You are on page 1of 205

Tęczowy Koliber

na Tyłku
Autobiografia Szymona Niemca

Wszystkim, dla których żyję

Ilustracje: Lujeran

Redakcja i Korekta: Katarzyna Lickiewicz


Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 3

Wszystko zaczęło się pewnego ciepłego czerwcowego dnia 2006


roku. Siedziałem z LeeAndrew w swoim warszawskim mieszkaniu i
rozmawialiśmy o wszystkim, o czym dwaj dorośli ludzie po przejściach
mogą rozmawiać, kiedy nie mają nic innego do roboty.
Starałem się mu wyjaśnić, dlaczego jestem taki, jaki jestem.
Nie mając innego wyjścia, odwoływałem się do swojej historii.
Opowiedziałem mu o kilku wydarzeniach ze swojego życia,
które zdeterminowały mnie do podejmowania takich, a nie
innych decyzji. Jak się później okazywało, te decyzje zmieniały
nie tylko mnie i moje życie, ale także miały wpływ na historię
Polski. LeeAndrew słuchał, pytał i widziałem, że jest żywo
zainteresowany tym, o czym mówię. W pewnym momencie
opowiedział mi historię pewnego kubańskiego bojownika o
prawa ruchu LGBT1, który spisał swoje dzieje i opublikował je
we Francji. Stwierdził, że powinienem zrobić to samo. Zaśmiałem
się wtedy i powiedziałem, że mojej historii nikt nie będzie chciał
czytać; że polscy homoseksualiści już dawno podzielili się na
trzy obozy, z których jeden mnie nienawidzi, drugi podziwia, a
trzeci ma mnie głęboko gdzieś.
LeeAndrew popatrzył na mnie zdziwiony i rzekł: “A kto
powiedział, że masz pisać dla Polaków? Opisz to dla świata.”
Czy świat rzeczywiście jest zainteresowany historią Szymona
Niemca? Czy rzeczywiście kogoś, gdzieś w dalekiej Ameryce,
Francji, Anglii czy Hiszpanii interesuje los jakiegoś tam polskiego
aktywisty, który w swoim kraju poprzez splot przypadków i zbiegów
okoliczności stał się swego rodzaju ikoną ruchu LGBT? Byłem pełen
wątpliwości. Trudno mi było bowiem uwierzyć, że moje życie może
być dla kogoś ciekawe. Jestem oczywiście przyzwyczajony do tego,
że co jakiś czas przychodzą do mnie dziennikarze i pytają o różne
rzeczy. Ale mało który z nich tak naprawdę pyta o mnie. A skoro
nawet Polaków nie bardzo obchodzi moja historia, to czemu miałaby
zainteresować kogoś poza Polską?
1
LGBT – Lesbijki Geje Biseksualiści i Transseksualiści – skrót używany do określenia środowiska
mniejszości seksualnych (przyp. Autora)
4 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Poza tym, jedyne co mogę zrobić, to opowiedzieć wszystko to


co pamiętam bardzo subiektywnie. Moja wersja z całą pewnością
nie spodoba się wielu ludziom. Wielu poczuje się obrażonymi.
Wielu mnie za to znienawidzi. Znowu zaczną się pogróżki,
sprostowania, fochy i ostracyzm. Po cholerę mi to? – pytałem
sam siebie. Czy nie lepiej pozwolić ludziom zapomnieć o mnie?
Pozwolić im żyć w złudnym przeświadczeniu, że znają swoją
historię, z której ktoś skrzętnie wymazał moje nazwisko? Czy
dla jednej książki warto wszczynać kolejną wojnę? Nie byłem
tego pewien.
Kiedy dzieliłem się tymi wątpliwościami z LeeAndrew, mój
przyjaciel popatrzył na mnie poważnie i powiedział:
”Szymon, jest ponad 500 narodów na świecie. W każdym z
nich żyją osoby homoseksualne. I w każdym z tych narodów był
ktoś, kto zaczął walkę o prawa tych osób. Należysz do grupy kilku
tysięcy ludzi, którzy coś zaczęli. To sprawia, że twoja historia jest
niepowtarzalna i warta opowiedzenia. Bo jest historią jednego
spośród nielicznych”.
Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Zawsze wydawało
mi się, że robię po prostu to, co uważam za słuszne. Fakt, że
najczęściej powodowało to jakąś rewolucję lub zmianę, był dla
mnie czymś zdumiewającym. Ale przyjmowałem to jako swego
rodzaju oczywistość.
LeeAndrew jednak nalegał. Każdego dnia przynajmniej
raz wspominał o książce, o historii i o tym, że w końcu muszę
ją opowiedzieć. Delikatnie mówiąc, zaczynało mnie to już lekko
drażnić, więc dla świętego spokoju powiedziałem mu w końcu,
że spróbuję. Ledwo to powiedziałem, już zacząłem tej decyzji
żałować.
Należę jednak do tych osób, które nie lubią nie wywiązywać
się z danych obietnic czy zobowiązań. Wizja opisania swojej historii
wisiała nade mną jak miecz kata nad skazańcem i wiedziałem, że
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 5

wcześniej czy później będę musiał siąść do komputera i zacząć


przelewać wszystko na papier. Spisać wszystko, co wiem i pamiętam,
czasami nawet wbrew samemu sobie.
Dobrze Przyjacielu... Chciałeś historię, to ją masz.
Historię człowieka, który współtworzył ruch homoseksualny
w Polsce. Tak, współtworzył. Bo wbrew temu, co wielu ludzi myśli,
to nie ja rozpocząłem całą tę awanturę o prawa lesbijek i gejów w
tym kraju. Byłem jednym z trybików w wielkiej maszynie ludzkich
przemian. Jednym z pierwszych, ale nie jedynym.
Książka, którą trzymacie w ręku, nie odpowie na wszystkie
Wasze pytania. Nie będzie to leksykon polskiego ruchu LGBT.
Nie zamierzam odbierać przyjemności historykom, którzy opiszą
to wszystko po swojemu. Będzie to opis tego, co przeżyłem i
widziałem. Tak jak to czułem i odbierałem własnymi oczami, uszami
i innymi zmysłami. Po raz kolejny uprzedzam Was, a właściwie
samego siebie, że wielu się ta historia nie spodoba. Wielu będzie
zawiedzionych. Wielu się pewnie wkurzy. Ale co mi tam. Żyje się
tylko raz, nawet na przekór innym.
Spróbujmy to najpierw usystematyzować i poukładać w jakąś
zgrabną całość. Podstawowe pytanie: od czego zacząć? Najłatwiej
chyba będzie od samego początku...
No dobrze, może bez przesady. Nie będziemy bawić się w
stare oklepane teksty typu: “Na początku nie było niczego, tylko
towarzysz Bóg przechadzał się ulicami Moskwy”. Zacznijmy jednak
od mojego początku. A w zasadzie cofnijmy się jeszcze nieco w
czasie...
6 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 7

NA POCZĄTKU NIE BYŁO NICZEGO, TYLKO...

Moja rodzina nigdy nie zaliczała się do tych tradycyjnych,


normalnych rodzin z okresu PRL. Duch szaleństwa, społecznikostwa
i pomagactwa towarzyszył nam od pokoleń. Moi dziadkowie
ogromną wagę przykładali do tego, aby żyć w zgodzie z własnymi
zasadami. Między innymi dlatego właśnie, z inicjatywy mojego
dziadka, którego portret do dzisiaj wisi u mnie na ścianie, powstała
pierwsza w Warszawie spółdzielnia pracy Dom Mody „Astra”.
Trudno w to dzisiaj uwierzyć, ale ten człowiek nigdy nie
należał do PZPR, nie wchodził w kontakty z Rosjanami, a jednak
udawało mu się tworzyć rzeczy stanowiące podwaliny prawdziwie
demokratycznego państwa.
Tutaj przypomina mi się pewna anegdota dotycząca właśnie
tejże spółdzielni. „Astra” powstawała w okresie, kiedy każde otwierane
w Polsce przedsiębiorstwo musiało nazywać się tak, aby nazwa
podobała się “wschodnim przyjaciołom”. Dzięki temu powstawały
kwiatki typu “Czerwone Maki”, “Przyjaźń” i inne. Dziadek bronił się
rękami i nogami przed nazwaniem spółdzielni odzieżowej “Czerwona
Gwiazda”. Pewnego dnia na jakimś spotkaniu zobaczył radzieckiego
pułkownika, który częstował kogoś papierosami. Były to odpowiedniki
deficytowych wówczas Marlboro, tyle że nazwane Astra, na cześć
czegoś, o czym nikt już nie pamiętał. Dziadek pokombinował chwilkę,
poleciał do urzędu i zgłosił nazwę Dom Mody „Astra”. Na sugestie
urzędników, że nazwa powinna być bardziej “patriotyczna”, ze
świętym oburzeniem stwierdził, że przecież on chce uhonorować
wspaniałą techniczną myśl radziecką. O dziwo, smutni panowie
to kupili. Dzięki temu „Astra” z niezmienioną nazwą przetrwała
wszystkie zamęty historii.
Dziadek w ogóle był oryginałem co się zowie. Drzwi w jego
biurze były zawsze dla każdego otwarte. Kiedy widział na korytarzu
8 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

pochlipującą sprzątaczkę, zatrzymywał się i pytał, w czym problem.


Najczęściej kończyło się to ściągnięciem do biura męża pijaka
owej kobieciny i daniem mu pracy w zamian za odwyk. Kochali
go wszyscy.
Kiedy zmarł na raka, na jego pogrzeb przyszło 10 tysięcy
ludzi. Wszyscy solennie zapewniali, że będą pamiętać założyciela
„Astry”, „Warszawianki”, Warszawskiego Towarzystwa Kolarskiego
i wielu innych organizacji. Jak życie pokazało, rok po jego śmierci
na mszy żałobnej nie było już prawie nikogo.
Babcia panowała niepodzielnie w królestwie, jakim była
willa w pięknej dzielnicy Warszawy. Sadyba – miejsce, które
zawsze będzie mi się kojarzyło z zielenią, ciszą i spokojem. To
tutaj minęła większa część mojego dzieciństwa i tutaj wróciłem
po wielu latach, by znaleźć swoje miejsce na ziemi. Dziadkowie
wybudowali piękny dom, w którym było miejsce dla nich, rodziców
dziadka, mojej mamy, jej siostry i z czasem także dla mojego ojca
i mnie. Stanowiliśmy całkiem zgraną rodzinkę. Babcia oddawała
się swojej pasji, jaką była stomatologia, czym zresztą zaskarbiła
sobie podziw i szacunek całej okolicy. Pamiętam, opowiadała mi
kiedyś, jak przed nasz dom zajechała okazała limuzyna i wyskoczyła
z niej bogato ubrana Cyganka. Była bodajże pierwsza w nocy, kiedy
zaspana babcia otworzyła jej drzwi. Okazało się, że lokalny król
cygański strasznie cierpi z powodu bólu zęba, ale honor nie pozwalał
mu przybyć osobiście do kobiety-lekarza. Babcia, złorzecząc w
myślach, ubrała się i pojechała do „królewskiego pałacu”, by ulżyć
w cierpieniach. Jakie było jej zdziwienie, kiedy następnego dnia
znalazła na swoim progu dwie piękne gęsi.
Babcia zresztą znana była z tego, że za darmo leczyła zęby
wszystkim okolicznym pijakom i złodziejom. Niektórzy mieli do
niej o to pretensje, ale kiedy pewnej niedzieli “ktoś” wybił szyby
we wszystkich willach przy ulicy, jedynie nasz dom miał całe okna.
Nigdy też z naszej posesji nic nie zginęło. Honor pijacki i złodziejski
nie pozwalał ruszyć swojego. Ech, gdzie te czasy?
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 9

Prawdę mówiąc, w tamtym okresie Sadyba była prawdziwą


enklawą tolerancji. Pamiętam, jak babcia opowiadała mi o parze
starszych gejów, którzy osiedlili się w domku blisko Jeziorka
Czerniakowskiego i przychodzili do niej leczyć zęby. Wszyscy o
nich wiedzieli, ale nikt nigdy nie robił im z tego powodu problemów.
Byli “swoi”. Kiedy starszy z nich zmarł, jego partner przychodził do
babci wypłakiwać się na jej ramieniu. Nie on jeden zresztą traktował
nasz dom niczym konfesjonał. Ale lata mijały, zmieniali się ludzie.
Zmieniała się też Sadyba.
Moja mama poznała mojego ojca w liceum. Oboje chodzili do
prestiżowej warszawskiej szkoły im. Stefana Batorego. Po maturze
poszli na studia: mój ojciec początkowo wybrał polonistykę, mama
trafiła na ekonomię. Splot wydarzeń spowodował jednak, że dwa lata
później odbyło się wesele, a mój ojciec zmienił decyzję i postanowił
studiować medycynę. W styczniu 1977 roku wybrali się na wspólne
wakacje w góry. I tutaj dochodzimy do momentu, kiedy w całą tę
historię wkraczam ja.
Do dzisiaj, kiedy przypominam sobie historię mego poczęcia,
przechodzą mnie zimne dreszcze. Moja mama opowiadała mi to
jako anegdotę, ale podejrzewam, że coś w tej historii w jakiś
sposób musiało zdecydować o moim losie. Jakby na to nie patrzeć,
byłem pierwszym dzieckiem, które schodziło z Giewontu. Nie, nie
urodziłem się na tym szczycie. Tak szalona to moja matka jeszcze
nie była. Ale podążając za wskazówkami zwolenników teorii, że
życie zaczyna się od momentu poczęcia, należy przyjąć, że tytuł
najmłodszego taternika mi się należy... Domyślacie się, co w mroźny
styczniowy dzień moi szaleni rodzice robili na tej górze?
Swoją drogą, kiedy byłem tam wiele lat później, nie mogłem
wyjść z podziwu, jak na tak wąskiej półce ojcu udało się nakłonić
moją mamę do tego rodzaju “rozgrzewania się na mrozie”. Chociaż,
znając moich rodziców... to wszystkiego mogłem się spodziewać.
Sama ciąża również obfitowała w niespodzianki. Mama
pracowała wtedy pilnie, zarzuciwszy studia dzienne na rzecz pracy
10 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

w firmie odzieżowej “Orion”. Miała bowiem na głowie utrzymanie


siebie, studiującego medycynę męża i w perspektywie mnie. Ciąża
nie była zbytnio widoczna, więc mama nie przejmowała się tym
wcale. Na trzy dni przed terminem porodu wracała z Łodzi jako
konwojent transportu. Siedziała obok kierowcy tira, Francuza z
pochodzenia. Kiedy tak sobie jechali, w pewnym momencie ów
sympatyczny obcokrajowiec, wskazując na przypominający piłkę
brzuch mojej mamy, stwierdził żartobliwie, że pewnie niewiele
czasu zostało do porodu. Mama spokojnie odpowiedziała, że trzy
dni. Mało nie przypłaciliśmy tego życiem, bo kierowca w szoku
ostro zahamował, zjechał na pobocze i stwierdził, że dalej nie
jedzie. We Francji bowiem obowiązywał zakaz pracy kobiet powyżej
szóstego miesiąca ciąży. Na szczęście, elokwencja mojej mamy, a
może groźba, że urodzi mu dziecko w samochodzie, poskutkowały
i szczęśliwie dotarliśmy do domu.
Trzy dni później rozpoczęły się bóle porodowe. Ponieważ w
domu byli jedynie moi rodzice, wezwano taksówkę, która miała nas
zawieść do Szpitala Czerniakowskiego. Mama do dziś wspomina
jednym z ostatnich wtedy w stolicy samochodów marki Warszawa,
którą prowadził sędziwy taksówkarz. Przez całą drogę uspokajał
on moją rodzicielkę, mówiąc: “Paniusia się nie denerwuje. Jeszcze
się nie zdarzyło, żebym się gdzieś spóźnił”. Co prawda to prawda.
Dojechaliśmy na czas.
Mój tata, naówczas student medycyny, koniecznie chciał być
przy porodzie. Nie dawał sobie wytłumaczyć, że lepiej będzie, jak
poczeka na korytarzu. W końcu lekarz prowadzący wysłał go po
jakiś drobiazg na drugi koniec szpitala. Zanim tatuś wrócił, było
po wszystkim.
I dopiero wtedy zaczęły się kłopoty... Wprawdzie otrzymałem
wszystkie możliwe punkty przyznawane dziecku przy urodzeniu,
ale w związku z tym, że moja mama nie miała odpowiedniej ilości
wód płodowych, urodziłem się z czaszką wyraźnie z jednej strony
spłaszczoną. Lekarz ortopeda, który widział mnie parę dni po
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 11

urodzeniu, twierdził, że nie będę się normalnie rozwijał i pewnie


albo umrę, albo będę kaleką. Nie wiedział biedaczek, że trafił na mnie
i na moją rodzinkę... Babcia przez lata cierpliwie szczypała mnie w
policzek i masowała skronie, dzięki czemu udało się jej wyprostować
wszystkie nierówności. Pierwszym naprawdę poważnym problemem
okazało się prozaiczne, zdawałoby się, imię.
Mało nie doszło przez to do rozłamu w rodzinie. Obie babcie
zacięcie walczyły o swoje. Miałem być Kubusiem albo Marcinem.
Innej wersji w ogóle nie brano pod uwagę. Ponieważ obie strony
były śmiertelnie na siebie obrażone, do szpitala nie wybrała się
ani jedna, ani druga. Za to od rodziców mojej mamy przyszedł
telegram: “Bardzo się cieszymy z wnuka. Możecie nazwać go, jak
chcecie, byleby był to Kubuś”.
Jeżeli ktoś zastanawia się, po kim odziedziczyłem przekorę i
upór, śmiało mogę powiedzieć, że po ojcu. Z pomiętym telegramem
poszedł do oddziałowej i kazał wpisać pierwsze imię, jakie przyszło
mu do głowy. Traf chciał, że wypadło na Szymona. Babcia długo
mu nie mogła tego wybaczyć. Ale... Jak się później okazało, imię
pasuje do mnie jak ulał.
Pierwsze lata mojego dzieciństwa to oczywiście Sadyba i willa
dziadków. Niewiele z tamtego okresu pamiętam, ale z opowieści
moich rodziców wynika, że nikt nie miał zbytnio czasu, by się
mną opiekować. Mama pracowała i studiowała zaocznie; ojciec
na studiach dziennych, dziadek w pracy i babcia wiecznie krążąca
pomiędzy gabinetem a kuchnią.
Z konieczności, do opieki nade mną wynajęto nianię. Chociaż
już wcześniej zajął się mną ktoś inny. Moją pierwszą opiekunką była
Nua, 14-letnia suka owczarka niemieckiego. Wspaniałe zwierzę, które
po moim pojawieniu się w domu automatycznie przyjęło mnie jako
nowego szczeniaka w stadzie i otoczyło troskliwą opieką. W ogrodzie,
który był jej królestwem, byłem najbezpieczniejszym stworzeniem na
świecie. Zanim jednak mogłem poznać uroki zewnętrznego świata,
czekała mnie jeszcze jedna przygoda z medycyną.
12 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

W styczniu 1978 roku nieoczekiwanie dla wszystkich lekkie


przeziębienie przerodziło się w obustronne zapalenie płuc. W latach
70. dla trzymiesięcznego dziecka oznaczało to praktycznie wyrok
śmierci. Stara pani doktor, wezwana do domu na wizytę, pokiwała
smutno głową i wypisała skierowanie do szpitala. Nadzieje były marne.
W tamtych czasach śmiertelność wśród niemowląt była ogromna. Na
szczęście dla mnie, ojciec znowu postawił na swoim i nie pozwolił
oddać mnie do szpitala. Dom zamienił się w oddział. Na strychu,
gdzie mieszkaliśmy, na ścianach rozwieszono mokre prześcieradła,
które miały pomóc mi oddychać. Rodzice na przemian czuwali ze
mną w ramionach, gdyż położony na wznak natychmiast zaczynałem
się dusić. Co trzy godziny dostawałem końską dawkę antybiotyku.
Tymczasem na parterze trwała narada wojenna dziadków z ciotką,
przekonanych, że “ten niewydarzony studencina chce zabić dziecko”.
Nie znali jednak mojego ojca, ani mnie. Na przekór zdumionej lekarce
i wszelkim przepowiedniom znowu okazało się, że będę żył.
Kiedy w końcu wolno było wystawić mój wózek na dwór,
opiekę nade mną przejęła Nua. Zostałem natychmiast zaanektowany
jako ukochany szczeniak i mowy nie było, by ktokolwiek poza
moją babcią i mamą mógł się do mnie zbliżyć. Nua zresztą była
wyjątkowym psem.
Nienawidziła dwóch rzeczy: kotów i alkoholu.
Pojawienie się kota w naszym ogrodzie było równoznaczne
z jego śmiercią. Żadnemu nie przepuściła. Dopiero obecność na
ogródku mojego wózka spowodowało lekkie złagodzenie zasad.
Alkoholu jednak nie tolerowała nigdy. Kiedy dziadek wrócił kiedyś
do domu po jednym kieliszku wódki, Nua rzuciła się jak zwykle,
żeby go przywitać. Kiedy jednak wyczuła zapach alkoholu, cofnęła
się, odwróciła tyłem i przez kilka dni “nie widziała” dziadka.
Ignorowała go do tego stopnia, że kiedy stawał w drzwiach na jej
drodze, potrafiła uderzyć głową w jego nogi, następnie ominąć go
i iść dalej. Nie pomagały żadne przekupstwa. Dopiero po pewnym
czasie przychodziło wybaczenie.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 13

Kiedy w ciepłe dni na podwórku pojawiał się wózek,


natychmiast ogród był dzielony na strefy. Pierwsza, w promieniu
5 metrów od wózka, była strefą zero. Wstęp do niej miała jedynie
Nua, babcia i mama. Każda inna osoba mogła przypłacić to życiem.
Kolejna strefa to przestrzeń od 5 metra do połowy ogrodu – tam
mogli poruszać się inni domownicy. Dalej była strefa trzecia, po
której w czasie dyżuru pod wózkiem mogły poruszać się nawet
koty. Nua pilnowała mnie jak oka w głowie. Kiedy zaczynałem
płakać, podnosiła alarm na całą Sadybę. Kiedy zbyt długo spałem,
potrafiła skakać na dwóch łapach, by sprawdzić, czy mnie ktoś
nie ukradł. Wyobraźcie sobie prawie dwumetrowej długości psa,
skaczącego na dwóch łapach obok wózka z dzieckiem...To musiał
być słodki widok.
Idylla dla Nui skończyła się, kiedy zacząłem raczkować.
Jej ukochany szczeniak buszował po ogrodzie, a ona biedna nie
bardzo wiedziała, co robić. Brakowało mi fałdy skóry na karku, za
który można by chwycić i zanieść z powrotem do domu. A każda
próba uchwycenia za cokolwiek kończyła się wrzaskiem. W końcu
ograniczyła się do chodzenia za mną krok w krok z nosem przy
pieluchach i zawracania pyskiem, kiedy jej zdaniem oddaliłem
się zanadto.
Nua pozwalała mi na wszystko. Babcia opowiadała mi, jak
kiedyś wyszła na dwór i zamarła z przerażenia. Zobaczyła psa
siedzącego z otwartym pyskiem i jej wnuka, trzymającego rękę
zanurzoną po łokieć w psim gardle. Podobno Nua patrzyła na
babcię wzrokiem mówiącym: “No co ja mogę?”. W każdym razie
nigdy nie zrobiła mi najmniejszej krzywdy, nie pozwoliła też, by
ktokolwiek mnie skrzywdził. Kiedy ktoś kiedyś, ot tak dla żartu,
podniósł na mnie rękę, rzuciła mu się do gardła, i trzeba było ojca
i dziadka, żeby ocalić dowcipnisiowi życie. Już nigdy więcej nikt
nie próbował przy niej tak żartować.
Wszyscy bardzo płakaliśmy, kiedy Nuę trzeba było uśpić.
Miała 18 lat i cierpiała bardzo z powodu nosówki. Pod koniec
14 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

życia była już prawie ślepa i nie mogła chodzić. Ale kiedy tylko
wyczuwała gdzieś mój zapach, natychmiast udawała, że nic jej nie
jest i że jest gotowa do zabawy. To najwierniejsza opiekunka, jaką
kiedykolwiek miałem.
Po Nui pojawił się Rambo, młody owczarek niemiecki, który
był jej całkowitym przeciwieństwem. Młode, rozpieszczane przez
wszystkich szczenię ganiało za wszystkim, co się ruszało, nie
gardziło żadnym człowiekiem, któremu można było wylizać twarz,
i uwielbiało kolana mojej matki. Pamiętam, kiedy był już całkiem
sporym psem, nadal uwielbiał włazić jej na kolana. Zazwyczaj
wyglądało to tak, że mieściły mu się trzy łapy, a jedna zwisała z
kolan mamy, sukcesywnie rujnując jej każdą nową parę rajstop.
Przypomnę jedynie, że w tamtym okresie rajstopy były towarem
wybitnie deficytowym. Posiadanie szalonego psa zmotywowało
mojego dziadka do przeprowadzenia reorganizacji ogrodu, w
związku z czym pojawiły się furtki, płotki i siatki. Myliłby się jednak
ten, kto sądziłby, że ogrodzenie było w stanie powstrzymać Rambo
przed witaniem każdego pacjenta babci. Z czasem psiak dorobił się
klatki z murowaną budą, gdzie spędził resztę naszego wspólnego
życia. Wypuszczało się go tylko po zamknięciu gabinetu, aby mógł
się do woli wyszaleć w ogrodzie.
Ogród dziadków to zresztą oddzielna historia. Dziadek był z niego
bardzo dumny, bo wiele rosnących tam roślin było ewenementem
w Warszawie: jako jedyni, poza ogrodem botanicznym, mieliśmy
dwa przepiękne okazy kasztana jadalnego. Dziadek hodował również
własne gruszki, jabłka, maliny, porzeczki, a nawet brzoskwinie i
morele. W osamotnionym kącie ogrodu panowało wiecznie ocienione
królestwo wina. Winorośle, posadzone w zamierzchłych czasach,
opanowały całe ogrodzenie. Co roku, kiedy winogrona dojrzewały,
cała rodzina była zapędzana do winobrania. Soki, galaretki i dżemy
z winogron pamiętać będę do końca życia.
Z tego pierwszego okresu życia nie pamiętam zbyt wiele,
ale z opowiadań mamy i przebłysków pamięci wiem, że w całym
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 15

domu były dwa miejsca, w których zawsze można było mnie


znaleźć. Pierwszeństwo miał zawsze ogród. Tam miałem swoje
tajemne skrytki i schowania; tam spędzałem najwięcej czasu,
doprowadzając do rozpaczy opiekunki, babcię i mamę, które
poświęcały nieraz długie godziny, nie mogąc mnie znaleźć w
gąszczu malinowego zagajnika, obejmującego swą powierzchnią
trzy czwarte ogrodu. Wytrawni tropiciele wiedzieli jednak, że w
samym środku jest polanka, na której zazwyczaj układałem się do
poobiedniej drzemki. W ogrodzie stała również szopa z garażem.
Tam ćwiczyłem swoje umiejętności wynalazcy. Trzeba przyznać,
ze dziadek z babcią dzielnie mi w tym sekundowali, mając może
nadzieję, że wyrośnie ze mnie inżynier. Kiedy miałem 11 lat, mama
wracając z pracy do domu, zobaczyła babcię dźwigającą deskę.
Zapytała, co robi i usłyszała, wypowiedziane tonem jak najbardziej
poważnym: „Szymek buduje szybowiec”. Samolotu wprawdzie nie
zbudowałem, ale co nawymyślałem to moje.
Jeżeli nie przebywałem w ogrodzie, czy to z powodu złej
pogody, czy zimna, znaleźć mnie można było w kuchni. Tam,
pod czujnym okiem babci, a niekiedy i ojca, poznawałem tajniki
gotowania.
Ech, kuchnia na Goraszewskiej... Tajemne zapiski babci na
starych karteczkach z kalendarza, przepisy z pożółkłego zeszytu
i długie godziny opowieści o wyższości placka drożdżowego nad
kruchym przekładańcem. Miłość do gotowania została mi zresztą
do dnia dzisiejszego.
Nie pamiętam już teraz, kiedy rodzice podjęli decyzję o
usamodzielnieniu się. W każdym razie miało to niewielki skutek,
bo i tak każdy weekend spędzaliśmy na Sadybie. Jednak oficjalnym
miejscem zamieszkania stał się warszawski Ursynów i dziesiąte
piętro nowego wieżowca przy ulicy Puszczyka. Lokalizacja świetna,
bo i dobry dojazd do Centrum, a dla mojej mamy wygoda w postaci
żłobka, przedszkola i szkoły pod blokiem. Dla mnie luksusem był
własny pokój.
16 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Pamiętam swoją pierwszą nianię na Ursynowie. Była to


młoda córka sąsiadów, która razem ze mną świecowymi kredkami
potrafiła zamalowywać całą ścianę mojego pokoju. Były to piękne
czasy, brutalnie przerwane przez remont i pokrycie ścian ohydnymi
tapetami w bambus, po których nie dało się już rysować.
W tak zwanym międzyczasie poszedłem do żłobka. Instytucję tę
pamiętam jedynie ze względu na obraz pań wychowawczyń wynoszących
na dwór wielkie kotły z serwatką, którą nieodmiennie dawano nam do
picia, łudząc się, że to paskudztwo poprawi nasze zdrowie. Wtedy też
zaczęły się moje wyjazdy z ojcem do jego rodziny na Białostocczyźnie.
Puszcza Biała, Rabalina i prawdziwe piękno natury. Może wyda się Wam
to dziwne, ale właśnie dzięki tym wyjazdom nauczyłem się cenić dobre
jedzenie. Moja babcia, mimo doskonałej kuchni, nie umiała nakłonić
mnie do jedzenia. Wolałem gotować niż jeść. Z dzieciństwa przetrwało
zdjęcie, na którym siedzę na pracującej pralce, obok pali się świeczka,
a babcia próbuje mnie nakarmić. Wierzcie mi lub nie, ale tyle trzeba
było zachodu, by zmusić mnie do jedzenia.
I dopiero ojciec, surowy lekarz medycyny, znalazł sposób.
Kiedy byliśmy na wakacjach w Rabalinie, któregoś ranka spytał,
czy chcę śniadanie. Odpowiedź była z góry znana: „Nie i koniec”.
Dobrze, powiedział mój tato i zabrał mnie na czterogodzinny
spacer po lesie. Po powrocie padło pytanie, czy zjem obiad. Nadal
odmawiałem, więc tatuś, zgodnie z zasadą „nie to nie”, zabrał
mnie na kolejne 4 godziny do lasu. Po powrocie sam zapytałem
uszczęśliwioną tym faktem ciotkę, co będzie na kolację.
Tak zresztą poznałem cudowny, niczym niezastąpiony smak
kartaczy z dziczyzną. Czy uwierzycie, że zdobycie tego przepisu
zajęło mi ponad 14 lat? Ciotka strzegła go jak oka w głowie. Kiedyś
się z Wami nim podzielę. Wieloletnie wyjazdy do Rabaliny i Ełku,
gdzie mieszkała moja druga babcia, zaowocowały jeszcze większym
przywiązaniem do kuchni i przyrody. Oraz nieocenioną dawką
wschodniego szaleństwa. Babcia Jadzia albowiem, w odróżnieniu
od warszawskiej babci Wandzi, nie była stateczną matroną.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 17

Kiedy byłem jeszcze mały, babcia pracowała jako dyrektorka


Zespołu Szkół w Ełku. Były to czasy, kiedy produkcja domowego
wina mogła skończyć się pobytem w więzieniu. Babcia jednak co
pewien czas wysyłała nam paczkę z czterema słoikami wypełnionymi
domowej roboty spirytusem. Jak zabezpieczała zawartość przed
kontrolą? Na każdym słoiku była nalepiona karteczka z napisem
„Woda Święcona”. Babcia gorąco wierzyła, że komuniści boją się
wody święconej i nie tkną przesyłki. Jak pokazała historia, miała
chyba rację.
Po latach dowiedziałem się, że babcia była naprawdę
oryginałem co się zowie. Ów spirytus pędziła nie gdzie indziej jak
we własnym gabinecie w szkole. Dlaczego nigdy nie miała kłopotów
z władzami? Może dlatego, że była uwielbianą przez wszystkich
dyrektorką. Tata opowiadał mi, jak kiedyś podczas matur siedziała
w komisji i jedna z dziewczyn, podchodząc do stołu, by oddać pracę,
zgubiła ściągi. Zasadą panującą wtedy w szkołach było, że jeżeli
czegoś nie zauważył przewodniczący komisji, sprawy nie było.
Babcia na owym egzaminie rzuciła się do okna podziwiać pogodę,
a dziewczyna szybko sprzątnęła ściągi. Taką miałem babcię...
Ale nie tylko rodzina od strony taty była szalona i
niewyczerpana w niesamowitych pomysłach.
Mama opowiadała mi, jak byliśmy kiedyś na weselu w rodzinnej
wsi jej mamy, a mojej babci. Wszystko pięknie przygotowane do
przyjęcia, które miało się odbyć dzień później. W jednym z pokoi stały
weselne torty i ciasta. Pech chciał, że w tym samym pomieszczeniu
drzemkę uciął sobie jeden z wujków. Sen miał twardy i donośny, a
jego chrapanie rozlegało się w całym domu. Zaniepokojony tymże,
pobiegłem do ciotki i z przerażeniem zapytałem, czy wujek tortów
nie zachrapie. Do dzisiaj mi to wypominają. W Ciechominie, bo o tej
wsi mowa, spędziłem niejedno lato. Tam też poznałem sztukę walki
z kurami. Tak, tak, nie ma co się śmiać. Dla czteroletniego brzdąca
kogut w bojowym nastroju to nie lada przeciwnik. Zaatakowany
przez takiego przywódcę kurzego stada, dzielnie broniłem się
18 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

patykiem aż do przybycia odsieczy w postaci prababci. Dla mnie


historia skończyła się podrapaną twarzą, dla koguta zaś... rosołem.
Na tej uroczej posiadłości poznałem również głęboko skrywaną
przez kury tajemnicę. Trzeba było widzieć moje przerażenie, kiedy
odkryłem, że kury potrafią... latać. “Dziadku Kura na Dachu” stało
się moim przezwiskiem na kolejne kilka lat.
Innym miejscem, gdzie spędzaliśmy wakacje, była nadmorska
miejscowość Kąty Rybackie, w której dla swoich pracowników dziadek
wybudował przepiękny ośrodek wypoczynkowy. Oczywiście, my jako
rodzina prezesa mieliśmy zawsze gotowe pokoje. Z tamtego okresu
pamiętam bardzo dobrze smak świeżo wędzonej ryby, raki gotowane
w środku nocy i przepiękną katedrę w Oliwie. Podczas jednego z takich
wypadów nad morze mój ojciec odbył przyspieszoną trzymiesięczną
służbę wojskową, którą zresztą w większości, jak sam opowiadał, spędził
w areszcie, za “wprowadzanie plutonu w stan wesołości”. Przy okazji
przysięgi mamusia najadła się niezłego wstydu, bo kiedy, jako mały
szkrab, zobaczyłem wysiadających ze stara rekrutów, podobno na
cały regulator wrzasnąłem: ”Mamo... patrz... ilu tatusiów!!!”. Widać,
już wtedy coś mnie ciągnęło do facetów w mundurach.
W przerwach pomiędzy wakacjami i weekendowymi pobytami
na Sadybie toczyłem normalne życie szczęśliwego brzdąca. No
dobrze, może nie takie do końca normalne. Ostatecznie nie każdy
malec ma okazję witać swojego ojca, wpadającego na obiad do domu
karetką na sygnale. Tatuś jeździł wtedy w pogotowiu, odrabiając
dyżury potrzebne mu do dalszej edukacji. Z opowieści pamiętam
jedną z jego ulubionych pacjentek, która wzywała ich regularnie.
Była to starsza kobiecina, z poważną nadkwasotą żołądka, która
uwielbiała bigos. Z racji wieku dobrze zorientowana w czasie i
możliwościach systemu opieki zdrowotnej, zazwyczaj dzwoniła
na pogotowie, jak bigos dochodził na gazie. Zanim przyjechała
karetka, babcia zdążyła już zjeść swoją porcję i spokojnie czekała
na pierwsze bóle i lekarstwa. Raz jednak jej nie wyszło, bo tatuś
wycwanił się i... przyjechał dużo szybciej niż zazwyczaj. Podobno
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 19

zdziwiona starowinka zdążyła jedynie powiedzieć: „Ależ panowie,


przecież jeszcze nie zjadłam”. Nie pomogły tłumaczenia, babcia
trafiła na ostry dyżur, tak profilaktycznie.
Z tamtego okresu pamiętam jeszcze historię o mojej
długoletniej nienawiści do szpinaku i pieczarek.
Wzięła się ona z przedszkola, gdzie pewnego dnia nakarmiono
nas pieczarkami duszonymi na maśle. Nigdy nie odkryliśmy, co z
nimi było nie tak, ale fakt faktem – wymiotowałem po nich dalej
niż widziałem. Mama, która nie wiedziała o tym, doprawiła mnie
w domu kolejną porcją duszonych pieczarek, które, podobnie jak
poprzednie, spontanicznie opuściły mój żołądek tą samą drogą, którą
do niego weszły. Do tych przepysznych grzybów przekonałem się
dopiero wiele lat później, już po skończeniu szkoły podstawowej.
Szpinak obrzydzono mi w dzieciństwie, kiedy w polskich
przedszkolach, w ramach tak zwanego zdrowego odżywiania,
pasiono nas mdłą papką duszonego na maśle, rozdrobnionego do
niemożliwości szpinaku bez soli, pieprzu i czosnku, za to z sadzonym
jajkiem. Szpinak zasmakował mi ponownie dopiero na studiach, a
do jajek sadzonych potworną awersję mam do dzisiaj.
Moje dziecięce wspomnienia kulinarne nie byłyby pełne
bez dwóch anegdot. Pierwsza dotyczy czasów, kiedy właśnie
wprowadziliśmy się do mieszkania na Ursynowie.
Moja rodzicielka uczyła się dopiero gotować i nie wszystko,
co wychodziło spod jej rąk, nadawało się do jedzenia. Do dzisiaj
oboje wspominamy jej pierwszą przygodę z knedlami.
Knedle to zdecydowanie wredne kluski, jak dla początkującego
kucharza. Moja mama uparła się jednak, że zrobi je całkowicie
sama. Nadal nie udało się nam odkryć, czego dodała za dużo albo,
o czym zapomniała. W każdym razie knedle wyszły pancerne.
Mieszkaliśmy wtedy na dziesiątym piętrze, więc ostatecznym
testem dla klusek, po tym jak za pomocą tasaka usiłowaliśmy
wydobyć z nich śliwki, było zrzucenie ich przez okno na ziemię.
20 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Wiem, że trudno Wam będzie w to uwierzyć, ale następnego


dnia znajdowaliśmy te knedle na ziemi w stanie tylko lekko
spłaszczonym. To się nazywa potęga polskiego knedla.
Z owych knedli śmialiśmy się jeszcze przez długie lata, nawet
w okresie, kiedy moja mama naprawdę nauczyła się gotować.
Chociaż przyznać należy, że do dzisiaj cała nasza rodzina kluski
woli kupować w sklepie.
Druga historia związana jest z upodobaniem mojego ojca do
eksperymentowania z domową produkcją rozmaitych trunków.
Pamiętam, że w naszej kuchni zawsze stał jakiś balon, w którym
coś dziwnie wyglądającego po cichutku sobie bulgotało.
Ponieważ u dziadków w ogrodzie rosło pięć jabłonek, część
z nich zawsze trafiała do przeróbki. Kiedyś mój szacowny ojciec
postanowił nastawić jabłecznik, który nieszczęśliwie skwaśniał.
Tata nie miał w zwyczaju marnowania czegokolwiek, więc nieudany
trunek postanowił przerobić na ocet jabłkowy – świetny do
rozmaitych sałatek i marynat. Tak więc skwaśniały nastaw leżakował
sobie dalej w kuchni. Nikt nie wie, czy wydarzenia sprowokowała
ukryta wada szklanego balonu, czy po prostu mama przesuwając
balon, zbyt mocno docisnęła go do klinkierowej wykładziny w
kuchni. Pewnej nocy obudził nas huk jakby się nasz wieżowiec
walił. Do drzwi zaczęli stukać przerażeni sąsiedzi, a my w popłochu
szukaliśmy źródła wybuchu.
Kiedy weszliśmy do kuchni, zobaczyliśmy... jabłkowy
Armagedon. Piętnastolitrowy szklany baniak, napełniony
dziesięcioma litrami przefermentowanych i skwaśniałych jabłek,
po prostu wyleciał w powietrze. Nieznośny zapach jabłkowego
octu unosił się w kuchni jeszcze wiele tygodni, a pestki i skórki
jabłek znajdowaliśmy w szczelnie zamkniętych szufladach nawet
po kilku latach.
Historia ta miała jednak swoją dobrą stronę. Okazało się
bowiem, że przy okazji bomba octowa spowodowała, że nasze
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 21

mieszkanie przez cały kolejny rok było wolne od ówczesnej plagi


budownictwa mieszkaniowego, czyli czerwonych mrówek. Te
zmyślne zwierzaki po prostu nienawidziły zapachu octu.
Mama wprawdzie upiera się do dzisiaj, że wino było z dzikiej
róży, ale, nie wiedzieć czemu, mnie utkwiło w pamięci, że były to
jabłka. Może te jabłonki u dziadków tak na mnie wpłynęły? A może
tajemnicze zniknięcie mrówek?
Mrówki faraona to zresztą całkowicie odrębna historia. Każdy,
kto w latach 80. XX wieku mieszkał w blokowiskach, wiedział,
co to znaczy. Mrówki były prawdziwą plagą. Potrafiły pojawić się
znikąd i opanować mieszkanie. Opanować dosłownie, bo wyobraźcie
sobie minę zaspanego człowieka, który pijąc poranną kawę, chce
skorzystać z cukiernicy i po podniesieniu wieczka znajduje w niej
około dwudziestu mrówek pracowicie przenoszących kryształki
cukru poza jej obręb.
Razem z dziećmi sąsiadów robiłem wtedy doświadczenia,
polegające na układaniu kawałków owoców na środku patery
wypełnionej wodą i budowaniu licznych mostów z zapałek.
Potrafiliśmy godzinami przypatrywać się, jak mrówki wysyłały
swoich zwiadowców, którzy odnajdywali drogę do owocu.
Cieszyliśmy się ogromnie, kiedy wybierały naszą drogę, choć
czasami potrafiły nas zaskoczyć.
Na Ursynowie odbył się również mój chrzest. Nieco późniejszy
niż to zazwyczaj bywa, a to za sprawą nieugiętego charakteru mojego
ojca i równie nieugiętego proboszcza parafii, w której mieszkali
moi dziadkowie. Z opowieści wiem, że zaraz po moich narodzinach
dziadkowie zaczęli załatwiać sprawy chrztu. Jednak ksiądz zażyczył
sobie wizyty ojca – znanego mu już wtedy jako ateista. Ksiądz
na siłę usiłował przekonać mojego rodziciela, by ten powrócił na
łono Kościoła rzymskiego. Skończyło się to ponoć trzaśnięciem
drzwiami od zakrystii i stwierdzeniem, że dziecko ochrzczone nie
będzie, chyba że po jego – ojca – trupie. Jak pokazała historia,
śmierć ojca nie była konieczna i kilka lat później, jako najstarszy w
22 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

grupie, zostałem ochrzczony w podziemiach kościoła budowanego


na Ursynowie. Do parafii na Sadybie wróciłem dopiero wraz z
powrotem do domu dziadków. Zanim to jednak nastąpiło, czekała
mnie jeszcze przygoda z przedszkolem.
Dziecko do lat siedmiu albo pozostaje pod opieką rodziców,
albo korzysta z usług państwowych lub prywatnych przedszkoli.
Tak przynajmniej jest teraz. W czasach mojego dzieciństwa rodzice
nie mieli wielkiego wyboru. Prywatnych przedszkoli praktycznie
nie było, a mało kogo było stać na całodobową opiekę. Tak więc i ja
trafiłem pod opiekę dwóch ursynowskich przedszkoli. Pierwsze to
państwowe przedszkole usytuowane koło Wyścigów Konnych. Ta
szacowna instytucja mieściła się w pięknym, starym budynku. Nie
byłem tam zbyt długo, ale pamiętam doskonale, że przedszkole to
miało własną scenę. Tam zresztą po raz pierwszy zaznałem smaku
aktorstwa, występując jako kot. Mama opowiadała mi, że po nocach
szyła mi kostium zgodnie z wymogami pań przedszkolanek. Zresztą
zawsze miała zręczne palce do igły i spod jej rąk wyszło wiele
kostiumów, używanych potem przeze mnie na rozmaitych balach
karnawałowych.
Po krótkiej przygodzie z przedszkolem przy ulicy Wyścigowej
trafiłem do drugiego, mieszczącego się tuż pod naszym blokiem. To
był zupełnie inny świat. Nowe budownictwo, nowi znajomi, nowe
wychowawczynie. Co ciekawe, już wtedy okazałem się niezłym
indywidualistą i za nic w świecie nie chciałem się dopasować
do obowiązujących norm. Zamiast tak jak każde inne dziecko
przechodzić z grupy do grupy, ja skakałem po nich jak najęty.
Zresztą i tak najwięcej czasu spędzałem z najstarszymi dzieciakami,
bo moi rówieśnicy jakoś nie pasowali do mnie. A może to raczej ja
nie pasowałem do nich. Z przedszkola na ulicy Puszczyka pamiętam
kilka epizodów.
Kiedy z perspektywy dzisiejszych doświadczeń przyglądam
się sobie-dziecku, śmiało mogę powiedzieć, że rosłem na
homoseksualistę. Jako jedyny chłopiec w przedszkolu zupełnie
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 23

nie interesowałem się piłką nożną, samochodami czy żołnierzami.


