You are on page 1of 281

HARLAN COBEN

Nie mw nikomu
Przeoy: Zbigniew A. Krlicki Data pierwszego wydania 2001 Data polskiego wydania 2004

Pamici mojej ukochanej bratanicy Gabi Coben 1997-2000 Naszej cudownej maej Myszki... Maa powiedziaa: - A kiedy ju nas nie bdzie, czy w dalszym cigu bdziesz mnie kocha, czy mio przetrwa? Duy przytuli Ma i spogldali w noc, na ksiyc w ciemnociach i jasno wiecce gwiazdy. - Maa, spjrz na gwiazdy, jak wiec i pon, a niektre z nich zgasy ju dawno temu. Mimo to wci byszcz na wieczornym niebie, bo widzisz, Maa, mio jest jak wiato gwiazd nie umiera nigdy... Debi Gliori No Matter What (Bloomsbury Publishing)

PODZIKOWANIA No c. Zanim zaczn, chc przedstawi zesp: - wspaniaych redaktorw: Beth de Guzman, Susan Corcoran, Sharon Lulek, Nit Taublib, Irwyna Applebauma oraz pozostaych pierwszoligowych graczy Bantam Dell; - Lis Erbach Vance oraz Aarona Priesta, moich agentw; - Ann Armstrong-Coben, M.D., Genea Riehla, Jeffreya Bedforda, Gwendolen Gross, Jona Wooda, Lind Fairstein, Maggie Griffin i Nilsa Lofgrena - za ich wnikliwo i sowa zachty; - oraz Joela Gotlera, ktry popycha, poszturchiwa i inspirowa. Powinnimy usysze zowrogi wist wiatru. Albo poczu zimny dreszcz przeszywajcy do szpiku koci. Cokolwiek. Jaki cichy piew, ktry tylko Elizabeth i ja zdoalibymy usysze. Wiszce w powietrzu napicie. Jeden z typowych znakw zwiastujcych nieszczcie. W yciu zdarzaj si dramaty, ktrych niemal si spodziewamy - na przykad takie, jakie si przydarzyy moim rodzicom - a take inne niedobre chwile, nage wypadki zmieniajce wszystko. Inaczej wygldao moje ycie przed tamt tragedi. Inaczej wyglda obecnie. I jedno, i drugie maj ze sob bolenie mao wsplnego. Podczas naszej rocznicowej wycieczki Elizabeth bya milczca, ale nie byo w tym nic niezwykego. Ju jako dziewczynka wykazywaa skonno do nagych przypyww melancholii. Milka i popadaa w gbok zadum lub apati - nigdy nie wiedziaem, jak jest naprawd. Pewnie byo to czci tajemnicy, lecz wtedy po raz pierwszy wyczuem dzielc nas przepa. Nasz zwizek tyle przetrwa. Zastanawiaem si, czy zdoa przetrwa prawd. Lub - jeli o tym mowa - niewypowiedziane kamstwa. Klimatyzator samochodu szumia, nastawiony na niebieskie pole maksimum. Dzie by gorcy i parny. Jak to w sierpniu. Przejechalimy przez Delaware Water Gap po Milford Bridge i przyjacielski kasjer w budce powita nas w Pensylwanii. Po dziesiciu kilometrach zauwayem kamienny drogowskaz z napisem JEZIORO CHARMAINE - WASNO PRYWATNA. Skrciem w wiejsk drog. Opony szuray po wirze, wzbijajc chmur kurzu, niczym oddzia galopujcych Arabw. Elizabeth wyczya radio. Ktem oka zauwayem, e studiowaa mj profil. Zastanawiaem si, co widziaa, i serce zaczo mi mocniej bi. Po prawej dwa jelenie skubay licie. Znieruchomiay, popatrzyy na nas i widzc, e nie chcemy ich skrzywdzi, powrciy do swego zajcia. Jechaem, a ujrzelimy przed sob jezioro. Soce w agonii siniaczyo niebo smugami purpury i ci. Wierzchoki drzew wydaway si sta w ogniu. - Nie mog uwierzy, e wci to robimy - powiedziaem. - To ty zacze. - Taak, kiedy miaem dwanacie lat. Elizabeth pozwolia sobie na szeroki umiech. Nie umiechaa si czsto, ale kiedy ju to robia - bach, trafia mnie prosto w serce. 3

- To romantyczne - cigna. - Raczej gupie. - Kocham romantyka. - Kochasz gupka. - Ilekro to robimy, zawsze potem wzbiera w tobie dza. - Mw mi pan Romantyk. Zamiaa si i uja moj do. - Chod, panie Romantyku. Robi si ciemno. Jezioro Charmaine. To mj dziadek wymyli t nazw, co potwornie wkurzyo babk. Pragna, eby nazwa je jej imieniem. Miaa na imi Bertha. Jezioro Berthy. Dziadek nie chcia o tym sysze. Dwa punkty dla staruszka. Przed ponad pidziesicioma laty nad jeziorem Charmaine prowadzono letnie obozy wakacyjne dla bogatych dzieciakw. Waciciel tego interesu splajtowa i dziadek kupi za grosze cae jezioro wraz z otaczajcym je terenem. Odnowi dom kierownika orodka i rozebra wikszo budynkw stojcych nad wod. Lecz w gbi lasu, gdzie ju nikt nie chodzi, pozostay rozsypujce si baraki dzieciarni. Kiedy zapuszczaem si tam z moj siostr Lind, eby szuka rnych skarbw w ruinach, bawi si w chowanego lub namawia wzajemnie na poszukiwanie Boogeymana, ktry z pewnoci obserwowa nas i czeka. Elizabeth rzadko przyczaa si do nas. Lubia wiedzie, gdzie co jest. Zabawa w chowanego przeraaa j. Kiedy wysiedlimy z samochodu, usyszaem gosy duchw. Byo ich wiele, zbyt wiele. Wiroway wok, przepychajc si do mnie. Zwyciy mj ojciec. Nad jeziorem zalegaa gucha cisza, ale mgbym przysic, e wci sysz radosny krzyk ojca, wanie odbijajcego si od pomostu, by z kolanami mocno przycinitymi do piersi i ustami rozcignitymi w szerokim umiechu wzbi wirtualn fal, ktra prynie w oczy jego jedynego syna. Tato lubi wskakiwa do wody w pobliu materaca, na ktrym opalaa si mama. Karcia go, z trudem tumic miech. Zamrugaem oczami i duchy zniky. Ja jednak ju przypomniaem sobie, jak ten miech, krzyk oraz plusk marszczyy wod i odbijay si echem w ciszy naszego jeziora. Zastanawiaem si, czy takie krgi i echa kiedykolwiek znikaj, czy te moe gdzie w lesie wesoe okrzyki mojego ojca wci odbijaj si bezgonie od drzew. Gupia myl, ale kadego czasem takie nachodz. Widzicie, wspomnienia wywouj bl. Najdotkliwszy za sprawiaj najlepsze z nich. - Wszystko w porzdku, Beck? - zapytaa Elizabeth. Odwrciem si do niej.

- Bdziemy si kocha, dobrze? - Zboczeniec. Ruszya ciek, wyprostowana, z podniesion gow. Obserwowaem j przez moment, wspominajc, jak po raz pierwszy zobaczyem ten chd. Miaem siedem lat i wziem rower ten z wskim siodekiem i kalkomani Batmana - eby zjecha po Goodhart Road. Ulica bya stroma i krta, idealna do zabawy w kierowc rajdowego. Zjedaem w d bez trzymanki, czujc si tak wspaniale i bohatersko, jak tylko moe siedmiolatek. Wiatr rozwiewa mi wosy i wyciska zy z oczu. Zauwayem furgonetk firmy transportowej przed starym domem Ruskinw, skrciem... i tam bya ona, moja Elizabeth, wyprostowana jak struna, chodzca w ten sposb ju wtedy, jako siedmioletnia dziewczynka z kucykami, aparacikiem na zbach i mnstwem piegw. Dwa tygodnie pniej spotkalimy si w drugiej klasie panny Sobel i od tej pory - prosz, nie miejcie si z tego - stalimy si bratnimi duszami. Doroli uwaali czc nas wi za sodk i niezdrow. Jako nierozczna para przeszlimy od urwisowania i kopania piki przez etap szczenicej mioci, modzieczego zauroczenia i namitnych randek w szkole redniej. Wszyscy czekali, kiedy si sobie znudzimy. Take my. Oboje bylimy bystrymi dzieciakami, szczeglnie Elizabeth, najlepszymi uczniami, racjonalnie podchodzcymi nawet do irracjonalnej mioci. Rozumielimy, jak niewielk ma szans przetrwania. A jednak bylimy tu teraz, dwudziestopicioletni, siedem miesicy po lubie, powrciwszy na miejsce, gdzie pocaowalimy si po raz pierwszy, majc po dwanacie lat. Wiem, e to ckliwe. Przeciskalimy si przez krzaki i powietrze tak wilgotne, e niemal krpowao ruchy. W powietrzu unosi si dranicy gardo zapach sosnowej ywicy. Szlimy po wysokiej trawie. Za naszymi plecami moskity i tym podobne owady, brzczc, podryway si w powietrze. Drzewa rzucay drugie cienie, ktre mona byo interpretowa w dowolny sposb, tak samo jak doszukiwa si sensu w ksztatach chmur lub kleksach Rorschacha. Zeszlimy ze cieki i przedarlimy si przez gszcz. Elizabeth sza pierwsza. Ja dwa kroki za ni, co - kiedy teraz o tym myl - miao niemal symboliczne znaczenie. Zawsze wierzyem, e nic nas nie rozdzieli - przecie dowodzia tego historia naszej znajomoci, czy nie? - lecz teraz bardziej ni kiedykolwiek czuem, jak odpychaj ode mnie poczucie winy. Mojej winy. Idca przodem Elizabeth dotara do duego, podobnego do fallusa gazu, a na prawo od niego roso nasze drzewo. Nasze inicjay oczywicie byy wyryte w korze: E.P. + D.B.

I owszem, otoczone serduszkiem. Pod nim widniao dwanacie naci, po jednym na kad rocznic naszego pierwszego pocaunku. Ju miaem rzuci jak dowcipn uwag o tym, jacy jestemy ckliwi, ale rozmyliem si, kiedy ujrzaem twarz Elizabeth, na ktrej piegi zniky ju lub pojaniay, dumnie uniesion gow, dug i smuk szyj, ciemnozielone oczy i czarne wosy splecione w gruby warkocz. W tym momencie o mao jej nie powiedziaem prawdy, lecz co mnie powstrzymao. - Kocham ci - rzuciem. - Ju zaspokoie dz. - Och. - Ja te ci kocham. - Dobrze, dobrze - odparem z udawanym zniechceniem - zaspokoj i twoj. Umiechna si, lecz miaem wraenie, e w jej oczach dostrzegem wahanie. Wziem j w ramiona. Kiedy miaa dwanacie lat i w kocu zebralimy si na odwag, eby tego sprbowa, cudownie pachniaa szamponem do wosw i truskawkowym Pixie Stix. Byem oszoomiony nowym doznaniem i podniecony odkryciem. Dzisiaj pachniaa bzem i cynamonem. Pocaunek by jak ciepy blask pyncy wprost z mojego serca. Kiedy nasze jzyki stykay si, wci przechodzi mnie dreszcz. Elizabeth odsuna si, zdyszana. - Chcesz peni honory domu? - zapytaa. Wrczya mi n, a ja zrobiem trzynaste nacicie na pniu drzewa. Trzynaste. Patrzc wstecz, moe to by ten ostrzegawczy znak. Kiedy wrcilimy nad jezioro, byo ju ciemno. Blady ksiyc przedar si przez mrok, niczym samotna latarnia morska. Wieczr by cichy, nawet wierszcze milczay. Elizabeth i ja pospiesznie rozebralimy si. Popatrzyem na ni w blasku ksiyca i cisno mnie w gardle. Zanurkowaa pierwsza, niemal nie pozostawiajc krgw na wodzie. Niezgrabnie poszedem w jej lady. Woda bya zaskakujco ciepa. Elizabeth pyna precyzyjnymi, rwnymi uderzeniami ramion, sunc po wodzie, jakby ta rozstpowaa si przed ni. Ja podaem za ni, chlapic i prychajc. Pluski przelatyway po wodzie, odbijajc si jak paskie kamyki. Elizabeth odwrcia si i wpada mi w ramiona. Jej skra bya ciepa i mokra. Kochaem jej skr. Trzymalimy si w objciach. Przycisna piersi do mojego torsu. Czuem bicie jej serca i syszaem jej oddech. Odgosy ycia. Pocaowalimy si. Moja do przesuna si w d po jej cudownie gadkich plecach. Kiedy skoczylimy - kiedy znw byo tak dobrze - podcignem si na tratw i bezwadnie opadem na ni. Machaem nogami, dyszc i rozpryskujc wod. Elizabeth zmarszczya brwi. - C to, zamierzasz teraz zasn? - I chrapa.

- Prawdziwy mczyzna. Wycignem si wygodnie, spltszy donie pod gow. Chmura przesonia ksiyc, zmieniajc bkit nocy w blad szaro. Wok panowaa cisza. Usyszaem, jak Elizabeth wysza z wody i wesza na pomost. Prbowaem co dojrze w ciemnoci. Ledwie dostrzegem zarys jej nagiego ciaa. Mimo to zaparo mi dech. Patrzyem, jak si pochylia i wycisna wod z wosw. Potem si wyprostowaa i odrzucia gow do tyu. Tratwa powoli odpywaa od brzegu. Usiowaem uporzdkowa to, co mi si przydarzyo, lecz nawet ja sam nie rozumiaem wszystkiego. Tratwa odpywaa. Zaczem traci z oczu Elizabeth. Kiedy wchon j mrok, podjem decyzj. Powiem jej. Powiem jej wszystko. Kiwnem gow i zamknem oczy. Ciar spad mi z serca. Suchaem, jak woda cicho omywa tratw. Nagle dotar do mnie dwik otwieranych drzwi samochodu. Usiadem. - Elizabeth? Cisza, w ktrej syszaem tylko swj oddech. Ponownie sprbowaem dostrzec jej posta. Przyszo mi to z trudem, ale przez chwil widziaem j. A przynajmniej tak mi si zdawao. Teraz nie jestem ju pewien, tak samo jak nie mam pewnoci, czy ma to jakie znaczenie. Tak czy inaczej, Elizabeth staa nieruchomo i moe patrzya na mnie. Moliwe, e przymknem oczy - tego te nie jestem pewien - a kiedy je otworzyem, ju znika. Serce podeszo mi do garda. - Elizabeth! adnej odpowiedzi. Wpadem w panik. Stoczyem si z tratwy i popynem w kierunku pomostu. Moje rce ciy wod z gonym, oguszajco gonym pluskiem. Nie syszaem, co si dzieje na brzegu - jeli co si tam dziao. Zatrzymaem si. - Elizabeth! Przez dug chwil wok panowaa cisza. Chmura wci zasaniaa ksiyc. Moe Elizabeth wesza do domku. Moe posza wyj co z samochodu. Otworzyem usta, eby znw j zawoa. Wtedy usyszaem jej krzyk.

Wycignem si na wodzie i popynem, najszybciej jak mogem, wciekle mcc rkami i nogami. Byem jednak daleko od pomostu. Prbowaem co na nim wypatrzy, ale byo ju zbyt ciemno, a ksiyc sa tylko cienkie smugi blasku, ktre niczego nie owietlay. Usyszaem szuranie, jakby co wleczono po ziemi. Przed sob zobaczyem pomost. Sze metrw, nie dalej. Popynem jeszcze szybciej. Kuo mnie w piersiach. Zachysnem si wod, wyprostowaem rce, macajc w ciemnociach. Znalazem. Drabinka. Zapaem j, podcignem si i wyszedem z wody. Pomost by mokry po przejciu Elizabeth. Spojrzaem w kierunku domku. Zbyt ciemno. Niczego nie dostrzegem. - Elizabeth! Jakby kto rbn mnie kijem baseballowym w splot soneczny. Oczy wyszy mi na wierzch. Zgiem si wp, spazmatycznie usiujc wcign powietrze w puca. Nie zdoaem. Drugi cios. Ten trafi mnie prosto w gow. Usyszaem gony trzask i miaem wraenie, e kto wbi mi gwd w skro. Nogi odmwiy mi posuszestwa i opadem na kolana. Zupenie zdezorientowany, zakryem gow rkami, usiujc si zasoni. Nastpny - i ostatni - cios trafi mnie prosto w twarz. Runem w ty, z powrotem do jeziora. Wszystko pochon mrok. Ponownie usyszaem krzyk Elizabeth, ktra tym razem woaa moje imi, lecz ten dwik, tak jak wszystkie inne, zosta zaguszony przez bulgot, z jakim poszedem pod wod.

1 Osiem lat pniej Nastpna dziewczyna miaa zama mi serce. Miaa piwne oczy, krcone wosy i szeroki umiech. Miaa take klamry na zbach, czternacie lat i... - Jeste w ciy? - zapytaem. - Tak, doktorze Beck. Udao mi si nie zamkn oczu. Nie po raz pierwszy widziaem ciarn nastolatk. Nie bya nawet pierwsz tego dnia. Pracowaem jako pediatra w przychodni w Washington Heights ju od piciu lat, od kiedy zakoczyem sta w pobliskim Columbia-Presbyterian Medical Center. Zapewniamy miejscowym rodzinom (czytaj: biedocie) opiek medyczn, w tym poonicz, internistyczn i pediatryczn. Wielu ludzi uwaa, e to czyni mnie jakim cholernym filantropem. Nic z tych rzeczy. Lubi pediatri. Nie przepadam za praktykowaniem jej na przedmieciach, wrd wygimnastykowanych mamu, wymanikiurowanych tatusiw i facetw takich jak ja. - Co zamierzasz zrobi? - zapytaem. - Ja i Terrell. Jestemy naprawd szczliwi, doktorze Beck. - Ile Terrell ma lat? - Szesnacie. Spojrzaa na mnie, szczliwa i umiechnita. Ponownie udao mi si nie zamkn oczu. Zawsze - zawsze - zadziwia mnie to, e wikszo tych ci nie jest przypadkowa. Te dzieci chc mie dzieci. Nikt tego nie pojmuje. Mwi o kontroli urodze i wstrzemiliwoci bardzo dobrze, ale chodzi o to, e ich przyjaciele, fajni ludzie, maj dzieci i wszyscy si nimi zajmuj, wic co, Terrell, dlaczego nie my? - On mnie kocha - oznajmia czternastolatka. - Powiedziaa matce? - Jeszcze nie. - Pokrcia si niespokojnie na krzele, przy czym prawie wygldaa na swoje czternacie lat. - Miaam nadziej, e mgby pan przy tym by. Skinem gow. - Jasne. Nauczyem si nie osdza. Sucham. Wspczuj. Jako staysta, prawibym kazania. Spogldabym z gry na pacjentw i uwiadamia im, jak autodestrukcyjne jest takie postpowanie. Jednake w pewne zimne popoudnie na Manhattanie zmczona siedemnastoletnia dziewczyna, ktra wanie miaa urodzi trzecie dziecko trzeciego z kolei 9

ojca, spojrzaa mi prosto w oczy i powiedziaa niezaprzeczaln prawd: Nic pan nie wie o moim yciu. Zamkna mi usta. Dlatego teraz sucham. Przestaem odgrywa askawego Biaego Czowieka i staem si lepszym lekarzem. Zapewni tej czternastolatce i jej dziecku najlepsz opiek medyczn, jaka bdzie moliwa. Nie powiem jej, e Terrell j rzuci, e wanie przekrelia ca swoj przyszo i, tak jak wikszo moich pacjentek, zajdzie w ci jeszcze z co najmniej dwoma innymi mczyznami, zanim skoczy dwadziecia lat. Jeli bdziesz za duo o tym myla, dostaniesz wira. Porozmawialimy chwil - a raczej ona mwia, a ja suchaem. Gabinet, penicy rwnie rol mojego pokoju, mia wielko wiziennej celi (co nie oznacza, e wiedziaem to z wasnego dowiadczenia) i ciany pomalowane na zgnio-zielony kolor, jak ubikacje w szkole podstawowej. Na drzwiach wisiaa okulistyczna plansza, na ktrej wskanikiem pokazuje si pacjentowi kolejne litery. Jedna ciana bya pokryta wyblakymi kalkomaniami przedstawiajcymi postacie z kreskwek Disneya, a drug zasania ogromny plakat ukazujcy acuch pokarmowy. Moja czternastoletnia pacjentka siedziaa na fotelu nakrytym jednorazowym papierowym rcznikiem. Z jakiego powodu ten marszczcy si papier przypomina mi opakowanie kanapki w Carnegie Deli. Kaloryfer grza niemiosiernie, ale nie mona byo go zakrci, poniewa dzieciaki czsto rozbieray si do badania. Miaem na sobie mj roboczy strj pediatry: niebieskie dinsy, sportowe buty, zapinan na guziki koszul i jaskrawy krawat z hasem Ratuj dzieci!, zdradzajcym dat jego produkcji: tysic dziewiset dziewidziesity czwarty rok. Nie nosiem biaego fartucha. Uwaam, e dzieci si go boj. Moja czternastolatka - owszem, nie mogem pogodzi si z jej wiekiem - bya sympatyczn dziewczyn. Dziwne, ale one wszystkie s miymi dzieciakami. Poleciem jej dobrego poonika. Potem porozmawiaem z matk. Nic nowego czy zaskakujcego. Jak ju powiedziaem, robi to prawie codziennie. Uciskaem dziewczyn, kiedy wychodzia. Nad jej ramieniem wymieniem spojrzenia z matk. Kadego dnia rednio dwadziecia pi matek przyprowadza do mnie swoje crki. Pod koniec tygodnia na palcach jednej rki mog zliczy te, ktre s zamne. Jak ju wspomniaem, nie osdzam. A jednak bacznie obserwuj. Kiedy wyszy, zaczem uzupenia kart pacjentki. Przerzuciem kilka stronic. Opiekowaem si t dziewczyn, od kiedy skoczyem sta. To oznaczao, e zacza do mnie przychodzi jako omiolatka. Spojrzaem na wykres wagi i wzrostu. Przypomniaem sobie, jak wygldaa jako omiolatka, a jak przed chwil. Niewiele si zmienia. W kocu zamknem oczy i potarem powieki. - Poczta! Masz poczt! Ooo! - przerwa mi okrzyk Homera Simpsona. Otworzyem oczy i spojrzaem na monitor. Odezwa si do mnie gosem Homera Simpsona z programu telewizyjnego Simpsonowie. Kto zastpi tym plikiem dwikowym monotonne zawodzenie komputera: Masz wiadomo. Podoba mi si ten sygna. Nawet bardzo.

10

Ju miaem sprawdzi poczt elektroniczn, gdy przeszkodzi mi pisk interkomu. Wanda, rejestratorka, powiedziaa: - Ma pan... hm... ma pan... hm... Dzwoni Shauna. Zrozumiaem jej zmieszanie. Podzikowaem i nacisnem podwietlony guzik. - Jak si masz, sodka. - Dobrze - odpara. - Jestem tutaj. Wyczya komrk. Wstaem i poszedem korytarzem na spotkanie Shauny. Wesza do przychodni tak, jakby robia co poniej swej godnoci. Bya topow modelk, jedn z nielicznych wystarczajco znanych, eby uywa tylko imienia. Shauna. Jak Cher czy Fabio. Miaa metr osiemdziesit cztery centymetry wzrostu i waya siedemdziesit osiem kilogramw. Jak mona oczekiwa, robia wraenie i przykua spojrzenia wszystkich obecnych w poczekalni. Nie miaa zamiaru przystawa przy kontuarze rejestratorki, a ta nawet nie prbowaa jej zatrzyma. Shauna otworzya drzwi i powitaa mnie sowami: - Lunch. Teraz. - Mwiem ci, e bd zajty. - W paszcz - powiedziaa. - Jest zimno. - Posuchaj, wszystko gra. Poza tym rocznica jest dopiero jutro. - Ty stawiasz. Zawahaem si i ju wiedziaa, e mnie ma. - Posuchaj, Beck, bdzie fajnie. Jak w collegeu. Pamitasz, jak razem chodzilimy na podryw? - Nigdy nie chodziem na podryw. - No dobrze, to tylko ja. Wkadaj paszcz. Kiedy wracaem do mojego gabinetu, jedna z matek obdarzya mnie szerokim umiechem i odcigna na bok. - Jest jeszcze pikniejsza ni w telewizji - szepna. - Uhm - mruknem. - Czy pan i ona... - Matka znaczcym gestem splota donie. - Nie, ona ju jest z kim zwizana - odparem. 11

- Naprawd? Z kim? - Z moj siostr. Zjedlimy w kiepskiej chiskiej restauracji, gdzie podawa nam chiski kelner mwicy tylko po hiszpasku. Shauna w nienagannym bkitnym kostiumie z dekoltem gbokim jak Rw Atlantycki, zmarszczya brwi. - Tortilla i wieprzowina moo shu? - Zaryzykuj - powiedziaem. Poznalimy si pierwszego dnia w collegeu. Komu w dziekanacie pochrzanio si i odczyta jej imi jako Shaun, w wyniku czego dostalimy wsplny pokj. Ju mielimy zgosi t pomyk, ale zaczlimy rozmawia. Postawia mi piwo. Polubiem j. Po kilku godzinach postanowilimy nie zgasza niczego w dziekanacie, poniewa nasi prawdziwi wsplokatorzy mogli okaza si dupkami. Ja poszedem do Amherst College, ekskluzywnej uczelni w zachodnim Massachusetts, i jeli na naszej planecie istnieje bardziej snobistyczne miejsce, to ja go nie znam. Elizabeth, jako najlepsza absolwentka naszego rocznika, wybraa Yale. Moglimy pj na t sam uczelni, ale przedyskutowalimy to i doszlimy do wniosku, e bdzie to kolejna wspaniaa okazja, by wyprbowa trwao naszego zwizku. Postanowilimy wykaza si dojrzaoci. Skutek? Okropnie tsknilimy za sob. Ta rozka jeszcze pogbia nasze uczucia i nadaa naszej mioci zupenie nowy wymiar. Wiem, e to ckliwe. Midzy ksami Shauna zapytaa: - Moesz dzi wieczorem popilnowa Marka? Mark by moim picioletnim siostrzecem. Na ostatnim roku Shauna zacza umawia si z moj starsz siostr Lind. Od prawie siedmiu lat mieszkay razem. Mark by ubocznym produktem ich... c, ich mioci, oczywicie wspomaganej sztucznym zapodnieniem. Linda urodzia go, a Shauna zaadoptowaa. Pod pewnymi wzgldami nieco starowieckie, pragny, by ich syn mia jaki mski wzorzec. Czyli mnie. Rozmawialimy o tym, co u mnie w pracy i o Ozzie i Harriet. - aden problem - powiedziaem. - I tak chciaem zobaczy ten nowy film Disneya. - Jest niesamowity - zapewnia mnie Shauna. - Najlepszy od czasu Pocahontas. - Dobrze wiedzie - odparem. - Dokd wybieracie si z Lind? - Nie mam pojcia. Teraz, kiedy lesbijki s w modzie, nie moemy opdzi si od zaprosze. Prawie tskni za tymi czasami, gdy musiaymy si ukrywa. Zamwiem piwo. Pewnie nie powinienem, ale jedno nie zaszkodzi. 12

Shauna te zamwia jedno. - A wic zerwae z t... jak jej tam... - Brandy. - Wanie. Nawiasem mwic, adne imi. Czy miaa siostr imieniem Whiskey? - Umwiem si z ni tylko dwa razy. - W porzdku. To chuda wiedma. Ponadto mam dla ciebie idealn kandydatk. - Nie, dziki. - Ma niesamowite ciao. - Nie umawiaj mnie, Shauno. Prosz. - Czemu nie? - Pamitasz, jak umwia mnie ostatnim razem? - Z Cassandr. - Wanie. - A co byo z ni nie tak? - Przede wszystkim bya lesbijk. - Chryste, Beck, ale z ciebie bigot. Zadzwoni jej telefon komrkowy. Opara si wygodnie i odebraa, lecz ani na chwil nie odrywaa oczu od mojej twarzy. Warkna co do suchawki i zamkna klapk mikrofonu. - Musz i - oznajmia. Daem znak, e prosz o rachunek. - Przyjdziesz jutro wieczorem - orzeka. Odpowiedziaem z westchnieniem udawanej rezygnacji: - Lesbijki nie maj adnych planw? - Ja nie. Twoja siostra ma. Wybiera si na wielk gal Brandona Scopea. - Nie idziesz z ni? - Nie. 13

- Dlaczego? - Nie chcemy zostawia Marka przez dwie noce pod rzd. Linda musi i. Praktycznie to ona organizuje to przyjcie. Ja zrobi sobie wolne. A wic wpadnij jutro wieczorem, dobrze? Zamwi co do jedzenia, poogldamy wideo z Markiem. Nazajutrz przypadaa rocznica. Gdyby Elizabeth ya, zrobilibymy dwudzieste pierwsze nacicie na naszym pniu. Chocia moe zabrzmi to dziwnie, jutrzejszy dzie nie mia by dla mnie szczeglnie trudny. W rocznice, podczas wakacji lub w dniu urodzin Elizabeth zwykle wchodziem na tak wysokie obroty, e radziem sobie bez problemw. Najtrudniejsze s powszednie dni. Kiedy naciskam klawisz pilota i trafiam na jeden z odcinkw The Mary Tyler Moore Show lub Cheers. Kiedy wchodz do ksigarni i widz now ksik Alice Hoffman albo Anne Tyler. Kiedy sucham OJay, Four Tops czy Niny Simone. Zwyczajne rzeczy. - Obiecaem matce Elizabeth, e wpadn - powiedziaem. - Ach, Beck... - Ju chciaa si ze mn spiera, ale zrezygnowaa. - To moe pniej? - Jasne. Shauna zapaa mnie za rk. - Znowu znikasz, Beck. Nie odpowiedziaem. - Wiesz, e ci kocham. Chc powiedzie, e gdyby cho troch pociga mnie seksualnie, pewnie zakochaabym si w tobie, a nie w twojej siostrze. - Czuj si zaszczycony - odparem. - Naprawd. - Nie zamykaj si przede mn. Jeli si zamkniesz przede mn, to zamkniesz si przed wszystkimi. Rozmawiaj ze mn, dobrze? - Dobrze - obiecaem. Lecz nie mogem. O mao nie skasowaem poczty. Otrzymuj tyle miecia, spamu, reklam - znacie to wszyscy - e nabraem sporej wprawy w posugiwaniu si klawiszem kasowania. Najpierw czytam adres nadawcy. Jeli jest to kto znajomy lub ze szpitala, dobrze. Jeeli nie, z entuzjazmem naciskam ten klawisz. Usiadem przy biurku i sprawdziem popoudniow list pacjentw. By ich tum, co wcale mnie nie zdziwio. Okrciem si na obrotowym krzele i przygotowaem palec do nacinicia. Tylko jedna wiadomo. Ta, o ktrej wczeniej zawiadomi mnie okrzyk Homera. Rzuciem na ni okiem i moj uwag przykuy pierwsze dwie litery tematu.

14

- Co do...? Okienko podgldu byo sformatowane tak, e widziaem tylko te dwie litery i adres poczty elektronicznej nadawcy. Nieznany. Kilka cyfr @comparama.com. Zmruyem oczy i nacisnem prawy przycisk przewijania. W okienku zacz przesuwa si nagwek. Przy kadym klikniciu puls przyspiesza mi coraz bardziej. Oddychaem z trudem. Trzymaem palec na klawiszu przewijania i czekaem. Kiedy skoczyem, kiedy pokazay si wszystkie litery, ponownie przeczytaem nagwek i serce zaczo wali mi motem. - Doktorze Beck? Nie mogem wydoby z siebie gosu. - Doktorze Beck? - Za chwil, Wando. Zawahaa si. W interkomie syszaem jej oddech. Potem odoya suchawk. Wci wpatrywaem si w ekran. Do: dbeckmd@nyhosp.com Od: 13943928@comparama.com Temat: E.P.+ D.B. ///////////////////// Dwadziecia jeden znakw. Policzyem je ju cztery razy. To okrutny, gupi art. Wiedziaem o tym. Zacisnem pici. Zastanawiaem si, co za zasrany skurwysyn wysa t wiadomo. Poczta elektroniczna pozwala zachowa anonimowo - zachcajc technotchrzy. Tylko, e bardzo mao osb wiedziao o drzewie i naszej rocznicy. Media nigdy si o tym nie dowiedziay. Shauna wiedziaa, oczywicie. I Linda. Elizabeth moga powiedzie swoim rodzicom lub wujowi. Lecz poza nimi... Kto wic to przysa? Chciaem przeczyta wiadomo, ale co mnie powstrzymywao. Prawd mwic, myl o Elizabeth czciej, ni si do tego przyznaj - chocia pewnie i tak wszyscy o tym wiedz ale nigdy nie rozmawiam o niej ani o tym, co si stao. Ludzie myl, e jestem dzielnym macho, ktry usiuje oszczdza uczucia znajomych, nie znosi litoci i tak dalej. Nic podobnego. Rozmowa o Elizabeth sprawia mi bl. Straszny. Przypomina jej ostatni krzyk. Przypomina te wszystkie pytania, ktre pozostay bez odpowiedzi. Skania od rozwaa o tym, co by byo, gdyby (zapewniam was, e niewiele jest spraw rwnie przygnbiajcych jak myli o tym, co by byo gdyby). Znw budzi poczucie winy i przewiadczenie, choby nie wiem jak irracjonalne, e silniejszy mczyzna - lepszy mczyzna - mgby j uratowa.

15

Powiadaj, e potrzebny jest czas, eby oswoi si z tragedi. Z pocztku jeste oniemiay. Nie potrafisz w peni zda sobie sprawy z ponurej rzeczywistoci. To te nie jest prawd. Przynajmniej w moim wypadku. Zrozumiaem wszelkie konsekwencje tego, co si stao, gdy tylko znaleli ciao Elizabeth. Pojem, e ju nigdy wicej jej nie zobacz, nigdy nie przytul, e nigdy nie bdziemy mieli dzieci i nie zestarzejemy si razem. Wiedziaem, e to ostateczny wyrok, e nie bdzie odroczenia ani apelacji, niczego nie da si wynegocjowa. Natychmiast zaczem szlocha. Zanosiem si od paczu. Szlochaem tak prawie tydzie... bez przerwy. Pakaem w trakcie pogrzebu. Nikomu nie pozwoliem si tkn, nawet Shaunie i Lindzie. Spaem sam na naszym ku, z twarz wtulon w poduszk Elizabeth, usiujc wyczu jej zapach. Otwieraem szafy i przyciskaem jej rzeczy do twarzy. To wcale nie przynosio mi ulgi. Byo dziwaczne i bolesne. Lecz by to jej zapach, cz niej, wic mimo wszystko robiem to. Peni dobrych chci znajomi - niektrych wolabym nie zna - prawili mi zwyczajowe komunay, dlatego czuj, e powinienem was ostrzec: skadajcie mi tylko krtkie kondolencje. Nie mwcie, e jestem jeszcze mody. Nie mwcie, e ona posza tam, gdzie jest jej lepiej. Nie mwcie, e to cz jakiego boskiego planu. Nie mwcie, e miaem szczcie, zaznawszy takiej mioci. Kady z tych banaw doprowadza mnie do szau. Sprawia - co zabrzmi bardzo nie po chrzecijasku - e gapiem si na takiego idiot, lub idiotk, i zastanawiaem, dlaczego jeszcze oddycha, podczas gdy moja Elizabeth gryzie ziemi. Wci syszaem t gadanin: lepiej kocha, a potem paka. Nastpna bzdura. Wierzcie mi, wcale nie lepiej. Nie pokazujcie mi raju, eby potem go spali. Czciowo taki by powd. Mj egoizm. Najbardziej jednak drczyo mnie i bolao to, e Elizabeth zostaa pozbawiona tylu rzeczy. Nie potrafi zliczy, ile razy, widzc lub robic co, myl, jak bardzo podobaoby si to Elizabeth... i wtedy bl wraca na nowo. Ludzie zastanawiaj si, czy czego auj. Odpowied brzmi - tylko jednego. auj, e byy takie chwile, ktre zmarnowaem, robic co innego, zamiast stara si j uszczliwi. - Doktorze Beck? - Jeszcze minutk - powiedziaem. Chwyciem mysz i umieciem kursor nad ikonk czytaj. Kliknem i wywietlia si caa wiadomo: Do: dbeckmd@nyhosp.com Od: 13943928@comparama.com Temat: E.P.+D.B. ///////////////////// Wiadomo: Kliknij na to hipercze, czas causa, w rocznic. Serce zmienio mi si w bry lodu. Czas causa?

16

To art, to musi by art. Nie lubi zagadek. I nie lubi czeka. Ponownie chwyciem mysz i przesunem kursor na hipercze. Kliknem i usyszaem, jak archaiczny modem zawodzi sw mechaniczn pie godow. W poradni mamy do leciwy system komputerowy. Potrwao chwil, zanim pokazaa si przegldarka sieciowa. Czekaem, mylc: Czas causa, skd wiedzieli o czasie causa? W kocu zgosia si przegldarka. Zameldowaa bd. Zmarszczyem brwi. Kto to przysa? Sprbowaem jeszcze raz i znowu pojawi si komunikat o bdzie. Przerwane cze. Kto, do diaba, wiedzia o czasie causa? Nigdy nikomu o tym nie mwiem. Rzadko rozmawialimy o tym z Elizabeth, zapewne dlatego, e nie odczuwalimy takiej potrzeby. Bylimy starowieccy jak Polyanna i takie sprawy zachowywalimy dla siebie. To naprawd krpujce, ale kiedy pocaowalimy si pierwszy raz, przed dwudziestu jeden laty, sprawdziem czas. Tak dla miechu. Odsunem si, spojrzaem na mj zegarek Casio i powiedziaem: Szsta pitnacie. A Elizabeth odpowiedziaa: Czas causa. Teraz jeszcze raz popatrzyem na wiadomo. Powoli zaczynaem si wkurza. To na pewno nie byo zabawne. Mona robi paskudne arty za porednictwem poczty elektronicznej, ale... Czas causa. C, czas causa bdzie jutro po poudniu, o szstej pitnacie. Nie miaem innego wyjcia. Bd musia poczeka. No dobrze. Na wszelki wypadek zapisaem wiadomo na dyskietce. Otworzyem menu wydruku i wybraem drukuj wszystko. Niespecjalnie znaem si na komputerach, lecz wiedziaem, e czasem mona wytropi pochodzenie wiadomoci ze mieci znajdujcych si na kocu pliku. Usyszaem pomruk drukarki. Ponownie spojrzaem na nagwek. Znw policzyem kreski. Wci byo ich dwadziecia jeden. Pomylaem o naszym drzewie, o pierwszym pocaunku i nagle w tym ciasnym, dusznym gabinecie poczuem truskawkowy zapach Pixie Stix.

17

2 W domu czeka mnie nastpny wstrzs zwizany z przeszoci. Mieszkam za mostem Jerzego Waszyngtona, jadc od strony Manhattanu - w typowym podmiejskim osiedlu bdcym marzeniem Amerykanina. Green River w stanie New Jersey, wbrew swej nazwie, jest miasteczkiem bez rzeki i z niewielk iloci zieleni. Dom naley do dziadka. Zamieszkaem z nim i kawalkad pielgniarek-cudzoziemek trzy lata temu, po mierci Nany. Dziadek ma alzheimera. Jego umys troch przypomina stary czarno-biay telewizor z uszkodzon anten pokojow. Odbiera lub nie, w niektre dni lepiej ni w inne, ponadto trzeba ustawi anten w pewien szczeglny sposb i nie rusza jej, a i tak odbir jest przerywany okresowymi zakceniami. A przynajmniej tak byo. Ostatnio jednak - jeli w dalszym cigu mam si posugiwa t przenoni - telewizor ledwie migocze. Nigdy zbytnio nie lubiem dziadka. By apodyktycznym, starowieckim i maomwnym czowiekiem, ktry uzalenia swe uczucia od tego, czy speniae jego oczekiwania. Milczcy i szorstki mczyzna, macho w dawnym znaczeniu tego sowa. Wraliwy wnuk, ktry nie by sportowcem, pomimo dobrych wynikw w nauce nie budzi jego zainteresowania. Zgodziem si zamieszka z nim, poniewa wiedziaem, e w przeciwnym razie zabierze go do siebie moja siostra. Linda bya wanie taka. Kiedy na letnim obozie nad Brooklake piewalimy On ma w Swych doniach cay wiat, troch za bardzo wzia sobie to do serca. Czuaby si zobowizana zabra dziadka. A miaa syna, ustabilizowany zwizek i obowizki. Ja nie. Tak wic uprzedziem j i wprowadziem si do domu dziadka. Chyba podobao mi si tu. Byo cicho. Chloe, moja suczka, przybiega do mnie, machajc ogonem. Podrapaem j za obwisymi uszami. Cieszya si tym przez chwil czy dwie, a potem zacza zerka na smycz. - Daj mi minutk - powiedziaem. Chloe nie lubi tego zwrotu. Obdarzya mnie ponurym spojrzeniem - niezwyky wyczyn, jeli wosy cakowicie zasaniaj oczy. Chloe to owczarek staroangielski, a przedstawiciele tej rasy bardziej przypominaj owce ni jakiekolwiek inne ze znanych mi psw. Elizabeth i ja kupilimy Chloe zaraz po naszym lubie. Elizabeth uwielbiaa psy. Ja nie. Teraz tak. Chloe opara si o frontowe drzwi. Popatrzya na nie, potem na mnie i znw na drzwi. Dawaa znaki. Dziadek, wycignity w fotelu, oglda jaki teleturniej. Nie spojrza na mnie, ale wydawa si te nie patrze na ekran. Jego twarz zastyga w blad pomiertn mask. Jej wyraz zmienia si tylko wtedy, kiedy zmieniano mu pampersa. W takich chwilach dziadek zaciska wargi i rozlunia napite minie szczk. Z zaszklonych oczu czasem spywaa za. Sdz, e najtrzewiej myli wanie wwczas, gdy najbardziej pragnby niczego nie pojmowa. Bg ma szczeglne poczucie humoru.

18

Pielgniarka zostawia na kuchennym stole wiadomo: PROSZ ZADZWONI DO SZERYFA LOWELLA. Pod spodem by nagryzmolony numer telefonu. Poczuem upanie w gowie. Od tamtego napadu miewam migreny. W wyniku uderze doznaem pknicia czaszki. Przeleaem w szpitalu pi dni, chocia jeden specjalista, w dodatku mj kolega ze studiw, twierdzi, e te migreny maj raczej podoe psychologiczne ni fizjologiczne. Moe ma racj. Tak czy inaczej, bl i poczucie winy pozostay. Powinienem by si uchyli. Powinienem przewidzie ten napad. Nie powinienem by wpa do wody. Przecie w kocu jako zdoaem znale si, eby si uratowa - wic dlaczego nie zdoaem ocali Elizabeth? Wiem, e to mieszne. Powtrnie przeczytaem wiadomo. Chloe zacza skamle. Pogroziem jej palcem. Uciszya si, ale znw zacza zerka na mnie i na drzwi. Od omiu lat nie miaem adnych wieci od szeryfa Lowella, lecz wci pamitam, jak w szpitalu pochyla si nad moim kiem, a na jego twarzy widziaem cyniczne powtpiewanie. Czego mg chcie po tak dugim czasie? Podniosem suchawk i wybraem numer. Odpowiedzia ju po pierwszym sygnale. - Doktorze Beck, dzikuj, e pan oddzwoni. Nie jestem wielbicielem aparatw identyfikujcych dzwonicego. Jak na mj gust, nazbyt zatrca to Wielkim Bratem. Odchrzknem i darowaem sobie uprzejmoci. - W czym mog pomc, szeryfie? - Jestem w pobliu - odpar. - Bardzo chciabym wpa na chwil i zobaczy si z panem, jeli mona. - Czy to ma by towarzyska pogawdka? - spytaem. - Nie, niezupenie. Czeka, a co powiem. Nie zrobiem tego. - Czy przeszkadzaoby panu, gdybym wpad teraz? - spyta Lowell. - Mgby mi pan powiedzie, o co chodzi? - Wolabym zaczeka, a... - A ja nie. Mocno cisnem doni suchawk. 19

- W porzdku, doktorze Beck, rozumiem. - Odkaszln w sposb wiadczcy o tym, e stara si zyska na czasie. - Moe sysza pan w wiadomociach, e w okrgu Riley znaleziono dwa ciaa. Nie syszaem. - I co z tego? - Znaleziono je w pobliu paskiej posiadoci. - To nie jest moja wasno. Naley do mojego dziadka. - Ale pan jest jego prawnym opiekunem, prawda? - Nie - odparem. - Moja siostra. - Zatem moe powinien pan do niej zadzwoni. Z ni te chciabym porozmawia. - Te ciaa nie zostay znalezione nad jeziorem Charmaine, prawda? - Zgadza si. Znalelimy je na zachd od niego. Na terenie nalecym do okrgu. - No to czego pan od nas chce? Milcza chwil, po czym rzek: - Niech pan sucha, bd tam za godzin. Prosz, niech si pan postara cign Lind, dobrze? Rozczy si. Te osiem lat okazao si nieaskawe dla szeryfa Lowella, ktry i wczeniej nie by Melem Gibsonem. By zaniedbanym mczyzn o gbie opryszka, wygldajcej jak wzr, na ktrym opar si Stwrca, dajc wiatu Nixona. Nos mia czerwony i bulwiasty. Wci wyjmowa mocno uywan chusteczk, powoli j rozwija, wyciera nos, po czym rwnie starannie j skada i wpycha gboko do tylnej kieszeni spodni. Przyjechaa Linda. Teraz siedziaa na kanapie, lekko pochylona do przodu, gotowa mnie broni. Czsto tak siadywaa. Bya jedn z tych osb, ktre powicaj innym ca swoj uwag. Spojrzy tymi wielkimi piwnymi oczami i ju nie mona patrzy na nic innego. Z pewnoci nie jestem bezstronny, ale Linda to najlepszy czowiek, jakiego znam. Nadto uczuciowa, owszem, ale sam fakt jej istnienia uwaam za nadziej dla wiata. Jej mio to wszystko, co mi zostao. Siedzielimy w salonie moich dziadkw, pomieszczeniu, ktrego zazwyczaj ze wszystkich si staram si unika. Ten pokj by duszny, niesamowity i wci unosi si w nim zapach starej kanapy. Dusiem si w nim. Szeryf Lowell niespiesznie usiad. Znw wytar sobie nos, wyj notes, polini palec i znalaz waciw stron. Posa nam swj najbardziej przyjacielski umiech i zacz. 20

- Czy moecie mi powiedzie, kiedy po raz ostatni bylicie nad jeziorem? - Ja byam tam w zeszym miesicu - powiedziaa Linda. On jednak patrzy na mnie. - A pan doktorze Beck? - Osiem lat temu. Kiwn gow, jakby oczekiwa takiej odpowiedzi. - Jak ju wyjaniem przez telefon, w pobliu jeziora Charmaine znalelimy dwa ciaa. - Zidentyfikowalicie je ju? - spytaa Linda. - Nie. - Czy to nie dziwne? Lowell zastanowi si nad tym, pochyliwszy si, aby znw wyj chusteczk. - Wiemy, e byli to dwaj mczyni, doroli i biali. Teraz sprawdzamy list osb zaginionych i zobaczymy, co nam to da. Ciaa leay tam do dugo. - Jak dugo? - zapytaem. Szeryf Lowell znw spojrza mi w oczy. - Trudno powiedzie. Technicy wci przeprowadzaj testy, ale wiemy ju, e nie yj od co najmniej piciu lat. Ciaa zakopano gboko. Nigdy bymy ich nie odkryli, gdyby nie osuwisko po rekordowych opadach i ko znaleziona przy niedwiedziu. Popatrzylimy z siostr po sobie. - Sucham? - zdziwia si Linda. Szeryf Lowell pokiwa gow. - Jaki myliwy zastrzeli niedwiedzia i znalaz przy nim ko. Zwierz ogryzao j. Okazao si, e to ludzkie rami. Odszukalimy to miejsce, z ktrego je wygrzeba. Zabrao nam to sporo czasu, mwi wam. Wci przeszukujemy teren. - Mylicie, e moe tam by wicej cia? - Trudno powiedzie. Usiadem wygodniej. Linda pozostaa spita.

21

- A zatem przyjecha pan tu po to, eby uzyska nasz zgod na poszukiwania nad jeziorem Charmaine, na terenie naszej posiadoci? - Czciowo. Czekalimy, a powie co wicej. Odchrzkn i znw popatrzy na mnie. - Doktorze Beck, ma pan grup krwi B plus, zgadza si? Otworzyem usta, ale Linda uspokajajcym gestem pooya do na moim kolanie. - A jakie to ma znaczenie? - zapytaa. - Znalelimy kilka przedmiotw - powiedzia. - W tym miejscu, gdzie zakopano zwoki. - Jakiego rodzaju przedmioty? - Przykro mi. Tajemnica subowa. - To niech pan wynosi si w diaby - rzuciem. Lowell nie wyglda na specjalnie zaskoczonego moim wybuchem. - Usiuj tylko ustali... - Powiedziaem, eby si pan wynosi. Szeryf Lowell nie ruszy si z miejsca. - Wiem, e morderca paskiej ony ju zosta postawiony przed obliczem sprawiedliwoci powiedzia. - I wiem, e te wspomnienia s dla pana bardzo bolesne. - Niech pan mnie nie traktuje tak protekcjonalnie! - warknem. - Nie zamierzaem. - Osiem lat temu sdzi pan, e to ja j zabiem. - To nieprawda. By pan jej mem. W takich wypadkach statystyki wskazuj na... - Moe gdyby nie traci pan czasu na te bzdury, znalazby j pan zanim... - Urwaem gwatownie, dawic si tymi sowami. Odwrciem gow. Niech to szlag. Niech szlag trafi tego faceta. Linda wycigna do mnie rk, lecz odsunem si. - Musiaem sprawdzi kad ewentualno - cign monotonnie szeryf. - Pomagali nam ludzie z FBI. Nawet paski te i jego brat byli na bieco informowani o przebiegu ledztwa. Zrobilimy wszystko, co byo w naszej mocy. Nie mogem ju tego duej sucha.

22

- Czego, do diaba, tu szukasz, Lowell? Wsta i podcign spodnie na pokanym brzuchu. Chyba chcia uzyska przewag. Przytoczy mnie swoim wzrostem czy co w tym stylu. - Prbki krwi - powiedzia. - Paskiej. - Po co? - Kiedy pask on porwano, zosta pan napadnity. - Co z tego? - Uderzony tpym narzdziem w gow. - Przecie wiecie. - Owszem - odpar Lowell. Znw wytar nos, schowa chusteczk i zacz przechadza si po pokoju. - Kiedy znalelimy ciaa, odkrylimy przy nich kij baseballowy. Znw zaczo mnie upa w gowie. - Kij baseballowy? Lowell kiwn gow. - Zakopany razem z ciaami. Drewniany. - Nie rozumiem - powiedziaa Linda. - Co to ma wsplnego z moim bratem? - Znalelimy na nim zaschnit krew. Badanie wykazao, e naley do grupy B plus. Popatrzy na mnie. - To paska grupa krwi, doktorze Beck. Znowu omwilimy to wszystko. Rocznicowe nacicie na korze drzewa, pywanie w jeziorze, trzask otwieranych drzwiczek samochodu, moje rozpaczliwe wysiki, by jak najszybciej dopyn do brzegu. - Pamita pan, jak wpad do wody? - pyta Lowell. - Tak. - I sysza pan krzyk ony? - Tak. - A potem straci pan przytomno? W wodzie? Kiwnem gow. - Jak pan sdzi, jak gboko tam byo? Mam na myli to miejsce, gdzie pan wpad. 23

- Nie sprawdzilicie tego osiem lat temu? - zapytaem. - Niech pan bdzie cierpliwy, doktorze Beck. - Nie mam pojcia. Gboko. - Zakrywao pana? - Tak. - No, dobrze. A co jeszcze pan pamita? - Szpital - odparem. - Nic wicej od chwili, gdy wpad pan do wody, a do momentu kiedy ockn si pan w szpitalu? - Wanie. - Nie pamita pan, jak wyszed z wody? Jak dotar pan do domku i wezwa karetk? Bo przecie zrobi pan to, jak pan wie. Znaleziono pana na pododze w domku. Suchawka telefonu bya zdjta z wideek. - Wiem, ale nie pamitam tego. - Myli pan, e ci dwaj mczyni s nieznanymi dotychczas ofiarami... - odezwaa si Linda. Zawahaa si. - KillRoya? - dokoczya ciszonym gosem. KillRoy. Ju samo wypowiedzenie tych sw powodowao dreszcze. Lowell zakaszla, zasaniajc usta pici. - Nie mamy pewnoci, prosz pani. Jedynymi znanymi ofiarami KillRoya byy kobiety. Nigdy przedtem nie ukrywa cia, a przynajmniej nie wiadomo nam, eby to robi. Ponadto skra obu tych mczyzn ulega rozkadowi, wic nie mona stwierdzi, czy zostali napitnowani. Napitnowani. Zakrcio mi si w gowie. Zamknem oczy i staraem si nie sucha.

24

3 Nazajutrz popdziem do mojego gabinetu wczenie rano i przybyem dwie godziny przed pierwszym zarejestrowanym pacjentem. Wczyem komputer, odnalazem t dziwn wiadomo i kliknem hipercze. Znw pojawi si komunikat o bdzie. Wcale mnie to nie zdziwio. Wpatrywaem si w t wiadomo, odczytujc j raz po raz, jakby moga mie jakie ukryte znaczenie. Nie doszukaem si go. Poprzedniego wieczoru oddaem krew do analizy. Badania DNA potrwaj kilka tygodni, ale szeryf Lowell sdzi, e wstpne wyniki otrzymaj znacznie wczeniej. Prbowaem wycign z niego co wicej, lecz trzyma jzyk za zbami. Co przed nami ukrywa. Nie miaem pojcia, co to mogo by. Siedzc w gabinecie i czekajc na pierwszego pacjenta, odtwarzaem w mylach wizyt szeryfa. Rozmylaem o tych dwch ciaach. Mylaem o kiju baseballowym. I pozwoliem sobie pomyle o pitnowaniu. Ciao Elizabeth znaleziono przy Route 80 pi dni po porwaniu. Koroner stwierdzi, e nie ya od dwch dni. To oznaczao, e przez trzy dni pozostawaa w rkach Elroya Kellertona, pseudonim KillRoy. Trzy dni. Sama z potworem. Trzy wschody i zachody soca, przeraona w ciemnociach, okropnie cierpic. Usilnie staraem si o tym nie myle. S takie miejsca, do ktrych nie naley zapuszcza si mylami, ale one i tak tam podaj. KillRoya zapano trzy tygodnie pniej. Przyzna si do zamordowania czternastu kobiet, poczynajc od studentki koedukacyjnej uczelni w Ann Arbor, a koczc na prostytutce z Bronxu. Wszystkie czternacie ofiar znaleziono porzucone na poboczach drg, jak mieci. Wszystkie zostay napitnowane liter K. Naznaczone jak bydo. Innymi sowy, Elroy Kellerton wzi metalowy pogrzebacz, woy go do ognia, naoy ochronn rkawic, zaczeka, a pogrzebacz rozgrzeje si do czerwonoci, a potem ze skwierczcym sykiem oparzy moj pikn Elizabeth. Zabdziem mylami w jeden z tych mrocznych zaukw i przed oczami zaczy mi przepywa obrazy. Zacisnem powieki, usiujc je przegna. Nie zdoaem. Nawiasem mwic, on wci y. Mwi o KillRoyu. Proces apelacyjny pozwala takiemu potworowi oddycha, czyta, rozmawia, udziela wywiadw CNN, przyjmowa wizyty rnych misjonarzy, umiecha si. A tymczasem jego ofiary gryz ziemi. Jak ju powiedziaem, Bg ma szczeglne poczucie humoru. Obmyem twarz zimn wod i spojrzaem w lustro. Wygldaem jak kupka nieszczcia. Od dziewitej zaczli zgasza si pacjenci. Wci spogldaem na cienny zegar, czekajc na szst pitnacie - czas causa. Wskazwki zegara pezy naprzd jak zanurzone w gstym syropie. Pogryem si w pracy. Zawsze umiaem si skoncentrowa. Jako dzieciak mogem uczy si godzinami. Teraz rwnie potrafi skupi si na pracy. Zrobiem to po mierci Elizabeth. Niektrzy twierdz, e ukrywam si w pracy, e wol pracowa ni y. Na takie uwagi odpowiadam po prostu: I co z tego?. W poudnie pochonem kanapk z szynk, popiem j dietetyczn col i zaczem przyjmowa nastpnych pacjentw. Pewien omiolatek w cigu roku by osiemdziesit razy u 25

krgarza w zwizku z wad krgosupa. Nie skary si na ble krzya. Pad ofiar oszukaczych praktyk stosowanych przez kilku krgarzy dziaajcych w okolicy. Proponuj prezent w postaci telewizora lub magnetowidu tym rodzicom, ktrzy przyprowadz do nich swoje dzieci. Potem wystawiaj opiece zdrowotnej rachunek za wizyt. Medicaid to cudowna i potrzebna rzecz, ale nacigaj j jak gum modelarsk. Kiedy przywieziono mi karetk do szpitala szesnastoletniego chopca z lekkimi oparzeniami od soca. Dlaczego karetk, a nie takswk lub metrem? Jego matka wyjania mi, e za te dwa ostatnie rodki transportu musiaaby zapaci z wasnej kieszeni albo czeka na refundacj. Medicaid od razu paci za karetk. O pitej po poudniu poegnaem ostatniego pacjenta. Personel pomocniczy wyszed o pitej trzydzieci. Zaczekaem, a w przychodni nie bdzie nikogo, po czym usiadem przed komputerem. W tle syszaem dzwonicy telefon. Po pitej trzydzieci rozmowy przyjmuje automatyczna sekretarka i pozostawia dzwonicym do wyboru kilka rnych moliwoci, lecz z jakiego powodu wczaa si dopiero po dziesitym dzwonku. To dzwonienie doprowadzao mnie do szau. Poczyem si z serwerem, odnalazem poczt i kliknem na hipercze. Nic. Rozmylaem o tej dziwnej wiadomoci i znalezionych ciaach. Musia istnie midzy nimi jaki zwizek. Wci wracaem mylami do tego pozornie oczywistego faktu. Zaczem rozwaa moliwoci. Pierwsza z nich: ci dwaj zabici to robota KillRoya. To prawda, e jego pozostae ofiary byy kobietami i nie ukrywa ich zwok, ale czy nie mg popeni innych morderstw? Druga: KillRoy namwi tych ludzi, eby pomogli mu porwa Elizabeth. To mogo wiele tumaczy. Na przykad znalezienie drewnianego kija baseballowego, jeli rzeczywicie bya na nim moja krew. Ponadto wyjaniao jedn z moich wtpliwoci zwizanych z tym porwaniem. Teoretycznie KillRoy, jak wikszo seryjnych mordercw, dziaa sam. Zawsze zastanawiaem si, w jaki sposb zdoa zacign Elizabeth do samochodu, a jednoczenie zaczai si i czeka, a wyjd z wody? Zanim znaleziono jej ciao, organy cigania zakaday, e zabjcw byo co najmniej dwch. Dopiero po znalezieniu zwok Elizabeth, napitnowanych liter K, zrezygnowano z tej hipotezy. Uznano, e KillRoy mg najpierw oguszy lub jako obezwadni Elizabeth, a potem zaatakowa mnie. Troch nacigana teoria, ale jeli si uprze, mona byo w ni uwierzy. Teraz mielimy inne wyjanienie. Mia wsplnikw. I potem ich zabi. Trzecie wyjanienie byo najprostsze: krew na kiju baseballowym nie naleaa do mnie. Grupa B plus nie jest czsto spotykana, ale te nie jest niezwykle rzadka. Prawdopodobnie te ciaa nie miay nic wsplnego ze mierci Elizabeth. Nie mogem w to uwierzy. Sprawdziem zegar komputera. By poczony z jakim satelit, ktry podawa dokadny czas. 18.04.42. Dziesi minut i osiemnacie sekund.

26

Do czego? Telefon wci dzwoni. ciszyem go i siedziaem, bbnic palcami. Niecae dziesi minut. W porzdku, jeli stan hipercza ma si zmieni, to zapewne ju si to stao. Chwyciem mysz i nabraem tchu. Zadzwoni mj biper. Tego wieczoru nie miaem dyuru. To oznaczao pomyk - jedn z tych, ktre nazbyt czsto zdarzaj si nocnym dyspozytorom w szpitalu - albo prywatn rozmow. Biper znw zapiszcza. Dwukrotnie. Pilne wezwanie. Spojrzaem na wywietlacz. Dzwoni szeryf Lowell. Rozmowa zostaa zaznaczona jako pilna. Osiem minut. Zastanawiaem si, ale niezbyt dugo. Wszystko lepsze od tego duszenia si we wasnym sosie. Postanowiem oddzwoni. Lowell i tym razem wiedzia, kto telefonuje, zanim podnis suchawk. - Przepraszam, e niepokoj, Doc. - Teraz powiedzia do mnie Doc. Jakbymy byli kumplami. - Mam jedno krtkie pytanie. Ponownie chwyciem mysz, przesunem kursor na hipercze i kliknem. Przegldarka sieciowa oya. - Sucham - odezwaem si. Tym razem poczenie zabrao przegldarce wicej czasu. Nie pojawi si komunikat o bdzie. - Czy mwi panu co nazwisko Sarah Goodhart? O mao nie upuciem suchawki. - Doktorze? Odsunem suchawk od ucha i spojrzaem na ni tak, jakby wanie zmaterializowaa si w mojej doni. Powoli wziem si w gar. Kiedy mogem ju zaufa swojemu gosowi, ponownie przyoyem suchawk do ucha. - Dlaczego pan pyta? Co zaczo wyania si na ekranie monitora. Zmruyem oczy. Jeden z tych obrazw satelitarnych. A raczej chyba obraz z ulicznej kamery. Peno tego teraz w sieci. Czasem cz si z tymi uywanymi przez nadzr ruchu, eby sprawdzi korki na mocie Waszyngtona. - To duga historia - odpar Lowell.

27

Musiaem zyska na czasie. - Zatem oddzwoni do pana. Rozczyem si. Sarah Goodhart. To nazwisko co mi mwio. Nawet bardzo duo. Co si tu dzieje, do diaba? Przegldarka zakoczya adowanie. Na monitorze zobaczyem czarno-biay obraz ulicy. Reszta strony bya pusta. adnych znakw czy nagwkw. Wiedziaem, e mona tak skonfigurowa przegldark, eby przekazywaa dane tylko z jednego rda. Najwidoczniej w ten sposb j ustawiono. Zerknem na zegar komputera. 18.12.18. Obiektyw kamery wiszcej okoo piciu metrw nad ziemi by skierowany na rg jakiej ruchliwej ulicy. Nie wiedziaem, co to za ulica ani co to za miasto. Bezsprzecznie byo due. Przechodnie podali gwnie z prawej strony w lewo, ze spuszczonymi gowami, przygarbieni, z teczkami w doniach, znueni po caym dniu pracy, zapewne zmierzajc do pocigu lub autobusu. Przy prawym brzegu ekranu widziaem krawnik. Piesi nadchodzili falami, zapewne w rytmie zmieniajcej si sygnalizacji. Zmarszczyem brwi. Po co kto przesa mi ten obraz? Zegar wskazywa 18.14.21. Zostaa niecaa minuta. Przywarem wzrokiem do ekranu i czekaem, jak na wybicie Nowego Roku. Serce bio mi coraz szybciej. Dziesi, dziewi, osiem... Nastpna ludzka fala przetoczya si od prawej do lewej. Oderwaem oczy od zegara. Cztery, trzy, dwie. Wstrzymaem oddech i czekaem. Kiedy ponownie spojrzaem na zegar, pokazywa 18.15.02. Nic si nie stao... ale czeg innego mogem si spodziewa? Ludzka fala odpyna i znowu, przez sekund czy dwie, w polu widzenia nie byo nikogo. Opadem na fotel, ciko dyszc. art, tak jak przypuszczaem. Upiorny kawa. Chory. Mimo to... I wtedy kto wszed w pole widzenia kamery. Tak jakby ukrywa si pod ni przez cay ten czas. Nachyliem si do monitora. To bya kobieta. Tyle widziaem, chocia bya odwrcona plecami do mnie. Krtkie wosy, ale zdecydowanie kobieta. Umieszczona pod tym ktem kamera nie pokazywaa adnych twarzy. Tej rwnie. Przynajmniej na pocztku.

28

Kobieta przystana. Patrzyem na czubek gowy, si woli kac jej wacicielce spojrze w gr. Zrobia jeszcze krok. Znalaza si na samym rodku ekranu. Kto przeszed obok niej. Kobieta staa w miejscu. Potem odwrcia si i powoli uniosa gow, a spojrzaa prosto w obiektyw kamery. Serce przestao mi bi. Przycisnem pi do ust, tumic krzyk. Nie mogem oddycha. Nie mogem myle. zy napyny mi do oczu i pocieky po policzkach. Nie ocieraem ich. Patrzyem na ni, a ona na mnie. Kolejny tum przechodniw przemkn po ekranie. Niektrzy potrcali j, lecz kobieta nie poruszya si. Nie odrywaa oczu od kamery. Uniosa rk, jak gdyby wycigaa j do mnie. Zakrcio mi si w gowie. Jakby zerwaa si wi czca mnie z rzeczywistoci. Znalazem si w morzu pustki. Wci miaa wycignit rk. Powoli zdoaem unie moj. Dotknem palcami ciepego ekranu, usiujc nawiza kontakt. zy pyny mi z oczu. Delikatnie pogadziem twarz kobiety, czujc, e serce mi pka z alu i radoci. - Elizabeth - szepnem. Pozostaa tam jeszcze przez sekund czy dwie. Pniej powiedziaa co do kamery. Nie mogem jej usysze, ale odczytaem z ruchu warg. - Przepraszam - powiedziaa moja nieyjca ona. A potem odesza.

29

4 Vic Letty rozejrza si dookoa, po czym pokutyka do skrytek pocztowych niewielkiego urzdu pocztowego w pasau handlowym. Omit spojrzeniem sal. Nikt nie patrzy. Doskonale. Vic mimo woli umiechn si. Plan by bezbdny. W aden sposb nikt nie zdoa do niego dotrze, a teraz wreszcie ten plan uczyni go bogatym. Vic rozumia, e kluczem do sukcesu s przygotowania. One odrniaj niezych od wielkich. Wielcy zacierali za sob lady. Wielcy byli przygotowani na kad ewentualno. Vic przede wszystkim zaatwi sobie lewe prawo jazdy przez swojego kuzyna, tego frajera Tonyego. Potem, posugujc si tym dokumentem, wynaj skrytk dla fikcyjnej UYS Enterprises. Doceniacie finezj? Uy nie tylko faszywego dowodu tosamoci, ale i przykrywki. Tak wic, gdyby nawet kto przekupi tego pijaczyn za kontuarem, gdyby nawet kto zdoa si dowiedzie, kto wynaj skrytk dla UYS Enterprises, poznaby tylko faszywe nazwisko Roscoe Taylor, to, na ktre zostao wystawione lewe prawo jazdy. W aden sposb nie zdoaby dotrze do Vica. Patrzc przez okienko na ca szeroko pomieszczenia, Vic usiowa dojrze skrytk 417. Nie widzia dokadnie, ale na pewno co w niej byo. Wspaniale. Vic przyjmowa tylko gotwk. adnych czekw, rzecz jasna. Niczego, po czym mona by do niego dotrze. I zawsze odbiera pienidze w przebraniu. Tak jak teraz. Mia czapeczk baseballow i sztuczne wsy. Ponadto udawa, e kuleje. Przeczyta gdzie, e ludzie zwracaj uwag na utykanie, wic co powiedziaby wiadek, gdyby kazano mu zidentyfikowa faceta, ktry korzysta ze skrytki 417? To proste. Facet mia wsy i kula. A gdyby kto przekupi tego tpaka za kontuarem, dowiedziaby si, e niejaki Roscoe Taylor ma wsy i utyka. Tymczasem Vic Letty nie mia wsw i nie utyka. Podj rwnie dodatkowe rodki ostronoci. Nigdy nie otwiera skrytki w obecnoci innych osb. Nigdy. Jeeli ktokolwiek odbiera poczt lub przebywa w pobliu, Vic udawa, e sprawdza inn skrytk lub wypenia dowd nadania albo jaki inny formularz. Kiedy powietrze byo czyste - wycznie wtedy - podchodzi do skrytki 417. Wiedzia, e nigdy, przenigdy nie mona by zbyt ostronym. Przychodzc tutaj, zachowa specjalne rodki ostronoci. Swoj subow furgonetk montera i serwisanta CableEye, najwikszego operatora telewizji kablowej na Wybrzeu Wschodnim - zaparkowa cztery przecznice dalej. W drodze na poczt przeszed przez dwie boczne uliczki. Na roboczy kombinezon narzuci czarn kurtk bez rkaww, eby zakry imi Vic, wyszyte na prawej kieszeni na piersi. Teraz myla o sporej sumce, ktra zapewne czekaa na niego w skrytce 417, niecae cztery metry od miejsca, gdzie sta. Swdziy go palce. Ponownie rozejrza si po sali. Dwie kobiety sprawdzay swoj poczt. Jedna obejrzaa si i posaa mu roztargniony umiech. Vic podszed do skrytek na drugim kocu pomieszczenia, wzi pk kluczy - jeden z tych, ktre pobrzkiway mu u pasa - i udawa, e szuka wrd nich waciwego. Pochyli gow, kryjc twarz. 30

Kolejny rodek ostronoci. Dwie minuty pniej kobiety wyjy poczt i wyszy. Vic zosta sam. Szybko przeszed przez pokj i otworzy swoj skrytk. O rany! Przesyka zaadresowana do UYS Enterprises. W brzowej kopercie. Bez adresu nadawcy. I dostatecznie gruba, eby pomieci powan sum. Vic umiechn si; czy tak wyglda pidziesit patykw? Wycign drce rce i chwyci paczuszk. Bya przyjemnie cika. Serce zaczo wali mu jak motem. O sodki Jezu. Siedzia w tym interesie ju od czterech miesicy. Zarzuca sie i apa cakiem nieze rybki. Teraz jednak, o Panie, wycign pieprzonego wieloryba! Ponownie rozejrzawszy si wok, Vic wepchn paczuszk do kieszeni kurtki i pospiesznie opuci poczt. Wrci inn drog do subowej furgonetki i pojecha z powrotem do pracy. Od czasu do czasu wkada rk do kieszeni i dotyka pakietu. Pidziesit patykw. Pidziesit tysicy dolarw. Ta suma zapieraa mu dech. Zanim dojecha do firmy, zapada noc. Zaparkowa furgonetk na tyach i poszed po kadce dla pieszych do swojego samochodu, zardzewiaej hondy civic z tysic dziewiset dziewidziesitego pierwszego roku. Patrzc na samochd, zmarszczy brwi i pomyla: ju niedugo. Na parkingu pracowniczym byo cicho. Mrok zacz dziaa mu na nerwy. Sysza dwik swoich wasnych krokw, znuony stuk roboczych buciorw o asfalt. Zimno wdzierao si pod kurtk. Pidziesit patykw. Ma w kieszeni pidziesit patykw. Vic zgarbi si i przyspieszy kroku. Prawd mwic, tym razem mia stracha. Bdzie musia skoczy z tym. To by dobry interes, bez dwch zda. Nawet wspaniay. Teraz jednak zabra si do duych chopcw. Zastanawia si nad tym posuniciem, zway wszystkie za i przeciw, po czym doszed do wniosku, e prawdziwi mistrzowie - ci, ktrzy naprawd s panami swego ycia - robi takie rzeczy. A Vic chcia by prawdziwym mistrzem w swoim fachu. Pomys by prosty, co tym bardziej czynio go tak wspaniaym. Kady dom podczony do telewizji kablowej ma skrzynk z przecznikami. Kiedy zamawiasz dodatkowy kana, taki jak HBO lub Showtime, twj przyjaciel monter przychodzi i przestawia kilka przecznikw. W tej skrzynce mieci si cae twoje kablowe ycie. A ono jest czci twego prawdziwego ja. Operatorzy sieci i hotele z telewizj kablow w pokojach zawsze podkrelaj, e na rachunku nie s wyszczeglnione tytuy ogldanych przez ciebie filmw. To prawda, ale to wcale nie oznacza, e oni ich nie znaj. Sprbuj spiera si z nimi o wysoko rachunku. Bd ci je recytowa, a padniesz z wraenia.

