycznego guziczka) widniaa podoona pytka aluminiowa z pionowym rzdem czarnych guziczkw i wypisanymi obok nich nazwiskami lokatorw. Poniej pytki wystawaa ze ciany niklowana paszcza gonika, przez ktry mieszkacy mogli rozmawia z przybyszem nie otwierajc mu drzwi. Na prawo od wejcia by sklep Elanto z puszkami konserw rybnych w oknie wystawowym: dwie mocno zielone rybki na rowych etykietkach budziy skojarzenia z abstrakcyjnym wiatem widmowych symboli i znakw; na lewo znajdowaa si fryzjernia z napisem Parturi kampaamo, wykonanym tymi literami na niebieskim tle, z woskow gwk kobiec, paru pustymi flakonikami i celuloidowymi grzebieniami na wystawie. Ulica Kalevala jest wska i fasada domu, widziana tak od dou, zdawaa si chyli groc runiciem na gromadk ludzi stoczon na przeciwlegym chodniku. Ta nowoczesna fasada, biaa i poyskliwa, obfitujca w szko i chromowan stal, z dachem najeonym antenami i z niezliczon iloci szklanych oczu okien odbijajcych z zimn precyzj jasne nocne niebo, stanowia idealn sceneri dla zjawy, ktra nie naleaa do gatunku ponurych nocnych upiorw, budzcych lito i groz, z sinymi kocistymi twarzami, spowitych w cauny i rozsnuwajcych trupi odr po starych uliczkach Europy, ale bya zjaw ultranowoczesn, tak, jakie kojarz si z architektur Le Corbusiera, malarstwem Braque'a i Salvadora Dali, muzyk Hindemitha i Honeggera; dla takiego niklowanego, streamlined, ducha, jakie pojawiaj si czasem u aobnie pospnego wejcia Empire State Building, na szczytowym gzymsie Rockefeller Center, na pokadzie transatlantyku czy te w zimnym niebieskawym wietle centrali elektrycznej. Spora grupa ludzi staa w milczeniu przed domem ducha; proci ludzie i zamoni mieszczanie, kilku marynarzy, dwch onierzy, grupka dziewczt w mundurkach Lottasvrd. Ssiedni ulic raz po raz przejeda tramwaj wywoujc drenie murw i podzwanianie szyb w oknach. Zza rogu ukaza si

rowerzysta, przemkn obok nas szybko, szelest opon po wilgotnym asfalcie zdawa si jeszcze wisie przez chwil w powietrzu, czulimy, e co niewidzialnego przesuwa si przed naszymi oczyma. De Fox, bardzo blady, wpatrywa si chciwie w drzwi domu nie przestajc ciska mego ramienia. Czuem, e dry z lku i niecierpliwoci. Nagle usyszelimy, e winda rusza z miejsca, przez chwil sycha byo jednostajny szum, potem trzask drzwiczek - otwarcie - i drugi trzask - zamknicie, tam wysoko, na ostatnim pitrze; nastpnie szum windy zjedajcej w d, d oto drzwi otworzyy si i na progu ukazaa si posta kobieca. Taka, ot, kobietka w rednim wieku, ubrana szaro, w kapeluszu z czarnego filcu, a moe z czarnego papieru, woonym rwno na jasne wosy przebyskujce gdzieniegdzie siwizn. Oczy, cho bardzo jasne, tworzyy dwie plamy cienia na bladej, chudej twarzy o wydatnych kociach policzkowych. Rce ukryte byy w zielonych rkawiczkach, ramiona trzymaa luno zwieszone wzdu bokw i te zielone donie na szarym tle spdnicy wyglday jak dwa przywide licie. Stana w progu i powioda oczyma po tumie ciekawych, zgromadzonych po drugiej stronie ulicy. Powieki jej byy bardzo biae, spojrzenie przygase. Spojrzaa w niebo, powolnym ruchem uniosa rk i przytkna j do czoa, osaniajc wzrok przed ostrym blaskiem soca. Przez chwil zdawaa si ledzi niebo badawczo, potem opucia wzrok i rk i zatrzymaa spojrzenie na tumie ciekawych. A tum przyglda si jej w milczeniu, uwanie i zimno, niemal wrogo. Potem kobieta cofna si w gb, zamkna drzwi, dao si sysze trzanicie drzwi windy i dugi jednostajny szum, z jakim suna w gr. Wszyscy wytalimy such, wstrzymujc oddech, czekajc na trzanicie drzwi tam, wysoko, na ostatnim pitrze. Szum wznosi si, oddala, wreszcie ucich. Jak gdyby winda rozpyna si w powietrzu albo przebiwszy dach uniosa si w niebo. Wszyscy zgodnym odruchem podnieli oczy w gr, badajc wzrokiem niebo. De Fox wci ciska moje rami; czuem, jak dry. - Chodmy - powiedziaem. I odeszlimy po cichu, na palcach, przelizgujc si wrd przejtego ekstaz tumu, zapatrzonego w biay obok zawieszony wysoko, wprost nad dachami. Przeszlimy ca ulic Kalevala, skrcili na stary cmentarz szwedzki i usiedli na aweczce przy grobie Sierka. - To nie by duch - odezwa si de Fox po dugim milczeniu. - Raczej my bylimy dla niej zjawami. Widziae, jak ona na nas patrzya? Baa si nas. - To taki nowoczesny duch - odpowiedziaem. - Duch pnocnych krain. - Tak, tak - rozemia si de Fox. - Nowoczesne duchy posuguj si wind. mia si nerwowo, chcc ukry swj dziecinny lk. Wyszlimy z cmentarza, ruszylimy w d przez Boulevardi i przecili ulic Mannerheima za Teatrem Szwedzkim. Mnstwo mczyzn i kobiet leao na trawie pod drzewami Esplanady wystawiajc twarze na biae wiato nocy. Szczeglny jaki niepokj, rodzaj zimnej febry, ogarnia ludzi Pnocy w letnie biae noce. Spdzaj je bd wasajc si nad morzem, bd lec na trawnikach parkw publicznych, czy wreszcie siedzc na awkach w porcie. Potem wracaj do domu sunc pod murami, z oczyma wzniesionymi ku niebu. pi po par godzin zaledwie, lec nago na kach, skpani w zimnym olepiajcym wietle, pyncym przez szeroko otwarte okna. Le tak nago pod tym nocnym socem jak pod lamp kwarcow. Przez otwarte okna patrz na poruszajce si w szklistym powietrzu widma domw, drzew i aglowcw koyszcych si na wodach portu.

Siedzielimy w jadalni poselstwa hiszpaskiego dokoa masywnego mahoniowego stou, wspartego na czterech potnych nogach podobnych do ng sonia, stou przeadowanego krysztaami i starymi hiszpaskimi srebrami. ciany obite czerwonym brokatem, ciemne, cikie meble rzebione w taczce putti, w girlandy owocw, zwierzta i kariatydy o wydatnych piersiach - caa ta specyficznie hiszpaska sceneria, zmysowa i aobna, tworzya zaskakujcy kontrast z biaym olepiajcym wiatem nocy, wdzierajcym si do pokoju przez otwarte okna. Mczyni w wieczorowych strojach, damy wydekoltowane i okryte klejnotami, dokoa tego masywnego stou na soniowych nogach widocznych spomidzy jedwabnych spdnic i czarnych spodni, w pospnym purpurowym odblasku brokatw i matowych byskach sreber, pod nieruchomym, cikim spojrzeniem krlw i grandw hiszpaskich z portretw rozwieszonych na cianach na grubych sznurach skrconych z jedwabiu (nad kredensem wisia zoty krucyfiks, stopy Chrystusa muskay niemal szyjki butelek szampana, wystajcych z kubekw z lodem) - wszyscy mieli jaki aobny wygld, jakby namalowa ich ukasz Cranach. Twarze ich wydaway si blade i zwide, oczy sino podkrone, skronie operlone potem; na wszystko kad si zielonkawy trupi cie. Biesiadnicy patrzyli przed siebie nieruchomo, szeroko rozwartymi oczyma. Oddech nocnego wiata mci przejrzysto krysztaw. Byo koo pnocy, zorza zachodnia czerwienia ju czuby drzew Brunnsparken. Zimno byo. Patrzyem na obnaone ramiona Anity Bengenstrm, crki ministra penomocnego Finlandii w Paryu, i mylaem o tym, e nazajutrz wyjad z de Fox i Mihailescu do Laponii, za arktyczny krg polarny. Lato byo w peni, na najlepsz por poowu ososi w Laponii bylimy ju troch spnieni. Minister penomocny Turcji, Agah Aksel, zauway artobliwie, e spnianie si to jedna z wielu przyjemnoci kariery dyplomatycznej. I opowiedzia, e kiedy Paul Morand zosta mianowany sekretarzem ambasady francuskiej w Londynie, ambasador Cambon wiedzc, e Morand ma opini wielkiego lenia, powiedzia mu zaraz na wstpie: - Mon cher, niech pan przychodzi do biura, kiedy pan chce, ale nie pniej. Agah Aksel siedzia twarz zwrcony do okna. Twarz ta miaa barw miedzi, siwe wosy tworzyy dokoa niej srebrn ram, upodabniajc j do ikony. By niewielkiego wzrostu, barczysty, porusza si ostronie, robi takie wraenie, jakby zawsze rozglda si podejrzliwie dookoa. (C'est un jeune Turc qui adore le Koniak - mwi o nim de Fox, majcy upodobanie do gry sw. Ach, wic pan jest Modoturkiem? - pytaa go Anita Bergenstrm. Byem znacznie bardziej Turkiem, kiedy byem mody, niestety! - odpowiada Agah Aksel.) Minister penomocny Rumunii, Noti Constantinide, ktry swoje najlepsze lata spdzi w Italii i rad byby tam wanie, przy via Panama w Rzymie, doywa dni swojej staroci, zacz mwi o lecie rzymskim, o plusku fontann na opustoszaych placach, o upalnych godzinach poudniowych; mwic patrzy na swoj bia rk lec bezwadnie, niby workowy odlew, na niebieskim atasowym obrusie, zimne olepiajce wiato podbiegunowej nocy przejmowao go dreszczem. Constantinide wrci wanie poprzedniego dnia z Mikeli, z Kwatery Gwnej marszaka Mannerheima, dokd uda si, eby wrczy marszakowi jakie wysokie odznaczenie przyznane mu przez modego krla rumuskiego Michaa. Od czasu kiedy pana ostatni raz widziaem, ubyo panu dwadziecia lat, panie marszaku - powiedzia mu Constantinide - lato przywrcio panu modo. Lato? - odpowiedzia Mannerheim. - W Finlandii jest dziesi miesicy zimy i dwa miesice nie wiadomo czego.

Przez dusz chwil rozmowa toczya si dokoa osoby marszaka Mannerheima, kontrastu midzy jego dekadenckimi upodobaniami a jego wygldem i sposobem bycia icie krlewskim, o olbrzymim prestiu, jakim cieszy si w armii i w caym kraju, o ofiarach, jakie wojna narzucaa narodowi fiskiemu, o tej straszliwej pierwszej zimie wojennej. Hrabina Mannerheim rzucia uwag, e w Finlandii zimno przychodzi nie z pnocy, ale ze wschodu. W Laponii - dodaa - mimo e ley za krgiem polarnym, jest znacznie mniej zimno ni w rejonie Wogi. - Oto zupenie nowy aspekt odwiecznej kwestii wschodniej - powiedzia de Fox. - Sdzi pan, e dla Europy istnieje jeszcze w ogle jaka kwestia wschodnia? - rzek minister penomocny Turcji. - Co do mnie, to myl tak, jak Philip Guedalla: dla ludzi zachodu kwestia wschodnia sprowadza si obecnie do zrozumienia, co Turcy sdz o kwestii zachodniej. De Fox opowiedzia, e tego wanie ranka spotka ministra penomocnego Stanw Zjednoczonych, Arthura Schoenfelda; nie ukrywa on swojej irytacji z powodu ostatniej ksiki Philipa Guedalli, Men of War, na ktrej egzemplarz natrafi w ksigarni Stockmanna. W rozdziale powiconym Turcji angielski pisarz wyrazi pogld, e jeli najazdy barbarzycw na Europ w zamierzchych stuleciach przychodziy zawsze ze wschodu, to tylko z tej prostej przyczyny, e przed odkryciem Ameryki nie mogy one nawiedzi Europy z adnej innej strony. - Jeli chodzi o Turcj - rzek Agah Aksel - najazdy barbarzyskie zawsze, jeszcze za czasw Homera, przychodziy z zachodu. - To za czasw Homera byli ju Turcy? - zapytaa Colette Constantinide. - Niektre tureckie dywany - odpar Agah Aksel - s duo starsze od Iliady. (Kilka dni przedtem wybralimy si do Dinu Cantemira, ktry mieszka w Brunnsparken, naprzeciwko poselstwa angielskiego, w piknym domu Linderw, aby obejrze kolekcj porcelany i wschodnich dywanw. Podczas gdy Dinu rysowa mi rk w powietrzu drzewo genealogiczne swoich najpikniejszych okazw saskiej porcelany, a Bengt von Trne, stojc przed portretem pewnej synnej z piknoci damy z rodu Linderw, rozprawia z Mircea Berindeyem i Titu Mihailescu o malarstwie Gallena-Kalleli, ministrowie penomocni Turcji i Rumunii, klczc na rodku pokoju, spierali si o zalety dwch rytualnych dywanikw tureckich z XVI wieku, ktre Cantemir rozoy na posadzce. Na jednym widniay romby na przemian z prostoktami, rowe, lila i zielone, na drugim - cztery prostokty w kolorach rowym, niebieskim i zotymi, o niewtpliwych wpywach perskich. Minister penomocny Turcji wychwala niezwykle subteln harmoni barw pierwszego, najszczliwsz, jak kiedykolwiek widzia harmoni tych tak trudnych kolorw, natomiast minister penomocny Rumunii podkrela mikki, kobiecy urok drugiego dywanika, utrzymanego w tonie starej perskiej miniatury. - Ale nic podobnego, mon cher - mwi Constantinide coraz bardziej podnoszc gos. - Zapewniam pana, daj panu sowo honoru, e si pan myli - odpowiada zniecierpliwionym gosem Agah Aksel. Obaj klczeli gestykulujc ywo i wznoszc w gr ramiona, jakby odprawiali tureckie mody. W kocu, nie przerywajc dyskusji, usiedli kady na swoim dywaniku, jeden naprzeciw drugiego, ze skrzyowanymi po turecku nogami. - wiat by zawsze niesprawiedliwy wobec Turkw - mwi Agah Aksel z gorycz.

- Z caej wspaniaej cywilizacji tureckiej - powiedzia Agah Aksel - nie pozostanie wkrtce nic prcz kilku antycznych dywanw. Jestemy heroicznym i nieszczliwym narodem. Wszystkie nasze nieszczcia maj rdo w naszej odwiecznej tolerancji. Gdybymy byli mniej tolerancyjni, by moe ujarzmilibymy cay wiat chrzecijaski. Zapytaem go, co waciwie znaczy po turecku sowo tolerancja. - Bylimy zawsze bardzo liberalni w stosunku do podbitych narodw. - Nie mog zrozumie - wtrci de Fox - dlaczego Turcy nie nawrcili si na chrystianizm. W ten sposb wszystko znacznie by si uprocio. - Ma pan racj - rzek Agah Aksel - gdybymy przyjli chrzecijastwo, siedzielibymy po dzi dzie w Budapeszcie, a moe nawet w Wiedniu. - C, teraz w Wiedniu siedz nazici - powiedzia Constantinide. - No i gdyby stali si chrzecijanami, zostaliby tam na zawsze - doda Agah Aksel. - Najwikszym problemem wspczesnym jest jednak wci jeszcze problem religijny - rzek Bangt von Trne. - On ne peut pas tuer Dieu, Boga nie da si zabi. - Cay wiat wspczesny usiuje zabi Boga - odezwa si Agah Aksel. - Dla nowoczesnego sumienia ywy Bg jest niebezpieczny. - Czy i dla muzumaskiego sumienia take? - zapyta Cantemir. - Dla muzumaskiego take, niestety - odpar Agah Aksel. - I wcale nie jest to sprawa ssiedztwa z komunistyczn Rosj; zabijanie Boga jest w powietrzu, stanowi jeden z elementw nowoczesnej cywilizacji. - Pastwo nowoczesne - rzek Constantinide - udzi si, e potrafi chroni ycie Boga po prostu drog zarzdze policyjnych. - Te zudzenia dotycz nie tylko ycia Boga, ale rwnie i egzystencji pastwa - rzek de Fox. - Wemy chociaby Hiszpani. Jedynym sposobem obalenia Franco jest umiercenie Boga: tote zamachw na Boga, dokonywanych na ulicach Madrytu i Barcelony, ju i zliczy si nie da. Nie ma dnia bez jednego co najmniej rewolwerowego wystrzau. I opowiedzia, e wanie wczoraj znalaz w ksigarni Stockmanna ksik hiszpask, dopiero co wydan. Otworzy j i zaraz na pierwszej stronie, w pierwszym wierszu, przeczyta: Bg, ten genialny szaleniec... - Musimy zdoby si na odwag przyznania, e wiat dzisiejszy atwiej przyjmuje Kapita ni Ewangeli - rzek Constantinide. - To samo dotyczy Koranu - zauway Agah Aksel. - atwo, z jak modzi mahometanie przyjmuj komunizm, jest wrcz zdumiewajca. Modzie muzumaska we wschodnich republikach ZSRR porzuca bez oporu Mahometa dla Marksa. A czyme byby islam bez Koranu? - Koci katolicki - rzek de Fox - pokaza, e potrafi si obej bez Ewangelii.

- Kiedy nastanie take komunizm bez Marksa; taki jest przynajmniej idea wielu Anglikw - zauway Cantemir. - Ideaem wielu Anglikw - uzupeni Constantinide - jest Kapita Marksa w wydaniu Blue Book24 - Anglicy nie maj si czego obawia ze strony komunizmu. Dla nich problem komunizmu to sprawa zwycistwa w walce klas na tym samym terenie, na ktrym zwyciyli w bitwie pod Waterloo: na boiskach Eton - rzek de Fox. - Anglicy maj jedn wielk zalet: umiej odziera problemy z wszelkich zbdnych elementw, umiej nawet najtrudniejsze i najbardziej skomplikowane problemy ukazywa w caej ich nagoci. Ujrzymy jeszcze kiedy - doda po chwili z umiechem de Fox - jak komunizm bdzie paradowa nago po ulicach Anglii niczym Lady Godiva po ulicach Coventry. Byo ju koo drugiej w nocy. Robio si coraz zimniej; metaliczne wiato, pynce przez otwarte okna, kado si na twarze obecnych tak sin bladoci, e poprosiem de Fox, by kaza zamkn okno i zapali wiata. Wszyscy wygldalimy jak trupy; bo nic tak nie kojarzy si z obrazem mierci, jak widok mczyzny w stroju wieczorowym w penym wietle dnia albo kobiety uszminkowanej i strojnej w klejnoty iskrzce si w blasku soca. Siedzielimy dokoa bogato zastawionego stou, jak zmarli odprawiajcy uczt pogrzebow w Hadesie. Metaliczne wiato dzienne nocy nadawao naszym ciaom uroczyst blado mierci. Sucy zamkn okno i pozapala wiata; do pokoju weszo jakie intymne, sekretne ciepo. Wino zalnio w krysztaowych kieliszkach, do naszych twarzy powrcia ywa krew, oczy rozbysy wesoo i gosy nabray ciepa i gbi, stay si na powrt gosami ywych ludzi. Nagle zabrzmia przecigy lament syren alarmowych, a zaraz potem rozpocz si ogie zaporowy artylerii przeciwlotniczej. Od morza dolatywao ciche pszczele brzczenie radzieckich samolotw. - Moe to si wydawa mieszne - odezwa si Constantinide - ale ja si boj. - Ja te si boj - rzek de Fox - i wcale to nie jest mieszne. Nikt z nas si nie rusza. Odgosy eksplozji brzmiay gucho i ponuro, mury dray, kieliszek stojcy przed Colette Constantinide pk z cichutkim brzkiem. Na znak de Foxy sucy otworzy z powrotem okno. Ujrzelimy radzieckie samoloty - byo ich chyba ze sto - lecce nisko nad dachami, podobne do olbrzymich owadw o przezroczystych skrzydach. - Najdziwniejsze w tych jasnych nocach polarnych jest to - powiedzia Mircea Berindey swoim leniwym rumuskim akcentem - e mona w penym wietle dziennym dostrzega nocne odruchy i nocne myli, pewne uczucia i rzeczy rodzce si zazwyczaj pod oson ciemnoci i ktrych noc strzee zazdronie w swoim ciemnym onie. - I doda spojrzawszy na pani Slrn: - Popatrzcie pastwo: oto twarz prawdziwie nocna. Pani Slrn umiechaa si z pochylon nieco gow, bya blada, wargi jej dray leciutko, biae powieki trzepotay. Demeter Slrn jest Greczynk, twarz ma przejrzyst, czarne oczy, czoo wysokie i czyste,

24

Blue Book (Niebieska Ksiga) - nazw t, pochodzc od koloru okadki, oznacza si kad publikacj wydan przez parlament brytyjski.

antyczn agodno w gestach i spojrzeniu. Ma sowie oczy Ateny, o delikatnych, czujnych, biaych powiekach. - Lubi si ba - powiedziaa. Chwilami wrd huku dzia, detonacji wybuchajcych bomb i warkotu silnikw zapadaa nagle gboka cisza, w ktrej sycha byo tylko wiergot ptakw. - Dworzec stoi w pomieniach - rzek Agah Aksel siedzcy na wprost okna. Pony take magazyny Elanto. Byo zimno, panie otuliy si w futra, zimne nocne soce janiao poprzez drzewa parku. Gdzie daleko, w stronie Suomenlinna, szczeka pies. Przypomnia mi si Spin, pies ministra penomocnego Italii, Mamelego, i zaczem opowiada o nim i o tym, co si z nim dziao podczas bombardowania Belgradu.

XI. Zwariowana strzelba


Kiedy zaczo si bombardowanie Belgradu, Mameli, minister penomocny Italii, zawoa swego psa, Spina, trzyletniego teriera angielskiego niezwykej urody. - Spin, idziemy, prdko! Spin lea skulony w kcie gabinetu, dokadnie pod portretami papiea, krla i Mussoliniego, jak gdyby schroni si pod ich opiek. Nie mia odwagi ruszy si i podej do swego pana, ktry woa go od progu. - Spin, idziemy, trzeba zej do schronu! Z innego ni zwykle tonu pana Spin zrozumia, e to jest waciwy moment, eby si ba. I zacz skomle, moczy dywan, rozglda si dokoa przeraonymi oczyma. Spin by piknym psem szlachetnej rasy i mia jedn wielk namitno: polowanie. Mameli zabiera go czsto z sob na wzgrza i w lasy otaczajce Belgrad albo nad brzegi Dunaju, albo na wysepki rzeczne naprzeciw Belgradu, midzy Panevem a Zemunem. Zdejmowa strzelb ze ciany, zakada j sobie na rami i mwi: Idziemy, Spin. Pies zaczyna wtedy skaka z radoci i szczeka wesoo. A ilekro przechodzi przez korytarz, gdzie Mameli trzyma zawieszon na cianie swoj bro myliwsk, adownice i pikne torby myliwskie z angielskiej skry, Spin podnosi eb w gr i przyglda si merdajc przyjanie ogonem. Ale tego ranka, zaledwie zaczo si bombardowanie, Spin poczu strach. Detonacje bomb byy straszliwe. Dom, w ktrym miecio si poselstwo woskie, pooony w pobliu starego paacu krlewskiego, trzs si a do fundamentw, tynk odpada z murw, w cianach i sufitach otwieray si grone szczeliny. Idziemy, Spin, prdko! - I Spin podrepta do schronu z podwinitym ogonem, skomlc i skrapiajc kady stopie schodw.

Schron by zwyk piwnic, niezbyt gbok. Nie byo nawet czasu, eby j podstemplowa belkami, umocni sklepienie drewnianym oszalowaniem i cementowymi supami. Przez mae okienko na poziomie ulicy przenikao troch mtnego, zakurzonego wiata. Wzdu cian, na prostych pkach stay rzdami oplatane gsiorki chianti, butelki win francuskich, whisky, koniaku, ginu. U sufitu wisiay friulaskie szynki z San Daniele i lombardzkie kiebasy. Zwyka piwnica, istna puapka na myszy. Wystarczyaby najmniejsza bomba, eby pogrzeba w niej pod gruzami wszystkich funkcjonariuszy poselstwa cznie z psem Spinem. Bya godzina 7.20 rano, niedziela, 6 kwietnia 1941. Spin schodzi do schronu skomlc ze strachu. Dopiero co przeszed przez korytarz i jak zwykle spojrza w gr na cian: wszystkie strzelby wisiay na swoich miejscach. A zatem te okropne huki nie s odgosem strzaw, ale czym anormalnym, czym pozaludzkim i pozanaturalnym. Wszystko chwiao si jak podczas trzsienia ziemi, domy zderzay si z sob, sycha byo okropny rumor walcych si murw, trzaski szyb okiennych rozpryskujcych si na chodnikach, okrzyki grozy, pacz, wzywanie pomocy, przeklestwa, zwierzce wycie oszalaych z przeraenia ludzi, uciekajcych w popochu. Ostry odr siarki zaczyna przenika do piwnicy razem z dymem eksplozji i poarw. Bomby paday na Terazije, na Pozorini trg, na stary paac krlewski. Ulicami pdziy z najwiksz szybkoci kolumny samochodw, zaadowanych generaami, ministrami, dygnitarzami wszelkiego rodzaju. Strach ogarn wadze cywilne i wojskowe; w panicznej ucieczce opuszczay stolic. Okoo dziesitej rano miasto byo ju pozostawione wasnemu losowi. Wtedy zacz si rabunek. Motoch miejski razem z bandami Cyganw, ktre zdyy ju nadbiec z Zemunu i Paneva, rozbija aluzje sklepw i zapdza si za upem nawet do mieszka. Od strony Terazije sycha byo strzelanin. Mieszczanie bili si z rabusiami na ulicach, na schodach kamienic, na podestach i wewntrz mieszka. Teatr Krlewski pon. Ciastkarnia naprzeciwko teatru, po drugiej stronie placu, leaa w gruzach. Bya to ciastkarnia turecka, syna na cae Bakany ze swoich wyrobw cukierniczych o dziaaniu podniecajcym. Tum szpera w gruzach, z wrzaskiem i brutalnie wydzierajc sobie cenn zdobycz. Rozczochrane kobiety z rozpomienionymi twarzami miay si gono i oblenie, mlaskajc i ujc ciasteczka, karmelki i kandyzowane owoce o tak niezwyczajnych waciwociach. Wszystkie te huki, rumor walcych si murw, krzyki miertelnej trwogi, wrzaski, miechy i trzaski poarw Spin sysza wyranie. Przypaszczony do ziemi pomidzy stopami ministra Mamelego, z podkulonym ogonem i opuszczonymi uszami, jcza cicho i ze zdenerwowania wci oblewa buty swego pana. Kiedy koo poudnia bombardowanie wreszcie ucicho, a Mameli z caym personelem poselstwa wraca na gr, Spin odmwi opuszczenia schronu. Trzeba mu byo tam zanie jedzenie, do ciemnej piwnicy penej dymu. W chwilach ciszy w gabinecie Mamelego sycha byo aosny lament Spina. wiat si zawali, musiao si sta co okropnego, co nadprzyrodzonego, co, z czego Spin nie umia zda sobie sprawy. - Bombardowanie skoczone - tumaczy mu Mameli za kadym razem, kiedy zaglda do piwnicy. Teraz moesz ju i na gr, nic ci ju nie grozi. Ale Spin ba si, nie chcia wyj z piwnicy. Nie tkn jedzenia, przyglda si swojej zupie podejrzliwie, tym nieufnym bagalnym wzrokiem psa, ktry lka si zdrady ze strony wasnego pana. Nie istniao ju adne prawo ludzkie ani adne prawo natury, wiat si zawali.

Koo czwartej po poudniu tego dnia, wanie kiedy minister Mameli zamierza znowu zej do piwnicy i przekonywa Spina, e niebezpieczestwo mino, e wszystko wrcio do normy, wszystko jest tak, jak zawsze byo, da si sysze wysoko w grze pomruk silnikw, gdzie daleko w stronie Zemunu, w stronie Paneva. Pierwsze bomby pady w okolicy Miloa Velikog, byy to wielkie bomby, ktre Stukasy wbijay w dachy, jak si wbija gwd - jednym szybkim, precyzyjnym, mocnym uderzeniem motka. I znowu miasto dygotao a do fundamentw, ludzie z krzykiem pdzili ulicami, a od czasu do czasu, pomidzy jedn a drug eksplozj zapadaa wielka cisza: wszystko dokoa zamierao, nieruchomiao, przestawao oddycha. Cisza podobna do tej, jaka nastanie, kiedy ziemia bdzie ju martwa - bezkresne, ostateczne milczenie zimnej, umarej ziemi, kiedy dzieo zniszczenia wiata zostanie ju dokonane. I nagle nowy potworny wybuch wyrwa z korzeniami drzewa i domy, niebo zwalao si na miasto z hukiem gromu. Minister Mameli z caym personelem poselstwa zszed do schronu, siedzieli wszyscy, pobladli, na krzesach ustawionych dokoa stou porodku piwnicy. Midzy jedn a drug eksplozj sycha byo tylko skomlenie Spina przytulonego do ng swego pana. - Koniec wiata - odezwa si drugi sekretarz poselstwa, ksi Ruffo. - Istne pieko - doda minister Mameli zapalajc papierosa. - Wszystkie siy natury rozptay si przeciwko nam - rzek pierwszy sekretarz Guidotti. - Sama natura oszalaa. - Jestemy zupenie bezradni - mrukn hrabia Fabrizio Franco. - Jedno, co nam pozostaje, to robi tak, jak Rumuni - rzek Mameli - tutun i rabdare, pali tyto i czeka. Spin sucha tych rozmw i sam wiedzia te doskonale, e nic innego nie pozostaje. Tutun i rabdare. Ale czeka na co? Jego pan i ci inni panowie z poselstwa z pewnoci wiedzieli, na co czekaj siedzc tak dokoa z pobladymi twarzami i palc papierosa za papierosem. Gdyby wyrwao im si z ust chocia jedno takie sowo, ktre wyjanioby Spinowi tajemnic tego niepokojcego czekania. Cakowita niewiadomo, w jakiej by pogrony, zwikszaa jeszcze strach Spina i budzia w nim niepokj, gorszy od najgorszej pewnoci. Nie znaczy to, eby Spin by psem bojaliwym. By dzielnym angielskim myliwym czystej rasy, psem aryjskim w najlepszym sensie tego sowa: nie mia w sobie ani kropli krwi kolorowej, by dzielnym psem angielskim, wychowanym w najlepszej psiarni hrabstwa Sussex. Nie ba si niczego, nawet wojny; by przecie psem myliwskim, a wojna jest, jak wiadomo, wielkim polowaniem, w ktrym ludzie s jednoczenie myliwymi i zwierzyn; jest to gra, w ktrej ludzie, uzbrojeni w strzelby, poluj jedni na drugich. Spin nie ba si strzaw; gotw byby rzuci si mnie na cay puk. Strzay wprawiay go w rado: stanowiy jaki element naturalnego porzdku rzeczy, element tradycyjny wiata, przynajmniej jego, psiego, wiata. Czyme byoby ycie bez strzelania? Czym byoby ono bez uganiania si po kach i chaszczach, po wzgrzach midzy Saw a Dunajem, po tropie cigncym si przez pola i lasy na ksztat stalowej liny, po ktrej czujnie stpa akrobata? Kiedy odgos strzau myliwskiego rozlega si sucho w jasnym, czystym powietrzu ranka albo odbija si wesoo jak pika od zanieonej rwniny - ad natury objawia si w caej swej doskonaoci. Jakby tylko tego wystrzau brakowao, jakby on wanie mia postawi ostatni kropk na doskonaym obrazie natury, wiata, ycia.

W dugie zimowe wieczory, kiedy Mameli siadywa w bibliotece przy kominku z krtk fajeczk w zbach, pochylony nad ksik (ogie na kominku trzaska wesoo, a za oknami gwizda wiatr i szumia deszcz), Spin, skulony na dywanie u ng swego pana, marzy o tych suchych odgosach strzaw, dwiczcych w czystym powietrzu poranka. Od czasu do czasu podnosi wzrok na star tureck strzelb, wiszc na cianie przy drzwiach, d porusza przyjanie ogonem. Bya to turecka fuzja-skakwka inkrustowana mas perow (Mameli kupi j za par dinarw od handlarza starzyzn w Manastirze), z ktrej w swoim czasie niewtpliwie strzelano do chrzecijaskich onierzy ksicia Eugeniusza Sabaudzkiego, do jedcw wgierskich i chorwackich galopujcych po kach Zemenu. Stara, wierna bro, ktra dawno ju zakoczya dobrze odbyt sub, spenia, co do niej naleao, przyczynia si do utrzymania starego tradycyjnego porzdku wiata; ona take pewnego dnia w czasach swej modoci postawia t ostatni kropk na obrazie doskonaego wiata, kiedy suchym trzaskiem wystrzau rozbia szklan cisz poranka, a z konia zwali si mody uan, gdzie w Zemunie, Nowym Sadzie czy Vukovarze. Spin nie by psem specjalnie wojowniczym, nie umia jednake wyobrazi sobie wiata bez strzelb. Tak dugo, dopki strzelba i jej gos panowayby nad wiatem, nic nie zakcioby jego adu, harmonii i doskonaoci. Ale w okropny rumor, ktry tego ranka sprawi, e wiat Spina zawali si, nie by, nie mg by, przyjaznym gosem strzelby. Takiego gosu nie sysza nigdy dotychczas, by to nowy, przeraajcy gos. Jaki straszliwy potwr, jaki okrutny obcy bg obali na zawsze panowanie strzelby, tego swojskiego bstwa, ktre a po w ranek rzdzio wiatem w duchu adu i harmonii. Gos strzelby umilk na zawsze, zaguszony tamtym dzikim oskotem. I obraz Mamelego, jaki w tych okrutnych momentach jawi si oczom Spina na tle pogwaconej przyrody i wiata lecego w gruzach, by obrazem maego, przygarbionego czeczyny, poszarzaego, ktry kulejc wdruje przez nagie pola i zwglone lasy z pust torb myliwsk przewieszon przez rami i niem, bezuyteczn, pokonan strzelb na plecach. Ale raptem okropna myl uderzya jak obuchem w gow Spina. A jeeli ten straszliwy, dziki gos jest wanie gosem strzelby? Jeeli to strzelba, ogarnita nagym szalestwem, ugania po ulicach, polach, lasach, straszc wiat swoim nowym, ohydnym, szaleczym gosem? Na t myl Spin poczu, e krew cina mu si w yach. Stan mu przed oczyma grony obraz Mamelego uzbrojonego w t straszn, dotknit szalestwem strzelb. Oto Mameli wsuwa nabj w luf, podnosi bro do gry, opiera kolb na ramieniu, naciska spust. I z paszczy strzelby wybucha okropny huk, wszystkie domy w miecie chwiej si a do fundamentw, ziemia pka, otwieraj si w niej przepastne szczeliny, domy uderzaj jedne o drugie, wal si z piekielnym rumorem, wznoszc olbrzymie tumany pyu. W piwnicy wszyscy milczeli, bladzi, zlani zimnym potem. Kto modli si. Spin zamkn oczy i poleci dusz Bogu.

Tego dnia znajdowaem si w Panevie, tu pod Belgradem. Ogromna czarna chmura, unoszca si nad miastem, z daleka podobna bya do skrzyda gigantycznego spa. Skrzydo to trzepotao ogarniajc coraz wiksz poa nieba. Zachodzce soce przeszywao je swymi promieniami, krzeszc z niego krwawoczerwone byski. Byo to skrzydo spa miertelnie rannego, ktry usiuje si poderwa i miota si, rozdzierajc niebo twardymi pirami. Nad miastem, skulonym na lesistym

wzniesieniu w gbi zielonej rwniny, poprzecinanej tymi, leniwo toczcymi si rzekami, kryy niezmordowanie stada Stukasw, ze straszliwym wistem rozdzieray dziobami i pazurami biae domy, wysokie, poyskujce szkem gmachy, ulice rozchodzce si promienicie z przedmie daleko po rwninie. Wysokie fontanny ziemi wystrzelay w gr nad brzegami Dunaju i Sawy. Nad gow miao si nieustajcy szum i gwizd metalowych skrzyde poyskujcych w ostatnich promieniach soca. Guche echo jak gdyby dzikich tam-tamw odbijao si od horyzontu. Tu i wdzie na rwninie pojawiy si byski dalekich poarw. Po wsiach wasali si onierze serbscy, niemieckie patrole przemykay si chykiem rowami okrajc i przetrzsajc zarola trzcin i sitowia bagnistych staww wzdu rzeki Temesz. By ciepy, blady wieczr; przymglony ksiyc wschodzi powoli nad wzgrzami rozpalajc iskry na wodach Dunaju. Podczas gdy z jakiego na p zburzonego domostwa patrzyem na ksiyc suncy powoli po niebie (niebo lnio rowo jak paznokcie maego dziecka), dokoa rozlega si aosny chr wyjcych psw. aden ludzki gos nie potrafi wyrazi powszechnej aoby z tak ekspresj, jak gos psi. adna najczystsza muzyka nie odda cierpie wiata w sposb tak przejmujcy, jak wycie psw. Byy to gosy przedziwnie modulowane, przecige tremola wydobyte z dugiego, rwnego oddechu i zaamujce si nagle w wysokim, jasnym kaniu. Przejmujcy zew zagubiony w bezkresnych przestrzeniach bagien, zaroli, lasw trzcin i sitowia, po ktrych wiatr przebiega szepccym co dreszczem. Na powierzchni staww koysay si ciaa topielcw. Chmary krukw, lnicych srebrzycie w wietle ksiyca, milczco bijc skrzydami unosiy si cikim lotem nad cierwem koskim porzuconym na drogach. Gromady zgodniaych psw kryy po wsiach, w ktrych gdzieniegdzie domy dymiy jeszcze jak zgase pochodnie. Pdziy galopem po wiejskich drogach, tym cikim, krtkim galopem psa, ktry czuje niebezpieczestwo, obracajc to w jedn, to w drug stron gowy o szeroko rozwartych paszczach i krwawo byszczcych oczach. A potem zatrzymyway si nagle i wyy aonie do ksiyca, ktry, ty, tusty i spotniay, wypeza powoli na czyste niebo, to niebo rowe jak paznokcie niemowlcia, rzucajc przejrzyste, agodne wiato na zrujnowane, opuszczone wsie, na drogi i pola usiane ludzkimi zwokami, i na biae miasto pod nawisym czarnym skrzydem dymu. Cae trzy dni musiaem tkwi w Panevie. Wreszcie ruszylimy dalej, przebylimy rzek Temesz, potem pwysep utworzony przez ujcie Temeszu do Dunaju, i znw trzy dni czekalimy we wsi Rita na samym brzegu Dunaju, naprzeciwko Belgradu, obok poskrcanego elaznego szkieletu zniszczonego mostu, nazwanego imieniem krla Piotra II. Rwcy nurt tych wd Dunaju unosi popalone belki, materace, cierwa koni, owiec i wow. Przed nami, na przeciwlegym brzegu, konao miasto w tustej woni poarw zmieszanej z zapachem wiosny. Kby dymu unosiy si nad Dworcem Rumuskim i dzielnic Duanovac. Wreszcie pewnego dnia, pod zachd soca, kapitan Klinberg z czterema onierzami przeprawi si dk przez Dunaj i zaj Belgrad. Wwczas i my przeprawilimy si przez ogromn rzek, majc jako jedyn oson peen namaszczenia gest feldfebla z Grodeutschland-Division, regulujcego ruch na rzece (samotny, czysty, zasadniczy i abstrakcyjny, na podobiestwo doryckiej kolumny, feldfebel w sta na grobli nad Dunajem, sam jeden rzdzc gigantyczn przepraw maszyn i ludzi), i weszlimy do miasta przy Dworcu Rumuskim, w gbi alei Kneza Pavla. wiey wiatr porusza limi drzew. Byo ju pod zachd, resztki wiata dziennego, szare i mgliste, przypominay wygase popioy. Idc mijaem stojce tramwaje i samochody pene trupw. Due koty, przyczajone na poduszkach samochodw obok wzdtych ju i zsiniaych zwok, wpatryway si we mnie fosforyzujcymi, skonymi oczyma. Jeden ty kot dugo szed za mn chodnikiem, miauczc. Stpaem po warstwie zbitych szyb, moje buty zgrzytay nieznonie na odamkach szka. Od czasu do

czasu jaki przechodzie przemyka si ostronie pod murami rozgldajc si podejrzliwie dokoa. Nikt nie odpowiada na moje zapytania, wszyscy patrzeli na mnie dziwnie biaymi oczyma i uciekali, nawet si nie odwracajc Na brudnych twarzach malowa si nie tyle strach, ile jakie niezmierne osupienie. Zbliaa si godzina policyjna. Terazije bya zupenie opustoszaa. Przed hotelem Balkan, na krawdzi wielkiego leja od bomby sta autobus peen trupw. Teatr Krlewski pon jeszcze. Wszystko dokoa wida byo jak przez matowe szko, mleczne wiato kado si na zburzonych domach, bezludnych ulicach, porzuconych samochodach, tramwajach stojcych martwo na szynach. Tu i wdzie w tym umarym miecie rozlegay si pojedyncze strzay karabinowe, suche i podstpne. Byo ju ciemno, kiedy dotarem wreszcie do poselstwa woskiego. Na pierwszy rzut oka budynek wydawa si nietknity, ale stopniowo oko dostrzegao pobite szyby, powyrywane aluzje, pknicia murw, dach poderwany w gr podmuchem jakiej szczeglnie silnej eksplozji. Wchodz, id po schodach na gr. Wntrze owietlaj porozstawiane tu i tam oliwne kaganki, podobne do wiateek zapalanych przed witymi obrazami. Po cianach snuj si chwiejne cienie. Minister penomocny Italii, Mameli, jest w swoim gabinecie, siedzi pochylony nad jakimi papierami, blad, chud twarz owietla, niby aureola, tawe wiato dwch wiec. Wpatruje si we mnie trzsc gow, jak gdyby nie wierzy wasny moczom. - Skd wracasz? - pyta wreszcie. - Z Bukaresztu? Z Timioary przez Dunaj? Jak tego dokazae? Opowiada o straszliwym bombardowaniu, o potwornej masakrze. To haba, mwi mi, by w sojuszu z Niemcami. Przeyli okropne dni, zabarykadowani w siedzibie poselstwa, czekajc, a wojska niemieckie zajm miasto wydane na up rabusiw. Jedna tysickilowa bomba pada tu za murem ogrodu. Ale dziki Bogu, mwi Mameli, wszyscy ocaleli, nikt nie jest nawet ranny. Przygldaem mu si, kiedy mwi. Ma sine krgi dokoa oczu, twarz szaroblad, powieki zaczerwienione z niespania. Jest drobny, chudy, troch przygarbiony. Przez wiele lat chodzi opierajc si na lasce, utykajc lekko na skutek dawnej wojennej ii, rany, i teraz jeszcze pociga troch nog. Od jak dawna go znam? Och, co najmniej od dwudziestu lat. To porzdny i dobry czowiek, ten Mameli, lubi go bardzo. Wojn odczuwa jako zniewag zadan jego honorowi, jego chrzecijaskim uczuciom Nagle milknie, przesuwa rk po twarzy. Chodmy na kolacj - mwi po chwili. Dokoa stou widz twarze blade, wilgotne od potu, zaronite:, Przez wiele dni Mameli i urzdnicy poselstwa yli jak zaoga oblonego fortu. Teraz oblenie skoczyo si, brak jednak wody, wiata, gazu. Suba w liberii wyglda nienagannie, zaledwie jaki lad przebytych lkw widnieje na zmczonych twarzach tych ludzi. Pomyki wiec odbijaj si migotliwie w krysztaach, srebrach i bieli obrusa. Zjadamy po talerzu zupy, troch sera, pomaracze. Po kolacji przechodzimy we dwch z Mamelim do jego gabinetu. W trakcie rozmowy pytam: - A gdzie to Spin? Mameli spoglda na mnie smutno, co jakby cie zawstydzenia pojawia si w jego oczach. - Jest chory - mwi. - O, biedny Spin! Co mu jest?

Mameli czerwieni si i odpowiada jaki zaenowany, unikajc mojego wzroku: - Nie wiem, co mu jest. Jest chory. - Chyba nic powanego? - Tak, z pewnoci - mwi skwapliwie. - Na pewno nic powanego. - Chcesz, ebym go obejrza? - Ach, nie, nie trzeba, dzikuj - odpowiada czerwienic si jeszcze mocniej. - Lepiej zostawi go w spokoju. - Dobrze mu zrobi, gdy zobaczy starego przyjaciela - nalegam wstajc. - Gdzie on jest? Chodmy powiedzie mu dobranoc. - Wiesz przecie, jaki jest Spin - powiada Mameli nie ruszajc si z fotela. - Nie lubi, eby si nim zajmowa, kiedy jest chory. Nie yczy sobie doktorw ani pielgniarzy. Chce si sam kurowa. Ujmuje butelk Johny Walker proponujc z umiechem: Jeszcze troch whisky? - Spin nie jest wcale chory - owiadczam z przekonaniem. - Jest tylko wcieky na ciebie, e nie chodzisz z nim na polowanie. Lenisz si od pewnego czasu. Lubisz wygody, nie ruszasz si z domu. To zy znak. Starzejesz si. Moe nie mam racji, e le si z ciebie zrobi? - To nieprawda - protestuje Mameli czerwienic si. - Nieprawda. Zabieram go na polowanie kadego tygodnia. Robilimy pikne wyprawy ostatnimi czasy, bylimy nawet w Fruskiej Grze na trzydniowej wycieczce, rwno miesic temu, przed wyjazdem mojej ony. Spin nie jest zy na mnie, mwi ci, e jest chory. - Wic tym bardziej chodmy go zobaczy - mwi stanowczo, kierujc si ku drzwiom. - Gdzie on jest? - Jest w piwnicy - mwi cicho Mameli spuszczajc oczy. - W piwnicy? - Tak, w piwnicy, to znaczy, chciaem powiedzie, w schronie. - W schronie? - powtarzam zdumiony. - Prbowaem na wszystkie sposoby. Nie chce wrci na gr - mwi Mameli nie podnoszc oczu. Ju mija dziesi dni, odkd siedzi w schronie. - Nie chce i na gr? W takim razie pjdziemy do niego na d. Schodzimy do piwnicy wiecc sobie naftow lampk. W najciemniejszym, najustronniejszym kcie, na posaniu z kanapowych poduszek, ley skulony Spin. Najpierw dostrzegam trwoliwe ypnicie jego jasnych oczu, nastpnie sysz uderzenie ogonem o poduszki. Przystaj na ostatnim stopniu schodw i pytam po cichu Mamelego: - Co z nim jest, u diaba?

- Jest chory. - No dobrze, ale co mu jest? - Boi si - szepcze Mameli czerwienic si ze wstydu. Rzeczywicie, Spin mia wygld psa opanowanego wielkim, przemonym strachem. A z tym uczuciem strachu czy si wstyd. Kiedy mnie zobaczy i rozpozna wchem i po gosie, opuci uszy, ukry mordk w apach i spoglda na mnie ukradkiem, powolutku poruszajc ogonem, tak wanie, jak zwyky robi psy, jeli si wstydz. Wychud, ebra sterczay mu przez skr, boki mia zapadnite, oczy zazawione. - Och, Spin! - wykrzyknem z akcentem litoci i nagany. A Spin popatrzy na mnie bagalnie, potem na Mamelego z gbokim zawodem. Zrozumiaem, jakie kbowisko rnorodnych uczu musiao szarpa jego dusz - strach, rozczarowanie, gorycz, a take troch litoci, tak, na pewno i troch politowania. - To nie tylko strach - powiedziaem - w tym jest co jeszcze innego. - Co innego? - podchwyci Mameli ywo, niemal radonie. - To nie tylko strach - powtrzyem. - Jest w nim jeszcze jakie inne, gbsze i nie takie proste uczucie. Podejrzewam, a raczej mam nadziej, e to nie tylko strach. Strach to niegodne uczucie. Nie, nie, to nie tylko strach - mwiem, a Spin sucha, czujnie nastawiajc uszu. - Zdejmujesz mi wielki ciar z serca - rzek Mameli. - Nie byo nigdy tchrzw u mnie w domu. Byby to w mojej rodzinie pierwszy wypadek tchrzostwa. Bylimy zawsze odwani, my, rd Mamelich. I byoby to dla mnie nad wyraz bolesne, gdyby Spin okaza si niegodny nazwiska, jakie nosi, nazwiska Mameli. - Ach, jestem pewien, e Spin jest godnym dziedzicem tradycji twojej rodziny. Nieprawda, Spin? You are a brave dog, aren't you? - przemwiem w jego ojczystym jzyku, gaszczc go po gowie. Spin patrzy na mnie machajc ogonem. Potem spojrza na Mamelego tymi swoimi oczyma penymi zawodu, litoci, alu; spojrzeniem wyraajcym czuy wyrzut. - Dobranoc, Spin - powiedziaem i Obaj z Mamelim wrcilimy do gabinetu i zasiedli w fotelach przy kominku, na ktrym nie pali si ogie. Dugo siedzielimy w milczeniu, pijc i palc, Mameli tylko raz po raz spoglda na mnie i wzdycha. - Zobaczysz - powiedziaem mu - jutro rano Spin bdzie zdrw. Mam dla niego wspaniae lekarstwo. Wstaem, Mameli odprowadzi mnie do ka i smutno powiedzia mi dobranoc. Syszaem, jak oddala si swoim lekkim, troch niepewnym krokiem, i miaem wraenie, e kuleje bardziej ni zwykle. Za ko miaa mi suy kanapa w salonie przylegym do jadalni. Zdjem buty i wycignem si na poduszkach, ale zasn jako nie mogem. Przez szyby szerokich oszklonych drzwi, oddzielajcych salon od jadalni, widziaem poyskujce w mroku kieliszki i krysztaowe karafki, porcelan i srebra. Kanapa staa w kcie pokoju, pod duym obrazem przedstawiajcym biblijny epizod z on Putyfara. Sawetny paszcz niewinnego Jzefa by piknym paszczem z czerwonej weny, mikkim i ciepym. A ja miaem do przykrycia jedynie mj nieprzemakalny paszcz, mokry od deszczu i zachlapany botem. Tote chtnie dopatrywaem si w tym gecie rozpustnej ony Putyfara macierzyskiej

troskliwoci, jak gdyby grzesznica kierowaa si nie lubien dz, tylko miosierdziem zabierajc paszcz Jzefowi, po to, by nim otuli moje zzibnite plecy. Kroki patroli niemieckich gucho rozbrzmieway na pustej ulicy. Koo godziny pierwszej w nocy kto zacz gono stuka do bramy poselstwa bugarskiego, mieszczcego si naprzeciw naszego. Cicho, nie rbcie haasu powiedziaem przez sen - nie budcie biednego Spina. Spin musia spa o tej porze, you are a brave dog, aren't you? I nagle zmogo mnie zmczenie i zapadem w sen. Nazajutrz rano powiedziaem do Mamelego: We fuzj myliwsk. Mameli wyszed ma korytarz, zdj fuzj ze ciany, otworzy j i przedmucha lufy. - Teraz idziemy do Spina - rzekem. Zeszlimy na d i stanli w progu piwnicy. Na widok Mamelego z fuzj w rku Spin opuci wzrok, ukry mordk w apach i zacz Skomle cichutkim, dziecicym gosikiem. - Idziemy, Spin - powiedziaem. Spin wpatrywa si w fuzj szeroko otwartymi oczyma i dra. - No, dalej, Spin, idziemy - powtrzyem tonem czuej wymwki. Ale Spin nie ruszy si, wpatrywa si w fuzj szeroko otwartymi oczyma, drc ze strachu. Wic wziem go na rce (dygota jak przestraszone dziecko zaciskajc mocno powieki, eby nie widzie fuzji, ktr Mameli zarzuci sobie na rami) i wyszlimy powoli na schody, a stamtd do hallu. W hallu zastalimy, czekajcych na nas, nuncjusza papieskiego, monsignora Feliciego, i ministra penomocnego Stanw Zjednoczonych, Mr Bliss Lane'a. Dowiedziawszy si o moim przybyciu i o tym, e tego jeszcze dnia mam wyruszy do Budapesztu, pospieszyli do poselstwa, eby prosi mnie o zabranie jakich wanych papierw. Bliss Lane trzyma w rku du t kopert, ktr miaem dorczy w poselstwie Stanw Zjednoczonych w Budapeszcie. Poza tym poda mi tekst depeszy proszc o przesanie jej ze stolicy Wgier do Mrs Bliss Lane przebywajcej w tym czasie we Florencji, w gocinie u przyjaciki. Monsignor Felici rwnie prosi o dorczenie pliku papierw nuncjaturze apostolskiej w Budapeszcie. - Przede wszystkim musz si zaj Spinem, ktry jest bardzo chory - powiedziaem. - O tamtych rzeczach pomwimy pniej. - Susznie - rzek monsignor Felici - przede wszystkim trzeba pomyle o Spinie. - Kto to jest Spin? - zapyta Bliss Lane obracajc w rkach swoj t kopert. - Kto to jest Spin? Pan nie zna Spina? - zdziwi si monsignor Felici. - Spin jest chory i trzeba mu pomc - powiedziaem. - Mam nadziej, e nie zamierzacie go zabi - rzek Bliss Lane wskazujc na strzelb, ktr Mameli kurczowo zaciska w rku. - Wystarczy jeden nabj - powiedziaem. - Ale to okropne! - wykrzykn Bliss Lane oburzony.

Wyszedem do ogrodu i postawiem Spina na wirowanej ciece, trzymajc go na smyczy. W pierwszej chwili chcia ucieka, szarpn smycz i skomla cicho swoim dziecinnym gosem. Ale kiedy zobaczy, e Mameli otwiera bro i wsuwa nabj do lufy, drc przycisn si do ziemi i zamkn oczy. Monsignor Felici odwrci si, przeszed par krokw, ale potem stan z gow pochylon na piersi. - Gotw? - spytaem Mamelego. Wszyscy usunli si na stron - Guidotti, ksi Ruffo, hrabia Fabrizio Franco, Bavai, Costa, Corrado Sofia - i wszyscy milczeli nie spuszczajc wzroku z fuzji, ktr Mameli ciska w drcych rkach. - To okropne, co panowie robicie - rzek Bliss Lane zdawionym gosem - to straszne! - Strzelaj! - rzuciem ostro Mamelemu. Powolnym ruchem podnis bro. Wszyscy wstrzymali oddech. Spin przypaszczony na ciece ali si cichutko. Mameli przyoy do ramienia, wymierzy, strzeli. Huk wystrzau zabrzmia krtko i czysto w otoczonej murem przestrzeni ogrodu (Mameli wzi na cel wysokie drzewo, chmara wrbli zerwaa si z gonym, wystraszonym wierkaniem, kilka lici oderwao si od gazi i mikko spywao ku ziemi w szarym powietrzu); Spin nadstawi czujnie uszu, otworzy oczy, rozejrza si dokoa. To by swojski, znajomy gos, przyjazny gos strzelby, ktry mile uderzy jego ucho. A wic wszystko wrcio do dawnego adu, dawnej harmonii. Nie bdzie ju wicej wstrzsa wiatem oguszajcy, ohydny, wrogi gos zwariowanej strzelby; uspokojona przyroda znowu zacznie pogodnie si umiecha. W chwili, kiedy Mameli wsun nabj w luf, Spin czu, e krew cina mu si w yach, czeka, kiedy z paszczy szalonej fuzji wyrwie si w straszliwy grom, kiedy rozlegnie si ten okropny haas, ktry ju przedtem wstrzsn wiatem, obrci go w ruin, pokry ziemi gruzem i aob. Drcy, zamkn oczy w penym napicia oczekiwaniu. I oto strzelba, uzdrowiona nareszcie ze swego okropnego szalestwa, wydaa stary, dobrze znany, przyjazny gos rozpogodzonej przyrody. Spin podnis si, zamerda ogonem, rozejrza si dokoa zdumiony i troch jeszcze niedowierzajcy, potem otrzsn si i popdzi w ogrd z wysokim, radosnym szczekaniem. Obiegszy cwaem ogrd dopad Mamelego i opar przednie apy na jego piersi, wesoo obszczekujc fuzj. - Idziemy, Spin - rzek Mameli, blady jeszcze i przejty. I ruszy z psem ku domowi, by zawiesi fuzj na cianie w korytarzu.

Cz czwarta Ptaki
XII. Szklane oko

Ksiniczka Luiza Pruska, wnuczka cesarza Wilhelma II (jej ojciec, ksi Joachim von Hohenzollern, zmary przed kilku laty, by modszym bratem Kronprinza), miaa wieczorem oczekiwa mnie razem z Ils na dworcu w Poczdamie. - Przyjedziemy z Litzensee na rowerach - zatelefonowaa do mnie Ilse. By wiosenny wieczr, wilgotny i ciepy. Kiedy wysiadem z berliskiego pocigu, drobny deszczyk wisia w zielonkawym powietrzu niby srebrzysty py. Domy w gbi placu wyglday jak z aluminium. Na chodnikach przed dworcem stay grupki oficerw i onierzy. Podczas gdy przygldaem si propagandowemu plakatowi Leibstandarte Adolfa Hitlera, wiszcemu w hallu dworcowym (plakat przedstawia dwch SS-manw uzbrojonych w pistolety maszynowe; mieli ostro zarysowane, gadko wygolone twarze, czoa osaniay im wielkie stalowe hemy, szare oczy byszczay zimno i okrutnie; sylwetki ich odcinay si mocno na tle poncych domw, szkieletw drzew, armat zagbionych w bocie a po osie k), poczuem, e jaka rka dotyka mego ramienia. - Dobry wieczr - odezwaa si Ilse. Policzki miaa zaczerwienione po dugiej, mczcej jedzie na rowerze, jasne wosy potargane przez wiatr. - Luiza czeka przed dworcem - mwia Ilse. - Pilnuje rowerw. Umiechna si i dodaa: - She is very sad, poor child, be nice to her25. Luiza staa przy rowerach opartych o sup latarni, jedn rk trzymajc na kierownicy. - Comment allez-vous? - zapytaa t specyficzn francuszczyzn poczdamsk, brzmic twardo i niemiao zarazem. Przygldaa mi si z umiechem, z gow lekko przechylon na rami. Zapytaa, czy nie mam przy sobie szpilki. Nie miaem niestety. - W caych Niemczech niepodobna dosta ani jednej szpilki - wyjania mi ze miechem. A jej wanie oberwa si obrbek u spdnicy i wydawaa si bardzo zakopotana tym drobnym wypadkiem. Bya w tyrolskim kapelusiku z zielonego filcu zsunitym na ty gowy, w tweedowej spdnicy tabaczkowej barwy, w obcisej skrzanej kurtce uwydatniajcej wsk tali i agodn wypuko bioder. Na nogach miaa krciutkie skarpetki, wyej nogi byy goe. Wydawaa si rada, e mnie widzi. Czemu nie miabym pojecha z nimi do Litzensee? Bez trudu udaoby jej si poyczy gdzie dla mnie rower. Mgbym przenocowa w zamku. Ale ja nie mogem, musiaem nazajutrz rano wyruszy do Rygi i Helsinek. Czy nie mog odoy tego wyjazdu? W Litzensee jest tak piknie, to nie jest waciwie zamek, tylko stary dwr wiejski otoczony cudownymi lasami. yj w nich cae rodziny danieli i jeleni, przyroda w Litzensee jest bardzo pikna i taka moda! Ruszylimy w kierunku centrum miasta, szedem obok Luizy, ktra prowadzia swj rower opierajc si na nim. Deszcz przesta pada, wieczr by ciepy i jasny, cho bez ksiyca. Wydao mi si, e id tak u boku dziewczyny przez ktre z przedmie mojego rodzinnego miasta. e jestem znowu modym chopcem, w Prato, i wieczorem, kiedy robotnice wychodz z fabryk, czekam na Biank na ulicy Fabbricone, za Porta del Serraglio, eby odprowadzi j do domu idc tak wanie obok swego roweru. Na chodniku byo troch bota, ale Luiza sza nie zwracajc na nie uwagi, wchodzia w kaue tak samo, jak to czyni mode robotnice fabryczne w moim miecie, tak wanie, jak to robia Bianca.
25

Jest bardzo smutna, biedne dziecko. Niech pan bdzie dla niej miy.