Natomiast z dziką pasją studiowałem gotowanie i jako pierwszy
w grupie dorobiłem się własnej minikuchenki. Może się Wam to
wydawać śmieszne, ale wtedy taka zabawkowa kuchenka kosztowała
majątek i kupić ją można było tylko w jednym sklepie w Warszawie.
Uparłem się i w końcu ją dostałem... Wspominam kuchenkę ze
wzruszeniem, chociaż mama twierdzi, że bawiłem się nią zaledwie
przez tydzień.
Już wtedy ktoś zauważył, że normalne dziecko to ze mnie
nie będzie. Pani pedagog przedszkolna wezwała mojego ojca na
poważną rozmowę. Jej obawy wzbudziło pewne wydarzenie. Otóż
do przedszkola przyszła kiedyś pani z wiolonczelą. Takie muzyczne
spotkania miały dobrze wpływać na dzieci. Oczywiście podczas
koncertu większość moich rówieśników zajmowała się wszystkim,
tylko nie słuchaniem. Ale nie ja. Wedle zaniepokojonej pani pedagog
podczas całego koncertu siedziałem cicho, ze skupieniem słuchając
muzyki. Z tego skupienia nie zauważyłem nawet, jak włożyłem
sobie do buzi kapeć. Pani pedagog twierdziła, że to zły objaw.
Niestety, trafiła na mojego ojca, który miał swoje zdanie na temat
pedagogów... Znowu trzasnęły drzwi. Ale tym razem zostałem w
przedszkolu.
Zgodnie z zasadami edukacji dziecko powinno ukończyć
przedszkole, znając przynajmniej alfabet drukowany. Uczyliśmy
się oczywiście z elementarza i klocków z literkami. To znaczy
dzieci się tak uczyły. Bo ja uczyłem się czytać na komiksach z
Kajkiem i Kokoszem. Kiedy ojciec zauważył, że czytanie idzie
mi całkiem nieźle, zaczął poświęcać część wieczoru na wspólną
lekturę mojej pierwszej książki. Była to Szwambrania Lwa Kassila.
Ta autobiograficzna powieść z czasów pierwszej wojny światowej
otworzyła przede mną drogę do wyobraźni. Wiecie, że dzieci mają
ogromną wyobraźnię, prawda? Moja była przeogromna. Potrafiłem
zamykać się w pokoju i godzinami studiować swój wewnętrzny
świat, który tworzyłem dla własnych potrzeb.
24 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Kiedy z tatą skończyliśmy Szwambranię, okazało się, że czytam


już sam i to w miarę płynnie. Ojciec rzucił mnie więc na głęboką
wodę, dając mi pierwszy tom trylogii Tolkiena.
Była to moja pierwsza samodzielnie przeczytana książka.
Po niej przyszły następne. Mogę z dumą powiedzieć, że do dzisiaj
książki po prostu połykam. Jako pięciolatek w dwa tygodnie
przeczytałem trzy tomy Władcy Pierścieni. Później zająłem się
innymi lekturami. Tata mówi, że najbardziej zdziwił się kiedyś, jak
wszedł do swojego gabinetu i zastał mnie nad rozłożonym atlasem
anatomicznym. Nic z niego nie rozumiałem, ale z przyzwyczajenia
po prostu czytałem co mi w rękę wpadło.
Kiedy kończyłem grupę starszaków i szykowałem się do
pójścia do klasy I f w szkole podstawowej mieszczącej się tuż obok
przedszkola, zachorował mój dziadek. Okazało się, że ma raka
podniebienia i wymaga praktycznie stałej opieki medycznej. Wtedy
też rodzice podjęli decyzję o powrocie na Sadybę, aby tata mógł
pomóc babci w opiece nad dziadkiem. Dla mnie oznaczało to znowu
zmianę środowiska. Miałem pójść do klasy I a w Szkole Podstawowej
nr 103 im. Bohaterów Warszawy. Nie wiedziałem wówczas jeszcze,
że czeka mnie najbardziej interesujące i jednocześnie chyba
najbardziej stresujące osiem lat mojego życia.
Wszyscy wierzyliśmy, że uda się pokonać chorobę dziadka
i wszystko wróci do normy. Bóg jeden wie, jak bardzo się
myliliśmy.
Początkowo zamieszkaliśmy na strychu, w drugiej połowie
domu. Pierwsze piętro zajmowała niepodzielnie prababcia, którą
pamiętam do dzisiaj, jak do końca swojego życia potrafiła opowiadać
barwne historie z czasów pierwszej i drugiej wojny światowej. Ona
też nauczyła mnie ekumenizmu, opowiadając o ukrywanych Żydach
i uratowanej przed bolszewikami prawosławnej ikonie.
Prababcia kojarzyć mi się będzie zawsze z jeszcze jedną
historią. Między nią a jej synową, czyli moja babcią, toczyła się
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 25

swoista wieczna walka. Prababcia Irena miała bowiem pewien


zwyczaj, zachowany jeszcze z czasów obu wojen. Żyła ona w
ciągłym strachu, że wojna znowu może wybuchnąć, dlatego też
przez całe życie pracowicie zbierała chleb. Kupowała olbrzymie ilości
bochenków pieczywa, kroiła na kromki, suszyła w piecu i chowała
do poszewki w szafie. Dwa razy do roku babcia wykradała jej ten
worek z szafy i wyrzucała zeschłe suchary do śmieci. Prababcia
robiła dziką awanturę i zaczynała całą procedurę od nowa. Trwało
to aż do momentu, kiedy nie była w stanie już sama chodzić.
Garaż, który mieścił się pod wielką werandą, mój ojciec
przerobił na swój pierwszy gabinet. Wtedy też dostałem zakaz
bawienia się w ogrodzie podczas jego pracy. Ojciec pewnie bał
się, że mógłbym podglądać go przez okno. Nie wiedział jednak,
że jego gabinet znałem dokładnie, bo kiedy gdzieś wyjeżdżał.
“pożyczałem” klucze i buszowałem w tym dziwnie pachnącym
środkami odkażającymi miejscu. Znałem działanie każdego
narzędzia i urządzenia w gabinecie. Taki byłem oryginał.
Dziadek przez większą część swojej choroby pracował.
Kiedy kolejne operacje nie przynosiły skutku, powoli odsuwał
się od obowiązków. Ostatnia operacja pozbawiła go głosu, a tym
samym uniemożliwiła dalszą pracę. Zamknął się w domu i powoli
zaczął gasnąć.
Zanim to jednak nastąpiło, zdążyliśmy jeszcze hucznie
obchodzić wesele mojej ciotki, która przeprowadziła się do męża
nad morze, oraz moją pierwszą Komunię, na którą dostałem rower.
Z tym świętem wiąże się jeszcze jedna ciekawostka. Otóż w tamtym
okresie uwielbiałem chodaki. Te buty z drewnianą podeszwą były
moim ulubionym obuwiem. Domyślacie się zapewne, w jakich
butach pojechałem na swoją pierwszą przejażdżkę rowerem? Że
zakończyła się ona szczęśliwie, zawdzięczam chyba tylko temu, że
nie trwała zbyt długo.
Zanim jednak przystąpiłem do pierwszej Komunii, poszedłem
do szkoły.
26 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 27

NIE BYŁOBY TO MOJE,


GDYBY BYŁO TO NORMALNE...
W klasie I a byłem tylko przez rok. Nie pamiętam już niestety,
jakie przyczyny spowodowały, że od drugiej klasy chodziłem już
z literką „d” zamiast „a”. Dziś muszę przyznać, że nie był to
najszczęśliwszy zbieg okoliczności. Jako obcy, zawsze trzymałem się
na uboczu. Chodziłem do kościoła, zostałem nawet ministrantem. Z
tej ministrantury szybko jednak zrezygnowałem, kiedy zobaczyłem,
jak siostry zakonne rozkradają dary z USA.
Kiedy miałem dziesięć lat, mama po raz pierwszy wysłała
mnie na zimowisko. Leżący już wtedy dziadek, którego karmić
trzeba było przez sondę nosową, bardzo nalegał na ten wyjazd.
Najwyraźniej przeczuwał swoją śmierć, odszedł bowiem dwa dni
po moim wyjeździe. Przez to nie mogłem być na jego pogrzebie.
Kiedy wróciłem i dowiedziałem się o wszystkim, mojej rozpaczy
nie było końca.
Dziadek jednak nie zostawił mnie samego. Tego samego roku,
kiedy w ciepłe dni pojechaliśmy całą klasą na dwudniową wycieczkę
do Puszczy Kampinoskiej, zdarzyło się coś, co spowodowało, że do
dzisiaj patrzę na świat pozazmysłowy dużo uważniej niż inni ludzie. Już
wtedy byłem traktowany jako obcy w swojej grupie. Bardziej dojrzały,
oczytany, nad grę w piłkę przedkładający dyskusję z nauczycielami.
Na wycieczce mieliśmy spać w typowych domkach
letniskowych. Były to trójkątne budowle, w których pokoje
rozmieszczone były wedle tego samego schematu: na dole pokój
czteroosobowy, na górze pokój jednoosobowy i drugi, dwuosobowy.
Nietrudno się domyśleć, który z nich przypadł mi w udziale.
Po zapadnięciu zmroku wyszedłem z domku, aby się umyć we
wspólnej łazience, która znajdowała się w oddzielnym budynku. Była
ciepła i pogodna noc. Kiedy skończyłem myć zęby i zbierałem się
28 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

do wyjścia, zobaczyłem w przejściu swojego dziadka, który siedział


na krześle i z groźną, a może smutną, miną groził mi palcem. Jak
przystało na dziesięciolatka, narobiłem wrzasku i jak bomba
wpadłem do naszego domku. Po opowiedzeniu całej historii reszcie
dzieciaków doprowadziłem do sytuacji, w której prawie cała klasa
spała w jednym czteroosobowym pokoju. W środku nocy zerwała się
burza. Jeden z piorunów uderzył w drzewo obok naszego domku,
łamiąc konar, który wybijając szybę, wbił się w łóżko, w którym
miałem spać. Do dzisiaj twierdzę, że dziadek uratował mi życie.
Po śmierci dziadka przeprowadziliśmy się ze strychu od
prababci na drugą stronę domu. Tata zajął gabinet po dziadku, gdzie
w przerwach między dyżurami kontynuował swoją naukę, mama
królowała na strychu, a ja miałem swoje księstwo naprzeciwko
gabinetu ojca. Pokój ten był kiedyś zresztą pokojem mojej mamy,
nawet meble pozostały te same. Były to jedne z pierwszych mebli,
które można było składać samemu w domu, ówczesny cud techniki.
Rozlatywały się przy każdym mocniejszym uderzeniu. Obok pokoju
była łazienka z murowaną kabiną prysznicową, wielką wanną i
toaletą z bidetem. Wszystko w białych kafelkach. W łazience tej
dzięki ojcu poznałem uroki fotografii, tam bowiem mieściła się
moja pierwsza ciemnia. Do dzisiaj moja mama przechowuje zdjęcia
z tamtego okresu. Czasami lubię do nich wracać.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jakie czarne chmury gromadzą
się nad moją rodziną. Wszystko wydawało się jakoś układać. Moi
rodzice, mimo że zajęci swoją pracą nie poświęcali mi zbyt wiele
czasu, przynajmniej raz do roku starali się zabierać mnie na
zagraniczne wakacje. Dzięki temu poznałem wiele krajów. Pamiętam
szczególnie dwie wycieczki: do Egiptu i Bułgarii.
Do pierwszego z tych krajów polecieliśmy samolotem. Te
sześć godzin lotu to było coś. Dla małego dziecka skoki ciśnienia,
cud techniki w postaci samolotu i nerwowe oczekiwanie na
poznanie kraju, który znałem jedynie z książek i filmów, było
czym niesamowitym.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 29

Pierwsze spotkanie z afrykańską ziemią pamiętam bardzo


dobrze. W drzwiach samolotu powitała nas ściana powietrza, którym
z ledwością dało się oddychać. Gorące, przesiąknięte zapachem
ziemi, przypraw i Nilu, dawało minimalne szanse zaczerpnięcia
głębokiego oddechu. Wylądowaliśmy ciemną nocą, a mimo to
temperatura w Kairze nie spadła poniżej czterdziestu stopni. W
dzień miało być jeszcze cieplej.
Do domu, w którym mieliśmy zamieszkać, a który należał do
mojego ojca chrzestnego, wybraliśmy się wcześniej, zahaczając o
wolnocłowy sklep. Zaopatrzeni w wysokoprocentowe butelki
udaliśmy się na kwatery. Wtedy moja mama popełniła zasadniczy
błąd, dając do niesienia siatki z alkoholem mnie. Oczywiście
musiałem się wywalić, tłukąc wszystko tuż przed drzwiami
mieszkania. Nie wiem, kto był bardziej rozgoryczony, ja czy moi
rodzice chrzestni, w każdym razie następnego dnia na klatce
zastaliśmy gromadę kairczyków z lubością wdychających opary
alkoholu, którego nie wolno im było pić.
W Egipcie poznałem smak prawdziwych lodów. Później przez
wiele lat już nigdzie na świecie nie mogłem odnaleźć tego smaku.
W Polsce były wtedy tylko waniliowe lody Bambino na patyku i
bloki lodowe w lodziarniach. Poznałem również zasadę troski o
rodzinę. Dla muzułmanów byłem dzieckiem, objętym ochroną,
pomimo że niewiernym. Dlatego też nikt mi nigdy nie zrobił tam
krzywdy, nawet kiedy sam chodziłem po arabskim targu. W końcu
mama sama wysyłała mnie po zakupy do piekarni, bo okazało
się, że mały chłopak łatwiej się dogaduje z piekarzem po polsku
niż ona po angielsku. Do dzisiaj pamiętam smak placków, które
nazywaliśmy beretami, a które wypiekane były z pszennej mąki
i stanowiły podstawę pożywienia biedoty. Nadziewane mięsem i
warzywami były lepsze od hamburgerów.
Egipt zauroczył mnie swoją kulturą, historią, a także
nastawieniem do tradycji. To właśnie w tym kraju mój ojciec
chrzestny o mały włos nie stałby się właścicielem stada wielbłądów, a
30 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

ja półsierotą. Podczas zwiedzania targu jeden z kupców proponował


mu za moją mamę dwanaście wielbłądów, w tym jednego białego.
Na szczęście do targu nie doszło.
Ten kraj potrafi uwieść każdego. Dlatego wiem, że kiedyś do
niego powrócę.
Z Egiptu przywiozłem sporo eksponatów, z których większość
do dzisiaj zdobi sale geograficzną i biologiczną w mojej podstawówce.
Poza nimi przywiozłem też dwa żółwie pustynne. Nie pytajcie jak...
Był to pierwszy w moim życiu akt przemytu.
Kolejną podróżą, która głęboko zapadła mi w pamięć, była
wyprawa do Bułgarii. W odróżnieniu od poprzedniej wycieczki
do tego ciepłego kraju, pozostającego wtedy, podobnie jak
Polska, we władaniu partii komunistycznej, wybraliśmy się
pociągiem.
Aby spędzić dwa tygodnie w tym “socjalistycznym raju”,
jechaliśmy dwa dni przez wszystkie możliwe kraje. Najbardziej w
pamięć wbiła mi się Rumunia i widok dzieci stojących na torach
i błagających o cokolwiek do jedzenia. Rzucaliśmy im wszystko:
kanapki, ciastka, cukierki... To było straszne.
W samej Bułgarii nauczyłem się dwóch rzeczy. Pierwsza
to sjesta. Dla Bułgarów czas pomiędzy 12. a 14. był święty i nikt
wtedy nie pracował ani nie chodził na plażę; wszyscy pozostawali
w domach. Nie mogliśmy zrozumieć dlaczego, do momentu, w
którym sami nie poszliśmy na plażę około 13. Możecie wierzyć
lub nie, ale do wody nie dotarliśmy. Piasek, przemieszany z
czarnymi ziarenkami węgla drzewnego, nagrzany był do tego
stopnia, że przejście przez niego w klapkach po prostu nie było
możliwe.
Drugą rzeczą, którą nauczyła mnie Bułgaria, był całkowity
zakaz zakopywania czegokolwiek w piasku na plaży. A już w
szczególności arbuzów, które tam są do kupienia na każdym
niemal rogu.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 31

Wiecie dlaczego?
Bo arbuz zakopany w piasku plaży po godzinie zamienia się
w zupę. Autentycznie!!!
Ta podróż była ostatnią, jaką odbyliśmy jako rodzina w
komplecie. Jakiś czas później mój ojciec wyjechał na staż do
Anglii, z której przysyłał mi listy, a raz nawet mój pierwszy w
życiu komputer. Młodszych czytelników, którzy nie pamiętają
już nawet, że istniały komputery innej klasy niż PC, zapewniam,
że w tamtych czasach Atari 65XE było szczytem marzeń dziecka.
Do dzisiaj pamiętam nabożne czterdziestopięciominutowe
czekanie, aż z magnetofonu kasetowego wgra się do komputera
gra, w której kółka były kwadratowe, a dźwięki nie dorównywały
jakością nawet dzisiejszym melodyjkom do zegarków. Mało
kto pewnie uwierzy, że potrafiłem spędzić sześć godzin przed
komputerem, pracowicie wklepując linijka po linijce kod
programu w Basicu, którego jedynym zadaniem było wyświetlenie
na ekranie powiewającej flagi USA. Powiedzmy, że powiewającej.
Dodajmy do tego jeszcze czarno-biały monitor i wiecznie psujący
się joystick. Uwierzycie, że był to wtedy szczyt techniki?
Po powrocie ojca między moimi rodzicami psuło się coraz
bardziej. W końcu zdecydowali się na rozwód. To były najtrudniejsze
i najbardziej traumatyczne przeżycia mojego dzieciństwa.
Pamiętam, jak będąc na obozie harcerskim, wiedziałem już, że
rodzice się rozwodzą i planowałem wielką akcję zapobiegawczą.
Chciałem wracać do Warszawy, pójść do sądu i powiedzieć, że się
nie zgadzam. Przeryczałem wtedy większość wakacji. Najbardziej
jednak przeżyłem fakt, kiedy dowiedziałem się ostatecznie o
ich rozstaniu. Było to podczas obiadu, jednego z pierwszych po
wakacjach. Pamiętam, że powiedziałem wtedy coś o tym, że się nigdy
nie zgodzę na ich rozwód i że pójdę do sądu, żeby to powiedzieć.
Mama popatrzyła na mnie i powiedziała: „Ale my rozwiedliśmy się
trzy miesiące temu”. To był cios, z którego długo nie mogłem się
podnieść. Ucierpiała na tym moja nauka, psychika i życie. Przez
32 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

wiele lat nie mogłem wybaczyć rodzicom tego, że postanowili


się rozstać. Oliwy do ognia dolewały obie babcie. Niestety, z
bólem stwierdzam, że dla obu punktem honoru było przekonanie
dorastającego dzieciaka, że wina leży po drugiej stronie. Babcia
Wandzia przekonywała mnie, że to wszystko wina ojca, a babcia
Jadzia zwalała winę na mamę. Rozdarty pomiędzy dwiema
rodzinami, o mało nie przypłaciłem tego zdrowiem psychicznym.
Odnalazłem jednak sposób na przepracowanie tego problemu.
Moim wybawieniem okazał się teatr.
Nigdy byście nie zgadli, jak dostałem się na profesjonalną
scenę. Wszystko przez upór i zazdrość. Grałem wtedy już na stałe
w szkolnym teatrze i miałem za sobą bardzo udany debiut w roli
Papkina w Zemście Aleksandra Fredry. Jednak nie wiązałem swojego
życia z tym zawodem. Byłem pod urokiem życia duchownego i
chciałem zostać księdzem. Ale wtedy jeden z moich największych
wrogów, dostał się do Ogniska Teatralnego przy Teatrze Ochoty w
Warszawie. Chełpił się tym bez przerwy, co wywołało u mnie dziki
bunt. Skoro on mógł – pomyślałem – to dlaczego nie ja?
Egzamin do Ogniska zdałem śpiewająco, chociaż moja mama
przypłaciła to złamanym zębem. Okazało się, że orzeszki w polewie
bywają kamienne nie tylko z nazwy.
Tak czy inaczej, dostałem się na pierwszy rok studium
teatralnego prowadzonego przez wspaniałą parę aktorów i
pedagogów, czyli Halinę i Jana Machulskich. Dopełnieniem szczęścia
był fakt, że opiekunem naszego roku została nieocenionej pamięci
Zofia Białoskórska, z którą los miał mnie połączyć na długie lata.
Teatr wchłonął mnie całkowicie. Wprawdzie zajęcia mieliśmy
tylko raz w tygodniu, ale za to stanowiły one dla mnie prawdziwą
ucieczkę i azyl od zewnętrznego świata. Świata, w którym nie działo
się najlepiej.
Moja mama, pozbawiona opieki dziadka i całkowicie
rozbita po rozwodzie, nie miała ani siły, ani możliwości, by
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 33

poświęcać mi wystarczającą uwagę. Stąd też z większością


moich problemów musiałem uczyć się radzić sobie sam. Moja
klasa, otaczający mnie rówieśnicy bynajmniej mi w tym nie
pomagali. Trzy osoby zapamiętam do końca życia. Ich twarze
będą mnie pewnie prześladowały do śmierci. Wojtek, Przemek
i Sebastian. Ta klasowa trójka stanowiła prawdziwe trio piekieł.
Znęcali się nad każdym, kto był wystarczająco słabszy. Zgadnijcie,
kto należał do ich ulubionych ofiar? Chociaż przyznać muszę,
sam dostarczałem im powodów do nienawiści. Byłem inny,
odstawałem od reszty. Bardziej wrażliwy, zakochany w poezji,
nie cierpiący sportu. W dodatku z potwierdzoną dysleksją i IQ
wyższym od ich o kilka punktów. Dysleksja zresztą spowodowała
trwałą nienawiść pomiędzy mną a moją nauczycielką języka
polskiego. Na jednej z lekcji, oddając wypracowania, stwierdziła
przy całej klasie, że takich jak ja należy zamykać w zakładzie dla
psychicznie chorych. Nigdy jej tego nie zapomniałem.
Tak czy inaczej, moja podstawówka to szereg następujących
po sobie upokorzeń. Do dziś ze wstydem przypominam sobie,
jak próbowałem zdobyć przychylność moich prześladowców.
Posunąłem się nawet do tego, że zaprosiłem ich do siebie do
domu, by pozwolić im obejrzeć znalezioną w szafie kasetę porno,
należącą do mojego ojca. Oczywiście, nakryła nas moja mama i
dostałem niezłą burę.
Trójce potworów naraziłem się najbardziej pamiętną
lekcją historii, na której ośmieliłem się stwierdzić, że podziwiam
Żydów. Ci młodzi nacjonaliści spuścili mi za to wodę na głowę,
wcześniej umieszczając ją w klozecie. Nie zapomnę również, jak
na wywiadówce, która miała miejsce po tej aferze, mama Wojtka,
notabene oficer policji, odpowiedzialna za przestępczość wśród
nieletnich, stwierdziła, że to moja wina, bo sprowokowałem jej
biedne dziecko, które musiało się bronić.
W zasadzie zawsze najlepiej dogadywałem się z dziewczynami.
Spośród chłopaków przyjaźniłem się z Bartkiem – młodym i bardzo
34 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

zdolnym piłkarzem; Błażejem, który podobnie jak ja pasjonował


się historią starożytną, Michałem – wnukiem znanego pisarza, i
Kubą, okrzykniętym klasowym kujonem.
Z nich wszystkich po latach najbardziej zawiodłem się na
Bartku, który na spotkaniu klasowym jako jedyny nie podał mi
ręki, traktując mnie z obrzydzeniem. Z Michałem utrzymujemy
sporadyczny kontakt. Wiele lat później, w 2001 roku, nakręcił
o mnie krótki film dokumentalny, który do dzisiaj leży gdzieś
w archiwum łódzkiej Filmówki. Co stało się z resztą? Nie mam
pojęcia.
Wielu wyjechało, część poukładała sobie życie. Nasze drogi się
rozeszły i powiem szczerze, poza Aśką, którą podrywałem w szkole
i z której bratem znamy się do dzisiaj, nie utrzymuję kontaktu z
nikim z tamtego okresu.
Zresztą i tak zawsze starałem się wymazać ten czas z pamięci.
Uciekałem w teatr. Świat sceny pochłaniał mnie bez reszty.
Potrafiłem się w nim bez końca zagubić. W połowie pierwszego
roku studium Pani Białoskórska zaprosiła mnie na próbę kabaretu
dziecięco- młodzieżowego, który tworzyła w osiedlowym klubie
“Szczęśliwa Trzynastka”. Tak znalazłem miejsce, które przez
następne dziesięć lat było moim domem. “Szczęśliwa Trzynastka”
była czymś niezwykłym. Pod czujnym i kochającym okiem Pani Zosi
zbieranina osiedlowych dzieciaków stawała się powoli profesjonalną
grupą aktorską. Sami pisaliśmy teksty, sami pisaliśmy piosenki. Pani
Zosia akompaniowała nam i pomagała jak mogła. Z czasem zacząłem
nazywać ją swoją mamą teatralną. To były naprawdę piękne czasy.
Przez cały rok pracowaliśmy pilnie nad programem, który później
pokazywaliśmy na Wolskim Przeglądzie Amatorskich Zespołów
Artystycznych. Nie wiem, czy mi uwierzycie, ale po czterech latach
zdobywania przez nas pierwszych nagród, komisja stwierdziła, że
musi utworzyć oddzielną kategorię konkursową, bo nasze programy
są po prostu za dobre. Na tym przeglądzie zresztą zdobyłem swoją
pierwszą nagrodę sceniczną. Kabaret współtworzyłem przez dziesięć
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 35

lat. Tam też poznałem swoją pierwszą miłość, Iwonę, i Michała


– prawdziwego przyjaciela. Ale o tym za chwilę.
Z okresu szkoły podstawowej pamiętam jeszcze dwie
historie. Pierwsza dotyczyła mojej podróży statkiem po rzece
Dniestr. Była to wspaniała, dwutygodniowa podróż przez połowę
Związku Radzieckiego. Wspaniała i niezapomniana, także dzięki
przygodzie w jednym z miasteczek, gdzie zostałem okradziony z
gum do żucia. Wtedy też rozpoczął się romans mojej mamy z jej
obecnym partnerem, Adamem, który wówczas był naczelnikiem
wydziału paszportowego. To właśnie dzięki niemu udało się wydać
mi szybciej paszport i wyekspediować na wyprawę. Pamiętam,
jak mama przygotowywała mnie do jego pierwszej wizyty u nas w
domu. Byłem strasznie przejęty i zapytałem, czy mam mówić do
niego tato. Mama nie wiedziała zbytnio, co powiedzieć, ale Adam
sam rozwiązał problem, od razu przechodząc ze mną na ty.
Drugą historią związaną ze szkołą podstawową była nasza
klasowa wycieczka do czeskiej Pragi. Pojechaliśmy na nią pod
opieką mojej mamy i Adama. To właśnie podczas tej podróży po
raz pierwszy nauczyłem się odróżniać dobre piwo od cienkusza. I
awansowałem na klasowego sanitariusza, ratując kolegów, których
bolały głowy “od przewiania”.
Poza teatrem próbowałem odnaleźć się w harcerstwie. Bycie
w grupie, która mnie akceptowała, pozwalała się rozwijać i dawała
namiastkę rodziny, było dla mnie ogromną pomocą.
Mój pierwszy obóz przypadł na słynną w Polsce akcję
„Bieszczady 40”. Była to jedna z ostatnich wielkich akcji
propagandowych, podczas której wysłano w polskie góry tysiące
harcerzy, których zadaniem było zbudowanie bazy turystycznej.
Nazywano to wtedy obozami pracy, bo jechaliśmy praktycznie za
darmo, ale koszt pobytu musieliśmy odpracować. Moją drużynę,
złożoną głównie z młodszych dzieci, wysyłano do pomocy rolnikom
w polu. Przewracaliśmy siano na polach. To był wspaniały sposób
hartowania naszych ciał i charakterów. Do dziś mam przed oczyma
36 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 37

obraz rolnika, który w przerwie przynosił nam gliniane dzbanki


z zsiadłym mlekiem i kawałki plastrów miodu wprost z ula. Do
tego domowy chleb z masłem. Smak tego posiłku, otrzymanego po
ciężkiej, całodniowej pracy, pozostanie przy mnie na zawsze.
W Bieszczadach przeżyłem też swój pierwszy huragan w życiu.
Była to pamiętna noc, kiedy trąby powietrzne, zjawisko bardzo
rzadkie w Polsce, przeszły przez Bieszczady i powaliły stuletnie
dęby w Łańcucie. Nasza stanica znajdowała się pięć kilometrów
od centrum jednej z tych trąb. W nocy widziałem latające w
powietrzu ciężkie wojskowe namioty z obozu dziewcząt, które nie
dość dokładnie przymocowały je do ziemi. Ich pogniecione menażki
znajdowaliśmy później daleko w lesie.
Swój krzyż harcerski otrzymałem w Kopalinie, małej
miejscowości nad polskim morzem, podczas obozu, kiedy ważyły
się losy rozwodu moich rodziców. Były to czasy, kiedy przed
przyrzeczeniem pytano jeszcze harcerza, czy chce ślubować Bogu
i Polsce, czy tylko Polsce.
Z harcerstwa odszedłem wiele lat później, już w liceum,
kiedy ta szacowna organizacja stała się związkiem o charakterze
wyznaniowym. Wcześniej zdążyłem przeżyć przygodę z drużyną
spadochroniarską i własną drużyną teatralną.
Liceum zresztą to też odrębna historia i ważny kawałek mojego
dorastania do tego, kim jestem teraz.
38 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

DRUGA STRONA WISŁY...

Zaczęło się od wielkiego marzenia mojej mamy, żeby mieć


własny dom. Adam, człowiek, którego wychowały twarde, wiejskie
warunki, a który obdarzył moją steraną przez los rodzicielkę
prawdziwie gorącym uczuciem, postanowił to marzenie spełnić.
Podczas jednej z ich rozlicznych wypraw po wsiach natrafili na dwie
przepiękne chałupy modrzewiowe, które były na sprzedaż. Obie
były dosyć niewielkich rozmiarów, ale za to w wyjątkowo dobrym
stanie. Tutaj zadziałał doskonały gospodarski zmysł Adama, który
wyszukał w owej poznańskiej wsi człowieka, który wraz ze swym
ojcem chałupy te stawiał. Rzemieślnik ten razem ze swoimi dwoma
synami podjął się trudnego zadania rozebrania dwóch domów na
części składowe i złożenia z nich jednego domu w Warszawie. Tutaj
należy wyjaśnić, że staraniem dziadka nasza rodzina posiadała
niewielki skrawek ziemi po drugiej stronie Wisły. Na tym terenie,
po długich negocjacjach z rodziną, moja mama uzyskała prawo do
postawienia swojego wymarzonego domu. Kiedy pewnego zimowego
dnia zobaczyłem cztery sterty modrzewiowego drewna leżące na
ośnieżonej ziemi, nie wierzyłem że kiedyś będą stanowiły dom z
prawdziwego zdarzenia. Adam jednak okazał się człowiekiem, który
potrafił przekuwać marzenia w czyny. Dzięki niemu po raz kolejny
poznałem, co to jest ciężka, fizyczna praca. Razem z synami starego
cieśli stawialiśmy nasz wspólny dom. Dzisiaj często śmiejemy się,
przypominając sobie anegdotę, jak stary cieśla zapytał Adama, czy
ma plany budowy. Na co ten odparł, że i owszem, po czym wziął
kawałek dykty i ołówkiem narysował, jak ma wyglądać chałupa. Ten
kawałek dykty do końca budowy służył jako jej ostateczny plan.
Adam przekazywał mi tajniki budowy wiejskich domów. To
dzięki niemu dowiedziałem się, że w podwaliny, a więc pierwsze
drewniane belki kładzione na podmurówce, trzeba wrzucić
drobne monety, żeby pieniądze trzymały się domu. I to on uczył
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 39

mnie trudnej sztuki obtykania ścian pakułami i malowania belek


przepalonym olejem silnikowym, który miał zabezpieczać ściany
przed szkodnikami. Największe jednak wrażenie wywarła na mnie
chwila przecinania podwalin. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie,
kiedy z siedemdziesięcioletnich bali drzewa, docinanych do
potrzebnych wymiarów, ciekła żywica. Staruszek, dyrygujący swoimi
synami, cierpliwie tłumaczył mi, że to znak, iż drzewo było dobrze
przechowywane, i że nasz dom postoi jeszcze siedemdziesiąt lat
bez żadnej potrzeby naprawy. Kiedy dom stanął już ostatecznie
i praktycznie można się było wprowadzać, ja skończyłem szkołę
podstawową i trzeba było wybrać liceum.
Wtedy zaistniał pierwszy z wielu konfliktów z moim ojcem.
Tata nie mógł zrozumieć, dlaczego nie chcę zdawać do Batorego.
W jego głowie bowiem cały czas istniał pomysł, abym poszedł jego
śladem. Niestety, z marnymi wynikami z polskiego nie miałem
nawet co myśleć o dostaniu się do tego najbardziej prestiżowego
liceum w Polsce. Zamiast tego startowałem do liceum im. Adama
Mickiewicza, mieszczącego się niedaleko naszego nowego domu.
Mój charakter pisma jednak nadal stawiał mnie poza wszelką
klasyfikacją i po zaliczeniu poprawki z egzaminu z języka polskiego
wszystko wskazywało na to, że grozi mi wylądowanie w szkole
zawodowej. Na szczęście, w naszej rodzinie był już Adam.
Nie wiem, jakich użył argumentów w rozmowie ze swoim
dawnym znajomym. Moja mama wspominała coś mimochodem
o butelce dobrej wódki, ale ile jest w tym prawdy, nie wiem, i po
prawdzie – chyba nie chcę wiedzieć. Tak czy inaczej, zostałem
uczniem 72. liceum ogólnokształcącego na warszawskiej Pradze.
Wszedłem w zupełnie nowy świat. Przede wszystkim trafiłem
na przyjaznych ludzi w gronie nauczycielskim. Pierwszym szokiem
był nauczyciel języka polskiego. Nieoceniony profesor Piontkowski,
który potrafił zaszczepić w nas ideę miłości do języka ojczystego.
Jemu nie przeszkadzało to, jak piszę – jego obchodziło to, co piszę.
Oczywiście podjął heroiczną walkę z moją dysleksją. Jego metodą
40 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

było skrybowanie. Polegało ono na obowiązku przepisywania co


tydzień do specjalnego zeszytu siedmiu stron z dowolnej książki. To
mechaniczne kopiowanie liter w magiczny sposób wyzwoliło mnie z
obawy przed pisaniem. Dzięki niemu do dzisiaj moje odręczne pismo
da się odczytać bez użycia specjalistycznego sprzętu. On również
dostrzegł we mnie talent do pisania; zaraził mnie pasją opowiadania
historii. Większość moich wypracowań otrzymywała najwyższe
noty. Głównie dlatego, że nauczył mnie pisać, o tym, co czuję i
myślę. Pogardzał popularną do dzisiaj techniką odwzorowywania
w wypracowaniach szkolnych formułek i nakazów programowych.
Kiedy pisałem coś, co nie było zgodne z doktryną, zawsze kazał
mi bronić swoich argumentów przed klasą. Kiedy robiłem to
przekonująco, dostawałem szóstki, kiedy wydawało się, że pisałem
głupoty, dostawałem jedynki. Podtrzymywał również moją miłość
do teatru, dzięki czemu w liceum czas dzieliłem pomiędzy próby w
kabarecie “Szczęśliwa Trzynastka”, lekcje i zbiórki harcerskie.
W zasadzie nie miałem już wtedy czasu na życie prywatne.
Drugą osobą w szkole, która podzielała moje pasje, była
nasza wychowawczyni. Pani Pleskacz, która przyszła do szkoły
razem z nami, przeszła do mojej prywatnej historii dzięki dwóm
faktom. Pierwszym była jej ciąża. Przez pierwszy rok naszej
wspólnej nauki z radością obserwowaliśmy jej rosnący brzuch i
jej wieczne zatroskanie. Drugim powodem była nasza wspólna
namiętność do historii starożytnej. Kiedy zorientowała się, że
kocham starożytność, nasze lekcje stały się teatrem. Podczas
tego roku większość zajęć prowadziłem ja, opowiadając klasie o
cudach starożytnego świata. Profesor Pleskacz uzupełniała moje
barwne opowieści o daty, do których nigdy nie miałem głowy. Do
dzisiaj czasami śmieje się sam do siebie na wspomnienie chwil,
kiedy po skończonej lekcji podchodziłem do niej, pytając, co mam
przygotować na kolejną lekcję. Byłem zresztą szarą eminencją klasy.
Nigdy niewybrany do samorządu klasowego, byłem jednocześnie
jedyną osobą, która potrafiła wszystko załatwić. Przesiadywałem
w pokoju nauczycielskim, miałem dobre układy z dyrekcją.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 41

Byłem akceptowany. Kiedy wybraliśmy się z klasą na tak zwaną


zieloną szkołę, moje stosunki z wychowawczynią uległy dalszemu
zacieśnieniu. Koleżanki i koledzy z klasy czasami mieli ochotę
urządzać małe imprezy, na które oficjalnie nie było przyzwolenia.
Wiadomo, że młodzieży licealnej nie wolno pić alkoholu na
wycieczkach szkolnych. Jednak nasze towarzystwo znalazło na to
sposób. Jako instruktorowi harcerskiemu nie wolno mi było tykać
alkoholu. Przynajmniej oficjalnie. Dlatego nie byłem brany pod
uwagę przy organizowaniu klasowych popijaw na wycieczkach,
natomiast świetnie się nadawałem do zabezpieczania tyłów. Polegało
to na tym, że kiedy wiedziałem, że szykuje się impreza, szedłem do
pokoju, gdzie nocowała nasza wychowawczyni i proponowałem jej
wyjście na spacer. Szliśmy zazwyczaj na kawę do jednej z góralskich
knajpek. Dzięki tym wyprawom nauczyłem się doceniać smak
dobrej kawy, a przy okazji poznałem wiele ciekawych historii z
prywatnego życia nauczycieli.
Poza naszą wychowawczynią i nauczycielem języka polskiego
moim przyjacielem w liceum był nauczyciel matematyki. Profesor
Kusak był oryginałem co się zowie. Wielbiciel turystyki, szef
szkolnego koła PTTK, wyczuł we mnie bratnią duszę. Tylko dzięki
niemu skończyłem pozytywnie swoją edukację w tej szkole. Na
pierwszym roku, kiedy zorientował się, że matematyka jest dla mnie
przedmiotem tak obcym jak dla kulturysty balet, zaproponował
mi swoisty układ.
Miałem uczestniczyć w każdym jego wyjeździe i obozie. W
zamian za to nigdy nie sprawdzał moich klasówek – zawsze miałem
mierną. Pamiętam do dzisiaj, jak przed samą maturą powiedział
mi: „Niech Cię ręka boska broni przed wyborem matematyki na
maturze. Tam cię nie obronię”.
Z profesorem Kusakiem przeżyliśmy niejedno. Na którymś
z kolei obozie wędrownym nabawiłem się blizny na brodzie, którą
mam do dzisiaj. Powód był prozaiczny. Chciałem się ogolić, a przed
wyjazdem dostałem od babci w prezencie archaiczną golarkę
42 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

elektryczną po dziadku. Golarka ta wygoliła nie tylko mój zarost,


ale też kawałek skóry z mojej brody.
Podczas nauki w liceum cały czas utrzymywałem kontakt z ojcem.
Tradycją było spotkanie raz w miesiącu na rodzinnym obiedzie w
restauracji. Zazwyczaj spotykałem się wtedy z nim, jego partnerką
i jej siostrą z dzieckiem. Ponieważ mój ojciec był już wtedy znanym
w Polsce ginekologiem, wśród moich koleżanek szybko zasłynąłem
jako ten, który zawsze może im pomóc w “tych” sprawach. Stałem się
powiernikiem i doradcą większości dziewczyn w klasie. Dochodziło do
absurdalnych sytuacji, kiedy na przerwach byłem zaczepiany pytaniami
o różne problemy ginekologiczne. Fakt faktem – mój tata zawsze
przyjmował moje koleżanki za darmo. Kiedyś nie wytrzymałem, i kiedy
jedna z nich zapytała mnie o jakiś swój problem, odpowiedziałem: „Z
opowieści nic nie wywnioskuję, musiałbym to zobaczyć”. Wyobraźcie
sobie, że dziewczyna była prawie przekonana, że jak mi pokaże
“problem”, to ja będę wiedział, o co chodzi.
Podczas edukacji w liceum nadal pilnie pracowałem w
kabarecie. I nadal spotykałem się z Iwoną. Była ona zresztą pierwszą
kobietą, z którą poszedłem do łóżka. Planowaliśmy ślub. Jednak
ja ciągle nie mogłem odnaleźć w niej tego, czego szukałem. Po
trudnym okresie rozstaliśmy się. Parę lat później byłem na jej
ślubie. Mam nadzieję, że ułożyła sobie życie.
Moją drugą kobietą w życiu była Basia. Moja przyboczna w
drużynie teatralnej, którą razem stworzyliśmy i prowadziliśmy
przez dwa lata. Nasz związek był krótki, ale bardzo burzliwy. Ona
próbowała we mnie odnaleźć swojego byłego chłopaka, ja w niej
wszystko to, czego usilnie szukałem w każdej kobiecie. Oboje nie
znaleźliśmy tego, czego szukaliśmy. Efektem była upojnie spędzona
noc na jednym z obozów i równie dramatyczne moje rozstanie się z
drużyną. Czary goryczy dopełniły zmiany w tej organizacji, o czym
pisałem już wcześniej.
W liceum najbliższą mi osobą przez te cztery lata była
Marzena. Ta młoda, opętana duchem nowoczesności dziewczyna
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 43

była mi najwierniejszą przyjaciółką. Ja zaś byłem jej powiernikiem.


Przychodziła do mnie z każdym problemem. Skrycie kochałem
się w niej na zabój, wiedząc, że nie mam żadnych szans. Taka
niespełniona miłość.
Nie zapomnę, kiedy w trzeciej klasie przyszła do mnie spłakana
po zerwaniu z bardzo przystojnym facetem, mówiąc: “Szymon, już
nie ma facetów na tym świecie”. Wtedy nie wytrzymałem. “ A ja?”
– zapytałem. “Ty to nie jesteś facet” – usłyszałem w odpowiedzi.
Przestałem się gniewać pół roku później. Prawdę powiedziawszy,
wypominam jej to do dzisiaj.
W liceum zawładnąłem szkolnym teatrem. Wszystkie akademie,
uroczystości i ważne wydarzenia szkolne były reżyserowane przeze
mnie. Wciąż mam w pamięci te narady w gabinecie dyrektorek,
kiedy ustalaliśmy, co będzie na kolejnej uroczystości. Wtedy
też poznałem jednego z dyrektorów Teatru Powszechnego w
Warszawie. To dzięki niemu zaczęła się moja przygoda z teatrem
dramatycznym. I to teatrem w pełni profesjonalnym, przy którym
moje role w Teatrze Ochoty, kabarecie “Szczęśliwa Trzynastka” i
innych zespołach odeszły do lamusa.
Ryszard Jakubisiak był barwną postacią. Posiadał charyzmę,
którą potrafił zarażać innych. To on właśnie stworzył amatorski
Teatr Parabuch, w którym rozpocząłem swoją przygodę z dramatem.
Początkowo graliśmy w wynajętej sali na warszawskiej Starówce. Z
czasem jednak udało mi się przekonać obydwie dyrektorki liceum
do przygarnięcia Parabucha na scenę szkolną. To właśnie tam po
raz pierwszy zmierzyłem się z potworną rolą w Odprawie Posłów
Greckich oraz, za sprawą Ryszarda, trafiłem na scenę Teatru
Powszechnego. Muszę również przyznać, że Parabuch zmienił moje
życie w sposób, jakiego nigdy bym się nie spodziewał. Pozwolił mi
odkryć, kim jestem naprawdę.
W teatrze tym poznałem też swoją ostatnią dziewczynę,
Margot, jak ją nazywałem. Była ode mnie młodsza, ufna i
zakochana we mnie na zabój. W zasadzie to poznałem ją nie w
44 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Parabuchu, ale w jego młodzieżowej części, czyli Paradoksie.