31

Vic szybko si zorientowa - nie wdajc si zbytnio w techniczne szczegy - e sieci kablowe opieraj si na kodach przesyanych przez skrzynk z przecznikami do komputerw w siedzibie firmy. On mg wchodzi na supy, otwiera te skrzynki i odczytywa numery. Kiedy wraca do biura, wprowadza kody do komputera i ju wszystko wiedzia. Mg na przykad dowiedzie si, e o osiemnastej po poudniu drugiego lutego ty i twoja rodzina ogldalicie patny przedpremierowy pokaz Krla Lwa. Lub, co bdzie lepszym przykadem, e od dwudziestej trzydzieci sidmego lutego zamwie Polowanie na Miss Padziernika i Na zotowosej na kanale Sizzle TV. Kapujecie, o co chodzi? Z pocztku Vic wybiera przypadkowe domy. Pisa list do waciciela posiadoci. Krtki i mrocy krew w yach. Wymienia, jakie filmy pornograficzne ogldano, o ktrej godzinie, ktrego dnia. Jasno dawa do zrozumienia, e kopie tego wykazu zostan rozesane do wszystkich czonkw rodziny, przyjaci i pracodawcy. Potem da piset dolarw za zachowanie milczenia. Moe bya to niewielka suma, ale Vic uzna j za idealn wystarczajco du, by zapewni mu dochd, a na tyle skromn, by wikszo ofiar nie wzbraniaa si przed jej wydaniem. A jednak - z pocztku zaskoczyo to Vica - zaledwie co dziesity adresat odpowiada na list. Vic nie wiedzia dlaczego. Moe ogldanie filmw pornograficznych nie byo ju powodem do wstydu. Moe ony tych facetw o tym wiedziay. Prawdziw przyczyn takiego stanu rzeczy okazao si to, e Vic wybiera ofiary zupenie przypadkowo. Powinien bardziej si przyoy. Powinien starannie dobiera jeleni. Wtedy wpad na pomys, aby skupi si na przedstawicielach pewnych zawodw, tych, ktrzy mogliby wiele straci w wyniku ujawnienia pewnych faktw. I znw w komputerach firmy znalaz wszystkie potrzebne mu informacje. Zacz szantaowa nauczycieli. Pracownikw przedszkoli. Ginekologw. Wszystkich tych, ktrych ycie zawodowe mogoby ucierpie na skutek skandalu. Nauczyciele najszybciej wpadali w panik, ale te mieli najmniej pienidzy. Vic zacz si lepiej przygotowywa. W listach umieszcza imi ony. Nazwisko pracodawcy. W wypadku nauczycieli, grozi przesaniem dowodw perwersji - sformuowanie to sam wymyli - radzie pedagogicznej i rodzicom uczniw. Lekarzom za grozi dostarczeniem dowodu waciwej komisji lekarskiej, redakcji lokalnej gazety, ssiadom i pacjentom. Pienidze zaczy spywa szybciej. Do dzisiejszego dnia ten interes przynis Vicowi prawie czterdzieci tysicy dolarw. A teraz zowi swoj najwiksz ryb - tak wielk, e z pocztku zamierza zostawi j w spokoju. Nie mg jednak. Nie mg zrezygnowa z najwikszego numeru swego ycia. Tak, trafi kogo na wieczniku. Stojcego wysoko, bardzo wysoko na wieczniku. Randall Scope. Mody, przystojny, bogaty, adna oneczka, dwjka dzieci (dwa i cztery lata), polityczne aspiracje, zdecydowany dziedzic fortuny Scopew. A Scope nie zamwi jednego filmu. Ani dwch. W cigu miesica Randall Scope zamwi dwadziecia trzy filmy pornograficzne.

32

Aha. Vic przez dwie noce pisa list z daniami, ale w kocu ograniczy si do typowej zwizej wiadomoci i jasno sformuowanej groby. Zada od Scopea pidziesiciu patykw. Miay znale si w jego skrytce do dzisiejszego dnia. I jeli si nie myli, wanie to pidziesit tysicy wypalao dziur w kieszeni jego kurtki. Mia ochot na nie zerkn. Chcia zrobi to natychmiast. Lecz by bardzo zdyscyplinowany. Zaczeka, a dotrze do domu. Zamknie drzwi, usidzie na pododze, rozetnie kopert i wysypie z niej zielone. Zoty interes. Vic zaparkowa samochd na ulicy i poszed po podjedzie. Widok jego kwatery - mieszkania nad ndznym garaem - zawsze go przygnbia. No c, nie pozostanie tu dugo. Wemie pidziesit patoli, plus prawie czterdzieci ukrytych w mieszkaniu i dziesi na koncie... Uwiadomiwszy to sobie, przystan. Sto tysicy dolarw. Mia sto patykw w gotwce. Jasna cholera. Wyjedzie natychmiast. Wemie pienidze i ruszy do Arizony. Mia tam przyjaciela, Sammyego Viola. Razem z Sammym otworz wasny interes, restauracj... moe nocny klub. Vic mia do New Jersey. Czas si wynie. Zacz od nowa. Ruszy schodami na gr, do swojego mieszkania. Nawiasem mwic, Vic nigdy nie wprowadza swoich grb w ycie. Nigdy do nikogo nie wysya kompromitujcych materiaw. Jeli ofiara nie pacia, uwaa spraw za zamknit. Nkanie jelenia nic nie da. Vic by artyst. Pracowa gow. Uywa grb, jasne, ale nigdy ich nie urzeczywistnia. W przeciwnym razie nie tylko mgby kogo rozwcieczy, ale nawet narazi si na zdemaskowanie. Nigdy nikogo nie skrzywdzi. Bo i po co? Dotar na gr i przystan przed drzwiami. Byo ciemno jak w grobie. Ta przeklta lampa przy wejciu znw si zepsua. Westchn i podnis na wysoko oczu ciki pk kluczy. Przymykajc w mroku powieki, usiowa znale waciwy. W kocu trafi na niego, gwnie posugujc si dotykiem. Gmera przy zamku, a woy klucz w dziurk. Pchn drzwi, wszed do rodka i natychmiast poczu, e co jest nie tak. Zaszelecio mu pod nogami. Vic zmarszczy brwi. Folia, pomyla. Wszedem na foli. Jakby malarz rozoy j na pododze, aby jej nie zachlapa. Zapali wiato i zobaczy mczyzn z pistoletem. - Cze, Vic.

33

Vic stkn i cofn si o krok. Stojcy przed nim mczyzna wyglda na czterdziestolatka. By wielki i gruby, a jego brzuch walczy z guzikami flanelowej koszuli - i przynajmniej w jednym miejscu zwyciy. Mia rozluniony pod szyj krawat i najpaskudniejsz fryzur, jak mona byo sobie wyobrazi: osiem rwniutkich pasemek wosw uoonych od jednego ucha do drugiego i przyklejonych brylantyn do czaszki. Twarz mia nalan, a broda gina mu w fadach tuszczu. Nogi pooy na kufrze, ktrego Vic uywa jako stolika do kawy. Gdyby zastpi bro w jego rku pilotem telewizora, wygldaby jak zmczony ojciec rodziny, ktry przed chwil wrci z pracy do domu. Drugi mczyzna, ktry wyszed zza drzwi, stanowi jego kracowe przeciwiestwo: dwudziestoletni Azjata, przysadzisty, muskularny, zbudowany jak blok granitu, z tlenionymi na jasny blond wosami, kkiem w nosie i suchawkami tego walkmana w uszach. Wydawao si, e jedynym miejscem, w ktrym mona by spotka ich razem, jest metro grubas marszczyby brwi za starannie zoon gazet, a Azjata mierzyby ci wzrokiem, lekko kiwajc gow do wtru zbyt gonej muzyki pyncej przez suchawki. Vic usiowa zebra myli. Dowiedz si, czego chc. Sprbuj si dogada. Jeste artyst, przypomnia sobie. Jeste sprytny. Znajdziesz jakie wyjcie. Wyprostowa si. - Czego chcecie? - zapyta. Uczesany grubas nacisn spust. Vic usysza stumione kaszlnicie i jego prawe kolano eksplodowao. Wytrzeszczy oczy. Wrzasn i osun si na podog, ciskajc rkami nog. Krew cieka mu midzy palcami. - To dwudziestkadwjka - powiedzia grubas, pokazujc mu pistolet. - May kaliber. Widzisz, najbardziej podoba mi si w nim to, e mog wpakowa ci sporo takich kul i nie zabi. Wci trzymajc nogi na kufrze, grubas ponownie wystrzeli. Tym razem trafi w rami, strzaskujc ko. Rka Vica obwisa jak drzwi stodoy z urwanym zawiasem. Upad na plecy i zacz ciko dysze. Odurzy go straszliwy koktajl strachu i blu. Lea z szeroko otwartymi, nieruchomymi oczami i mimo oparu, ktry zasnu jego umys, co sobie uwiadomi. Folia na pododze. Lea na niej. Co wicej, krwawi na ni. Po to tu bya. Ci ludzie rozoyli j tutaj, eby atwiej byo posprzta. - Zaczniesz odpowiada na moje pytania - zapyta grubas - czy mam znowu strzeli? Vic zacz mwi. Opowiedzia wszystko. Powiedzia im, gdzie jest reszta pienidzy. Powiedzia, gdzie s obciajce dowody. Grubas zapyta go o wsplnikw. Vic powiedzia, e nie mia adnego. Grubas przestrzeli mu drugie kolano. Ponownie zapyta o wsplnikw. Vic znw powiedzia, e nie ma ich. Grubas przestrzeli mu praw kostk. Po godzinie Vic zacz go baga, eby strzeli mu w gow.

34

Dwie godziny pniej grubas speni t prob.

35

5 Gapiem si w ekran. Nie mogem si poruszy. Przestaem ufa wasnym zmysom. Byem kompletnie odrtwiay. To niemoliwe. Wiedziaem o tym. Elizabeth nie wypada za burt jachtu i nie przyjto, e utona, bo nie znaleziono zwok. Jej ciao nie zwglio si w poarze, nic takiego. Znaleziono je w rowie przy Route 80. Wprawdzie byo troch pokiereszowane, ale zostao zidentyfikowane... Nie przez ciebie... Moe i nie, ale przez dwch czonkw jej rodziny: ojca i stryjka. W rzeczy samej, to Hoyt Parker, mj te, zawiadomi mnie, e Elizabeth nie yje. Przyszed wraz ze swym bratem Kenem do mojego pokoju w szpitalu wkrtce po tym, jak odzyskaem przytomno. Hoyt i Ken byli postawnymi, siwowosymi mczyznami o granitowych twarzach. Jeden by nowojorskim policjantem, drugi agentem FBI, obaj za byli wojennymi weteranami o wci krzepkich, muskularnych ciaach. Zdjli kapelusze i prbowali przekaza mi wiadomo z agodnym zawodowym wspczuciem, ale ja nie kupowaem tego, a oni niezbyt si starali. C wic widziaem przed chwil? Na ekranie monitora wci przemykali ludzie. Patrzyem jeszcze przez jaki czas, pragnc, by wrcia. Nic z tego. Co to za miejsce? Jakie spore miasto, tylko tyle byem w stanie stwierdzi. Rwnie dobrze mg to by Nowy Jork. Szukaj wskazwek, idioto. Powinienem si skoncentrowa. Ubrania. No dobrze, popatrzmy na ubrania. Wikszo ludzi nosia paszcze lub kurtki. Wniosek: jestemy gdzie na pnocy, a przynajmniej tam, gdzie dzisiaj nie jest zbyt ciepo. Wspaniale. Mog skreli Miami. Co jeszcze? Przyjrzaem si ludziom. Uczesania? To nic nie da. Widziaem naronik ceglanego budynku. Szukaem jakich charakterystycznych szczegw, czego, co odrniaoby ten dom od innych. Nic. Szukaem czego niezwykego... czegokolwiek. Reklamwki. Niektrzy przechodnie nieli w rkach plastikowe torby. Usiowaem odczyta napisy, lecz ludzie poruszali si zbyt szybko. Si woli nakazywaem im, by zwolnili kroku. Nie usuchali. Wci patrzyem, wodzc wzrokiem na wysokoci ich kolan. Kt ustawienia kamery wcale mi nie pomaga. Przysunem twarz tak blisko ekranu, e czuem jego ciepo. Due R. Pierwsza litera na jednej z reklamwek. Pozostaa cz napisu bya zbyt zawia, eby go odczyta. Wyglda jak napisany rcznie. Dobrze, a inne? Jakie jeszcze lady...? Obraz z kamery znik. 36

Do diaba. Wcisnem przycisk odwieania. Ukaza si komunikat o bdzie. Wrciem do emaila i kliknem hipercze. Znw bd. Poczenie zostao przerwane. Patrzyem na pusty ekran i mylaem o tym, e przed chwil widziaem na nim Elizabeth. Usiowaem jako to sobie wytumaczy. A jednak to nie by sen. Miewaem sny, w ktrych Elizabeth ya. Miaem je a za czsto. Przewanie po prostu akceptowaem w nich jej powrt zza grobu, zbyt szczliwy, by kwestionowa lub wtpi. Szczeglnie zapad mi w pami jeden sen, w ktrym bylimy razem - chocia nie pamitam, co robilimy ani gdzie bylimy - gdy nagle, miejc si, z druzgoczc pewnoci uwiadomiem sobie, e ni i wkrtce si obudz. Pamitam, jak wtedy wycignem rce, objem j i przycisnem do piersi, rozpaczliwie usiujc zabra ze sob. Znaem te sny. To, co widziaem na ekranie monitora, nie byo snem. Nie by to te duch. Nie chodzi o to, e w nie nie wierz, ale w razie wtpliwoci naley mie otwarty umys. Tyle e duchy si nie starzej. A Elizabeth na ekranie monitora troch si postarzaa. Niewiele, lecz wida byo po niej te osiem lat. Ponadto duchy nie chodz do fryzjera. Pomylaem o tym grubym warkoczu, opadajcym na jej plecy w blasku ksiyca. I o tej modnej fryzurze widzianej przed chwil. A take o oczach, w ktre patrzyem, od kiedy skoczyem siedem lat. To bya Elizabeth. Ona ya. zy znw cisny mi si do oczu, ale powstrzymaem je. Nigdy nie miaem problemu z okazywaniem uczu, lecz gdy opakaem Elizabeth, nie mogem ju wicej paka. Nie dlatego, e si wypaliem, e zabrako mi ez czy z powodu podobnych bzdur. I nie dlatego, e byem zbyt odrtwiay z alu, chocia po czci moe i dlatego. Sdz, e po prostu taka bya instynktowna reakcja obronna mojego organizmu. Po mierci Elizabeth otworzyem drzwi na ocie i wpuciem wszystek bl. Poczuem go. To bolao. Bolao tak okropnie, e teraz jaki pierwotny mechanizm obronny nie pozwala, eby to si powtrzyo. Nie wiem, jak dugo tam siedziaem. Moe p godziny. Staraem si oddycha spokojniej i ochon. Powinienem myle trzewo. Zachowa rozsdek. Powinienem ju by w domu rodzicw Elizabeth, ale nie wyobraaem sobie, jak mgbym w tych okolicznociach spojrze im w oczy. Potem przypomniaem sobie jeszcze co. Sarah Goodhart. Szeryf Lowell pyta, czy to nazwisko co mi mwi. Mwio. Bawilimy si z Elizabeth w tak dziecinn gr. Moe wy te czasami bawicie si w co takiego. Z drugiego imienia robisz pierwsze, a nazwisko z nazwy ulicy, przy ktrej mieszkasz. 37

Na przykad ja nazywam si David Craig Beck i wychowaem si przy Darby Road. Tak wic bybym Craigiem Darby. A Elizabeth byaby... Sarah Goodhart. Co si tu dzieje, do diaba? Podniosem suchawk. Najpierw zadzwoniem do rodzicw Elizabeth. W dalszym cigu mieszkali w domu przy Goodhart Road. Odebraa jej matka. Powiedziaem, e si spni. Ludzie wybaczaj to lekarzom. Jedna z ubocznych korzyci tego zawodu. Kiedy zadzwoniem do szeryfa Lowella, odezwaa si poczta gosowa. Powiedziaem, eby zadzwoni, gdy znajdzie chwil czasu. Ja nie mam telefonu komrkowego. Wiem, e to czyni mnie czonkiem mniejszoci, ale biper i tak zbyt mocno przykuwa mnie do wiata. Siedziaem i mylaem, a Homer Simpson wyrwa mnie z transu nastpnym Masz poczt!. Kurczowo chwyciem mysz. Adres nadawcy by nieznany, lecz jako temat podano uliczn kamer. Serce znw zaczo wali mi motem. Kliknem ikonk i wywietlia si wiadomo: Jutro o tej samej porze plus dwie godziny w Bigfoot.com. Wiadomo dla siebie znajdziesz pod: Nazwa uytkownika: Bat Street Haso: Teenage Poniej, na samym spodzie ekranu, jeszcze pi sw: Obserwuj ci. Nie mw nikomu. Larry Gandle, fatalnie uczesany grubas, patrzy, jak Eric Wu spokojnie robi porzdek w mieszkaniu. Wu, dwudziestoszecioletni Koreaczyk ze zdumiewajc liczb kolczykw i tatuay umieszczonych w rozmaitych miejscach ciaa, by najgroniejszym czowiekiem, jakiego Gandle spotka w yciu. Wu by zbudowany jak may czog, cho to samo w sobie nie miao wikszego znaczenia. Gandle zna wielu ludzi o takiej budowie ciaa i wiedzia, e wydatne muskuy byway zbyt czsto kompletnie bezuyteczne. To nie dotyczyo Erica Wu. Twarde jak skaa minie to nieza rzecz, lecz sekret straszliwej siy Wu kry si, w jego pokrytych odciskami doniach, ktre przypominay dwie bryy cementu z twardymi jak stal pazurami. Pracowa nad nimi godzinami, tukc cegy, wystawiajc je na wysokie i niskie temperatury, robic pompki na dwch palcach. A kiedy uywa ich jako broni, powodowa niewiarygodne zniszczenia tkanek i koci ofiary.

38

O takich jak Wu zawsze kr rozmaite ponure opowieci, przewanie zmylone, ale Larry Gandle widzia, jak Koreaczyk zabi czowieka, naciskajc palcami jakie sobie tylko znane punkty na twarzy i brzuchu. By wiadkiem tego, jak chwyci faceta za uszy i oderwa mu je, jakby byy z papieru. Czterokrotnie widzia, jak zabija ludzi, za kadym razem w inny sposb, nigdy nie uywajc broni. I adna z ofiar nie umara szybko. Nikt nie wiedzia, skd dokadnie pochodzi Wu, ale powszechnie przyjta opowie napomykaa o trudnym dziecistwie w Korei Pnocnej. Gandle nigdy go o to nie pyta. S takie mroczne cieki, gdzie umys nie powinien si zapuszcza. Ciemna strona charakteru Erica Wu - zaoywszy, e istniaa jaka jasna strona - bya jedn z nich. Kiedy Wu skoczy wpycha do worka bezksztatn mas, ktra niedawno bya Vikiem Lettym, spojrza na Gandlea tymi swoimi oczami. To oczy trupa, pomyla Larry Gandle. Oczy dziecka ze zdjcia korespondenta wojennego. Wu nawet nie zdj suchawek. Z odtwarzacza nie pyn hip hop, rap ani nawet rocknroll. Prawie przez cay czas sucha muzyki relaksacyjnej z kompaktw, ktre mona znale w Sharper Image, tych zatytuowanych Morska bryza lub Szemrzcy strumyk. - Mam zabra go do Bennyego? - zapyta Azjata. Mwi powoli, dziwnie akcentujc sowa, jak posta z kreskwek. Larry Gandle skin gow. Benny prowadzi krematorium. Z prochu powstae i w proch.... Cho w wypadku Vica Lettyego naleao raczej mwi o mieciu, nie prochu. - I pozbd si tego. Gandle wrczy Ericowi Wu dwudziestkdwjk. W ogromnej doni Koreaczyka bro wygldaa niepozornie i bezuytecznie. Wu spojrza na ni, marszczc brwi, zapewne rozczarowany tym, e Gandle wybra pistolet, a nie jego niezwyke umiejtnoci, po czym wepchn dwudziestkdwjk do kieszeni. Ze strzau z broni tego kalibru rzadko powstaj rany wylotowe. To oznaczao mniej dowodw do usunicia. Krew wraz z ciaem znalaza si w winylowym worku. Bez baaganu, bez ladw. - Na razie - rzek Wu. Jedn rk podnis worek z ciaem, jakby to bya walizka, i wyszed. Larry Gandle kiwn mu gow na poegnanie. Nie bawiy go cierpienia Vica Lettyego - ale te niespecjalnie go poruszyy. To byo cakiem proste. Gandle musia mie cakowit pewno, e Letty pracowa sam i nie zostawi adnych dowodw, ktre mgby znale kto inny. To oznaczao, e musia go zama. Nie byo innego wyjcia. Wszystko sprowadzao si do wyboru midzy rodzin Scopew a Vikiem Lettym. Scopeowie byli porzdnymi ludmi. Nigdy nie zrobili nic zego Vicowi Lettyemu. Tymczasem on usiowa wyrzdzi im krzywd. Tylko jedna strona moga wyj z tego starcia

39

cao - niewinna, majca dobre chci ofiara lub pasoyt usiujcy erowa na cudzym nieszczciu. Jak si nad tym zastanowi, wybr by atwy. W kieszeni Gandlea zadwiczaa komrka. Wyj aparat. - Tak. - Zidentyfikowali ciaa znad jeziora. - I? - To oni. Jezu Chryste, to Bob i Mel. - Gandle zamkn oczy. - Co to oznacza, Larry? - Nie mam pojcia. - I co teraz zrobimy? Larry Gandle wiedzia, e nie ma wyboru. Bdzie musia porozmawia z Griffinem Scopeem. To obudzi nieprzyjemne wspomnienia. Osiem lat. Po omiu latach. Gandle potrzsn gow. Stary czowiek znw bdzie cierpia. - Zajm si tym.

40

6 Kim Parker, moja teciowa, jest pikna. Zawsze tak przypominaa mi Elizabeth, e jej twarz staa si dla mnie uosobieniem tego, co mogoby by. mier crki jednak powoli nadwtlia jej urod. Teraz twarz miaa cignit, prawie kruch. Oczy wyglday jak kulki z marmuru, ktry popka w rodku. Od lat siedemdziesitych dom Parkerw prawie si nie zmieni - samoprzylepna boazeria, podoga wyoona wochat jasnoniebiesk wykadzin w biae plamki, kominek ze sztucznego granitu w stylu rancza Bradych. Pod jedn cian staa podstawka pod telewizor, taka z pkami z biaego plastiku i zoconymi metalowymi nkami. Obrazy z klaunami i malowane fajansowe talerze. Jedynej dostrzegalnej zmianie uleg telewizor. Przez te lata urs, zmieniajc si z obego dwunastocalowego czarno-biaego odbiornika w ogromnego kolorowego, pidziesiciocalowego potwora, ktry zajmowa cay kt pokoju. Moja teciowa siedziaa na tej samej kanapie, na ktrej tak czsto ja i Elizabeth siedzielimy... i nie tylko. Umiechnem si na to wspomnienie i pomylaem: ach, gdyby ta kanapa moga mwi. Lecz ten paskudny mebel, obity materiaem w jaskrawy kwiatowy wzr, pamita nie tylko chwile miosnych uniesie. Siedzielimy tu z Elizabeth, kiedy otwieralimy listy z zawiadomieniami o przyjciu na studia. Przytuleni, ogldalimy z tego miejsca Lot nad kukuczym gniazdem, owc jeleni i stare filmy Hitchcocka. Uczylimy si, ja siedzc, a Elizabeth lec... z gow na moich kolanach. Na tej kanapie zwierzyem si jej, e chc zosta lekarzem - wielkim chirurgiem, a przynajmniej tak sdziem. Ona powiedziaa mi, e chce skoczy prawo i pracowa z dziemi. Elizabeth nie moga znie myli, e s dzieci, ktre cierpi. Pamitam sta, ktry odbya podczas wakacji po pierwszym roku studiw. Pracowaa dla Covenant House, pomagajc bezdomnym i zbiegym z domw dzieciom z najgorszych dzielnic Nowego Jorku. Raz pojechaem z ni furgonetk Covenant House. Jedzilimy po Czterdziestej Drugiej Ulicy z czasw sprzed kadencji Giulianiego, szukajc w cuchncym ludzkim mietnisku dzieci, ktre potrzeboway schronienia. Elizabeth wypatrzya czternastoletni dziwk, tak zapan, e uwalan we wasnych nieczystociach. Skrzywiem si z obrzydzenia. Nie jestem z tego dumny. Wprawdzie to te ludzie, lecz - mwic szczerze - brzydziem si tym brudem. Pomagaem, ale brzydziem si. Elizabeth nawet si nie skrzywia. Miaa dar. Braa te dzieci na rce. Nosia je. Umya t dziewczyn, pielgnowaa j i rozmawiaa z ni przez ca noc. Patrzya tym dzieciom prosto w oczy. Elizabeth naprawd wierzya, e wszyscy s dobrzy i wartociowi. Bya naiwna w sposb, jakiego jej zazdrociem. Zawsze zastanawiaem si, czy tak umara - zachowujc t czyst naiwno - mimo blu wierzc w humanitaryzm i wszystkie te cudowne nonsensy. Mam nadziej, e tak, ale obawiam si, e KillRoy zdoa j zama. Kim Parker siedziaa wyprostowana, z rkami na podoku. Zawsze mnie lubia, chocia kiedy Elizabeth i ja dorastalimy, czca nas wi troch niepokoia naszych rodzicw. Chcieli, ebymy mieli innych przyjaci. To pewnie zupenie naturalne. Hoyt Parker, ojciec Elizabeth, jeszcze nie wrci do domu, wic rozmawialimy z Kim o wszystkim i niczym... a raczej, ujmujc to inaczej, rozmawialimy o wszystkim oprcz 41

Elizabeth. Nie odrywaem oczu od Kim, gdy wiedziaem, e nad kominkiem stoi mnstwo zdj Elizabeth... z tym amicym serce umiechem. Ona yje... Nie mogem w to uwierzy. Umys, o czym wiedziaem z czasw dyurw na oddziale psychiatrycznym (nie mwic ju o przypadku, ktry wystpi w mojej rodzinie), ma niesamowite zdolnoci znieksztacania rzeczywistoci. Nie sdziem, e jestem dostatecznie stuknity, eby obraz na monitorze by podem mojej wyobrani, ale przecie wariaci zawsze uwaaj si za normalnych. Mylaem o mojej matce i zastanawiaem si, jak oceniaa swoj psychik, czy kiedykolwiek potrafia powanie rozway jej stan. Pewnie nie. Rozmawialimy z Kim o pogodzie. Mwilimy o moich rodzicach. O jej nowej pracy w niepenym wymiarze godzin u Macyego. A potem Kim piekielnie mnie zaskoczya. - Masz kogo? - zapytaa. Byo to pierwsze osobiste pytanie, jakie kiedykolwiek mi zadaa. Wytrcia mnie z rwnowagi. Nie wiedziaem, co chciaa usysze. - Nie - odpowiedziaem. Skina gow i miaa tak min, jakby chciaa co doda. Podniosa rk do ust. - Czasem umawiam si na randki - powiedziaem. - To dobrze - odpara ze zbyt energicznym skinieniem gowy. - Powiniene. Spojrzaem na swoje donie i ze zdziwieniem usyszaem wasny gos. - Wci tak bardzo za ni tskni. Nie zamierzaem tego powiedzie. Chciaem to przemilcze i prowadzi niezobowizujc pogawdk, jak zwykle. Zerknem na ni. Bya zbolaa i wdziczna. - Wiem o tym, Beck - stwierdzia. - Nie powiniene jednak mie poczucia winy dlatego, e spotykasz si z ludmi. - Nie mam - odparem. - Chc powiedzie, e to nie tak. Pochylia si do mnie. - A jak? Nie mogem mwi. Chciaem. Ze wzgldu na ni. Patrzya na mnie szklistymi oczami, tak wyranie, tak rozpaczliwie chcc porozmawia o crce. Nie mogem. Potrzsnem gow.

42

Usyszaem zgrzyt klucza w zamku. Oboje gwatownie wyprostowalimy si i obejrzelimy, jak zaskoczeni kochankowie. Hoyt Parker barkiem pchn drzwi i zawoa on po imieniu. Wszed do przedpokoju i z gonym westchnieniem postawi na pododze sportowy worek. Krawat mia rozluniony pod szyj, koszul pomit, a rkawy podwinite do okci. Mia bicepsy jak marynarz Popeye. Kiedy zobaczy nas siedzcych na kanapie, wyda ponowne westchnienie, jeszcze goniejsze i z wyran nut dezaprobaty. - Jak si masz, David? - powiedzia do mnie. Podalimy sobie rce. Ucisk jego szorstkiej i twardej od odciskw doni jak zwykle by zbyt mocny. Kim przeprosia i wysza z pokoju. Wymienilimy z Hoytem zwyczajowe uprzejmoci i zapada cisza. Hoyt Parker nigdy nie czu si dobrze w mojej obecnoci. By moe bya to jaka forma kompleksu Elektry, ale zawsze wyczuwaem, e widzia we mnie zagroenie. Rozumiaem go. Jego maa dziewczynka spdzaa ze mn kad woln chwil. W cigu dugich lat zdoalimy przezwyciy jego niech i nawiza prawie przyjacielskie stosunki. Do czasu mierci Elizabeth. Obwinia mnie o to, co si stao. Oczywicie nigdy tego nie powiedzia, ale widz to w jego oczach. Hoyt Parker jest krpym, silnym mczyzn. Twardym jak skaa, prawdziwym Amerykaninem. Przy nim Elizabeth zawsze czua si bezpieczna. Roztacza tak aur. Dopki Wielki Hoyt by przy niej, jego maej dziewczynce nie moga sta si krzywda. Nie sdz, eby przy mnie miaa takie poczucie bezpieczestwa. - Jak w pracy? - zapyta. - Dobrze - odparem. - A u ciebie? - Rok do emerytury. Kiwnem gow i znw zamilklimy. Jadc tutaj, postanowiem nic nie mwi o tym, co zobaczyem na ekranie monitora. Nie dlatego, e zabrzmiaoby to jak majaczenie szaleca. Nie dlatego, e otworzyoby stare rany i sprawio im obojgu okropny bl. Chodzio o to, e nie miaem pojcia, co si dzieje. W miar upywu czasu cay ten epizod wydawa si coraz bardziej nierealny. Postanowiem rwnie wzi sobie do serca ostatnie sowa wiadomoci. Nie mw nikomu. Nie wiedziaem dlaczego, nie wiedziaem, co si waciwie dzieje, lecz wszystko to prowadzio do przeraajcych wnioskw. Mimo to upewniem si, e Kim nie moe nas usysze, po czym nachyliem si do Hoyta i powiedziaem cicho: - Mog ci o co zapyta? - Nie odpowiedzia, zamiast tego obrzuci mnie jednym z tych swoich sceptycznych spojrze. - Chciabym wiedzie... - urwaem. - Chciabym wiedzie, jak wygldaa. - Jak wygldaa? - Kiedy poszede do kostnicy. Chc wiedzie, co zobaczye. 43

Co stao si z jego twarz, jakby mikro wybuchy podciy fundamenty. - Na rany Chrystusa, dlaczego o to pytasz? - Po prostu zastanawiaem si - odparem kulawo. - W rocznic i w ogle. Zerwa si i otar donie o nogawki spodni. - Chcesz drinka? - Jasne. - Moe by burbon? - Byoby wspaniale. Podszed do barku na kkach; sta przy kominku, a wic przy fotografiach. Nie odrywaem oczu od podogi. - Hoyt? Odkrci zakrtk butelki. - Jeste lekarzem - rzek, trzymajc w rce szklaneczk. - Widywae zwoki. - Tak. - No, to wiesz. Wiedziaem. Przynis mi drinka. Wziem go odrobin zbyt pospiesznie i upiem yk. Hoyt patrzy na mnie przez chwil, a potem podnis szklaneczk do ust. - Nigdy nie pytaem ci o szczegy - zaczem. Nawet wicej... wrcz celowo unikaem rozmowy na ten temat. Inne rodziny ofiar, jak nazywaa je telewizja, pawiy si w tym. Codziennie przychodziy na proces KillRoya, suchay i pakay. Ja nie. Nie sdziem, eby to ulyo im w cierpieniu. Moje cierpienie zamknem w sobie. - Nie chcesz zna szczegw, Beck. - Bya bita? Hoyt wpatrywa si w gb szklanki. - Dlaczego to robisz? - Musz wiedzie.

44

Zerkn na mnie znad szka. Przesun spojrzeniem po mojej twarzy. Czuem si tak, jakby wnikao mi pod skr. Nie spuszczaem oczu. - Miaa sice, tak. - Gdzie? - David... - Na twarzy? Zmruy oczy, jakby zauway co nieoczekiwanego. - Tak. - Na ciele te? - Nie patrzyem na jej ciao - odpar. - Wiesz jednak, e odpowied brzmi tak. - Dlaczego nie obejrzae jej ciaa? - Byem tam jako jej ojciec, nie detektyw, i tylko po to, eby zidentyfikowa ciao. - Czy to byo atwe? - Co takiego? - Identyfikacja. Chodzi mi o to, e powiedziae, e miaa posiniaczon twarz. Zdrtwia. Oprni szklank. Z rosncym przestrachem uwiadomiem sobie, e posunem si za daleko. Powinienem postpowa zgodnie z planem. Miaem trzyma jzyk za zbami. - Naprawd chcesz to wiedzie? Nie, pomylaem. Mimo to skinem gow. Hoyt Parker odstawi szklaneczk, zoy rce na piersi i zakoysa si na pitach. - Lewe oko Elizabeth zniko pod opuchlizn. Nos miaa zamany i spaszczony jak grudka gliny. Na czole ran cit, prawdopodobnie zadan otwieraczem do konserw. Szczk wyrwano z zawiasw, rozrywajc cigna - recytowa monotonnym gosem. - Na prawym policzku wypalono liter K... mona byo jeszcze wyczu zapach zwglonej skry. odek podszed mi do garda. Hoyt twardo spojrza mi w oczy. - I chcesz wiedzie, co byo w tym najgorsze, Beck? - Patrzyem na niego i czekaem. - Mimo wszystko nie zajo mi to wiele czasu - rzek. - Natychmiast poznaem, e to Elizabeth.

45

7 Brzk kieliszkw z szampanem harmonizowa z sonat Mozarta. Harfa tworzya melodyjny podkad cichych rozmw. Griffin Scope lawirowa midzy czarnymi smokingami i byszczcymi sukniami. Ludzie zawsze opisywali Griffina Scopea tym samym sowem: multimilioner. Oprcz tego nazywali go biznesmenem lub wpywowym czowiekiem, wspominali o jego wysokim wzrocie i o tym, e jest mem, dziadkiem i ma siedemdziesit lat. Mogli wygasza rne komentarze na temat jego charakteru, rodziny czy etyki zawodowej, zawsze jednak - czy to w gazetach, czy w telewizji - powtarzao si jedno sowo. Multimilioner. Multimilioner Griffin Scope. Griffin urodzi si bogaty. Jego dziadek by jednym z pierwszych wielkich przemysowcw, ojciec powikszy t fortun, a Griffin pomnoy j wielokrotnie. Wikszo rodzinnych imperiw rozpada si do trzeciego pokolenia. Lecz nie w wypadku Scopew. Wpyno na to gwnie ich wychowanie. Na przykad Griffin, w przeciwiestwie do wielu rwnych mu pozycj modziecw, nie uczszcza do prestiowej prywatnej szkoy, takiej jak Exeter czy Lawrenceville. Jego ojciec postanowi nie tylko posa go do zwykej szkoy publicznej, ale rwnie zlokalizowanej w najbliszym duym miecie - w Newark. Mieciy si tam jego biura, wic nie mia adnego problemu z ominiciem przepisw o rejonizacji. W tamtych czasach wschodnie dzielnice Newark nie byy jeszcze tak niebezpieczne jak dzi, kiedy nikt zdrowy na umyle nie sprbuje przejecha przez nie samochodem. Mieszkaa tam klasa robotnicza i urzdnicy, twardziele, ale nie kryminalici. Griffinowi bardzo si tam spodobao. Nawizane w szkole redniej przyjanie przetrway do dzi... przez pidziesit lat. Lojalno to rzadka zaleta i kiedy Griffin dostrzega j u kogo, pamita o tym, by za ni naleycie wynagrodzi. Wielu goci obecnych tutaj tego wieczoru zna jeszcze z czasw Newark. Niektrzy nawet pracowali dla niego, ale nie by ich bezporednim szefem. Przyjcie zostao zorganizowane z powodu szczeglnie miego sercu Griffina Scopea: zebrania funduszy na rzecz fundacji charytatywnej Brandona Scopea, nazwanej tak dla uczczenia pamici jego zamordowanego syna Brandona. Griffin zaoy t fundacj, skadajc na jej rzecz dotacj w wysokoci stu milionw dolarw. Przyjaciele szybko dooyli drugie tyle. Griffin nie by gupi. Wiedzia, e wielu zrobio to tylko po to, eby mu si przypodoba. Podczas swego zbyt krtkiego ycia Brandon Scope zjedna sobie wielu ludzi. Obdarzony przez los szczciem i zdolnociami, Brandon mia niemal nadludzk charyzm. To przycigao do niego ludzi. Jego drugi syn, Randall, by dobrym chopcem, ktry wyronie na porzdnego czowieka. Lecz Brandon... Brandon by prawdziwym czarodziejem. Znw poczu bl. Ten oczywicie nigdy go nie opuszcza. Podczas ciskania doni i poklepywania po plecach al pozostawa u jego boku, zagldajc mu przez rami, szepczc do ucha, przypominajc, e bd partnerami do koca ycia. - Cudowne przyjcie, Griff.

46

Griffin podzikowa i poszed dalej. Kobiety miay wspaniae fryzury i suknie cudownie odsaniajce ramiona. Doskonale komponoway si z licznymi lodowymi rzebami - tak lubianymi przez jego on Allison - ktre powoli topiy si na importowanych lnianych obrusach. Po sonacie Mozarta zabrzmiaa sonata Chopina. Kelnerzy w biaych rkawiczkach kryli po sali z tacami malajskich krewetek, plastrw poldwicy z Omaha oraz rozmaitych przedziwnych zaksek, ktre zawsze wydaway si zawiera suszone na socu pomidory. Dotar do Lindy Beck, modej damy, ktra zarzdzaa fundacj charytatywn Brandona. Ojciec Lindy rwnie by jego starym szkolnym koleg z Newark, a ona, jak wiele innych osb, znalaza swoje miejsce w rozlegym imperium finansowym Scopea. Jeszcze jako studentka zacza pracowa dla rnych przedsibiorstw tej rodziny. Zarwno ona, jak i jej brat ukoczyli studia dziki ufundowanym przez niego stypendiom. - Wygldasz olniewajco - powiedzia, chocia pomyla, e wyglda na zmczon. Linda Beck umiechna si do niego. - Dzikuj, panie Scope. - Ile razy ci prosiem, eby mwia mi Griff? - Kilkaset - odpara. - Co u Shauny? - Obawiam si, e jest w lekkim doku. - Pozdrw j ode mnie. - Zrobi to, dzikuj. - Zapewne powinnimy si spotka w przyszym tygodniu. - Zadzwoni do paskiej sekretarki. - wietnie. Griffin cmokn j w policzek i w tym momencie dostrzeg w foyer Larryego Gandlea. Larry wyglda na wykoczonego i zaniedbanego, ale on zawsze sprawia takie wraenie. Mona by go wbi w skrojony na miar garnitur od Josepha Abbouda, a po godzinie wygldaby na nim jak co wyszperanego w szmateksie. Larry Gandle nie powinien tu przebywa. Ich spojrzenia spotkay si. Larry kiwn gow i odwrci si. Griffin odczeka jeszcze chwilk lub dwie, a potem poszed korytarzem w lad za swoim modym przyjacielem. Ojciec Larryego, Edward, by rwnie szkolnym koleg Griffina z czasw Newark. Edward Gandle umar na atak serca dwanacie lat temu. Piekielna strata. By porzdnym czowiekiem. Od tej pory jego syn sta si praw rk i powiernikiem Scopea. 47

Razem weszli do biblioteki Griffina. Kiedy by to cudowny pokj, wyoony dbem i mahoniem, z sigajcymi od podogi po sufit pkami i antycznymi globusami. Dwa lata temu Allison, wpadszy w postmodernistyczny sza, zdecydowaa, e wystrj pomieszczenia wymaga gruntownej zmiany. Stare boazerie usunito i teraz pokj by biay, przestronny, funkcjonalny i rwnie przytulny jak myjnia samochodowa. Allison bya tak dumna ze swego pomysu, e Griffin nie mia serca powiedzie jej, jak bardzo mu si to nie podoba. - Byy jakie problemy? - zapyta Griffin. - Nie - odpar Larry. Griffin zaproponowa Larryemu fotel. Larry odmownie pokrci gow i zacz przechadza si po pokoju. - Byo le? - Musielimy si upewni, e sprawa zostaa zamknita. - Oczywicie. Kto zaatakowa Randalla, syna Griffina, wic Griffin odda cios. Tej lekcji nigdy nie zapomni. Nie siedzisz spokojnie, kiedy kto napadnie ciebie lub osob, ktr kochasz. I nie reagujesz jak rzd, z jego proporcjonalnymi odpowiedziami i tym podobnymi bzdurami. Jeli kto ci krzywdzi, zapominasz o miosierdziu i litoci. Eliminujesz wroga. Oczyszczasz teren. Ci, ktrzy krzywi si na tak filozofi, uwaaj j za niepotrzebny makiawelizm, zazwyczaj powoduj najwiksze szkody. Im szybciej rozwiesz problem, tym mniej przelejesz krwi. - Zatem co ci niepokoi? - zapyta Griffin. Larry kry po pokoju. Potar przd swojej ysiny. Griffinowi nie podobao si to. Larry nie nalea do osb, ktre atwo wyprowadzi z rwnowagi. - Nigdy ci nie okamaem, Griff - powiedzia. - Wiem o tym. - Czasem jednak musz ci... izolowa. - Izolowa? - Na przykad od tych, ktrych wynajmuj. Nigdy nie podaj ci ich nazwisk. Im te nigdy adnych nie podaj. - To szczegy. - Tak. - Co si stao? 48

Larry przesta chodzi po pokoju. - Pamitasz, jak osiem lat temu wynajlimy dwch ludzi do wykonania pewnego zadania? Griffin zblad jak ciana. Przekn lin. - I wykonali je w podziwu godny sposb. - Tak. A raczej by moe. - Nie rozumiem. - Wykonali zadanie. Przynajmniej czciowo. Zagroenie najwyraniej zostao wyeliminowane. Chocia dom co tydzie sprawdzano, by mie pewno, czy nie ma gdzie urzdze podsuchowych, ci dwaj mczyni nigdy nie wymieniali nazwisk. Zasada Scopea. Larry Gandle czsto zastanawia si, czy wynikao to z ostronoci multimilionera, czy te pomagao mu strawi to, co czsto byli zmuszeni robi. Podejrzewa to drugie. Griffin bezwadnie wycign si w fotelu, jakby kto go popchn. - Dlaczego wycigasz teraz t spraw? - zapyta cicho. - Wiem, jakie to dla ciebie bolesne. Griffin nie odpowiedzia. - Dobrze zapaciem tym ludziom - podj Larry. - Spodziewam si. - Tak. - Odchrzkn. - C, po tej historii mieli przez jaki czas siedzie cicho. Na wszelki wypadek. - Mw dalej. - Nigdy nie otrzymalimy od nich adnej wiadomoci. - Dostali swoje pienidze, mam racj? - Tak. - C wic w tym dziwnego? Moe uciekli ze swoim wieo zdobytym bogactwem. Moe opucili kraj albo zmienili tosamo. - Tak - odpar Larry. - Tak zakadalimy. - Ale?

49

- W zeszym tygodniu znaleziono ich ciaa. Nie yj. - Wci nie widz problemu. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. - Nie yj od dawna. - Od dawna? - Co najmniej od piciu lat. I znaleziono ich pogrzebanych w pobliu jeziora, nad ktrym... nad ktrym doszo do tamtego incydentu. Griffin otworzy usta, zanikn je i znw otworzy. - Nie rozumiem. - Szczerze mwic, ja te. Zbyt wiele. To ju zbyt wiele. Griffin przez cay wieczr powstrzymywa zy cisnce si do oczu z powodu przyjcia wydanego na cze Brandona i w ogle. Teraz nagle znw wrcia sprawa jego tragicznej mierci. By bliski zaamania. Spojrza na swojego powiernika. - To nie moe si powtrzy. - Wiem, Griff. - Musimy si dowiedzie, co zaszo. Chc wiedzie wszystko. - Miaem na oku wszystkich jej znajomych. Szczeglnie ma. Na wszelki wypadek. Teraz przyjrzymy mu si jeszcze dokadniej. - Dobrze - powiedzia Griffin. - Choby nie wiem co, przeszo trzeba pogrzeba. Niewane, kto zostanie pogrzebany wraz z ni. - Rozumiem. - I wiesz co, Larry? Gandle czeka. - Znam nazwisko jednego z tych, ktrych zatrudniasz. - Mwi o Ericu Wu. Griffin Scope otar oczy i ruszy z powrotem do swoich goci. - Wykorzystaj go.

50

8 Shauna i Linda wynajmoway trzypokojowe mieszkanie na rogu Riverside Drive i Sto Szesnastej Ulicy, niedaleko od Columbia University. Udao mi si znale miejsce do zaparkowania zaledwie przecznic dalej, co byo rwnie czstym wydarzeniem jak rozstpienie si morza czy wrczenie Mojeszowi kamiennych tablic. Shauna nacisna przycisk bramofonu, eby mnie wpuci. Linda jeszcze nie wrcia z przyjcia. Mark spa. Na palcach wszedem do jego pokoju i pocaowaem go w czoo. Wci szala na punkcie Pokmonw, co byo wida. Pociel zdobiy obrazki Pikachu, a w ramionach tuli wypchan kukiek Squirtle. Ludzie krytykuj t mod, ale to przypomina mi moj wasn dziecinn obsesj na punkcie Batmana i Kapitana America. Patrzyem na niego przez kilka sekund. Wiem, e to banalne, ale wanie takie drobne przyjemnoci przynosi ycie. Shauna staa w drzwiach i czekaa. Kiedy w kocu wrcilimy do salonu, zapytaem: - Masz co przeciwko temu, e si napij? Wzruszya ramionami. - Poczstuj si. Nalaem sobie p szklaneczki burbona. - Przyczysz si? Przeczco pokrcia gow. Usiedlimy na kanapie. - O ktrej Linda ma wrci do domu? - zapytaem. - Pytaj mnie - odpowiedziaa powoli. Nie spodoba mi si sposb, w jaki to mwia. - Do licha - mruknem. - To chwilowe, Beck. Kocham Linde, przecie wiesz. - Do licha - powtrzyem. W zeszym roku Linda i Shauna pokciy si na dwa miesice. To nie byo dobre, szczeglnie dla Marka. - Nie wyprowadzam si ani nic takiego - powiedziaa Shauna. - No, to o co chodzi? - Zawsze o to samo. Mam wspania prac i wci jestem na topie. Przez cay czas otaczaj mnie pikni i interesujcy ludzie. Nic nowego, prawda? Wszyscy o tym wiemy. Mimo to Linda uwaa, e jestem flirciar.

51

- Bo jeste - stwierdziem. - No jasne, ale to nic nowego, prawda? - Nie odpowiedziaem. - Mimo wszystko wieczorem wracam do domu i Lindy. - I nigdy nie robisz tego okrn drog? - Gdyby nawet zdarzy mi si jaki objazd, nie miaby znaczenia. Wiesz o tym, Beck. Nie mog da si zamkn w klatce. Musz pokazywa si publice. - Ciekawa przenonia. - Tak sdz. Przez dug chwil popijaem w milczeniu. - Beck? - Co? - Teraz twoja kolej. - To znaczy? Przeszya mnie spojrzeniem i czekaa. Pomylaem o ostrzeeniu na kocu wiadomoci przesanej poczt elektroniczn. Nie mw nikomu. Gdyby ta wiadomo rzeczywicie pochodzia od Elizabeth - mj umys z trudem bra pod uwag tak moliwo - wiedziaaby, e powiem o tym Shaunie. Moe nie Lindzie. Ale Shaunie? Mwiem jej wszystko. Musiaa o tym wiedzie. - By moe - odezwaem si. - Elizabeth yje. Shauna nie przestaa kry po pokoju. - Ucieka z Elvisem, tak? - Zaraz jednak zobaczya moj min i przystana. - Wyjanij poprosia. Zrobiem to. Powiedziaem jej o licie. Opowiedziaem o ulicznej kamerze. I o tym, e widziaem Elizabeth na ekranie monitora. Shauna przez cay czas nie odrywaa ode mnie oczu. Nie kiwaa gow ani nie przerywaa. Kiedy skoczyem, ostronie wyja papierosa z pudeka i woya do ust. Ju kilka lat temu rzucia palenie, ale lubia si tak bawi. Obejrzaa go, obracajc w palcach, jakby nigdy przedtem czego takiego nie widziaa. Niemal mogem dostrzec, jak si przesuwaj trybiki w jej gowie. - W porzdku - powiedziaa. - Zatem jutro o smej pitnacie ma nadej nastpna wiadomo? Kiwnem gow. - Zaczekajmy wic do tego czasu. 52

Schowaa papierosa z powrotem do pudeka. - Nie uwaasz, e zwariowaem? Shauna wzruszya ramionami. - Nieistotne - odpara. - Czyli? - To, co mi przed chwil opowiedziae, mona tumaczy rozmaicie. - Na przykad obdem. - Taak, pewnie, jest taka moliwo. Po co jednak od razu myle o najgorszym? Zamy, e to prawda. Zamy, e naprawd j widziae i Elizabeth yje. Jeli si mylimy... no c, szybko si o tym przekonamy. Jeeli mamy racj... - Zmarszczya brwi, zastanowia si, potrzsna gow. - Chryste, mam cholern nadziej, e mamy racj. Umiechnem si do niej. - Kocham ci, wiesz. - Taak - mrukna. - Wszyscy mnie kochaj. Kiedy wrciem do domu, nalaem sobie ostatniego szybkiego drinka. Pocignem yk i poczuem, jak ciepy pyn wdruje ku dobrze znanemu przeznaczeniu. Owszem, pij. Mimo to nie jestem pijakiem. To prawda. Wiem, e flirtuj z alkoholizmem. Wiem rwnie, e ten flirt jest rwnie bezpieczn zabaw jak zalecanie si do nieletniej crki gangstera. Na razie jednak ta gra wstpna nie doprowadzia do stosunku. I jestem dostatecznie mdry, by wiedzie, e taki stan rzeczy nie moe trwa wiecznie. Chloe niemiao podesza, ze swoj typow min mwic niedwuznacznie: jedzenie, spacer, jedzenie, spacer. Psy s cudownie konsekwentne. Sypnem jej karmy i wyprowadziem na spacer dookoa budynku. Dobrze byo odetchn wieym i zimnym powietrzem, ale przechadzki nigdy nie pomagay mi zebra myli. Spacerowanie to piekielnie nudne zajcie. Lubiem jednak patrze na przechadzajc si Chloe. Wiem, e to dziwnie brzmi, ale pies czerpie tyle przyjemnoci z takiej zwyczajnej czynnoci. Obserwujc j, wpadaem w trans jak jogin. Wrciwszy do domu, po cichu ruszyem do sypialni. Chloe posza za mn. Dziadek spa. Jego nowa pielgniarka te. Chrapaa dononie i piskliwie, jak posta z kreskwek. Wczyem komputer i zaczem si zastanawia, dlaczego szeryf Lowell nie odpowiedzia na mj telefon. Mylaem o tym, czy zadzwoni do niego, ale ju prawie dochodzia pomoc. Potem doszedem do wniosku, e pora nie ma znaczenia. Podniosem suchawk i wybraem numer. Lowell mia telefon komrkowy. Jeli poszed spa, to przecie mg j wyczy, zgadza si? Odebra po trzecim dzwonku. 53

- Halo, doktorze Beck. W jego gosie wyczuem napicie. Zauwayem take, e ju nie zwrci si do mnie per Doc. - Dlaczego pan nie zatelefonowa? - zapytaem. - Pno wrciem - odpar. - Pomylaem, e zapi pana rano. - Dlaczego pyta mnie pan o Sarah Goodhart? - Jutro - owiadczy. - Sucham? - Jest pno, doktorze Beck. Skoczyem sub. Ponadto myl, e powinienem przekaza to panu osobicie. - Czy przynajmniej nie moe pan powiedzie...? - Bdzie pan rano w przychodni? - Tak. - Wtedy tam zadzwoni. Poegna mnie uprzejmie, lecz stanowczo, i rozczy si. Gapiem si na suchawk i rozmylaem, o co w tym wszystkim chodzi. O spaniu nie byo mowy. Wikszo nocy spdziem w sieci, surfujc po rnych ulicznych kamerach, majc nadziej natrafi na waciw. Jak szukanie igy we wszechwiatowej stercie siana. W kocu daem sobie spokj i poszedem do ka. Zawd lekarza uczy cierpliwoci. Wci przeprowadzam badania, ktrych wyniki mog zmieni - lub zakoczy - ycie przychodzcych do mnie dzieci, i mwi im oraz ich rodzicom, eby byli cierpliwi. Nie maj innego wyjcia. By moe to samo mona powiedzie o tej sytuacji. W tym momencie byo zbyt wiele niewiadomych. Jutro, kiedy zaoguj si do Bigfoota jako uytkownik Bat Street i podam haso Teenage, moe dowiem si wicej. Przez jaki czas spogldaem w sufit. Potem spojrzaem na prawo. Po tej stronie spaa Elizabeth. Ja zawsze zasypiaem pierwszy. Zwykem tak lee i obserwowa profil jej twarzy, cakowicie skupionej na lekturze ksiki. Patrzyem na ni, dopki nie zamknem oczu i nie zapadem w sen. Teraz obrciem si na plecy, a potem na drugi bok. O czwartej rano Larry Gandle rzuci okiem nad tlenionymi lokami Erica Wu. Koreaczyk by niewiarygodnie zdyscyplinowany. Jeli nie pracowa nad swoj kondycj, to siedzia przy komputerze. Ju kilka tysicy surfowa temu jego cera przybraa niezdrowy, sinoblady odcie, lecz twarde jak cement minie bynajmniej nie zwiotczay.

54

- No? - naciska Gandle. Wu zdj suchawki. Potem zoy rce na wypukej piersi. - Jestem zdziwiony. - Czym? - Doktor Beck prawie nigdy nie zachowuje swojej poczty elektronicznej. Tylko w nielicznych wypadkach... dotyczcych pacjentw. adnej prywatnej korespondencji. Tymczasem w cigu dwch ostatnich dni otrzyma dwie dziwne wiadomoci. Wci nie odwracajc si od ekranu, Eric Wu poda mu przez rami dwie kartki papieru. Larry Gandle spojrza na wydrukowane wiadomoci i zmarszczy brwi. - Co oznaczaj? - Nie wiem. Gandle zerkn na list z poleceniem kliknicia czego w czas causa. Nie zna si na komputerach i nie chcia si zna. Przenis wzrok z powrotem na gr kartki i przeczyta nagwek. E.P. + D.B. oraz rzd kresek. Zastanowi si. D.B. to pewnie David Beck. E.P. za... Waga tego, co odkry, przytoczya go jak zrzucony na gow fortepian. Powoli odda kartk Wu. - Kto to przysa? - zapyta Gandle. - Nie wiem. - Dowiedz si. - Niemoliwe - odpar Wu. - Dlaczego? - Nadawca uy anonimowego serwera pocztowego - wyjani Wu cierpliwie, niemal nieludzko monotonnym gosem. Tym samym tonem omawia prognoz pogody i konieczno przemodelowania czyjej twarzy. - Nie bd si wgbia w techniczne szczegy, ale w aden sposb nie mona dotrze do nadawcy. Gandle skupi uwag na drugiej kartce, tej z Bat Street i Teenage. Nie widzia w tym adnego sensu. - A co z t? Moesz znale nadawc?

55

Wu pokrci gow. - Rwnie przesana przez anonimowy serwer pocztowy. - Czy obie zostay wysane przez t sam osob? - Moemy tylko zgadywa. - A ich tre? Czy rozumiesz, o co w nich chodzi? Wu postuka w klawisze i na ekranie pojawi si pierwszy e-mail. Koreaczyk grubym paluchem wskaza na monitor. - Widzisz te litery podkrelone na niebiesko? To hipercze. Wystarczyo, by doktor Beck klikn na nie, a przenisby si gdzie, w jaki inny punkt sieci. - Jaki? - To cze zostao zerwane. Jego te nie da si odtworzy. - I Beck mia to zrobi w czas causa? Tak tu jest napisane. - Czy czas causa to jaki termin komputerowy? Wu prawie si umiechn. - Nie. - A zatem nie wiadomo nic na temat godziny? - Wanie tak. - Ani czy ta godzina ju mina, czy nie? - Mina - orzek Wu. - Skd wiesz? - Jego przegldarka sieciowa jest ustawiona na zachowanie ostatnich dwudziestu odwiedzanych miejsc. Klikn to hipercze. Nawet kilkakrotnie. - Nie moesz jednak... hm... pody tam za nim? - Nie. To cze jest ju bezuyteczne. - A co z drug wiadomoci? Wu znw postuka w klawisze. Na ekranie pojawia si druga wiadomo. - Ta jest atwiejsza do zrozumienia. Prawd mwic, nawet cakiem prosta. 56

- Dobrze. Sucham. - Anonimowy nadawca zaoy doktorowi Beckowi konto pocztowe - wyjani Wu. - Poda mu nazw uytkownika, haso i znw wspomnia o czasie pocaunku. - Sprawdmy, czy dobrze zrozumiaem - rzek Gandle. - Beck czy si z jakim wzem sieci. Wprowadza nazw uytkownika oraz haso, a tam czeka na niego wiadomo? - Teoretycznie tak. - A my moemy to zrobi? - Poczy si, wykorzystujc nazw i haso? - Tak. I przeczyta wiadomo. - Prbowaem. To konto jeszcze nie istnieje. - Dlaczego? Wu wzruszy ramionami. - Ten anonimowy nadawca moe zaoy je pniej. Tu przed czasem causa. - Co z tego wynika? - Krtko mwic... - W pustych oczach Wu odbija si blask monitora. - Kto zada sobie sporo trudu, eby pozosta anonimowym. - Jak wic dowiedzie si, kto to taki? Wu pokaza mu niewielkie urzdzenie, ktre wygldao jak co, co mona znale w odbiorniku tranzystorowym. - Zainstalowalimy takie w jego komputerach... w domu i w gabinecie. - Co to takiego? - Cyfrowy przekanik sygnau. Przesya strumie informacji z jego komputerw do mojego. Jeli doktor Beck otrzyma jak poczt elektroniczn, odwiedzi jak witryn w Internecie czy choby stuknie w klawisz, bdziemy monitorowali to w czasie rzeczywistym. - A wic czekamy i obserwujemy - stwierdzi Gandle. - Tak. Gandle pomyla o tym, co powiedzia mu Wu: kto zada sobie wiele trudu, eby pozosta anonimowym; w jego umyle zaczo kiekowa straszne podejrzenie, od ktrego a zakuo go w brzuchu.

57

9 Zaparkowaem dwie przecznice od przychodni. Jeszcze nigdy nie udao mi si zej poniej jednej przecznicy. Szeryf Lowell wyrs jak spod ziemi, wraz z dwoma ostrzyonymi na jea mczyznami w szarych garniturach. Faceci w garniturach oparli si o wielkiego brzowego buicka. Tworzyli zabawn par. Jeden by wysoki, chudy i biay, drugi niski, gruby i czarnoskry. Razem wygldali jak kula i ostatni krgiel. Obaj umiechnli si do mnie. Lowell nie. - Doktor Beck? - powiedzia chudy biay krgiel. By odstawiony jak na wesele: el we wosach, chusteczka w butonierce, krawat zawizany z nieludzk precyzj, okulary w szylkretowych oprawkach, z rodzaju takich, jakie nakadaj aktorzy, kiedy chc inteligentnie wyglda. Spojrzaem na Lowella. Nie odezwa si. - Tak. - Agent specjalny Nick Carlson z FBI - rozpocz prezentacj nienagannie ubrany. - A to agent specjalny Tom Stone. Obaj mignli odznakami. Stone, niszy i mniej zadbany, podcign spodnie i skin mi gow. Potem otworzy tylne drzwi buicka. - Zechce pan pojecha z nami? - Za pitnacie minut mam pierwszego pacjenta. - Ju si tym zajlimy. - Carlson machn dugim ramieniem w kierunku samochodu, jakby pokazywa mi gwn wygran. - Prosz. Usiadem z tyu. Carlson prowadzi. Stone wcisn si na przednie siedzenie obok niego. Lowell nie pojecha z nami. Nie opucilimy Manhattanu, ale podr i tak zaja nam czterdzieci pi minut. Zakoczya si w pobliu rdmiecia, na Broadwayu, niedaleko Duane Street. Carlson zatrzyma wz przed biurowcem z tabliczk: 26 Federal Plaza. Wewntrz budynek te wyglda jak zwyczajny biurowiec. Mczyni w garniturach, zaskakujco porzdnych, krcili si z kubkami parzonej wasnorcznie kawy. Byy tu te kobiety, ale w zdecydowanej mniejszoci. Weszlimy do salki konferencyjnej. Poprosili mnie, ebym usiad, co skwapliwie zrobiem. Sprbowaem zaoy nog na nog, lecz nie siedziao mi si wygodnie. - Czy kto moe wyjani, o co chodzi? - zapytaem. Biay Krgiel Carlson obj prowadzenie. - Moemy czym pana poczstowa? - zapyta. - Mamy tu automat z najgorsz na wiecie kaw, jeli jest pan zainteresowany.

58

To wyjaniao, dlaczego sami j parzyli. Umiechn si do mnie. Odpowiedziaem mu umiechem. - Kuszce, ale nie, dzikuj. - Moe napj orzewiajcy? Mamy jakie napoje, Tom? - Jasne, Nick. Cola zwyka, dietetyczna, sprite, cokolwiek pan doktor sobie zayczy. Znowu si umiechnli. - Nie, dzikuj - powtrzyem. - Moe krakersa? - sprbowa Stone. Podcign spodnie. Mia wydatny brzuszek... trudno na nim znale miejsce, z ktrego nie bdzie si zsuwa pasek. - Dysponujemy najrniejszymi rodzajami. O mao nie poprosiem o krakersy, eby przerwa ten cyrk, w kocu jednak spokojnie odmwiem. Blat stou z jakiego sztucznego tworzywa by pusty - nie liczc lecej na nim duej brzowej koperty. Nie wiedziaem, co zrobi z rkami, wic pooyem je na stole. Stone odszed na bok i stan pod cian. Carlson, wci nie oddajc prowadzenia, usiad w fotelu na skraju stou, obrci si i popatrzy na mnie. - Co moe nam pan powiedzie o Sarah Goodhart? - zapyta. Nie wiedziaem, jak zareagowa. Usiowaem znale jaki wykrt, ale aden nie przychodzi mi do gowy. - Doktorze? Popatrzyem na niego. - Dlaczego pan o to pyta? Carlson i Stone spojrzeli po sobie. - Nazwisko Sarah Goodhart pojawio si w toku obecnie trwajcego ledztwa - wyjani Carlson. - Jakiego ledztwa? - zapytaem. - Tego nie moemy powiedzie. - Nie rozumiem. Co ja mam z tym wsplnego? Carlson westchn. Spojrza na swojego pulchnego partnera i nagle przestali si umiecha. - Czybym zada zbyt skomplikowane pytanie, Tom? - Nie, Nick. Nie sdz. 59

- Ja te nie. - Carlson znw spojrza na mnie. - A moe nie podoba si panu sposb, w jaki sformuowaem to pytanie, doktorze? Mam racj? - Tak zawsze mwi w serialu The Practice, Nick - zaszczebiota Tom. - Nie podoba mi si sposb, w jaki zostao sformuowane to pytanie. - Wanie tak, Tom, wanie tak. A potem mwi: Zatem ujm to inaczej, prawda? Co w tym stylu. - Taak, co w tym stylu. Carlson spojrza na mnie z gry. - A wic ujm to inaczej. Czy mwi panu co nazwisko Sarah Goodhart? Nie podobao mi si to. Nie podobao mi si ich nastawienie i fakt, e przejli spraw z rk Lowella, ani to, e przesuchiwali mnie w tej salce konferencyjnej. Musieli wiedzie, co oznacza to nazwisko. To nie byo takie trudne do rozszyfrowania. Wystarczyo sprawdzi, jak Elizabeth miaa na drugie imi i jej wczeniejszy adres. Postanowiem zachowa ostrono. - Moja ona miaa na drugie imi Sarah - odparem. - Moja ona ma na drugie Gertruda - rzek Carlson. - Chryste, Nick, to okropne! - A jak ma twoja, Tom? - McDowd. To rodzinna tradycja. - Podoba mi si to. Podtrzymywanie tradycji. Szacunek dla przodkw. - Mnie te, Nick. Znw popatrzyli na mnie. - Jak ma pan na drugie imi, doktorze? - Craig. - Craig - powtrzy Carlson. - W porzdku, wic gdybym zapyta pana o, na przykad... teatralnie pomacha rkami - Craiga Pampersa, to zawierkaby pan radonie: Hej, mam na drugie Craig! - doda, przeszywajc mnie wzrokiem. - Pewnie nie - powiedziaem. - Pewnie nie. No to sprbujmy jeszcze raz. Sysza pan nazwisko Sarah Goodhart... tak czy nie? - Kiedykolwiek? 60

- Jezu Chryste - mrukn Stone. Carlson poczerwienia. - Zamierza pan bawi si z nami w sowne gierki, doktorze? Mia racj. To byo gupie. Bdziem po omacku, a sowa: Nie mw nikomu wci migay mi w gowie, jak kolorowy neon. Nie miaem pojcia, co robi. Na pewno wiedzieli o Sarah Goodhart. Chcieli tylko sprawdzi, czy bd chtny do wsppracy, czy nie. To wszystko. Moe. Wsppracy w zwizku z czym? - Moja ona wychowaa si przy Goodhart Road - stwierdziem. Obaj cofnli si troch, dajc mi wolne pole, i zaoyli rce na piersiach. Podprowadzili mnie do jeziora milczenia i pozwalali, ebym si w nie zanurzy. - To dlatego powiedziaem, e moja ona miaa na drugie imi Sarah. Skojarzyo mi si z Goodhart. - Poniewa wychowaa si przy Goodhart Road? - rzek Carlson. - Tak. - Zatem sowo Goodhart byo czym w rodzaju katalizatora? - Tak - powtrzyem. - Moim zdaniem to ma sens. - Carlson spojrza na partnera. - Czy twoim zdaniem to ma sens, Tom? - Jasne - przytakn Stone, klepic si po brzuchu. - Wcale nie wykrca si, nic takiego. Sowo Goodhart byo katalizatorem. - Racja. Przypomniao mu on. Znw spojrzeli na mnie. Tym razem udao mi si nic nie powiedzie. - Czy paska ona uywaa kiedykolwiek nazwiska Sarah Goodhart? - spyta Carlson. - W jaki sposb? - Czy powiedziaa kiedy Cze, jestem Sarah Goodhart, albo miaa prawo jazdy na to nazwisko lub meldowaa si w jakim hotelu... - Nie. - Jest pan pewien? - Tak. - Naprawd? - Tak. 61

- Nie potrzebuje pan nastpnego katalizatora? Wyprostowaem si na fotelu i postanowiem pokaza im troch ikry. - Nie podoba mi si paskie nastawienie, agencie Carlson. Na jego usta powrci szeroki umiech z dentystycznego plakatu, lecz bya to kiepska imitacja poprzedniego. Podnis rk. - Prosz wybaczy, tak, to rzeczywicie byo nieuprzejme - powiedzia. Rozejrza si wok, jakby zastanawiajc si co dalej. Czekaem. - Czy bi pan swoj on, doktorze? To pytanie byo jak smagnicie bata. - Co? - Rajcowao to pana? Bicie kobiety? - Czy... pan zwariowa? - Jak sum odszkodowania otrzyma pan z polisy ubezpieczeniowej paskiej ony? Zamarem. Spojrzaem na niego, a potem na Stonea. Ich twarze nie zdradzay adnych uczu. Nie wierzyem wasnym uszom. - O co wam chodzi? - Prosz odpowiedzie na moje pytanie. Chyba e ma pan co do ukrycia. - To adna tajemnica. Polisa opiewaa na dwiecie tysicy dolarw. Stone gwizdn. - Dwiecie patykw za martw on. Hej, Nick, gdzie koniec kolejki? - To bardzo wysoka suma ubezpieczenia, zwaszcza e dotyczy dwudziestopicioletniej kobiety. - Jej kuzyn rozpocz prac w State Farm - powiedziaem, z trudem wydobywajc z siebie te sowa. Zabawne, ale chocia wiedziaem, e nie zrobiem nic zego... przynajmniej nie zrobiem tego, o co mnie podejrzewali... poczuem si winny. Upiorne uczucie. Zaczem si poci. - Chciaa mu pomc. Dlatego wykupia polis na tak du sum. - Mio z jej strony - rzuci Carlson. - Naprawd mio - doda Stone. - Rodzina jest najwaniejsza, nie uwaa pan? Nie odpowiedziaem. Carlson znw usiad w fotelu na skraju stou. Ju przesta si umiecha.

62

- Niech pan na mnie spojrzy, doktorze. Przeniosem wzrok na niego. Wbi we mnie widrujce spojrzenie. Zdoaem utrzyma kontakt wzrokowy, chocia z trudem. - Tym razem niech pan odpowie na moje pytanie - wycedzi. - I nie udaje zaszokowanego czy uraonego. Czy bi pan swoj on? - Nigdy. - Ani razu? - Ani razu. - Nie popchn jej pan? - Nigdy. - Nie uderzy w gniewie? Do licha, kademu si zdarza, doktorze. Lekki policzek. To nic takiego. Cakiem naturalne w sprawach sercowych. Wie pan, co mam na myli? - Nigdy nie uderzyem mojej ony - powiedziaem. - Nigdy nie popchnem jej, nie spoliczkowaem i nie uderzyem w gniewie. Nigdy. Carlson spojrza na Stonea. - Czy to dla ciebie jasne, Tom? - Pewnie, Nick. Mwi, e nigdy jej nie uderzy, tak zrozumiaem. Carlson podrapa si po brodzie. - Chyba. - Chyba e co, Nick? - No, chyba e dostarcz doktorowi Beckowi jeszcze jeden katalizator. Znowu patrzyli si na mnie. Mj wasny oddech odbija si echem w moich uszach, urywany i nierwny. Krcio mi si w gowie. Carlson odczeka chwilk, po czym podnis t du brzow kopert. Niespiesznie odgi zapicie dugimi szczupymi palcami i otworzy j. Potem podnis i pozwoli, eby zawarto wypada na st. - No i jak ten katalizator, doktorze? Na stole leay fotografie. Carlson podsun mi je. Spojrzaem na nie i pknicie w moim sercu powikszyo si. - Doktorze Beck? Nie odrywaem oczu od zdj. Delikatnie dotknem palcami jej twarzy.

63

Elizabeth. To byy zdjcia Elizabeth. Pierwsze ukazywao zblienie jej twarzy z profilu; praw doni odgarniaa wosy za ucho. Miaa podbite oko. Na szyi poniej ucha... gbokie skaleczenie i kolejny siniak. Wygldaa tak, jakby pakaa. Na drugim zdjciu bya widoczna od pasa w gr. Staa tylko w biustonoszu, ukazujc duy kolorowy siniec na ebrach. Oczy wci miaa czerwone od paczu. Fotografia bya dziwnie kontrastowa, jakby lampa byskowa wyrwaa siniaka z ta. Byy jeszcze trzy inne fotografie - rne ujcia rnych czci ciaa. Wszystkie ukazyway skaleczenia i siniaki. - Doktorze Beck? Oderwaem wzrok od zdj. Prawie ze zdziwieniem stwierdziem, e agenci wci s w tym pokoju. Ich twarze byy obojtne, cierpliwe. Spojrzaem na Carlsona, potem na Stonea i znw na Carlsona. - Mylicie, e ja to zrobiem? Carlson wzruszy ramionami. - Niech pan nam to powie. - Jasne, e tego nie zrobiem. - Czy wie pan, skd wziy si te lady na ciele paskiej ony? - Miaa wypadek samochodowy. Popatrzyli po sobie, jakbym wanie powiedzia im, e pies zjad moj prac domow. - Stuczka - wyjaniem. - Kiedy? - Nie pamitam dokadnie. Trzy, moe cztery miesice przed... - To sowo nie chciao przej mi przez gardo. - Przed mierci. - Bya w szpitalu? - Nie, nie sdz. - Nie sdzi pan? - Nie byo mnie tu wtedy.