Na niebie, troch jeszcze przymglonym, ukazay si pierwsze gwiazdy, blade i dalekie, w gaziach drzew wiergotay cicho i pogodnie ptaki, rzeka w gbi ulicy szumiaa gosem rozkoysanym jak poruszana wiatrem firanka. Na mocie przystanlimy, i przechyleni przez porcz patrzelimy na wod. dka z dwoma onierzami suna wanie pod arkadami mostu, dajc si unosi prdowi. Luiza, oparta o marmurowy parapet, przygldaa si, jak spokojnie woda przepywa wzdu poronitych traw, spadzistych brzegw. Stojc na palcach wychylaa si za parapet - zupenie tak samo, jak to robia Bianca na mocie Mercatale, patrzc, jak wody Bisenzio obmywaj wysoki czerwony mur otaczajcy miasto. Kupowaem torebk sodkiego ubinu albo pestek z dyni i Bianca zabawiaa si wypluwaniem upinek do rzeki. - Gdybymy byli we Woszech - powiedziaem - kupibym pani za dwa soldy pestek z dyni albo sodkiego ubinu. Ale w Niemczech nie ma nawet pestek z dyni. Lubi pani sodki ubin, Luizo, i solone pestki? - Kiedy byam we Florencji, co dzie kupowaam torebk pestek na rogu ulicy Tornabuoni. Ale wszystko to teraz wydaje si bajk. - Czemu by pani nie miaa przyjecha na miodowy miesic do Italii? - O, pan ju wie, e wychodz za m? Kto panu powiedzia? - Powiedziaa mi przedwczoraj Agatha Ratibor. Niech pani przyjedzie na Capri, do mojego domu, Luizo. Ja bd daleko, w Finlandii, bdzie pani miaa dom do dyspozycji. Ksiyc na Capri jest naprawd sodki jak mid. - Nie mog. Odebrano mi paszport. Nie moemy wyjeda z Niemiec. W Litzensee yjemy jak na wygnaniu. Istotnie, ycie czonkw rodziny cesarskiej nie byo atwe. Nie mogli oddala si od swego miejsca zamieszkania na odlego wiksz ni par mil. Mwic o tym Luiza miaa si, z gow lekko przechylon na rami. Po to, eby pojecha do Berlina, trzeba byo uzyska specjaln przepustk. Drzewa odbijay si w rzece, powietrze byo agodne, rozwietlone lekk srebrzyst mgiek. Bylimy ju daleko za mostem, kiedy jaki mody oficer zatrzyma si na nasz widok i zasalutowa. - O, Hans - powiedziaa rumienic si Luiza. By to Hans Reinhold. Stojc na baczno przed Luiz, z ramionami sztywno przylegajcymi do bokw, patrza na ni z umiechem. Ale zaraz jego twarz zacza si z wolna, jakby pod nakazem jakiej siy magicznej, niezalenie od jego woli, obraca w stron plutonu onierzy, ktry zblia si miarowym krokiem, gono stukajc obcasami o asfalt. Byli to jego onierze: zeszli wanie z warty i powracali do koszar. - Nie pjdziesz z nami, Hans? - zapytaa cicho Luiza. - Nie skoczyem jeszcze bawi si w onierzy. Mam sub dzi wieczr - odpar Hans. Jego wzrok zelizn si z twarzy Luizy i pomkn w lad za onierzami, ktrzy oddalali si, wci rwnie mocno walc burtami o asfalt ulicy. - Do widzenia, Hans! - powiedziaa Luiza.

- Do widzenia, Luizo! - Hans podnis rk do daszka czapki, poegna Luiz w sztywnym stylu poczdamskim, po czym zwracajc si do Ilse i do mnie powiedzia: - Do widzenia, Ilse - mnie skoni si lekko, biegiem dogoni swj oddzia i znikn w gbi ulicy. Luiza sza w milczeniu, sycha byo tylko szelest opon roweru po wilgotnym asfalcie, warczenie motoru na ktrej z pobliskich ulic i kroki przechodniw na chodnikach. Ilse milczaa rwnie, raz po raz potrzsajc swoj ma jasn gwk. Od czasu do czasu jaki gos ludzki tu i wdzie przerywa cisz, a raczej te nieprzerwane akordy cichych dwikw, czy uamkw dwikw, jakie tworz cisz ulicy w prowincjonalnym miecie, wieczorem By to jednak zawsze gos zestrojony z tymi akordami dwikw, po prostu ludzki gos, nic innego tylko ludzki gos, czysty i samotny. - Hans ma i na front w przyszym miesicu - odezwaa si wreszcie Luiza - ledwie zdymy si pobra. - Po krciutkim wahaniu dodaa: - Ta wojna... - ale nie dokoczya zdania. - Ta wojna pani przeraa - powiedziaem. - Nie, to nie to. Nie to, co pan mwi. Jest w tej wojnie co... - Co mianowicie? - Nic. Chciaam powiedzie... ale lepiej nie mwi. Bylimy wanie przy restauracji, niezbyt daleko od mostu. Weszlimy do rodka. Sala bya pena. Przeszlimy w gb, do maej ustronnej salki, gdzie przy jednym stoliku siedziao w milczeniu kilku onierzy, przy drugim dwie modziutkie dziewczyny, prawie dzieci, jady kolacj w towarzystwie starej damy, zapewne nauczycielki Miay dugie jasne wosy zaplecione w warkocze, biae nakrochmalone konierzyki, wyoone na szare szkolne mundurki. Luiza wydawaa si jaka skrpowana, rozgldaa si dokoa, jakby kogo szukaa, a od czasu do czasu podnosia na mnie wzrok umiechajc si smutno. - Je n'en peux plus - powiedziaa nagle. W jej penej wdziku prostocie by cie chodnej surowoci, tej samej chodnej surowoci, jaka cechuje cay Poczdam z jego architektur, jego neoklasycznymi pretensjami, z jasnymi stiukami jego kociow i paacw, jego koszarami, zakadami naukowymi, rezydencjami penymi pompy i mieszczaskimi zarazem, otoczonymi wilgotn, gst zieleni drzew. W towarzystwie Luizy czuem si rwnie swobodny i prosty jak wobec jakiegokolwiek dziewczcia z ludu, robotnicy. Urok Luizy lea wanie w jej prostocie modej dziewczyny z ludu, w jej smutku troch niemiaym, takim samym, jaki rodzi si z ycia bez radoci, pdzonego w jednostajnym, codziennym trudzie, z mrocznej, bladej, twardej egzystencji Nie byo w niej ani ladu upokorzonej pychy, goryczy wyrzecze, faszywej pokory, wstydliwej prnoci i nagych wybuchw urazy - tych wszystkich rzeczy, w ktrych proci ludzie zwykli dopatrywa si oznak upadej wielkoci; nic, tylko smutna prostota, delikatna, niewiadoma cierpliwo, blask lekko przymglony, szlachetna niewinno, tajemna sia tkwica na dnie dumy. W obcowaniu z ni czuem si ludzki i prosty jak wobec modych robotnic, ktre spotyka si wieczorem w wagonach U-Bahn czy wrd czarniawych uliczek berliskich przedmie, w pobliu fabryk, w porze, kiedy niemieckie robotnice wychodz stamtd grupami, upokorzone i smutne, a w pewnej za nimi odlegoci sunie milczcy, pospny tum

bosych, pnagich, rozczochranych kobiet, ktre Niemcy zagarnli w apankach, w tych owach na biae niewolnice, jakie urzdzaj w Polsce, na Ukrainie i Biaorusi Rce Luizy byy smuke i delikatne, o bladych przezroczystych paznokciach. Na cienkich przegubach rysowaa si siatka niebieskich yek, przechodzc z przegubu na do. Jedn rk opara na stole i przygldaa si wizerunkom koni zdobicym ciany sali. Byy to najsynniejsze folbluty z wiedeskiej Hohe Schule rysowane przez Verneta i Adama - jedne idce paradnym hiszpaskim krokiem, inne galopujce w krajobrazie bkitnych drzew i zielonych wd. Ja natomiast przygldaem si rce Luizy, ksiniczki Hohenzollern. (Rce Hohenzollernw znane byy z krtkoci, mikkoci palcw, byy pulchne, wielki palec miay zakrzywiony, a may - w zaniku, rodkowy za niewiele duszy od ssiednich). Ale do Luizy bya zaczerwieniona i spierzchnita od prania, pokryta drobniutkimi zmarszczkami i spkana, podobnie jak rce polskich i ukraiskich robotnic, ktre widziaem na przedmieciu Ruhleben siedzce na ziemi pod murem fabrycznym i ujce kromki czarnego chleba; jak u biaych niewolnic ze Wschodu, rosyjskich robotnic z zakadw metalurgicznych, kobiet, ktre wieczorami zapeniaj chodniki dzielnic przemysowych Pankow i Spandau. - Czy mgby mi pan przywie z Woch albo Szwecji troch myda? - zapytaa Luiza chowajc rk. Musz sama pra poczochy, bielizn. Wic troch zwykego myda do prania. - I dodaa po chwili milczenia: - Wolaabym pracowa w fabryce jako robotnica. Je n'en peux plus de cette existence de petite bourgeoise26. - Przyjdzie wkrtce kolej i na to - odpowiedziaem. - Pani take pol do roboty w fabryce amunicji. - O, nie, nie chc mie do czynienia z kim z rodziny Hohenzollern. Jestemy w dzisiejszych Niemczech pariasami. Nie wiedz, co z nami pocz - dodaa z lekk nut pogardy - nie maj co pocz z Cesarskimi Wysokociami. W pewnej chwili weszo do salki dwch onierzy z oczyma zasonitymi ciemn opask. Towarzyszya im pielgniarka prowadzc ich za rce. Usiedli przy stoliku niedaleko od nas i trwali tam nieruchomo, w milczeniu. Pielgniarka odwracaa si raz po raz, eby na nas spojrze. W pewnej chwili powiedziaa co cicho do niewidomych onierzy, a oni zwrcili ku nam twarze. - Jacy modzi! - rzeka cicho Luiza. - Wygldaj, jak mali chopcy. - Mieli szczcie - powiedziaem. - Wojna ich nie poara. Wojna nie zjada trupw, poyka tylko ywych onierzy. Poera nogi, rce i oczy ywych onierzy, prawie zawsze podczas snu, podobnie jak to robi szczury. Ludzie natomiast s bardziej cywilizowani: nie jedz nigdy ywych ludzi. Wol, kt wie dlaczego, je trupy. Moe dlatego, e chyba nieatwo jest je ywego czowieka, nawet jeeli pi. W Smolesku widziaem kiedy, jak jecy rosyjscy jedli trupy swoich towarzyszy zmarych z godu i zimna. Niemieccy onierze przygldali si temu w milczeniu, z najdobroduszniejszymi w wiecie minami. Niemcy s przepenieni uczuciem ludzkoci, prawda? Ale to nie bya ich wina, nie mieli czym ywi jecw, wic stali tylko, przygldali si i kiwali gowami mwic: Arme Leute, biedni ludzie. Niemcy s narodem sentymentalnym, najbardziej sentymentalnym i najbardziej cywilizowanym narodem na wiecie. Nard niemiecki -nie jada trupw. Zjada tylko ywych ludzi.
26

Nie mog ju znie tej drobnomieszczaskiej egzystencji.

- Och, prosz, niech pan nie bdzie okrutny, nie opowiada takich okropnoci - rzeka Luiza kadc mi rk na ramieniu. Draa silnie i nagle doznaem uczucia jakiej gniewnej litoci. - Zimno byo straszliwe - cignem - a ja dostaem torsji. Wstydziem si przed Niemcami mojej saboci. Oficerowie i onierze przygldali mi si wzgardliwie, jak komu do cna zniewieciaemu. A ja czerwieniem si i bybym chcia usprawiedliwi si z tej chwili saboci, ale z powodu torsji nie mogem tego uczyni. Luiza milczaa. Czuem drenie jej rki spoczywajcej na moim ramieniu. Zamkna oczy, zdawao si, e wcale nie oddycha. Po chwili powiedziaa, wci z zamknitymi oczyma i nie przestajc dre: - Czasem zadaj sobie pytanie, czy moja rodzina jest czciowo odpowiedzialna za to, co si teraz dzieje. Jak pan sdzi, czy my, Hohenzollernowie, mamy w tym swj udzia odpowiedzialnoci? - A kt go nie ma? Ja nie jestem Hohenzollernem, a take czuj nieraz swoj czstk odpowiedzialnoci za to, co si dzi dzieje w Europie. - Zastanawiam si czsto, czy jako Niemka mam obowizek kocha nard niemiecki. Ksiniczka Hohenzollern powinna kocha nard niemiecki, prawda? - Nie jest pani obowizkiem ich kocha. Ale przecie Niemcy s bardzo mili. - Oh, oui, ils sont trs gentils - rozemiaa si Ilse. - Czy chce pani, ebym opowiedzia historyjk o szklanym oku? - Nie chc sysze adnych okrutnych historii - rzeka Luiza. - Wcale nie jest okrutna. To historyjka icie niemiecka, sentymentalna. - Niech pan mwi cicho - szepna Luiza. - Ci dwaj niewidomi mog nas sysze. - Czy sdzi pani, e istnieje na wiecie co milszego ni ludzie niewidomi? Chyba tylko jedno: ludzie majcy jedno oko szklane. Cho, co prawda, ubiegej zimy, w Polsce, widziaem co jeszcze milszego ni ludzie lepi i ludzie z jednym okiem szklanym. To byo w Warszawie, w kawiarni Europejskiej. Wrciem wanie z frontu pod Smoleskiem, byem straszliwie zmczony, cige mdoci nie daway mi spa. Budziem si w nocy z ostrym blem odka, czuem si tak, jakbym pokn jakie zwierz, ktre gryzie mi wntrznoci. Albo tak, jakbym zjad kawa ywego czowieka. Dugie godziny leaem bezsennie, wpatrzony w ciemno szeroko otwartymi oczyma. No wic byem w Warszawie, w kawiarni Europejskiej. Orkiestra graa stare pieni polskie i wiedeskie Lieder. Przy ssiednim stoliku siedziao kilku niemieckich onierzy z dwiema pielgniarkami. Publiczno zapeniajca kawiarni bya ta sama, co zwykle - wspaniaa i ndzna, pena godnoci i szlachetnej melancholii - taka, jak widzi si w publicznych lokalach miast polskich w obecnych latach ndzy i niewoli. Kobiety i mczyni o zmczonym wygldzie siedzieli przy stolikach suchajc w milczeniu muzyki albo rozmawiajc przyciszonym gosem. Wszyscy mieli zniszczon odzie, obcasy mocno zbite, zdarte. Ich sposb bycia cechowaa mia delikatno, to co, co sprawia, e Polacy s jak przymglone lustro, w ktrym najzwyczajniejsze gesty znajduj odbicie pene antycznego, szlachetnego wdziku.

Nadzwyczajne byy zwaszcza kobiety w swojej dumnej prostocie, w tej swojej dumie, ktra przesaniaa godow blado ich twarzy. Umiechay si ze znueniem, ale w umiechu tym nie byo ani ladu rezygnacji, aoci, ani ladu jakiegokolwiek upokorzenia. Spojrzenie miay gbokie i jasne, a jednoczenie byo w nim wspomnienie burzy. Podobne byy do ptakw zranionych czy uwizionych w klatce, do mew, ktrych znuony, ciki lot zwiastuje burz; mew rysujcych si biao na czarnym tle burzowych chmur i ktrych krzyk miesza si z wyciem wichry i rykiem morza. onierze przy ssiednim stoliku siedzieli z szeroko otwartymi oczyma, z nieruchomymi twarzami. Widziaem, jak dziwnie rozszerzaj si i kurcz ich renice. Nie mogem dostrzec u nich najlejszego nawet drgania powiek Nie byli jednak lepi: jedni czytali gazety, inni przypatrywali si uwanie orkiestrze, ludziom wchodzcym i wychodzcym, kelnerom krztajcym si okoo stolikw albo przez zamglone szyby wielkich okien patrzyli na ogromny plac Saski, pusty i okryty niegiem. Nagle spostrzegem z uczuciem grozy, e oni nie maj powiek. Widziaem ju kilku onierzy bez powiek na peronie dworca w Misku, par dni przedtem, w drodze powrotnej do Smoleska. Straszliwe mrozy tamtej zimy day si ludziom we znaki na rne najdziwniejsze sposoby. Wiele tysicy onierzy potracio koczyny, tysice ich mrz pozbawi uszu, nosw, palcw, genitaliw. Wielu potracio te wosy. Niektrzy wyysieli w cigu jednej nocy, innym wosy wypaday kpkami, jak u chorych na wierzb. Jeszcze innym poodpaday powieki. Odmroona powieka odpada jak kawaek spalonej skry. Peen grozy przygldaem si oczom tych nieszczsnych onierzy w kawiarni Europejskiej w Warszawie, wpatrywaem si w te renice, ktre to rozszerzay si, to kurczyy porodku wytrzeszczonej, nieruchomej tczwki daremnie szukajc schronienia przed wiatem. Mylaem o tym, jak to ci nieszcznicy pi z szeroko otwartymi oczyma, i e jedyn powiek stanowi dla nich ciemno nocy; e krocz przez jasny dzie z bezbronnymi oczyma na spotkanie nocy, siedz na socu czekajc, a cie nocy, jak powieka, zejdzie na ich oczy. Mylaem te, e losem, jaki ich czeka, jest szalestwo i e tylko szalestwo uyczy moe cienia tym oczom bez powiek. - Och, do! - przerwaa mi Luiza krzyczc niemal. Wlepia we mnie szeroko otwarte oczy, dziwnie zbielae. - Nie uwaa pani, e to wszystko jest bardzo mie, trs gentil? - Taisez-vous - wyszeptaa. Zamkna oczy, oddychaa z wysikiem. - Niech pani mi pozwoli opowiedzie teraz histori o szklanym oku. - Pan nie ma prawa tak mnie drczy. - To tylko chrzecijaska historyjka, Luizo. Czy nie jest pani ksiniczk z niemieckiej rodziny cesarskiej, crk Hohenzollernw, tym, co si zwyko nazywa panienk z dobrego domu? Czemu nie miabym pani opowiedzie prawdziwie chrzecijaskiej historii? - Pan nie ma prawa - powtrzya Luiza stanowczo. - Nieche wic przynajmniej posucha pani pewnej historyjki o dzieciach. - Och, niech pan nic nie mwi, bagam pana - szepna. - Czy pan nie widzi, e dr caa? Pan mnie przeraa.

- To historia o neapolitaskich dzieciach i angielskich lotnikach - powiedziaem - bardzo adna historyjka. Nawet w wojnie bywa czasem co adnego. - To wanie jest najokropniejsze - rzeka Ilse - e i w wojnie jest co adnego. Nie lubi patrze, jak si umiechaj potwory. W pocztkach wojny znajdowaem si w Neapolu; by to okres pierwszych nalotw. Pewnego wieczora byem na kolacji u mego przyjaciela mieszkajcego w Vomero. Vomero jest to wysokie wzniesienie nad miastem, skd schodzi ku morzu wzgrze Posilippo. Urocze miejsce, jeszcze przed niewielu laty by to zupenie wiejski pejza, troch maych domkw zagubionych w zieleni. Przy kadym domu by ogrd - winnica, par oliwek, tarasowate warzywniki, gdzie rosy bakaany, pomidory, kapusta i groszek, pachniay bazylia, re i rozmaryn. Re i pomidory z Vomero nie ustpuj antycznym rom z Paestum i pomidorom z Pompei i s nie mniej od tamtych sawne. Dzisiaj miejsce sadw i warzywnikw zajy ozdobne ogrody. Ale pord ogromnych blokw z cementu i szka przetrway jeszcze gdzieniegdzie stare wille i zagrody chopskie i ziele starego sadu kadzie si agodnie na ogromnym bkicie zatoki. Na wprost wida wyaniajc si z morza w srebrzystej mgiece sylwetk Capri, na prawo Ischi z wyniosym szczytem Epomeo, na lewo wybrzee Sorrento - wszystko jak przez bkitn szyb morza i nieba - i najdalej w lewo Wezuwiusz, to dobrotliwe bstwo, rodzaj olbrzymiego Buddy, ktry siedzi zapatrzony w zatok. Wasajc si po uliczkach Vomero tam, gdzie zmienia ono nazw i przechodzi we wzgrze Posillipo, dojrze mona pomidzy domami i drzewami dostojn, prastar pini, ocieniajc grobowiec Wergiliusza. Tam wanie mj przyjaciel mia may wiejski domek otoczony sadem. W oczekiwaniu na kolacj usiedlimy w ogrodzie, pod pergol z winoroli, palc i rozmawiajc leniwie. Soce ju zaszo, by to wanie ten krajobraz, ta sama pora dnia i roku, jakie opiewa Sannazzaro. I t sam, co u Sannazzara, wo morza zmieszan z zapachem ogrodw warzywnych przynosi do nas lekki wiatr od wschodu. Kiedy od morza zacz nadciga wieczr niosc wielkie pki fiokw wilgotnych od rosy (morze ukada wieczorem na oknach bukieciki fiokw, ktre pachn ca noc, napeniajc pokoje miym oddechem morza), mj przyjaciel powiedzia: - Dzi bdzie pogodna noc. Na pewno przylec. Trzeba poukada w ogrodzie podarunki od angielskich lotnikw. Nie zrozumiaem i ze zdumieniem patrzyem na mojego przyjaciela, ktry wszed do domu, wrci po chwili niosc lalk, drewnianego konika, trbk i dwie torebki sodyczy i bez sowa (pewnie cieszc si zoliwie z mojego zdumienia) zacz starannie rozmieszcza to wszystko w krzakach r, pomidzy kpkami saaty, na wskiej wirowatej ciece i na brzegu basenu, gdzie w wodzie mikko snua si rodzina czerwonych rybek. - Co ty robisz? - zapytaem. Spojrza na mnie z powag, ale zaraz si umiechn. I opowiedzia mi, e jego dzieci (o tej porze dzieci ju spay) podczas pierwszych nalotw byy do tego stopnia przeraone, e modsze z nich nawet si rozchorowao. Wpad wic na pomys przeksztacenia straszliwych bombardowa Neapolu w radosn niespodziank dla dzieci. Odtd, ilekro w nocy rozlego si wycie syren alarmowych, mj przyjaciel i jego ona zrywali si z ek, chwytali malcw na rce i woajc wesoo: Ach, co za rado! Co za rado! Lec angielskie samoloty z podarunkami dla was!, schodzili do piwnicy, swego

jedynego i bardzo marnego schronu. Wcinici w jej najzaciszniejszy kcik przeczekiwali tam godziny trwogi i mierci, miejc si i wykrzykujc: Ach, co za rado!, a wreszcie dzieci zasypiay uszczliwione, nic o podarunkach od angielskich lotnikw. Ilekro detonacje i huk walcych si domw staway si blisze i malcy budzili si, ojciec mwi: O, o, syszycie! Rzucaj dla was zabawki! A dzieci klaskay w rczki z uciechy i woay: Ja chc lalk! A ja szabelk! Tatusiu, jak mylisz, czy Anglicy przynios mi dk? O wicie, kiedy szum silnikw oddala si i ucicha w jasnym ju powietrzu, rodzice brali dzieci za rczki i prowadzili do ogrodu. Szukajcie, szukajcie - mwili - moe upady gdzie w traw. Malcy szperali w krzakach r wilgotnych od rosy, na grzdkach saaty i pomidorw i znajdowali tu lalk, tam drewnianego konika, jeszcze gdzie indziej torebk cukierkw. Teraz dzieci nie bay si ju nalotw, wyczekiway ich z upragnieniem i witay radonie. Czasami, szukajc w trawie, znajdoway te may samolocik sprynowy. Z pewnoci by to biedny angielski samolot, ktry li Niemcy strcili swoimi armatami, kiedy przylecia do Neapolu, eby ucieszy neapolitaskie dzieci. - Oh, how lovely! - wykrzykna Luiza klaszczc w rce. - A teraz opowiem pani historyjk o Zygfrydzie i kocie. Tym dwojgu neapolitaskim dzieciom historia o Zygfrydzie i kocie pewnie by si nie podobaa, ale pani powinna si spodoba. To niemiecka historyjka, a Niemcy lubi niemieckie historyjki. - Niemcy lubi wszystko, co niemieckie - powiedziaa Luiza - a Zygfryd to symbol niemieckiego narodu. - A kot, Luizo? Co z kotem? Czy to take rodzaj Zygfryda? - Zygfryd jest jeden jedyny - rzeka Luiza. - Ma pani racj. Zygfryd jest jeden jedyny, a wszystkie inne narody to koty. Niech wic pani posucha historii o Zygfrydzie i kocie. Byem we wsi Rita koo Belgradu i czekaem na przepraw przez Dunaj. Od czasu do czasu odgos wystrzau przebija powietrze w ten biay kwietniowy ranek, rozcigajcy jak gdyby przejrzyst zason pomidzy nami a miastem stojcym w pomieniach. Oddzia SS czeka na rozkaz sforsowania rzeki: skada si z samych bardzo modych chopcw, wszyscy mieli gotyckie trjktne twarze o wskim podbrdku i ostrym profilu, a spojrzenie ich jasnych oczu byo czyste i okrutne, spojrzenie Zygfryda. Siedzieli w milczeniu na brzegu Dunaju, twarzami zwrceni ku poncemu Belgradowi, z erkaemami na kolanach. Jeden z nich siedzia troch na uboczu, nie opodal mnie. Chopak wyglda na jakie osiemnacie lat, by jasnowosy, niebieskooki, jego czerwone usta umiechay si zimno i niewinnie, bkit oczu by zadziwiajco czysty. Zaczlimy rozmawia, mwilimy o okruciestwie wojny, o ruinach, aobach, o gigantycznej rzezi, jak jest ta wojna. Powiedzia mi, e onierze Leibstandarte SS zaprawieni s do tego, by bez mrugnicia okiem znosi cudze cierpienia. Powtarzam, e jego bkitne oczy byy zdumiewajco czyste. Doda, e kandydatw uznaje si za godnych wcielenia w szeregi Leibstandarte, dopiero kiedy odbd pomylnie prb kota. Rekrut musi mianowicie uj ywego kota lew rk za skr na karku, zostawiajc apy wolne, eby kot mg si broni, i praw, uzbrojon w may noyk, wyduba mu oczy. Oto jak si zdobywa umiejtno zabijania ydw. Luiza chwycia mnie za rami, paznokcie jej wbiy mi si w ciao przez tkanin rkawa. Czuem, jak rka jej dry.

- Pan nie ma prawa... - powiedziaa cicho, zwracajc poblad twarz w stron dwch niewidomych onierzy, ktrzy jedli milczco, z gowami lekko odchylonymi do tyu. Pielgniarka pomagaa im powolnymi, ostronymi ruchami, korygowaa niepewne gesty ich rk dotykajc kocami palcw grzbietw ich doni, ilekro n albo widelec zabka si gdzie na kraniec talerza. - Prosz mi nie mie za ze, Luizo - powiedziaem. - Ja rwnie nie cierpi okrutnych historii. Ale s rzeczy, o ktrych pani koniecznie powinna wiedzie. Powinna pani wiedzie, na przykad, e i koty przynale w pewnym sensie do gatunku Zygfryda. Czy nigdy nie przyszo pani na myl, e i Chrystus jest czym w rodzaju Zygfryda? e Chrystus to taki kot ukrzyowany? Pani nie powinna wierzy, tak jak si to podaje do wierzenia wszystkim Niemcom, e Zygfryd jest jeden jedyny, a wszystkie inne narody s kotami. Nie, Luizo, Zygfryd przynaley take do rasy kotw. Czy wie pani, jakie jest pochodzenie sowa kaputt? Sowo to wywodzi si z hebrajskiego kapparoth, co znaczy ofiara. Kot to kapparoth, to ofiara, przeciwiestwo Zygfryda: to Zygfryd zoony w ofierze. Jest taka chwila - i chwila ta zawsze powraca - kiedy nawet Zygfryd, ten jeden jedyny, zmienia si w kota, staje si ofiar, kapparoth, kaputt. Jest to chwila, kiedy Zygfryd najbliszy jest mierci, kiedy Hagen-Himmler gotuje si do wydarcia mu oczu, jak kotu. Przeznaczeniem narodu niemieckiego jest przeksztaci si w kapparoth, w ofiar, w kaputt. Gboki sens jego dziejw tkwi w tej jego metamorfozie z Zygfryda w kota. Pani powinna zna t prawd, Luizo. Powinna pani wiedzie, e wszyscy jestemy Zygfrydami, wszyscy jestemy przeznaczeni do stania si kiedy kapparoth, ofiar, do tego, by by kaputt. Dlatego jestemy chrzecijanami, dlatego nawet Zygfryd jest chrzecijaninem, i nawet Zygfryd jest kotem. Cesarze, ich dzieci i wnuki powinni rwnie zna t prawd. Pani otrzymaa bardzo niewaciwe wychowanie, Luizo; - Nie jestem ju na pewno Zygfrydem - rzeka Luiza. - Jestem o wiele blisza kota ni ksiniczki krwi. - Tak, Luizo, jest pani z pewnoci blisza robotnicy ni ksiniczki Hohenzollern. - Tak pan uwaa? - zapytaa Luiza niemiao. - Robotnica z pewnoci czuaby do pani sympati, gdyby miaa pani za towarzyszk w fabryce. - Chtnie pracowaabym w fabryce. Zmieniabym nazwisko i pracowaabym jako zwyka robotnica. - A po c zmienia nazwisko? - Hohenzollern... czy myli pan, e inne robotnice szanowayby mnie, gdyby znay moje prawdziwe nazwisko? - Niewiele ono dzi znaczy, nazwisko Hohenzollern! - Niech mi pan opowie o szklanym oku - powiedziaa nagle Luiza cicho. - Historia jakich wiele, Luizo. Nie warto jej opowiada. Zwyka chrzecijaska przypowie. Zna pani przecie rne chrzecijaskie przypowieci, prawda? Wszystkie s do siebie podobne. - Co pan rozumie przez chrzecijask przypowie? - Czytaa pani Kontrapunkt Aldousa Huxleya? No wic, mier dziecka, maego Filipa, w ostatnim rozdziale, to wanie jest chrzecijaska przypowie. Aldous Huxley mgby sobie doprawdy oszczdzi zbdnego okruciestwa, z jakim umierci to dziecko. Ot kiedy Huxley zosta zaproszony

do Buckingham Paace. Krlowa Maria i krl Jerzy V yczyli sobie go pozna. By to moment ogromnego powodzenia tej jego ksiki. Para krlewska przyja Huxleya bardzo askawie. Wypytywali go o jego ksiki, podre, plany na przyszo, o ducha wspczesnej literatury angielskiej. Po skoczonej audiencji, kiedy Huxley ju odchodzi, Jego Krlewska Mo zatrzyma go jeszcze na chwilk. Krl wydawa si jaki skrpowany, czuo si, e chce co powiedzie i nie ma odwagi. Wreszcie powiedzia niepewnym tonem: - Mister Huxley, krlowa i ja musimy panu zrobi pewn wymwk. Naprawd nie byo potrzeby, eby to dziecko umaro. - Oh, what a lovely story! - wykrzykna Luiza. - To wanie jest opowie chrzecijaska, Luizo. - Niech mi pan teraz opowie o szklanym oku - rzeka Luiza czerwienic si.

W jesieni 1941 byem na Ukrainie, w pobliu Potawy. W caym rejonie grasowali partyzanci. Zdawa by si mogo, e wrciy czasy buntw kozackich Chmielnickiego, Pugaczowa, Stieki Razina. Oddziay partyzanckie kryy po lasach i bagnach naddnieprzaskich, pojedyncze strzay i serie karabinw paday niespodzianie z lecych w gruzach domw wiejskich, z roww i zaroli. Potem wracaa cisza, paska, gucha, jednostajna cisza ogromnej rosyjskiej rwniny. Pewnego dnia niemiecki oficer jecha na czele kolumny artylerii przez wie. Nie byo tam ani ywej duszy, domy wydaway si od dawna opuszczone. W stajniach kochozu okoo stu martwych koni leao na ziemi przy pustych obach: pady wszystkie z godu. Wie miaa ten ponury wygld wsi rosyjskiej, na ktrej wyadowaa si mciwa furia represji. Oficer przyglda si melancholijnie, z niejasnym uczuciem niepewnoci, prawie lku, tym opuszczonym domom, progom zamieconym som, oknom szeroko otwartym, pustym i niemym wntrzom. Z sadw wychylay si przez sztachety czarne, okrge, nieruchome oczy sonecznikw w okoli dugich tych rzs, ledzcych przechodzc kolumn przygasym spojrzeniem. Oficer jecha konno pochylony do przodu, obiema rkami oparty o k sioda. By to mczyzna koo czterdziestki, o szpakowatych ju wosach. Od czasu do czasu podnosi oczy ku pochmurnemu niebu, potem prostowa si w strzemionach, odwraca gow i lustrowa wzrokiem kolumn. onierze szli w maych grupkach za trenami, kopyta koni klaskay o botnist drog, w wilgotnym powietrzu rozlega si wist batw, onierze pokrzykiwali: Ja, ja!, chcc nakoni konie do wikszego wysiku. Dzie by pochmurny i wie miaa w tym szarym jesiennym wietle upiorny wygld. Zerwa si wiatr koyszc ciaami ydw, wiszcymi tu i wdzie na gaziach drzew. Od domu do domu przebiegay dziwne szelesty, jakby gromada dzieci biegaa boso po zamiecanych izbach albo jakby opuszczonymi domami zawadna armia szczurw. Kolumna zatrzymaa si we wsi i onierze ju si zaczli rozprasza, zapuszcza w wskie uliczki pomidzy ogrodami w poszukiwaniu wody do napojenia koni, kiedy wycignitym kusem nadjecha oficer, okropnie blady, krzyczc: Weg, weg, Leute! W pdzie trca wycignit szpicrut tych onierzy, ktrzy zdyli ju usadowi si na progach domw, i krzycza: Weg, weg, Leute! Natychmiast wrd onierzy zaczo kry grone, przeraajce sowo Flecktyphus - tyfus plamisty;

przebiego wzdu kolumny a do ostatnich dzia, stojcych za wsi; onierze w popiechu wrcili na swoje miejsca i kolumna ruszya dalej. - Ja, ja! - krzyczeli onierze, w szarym powietrzu wiszczay baty, artylerzyci rzucali w przejciu wystraszone spojrzenia przez otwarte okna do wntrza domw, gdzie na somie leay trupy - sine, wychude, upiorne, z wytrzeszczonymi oczyma. Oficer zatrzyma konie na placyku porodku wsi; obok zwalonego w boto pomnika Stalina; patrzy na przechodzc kolumn, raz po raz podnoszc do do czoa i gadzc powoli lewe oko delikatnym, znuonym ruchem. Do zachodu byo jeszcze daleko, ale ju pierwsze cienie wieczoru gstniay w liciach drzew. Las stawa si z kad chwil ciemniejszy, gstszy, nabiera gbokiego bkitu. Ko oficera niecierpliwi si, bi kopytami o botnist ziemi, wspina si na tylne nogi, podrywa si do kusa w lad za kolumn, ktra ju wychodzia poza wie. Oficer ruszy stpa za ostatni skrzynk amunicji, na samym kocu kolumny, a kiedy mija ostatnie domy, podnis si w strzemionach i obejrza za siebie. Ulica, plac puste, domy ponure i opuszczone. Ale w szelest wzniecany przez wiatr, ktry swym szorstkim jzykiem liza ciany z ubitej somy i gliny, w szept i szelest bosych dzieci i zgodniaych szczurw, towarzyszy z daleka kolumnie. Oficer podnis do do czoa i smutnym, znuonym ruchem przycisn ni oko. W tej chwili od strony wsi pad strza, kula gwizdna mu koo ucha. - Halt! - krzykn oficer. Kolumna stana, karabin maszynowy z ostatniej baterii zacz ostrzeliwa domy. Po pierwszym strzale nastpiy dalsze, ogie partyzantw przybiera na sile, stawa si uporczywy i zajady. Dwch trafionych artylerzystw pado. Oficer spi konia i ruszy galopem na czoo kolumny, wykrzykujc rozkazy. Grupki onierzy, gsto strzelajc, puciy si pdem przez pola, aby okry wie. - Do dzia! - krzycza oficer. - Rozwalcie wszystko! Ogie partyzantw nie ustawa, jeszcze jeden artylerzysta dosta kul. Wwczas oficer wpad w straszliw furi. Galopowa na przeaj przez pola podniecajc onierzy do boju, wyznacza pozycje dla dzia, tak eby ostrzela wie ze wszystkich stron. Kilka domw stano w pomieniach. Nawanica pociskw zapadajcych zwala si na wie roztrzaskujc mury, zrywajc dachy, amic drzewa, wznoszc chmury dymu i pyu. Partyzanci nieustraszenie strzelaj dalej. Ale po pewnym czasie ogie artyleryjski staje si tak gwatowny, e wie zmienia si w jeden poncy stos. I oto z dymu i pomieni wynurza si grupa partyzantw i biegnie z podniesionymi w gr rkami. Niektrzy s starzy, ale wikszo to modzie, jest wrd nich take jedna kobieta. Oficer pochyla si w siodle, przypatruje kademu po kolei Pot spywa mu z czoa, zalewa twarz. - Rozstrzela ich - mwi ochryple, przyciskajc rk oko. Gos ma jakby znudzony, gest przyciskania rk oka jest moe take gestem nudy. Feuer! - wrzeszczy feldfebel. Po serii z broni maszynowej oficer odwraca si, patrzy na ciaa rozstrzelanych, daje znak szpicrut (Jawohl - odpowiada feldfebel i oprnia cay magazynek pistoletu mierzc w stos cia), potem podnosi rk, artylerzyci doprowadzaj do porzdku zaprzgi, kolumna ustawia si w szyku marszowym i rusza naprzd. Oficer, pochylony nad kosk grzyw, obiema rkami oparty o k sioda, jedzie z tyu za kolumn, w odlegoci jakich pidziesiciu krokw od ostatniego dziaa. A kiedy ttent koni oddala si i cichnie ju na botnistej mikkiej drodze, nagle koo ucha oficera przelatuje ze wistem kula.

- Halt! - krzyczy oficer. Kolumna staje, ostatnia bateria znowu otwiera ogie w kierunku wsi. Wszystkie karabiny maszynowe ostrzeliwuj ponce domy. Ale wystrzay z tamtej strony nadal powoli i regularnie rozdzieraj czarn zason dymu. - Cztery, pi, sze - liczy gono oficer. Strzela tylko jeden karabin, jeden czowiek. Nagle z chmury dymu wybiega drobna posta z podniesionymi w gr rkami. onierze chwytaj partyzanta, popychaj go przed oblicze oficera, ktry, pochylony w siodle, przyglda mu si uwanie. - Ein Kind! - mwi cicho. Chopak ma nie wicej ni dziesi lat, jest chudy, wyndzniay, w achmanach, twarz ma czarn od dymu, wosy spalone i poparzone rce. - Ein Kind! Chopiec patrzy na oficera spokojnie, mruga tylko powiekami i co chwila podnosi rk, eby palcami wysika nos. Oficer zsiada z konia, owija uzd dokoa rki i staje naprzeciw chopca. Min ma zmczon i znudzon. Ein Kind! On take ma w domu, w Berlinie, przy Witzlebenplatz, syna mniej wicej w tym samym wieku, chocia nie, Rudolf jest chyba o rok starszy, ten tu to przecie dziecko, ein Kind! Oficer uderza si szpicrut po butach, ko obok niego niecierpliwie bije w tward ziemi kopytem i pyskiem trca oficera w rami. W odlegoci dwch krokw tumacz, kapral, Volksdeutsch z Balcy, czeka w podstawie na baczno, wydaje si jednak czym zirytowany. Ale to przecie dziecko, ein Kind, a oficer nie po to jest w Rosji, eby wojowa z dziemi. Nagle oficer nachyla si i pyta chopca, czy zostali we wsi inni partyzanci? Mwi tonem znuonym, i twardy, zirytowany gos, jakim tumacz powtarza pytanie po rosyjsku, zdaje si przynosi mu ulg. - Niet - odpowiedzia chopiec. - Dlaczego strzelae do moich onierzy? Chopiec patrzy na oficera ze zdziwieniem Tumacz powtarza pytanie dwa razy. - Sam wiesz, po co pytasz? - odpowiada chopiec spokojnym, jasnym gosem, bez cienia strachu, ale wcale nie obojtnie. Patrzy prosto w twarz oficera i mwic staje na baczno jak onierz. - Czy wiesz, kto to s Niemcy? - pyta oficer cicho? - Przecie ty te jeste Niemcem, towariszcz oficer - odpowiada chopiec. Na to oficer daje znak i feldfebel ujmuje chopca mocno za rami i wyciga pistolet z kabury. - Nie tu, gdzie indziej - mwi oficer i odwraca si plecami. Chopiec odchodzi u boku feldfebla, idzie szybko, eby dotrzyma Niemcowi kroku. Nagle oficer odwraca si, podnosi szpicrut, woa Ein Moment! - i feldfebel zatrzymuje si, patrzy niespokojnie na oficera i zawraca, wycignit rk popychajc przed sob chopca. - Ktra to godzina? - pyta oficer. Ale nie sucha odpowiedzi, tylko zaczyna chodzi tam i na powrt przed chopcem, uderzajc si szpicrut po butach. Ko idzie za nim, na napronej udzie, z gow nisko pochylon i sapic gono. W pewnym momencie oficer przystaje przed chopcem, przyglda mu si dugo w milczeniu, wreszcie mwi powoli, zmczonym, znudzonym gosem:

- Posuchaj, nie chc ci zrobi nic zego. Jeste dzieckiem, a ja z dziemi nie wojuj. Strzelae do moich onierzy, ale ja z dziemi nie wojuj. Lieber Gott, nie ja wymyliem wojn. Oficer urywa, a potem zwraca si do chopca bardzo agodnym gosem: - Posuchaj, mam jedno oko szklane. Trudno je odrni od prawdziwego. Jeeli zgadniesz, nie namylajc si, ktre oko jest szklane, pozwol ci odej, puszcz ci wolno. - Lewe oko - odpowiada szybko chopiec. - Po czym poznae? - Z dwojga oczu tylko to ma w sobie co ludzkiego. Luiza dyszaa ciko, mocno ciskajc mnie za rami. - A chopiec? Co si stao z chopcem? - zapytaa cicho. - No c, oficer ucaowa go w oba policzki, wystroi w zoto i srebro, sprowadzi krlewsk karoc zaprzon w osiem biaych koni z orszakiem stu rycerzy w byszczcych zbrojach i wysa chopca do Berlina, gdzie Hitler powita go jak krlewicza i wrd radosnych okrzykw ludu da mu swoj crk za on. - Oh, oui, je sais - rzeka Luiza. - Nie mogo si skoczy inaczej. - Wkrtce potem spotkaem tego oficera w Soroce nad Dniestrem: Powany czowiek, dobry ojciec rodziny. Ale Prusak do szpiku koci, prawdziwy Piffke, jak mwi wiedeczycy. Opowiada mi o swojej rodzinie, o swojej pracy. By inynierem elektrykiem. Mwi te o swoim dziesicioletnim synu Rudolfie. Byo naprawd trudno odrni jego szklane oko od prawdziwego. Powiedzia mi, e w Niemczech wyrabiaj najlepsze na wiecie szklane oczy. - Och, niech pan zamilknie - rzeka Luiza. - Kady Niemiec ma jedno oko szklane - zakoczyem.

XIII. Kosz ostryg


Zostalimy sami, dwaj niewidomi onierze odeszli, prowadzeni przez pielgniark. Ilse, ktra do tej chwili nie odezwaa si ani sowem, spojrzaa na mnie z umiechem. - Szklane oczy - powiedziaa - s jak szklane ptaszki. Nie mog fruwa. - Och, Ilse, ty wci jeszcze wierzysz, e oczy fruwaj? Jakie z ciebie dziecko, Ilse - rzeka Luiza. - Oczy to ptaki w klatce - odpara Ilse. - Oczy tych dwch lepych onierzy to puste klatki. - Oczy niewidomych to martwe ptaki - powiedziaa Luiza. - Niewidomi nie mog wyglda na wiat - rzeka Ilse.

- Ale przegldaj si w sobie jak w lustrze - dodaa Luiza. - Oczy Hitlera - powiedziaa Ilse - s pene tych umarych oczu. Kryj w sobie setki, tysice umarych oczu. Ilse wygldaa jak maa dziewczynka; dziewczynka pena dziwacznych fantazji i kaprysw. Moe dlatego, e jej matka bya Angielk; mylaem sobie, e Ilse to Niewinno namalowana przez Gainsborough. Ale nie, myliem si; Gainsborough malowa kobiety podobne do krajobrazw, z t naiwnoci, dumn melancholi, mikk godnoci, jaka cechuje krajobraz angielski. A w Ilse byo co, czego brak zarwno angielskiemu krajobrazowi, jak malarstwu Gainsborough: jaka kapryna pobudliwo, graniczca i szalestwem. Taki obraz Niewinnoci mg wyj raczej spod pdzla Goyi. Te jasne, krtkie, kdzierzawe wosy, ta biaa cera, niby skpane w mleku re jutrzenki (jakby powiedzia Gngora), te oczy ywe i bkitne usiane szarymi plamkami dokoa renicy, ten peen wdziku sposb pochylania na rami gowy, nie wiadomo, czy bardziej ufny, czy drwicy - wszystko to upodobniao j do wizerunku Niewinnoci, takiego, jaki namalowaby twrca Caprichos, na tle szarorowego kastylijskiego pejzau, pustynnego, spragnionego, chostanego niewidzialnym podniebnym wichrem, oywionego gdzieniegdzie krwawym refleksem. Ilse bya od trzech lat matk, a wci jeszcze wygldaa jak maa dziewczynka. Jej m przed dwoma miesicami wyruszy na front i teraz lea, z odamkiem w ramieniu, w szpitalu polowym koo Woronea. Ilse napisaa mu: I'm going to have a baby27, heil Hitler! Cia bya jedynym sposobem wykrcenia si od robt przymusowych. A Ilse nie miaa najmniejszej chci pracowa w fabryce, nie chciaa by robotnic, wolaa urodzi dziecko. Jedyny sposb przyprawienia Hitlerowi rogw, mwia, to spodziewa si dziecka. Luiza zaczerwienia si i upomniaa niemiao: Ilse! Nie bd tak poczdamsk panienk, Luizo - odpowiedziaa Ilse. - Oczy s zrobione z obrzydliwej substancji - powiedziaem - z czego lepkiego, liskiego, martwego. Nie da si ich cisn w palcach, wylizguj si jak limaki. W kwietniu 1941 roku wypado mi pojecha z Belgradu do Zagrzebia. Wojna z Jugosawi bya dopiero co skoczona, wanie utworzono NDH28, w Zagrzebiu rzdzi Ante Paveli ze swoimi bandami ustaszw. W kadej wsi widniay nalepione na murach ogromne portrety Ante Pavelicia, poglavnika Chorwacji, odezwy, proklamacje i nakazy nowego rzdu. Byy to pierwsze dni wiosny, przejrzyste srebrne mgieki unosiy si nad Dunajem i Draw. Stoki Frukiej gry, ich winnice i pola zb wyglday jak lekkie zielone fale ; jasna ziele winnic i - nasycona - zb przeplatay si i mieszay w grze wiate i cieni pod jedwabistym bkitem nieba. Pierwsze dni pogodne po wielu tygodniach soty. Drogi wyglday jak rzeki bota. Musiaem si zatrzyma na nocleg w Iloku, na p drogi midzy Nowym Sadem a Vukovarem. W jedynej gospodzie tej wsi kolacj podano na duym oglnym stok; dokoa stou siedzieli uzbrojeni chopi, andarmi w serbskich mundurach, z kokardami w barwach Chorwacji na piersi, i paru uchodcw, ktrzy przeprawili si przez rzek midzy Polank a Ilokiem. Po kolacji wyszlimy wszyscy na taras. Dunaj lni w ksiycowej powiacie, midzy drzewami ukazyway si i znikay wiateka holownikw i barek. Ogromny, srebrzysty spokj spywa na zielone zbocza Frukiej gory. Nadesza godzina policyjna, chopskie zbrojne patrole w wieczornym obchodzie kontrolnym pukay do drzwi domw ydowskich, monotonnym gosem wywoujc mieszkacw po
27 28

Bd miaa dziecko. NDH (Nezavisna Drava Hrvatska) - faszystowskie pastwo chorwackie.

nazwisku. Domy te naznaczone byy gwiazd Dawidow, wymalowan czerwon farb na drzwiach. ydzi pokazywali si w oknach, mwili: Jestemy w domu, a chopi z patrolu odkrzykiwali: Dobro, dobro! w odpowiedzi, stukajc kolbami karabinw o ziemi. Wielkie trjkolorowe plakaty z proklamacj nowego rzdu w Zagrzebiu, porozlepiane na murach domw, tworzyy w wietle ksiyca ywe plamy czerwono-biao-niebieskie. Byem miertelnie zmczony i koo pnocy poszedem si pooy. Leaem na plecach patrzc przez otwarte okno na ksiyc suncy powoli ponad drzewami i dachami. Na frontowej cianie domu naprzeciwko, gdzie miecia si siedziba ustaszw w Iloku, widniaa olbrzymia podobizna Ante Pavelicia, gowy nowego Pastwa Chorwackiego. Portret odbity by czarno na papierze lekko zielonkawym. Poglavnik patrzy na mnie wielkimi czarnymi oczyma, gboko osadzonymi pod twardym, upartym, niskim czoem. Usta mia due, o grubych wargach, nos prosty i misisty, wielkie uszy. Nigdy bym nie uwierzy, e czowiek moe mie uszy takie ogromne i takie dugie. Zwisay a do poowy policzkw, mieszne i poczwarne. Pomylaem, e to z pewnoci efekt bdnej perspektywy, po prostu bd rysownika, autora portretu. Tu przed witem pod moim oknem przemaszerowaa kompania wgierskich honwedw. Szli w swoich obcisych tych mundurach, piewajc. onierze wgierscy maj jaki swoisty sposb piewania, urywkowy, nierwny, na pozr cakowicie abstrakcyjny. Od czasu do czasu podnosi si jaki pojedynczy gos, intonowa pie milknc zaraz potem. Dwadziecia, trzydzieci gosw odpowiadao co i zaraz milko take. Przez chwil sycha byo tylko miarowy krok, pobrzkiwanie karabinw i adownic. Pniej znw inny gos podejmowa piew, urywa; dwadziecia, trzydzieci gosw rzucao mu odpowied i milko nagle. I znowu tylko twardy rytm cikich krokw, podzwanianie karabinw i adownic. By to piew pospny i okrutny, jaka dziwna samotno brzmiaa w tych gosach, w tym podejmowanym i zaraz porzucanym piewie. Byy to nabrzmiae gorzk krwi pospne, dzikie, dalekie gosy wgierskie, pynce z najdalszej gbi smutnej i okrutnej ludzkiej natury. Rankiem nastpnego dnia na ulicach Vukovaru (patrole wgierskich andarmw z karabinami kryy po miecie, plac przy mocie peen by ludzi, grupki dziewczt przechadzay si po chodnikach przegldajc si w szybach wystawowych; jedna zwaszcza dziewczyna w zielonej sukience snua si tu i wdzie, powolnymi, lekkimi ruchami, jak li niesiony wiatrem) portrety Ante Pavelicia wpatryway si we mnie z kadego niemal muru, oczyma gboko osadzonymi pod niskim, upartym czoem. Znad Dunaju i Drawy nis si w porannym powietrzu zapach wilgotnych zi. Od Vukovaru a po Zagrzeb, skro ca Slawoni bogat w zboa, zieleniejc si lasami, zraszan licznymi strumieniami i rzekami, w kadej wsi portret poglavnika wita mnie swoim czarnym spojrzeniem. Bya to ju teraz dla mnie twarz dobrze znana, niemal twarz przyjaciela, miaem wraenie, e Ante Pavelicia znam od Bg wie jak dawna. Porozlepiane na murach odezwy gosiy, e Ante Paveli jest opiekunem ludu chorwackiego, ojcem chopw chorwackich, bratem wszystkich, ktrzy walczyli o wolno i niepodlego chorwackiego narodu. Chopi czytali odezwy, kiwali gowami i zwracali ku mnie twarze o grubych, twardych, wydatnych kociach, patrzc na mnie tymi samymi gbokimi czarnymi oczyma poglavnika. Tote kiedy ujrzaem Ante Pavelicia po raz pierwszy, siedzcego przy biurku w jednym ze staromiejskich paacw Zagrzebia, wydao mi Si, e oto spotykam starego przyjaciela, kogo dobrze od niepamitnych czasw znanego. Przygldaem si jego szerokiej twarzy o twardych, z gruba wyciosanych rysach. W tej bladej twarzy o lekko ziemistym odcieniu oczy pony ciemnym gbokim

ogniem. By w tej twarzy jaki trudny do okrelenia rys gupkowatoci - moe sprawiay to owe ogromne uszy, ktre w naturze wydaway si jeszcze wiksze, jeszcze mieszniejsze, jeszcze bardziej monstrualne ni na portrecie. Ale po chwili przyszo mi na myl, e moe ten gupkowaty i wyraz oznacza po prostu niemiao. Pewien rys zmysowoci, jaki nadaway tej twarzy misiste wargi, przekrelony by cakowicie przez w dziwaczny ksztat i niezwyk wielko uszu. W zestawieniu ze zmysowoci warg uszy te wydaway si czym wrcz abstrakcyjnym, niby dwie surrealistyczne muszle, narysowane przez Salvadora Dali, dwa metafizyczne przedmioty, wywoujce wraenie deformacji, wraenie, jakiego doznaje si przy suchaniu pewnych utworw muzycznych Dariusza Milhauda U i Eryka Satie: moe przez skojarzenie wrae muzycznych z uchem. Ilekro Ante Paveli odwraca gow, ukazujc mi si m z profilu, te olbrzymie uszy zdaway si unosi jego gow niby para skrzyde, silca si poderwa do lotu potne ciao. Z profilu twarz Ante Pavelicia nabieraa jakich subtelniejszych cech, delikatnej smukoci przypominajcej niektre portrety Modiglianiego, a chwilami przesaniaa j jak gdyby maska cierpienia. Osdziem, e to dobry czowiek, e podstawowym elementem jego charakteru jest ludzko, prosta i wielkoduszna zarazem, poczenie niemiaej skromnoci z chrzecijaskim miosierdziem. Ante Paveli wyda mi si czowiekiem zdolnym do znoszenia bez mrugnicia okiem najsroszych cierpie fizycznych, trudw i mk, absolutnie natomiast nieodpornym na jakiekolwiek cierpienia moralne. Wyda mi si dobrym czowiekiem, a jego gupkowaty wyraz uznaem za przejaw niemiaoci, dobroci, prostodusznoci, jego czysto chopskiego sposobu podchodzenia do osb i rzeczy jako do elementw fizycznych, konkretnych, nie za moralnych; do elementw, jednym sowem, wiata fizycznego, nie duchowego. Donie mia szerokie, grube, wochate, na palcach skowate zgrubienia, i wida byo, e te rce jako mu zawadzaj i e nie wie, co z nimi robi: to kad je na stole, to unosi w gr i gadzi swoje gigantyczne uszy, to wsuwa je w kieszenie spodni. Ale najczciej opiera przeguby rk o krawd biurka i spltszy grube, kosmate palce pociera jedne o drugie nieokrzesanym, niemiaym gestem. Gos jego by powany, harmonijny, niezmiernie agodny. Mwi po wosku powoli, z lekkim akcentem toskaskim. Mwi mi o Florencji i o Sienie, gdzie przey v dugie lata na wygnaniu. Suchajc go mylaem sobie, e oto jest w terrorysta, sprawca zamachu na krla Jugosawii Aleksandra, czowiek, ktry jest winien mierci Barthou. A jednak, chocia w obronie wolnoci swego narodu nie cofa si przed najbardziej kracowymi posuniciami, atwo uwierzy, e czowiek ten nienawidzi rozlewu krwi. To dobry czowiek, mylaem, prosty i wielkoduszny. Tymczasem Ante Paveli patrzy na mnie swymi gbokimi czarnymi oczyma i poruszajc monstrualnymi uszami mwi: Bd rzdzi moim narodem kierujc si dobroci i sprawiedliwoci. W jego ustach sowa te brzmiay wzruszajco. Pewnego ranka zaprosi mnie na szybk przejadk przez ca Chorwacj a do Karlovazu na granicy Sowenii. Ranek by wiey i pogodny, prawdziwie majowy. Noc nie zdya jeszcze unie swojej ciemnozielonej zasony z zaroli nad brzegami Sawy; zielona, majowa noc okrywaa lasy, osiedla, zamki, pola i mgliste brzegi rzeki. Soce nie wyjrzao jeszcze na obrzeon wiatem lini widnokrgu, rysujc si wyranie, jak pknicie na szkle. Korony drzew pene byy ptakw. A nagle, zupenie nagle, soce owietlio szerok, agodn dolin, rowa mga podniosa si z pl i lasw; Ante Paveli kaza zatrzyma wz, wysiad i stanwszy na szosie, szerokim gestem ramienia obj dookolny krajobraz.

- Oto moja ojczyzna - powiedzia. Gest wielkich kosmatych rk o skatych palcach by moe nazbyt brutalny w zestawieniu z tym delikatnym, zwiewnym pejzaem. I ten wysoki, masywny, atletycznej budowy mczyzna stojcy na brzegu szosy na tle zielonej doliny i szarego bkitu nieba, z t swoj du gow i monstrualnymi uszami, odcina si od delikatnego krajobrazu rwnie mocno jak posgi Metrovicia na tle jasnych placw miast nad Dunajem i Draw. Po chwili wsiedlimy znw do samochodu i cay dzie jechalimy przez pikne okolice midzy Zagrzebiem a Lubian, wspilimy si na lesiste zbocza Zagrebakiej gory wznoszcej si nad Zagrzebiem, i raz po raz poglavnik wysiada z wozu, zatrzymywa si, eby pogawdzi z chopami o pogodzie, o zasiewach, o zbiorach, ktre tego roku zapowiaday si pomylnie, o bydle i o czasach spokojnej pracy, jakie miaa przynie ludowi Chorwacji wolno ojczyzny. Podoba mi si jego bezporedni sposb bycia, dobro bijca z jego sw, umiejtno obcowania z prostymi ludmi i z przyjemnoci suchaem jego powanego, harmonijnego, agodnego gosu. Wrcilimy wieczorem, w przesyconym wilgoci powietrzu snuy si liliowe smugi jak rzeki, nad nimi pitrzyy si mosty z purpurowych obokw, lniy zielone jeziora i niebieskie lasy. agodny gos, czarne gbokie oczy i monstrualne uszy wyrzebione na tle delikatnego chorwackiego pejzau na dugo utkwiy mi w pamici. Kilka miesicy pniej, pod koniec lata 1941, wracaem z Rosji zmczony i chory, po wielu miesicach spdzonych w kurzu i bocie bezkresnej rwniny rozcigajcej si midzy Dniestrem a Dnieprem. Mj mundur by wymity, spowiay od soca i deszczu, przesiknity zapachem miodu i krwi, tym specyficznym zapachem wojny na Ukrainie. Zatrzymaem si w Bukareszcie, eby odpocz przez par dni po mczcej podry przez Ukrain, Besarabi i Modawi, ale zaraz pierwszego wieczoru sekretarz z Prezydium Rady Ministrw zatelefonowa do Athne Paace z wiadomoci, e wiceminister Mihai Antonescu yczy sobie mnie widzie. Mihai Antonescu przywita mnie serdecznie, poczstowa herbat w swoim obszernym, jasnym gabinecie i zacz mwi o sobie, po francusku i w tym pyszakowatym tonie, ktry zawsze mi przypomina hrabiego Galeazza Ciano. Mia na sobie obcisy garnitur, sztywny konierzyk i szary jedwabny krawat. Wyglda jak dyrektor wielkiego domu mody. Jego okrga tusta twarz robia takie wraenie, jakby na niej namalowa kto row twarz kobiety qui lui ressemblait comme une soeur29. Powiedziaem mu, e znajduj go en beaute. Podzikowa umiechem wyraajcym gbokie zadowolenie. Mwic wpatrywa si we mnie swymi maymi oczkami gada, czarnymi i byszczcymi. Nie spotkaem na wiecie oczu, ktre bardziej ni oczy Mihai Antonescu przypominay oczy wa. Na jego biurku sta w krysztaowym wazonie pk r. J'aime beaucoup les roses - powiedzia mi - je les prfre aux lauriers30. Odpowiedziaem mu na to, e jego polityce grozi, e poyje tylko tyle, ile yj re, l'espace d'un matin31. Lespace d'un matin? wykrzykn - ale to caa wieczno! A potem, patrzc na mnie wiele mwicym wzrokiem, poradzi mi, ebym natychmiast wraca do Woch. - Jest pan bardzo nieostrony - powiedzia. - Pana korespondencje wojenne z frontu rosyjskiego wywoay ostr krytyk. Nie jest pan osiemnastolatkiem; w paskim wieku nie powinien pan ju robi z siebie enfant terrible. Ile czasu przesiedzia si pan w wizieniu we Woszech? - Pi lat.
29 30

Podobnej do niego jak siostra (trawestacja wiersza Musseta). Bardzo lubi re, wol je od laurw. 31 Czas jednego poranka (cytat z Malherbe'a).