Paradox powstał z zespołu szkolnego, który prowadziłem razem z
Ryszardem. Robiliśmy razem kawał dobrej roboty, rozśmieszając
szkołę przy okazji każdego występu. Do historii przeszło jedno
przedstawienie, w którym parodiując “Arię Skołuby” z opery
Straszny Dwór Moniuszki, wykpiliśmy również obie dyrektorki
Zespołu Szkół. O dziwo, nie mieliśmy z tego powodu żadnych
kłopotów.
W Parabuchu grałem głównie w komediach. Lubowaliśmy się
w klasyce, co poskutkowało nawet pierwszą nagrodą za rolę męską,
jaką zdobyłem na Przeglądzie Zespołów Teatralnych w Zielonce.
Niektóre kwestie z postaci Pana z komedii Fredry Świeczka Zgasła,
która przyniosła mi zwycięstwo, pamiętam do dzisiaj.
Liceum to także moment mojego dojrzewania do odkrycia
prawdy o sobie. W ostatniej klasie spotykałem się z Margot,
jednocześnie oglądając się już za chłopakami. Wmawiałem sobie
jednak, że to tylko fascynacja, nieszkodliwe fantazje, które miną
z czasem. Trwałem w tym przekonaniu jeszcze spory kawał czasu,
na przekór sobie i wszystkim. Marzena powiedziała mi wiele lat
później, że wszyscy w klasie wiedzieli, że jestem gejem, ale nikt
nie robił z tego sensacji. Szkoda tylko, że sam nie wiedziałem tego
wcześniej. Nie skrzywdziłbym tak Margot.
Zanim jednak do tego doszło, przydarzyła się nam pewna
historia, która ostatecznie zadecydowała o moim dalszym
usamodzielnieniu się. Pewnego dnia, kiedy figlowaliśmy nago
w moim pokoju, do domu niespodziewanie wrócił Adam. Jak
to miał w zwyczaju, wszedł do mojego pokoju bez pukania.
Zamarł w drzwiach i dopiero na moje wyraźne żądanie wycofał
się. Mama później opowiadała mi, że zrobił jej awanturę, że nie
chce mieć w domu burdelu.
Z Adamem przez okres liceum nie mieliśmy najlepszych
stosunków. On był mocno przywiązany do domu i otoczenia. Praca
w ogrodzie, rąbanie drzewa na opał i doglądanie pszczół i gołębi były
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 45

dla niego najważniejsze. Ja zaś byłem wolnym ptakiem. Pracowałem


już wtedy jako statysta w Teatrze Powszechnym i często zdarzało
mi się wracać do domu po północy. Wybuchały kłótnie, atmosfera
robiła się coraz cięższa. Tymczasem kończyłem liceum.
Jako przedmioty maturalne wybrałem obowiązkowy język
polski i biologię. Mając dobrą średnią z polskiego, przy dobrej
ocenie z matury mogłem liczyć na zwolnienie z egzaminu ustnego.
Z matury pamiętam dwie zabawne sytuacje. Pierwsza zdarzyła się
na egzaminie z języka polskiego. Siedziałem w jednej z ostatnich
ławek i pisałem wypracowanie na temat roli wojny w literaturze. Po
sali przechadzali się nauczyciele. W pewnym momencie nade mną
stanęła nasza wychowawczyni i z wzrokiem utkwionym w przód
sali, teatralnym szeptem zapytała: “Wiesz coś na temat pierwszy?”
“Ale ja piszę na trzeci, pani profesor” - odpowiedziałem . “Ale Aśka
pisze na pierwszy i nie radzi sobie”. “I co mam zrobić?” – zapytałem
lekko zdziwiony. “Napisz na kartce, co wiesz”. Tak też zrobiłem,
napisałem na szybko kilkanaście punktów, do których można się
było odnieść w pierwszym temacie. Zawołałem ją do siebie pod
pozorem prośby o kanapkę. Pani profesor stanęła nade mną z tym
samym wzrokiem utkwionym w dal i zgrabnym ruchem zgarnęła
kartkę pod tacę z kanapkami. W ten sam sposób dostarczyła ją
nieszczęsnej Aśce. Myślałem, że padnę ze śmiechu.
Drugą zabawną historią związaną z maturami był mój pisemny
egzamin z biologii. Wylosowałem temat “Budowa i funkcje liści u
nasiennych”. Wiedziałem, że minimum programowe to cztery strony
podaniowego papieru. Jak myślicie, ile można pisać o liściu? Zacząłem
więc od ewolucji i sam nie zauważyłem nawet, jak rozpędziłem się
do czternastu stron. Kiedy oddałem pracę i wyszedłem z sali, za mną
wybiegła nauczycielka chemii, komentując na cały korytarz: “Niemiec,
na litość boską, jak można napisać czternaście stron o liściu? Epopeję
żeś tworzył? Kto to będzie sprawdzać?!!”.
Okazało się, że z polskiego dostałem piątkę, a z biologii
czwórkę, bo nie dość dokładnie opisałem budowę łodygi. Hmmm,
46 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Nie każ mi wierzyć chłopcze,


że Niemiec może byc dobrym Polakiem
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 47

pokrętne są drogi oceniających.


Po skończeniu liceum planowałem dostać się do Państwowej
Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Wiedząc jednak, że jest
tam dwadzieścia osób na jedno miejsce, złożyłem jednocześnie
papiery na bałkanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Do
szkoły teatralnej mnie nie przyjęto, pomimo że miałem już za
sobą pozytywnie obroniony dyplom instruktora teatralnego. Ale
na UW też nie poszedłem. Wcześniej bowiem mój ojciec, który
pogodził się z myślą, że nie zrobi ze mnie lekarza, pchnął mnie w
objęcia Wyższej Szkoły Komunikowania i Mediów Społecznych
w Warszawie. Pchnął dosłownie, zobowiązując się do płacenia
czesnego. Jak pokazała historia, było to ze wszech miar słuszne
posunięcie.
Po rozmowie kwalifikacyjnej zostałem przyjęty na pierwszy
rok politologii. Wtedy zaczęła się moja kariera dziennikarska.
48 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

PRZEJŚCIE NA DRUGĄ STRONĘ...

Okres studiów to dla mnie także czas gwałtownych przemian.


Przede wszystkim zmiana mieszkania. Po kolejnej awanturze z
Adamem doszliśmy z mamą do wniosku, że ta sytuacja nie może
trwać dłużej. Wcześniej moja rodzicielka wyjechała na urlop, a
nie chcąc zostawiać samego, odesłała mnie do ojca. Mieszkając
u niego przez parę miesięcy, obserwowałem zachodzące we mnie
zmiany.
Przede wszystkim, mając dostęp do komputera, zacząłem
poznawać świat Internetu. Miałem już wtedy własnego składaka
z modemem telefonicznym, tak więc rachunki stopniowo się
zwiększały. Nie było wtedy jeszcze kawiarenek internetowych,
co tam – nie było nawet czatów opartych na Javie. Internet był
dopiero w fazie powstawania.
Swoje pierwsze znajomości zawierałem za pomocą
KAMczatu, czyli pokoju rozmów opartym na czystym HTML oraz
na pierwowzorze komunikatora internetowego, czyli specjalnym
programie do chata, przygotowanym przez Microsoft. To właśnie
na tym komunikatorze natrafiłem na kanał #polskagay. Jak
powiedziałem wcześniej, czułem już wtedy pociąg do mężczyzn,
ale nie wykraczał on poza sferę fantazji. Czat i jeden z pierwszych
polskich kanałów gejowskich przekonały mnie do przekroczenia
magicznej bariery pomiędzy fantazją a światem realnym. Byłem
wtedy jeszcze szalonym siedemnastolatkiem, z ogromną ufnością
do ludzi, której nie pozbyłem się do dzisiaj. Pewnego dnia, siedząc w
Internecie, gadałem z gejami z całej Polski, gdy nagle ktoś zaprosił
mnie do prywatnej rozmowy. Okazało się, że podobnie jak ja jest
z Warszawy. Gadaliśmy parę godzin i wtedy on zaproponował
spotkanie na żywo. Zazwyczaj w takich chwilach odmawiałem i
rozmowy się kończyły. Tym razem miało być inaczej. Wiedziony
jakimś impulsem, zgodziłem się na spotkanie. Umówiliśmy się
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 49

niedaleko mieszkania mojego ojca, na przystanku autobusowym.


Jak to miałem w zwyczaju, na miejsce przyszedłem godzinę
za wcześnie. Było piękne wrześniowe popołudnie. W pewnym
momencie zobaczyłem Jego. Był ode mnie starszy, miał piękne
długie blond włosy i ładnie zbudowaną sylwetkę. Podszedł do
mnie, zagadał. Postanowiliśmy pójść na spacer do Puszczy
Kampinoskiej.
Niewiele pamiętam z tego spaceru, ale wiem, że skończył
się u mnie w domu. Obaj mieliśmy ochotę na seks. On, jako
doświadczony, miał ochotę na mnie. Ja w panice zastanawiałem
się, czy naprawdę tego chcę. Zgasło światło, zrobiło się cicho i
ciemno.
Pierwszy dotyk... Pierwszy pocałunek... Nie wiedziałem nawet,
kiedy obaj byliśmy nadzy. Reszta przebiegła szybko. Za szybko.
Dla niego byłem po prostu kolejnym facetem w łóżku. Podobno
pierwszego razu nigdy się nie zapomina. Coś w tym jest, bo do
dzisiaj, mimo że minęło ponad dziesięć lat, pamiętam zapach
jego włosów i smak skóry. Nigdy więcej już się nie spotkaliśmy.
Od poszedł swoją drogą, ja rzuciłem się w wir uczelni, teatru i
nowych pasjonujących odkryć. Wtedy byłem jeszcze przekonany,
że jestem po prostu biseksualistą. Dalej spotykałem się z Margot,
która nigdy nie dowiedziała się o tej zdradzie. Jeżeli kiedyś ta książka
wpadnie jej w ręce, będzie miała pełne prawo znowu nazwać mnie
skończonym draniem. I będzie miała rację.
Z Margot rozstaliśmy się, kiedy byłem na pierwszym roku
studiów. Wtedy wiedziałem już, że pociągają mnie praktycznie
wyłącznie mężczyźni i że nie jestem w stanie odnaleźć w kobiecie
tego, czego tak naprawdę szukałem. Rozstanie było bardzo bolesne
dla nas obydwojga. Ona cierpiała jeszcze przez wiele miesięcy, a
kiedy spotkaliśmy się kiedyś przypadkiem, parę lat później, w jej
oczach dalej widziałem ten sam wyrzut. Podejrzewam, że jej miłość
do mnie skutecznie została zastąpiona nienawiścią. Była jedną z
pierwszych osób, które dowiedziały się o tym, że pociągają mnie
50 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

I po co ta ostentacja?
Nagle polubił pan czerninę?
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 51

mężczyźni. Nie chciała w to uwierzyć, do momentu, w którym kiedyś


idąc ulicą, oboje nie obejrzeliśmy się za tym samym przystojniakiem.
Pomimo łez w jej oczach, obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem.
Wtedy chyba uwierzyła.
Po rozpoczęciu roku akademickiego przeprowadziłem się do
mieszkania babci. Wcześniej bowiem sprzedaliśmy okazałą willę na
Sadybie i kupiliśmy dwa mieszkania. Jedno na Powsińskiej, drugie
na Korczyńskiej. Mniejsze, dwupokojowe, wynajęliśmy znajomym
mamy z Kanady, do większego wprowadziła się babcia.
Ponieważ atmosfera w domu mojej mamy była bliska wybuchu,
uznaliśmy, że moje mieszkanie z babcią to najlepsze rozwiązanie;
dodatkowym plusem było doskonałe połączenie autobusowe z
uczelnią na Bielanach.
Studia to okres przemian, dojrzewania i godzenia się z
samym sobą. Nadal przed większością ludzi ukrywałem prawdę
o sobie. W zasadzie do ostatniego roku studiów nikt nie wiedział,
że jestem gejem. Podrywałem dziewczyny, chodziłem na randki,
byłem powiernikiem i spowiednikiem wszystkich koleżanek z roku,
jednocześnie ukradkiem spotykając się z różnymi facetami, których
interesowało tylko i wyłącznie moje ciało. Nie piszę tego, aby się
chwalić. Uważam jednak, że prawda należy się tym wszystkim,
którzy widzieli i widzą we mnie ideał. Ideałem nie jestem i nigdy
nie byłem.
52 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

PIERWSZE POWOŁANIE...

Na pierwszym roku zacząłem również pracę zawodową. Dzięki


mojemu mentorowi, redaktorowi Wojciechowi Giełżyńskiemu, który
pełnił funkcję rektora uczelni, dziesięciu ochotników z pierwszego
roku trafiło na praktyki studenckie do redakcji “Życia Warszawy”.
Było to dzień przed Tłustym Czwartkiem. Najpierw przyjął nas w
swoim gabinecie ówczesny redaktor naczelny pisma, Aleksander
Chećko, który po krótkim wstępie kazał nam iść do działu miejskiego
i rozejrzeć się, czy znajdziemy tam dla siebie miejsce. Szefowa
działu posłała nas natychmiast w miasto z poleceniem zdobycia
maksymalnej ilości informacji na temat przypadającego następnego
dnia święta. Mieliśmy odwiedzić większość warszawskich cukierni
i dowiedzieć się o pączkach tyle, ile się tylko dało. Później mieliśmy
wrócić do redakcji i opisać to, co widzieliśmy. Z dziesięciu
praktykantów do redakcji wróciło czterech. Reszta uznała, że to nie
dla nich. Podzieliliśmy się wynikami i napisaliśmy tekst, który po
niezliczonych poprawkach redakcyjnych ukazał się następnego dnia
z naszymi inicjałami. Była to moja pierwsza prasowa publikacja.
Pamiętam, że nazajutrz naszą czwórkę wezwał do siebie
redaktor naczelny i wręczył każdemu małą, czerwoną książeczkę
zatytułowaną “Prawo Prasowe”, z poleceniem, abyśmy następnego
dnia przyszli do niego na rozmowę. To było wspaniałe przeżycie
widzieć tego doświadczonego dziennikarza, który postanowił
poświęcić swój czas, by nam, nieopierzonym studentom, przekazać
podstawowe prawdy dziennikarskiego fachu. Wiele się od niego
nauczyłem.
W redakcji „ŻW” zostałem na długo. Z czasem, już jako
reporter działu miejskiego, pisałem o wszystkim, co się działo w
mieście. Tymczasem część redakcji odeszła razem z Tomaszem
Wołkiem, tworząc nową gazetę. Traktowaliśmy ich jak zdrajców.
Nam, studentom WSKIMS zaproponowano zaś wydawanie własnego
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 53

dodatku pod tytułem „Życie Studenckie”. Był to cotygodniowy


dodatek do gazety, tworzony przez nas całkowicie niezależnie
dla braci studenckiej. Zostałem sekretarzem działu, a z czasem
redaktorem prowadzącym. Dzięki temu przez pół roku wydawania
dodatku nauczyłem się nie tylko dobrego rzemiosła dziennikarskiego,
ale także zasad łamania tekstów, pracy w programach graficznych i
wszystkiego, czego czytelnik nie widzi, biorąc do ręki gotową gazetę.
Wydawało się, że dobra passa będzie trwała wiecznie.
Niestety, zmienił się redaktor naczelny gazety. Nowy człowiek,
którego nazwiska nawet już nie pamiętam, podburzony przez
studentów wydziału dziennikarskiego UW, postanowił zmienić
skład redakcji dodatku. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie
sposób, w jaki to uczynił.
Pewnego grudniowego dnia zostaliśmy oderwani od
szykowania numeru świątecznego i wezwani do naczelnego. Ten
poinformował nas, że nie jest zadowolony z dodatku, że otrzymał
propozycję od wydziału dziennikarstwa UW, który tenże dodatek
chce przejąć, ale że decyzja zostanie podjęta jutro na ocenie wydania.
Było to o tyle zaskakujące, że nigdy wcześniej nasze strony nie były
oceniane na kolegium redakcyjnym. Ilość pozytywnych ocen, jakie
otrzymywaliśmy od innych działów oraz w listach od czytelników,
dawała nam złudną nadzieję, że robimy dobrą robotę. Dlatego też
następnego dnia poszliśmy na ocenę w dobrych humorach. Kolegium
redakcyjne ocenia każdą stronę wydania bardzo szczegółowo.
Tradycją jest, że oceny dokonuje jeden dział. Wydanie, w którym
ukazał się nasz dodatek, miał oceniać dział kultury, gdzie pracowali
redaktorzy panicznie bojący się o swoje stanowiska, dlatego też
zazwyczaj w ocenach byli bardzo skrupulatni. Kolegium przedłużało
się, a my z niecierpliwością czekaliśmy na naszą kolej. Nasz
dodatek liczył dwie strony. Kiedy redaktor oceniający przewrócił
kartkę i doszedł do naszej rozkładówki, usłyszeliśmy: “A teraz mój
ulubiony dodatek studencki. Jak zwykle do dupy. No to przejdźmy
dalej”. Zamurowało nas. Spodziewaliśmy się krytyki, zarzutów
merytorycznych czy chociażby technicznych, ale nie tego.
54 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Po kolegium podszedłem do naczelnego i zapytałem


wprost: “Panie redaktorze, czy to znaczy, że zdejmuje nas Pan?”.
”Tak” – odparł w przelocie. “Czy możemy się pożegnać chociaż
z czytelnikami?”. “Proszę bardzo” – odpowiedział, nie patrząc
nawet w moją stronę.
“Kiedy odchodzisz, odchodź z hukiem” – mawiał redaktor
Giełżyński. Postanowiliśmy więc odejść z hukiem. Przygotowaliśmy
obie szpalty w układzie jak zwykle. Z jedną małą różnicą. Na pierwszej
stronie ponad połowę miejsca zajmował wielki nekrolog z tytułem:
“Świętej Pamięci Życie Studenckie”. Pod nim w bardzo osobistym
artykule opisałem całą historię dodatku i jego zamknięcia. Bałem
się, że przesadzę, więc wysłałem tekst do redaktora Giełżyńskiego.
Po kwadransie dostałem telefon: “Dawaj, to znakomity tekst, a
niech im pójdzie w pięty”.
Dodatek przeszedł przez korektę, łamanie i sekretariat redakcji.
Niestety wypatrzyli go koledzy z Kultury i donieśli naczelnemu.
Ten wparował do redakcji, wrzeszcząc do sekretarza, że ma to
natychmiast zdjąć, a do mnie, żebym się wynosił i że, dopóki on
jest naczelnym, mam zakaz wstępu do budynku.
Nie przejmowałem się tym zbytnio, wiedząc że po swojej
stronie mam rektora uczelni oraz dużą liczbę dziennikarzy. Ale
wyszedłem z honorem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy dwa dni
później mój tekst ukazał się w normalnym wydaniu gazety wraz z
obraźliwym komentarzem naczelnego. Na moje sprostowanie nikt
by oczywiście nie zwrócił uwagi, ale w sprawę zaangażował się
rektor, a jego długi i bardzo ostry w tonie list został opublikowany
w trybie sprostowania następnego dnia. Naczelny „ŻW” miał się
z pyszna, a ja chodziłem po uczelni w glorii chwały jako pierwszy
student represjonowany za wolność słowa.
Na łamy tej gazety wróciłem kilka lat później już jako bohater
artykułów i reportaży. W chwili, kiedy piszę te słowa, gazeta, w której
zdobywałem szlify dziennikarskie, całkowicie zeszła na psy, podlizując
się prawicowym oszołomom i prześcigając z tygodnikiem „Wprost”
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 55

w opluwaniu autorytetów moralnych tego świata. Mogę z dumą


przyznać, że tak jak wtedy ja dostałem szlaban na wejście do redakcji,
tak teraz redakcja ta ma u mnie szlaban na jakiekolwiek wypowiedzi.
Ot, zimna, małostkowa zemsta po latach. W tamtym okresie czując
zawód z utraty możliwości opisywania życia studenckiego, założyłem
ze znajomymi z roku własną gazetkę studencką. Nazywała się “Leser”.
Tytuł zarejestrowałem w sądzie i czułem się jak prawdziwy wydawca,
pomimo że pierwsze numery ukazywały się na uczelnianym ksero.
„Leser” miał niezłą poczytność i pewnie przetrwałby dłużej, gdyby
nie moja wieczna niecierpliwość i ciągle nowe pomysły.
Po odejściu z „Życia Warszawy” praktykowałem jeszcze w
dodatku weekendowym „Super Ekspressu”. Moje praktyki w tej
gazecie zbiegły się w czasie z wielką powodzią na południu Polski.
Pamiętam, jak nudząc się w redakcji, wpadłem przypadkiem na
jedno forum dyskusyjne, gdzie moją uwagę przyciągnął wątek
dotyczący zalewanego wówczas Wrocławia.
Temat pisał chłopak, który na bieżąco opisywał, co widzi.
Wszyscy sekundowaliśmy mu z zapartym tchem, tym bardziej, że
jego nowe, coraz dramatyczniejsze wpisy pojawiały się w odstępach
co kilka minut. W końcu przed moim monitorem siedziała cała
redakcja dodatku weekendowego i spora część działu newsów.
Wszyscy czekali na następną notkę.
Ostatnia brzmiała: “Muszę kończyć, prądu nie ma już od
kilkunastu minut, komórka zaraz się wyczerpie i UPS też pada.
Wody mam po kostki. Widzę amfibię. Trzymajcie kciuki”.
Facet mieszkał na drugim piętrze w blokowisku. Cały jego blok
ewakuowano wiele godzin wcześniej, a on jeden ukrył się i został, by
informować innych, co się dzieje. Kiedy odcięli mu telefon, podłączył się
do komórki i nadawał przez nią. Wtedy jeszcze nie było tego w ofercie
operatorów, więc łączył się z ogólnodostępnym numerem TPSA. Jak
połączył komórkę z komputerem w czasach, kiedy nie było powszechnie
dzisiaj dostępnych kabli i dodatków, do dzisiaj nie wiem. Ale jako student
informatyki pewnie coś poradził. Kibicowała mu cała Polska.
56 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Jasne, że chodzi o Witolda, Ulryku


ale narodowi potrzebny jest jakiś wzniosły cel.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 57

O ile wiem, przeżył i został uratowany, ale nie mogę zapomnieć,


jak całą redakcją działu siedzieliśmy przy komputerach, modląc
się, żeby napisał cokolwiek. Powstała z tego historia o internautach
w czasie powodzi.
W przerwach pomiędzy pracą w kolejnych redakcjach a
studiami toczyłem w miarę normalne życie.
Mieszkałem z babcią, siedziałem w Internecie i pisałem kolejne
artykuły. Jednocześnie cały czas panicznie unikałem możliwości
pójścia do gejowskiego lokalu. Swoje przypadkowe dosyć kontakty
z mężczyznami zdobywałem dzięki Internetowi, chociaż istniała
wtedy tylko jedna strona polska skierowana do gejów, a o czatach
gejowskich nikt jeszcze nie słyszał.
Moja mama zaangażowała się w pracę z dwójką swoich
znajomych psychologów, którzy postanowili stworzyć pierwszą w
Polsce organizację szkolącą liderów młodzieżowych. Powszechna
Akademia Młodzieży była projektem na wyrost. W nowo
budzącej się rzeczywistości tworzenie zrębów demokracji było
wyjątkowo trudne. Ale Jacek i Dorota Jakubowscy doskonale
wyczuli, że uczyć trzeba przede wszystkim młodzież. Młodzi
ludzie, zarażeni ideami społeczeństwa obywatelskiego, stanowili
materiał na doskonałych przyszłych liderów, zdolnych budować
wspólne dobro. Zaangażowałem się w ich projekt i pomagałem
jak mogłem. Z czasem, kiedy nasi kanadyjscy znajomi zwolnili
drugie mieszkanie, tam przeniosło się biuro PAM-u. Moja mama
przekonała Jakubowskich, żeby pozwolili mi mieszkać w jednym z
dwóch pokoi, co umożliwiało mi niemal całkowitą samodzielność,
im zaś dawało znajomego pracownika na pełen etat w biurze.
Mieszkając już samodzielnie, miałem więcej możliwości
na otworzenie się na świat. Pewnego dnia, kiedy siedziałem na
wspomnianym wcześniej kanale gejowskim, zagadał do mnie
pewien chłopak. Zapytał, czy wiem, że powstaje nowy rodzaj
komunikowania internetowego i że paru ludzi stworzyło tam
kanał dla polskich gejów. Tak odkryłem IRC-a.
58 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

POCZĄTKI TECHNITESA.

Kiedy pierwszy raz ściągnąłem program do ircowania i


wszedłem na kanał #gaypl, było na nim sześć osób. Ta grupa
miała się wkrótce stać moją kolejną rodziną. Dzisiaj, kiedy
czatów gejowskich w polskim Internecie jest kilkaset, a na
najpopularniejszych z nich codziennie siedzi po kilka tysięcy osób,
sześcioosobowa grupka ludzi rozmawiających ze sobą za pomocą
skomplikowanych komend i znaczków wydaje się śmieszna. Dla
nas był to ważny kawał życia.
Pamiętam moją pierwszą wpadkę. Chodziło o nicka, czyli
internetowy pseudonim. Wcześniej wszędzie w sieci podpisywałem
się “szaman”. Wzięło się to z mojego zainteresowania psychotroniką
i całkowitej kontestacji Kościoła rzymskiego. Wchodząc na IRC-a,
próbowałem automatycznie używać tego samego nicka. Okazało się
jednak, że był on już wcześniej zajęty przez kogoś innego. Trochę
czasu trwało, zanim gdzieś w sieci poznałem młodego wielbiciela
greki, który wymyślił dla mnie pseudonim, którym posługuję się do
dzisiaj. Technites – słowo klucz, oznaczające zarówno rzemieślnika,
jak i Mistrza i Nauczyciela. Spodobało mi się i przylgnęło do mnie
na zawsze.
Wejście w świat IRC-a oznaczało nie tylko nawiązanie
nowych znajomości. Oznaczało również wejście w świat
gejowski. Gej, który dzisiaj żyje w Warszawie, ma do wyboru
trzynaście klubów, w tym dwa z salami do tańczenia, dwie
prężnie działające organizacje i kilkanaście portali. Ja miałem
do dyspozycji cztery lokale, jeden portal i jedną organizację.
Pewnego dnia odważyłem się pójść do klubu. Umówiłem się
ze znajomymi z IRC-a i poszliśmy do klubu przy ulicy Koźlej.
Kiedy dzisiaj mówi się o Kozłach, mało kto kojarzy jeszcze, o co
chodzi. A wtedy było to miejsce kultowe. Mikroskopijny lokal
mieszczący się w piwnicy jednej z kamienic na Nowym Mieście
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 59

co wieczór przyciągał tłumy. Wbrew mniemaniu, najwięcej ludzi


bywało tam w środy.
Żebyście mogli wyobrazić sobie Kozły, proponuję Wam
następujący eksperyment:
Wyobraźcie sobie puszkę sardynek. Wyjmijcie z niej sardynki.
Weźcie drugą puszkę i z niej również wyjmijcie sardynki.
Wymieszajcie sardynki z konfetti, dolejcie piwa i potrzymajcie
to wszystko w dymie z papierosów. Teraz całość wepchnijcie z
powrotem do jednej puszki. Zamknijcie puszkę. W denku zróbcie
mały otworek. Puszkę postawcie nad świeczką. Całość oświetlcie
stroboskopem. Zajrzyjcie do puszki przez otworek. Tak właśnie
wyglądały Kozły w każdą środę.
Można się zastanawiać, dlaczego właściwie ten ciasny, brudny
i niezbyt ciekawy lokal przyciągał takie tłumy? Odpowiedzi na to
pytanie nie da się udzielić w sposób prosty. Być może nie da się
jej udzielić w ogóle. Myślę, że każdego z nas ciągnęło tam co
innego. Mnie na przykład iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa
i atmosfera. Iluzoryczne bezpieczeństwo brało się stąd, że lokal
miał wiecznie zamknięte drzwi z dzwonkiem. Otwierał je barczysty
ochroniarz, który wpuszczał jedynie osoby znane mu z widzenia
lub protegowane przez bywalców. Wtedy wydawało się nam to
szczytem marzeń, bo byliśmy tam po prostu sobą. Nie trzeba się
było obawiać, że spotka się znajomego z pracy, szkoły czy kogoś
z rodziny. W pamięci niektórych bywalców tkwiła jeszcze zadra
po niesławnej akcji „Hiacynt”, a w nowo rodzącej się demokracji
o homoseksualizmie po prostu się nie mówiło. Czasy wielkiego
wyjścia gejów z podziemia były jeszcze przed nami i każdy dbał o
swoją ściśle skrywaną prywatność.
Chociaż, z drugiej strony, nie było tak tragicznie. Na Kozłach
tworzyły się prawdziwe grupy wzajemnego wsparcia, a czasem
adoracji. Silną ekipą byliśmy my, ludzie IRC-a. Mieliśmy nawet
własną kanapę, brudną i poplamioną, która w rogu maleńkiej salki
60 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

stanowiła nasze imperium. To właśnie na tę kanapę trafiłem, kiedy


po raz pierwszy przyszedłem do gejowskiego klubu.
Było jeszcze wcześnie i w klubie panowały względne pustki.
Szczyt ilości ludzi przypadał zazwyczaj na godzinę 23, więc o 20,
kiedy dotarłem do lokalu, było jeszcze w miarę pusto.
Siedziałem na kanapie otoczony przez AQQ i Maciejkę – dwóch
przemiłych, sporo ode mnie starszych gejów, i wszystkimi porami
chłonąłem ciała atmosferę “owocu zakazanego”.
Kiedy w klubie zaczęło się robić już tłoczno, na schodach
ukazała się procesja. Przodem szedł postawny blondyn o wiecznie
uśmiechniętej twarzy, za nim dwójka młodych, szczupłych
chłopaków wpatrzonych w niego jak w obraz. Cała trójka schodziła
po schodach, witając się po kolei z każdym. Wyglądali niezwykle
majestatycznie. Swoje kroki skierowali do nas i zaczęło się witanie.
Blondyn podał mi rękę i przedstawił się jako pacco. Dech mi zaparło.
Pacco bowiem był jednym z pierwszych twórców gejowskiego IRC-
a w Polsce. Dla wielu był bogiem Internetu. Zdołałem jedynie
wykrztusić z siebie: “To ty jesteś TEN pacco?”. Spojrzał na mnie
swymi niebieskimi, wiecznie rozbawionymi oczami i spytał: “A ty
kto?” “Szaman” – odpowiedziałem cicho.
“Oooo... Miło cię poznać” – powiedział i odpłynął w kierunku
baru, za nim zaś podążyła jego świta. Nie wiedziałem wówczas, że już
wkrótce los skrzyżuje nasze ścieżki jeszcze raz i to na całkiem długo.
Czasy, o których teraz mowa, miały swoje rytuały. Jednym z
nich był rytuał podpisywania listy. Można powiedzieć, że były to
początki warszawskiego clubbingu gejowskiego. W każdą środę,
około godziny 20, towarzystwo zbierało się na Kozłach. Zbieranie
się trwało do mniej więcej godziny 23, kiedy to tłok w tym lokalu
osiągał apogeum i nie dawało się już wytrzymać w środku. Wtedy
zazwyczaj padało hasło: “Ok, lista podpisana”.
Dla większości z nas był to sygnał do wymarszu. Mniejszymi
i większymi grupkami przemieszczaliśmy się w kierunku ronda
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 61

Babka, gdzie mieścił się drugi warszawski klub gejowski. Mykonos,


wspaniała imitacja greckiej tawerny z erotycznymi, stylizowanymi
na starożytne grafikami na ścianach, przyciągał wszystkich.
Docieraliśmy tam około północy i zostawaliśmy do rana. Tak
przynajmniej było do momentu, w którym na terenie stadionu
Skra nie otworzył się Paradise, druga w Warszawie dyskoteka
gejowska. Druga, bo pierwszą była mieszcząca się na Pradze
Rudawka. Rudawkę jednak wkrótce zamknięto, a nam pozostał
Paradise z jego wielką, oszkloną salą taneczną i mniejszą salką
barową. Potrafiliśmy, po wypiciu kilku piw w Mykonosie, zjawić się
w Paradise około godziny 4 nad ranem i zostawać na parkiecie do
momentu, w którym wyganiało nas światło dnia i didżej kończący
grać. Rytuał ten powtarzał się co tydzień. Jeżeli ktoś z nas, stałego
grona, nie pojawił się w którąś środę w żadnym z lokali, najczęściej
czekało na niego przynajmniej kilkanaście maili lub telefonów z
zatroskanymi pytaniami typu: “Żyjesz? Jesteś chory? Co się stało?”.
I biada temu, kto nie miał dobrej wymówki.
Małym rytuałem ściśle związanym z Paradise był sposób, w jaki
didżej Beki kończył grać. Ten człowiek przeszedł do historii dzięki
swojemu niekonwencjonalnemu podejściu do życia. Potrafił na przykład
całą dyskotekę przechodzić w legendarnych futrzanych papuciach
i okularach przeciwsłonecznych zajmujących pół twarzy. Kiedy
dyskoteka zbliżała się do końca, a Beki nie zamierzał jej przedłużać,
zawsze puszczał tę samą piosenkę. Kiedy z głośników zaczynało lecieć
“Wsiąść do pociągu byle jakiego”, wszyscy wiedzieliśmy, że nie ma
zmiłuj. To była zawsze ostatnia melodia. Beki nie dawał się uprosić.
Po tym kawałku po prostu wyłączał muzykę i światła.
Kiedy Beki zmarł na AIDS, jako jedna z pierwszych oficjalnych
ofiar tej choroby w naszym środowisku, wraz z nim umarła jakaś
część nas wszystkich. Kolejni didżeje Paradise nie byli już tak
blisko z nami jak on.
Rozwój mojego życia klubowego bynajmniej nie kolidował
z dalszym rozwojem świata wirtualnego. Zresztą, te dwa światy
62 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

poniekąd się uzupełniały. Na kanale IRC-a, na którym siedziałem


bardzo często, poznałem po raz kolejny pacco, który wtedy mieszkał
wspólnie z McCozy’m, o którym twierdził, że jest to jego “dziecko”.
Nigdy nie byli parą, ale łączyła ich swoistego rodzaju więź Mistrz
– Uczeń. Partnerem McCozy’ego był wtedy Anvero. To właśnie ta
dwójka towarzyszyła pacco pierwszego dnia, kiedy ich spotkałem na
Kozłach.
Pewnego słonecznego dnia wlazłem jak zwykle na IRC-a i
siedziałem na kanale, gadając z kimś nowym. Wtedy kanał przeżywał
prawdziwy rozwój, a my, administratorzy, cieszyliśmy się jak dzieci,
kiedy liczba zarejestrowanych użytkowników przekraczała kolejne
magiczne dziesiątki. Już wtedy odzywały się we mnie odruchy
społecznikostwa, bo w zasadzie jako jedyny przyjmowałem na siebie
obowiązek opieki nad nowymi użytkownikami. Podczas jednej z
takich “lekcji poglądowych” na kanale pojawił się pacco i zapytał,
czy ktoś nie ma ochoty na spacer. Zgłosiłem się na ochotnika i
umówiliśmy się na placu na Rozdrożu, dokąd obaj mieliśmy dobry
dojazd. Pacco mieszkał wtedy na Pradze.
Nie przeczuwałem wtedy, że oto szybkimi krokami zbliża się
kolejna wielka zmiana w moim życiu.
Czekałem na niego kilka minut. Kiedy podszedł do mnie,
przedstawił się tak, jakbyśmy się wcześniej nie znali. Od tej pory
wiedziałem, że ma na imię Adam. Pierwszy raz zaskoczył mnie już
w piątej minucie rozmowy, kiedy stwierdził: “Mam nadzieję, że
dla ciebie to też tylko spacer, a nie propozycja seksu. Nie sypiam
z przyjaciółmi”.
Zatkało mnie, i to podwójnie. Po pierwsze dlatego, że akurat
na seksie z nim w najmniejszym stopniu mi nie zależało, a po drugie
dlatego, że zaliczył mnie do grona przyjaciół.
Tego popołudnia przełaziliśmy całe Łazienki, bawiąc
się doskonale. Przy okazji wymyśliliśmy haniebny proceder
przekarmiania kaczek na śmierć. Polegało to na kupieniu sporej
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 63

wielkości bochenka chleba i karmieniu nim jednej wybranej kaczki


do momentu jej pęknięcia. Do pęknięcia kaczki nie doszło, głównie
z powodu skończenia się nam chleba. Jak widać, już wtedy niezbyt
lubiłem te pierzaste potwory.
Opowieścią o przekarmianiu kaczek dzieliliśmy się później
z innymi ircownikami, a pacco zaczął bywać u mnie w domu. A
razem z nim jego znajomi, nasi wspólni koledzy z IRC-a, a także
znajomi poznawani w klubach. Moje skromne mieszkanie stało się
w pewnym momencie domem otwartym, i takim, praktycznie bez
większych zmian, pozostało do dnia dzisiejszego.
Pacco stał się bardzo bliskim mi przyjacielem. Z czasem
wyprowadził się od swoich “dzieci” i ponownie zamieszkał ze
swoimi rodzicami. Często jednak bywał u mnie, czasami zostawał
nawet na noc. Poznałem go również z moją ówczesną przyjaciółką
z Parabucha – Urszulą.
We trójkę stanowiliśmy niezłą paczkę przyjaciół, pomagając
sobie w różnych sytuacjach. Czas wolno płynął, przeplatany
bywaniem w klubach, pisaniem do kolejnych redakcji i
poszukiwaniem miłości. Zbliżał się rok 1997.
64 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Masz rację co do mnie Pamelo


ale tylko ja mogę być ci wierny
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 65

TĘCZOWY PTAK W ZŁOTEJ KLATCE.

W tamtych latach życie warszawskich gejów toczyło się głównie


w klubach. W mediach o nas milczano, nikt nie podnosił kwestii
homoseksualizmu publicznie. Żyliśmy w zamkniętych gettach,
oddzielonych od świata zewnętrznego zasłoniętymi oknami i
ochroniarzami w lokalach. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że
można żyć inaczej. Mało też wśród nas było bojowników gotowych
do rozpoczęcia walki. Zaczytywaliśmy się w pismach wydawanych
dla nas, siedzieliśmy w Internecie i buszowaliśmy po klubach.
Kwitło życie towarzyskie.
Od początku liceum moje życie rodzinne było rozdzielone
pomiędzy dwa domy. Przynajmniej raz w miesiącu ojciec zapraszał
mnie do restauracji lub do swojej willi w Lipkach Starych. Tam
spędzałem czas z nim, jego partnerką Magdą, jej siostrą i
siostrzenicą. Rytuał tych spotkań trwał niezmiennie przez lata, co
czasami owocowało ciekawymi doświadczeniami. To właśnie dzięki
Magdzie poznałem tajniki kuchni francuskiej, a dzięki wizytom z
ojcem w jednej z pierwszych warszawskich restauracji japońskich
zakochałem się w sushi. Moje pierwsze zetknięcie z tym japońskim
przysmakiem pozostało mi w pamięci również z powodu swojego
związku ze sferą religijno-teatralną.
Współpracowałem wtedy z młodym i utalentowanym
reżyserem Grzegorzem Reszko z Teatru Ochoty. Razem z
przyjaciółmi wystawialiśmy sztukę Paula Bartz’a Kolacja na cztery
ręce. Jest to wspaniała opowieść o fikcyjnej kolacji Fryderyka
Heandla i Jana Sebastiana Bacha. W przedstawieniu tym brałem
udział jako obsługa techniczna planu – zajmowałem się dźwiękiem.
Jedno z ostatnich przedstawień graliśmy w podziemiach kościoła
na placu Zbawiciela w Warszawie. W sztuce jest scena finałowa, w
której główną rolę odgrywa jeden z najbardziej znanych fragmentów
muzyki Heandla. “Alleluja” z Mesjasza według scenariusza miało
66 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

być odegrane na najwyższym poziomie głośności. Nie przewidziałem


wtedy jednak znakomitej akustyki podziemi kościoła. Wrażenie
było piorunujące, ale i tak nie dorównało temu, co spotkało nas
po spektaklu.
Kiedy widzowie już wyszli, a my zwijaliśmy sprzęt,
zobaczyliśmy księdza, który szedł do nas, słaniając się na nogach
ze śmiechu. Stanął przed nami i usiłując zachować powagę, zapytał,
czy zdajemy sobie sprawę, że dokonaliśmy cudu.
Nasze zdziwione miny zachęciły go do wyjaśnień. Okazało się,
że siedział w górnym kościele w konfesjonale, kiedy przyszła do
niego spłakana kobieta, informując, że właśnie przeżyła objawienie.
Łkając, opowiadała, jak to od wielu lat nie chodziła już do kościoła,
ale ponieważ zmarła jej mama, przyszła, żeby załatwić sprawy
związane z pogrzebem. “Wchodzę do głównej nawy kościoła”
– opowiadała – ”I nagle, ze wszystkich stron, z ziemi, nieba i
boków, usłyszałam chóry anielskie. Proszę księdza, cud!”.
Okazało się, że podziemia kościoła są połączone z górną częścią
siecią rozlicznych kanałów powietrznych. Nasza muzyka popłynęła
nimi, powodując w górnym kościele efekt przestrzennego dźwięku.
Osoba stojąca pośrodku głównej nawy rzeczywiście mogła mieć
wrażenie, że głos dociera do niej ze wszystkich stron naraz. Nie
wiem, czy powinienem czuć się dumny z tego nieco przymusowego
nawrócenia, ale wtedy bawiło nas to niesamowicie.
Po spektaklu spotkałem się z ojcem, który zabrał mnie
do restauracji japońskiej i wtedy po raz pierwszy spróbowałem
sushi.
Jeżeli mogę coś doradzić początkującym smakoszom, to
proponuję, byście nigdy za pierwszym razem nie jedli zbyt wiele.
Ja dostałem naprawdę solidną porcję, a ponieważ nie znałem wtedy
jeszcze proporcji sosu sojowego i ostrego chrzanu, w którym macza
się kawałki ryby, przesadziłem ostro. Mdliło mnie później przez
cały dzień.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 67

Poza tą jedną wpadką spotkania kulinarne z ojcem i Magdą


do dzisiaj są dla mnie bardzo miłym wspomnieniem. Z Magdą i
jej siostrą pojechałem również na obóz buddystyczny, na którym
poznałem wspaniałą duchowość jogi. Tam też spotkałem się z
medytacjami chrześcijańskimi w klasztorze franciszkańskim.
Elementy tych dwóch tradycji nadal tkwią we mnie i w moim
podejściu do życia.
68 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Jasne, ze wszyscy jesteśmy równi.


Tylko, że to ja mam klucz.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 69

PRZEJŚCIE Z SZAFY
DO KLUBU KUREW POLSKICH.

Wszystko popsuło się w momencie, kiedy za namową przyjaciół


zmieniłem kolor włosów. Nie była to bynajmniej radykalna zmiana.
Do swojego naturalnego ciemnego brązu dodałem rudy połysk. Na
kolejnym spotkaniu z ojcem Magda stwierdziła tylko, że mi pasuje, a
ojciec skomentował, że to moja sprawa. Piekło rozpętało się następnego
dnia.
Okazało się, że tata zadzwonił do mojej mamy i wykrzyczał
jej w słuchawkę, że wychowała mu syna pedała. Groził zerwaniem
kontaktów i mówił, że chce, abym zmienił nazwisko, żeby nie kalać
jego rodu. Był to moment, w którym mama zdecydowała się na
poważną rozmowę ze mną.
To była potwornie trudna chwila dla nas obydwojga.
Mama zadzwoniła do mnie i zapytała, czy możemy się spotkać,
bo ma do mnie bardzo ważną sprawę. Umówiliśmy się u mnie w
mieszkaniu.
Było popołudnie, w milczeniu siedzieliśmy nad kubkami z
kawą. Widziałem, że coś ją gryzie, ale czekałem na jej ruch. Wtedy
mama podniosła wzrok i ciężkim głosem zapytała, czy jestem
homoseksualistą.
Serce uwięzło mi w gardle. Oczywiście mogłem wtedy skłamać,
wypierać się i udawać. Ale wiedziałem, że to nie ma żadnego sensu.
Wcześniej czy później sprawa musiała i tak wyjść na jaw.
Popatrzyłem jej w oczy i przyznałem się. Widziałem, jak gasł
blask w jej oczach. Kolejna chwila milczenia i najważniejsze słowa,
najpiękniejsze, jakie mogłem usłyszeć.
“Wiesz, że będzie mi z tym bardzo ciężko” – powiedziała – “Ale
70 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

jesteś moim synem i nigdy nie przestanę cię kochać”.