64

- A gdzie pan by? - W tym czasie byem na zjedzie pediatrycznym w Chicago. Powiedziaa mi o tym wypadku, kiedy wrciem do domu. - Ile czasu mino, zanim panu powiedziaa? - Od tego wypadku? - Tak, doktorze, od tego wypadku. - Nie wiem. Dwa, moe trzy dni. - Bylicie ju po lubie? - Od kilku miesicy. - Dlaczego nie powiedziaa panu od razu? - Powiedziaa. Jak tylko wrciem do domu. Pewnie nie chciaa, ebym si martwi. - Rozumiem - rzek Carlson. Spojrza na Stonea. Nawet nie prbowali ukry sceptycyzmu. A wic to pan zrobi te zdjcia, doktorze? - Nie - odparem i natychmiast tego poaowaem. Znw wymienili spojrzenia, wszc krew. Carlson przechyli gow w bok i przysun si bliej. - Czy widzia pan wczeniej te fotografie? Nie odpowiedziaem. Czekali. Zastanawiaem si nad tym pytaniem. Nigdy przedtem nie widziaem tych fotografii... Skd je wzili? Dlaczego nic o nich nie wiedziaem? Kto je zrobi? Popatrzyem na agentw, ale ich twarze niczego nie zdradzay. To zadziwiajce, kiedy si nad tym zastanowi, e najwaniejsze lekcje ycia daje nam telewizja. Wikszo wiadomoci o przesuchaniach, prawach obywatelskich, oskareniach, krzyowym ogniu pyta, wiadkach i systemie prawnym czerpiemy z takich seriali, jak Policyjny blues czy Prawo i porzdek. Gdybym da wam teraz pistolet i poleci z niego strzeli, zrobilibycie to, co ogldacie w telewizji. Gdybym wam kaza wypatrywa ogona, wiedzielibycie, o czym mwi, poniewa znacie to z Manniksa lub Magnum PI. Spojrzaem na nich i zadaem klasyczne pytanie: - Czy jestem podejrzany? - Podejrzany o co? - O cokolwiek - odparem. - Czy podejrzewacie, e popeniem jakie przestpstwo? - To bardzo niejasne pytanie, doktorze.

65

I bardzo niejasna odpowied. Nie podoba mi si kierunek, w jakim zmierzaa ta rozmowa. Postanowiem wykorzysta nastpny tekst zasyszany w telewizji. - Chc zadzwoni do mojego adwokata - owiadczyem.

66

10 Nie mam swojego adwokata od spraw kryminalnych - bo kto go ma? - wic z patnego telefonu na korytarzu zadzwoniem do Shauny i wyjaniem sytuacj. Nie tracia czasu. - Mam kogo takiego - zapewnia. - Sied spokojnie. Czekaem w pokoju przesucha. Carlson i Stone byli tak uprzejmi, e czekali ze mn. Przez cay czas szeptali co do siebie. Mino p godziny. Cisza dziaaa mi na nerwy. Wiedziaem, e wanie tego chcieli. Mimo to nie mogem si powstrzyma. W kocu byem niewinny. Czy mog sobie zaszkodzi, jeli zachowam ostrono? - Moj on znaleziono z wypalon na policzku liter K - powiedziaem do nich. Obaj spojrzeli na mnie. - Przepraszam - odezwa si Carlson, wycigajc dug szyj. - Mwi pan do nas? - Moj on znaleziono z wypalon na policzku liter K - powtrzyem. - Ja w tym czasie leaem ze wstrzsem mzgu w szpitalu. Chyba nie podejrzewacie... - Nie dokoczyem. - Co podejrzewamy? - spyta Carlson. Jak si powiedziao A, trzeba powiedzie i B. - e miaem co wsplnego ze mierci mojej ony. W tym momencie otworzyy si mocno pchnite drzwi i do pokoju wpada kobieta, ktr znaem z telewizji. Carlson a podskoczy na jej widok. Usyszaem, jak Stone wymamrota pod nosem: O kurwa!. Hester Crimstein nie tracia czasu na wstpy. - Czy mj klient prosi o pomoc praw? - zapytaa. Na Shaunie mona polega. Nigdy nie spotkaem mojej pani adwokat, ale znaem j z jej wystpw w charakterze prawniczego eksperta oraz prowadzonego przez ni na kanale Court TV programu Crimstein on Crime. Na ekranie Hester Crimstein bya byskotliwa, cita i czsto roznosia goci na strzpy. Teraz przekonaem si, e miaa niezwyk charyzm i bya jedn z tych osb, ktre patrz na innych jak godny tygrys na stado kulawych gazeli. - Zgadza si - odpar Carlson. - A mimo to siedzicie tu sobie, mio i wygodnie, wci go przesuchujc. - Sam si do nas odezwa. - Och, rozumiem. - Hester Crimstein z trzaskiem otworzya dyplomatk, wyja dugopis i papier, po czym rzucia je na st. - Napiszcie tu wasze nazwiska.

67

- Sucham? - Wasze nazwiska, przystojniaku. Chyba umiecie pisa? Czysto retoryczne pytanie, ale Carlson wci czeka na odpowied na swoje. - Tak - mrukn po chwili. - Jasne - doda Stone. - To dobrze. Napiszcie tutaj. Chc je poprawnie wymwi, kiedy wspomn w moim programie o tym, jak wy dwaj podeptalicie konstytucyjne prawa mojego klienta. Drukowanymi literami, prosz. - W kocu spojrzaa na mnie. - Chodmy. - Chwileczk - powiedzia Carlson. - Chcielibymy zada pani klientowi kilka pyta. - Nie. - Nie? Tak po prostu? - Tak po prostu. Nie bdziecie z nim rozmawia. On nie bdzie rozmawia z wami. Nigdy. Rozumiecie? - Tak - mrukn Carlson. Skierowaa paajce spojrzenie na Stonea. - Tak - przytakn. - Klawo, chopcy. Macie zamiar aresztowa doktora Becka? - Nie. Odwrcia si do mnie. - Na co czekasz? - warkna. - Wychodzimy std. Hester Crimstein nie odezwaa si sowem, dopki nie znalelimy si w bezpiecznym wntrzu jej limuzyny. - Dokd mam ci podrzuci? - zapytaa. Podaem kierowcy adres przychodni. - Opowiedz mi o tym przesuchaniu - zadaa Crimstein. - Niczego nie pomijaj. Postaraem si jak najdokadniej odtworzy moj rozmow z Carlsonem i Stoneem. Hester Crimstein nie obdarzya mnie ani jednym spojrzeniem. Wyja notatnik grubszy od mojego nadgarstka i zacza go kartkowa.

68

- A zdjcia twojej ony - odezwaa si, kiedy skoczyem. - Nie ty je zrobie? - Nie. - I powiedziae to tej parze baznw? Przytaknem. Pokrcia gow. - Lekarze to najgorsi klienci. - Odgarna wosy z czoa. - No, dobrze, to by gupi bd, ale nie fatalny. Mwisz, e nigdy wczeniej nie widziae tych zdj? - Nigdy. - I kiedy o to zapytali, w kocu zamkne si? - Tak. - Ju lepiej - orzeka, kiwajc gow. - A to, e siniaki byy skutkiem wypadku samochodowego. Czy to prawda? - Sucham? Crimstein zamkna notatnik. - Posuchaj... Beck, tak? Shauna mwi, e wszyscy nazywaj ci Beck, wic chyba nie bdziesz mia nic przeciwko temu, e ja te bd si tak do ciebie zwraca? - Nie ma sprawy. - Dobrze. Suchaj, Beck, jeste lekarzem, zgadza si? - Zgadza. - Potrafisz pocieszy pacjenta? - Staram si. - Ja nie. Ani troch. Chcesz si pieci, przejd na diet i wynajmij masaystk. Tak wic dajmy spokj tym wszystkim sucham, przepraszam i innym nonsensom, dobrze? Po prostu odpowiadaj na moje pytania. Ta historia o wypadku samochodowym, ktr im opowiedziae. Czy to prawda? - Tak. - Bo federalni sprawdz wszystkie fakty. Wiesz o tym? - Wiem.

69

- W porzdku, wietnie, wic to sobie wyjanilimy. - Crimstein nabraa tchu. - Moe twoja ona miaa przyjaciela, ktry zrobi te zdjcia - powiedziaa, gono mylc. - Ze wzgldu na ubezpieczenie lub z jakiego innego powodu. Na wypadek gdyby chciaa wystpi z roszczeniami. To mogoby mie sens, gdybymy byli zmuszeni si w to wgbia. Dla mnie to nie miao sensu, lecz zatrzymaem t myl dla siebie. - Tak wic pytanie pierwsze: gdzie byy te zdjcia? - Nie wiem. - Drugie i trzecie: W jaki sposb zdobyli je federalni? Dlaczego pojawiy si teraz? Pokrciem gow. - I najwaniejsze: co oni prbuj ci przypi? Twoja ona nie yje od omiu lat. Troch za pno na wytaczanie sprawy o maltretowanie maonki. - Usiada wygodnie i zastanawiaa si przez minut czy dwie. Potem popatrzya na mnie i wzruszya ramionami. - Niewane. Podzwoni troch i dowiem si, co jest grane. Tymczasem nie bd gupi. Nic nie mw nikomu. Rozumiesz? - Tak. Znowu opara si wygodniej i rozmylaa przez jaki czas. - Nie podoba mi si to - powiedziaa w kocu. - Wcale mi si nie podoba.

70

11 Dwunastego maja tysic dziewiset siedemdziesitego roku Jeremiah Renway z trjk innych radykaw spowodowali eksplozj w budynku wydziau chemii Eastern State University. Wedug pogosek, ktre kryy wrd czonkw organizacji pacyfistycznych, wojskowi naukowcy wykorzystywali uniwersyteckie laboratoria do bada nad ulepszon odmian napalmu. Czwrka studentw, ktrzy w przypywie twrczej weny nazwali si Freedoms Cry, postanowia zaprotestowa przeciwko temu w tyle dramatyczny, co widowiskowy sposb. W tym czasie Jeremiah Renway nie wiedzia, czy ta pogoska jest prawd. Teraz, przeszo trzydzieci lat pniej, mocno w to wtpi. Niewane. Wybuch nie zniszczy laboratorium. Dwaj stranicy pilnujcy terenu uniwersytetu natknli si na podejrzan paczk. Kiedy jeden z nich j podnis, paczka eksplodowaa, zabijajc obu. Obaj mieli dzieci. Jeden z obrocw wolnoci Jeremiaha zosta schwytany dwa dni pniej. Do tej pory siedzi w wizieniu. Drugi umar na raka okrnicy w tysic dziewiset osiemdziesitym dziewitym roku. Trzecia osoba uczestniczca w zamachu, Evelyn Cosmeer, zostaa aresztowana w tysic dziewiset dziewidziesitym szstym roku. Obecnie odsiadywaa siedmioletni wyrok. Zaraz po wybuchu Jeremiah znik noc w lesie i nigdy z niego nie wyszed. Rzadko widywa ludzi, sucha radia czy oglda telewizj. Tylko raz skorzysta z telefonu - zmuszony przez okolicznoci. Jego jedyn wizi ze wiatem byy gazety, chocia i te zupenie bdnie opisyway to, co wydarzyo si tutaj przed omioma laty. Urodzony i wychowany u podna gr pnocno-zachodniej Georgii, ojciec Jeremiaha nauczy syna wszystkich moliwych technik przetrwania w ekstremalnie trudnych warunkach, lecz najwaniejsz rad byo stwierdzenie: moesz ufa naturze, ale nie czowiekowi. Jeremiah zapomnia o tym na jaki czas. Teraz ta rada staa si jego yciow dewiz. Obawiajc si, e bd go szuka w pobliu rodzinnego miasta, Jeremiah osiad w lasach Pensylwanii. Krci si po nich przez jaki czas, co noc lub dwie przenoszc swj biwak, a znalaz wzgldne wygody i bezpieczestwo nad jeziorem Charmaine. Kiedy pogoda bya bardzo kiepska, czowiek mg schroni si w starych chatach, ktre pozostay po dawnym letnim obozowisku. Gocie rzadko przybywali nad jezioro - przewanie w lecie, a i wtedy gwnie w weekendy. Mg tu polowa na jelenie i we wzgldnym spokoju ywi si ich misem. Kiedy czasem nad jezioro przyjedali ludzie, po prostu chowa si lub odchodzi dalej na zachd. Albo obserwowa ich. Dla dzieci, ktre kiedy tu przychodziy, Jeremiah Renway by Boogeymanem. Teraz sta nieruchomo i obserwowa krccych si mczyzn w czarnych kamizelkach. Agentw FBI. Widok tych trzech duych tych liter wci przeszywa mu serce jak lodowy sopel.

71

Nikt nie zada sobie trudu, eby ogrodzi teren t tam, zapewne dlatego, e byo to tak odludne miejsce. Renway wcale si nie zdziwi, kiedy znaleli ciaa. No oczywicie, ci dwaj mczyni zostali zakopani gboko i starannie, ale Renway mia pewno, e wikszo tajemnic zawsze wychodzi na jaw. Najlepiej wiedziaa o tym jego wsplniczka Evelyn Cosmeer, ktra przed aresztowaniem bya typow kur domow z podmiejskiej dzielnicy Ohio. Ironiczna wymowa tego faktu nie usza uwagi Jeremiaha. Pozosta ukryty w krzakach. By specjalist od kamuflau. Nie zauwa go. Wspomina t noc sprzed omiu aty, kiedy umarli ci dwaj mczyni - nagy huk strzaw, dwik szpadla tncego ziemi, postkiwania dochodzce z gbokiego wykopu. Zastanawia si nawet, czy nie powiadomi wadz o tym, co tu naprawd si wydarzyo. Anonimowo, rzecz jasna. W kocu jednak doszed do wniosku, e nie moe ryzykowa. Jeremiah wiedzia, e czowiek nie jest stworzony do ycia w klatce, cho niektrzy potrafi si do tego przyzwyczai. On by nie potrafi. Jego kuzyn Perry odsiadywa osiem lat w wizieniu federalnym. By sam w malekiej celi przez dwadziecia trzy godziny na dob. Pewnego ranka prbowa si zabi, z rozpdu walc gow o cementowy mur. Jeremiah te by tak skoczy. Wic trzyma jzyk za zbami i nie zrobi nic. Przynajmniej przez osiem lat. A jednak wiele myla o tamtej nocy. Myla o tej nagiej kobiecie. O zaczajonych mczyznach. Wspomina szamotanin koo samochodu. I ten paskudny, suchy trzask drewna uderzajcego w ciao. Myla o czowieku pozostawionym na pewn mier. I o kamstwach. Najbardziej drczyy go kamstwa.

72

12 Kiedy wrciem do przychodni, poczekalnia bya pena zasmarkanych i zniecierpliwionych. Z magnetowidu sza Maa syrenka. Odtwarzana tama miaa wyblake kolory i liczne rysy od dugiej i zbyt intensywnej eksploatacji. Po paru godzinach spdzonych w FBI mj umys troch, przypomina t tam. Wci wracaem w mylach do sw Carlsona - ktry zdecydowanie dowodzi w tym dwuosobowym zespole - usiujc zrozumie, o co waciwie mu chodzio, ale otrzymywaem tylko coraz mniej klarowny i zrozumiay obraz. Ponadto okropnie rozbolaa mnie gowa. - Cze, doktorze. Tyrese Barton zerwa si z krzesa. Mia na sobie workowate spodnie i co, co wygldao na przydu akademick tog - strj z pracowni jakiego projektanta, o ktrym nigdy nie syszaem, ale niebawem usysz. - Cze, Tyrese. Wymienilimy przedziwny ucisk doni, przypominajcy figur dziwnego taca, w ktrym on prowadzi mnie. Tyrese i Latisha mieli szecioletniego synka, na ktrego mwili TJ. May mia hemofili. By rwnie niewidomy. Po raz pierwszy zobaczyem go, kiedy by niemowlciem, a Tyresea tylko sekundy dzieliy od aresztowania. Tyrese twierdzi, e tamtego dnia uratowaem jego synowi ycie. To przesada. Moe jednak uratowaem Tyresea. Uwaa, e to czyni nas przyjacimi - jakby on by lwem, a ja myszk, ktra wyja kolec z jego apy. Myli si. Tyrese i Latisha nie byli maestwem, a mimo to by jednym z niewielu mczyzn, jakich tu widywaem. Przesta ciska moj do i wetkn mi w ni dwa banknoty z wizerunkiem Bena Franklina, jakbym by szefem sali w Le Cirque. Spojrza mi prosto w oczy. - Zajmij si dobrze moim chopcem. - Jasne. - Jeste prima, doktorze. - Wrczy mi wizytwk, na ktrej nie byo imienia, nazwiska ani adresu. Tylko numer telefonu komrkowego. - Gdyby czego potrzebowa, zadzwo. - Bd o tym pamita - powiedziaem. Wci patrzy mi w oczy. - Czegokolwiek, doktorze. - Jasne.

73

Schowaem banknoty do kieszeni. Ten rytua powtarza si regularnie ju od szeciu lat. Pracujc tutaj, poznaem wielu handlarzy narkotykw, ale adnego innego, ktry przetrwaby w tej brany sze lat. Oczywicie nie zatrzymam tych pienidzy. Oddam je Lindzie na cele charytatywne. Wiedziaem, e to lewe pienidze, ale doszedem do wniosku, e lepiej bdzie, jeli zrobi z nich uytek organizacja charytatywna ni diler narkotykw. Nie miaem pojcia, ile pienidzy ma Tyrese. Zawsze jedzi nowym samochodem - lubi BMW z przyciemnianymi szybami - a ubranka jego dzieciaka kosztoway wicej ni te, ktre wisiay w mojej szafie. Niestety matka dziecka korzystaa z opieki zdrowotnej Medicaid, wic te wizyty byy darniowe. Wiem, e to wkurzajce. Telefon Tyresea odegra melodyjk w rytmie hip-hop. - Musz odebra, doktorze. Zobowizania. - Jasne - powiedziaem po raz trzeci. Czasem si denerwuj. Jak kady. Ale nawet wtedy pamitam, e chodzi o dzieci. O ich cierpienia. Wcale nie twierdz, e wszystkie dzieci s cudowne. Nie s. Czasami lecz takie, o ktrych wiem - po prostu wiem - e nie wyronie z nich nic dobrego. Mimo wszystko dzieci s bezradne. S sabe i bezbronne. Moecie mi wierzy, spotykaem si z przypadkami, ktre skoniyby was do przedefiniowania pojcia czowieczestwa. Dlatego zajmuj si dziemi. Miaem pracowa tylko do poudnia, ale przyjmowaem pacjentw do trzeciej, eby nadrobi opnienie spowodowane wizyt w FBI. Naturalnie, przez cay dzie mylaem o tym przesuchaniu. Zdjcia Elizabeth, pobitej i zapakanej, wci staway mi przed oczami, jak stroboskopowa sekwencja jakiego groteskowego filmu. Kto mg co wiedzie o tych zdjciach? Kiedy zaczem si nad tym zastanawia, odpowied okazaa si prosta. Pochyliem si i podniosem suchawk telefonu. Nie dzwoniem pod ten numer od lat, ale wci go pamitaem. - Schayes Photography - usyszaem kobiecy gos. - Cze, Rebecca. - Stary byku. Jak si masz, Beck? - Dobrze. A ty? - Niele. Jestem zajta jak diabli. - Zbyt ciko pracujesz.

74

- Ju nie. W zeszym roku wyszam za m. - Wiem. Przykro mi, e nie mogem przyj. - Trujesz. - Tak. Mimo to gratuluj. - O co chodzi? - Chc ci o co zapyta - powiedziaem. - Uhm. - O ten wypadek samochodowy. Usyszaem ciche westchnienie. Potem zapada cisza. - Czy pamitasz wypadek samochodowy? Ten przed mierci Elizabeth? Rebecca Schayes, najlepsza przyjacika mojej ony, nie odpowiedziaa. Odkaszlnem. - Kto prowadzi? - Co? - usyszaem, lecz to pytanie nie byo skierowane do mnie. - W porzdku, zaczekaj. - A potem powiedziaa: - Suchaj, Beck, jestem teraz zajta. Moe zadzwoni do ciebie niedugo? - Rebecca... Przerwaa rozmow. Oto smutna prawda: cierpienie uszlachetnia. To fakt, e po stracie bliskich staem si lepszym czowiekiem. Jeli prawd jest stwierdzenie, e nie ma zego bez dobrego, to tego drugiego jest naprawd niewiele. Ale jest. Wcale nie twierdz, e byo warto, nie zamienibym tego i tak dalej, lecz wiem, e jestem lepszym czowiekiem ni kiedy. Wyraniej dostrzegam to, co jest wane. Jestem wraliwszy na ludzkie cierpienia. By taki okres - z ktrego teraz si miej - e przejmowaem si tym, do jakich nale klubw, jakim jed samochodem i z jakiej uczelni dyplom powiesiem sobie na cianie. Sowem, wszystkimi bzdurami zwizanymi z pozycj. Chciaem zosta chirurgiem, poniewa to imponuje ludziom. Chciaem zrobi wraenie na tak zwanych znajomych. Chciaem by grub ryb. Jak ju powiedziaem, miechu warte. Kto mgby si spiera, e moja przemiana to po prostu oznaka dojrzaoci. Czciowo miaby racj. A ta przemiana w znacznym stopniu wynika z tego, e teraz jestem sam. Z

75

Elizabeth tworzylimy par, jedno. Ona bya tak dobra, e ja mogem sobie pozwoli na wady, jakby jej dobro uszlachetniaa take mnie, niczym jaki kosmiczny ulepszacz. Tak, mier jest wspaniaym nauczycielem. Niestety zbyt surowym. Chciabym mc wam powiedzie, e dziki tej tragedii odkryem jak yciow absolutn prawd, ktr jestem w stanie wyjawi innym. No c. Mog recytowa same banay: licz si ludzie, ycie jest cenne, wartoci materialne s przeceniane, najwaniejsze s drobne radoci, trzeba y chwil... Mgbym powtarza to wam do znudzenia. I suchalibycie, ale bez przekonania. Dopiero tragedia pozwala zrozumie te prawdy. Wbija je do gowy. Moe potem nie jeste szczliwszym czowiekiem, ale na pewno lepszym. Najzabawniejsze jest to, e czsto pragnem, eby Elizabeth moga zobaczy mnie takiego, jakim si staem. Chobym nie wiem jak si stara, nie potrafi uwierzy w to, e zmarli spogldaj na nas; nie wierz w adn z tego rodzaju pocieszajcych bajek, ktre sobie opowiadamy. Uwaam, e zmarli odchodz na dobre. Mimo to wci myl, e moe teraz jestem jej godny. Bardziej religijny czowiek mgby si zastanawia, czy nie dlatego wrcia. Rebecca Schayes bya wzitym fotografem. Pracowaa jako wolny strzelec i jej prace ukazyway si we wszystkich najwikszych magazynach, lecz - co dziwne - specjalizowaa si w fotografiach mczyzn. Zawodowi sportowcy, ktrzy zgadzali si na zamieszczenie ich zdj na okadce, powiedzmy GQ, czsto dali, by to ona je robia. Rebecca lubia artowa, e potrafi waciwie uchwyci mskie ciao dziki intensywnym i wieloletnim studiom. Znalazem jej pracowni przy Zachodniej Trzydziestej Drugiej Ulicy, niedaleko Penn Station. Miecia si w paskudnym, podobnym do magazynu budynku, w ktrym na parterze znajdoway si stajnie i gdzie mierdziao komi oraz bryczkami jedcymi po Central Parku. Zrezygnowaem z jazdy wind towarow i wszedem po schodach. Rebecca ranym krokiem sza korytarzem. Za ni truchta chudy, ubrany na czarno asystent, z rkami jak patyki i cieniutkim wsikiem, taszczc dwie aluminiowe walizki. Rebecca wci miaa te niesforne loki ydowskiej dziewczyny, ognicie rude i spywajce na ramiona. Jej oczy byy szeroko rozstawione i zielone, a jeli przez te osiem lat cho troch si zmienia, to ja tego nie potrafiem dostrzec. Na mj widok tylko troch zwolnia kroku. - Wybrae sobie kiepski moment, Beck. - To fatalnie - powiedziaem. - Jad na zdjcia. Moemy zaatwi to pniej? - Nie. Przystana, szepna co do ponurego, odzianego na czarno asystenta i zwrcia si do mnie.

76

- W porzdku, chod. Jej pracownia miaa wysoki sufit i ciany pomalowane na biao. Byo tam mnstwo biaych oraz czarnych ekranw i wszdzie wiy si we przeduaczy. Rebecca bawia si opakowaniem bony, udajc zaabsorbowan. - Opowiedz mi o tym wypadku samochodowym - poprosiem. - Nie rozumiem, Beck. - Otworzya koreks, odstawia go, znw naoya zakrtk i ponownie go otwara. - Prawie nie kontaktowalimy si ze sob przez... ile? Osiem lat? I nagle dostae obsesji na tle wypadku, ktry zdarzy si tak dawno temu? - Skrzyowaem rce na piersi i czekaem. - Dlaczego, Beck? Po tak dugim czasie. Dlaczego o to pytasz? - Opowiedz mi. Unikaa mojego spojrzenia. Niesforne wosy zasoniy jej poow twarzy, ale nie odgarna ich. - Brakuje mi jej - powiedziaa. - I brakuje mi ciebie. Milczaem. - Dzwoniam. - Wiem. - Prbowaam utrzyma kontakt. Chciaam tam by. - Przykro mi. I rzeczywicie byo mi przykro. Rebecca bya najlepsz przyjacik Elizabeth. Przed naszym lubem wynajmoway wsplne mieszkanie w pobliu Washington Square Park. Powinienem by odpowiedzie na jej telefony, zaprosi na obiad albo podj jak inn prb podtrzymania kontaktu. Ale nie mogem. al bywa potwornie samolubny. - Elizabeth mwia mi, e we dwie miaycie niegrony wypadek samochodowy - cignem. - Powiedziaa mi, e to bya jej wina. Przez moment nie patrzya na drog. Czy to prawda? - A jakie to ma teraz znaczenie? - Ma. - Jakie? - Czego si boisz, Rebecco? Teraz ona milczaa.

77

- Czy to by wypadek, czy nie? Zgarbia si, jakby kto przeci niewidoczne sznurki. Zrobia kilka gbokich wdechw, nie podnoszc gowy. - Nie wiem. - Jak to nie wiesz? - Powiedziaa mi, e to by wypadek. - Nie bya wtedy z ni? - Nie. Ciebie nie byo w miecie, Beck. Ktrego wieczoru wrciam do domu i zastaam Elizabeth. Bya posiniaczona. Zapytaam, co si stao. Powiedziaa, e miaa wypadek i gdyby kto pyta, jechaymy moim samochodem. - Gdyby kto pyta? W kocu spojrzaa na mnie. - Wydaje mi si, e mylaa o tobie, Beck. Usiowaem to ogarn. - Co wic naprawd si stao? - Nie chciaa powiedzie. - Zawioza j do lekarza? - Nie pozwolia mi. - Rebecca obrzucia mnie dziwnym spojrzeniem. - Wci nie rozumiem. Dlaczego pytasz o to teraz? Nie mw nikomu. - Z czystej ciekawoci. Kiwna gow, ale nie uwierzya. Oboje nie potrafilimy kama. - Czy zrobia jej jakie zdjcia? - zapytaem. - Zdjcia? - Jej obrae. Po tym wypadku. - Boe, nie. Dlaczego miaabym to robi? Bardzo dobre pytanie. Siedziaem i zastanawiaem si nad tym. Nie wiem jak dugo.

78

- Beck? - Taak. - Wygldasz okropnie. - Ty wprost przeciwnie. - Jestem zakochana. - To ci suy. - Dziki. - Czy to porzdny go? - Wspaniay. - Zatem moe na ciebie zasuguje. - Moe. - Nachylia si i pocaowaa mnie w policzek. To byo mie, pocieszajce. - Co si stao, prawda? Tym razem powiedziaem prawd. - Sam nie wiem.

79

13 Shauna i Hester Crimstein siedziay w szykownym biurze adwokackim w centrum miasta. Hester skoczya rozmow i odoya suchawk, na wideki. - Niewiele si dowiedziaam - mrukna. - Ale nie aresztowali go? - Nie. Jeszcze nie. - No to co si dzieje? - spytaa Shauna. - Z tego, co si domylam, sdz, e Beck zabi swoj on. - To idiotyzm! - powiedziaa Shauna. - Lea w szpitalu i paka. Ten wir KillRoy siedzi za to w celi mierci. - Nie za zamordowanie Elizabeth - odpara prawniczka. - Co? - Kellerton jest podejrzany o zamordowanie co najmniej osiemnastu kobiet. Przyzna si do czternastu zabjstw, ale tylko w wypadku dwunastu mieli wystarczajco duo dowodw, eby oskary go i uzyska wyrok skazujcy. To wystarczyo. Ile razy mona wymierzy kar mierci? - Przecie wszyscy wiedz, e to on zabi Elizabeth. - Poprawka: wszyscy wiedzieli. - Nie rozumiem. Jak oni mog przypuszcza, e Beck mia co wsplnego z jej zabjstwem? - Nie mam pojcia - odpara Hester. Pooya nogi na biurku i splota rce za gow. Przynajmniej na razie. Musimy si jednak pilnowa. - Jak to? - Po pierwsze, musimy zaoy, e federalni ledz kady nasz krok. Podsuchy telefonw, obserwacja, tego rodzaju rzeczy. - I co z tego? - Jak to i co z tego? - On jest niewinny, Hester. Niech sobie obserwuj. Prawniczka spojrzaa na ni i pokrcia gow. - Nie bd naiwna. 80

- Co chcesz przez to powiedzie, do diaba? - Chc powiedzie, e jeli nawet nagraj, jak ciamka przy niadaniu, to zrobi z tego afer. Powinien uwaa. Jest jednak jeszcze co. - Co? - Federalni zamierzaj go dorwa. - Jak? - Nie mam pojcia, ale wierz mi, zrobi to. Zawzili si na twojego przyjaciela. To sprawa sprzed omiu lat. A to oznacza, e federalni s zdesperowani. A zdesperowani federalni nie przejmuj si prawami przysugujcymi obywatelowi. Shauna siedziaa i rozmylaa o dziwnych e-mailach od Elizabeth. - O czym mylisz? - spytaa Hester. - O niczym. - Niczego przede mn nie ukrywaj, Shauno. - To nie ja jestem twoj klientk. - Chcesz powiedzie, e Beck nie powiedzia mi wszystkiego? Nagle, z rosncym przeraeniem, Shauna uwiadomia sobie co. Zastanawiaa si nad tym przez dug chwil, obracajc t myl w gowie, analizujc. To miao sens, lecz Shauna miaa nadziej, e si myli - a nawet modlia si o to. Wstaa i pospiesznie ruszya do drzwi. - Musz i. - Co si stao? - Zapytaj swojego klienta. Specjalni agenci Nick Carlson i Tom Stone usadowili si na tej samej kanapie, na ktrej Beck tak niedawno oddawa si nostalgicznym wspomnieniom. Kim Parker, matka Elizabeth, siedziaa naprzeciw nich, trzymajc rce na podoku. Jej twarz bya nieruchoma jak woskowa maska. Hoyt Parker przechadza si po pokoju. - C to za wana sprawa, e nie chcielicie o niej rozmawia przez telefon? - zapyta. - Chcemy zada kilka pyta - rzek Carlson. - Czego dotycz?

81

- Paskiej crki. Parkerowie zamarli. - cile mwic, chcemy zapyta o jej maestwo z doktorem Davidem Beckiem. Hoyt i Kim wymienili spojrzenia. - Dlaczego? - zapyta Hoyt. - Ma to zwizek z prowadzonym obecnie ledztwem. - Jaki zwizek? Ona nie yje od omiu lat. Jej morderca siedzi w celi mierci. - Prosz, detektywie Parker. Jestemy po tej samej stronie. W salonie zapada gucha cisza. Kim Parker zacisna wargi i zadraa. Hoyt spojrza na on, na agentw, a potem skin gow. Carlson nie odrywa oczu od Kim. - Pani Parker, jak okreliaby pani stosunki midzy pani crk a jej mem? - Byli bardzo szczliwi, bardzo zakochani. - adnych problemw? - Nie - odpara. - adnych. - Czy nazwaaby pani doktora Becka agresywnym? Wygldaa na zdumion. - Nie, nigdy. Spojrzeli na Hoyta. Potwierdzi skinieniem gowy. - Czy wiadomo pastwu, by doktor Beck uderzy kiedy wasz crk? - Co takiego? Carlson sprbowa uprzejmego umiechu. - Gdybycie pastwo zechcieli odpowiedzie na moje pytanie. - Nigdy - odpar Hoyt. - Nikt nigdy nie uderzy mojej crki. - Jest pan pewien? - Najzupeniej - odpar stanowczo Hoyt. Carlson popatrzy na Kim. 82

- Pani Parker? - Tak bardzo j kocha. - Rozumiem, prosz pani. A jednak wielu mczyzn, ktrzy podaj si za kochajcych mw, bije swoje ony. - On nigdy jej nie uderzy. Hoyt przesta chodzi po pokoju. - O co waciwie chodzi? Carlson przez chwil spoglda na Stonea. - Jeli pastwo pozwol, chciabym wam pokaza kilka zdj. To bdzie troch nieprzyjemne, ale uwaam, e konieczne. Stone poda mu brzow kopert. Carlson otworzy j. Jedno po drugim, pooy fotografie posiniaczonej Elizabeth na stoliku. Pilnie obserwowa reakcj Parkerw. Kim Parker, zgodnie z oczekiwaniami, cicho krzykna. Twarz Hoyta Parkera wykrzywia si w dziwnym grymasie, po czym zastyga w nieruchom mask. - Skd je wzilicie? - zapyta cicho. - Widzielicie je ju wczeniej? - Nigdy - powiedzia. Spojrza na on. Przeczco pokrcia gow. - Pamitam, e miaa te siniaki - powiedziaa. - Kiedy? - Nie przypominam sobie dokadnie. Niedugo przed mierci. Tylko e kiedy je widziaam, byy mniej... - szukaa odpowiedniego sowa - widoczne. - Czy crka mwia, w jaki sposb si tak potuka? - Powiedziaa, e miaa wypadek samochodowy. - Pani Parker, sprawdzilimy w jej firmie ubezpieczeniowej. Nigdy nie zgosia roszcze. Sprawdzilimy akta policyjne. Nikt nie odnotowa adnego wypadku. Nie ma nawet adnego policyjnego raportu. - Co chce pan przez to powiedzie? - wtrci si. Hoyt. - Tylko to: jeli crka pastwa nie miaa wypadku, skd wziy si te siniaki na jej ciele?

83

- Sdzicie, e pobi j jej m? - Pracujemy nad t teori. - Opart na czym? Agenci zawahali si. To wahanie mogo oznacza wycznie jedno: nie przy matce, nie przy cywilach. Hoyt natychmiast to zrozumia. - Kim, czy bdziesz miaa co przeciwko temu, e przez chwil sam porozmawiam z panami? - Ale skd. - Wstaa na mikkich nogach i chwiejnie posza w kierunku schodw. - Bd w sypialni. Kiedy znika im z oczu, Hoyt rzek: - W porzdku, sucham. - Sdzimy, e doktor Beck nie tylko pobi pask crk - powiedzia Carlson. - Uwaamy, e j zamordowa. Hoyt powid wzrokiem od Carlsona do Stonea i z powrotem, jakby czekajc na puent. Kiedy jej nie usysza, ruszy w kierunku fotela. - Czekam na wyjanienia.

84

14 Co jeszcze ukrywaa przede mn Elizabeth? Idc Dziesit Alej w kierunku parkingu, raz po raz usiowaem uzna te fotografie za dokumentacj obrae odniesionych w wypadku samochodowym. Pamitaem, jak Elizabeth zbya t spraw machniciem rki. Zwyczajna stuczka, powiedziaa. Nic specjalnego. Kiedy zapytaem o szczegy, odpowiedziaa wymijajco. Teraz wiedziaem, e mnie okamaa. Mgbym wam powiedzie, e nigdy mnie nie okamywaa, ale - w wietle tego ostatniego odkrycia - zabrzmiaoby to zupenie nieprzekonujco. Mimo wszystko byo to jej pierwsze kamstwo, ktre odkryem. Cho pewnie oboje mielimy swoje sekrety. Kiedy dojechaem do parkingu, zauwayem co dziwnego - a raczej powinienem powiedzie, kogo dziwnego. Na rogu sta mczyzna w brzowym prochowcu. Patrzy na mnie. I wyglda dziwnie znajomo. Wiedziaem, e go nie znam, a mimo to miaem lekkie dj vu. Ju gdzie widziaem tego czowieka. Nawet dzi rano. Gdzie? Przebiegem mylami wydarzenia tego ranka i oczami duszy zobaczyem go. O smej rano zatrzymaem si, by wypi kaw. Mczyzna w brzowym paszczu by tam, na parkingu Starbucks. Czy byem tego pewny? Nie, jasne, e nie. Odwrciem gow i pospieszyem do budki stranika. Dozorca parkingu wedug tabliczki na piersi Carlo - oglda telewizj i jad kanapk. Przez p minuty nie odrywa oczu od ekranu, zanim przenis spojrzenie na mnie. Potem powoli strzepn okruchy z rk, wzi mj bilet i opiecztowa go. Szybko zapaciem, a on da mi klucz. Mczyzna w brzowym prochowcu wci tam by. Idc do mojego samochodu, bardzo staraem si nie patrze w jego stron. Wsiadem, ruszyem, a kiedy wyjechaem na Dziesit Alej, spojrzaem w lusterko. Czowiek w brzowym paszczu nawet na mnie nie spojrza. Obserwowaem go, dopki nie skrciem ku West Side Highway. Ani razu nie popatrzy w moj stron. Paranoja. Robiem si stuknitym paranoikiem. Dlaczego Elizabeth mnie okamaa? Zastanawiaem si nad tym, ale nic nie wymyliem. Miaem jeszcze trzy godziny czasu do wiadomoci z Bat Street. Trzy godziny. Czowieku, musisz si czym zaj. Nieustanne rozmylanie o tym, jaka wiadomo moe na mnie czeka na drugim kocu tego internetowego poczenia, wyranie le wpywaa na bon luzow mojego odka. 85

Wiedziaem, co musz zrobi. Po prostu usiowaem odwlec nieuniknione. Kiedy wrciem do domu, dziadek siedzia w swoim ulubionym fotelu... sam. Telewizor by wyczony. Pielgniarka terkotaa po rosyjsku przez telefon. Nie przepracowywaa si. Bd musia zadzwoni do agencji i poprosi o inn. Dziadek mia w kcikach ust kawaeczki jajka, wic wyjem chusteczk i delikatnie wytarem je. Nasze spojrzenia spotkay si, lecz on by zapatrzony gdzie w dal. Zobaczyem nas wszystkich razem nad jeziorem. Dziadek przybra swoj ulubion postaw przed i po. Odwrci si bokiem, wypi brzuch i krzykn Przed!, a potem wcign go i zawoa Po!. Robi to doskonale. Mj ojciec rycza ze miechu. Mia wesoy, zaraliwy miech. Swobodny, niewymuszony. Ja te si tak miaem. Przestaem po jego mierci. Ju nigdy potem nie miaem si w ten sposb. Wydawao mi si, e byoby to nieprzyzwoite. Syszc moje kroki, pielgniarka pospiesznie zakoczya rozmow i z promiennym umiechem wmaszerowaa do pokoju. Nie odwzajemniem jej si tym samym. Zerknem na drzwi do piwnicy. Wci odwlekaem nieuniknione. - Zosta przy nim - powiedziaem. Pielgniarka skina gow i usiada. Piwnic wybudowano w czasach, zanim ludzie zaczli starannie wykacza takie pomieszczenia, i to rzucao si w oczy. Niegdy brzowa wykadzina bya poplamiona i powybrzuszana od wilgoci. Do nasmoowanych cian przyklejono imitujce cegy pytki z jakiego dziwacznego plastiku. Niektre odkleiy si i spady na podog, inne przekrzywiy, ale jeszcze si trzymay, jak kolumny Akropolu. Na rodku pomieszczenia sta st do ping-ponga - zielony blat od wielokrotnego mycia przybra modny, prawie mitowy odcie. Podarta siatka wygldaa jak barykada po ataku francuskich wojsk. Paletki byy zdarte do ywego drewna. Na stole do ping-ponga stao kilka kartonw czciowo pokrytych nalotem pleni. Inne zalegay w kcie. W kufrach byy stare ubrania. Nie Elizabeth. Jej ubraniami zajy si Shauna z Lind. Myl, e dostaa je Armia Zbawienia. Natomiast w kilku innych kartonach znajdoway si rne rzeczy. Jej rzeczy. Nie mogem ich wyrzuci ani pozwoli, by uywali ich inni ludzie. Sam nie wiem dlaczego. Czasem pakujemy stare rzeczy i chowamy je na strychu, nigdy nie zamierzajc ich wyjmowa, ale nie potrafimy si ich pozby. Pewnie tak samo jak marze. Nie pamitaem, gdzie to wetknem, lecz byem pewien, e to tu jest. Zaczem przerzuca stare fotografie, znw starajc si nie patrze. Miaem w tym wpraw, chocia z upywem czasu ich widok sprawia mi coraz mniejszy bl. Kiedy zobaczyem Elizabeth i siebie razem na jakim wyblakym zdjciu wykonanym polaroidem, miaem wraenie, e patrz na obcych ludzi. Nienawidziem tego, co robiem.

86

Grzebaem w pudle. Dotknem palcami czego zrobionego z filcu i wyjem numerek, ktry nosia jako zawodniczka szkolnej druyny tenisowej. Ze smutnym umiechem przypomniaem sobie jej opalone nogi i podskakujcy na plecach warkocz, kiedy podbiegaa do siatki. Na korcie jej twarz zawsze miaa skupiony wyraz. Wanie dziki temu zwyciaa. Miaa cakiem nieze uderzenie i bardzo dobry serw, lecz przewyszaa koleanki umiejtnoci koncentrowania si. Delikatnie odoyem numerek i znw zaczem szuka. To, czego szukaem, znalazem na samym dnie puda. Jej notatnik. Policja chciaa przejrze go po jej porwaniu. A przynajmniej tak mi powiedziano. Rebecca przysza do naszego mieszkania i pomoga im go znale. Zakadam, e szukali w nim jakich wskazwek - co i ja zamierzaem zrobi - lecz pewnie zrezygnowali, kiedy znaleli ciao z pitnem KillRoya. Mylaem o tym przez chwil - jak wszystko gadko przypito KillRoyowi - i nagle wpad mi do gowy zupenie nowy pomys. Pobiegem na gr do mojego komputera i wszedem do Internetu. Znalazem witryn nowojorskiego wydziau wiziennictwa. Byo tam mnstwo materiaw, wcznie z potrzebnym mi nazwiskiem i numerem telefonu. Rozczyem si i zadzwoniem do Briggs Penitentiary. To wizienie, w ktrym siedzi KillRoy. Kiedy odezwaa si automatyczna sekretarka, wystukaem odpowiedni numer wewntrzny i zaczekaem na poczenie. Po trzech sygnaach usyszaem mski gos. - Mwi nadinspektor Brown. Powiedziaem mu, e chciabym odwiedzi Elroya Kellertona. - Kim pan jest? - zapyta. - Doktor David Beck. Moja ona Elizabeth bya jedn z jego ofiar. - Rozumiem. - Brown zawaha si. - Czy mgbym pozna cel tych odwiedzin? - Nie. Na linii znw zapada cisza. - Mam prawo go odwiedzi, jeli tylko on zechce - powiedziaem. - Tak, oczywicie, ale to bardzo niezwyke yczenie. - Mimo to.

87

- Zgodnie z powszechnie przyjt procedur paski adwokat powinien skontaktowa si z jego... - To nie jest konieczne - przerwaem mu. Z witryny internetowej powiconej ofiarom przestpstw dowiedziaem si, e mog tego zada. Jeli Kellerton zechce si ze mn widzie, nie ma przeszkd. - Chc tylko z nim porozmawia. Jutro s u was godziny odwiedzin, prawda? - Tak. - Zatem jeli Kellerton si zgodzi, odwiedz go jutro. Czy bd z tym jakie problemy? - Nie, prosz pana. Jeli wyrazi zgod, nie bdzie problemu. Podzikowaem mu i odoyem suchawk. Zaczem dziaa. Poczuem si z tym lepiej. Notatnik lea przede mn na biurku. Nie chciaem do niego zaglda, bo cho zdjcia i nagrania sprawiay straszny bl, to jej pismo jeszcze gorszy, gdy byo czym bardziej osobistym. Wysokie due litery, wyrane kreski przy t, zbyt szerokie zawijasy midzy literami, lekko pochylonymi na prawo... Spdziem nad nim godzin. Elizabeth prowadzia dokadne notatki. Rzadko stenografowaa. Zdziwio mnie to, jak dobrze znaem moj on. Wszystko byo jasne, adnych niespodzianek. Prawd mwic, znalazem tylko jedn notatk, ktra nic mi nie mwia. Trzy tygodnie przed mierci napisaa w dzienniku: PF. I numer telefonu wraz z numerem kierunkowym. Poniewa tak dokadnie wszystko opisywaa, ten lakoniczny wpis by troch niepokojcy. Nie miaem pojcia, jaki obszar obejmowa kod. Zrobia to osiem lat temu. Od tej pory numery kierunkowe kilkakrotnie si zmieniay. Sprbowaem 201 - bez powodzenia. Wybraem 973. Odezwaa si jaka staruszka. Powiedziaem jej, e wygraa darmow prenumerat New York Post. Podaa mi swoje nazwisko. Inicjay nie pasoway. Sprbowaem 212, czyli centrum miasta. I trafiem. - Peter Flannery, adwokat - powiedzia senny kobiecy gos. - Czy mgbym mwi z panem Flannerym. - Jest w sdzie. Moe mogaby by bardziej znudzona, ale nie bez recepty wystawionej przez lekarza. W tle syszaem haas. - Chciabym si umwi na spotkanie z panem Flannerym. - W odpowiedzi na nasze ogoszenie na tablicach reklamowych? 88

- Na tablicach? - By pan ranny? - Tak - odparem. - Ale nie czytaem tej reklamy. Poleci was mj znajomy. Chodzi o bd w sztuce lekarskiej. Zamaem rk i teraz nie mog ni porusza. Straciem prac. I wci mnie boli. Wyznaczya mi spotkanie na nastpny dzie po poudniu. Odoyem telefon i zmarszczyem brwi. Co robia Elizabeth u takiego owcy odszkodowa, na jakiego wyglda Flannery? Dwik telefonu przestraszy mnie. Podskoczyem i podniosem suchawk w poowie dzwonka. - Halo - powiedziaem. Dzwonia Shauna. - Gdzie bye? - zapytaa. - W domu. - Musisz natychmiast tu przyjecha - owiadczya.

89

15 Agent Carlson spojrza Hoytowi Parkerowi w oczy. - Jak pan wie, niedawno znalelimy dwa ciaa w pobliu jeziora Charmaine. Hoyt skin gow. Zadzwoni telefon komrkowy. Stone podnis si ociale, przeprosi i powlk si do kuchni. Hoyt znw odwrci si do Carlsona i czeka. - Znamy oficjaln przyczyn zgonu paskiej crki - rzek Carlson. - Razem z mem pojechali nad jezioro, jak co roku w rocznic lubu. Pywali po ciemku. KillRoy zaczai si i czeka. Potem napad na doktora Becka i porwa pask crk. Koniec historii. - A wy uwaacie, e byo inaczej? - Owszem, Hoyt... Mog mwi ci Hoyt? Parker skin gow. - Tak, Hoyt, uwaamy, e byo inaczej. - A jak? - Ja uwaam, e to David Beck zamordowa twoj crk i obciy tym seryjnego morderc. Hoyt, od dwudziestu omiu lat pracujcy w nowojorskiej policji, wiedzia, jak zachowa kamienn twarz, a mimo to odchyli si do tyu, jakby te sowa byy mocnym ciosem podbrdkowym. - Chtnie posucham. - W porzdku, odtwrzmy sytuacj. Beck zabiera twoj crk nad odludne jezioro, tak? - Zgadza si. - Bye tam? - Wiele razy. - O? - Bylimy zaprzyjanieni. Kim i ja przyjanilimy si z rodzicami Davida. Czsto si odwiedzalimy. - Zatem wiesz, jakie to odludzie. - Tak.

90

- Lena droga od znaku, ktry mona zauway tylko wtedy, kiedy kto wie, gdzie go szuka. Naprawd bardzo odludne miejsce. ywego ducha w promieniu wielu kilometrw. - Do czego zmierzasz? - Jakie jest prawdopodobiestwo, e KillRoy pojawi si nad jeziorem? Hoyt podnis rce. - A jakie jest prawdopodobiestwo, e kto spotka seryjnego morderc? - Owszem, to prawda, ale w innych wypadkach sprawca kierowa si jak logik. Kellerton porywa kobiety z ulicy, ze staranowanego przez siebie samochodu, nawet wamywa si do domw. Dobrze si zastanw. Zauwaa t boczn drk i nagle postanawia poszuka na niej ofiary? Nie mwi, e to niemoliwe, lecz wysoce nieprawdopodobne. - Mw dalej - zachci Hoyt. - Przyznasz, e w przyjtym przez policj scenariuszu jest mnstwo dziur. - Nie ma spraw, w ktrych wszystko byoby jasne. - To te racja, ale pozwl, e podam ci alternatywn teori. Powiedzmy, e doktor Beck chcia zabi twoj crk. - Dlaczego? - Przede wszystkim z powodu dwustu tysicy odszkodowania z ubezpieczenia na ycie. - On nie potrzebuje pienidzy. - Kady potrzebuje pienidzy, Hoyt. Wiesz o tym. - Nie kupuj tego. - Posuchaj, wci nad tym pracujemy. Jeszcze nie mamy wszystkich motyww. Pozwl mi jednak rozwin ten scenariusz, dobrze? Hoyt obojtnie wzruszy ramionami. - Mamy dowody, e doktor Beck j bi. - Jakie dowody? Macie kilka zdj. Powiedziaa matce, e miaa wypadek samochodowy. - Daj spokj, Hoyt. - Carlson machniciem rki wskaza na fotografi. - Spjrz na wyraz twarzy twojej crki. Czy tak wyglda twarz kobiety, ktra miaa wypadek samochodowy? Nie, pomyla Hoyt, nie tak. - Gdzie znalelicie te zdjcia? 91

- Zaraz do tego dojd, ale wrmy do mojego scenariusza, dobrze? Zamy przez moment, e doktor Beck pobi twoj crk i po jej mierci mg dosta piekielnie due odszkodowanie. - Nieze zaoenie. - Owszem, ale bdmy cierpliwi. Pomyl o przyjtej wersji wydarze i wszystkich dziurach w tym scenariuszu. A teraz przedstawi ci inny: doktor Beck zabiera twoj crk w odludne miejsce, gdzie nie bdzie adnych wiadkw. Wynajmuje dwch opryszkw, eby j zapali. Sysza o KillRoyu. Pisali o nim w gazetach. Ponadto twj brat pracowa nad t spraw. Czy omawia j kiedy z tob lub Beckiem? Hoyt przez chwil milcza. - Mw dalej. - Ci dwaj wynajci dranie porywaj i zabijaj twoj crk. Naturalnie gwnym podejrzanym bdzie jej m... jak zawsze w takich wypadkach, prawda? Lecz ci dwaj wypalaj jej na policzku liter K. W ten sposb o to morderstwo obwinia si KillRoya. - Przecie Beck zosta napadnity. Mia powane obraenia gowy. - Jasne, lecz obaj wiemy, e co takiego wcale nie wyklucza przypuszczenia, i to z jego inicjatywy. W jaki sposb by si tumaczy, gdyby nic mu si nie stao? Hej, wiecie co, kto porwa moj on, ale mnie zostawi w spokoju? To bez sensu. Uderzenie w gow uwiarygodnio jego opowie. - To byo piekielnie mocne uderzenie. - Mia do czynienia z oprychami, Hoyt. Pewnie przesadzili. A poza tym co z tymi jego obraeniami? Opowiada przedziwn histori o tym, jak w jaki cudowny sposb wydosta si z wody i zadzwoni pod dziewiset jedenacie. Pokazaem kilku lekarzom kart szpitaln doktora Becka. Twierdz, e przedstawiony przez niego opis wydarze przeczy wszelkiej wiedzy medycznej. Przy takich obraeniach nie by w stanie tego dokona. Hoyt rozway te sowa. Sam te czsto zastanawia si nad tym, w jaki sposb Beck przey i wezwa pomoc. - Co jeszcze? - zapyta. - Mamy dowd wskazujcy na to, e to ci dwaj kryminalici, a nie KillRoy, napadli na Becka. - Jaki dowd? - Obok cia znalelimy zakopany zakrwawiony kij baseballowy. Pena analiza DNA zajmie chwil, ale wstpne wyniki wskazuj na to, e krew naley do Becka. Agent Stone przeszed przez pokj i z impetem opad na kanap. Hoyt ponownie powiedzia: - Mw dalej.

92

- Reszta jest oczywista. Ci dwaj dranie robi swoje. Zabijaj twoj crk i obciaj tym KillRoya. Potem przychodz po reszt zapaty... a moe postanawiaj wymusi na doktorze Becku wicej pienidzy. Nie wiem. Tak czy inaczej, musi si ich pozby. Wyznacza im spotkanie w lasach w pobliu jeziora Charmaine. Ci dwaj pewnie sdzili, e maj do czynienia z lalusiowatym doktorkiem, i zupenie ich zaskoczy. Tak czy inaczej zastrzeli obu i zakopa wraz z kijem baseballowym oraz wszystkimi innymi dowodami, ktre mogyby go pniej obciy. Zbrodnia doskonaa. Nic nie wizao go z morderstwem. Spjrzmy prawdzie w oczy. Gdyby nie dopisao nam szczcie, ciaa nigdy nie zostayby znalezione. Hoyt potrzsn gow. - Ciekawa teoria. - To nie wszystko. - Tak? Carlson spojrza na Stonea. Ten wskaza na swj telefon komrkowy. - Wanie otrzymaem dziwn wiadomo od kogo z wizienia federalnego Briggs. Wyglda na to, e paski zi dzwoni tam dzisiaj i zada widzenia z KillRoyem. Teraz Hoyt naprawd zrobi zdumion min. - Do diaba, po co miaby to robi? - Niech pan nam to powie - odpar Stone. - Trzeba jednak pamita, e Beck wie, i depczemy mu po pitach. I nagle odczuwa nieodpart ochot, by odwiedzi czowieka, ktrego obciy zabjstwem paskiej crki. - Ciekawy zbieg okolicznoci - zauway Carlson. - Mylicie, e prbuje zaciera lady? - A ma pan lepsze wyjanienie? Hoyt usiad wygodniej i zastanowi si chwilk. - Zapomnielicie o czym. - O czym? Wskaza na lece na stole zdjcia. - Kto wam je da? - Myl, e w pewnym sensie - rzek Carlson - zrobia to twoja crka. Hoyt zblad.

93

- cile mwic, jej alter ego. Niejaka Sarah Goodhart. Drugie imi twojej crki oraz nazwa tej ulicy. - Nie rozumiem. - Na miejscu zbrodni - cign Carlson - okazao si, e jeden z tych dwch zbirw, niejaki Melvin Bartola, mia w bucie kluczyk. - Carlson pokaza niewielki klucz. Hoyt wzi go od niego i obejrza, jakby szuka jakiej ukrytej odpowiedzi. - Widzisz znak UCB na uszku? Hoyt skin gow. - To skrt United Central Bank. W kocu ustalilimy, e chodzi o ich oddzia przy Broadway tysic siedemset siedemdziesit dwa w tym miecie. Ten klucz pasuje do skrytki sto siedemdziesit cztery, ktra zostaa wynajta na nazwisko Sarah Goodhart. Dostalimy nakaz jej przeszukania. Hoyt podnis gow. - I te zdjcia tam byy? Carlson i Stone popatrzyli po sobie. Wczeniej ustalili, e nie powiedz Hoytowi wszystkiego o tej skrytce - przynajmniej dopki nie otrzymaj wynikw analiz, ktre rozwiej wtpliwoci - lecz teraz obaj kiwnli gowami. - Tylko pomyl, Hoyt. Twoja crka schowaa te zdjcia w depozycie bankowym. Powody s oczywiste. Chcesz wicej? Przesuchalimy doktora Becka. Przyzna, e nic o nich nie wiedzia. Nigdy ich przedtem nie widzia. Dlaczego twoja crka ukrya je przed nim? - Rozmawialicie z Beckiem? - Tak. - Co jeszcze powiedzia? - Niewiele, bo zaraz wezwa adwokata. - Carlson odczeka chwil. Potem nachyli si do rozmwcy. - I to nie byle kogo, bo sam Hester Crimstein. Czy to ci wyglda na postpowanie niewinnego czowieka? Hoyt cisn porcze fotela, usiujc si uspokoi. - Nie moecie niczego dowie. - Nie, jeszcze nie. Lecz znamy ju prawd. Czasem to poowa zwycistwa. - I co zamierzacie uczyni? - Moemy zrobi tylko jedno - odpar z umiechem Carlson. - Naciska i czeka, a pknie. Larry Gandle przejrza codzienny raport i wymamrota pod nosem:

94

- Niedobrze. Najpierw FBI zgarno Becka i przesuchao go. Potem Beck dzwoni do fotografa, kobiety o nazwisku Rebecca Schayes. Pyta j o dawny wypadek samochodowy, ktry spowodowaa jego ona. Pniej odwiedza studio. Fotograficzne. Jeszcze pniej Beck dzwoni do wizienia Briggs i mwi, e chce si zobaczy z Elroyem Kellertonem. I w kocu telefonuje do biura Petera Flanneryego. Wszystko to bardzo zagadkowe. Ze wieci. Eric Wu odoy suchawk. - To ci si nie spodoba - powiedzia. - Co? - Nasz informator w FBI twierdzi, e podejrzewaj Becka o zamordowanie ony. Gandle o mao nie pad. - Wyjanij. - Nic wicej nie wie. W jaki sposb powizali z Beckiem te dwa trupy znad jeziora. Bardzo zagadkowe. - Poka mi jeszcze raz zapisy poczty elektronicznej - zada Gandle. Eric Wu poda mu kartki. Kiedy Gandle rozmyla nad tym, kto mg to wysa, zacz odczuwa coraz silniejsze i dokuczliwsze mrowienie w odku. Prbowa poskada kawaki tej amigwki. Zawsze zastanawia si, jak Beck zdoa przey tamt noc. Teraz zastanawia si nad czym innym. Czy oprcz Becka przey j kto jeszcze? - Ktra godzina? - zapyta. - Szsta trzydzieci. - Beck jeszcze nie sprawdzi tego adresu Bat... co tam? - Bat Street. Nie, jeszcze nie. - Mamy co wicej o Rebecce Schayes?

95

- Tylko to, co ju wiedzielimy. Przyjacika Elizabeth Parker. Wynajmoway wsplne mieszkanie, zanim Parker wysza za Becka. Sprawdziem bilingi telefoniczne. Beck od lat do niej nie dzwoni. - To dlaczego zrobi to teraz? Wu wzruszy ramionami. - Pani Schayes musi co wiedzie. Griffin Scope wyrazi si jasno. Dowiedz si prawdy i pogrzeb przeszo. I wykorzystaj Wu. - Musimy z ni porozmawia - rzek Gandle.

96

16 Shauna czekaa na mnie na parterze wieowca przy Park Avenue 462 na Manhattanie. - Chod - powiedziaa bez adnych wstpw. - Chc pokaza ci co na grze. Spojrzaem na zegarek. Niecae dwie godziny do nadejcia wiadomoci z Bat Street. Weszlimy do windy. Shauna nacisna guzik dwudziestego trzeciego pitra. Wskanik pi si w gr i popiskiwa licznik dla niewidomych. - Sowa Hester day mi do mylenia - oznajmia Shauna. - Tak? - Powiedziaa, e federalni s zdesperowani. Zrobi wszystko, eby ci dopa. - A wic? Dwig wyda z siebie ostatnie brzknicie. - Zaczekaj, sam zobaczysz. Drzwi otworzyy si, ukazujc ogromne pomieszczenie podzielone przepierzeniami. W dzisiejszych czasach typowe wntrze firmy w duym miecie. Gdyby nie sufit i widok z okien, z trudem mona by je odrni od laboratoryjnego labiryntu dla szczurw. Kiedy si nad tym zastanowi, to podobiestwo nie jest wycznie zewntrzne. Shauna pomaszerowaa pomidzy niekoczcymi si dwikochonnymi ciankami. W poowie drogi skrcia w lewo, potem w prawo i znw w lewo. - Moe powinienem pozostawia okruszki chleba - powiedziaem. - Dobry art - stwierdzia bez entuzjazmu. - Dzikuj, czynne cay tydzie. Nie umiechna si. - Gdzie waciwie jestemy? - Firma DigiCom. Agencja czasem korzysta z ich usug. - Jakich? - Sam zobaczysz. Skrcilimy jeszcze raz i weszlimy do zagraconej klitki, w ktrej zastalimy modego czowieka o wysokim czole i smukych palcach pianisty-wirtuoza. - To Farrell Lynch. Farrell, to David Beck. 97

Ucisnem szczupe palce. - Cze - rzek Farrell. Skinem gow. - W porzdku - rzucia Shauna. - Wcz to. Farrell Lynch okrci si na krzele, twarz do komputera. Shauna i ja patrzylimy zza jego plecw. Zacz stuka w klawisze swoimi smukymi palcami. - Wczone - oznajmi. - Pu. Nacisn klawisz enter. Ekran ciemnia, a potem pojawi si na nim Humphrey Bogart. Mia na sobie fedor i prochowiec. Natychmiast rozpoznaem obraz. Mga, samolot na drugim planie. Finaowa scena Casablanki. Spojrzaem na Shaun. - Poczekaj - powiedziaa. Kamera bya skierowana na Bogarta. Wanie rozmawia z Ingrid Bergman, mwic jej, eby wsiadaa do samolotu z Laszlo i e problemy trojga ludzi nie maj adnego znaczenia dla tego wiata. A potem, kiedy w obiektywie znw pojawia si Ingrid Bergman... To wcale nie bya ona. Zamrugaem oczami. Spod ronda tego synnego kapelusza spogldaa na Bogiego Shauna, skpana w szarawym wietle. - Nie mog zosta z tob, Rick - powiedziaa dramatycznym tonem komputerowa Shauna poniewa szaleczo kocham si w Avie Gardner. Odwrciem si do Shauny. Obrzuciem j pytajcym spojrzeniem. Przytakna skinieniem gowy. - Sdzisz... - urwaem. - Sdzisz, e daem si nabra na fotomonta? - musiaem zada jej to pytanie. Farrell przej paeczk. - Fotografi cyfrow - poprawi. - Znacznie atwiej uzyska podany efekt. - Obrci si na fotelu, twarz do mnie. - Widzi pan, obrazy komputerowe to nie film. To po prostu piksele zapisane w plikach. Troch podobnie jak dokumenty stworzone w trakcie pracy z procesorem tekstu. Z pewnoci pan wie, jak atwo zmieni taki dokument? Jego zawarto, typ fontw lub interlini? - Skinem gow. - No c, kto, kto opanowa choby podstawowe umiejtnoci z dziedziny cyfrowej obrbki obrazu, rwnie atwo moe manipulowa plikami wideo. Nie s to zdjcia, filmy czy tamy. Komputerowe pliki wideo to po prostu zbiory pikseli. Kady moe nimi manipulowa. Wystarczy wci, naoy i przepuci przez program miksujcy. 98

Spojrzaem na Shaun. - Przecie na filmie wygldaa inaczej - upieraem si. - Bya starsza. - Farrell? - powiedziaa Shauna. Stukn w inny klawisz. Znw pojawi si Bogie. Kiedy tym razem kamera pokazaa Ingrid Bergman, Shauna wygldaa na siedemdziesicioletni staruszk. - Oprogramowanie postarzajce - wyjani Farrell. - Najczciej wykorzystywane do sporzdzania portretw zaginionych dzieci, lecz teraz w kadym sklepie komputerowym mona kupi program tego typu do domowego uytku. Mog rwnie zmieni dowoln cech wizerunku Shauny: jej fryzur, kolor oczu, wielko nosa. Mog zrobi jej ciesze lub grubsze wargi, tatua, cokolwiek. - Dzikuj, Farrell. - Shauna obdarzya go spojrzeniem, ktre zrozumiaby nawet lepiec. - Przepraszam - rzuci i pospiesznie wyszed. Nie mogem zebra myli. Kiedy Farrell znik z pola widzenia, zwrcia si do mnie. - Przypomniaam sobie sesj fotograficzn, ktr miaam w zeszym miesicu. Jedno ujcie wyszo doskonale... sponsorowi bardzo si podobao... tylko e klips zsun mi si z ucha. Przynielimy to zdjcie tutaj. Farrell byskawicznie je przemontowa i voil, klips znalaz si na waciwym miejscu. Pokrciem gow. - Pomyl, Beck. Federalni uwaaj, e to ty zabie Elizabeth, ale maj trudnoci z udowodnieniem. Hester mwia, e rozpaczliwie staraj si tego dowie. Zaczam si zastanawia. Moe usiuj ci podej. Czy byby lepszy sposb ni podsyanie ci takich emaili? - A czas causa? - Co z nim? - Skd wiedzieliby o czasie causa? - Ja o tym wiem. Linda wie. Zao si, e Rebecca wie take, a moe rodzice Elizabeth te. Federalni mogli si dowiedzie. Poczuem, e zy cisn mi si do oczu. Usiowaem zapanowa nad nimi i zdoaem wykrztusi: - To monta?

99

- Nie wiem, Beck. Naprawd nie wiem. Lecz pomylmy rozsdnie. Gdyby Elizabeth ya, gdzie podziewaaby si przez osiem lat? Dlaczego akurat teraz miaaby powsta z grobu... dziwnym zbiegiem okolicznoci w tym samym czasie, kiedy FBI zaczo podejrzewa, e to ty j zamordowae? Poza tym... czy naprawd wierzysz, e ona yje? Wiem, e bardzo tego pragniesz. Do diaba, ja te. Sprbujmy jednak zachowa rozsdek. Pomyl o tym i odpowiedz na pytanie: ktry scenariusz wydaje si bardziej prawdopodobny? Kolana ugiy si pode mn i opadem na krzeso. wiat rozsypywa si w gruzy. Znw zaczem traci nadziej. Monta. Czyby to by tylko podstp?

100

17 Rozsiadszy si w pracowni Rebekki Schayes, Larry Gandle zadzwoni z telefonu komrkowego do swojej ony. - Pno wrc do domu - powiedzia. - Nie zapomnij zay tabletki - przypomniaa mu Party. Gandle mia agodn cukrzyc, ktrej rozwojowi dawao si zapobiec dziki diecie i tabletkom. Nie bra insuliny. - Nie zapomn. Eric Wu, nie zdejmujc suchawek walkmana, starannie rozoy na pododze winylow foli. Gandle schowa telefon i naoy gumowe rkawiczki. Rozpoczli dokadne i czasochonne poszukiwania. Jak wikszo fotografw, Rebecca Schayes przechowywaa tony negatyww. Cztery metalowe szafy kartotekowe byy nimi zapchane. Sprawdzili jej plan dnia. Koczya zdjcia. Za godzin powinna wrci, eby popracowa w ciemni. Za mao czasu. - Wiesz, co by nam pomogo? - powiedzia Wu. - Co? - Gdybymy mieli cho blade pojcie, czego waciwie szukamy. - Beck otrzymuje tajemnicze e-maile - rzek Gandle. - I co robi? Po raz pierwszy od omiu lat biegnie zobaczy si z najlepsz przyjacik ony. Musimy si dowiedzie po co. Wu przyglda mu si przez chwil. - Dlaczego po prostu nie zaczekamy na ni i nie zapytamy oto? - Zrobimy tak, Eric. Wu pokiwa gow i odwrci si. Gandle dostrzeg dugi metalowy st w ciemni. Sprawdzi go. Mocny. I odpowiednich rozmiarw. Mona kogo na nim rozcign i przywiza koczyny do ng stou. - Ile mamy tamy izolacyjnej? - Wystarczy - odpar Wu. - No to wywiadcz mi grzeczno - powiedzia Gandle. - Przenie t foli pod st. P godziny pniej odebraem wiadomo z Bat Street. Przygotowany przez Shaun pokaz oguszy mnie jak niespodziewany lewy sierpowy. Byem oszoomiony i leaem a do dziesiciu. Potem jednak zdarzyo si co dziwnego. Podniosem tyek z desek. Wstaem, otrzsnem si i znw zaczem walczy.

101

Siedzielimy w moim samochodzie. Shauna upara si, e pojedzie ze mn do domu. Za par godzin przyjedzie po ni limuzyna. Wiedziaem, e chciaa mnie pocieszy, ale domylaem si rwnie, e jeszcze nie miaa ochoty wraca do swojego mieszkania. - Czego nie api - oznajmiem. Spojrzaa na mnie. - Federalni myl, e zabiem Elizabeth, tak? - Wanie. - To dlaczego przysyaj mi e-maile sugerujce, e ona yje? - Shauna nie miaa na to szybkiej odpowiedzi. - Zastanw si - nalegaem. - Twierdzisz, e to jaka skomplikowana intryga, prowadzona po to, bym podj dziaania, ktre mnie zdemaskuj. A przecie gdybym zabi Elizabeth, wiedziabym, e to podstp. - Chc ci sprowokowa. - To nie ma sensu. Gdyby kto naprawd chcia mnie sprowokowa, powinien przysa wiadomo, udajc kogo, kto... Sam nie wiem, moe kogo, kto by wiadkiem morderstwa. Zastanowia si. - Sdz, e oni po prostu chc wytrci ci z rwnowagi, Beck. - Taak, ale mimo wszystko. To nie trzyma si kupy. - W porzdku, ile zostao czasu do nastpnej wiadomoci? Spojrzaem na zegarek. - Dwadziecia minut. Usiada wygodniej. - Zaczekamy i zobaczymy. Eric Wu postawi swj laptop na pododze w kcie pracowni Rebekki Schayes. Najpierw sprawdzi komputer w gabinecie Davida Becka. Wci nic. Zegar wskazywa kilka minut po smej. Przychodnia od dawna bya zamknita. Przeczy si na domowy komputer. Przez kilka sekund nic, a potem... - Beck wanie si zalogowa - oznajmi Wu. Larry Gandle pospiesznie podszed do niego. - Czy moemy si podczy i przeczyta t wiadomo przed nim? - To nie byby dobry pomys. - Dlaczego?

102

- Jeli si podczymy i on te sprbuje to zrobi, serwer zamelduje mu, e kto ju uywa tego pseudonimu. - I zorientuje si, e jest pilnowany? - Tak. Ale to bez znaczenia. Mamy podgld tego, co robi, w czasie rzeczywistym. Kiedy przeczyta wiadomo, my te j zobaczymy. - W porzdku, powiedz mi, jak tylko j zobaczysz. Wu zmruy oczy, wpatrujc si w ekran. - Wanie wszed na serwer Bigfoota. Za kilka sekund powinien odczyta wiadomo. Wystukaem bigfoot.com i nacisnem enter. Zacza mi dre lewa noga. Zdarza mi si to, kiedy jestem zdenerwowany. Shauna pooya do na moim kolanie. Noga przestaa mi dygota. Cofna rk. Moja noga przez minut pozostaa nieruchoma, a potem znw zacza podrygiwa. Shauna ponownie pooya na niej do. Cay cykl si powtrzy. Shauna zachowywaa spokj, ale widziaem, e wci na mnie zerka. Bya moj najlepsz przyjacik. Bdzie podtrzymywa mnie na duchu. A przecie tylko gupiec martwi si o poczenie kolejowe, jeli winda staje na kadym pitrze. Powiadaj, e szalestwo jest dziedziczne - podobnie jak choroby krenia czy inteligencja. Ta myl raz po raz przychodzia mi do gowy, od kiedy zobaczyem obraz Elizabeth w ulicznej kamerze. Niezbyt podnosio mnie to na duchu. Mj ojciec zgin w wypadku samochodowym, kiedy miaem dwadziecia lat. Jego samochd spad z nabrzea do morza. Wedug zeznania wiadka - kierowcy ciarwki z Wyoming buick mojego ojca uderzy czoowo w barierk. Bya zimna noc. Szosa, chocia odnieona, bya liska. Wielu sugerowao - a raczej napomykao szeptem - e popeni samobjstwo. Nie wierzyem w to. Owszem, przez ostatnie miesice by dziwnie zgaszony i cichy. Tak, czsto zastanawiaem si, czy nie byo to jedn z przyczyn tego wypadku. Ale samobjstwo? Wykluczone. Moja matka, zawsze nadwraliwa i cierpica na lekk nerwic, w wyniku tego powoli postradaa zmysy. Dosownie zamkna si w sobie. Linda usiowaa opiekowa si ni przez trzy lata, po czym nawet ona przyznaa, e mam trzeba odda do zakadu. Linda czsto j odwiedza. Ja nie. Po chwili na ekranie pojawia si strona Bigfoota. Znalazem okienko uytkownika i wystukaem Bat Street. Nacisnem tabulator i w okienku tekst hasa i wpisaem Teenage. Stuknem klawisz enter. Nic si nie stao. - Zapomniae klikn ikon wejd - podpowiedziaa Shauna. Spojrzaem na ni. Wzruszya ramionami. Kliknem t ikon.