- Jeszcze panu mao? Na przyszo radz by ostroniejszym. Ja osobicie bardzo pana ceni, w Bukareszcie wszyscy znaj pask Technik zamachu stanu i wszyscy maj dla pana wiele sympatii. Niech mi pan jednak pozwoli sobie powiedzie, e nie mia pan prawa prorokowa zwycistwa Rosji w tej wojnie. Zreszt pan si myli. Prdzej czy pniej Rosja upadnie. - A tak, i to na wasze karki - odpowiedziaem. Popatrzy na mnie swoimi oczkami gada, umiechn si, ofiarowa mi r i odprowadzi a do drzwi. Bonne chance - powiedzia na poegnanie. Opuciem Bukareszt nazajutrz rano, nie zdywszy nawet odwiedzi mojej wielkiej przyjaciki z paryskich czasw, ksinej Marty Bibescu, ktra ya samotnie na wygnaniu, w swojej posiadoci wiejskiej w Mogosoa. W Budapeszcie zatrzymaem si tylko na par godzin i zaraz ruszyem dalej, do Zagrzebia, gdzie zamierzaem odpocz kilka dni. Wieczorem w dzie przyjazdu znalazem si na tarasie kawiarni Esplanade z moim przyjacielem Plivericiem i jego crk Ned. Obszerny taras peen by ludzi siedzcych - wydawao si, e klcz - dokoa niskich elaznych stoliczkw. Przygldaem si piknym, o wschodnim typie urody, kobietom, ubranym z ow prowincjonaln elegancj, w ktrej zachowao si co z wiedeskiego wdziku lat 1910-14, i mylaem o chorwackich wieniaczkach, nagich pod szerokimi spdnicami z nakrochmalonego lnianego patna, sztywnymi jak pancerz skorupiaka albo skrzydeka konika polnego. Pod t tward, szeleszczc lnian skorup czowiek wyobraa sobie ciep, gadk rowo nagiego ciaa. Orkiestra Esplanady graa stare wiedeskie walce; siwowosi skrzypkowie byli moe tymi samymi, ktrzy ogldali przejazd arcyksicia Ferdynanda w karecie zaprzonej w czwrk biaych koni i na tych samych skrzypkach grali na weselu cesarzowej Zyty, ostatniej cesarzowej Austrii; a kobiety i mode dziewczta jak Neda Pliveri stanowiy ywe kopie wyblakych portretw, one take miay w sobie co z alte Wien, z Austria felix, z Marsza Radetzky'ego. Drzewa poyskiway w ciepej ciemnoci nocy, rowe, zielone i niebieskie lody roztapiay si powoli w pucharkach, w rytmie walca koysay si wachlarze - z pir czy z jedwabiu naszywanego szklanymi perekami i pajetkami z masy perowej; omdlewajce spojrzenia tysicy oczu, jasnych, czarnych czy fiokowatych, przelatyway jak ptaki po tarasie Esplanady, ponad drzewami alei, nad dachami, pod niebem z seledynowego jedwabiu, lekko zmitym nad krawdzi horyzontu. W pewnej chwili do naszego stolika zbliy si oficer; by to pukownik hrabia Machiedo, niegdy kapitan cesarskiej armii austriackiej, obecnie za adiutant Ante Pavelicia, poglavnika Chorwacji. Szed koyszc si w biodrach i zrcznie lawirujc pomidzy elaznymi stolikami i krzesekami, i raz po raz podnosi do do kepi, z wdzikiem rozdzielajc na prawo i lewo ukony. Omdlewajce spojrzenia kobiecych oczu kryy lotem ptaka dokoa wysokiego sztywnego kepi starego fasonu z czasw Habsburgw. Pukownik z umiechem podszed do naszego stolika, a umiech ten, rozjaniajcy tust twarz i mae usta ocienione krtko przycitym, ciemnoblond wsikiem, by rwnie jak kepi starowiecki i wyblaky. Takim samym umiechem wita cudzoziemskich dyplomatw, wyszych dygnitarzy pastwowych i przywdcw ustaszw w poczekalni przy gabinecie Ante Pavelicia, gdzie przesiadywa przy maszynie do pisania, pochylony nad czarnymi klawiszami, w niepokalanie biaych rkawiczkach ze skrki glace, takich, jakie nosili niegdy oficerowie austriackiej gwardii cesarskiej, i przygryzajc wargi uderza w klawisze jednym palcem prawej rki, powolutku, z napit uwag, z lew rk na biodrze jak w figurze kadryla. Hrabia Machiedo ukoni si Nedzie, przykadajc do lnicego daszka kepi do w biaej rkawiczce, i tak ju pozosta zgity w ukonie, z milczcym umiechem na ustach. Po duszej chwili wyprostowa si raptownie, nagym podrywem, i zwracajc

si do mnie najpierw da wyraz swojej radoci, e widzi mnie w Zagrzebiu, a nastpnie tonem uprzejmego wyrzutu, skandujc sowa jak gdyby w rytmie wiedeskiego walca, ktrego wanie graa orkiestra, zapyta, dlaczego nie daem mu zna zaraz po przyjedzie, e jestem w Zagrzebiu? Prosz przyj do mnie jutro o jedenastej, dopisz paskie nazwisko do listy jutrzejszych audiencji. Poglawnik zobaczy pana z przyjemnoci. - I nachylajc si ku mnie doda cicho, jakby chodzio o miosne zwierzenie: - Z wielk przyjemnoci. Nastpnego ranka, o jedenastej, siedziaem w poczekalni Ante Pavelicia. Pukownik Machiedo, schylony nad maszyn do pisania, uderza pomalutku w czarne klawisze jednym palcem prawej rki obcinitej niepokalanie bia rkawiczk. Upyno ju kilka miesicy, odkd ostatni raz widziaem Ante Pavelicia; wszedszy do gabinetu zauwayem zmian w rozmieszczeniu mebli. Kiedy byem tam poprzednim razem, biurko stao w gbi pokoju, w kcie najbardziej oddalonym od okna; teraz stao tu za drzwiami, w takiej zaledwie odlegoci, jaka bya konieczna, eby moga tamtdy przej jedna osoba. Wchodzc omal nie stuknem kolanami w biurko. - Ta zmiana jest mojego pomysu - rzek Ante Paveli ze miechem, ciskajc mi rk. - Gdyby kto tu wszed w jakim zbrodniczym zamiarze, to natknwszy si tak z punktu na biurko i widzc mnie tu przed sob z pewnoci straciby zimn krew i zdemaskowa si w ten sposb. Byo to przeciwiestwo metody Hitlera i Mussoliniego, ktrzy pomidzy sob a wchodzcym wol mie ca pust przestrze ogromnej sali. Podczas gdy Paveli mwi, przygldaem mu si uwanie. Wyda mi si do gbi zmieniony. Zmczony, ze ladami trudw i trosk wyrytymi na twarzy, z oczyma zaczerwienionymi od niewyspania. Tylko jego gos pozosta ten co dawniej: powany, melodyjny, agodny. Gos prostego, dobrego, wielkodusznego czowieka. Olbrzymie uszy, zdumiewajco wychude, stay si niemal przezroczyste. Przez prawe ucho, to od strony okna, przewiecaa rowo dachw, ziele drzew, bkit nieba. Drugie ucho, zwrcone do ciany, byo w cieniu i wydawao si zrobione z wosku czy z jakiej biaej substancji, mikkiej i kruchej. Obserwowaem Ante Pavelicia, jego grube wochate rce, twardo sklepione czoo, niskie i uparte, monstrualne uszy. I czuem co w rodzaju litoci dla tego prostego, dobrego, wielkodusznego czowieka, obdarzonego tak subtelnym humanitaryzmem. Sytuacja polityczna bardzo si w cigu tych kilku miesicy zaostrzya. Rewolta partyzancka szerzya si w caej Chorwacji, od Zemunu do Zagrzebia. Gboki, szczery bl wycisn swoje pitno na ziemistoszarej twarzy poglavnika. Jake musi cierpie, mylaem, to szlachetne serce! W pewnej chwili wszed major P. oznajmiajc wizyt ministra penomocnego Woch, Raffaela Casertano. - Niech wejdzie - rzek Ante Paveli - pose Italii nie powinien antyszambrowa. Casertano wszed i dugo omawialimy wsplnie, w nastroju szczeroci i prostoty, rozmaite problemy obecnej sytuacji. Oddziay partyzanckie zapuszczay si nocami a na przedmiecia Zagrzebia, ale wierni ustasze Pavelicia dzielnie walczyli z t szkodliw guerrill. - Nard chorwacki - mwi Ante Paveli - pragnie by pod rzdami dobroci i sprawiedliwoci. A ja tu jestem po to, by im t dobro i sprawiedliwo zapewni. W czasie rozmowy zauwayem wiklinowy kosz stojcy na biurku, po lewej rce poglavnika. Pokrywa bya uniesiona i wida byo, e kosz jest peen czego, co przypominao frutti di mare - moe ostrygi,

ale ju wyjte ze skorupek, takie, jakie widuje si uoone na tacach w witrynach Fortnum and Mason, na Piccadilly w Londynie. Casertano spojrza na mnie i przymruy oko: Miaby chtk, co, na dobr zup z ostryg? - Czy to dalmatyskie ostrygi? - spytaem poglavnika. Ante Paveli zdj pokryw z kosza i ukazujc owe frutti di mare, t lisk, elatynow mas ostryg, powiedzia z umiechem, i tym swoim dobrym, znuonym umiechem: - To podarunek od moich wiernych ustaszw: dwadziecia kilo ludzkich oczu.

XIV. Of their sweet deaths


Luiza wpatrzya si we mnie rozszerzonymi oczyma z wyrazem wstrtu i cierpienia na pobladej twarzy. -- Wstydz si za siebie - powiedziaa cicho, z pokornym umiechem. - Wszyscy powinnimy si wstydzi. - Dlaczego miaabym si wstydzi? -j zaoponowaa Ilse. - Ja si nie wstydz. Czuj si czysta, niewinna i dziewicza jak sama Matka Boska. Wojna mnie nie dotyczy, nic mi nie moe zrobi. Nosz dziecko w onie, jestem nietykalna. Moje Dziecitko! Czy nie przychodzi wam na myl, e moje dziecko mogoby by maym Jezuskiem? - Nie potrzeba nam nowego maego Jezuska - powiedziaem. - Kady z nas moe zbawi wiat. Kada kobieta moe urodzi nowego Jezusa, kady z nas moe pogwizdujc uda si na Golgot i da si przybi do krzya, nie przestajc podpiewywa. W dzisiejszych czasach wcale nie jest trudno by Chrystusem. - To tylko od nas zaley - rzeka Ilse - czy mamy si czu czyste i niewinne jak Matka Boska. Wojna nie moe mnie zbruka, nie moe zbruka dziecka w moim onie. - To wcale nie wojna nas brudzi - powiedziaa Luiza. - My sami brudzimy kad nasz myl, kade uczucie. Jestemy brudni. Brukamy nawet dzieci w naszych onach. - Gwid na wojn. Je m'en fous de la guerre - wykrzykna Ilse. - Och, Ilse! - westchna Luiza z wyrzutem. - Nie bd panienk z Poczdamu, Luizo. Mwi ci, gwid na wojn. - Niech pani mi pozwoli opowiedzie o dzieciach Tatiany Colonny - powiedziaem. - To jest take chrzecijaska opowie, Luizo. - Boj si parna chrzecijaskich opowieci. - Ale t niech mi pani pozwoli opowiedzie. W lecie 1940 roku, kiedy Mussolini wypowiedzia wojn Anglii, personel Krlewskiego Poselstwa Italii w Kairze opuci Egipt i wrci do Woch. Sekretarz tego

poselstwa, ksi Guido Colonna, zostawi Tatian z dwojgiem dzieci w Neapolu, w domu jej matki, a sam uda si do Rzymu, gdzie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych czeka duszy czas na nowy przydzia. Pewnej nocy w pocztkach jesieni Tatian obudziy syreny alarmowe. Wielka eskadra angielskich bombowcw nadcigna znad morza i leciaa nisko nad dachami miasta. Ofiar byo mnstwo i szkody byy bardzo powane, a byoby pewnie jeszcze gorzej, gdyby Neapolu nie chronia krew witego Januarego, jedyna obrona przeciwlotnicza, na jak mogli liczy nieszczliwi neapolitaczycy. Dzieci Tatiany okropnie si przestraszyy. Modsze rozchorowao si nawet i przez par tygodni gorczkowao, czasem tak silnie, e tracio przytomno. Skoro tylko malec wyzdrowia, Tatiana pojechaa z dziemi do Guida, ktry tymczasem dosta nominacj na sekretarza poselstwa w Sztokholmie. Kiedy Tatiana przybya do Sztokholmu, zima miaa si ju ku kocowi, chmary wrbli zwiastoway bliski powrt wiosny. Pewnego ranka, gdy dzieci jeszcze spay, wrbel wpad do pokoju przez otwarte okno. Dzieci obudziy si i zaczy krzycze, okropnie przeraone: Mamo! Mamo! Ratunku! - Tatiana przybiega, dzieci byy blade z przeraenia i trzsy si konwulsyjnie, krzyczay, e angielski samolot dosta si przez okno i lata po pokoju. Biedny wrbel przelatywa z mebla na mebel z gonym wierkaniem, wystraszony krzykiem dzieci i gwatownym pojawieniem si Tatiany. Byby dawno sobie polecia, gdyby nie wprowadzio go w bd lustro w drzwiach szafy, o ktre wci si bolenie obija. W kocu jednak trafi do okna i wylecia. Dzieci pochoroway si znowu, leay w eczkach blade i zmizerowane, wpatrujc si w niebo i drc ze strachu, czy jaki angielski samolot nie wpadnie znowu przez okno. adni lekarze i adne leki nie mogy ich wyleczy z tego dziwacznego lku. Wiosna si skoczya, na czystym sztokholmskim niebie pono ju letnie soce. Drzewa Karlaplanu rozbrzmieway wiergotem wrbli, a dzieci w swoich eczkach choway gowy pod przecierada i dray ze strachu syszc ten wiergot. Pewnego dnia Tatiana wesza do pokoju dzieci z pudem penym zabawek. Byy tam mae samolociki na sprynkach i szmaciane ptaszki wypchane pakuami, i ksiki z obrazkami przedstawiajcymi samoloty i ptaszki. Dzieci siedzc w eczkach zabray si do zabawy szmacianymi ptaszkami i blaszanymi samolocikami, obracay paluszkami miga, oglday obrazki w ksikach. Tatiana wyjaniaa im rnic midzy samolotem a ptakiem, opowiadaa o yciu wrbli, czarnogwek i gilw, i o wyczynach sawnych lotnikw. Przynosia i ustawiaa w pokoju coraz nowe wypchane ptaszki, zawieszaa pod sufitem mae blaszane samolociki, lakierowane na czerwono i niebiesko, przynosia drewniane klateczki ze zocistymi, wesoo piewajcymi kanarkami. Kiedy dzieci zaczy przychodzi do zdrowia, Tatiana zabieraa je kadego ranka do Skansenu, gdzie bawiy si pod drzewami; siedzc na trawie nakrcay spryny samolocikw, suchay warczenia ich migie, patrzyy, jak tocz si, podskakujc, po trawie. Potem Tatiana sypaa okruszki chleba na paskie kamienie i ptaszki zlatyway si zewszd z wierkaniem dziobic okruszynki. Wreszcie pewnego piknego dnia zawioza dzieci na lotnisko Bromma, eby z bliska przyjrzay si wielkim trjmotorowym aparatom odlatujcym co rano do Finlandii, Niemiec, Anglii. Na trawie lotniska podskakiway wawe wrbelki wiergoczc co w swoim jzyku; nie bay si ani troch gigantycznych ptakw z aluminium, ktre z oguszajcym szumem suny po ce, zanim poderway si do lotu, albo przybyway z wysokiego, dalekiego nieba i siaday lekko na trawie. I tak po trochu dzieci Tatiany

Colonny wyzdrowiay i teraz nie boj si ju ptakw, dobrze wiedzc, e wrble nie bombarduj miast, nawet jeli to s wrble angielskie.

- How charming! - wykrzykna Ilse klaszczc w rce. - To bardzo adna opowie - rzeka Luiza. - Zupenie jak bajka. I dodaa, e historia o dzieciach Tatiany Colonny przypomina jej niektre rysunki Leonarda da Vinci, gdzie gwki kobiet i dzieci przeplataj si ze szkieletami ptakw i szkicami maszyn do latania. A Tatiana Colonna - powiedziaa - wydaje mi si istot czyst i urocz na podobiestwo kobiet Leonarda. - O, tak - przytakna Ilse. - Czysta i urocza, jakby j malowa Leonardo. Jest jak ptaki i dzieci: wierzy w niebo. Czy podobna wyobrazi sobie ptaka albo dziecko, ktre nie wierzyyby w niebo? - Nie ma ju nieba w Europie - odezwaa si Luiza. - Tatiana jest jak motyl - powiedziaem. - Motyle wymylaj cudowne bajki, by je podszeptywa kwiatom. Myl, e dopki Tatiana nie powiedziaa swoim dzieciom, e ptaki nie bombarduj miast, ptaki rzeczywicie bombardoway miasta. - Les papillons aiment mourir - szepna Luiza. - To samo powiedziaa mi kiedy pewna kobieta, ktra dzi ju nie yje. Mwia, e motyle lubi umiera i e istniej dwa rodzaje r: niemiertelne, ktre yj wiecznie, i takie, ktre lubi umiera. - Re bywaj niemiertelne, nawet jeeli umary - rzeka Ilse. - Szekspir - wtrciem - lubi zapach zwidych r. Of their sweet death are sweet odors made. Pewnego wieczora byem na obiedzie w willi ambasady woskiej nad brzegiem Wannsee. Noc bya pogodna, ld na jeziorze jania w ostatniej zimowej peni ksiyca. Mode damy niemieckie siedzce dokoa stou odznaczay si wyjtkow, delikatn urod, a jednak w ich jasnych oczach, olniewajcej cerze i piknych wosach wyczuwao si co zepsutego, zniszczonego, niejasnego. miay si zimnym, abstrakcyjnym miechem, spogldajc na siebie wzajem jakim przymglonym wzrokiem. Ten miech i te spojrzenia rzucay na ich pikno jaki przykry cie wsplnictwa i samotnoci. W wazach z Nymphenburga i Meissen stojcych tu i wdzie w pokoju i w ogromnej misie szklanej z Murano, umieszczonej porodku stou, kwity istne snopy cudownych r, biaych, czerwonych i bladorowych jak cera modej dziewczyny. Re przybyy tego samego ranka samolotem z Wenecji, miay w sobie jeszcze wilgo weneckiej mgieki, echo pokrzykiwania gondolierw, ktre rozbrzmiewa o wicie nad wodami wyludnionych kanaw, drao jeszcze w ich delikatnych patkach. wiata srebrnych kandelabrw kady na sask porcelan refleksy sennej wody i przygasay agodnie w gbokich byskach rozstawionych na stole krysztaw, w tym ich specyficznym poysku alpejskiego lodowca o wicie i w ogromnych szybach dzielcych oszklon werand, na ktrej siedzielimy, od drzew parku i brzegw nieruchomego w zimnej powiacie ksiycowej jeziora. Na twarzach biesiadnikw zapala si chwilami przelotny ciepy bysk - moe by to refleks rowego atasu, na ktrym rozciga si ogromny obrus ze starej koronki z Burano o leciutkim odcieniu koci

soniowej, a moe refleks r; sodki zapach tych r wypenia pokj atmosfer weneckiej loggii, gdzie wo muu laguny miesza si z oddechem ogrodw ranych. Na cianach wisiao kilka pcien poledniejszej szkoy francuskiej, nawizujcej do maniery Watteau, ktrych pierwotne barwy oywia warstwa werniksu niedawno pooona niezbyt bieg rk konserwatora. Byy to martwe natury, przewanie re janiejce na ciemnym tle posgw, czarnych drzew, srebrnych amfor, zielonych owocw. Re te wyglday jak cienie r i wzrok, przenoszc si i nich na ywe kwiaty, z pych modoci wychylajce si z saskich i muraskich wazonw, odnajdywa w nich jak gdyby ywe wspomnienie innych, dalekich, umarych r. Gocie siedzieli jako dziwnie, a moe tak mi si tylko zdawao, plecami sztywno przycinici do oparcia krzese, odchyleni do tyu. Jedli, a jednoczenie jak gdyby odsuwali si instynktownie od tego, co jedz, i patrzeli gdzie indziej, w gr. Gosy kobiet brzmiay jako niezwykle mikko i cicho, wydaway si dalekie, nierzeczywiste. Twarze miay wygld znuony, oczy byy niebiesko podkrone, w wyrafinowanej elegancji sposobu bycia i stroju, uczesania i makijau dawao si wyczu jakie roztargnienie, jak umowno. Wszystko to wydawao si rezultatem niewiadomego wysiku, dla ktrego jedynym pretekstem moralnej natury byo bogactwo, nieliczenie si z pienidzmi, przywileje urodzenia i kondycji spoecznej, a nade wszystko - pycha. w dar specyficznie kobiecy umiejtno cieszenia si chwil obecn, faustowsk chwil przelotn, wydawa si u nich przyguszony tajemnym lkiem, e czas pynie i modo przemija, jak wewntrzn, gbok potrzeb, ktra dawaa zna o sobie na przekr wszystkim ponurym wydarzeniom. Zoliwa zawi, gorzkie pretensje, pych dyktowane niezadowolenie z siebie bray u tych pa gr nad wszelkimi innymi elementami ich natury, nawet nad pewnego rodzaju zmysow pych kastow. Mczyni natomiast mieli, jakby dla kontrastu, wygld pogodny, wypoczty, w pewnym sensie obojtny. Byo wrd nich kilku Wochw, jeden Szwed, ambasador brazylijski; reszt stanowili Niemcy, wszyscy ze sfer dyplomatycznych, ktrzy dziki nieustannym kontaktom z cudzoziemcami i dugotrwaemu przebywaniu poza krajem robili wraenie ludzi innej ni niemiecka narodowoci, ludzi niemal wolnych, cho rwnoczenie troch nieufnych, jak gdyby zalknionych z racji tej wanie swojej odmiennoci od rodakw. W przeciwiestwie do kobiet, mczyni zachowywali si swobodnie, mieli si wesoo, bez pychy i podejrzliwoci, jak gdyby fakt, e znajduj si przy stole, w willi ambasady woskiej, oddala ich o tysic mil od ich ponurej, ciemnej i okrutnej ojczyzny. - Eddi onierzem? Prawdziwym onierzem? - pyta miejc si hrabia Dornberg, szef protokou w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Rzeszy. Olbrzymi Dornberg, majcy niemal dwa metry wzrostu i spiczast brdk fauna, pochyla si nad stoem opierajc wielkie kosmate rce na atasowym obrusie. - Prawdziwym onierzem - odpowiedziaem. - Chyba go to strasznie enuje, kiedy musi si rozbiera w towarzystwie kolegw - zauwaya Veronika von Klem. - Biedny Eddi jest taki niemiay - dodaa ksiniczka Agatha Ratibor. Histori Eddiego Bismarcka opowiedzia mi kilka dni przedtem na Capri Axel Munthe. Jak to Eddi wyjecha z Capri, chcc spdzi par tygodni w maej posiadoci, ktr Bismarckowie maj w Szwajcarii, i jak niespodziewanie wadze wojskowe wezway go do Niemiec. I teraz Eddi znajdowa si

w koszarach w Strasburgu, zrozpaczony i, jak mwia Veronika, trs gn. Opowiadajc mi histori onierskich przey Eddiego Bismarcka, Axel Munthe mia si ukazujc spiczaste zby. Jak zwykle sta oparty na lasce, w paszczu zarzuconym na chude barki. miech wstrzsa jego gow i caa rozlega panorama gajw oliwnych i nadmorskich ska, o ktr opiera si jak o mur, wydawaa si wstrzsana such nawanic. Znajdowalimy si na szczycie jego wiey Materita, ktra niby wcielenie wzgardliwej zoliwoci Axela Munthe sterczaa pod bkitem capryjskiego nieba jak samotne drzewo. Nawet trawa nie rosa dokoa wiey, w jej jaowym zakurzonym cieniu. Osaczaa j ziemia spkana, poryta szczelinami, z ktrych wyzieraa tylko od czasu do czasu jaka chuda jaszczureczka smutnozielonej barwy. Ten czowiek, ziemia, drzewa i jaszczurki -wszystko wygldao jak namalowane przez El Greco. Axel Munthe wycign z kieszeni list od Eddiego Bismarcka i zacz czyta gono, specjalnie akcentujc niektre sowa i zatrzymujc si na kocu kadego zdania, eby zachichota drwico w szpakowat brdk, podobn do stoczonego przez robaki kawaka drewna. Raz po raz zacina si, powtarza sowo dwa albo trzy razy, udawa, e nie moe go wymwi. Krtko mwic dawa folg swojej nawyczce starego aktora, lubicego zabawi si kosztem publicznoci. - Szeregowiec Eddi Bismarck! - wykrzykn nagle Axel Munthe wznoszc rami i powiewajc listem jak chorgwi - szeregowiec Eddi Bismarck! Naprzd marsz! Fr Gott und Vaterland! Chi, chi, chi! - Jest rzecz suszn i wznios - przemwi ambasador Woch, Dino Alfieri, swoim agodnym i bezmylnym gosem - aby Niemcy wzyway pod bro wszystkich swoich najlepszych synw. I pikne to, jeli kto z rodu Bismarckw walczy jako prosty onierz w szeregach armii Rzeszy. Wszyscy rozemieli si, a Dornberg przemwi z gbok powag: - Dziki Eddiemu Niemcy odnios zwycistwo. Kilka dni przedtem, zanim opuciem Capri, eby uda si do Finlandii, zszedem na d, do Grande Marina, i wasaem si po uliczkach wcinitych midzy mury pokryte biaymi liszajami soli. Po drodze minem Fortino, will Mony Williams, gdzie w nieobecnoci Mony, ktra zostaa w Ameryce, Eddi Bismarck gra rol troskliwego gospodarza. Pada deszcz, willa miaa wygld melancholijny i chory. Pan hrabia pojecha na wojn - poinformowa mnie ogrodnik. Obraz jasnowosego, delikatnego Eddiego obierajcego ziemniaki w strasburskich koszarach przyprawi mnie o zoliw wesoo. Pan hrabia pojecha na wojn! Naprzd marsz! Fr Gott und Vaterland! - wykrzykiwa Axel Munthe trzsc si ze miechu i powiewajc listem Eddiego, z gestem wzgardliwej radoci. - Na polu bitwy Eddi bdzie z pewnoci wspaniaym onierzem, godnym nazwiska, ktre nosi powiedzia Alfieri z namaszczeniem i wszyscy znowu wybuchnli miechem. - Eddi to miy chopak, lubi go bardzo - rzeka Anne Marie Bismarck - bez niego ta wojna byaby wojn samych ciurw, une guerre de goujats. - Anne Marie jest Szwedk, wysza za brata Eddiego, ksicia Ottona von Bismarcka, radc ambasady niemieckiej w Rzymie. - Nazwisko, ktre on nosi, jest za pikne na pole bitwy - rzek hrabia Dornberg z odcieniem ironii - Byoby doprawdy mieszne, gdyby ktry z Bismarckw da si zabi w tej wojnie - powiedziaa Anne Marie. - O, tak, to byoby rzeczywicie mieszne - mrukna zoliwie ksiniczka Agatha Ratibor.

- N'est-ce pas? - i Anne Marie rzucia Agacie agodnie wzgardliwe spojrzenie. Jaka zoliwa maostkowo przewijaa si przez t konwersacj, ktr Veronika i Agatha wiody z jaow gracj, pozbawion prawdziwego polotu. Przysuchujc si tym piknym modym kobietom, mylaem o robotnicach z peryferii Berlina. O tej wanie porze wracaj do swoich domw i swoich lagrw po dugim, cikim dniu pracy w fabrykach przemysu wojennego w Neukln, Pankow i Spandau. Nie wszystkie s robotniczego pochodzenia. Wiele jest wrd nich crek mieszczaskich domw, wiele on urzdnikw pastwowych i oficerw, ktre wcigna w swoje tryby machina pracy przymusowej. Wiele jest te niewolnic z Polski, Ukrainy, Biaorusi i Czechosowacji; na piersi nosz wyszyte P, albo Ost. Ale wszystkie te kobiety - robotnice, mieszczanki i niewolnice zagarnite na terytoriach okupowanych, szanuj si nawzajem, pomagaj sobie i broni jedne drugich. Pracuj dziesi, dwanacie godzin dziennie pod okiem SS-manw uzbrojonych w bro maszynow, poruszaj si na ciasnej przestrzeni ograniczonej liniami narysowanymi kred na pododze. Wieczorem wychodz zmczone, brudne, usmolone na czarno smarami, wosy maj pene rdzawych opikw elaznych, skr twarzy i rk poprzeeran kwasami, oczy sino podkrone wskutek wyczerpania, lku, niepokojw. I ten sam niepokj, te same lki, tylko zabarwione jeszcze aroganck zmysowoci, bezwstydn pych, obojtnoci moraln - odnajdywaem tego wieczora u modych dam niemieckich siedzcych dokoa stou ambasadora Italii. Ich toalety pochodziy z przemytu z Parya, Rzymu, Sztokholmu czy Madrytu, przywiezione byy w walizach kurierw dyplomatycznych razem z perfumami, pudrem, rkawiczkami, pantofelkami i bielizn. Damy te nie szczyciy si, rzecz jasna, swoj uprzywilejowan elegancj. Otrzymay przecie wykwintne wychowanie, nie czyniy przedmiotem swej dumy takich bahostek, ktre zreszt z prawa im si naleay, qui leur taient dues. Ale ich elegancja stanowia niema, cho moe niezupenie wiadom, cz ich patriotyzmu. Byy dumne z cierpie, biedy i aoby niemieckiego ludu, dumne ze wszystkich okropnoci wojny, a jednoczenie uwaay, e na zasadzie bd starych, bd nowych przywilejw maj prawo nie dzieli tych rzeczy z ludem. To wanie by ich patriotyzm: nieczue zadowolenie z wasnych strachw i niepokojw, ze wszystkich ndz i cierpie niemieckiego ludu. W tym ciepym pokoju o posadzkach pokrytych puszystymi dywanami, rozjanionym zimnym blaskiem ksiyca i rowymi pomykami wiec, sowa, gesty i umiechy modych kobiet wspominay z zazdroci i alem szczliwy wiat, wiat niemoralny, radosny i sualczy, zaspokajajcy ich zmysowo i prno. Zapach zwidych r i matowe byski sreber i porcelany przywodziy na pami w wiat z jego pogrzebow woni rozkadu. W tonie gosu Veroniki von Klem (Veronika, ona urzdnika ambasady niemieckiej w Rzymie, dopiero co wrcia z Woch, przywoc najwiesze, ciepe jeszcze ploteczki pozbierane w barze hotelu Excellsior, na obiadach u ksinej Isabelle Colonny i w Golf Clubie w Acquasanta; tematem ich by gwnie hrabia Galeazzo Ciano i jego polityczny i wiatowy dwr) referujcej ostatnie rzymskie skandale, jak rwnie w sposobie komentowania ich przez inne mode damy niemieckie, jak ksiniczka Agatha Ratibor, hrabina von W., baronowa von B., ksina von T., by lekki odcie pogardy; inne panie, Woszki, i te, ktre byy z pochodzenia Amerykankami, Szwedkami czy Wgierkami - Virginia Casardi, ksina Anne Marie von Bismarck, baronowa Edelstam, margrabina Theodoli, Angela Lanza, baronowa Giuseppina von Stum przeciwstawiay owemu odcieniowi wzgardy pewien rodzaj ironicznego wspczucia, nie pozbawionego goryczy. - Ostatnio duo si mwi o Filippie Anfuso - mwia Agatha Ratilbor. - Podobno nawet pikna hrabina D. zmienia ramiona Galeazza Ciano na ramiona Anfusa.

- Co dowodzi - wtrcia margrabina Theodoli - e Anfuso jest w danej chwili w wielkich askach u Ciana. - Nie mona tego samego powiedzie o Blasco d'Ayeta - rzeka Veronika. Odziedziczy on po Cianie ma Giorgin i to wanie oznacza, e jest w nieasce. - Gdzie tam, Blasco nigdy nie popadnie w nieask - zaoponowaa Agata. - Jego ojciec, saab elan dworu, broni go przed krlem; Galeazzo Ciano, zi Mussoliniego, broni go przed Ducem; a jego ona, gorca katoliczka, przed papieem. A na to, by si obroni przed Galeazzem, Blasco zawsze bdzie mia jak Giorgin pod rk. - Polityk rzymsk - powiedziaa Veronika - robi czterech czy piciu beaux garons, zajtych gwnie wymienianiem pomidzy sob trzydziestu najgupszych kobiet Rzymu, wci tych samych. - A kiedy tym trzydziestu kobietom minie czterdziestka - dodaa ksina von T. - nastpi w Italii rewolucja. - Czy nie wtedy raczej, kiedy tych czterech czy piciu beaux garons przekroczy czterdziestk? zastanawiaa si Anne Marie von Bismarck. - Ach, to nie to samo! - rzek Dornberg. - Politykw obala si atwiej ni trzydzieci podstarzaych kochanek. - Z punktu widzenia polityki - powiedziaa Agatha - Rzym to po prostu garsoniera. - Ma chre, na c si tu pani uskara? - wykrzykna Virginia Casardi swoim amerykaskim akcentem. - Rzym to wite miasto, ktre Bg wybra sobie, leby mie un pied--terre. - Syszaam liczne powiedzonko o hrabim Ciano - powiedziaa Veronika - ale nie wiem, czy mog je powtrzy, bo to pochodzi z Watykanu. - Moe pani powtrzy. Watykan take ma swoje kuchenne schody - uspokoiem j. - Hrabia Ciano, powiadaj w Watykanie, uprawia mio, a wydaje mu si, e uprawia polityk. - Von Ribbentrop - wtrcia Agatha - opowiada mi, e podczas spotkania w Mediolanie, w celu podpisania Paktu Osi hrabia Ciano przyglda mu si w taki sposb, e Ribbentrop czu si bardzo nieswojo. - Suchajc pani - powiedziaem - mona by sdzi, e minister von Ribbentrop by take kochank Ciano. - A teraz - dodaa Agatha - i on rwnie przeszed w ramiona Filippa Anfuso. Veronika opowiedziaa, e hrabina Edda Ciano, dla ktrej czua zreszt szczer sympati, wcale si z tym nie kryjc, w ostatnich czasach wielekro przejawiaa ch uniewanienia swego maestwa z hrabi Ciano, by mc wyj za modego patrycjusza florenckiego, margrabiego Emilia Pucci. - Czy hrabin Edd Ciano - zapytaa ksina von T. - naley take zalicza do owych trzydziestu kobiet?

- Jeli chodzi o polityk, Edda jest t spord trzydziestu, ktra najmniej odnosi sukcesw - odpara Agatha. - Lud woski wielbi j jak wit. Nie naley zapomina, e jest crk Mussoliniego - odezwa si Alfieri swoim bezmylnym, agodnym gosem. Wszyscy zaczli si mia, a baronowa von B. powiedziaa zwracajc si do Alfieriego, e le plus beau des ambassadeurs tait aussi le plus chevaleresque des hommes32. Nastpi nowy wybuch miechu, Alfieri za, kaniajc si wdzicznie, owiadczy, e jest ambasadorem trzydziestu najpikniejszych kobiet Rzymu, co zostao przyjte frenetycznym wrcz miechem wszystkich obecnych. w przypisywany hrabinie Eddzie Ciano zamiar polubienia margrabiego Pucci by na razie jedynie plotk bez znaczenia. Ale w rewelacjach Veroniki i komentarzach innych niemieckich dam (nawet sam Alfieri, asy zawsze na ploteczki, a na rzymskie przede wszystkim, wola w pewnych momentach czu si, jak sam mwi, ambasadorem trzydziestu najpikniejszych kobiet Rzymu ni ambasadorem Mussoliniego) plotka urastaa do rozmiarw wydarzenia pastwowego, doniosego faktu w yciu narodu woskiego i miecia w sobie nie wypowiadany gono sd o tym narodzie. Przez duszy czas rozmowa obracaa si dokoa hrabiostwa Ciano, wywoujc przed oczyma goci obraz modego ministra spraw zagranicznych, otoczonego liczn rzesz beauties z Palazzo Colonna i dandies z Palazzo Chigi. artowao si dobrotliwie z rywalizacji, intryg i zawici tego wytwornego a sualczego dworu, do ktrego przynalenoci szczycia si zreszt sama Veronika. Naleaaby do niego rwnie i Agatha Ratibor, gdyby nie bya tym, czego Galeazzo Ciano (sam majcy w sobie co z vieille filie) nie znosi bardziej ni czegokolwiek na wiecie - gdyby, mianowicie, nie bya vieille filie, star pann. Przedefilowaa przed nami w rozmowie caa mietanka rzymskiego towarzystwa ze swoim interesownym serwilizmem, swoj chciwoci zaszczytw i rozkoszy, swoj obojtnoci moraln, waciw spoeczestwom wewntrznie zdeprawowanym. Byo to nieustajce dumne przeciwstawianie korupcji ycia, cynicznej i beznadziejnej zarazem biernoci caego woskiego narodu w obliczu wojny - heroizmowi narodu niemieckiego. Kada z nich - Veronika, Agatha, ksina von T., hrabina von B. - zdawaa si mwi: patrzcie, jak ja cierpi, co ze mnie uczyni gd, braki, trudy i okruciestwa wojny; patrzcie i rumiecie si. I rzeczywicie te spord modych dam, ktre czuy si w Niemczech obce, rumieniy si, ale w taki sposb, jakby chciay ukry umiech wywoany t wiatow pochwa heroizmu ycia niemieckiego, wypowiadan przez wacicielki tych wypielgnowanych cia, wykwintnych strojw i kosztownej biuterii. A moe naprawd czuy si w gbi duszy podobne do tamtych i nie mniej od nich winne.

Naprzeciw mnie, pomidzy hrabi Dornbergiem a baronem Edelstamem, siedziaa kobieta niezbyt ju moda i ze znuonym umiechem suchaa frywolnej i zoliwej paplaniny Veroniki i jej towarzyszek. Nie wiedziaem o niej nic poza tym, e bya Woszk, z domu nazywaa si Antinori, i e polubia wysokiego urzdnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych Reichu, ktrego nazwisko spotykao si czsto w niemieckich kronikach politycznych, barona Brauna von Stum. Z bolesnym wspczuciem obserwowaem jej twarz zmczon, mizern, a jednak chwilami jeszcze mod, jej jasne oczy, ktrych

32

Najpikniejszy z ambasadorw jest zarazem najbardziej rycerskim z mczyzn.

spojrzenie kryo si, jak gdyby zawstydzone wasn agodnoci, i drobniutkie zmarszczki na skroniach i dokoa smutnych, gorzkich ust. Woski urok tej twarzy nie zagas jeszcze cakowicie, nie zanika owa marzycielsko spojrzenia, ktre maj woskie kobiety i ktre wydaje si miosnym spojrzeniem, zapomnianym pad przymknitymi rzsami. Od czasu do czasu spogldaa na mnie i z uczuciem zmieszania dostrzegem w tym wzroku jak ufno, jak ch zwierzenia. W pewnej chwili zdaem sobie spraw, e stanowi ona przedmiot nieyczliwej uwagi Veroniki i jej przyjaciek, e wszystkie z nie ukrywan ironi patrz na jej skromn sukni, paznokcie bez lakieru, nie wyregulowane i nie przyciemnione brwi, usta bez szminki; wydawao si, e ze zoliw przyjemnoci doszukuj si w twarzy i caej postaci Giuseppiny von Stum ladw odmiennych niepokojw, odmiennego strachu, innego ni niemiecki, smutku, braku owej dumy z cudzych nieszcz, z ktr to dum one wszystkie tak jawnie si obnosiy. Po trochu zaczynaem rozumie utajony sens jej spojrze: byo w nich nieme baganie, proba o wspczucie i pomoc. Przez lekko przymglone szyby zamarznite Wannsee wygldao jak ogromna tafla byszczcego marmuru, na ktrej lady yew i sa aglowych rysoway jakie tajemne znaki i napisy. Wysoka ciana lasu, czarna w ksiycowej powiacie, otaczaa jezioro niby mur wizienny. Weronika wspominaa zimowe soce na Capri i capryjskie dni hrabiny Eddy Ciano i jej wesoego dworu. - To wprost nie do wiary - mwi Domberg - jakiego rodzaju ludmi otacza si hrabia Ciano. Jak yj, czego podobnego nie widziaem, nawet w Monte Carlo dokoa vieilles dames gigolos. - W gruncie rzeczy Edda jest star kobiet. - Ale ona nie ma wicej ni trzydzieci lat! - wykrzykna ksina von T. - Trzydzieci lat to duo - rzeka Agatha - jeli kto nie by nigdy mody. - I dodaa, e hrabina Ciano nigdy nie bya naprawd moda, a teraz ma usposobienie, charakter, kapryne i despotyczne zachcianki starej kobiety. Tak jak niektre stare damy otaczaj si wycznie sub o umiechnitych twarzach, ona rwnie toleruje dokoa siebie, poza pewn iloci pobaliwych przyjaciek i atwych amantw, tylko jakie dwuznaczne figury, mogce j zabawi i rozerwa. - To kobieta miertelnie smutna - zakoczya Agatha - a jej najgorszym wrogiem jest nuda. Spdza cae noce na grze w koci, jak Murzynka z Haarlemu. Co w rodzaju Madame Bovary. Mog sobie pastwo wyobrazi, do czego to prowadzi: Emma Bovary, ktra na dodatek byaby crk Mussoliniego - Ona czsto pacze. Czasem cae dni spdza zamknita w swoim pokoju paczc. - Przeciwnie, wci si mieje - rzeka zym gosem Agatha. - Caymi nocami pije razem ze swoim piknym dworem amantw, obuzw i szpicli. - Byaby znacznie gorzej - zauway Dornberg - gdyby pia sama. - I opowiedzia, e zna kiedy w Adrianopolu takiego nieszcznika, konsula angielskiego, ktry nudzi si miertelnie, i aby nie pi cakiem samotnie, zasiada wieczorami przed lustrem. Pi tak przez dugie godziny, w milczeniu, w swoim pustym pokoju, pki wreszcie jego odbity w lustrze obraz nie zaczyna si mia. Wtedy wstawa i szed do ka. - Edda po piciu minutach rbnaby kieliszkiem w lustro - powiedziaa Agatha.

- Jest ciko chora na puca i dobrze wie, e nie poyje dugo - rzeka Veronika. - Jej ekstrawagancje, jej kapryne i despotyczne humory maj rdo w chorobie. Czasami al mi jej. - Wosi wcale jej nie wspczuj - rzucia Agatha - Wosi jej nienawidz. Czemu waciwie mieliby jej aowa? - Wosi nienawidz tych wszystkich, ktrych s pokornymi sugami - dodaa z pogard hrabina von W. - Moliwe, e to po prostu nienawi sug - rzeka Agatha - ale to fakt, e jej nienawidz. - Mieszkacy Capri - rzek Alfieri - nie kochaj jej, ale j szanuj i wybaczaj jej wszelkie wybryki. Biedna hrabina - mwi - c ona temu winna? Jest przecie crk wariata. Lud na Capri ma swj szczeglny sposb patrzenia na histori. Zeszego roku, po chorobie, udaem si na Capri na parotygodniow rekonwalescencj. Rybacy z Piccola Marina, ktrzy uwaali mnie za Niemca, dlatego e jestem ambasadorem w Berlinie, widzc mnie bladego i wychudego, mwili mi: Nie trzeba tak sobie tego bra do serca, c to panu szkodzi, e Hitler przegra wojn? Grunt to dba o zdrowie! - Cha, cha, cha! - rozemia si Dornberg - grunt to dba o zdrowie! Wcale nieza zasada polityczna! - Mwi, e ona nie znosi swego ojca - rzeka ksina von T. - Ja te myl, e ona nienawidzi ojca - przytakna Veronika - a ojciec j uwielbia. - A Galeazzo? - zagadna baronowa von B. - Ludzie mwi, e ona nim pogardza. - Moe i pogardza, ale take bardzo kocha - rzeka Veronika. - W kadym razie jest mu bardzo wierna - dorzucia ironicznie ksina von T. Wszyscy zaczli si mia; Alfieri, le plus beau des ambassadeurs et le plus chevaleresque des hommes, powiedzia: - Ach, wic pani rzuca na ni pierwszy kamie - Miaam osiemnacie lat, kiedy rzuciam pierwszy kamie - odpara ksina von T. - Gdyby Edda otrzymaa lepsze wychowanie - powiedziaa Agatha - staaby si doskona nihilistk. - Nie wiem, na czym polega jej nihilizm - powiedziaem - ale niewtpliwie jest w niej co dzikiego. Takie w kadym razie ma o niej przekonanie Isabelle Colonna. Pewnego wieczora, podczas obiadu w jednym z wielkich domw rzymskich mwio si co o ksinej Piemontu. Hrabina Ciano powiedziaa: Z dynasti Mussolinich jest tak, jak z dynasti Sabaudzk: nie potrwa dugo. Ja skocz tak samo, jak ksina Piemontu. Wszyscy zdrtwieli. Ksina Piemontu siedziaa przy tym samym stole. Kiedy znw na balu w Palazzo Colonna hrabina Ciano powiedziaa do Isabelle, ktra sza j powita: Zastanawiam si, kiedy te mj ojciec zdecyduje si wymie to wszystko. A raz, kiedy mowa bya o samobjstwie, powiedziaa mi nagle: Mojemu ojcu nigdy nie starczy odwagi, eby si zabi. Chyba e pani go nauczy, jak si strzela do siebie - odparem. Nazajutrz rano przyszed do mnie komisarz policji proszc w imieniu hrabiny Ciano, ebym odtd unika okazji spotykania jej. - I nie spotka jej pan do tej pory? I- zapytaa ksina von T.

- Owszem, raz jeden, do dugo potem. Przechadzaem si po lasku za swoim domem, od strony Matromania, i nagle zobaczyem j tu przed sob na ciece. Powiedziaem jej, e powinna by raczej zrezygnowa z przechadzek po moim lesie, jeeli nie yczy sobie mnie spotka. Spojrzaa na mnie jako dziwnie, mwic, e chce ze mn porozmawia. C pani ma mi do powiedzenia? - zapytaem. Wydawaa si smutna i upokorzona. Tylko to, e mogabym pana zniszczy, gdybym chciaa. - To mwic wycigna do mnie rk. - Pozostamy w przyjani, chce pan? - zapytaa. Nigdy nie bylimy w przyjani - odparem. Odesza w milczeniu. Na kocu cieki odwrcia gow i umiechna si. Byo mi bardzo gupio. Od tej pory mam dla niej wiele wspczucia. A take, musz przyzna, jaki zabobonny respekt. To kto w rodzaju Stawrogina. - W rodzaju Stawrogina, powiedzia pan? - zapytaa ksina von T. - Dlaczego porwnuje j pan do Stawrogina? - Elle aime la mort33 - odpowiedziaem. - Ma niezwyk twarz. Nie zdziwibym si, gdybym kiedy usysza, e zabia kogo albo popenia samobjstwo. - Oui, elle aime la mort - powtrzy za mn Dornberg - na Capri czsto wychodzi samotnie noc, wdrapuje si na strome ciany skalne, chodzi po samych krawdziach przepaci. Ktrej nocy chopi widzieli j na murku przy Salto di Tiberio z nogami zwieszonymi nad przepaci. Przechyla si przez parapet Migliary, jak przez porcz balkonu, nad otchani gbokoci piciuset metrw. Pewnej burzliwej nocy ja sam, wasnymi oczyma widziaem, jak spacerowaa po dachu klasztoru kartuzw, przeskakujc z jednej kopuki na drug niby optany kot. Oui, elle aime la mort. - Albo wystarczy kocha mier - rzeka hrabina von W. - aby sta si zabjc albo odebra sobie ycie - Tak, wystarczy na to kocha mier - odparem - to jest wanie moralno Stawrogina, tajemny sens jego straszliwej spowiedzi. Mussolini wie, e jego crka ma natur Stawrogina, i dlatego lka si o ni, kae jej pilnowa, chce zna kady jej krok, kade sowo, kad myl, kady nag. Posun si a do popchnicia w jej ramiona pewnego szpicla policyjnego, eby mc, chociaby cudzymi oczyma, ledzi crk w momentach, kiedy nie ma si na bacznoci. Tym, co chciaby od niej uzyska, jest wanie spowied Stawrogina. Jego jedynym wrogiem, jego najprawdziwszym rywalem jest crka. Caa czarna krew Mussolinich nie w yach ojca pynie, ale w yach Eddy. Gdyby Mussolini by prawowitym krlem, a Edda ksiciem nastpc, postaraby si j usun z drogi, eby mie pewno zachowania tronu. W gbi duszy Mussolini rad jest z nieadu w yciu swojej crki, z tego za, ktre j usidla. Moe panowa spokojnie. Ale czy moe te spokojnie spa? Edda jest nieubagana, drczy go nawet we nie. Pomidzy tym ojcem i t crk poleje si jeszcze kiedy krew. - C za romantyczna historia - wykrzykna ksina von T. - Czy nie jest to waciwie historia Edypa? - By moe - odpowiedziaem - w tym sensie, e co z Edypa jest te w Stawroginie. - Myl, e pan ma racj - rzek Dornberg - wystarczy kocha mier. Pewien lekarz z niemieckiego szpitala wojskowego w Anacapri, kapitan Kifer, zosta kiedy wezwany do hotelu Quisisana do hrabiny Ciano, cierpicej na siln i uporczyw migren. Mia wic okazj przyjrze si Eddzie z bliska. Kapitan Kifer jest dobrym niemieckim lekarzem, ktry umie patrze gboko i wie, jakie tajemnicze
33

Ona kocha mier.

bywaj choroby. Wyszed z pokoju hrabiny Ciano bardzo zmieszany. Powiedzia mi pniej, e zauway na jej skroni bia plamk wygldajc na zablinion ran od kuli. I doda, e to z pewnoci blizna po tej kuli, ktr ona w przyszoci pewnego piknego dnia wpakuje sobie w skro. - Jeszcze jedna romantyczna historia! - wykrzykna ksina von T. - Wyznaj, e ta kobieta zaczyna mnie pasjonowa. Czy przypuszcza pan naprawd, e ona si zabije majc trzydzieci lat? - Nie ma obawy, zabije si majc lat siedemdziesit - odezwaa si nagle Giuseppina von Stum. Wszyscy obrcili si ku niej zdumieni. I wszyscy prcz mnie rozemiali si. Obserwowaem j w milczeniu: bya bardzo blada i umiechaa si. - Elle n'est pas de la race des papillons34 - dodaa Giuseppina von Stum pogardliwym tonem. Nastpia chwila enujcej ciszy. Ostatnim razem, kiedy wracaam z Italii - przerwaa na koniec milczenie Virginia Casardi swoim amerykaskim akcentem - przywiozam sobie woskiego motyla. - Motyla? Quelle ide! - wykrzykna Agatha Ratibor z irytacj jakby obraona. - Tak, rzymskiego motyla z Via Appia - rzeka Virginia. I opowiedziaa, e motyl usiad jej na wosach pewnego wieczoru, kiedy jada z przyjacimi kolacj w tej obery o dziwacznej nazwie, obok grobowca Cecyli MetellL - Jaka jest ta dziwaczna nazwa? - zapyta Dornberg. - Tutaj si nie umiera - odpowiedziaa Virginia. Giuseppina von Stum zacza si mia nie spuszczajc ze mnie wzroku, a potem powiedziaa cicho: Okropno! - i zakrya usta rk. - Rzymski motyl to nie taki sobie motyl jak wszystkie inne - mwia Virginia. Przywioza motyla z Rzymu do Berlina samolotem, w kartonowym pudeku, i wypucia na swobod w swojej sypialni. Motyl fruwa troch po pokoju, a potem usiad na szybie lustra i siedzia tam przez kilka dni prawie nieruchomo, czasem tylko leciutko poruszajc niebieskimi czukami. Przeglda si w lustrze mwia Virginia. Po kilku dniach, rano, znalaza go na szybie lustra martwego. - Uton w zwierciadle - westchna baronowa Edelstam. - To dzieje Narcyza - dodaa margrabina Theodoli. - Sdzi pani, e motyl si utopi? - zapytaa Veronika. - Les papilons aiment mourir - cicho powiedziaa Giuseppina von Stum. Wszyscy rozemiali si. Spojrzaem na Giuseppin, zirytowany tym gupim miechem. - Zabi go wasny obraz, wasny obraz odbity w lustrze - powiedziaa hrabina Emo. - Myl nawet, e z nich dwch obraz umar pierwszy; zawsze si tak dzieje - rzeka Virginia.
34

Ona nie jest z rasy motyli.

- Obraz pozosta w lustrze - odezwaa si baronowa Edelstam. - Motyl nie umar, on tylko odfrun. - Papillon. To adna nazwa: papillon - zauway Alfieri swoim bezmylnym, ukadnym gosem. - Czycie pastwo zauwayli, e sowo motyl jest po francusku rodzaju mskiego, a po wosku, farfalla, eskiego? On est trs galant avec les femmes, en Italie.35 - Wzgldem motyli, chcia pan zapewne powiedzie - poprawia ksina von T. - Po niemiecku take - rzek Dornberg - sowo motyl jest mskiego rodzaju: der Schmetterling. My, Niemcy, mamy skonno do wychwalania raczej mskiego rodzaju. - Der Krieg, wojna - poddaa margrabina Theodoli. - Der Tod, mier - powiedziaa Virginia Casardi - Po grecku take mier jest rodzaju mskiego: bg Thanatos - rzek Dornberg. - Za to po niemiecku - powiedziaem - soce jest rodzaju eskiego: die Sonne. Niepodobna zrozumie dziejw niemieckiego narodu, jeli si nie pamita, e to nard, w ktrego pojciu soce jest rodzaju eskiego. - Niestety, moliwe, e pan ma racj - westchn Dornberg. - Pod jakim wzgldem Malaparte ma racj? - zapytaa ironicznym tonem Agatha. - Ksiyc jest za to po niemiecku mskiego rodzaju: der Mond. To te jest bardzo wane dla zrozumienia historii narodu niemieckiego. - Oczywicie - przytakn Dornberg - to jest rwnie bardzo wane. Wszystko, co Niemcy maj w sobie tajemniczego, wszystko, co w nich jest chorobliwe, wypywa z tego eskiego rodzaju soca: die Sonne. - O tak, jestemy na nieszczcie narodem bardzo eskim - powiedzia Dornberg. - A propos motyli - rzek zwracajc si do mnie Alfieri - czy to nie ty napisae w jednej ze swoich ksiek, e Hitler jest motylem? - Nie. Ale napisaem, e Hitler jest kobiet. Wszyscy popatrzyli po sobie, zaskoczeni i troch zaenowani. - W istocie - powiedzia Alfieri - porwnanie Hitlera z motylem wydawao mi si absurdalne. Wrd oglnego miechu Virginia powiedziaa: - Nigdy nie przyszoby mi na myl ususzy Hitlera, jak motyla, midzy kartkami Mein Kampf. Byoby to doprawdy niezwyke. - Pomys zupenie pensjonarski - rzek Dornberg umiechajc si w gstwinie swojej brdki fauna.

35

W Italii panuje wielka uprzejmo wzgldem kobiet.

Nadesza ju pora Verdunkelung i Alfieri, nie chcc pozbawi goci widoku tafli lodowej Wannsee, lnicej w powiacie ksiyca, zamiast cign zasony kaza pogasi wiece. Widmowe wiato ksiyca wypenio pokj ogarniajc krysztay, porcelan i srebra niby daleka muzyka. Siedzielimy w tym srebrzystym pmroku peni milczcego skupienia. Sucy porusza si bezszelestnie dokoa stou w ksiycowym, proustowskim pwietle jak w gstym morzu niebieskawego zsiadego mleka. Noc bya przejrzysta, bezwietrzna, drzewa stay nieruchome na tle bladego nieba, nieg jania bkitn biel. Trwalimy tak dugo w milczeniu patrzc na jezioro. Milczenie to kryo w sobie ten sam peen pychy strach, ten sam niepokj, ktry dostrzegem w miechu i gosach tych modych kobiet niemieckich. - C'est trop beau - odezwaa si nagle Veronika wstajc gwatownie - je naime pas tre triste.36 Wszyscy przeszlimy w lad za ni do salonu toncego w jasnym wietle i wieczr cign si jeszcze wrd pogodnej konwersacji. Giuseppina usiada obok innie; milczaa. W pewnej chwili wydao mi si, e chce mi co powiedzie, popatrzya na mnie uwanie, ale potem wstaa i wysza z salonu. Nie widziaem jej wicej tego wieczoru i mylaem, e odjechaa, zdawao mi si nawet, e sysz szelest opon na niegu i cichnce w oddali warczenie silnika. Bya ju druga w nocy, kiedy opucilimy Alfierego i Wannsee. Ruszajc w drog powrotn do Berlina wsiadem do jednego samochodu z Veronik i Agath. Podczas gdy mknlimy autostrad, zapytaem Veronik, czy dobrze zna Giuseppin von Stum. To Woszka - odpowiedziaa Veronika. - She is rather crazy - dodaa Agatha swoim lekko skrzypicym gosem. - Jest troch zwariowana.

Pewnego wieczoru znalazem si w wagonie U-Bahn, zatoczonym mizernymi, spoconymi, brudnymi ludmi o szarych jak popi twarzach. Nagle ujrzaem siedzc naprzeciwko Giuseppin von Stum z du waliz na kolanach. Umiechaa si do mnie i czerwienic si powiedziaa: Dobry wieczr. Ubrana bya nadzwyczaj skromnie, prawie ubogo, jej rce bez rkawiczek byy spierzchnite z zimna, poznaczone drobnymi czerwonymi pkniciami, jakie na delikatnej skrze zostawia pranie w ugu. Wydaa mi si jaka upokorzona, przytoczona, bya biada, zmizerowana, miaa czerwone obwdki dokoa oczu i bezkrwiste wargi. Powiedziaa, jakby si tumaczc, e wysza kupi co na kolacj i musiaa cztery godziny sta w kolejce przed sklepem. Teraz spieszya si do domu, zrobio si pno, bya niespokojna o swoich dwoje dzieci, ktre zostawia same w domu. Cikie ycie - dodaa po chwili. Mwic umiechaa si, ale gos jej dra i przez twarz przemyka rumieniec. Pytaa mnie o nowiny z Woch. Chtnie wrciaby tam, chociaby na krtko, do Rzymu albo do Umbrii, do swojej matki. Bardzo potrzebowaa odpoczynku, ale byo to niestety niemoliwe. Obowizek niemieckiej kobiety (przy tych sowach zaczerwienia si) nakazuje jej pozosta w Berlinie i dwiga swoj czstk brzemienia wojny, jak kadej innej niemieckiej kobiecie. Bd co bd przyjemniej jest czu si Woszk, w tym wszystkim, prawda?- powiedziaem. Cie smutku przesoni jej twarz, jak noc zstpujca na pogodny woski krajobraz. - Nie jestem ju Woszk, Malaparte, jestem teraz Niemk.

36

To zbyt pikne; nie lubi by smutna.

Na twarzy jej dostrzegem przy tych sowach jakie pene rozpaczy upokorzenie. Opowiedziaa mi-, e z trzech synw jej ma (kiedy go polubia, baron Braun von Stum by wdowcem, mia trzech synw z pierwszego maestwa), jeden poleg w Rosji, drugi zosta ciko okaleczony, trzeci ley ranny w jednym z berliskich szpitali. A z trojga dzieci, zrodzonych z jej maestwa z baronem, rednie, chopiec dziesicioletni, zmaro tragicznie przed paroma miesicami - uton w basenie pywackim jakiego hotelu w Tyrolu. Giuseppina musiaa zajmowa si domem, sprzta, pra, gotowa, wystawa w kolejkach przed sklepami, odprowadza do szkoy crk, karmi malestwo. Nie mam ju pokarmu, wykoczona jestem, Malaparte - powiedziaa czerwienic si. Tak to po trochu zesza w sam gb, w ciemn pustk kobiecego wiata wojujcych Niemiec, wiata ponurego, penego niepokoju, bez radoci i nadziei. (Minister baron Braun von Stum szczyci si tym, e jego ona dzieli bied, cierpienia i trudy narzucone przez wojn ogowi kobiet niemieckich. Nie yczy sobie, eby Giuseppina korzystaa z przywilejw przysugujcych onom dyplomatw i wyszych urzdnikw Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeszy. Chc, aby moja ona wiecia przykadem, eby dzielia powszechn dol. Kopoty, trudy, cierpienia i milczca rozpacz ony stanowiy godne ukoronowanie jego dni lojalnego i wiernego pruskiego urzdnika. Dumny by, e Giuseppina mczy si i kopocze jak kada inna niemiecka kobieta. Minister baron Braun von Stum szczyci si tym, e jego ona stoi w kolejkach przed sklepami, sama dwiga do domu worki z miesicznym przydziaem wgla, pierze, myje podogi, gotuje; on sam jada w klubie Ministerstwa Spraw Zagranicznych, o ile nie uczestniczy w ktrym z czstych i obfitych bankietw oficjalnych. Kucharz Auslnder Clubu syn na cay Berlin, w Berlin z roku 1942. Wina klubu rwnie cieszyy si zasuon saw. Baron wola wino czerwone od biaego, Chteauneuf-du-Pape przedkada nad kade wino mozelskie czy reskie. Jego ulubionym koniakiem by Courvoisier. Zim jednak wola Hennessy. Poznaem pana Hennessy w 1936 roku w Paryu. Do domu wraca pno, luksusowym wozem ministerstwa, i dumny by zastajc on blad, wyczerpan, drczon lekiem i niepokojem. Minister baron Braun von Stum by uczciwym i lojalnym urzdnikiem Reichu, Prusakiem wiernym swym obowizkom, zdolnym do najwikszych ofiar na rzecz niemieckiej ojczyzny. Ja, ja, heil Hitler). W pewnej chwili Giuseppina powiedziaa: - Tu wysiadam, do widzenia. - Nie bya to moja stacja, miaem wysi dalej, w Kaiserhofie, ale wstaem take i wziem jej cik walizk, mwic: Pani pozwoli, e j odprowadz. Wyszlimy schodami na gr ze stacji U-Bahn i ruszylimy ciemn ju ulic. Brudny nieg skrzypia pod naszymi butami. Wjechalimy wind na trzecie pitro. Przed drzwiami Giuseppina powiedziaa: Moe pan wstpi? Ale wiedziaem przecie, e musi przygotowa kolacj dla creczki, nakarmi niemowl, zrobi porzdek w domu, odpowiedziaem wic: Dzikuj, musz i, mam wane spotkanie. Przyjd innym razem, jeli pani pozwoli, i porozmawiamy... Chciaem powiedzie: porozmawiamy o Italii, ale powstrzymaem si, wydawao mi si zbyt okrutne mwi z ni o tym. Zreszt, kt wie, czy Italia gdzie jeszcze istnieje? Moe jest tylko bajk, snem, kt wie, czy istnieje -jeszcze naprawd? Teraz nic ju nie ma, nic, tylko ponure, ciemne okrutne, pene pychy, rozpaczliwe Niemcy. Nic ju nie istnieje, skde by Italia! Schodziem ze schodw miejc si ponuro, a znalazszy si na ulicy splunem na botnisty nieg. Italia! - powiedziaem na cay gos - a jake, Italia! Kilka miesicy pniej, wracajc z Finlandii, zatrzymaem si na dwa dni w Berlinie. Jak zwykle, tak i tym razem miaem tylko wiz tranzytow i nie wolno mi byo przebywa w Niemczech duej ni

dwa dni. Kiedy wieczorem, w willi nad Wannsee, ambasador Alfieri powiedzia mi swoim pustym, uprzejmym gosem pod koniec obiadu, e Giuseppina von Stum rzucia si z okna, nie byem wcale zaskoczony ani te mnie to nie zabolao. By to fakt bolesny, ale od dawna mi ju znany. Od szeregu miesicy wiedziaem, e Giuseppina rzuci si z okna. Wiedziaem o tym ju wtedy, kiedy schodzc ze schodw miaem si i mwiem gono do siebie: A jake, Italia! Kiedy pluem na brudny nieg i powtarzaem na cay gos: A jake, Italia!