Później powiedziała, że musi pojechać do domu. Kolejne dwa
tygodnie były koszmarem. Dzwoniłem do niej co najmniej dwa razy
dziennie, pytając czy wszystko w porządku. Słyszałem zawsze ten
sam, smutny głos zapewniający mnie, że wszystko jest ok.
Dopiero kilka lat później dowiedziałem się, że te dwa tygodnie
moja mama spędziła zamknięta w domu, pijąc drinka za drinkiem
i usiłując się pozbierać. Musiała pogodzić się z prawdą, o której
zresztą wiedziała już wcześniej. To pytanie do mnie zostało zadane
w zasadzie jedynie w nadziei, że może się myli.
Jak opowiadała później w wywiadach, jej pierwsze
podejrzenia pojawiły się, kiedy miałem 16 lat. Miała jednak
wielkie szczęście. Trafiła bowiem na dwójkę doskonałych i
doświadczonych psychologów w osobach Jacka i Doroty. Oboje
przez lata przygotowywali ją na ten moment. Tłumaczyli, czym jest
homoseksualizm i jak może mi pomóc. Dali jej siłę, której brakuje
tak wielu rodzicom. Jestem i zawsze będę im za to wdzięczny.
Uratowali nie tylko ją, ale także mnie. Dzięki nim kolejne lata
uczyliśmy się z mamą jak żyć. Ona, jak być matką geja, ja zaś, jak
być synem matki, która wie.
Dzięki współpracy z Jakubowskimi moja mama odnalazła też
w sobie siłę, żeby powiedzieć o mnie babciom, swojemu partnerowi,
nauczyła się też, jak pomagać innym rodzicom, których zacząłem
jej podsyłać kilka lat później. Dalsza rodzina miała się o wszystkim
dowiedzieć już wkrótce.
Tymczasem w Paradise zachodziła zmiana pokoleniowa.
Pojawiało się coraz więcej młodych ludzi owładniętych manią
seksu, zabawy i pijaństwa. Wówczas narkotyki dopiero zaczynały
zdobywać rynek i na szczęście dla nas nie były popularne w klubach
gejowskich. Alkohol za to i owszem.
Patrząc na tamte wydarzenia z perspektywy dziesięciu lat,
mogę powiedzieć, że stanowiliśmy dla siebie substytut rodziny.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 71

Trzymaliśmy się razem, każdy każdego znał, a pojawienie się nowej


osoby było zazwyczaj witane nieufnie. Oczywiście, w takim gronie
trudno było utrzymać tajemnice dotyczące życia prywatnego, tak
więc informacje o tym, kto z kim spał i w jakiej konfiguracji,
stanowiły tajemnicę poliszynela. Wszystko jednak traktowane
było z przymrużeniem oka.
Kiedy do Paradise zaczęło przychodzić więcej młodzieży,
zaczęły również mieć miejsce mniej przyjemne sytuacje. Pojawiające
się coraz częściej podpite nastolatki nie umiały znaleźć się w sytuacji,
gdzie wszyscy się znają. To rodziło u nich podejrzenia, że wszyscy
ze wszystkimi sypiają, a to z kolei budziło zazdrość i agresję. Kiedy
po raz kolejny jeden z nas został wyzwany przez podpitego małolata
od kurwy, narodził się szatański pomysł.
Oczywiście walka z tego typu obelgami za pomocą rozsądnych
czy rzeczowych argumentów nie przynosiła nigdy żadnego rezultatu.
Postanowiliśmy więc powalczyć bronią, jaką operowaliśmy
doskonale: sarkazmem i satyrą. Tak narodził się Klub Kurew
Polskich.
Była to elitarna grupa, stworzona przez nas dla śmiechu.
Mieliśmy swój kodeks honorowy i ściśle przestrzegane zasady.
Oczywiście, nie było tutaj mowy o prostytucji czy seksie za pieniądze.
Seks stał się sferą sacrum, ściśle obwarowaną przepisami kodeksu.
Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale po kilku miesiącach umieraliśmy
ze śmiechu obserwując, jak kolejne małolaty podchodziły do
naszego stolika i pytały, czy mogą postawić nam piwo. Zazwyczaj
zgadzaliśmy się, bo któż by nie skorzystał z okazji. Po pierwszej
kolejce padało przeważnie sakramentalne pytanie, czy ten czy ów
ma szanse dostać się do elitarnego Klubu. Z Paradise zniknęło
wyzwisko “ty kurwo”, bo nagle z obrazy stało się synonimem elity.
Trwało to dłuższy czas, dopóki nie znudziła się nam ta zabawa i
Klub nie umarł śmiercią naturalną.
Tymczasem IRC przeżywał szczyt swojego rozwoju. Na
kanale #gaypl jednocześnie potrafiło się pojawić sześćset osób.
72 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Powstawały kanały lokalne i specjalistyczne. Ci z nas, którzy byli na


nim od początku zajmowali się kontrolą i moderowaniem dyskusji.
Obsługiwaliśmy boty, czyli miniprogramy administrujące kanałem,
uczyliśmy nowych etykiety internetowej i doradzaliśmy w trudnych
momentach. Pacco zorganizował pierwszy zlot w Łodzi, na który
nie pojechałem. Z opowieści pamiętam jednak zabawną anegdotę.
Kiedy pociąg z Warszawy wtoczył się na peron, czekała już delegacja
łódzkich użytkowników. Kiedy zobaczyli pacco wysiadającego z
wagonu ze sporej wielkości walizką, ktoś ze śmiechem rzucił: “O,
pacco przyjechało z kosmetyczką”. Pacco dobrotliwie spojrzał na
towarzystwo i powiedział: “Nie, to są tylko ubrania. Kosmetyczkę
niesie McCozy”. W tym momencie za nim ukazał się omawiany
użytkownik objuczony dwoma ogromnymi walizami. Towarzystwo
najpierw zamarło, a potem zaczęło się tarzać po peronie ze śmiechu.
Dodam tylko, że zlot był dwudniowy.
Rok 1997 powoli zmierzał do końca, a moje kontakty z
Ulą i pacco zacieśniały się coraz mocniej. Zbliżały się święta
Bożego Narodzenia. Ponieważ każdy z nas wyjeżdżał gdzieś do
rodziny, postanowiliśmy się spotkać dzień wcześniej i podzielić
prezentami.
Był to czas, kiedy pacco bywał u mnie praktycznie codziennie,
czasami czekając na mnie pod drzwiami, kiedy wracałem z redakcji.
Dlatego też wpadłem na pomysł obdarowania go specyficznym
prezentem gwiazdkowym.
Kiedy odpakował wręczone mu przeze mnie pudełko, znalazł
w nim komplet kluczy do mojego mieszkania i kartkę ze słowami:
“Zastanów się, czy swojemu najlepszemu przyjacielowi bez wahania
powierzyłbyś klucze do swojego domu. Jeżeli nie, zmień przyjaciół”.
Było wzruszająco, ciepło i miło. Żaden z nas nie przewidywał
wówczas, jak bardzo proroczy okaże się to prezent.
Następnego dnia była Wigilia. Rozjechaliśmy się do swoich
rodzin. Ula do krewnych w Hajnówce, ja do Mamy pod Warszawę,
a pacco do swoich rodziców mieszkających w Centrum.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 73

W domu mojej mamy siedzieliśmy właśnie przy stole w


otoczeniu babci Wandzi i babci Walerki – mamy Adama. W pewnym
momencie zadzwonił telefon. Mama odebrała i powiedziała, że to
do mnie. W słuchawce usłyszałem pacco, który bardzo smutnym
głosem powiedział mi, że właśnie go rodzice wywalili z domu.
Okazało się, że od rana szykował kolację wigilijną, stał przy garach,
sprzątał i ogólnie szykował dom, podczas kiedy jego rodzinka tkwiła
w fotelach, pijąc kolejne piwa. Kiedy już wszystko było gotowe,
jego ojciec w pijanym widzie zaczął wrzeszczeć, ze z pedałem do
wigilijnego stołu nie siądzie, następnie uderzył go w twarz i kazał
się wynosić.
Byłem przerażony. Przed oczami stanął mi obraz chłopaka w
letniej kurtce stojącego na mrozie w centrum Warszawy. Wiedziałem
również, że nie ma szans, żeby po niego pojechać. Taksówek o
tej porze już nie było, autobusy podmiejskie nie chodziły, a i u
mnie w domu wszyscy kierowcy byli już po kieliszku, więc podróż
do Centrum odpadała. Zapytałem, czy mogę jakoś mu pomóc.
Odpowiedział, że chciałby wrócić do domu. Wtedy mnie olśniło.
Przecież miał klucze do mojego mieszkania. Powiedziałem mu, że
przecież może wrócić do domu. Podziękował i następnego dnia,
przywitał mnie w progu z półmiskiem odsmażanych pierogów,
które jego matka dała mu, kiedy wychodził z ich mieszkania.
Przynajmniej tyle miała przyzwoitości.
Od tamtej pory mieszkaliśmy razem.
Sylwestra 1997/1998 spędziliśmy w Mykonosie. Wtedy też
naprawdę blisko poznałem Anvero, który również miał poważne
kłopoty ze swoimi rodzicami. Doszło do tego, że przez długi
czas opiekowałem się tym nastolatkiem, zarówno prowadząc
negocjacje z jego rodzicami, jak i zmuszając go do kontynuowania
nauki w technikum fotograficznym. W pewnym momencie zaczął
mnie nazywać swoim ojcem. Takich „dzieci” przez moje życie
przewinęło się całkiem sporo. Na większości potwornie się później
zawodziłem.
74 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Widziano panią jak mówiła pani gejowi


„dzień dobry”!
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 75

„ODDAJ IM SWOJĄ TWARZ, DUSZĘ I SERCE...


W ZAMIAN DOSTANIESZ KOPA.”
W roku 1998 pracowałem w redakcji lokalnego magazynu
kulturalno-społecznego “Puls Stolicy”. Pisałem dla nich reportaże
z ciekawych wydarzeń związanych z Warszawą, ale także teksty
ogólnospołeczne. Pewnego dnia dostaliśmy z Polskiej Agencji
Prasowej informację, że pod kolumną Zygmunta ma się odbyć
pierwszy w Polsce happening osób homoseksualnych. Miało być
dziesięć osób z zasłoniętymi twarzami, trzymających kartki z
nazwami zawodów. Organizatorzy chcieli w ten sposób pokazać,
że geje i lesbijki są obecni w życiu społecznym i pracują w różnych
branżach. Sekretarz działu przydzielił mi fotoreportera i kazał
jechać zrobić relację. Pojechaliśmy.
Pod kolumną Zygmunta zobaczyliśmy ogromny tłum
dziennikarzy. Wprawdzie do rozpoczęcia happeningu brakowało
jeszcze co najmniej pół godziny, ale brać reporterska dopisała.
Kiedy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy, że na schodach pomnika
stoi dwóch nerwowo się rozglądających chłopaków. “Gdzie tych
dziesięciu odważnych?” – pomyślałem.
Czas mijał nieubłaganie, reporterzy zaczynali się
niecierpliwić, a ja widziałem, że chłopaki są coraz bardziej
zdenerwowani. W końcu podszedłem do nich i zapytałem,
kiedy zaczynają. “Za chwilę” – odparł starszy z nich. “A gdzie
reszta?”. “Chyba nikt więcej nie przyjdzie”. Pomyślałem przez
chwilę i doszedłem do wniosku, że dwóch zamaskowanych
chłopaków będzie idiotycznie wyglądało na zdjęciach. Swoimi
wątpliwościami podzieliłem się z organizatorami. Wzruszyli
ramionami i powiedzieli, że nic nie są w stanie zrobić. Ludzie
boją się, że ktoś ich może rozpoznać, nawet pod maską. Wtedy
mnie coś trafiło.
76 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Byłem gejem, ale nikt poza moim środowiskiem o mnie nie


wiedział. Wprawdzie na uczelni jako pierwszy zdecydowałem się
poruszyć w pracy licencjackiej temat prasy gejowskiej, ale nie
oznaczało to przecież przyznania się do homoseksualizmu. W
redakcji nikt mnie o życie prywatne nie pytał. I nagle stanąłem w
obliczu sytuacji, kiedy ktoś chciał pokazać, że życie w ukryciu nie
jest najlepsze. A ja miałem stać z boku i to opisać. Czy mogłem
sobie na to pozwolić? Pewnie tak, ale czy byłbym wtedy sobą?
Nie wiem, co wtedy popchnęło mnie do tego kroku. Czy był
to impuls, czy może jakaś wewnętrzna potrzeba zerwania z życiem
w szafie. Dziś nie umiem sobie na to pytanie odpowiedzieć.
Wtedy jednak byłem zdeterminowany. Mojemu zdziwionemu
fotoreporterowi oddałem swoją kurtkę i podszedłem do
chłopaków. “Dajcie mi ciemne okulary, czapkę i chustkę. Staję
z wami” – powiedziałem w miarę spokojnie. Byli w szoku. Szybko
znalazły się potrzebne elementy „przebrania”. Na kartce papieru
śpiesznie zacząłem pisać: “Jestem dziennikarzem”. Nie starczyło
miejsca. Dlatego też na wszystkich zdjęciach widnieję podpisany:
“Jestem dziennikarz”. Zaczęły pstrykać aparaty, kamery poszły
w ruch. Widziałem konsternację na twarzy swoich kolegów po
fachu. Oto jeden z nich postanowił zerwać z tabu. Pokazać,
że wśród nich też są homoseksualiści. Po odczytaniu apelu
rozeszliśmy się. Podszedł do mnie jeden z dziennikarzy z „Życia
Warszawy” i pogratulował odwagi. Nie wiedziałem wtedy, co tak
naprawdę zrobiłem. Z fotoreporterem wróciliśmy do redakcji,
gdzie napisałem reportaż, który nigdy się nie ukazał.
Następnego dnia na swoim biurku znalazłem wydanie
„Gazety Wyborczej”, w której w dodatku stołecznym, na głównej
stronie, widniało moje zdjęcie. Kilka minut później wezwał mnie
naczelny i poinformował, że nie mogę dłużej u niego pracować;
że przekroczyłem granicę.
Tak zostałem bez pracy. Przez kolejne dni odbierałem telefony
od znajomych, którzy dopytywali się, czy to ja jestem na zdjęciu,
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 77

gratulowali i trzymali kciuki. A ja wierzyłem, że wkrótce znajdę


pracę w innej redakcji. Czas pokazał, jak bardzo się myliłem.
Do końca 1998 roku żyłem nadzieją, że szum minie, a ja
załapię się w jakiejś gazecie. Jednak każda redakcja, do której
zwracałem się z prośbą o pracę, odmawiała pod byle pozorem.
Tylko w „Gazecie Wyborczej” osoba rozmawiająca ze mną
miała na tyle odwagi, by powiedzieć mi prawdę. Nikt nie chciał
zatrudnić zdeklarowanego geja. Podobnie rzecz się miała w
teatrze. Po tym wydarzeniu już nigdy więcej miałem nie otrzymać
propozycji statystowania w Powszechnym. Pamiętam rozmowę z
dyrektorem administracyjnym, który powiedział mi, że nie może
zatrudnić otwartego geja. “Na litość boską” – odpowiedziałem
– “Przecież połowa zespołu to homoseksualiści”. “Tak, ale oni
nie mówią o tym w telewizji”. Tak skończyła się moja przygoda z
teatrem zawodowym. Z Parabuchem rozstałem się w atmosferze
konfliktu. Nie potrafiliśmy się już tak dogadywać jak przedtem.
Czegoś zabrakło, coś się skończyło.
Nie przejmowałem się zbytnio, bo nadal w moim domu
urzędowało biuro PAM, więc w miarę stałe dochody umożliwiały
mi życie.
Kilka dni przed kolejnymi świętami na IRC-u pojawiła się
dyskusja o przygotowaniach. Wtedy też jeden z naszych przyjaciół z
Bielska-Białej zaczął się uskarżać, że w dzień Wigilii firma wysyła go
do Warszawy, by coś załatwił, co powodowało, że nie zdąży wrócić na
czas do swojej rodzinnej miejscowości. Wtedy też zaproponowałem
mu, że przecież zamiast w hotelu może spędzić ten czas u mnie.
Przypadło to do gustu i jemu, i pozostałym. Postanowiliśmy trochę
rozszerzyć pomysł i zaprosić wszystkich, którzy tego dnia nie mieli
zbytnio co ze sobą zrobić.
Tak się złożyło, że kolację u mojej mamy mieliśmy zjeść
wcześniej, bo trzeba było odwieść obie babcie do domów. Tak
więc o 21. miałem być już w domu. Postanowiliśmy więc zaprosić
samotnych na 21.30.
78 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

A może się właczyć z „Przystankiem Parada”?


Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 79

Tego dnia o 14. rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem


i zobaczyłem wielką choinkę, za którą krył się szomiz. Szomiz był
właśnie owym przyjacielem z Bielska-Białej. Po powrocie z rodzinnej
kolacji czekaliśmy na resztę gości. Niespodziewanie przybyło ponad
dziesięć osób. Przyszli nawet ci, którzy normalnie święta spędzali
z rodzinami, ale po oficjalnej części wymykali się z domów, by do
nas dołączyć. Każdy przyniósł coś do jedzenia. Niektóre z potraw
były naprawdę dziwaczne, jak chociażby francuska zupa rybna
czy sałatki z owocami morza. Alkoholu również nie brakowało.
Relacje z tego wydarzenia były gorąco komentowane na IRC-u,
co spowodowało postanowienie powtórzenia całości za rok. Tak
narodziła się tradycja wigilijnego stołu dla Samotnych Lesbijek i
Gejów. Kultywuję ją zresztą do dzisiaj.
Sylwestra 1998/1999 spędzaliśmy tradycyjnie na objazdach
klubów. Wtedy jeszcze właściciele lokali nie byli nastawieni tylko na
szybki zysk i za niewielką cenę można było objechać tego wieczoru
wszystkie popularne kluby gejowskie w stolicy. Ciągle zyskujący
popularność Mykonos miał ogromne trudności z pomieszczeniem
wszystkich chętnych, co powodowało, że jeszcze przed północą
przenieśliśmy się do Paradise, w którym świętowaliśmy do rana.
Do domu dotarliśmy zwiększoną jak zawsze ekipą, a ja rozkładałem
dodatkowe łóżka. Czuliśmy się jak jedna wielka rodzina. Stan ten
miał trwać jeszcze przez parę lat.
Następny rok przyniósł wiele zmian.
80 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

WŁASNY BIZNES? CZEMU NIE...

Postanowiłem podjąć poważną decyzję o dalszym kroku w


stronę samodzielności. Założyłem firmę. Terra Incognita miała
się zajmować wydawaniem “Lesera” oraz obsługą reklamową
PAM-u i powstającej przy niej firmy szkoleniowej Jacka i Doroty.
Uwierzyłem wtedy pacco, który miał już za sobą doświadczenie
w pracy w agencji reklamowej. Ufnie patrzyłem w przyszłość, nie
zdając sobie sprawy, jak mocno mnie ona kopnie w tyłek.
Najpierw upadł “Leser”. Uczelnia, wydająca swój własny
magazyn “Twarze”, nie była zainteresowana wspieraniem
czarno-białego, wydawanego na offsecie zinu studenckiego.
Reklamodawców też raczej nie przyciągał, więc po paru
miesiącach odpuściłem sobie dalsze numery. Skupiliśmy się na
części reklamowej. Pierwszym dużym zleceniem była broszura
szkoleniowa PAM. Przygotowywaliśmy ją w domu na dwóch
komputerach, ścigając się z czasem. Efekt nie był najlepszy, ale
i tak byliśmy zadowoleni. Po tym zleceniu mama załatwiła nam
stałą współpracę z “Pracownią TROP”, jak nazywała się spółka
Jakubowskich. Mieliśmy dla nich wykupywać powierzchnię
reklamową w „Gazecie Wyborczej”. Zapewniało nam to w miarę
stały dochód. Obsługę księgową firmy powierzyłem partnerce
ojca, czyli Magdzie. Jednocześnie bezgranicznie ufając pacco,
dałem mu dostęp do firmowego konta. Jak czas pokazał, za obie
te decyzje miałem słono zapłacić.
Zanim do tego jednak doszło, przygarnęliśmy do siebie
Anvero, który nadal nie umiał się dogadać z rodzicami. Po cichu
liczyłem na to, że zacznie z nami pracować. Początkowo był nawet
do tego bardzo chętny. Kiedy pacco udało się załatwić współpracę
z poznańską firmą I.N.N.A., byliśmy w siódmym niebie. Firma
ta obsługiwała producenta prezerwatyw, który chciał wejść do
Polski z reklamą skierowaną do środowiska gejowskiego. W
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 81

tamtych czasach oznaczało to rewolucję. Rozmowy były bardzo


zaawansowane i pacco jeździł często do Poznania omawiać
szczegóły. W pewnym momencie przyszła wiadomość, że
powinienem pojawić się tam osobiście, aby uzgodnić kwestię
umowy. Umówiliśmy się na konkretny dzień. Pech chciał, że
dzień wcześniej miał się odbyć pierwszy w Warszawie zlot
użytkowników kanału #gaypl. Razem z Anvero, który miał
jechać ze mną, uzgodniliśmy, że pójdziemy na imprezę, a rano
pierwszym pociągiem pojedziemy do Poznania. Ponieważ trwał
karnawał, a impreza miała być przebierana, wystroiliśmy się jak
się tylko dało. Godnym zapamiętania elementem stroju były tony
brokatu i srebrnej farby, jaką nałożyliśmy na twarze i włosy.
Z imprezy wróciliśmy bardzo późno i w stanie bynajmniej
nie pasującym do wyjazdów. Oczywiście kładąc się spać, żaden
z nas nie przejmował się dokładnym zmyciem z siebie całego
makijażu. Rano, kiedy próbowałem obudzić Anvero, wybuchła
dzika awantura. Mój „syn” za żadne skarby nie zamierzał jechać
ze mną. Podnosiliśmy głosy coraz bardziej, do momentu, w którym
staliśmy naprzeciwko siebie, wrzeszcząc jak opętani. Kiedy obaj
zrobiliśmy przerwę dla nabrania oddechu, zauważyliśmy chmurę
brokatu unoszącego się w powietrzu i powoli opadającego wokół
nas na ziemię. “No tak” – zrezygnowanym głosem powiedział
Anvero – “jak jebane wróżki”.
Popatrzyliśmy na siebie i obaj parsknęliśmy śmiechem. Do
Poznania pojechałem sam.
W tak zwanym międzyczasie w moim życiu pojawił się Ktoś.
Poznaliśmy się oczywiście przez Internet. Michał pochodził z
Wrocławia i był arcykapłanem Zgromadzenia Braci i Sióstr
Politeistów, pierwszego związku wyznaniowego w Polsce, który
udzielał ślubów parom homoseksualnym. To dzięki niemu
moje zainteresowanie psychotroniką i parapsychologią weszło
na wyższy wymiar. Ale jednocześnie zasady wiary wyznawane
przez jego kościół były tak przesiąknięte ekumenizmem, że
82 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

bez problemu się w niej odnajdywałem. Nigdy formalnie nie


przystąpiłem do jego Kościoła, ale powiedzmy, że byłem ich
gorącym sympatykiem aż do 2000 roku.
Z Michałem połączyło nas nie tylko podejście do spraw
wiary, ale także coś więcej. Przez sześć miesięcy stanowiliśmy
całkiem udaną parę. Został zaakceptowany przez moich
znajomych i wiele razy zdarzyło mu się przyjeżdżać do mnie
z Wrocławia z torbami pełnymi jedzenia, gdyż, jak twierdził,
mięso z jego stron miało zupełnie inny smak. Z wykształcenia
był kucharzem i kelnerem, więc muszę przyznać, że gotował
znakomicie. Sam nauczyłem się od niego wielu przepisów.
Anvero, który był jego imiennikiem, nazywał go Miśką i mamą.
On sam wolał mówić o sobie per Czarna Wdowa. Nasz związek
rozpadł się głównie przez odległość i konflikt charakterów, ale
do dzisiaj wspominam go z dużym sentymentem.
W drugiej połowie roku pacco przeprowadził się do swojego
nowego faceta pod Warszawę. Sytuacja między nami nie była
najlepsza. Przestawały zgadzać mi się rachunki. Jednocześnie
pacco zaczął być coraz bardziej nerwowy. Początkowo razem
z Ulą martwiliśmy się o jego zdrowie, ale kolejne badania
wykazywały tylko, że nic mu nie jest. Coś wisiało w powietrzu.
Kiedy ostatecznie wyprowadził się ode mnie, do firmy zaczęły
spływać zaległe faktury. Pod koniec roku z przerażeniem
stwierdziłem, że znajduję się na skraju bankructwa. W sumie
zaległości wraz z odsetkami sięgnęły zawrotnej sumy 28 tysięcy
złotych. Nie miałem innego wyjścia, jak poprosić mamę o pomoc.
Zabraliśmy moją księgowość od partnerki ojca i wtedy zaczął
się prawdziwy dramat.
Jakby nie dość było zaległych faktur i rosnącego długu,
Magda prowadziła księgi rachunkowe w sposób całkowicie
niedbały. Gdyby nie moja mama, nigdy nie udałoby mi się tego
wyprostować. Jej także zawdzięczam pomoc w wygrzebaniu się
z długów. Na początku 2000 roku Terra Incognita zawiesiła
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 83

działalność, aby powrócić dopiero po kilkunastu miesiącach


jako firma organizująca występy.
Zanim jednak zaangażowałem się powtórnie w świat teatru
i estrady, chwytałem się różnych zawodów. Byłem barmanem, a
nawet striptizerem.
Tańczyć na scenie go go zacząłem zresztą zupełnie przez
przypadek.
84 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Znów antyrządowe wystąpienia, komendancie.


Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 85

SZYMON NIEMIEC NAGO?


TEGO JESZCZE NIE BYŁO...

W klubie Mykonos odbywał się właśnie kolejny zlot kanału


#gaypl. Miała być impreza na sto dwa. Kiedy przyszedłem do
klubu, trudno było się w nim zmieścić. Wszyscy mieli plakietki z
pseudonimami z kanału. Atmosfera była gorąca, tym bardziej że
o północy miał być pokaz tańca go go w wykonaniu wynajętego
striptizera. Na pół godziny przed występem zobaczyłem
Mormiego, głównego organizatora zlotu, który z przerażeniem
w oczach przeciskał się w moją stronę. Kiedy dotarł do mnie,
scenicznym szeptem powiedział, że striptizer nie dojechał.
Zapytał, co ma robić. Wszyscy wtedy znali mnie jako osobę,
która ma obycie ze sceną. Zaproponowałem, aby na szybko
zorganizował konkurs na amatorski striptiz. Coś w stylu: kto się
lepiej rozbierze, zyska nagrodę. Naszą rozmowę usłyszał obecny
na zlocie jeden z redaktorów pisma „Gejzer”, wydawanego wtedy
przez PinkPress. Podszedł do nas i zaproponował, że jedną z
nagród będzie roczna prenumerata „Gejzera”; drugą, butelkę
wódki, zasponsorowali właściciele lokalu.
Wybiła północ i towarzystwo zebrało się w dolnej sali, gdzie
pośrodku wykafelkowanej podłogi stała rurka do tańczenia.
Stłoczeni pod ścianami czekaliśmy na rozpoczęcie konkursu.
Na zaimprowizowaną scenę wyszła jedna z administratorek
kanału i ogłosiła konkurs. Zaprosiła do zgłaszania się chętnych.
Stałem w pierwszym szeregu i starałem się nie patrzeć w oczy
stojącemu naprzeciwko mnie głównemu organizatorowi. Jednak
na nic mi się to zdało – chętnych nie było. Po pięciu minutach
rzuciłem okiem na Mormiego, i to był mój błąd. Jego oczy błagały:
“Teeechniii... prooooszęęęę.... raaaatuuuuj!”.
Byłem wtedy po jednym piwie, więc myślałem jeszcze bardzo
86 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

realnie. W głowie pojawiła się myśl: „Co mam do stracenia? W


zasadzie nic”.
Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem na środek. Dostałem
brawa i po chwili zgłosił się jeszcze jeden konkurent. Wybraliśmy
muzykę i zaczęliśmy show. Zanim jednak zaczęliśmy tańczyć,
Wiedźma, która prowadziła całość, szepnęła nam do ucha:
“Tylko panowie, nie do końca”. Byłem wtedy jeszcze młodziutki,
miałem zgrabne ciało, a na głowie krótką fryzurę, którą jakiś czas
wcześniej radykalnie utleniłem na biało. W ultrafiolecie wyglądałem
niesamowicie.
W takt ostrej muzyki zrzucaliśmy z siebie kolejne części
garderoby, pilnie przy okazji obserwując zarówno publiczność,
jak i siebie nawzajem. Miałem więcej doświadczenia scenicznego,
więc, w odróżnieniu od swojego przeciwnika, nie skupiałem
się na dwóch, trzech osobach z publiczności, ale starałem się
tańczyć po całym kręgu. W pewnym momencie zostaliśmy w
bieliźnie. I znowu przypadek sprawił, że miałem przewagę nad
rywalem. On miał na sobie zwykłe majtki, ja zaś obcisłe bokserki.
Dzięki temu w momencie, kiedy on wahał się, co dalej zrobić,
ja mogłem dalej tańczyć, podwijając i rolując na ciele bokserki.
W pewnym momencie zobaczyłem, że drugi z tańczących w
desperacji zaczyna zdejmować bieliznę. Pomyślałem, skoro on,
to czemu nie ja, i wystudiowanym ruchem zsunąłem bokserki
na ziemię. Wybuchła wrzawa, oklaski, a my, eskortowani przez
Wiedźmę, zniknęliśmy w prowizorycznej garderobie urządzonej
w darkroomie.
Po ubraniu się i wyjściu odbyło się głosowanie i okazało
się, że wygrałem. Był to początek mojej znajomości z Krzyśkiem
Garwatowskim z PinkPressu i późniejszej współpracy z tym
wydawnictwem.
Jakiś czas później Mykonos został przeniesiony na drugi
koniec Warszawy. Tak się szczęśliwie złożyło, że nowa siedziba
mieściła się kilka przystanków autobusowych ode mnie.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 87

Bywałem tam częstym gościem. Jednak zmiana lokalizacji


Mykonosu i wcześniejsze zamknięcie knajpy na Koźlej całkowicie
złamało rytm clubbingowy gejowskiej stolicy. Ludzie podzielili
się na wielbicieli nowego Mykonosu, wielbicieli Paradise i
bywalców Fantomu, który był najstarszym działającym w Polsce
sex klubem z sauną.
W tym samym okresie po raz pierwszy trafiłem do szpitala.
Wszystko przez prowadzony przeze mnie tryb życia. Stres,
niewłaściwa dieta i papierosy spowodowały chorobę wrzodową.
Pewnego wieczoru, po dosyć burzliwym rozstaniu z jednym z
partnerów, poczułem gwałtowny silny ból poniżej klatki piersiowej.
Z godziny na godzinę czułem się coraz gorzej. W końcu wezwałem
pogotowie. W szpitalu na Stępińskiej przyjęto mnie na oddział z
rozpoznaniem choroby wrzodowej dwunastnicy. Spędziłem tam dwa
tygodnie, obserwując życie szpitala. Oddział, na którym leżałem,
nazywany był przez moich współpacjentów umieralnią. Miało
to swoje uzasadnienie w tym, że każdej nocy na naszych oczach
sanitariusze wywozili przynajmniej jednego zmarłego. Na szczęście
moja dolegliwość nie była bardzo poważna i po czternastu dniach
wypisano mnie do domu. Od tamtej pory dwa razy do roku moja
dwunastnica przypomina mi o sobie.
88 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 89

ZA TĘCZOWYM BAREM...

Jako barman pracowałem w dwóch lokalach. Pierwszym


było Amigo, mały lokal blisko placu Trzech Krzyży, w którym
przepracowałem dwa miesiące, robiąc dla właścicieli stronę
internetową i pracując za barem. Kiedy jednak właściciele,
podpuszczeni przez jednego z barmanów, chcieli mnie oszukać
na wypłacie, wybuchła wielka awantura. Od wezwanej przez
nich mafii oberwałem wtedy kilka ciosów w brzuch i twarz.
Z pracy w tym lokalu miło wspominam tylko dwie sytuacje.
Poznałem tam dwójkę ludzi. Jednym był najstarszy znany mi
didżej, grający muzykę specjalnie dla ludzi, dzięki czemu każdy,
kto przychodził do Amigo mógł usłyszeć dokładnie to, co chciał.
Został on wyrzucony z klubu kilka dni przede mną. Drugim był
chłopak pracujący jako męska prostytutka. Przyszedł zaraz po
otwarciu baru, żeby napić się kawy. Zagadaliśmy się, bo nie
było tego dnia wielu klientów, i został ze mną do zamknięcia.
Usłyszałem wtedy od niego wiele informacji na temat pracy
męskich prostytutek w Polsce. Opowiadał o klientach, mafii
ściągającej haracze, więzieniu. Był wygadany, a jego dobrze
zbudowane ciało szpeciły tylko więzienne tatuaże na rękach.
Podczas tej nocy zrozumiałem, że facet sprzedający swe ciało za
pieniądze też jest człowiekiem. Często zranionym i oszukanym
przez los, ale mimo wszystko człowiekiem. To było bardzo ważne
dla mnie doświadczenie.
Po niesławnej przygodzie z Amigo, które zostało zamknięte
wkrótce po moim odejściu, jako barman pracowałem jeszcze
w nowym Mykonosie. Niestety, dane mi było pracować w tym
lokalu tylko przez miesiąc. Przyszedłem do pracy w momencie,
kiedy nad głowami właścicieli gromadziły się już czarne chmury.
Protesty mieszkańców, zbierające się pod klubem grupy pijanych
blokersów i inne problemy wpłynęły na decyzję o zamknięciu
90 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Mykonosu. Żałowaliśmy wszyscy. Dla szukających rozrywki


został tylko Paradise.
Rok 2000 miał się okazać kolejnym przełomem w życiu
środowiska homoseksualnego w Polsce.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 91
92 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

AMBASADOR BEZ MAJTEK...

Największe polskie wydawnictwo erotyczne, wydające


„Nowego Mena” oraz „Gejzera”, postanowiło zorganizować wielką
imprezę, dzięki której istniała szansa wyjścia gejów z ukrycia.
Dzięki kontaktom z International Lesbian & Gay Culture Network
powstała unikatowa szansa ściągnięcia do Polski organizatorów
III Światowej Konferencji Kulturalnej Gejów i Lesbijek. Znaleźli
się nawet sponsorzy w postaci Lufthansy, która zobowiązała się
zapewnić gościom z zagranicy darmowe przeloty. Organizatorzy
ogłosili w prasie i portalach gejowskich, że szukają wolontariuszy do
obsługi imprez i gości zagranicznych. Niewiele myśląc, zgłosiłem się
do Marka Tamborskiego, który odpowiadał za organizację imprezy.
Zostałem wolontariuszem.
Na pierwszym spotkaniu okazało się, że poza mną zgłosili się
tylko moi znajomi. Marek powierzył mi więc koordynację pracy
wolontariuszy. Przejęliśmy na siebie obsługę przyjeżdżających
gości, opiekę nad nimi i mającymi się odbywać imprezami.
Program był mocno naładowany spotkaniami, koncertami i
konferencjami. W sumie odwiedziło Polskę ponad dwieście osób
z dwudziestu krajów. Wyjątkowo wzruszającymi momentami były
spotkania w byłym obozie zagłady w Oświęcimiu, gdzie delegacja
ze Szwecji wręczyła dyrekcji muzeum nagrodę Orfeo Iris, która
upamiętnia miejsca zagłady homoseksualistów, oraz koncert fińskiej
grupy wiolinistek, które pod ścianą zagłady odegrały przejmujący
apel o pokój.
Ostatnie dwa dni konferencji miały być poświęcone głównie
rozrywce, zaś na dzień przed zakończeniem wyznaczono Pierwsze
Ogólnopolskie Mistrzostwa Striptizerów Amatorów. W dniu
konkursu okazało się jednak, że nikt się nie zgłosił. Oczywiście
organizatorzy mogli wynająć chłopaków z agencji, ale chodziło o
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 93

to, by nie wszyscy wyglądali na zawodowców. Marek Tamborski


przyszedł do mnie i zapytał, czy nie zgodzę się wystąpić. Było to
dla mnie nieco szokujące, bo wcześniej wystąpiłem tylko raz, na
zlocie, gdzie publiczność nie była tak duża. Tutaj chodziło o występ
przed międzynarodową widownią. Odpowiedziałem, że zgodzę się
pod warunkiem, że znajdzie przynajmniej jeszcze jedną osobę.
Ostatecznie do konkursu poza mną zgłosił się jeden uczestnik.
Dwóch pozostałych PinkPress ściągnął z agencji. Kiedy zobaczyłem
ich na próbie, wiedziałem, że na zwycięstwo nie mam najmniejszych
szans. Pomyślałem wtedy, że skoro nie mogę być najlepszy, to
przynajmniej zwrócę na siebie uwagę pomysłem. Widziałem
bowiem, że chłopcy z agencji nie zamierzają pokazać niczego
nowego poza standardowym tańcem bez ubrania. Wróciłem
do domu, żeby się przebrać i znalazłem w szafie moje skórzane
spodnie, wojskowe buty, trochę akcesoriów ze skóry oraz stary
habit. Wziąłem również ze sobą moją ulubioną wówczas płytę z
nagraniami zespołu E Nomine. W ciągu kilku godzin przygotowałem
sobie numer bardzo kontrowersyjny w treści. Postanowiłem wyjść
na scenę w habicie, pod którym miałem być ubrany w strój używany
do praktyk sadomasochistycznych. Miałem jeszcze w domu trochę
tego sprzętu, wykorzystywanego wcześniej w kabarecie.
Mój konkurent, który zgłosił się samodzielnie, również
postawił na oryginalność i zrobił striptiz przebrany za kobietę.
Pamiętam aplauz publiczności, kiedy wyszedłem na scenę.
Ludzie reagowali bardzo żywiołowo, i chociaż starałem się nie
pokazać wszystkiego, zebrałem gorące oklaski.
W przerwie między zakończeniem pokazu a ogłoszeniem
wyników podbiegł do mnie Bill Schiller, koordynator ambasadorów
kultury ILGCN, i zaczął gorąco gratulować. Następnie zapytał
mnie, czy nie chciałbym zostać Ambasadorem Kultury Polskiej
przy ILGCN. Byłem w szoku. Nie rozumiałem wtedy, dlaczego
mój prowokacyjny występ wzbudził wśród zachodnich gości taki
zachwyt. Tajemnicę wyjaśnił mi Marek Tamborski.
94 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Okazało się, że kilka dni wcześniej, już podczas trwania


konferencji, papież Jan Paweł II wygłosił bardzo krytyczne zdanie
na temat homoseksualizmu. Nasi zachodni goście odczytali w
moim występie symbolikę homoseksualizmu wyrywającego się
z okowów katolicyzmu. Kiedy Bill Schiller dowiedział się, że
jestem instruktorem teatralnym oraz jedną z pierwszych osób
w Polsce, które wystąpiły publicznie, przyznając się do swojej
orientacji, jeszcze usilniej zaczął mnie namawiać do przyjęcia
tytułu. Nie działałem wcześniej w żadnej organizacji gejowskiej
i nie wiedziałem, z czym wiąże się taki tytuł. Obawiałem się
przyjęcia go, ale w końcu doszedłem do wniosku, że i tak mi to
zaszkodzić nie może.
Następnego dnia podczas uroczystego zamknięcia
konferencji Bill odczytał uchwałę ILGCN o powołaniu nowych
ambasadorów. Tak zostałem Ambasadorem Kultury Polskiej przy
ILGCN. Zdjęcia z tego dnia pokazały się później w magazynie
„Gejzer” i jest to jedyny ślad, jaki został w prasie po moim
ostatnim w życiu striptizie.
Na konferencji poznałem również wielebnego Ernesta
Ivanovs’a, pastora Wolnego Kościoła Reformowanego na Łotwie.
Ernest przyjechał do Polski ze swoim partnerem, jednak już podczas
konferencji widać było, że ich stosunki są napięte. Rozstali się tuż
przed powrotem do Rygi.
Ponieważ część gości zagranicznych nocowała w domach
prywatnych, mnie przypadło w udziale zaopiekowanie się
Ernestem i jego partnerem. Poza nimi w moim mieszkaniu
zatrzymały się jeszcze dwie kobiety z Łotwy. Część gości
wprawdzie musiała spać na materacach na podłodze, ale jakoś
nikomu to nie przeszkadzało. Byliśmy połączeni inicjatywą
konferencji i jakimś międzynarodowym rodzajem solidarności.
Czas wolny spędzaliśmy na długich rozmowach i dyskusjach.
Ernest był wspaniałym rozmówcą. Otwarty, szczery i bardzo
ciepły sposób, w jaki mówił spowodował, że nasza polemika na
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 95

temat podstaw wiary doprowadziła nas w pewnym momencie


do konkluzji, która wyznaczyła mi drogę rozwoju duchowego
na następne lata.
Rozmawiając o istocie Boga, przedstawianej zarówno w
ujęciu chrześcijańskim, jak i metafizycznym, doszliśmy w pewnym
momencie do wspólnego wniosku, że tak naprawdę mówimy o tym
samym Bogu, nazywając go różnymi imionami. To zakorzeniło we
mnie silne przekonanie o potrzebie ekumenizmu. Najważniejsze w
tym doświadczeniu było to, że Ernest w żaden sposób nie nakłaniał
mnie do powrotu do chrześcijaństwa. Nie próbował mnie do niczego
zmusić. Szanował moje zdanie i podejście do życia. Bardzo mnie
to wtedy ujęło.
Dzięki Ernestowi zacząłem się zastanawiać nad swoją wiarą.
Wiedziałem, że nie ma dla mnie powrotu do Kościoła rzymskiego.
Nie byłbym w stanie być członkiem organizacji, która w sposób
jawny dyskryminowała ludzi mojej orientacji. Z problemem tym
przyszło mi się zmagać jeszcze prawie rok.
W 2000 roku na scenie politycznej pojawił się Robert
Biedroń. Nie tyle się pojawił, co został pokazany. Sojusz
Lewicy Demokratycznej zaczął wtedy zauważać obecność osób
homoseksualnych i potrzebował symbolu, który by ich z tym
środowiskiem związał. Prominentni heteroseksualni politycy nie
stanowili jednak dostatecznie dobrej pożywki dla mediów, więc
partia postarała się o inną. Robert pojawił się znikąd. Wcześniej
nieznany w środowisku, nagle wypłynął jako pierwszy członek partii
politycznej ujawniający swoją orientację seksualną. Dostał wtedy
za to nagrodę Tęczowego Lauru. Warto tutaj zaznaczyć, że był to
precedens w historii tej nagrody. Z założenia bowiem Tęczowy
Laur był przyznawany wyłącznie osobom heteroseksualnym za
ich wkład w walkę o prawa mniejszości. Ponieważ jednak już
wtedy kapituła przyznająca tytuł była mocno związana z lewicą,
kandydaturę Roberta przepchnięto i otrzymał swoją statuetkę
podczas honorowej gali w Teatrze Rampa.
96 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Gdyby wypromować te dziwolągi Kleopatro,


bylibyście potęgą turystyczną
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 97

Tymczasem minęły wakacje. Swój czas dzieliłem pomiędzy


dom a Paradise. Mieliśmy tam wtedy małą grupę przyjaciół, z
którymi spotykaliśmy się praktycznie codziennie. W pewnym
okresie Paradise organizował nawet śniadania, czyli szwedzki
stół dla swoich gości. Był to czas, kiedy poznawałem nowych
ludzi. Niektórzy z nich mieli zostać moimi bliskimi przyjaciółmi;
z niektórymi miała mnie wkrótce połączyć także walka o równe
prawa dla wszystkich.
Moje życie uczuciowe leżało wtedy odłogiem. Co prawda,
spotykałem się co jakiś czas z facetami, ale zazwyczaj sprawy nie
wychodziły poza kwestie łóżkowe. Czułem się inny, nawet wśród
swoich.
98 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

MATKA TERESA OD PEDAŁÓW


WKRACZA DO AKCJI...