103

Ekran pobiela. Potem pojawia si reklama sklepu z pytami kompaktowymi. Pasek na samym dole powoli przesuwa si. Procenty rosy. Kiedy doszy do osiemdziesiciu, pasek znik i po kilku sekundach pojawi si komunikat. BD - Nazwy uytkownika lub podanego hasa nie ma w naszej bazie danych. - Sprbuj ponownie - zachcia Shauna. Zrobiem to. Pojawi si ten sam komunikat. Komputer mwi mi, e takie konto nie istnieje. Co to miao znaczy? Nie wiedziaem. Usiowaem znale jakie wyjanienie tego faktu. Sprawdziem czas. 20.13.34. Czas causa. Czy to moga by odpowied? Czy to moliwe, by konto, tak jak wczorajsze hipercze, jeszcze nie istniao? Przez chwil zastanawiaem si nad tym. Oczywicie, e moliwe, ale mao prawdopodobne. Jakby czytajc w moich mylach, Shauna powiedziaa: - Moe powinnimy zaczeka do smej pitnacie. Tak wic sprbowaem ponownie o smej pitnacie. O smej osiemnacie. I o smej dwadziecia. Nic prcz tego samego komunikatu o bdzie. - Pewnie federalni odpucili sobie - stwierdzia Shauna. Pokrciem gow, jeszcze nie rezygnujc. Noga znw zacza mi si trz. Shauna jedn rk powstrzymaa to drenie, a drug chwycia swoj dzwonic komrk. Zacza powarkiwa na kogo. Sprawdziem godzin. Sprbowaem ponownie. Nic. Jeszcze dwa razy. Nic. Bya ju sma trzydzieci. - Ona... hm... moe si spni - prbowaa tumaczy Shauna. Zmarszczyem brwi. - Kiedy widziae j wczoraj, nie wiedziae, gdzie jest, prawda? - Prawda. - Moe by w innej strefie czasowej - orzeka. - Moe dlatego si spnia.

104

- W innej strefie czasowej? - Jeszcze bardziej zmarszczyem brwi. Shauna wzruszya ramionami. Czekalimy godzin. Shauna - trzeba jej to przyzna - ani razu nie powiedziaa: a nie mwiam. Po pewnym czasie pooya do na moim ramieniu. - Wiesz co? Mam pomys - oznajmia. Odwrciem si do niej. - Zaczekam w drugim pokoju. Myl, e to moe ci pomc. - Skd ci to przyszo do gowy? - Widzisz, gdyby to by film, teraz miaabym ju powyej uszu twojego szalestwa i uciekabym std, a wtedy... bach!... pojawiaby si wiadomo i tylko ty by j przeczyta, a wszyscy mieliby ci za wariata. Tak jak Scooby-Doo, kiedy tylko on i Shaggy widz ducha i nikt im nie wierzy. Zastanowiem si nad tym. - Warto sprbowa - orzekem. - Dobrze. Moe wic pjd na chwil do kuchni? Nie spiesz si. Kiedy pojawi si wiadomo, zawoaj mnie. Wstaa. - Chcesz mnie rozbawi, tak? - mruknem. Zawahaa si. - Pewnie tak. Potem wysza. Odwrciem si do monitora. Czekaem.

105

18 - Nic si nie dzieje - powiedzia Eric Wu. - Beck prbuje si poczy, ale za kadym razem otrzymuje komunikat o bdzie. Larry Gandle ju mia go o co zapyta, kiedy usysza szum jadcej w gr windy. Spojrza na zegarek. Rebecca Schayes wracaa punktualnie. Eric Wu oderwa si od komputera. Spojrza na Larry ego Gandlea takim wzrokiem, na widok ktrego czowiek instynktownie cofa si o krok. Gandle wyj pistolet - tym razem kaliber dziewi milimetrw. Na wszelki wypadek. Wu zmarszczy brwi. Przenis swe potne cielsko pod drzwi i zgasi wiato. Czekali w ciemnoci. Dwadziecia sekund pniej winda zatrzymaa si na pitrze, na ktrym miecia si pracownia. Rebecca Schayes rzadko teraz wspominaa Elizabeth i Becka. W kocu mino ju osiem lat. Lecz to, co zdarzyo si tego ranka, obudzio gboko upione wspomnienia. Dziwne uczucia. Zwizane z wypadkiem samochodowym. Po tylu latach Beck w kocu zapyta j o to. Osiem lat temu Rebecca bya gotowa wyzna mu wszystko. Ale on nie odpowiada na jej telefony. Z upywem czasu - i po aresztowaniu zabjcy - nie widziaa powodu, by odgrzebywa przeszo. Tylko zraniaby Becka. A przecie po aresztowaniu KillRoya nie miao to ju znaczenia. Mimo to dziwny niepokj - wraenie, e obraenia, jakich doznaa Elizabeth w wyniku wypadku samochodowego, byy w jaki sposb powizane z jej mierci - pozosta... Co wicej, ten niepokj drczy j, kac si zastanawia, czy gdyby ona, Rebecca, postaraa si, naprawd si postaraa pozna prawd o tym wypadku samochodowym, to czy nie zdoaaby uratowa ycia przyjacice. Stopniowo jednak uspokajaa si. Pod koniec dnia dosza do wniosku, e Elizabeth wprawdzie bya jej przyjacik, ale czowiek oswaja si z myl o mierci przyjaci, choby nie wiem jak bliskich. Gary Lamont pojawi si w jej yciu przed trzema laty i cakowicie je zmieni. Tak - Rebecca Schayes, artystka z Greenwich Village, zakochaa si w zbijajcym fors maklerze z Wall Street. Pobrali si i przenieli do szykownego wieowca przy Upper West Side. Zabawne, jak dziwnie ukada si ycie. Rebecca wsiada do windy towarowej i zasuna za sob drzwi. Na korytarzu byo ciemno, co w tym budynku nie wydawao si niczym niezwykym. Kabina zacza sun w gr i warkot 106

silnika odbija si gonym echem od kamiennych cian. Nocami syszaa czasem renie koni, ale teraz byy cicho. W powietrzu unosi si zapach siana i czego mniej przyjemnego. Lubia pracowa tu w nocy. Samotno mieszajca si z odgosami nocnego ycia miasta sprawiaa, e Rebecca wpadaa w twrczy nastrj. Wrcia mylami do rozmowy, ktr poprzedniego wieczoru przeprowadzia z Garym. Chcia wyprowadzi si z centrum Nowego Jorku, najchtniej do jakiego przestronnego domu na Long Island, w Sands Point, gdzie si wychowa. Myl o przeprowadzce na przedmiecia przeraaa j. Nie tylko kochaa wielkie miasto, ale take wiedziaa, e opuszczajc je, zdradziaby swoje artystyczne zasady. Staoby si to, do czego poprzysigaa sobie nigdy nie dopuci: upodobniaby si do swojej matki i babki. Kabina zatrzymaa si. Rebecca podniosa krat i wysza na korytarz. Nie palio si ani jedno wiato. Odgarna wosy do tyu i zwizaa je w gruby koski ogon. Spojrzaa na zegarek. Prawie dziewita. W budynku pewnie nie ma nikogo. A przynajmniej adnego czowieka. Obcasy jej butw zastukay o zimny cement. Chodzio gwnie o to - i Rebecca niechtnie godzia si z t myl, jako artystka i w ogle - e w miar jak si nad tym zastanawiaa, coraz wyraniej zdawaa sobie spraw z tego, e chce mie dzieci, a miasto nie jest dobrym miejscem do ich wychowywania. Dzieciom potrzebne jest podwrko, hutawka, wiee powietrze i... Wkadajc klucz do zamka i otwierajc drzwi studia, Rebecca Schayes wanie podejmowaa decyzj - decyzj, ktra niewtpliwie zachwyciaby jej ma Garyego. Wesza do rodka i zapalia wiato. Wtedy zobaczya mocno zbudowanego Azjat. Przez moment tylko na ni patrzy. Rebecca znieruchomiaa. W nastpnej chwili stan przy niej, nieco z boku, i uderzy j pici w plecy. Jakby kafar rbn j w nerk. Osuna si na kolana. Mczyzna chwyci j dwoma palcami za kark. Nacisn sploty nerwowe. Wszystkie gwiazdy stany jej przed oczami. Sztywne i zimne jak ld palce drugiej rki wbi jej pod ebra. Poczua je a na wtrobie i oczy wyszy jej na wierzch. Nigdy nie wyobraaa sobie tak potwornego blu. Usiowaa wrzasn, lecz z jej ust wydoby si tylko zduszony jk. Z drugiego koca pomieszczenia, ktre widziaa jak przez mg, nadlecia mski gos. - Gdzie jest Elizabeth? - usyszaa. Po raz pierwszy. Ale nie ostatni.

107

19 Siedziaem przy tym przekltym komputerze i zaczem wlewa w siebie alkohol. Usiowaem poczy si z cholern witryn na tuzin rozmaitych sposobw. Posuyem si Explorerem, a potem Netscapeem. Wyczyciem pami podrczn, przeadowaem strony, rozczyem si z providerem i poczyem ponownie. Bez skutku. Wci otrzymywaem komunikat o bdzie. O dziesitej Shauna wrcia do mojej jaskini. Policzki miaa zarumienione od drinkw. Ja pewnie te. - Nie powiodo ci si? - Wracaj do domu - odparem. Pokiwaa gow. - Myl, e tak bdzie lepiej. Limuzyna przyjechaa po piciu minutach. Shauna chwiejnie dowloka si do krawnika, niele zaprawiona burbonem i zmartwieniami. Ja te. Otworzya drzwiczki i odwrcia si do mnie. - Miae kiedy ochot j zdradzi? Kiedy bylicie ju maestwem. - Nie. Potrzsna gow, rozczarowana. - Nic nie wiesz o tym, jak namiesza sobie w yciu. Pocaowaem j na poegnanie i wrciem do mieszkania. Wci wpatrywaem si w ekran jak w wity obraz. Nic si nie zmienio. Kilka minut pniej powoli podesza do mnie Chloe. Trcia moj do wilgotnym nosem. Spojrzaem w jej oczy za firankami wosw i przysigbym, e rozumiaa, jak si czuj. Nie nale do tych, ktrzy przypisuj psom ludzkie cechy - gwnie dlatego, e moim zdaniem to aden komplement dla psw - ale wierz, e w pewien sposb s w stanie zrozumie uczucia swoich wacicieli. Podobno psy potrafi wyczu strach. Czy to tak trudno sobie wyobrazi, e umiej wyczu rwnie rado, gniew lub smutek? Umiechnem si do Chloe i poklepaem j po bie. Pocieszajcym gestem pooya ap na mojej rce. - Chcesz i na spacer, dziewczyno? - zapytaem. W odpowiedzi zakrcia si w kko jak cyrkowy akrobata. Jak ju mwiem, to te drobiazgi.

108

Nocne powietrze kuo mnie w puca. Usiowaem skupi si na Chloe - jej wyzywajcym chodzie, merdajcym ogonie - ale byem... przygnbiony. Przygnbiony. Nieczsto uywam tego sowa. Teraz jednak uznaem, e pasuje. Niezupenie kupiem t a nazbyt gadk hipotez Shauny o montau cyfrowym. Owszem, kto mg pomanipulowa zdjciem i zrobi z niego plik wideo. Kto mg te wiedzie o czasie causa. Tak, kto mg nawet sprawi, by jej wargi szepny przepraszam. I owszem, moja tsknota moga uczyni zudzenie realnym i sprawi, e daem si zwie. I najwaniejsze: hipoteza Shauny miaa znacznie wicej sensu ni powrt Elizabeth zza grobu. Tylko e dwa inne fakty w znacznym stopniu umniejszay znaczenie tego wszystkiego. Po pierwsze, nie jestem czowiekiem obdarzonym nadmiarem wyobrani. Jestem zatrwaajco nudny i bardziej przyziemny ni wikszo ludzi. Po drugie, tsknota moga mnie omami, a za pomoc obrbki cyfrowej mona wiele uzyska. Tylko nie te oczy... Jej oczy. Oczy Elizabeth. W aden sposb, pomylaem, nie mona by ich wzi ze starych fotografii i wmontowa do filmu. Te oczy naleay do mojej ony. Czy byem tego najzupeniej pewien? Nie, jasne, e nie. Nie jestem gupcem. A jednak to, co widziaem, oraz wtpliwoci, jakich nie wyjaniaa teoria Shauny, umniejszay znaczenie zorganizowanego przez ni pokazu. Zawrciem do domu, wci wierzc, e otrzymam wiadomo od Elizabeth. Teraz nie wiedziaem, co mam myle. Gorzaa pewnie jeszcze potgowaa ten stan. Chloe przystana, eby powszy dug chwil. Czekaem pod latarni, patrzc na mj dugi cie. Czas causa. Chloe warkna na co szeleszczcego w krzakach. Przez ulic przemkna wiewirka. Chloe zawarczaa, udajc pocig. Wiewirka przystana i obejrzaa si na nas. Chloe zawarczaa do niej: masz-szczcie-e-jestem-na-smyczy. Wcale tak nie mylaa. Bya typow rasow ciep kluch. Czas causa. Przechyliem gow, tak jak robi to Chloe, kiedy syszy jaki dziwny dwik. Ponownie zastanowiem si nad tym, co wczoraj zobaczyem na ekranie mojego komputera, i pomylaem, ile wysiku zada sobie ten kto, eby zaszyfrowa wiadomo. Niepodpisany email nakazujcy mi klikn hipercze w czas causa. Drugi e-mail z wiadomoci o zaoonym koncie internetowym. Obserwuj ci... Kto bardzo si stara, eby sens tych wiadomoci by zrozumiay tylko dla mnie.

109

Czas causa... Jeli kto... no, dobrze, jeli Elizabeth po prostu chciaa przekaza mi wiadomo, dlaczego nie zadzwonia lub nie przysaa mi e-mailu? Po co wszystko tak strasznie komplikowa? Odpowied bya oczywista: aby zachowa rzecz w tajemnicy. Kto - nie powtrz, e Elizabeth - chcia utrzyma to w sekrecie. A jeli masz jaki sekret, to naley przyj, e s rwnie tacy, przed ktrymi chcesz go ukry. Ten kto moe ci obserwowa, podsuchiwa lub prbowa ci znale. Albo to, albo cierpisz na paranoj. Zazwyczaj bybym skonny podejrzewa paranoj, ale... Obserwuj ci... Co to miao oznacza? Kto mnie obserwuje? Federalni? Jeli federalni stali za tymi wiadomociami, to dlaczego ostrzegali mnie w ten sposb? Przecie chcieli, ebym zacz dziaa. Czas causa. Zamarem. Chloe gwatownie odwrcia eb w moj stron. O mj Boe, jak mogem by taki gupi? Nawet nie musieli jej wiza. Rebecca Schayes leaa na metalowym stole, skamlc jak pies potrcony przez samochd, odrzucony na pobocze drogi. Czasem wykrztusia sowo lub dwa, a nawet trzy, ale nie ukaday si one w aden sensowny cig. Bya zbyt zmaltretowana, eby krzycze. Przestaa te baga. Oczy miaa szeroko otwarte i nieruchome - niewidzce ju niczego. Pitnacie minut wczeniej postradaa zmysy. To zdumiewajce, ale Wu nie pozostawi adnych ladw. Na jej ciele nie byo adnych siniakw, lecz wygldaa na starsz o dwadziecia lat. Rebecca Schayes nic nie wiedziaa. Doktor Beck odwiedzi jaw zwizku z jakim dawnym wypadkiem samochodowym, ktry wcale nie by wypadkiem. Chodzio o jakie zdjcia. Doktor Beck podejrzewa, e to ona je zrobia. Tak nie byo. Nieprzyjemne mrowienie w odku - to, ktre zaczo si od lekkiego skurczu, gdy Larry Gandle po raz pierwszy usysza o znalezieniu cia nad jeziorem - nasilao si. Tamtej nocy co poszo nie tak. To byo pewne. Teraz jednak Larry Gandle obawia si, e wszystko poszo le. Czas dowiedzie si prawdy. Skontaktowa si ze swoimi ludmi. Beck wyprowadzi psa na spacer. Sam. W wietle dowodw, jakie podrzuci mu Wu, nie bdzie to adne alibi. Federalni pkn ze miechu.

110

Larry Gandle podszed do stou. Rebecca Schayes spojrzaa na niego i wydaa niesamowity dwik, co poredniego midzy przecigym jkiem a chichotem. Przyoy luf do jej czoa. Ponownie wydaa ten dwik. Wypali dwa razy i wszystko ucicho. Ruszyem do domu, ale przypomniaem sobie ostrzeenie. Obserwuj ci. Po co ryzykowa? Trzy przecznice dalej bya kawiarenka internetowa Kinko. Otwarta przez ca dob. Kiedy dotarem do drzwi, zrozumiaem dlaczego. Dochodzia pnoc, a w rodku byo peno. Mnstwo wyczerpanych ludzi interesu przesyao dokumenty, przezrocza i plakaty. Stanem w dugiej kolejce, ktra posuwaa si labiryntem stworzonym ze stojakw i obszytego aksamitem sznura. Przypominao mi to wizyt w banku, zanim wprowadzono bankomaty. Kobieta przede mn miaa na sobie garsonk - w rodku nocy - i takie wory pod oczami, e mona j byo wzi za nocnego stra. Za mn stan kdzierzawy mczyzna w czarnym dresie. Wyj z kieszeni telefon komrkowy i zacz naciska guziki. - Prosz pana? Facet w fartuchu Kinko wskaza na Chloe. - Nie moe pan wej tu z psem. Ju miaem mu powiedzie, e wanie to zrobiem, ale rozmyliem si. Kobieta w garsonce nie zareagowaa. Kdzierzawy facet w czarnym dresie wzruszy ramionami w stylu no-i-cona-to-poradzisz. Wyszedem na zewntrz, przywizaem Chloe do parkometru i wrciem do rodka. Kdzierzawy wpuci mnie na moje miejsce w kolejce. Uprzejmy. Dziesi minut pniej znalazem si na pocztku kolejki. Pracownik Kinko by mody i zbyt gadatliwy. Wskaza mi terminal i rozwleke poinformowa o kosztach pocze. Przeczekaem to, kiwajc gow, po czym podczyem si do sieci. Czas causa. Zrozumiaem, e to by klucz do zagadki. Pierwszy e-mail mwi o czasie causa, a nie o osiemnastej pitnacie. Dlaczego? Odpowied bya oczywista. Szyfr na wypadek gdyby wiadomo wpada w niepowoane rce. Ktokolwiek wysa t wiadomo, zdawa sobie spraw z tego, e moe zosta przechwycona. Wysyajcy wiedzia, e tylko ja bd w stanie zrozumie, co oznacza czas causa. Podajc dalej tym tropem, znalazem rozwizanie. Przede wszystkim nazwa konta - Bat Street. Kiedy Elizabeth i ja bylimy mali, jedzilimy rowerami po Morewood Street, w drodze na boisko ligi modzikw. W tym domu stojcym przy tej ulicy mieszkaa stuknita staruszka. Bya samotna i wrzeszczaa na dzieci. W kadym 111

miasteczku jest przynajmniej jedna taka zwariowana staruszka. Zazwyczaj ma jaki przydomek. My nazywalimy j Bat Lady. Ponownie wywoaem Bigfoot. W okienku uytkownika wystukaem Morewood. Obok mnie mody i gadatliwy pracownik Kinko recytowa swj kawaek kdzierzawemu mczynie w czarnym dresie. Nacisnem klawisz tabulatora, przechodzc do tekstowego okienka hasa. Z nastolatkiem poszo mi atwiej. Na pocztku szkoy redniej, pewnego pitkowego wieczoru zebralimy si w domu Jordana Goldmana. Byo nas chyba z dziesicioro. Jordan odkry, gdzie jego ojciec schowa film porno. Nikt z nas wczeniej nie widzia takiego filmu. Obejrzelimy go wszyscy razem, miejc si nieszczerze i rzucajc typowe szydercze uwagi, a jednoczenie czujc si cudownie wystpnie. Kiedy jaki czas potem wybieralimy nazw dla naszej klasowej druyny softballowej, Jordan zaproponowa, ebymy wykorzystali gupi tytu tego filmu: Teenage Sex Poodles. Wprowadziem jako haso Sex Poodles. Przeknem lin i kliknem ikon wejcia. Zerknem na kdzierzawego. By poczony z Yahoo! i cakowicie pochonity poszukiwaniami. Spojrzaem na stanowisko przede mn. Kobieta w garsonce marszczya brwi, patrzc na innego nadgorliwego pracownika Kinko. Czekaem na komunikat o bdzie. Tym razem si nie pojawi. Zamiast niego pokaza si powitalny ekran. Na samej grze przeczytaem: Cze, Morewood! A poniej: Masz w skrzynce 1 wiadomo. Serce tuko mi si w piersi jak ptak w klatce. Kliknem ikon nowa poczta i znw zadygotaa mi noga. Nie byo Shauny, ktra by to powstrzymaa. Przez okno widziaem uwizan do supka parkometru Chloe. Zauwaya mnie i zacza szczeka. Przyoyem palec do ust, dajc jej znak, eby siedziaa cicho. Pojawia si wiadomo: Washington Square Park. Spotkaj si ze mn na poudniowo-wschodnim rogu. Jutro o siedemnastej. Bd ci ledzi. I na samym dole: 112

Obojtnie co, kocham ci. Nadzieja, ten ptak w klatce, ktry nigdy nie umiera, wyrwaa si na wolno. Odchyliem si do tyu. zy napyny mi do oczu, ale po raz pierwszy od bardzo dawna pozwoliem sobie na szeroki umiech. Elizabeth. Wci bya najmdrzejsz osob, jak znam.

113

20 O drugiej rano padem na ko i obrciem si na plecy. Sufit zacz wirowa w tempie stymulowanym przez nadmiar drinkw. Przytrzymaem si bokw ka i usiowaem nie spa. Shauna zapytaa mnie wczeniej, czy miaem kiedy ochot zdradzi on. Dodaa kiedy bylicie ju maestwem, bo wiedziaa o tym jednym skoku w bok, ktry zdarzy mi si przed lubem. Teoretycznie raz zdradziem Elizabeth, chocia nie jest to w peni cise okrelenie. Zdrada wie si z ranieniem drugiej osoby. Ja nie zraniem Elizabeth - jestem tego pewien - gdy na pierwszym roku studiw wziem udzia w aosnej imprezie nazywanej nocnymi otrzsinami. Chyba ze zwyczajnej ciekawoci. By to wycznie eksperyment i jedynie fizyczne doznanie. Niezbyt mi si spodobao. Oszczdz wam starowieckiego banau seks bez mioci nie ma znaczenia. To nieprawda. Myl, e cho bez trudu mona uprawia seks z kim, kogo si sabo zna lub niezbyt lubi, trudno jednak zosta z nim do rana. Tamto przyciganie miao czysto hormonalne podoe. Zaspokoiwszy... hmm... ciekawo, chciaem jak najprdzej wyj. Seks jest dla wszystkich, ale wzajemna blisko po nim tylko dla zakochanych. adne usprawiedliwienie, nie uwaacie? Jeli chcecie wiedzie, to podejrzewam, e Elizabeth zapewne zrobia co podobnego. Idc na studia, uzgodnilimy, e sprbujemy chodzi z innymi - przy czym chodzi byo takim wygodnym, oglnikowym pojciem. W ten sposb te eksperymenty mona byo uzna za jeszcze jedn prb trwaoci naszego zwizku. Ilekro ten temat pojawia si w naszych rozmowach, Elizabeth twierdzia, e nigdy nie byo nikogo oprcz mnie. Tyle e ja mwiem to samo. ko wci wirowao, a ja zastanawiaem si, co teraz robi. Oczywicie, musz zaczeka do pitej po poudniu. Ale nie mog do tego czasu tylko siedzie na tyku. Robiem to wystarczajco dugo, pikne dziki. Problem w tym - do czego nieatwo mi byo si przyzna nawet przed samym sob - e wtedy nad jeziorem zawahaem si. Poniewa si baem. Wyszedem z wody i przystanem. W ten sposb daem niewidocznemu przeciwnikowi sposobno do ataku. Nie podjem walki po pierwszym uderzeniu. Nie rzuciem si na napastnika. Nie zapaem go i nie rbnem pici. Po prostu upadem. Padem na pomost, daem si tuc i pozwoliem, by silniejszy mczyzna zabra moj on. To si ju nie powtrzy. Zastanawiaem si, czy nie porozmawia z teciem. Nie uszo mojej uwagi, e podczas ostatniej wizyty Hoyt by nieco wytrcony z rwnowagi. Tylko co by to dao? Hoyt kama lub... Sam nie wiem co. Wiadomo jednak nie pozostawiaa wtpliwoci. Nie mw nikomu. Jedynie wyznajc mu, co widziaem w obiektywie tamtej ulicznej kamery, mgbym skoni go do mwienia. Jeszcze nie byem na to gotowy. Wstaem z ka i znw zaczem surfowa po Internecie. Do rana uoyem pewien plan.

114

Gary Lamont, m Rebekki Schayes, nie od razu wpad w panik. Jego ona czsto pracowaa do pnych godzin wieczornych lub nocnych, a czasem nawet nocowaa na starej kanapie w kcie studia. Tak wic kiedy do czwartej rano Rebecca nie wrcia do domu, by tylko zmartwiony, lecz nie zaniepokojony. A przynajmniej tak sobie wmawia. Zadzwoni do jej studia; odezwaa si automatyczna sekretarka. To rwnie czsto si zdarzao. Rebecca nie znosia, kiedy co odrywao j od pracy. Zostawi jej wiadomo i wrci do ka. Spa niespokojnie, budzc si co chwila. Zastanawia si, czy nie zrobi jeszcze czego, ale to zdenerwowaoby Rebecc. Cenia sobie niezaleno i jeli w ich wspaniale ukadajcym si zwizku pojawiay si jakie napicia, to wycznie wynikajce z jego tradycyjnego trybu ycia, podcinajcego jej twrcze skrzyda. Tak to nazywaa. Dlatego dawa jej woln rk. Czeka, a sama sobie przytnie te skrzydeka. O sidmej rano jednak niepokj przeszed ju prawie w strach. Gary zadzwoni do Artura Ramireza, chudego, ubierajcego si na czarno asystenta Rebekki. - Dopiero co wrciem - narzeka rozespany Arturo. Gary wyjani mu sytuacj. Arturo, ktry pooy si spa w ubraniu, nie traci czasu na przebieranie. Pobieg do drzwi. Gary obieca zaraz przyjecha do studia. Arturo pierwszy przyby na miejsce. Drzwi do pracowni byy uchylone. Pchn je. - Rebecca? adnej odpowiedzi. Arturo zawoa j ponownie. Wci cisza. Wszed do rodka i rozejrza si. Nie byo jej. Otworzy drzwi ciemni. W pomieszczeniu unosi si ostry zapach odczynnikw, lecz Arturo poczu jeszcze jak wo, ledwie wyczuwaln, a mimo to sprawiajc, e wosy na gowie stany mu dba. Zdecydowanie ludzk wo. Gary wyszed zza rogu i usysza krzyk.

115

21 Rano zjadem w biegu obarzanka i przez czterdzieci pi minut jechaem na zachd Route 80. W New Jersey ta szosa zmienia si w wski pas betonu. Mniej wicej wtedy, kiedy miniesz Saddle Brook, budynki prawie zupenie znikaj i widzisz tylko dwa identyczne rzdy drzew po obu stronach drogi. Monotoni krajobrazu przerywaj regularnie rozmieszczone znaki szosy midzy stanowej. Pozostawiwszy za sob zjazd 163 do miasteczka Gardensville, zwolniem i spojrzaem na wysokie trawy. Serce zaczo wali mi jak motem. Nigdy przedtem tutaj nie byem, a przez ostatnie osiem lat nie korzystaem nawet z tego odcinka midzystanowej, a teraz znalazem si tutaj, niecae pidziesit metrw od miejsca, gdzie znaleziono zwoki Elizabeth. Sprawdziem mapki, ktre wydrukowaem w nocy. Biuro koronera Sussex County byo w bazie danych Mapquest.com, wic wiedziaem co do metra, gdzie go szuka. Budynek mia okna zasonite roletami i by zwyczajnym prostoktnym pudekiem z czerwonej cegy, bez adnych zdobie, bo czy kostnica powinna by okazaa? Przyjechaem kilka minut przed sm trzydzieci i zaparkowaem na tyach. Biuro byo jeszcze zamknite. Doskonale. Kanarkowoty cadillac seville zatrzyma si na kopercie oznaczonej Timothy Harper, okrgowy patolog. Kierowca samochodu zgasi papierosa (nigdy nie przestaje mnie zadziwia fakt, jak wielu lekarzy pali), po czym wysiad. Harper by mczyzn mojego wzrostu, ponad metr osiemdziesit, o niadej skrze i rzadkich siwych wosach. Zobaczy mnie stojcego przy drzwiach kostnicy i zrobi powan min. Ludzie nie odwiedzaj kostnicy z samego rana, eby usysze dobre wieci. Powoli podszed do mnie. - W czym mog pomc? - zapyta. - Doktor Harper? - Tak, to ja. - Jestem doktor David Beck. - Tak wic bylimy kolegami po fachu. - Chciabym zaj panu chwilk. Nie zareagowa, usyszawszy moje nazwisko. Wyj klucz i otworzy drzwi. - Moe usidziemy w moim gabinecie? - Chtnie. Poszedem za nim korytarzem. Harper prztykn wcznikiem. wietlwki pod sufitem niechtnie zapaliy si, jedna po drugiej. Podoga bya pokryta porysowanym linoleum. To miejsce bardziej wygldao na pozbawiony wyrazu gabinet weterynarza ni kostnic, ale moe wanie o to chodzio. Nasze kroki odbijay si echem i mieszay z brzkiem lamp, niczym rytmiczny podkad. Idc, Harper podnis kupk korespondencji i pospiesznie sortowa listy. Jego gabinet te by skromnie urzdzony. Metalowe biurko, ktre mogoby suy nauczycielowi w szkole podstawowej. Funkcjonalne krzesa z politurowanego drewna. Kilka 116

dyplomw wiszcych na cianie. Okazao si, e on te studiowa medycyn na Columbia University, ale ukoczy studia prawie dwadziecia lat przede mn. adnych rodzinnych zdj, trofew z turniejw golfa, wycinkw z prasy, niczego osobistego. Ludzie nie przychodzili do tego gabinetu na towarzyskie pogawdki. Ostatni rzecz, jak chcieli tu zobaczy, byy czyje umiechnite wnuki. Harper splt donie i pooy je na blacie biurka. - Co mog dla pana zrobi, doktorze Beck? - Osiem lat temu - zaczem - przywieziono tu moj on. Bya ofiar seryjnego mordercy znanego jako KillRoy. Nie jestem zbyt dobry w czytaniu z ludzkich twarzy. Kontakt wzrokowy nigdy nie by moj mocn stron. Nie znam si na mowie ciaa. Mimo to, patrzc na Harpera, mogem si tylko zastanawia, dlaczego lekarz sdowy o tak dugiej praktyce, czowiek na co dzie spotykajcy si ze zmarymi, nagle tak poblad. - Pamitam - powiedzia cicho. - Czy to pan przeprowadzi sekcj? - Tak. No, przynajmniej czciowo. - Czciowo? - Tak. Wczyli si federalni. Wsplnie pracowalimy nad t spraw; FBI nie ma wasnych koronerw, wic my odgrywalimy wiodc rol. - Prosz sobie przypomnie, co pan zobaczy, kiedy przywieziono tu ciao. Harper wyprostowa si na krzele. - Czy wolno spyta, dlaczego chce pan to wiedzie? - Jestem mem zamordowanej. - To byo osiem lat temu. - Kady na swj sposb opakuje zmarych, doktorze. - Tak, z pewnoci to prawda, ale... - Ale co? - Chciabym wiedzie, czego pan tu szuka. Postanowiem zmierza prosto do celu. - Robi pan zdjcia kadego przywiezionego tu ciaa, prawda? 117

Zawaha si. Zauwayem to. On te zda sobie z tego spraw i odkaszln. - Tak. Obecnie korzystamy z fotografii cyfrowej. cile mwic, z kamery cyfrowej. To pozwala nam magazynowa zdjcia i obrazy w komputerze. Bardzo uatwia diagnozowanie i katalogowanie. Kiwnem gow. Mao mnie to obchodzio. Usiowa zyska na czasie. Kiedy zamilk, zapytaem: - Czy robi pan zdjcia w trakcie sekcji mojej ony? - Tak, oczywicie. Tylko e... mwi pan, e ile mino lat? - Osiem. - A zatem zostay wykonane polaroidem. - I gdzie teraz s te zdjcia, doktorze? - W aktach. - Zerknem na wysok metalow szaf, stojc w kcie jak wartownik. - Nie tutaj - dorzuci pospiesznie. - Sprawa pana ony zostaa zamknita. Zabjc schwytano i skazano. Ponadto mino wicej ni pi lat. - A wic gdzie mog by? - W archiwum. W Layton. - Chciabym zobaczy te fotografie, jeli to moliwe. Zanotowa co na karteczce i pokiwa gow. - Zajm si tym. - Doktorze? Podnis gow. - Powiedzia pan, e pamita moj on. - No c, tak mniej wicej. Nieczsto zdarzaj si tu morderstwa, szczeglnie tak gone. - Czy pamita pan, w jakim stanie byo ciao? - Niezupenie. Chc powiedzie, e nie pamitam szczegw. - A przypomina pan sobie, kto j zidentyfikowa? - Nie pan? - Nie. 118

Harper podrapa si po gowie. - Chyba jej ojciec, prawda? - Czy pamita pan, jak dugo to trwao? - Co? - Rozpozna j od razu? Czy po kilku minutach? Po piciu, dziesiciu? - Naprawd nie potrafi powiedzie. - Nie pamita pan, czy pozna j od razu, czy nie? - Przykro mi, ale nie pamitam. - Przed chwil powiedzia pan, e to bya gona sprawa. - Tak. - Moe najwiksza w paskiej karierze? - Kilka lat temu mielimy tu roznosiciela pizzy... zabjc - odpar Harper. - Lecz owszem, bya jedn z najwikszych. - I mimo to nie pamita pan, czy jej ojciec mia kopoty z identyfikacj ciaa? To mu si nie spodobao. - Doktorze Beck, z caym szacunkiem, ale nie rozumiem, do czego pan zmierza. - Jestem mem ofiary. Zadaj panu proste pytania. - Ton paskiego gosu wiadczy o tym, e jest pan wrogo nastawiony. - A nie powinienem by? - C to ma znaczy, do licha? - Skd pan wiedzia, e ona pada ofiar KillRoya? - Nie wiedziaem. - Zatem w jaki sposb federalni wczyli si do sprawy? - Pewne lady na ciele... - Mwi pan o wypalonej na policzku literze K? - Tak. 119

Byem jak w transie i czuem si naprawd doskonale. - A wic przywioza j tu policja. Zacz pan bada ciao. Zobaczy pan pitno... - Nie, sami zaraz tu przyjechali. Mwi o federalnych. - Jeszcze zanim przywieziono ciao? Spojrza w sufit, nie pamitajc lub zmylajc. - Albo zaraz potem. Nie pamitam. - W jaki sposb tak szybko si dowiedzieli? - Nie mam pojcia. - I nie domyla si pan? Harper zaoy rce na piersi. - Przypuszczam, e jeden z policjantw badajcych miejsce zbrodni zauway pitno i zawiadomi FBI. Ale to tylko domys. Zapiszcza mj biper zawieszony przy pasku na biodrze. Sprawdziem wywietlacz. Pilnie wzywano mnie do przychodni. - Przykro mi z powodu paskiej ony - wyrecytowa. - Rozumiem, jakie to musi by dla pana bolesne, lecz mam dzi bardzo wiele zaj. Moe moglibymy si umwi na jaki inny dzie... - Ile czasu zajmie panu cignicie tu akt mojej ony? - zapytaem. - Nie jestem pewien, czy mog to zrobi. Chc powiedzie, e bd musia sprawdzi... - Ustawa o swobodnym dostpie do informacji. - Sucham? - Sprawdziem dzisiaj rano. Sprawa mojej ony zostaa zamknita. Mam prawo przejrze jej akta. Harper musia o tym wiedzie, gdy z pewnoci nie byem pierwsz osob, ktra zadaa dostpu do protokou sekcji. Zacz zbyt energicznie kiwa gow. - Oczywicie, ale trzeba przeprowadzi to drog urzdow, wypeni odpowiednie formularze... - Chce pan zyska na czasie? - spytaem. - Sucham? 120

- Moja ona pada ofiar strasznej zbrodni. - Rozumiem to. - Mam prawo wgldu do protokou jej sekcji. Jeli bdzie pan zwleka, zaczn zastanawia si dlaczego. Nigdy nie rozmawiaem z przedstawicielami rodkw masowego przekazu o mojej onie czyjej zabjcy. Teraz chtnie to zrobi. I wszyscy zaczn, si zastanawia, dlaczego miejscowy patolog tak niechtnie spenia moj prob. - To brzmi jak groba, doktorze Beck. Wstaem. - Wrc tu jutro rano - powiedziaem. - Prosz przygotowa protok sekcji mojej ony. Nareszcie zaczem dziaa. Poczuem si piekielnie dobrze.

121

22 Detektywi Roland Dimonte i Kevin Krinsky z nowojorskiego wydziau zabjstw pierwsi przybyli na miejsce zbrodni, jeszcze przed mundurowymi. Dimonte - mczyzna o tustych wosach, ktry lubi nosi ohydne buty z wowej skry i u wykaaczki - obj dowodzenie. Wyszczekiwa rozkazy. Miejsce zbrodni natychmiast zostao zabezpieczone. Po kilku minutach zjawili si technicy z laboratorium kryminalistyki i rozeszli si po pracowni. - Odizolowa wiadkw - rozkaza Dimonte. Tych byo tylko dwch: m i dziwak ubrany na czarno. Dimonte zanotowa w pamici, e m wyglda na rozkojarzonego, cho mg udawa. Po kolei. Dimonte, wci ujc wykaaczk, odprowadzi na bok dziwaka, ktry mia na imi - a jake - Arturo. Chopak by blady. Zazwyczaj Dimonte podejrzewaby, e to skutek zaywania narkotykw, ale facet puci pawia, kiedy znalaz ciao. - Dobrze si pan czuje? - spyta Dimonte. Jakby go to obchodzio. Arturo kiwn gow. Dimonte zapyta go, czy zauway ostatnio co niezwykego. Tak, odpar Arturo. Co takiego? Rebecca odebraa wczoraj telefon, ktry j zaniepokoi. Kto dzwoni? Arturo nie by pewien, ale godzin pniej - moe mniej, nie potrafi powiedzie dokadnie - do studia przyszed mczyzna. Kiedy wyszed, Rebecca bya zupenie roztrzsiona. Czy pamita, jak nazywa si ten mczyzna? - Beck - odpar Artura. - Tak si do niego zwracaa. Shauna wkadaa pociel Marka do suszarki. Linda stana za ni. - Znw moczy ko - powiedziaa. - Boe, co za przenikliwo. - Nie bd zoliwa. Linda odsuna si. Shauna otworzya usta, eby j przeprosi, ale nie bya w stanie wykrztusi sowa. Kiedy wyprowadzia si std pierwszy - i jedyny - raz, Mark bardzo le to przyj. Zacz si moczy. Przesta, gdy pogodzia si z Linda. I do tej pory tego nie robi. - On wie, co si dzieje - powiedziaa Linda. - Wyczuwa napicie. - I co twoim zdaniem powinnam z tym zrobi? - Cokolwiek bdzie trzeba. - Nie wyprowadz si. Obiecaam. - Najwidoczniej to nie wystarczy.

122

Shauna wrzucia przecierado do suszarki. Twarz miaa pobrudon ze zmczenia. Niedobrze. Bya wzit modelk. Nie moga przyj do pracy z workami pod oczami lub nieumytymi wosami. To niedopuszczalne. Bya zmczona tym wszystkim. Zmczona domowymi obowizkami, za ktrymi nie przepadaa. Znuona naciskiem przekltych witoszkw. Nie zwaa na bigotw, to byo atwe. A jednak presja, ktr pozornie popierajcy je ludzie wywierali na par lesbijek wychowujcych mae dziecko, bya po prostu nie do zniesienia. Ta gadanina, e jeli ich zwizek si rozpadnie, bdzie to klska dla wszystkich lesbijek i tym podobne bzdury, jakby pary hetero nigdy si nie rozchodziy. Shauna nie bya krzyowcem. Wiedziaa o tym. Mog nazywa j egoistk, ale nie zoy ofiary ze swojego szczcia dla dobra ogu. Zastanawiaa si, czy Linda te tak to odczuwa. - Kocham ci - powiedziaa Linda. - Ja ciebie te. Spojrzay na siebie. Mark znw moczy ko. Shauna nie powiciaby si dla dobra ogu. Lecz zrobiaby to dla Marka. - I co bdzie? - spytaa Linda. - Jako sobie z tym poradzimy. - Mylisz, e damy rad? - Kochasz mnie? - Wiesz, e tak - odpara Linda. - Czy wci uwaasz, e jestem najbardziej podniecajc, najcudowniejsz istot na caej kuli ziemskiej? - Och, tak - potwierdzia Linda. - Ja te - umiechna si Shauna. - Jestem narcystycznym wrzodem na dupie. - Och, tak. - Ale twoim narcystycznym wrzodem na dupie. - Cholernie dobrze powiedziane. Shauna podesza do niej. - Nie jestem stworzona do ustabilizowanego ycia. Jestem efemeryczna. - I seksowna jak diabli, gdy jeste efemeryczna.

123

- Nawet wtedy, kiedy nie jestem. - Zamknij si i pocauj mnie. Zadzwoni dzwonek domofonu. Linda spojrzaa na Shaun. Ta wzruszya ramionami. Linda nacisna przycisk. - Tak? - powiedziaa - Czy pani Linda Beck? - Kto mwi? - Agentka specjalna Kimberly Green z FBI. Jest ze mn mj partner, agent specjalny Rick Peck. Chcielibymy wej i zada pani kilka pyta. Shauna nachylia si do domofonu, zanim Linda zdya odpowiedzie. - Naszym prawnikiem jest Hester Crimstein! - krzykna do mikrofonu. - Moecie porozmawia z ni. - Nie jest pani o nic podejrzana. Chcemy tylko zada kilka pyta... - Hester Crimstein - przerwaa Shauna. - Z pewnoci znacie jej numer telefonu. ycz, bardzo miego dnia. Shauna zwolnia przycisk domofonu. Linda spojrzaa na ni ze zdumieniem. - Co to byo, do diaba? - Twj brat ma kopoty. - Co? - Usid - powiedziaa Shauna. - Musimy porozmawia. Syszc mocne pukanie, Raisa Markov, pielgniarka opiekujca si dziadkiem doktora Becka, otworzya drzwi. Specjalni agenci Carlson i Stone, teraz pracujcy razem z nowojorskimi detektywami Dimonteem i Krinskym, wrczyli jej dokument. - Federalny nakaz rewizji - oznajmi Carlson. Raisa z kamiennym wyrazem twarzy odsuna si na bok. Wychowaa si w Zwizku Sowieckim. Policyjne najcia nie byy dla niej niczym nowym. Omiu ludzi Carlsona weszo do rodka. Rozeszli si po mieszkaniu Becka. - Chc mie wszystko sfilmowane - zawoa Carlson. - adnych bdw.

124

Dziaali w popiechu, majc nadziej wyprzedzi o p kroku Hester Crimstein. Carlson wiedzia, e Crimstein, jak wielu sprytnych adwokatw od czasu afery O.J. Simpsona, w razie koniecznoci zawzicie czepia si policyjnej niekompetencji i/lub niewaciwego traktowania podejrzanego. Carlson, raczej sprytny przedstawiciel organw cigania, nie zamierza jej tego uatwia. Kady krok bdzie udokumentowany i potwierdzony. Kiedy Carlson i Stone pojawili si w studiu Rebekki Schayes, Dimonte w pierwszej chwili nie by zachwycony. Jak zwykle w kontaktach midzy miejscow policj a federalnymi byo troch straszenia pir w obronie swego terytorium. Przedstawiciele FBI i policji rzadko bywaj jednomylni, szczeglnie w takim duym miecie jak Nowy Jork. Jednym z tego rodzaju rzadkich wypadkw bya perspektywa zmierzenia si z Hester Crimstein. Wszyscy biorcy udzia w ledztwie wiedzieli, e Crimstein jest trudnym przeciwnikiem i uwielbia robi wok siebie wrzaw. Cay wiat bdzie na nich patrzy. Nikt nie chcia spieprzy sprawy. To ich mobilizowao do dziaania. Tak wic zawarli przymierze rwnie szczere jak palestysko-izraelski ucisk doni, poniewa wiedzieli, e musz jak najprdzej zebra dowody i przygwodzi winnego - zanim Crimstein zdy zamci spraw. Federalni uzyskali nakaz rewizji. Wystarczyo im przej przez Federal Plaza do poudniowego okrgowego sdu federalnego. Gdyby Dimonte i jego koledzy z nowojorskiego wydziau policji chcieli uzyska taki nakaz, musieliby zwrci si do rejonowego sdu New Jersey, co trwaoby za dugo, gdy na karku mieli Hester Crimstein. - Agencie Carlson! Okrzyk dobieg zza rogu budynku. Carlson wybieg na zewntrz, a Stone potruchta za nim. Dimonte i Krinsky deptali im po pitach. Mody agent FBI sta na chodniku obok otwartego pojemnika na mieci. - Co jest? - zapyta Carlson. - Moe nic, prosz pana, ale... Mody agent wskaza na co, co wygldao jak para pospiesznie wepchnitych do kosza gumowych rkawiczek. - Zapakuj je - poleci Carlson. - Chc, by natychmiast wykonano prb na lady prochu. Carlson spojrza na Dimontea. Pora na cilejsz wspprac... tym razem dziki rywalizacji. - Ile czasu potrwa to w waszym laboratorium? - Dzie - odpar Dimonte. Mia w ustach now wykaaczk i u jaz ogromnym zapaem. Moe dwa. - Za dugo. Bdziemy musieli wysa prbki samolotem do naszego laboratorium w Quantico. - Nie ma mowy! - warkn Dimonte. - Uzgodnilimy, e najwaniejszy jest czas. 125

- Na miejscu bdzie najszybciej - owiadczy Dimonte. - Dopilnuj tego. Carlson kiwn gow. Tego oczekiwa. Jeli chcesz, eby miejscowi gliniarze nadali sprawie priorytet, zagro, e im j odbierzesz. Wspzawodnictwo. Dobra rzecz. P godziny pniej usyszeli nastpny okrzyk, tym razem dochodzcy z garau. Znw pobiegli tam razem. Stone cicho gwizdn. Dimonte wytrzeszczy oczy. Carlson pochyli si, eby lepiej si przyjrze. Pod gazetami w koszu na mieci lea pistolet - kaliber dziewi milimetrw. Zapach nie pozostawia adnych wtpliwoci - z tej broni niedawno strzelano. Stone odwrci si do Carlsona, eby kamera nie zarejestrowaa jego szerokiego umiechu. - Mamy go - mrukn. Carlson nie odpowiedzia. Patrzy, jak technik wkada bro do plastikowego woreczka. Potem, zastanawiajc si nad tym wszystkim, zmarszczy brwi.

126

23 Wezwanie przez biper dotyczyo TJ. Skaleczy si w rami o futryn drzwi. W wypadku wikszoci dzieci oznaczaoby to psiknicie piekc bactine w sprayu. Dla TJ oznaczao noc spdzon w szpitalu. Zanim tam dotarem, ju podczyli mu kroplwk. Chorym na hemofili podaje si preparaty krwiozastpcze, takie jak krioprecypitat lub liofilizowane osocze. Kazaem pielgniarce natychmiast to zrobi. Jak ju wczeniej wspomniaem, po raz pierwszy spotkaem Tyresea sze lat temu, zakutego w kajdanki i miotajcego przeklestwa. Godzin wczeniej przywiz swojego dziewiciomiesicznego synka na izb przyj. Byem tam, ale nie zajmowaem si ostrymi przypadkami. Opiek nad dzieckiem Tyresea przej lekarz dyurny. May by w nie letargicznym i nie reagowa na bodce. Oddycha pytko. Tyrese, ktry wedug zebranego wywiadu - zachowywa si emocjonalnie (ciekawe, jak powinien si zachowywa ojciec dziecka przywiezionego na izb przyj?), powiedzia lekarzowi dyurnemu, e stan chopczyka pogarsza si przez cay dzie. Lekarz posa znaczce spojrzenie pielgniarce. Ta skina gow i posza zadzwoni. Na wszelki wypadek. Badanie oftalmoskopowe wykazao u niemowlcia obustronny krwotok siatkwkowy, bdcy skutkiem pknicia naczy krwiononych obu gaek ocznych. Lekarz poskada kawaki amigwki - krwawienie siatkwkowe, letarg oraz zachowanie ojca - po czym postawi diagnoz. Maltretowane dziecko. Po chwili pojawili si uzbrojeni stranicy. Skuli Tyresea, ktry wanie wtedy zacz kl. Wyszedem na korytarz, eby sprawdzi, co si stao. Przyszli dwaj umundurowani policjanci. A take znuona kobieta z ACS - czyli Administration for Children Services. Tyrese usiowa przekona ich, e jest niewinny. Wszyscy potrzsali gowami w sposb mwicy co te si porobio z tym wiatem. W szpitalu widziaem takie sceny dziesitki razy. Prawd mwic, nawet znacznie gorsze. Leczyem trzyletni dziewczynk zaraon chorob weneryczn. Tamowaem krwotok wewntrzny u zgwaconego czterolatka. W obu tych przypadkach - jak we wszystkich innych, z ktrymi miaem do czynienia - gwacicielem by czonek rodziny lub najnowszy kochanek mamusi. Zy Czowiek nie czai si na placu zabaw, dzieciaki. On mieszka w waszych domach. Wiedziaem rwnie - statystyka zawsze mnie przeraaa - e ponad dziewidziesit pi procent przypadkw cikich urazw wewntrzczaszkowych u noworodkw powstaje w wyniku maltretowania. Tak wic niestety - albo na szczcie, zalenie od punktu widzenia wszystkie dowody wskazyway na to, e Tyrese pobi swojego synka. W izbie przyj syszelimy ju wszelkie moliwe wykrty. Dziecko spado z kanapy. Drzwiczki piecyka uderzyy je w gwk. Straszy brat upuci na nie zabawk. Jeli popracujesz tu duej, robisz si bardziej cyniczny ni zahartowany miejski gliniarz. W rzeczywistoci zdrowe dzieci do dobrze znosz tego rodzaju nieszczliwe wypadki. Bardzo rzadko si zdarza, by - na przykad - upadek z kanapy spowodowa krwotok siatkwkowy. 127

Diagnoza dyurnego lekarza nie budzia moich wtpliwoci. Przynajmniej z pocztku. Uznaem jednak za dziwny sposb, w jaki Tyrese usiowa si broni. Wcale nie pomylaem, e jest niewinny. Zdarza mi si sdzi ludzi po ich wygldzie albo, jeli mam posuy si poprawniejszym politycznie okreleniem, przynalenoci etnicznej. Wszyscy to robimy. Jeli przechodzisz na drug stron ulicy, eby unikn spotkania z band czarnoskrych nastolatkw, dokonujesz kwalifikacji etnicznej; jeli tego nie robisz, obawiajc si, e wyjdziesz na rasist, te dokonujesz kwalifikacji etnicznej, a jeeli na ich widok nie mylisz ani o jednym, ani o drugim, to przybye tu z jakiej planety, na ktrej ja nigdy nie byem. Zastanowio mnie co innego. Niedawno, odbywajc sta w bogatej podmiejskiej dzielnicy Short Hills, w stanie New Jersey, widziaem zatrwaajco podobny przypadek. Biaa matka i ojciec, oboje elegancko ubrani, zajechali niele wyposaonym range roverem, przywoc na izb przyj swoj szeciomiesiczn creczk. Dziecko, ich trzecie, miao te same objawy co TJ. Nikt nie zaku w kajdanki tamtego ojca. Dlatego podszedem do Tyresea. Obrzuci mnie typowym spojrzeniem mieszkaca getta. Na ulicy moe by mnie przerazi, ale tutaj by jak zy wilk usiujcy zdmuchn ceglany dom. - Czy paski syn urodzi si w tym szpitalu? - zapytaem. Tyrese nie odpowiedzia. - Czy paski syn urodzi si tutaj, tak czy nie? Ochon na tyle, by odpowiedzie. - Tak. - Zosta obrzezany? Tyrese znw posa mi gniewne spojrzenie. - Jeste pan jakim cholernym pedziem? - Chce pan powiedzie, e jest ich kilka rodzajw? - odparowaem. - Zosta tu obrzezany, tak czy nie? - Taak - burkn niechtnie Tyrese. Sprawdziem numer ubezpieczenia chopczyka i wprowadziem do komputera. Pojawiy si dane. Przejrzaem informacje dotyczce zabiegu obrzezania. Wszystko w normie. Do licha. Potem jednak znalazem inny wpis. To nie bya pierwsza wizyta TJ w tym szpitalu. Kiedy mia dwa tygodnie, ojciec przywiz go tu z powodu krwawienia z ppka - czyli blizny powstaej po odciciu ppowiny. Dziwne.

128

Kazaem wykona kilka analiz, chocia policja chciaa natychmiast aresztowa Tyresea. Ten nie protestowa. Zgodzi si na przeprowadzenie bada krwi. Usiowaem przyspieszy procedur, ale miaem niewielki wpyw na biurokratyczn machin. Mao kto ma. Mimo to laboratorium zdoao ustali, e w pobranych prbkach krwi czas krzepliwoci by wyranie zbyt dugi, chocia czas protrombinowy oraz liczba pytek krwi byy w normie. No, dobrze, dobrze, wytrzymajcie jeszcze przez chwil. Potwierdziy si moje najlepsze - i najgorsze - obawy. Chopczyk nie zosta pobity przez swojego pochodzcego z nizin spoecznych ojca. Ten wewntrzny krwotok by skutkiem hemofilii. I uczyni chopca niewidomym. Stranicy westchnli, rozkuli Tyresea i odeszli bez sowa. Tyrese roztar nadgarstki. Nikt nie przeprosi ani nie wyrazi wspczucia ojcu, ktry zosta niesusznie oskarony o pobicie swojego niewidomego synka. Wyobracie to sobie w szpitalu na bogatym przedmieciu. Od tamtej pory TJ by moim pacjentem. Teraz, w szpitalnym pokoiku, pogaskaem TJ po gowie i spojrzaem w jego niewidzce oczy. Dzieciaki zazwyczaj patrz na mnie z nieskrywanym podziwem, bdcym czym w rodzaju mieszaniny strachu i czci. Moi koledzy s zdania, e dzieci lepiej ni doroli zdaj sobie spraw z tego, co si z nimi dzieje. Ja sdz, e wyjanienie jest mniej skomplikowane. Dzieci uwaaj swoich rodzicw za nieustraszonych i niepokonanych - a tymczasem ci rodzice patrz na mnie, lekarza, z nabonym szacunkiem, jaki normalnie rezerwuje si dla bstwa. Co moe bardziej przeraa dziecko? Po kilku minutach TJ zamkn oczy. Zapad w sen. - Po prostu wpad na framug drzwi - rzek Tyrese. - To wszystko. Jest niewidomy. Zdarza si, no nie? - Bdziemy musieli zatrzyma go tu na noc - powiedziaem. - Wszystko bdzie dobrze. - Jakim cudem? - mrukn Tyrese. - Jakim cudem ma by dobrze, jeli nie mona powstrzyma krwawienia? Nie miaem na to odpowiedzi. - Musz wycign go std. Nie mia na myli szpitala. Tyrese sign do kieszeni i zacz odlicza banknoty. Nie byem w nastroju. Powstrzymaem go machniciem rki i powiedziaem: - Policzymy si nastpnym razem. - Dziki za przybycie, doktorze. Doceniam to. 129

Ju miaem mu przypomnie, e przyjechaem do jego syna, a nie do niego, ale wolaem milcze. Ostronie, myla Carlson, czujc, jak przyspiesza mu puls. Bd cholernie ostrony. Wszyscy czterej - Carlson, Stone, Krinsky i Dimonte - siedzieli przy stole konferencyjnym z asystentem prokuratora okrgowego Lanceem Feinem. Ten ostatni by ambitnym i krwioerczym jak asica czowieczkiem o nieustannie podskakujcych brwiach i woskowatej twarzy wygldajcej tak, jakby zaraz miaa si stopi i spyn na podog. - Wemy tego chorego drania za dup - zaproponowa Dimonte. - Jeszcze raz - rzek Lance Fein. - Poskadajcie to dla mnie tak, eby nawet Alan Dershowitz chcia go zapuszkowa. Dimonte skin na partnera. - Dalej, Krinsky. Zrb mi dobrze. Krinsky wyj swj notes i zacz czyta: - Rebecca Schayes zostaa dwukrotnie postrzelona w gow z bardzo bliskiej odlegoci, z pistoletu kaliber dziewi milimetrw. Dziaajc na mocy nakazu rewizji, wystawionego przez sd federalny, znalelimy pistolet o tym kalibrze w garau doktora Becka. - Odciski palcw na broni? - zapyta Fein. - adnych. Analiza balistyczna potwierdzia jednak, e bro znaleziona w garau doktora Becka bya narzdziem zbrodni. Dimonte umiechn si i unis brwi. - Czy kto jeszcze dosta orgazmu? Brwi Feina uniosy si i opady. - Prosz czyta dalej - rzek. - W wyniku przeszukania dokonanego na mocy tego samego nakazu znaleziono par gumowych rkawiczek w pojemniku na mieci na terenie rezydencji doktora Becka. Na prawej rkawiczce wykryto lady prochu. Doktor Beck jest praworczny. Dimonte opar o st nogi w butach z wowej skry i przesun jzykiem wykaaczk. - Och, tak, mocniej, mocniej. To lubi. Fein zmarszczy brwi. Krinsky, nie odrywajc oczu od notatnika, polini palec i przewrci kartk.

130

- Na tej samej rkawiczce z prawej rki laboratorium znalazo wos, ktrego kolor by identyczny z barw wosw Rebekki Schayes. - O Boe! O Boe! - wrzasn Dimonte, udajc orgazm. A moe wcale nie udawa. - Pena analiza DNA wymaga wicej czasu - cign Krinsky. - Ponadto na miejscu zbrodni znaleziono odciski doktora Becka, chocia nie w pomieszczeniu ciemni, w ktrym popeniono zbrodni. Krinsky zamkn notes. Obecni spojrzeli na Lancea Feina. Ten wsta i potar podbrdek. Oprcz Dimontea wszyscy skrywali przepeniajc ich rado. W pokoju panowaa elektryzujca atmosfera, poprzedzajca aresztowanie winnego, odurzajca jak narkotyk, towarzyszca rozwizaniu naprawd duych spraw. Bd konferencje prasowe, telefony od politykw i zdjcia w gazetach. Tylko Nick Carlson odczuwa dziwny niepokj. Siedzia, skrcajc, rozwijajc i znw zwijajc skrawek papieru. Nie mg przesta. Co tkwio w jego podwiadomoci, tu za polem widzenia, co, czego wci nie mg uchwyci, ale byo tam, irytujce jak wszyscy diabli. Po pierwsze, te urzdzenia podsuchowe w domu doktora Becka. Kto zaoy mu podsuch. Na linii telefonicznej take. Tymczasem nikt nie wiedzia dlaczego i nie przejmowa si tym. - Lance? - rzuci Dimonte. Lance Fein odchrzkn. - Czy wiecie, gdzie jest teraz doktor Beck? - zapyta. - W szpitalu - odpar Dimonte. - Postawiem tam dwch mundurowych, eby mieli go na oku. Fein kiwn gow. - No, Lance - rzek Dimonte. - Daj mi to, chopie. - Najpierw zadzwomy do pani Crimstein - powiedzia Fein. - Kurtuazyjnie. Shauna opowiedziaa Lindzie prawie wszystko. Pomina to, e Beck widzia Elizabeth na ekranie monitora. Nie dlatego, e w to wierzya. Bya prawie pewna, e to cyfrowy fotomonta. Lecz Beck wyrazi si jasno. Nie mw nikomu. Nie lubia mie tajemnic przed Lind, ale lepsze to ni zawie zaufanie Becka. Linda przez cay czas patrzya jej w oczy. Nie kiwaa gow, nie odzywaa si i nie poruszaa. Kiedy Shauna skoczya, zapytaa: - Widziaa te zdjcia? - Nie. - Skd si wziy w rkach policji? 131

- Nie mam pojcia. Linda wstaa. - David nigdy nie skrzywdziby Elizabeth. - Wiem o tym. Linda obja si ramionami. Zacza ciko dysze. Krew odpyna jej z twarzy. - Co ci jest? - spytaa Shauna. - Co przede mn ukrywasz? - Dlaczego sdzisz, e co przed tob ukrywam? Linda tylko popatrzya na ni. - Zapytaj swojego brata - poradzia jej Shauna. - Dlaczego? - Ja nie mog ci tego powiedzie. Znw kto zadzwoni do drzwi. Tym razem do domofonu podesza Shauna. - Taak? Z gonika popyn gos: - Tu Hester Crimstein. Shauna nacisna guzik otwierajcy drzwi. Dwie minuty pniej do mieszkania wpada Hester. - Czy znacie niejak Rebecc Schayes, fotografa? - Pewnie - odpara Shauna. - Chocia od dawna jej nie widziaam. Linda? - Ja te nie. Od lat. Ona i Elizabeth wynajmoway wsplnie mieszkanie w rdmieciu. Dlaczego pytasz? - Zeszej nocy zostaa zamordowana - odpara Hester. - Uwaaj, e to Beck j zabi. Obie kobiety zastygy, jakby kto je spoliczkowa. Shauna pierwsza dosza do siebie. - Przecie ja byam wczoraj wieczorem z Beckiem - powiedziaa. - W jego domu. - Do ktrej?

132

- A do ktrej ci trzeba? Hester zmarszczya brwi. - Nie pogrywaj ze mn, Shauno. O ktrej opucia jego dom? - O dziesitej, dziesitej trzydzieci. O ktrej zgina? - Jeszcze nie wiem. Mam jednak swoje rda. Podobno maj przeciwko niemu murowane dowody. - Bzdura. Zadzwoni telefon komrkowy. Hester Crimstein wyja go z torebki i przycisna do ucha. - Co? Osoba na drugim kocu linii mwia przez dug chwil. Hester suchaa w milczeniu. Wyraz jej twarzy zdradza coraz wiksze przygnbienie. Po minucie czy dwch, nie poegnawszy si, wyczya telefon. - Kurtuazyjna wiadomo - wymamrotaa. - Co? - Zamierzaj aresztowa pani brata. Mamy godzin na wydanie go w rce wadz.

133

24 Nie mogem myle o niczym innym poza spotkaniem w Washington Square Park. To prawda, e nie powinienem si tam pokazywa jeszcze przez cztery nastpne godziny. A przecie, pomijajc nage przypadki, dzisiaj miaem wolny dzie. Byem wolny jak ptak zapiewaby Lynyrd Skynyrd - i ten ptaszek chcia jak najszybciej polecie do Washington Square Park. Wanie zamierzaem opuci szpital, kiedy mj biper znw odegra sw zowieszcz pie. Westchnem i sprawdziem numer. Telefon komrkowy Hester Crimstein. Obok widnia symbol oznaczajcy pilne. To nie moga by dobra wiadomo. Przez chwil czy dwie miaem ochot nie odpowiada i polecie za gosem swego ptasiego serca - tylko co by mi to dao? Wrciem do mojego gabinetu. Drzwi byy zamknite, a tarcza przy klamce pokazywaa czerwone pole. To oznaczao, e z gabinetu korzysta inny lekarz. Przeszedem dalej korytarzem, skrciem w lewo i znalazem pusty gabinet na oddziale ginekologiczno-pooniczym. Czuem si jak szpieg w obozie wroga. Pokj lni nadmiarem chromu. Otoczony przez fotele ze strzemionami i inne elementy wyposaenia, wygldajcego na zatrwaajco przedpotopowe, wybraem numer. Hester Crimstein nie fatygowaa si powitaniami. - Beck, mamy powany problem. Gdzie jeste? - W szpitalu. Co si dzieje? - Odpowiedz mi na jedno pytanie - powiedziaa Hester Crimstein. - Kiedy ostatni raz widziae Rebecc Schayes? Serce zabio mi mocniej. - Wczoraj. Dlaczego pytasz? - A przedtem? - Osiem lat temu. Crimstein zakla pod nosem. - O co chodzi? - spytaem. - Rebecca Schayes zostaa zeszej nocy zamordowana w swojej pracowni. Kto dwa razy strzeli jej w gow. Miaem wraenie, e spadam. Co takiego czujesz na chwil przed tym, zanim pogrysz si we nie. Kolana ugiy si pode mn. Z oskotem opadem na taboret.

134

- O Chryste... - Beck, posuchaj mnie. Suchaj uwanie. Przypomniaem sobie, jak Rebecca wygldaa wczoraj. - Gdzie bye zeszej nocy? Odsunem suchawk od ucha i gono apaem powietrze. Martwa. Rebecca nie yje. Dziwne, ale wci miaem przed oczyma ten poysk jej piknych wosw. Pomylaem o jej mu. Pomylaem, co przynios mu te noce, kiedy bdzie lea w ku, przypominajc sobie, jak piknie te wosy wyglday na poduszce. - Beck? - W domu - powiedziaem. - Byem w domu z Shaun. - A potem? - Poszedem na spacer. - Dokd? - Spacerowaem. - Gdzie bye? Nie odpowiedziaem. - Posuchaj mnie, Beck, dobrze? Znaleli w twoim domu bro, za pomoc ktrej dokonano morderstwa. Syszaem sowa, lecz ich sens z trudem dociera do mzgu. Pokj nagle wyda mi si ciasny. Nie mia okien. Nie byo czym oddycha. - Syszysz mnie? - Tak - odparem. Potem, zaczynajc rozumie, dodaem: - To niemoliwe. - Posuchaj, nie mamy teraz na to czasu. Zaraz ci aresztuj. Rozmawiaam z prokuratorem prowadzcym t spraw. To skoczony kutas, ale zgodzi si, eby sam odda si w rce policji. - Aresztuj? - Zacznij kojarzy, Beck. - Ja nic nie zrobiem.

135

- To teraz jest nieistotne. Zamierzaj ci aresztowa. Potem postawi przed sdem. Wtedy wycign ci za kaucj. Ju jestem w drodze do szpitala. Tam si spotkamy. Sied spokojnie. Nie rozmawiaj z nikim, syszysz? Ani z glinami, ani z federalnymi, ani z nowym kumplem w celi. Rozumiesz? Przywarem wzrokiem do zegara nad kozetk. Byo kilka minut po drugiej. Washington Square. Pomylaem o Washington Square. - Nie mog da si aresztowa, Hester. - Wszystko bdzie dobrze. - Jak prdko? - Co jak prdko? - Wycigniesz mnie za kaucj. - Trudno powiedzie. Nie sdz, eby byy jakie problemy z kaucj. Nie bye karany. Jeste czonkiem spoecznej elity, masz rodzin i obowizki. Pewnie bdziesz musia odda paszport... - Jak prdko? - Co jak prdko, Beck? Nie rozumiem. - Jak prdko wyjd. - Posuchaj, sprbuj ich przycisn, dobrze? Jeli nawet mi si uda - a tego nie mog ci obieca - bd musieli wysa twoje odciski palcw do Albany. Takie s przepisy. Jeli bdziemy mieli szczcie - duo szczcia - to staniesz przed sdem przed pnoc. Przed pnoc? Strach cisn mi pier stalowymi obrczami. Uwizienie oznaczao, e nie bd mg pj na spotkanie w Washington Square Park. Mj kontakt z Elizabeth by tak cholernie saby jak pajcza ni. Jeli o pitej nie zjawi si w Washington Square Park... - To na nic - powiedziaem. - Co? - Musisz to odwlec, Hester. Niech aresztuj mnie jutro. - artujesz, prawda? Suchaj, pewnie ju ci pilnuj. Wystawiem gow przez uchylone drzwi i rozejrzaem si po korytarzu. Z tego miejsca widziaem tylko kawaek kontuaru rejestracji, naronik po prawej stronie, ale to mi wystarczyo.

136

Zobaczyem dwch gliniarzy, lecz mogo ich by wicej. - O Chryste - jknem, cofajc si do gabinetu. - Beck? - Nie mog pj do wizienia - powtrzyem. - Nie dzisiaj. - Nie wiruj, Beck, dobrze? Po prostu zosta tam. Nie ruszaj si, nie rozmawiaj z nikim, nic nie rb. Sied w swoim gabinecie i czekaj. Ju jad. Rozczya si. Rebecca nie ya. Oni myleli, e to ja j zabiem. mieszne, oczywicie, ale to morderstwo musiao mie jaki zwizek z ca t spraw. Wczoraj odwiedziem j po raz pierwszy od omiu lat. Jeszcze tego samego wieczoru zostaa zamordowana. Co si dzieje, do diaba? Otworzyem drzwi i zerknem. Gliniarze nie patrzyli w moim kierunku. Wylizgnem si i poszedem korytarzem. Z tyu byo wyjcie awaryjne. Wymkn si tamtdy. Dotr do Washington Square Park. Czy to wszystko si dzieje naprawd? Czy rzeczywicie uciekam przed policj? Nie miaem pojcia. Kiedy znalazem si przy drzwiach, zaryzykowaem i obejrzaem si. Jeden z policjantw zauway mnie. Wskaza na mnie palcem i rzuci si w pocig. Pchnem drzwi i wybiegem. Nie mogem w to uwierzy. Uciekaem przed policj. Drzwi wychodziy na ciemn uliczk na tyach szpitala. Nie znaem jej. Moe to wydawa si dziwne, ale to nie bya moja dzielnica. Przyjedaem tutaj, pracowaem i odjedaem. Siedziaem zamknity w pomieszczeniach bez okien, kryjc si przed socem jak ponura sowa. Wystarczyo, ebym oddali si o jedn przecznic od szpitala, a znalazbym si na kompletnie nieznanym mi terenie. Bez adnego konkretnego powodu skrciem w prawo. Za plecami usyszaem trzaniecie otwieranych drzwi. - Sta! Policja! Naprawd tak krzyczeli. Nie zatrzymaem si. Czy bd strzela? Bardzo w to wtpiem. Ze wzgldu na reperkusje, jakie wywoaoby postrzelenie nieuzbrojonego czowieka, ktry usiowa uciec. Wprawdzie nie mona byo tego wykluczy - przynajmniej nie w tej dzielnicy - ale wydawao si to mao prawdopodobne. Wok znajdowao si niewielu ludzi, lecz wszyscy przygldali mi si z wyranym, nie tylko przelotnym, zainteresowaniem. Biegem dalej, najszybciej jak mogem. Przemknem obok 137

gronie wygldajcego mczyzny z rwnie gronie wygldajcym rottweilerem. Starcy siedzieli na rogu i narzekali na ciki dzie. Kobiety taszczyy zbyt wiele sprawunkw. Dzieciaki, ktre zapewne powinny by w szkole, podpieray ciany, szpanujc jedne przed drugimi. A ja uciekaem przed policj. Mj umys z trudem rejestrowa ten fakt. Nogi ju zaczynay odmawia mi posuszestwa, lecz obraz spogldajcej w obiektyw kamery Elizabeth popycha mnie naprzd i dodawa si. Ciko dyszaem. Na pewno syszelicie o adrenalinie, e pobudza i obdarza niesamowit si, ale ma te pewn wad. Uderza do gowy i tracisz panowanie nad sob. Wyostrza zmysy tak, e prawie paraliuje. Musisz okiezna t si, inaczej ci udusi. Wpadem w boczn uliczk - tak zawsze robi w telewizji - lecz ta okazaa si lepym zaukiem, zamknitym stert najokropniejszych kontenerw na mieci na caej kuli ziemskiej. Smrd osadzi mnie w miejscu... jak rumaka. Niegdy, zapewne za czasw burmistrzowania LaGuardii, te pojemniki mogy by zielone, ale farb ju dawno pokrya rdza. Przeara metal, uatwiajc dostp stadu szczurw, ktre wylay si przez nie jak struga szlamu z rury. Szukaem jakiej drogi ucieczki, drzwi lub czegokolwiek, ale nie znalazem. adnego tylnego wyjcia. Moe mgbym rozbi okno, lecz wszystkie znajdujce si na parterze byy zakratowane. Mogem wydosta si std tylko t sam drog, ktr przybiegem - a wtedy niewtpliwie zobacz mnie policjanci. Znalazem si w puapce. Spojrzaem w lewo, w prawo, a potem - niespodziewanie - w gr. Schody ewakuacyjne. Miaem je nad gow. Wci czerpic z moich zapasw adrenaliny, podskoczyem najwyej jak mogem, wycigajc obie rce w gr. Upadem na tyek. Sprbowaem ponownie. Nie udao si. Drabiny byy o wiele za wysoko. I co teraz? Moe zdoam jako przesun kontener na mieci, stan na nim i dosign jednej z drabinek. Tylko e te pojemniki byy kompletnie przerdzewiae. Jeli nawet stan na mieciach, i tak bd za nisko. Zaczerpnem tchu i usiowaem zebra myli. Ten smrd mnie wykacza: wdziera mi si do nosa i wydawa si tam zagnieda. Ruszyem w kierunku wylotu zauka. Szum radia. Dwik mogcy pochodzi z policyjnej radiostacji.