XV. Dziewczta z Soroki


O, jak trudno by kobiet! - westchna Luiza. - A minister baron Braun von Stum - spytaa Ilse - na wiadomo o samobjstwie ony... - Ani okiem nie mrugn. Zaczerwieni si tylko lekko i powiedzia: Heil Hitler!. Tego ranka, jak co dzie, przewodniczy na konferencji prasowej korespondentw pism zagranicznych w ministerstwie. Wydawa si niezmcenie pogodny. W pogrzebie Giuseppiny nie wzia udziau adna niemiecka kobieta, ani jedna z on kolegw ministra barona Brauna von Stum. Kondukt by bardzo szczupy, szo w nim tylko kilka Woszek, mieszkajcych w Berlinie, grupka woskich robotnikw z organizacji Todt i paru urzdnikw ambasady woskiej. Giuseppina okazaa si niegodna alu ze strony kobiet niemieckich. ony niemieckich dyplomatw dumne s z trudw i wyrzecze, z jakimi boryka si nard niemiecki czasu wojny. Niemieckie ony niemieckich dyplomatw nie rzucaj si z okien, nie odbieraj sobie ycia. Heil Hitler! Minister baron von Stum, kroczc za trumn w uniformie hitlerowskiego dyplomaty, raz po raz czerwieni si i rozglda podejrzliwie dokoa. Wstydzi si, e jego onie (Ach! Oeni si z Woszk!...) nie starczyo siy, by dzielnie znosi cierpienia narodu niemieckiego. - Czasami wstydz si, e jestem kobiet - odezwaa si cicho Luiza. - Dlaczego, Luizo? Prosz mi pozwoli, ebym pani opowiedzia o dziewcztach z Soroki powiedziaem. - Z Soroki nad Dniestrem, w Besarabii. Byy to nieszczsne dziewczta ydowskie, ktre ucieky i kryy si po polach i lasach, eby nie wpa w rce Niemcw. Pola i lasy Besarabii midzy Balc i Sorok pene byy modych ydwek kryjcych si tam ze strachu przed Niemcami, przed rkami Niemcw. Nie bay si ich twarzy, ich okropnych ochrypych gosw, niebieskich oczu, wielkich, cikich stp. Bay si tylko rk. Ilekro kolumna niemieckich onierzy ukazywaa si daleko na drodze, dziewczta ydowskie ukryte w zbou albo w zarolach akacji i brzz dygotay ze strachu, a jeeli ktra z nich zaczynaa paka albo krzycze, towarzyszki przyciskay jej usta rkami, zapychay som. Ale tamta szamotaa si z krzykiem, baa si rk niemieckich, czua ju pod ubraniem te twarde, gadkie rce, czua elazne palce wciskajce si w sekretne miejsca jej ciaa. Od wielu ju, wielu dni yy tak, kryjc si w polach, lec w bruzdach midzy wysokimi zocistymi odygami jak w ciepym lesie zotych drzew, poruszajc si powolutku, ostronie, eby nie rozkoysa kosw. Bo gdziekolwiek Niemcy dostrzegli kosy chwiejce si, mimo e nie byo wiatru, mwili: Achtung! Partyzanci! i posyali w zoty las zboa seri z karabinu maszynowego. Ranionym dziewcztom towarzyszki napychay

somy do ust, eby nie mogy krzycze, bagay: Cicho, cicho, przyciskay je do ziemi kolanami, zaciskay im garda palcami stwardniaymi z trwogi, eby tylko nie krzyczay. Byy to dziewczta ydowskie w wieku osiemnastu, dwudziestu lat, najmodsze, najadniejsze. Reszta, brzydkie i niezdarne dziewczta z gett Besarabii siedziay zamknite w domach, uchylay zasony na oknach, eby zobaczy przechodzcych Niemcw, i trzsy si ze strachu. Ale moe nie by to tylko strach, moe co innego przyprawiao o drenie te aosne dziewczyny - garbate, kulawe i pokraczne, oszpecone skrofulicznymi guzami albo ladami po ospie, z wosami wyniszczonymi egzem. Dray ze strachu, a jednak unosiy roki zason okiennych, eby popatrze na niemieckich onierzy, i cofay si przestraszone, ilekro spotkay jakie nieuwane spojrzenie, dostrzegy bezwiedny gest czy usyszay gos ktrego z onierzy. Uciekay, ale miay si rozczerwienionymi, spoconymi twarzami w mrocznych pokojach i biegy, potykajc si i potrcajc nawzajem, do okien z drugiej strony domu, eby jeszcze raz zobaczy onierzy, kiedy skrc za rg ulicy. Dziewczta ukryte w zbou i w lesie blady syszc warkot motorw, stpanie koni i skrzyp k na szosie, ktra z Balcy w Besarabii idzie do Soroki nad Dniestrem, w stron Ukrainy. yy jak dzikie zwierztka, ywic si tym, co udao im si wyebra u chopw - kromk chleba, odrobin mamaygi czy sonej bryndzy. Czasem, pod zachd soca, niemieccy onierze urzdzali owy na ydowskie dziewczta. Szli tyralier jak rozczapierzone palce olbrzymiej doni, przeczesujc zboe, i nawoywali si midzy sob: Kurt! Fritz! Karl!. Gosy mieli mode, troch chrapliwe, wygldali na myliwych, ktrzy przetrzsaj wrzosowisko, eby poderwa kuropatwy, przepirki czy baanty. Zaskoczone i przestraszone skowronki wzlatyway wysoko w zapylone powietrze, a onierze, zadarszy w gr twarze, ledzili ich lot. Dziewczta przyczajone w zbou z zapartym tchem wpatryway si w rce niemieckich onierzy zacinite na kolbach erkaemw, to znikajce, to ukazujce si poprzez las somy; w owe rce niemieckie, poronite jasnym lnicym puchem podobnym do puchu ostw, twarde i gadkie niemieckie rce. Myliwi zbliali si coraz bardziej, szli pochyleni, sycha ju byo ich gone oddechy, chrapliwe sapanie. I zawsze w kocu ktra z dziewczyn nie moga powstrzyma krzyku, w lad za ni zaczynaa krzycze druga, trzecia. Dowdztwo suby sanitarnej niemieckiej XI Armii postanowio pewnego piknego dnia otworzy w Soroce burdel wojskowy. Ale w Soroce nie byo kobiet poza zupenie starymi i brzydulami. Miasto byo bardzo zniszczone przez miny i bomby niemieckie i rosyjskie, prawie caa ludno ucieka, modzi mczyni odeszli z wojskami radzieckimi za Dniepr; od bomb ocalaa tylko dzielnica ogrodw publicznych i najblisze okolice starego zamku zbudowanego niegdy przez genueczykw; wznosi si on na zachodnim brzegu Dniestru pord labiryntu niskich lepianek z drzewa i gliny, zamieszkaych przez najubosz ludno tatarsk, rumusk, bugarsk i tureck. Z wysokiego stromego brzegu rzeki wida miasto cinite pomidzy Dniestrem a wysok lesist skarp. W owych dniach domy byy przewanie zburzone, poczerniae od poarw, gdzieniegdzie ktry dymi jeszcze, daleko, za dzielnic ogrodw. Tak wygldaa Soroka nad Dniestrem, kiedy w jednym z domw pod murami genueskiego zamku otwarty zosta burdel wojskowy: miasto w ruinie, ulice zatoczone wojskiem, komi, samochodami. Suba sanitarna zorganizowaa patrole w celu wyapania dziewczt ydowskich kryjcych si w zbou i pobliskich lasach. I kiedy burdel zosta zainaugurowany oficjaln, utrzyman w surowym stylu wojskowym, wizyt dowdcy XI Armii, okoo dziesiciu bladych dziewczt o zaczerwienionych od paczu oczach, dygoczc ze strachu oczekiwao na generaa von Schoberta i jego wit. Byy wszystkie

bardzo mode, niektre wyglday prawie jak dzieci. Nie nosiy tradycyjnego stroju wschodnich burdeli - dugich szlafrokw o szerokich rkawach, z byszczcego jedwabiu w czerwonym, tym czy zielonym kolorze. Ubrane byy w swoje najlepsze sukienki, skromne i nobliwe sukienki panienek z prowincjonalnego miasteczka; wyglday jak gromadka studentek (niektre z nich byy rzeczywicie studentkami), kiedy zbior si u jednej z koleanek, eby wsplnie przygotowywa si do egzaminu. Tylko wyraz ich twarzy by zalkniony i pokorny. Zobaczyem je na ulicy, par dni przed otwarciem burdelu: byo ich dziesi, szy jezdni, kada niosa zawinitko pod pach, skrzan walizk albo paczk obwizan sznurkiem; za nimi kroczyo dwch SS-manw uzbrojonych w erkaemy. Wszystkie miay wosy szare od kurzu, do ubrania uczepione tu i wdzie dba zboa czy zielsko, poczochy podarte. Jedna sza kulejc, z jedn nog bos, pantofel trzymaa w rku. Mniej wicej miesic pniej znalazem si przejazdem w Soroce. Wieczorem Sonderfhrer Schenk zaproponowa mi, ebym z nim razem wybra si odwiedzi ydowskie dziewczta w wojskowym burdelu. Odmwiem, a Schenk rozemia si i popatrzy na mnie drwico. - To nie adne prostytutki, to dziewczynki z dobrej rodziny - powiedzia. - Tak, wiem, e to przyzwoite dziewczta. - Nie ma co tak ich znw aowa - mwi Schenk - to ydwki. - Tak, wiem, e to ydwki. - No wic? Boi si pan moe, e si obra, jak je pjdziemy odwiedzi? - Pan nie jest w stanie zrozumie pewnych rzeczy, Schenk? - A c tu jest do zrozumienia? - Te nieszczsne dziewczta nie s prostytutkami, nie sprzedaj si dobrowolnie. S do tego zmuszone. Maj prawo do szacunku. S jecami wojennymi, wyzyskiwanymi przez was w niegodny sposb. Jaki procent z zarobkw tych biedaczek inkasuje dowdztwo? - Mio tych dziewczyn nic nie kosztuje. To darmowe usugi. - Roboty przymusowe, chce pan powiedzie? - Nie, to bezpatna usuga. A zreszt i tak na nic by si nie zdao im paci. - Na nic by si nie zdao im paci? Dlaczeg to? Wwczas Sonderfhrer Schenk powiedzia mi, e kiedy skoczy si ich turnus, za dwa tygodnie, zostan odesane do domu i zastpi je nowa ekipa. - Do domu? Jest pan pewien, e je odel do domu? - Tak - odpowiedzia Schenk niepewnie, lekko si czerwienic - do domu czy do szpitala, nie wiem. Moe do obozu koncentracyjnego. - Czemu - zapytaem - zamiast tych biednych ydowskich dziewczt nie przydzielicie do burdelu rosyjskich onierzy?

Schenk wybuchn miechem, mia si i mia bez koca, klepa mnie rk po ramieniu wykrzykujc: Ach, so! Ach, so!. Ale ja byem pewien, e wcale nie zrozumia, co chciaem przez to powiedzie; myla z pewnoci, e to aluzja do znanej historii pewnego domu w Balcy, gdzie Leibstandarte SS urzdzio potajemny burdel dla homoseksualistw. Nie zrozumia, co miaem na myli, i mia si ca gb, klepic mnie jowialnie po ramieniu. - Gdyby na miejscu tych dziewczt ydowskich byli rosyjscy onierze, byoby jeszcze zabawniej, nicht wahr? - powiedziaem. Tym razem Schenkowi wydao si, e zrozumia, i zacz rechota jeszcze goniej. A potem spyta, nagle powaniejc: - Pan sdzi, e Rosjanie to homoseksualici? - Przekonacie si o tym po skoczonej wojnie. - Ja, ja, natrlich, przekonamy si po skoczonej wojnie! - powtrzy Schenk miejc si jeszcze serdeczniej. Pewnego wieczoru, na krtko przed pnoc, ruszyem w stron genueskiego zamku. Zszedem nad rzek, zapuciem si w uliczki tej ndznej dzielnicy, zapukaem do drzwi domu, wszedem do rodka, i W obszernym pokoju, owietlonym wiszc u sufitu naftow lamp, siedziay na ustawionych wzdu cian kanapach trzy mode dziewczyny. Drewniane schody prowadziy z pokoju na pitro. Dolatywa stamtd skrzyp drzwi, odgos lekkich krokw, gosy kobiece jakie dalekie, jakby pogrzebane w ciemnociach. Wszystkie trzy podniosy gowy i popatrzyy na mnie. Siedziay w spokojnych pozach na tych niskich kanapach, okrytych brzydkimi rumuskimi dywanami z Cetatea Alba, w te, czerwone i zielone pasy. Jedna z nich czytaa ksik, ale kiedy wszedem, odoya j na kolana, przygldajc ma si w milczeniu. Wydawao mi si, e patrz na obraz Paszyna, ktr z jego scen z domu publicznego. Milczay nie spuszczajc ze mnie wzroku; jedna machinalnie odgarniaa palcami czarne kdzierzawe wosy, opadajce jej na czoo jak u maej dziewczynki. W rogu pokoju, na stole przykrytym tym szalem, stao par butelek piwa i cujki, i podwjny rzd kieliszkw na wysokich nkach. - Gute Nacht - przemwia po duszej chwili ta, ktra odgarniaa sobie loczki. - Bun seara - odpowiedziaem po rumusku. - Bun seara - odpowiedziaa dziewczyna silc si na aosny umiech. Nie mylaem ju w tej chwili o tym, po co przyszedem do tego domu, a przecie znalazem si tam, w sekrecie przed Schenkiem, nie z samej ciekawoci ani te przez lito, tylko po co, przed czym teraz wzdragao si moje sumienie. - Bardzo ju pno - powiedziaem. - Niedugo si zamyka - rzeka dziewczyna. Jedna z jej towarzyszek podniosa si leniwym ruchem i rzuciwszy mi obojtne spojrzenie podesza do gramofonu stojcego na stoliku w kcie. Zakrcia korbk i przyoya ig do brzegu pyty. Z gramofonu rozleg si kobiecy gos piewajcy melodi tanga. Szybko zbliyem si do gramofonu i zdjem ig z pyty.

- Warum? - spytaa dziewczyna, ktra ju uniosa ramiona, eby ze mn zataczy. Nie czekajc na moj odpowied odwrcia si i usiada z powrotem na kanapie. Bya niewielkiego wzrostu, do gruba. Na nogach miaa pantofle z jasnozielonej tkaniny. Usiadem take na kanapie. Dziewczyna zrobia mi miejsce obok siebie, zgarniajc sukienk pod kolana i nie przestajc wpatrywa si we mnie. Umiechaa si i, sam nie wiem dlaczego, umiech ten mnie zirytowa. W tej chwili usyszaem skrzyp, otwieranych drzwi u szczytu schodw i gos kobiecy zawoa stamtd: Zuzanno!. Ze schodw schodzia chuda, blada dziewczyna z wosami rozpuszczonymi na ramiona. W rku niosa zapalon wiec, owinit od dou tym papierem. Na nogach miaa ranne pantofle, przez rami przewieszony rcznik, rka przytrzymywaa dugi czerwony szlafrok, rodzaj paszcza kpielowego, przewizany w pasie sznurem jak mnisi habit. W poowie schodw przystana, spojrzaa na mnie uwanie, marszczc czoo, jakby jej przeszkadzaa moja obecno, i powioda dokoa wzrokiem nie tyle zirytowanym, ile podejrzliwym, spojrzaa na gramofon, ktrego pyta obracaa si nadal w prni, wydajc cichy szmer, potem na nie tknite kieliszki, porzdnie stojce butelki; ziewna szeroko i powiedziaa nieco ochryple, z jak tward, niegrzeczn nut w gosie: - Idziemy spa, Zuzanno. Pno ju. Dziewczyna, ktr nawo przybya nazwaa Zuzann, zacza si mia patrzc na towarzyszk z wyran drwin. Jeste ju zmczona, Lublia? - powiedziaa. - Ce takiego robia, e si ju zmczya? Lublia nie odpowiedziaa. Usiada na kanapie naprzeciw nas i ziewajc przygldaa si uwanie mojemu mundurowi. Po chwili spytaa mnie nagle: Nie jeste Niemcem? To co ty jeste? - Woch. - Woch? - dziewczta patrzyy teraz na mnie z yczliwym zaciekawieniem. Ta, ktra czytaa, zoya ksik i spojrzaa na mnie roztargnionym, znuonym wzrokiem. - Wochy to pikny kraj - powiedziaa Zuzanna. - Wolabym, eby by brzydki - odparem. - By tylko piknym, to diaba warte. - Chciaabym pojecha do Woch - mwia Zuzanna - do Wenecji. Lubiabym y w Wenecji - W Wenecji? - Lublia wybuchna miechem. - A ty nie pojechaaby do Woch ze mn? - spytaa Zuzanna. - Nigdy nie widziaam gondoli. - Gdybym nie bya zakochana - wykrzykna Lublia - pojechaabym, choby zaraz! Jej towarzyszki rozemiay si, jedna z nich rzeka: My tu wszystkie jestemy zakochane. miay si wszystkie, patrzc na mnie jakim dziwnym wzrokiem. - Nous avons beaucoup d'amants37 - odezwaa si Zuzanna po francusku, charakterystycznym mikkim akcentem ydw rumuskich.

37

Mamy wielu kochankw.

- Oni nie pozwoliliby nam odjecha do Woch - mwia Lublia zapalajc papierosa. - Ils sont tellement jaloux!38 Miaa podun, wsk twarz i mae, smutne usta o cienkich wargach, podobne do ust dziecka. Ale jej nos by kocisty, ty jak wosk, z czerwonymi nozdrzami. Palia, raz po raz podnoszc wzrok na sufit i wydmuchiwaa dym w powietrze z wystudiowan obojtnoci. W jej spojrzeniu bya ni to rezygnacja, ni to rozpacz. Dziewczyna, ktra siedziaa z ksik na kolanach, wstaa i przyciskajc ksik obiema rkami do siebie, odezwaa, si: Noapte bun. - Noapte bun - odpowiedziaem. - Noapte bun, domnule capitan - powtrzya dziewczyna kaniajc mi si w niemiaym, troch nieporadnym wdzikiem; odwrcia si i skierowaa ku schodom. - Chcesz wiec, Zoja? - spytaa Lublia odprowadzajc j wzrokiem. - Dzikuj, nie boj si ciemnoci - odpowiedziaa nie odwracajc si Zoja. - Tu vas rver de moi?39 - zawoaa za ni Zuzanna. - Bien sr! Je vais dormir a Venise40 - odpowiedziaa Zoja znikajc na grze. Przez chwil milczelimy. Daleki warkot ciarwki wprawia szyby okien w lekkie drenie. - Czy pan lubi Niemcw? - zapytaa nagle po francusku Zuzanna. - Czemu by nie? - odpowiedziaem z odrobin podejrzliwoci, ktr dziewczyna wyczua w moim gosie. - S bardzo mili, nieprawda? - powiedziaa. - Niektrzy z nich s bardzo mili. Zuzanna popatrzya przecigle i i rzeka z nieopisanym akcentem nienawici: - S zwaszcza mili w stosunku do kobiet. -- Niech jej pan nie wierzy. - wtrcia si Lublia. - W gruncie rzeczy ona ich lubi. Zuzanna miaa si patrzc na mnie jakim dziwnym wzrokiem. Co biaego i mikkiego pojawio si w gbi jej spojrzenia, jak gdyby jej oczy zaczynay ulega rozkadowi. - Moe ma jakie powody, eby ich lubi - powiedziaem. - Och, na pewno - rzeka Zuzanna. - To przecie moja mio.

38 39

S tacy zazdroni! Czy bdziesz nia o mnie 40 Na pewno! Bd spaa w Wenecji.

Spostrzegem, e jej oczy s pene ez. A jednoczenie umiechaa si. Pogaskaem delikatnie jej rk, a wtedy Zuzanna zwiesia gow na piersi, pozwalajc zom swobodnie spywa po twarzy. - Czemu paczesz? - rzeka ochryple Lublia odrzucajc papierosa. - Mamy jeszcze przed sob dwa dni piknego ycia. Wydaje ci si to mao, dwa dni? Nie miaa ich jeszcze dosy? - Nagle podniosa w gr ramiona i potrzsna nimi nad gow, jakby wzywaa pomocy, zacza krzycze gosem przepenionym nienawici, odraz, blem, gosem miertelnej trwogi: - Dwa dni, jeszcze dwa dni, a potem odel nas do domu. Tylko dwa dni, a ty paczesz? Teraz wanie paczesz? Pjdziemy std precz, rozumiesz? Precz, precz! Rzucia si na kanap kryjc twarz w poduszkach, trzsa si, zby dzwoniy jej gono, raz po raz powtarzaa tym samym strwoonym gosem: Dwa dni, tylko dwa dni!. Pantofel zsun jej si z nogi, upad na deski podogi, i ukazaa si bosa stopa, czerwona, spierzchnita, poznaczona biaymi bliznami, maa jak stopa dziecka. Pomylaem, e musiaa wdrowa piechot wiele, wiele mil, kt wie, skd przybya, dokd uciekaa, zanim j schwytano i przyprowadzono si do tego domu. Zuzanna milczaa z pochylon gow, nie wysuwajc rki z moich rk. Zdawao si, e nawet nie oddycha.. Nage zapytaa cicho, nie patrzc na mnie: - Myli pan, e nas odel do domu? - Nie mog was zmusi, ebycie tu zostay na zawsze. - Co dwadziecia dni zmieniaj dziewczyny - powiedziaa Zuzanna. - Jestemy tu ju osiemnacie dni. Jeszcze dwa i przyl now zmian. Ju nas o tym uprzedzili Ale czy myli pan, e naprawd pozwol nam wrci do domu? Czuem, e si czego boi, ale nie mogem zrozumie czego. Po chwili zacza mi opowiada o sobie: e po francusku nauczyli si w szkole, w Kiszyniowie, e jej ojciec by kupcem w Balcy, e Lublia jest crk lekarza, a trzy spord jej towarzyszek s studentkami; dodaa jeszcze, e Lublia uczya si muzyki, na fortepianie gra jak anio, mogaby zosta wielk artystk. - Kiedy opuci ten dom - powiedziaem - bdzie moga podj swoje studia. - Kto wie? Po tym wszystkim, comy przeszy... Zreszt, kto wie, co si z nami stanie. Tymczasem Lublia uniosa si na okciach, twarz miaa skurczon jak zacinita pi, oczy byszczay niezwykle w tej woskowej masce. Dygotaa jak w febrze. - O, tak - powiedziaa. - Na pewno zostan wielk artystk. - miaa si, grzebic w kieszeniach szlafroka w poszukiwaniu papierosa. Wstaa, podesza do stolika, otworzya butelk piwa, napenia trzy szklanki i przyniosa je na drewnianej tacy. Poruszaa si lekko i bezszelestnie. - Pi mi si chce - powiedziaa pijc chciwie, z zamknitymi oczyma. Panowa duszny upa, przez uchylone okna wdziera si gsty, ciki oddech letniej nocy. Lublia chodzia po pokoju boso, z pust szklank w rku, z oczyma nieruchomo wpatrzonymi przed siebie. Jej dugie, chude ciao zdawao si koysa wewntrz obszernego dzwonu czerwonego szlafroka, bose stopy wydaway w zetkniciu z podog mikki, przytumiony odgos. Trzecia dziewczyna, ktra przez

cay czas nie przemwia ani sowa i nie daa adnego znaku ycia, jak gdyby patrzc na nas nie widziaa w ogle, co si dokoa niej dzieje, zasna tymczasem na kanapie. Leaa na wznak w swojej ubogiej, pocerowanej sukienczynie, z jedn rk zoon na brzuchu, drug zacinit w pi na piersiach. Od czasu do czasu od strony ogrodw publicznych rozlega si suchy trzask strzau. Na drugim brzegu Dniestru, nieco w grze rzeki, w stronie Jampola, sycha byo huk dzia, przyguszony dusznym upaem, jak fadami wenianej tkaniny, Lublia przystana nad pic towarzyszk i patrzya na ni dugo, w milczeniu. Potem zwrcia si do Zuzanny: - Trzeba j zanie do ka, jest zmczona. - Pracowaymy cay dzie - powiedziaa Zuzanna, jakby si usprawiedliwiajc. - Jestemy miertelnie zmczone. W cigu dnia musimy obsugiwa onierzy, wieczorem, od smej do jedenastej, przychodz oficerowie. Nie mamy ani minuty wytchnienia. Mwia obojtnie, jak o kadej innej pracy. Nie okazywaa nawet wstrtu. Mwic wstaa z kanapy i pomagaa Lublii podnie koleank. Tamta, zaledwie dotkna nogami ziemi, zbudzia si i jczc jakby z blu, bezsilnie oparta na podtrzymujcych j ramionach przyjaciek, zacza wstpowa na schody. Jk jej ucich razem z odgosem krokw za zamknitymi drzwiami na grze. Zostaem sam. Naftowa lampa pod sufitem kopcia, wstaem wic, eby zmniejszy pomie. wiato nie przestao miga, po cianach przemyka mj cie i cienie mebli, butelek i drobnych przedmiotw. Moe byoby lepiej, ebym wtedy odszed. Siedziaem na kanapie i patrzyem na drzwi. Czuem niejasno, e le robi pozostajc duej w tym domu. Lepiej byoby odej, zanim Lublia i Zuzanna wrc. - Baam si, e ju pana nie zastan - odezwa si za moimi plecami gos Zuzanny. Zesza bezszelestnie, poruszaa si powoli, porzdkowaa butelki i szklanki. Potem usiada koo mnie na kanapie. Przypudrowaa twarz, wydawaa si teraz jeszcze bledsza. Spytaa, czy dugo jeszcze zostan w Soroce. - Nie wiem, dwa albo trzy dni, nie duej - odpowiedziaem. - Musz jecha na front pod Odess. Ale wrc niedugo. - Myli pan, e Niemcy zdobd Odess? - Nic mnie nie obchodzi, co robi Niemcy - odparem. - Chciaabym mc powiedzie to samo - rzeka. - O, przykro mi, Zuzanno, nie chciaem... - powiedziaem zmieszany i dodaem po chwili kopotliwego milczenia: - To wszystko, co robi Niemcy, na nic si nie zda. Czego wicej trzeba, eby zwyciy w wojnie. - A wie pan, kto wygra wojn? Moe pan myli, e wygraj Niemcy albo Anglicy, albo Rosjanie? Wojn my wygramy. Lublia, Zoja, Marica, ja i wszystkie takie jak my. Wojn wygraj kurwy. - Niech pani tak nie mwi?

- Wojn wygraj kurwy! - powtrzya Zuzanna prawie krzyczc. Potem zacza si cicho mia, a po chwili zapytaa drcym gosem zatrwoonego dziecka: - Czy myli pan, e nas odel do domu? - Czemu nie mieliby was odesa do domu? - powiedziaem. - Czy moe boi si pani, e was pol do innego domu, takiego jak ten? - O, nie, po dwudziestu dniach takiej pracy jestemy ju do niczego. Widziaam je, te poprzednie. Urwaa, usta jej dray. Tego dnia musiaa obsuy czterdziestu trzech onierzy i szeciu oficerw. Mwic to rozemiaa si. Nie bya w stanie duej znosi takiego ycia. Nie tyle z powodu odrazy, ile fizycznego zmczenia. Nie, nie z powodu odrazy - powtrzya z umiechem. Ten jej umiech zabola mnie. Zdawaoby si, e chce si usprawiedliwi; a moe byo co innego w tym dwuznacznym umiechu, co mrocznego i ponurego. Powiedziaa jeszcze, e tamte, ktre byy przed ni, przed Lubli, Zoj i Maric, opuszczajc ten dom byy w okropnym stanie. Nie wyglday ju jak kobiety, ale istne achmany. Widziaa je, jak wychodziy ze swoimi walizeczkami i zawinitkami aszkw pod pach. Dwch SS-manw uzbrojonych w erkaem kazao im wej na ciarwk i zawiozo nie wiadomo dokd. Chciaabym wrci do domu - mwia Zuzanna. - Wrci do domu. Lampa znowu zacza kopci, tusty odr nafty wypenia pokj. agodnie ciskaem w rkach do Zuzanny, do ta draa jak przestraszony ptak. Za progiem domu dyszaa noc, ciko jak chora krowa. Jej gorcy oddech wchodzi do pokoju z szelestem lici i szumem rzeki - Widziaam je, kiedy std wychodziy - powtrzya Zuzanna z dreszczem. - Wyglday jak upiory. -Siedzielimy tak w pmroku pokoju, milczc; przepenia mnie gorzki smutek. Nie wierzyem ju w swoje wasne sowa, byy ze i faszywe. Nawet nasze milczenie wydawao mi si ze i faszywe. - Do widzenia, Zuzanno - powiedziaem cicho. - Nie chce pan pj na gr? - zapytaa. - Pno ju - odparem idc ku drzwiom. - Do widzenia, Zuzanno. - Au revoir - rzeka z umiechem. Ten jej aosny umiech towarzyszy mi za prg. Niebo pene byo gwiazd.

- Nic wicej nie sysza pan o tych nieszczliwych dziewcztach? - zapytaa po dugiej chwili milczenia Luiza. - Wiem, e je zabrano w dwa dni pniej. Co dwadziecia dni Niemcy dostarczali now zmian. Te, ktre opuszczay burdel, pakowali na ciarwk i wieli gdzie w stron rzeki. Schenk mwi mi przecie, e nie ma co tak ich znw aowa. Byy ju rzeczywicie do niczego. Istne szmaty. No, i byy to zreszt ydwki - Czy wiedziay, e je rozstrzelaj? - zapytaa Ilse. - Wiedziay. Bay si okropnie tego rozstrzelania. Och, wiedziay o tym. Wszyscy zreszt wiedzieli w Soroce.

Kiedy wyszlimy, niebo byo pene gwiazd. Lniy zimno i martwo, jak szklane oczy. Od strony dworca dolatywa ochrypy gwizd pocigw. Blady wiosenny ksiyc wschodzi na czyste niebo, drzewa i domy wydaway si zrobione z jakiego mikkiego materiau. W dole nad rzek piewa w gaziach drzewa ptak. Zeszlimy opustosza ulic a na brzeg rzeki i usiedli na murku. Woda szemraa cicho w ciemnoci, brzmiao to jak szelest bosych stp na trawie. Po chwili odezwa si drugi ptak na drzewie rozjanionym ju blad powiat ksiyca. Zaczy mu odpowiada inne, z bliska i z oddali. Jaki duy ptak przefrun cichym lotem nad czubami drzew, zniy si nad sam powierzchni wody, powolnymi, niepewnymi ruchami min rzek i znikn na drugim brzegu. Przypomniaa mi si pewna letnia noc w rzymskim wizieniu Regina Coeli, kiedy to caa chmara ptakw usiada na dachu wiziennego budynku i zacza piewa. Przyleciay zapewne prosto z drzew wzgrza Gianicolo. Maj moe gniazda na dbie Tassa - pomylaem wtedy. Ta myl, e gnied si wrd gazi dbu Tassa, wycisna mi zy z oczu. Wstydziem si, e pacz, ale po tak dugim zamkniciu w wizieniu nawet piew ptaka moe by silniejszy od ludzkiej dumy, od ludzkiej samotnoci. O, Luizo - odezwaem si. I machinalnie ujem do Luizy i cisnem j agodnie w obu rkach. Luiza cofna do patrzc na mnie bardziej ze zdumieniem ni z wyrzutem. Bya zaskoczona tym nieoczekiwanym gestem, moe byo jej jednak przykro, e wzbronia mi tej bolesnej pieszczoty. A ja chciaem jej powiedzie, e przypomniaa mi si rka Zuzanny, ufnie pozostawiona w moim ucisku, maa, spocona rka Zuzanny w burdelu w Soroce. Przypomniaa mi si te inna rka - dua, chropowata, spkana od kwasw rka rosyjskiej robotnicy, ktr ucisnem kiedy ukradkiem w wagonie kolei podziemnej w Berlinie. Wydawao ma si, e siedz obok nieszczliwej ydowskiej dziewczyny, Zuzanny, na kanapie w burdelu w Soroce; i ogarna mnie niezmierna lito dla Luizy, Luizy Ksiniczki Pruskiej, Jej Cesarskiej Wysokoci Luizy von Hohenzollern. Ptaki pieway dokoa nas w bladym wietle ksiyca. Obie dziewczyny milczay, wpatrzone w rzek pync wzdu obmurowania, w matowe lnienie tej wody w ciemnoci. - J'ai piti d'tre femme - odezwaa si cicho Luiza swoj poczdamsk francuszczyzn.

Cz pita Reny
XVI. Nadzy ludzie
Gubernator Laponii, Kaarlo Hillil, unis w gr kieliszek i powiedzia: Malianne. Siedzielimy przy obiedzie w paacu gubernatorskim w Rovaniemi, stolicy Laponii, pooonej na arktycznym kole biegunowym. - Arktyczny krg polarny przebiega akurat pod tym stoem, pomidzy naszymi nogami - rzek Kaarlo Hillil. Hrabia Agustin de Fox., minister penomocny Hiszpanii w Finlandii, schyli si i spojrza pod

st: wszyscy wybuchnli miechem, a de Fox mrukn cicho przez zby: Ces sacrs ivrognes!41 Wszyscy byli pijani, bladzi, czoa mieli mokre od potu, oczy byszczce i nieruchome, typowe oczy fiskie, ktrym alkohol daje tczowe refleksy masy perowej. Przestrzegaem de Fox: Agustin, pijesz za duo. A on odpowiada: Tak, masz racj, pij za duo, ale to ju ostatni kieliszek. I kiedy Olavi Koskinen wznosi ku niemu kieliszek mwic: Malianne, de Fox odpowiada: Dzikuj, nie pij. Na to gubernator wlepia w niego nieruchome spojrzenie mwic: Pan odmawia wypicia za nasze zdrowie? Wic ja znw szeptaem de Foxie: Na mio bosk, Agustin, bd rozwany, musisz zawsze mwi tak, na mio bosk, zawsze tak. I de Fox mwi: tak, zawsze tak, raz po raz unosi kieliszek mwic: Malianne, robi si coraz bardziej czerwony, spocone czoo lnio, oczy spoglday niepewnie zza przymglonych szkie okularw. W Bogu nadzieja - mylaem sobie patrzc na de Fox. Musiao by ju blisko pnocy. Soce, spowite w lekk zason mgy, janiao na widnokrgu podobne do owinitej w bibuk pomaraczy. Widmowe wiato Pnocy, z zimn gwatownoci wdzierajce si przez otwarte okna, rzucao olepiajcy refleks, niby reflektor w sali operacyjnej, na obszerny hall w ultranowoczesnym stylu fiskim - z niskim sufitem, malowanymi na biao cianami i posadzk z rowego drzewa brzozowego - gdzie od szeciu ju godzin siedzielimy przy stole. Due prostoktne okna, dugie i wskie, ukazyway rozleg dolin Kemi i Ounas i daleki widnokrg lasw Ounasvaara. Na cianach wisiao kilka starych ryya, kilimw, ktre pasterze laposcy i chopi fiscy tkaj na prymitywnych domowych krosnach, oraz pikne sztychy dwch szwedzkich artystw, Skjldebranda i Aveelena, i Francuza wicehrabiego de Beaumont. Jeden z ryya by szczeglnie cenny widniay na nim drzewa, reny, uki, strzay, utrzymany by w tonach rowo-szaro-zielono-czarnych; w drugim, rwnie bardzo rzadkim, dominoway barwy biaa, rowa, zielona i brunatna. Sztychy przedstawiay krajobrazy z Ostrobotni i Laponii, widoki Oulu, Kemi, Ounas, portu w Trne i cmentarza Tori w Rovaniemi. (W kocu osiemnastego wieku i pocztkach ubiegego, kiedy Skjldebrand, Aveelen i wicehrabia de Beaumont tworzyli te swoje pikne miedzioryty, Rovaniemi byo du wsi zamieszkan przez pionierw fiskich, pasterzy renw i laposkich rybakw, zabudowan chatami z pni drzew i otoczon gwoli bezpieczestwa wysok palisad. Wie skupiona bya wok Tori, cmentarza, i piknego drewnianego, malowanego na szaro kocioa, zbudowanego przez Wocha nazwiskiem Bassi w owym specyficznym stylu neoklasycznym szwedzkiego pochodzenia, na ktry skadaj si elementy zapoyczone z Francji Ludwika XV i z Rosji carycy Katarzyny; ten sam styl przejawiaj biao lakierowane meble w starych domach pionierw fiskich w pnocnej Ostrobotni i Laponii). Na cianach pomidzy jednym a drugim oknem i nad drzwiami wisiay panoplie skomponowane z antycznych puukko o ozdobnych ostrzach i rkojeciach z reniej skry, pokrytej mikkim krtkim wosem. Wszyscy biesiadnicy nosili le puukko u pasa. Gubernator siedzia u szczytu stou na krzele okrytym skr biaego niedwiedzia. Ja siedziaem, nie wiadomo dlaczego, po prawej rce gubernatora, a minister penomocny Hiszpanii, hrabia Agustin de Fox, po jego lewej rce - te nie wiadomo dlaczego. De Fox by wcieky. To nie o mnie chodzi, rozumiesz - powiedzia mi - chodzi o Hiszpani. - Titu Mihailescu, pijany, mwi do de Foxy: A, tu chodzi o Hiszpanie, prawda? O twoje obie Hiszpanie? Staraem si go udobrucha: - To nie moja wina - mwiem.
41

Te przeklte pijusy!

- Ty przecie nie reprezentujesz Italii, prawda, a w takim razie dlaczego posadzono ci po prawej stronie? - zoci si de Fox. - On reprezentuje swoje Italie, nieprawda, Malaparte? Ty reprezentujesz twoje Italie - mwi z pijackim uporem Mihailescu. - Ta gueulel42 - warcza de Fox. Co do mnie, to przepadam za rozmwkami pijakw, chtnie wic przysuchiwaem si, jak Mihailescu i de Fox dyskutuj z hamowan i ceremonialn wciekoci pijakw. - Nie przejmuj si, gubernator jest makutem - mwi Mihailescu. - Mylisz si, nie jest makutem, tylko ma zeza - odpowiada de Fox. - Ach, jeeli ma zeza, to rzecz inna, w takim razie powiniene zaprotestowa - mwi Mihailescu. - Mylisz, e zezuje umylnie, po to eby mnie posadzi po lewej rce? - pyta de Fox. - Jasne, e umylnie - zapewnia Mihailescu. I hrabia Agustin de Fox, minister penomocny Hiszpanii, zwrci si do Kaarla Hillil, gubernatora Laponii, ze sowami: - Panie gubernatorze, siedz po paskiej lewej rce, to nie jest moje miejsce. Kaarlo Hillil spojrza na niego zdumiony. - Jak to? To nie jest paskie miejsce De Fox skoni si lekko. - Czy nie sdzi pan, e powinienem raczej siedzie na miejscu pana Malaparte? Gubernator patrzy z coraz wikszym zdumieniem, potem obrci si w moj stron. - Jak to? - rzek. - Pan chce zmieni miejsce? Wszyscy wpatrywali si we mnie w osupieniu. -Ale nic podobnego, siedz na swoim miejscu - odpowiedziaem. - Widzi pan? - rzek gubernator zwracajc si z tryumfujc min do ministra penomocnego Hiszpanii - on siedzi na swoim miejscu. Wwczas wtrci si Titu Mihailescu. - Ale, mon cher Agustin, czy nie widzisz, e pan gubernator ma obie rce prawe? De Fox zaczerwieni si, przetar serwetk okulary i powiedzia bardzo zmieszany: - Tak, masz racj, nie zauwayem tego. Popatrzyem na Agustina surowo:
42

Zamknij gb!

- Za duo wypie - powiedziaem - Hlas! - rzek gboko wzdychajc. Siedzielimy przy stole ju od szeciu godzin i po krapuia, czerwonych rakach z Kemi, po szwedzkich zakskach, po kawiorze, siika i wdzonym renim ozorze, po zupie z kapusty na wieprzowym boczku, po wspaniaych ososiach z Ounas o rowym odcieniu dziewczcych warg, po pieczystym z rena i niedwiedzich apach z rusztu, po saatce z ogrkw na sodko, na przymglonym horyzoncie stou, pord pustych butelek po wdce, winie mozelskim i Chteau Lafitte, pojawi si nareszcie w aureoli zorzy porannej koniak. Siedzielimy wszyscy nieruchomo, pogreni w gbokim milczeniu charakterystycznym dla fiskich obiadw w porze koniaku, tpo wpatrzeni w siebie wzajem i przerywajc rytualn cisz tylko po to, eby powiedzie: Malianne. Cho skoczylimy ju je, szczki gubernatora Kaarlo Hillil wydaway jednostajny, guchy, gronie brzmicy odgos. Kaarlo Hillil by mczyzn zaledwie po trzydziestce, niskiego wzrostu, o bardzo krtkiej szyi, gboko wcinitej w ramiona. Przygldaem si jego grubym palcom, atletycznym barkom, krtkim muskularnym ramionom. Oczka mia mae, skonie wykrojone pod wskim czoem i nakryte cikimi czerwonymi powiekami. Wosy ciemnoblond, kdzierzawe, krtko ostrzyone. Wargi nabrzmiae i spkane, prawie sine. Mwic pochyla nisko gow, podbrdkiem dotyka piersi, raz po raz zaciska usta, patrzy spode ba. W spojrzeniu jego przebijaa chytro dzikusa, gwatowno, jaki bysk zoci i okruciestwa. - Himmler to geniusz - owiadczy nagle gubernator walc pici w st. Tego ranka mia czterogodzinn rozmow z Himmlerem i by z tego niezmiernie dumny. - Heil Himmler! - rzek de Fox wznoszc kieliszek. - Heil Himmler! - powtrzy Kaarlo Hillil i patrzc na mnie i surowym wyrzutem doda: - I pan chciaby, ebymy uwierzyli, e pan go spotka i mwi z nim, a nie pozna go? - Zapewniam pana: nie miaem pojcia, e to Himmler. Par dni przedtem, w hallu hotelu Pohjanhovi, koo windy, zobaczyem grupk niemieckich oficerw. W otwartych drzwiach windy sta mczyzna redniego wzrostu, w hitlerowskim mundurze, podobny do Strawiskiego. Dostrzegem twarz mongolsk, o wydatnych kociach policzkowych, i krtkowzroczne oczy podobne do oczu ryby, bielejce za grubymi szkami okularw jak za szyb akwarium. Bya to dziwna twarz o wyrazie oderwanym i okrutnym zarazem. Mwi co gono i mia si. Nagle zamkn zasuwane drzwi windy i ju mia nacisn guzik, kiedy ja nadbiegem, odepchnem oficerw, otworzyem drzwi, zanim zdyli mi przeszkodzi, i wpadem do rodka. Czowiek w hitlerowskim mundurze zrobi ruch, jakby chcia mnie odepchn. Ale ja odepchnem z kolei jego rk, zasunem drzwi i nacisnem guziczek. Tak to znalazem si w elaznej klatce twarz w twarz z Himmlerem. Patrzy na mnie zaskoczony, moe poirytowany. Zblad, wydawa si niespokojny. Cofn si w kt windy i wycign przed siebie obie rce, jakby w obronie przed jakim niespodzianym atakiem. Wpatrywa si we mnie swoimi rybimi oczyma, sapic lekko. Ja te patrzyem na niego zaskoczony. Przez szyby windy wida byo oficerw i kilku gestapowcw, jak pdem biegn po schodach na gr, potrcajc si w popiechu na zakrtach. Zwrciem si do Himmlera z umiechem, przepraszajc, e nacisnem guzik nie spytawszy go najpierw, na ktrym

pitrze chce wysi. Na trzecim - rzek rwnie z umiechem i, jak mi si zdawao, poniekd uspokojony. - Ja take na trzecim - powiedziaem. Winda zatrzymaa si na trzecim pitrze, otworzyem drzwi i usunem si na bok, eby przepuci Himmlera, ale on skoni si i uprzejmym gestem wskaza mi drzwi. Wyszedem wic pierwszy pod osupiaymi spojrzeniami oficerw i gestapowcw. Zaledwie zdyem wsun si pod kodr, kiedy do moich drzwi zapuka SS-man i oznajmi, e Himmler zaprasza mnie do swojego apartamentu na szklaneczk ponczu. Himmler? Perkele! - powiedziaem sobie w duchu. Perkele to fiskie sowo, ktrego si nie wymawia i ktre znaczy: diabe. Himmler? Czeg mg chcie ode mnie? Gdzie i kiedy mogem si z nim zetkn? Nawet przez myl mi nie przeszo, e to ten czowiek z windy. Himmler? Strasznie mi si nie chciao wstawa, a zreszt to byo zaproszenie, a nie rozkaz. Kazaem wic odpowiedzie Himmlerowi, e dzikuj za zaproszenie i prosz, by nie mia mi tego za ze, ale jestem miertelnie zmczony i le ju w ku. Po chwili zapukano znowu. Tym razem by to agent gestapo: przynis mi butelk koniaku w prezencie od Himmlera. Postawiem na stoliku dwa kieliszki, nalaem i poczstowaem gestapowca. - Prosit - rzekem podnoszc (kieliszek. - Heil Hitler! - odpowiedzia gestapowiec. - Ein Liter - ja na to. Korytarz strzeony by przez agentw gestapo, cay hotel otoczony SS-manami uzbrojonymi w erkaemy. Prosit - powiedziaem. Heil Hitler! Ein Liter. Nastpnego ranka dyrektor hotelu poprosi mnie grzecznie, ebym zwolni mj pokj. Przenis mnie na pierwsze pitro, do dwuosobowego pokoju w gbi korytarza. Drugie ko zajte byo przez agenta gestapo. - Umylnie udae, e go nie poznajesz - odezwa si mj przyjaciel Jaakko Leppo patrzc na ramie wrogo. - Nigdy go przedtem nie widziaem, jake miaem go pozna? -- odparem. - Himmler jest niepospolitym czowiekiem, niezwykle interesujcym - mwi dalej Jaakko Leppo. Powiniene by przyj jego zaproszenie. - Jest to osobnik, z ktrym nie chc mie nic do czynienia - powiedziaem stanowczo. - Nie ma pan racji - rzek gubernator. - Ja take, zanim go poznaem, wyobraaem sobie, e Himmler to jaki straszny czowiek, z pistoletem w prawej rce i szpicrut w lewej. Ale kiedy przegadaem z nim cztery godziny, doszedem do przekonania, e Himmler jest czowiekiem wyjtkowej kultury, artysta, prawdziwym artyst; to szlachetna dusza, dostpna wszelkim ludzkim uczuciom Powiem wicej: to uczuciowiec. Tak wanie wyrazi si gubernator: uczuciowiec. I doda, e teraz, kiedy pozna Himmlera z bliska i dostpi zaszczytu czterogodzinnej z nim rozmowy, gdyby mia go malowa, ukazaby tego czowieka z Ewangeli w jednej rce i modlitewnikiem w drugiej. Tak wanie powiedzia gubernator: z Ewangeli z prawej rce i modlitewnikiem w lewej. I przypiecztowa te sowa uderzeniem pici w st. De Fox, Mihailescu i ja nie zdoalimy powcign dyskretnego umiechu. De Fox zwracajc si do mnie zapyta:

- Kiedy go spotkae w windzie, co mia w rkach: pistolet i szpicrut czy Ewangeli i modlitewnik? - Nic nie mia w rkach. - W takim razie to nie by Himmler, to kto inny - rzek de Fox z powag. - Ewangelia i modlitewnik, ot to - powtrzy gubernator i znowu waln pici w st. - Umylnie udae, e go nie poznajesz - mwi mj przyjaciel Jaakko Leppo. - Wiedziae doskonale, e to Himmler. - Narazi si pan na wielkie niebezpieczestwo - rzek gubernator. - Kto z obecnych mg pomyle, e chodzi o zamach, i strzeli do pana. - Bdziesz mia na pewno jakie przykroci - doda Jaakko Leppo. - Malianne - de Fox unis w gr kieliszek. - Malianne - zabrzmiao chrem w odpowiedzi. Biesiadnicy siedzieli sztywno wyprostowani, plecami przywarci do oparcia krzese, lekko tylko chwiejc gowami, jakby koysa je wiatr. Pokj wypeniony by silnym zapachem koniaku. Jaakko Leppo wpatrywa si w de Fox, Mihailescu i we mnie z pomykiem wrogoci w chmurnych oczach. Malianne, - mwi co chwila gubernator Kaarlo Hillil unoszc kieliszek. Malianne - powtarzaa chrem reszta. Przez wysokie szyby okien patrzyem na smutny, pusty, beznadziejny krajobraz dolin Kemi i Ounas, na dziwnie przejrzyste i gbokie perspektywy lasw, wd i nieba. Bezkresny horyzont, biay w polarnym wietle, ostrym i czystym, rozciga si daleko poza falujcymi tunturit, lesistymi wzgrzami, ktre w swych mikkich fadach kryj bagna, jeziora i wielkie rzeki arktyczne. Patrzyem na puste niebo, smutn otcha wiata wiszc nad zimnymi byskami lici i wd. Cay tajemny sens tego widmowego pejzau kry si w niebie, w barwie nieba nad mron pustyni palon przedziwnie biaym, zimnym wiatem o martwym gipsowym poysku. Pod tym niebem, na ktrym blada tarcza nocnego soca wygldaa jak namalowana na gadkim biaym murze, drzewa, kamienie, roliny i wody zdaway si ocieka jak dziwn, mikk i lepk substancj - gipsowym, widmowym, olepiajcym wiatem Pnocy. Twarz ludzka w tym martwym, czystym wietle podobna jest do gipsowej maski, lepej i niemej. Twarz bez oczu, bez warg, bez nosa, jednolita, gadka maska gipsowa, niby te gowy-jajka, jakimi obdarza swoje postacie Chirico. W twarzach biesiadnikw, chostanych z zimn zawzitoci przez biae wiato wdzierajce si przez okno, jedyna odrobina cienia, zaledwie kropelka bkitu zachowaa si pod oson powieki, w zagbieniu pomidzy powiek a ukiem brwiowym. wiato polarne spala kady najmniejszy znak ycia z wyjtkiem oczu, kady najlejszy lad ludzkoci. Nadaje czowiekowi wygld mierci. Spojrzaem na gubernatora i powiedziaem z umiechem, e i jego twarz take, podobnie jak twarze wszystkich obecnych, przypomina mi twarze onierzy picych na cmentarzu Tori tej nocy, kiedy przybyem do Rovaniemi. Spali na ziemi, na warstwie somy. Mieli gipsowe twarze, bez oczu, bez ust, bez nosa, gadkie i wyduone w ksztat jaja. Zamknite oczy picych stanowiy jedyne wraliwe miejsce, na ktrym biae wiato kado si lekko, niemiao, tworzc mae ciepe gniazdko, jedyn kropl cienia. Zaledwie kropelk bkitu, jedyn rzecz yw w tych twarzach.

- Twarz w ksztacie jajka? Ja take mam twarz w ksztacie jajka? - powiedzia gubernator zdziwiony i zaniepokojony, dotykajc palcami swoich oczu, nosa i ust. - Tak - powtrzyem - wanie jak jajko. Wszyscy patrzeli na mnie ze zdziwieniem i niepokojem, wszyscy odruchowo dotykali swoich twarzy. Opowiedziaem im pewne wspomnienie z Sodankyl. Po drodze do Petsamo wypado mi kiedy zatrzyma si w Sodankyl, noc bya pogodna, niebo biae, drzewa, domy, wzgrza - wszystko wygldao jak z gipsu. Nocne soce podobne byo do lepego bezrzsego oka. W pewnej chwili zobaczyem nadjedajcy drog do Ivalo ambulans. Zatrzyma si przed hotelikiem naprzeciw poczty, gdzie urzdzony by may szpital. Kilku biao ubranych sanitariuszy (ach, ta olepiajca biel lnianych fartuchw!) zaczo wysuwa ambulansu nosze i ustawia je rzdem na trawie. Trawa bya biaa, ale jakby przesonita niebieskawym welonem. Na noszach leay ociale nieruchome, zimne figury gipsowe o gowach owalnych i gadkich, bez oczu, nosw, ust. Twarze ich miay ksztat jajek. - Figury? - rzek gubernator. - Powiedzia pan figury, gipsowe figury? I przywieli je do szpitala ambulansem? - Figury - powtrzyem. - Gipsowe posgi A tu nagle szara chmura wypeza na niebo i z tego nieoczekiwanego cienia wyoniy si dokoa mnie, ukazujc swoje prawdziwe ksztaty, istoty i przedmioty, do tej chwili wtopione w w nieruchomy biay blask. Gipsowe posgi na noszach w cieniu padajcym od chmury zmieniy si nage w ludzkie ciaa, gipsowe maski w ywe ludzkie twarze. To byli ludzie, ranni onierze. Wodzili za mn wzrokiem zdumionym i niepewnym, bo i ja take zmieniem si w ich oczach niespodziewanie z gipsowego posgu w czowieka, ywego czowieka z ciaa i cienia. - Malianne - rzek z powag gubernator nie spuszczajc ze mnie zdumionego i wci niepewnego wzroku. - Malianne - powtrzyli wszyscy chrem unoszc kieliszki nalane koniakiem po brzegi. - Ale co robi Jaakko? Czy on oszala? - odezwa si naraz de Fox chwytajc mnie za rami. Jaakko Leppo siedzi na krzele, na pozr nieruchomo, z gow lekko pochylon ku przodowi. Mwi co cicho, nie gestykulujc, z niewzruszon twarz, z ciemnym pomieniem w oczach. Powoli, ostronie zsuwa praw rk wzdu boku, wysuwa z pochwy zawieszonej u pasa puukko o rkojeci z koci reniferowej. A potem nagle wznosi swe krtkie, grube rami uzbrojone w sztylet, wpatrujc si nieruchomym wzrokiem w Titu Mihailescu. Za jego przykadem wszyscy dobywaj swych puukko. - Nie, nie tak si robi - mwi gubernator. On take wyciga puukko z pochwy i wykonuje gest myliwego polujcego na niedwiedzie. - Rozumiem, prosto w serce - mwi Titu Mihailescu, lekko poblady. - O, tak: prosto w serce - powtarza gubernator robic taki gest jakby uderza puginaem z gry ku doowi. - I niedwied pada - koczy Mihailescu.

- Nie, nie pada od razu - prostuje Jaakko Leppo. - Robi par krokw naprzd, potem chwieje si i wreszcie pada. To pikny moment. - Oni wszyscy s w sztok pijani - mwi cicho de Fox ciskajc moje rami. - Zaczynam si ba. - Nie okazuj, e si boisz, na mio bosk - szepcz mu. - Jeeli zauwa, e si boisz, gotowi si obrazi. Oni nie s li; ale kiedy sobie podpij, robi si nieobliczalni jak dzieci. - Nie s li, ja wiem - mwi de Fox - wiem, s jak dzieci. Ale ja boj si dzieci. - Jeeli chcesz pokaza, e si nie boisz, musisz powiedzie gono Malianne i wychyli kieliszek jednym haustem, patrzc im w oczy. - Nie mog ju wicej - mwi - Jeszcze jeden kieliszek, a koniec ze mn. - Na miy Bg - zaklinam go - nie upij si. Hiszpan pijany staje si niebezpieczny. - Seor ministro - mwi po hiszpasku jeden z fiskich oficerw, major von Hartmann, zwracajc si do de Foxy - w Hiszpanii podczas wojny domowej zabawiaem si uczeniem moich kolegw z korpusu cudzoziemskiego, jak si gra w puukko. To bardzo zabawna gra. Czy chce pan, ebym i pana jej nauczy, seor ministro? - Nie wadz koniecznoci - bka podejrzliwie de Fox. Major von Hartmann, ktry ukoczy szko kawalerii w Pinerolo i walczy w Hiszpanii jako ochotnik w armii Franco, jest czowiekiem nader uprzejmym, ale take apodyktycznym: lubi spotyka si z ochoczym posuszestwem. - Pan nie chce si nauczy? I dlaczeg to? Jest to gra, ktrej pan powinien si nauczy, seor ministro. Prosz popatrze: lew do kadzie; si na stole rozsuwajc szeroko palce, puukko ujmuje si praw rk i jednym zdecydowanym ruchem wbija si ostrze w st, pomidzy palcami. To mwic podnosi puukko i mierzy pomidzy palce rozpostartej doni. Ostrze puginau wbija si w st pomidzy palcem wskazujcym a rodkowym. - Widzi pan, jak to si robi? - mwi von Hartmann. - Vlgame Dios! Niech Bg zachowa! - wykrzykuje de Fox blednc. - Zechce pan sprbowa, seor ministro - i von Hartmann podaje puukko de Foxie. - Sprbowabym chtnie - mwi de Fox - ale nie mog rozpostrze palcw. Mam palce zronite, jak kaczka. - Dziwne! - powiada von Hartmann niedowierzajco. - Niech pan pokae. - Nie warto - i de Fox chowa rce za plecy. - Nieciekawy defekt, defekt wrodzony: nie mog rozewrze palcw. - Niech pan pokae - nalega von Hartmann.

Wszyscy pochylaj si nad stoem, eby obejrze palce ministra penomocnego Hiszpanii, zronite jak apa kaczki. Ale on chowa rce pod st, wciska do kieszeni, to znw zakada cinite pici za plecy. - A wic pan jest petwonogiem? - mwi gubernator ujmujc mocno w gar puukko. - Prosz pokaza rce, panie ministrze. Wszyscy chwytaj za bro przechylajc si nad stoem. - Petwonogiem? - mwi de Fox. - Nie jestem adnym petwonogiem. Wcale a wcale. Mam tylko troch skry midzy palcami. - Wic trzeba przeci t skr - mwi stanowczo gubernator wznoszc swj dugi puukko - to nie jest normalne, eby mie gsie apki. - Gsie apki? - podchwytuje von Hartmann. - Pan ma ju gsie apki, w paskim wieku, seor ministro? Prosz mi pokaza swoje oczy. - Oczy? - dziwi si gubernator. - Dlaczego znw oczy? - Pan take ma gsie apki. Niech pan pokae oczy - nalega de Fox. - Oczy? - powtarza niepewnie gubernator. Teraz wszyscy wycigaj szyje nad stoem chcc si przyjrze z bliska zmarszczkom dokoa oczu gubernatora. - Malianne - mwi gubernator wznoszc w gr kieliszek. - Malianne - powtarzaj wszyscy chrem. - Pan nie chce z nami wypi, panie ministrze? - pyta gubernator tonem wyrzutu. - Panie gubernatorze, panowie - mwi z powag minister penomocny Hiszpanii wstajc - nie mog wicej pi. Bd chory. - Pan jest chory? - pyta Kaarlo Hillil. - Pan jest naprawd chory? Niech pan pije. Malianne. - Malianne - odpowiada de Fox nie podnoszc kieliszka. - Nieche pan pije - nalega gubernator - kiedy czowiek jest chory, musi pi. - Na mio bosk, Agustin, wypij - mwi cicho. - Jeeli zrozumie j, e nie jeste pijany, le bdzie z tob. Jeeli nie chcesz da im pozna, e nie jeste pijany, Agustin, musisz wypi. Kiedy si jest w towarzystwie Finw, pi trzeba: kto z nimi nie pije, kto si z nimi nie urnie, kto pozostanie w tyle choby o dwa czy trzy Malianne, o dwa czy trzy kieliszki, staje si osobnikiem podejrzanym i wszyscy patrz na niego nieufnie: Na mio bosk, Agustin, nie daj im si spostrzec, e nie jeste pijany! - Malianne - mwi de Fox z westchnieniem opadajc na krzeso i wznosi kieliszek.

- Nieche pan pije, panie ministrze - mwi gubernator. - Vlgame Dios! - wykrzykuje de Fox, zamyka oczy i jednym haustem oprnia peniutki kieliszek koniaku. Gubernator napenia ponownie kieliszki: - Malianne. - Malianne - powtarza de Fox podnoszc kieliszek. - Na miy Bg, Agustin, nie upij si - mwi cicho do de Foxy. - Pijany Hiszpan to straszna rzecz. Pomyl, e jeste ministrem penomocnym Hiszpanii. - Je m'en fous - odpowiada de Fox. - Malianne! - Hiszpanie - mwi von Hartmann - nie umiej pi. Podczas oblenia Madrytu stalimy naprzeciw Miasta Uniwersyteckiego... - Co takiego? - przerywa mu de Fox. - My, Hiszpanie, nie umiemy pi - Na miy Bg, Agustin, pamitaj, e jeste ministrem penomocnym Hiszpanii. - Suomelle - mwi de Fox wznoszc kieliszek. Suomelle znaczy: za pomylno Finlandii. - Arriba Espaa! - rewanuje si von Hartmann. - Na miy Bg, Agustin, nie upij si! -- Ta gueule! Suomelle! - odpowiada de Fox. - Niech yje Ameryka! - mwi gubernator. - Niech yje Ameryka! - powtarza de Fox. - Niech yje Ameryka! - woaj wszyscy chrem wznoszc kieliszki. - Niech yj Niemcy, niech yje Hitler! - mwi gubernator. - Ta gueule! - odpowiada de Fox. - Niech yje Mussolini! - Ta gueule - odpowiadam z umiechem wznoszc kieliszek. - Ta gueule - powtarza gubernator. - Ta gueule - rozbrzmiewa chr. - Ameryka - mwi uroczycie gubernator - jest wielk przyjacik Finlandii. W Stanach Zjednoczonych s setki tysicy fiskich emigrantw. Ameryka jest nasz drug ojczyzn. - Ameryka - dodaje de Fox - jest rajem Finw. Kiedy Europejczyk umiera, ma nadziej, e pjdzie do nieba. Fin umierajc myli, e jedzie do Ameryki.