Przez swoich rówieśników byłem zawsze postrzegany jako


starszy. Niektórzy już wtedy traktowali mnie jak wyrocznię,
zwracając się do mnie z każdym problemem. A ja starałem się
pomagać na miarę swoich możliwości. W pewnym momencie nawet
przylgnęło do mnie określenie, którym w końcu sam się zacząłem
posługiwać. “Matka Teresa od Pedałów”. Nie ważne już, kto pierwszy
użył tego miana. Fakt, że kiedy w Warszawie jakiś młody gej uciekł
z domu, policja dzwoniła do mnie z pytaniem, czy przypadkiem go
nie widziałem lub nie wiem, czy widziano go w klubach. Parę razy
zdarzyło się, że policjanci z rodzicami odbierali takiego delikwenta
ode mnie z mieszkania. Jednak nigdy nie miałem z tego powodu
żadnych kłopotów. Panowie oficerowie zawsze byli mi wdzięczni, bo
ułatwiałem im robotę. Rodzice też raczej nie mieli na co narzekać,
bo wszystkim uciekinierom zawsze stawiałem warunek. Mogli się
u mnie zatrzymać, ale za cenę powiadomienia rodziców. Zazwyczaj
podejmowałem się również negocjacji pomiędzy rodzinami a gejami,
którzy albo ujawniali się sami, albo byli ujawniani na siłę. Miałem
doświadczenie z własnego domu. Poza tym był we mnie zawsze
jakiś spokój, dzięki któremu potrafiłem opanować czasami skrajne
emocje. Często byłem dumny, że czterdziestolatkowie słuchają się
młodszego o wiele lat chłopaka, który cierpliwie tłumaczy im, że
ich dziecko nie stało się gorsze tylko dlatego, że powiedziało im
prawdę. Niektórzy z tych rodziców po pewnym czasie otwierali się
na tyle, że zaczynali bywać z nami w klubach.
Tymczasem podczas spotkań w Paradise wykrystalizowała się
grupa bliskich przyjaciół. Grupa ta w pewnym momencie zaczęła
wydawać czarno-biały miesięcznik „Outsider”, rozdawany później
za darmo w Paradise. „Outsidera” kopiował na firmowym ksero
Robert Ciepiela, znany nam wszystkim jako Lady Vicky. Obracałem
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 99

się bowiem wtedy w gronie artystów parodystów. W naszej grupie


była więc zarówno Lady Vicky, jak i Lady Desdemona. Paradise
stał się dla nas miejscem spotkań, także dlatego, że był to pierwszy
klub w Warszawie oferujący otwartą, dużą scenę z oświetleniem
i nagłośnieniem potrzebnym na występy drag queens. Wśród
nas były też kobiety, między innymi wspaniała artystka fotograf
Agata Gorządek. Z czasem grupa rozrastała się, przybywali ludzie,
z którymi współpracowaliśmy, przyjaźniliśmy się i bawiliśmy.
Powstawały związki, pary, miłości. Ja jednak ciągle byłem sam.
Miałem już wtedy za sobą przygody seksualne, o których
dzisiaj wspominam z niesmakiem. Muszę przyznać, bijąc się w
piersi, że w pewnym momencie uwierzyłem w stereotyp geja
mającego codziennie innego partnera. Próbowałem nawet tak żyć,
ale szybko doszedłem do wniosku, że takie życie mi nie odpowiada.
Nudziło mnie to i nie dawało żadnej satysfakcji. Jedna z ostatnich
takich przygód miała zmienić moje życie na lata.
Wakacje 2000 powoli zmierzały do końca. Zbliżała się
jesień. Pewnego dnia, siedząc na jednym z nowo powstałych
czatów gejowskich, dostałem prywatną wiadomość od kogoś, kto
szukał chętnego na seks. Przez chwilę się wahałem, ale później
stwierdziłem, że w zasadzie nie mam nic do stracenia. Wymieniliśmy
się fotkami i zaczęliśmy umawiać się konkretnie. Wtedy napisał mi,
że ma kolegę, który jest chętny na trójkąt. Nie widziałem zdjęcia
tego drugiego chłopaka, ale zgodziłem się, zapraszając ich do siebie.
Przyjechali mniej więcej po godzinie.
Kiedy otworzyłem drzwi, zobaczyłem idącego przodem
mężczyznę, z którym się umawiałem, i podążającego za nim
Krzyśka. Widząc go, od razu wiedziałem, że nie będę żałował
swojej decyzji. Ponieważ jednak umawialiśmy się na seks w
trójkącie, po krótkiej dyskusji przy herbacie, przenieśliśmy
się do sypialni. O ile nie pamiętam ciała towarzyszącego
nam mężczyzny, to do dzisiaj w pamięci noszę obraz nagiego
Krzyśka. Szczególnie wrył mi się wizerunek tatuażu, który nosił
100 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

w pachwinie. Mała, rozmazana tęczowa flaga była jego znakiem


rozpoznawczym, jak sam stwierdził wiele tygodni później.
Tamtego seksu nie można zaliczyć do udanych. Po kilkunastu
minutach intensywnych pieszczot Krzysiek przeprosił nas i wyszedł
do drugiego pokoju. Nie przejmowalibyśmy się tym za mocno,
gdyby nie odgłos płaczu, jaki dobiegł nas zza ściany. Po chwili obaj
byliśmy już przy nim.
Dzisiaj, kiedy spoglądam na to, muszę przyznać, że musiał być
to niezmiernie komiczny widok. Dwóch nagich facetów siedzących
na kanapie i pocieszających płaczącego trzeciego, już wpółubranego,
chłopaka. Trzeba przyznać, że Krzysiek zawsze umiał skupić na
sobie uwagę.
Wszyscy wiedzieliśmy, że seksu tego wieczoru już nie będzie.
Wypiliśmy więc po herbacie, wymieniliśmy się numerami telefonów
i pożegnaliśmy się. Kilka dni później odezwałem się do Krzyśka,
proponując mu spotkanie. Była to niewinna kawa, którą kilka
dni później powtórzyliśmy, rozszerzając o kolację ze śniadaniem.
Krzysiek opowiadając mi o sobie, roztaczał wizję mężczyzny
odpowiedzialnego, ustawionego w życiu i doświadczonego.
Powoli odkrywaliśmy wspólne cechy. Obaj lubiliśmy gotować, obaj
myśleliśmy o stabilizacji. W łóżku też nam się układało. Powoli
jednorazowe noce zaczęły się przedłużać do kilkudniowych spotkań.
W końcu przyszedł październik 2000 roku.
Ponieważ miałem wówczas już liczne grono znajomych,
planowałem zorganizować swoje urodziny w klubie. Było to
wygodniejsze od zapraszania wszystkich do domu, mniej kosztowne,
a przy okazji łatwiejsze do ogarnięcia. Dlatego też 5 października
2000 roku razem z Krzyśkiem zjawiliśmy się w Paradise, gdzie
czekały na nas zastawione stoły i butelki z szampanem.
Moi przyjaciele dopisali licznie i rozpoczęła się zabawa.
W pewnym momencie zaczęły się pojawiać te same pytania, co
zawsze, ilekroć pojawiałem się w klubie razem z Krzyśkiem. Pytano
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 101

oczywiście, czy jesteśmy razem. Tego wieczoru zastanowiliśmy się


obaj i zdecydowaliśmy, że nie ma co dłużej się okłamywać. Byliśmy
w związku. Oficjalnie potwierdziliśmy to właśnie na przyjęciu. Do
dzisiaj z tamtego dnia zostało mi kilka zdjęć i figura przedstawiająca
nagi tors mężczyzny, którą trzymam na parapecie.
Pracowałem wtedy jako archiwista w wydawnictwie
erotycznym PinkPress. Była to jedyna praca w zawodzie, jaką
mogłem dostać. Jako ujawniony gej, występujący od czasu do czasu
w różnych programach telewizyjnych i w prasie, nie miałem szans
na znalezienie zatrudnienia jako dziennikarz. Nawet najbardziej
kontrowersyjne gazety nie były zainteresowane przyjęciem na etat
pracownika, który istniał w świadomości społecznej jako jawny
homoseksualista. Te pierwsze lata publicznego ostracyzmu były dla
mnie wyjątkowo bolesne. Nauczyłem się wtedy powtarzać sobie,
że na wszystko przyjdzie czas.
Moja praca w PP polegała wprawdzie głównie na katalogowaniu
i opisywaniu zdjęć z elektronicznego archiwum, ale z powodu ciągłej
rotacji kadr często byłem proszony o pomoc w pisaniu tekstów,
opowiadań i odpowiedzi na listy czytelniczek i czytelników. Z czasem
zacząłem brać również udział w produkcji sesji zdjęciowych jako
stylista i asystent fotografa. Dzięki współpracy z Adamem Miłoszem
nauczyłem się wielu tricków przy fotografowaniu nagiego ciała,
które później przydały mi się w agencji fotomodeli i samodzielnej
pracy fotografa.
Z czasem redaktorzy zaczęli wysyłać mnie na relacje z
różnych imprez. Na niektóre z nich chodziłem z Krzyśkiem.
Tak trafiliśmy na Międzynarodowe Targi Tatuażu, w których
brały również udział nasze modelki. Myśl o zrobieniu tatuażu
chodziła mi wcześniej po głowie, ale nigdy jakoś nie znalazłem
ani czasu, ani odpowiedniej motywacji. Zawsze chciałem mieć
tatuaż, który różniłby się od tych wszystkich, jakie do tej pory
widziałem na ciałach ludzi. Nie chciałem czegoś pospolitego lub
tradycyjnego. Czytając wiele opracowań dotyczących tatuaży,
102 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

zauważyłem że wielu mistrzów tego zawodu podkreśla, że tatuaż


powinien wyrażać swojego właściciela, powinien go podkreślać i
opisywać; stać się jego częścią, bo, jak wiadomo, jest to ozdoba
raczej na całe życie. Na targach rozmawialiśmy z wieloma
ludźmi i przypadkiem trafiliśmy na stoisko salonu tatuażu z
Gdańska. Było to jedyne stoisko, na którym dwóch młodych
chłopaków zainteresowało się moim pomysłem i zdecydowało
się go zrealizować. Umówiliśmy się, że wrócimy do nich po
kilku godzinach, aby obejrzeć gotowy projekt. Zaakceptowałem
przygotowany przez chłopaków rysunek i pozwoliłem im wziąć
się do pracy. Mniej więcej po dwóch godzinach na moim lewym
pośladku pojawił się lekko broczący krwią, siedmiobarwny
rysunek ptaka. Tatuaż tak się spodobał Krzyśkowi, że natychmiast
zażyczył sobie jego kopię na własnym ramieniu. Panowie spełnili
jego prośbę, a ja nie przypuszczałem wówczas, że w ten sposób
poniekąd związałem się z tym człowiekiem na zawsze. Od tamtej
pory minęło już kilka lat, niektóre kolory mojej ozdoby zniknęły
jak Krzysiek z mojego życia, a ja coraz częściej zastanawiam się
nad przerobieniem tego tęczowego ptaka na moim pośladku na
coś, co znowu dostosuje się do mojej osobowości. Co to będzie
tym razem? Czas pokaże. W każdym razie ten tęczowy ptaszek
stał się swojego rodzaju moim wyznacznikiem, jak gdyby znakiem
plemiennym, który na zawsze związał mnie ze światem idei,
marzeń i oczywiście – homoseksualizmu.
Jakiś czas później o mały włos nie nakręciłbym pierwszego w
swoim życiu filmu pornograficznego. Napisałem scenariusz, który
znalazł zainteresowanie w redakcji, nawet udało mi się znaleźć
aktorów. Jednak cała sprawa okazała się jedną wielką porażką.
Dzisiaj myślę, że na moje szczęście. Kręcenie tego pornola miało
jednak dodatkowy skutek, który wypłynął na wierzch nieco
później. Jednym z aktorów, który miał występować w tym
filmie, był chłopak z niewielkiej miejscowości pod Wrocławiem.
Kilka tygodni po wizycie w naszym studiu zadzwonił do mnie z
informacją, że jest w Warszawie i chciałby się spotkać.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 103

Zaprosiłem go do domu. Był to wysoki i bardzo przystojny


brunet. Już w drzwiach poinformował mnie, że ojciec wyrzucił go
z domu. Zaproponowałem mu, żeby usiadł. Odmówił. Opierając
się pośladkami o stół, cały czas na stojąco, opowiedział mi o tym,
jak jego ojciec dowiedział się, że ma syna geja. Jako wierzący i
praktykujący katolik, w dodatku pracujący w parafii jako organista,
poszedł poradzić się swego proboszcza. Ten nakazał mu wybić synowi
z głowy „te głupoty”. Wierny parafianin posłuchał swego pasterza
i po powrocie do domu urządził synowi piekło za pomocą struny
od fortepianu. Nie chciałem uwierzyć w tę wersję wydarzeń, ale
chłopak pokazał mi swoje plecy. Zrozumiałem, dlaczego nie chciał
usiąść. Skóra na plecach była dosłownie pokrojona na kawałki. Tylko
dzięki interwencji lekarza i silnym środkom przeciwbólowym ten
biedny dzieciak mógł się jakoś pozbierać i uciec ze swojej mieściny
do stolicy. Był to jeden z najtrudniejszych i najbardziej bolesnych
przypadków homofobii, z jakimi miałem do czynienia. Opowiadam
o nim zawsze, kiedy ktoś usiłuje mi wmawiać, że w naszym kraju
homoseksualistom żyje się znakomicie. Muszę tutaj zaznaczyć,
że nie był to jedyny przypadek próby „leczenia siłą”, z jakim się
spotkałem w swoim życiu.
104 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Politycy mają coraz szerszą ofertę programową


Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 105

I ZNOWU NA SCENIE W BLASKU ŚWIATEŁ...

Po kilku miesiącach pracy firma postanowiła zorganizować


polskie targi erotyczne. Miałem w nich wziąć udział jako jeden z wielu
pracowników. Podczas targów pomagałem za sceną występującym
aktorom i modelkom, pilnowałem zaplecza i miejsca, w którym
występujące osoby mogły odpoczywać. Punktem kulminacyjnym
ostatniego dnia targów miała być próba pobicia Seksualnego
Rekordu Polski. Dzień wcześniej odbywały się eliminacje, które
prowadziłem. Polegały one głównie na sprawdzeniu, czy panowie
zgłaszający się do bicia rekordu będą w stanie osiągnąć erekcję i
ją utrzymać. Pomagały im w tym dwie dziewczyny występujące w
produkcjach PP.
Samo bicie rekordu miał prowadzić jakiś znany dziennikarz,
mówiono o Macieju Orłosiu. Jednak na dwie godziny przed
terminem przyszedł do mnie Krzysiek Garwatowski. Usiadł
ciężko na zapleczu i powiedział, że mamy problem, gdyż nie ma
prowadzącego. Zapytał, czy nie zgodziłbym się poprowadzić tego
wydarzenia. Spytałem, jaką proponuje stawkę. Odpowiedział
pytaniem, ile bym chciał. Rzuciłem cenę zaporową, myśląc, że
w ten sposób uwolnię się od niego. On jednak przystał na moje
warunki i polecił mi się przygotować. Co miałem robić? Poszedłem
na zaplecze i dogadałem szczegóły z obsługą sceny, główną aktorką,
flufferkami i lekarzem, który miał czuwać nad przebiegiem całości.
Później się zaczęło.
Przez pierwsze sto podejść jeszcze się emocjonowałem tym,
co się dzieje na scenie. Entuzjastycznie wykrzykiwałem kolejne
dziesiątki. Później czułem już tylko rosnący niesmak. Kiedy po kilku
dniach widziałem materiał nagrany z tej imprezy, zapamiętałem
z niego swój beznamiętny głos ochryple krzyczący – NASTĘPNY.
A z całości pamiętam jeszcze to, że po skończonym biciu rekordu
jak strzała pobiegłem na zaplecze, żeby napić się wódki. Bez tego
106 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

prawdopodobnie nie utrzymałbym obiadu w żołądku. Obraz tej


dziewczyny siedzącej na fotelu ginekologicznym i przyjmującej
do siebie kolejnych facetów prześladował mnie jeszcze przez wiele
dni. Kiedy tydzień później moje nazwisko ukazało się w tygodniku
„Wprost”, był to przysłowiowy gwóźdź do trumny. Pod naciskami
mamy i Krzyśka zrezygnowałem z pracy w PinkPressie.
Zanim jednak ostatecznie pożegnałem się z wydawnictwem,
Sławek Starosta zabrał mnie ze swoją ekipą do Mińska na Białorusi.
Jechałem tam jako Ambasador Kultury Polskiej przy ILGCN. To,
co zobaczyłem w tym kraju przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Zobaczyłem Polskę z okresu stalinizmu. Najbardziej w pamięci
utkwiły mi dwie rzeczy. Pierwsza to sposób, w jaki władze rozprawiły
się z naszym festiwalem sztuki gejowskiej. Nie było żadnych zakazów
czy pacyfikacji. Po prostu odcięto najpierw dopływ prądu do
dzielnicy, w której mieścił się wynajęty przez nas klub, a następnie
z dnia na dzień zlikwidowano Dom Kultury, w którym miała się
odbyć konferencja. Ot, takie prawomyślne i jednoznaczne ukrócenie
„wrogiej propagandy”. Wykłady w końcu odbyły się w parku, a
jedynym powodem, dla którego policja nas nie aresztowała był fakt,
że oficjalnie byliśmy tam pić piwo. Tak, na Białorusi spożywanie
alkoholu w miejscu publicznym jest dozwolone.
Drugą rzeczą, która zapadła mi w pamięć z tamtej podróży,
była Pierwsza Mińska Jednostka Wojskowa, przez samych
białoruskich gejów określana mianem „Największego Burdelu
Europy”. Określenie nieprzypadkowe, bo nie znam innej europejskiej
agencji towarzyskiej zatrudniającej dwa tysiące pracowników. Jak
funkcjonował ów przybytek rozkoszy? Dosyć prosto. Wystarczyło
pod wieczór podjechać pod bramę główną jednostki i na stróżówce
zostawić kartkę z adresem i opisem wymagań. Mniej więcej po
godzinie w drzwiach meldował się żołnierz, który za cenę dwudziestu
dolarów (równowartość półrocznych poborów) zostawał do rana.
Należało go tylko odstawić do jednostki przed porannym apelem.
Sławek przetestował ów system, a mnie przypadło w udziale
odprowadzenie młodego żołnierza do jednostki. Po drodze
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 107

kupiłem mu na targu plastikowy, pozłacany zegarek. Chłopak


był tak szczęśliwy, że był gotowy uprawiać ze mną seks na ulicy.
Na szczęście przekonałem go, że takie dowody wdzięczności są
całkowicie zbędne.
Białoruś słynie również z taniego alkoholu. To dosyć typowe
dla krajów totalitarnych, w których władza doskonale zdaje sobie
sprawę, że w sklepach może brakować wszystkiego z wyjątkiem
wódki. Białorusini nie kupują w klubach drinków ani wódki na
kieliszki, podstawową jednostką alkoholu jest butelka. Zresztą
kupowanie w kieliszkach zupełnie się nie opłacało, gdyż kieliszek
Absolutu czy polskiego Sobieskiego kosztował wtedy równowartość
butelki rodzimego alkoholu. Z Białorusi wróciliśmy po kilku dniach,
po drodze przeżywając niemiłą przygodę na granicy, kiedy celnik
nie chciał mnie wypuścić z kraju, twierdząc, że mam podrobiony
paszport. Dopiero pokazanie dowodu osobistego przekonało go, że ja
to ja. Kiedy się nad tym dłużej zastanawiam, dochodzę do wniosku,
że po prostu facet liczył na łapówkę, która w tamtej rzeczywistości
jest czymś tak naturalnym jak chleb i wódka. Po powrocie do domu
znowu pogrążyłem się w świecie polskiego piekiełka.
W grudniu 2000 roku po raz pierwszy wystąpiliśmy razem
z Krzyśkiem w programie Telewizji Polskiej. Był to program na
żywo, nadany o 22.30., w noc poprzedzającą wybory Prezydenta RP.
Tematem była kwestia, czy homoseksualiści powinni mieć prawo
do adopcji dzieci. Wtedy też poznałem Jurka Nasierowskiego
– jedną z najbardziej barwnych postaci gejowskiego środowiska
poprzedniego systemu. Kiedy dzisiaj przyglądam się tamtemu
programowi, odnoszę wrażenie, że sam prowadzący nie bardzo
wiedział, jak z nami rozmawiać. Geje nie istnieli w pojęciu mediów.
Byliśmy ewenementami, które zaproszono do telewizji po to, by w
trakcie ciszy wyborczej jakoś zapełnić czas antenowy.
Pamiętam, że po nagraniu podszedł do nas młody chłopak
ubrany całkowicie na czarno, z ogromnym srebrnym krzyżem
na piersiach. W klapę czarnej marynarki miał wpięty znaczek
108 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Stowarzyszenia Konserwatywno-Liberalnego „Koliber”. Zapytał,


czy może ze mną chwilę porozmawiać. Kiedy się zgodziłem, z
przejęciem wyszeptał: „Wie pan. Ja też jestem homoseksualistą.
Ale ja się leczę. Ksiądz mi pomógł i teraz dążę do świętości”.
Zamurowało mnie. Wyglądał na 18, może 19 lat. Spojrzałem
głęboko w jego oczy i zobaczyłem w nich przeraźliwy smutek.
Ten dzieciak był tak potwornie samotny i przerażony, że
postanowił zrobić sobie największą krzywdę tylko po to, by zostać
zaakceptowanym. Później wielokrotnie zastanawiałem się, ilu
takich jak on trafia do „Kolibra” czy Młodzieży Wszechpolskiej,
szukając akceptacji poprzez wyparcie się samego siebie.
To nocne nagranie w Pierwszym Programie Telewizji
Publicznej było swoistego rodzaju przełomem w życiu moim
i Krzyśka. Mimo że nie miało wielkiej oglądalności, to jednak
spowodowało spore zainteresowanie naszą parą. Z czasem zaczęły
napływać zaproszenia do innych programów telewizyjnych i
wywiadów w gazetach.
Zanim jednak na dobre stałem się pierwszym medialnym
gejem Polski, rozpoczęła się moja przygoda z występami drag
queens. W 2000 roku nie pracowałem już w żadnym teatrze i
moje życie sceniczne przeżywało pewnego rodzaju zastój. Od
czasu do czasu, przy okazji Halloween lub imprez przebieranych,
pozwalaliśmy sobie z Krzyśkiem na wygłupy w klubach, ale nie
były to ani oficjalne, ani profesjonalne występy. Sytuacja ta miała
zmienić się w grudniu, kiedy to w Paradise planowano pierwszy
koncert charytatywny na rzecz dzieci żyjących z HIV/AIDS. Już
w listopadzie, kiedy ruszyły przygotowania, główny organizator,
Robert Łukasik wysłał do mnie Ivo Widłaka, który zajmował się
bezpośrednio organizacją koncertu, aby ten zaproponował mi
występ na scenie. Okazało się bowiem, że nie było dostatecznej
liczby artystów DQ, którzy chcieliby wystąpić za darmo. Po
krótkim wahaniu zgodziłem się i razem z kilkoma innymi artystami
rozpoczęliśmy przygotowania.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 109

Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, występowanie jako


drag queen nie polega po prostu na przebraniu się za kobietę i
wyjściu na scenę. Nie jest to również tylko mechaniczne poruszanie
ustami w rytm muzyki.
Drag queen to dziedzina aktorstwa parodystycznego, jedna z
najtrudniejszych w zawodzie aktora. Mężczyzna podejmujący się
tego zawodu musi nie tylko mieć doskonale opanowany warsztat
aktorski, ale także duży zmysł stylistyczny i humorystyczny. Do
prawdziwego profesjonalizmu potrzebna jest również ogromna
doza dystansu do samego siebie. Oczywiście jest wiele drag queen,
które myślą inaczej. Wielu młodych gejów sądzi, że wystarczy
założyć sukienkę, wypchany skarpetkami stanik, perukę i buty na
szpilkach. Wielu z nich widzimy później na scenach w klubach,
gdzie usiłują rozśmieszyć publiczność. Niektórym nawet się to
udaje. Jednak prawdziwych artystów łatwo jest rozpoznać. Ich
kostiumy są zawsze idealnie dopracowane, makijaż jest robiony za
pomocą profesjonalnych kosmetyków scenicznych, zaś choreografia
nie budzi najmniejszej wątpliwości, że poświęcono na nią wiele
godzin ćwiczeń. Podobnie rzecz się ma z doborem repertuaru.
Praca artysty parodysty to ciężki kawałek chleba i tylko najlepsi
w tym zawodzie zostają na scenie na dłużej. Ci, którzy traktują to
tylko jako zabawę schodzą ze sceny bardzo szybko, by już nigdy
na nią nie wrócić.
Podczas mojego pierwszego występu największym problemem
okazał się właśnie dobór repertuaru. Potrzebowałem czegoś, co
łatwo wpada w ucho, a jednocześnie nie będzie wymagało ode
mnie za dużej pracy scenicznej. Obawiałem się, jak sobie poradzę z
butami na szpilkach, więc nie chciałem ryzykować zbyt skocznych
numerów. W końcu mój wybór padł na piosenkę „Kocham Cię
Życie” Edyty Geppert. Ta smutna ballada pozwalała mi w pełni
wykorzystać kunszt mimiczny, ograniczając przy tym do minimum
potrzebę biegania po scenie. Razem z pozostałymi artystami
przygotowaliśmy jeszcze wspólny numer finałowy z repertuaru
Madonny i zabraliśmy się za próby.
110 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Koncert był podzielony na dwie części. Pierwsza – galowa


odbyła się w czwartek 30 listopada. Wielką niespodzianką była
obecność żony Prezydenta RP, pani Jolanty Kwaśniewskiej. Zrobiła
na nas ogromnie pozytywne wrażenie, kiedy pomimo swej krótkiej
obecności w klubie, potrafiła pokazać nam wszystkim, że czuje się
swobodnie i wcale nie krępuje jej świadomość, że jest w klubie
gejowskim. Prawdę powiedziawszy, prasa opisując to wydarzenie w
krótkiej wzmiance, nie zająknęła się nawet, że Paradise jest klubem
dla osób homoseksualnych. Po prostu tego tematu nie było. Jolanta
Kwaśniewska zrobiła na mnie ogromne wrażenie również swoim
strojem, doskonale dopasowanym do klimatu klubowego. Skórzana
kurtka i szykowne spodnie pokazywały jednocześnie luz i pełną
elegancję tej najlepszej polskiej Pierwszej Damy.
Nasz występ odbył się w niedzielę 3 grudnia i był prawdziwym
sukcesem. Kiedy dzisiaj oglądam zdjęcia z tamtego dnia, sam
nie jestem w stanie się rozpoznać. Dziewczyny ze studium
charakteryzacji zrobiły kawał naprawdę dobrej roboty. Zostałem
również doceniony przez kolegów po fachu, i tak zaczęła się moja
nowa przygoda ze sceną.
W tym samym roku trafiłem na casting do agencji
fotomodeli Studio Seklecki w Warszawie. Po krótkiej rozmowie
z Izą, współwłaścicielką agencji, ustaliliśmy, że rozpoczniemy
współpracę. Miałem tam pracować nie tylko jako model, ale także
jako instruktor. Przez kolejne lata prowadziłem kursy dla modeli,
modelek i fotomodelek. Przez moje ręce przewinęło się parę setek
młodych osób, które chciały zakosztować sławy i blasku świateł.
Niewiele z nich jednak przedostawało się na szerokie wody świata
modelingu.
W agencji byłem traktowany ze strachem. Modele i modelki
panicznie się mnie bali, gdyż pomimo utrzymywania bardzo miłej
atmosfery pracy, byłem potwornie wymagającym instruktorem.
Wiedziałem, że tylko najbardziej wytrwali mają jakiekolwiek szanse
w castingach, więc nie oszczędzałem ani ich, ani siebie. Każda z
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 111

osób biorących udział w moich warsztatach musiała później zdawać


egzamin przed kamerą i komisją. I chociaż pozostali członkowie
komisji zazwyczaj byli spolegliwi, to każdy, kto stawał oko w oko
ze mną, wiedział, że na żadne ustępstwa liczyć nie może. Nie
podarowałem nawet jednemu z późniejszych finalistów programu
IDOL, który przychodząc do nas, chciał od razu być gwiazdą i był
potwornie zawiedziony faktem, że jego mizerne umiejętności nie
znalazły nawet krzty zrozumienia z mojej strony. Z przyjemnością
jednak zauważyłem wiele miesięcy później, że chłopak wziął sobie
moje rady i uwagi do serca. Po jego finałowym występie w telewizji
wysłałem mu nawet maila z gratulacjami. Nie odpisał, co mnie
wcale nie zdziwiło. Jestem przekonany, że do dzisiaj wspomina
mnie niemile. Praca w agencji zajmowała mi większość czasu,
który ponadto starałem się dzielić pomiędzy pracę społeczną i życie
prywatne. Jednocześnie zapuszczałem włosy, gdyż Iza powiedziała
mi, że jest popyt na długowłosych modeli.
Moją największą przygodą z modelingiem była sesja
zdjęciowa dla Arkadiusa, która zakończyła się zresztą zerwaniem
współpracy z Sekleckimi. Sesja dla tego znanego projektanta w
założeniu miała być bardzo prowokacyjna. Odgrywałem w niej
rolę Jezusa. Przychodziło mi to dosyć łatwo, biorąc pod uwagę,
że miałem już wtedy włosy do ramion, a Iza z pomocą dziewczyn
od charakteryzacji potrafiła wyczarować cuda z wosku i farby.
Na zdjęciach wyglądałem dokładnie jak Nazarejczyk. Przed sesją
umówiliśmy się z Izą, że w zamian za pozowanie dostanę albo
pieniądze, albo równowartość w ubraniach z kolekcji Arkadiusa.
Kilka dni po sesji dostałem wiadomość, że zdjęcia raczej nie
zostaną wykorzystane. Zapomniałem o całej sprawie do momentu,
w którym przechodząc obok istniejącego wtedy butiku Arkadiusa
w centrum Warszawy, zobaczyłem samego siebie, patrzącego z
plakatu. Nie dość, że moje zdjęcia były wywieszone w butiku, to
jeszcze na każdym z nich wisiała metka z ceną. Kiedy zadzwoniłem
do agencji, żeby dowiedzieć się, o co chodzi, poinformowano mnie,
że to nie ich sprawa, bo nie podpisałem żadnej umowy i co najwyżej
112 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Dla niego seksualne preferencje


nie maja znaczenia.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 113

mogę sobie dochodzić swoich praw u fotografa. Sam fotograf zaś


był mocno skonfundowany, bo okazało się, że agencja nieźle na
tych zdjęciach zarobiła. Skończyło się dziką awanturą i solennym
postanowieniem, żeby z Sekleckimi nigdy więcej nie mieć nic do
czynienia.
Zanim jednak rozstaliśmy się na dobre, zdążyłem się nauczyć
wielu trików wykorzystywanych później przeze mnie w pracy
fotografa. Te kilka lat nie poszło więc zupełnie na marne.
Zasmakowawszy nieco w roli artysty parodysty, rozpocząłem
regularne występy. Z początku w towarzystwie innych drag queens,
później sam. Z czasem dołączył do mnie Krzysiek, który początkowo
występował jako mężczyzna. Po kilku miesiącach jednak, z dnia
na dzień zamieniliśmy się rolami. Od tamtej pory występowałem
już jedynie jako konferansjer. Jako drag queen ostatni raz
zaprezentowałem się na scenie 1 grudnia 2001 roku, podczas
wielkiej gali Drag Queen Mega Show w klubie Groud Zero.
Z Krzyśkiem i innymi drag queens występowaliśmy w różnych
klubach, ale szczególnie upatrzyliśmy sobie mały, ale bardzo
przytulny lokal Sikstinajn przy placu Konstytucji. Tam graliśmy
nasze najlepsze programy kabaretowe, wprowadzając w klimat
warszawskiego świata drag queen nową jakość. Chcieliśmy bowiem
pokazać, że występ drag queen to nie tylko wyjście w kiecce na scenę
i zamarkowanie śpiewania. Udało się nam stworzyć prawdziwy
kabaret z tekstami, piosenkami i skomplikowanymi układami
choreograficznymi. Naszym największym sukcesem był program
„Tych Lat Nie Odda Nikt” – opowiadający o czasach minionego
systemu. Był tak popularny, że ludzie przychodzili kilkakrotnie,
by obejrzeć go powtórnie.
114 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

LANCE DO BOJU, SZABLE W DŁOŃ...


Z TĘCZĄ NA ULICE.

Gdyby nie moja nieprzezwyciężona skłonność do ciągłego


zadawania pytań w stylu: „A dlaczego nie?”, prawdopodobnie do
dzisiaj prowadziłbym spokojny żywot geja w wielkim mieście.
Żyłbym sobie spokojnie, od czasu do czasu występując w klubach,
prowadząc jakieś imprezy czy organizując kursy dla modeli. Jednak
wtedy z całą pewnością nie byłbym sobą.
Jeszcze w październiku 2000 roku w Paradise zebrała się jak
zwykle grupka znajomych, coby poplotkować o sprawach niezwykle
istotnych dla życia, czyli o tym co, kto, komu, za co i po co... Czas
wesoło mijał przy piwie i chipsach, gdy ktoś stwierdził, że w zasadzie
to fajnie, że mam tytuł ambasadora, ale i tak nic z nim się nie da
zrobić, bo przecież ILGCN’u w Polsce nie ma. „A dlaczego nie?”
– zapytałem. Przez następne sześć lat nieraz miałem wypominać
sobie, że nie ugryzłem się wtedy w język.
Zaczęło się niewinnie, od rzuconego pomysłu, aby założyć
polski oddział ILGCN. W świetle obowiązujących wtedy
przepisów rejestracyjnych nie było to jednak możliwe. Trzeba było
zarejestrować polskie stowarzyszenie. W dodatku nie istniał wtedy
jeszcze Krajowy Rejestr Sądowy i cała procedura odbywała się w
normalnym sądzie rejonowym. Pierwszą przeszkodą okazała się
nazwa stowarzyszenia. Przemiłe panie referentki poinformowały nas,
że stowarzyszenie musi być zarejestrowane pod polską nazwą, gdyż
prawo nie przewiduje istnienia polskich organizacji pozarządowych
o nazwie obcojęzycznej. Poprawiając statut na kolanie, popełniliśmy
błąd, tłumacząc International Lesbian & Gay Culture Network in
Poland na Międzynarodowe Stowarzyszenie Gejów i Lesbijek na
Rzecz Kultury w Polsce. Nikt z nas nie zauważył zamiany lesbijek
z gejami, dopóki uwagi nie zwróciła nam Agata Gorządek – jedna
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 115

z pierwszych kobiet w stowarzyszeniu. Niestety, na zmianę było


już za późno. Komitet założycielski liczył cztery osoby. Poza nimi
pod wnioskiem o założenie podpisało się dwudziestu członków-
założycieli. Większość z nich podpisywała się na liście jedynie po
to, by stowarzyszenie powstało. Przyszłość pokazała, że taki styl
zakładania organizacji pozarządowej nie był najszczęśliwszym
pomysłem.
Mimo że wniosek udało się nam złożyć jeszcze w 2000 roku,
utknął on w sądzie na długie miesiące. Tymczasem nasza grupa nie
przejmowała się i dalej spotykaliśmy się na wspólnych posiadówkach
i imprezach, by razem się bawić, pracować i wymyślać nowe idee.
Rozpoczął się rok 2001, kolejny przełomowy, jeżeli chodzi o
środowisko homoseksualne w Polsce. Pod koniec lutego dostałem
maila od organizatorek dorocznej manifestacji feministycznej
Manifa, które pytały, czy środowisko homoseksualne nie chciałoby
się zaprezentować na ich demonstracji. Przemyśleliśmy to z
Krzyśkiem i doszliśmy do wniosku, że powinniśmy się tam pojawić.
Wtedy okazało się, że w całej Polsce nie ma możliwości kupienia
tęczowej flagi, pod którą moglibyśmy maszerować. Zaczęliśmy
gorączkowe poszukiwania. Mniej więcej na tydzień przed Manifą
trafiliśmy w gościnne progi warszawskiego sklepu z artykułami
propagandowymi, w którym dowiedzieliśmy się, że wprawdzie
gotowej flagi tęczowej nie mają, ale mogą nam taką uszyć na
zamówienie. Za samo wykonanie flagi zapłaciliśmy 150 złotych.
Zanim jednak dostaliśmy ją do ręki, musieliśmy zjeździć całą
Warszawę w poszukiwaniu wstęg materiału odpowiedniego koloru.
Szukaliśmy do ostatniej chwili, a mimo to nie udało się nam znaleźć
koloru pomarańczowego. W końcu, zdesperowani zastąpiliśmy go
kolorem złotym. Tak oto pierwsza tęczowa flaga, która pojawiła
się na ulicach Warszawy, miała niewłaściwe kolory.
Na Manifie co chwila podchodzili do nas dziennikarze.
Początkowo nie rozumieliśmy, dlaczego pytają, czy Spółdzielnia
Pracy „Społem” popiera feministki. Dopiero dziennikarz „Gazety
116 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Wyborczej” przypomniał nam, że tęczowa flaga jest symbolem tej


polskiej firmy. Z tą jednak różnicą, że ich tęcza jest siedmio-, a
nasza tradycyjnie sześciokolorowa. Kiedy już wyjaśniliśmy, kim
jesteśmy, zawsze padało to samo pytanie: „Co mają geje do kobiet?”.
Ta kwestia przewijała się na każdej manifestacji feministycznej, w
której braliśmy udział pod tęczowymi sztandarami. Wtedy, 8 marca
2001 roku, nikt z nas nie wiedział jeszcze, że istnieje inny sposób
na to, by osoby homoseksualne zaistniały w takiej przestrzeni
społecznej, jaką jest ulica. Nasze przekonanie miało się jednak
bardzo szybko zmienić.
Kilka tygodni po Manifie siedzieliśmy w Paradise i
oglądaliśmy film, który jeden z gości przywiózł z Australii. Był
to reportaż z parady gejów i lesbijek w Sydney z 2000 roku.
Oglądaliśmy te obrazy jak urzeczeni. Tysiące barw, głośna
muzyka, platformy i tancerze jak na festiwalu samby w Rio. W
pewnym momencie ktoś stwierdził: „Szkoda, że tak nie może
być u nas”. I wtedy jak zawsze musiałem się wyrwać ze swoim:
„A dlaczego nie?”.
Nie chcę Was zanudzać opisywaniem tego, co działo
się przez kilka kolejnych dni. Wystarczy, że wspomnę tylko o
tonach dokumentów i przepisów, które przejrzeliśmy wspólnie z
Krzyśkiem, szukając możliwości, aby lesbijki i geje mogli przejść
w paradzie ulicami Warszawy. Istniało mnóstwo „ale” i jeszcze
więcej „przeciw”.
Podstawowym problemem okazała się nazwa. Nie
chcieliśmy nazywać naszego przemarszu Paradą Gejów i Lesbijek,
wiedząc z góry, że takiego marszu miasto z pewnością na ulice
nie wpuści. Poza tym chcieliśmy, aby nasza parada łączyła
nie tylko osoby homoseksualne, ale także wszystkich, których
spotyka niesprawiedliwość i wykluczenie społeczne. W końcu
po którejś nocy obudziłem się z gotową nazwą. Chodziło nam
przecież o równość, prawda? Więc dlaczego nie nazwać tego
Paradą Równości? Równości dla wszystkich. Tak narodziła się
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 117

nazwa, którą od tamtej pory media, politycy, a także zwykli ludzie


mają zwyczaj określać przemarsze mniejszości seksualnych w
Polsce. Nie GayPride, lecz Equality Parade.
W drodze debaty doszliśmy do wniosku, że jedynym terminem,
który gwarantował nam zgodę na przemarsz był 1 maja. Tradycyjne
święto pochodów i jedyny dzień w roku, w którym nie trzeba było
uzyskiwać zgody na zajęcie pasa jezdni. Zgłosiliśmy zatem naszą
Paradę do urzędu miasta. Ponieważ ILGCN-Polska nie było jeszcze
oficjalnie zarejestrowane, musieliśmy zgłosić przemarsz jako osoby
prywatne. Tak zostałem pierwszym Kierownikiem Projektu Parada
Równości. Papiery wylądowały w urzędach, i wtedy się zaczęło...
W sieci istniały wówczas trzy portale gejowskie. Erotyczny
gay.pl, prowadzony przez PinkPress; najstarsza strona gejowska
– Inna Strona oraz młody wtedy jeszcze portal informacyjno-
randkowy, Gejowo, który wyewoluował ze strony prywatnej. Gejowo
zasłynęło z prowadzenia wojny z Inną Stroną. Cokolwiek robiła
IS było natychmiast przedmiotem krytyki na Gejowie. Trudno
się zatem dziwić, że kiedy Inna Strona zaczęła promować naszą
Paradę, Gejowo nie zostawiało na niej suchej nitki. Kiedy Janusz
Marchwiński, redaktor naczelny IS pisał: „Przyjdźcie pokazać, że
istniejemy!!!”, Rafał Nawrocki, właściciel Gejowa, odpowiadał:
„Nie warto się ośmieszać, olejcie sprawę”.
Oczywiście, w samym środowisku warszawskim zdania na
temat Parady były mocno podzielone. Praktycznie nikt wtedy nie
wierzył, że taki pomysł może się udać. A ponieważ nikt nie wierzył,
nie było nikogo, kto chciałby nam pomóc. W końcu okazało się,
że zostaliśmy w czteroosobowej grupie z planem zorganizowania
tygodniowej imprezy, którą ostatecznie musieliśmy ograniczyć do
samego przemarszu. Chcieliśmy wydrukować plakaty – nie było
pieniędzy; chcieliśmy platformy – nikt nie chciał pomóc.
W końcu Agata Gorządek zrobiła projekt ulotek, wlepek i
plakatów – czarno-białych, aby dało się je drukować na ksero. Z
tymi plakatami jeździliśmy po klubach, błagając, by zgodzono się
118 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 119

je powiesić. Mało kto wyraził zgodę. Na ulicach stolicy pojawiło się


może z trzysta plakatów, natychmiast usuwanych przez miasto. Na
tydzień przed Paradą byliśmy zrozpaczeni, bo wydawało się nam,
że wszystko się zawali. A jednak...
Nieocenioną pomoc okazała znowu Inna Strona, która
przesłała nam darmowe flagi, sztuk dwie, oraz właściciele klubu
Paradise, którzy z własnej kieszeni zapłacili za samochód z
nagłośnieniem. W magazynie „Adam” znaleźliśmy człowieka,
który z Niemiec sprowadzał małe tęczowe chorągiewki i na pniu
wykupiliśmy wszystkie, które miał w magazynie. Wszystkie, czyli
całe trzydzieści sztuk. Jakby mało było nerwów, na kilka dni przed
Paradą zgłosił się do mnie Michał Grochowiak, który chciał nakręcić
o mnie film dokumentalny jako zaliczenie do szkoły. Zgodziłem
się i przez kilka dni łazili za mną z operatorem i kręcili, jak żyję.
Powstał z tego film pt. Ambasador, który do dzisiaj gdzieś jest
dostępny. Tymczasem nieubłaganie zbliżał się1 maja.
Ostatni dzień kwietnia był pochmurny i serce zamierało mi z
niepokoju, czy następnego dnia będzie pogoda. Gdyby padał deszcz,
szanse na to, że ktokolwiek przyjdzie były zerowe. Jednak okazało
się, że Ktoś na górze wyraźnie nas lubił. 1 maja powitał nas upalną
pogodą i pięknym słońcem.
120 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

PIERWSZY KROK PO TĘCZY...