138

Przywarem plecami do muru i suchaem. Ukry si. Trzeba si ukry. Szum przybiera na sile. Rozrniaem gosy. Policjanci si zbliali. Byem widoczny jak na doni. Jeszcze mocniej przycisnem si do muru, jak gdyby to mogo mi jako pomc. Jakby mieli wyjecha zza rogu i wzi mnie za paskorzeb. Cisz rozdar dwik policyjnych syren. Szukali mnie. Kroki. Zdecydowanie coraz bliej. Mogem ukry si tylko w jednym miejscu. Szybko oceniem, ktry z pojemnikw na mieci jest najmniej brudny, zamknem oczy i wskoczyem do rodka. Kwane mleko. Bardzo kwane mleko. Ten zapach poczuem najpierw. Ale nie tylko. Co przypominajcego odr wymiotw... Siedziaem w tym. W czym wilgotnym i rozkadajcym si. Lepio si do mnie. Mj organizm postanowi zareagowa odruchem wymiotnym. odek zacz podchodzi mi do garda. Usyszaem czyje kroki u wylotu zauka. Pozostaem na miejscu. Szczur przebieg mi po nodze. O mao nie wrzasnem, lecz podwiadomo jako zdoaa utrzyma struny gosowe w ryzach. Boe, to nie moe dzia si naprawd. Wstrzymaem oddech. Nie na dugo. Usiowaem wciga powietrze nosem, lecz znw zaczem si dawi. Zasoniem nos i usta po koszuli. Troch pomogo, ale niewiele. Nie syszaem ju szumu radia. Ani krokw. Czybym si im wymkn? Jeli nawet, to jedynie chwilowo. Kolejne syreny doczyy do chru. Prawdziwa Bkitna rapsodia. Gliniarze cignli wsparcie. Wkrtce kto tu wrci. Ponownie sprawdz ten zauek. I co wtedy? Chwyciem brzeg kontenera, eby wyj. Zardzewiaa krawd skaleczya mi do. Odruchowo zaczem ssa krwawic ran. Lekarz we mnie natychmiast zacz pokrzykiwa o tcu, ale pozostaa cz mojego umysu podpowiadaa, e tec jest teraz najmniejszym z moich zmartwie. Nasuchiwaem. adnych krokw. Ani szumu radiostacji. Wycie syren, czego jednak mogem si spodziewa? Wci cigali wsparcie. Morderca grasujcy po naszym licznym miecie. Dobrzy faceci zbior oddzia pocigowy. Zamkn cay obszar i przeczesz go gstym grzebieniem. Jak daleko odbiegem?

139

Nie byem w stanie oceni. Mimo to wiedziaem jedno. Powinienem wynie si std. Odej jak najdalej od szpitala. A to oznaczao, e musz wydosta si z tej lepej uliczki. Zaczem skrada si w kierunku wylotu. Nie syszaem adnych krokw czy szumu radia. Dobry znak. Usiowaem zebra myli. Ucieczka to dobry pomys, ale jeszcze lepiej byoby wiedzie dokd. Postanowiem kierowa si na wschd, chocia oznaczao to mniej bezpieczne dzielnice. Przypomniaem sobie, e widziaem estakad z torami. Metro. Jedyny sposb, eby si std wydosta. Wystarczy dotrze na pierwsz lepsz stacj i kilkakrotnie si przesi, eby znikn. Tylko gdzie jest najblisza stacja? Wanie usiowaem odtworzy z pamici map metra, kiedy w uliczk wszed policjant. Wyglda tak modo, tak gadziutko ogolony, wieo wyszorowany i rowiutki. Rwno podwinite rkawy niebieskiej koszuli byy jak dwie opaski uciskowe na jego potnych bicepsach. Na mj widok drgn - rwnie zaskoczony tym spotkaniem jak ja. Obaj zamarlimy. Lecz jego zaskoczenie trwao sekund duej. Gdybym sprbowa zaatakowa go jak bokser lub adept kung-fu, pewnie musiabym zbiera moje zby z rynsztoka. Nie zrobiem tego. Wpadem w panik. Kierowa mn wycznie strach. Rzuciem si na niego jak rozwcieczony byk. Opuciem gow, przycisnem brod do piersi i wystartowaem niczym rakieta skierowana w jego tuw. Elizabeth graa w tenisa. Powiedziaa mi pewnego razu, e kiedy przeciwnik jest przy siatce, czsto najlepiej celowa pik w jego brzuch, gdy wtedy on lub ona nie wie, w ktr stron uskoczy. To spowalnia czas reakcji. Tak stao si teraz. Wpadem na niego z impetem. Zapaem go za ramiona, jak mapa trzymajca si potu. Straci rwnowag. Podcignem kolana a na wysoko jego pasa. Brod przyciskaem do piersi, a czubek gowy miaem tu pod szczk gliniarza. Z okropnym omotem wyldowalimy na ziemi. Usyszaem gony trzask. Przeszywajcy bl rozszed si z miejsca, w ktrym moja czaszka zetkna si z jego szczk. Mody policjant wyda z siebie ciche ufff. Impet uderzenia wycisn mu powietrze z puc. Myl, e mia zaman szczk. Dopiero teraz wpadem w panik. Zeskoczyem z niego, jakby by ywym paralizatorem. Napadem na funkcjonariusza policji.

140

Nie byo czasu, by si nad tym zastanawia. Chciaem si tylko wydosta std. Zdoaem jako wsta i ju miaem odwrci si i uciec, kiedy zapa mnie za kostk. Popatrzyem w d i nasze spojrzenia si spotkay. Cierpia. To ja zadaem mu bl. Udao mi si, utrzyma rwnowag i kopnem go. Trafiem w ebra. Tym razem uff byo zduszone. Krew pocieka mu z kcika ust. Sam nie mogem uwierzy, e to robi. Kopnem go jeszcze raz. Nie za mocno, ale wystarczajco, by rozluni chwyt. Wyrwaem si. I uciekem.

141

25 Hester i Shauna pojechay takswk do szpitala. Linda wsiada do metra linii jeden, zmierzajc do doradcy finansowego w World Financial Center, eby zleci mu zebranie pienidzy na kaucj. Przed szpitalem, w ktrym pracowa Beck, stao kilkanacie radiowozw zaparkowanych bez adu i skadu, jak strzaki rzucone przez pijaka. Migotay czerwonymi wiatami. Sycha byo wycie syren. Nadjeday kolejne radiowozy. - Co tu si dzieje, do diaba? - zapytaa Shauna. Hester dostrzega asystenta prokuratora okrgowego Lancea Feina, lecz on zauway j pierwszy. Ruszy ku niej. By czerwony z wciekoci i yka na jego czole pulsowaa gwatownie. - Ten skurwysyn uciek - prychn bez adnych wstpw. Hester przyja cios i natychmiast odparowaa go. - Pewnie sprowokowali go wasi ludzie. Podjechay dwa nastpne radiowozy. I furgonetka z ekip Channel 7. Fein zakl pod nosem. - Prasa. Niech to szlag, Hester. Wiesz, jak teraz wygldam? - Posuchaj, Lance... - Jak jaki cholerny dupek, ktry certoli si z bogatymi, ot co. Jak moga mi to zrobi, Hester? Czy wiesz, jak zaatwi mnie burmistrz? Odgryzie mi dupsko i posieka na zrazy. - A Tucker... - (Tucker by prokuratorem okrgowym Manhattanu) - Jezu Chryste, moesz sobie wyobrazi, co on zrobi? - Panie Fein! Jeden z policjantw zawoa prokuratora. Fein przeszy obie kobiety gniewnym wzrokiem, po czym odszed. Hester rzucia si na Shaun. - Czy ten Beck zwariowa? - On si boi - powiedziaa Shauna. - Uciek przed policj! - wrzasna Hester. - Rozumiesz? Czy rozumiesz, co to oznacza? Wskazaa na samochd reporterw. - S tu media, rany boskie. Zaczn, gada o zabjcy na wolnoci. To niebezpieczne. Sprawi, e zacznie wyglda na winnego. A to wpywa na sdziw. - Uspokj si - poradzia Shauna.

142

- Mam si uspokoi? Czy nie rozumiesz, co on narobi? - Uciek. To wszystko. Tak jak OJ, no nie? Zdaje si, e tamtemu to nie zaszkodzio w sdzie. - Nie mwimy o Simpsonie, Shauno. Mwimy o bogatym biaym lekarzu. - Beck nie jest bogaty. - Nie o to chodzi, do licha. Po czym takim wszyscy bd chcieli go ukrzyowa. Zapomnij o kaucji. Zapomnij o uczciwym procesie. - Nabraa tchu i zaoya rce na piersi. - I nie tylko reputacja Feina jest zagroona. - O czym ty mwisz? - Mwi o sobie! - wrzasna Hester. - Tym jednym posuniciem Beck zniszczy moj wiarygodno w oczach prokuratury. Jeli obiecuj dostarczy faceta, to musz im go dostarczy. - Hester? - Co? - W tym momencie guzik mnie obchodzi twoja reputacja. Nagy haas i zamieszanie przerway im t rozmow. Odwrciy si i zobaczyy pdzc ulic karetk. Kto co krzykn. Policjanci zaczli miota si jak chmara kulek wpuszczonych jednoczenie do automatu do gier. Karetka zatrzymaa si z piskiem opon. Sanitariusze - mczyzna i kobieta - wyskoczyli z szoferki. Szybko. Za szybko. Otworzyli tylne drzwi i wycignli nosze na kkach. - Tdy! - wrzasn kto. - Jest tutaj! Shauna poczua, e serce na moment przestao jej bi. Podbiega do Lance a Feina. Hester za ni. - Co jest? - spytaa. - Co si stao? Fein zignorowa j. - Lance? W kocu spojrza na nie. Twarz wykrzywi mu grymas wciekoci. - Twj klient. - Co z nim? Zosta ranny? - Wanie napad na funkcjonariusza policji. Czyste szalestwo.

143

Przekroczyem granic, uciekajc, ale atak na tego modego policjanta... Teraz ju nie byo odwrotu. Rzuciem si do ucieczki. Biegem ile si w nogach. - Policjant ranny! Kto naprawd tak krzykn. Potem rozlegy si kolejne okrzyki. Szum radiostacji. Wycie syren. Coraz bliej. Serce podchodzio mi do garda. Wci poruszaem nogami, chocia robiy si coraz sztywniejsze i cisze, jakby minie i cigna powoli staway si twarde jak kamie. Nie byem w formie. Zaczo mi ciekn z nosa. luz miesza si z brudem nad moj grn warg i sczy do ust. Co chwila skrcaem w boczne ulice, jakbym w ten sposb mg zgubi pocig. Wiedziaem, e nie zdoam. Nie odwracaem si, eby sprawdzi, czy depcz mi po pitach. Zdradzao to wycie syren i szum krtkofalwek. Nie miaem szansy. Zapuszczaem si coraz dalej w gb dzielnicy, przez ktr normalnie babym si nawet przejeda. Przeskoczyem przez pot i pobiegem po wysokiej trawie porastajcej to, co kiedy mogo by placem zabaw dla dzieci. Mwi o rosncych cenach nieruchomoci na Manhattanie. Tymczasem tutaj, niedaleko od Harlem River Drive, byy puste parcele zasane potuczonym szkem oraz zardzewiaymi resztkami tego, co mogo niegdy by hutawkami, drabinkami gimnastycznymi i samochodzikami. Przed rzdem tandetnych czynszowych budynkw staa grupka czarnych nastolatkw, wszyscy obcici i ubrani w stylu gangsta. Spojrzeli na mnie jak na smakowity ksek. Ju mieli co zrobi - nie wiem co - kiedy zorientowali si, e cigaj mnie policjanci. Zaczli zagrzewa mnie do ucieczki. - Szybciej, biaasie! Kiwnem im gow, przebiegajc obok, jak maratoczyk wdziczny za doping tumu. Jeden z nich wrzasn Diallo!. Biegem dalej, chocia - oczywicie - wiedziaem, kim by Amadou Diallo. Wiedzia o tym kady mieszkaniec Nowego Jorku. Policjanci wpakowali mu czterdzieci jeden ku - a by nieuzbrojony. Przez chwil mylaem, e ci modzi chc mnie ostrzec, e policja zaraz zacznie do mnie strzela. Nie o to jednak chodzio. Podczas procesu obrocy twierdzili, e kiedy Amadou Diallo sign po portfel, policjanci pomyleli, e siga po bro. Od tego czasu ludzie protestowali przeciwko temu, szybko sigajc do kieszeni, wyjmujc portfele i krzyczc Diallo!. Policjanci twierdzili, e dostaj dreszczy, ilekro kto w taki sposb wkada rk do kieszeni. Tak stao si i teraz. Moi nowi sprzymierzecy - prawdopodobnie uwaajcy mnie za morderc - byskawicznie wycignli portfele. Dwaj cigajcy mnie policjanci przystanli na moment. To wystarczyo, ebym zwikszy dzielcy nas dystans. I co z tego? 144

Czuem pieczenie w gardle. Wcigaem za duo powietrza. Buty ciyy mi, jakby byy z oowiu. Z trudem poruszaem nogami. Zawadziem o co czubkiem buta i upadem. Padajc na chodnik, poraniem sobie donie, kolana i twarz. Jako zdoaem wsta, ale nogi uginay si pode mn. Koniec by bliski. Mokra od potu koszula lepia mi si do ciaa. W uszach miaem charakterystyczny szum przyboju. Zawsze nienawidziem biegania. Mionicy joggingu nieraz opisuj upajajce przeycia, jakich doznaj podczas biegu, kiedy to osigaj stan nirwany zwany odlotem biegacza. Pewnie. Zawsze byem przekonany, e - tak samo jak w wypadku asfiksji - ten bogostan jest wywoany bardziej brakiem tlenu ni zwikszon produkcj endorfin. Moecie mi wierzy, to nie byo przyjemne. Byem zmczony. Byem zbyt zmczony. Nie mog ucieka bez koca. Obejrzaem si. Nie dostrzegem policjantw. Ulica bya pusta. Sprbowaem otworzy pierwsze lepsze drzwi. Zamknite. Podbiegem do nastpnych. Znowu usyszaem szum krtkofalwki. Ruszyem przed siebie. Nieco dalej dostrzegem lekko uchylon klap wejcia do piwnicy. Bya zardzewiaa. Wszystko tutaj byo zardzewiae. Pochyliem si i pocignem za metalowy uchwyt. Klapa otworzya si z przecigym zgrzytem. Zerknem w ciemno. - Zajd go z drugiej strony! - usyszaem krzyk policjanta. Nie obejrzaem si. Wskoczyem w otwr. Postawiem nog na pierwszym stopniu. Ugi si. Opuciem nog, szukajc drugiego. Nie znalazem. Wisiaem tak przez sekund, jak Wile E. Coyote, ktry wybieg poza krawd urwiska, po czym runem w ciemno. Spadem z wysokoci najwyej trzech metrw, ale wydawao mi si, e mina duga chwila, zanim dotarem na d. Machaem ramionami. Nic nie pomogo. Wyldowaem na cementowej pododze z impetem, od ktrego zadzwonio mi w uszach. Leaem na plecach, spogldajc w gr. Klapa zatrzasna si za mn. Pewnie dobrze si stao, tylko e teraz znalazem si w kompletnych ciemnociach. Pospiesznie obmacaem koczyny, jak lekarz badajcy pacjenta. Wszystko mnie bolao. Znw usyszaem policjantw. Syreny nie przestaway wy, a moe po prostu tak szumiao mi w uszach. Mnstwo gosw. Mnstwo krtkofalwek. Zamykali krg. Przetoczyem si na bok. Oparem praw do o podog, poczuem kujcy bl skalecze i zaczem si podnosi. Gow miaem zwieszon. Zaprotestowaa przeszywajcym blem, kiedy wstaem. O mao znw nie upadem.

145

I co dalej? Czy powinienem tu pozosta? Nie, to kiepski pomys. W kocu zaczn przeszukiwa dom po domu. Zapi mnie. A jeli nawet nie, to nie uciekem po to, eby chowa si w wilgotnej piwnicy. Uciekem dlatego, e chciaem spotka si z Elizabeth w Washington Square. Musz si std wydosta. Tylko jak? Moje oczy zaczy przyzwyczaja si do ciemnoci, przynajmniej na tyle, by dostrzega niewyrane ksztaty. Bezadnie rzucone skrzynki. Sterty szmat, kilka barowych stokw, stuczone lustro. Zobaczyem swoje odbicie i przeraziem si wasnym wygldem. Miaem rozcite czoo. Spodnie podarte na kolanach. Koszul w strzpach, jak Hulk Hogan po trzynastej rundzie. Byem umorusany tak, jakby kto przeczyci mn kilka kominw. Ktrdy? Schody. Musz tu by jakie schody na gr. Wymacywaem sobie drog, poruszajc si jak w szalonym tacu, postukujc przed sob lew nog niczym bia lask. Pod podeszw zatrzeszczao rozbite szko. Szedem dalej. Usyszaem jakie ciche mamrotanie i nagle na mojej drodze wyrosa sterta szmat. Co, co mogo by doni, wycigno si do mnie jak z grobu. Z trudem powstrzymaem krzyk przeraenia. - Himmler lubi steki z tuczyka! - wrzasn do mnie. Mczyzna - gdy teraz widziaem ju, e to mczyzna - powoli podnosi si z podogi. By wysoki, czarnoskry, a brod mia tak siw i wenist, e wyglda, jakby zjad barana. - Syszysz mnie?! - wrzasn. - Syszysz, co do ciebie mwi?! Zrobi krok w moj stron. Cofnem si. - Himmler! Lubi steki z tuczyka! Brodaty najwyraniej by z czego niezadowolony. Zacisn do w pi i usiowa mnie uderzy. Uchyliem si odruchowo. Pi omina mnie, a impet - prawdopodobnie wzmocniony wypitym alkoholem - pozbawi napastnika rwnowagi. Mczyzna run na twarz. Nie czekaem, a wstanie. Znalazem schody i wbiegem na gr. Drzwi byy zamknite. - Himmler! Dar si za gono, o wiele za gono. Naparem na drzwi. Nie ustpiy. - Syszysz mnie? Syszysz, co do ciebie mwi?

146

Skrzypnicie. Obejrzaem si i zobaczyem co, co przerazio mnie jeszcze bardziej. Promie soca. Kto otwiera klap zasaniajc otwr, przez ktry tu wpadem. - Kto tam jest? Stanowczy gos. Po pododze zataczy krg wiata z zapalonej latarki. Natrafi na brodatego. - Himmler lubi steki z tuczyka! - Co tam wrzeszczysz, stary? - Syszysz, co mwi? Naparem ramieniem na drzwi, wkadajc w to wszystkie siy. Futryna zacza pka. Oczami duszy ujrzaem obraz Elizabeth, tak jak widziaem j na ekranie monitora: z wycignit rk i stsknionymi oczami. Pchnem jeszcze mocniej. Drzwi ustpiy. Upadem na podog. Znalazem si na parterze, niedaleko frontowego wejcia. I co teraz? W pobliu byli jeszcze inni policjanci - syszaem odgosy pynce z ich krtkofalwek - a jeden z nich wci wypytywa biografa Himmlera. Nie pozostao mi duo czasu. Potrzebowaem pomocy. Kto mg mi pomc? Nie mogem dzwoni do Shauny. Policja na pewno j obserwuje. Lind te. Hester namawiaaby mnie, ebym si podda. Kto otwiera frontowe drzwi. Pobiegem korytarzem. Podoga pokryta linoleum bya brudna. Wszystkie drzwi byy obite blach i pozamykane. Farba patami obazia ze cian. Z trzaskiem otworzyem drzwi ewakuacyjne i popdziem schodami w gr. Na drugim pitrze wrciem na korytarz. Staa na nim jaka staruszka. Ze zdziwieniem zobaczyem, e jest biaa. Domyliem si, e usyszaa haas i wysza sprawdzi, co si dzieje. Stanem jak wryty. Znajdowaa si dostatecznie daleko od otwartych drzwi mieszkania, ebym mg przemkn obok niej i... Czy zrobibym to? Jak daleko mgbym si posun, eby uciec? Patrzyem na ni, a ona na mnie. Potem wyja bro. 147

O Chryste... - Czego pan chce? - zapytaa. Usyszaem swj gos: - Czy mog skorzysta z pani telefonu? Odpowiedziaa bez namysu: - Dwadziecia dolcw. Signem po portfel i wyjem gotwk. Staruszka kiwna gow i wpucia mnie. Mieszkanie byo malutkie i dobrze utrzymane. Na kanapie i fotelach leay koronkowe kapy, a st z ciemnego drewna by nakryty koronkowym obrusem. - Tam - wskazaa mi drog,. Aparat mia obracan tarcz. Z trudem wpychaem palec w dziurki. Zabawne. Jeszcze nigdy nie telefonowaem pod ten numer - nigdy nie chciaem - ale znaem go na pami. Psychiatrzy pewnie mieliby tu prawdziwe pole do popisu. Wybraem numer i czekaem. Po dwch dzwonkach usyszaem gos. - Hej. - Tyrese? Tu doktor Beck. Potrzebuj twojej pomocy.

148

26 Shauna potrzsna gow. - Beck kogo zrani? To niemoliwe. yka na czole prokuratora Feina znw zacza pulsowa. Przysun si do Shauny tak, e jego twarz znalaza si tu przy jej twarzy. - Zaatakowa funkcjonariusza policji w zauku. Zdaje si, e zama mu szczk i kilka eber. - Fein przysun si jeszcze bliej, pryskajc lin na policzki Shauny. - Syszy pani, co mwi? - Sysz - odpara Shauna. - A teraz cofnij si, przyjemniaczku, albo kolanem wbij ci jaja do garda. Fein odczeka sekund, dajc do zrozumienia, e ma to gdzie, po czym odwrci si. Hester take. Ruszya w kierunku Broadwayu. Shauna dogonia j. - Dokd idziesz? - Rezygnuj - powiedziaa Hester. - Co? - Znajd mu innego prawnika, Shauno. - Chyba nie mwisz powanie. - Mwi. - Nie moesz go teraz zostawi. - No to popatrz. - Dziaasz pochopnie. - Daam im sowo, e si odda w ich rce. - Pieprzy twoje sowo. Najwaniejszy jest teraz Beck, nie ty. - Moe dla ciebie. - Stawiasz swoje dobro nad dobro klienta? - Nie mog pracowa dla kogo, kto tak postpuje. - Komu wciskasz kit? Bronia wielokrotnych gwacicieli. Hester machna rk. 149

- Id. - Jeste cholern, dn sawy hipokrytk. - Och, Shauno! - Pjd do nich. - Co? - Pjd do prasy. Hester przystana. - I co im powiesz? e nie chciaam broni nieuczciwego mordercy? Wspaniale, id. Wygrzebi tyle gwna na temat Becka, e Jeffrey Dahmer bdzie przy nim wyglda na wspania parti. - Nic na niego nie masz - powiedziaa Shauna. Hester wzruszya ramionami. - To jeszcze nigdy mnie nie powstrzymao. Mierzyy si gniewnymi spojrzeniami. adna nie spucia oczu. - Uwaasz, e moja reputacja si nie liczy - powiedziaa nagle Hester agodniejszym tonem. Nie masz racji. Jeli prokuratura nie moe polega na moim sowie, jestem bezuyteczna dla innych moich klientw. Take dla Becka. To proste. Nie pozwol, by ucierpiaa moja praktyka... i moi klienci... tylko dlatego, e twj chopak zachowa si jak niezrwnowaony psychicznie. Shauna pokrcia gow. - Zejd mi z oczu. - Jeszcze jedno. - Co? - Niewinni ludzie nie uciekaj, Shauno. A twj Beck? Sto do jednego, e to on zabi Rebecc Schayes. - Przyjmuj - odpara Shauna. - I ja te chc ci jeszcze co wyjani, Hester. Powiedz jedno sowo przeciwko Beckowi, a bd potrzebowali chochli, eby pozbiera twoje szcztki. Rozumiemy si? Hester nie odpowiedziaa. Zrobia krok, zamierzajc zostawi Shaun. I w tym momencie zacza si kanonada.

150

Nisko pochylony, skradaem si po zardzewiaych schodach ewakuacyjnych i o mao z nich nie spadem, kiedy nagle wybucha strzelanina. Przywarem do siatki podestu i czekaem. Znw pady strzay. Usyszaem krzyki. Powinienem by przygotowany, ale i tak serce omotao mi w piersi. Tyrese kaza mi wdrapa si tu i czeka na niego. Zastanawiaem si, w jaki sposb zamierza mnie std wycign. Teraz zaczynaem si ju domyla. Odwrci ich uwag. W oddali kto woa: - Biaas strzela na olep! Potem zawtrowa mu drugi gos: - Biaas z broni! Biaas z broni! Znowu strzay. Nadstawiaem uszu, lecz nie syszaem ju szumu policyjnych krtkofalwek. Pozostaem w ukryciu i staraem si za duo nie myle. Najwyraniej w moim mzgu nastpio jakie zwarcie. Trzy dni temu byem oddanym lekarzem, pdzcym monotonny ywot. Od tej pory zdyem zobaczy ducha, otrzymaem poczt elektroniczn z zawiatw, staem si podejrzanym nie o jedno, ale a dwa morderstwa, pobiem funkcjonariusza policji i poprosiem o pomoc znanego dilera narkotykw. Niele jak na siedemdziesit dwie godziny. O mao nie parsknem miechem. - Hej, doktorze. Spojrzaem w d. Sta tam Tyrese. Obok niego drugi czarnoskry mczyzna, dwudziestoparoletni, tylko troch mniejszy od tego budynku. Wielkolud spoglda na mnie zza szpanerskich kij ci w oko okularw, ktre idealnie pasoway do jego nieruchomej twarzy. - Schod, doktorze. Ruszamy. Zbiegem po schodach ewakuacyjnych. Tyrese wci rozglda si na boki. Wielkolud sta nieruchomo, z rkami zaoonymi na piersi, w tak zwanej byczej pozie. Zawahaem si na ostatniej drabince, nie wiedzc, jak zeskoczy z niej na ziemi. - Hej, doktorze, dwignia po prawej. Znalazem j, pocignem i drabinka zsuna si w d. Kiedy dotarem na ziemi, Tyrese skrzywi si i pomacha rk przed nosem. - Chyba przejrzae, doktorze.

151

- Przykro mi, nie miaem czasu, by wzi prysznic. - Tdy. Tyrese ranie przeszed przez podwrze na tyach. Ja za nim, lekkim truchtem, eby dotrzyma mu kroku. Wielkolud sun w milczeniu, zamykajc pochd. Wcale nie rozglda si na boki, a mimo to miaem wraenie, e niewiele uchodzi jego uwagi. Czekao na nas czarne BMW z przyciemnionymi szybami, spor anten i czarnymi tablicami rejestracyjnymi w srebrnych ramkach. Silnik pracowa. Wszystkie drzwi byy zamknite, ale i tak syszaem muzyk. Basy rapu zawibroway mi w piersi jak kamerton. - Ten samochd - zmarszczyem brwi - nie zanadto rzuca si w oczy? - Bdc gliniarzem szukajcym biaego jak lilia doktorka, gdzie zajrzaby na samym kocu? Mia racj. Wielkolud otworzy tylne drzwi. Muzyka uderzya w moje uszy z si koncertu Black Sabbath. Tyrese gestem odwiernego zaprosi mnie do rodka. Wsiadem. Zaj miejsce obok mnie. Wielkolud wcisn si za kierownic. Niewiele rozumiaem z tego, co mwi raper z kompaktu, ale najwyraniej by wkurzony na czowieka. Nagle zaczem go rozumie. - To jest Brutus - powiedzia Tyrese. Mwi o wielkoludzie za kierownic. Sprbowaem przechwyci jego spojrzenie w lusterku, ale widziaem tylko czarne okulary. - Mio ci pozna - mruknem. Brutus nie odpowiedzia. Ponownie skupiem uwag na Tyresie. - Jak ci si to udao? - Paru moich chopakw rozpoczo strzelanin na Sto Czterdziestej Sidmej Ulicy. - Gliniarze ich nie zapi? - Akurat - prychn Tyrese. - Tak po prostu? - Tutaj, owszem, tak po prostu. Jest takie miejsce, budynek numer pi z Hobart Houses. Pac dozorcom dziesi dolcw miesicznie, eby stawiali kuby ze mieciami przy tylnych drzwiach domw. W ten sposb blokuj dojazd. Gliny nie mog przejecha. Dobry teren na takie manewry. Moi chopcy postrzelaj sobie troch z okien, jak zreszt syszysz. Zanim gliny dojad na miejsce, ich ju tam nie bdzie. - A kto krzycza o biaasie z broni? 152

- Paru innych moich chopcw. Biegali po ulicy i pokrzykiwali o biaym wariacie. - Teoretycznie o mnie. - Teoretycznie - przytakn z umiechem Tyrese. - To mie i adne sowo, doktorze. Pooyem gow na oparciu. Byem potwornie zmczony. Brutus jecha na wschd. Przejecha przez ten wielki niebieski most - nigdy nie zapamitam jego nazwy - przy stadionie Yankee, co oznaczao, e wjechalimy na Bronx. Na chwil zsunem si niej, eby kto mnie nie zobaczy, ale zaraz przypomniaem sobie o przyciemnionych szybach. Rozejrzaem si wok. Jakbym znalaz si w piekle albo na planie jednego z tych katastroficznych filmw, ktrych akcja toczy si po wojnie nuklearnej. Wszdzie wznosiy si resztki czego, co kiedy mogo by budynkami, a teraz byo ruinami w rnych stadiach rozpadu. Budynki sypay si, owszem, ale od wewntrz, jakby co trawio ich szkielet. Jechalimy jeszcze chwil. Usiowaem ogarn sytuacj, lecz mj umys wci natrafia na blokady. Tkwicy we mnie lekarz rozpozna objawy lekkiego szoku, ale pozostaa cz mojego ja nie dopuszczaa takiej moliwoci. Skupiem uwag na otoczeniu. Po chwili - gdy wjechalimy jeszcze gbiej w to morze ruin - coraz rzadziej dostrzegaem budynki nadajce si do zamieszkania. Chocia pewnie nie odjechalimy wicej ni kilka kilometrw od szpitala, nie miaem pojcia, gdzie jestemy. Domylaem si, e wci na Bronksie. Zapewne w jego poudniowej czci. Stare opony i porozpruwane materace leay na rodku drogi, jak ofiary wojny. Z wysokiej trawy sterczay kaway cementu. Wszdzie stay wraki samochodw i chocia nigdzie nie paliy si ogniska, pasowayby do tego krajobrazu. - Czsto tutaj bywasz, doktorze? - zachichota Tyrese. Nie fatygowaem si odpowiedzie. Brutus zatrzyma samochd przed jednym z takich walcych si budynkw. Smtn ruder otacza pot z siatki. Okna byy zabite dykt. Zauwayem kartk papieru naklejon na drzwiach, zapewne ostrzeenie, e dom jest przeznaczony do rozbirki. Te drzwi te byy z dykty. Uchyliy si. Wytoczy si z nich jaki czowiek, osaniajc rkami oczy i chwiejc si jak Dracula raony wiatem dnia. Mj wiat wci wirowa. - Chodmy - rzek Tyrese. Brutus pierwszy wysiad z samochodu. Otworzy mi drzwi. Podzikowaem mu. Wci milcza. Mia twarz Indianina ze sklepu z wyrobami tytoniowymi. Nie potrafiby sobie wyobrazi, e mgby si umiechn - i pewnie wolaby tego nie zobaczy. Po prawej siatka zostaa przecita i odchylona w bok. Przeszlimy przez ten otwr. Utykajcy mczyzna podszed do Tyresea. Brutus zesztywnia, ale Tyrese uspokoi go machniciem

153

rki. Kulawy i Tyrese przywitali si ciepo i wymienili skomplikowany ucisk doni. Potem rozeszli si w przeciwne strony. - Wejdmy do rodka - powiedzia do mnie Tyrese. Wszedem do budynku, wci otpiay. Najpierw poczuem smrd, kwany odr moczu i charakterystyczn wo fekaliw. Co tu palono - wydawao mi si, e wiem co - a wilgotny odr zastarzaego potu zdawa si wydobywa ze cian. Ale poczuem co jeszcze. Zapach... nie mierci, lecz czego poprzedzajcego j, jak gangrena, jakby co tutaj umierao i rozkadao si ju za ycia. W rodku byo gorco jak w piecu. Ludzkie istoty - moe pidziesit, a moe sto - zalegay na pododze jak niedopaki na przystanku. Byo ciemno. Najwidoczniej w budynku nie byo wiata, biecej wody ani jakichkolwiek mebli. Zabite deskami okna nie wpuszczay soca, wic wntrze owietlay tylko wskie i ostre jak kosa smugi, ktrymi wdzierao si przez szpary. Mona byo dostrzec zarysy i cienie, ale niewiele wicej. Przyznaj, e mao wiem o narkotykach. W izbie przyj czsto widuj skutki ich zaywania. Osobicie jednak nigdy mnie nie interesoway. Najwyraniej moj trucizn z wyboru jest alkohol. Mimo to widziaem dosy, by si zorientowa, e weszlimy do meliny narkomanw. - Tdy - powiedzia Tyrese. Ruszylimy w to morze ludzkiej ndzy. Brutus szed przodem. Rozstpowao si przed nim, jakby by Mojeszem. Ja szedem za Tyreseem. Tylko ogniki palcych si fajek rozjaniay ciemno. Przypominao mi to cyrk Barnuma i Baileya, w ktrym byem jako dzieciak, albo nocne zabawy z latarkami. Wanie tak to wygldao. Mrok. Cienie. Byski wiata. Nie graa muzyka. Niewiele rozmawiano. Syszaem pomruki. Syszaem bulgotanie fajek. Co jaki czas powietrze rozdzieray przeraliwe, nieludzkie wrzaski. Syszaem rwnie jki. Ludzie uprawiali najbardziej wyuzdany seks, zupenie jawnie, bezwstydnie, na oczach wszystkich. Jedna z takich scen - oszczdz wam szczegw - sprawia, e zamarem ze zgrozy. Tyrese spojrza na mnie z lekkim rozbawieniem. - Jak nie maj pienidzy, przychodz robi to - wskaza rk - za szpryc. odek podchodzi mi do garda. Popatrzyem na Tyresea. Wzruszy ramionami. - Handel, doktorze. Dziki niemu krci si ten wiat. Tyrese i Brutus szli dalej. Ja wlokem si za nimi. Wikszo cianek dziaowych dawno si zwalia. Ludzie - starzy, modzi, czarni, biali, mczyni, kobiety - zalegali wszdzie, bezwadnie jak szmaciane lalki. - Jeste punem, Tyrese? - spytaem. 154

- Byem. Wcignem si, kiedy miaem szesnacie lat. - Jak ci si udao przesta? Umiechn si. - Widzisz mojego Brutusa? - Trudno go nie zauway. - Powiedziaem mu, e dam mu tysic dolarw za kady tydzie, ktry przeyj bez pania. Brutus wprowadzi si do mnie. Pokiwaem gow. To wygldao na skuteczniejsz kuracj ni tydzie w klinice Betty Ford. Brutus otworzy drzwi. W tym pomieszczeniu, chocia te brudnym, byy przynajmniej stoy i krzesa, a nawet lampa i lodwka. W kcie zauwayem agregat prdotwrczy. Weszlimy z Tyreseem do rodka. Brutus zamkn za nami drzwi i pozosta na korytarzu. Bylimy sami. - Witaj w moim biurze - powiedzia Tyrese. - Czy Brutus w dalszym cigu pomaga ci trzyma si z daleka od narkotykw? Przeczco pokrci gow. - Nie, teraz pomaga mi TJ. Wiesz, o czym mwi? Wiedziaem. - I nie masz problemu z tym, co tu robisz? - Mam mnstwo problemw, doktorze. - Tyrese usiad i zachci mnie gestem, ebym zrobi to samo. Spojrza na mnie i nie spodobao mi si to, co zobaczyem w jego oczach. - Ja nie jestem jednym z dobrych facetw. Nie miaem pojcia, co powiedzie, wic zmieniem temat. - O pitej musz by w Washington Square Park. Odchyli si do tyu. - Wytumacz mi, o co chodzi. - To duga historia. Tyrese wyj pilnik i zacz czyci sobie paznokcie. - Jak mj dzieciak zachoruje, id do eksperta, no nie? Kiwnem gow. 155

- Masz kopoty z prawem, powiniene zrobi to samo. - Te mi porwnanie. - Dzieje si z tob co zego, doktorze. - Rozoy rce. - Zo to mj wiat. Jestem w nim najlepszym przewodnikiem. Opowiedziaem mu moj histori. Prawie wszystko. Kiwa gow, ale wtpi, czy mi uwierzy, kiedy stwierdziem, e nie miaem nic wsplnego z tymi morderstwami. I wtpi, by si tym przejmowa. - W porzdku - rzek, gdy skoczyem. - Musisz si przygotowa. Potem bdziemy musieli jeszcze o czym porozmawia. - O czym? Tyrese nie odpowiedzia. Podszed do metalowej szafy stojcej w kcie pokoju. Otworzy j kluczem, pochyli si i wyj bro. - Glock, dziecino, glock - powiedzia, podajc mi pistolet. Zesztywniaem. Przez moment ujrzaem czarno-czerwony obraz, ktry mign mi przed oczami i umkn. Nie cigaem go. To byo dawno. Wycignem rk i wziem bro dwoma palcami, jakby moga mnie oparzy. - Bro czempionw - doda Tyrese. Zamierzaem mu j odda, ale to byoby gupie. Ju zarzucano mi dwa morderstwa, napad na funkcjonariusza policji, stawianie oporu przy aresztowaniu i pewnie tuzin innych przestpstw popenionych w trakcie ucieczki przed sprawiedliwoci. Wobec takich zarzutw czym byo nielegalne posiadanie broni? - Nabity - ostrzeg Tyrese. - Gdzie jest bezpiecznik? - Usunity. - Och. Uwanie obejrzaem pistolet, przypominajc sobie, kiedy ostatni raz miaem bro w rkach. Dobrze byo znw mie j w doni. Pewnie jej ciar dodawa otuchy. Podobaa mi si ta gadka i zimna stal w mojej doni, czuem jej ciar. I nie podobao mi si to uczucie. - We rwnie to. Poda mi co, co wygldao jak telefon komrkowy. - Co to jest? - spytaem.

156

Tyrese zmarszczy brwi. - A na co wyglda? Telefon komrkowy. Ma lewy numer. Nikt nie dojdzie po nim do ciebie, rozumiesz? Pokiwaem gow. Nie znaem si na tych sprawach. - Za tymi drzwiami jest azienka - rzek Tyrese, wskazujc na prawo. - Nie ma prysznica, ale jest wanna. Zmyj z siebie ten smrd. Zaatwi ci jakie czyste ubranie. Potem razem z Brutusem zawieziemy ci do Washington Square. - Mwie, e chcesz o czym ze mn porozmawia. - Kiedy si przebierzesz - odpar Tyrese. - Wtedy porozmawiamy.

157

27 Eric Wu gapi si na rozoysty wiz. Twarz mia pogodn, brod lekko uniesion. - Eric? Gos nalea do Larryego Gandlea. Wu nie odwrci si. - Wiesz, jak nazywa si to drzewo? - zapyta. - Nie. - Katowski Wiz. - Czarujco. Wu umiechn si. - Niektrzy historycy uwaaj, e w osiemnastym wieku w tym parku przeprowadzano publiczne egzekucje. - To wspaniale, Eric. - Taak. Dwaj mczyni bez koszul przemknli na yworolkach. Z przenonego radioodbiornika grzmia Jefferson Airplane. Washington Square Park - nazwany tak oczywicie na cze Jerzego Waszyngtona - by jednym z tych miejsc, ktre z coraz mniejszym powodzeniem usioway pozosta w latach szedziesitych. Zazwyczaj stali tu tacy czy inni demonstranci, ale bardziej wygldajcy na aktorw jakiego nostalgicznego spektaklu ni na prawdziwych rewolucjonistw. Uliczni aktorzy wykonywali swoje numery nieco zbyt finezyjnie. Bezdomni byli tak malowniczymi typami, e sprawiali wraenie przebieracw. - Jeste pewien, e dobrze obstawilimy teren? - zapyta Gandle. Wu kiwn gow, wci patrzc na drzewo. - Szeciu ludzi. Plus dwch w furgonetce. Gandle obejrza si. Biaa furgonetka miaa przyczepiony magnesami znak z napisem B&T Paint i numerem telefonu oraz sympatycznym facetem w typie konferansjera, trzymajcym drabin i pdzel. Poproszeni o opis samochodu wiadkowie, jeli w ogle co zapamitaj, to tylko nazw firmy i ewentualnie numer telefonu. I nazwa, i telefon byy fikcyjne. Furgonetka staa nieprawidowo zaparkowana. Na Manhattanie prawidowo zaparkowana furgonetka byaby bardziej podejrzana ni stojca na rodku ulicy. Mimo wszystko mieli si na bacznoci. Gdyby pojawi si jaki policjant, odjechaliby. Na parkingu przy Lafayette

158

Street zmieniliby tablice rejestracyjne i przyczepion magnesami reklam. Potem wrciliby tutaj. - Powiniene wsi do furgonetki - powiedzia Wu. - Sdzisz, e Beck zdoa tu dotrze? - Wtpi - odrzek Wu. - Mylaem, e jego aresztowanie wywabi j z kryjwki - cign Gandle. - Nie miaem pojcia, e umwia si z nim na spotkanie. Jeden z ich agentw - kdzierzawy mczyzna w czarnym dresie, ktry wszed za Beckiem do kawiarenki Kinko - przeczyta wiadomo na ekranie komputera. Zanim jednak przekaza t informacj, Wu ju podrzuci dowody do domu Becka. Niewane. I tak zaraz zakocz t spraw. - Musimy zapa ich oboje, ale j przede wszystkim - powiedzia Gandle. - W najgorszym wypadku zabijemy ich. Najlepiej jednak byoby zapa ich ywcem. Wtedy dowiemy si, co wiedz. Wu milcza. Wci spoglda na drzewo. - Eric? - Na takim drzewie jak to powiesili moj matk - oznajmi. Gandle nie wiedzia, co powiedzie, wic ograniczy si do przykro mi. - Myleli, e bya szpiegiem. Szeciu mczyzn zdaro z niej ubranie, a potem chostao bykowcem. Bili j godzinami. Wszdzie. Porozcinali nawet skr na twarzy. Przez cay czas bya przytomna. I wrzeszczaa. Dugo trwao, zanim umara. - Jezu Chryste - mrukn Gandle. - Kiedy skoczyli, powiesili j na wielkim drzewie. - Wu wskaza na Katowski Wiz. - Takim jak to. Oczywicie miaa to by lekcja dla innych. eby nikt nie szpiegowa. Potem ptaki i zwierzta dobray si do niej. Po dwch dniach zostay tylko koci. - Zsun na uszy suchawki walkmana. Odwrci si plecami do drzewa. - Naprawd powiniene zej z widoku - powiedzia do Gandlea. Larry z trudem oderwa oczy od wielkiego wizu, skin gow i odszed.

159

28 Wcignem czarne dinsy, ktre w pasie miay pewnie tyle samo, co obwd koa ciarwki. Zmarszczyem je i cignem paskiem. Czarna koszulka druyny White Sox pasowaa do nich jak pi do nosa. Kto ju zama za mnie daszek czarnej baseballowej czapeczki ze znakiem, ktrego nie rozpoznaem. Tyrese da mi jeszcze takie kij ci w oko okulary, jakie nosi Brutus. O mao nie rykn miechem, kiedy wyszedem z azienki. - Wygldasz wspaniale, doktorze. - Chyba chciae powiedzie czadowo. Zachichota i potrzsn gow. - Biali ludzie. Potem spowania. Podsun mi klika spitych razem kartek papieru. Podniosem je. Na samej grze widnia napis: OSTATNIA WOLA I TESTAMENT. Spojrzaem pytajco na Tyresea. - Wanie o tym chciaem porozmawia. - O twojej ostatniej woli? - Mam w planie jeszcze dwa lata. - W jakim planie? - Bd to robi jeszcze przez dwa lata, zanim zbior do pienidzy, by zabra std maego. Zakadam, e mam szedziesit procent szansy na to, e mi si uda. - Co si uda? Tyrese spojrza mi prosto w oczy. - Przecie wiesz. Wiedziaem. Przey. - Dokd chcesz si przenie? Pokaza mi pocztwk. Ukazywaa soce, bkitn wod, drzewa. Bya pomita od czstego ogldania. - Na Floryd - powiedzia nieoczekiwanie agodnym tonem. - Znam to miejsce. Spokojne. Basen i dobre szkoy. Nikt nie bdzie pyta, skd mam pienidze... Wiesz, o czym mwi? Oddaem mu pocztwk.

160

- Nie rozumiem, co ja mam z tym wsplnego. - To - pokaza mi widokwk - jest plan na szedziesit procent. A to... - podnis testament na pozostae czterdzieci. Odparem, e w dalszym cigu nie rozumiem. - Sze miesicy temu pojechaem do rdmiecia... wiesz, o czym mwi. Do cwanego prawnika. Za dwie godziny zapaciem mu dwa patyki. Nazywa si Joel Marcus. Jeli zgin, bdziesz musia zobaczy si z nim. Jeste wykonawc mojego testamentu. W skrytce umieciem papiery. Dowiesz si z nich, gdzie s pienidze. - Dlaczego ja? - Zajmujesz si moim chopcem. - A co z Latish? Skrzywi si. - To kobieta, doktorze. Jak kopn w kalendarz, zaraz znajdzie sobie innego chopa, rozumiesz, co mwi? Pewnie znw zacznie si puszcza. A moe nawet znw zacznie pa. Wyprostowa si i zaoy rce na piersi. - Kobietom nie mona ufa, doktorze. Powiniene o tym wiedzie. - Ona jest matk TJ-a. - Jasne. - Kocha go. - Tak, wiem. Ale to tylko kobieta, rozumiesz, co mwi? Daj jej tak fors, a przepuci j w jeden dzie. Dlatego ustanowiem fundusz powierniczy i inne takie gwna. Ty jeste wykonawc testamentu. Bdzie chciaa pienidzy dla TJ-a, ty bdziesz musia to zaaprobowa. Ty i ten Joel Marcus. Mgbym si spiera, e to seksizm i neandertalskie pogldy, ale nie bya to odpowiednia chwila. Niespokojnie poruszyem si na krzele i przyjrzaem si Tyreseowi. Mia najwyej dwadziecia pi lat. Widziaem wielu takich jak on. Zawsze wydawali mi si jedn i ta sam osob, a ich twarze zleway si w mroczn mask za. - Tyrese? Spojrza na mnie. - Wyjed natychmiast. Zmarszczy brwi.

161

- Wykorzystaj te pienidze, ktre ju masz. Podejmij jak prac na Florydzie. Poycz ci, jeli potrzebujesz. Tylko zaraz wyjed std razem z rodzin. Pokrci gow. - Tyrese? Wsta. - Chodmy, doktorze. Powinnimy ju jecha. - Bez przerwy szukamy go. Lance Fein wci si pieni i wydawao si, e jego woskowa twarz zaraz spynie na podog. Dimonte u wykaaczk. Krinsky robi notatki. Stone podciga spodnie. Carlson sucha nieuwanie, pochylony nad faksem, ktry wanie odebra w samochodzie. - A co z tymi strzaami? - warkn Lance Fein. Umundurowany policjant - agent Carlson nie stara si zapamita jego nazwiska - wzruszy ramionami. - Nikt nic nie wie. Sdz, e ta strzelanina nie miaa adnego zwizku ze spraw. - Nie miaa zwizku? - wrzasn Fein. - Ale z ciebie niekompetentny idiota, Benny! Biegali po ulicy, wrzeszczc o uzbrojonym biaym mczynie. - A teraz nikt nic nie wie. - Przycinij ich - poradzi Fein. - Przycinij ich mocno. Jak to moliwe, do wszystkich diabw, e temu facetowi udao si uciec? - Dopadniemy go. Stone klepn Carlsona w rami. - Co jest, Nick? Carlson ze zmarszczonymi brwiami wpatrywa si w wydruk. Nic nie powiedzia. By pedantyczny w stopniu graniczcym z nerwic natrctw. Zreszt rzeczywicie za czsto my rce. I kilkakrotnie zamyka i otwiera drzwi, zanim wyszed z domu. Teraz wpatrywa si w t kartk, poniewa co mu tu nie grao. - Nick? Carlson odwrci si.

162

- Ta trzydziestkasemka, ktr znalelimy w skrytce depozytowej Sarah Goodhart. - Do ktrej doprowadzi nas klucz znaleziony przy zwokach? - Wanie. - Co z ni? - spyta Stone. Carlson wci marszczy brwi. - W tym jest za duo dziur. - Dziur? - Po pierwsze - cign Carlson - zakadamy, e skrytka depozytowa Sarah Goodhart naleaa do Elizabeth Beck, prawda? - Prawda. - Tylko e przez osiem ostatnich lat kto co roku paci za t skrytk - przypomnia Carlson. Elizabeth Beck nie yje. Martwi nie pac rachunkw. - Moe to jej ojciec. Myl, e on wie wicej, ni nam powiedzia. Carlsonowi jednak nie podobao si to wszystko. - A te urzdzenia podsuchowe, ktre znalelimy w domu Becka? Jak to wytumaczysz? - Nie wiem - odpar Stone, wzruszajc ramionami. - Moe kto z naszego wydziau te go podejrzewa. - Do tej pory bymy ju o tym wiedzieli. A to jest raport dotyczcy tej trzydziestkisemki, ktr znalelimy w skrytce. - Wskaza palcem. - Widzisz, co przysao mi ATF? - Nie. - Bulletproof nie wykaza niczego, lecz to mnie nie dziwi, gdy w bazie nie ma danych sprzed omiu lat. NTC natomiast trafio w dziesitk. Bulletproof, program analizujcy pociski, z ktrego korzystao Bureau of Alcohol, Tobacco and Firearms, sprawdza, czy dana bro zostaa uyta podczas jakich przestpstw popenionych w przeszoci. NTC to skrt od National Tracing Center. - Zgadnij, kto by ostatnim zarejestrowanym wacicielem tej broni. Wrczy Stoneowi wydruk. Ten przejrza dokument i znalaz nazwisko. - Stephen Beck? - Ojciec Davida Becka. 163

- Nie yje, prawda? - Prawda. Stone odda mu kartk. - A zatem odziedziczy j jego syn - rzek. - To bya bro Becka. - Tylko dlaczego jego ona trzymaa t trzydziestksemk w skrytce depozytowej razem z tymi fotografiami? Stone zastanowi si. - Moe obawiaa si, e Beck j zastrzeli. Carlson jeszcze bardziej zmarszczy brwi. - Co przeoczylimy. - Posuchaj, Nick, nie komplikujmy tego bardziej, ni musimy. Moemy Becka przygwodzi za morderstwo popenione na Schayes. Posadzi go na dugo. Zapomnijmy o Elizabeth Beck, dobrze? Carlson spojrza na niego. - Zapomnie o niej? Stone odkaszln i rozoy rce. - Spjrzmy prawdzie w oczy. Przygwodenie Becka za zamordowanie Schayes to buka z masem. Natomiast za zabjstwo ony... Chryste, to sprawa sprzed omiu lat. Mamy poszlaki, owszem, ale niczego mu nie udowodnimy. Jest za pno. Moe... - zbyt energicznie wzruszy ramionami. - Moe nie powinnimy wywoywa wilka z lasu. - O czym ty mwisz, do diaba? Stone przysun si bliej i skin na partnera, eby nachyli si do niego. - Niektrzy ludzie w biurze woleliby, ebymy nie odgrzebywali tej sprawy. - Kto nie chce? - Niewane, Nick. Wszyscy jestemy po tej samej stronie, zgadza si? Jeli udowodnimy, e KillRoy nie zabi Elizabeth Beck, otworzymy puszk Pandory, mam racj? Jego prawnik pewnie zada nowego procesu... - Nie zosta skazany za zamordowanie Elizabeth Beck. - Uznalimy jednak, e to jego robota. To moe wzbudzi wtpliwoci. A tak jak jest, mamy czyst spraw. 164

- Nie chc czystej sprawy - warkn Carlson. - Chc pozna prawd. - Wszyscy chcemy, Nick. Lecz jeszcze bardziej pragniemy sprawiedliwoci, czy nie? Beck dostanie doywocie za Schayes. KillRoy zostanie w wizieniu. I tak powinno by. - Za duo dziur, Tom. - Wci to powtarzasz, ale ja adnych nie widz. Przecie to ty pierwszy chciae wsadzi Becka na dobre za zamordowanie ony. - Wanie - rzek Carlson. - Za zamordowanie ony. Nie Rebekki Schayes. - Nie rozumiem, o co ci chodzi. - Morderstwo Schayes nie pasuje do obrazu. - artujesz? Doskonale pasuje. Schayes wiedziaa co. Zaczlimy zaciska ptl. Beck musia zamkn usta wiadkowi. Carlson wci powtpiewa. - No, co? - cign Stone. - Sdzisz, e jego wczorajsza wizyta w jej pracowni, zaraz po przesuchaniu u nas, to tylko zbieg okolicznoci? - Nie - odpar Carlson. - Zatem, Nick? Nie widzisz tego? Morderstwo Schayes doskonale pasuje. - A nazbyt dobrze. - Och, nie zaczynaj z tymi bzdurami. - Pozwl, e zapytam ci o co, Tom. Jak starannie Beck zaplanowa morderstwo ony i zrealizowa ten plan? - Cholernie starannie. - Wanie. Pozabija wiadkw. Pozby si cia. Gdyby nie opady deszczu i ten niedwied, nie mielibymy adnych dowodw. I spjrzmy prawdzie w oczy. Nawet teraz nie mamy ich do, eby go oskary, a co dopiero skaza. - A zatem? - Zatem dlaczego Beck nagle postpuje tak gupio? Wie, e chcemy si do niego dobra. Wie, e asystent Schayes bdzie mg zezna, e widzia go u niej w dniu morderstwa. Dlaczego miaby by tak gupi, eby przechowywa narzdzie zbrodni w garau? I wrzuca rkawiczki do wasnego pojemnika na mieci? - Proste - odpar Stone. - Tym razem dziaa w popiechu. W wypadku ony mia mnstwo czasu do namysu. 165

- Widziae to? Carlson poda Stoneowi raport z obserwacji. - Dzi rano Beck odwiedzi patologa - powiedzia. - Po co? - Nie wiem. Moe chcia sprawdzi, czy w protokole sekcji nie ma czego, co by go obciao. Carlson wci marszczy brwi. Mia ochot umy rce. - Co przeoczylimy, Tom. - Nie wiem, co by to mogo by, ale tak czy inaczej chcemy go zgarn. Potem wszystko wyjanimy, no nie? Stone podszed do Feina. Sowa partnera zasiay w jego umyle ziarno wtpliwoci. Carlson znw zacz si zastanawia nad wizyt Becka w biurze koronera. Podnis suchawk, wytar j chusteczk i wystuka numer. - Poprosz z patologiem Sussex County - powiedzia.

166

29 W dawnych czasach - a przynajmniej dziesi lat temu - jej znajomi mieszkali w hotelu Chelsea przy Zachodniej Dwudziestej Trzeciej Ulicy. Hotel by na p turystyczny, na p mieszkalny i strasznie ekscentryczny. Roio si tu od artystw, pisarzy, studentw, zagorzaych zwolennikw wszelkich moliwych filozofii i trendw. Czarne paznokcie, blada twarz, czerwona jak krew szminka, wosy nietknite lokwk - jeszcze zanim to wszystko stao si kanonem mody. Niewiele si zmienio. Hotel wci by dogodnym miejscem dla tych, ktrzy pragnli pozosta anonimowi. Kupiwszy kawaek pizzy po drugiej stronie ulicy, zameldowaa si i nie wychodzia z pokoju. Nowy Jork. Kiedy nazywaa go rodzinnym miastem, a teraz bya tu zaledwie po raz drugi w cigu omiu ostatnich lat. Tsknia za nim. A nazbyt wprawnym ruchem wsuna wosy pod peruk. Dzi bdzie blondynk z czarnymi odrostami. Naoya okulary w drucianych oprawkach i woya implanty do ust. Zmieniy ksztat jej twarzy. Trzsy si jej rce. Na kuchennym stole leay dwa bilety na samolot. Wieczorem polec lotem 174 British Airways z JFK na lotnisko Heathrow w Londynie, gdzie spotkaj pewnego czowieka, ktry da im nowe dokumenty. Nastpnie udadz si pocigiem do Gatwick i po poudniu odlec do Nairobi w Kenii. Dipem dojad do podna Mount Mera w Tanzanii, a potem czeka ich jeszcze trzydniowa piesza wdrwka. Kiedy dotr na miejsce - jedno z niewielu na tej planecie, gdzie nie ma radia, telewizji ani elektrycznoci - bd wolni. Bilety byy wystawione na Lis Sherman i Davida Becka. Jeszcze raz poprawia peruk i spojrzaa na swoje odbicie w lustrze. Rozmazao si jej w oczach i na moment znw wrcia nad jezioro. Nadzieja przepeniaa jej serce i tym razem nie staraa si jej zgasi. Zdoaa si umiechn i ruszya do drzwi. Zjechaa wind do holu i posza w prawo Dwudziest Trzeci Ulic. Washington Square Park znajdowa si niedaleko. Tyrese i Brutus wysadzili mnie na rogu Zachodniej Czwartej i Lafayette, cztery przecznice na wschd od parku. Do dobrze znaem t cz miasta. Elizabeth i Rebecca wynajmoway wsplne mieszkanie przy Washington Square; czuy si cudownie awangardowe wrd mieszkacw West Village - fotografka i pracownica opieki spoecznej, tsknice za bohem wrd rzeszy wychowanych na bogatych przedmieciach marzycieli i yjcych z funduszw powierniczych rewolucjonistw. Szczerze mwic, nigdy mnie to nie pocigao, ale nie miaem nic przeciwko temu. 167

W tym czasie studiowaem medycyn na Columbia University i teoretycznie mieszkaem przy Haven Avenue, w pobliu szpitala nazywanego teraz Nowojorskim Prezbiteriaskim. Oczywicie spdzaem mnstwo czasu tutaj. To byy dobre lata. P godziny do spotkania. Poszedem Zachodni Czwart i, minwszy Tower Records, dotarem do tej czci miasta, gdzie znajduje si wikszo budynkw New York University. NYU chce, eby o tym wiedzia. Ogasza swoje prawo do tego terenu porozwieszanymi wszdzie, jaskrawopurpurowymi flagami z godem tej uczelni. Paskudny jak diabli, ten purpurowy znak rzuca si w oczy na tle stonowanej czerwieni ceglanych murw Greenwich Village. Bardzo agresywnie i wadczo, pomylaem, jak na tak enklaw liberalizmu. C, zdarza si. Serce omotao mi w piersi tak, jakby chciao si wyrwa na wolno. Czy ona ju tam bdzie? Nie pobiegem. Zachowaem spokj i usiowaem nie myle o tym, co moe przynie nastpna godzina. Pieky mnie i swdziay skaleczenia bdce pamitk po ucieczce przed policj. Zobaczyem swoje odbicie w wystawie mijanego sklepu i nie mogem nie zauway, e w tych poyczonych ciuchach wygldam po prostu miesznie. Pocztkujcy gangster. Ale obsuwa! Spodnie wci mi opaday. Podcigaem je jedn rk, usiujc nie zwalnia kroku. Elizabeth moga ju by w parku. Teraz widziaem plac. Od poudniowo-wschodniego rogu dzielia mnie tylko jedna przecznica. Co zdawao si wisie w powietrzu, moe nadchodzia burza, a moe po prostu moja wyobrania pracowaa na najwyszych obrotach. Szedem ze spuszczon gow. Czy pokazali ju w telewizji moje zdjcie? Czy spikerzy ogosili, e jestem poszukiwany? Wtpiem, by tak byo. Mimo to nie odrywaem oczu od chodnika. Przyspieszyem kroku. W lecie Washington Square zawsze wydawa mi si zbyt ruchliwy. Tak jakby starano si tu za bardzo i zbyt rozpaczliwie, jakby za duo si tu dziao. Nazywaem to sztucznym oywieniem. Moim ulubionym miejscem by rojcy si od ludzi teren wok cementowych stolikw do gier. Czasem graem tam w szachy. Byem cakiem niezy, ale w tym parku szachy wyrwnyway wszystkie rnice. Bogaci, biedni, biali, czarni, bezdomni, wysoko postawieni, mieszkacy rezydencji i czynszwek - wszyscy stawali si rwni nad odwieczn czarno-bia szachownic. Najlepszym graczem, ktrego tam widziaem, by czarnoskry mczyzna - w czasach przed kadencj Giulianiego wikszo popoudni spdza, nagabujc kierowcw o drobne za umycie szyb. Elizabeth jeszcze nie przysza. Usiadem na awce. Pitnacie minut. 168

Ucisk w piersi si nasili. Nigdy w yciu tak si nie baem. Pomylaem o pokazie, jaki przygotowaa dla mnie Shauna. Czyby to wszystko byo sfingowane? - zastanawiaem si znowu. A jeli tak? Jeeli Elizabeth naprawd nie yje? Co wtedy zrobi? Bezsensowne rozwaania, powiedziaem sobie. Strata czasu. Ona musi by ywa. Nie ma innego wyjcia. Siedziaem i czekaem. - Jest tam - rzuci Eric Wu do telefonu komrkowego. Larry Gandle spojrza przez przyciemnione okno furgonetki. David Beck istotnie by tam, gdzie mia by, ubrany jak punk. Na twarzy mia liczne zadrapania i siniaki. Gandle pokrci gow. - Jak mu si to udao? - C - odpar swym piewnym gosem Eric Wu. - Zawsze moemy go o to zapyta. - Musimy zaatwi to bez haasu, Eric. - Na pewno. - Czy wszyscy s na swoich miejscach? - Oczywicie. Gandle spojrza na zegarek. - Powinna tu by lada chwila. Najokazalszym budynkiem znajdujcym si pomidzy ulicami Sullivan i Thompson jest wieowiec z jasnobrzowej cegy, stojcy przy poudniowym kracu parku. Wikszo ludzi sdzi, e jest on czci Judson Memorial Church. Tak nie jest. Przez ostatnie dwadziecia lat w tym budynku mieci si dom akademicki oraz biura rnych organizacji studenckich. Kady, kto wyglda tak, jakby przyby tu w konkretnym celu, mg bez trudu dosta si na gr. Stamtd moga obj wzrokiem cay park. I kiedy to zrobia, zacza paka. Beck przyszed. Mia na sobie dziwaczne przebranie, ale przecie ostrzega go w e-mailu, e moe by ledzony. Widziaa, jak siedzi na tej awce, zupenie sam, a lewa noga podskakuje mu w gr i w d. Zawsze tak reagowa, kiedy by zdenerwowany. - Och, Beck... Syszaa bl i rozpacz w swoim gosie. Nie odrywaa od niego oczu.

169

Co narobia? Jaka bya gupia. Z najwyszym trudem odwrcia si. Nogi ugiy si pod ni i zsuna si plecami po cianie, a usiada na pododze. Beck przyszed na spotkanie. Ale oni te. Bya tego pewna. Zauwaya trzech - co najmniej. Zapewne byo ich wicej. Dostrzega te furgonetk z logo B&T Paint. Zadzwonia pod numer widniejcy poniej, ale nikt nie odbiera. Sprawdzia w informacji. Nie byo adnej B&T Paint. Znaleli ich. Pomimo wszystkich rodkw ostronoci byli tutaj. Zamkna oczy. Gupia. Jaka bya gupia. Jak moga sdzi, e to si uda? Jak moga pozwoli, eby do tego doszo? Tsknota pozbawia j rozsdku. Teraz to zrozumiaa. Nie wiedzie czemu wmwia w siebie, e ta katastrofa, ktr byo znalezienie cia nad jeziorem, moe okaza si darem boym. Gupia. Wyprostowaa si i zaryzykowaa jeszcze jedno spojrzenie na Becka. Jej serce spadao w otcha jak kamie rzucony do studni. By taki samotny, taki may, bezbronny i bezradny. Czy pogodzi si z jej mierci? Moliwe. Czy zdoa zapomnie o tym, co si stao, i od nowa uoy sobie ycie? I to moliwe. Czy podnis si po tym ciosie tylko po to, eby znw cierpie przez jej gupot? Zdecydowanie. Znowu zacza paka. Wyja dwa bilety lotnicze. Przygotowania. Te zawsze byy kluczem do przeycia. Przygotowa si na kad ewentualno. Wanie dlatego zaplanowaa spotkanie tutaj, w tym parku, ktry tak dobrze znaa, co dawao jej przewag. Wprawdzie trudno byo jej si pogodzi z t myl, ale wiedziaa, e tak moe si to skoczy - a nawet prawie na pewno tak si skoczy. Ju po wszystkim. Ta nika szansa, jeli w ogle j mieli, przepada na zawsze. Musi odej. Sama. I tym razem na dobre. Zastanawiaa si, jak on zareaguje, kiedy ona si nie pojawi. Czy bdzie wci szuka w komputerze poczty elektronicznej, ktrej nigdy nie otrzyma? Czy bdzie przypatrywa si twarzom obcych ludzi, szukajc jej twarzy? Czy po prostu zapomni i bdzie y dalej... i czy ona naprawd chciaaby, eby tak zrobi?

170

Niewane. Najwaniejsze to uratowa ycie. Przynajmniej jego. Nie miaa wyboru. Musiaa odej. Z najwyszym trudem oderwaa od niego wzrok i pospiesznie posza korytarzem. Tylne wyjcie prowadzio na Zachodni Trzeci Ulic, tak e nawet nie musiaa przechodzi przez park. Pchna cikie metalowe drzwi i wysza na zewntrz. Posza Sullivan Street i na rogu Bleecker zapaa takswk. Opada na siedzenie i zamkna oczy. - Dokd? - zapyta kierowca. - Lotnisko JFK - powiedziaa.

171

30 Upyno zbyt wiele czasu. Siedziaem na awce i czekaem. W oddali widziaem synny marmurowy uk triumfalny. Zaprojektowa go Stanford White, gony architekt z przeomu wiekw, ktry zamordowa czowieka w przypywie zazdroci o pitnastoletni dziewczyn. Nie rozumiem tego. Jak mona zaprojektowa co, co jest replik dziea innego czowieka? Przecie byo publiczn tajemnic, e uk Waszyngtona jest wiern kopi uku Triumfalnego w Paryu. Nowojorczycy entuzjazmowali si czym, co byo jedynie udan imitacj. Nie rozumiem dlaczego. Teraz nie mona go ju dotkn. Jest otoczony majcym zniechca grafficiarzy ogrodzeniem z siatki, bardzo podobnym do tego, jakie niedawno widziaem na poudniowym Bronksie. W tym parku jest mnstwo siatki. Niemal wszystkie trawniki s ogrodzone - przewanie podwjnym potem. Gdzie ona jest? Gobie nadymay si w sposb zazwyczaj przypisywany politykom. Cae ich stadko otoczyo moj awk. Dziobay moje buty i spoglday na mnie, jakby rozczarowane tym, e nie s jadalne. - Zazwyczaj siedzi tu Ty. Gos nalea do bezdomnego w czapce z wiatraczkiem i uszkami Spocka z serialu Star Trek. Usiad naprzeciwko mnie. - Och - powiedziaem. - Ty je karmi. One lubi Ty. - Och - powtrzyem. - Dlatego tak si do pana garn. Nie dlatego, e im si pan spodoba albo co. Myl, e moe jest pan Ty. Albo jego znajomym. - Uhm. Spojrzaem na zegarek. Siedziaem tu prawie dwie godziny. Ona nie przysza. Co poszo nie tak. Znowu zaczem si zastanawia, czy to wszystko nie jest jakim artem, ale odepchnem od siebie t myl. Lepiej zakada, e wiadomoci byy od Elizabeth. Jeli to wszystko jest artem, to c, wkrtce si przekonam. Obojtnie co, kocham ci. Tak si koczya wiadomo. Obojtnie co. Jakby co mogo pj nie tak. Jakby co mogo si sta. Jakbym mg zapomnie o tym e-mailu i y dalej. 172

Do diaba z tym. Czuem si dziwnie. Tak, byem zaamany. cigaa mnie policja. Byem wyczerpany, potuczony i bliski szalestwa. A jednoczenie czuem si silniejszy ni kiedykolwiek w cigu tych omiu lat. Nie miaem pojcia dlaczego. Wiedziaem jednak, e nie zrezygnuj. Tylko Elizabeth znaa te wszystkie fakty: czas causa, Bat Lady, Teenage Sex Poodles. Tak wic to Elizabeth wysaa t poczt. Albo kto kaza jej to zrobi. Tak czy inaczej, ona yje. Musiaem oprze si na takim zaoeniu. Nie byo innej moliwoci. I co teraz? Wyjem mj nowy telefon komrkowy. Przez chwil tarem podbrdek, a potem wpadem na pomys. Wystukaem numer. Siedzcy po drugiej stronie alejki mczyzna, ktry ju bardzo dugo czyta gazet, zerkn na mnie. Nie spodobao mi si to. Lepiej bezpiecznie ni serdecznie. Wstaem i odszedem, eby nie mg mnie podsucha. Shauna odebraa telefon. - Halo? - Telefon starego Teddyego - powiedziaem. - Beck? Co, do diaba...? - Za trzy minuty. Rozczyem si. Podejrzewaem, e telefon Shauny i Lindy bdzie na podsuchu. Policja usyszaaby kade wypowiedziane przeze mnie sowo. Pitro niej pod nimi mieszka stary wdowiec, niejaki Theodore Malone. Shauna i Linda pomagay mu od czasu do czasu. Miay klucz do jego mieszkania. Zadzwoni tam. Federalni, policja czy ktokolwiek na pewno nie zaoyli u niego podsuchu. Przynajmniej na razie. Wybraem ten numer. Shauna bya lekko zasapana. - Halo? - Potrzebuj twojej pomocy. - Czy masz pojcie, co si dzieje? - Zakadam, e rozpoczto szeroko zakrojone poszukiwania. Wci byem dziwnie opanowany - przynajmniej pozornie. - Beck, musisz si odda w ich rce. - Nikogo nie zabiem.

173

- Wiem, ale jeli nadal bdziesz ucieka... - Chcesz mi pomc czy nie? - przerwaem jej. - Powiedz jak. - Czy ustalili ju, kiedy popeniono morderstwo? - Okoo pnocy. To pozostawia ci niewiele czasu, ale uwaaj, e wyszede z domu zaraz po moim odjedzie. - W porzdku - powiedziaem. - Chc, eby co dla mnie zrobia. - Tylko powiedz co. - Przede wszystkim wyprowad Chloe. - Twojego psa? - Tak. - Dlaczego? - Gwnie dlatego - odparem - e powinna wyj na spacer. Eric Wu zameldowa przez telefon komrkowy: - Rozmawia przez telefon, ale mj czowiek nie zdoa do niego podej. - Zosta zauwaony? - To moliwe. - Moe odwouje spotkanie. Wu nie odpowiedzia. Patrzy, jak doktor Beck chowa telefon do kieszeni i rusza przez park. - Mamy problem - rzek Wu. - Jaki? - Wyglda na to, e opuszcza park. Na drugim kocu zapada cisza. Wu czeka. - Ju raz go zgubilimy - rzek Gandle. Wu nie odpowiedzia.