- Kiedy ja umr owiadcza gubernator - nie pjd do Ameryki. Zostan w Finlandii. - Oczywicie - mwi Jaakko Leppo wpatrujc si ponuro w de Fox - ywi czy umarli, chcemy pozosta w Finlandii, kiedy pomrzemy. - Oczywicie - powtarzaj wszyscy chrem, patrzc wrogo na de Fox - chcemy pozosta w Finlandii, kiedy pomrzemy. - Mam ochot na kawior - mwi naraz de Fox. - Pan sobie yczy kawioru? - pyta gubernator. - Bardzo lubi kawior - wyjania de Fox. - Duo jest kawioru w Hiszpanii? - pyta prefekt Rovaniemi, Olavi Koskinen. - Dawniej by kawior, rosyjski - mwi de Fox. - Kawior rosyjski? - gubernator marszczy czoo. - Rosyjski kawior jest doskonay - wyjania de Fox. - Rosyjski kawior jest okropny - owiadcza gubernator. - Pukownik Merikallio - mwi de Fox - opowiada mi kiedy bardzo zabawn anegdotk o rosyjskim kawiorze. - Pukownik Merikallio nie yje - zauway Jaakko Leppo. - Bylimy nad adog - opowiada de Fox - w lesie Raikkola. Fiscy sissit znaleli w rosyjskim okopie puszk czego, co wygldao jak ciemnoszary smar. Pewnego dnia pukownik Merikallio wchodzi do korsu w pierwszej linii i widzi, jak kilku sissit smaruje buty tuszczem. Pukownik pociga nosem i powiada: Co za dziwny zapach! By to zapach ryby. To ten smar do butw tak czu ryb - mwi jeden sissit i pokazuje pukownikowi blaszan puszk. Bya to puszka po kawiorze. - Rosyjski kawior nie nadaje si nawet do smarowania butw - mwi gubernator z pogard. W tej chwili lokaj otwiera na rocie drzwi oznajmiajc: Pan genera Dietl!. - Panie ministrze! - mwi gubernator do de Foxy podnoszc si z krzesa.-Niemiecki genera Dietl, bohater z Narviku, gwnodowodzcy frontu pnocnego, uczyni mi ten zaszczyt i przyj moje zaproszenie. Jestem szczliwy i dumny, panie ministrze, e spotka pan generaa Dietla w moim domu.

Na zewntrz rozlega si jaki niezwyky haas: chr ujadania, miauczenia i chrumkania, jak gdyby gromada psw, kotw i dzikich wi poara si midzy sob w sieni gubernatorskiego paacu. Popatrzelimy wszyscy po sobie zdumieni. Ale ju rozwary si drzwi i w progu ukaza si genera Dietl na czworakach, a za nim, jeden za drugim, na czworakach, jego oficerowie. Przedziwny korowd wtargn ze szczekaniem, miauczeniem i chrumkaniem na rodek sali i tam dopiero genera Dietl podnis si, stan sztywno na baczno z doni u daszka czapki, po czym rozpostar ramiona

i hukn stentorowym gosem tradycyjne fiskie pozdrowienie, jakim wedle zwyczaju odpowiada si komu, kto kichn: Nuha!. Przypatrywaem si stojcemu przed nami mczynie, ktrego niezwyka powierzchowno zafrapowaa mnie: wysoki, chudy, a waciwie -bardziej suchy ni chudy, wyglda jak kloc drewniany, prymitywnie ociosany przez starego bawarskiego ciel. Twarz mia gotyck, podobn do twarzy posgw rzebionych w drzewie przez dawnych mistrzw niemieckich. Oczy byszczce, dzikie i dziecice zarazem, nozdrza zdumiewajco kosmate, czoo i policzki poznaczone mnstwem cieniutkich zmarszczek: zupenie jak spkane stare drzewo. Wosy ciemne i gadkie, krtko przystrzyone, tworzyy nad czoem grzywk jak u paziw na freskach Masaccia, nadajc twarzy co z mnicha i co z efeba zarazem; a sposb, w jaki ten czowiek si mia, dziwnie wykrzywiajc usta, jeszcze bardziej podkrela to co dwuznacznego. Ruchy jego - nage, niespokojne, gorczkowe wskazyway na co chorobliwego w jego naturze; na co dokoa niego i w nim samym, co od siebie odpycha, czujc si tym w jaki sposb zagroony. Praw rk mia niewadn; i nawet niezdarne ruchy tej rki wydaway si take przejawem tajemnego lku przed czym, co mu zagraa. By to czowiek mody jeszcze, najwyej pidziesicioletni. Ale i on take, podobnie jak jego modzi Alpenjger z Tyrolu i Bawarii, zabkani w dzikich lasach Laponii, wrd moczarw i tundry arktycznej, wzdu caego ogromnego frontu, ktry od Petsamo i Przyldka Rybackiego cignie si wzdu biegu Lizy a po Alacurti i Salla, i on take przejawia w tozielonkawej barwie twarzy, w upokorzonym, aosnym spojrzeniu, oznaki powolnego rozkadu, ktry na ksztat trdu toczy istoty ludzkie na Dalekiej Pnocy; oznaki przedwczesnej staroci, ktra sprawia, e wypadaj wosy i prchniej zby, ktra obi gbokie bruzdy na twarzy i spowija ywe jeszcze ciao w zielonkawoty caun zgnilizny. Nagle spojrza na mnie. By to wzrok ujarzmionego, zrezygnowanego zwierzcia, dostrzegem w nim jak pokorn beznadziejno, ktra mn wstrzsna. Zwierzce i tajemnicze byo spojrzenie, jakim patrzeli na mnie ci niemieccy onierze, ci modzi Alpenjger generaa Dietla, bezzbni, ysi, pomarszczeni, o zbielaych nosach zaostrzonych jak u nieboszczykw, snujcy si aonie w gbi laposkich lasw. - Nuha! - wykrzykn Dietl. A potem doda: - Gdzie Elsa? I Elsa wesza. Drobna, szczupa, wdziczna, ubrana jak laleczka, wydawaa si krucha i delikatna jak dziecko (Elsa Hillil, crka gubernatora, ma ju osiemnacie lat, ale wyglda jak maa dziewczynka), wesza przez drzwi w gbi olbrzymiej sali niosc w obu rkach ogromn srebrn tac, na ktrej ustawione byy w rzdach pucharki ponczu. Sza ostronie, zgrabnie stawiajc mae nki na rowawej brzozowej posadzce. Zbliya si i umiechem do generaa Dietla i z wdzicznym dygiem powiedziaa: - Hyv piv, dzie dobry. - Hyv piv - odpowiada z ukonem Dietl. Bierze pucharek ponczu ze srebrnej tacy i woa: Nuha! Oficerowie z jego wity bior kolejno poncz z tacy, wznosz pucharki w gr i woaj take: Nuha!. Dietl odchyliwszy gow do tyu wypija duszkiem, a jego oficerowie naladuj go zgodnym, jednoczesnym ruchem. Tusty i sodki zwierzcy zapach ponczu napenia sal. Jest to ta sama wo, jak wydaje ren zmoknity na deszczu, wo reniego mleka. Przymykam oczy, wydaje mi si, e jestem znowu w lasach Inari, nad jeziorem, przy ujciu Juutuanjoki. Pada, niebo jest jak twarz trupa. Deszcz cicho szeleci w liciach drzew i na trawie. Stara Laponka, siedzca na brzegu jeziora z fajk w zbach,

przyglda mi si obojtnie, nawet okiem nie mrugnie. Stado renw pasie si w lesie, zwierzta podnosz gowy, patrz na mnie. Zapach reniego mleka rozchodzi si w nasiknitym deszczem powietrzu. Grupa niemieckich onierzy w siatkowych maskach na twarzy dla obrony przed komarami, w grubych rkawicach z reniej skry, siedzi pod drzewami nad brzegiem jeziora. Patrz pokornym, beznadziejnym wzrokiem; jest to pene tajemnic spojrzenie umarych. Genera Dietl obj ma Els wp i cignie j po caej sali taczc walca, ktrego wszyscy piewaj chrem, wybijajc rytm klaskaniem w donie i dzwonic w kieliszki rkojeci puukko i alpenjgerskich sztyletw. Grupka modych oficerw stoi przy oknie, pij i w milczeniu przygldaj si tej scenie. Jeden z nich obraca si w moj stron, patrzy na mnie nie widzc - i nagle poznaj go, to ksi Friedrich Windischgraetz. Umiecham si do niego z daleka i woam po imieniu: Friki! a on rozglda si, szuka oczyma tego, kto go woa. Kt moe wiedzie, skd rozlega si gos nawoujcy z dawnych, zapomnianych czasw... Ten, ktrego widz przed sob, jest starcem, nie jest to ju mody Friki z Rzymu, Florencji czy z Forte dei Marmi, a jednak co przetrwao z jego dawnego uroku. Tylko e teraz jest w tym uroku co z rozkadu, czoo otacza upiorny cie. Widz, jak unosi kieliszek, jak porusza wargami mwic: nuha, jak przechyla gow iw ty, eby wypi, i w gecie tym koci twarzy ukazuj si wyranie pod skr wygldaj dziwnie krucho - czaszka przebyskuje biao przez rzadkie wosy, martwa skra czoa lni. Jemu take wypadaj wosy i zby si chwiej. Za uszami jak z wosku wygina si agodn lini wty kark chorego dziecka, kruchy kark starca. Rce mu dr, kiedy stawia kieliszek na stole. Friki ma dwadziecia pi lat, ale jego spojrzenie jest tajemniczym spojrzeniem umarych. Zbliam si do Friedricha, mwi cicho: Friki, a on odwraca si powoli i powoli zaczyna mnie poznawa, jestem dla niego jak topielec, ktry ze zmienion twarz wypywa z gbiny na powierzchni. Friedrich zaczyna mnie poznawa, przyglda mi si aonie, bada wzrokiem moj zmienion twarz, zmczone usta, puste spojrzenie. W milczeniu ciska moj rk, patrzymy na siebie dugo, umiechamy si i nagle widz Friedricha na play w Forte dei Marmi. Soce spywa na piasek jak rzeka miodu, pinie dokoa domu ociekaj wiatem zocistym i ciepym jak mid. Obaj jednoczenie podnosimy wzrok i patrzymy przez okno na biay blask lici, wd, nieba. Biedny Friki, myl. Friedrich stoi przy oknie nieruchomo, prawie nie oddycha, w milczeniu patrzy na bezkresne lasy Laponii, na zielonosrebrzyst perspektyw rzek, jezior i lesistych tunturit pod biaym, zimnym niebem. Lekko dotykam ramienia Friedricha - moe odczuwa to dotknicie jak pieszczot? Friedrich zwraca ku mnie t, pomarszczon twarz, w ktrej byszcz upokorzone, beznadziejne oczy. I nagle rozpoznaj to jego spojrzenie. Poznaj jego spojrzenie i wstrzsa mn dreszcz. I on take ma spojrzenie zwierzcia, myl ze zgroz, tajemnicze spojrzenie zwierzcia. Oko rena, myl, aosne oko rena. Chciabym mu powiedzie: Nie, Friki, ty nie!, ale Friedrich patrzy na mnie w milczeniu i to jest tak, jakby patrzy na mnie pokornym, beznadziejnym wzrokiem. Inni oficerowie, koledzy Friedricha, to take modzi ludzie po dwadziecia, dwadziecia pi, trzydzieci lat, ale wszyscy maj te, pomarszczone twarze naznaczone pitnem staroci, rozpadu, mierci. Wszyscy maj beznadziejne spojrzenia renw. To zwierzta - myl peen grozy - to lene zwierzta. Wszyscy maj w twarzach i oczach agodny smutek lenych zwierzt, melancholijne szalestwo zwierzt, ich tajemnicz niewinno, ich straszliw lito. Owo chrzecijaskie miosierdzie waciwe wszystkim zwierztom. Zwierzta s jak Chrystus - myl i wargi mi dr, i dr

mi rce. Patrz na Friedricha i jego kolegw, wszyscy maj takie same zwide, pomarszczone twarze, nagie czoa, bezzbny umiech, to samo spojrzenie rena. Nawet okruciestwo, niemieckie okruciestwo zostao z tych twarzy starte. Maj Chrystusowe spojrzenie zwierzt. Nagle przypomniao mi si co, co nieraz syszaem, odkd przybyem do Laponii; co, o czym mwi si po cichu, jak o tajemnicy (i jest to rzeczywicie tajemnicza sprawa), co, o czym mwi nie wolno, a jednak wszyscy mwi, co o tych modych niemieckich onierzach, tych Alpenjger Dietla, ktrzy wieszaj si na gaziach drzew lenych albo przesiaduj caymi dniami na brzegu jeziora, zapatrzeni w horyzont, a w kocu strzelaj sobie w skro, albo ogarnici dziwnym szalestwem, niby szaem miosnym, bkaj si po lasach na ksztat dzikich zwierzt i rzucaj si w nieruchom wod lenych jeziorek, albo kad na kobiercu mchw, pod sosnami szumicymi na wietrze, i czekaj na mier, umieraj powoli, agodnie, w abstrakcyjnej zimnej samotnoci lasu. Nie, Friki, ty nie - chciaem mu powiedzie. Ale on wanie pyta: - Widziae mojego brata w Rzymie? - Owszem, widziaem go przed wyjazdem - odpowiadam - ktrego wieczoru w barze hotelu Excelsior. - A przecie wiem, mwic to, e Hugo nie yje, wiem, e ksi Hugo Windischgraetz, oficer lotnictwa woskiego, zosta strcony w pomieniach nad Aleksandri. Mimo to mwi: Tak, widziaem go w barze hotelu Excelsior. By z Marit Guglielmi. Jake si miewa? - pyta Friedrich. Doskonale, dopytywa si o ciebie, przesya ci pozdrowienia - mwi, cho wiem, e Hugo nie yje. Nie da ci listu dla mnie? - pyta Friedrich. Widziaem go tylko chwilk, w przeddzie wyjazdu, nie byo czasu na pisanie listu, prosi tylko, ebym ci pozdrowi - mwi, cho wiem, e Hugo nie yje. Hugo to dzielny chopak mwi Friedrich. Dzielny i miy - odpowiadam - wszyscy go lubi, przesya ci pozdrowienia - mwi, cho wiem, e Hugo nie yje. Friedrich patrzy na mnie. Czasem, kiedy obudz si w nocy, myl, e Hugo nie yje - mwi patrzc na mnie wzrokiem lenego zwierzcia, wzrokiem rena, tym tajemniczym wzrokiem lenego zwierzcia, jakim spogldaj oczy umarych. Dlaczego mylisz, e twj brat nie yje? Widziaem go w barze hotelu Excelsior przed wyjazdem z Rzymu - mwi, cho wiem, e Hugo nie yje. A c to zego: umrze - mwi Friedrich - to nic zego, to nie jest zabronione. Czy mylisz, e to zabronione, umrze? Mwi nagle, a gos mi dry: Och, Friki, Hugo nie yje. Widziaem go w barze hotelu Excelsior w przeddzie wyjazdu z Rzymu. By ju umary. Prosi, eby ci pozdrowi. Nie mg napisa listu, bo by umary. Friedrich patrzy na mnie wzrokiem rena, tym pokornym, beznadziejnym spojrzeniem lenego zwierzcia, jakie maj oczy umarych, umiecha si i mwi: Od dawna wiem, e Hugo nie yje. Wiedziaem to jeszcze na dugo przedtem, zanim umar. To cudowna rzecz nie y. Nalewa kieliszek, bior go od niego, rka mi dry. Nuha - mwi Friedrich. - Nuha - odpowiadam. - Chciabym wrci jeszcze do Italii, choby na kilka dni - mwi Friedrich po dugiej chwili milczenia. Chciabym wrci do Rzymu. To takie modziecze miasto! - A potem dodaje: - A Paola? Co robi? Dawno j widziae? - Spotkaem j na golfie ktrego ranka przed wyjazdem z Rzymu. Pikna jest. Bardzo lubi Paol, Friki. - Ja take. A hrabina Ciano co porabia?

- C ma porabia? To samo, co wszystkie inne. - Chcesz moe powiedzie... - Och, nic, Friki. Patrzy na mnie z umiechem. - A Luisa co robi? I Alberta? - C, Friki - mwi - odstawiaj kurwy. To teraz bardzo modne w Italii. Wszyscy to robi. Papie, krl, Mussolini, nasi ukochani ksita i kardynaowie, i generaowie, wszyscy dzi odstawiaj kurwy w Italii. - Zawsze tak byo - mwi Friedrich. - Zawsze tak byo i zawsze bdzie. Ja take to robiem przez wiele lat, jak wszyscy inni. Potem obrzydo mi to ycie, zbuntowaem si, wyldowaem w mamrze. Ale to take pewien sposb odstawiania kurwy. Robi bohatera, walczy o wolno, to u nas w Italii take pewnego rodzaju odstawianie kurwy. Nawet mwienie, e to wszystko kamstwo i zniewaga wobec tych, ktrzy oddali ycie za wolno - i to take jest odstawianiem kurwy. Nie ma ucieczki, Friki. - Zawsze tak byo w Italii - mwi Friedrich - to wci ta sama ojczyzna opoczcych sztandarw w gbi tego samego biaego brzucha: In fondo al tuo ventre bianco la mia patria mi chiama con tutte le bandiere al vento. - Czy to nie ty napisae ten wiersz? - Tak, to mj wiersz. Napisaem go na Lipari. - Okropnie smutny wiersz. Pod tytuem Ex-voto, jeli si nie myl. Poezja rozpaczy. Czuje si, e to wiersz napisany w wizieniu. Spojrza na mnie, unis kieliszek i rzek: - Nuha. - Nuha - odpowiedziaem. Milczelimy dugo. Friedrich umiecha si patrzc swoim beznadziejnym, aosnym wzrokiem lenego zwierzcia. W gbi sali rozlegay si dzikie ryki i wrzaski Odwrciwszy si zobaczyem generaa Dietla, gubernatora Kaarlo Hillil i hrabiego de Fox stojcych porodku grupy niemieckich oficerw. Raz po raz rozbrzmiewa nagy, ostry gos Dietla, a w lad za nim oguszajcy wybuch wrzaskw i miechu. Nie dociera do mnie sens tego, co Dietl mwi, zdawao mi si, e powtarza bardzo gono wci ten sam wyraz, traurig, co znaczy: smutny. Friedrich rozejrza si dokoa i rzek: To okropne. Dniem i noc nieustajca orgia. A tymczasem ilo samobjstw wrd oficerw i onierzy ronie w sposb zastraszajcy. Sam Himmler przyjecha tutaj, eby jako pooy kres tej epidemii. Kae pewnie aresztowa nieboszczykw. Kae ich pogrzeba ze skrpowanymi rkami.

Myli, e terrorem zapobiegnie samobjstwom: -wczoraj kaza rozstrzela trzech strzelcw alpejskich za to, e usiowali si; powiesi. Himmler nie wie, jaka to cudowna rzecz umrze. Popatrzy na mnie swymi oczyma rena, penym tajemnic spojrzeniem lenego zwierzcia, spojrzeniem oczu umarych. Wielu strzela sobie w skro. Wielu topi si w rzekach i jeziorach, i to wanie najmodsi spord nas. Inni bkaj si po lasach, nieprzytomni. - Trrraaauuurrriiig! - rozleg si ostry krzyk generaa Dietla, naladujcy straszliwy gwizd Stukasa, a genera lotnictwa Mensch rycza: Bum!, co miao wyobraa huk eksplozji. Wszyscy wtrowali im wrzaskiem, gwizdem, klaskaniem w rce, tupaniem, odtwarzajc walenie si murw i podmuchy wzbijajce wysoko w gr odamki pociskw. Trrraaauuurrriiig! - rycza Dietl. Bum! - dodawa Mensch. I znowu chralny zwierzcy ryk. Scena ta miaa w sobie co dzikiego i groteskowego, barbarzyskiego i dziecinnego zarazem. Genera Mensch by mczyzn okoo pidziesitki, maym, chudym, o tej, pomarszczonej twarzy, bezzbnych ustach, przerzedzonych szpakowatych wosach i zoliwych oczkach wcinitych w siatk drobnych zmarszczek. Ryczc: Bum! wpija w de Fox wzrok nabrzmiay nienawici i pogard. - Halt! - wrzasn nagle podnoszc rk. I zwracajc si do de Foxy spyta niegrzecznym tonem: - Jak si mwi traurig po hiszpasku? - Triste, o ile mi si zdaje - odpar de Fox. - Sprbujemy teraz triste - rzek Mensch. - Trrriiisssteee - zawy genera Dietl. - Bum! - doda Mensch. Potem podnis rk. - Nie. Z triste nie wychodzi... Hiszpaski to nie jest bojowy jzyk - Hiszpaski jest jzykiem chrzecijaskim - powiedzia de Fox..- Jest mow Chrystusa. - Aha, Chrystus. Cristo. Sprbujemy Cristo - zadecydowa Mensch. - Crrriiissstooo! - zawy genera Dietl. - Bum - zakoczy Mensch. Unis do mwic: - Nie, Cristo te nie wychodzi. W tej chwili do generaa Dietla podszed oficer i powiedzia mu co po cichu. Dietl obrci si ku nam i rzek mocnym gosem: Panowie, Himmler, powracajcy z Petsamo, oczekuje nas w dowdztwie. Idziemy odda Himmlerowi nasz pokon niemieckich onierzy. Przemknlimy samochodami z wielk szybkoci przez puste ulice Rovaniemi, zanurzone w biaym niebie, przecitym nisko nad ziemi row blizn horyzontu. Bya to moe dziesita wieczr, moe szsta rano. Blade soce koysao si nad dachami, domy miay barw przydymionego szka, rzeka lnia pospnie pomidzy drzewami. Wkrtce znalelimy si w wiosce wojskowych barakw zbudowanej na skraju srebrzystego brzozowego lasu, tu za miastem. Tam wanie miecia si gwna kwatera dowdztwa frontu pnocnego. Jaki oficer zbliy si do Dietla mwic z umiechem:

- Himmler jest w saunie dowdztwa. Chodmy go obejrze nagiego. Wybuch miechu powita jego sowa. Dietl ruszy prawie biegiem do chaty z bali sosnowych, stojcej nie opodal w lesie. Pchn drzwi i weszlimy do rodka. Wntrze sauny, fiskiej ani, zajmuje ogromne palenisko i kocio, z ktrego pryska woda na gorce kamienie, uoone nad wonnym pomieniem polan brzozowych, wzniecajc oboki pary. Na awach ustawionych jak schody, coraz wyej, pod cian sauny, siedziao albo leao okoo dziesiciu nagich ludzi. Biaych, zwiotczaych, mikkich, bezbronnych ludzi. Byli tak bardzo nadzy, jakby nie mieli na sobie nawet skry. Ciaa ich przypominay misz skorupiakw: blade, rowawe, wydaway kwaskowaty odr. Miay szerokie, tuste torsy o obwisych biustach. Surowe, twarde, niemieckie twarze stanowiy racy kontrast z tymi biaymi, zwiotczaymi ciaami; wydawao si niemal, e to maski. Ci nadzy ludzie siedzieli i leeli na awkach niby znuone trupy. Od czasu do czasu unosili powoli z wysikiem rk, eby obetrze pot spywajcy z biaych cielsk, upstrzonych gdzieniegdzie piegami, jak lnic usk. Istne znuone trupy. Niemcy nadzy s zadziwiajco bezbronni. Odarci z wszelkich tajemnic. Nie budz ju lku. Sekret ich siy nie tkwi w ich skrze, kociach i krwi, ale w ich mundurach. Ich waciw skr jest mundur. Gdyby ludy Europy wiedziay, jaka wiotka, bezbronna i martwa nago kryje si pod feldgrau niemieckiego munduru, wojsko niemieckie nie budzioby strachu nawet w najsabszym, najbardziej bezbronnym narodzie. Kade dziecko odwayoby si stawi czoo caemu batalionowi. Wystarczy zobaczy ich nagich, eby zrozumie tajemny sens ich ycia narodowego, ich dziejw. Mielimy ich przed sob jak niemiae, wstydliwe trupy. Genera Dietl poderwa rami i krzykn mocnym gosem: Heil Hitler! - Heil Hitler! - odpowiedzieli nadzy ludzie z trudem unoszc rami uzbrojone w miotek z brzozowych gazek. Byy to mioteki do chostania, ktre stanowi najcharakterystyczniejszy moment uwiconego rytuau sauny. Ale i ten gest wzniesionych rk z miotekami by mikki i bezbronny. Wrd golasw siedzcych na dolnej awce by jeden, ktry wyda mi si znajomy. Pot spywa mu po twarzy o wydatnych kociach policzkowych, krtkowzroczne oczy, pozbawione okularw, poyskiway biaawo i mikko jak oczy ryby. Czoo trzyma wysoko, w pozycji znamionujcej pych i zuchwao; raz po raz odrzuca gow do tyu, a przy tym nagym i gwatownym ruchu z wgbienia oczu, z nozdrzy i uszu wypyway mu strumyki potu, jak gdyby jego gowa bya pena wody. Rce zoone mia na kolanach potulnym gestem skarconego uczniaka. Spomidzy rk wyziera mikki, wypuky, rowy brzuch o mocno wystajcym ppku, ktry na tym bladorowym tle wyglda jak pczuszek rany - dziecicy ppuszek porodku starczego brzucha. Jak yj, nie widziaem brzucha a tak nagiego i tak rowego; brzucha tak mikkiego, e miao si ochot nacisn go dla prby widelcem. Grube krople potu spyway wzdu torsu i tego mikkiego brzucha zbierajc si pod nim jak rosa na krzaku. Niej zwisao co niby dwa drobne orzeszki w papierowej torebce; on jednak wydawa si dumny z tych dwch orzeszkw, niczym Herkules ze swojej mskoci. Ten czowiek zdawa si roztapia na naszych oczach w wodzie, tak bardzo si poci. Wrcz zaczynaem si obawia, e za chwil zostanie z niego tylko skrzana powoka, pusta i wiotka, gdy nawet koci wyglday jako mikko i galaretowato. Ten czowiek nasuwa myl o sorbecie wstawionym do piecyka: jeszcze chwila, a zostanie po nim tylko kaua potu na pododze.

Kiedy Dietl podnis rk mwic: Heil Hitler!, czowiek ten wsta i wtedy go poznaem. To by ten z windy, to by Himmler. Sta przed nami (stopy mia paskie, wielki palec wywinity do gry), krtkie rce zwisay mu wzdu bokw. Z kocw palcw ciurkiem spywa pot. Strumyczek potu spywa take z kudatego podbrzusza, upodabniajc Himmlera do brukselskiego Manneken Pissa. Na obwisym biucie wyrastay dwa powe wianuszki wosw niby dwie aureole, pot tryska z koniuszkw piersi jak mleko. Opar si o cian, bojc si upa na liskiej, mokrej pododze. W ruchu tym ukaza okrge wystajce poladki, na ktrych widnia na ksztat tatuau odcinity lad sojw drzewnych awki. Gdy udao mu si odzyska rwnowag, odwrci si, podnis rami i otworzy usta, ale pot spywajcy po twarzy natychmiast mu je wypeni, uniemoliwiajc wypowiedzenie Heil Hitler. Pozostae golasy, biorc ten jego gest za haso do rozpoczcia chosty, uniosy w gr mioteki, poszturchujc si porozumiewawczo, i zaczy zgodnym rytmem trzepa barki, grzbiet i poladki Himmlera, z coraz to wzmagajc si energi. Brzozowe gazki pozostawiay na mikkim ciele lady lici, z pocztku biae, potem czerwieniejce i znikajce po chwili. Rysunek brzozowych lici to pojawia si, to znika na skrze Himmlera. Nadzy ludzie wznosili i opuszczali rzgi z wciek zajadoci. Oddech ze wistem wydobywa si spomidzy ich obrzmiaych warg. Himmler w pierwszej chwili stara si osania, zakrywa twarz rkami i mia si. Ale by to miech wymuszony, zdradzajcy wcieko i strach. Potem, kiedy rzgi zaczy ksa mu boki, zacz si obraca to w jedn, to w drug stron, zasaniajc brzuch okciami, wykrcajc si na pitach, wcigajc szyj w ramiona; mia si przy tym histerycznie, jakby by raczej askotany ni chostany. Na koniec Himmler dojrza za naszymi plecami otwarte drzwi i torujc sobie drog wycignitymi rkami rzuci si w nie, wci cigany przez tamtych, ktrzy nie przestawali go chosta. Za drzwiami pomkn pdem ku rzece i zanurzy si w wod. - Panowie - rzek Dietl - na razie, pki Himmler nie wrci z kpieli, zapraszam was do siebie na kieliszek. Wyszlimy z lasu, minli k i prowadzeni przez Dietla weszlimy do jego drewnianej chaty. Wydao mi si, e przekraczam prg schludnego domku w bawarskich grach. Na kominie trzaskay wesoo ponce gazie jodowe, ciepe powietrze przesycone byo miym zapachem ywicy. Zabralimy si na nowo do picia, wykrzykujc chrem Nuha!, za kadym razem, kiedy Dietl albo Mensch dawali haso wznoszc kieliszek. W pewnej chwili, podczas gdy wszyscy ujwszy swoje puukko albo alpenjgerskie sztylety otaczali koem Menscha i de Fox, odtwarzajcych ostatnie momenty corridy (Mensch by bykiem, de Fox matadorem), genera Dietl skin na Friedricha i na mnie, ebymy z nim wyszli do drugiej izby, gdzie miecio si jego studio. W kcie pod cian stao polowe ko, podog pokryway skry polarnych wilkw, na ku zamiast kodry leao wspaniae futro biaego niedwiedzia. Na cianach wisiao mnstwo przypitych pineskami fotografii szczytw grskich - Torri del Vaiolet, Marmolada, Tofane, widoki Tyrolu, Bawarii i Cadore. Na stole przy oknie staa w skrzanej ramce fotografia kobiety w otoczeniu trzech maych dziewczynek i chopca. Wyraz jej twarzy by miy, znamionowa czysto i prostot. Z ssiedniej izby dolatywa ostry krzykliwy gos generaa Menscha, wtroway mu wybuchy miechu, dzikie wrzaski, tupanie i klaskanie. Gos Menscha wprawia w drenie szyby okienne i cynowe czarki stojce na kominku. - Pozwlmy si bawi chopakom - mwi Dietl wycigajc si na polowym ku. Patrzy w okno; on take ma pokorne, beznadziejne spojrzenie rena, tajemnicze zwierzce spojrzenie, jakie maj oczy

umarych. Biae soce ukonie owietla drzewa, baraki Alpenjgerw, cignce si szeregiem na skraju lasu, drewniane domki oficerw. Od strony rzeki dolatuj gosy i miech kpicych si. W gaziach sosny krzyczy jaki ptak. Dietl zamkn oczy, pi. Friedrich, siedzcy w prymitywnym fotelu okrytym wilcz skr, take zamkn oczy, pi z jedn rk opuszczon wzdu boku, drug zacinit na piersi - rk ma dziecic, drobn i bia. To cudowna rzecz nie y. Daleki szum motoru rzuca cie na srebrzyst ziele brzozowego lasu. W wysokim przejrzystym niebie samolot brzczy jak pszczoa. Orgia w ssiednim pokoju trwa dalej, sycha dzikie wycia, trzask rozbitego szka, przekrzykujce si ochrype gosy, miech ywioowy, dziecinny. Pochylam si nad Dietlem, zdobywc Narviku; to jeden z bohaterw niemieckiej wojny, bohater niemieckiego narodu. On take jest Zygfrydem, Zygfrydem i kotem zarazem; bohater i kapparoth, ofiara, kaputt. To cudowna rzecz nie y. Sysz zza ciany ostry gos Menscha, powany de Foxy, zgiek ktni. Staj w progu. Mensch stoi przed de Fox, blady i spocony. Obaj trzymaj w rku kieliszki, otaczajcy ich oficerowie rwnie ciskaj kieliszki w rkach. Genera Mensch mwi: - Pijemy na cze narodw walczcych o wolno Europy. Pijemy na cze Niemiec, Italii, Finlandii, Rumunii, Wgier... - ...Chorwacji, Bugarii, Sowacji... - poddaj inni. - ...Chorwacji, Bugarii, Sowacji... - powtarza Mensch. - Japonii... - ... Japonii.. - powtarza Mensch. - ...Hiszpanii... - mwi hrabia de Fox, minister penomocny Hiszpanii w Finlandii - Nie, Hiszpanii nie! - krzyczy Mensch. De Fox opuszcza powoli rk z kieliszkiem. Czoo ma blade, uperlone potem. - ...Hiszpanii.. - powtarza z naciskiem. - Nein, nein, Spanien nicht! - krzyczy Mensch. - Hiszpaska Bkitna Dywizja - mwi de Fox - walczy na froncie pod Leningradem u boku niemieckich onierzy. - Nein, Spanien nicht! Wszyscy patrz na de Fox, ktry stoi blady, stanowczy naprzeciw generaa Menscha, patrzc na niego gniewnie i dumnie. - Jeli pan nie wypije na cze Hiszpanii - mwi de Fox - krzykn merde na Niemcy. - Nein! - wrzeszczy Mensch. - Spanien nicht!

- Merde pour l'Allemagne! - krzyczy de Fox wznoszc kieliszek, odwraca si i patrzy na mnie z byskiem tryumfu w oczach. - Brawo, de Fox - mwi mu - wygrae zakad. - Vive l'Espagne, merde pour l'Allemagne! - Ja, ja! - wrzeszczy Mensch wznoszc kieliszek. - Merde pour l'Allemagne! - Merde pour l'Allemagne! - powtarza chr wznoszc kieliszki. Wszyscy si ciskaj, kto wali si na ziemi, genera Mensch czoga si na brzuchu, usiujc pochwyci butelk, ktra toczy si powoli po deskach podogi.

XVII. Zygfryd i oso


Fotele kryte ludzk skr? - pyta Kurt Franz z niedowierzaniem w gosie. - Tak, to byy fotele kryte ludzk skr - powtrzyem. Wszyscy zaczli si mia. Georg Beandasch zauway: - Musz by bardzo przytulne. - To bardzo mikka, gadka skra - powiedziaem - niemal przezroczysta. - W Paryu - rzek Victor Maurer - widziaem ksiki oprawione w ludzk skr, ale foteli takich nigdy nie widziaem. - Te fotele znajduj si we Woszech - objaniem. - W zamku hrabiw Conversano, w Apulii. Jeden z hrabiw Conversano, w poowie siedemnastego wieku, kaza zabija i obdziera ze skry swoich wrogw - ksiy, szlacht, buntownikw, rozbjnikw - aby pokrywa ich skr fotele w wielkim salonie swojego zamku. Jeden ma nawet oparcie ze skry cignitej z biustu ,i brzucha zakonnicy. Mona jeszcze dojrze zarys piersi z koniuszkami wypolerowanymi i starymi wskutek dugiego uywania. - Uywania? - powtrzy Georg Beandasch. - Niech pan pomyli o tych wielu setkach osb, ktre siaday na tym fotelu na przestrzeni trzech stuleci - powiedziaem - wydaje mi si, e to wystarczy, eby zuy nawet biust zakonnicy. - Ten hrabia Conversano - rzek Victor Maurer - musia by potworem. - Skr wszystkich ydw, ktrych wymordowalicie w cigu tej wojny - odparem - ile setek tysicy foteli daoby si pokry? - Milionw - sprostowa Georg Beandasch. - Skra z ydw jest do niczego - zauway Kurt Franz.

- Pewnie, skra z Niemcw jest o wiele lepsza. Mona by z niej robi wspaniae obicie na fotele. - Nic nie dorwna skrze firmy Hermes - rzek po francusku Victor Maurer, ktrego genera Dietl nazywa paryaninem. Victor Maurer, kuzyn Hansa Molliera, attach prasowego ambasady niemieckiej w Rzymie, pochodzi z Monachium, ale dugie lata spdzi w Paryu, a teraz wchodzi w skad Komendy Placu pod zwierzchnictwem kapitana Rupperta. Dla Victora Maurera Paryem by bar u Ritza, a Francj - jego przyjaciel Pierre Cot. - Po wojnie - rzek Kurt Franz - skra z Niemcw bdzie za bezcen. Georg Beandasoh wybuchn miechem. Lea na trawie, na twarzy mia siatkow mask chronic przed komarami. u li brzozowy i raz po raz unosi mask, eby splun. miejc si zapyta: Po wojnie? Po ktrej wojnie? Siedzielimy nad brzegiem Juutuanjoki, w pobliu jeziora. Rzeka z gonym szumem przedzieraa si przez ogromne gazy. Nad wiosk Inari wznosiy si niebieskie dymki, laposcy pasterze gotowali zup z reniego mleka w miedzianych kociokach zawieszonych nad ogniskiem. Soce koysao si nad horyzontem, jakby porusza je wiatr. Las by nagrzany, zielono-niebieski, przepyway przeze podmuchy wiatru, cicho szepcc w trawach i liciach. Stado renw paso si na drugim brzegu rzeki. Jezioro poyskiwao srebrem wrd drzew, pokryte rowymi i zielonymi ykami, jak pikna, antyczna minieska porcelana. Tak, to byy wanie rowe i zielone tony, jakie miewa stara porcelana z Meissen, delikatna ziele i ciepa rowo, gdzieniegdzie zgszczona w malek grudk lnicej jasnej czerwieni Zaczynao pada, nieustajca letnia mawka krain polarnych. Cay las rozbrzmiewa cichym, ale wszechobecnym szeptem. Nagle na porcelanow rowo i ziele jeziora pad promie soca, w powietrzu rozlego si cichutkie dzwonienie, agodny i bolesny dwik pkajcej porcelany. - Dla nas wojna jest skoczona - odezwa si Kurt Franz. Wojna bya od nas daleko. Bylimy poza zasigiem wojny, na jakim odlegym kontynencie, w bezczasowej przestrzeni, poza ludzkoci. Od miesica z gr wdrowaem skro lasw Laponii, przez tundr wzdu Lizy, przez kamienist pustyni fiordu Petsamo, nad Oceanem Lodowatym, pord czerwonych lasw sosnowych, biaych lasw brzozowych nad brzegami jeziora Inari, przez tunturit okrgu Ivalo; od przeszo miesica yem wrd tej dziwacznej rzeszy modych strzelcw alpejskich, Bawarczykw i Tyrolczykw, bezzbnych, ysych, o tych i pomarszczonych twarzach, o pokornym, beznadziejnym spojrzeniu lenego zwierzcia. I zastanawiaem si, co mogo ich tak do gbi odmieni. Byli to przecie wci jeszcze Niemcy, ci sami Niemcy, ktrych spotykaem pod Belgradem, Kijowem, Smoleskiem, Leningradem, mieli te same ochrype gosy, te same uparte czoa, cikie, wielkie rce. Ale byo w nich co niezwykego, co czystego i niewinnego, czego nigdy dotychczas nie dostrzegem u adnego Niemca. Moe byo to jakie zwierzce okruciestwo, niewinne okruciestwo zwierzt i dzieci. Mwili o wojnie jak o czym dawno minionym, z tajemn pogard, z uraz z powodu gwatw, godu, zniszcze i rzezi. Ich okruciestwo byo ju tylko okruciestwem przyrody, jak gdyby samotne ycie w tych bezkresnych lasach, oddalenie od cywilizacji, nuda wiecznej nocy zimowej, dugich miesicy spdzanych w ciemnociach, od czasu do czasu rozjanianych tylko poarem zorzy polarnej, mka nie koczcego si dnia letniego, soca wiszcego dniem i noc nad widnokrgiem - jak gdyby wszystko to kazao im odrzuci okruciestwo waciwe czowiekowi. Osignli zrezygnowan pokor zwierzt lenych, ich tajemne poczucie

mierci. Oczy ich stay si podobne do oczu renw, ciemne, lnice, gbokie; mieli pene tajemnic spojrzenie zwierzcia, jakie maj oczy umarych. (Ktrej nocy, na krtko przedtem, chodziem po lesie. Nie mogem spa. Mina ju pnoc, biae niebo, niezwykle przejrzyste, wygldao jak z bibuki. Nie byo ani cienia chmurki, tak mi si przynajmniej zdawao w pierwszej chwili: niebo byo pogodne i przejrzyste jak bezkresna pusta przestrze. A jednak niewidzialna mawka padaa z tego pogodnego nieba, przenikaa mnie do szpiku koci, dobywaa z lici drzew, z gstwiny krzakw, z jasnego kobierca mchw jaki piewny, cichutki szept. Zapuciem si w las i uszedem chyba z mil, kiedy ochrypy niemiecki gos kaza mi si zatrzyma. Zbliy si do mnie patrol Alpenjger o twarzach ukrytych za siatkowymi maskami przeciw komorom; jeden z wielu patroli specjalnie wywiczonych w tropieniu partyzantki w lasach polarnych; nieustannie przetrzsay one lasy i tunturit okrgw Ivalo i Inari, poszukujc norweskich i rosyjskich partyzantw. Usiedlimy pod oson ska przy ogniu z chrustu, palc i gawdzc pod drobnym deszczem pachncym ywic. Powiedzieli mi, e natrafili na trop wilczego stada. Blisko tego stada odkryli przed kilku dniami, nim jeszcze zauwayli lady; poznali to po niepokoju, jaki ogarn stada renw. Wszyscy ci onierze byli gralami z Tyrolu i Bawarii. Z gbi lasu sycha byo raz po raz to trzaskanie gazek, to gos jakiego ptaka. Kiedymy tak rozmawiali przyciszonymi gosami, tak jak si najczciej rozmawia w tym klimacie, gdzie gos ludziki brzmi jako obco, faszywie, samowolnie, jakby w oderwaniu od czowieka - gos peen desperacji, nabrzmiay tajemnym niepokojem, nie mogcym znale dla siebie wyrazu innego ni wasny jzyk, wasne echo - zauwaylimy przemykajc wrd drzew, o jakie sto krokw od nas, gromadk zwierzt podobnych do psw, o krtkiej sierci barwy przyrdzewiaego elaza. Wilki powiedzieli onierze. Przechodziy zupenie blisko, byskajc ku nam czerwonymi, lnicymi lepiami. Wida byo, e wcale si nie boj, o nic nas nie podejrzewaj. W tej ich ufnoci byo co nie tylko pokojowego, ale wrcz roztargnionego, jaka wyniosa, pospna obojtno. Wilki biegy bezszelestnie, chye i lekkie, swoim dugim, mikkim chodem. Nie miay w sobie nic drapienego; raczej szlachetn niemiao, rodzaj dumnej, niewiadomie okrutnej agodnoci. Jeden z onierzy podnis karabin, ale ktry z jego kolegw pooy rk na lufie i opuci j w d. Gest ten wyraa wyrzeczenie, rezygnacj z waciwego czowiekowi okruciestwa. Jak gdyby w tej nieludzkiej samotnoci nawet czowiek nie mg wyrazi swojej ludzkoci inaczej ni przyswajajc sobie pospn i tp dziko zwierzcia.) - Od kilku dni - powiedzia Georg Beandasch - genera von Heunert wrcz wychodzi z siebie. Nie udaje mu si zapa ososia. Caa strategia niemieckich generaw jest bezsilna wobec ososi. - Niemcy - rzek Kurt Franz - s zymi rybakami. - Ryby nie lubi Niemcw - zauway sentencjonalnie Victor Maurer po francusku.

Porucznik Georg Beandasch, adiutant generaa kawalerii von Heunerta, by pierwszym Niemcem, na jakiego si natknem po przybyciu do Inari. W cywilu Georg Beandasch sprawowa funkcje sdziego w ktrym z sdw berliskich. By trzydziestoletnim, wysokim, barczystym mczyzn o silnie zarysowanej szczce. Chodzi lekko przygarbiony, patrzc na ludzi jako z ukosa. Sposb patrzenia mwi sam - niezbyt odpowiedni dla sdziego. Czsto spluwa na ziemi z wyrazem gbokiej

pogardy na ciemnej twarzy. Jego cera miaa barw wyprawionej skry. Wanie ten kolor wywoa pewnego dnia rozmow na temat foteli hrabiego Conversano, krytych ludzk skr. Nawyk spluwania na ziemi nie by, zdaniem samego Beandascha, odpowiedni dla adiutanta niemieckiego generaa kawalerii: ale mam swoje powody, eby to robi. Czasem odnosio si wraenie, e pluje na wszystkich niemieckich generaw. Chocia w jzyku by powcigliwy, nie wydawao mi si, eby zbyt wysoko ceni Hitlera razem z wszystkimi jego generaami. W przypadku generaa von Heunerta i laposkich ososi zdecydowanie sta po stronie ososi. Mimo wszystko jednak, jak wszyscy Niemcy, czy s sdziami, czy nie, by posuszny generaom. Caa bieda wszystkich ososi Europy na tym wanie polega: e jeli nawet Niemcy s po ich stronie, to przecie nie przestaj by posuszni swoim generaom. Zaraz po przybyciu do Inari wyruszyem na obchd wsi w poszukiwaniu ka. Byem miertelnie zmczony i tak picy, e ledwo trzymaem si na nogach. Przebyem szeset kilometrw, z kraca na kraniec Laponii, zanim dotarem do Inari, i teraz nie mogem si doczeka chwili, kiedy wycign si na ku. Ale w Inari ek jest mao. Wioska liczy sobie nie wicej ni cztery czy pi drewnianych budynkw, skupionych dokoa czego w rodzaju wiejskiego bazaru, Sekatavara Kauppa, ktrego waciciel, Fin, pan Juho Nyknen, powita mnie serdecznym umiechem i zaprezentowa swj cay asortyment najatrakcyjniejszych towarw - celuloidowe grzebienie, puukko z rkojeci z koci rena, pastylki sacharyny, rkawice z psiej skry i smarowido przeciwko komarom. - ko? ko do spania? - zakopota si Juho Nyknen. - Do spania, oczywicie. - I przychodzi pan do mnie? Ja nie sprzedaj ek. Kiedy miaem w sklepie ko polowe, ale sprzedaem je trzy lata temu dyrektorowi Osak Pankki z Rovaniemi. - Nie mgby roi pan wskaza kogo, kto zgodziby si wypoyczy mi swoje ko cho na par godzin? - Wypoyczy panu ko? Ma pan chyba na myli kogo, kto ustpiby panu swojej kolejki? Hm, to nieatwa sprawa. Niemcy pozajmowali nasze ka, pimy na zmian w tych niewielu, ktre nam pozostay. Mgby pan sprbowa u pani Irjai Palmunen Himanka. Moliwe, e ma jakie ko w swoim hotelu albo potrafi, nakoni ktrego z niemieckich oficerw, eby panu ustpi swego na par godzin. W razie czego, czekajc na swoj kolejk, mgby pan pj na ryby. Mog panu niedrogo dostarczy wszystkiego, co potrzebne do poowu ososia. - Duo jest ososi w tej rzece? - Byo bardzo duo, zanim Niemcy rozpoczli budow mostu na Juutuanjoki. Ciele robi strasznie duo haasu swoimi piami, motami i siekierami, a ososie nie lubi haasu. W Ivalo Niemcy te buduj most i ososie zupenie wyniosy si z Ivalojoki. Ale to jeszcze nie wszystko, Niemcy chodz na pow z granatami. To istna rze. Niszcz nie tylko ososie, ale i wszystkie inne ryby. Czy oni myl, e mog traktowa ososie tak jak ydw? Nigdy na to nie pozwolimy. Niedawno powiedziaem generaowi von Heunertowi: jeeli Niemcy zamiast wojowa z Rosjanami zechc nadal wojowa z ososiami, bdziemy bronili ososi. - O wiele jest atwiej - powiedziaem - prowadzi wojn z ososiami ni z Rosjanami.

- Pan si myli - rzek Juho Nyknen - ososie s bardzo odwane i nieatwo je pokona. Moim zdaniem Niemcy popenili wielki bd, kiedy zaczli wojowa z ososiami. Przyjdzie jeszcze taki dzie, kiedy Niemcy poczuj strach przed ososiami. Tak si to skoczy. Tamta wojna te si tak skoczya. - Ale tymczasem ososie opuszczaj wasze rzeki? - Na pewno nie ze strachu - rzek Juho Nyknen z odrobin urazy w gosie. - ososie nie boj si Niemcw. Pogardzaj nimi. Niemcy to ludzie nielojalni, zwaszcza jeli chodzi o rybowstwo. Nie maj adnego pojcia o fair play. Masakruj ososie rcznymi granatami, rozumie pan? Zdaje im si, e rybowstwo to nie sport, tylko jaka odmiana Blitzkriegu. oso to najszlachetniejsze stworzenie na wiecie. Wolaby raczej mier ni uchybienie zasadom honoru. Z dentelmenem walczy a do koca, jak na dentelmena przystao, bohatersko stawia czoo mierci; ale nie zniy si do walki z nielojalnym przeciwnikiem. Woli wygnanie od haby mierzenia si z przeciwnikiem niegodnym siebie. Niemcy s wciekli, e nie znajduj ju ososi w naszych rzekach. A wie pan, dokd emigruj ososie? - Do Norwegii? - Ale, myli pan, e Norwegom lepiej si dzieje ni ososiom? W Norwegii take siedz Niemcy. Emigruj za Wysp Rybakw, w stron Archangielska i Murmaska. - O, do Rosji? - A tak, do Rosji - rzek Juho Nyknen. Jego blada fiska twarz o wystajcych kociach policzkowych pokrya si nagle mnstwem drobniutkich zmarszczek, niby gliniana maska spkana od soca. Po tym poznaem, e si umiecha. - Wdruj do Rosji - powtrzy. - Miejmy nadziej, e nie wrc tu z czerwonymi gowami. - Jest pan pewien, e w ogle wrc? - Wrc. I to prdzej, ni si wydaje - powiedzia Juho Nyknen. I doda zniajc gos: - Moe mi pan wierzy: Niemcy przegraj wojn. - O! - wykrzyknem. - Powiada pan, e Niemcy przegraj wojn? - Wojn z ososiami, oczywicie - wyjani. - Ludzie tutejsi, Lapoczycy i Finowie, trzymaj wszyscy, rzecz jasna, a ososiami. Niedawno znaleziono nad rzek kilku zabitych onierzy niemieckich. Chyba tylko ososie mogy ich wykoczy, nie sdzi pan? - Moliwe - powiedziaem. - Iz wielk radoci, drogi panie Juho Nyknen, powitam zwycistwo ososi. Ich sprawa jest spraw ludzkoci i cywilizacji. Ale na razie chciabym znale ko do spania. - Bardzo pan zmczony? - Ledwo ywy ze zmczenia i sennoci. - Radz panu uda si do pani Irjai Palmunen Himanka. - Daleko to std?

- Nie wicej ni mila. Moliwe, e bdzie si pan musia zdecydowa na spanie razem z niemieckim oficerem. - W jednym ku? - Niemcy lubi sypia w cudzych kach. Niech mu pan powie, e to paskie ko, a uyczy panu moe troch miejsca. - Dzikuj, panie Juho Nyknen, kiitoksia pallion. - Hyv piv. - Hyv piv. Pani Irjaa Palmunen Himanka przyja mnie uprzejmie. Bya to kobieta niewiele po trzydziestce, o znuonej, smutnej twarzy. Powiedziaa mi, e poprosi porucznika Georga Beandascha, adiutanta generaa von Heunerta, eby ustpi mi jedno ze swoich ek. - Na ilu kach sypia ten pan? - zapytaem. - W jego pokoju s dwa ka - wyjania pani Irjaa Palmunen Himanka. - Mam nadziej, e zgodzi si ustpi panu jedno. Ale pan wie, z Niemcami... - Gwid na Niemcw. Spa mi si chce. - Ja rwnie na nich gwid - zapewnia pani Irjaa Palmunen Himanka - ale do pewnego stopnia. Niemcy... - Niemcw - powiedziaem - nigdy nie naley prosi o uprzejmo. Jeli kto prosi Niemca o przysug, moe by z gry pewien, e spotka go odmowa. Caa wyszo Herrenvolku polega na mwieniu nie. Niemcw nie naley ani prosi, ani pyta. Prosz mnie to zostawi, pani Irjao Palmunen Himanka, ja jestem take ze szkoy ososi. Przygase oczy pani Irjai Palmunen Himanka nagle rozbysy. - O! - powiedziaa - Wosi to szlachetny nard. Pan jest pierwszym Wochem, jakiego spotkaam w yciu; nie wiedziaam, e Wosi take broni ososi przed Niemcami. A przecie jestecie z Niemcami w sojuszu. Wosi s szlachetnym narodem. - Wosi s take z gatunku ososi - powiedziaem. - Wszystkie ludy Europy s teraz ososiami. - C si z nami stanie - westchna pani Irjaa Palmunen Himanka - jeeli Niemcy wytpi wszystkie ososie z naszych rzek albo zmusz je do wywdrowania? W czasach pokoju my wszyscy yjemy z mionikw rybowstwa. Przyjedaj do Laponii na sezon letni z Anglii, z Kanady, z Ameryki Pnocnej. Ach, ta wojna... - Prosz mi wierzy, pani Irjao Palmunen Himanka, ta wojna skoczy si tak samo, jak tamta: ososie wypdz Niemcw. - Daby to Bg! - wykrzykna pani Irjaa Palmunen Himanka.

Bylimy ju na pierwszym pitrze. Hotel w Inari przypomina alpejskie schronisko: drewniany budynek dwupitrowy poczony z niewielk ober, gdzie pasterze i rybacy laposcy zbieraj si w niedziel, po naboestwie, aby pogawdzi o renach, o wdce i o ososiach, zanim rusz w drog powrotn do swoich szaasw i namiotw zagubionych w gbi bezkresnych podbiegunowych lasw. Pani Irjaa Palmunen Himanka podesza do jednych drzwi i zapukaa delikatnie. - Herein! - odezwa si z wntrza ochrypy gos. - Lepiej bdzie, jeeli wejd sam - powiedziaem. - Niech pani zda to na mnie, wszystko pjdzie na pewno doskonale. Pchnem drzwi i wszedem. W maym pokoiku wykadanym brzozowym drzewem stay dwa ka. Na tym bliej okna lea Georg Beandasch z twarz przykryt siatkow mask. Nie powiedziaem nawet dobry wieczr i rzuciem na wolne ko mj plecak i paszcz nieprzemakalny. Georg Beandasch unis si na okciu, obejrza mnie od stp do gw, tak wanie jak sdzia oglda przestpc, umiechn si i zacz kl przez zby, wci si agodnie i uprzejmie umiechajc. By miertelnie zmczony, cay dzie spdzi na nogach w lodowatym nurcie Juutuanjoki, towarzyszc generaowi von Heunertowi, i chcia pospa jeszcze par godzin. - Dobranoc - mrucz. - We dwch w pokoju le si pi-- mwi Georg Beandasch. - Jeszcze gorzej pi si we trzech - odpowiadam wycigajc si na ku. - Ciekaw jestem, ktra teraz moe by godzina - mwi Georg Beandasch. - Dziesita. - Dziesita rano czy dziesita wieczr? - Dziesita wieczr. - Nie chciaby pan pospacerowa po lesie par godzin? - prbuje Georg Beandasch. - Niech mi pan da pospa spokojnie jeszcze cho ze dwie godziny. - Mnie te si chce spa. Na spacer pjd jutro rano. - Wieczorem czy orano, tutaj to na jedno wychodzi. W Laponii soce jest take w nocy. - Wol soce w dzie. - Czy i pan przyjecha tu na te przeklte ososie? - pyta Georg Beandasch po chwili milczenia. - ososie? S jeszcze w tej rzece? - Jest tylko jeden i nie daje si zapa, bestia przeklta. - Jeden tylko? - Jeden jedyny. Ale to ogromne bydl, niebywale chytre i odwane. Genera von Heunert zada posikw z Rovaniemi. Nie wyjedzie z Inari, dopki go nie zowi.

- Posikw? - Genera - mwi Georg Beandasch - to zawsze genera, nawet wtedy, kiedy poluje na ososia. Od dziesiciu dni mokniemy w wodzie a po brzuchy. Dzi w nocy ju-ju mielimy go schwyta. Chc powiedzie, e dzisiejszej nocy mao brakowao, a byby si wpakowa midzy nasze nogi. Podpyn bliziutko, ale nie wzi przynty. Genera jest wcieky. Mwi, e oso sobie z nas drwi. - Drwi sobie z was! - Drwi sobie z niemieckiego generaa! - mwi Georg Beandasch. - Ale jutro nareszcie przybd posiki, ktrych genera zada z Rovaniemi. - Batalion strzelcw alpejskich? - Nie, zwyky kapitan strzelcw alpejskich, kapitan Karl Springenschmid, specjalista od pstrgw alpejskich. Springenschmid jest z Salzburga. Nie czyta pan jego ksiki Tyrol nad Oceanem Atlantyckim? Tyrolczyk jest zawsze Tyrolczykiem, nawet na wybrzeu Oceanu Lodowatego Pnocnego; jeeli jest specjalist od pstrgw, potrafi chyba zowi te ososia, nie sdzi pan? - Pstrg to nie oso - powiadam z umiechem. - Kt wie? Kapitan Springenschmid mwi tak, a genera von Heunert mwi nie. Okae si, kito ma racj. - To niegodne niemieckiego generaa da posikw przeciwko jednemu ososiowi. - Genera - mwi Georg Beandasch - jest zawsze generaem, nawet jeli ma do czynienia z jednym tylko ososiem. W kadym razie kapitan Springenschmid bdzie si musia ograniczy do udzielenia jakich praktycznych rad. Genera chce tego dokona osobicie. Dobranoc. - Dobranoc. Georg Beandasch opada na wznak i zamyka oczy. Ale zaraz otwiera je znowu, siada na ku, pyta mnie o imi, nazwisko, imi ojca, dat i miejsce urodzenia, narodowo, wyznanie i ras, zupenie jakby przesuchiwa oskaronego. Nastpnie wyciga spod poduszki butelk wdki i napenia dwa kieliszki. - Prosit. - Prosit. Kadzie si znowu na wznak i z umiechem zasypia. Soce wieci mu prosto w twarz, caa chmura komarw kry w pokoju. Zapadam w sen. Spaem ju moe kilka godzin, kiedy do moich uszu zacz dociera daleki dwik kastanietw. Beandasch spa gboko, z twarz osonit siatkow mask przeciw komarom; wyglda jak antyczny sieciarz konajcy na piasku cyrkowej areny. agodny, miy dwik kastanietw zbudzi mnie nagle. A przy tym szelest trawy i wist przecinajcych powietrze gazi. Tak, to by na pewno klekot kastanietw. Duga, nie koczca si procesja musiaa przeciga pod oknem. Korowd hiszpaskich tancerek, nocna procesja tancerek z Sewilli udajca si do sanktuarium Matki Boskiej, Virgen de la

Macarena. Trzaskaj w kastaniety, z prawym ramieniem wdzicznie wygitym nad gow, z lew rk wspart na biodrze. Dwik kastanietw przybiera na sile, by coraz wyraniejszy, coraz bliszy. (Brakowao tylko, do wtru, owych zapachw, ktre zawsze towarzysz klekotaniu kastanietw: zapachu widncych kwiatw, nalenikw i kadzida.) Setki, wiele setek kastanietw. Nie koczca si procesja andaluzyjskich tancerek, jak gdyby zamknita w migotliwym futerale zimnego blasku nocnego soca. Nie towarzyszyy jej okrzyki tumw ani wystrza z modzierzy, ani tryumfalne dwiki orkiestry. Tylko to suche, coraz blisze klaskanie kastanietw. Zerwaem si z ka, zbudziem mojego towarzysza; Georg Beandasch unis si na okciach, naty such, spojrza na mnie z ironicznym umieszkiem i wyjani w waciwy sobie jasny, precyzyjny sposb: - To s reny. Dwa paznokcie zawieszone za kopytami tylnych ng w biegu uderzaj o siebie, dajc ten efekt kastanietw. Pan take - doda po chwili - wzi reny za hiszpaskie tancerki? Pierwszego wieczora genera von Heunert take tak myla. Musiaem sprowadzi mu rena do pokoju o drugiej w nocy. Splun na podog i zasn nie przestajc si umiecha. Wyjrzaem oknem. Stado kilkuset sztuk renw galopowao (brzegiem lasu w kierunku rzeki. Bya to jakby zjawa krainy rdziemnomorskiej w hiperborejskich lasach, zjawa ciepej ziemi Poudnia. Zjawa Andaluzji wygrzanej socem, ociekajcej tustym sokiem oliwek. Wchaem zimne, jaowe powietrze czujc w nim, wbrew oczywistoci, wo ludzkiego potu.