Kiedy sięgam pamięcią wstecz, widzę siebie stojącego samotnie


pod kościołem św. Anny na Krakowskim Przedmieściu. Poniewczasie
zorientowaliśmy się bowiem, że nie damy rady ruszyć spod kolumny
Zygmunta, jak to planowaliśmy wcześniej. Po prostu parking pomiędzy
placem Zamkowym a Krakowskim Przedmieściem był szczelnie
zastawiony samochodami i nasz pojazd z nagłośnieniem nie mógłby
się przecisnąć. Posłałem zatem pod kolumnę Krzyśka, aby zebrał tych,
co tam czekali, sam zaś stanąłem pod tęczową flagą, pod kościołem.
Pierwsi zainteresowali się mną policjanci, którzy upewniwszy
się, że jestem organizatorem przemarszu, szybko przedyskutowali ze
mną sposób poruszania się po jezdni. Mieliśmy ruszyć punktualnie
o 14. Na miejscu byliśmy o 13. i ze strachem obserwowaliśmy ludzi
przechodzących obok nas. Ciągle dręczyło nas pytanie: „Ilu ludzi
przyjdzie?”. Im bliżej 14., tym bardziej to pytanie zastępowało
brzmiące nieco inaczej: „Czy przyjdzie ktokolwiek?”. Nie bardzo
nam się uśmiechało pójście w cztery osoby za samochodem z
nagłośnieniem.
Na kilka minut przed 14. naszym oczom ukazał się samochód,
z którego wysiadły cztery przebrane postaci. Okazało się, że nasi
przyjaciele występujący jako drag queen postanowili nas wesprzeć.
Tak więc na pierwszej Paradzie mieliśmy mieć drag queenki. W
porównaniu do parad zachodnich czterech artystów wyglądało
niepozornie, ale zawsze było to coś. Tymczasem ludzie zaczęli się
gromadzić. Od strony kolumny Zygmunta przyszedł Piotr Ikonowicz z
Polskiej Partii Socjalistycznej w towarzystwie Roberta Biedronia. Ten
ostatni do końca chyba nie wierzył, że nam się uda, bo starał się trzymać
na uboczu. Zresztą dopiero kiedy podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu,
okazało się, że większość uczestników stała na chodnikach, czekając
i obserwując, czy coś się zacznie. Kiedy z głośników poleciał jeden z
najbardziej znanych przebojów gejowskiego popu, czyli YMCA, ludzie
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 121

zaczęli się ustawiać za nami. Trzymając w drżącym ręku mikrofon


połączony przewodem z siedzącym w samochodzie technikiem,
powitałem wszystkich i zaprosiłem do wspólnego marszu. W końcu
ruszyliśmy.
Pierwszy raz zatrzymaliśmy się na wysokości Pałacu
Namiestnikowskiego. Nie miałem nic przygotowanego, żadnego
przemówienia, żadnych haseł. Wszystko szło na żywioł. Udało mi
się sklecić kilka zdań i poszliśmy dalej. Widziałem kwaśną minę
Roberta, który dostrzegał dziennikarzy i kamery śledzące każdy
nasz krok. W pewnej chwili podbiegł do mnie Sławek Starosta i
powiedział: „Widzisz? Udało się!!!”. Bez zatrzymywania poszliśmy
aż do pomnika Mikołaja Kopernika, gdzie powitały nas kwaśne miny
członków PPS przyglądających się z okien, jak ich przewodniczący
idzie z homoseksualistami. Przy dźwiękach „Thank You For The
Music” rozwiązaliśmy demonstrację i z wypiekami na twarzach
wróciliśmy do domu. Wcześniej zapytałem policję, ilu nas było.
Według nich szło nas około trzysta osób. Ilu bało się przyłączyć
i szło chodnikami, tego nie wiemy. Wszyscy jednak mieliśmy
poczucie, że tworzymy historię. W domu siadłem do Internetu i
odebrałem pocztę. Wśród wielu listów z gratulacjami moją uwagę
zwrócił list od Krzyśka Garwatowskiego, który poinformował mnie,
że w pierwszej na świecie paradzie gejowskiej w Nowym Jorku
wzięło udział sto pięćdziesiąt osób. Czuliśmy się pijani radością.
W telewizji publicznej nie padło nawet jedno słowo na nasz temat,
ale następnego dnia w niektórych gazetach znaleźliśmy wzmianki
o naszym marszu. Tymczasem Internet gejowski wrzał.
Inna Strona pisała o wielkim sukcesie, Gejowo o wielkiej porażce,
a Gay.pl o tym, że był patronem medialnym i współorganizatorem
sukcesu. Posypały się ostre słowa, ale sprawę udało się wyciszyć.
Jednocześnie dostaliśmy wiele ciepłych listów z nowopowstających
stron lesbijskich i gejowskich, które zobowiązywały się do pomocy
przy kolejnej Paradzie. Czuliśmy się dumni i gotowi do stawienia
czoła całemu światu.
122 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

W czerwcu otrzymaliśmy z sądu pismo ostatecznie


potwierdzającego naszą rejestrację jako stowarzyszenia. Od tego
momentu mogliśmy oficjalnie istnieć jako Międzynarodowe
Stowarzyszenie Gejów i Lesbijek na Rzecz Kultury w Polsce. Na
pierwszym walnym zgromadzeniu członków stowarzyszenia
wybrano mnie prezesem zarządu, a Krzyśka na skarbnika. Krzysiek
zajmował się zresztą całą papierkową robotą; załatwił NIP i REGON.
Następnie założyliśmy konto w banku i zaczęliśmy myśleć o dalszych
działaniach.
Pierwszy znak graficzny naszego stowarzyszenia stworzył
Radek Oliwa z IS. Zresztą Inna Strona od samego początku starała
się pomagać stowarzyszeniu, ile mogła. Dzięki nim otrzymaliśmy
miejsce na serwerze na stronę stowarzyszenia i skrzynki poczty
elektronicznej. Początkowo nasz strona była bardzo uboga, ale z
czasem nawiązaliśmy współpracę z założycielką pierwszego wortalu
lesbijskiego, Karą Auchemann. Ona to zdecydowała się pomóc nam i
za darmo stworzyła stronę działającą jak portal internetowy. Mogliśmy
już bez przeszkód komunikować się ze światem zewnętrznym.
Zaczęły się moje częste wizyty w mediach. Ponieważ dziennikarze
zorientowali się, że w Polsce istnieją organizacje gejowskie oraz że
homoseksualizm jest ciekawym dla nich tematem, rzucili się na nas
jak sępy. Wkrótce moja twarz przewinęła się przez większość stacji
telewizyjnych, programów radiowych i dzienników. Miało to swoje
dobre strony, bo mogłem pokazać, że gej to nie ukrywający się po
kątach zboczeniec, lecz normalny, żywy człowiek. Niestety, była także
druga strona medalu.
Wśród moich sąsiadów nie brakuje młodych ludzi. W tamtym
okresie wielu z nich było w wieku licealnym lub studenckim. Dla
większości było nie do pomyślenia, że w ich bloku może mieszkać
pedał. Zaczęły się wyzwiska, później pobicia i atakowanie mieszkania.
Kiedy kilka lat później rozmawiałem z dzielnicowym, okazało się,
że przez trzy lata wzywałem policję w sumie ponad dwieście razy,
średnio raz na tydzień. Zdarzyło mi się również gasić mieszkanie po
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 123

rzuconej butelce z benzyną. We wrześniu 2001 roku zaatakowano mnie


w miejscu pracy, gdyż przez krótki czas udało mi się znaleźć zajęcie
jako sprzedawca w barze szybkiej obsługi. Niestety, kiedy francuski
właściciel baru dowiedział się, że zatrudnia geja, chciał mnie zwolnić.
Nie dałem mu tej satysfakcji i sam odszedłem.
Podczas jednego z ataków napastnik wyciągnął w moją stronę
nóż. Nie udało mu się mnie dźgnąć, bo miałem przy sobie gaz
pieprzowy i to go odstraszyło. Policjanci, którzy po przyjechaniu
na miejsce obwozili mnie po okolicy „celem wykrycia sprawcy”,
zaproponowali mi, żebym kupił sobie broń. Jak sami stwierdzili, jak
postrzelę napastnika, ułatwię im pracę. Nigdy nie zdecydowałem się
na ten krok, brzydząc się przemocą. Jednak Krzysiek przez cały czas
mojej pracy w pobliskim centrum handlowym wychodził po mnie
wieczorami z ciężką stalową patelnią w torbie. Ta patelnia kilka razy
uratowała nam życie.
11 września 2001 roku siedzieliśmy w klubie Mykonos na
zebraniu zarządu stowarzyszenia. Rozmawialiśmy o sprawach
organizacji i o powstającej tego dnia Kampanii Przeciw Homofobii,
kiedy w pewnym momencie na ekranie telewizora wyświetlającym
program TVN pokazała się informacja o ataku terrorystycznym na
World Trade Center. Zaszokowani patrzyliśmy na walące się budynki.
Natychmiast postanowiliśmy zareagować tak jak zresztą wielu ludzi
w Polsce. Wysłaliśmy list kondolencyjny do ambasady USA w
Warszawie. Kilka tygodni później otrzymaliśmy gorące podziękowania.
Wiedzieliśmy wtedy, że ta data zmieniła świat.
We wrześniu 2001 roku biskup Tadeusz Pieronek w wywiadzie dla
„Gazety Wyborczej” porównał homoseksualizm do choroby zakaźnej,
stwierdzając przy okazji, że gej nie może być nauczycielem. Kiedy
zaproponowałem Robertowi Biedroniowi, żebyśmy razem, jako KPH
i ILGCN, podali go do sądu, stwierdził, że to strata czasu. Na szczęście,
sprawą zainteresowała się posłanka Sojuszu Lewicy Demokratycznej,
Joanna Sosnowska, z którą razem złożyliśmy zawiadomienie do
prokuratury. Jak się można domyśleć, prokuratura odrzuciła nasz
124 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Mamy swoje tradycje. Po co nam geje z importu?


Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 125

wniosek, twierdząc, że polskie prawo nie ma obowiązku ochrony „osób


o odmiennych orientacjach seksualnych w granicach ich odmienności”.
Zaskarżyliśmy tę decyzję do sądu i w ten sposób po raz pierwszy i, mam
nadzieję, ostatni w życiu musiałem stawić się przed sądem. Sąd niestety
przychylił się do wniosku prokuratury, uznając, że rzeczywiście prawo
polskie nie chroni osób homoseksualnych. Pozytywnym aspektem tej
sprawy była uwaga sędziny zwrócona pani prokurator, że jej uzasadnienie
odrzucenia wniosku było niestosowne. Była to pierwsza sprawa, w której
okazało się, że hierarchowie Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce mają
większe prawa niż przeciętni obywatele. Wtedy też pokazano nam, że
homoseksualiści są w Polsce ludźmi drugiej kategorii. Konstytucyjna
ochrona nie miała przełożenia na prawo ustawowe. Sytuacja ta w
praktyce nie zmieniła się do dzisiaj.
5 października 2001 roku obchodziłem nie tylko swoje kolejne
urodziny, ale także pierwszą rocznicę swojego związku z Krzyśkiem.
Naszym jubileuszem zainteresowała się ekipa TVN, kręcąca program
o nas jako pierwszej parze homoseksualnej, która zdecydowała się
pokazać twarz. Byli z nami podczas imprezy u nas w domu. W prezencie
dostaliśmy dwie złocone gipsowe żaby, które do dzisiaj stoją u mnie
na balkonie. Kiedy oglądam ten stary program widzę, jak wielu
ludzi było wtedy z nami, całe grono naszych znajomych, zarówno ze
środowiska, jak i spoza niego. Dziś większość z nich porozjeżdżała
się po świecie. Ten program, jak i „Rozmowy w Toku”, w których
wzięliśmy udział, nakręciły spiralę nienawiści wobec nas. Były takie
dni, kiedy naprawdę ciężko było wyjść bez ryzyka z domu. Staraliśmy
się wychodzić w miarę wcześnie i wracać bardzo późno, kiedy pijana
młodzież była już w domach. Sprzyjało to życiu klubowemu. Wtedy
na stałe zainstalowaliśmy się w klubie Sikstinajn, gdzie razem
występowaliśmy.
W 2001 roku do Polski przyjechał ponownie Ernest Ivanovs. Tym
razem nie wyjechał z pustymi rękoma. Razem z kilkoma przyjaciółmi
podpisaliśmy wtedy list intencyjny i powołaliśmy do życia Grupę
Inicjatywną Wolnego Kościoła Reformowanego w Polsce.
126 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

MAMO, TO JEST MÓJ... EEEE...

Podczas całego tego zamieszania moja mama starała


się trzymać z boku. O tym, jak było jej ciężko dowiedziałem
się wiele lat później z wywiadu, jakiego udzieliła kobiecemu
miesięcznikowi „Olivia”. Nigdy jednak nie zwróciła się
przeciwko mnie. Od kiedy zamieszkałem sam, praktycznie co
tydzień spotykaliśmy się na obiadach w restauracjach. Był to
czas na swobodne pogawędki, wymianę plotek. Jednocześnie
muszę ze skruchą przyznać, że prowadziłem przyspieszony kurs
uświadamiania mojej rodzicielki. Dzieliłem się z nią wszystkimi
nowinkami z mojego życia. No prawie wszystkimi. O moich
kłopotach z sąsiadami i wandalami dowiadywała się albo od
mieszkającej po sąsiedzku gospodyni domu, pani Krysi, albo z
mediów. Warto tutaj zaznaczyć, że pani Krysia to uosobienie
prawdziwego gospodarza domu. Od samego początku nasze
kontakty były ciepłe i takie pozostają do dzisiaj. Pamiętam, jak
kiedyś, gdy pod moimi oknami stało kilku podpitych wyrostków
rzucających wyzwiskami i kamieniami w kraty, pani Krysia wyszła
w nocnej koszuli na swój balkon i puściła im taką wiązankę, że
chłopaki uciekali z podkulonymi ogonami. Kiedy jej młodszy
syn zaczął się zadawać z moimi osiedlowymi wrogami i przestał
odpowiadać na powitania, powiedziałem jej, żeby zwróciła mu
uwagę, bo często wzywam policję i nie chcę, żeby chłopak miał
problemy. Nigdy mi zresztą krzywdy nie zrobił, więc po co miał
cierpieć za innych kretynów. Dzień później zobaczyłem go po
drodze do domu. Miał śliwę pod okiem. Na mój widok ukłonił się
i powiedział „dzień dobry”, zanim jeszcze do niego się zbliżyłem.
Nie pochwalam przemocy w rodzinie, ale wtedy zrozumiałem,
że pani Krystyna po prostu dba o to, by jej synowie wyrośli na
porządnych ludzi. Dziś, po kilku latach mieszkania na Sadybie,
mogę powiedzieć, że jej się w 100% udało. Wróćmy jednak do
mojej mamy.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 127

Pomimo że spotykaliśmy się tak często i rozmawialiśmy


praktycznie o wszystkim, moja mama nie chciała znać żadnego z
moich partnerów. Nie czuła się gotowa na takie spotkanie. Jednak w
2001 coś w niej pękło. Słyszała ode mnie dużo o Krzyśku, widziała że
jestem w nim prawdziwie zakochany, że nie jest to jedynie przelotny
romans. Pewnego dnia, kiedy wracaliśmy jej samochodem z obiadu
i umawialiśmy się na następny, w żartach rzuciłem: „Mamo, a
kiedy Krzyśka zaprosisz na obiad?”. Zauważyłem, jak ścisnęła ręce
na kierownicy i po chwili usłyszałem słowa, które wbiły mnie w
fotel : „A wiesz, zaproś go w moim imieniu na następny obiad.
Pójdziemy może do Boathous’u”. Początkowo nie mogłem w to
uwierzyć. Myślę, że i dla niej była to bardzo trudna decyzja. Jednak
słowo się rzekło. Tydzień później obaj wystrojeni w garnitury
stawiliśmy się na spotkanie. Naprawdę nie pamiętam, co tego
dnia jedliśmy w restauracji. Wprawdzie wszyscy staraliśmy się
grać role wyluzowanych, ale zdawaliśmy sobie sprawę, jakie to było
ciężkie dla mamy i dla nas. Ostatecznie był to ten rodzaj obiadu, na
którym syn przedstawia matce swoją narzeczoną. Wynik musiał być
zadowalający, bo od tamtej pory na obiadach z mamą stawialiśmy
się już zawsze razem.
Halloween w tamtym roku spędziliśmy w klubie Paradise.
Wtedy też poznałem Jacka Adlera i jego partnera Marcina. Ja
przebrany byłem za diabła, Krzysiek za drag queen; Marcin przebrał
się za martwą pannę młodą. Zabawy i śmiechu było co niemiara.
Razem z Krzyśkiem i Marcinem odstawiliśmy wtedy niezłe show
na scenie klubu.
Święta 2001 roku spędziliśmy jeszcze oddzielnie. Krzysiek
pojechał do swojej rodziny w Działdowie, a ja do mamy i Adama pod
Warszawę. Krzysiek wprowadził nową tradycję, bo za każdym razem,
kiedy odwiedzał rodzinne strony, przywoził pełne torby jedzenia.
W najtrudniejszych chwilach ratowały nam one życie. A zaczęło się
nam to przytrafiać coraz częściej. Ja nie mogłem znaleźć stałej pracy,
a Krzysiek dziwnym trafem zmieniał swoją co jakiś czas. I zawsze
odchodził w atmosferze skandalu. Wtedy nie przywiązywałem do
128 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

I żeby się choć łajdaczył.


Ale on czyta „Wyborczą” i oglada TVN!
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 129

tego wagi, ale po latach wyszło na jaw, że większość rzeczy, które


o nim wiedziałem była tylko jego wymysłem. To właśnie dzięki
Krzyśkowi nauczyłem się sprawdzać przeszłość każdego z moich
kolejnych partnerów. Zanim jednak do tego doszło, wiedliśmy życie
dobrej, kochającej się pary, która w pewnym momencie zaczęła
funkcjonować w środowisku gejowskim Warszawy jako wzór do
naśladowania. Trzeba przyznać Krzyśkowi, że potrafił konstruować
swój wizerunek w sposób doskonały. Przez te wszystkie lata, które
spędziliśmy razem, nikomu nie pozwolił złapać się na kłamstwie.
Było w tym także wiele mojej winy, ponieważ przyjmowałem jego
historie za oczywistą prawdę. Wiele mnie ta naiwność miała jeszcze
kosztować.
W 2001 roku odbyły się wybory parlamentarne i do Senatu
została wybrana pani profesor Maria Szyszkowska – kobieta
niezłomnych zasad, wspaniały filozof i wielka przyjaciółka lesbijek
i gejów. Moje życie i działalność społeczno-polityczna miała się
związać z jej osobą na długie lata.
Kolejny rok przyniósł duże zmiany. Przede wszystkim ILGCN-
Polska zaczął się rozwijać. Sporo ludzi było zainteresowanych tym,
co robimy. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali na kolejną Paradę,
do której zaczęliśmy się przygotowywać już w styczniu.
130 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

PIERWSZE KŁODY POD NOGI...

Zanim jednak doczekaliśmy się maja i drugiej Parady, trzeba


było żyć i funkcjonować. Nauczeni wydarzeniami z poprzedniego
roku chcieliśmy, aby druga Parada Równości była jak najbardziej
profesjonalnie przygotowana. Do tego potrzebowaliśmy
sojuszników.
W zasadzie zaraz po zakończeniu pierwszej Parady odezwali
się do nas ludzie chcący pomóc. To było bardzo budujące
doświadczenie. Pierwsze prawdziwe oferty pomocy otrzymaliśmy
od Janusza Marchwińskiego i Radka Oliwy z Innej Strony oraz
Sergiusza Wróblewskiego z SoftPressu – wydawcy magazynu
„Inaczej”. Janusz z Radkiem pomagali nam w gromadzeniu funduszy
i wolontariuszy, natomiast Sergiusz pomógł z plakatami. To właśnie
SoftPress przygotował dla nas pierwszy projekt kolorowego plakatu
Parady Równości, zaś nowe logo zaprojektowała redakcja Innej
Strony. Logo to znalazło się później na ulotkach i koszulkach
wolontariuszy. Okazało się jednak, że nasza działalność nie każdemu
jest w smak. W marcu otrzymaliśmy pismo z polskiej filii Minolty,
która zażądała od nas usunięcia z logo stowarzyszenia fragmentu
graficznego, który według nich kojarzył się z logo ich firmy. Długo
nie mogłem zrozumieć, skąd Minolta mogła znać nasze logo oraz
skąd pojawiły się te skojarzenia, bo przecież kółko z paskami
pośrodku nie musi od razu kojarzyć się z tym producentem.
Dopiero w 2005 roku, podczas prywatnej rozmowy z wydawcą
portalu Gejowo, dowiedziałem się, że o całej sprawie Minolta została
powiadomiona przez „oburzonego klienta”, w którego wcielił się
najprawdopodobniej Łukasz Pałucki – człowiek przez którego
jeszcze wiele razy miałem mieć problemy.
Portal Gejowo był wtedy z nami na otwartej ścieżce wojennej. Ich
redakcja robiła wszystko, aby nas zdyskredytować, przede wszystkim
dlatego, że naszym głównym patronem i ogromną pomocą była ich
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 131

największa wówczas konkurencja, czyli Inna Strona. Kiedy dzisiaj patrzę


na plakaty Parady Równości, wiszące na ścianach w moim pokoju,
uśmiecham się do siebie na wspomnienie tych chwil, kiedy z oburzeniem
czytałem na Gejowie paszkwile na temat ILGCN’u i Parady.
Pomimo tych bojów, udało się nam pozyskać pierwszych
zewnętrznych sponsorów. Jako pierwsza nie bała się przyznać, że
popiera prawa osób homoseksualnych redakcja tygodnika „Fakty i
Mity”. To właśnie antyklerykałowie przekazali nam pierwszą dotację
celową na Paradę Równości. Poza nimi oficjalnie jako sponsorzy na
plakatach widniały klub Paradise i naleśnikarnia Bastylia. Jednak,
dzięki nagłośnionej przez Inną Stronę akcji poparcia, fundusze
zbieraliśmy do ostatniej chwili. Włączały się firmy, kluby i osoby
prywatne. W sumie zebraliśmy 3765 złotych.
Patronat medialny zapewniały nam Inna Strona,
miesięcznik „Inaczej” i prywatna strona Happy Together.
Zawsze bowiem przyświecała mi zasada, by nie odrzucać
nikogo, kto chciał nam pomóc.
Z przygotowań do drugiej Parady ze smutkiem wspominam
problemy z komitetem organizacyjnym. Zarówno Lambda
Warszawa, jak i Kampania Przeciw Homofobii zauważyły
już wtedy potęgę medialną tego wydarzenia i postanowiły to
wykorzystać. Jeszcze w lutym odbyły się rozmowy i obie te
organizacje weszły w skład komitetu organizacyjnego. Poza nimi
dołączyły Amnesty International Polska, TADA i Tolersex.
Przedstawiciele organizacji deklarowali pomoc, wolontariuszy
i wsparcie... Skończyło się na tym, że jedynie TADA i Tolersex
wystawiły własnych wolontariuszy, którzy pomagali nam w trakcie
przemarszu. Pozostałe organizacje zadowoliły się obecnością swoich
znaków na plakatach i delegacjami na Paradzie. Znowu Paradę
Równości w praktyce robiły cztery osoby.
1 maja 2002 roku był słoneczny i ciepły. Korzystając z pomocy
mojego sąsiada – taksówkarza i firmy produkującej balony,
132 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

przewieźliśmy pod pomnik Mikołaja Kopernika na Krakowskim


Przedmieściu banery, flagi i cały sprzęt.
Trzeba przyznać, że prawdziwym zaskoczeniem dla mnie było
zainteresowanie mediów. W odróżnieniu od pierwszej Parady tego
dnia mieliśmy obstawę chyba wszystkich istniejących w Polsce stacji
telewizyjnych i radiowych. Dziennikarze i fotoreporterzy uwijali się
między nami jak mrówki. Zgromadzonych pod pomnikiem ludzi
otaczał kordon policji, chociaż na samym początku nie było jeszcze
przed kim nas bronić.
Ruszyliśmy o 13.30. Barwny korowód ustawił się na ulicy
i wtedy nagle okazało się, że jest nas około dwóch tysięcy.
Przeżyłem szok. Spodziewaliśmy się pięciuset osób, może tysiąca.
Tymczasem ludzie, nauczeni doświadczeniem z poprzedniego
roku, po prostu przyszli. Wprawdzie ponownie sporo
niezdecydowanych szło chodnikami, ale i tak liczba zebranych
na ulicy była porażająca. Na czele ustawiły się dziewczyny
z Radykalnych Cheerliderek. Ubrane w różowe kostiumy z
pomponami skandowały hasła antydyskryminacyjne. Nad
nimi powiewał tęczowy most z balonów. Było radośnie i wesoło.
Obserwując zebranych, dostrzegłem w tłumie kilku polityków.
Później mieli oni zabrać głos pod kolumną Zygmunta.
Kiedy przechodziliśmy obok bramy Uniwersytetu
Warszawskiego, po raz pierwszy zetknęliśmy się z działaczami
Młodzieży Wszechpolskiej. Ta nacjonalistyczna bojówkarska
organizacja o neofaszystowskim zabarwieniu uraczyła nas wtedy
hasłem, które na stałe wpisało się w historię parad. „Rób to w
domu, po kryjomu” skandowało kilkunastu młodych mężczyzn.
Byli wyraźnie sfrustrowani, gdyż nie spodziewali się, że będą
zmuszeni stanąć przeciw takiemu tłumowi, który zresztą wyśmiał
ich i wygwizdał.
Pod pomnikiem kardynała Stefana Wyszyńskiego
odczytałem apel do Kościoła rzymskokatolickiego. Nie
przypadkowo zatytułowałem go „Non Possumus” – Nie
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 133

pozwalamy. Wiedziałem, że tylko silnym akcentem można


wywołać odpowiednią reakcję. A reakcja była potrzebna.
Chcieliśmy sprzeciwić się nazywaniu nas zboczeńcami,
dewiantami, ludźmi chorymi. Dostało mi się za ten apel, ale
uważam, że było warto. Ciekawym wspomnieniem jest zdjęcie,
na którym kardynał patrzy z namysłem na powiewającą mu przed
nosem tęczową flagę. Taki mały, antyklerykalny żarcik...
Kiedy doszliśmy do Pałacu Prezydenckiego, po raz kolejny
zaatakowali nas członkowie Młodzieży Wszechpolskiej. Dziesięciu
wyrostków rzuciło się na nas z jajkami. Wtedy zareagowała policja,
spychając ich natychmiast do bramy i aresztując. Nagrodziliśmy
ich brawami i poszliśmy dalej. Pod kolumną Zygmunta odbyła
się najbarwniejsza i chyba najbardziej wzruszająca część całego
wydarzenia. Po przemówieniach gości wszyscy chwyciliśmy
się za ręce i razem odśpiewaliśmy znany przebój „We are the
World”. Widziałem łzy w oczach i sam czułem ściskanie za
gardło. Po zakończeniu i rozwiązaniu manifestacji rozjechaliśmy
się do domów, by przyszykować się na after party w klubach.
Oczywiście, razem z Krzyśkiem rzuciliśmy się do telewizora i
Internetu, by obejrzeć i przeczytać, co o nas mówią w świecie.
I wtedy pojawiło się pierwsze przykre uczucie. W większości
mediów zostaliśmy albo pominięci w ogóle, albo zaprezentowani
w całkowicie fałszywy sposób. Fałszowanie danych nie ominęło
zresztą nawet mediów gejowskich. Niechlubnie zapisało się tutaj
znowu Gejowo, które wyśmiało całą Paradę, kłamiąc przy okazji
na temat liczby osób. Ale prawdziwa nagonka na nas miała się
dopiero rozpocząć.
Kilka dni po Paradzie Inna Strona opublikowała artykuł, w
którym namawiała do zakupu filmu zrealizowanego w jej trakcie.
Całkowity dochód ze sprzedaży miał iść na następną Paradę. I
wtedy właśnie Gejowo przypuściło kolejny atak. W artykule redakcja
oskarżyła Inną Stronę o próbę zarabiania na wspólnej idei, przy
okazji zaatakowano także i nas, żądając ujawnienia finansów całego
przedsięwzięcia.
134 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Oczywiście opublikowaliśmy raport finansowy, dokładnie


rozliczając się z każdej zebranej złotówki. Jednak Gejowu to
nie wystarczyło. Nie mogąc się przyczepić do żadnego wydatku,
wymyślono i „odkryto” potężną manipulację, jakiej mieliśmy się
dopuścić. Chodziło o rachunek za wysłany mailing do dziesięciu
tysięcy użytkowników jednego z portali turystycznych, za który
zapłaciliśmy 24 złote. Zdaniem redakcji Gejowa ta suma była zbyt
mała, żeby była prawdziwa. Tym samym – twierdziła redakcja
– skoro sfałszowaliśmy taką kwotę, to z całą pewnością malwersacja
sięgała tysięcy.
Nikt rozsądny nie uwierzył w te bajki, ale już wtedy pojawiły
się pierwsze sygnały, że w środowisku homoseksualnym zaczyna
rodzić się podział na zwolenników i przeciwników organizacji
gejowskich i ich liderów. Kolejne „bulwersujące odkrycia” Gejowa
miały się wkrótce pojawić.
Zanim jednak doszło do kolejnego skandalu, postanowiliśmy
z Krzyśkiem ruszyć temat kultury. Tym samym ILCGN-Polska
ogłosiło pierwszy ogólnopolski konkurs literacki o tematyce
homoseksualnej. Nagroda Tęczowego Pióra była na tyle kusząca,
że do pierwszej edycji zgłosiło się ponad trzydzieści osób. W gronie
jury zasiadała m.in. laureatka nagrody Tęczowego Lauru – profesor
Maria Szyszkowska, która pełniła wtedy funkcję senatora RP. Dzięki
jej wsparciu udało się zrealizować projekt konkursu, zakupić
nagrody i wręczyć je w odpowiedniej oprawie. 2 października
2002 roku pani Profesor przyjęła tytuł Honorowego Członka
naszego stowarzyszenia, stając się tym samym pierwszym polskim
parlamentarzystą-członkiem organizacji homoseksualnej.
W sierpniu w tragicznym wypadku zginął Marek Kotański
– człowiek wielkiego serca, opiekun bezdomnych, narkomanów
i innych osób wykluczanych ze społeczeństwa. Na jego pogrzebie
reprezentowałem środowiska homoseksualne, czym wywołałem
konsternację wśród zgromadzonego kleru. Niektórym wyraźnie
nie w smak były moje słowa, że Marek przytulał do serca każdego,
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 135

w tym także gejów i lesbijki. Stojąc w deszczu na warszawskich


Powązkach, mówiłem: „W rzeczywistości, która nas otacza nie
brakuje ludzi, dla których jedyną wartością są pieniądze i sława.
Nie brakuje też takich, którzy chcieliby wyeliminować ze swojego
otoczenia wszystko i wszystkich odbiegających od pojmowanej
przez nich normalności. Na szczęście, nie brakuje również tych,
którzy całą swoją mocą przeciwstawiają się rosnącej fali nienawiści
i nietolerancji – ludzi, dla których równość, tolerancja i akceptacja
są najwyższymi wartościami. Marek Kotański zawsze stawał po
naszej stronie. Stronie ludzi uciskanych, marginalizowanych
przez większość społeczeństwa. Dawał nam wsparcie i pomagał
w chwilach, w których nikt nie chciał się zająć wstydliwym dla
władz polskich problemem homoseksualizmu. Nigdy nie odtrącał
nikogo, tylko dlatego, że był lesbijką lub gejem. W dzisiejszym
świecie, pozbawionym podstawowych wartości ludzkich, to
bardzo wiele. Nagrodziliśmy go najwyższym odznaczeniem,
jakie polscy homoseksualiści mogą przyznać w naszym kraju
– nagroda Tęczowego Lauru jest tylko kroplą w morzu naszej
wdzięczności. Był przyjacielem dla nas wszystkich. Dzwoniąc
do niego, zawsze miało się pewność, że znajdzie czas, by
odpowiedzieć nawet na najtrudniejsze pytania i pomoże pozbyć
się nurtujących wątpliwości. Tym bardziej bolesne jest dla nas
to, że nie zdążymy już powiedzieć Markowi, jak bardzo jesteśmy mu
wdzięczni. Dzisiaj, żegnając się z Tobą, Marku, możemy powiedzieć
tylko jedno – dziękujemy! Dziękujemy za to, że byłeś jednym z
niewielu ludzi, którzy mieli odwagę być przyjacielem wszystkich
homoseksualistów. Dziękujemy... i do zobaczenia. Do zobaczenia,
bo ludzie tacy jak Ty nie umierają nigdy. Żyją zawsze w sercach i
umysłach tych, którym zdołali zaszczepić swoją miłość do innego
człowieka”. Było to jedno z moich pierwszych wystąpień, podczas
których zetknąłem się z ludźmi władzy bezpośrednio.
W 2002 roku odbyły się kolejne wybory samorządowe.
Wtedy też po raz pierwszy związałem się z Antyklerykalną
Partią Postępu RACJA, która poprosiła mnie, bym z jej list
136 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

wystartował do Rady Warszawy. Zgodziłem się i zacząłem


na poważnie przygotowywać do wyborów, kiedy w dniu
ostatecznego rejestrowania list okazało się, że moje nazwisko
zostało usunięte. Bez słowa wyjaśnienia. Wynikła z tego niezła
afera, a ja zrezygnowałem z polityki na kilkanaście miesięcy.
Dopiero wydarzenia roku 2003 skłoniły mnie do powrotu na
scenę polityczną. Tymczasem prezydentem Warszawy został
Lech Kaczyński.
Zanim jednak znowu zaangażowałem się w politykę,
pracowałem pilnie jako społecznik. Razem z ILGCN reagowaliśmy
na wszystkie przypadki homofobii w życiu publicznym.
Współpracowaliśmy między innymi z Biurem Pełnomocniczki
Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn. Tam poznałem
Izabelę Jarugę-Nowacką i jej współpracowniczkę Katarzynę
Kądzielę.
Postanowiłem jednocześnie kontynuować swoją edukację
i zapisałem się do Akademii Telewizyjnej. Było to studium
podyplomowe, prowadzone przy współpracy z moją pierwszą
uczelnią, czyli Wyższą Szkołą Komunikowania i Mediów
Społecznych. Z rocznego okresu studiowania w pamięć wbiły
mi się dwie sytuacje. Pierwsza, jeszcze podczas studiów,
kiedy Stanisław Pieniak, przyjaciel mojego ojca i wykładowca
AT, powiedział mi, że mimo bardzo dobrych warunków i
przygotowania zawodowego jako otwarty gej nie mam szans
na pracę w telewizji publicznej. Druga, jeszcze bardziej niemiła,
zdarzyła mi się na obronie, kiedy pani Katarzyna Korpolewska,
psycholog kierująca studium, stwierdziła, że jest jej bardzo
przykro, że jej najlepszy student został gejem. Uderzyło mnie
to wtedy na tyle mocno, że postanowiłem nie odbierać dyplomu.
Podejrzewam, że do dzisiaj leży w dziekanacie WSKiMS.
Skandalem zakończyła się również nasza współpraca z
Polsatem i redaktorem Zakrzewskim, który męczył nas prawie
dwa dni, realizując materiał „Homoseksualizm po polsku”.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 137

Pomimo jego ogromnych chęci, aby w programie pokazać


zarówno striptiz jak i drag queens, dzięki pomocy nieocenionej
profesor Marii Szyszkowskiej udało się nam wywalczyć zmianę
programu i nasz udział w montażu i akceptacji materiału. Dzięki
temu program wyszedł w miarę dobrze.
Takich przygód z kamerami mieliśmy zresztą coraz więcej. W
sumie razem z Krzyśkiem wzięliśmy udział w ponad czterdziestu
programach telewizyjnych. Wywiady udzielone dla prasy i radia
przestałem liczyć po pierwszej setce.
W 2002 roku miałem już długie włosy, które stały się
poniekąd moim symbolem. Środowisko zaczęło się powoli dzielić
na zwolenników krótkowłosego Roberta Biedronia i długowłosego
Szymona Niemca. Przez kolejne kilka lat wielokrotnie przez portale
i gazety przewijała się dyskusja na temat, czy facet z długimi
włosami może reprezentować interesy osób homoseksualnych. Z
długimi włosami wiążą się jeszcze dwie anegdoty. Pierwsza historia
wydarzyła się w klubie Paradise, gdzie bywaliśmy z Krzyśkiem.
Pewnego dnia byłem ubrany całkowicie na biało, a na twarzy nosiłem
pieczołowicie wyhodowaną brodę z wąsami. W pewnym momencie
odwróciłem się od baru i usłyszałem krzyk pewnej dziewczyny: „O
kurde... Mam objawienie!”. Moje podobieństwo do Jezusa zaczynało
już wtedy być coraz wyraźniejsze. Ostateczne potwierdzenie dała
mi moja własna matka, opisując swoją podróż do Włoch. Będąc
na wycieczce na małej wysepce niedaleko Sycylii, jak to miała w
zwyczaju, odwiedziła cerkiew. Klękając przed ikonostasem, zapaliła
świeczkę w mojej intencji, podniosła oczy do góry... a następnie
wymaszerowała z cerkwi, komentując na cały głos po polsku: „No
przecież do syna się modlić nie będę!”. Okazało się, że ikona w tej
świątyni była uderzająco podobna do mnie.
Włosy podciąłem pod koniec 2002 roku, kiedy zacząłem mieć
problemy z rozdwajającymi się końcówkami. Ponieważ jednocześnie
zakończyłem współpracę z agencją fotograficzną, dalsze hodowanie
długich włosów nie było już konieczne.
138 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Pewnego sierpniowego dnia spotkałem się z Robertem


Biedroniem przy okazji omawiania jakiejś sprawy. Spotykaliśmy
się wtedy dosyć często w klubach i równie często rozmawialiśmy
o sprawach dotyczących działalności w środowisku. Pamiętam, że
byłem wtedy świeżo po występie w telewizji i w głowie siedziało mi
pytanie zadane przez jednego z redaktorów, który chciał wiedzieć,
jak można doprowadzić do sytuacji, w której społeczeństwo polskie
pozna lesbijki i gejów jako normalnych ludzi. Wiedzieliśmy już
wtedy, że same parady problemu nie rozwiążą. Rozmawiając z
Robertem, zapytałem go, co sądzi o pomyśle zorganizowania wystawy
zdjęć ukazujących normalne lesbijki i gejów. Po krótkiej dyskusji
Robert stwierdził, że taki pomysł nie ma szans na powodzenie.
Po pierwsze, tłumaczył, nie znajdziemy odważnych do pokazania
twarzy, a po drugie taka wystawa to duży wydatek i nikt nie da na
to pieniędzy. Zgodziłem się z nim, znając realia naszych działań,
i odłożyłem pomysł na półkę. Jakie było moje zdziwienie, kiedy
kilka tygodni później KPH dumnie ogłosiło rozpoczęcie projektu
„Niech Nas Zobaczą” – wystawy zdjęć par homoseksualnych w
zwyczajnych sytuacjach i pozach. Pomyślałem wtedy, że Robert
widocznie przemyślał sprawę i postanowił jednak wykorzystać
pomysł. Dziwiło mnie jednak, dlaczego do współpracy zaprosił
Lambdę, zapominając o ILGCN. Kiedy jednak zgłosiła się do mnie
Karolina Breguła – fotografka, która podjęła się zrobienia zdjęć do
tej akcji, nie odmówiłem jej i razem z Krzyśkiem zapozowaliśmy.
Do dzisiaj mam w domowym archiwum kopię naszego plakatu.
Akcja ruszyła pełną parą i produkcja zdjęć trwała kolejne
siedem miesięcy. Ostatecznie wernisaż odbył się w czerwcu
następnego roku. Oczywiście nie obyło się bez skandali z udziałem
Ligi Polskich Rodzin i firm reklamowych, które robiły wszystko,
żeby tylko nie wywiesić bilboardów i plakatów reklamujących akcję.
Samo wydarzenie wspominam z przyjemnością, chociaż pamiętam
też lekkie ukłucie żalu, kiedy zobaczyłem swoje zdjęcie wciśnięte w
kąt galerii oraz Roberta, który puszył się jak paw przed kamerami,
opowiadając o swoim heroizmie w walce o wystawę.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 139

W tym samym czasie zwróciła się do mnie o pomoc pani


senator Maria Szyszkowska. Okazało się, że rozpoczęła pracę
nad ustawą o rejestrowanych związkach partnerskich. Poprosiła
mnie o konsultacje w tej sprawie. Pierwsze, wstępne projekty
były bardzo radykalne i nie dawały żadnych szans na przyjęcie w
parlamencie. Po długich, trwających wiele miesięcy pracach udało
się skonstruować projekt nadający się do zaprezentowania opinii
publicznej. W pracach nad ustawą brały udział różne środowiska
i organizacje, chociaż wiele z nich traktowało ten projekt z
przymrużeniem oka.
Tymczasem do stowarzyszenia zaczęły zapisywać się nowe
osoby. Do władz wszedł wówczas Jacek Adler i Marcin Mich
– para, którą poznaliśmy nieco wcześniej, a z którą na długie lata
połączyły mnie losy, zataczające krąg od przyjaźni do nienawiści
i z powrotem. Wcześniej przeszli przez członkostwo w KPH, ale
szybko zakończyli współpracę z Robertem Biedroniem. We władzach
ILGCN obaj panowie znaleźli się na krótko, a ich pobyt zakończył
się największym skandalem, jaki mógł się przydarzyć.
Nie pamiętam już dzisiaj dokładnie, dlaczego Jacek z
Marcinem zostali usunięci ze stowarzyszenia oraz jak wypłynęła
sprawa fałszywego zaświadczenia o zarobkach, jakie znajdowało
się posiadaniu Marcina. Sprawa odbyła się w każdym razie
szybko i podczas zamkniętego zebrania łącznego zarządu i
komisji rewizyjnej obaj panowie zostali zawieszeni w prawach
członków stowarzyszenia. Myślałem wówczas, że na tym wszystko
się zakończy i będziemy mogli dalej pracować w spokoju. Nie
wziąłem jednak pod uwagę mściwej natury Jacka oraz, co gorsza,
żądzy sensacji wydawcy Gejowa.
Niedługo po tym wydarzeniu Jacek Adler został redaktorem
naczelnym Gejowa. Nie poruszyła mnie ta informacja, ale już na
początku 2003 roku miałem się przekonać, do czego Jacek jest
zdolny.
140 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Pan nietutejszy? Dworzec jest tam.


Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 141

KTO, KOGO, ZA CO I ZA ILE...