174

- Nie moemy ryzykowa, Eric. Zgarnij go. Zgarnij go teraz, dowiedz si, co wie, i skocz z nim. Eric da sygna ludziom w furgonetce. Potem poszed w lad za Beckiem. - Zrobione. Ruszyem w kierunku posgu Garibaldiego, wycigajcego szabl z pochwy. Dziwne, ale zmierzaem w konkretnym celu. Teraz odwiedziny u KillRoya nie wchodziy w gr. Natomiast PF z dziennika Elizabeth, czyli Peter Flannery, specjalista od zaatwiania odszkodowa, to zupenie inna sprawa. Mogem pojawi si w jego biurze i porozmawia sobie z nim. Nie miaem pojcia, czego chciaem si dowiedzie. W kadym razie bd co robi. Od czego trzeba zacz. Po prawej by plac zabaw dla dzieci, lecz bawio si na nim najwyej tuzin malcw. Georges Dog Park po lewej by peen opatulonych we wdzianka pieskw i ich troskliwych wacicieli. Na parkowej scenie popisywali si dwaj onglerzy. Przeszedem obok grupki odzianych w poncha studentw siedzcych pokrgiem. W pobliu pojawi si Azjata o tlenionych wosach, zbudowany jak may czog. Zerknem przez rami. Mczyzna, ktry czyta gazet, znik. Zaczem si nad tym zastanawia. Siedzia tam prawie tak dugo jak ja. A teraz, po dwch godzinach, nagle postanowi odej jednoczenie ze mn. Zbieg okolicznoci? Zapewne... Bdziesz ledzony... Tak ostrzega e-mail. Nie byo w nim by moe. Rozwaajc to teraz, doszedem do wniosku, e bya to bardzo wyrana przestroga. Idc, zastanawiaem si gorczkowo. Niemoliwe. Nikt nie zdoaby pozosta na moim tropie przez cay dzisiejszy dzie. Ten facet z gazet nie mg mnie ledzi. A przynajmniej nie potrafiem sobie wyobrazi w jaki sposb. Czy mogli przechwyci wiadomo? Absurd. Wykasowaem j. Ani na chwil nie znalaza si w zasobach komputera. Przeszedem przez Washington Square West. Kiedy wszedem na chodnik, kto pooy mi do na ramieniu. Najpierw delikatnie. Jak stary przyjaciel, zachodzcy mnie od tyu. Odwrciem si i zdyem zobaczy Azjat z tlenionymi wosami. Potem zacisn do.

175

31 Jego palce wbiy si jak wcznie w mj staw barkowy. Bl - przeszywajcy bl - sparaliowa mi ca lew poow ciaa. Nogi ugiy si pode mn. Chciaem wrzasn lub wyrwa si, ale nie mogem. Biaa furgonetka zahamowaa przy nas z piskiem. Boczne drzwi odsuny si. Azjata przesun do na mj kark. Nacisn sploty nerwowe po obu stronach szyi i oczy wyszy mi na wierzch. Drug rk uderzy mnie w krgosup i poleciaem do przodu. Zaczem zgina si wp. Popchn mnie w kierunku furgonetki. Z jej wntrza wysuny si dwie pary rk i wcigny mnie do rodka. Wyldowaem na metalowej pododze. Z tyu nie byo siedze. Drzwi si zamkny. Samochd wczy si do ruchu. Cay epizod - od chwili gdy napastnik pooy do na moim ramieniu - trwa najwyej pi sekund. Glock, pomylaem. Usiowaem po niego sign, ale kto skoczy mi na plecy. Usyszaem metaliczny trzask i praw rk przykuto mi do podogi. Przewrcili mnie na plecy, o mao nie wyamujc stawu barkowego. Byo ich dwch. Teraz mogem zobaczy. Dwaj mczyni, obaj biali, najwyej trzydziestoletni. Widziaem ich dobrze. A za dobrze. Mgbym ich zidentyfikowa. Musieli o tym wiedzie. Niedobrze. Przykuli mi drug rk, a potem usiedli na nogach. Z szeroko rozoonymi ramionami leaem na pododze furgonetki, zupenie bezbronny. - Czego chcecie? - zapytaem. Nie odpowiedzieli. Furgonetka skrcia za rg i zatrzymaa si. Wielki Azjata wlizgn si do rodka i samochd znw ruszy. Azjata pochyli si nade mn, spogldajc z umiarkowanym zaciekawieniem. - Po co przyszede do parku? - zapyta. Jego gos zaskoczy mnie. Spodziewaem si gronego warknicia, tymczasem usyszaem agodny, wysoki, upiornie dziecinny gosik. - Kim jestecie? - zapytaem. Uderzy mnie pici w brzuch. Zrobi to tak mocno, e miaem wraenie, e podrapa sobie przy tym knykcie o podog furgonetki. Usiowaem podkurczy nogi i zwin si w kbek, ale uniemoliwiay mi to kajdanki i siedzcy na moich nogach napastnicy. Powietrze. Potrzebowaem powietrza. Miaem wraenie, e zaraz zwymiotuj. Bdziesz ledzony...

176

Wszystkie te rodki ostronoci - niepodpisane wiadomoci, szyfr, ostrzeenia - teraz nabray sensu. Elizabeth baa si. Jeszcze nie znaem wszystkich odpowiedzi - do diaba, prawie adnych odpowiedzi - ale w kocu zrozumiaem, e te tajemnicze wiadomoci wynikay ze strachu. Baa si, e j znajd. Tacy faceci jak ci. Dusiem si. Wszystkie komrki mojego ciaa akny tlenu. W kocu Azjata skin na tamtych dwch. Zeszli z moich ng. Natychmiast podcignem kolana do piersi. Usiowaem zaczerpn tchu, dygoczc jak epileptyk. Po chwili zapaem oddech. Azjata powoli uklkn przy mnie. Patrzyem mu w oczy. A przynajmniej prbowaem. To nie byy oczy czowieka ani nawet lepia zwierzcia. Nie byo w nich ladu ycia. Gdyby mg spojrze w oczy szafy na akta, miayby taki wyraz. Udao mi si nie mrugn. By mody, ten mj oprawca - mia dwadziecia, najwyej dwadziecia pi lat. Pooy do na moim ramieniu, tu nad okciem. - Po co przyszede do parku? - zapyta ponownie swoim wiergotliwym gosikiem. - Lubi ten park - powiedziaem. cisn moj rk. Dwoma palcami. Jknem. Wbiy si gboko w moje minie i splot nerwowy. Oczy wyszy mi na wierzch. Nigdy nie zaznaem takiego blu. Tono w nim wszystko. Miotaem si jak zdychajca ryba na haczyku. Prbowaem go kopn, ale nogi miaem jak z gumy. Nie mogem oddycha. Nie przestawa. Spodziewaem si, e puci lub troch rozluni ucisk. Nie zrobi tego. Zaczem pojkiwa, ale ciska dalej, ze znudzon min. Samochd wci jecha. Usiowaem zapomnie o blu, a przynajmniej podzieli go na regularne fazy. Nic z tego. Potrzebowaem wytchnienia. Cho na sekund. Ale on ciska mi rk jak w elaznym imadle. I patrzy na mnie tymi pustymi oczami. Krew uderzya mi do gowy. Nie byem w stanie mwi. Nawet gdybym chcia odpowiedzie na jego pytanie, nie mgbym wykrztusi sowa. On wiedzia o tym. Unikn tego blu. Tylko o tym mogem myle. Jak unikn tego blu? Caa moja wiadomo zdawaa si koncentrowa na splocie nerwowym w mojej rce. Ciao palio mnie, a cinienie rozsadzao czaszk. Kilka sekund przed tym, zanim rka popkaa mi na kawaki, nagle rozluni chwyt. Znw jknem, tym razem z ulgi. Ta jednak bya krtkotrwaa. Przesun do po moim ciele i zatrzyma j na brzuchu. - Po co przyszede do parku?

177

Usiowaem zebra myli i znale jakie przekonujce kamstwo. Nie da mi na to czasu. Znw zacisn palce i bl wrci, jeszcze gorszy ni przedtem. Niczym bagnet przeszywa mi wtrob. Zaczem szarpa si w ptach. Otworzyem usta w bezgonym krzyku. Poruszaem gow do przodu i do tyu. I nagle, w trakcie tego, zobaczyem ty gowy kierowcy. Furgonetka przystana, zapewne na wiatach. Kierowca patrzy prosto przed siebie - pewnie na drog. Wszystko potoczyo si bardzo szybko. Zobaczyem, e kierowca obraca gow w kierunku bocznego okienka, jakby co usysza. Za pno. Co uderzyo go w skro. Pad jak tarcza na strzelnicy. Przednie drzwi furgonetki otworzyy si. - Rce do gry! Zobaczyem pistolety. Dwa. Byy wymierzone w moich porywaczy. Azjata puci mnie. Opadem bezwadnie, nie mogc si ruszy. Za lufami ujrzaem dwie znajome twarze i o mao nie krzyknem z radoci. Tyrese i Brutus. Jeden z biaych mczyzn usiowa sign po bro. Tyrese, niemal nie celujc, nacisn spust. Pier mczyzny eksplodowaa. Run na wznak, z szeroko otwartymi oczami. Martwy. Nie byo co do tego cienia wtpliwoci. Kierowca na przednim siedzeniu jkn i zacz si podnosi. Brutus mocno uderzy go okciem w twarz. Kierowca ponownie pad. Drugi biay podnis rce do gry. Mj azjatycki oprawca nie zmieni wyrazu twarzy. Patrzy nieobecnym spojrzeniem i nie podnis ani nie opuci rk. Brutus zaj miejsce kierowcy i wrzuci pierwszy bieg. Tyrese trzyma pistolet wycelowany prosto w Azjat. - Rozkujcie go - powiedzia. Biay mczyzna spojrza na Azjat. Ten skin gow. Biay rozku mnie. Sprbowaem usi. Czuem si tak, jakby co we mnie pko i drzazgi przy najmniejszym poruszeniu wbijay si w tkanki. - Jeste cay? - zapyta Tyrese. Zdoaem kiwn gow. - Mam ich skasowa? Popatrzyem na biaego mczyzn. - Kto ci wynaj? Odruchowo spojrza na modego Azjat. Ja zrobiem to samo. - Kto ci wynaj? - zapytaem.

178

Azjata w kocu umiechn si, lecz ten umiech nie sign oczu. I znw wszystko potoczyo si za szybko. Nawet nie zauwayem tego ruchu, tylko poczuem, jak zapa mnie za kark i cisn w kierunku Tyresea. Nagle znalazem si w powietrzu, machajc nogami, jakbym w ten sposb mg si zatrzyma. Tyrese widzia, co si dzieje, ale nie mia gdzie uskoczy. Wpadem na niego. Natychmiast przetoczyem si na bok, lecz zanim Tyrese zdy wycelowa, Azjata uciek przez boczne drzwi furgonetki. Znik. - Cholerny Bruce Lee na sterydach - rzek Tyrese. Kiwnem gow. Kierowca znw si poruszy. Brutus zamachn si, ale Tyrese powstrzyma go. - Ci dwaj gwno wiedz - rzek do mnie. - Wiem. - Moemy ich zabi albo wypuci - powiedzia obojtnie, jakby si zastanawia, czy rzuci monet. - Pu ich - mruknem. Brutus znalaz cichy zauek, prawdopodobnie gdzie na Bronksie, ale nie jestem tego pewien. Ten biay mczyzna, ktry jeszcze oddycha, wysiad sam. Brutus wyrzuci kierowc i zabitego, jak mieci. Odjechalimy. Przez kilka minut nikt si nie odzywa. Tyrese splt donie na karku i wycign si wygodnie na siedzeniu. - Dobrze, e zostalimy w pobliu, no nie, doktorze? Skinem gow, syszc te sowa, ktre mona byo uzna za niedopowiedzenie tysiclecia.

179

32 Stare protokoy sekcyjne byy przechowywane w magazynie w Layton, w stanie New Jersey, niedaleko granicy Pensylwanii. Agent specjalny Nick Carlson przyjecha tam sam. Nie lubi tych magazynw. Budziy w nim przesdny lk. Czynne ca dob, bez stranikw, marna kamera telewizyjna przy wejciu... Jeden Bg wie, co znajduje si w tych cementowych pomieszczeniach. Carlson wiedzia, e w wielu s przechowywane narkotyki, lewe pienidze i wszelkiego rodzaju kontrabanda. To go nie niepokoio. Pamita jednak spraw sprzed kilku lat, kiedy pewien magnat naftowy zosta porwany i zamknity w skrzyni przechowywanej w takim skadzie. Udusi si z braku powietrza. Carlson by wrd tych, ktrzy go znaleli. Od tej pory czsto wyobraa sobie, e w takich pomieszczeniach s przetrzymywani ywi ludzie, tajemniczo zaginieni, skuci i zakneblowani zaledwie kilka metrw od niego, szamoczcy si w ciemnoci. Ludzie czsto mwi, e ten wiat jest chory. Nawet nie wiedz jak bardzo. Timothy Harper, okrgowy koroner, wyszed z podobnego do garau budynku, trzymajc du brzow kopert cignit gumk. Wrczy Carlsonowi protok sekcji, z napisem Elizabeth Beck na okadce. - Musi pan pokwitowa - powiedzia. Carlson podpisa si na formularzu. - Beck nie wyjani panu, dlaczego chce to obejrze? - spyta. - Mwi, e jest pogronym w smutku wdowcem i co o zamkniciu sprawy, ale poza tym... Harper wzruszy ramionami. - Czy pyta jeszcze o co w zwizku z t spraw? - O nic szczeglnego. - A o co nieszczeglnego? Harper namyla si chwil. - Pyta, czy pamitam, kto zidentyfikowa ciao. - I pamita pan? - Z pocztku nie. - Kto j zidentyfikowa? - Jej ojciec. Kiedy powiedziaem o tym Beckowi, zapyta, jak dugo to trwao. - Jak dugo trwao? Co? - Identyfikacja. 180

- Nie rozumiem. - Ja rwnie, jeli mam by szczery. Chcia wiedzie, czy ojciec rozpozna j od razu, czy te dopiero po kilku minutach. - Dlaczego chcia to wiedzie? - Nie mam pojcia. Carlson usiowa znale jakie wyjanienie, ale adne nie przychodzio mu do gowy. - Co mu pan powiedzia? - Prawd. Powiedziaem, e nie pamitam. Zakadam, e identyfikacja nie trwaa duej ni zwykle, inaczej zapamitabym ten fakt. - Jeszcze co? - Nie, naprawd nic - odpar koroner. - Prosz posucha, jeli to ju wszystko, to czeka na mnie para dzieciakw, ktre wpady hond civic na sup telefoniczny. Carlson cisn akta w doni. - Taak - mrukn. - Skoczyem. Gdybym jednak chcia si z panem skontaktowa? - Bd w biurze. Na matowym szkle drzwi napisano grubymi zotymi literami Peter Flannery, adwokat. W szybie bya dziura wielkoci pici. Kto zaklei j szar tam klejc. Tama wygldaa na star. Czapk miaem nasunit a po oczy. Wszystko bolao mnie po spotkaniu z tym wielkim Azjat. Moje nazwisko podaa rozgonia radiowa, ktra obiecuje, e w dwadziecia dwie minuty opowie o wszystkim, co si wanie zdarzyo. Byem poszukiwany przez policj. Nie mogo mi si to pomieci w gowie. Miaem powane kopoty, a jednak to wszystko wydawao mi si dziwnie nierealne, jakby wydarzyo si komu, kogo sabo znaem. Ja, czyli ten facet z lustra, niewiele si tym przejmowaem. Miaem tylko jeden cel: odnale Elizabeth. Reszta stanowia ledwie widoczne to. Tyrese przyszed ze mn. W poczekalni byo kilka osb. Dwie z nich w konierzach ortopedycznych. Jedna z ptaszkiem w klatce. Nie miaem pojcia dlaczego. Nikt nawet na nas nie spojrza, zapewne oszacowali zwizany z tym wysiek i doszli do wniosku, e nie warto zadawa sobie tyle trudu. Recepcjonistka miaa odraajc peruk i popatrzya na nas, jakbymy wypadli psu spod ogona. Powiedziaem, e chc si zobaczy z Peterem Flannerym.

181

- Ma klienta. Nie strzelia przy tym balonow gum do ucia, ale niewiele brakowao. Tyrese przej paeczk. Ze zrcznoci sztukmistrza wydoby zwitek banknotw grubszy od mojego nadgarstka. - Powiedz mu, e zapacimy za wizyt. - I z umiechem doda: - Tobie rwnie, jeli przyjmie nas od razu. Dwie minuty pniej wprowadzono nas do sanktuarium pana Flanneryego. W gabinecie unosi si zapach cygar i cytrynowego odwieacza powietrza. Tandetne i ciemno politurowane meble, z rodzaju tych, ktre mona znale w Kmart lub Bradlees, udaway szlachetny maho i db z takim samym powodzeniem, jak peruka na gowie recepcjonistki naturalne wosy. Na cianach nie byo dyplomw uczelni, tylko idiotyczne wistki, jakie ludzie wieszaj, by zrobi wraenie na naiwnych. Wedug jednego Flannery by czonkiem Midzynarodowego Stowarzyszenia Kiperw, a drugie kwiecistym stylem gosio, e bra udzia w Konferencji Prawniczej na Long Island w tysic dziewiset szedziesitym szstym roku. Byy tam wyblake fotografie modego Flanneryego z jakimi ludmi, zapewne wybitnymi osobistociami lub miejscowymi politykami, chocia nikogo nie rozpoznaem. Na honorowym miejscu nad biurkiem wisiaa oprawiona w drewniane ramki fotografia czteroosobowej druyny golfiarzy. - Prosz - zachci Flannery, podkrelajc zaproszenie machniciem rki. - Zechciejcie usi, panowie. Usiadem. Tyrese nie skorzysta z zaproszenia. Zaoy rce na piersi i opar si o cian. - A zatem - rzek Flannery, cignc sowa jak dobrze przeut gum - co mog dla panw zrobi? Peter Flannery wyglda jak sportowiec, ktry zszed na psy. Jego niegdy zociste loki zrzedniay i posiwiay. Policzki obwisy. Mia na sobie niemodny trzyczciowy garnitur ze sztucznego jedwabiu, a w kieszonce kamizelki zegarek na tombakowym acuszku. - Musz pana zapyta o pewn star spraw - powiedziaem. Spojrza na mnie oczami, ktre zachoway modziecz bkitn barw. Na biurku zauwayem zdjcie Flanneryego z pulchn kobiet i mniej wicej czternastoletni dziewczyn, najwyraniej przechodzc trudny okres dojrzewania. Wszyscy umiechali si z lekkim przymusem, jakby w kadej chwili spodziewali si ciosu. - Star spraw? - powtrzy. - Moja ona bya u pana osiem lat temu. Musz si dowiedzie w jakim celu. Flannery zerkn na Tyresea. Ten wci sta z zaoonymi rkami, skryty za czarnymi szkami swoich okularw. - Nie rozumiem. Czy to bya sprawa rozwodowa? 182

- Nie. - A wic... - Rozoy rce i wzruszy ramionami w stylu chciabym-panu-pomc. Obowizuje mnie tajemnica zawodowa. Nie wiem, co w tej sytuacji mgbym dla pana zrobi. - Nie sdz, eby bya pask klientk. - Nie rozumiem pana, panie... - Czeka, a mu podpowiem. - Beck - powiedziaem. - Doktor, nie pan. Szczka lekko mu opada, gdy usysza moje nazwisko. Zastanawiaem si, czy skojarzy je z informacj podan w wiadomociach. Czuem jednak, e nie o to chodzio. - Moja ona miaa na imi Elizabeth. - Flannery milcza. - Pamita j pan, prawda? Ponownie zerkn na Tyresea. - Czy bya pask klientk, panie Flannery? Odchrzkn. - Nie - odpar. - Nie bya moj klientk. - Ale pamita j pan? Niespokojnie wierci si na fotelu. - Tak. - Czego dotyczya ta rozmowa? - Mino wiele czasu, doktorze Beck. - Chce pan powiedzie, e nie pamita? Nie odpowiedzia wprost. - Paska ona - rzek - zostaa zamordowana, prawda? Przypominam sobie, e czytaem o tym w gazetach. Nie daem si odwie od tematu. - Po co tu przysza, panie Flannery? - Jestem adwokatem - odpowiedzia i lekko si nad. - Nie jej.

183

- Mimo to - stwierdzi, usiujc zyska przewag. - Mj czas jest drogi. - Odkaszln, zasaniajc usta doni. - Wspomina pan o wynagrodzeniu. Spojrzaem przez rami, ale Tyrese ju oderwa si od ciany. W rku trzyma gruby zwitek i odlicza banknoty. Rzuci na biurko trzy z wizerunkiem Bena Franklina, zmierzy Flanneryego wzrokiem i wrci na swoje miejsce. Adwokat popatrzy na pienidze, ale nie dotkn ich. Zoy donie, zaczynajc od czubkw palcw. - A jeli odmwi? - Nie rozumiem, dlaczego miaby pan odmawia - powiedziaem. - Nie bya pask klientk, wic nie obowizuje pana tajemnica zawodowa. - Nie o to chodzi - rzek Flannery. Przeszy mnie wzrokiem, wyranie si wahajc. - Kocha pan on, doktorze Beck? - Bardzo. - Czy oeni si pan ponownie? - Nie. A jakie to ma znaczenie? Wycign si w fotelu. - Niech pan wyjdzie - owiadczy. - Prosz zabra swoje pienidze i wyj. - To wane, panie Flannery. - Nie sdz. Ona nie yje od omiu lat. Jej morderca czeka na wykonanie kary mierci. - Czego nie chce mi pan powiedzie? Flannery zwleka z odpowiedzi. Tyrese ponownie odklei si od ciany. Podszed do biurka. Flannery spojrza na niego i zaskoczy mnie znuonym westchnieniem. - Niech pan wywiadczy mi grzeczno - zwrci si do Tyresea. - Niech pan przestanie mnie straszy, dobrze? Miaem do czynienia z psychopatami, przy ktrych wygldaby pan jak Mary Poppins. Tyrese najwyraniej zamierza co zrobi, ale to by mi nie pomogo. Zawoaem na niego. Spojrza na mnie. Pokrciem gow. Wycofa si. Flannery skuba doln warg. Pozwoliem mu na to. Mogem poczeka. - Wolaby pan tego nie wiedzie - odezwa si po chwili. - Wtpi. - To nie przywrci ycia paskiej onie. 184

- Moe jednak - powiedziaem. Moje sowa zbiy go z tropu. Zmarszczy brwi i spojrza na mnie, ale zaraz zagodnia. - Prosz - dodaem. Obrci fotel bokiem i odchyli gow do tyu, spogldajc na rolety, ktre poky i popkay jeszcze w czasach przesucha zwizanych z afer Watergate. Splt donie i pooy je na wydatnym brzuchu. Patrzyem, jak unosz si i opadaj przy kadym oddechu. - Byem wtedy obroc z urzdu - zacz. - Wie pan, o czym mwi? - Broni pan ubogich. - Co w tym rodzaju. Wedug praw Mirandy oskaronemu przysuguje wybr adwokata, jeli go na niego sta. Jeeli nie, dostaje kogo takiego jak ja. - Skinem gow, lecz on wci wpatrywa si w rolety. - Mimo to otrzymaem spraw jednego z najgoniejszych morderstw w tym stanie. Zimny dreszcz powoli pez mi wzdu krgosupa. - O kogo chodzio? - spytaem. - O Brandona Scopea. Syna multimilionera. Pamita j pan? Zamarem przeraony. Nic dziwnego, e nazwisko Flanneryego wydao mi si znajome. Brandon Scope. O mao nie pokrciem gow, nie dlatego, e nie pamitam tej sprawy, ale dlatego, e nie chciaem, by mi o niej przypomina. Aby wszystko byo jasne, pozwlcie, e wspomn, co pisano o tym w gazetach. Brandon Scope, lat trzydzieci trzy, zosta obrabowany i zamordowany osiem lat temu. Tak, osiem lat temu. Jakie dwa miesice przed mierci Elizabeth. Wpakowano mu dwie kule i podrzucono ciao na terenie budowy w Harlemie. Nie mia przy sobie pienidzy. Wszystkie gazety rozpisyway si o tym. Wiele pisano o charytatywnej dziaalnoci Brandona Scopea. O tym jak pomaga dzieciakom z ulicy, jak wola pracowa wrd ubogich zamiast kierowa midzynarodowym konsorcjum tatusia i tym podobne rzeczy. Byo to jedno z tych morderstw, ktre wstrzsaj opini spoeczn i prowadz do wytykania palcami oraz zaamywania rk. Powstaa fundacja dobroczynna imienia Brandona Scopea. Zarzdza ni moja siostra Linda. Nie uwierzylibycie, ile dobrego potrafi zdziaa. - Pamitam - powiedziaem. - A pamita pan, e aresztowano podejrzanego? - Chopaka z ulicy - odparem. - Jednego z tych, ktrym pomaga, tak? - Wanie. Aresztowali niejakiego Helia Gonzaleza, wwczas dwudziestodwuletniego. Zamieszkaego w Barker House w Harlemie. Rejestr jego przestpstw by rwnie ciekawy jak yciorys bohatera narodowego. Napad z broni w rku, podpalenie, rozbj. Prawdziwy przyjemniaczek, ten nasz pan Gonzalez. Zascho mi w ustach.

185

- Zdaje si, e oskarenie zostao wycofane? - spytaem. - Tak. Nie mieli przeciwko niemu dowodw. Wprawdzie odciski jego palcw znaleziono na miejscu zbrodni, ale byo tam te mnstwo ladw pozostawionych przez innych ludzi. W miejscu zamieszkania Gonzaleza znaleziono wosy, a nawet lady krwi Scopea, lecz ten bywa w tym budynku. Moglimy twierdzi, e w ten sposb si tam znalazy. To jednak wystarczyo, eby policja uzyskaa nakaz aresztowania. Byli przekonani, e znajd wicej dowodw. - I co si stao? - zapytaem. Flannery nie patrzy na mnie. Nie podobao mi si to. Nalea do facetw, ktrych ideaem jest Willy Loman i jego wiat byszczcych butw oraz szkie kontaktowych. Znaem takich ludzi. Nie chciaem mie z nimi nic wsplnego, ale znaem ich. - Policja dokadnie okrelia czas zgonu - cign. - Patolog ustali godzin na podstawie temperatury wtroby. Scope zgin o jedenastej. Plus minus p godziny, lecz nie wicej. - Nie rozumiem, co to ma wsplnego z moj on? Znowu zoy czubki palcw. - Paska ona rwnie pracowaa na rzecz biednych - rzek. - W tym samym orodku co ofiara. Nie wiedziaem, do czego zmierza, ale czuem, e to mi si nie spodoba. Przez moment zastanawiaem si, czy Flannery nie ma racji, mwic, e wolabym tego nie usysze, i czy nie powinienem podnie si z fotela i zapomnie o wszystkim. Mimo to zapytaem: - I co z tego? - Szlachetna dziaalno - rzek i kiwn gow. - Praca na rzecz ubogich. - Ciesz si, e pan tak uwaa. - Dlatego poszedem na prawo. Chciaem pomaga biednym. Przeknem kul, ktra tkwia mi w gardle, i wyprostowaem si. - Zechce mi pan wyjani, co moja ona miaa z tym wsplnego? - To ona go oczycia. - Kogo? - Mojego klienta. Helia Gonzaleza. Paska ona oczycia go z zarzutw. Zmarszczyem brwi. - W jaki sposb? 186

- Jakie daa mu alibi? Kiwnem gow, ale on w dalszym cigu na mnie nie patrzy. Przytaknem ochryple. To proste - rzek. - Ona i Helio byli w tym czasie razem. Tonem w oceanie, rozpaczliwie walczc z falami, bez nadziei na ratunek. - Nie widziaem adnej wzmianki o tym w gazetach. - Nie rozgaszano tego faktu. - Dlaczego? - Przede wszystkim na yczenie paskiej ony. A biuro prokuratora okrgowego nie chciao si chwali omykowym aresztowaniem. Tak wic wszystko odbyo si po cichu. Ponadto byy pewne... hm... problemy z zeznaniem pana ony. - Jakie problemy? - Z pocztku nie powiedziaa prawdy. Znw ocean. Szedem na dno. Wypynem. Walczyem, by utrzyma si na powierzchni. - O czym pan mwi? - Paska ona twierdzia, e w chwili gdy popeniono morderstwo, bya z Gonzalezem w orodku i pomagaa mu w znalezieniu pracy. Nikt tego nie kupi. - Dlaczego? Sceptycznie unis brew. - O jedenastej w nocy radzia mu, jak ma szuka pracy? Tpo pokiwaem gow. - Dlatego jako adwokat pana Gonzaleza przypomniaem paskiej onie, e policja sprawdzi to alibi. Na przykad w biurach s zainstalowane kamery rejestrujce przychodzcych i wychodzcych. Dopiero wtedy wyznaa prawd. Urwa. - Prosz mwi. - To oczywiste, czy nie? - Mimo to prosz mi powiedzie. Flannery wzruszy ramionami. 187

- Chciaa oszczdzi przykroci sobie... i zapewne panu. Dlatego nalegaa na zachowanie wszystkiego w tajemnicy. Bya w mieszkaniu Gonzaleza, doktorze Beck. Sypiali ze sob od dwch miesicy. Nawet nie drgnem. Zapada cisza. W oddali usyszaem szczebiot ptaka. Zapewne tego w poczekalni. Wstaem. Tyrese cofn si. - Dzikuj, e powici mi pan chwilk - powiedziaem najspokojniejszym gosem, jaki kiedykolwiek syszelicie. Flannery skin gow roletom. - To nieprawda - dodaem. Nie zareagowa. Zreszt wcale nie oczekiwaem jakiejkolwiek reakcji.

188

33 Carlson siedzia w samochodzie. Krawat mia wci nienagannie zawizany. Marynark zdj i powiesi na drewnianym wieszaku nad tylnym siedzeniem. Klimatyzacja szumiaa, wczona na pen moc. Przeczyta napis na kopercie: Elizabeth Beck, numer 94-87002. cign gumk. Koperta si otworzya. Carlson wyj zawarto i rozoy j na siedzeniu pasaera. Czego szuka doktor Beck? Stone ju mu podsun oczywist odpowied: Beck chcia sprawdzi, czy jest tutaj co, co mogoby go obciy. To pasowao do wczeniejszej teorii Carlsona, gdy przecie to wanie on jako pierwszy zacz kwestionowa dotychczas przyjty scenariusz zamordowania Elizabeth Beck. To on zacz podejrzewa, e zabjstwo miao zupenie inny przebieg i w rzeczywistoci to doktor David Beck, m ofiary, starannie zaplanowa jej mier. Dlaczego wic przesta w to wierzy? Drobiazgowo zanalizowa wszystkie dziury w swojej teorii, lecz Stone rwnie przekonujco je zaata. W kadej sprawie pozostaj niewyjanione kwestie. Carlson wiedzia o tym. Zawsze s jakie niejasnoci. Jeli nie, to dziesi do jednego, e co zostao przeoczone. Zatem dlaczego zacz powtpiewa w win Becka? Moe chodzio o to, e caa ta sprawa nagle staa si zbyt prosta, a wszystkie dowody idealnie zaczy pasowa do teorii. A moe jego wtpliwoci opieray si na czym tak enigmatycznym jak intuicja, chocia Carlson nigdy nie przepada za tym aspektem pracy dochodzeniowej. Intuicja czsto bywaa pretekstem do chodzenia na skrty i zastpowania niezbitych dowodw oraz faktw zudnymi i kaprynymi domysami. Najgorsi znani mu agenci polegali na tak zwanej intuicji. Podnis pierwsz kartk protokou. Oglne dane. Elizabeth Parker Beck. Adres, data urodzenia (w chwili mierci miaa dwadziecia pi lat), biaa kobieta, metr siedemdziesit, waga czterdzieci osiem kilogramw. Szczupa. Badanie ujawnio, e stenie pomiertne ustpio. Znaleziono oparzenia na skrze i wyciek z otworw ciaa. To wskazywao, e mier nastpia co najmniej trzy dni wczeniej. Przyczyn mierci bya rana kuta klatki piersiowej. Zgon zosta spowodowany utrat krwi na skutek silnego krwotoku z prawej aorty. Ponadto stwierdzono obecno ran citych na doniach i palcach, prawdopodobnie zadanych, kiedy prbowaa broni si przed uzbrojonym w n napastnikiem. Carlson wyj notes i dugopis marki Mont Blanc. Napisa rany cite doni i podkreli to kilka razy. Odniesione przy prbie obrony. To nie by styl KillRoya. Ten torturowa swoje ofiary. Wiza je sznurem, robi z nimi, co chcia, a gdy byy tak umczone, e zupenie zobojtniae, mordowa je. Skd wziy si te skaleczenia na jej doniach? Zacz czyta dalej. Kolor wosw i oczu, a potem, w poowie drugiej strony, nastpny zaskakujcy fakt. Elizabeth Beck zostaa napitnowana po mierci. 189

Przeczyta to jeszcze raz. Wyj notes i dopisa po mierci. To te nie pasowao do KillRoya, ktry zawsze pitnowa ywe ofiary. Podczas procesu wiele mwiono o tym, e lubi odr palonego ciaa i napawa si krzykami ofiar. Najpierw te skaleczenia na doniach. Teraz to. Co tu nie gra. Carlson zdj okulary i zamkn oczy. Baagan, powiedzia sobie w duchu. Niead zawsze go irytowa. W kadym rozumowaniu mona oczekiwa dziur, ale nie a tak wielkich. Z drugiej strony ten protok sekcji potwierdza jego wczeniejsze podejrzenia, e mier Elizabeth Beck upozorowano na morderstwo dokonane przez KillRoya. Teraz jednak, jeli tak istotnie byo, ta teoria nie kleia si z drugiego koca. Sprbowa uporzdkowa fakty. Po pierwsze, dlaczego Beck tak bardzo chcia zobaczy ten protok? Pozornie odpowied bya prosta. Kady, kto dokadnie przyjrzaby si wynikom sekcji, musia doj do wniosku, e KillRoy by moe wcale nie zabi Elizabeth Beck. Chocia nie mona byo tego zupenie wykluczy. Seryjni mordercy, wbrew temu, co czytalicie, nie postpuj zawsze wedug tego samego schematu. KillRoy mg zmieni swj sposb dziaania albo szuka odmiany. Mimo wszystko to, co Carlson wyczyta w protokole, skaniao do zastanowienia. Jednake fakty prowadziy do nastpnego wanego pytania. Dlaczego nikt wczeniej nie zauway tych niejasnoci? Carlson analizowa moliwoci. KillRoy nie zosta oskarony o zamordowanie Elizabeth Beck. Powody tego byy teraz zupenie jasne. By moe prowadzcy ledztwo co podejrzewali. Moe dostrzegli, e zabjstwo Elizabeth Beck nie pasuje do metod sprawcy, a wycignicie tego faktu na jaw pomogoby obrocom KillRoya. W wypadku seryjnego mordercy oskarenie ma tyle dowodw, e atwo moe co przeoczy. A jeli obrona wyapie cho jedn nieciso, obali zarzut o jedno morderstwo, podway wiarygodno pozostaych zarzutw. Tak wic jeli podejrzany nie przyzna si do winy, rzadko zostaje oskarony o wszystkie dokonane morderstwa. Najwaniejsze, by zosta skazany. Agenci prowadzcy dochodzenie z pewnoci zdawali sobie z tego spraw i dlatego nie dryli sprawy zabjstwa Elizabeth Beck. A jednak ten scenariusz te budzi powane wtpliwoci. Zwoki Elizabeth Beck widzia jej ojciec i stryj - dwaj funkcjonariusze organw cigania. Prawdopodobnie widzieli take protok sekcji. Czy nie zastanawiali si nad tymi niekonsekwencjami? Czy pozwoliliby uj mordercy, byle tylko skaza KillRoya? Carlson wtpi w to. Wic co si stao? Dalej czyta raport i natkn si na jeszcze jeden szokujcy fakt. W klimatyzowanym wntrzu samochodu zrobio si bardzo zimno i chd przeszywa do szpiku koci. Carlson opuci szyb i wyj kluczyk ze stacyjki. Na samej grze kartki widnia napis: Raport toksykologa. Badania wykazay we krwi Elizabeth Beck obecno kokainy i heroiny. Co wicej, lady tych substancji odkryto rwnie we wosach i tkankach, co wiadczyo o staym zaywaniu. Czy to pasowao do obrazu?

190

Zastanawia si nad tym, kiedy zadzwoni telefon komrkowy. Odebra. - Carlson. - Mamy co - powiedzia Stone. Carlson odoy protok. - Co? - Beck. Zarezerwowa bilet na samolot do Londynu. Odlatuje za dwie godziny z JFK. - Ju jad. Kiedy szlimy, Tyrese pooy do na moim ramieniu. - Dziwki - powtrzy ktry ju raz. - Nie mona im ufa. Nie siliem si na odpowied. W pierwszej chwili byem zaskoczony, e Tyrese zdoa tak szybko odnale Helia Gonzaleza, ale uliczny telegraf bez drutu by rwnie dobrze rozbudowany jak kady inny. Zapytaj faceta od Morgana Stanleya o jego odpowiednika u Goldmana Sachsa, a po kilku minutach poda ci jego nazwisko. Popro mnie, ebym poleci ci dowolnemu innemu lekarzowi w tym stanie, a zaatwi to jednym telefonem. Dlaczego u chopcw z ulicy miaoby by inaczej? Helio niedawno zakoczy cztery lata odsiadki w wizieniu stanowym za napad z broni w rku. Wyglda na takiego. Czarne okulary, chustka na gowie, biay podkoszulek pod flanelow koszul zapit tylko na ostatni guzik, tak e wygldaa jak paszcz lub skrzyda nietoperza. Podwinite rkawy odsaniay toporne wizienne tatuae na przedramionach i wijce si pod nimi wizienne minie. atwo rozpozna te muskuy wyhodowane za murami, gdy s gadkie i twarde jak marmur, w przeciwiestwie do nadmuchiwanej muskulatury nabytej w klubach. Siedzielimy na tarasie przed jakim domem na Queensie. Nie potrafi powiedzie, gdzie dokadnie. Wibrujce dwiki latynoskiej muzyki atwo wpaday w ucho. Po ulicy snuy si ciemnowose kobiety w zbyt obcisych topach na cienkich jak spaghetti ramiczkach. Tyrese skin gow. Odwrciem si do Helia. Mia na ustach szyderczy umiech. Zmierzyem go spojrzeniem i miaem ochot powiedzie tylko jedno sowo: mie. Niereformowalny, nieczuy mie. Wystarczyo na niego spojrze, by wiedzie, e wszdzie, gdzie si pojawi, narobi szkd. Pytanie tylko jak powanych. Uwiadomiem sobie, e to moe by zbyt powierzchowna ocena. Sdzc po pozorach, to samo mona by powiedzie o Tyresie. Niewane. Elizabeth naprawd wierzya w moliwo nawrcenia bezwzgldnych ludzi, zdeprawowanych przez ulic. Ja musiaem jeszcze nad tym popracowa. - Kilka lat temu aresztowano ci pod zarzutem zamordowania Brandona Scopea - zaczem. Wiem, e ci zwolniono, i nie zamierzam narobi ci adnych kopotw. Musz jednak pozna prawd.

191

Helio zdj okulary i zerkn na Tyresea. - Przyprowadzie mi gliniarza? - Nie jestem gliniarzem - powiedziaem. - Jestem mem Elizabeth Beck. Czekaem na reakcj. Nie doczekaem si. - To kobieta, ktra zapewnia ci alibi. - Wiem kto to. - Czy bya z tob tamtej nocy? Helio nie spieszy si z odpowiedzi. - Taak - wycedzi, szczerzc do mnie poke zby. - Bya ze mn przez ca noc. - Kamiesz - rzuciem. Helio obejrza si na Tyresea. - Co jest, czowieku? - Musz pozna prawd - powtrzyem. - Mylisz, e to ja rbnem tego Scopea? - Wiem, e to nie ty. To go zaskoczyo. - O co tu chodzi, do diaba? - Chc, eby pomg mi co wyjani. Helio czeka. - Bye tamtej nocy z moj on, tak czy nie? - Co mam ci powiedzie, czowieku? - Prawd. - A jeli prawda wyglda tak, e bya ze mn ca noc? - Nie bya. - Skd moesz wiedzie?

192

- Powiedz czowiekowi to, co chce wiedzie - wtrci si Tyrese. Helio znw si zastanowi. - Byo, jak mwia. Spaem z ni i co? Przykro mi, czowieku, ale tak byo. Robilimy to ca noc. Zerknem na Tyresea. - Zostaw nas na moment, dobrze? Kiwn gow. Wsta i odszed do samochodu. Opar si o boczne drzwi i zaoy rce na piersi. Brutus sta obok niego. Znw popatrzyem na Helia. - Gdzie poznae moj on? - W orodku. - Prbowaa ci pomc? Wzruszy ramionami, ale nie patrzy mi w oczy. - Znae Brandona Scopea? Jego twarz wykrzywi lekki grymas, by moe wywoany strachem. - Id sobie, czowieku. - Tylko midzy nami. Moesz mnie obszuka. Nie mam podsuchu. - Chcesz, ebym zrezygnowa z alibi? - Taak. - Czemu miabym to zrobi? - Poniewa kto wykacza wszystkich, ktrzy mieli co wsplnego z tym, co si zdarzyo Brandonowi Scopeowi. Wczoraj wieczorem przyjacika mojej ony zostaa zamordowana w swojej pracowni. Dzisiaj zapali mnie, ale przeszkodzi im Tyrese. Chc te zabi moj on. - Mylaem, e ona ju nie yje. - To duga historia, Helio. Nagle wszystko zaczo si od nowa. Jeli szybko nie dowiem si, co naprawd zaszo, wszyscy bdziemy martwi. Nie wiedziaem, w jakim stopniu byo to prawd. I mao mnie to obchodzio. - Gdzie bye tamtej nocy? - naciskaem. - Z ni. 193

- Mog dowie, e nie - powiedziaem. - Co? - Moja ona bya wtedy w Atlantic City. Mam jej rachunki. Mog tego dowie. Mog roznie twoje alibi na strzpy, Helio. I zrobi to. Wiem, e nie zabie Brandona Scopea, ale, niech mnie szlag, pozwol, eby ci usmayli, jeli nie powiesz mi prawdy. Blef. Wielki bezczelny blef. Widziaem jednak, e cios by celny. - Powiedz mi prawd, a nic ci si nie stanie - obiecaem. - Nie zabiem tego faceta, przysigam, czowieku. - Wiem o tym - powtrzyem. Zastanowi si. - Nie mam pojcia, dlaczego to zrobia, rozumiesz? Kiwnem gow, zachcajc go, by mwi dalej. - Tamtej nocy obrobiem jeden dom w Fort Lee. Nie miaem alibi. Ju mylaem, e mnie w to wrobi. Uratowaa mj tyek. - Pytae j dlaczego? Przeczco pokrci gow. - Wszystko poszo szybko. Mj adwokat powiedzia mi, co zeznaa. Potwierdziem to. Zaraz mnie pucili. - Czy potem widziae jeszcze moj on? - Nie. - Popatrzy na mnie. - Skd wiedziae, e nie spaem z ni? - Znam moj on. Umiechn si. - Mylisz, e nigdy ci nie zdradzia? Nie odpowiedziaem. Helio wsta. - Powiedz Tyreseowi, e jest mi winien przysug. Zachichota, odwrci si, odszed.

194

34 adnego bagau. Elektroniczny bilet, ktry mona potwierdzi w automacie, a nie przy kontuarze. Siedziaa w ssiednim terminalu, obserwujc tablic odlotw i czekajc, a napis on time przy numerze jej lotu zmieni si na boarding. Siedziaa na krzele z profilowanego plastiku i spogldaa na pyt lotniska. W telewizorze ryczao CNN. Za chwil wiadomoci sportowe. Staraa si oczyci umys. Pi lat temu spdzia pewien czas w maej wiosce niedaleko Goi w Indiach. Chocia bya to piekielna dziura, wioska bya znana z powodu mieszkajcego w niej stuletniego jogina. Spdzia troch czasu z tym czowiekiem. Stara si nauczy j technik medytacji, oddychania pranayama, oczyszczania umysu. Niewiele jej to dao. Byway chwile, kiedy zapadaa w mroczn nico. A jednak najczciej, kiedy prbowaa to zrobi, czeka tam na ni Beck. Zastanawiaa si nad swoim nastpnym posuniciem. Waciwie nie miaa wyboru. Chodzio o przetrwanie. Aby przey, musiaa uciec. Narobia baaganu i teraz znw uciekaa, pozostawiajc innym uporzdkowanie wszystkiego. Tylko czy miaa inne wyjcie? Wpadli na jej trop. Bya ostrona jak diabli, lecz oni wci czuwali. Nawet po tych omiu latach. Dzieciak, ktry ledwie zacz chodzi, pogalopowa w kierunku panoramicznego okna i wesoo plasn rczkami o szyb. Zaniepokojony ojciec dopad go i z chichotem porwa na rce. Patrzya na to i mylaa o oczywistych sprawach, o tym, co mogoby by. Po jej prawej siedziaa para starszych ludzi, przyjanie gawdzc o niczym. Jako nastolatki ona i Beck obserwowali pana i pani Steinbergw, ktrzy co wieczr niezmiennie spacerowali, trzymajc si pod rce, dugo po tym jak ich dzieci wyrosy i opuciy rodzinne gniazdo. Tak bdzie z nami, obieca Beck. Pani Steinberg umara w wieku osiemdziesiciu dwch lat. Pan Steinberg, ktry cieszy si zdumiewajco dobrym zdrowiem, cztery miesice po niej. Powiadaj, e czsto tak bywa ze starymi ludmi, i - parafrazujc Springsteena - dwa serca staj si jednym. Kiedy jedno umiera, drugie poda za nim. Czy tak byo z ni i Davidem? Wprawdzie nie przeyli ze sob szedziesiciu jeden lat, jak Steinbergowie, lecz gdy spojrze na to pod innym ktem, kiedy wzi po uwag, e czowiek prawie nie pamita niczego, co wydarzyo si, zanim skoczy pi lat, a ona i Beck byli nierozczni, od kiedy ukoczyli siedem, tak e prawie nie mieli wspomnie, w ktrych nie byliby razem... Kiedy pomyle o minionym czasie nie jak o latach, lecz procentach ich dotychczasowego ycia, to byli zwizani ze sob nawet mocniej ni Steinbergowie. Odwrcia si i spojrzaa na tablic. Obok lotu 174 British Airways zaczo miga sowo boarding. Zapowiedziano odlot jej samolotu. Carlson i Stone wraz ze swoimi kolegami z miejscowej policji, Dimonteem i Krinskym, rozmawiali z urzdniczk British Airways. - Nie zgosi si - powiedziaa urzdniczka z biura rezerwacji, kobieta w bkitno-biaym mundurku i apaszce, z piknym akcentem i identyfikatorem, z ktrego wynikao, e ma na imi Emily.

195

Dimonte zakl. Krinsky wzruszy ramionami. Mona si byo tego spodziewa. Beck z powodzeniem przez cay dzie wymyka si z sieci. Trudno byo sobie wyobraa, e okae si tak gupi, by prbowa odlecie pod swoim prawdziwym nazwiskiem. - lepy zauek - rzek Dimonte. Carlson, wci trzymajc w rku kopert z protokoem autopsji, zapyta Emily: - Kto z pani pracownikw najlepiej zna si na komputerach? - Prawdopodobnie ja - odpara bez faszywej skromnoci. - Prosz wywoa rezerwacje - rzek Carlson. Zrobia to, o co poprosi. - Moe mi pani powiedzie, kiedy zarezerwowa miejsce? - Trzy dni temu. Dimonte podskoczy. - Beck planowa ucieczk! Sukinsyn! Carlson pokrci gow. - Nie. - Skd wiesz? - Zakadalimy, e zabi Rebecc Schayes, eby zamkn jej usta - wyjani Carlson. - Po co zadawaby sobie tyle trudu, jeli zamierza opuci kraj? Po co miaby ryzykowa, czeka trzy dni, a potem ucieka przed pocigiem? Stone pokrci gow. - Za bardzo to komplikujesz, Nick. - Co przeoczylimy - upiera si Carlson. - Dlaczego w ogle nagle postanowi uciec? - Poniewa zaczlimy go przyciska. - Nie trzy dni temu. - Moe wiedzia, e to tylko kwestia czasu. Carlson jeszcze mocniej zmarszczy brwi. - Tracimy czas. Wynomy si std w diaby - zwrci si Dimonte do Krinskyego. Spojrza na Carlsona. - Zostawimy tu paru mundurowych... na wszelki wypadek. 196

Carlson z roztargnieniem skin gow. Kiedy tamci odeszli, zapyta Emily: - Czy podrowa z kim? Emily nacisna kilka klawiszy. - Nie, zarezerwowa tylko jeden bilet. - Jak to zrobi? Osobicie. Przez telefon? Za porednictwem biura podry? Znowu postukaa w klawisze. - Nie przez biuro podry. Tyle mog panu powiedzie, poniewa takie przypadki musimy zaznacza, eby zapaci prowizj. Dokona rezerwacji bezporednio w British Airways. Nic z tego. - Jak zapaci? - Kart kredytow. - Moe mi pani poda numer? Zanotowaa i podaa mu. Podsun kartk Stoneowi. Ten potrzsn gow. - To nie jest adna z jego kart. Przynajmniej adna z tych, o ktrych wiemy. - Sprawd to - poleci Carlson. Stone ju mia w rku telefon komrkowy. Kiwn gow i zacz wprowadza numer. Carlson potar brod. - Powiedziaa pani, e dokona rezerwacji przed trzema dniami. - Zgadza si. - Moe pani sprawdzi, o ktrej? - Owszem. Komputer zaznacza godzin. O osiemnastej czternacie. Carlson pokiwa gow. - Doskonale. A czy moe mi pani powiedzie, czy kto jeszcze dokona rezerwacji mniej wicej w tym samym czasie? Zastanowia si. - Nigdy tego nie robiam - stwierdzia. - Prosz chwilk zaczeka, zaraz sprawdz. - Postukaa w klawiatur. Zaczekaa. Znw postukaa. Czekaa. - Bazy nie mona posortowa wedug daty rezerwacji. 197

- Ale ta informacja tam jest? - Tak. Zaraz, chwileczk. - Ponownie zacza przebiera palcami po klawiaturze. - Skopiuj te informacje do arkusza kalkulacyjnego. Na ekranie zmieci si pidziesit rezerwacji. W ten sposb bdzie szybciej. W pierwszej pidziesicioosobowej grupie znalaza si para maeska, ktra dokonaa rezerwacji tego samego dnia, ale kilka godzin wczeniej. Nic z tego. W drugiej nie byo nikogo. Ale w trzeciej grupie znaleli to, czego szukali. - Lisa Sherman - oznajmia Emily. - Zarezerwowaa miejsce tego samego dnia, osiem minut pniej. Oczywicie, e ten fakt sam w sobie nie mia adnego znaczenia, ale Carlson poczu, e wosy je mu si na gowie. - Och, to ciekawe - powiedziaa Emily. - Co? - Numer jej miejsca. - Co z nim? - Miaa siedzie obok Davida Becka. Rzd szesnasty, fotele E i F. Carlson podskoczy. - Czy ona si zgosia? Stuk klawiszy. Ekran oczyci si. Pojawia si nastpna tabelka. - W rzeczy samej, jest ju po odprawie. Pewnie w tej chwili wchodzi na pokad. Poprawia pasek torebki i wstaa. Posza ranym krokiem, z podniesion gow. Wci miaa okulary, peruk i implanty. Wygldaa jak Lisa Sherman na zdjciu w paszporcie. Ju tylko cztery bramki dzieliy j od waciwej, kiedy usyszaa urywek wiadomoci CNN. Stana jak wryta. Wpad na ni facet z ogromnym wzkiem bagaowym. Pokaza jej palec, jakby zajechaa mu drog na autostradzie. Nie zwrcia na niego uwagi, wpatrujc si w ekran. Spikerka czytaa komunikat. W prawym rogu ekranu pojawia si fotografia jej dawnej przyjaciki, Rebekki Schayes... a obok zdjcie Becka. Pospiesznie podesza bliej telewizora. Czerwone litery pod zdjciami gosiy: MIER W CIEMNI. -...David Beck, podejrzany o dokonanie zabjstwa. Tylko czy to jedyne przestpstwo popenione przez niego? Jack Turner ma dalsze informacje. 198

Spikerka znikna. Na jej miejscu pojawili si dwaj mczyni w kurtkach z literami NYPD, przetaczajcy wzek ze zwokami w czarnym worku. Natychmiast rozpoznaa budynek i o mao nie jkna. Mino osiem lat, a Rebecca wci miaa pracowni w tym samym miejscu. Rozleg si mski gos, zapewne nalecy do Jacka Turnera. - Zabjstwo mistrzyni fotografii w dziedzinie mody, jednej z najlepszych wrd nowojorskich artystw fotografw, to niezwyka historia. Rebecca Schayes zostaa znaleziona martwa w swojej pracowni, dwukrotnie postrzelona w gow z bliskiej odlegoci. - Na chwil pojawia si fotografia promiennie umiechnitej Rebekki. - Podejrzanym jest jej dobry znajomy doktor David Beck, pediatra ze rdmiecia. Teraz pokazali zdjcie Becka. Nie umiecha si. O mao nie zemdlaa. - Doktor Beck zdoa dzi rano unikn aresztowania i uciec, pobiwszy funkcjonariusza policji. Wci pozostaje na wolnoci, jest uzbrojony i niebezpieczny. Jeli kto mgby udzieli informacji o miejscu jego pobytu... Pojawiy si te cyfry numeru telefonu. Jack Turner przeczyta go, zanim podj relacj. - Dodatkowego smaczku tej historii dodaj informacje z wiarygodnych rde w FBI. Podobno doktor Beck by zwizany z zamordowaniem dwch mczyzn, ktrych ciaa niedawno odkryto w Pensylwanii, niedaleko letniej rezydencji rodziny doktora Becka. I najbardziej szokujca wiadomo: doktor David Beck jest rwnie podejrzany o zabjstwo sprzed omiu lat, zabjstwo, ktrego ofiar pada jego ona Elizabeth. Na ekranie ukazao si zdjcie kobiety, w ktrej ledwie rozpoznaa siebie. Nagle poczua si naga, zaszczuta. Jej fotografia znika i znw pojawia si spikerka, ktra powiedziaa: - Jack, czy nie uwaano, e Elizabeth Beck pada ofiar seryjnego mordercy... Elroya KillRoya Kellertona? - Zgadza si, Terese. Wadze na razie nie chc o tym mwi i oficjalnie zaprzeczaj tym doniesieniom. Te wiadomoci jednak uzyskalimy z bardzo wiarygodnych rde. - Czy policja ustalia ju motyw, Jack? - Jeszcze nie wiemy. Podejrzewa si, e mogo chodzi o trjkt maeski. Pani Schayes bya on Garyego Lamonta, ktry jest nieosigalny. Niestety w tym momencie to tylko spekulacje. Patrzc w ekran, poczua, e zy cisn jej si do oczu. - A doktor Beck wci pozostaje na wolnoci? - Tak, Terese. Policja prosi spoeczestwo o wspprac, ale ostrzega, by nikt nie prbowa samodzielnie zatrzymywa podejrzanego. Wicej sw. Bezsensowna paplanina. Odwrcia si. Rebecca. O Boe, tylko nie Rebecca. I bya matk. Pewnie fotografowaa suknie, porcelanowe zastawy i robia wszystkie te 199

rzeczy, z ktrych kiedy drwiy. Jak? W jaki sposb Rebecca wpltaa si w to? Przecie ona o niczym nie wiedziaa. Dlaczego j zabili? Nagle znw wrcia myl: co ja narobiam? Powinna wraca. Ju zaczli jej szuka. Jak si do tego zabrali? To proste. Obserwujc najbliszych jej ludzi. Gupia. Wracajc tutaj, narazia wszystkich swoich bliskich na niebezpieczestwo. Zawalia spraw. A teraz jej przyjacika nie yje. - Lot sto siedemdziesit cztery British Airways do Londynu. Wszyscy pasaerowie proszeni s na pokad. Nie byo czasu na samooskarenia. Pomyl. Co robi? Jej bliskim grozio niebezpieczestwo. Beck - nagle przypomniaa sobie jego zabawne przebranie - by poszukiwany. Mia przeciwko sobie potnych ludzi. Jeli sprbuj wrobi go w morderstwo - co teraz wydawao si oczywiste - nie bdzie mia szansy. Nie moga odlecie. Nie teraz. Nie wczeniej, nim si upewni, e Beck jest bezpieczny. Odwrcia si i ruszya do wyjcia. Kiedy Peter Flannery usysza w telewizji wiadomo o poszukiwaniach Davida Becka, podnis suchawk telefonu i zadzwoni do znajomego w biurze prokuratora okrgowego. - Kto prowadzi spraw Becka? - zapyta. - Fein. Prawdziwy dupek, pomyla Flannery. - Widziaem dzisiaj waszego chopca. - Davida Becka? - Taak - mrukn Flannery. - Zoy mi wizyt. - Po co? Flannery zakoysa si na bujanym fotelu. - Moe lepiej pocz mnie z Feinem.

200

35 Gdy zapada noc, Tyrese znalaz mi pokj w mieszkaniu kuzynki Latishy. Nie sdzilimy, by policja zdoaa odkry moje powizania z Tyreseem, ale po co ryzykowa? Tyrese mia laptopa. Podczylimy go. Sprawdziem poczt., majc nadziej na wiadomo od tajemniczego nadawcy. Moja skrzynka bya pusta. Sprbowaem pod nowym kontem Bigfoot.com. Tam te niczego nie byo. Od momentu wyjcia z gabinetu Flanneryego Tyrese dziwnie na mnie patrzy. - Mog ci o co zapyta, doktorze? - Jasne. - Kiedy ten najmimorda wspomnia o tym zamordowanym facecie... - Brandonie Scopie - podpowiedziaem. - Tak, o nim. Wygldae, jakby kto potraktowa ci paralizatorem. I tak si czuem. - Zastanawiasz si dlaczego? Tyrese wzruszy ramionami. - Znaem Brandona Scopea. On i moja ona pracowali w tej samej fundacji charytatywnej w centrum miasta. A mj ojciec wychowa si razem z jego ojcem i pracowa dla niego. Mia zapozna go z prowadzeniem rodzinnych interesw. - Uhm - mrukn Tyrese. - I co jeszcze? - To nie wystarczy? Tyrese czeka. Odwrciem si i spojrzaem mu w oczy. Wytrzyma mj wzrok i przez moment miaem wraenie, e zaglda w najciemniejsze zakamarki mojej duszy. Na szczcie trwao to tylko chwil. Potem zapyta: - I co zamierzasz teraz zrobi? - Przeprowadzi kilka rozmw - odparem. - Jeste pewien, e nie zlokalizuj telefonu? - Nie mam pojcia, jak mogliby to zrobi. Ale powiem ci co. Wykorzystamy poczenie konferencyjne z inn komrk. W ten sposb jeszcze bardziej utrudnimy im zadanie. Skinem gow. Tyrese zaj si tym. Miaem zadzwoni do kogo i powiedzie mu, jaki ma wybra numer. Tyrese ruszy do drzwi. - Sprawdz, co u TJ-a. Wrc za godzin. 201

- Tyrese? Obejrza si. Chciaem mu podzikowa, lecz wydao mi si to niestosowne. Mimo to zrozumia. - Musisz zosta przy yciu, doktorze. Ze wzgldu na mojego chopca, no nie? Kiwnem gow. Wyszed. Spojrzaem na zegarek, po czym zadzwoniem pod numer telefonu komrkowego Shauny. Odebraa po pierwszym dzwonku. - Halo? - Jak tam Chloe? - spytaem. - wietnie - odpara. - Ile kilometrw przeszycie? - Co najmniej pi. Prdzej sze lub siedem. - Poczuem ogromn ulg. - I co teraz...? Umiechnem si i przerwaem poczenie. Zadzwoniem do mojego nieznajomego kolegi i podaem mu inny numer. Mrukn co o tym, e nie jest cholern telefonistk, ale zrobi to, o co prosiem. Hester Crimstein odezwaa si takim tonem, jakby wanie odgryza kawaek suchawki. - Czego? - Tu Beck - powiedziaem pospiesznie. - Czy mog nas podsuchiwa, czy te chroni nas prawa przysugujce adwokatowi i klientowi? - Linia jest bezpieczna - powiedziaa po chwili wahania. - Miaem powd, by uciec - zaczem. - Poczucie winy? - Co? Znw wahanie. - Przepraszam, Beck. Spieprzyam to. Kiedy ucieke, spanikowaam. Powiedziaam kilka gupstw Shaunie i zrezygnowaam z prowadzenia twojej sprawy. - Nic mi o tym nie mwia - mruknem. - Potrzebuj ci, Hester. - Nie pomog ci w ucieczce. - Nie mam ju zamiaru ucieka. Chc si odda w rce policji. Ale na moich warunkach.

202

- Nie moesz dyktowa im warunkw, Beck. Wsadz ci do pierdla. Moesz zapomnie o kaucji. - Chyba e dostarcz im dowd, e nie zabiem Rebekki Schayes. Znw chwila wahania. - A moesz to zrobi? - Tak. - Jaki to dowd? - Solidne alibi. - Kto ci je zapewni? - No, c - odparem. - To wanie jest najciekawsze. Agent specjalny Carlson wyj telefon komrkowy. - Taak? - Mam jeszcze co - zameldowa jego partner Stone. - Co? - Beck przed kilkoma godzinami odwiedzi podrzdnego adwokacin, niejakiego Flanneryego. By z nim jaki czarny gangster. Carlson zmarszczy brwi. - Mylaem, e jego adwokatem jest Hester Crimstein. - Nie szuka porady prawnej. Wypytywa go o dawn spraw. - Jak spraw? - Osiem lat temu aresztowano recydywist, niejakiego Gonzaleza, pod zarzutem zamordowania Brandona Scopea. Elizabeth Beck daa facetowi niepodwaalne alibi. Beck chcia pozna szczegy. Carlsonowi zakrcio si w gowie. Co, do diaba...? - Jeszcze co? - To wszystko - odpar Stone. - Gdzie jeste? - Zadzwoni do ciebie pniej, Tom. - Carlson rozczy si i wybra inny numer.

203

Odezwa si kobiecy gos. - National Tracing Center. - Pracujesz po godzinach, Donno? - Wanie chciaam std wyj, Nick. Czego chcesz? - Naprawd duej przysugi. - Nie - odpara bez wahania. A potem z westchnieniem dodaa: - Jakiej? - Masz jeszcze t trzydziestksemk, ktr znalelimy w skrytce depozytowej Sarah Goodhart? - O co chodzi? Powiedzia jej, czego chce. Kiedy skoczy, usysza: - artujesz, prawda? - Znasz mnie, Donno. Nie mam poczucia humoru. - To adna nowina. - Znowu westchna. - Zarzdz poszukiwania, ale nie ma mowy, eby wyniki byy na dzi wieczr. - Dziki, Donno. Jeste wspaniaa. Gdy Shauna wesza do foyer, kto j zawoa. - Przepraszam! Pani Shauna? Spojrzaa na mczyzn o naelowanych wosach i w drogim garniturze. - Z kim mam przyjemno? - Agent specjalny Nick Carlson. - Dobranoc, panie agencie. - Wiemy, e do pani dzwoni. Shauna zasonia doni udawane ziewnicie. - Na pewno jestecie dumni z tego osignicia. - Syszaa pani kiedy o udzielaniu pomocy przestpcy? - Niech mnie pan nie straszy - odpara z wystudiowan obojtnoci - bo posiusiam si na ten tani chodnik. 204

- Sdzi pani, e blefuj? Wycigna rce, skadajc donie. - Aresztuj mnie, przystojniaku. - Rozejrzaa si wok. - Czy wy, chopcy, zwykle nie podrujecie parami? - Przyszedem sam. - Widz. Mog ju i? Carlson starannie poprawi okulary. - Nie sdz, by doktor Beck zabi kogokolwiek. Zatrzymaa si. - Niech mnie pani le nie zrozumie. Mamy mnstwo dowodw, e to zrobi. Wszyscy moi koledzy s pewni, e jest winny. Wci s prowadzone szeroko zakrojone poszukiwania. - Uhm - mrukna podejrzliwie Shauna. - Tylko pan jakim cudem ujrza prawd? - Po prostu uwaam, e tu chodzi o co innego. - Na przykad? - Miaem nadziej, e pani mi to powie. - A jeli podejrzewam, e to podstp? Carlson wzruszy ramionami. - Nic nie mog na to poradzi. Zastanowia si. - Niewane - powiedziaa w kocu. - Ja nic nie wiem. - Wie pani, gdzie on si ukrywa. - Nie wiem. - A gdyby pani wiedziaa? - Nie powiedziaabym panu. To take pan wie. - Owszem - rzek Carlson. - Dlatego domylam si, e nie wyjani mi pani, dlaczego chcia, eby wyprowadzia pani na spacer jego psa. Pokrcia gow. 205

- Wkrtce i tak si pan dowie. - On powanie ucierpi, zdaje sobie pani z tego spraw. Pani przyjaciel napad na policjanta. Nie wymknie si nam. Shauna wytrzymaa jego spojrzenie. - Nic nie mog na to poradzi. - No tak, chyba nic. - Mog pana o co spyta? - Prosz strzela - odpar Carlson. - Dlaczego pan uwaa, e on jest niewinny? - Sam nie wiem. Mnstwo drobiazgw... - Carlson przechyli gow na bok. - Czy wiedziaa pani, e Beck zarezerwowa miejsce w samolocie do Londynu? Shauna spojrzaa w gb holu, usiujc zyska na czasie. Jaki mczyzna wszed i umiechn si do niej z uznaniem. Zignorowaa go. - Bzdura - orzeka w kocu. - Wanie wracam z lotniska - cign Carlson. - Zarezerwowa miejsce trzy dni temu. Oczywicie nie pokaza si. Najdziwniejsze byo jednak to, e za bilet zapacono kart kredytow wystawion na Laur Mills. Czy to nazwisko co pani mwi? - A powinno? - Pewnie nie. Wci pracujemy nad tym, ale to zapewne pseudonim. - Czyj? Carlson wzruszy ramionami. - Zna pani Lis Sherman? - Nie. A co ona ma z tym wsplnego? - Zarezerwowaa miejsce na ten sam lot do Londynu. Miaa siedzie obok naszego podejrzanego. - I te si nie zjawia? - Niezupenie. Zgosia si do odprawy, ale kiedy zapowiedziano lot, nie wesza na pokad. Dziwne, nie sdzi pani? - Nie mam pojcia, co o tym myle - odpara Shauna. 206

- Niestety, nikt nie jest w stanie udzieli nam adnych informacji o Lisie Sherman. Nie miaa adnego bagau, a bilet kupia w automacie. Dlatego zaczlimy sprawdza wszelkie moliwe powizania. I jak pani sdzi, co odkrylimy? Shauna potrzsna gow. - Nic - rzek Carlson. - To wyglda na nastpny pseudonim. Czy zna pani nazwisko Brandon Scope? Shauna zesztywniaa. - O co chodzi, do licha? - Doktor Beck w towarzystwie jakiego czarnoskrego mczyzny odwiedzi dzi adwokata, niejakiego Petera Flanneryego. To on broni podejrzanego o zamordowanie Brandona Scopea. Doktor Beck wypytywa go o to i o rol Elizabeth w tej sprawie. Domyla si pani powodu? Shauna zacza grzeba w torebce. - Szuka pani czego? - Papierosa - odrzeka. - Ma pan jednego? - Przykro mi, nie. - Do licha. - Przestaa grzeba w torebce i napotkaa jego spojrzenie. - Dlaczego mwi mi pan to wszystko? - Mam cztery trupy. Chc wiedzie, co si dzieje. - Cztery? - Rebecca Schayes, Melvin Bartola, Robert Wolf... to ci dwaj mczyni, ktrych znalelimy nad jeziorem. I Elizabeth Beck. - To KillRoy zabi Elizabeth. Carlson przeczco pokrci gow. - Dlaczego pan tak uwaa? Pokaza jej brzow kopert. - Przede wszystkim dlatego. - Co to jest? - Protok jej sekcji.

207

Shauna przekna lin. Poczua dreszcz lku, od ktrego mrowio w palcach. Ostateczny dowd, wyjaniajcy wszystko. Bardzo staraa si zachowa spokj. - Mog spojrze? - Po co? Nie odpowiedziaa. - A co waniejsze, dlaczego Beck tak bardzo chcia to zobaczy? - Nie wiem, o czym pan mwi - odpara, ale te sowa zabrzmiay tak nieszczerze, e agent z pewnoci te to wyczu. - Czy Elizabeth Beck bya narkomank? - zapyta Carlson. To pytanie zupenie j zaskoczyo. - Elizabeth? Skde. - Jest pani pewna? - Oczywicie. Pracowaa z uzalenionymi. Uczono j wystrzega si narkotykw. - Znam wielu gliniarzy z obyczajwki, ktrzy chtnie spdzaj kilka godzin z prostytutkami. - Ona nie bya taka. Elizabeth nie bya chodzcym anioem, ale narkotyki? W yciu. Ponownie pokaza jej brzow kopert. - Badanie toksykologiczne wykazao obecno kokainy i heroiny w jej organizmie. - Zatem pewnie Kellerton wmusi w ni te narkotyki. - Nie - rzek Carlson. - Skd pan wie? - S tu rwnie wyniki innych bada. Tkanek i wosw. Wykazuj, e zaywaa narkotyki co najmniej przez kilka miesicy. Pod Shauna ugiy si nogi. Opara si o cian. - Posuchaj, Carlson, przesta si ze mn bawi w ciuciubabk. Poka mi ten raport, dobrze? Rozway t propozycj. - A moe tak - powiedzia. - Bd pokazywa po jednej kartce. W zamian za kolejne informacje. Co ty na to?

208

- Carlson, co to ma by, do diaba? - Dobranoc, Shauno. - No dobra, dobra, zaczekaj chwilk. Oblizaa wargi. Pomylaa o dziwnych e-mailach. O Becku uciekajcym przed policj. O zamordowaniu Rebekki Schayes i tych niewiarygodnych wynikach bada toksykologicznych. I nagle ta przekonujca demonstracja moliwoci cyfrowej obrbki obrazu przestaa by wiarygodna. - Zdjcie - rzucia. - Poka mi zdjcie ofiary. Carlson umiechn si. - C, wanie to jest bardzo interesujce. - Co takiego? - Nie ma adnych zdj. - Mylaam, e... - Ja te tego nie rozumiem - przerwa jej agent. - Zadzwoniem do doktora Harpera. To on przeprowadza sekcj Elizabeth. Sprawdzi, kto jeszcze mia wgld do tych akt. Wanie teraz to robi. - Chce pan powiedzie, e kto ukrad te zdjcia? Carlson wzruszy ramionami. - No, Shauno. Powiedz mi, co si dzieje. O mao tego nie zrobia. O mao nie powiedziaa mu o e-mailach i obrazie z ulicznej kamery. A przecie Beck wyrazi si jasno. Ten czowiek, pomimo caej tej gadkiej gadaniny, mg by wrogiem. - Czy mog zobaczy reszt protokou? Powoli wycign do niej rk. Do diaba z rezerw, pomylaa. Zrobia krok w przd i wyrwaa mu akta z rki. Otworzya kopert i wyja z niej pierwsz kartk. Kiedy przelizgna si wzrokiem po stronie, poczua, e odek zmienia jej si w bry lodu. Zobaczya wzrost i wag ofiary. Z trudem powstrzymaa krzyk. - Co? - spyta Carlson. Nie odpowiedziaa. Zadzwoni telefon komrkowy. Carlson wyrwa go z kieszeni. - Carlson.

209

- Tu Tim Harper. - Znalaz pan stary rejestr? - Tak. - Czy kto jeszcze mia wgld do protokou sekcji Elizabeth Beck? - Trzy lata temu - odpar Harper. - Wkrtce po tym jak przeniesiono go do archiwum. Jedna osoba. - Kto? - Ojciec zmarej. To take funkcjonariusz policji. Nazywa si Hoyt Parker.