Nocne soce padao z ukosa na mae wysepki rozsiane na rodku jeziora, zabarwiajc je krwaw czerwieni. Daleko, w wiosce Inari, aonie wy pies. Niebo cae byo okryte rybi usk, migoczc w olepiajcym, zimnym wietle. Wracaem w kierunku jeziora z Kurtem Franzem, schodzilimy w d po lesistym zboczu wzgrza. Pord stu wysepek rozsypanych na powierzchni jeziora widniaa wita wysepka Lapoczykw, Ukonsaari, najsynniejsze sanktuarium pogaskie w caym okrgu Inari. Tam to, na t wysepk stokowatego ksztatu, ktr nocne soce zabarwia czerwono niby stoek wulkanu, dawni Lapoczycy zjedali si wiosn i jesieni, eby zoy swoim demonom ofiar z renw i psw. Dzi jeszcze Ukonsaari budzi w Lapoczykach zbony lk, zawijaj do brzegu wysepki tylko w jakich okolicznociach, gnani podwiadomym wspomnieniem, a moe i nostalgi, odwiecznych pogaskich obrzdw. Usiedlimy pod drzewem i odpoczywalimy zapatrzeni w ogromn, srebrzyst tafl jeziora w zimnym wietle nocnego soca. Wojna bya od nas daleko, nie czuem ju dokoa siebie aosnej woni czowieka - spoconego, sponiewieranego, zgodniaego czy martwego czowieka, woni, ktra zatruwaa powietrze w krajach udrczonej Europy. Tutaj czuem tylko zapach ywicy, zimny zapach arktycznej przyrody, zapach drzew, wody, ziemi i lenego zwierza. Kurt Franz kurzy swoj krtk norwesk fajeczk kupion w Sekatavara Kauppa pana Juho Nyknena. Obserwowaem go kcikiem oka i dyskretnie wchaem. By czowiekiem jak inni, jak ja, a przecie pachnia jak leny zwierz. By to zmieszany zapach wiewirki, lisa, rena. Zapach wilka. Tak, to by zapach wilka w lecie, kiedy gd nie czyni go okrutnym. Zapach wilka w lecie, kiedy to wiea trawa, ciepy wiatr, wody

wolne od lodu, szemrzce po lasach tysicem strumyczkw w drodze do pogodnego jeziora, roztapiaj jego okruciestwo, jego dziko, gasz jego pragnienie krwi. Zapach wilka sytego, odpoczywajcego w bogim spokoju. Po raz pierwszy w cigu trzech lat wojny czuem si pogodnie w obecnoci Niemca. Bylimy daleko od wojny, poza jej zasigiem, poza ludzkoci, poza czasem. Wojna bya od nas daleko. Czuem zapach wilka w lecie, Niemca po skoczonej wojnie, kiedy nie aknie ju krwi. Kiedymy zeszli ze wzgrza i wynurzyli si z lasu w pobliu wsi Inari, zobaczyem miejsce ogrodzone wysok palisad z biaych pni brzozowych. - To Golgota renw - powiedzia Kurt Franz. - Jesienny rytua uboju renw to co w rodzaju laposkiej Wielkanocy, przypomina ofiar Baranka. Ren jest Chrystusem Lapoczykw. Weszlimy do rodka obszernej zagrody. W zimnym, ostrym wietle ukazuje si moim oczom przedziwny, niezwyky las: wiele tysicy renach rogw, gdzieniegdzie tworzcych fantastyczn gstwin, to znw bardziej rozrzuconych albo wrcz samotnych jak pojedyncze krzaki koci. Lekki nalot pleni zielonej, tej i purpurowej okrywa rogi najstarsze. Wiele jest te modych, delikatnych, nie pokrytych jeszcze tward zrogowacia skorup. Jedne s szerokie i paskie, o regularnych odgazieniach, inne maj ksztat noy, stercz z ziemi na podobiestwo stalowych kling. W jednym kcie zagrody pitrzy si ogromny stos z wielu tysicy renich czaszek podobnych z ksztatu do achajskich hemw o trjktnych otworach ocznych w twardej koci czoowej, biaej i gadkiej. Wszystko to przypomina cmentarzysko wojownikw polegych na polu bitwy. Zwierzcy wwz Rancevaux. Nie ma tu jednak adnych ladw walki. Nic, tylko spokj, wzniosy, uroczysty spokj. Podmuch wiatru przelatuje nad k, muska dba trawy, ktre chwiej si lekko pord nieruchomych kocianych drzew tego niezwykego lasu. Jesieni stada renw wiedzione instynktem, jakim tajemnym woaniem, przebiegaj olbrzymie przestrzenie dc ku tym swoim lenym Golgotom, gdzie czekaj na nie laposcy pasterze przykucnici na pitach, odrzuciwszy na karki kapelusze czterech wiatrw, kady z krtkim lnicym puukko zacinitym w drobnej doni. (Zdumiewajce, jakie mae i delikatne rce maj Lapoczycy. Najmniejsze, najdelikatniejsze rce na wiecie. Cudowne narzdzie, precyzyjnie zrobione z najsilniejszej stali. Smuke palce, cierpliwe i dokadne jak szczypczyki zegarmistrza z Chaiux-deFonds albo szlifierza diamentw z Amsterdamu.) Reny ulegle i agodnie poddaj swoj arteri szyjn mierciononemu ostrzu puukko. Umieraj bez jku, z patetycznym, desperackim spokojem. Jak Chrystus - mwi Kurt Franz. Trawa wewntrz ogrodzenia jest bujna, pojona obficie krwi. Ale listeczki niektrych krzakw wygldaj jak spalone jakim potnym ogniem - moe to ta pomienna krew tak je zabarwia na czerwono, tak je pali. - Nie, to nie moe by krew - mwi Kurt Franz - krew nie pali. - Widziaem, jak od jednej kropli krwi pony cae miasta.- odpowiadam. - Krew budzi we mnie odraz. Jest czym brudnym Brudzi wszystko, czego dotknie. Wymioty i krew to dwie rzeczy najbardziej mi wstrtne. Przesun rk po czole pokrytym rowawymi plamami wierzbu. W bezzbnych dzisach zaciska cybuszek swojej fajki, raz po raz wyjmowa j z ust, schyla si i spluwa z wciekoci na ziemi.

Szlimy przez wie; dwie kobiety, stare Laponki siedzce w progu chaty, patrzyy na nas spod przymknitych powiek, z wolna obracajc ku nam te, pomarszczone twarze. Siedziay przykucnite na pitach, z krtkimi gipsowymi fajeczkami w ustach i rkami skrzyowanymi na podoku. My drobny deszcz; jaki duy ptak polatywa nisko nad koronami sosen wydajc monotonny, ochrypy gos. Przed hotelem genera von Heunert gotowa si do wyruszenia na pow. Na nogach mia laposkie buty z reniej skry, sigajce do p uda, spowity by cay w siatk przeciwko komarom, rce tkwiy po okcie w rkawicach z psiej skry. Stojc w tym stroju przed hotelem czeka, a laposki sucy skoczy pakowa worki z jedzeniem. Genera von Heunert by poza tym w penym rynsztunku bojowym: na gowie stalowy hem, potny mauser u pasa. Oparty na dugim wdzisku jak staroniemiecki lancknecht na swojej lancy, od czasu do czasu rzuca jakie swko stojcemu obok kapitanowi strzelcw alpejskich, barczystemu czowieczkowi o szpakowatych wosach i wesoej rumianej twarzy tyrolskiego grala. Za plecami generaa, w naleytej odlegoci, sta wyprony na baczno Georg Beandasch, rwnie w odpowiednich butach i rkawicach, uzbrojony i szczelnie owinity w siatk ochronn, opadajc mu a do stp. Powita mnie szybkim skinieniem gowy, a z ruchu warg domyliem si, e szepcze sobie bezgonie jakie wdziczne berliskie przeklestwa. - Tym razem - zwrci si do mnie genera von Heunert - mam ju zwycistwo w rku. - Niezbyt si panu szczcio dotychczas - powiedziaem. - Tak i ja uwaam, szczcie mi nie dopisao - rzek genera von Heunert. - Ale kapitan Springenschmid jest innego zdania. Powiada, e to moja wasna wina: ososie s kapryne i uparte, a ja nie dosy si licz z ich usposobieniem. To wielki bd. Na szczcie kapitan Springenschmid poinstruowa mnie odnonie humorw pstrgw i teraz... - Pstrgw? - wtrciem pytajco. - Pstrgw. Dlaczego nie? - rzek genera. - Kapitan Springenschmid, specjalista od poowu pstrgw, sawny na cay Tyrol, twierdzi, e tyrolskie pstrgi maj takie same humory jak laposkie ososie. Nieprawda, kapitanie Springenschmid? - Jawohl! - potwierdzi kapitan Springenschmid z ukonem. I zwracajc si do mnie doda po wosku, tym mikkim akcentem, jaki maj Tyrolczycy, kiedy mwi po wosku: - Pstrgom nie naley nigdy okazywa, e si czowiekowi spieszy. Trzeba mie cierpliwo. Cierpliwo mnicha. Z chwil kiedy pstrg zrozumie, e wdkarz ma do czasu i cierpliwoci, staje si nerwowy, podnieca si i atwo popenia gupstwa. Pstrgi... - Tak, pstrgi - powiedziaem - ale ososie? ososie s takie same - rzek kapitan Springenschmid z umiechem. - Pstrg nie jest cierpliwym stworzeniem; mczy go czekanie i wychodzi na spotkanie niebezpieczestwa. Jeeli chwyci przynt, jest zgubiony. Powoli, delikatnie wdkarz przyciga go do siebie. To ju dziecinna zabawa. Pstrgi... - Tak, pstrgi - powtrzyem - ale ososie? - ososie - owiadczy kapitan Springenschmid - to po prostu wiksze pstrgi. Na krtko przed wojn, w Landeck, w Tyrolu...

- Zdaje si - rzek genera von Heunert - e mj oso jest najwspanialszym okazem ososia, jakiego kiedykolwiek widziano w tutejszych rzekach. Ogromna bestia niezwykej odwagi. Do powiedzie, e ktrego dnia mao brakowao, a byby mnie uderzy pyskiem w kolana. - To bezczelny oso - powiedziaem. - Zasuy na kar. - Przeklte bydl - rzek genera - jedyny oso, jaki pozosta w Juutuanjoki. Prawdopodobnie wbi sobie w gow, e uda mu si wypdzi mnie z rzeki si i pozosta jedynym jej panem. Zobaczymy, kto jest bardziej uparty, oso czy Niemiec - i zacz si mia, szeroko otwierajc usta, a rozkoysay si fady obszernej moskitiery. - Moe drani go paski mundur, panie generale - podsunem. - Powinien by pan ubra si po cywilnemu. To nie jest fair play uda si na pow ososia w generalskim mundurze. - Was? Was sagen Sie, bitte? - zapyta genera nagle zachmurzony. - Temu paskiemu ososiowi - wyjaniem - brak widocznie poczucia humoru. Moe kapitan Springenschmid umiaby powiedzie, jak naley postpowa z ososiem pozbawionym poczucia humoru. - Z pstrgami - rzek kapitan - potrzeba chytroci. Pan genera powinien udawa, e wszed do rzeki z zupenie innego powodu, ni sobie pstrg wyobraa. Pstrgi trzeba /bra podstpem. - Tym razem nie umknie mi - owiadczy genera stanowczo. - I nauczy pan ososie szacunku dla niemieckich generaw - zakoczyem ze miechem. - Ja, ja! - wykrzykn genera. Ale zaraz nachmurzy si i spojrza na mnie podejrzliwie. W tej chwili w drzwiach hotelu ukazaa si pani Irjaa Palmunen Himanka, a za ni Pekka z tac, na ktrej staa butelka wdki i kieliszki. Podesza z umiechem do generaa, napenia kieliszki i podaa najpierw generaowi, a potem kademu z nas kieliszek wdki. - Prosit - rzek genera von Heunert wznoszc kieliszek. - Prosit - powtrzylimy chrem. - Fr Gott und Vaterland - powiedziaem. - Heil Hitler - odrzek genera. - Heil Hitler - powtrzya chrem reszta. Nadeszo tymczasem dziesiciu alpenjgerw owinitych w siatki od komarw i uzbrojonych w pistolety maszynowe. By to patrol majcy eskortowa generaa a do rzeki, a nastpnie obstawi oba brzegi, by chroni generaa w czasie poowu na wypadek jakiej niespodzianki ze strony rosyjskich czy norweskich partyzantw. - Idziemy - rzek genera.

Ruszylimy w milczeniu, eskortowani z przodu i z tyu przez onierzy. Niedostrzegalny deszczyk szemra w liciach dokoa nas. Z wierzchoka drzewa odezwa si jaki ptak, stado renw przemkno w galopie, z dwikiem kastanietw, pomidzy pniami sosen. W zimnym wietle nocnego soca las wyglda jak ze srebra. Szlimy dugo brzegiem rzeki, brodzc po kolana w mokrej od deszczu trawie. Georg Beandasch spoglda na mnie ukradkiem, z min zbitego psa. Raz po raz genera von Heunert odwraca si patrzc w milczeniu na Beandascha i Springenschmida. Jawohl! - odpowiadali obaj jednoczenie na jego nieme pytanie, podnoszc praw do do krawdzi stalowych hemw. Nareszcie, po jakiej godzinie marszu, doszlimy do bystrzyn. Juutuanjoki w tym miejscu rozlewa si w szerokie oysko usiane zomami ciemnego granitu, wystajcymi ze spienionego, gwatownego, ale niezbyt gbokiego nurtu. Pekka i inni Lapoczycy, nioscy przybory wdkarskie i worki z prowiantem, zatrzymali si pod oson skalnej ciany. Cz onierzy eskorty rozstawia si wzdu brzegu, pozostali przeszli w brd na drugi brzeg i objli tam wart, obrceni do rzeki plecami. Genera obejrza uwanie swoj wdk, wyprbowa dziaanie przyrzdu do skracania i rozpuszczania yki, po czym zwracajc si do Beandascha i Springenschmida rzuci: Idziemy - i wszed w wod, a za nim dwaj oficerowie. Ja zostaem na brzegu i usiadem pod drzewem obok Kurta Franza i Victora Maurera. Szum rzeki by gony, peny, piewny, to ama si w krzyku, to przycicha w gboki, powany ton. Stojc porodku nurtu, zanurzony a po brzuch w lodowat wod, genera trzyma wdzisko, jakby to by karabin, i rozglda si dokoa, pewnie po to, eby si wydawao, e znajduje si w tym miejscu i o tej porze, porodku rzeki, w zupenie innym celu, ni to sobie oso wyobraa. Beandasch i Springenschmid stali u jego boku, nieco I tyu, w postawie wyraajcej peni wojskowego szacunku. Pekka i pozostali Lapoczycy siedzieli koem, palc fajki i przygldajc si generaowi w milczeniu. Ptaki dary si w gaziach sosen. Mino okoo dwch godzin, kiedy nagle oso zaatakowa generaa von Heunerta. Duga wdka szarpna, wygia si w uk, zadrgaa, naprya si, genera zachwia si na nogach, zrobi krok w przd, jeden, patem drugi, zakoysa si w kolanach, na koniec opar si dzielnie niespodziewanemu atakowi. Walka rozpocza si. My wszyscy na brzegu - Lapoczycy, onierze z eskorty, Kurt Franz, Victor Maurer i ja - obserwowalimy scen z zapartym tchem. Genera ruszy nagle przed siebie dugimi, cikimi krokami i posuwa si z prdem, mocno stawiajc nogi, wspierajc si praw nog to o jeden, to o drugi zom granitu, ustpujc po trochu, z rozmyln powolnoci. (Taktyka nie bya nowa nawet dla niemieckiego generaa, gdy pow ososi tego wymaga, eby ustpowa terenu posuwajc si naprzd.) Co chwila zatrzymywa si, umacnia swoje z trudem zdobyte pozycje - naleaoby powiedzie utracone, posugujc si jzykiem uywanym przy poowie ososi - przeciwstawia si z uporem nieustannym, wciekym zrywam przeciwnika, a wreszcie pomalutku, ostronie manewrujc stalow korb, zacz nawija yk na szpulk, cignc ku sobie walecznego ososia. Ten te, ze swej strony, ustpowa po trochu, z rozmyln powolnoci, to wynurza z wody srebrzystorowy lnicy grzbiet, wzbijajc silnymi uderzeniami ogona supy spienionej wody, to sun po powierzchni dugim pyskiem, ukazujc rozchylane wargi i wypuke, nieruchomo patrzce oczy. A skoro tylko znalaz oparcie z dwch kamieni, pomidzy ktre mg si zaklinowa, nastpowao nage, mocne szarpnicie, oso cign przeciwnika w swoj stron, w d rzeki, wzdu dwicznej jak stal yy nurtu. Tym ofensywnym prbom ososia genera przeciwstawi swj twardy upr niemiecki, swoj prusk pych, swoj mio wasn i poczucie, e w gr wchodzi nie tylko jego presti osobisty, ale i honor jego munduru. Wyta gos w krtkim, ochrypym okrzyku:

Achtung!, odwraca gow i wykrzykiwa do Beandascha i Springenschmida jakie sowa, zaguszane szumem rzeki, chwilami ostrym, chwilami powanym i uroczystym. Ale jak pomoc mg suy w takich chwilach swojemu generaowi biedny Georg Beandasch, jak mia go podeprze w walce z takim ososiem? C mg poradzi biedny Springenschmid wobec takiego pstrga? Za kadym dalszym krokiem generaa Georg Beandasch i kapitan Springenschmid mogli jedynie postpi take krok naprzd. I tak, krok za krokiem, genera i jego dwaj oficerowie przebyli spory kawa rzecznego nurtu, holowani przez silnego i dzielnego ososia. Ju ze trzy godziny trwaa ze zmiennym szczciem ta walka, kiedy zaczem dostrzega ironiczne umieszki na tych, pomarszczonych twarzach Pekki i pozostaych Lapoczykw, siedzcych w zbitej gromadce z gipsowymi fajeczkami w zbach. Spojrzaem na generaa. By tam wci, na rodku rzeki, w penym bojowym rynsztunku, w stalowym hemie na gowie, z wielkim mauserem u pasa, spowity w fady moskitiery. Szerokie czerwone lampasy jego generalskich spodni lniy w martwym wietle nocnego soca. Wydawao si, e brak mu si, aby opiera si duej gwatownym atakom przeciwnika. Co si w nim rodzio nowego - czuem to, odgadywaem z niecierpliwych gestw, z wyrazu wciekoci na twarzy, z tonu, jakim krzycza raz po raz: Achtung!, tonu, w ktrym brzmiaa zraniona pycha, niepokj, strach. Genera by zirytowany i przeraony. Ba si, jak on bdzie w tym wszystkim wyglda. Walczy z ososiem ju trzy godziny; nie przystoi niemieckiemu generaowi przez tak dugi czas da si trzyma w szachu jednej jedynej rybie. Zaczyna si obawia, e nie wyjdzie z tej walki zwycisko. Gdyby przynajmniej by sam: ale dziao si to w naszych oczach, pod ironicznymi spojrzeniami Lapoczykw, w oczach onierzy z eskorty rozstawionych po obu brzegach rzeki. A poza tym by ju precedens Rosji. Trzeba byo z tym skoczy. Cierpiaa tu jego godno, godno niemieckiego generaa, wszystkich niemieckich generaw, caej niemieckiej armii. No i by jeszcze ten precedens Rosji. Genera von Heuniert odwrci si raptem w stron Beandascha i krzykn ochrypym gosem: - Genug! Erschiet ihn! Do tego! Zastrzeli go! - Jawohl! - odpowiedzia Beandasch i ruszy w d rzeki powolnymi, cikimi krokami. A kiedy doszed do ososia, ktry rzuca si w spienionej wodzie, cignc za sob generaa, stan, wycign pistolet z kabury, pochyli si nad walecznym stworzeniem i z bliska dwukrotnie strzeli mu w gow.

Cz szsta Muchy
XVIII. Golf handicaps
O, nie, Bogu dziki! - wykrzykn Sir Erie Drummond, pierwszy Lord Perth, ambasador J.K.M. Krla Anglii przy Kwirynale. By to jesienny dzie w roku 1935. Soce przedaro si przez row, zielono obrzean chmur, zocisty promie zataczy na stole, a zadwiczay krysztay i porcelana. Rozlega rwnina gro Romano roztaczaa przed naszymi oczyma

gbokie perspektywy tawej trawy, brunatnej ziemi i zielonych drzew z janiejcymi samotnie w padziernikowym socu marmurowymi grobowcami i czerwonymi ukami akweduktw. Grb Cecylii Metelli pon ywym ogniem jesieni, pinie i cyprysy wzdu Via Appia koysay si w powiewach wiatru pachncego tymiankiem i wawrzynem. niadanie dobiegao koca, soce zaamywao si w krysztale kieliszkw, delikatny aromat porto unosi si w powietrzu o barwie miodu, ciepym i sodkim. Dokoa stou p tuzina rzymskich ksinych amerykaskiego lub angielskiego pochodzenia umiechao si do Bobby, crki Lorda Pertha, niedawno polubionej modemu hrabiemu Sandy Manassei. Bobby opowiadaa wanie, jak to Beppe, lepy na jedno oko dozorca kabin kpielowych w Forte dei Marmi, w dniu, kiedy flota brytyjska - w momencie najsilniejszego naprenia dyplomatycznego midzy Angli i Itali w zwizku z kwesti etiopsk - wpyna w szyku bojowym na Morze rdziemne, powiedzia jej: Anglia jest jak Mussolini: zawsze ma racj, szczeglnie wtedy, kiedy jej nie ma. - Czy pan rzeczywicie uwaa, e Anglia ma zawsze racj? - zwrcia si do Lorda Pertha ksina Dora Ruspoli. - O, nie, Bogu dziki! - wykrzykn Lord Perth czerwienic si. - Ciekawa jestem - odezwaa si ksina Jane di San Faustino - czy prawdziwa jest historyjka o caddy'm i Home Fleet. Kilka dni po pojawianiu si floty brytyjskiej na Morzu rdziemnym Lord Perth gra w golfa. Zdarzyo si, e pka wskoczya w kau botnistej wody. Przynie mi pik - powiedzia Lord Perth do chopca. Czemu pan nie pole po ni waszej floty? - odpar may rzymski caddy. Anegdotka przypuszczalnie bya zmylona, niemniej ubawi si ni serdecznie cay Rzym. - What a lovely story! - wykrzykn Lord Perth. Soce wiecio prosto w twarz Lorda Pertha ujawniajc zoliwie w karnacji jego czoa, delikatnie rowej, w zarysie ust, w przejrzystym bkicie oczu to co dziecicego i kobiecego, co ma w sobie kady dobrze urodzony Anglik: ow zadziwiajc niemiao, t barw niewinnoci, t modziecz wstydliwo, ktra z upywem at i wzrostem odpowiedzialnoci i zaszczytw nie widnie i nie przygasa, lecz, przeciwnie, rozkwita w pnym wieku przejawiajc si w dziwnej zdolnoci rumienienia si przy byle okazji i nawet bez powodu, zdolnoci, ktra u Anglikw kojarzy si z siwizn. Dzie by zocisty i ciepy, pogodny dzie jesienny; grobowce przy Via Appia, rozoyste pinie, zielona i ta rwnina Agro, w krajobraz smtny i uroczysty, tworzyy dokoa rowego oblicza Lorda Pertha ram znakomicie harmonizujc z jego jasnym czoem, bkitnymi oczyma, siwymi wosami i niemiaym, lekko melancholijnym umiechem. - Britannia may rule the waves, but she cannot waive the rules43 - powiedziaem z umiechem. Wszyscy dokoa rozemiali si, a Dora Ruapoli powiedziaa w swj gwatowny, szorstki sposb, machajc praw rk i wysuwajc w stron Lorda Pertha niad twarz: - To wielka sia narodu nie mc omija praw tradycji, isn't it?

43

Brytania moe rzdzi falami, ale nie moe omija praw.

- To rule the waves, to waive the rules... pikna gra sw, ale ja nie cierpi gry sw - rzeka Jane di San Faustino. - Hammen Wafer jest bardzo dumny z tego swego joke - powiedziaem. - Hammen Wafer to typowy gossip writer, kronikarz plotek, prawda? - zagadna Dora Ruspoli. - Co w tym rodzaju - powiedziaem. - Czyta pan New York Cecila Beatona? - zapyta William Philips, ambasador Stanw Zjednoczonych, siedzcy obok Cory Antinori. - Cecil to bardzo sympatyczny chopak - rzeka crka Williama Philipsa, Beatrice albo Bi, jak j nazywali jej przyjaciele. - A jego ksika urocza - dodaa Cora Antinori. - Szkoda - odezwaa si Jane di San Faustino - e Wochy nie posiadaj pisarza w rodzaju Cecila Beatona. Pisarze woscy s prowincjonalni i nudni. Brak im sense of humour. - To nie jest wycznie ich wina - powiedziaem. - Italia jest prowincj, a Rzym stolic prowincji. Czy moe sobie pani wyobrazi ksik o Rzymie napisan przez Cecila Beatona? - Czemu nie? - wtrcia si Dorothy di Frasso. - Pod wzgldem plotek Rzym nie ma czego zazdroci Nowemu Jorkowi. Rzym cierpi nie na brak plotek, ale na brak takiego gossip writer jak Cecil Beaton. Do pomyle o wszystkich plotkach na temat papiea i Watykanu. Co do mnie, to nigdy nie wywoaam tylu plotek w Nowym Jorku, ile ich wywouj stale w Rzymie. A c dopiero pani, my dear! - Na mj temat nikt nigdy nie robi plotek - rzeka Dora Ruspoli rzucajc Dorocie spojrzenie pene obraonej godnoci. - Traktuje si nas po prostu jak wesoe dziewczynki, comme des poules - rzeka pogodnie Jane di San Faustino - a to nas bd co bd odmadza. Wszyscy zaczli si mia, a Cora Antinori wyrazia przypuszczenie, e ycie na prowincji nie jest jedyn przyczyn sprawiajc, i pisarze woscy s nudni. Na prowincji take mog by zabawni pisarze. - W gruncie rzeczy Nowy Jork jest te prowincjonalnym miastem. - Quelle ide! - wykrzykna Jane patrzc na Dor pogardliwie. - Czciowo zaley to take od rodzaju jzyka - zauway Lord Perth. - Jzyk ma ogromne znaczenie - powiedziaem - nie tylko dla pisarzy, ale dla caych narodw i pastw. Wojny s, w pewnym sensie, bdami skadni? - Albo po prostu bdami wymowy - dorzuci William Philips.

- Rzeczywicie, nie s to ju czasy, kiedy sowo Italia i sowo Anglia pisao si odmiennie, ale wymawiao jednakowo. - Moliwe - rzek Lord Perth - e chodzi tu po prostu o kwesti wymowy; zadaj sobie to pytanie po kadej rozmowie z Mussolinim. (Wyobraziem sobie rozmow Lorda Pertha z Mussolindim w ogromnej sali Palazzo Venezia. - Niech wejdzie ambasador Anglii - mwi Mussolini do Navarry, swojego gwnego odwiernego. Drzwi otwieraj si, .posuszne dyskretnemu skinieniu Navarry, Lord Perth ukazuje si w progu i kroczy powoli po lnicej marmurowej posadzce w kierunku masywnego orzechowego stou, ustawionego przed monumentalnym szesnastowiecznym kominkiem. Mussolini czeka stojc, oparty o st albo o kominek, czeka umiechnity, a po chwili rusza na jego spotkanie: i oto ju obaj stoj naprzeciw siebie, Mussolini, jakby skupiony wewntrznie, a jednoczenie naprony w nieustajcym wysiku zachowania dostojestwa i uprzejmoci zarazem, koysze olbrzymi gow, wzdt, bia, okrg, tust, ys, ktrej sterczca za uchem, na potylicy, narol przydaje okropnego ciaru. Lord Perth wyprostowany, umiechnity, ostrony i niemiay, z oboczkiem lekkiego dziecicego rumieca na czole. Mussolini wierzy w siebie, jeli w ogle w cokolwiek wierzy; nie wierzy tylko w to, by nie dao si pogodzi logiki ze szczciem, woli z przeznaczeniem. Jego gos jest ciepy, powany, a jednak delikatny. Gos, w ktrym wyczuwa si dziwne, gbokie akcenty jak gdyby kobiece, co chorobliwie kobiecego. Lord Perth nie wierzy w siebie. Oh, no, thank God! Wierzy natomiast w si, presti i wiecznotrwao floty brytyjskiej i Banku Angielskiego, w sense of humour floty i fair play Banku Angielskiego. Wierzy w cisy zwizek zachodzcy midzy boiskami sportowymi Etan i polem bitwy pod Waterloo. Mussolini stoi przed nim, zupenie sam: wie, e nie reprezentuje nic i nikogo. Reprezentuje wycznie siebie. A znw Lord Perth jest wycznie reprezentantem Jego Krlewskiej Moci. Mussolini mwi: How do you do? takim tonem, jakby mwi: Chc wiedzie, jak si pan miewa. Lord Perth mwi: How do you do?, jakby mwi: Nie chc wiedzie, jak si pan miewa. Mussolini mwi akcentem chopa z Romanii. Akcent Lorda Pertha to akcent naukowca z Oxfordu, majcego dalekich krewnych w Szkocji, akcent Magdalen College, Hotelu pod Mitr i Perthshire. Jego twarz jest umiechnita, ale niewzruszona, jego wargi poruszaj si lekko, zaledwie muskajc sowa, jego spojrzenie jest gbokie i tajemnicze, jak gdyby patrzy z zamknitymi oczyma. Twarz Mussoliniego jest blada i nalana, uksztatowana w mask sztucznej pogody i wymuszonej uprzejmoci, jego grube wargi zdaj si wysysa sowa, jego oczy s szeroko rozwarte i okrge, jego wzrok nieruchomy i niespokojny zarazem. Wzrok czowieka, ktry wie, co jest pokerem, a co nim nie jest. A spojrzenie Lorda Pertha jest spojrzeniem czowieka, ktry wie, co jest krykietem, a co nie jest krykietem. Mussolini mwi: I want - ja chc. Lord Perth: I should like - pragnbym. Mussolini mwi: I don't want - ja nie chc. Lord Perth: We can't nie moemy. Mussolini mwi: I think myl. Lord Perth: J suppose, may I suggest, may I propose, may I believe - przypuszczam, czy wolno mi sugerowa, czy wolno mi zaproponowa, chciabym wierzy. Mussolini mwi: nieodwoalnie. Lord Perth: rather, maybe, perhaps, almost, probably - raczej, moliwe, nieomal, prawdopodobnie. Mussolini mwi: moja opinia, Lord Perth: opinia publiczna. Mussolini: rewolucja faszystowska, Lord Perth: Italia. Mussolini: krl, Lord Perth: Jego Krlewska Mo. Mussolini mwi: ja, Lord Perth: Imperium Brytyjskie.

- Nawet Eden - powiedziaa Dorothy di Frasso - mia pewne trudnoci w porozumieniu si z Mussolinim. Wyglda na to, e nie wymawiali tych samych sw w jednakowy sposb. Dora Ruspoli zacza opowiada zabawne incydenty, ktre podczas niedawnego pobytu Edena w Rzymie wzbudziy niezdrowe zaciekawienie w wyszym towarzystwie rzymskim. Natychmiast po niadaniu, jakie wyda na jego cze Lord Perth w ambasadzie brytyjskiej, Anthony Eden wyszed z ambasady samotnie, pieszo. Bya trzecia po poudniu. O szstej jeszcze go nie byo. Lord Perth zaczyna ju si niepokoi. Na krtko przed zamkniciem Muzew Watykaskich mody sekretarz ambasady francuskiej, ktry dopiero niedawno przyby do Palazzo Farnese wprost z Quai d'Orsay i spaca w Rzymie, ladami Chateaubrianda i Stendhala, swoj danin nowicjusza, bdzc po schodach i korytarzach muzeum spostrzeg siedzcego na pokrywie etruskiego sarkofagu, pomidzy opatk jakiego Herkulesa a smukym, biaym udem jakiej Diany, modego blondyna o delikatnym wsiku, pogronego w lekturze maej ksieczki oprawionej w ciemn skr: byy to, tak mu si przynajmniej zdawao, Ody Horacego. Mody sekretarz ambasady, porwnawszy w myli twarz samotnego czytelnika Horacego z fotografiami widniejcymi tego dnia na pierwszych stronach dziennikw, pozna Anthony Edena, ktry w dyskretnym pmroku muzeum odpoczywa przy Odach od nudnej piy obiadw i przyj oficjalnych, rozmw i rokowa politycznych, a moe take od owej niepokonanej nudy, jaka ogarnia kadego Anglika z wyszych sfer, kiedy zaczyna myle o sobie samym. Odkrycie to, ktrym mody sekretarz ambasady francuskiej podzieli si naiwnie ze swymi kolegami i z trzema czy czterema rzymskimi ksitami spotkanymi w Klubie Myliwskim czy w barze hotelu Excelsior, ywo poruszyo rzymskie towarzystwo, tak apatyczne z natury, z tradycji i przez prno. Tego wieczora, na obiedzie u Isabelle Colonny, nie mwio si o niczym innym. Isabelle bya zachwycona. Ten drobny fakt biograficzny, zupenie bahy, wyda jej si czym niezmiernie wzniosym. Eden i Horacy! Isabelle nie umiaaby sobie przypomnie ani jednej linijki z Horacego, ale wyczua natychmiast, e jest co wsplnego midzy Edenem a starym, kochanym, czarujcym aciskim poet. Za bya na siebie, e nie odgada ju od dawna bez niczyjej pomocy, co mianowicie czy Horacego z Edenem. Na drugi dzie, poczynajc od dziesitej rano, caa mietanka rzymska spotkaa si, niby przypadkiem, w Muzeach Watykaskich, a kady trzyma pod pach albo ciska zazdronie w rkach egzemplarz Horacego. Ale Eden si nie pojawi i koo poudnia wszyscy rozeszli si z uczuciem gbokiego zawodu. W muzeum byo gorco i Isabelle Colonna przystana przy oknie razem z Dor Ruspoli, eby zaczerpn wieego powietrza i przeczeka, a tous ces gens-l sobie pjd. Kiedy zostay same, Isabelle odezwaa si: - Ma chre, miech pani popatrzy na ten posg. Czy nie przypomina Edena? To z pewnoci Apollo. Och, on jest podobny do Apollina, he's a wonderful young Apollo! Dora zbliya si do posgu i przyjrzaa mu si uwanie poprzez rowaw mgiek swojej krtkowzrocznoci. - Ale to nie jest Apollo, ma chre, prosz si przyjrze z bliska. By to posg kobiecy, moe Diana, moe Wenus.

- Pe jest w pewnych wypadkach bez znaczenia. Czy nie uwaa pani, e mimo wszystko ta posta jest do niego podobna? W przecigu paru godzin Horacy sta si modny. Na stolikach Golf Clubu w Acquasanta, na bawenianych serwetach w biao-czerwon szkock krat, obok torebki od Hermesa, paczki Cameli czy Gold Flake'w, piek golfowych marki Dunhill - nie brakowao nigdy Horacego la Schiaparelli, czyli egzemplarza d w jedwabnej chusteczce czy pokrowcu, tak bowiem w ostatnim zeszycie Vogue Schiaparelli radzi ochrania ksiki przed szkodliwym dziaaniem rozgrzanego piasku pla morskich czy wilgotnego pyu terenw golfowych. Ktrego dnia znaleziono zapomniany na stoliku, kto wio, czy nie rozmylnie, bardzo stary wenecki tomik d Horacego w cudownej szesnastowiecznej oprawie wytaczanej zotem. Na okadce jania (chocia zoto zblako troch w cigu wiekw) herb Colonnw. Brak byo wprawdzie herbu Sursockw, ale i tak wszyscy bez trudu odgadli, e to ulubiona ksika do poduszki Isabelle. Nastpnego ranka Eden uda si do Castel Fusano i zaledwie wiadomo o tym obiega Rzym, istny korowd luksusowych maszyn pojawi si na szosie do Ostii. Ale Eden, po krtkiej kpieli morskiej i sonecznej, opuci ju Castel Fusano co najmniej przed godzin. I wszyscy wrcili do Rzymu rozczarowani i zirytowani jedni na drugich. Wieczorem w domu Dorothy di Frasso nowa pogo za skarbem bya niemal wycznym tematem konwersacji i Dorothy nie oszczdzia w niej nikogo, z wyjtkiem Isabelle: Isabelle, jak twierdzia Dorothy, odkrya, e jeden z jej przodkw, Sursockw, ktry spdzi dugie lata w Konstantynopolu za czasw Edwarda VII i w Londynie za panowania Abdul Hamida, przeoy Ody Horacego na jzyk syryjski. Istniaa wic jaka wi midzy rodem Sursock, Horacym i, rzecz jasna, Edenem. Ta nieoczekiwana parantela z Anthonym Edenem napawaa Isabelle zrozumia dum. A potem Eden odjecha do Londynu zupenie nagle i w klubie golfowym w Aequasanta wszyscy spogldali na siebie podejrzliwie, jak zazdroni kochankowie, i aonie, jak kochankowie rozczarowani. Isabelle, ktrej kto po powrocie z Forte dei Marmi powtrzy niewinn zoliwostk Jane (bya to aluzja do rytualnych uczt, jakie na Wschodzie urzdza si po pogrzebie), w ostatniej chwili odwoaa proszony obiad. A Dora pomkna czym prdzej do Forte dei Marmi, eby uraczy Jane obfitym niwem ploteczek z tego pasjonujcego tygodnia. - Ej, ty take, moja droga! - powiedziaa jej Jane di San Faustino. - Widziaam z daleka twoj min tego dnia. Powiedziaam sobie od razu: a y est. J te chwycio! - C to za niezwyke miasto, ten Rzym - rzek Lord Perth. - Wszystko staje si materiaem do stworzenia legendy, nawet zwyka wiatowa ploteczka. Ot i Sir Anthony Eden wszed do legendy. Wystarczy mu tydzie pobytu w Wiecznym Miecie, aby wkroczy w wieczno. - Tak, ale wyszed z niej rwnie szybko, spryciarz! - odpara Jane.

By to zoty wiek Golf Clubu, zaszczytne i szczliwe dni Acquasanty. Potem przysza wojna i angielskie pole golfowe, course, stao si rodzajem hiszpaskiego deptaka, paseo, gdzie mode rzymskie damy defiloway przed oczyma Galeazza Ciano i jego dworu, koyszc niedbale kijkami trzymanymi w drobnych biaych rczkach. Gwiazda Galeazza, zrodzona z czerwonych dymw wojny, szybko wzniosa si wysoko nad widnokrgiem i zdawao si, e dla Golf Clubu powrci wiek zoty, e nastan nowe dni chwalebne i szczliwe; tyle tylko, e nazwiska, maniery, spojrzenia i stroje miay

teraz w sobie co nazbyt nowego, barwy zbyt ywe, eby nie budzi podejrze, czasem cakowicie niesusznych, jakie budz zazwyczaj ludzie zbyt nowi i zbyt nowe rzeczy w tym wiecie zbyt starym, ktremu autentycznoci nie przydawaa nigdy nowo ani modo. Ju sama nadmierna szybko kariery Galeazza i jego dworu stanowia wyran oznak illegitymizmu, oznak wrcz nieomyln. Odjechali Anglicy, odjechali Francuzi, wielu innych obcych dyplomatw gotowao si do opuszczenia Rzymu. Dyplomaci niemieccy zajli miejsce angielskich i francuskich. W stosunkach towarzyskich nastpi wyrany upadek; podejrzliwo, jakie nieokrelone skrpowanie zastpiy dawny swobodny wdzik, pogodn ufno. Ksina Anne Marie von Bismarck, ktrej jasna szwedzka twarz zdawaa si wyhaftowana na bkitnym jedwabiu nieba na tle pinii, cyprysw d grobowcw Via Appia, a take inne mode kobiety z ambasady niemieckiej miay umiech peen niemiaego wdziku, tym bardziej niemiaego, e czuy si obce w tym Rzymie, w ktrym kada inna cudzoziemka czuje si od razu rzymiank; ale jaki al unosi si w powietrzu, subtelny, agodny al. Modzieczy dwr Galeazza Ciano by raczej atwy i szczodry: dwr prnego i kaprynego wadcy, na ktry dosta si byo mona dziki asce kobiet i zosta stamtd wypdzonym popadszy niespodzianie w nieask wadcy: targowisko umiechw, honorw, urzdw i prebend. Krlow tego dworu bya, jak by powinno, kobieta. Ale nie adna spord faworyt Galeazza, moda i pikna, lecz taka, ktrej faworytem by Galeazzo i ktrej dominujc rol rzymskie towarzystwo od dawna akceptowao, nie bez silnych pocztkowych oporw; zreszt ten rodzaj wadztwa przypada jej z tytuu nazwiska, rangi spoecznej, bogactwa, a take pyn z przyrodzonej skonnoci do intryg. Do tego dochodzi jeszcze jaki swoisty zmys historyczny i wiadomo spoeczna, na wskro klasowa, ktra przytumiaa w niej i tak do saby i niepewny zmys polityczny. Wspomagana, by moe, swoj nie kwestionowan ju teraz pozycj pierwszej damy Rzymu, a moe te dezorientacj, w jak popady wysze sfery rzymskie pod wpywem nieadu wojennego i niepewnoci jutra, moe wreszcie tymi miazmatami pogaskiej beznadziejnoci, jakie wlizguj si w zwapniae yy starych arystokracji katolickich w obliczu nadcigajcej burzy, jeeli nie korupcj zasad moralnych i obyczajw, ktra zazwyczaj poprzedza gboko sigajce rewolucje - ksina Isabelle Colonna w krtkim czasie zdoaa uczyni z paacu na Piazza Santi Apostoli twierdz owych zasad illegitymizmu, ktre na arenie politycznej i towarzyskiej reprezentowa hrabia Galeazzo Ciano i jego dwr. Niespodziank byo to jedynie dla tych, ktrym nie znane s polityczne dzieje wielkich rodw rzymskich na przestrzeni ostatnich trzydziestu czy pidziesiciu lat i ktrzy, nie wtajemniczeni w publiczne sekrety rzymskiej mietanki, nie wiedzieli, jaka jest naprawd osobista pozycja Isabelle w rzymskim wiecie. To, e Isabelle przez szereg lat penia rol niezomnej westalki, straniczki surowych zasad legitymizmu, nie zmienia faktu, i ta maa Sursock (jak powszechnie zwano Isabelle w pierwszym okresie jej maestwa, kiedy przybya do Rzymu z Kairu i Konstantynopola ze swoj siostr Mathild, on Alberta Theodolego) przez wiele osb uwaana bya za parweniuszk, za intruza i e w doryckim porzdku domu Golonnw reprezentowaa porzdek koryncki. Znalazszy si pniej w obliczu owej Italii nielegitymistycznej, ktr Mussolini i jego rewolucja wydwignli na zaszczytne wyyny, Isabelle na przecig kilku lat, a do zawarcia konkordatu, przyja postaw uprzejmej rezerwy, przygldajc si, rzec mona, biegowi wypadkw przez okno. Uoya swoje stosunki z rewolucj na zasadzie tego, co widziaa z okien Palazzo Colonna, a uczynia to z zachowaniem skrupulatnej etykiety i protokolarnych rygorw, stosowanych w synnych kontraktach najmu z nieszczsn Mrs Kennedy,

ktra przez dugi czas zajmowaa jako lokatorka apartament w Palazzo Colonna. W dniu, kiedy Isabelle otworzya podwoje swego domu Italowi Balbo, legitymistyczny Rzym bynajmniej nie by zaskoczony, nie mona te powiedzie, aby nowo ta wywoaa jakikolwiek skandal. Moliwe jednak, e nikt nie przejrza do gbi istotnych przyczyn tej zmiany w postawie Isabelle oraz obecnoci Itala Balbo w salonach paacu przy Piazza Santi Apostoli Wojna staa si nie tylko dla Isabelle i dla rzymskiego towarzystwa, ale dla caego narodu woskiego tym, co Hiszpanie okrelaj terminem zaczerpnitym z walk bykw, el momento de verdad - chwil prawdy. Jest to moment, kiedy czowiek sam jeden ze szpad w rku staje naprzeciw byka. W takich to chwilach objawia si prawda o czowieku i o zwierzciu stojcych naprzeciw siebie. W takiej chwili zarwno z czowieka, jak i ze zwierzcia opada wszelka prno. Czowiek w tym ostatecznym momencie jest samotny i nagi w obliczu bestii, rwnie samotnej i nagiej. Na pocztku wojny, w owej chwili prawdy, Isabelle take poczua si samotna i naga: to sprawio, e otworzya dostojne podwoje Palazzo Colonna przed Galeazzem Ciano i jego dworem, okazujc przez to, e dokonaa ostatecznego wyboru midzy zasad legitymizmu a zasad illegitymizmu i czynic z paacu przy Piazza Santi Apostoli to, czym by paac arcybiskupi w Paryu za czasw kardynaa de Retza, a z siebie samej - w pewnym sensie kardynaa de Retza; w tej rezydencji, gdzie teraz zbierao si wszystko dwuznaczne, wszystko podrabiane, co ostatnio wypyno na powierzchni w nowym Rzymie i nowej Italii, Isabelle rzdzia jak krlowa, nie rezygnujc ze swojej dawnej, uprzejmej, usidlajcej skonnoci do tyranii. I Galeazzo figurowa tam raczej jako narzdzie owej tyranii ni jako sam tyran. Teraz ju nie biae re i nie czerwone zimowe poziomki - krlewskie nowalijka, ktre a do wojny nadchodziy codziennie samolotem z Libii w darze od Itala Balbo - byy ozdob stou Isabelle (Italo Balbo ju nie y, nie yy te moe i zimowe poziomki z Libii), ale umiechnite twarze, rane policzki i poziomkowe usta modych kobiet, ktre Isabelle podsuwaa, jako krlewskie nowalijki, nienasyconej prnoci Galeazza W czasach krtkotrwaego panowania Itala Balbo les beaux esprits Rzymu, ktrzy si nie zmienili od czasw Stendhala, porwnywali st Isabelle do pola startowego wzlotw towarzyskich i politycznych, najwyszych i najbardziej ryzykownych. Stamtd Balbo wyruszy na swoj przepraw przez Atlantyk, stamtd wystartowa do swego ostatniego lotu. Obecnie st Isabelle, odkd krlowa przy nim Galeazzo Ciano, sta si czym w rodzaju Otarza Ojczyzny: brak byo jedynie pod nim szcztkw nieznanego onierza. (Cho kto wie, moe pewnego piknego dnia znalazyby si owe nieznane zwoki?) Moda kobieta, ktra wzbudzia podziw Galeazza choby w najbardziej przelotnym zetkniciu, wany cudzoziemiec, ambitny galant czy dandy z Palazzo Chigi, spragniony awansu lub nominacji na atrakcyjn zagraniczn placwk - kady musia dopeni powinnoci, o ktr zreszt usilnie na og zabiegano, zoenia Isabelle i Galeazzowi daniny w postaci biesiadnego wieca z r. Szczliwi wybracy przekraczali prg Palazzo Colonna z minami wtajemniczonych, a jednoczenie jawnych wsplnikw, niby uczestnicy spisku, ale spisku powszechnie znanego. Zaproszenie do domu przy Piazza Santi Apostoli nie miao ju teraz adnej autentycznej wartoci towarzyskiej. Moliwe, e stanowio walor polityczny. Ale co si tyczy i waloru politycznego owego zaproszenia, to wielu si na nim zawiodo. Pierwsza, a moe w ogle tylko ona jedna, Isabelle zrozumiaa - i to jeszcze zanim otworzya podwoje Palazzo Colonna przed hrabi Galeazzem Ciano - e ten mody i uroczy minister spraw zagranicznych, szczliwy zi Mussoliniego, w polityce i w yciu narodu wcale si nie liczy. Czemu wobec tego

Isabelle zatkna na szczycie Palazzo Colonna chorgiew Galeazza Ciano? Ci, nawet do liczni, ktrzy naiwnie j potpiali, e roztacza opiek nad Galeazzem jedynie przez wiatow ambicj (trudno wyobrazi sobie mieszniejszy zarzut) albo z namitnoci do intryg, zapominali widocznie, e pierwsza dama Rzymu nie miaa zgoa potrzeby podcigania swojej pozycji w wiecie ani - tym mniej - jej bronienia, i e w sojuszu i Galeazzem miaa wszystko do stracenia, nic natomiast do zyskania. Wiadomo skdind, jakie byy losy sojuszw zawieranych przez hrabiego Ciano. Trzeba tu odda sprawiedliwo geniuszowi towarzyskiemu Isabelle i jej polityce spoecznej: nikt, nie wyczajc Mussoliniego, nie mgby panowa w Rzymie na przekr Isalbelle. W dziedzinie zdobywania wadzy Isabelle nie potrzebowaa si uczy niczego i od nikogo: dokonaa swojego marszu na Rzym wyruszywszy ze znacznie wikszej odlegoci, prawie dwadziecia lat przed Mussolinim. I trzeba przyzna, e udao jej si to znacznie lepiej. Przyczyny tego optania Isabelle przez Galeazza s znacznie gbsze i bardziej skomplikowane. W spoeczestwie podupadajcym, bliskim ostatecznej ruiny, w narodzie, w ktrym zasady legitymizmu historycznego, politycznego i spoecznego nie posiaday ju adnego autorytetu, w tej Italii, ktrej klasy cile zwizane z losami konserwatyzmu spoecznego utraciy wszelki presti, w kraju, ktry, jak to Isabelle wyczua niezawodnym instynktem Sursockw, mia sta si wielkim lewantyskim krajem Zachodu (pod wzgldem obyczajw politycznych Rzym, znacznie bardziej ni Neapol, zasugiwa na definicj Lorda Roseberry: jedyne na wiecie wschodnie miasto nie posiadajce dzielnicy europejskiej), w takiej wanie Italii tylko zwycistwo zasad illegitymizmu mogo zapewni przetrwanie straszliwego kryzysu spoecznego, jaki zapowiadaa i przygotowywaa wojna, czyli zrealizowa ostateczny bezporedni cel klas konserwatywnych w okresach cikich kryzysw spoecznych: ocali to, co jest do ocalenia moliwe. , Poniektrzy wysuwali pod adresem Isabelle naiwny zarzut, e zdradzia spraw legitymizmu. W jzyku mietanki znaczy to, e przeoya hrabiego Galeazza Ciano nad ksicia Piemontu, ktry w oczach klas konserwatywnych personifikowa zasad legitymizmu, czyli adu i zachowawczoci, i wydawa si jedynym czowiekiem zdolnym zapewni przezwycienie kryzysu w ramach konstytucji. Jeeli istnieje w Europie ksi krwi naprawd peen zalet, to jest nim Humbert Sabaudzki. Jego wdzik, uroda, dobro, pogodna prostota, to wanie te zalety, jakie nard woski pragnie widzie w swoich wadcach. Ale brak mu byo pewnych zalet koniecznych do spenienia zada, jakie na nakadaa jego klasa. Pod wzgldem inteligencji ksi Piemontu mia jej w sam raz tyle, ile - zdaniem innych - byo mu potrzeba. A co si tyczy poczucia osobistego honoru, byoby zniewag powiedzie, e go nie posiada. Owszem, posiada je: ale nie takie, jakie w chwili niebezpieczestwa chcieliby widzie w swoim wadcy konserwatyci. W jzyku zatrwoonych konserwatystw termin poczucie honoru w odniesieniu do ksicia krwi oznacza w szczeglny rodzaj honoru, ktry troszczy si o ocalenie nie tylko zasady monarchistycznej, nie tylko instytucji pastwowych, nie tylko interesw dynastycznych, ale i tego, co stoi za ow zasad, owymi instytucjami czy interesami - czyli adu spoecznego. Z drugiej strony, w otoczeniu ksicia Piemontu nie byo nikogo, kto przedstawiaby gwarancj, e rozumie, co termin poczucie honoru oznacza dla konserwatystw w dobie cikiego i gronego kryzysu spoecznego. Co si tyczy ksinej Piemontu, w ktrej wielu pokadao ogromne nadzieje, nie bya ona kobiet, z ktr Isabelle mogaby doj do porozumienia. W momentach gronego kryzysu spoecznego, kiedy w niebezpieczestwie jest wszystko, nie za tyko rodzina krlewska i jej dynastyczne interesy, kto taki, jak ksina Isabelle Colonna, z domu Sursock, nie moe bra pod uwag innego porozumienia

z ksin Piemotu ni na zasadzie cakowitej rwnoci. Isabelle mwia o niej ta Flamandka i epitet ten, w drwicych ustach Isabelle, wywoywa obraz jednej z owych filles plantureuses flamandzkiego malarstwa, rudowosej, o bujnych biodrach i leniwych, akomych ustach, Isabelle uwaaa, e pewne wypowiedzi ksinej Piemontu, jej dziwne i raczej nierozwane kontakty z ludmi przeciwnymi monarchii czy wrcz z komunistami pozwalaj sdzi, e ksina Piemontu chtniej sucha rad ze strony mczyzn, nawet przeciwnikw, ni zwierze kobiet, nawet przyjaciek. Nie ma przyjaciek i mie ich nie chce: taki wniosek wycigaa std Isabelle, ubolewajc nad tym stanem rzeczy - nie ze wzgldu na siebie, oczywicie, ale na cette pauvre Flamande. Rzecz jasna, e midzy ksiciem Piemontu a hrabi Galeazzem Ciano wybr Izabelle musia pa na tego drugiego. Ale wrd wielu wzgldw, ktre skoniy Isabelle do tego wyboru, jeden by wielk pomyk. Nie ulegao wtpliwoci, e z punktu widzenia politycznego i historycznego Ciano jest najautentyczniejszym reprezentantem zasad illegitymizmu, czyli tego, co klasy konserwatywne okrelay jako oswojon rewolucj (rewolucja oswojona jest zawsze uyteczniejsza dla celw zachowawczych od reakcji dzikiej, czy po prostu bezmylnej i nieudolnej). Ale Isabelle popenia fatalny bd kierujc si w wyborze do rozpowszechnionym przekonaniem, jakoby Ciano by Anty-Mussolinim i personifikowa nie tylko w rzeczywistoci, ale i w wiadomoci woskiego ludu jedn lini polityczn, mogc ocali to, co jest do ocalenia moliwe, czyli polityk przyjani z Angli i Ameryk; jednym sowem, e Ciano jest, jeeli nie tym nowym czowiekiem, ktrego wszyscy szukali i oczekiwali (trzydziestoletni Galeazzo by zbyt mody, eby mc go uzna za nowego czowieka w kraju, gdzie ludzie zaczynaj by nowi dopiero po przekroczeniu siedemdziesitki), to jest przynajmniej czowiekiem jutra, tym, ktrego narzucaa powaga i niepewno sytuacji. Pniej dopiero okazao si, jak dalece powany by ten bd i jak brzemienny w skutki. I kiedy jeszcze miao si okaza, e Isabelle bya tylko narzdziem w rku Opatrznoci (tej samej Opatrznoci, z ktr utrzymywaa za porednictwem Watykanu tak dobre stosunki), narzdziem do przyspieszenia agonii skazanego na zagad spoeczestwa i do nadania tej agonii pewnego oblicza, pewnego stylu. Zudzenie, e hrabia Galeazzo Ciano jest Anty-Mussolinim, czowiekiem, na ktrego Londyn i Waszyngton patrz z ufnoci, podzielao z Isabelle wielu. Sam Galeazzo w swej prnoci i optymizmie by w gbi duszy przekonany, i opinia publiczna Anglii i Ameryki darzy go sympati i e w planach politycznych Londynu i Waszyngtonu bierze si go pod uwag jako jedynego w Italii czowieka zdolnego zgromadzi (po nieuniknionej -klsce wojennej) cao dziedzictwa po Mussolinim oraz dokona - bez nieodwracalnych szkd, zbdnego rozlewu krwi i nadmiernych przewrotw spoecznych - przejcia od reimu mussoliskiego do nowego adu, wzorowanego na liberalnym ustroju anglosaskim. Krtko mwic - za jedynego czowieka, zdolnego da Londynowi i Waszyngtonowi gwarancj adu, a zwaszcza konieczn cigo ustroju spoecznego, ktr Mussolini do gbi zakci, a wojna moga zburzy a do fundamentw. Jake mogaby nieszczsna Isabelle nie popa w to wielkie zudzenie? Dla niej, Lewatynki, a nawet Egipcjanki z urodzenia, kult Anglii stanowi niejako cz jej wasnej natury, jej wychowania, jej przyzwyczaje, jej interesw moralnych i materialnych. Bya wrcz predysponowana do szukania lub wyobraania sobie u innych tego, co silnie i gboko czua w sobie i pragna widzie dokoa siebie. Z drugiej strony, odkrya w hrabim Ciano, w jego naturze, charakterze, sposobie bycia i posuniciach wiatowych, tak atwych do pomylenia z posuniciami politycznymi, wiele rzeczy, ktre obudziy

w niej ufno, wlay w serce wielkie nadzieje i stworzyy pewnego rodzaju pokrewiestwo duchowe midzy ni a hrabi Ciano; a byy to wanie te zdegenerowane, lewantyskie, rzec mona, cechy woskiego charakteru, ktre nigdy si tak dalece nie ujawniy jak wwczas, kiedy kryzys zmierza, wraz z wojn, do nieuniknionej klski. Galeazzo posiada te cechy w znacznym stopniu, uwypuklone jeszcze i zaostrzone, by tego wiadom, a nawet rad z tego; wynikao to bd std, e nie by z pochodzenia Toskaczykiem, lecz greculo (urodzi si w Livorno, ale jego przodkowie przywdrowali z Formii, koo Gaety, gdzie byli prostymi rybakami, wacicielami niewielu ndznych odzi; a w Livorno, jak w adnym innym miecie woskim, Wschd przejawia si w swych jaskrawych barwach, w caej prawdzie i bezporednioci), bd te zy wpyw wywara na niego bajeczna wrcz kariera; do, e jego sposb pojmowania bogactwa, wadzy, sawy i mioci bardzo zbliony by do wiatopogldu tureckiego paszy. Nic dziwnego, e Isabelle instynktem wyczua w nim bratni dusz. W krtkim czasie Isabelle staa si wyroczni w yciu politycznym Rzymu, oczywicie w tym czysto wiatowym sensie, jaki sowo polityka przybrao w rozumieniu mietanki. Dla niedowiadczonych oczu, dostrzegajcych tylko zewntrzne aspekty umiechnitej arogancji, moga nawet wydawa si szczliwa. Ale, jak to zwykle si dzieje w spoeczestwie zdemoralizowanym i w okresach zepsucia i klski, to jej zadowolenie przeksztacao si po trochu w moraln obojtno, w ponury cynizm, ktrego wiernym odbiciem by niewielki dwr zasiadajcy u stou Isabelle w paacu przy Piazza Santi Apostoli. Widywao si dokoa tego stou wszystko, co Rzym mia do zaofiarowania najlepszego i najgorszego pod wzgldem nazwisk, manier, reputacji i obyczajw. Zaproszenie do Palazzo Colonna stanowio teraz upragniony cel, atwy zreszt do osignicia, nie tylko dla modych dam z rzymskiej mietanki (prg ten zaczynay ostatnio przekracza lekcewaone dotychczas Wenery z pnocy, Lombardki i Wenecjanki, ktre zjechay, by stawi czoo szczliwym rzymskim rywalkom, i niejednej z nich udao si zmiesza w swym onie now, ciemn krew Cianw ze star i znakomit krwi T., C. czy D.), ale i dla maych aktoreczek z Cinecitt, ku ktrym ostatnio hrabia Ciano zdawa si coraz bardziej skania, moe dlatego, e odczuwa icie Proustowskie znuenie stron Guermantes, a moe przez zudn potrzeb szczeroci. Z dniem kadym rosa liczba wdw po Galeazzo, jak nazywano te naiwne faworyty, ktre popadszy w nieask u hrabiego Ciano, atwo zapalnego, ale jeszcze atwiej ulegajcego znueniu, talk w mioci jak i we wszystkim innym, przychodziy wylewa na onie Isabelle zy, zwierzenia i gorycz zazdroci. Tak zwany dzie wdw przypada trzy razy tygodniowo. W dni te, w cile ograniczonej porze, od trzeciej do pitej, Isabelle przyjmowaa wdowy. Witaa je z otwartymi ramionami rozemiana, jakby chciaa im pogratulowa szczliwego ocalenia czy jakiego niespodzianego umiechu losu. Zdawaa si odczuwa jak niezwyk rado, jak szczegln przyjemno, niemal fizyczn, jak niezdrow - niech mi wolno bdzie uy tego sowa - rozkosz, kiedy jej miech, ostry nieco, i jej sowa nabrzmiae niepowstrzyman radoci mieszay si ze zami i lamentem biednych wdw. Te za, ze swej strony, odczuway nie tyle szczery bl, nie tyle prawdziwe i gbokie cierpienie miosne, ile zniewag, upokorzenie, wcieko. Byy to chwile, w ktrych zy duch Isabelle, jej geniusz intryg i zudze, osiga szlachetne wyyny czystej sztuki, swobodnej i bezinteresownej gry, niemoralnoci nieomal niewinnej; miaa si, artowaa, ualaa si, pakaa, ale wszystko to z oczyma skrzcymi si radoci, jak gdyby z ez tych biedaczek, z ich gniewu i upokorzenia czerpaa jak tajemn pomst. W tej

sztuce, w tej igrze Isabelle materiam superabat opus44. Wielki sekret Isabelle, od tylu lat na prno podgldany i tropiony ze zoliw ciekawoci przez cay Rzym, byby na pewno si ujawni w tych momentach jakim niedyskretnym oczom, gdyby te patetyczne sceny tryumfu Isabelle i pognbienia wdw dopuszczay w ogle obecno czyichkolwiek oczu. Ale i ta odrobina, jak mona byo niekiedy uchwyci podczas zwierze ktrej z wdw, zdumionej i zmieszanej niezrozumia uciech Isabelle, rzucaa odkrywcze wiato, ponure i patetyczne, na skomplikowan i tajemnicz natur nieszczliwej Isabelle. Z kadym te dniem bardziej zaciska si dokoa Galeazza i jego eleganckiego i sualczego dworu krg obojtnoci albo nienawici - obecny pejza moralny udrczonej Italii. Moe Isabelle take czua chwilami, e i dokoa niej zacienia si ten pospny horyzont. Ale umiaa zamyka oczy na to, czego nie chciaa widzie, zalepiona swoj chimeryczn nadziej, pochonita snuciem swojej wielkodusznej intrygi, ktra miaa dopomc Italii tak, by kraj ten przezwyciy okrutn a nieuchronn prb klski i znalaz schronienie w ramionach Anglii, jak Andromeda w ramionach Perseusza. Dokoa niej wszystko po trochu walio si w gruzy, hrabia Ciano zmiennymi odruchami swej prnoci z kadym dniem silniej podkrela swoje oddalenie od realnego ycia woskiego, utwierdzajc j jeszcze w tym, co od dawna ju wiedziaa, co wczeniej ni ktokolwiek, a moe w ogle tylko ona jedna, zrozumiaa: e Galeazzo nic a nic w yciu kraju nie way, e jego walory s czysto formalne, dekoracyjne, e ma on znaczenie pretekstu jedynie. Ale wszystko to, zamiast sczy w dusz Isabelle gorycz i nieufno, zamiast zdj uski z jej oczu i uwiadomi fatalny bd, umacniao w niej tylko wzniose, wielkoduszne zudzenia i przysparzao nowych powodw do dumy. Galeazzo by czowiekiem jutra. C wic, e nie by czowiekiem dnia dzisiejszego? Teraz ju tylko ona jedna, Isabelle, wierzya w niego. Ten modzieniec ukochany przez bogw, modzieniec, ktrego szczodrzy i zawistni bogowie obsypali cudownymi darami, mia sta si kiedy zbawc ojczyzny, mia w ramionach przenie Itali przez pomienie i zoy bezpiecznie na onie wielkodusznej Anglii. Isabelle wkadaa w swoj misj nieznuony zapa Flory MacDonald. Nic nie mogo wydrze jej zudze. Dziki zrcznej i niezmordowanej propagandzie uprawianej przez Isabelle w Watykanie, dokd schroni si na pocztku wojny i nadal przebywa Osborne, minister penomocny Wielkiej Brytanii przy Stolicy Apostolskiej, Londyn i Waszyngton byy dokadnie informowane, jak wielk mioci i szacunkiem otacza hrabiego Ciano cay nard woski. Isabelle wierzya, e Galeazzo jest jedynym w Italii czowiekiem, na ktrego mog liczy angielscy i amerykascy politycy; czowiekiem, ktrego Londyn i Waszyngton miay pod rk, rezerwujc go na dzie zdawania rachunkw, ten niedaleki ju dzie, ktry Anglicy nazywaj the morning after the night before45. Nawet ostrono wpywowych i oddanych przyjaci, jakich miaa wielu w Watykanie, ich uporczywe wtpliwoci, ich zachty do umiarkowania i pokory, ich zacinite wargi i potrzsanie gow, nawet lodowata rezerwa angielskiego posa Osborne'a nie byy w stanie odebra Isabelle zudze. Gdyby jej kto powiedzia: Galeazzo jest nazbyt ukochany przez bogw, eby moga istnie dla niego nadzieja ocalenia; gdyby jej ukaza los, jaki zachowuj zawistni bogowie dla tych najbardziej ukochanych, i powiedzia: Przeznaczeniem Galeazza jest posuy Mussoliniemu za ofiarne jagni na blisk ju, nieuniknion Pasch, i tylko w tym celu Mussolini go tuczy - z pewnoci cay Palazzo Colonna rozbrzmiaby gonym, ostrym miechem Isabelle. Mais, mon cher, quelle ide! Tak, Isabelle rwnie bogowie nazbyt ukochali.
44 45

Dzieo przewyszao materia. Ranek po nocy, ktra go poprzedzia.