Kilka dni po tym jak Jacek Adler został mianowany redaktorem


naczelnym Gejowa, na portalu pojawił się tekst sygnowany przez
„nemezis”. O fakcie tym dowiedziałem się dzięki znajomym
i dziennikarzom, którzy zasypali mnie mailami i telefonami.
Wszyscy pytali, czy to prawda, że jestem złodziejem oskarżonym
przez prokuraturę o malwersację i fałszowanie dokumentów.
Byłem w szoku. Kiedy wszedłem na Gejowo, pierwszym, co rzuciło
mi się w oczy było zdjęcie moje i Krzyśka z czarnymi paskami
na oczach i wielki tytuł: „Szymon N. i Krzysztof Sz. oskarżeni w
prokuraturze”.
O czym był ów paszkwil? Autor zadał sobie dużo trudu, by
wszystko, co dotyczyło naszego życia prywatnego, przedstawić w
czarnych barwach. Niektóre z zarzutów były tak absurdalne, że
nawet komentujący je czytelnicy pukali się w czoło. Najbardziej
rozbawił mnie zarzut, że jako osoba prywatna założyłem działalność
gospodarczą, aby organizować występy kabaretu. Nie zadał
sobie nawet trudu wyjaśnienia, co w prowadzeniu działalności
gospodarczej w kraju demokratycznym jest przestępstwem,
ale grzmiał o tym przez cały akapit. Podobnie „druzgocącym”
dowodem mojej winy miał być fakt, że jako osoba prywatna wziąłem
kredyt. Nemezis przedstawił mnie jako alkoholika przepijającego
pieniądze ILGCN na imprezach organizowanych u mnie w domu.
Było to o tyle śmieszne, że ILGCN nigdy nie dysponował gotówką,
którą można by zdefraudować. Większość wpływów, dokładnie
dokumentowanych i publikowanych raz do roku na stronach
stowarzyszenia, pochodziła... z naszych prywatnych kieszeni.
Najpoważniejszym zarzutem, z jakim przyszło mi się zmierzyć,
było pomówienie o fałszowanie dokumentów. Gejowo opublikowało
nawet skan dokumentu potwierdzającego zatrudnienie, rzekomo
wystawionego przeze mnie Marcinowi Michowi. Razem z
142 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Krzyśkiem podjęliśmy decyzję o natychmiastowym powiadomieniu


prokuratury. Jednocześnie zacząłem szukać prawnika, który
poprowadziłby przeciwko Gejowu sprawę o zniesławienie. W
sumie odwiedziłem chyba osiem kancelarii prawnych, w których
mecenasi chętnie chcieli podjąć się mojej sprawy, widząc na
podstawie dokumentów, że jest z góry wygrana. Niestety, każdy
z nich żądał od nas honorarium powyżej 5 tysięcy złotych. Nie
mogliśmy sobie pozwolić na taki wydatek, skorzystaliśmy zatem
z innej formy obrony.
Kilka dni po wybuchu całej afery zwróciły się do nas dwa
portale. Inna Strona poprosiła mnie o wywiad i komentarz,
natomiast Homo.pl postanowił wyjaśnić całą sprawę za pomocą
dziennikarskiego śledztwa.
W wywiadzie dla IS opowiedziałem swoją wersję wydarzeń,
opisując całą intrygę, w jaką próbował mnie wplątać Jacek Adler.
Nie szczędziłem gorzkich słów pod adresem jego oraz Gejowa.
Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że wyrządzonej
krzywdy nie da się tak prosto naprawić. Środowisko podzieliło
się natychmiast na tych, którzy uwierzyli w te brednie oraz tych,
którzy w nie nie uwierzyli. Tych pierwszych nie przekonał nawet
artykuł na Homo.pl, którego autor jako jedyny zadał sobie trud
poproszenia nas o wgląd w dokumenty finansowe stowarzyszenia
oraz moje prywatne finanse, a następnie opublikował rzetelny
raport, którego konkluzją był brak jakichkolwiek dowodów na
popełnienie przeze mnie przestępstwa.
Prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania przeciwko
mnie po zawiadomieniu złożonym przez Jacka, co z kolei było
zemstą za nasz wniosek przeciwko niemu. Powodem odmowy był
brak znamion popełnienia przeze mnie czynu zabronionego. Po
rozmowie z prokuratorem uległem jego namowom i wycofałem
wniosek o ściganie Jacka i Marcina. Byłem wtedy przekonany, że
sprawa w końcu ucichnie. Niestety, okazało się, że do dzisiaj są
ludzie, którzy wyciągają tamten paszkwil przeciwko mnie. Gejowo,
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 143

pomimo wielokrotnych żądań z mojej strony, nie usunęło tekstu z


archiwum. Może kiedyś w końcu go usunie, bo, jak sam wydawca
przyznaje, obecnie tekst ten szkodzi bardziej im niż mnie.
Wcześniej jednak tekst Gejowa został wykorzystany przez kilka
prawicowych i katolickich partii jako dowód na to, że środowisko
homoseksualne jest złe i zepsute do szpiku kości. Dzisiaj, kiedy
spoglądam w przeszłość, widzę, że w pewnych sprawach te
homofobiczne artykuły miały rację. Rzeczywiście, jest w naszym,
polskim środowisku jakaś dziwna maniera niszczenia wszystkiego,
co dobre. Każdy, kto wybije się ponad przeciętność, musi liczyć się
z tym, że znajdą się ludzie, dla których zdeptanie go i wepchnięcie
z powrotem do bagna nijakości będzie najwyższym celem. Dotyczy
to zresztą nie tylko gejów, ale ogółu polskiego społeczeństwa.
W 2003 rozpoczął się wyraźny podział środowiska
homoseksualnego na trzy grupy. Pierwszą z nich była grupa
„dzieci klubów”. Grupa ta składała się głównie z ludzi poniżej 25
roku życia, dla których bycie gejem lub lesbijką ograniczało się
tak naprawdę do życia w zamkniętym świecie klubów, imprez i
dyskotek. Nie interesowała ich żadna działalność, poza rozrywkową,
oraz jakiekolwiek prawa. Ich świat był przepełniony muzyką,
światłami i nowymi ciuchami. Dotarcie do nich z jakąkolwiek
ofertą współpracy czy działania graniczyło z cudem. Musieliśmy
się nauczyć wykorzystywać ich zakochanie w clubbingu poprzez
organizowanie imprez komercyjnych, z których dochód zasilał
kasę stowarzyszenia.
Grupą najbardziej zaangażowaną w działalność społeczną i
polityczną były tak zwane „dzieci Internetu”. Chociaż ich światem
pozostawała przestrzeń wirtualna, to jednak właśnie ten krąg
przejawiał największą motywację do działania. Oczywiście wśród
tych ludzi nie brakowało malkontentów, wiecznych narzekaczy
czy destruktorów, ale większość środowiska internetowego
przejawiała świadomość społeczną i polityczną wyższą od
pozostałych osób homoseksualnych. To właśnie w Internecie
144 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

rodziły się pomysły i idee, nawiązywały nici porozumienia


i tworzyły grupy wsparcia, czasami zmieniające się w kręgi
wzajemnej adoracji.
Trzecią, najliczniejszą grupą funkcjonującą w środowisku
homoseksualnym była „grupa szafy”. Ludzie należący do niej
charakteryzowali się tym, że żyli w ukryciu. O ich istnieniu nie
wiedział nikt, często nawet najbliżsi. Byli to ludzie unikający jak ognia
jakiegokolwiek kontaktu z tzw. środowiskiem, za które uznawali
członków poprzednich dwóch omówionych grup. Swoją obecność
manifestowali głównie za pomocą portali skierowanych do całości
społeczeństwa, poprzez komentarze pod artykułami oraz poprzez
listy, telefony i maile wysyłane do organizacji homoseksualnych.
Ich działalność skupiała się głównie albo na kontestowaniu
stylu życia innych osób homoseksualnych i działalności liderów
LGBT, albo na desperackim poszukiwaniu pomocy. Na początku
swojej pracy społecznej każdy list, telefon czy mail był przeze
mnie archiwizowany. Kiedy ich liczba przekroczyła kilka tysięcy,
zaprzestałem tej działalności. Po prostu nie miało to sensu. Moja
komórka przeżywała prawdziwe oblężenie, szczególnie nocami,
kiedy nie działał oficjalny telefon zaufania Lambdy Warszawa. Wtedy
do mnie dzwonili zdesperowani rodzice osób homoseksualnych, a
także same lesbijki i geje, szukający pomocy.
W kwietniu 2003 roku przygotowania do Parady Równości
były już bardzo zaawansowane. Wtedy też po raz pierwszy do
czynnej współpracy udało się przekonać wszystkie organizacje.
Zarówno Lambda Warszawa, jak i Kampania Przeciw Homofobii
zrozumiały, że Parada to doskonały moment do prezentacji
własnych organizacji, i pominięcie takiego wydarzenia byłoby
głupotą. Dlatego też tym razem nie skończyło się jedynie na
deklaracjach. Poza tymi organizacjami do współpracy zgłosiło się
jak zwykle Towarzystwo Młodych i Wolnych Tolersex oraz, po raz
pierwszy, kobieca organizacja Fest sQad. Program zapowiadał się
tak bogato, że zdecydowaliśmy się rozłożyć go na trzy dni, tworząc
w ten sposób Dni Kultury Queer.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 145

Podczas prywatnej rozmowy w biurze pani senator, padła


propozycja, aby objęła ona Paradę swoim patronatem. Profesor
Maria Szyszkowska zgodziła się i Parada Równości zyskała pierwszego
oficjalnego patrona. Drugim została europalamentarzystka Joke
Swiebel. Trzy dni majowego weekendu ściśle zostały wypełnione
przez program kulturalny, społeczny i polityczny. Patronat medialny
zapewniły wszystkie portale gejowskie i lesbijskie w Polsce, z
niechlubnym wyjątkiem w postaci Gejowa. Także lista sponsorów
była już znacząca, chociaż większość z nich nie przekazywała nam
funduszy, lecz albo pomagała w ich zdobywaniu, albo fundowała
jakieś dodatki do Parady.
Spodziewając się dużej frekwencji i nauczeni doświadczeniem
poprzednich lat, zdecydowaliśmy się wynająć platformę z
nagłośnieniem. Na tydzień przed Paradą dotarła do nas rewolucyjna
informacja, że drugą platformę szykuje szczecińska Samoobrona.
Mówiło się nawet, że ma się pojawić sam Andrzej Lepper i inni
prominentni politycy Samoobrony. W konsekwencji do ich przybycia
nie doszło, ale platforma sponsorowana przez jeden ze szczecińskich
klubów wraz z młodzieżówką Samoobrony stanowiła bardzo ciekawy
element Parady. Inna Strona, która jak co roku objęła główny patronat
medialny, opisała to wydarzenie jako największą polską manifestację.
W relacji można było przeczytać:
„Ponad trzy i pół tysiąca osób przeszło dziś ulicami Warszawy
w trzeciej już i największej dotąd Paradzie Równości. Tegoroczne
tęczowe święto było ogromnym sukcesem organizacyjnym
Międzynarodowego Stowarzyszenia Gejów i Lesbijek na rzecz
Kultury. Jedna z rozgłośni poinformowała, że Parada była
największą pierwszomajową manifestacją w stolicy.
Trasa wiodła od placu Zamkowego, przez Krakowie Przemieście i
Nowy Świat pod gmach Sejmu, gdzie odbyła się końcowa manifestacja.
Odezwę do władz Rzeczpospolitej odczytał prezes ILGCN – Szymon
Niemiec. W imieniu parlamentu RP przyjął ją zastępca szefa Kancelarii
Sejmu. Przemawiała także obecna na Paradzie członkini Parlamentu
146 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Europejskiego, Joke Swiebel, oraz szefowa Federacji Praw Kobiet


Wanda Nowicka. Pomimo zapowiedzi, nie pojawił się żaden z
polityków, rzekomo popierających mniejszości seksualne.
Pochód wyruszył punktualnie o godzinie 13.30. Jego czoło
stanowiła udekorowana platforma z nagłośnieniem. Za nią
ustawiły się grupy z transparentami organizacji – ILGCN, KPH,
Tolersexu, Zielonych i wielu innych. Kolumna, zajmująca jedną
stronę jezdni rozciągała się na długości kilkuset metrów. Z tyłu
jechała ogromna platforma ze Szczecina, na której przy dźwiękach
muzyki tańczyły popularne drag queen’y w towarzystwie
piosenkarki Krystyny Prońko.
Nie zabrakło elementów zabawnych. Tuż przed wymarszem
policja, ubezpieczająca manifestację, „aresztowała” drag queen
Darumę – przebraną za policjantkę. Pozbawiona „urzędowych
insygniów mundurowych”, mogła ona wraz z innymi przebierańcami
kontynuować podróż białą amerykańską limuzyną.
Nie zanotowano żadnych zakłóceń. Jedynie w okolicach placu
Trzech Krzyży zgromadziła się kilkuosobowa grupka faszystowskiej
Młodzieży Wszechpolskiej. Ich żałosna prowokacja została szybko
zakończona przez policję. Tłumy przechodniów na chodnikach
przyglądały się z ciekawością tęczowej paradzie, wiele osób robiło
zdjęcia lub czytało rozdawane ulotki. Na chodnikach widać też było
co krok gejowskie pary, którym najwyraźniej nie starczyło jeszcze
odwagi, by się przyłączyć do pochodu – może w przyszłym roku?
Jak poinformował nas prezes Niemiec, zezwolenie na Paradę
wydał osobiście prezydent Warszawy Lech Kaczyński. Zrobił to w
ostatniej chwili, po wysłuchaniu opinii wszystkich zaangażowanych
służb publicznych. Ponieważ zaś nie było najmniejszych podstaw do
odmowy zezwolenia na demonstrację, musiał złożyć swój podpis.
Wieczorem rozpoczęły się w warszawskich klubach imprezy
rozrywkowe, które ściągnęły ogromne rzesze miejscowych gejów
i lesbijek i gości przybyłych z całej Polski”.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 147

Rzeczywiście, paradoksem całej imprezy, który podkreślałem


przez kolejne lata, był fakt, że zgodę na Paradę wydał osobiście
prezydent stolicy Lech Kaczyński. Jego zarzekanie się w kolejnych
latach, że nigdy takiej zgody nie wydawał, było więc wierutnym
kłamstwem, nie pierwszym i nie ostatnim zresztą.
Na Paradzie pojawił się również Ernest Ivanovs. Tym razem
już oficjalnie szedł z nami w szatach liturgicznych. Kilka osób
podchodziło do niego, pytając, dlaczego przebrał się za księdza.
Kiedy dowiadywali się, że jest pastorem, gratulowali odwagi. Tej
samej odwagi gratulowali mu także nieliczni księża katoliccy,
którzy na Paradzie występowali incognito. Po Paradzie Ernest
postanowił przenieść się do Polski, aby stworzyć w naszym kraju
Wolny Kościół Reformowany. Zaczęliśmy się spotykać w klubie
Le Madame, założonym przez Krystiana Legierskiego – wówczas
jeszcze asystenta profesor Szyszkowskiej. W podziemiach klubu,
w sali przypominającej średniowieczne krypty, spotykała się nasza
grupa wyznaniowa. Było nas niewielu, ale czuliśmy się prawdziwie
zbratani. Z czasem na nabożeństwa zaczęły przychodzić osoby
heteroseksualne. Ernest miał wyjątkowy dar zjednywania sobie
ludzi. Niestety przyciągał do siebie także tych pragnących go
wykorzystać. Był w tym bardzo podobny do mnie. Za naiwne
zaufanie przyszło mu później gorzko zapłacić. Myślę, że jak nikt
potrafiłem zrozumieć jego rozgoryczenie, kiedy w 2005 musiał
opuścić Polskę i wrócić na Łotwę.
Kiedy minęły echa Parady, powróciliśmy do naszych
codziennych spraw i obowiązków. Prace nad projektem ustawy
dobiegły końca i razem z profesor Marią Szyszkowską zaczęliśmy
się zastanawiać, jak wprowadzić go pod obrady Senatu. W
spotkaniach w biurze senatorskim brały udział wszystkie
organizacje gejowskie i przedstawiciele portali. Pamiętam, że
już wtedy dawało się wyczuć pewnego rodzaju dystans ze strony
KPH. Na jednym z ostatnich spotkań zabrakło przedstawicieli
Lambdy i Kampanii. Byłem ja z Krzyśkiem i kilka osób spoza
środowiska. Kiedy dyskutowaliśmy nad sposobem wywarcia
148 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

wpływu na polityków, rzuciłem pomysł, aby sięgnąć do opinii


społecznej. Chodziło o zebranie jak największej liczby podpisów
pod listem poparcia dla projektu ustawy. Pani Szyszkowska
podchwyciła ten pomysł i tak pod koniec lipca 2003 roku
ruszyła ogólnopolska akcja zbierania podpisów. Byłem wtedy
bardzo zaskoczony faktem, że KPH bardzo niechętnie włączyła
się w naszą akcję. Prawdę powiedziawszy, poza oświadczeniem,
w którym informowano, że ustawa powstała przy współpracy z
prawnikami organizacji i dzięki temu projekt ten ma jej poparcie,
większych działań ze strony KPH nie było. Tymczasem akcja
zbierania podpisów rozwijała się dynamicznie.
W większości klubów stanęły urny ILGCN, do których można
było wrzucać podpisane listy poparcia. Szeroka struga listów płynęła
również przez Internet. Jednak SLD twardo stało na stanowisku,
że na razie nie ma o czym mówić.
Dopiero kiedy klub parlamentarny dostał od nas stertę
podpisanych dokumentów, a profesor Szyszkowska dzięki uporowi
doprowadziła do posiedzenia klubu i dyskusji nad projektem, władze
Sojuszu zaczęły mięknąć.
Pomimo że w poprzednich wyborach Sojusz Lewicy
Demokratycznej miał w programie wyborczym zapisaną walkę
o prawa mniejszości seksualnych, władze tej partii robiły
wszystko, żeby tylko projekt nie wypłynął na światło dzienne.
Kluczyli jak się dało, ale w pewnym momencie nie można było
już dłużej zwodzić nas i opinii publicznej. Sprawa stanęła na
posiedzeniu klubu parlamentarnego i po długiej i burzliwej
debacie zdecydowano się skierować ją do marszałka Senatu.
Przyznam szczerze, że z całej debaty najbardziej utkwił mi w
pamięci grymas twarzy posła Oleksego, który ironicznie pytał,
komu taka ustawa jest potrzebna, bo przecież nikt nie wie,
ilu homoseksualistów głosowało na SLD. Odpowiedziałem
mu wtedy, że my wiemy, bo robiliśmy takie badania. Kiedy
przytoczyłem mu wyniki ankiet prowadzonych przez portale, z
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 149

których wynikało, że 60% środowiska głosowało na SLD, mina


mu zrzedła i więcej nie wypowiadał się na ten temat.
Niemniej jednak raban zrobił swoje. Sojusz Lewicy
Demokratycznej zdecydował się wprowadzić ustawę pod obrady
parlamentu, udzielając mu swojego poparcia. Zanim jednak do tego
doszło, znalazła się inna partia polityczna, która zdecydowała się
poprzeć tę inicjatywę. Tą partią okazała się Antyklerykalna Partia
Postępu Racja.
150 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Bądź człowiekiem i przyznaj sie do czegoś!


Za godzinę pan minister ma konferencję.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 151

ANTYKLERYKALNY CHRZEŚCIJANIN...
I CO JESZCZE?

Kiedy wysłaliśmy informację do mediów, że zbieramy podpisy


pod projektem ustawy, odezwał się do nas tygodnik „Fakty i
Mity”, oferując darmową reklamę i opublikowanie wzoru listu,
pod którym podpisy mogliby zbierać również ich czytelnicy. Z
radością przystaliśmy na tę propozycję. Jednocześnie z przykrością
obserwowaliśmy całkowite milczenie partii politycznych, które w
czasie wyborów deklarowały poparcie dla naszych postulatów. I
wtedy właśnie zadzwonił mój telefon.
W słuchawce usłyszałem głos Piotra Musiała –
przewodniczącego APP Racja, który poprosił mnie o możliwość
spotkania. Biorąc pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenia
z tą partią, zgodziłem się na spotkanie wyjątkowo niechętnie.
Zastanawiałem się, czy warto jest spotykać się z ludźmi, którzy
już raz zrobili mnie na szaro. Jednak tym razem moja wrodzona
skłonność do wybaczania miała przynieść bardzo pozytywne
efekty.
Na spotkanie umówiliśmy się w jednej z warszawskich
kawiarni. Kiedy zobaczyłem młodego mężczyznę w garniturze, który
na mój widok wstał, wyciągając w moim kierunku rękę, zdziwiłem
się, gdyż nie przypuszczałem, że szefem partii jest ktoś tak młody.
Piotr przywitał się ze mną i kiedy obaj usadowiliśmy się w fotelach,
jednym zdaniem dosłownie wbił mnie w siedzenie.
Mieliśmy spotkać się w sprawie poparcia ustawy o
rejestrowanych związkach partnerskich, tymczasem on rozpoczął
naszą rozmowę od... przeprosin. Stwierdził, że sposób, w jaki jego
partia potraktowała mnie przy wyborach samorządowych był
całkowitym błędem i oznaką braku szacunku; przyznał, że zdaje
sobie sprawę, że każdy po takim potraktowaniu zapewne nie chciałby
152 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

mieć nic wspólnego z jego ludźmi. Pomimo to chciał się ze mną


spotkać i najpierw przeprosić, a później omówić sposoby, w jakie
jego partia mogłaby pomóc naszej sprawie. Przyznam szczerze, że
ujęło mnie to natychmiast. Cenię bowiem w ludziach umiejętność
przyznawania się do błędów, przepraszania za nie i próby naprawy.
Piotr jest kwintesencją takiego podejścia do życia.
Nasze pierwsze spotkanie z konieczności nie było zbyt
długie, ale poruszyliśmy wtedy dużo tematów, w tym także luźno
pojawiła się myśl, że w Polsce nie ma żadnego polityka, który
byłby jawnym gejem. Piotr potwierdził chęć poparcia przez Rację
projektu ustawy i umówiliśmy się na kolejne spotkanie. Doszło do
niego kilka tygodni później. Racja zbierała już podpisy, a media
ze zdziwieniem poinformowały, że ta mała, kontrowersyjna partia
jako pierwsza oficjalnie poparła projekt ustawy dający parom
homoseksualnym prawa zbliżone do par heteroseksualnych.
Wtedy zresztą obudziły się pozostałe partie lewicowe, udzielając,
z większym lub mniejszym entuzjazmem, poparcia projektowi.
W końcu samo SLD doszło do wniosku, że nie może milczeć
i oficjalnie poparło projekt, informując o skierowaniu go do
konsultacji społecznych i na drogę parlamentarną.
Przy kolejnym spotkaniu z Piotrem zwróciłem mu uwagę, że
Racja jest słabo widoczna w mediach, bo poza „Faktami i Mitami”
praktycznie nigdzie się nie pokazuje. Piotr przyznał mi rację i
zaczęliśmy dyskutować nad przyczynami takiego stanu rzeczy. Wtedy
okazało się, że partia nie posiada nikogo, kto zająłby się kreowaniem
jej wizerunku medialnego. Nie było rzecznika prasowego ani PR
Managera. Piotr po krótkim zastanowieniu zapytał mnie, czy nie
chciałbym objąć pierwszej z tych funkcji. Poprosiłem o kilka dni
do namysłu i, po skonsultowaniu się z profesor Szyszkowską
oraz własną rodziną, wyraziłem zgodę. Kiedy zapytałem Piotra,
czy nie boi się powierzać funkcji rzecznika prasowego jawnemu
gejowi, wzruszył ramionami i powiedział: „A co mnie obchodzi, z
kim sypiasz? Innych też nie powinno to obchodzić”. Tak zostałem
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 153

pierwszym w Polsce jawnym gejem pełniącym ważną funkcję w


partii politycznej.
Natychmiast po zatwierdzeniu mojej nominacji przez Zarząd
Partii i Radę Krajową zwołaliśmy konferencję prasową, na której
poinformowaliśmy o tym wydarzeniu. Posypały się gratulacje od
przyjaciół i znajomych. Były również osoby wybitnie niezadowolone.
Robert Biedroń, zapominając na chwilę o własnej przynależności do
SLD, ze zmartwieniem mówił mi o niepotrzebnym upolitycznianiu
ruchu LGBT oraz o ryzykownym wiązaniu się z tak kontrowersyjną
partią. Niektóre osoby ze środowiska zarzucały mi, że wiążąc się z
APP Racja, ośmieszam siebie i ruch LGBT. Ja jednak zauważyłem,
że media, traktujące mnie do tej pory jako zjawisko z pogranicza
absurdu społecznego, zaczęły do mnie podchodzić bardzo
poważnie. Pojawiały się pytania o sprawy światopoglądowe, o
ruch pacyfistyczny i prawa jednostki. Tematyka homoseksualizmu
przestała odgrywać główną rolę. Pokazałem, że można być gejem,
posiadając jednocześnie poglądy polityczne, społeczne czy
gospodarcze. Był to duży szok dla ludzi przekonanych, że garstka
homoseksualistów interesuje się wyłącznie seksem i własnymi
sprawami.
Na pierwsze efekty mojej pracy jako rzecznika prasowego nie
trzeba było długo czekać. Kolejne rady krajowe i zebrania partyjne
były dla mnie świetną okazją, by uzmysłowić moim koleżankom i
kolegom z partii, jak ważną rzeczą w działalności politycznej jest
medialność. Powoli, przy dużym poparciu Piotra, udawało mi się
przekonywać nawet najbardziej opornych, że antyklerykalizm to
nie wszystko. APP Racja zaczęła pojawiać się na demonstracjach
antywojennych, na manifach i marszach. Zaczęto nas zauważać
także dzięki sukcesywnemu przypominaniu mediom o naszym
istnieniu. Polegało to na ciężkiej pracy, wyszukiwaniu tematów i
konstruowaniu notek prasowych, wysyłanych z dużą częstotliwością.
W pewnym momencie nasze konferencje prasowe zaczęły odnosić
skutek i APP Racja pojawiła się w gazetach jako pełnoprawny byt
154 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

polityczny. Dzięki współpracy z profesor Szyszkowską byliśmy


zapraszani na konferencje naukowe i polityczne, a ludzie nauki
przestali patrzeć na nas jak na bandę zapaleńców walczących
z Kościołem. Był to dla mnie okres bardzo wytężonej pracy.
Każdy telefon z biura senatorskiego skutkował tym, że razem z
Krzyśkiem często rzucaliśmy wszystko i pędziliśmy na drugi koniec
Warszawy, żeby coś przewieźć, w czymś pomóc, coś załatwić. W
pewnym momencie zacząłem być traktowany w biurze nieomal jak
domownik. Zresztą pani profesor była mi bardzo bliska. Razem
często dyskutowaliśmy na różne tematy, często nie zgadzając
się ze sobą, ale zawsze dochodząc do wspólnych wniosków. To
właśnie w jej biurze narodził się pomysł zajęcia się problematyką
osób transseksualnych. Do tej pory nie miałem do czynienia z
transseksualizmem i nie zdawałem sobie sprawy, jak ciężkie
życie prowadzą osoby dotknięte tym problemem. Kiedy jednak
w stowarzyszeniu pojawiła się osoba transseksualna, jej historia
spowodowała, że postanowiłem zająć się tym tematem bliżej. Dzięki
współpracy z profesor Szyszkowską zorganizowaliśmy w jej biurze
spotkanie z osobami transseksualnymi. Przyszło ich niewiele, ale
i tak ogrom problemów, jakie nam przedstawiły, był porażający.
Starałem się tym zainteresować odpowiednie organy rządowe, ale
nic z tego nie wyszło. W Polsce byliśmy jeszcze wtedy na etapie
dostrzegania osób homoseksualnych. O transseksualizmie nie
mówiono w ogóle. Zresztą same osoby transseksualne nie były
wtedy jeszcze gotowe do wyjścia z ukrycia. Kiedy razem z panią
profesor próbowaliśmy namówić je do wystąpienia na konferencji
naukowej, skończyło się tym, że w ich imieniu odczytałem list do
zgromadzonych. Był to dobry chwyt medialny, gdyż zwrócił on uwagę
na to, że osoby te istnieją właściwie poza dyskursem publicznym.
Niedługo po tym w Lambdzie Warszawa powstała grupa wsparcia
dla osób transseksualnych, co przyjąłem z radością.
Tymczasem w moim życiu prywatnym działo się wiele.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie nieznana mi kobieta i stwierdziła,
że musi się ze mną spotkać w sprawie mojego ojca. Byłem już wtedy
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 155

po kilku próbach zamachu na moje życie, więc zgadzając się na


spotkanie, umówiłem się z nią w barze Sikstinajn, gdzie nie tylko
wszyscy mnie znali, ale także gdzie mogłem czuć się bezpiecznie.
Przed spotkaniem poprosiłem barmanów o dyskretną ochronę.
Kiedy przyszedłem na umówione spotkanie, na ogródku baru
czekała na mnie starsza kobieta. Pierwszą rzeczą, z którą się do mnie
zwróciła była prośba o możliwość obejrzenia moich dłoni. Byłem
zdziwiony i w głębi duszy podejrzewałem, że mam do czynienia z
osobą chorą psychicznie. Kobieta ta dokładnie obejrzała mój mały
palec u prawej dłoni, który mam od urodzenia skrzywiony, i w jej
oczach pojawiły się łzy. Zapytała mnie, czy wiem, że mam brata.
Byłem totalnie zaszokowany. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć,
a Zosia – bo tak nazywała się ta kobieta – zaczęła mi opowiadać
o tym, że jest matką mojego przyrodniego brata, młodszego ode
mnie o cztery lata. Początkowo nie chciałem jej wierzyć, ale kiedy
pokazała mi zdjęcie, rozpoznałem w młodym mężczyźnie nasze
rodowe cechy wspólne. Zosia przekonała mnie, że mam brata,
który nazywa się Krzysztof i który od lat szukał ze mną kontaktu,
ale mój ojciec robił wszystko abyśmy się nie spotkali. Podała tyle
szczegółów z życia mojego ojca i jego partnerki, że nie mogła ich po
prostu zmyślić. Zaproponowała mi, abym się spotkał z Krzyśkiem.
Byłem tak zszokowany, że poprosiłem o kilka dni namysłu.
Natychmiast po powrocie do domu napisałem do ojca
maila, prosząc go o wyjaśnienia. Dostałem odpowiedź, w której
ojciec twierdził, że ta kobieta chce go zniszczyć, Krzysiek nie jest
moim bratem, ale kuzynem, o którym zresztą wie moja mama,
w dodatku homofobem nienawidzącym mnie za to, że jestem
gejem, a poza tym, to nie musi mi się tłumaczyć ze swojego życia.
Byłem strasznie zszokowany, bo zdałem sobie sprawę, że byłem
oszukiwany przez całe życie. Natychmiast zadzwoniłem do mamy
i poprosiłem o pilne spotkanie następnego dnia. Wytłumaczyłem
jej przez telefon, że sprawa dotyczy ojca i nie może być wyjaśniona
inaczej jak podczas rozmowy w cztery oczy. Spotkaliśmy się w
kawiarni i pokazałem jej list, prosząc o ustosunkowanie się do
156 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

jego treści. Mama wpadła w furię. Stwierdziła, że domyślała


się, że ojciec może mieć jeszcze jakieś dzieci, ale nie sądziła,
że zdradził ją już cztery lata po ślubie. Nazwała go tchórzem i
zaczęła namawiać, abym koniecznie spotkał się z bratem. Tego
samego dnia wieczorem mój braciszek zadzwonił do mnie...
Nie wiedziałem wtedy, ile z listu mojego ojca było prawdą, a
ile kłamstwem. Bałem się tego spotkania. Mój partner chciał iść
ze mną, ale ja wiedziałem, że pierwszy raz powinienem spotkać
się z bratem sam na sam. Umówiliśmy się więc na następny
dzień. Oczywiście znowu w Sikstinajn. Mając w pamięci zdjęcie,
na którym Krzysiek jawił się jako niski, potężnie zbudowany,
ogolony na zero chłopak, przyjechałem do klubu godzinę
przed czasem, prosząc całą obsługę o to, by mnie pilnowali i
w razie czego ratowali mi skórę. Nie wiedziałem przecież, czy
rzeczywiście nie jest on homofobem i nie będzie chciał mnie
pobić. Czekanie dłużyło się w nieskończoność. W pewnym
momencie zobaczyłem, jak idzie w moją stronę. Wstałem i
wyciągnąłem w jego kierunku rękę...
Spodziewałem się, że przywitamy się i zaczniemy rozmawiać.
Tymczasem Krzysiek rzucił mi się w ramiona i najnormalniej w
świecie rozpłakał. Nie muszę Wam chyba tłumaczyć, że rozkleiłem
się natychmiast. Staliśmy tam przez dobre kilka minut, rycząc
jak bobry, a zebrana wokół nas obsługa klubu dyskretnie
ocierała łzy. Scena jak z taniego melodramatu byłaby nawet
śmieszna, gdyby nie fakt, że działa się naprawdę. W Sikstinajn
spędziliśmy kilka godzin, opowiadając sobie o wszystkim. W
pewnym momencie zrobiło się późno i musiałem wracać do
domu. Zaproponowałem, byśmy pojechali razem. Krzysiek się
zgodził i tak poznał mojego partnera. Później bywaliśmy z moim
Krzyśkiem u brata i Zosi na obiadach. Wtedy też zdecydowałem
się całkowicie zerwać kontakty z ojcem. Nie mogłem mu wybaczyć
tego, że na prawie dwadzieścia lat odebrał mi brata, którego
zawsze chciałem mieć.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 157

Mój brat okazał się wspaniałym człowiekiem. Student filozofii


o nieprzeciętnych zdolnościach manualnych, pastelami potrafił
wyczarować prawdziwe cuda. Kiedy na gwiazdkę dostał ode mnie
w prezencie komplet pasteli, zrewanżował się obrazem, który do
dzisiaj wisi u mnie na ścianie. Pasjonuje się tatuażem, muzyką
nowoczesną. Sam komponuje i pisze teksty do hip-hopowych
piosenek. Z każdym dniem byłem z niego coraz bardziej dumny.
I chociaż nie utrzymujemy już tak ścisłych kontaktów jak wtedy,
jest kimś bardzo ważnym w moim życiu.
158 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 159

ZERWANA PRZEPASKA Z OCZU...

W 2003 roku w naszym domu nie działo się najlepiej.


Krzysiek tracił pracę za pracą, mieliśmy duże problemy finansowe,
a dodatkowo mój partner zaczął się uskarżać na rozmaite kłopoty
zdrowotne. Powinienem wtedy przypomnieć sobie historię z pacco,
ale jakoś nie mogłem uwierzyć, że ktoś, z kim żyłem tyle lat może
mnie oszukiwać.
Pewnego dnia Krzysiek zasłabł w domu. Nie mogłem go
ocucić, więc wezwałem karetkę. Zabrali go do szpitala na Banacha.
Pojechałem za nim, ale nie wpuszczono mnie na oddział. Przez kilka
kolejnych dni nikt nie chciał mi udzielić informacji, czy Krzysiek
żyje i co się właściwie z nim dzieje. Dopiero prawie po tygodniu
wpuszczono mnie do niego i mogłem się dowiedzieć, że wszystko
jest w porządku.
Między nami układało się coraz gorzej. Brałem kolejne
kredyty, które szły głównie na spłatę poprzednich zadłużeń. W
zasadzie w pewnym momencie byłem jedyną osobą, która przynosiła
do domu pieniądze. Krzysiek twierdził, że pracuje jako asystent na
SGH i często znikał z domu, by, jak twierdził, prowadzić wykłady.
Opowiadał o nich tak sugestywnie, że nikomu nawet nie przyszło do
głowy, by to sprawdzić. Kiedy jednak nie zaprosił mnie na obronę
swojego tytułu magistra, zaczęły we mnie narastać wątpliwości.
Pod koniec roku byłem już tak sfrustrowany całą sytuacją,
że w domu co i raz wybuchały kłótnie. Moja mama, która z całą
sprawą była na bieżąco, starała się wszystko łagodzić. Jednak
nawet ona nie znała całości problemu. Krzysiek przyznał mi się,
że ma jeszcze stary dług w wysokości 10 tysięcy złotych i wszystkie
pieniądze z SGH idą właśnie na jego spłatę. Byłem bliski rozpaczy.
Kiedy w grudniu w drzwiach naszego domu stanął komornik
szukający Krzyśka, czara goryczy się przelała. Komornik pokazał
160 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

mi dokumenty, z których wynikało, że Krzysiek jest winny ludziom


i instytucjom grubo ponad 100 tysięcy złotych. Było to dla mnie
jak kubeł zimnej wody. Kiedy dodatkowo komornik poinformował
mnie, że Krzysiek zalega ze spłatą kredytów, które wziął w trakcie
trwania naszego związku, a o których mnie nie poinformował,
coś we mnie pękło. Zażądałem, by się wyprowadził ode mnie jak
najszybciej. Razem podliczyliśmy nasze wspólne zobowiązania i
podzieliliśmy się nimi po równo. Ja miałem spłacić jego pożyczkę
w Providencie, on w zamian za to miał uregulować nasze wspólne
zaległości wobec znajomych. Wyprowadzając się, zabrał z domu
piękne stalowe łóżko, które kupiliśmy razem, mój telewizor i wideo.
Ja zostałem z długami. Jednocześnie Krzysiek zadbał skutecznie o
to, by zrazić do mnie większość naszych wspólnych znajomych. Po
wielu miesiącach dowiedziałem się, jak perfidnych metod używał,
by przekonać wszystkich dookoła, jakim jestem potworem. Kilka lat
później jeden z naszych przyjaciół pokazał mi list, w którym Krzysiek
oskarżał mnie o to, że go zdradzałem. Mało tego, próbował w to
wszystko wciągnąć moją mamę i babcię. Odkręcenie niektórych z
tych „rewelacji” zajęło mi wiele miesięcy.
Wkrótce po jego wyprowadzce zacząłem sam odbierać
pocztę i listy polecone. Okazało się, że większość z nich stanowiły
wezwania do zapłaty kierowane do Krzyśka. Kiedy ścigająca go firma
windykacyjna pytała, jak może go znaleźć, kierowałem ją do SGH,
gdzie miał pracować. Jeden z pracowników takiej firmy oddzwonił
do mnie później, informując, że na SGH nikt nie słyszał o panu
Szymborskim. Wtedy zebraliśmy się grupą znajomych i zaczęliśmy
szukać. Wyniki naszego śledztwa przeraziły mnie dokumentnie.
Całe nasze wspólne życie okazało się jedną wielką intrygą
Krzyśka. Każda informacja, którą sprawdzaliśmy odsłaniała kolejne
mroczne kulisy jego życia. Doktorat, którym chwalił się publicznie,
okazał się blagą, podobnie jak jego dwa obronione magisteria. Nie
było żadnej propozycji wyjazdu do Chin, czym obaj żyliśmy przez
kilka miesięcy. Nie było żadnych lukratywnych kontraktów ani
propozycji wydawniczych. W końcu musiałem stanąć twarzą w
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 161

twarz z prawdą: przez te wszystkie lata byłem oszukiwany. Dałem się


zrobić w konia, co gorsza, wielokrotnie w wielu sprawach użyczałem
mu możliwości podpierania się moim nazwiskiem. Nie umiałem
spojrzeć w twarz nie tylko ludziom, ale nawet sobie. Gdyby nie
moja mama, która cierpliwie pomagała mi wyjść z depresji, nigdy
bym się nie pozbierał.
Sylwestra 2003/2004 spędziłem w gronie nowych znajomych,
próbując zapomnieć o upokorzeniach. W środowisku jednak nadal
byłem kojarzony z Krzyśkiem i co i raz musiałem mierzyć się z
pytaniem: Co u Krzyśka? Był to dla mnie prawdziwy horror. Z
czasem na szczęście sprawa ucichła, a Krzysiek zniknął z naszego
życia. Powoli tracił kolejnych znajomych, do których docierała
prawda, i w końcu przestałem o nim słyszeć. Ostatecznie sprawę
zamknęła decyzja urzędu miasta, wykreślająca go z listy osób
zameldowanych w Warszawie. Mam cichą nadzieję, że więcej o
nim nie usłyszę.
Po rozstaniu sam musiałem zająć się sprawami stowarzyszenia.
Na szczęście nowo wybrany zarząd pomógł mi w znalezieniu biura
księgowego i uporządkowaniu spraw finansowych. Moje życie
prywatne pogrążyło się w chaosie i pomimo kilku krótkotrwałych
związków, nie mogłem znaleźć tego jedynego kogoś, z kim mógłbym
na stałe połączyć swoje losy. Ciążyło na mnie odium działacza i
osoby publicznej, co powodowało, że w moim otoczeniu pojawiały
się osoby, które albo chciały coś zyskać na tym, że mogły się pokazać
w moim towarzystwie, albo nie potrafiły odnaleźć się w sytuacji
bycia z kimś rozpoznawalnym. Nie było mi łatwo, ale wierzyłem,
że w końcu wszystko się jakoś poukłada.
Życie polityczne w Polsce zaczęło nabierać rumieńców. Pojawiły
się nowe partie, a z racji zbliżającego się referendum akcesyjnego
ilość debat, konferencji i spotkań skutecznie uniemożliwiała mi
zbyt długie martwienie się życiem osobistym.
Wartym zanotowania jest moment powstania w Warszawie
partii Zieloni 2004. Tworzyła ją grupa zapalonych ekologów,
162 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

feministek i działaczy społecznych. Byłem pełen uznania dla


ich pomysłów i zapału, z jakim wzięli się do pracy. Jednak
mój entuzjazm ostygł, kiedy dowiedziałem się, że w ich gronie
znalazł się Łukasz Pałucki – jeden z redaktorów portalu Gejowo,
człowiek, który dał mi się już poznać jako osoba całkowicie
niegodna zaufania. Razem z nim w skład pierwszego zespołu
Zielonych wszedł również Jacek Adler, wtedy jeszcze redaktor
naczelny Gejowa. Był to dla mnie poważny sygnał ostrzegawczy.
Obydwaj panowie stworzyli w Zielonych koło Zagajnik/Zalesie
– platformę, która miała zajmować się działalnością na rzecz osób
homoseksualnych. Jednocześnie Zieloni silnie zaangażowali się
w promowanie idei przystąpienia Polski do Unii Europejskiej.
Jedną z ich akcji promocyjnych były plakaty pokazujące Jacka
Adlera z Marcinem w czułym objęciu, z hasłem: Do Unii po
zmiany.
Kariera Jacka i Łukasza w Zielonych nie trwała długo.
Członkowie koła warszawskiego szybko zorientowali się, że panom
bardziej zależy na własnej promocji niż na realnym działaniu, i
podziękowali im za współpracę. Jacek po awanturze z wydawcą
Gejowa odszedł z portalu, natomiast Łukasz zaangażował się w
stworzenie Fundacji LGBT. Fundacja ta powstawała w absolutnej
tajemnicy, ale moment jej prezentacji publicznej rzeczywiście
był wielkim wydarzeniem. Do rady programowej zaproszono
takie znakomitości jak doktor Jacek Kochanowski czy profesor
Maria Szyszkowska. Obie te osoby nie zdawały sobie sprawy, w
jaką intrygę dały się wplątać. Niestety, Łukasz Pałucki już wtedy
zasłynął z tego, że nie potrafi żyć bez intryg i nieprzemyślanych
działań. Pierwszym skandalem, który ostatecznie pogrzebał
ideę Fundacji było słynne wystąpienie Łukasza w mediach, w
którym poinformował, że jednym z jej celów będzie outowanie
prawicowych polityków nieprzyjaznych homoseksualistom. To
oświadczenie wywołało prawdziwą burzę medialną. Dziennikarze
pytali nas, dlaczego chcemy niszczyć ludziom życie, i jakie mamy
dowody. Długo trwało, zanim Robert Biedroń, Yga Kostrzewa
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 163

czy ja zdołaliśmy wytłumaczyć, że ten poroniony pomysł nie jest


postulatem środowiska, a jedynie nieprzemyślanym wybrykiem
Pałuckiego. Niemniej jednak zaogniło to bardzo poważnie
sytuację polityczną.
Kiedy dzisiaj patrzę na ideę outingu, śmieję się w duchu, bo
gdyby Pałucki nie powiedział tego głośno, a zwrócił się chociażby
do mnie czy do PinkPressu z prośbą o pomoc, można byłoby
przeprowadzić taką akcję dużo spokojniej i z mocnymi dowodami.
Już wtedy bowiem w środowisku funkcjonowały informacje o
niektórych politykach prawicy, którzy skrzętnie ukrywali swoje
prawdziwe oblicza. Nie darmo mówi się, że najciemniej jest zawsze
pod latarnią.
Pamiętam, kiedy w 2004 roku, pewnego wieczoru przyszedłem
do klubu Fantom Cafe, mieszczącego się wtedy niedaleko sejmu, i ze
zdziwieniem zobaczyłem, że wszyscy są czymś strasznie poruszeni.
Kiedy zapytałem barmana, co się dzieje ten powiedział: „Ty wiesz
kto tu był przed chwilą? Poseł Z. !”.
„No to co?” – zapytałem – „Przecież tu nigdzie nie jest
napisane, że to klub gejowski. Mógł się pomylić albo wejść
przypadkiem” – bagatelizowałem sprawę. Jednak, kiedy Piotrek
– który był wtedy barmanem w FC – zaczął mi opowiadać o tym,
że poseł po pijaku próbował go podrywać, zainteresowałem się
sprawą i zapytałem, czy mają dowody. Oczywiście, nikt z nich nie
wpadł na pomysł, by zrobić zdjęcie, tak więc szansa na zrobienie
wokół tej sprawy szumu przeszła nam koło nosa. Efektem całego
zajścia było zainstalowanie pod barem aparatu fotograficznego,
aby w przyszłości nie przegapić okazji.
Tymczasem nadszedł marzec i trzeba było wziąć się za
organizację kolejnej Parady Równości. Na horyzoncie jednak
pojawiły się pierwsze chmury.
164 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Nie dałem zgody na paradę!


Nie mam odpowiedniego stroju
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 165

BO WŁASNE JEST LEPSZE...

Pierwsze kłopoty z Paradą Równości zaczęły się przy


ustaleniu terminu. Okazało się bowiem, że 1 maja w Warszawie
ma się odbyć Szczyt Rady Europy, w związku z którym większa
część stolicy zostanie zablokowana. Nasz przemarsz tego
dnia nie miał najmniejszych szans na powodzenie. Zwołałem
zebranie komitetu organizacyjnego, aby zastanowić się, co dalej.
Zaproponowałem przeniesienie imprezy na czerwiec. Jakież
było moje zdziwienie, kiedy usłyszałem od Roberta Biedronia
propozycję, aby Paradę po prostu... odwołać. Przekonywał
mnie, że skoro KPH organizuje marsz w Krakowie, to Parada
w Warszawie jest już niepotrzebna. Wywołało to prawdziwe
oburzenie nas wszystkich, ale Robert twardo obstawał przy
swoim, w końcu wycofując KPH z komitetu organizacyjnego.
Było to dla mnie wyjątkowo przykre doświadczenie, ale już
wtedy rozumiałem, że dla Roberta najważniejsze jest KPH i
jego promocja.
W końcu ustaliliśmy, że warszawska Parada odbędzie się 11
czerwca – był to kolejny długi weekend po majowym, co zwiększało
szanse na dużą frekwencję. Przygotowania szły swoją drogą, a my
otrzymaliśmy oficjalne zaproszenie od krakowskiego oddziału KPH
na Marsz Tolerancji.
W świecie wirtualnym też działo się sporo. Powstawały
nowe portale i strony. Jacek Adler nie potrafił długo siedzieć z
założonymi rękoma, tak więc w marcu 2004 roku powstał Gaylife.
Jak na tamte czasy, był to pomysł rewolucyjny. GL z założenia
był portalem randkowym, ale z bogatą ofertą informacyjną i
kulturalną. Od samego początku Jacek postanowił nastawić się
na rynek klubowy. Był to strzał w dziesiątkę, ponieważ do tej pory
większość istniejących portali traktowała wydarzenia i imprezy
klubowe po macoszemu.
166 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Zarejestrowałem się na GL, zanim jeszcze oficjalnie ruszył.