210

36 Larry Gandle usiad naprzeciw Griffina Scopea. Znajdowali si w ogrodzie na tyach rezydencji milionera. Zapada ciemna noc, zasaniajc wypielgnowane otoczenie. wierszcze wygryway niemal pikn melodi, jakby pienidze Scopea mogy mie wpyw nawet na to. Zza rozsuwanych szklanych drzwi sczyy si dwiki fortepianu. Palce si w domu wiata nieco rozjaniay mrok, rzucajc ciemnoczerwone i te cienie. Obaj mczyni ubrani byli w spodnie khaki. Larry mia na sobie niebiesk koszulk polo, Griffin zapinan na guziki jedwabn koszul od swego krawca w Hongkongu. Larry czeka, a piwo chodzio mu do. Patrzy na starego czowieka, zwrconego ku niemu profilem jak z jednocentowej monety, z lekko zadartym nosem i nog zaoon na nog, spogldajcego w dal. Jego prawa rka zwisaa z porczy fotela, w drugiej trzyma kieliszek z bursztynowym pynem. - Nie domylasz si, gdzie on jest? - zapyta Griffin. - Nie. - A ci dwaj czarni mczyni, ktrzy przyszli mu z pomoc? - Nie mam pojcia, w jaki sposb s w to wmieszani, ale Wu pracuje nad tym. Griffin upi yk alkoholu. Czas cign si jak guma do ucia, lepki i ciepy. - Naprawd uwaasz, e ona yje? Larry ju mia zacz dugi wywd, przedstawiajc dowody za i przeciw, wszystkie moliwoci i ewentualnoci. Kiedy jednak otworzy usta, powiedzia tylko: - Tak. Griffin zamkn oczy. - Czy pamitasz ten dzie, kiedy urodzio si twoje pierwsze dziecko? - Tak. - Bye przy jego narodzinach? - Byem. - W tamtych czasach tego nie praktykowano - rzek Griffin. - Ojcowie kryli po poczekalni penej starych gazet. Pamitam, jak przysza po mnie pielgniarka. Poprowadzia mnie przez korytarze i wci widz, jak minem zakrt i zobaczyem Allison trzymajc Brandona. Doznaem przedziwnego uczucia, Larry. Co wezbrao we mnie tak, e wydawao mi si, i zaraz pkn. To uczucie byo a za silne, zbyt przytaczajce. Nie dao si go zrozumie ani wytumaczy. Zakadam, e wszyscy ojcowie czuj co takiego. - Urwa. Larry spojrza na niego. zy pyny po policzkach starca, skrzc si w sabym wietle. Larry milcza. - Moe najbardziej oczywistymi uczuciami w takiej chwili s rado i niepokj... obawa wywoana 211

wiadomoci, e od tej pory jest si odpowiedzialnym za malca. Lecz to byo co wicej. Nie potrafiem tego ogarn. Przynajmniej nie wtedy. Dopiero wwczas gdy Brandon po raz pierwszy poszed do szkoy. - Co cisno gardo starego czowieka. Zakaszla i Larry znw dostrzeg zy. Fortepian gra coraz ciszej. wierszcze milky, jakby i one suchay. Czekalimy razem na szkolny autobus. Trzymaem go za rk. Brandon mia pi lat. Spojrza na mnie tak, jak to robi dzieci w tym wieku. Mia na sobie brzowe spodnie, ju zabrudzone traw na kolanie. Pamitam podjedajcy ty autobus i dwik, z jakim otworzyy si drzwi. Wtedy Brandon puci moj rk i zacz wchodzi po schodkach. Miaem ochot zapa go i zabra z powrotem do domu, ale staem tam nieruchomo. Przeszed na rodek autobusu, a potem znw usyszaem ten dwik i drzwi zamkny si. Brandon usiad przy oknie. Widziaem jego twarz. Pomacha mi rk. Pomachaem mu w odpowiedzi i kiedy autobus odjeda, powiedziaem sobie: Oto odjeda cay mj wiat. Ten pojazd z cieniutkimi metalowymi ciankami i kompletnie nieznajomym kierowc uwiz to, co byo dla mnie wszystkim. I w tym momencie zrozumiaem, co czuem w chwili jego narodzin. Przeraenie. Nie tylko niepokj. Zimny, zwyczajny strach. Mona obawia si choroby, staroci czy mierci. To jednak nic w porwnaniu z tym zimnym kamieniem, w jaki lk zamienia mj odek, gdy patrzyem na ten odjedajcy autobus. Rozumiesz, o czym mwi? Larry kiwn gow. - Tak sdz. - Wtedy, wanie wtedy zrozumiaem, e mimo wszelkich moich wysikw moe przydarzy mu si co zego. Nie zawsze bd przy nim, eby uchroni go od ciosu. Wci o tym mylaem. Pewnie wszyscy to robimy. A jednak gdy to si stao, kiedy... - Urwa i w kocu spojrza na Larryego Gandlea. - Wci prbuj go wskrzesi - rzek. - Usiuj targowa si z Bogiem, proponujc mu wszystko, byle tylko Brandon znw y. Oczywicie to niemoliwe. Zdaj sobie z tego spraw. Teraz jednak ty przychodzisz i mwisz mi, e podczas gdy mj syn, mj cay wiat, gryzie ziemi... ona wci yje. - Zacz potrzsa gow. - Nie mog na to pozwoli, Larry. Rozumiesz? - Tak - odpar Gandle. - Raz nie zdoaem go obroni. Nie zawiod go ponownie. Griffin Scope znw spojrza w gb ogrodu. Upi nastpny yk z kieliszka. Larry Gandle zrozumia. Wsta i odszed w mrok. O dziesitej wieczorem Carlson podszed do frontowych drzwi domu przy Goodhart Road 28. Nie przejmowa si pn por. Widzia wiata na parterze i powiat, telewizora, ale nawet bez tego mia inne zamartwienia ni czyj zdrowy sen. Ju mia nacisn dzwonek, kiedy drzwi otworzyy si. Stan w nich Hoyt Parker. Przez moment mierzyli si, wzrokiem, jak dwaj bokserzy na rodku ringu, szacujcy si wzajemnie, podczas gdy sdzia recytuje bezsensown formuk o niezadawaniu ciosw poniej pasa i podczas rozdzielania. Carlson nie czeka na gong. - Czy paska crka zaywaa narkotyki?

212

Hoyt Parker przyj cios z ledwie dostrzegalnym skrzywieniem ust. - A dlaczego pan pyta? - Mog wej? - Moja ona pi - rzek Hoyt, wychodzc na zewntrz i zamykajc za sob drzwi. - Ma pan co przeciwko temu, e porozmawiamy tutaj? - Jak pan chce. Hoyt skrzyowa rce na piersi i zakoysa si na pitach. By krpym mczyzn w niebieskich dinsach i podkoszulku, ktry wczeniej, gdy jego waciciel mia pi kilogramw mniej, nie by tak dopasowany. Carlson wiedzia, e Hoyt Parker jest dowiadczonym policjantem. Nie dla niego sprytne puapki i subtelne podstpy. - Odpowie pan na moje pytanie? - nalega. - A pan odpowie mi, dlaczego o to pyta? - odpar Hoyt. Carlson postanowi zmieni taktyk. - Dlaczego usun pan dokumentacj fotograficzn z protokou autopsji pana crki? - Dlaczego pan sdzi, e j usunem? Ani ladu gniewu czy gonych, kamliwych zaprzecze. - Dzisiaj przejrzaem ten protok - odpar Carlson. - Dlaczego? - Sucham? - Moja crka nie yje od omiu lat. Jej zabjca siedzi w wizieniu. A mimo to postanowi pan dzisiaj przejrze protok jej sekcji. Chciabym wiedzie dlaczego. Ta rozmowa zmierzaa donikd, i to w szybkim tempie. Carlson postanowi ustpi odrobin pola, opuci gard i pozwoli przeciwnikowi zbliy si, eby zobaczy, co zrobi. - Paski zi wczoraj odwiedzi koronera. Zada wgldu do tych akt. Chciaem dowiedzie si w jakim celu. - Czy widzia ten protok? - Nie - odpar Carlson. - A czy pan wie, dlaczego tak bardzo chcia go zobaczy? - Nie mam pojcia. - Mimo to najwidoczniej si pan tym przej. 213

- Podobnie jak pan, uwaam, e to podejrzane. - Nawet gorzej - rzek Carlson. - Chcia pan wiedzie, czy zi mia ten protok w rkach. Dlaczego? Hoyt wzruszy ramionami. - Powie mi pan, co pan zrobi z tymi zdjciami? - Nie wiem, o czym pan mwi - odrzek obojtnie Hoyt. - Tylko pan mia dostp do tych dokumentw. - I czego to dowodzi? - Kiedy przeglda pan te akta, czy te fotografie byy w nich? Hoytowi rozbysy oczy, ale waha si tylko uamek sekundy. - Tak - odpar. - Byy tam. Carlson mimo woli umiechn si. - Dobra odpowied. - Zastawi puapk, a Hoyt unikn jej. - Bo gdyby pan zaprzeczy, musiabym si zastanawia, dlaczego od razu pan o tym nie zameldowa, prawda? - Jest pan podejrzliwym czowiekiem, agencie Carlson. - Uhm. Ma pan jakie sugestie co do tego, gdzie teraz mog by te zdjcia? - Zapewne omykowo wetknite gdzie indziej. - Tak, z pewnoci. Jako to pana nie irytuje. - Moja crka nie yje. Sprawa zamknita. Po co j rozgrzebywa? Carlson doszed do wniosku, e traci tu czas. A moe nie. Wprawdzie nie uzyska wielu informacji, ale zachowanie Hoyta mwio mu bardzo wiele. - A zatem pan w dalszym cigu uwaa, e to KillRoy zabi pask crk? - Bez wtpienia. Carlson pokaza mu protok sekcji. - Nawet po przeczytaniu tego? - Tak. - I nie niepokoi pana fakt, e tak wiele ran zadano po mierci? 214

- Czerpi z tego pociech - odpar Hoyt. - To oznacza, e moja crka mniej cierpiaa. - Nie o tym mylaem. Mwi o znaczeniu tych dowodw przeciwko Kellertonowi. - Nie dostrzegam w tych aktach niczego, co przeczyoby ostatecznemu wnioskowi. - To morderstwo rni si od innych popenionych przez niego zabjstw. - Nie zgadzam si z tym - rzek Hoyt. - Po prostu moja crka bya silniejsza od pozostaych jego ofiar. - Nie jestem pewien, czy nadam. - Wiem, e Kellerton lubi torturowa swoje ofiary - powiedzia Hoyt. - I wiem, e zwykle pitnowa je, kiedy jeszcze yy. Doszlimy do wniosku, e Elizabeth stawiaa opr, a moe nawet prbowaa uciec. Tak jak ja to widz, zmusia go, eby j zabi. Chcia j podporzdkowa, ale nie zdoa. To wyjania rany cite na doniach. I wyjania, dlaczego napitnowa j po jej mierci. - Rozumiem. Zaskakujcy lewy sierpowy. Carlson usiowa utrzyma si na nogach. Odpowied Hoyta bya dobra - piekielnie dobra. Miaa sens. Nawet najsabsza ofiara moe sprawi zabjcy sporo kopotu. To wyjanienie cudownie tumaczyo wszystkie niekonsekwencje. Mimo to pozostay wtpliwoci. - A jak pan wyjani raport toksykologa? - To nieistotne - owiadczy Hoyt. - Rwnie dobrze mona pyta ofiar gwatu o jej ycie seksualne. Nie ma znaczenia, czy moja crka bya niewinna jak niemowl, czy paa jak szalona. - A jak byo naprawd.? - To nieistotne - powtrzy Hoyt. - Kiedy chodzi o morderstwo, wszystko jest istotne. Dobrze pan o tym wie. Hoyt zrobi krok w jego kierunku. - Niech pan uwaa - powiedzia. - Grozi mi pan? - Wcale nie. Ostrzegam tylko, e nie powinien pan zbyt pochopnie powtrnie czyni mojej crki ofiar. Stali naprzeciw siebie. Gong zabrzmia po raz ostatni. Teraz oczekiwali na decyzj, ktra miaa by niezadowalajca, obojtnie czyje zwycistwo ogosz sdziowie.

215

- Czy to ju wszystko? - spyta Hoyt. Carlson kiwn gow i cofn si o krok. Parker chwyci klamk drzwi. - Hoyt? Obejrza si. - Chc, ebymy si dobrze zrozumieli - oznajmi Carlson. - Nie wierz w ani jedno twoje sowo. Jasne? - Jak soce - odpar Hoyt.

216

37 Shauna wesza do mieszkania i opada na swoje ulubione miejsce na kanapie. Linda usiada przy niej i poklepaa j po udzie. Shauna odchylia gow do tyu. Zamkna oczy, gdy Linda gadzia j po gowie. - Czy Mark dobrze si czuje? - spytaa Shauna. - Tak - odpara Linda. - Czy zechcesz mi powiedzie, gdzie bya? - To duga historia. - Siedz tu i czekam na jak wiadomo o moim bracie. - Dzwoni do mnie - powiedziaa Shauna. - Co? - Jest bezpieczny. - Dziki Bogu. - I nie zabi Rebekki. - Wiem o tym. Shauna spojrzaa na ni. Linda zamrugaa oczami. - Nic mu nie bdzie - zapewnia Shauna. Linda przytakna i odwrcia gow. - O co chodzi? - To ja zrobiam te zdjcia - oznajmia Linda. Shauna poderwaa si. - Elizabeth przysza do mojego biura. Bya bardzo pobita. Chciaam zawie j do szpitala. Odmwia. Zaleao jej tylko na udokumentowaniu obrae. - To nie by wypadek samochodowy? Linda przeczco potrzsna gow. - Kto j pobi? - Kazaa mi obieca, e nikomu nie powiem.

217

- To byo osiem lat temu - przypomniaa Shauna. - Mw. - To nie jest takie proste. - Akurat. - Shauna zastanowia si. - A waciwie dlaczego przysza z tym do ciebie? I dlaczego chcesz chroni... Umilka. Badawczo spojrzaa na Linde. Ta nawet nie drgna, ale Shauna przypomniaa sobie, co Carlson powiedzia jej na dole. - Brandon Scope - wyszeptaa Shauna. Linda milczaa. - To on j pobi. O Chryste, nic dziwnego, e przysza do ciebie. Chciaa zachowa to w tajemnicy. Ja lub Rebecca wysaybymy j na policj. Ale nie ty. - Kazaa mi obieca - powtrzya Linda. - I zgodzia si? - A co miaam zrobi? - Zacign j na komisariat. - Nie kady jest tak dzielny i silny jak ty, Shauno. - Nie wciskaj mi tu kitu. - Nie chciaa i na policj - upieraa si Linda. - Powiedziaa, e potrzebuje czasu. Twierdzia, e nie ma jeszcze wystarczajcych dowodw. - Dowodw na co? - Chyba na to, e j pobi. Nie wiem. Nie chciaa mnie sucha. Nie mogam jej zmusi. - Na pewno... jakeby inaczej. - Co chcesz przez to powiedzie, do diaba? - Kierowaa dobroczynn fundacj finansowan przez jego rodzin, z nim jako sternikiem stwierdzia Shauna. - Co by to byo, gdyby si wydao, e pobi kobiet? - Elizabeth kazaa mi obieca. - A ty a nazbyt chtnie trzymaa jzyk za zbami, tak? Chciaa chroni swoj przeklt fundacj. - To niesprawiedliwe...

218

- Bardziej zaleao ci na fundacji ni na Elizabeth. - Czy wiesz, ile dobrego robimy?! - krzykna Linda. - Wiesz, ilu ludziom pomagamy? - Po trupie Elizabeth Beck - owiadczya Shauna. Linda uderzya j w twarz. Shauna dotkna piekcego policzka. Spoglday na siebie, ciko oddychajc. - Chciaam powiedzie - dodaa Linda. - Nie pozwolia mi. Moe byam saba, nie wiem. Nie wa si jednak tak do mnie mwi. - A kiedy Elizabeth zostaa porwana nad jeziorem, czy wtedy nie przyszo ci do gowy, eby wyzna prawd? - Pomylaam, e to moe mie jaki zwizek z jej pobiciem. Poszam do ojca Elizabeth. Opowiedziaam mu o wszystkim. - I co on na to? - Podzikowa mi i powiedzia, e ju o tym wie. Kaza mi te nie mwi o tym nikomu, poniewa sytuacja bya bardzo delikatna. A potem, kiedy si okazao, e zamordowa j KillRoy... - Postanowia siedzie cicho. - Brandon Scope nie y. Jaki sens obrzuca go botem? Zadzwoni telefon. Linda podniosa suchawk. Powiedziaa halo, posuchaa, a potem podaa j Shaunie. - Do ciebie. Shauna, nie patrzc na ni, wzia suchawk. - Halo? - Przyjd do mojego biura - powiedziaa Hester Crimstein. - Po co, do diaba? - Nie umiem przeprasza, Shauno. Dlatego umwmy si, e jestem tust star idiotk, i bierzmy si do roboty. Zap takswk i przyjed tutaj. Musimy uratowa niewinnego czowieka. Zastpca prokuratora okrgowego Lance Fein wpad do salki konferencyjnej Helen Crimstein; wyglda jak cierpica na bezsenno asica nafaszerowana amfetamin. Za nim podali dwaj detektywi z wydziau zabjstw - Dimonte i Krinsky. Wszyscy trzej byli spici jak agrafki.

219

Hester i Shauna stay po drugiej stronie stou. - Panowie - odezwaa si Hester, robic szeroki gest rk - prosz, zajmijcie miejsca. Fein zmierzy ja wzrokiem, a potem z nieskrywanym obrzydzeniem spojrza na Shaun. - Nie przyszedem si tu opierdziela. - Jestem pewna, e nie. Wystarczy, e robisz to w swoim biurze - odparowaa mu Hester. Siadaj. - Jeli wiesz, gdzie on jest... - Siadaj, Lance. Od twojego gadania zaczyna mnie bole gowa. Wszyscy usiedli. Dimonte opar o blat swoje buty z wowej skry. Hester obiema rkami strcia je ze stou, ani na chwil nie przestajc si umiecha. - Zebralimy si tutaj, panowie, tylko w jednym celu: eby uratowa wasze tyki. Zatem bierzmy si do roboty, dobrze? - Chc wiedzie... - Cicho, Lance. Teraz ja mwi. Ty masz sucha, potakiwa i wygasza takie kwestie, jak: Tak, prosz pani i Dzikuj pani. W przeciwnym razie bdziesz ugotowany. Lance Fein znw przeszy j wzrokiem. - To ty pomagasz zbiegowi uj przed sprawiedliwoci, Hester. - Wygldasz tak seksownie, kiedy udajesz twardziela, Lance. Tylko e na mnie to nie dziaa. Suchajcie uwanie, bo nie zamierzam tego powtarza. Mam zamiar wywiadczy ci przysug, Lance. Nie pozwol, eby wyszed na kompletnego idiot. Idiot, owszem, na to nic nie mona poradzi, ale jeli uwanie mnie wysuchasz, to moe nie na kompletnego. Nadasz? Dobrze. Po pierwsze, rozumiem, e okrelilicie do dokadnie czas zgonu Rebekki Schayes. Umara o pnocy, plus minus p godziny. Zgadza si? - I co? Hester spojrzaa na Shaun. - Chcesz mu powiedzie? - Nie, mw sama. - Przecie to ty odwalia najcisz robot. - Skocz z tymi bzdurami, Crimstein - warkn Fein.

220

Za ich plecami otworzyy si drzwi. Wesza sekretarka Hester i przyniosa szefowej plik papierw oraz kaset magnetofonow. - Dzikuj, Cheryl. - Nie ma za co. - Moesz ju i do domu. Jutro przyjd pniej. - Dzikuj. Cheryl wysza. Hester wyja powkowe okulary do czytania. Naoya je na nos i zacza czyta. - Zaczyna mnie to mczy, Hester. - Lubisz psy, Lance? - Co? - Psy. Ja za nimi nie przepadam. Lecz ten... Shauno, masz to zdjcie? - Tutaj. - Shauna pokazaa wszystkim du fotografi Chloe. - To owczarek staroangielski. - Czy nie jest liczna, Lance? Lance Fein wsta. Krinsky rwnie. Dimonte nie ruszy si z miejsca. - Mam tego do - rzek zastpca prokuratora. - Jeli teraz wyjdziesz - powiedziaa Hester - to ten pies obsika twoj karier. - O czym ty mwisz, do diaba? Podaa Feinowi dwie kartki. - Ten pies to dowd, e Beck tego nie zrobi. Wczoraj w nocy by w kawiarence internetowej Kinko. Przyszed tam z psem. Zdaje si, e narobi niezego zamieszania. Tu masz zeznania czterech niezalenych wiadkw, ktrzy zidentyfikowali doktora Becka. Bdc tam, korzysta z komputera - dokadnie od dwunastej zero cztery do dwunastej dwadziecia trzy, zgodnie z ich bilingiem. - Umiechna si. - Macie, chopcy. Po kopii dla kadego. - I spodziewasz si, e uwierz ci na sowo? - Wcale nie. Bardzo prosz, moesz sprawdzi. Hester podsuna jedn kopi Krinskyemu, a drug Dimonteowi. Krinsky podnis kartk i zapyta, czy moe skorzysta z telefonu.

221

- Jasne - odpara Crimstein. - Jeli jednak zamierzasz dugo gada, to bd tak miy i dzwo na koszt waszego wydziau. - Posaa mu przesodzony umiech. - Z gry dzikuj. Fein przeczyta dokument i jego twarz przybraa barw popiou. - Zastanawiasz si nad przesuniciem czasu zgonu? - spytaa Hester. - Bardzo prosz, ale wiesz co? Tej nocy naprawiano most. Beck jest kryty. Fein cay dygota. Wymamrota pod nosem co, co rymowao si ze sowem puka. - No, no, Lance - skarcia go Hester. - Powiniene mi podzikowa. - Co? - Pomyl tylko, jak mogam ci zaatwi. Stoisz przed tymi wszystkimi kamerami i cudownie licznymi przedstawicielami mediw, gotowy pochwali si aresztowaniem niebezpiecznego mordercy. Masz na sobie najadniejszy krawat, wygaszasz wspania mow o utrzymywaniu porzdku na ulicach i zespoowej pracy, dziki ktrej ujto strasznego zbira, cho tak naprawd caa zasuga powinna przypa tobie. Zaczynaj byska flesze. Umiechasz si, mwisz reporterom po imieniu i przez cay ten czas wyobraasz sobie swoje wielkie dbowe biurko w rezydencji gubernatora... a tu bach, wal ci pak w eb. Ogaszam w rodkach przekazu, e podejrzany ma niepodwaalne alibi. Wyobra to sobie, Lance. Czowieku, jak rany, powiniene by mi wdziczny, nie sdzisz? Fein przeszy j wzrokiem. - Mimo to napad na funkcjonariusza policji. - Nie, Lance, nic podobnego. Dobrze pomyl, przyjacielu. Po pierwsze: ty, zastpca prokuratora okrgowego Lance Fein, wycigne pochopne wnioski. Kazae swoim doborowym oddziaom ciga niewinnego czowieka... i nie tylko niewinnego, ale w dodatku lekarza, ktry za grosze leczy ubogich, zamiast zbija fortun w prywatnym gabinecie. Usiada wygodnie i umiechna si. - Och, to naprawd dobre. I tak, kiedy dziesitki policjantw z broni w rku uganiaj si po miecie za niewinnym czowiekiem, marnujc Bg wie ile pienidzy podatnikw, jeden z funkcjonariuszy... mody, krzepki i porywczy... zapdza go w lepy zauek i zaczyna okada piciami. W pobliu nie ma nikogo, wic ten mody gliniarz postanawia da draniowi nauczk. Biedny przeladowany doktor David Beck, w dodatku wdowiec, dziaa wycznie w samoobronie. - Nikt tego nie kupi. - Ale tak, Lance. Nie chc by zarozumiaa, ale kto lepiej ode mnie potrafi wykorzysta to w sdzie? I zaczekaj, a usyszysz moje filozoficzne wywody na temat podobiestwa tej sprawy do afery z Richardem Jewellem... i nadgorliwoci prokuratury, ktra tak bardzo chciaa przypisa t zbrodni doktorowi Davidowi Beckowi, bohaterowi biedakw, e najwyraniej podrzucia dowody w jego miejscu zamieszkania. - Podrzucia? - Fein by bliski apopleksji. - Postradaa rozum?

222

- Daj spokj, Lance, przecie wiemy, e doktor David Beck nie mg popeni tego morderstwa. Mamy niepodwaalne alibi dostarczone przez zeznania czterech niezalenych wiadkw... Do licha, w razie potrzeby znajdziemy ich wicej! Nie ma adnej wtpliwoci, e on tego nie zrobi! A wic w jaki sposb znalazy si tam te wszystkie dowody? To paska sprawka, panie Fein, oraz paskich doborowych oddziaw. Kiedy z tob skocz, Mark Fuhrman bdzie przy tobie wyglda jak sam Mahatma Gandhi. Fein zacisn pici. Zrobi kilka gbokich wdechw, a potem wycign si na krzele. - W porzdku - zacz powoli. - Zakadajc, e to alibi okae si wiarygodne... - Och, bez wtpienia. - Zakadajc, e tak, czego chcesz? - No, c, to bardzo dobre pytanie. Wpakowae si, Lance. Jeli go aresztujesz, wyjdziesz na idiot. Jeli tego nie zrobisz, te zrobisz z siebie durnia. Wcale nie jestem pewna, czy uda si jako tego unikn. - Hester Crimstein wstaa i zacza przechadza si po pokoju, jakby prowadzia wykad. - Zastanawiaam si nad tym, rozwayam wszystkie moliwoci i sdz, e znalazam sposb, by zminimalizowa straty. Chcesz wiedzie jaki? Fein kolejny raz obrzuci j gniewnym spojrzeniem. - Sucham. - W caej tej sprawie zrobie jedn mdr rzecz. Tylko jedn, ale moe to wystarczy. Trzymae dzib z daleka od mediw. Podejrzewam, e gwnie z tego powodu, by nie tumaczy si, jak to moliwe, e doktor wymkn si wam z rk. To dobrze. Dziki temu o cay ten raban w rodkach przekazu mona bdzie obwini anonimowego informatora. Oto co zrobisz, Lance. Zwoasz konferencj prasow. Powiesz im, e wszystkie przecieki to lipa, e doktor Beck jest poszukiwany jako wany wiadek, nic poza tym. Nie podejrzewasz go o popenienie tej zbrodni... a nawet jeste pewien, e jej nie popeni... lecz wiadomo ci, e by jedn z ostatnich osb, ktre widziay ofiar yw, i dlatego chcesz z nim porozmawia. - To nie przejdzie. - Och, przejdzie. Moe nie jest to zbyt gadkie ani prawdziwe, ale przejdzie. Kluczem do tego bd ja, Lance. Jestem ci to winna, poniewa mj klient uciek. Dlatego ja, zaprzysigy wrg prokuratury, popr ci w tej sprawie. Powiem dziennikarzom, e cile wsppracowae z nami, wykazujc trosk o konstytucyjne prawa mojego klienta, a doktor Beck i ja w peni popieramy twoje wysiki i chtnie udzielimy ci wszelkiej moliwej pomocy w ledztwie. Fein milcza. - Jak ju powiedziaam, Lance, mog zaatwi t spraw albo ciebie. - A w zamian. - Wycofasz wszystkie gupie zarzuty o napad na policjanta i opr przy aresztowaniu.

223

- Nie ma mowy. Hester wskazaa mu drzwi. - No to do zobaczenia na zielonej trawce. Fein lekko oklap. Kiedy si odezwa, rzek cicho: - Jeli dojdziemy do porozumienia... czy twj klient bdzie wsppracowa? Odpowie na wszystkie moje pytania? - Prosz, Lance, nie prbuj udawa, e moesz ze mn negocjowa. Przedstawiam ci warunki. Przyjmij je... albo sprbuj zaryzykowa z pras. Wybr naley do ciebie. Zegar tyka. Znaczco poruszya wskazujcym palcem, imitujc ruch wahada. Fein popatrzy na Dimontea. Ten w zadumie u wykaaczk. Krinsky skoczy rozmawia i skin gow do Feina. Zastpca prokuratora spojrza na Hester i te kiwn gow. - A wic jak to rozegramy?

224

38 Obudziem si, podniosem gow i o mao nie wrzasnem. Minie nie tylko miaem zesztywniae i obolae - bolay mnie nawet takie czci ciaa, o ktrych istnieniu nigdy nie mylaem. Sprbowaem wyskoczy z ka. Ten szybki ruch by zym pomysem. Bardzo zym. Powoli. Oto haso tego ranka. Najbardziej bolay mnie nogi, przypominajc o tym, e pomimo niemal maratoskiego dystansu, jaki przebiegem wczoraj, jestem w aonie kiepskiej formie. Sprbowaem obrci si na bok. Odniosem wraenie, e pkaj mi zaszyte rany w tych miejscach, ktre ugniata Azjata. Przydaoby mi si kilka percodanw, ale wiedziaem, e przeniosyby mnie na ulic Niekumatych, a nie byo to miejsce, w ktrym chciaem si teraz znale. Spojrzaem na zegarek. Szsta rano. Czas zadzwoni do Hester. Odebraa po pierwszym dzwonku. - Udao si - powiedziaa. - Jeste czysty. Poczuem tylko umiarkowan ulg. - Co zamierzasz zrobi? - zapytaa. Piekielnie dobre pytanie. - Sam nie wiem. - Zaczekaj chwilk. - W tle usyszaem drugi gos. - Shauna chce z tob porozmawia. Rozlegy si szmery towarzyszce przechodzeniu suchawki w inne rce, a potem odezwaa si Shauna: - Musimy porozmawia. Shauna, nigdy nie bawica si w zbdne uprzejmoci czy jaowe pogaduszki, wydawaa si lekko spita, a moe nawet - co trudno sobie wyobrazi - wystraszona. Moje serce zaczo wyprawia dziwne brewerie. - Co si stao? - zapytaem. - To nie na telefon. - Mog by u was za godzin. - Nie powiedziaam Lindzie o... hm... no wiesz. - Moe czas ju to zrobi. - Tak, pewnie. - A potem dodaa zaskakujco czule: - Kocham ci, Beck.

225

- Ja ciebie te. Ledwie ywy, powlokem si wzi prysznic. Przytrzymujc si mebli, jako doszedem na sztywnych nogach do azienki. Staem pod prysznicem, a skoczya si ciepa woda. Kpiel troch zagodzia bl, ale niewiele. Tyrese znalaz mi purpurowe welurowe wdzianko z kolekcji Ala Sharptona w stylu lat osiemdziesitych. O mao nie poprosiem go jeszcze o zoty medalion. - Dokd chcesz jecha? - zapyta. - Na razie do mojej siostry. - A potem? - Chyba do pracy. Tyrese pokrci gow. - Bo co? - spytaem. - Siedz ci na karku nieprzyjemni faceci, doktorze. - Taak, te na to wpadem. - Bruce Lee tak atwo nie odpuci. Zastanowiem si nad tym. Mia racj. Nawet gdybym chcia, nie mogem po prostu wrci do domu i czeka, a Elizabeth znw sprbuje nawiza kontakt. Przede wszystkim jednak miaem do biernego oczekiwania. Najwyraniej cierpliwo przestaa by dewiz Becka. Co wicej, ci faceci z furgonetki z pewnoci nie zapomn o wszystkim i nie zostawi mnie w spokoju. - Bd ci osania, doktorze. Brutus te. Dopki sprawa si nie skoczy. Ju miaem powiedzie co w rodzaju nie mog ci o to prosi lub masz swoje ycie, ale kiedy si nad tym zastanowi, mogli pomaga mi albo handlowa prochami. Tyrese chcia - a moe nawet musia - mi pomc i jeli spojrze prawdzie w oczy, by mi potrzebny. Mogem go ostrzec, przypomnie mu, e to niebezpieczne, ale na tych sprawach zna si znacznie lepiej ni ja. Tak wic w kocu tylko zaakceptowaem to skinieniem gowy. Carlson dosta odpowied z National Tracing Center prdzej, ni si spodziewa. - Udao nam si szybko to sprawdzi - powiedziaa Donna. - Jakim cudem? - Syszae o IBIS-ie? - Taak, troch. 226

Wiedzia, e IBIS to skrt od Integrated Ballistic Identification System - nowy program komputerowy wykorzystywany przez Bureau of Alcohol, Tobacco and Firearms do magazynowania zdj pociskw i usek. Cz nowego projektu o kryptonimie Ceasefire. - Teraz ju nie potrzebujemy oryginalnego pocisku - cigna. - Przysyaj nam tylko zeskanowane obrazy. Moemy przeprowadza analiz cyfrow i porwnywa na ekranie. - No i? - Miae racj, Nick - powiedziaa. - S identyczne. Carlson zakoczy rozmow i zadzwoni pod inny numer. Usysza mski gos. - Gdzie jest doktor Beck? - zapyta.

227

39 Brutus podjecha samochodem i zabra nas z chodnika. Powiedziaem dzie dobry. Nie odpowiedzia. Jeszcze nie syszaem, eby odezwa si cho sowem. Usiadem na tylnym siedzeniu. Tyrese zaj miejsce obok mnie i umiechn si. Zeszej nocy zabi czowieka. To prawda, e zrobi to, bronic mojego ycia, lecz widzc jego obojtn min, zastanawiaem si, czy w ogle pamita, e pocign za spust. Ja lepiej ni ktokolwiek powinienem rozumie takie podejcie, a mimo to przychodzio mi to z trudem. Nie jestem ekspertem od moralnoci. Dostrzegam rne odcienie za. Dokonuj wyborw. Elizabeth kierowaa si w yciu surowszymi reguami. Byaby przeraona tym, e kto straci ycie. Nie miaoby dla niej znaczenia, e ten czowiek porwa mnie, torturowa i prawdopodobnie zamierza mnie zabi. A moe by miao. Teraz ju nie byem pewien. Zrozumiaem przykr prawd, e nie wiedziaem o niej wszystkiego. A ona nie wiedziaa wszystkiego o mnie. Jako lekarz nie powinienem dokonywa takich trudnych wyborw. To jak z regu selekcji rannych. Najciej rannymi trzeba zaj si najpierw. Niewane, kim s i co zrobili. Zajmujesz si najciej poszkodowanymi. To adna teoria i rozumiem konieczno takiego podejcia. Gdyby jednak, powiedzmy, przywieziono mojego siostrzeca Marka z ran kut oraz notorycznego pedofila, ktry go zrani, a potem otrzyma ciki postrza w gow, no, c... sami wiecie. W takich sytuacjach musisz dokona wyboru i w gbi serca dobrze wiesz, e nie bdzie on trudny. Moecie spiera si i twierdzi, e wkraczam na liski grunt. Zgodz si z tym, chocia mgbym odpowiedzie, e w yciu przewanie tak bywa. Chodzi o to, e kompromisy rodz konsekwencje - nie tylko teoretyczne, ktre brukaj dusz, ale praktycznie osabiajce fundamenty moralne i powodujce trudne do przewidzenia skutki. Zastanawiaem si, co by si stao, gdybym od razu powiedzia prawd. Ta myl diabelnie mnie przestraszya. - Cichy dzisiaj, doktorze. - Taak - mruknem. Brutus wysadzi mnie na Riverside Drive, gdzie mieszkaa Linda i Shauna. - Bdziemy niedaleko - rzek Tyrese. - Gdyby czego potrzebowa, znasz mj numer. - Jasne. - Masz glocka? - Tak. Tyrese pooy do na moim ramieniu. - Oni lub ty, doktorze - przypomnia. - Wystarczy naciska spust. On nie uznawa adnych kompromisw. Wysiadem z samochodu. Obok mnie przechodziy mamusie i nianie, pchajc skomplikowane dziecinne wzki, ktre skadaj si, rozcigaj, koysz, graj melodyjki, pochylaj do przodu lub do tyu i mog pomieci wicej ni jednego dzieciaka oraz zapas pieluch, ciereczek, soczkw Gerbera, kartonikw z napojami (dla starszego potomstwa), zapasowe ubranka, 228

butelki, a nawet samochodow apteczk. Wiedziaem to wszystko z praktyki lekarskiej (gdy to, e kto korzysta z pomocy spoecznej, wcale nie oznacza, e nie sta go na najmodniejszy wzek Peg Perega) i ten uderzajcy przejaw normalnoci w otaczajcym mnie oceanie szalestwa by dla mnie jak eliksir. Odwrciem si i poszedem w kierunku budynku. Linda i Shauna wybiegy mi na spotkanie. Linda dopada mnie pierwsza. Obja mnie. Uciskaem j. Byo mi przyjemnie. - Dobrze si czujesz? - spytaa Linda. - Doskonale - odparem. To nie powstrzymao Lindy od powtrzenia tego pytania jeszcze kilkakrotnie, na kilka rnych sposobw. Shauna przystana par krokw od nas. Spojrzaem na ni nad ramieniem siostry. Otara zy. Umiechnem si do niej. ciskalimy si i caowali, jadc wind na gr. Shauna bya mniej wylewna ni zwykle i trzymaa si troch na uboczu. Kto, kto jej nie zna, mgby uzna, e to normalne i e daje rodzestwu czas na czue przywitanie. Tak mgby pomyle tylko kto, kto nie odrniby Shauny od Cher. Shauna bya cudownie konsekwentna. Jednoczenie wraliwa, wymagajca, zabawna, wielkoduszna i niewiarygodnie lojalna. Nigdy niczego i nikogo nie udawaa. Jeli w waszym sowniku jest dzia antonimw i odszukacie w nim zwrot ywe srebro, to stanie wam przed oczami jak ywa. Shauna zawsze stawiaa czoo yciu. I nie cofnaby si ani o krok, gdyby nawet kto zdzieli j w eb gazrurk. Znw poczuem dreszcz niepokoju. Kiedy dotarlimy do mieszkania, Linda i Shauna popatrzyy po sobie. Linda pucia mnie. - Shauna pragnie porozmawia z tob pierwsza - powiedziaa. - Bd w kuchni. Chcesz kanapk? - Dziki - odparem. Linda jeszcze raz ucaowaa mnie i uciskaa, jakby upewniajc si, e nie jestem przywidzeniem. Potem pospiesznie wysza z pokoju. Spojrzaem na Shaun. W dalszym cigu trzymaa si z daleka. Pytajco rozoyem rce. - Dlaczego ucieke? - zapytaa. - Dostaem nastpny e-mail - odparem. - Na to konto w Bigfoot? - Tak. - Dlaczego wiadomo przysza tak pno? - Uya szyfru - powiedziaem. - Potrwao chwil, zanim na to wpadem.

229

- Jakiego szyfru? Wyjaniem jej, o co chodzio z Bat Lady i Teenage Sex Poodles. Kiedy skoczyem, zapytaa: - To dlatego korzystae z komputera w Kinko? Wpade na to na spacerze z Chloe? - Tak. - Co to dokadnie bya za wiadomo? Nie miaem pojcia, dlaczego Shauna zadaje te wszystkie pytania. Oprcz tych cech, ktre ju wymieniem, Shauna miaa syntetyczny umys. Nie interesoway jej szczegy; wedug niej zaciemniay i komplikoway obraz. - Chciaa spotka si ze mn wczoraj o pitej w parku przy Washington Square powiedziaem. - Ostrzega mnie, e bd ledzony. I e kocha mnie, obojtnie co. - I dlatego ucieke? - zapytaa. - eby pj na to spotkanie? Kiwnem gow. - Hester powiedziaa, e nie zdoa wycign mnie za kaucj wczeniej ni o pomocy. - Dotare na czas do parku? - Tak. Shauna patrzya na mnie wyczekujco. - I co? - Nie pokazaa si. - I mimo to jeste przekonany, e to Elizabeth przysaa ci t wiadomo? - Nie ma innego wyjanienia. Umiechna si, syszc to. - O co chodzi? - spytaem. - Pamitasz moj przyjacik Wendy Petino? - Modelka - powiedziaem. - Piegowata jak indycze jajo. Shauna umiechna si syszc ten opis. - Kiedy zabraa mnie na kolacj z jej... - wykonaa zabawny gest - duchowym guru. Twierdzia, e on umie czyta w mylach, przepowiada przyszo i tym podobne rzeczy. 230

Pomaga jej porozumiewa si z matk, ktra popenia samobjstwo, kiedy Wendy miaa sze lat. Pozwoliem jej mwi, nie przerywajc cisncym si na usta: i co z tego?. Shauna nie spieszya si, ale wiedziaem, e w kocu wyjani mi, do czego zmierza. - Zjedlimy kolacj. Kelner poda nam kaw. Guru Wendy... mia na imi Omay, czy jako tak... obrzuci mnie bystrym, badawczym spojrzeniem, znasz ten typ, po czym stwierdzi, e wyczuwa... tak powiedzia, wyczuwa... mj sceptycyzm i woli, ebym mwia otwarcie. Wiesz, jaka jestem. Powiedziaam mu, e jest gwno wart i denerwuje mnie to, e wyciga z mojej przyjaciki pienidze. Oczywicie Omay si nie rozzoci, co jeszcze bardziej mnie wkurzyo. Wrczy mi karteczk i poprosi, ebym napisaa na niej, co chc... jaki znaczcy fakt z mojego ycia: dat, inicjay kochanka, cokolwiek. Powiedzia, e daje mi woln rk. Wyjam swoj wizytwk i odwrciam j. Poda mi piro, ale te wolaam posuy si moim wasnym, na wypadek gdyby jego byo jako specjalnie spreparowane, rozumiesz? To go te nie ruszyo. Tak wic napisaam twoje nazwisko. Po prostu Beck. Podaam mu wizytwk. Patrzyam, czy nie sprbuje jej podmieni albo co, ale on tylko odda j Wendy. Kaza jej trzyma wizytwk w doni. Uj moj do. Zamkn oczy i zacz si trz, jakby mia atak. Przysigabym, e doznaam jakiego dziwnego wraenia. Potem otworzy oczy i zapyta: Kim jest Beck? - Usiada na kanapie. Ja rwnie. - No, c, wiem, e bywaj ludzie bardzo zrczni w palcach, lecz pilnowaam go. Obserwowaam bardzo uwanie. I prawie kupiam t bajeczk, e Omay ma niezwyke umiejtnoci. Jak powiedziae, nie byo innego wyjanienia. Wendy siedziaa z przyklejonym do twarzy umiechem satysfakcji. Nie mogam tego rozgry. - Przygotowa si do tego spotkania - podsunem. - Wiedzia, e si przyjanimy. - Bez urazy, ale czy nie mg przypuszcza, e wpisz imi naszego syna albo Lindy? Skd mg wiedzie, e wybior twoje? Miaa racj. - A zatem uwierzya? - Prawie, Beck. Powiedziaam, e prawie to kupiam. Stary Omay mia racj. Byam sceptycznie nastawiona. Moe wszystko wskazywao na to, e ma nadprzyrodzone umiejtnoci, ale ja wiedziaam, e tak nie jest. Poniewa nie ma jasnowidzw, tak samo jak nie ma duchw. - Urwaa. Nie bya zbyt subtelna moja droga Shauna. - Tak wic sprawdziam go - podja. - Dobrze by sawn modelk, poniewa mona zadzwoni do kadego i wszyscy chtnie z tob rozmawiaj. Zadzwoniam do iluzjonisty, ktrego wystpy widziaam par lat wczeniej na Broadwayu. Wysucha mojej opowieci, a potem si rozemia. Zapytaam, co go tak mieszy. Zada mi pytanie. Czy ten guru zrobi to po obiedzie? Zdziwiam si. Jakie to ma znaczenie? Mimo to potwierdziam i spytaam, w jaki sposb na to wpad? A on chcia wiedzie, czy pilimy kaw. Ponownie potwierdziam. Czy pi czarn? Przytaknam. - Shauna umiechna si. - Wiesz, jak on to zrobi, Beck? Potrzsnem gow. - Nie mam pojcia.

231

- Kiedy podawa wizytwk Wendy, przesun rk nad filiank z kaw. Czarna kawa, Beck. Jej powierzchnia zadziaaa jak lustro. W ten sposb zobaczy, co zostao napisane na odwrocie. To bya po prostu prymitywna sztuczka. Nieskomplikowane, prawda? Przesu do nad filiank kawy, a bdzie tak, jakby przesun j nad lustrem. Ja natomiast prawie uwierzyam. Rozumiesz, co chc ci powiedzie? - Jasne - odparem. - Mylisz, e jestem naiwny jak Piegowata Wendy. - Tak i nie. Widzisz, oszustwo Omaya czciowo opiera si na dobrej woli ofiary, Beck. Wendy daje si nabiera, poniewa chce wierzy w te bzdury. - A ja chc wierzy, e Elizabeth yje? - Bardziej ni umierajcy na pustyni pragnie znale oaz - odpara. - Ale nie o to mi chodzi. - A o co? - To mnie nauczyo, e brak wyjanienia wcale nie oznacza, e naprawd go nie ma. Po prostu trudno je znale. Oparem si wygodnie i zaoyem nog na nog. Przygldaem si jej. Odwrcia wzrok, czego nigdy nie robia. - O co chodzi, Shauna? - W dalszym cigu nie patrzya mi w oczy. - Nie rozumiem ci powiedziaem. - Sdziam, e to cholernie jasne, e... - Wiesz, o czym mwi. To do ciebie niepodobne. Przez telefon powiedziaa, e musisz ze mn porozmawia. W cztery oczy. Po co? eby mi powiedzie, e moja zmara ona naprawd nie yje? - Pokrciem gow. - Nie kupuj tego. Shauna nie zareagowaa. - Mw - nalegaem. Odwrcia gow. - Boj si - odezwaa si takim tonem, e dreszcz przebieg mi po plecach. - Czego? Nie odpowiedziaa od razu. Syszaem krztajc si w kuchni Linde, brzk talerzy i szklanek, mlanicie otwieranej zamraarki. - Ta historyjka, ktr wanie usiowaam ci ostrzec, bya przeznaczona nie tylko dla ciebie, ale i dla mnie. - Nie rozumiem.

232

- Widziaam co. - Zamilka. Nabraa tchu i sprbowaa ponownie. - Widziaam co, czego w aden racjonalny sposb nie potrafi wyjani. Tak jak w tej historii z Omayem. Wiem, e musi istnie inne wyjanienie, ale nie mog go znale. - Zacza porusza rkami, bawic si guzikami, zdejmujc nieistniejce nitki ze spdnicy. W kocu dodaa: - Zaczynam ci wierzy, Beck. Myl, e by moe Elizabeth wci yje. Serce stano mi w gardle. Shauna zerwaa si z kanapy. - Zrobi sobie drinka. Przyczysz si? Przeczco pokrciem gow. Zdziwia si. - Na pewno nie chcesz... - Powiedz mi, co widziaa, Shauno. - Protok jej sekcji. O mao nie zemdlaem. Dopiero po chwili odzyskaem gos. - Jakim cudem? - Znasz Nicka Carlsona z FBI? - Przesuchiwa mnie. - Myli, e jeste niewinny. - Wcale mi na to nie wygldao. - W kadym razie tak uwaa teraz. Kiedy wszystkie dowody zaczy wskazywa na ciebie, zacz podejrzewa, e to zbyt pikne. - Tak ci powiedzia? - Tak. - I uwierzya mu? - Wiem, e to brzmi naiwnie, ale tak, uwierzyam mu. Ufaem w zdrowy rozsdek Shauny. Jeeli twierdzia, e Carlson jest w porzdku, to albo przejrza na oczy, albo by wspaniaym garzem. - Nie rozumiem jednak - rzekem - co ma z tym wsplnego protok sekcji? - Carlson przyszed do mnie. Chcia si dowiedzie, o co ci chodzi. Nie powiedziaam mu. Lecz szed twoim tropem. Wiedzia, e chciae zobaczy protok sekcji Elizabeth. Zastanawia si dlaczego. Zadzwoni do biura koronera i otrzyma ten protok. Mia go ze sob. Chcia sprawdzi, czyja co o tym wiem.

233

- Pokaza ci go? Kiwna gow. Zascho mi w ustach. - Widziaa zdjcia z sekcji? - Nie byo adnych, Beck. - Co takiego? - Carlson uwaa, e kto je ukrad. - Kto? Wzruszya ramionami. - Jedyn osob, ktra przegldaa te dokumenty, by ojciec Elizabeth. Hoyt. Wszystko wrcio do niego. Popatrzyem na Shaun. - Czytaa ten protok? Tym razem ledwie dostrzegalnie skina gow. - I co? - Napisano w nim, e Elizabeth zaywaa narkotyki, Beck. I nie tylko sporadycznie. Wyniki bada wskazyway na ich dugotrwa obecno w jej organizmie. - Niemoliwe - powiedziaem. - Moe tak, a moe nie. To nie wystarczyoby, eby mnie przekona. Ludzie potrafi ukrywa swj nag. Wprawdzie to niepodobne do niej, ale rwnie mao prawdopodobne jest to, e ona yje. Moe wyniki bada byy bdne lub niejednoznaczne. Moe kto si pomyli. Mona to wytumaczy w taki sposb, prawda? Bo w jaki trzeba. Oblizaem wargi. - A co si nie zgadzao? - spytaem. - Jej wzrost i waga - odpara Shauna. - Podano, e Elizabeth miaa metr siedemdziesit i waya czterdzieci osiem kilogramw. Nastpny cios w brzuch. Moja ona miaa sto szedziesit osiem centymetrw wzrostu i waya prawie pidziesit sze kilogramw. - Dua rnica - mruknem. - Dua.

234

- Ona yje, Shauno. - Moe - przyznaa i zerkna w stron kuchni. - Jest jednak jeszcze co. Odwrcia si i zawoaa Linde. Moja siostra stana w progu i zostaa tam. Nagle wydaa mi si tak maa w tym fartuchu. Wytara we donie. Przygldaem si temu zdziwiony. - O co chodzi? - zapytaem. Linda zacza mwi. Opowiedziaa mi o zdjciach, o tym, e Elizabeth przysza do niej i poprosia, eby je zrobia, o tym, e nazbyt pochopnie zgodzia si zachowa w tajemnicy prawd o Brandonie Scopie. Nie agodzia tego i nie tumaczya si, ale te wcale nie musiaa. Staa tam, wyrzucajc to z siebie, i czekaa na nieunikniony cios. Suchaem ze spuszczon gow. Nie mogem spojrze jej w oczy, lecz z atwoci mogem wybaczy. Kady z nas ma wasne sabostki. Kady. Chciaem j uciska i powiedzie, e j rozumiem, lecz jako nie mogem. Kiedy skoczya, pokiwaem gow, mwic: - Dzikuj, e mi o tym powiedziaa. Tymi sowami odprawiem j. Linda zrozumiaa. Przez dug chwil siedzielimy z Shaun, nie odzywajc si. - Beck? - Ojciec Elizabeth okama mnie - stwierdziem. Skina gow. - Musz z nim porozmawia. - Przedtem te ci nic nie powiedzia. - Racja, pomylaem. - Przypuszczasz, e tym razem bdzie inaczej? Machinalnie poklepaem zatknity za pasek pistolet. - Moe - mruknem. Carlson powita mnie na korytarzu. - Doktorze Beck? W tym samym czasie na drugim kocu miasta w biurze prokuratora zwoano konferencj prasow. Reporterzy oczywicie do sceptycznie przyjli pokrtne wyjanienia Feina, ktry wycofywa si rakiem, zaprzecza i tak dalej. Wszystko to jeszcze bardziej zaciemniao obraz. Taki zamt pomaga. Zamt prowadzi do nudnych wyjanie, komunikatw, owiadcze i podobnego nudziarstwa. Prasa i inne rodki przekazu wol nieskomplikowane historyjki.

235

Zapewne Feinowi nie poszoby tak atwo, lecz zbieg okolicznoci sprawi, e podczas tej samej konferencji prasowej biuro prokuratora okrgowego wysuno oskarenia przeciwko kilku wysoko postawionym urzdnikom magistrackim, napomykajc, e macki korupcji bo tak dokadnie to nazwano - by moe signy do samego gabinetu burmistrza. Dziennikarze, dotychczas suchajcy rwnie uwanie jak nafaszerowany proszkami na sen dwulatek, natychmiast rzucili si na t liczn now zabawk, star odrzucajc kopniakiem pod ko. Carlson podszed do mnie. - Chciabym zada panu kilka pyta. - Nie teraz - odparem. - Paski ojciec mia bro - owiadczy. Jego sowa przykuy mnie do podogi. - Sucham? - Stephen Beck, pana ojciec, naby trzydziestksemk Smith and Wesson. Wedug karty rejestracyjnej zakupi j kilka miesicy przed mierci. - Co to ma ze mn wsplnego? - Zakadam, e to pan odziedziczy t bro. Mam racj? - Nie bd z panem rozmawia. Nacisnem przycisk windy. - Mamy j - rzek. Odwrciem si zdumiony. - Bya w skrytce depozytowej Sarah Goodhart. Razem ze zdjciami. Nie mogem uwierzy wasnym uszom. - Dlaczego nie powiedzia mi pan o tym wczeniej? - Carlson posa mi krzywy umiech. - No, dobra, wtedy byem zym facetem - stwierdziem. A potem, z wysikiem odwracajc si do niego plecami, dodaem: - W dalszym cigu nie widz zwizku. - Na pewno pan widzi. Ponownie nacisnem guzik. - Spotka si pan z Peterem Flannerym - cign Carlson. - Pyta go pan o spraw Brandona Scopea. Chciabym wiedzie dlaczego. Nacisnem przycisk i nie puszczaem go. - Zrobi pan co z t wind?

236

- Tak. Dlaczego by pan u Petera Flanneryego? Pospiesznie wycigaem wnioski. Przyszed mi do gowy pewien pomys - nawet w znacznie bardziej sprzyjajcych okolicznociach bardzo niebezpieczny. Shauna ufaa temu czowiekowi. Moe ja te powinienem. Przynajmniej odrobin. To wystarczy. - Poniewa miaem takie same podejrzenia jak pan - powiedziaem. - Jakie? - Obaj zastanawialimy si, czy to naprawd KillRoy zabi moj on. Carlson zaoy rce na piersi. - A co ma z tym wsplnego Peter Flannery? - Szed pan po moich ladach, prawda? - Tak. - Ja postanowiem pj ladem Elizabeth. Sprawdzi, co si stao osiem lat temu. W jej notatniku znalazem inicjay i numer telefonu Flanneryego. - Rozumiem - rzek Carlson. - I czego si pan od niego dowiedzia? - Niczego - skamaem. - To by lepy zauek. - Och, nie sdz - rzek Carlson. - Dlaczego pan tak uwaa? - Czy pan wie, na czym polegaj badania balistyczne? - Widziaem w telewizji. - Krtko mwic, kada bro pozostawia unikatowe lady na wystrzelonym pocisku. Zadrapania, wgbienia... charakterystyczne dla danego egzemplarza. Tak jak odciski palcw. - Tyle wiem. - Po paskiej wizycie u Flanneryego kazaem naszym ludziom przeprowadzi dokadn analiz balistyczn tej trzydziestkisemki, ktr znalelimy w skrytce depozytowej Sarah Goodhart. Wie pan, co odkryli? Potrzsnem gow, cho wiedziaem. Carlson odczeka chwil, po czym oznajmi: - Z broni pana ojca, ktr pan odziedziczy, zabito Brandona Scopea. Otworzyy si drzwi i do holu wesza jaka kobieta ze swoim nastoletnim synem. Chopak by w wieku pokwitania i wlk si, buntowniczo zgarbiony. Matka miaa wydte usta, a jej 237

wysoko uniesiona gowa wyranie oznaczaa: nie chc tego sucha. Szli w kierunku windy. Carlson powiedzia co do krtkofalwki. Obaj cofnlimy si od wind, patrzc sobie w oczy w cichym wyzwaniu. - Agencie Carlson, uwaa mnie pan za morderc? - Mam powiedzie prawd? - odpar. - Sam ju nie wiem. Dziwna odpowied. - Oczywicie zdaje pan sobie spraw z tego, e nie powinienem z panem rozmawia. Mog zaraz zadzwoni do Hester Crimstein i udaremni wszystko, co prbuje pan tu zrobi. Poczerwienia, ale nie usiowa zaprzecza. - Do czego pan zmierza? - Niech mi pan da dwie godziny. - Na co? - Dwie godziny - powtrzyem. Zastanowi si. - Pod jednym warunkiem. - Jakim? - Powie mi pan, kim jest Lisa Sherman. To szczerze mnie zdziwio. - Nie znam tego nazwiska. - Mia pan razem z ni odlecie wczoraj wieczorem z kraju. Elizabeth. - Nie wiem, o czym pan mwi - powiedziaem. Brzkna winda. Drzwi rozsuny si. Mamusia o wydtych ustach ze swym nastoletnim synem weszli do rodka. Spojrzaa na nas. Daem jej znak, by nie zamykaa drzwi. - Dwie godziny - powtrzyem. Carlson niechtnie kiwn gow. Wskoczyem do kabiny.

238

40 - Spnia si! - wrzasn na Shaun fotograf, maleki facecik z faszywym francuskim akcentem. - I wygldasz jak... Comment dit-on? Jak co, co wyjto z sedesu. - Wal si, Frdric - warkna Shauna, nie wiedzc, czy tak mia na imi, i nie przejmujc si tym. - Skd naprawd pochodzisz, z Brooklynu? Podnis rce w gr. - Nie mog pracowa w takich warunkach! Przybiega Aretha Feldman, agentka Shauny. - Nie martw si, Franois. Nasz charakteryzator potrafi zdziaa cuda. Shauna rano zawsze wyglda okropnie. Zaraz wrcimy. - Aretha mocno cisna okie Shauny, ani na chwil nie przestajc si umiecha. Mrukna do niej pod nosem: - Co si z tob dzieje, do diaba? - Denerwuje mnie ten dupek. - Nie zgrywaj primadonny. - Miaam cik noc, w porzdku? - Nie w porzdku. Id si ucharakteryzowa. Artysta od makijau jkn ze zgrozy na widok Shauny. - Co to za worki pod oczami? - zawoa. - Robimy zdjcia do reklamy wyrobw Samsonite? - Cha, cha. Shauna ruszya w kierunku fotela. - Och! - zawoaa Aretha. - Co mam dla ciebie. W doni trzymaa kopert. Shauna zmruya oczy. - Co to takiego? - Nie mam pojcia. Posaniec przynis j dziesi minut temu. Mwi, e to pilne. Wrczya kopert Shaunie. Ta wzia j jedn rk i odwrcia. Zobaczya tylko sowo Shauna, napisane znajomym pismem, i cisno j w doku. Wci gapic si na kopert, powiedziaa: - Dajcie mi chwilk. - Nie mamy czasu...

239

- Chwilk. Charakteryzator i agentka odsunli si. Shauna otworzya kopert. Wypada z niej biaa kartka papieru z notatk skrelon tym samym charakterem pisma. Wiadomo bya krtka: Id do damskiej toalety. Shauna staraa si opanowa. Wstaa. - Musz siusiu - stwierdzia, sama zdumiona spokojnym tonem swego gosu. - Gdzie najblisza ubikacja? - Na korytarzu po lewej. - Zaraz wracam. Dwie minuty pniej Shauna pchna drzwi toalety. Nie ustpiy. Zapukaa. - To ja - powiedziaa i czekaa. Po kilku sekundach usyszaa trzask odsuwanej zasuwki. Znw cisza. Shauna nabraa tchu i ponownie pchna drzwi. Otworzyy si. Wesza do wykafelkowanego pomieszczenia i zamara. Przed ni przy najbliszej kabinie sta duch. Shauna z trudem powstrzymaa krzyk. Ciemna peruka, utrata wagi, okulary w drucianych oprawkach - wszystko to nie zmieniao oczywistego faktu. - Elizabeth... - Zamknij drzwi, Shauno. Posuchaa bez wahania. Kiedy si odwrcia, zrobia krok w kierunku swojej starej przyjaciki. Elizabeth cofna si. - Prosz, mamy mao czasu. Chyba po raz pierwszy w yciu Shaunie zabrako sw. - Musisz przekona Becka, e ja nie yj - powiedziaa Elizabeth. - Troch na to za pno. Omiota wzrokiem pomieszczenie, jakby szukajc drogi ucieczki. - Popeniam bd, wracajc. Gupi, idiotyczny bd. Nie mog zosta. Musisz mu powiedzie... - Widzielimy protok sekcji, Elizabeth - powiedziaa Shauna. - Tego dina nie da si ju wepchn z powrotem do butelki. 240

Elizabeth zamkna oczy. - Co si stao, do diaba? - zapytaa Shauna. - Powrt tutaj by bdem. - Taak, ju to mwia. Elizabeth przygryza doln warg. W kocu wykrztusia: - Musz ju i. - Nie moesz - zaoponowaa Shauna. - Co? - Nie moesz znowu uciec. - Jeli zostan, on zginie. - On ju nie yje - powiedziaa Shauna. - Nic nie rozumiesz. - Nie musz. Jeli znw go opucisz, nie przeyje. Czekaam osiem lat, eby pogodzi si z twoj mierci. Wiesz, e tak powinno si sta. Rany si goj. ycie toczy si dalej. Tylko nie dla Becka. - Zrobia krok w kierunku Elizabeth. - Nie mog pozwoli ci znw uciec. - Obie miay zy w oczach. - Niewane, dlaczego znika - dodaa, przysuwajc si do niej. - Wane jest tylko to, e wrcia. - Nie mog zosta - wykrztusia Elizabeth. - Musisz. - Jeli nawet bdzie to oznaczao jego mier? - Tak - odpara bez wahania Shauna. - Nawet. I wiesz, e mwi prawd. Dlatego tutaj jeste. Wiesz, e nie moesz znw znikn. Wiesz, e ci na to nie pozwol. Zrobia nastpny krok w jej kierunku. - Jestem tak zmczona uciekaniem - szepna Elizabeth. - Wiem. - Ju nie mam pojcia, co robi. - Ja te nie. Lecz tym razem nie moesz uciec. Wyjanij mu to. Wytumacz. Elizabeth uniosa gow.

241

- Wiesz, jak bardzo go kocham? - Taak - odpara Shauna. - Wiem. - Nie mog pozwoli, eby staa mu si krzywda. - Za pno - odpara Shauna. Teraz stay bardzo blisko siebie. Shauna chciaa wycign rce i wzi j w objcia, ale powstrzymaa si. - Czy masz numer jego telefonu? - spytaa Elizabeth. - Tak, da mi numer komrki... - Powiedz mu Delfin. Spotkam si tam z nim dzi wieczorem. - Nie wiem, co to ma oznacza, do diaba. Elizabeth szybko omina j, zerkna przez uchylone drzwi i wylizgna si na korytarz. - On zrozumie - rzucia. I odesza.

242

41 Tyrese i ja jak zwykle usiedlimy z tyu. Poranne niebo miao barw drzewnego popiou, kolor nagrobka. Kiedy zjechalimy z mostu Jerzego Waszyngtona, powiedziaem Brutusowi, gdzie ma skrci. Zza swych czarnych okularw Tyrese uwanie wpatrywa si w moj twarz. W kocu zapyta: - Dokd jedziemy? - Do mojego tecia. Tyrese czeka, a powiem co wicej. - To policjant - dodaem. - Jak si nazywa? - Hoyt Parker. Brutus umiechn si. Tyrese te. - Znacie go? - Nigdy z nim nie pracowaem, ale owszem, syszaem to nazwisko. - Co masz na myli, mwic, e z nim nie pracowae? Tyrese uciszy mnie machniciem rki. Dotarlimy do granicy miasta. W cigu ostatnich trzech dni przeyem wiele niezwykych wrae. Kolejne mona odnotowa jako jazd po starych ktach z dwoma dilerami narkotykw w samochodzie o przyciemnionych szybach. Udzieliem Brutusowi jeszcze kilku wskazwek, zanim zatrzymalimy si na penej wspomnie stromej Goodhart. Wysiadem. Brutus i Tyrese szybko odjechali. Podszedem do drzwi i posuchaem dugiego dzwonka. Chmury zgstniay. Byskawica rozprua niebo. Ponownie nacisnem guzik dzwonka. Poczuem bl ramienia. Wci byem obolay jak diabli po torturach i trudach poprzedniego dnia. Przez moment zastanawiaem si, co by si stao, gdyby Tyrese z Brutusem nie przyszli mi na pomoc. Potem pospiesznie odsunem od siebie t myl. W kocu usyszaem gos Hoyta: - Kto tam? - Beck - powiedziaem. - Otwarte. Signem do klamki. Zatrzymaem do centymetr od mosinego uchwytu. Dziwne. Bywaem tu niezliczon ilo razy, ale nie przypominaem sobie, aby Hoyt kiedykolwiek pyta, kto stoi za drzwiami. By jednym z tych ludzi, ktrzy nie unikaj konfrontacji. 243

Ukrywanie si w krzakach to nie dla Hoyta Parkera. On nie ba si niczego i w kadej chwili by gotw to udowodni, do licha. Dzwonisz do jego drzwi, a on otwiera je i patrzy ci w oczy. Zerknem przez rami. Tyrese i Brutus znikli. aden spryciarz nie bdzie parkowa przed domem gliniarza w biaej podmiejskiej dzielnicy. - Beck? Nie miaem wyboru. Pomylaem o glocku. Kadc lew do na klamce, praw przysunem do biodra. Na wszelki wypadek. Obrciem klamk i pchnem drzwi. Wsunem gow w szpar. - Jestem w kuchni! - zawoa Hoyt. Wszedem do domu i zamknem za sob drzwi. W rodku pachniao cytrynowym odwieaczem pomieszcze, jednym z tych wkadanych do gniazdka elektrycznego. Ten zapach zdawa si klei do ciaa. - Chcesz co zje? - zapyta Hoyt. Wci go nie widziaem. - Nie, dzikuj. W pmroku powlokem si w stron kuchni. Zauwayem star fotografi na gzymsie nad kominkiem, ale tym razem nie skrzywiem si. Kiedy stanem na linoleum, powiodem wzrokiem po pomieszczeniu. Nikogo. Ju miaem si odwrci, gdy zimny metal dotkn mojej skroni. Czyja do nagle chwycia mnie za konierz i mocno szarpna do tyu. - Jeste uzbrojony, Beck? Nie odezwaem si i nie poruszyem. Nie odrywajc lufy od mojej skroni, Hoyt puci mj konierz i obszuka mnie drug rk. Znalaz glocka, wyj go i rzuci na podog. - Kto ci tu przywiz? - Przyjaciele - mruknem. - Jacy przyjaciele? - Hoyt, co to ma znaczy, do diaba? Cofn si. Wtedy si odwrciem. Trzyma bro wycelowan w moj pier. Lufa wydawaa si ogromna niczym olbrzymia paszcza szykujca si, by mnie pokn. Z trudem oderwaem wzrok od tego zimnego ciemnego tunelu. - Przyszede mnie zabi? - zapyta Hoyt. - Co? Nie.

244

Przyjrzaem mu si. By nieogolony. Oczy mia przekrwione i lekko si chwia. Pi. I to duo. - Gdzie pani Parker? - zapytaem. - Jest bezpieczna. - Dziwna odpowied. - Odesaem j. - Dlaczego? - Mylaem, e wiesz. Moe wiedziaem. A przynajmniej si domylaem. - Dlaczego miabym chcie ci zabi, Hoyt? Wci trzyma bro wycelowan w moj pier. - Zawsze nosisz przy sobie ukryt bro, Beck? Mgbym wpakowa ci za to do wizienia. - Zrobie mi co gorszego - powiedziaem. Wyduya mu si mina. Z ust wyrwa si cichy jk. - Czyje ciao spalilimy, Hoyt? - Gwno wiesz. - Wiem, e Elizabeth wci yje - stwierdziem. Przygarbi si, lecz nie przesta we mnie celowa. Zobaczyem, jak zaciska palce na broni, i przez chwil byem pewien, e zaraz strzeli. Zastanawiaem si, czy nie powinienem uskoczy, ale i tak trafiby mnie drugim strzaem. - Siadaj - rzuci cicho. - Shauna widziaa protok sekcji. Wiemy, e to nie Elizabeth leaa w kostnicy. - Siadaj - powtrzy, nieco unoszc luf, i sdz, e zastrzeliby mnie, gdybym nie usucha. Zaprowadzi mnie do saloniku. Usiadem na tej okropnej kanapie, ktra bya wiadkiem tylu pamitnych chwil, lecz miaem wraenie, e wszystkie one bd niczym w porwnaniu z tym, co si zaraz wydarzy w tym pokoju. Hoyt usiad naprzeciw mnie. Wci trzyma bro wycelowan w moj klatk piersiow. Ani na chwil nie przestawa we mnie mierzy. Pewnie nauczy si tego w pracy. A jednak wida byo po nim zmczenie. Wyglda jak przekuty balon, z ktrego niemal niedostrzegalnie uchodzi powietrze. - Co si stao? Nie odpowiedzia na moje pytanie.

245

- Dlaczego sdzisz, e ona yje? Zawahaem si. Czy mogem si myli? Czy on mg nic o tym nie wiedzie? Nie, zdecydowaem. Widzia zwoki w kostnicy. To on je zidentyfikowa. Musia by w to zamieszany. Potem jednak przypomniaem sobie e-mail. Nie mw nikomu... Czybym popeni bd, przychodzc tutaj? Te nie. Tamta wiadomo zostaa przysana, zanim to wszystko si wydarzyo - praktycznie w innej erze. Musiaem podj decyzj. Powinienem dry, dziaa. - Widziae j? - zapyta. - Nie. - Gdzie ona jest? - Nie wiem - odparem. Hoyt nagle nadstawi ucha. Przyoy palec do ust, nakazujc mi milcze. Wsta i podkrad si do okna. Zasony byy zacignite. Ostronie zerkn z boku. Wstaem. - Siadaj. - Zastrzel mnie, Hoyt. - Przyjrza mi si. - Ona ma kopoty - powiedziaem. - I mylisz, e zdoasz jej pomc? - prychn. - Tamtej nocy uratowaem ycie wam obojgu. A co ty zrobie? Co ciskao mi pier. - Daem si oguszy. - Wanie. - To ty... - Z trudem wymawiaem sowa. - Ty nas uratowae? - Siadaj. - Gdyby wiedzia, gdzie ona jest... - Nie prowadzilibymy tej rozmowy - dokoczy. Zrobiem nastpny krok w jego kierunku. Potem jeszcze jeden. Cho mierzy do mnie z broni, nie zatrzymaem si. Szedem dalej, a lufa opara si o mj mostek.