W ostatnich czasach, kiedy wojna zacza ukazywa swoje prawdziwe oblicze, swoj tajemnicz twarz, midzy Isabelle a Galeazzem zaczo si wytwarza jakie smutne wsplnictwo, prowadzce ich oboje niewiadomie, krok za krokiem, do coraz jawniejszej obojtnoci moralnej, do owego fatalizmu, jaki rodzi si z dugotrwaego nawyku udzenia samych siebie i -wzajemnego oszukiwania si. Stosunkami ich rzdzio teraz to samo prawo, co obiadami i przyjciami w Palazzo Colonna: nie Proustowskie prawo z Faubourg Saint-Germain ani nowsze - z Mayfair, ani to najnowsze - z Park Avenue, ale atwe i szczodre prawo wytwornych dzielnic Aten, Kairu, Konstantynopola. Byo to prawo pobaliwe, zbudowane na kaprysie i nudzie, zwalniajce od wszelkich moralnych skrupuw. Na tym zdemoralizowanym dworze, ktrego Isabelle bya usun krlow, Galeazzo odgrywa rol paszy: by tusty, rowy, umiechnity i despotyczny, ju tylko bamboszy i turbana brakowao mu do cakowitej harmonii z orientalnym klimatem Palazzo Colonna.

Po dugim oddaleniu, po roku z gr spdzonym na francie rosyjskim, na Ukrainie, w Polsce i Finlandii, znalazem si znowu pewnego ranka w Golf Clubie w Acquasancie. Usiadem w kcie tarasu i z jakim dziwnym uczuciem niepewnoci i niepokoju przygldaem si sylwetkom graczy, ktre powoli i jakby z wahaniem poruszay si na tle dalekiej krawdzi wzgrz, spywajcych lekko na spotkanie czerwonych arkad akweduktw, pinii i cyprysw wieczcych grobowce Horacjuszw i Kuriacjuszw. By to ranek listopadowy roku 1942, soce przygrzewao, wilgotny wiatr nis od morza zapach alg i zi. Niewidoczny samolot mrucza w bkicie, ten jego pomruk spywa z wysokiego nieba na ksztat dwiczcego pyku. Wrciem do kraju przed kilku dniami dopiero, po dugiej rekonwalescencji w jednej z klinik w Helsinkach; przebyem tam cik operacj, po ktrej byem zupenie wyzuty z si. Chodziem opierajc si na lasce, blady i wycieczony. Gracze zaczynali wraca grupkami w stron klubu, piknoci i Palazzo Colonna, dandysi z Excelsioru i ironiczna, chodna ekipa modych urzdnikw z Palazzo Chigi - wszyscy defilowali przede mn, pozdrawiajc z umiechem, niektrzy zaskoczeni, e mnie tam widz; nie wiedzieli, e wrciem, sdzili, e jestem jeszcze w Finlandii Zatrzymywali si na chwil widzc, jaki jestem blady i zmizerowany, eby spyta, jak si czuj i czy w Finlandii byo bardzo zimno, i czy zostan jaki czas, czy te wracam zaraz na front fiski. Kieliszek martini dygota mi w rku, czuem si okropnie saby, mwiem tak, mwiem nie, i patrzyem na nich miejc si w duchu. Wreszcie nadesza Paola i usiedlimy na uboczu, pod oknem. - Nic si nie zmienio w Italii, prawda? - zapytaa Paola. - Och, wszystko si zmienio - odparem - trudno wprost uwierzy, jak bardzo wszystko si zmienio. - Dziwne, wcale tego nie dostrzegam. Patrzya w stron drzwi i nagle wykrzykna: - Ot i Galeazzo! Czy uwaasz, e i on te si zmieni? - Galeazzo take si zmieni - odpowiedziaem. - Wszyscy si zmienili Wszyscy czekaj z trwog na wielki Kapparoth, Kaputt, na wielkiego Kota. - Co takiego? - wykrzykna Paola, szeroko otwierajc oczy.

Galeazzo wszed. Na krtk chwil zatrzyma si w progu, zacierajc rce, mia si zacinitymi wargami, unosi podbrdek, kania si wytrzeszczajc oczy i umiechajc si szeroko i kordialnie, ale nie otwierajc zacinitych ust, wodzi przecigym spojrzeniem po kobietach, rzuca krtko wzrokiem na mczyzn. Potem przeszed przez sal wyprostowany, z wcignitym brzuchem, usiujc nie okazywa, e si rozty, wci zacierajc rce i zwracajc twarz to w jedn, to w drug stron. Wreszcie usiad przy stoliku w rogu, gdzie natychmiast przyczyli si do niego Cyprienne del Drago, Blasco d'Ayeta i Marcello del Drago. Gosy, ktre w chwili pojawienia si Ciana w progu zniyy si do dyskretnego szeptu, raptem znw si podniosy, rozmowy od stolika do stolika brzmiay tak, jakby ludzie ci stali na przeciwlegych brzegach szumicej rzeki. Wszyscy nawoywali si po imieniu z koca w koniec sali i spogldali przy tym na Galeazza, chcc si upewni, e ich zauway i usysza; bo w gruncie rzeczy do niego tylko kierowane byy te gone nawoywania, te radosne okrzyki, te umiechy i pomykajce przez sal spojrzenia. Raz po raz Galeazzo podnosi gow, na chwil wcza si w ogln rozmow, mwi co gono, wpatrujc si w t czy w ow mod kobiet (jego spojrzenie nie zatrzymywao si nigdy na mczyznach, tak jakby na sali byy wycznie kobiety), umiecha si, mruga szelmowsko oczyma, dawa ledwo dostrzegalne znaki unoszc wysoko brew albo wydymajc usta o misistych, wydatnych wargach, z kokieteri, na ktr kobiety odpowiaday przesadnie gonym miechem, pochylajc si nad stolikiem i przekrzywiajc gow, eby lepiej sysze, jednoczenie zerkajc jedna na drug czujnie i zazdronie. Przy stoliku w pobliu naszego siedziay Lavinia, Gianna, Georgette i Anne Marie von Bismarck w towarzystwie ksicia Ottona von Bismarcka i dwch modych urzdnikw z Palazzo Chigi. - Wszyscy maj takie zadowolone miny dzisiejszego ranka - powiedziaa zwracajc si do mnie Anne Marie von Bismarck. - Jest moe jaka niezwyka nowo? - A c nowego mogoby si dzia w Rzymie? - odpowiedziaem. - Nowoci w Rzymie ja jestem - odezwa si Filippo Anfuso podchodzc do stolika von Bismarckw. Filippo Anfuso przyjecha tego ranka z Budapesztu, gdzie na krtko przedtem zastpi ministra penomocnego Giuseppe Talamo. - O, Filippo! - wykrzykna Anne Marie. - Filippo! Filippo! -- zabrzmiay gosy od dalszych stolikw. Anfuso zwraca si z umiechem to tu, to tam, kania si z waciw sobie niepewn min, porusza gow, jakby mia czyrak na karku i, jak zwykle, nie wiedzia, co zrobi z rkami: to opiera je na biodrach, to wsuwa do kieszeni, to zwiesza bezwadnie. Wyglda, jakby by z drewna, wieo polakierowany, czer jego zbyt lnicych wosw wydawaa si przesadna, nawet u ministra penomocnego. mia si, oczy mu byszczay, te przepikne, tajemnicze oczy, i mruga przy tym rzsami leniwie i sentymentalnie. Jego sab stron byy kolana niemal stykajce si z sob. By w peni wiadom tego defektu i cierpia nad nim w milczeniu, - Filippo! Filippo! - nawoywano dokoa. Zauwayem, e Galeazzo umilk nagle, w poowie zdania, podnis wzrok, zobaczy Anfusa i twarz mu spochmurniaa. By o Filippa zazdrosny. Zdziwio mnie, e jeszcze moe by zazdrosny o niego. U

Ciana rwnie kolana stanowiy saby punkt; tak samo wyginay si ku rodkowi. Te stykajce si kolana byy jedyn wspln cech Galeazza i Filippa. - Amerykanie wyldowali w Algierii - oznajmi Anfuso siadajc przy stoliku von Bismarckw, midzy Anne Marie a Lavini. - Oto przyczyna, dlaczego wszyscy s dzi tacy radoni. - Cicho, Filippo, niech pan nie bdzie zoliwy - zgromia go Anne Marie. - Gwoli sprawiedliwoci musz przyzna, e tak samo uradowani byli w dniu, kiedy Rommel dotar do El Alamein - rzek Anfuso. Cztery miesice przedtem, w czerwcu, kiedy wojska woskie i niemieckie pod dowdztwem Rommla pdem dobiegy do El Alamein i zdawao si, e lada chwila wkrocz do Aleksandrii i Kairu, Mussolini czym prdzej uda si samolotem na front egipski, w mundurze marszaka Imperium, wiozc w swoich bagaach synn szpad Islamu, ktr Italo Balbo, gubernator Libii, wrczy mu uroczycie przed kilku laty. Do wity swojej Mussolini zaliczy w owym czasie midzy innymi przyszego gubernatora Egiptu, ktrego zamierza osadzi z wielk pomp w Kairze. Gubernatorem Egiptu mianowany zosta zawczasu Serafino Mazzolini, byy pose Italii w Kairze. Serafino wyruszy na front pod El Alamein - rwnie samolotem i w wielkim popiechu z ca armi sekretarzy, maszynistek, tumaczy, znawcw problemw arabskich oraz z imponujcym sztabem, w ktrym liczni amanci, mowie, bracia i kuzyni faworyt Ciana kcili si i podgryzali nawzajem, napeniajc pustyni libijsk odgosem swoich zawistnych i pyszakowatych sprzeczek; oprcz nich byo tam te paru piknych, dumnych i melancholijnych faworytw Eddy, ktrzy popadli w nieask. Wojna w Libii, jak twierdzi Anfuso, nie przyniosa szczcia ani haremowym faworytom Eddy, ani Galeazza. Ilekro Anglicy, w zmiennych kolejach bitwy na pustyni, postpili krok naprzd, ktra z tych dostojnych osobistoci sama wpadaa im w rce. Tymczasem, w miar jak nowiny i frontu pod El Alamein docieray do Rzymu, .Mussolini coraz niecierpliwiej wyczekiwa momentu, kiedy bdzie mg dokona tryumfalnego wjazdu do Aleksandrii i Kairu, Rommel za coraz bardziej wcieka si na Mussoliniego do tego stopnia, e odmwi spotkania si z nim. Co on tu robi - zyma si Rommel - kto nam go tu przysa? Mussolini, zirytowany czekaniem, chodzi tam i z powrotem przed oczyma nieszczsnego gubernatora Egiptu, ktry sta blady i milczcy. A tymczasem w Rzymie pieky jeszcze i jtrzyy si rany, ktre nominacja Serafina Mazzoliniego na stanowisko gubernatora Egiptu zadaa prnoci i ambicjom dworakw z Palazzo Chigi i Palazzo Colonna. .Problemem dnia by, dla wielu z nich, nie podbj Egiptu, lecz to, by przeszkodzi Serafinowi w zawadniciu Kairem I wszyscy liczyli w tym na Anglikw. Sam Ciano, cho z innych powodw, take nie by z ostatnich wypadkw zadowolony i ostentacyjnie okazywa pene ironii niedowierzanie. Ach tak, do Kairu! - mwi dajc do zrozumienia, e Mussolini nigdy si tam nie dostanie. Gorycz Galeazza w owych dniach zwycistwa pod El Alamein agodzi jedynie, zdaniem Anfusa, fakt, e Mussoliniego nie ma przynajmniej w Rzymie, e cho na krtki czas przesta si tutaj pta. - Stosunki midzy Cianem a Mussolinim - zauwayem - nie wydaj si zbyt dobre i dzisiaj, sdzc z tego, co syszaem w Sztokholmie. - Myl, e yczy swemu teciowi jakie malekiej poraki - powiedzia Anfuso po francusku, naladujc marsylski akcent.

- Chyba nie bdzie pan twierdzi, e dla nich wojna to tylko sprawa rodzinna - zaoponowaa Anne Marie. - Hlas! - westchn Filippo wznoszc swe pikne oczy do sufitu. - Cyprienne wyglda dzi na znudzon - odezwaa si Georgette. - Cyprienne ma zbyt wiele polotu, eby moga uwaa Galeazza za interesujcego towarzysza - rzek Anfuso. - W gruncie rzeczy to prawda, na dusz met Galeazzo jest nudny - przyznaa Anne Marie. - A ja, przeciwnie, uwaam, e jest bardzo dowcipny i bardzo zabawny - rzek ksi Otto von Bismarck. - Niewtpliwie duo zabawniejszy od von Ribbentropa - powiedzia Filippo. - Czy wiecie pastwo, co mwi o nim Ribbentrop? - Wiemy, oczywicie - rzek Otto von Bismarck z niepokojem w gosie. - Nie, nie wiemy - zaprzeczya Anne Marie. - Nieche pan powie, Filippo. - Von Ribbentrop mwi, e Galeazzo byby wspaniaym ministrem spraw zagranicznych, gdyby si nie zajmowa polityk zagraniczn. - Jak na ministra spraw zagranicznych - powiedziaem - przyzna trzeba, e si ni bardzo mao zajmuje. Gorzej, e zajmuje si zanadto polityk wewntrzn. - wita prawda - przytakn Anfuso - nic innego nie robi od rana do wieczora. Jego przedpokj sta si fili Ministerstwa Spraw Wewntrznych i kierownictwa partii faszystowskiej. - Mianowanie byle prefekta czy sekretarza federalnego bardziej mu ley na sercu ni wybr ambasadora - powiedzia jeden z dwch modych urzdnikw z Palazzo Chigi. - Jedn z jego kreatur by Muti - doda drugi - A teraz miertelnie si nienawidz - rzek Anfuso. - Myl, e poarli si w zwizku z mianowaniem hrabiego Magistratiego ministrem penomocnym w Sofii - A c mia z tym Muti wsplnego? - zdziwi si von Bismarck. - Ciano robi polityk wewntrzn, a Muti zagraniczn - wyjani Filippo. - Dziwny czowiek z tego Galeazza - powiedziaem - wydaje mu si, e jest bardzo popularny w Ameryce i w Anglii - To jeszcze nic - rzek Anfuso. - Ale pomyle tylko, e czuje si rwnie popularny we Woszech! - Skoro mu to sprawia przyjemno - umiechn si von Bismarck. - Ja tam bardzo go lubi - rzeka Anne Marie.

- Ale czy to zmieni bieg wojny? - odezwa si z dziwn min Anfuso czerwienic si. Anne Marie popatrzya na Anfusa z umiechem. - Pan take bardzo go lubi, nieprawda, Filippo? - Bardzo, oczywicie; ale na c si to zda? Gdybym by jego matk, drabym o niego. - Czemu wic pan o niego nie dry, skoro go pan lubi? - spytaa Anne Marie. - Nie mam na to czasu. Jestem zbyt zajty dreniem o samego siebie. - Co si dzieje z wami wszystkimi? - wykrzykna Lavinia. - Czy to wojna tak wam dziaa na nerwy? - Wojna? - zdziwi si Anfuso. - Jaka wojna? Ludzie gwid na wojn. Nie widziaa pani tych plakatw, ktre Mussolini kaza porozwiesza we wszystkich sklepach, na wszystkich murach Byy to due trjkolorowe plakaty, a na nich wielkimi literami wypisane tylko dwa sowa: Prowadzimy wojn. - Dobrze robi przypominajc o tym - doda Anfuso - bo nikt ju o wojnie nie pamita. - Stan ducha ludu woskiego w czasie tej wojny jest rzeczywicie bardzo ciekawy - rzek ksi Otto von Bismarck. - Zastanawiam si - mwi Anfuso - na kogo Mussolini sprbuje zrzuci odpowiedzialno, jeli sprawy wojny przybior zy obrt. - Na nard wioski, oczywicie - powiedziaem - Nie, Mussolini nie obcia nigdy odpowiedzialnoci zbyt wielu gw. Bardziej mu dogadza jedna poszczeglna gowa. S takie, ktre wydaj si stworzone do tego rodzaju roli. Zrzuciby odpowiedzialno na Galeazza. Na c innego mgby mu si Galeazzo przyda? Mussolini tylko po to go trzyma. Spjrzcie pastwo na jego gow. Czy nie wydaje si odpowiednia? Wszyscy popatrzelimy na hrabiego Ciano. Gow mia okrg, wydawaa si jaka rozdta, nienormalnie dua. - Troch za dua na jego wiek - zauway Anfuso. - Pan jest niemoliwy, Filippo - rzeka Anne Marie. - Zdawao mi si, e jeste przyjacielem Galeazza - zwrciem si do Anfusa. - Galeazzo nie potrzebuje przyjaci, nie chce ich. Nie miaby co z nimi zrobi. Pogardza swoimi przyjacimi i traktuje ich jak niewolnikw - rzek Filippo i doda ze miechem: - Wystarcza mu przyja Mussoliniego. - Mussolini bardzo go lubi, prawda? - zapytaa Georgette. - O, tak, ogromnie! - wykrzykn Anfuso. - W lutym czterdziestego pierwszego, podczas nieszczsnej kampanii w Grecji, Galeazzo wezwa mnie do Bari, eby omwi pewne sprawy ministerstwa. By to

moment bardzo dla Ciana trudny. Peni w owym czasie sub jako pukownik w eskadrze bombowcw, w Palese koo Bari. By mocno na Mussoliniego zirytowany. Mwi o nim uparty eb. Wanie wtedy odbywaa si konferencja w Borsighera, gdzie Mussolini spotka si z Franco i Serranem Suerem. W ostatniej chwili, kiedy Galeazzo sta ju z walizk w rku, gotw do drogi, kazano mu zosta w domu. Mussolini mnie nienawidzi - powiedzia mi. Tego samego wieczoru Edda zatelefonowaa do niego z wiadomoci, e ich pierworodny syn, Fabrizio, ciko zachorowa. Galeazzo bardzo si t wiadomoci przej. Nienawidzi mnie - mwi z paczem - nie ma na to rady, nienawidzi mnie. A potem doda: Ten czowiek zawsze mi przynosi nieszczcie. - Przynis nieszczcie? - zamiaa si Lavinia. - Ach, mj Boe, jacy zabobonni s mczyni! - Jeli si nie myl, Galeazzo by o krok od podania si do dymisji - rzeka Gianna. - Galeazzo nigdy nie odejdzie z wasnej woli - odpar Anfuso - zanadto kocha wadz. Sypia ze swoim ministerialnym fotelem jak z kochank. Trzsie si ze strachu, e moe by lada chwila odstawiony. - Wwczas, w Bari - wtrciem - Galeazzo mia specjalny powd, eby si ba. Wanie wtedy, podczas spotkania na Brennerze, Hitler dorczy Mussoliniemu memoria Himmlera pograjcy Galeazza. - Gzy nie by to raczej memoria pograjcy Isabelle Colonn? - rzeka Anne Marie. - Skd wiesz o tym? - zapyta z nut niepokoju w gosie Otto von Bismarck. - Cay Rzym rozprawia o tym przez miesic - odpara Anne Marie. - Dla Galeazza by to bardzo ciki moment - mwi Anfuso. - Nawet najblisi przyjaciele odwracali si do niego plecami. Blasco d'Ayeta powiedzia mi przy tej okazji, e gdyby mu przyszo wybiera midzy Galeazzem a Isabelle, stanby po stronie Isabelle. A midzy Hitlerem a Isabelle? - zapytaem go w odpowiedzi. Oczywicie nie wchodzia tu w gr adna potrzeba wyboru midzy hrabi Galeazzem Ciano a ksin Isabelle Colonn; ale takie jest powszechne mniemanie. Pewnego ranka Galeazzo poprosi, ebym przyszed do niego, do domu. Pora bya raczej niezwyka, koo smej. Zastaem go w kpieli. Wyszed z wanny i wycierajc si powiedzia: To von Ribbentrop wbi mi n w plecy. Za Himmlerem stoi von Ribbentrop. Podobno w tym memoriale domaga si mojej gowy. Jeeli Mussolini podaruje moj gow Ribbentropowi, dowiedzie, e jest tym, za kogo wszyscy go mamy: podym tchrzem. - A potem doda przyciskajc obie rce do goego brzucha: - Musz troch schudn. Osuszywszy si zrzuci paszcz kpielowy, stan nago przed lustrem i zacz naciera wosy kpk ziela, ktre sprowadza sobie z Szanghaju; jakie chiskie ziele, ktrego tam uywaj jako brylantyny. Cae szczcie - powiedzia - e nie jestem ministrem spraw zagranicznych Republiki Chiskiej. - A potem doda: - Znasz Chiny tak jak i ja. To rozkoszny kraj, ale pomyl, co by mnie tam czekao, gdybym popad w nieask. I zacz mi opisywa pewn chisk tortur, ktrej by wiadkiem na ulicy w Pekinie. Skazacowi przywizanemu do supa zdejmuje si noykiem po trochu, po kawaku, cae miso, pozostawiajc nerwy i ukad krwionony. Czowiek zmienia si w ten sposb w co w rodzaju rusztowania z koci, nerww i y, przez ktre przenikaj promienie soca i przelatuj muchy. Mczennik moe tak jeszcze y przez kilka dni. Galeazzo rozwodzi si z sadystyczn przyjemnoci nad najokropniejszymi szczegami i mia si przy tym wesoo. Widziaem, e sili si na okruciestwo, a jednoczenie czuem jego strach i bezsiln nienawi. W Italii - powiedzia - nie inaczej si dzieje. Mussolini wymyli tortur jeszcze od tej chiskiej okrutniejsz: kopniaka w siedzenie. - Mwic to dotkn rk poladka. - I to nie tyle sam kopniak jest

bolesny - mwi dalej - ile czekanie na niego, to nieustanne, rozpaczliwe czekanie, kadego dnia, w kadej godzinie i minucie. Odpowiedziaem artobliwie, e on i ja bylimy przynajmniej przewidujcy, obaj mamy na szczcie tuste siedzenia. Galeazzo nachmurzy si i klepic si w odnone miejsce zapyta, czy rzeczywicie uwaam, e ma tuste siedzenie? By najwyraniej bardzo zatroskany tym odkryciem. Potem powiedzia mi w trakcie ubierania: Mussolini nie podaruje nikomu mojej gowy. Boi si. Wie doskonale, e wszyscy Wosi s po mojej stronie. Wosi wiedz, e jestem jedynym w caym kraju czowiekiem, ktry ma do odwagi, eby stawi czoo Mussoliniemu. udzi si, ale nie moj rzecz byo odbiera mu zudzenia, wic milczaem. A on by od tej pory szczerze przekonany, e przeciwstawia si Mussoliniemu. W rzeczywistoci od rana do nocy trzsie si ze strachu przed tym oczekiwanym kopniakiem w siedzenie. Wobec Mussoliniego Galeazzo jest taki, jak wszyscy inni, jak my wszyscy: zastraszony niewolnik. Mwi na wszystko tak z icie lwi odwag. A za jego plecami nie boi si ju niczego. Gdyby Mussolini mia usta z tyu, Galeazzo bez wahania kadby mu gow w paszcz, jak robi pogromcy dzikich zwierzt. Czasami mwi o wojnie, Mussolinim i Hitlerze szalenie zabawne rzeczy. Nie mona mu odmwi dowcipu i inteligencji. Niektre jego wypowiedzi w sprawach polityki s doprawdy sdami czowieka, ktry zna swj fach, a i cudze take. Kiedy spytaem go, co myli o ostatecznym wyniku wojny. - I c panu odpowiedzia? - zapyta ksi von Bismarck z ironicznym umieszkiem. - e nie mona jeszcze przewidzie, ktre narody wygraj wojn, wiadomo, ktre ju j przegray. - I ktre to narody ju przegray wojn? - Polski i woski. - Kto przegra, to nie jest takie znw ciekawe - rzeka Anne Marie. - Ale chciaabym wiedzie, kto wygra. - Niech pani nie bdzie niedyskretna - powiedzia Anfuso. - To tajemnica pastwowa. Nieprawda, e to tajemnica pastwowa? - doda zwracajc si do von Bismarcka. - Naturalnie - rzek ksi Otto von Bismarck. - Galeazzo bywa czasem w swoich wypowiedziach zdumiewajco nieostrony - mwi dalej Filippo Anfuso. - Gdyby ciany mego gabinetu w Palazzo Chigi albo st Isabelle mogy mwi, Mussolini i Hitler nasuchaliby si piknych rzeczy. - Tak, tak, powinien by ostroniejszy; st Isabelle jest stoem mwicym - powiedziaa Georgette. - Wci jeszcze ta stara historia! - rzek von Bismarck. Kiedy w pocztkach roku 1941 Hitler wrczy Mussoliniemu, podczas spotkania na Brennerze, memoria Himmlera dotyczcy Galeazza, nowina ta wzbudzia w rzymskim wiecie najpierw zdumienie, potem lk, a wreszcie jawne i zoliwe zadowolenie. Ale przy stole Isabelle miano si z memoriau jak z kiepskiego dowcipu nielojalnych, a co najmniej niedyskretnych lokajw. Hitler, quel goujat! - mwia Isabelle. Memoria w istocie mierzy nie tyle w hrabiego Ciano, ile w ksin Isabelle Colonn, ktr Himmler nazywa pit kolumn. Dzie po dniu, sowo po sowie, skrupulatnie i szczegowo, przytoczone tam byy rozmowy prowadzane przy stole w Palazzo Colonna; i to nie tylko sowa Galeazza, Eddy, Isabelle i tych spord goci, ktrym nazwisko, ranga

spoeczna, sytuacja polityczna czy stanowisko pastwowe przydaway autorytetu, nie tylko wypowiedzi Ciana i cudzoziemskich dyplomatw, bywajcych w Palazzo Colonna, o wojnie i bdach politycznych Hitlera i Mussoliniego, ale nawet wiatowe ploteczki, kobiece zoliwostki i niewinne sowa mniej wanych goci, jak Marcello del Drago czy Mario Pansa. Celne powiedzonka Eddy o tym czy owym, o Hitlerze, von Ribbentropie czy von Mackensenie; anegdotki z jej czstych podry do Budapesztu, Berlina i Wiednia; niedyskrecje Ciana na temat Mussoliniego czy Franco, Horthy'ego czy Pavelicia, Ptaina czy Antonescu; ostre sdy Isabelle o wulgarnych amorach Mussoliniego i jej gorzkie przewidywania co do wyniku wojny, przemieszane z wdzicznymi ploteczkami florenckimi Sandry Spalletti i skandalicznymi anegdotkami ktrej z modych aktoreczek niemieckich czy woskich z Cinecitt na temat amorw Goebbelsa i Pavoliniego - wszystko znalazo si w tym wyczerpujcym raporcie. Spora cz powicona bya yciu erotycznemu Galeazza, jego niestaoci, scenom zazdroci midzy jego faworytami, zepsuciu, jakim przearty by jego may dwr. Ale tym, co ocalio hrabiego Ciano przed gniewem Mussoliniego, bya cz memoriau Himmlera powicona Eddzie. Raport byby dla Galeazza zgubny, gdyby nie zawiera ani sowa o Eddzie, jej miostkach, jej niebezpiecznych zwizkach, jej przyjacikach, skandalach z Cortina d'Ampezzo i Capri. Oskarenia pod adresem crki zmusiy Mussoliniego do obrony zicia. Ale memoria Himmlera posia ziarno podejrze na dworze Galeazza i Isabelle. Kto dostarczy Himmlerowi materiau do tego raportu? Suba z Palazzo Colonna? Matre d'htel Isabelle? Kto z zaufanych przyjaci Isabelle i Galeazza? Wymieniano takie czy inne nazwiska, podejrzewano pewn mod osob zranion w swej mioci wasnej wieym tryumfem rywalki. Wszystkie wdowy zostay poddane ostronej obserwacji, dyskretnym przesuchaniom i badaniom. En tout cas, ce n'est ni vous ni moi - owiadczya Isabelle hrabiemu Ciano. Moi, srement pas - odpar Galeazzo. Quelle histoire! - zakoczya rzecz Isabelle wznoszc oczy ku freskom Poussina na suficie. Jedyn konsekwencj memoriau Himmlera byo chwilowe usunicie hrabiego Ciano z Rzymu: Galeazzo wyjecha do Bari, przydzielony do eskadry bombowcw stacjonujcej na lotnisku w Palese i przez czas pewien w salonach Palazzo Colonna i nawet w Palazzo Chigi mwio si o nim jedynie znionym gosem albo z ostentacyjn obojtnoci (tylko Isabelle, mimo e do gbi zraniona owym moi, srement pas, w gbi duszy pozostaa Galeazzowi wierna: w jej wieku kobiecie nie wolno si myli), nie jak o czowieku, ktry ju popad w nieask, ale jak o takim, ktry moe popa w nieask w kadej chwili. Mwic jzykiem sportowym: the ball wasn't now at his foot - nie mia w danej chwili piki u stp. - Zao si - rzeka Anne Marie umiechajc si wdzicznie do Filippa Anfuso - e w raporcie Himmlera o panu nie byo ani sowa. - Bya za to caa strona o mojej onie - rozemia si Anfuso - a to wystarczy. - Caa strona o Marii? Ach, biedna Maria, jaki honor! - wykrzykna Georgette bez cienia zoliwoci. - A o mnie? Czy bya te moe caa strona o mnie? - zapytaa ze miechem Anne Marie. - Pani pytanie - powiedziaem - przypomina mi pytanie, ktre zada mi kiedy genera von Schobert. Bylimy na Ukrainie, w pierwszych miesicach kampanii rosyjskiej. Genera von Schobert zaprosi mnie na kolacj do dowdztwa Armii, byo nas przy stole okoo dziesiciu oficerw. W pewnej chwili von Schobert zapyta mnie, co myl o sytuacji wojsk niemieckich w Rosji. Wydaje mi si powiedziaem trawestujc woskie przysowie - e wojska niemieckie w Rosji to nie tyle pulcino nella stoppa, kurcz w konopiach, ile pulcino nella steppa, kurczak w stepie.

- Ach, mj Boe! - wykrzykna Anne Marie. - Bardzo zabawne - umiechn si von Bismarck. - Czy jeste pewien - zapyta Filippo Anfuso - e genera von Schobert zrozumia twoj gr sw? - Spodziewaem si, e zrozumie. Genera von Schobert przebywa sporo w Italii i mwi troch po wosku. Ale kiedy tumacz, porucznik Schiller, Tyrolczyk z Meranu, ktry optowa na rzecz Niemiec, przetumaczy moj odpowied, usiujc wyjani sens tego przysowia, genera von Schobert spyta mnie z wyrzutem, gosem jednoczenie zdziwionym i surowym, dlaczego we Woszech wychowuje si kurczta w konopiach. Ale nie, nie hoduje si ich wcale w konopiach - odparem. - To jest takie ludowe okrelenie trudnej sytuacji przez porwnanie z biednym kurczakiem, ktry dosta si przypadkiem w konopie, miota si, szarpie i nie moe si oswobodzi. U nas, w Bawarii - powiada na to genera von Schobert - kurczta trzyma si na trocinach albo na sieczce. No i u nas, we Woszech, tak samo - odpowiedziaem. W takim razie po c pan tu mwi o konopiach? Zaczynaem ju poci si z wysiku i prosiem po cichu tumacza, leby mi, na mio bosk, pomg jako si z tego wyplta. Schiller umiecha si i patrzy na mnie spod oka z tak min, jakby mwi: Wlaze w kaba, a teraz ja mam ci z tego wyciga! Skoro tak - .powiedzia genera -i to nie rozumiem, co maj z tym wsplnego konopie. Wprawdzie chodzi tu o przysowie ale przecie przysowia i wszelkie ludowe porzekada maj zawsze jaki zwizek z rzeczywistoci. Znaczy to, e wbrew paskim zaprzeczeniom musz istnie w Italii takie regiony, gdzie chowa si kurczta w konopiach. A to jest system nieracjonalny i nawet okrutny. - Mwic to, nie spuszcza ze mnie surowego spojrzenia, przez ktre zaczynao przebija co na ksztat podejrzenia i wzgardy. Miaem ochot powiedzie mu: Tak jest, panie generale, nie miaem tego mwi, ale prawd jest, e w Italii wychowuje si kurczta w konopiach, nie tylko w jakich poszczeglnych regionach, ale wszdzie: w Piemoncie, Lombardii, Toskanii, Umbrii, Kalabrii i na Sycylii, wszdzie, w calutkiej Italii; i to nie tylko kurczta, ale i dzieci, wszyscy Wosi s wychowani w konopiach. Nigdy pan tego nie zauway, e wszyscy Wosi s wychowani w konopiach? Kto wie, moe by mnie zrozumia, moe by mi uwierzy, ale nigdy nie pojby, ile prawdy tkwio w moich sawach. Ale ja tylko skrcaem si wewntrznie i wci powtarzaem, e nie, e to nieprawda, e w adnej prowincji woskiej nie hoduje si kurczt w konopiach, to tylko takie przysowie, takie ludowe porzekado, ein Volkssprichwort. Nagle major Hanberger, ktry od duszej chwili patrzy mi w oczy spojrzeniem jak szare szko, przemwi zimno: Niech pan zatem wyjani, co tu ma do rzeczy step. Mniejsza o konopie, spraw konopi wyjani pan znakomicie. Ale step? Co tu ma do rzeczy step? Was hat die Steppe mit den Kcken zu tun? Spojrzaem na tumacza, chciaem go prosi o pomoc, baga go wzrokiem, eby mnie, na mio bosk, wyplta z tej nowej, jeszcze groniejszej puapki, ale zobaczyem z przeraeniem, e Schiller take si poci, czoo ma mokre od potu i poblad twarz. Zlkem si, potoczyem wzrokiem dokoa, wszyscy wpatrywali si we mnie surowo, poczuem, e jestem zgubiony, i zaczem powtarza w kko, e to tylko takie przysowie, takie ludowe porzekado, zwyka gra sw. Dobrze - rzek major Hanberger - ale ja nie rozumiem, co ma wsplnego step z kurcztami. Wtedy miaem do i odpowiedziaem zirytowanym gosem, e wojska niemieckie w Rosji s w sytuacji kurczaka w stepie, ni mniej, ni wicej tylko kurczaka w stepie. Dobrze - rzek na to major Hanberger - ale ja nie rozumiem, co w tym dziwnego: kurczak w stepie. W kadej wsi ukraiskiej jest duo kur, a wic i duo kurczt, i myl, e nic w tym nie ma dziwnego: kurczta jak wszystkie inne. Te kurczta s nie takie jak wszystkie inne. Nie - odparem - nie takie

jak wszystkie inne. Te kurczta s nie takie jak wszystkie inne? - powtrzy major Hanberger wpatrujc si we mnie zdumionym wzrokiem. W Niemczech - zabra gos genera von Schobert hodowla drobiu osigna poziom naukowy, niewspmiernie wyszy od hodowli radzieckiej. Jest wic bardzo prawdopodobne, e tutejsze stepowe kurczta s znacznie gorszej jakoci anieli kurczta niemieckie. Pukownik Stark narysowa na kartce papieru wzorowy model kurnika wypracowany w Prusach Wschodnich. Major Hanberger przytoczy szereg danych statystycznych i tak, po trochu, rozmowa przesza w uczon dysput na temat prawidowej hodowli drobiu i wszyscy pozostali oficerowie wzili w niej ywy udzia. Ja jeden milczaem ocierajc pat, ktry spywa mi obficie z czoa. Chwilami tylko genera von Schobert, pukownik Stark albo major Hanberger przerywali uczone wywody, eby wlepi wzrok we innie i powiedzie, e jednak nadal nie rozumiej, co mog mie wsplnego niemieccy onierze z kurcztami, a pozostali oficerowie spogldali na mnie z gbokim politowaniem. A wreszcie genera podnis si i powiedzia: Schluss!. Wszyscy wstalimy od stou, wyszlimy i rozproszyli si po uliczkach wsi. Po zielonkawym niebie wdrowa okrgy ty ksiyc; tumacz, porucznik Schiller, powiedzia mi dobranoc i doda: Mam nadziej, e ju si pan nauczy nie dowcipkowa wobec Niemcw. Ach, so! - odpowiedziaem i poszedem spa zgnbiony. Nie mogem zasn, pogodna noc rozbrzmiewaa wierkaniem miliona wierszczw, a mnie si zdawao, e to piszcz miliony kurczt w bezkresnym stepie. Zasnem, kiedy piay ju koguty. - Cudowne! - wykrzykna Anne Marie klaszczc w rce. Wszyscy si miali, tylko ksi Otto von Bismarck patrzy na mnie jako dziwnie. - Pan opowiada te historyjki z niebywaym talentem - powiedzia - ale mnie si te paskie kurczta nie podobaj. - A ja si nimi zachwycam! - zawoaa Anne Marie. - Panu mog wyzna prawd - powiedziaem zwracajc si do Ottona von Bismarcka. - W Italii rzeczywicie chowa si kurczta w konopiach. Ale to s rzeczy, ktrych nie wolno mwi. Nie zapominajmy, e jest wojna. W tej chwili podszed do stolika von Bismarckw Marcello del Drago. - Wojna? - powiedzia. - Mwicie jeszcze o wojnie? Nie moecie rozmawia o czym innym? Wojna wysza z mody. - O, tak, jest ju bardzo dmode - wtrcia Georgette. - Tego roku ju si jej nie nosi. - Galeazzo prosi, eby ci spyta - zwrci si Marcello do Anfusa - czy moesz wpa na chwil do ministerstwa, jeszcze dzi? - Czemu by nie? - odpar Anfuso z nutk ironicznej niechci. - Za to przecie pac. - Koo pitej, dobrze? - Wolabym o szstej. - A wic o szstej - rzek Marcello del Drago. I wskazujc wzrokiem mod kobiet siedzc nie opodal stolika von Bismarckw, zapyta, co to za jedna.

- Jak to? Pan nie zna Brigitte? - zdziwia si Anne Marie - to moja bliska przyjacika. adna jest, prawda? - Przeliczna - rzek Marcello del Drago. Wracajc do stolika Galeazza odwrci si dwa razy, eby spojrze na Brigitte. Wiele osb zaczo wychodzi z sali, kierujc si ku terenom golfowym. My zostalimy jeszcze i po chwili zobaczylimy, jak Mario Pansa prowadzi Galeazza do stolika Brigitte. Anne Marie rzucia uwag, e Galeazzo tyje. Podczas tamtej wojny - rzek Anfuso - wszyscy chudli. A podczas obecnej wszyscy tyj. wiat doprawdy fikn kozioka. Kt potrafi co z tego zrozumie? Von Bismarck odpowiedzia na to (nie jestem pewien, czy w jego sawach nie byo ironii), e tusza jest oznak zdrowia moralnego. Europa - doda - pewna jest zwycistwa. Powiedziaem mu, e lud jest chudy, wystarczy przejecha przez Europ, eby zobaczy, jak bardzo chudy jest wszdzie lud. A mimo to, dodaem, jest pewien, e zwyciy. - Jaki lud? - zapyta von Bismarck. - Wszystkie ludy - odpowiedziaem. - Niemiecki take, oczywicie. - Oczywicie, mwi pan - powtrzy ironicznym tonem von Bismarck. - Najchudsi s robotnicy - powiedziaem - niemieccy take, oczywicie. A jednak, spord wszystkich, robotnicy s najbardziej pewni zwycistwa. - Tak pan sdzi? - zapyta von Bismarck z akcentem zdumienia. Hrabia Ciano stojc -przed Brigitte mwi do niej gono, jak to mia w zwyczaju, miejc si i obracajc gow to w jedn, to w drug stron. Brigitte siedziaa oparta okciami o stolik, z twarz ujt w donie, przygldajc mu si -wzniesionymi w gr piknymi oczyma, w ktrych migotay iskierki niewinnej zoliwoci. Po chwili wstaa i wysza razem z Galeazzem do ogrodu, gdzie zaczli si przechadza dokoa pywalni. Ona gawdzia leniwie, on, z min pen galanterii, mwi gono, rozgldajc si dokoa na swj zarozumiay sposb. Wszyscy obserwowali t scen mrugajc do siebie porozumiewawczo. - a y est! - wykrzykna Anne Marie. - Brigitte jest doprawdy urocza - rzek von Bismarck. - Galeazzo -jest bardzo kochany przez kobiety - dodaa Georgette. - Nie ma kobiety, ktra -by kiedy nie miaa jakiej historii z Galeazzem - powiedzia Anfuso. - Znam jedn - odezwaa si Anne Marie - ktra zdoaa mu si oprze. - Owszem, ale jej tu nie ma - rzek Anfuso, nagle zachmurzony. - Qu'en savez-vous? - rzucia zaczepnie Anne Marie. W tej chwili wesza Brigitte i zbliya si do Anne Marie. Bya wesoa, miaa si swoim troch gardowym miechem.

- Niech pani uwaa, Brigitte - ostrzeg Anfuso. - Hrabia Ciano wygrywa wszystkie swoje wojny. - O, wiem o tym - odpara Brigitte - ju mnie ostrzegano. Ja, przeciwnie, przegrywam wszystkie swoje wojny. Jestem nimi zmczona i Galeazzo nie interesuje mnie. - Doprawdy? - zapytaa niedowierzajco Anne Marie. Wyszlimy take do ogrodu i skierowali si ku pierwszemu tee. Jesienne soce pachniao miodem i przekwitajcymi kwiatami. Gracze to ukazywali si, to znikali na falistym terenie jak pywacy na wzburzonym morzu. W socu migay niekiedy kije golfowe, clubs, gracze wznosili zczone rce ku niebu, przez krtk chwil trwali w tej modlitewnej pozie, po czym clubs drgay, zataczay szeroki uk w zielonkaworowym powietrzu, znikay i znw si wznosiy; wygldao to jak balet na ogromnej scenie, wiatr dobywa z traw cichutk muzyk. Gosy odbijay si, skakay po ce tak samo jak zielone, te, czerwone i niebieskie pieczki, oddalenie nadawao im elastyczno, mikki, delikatny ton. Gromadka modych kobiet siedziaa na trawie miejc si i artujc. Wszystkie zwracay twarze w kierunku Galeazza, ktry przechadza si nie opodal z Blasco d'Ayet dokonujc przegldu tej armii modoci i urody, zoliwej, ale i zachcajcej zarazem. Istny bukiet najpikniejszych twarzy i najznakomitszych nazwisk Rzymu, a wrd nich jeszcze bardziej rozemiane, o jeszcze bardziej rowej karnacji, ywszych oczach, czerwieszych ustach, swobodniejszym i bardziej bezporednim sposobie bycia, modziutkie piknoci z Florencji, Wenecji, Lombardii. Ubrane byy w czerwone, bkitne, delikatne, szare czy cieliste sukienki. Jedna z radosn dum wysoko nosia gow w krtkich lokach, o czole efeba i czystym zarysie ust, inna miaa wosy splecione na karku, jeszcze inna - sczesane do gry nad skroni, wszystkie ukazyway rozemiane twarze zarowione od soca i wiatru. Marita przypominaa Alcybiadesa, Paola - Fornarin, Lavinia - Amorrorisk, Bianca - Dian, Patricia Selvaggi, Manuela - Fiammett, Giorgina - Beatrice, Enrica - Laur. Byo w tych czoach, tych oczach, tych ustach co z renesansowych kurtyzan, a jednoczenie co niewinnego, co lnio w tych biaorowych twarzach, wilgotnych oczach, na ktre cie rzs kad zason zmysowej wstydliwoci. Przecigy dreszcz wiatru przemyka przez rozgrzane powietrze, wspaniae soce zocio pnie pinii i ruiny grobowcw przy Via Appia, cegy, kamienie, szcztki antycznych marmurw rozrzucone w cierniowych zarolach na skraju ki. Siedzcy dokoa pywalni modzi anglomani z Palazzo Chigi rozmawiali po angielsku troch zbyt gono, dolatyway do nas poszczeglne sowa pachnce capstanem czy craven mixture. Po fairway lekko wyzoconej ju przez pomie jesieni przechadzay si tam i z powrotem stare ksine rzymskie, z domu Smith, Brown lub Samuel, majestatyczne douairire'y podpierajce si laskami ze srebrn gak, vieilles beauts z czasw d'Annunzia; kroczyy powoli, miay oczy ciemno podkrone, donie bardzo biae, o dugich, zwajcych si palcach. Jakie mode stworzenie z rozpuszczonymi wosami gonio z gonym krzykiem jasnowosego modzieca w pumpach. Bya to scena ywa, ale ju odrobin wyblaka i zuyta po brzegach, jak stara kolorowa rycina. W pewnej chwili Galeazzo zauway mnie, porzuci Blasco d'Ayet, podszed do mnie i pooy mi rk na ramieniu. Nie rozmawiaem z nim przeszo rok i doprawdy nie wiedziaem, co by mu powiedzie. Kiedy wrcie? - zapyta z lekkim wyrzutem w gosie - czemu mnie nie odwiedzi? Mwi jako po prostu, poufnie, z rzadk u niego swobod. Odpowiedziaem, e w Finlandii byem powanie chory

i jeszcze czuj si bardzo saby. Zmczony jestem - dodaem po chwili. Zmczony? Chcesz moe powiedzie: zniechcony? - zapyta. Tak, zdegustowany wszystkim -odparem. Popatrzy na mnie w milczeniu, a potem powiedzia: Zobaczysz, wkrtce wszystko pjdzie lepiej. - Lepiej? Italia to umary kraj. C mona zrobi z umarym? Pozostaje tylko go pogrzeba. - Nigdy nie wiadomo - powiedzia. - Moe masz racj - zgodziem si. - Nigdy nie wiadomo. Znaem go od lat chopicych, broni mnie zawsze przed wszystkimi, cho nigdy go o to nie prosiem. Broni mnie i w roku 1933, kiedy skazali mnie na pi lat, i pniej take, za kadym razem, kiedy mnie aresztowano, w 1938, 1939 i 1941 roku; broni mnie wobec Mussoliniego, Starace, Mutiego, Bocchiniego, Senise, Farinacciego, i za to wszystko miaem do niego gbok, serdeczn wdziczno, stojc ponad i poza wszelkimi wzgldami politycznymi Byo mi go al, bybym chcia mu przyj z pomoc. Kt wie, czy kiedy moja pomoc nie mogaby mu si bya przyda? Ale teraz c tu byo do zrobienia? Chyba tylko pogrzeba go. O to przynajmniej mogem by spokojny: e go pogrzebi. Przy tylu przyjacioach, ilu ich mia, mona byo liczy, e jeli nie co innego, to przynajmniej to dla niego uczyni: e go pogrzebi. - Strze si starego - powiedziaem. - Wiem, nienawidzi mnie. Wszystkich nienawidzi. Czasem zadaj sobie pytanie, czy on nie jest wariatem. Czy mylisz, e daoby si jeszcze co zrobi? - Teraz ju nic si nie da zrobi. Za pno. Powiniene by co zrobi w roku czterdziestym, eby nie dopuci do wcignicia Woch w t haniebn wojn. - W czterdziestym? - powtrzy i rozemia si nieprzyjemnie. A po chwili doda: - Wtedy jeszcze wojna moga obrci si na dobre. Milczaem. Wyczu widocznie w tym milczeniu co bolesnego i wrogiego i rzek: - To nie moja wina. On chcia tej wojny. C ja mogem zrobi? - Odej. - Odej? I co potem? - Potem? Nic. - Nic by nie pomogo - powiedzia. - Nic by nie pomogo. Ale powiniene by odej. - Odej, odej. Ilekro mwimy o tych rzeczach, powtarzasz mi to samo. Odej. I co dalej? Galeazzo odwrci si porywczo i ruszy szybkim krokiem w stron klubu. Widziaem, jak w progu zatrzyma si na moment, a potem wszed do wntrza. Jaki czas jeszcze przechadzaem si po ce, potem i ja wszedem do klubu. Galeazzo siedzia w barze midzy Cyprienne i Brigitte, a dokoa niego Anne Marie, Paola, Georgette, Filippo Anfuso, Marcello

del Drago, Bonarelli, Blasco d'Ayeta i jaka nie znana mi modziutka dziewczyna. Galeazzo opowiada, jak w swoim czasie zakomunikowa wypowiedzenie wojny ambasadorom Francji i Anglii. Kiedy ambasador Francji, Franois-Poncet, wszed do gabinetu w Palazzo Chigi, hrabia Ciano przywita si z nim serdecznie i nie zwlekajc powiedzia: Z pewnoci rozumie pan, panie ambasadorze, z jakiego powodu poprosiem pana o rozmow. - Nie jestem na og bardzo bystry - odpar Franois-Poncet - ale tym razem rzeczywicie rozumiem. Wwczas hrabia Ciano, stojc za biurkiem, odczyta mu oficjaln formu wypowiedzenia wojny; Au nom de Sa Majest le Roi d'Italie, Empereur d'Ethiopie etc... Franois-Poncet zmiesza si i powiedzia: - A zatem wojna. - Tak. Hrabia Ciano by w mundurze pukownika lotnictwa. Ambasador Francji zapyta: - A pan co bdzie robi? Bdzie pan rzuca bomby na Pary - Sdz, e tak. Jestem oficerem i speni mj obowizek. - Ach, niech pan si przynajmniej postara nie da si zabi - powiedzia Franois-Poncet. - Nie warto. Potem ambasador jak gdyby troch si wzruszy i powiedzia par sw, do ktrych powtarzania Galeazzo nie czu si uprawniony. Nastpnie hrabia Ciano i Franois-Poncet rozstali si ucisnwszy sobie rce. - Co te takiego powiedzia ambasador Francji? Bardzo jestem ciekawa - rzeka Anne Marie. - Co nader interesujcego - powiedzia Galeazzo. - Ale nie mog powtrzy. - Zao si, e jak impertynencj - rozemiaa si Marita. - Dlatego nie chcesz powtrzy. Rozemielimy si wszyscy, a Galeazzo najgoniej. - Miaby racj, gdyby to zrobi - rzek po chwili - ale naprawd nie powiedzia nic obraliwego. By bardzo wzruszony. Dalej Galeazzo opowiedzia, jak przyj wypowiedzenie wojny ambasador Anglii. Sir Percy Lorraine wszed i natychmiast zapyta z jakiego powodu zosta zaproszony. Hrabia Ciano odczyta mu oficjaln formu wypowiedzenia wojny. Au nom de Sa Majest le Roi d'ltalie, Empereur d'Ethiopie etc. Sir Percy Lorraine wysucha z uwag, jakby obawia si straci cho jedn sylab, po czym zapyta zimno: - Czy to jest przepisowa formua wypowiedzenia wojny? Hrabia Ciano nie zdoa powstrzyma odruchu zaskoczenia:

Tak, to jest przepisowa formua. --O! - wykrzykn Sir Percy Lorraine i doda: - Czy mog poprosi o owek? - Oczywicie, prosz - i hrabia Ciano poda ambasadorowi owek i arkusz papieru z nadrukiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ambasador odci starannie nagwek noem do papieru, zagiwszy uprzednio arkusik, sprawdzi, czy owek dobrze zatemperowany i zwrci si do hrabiego Ciano: - Czy zechciaby pan askawie podyktowa mi to, co pan przeczyta? - Bardzo chtnie - rzek hrabia Ciano gboko zdumiony. I odczyta powoli, sowo po sowie, deklaracj wypowiedzenia wojny. Kiedy skoczy dyktowa, Sir Percy Lorraine, ktry pisa cay tekst z niewzruszon twarz, zoy starannie papier, wsta, ucisn do hrabiego Ciano i skierowa si ku drzwiom. W progu zawaha si na chwilk i nie odwracajc si wyszed. - O czym pan w tej relacji zapomnia - odezwaa si Anne Marie von Bismarck lekko szwedzkim akcentem. Galeazzo spojrza na ni zaskoczony, troch zmieszany. - Nic nie zapomniaem - powiedzia. - Ale tak, zapomniae - rzek Filippo Anfuso. - Zapomniae doda - powiedziaem - e Sir Percy Lorraine odwrci si jeszcze od drzwi, mwic: Zdaje wam si, e wojna bdzie atwa i bardzo krtka. Mylicie si. Wojna bdzie bardzo duga i bardzo cika. Do widzenia. - Ach, pan take o tym wiedzia? - rzeka Anne Marie. - Skd to wiesz? - zapyta Galeazzo wyranie poirytowany. - Opowiada mi hrabia de Fox, minister penomocny Hiszpanii w Helsinkach. Ale t historyjk znaj wszyscy. To sekret w stylu woskim. - Po raz pierwszy syszaam o tym w Sztokholmie - powiedziaa Anne Marie - w Sztokholmie wszyscy znali t rozmow. Galeazzo umiecha si, nie wiem, czy bardziej by zirytowany, czy zmieszany. Wszyscy przygldali mu si ze miechem. - Take it easy, Galeazzo, nie przejmuj si - wykrzykna Marita. Wszystkie panie miay si i pokpiway z niego dobrotliwie, sam Galeazzo zmusza si do miechu, ale brzmiao to faszywie, zdawao si, e co w nim pko. - Racj mia Franois-Poncet - powiedziaa Patricia. - Nie warto. - O, na pewno nie warto umiera - dodaa Georgette. - Nikt nie chce umiera - rzeka Patricia.

Galeazzo siedzia nachmurzony, zy i zmieszany. Towarzystwo wzio teraz na jzyki niektrych wsppracownikw hrabiego Ciano; kobiety pokpiway z pana V., ktry po powrocie z placwki w Ameryce Poudniowej rozbi swe namioty w Golf Clubie, w nadziei, e jeli wci bdzie si nasuwa Galeazzowi na oczy, to nie zostanie zapomniany i pominity. Nie przestaje gra w golfa nawet w przedpokojach Palazzo Chigi - mwia Cyprienne. Patricia wspomniaa Alfieriego i wszystkie panie zgodnie uznay, e Italia powinna by szczliwa, majc takiego ambasadora jak Dino Alfieri. Taki pikny! - mwiy. W owym czasie krya po caym kraju plotka, ktra pniej okazaa si wyssana z palca, jakoby jaki niemiecki oficer lotnictwa, przyapawszy Alfieriego ze swoj on, uderzy go dwa razy w twarz szpicrut. Mj Boe! - westchna Patricia - czy go aby nie oszpeci? Anne Marie zapytaa Galeazza, czy to prawda, e - jak wszyscy myl - posa Alfieriego na ambasadora do Berlina, dlatego i by o niego zazdrosny. Wszyscy si miali, Galeazzo rwnie, ale wida byo, e jest zy. Ja zazdrosny? - powiedzia. - To s plotki Goebbelsa, on sam jest o Alfieriego zazdrosny i chciaby, ebym go odwoa. O, Galeazzo, zostaw go tam, gdzie jest - prosia Marita - w Berlinie tak dobrze si prezentuje! I znowu wszyscy wybuchnli miechem. Z kolei wzito w obroty Filippa Anfuso i jego wgierskie amory. W Budapeszcie - twierdzi Anfuso - kobiety szalej tylko za blondynami. Na to Georgette spytaa Galeazza, czy nie zechciaby posa do Budapesztu blondyna? Blondyna? Jakich my to mamy blondynw do dyspozycji? - i Galeazzo zacz liczy na palcach blondynwdyplomatw. Renato Prunas - poddaa ktra z pa. Guglielmo Rulli - dodaa inna. Ale Galeazzo, ktry nie znosi Rulliego i nie opuszcza adnej okazji, eby go tpi, zmarszczy czoo: Nie, Rulli nie. Ja jestem blondynem - odezwa si Blasco d'Ayeta. Ale tak, Blasco, Blasco! Polij do Budapesztu Blasco! - zaczy woa jedna przez drug. No c, czemu nie - rzek Galeazzo. Ale Anfuso, ktremu nie w smak byy te arty, gdy dobrze wiedzia, w jaki sposb odbywaj si w Palazzo Chigi nominacje i dobr kandydatw na placwki, spojrza na Blasco d'Ayet z drwicym umiechem, mwic zaczepnie: No tak, ty zawsze jeste gotw wycign spode mnie stoek. Bya to aluzja do faktu, e Blasco przyszed na jego miejsce jako szef gabinetu hrabiego Ciano. Tymczasem wszystkie panie zaczy jedna przez drug wnosi do Galeazza pretensje: dlaczego Alberto nie zosta do tej pory mianowany radc, dlaczego Buby nie wszed w skad gabinetu, dlaczego Ghigi przeniesiony do Aten, skoro w Bukareszcie cieszy si takim powodzeniem, i kiedy Galeazzo zdecyduje si nareszcie mianowa Cesarina ministrem penomocnym w Kopenhadze na miejsce tego Sapuppo, ktry ju od tak dawna tam siedzi, a wcale nie wiadomo, co on w tej Danii robi - jak stwierdzia Patricia. - Opowiem wam - powiedzia Galeazzo - w jaki sposb minister penomocny Sapuppo dowiedzia si o inwazji niemieckiej na Dani. Sapuppo wci przysiga si i zaklina, e Niemcy nigdy nie bd tak gupi, eby wkroczy do Danii. A znw Virgilio Lilli twierdzi co wrcz przeciwnego. Minister Sapuppo przekonywa go: Ale, nigdy w wiecie, drogi Lilli, c Niemcy mieliby do roboty w Danii? A Lilli na to: A na c panu wiedzie, co Niemcy bd robili w Danii? Wane jest tylko wiedzie, czy przyjd, czy nie przyjd. Nie przyjd - upiera si Sapuppo. Przyjd - odpowiada Lilli. Ale, mj drogi Lilli - Sapuppo na to - chce pan wiedzie wicej ode mnie? Ot Virgillio Lilli mieszka w hotelu Britannia. Kadego ranka, punktualnie o smej, stary siwowosy kelner z row twarz, okolon dugimi starowieckimi faworytami, w niebieskiej liberii ze zotymi guzikami, przynosi do pokoju tac z herbat i stawia j na stoliku przy ku z ukonem i zawsze tymi samymi sowami: Oto paska herbata, jak zawsze. Od dwudziestu dni ta scena powtarzaa si bez najmniejszej zmiany, punktualnie co do minuty. Pewnego ranka stary kelner wszed jak co dzie punktualnie o smej i tym samym tonem powiedzia stawiajc tac: Oto paska herbata, jak zawsze. Niemcy przyszli. Virgillio

Lilli zerwa si z ka i zatelefonowa do ministra Sapuppo oznajmiajc mu, e w cigu nocy Niemcy weszli do Kopenhagi. Historia o Sapuppo i Lillim wszystkim si bardzo podobaa i Galeazzo, miejc si razem z innymi, zdawa si ju nie pamita o swojej irytacji i zmieszaniu. Rozmowa przesza znowu na wojn i Marita westchna: Co za nuda!. Jej przyjaciki wnosiy znowu pretensje, dlaczego w Quirinetta nie wywietla si ju filmw amerykaskich i dlaczego w caym Rzymie niepodobna dosta ani kropli whisky, ani paczuszki amerykaskich czy angielskich papierosw. Patricia owiadczya, e w tej wojnie jedyne, co pozostaje mczyznom, to bi si, jeeli maj ochot i czas do stracenia (Ochot to bymy mieli - powiedzia na to Marcello del Drago - ale czasu brak), a kobietom - czeka na Anglikw i Amerykanw i ich zwyciskie puki Cameli, Lucky Strike'w i Gold Flake'w. A whale of a lot oj Camels, cae mnstwo Cameli - powiedziaa Marita nowojorskim slangiem. I wszyscy zaczli mwi po angielsku tym nieopisanym akcentem, na p drogi midzy Oxfordem a Harper's Bazaar. Nagle przez otwarte okno wleciaa mucha, potem druga i jeszcze dziesi, jeszcze dwadziecia, sto, tysic - za chwil w barze kbia si nieprzeliczona chmara much. To bya godzina much.- Dzie w dzie, o jakiej godzinie zmieniajcej si zalenie od pory roku, nastpuje brzczca inwazja much na tereny golfowe Acquasanty. Gracze wymachuj kijkami, wywijajc nimi dokoa gowy, opdzajc si od natrtnej chmury czarnych skrzydeek, zasaniaj rkami twarze, stare ksine rzymskie z domu Smith, Brown i Samuel, uroczyste douairire'y, piknoci z czasw d'Annunzia, spacerujce po fairway, uciekaj w popochu, machajc rkami i laskami ze srebrn gak. - Muchy! - krzykna Marita zrywajc si na nogi. Wszyscy zaczli si mia, a ona powiedziaa: Moe to mieszne, ale ja si boj much. - Marita ma racj - rzek Filippo Anfuso. - Muchy przynosz nieszczcie. Nowy wybuch miechu powita jego sowa, Georgette zauwaya, e co roku jaka nowa plaga spada na Rzym: raz to jest inwazja szczurw, kiedy indziej pajkw, w innym znw roku s to chrabszcze. A odkd zacza si wojna, przyszy muchy. - Golf w Acquasancie synie ze swoich much - powiedzia Blasco d'Ayeta. - W Montorfano i w Ugolino wszyscy si z nas miej. - Nie ma z czego si mia - obruszya si Marita. - Jeeli wojna potrwa jeszcze jaki czas, wszystkich nas muchy zjedz. I wanie na taki koniec zasugujemy - rzek Galeazzo wstajc. Uj pod rami Cyprienne i ruszy ku drzwiom, a za nim caa reszta. Przechodzc popatrzy na mnie i, jakby sobie nagle co przypomnia, puci rami Cyprienne, pooy mi rk na ramieniu i szed dalej obok mnie, nieznacznie mnie popychajc. Wyszlimy do ogrodu i przez chwil przechadzalimy si w milczeniu. Nagle Galeazzo powiedzia, tak jakby wypowiada na gos drczc go myl: - Pamitasz, co mi kiedy powiedziae o Eddzie? Byem na ciebie wcieky, nie daem ci dokoczy. Ale miae racj. Moim prawdziwym wrogiem jest Edda. Sama sobie z tego nie zdaje sprawy, to nie jej wina, nie wiem zreszt, wol si nad tym nie zastanawia, ale czuj, e Edda stanowi dla mnie

niebezpieczestwo i e powinienem jej si strzec jak wroga. Jeeli kiedy Edda ode mnie odejdzie, jeeli w jej yciu bdzie co innego, co powanego, bd zgubiony. Ty wiesz, e jej ojciec j uwielbia, nie zrobiby nic przeciwko mnie, gdyby wiedzia, e zada jej bl. Ale tylko czeka na sprzyjajcy moment. Wszystko zaley od Eddy. Wiele razy prbowaem da jej do zrozumienia, jakie niebezpieczne s dla mnie pewne jej posunicia. Moe nie ma nic zego w tym, co ona robi; nie wiem i nie chc wiedzie. Ale z Edd nie mona si dogada. To dziwna, twarda kobieta. Nigdy nie wiadomo, czego si po niej spodziewa. Czasem si jej boj. Mwi urywanie, swoim gardowym, troch bezbarwnym gosem, opdzajc si od much jednostajnym gestem tustej biaej doni. Muchy brzczay dokoa nas natrtnie i wciekle, od czasu do czasu dolatywa od dalekiego tee mikki gos uderzenia drivera o pik. - Ne wiem, kto puszcza w obieg te idiotyczne plotki o Eddzie, o jej zamiarach uniewanienia naszego maestwa po to, eby wyj nie wiem za kogo. Ach, te muchy! - wykrzykn niecierpliwie. A po chwili doda: - Wszystko plotki. Edda nigdy czego podobnego nie zrobi. Ale tymczasem jej ojciec nadstawia ju uszu. Zobaczysz, e nie posiedz ju dugo w ministerstwie. Tylko e, wiesz, co ja myl? Ze zawsze pozostan Galeazzem Ciano, nawet jeeli przestan by ministrem. Moja pozycja moralna i polityczna moe na tym tylko zyska, jeli Mussolini mnie przepdzi. Wiesz, jacy s Wosi: zapomn o moich bdach i winach, bd we mnie widzieli tylko ofiar. - Ofiar? - Mylisz, e nard woski nie wie, kto jest odpowiedzialny za wszystko? e nie umie odrni mnie od Mussoliniego? Nie wie, e przeciwstawiaem si wojnie, e zrobiem wszystko... - Nard woski - powiedziaem - nic nie wie, nie chce wiedzie i w nic ju nie wierzy. Powinnicie byli, ty i inni, zrobi co w roku czterdziestym, eby zapobiec tej wojnie. Co zrobi, co zaryzykowa; to by waciwy moment, eby drogo sprzeda swoj skr. Teraz wasza skra nic ju nie jest warta. Ale wam zanadto podobaa si wadza, oto jest prawda. I Wosi o tym wiedz. - Mylisz, e gdybym teraz odszed... - Teraz ju za pno. Utoniecie wszyscy razem z nim. - Wic co powinienem zrobi? - krzykn niemal. - Czego si ode mnie da? Mam pozwoli, eby mnie wyrzucili jak brudn szmat, kiedy on zechce? ebym uton razem z nim? Ja nie chc umrze. - Umrze? Nie warto - powtrzyem za ambasadorem Francji, Franois-Poncetem. - Wanie. Nie warto - powiedzia Galeazzo. - A zreszt, dlaczego umiera? Wosi to dobrzy ludzie, nie chc niczyjej mierci. - Mylisz si - odparem. - Wosi nie s ju ci, co dawniej, Z przyjemnoci patrzeliby na wasz mier, twoj i jego. Twoj, jego i wszystkich innych. - I c by pomoga nasza mier? - powiedzia. - Nic. Nic by nie pomoga.

Galeazzo milcza. By blady, czoo mia zroszone potem. W tej chwili na ce ukazaa si moda dziewczyna idca na spotkanie gromadki graczy, ktrzy wracali do klubu wymachujc kijkami. - Jaka liczna dziewczyna - rzek Galeazzo.. - Miaby ochot, co? - i lekko szturchn mnie okciem w bok.

XIX. Krew
Natychmiast po wyjciu z rzymskiego wizienia Regina Coeli udaem si na dworzec i wsiadem do pocigu idcego do Neapolu. By 7 sierpnia 1943. Uciekaem od wojny i jej drg, d tyfusu i godu, uciekaem od wizienia, od smrodliwej celi bez powietrza i wiata, od brudnego siennika, ohydnej zupy, pluskiew, wszy, kibla penego odchodw. Chciaem jecha do domu, na Capri, do mego samotnego domu na krawdzi stromej ciany nad morzem. Dochodziem nareszcie do kresu dugiej, okrutnej, cztery lata trwajcej wdrwki poprzez Europ, wojn, krew, gd, spalone wsie, zburzone miasta. Byem zmczony, odarty ze zudze, pognbiony. Wizienie i jeszcze raz wizienie, nic tylko wizienie w tej Italii. Wizienie, gromady zakutych w kajdany ludzi oto czym jest Italia. Razem ze mn z Regina Coeli wyszli Mario Alicata i Cesarini Sforza, po dugich miesicach wizienia wrcili prosto do domu; ja poszedem na dworzec i wsiadem do pocigu do Neapolu. Ja take chciaem do domu. Pocig by przepeniony uchodcami - starcy, kobiety, dzieci, oficerowie, onierze, ksia, policjanci; dachy obsiedli onierze, uzbrojeni i bez broni, jedni byli w podartych, brudnych, aosnych mundurach, inni pnadzy, niechlujni i weseli, uciekali, gdzie oczy ponios, nie wiedzieli dokd, piewali i mieli si, jakby gnani i podniecani czym wielkim, cudownym i przeraajcym zarazem. Wszyscy uciekali od wojny, godu, zarazy, ruin, trwogi, mierci - i wszyscy zdali ku wojnie, godowi, zarazie, ruinom, trwodze, mierci. Uciekali od wojny, Niemcw, nalotw, ndzy i trwogi - i jechali do Neapolu, gdzie czekaa na nich wojna, Niemcy, naloty, ndza i trwoga; schrony pene mierci i ekskrementw, zatoczone zgodniaymi, wyczerpanymi, ogupiaymi ludmi. Wszyscy uciekali od rozpaczy, od ndznej i cudownej beznadziejnoci przegranej wojny, dc ku nadziei koca godu, koca trwogi, koca wojny, ku ndznej i cudownej nadziei przegranej wojny. Wszyscy uciekali przed Itali i dyli naprzeciw Italii. Byo straszliwie gorco. Nie miaam dotd okazji umy si. Byem jeszcze przesiknity sodkaw, tust woni pluskiew, brodaty, rozczochrany, z poamanymi paznokciami, tak jak wyszedem z mojej celi numer 462 w czwartym skrzydle Regina Coeli. W przedziale byo nas moe dwadziecia, moe trzydzieci, moe czterdzieci osb, kt to wie? Przycinici jedni do drugich, spitrzeni jedni na drugich, mielimy usta obrzmiae z pragnienia, twarze purpurowe, wszyscy stalimy na czubkach palcw, z szyjami wycignitymi ku grze, z otwartymi ustami, eby mc oddycha: wygldalimy jak wisielcy, ktrymi wstrzsy pocigu koysay ponuro. Od czasu do czasu sycha byo z wysokiego nieba dwik: tok, tok, tok, pocig zatrzymywa si raptownie, wszyscy wysypywali si z wagonw, kryli si w rowach i dziurach wygrzebanych wzdu kolejowego nasypu, spogldajc w gr, dopki tok, tok, tok nie ucicho. Na kadej stacji nasz pocig napotyka dugie konwoje niemieckie, bd stojce, bd w ruchu, naadowane onierzami i broni. Niemcy przygldali nam si swoimi szarymi

okrutnymi oczyma. Jakie zmczenie byo w tych oczach, jaka pogarda i nienawi. Dokd oni jad? - mwili moi towarzysze podry. A kto obok mnie zapyta, czy wracam z frontu. Z jakiego tam frontu? - odezwa si jaki onierz - nie ma ju frontu. Nie ma ju wojny. Ani niezawodnego zwycistwa. Ani viva il Duce. Nic ju nie ma. Jaki tam front! Powiedziaem, e wracam z Regina Coeli. onierz popatrzy na mnie podejrzliwie. Co to takiego, Regina Coeli? Klasztor? To wizienie odpowiedziaem. Jakie tam wizienie - rzek onierz - teraz nie ma ju wizienia. Nie ma gliny, nie ma stranikw, nie ma wizienia. Nic nie ma. Nie ma ju wizienia w Italii. Koniec z wizieniem, koniec z Itali. Nic nie ma. Wszyscy miali si patrzc na onierza. By to ordynarny, zy, bolesny, rozpaczliwy miech. miali mu si prosto w twarz, ja take si miaem. Nie ma ju wizie w Italii - mwili - nie ma wizie; cha, cha, cha! miali si wszyscy w przedziale, w korytarzu, w innych przedziaach, innych korytarzach, innych wagonach, cay pocig si mia, od gowy do ogona, podskakujc i zataczajc si na szynach. I tak, miejc si idiotycznie, pocig zagwizda, zwolni i stan przed olbrzymim stosem gruzu i skrwawionych achmanw: by to Neapol. Poprzez czarn, migotliw chmur much soce bio w dachy j asfalt ulic, podmuchy gorca unosiy si nad stosami gruzw dokoa pustych wypalonych domw, suchy tuman podobny do burzy piaskowej wzbija si spod ng nielicznych przechodniw. Ale potem, po trochu, zaczynao si sysze dochodzcy z zaukw i podwrzy szmer, przytumiony gwar gosw, oddalony zgiek. I jeli si zapucio wzrok w sekretn gb bassi, suteren, i w wskie, wysokie szczeliny midzy jednym a drugim palazzo, na ulicach starego Neapolu mona byo dostrzec mrowie ludzkie, chodzce, stojce, gestykulujce, gdzieniegdzie przycupnite na ziemi dokoa wtych ogiekw roznieconych midzy dwoma kamieniami, z oczyma wlepionymi w star bak po nafcie, w ktrej gotuje si woda, w rondel, patelni czy dzbanek do kawy; albo picych byle jak, gdzie popado, mczyzn, kobiety, dzieci, stoczonych na materacach, siennikach, najprzerniejszych legowiskach porozkadanych przed drzwiami, na podwrzach, w ruinach, w cieniu grocych runiciem murw albo u wylotu jaski wyobionych w czarnym wilgotnym tufie, ktre w Neapolu otwieraj tu i wdzie paszcze, zdajce si siga a do trzewi ziemi. W gbi bassi wida byo ludzi - stojcych, siedzcych albo lecych na wysokich, dziwacznych kach drewnianych i blaszanych ozdobionych pejzaami, wizerunkami witych i Madonny; mnstwo ludzi siedziao przycupnitych na progach, w milczeniu, z aosnymi minami waciwymi neapolitaczykom, kiedy nie wiedz ju, co robi, i tylko czekaj. Z pocztku miasto wydao mi si nie opuszczone wprawdzie, ale ciche. Widziaem ludzi biegncych, ludzi gestykulujcych, widziaem nawet ruch warg, a nie syszaem adnego dwiku, adnego haasu, adnego gosu. Ale po trochu przesycone pyem powietrze zaczo si wypenia jakim stumionym, zmieszanym gwarem, ktry narasta, nabiera ksztatu i treci, a nagle wybuchn gonym szumem, cigym i intensywnym jak szum przybierajcej rzeki. Szedem w stron portu szerok, prost, bardzo dug ulic, oszoomiony, oguszony tym niepojtym szumem, w olepiajcych tumanach pyu, ktre bryza morska wzniecaa nad ruinami zburzonych domw. Soce bio swoim wielkim zotym motem w tarasy i fasady domw, nad ktrymi uwijay si rozbrzczane roje czarnych much. Kiedy uniosem oczy, zobaczyem pootwierane szeroko okna i balkony; wychylone z nich kobiety czesay rozpuszczone wosy, patrzc w bkitne niebo jak w lustro. piewne gosy spyway z wysoka, podchwytywane przez tysice innych gosw, podawane z ust do ust, z okna do okna, z ulicy na ulic, jak to robi onglerzy ze swoimi kolorowymi kuleczkami. Gromady dzieci uganiay tu i tam, boso, w achmanach, w strzpach koszul, a mniejsze zupenie nago.

Biegay z krzykiem, spocone, podniecone, a wszystko jak we nie albo jakby pochonite byy jak awanturnicz zabaw. Ale gdy im si przyjrzaem uwanie, stwierdziem, e wszystkie s zajte praktycznymi sprawami - jedno nioso koszyk rzeuchy, inne przygar drzewnych wgielkw, puszk z jak ndzn zup, narcza drewek, a niektre, niby mrwki niosce pracowicie dbo somy, taszczyy wsplnymi siami to przepalon belk, to jaki zdezelowany mebel, beczk czy jakie narzdzia wygrzebane z ruin. Zewszd, spod stosw gruzu, dobywa si trupi odr, a nad nimi unosiy si brzczc leniwie tuste muchy, o zocistych skrzydekach. Wreszcie doszedem do miejsca, skd wida byo morze. Widok morza wstrzsn mn tak, e zapakaem. Nic, ani rzeka, ani rwnina, ani gry, drzewo ani nawet obok nie kojarz si tak mocno z pojciem wolnoci, jak morze. Nawet wolno sama nie daje takiego poczucia wolnoci, jak wanie morze. Czowiek zamknity w wizieniu potrafi przez dugie godziny, przez cae dni, miesice i lata wpatrywa si w ciany swojej celi, wiecznie te same ciany, gadkie i biae. Widzi na tych cianach morze, ale nie potrafi go sobie wyobrazi jako niebieskie, widzi je biae, gadkie, nagie, bez fal, bez burz, smutne morze owietlone biaawym wiatem wpadajcym przez kraty okna. To jest jego morze, to jest jego wolno: biae, gadkie, nagie morze, aosna, zimna wolno. Ale to, ktre teraz si przede mn roztaczao, to byo morze ciepe, delikatne neapolitaskie morze, wolne i bkitne, zmarszczone drobnymi falami, przemykajcymi z lekkim szmerem pod pieszczot wiatru, pachncego sol i rozmarynem. To morze, ktre miaem przed oczyma, byo bkitne, bezkresne, wolne, marszczce si w podmuchach wiatru, nie byo to ju zimne, biae, gadkie i nagie marze wizienne, ale prawdziwe morze, ciepe, bkitne i gbokie. To byo morze, to bya wolno, a ja pakaem patrzc na nie z daleka, z wysokoci ulicy, ktra przeciwszy wielki plac schodzi ku wybrzeu. Nie miaem odwagi przybliy si do niego ani nawet wycign rki, baem si, e ucieknie, skryje si za horyzontem, kiedy tylko wycign ku niemu moj okropn rk, wytuszczon, z poamanymi paznokciami. Staem tak na rodku ulicy patrzc na morze i paczc i wcale nie syszaem brzczenia pszcz, ktre rozlegao si daleko i wysoko w bkicie nieba. Nie widziaem ludzi uciekajcych w popiechu, eby si ukry w jaskiniach wyobionych w zboczu gry. Ocknem si dopiero, kiedy zbliy si do mnie jaki chopiec i dotkn mego ramienia mwic agodnie: Sign, stanno venenno (nadchodz, panie). W tej samej chwili spostrzegem, e otacza mnie tum, e wszyscy ci ludzie krzyczc biegn szerok, schodzc w d ulic, u ktrej wylotu lnio morze. Nie mogem w pierwszej chwili rozpozna, gdzie jestem, dopiero widok kolumnady kocioa uprzytomni mi, e to Via Santa Lucia. Tum cign ku jakiej duej bramie, a za ni znika w paszczy ktrej z wielu ukrytych jaski. Zaczem i razem z tymi ludmi i ju miaem wraz z nimi zapuci si w mroczne wntrze ziemi, kiedy podniosem oczy i skamieniaem z przeraenia. Milczcy tum ludzi schodzi ku mnie z uliczek i schodw, ktre od Via Santa Lucia wiod w gr ku Pizzofalcone i Monte di Dio. Niesamowity tum lemurw i potworw yjcych w gbi jaski, w podwrkach i bassi tej dzielnicy, w gbi stu ndznych uliczek tworzcych labirynt Pallonetto. Zbliali si w zwartych grupach, niby wojsko idce do szturmu na gron twierdz. Szli powoli, w milczeniu, poprzez pust cisz poprzedzajc huk pierwszych wybuchw, poprzez pen grozy samotno, jak stwarza dokoa nich ju sam uwicony charakter ich okropnych kalectw. Szy gromady chromych, pokrcanych, kulawych, garbatych, bezrkich i beznogich, wszystkich tych

nieszcznikw, ktrych w Turynie chroni si przed ludzkim wzrokiem w miosiernym odosobnieniu Cottolengo. Wojna wydobya ich na wiato dzienne z klasztornej klauzury domw, gdzie lito i wita groza, zabobon ludu i wstydliwo rodziny trzymay ich przez cae ycie w ukryciu, skazujc na ciemno i milczenie. Monstra szy powoli, pomagajc sobie nawzajem, pnagie, okryte achmanami, z twarzami wykrzywionymi grymasem, wcale nie strachu, ale nienawici i pychy. Moe sprawiao to olepiajce wiato, a moe i trwoga przed majc si lada chwila rozpta nawanic ognia i elaza, ale wyraz tych twarzy wyda mi si szataski, wykrzywia je do i nienawi do wszystkiego, co yje. W oczach poncych gorczk, bd te mokrych od ez, lnio dziwnie nierealne wiato. Okropny chichot skrca zapienione usta. To bya jedyna wsplna im wszystkim cecha, znak bezsilnej wciekoci: pienista lina, ktr ociekay ich usta. Szy kobiety, okryte niechlujnymi achmanami, kudate, o obwisych, zwidych piersiach, widocznych przez strzpy koszuli; wrd nich jedna, caa poronita szczeciniastym wosem, trzymaa si kurczowo rki modego mczyzny koo trzydziestki - moe ma, moe brata - oczy miaa wytrzeszczone i nieruchome, nogi skarowaciae, skrcone, jakby spalone jakim wewntrznym ogniem; sza z odsonitym torsem, jedna pier bya maa, sucha, przearta do gbi jak chorob, moe rakiem, czarna, jakby zwglona; druga zwisaa wiotko, ohydnie rozcignita, sigajca brzucha. Szy szkielety w achmanach, o czaszkach obcignitych t skr, mocno napit na kociach, o zbach odsonitych w makabrycznym umiechu. I zgrzybiali starcy, ysi i bezzbni, ktrych twarze podobne byy do psich pyskw. I mode dziewczta o monstrualnie wielkich, rozdtych gowach na zdrobniaych, chudych korpusach. I staruchy olbrzymie, tuste, napczniae, o ogromnych brzuchach i malekich, suchych, ptasich gwkach, na ktrych sterczay wosy twarde i najeone jak pira. I kalekie dzieci o mapich twarzyczkach, z ktrych jedne czogay si na brzuchach, inne kutykay podpierajc si czym popado zamiast kuli, jeszcze inne kuliy si na prymitywnych wzkach popychanych przez towarzyszy. Byy to wszystko monstra, ktrych uliczki Neapolu strzeg wstydliwie w swoich sekretnych zakamarkach; monstra, przedmiot religijnego kultu, porednicy w arkanach owej magii, ktra jest potajemn religi neapolitaskiego ludu. Po raz pierwszy w toku ich uwiconej egzystencji wydobya ich na wiato dzienne wojna. Ich milczca wdrwka do jaski drcych zbocze gry bya niby procesja podziemnych bstw, ktre jaki kataklizm wyrzuci na powierzchni, a teraz oto wracaj pogry si na nowo we wntrznociach ziemi. Nagle wrd nich dostrzegem boga. Tajemnego boga otoczonego czci monstrw, krla tego dziedzica cudw - cour des miracles. Kroczy powoli, otoczony i podtrzymywany przez rzesz okropnych karw. Stworzenie to - zwierz czy czowiek, nie wiadomo, trudno to byo odgadn pod kap, ktra je okrywaa od gowy do stp - wydawao si chude i drobnego wzrostu. Na gow zarzucone miao, jakby dla osony przed wzrokiem profanw, jedwabn kap, tak, jaka przystraja w Neapolu kade, najubosze nawet ko. ta, obszerna, opadaa obfitymi fadami na ramiona i wzdu -bokw, sigaa stp, wloka si po ziemi, powiewajc w podmuchach morskiego -wiatru. Spord karw otaczajcych swego krla jedne podtrzymyway go, bo majc oczy zasonite kap nie mg i bez pomocy, inne toroway mu drog, odpychajc na baki z przytumianym pomrukiem, podobnym do psiego warczenia, rzesz chromych, kulawych i lepych, wlokcych si mozolnie w tumanach pyu, jeszcze inne wawo oczyszczay rkami ziemi, odrzucajc kamienie, cegy i okruchy gruzu, leby si wadca nie potkn. Niektrzy wreszcie, idc tu obok niego, przytrzymywali kap, eby si nie zsuna albo eby nie odchyli jej nagy podmuch wiatru ukazujc oczom profanw odraajcy sekret. Ale i tak w pewnej chwili kapa rozchylia si u dou i ujrzaem chud bezksztatn

nog, ktra wydawaa mi si - do tej pory czuj dreszcz na to wspomnienie - wochat nog zwierzc: Kroczy powoli, rce pod kap trzyma wycignite w -przd, jak to czyni lepi; wydawao si, e kalana uginaj mu si pod jakim tajemniczym balastem dwiganym na gowie. Pod kap, tam, gdzie bya lub powinna by gowa, miecio si co ogromnego, bezksztatnego, co, co chwiao si powolnym ruchem, przechylajc si to na jedno, to na drugie rami. Ale najbardziej wstrzsajce wraenie robio to, e potwr zdawa si wcale nie troszczy o to, czy w ciar nie spadnie, nie robi adnych gestw, pomagajcych zazwyczaj utrzyma w rwnowadze wielki i ciki adunek niesiony na gowie. Pomylaem z dreszczem grozy, e ten okropny potwr, to tajemnicze bstwo Neapolu, to moe kobieta lub mczyzna ze zwierzc gow - cielc, kozi czy psi, ale najprdzej cielc, sdzc po jej rozmiarach. Albo e ma diwie gowy, i to wydao mi si najbardziej prawdopodobne, wskazyway na to dziwne ruchy odbywajce si w ukryciu tej kapy, jakby znajdoway si tam dwie gowy i kada poruszaa si niezalenie od drugiej. Uliczk, ktr szed, zalegay gruzy i nieczystoci, prawie wszystkie domy byy uszkodzone, wiele zupenie zawalonych. W tej scenerii zniszczenia i mierci bstwo kroczyo jak przez pustyni. Uszo ze swojej tajemnej wityni i teraz gotowao si zstpi we wntrznoci ziemi, do podziemnego krlestwa Neapolu. Nie wiem, czy krzyknem, czy cofnem si przejty groz: bstwo szo wprost na mnie w otoczeniu swego dworu karw, chwiejc pod t kap swymi potwornymi gowami. Z osupienia wyrway mnie gardowe wrzaski karw, rozlepiajce si tu przy mnie. Odwrciem si szukajc drogi, by uciec, i zobaczyem, e jestem u samego wylotu jaskini, do ktrej w miertelnym milczeniu, przerywanym tylko czasami paczem dziecka czy pojedynczym okrzykiem kobiecym, cigny wite tumy monstrw, a wrd nich ich straszliwy bg. Cigny mozolnie wlokc nogi w kurzu i gruzach, z ramionami skrzyowanymi na piersiach, szponiastymi domi wysunitymi przed siebie, z wyszczerzonymi zbami, gotowe drapa, gry, szarpa na strzpy cudze ciaa, by utorowa sobie w tumie drog do smrodliwej ciemnoci jaskini. To milczenie nabrzmiae byo wciekoci i grob. Popychany przez tum monstrw znalazem si wewntrz jaskini. Bya to grota ciemna i gboka, jeden z tych podziemnych tuneli, ktrymi szy kiedy akwedukty Andegaweczykw i ktre tworz pod miastem ogromny, niezbadany labirynt. Gdzieniegdzie wpada -tam troch wiata przez studzienki, ktrych wylot znajduje si na ulicy. O tych studzienkach wspomina ju Boccaccio w noweli o Andreucciu z Perugii. W tym ciemnym labiryncie, w tysicu jaski wyobionych w tufie, znalazy schronienie przed bombami cae chmary ndzarzy i gniedziy si tam od trzech lat w odraajcej wsplnocie, tarzajc si we wasnych ekskrementach, pic na barogach przywleczonych tu ze zrujnowanych domw, handlujc, odprawiajc wesela i pogrzeby, prowadzc dalej swoje zajcia, swoje sprawy, swoje ciemne afery. Uszedszy zaledwie kilka krokw w tym podziemnym miecie odwrciem si i przez wylot jaskini zobaczyem morze, ktre drgao; nad portem unosiy si gste tumany kurzu i dymu. Huk wybuchajcych bomb dochodzi znacznie stumiony do tego krlestwa Plutona, tylko ciany jaskini dray i cienkie struki pyu sypay si za kadym wybuchem z pkni na sklepieniu i cianach. Wewntrz panowa oguszajcy zgiek, nie by to zgoa pacz i zgrzytanie zbw, tylko krzyki, piewy, nawoywania i odpowiedzi rzucane z kraca na kraniec tej ciby. Poznaem odwieczny, radosny gos Neapolu, jego prawdziwy gos. Wydao mi si, e znalazem si na targowisku albo na placu, gdzie wituj tumy, rozegzaltowane rytmem pieni ku czci Madonny z Piedigrotty czy liturgicznymi pieniami jakiej procesji To by Neapol, prawdziwy, ywy Neapol, ktry

przetrwa trzy lata (bombardowa, godu i epidemii, Neapol ludowy, tej ludnoci z ndznych uliczek, z bassi, z lepianek, z dzielnic bez wiata, bez soca, bez chleba. Lampy elektryczne wiszce pod sklepieniem jaskini owietlay tysice twarzy tej obdartej rzeszy bdcej w nieustannym ruchu; stwarzao to zudzenie placu miejskiego noc, w jednej z proletariackich dzielnic Neapolu, w ktre z wielkich, synnych, haaliwych wit ludowych. Nigdy lud ten nie wyda mi si tak bliski zawsze dotychczas czuem si w Neapolu niemal cudzoziemcem, a neapolitaskie tumy byy w moim pojciu zbyt odmienne, dalekie, obce. Teraz byem brudny, spocony i okryty kurzem jak oni, miaem podarty mundur, dug brod, rce i twarz wysmotruchane, przed kilku zaledwie godzinami wyszedem z wizienia i na koniec odnajdywaem w tym tumie troch ludzkiego ciepa, ludzkich uczu, ludzkiej solidarnoci, ndz podobn do mojej, cierpienie tej samej moralnej natury, co moje, ale wiksze, gbsze, moe prawdziwsze, dawniejsze od mojego. Cierpienie uwicone przez swoj odwieczno, swoj fatalno i tajemniczo; w zestawieniu z nim moje cierpienie byo tylko ludzkie, byo nowe, nie sigao korzeniami gboko w przeszo. Ich cierpienie nie byo beznadziejne, rozjaniaa je ogromna, cudowna nadzieja, wobec ktrej moja ndzna, maa desperacja bya maodusznym uczuciem, ktrego byo mi wstyd. Pod cianami jaskini pony ogniska, w miejscach, gdzie w tufie wyobione byy zagbienia, rodzaj surowych wnk czy nisz, albo tam, gdzie boczne odnogi andegaweskiego akweduktu odchodz od gwnego nurtu podziemnej rzeki przenikajc gboko do wntrza gry. Nad pomieniem ognisk bulgotaa w kociokach zupa. Pomylaem sobie, e oto s te kuchnie ludowe, ktre Mussolini zabroni w Neapolu prowadzi, a ktre lud, pozostawiony na asce losu po ucieczce panw, organizowa wasnymi prymitywnymi rodkami, z wasnej inicjatywy, aby pomaga sobie wzajemnie i nie umiera z godu. Z kociokw unosi si zapach zupy z ziemniakw i bobu, sycha dobrze znane nawoywanie: Doie lire! Doie lire na minestra'e verdura, doie lire! Doie lire! Za dwa liry zupa jarzynowa, za dwa liry! Ponad morzem gw unosz si setki rk trzymajcych gliniane talerze, miski, blaszane puszki, wszelkie moliwe naczynia biel si i byszcz w wietle elektrycznych lamp, w czerwonawym blasku ognisk rozlega si smakowite mlaskanie, szczki pracuj gono i energicznie, sycha brzk naczy i ubogich blaszanych i cynowych yek; a nagle krzyk sprzedawcy wody czy smaonych ryb zaamuje si w krtani. Wszyscy nasuchuj, zapada przeraajca cisza, mcona tylko wiszczcym oddechem ludzkiego tumu. Huk bomby rozlega si w podziemiu pomnaany echem, niesie si od groty do groty, do samej ciemnej gbi wntrznoci gry. Milczenie to jest milczeniem zbonym, nie wypywa z lku, tylko z litoci i wzruszenia. Biedacy! - wykrzykuje kto obok mnie, mylc o trafionych bomb domach, o ludziach ywcem pogrzebanych pod gruzami, w piwnicach, w marnych schronach dzielnicy portowej. Po chwili z gbi jaskini zaczyna si dobywa piew, kobiety intonuj chrem modlitwy za umarych, dziwaczne postacie ksiy obdartych, brodatych, niewiarygodnie brudnych, w sutannach ubielonych wapiennym pyem, wyaniaj si z mroku i cz swoje gosy z chrem kobiet, raz po raz przerywajc piew, eby pobogosawi tum i udzieli wszystkim rozgrzeszenia w swojej barbarzyskiej acinie przeplatanej sowami w neapolitaskim dialekcie. Tum wywouje imiona swoich zmarych, imiona swoich bliskich bdcych w niebezpieczestwie, krewnych mieszkajcych w okolicach portu, najzacieklej bombardowanych, albo tych, co s daleko na morzu, na wojnie. Wszyscy krzycz: Micheee! Rafiliii! Carmiliii! Concitiii! Mariii! Gennariii Pascaaa! Peppiii! Maculatiii! - i wycigaj do ksiy rce mocno zaciskajc pi, jakby trzymali w niej jak relikwi po drogim zmarym - kosmyk wosw, skrawek skry czy tkaniny, kawaeczek koci. Sycha przecige, niepowstrzymane szlochy, przez par minut cay ogromny tum pacze, rzuca si na kolana, wznosi ramiona ku niebu, baga Madonn del Carmine, witego

Januarego, wit ucj, a tymczasem huk bomb przyblia si, wstrzsa ziemi, huczy w wydreniach gry, dociera gorcym oddechem do gbi smrodliwych czarnych jaski. A potem nagle, zaledwie ucichnie huk bomb, zaczynaj rozbrzmiewa piewne nawoywania sprzedawcw smaonych ryb, pulpetw ziemniaczanych, wody: wiea woda! wiea woda!, zaguszajc lamenty kobiet i pospne psalmy ksiy. Sycha brzk soldw wrzucanych do puszek jamuniczych, ktrymi potrzsaj snujcy si w tumie chudzi i brudni mnisi i zmizerowane siostrzyczki zakonne. Tu i wdzie wybucha krzykliwy miech, dwiczy piosenka, wesoy gos wykrzykuje jakie kobiece imi i odbija si echem od cian jaskini. Odwieczny zgiek Neapolu, odwieczny jego gos bierze gr, rozbrzmiewa potnie jak szum morza. Jak kobiet chwyciy nagle ble porodowe, krzyczy, baga, jczy, chwilami wyje jak pies noc. Dziesi, sto poonych- ochotniczek, kobiet o wenistych wosach, z oczyma byszczcymi uciech, toruje sobie drog poprzez cib, cisn si dokoa rodzcej, ktra raptem wydaje swj najgoniejszy, ostateczny krzyk. Kumy zaczynaj si kci o noworodka, ale jedna, bardziej chybka od innych i bardziej zdecydowana, starucha o zmierzwionych wosach, tusta i bezksztatna, wydziera go z rk rywalek, klepie go, obmacuje, unosi wysoko nad gowy, eby go uchroni przed ciskiem, ociera go po wasnej sukni, pluje mu na buzi, eby j umy, oblizuje go, a oto ju zblia si ksidz, eby go ochrzci. Troch wody! - woa. Natychmiast podaj mu butelki, dzbanuszki, miseczki z wod. Niech si nazywa Benedetto! Nie, Gennaro! Gennaro! Gennaro! - krzyczy tum. Krzyki, imiona, wszystko tonie w oguszajcym zgieku, w ktrym pieni, miechy, przecige, piewne nawoywania sprzedawcw wody i smaonych ryb, rnych wdrownych kramarzy, s jak poszczeglne motywy jednej wsplnej pieni, jednego wsplnego ycia, splatajc si z reniem koni, ktre dorokarze wprowadzili take do bezpiecznego schronienia jaskini. Gigantyczne podziemie naprawd przypomina plac miejski w noc wita Piedigrotty, kiedy radosny zgiek zaczyna powoli przycicha i tumy powracajce z Fuorigrotty wysypuj si z wozw i doroek i zatrzymuj si jeszcze chwil na placu, eby odetchn wieym powietrzem przed pjciem do ka, wypi jeszcze jedn ostatni lemoniad, zje ostatni obwarzanek; wszyscy ycz sobie dobrej nocy, wymieniaj gone pozdrowienia - kumy i kumowie, krewni, przyjaciele. Ju chmara dzieciakw u wylotu jaskini gono oznajmiaa, e niebezpieczestwo mino, ju z ust do ust kryy wiadomoci o zburzonych domach, o zabitych, rannych i pogrzebanych pod gruzami, ju tum rusza ku wyjciu, kiedy z wysokoci czego w rodzaju zamczyska, skonstruowanego w gbokiej niszy ze sprztw domowych i narzdzi, niby z balkonu nagle rozwartego, wyjrza mczyzna o twarzy obronitej gst czarn brod i unisszy w gr ramiona, podany naprzd ca sw majestatyczn postaci, zacz krzycze potnym, srogim gosem: - Ih, bone femmene, ih, figli'e bona femmene, ih che bordello, jatevenne! Jatevenne! Jatevenne! Wynosi si std, wynosi! Wymachiwa rkami, jakby opdza si od intruzw, ktrzy obiegli jego zamek, a ziewa przy tym szeroko i przeciera oczy, dajc do poznania, e nie tylko wyrwany zosta z ka, z gbokiego snu, ale e w ogle ten tum obcych ludzi przeszkadza mu, zagraa jakim jego przywilejom, bezprawnie nachodzi to podziemne pastwo, ktrego on ustanowi si wadc i krlem. Podniosem oczy; tak silne byo zudzenie, e znajduj si gdzie w okolicy Rua Catalana, Dogana del Sale czy Spezieria Vecchia, w dzielnicy portowej; podniosem oczy ku czarnemu skalnemu niebu, szukajc wzrokiem Wezuwiusza rozsiadego na widnokrgu, z gipsow fajeczk w zbach, w szalu

rowego dymu dokoa szyi, niby stary wysuony marynarz wygldajcy oknem na morze. Po trochu tum, miejc si, gawdzc, nawoujc gono z daleka jak przy wychodzeniu z cyrku, zacz wypywa na zewntrz z ciemnej gardzieli jaskini; i kady, zrobiwszy par pierwszych krokw w penym wietle dnia, przystawa, podnosi oczy w gr i przez chwil wpatrywa si niespokojnie w gsty tuman pyu i dymu okrywajcy cae miasto. Niebo byo ciemnobkitne, morze - wietlicie zielone. Szedem wmieszany w tum ludzki, kierujc si w gr ku Toledo, i rozgldaem si dokoa w nadziei, e dostrzeg gdzie znajom twarz, e kto mnie przygarnie na t noc, pki nie przypynie z Capri may stateczek parowy, ktrym mgbym pojecha do domu. Statek ten odbi od mola Santa Lucia przed dwoma dniami i trudno byo przewidzie, ile dni przyjdzie mi czeka na moliwo powrotu na Capri. Pod zachd soca upa stawa si wilgotny i ociay, czuem si tak, jakbym wdrowa otulony wenianym szalem. Po obu stronach ulicy raz po raz ukazyway si ogromne stosy gruzu, ktre tutaj, pod tym delikatnym niebem z bkitnego jedwabiu, wyglday jeszcze okrutniej, jeszcze bardziej ponuro ni ruiny Warszawy, Belgradu, Kijowa, Hamburga czy Berlina, lece pod niebem twardym i czarnym albo zimnym i biaym. Uczucie samotnoci ciskao mi serce i rozgldaem si dokoa, nie tracc nadziei, e w kocu ujrz przecie jak przyjazn twarz wrd tego tumu obdartych ndzarzy, z oczyma zbielaymi z godu, bezsennoci i trwogi, w ktrym janiao jednak cudowne wiato godnoci i odwagi. Gromady dzieci zagniedziy si ju w ruinach zburzonych domw i przy pomocy ndznych sprztw, materacw, wyplatanych som krzese, garnkw, skorup wszelkiego rodzaju wygrzebanych spod gruzw, popalonych belek i poskrcanego elastwa urzdzay sobie domki w norach wykopanych w grach gruzu i odpadkw i w prymitywnych szaasach skonstruowanych z resztek murw. Dziewczynki krztay si dokoa swoich piecw kuchennych przygotowujc w blaszanych puszkach kolacj dla chopcw; najmodsi bawili si, zupenie nadzy, wszelakim mieciem i odpadkami, z zachwytem ogldajc swoje skarby: szklane kulki, kolorowe kamyki, kawaki stuczonego lusterka; starsi chopcy od witu do nocy wasali si w poszukiwaniu czego do zjedzenia albo jakiej roboty, jak odnoszenie walizek i tobokw na drugi koniec miasta, pomaganie uchodcom w taszczeniu ocalonego dobytku na dworzec albo do portu. Chopcy ci naleeli ju take do wielkiej rodziny bezprizornych, dzieci opuszczonych, ktre widywaem w Kijowie, Moskwie, Leningradzie czy Ninym Nowogrodzie w latach po wojnie domowej i w okresie wielkiego godu w Rosji. Moliwe, e pod tymi grami gruzu, w ktrych wykopali sobie jamy i pobudowali swoje ndzne szaasy z blachy i popalonych desek, kto jeszcze oddycha - kto z nieprzeliczonej rzeszy ywcem pogrzebanych, na ktrych trzy lata bombardowa, zniszcze i rzezi pooyy fundamenty nowego Neapolu - jeszcze bardziej obdartego, wygodzonego, wykrwawionego, ale szlachetniejszego, czyciejszego i prawdziwszego ni ten dawny. Ze zburzonego miasta uciekli wszyscy bogaci i moni; pozostaa tylko olbrzymia armia ludzi w achmanach, o oczach penych odwiecznej, niespoytej nadziei; armia bezprizornych o twardych ustach i nagich czoach, na ktrych osamotnienie godu wyryo jakie okrutne, tajemnicze sowa. Kroczyem po warstwie zbitych szyb i gruzu - ostatnich pozostaociach po gigantycznej katastrofie - i czuem, e ta sama odwieczna nadzieja rodzi si we mnie. Raz po raz stawaem jak wryty, syszc strwoony krzyk: Mo'vne! Mo'vne! Wali si!. Gromada psw i dzieci cofaa si zadarszy gowy do gry albo uciekaa w popochu, niektrzy przysiadali skuleni, patrzc zafascynowanym wzrokiem na jak cian domu, ktra do tej chwili utrzymywaa si jakby cudem w rwnowadze, a teraz nagle walia si z oskotem, wznoszc olbrzymi tuman kurzu. Natychmiast po tym oskocie rozlega si chr radosnych wrzaskw i ju dzieci i psy nadbiegay

z powrotem, wdzieray si midzy ruiny, z zapaem biorc si do naprawiania szkd, ktre zwalony mur wyrzdzi w ich szaasach i jaskiniach. W miar jak przybliaem si do Mercato, zburzonych domw byo coraz wicej, niektre pony jeszcze, gromadki obdartych mczyzn i kobiet usioway gasi poary na rne mao skuteczne sposoby, to zasypujc pomienie gruzem, to chlustajc podawanymi z rk do rk wiadrami morskiej wody, ktr ostatnie ogniwa tego ludzkiego acucha czerpay w porcie, to wywlekajc z pomieni materiay palne, jak belki, wszelakie drewno, sprzty i narzdzia gospodarskie. W wielu punktach miasta panowa gorczkowy ruch, wzajemna pomoc w przenoszeniu ocalaych sprztw ze zburzonych domw do jaski wyobionych w tufie; wzki przekupniw warzyw jedziy tu i wdzie odwiedzajc miejsca, w ktrych ludno skupia si nieco gciej w poszukiwaniu schronienia. A ponad cay ten zgiek wybija si czysty, niewzruszony, piewny ton nawoywania nosiwodw: wiea woda! wiea woda!. Po ulicach rdmiecia chodziy patrole policyjne i na plakatach z podobizn Mussoliniego i napisem Viva il Duce naklejali plakaty z krlem i Badogliem, z napisem Viva il Re, Viva Badoglio. Inne znw ekipy wypisyway na murach, pdzlami maczanymi w kubekach z czarn farb: Viva Napoli fedele! Viva Napoli monarchica! Niech yje Neapol wierny, niech yje Neapol monarchiczny!. Do tego ograniczaa si pomoc, jakiej nowy rzd, nie rnic si w tym od dawnego, udziela umczonemu miastu. Dugie kolumny wozw cigny przez Via Chiaia i Piazza dei Martiri wywoc w stron morza gruz z tych ulic, ktrymi szy niemieckie transporty. Gruz zrzucano pomidzy skaki przybrzene wzdu Via Caracciolo, w pobliu wiey cinie. A poniewa z gruzem przemieszane byy rce, gowy, rozmaite czci ludzkiego ciaa, ju w stanie rozkadu, z wozw bucha okropny fetor i ludzie a bledli, znalazszy si na ich drodze. Gdzieniegdzie na wozach siedzieli, zmizerowani wskutek bezsennoci; cikiej pracy, lku i odrazy, okolicznociowi grabarze; przewanie byli to wonice z (pobliskich podwezuwiaskich wsi, ktrzy co rano przywozili na tych samych wozach jarzyny i owoce na targowiska uboszych dzielnic miasta. Wszyscy pomagali sobie wzajemnie; widziaem ludzi o mizernych, wychudych twarzach, ludzi krcych wrd ruin z butelkami i dzbanuszkami wody, z garnuszkami penymi zupy, aby pokrzepi t chud straw i odrobin wody tych -najbiedniejszych, starcw i chorych, lecych wrd gruzw w cieniu murw, na p rozwalonych. Ulice usiane byy ciarwkami, samochodami, tramwajami porzuconymi na zniszczonych torach, wozami zaprzonymi w martwe, lece u dyszla konie. Chmary much brzczay w zakurzonym powietrzu. Milczcy tum zgromadzony na placu przy San Carlo, jakby zbudzony nagle z gbokiego snu, z wyrazem lku i zdumienia, z oczyma olepionymi jak gdyby zimn, sin byskawic, wystawa nieruchomo przed pozamykanymi sklepami, ktrych aluzje podziurawione byy odamkami pociskw. Od czasu do czasu na plac wjeday wzki cignione przez chude osioki; zaadowane byy ndznymi sprztami domowymi, a za nimi dreptali, powczc nogami w kurzu, ludzie o przeraajcym wrcz wygldzie. Ludzie ci co chwila zadzierali w gr twarze, trwonie ledzc niebo i wykrzykujc bez chwili wytchnienia: Mo' vneno, mo' vneno! 'e bi'! 'e bi'! 'e bi'! Uoco co znaczy: Oto one, oto s! Widzisz je, widzisz je, tam wysoko!. Na to monotonne nawoywanie ekstatyczny tum wznosi oczy ku grze, okrzyk Mo'vneno, 'e bi'! 'e bi'! szed do jednej grupy do drugiej, z ulicy w ulic, ale nikt si nie rusza, nikt nie dawa hasa do ucieczki, jak gdyby to nawoywanie dobrze ju znane, niebezpieczestwo nieustanne, do ktrego z dawna si przywyko, nie budzio ju lku albo jakby ogrom znuenia odbiera ludziom si i ch ucieczki w bezpieczniejsze miejsce. Dopiero z chwil, kiedy pod wysokim niebem dawao si sysze dalekie pszczele brzczenie, tumy znikay jak pod wpywem czarw, wpezay w gb jaski. Na opustoszaych ulicach zostawa tylko gdzieniegdzie jaki starzec, dziecko czy kobieta ogupiaa

z godu, dopki kto, wychynwszy z jakiej jamy pord ruin, nie uj ich za rami i nie pocign za sob w ukrycie. Nad domami w ruinie i garstk tych, ktre jakby cudem pozostay nie tknite, zaczyna si tryumf czego - w pierwszej chwili nie umiaem zda sobie sprawy, czego mianowicie: pogody, tej najpikniejszej i najokrutniejszej w wiecie pogody neapolitaskiego nieba. Niebo to zreszt, przez kontrast z olepiajc biel ruin w penym socu, okrytych nalotem wapiennego pyu, z ostrymi konturami tych biaych murw, wydawao si niemal czarne: miao ciemnoszafirow barw gwiadzistej a bezksiycowej nocy. Chwilami wygldao jak zrobione z jakiego twardego materiau, jakby z czarnego kamienia. Miasto rozcigao si dokoa pospne i aosne ze swoimi biaymi ruinami i wygasymi stosami, pod tym gstym, czarnym, okrutnym i cudownym bkitem.

Ksita krwi, szlachta, bogacze, buruazja i wszelkiego rodzaju potentaci uciekli z Neapolu. W miecie zostaa jedynie biedota, nieprzeliczona rzesza biedoty, olbrzymi, niezbadany, tajemniczy kontynent neapolitaski. Noc spdziem w domu mego przyjaciela, w Calascione, w starym domu sterczcym wysoko nad dachami Chiatamone i Riviera di Chiaia, a rankiem patrzc z krawdzi Pizzofalcone dojrzaem may stateczek z Capri stojcy przy molo Santa Lucia. Serce podskoczyo mi w piersi i popdziem na eb na szyj w d do portu. Ale zaledwie znalazem si za Monte di Dio i zapuciem si w labirynt dzielnicy Pallonetto, dokoa mnie zaczo rozbrzmiewa jakie sowo, wypowiadane przyciszonym tajemniczym szeptem. Sowo to spywao z okien i balkonw, wydobywao si z czarnych jaski, z ndznych bassi, z gbi podwrek i zaukw. Z pocztku wydao mi si to sowo nowe, nigdy nie syszane, a moe zapomniane, zagrzebane od Bg wie jak dawna na dnie mojej wiadomoci. Nie rozumiaem jego sensu, nie mogem uchwyci penego brzmienia. Dla mnie, powracajcego z czteroletniej wdrwki poprzez wojn, rzezie i gd, popalone wsie i zburzone miasta, niezrozumiae to sowo brzmiao jak wyraz w nieznanym jzyku. A nagle usyszaem je czyste, przejrzyste jak wymyty kawaek szka, wylatujce z gbi jakiej sutereny. Przystanem w drzwiach i zajrzaem do rodka. Byo to ciasne, ubogie pomieszczenie, w caoci niemal wypenione szerokim elaznym oem i komod. Na komodzie pod szklanym kloszem woskowa wita Rodzina. W kcie na rozpalonym piecyku dymi garnek. Przy piecyku pochylona staruszka trzymaa w obu rkach rbek spdnicy takim gestem, jakby machaa ni na wgielki w piecyku, by roznieci pomie. Ale jak gdyby zastyga w tym gecie, staa nieruchomo, twarz zwrcona ku wejciu, nasuchujc. Uniesiona spdnica ukazywaa te, ylaste ydki i ostre, obcignite byszczce skr kolana. Na czerwonej jedwabnej kapie ka spa kot, a w koysce koo komody - niemowl. Dwie mode kobiety klczay na ziemi ze zoonymi rkami, z czoami uniesionymi ku grze ekstatycznym modlitewnym gestem. Zgrzybiay starzec siedzia wcinity midzy ko a mur, otulony zielonym szalem w te i czerwone kwiaty. Mia blad twarz, zacinite usta, nieruchome, szeroko rozwarte oczy, praw rk zwieszon wzdu bolcu, z palcami wytknitymi na ksztat rogw, rytualnym gestem odczyniania urokw. Przypomina te plece postacie, jakie si widuje na sarkofagach etruskich. Wpatrywa si we mnie. Nagle wargi jego poruszyy si i z bezzbnych ust wydobyo si czysto i wyranie brzmice sowo: O sangue! sowo krew.

Cofnem si zaskoczony i przeraony. Sowo to budzio we mnie wstrt. W cigu czterech lat straszliwe, okrutne, odraajce sowo niemieckie Blut, Blut, Blut bio wci o moje ucho, kapao jak woda z rury, Blut, Blut, Blut. I teraz ju take sowo woskie, sangue, przejmowao mnie lkiem i odraz, przyprawiao o mdoci. Ale byo w gosie starca, w jego akcencie, co, co mi si wydao wrcz cudowne. W jego ustach sowo miao brzmienie przedziwnie agodne: 'o sangue. Sowo odwieczne, a zarazem nowe. Wydao mi si, e pierwszy raz je sysz, a przecie brzmiao w moich uszach swojsko i agodnie. Sowo to jednak najwidoczniej staruszk i te dwie mode kobiety przeraao, bo nagle zerway si z kolan i woajc: 'O sangue! 'O sangue! rzuciy si do drzwi i niepewnie przeszy par krokw po uliczce nie przestajc woa: 'O sangue!, szarpic si przy tym za wosy i rozdzierajc sobie twarze paznokciami. A potem nagle pobiegy za tumem ludzi, ktrzy szli w stron kocioa witej Marii Egipcjanki zawodzc chrem: 'O sangue! 'O sangue!. Ruszyem take za tym rozkrzyczanym tumem i przez most Chiaia doszlimy do hiszpaskiego kocioa Santa Teresella: wszystkimi uliczkami, ktre ze zbocza gry spywaj niby strumyki w d ku Toledo, cigno mrowie ludzi, a wszystkie twarze wyraay niepokj, rozpacz i bezbrzen mio. Z wysokoci uliczek wida byo inne, dalsze tumy idce ku Toledo od dou, ze zmieszanym gwarem, w ktrym dawao si rozrni jedno jedyne, przez wszystkich powtarzane sowo: 'O sangue! 'O sangue!. Po raz pierwszy na przestrzeni czterech lat wojny, po raz pierwszy w mojej ponurej wdrwce przez rzezie, gd i zburzone miasta, usyszaem sowo krew, wymawiane ze zbon czci. We wszystkich krajach Europy, w Serbii, Chorwacji, Rumunii, Polsce, Rosji, Finlandii sowo to nabrzmiae byo nienawici, strachem, pogard, groz, sadystycznym zadowoleniem, zmysow uciech i zawsze przejmowao mnie groz i niesmakiem. Sowo krew stao mi si bardziej wstrtne ni krew sama. Dotknicie krwi, maczanie rk w tej nieszczsnej krwi, ktr nasika ziemia caej Europy, mniej budzio we mnie odrazy ni sam dwik tego sowa. I oto teraz w Neapolu, wanie w Neapolu, najnieszczliwszym, najbardziej ogodzonym, sponiewieranym, storturowanym miecie Europy, usyszaem sowo sangue - krew - wymawiane z religijn czci, z najgbszym pietyzmem, woane czystym, dziecico niewinnym gosem, jakim lud neapolitaski wymawia sowa mama, dziecitko, niebo, Madonna, chleb, Jezus; z tym samym akcentem niewinnoci, czystoci, miej dziecicej naiwnoci Z bezzbnych ust o spkanych wargach okrzyk 'O sangue! wznosi si jak inwokacja, jak modlitwa, jak najwitsze imi. Dugie wieki godu, niewoli, barbarzystwa przebranego w dostojne szaty, ukoronowanego i namaszczonego, wieki ndzy, zoci, zepsucia i haby nie zdoay u tego ndznego a szlachetnego ludu wykorzeni zbonej czci, jak otacza on krew. Krzyczcy, paczcy, potrzsajcy wzniesionymi ramionami tum dy w stron katedry. Wykrzykiwa swoj inwokacj do krwi ze zdumiewajc furi, opakiwa krew utracon, krew na prno przelan, ziemi we krwi skpan, skrwawione strzpy ludzkie, cenn krew czowiecz zmieszan z pyem drg, grudki zakrzepej krwi na murach wizie. W poncych gorczk oczach ludzi, w bladych kocistych czoach zroszonych potem, w rkach, wzniesionych ku niebu i wstrzsanych gbokim dreniem, widniaa lito i zbona trwoga: 'O sangue! 'O sangue! 'O sangue!. Pierwszy raz po czterech latach okrutnej, bezlitosnej wojny syszaem to sowo wymawiane ze zbon czci i syszaem je wanie z ust tego ludu zagodzonego, zdradzonego, opuszczonego, bez chleba, bez dachu, bez grobw. Oto po czterech latach sawo to zabrzmiao znowu jak sowo boe. Na jego dwik - 'O sangue! - ogarno minie uczucie nadziei, odpoczynku, spokoju. Nareszcie doszedem do kresu mojej wdrwki, sowo to byo rzeczywicie moj przystani, moim ostatnim etapem, ldem, molo portowym, gdzie nareszcie mogem dotkn ludzkiej ziemi, ojczyzny cywilnego czowieka.

Niebo byo czyste, morze zielenio si na horyzoncie jak ogromna ka. Mid soca spywa po fasadach domw przystrojonych, jak flagami, odzie rozwieszon do wysuszenie na przecignitych od balkonu do balkonu sznurach. Wzdu gzymsw poszczerbionych bombami, dokoa ran otwartych w murach domw, niebo haftowao delikatny bkitny obrbek. Podmuchy mistralu przynosiy zapach morza, wesoe chlupotanie fal o skay przybrzene, samotny, aosny krzyk mew. Niebo spywao jak rzeka bkitu na miasto w ruinie, pene nie pogrzebanych trupw, jedyne miasto w Europie, gdzie krew ludzka wci jeszcze bya wita; na dobry, litociwy lud, ktry darzy jeszcze ludzk krew czci, mioci i powaaniem; na lud, dla ktrego sowo krew byo wci jeszcze wyrazem nadziei i zbawienia. Przed zamknitymi podwojami katedry cay tum pad na kolana, wielkim gosem wzywajc drzwi, eby si rozwary. Krzyk 'O sangue! 'O sangue! 'O sangue! wstrzsa murami domw, brzmia w nim wity gniew i arliwa troska. Zapytaem kogo stojcego obok mnie, co si stao. Powiedzia, e po miecie rozesza si wie, jakoby w katedr trafia bomba rozwalajc krypt, w ktrej przechowuje si dwa relikwiarze z cudown krwi witego Januarego. Wiadomo okazaa si plotk, ale zdya lotem byskawicy oblecie cae miasto, przenikna do najdalszych zaukw, najgbszych jaski. Mona by sdzi, e do tej chwili, przez cae cztery lata wojny, nie zostaa przelana ani kropla krwi; miliony polegych rozsiane byy po wszystkich ziemiach Europy, a tutaj, zdawao si, nie wsika w ziemi ani kropla krwi. Bo oto na wie, e dwa bezcenne relikwiarze zostay rozbite, e ta odrobina zakrzepej krwi przepada, wydao si ludziom, e cay wiat zaton we krwi, e yy caej ludzkoci zostay poprzecinane, eby napoi nienasycon ziemi. Ale nagle na stopniach katedry ukaza si ksidz, podnis rce, aby uciszy tum, i oznajmi, e bezcenna krew nie doznaa szwanku. 'O sangue! 'O sangue! 'O sangue! Klczcy tum paka, nie zaprzestajc inwokacji do witej krwi, ale twarze byy umiechnite, zy radoci spyway po wychudych policzkach, wzniosa nadzieja wstpowaa w serca, jakby odtd ju ani kropla krwi nie miaa nigdy pa na spragnion ziemi.

Idc do portu zapuciem si w uliczki na tyach Piazza Francese, zawalone stosami gruzu. Fetor nie pogrzebanych trupw zatruwa tu powietrze. Czarne roje much kryy z ponurym bzykaniem pord murw. Z portu wznosia si gsta chmura dymu. Drczyo mnie okropne pragnienie, wargi miaem obrzmiae, czarne od much. Wszystkie fontanny wyschy, ani kropli wody nie byo w caym miecie. Skrciem -przy Dwch Lwach i zawrciem w kierunku Mercadante. Na bruku leao nieywe dziecko, wydawao si, e pi. Aureola much otaczaa jego czoo poorane gbokimi zmarszczkami. Skrciem w Via Medina. W gbi ulicy, za pomnikiem Mercadante, pon dom. Chmary dzieci bawiy si w gonitw, wydajc ostre okrzyki. Na odgos moich krokw zryway si roje much, siaday mi na twarzy ubrudzonej potem i kurzem, wciskay si w zagbienie oczu. Okropny smrd bi od stosw gruzu, mieszajc si z ostrym, nieco kwanym zapachem morza. W gbi Via Medina zobaczyem otwarty may bar, zaczem biec; bez tchu stanem na progu. Marmurowa lada, zasypana odamkami szka, bya pusta. Przy elaznym stoliku siedzia tusty, nalany mczyzna ubrany w bawenian trykotow koszulk z krtkimi rkawami. Wochata, obwisa pier przewiecaa przez trykot, mokry od potu i lepicy si do ciaa. Czowiek wachlowa si zoon we dwoje gazet i raz po raz ociera czoo brudn chustk. Rj much wirowa w powietrzu. Tysice innych obsiady sufit, ciany, potuczone lustra. Na cianie za lad wysiay portrety krla, krlowej, ksicia i ksinej Piemontu - wszystkie a czarne od much.

- Mgby mi pan da szklank wody? - powiedziaem. Przyglda mi si nie przestajc si wachlowa. Szklank wody? - powtrzy zamiast odpowiedzi. - Mam okropne pragnienie, nie mog ju wytrzyma. - Ma pan pragnienie i chciaby pan szklank wody? - No tak - powiedziaem. - Szklank wody. Piekielnie chce mi si pi. - Ha! Szklank wody! - wykrzykn podnoszc brew. - Nie wie pan, e to bezcenny skarb? Ani kropli wody nie ma w caym Neapolu. Najpierw powymieramy z godu, potem z pragnienia, a jeeli jeszcze pozostanie troch ywych, umr ze strachu. Szklank wody! - Dobrze - owiadczyem siadajc przy ssiednim stoliku - zaczekam na koniec wojny i wtedy si napij. - Grunt to cierpliwo - powiedzia. - Ja, widzi pan, nie ruszyem si z Neapolu. Ju trzy lata nic, tylko czekam koca wojny. Jak lec bomby, zamykam po prostu oczy. Nie rusz si std, choby nawet rozwalili nade mn dom. Grunt to cierpliwo. Okae si, kto cierpliwszy: wojna czy Neapol. Naprawd chce pan szklank wody? Pod lad znajdzie pan butelk, powinno w niej jeszcze by troch wody. A tam s szklanki. - Dzikuj. Pod lad znalazem rzeczywicie butelk z resztk wody. Na pce stay rzdem szcztki jakich dwudziestu szklanek. Ani jednej caej. Napiem si prosto z butelki, drug rk spdzajc muchy z twarzy. - Przeklte muszyska - powiedziaem. - A tak, tak - potwierdzi wachlujc si. - Przeklte muszyska! - Czemu nie wytoczycie wojny muchom take i tu, w Neapolu? U nas, na Pnocy, w Mediolanie, Turynie, Florencji, nawet w Rzymie, zarzdy miejskie zorganizoway walk z muchami. Ani jednej muchy nie ma w naszych miastach. - W Mediolanie nie ima ani jednej muchy? - Ani jednej. Wytpilimy wszystkie. Akcja higieniczna: unika si przez to infekcji, chorb. - No, my tu, w Neapolu, take walczylimy z muchami. Wypowiedzielimy prawdziw wojn muchom. Ju trzy lata, jakemy j wytoczyli. - Wic jake to si dzieje, e jest wci takie mnstwo much w Neapolu? - No, c, prosz pana: muchy wygray wojn!

Piesczanka na Ukrainie, sierpie 1941 roku - Punt a del Massulo, Capri, sierpie 1943 roku

Przeoya Barbara Sieroszewska Czytelnik Warszawa 1983 Tytu oryginau woskiego Kaputt Okadk projektowa Jan Modoeniec Copyright Vallecchi Editore, Firenze, 1964 Copyright for the Poish edition by Spdzielnia Wydawnicza Czytelnik, Warszawa 1983 ISBN 83-07-00946-4 Czytelnik. Warszawa 1983. Wydanie II. Nakad 30 320 egz. Ark. wyd. 25, ark. druk. 29 Papier offset mat. kl. V, 71 g, 86X122. Oddano do skadania 6 IX 1982 r. Podpisano do druku 8 II 1983 r. Druk ukoczono w kwietniu 1983 r. Zakady Graficzne w Katowicach Zakad nr 5 w Bytomiu. Zam. 9270/1100/82 Z-103 Zam. wyd. 520 Printed in Poland

You might also like