246

- Powiesz mi - owiadczyem. - Albo bdziesz musia mnie zabi. - Chcesz zaryzykowa? Spojrzaem mu prosto w oczy i chyba po raz pierwszy w cigu naszej dugoletniej znajomoci wytrzymaem to spojrzenie. Co midzy nami si zmienio, chocia nie wiem co. Moe sprawia to jego rezygnacja. W kadym razie nie daem si zbi z tropu. - Czy masz pojcie, jak bardzo tskni za twoj crk? - Usid, Davidzie. - Nie, dopki... - Powiem ci - rzek agodnie. - Siadaj. Nie odrywajc od niego oczu, wycofaem si na kanap. Opadem na poduszki. Pooy bro na stole. - Chcesz drinka? - Nie. - Lepiej si napij. - Nie teraz. Wzruszy ramionami i podszed do tandetnego, meblociankowego barku. Mebel by stary i rozchwierutany. Kieliszki byy poustawiane byle jak i zadwiczay, uderzajc o siebie. Doszedem do wniosku, e dzi ju nie pierwszy raz zaglda do rodka. Niespiesznie napeni szklaneczk. Miaem ochot go popdzi, ale ju do go przycisnem. Domyliem si, e potrzebowa czasu. Zbiera myli, ukada w nich wszystko, sprawdzajc rne moliwoci. Niczego innego nie oczekiwaem. Wzi szklaneczk w obie donie i opad na fotel. - Nigdy ci nie lubiem - powiedzia. - Nic do ciebie nie miaem. Pochodzisz z dobrej rodziny. Twj ojciec by porzdnym czowiekiem, a matka, no c... staraa si. - Jedn rk trzyma szklaneczk, a drug przegarn wosy. - Mimo to uwaaem, e twj zwizek z moj crk... - Podnis gow i spojrza na sufit, szukajc waciwego sowa. - Ogranicza jej moliwoci. Teraz... C, teraz zrozumiaem, jakie oboje mielicie szczcie. W pokoju nagle zrobio si zimno. Usiowaem si nie porusza, nie oddycha, nie robi niczego, co mogoby mu przeszkodzi. - Zaczn od tamtej nocy nad jeziorem - powiedzia. - Kiedy j zapali. - Kto j zapa? Spojrza w gb szklanki. 247

- Nie przerywaj! - rozkaza. - Tylko suchaj! Kiwnem gow, ale nie widzia tego. Wci spoglda na swojego drinka, dosownie szukajc odpowiedzi na dnie szklanki. - Dobrze wiesz, kto j zapa - rzek - a przynajmniej ju powiniene to wiedzie. Ci dwaj mczyni, ktrych niedawno wykopali. - Nagle znw powid spojrzeniem po pokoju. Chwyci bro, wsta i ponownie podszed do okna. Chciaem zapyta, co si spodziewa tam zobaczy, ale wolaem nie wybija go z rytmu. - Pno dojechalimy z bratem nad jezioro. Prawie za pno. Postanowilimy zatrzyma ich w poowie drogi dojazdowej. Wiesz, gdzie stoj te dwa gazy? Zerkn w kierunku okna, a potem przenis wzrok na mnie. Wiedziaem, gdzie znajduj si te dwa gazy. Mniej wicej kilometr od jeziora Charmaine. Wielkie i okrge, prawie tej samej wielkoci, lece naprzeciw siebie po obu stronach drogi. Opowiadano rne legendy na temat tego, skd si tam wziy. - Ukrylimy si za nimi, Ken i ja. Kiedy nadjechali, przestrzeliem im opon. Zatrzymali si, eby sprawdzi, co si stao. Gdy wysiedli z samochodu, wpakowaem obu po kuli w gow. Jeszcze raz zerknwszy przez okno, Hoyt wrci na fotel. Odoy bro i znw zapatrzy si w szklank. Trzymaem jzyk za zbami i czekaem. - Griffin Scope wynaj tych dwch ludzi - powiedzia. - Mieli przesucha Elizabeth, a potem j zabi. Ken i ja dowiedzielimy si, co planuj, i pojechalimy nad jezioro, eby ich powstrzyma. - Podnis rk, jakby chcia mnie uciszy, chocia nie odwayem si zada adnego pytania. - Jak i dlaczego nie ma znaczenia. Griffin Scope pragn mierci Elizabeth. Tylko tyle musisz wiedzie. I nie powstrzymaoby go to, e zgino dwch jego chopcw. Mg znale wielu innych. On jest jak jedna z tych mitycznych bestii, ktrej na miejsce kadego odcitego ba wyrastaj dwa nowe. - Spojrza na mnie. - Nie mona walczy z tak potg, Beck. - Wypi troch. Milczaem. - Chc, eby wrci mylami do tamtej nocy i postawi si w naszej sytuacji - cign, przysuwajc si bliej, usiujc nawiza kontakt. Dwaj mczyni le zabici na tej wirowej drodze. Jeden z najpotniejszych ludzi na wiecie wysa ich, eby was zabili. Jest gotowy bez wahania zabija niewinnych, byle ci dosta. Co moesz zrobi? Zamy, e postanowilibymy zwrci si do policji. Co moglibymy im powiedzie? Taki czowiek jak Scope nie pozostawia adnych ladw... a jeli nawet, to ma w kieszeni wicej policjantw i sdziw ni ja wosw na gowie. Wykoczyby nas. Tak wic pytam ci, Beck. Jeste tam. Masz dwch nieboszczykw. Wiesz, e na tym si nie skoczy. Co by zrobi? Uznaem to pytanie za retoryczne. - Przedstawiem te fakty Elizabeth, tak jak teraz tobie. Powiedziaem jej, e Scope wykoczy nas wszystkich, eby j schwyta. Gdyby ucieka... gdyby na przykad ukrya si gdzie... kazaby nas torturowa, dopki bymy jej nie wydali. Moe kazaby zabi moj on. Albo twoj siostr. Zrobiby wszystko, eby odnale i zabi Elizabeth. - Nachyli si do mnie. Teraz rozumiesz? Czy teraz widzisz jedyne wyjcie? Skinem gow, gdy nagle wszystko stao si jasne. - Musiae upozorowa jej mier.

248

Umiechn si i nagle dostaem gsiej skrki. - Miaem troch odoonych pienidzy. Mj brat Ken mia wicej. Mielimy te odpowiednie znajomoci. Elizabeth zesza do podziemia. Wywielimy j z kraju. Obcia wosy i nauczya si zmienia wygld, chocia zapewne niepotrzebnie. Nikt jej nie szuka. Przez osiem ostatnich lat przebywaa w rnych krajach Trzeciego wiata, pracujc dla Czerwonego Krzya, UNICEF-u i tym podobnych organizacji. Czekaem. Jeszcze nie powiedzia mi wszystkiego, ale milczaem. Powoli oswajaem si z prawd, ktra wstrzsna mn do gbi. Elizabeth yje. Bya ywa przez te osiem lat. Oddychaa, ya i pracowaa... By to zbyt zoony problem, jedno z tych nierozwizywalnych zada matematycznych, przy ktrych zatykaj si wszystkie komputery. - Pewnie zastanawiasz si nad tym ciaem w kostnicy. Pozwoliem sobie na skinienie gow. - To byo bardzo atwe. Przez cay czas znajdujemy niezidentyfikowane zwoki. Le na patologii, dopki komu si nie znudz. Potem chowamy je w powiconej ziemi na Roosevelt Island. Wystarczyo zaczeka na nastpn bia nieboszczk, ktra byaby troch podobna do Elizabeth. Potrwao to duej, ni przypuszczaem. Dziewczyna bya zapewne uciekinierk zadgan przez alfonsa, chocia oczywicie nigdy nie bdziemy wiedzieli na pewno. Nie moglimy rwnie dopuci do tego, eby sprawa morderstwa Elizabeth pozostaa nierozwizana. Potrzebowalimy koza ofiarnego, eby zakoczy postpowanie. Wybralimy KillRoya. Wszyscy wiedzieli, e KillRoy pitnowa twarze swoich ofiar liter K. Wypalilimy taki znak na twarzy trupa. Pozostawa tylko problem identyfikacji. Zastanawialimy si, czy nie spali zwok, ale wtedy przeprowadzono by badania dentystyczne i inne. Dlatego zaryzykowalimy. Kolor wosw si zgadza. Barwa skry i wiek te. Podrzucilimy ciao w pobliu maego miasteczka, majcego koronera. Wykonalimy anonimowy telefon na policj. Potem pojawilimy si w biurze patologa w tym samym czasie co ciao. Wystarczyo, e ze zami w oczach zidentyfikowaem ofiar. W ten sposb ustala si tosamo wikszoci ofiar zbrodni. Dziki rozpoznaniu zwok przez czonka rodziny. Zrobiem to, a Ken powiadczy. Kto chciaby kwestionowa identyfikacj? Dlaczego ojciec i stryj mieliby kama w takiej sprawie? - Podjlicie ogromne ryzyko - powiedziaem. - A jakie mielimy wyjcie? - Musia by jaki inny sposb. Nachyli si do mnie. Wyczuem jego oddech. Ujrzaem lune fady skry pod oczami. - Powtarzam, Beck... jeste na tej wirowej drodze z dwoma nieboszczykami... Do diaba, siedzisz tu teraz... mdry po fakcie. I powiedz mi: co powinnimy zrobi? - Nie znalazem odpowiedzi. - Byy te inne problemy - doda Hoyt, prostujc si. - Nie mielimy cakowitej pewnoci, e ludzie Scopea to kupi. Na szczcie dla nas te dwa miecie miay po zamordowaniu Elizabeth opuci kraj. Znalelimy przy nich bilety do Buenos Aires. Obaj byli wczgami, oprychami do wynajcia. To nam pomogo. Ludzie Scopea kupili

249

wszystko, ale wci nas pilnowali... nie dlatego, e sdzili, i ona wci yje, ale dlatego, e si obawiali, i moga pozostawi nam jakie obciajce dowody. - Jakie obciajce dowody? Zignorowa moje pytanie. - Twj dom, telefon, a zapewne i biuro. Byy podsuchiwane przez osiem ostatnich lat. Moje rwnie. To wyjaniao ostrone e-maile. Pozwoliem sobie omie wzrokiem pokj. - Usunem je wczoraj - poinformowa mnie. - Dom jest czysty. Kiedy zamilk na dug chwil, zaryzykowaem pytanie. - Dlaczego Elizabeth postanowia wrci? - Poniewa jest gupia - odpar i po raz pierwszy usyszaem w jego gosie gniew. Daem mu troch czasu. Ochon i czerwone plamy zniky z jego policzkw. - Te dwa ciaa, ktre zakopalimy... - Co z nimi? - Elizabeth ledzia wiadomoci przez Internet. Kiedy si dowiedziaa, e je znaleziono, dosza do tego samego wniosku co ja... e Scope moe domyli si prawdy. - e ona wci yje? - Tak. - Przecie bya za morzem i bardzo trudno byoby j odnale. - Tak te jej mwiem. Odpowiedziaa mi, e to ich nie powstrzyma. e sprbuj dopa mnie. Albo jej matk. Albo ciebie. A jednak... - urwa i opuci gow - nie rozumiaem powagi sytuacji. - O czym mwisz? - Czasem myl, e ona chciaa, eby tak si stao. - Bawi si drinkiem, koyszc szklaneczk. - Ona chciaa do ciebie wrci, Davidzie. Myl, e znalezienie tych dwch cia byo tylko pretekstem. Znw czekaem. Upi yk. Ponownie wyjrza przez okno. - Teraz twoja kolej - powiedzia do mnie. - Co?

250

- Oczekuje, kilku wyjanie - odpar. - Na przykad w jaki sposb skontaktowaa si z tob. Jak udao ci si uciec policji. Gdzie twoim zdaniem ona jest teraz. Zawahaem si, ale nie dugo. Co waciwie miaem do stracenia? - Elizabeth przysyaa mi anonimowe e-maile. Posugiwaa si szyfrem, ktry tylko ja mogem zrozumie. - Jakim szyfrem? - Opartym na wydarzeniach z naszej przeszoci. Hoyt kiwn gow. - Wiedziaa, e mog ci pilnowa. - Tak. - Poprawiem si na kanapie. - Co wiesz o personelu Griffina Scopea? - zapytaem. Zdziwi si. - Personelu? - Czy pracuje dla niego jaki muskularny Azjata? Reszta rumieca znika z twarzy Hoyta, jak krew wypywajca z rany. Spojrza na mnie z podziwem, jakby mia ochot si przeegna. - Eric Wu - powiedzia ciszonym gosem. - Wczoraj natknem si na pana Wu. - Niemoliwe - zdziwi si. - Dlaczego? - Ju by nie y. - Miaem szczcie. Opowiedziaem mu. Wydawa si bliski ez. - Jeli Wu j znalaz, jeli zapali j, zanim zgarnli ciebie... Zamkn oczy, usiujc odpdzi t wizj. - Nie zapali jej - powiedziaem. - Skd moesz mie pewno?

251

- Wu chcia wiedzie, po co przyszedem do parku. Gdyby ju j mieli w swoich rkach, nie pytaby o to. Powoli skin gow. Dopi drinka i nala sobie nastpnego. - Teraz jednak wiedz, e ona yje - stwierdzi. - A to oznacza, e przyjd po nas. - Zatem bdziemy walczy - powiedziaem odwaniej, ni si czuem. - Nie suchae mnie. Mitycznej bestii odrasta wicej bw. - W kocu jednak bohater zawsze pokonuje besti. Skrzywi si, syszc to. Cakiem susznie, moim zdaniem. Nie spuszczaem go z oczu. Stary zegar wybi godzin. Zastanawiaem si przez chwil. - Musisz powiedzie mi reszt - odezwaem si. - Niewane. - To wie si z zamordowaniem Brandona Scopea, prawda? Pokrci gow, ale bez przekonania. - Wiem, e Elizabeth zapewnia alibi Heliowi Gonzalezowi - nalegaem. - To nieistotne, Beck. Zaufaj mi. - Ju to przerabiaem i dostaem po gowie. Pocign kolejny yk. - Elizabeth wynaja skrytk na nazwisko Sarah Goodhart - mwiem dalej. - Tam znaleli te zdjcia. - Wiem - mrukn Hoyt. - Spieszylimy si tamtej nocy. Nie wiedziaem, e ju daa im kluczyk. Oprnilimy im kieszenie, ale nie sprawdziem butw. Lecz to nie powinno mie znaczenia. Nie przewidywaem, by kto kiedykolwiek mg znale ich ciaa. - W tej skrytce zostawia nie tylko zdjcia - cignem. Hoyt ostronie odstawi drinka. - W rodku bya bro mojego ojca. Trzydziestkasemka. Pamitasz j? Hoyt odwrci wzrok i nagle odezwa si znacznie agodniejszym tonem: - Smith and Wesson. Sam pomagaem mu wybra.

252

Znowu zaczem dre. - Wiedziae, e z tej broni zosta zastrzelony Brandon Scope? Mocno zacisn powieki, jak dziecko usiujce uciec przed zym snem. - Powiedz mi, co si stao, Hoyt. - Wiesz, co si stao. Nie byem w stanie powstrzyma drenia. - Mimo to powiedz mi. Kade jego sowo byo jak cios. - Elizabeth zastrzelia Brandona Scopea. Potrzsnem gow. Wiedziaem, e to nieprawda. - Pracowaa z nim w tej organizacji charytatywnej. Byo tylko kwesti czasu, zanim odkryje prawd. To, e Brandon prowadzi na boku may interes, bawic si w twardziela z ulicy. Narkotyki, prostytucja, nie wiem co jeszcze. - Nie powiedziaa mi. - Nie powiedziaa nikomu, Beck. Mimo to Brandon si dowiedzia. Pobi j, eby nastraszy. Oczywicie nie wiedziaem o tym. Opowiedziaa mi t sam bajeczk o stuczce. - Ona go nie zabia - upieraem si. - Zrobia to w samoobronie. Kiedy nie zaniechaa ledztwa, Brandon wama si do waszego domu, tym razem z noem. Zaatakowa j... a ona go zastrzelia. To bya samoobrona. Wci krciem gow. - Zadzwonia do mnie... zapakana. Przyjechaem do was. Kiedy dotarem na miejsce... urwa i nabra tchu - on ju nie y. Elizabeth miaa t bro. Chciaa wezwa policj. Namwiem j, eby tego nie robia. Samoobrona czy nie, Griffin Scope zabiby j i nie tylko. Powiedziaem, eby daa mi kilka godzin. Bya roztrzsiona, ale w kocu si zgodzia. - Przewioze ciao. Skin gow. - Wiedziaem o Gonzalezie. Ten mie zapowiada si na skoczonego kryminalist. Widziaem wielu takich jak on. Dziki kruczkom prawnym unikn ju wyroku za jedno morderstwo. Kto lepiej od niego nadawa si na ofiar? Wszystko stawao si jasne. - Tylko e Elizabeth nie pozwolia na to. 253

- Tego nie przewidziaem - rzek. - Usyszaa w telewizji o aresztowaniu i wtedy postanowia zapewni mu alibi. Uratowa Gonzaleza przed... - skrzywi si sarkastycznie - rac niesprawiedliwoci. - Potrzsn gow. - Bez sensu. Gdyby nie ratowaa tego bezwartociowego miecia, caa sprawa zakoczyaby si ju wtedy. - Ludzie Scopea dowiedzieli si o tym, e zapewnia mu alibi - podsunem. - Owszem, kto z wydziau puci farb. Zaczli wszy wok i dowiedzieli si o jej prywatnym ledztwie. Reszta staa si oczywista. - Tak wic wtedy nad jeziorem chodzio o zemst. Zastanowi si nad tym stwierdzeniem. - Czciowo tak. A take o to, aby ukry prawd o Brandonie Scopie. By martwym bohaterem. Jego ojcu bardzo zaleao na podtrzymaniu tego mitu. Mojej siostrze rwnie - pomylaem. - Nie rozumiem tylko, dlaczego trzymaa to wszystko w skrytce depozytowej - powiedziaem. - Jako dowd. - Czego? - Tego, e zabia Brandona Scopea. I e zrobia to w samoobronie. Obojtnie co jeszcze miao si wydarzy, Elizabeth nie chciaa, by jeszcze kto zosta oskarony o to, co sama uczynia. Naiwno, nie sdzisz? Nie, wcale tak nie uwaaem. Siedziaem tam i powoli oswajaem si z prawd. Z trudem. Sporym. Poniewa to jeszcze nie bya caa prawda, o czym wiedziaem lepiej ni ktokolwiek. Spojrzaem na mojego tecia, na jego obwise policzki, rzednce wosy, rosncy brzuch - na ca wci imponujc, lecz starzejc si posta. Hoyt myla, e wie, co naprawd si przydarzyo jego crce. Nie mia pojcia, jak bardzo si myli. Usyszaem huk gromu. Deszcz zabbni w szyby maymi pistkami. - Powiniene mi powiedzie - stwierdziem. Pokrci gow, tym razem przez dug chwil. - I co by zrobi, Beck? Pody za ni? Uciek razem z ni? Dowiedzieliby si prawdy i zabili nas wszystkich. Obserwowali ci. Wci to robi. Nie powiedzielimy nikomu. Nawet matce Elizabeth. A jeli potrzebujesz dowodu, e postpilimy susznie, to rozejrzyj si wok. Mino osiem lat. Ona przysaa ci tylko kilka anonimowych wiadomoci. I spjrz, co si stao. Trzasny drzwiczki samochodu. Hoyt jak wielki kot skoczy do okna. Wyjrza na zewntrz. - Ten sam samochd, ktrym przyjechae. W rodku dwch czarnych mczyzn. - Przyjechali po mnie. 254

- Jeste pewien, e nie pracuj dla Scopea? - Cakowicie. W tym momencie zadzwoni mj telefon komrkowy. Odebraem. - Wszystko w porzdku? - spyta Tyrese. - Tak. - Wyjd na zewntrz. - Po co? - Ufasz temu glinie? - Sam nie wiem. - Wyjd na zewntrz. Powiedziaem Hoytowi, e musz i. By zbyt wyczerpany, eby si sprzeciwia. Podniosem glocka i pospieszyem do drzwi. Tyrese i Brutus czekali na mnie. Deszcz jeszcze si nasili, ale nam to nie przeszkadzao. - Jest do ciebie telefon. Odejd na bok. - Po co? - Prywatna sprawa - odpar Tyrese. - Nie chc tego sucha. - Ufam ci. - Rb, co mwi, czowieku. Odszedem poza zasig gosu. Z boku dostrzegem szpar w zasonie. Hoyt przyglda si nam. Popatrzyem na Tyresea. Pokaza mi, ebym przyoy suchawk do ucha. Zrobiem to. Po chwili ciszy usyszaem jego gos. - Linia czysta, moesz mwi. Odezwaa si Shauna. - Widziaam j. Milczaem. - Powiedziaa, eby spotka si z ni wieczorem w Delfinie. Zrozumiaem. Rozczya si. Wrciem do Tyresea i Brutusa.

255

- Musz pojecha gdzie sam - powiedziaem. - Tak, eby nikt nie mg mnie wyledzi. Tyrese zerkn na Brutusa. - Wsiadaj - rzuci.

256

42 Brutus prowadzi jak wariat. Wjeda pod prd w jednokierunkowe uliczki. Gwatownie zmienia kierunek jazdy. Nieprzepisowo skrca i przejeda przez skrzyowania na czerwonym wietle. Mielimy wspaniay czas. Z MetroPark w Iselin za dwadziecia minut odjeda pocig do Port Jervis. Tam bd mg wynaj samochd. Kiedy wysiadaem przed stacj, Brutus pozosta w wozie. Tyrese odprowadzi mnie do kasy. - Radzie mi, ebym ucieka i nie wraca - powiedzia Tyrese. - Zgadza si. - Moe powiniene zrobi to samo. Wycignem rk. Tyrese zignorowa j i mocno mnie uciska. - Dzikuj - powiedziaem cicho. Puci mnie, poruszy ramionami, wygadzajc kurtk, i poprawi okulary. - Taak, nie ma za co. Nie czekajc na dalsze podzikowania, ruszy z powrotem do samochodu. Pocig przyjecha i odjecha zgodnie z rozkadem. Znalazem wolne miejsce i opadem na nie. Prbowaem nie myle o niczym. Nie udao mi si. Rozejrzaem si wok. Wagon by prawie pusty. Dwie dziewczyny z collegeu z wypchanymi plecakami, trajkoczce jak najte i co chwila wtrcajce, jakby i no wiesz. Przeniosem wzrok dalej. Zauwayem gazet cile mwic, bulwarowe pimido - ktre kto zostawi na siedzeniu. Przesiadem si i podniosem pismo. Krzykliwa okadka przedstawiaa mod gwiazdk, ktr aresztowano za kradzie w sklepie. Przerzuciem strony, majc nadziej pooglda komiksy lub poczyta wiadomoci sportowe - byle si czym zaj. Mj wzrok jednak przycigno zdjcie... czyje, jeli nie moje. Poszukiwany. Zdumiewajce, jak zowrogo wygldaem na przyciemnionej fotografii, niczym rodkowowschodni terrorysta. Wtedy zauwayem co innego. I mj wiat, ju i tak chwiejcy si w posadach, ponownie si zatrzs. Waciwie nie czytaem tego artykuu. Po prostu bdziem wzrokiem po stronie. Mimo to zobaczyem nazwiska. Dopiero teraz. Nazwiska mczyzn, ktrych zwoki znaleziono nad jeziorem. Jedno byo znajome. Melvin Bartola. Niemoliwe.

257

Rzuciem gazet i pobiegem, otwierajc rozsuwane drzwi; dwa wagony dalej znalazem konduktora. - Jak si nazywa najblisza stacja? - zapytaem. - Ridgemont, New Jersey. - Czy w pobliu stacji jest biblioteka? - Nie mam pojcia. Mimo to wysiadem. Eric Wu wyprostowa palce. Krtkim, potnym pchniciem sforsowa drzwi. Wytropienie tych dwch czarnych mczyzn, ktrzy pomogli uciec doktorowi Beckowi, nie zajo mu wiele czasu. Larry Gandle mia przyjaci w policji. Wu opisa im tych dwch mczyzn, a potem zacz przeglda albumy zdj przestpcw. Po kilku godzinach znalaz fotografi niejakiego Brutusa Cornwalla. Przeprowadzili kilka rozmw telefonicznych i Wu si dowiedzia, e Brutus pracowa dla dilera narkotykw Tyresea Bartona. Proste. acuch pk. Drzwi otworzyy si z impetem, uderzajc klamk o cian. Zaskoczona Latisha spojrzaa na wchodzcych. Chciaa krzykn, lecz Wu doskoczy do niej. Zamkn doni usta Latishy i przysun swoje wargi do jej ucha. Za nim wszed drugi mczyzna, kto wynajty przez Gandlea. - Cii - szepn prawie agodnie Wu. TJ bawi si na pododze swoimi zabawkami. Syszc haas, nadstawi ucha i zapyta: - Mamo? Eric Wu umiechn si do niego. Puci Latish i przyklkn na pododze. Latisha chciaa go powstrzyma, ale drugi mczyzna przytrzyma j. Wu pooy ogromn do na gwce chopca. Pogaska go, po czym odwrci si do Latishy. - Czy wiesz, gdzie mog znale Tyresea? - odezwa si do niej. Wysiadem z pocigu, zapaem takswk i pojechaem do biura wynajmu samochodw. Odziany w zielon marynark agent za kontuarem powiedzia mi, gdzie jest biblioteka. Dotarcie do niej zajo mi najwyej trzy minuty. Biblioteka w Ridgemont bya nowoczesn placwk, mieszczc si w budynku w stylu neokolonialnym, z panoramicznymi oknami, pkami z brzozowego drewna, balkonami, wieyczkami oraz kawiarenk. Za biurkiem na pierwszym pitrze znalazem bibliotekark i zapytaem j, czy mog skorzysta z Internetu. - Ma pan jaki dokument tosamoci? - spytaa. Miaem. Spojrzaa na prawo jazdy. 258

- Musi pan by mieszkacem naszego okrgu. - Prosz - powiedziaem. - To bardzo wane. Spodziewaem si niezomnego oporu, ale zmika. - Jak pan sdzi, ile czasu to panu zajmie? - Najwyej kilka minut. - Ten komputer - wskazaa na terminal za moimi plecami - to nasza ekspresowa kocwka. Kady moe korzysta z niego przez dziesi minut. Podzikowaem jej i pospieszyem do komputera. Przez Yahoo! odszukaem witryn New Jersey Journal, najwaniejszego dziennika okrgw Bergen i Passaic. Znaem dat. Dwanacie lat temu, dwunastego stycznia. Znalazem przeszukiwark i wprowadziem kryteria poszukiwa do archiwum. Obejmowao tylko wydania z ostatnich szeciu lat. Niech to szlag. Pospieszyem z powrotem do bibliotekarki. - Musz znale artyku opublikowany dwanacie lat temu w New Jersey Journal powiedziaem. - Nie byo go na witrynie? Pokrciem gow. - Mikrofilmy - orzeka i klasna domi o porcze fotela, podnoszc si z miejsca. - Jaki miesic? - Stycze. Bya tg kobiet i poruszaa si z trudem. Znalaza rolk w odpowiedniej przegrdce i pomoga mi zaoy film do aparatu. - Powodzenia - rzeka. Krciem gak jak przepustnic motocykla. Mikrofilm z piskiem przesuwa si po rolkach. Co kilka sekund zatrzymywaem go, eby sprawdzi dat. Nim miny dwie minuty, znalazem wydanie, o ktre mi chodzio. Artyku zamieszczono na trzeciej stronie. Gdy tylko zobaczyem tytu, co cisno mnie w gardle. Czasem mgbym przysic, e sysz pisk opon, chocia spaem w moim ku wiele kilometrw od miejsca, gdzie si to stao. Wci boli mnie to wspomnienie - moe nie a tak jak utrata Elizabeth, ale wtedy po raz pierwszy zetknem si ze mierci i tragedi, a tego 259

nigdy si nie zapomina. Po dwunastu latach wci pamitam kady szczeg tamtej nocy, chocia spadaj na mnie z si tornada: dzwonek do drzwi przed witem, powane twarze policjantw na progu, Hoyt wrd nich, ich agodne i ostrone sowa, nasze zaprzeczenia, powoli budzca si wiadomo nieszczcia, cignita twarz Lindy, moje zy, wci nieprzyjmujca tego do wiadomoci matka, uciszajca mnie, zabraniajca paka, tracca i tak nadwtlone zmysy, mwic, ebym nie by dzieckiem; upieraa si, e wszystko jest w porzdku, a potem nagle podchodzia do mnie, dziwia si moim zom, zbyt wielkim, jak powiedziaa, bardziej przystajcym dziecku ni dorosemu mczynie, i dotkna jednej z nich, rozcierajc j midzy kciukiem a palcem wskazujcym. Przesta paka, Davidzie! woaa coraz gniewniej, poniewa nie mogem przesta, a w kocu zacza wrzeszcze na mnie, a Linda z Hoytem uciszyli j i kto poda jej rodek uspokajajcy, nie pierwszy i nie ostatni raz. Wszystko to powrcio jedn gwatown fal wspomnie. Potem przeczytaem artyku, ktry skierowa moje myli na zupenie nowy tor. SAMOCHD SPADA Z URWISKA Jeden zabity, przyczyna nieznana Zeszej nocy okoo trzeciej rano ford taurus prowadzony przez Stephena Becka z Green River w stanie New Jersey spad z mostu w Mahwah, tu za granic stanu Nowy Jork. Jezdnia bya liska po nieycy, lecz policja jeszcze nie ustalia przyczyn wypadku. Jedyny wiadek tego wydarzenia, Melvin Bartola, kierowca ciarwki z Cheyenne w stanie Wyoming... Przestaem czyta. Ludzie zastanawiali si, czy byo to samobjstwo czy nieszczliwy wypadek. Teraz wiedziaem, e ani jedno, ani drugie. - Co si dzieje? - spyta Brutus. - Nie wiem, czowieku. - Potem, po krtkim namyle, Tyrese doda: - Nie mam ochoty wraca. Brutus nie odpowiedzia. Tyrese ukradkiem zerkn na swego starego kumpla. Zaprzyjanili si w trzeciej klasie podstawwki. Brutus ju wtedy nie nalea do rozmownych. Pewnie by zbyt zajty dochodzeniem do siebie po cigach, jakie dostawa dwa razy dziennie - w domu i w szkole - dopki nie doszed do wniosku, e uda mu si przetrwa tylko pod warunkiem, e stanie si najgorszym sukinsynem w parafii. Majc jedenacie lat, zacz chodzi do szkoy z broni. Po raz pierwszy zabi, kiedy mia czternacie lat. - Nie masz tego do, Brutus? Wzruszy ramionami. - Nic innego nie umiemy. Prawda wyaniaa si bezlitonie, bez zmruenia oka spogldajc im w twarze. Zadzwoni telefon komrkowy Tyresea. Odebra, mwic: - Taa. - Cze, Tyrese. 260

Nie rozpozna gosu. - Kto mwi? - Spotkalimy si wczoraj. W biaej furgonetce. Krew zlodowaciaa mu w yach. Bruce Lee, pomyla Tyrese. Niech to szlag... - Czego chcesz? - Mam tu kogo, kto chce si przywita. Zapada krtka cisza, a potem TJ powiedzia: - Tatusiu? Tyrese zerwa z nosa okulary. Zesztywnia. - TJ? Nic ci nie jest? Odezwa si jednak Eric Wu: - Szukam doktora Becka, Tyrese. TJ i ja mielimy nadziej, e pomoesz mi go znale. - Nie wiem, gdzie jest. - Och, to szkoda. - Przysigam Bogu, e nie wiem. - Rozumiem - rzek Wu. A potem doda: - Zaczekaj chwil, Tyrese, dobrze? Chciabym, eby czego posucha.

261

43 Wiatr wia, drzewa koysay si, a purpurowo-pomaraczowy zachd zacz przechodzi w odcie polerowanej cyny. Przeraao mnie, jak bardzo ta noc bya podobna do tej sprzed omiu lat, kiedy po raz ostatni przebywaem w tej okolicy. Zastanawiaem si, czy ludzie Griffina Scopea wpadn na to, by pilnowa jeziora Charmaine. Tak naprawd nie miao to znaczenia. Elizabeth bya dla nich zbyt sprytna. Wspomniaem ju, e zanim dziadek naby t nieruchomo, znajdowa si tu letni orodek wakacyjny. Delfin, o ktrym wspomniaa Elizabeth, to nazwa jednego z domkw, tego, w ktrym spali najstarsi chopcy. Znajdowa si najgbiej w lesie i rzadko odwaalimy si tam zapuszcza. Wypoyczony samochd przejecha przez dawn bram dostawcz obozu, teraz ju prawie nieistniejc. Z gwnej drogi nie byo jej wida, gdy wysoka trawa skrywaa j jak wejcie do Jaskini Nietoperzy. Zawiesilimy na niej acuch, na wszelki wypadek, z tabliczk Wstp wzbroniony. acuch i tabliczka wci tam byy; noszc na sobie lady upywu lat. Zatrzymaem samochd, zdjem acuch i owizaem go dookoa drzewa. Z powrotem usiadem za kierownic i pojechaem w kierunku dawnej obozowej stowki. Niewiele z niej pozostao - zardzewiae resztki poprzewracanych piecw i kuchenek. Na ziemi leao kilka garnkw i patelni, ale wikszo pogrzeba czas. Wysiadem i wcignem w nozdrza zapach rolinnoci. Usiowaem nie myle o ojcu, lecz kiedy znalazem si na polance, z ktrej mogem zobaczy jezioro i ksiyc skrzcy si w jego gadkiej toni, znowu usyszaem gos ducha z przeszoci i tym razem zadaem sobie pytanie, czy nie domaga si zemsty. Poszedem ciek, cho i z niej niewiele pozostao. Dziwne, e Elizabeth wybraa to miejsce na spotkanie. Ju wspomniaem, e nigdy nie lubia si bawi w ruinach letniego obozu. Natomiast Linda i ja bylimy zachwyceni, kiedy znajdowalimy piwory lub niedawno oprnione puszki po konserwach. Zastanawialimy si, co za wczga je zostawi i czy czasem nie ukrywa si gdzie w pobliu. Elizabeth, znacznie mdrzejsza od nas, nie gustowaa w tej zabawie. Osobliwe miejsca i niepewno przeraay j. Po dziesiciu minutach dotarem do celu. Chatka znajdowaa si w zaskakujco dobrym stanie. Dach i ciany wci byy cae, cho z drewnianych schodkw wiodcych na ganek pozostay tylko drzazgi. Tabliczka z napisem Delfin wisiaa pionowo na jednym gwodziu. Pncza, mech i najrozmaitsze inne roliny nie bay si tej budowli: zagarny j, otoczyy, wdary si przez dziury i okna, pochaniajc chatk tak, e teraz wydawaa si czci krajobrazu. - Wrcie - powiedzia kto. Drgnem. Mski gos. Zareagowaem instynktownie. Uskoczyem, upadem na ziemi, przeturlaem si, wyrwaem zza paska glocka i wycelowaem. Mczyzna podnis rce do gry. Spogldaem na niego, celujc mu w pier. Nie kogo takiego oczekiwaem. Jego gsta broda wygldaa jak gniazdo rudzika po napadzie wron. Wosy mia dugie i pozlepiane w strki. By ubrany w postrzpiony strj maskujcy. Przez chwil miaem wraenie, e znalazem si z powrotem w

262

miecie i stoi przede mn jeszcze jeden bezdomny. Ten mczyzna jednak wyglda inaczej. Prosto i pewnie sta na nogach, patrzc mi w oczy. - Kim jeste, do diaba? - zapytaem. - Mino wiele czasu, Davidzie. - Nie znam ci. - Waciwie nie. Ale ja ci znam. - Ruchem gowy wskaza chat za moimi plecami. - Ty i twoja siostra. Obserwowaem was, kiedy bawilicie si tutaj. - Nie rozumiem. Umiechn si. Jego zby byy zaskakujco biae w czarnym gszczu brody. - To ja jestem Boogeymanem. W oddali usyszaem popiskiwanie gsiej rodziny, ktra opadaa lotem lizgowym ku tafli jeziora. - Czego chcesz? - zapytaem. - Niczego, do cholery - odpar z umiechem. - Mog opuci rce? Kiwnem gow. Opuci rce. Ja skierowaem niej luf glocka, ale trzymaem bro gotow do strzau. Zastanowiem si nad tym, co mi powiedzia. - Jak dugo si tu ukrywasz? - zapytaem. - Z krtkimi przerwami... - zdawa si liczy co na palcach. - ...trzydzieci lat. Umiechn si na widok mojej zdziwionej miny. - Taak, obserwowaem ci, kiedy jeszcze bye taki may. - Opuci do na wysoko kolan. Widziaem, jak rose i... - Urwa. - Dawno ci tu nie byo, Davidzie. - Kim jeste? - Nazywam si Jeremiah Renway - odpar. Nic mi to nie mwio. - Ukrywam si tu przed prawem. - To dlaczego pokazae mi si teraz? Wzruszy ramionami. - Pewnie si ciesz, e ci widz. 263

- Skd wiesz, e nie zawiadomi organw cigania? - Sdz, e jeste mi to winien. - Jak to? - Uratowaem ci ycie. Ziemia poruszya mi si pod nogami. - Co? - A jak sdzisz, kto wycign ci z wody? Oniemiaem. - Jak mylisz, kto zawlk ci do domku? Kto wezwa karetk? Otworzyem usta, lecz nie wydoby si z nich aden dwik. - I - umiechn si jeszcze szerzej - jak sdzisz, kto wykopa te ciaa, eby kto je znalaz? Potrwao chwil, zanim odzyskaem gos. - Dlaczego? - zdoaem wykrztusi. - Sam nie jestem pewien - odpar. - Widzisz, dawno temu zrobiem co zego. Chyba wydawao mi si, e to okazja do odkupienia albo co w tym rodzaju. - Chcesz powiedzie, e widziae...? - Wszystko - dokoczy za mnie Renway. - Widziaem, jak zapali twoj pani. Widziaem, jak rbnli ci kijem baseballowym. Potem obiecali jej, e wycign ci z wody, jeli powie im, gdzie co jest. Widziaem, jak twoja pani oddaa im jaki klucz. Wtedy rozemiali si i wepchnli j do samochodu, podczas gdy ty zostae pod wod. Przeknem lin. - Widziae, jak zostali zastrzeleni? Renway znw si umiechn. - Rozmawialimy ju do dugo, synu. Ona na ciebie czeka. - Nie rozumiem. - Ona czeka na ciebie - powtrzy, odwracajc si. - Przy drzewie. Poderwa si do biegu i wpad w las, gnajc jak jele przez zarola. Staem tam i patrzyem, jak znika w gstwinie. Drzewo. 264

Pobiegem. Gazie smagay mnie po twarzy. Nie zwaaem na to. Nogi odmawiay mi posuszestwa. Nie zwracaem na nie uwagi. Moje puca protestoway. Powiedziaem im, e musz wytrzyma. Kiedy w kocu dotarem do przypominajcego fallus gazu i minem zakrt cieki, drzewo wci byo na swoim miejscu. Stanem przy nim i zy napyny mi do oczu. Nasze wycite w korze inicjay - E.P. + D.B. - pociemniay z wiekiem. Tak samo jak te trzynacie naci poniej. Patrzyem na nie przez chwil, a potem wycignem rk i delikatnie dotknem znakw. Nie inicjaw. Nie tamtych trzynastu kresek. Moje palce przesuny si po omiu wieych naciciach, wci biaych i lepkich od ywicy. Nagle usyszaem jej gos: - Pewnie uwaasz, e to niemdre. Moje serce eksplodowao. Obrciem si na picie. Bya tam. Nie mogem si poruszy. Nie byem w stanie mwi. Tylko patrzyem na jej twarz. T pikn twarz. I te oczy. Miaem wraenie, e spadam, lec w czarn studni. Twarz Elizabeth bya teraz nieco bardziej pociga, o mocniej uwydatnionych jankeskich kociach policzkowych. Nie sdz, ebym kiedykolwiek w yciu widzia co rwnie piknego. Nagle przypomniaem sobie wszystkie sny - nocne chwile ucieczki przed rzeczywistoci, kiedy trzymaem j w ramionach i dotykaem jej twarzy, przez cay czas czujc, jak co mnie odciga, gdy nawet pawic si w szczciu, zdawaem sobie spraw, e to si nie dzieje naprawd i niebawem znowu si zbudz. Na myl, e moe to by nastpny taki sen, przeraziem si tak okropnie, e zaparo mi dech. Elizabeth widocznie zrozumiaa, co si ze mn dzieje, bo skina gow, jakby chciaa powiedzie: Tak, to prawda. Zrobia kroczek w moj stron. Ledwie mogem oddycha, ale zdoaem pokrci gow i wskaza na wiee nacicia. - Uwaam, e to romantyczne - odezwaem si wreszcie. Stumia doni szloch i podbiega do mnie. Otworzyem ramiona i wpada w nie. Objem j. Trzymaem, najmocniej jak mogem. Zacisnem powieki. Wdychaem zapach bzu i cynamonu z jej wosw. Ona wtulia twarz w moj pier i szlochaa. Obejmowalimy si i tulilimy. Wci... pasowaa. Wypukoci i wgbienia naszych cia pasoway do siebie. Pooyem do na jej karku. Wosy miaa krtsze, lecz takie same w dotyku. Czuem, jak dry, i jestem pewien, e ona te wyczuwaa moje drenie. Nasz pierwszy pocaunek by wspaniay, znajomy i przeraajco rozpaczliwy - jak dwoje ludzi wypywajcych na powierzchni wody, ktra okazaa si gbsza, ni przypuszczali. Ostatnie lata zdaway si topnie jak ld, gdy po zimie nadchodzi wiosna. Miotaa mn burza uczu. Nie prbowaem ich uporzdkowa ani nawet zrozumie. Po prostu pozwalaem, eby to si dziao. Ona uniosa gow, spojrzaa mi w oczy, a ja nie mogem si poruszy. - Przepraszam - powiedziaa.

265

Miaem wraenie, e serce zaraz rozsypie mi si na kawaki. Przytuliem j. Tuliem j i zastanawiaem si, czy kiedy odwa si j puci. - Tylko ju nigdy mnie nie opuszczaj - wyszeptaem. - Nigdy. - Obiecujesz? - Obiecuj - powiedziaa. Wci stalimy objci. Przyciskaem si do jej cudownego ciaa. Dotykaem mini plecw. Caowaem t abdzi szyj. Nawet spojrzaem przy tym w niebo. Jak to moliwe? zadawaem sobie pytanie. Czy to nie jest nastpny okrutny art? Jak to moliwe, e ona naprawd yje i jest przy mnie? Nie obchodzio mnie to. Chciaem tylko, eby to byo realne. Pragnem, by trwao. Kiedy tuliem j do siebie, sygna telefonu komrkowego zacz odciga mnie od niej, jak w jednym z moich snw. Przez chwil miaem ochot nie odbiera, lecz z uwagi na wszystko, co si wydarzyo, nie mogem tego zrobi. Mielimy krewnych i przyjaci. Nie moglimy ich opuci. Oboje wiedzielimy o tym. Wci obejmujc jedn rk Elizabeth - niech mnie diabli, jeli jeszcze kiedy j puszcz - drug przyoyem telefon do ucha i powiedziaem: halo. Dzwoni Tyrese. Suchajc go, poczuem, e szczcie wymyka mi si z rk.

266

44 Zaparkowalimy na opustoszaym parkingu szkoy podstawowej na Riker Hill i, trzymajc si za rce, przeszlimy przez jej teren. Pomimo ciemnoci dostrzegem, e niewiele si zmienio od czasu, gdy bawilimy si tutaj z Elizabeth. Bdc pediatr, nie mogem nie zauway nowych zabezpiecze. Hutawki miay grubsze acuchy i zamykane siedzenia. Pod drabinkami leaa gruba warstwa mikkiej wyciki na wypadek, gdyby ktry dzieciak spad. Ale boisko siatkwki i piki nonej oraz asfaltowe korty tenisowe pozostay takie same jak w czasach naszego dziecistwa. Minlimy okna drugiej klasy panny Sobel, lecz to byo tak dawno, e teraz chyba oboje poczulimy zaledwie lekkie ukucie nostalgii. Weszlimy midzy drzewa, wci trzymajc si za rce. adne z nas nie przechodzio tdy od dwudziestu lat, ale oboje znalimy drog. Po dziesiciu minutach znalelimy si na tyach domu Elizabeth, przy Goodhart Road. Spojrzaem na ni. Ze zami w oczach patrzya na dom swego dziecistwa. - Twoja matka o niczym nie wiedziaa? - zapytaem. Potrzsna gow. Spojrzaa na mnie. Skinem i powoli puciem jej do. - Jeste pewien? - Nie ma innego wyjcia - odparem. Nie czekaem, a zacznie si spiera. Ruszyem naprzd, w kierunku domu. Kiedy dotarem do rozsuwanych szklanych drzwi, osoniem oczy domi i zajrzaem do rodka. Ani ladu Hoyta. Sprbowaem otworzy tylne drzwi. Nie byy zamknite. Przekrciem klamk i wszedem. Nikogo. Ju miaem wyj, kiedy zobaczyem, e w garau zapalio si wiato. Przeszedem przez kuchni i pralni. Powoli otworzyem drzwi do garau. Hoyt Parker siedzia na przednim siedzeniu buicka skylarka. Silnik wozu by wyczony. Te mia w rku szklaneczk. Kiedy otworzyem drzwi, wycelowa we mnie bro. Potem, poznawszy mnie, opuci j. Przeszedem dwa kroki po cementowej posadzce i chwyciem klamk drzwiczek. Nie byy zamknite. Otworzyem je i usiadem obok Hoyta. - Czego chcesz, Beck? - odezwa si lekko bekotliwym gosem. Usadowiem si wygodnie na siedzeniu. - Powiedz Griffinowi Scopeowi, eby wypuci chopca. - Nie mam pojcia, o czym mwisz - odpar, zupenie nieprzekonujco. - O wymianie, szantau, okupie. Wybierz, co chcesz, Hoyt. Teraz znam ju prawd. - Gwno wiesz. - Tamtej nocy nad jeziorem - zaczem. - Kiedy namwie Elizabeth, eby nie sza na policj... - Ju o tym rozmawialimy. 267

- Teraz interesuje mnie co innego. Czego tak naprawd si obawiae... tego, e j zabij, czy tego, e aresztuj ciebie? Powoli przenis spojrzenie na mnie. - Zabiliby j, gdybym nie namwi jej do ucieczki. - Nie wtpi - odparem. - A jednak byo ci to na rk, Hoyt. Ubie dwa ptaki jednym kamieniem. Zdoae uratowa jej ycie i uchroni siebie przed wizieniem. - A za co waciwie miabym pj do wizienia? - Zaprzeczasz, e bye na licie pac Scopea? Wzruszy ramionami. - Mylisz, e jestem jedynym, ktry bra ich pienidze? - Nie. - No to czemu miabym si martwi bardziej ni inni gliniarze? - Z powodu tego, co zrobie. Dopi drinka, rozejrza si za butelk i nala sobie nastpnego. - Do diaba, nie wiem, o czym mwisz. - Wiesz, czego szukaa Elizabeth? - Dowodw nielegalnych interesw Brandona Scopea - rzek. - Prostytucji. Handlu nieletnimi dziewcztami. Narkotykami. On chcia odgrywa zego faceta. - I co jeszcze? - naciskaem, starajc si powstrzyma drenie gosu. - O czym ty mwisz? - Gdyby w dalszym cigu szukaa, mogaby odkry znacznie powaniejsze przestpstwo. Nabraem tchu. - Mam racj, Hoyt? Kiedy to powiedziaem, wyranie oklap. Odwrci gow i spojrza prosto przed siebie przez przedni szyb. - Morderstwo - dokoczyem. Prbowaem spojrze tam, gdzie on, lecz ujrzaem tylko narzdzia Searsa, starannie powkadane w uchwyty. Wkrtaki z to-czarnymi rkojeciami, uszeregowane dokadnie wedug rozmiarw, paskie po lewej, krzyakowe po prawej. Midzy nimi trzy klucze uniwersalne i motek.

268

- Elizabeth nie bya pierwsz osob, ktra usiowaa ukrci proceder Brandona Scopea powiedziaem. Potem zamilkem i czekaem... czekaem, a na mnie spojrzy. Potrwao to chwil, ale w kocu si doczekaem. I ujrzaem to w jego oczach. Nie mruga i nie usiowa niczego ukry. Zobaczyem to. I on o tym wiedzia. - Zabie mojego ojca, Hoyt? Pocign dugi yk ze szklanki, przepuka pynem usta i z trudem przekn. Troch whiskey pocieko mu po brodzie. Nie prbowa jej wytrze. - Gorzej - rzek, zamykajc oczy. - Zdradziem go. Wzbiera we mnie gniew, lecz mj gos brzmia zdumiewajco spokojnie. - Dlaczego? - Daj spokj, Davidzie. Na pewno ju si domylasz. Znw poczuem przypyw wciekoci. - Mj ojciec pracowa z Brandonem Scopeem - zaczem. - Nie tylko - przerwa mi. - Griffin Scope zrobi go nauczycielem swojego syna. Twj ojciec bardzo dobrze pozna Brandona. - Tak jak Elizabeth. - Tak. - I pracujc razem z nim, ojciec odkry, jakim potworem jest w rzeczywistoci Brandon. Mam racj? - Hoyt tylko pocign yk whiskey. - Nie wiedzia, co robi - cignem. - Ba si cokolwiek powiedzie, ale nie mg milcze. Drczyo go poczucie winy. Dlatego przez kilka miesicy przed mierci by taki zgaszony. Zamilkem i pomylaem o ojcu... przestraszonym, samotnym, nie majcym si do kogo zwrci. Dlaczego tego nie dostrzegem? Dlaczego nie wyjrzaem ze swojego wiata i nie zauwayem jego cierpienia? Czemu nie wycignem do niego rki? Dlaczego jako mu nie pomogem? Spojrzaem na Hoyta. W kieszeni miaem pistolet. Jake byoby to proste. Wyj bro i nacisn spust. Bach. Koniec. Tylko e z wasnego dowiadczenia wiedziaem, e to niczego nie rozwizywao. Wprost przeciwnie. - Mw dalej - zachci Hoyt. - Po jakim czasie postanowi zwierzy si przyjacielowi. Nie tylko przyjacielowi, ale jednoczenie policjantowi pracujcemu dla wymiaru sprawiedliwoci i majcemu zwalcza przestpczo. - Krew ponownie zawrzaa mi w yach, groc wybuchem. - Tobie, Hoyt. Jego twarz wykrzywi dziwny skurcz. 269

- Zgadza si? - Jak najbardziej - odpar. - A ty powiedziae Scopeowi, prawda? Kiwn gow. - Mylaem, e przenios go albo co. eby trzyma go z daleka od Brandona. Nie przypuszczaem, e... - Skrzywi si, najwyraniej nienawidzc siebie za t prb samousprawiedliwienia. - Jak si dowiedziae? - Dao mi do mylenia nazwisko Melvina Bartoli. By wiadkiem tego wypadku, w ktrym zgin mj ojciec, lecz on te pracowa dla Scopea. - Ujrzaem szeroki umiech ojca. Zacisnem pici. - A ponadto twoje kamstwo, e uratowae mi ycie - dodaem. Rzeczywicie wrcie nad jezioro, po tym jak zastrzelie Bartol i Wolfa. Lecz nie po to, eby mnie ratowa. Popatrzye, niczego nie zauwaye i uznae, e nie yj. - Uznaem, e nie yjesz - powtrzy. - Nie chciaem twojej mierci. - Gadanie - rzuciem. - Nigdy nie chciaem twojej krzywdy. - Ale te niespecjalnie si ni przeje - dodaem. - Wrcie do samochodu i powiedziae Elizabeth, e utonem. - Staraem si j namwi, eby znika - rzek. - To mi pomogo. - Pewnie bye zdziwiony, kiedy si dowiedziae, e yj. - Raczej zaszokowany. Jak udao ci si przey? - To nieistotne. Hoyt opad na fotel, jakby by skrajnie wyczerpany. - Pewnie nie - zgodzi si. Wyraz jego twarzy znw si zmieni i ze zdziwieniem usyszaem: Co jeszcze chcesz wiedzie? - Nie zaprzeczasz, e byo tak, jak powiedziaem? - Nie. - I znae Melvina Bartol, prawda? - Prawda. - To od Bartoli dowiedziae si o planowanym zamachu na Elizabeth. Tylko nie mam pojcia dlaczego. Moe mia wyrzuty sumienia? A moe nie chcia jej mierci? 270

- Bartola wyrzuty sumienia? - zamia si Hoyt. - Daj spokj. To by parszywy dra. Przyszed z tym do mnie, bo pomyla, e zarobi podwjnie. Zgarnie fors od Scopea i ode mnie. Powiedziaem mu, e zapac mu podwjnie i pomog wyjecha z kraju, jeli pomoe mi upozorowa jej mier. Pokiwaem gow, teraz rozumiejc ju wszystko. - Dlatego Bartola i Wolf powiedzieli ludziom Scopea, e przyczaj si po zabjstwie. Zastanawiaem si, dlaczego ich zniknicie nie wzbudzio podejrze, ale dziki tobie uznano, e Bartola i Wolf opucili kraj. - Tak. - I co si stao? Wykiwae ich? - Tacy ludzie jak Bartola i Wolf... ich sowo nic nie znaczy. Obojtnie ile bym im zapaci i tak wrciliby po wicej. Znudziby im si pobyt za granic albo upiliby si i zaczli przechwala w jakim barze. Przez cae ycie miaem do czynienia z takimi mieciami. Nie mogem ryzykowa. - Wic zabie ich. - Yhm - przytakn bez cienia alu. Teraz wiedziaem ju wszystko. Nie miaem tylko pojcia, jak to rozegra. - Porwali maego chopca - stwierdziem. - Obiecaem, e oddam si w ich rce, jeli go wypuszcz. Zadzwo do nich. Pom zorganizowa wymian. - Oni ju mi nie ufaj. - Przez dugi czas pracowae dla Scopea - przypomniaem. - Wymyl co. Hoyt siedzia i myla. Ponownie zapatrzy si na swoje narzdzia i zastanawiaem si, co te tam widzi. Potem, powoli, podnis pistolet i wycelowa w moj twarz. - Chyba mam pomys - rzek. Nawet nie mrugnem okiem. - Otwrz drzwi garau, Hoyt. Nie ruszy si. Powoli wycignem rk i nacisnem zdalnie sterowan bram. Silnik oy i zawarcza. Hoyt patrzy na unoszce si drzwi. Elizabeth staa tam, czekajc. Kiedy otworzyy si cakiem, spojrzaa ojcu w twarz. Drgn.

271

- Hoyt? Gwatownie odwrci do mnie gow. Jedn rk chwyci mnie za wosy i przycisn luf pistoletu do mojego oka. - Powiedz jej, eby zesza z drogi. Milczaem. - Zrb to albo umrzesz. - Nie omielisz si. Nie przy niej. Przysun si do mnie. - Zrb to, do licha. Zabrzmiao to bardziej jak aosna proba ni kategoryczny rozkaz. Spojrzaem na niego i podjem decyzj. Hoyt przekrci kluczyk w stacyjce. Popatrzyem przed siebie i skinem na Elizabeth, eby zesza nam z drogi. Zawahaa si, ale w kocu odesza na bok. I wtedy Hoyt nacisn peda gazu. Przemknlimy obok niej. Gdy buick sun naprzd, odwrciem si i patrzyem przez tyln szyb na Elizabeth. Jej sylwetka malaa i zacieraa si w oddali, a zupenie znika. Znowu. Usiadem prosto, zastanawiajc si, czy jeszcze j zobacz. Wczeniej udawaem pewnego siebie, ale wiedziaem, jak niewielkie mam szans. Spieraa si ze mn. Wyjaniem, e musz to zrobi. Tym razem to ja musz chroni niewinnych. Elizabeth nie spodobao si to, lecz zrozumiaa. W cigu kilku ostatnich dni dowiedziaem si, e ona yje. Czy oddabym za to ycie? Chtnie. Zrozumiaem to, idc na spotkanie przeznaczenia. Teraz, jadc z czowiekiem, ktry zdradzi mojego ojca, byem dziwnie spokojny. Poczucie winy, ktre ciyo mi od tak dawna, nagle znikno. Teraz miaem pewno, co musz zrobi - co musz powici - i zastanawiaem si, czy w ogle mogo by inaczej, czy te wszystko musiao potoczy si w ten sposb. Odwrciem si do Hoyta Parkera. - Elizabeth nie zabia Brandona Scopea - owiadczyem. - Wiem - przerwa mi, a potem powiedzia co, co wstrzsno mn do gbi: - Ja to zrobiem. Zamarem. - Brandon pobi Elizabeth - doda pospiesznie. - Zamierza j zabi. Dlatego zastrzeliem go, kiedy wama si do domu. Potem wrobiem Gonzaleza, tak jak ci mwiem. Elizabeth wiedziaa, co zrobiem. Nie chciaa, by niewinny czowiek sta si kozem ofiarnym. Dlatego zapewnia mu alibi. Ludzie Scopea usyszeli o tym i zaczli si zastanawia. Potem pojawiy si podejrzenia, e zabia go Elizabeth... - Zamilk i nie odrywajc oczu od drogi, szuka czego w pamici. - Pozwoliem im na to, niech mi Bg wybaczy. 272

Podaem mu telefon komrkowy. - Dzwo - rzuciem. Zrobi to. Rozmawia z niejakim Larrym Gandleem. Kilkakrotnie spotkaem tego czowieka. Jego ojciec chodzi do szkoy razem z moim ojcem. - Mam Becka - owiadczy Hoyt. - Spotkamy si z wami przy stajniach, ale musicie wypuci dzieciaka. Larry Gandle powiedzia co, czego nie zrozumiaem. - Jak tylko si dowiemy, e dzieciak jest bezpieczny, podjedziemy tam - mwi Hoyt. - I powiedz Griffinowi, e mam to, czego chce. Moemy zakoczy t spraw, nie krzywdzc nikogo z mojej i jego rodziny. Gandle znw co powiedzia i usyszaem, e si wyczy. Hoyt odda mi telefon. - Czy teraz jestem czonkiem twojej rodziny, Hoyt? Wycelowa bro w moj gow. - Powoli wyjmij glocka, Beck. Dwoma palcami. Zrobiem, co kaza. Nacisn przycisk otwierajcy boczne okienko. - Wyrzu go przez okno. Zawahaem si. Przycisn mi luf do oka. Wyrzuciem bro. Nawet nie usyszaem, jak uderzya o ziemi. Jechalimy w milczeniu, czekajc, a ponownie zadzwoni telefon. Kiedy rozleg si dzwonek, odebraem. - Nic mu nie jest - powiedzia cicho Tyrese. Rozczyem si, uspokojony. - Dokd mnie wieziesz, Hoyt? - Wiesz dokd. - Griffin Scope zabije nas obu. - Nie - odpar, wci trzymajc wycelowan we mnie bro. - Nie obu.

273

45 Zjechalimy z autostrady i kontynuowalimy jazd boczn drog. Coraz rzadziej napotykalimy latarnie, a w kocu jedynym rdem wiata stay si reflektory samochodu. Hoyt sign do kieszeni za fotelem i wyj du brzow kopert. - Mam to tutaj, Beck. Wszystko. - Co wszystko? - To, co twj ojciec mia na Brandona. I co odkrya Elizabeth. Przez moment si dziwiem. Mia to przy sobie przez cay czas? Potem zaczem mie wtpliwoci. Samochd. Dlaczego Hoyt siedzia w samochodzie? - Gdzie s kopie? Umiechn si, jakby uszczliwiony tym, e o to pytam. - Nie ma adnych. Wszystko jest tutaj. - Nie rozumiem. - Zrozumiesz, Davidzie. Przykro mi, ale jeste moim kozem ofiarnym. To jedyne wyjcie. - Scope tego nie kupi. - Och tak, kupi. Jak sam powiedziae, dugo dla niego pracowaem. Wiem, co chce usysze. Dzi wieczr caa ta sprawa si zakoczy. - Moj mierci? - spytaem. Nie odpowiedzia. - I jak wyjanisz to Elizabeth? - Moe mnie znienawidzi - odpar - ale przynajmniej bdzie ya. Przed nami zobaczyem bram, wjazdow posesji. Koniec drogi, pomylaem. Umundurowany stranik machniciem rki kaza nam jecha dalej. Hoyt wci trzyma mnie na muszce. Jechalimy podjazdem, gdy nagle, niespodziewanie, Hoyt zahamowa. Odwrci si do mnie. - Masz podsuch, Beck? - Co takiego? Nie. - Gwno prawda, niech zobacz.

274

Wycign rk do mojej piersi. Odchyliem si. Unis bro i zacz mnie sprawdza. Po chwili odsun si, zadowolony. - Twoje szczcie - rzek z drwicym umiechem. Pojecha dalej podjazdem. Mimo ciemnoci mona byo dostrzec pikno tego terenu. Drzewa stay dobrze widoczne w blasku ksiyca, lekko koyszc si, chocia na pozr nie byo wiatru. W oddali dojrzaem wiata. Hoyt jecha drog wprost na nie. Wyblaka szara tablica gosia, e przybylimy do Freedom Trails Stables. Zaparkowalimy na pierwszym stanowisku po lewej. Spojrzaem za okno. Niewiele wiem o rezydencjach i hodowli koni, lecz ta posiado wygldaa imponujco. Wielki jak hangar budynek mg bez trudu pomieci tuzin kortw tenisowych, a zabudowania stajni byy ustawione w ksztacie litery V i cigny si jak okiem sign. W oddali znajdowaa si czynna fontanna. Zauwayem tor z przeszkodami. I czekajcych na nas ludzi. Wci celujc we mnie, Hoyt powiedzia: - Wysiadaj. Zrobiem to. Kiedy zamknem drzwi samochodu, trzaniecie odbio si echem w guchej ciszy. Hoyt przeszed na moj stron i wbi mi w plecy luf pistoletu. Mieszanina zapachw natychmiast przywoaa wspomnienie wycigw. Ale zaraz o tym zapomniaem, dostrzegajc czterech stojcych tam mczyzn. Dwch z nich rozpoznaem. Pozostali dwaj - ktrych nigdy przedtem nie widziaem - byli uzbrojeni w pautomatyczne karabinki. Wycelowali je w nas. Nawet nie drgnem. Pewnie zaczem si ju przyzwyczaja do tego, e cigle kto we mnie celuje. Jeden z nich sta po prawej, tu przy drzwiach stajni. Drugi opiera si o zaparkowany po lewej samochd. Ci dwaj, ktrych rozpoznaem, stali razem w krgu wiata. Jednym z nich by Larry Gandle. Drugim Griffin Scope. Hoyt popchn mnie ku nim. Gdy ruszyem w stron czekajcych, zobaczyem, e drzwi domu si otwieraj. Wyszed z nich Eric Wu. Serce zaczo omota mi w piersi. Zaszumiao mi w uszach. Poczuem mrowienie w nogach. Moe bro ju nie robia na mnie wraenia, ale moje ciao wci pamitao stalowe palce Wu. Mimo woli zwolniem kroku. Wu ledwie na mnie spojrza. Podszed prosto do Griffina Scopea i wrczy mu co. Hoyt kaza mi si zatrzyma kilkanacie krokw od czekajcych. - Dobre wieci! - zawoa. Wszyscy spojrzeli na Griffina Scopea. Oczywicie znaem tego czowieka. W kocu byem synem jego starego przyjaciela i bratem cenionej pracownicy. Jak niemal wszyscy, podziwiaem tego krzepkiego mczyzn z byskiem w oku. Nalea do ludzi, przez ktrych chciao si by zauwaonym - wielkoduszny, szczodry kompan, majcy niezwyk 275

umiejtno pozostawania jednoczenie przyjacielem i pracodawc. Takie poczenie rzadko bywa udane. Zostajc przyjacielem, szef traci respekt... albo przyja si koczy, gdy nagle musi by szefem. Tak dynamiczny czowiek jak Griffin Scope nie mia z tym problemu. Zawsze wiedzia, jak postpowa z ludmi. Teraz wyglda na zdziwionego. - Dobre wieci, Hoyt? Hoyt usiowa si umiechn. - Sdz, e nawet bardzo dobre. - Cudownie - rzek Scope. Zerkn na Wu. Ten skin gow, ale nie ruszy si z miejsca. - No to powiedz mi, jakie to dobre wieci, Hoyt. Nie mog si ju doczeka. Hoyt odkaszln. - Przede wszystkim musisz zrozumie, e nigdy nie chciaem ci zaszkodzi. Prawd mwic, zadaem sobie wiele trudu, eby adne obciajce fakty nie wyszy na jaw. Musiaem jednak ratowa crk. Rozumiesz to, prawda? Scope lekko spochmurnia. - Czy ja rozumiem ch chronienia dziecka? - zapyta guchym gosem. - Tak, Hoyt, myl, e tak. W oddali zara ko. Poza tym panowaa cisza. Hoyt obliza wargi i pokaza tamtym brzow kopert. - Co to jest, Hoyt? - Wszystko - odrzek mj te. - Fotografie, zeznania, tamy. Wszystko, co moja crka i Stephen Beck mieli na twojego syna. - S jakie kopie? - Tylko jedna - odpar Hoyt. - Gdzie? - W bezpiecznym miejscu. U pewnego adwokata. Jeli nie zadzwoni do niego za godzin i nie podam mu hasa, opublikuje je. To nie jest groba, panie Scope. Nigdy nie ujawni tego, co wiem. Mam rwnie wiele do stracenia. - Tak - rzek Scope. - Z pewnoci. - Teraz jednak moesz nas zostawi w spokoju. Masz wszystko. Przyl reszt. Nie ma potrzeby krzywdzi mnie ani mojej rodziny.

276

Griffin Scope spojrza na Larryego Gandlea, a potem na Erica Wu. Stojcy z boku dwaj ludzie z karabinami skupili si. - A co z moim synem, Hoyt? Kto go zastrzeli jak psa. Spodziewasz si, e tak to zostawi? - Wanie - odpar Hoyt. - Elizabeth tego nie zrobia. Scope zmruy oczy, udajc gbokie zainteresowanie, ale wydao mi si, e dostrzegam w nich co innego, jakby rozbawienie. - Moe askawie powiesz, kto to zrobi? Usyszaem, e Hoyt przekn lin. Odwrci gow i spojrza na mnie. - David Beck. Nie byem zdziwiony ani nawet zy. - To on zabi twojego syna - cign pospiesznie. - Dowiedzia si o wszystkim i chcia si zemci. Scope wyda teatralny jk zaskoczenia i przycisn do do piersi. Potem wreszcie spojrza na mnie. Wu i Gandle te popatrzyli w moj stron. Scope napotka moje spojrzenie i zapyta: - Co ma pan do powiedzenia na swoj obron, doktorze Beck? Zastanowiem si. - Czy jest sens mwi, e on kamie? Scope nie odpowiedzia mi bezporednio. Zwrci si w stron Wu. - Prosz, przynie mi t kopert. Wu porusza si jak pantera. Skierowa si ku nam, umiechajc si do mnie, i instynktownie napryem minie brzucha. Stan przed Hoytem i wycign rk. Hoyt poda mu kopert. Wu wzi j jedn rk. Drug - nigdy nie widziaem, by kto zrobi to rwnie szybko - z dziecinn atwoci wyrwa mu bro i odrzuci na bok. - Co do...? - zacz Hoyt. Wu mocno uderzy go w splot soneczny. Hoyt upad na kolana. Wszyscy stalimy i patrzylimy, jak podpiera si rkami, spazmatycznie apic powietrze. Wu niespiesznie obszed go i kopn w bok. Usyszaem trzask pkajcych eber. Hoyt upad na wznak, mrugajc oczami, z szeroko rozrzuconymi rkami i nogami. Griffin Scope podszed i umiechn si do mojego tecia. Potem pokaza mu co. Zmruyem oczy. Przedmiot by may i czarny.

277

Hoyt popatrzy na niego i splun krwi. - Nie rozumiem - zdoa wykrztusi. Teraz zobaczyem, co Scope trzyma w doni. By to miniaturowy magnetofon kasetowy. Scope nacisn przycisk odtwarzania. Najpierw usyszaem mj gos, a potem Hoyta. - Elizabeth nie zabia Brandona Scopea. - Wiem. Ja to zrobiem. Scope wyczy magnetofon. Nikt si nie odezwa. Gniewnym wzrokiem zmierzy mojego tecia. W tym momencie zrozumiaem wszystko. Uwiadomiem sobie, e jeli Hoyt Parker wiedzia, e w jego domu zaoono podsuch, to z pewnoci zdawa sobie spraw, e to samo zrobiono z jego samochodem. Dlatego poszed do garau, kiedy zobaczy nas na tyach domu, i czeka na mnie w samochodzie. I dlatego przerwa mi, kiedy powiedziaem, e Elizabeth nie zabia Brandona Scopea. Przyzna si do morderstwa, wiedzc, e jestemy podsuchiwani. Zrozumiaem, e kiedy dotkn mojej piersi, wymaca podsuch zaoony mi przez Carlsona; chcia mie pewno, i federalni rwnie wszystko usysz, a Scope nie kae mnie zrewidowa. Pojem, e Hoyt Parker postanowi wzi win na siebie i cho popeni tyle okropnych czynw, nawet zdradzi mojego ojca, teraz to wszystko byo podstpem, jego ostatni szans odkupienia win - to on, a nie ja, powici si, by uratowa nas wszystkich. Zrozumiaem rwnie, e aby to osign, musi zrobi co jeszcze. Dlatego odsunem si. I syszc warkot nadlatujcych helikopterw FBI oraz wzmocniony przez megafon gos Carlsona, krzyczcego, eby nikt si nie rusza, zobaczyem, jak Hoyt Parker siga do kabury na ydce, wyjmuje rewolwer i pakuje trzy kule Griffinowi Scopeowi. Potem zobaczyem, jak obraca bro. - Nie! - krzyknem, lecz ostatni strza zaguszy ten krzyk.

278

46 Pochowalimy Hoyta cztery dni pniej. Tysice policjantw przyszy na pogrzeb, eby odda cze zmaremu. Jeszcze nie podano do publicznej wiadomoci szczegw tego, co wydarzyo si w posiadoci Scopea, i nie wiem, czy prawda kiedykolwiek wyjdzie na jaw. Nawet matka Elizabeth nie domagaa si szczegw, by moe dlatego, e szalaa z radoci wywoanej cudownym powrotem crki z zawiatw. Pewnie z tego powodu nie zadawaa zbyt wielu pyta i nie przygldaa si zbyt dokadnie niecisociom. Mogem to zrozumie. Tak wic Hoyt Parker umar jako bohater. Moe nim by. Nie mnie o tym sdzi. Zostawi dugie pisemne zeznanie, w ktrym zasadniczo powtrzy wszystko to, co powiedzia mi w samochodzie. Carlson pokaza mi je. - Czy to ju koniec? - spytaem. - Musimy jeszcze wytoczy spraw Gandleowi, Ericowi Wu oraz kilku innym osobom odpar. - Teraz, kiedy Griffin Scope nie yje, nie bdzie z tym adnych problemw. Mityczna bestia - pomylaem. Nie odrbujesz jej ba. Musisz pchn j w serce. - Mdrze pan zrobi, przychodzc do mnie, kiedy porwali tego maego chopca - rzek Carlson. - A miaem inne wyjcie? - Dobrze powiedziane. - Carlson ucisn mi do. - Niech pan uwaa na siebie, doktorze Beck. - Pan te - powiedziaem. Moe chcielibycie wiedzie, czy Tyrese przeniesie si kiedy na Floryd i co bdzie z TJ-em oraz Latish. Moe zastanawiacie si, czy Shauna i Linda zostan razem oraz co to bdzie oznacza dla Marka. Nie mog wam powiedzie, poniewa sam nie wiem. Ta opowie koczy si teraz, cztery dni po mierci Hoyta Parkera i Griffina Scopea. Jest pno. Bardzo pno. Le w ku z Elizabeth, patrzc, jak jej piersi unosz si i opadaj we nie. Patrz na ni przez cay czas. Prawie nie zamykam oczu. Moje sny si zmieniy w perwersyjny sposb. Teraz w nich j trac - ona nie yje, a ja jestem sam. Dlatego wci j obejmuj. Przytulam j i ciskam. Ona mnie te. Z czasem moe nam to przejdzie. Jakby czujc na sobie mj wzrok, Elizabeth obraca si na bok. Umiecham si do niej. Odpowiada mi umiechem i moje serce szybuje w obokach. Przypominam sobie tamten dzie nad jeziorem. Pamitam, jak leelimy na tratwie. I przypominam sobie, e wtedy postanowiem powiedzie jej prawd. - Musimy porozmawia - mwi. - Nie sdz.

279

- Nie powinnimy mie przed sob adnych tajemnic, Elizabeth. To z tego powodu powstao cae zamieszanie. Gdybymy mwili sobie o wszystkim... - Nie dokoczyem. Ona kiwa gow. I nagle zrozumiaem, e wie. Zawsze wiedziaa. - Twj ojciec - powiedziaem - zawsze sdzi, e to ty zabia Brandona Scopea. - Tak mu powiedziaam. - A przecie... - zamilkem. Po chwili zaczem mwi: - Kiedy w samochodzie powiedziaem mu, e ty nie zabia Brandona, czy mylisz, e zrozumia, co naprawd si stao? - Nie wiem - odpara Elizabeth. - Chc sdzi, e tak. - I powici si dla nas. - Albo nie chcia pozwoli, eby ty to zrobi. A moe umar, wci mylc, e to ja zabiam Brandona Scopea. Nigdy si tego nie dowiemy. I nie ma to adnego znaczenia. Popatrzylimy po sobie. - Wiedziaa - wykrztusiem i ciar spad mi z piersi. - Od pocztku. Ty... Uciszya mnie, przykadajc palec do moich ust. - Wszystko w porzdku. - To dla mnie schowaa to wszystko w skrytce depozytowej. - Chciaam ci zabezpieczy. - Zrobiem to w samoobronie - powiedziaem, przypominajc sobie ciar rewolweru podskakujcego w mojej doni, gdy pocignem za spust. - Wiem - zarzucia mi rce na szyj i przycigna do siebie. - Wiem. To ja byem w naszym domu wtedy, kiedy przed omioma laty wama si tam Brandon Scope. Leaem sam w ku, kiedy zakrad si z noem do naszej sypialni. Odepchnem go. Chwyciem trzydziestksemk ojca. Znowu rzuci si na mnie. Strzeliem i zabiem go. A potem wpadem w panik i uciekem. Usiowaem zebra myli, znale jakie wyjcie. Kiedy doszedem do siebie i wrciem do domu, ciao znikno. Bro te. Chciaem powiedzie o tym Elizabeth. Zamierzaem zrobi to nad jeziorem. A jednak nie powiedziaem o tym ani sowa. Dopiero teraz. Jak ju mwiem, gdybym od pocztku wyzna prawd... Elizabeth przyciga mnie do siebie. - Jestem tutaj - szepcze.

280

Tutaj. Przy mnie. Chwil potrwa, zanim oswoj si z t myl. Lecz tak si stanie. Przytuleni, powoli zapadniemy w sen. A jutro rano obudzimy si razem. I pojutrze. To jej twarz bd widzia kadego ranka, kiedy otworz oczy. I jej gos usysz po przebudzeniu. Wiedziaem, e nigdy nie przestan si tym cieszy.

281

You might also like