Jacek zaproponował mi, abym pomógł mu testować nowy produkt.
Początkowo podchodziłem do niego dosyć nieufnie, ale z czasem
przekonałem się, że to może być naprawdę coś dobrego i całym
sercem zaangażowałem się w ten projekt. Tak rozpoczęła się moja,
trwająca prawie dwa lata, praca w redakcji największego polskiego
portalu clubbingowego.
Do Krakowa pojechaliśmy więc silną warszawską ekipą.
Był z nami Jacek Adler z Marcinem (obaj jako przedstawiciele
redakcji GL), Ernest Ivanovs jako przedstawiciel Wolnego
Kościoła Reformowanego, oraz ja z Michałem Domańskim
jako przedstawiciele ILGCN-Polska. Na prośbę organizatorów
przyjechaliśmy dzień wcześniej. Pamiętam, jak siedzieliśmy
w mieszkaniu jednego z członków KPH i rozmawialiśmy o
tym, co miało się zdarzyć następnego dnia. Przedstawiciele
komitetu organizacyjnego marszu opowiadali o tym, jak
przez ostatnie tygodnie toczyli wojnę z magistratem. Było
naprawdę nieciekawie, bo w Krakowie odezwała się silna
Liga Polskich Rodzin i Młodzież Wszechpolska, wzywając do
zakazania przemarszu. Słuchając opisu przygotowań, z minuty
na minutę coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, że nasi
krakowscy przyjaciele są na tym samym etapie, co my w 2001
roku. Nie byli przygotowani do organizacyjnego ogarnięcia całej
imprezy. O ile kwestie zabezpieczenia konferencji i pokazów
filmowych były bez zarzutu, to sama demonstracja nie była w
ogóle przygotowana. W szoku słuchałem, jak organizatorzy,
bagatelizując potencjalne zagrożenie, twierdzili, że nie ma sensu
wystawiać grup porządkowych ani organizować nagłośnienia.
Byli przekonani, że na marsz przyjdzie może setka osób i poradzą
sobie bez megafonów. Tylko dzięki mojej cierpliwej perswazji
i szybkiemu telefonowi do krakowskiego oddziału APP Racja
udało się załatwić dwa przenośne megafony. Organizatorzy byli
jednak cały czas pewni, że nic im nie grozi. Czas miał pokazać,
jak bardzo się mylili. Ustaliliśmy, że będę trzymał się blisko
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 167

prowadzących, aby, jako osoba, która prowadziła wszystkie


dotychczasowe parady, w razie czego służyć im pomocą.
Rankiem następnego dnia pojechaliśmy złożyć kwiaty pod
ścianą straceń w byłym obozie zagłady w Oświęcimiu. Razem
z Michałem nieśliśmy tęczowe flagi, pomiędzy którymi szli
przedstawiciele organizacji pozarządowych, Ernest w szatach
liturgicznych i zaproszeni goście. Po złożeniu kwiatów odbyła się
krótka modlitwa ku pamięci ofiar i szybkie zwiedzanie muzeum.
Te dwie godziny spędzone w barakach byłego obozu zagłady wbiły
mi się w pamięć na zawsze. Bezmiar ludzkiego okrucieństwa i
cierpienia milionów niewinnych ofiar wyryły mi się w głowie
wielkimi literami. Do Krakowa wracaliśmy cisi, pogrążeni w
smutku i zadumie. Czekała nas jeszcze krótka konferencja, a
później pierwszy krakowski Marsz Tolerancji.
Kiedy przybyliśmy na miejsce zbiórki, wiedziałem już, że
uczestników będzie dużo więcej, niż planowali organizatorzy.
Tłum gęstniał z minuty na minutę, a na twarzach osób
wyznaczonych do prowadzenia Marszu widniał wyraz rosnącej
paniki. Ponieważ nie ustalono podziału obowiązków, każdy z nich
zajmował się jednocześnie ustawianiem pochodu, rozmowami
z policją, udzielaniem informacji uczestnikom i wywiadami dla
mediów. W pewnym momencie pogubili się zupełnie. Policja
zaczęła naciskać, aby ruszyć z miejsca, gdyż placyk, na którym
się gromadziliśmy nie był w stanie pomieścić wszystkich
chętnych. Stałem blisko Samuela Nowaka z KPH i na bieżąco
starałem się mu pomagać w ogarnięciu całości. Ponieważ był
słoneczny i ciepły dzień, a przenośne megafony nie były w stanie
odpowiednio nagłośnić jego okrzyków, Samuel zaczął tracić głos.
Co pewien czas oddawał mi mikrofon, prosząc, żebym pokrzyczał
za niego. W pewnym momencie na tyle pochodu wybuchło
jakieś zamieszanie i w jednej chwili zostałem na czele sam. Nie
miałem wyjścia. Nie mogłem się po prostu zatrzymać i czekać
na powrót organizatorów. Poszliśmy więc dalej. Co pewien czas
podbiegał do mnie ktoś z KPH i pytał, co się dzieje. Odsyłałem
168 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

go do organizatorów, sam skupiając się na tym, co działo się z


przodu i wokół czoła pochodu. A działo się dużo.
Szliśmy krakowskimi Plantami. Wokół nas gromadziły się
grupki ogolonych na łyso członków Młodzieży Wszechpolskiej,
która porozumiała się z pseudokibicami i nacjonalistami z
Narodowego Odrodzenia Polski. Kiedy zobaczyłem grupkę
członków MW, którzy stali pod murem i wznosząc ręce w
hitlerowskim pozdrowieniu, krzyczeli: „Pedały do gazu!”,
przed oczami ukazały mi się natychmiast bramy Oświęcimia.
Taki los chciano nam zgotować w Krakowie. Mniej więcej
w połowie trasy poleciały na nas pierwsze jajka, ale policja
pogoniła bandytów i mogliśmy iść dalej. Jednak nie uszliśmy
daleko.
Po przejściu dalszych kilkudziesięciu metrów zostaliśmy
zatrzymani przez kordon policji i poinformowani, że musimy zmienić
trasę, bo kilkaset metrów przed nami stoją kontrmanifestanci, a
policja nie będzie w stanie nas zabezpieczyć. Organizatorzy nie
chcieli się zgodzić, twierdząc, że mają prawo iść ustaloną trasą,
a obowiązkiem mundurowych jest nas zabezpieczać. Doszło do
utarczek słownych i dopiero groźba natychmiastowego rozwiązania
manifestacji pozwoliła mi, do spółki z oficerem dyżurnym,
przekonać zaperzonych organizatorów, że lepiej jest zmienić trasę
i dojść pod Wawel inną drogą niż pchać się prosto w ramiona
bojówek Młodzieży Wszechpolskiej. Skręciliśmy zatem w boczną
ulicę i wolniej niż wcześniej posuwaliśmy się w stronę Wzgórza
Wawelskiego. Z nami szli mieszkańcy Krakowa, politycy, zagraniczni
goście, a nawet niektórzy księża i zakonnicy. Kiedy doszliśmy na
plac przylegający do Wzgórza, było nas mniej więcej półtora
tysiąca. Naszym celem była smocza jama, ale nasi przeciwnicy
postanowili zrobić wszystko, aby nas tam nie dopuścić. Wśród
mrowia łysych, w części pijanych, bandytów przebłyskiwały jasne
koszulki Młodzieży Wszechpolskiej, której członkowie kierowali
całymi tabunami. Głównodowodzącymi byli krakowscy radni
Ligi Polskich Rodzin. To właśnie z ich strony szły rozkazy, karnie
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 169

wykonywane przez bojówkarzy. W naszą stronę leciały jajka, butelki


i kamienie. W pewnym momencie moja czarna marynarka była już
cała w jajkach, żółtko spływało mi po włosach. Podbiegła do mnie
Katarzyna Kądziela i zaproponowała, żebyśmy usiedli na jezdni.
W ten sposób mieliśmy pokazać, że się nie cofniemy. Niestety,
wywołało to jeszcze większą agresję przeciwników. Kamienie zaczęły
lecieć i co gorsza – trafiać. Na szczęście, przesunęliśmy banery
i transparenty na przód demonstracji, tak że pełniły rolę tarcz.
Większość pocisków odbijała się od nich i niegroźnie spadała na
ziemię. Przez większość czasu byłem odwrócony do przeciwników
plecami, starając się uspokoić i opanować naszych demonstrantów,
wśród których nie brakowało krewkich lesbijek i gejów chętnych
do bitki. W pewnym momencie poczułem silne uderzenie w plecy
i zachwiałem się na nogach. Okazało się, że trafił mnie kawałek
cegły. Na szczęście był to niewielki odłamek, który w dodatku
trafił w taśmę plecaka, który miałem przewieszony przez ramię.
Gdyby nie on, pocisk prawdopodobnie uszkodziłby mi kręgosłup.
Schyliłem się i schowałem ten kamień do kieszeni. Mam go do
dzisiaj zresztą, jako pamiątkę.
Staliśmy tak naprzeciwko siebie kilkadziesiąt minut.
Policjanci z psami, tarczami i całym antyterrorystycznym
osprzętem próbowali utorować nam drogę, ale bezskutecznie.
W pewnym momencie usłyszałem za swoimi plecami, jak jeden
z policjantów tłumaczy jakiemuś bandycie: „Puściłbym Was, ale
wiesz, kurwa, że mi nie wolno”. Zrozumiałem, że policja nie jest
po naszej stronie. Zacząłem się zastanawiać, jak to wszystko
się skończy. Przecież po marszu ludzie musieli jakoś dostać
się do domów, a podejrzewałem, że bojówkarze będą polować
na samotne osoby wracające z manifestacji. Porozumiałem się
z organizatorami i kierującym akcją oficerem, i doszliśmy do
wniosku, że rozwiążemy manifestację po cichu. Miało to polegać
na tym, że pierwsze szeregi stałyby jak do tej pory, a ludzie z
tylnich rzędów powoli rozchodziliby się do domów. Tak też
zrobiliśmy.
170 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Ostatecznie na placu boju zostaliśmy w niewielkiej


gromadzie i zaczęliśmy się wycofywać w kierunku Rynku.
Wtedy pękł policyjny korowód. Część bojówek rzuciła się do
walki z policjantami, część natomiast w pogoń za nami. Kiedy
zobaczyłem pędzącą na mnie dziką tłuszczę, wymachującą
łańcuchami i kijami bejsbolowymi, odruchowo zacząłem
szukać schronienia. Niestety, każdy sklep i kawiarnia, do
której próbowałem wejść, zamykały mi drzwi przed nosem. W
końcu przykleiłem się do jakiejś bramy, licząc że nie zostanę
zauważony. Niestety. Jeden z bandytów dojrzał mnie i wskazując
kijem bejsbolowym, wrzasnął: „To ten pedał, który prowadził
pochód. Dawajcie, zajebiemy skurwysyna!”.
Rzuciło się na mnie kilkunastu osiłków. Miałem ciemno
przed oczami i samymi wargami modliłem się o ratunek. Kątem
oka zobaczyłem jeszcze patrol policji spokojnie przejeżdżający
obok i poczułem czyjąś rękę, łapiącą mnie za ramię i w ostatniej
chwili wciągającą w bramę. Usłyszałem huk zamykanych drzwi
i dobijających się do nich faszystów. Po chwili dotarł do mnie
obraz dwóch mężczyzn przytrzymujących wejście i Kaśki
Kądzieli ciągnącej mnie po schodach na górę. Za kolejnymi
drzwiami mogliśmy na chwilę usiąść. Okazało się, że jesteśmy
w redakcji „Tygodnika Powszechnego”, katolickiego magazynu
wydawanego w Krakowie. Patrzyły na mnie przyjazne twarze,
ktoś zapytał, jak się czuję i podał mi szklankę wody. Cały
się trząsłem. Byłem o włos od śmierci, a ocalili mi życie
dziennikarze reprezentujący krańcowo odmienne poglądy
społeczne i polityczne. Wtedy zrozumiałem, jak wielka jest
różnica pomiędzy głoszeniem poglądów a zwykłą ludzką
przyzwoitością. Dziennikarze „Tygodnika” odprowadzili nas w
eskorcie do taksówki i zapłacili za przejazd do hotelu. Szukaliśmy
się telefonami, bojąc się o pozostałych znajomych i przyjaciół.
Tak między innymi dowiedzieliśmy się o bitwie, jaka rozegrała
się na Rynku, podczas której faszyści bijąc się z policją, oblali
jednego z oficerów kwasem solnym. Dowiedzieliśmy się również,
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 171

że obecna na pochodzie profesor Szyszkowska nie mogła się


dostać bezpiecznie do dworca, bo policja odmówiła jej ustawowo
należnej ochrony. W końcu eskortowała ją straż miejska.
Przez polskie media przetoczyła się burza debaty. Prasa
liberalna i lewicowa potępiała bojówkarzy. Katolicka i prawicowa
z kolei obwiniała nas o całe zajście. Największy ból sprawiła mi
wypowiedź jednego z kardynałów, który stwierdził, że atak na nas
był słuszny i godny pochwały. Natomiast największe zdziwienie
wzbudziła reakcja krakowskiego KPH, które oskarżyło mnie o próbę
przejęcia ich Marszu i wykorzystanie go dla własnych celów. Cynizm
tych ludzi, którzy nie potrafili zadbać o prawidłowe zabezpieczenie
i przeprowadzenie imprezy, oskarżających o swoje błędy kogoś,
kto starał się im pomóc, był tak żenujący, że po prostu go nie
komentowałem. Uznałem, że nie warto kłócić, gdyż ci, co byli na
miejscu i tak widzieli, jak było naprawdę.
172 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Słyszałam, ze ptasią grype roznoszą


kruczki prawne
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 173

NIE, NIE I JESZCZE RAZ NIE... BO TAK

Czas mijał, a ja dzieliłem go pomiędzy wizyty w biurze pani


senator, pracę w partii i redakcji GL. Niejako przy okazji pracy z
profesor Szyszkowską poznałem Pawła – prawnika z Jawora, który
został moim bardzo dobrym przyjacielem. Dzięki wielogodzinnym
nieraz rozmowom z nim udawało mi się radzić sobie z wieloma
problemami. On również przekazywał mi wiedzę dotyczącą prawa
karnego i zainteresował problematyką zwalczania przestępczości
wśród nieletnich. Pomagałem mu przy opracowywaniu ankiet
dotyczących tego tematu, które chciał wykorzystać w swojej pracy
na uczelni.

Punktem zwrotnym dla nas wszystkich okazało się wprowadzenie


ustawy o rejestrowanych związkach pod obrady Senatu i przekazanie jej
do opracowania w komisjach senackich. Brałem udział we wszystkich
posiedzeniach obu komisji. Często rezygnując z innych zajęć i
obowiązków, jechałem do budynku Parlamentu, aby walczyć o kolejne
zapisy projektu ustawy. Okazało się bowiem, że większość senatorów
nie miała zielonego pojęcia o problematyce homoseksualizmu i pewne
kwestie, takie jak wspólne życie czy gospodarstwo, trzeba było im
tłumaczyć nieomal łopatologicznie. Posiedzenia komisji dzieliły się
na te oficjalne, na których głosowano kolejne poprawki, i robocze, na
których je dyskutowano. Na posiedzeniach roboczych i oficjalnych
zawsze była ze mną Marzena Chińcz z portalu Lesbijka.org. Natomiast
inni działacze pojawiali się sporadycznie, głównie na samym początku i
końcu prac komisji. To była trudna i ciężka walka. Biliśmy się nieomal
o każdy zapis, ustępując w sprawach mniej istotnych i upierając
się przy najważniejszych. Czas mijał, a my powoli zbliżaliśmy się
do porozumienia. Po swojej stronie mieliśmy w zasadzie jedynie
profesor Szyszkowską i senator Janowską. Pozostali członkowie
Senatu traktowali nasz temat jako zastępczy i nie przykładali do
174 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

niego wagi. Dopiero przy drugim czytaniu projektu ustawy wybuchła


wrzawa, głównie dzięki obecności mediów ogólnopolskich. Ponieważ
Marszałek Senatu nie pozwolił mi zabrać głosu osobiście, poprosiłem
o pomoc senator Janowską, która przeczytała w moim imieniu list
do parlamentarzystów. Trzymaliśmy kciuki do samego końca, i kiedy
odbyło się ostatnie, trzecie, czytanie projektu ustawy oraz głosowanie,
wiedzieliśmy, że wygraliśmy tę bitwę. Ustawa została przyjęta przez
Senat i skierowana do Marszałka Sejmu, którym był wówczas
Włodzimierz Cimoszewicz z SLD. I tam utknęła na zawsze.

W maju rozpoczęła się procedura rejestracji Parady Równości


2004. Nie przewidywałem większych problemów, gdyż od 2001
roku mieliśmy bardzo dobre układy z urzędem miasta, i jako
najspokojniejsza i najbardziej pokojowa demonstracja w Warszawie
zbieraliśmy zawsze same pochwały od policji i służb miejskich.
Tym razem jednak nacjonalistyczna Liga Polskich Rodzin do
spółki ze swoją faszyzującą młodzieżówką, rozochocone sukcesem
w Krakowie, postanowiły nie dopuścić do Parady w Warszawie.
Niestety, poniewczasie zorientowaliśmy się, że w urzędzie miasta
jest ktoś przyjazny LPR i MW, kto na bieżąco informował ich
o naszych poczynaniach. To tłumaczy fakt, dlaczego dzień po
zgłoszeniu trasy naszego przemarszu, w urzędzie pojawiło się
zgłoszenie MW na kontrmanifestację przebiegającą w tym samym
miejscu i czasie. Natychmiast zaproponowaliśmy inną trasę, ale
MW również natychmiast zmieniło swoją... Takie przepychanki
trwały kilka dni, aż doszło do słynnej debaty w redakcji „Życia
Warszawy”. Zaproszono Cypriana Gutkowskiego z Młodzieży
Wszechpolskiej, Wojciecha Wierzejskiego – wiceprzewodniczącego
sejmiku mazowieckiego i członka LPR, Roberta Biedronia, Ygę
Kostrzewę i mnie.

Celem debaty miało być ustalenie takich tras obu manifestacji,


aby mogły się one odbyć legalnie. I o ile Cyprian Gutkowski starał
się sprawiać wrażenie człowieka inteligentnego, z którym można
dojść do porozumienia, to Wojciech Wierzejski zaszokował nawet
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 175

dziennikarzy. Zachowywał się bezczelnie, arogancko. Na pytanie


dziennikarzy, gdzie jego zdaniem mogłaby się odbyć nasza
Parada, odpowiedział, że to nie ma znaczenia, bo gdziekolwiek
się nie odbędzie, to oni i tak ją dopadną. Rekord chamstwa pobił
jednak na sam koniec. Kiedy wszyscy żegnali się po zakończonej
debacie, Wierzejski odmówił podania ręki Ydze, tłumacząc, że
nie chce się zarazić żadną chorobą. Wszyscy obecni wyszli ze
spotkania bardzo zniesmaczeni, natomiast ja natychmiast po
powrocie do domu wystosowałem list otwarty do tego czołowego
homofoba polskiej sceny politycznej, w którym poinformowałem
go, że w odpowiedzi na takie chamstwo ja również ręki mu więcej
nie podam. Moim śladem poszli inni i tak skrzynka mailowa
Wierzejskiego została zasypana listami protestacyjnymi. On jednak
zamiast przyznać się do błędu, popełnił przestępstwo. Na swojej
stronie internetowej opublikował listę osób, które wysłały do niego
protest, z podaniem imion, nazwisk i adresów e-mail, zatytułowaną:
„Lista gejów i lesbijek atakujących wicemarszałka”. Natychmiast
sprawę zgłosiłem do Generalnego Inspektora Ochrony Danych
Osobowych, który zabezpieczył stronę i powiadomił prokuraturę.
O ile mi wiadomo, sprawa do dzisiaj nie została zakończona, gdyż
Wierzejski ukrywa się pod kolejnymi immunitetami, najpierw jako
europarlamentarzysta, później jako poseł na Sejm RP. Pełnienie tych
funkcji nie przeszkadza mu w zupełności w dalszym nawoływaniu
do nienawiści wobec osób homoseksualnych.

Ponieważ w 2004 roku odbywało się jednocześnie referendum


akcesyjne i wybory do Europarlamentu, wszystkie wydarzenia
były podporządkowane aktualnej sytuacji politycznej. Pierwszy
skorzystał z tego prezydent Warszawy Lech Kaczyński. Pomimo
wszelkich uzgodnień z urzędem miasta, policją i służbami miejskimi,
zapowiedział, że nie wyda zgody na Paradę Równości, bo stanowi
ona obrazę moralności.
W Polsce się zatrzęsło. Media zaczęły się nami pilnie
interesować. Brałem udział w wielu konferencjach prasowych,
176 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

podczas których udzieliłem niezliczonej ilości wywiadów i


wypowiedzi. Nawet Katolicka Agencja Informacyjna i Radio Józef
dobijały się do mnie z prośbą o opinie. Społeczeństwo podzieliło
się na dwa obozy, a my rozpoczęliśmy procedury odwoławcze.
Trzy razy odwoływaliśmy się od decyzji Kaczyńskiego. Trzy
razy wojewoda mazowiecki uchylał zakaz. I trzy razy Kaczyński
Parady zakazywał.

Niestety ostatni raz Kaczyński wydał zakaz Parady na dwa dni


przed jej terminem i nie było szans na skuteczne odwołanie. Decyzję
wojewody dostaliśmy post factum. Jednocześnie, podczas całej
wojny z prezydentem naradzaliśmy się, co zrobić. Było kilka wersji
alternatywnych. Alterglobaliści, którzy wcześniej skompromitowali
Kaczyńskiego w oczach Warszawiaków, organizując ogromną
manifestację, przed którą Kaczyński ostrzegał jak przez pogromem,
a tymczasem była pokojowa, radosna i pełna zabawy, proponowali
nam, abyśmy poszli nielegalnie. KPH domagało się natomiast
odwołania całej imprezy.

W końcu w sprawę zaangażowała się Katarzyna Kądziela z


Biura Pełnomocnika Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn,
przekonując mnie, że nielegalna demonstracja tylko nam zaszkodzi.
W zamian za to, po dogadaniu się z Pracowniczą Demokracją i
Polską Partią Socjalistyczną, postanowiliśmy zorganizować Wiec
Wolności. Wiedziałem, że nie mogę zgłosić go ani jako ja, ani jako
ILGCN, bo wtedy Kaczyński również by go zakazał, dlatego oficjalnie
manifestację zgłosiło Porozumienie Humanistyczne. Cała wrzawa
miała jednak swoje dobre strony.

Jeszcze w maju zgłosił się do mnie wydawca Gejowa, prosząc o


spotkanie i rozmowę. Byłem nieufny, ale spotkaliśmy się w jednym
z warszawskich klubów. Rafał Nawrocki wprost zaproponował mi
podpisanie porozumienia o pojednaniu i objęcie Parady patronatem
jego portalu. Po pewnym wahaniu zgodziłem się i podpisany
dokument poszedł w sieć. Jednym z efektów zakończenia tej wojny
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 177

było to, że Wiecowi Wolności patronowały wszystkie istniejące


w Polsce portale lesbijskie i gejowskie. Jednak przepychanki
pomiędzy prezydentem a nami spowodowały wycofanie się prawie
wszystkich sponsorów z wyjątkiem miesięcznika „Nowy Men” i
tygodnika „NIE”.
Pomimo tego, wzmocniony poparciem Inicjatywy Otwarci,
stworzonej przez profesor Szyszkowską grupy ludzi o otwartych
umysłach, chcących coś zmienić w tym świecie, szykowałem się
do Wiecu. 11 czerwca wyruszyłem z domu w towarzystwie ekipy
filmowej oraz Waldka Zboralskiego z Krzyśkiem Nowakiem. Ta para
wspaniałych chłopaków miała mnie jeszcze wielokrotnie wspierać
w moich działaniach. Waldek był zresztą jednym z pierwszych
polskich gejów, którzy działali w organizacjach. Razem z innymi
zakładał Warszawski Ruch Homoseksualny – pierwszą, nielegalną
jeszcze, organizację LGBT w Polsce. Był prześladowany w akcji
„Hiacynt” i do dzisiaj został mu silny uraz do totalitarnych sposobów
sprawowania władzy. Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. 11
czerwca obaj z Krzysiem robili za moich ochroniarzy. Wcześniej
bowiem dostałem kilka listów z pogróżkami oraz ktoś do mnie
strzelał pod domem.

Na placu Bankowym spotkaliśmy się z pozostałymi


organizatorami. To właśnie wtedy poznałem Waldemara
Koconia, wspaniałego śpiewaka, zakochanego w dzikich
kotach, który po wielu latach emigracji wrócił do Polski. Jako
zapalony demokrata postanowił wesprzeć nas w naszej walce,
użyczając sprzętu nagłaśniającego i sceny, którą ustawiono na
wprost Ratusza Miejskiego. Około 13. zaczęli się gromadzić
ludzie. Nie było ich tak wielu, jak rok wcześniej, bo polityka
zastraszania, jaką uprawiała Młodzież Wszechpolska i Prawo
i Sprawiedliwość, przyniosła negatywne rezultaty. Niemniej
jednak na placu zgromadziło się około tysiąca osób. Naszych
przeciwników nie było zbytnio widać. Jedynym elementem
była stojąca nieopodal furgonetka z hasłami antyunijnymi.
178 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Rozpoczęliśmy od puszczenia z głośników oficjalnego hymnu


Parady Równości, napisanego specjalnie na tę okazję już rok
wcześniej. Później nastąpiły przemówienia. W międzyczasie
odciągnęła mnie na bok ekipa Pierwszego Programu Telewizji
Polskiej, by przeprowadzić krótki wywiad. Kiedy odpowiadałem
na zadawane mi pytania, w pewnym momencie od tyłu podszedł
do mnie jakiś człowiek i wylał mi na głowę miskę bitej śmietany
zmieszanej z klejem do tapet. Zrobił to na oczach policjantów i
przed kamerami TVP. Oczywiście policja nie zareagowała, kiedy
spokojnie oddalał się z placu. Na pomoc rzuciła mi się Kasia
Kądziela, pomagając wytrzeć się z mieszaniny i szukając dla
mnie koszulki na zmianę. Miałem bowiem na sobie specjalnie
zaprojektowany czarny t-shirt z różowym trójkątem i moim
numerem PESEL na piersi. Kiedy dotarłem do sceny, Katarzyna
Matuszewska z Unii Pracy, która koordynowała kolejność
przemawiających, podała mi mikrofon, a ja opowiedziałem,
co się stało. Wskazałem też na swoją pobrudzoną koszulkę i
stwierdziłem, że skoro Liga Polskich Rodzin chce nas zamykać
w obozach i leczyć za pomocą gazu, to ja nie chcę im sprawiać
kłopotów i sam zaopatrzyłem się w więzienny mundurek. Po
przemówieniu przebrałem się w koszulkę z symbolem lesbijek
podarowaną mi przez Marzenę Chińcz i słuchałem innych
wystąpień. Najbardziej w pamięci utkwiło mi przemówienie
Ernesta, który wskazując na niebo, powiedział: „Spójrzcie,
wczoraj podczas procesji Bożego Ciała w Warszawie lał deszcz.
Dziś świeci piękne słońce. Bóg jest z nami, bo Bóg jest Miłością,
a my walczymy o prawo do miłości”. Zebrał za to gorące oklaski
od tłumu. Po demonstracji pojechałem na komendę policji złożyć
zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez człowieka, który
oblał mnie na wiecu mieszaniną śmietany i kleju. Mówiłem, że
jego twarz została zarejestrowana przez kamery, więc nie będzie
problemu z jego odnalezieniem. Niestety, policja nie chciała
zająć się sprawą i po pewnym czasie umorzyła dochodzenie z
powodu niewykrycia sprawcy. Tak zresztą kończyły się wszystkie
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 179

sprawy, jakie zgłaszałem na policję przez te wszystkie lata. Nigdy


nie złapano nikogo, kto na mnie napadł, strzelał do mnie lub
mi ubliżał. Policja nie była zainteresowana pomaganiem gejowi.
Niewiele się w tej sprawie zresztą zmieniło do dzisiaj.
Do końca 2004 roku próbowaliśmy jeszcze razem z APP
Racja zebrać podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie
odwołania Kaczyńskiego z funkcji prezydenta Warszawy, ale
nie udało się nam zgromadzić wymaganej ilości głosów. Ustawa
o rejestrowanych związkach partnerskich utknęła w biurku
Cimoszewicza i mimo wielokrotnych prób nie udało się jej stamtąd
wyciągnąć. SLD straciło zainteresowanie pomaganiem środowisku
LGBT, tym bardziej że priorytetem dla nich stały się wybory do
Europarlamentu i przyszłoroczne wybory Prezydenta RP. Skutek
był taki, że ich poparcie w sondażach sukcesywnie spadało, a my
traciliśmy nadzieję. Jedyną zmianą, jaką udało się nam wywalczyć
w polskim prawie, był zapis w kodeksie prawa pracy, zakazujący
dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Nie udało
się za to ustawowo umocować Urzędu Pełnomocnika Rządu ds.
Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn. Po podziale i utworzeniu klubu
Socjaldemokracji Polskiej (SDPL) SLD nie było już zainteresowane
realizacją polityki równościowej.

W listopadzie odbył się pierwszy Marsz Równości w Poznaniu.


Zostałem zaproszony do udziału w konferencji jako panelista.
Przyjechałem specjalnie dzień wcześniej i podobnie jak w Krakowie
spotkałem się z całkowitym brakiem przygotowania do mającego
się odbyć następnego dnia Marszu. Nie było grupy porządkowej,
nagłośnienie miał zapewnić jeden megafon, a organizatorki
poprosiły mnie o pomoc w razie potrzeby. Wiedziałem, czym to
się skończy. Marsz poznański nie przeszedł nawet kilku metrów.
Policja wprawdzie odgradzała nas skutecznie od faszystów z
Młodzieży Wszechpolskiej, ale w końcu zmusiła nas do zawrócenia
i odbycia stacjonarnej manifestacji na schodach Zamku. Później
znowu zarzucono mi, że chciałem się rządzić. Może rzeczywiście
180 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

nie warto było się wtrącać, ale z drugiej strony nie wiem, czy
umiałbym sobie wybaczyć, gdybym nie zareagował i pozwolił,
by doszło do tragedii. W każdym razie więcej na żaden z marszy
organizowanych przez KPH czy Zielonych nie zostałem zaproszony.
Ludzie ci uznali, że sami wiedzą lepiej, jak organizować marsze.
Jak pokazały wydarzenia kolejnych lat, brawura nie popłacała.

Przez większą część roku trwał plebiscyt ogłoszony


przez portal Lesbijka.org. Dotyczył on wyboru homo- i
heteroseksualnego Człowieka Tęczy – osób najbardziej
zasłużonych dla ruchu LGBT. Każda organizacja, każdy portal
i gazeta biorące udział w akcji mogły nominować swoich
kandydatów. Głosowali natomiast wszyscy, którzy mieli dostęp
do Internetu lub gazet. Kiedy ogłoszono wyniki, zrozumiałem,
że mój świat powoli zaczyna się kurczyć. Zrozumiałem
również przewagę posiadania dużych pieniędzy i silnej, licznej
organizacji nad działaniem skierowanym bezpośrednio do
ludzi. Heteroseksualnym Człowiekiem Tęczy została, co było
dla wszystkich oczywiste, profesor Maria Szyszkowska. Ja zaś
przegrałem ułamkiem procenta głosów z Robertem Biedroniem.
Wcześniej krakowskie stowarzyszenie przyznało mu nagrodę za
budowanie tolerancji. Wtedy po raz kolejny przekonałem się, że
nie ma nic bardziej krótkotrwałego niż ludzka pamięć.

Podczas tych wszystkich polityczno-społecznych perturbacji


bacznie obserwowałem poczynania Jacka Adlera i rozwój
Gaylife. W pewnym momencie zacząłem mu podsyłać teksty
do publikacji i w ten sposób doszliśmy do wniosku, że zostanę
redaktorem GL. Podpisaliśmy stosowną umowę i rozpocząłem
swoją pracę jako oficjalny redaktor portalu. Kupiłem również
aparat cyfrowy, by móc na bieżąco robić relacje z imprez w
klubach. Dochody czerpałem jednak z innego źródła. Ponieważ
w Warszawie otworzył się nowy klub, Synkret, zatrudniłem się
tam jako organizator imprez. Przez cały 2004 rok prowadziłem
cykliczny wieczór z gwiazdami. Udało mi się również ściągnąć
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 181

do klubu zespół heavy metalowy i Waldemara Koconia. Razem


z Jackiem Adlerem zorganizowaliśmy w Synkrecie również
kolejną Wigilię dla Samotnych Lesbijek i Gejów. Była to piękna
uroczystość, na której niestety zabrakło Ernesta.

Ernest bowiem musiał opuścić kraj. Wiązało się to z faktem,


że w Kościele pojawiło się wiele osób związanych z rozmaitymi
środowiskami. Niektóre z nich przyszły do nas tylko dlatego,
że szukały władzy i poklasku. Trafiały się nam również osoby
niezrównoważone psychicznie. W konsekwencji sieci pomówień,
intryg i kłótni rozpadła się nasza pierwsza wspólnota. Ucierpieliśmy
na tym wszyscy. Ja zaś związałem się z młodym pastorem
zielonoświątkowym. W tym samym czasie próbowałem podjąć
studia na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie,
ale niestety, funduszy starczyło mi tylko na jeden semestr. Musiałem
radzić sobie sam. Tak przyszedł rok 2005, najbardziej przełomowy,
jeżeli chodzi o moje życie i działalność.

Zanim jednak mogliśmy hucznie obchodzić kolejnego


sylwestra, 5 grudnia w Warszawie podpisano porozumienie Unii
Lewicy. Była to nieformalna koalicja wielu partii i środowisk
lewicowych, która chciała być alternatywą dla rządów SLD i SDPL.
Postulaty równości, wolności obywatelskich i praw socjalnych
łączyły ludzi z najprzeróżniejszych środowisk i organizacji.
Pamiętam, że na ceremonii podpisania porozumienia, już po części
oficjalnej, podszedł do mnie starszy mężczyzna i zapytał, czy może
porozmawiać. Oczywiście się zgodziłem, po czym przeszedłem z
nim w kąt sali, gdzie czekał na nas drugi staruszek. Mój rozmówca
przedstawił mi go jako swojego partnera życiowego. Okazało się,
że obaj panowie, profesorowie, byli parą od ponad czterdziestu lat.
Ujęło mnie to bardzo i szczerze im wtedy zazdrościłem. Wiedziałem
bowiem, jak trudno musiało się im żyć w czasach głębokiej komuny,
prześladowań i represji.
182 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Gej i nie ma teczki?


Kto pana tu zatrudnił, drogi panie?!
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 183

CZAS PYTAŃ I ODPOWIEDZI...

2 stycznia 2005 roku ściąłem włosy. Do pomysłu tego ostatecznie


przekonał mnie Janusz Sztyber. Pamiętam, jak wyszedłem z zakładu
fryzjerskiego, czując się nagi, i szedłem na przystanek, tłumacząc sobie
samemu, że tak będzie lepiej; że będę mniej rozpoznawalny na ulicy, a
więc bezpieczniejszy. Moje nadzieje rozwiała pewna staruszka, która
na przystanku podeszła do mnie i poprosiła: „Panie Szymonie, a nie
dałby mi pan paru groszy na obiad?”.
Pewnego dnia zgłosił się do mnie Tomasz Bączkowski. Ten
nieznany nikomu wcześniej Polak mieszkający na stałe w Niemczech,
związany z Kampanią Przeciw Homofobii i niemieckimi organizacjami
zajmującymi się Europride, poprosił mnie o spotkanie w sprawie
Parady Równości. W moim życiu zachodziło wówczas wiele zmian.
Przede wszystkim powstawała Unia Lewicy III RP – pomysł kilku osób
z małych partii, którzy doszli do wniosku, że lepiej jest zjednoczyć siły,
niż pozwolić coraz głośniej krzyczącej prawicy ostatecznie wykończyć
polską lewicę. Prym w tej inicjatywie wiodła przewodnicząca Unii Pracy
i Minister Pracy i Polityki Społecznej – Izabella Jaruga-Nowacka. Swój
czas poświęcałem więc na pracę nad organizacją imprez w Synkrecie
oraz na pisanie programu partii. Pierwsze z tych zajęć w pewnym
momencie zacząłem dzielić z Marcinem Michem. Nasza współpraca
układała się na tyle dobrze, że jego ciągłe dojazdy z podwarszawskiej
miejscowości stały się coraz większym utrapieniem. W końcu
doszedłem do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie wynajęcie
mu małego pokoju w moim mieszkaniu w zamian za część czynszu
i utrzymywanie domu w czystości. Tak Marcin i Jacek na kolejne
półtora roku stali się nieodłączną częścią mojego życia.

Tymczasem ILGCN-Polska powoli upadało. Wszyscy


oczekiwali ode mnie, że będę sam dbał o wszystko. Ludzie
nie byli przyzwyczajeni do samodzielnego działania, i kiedy
184 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

zabrakło motywacji z mojej strony, po prostu odchodzili. Dlatego


z zainteresowaniem słuchałem propozycji, jaką Bączkowski
przedstawił mi podczas spotkania.

Pan Bączkowski wiedział, że najważniejszym problemem przy


organizacji parad są pieniądze. Dlatego roztoczył przede mną wizję
tysięcy euro, które byli gotowi przekazać zagraniczni sponsorzy.
Mówił jednak, że warunkiem darowizn jest utworzenie jednej
organizacji, która zajmowałaby się wyłącznie organizowaniem
parad. Twierdził, że zakładanie kolejnego stowarzyszenia nie
ma sensu i zaproponował powołanie fundacji. Tłumaczył, że w
momencie kiedy trzy największe polskie organizacje LGBT utworzą
fundację, pozyskanie środków i sama organizacja Dni Równości
będzie prosta. Miałem wątpliwości, gdyż ILCGN nie dysponował
żadnymi środkami, które mógłby włożyć jako fundusz założycielski,
ale Bączkowski przekonywał mnie, że to nie jest problem, gdyż
w razie potrzeby on sam założy za ILGCN potrzebną kwotę.
Zadeklarował również wzięcie na siebie wszystkich kosztów
powołania fundacji, pod warunkiem zostania jej prezesem.

Ponieważ nazwa Parady i Dni Równości była wpisana do statutu


ILGCN i tym samym podlegała ochronie prawnej, potrzebna była
decyzja Zarządu Stowarzyszenia. Zwołałem więc zebranie i ustaliliśmy
warunki. Podstawowym była obecność dwóch członków ILGCN w
Radzie Fundacji. Statut jej powstawał już przy współpracy z KPH
i Lambdą Warszawa. W lutym 2005 spotkaliśmy się u notariusza
i oficjalnie powołaliśmy fundację. Gdybym wtedy wiedział, jakie to
przyniesie skutki, odciąłbym sobie prawą rękę, żeby nie podpisać
żadnego więcej dokumentu. Wtedy jednak byłem tak zaaferowany
wszystkimi wydarzeniami w moim życiu, że pozwoliłem sobie na danie
Tomaszowi Bączkowskiemu kredytu zaufania. Fundacja nabierała
kształtów, a ja poświęciłem się innym obowiązkom.

W toku prac nad programem Unii Lewicy pojawiły się zgrzyty.


Projekt, promowany przez Jarugę Nowacką, był bardzo okrojony
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 185

z części światopoglądowej i przypominał program Unii Pracy


zmieszany z programem SLD. Wielu osobom się to nie podobało
i pomimo tłumaczeń, że jest to program tymczasowy, przygotowany
jedynie na potrzeby Kongresu Założycielskiego, wywołał niesnaski.
Rosnące napięcie spowodowało, że od Unii Lewicy odłączały się
kolejne partie. Dla mnie osobiście największym rozczarowaniem
była rezygnacja z honorowego patronatu pani profesor Marii
Szyszkowskiej. Muszę z bólem przyznać, że sposób, w jaki została
potraktowana przy konsultacjach przez osoby współpracujące
z panią minister raczej nie dawał jej innego wyboru. Ja jednak
twardo wierzyłem, że po kongresie uda się ten program poprawić.
Twardo też broniłem zasady dwupartyjności, która umożliwiała
wielu osobom należenie do UL bez konieczności rezygnacji z
macierzystych partii. Miało to związek z narastającymi problemami
wewnątrz APP Racja, gdzie śląskie komórki partyjne twardo dążyły
do przejęcia władzy i niewchodzenia w żadne układy z innymi siłami
lewicowymi. Byłem jednak pewien, że dzielenie lewicy w sytuacji,
kiedy kolejne afery powodowały sukcesywny i trwały jej spadek
w sondażach, byłoby totalnym błędem. Popierałem w tym Piotra
Musiała – przewodniczącego APP Racja, który szansę swej partii
widział właśnie w zjednoczeniu.
Na kongresie założycielskim zostałem praktycznie jednogłośnie
wybrany na stanowisko wiceprzewodniczącego Unii Lewicy III RP.
Media z zaskoczeniem zauważyły, że oto pierwszy raz w historii
Polski jawna osoba homoseksualna objęła tak wysokie stanowisko
polityczne. Zostałem również członkiem Rady Programowej, która
miała dopracować program do czasu Konwencji Wyborczej pod
koniec roku.

Wielkim wydarzeniem tamtego roku była śmierć Jana Pawła


II. Cała Polska pogrążyła się w żałobie. Udało mi się nawet przekonać
członków Rady Krajowej APP Racja, aby wystosowała kondolencje
w tej sprawie. Było to moje ostatnie działanie w tej partii. Kampania
Przeciw Homofobii odwołała w związku z żałobą Marsz w Krakowie.
186 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

I wtedy po raz kolejny ujawnił się Łukasz Pałucki. Zgarnął istniejącą


jedynie na papierze Fundację LGBT i ogłosił wszem i wobec, że
Marsz się odbędzie. Przez media przetoczyła się fala krytyki. Pan
Pałucki nie tylko nie chciał uszanować smutku ludzi, ale dzięki
marnej prowokacji najwyraźniej postanowił znowu wypłynąć
na szerokie wody. Co gorsza, prowokacji na tyle nieudolnie
przygotowanej, że Rada Miasta bez problemu znalazła pretekst
do zakazania demonstracji z przyczyn formalnych. Dziennikarze,
którzy dopytywali się mnie, czy pojawię się w Krakowie, nie byli
zdumieni, kiedy informowałem ich, że nie popieram tego typu
kontrowersyjnego wykorzystywania ludzkich uczuć. Jeszcze
większą wściekłość wykazał Robert Biedroń, krzycząc na cały świat,
że Pałucki ukradł mu Marsz. Ten wybuch powinien wtedy zwrócić
moją uwagę, ale jakoś umknął mi w biegu wydarzeń.

W Krakowie uaktywniła się natomiast bardzo silna grupa


przeciwko homoseksualistom. Stowarzyszenie im. księdza Piotra
Skargi pierwszy raz wypłynęło w mediach w 2004 roku przy
okazji wysyłania ulotek sprzeciwiających się legalizacji związków
partnerskich. Później pojawiali się przy każdej okazji. Do dzisiaj
tajemnicą pozostaje źródło finansowania tej organizacji, ale w
2005 roku dosłownie zasypali Polskę ulotkami dostarczanymi
przez Pocztę do domów. Sami chwalili się, że wysłali ich
kilkaset tysięcy. Ulotki te nie miały nic wspólnego z oficjalnymi
dokumentami Kościoła rzymskokatolickiego. Były natomiast
przesiąknięte jadem nienawiści. Na niektórych znajdowały się
obrzydliwe porównania homoseksualizmu do zoofilii, koprofilii i
innych dewiacji seksualnych. Nie mogliśmy z nimi walczyć, gdyż,
jak już pisałem wcześniej, polskie prawo nie przewidywało ochrony
osób homoseksualnych.

Tymczasem Tomasz Bączkowski na kolejnych zebraniach


Rady Fundacji Równości przedstawiał śmiałe plany zaproszenia
wielkich gwiazd muzyki na Paradę Równości. Mamił nas obietnicami
kontaktów i kasy. Tymczasem na plan pierwszy wysuwała się
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 187

konferencja organizowana przez Kampanię Przeciw Homofobii.


Miała ona poprzedzać Paradę i stać się zalążkiem międzynarodowej
debaty nad prawami gejów i lesbijek w Polsce. W pewnym momencie
zauważyłem, że pan prezes przestał mówić o gwiazdach i temat
Parady jakoś ucichał. Sprawa wybuchła ponownie tuż przed
oficjalnym terminem zgłoszenia demonstracji do władz miasta.

Prezydent Warszawy, Lech Kaczyński, który publicznie


deklarował już chęć wzięcia udziału w przypadających na ten rok
wyborach prezydenckich, histerycznie reagował na każdą wzmiankę
o zbliżającej się Paradzie. Zanim jeszcze do urzędu miasta wpłynął
oficjalny wniosek, zapowiedział że jej zakaże. Władze Fundacji nie
wiedziały, co zrobić. Szykowała się powtórka z roku 2004. Na którymś z
posiedzeń Rady zasugerowałem, żeby zgłosić kilkanaście stacjonarnych
manifestacji, między którymi ludzie przechodziliby kolejno, tworząc
nieformalną paradę. Pomysł został mocno skrytykowany przez
Bączkowskiego i Biedronia, ale z czasem zyskał aprobatę i po kolejnym
zakazie Kaczyńskiego został wprowadzony w życie. Niestety ani oni, ani
ja nie spodziewaliśmy się tego, że Kaczyński pójdzie na całość. Łamiąc
Konstytucję i wszelkie normy prawne, zakazał większości wieców
zgłoszonych przez prywatne osoby. Wszystkich, za wyjątkiem tych
zgłoszonych przez Młodzież Wszechpolską i jednego zgłoszonego przez
nas pod Sejmem. Decyzję o zakazie dzień przed Paradą dostarczyli
nam na konferencji przedstawiciele władz miasta. I wtedy, wbrew
głosom Katarzyny Kądzieli, zaczęliśmy naciskać na Bączkowskiego, aby
mimo wszystko pójść w pochodzie. Tym bardziej, że mieliśmy legalny
punkt wyjścia pod Sejmem. Tymczasem trwała konferencja. Brałem
w niej udział jako panelista w dyskusji o kulturze homoseksualnej.
Cała konferencja, pomimo dużej liczby gości zza granicy, była jednak
zdominowana przez panelistów KPH. Podczas konferencji podszedł
do mnie Robert Biedroń i wręczył mi jednoosobowe zaproszenie na
bankiet pokonferencyjny. Zapytałem, czy nie mógłby mi dać drugiego
dla Janusza, który był wiceprzewodniczącym ILGCN. Odpowiedział,
że nie, bo to bankiet dla zagranicznych gości i tylko organizatorzy
biorą w nim udział.
188 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Kiedy przybyłem na bankiet, ze zdziwieniem zastałem tam


pełne zarządy Kampanii i Lamby Warszawa plus sporą liczbę
nieznanych mi ludzi, przedstawiających się jako członkowie KPH
lub wolontariusze Fundacji. Było pełno jedzenia, dużo alkoholu i
innych dobrodziejstw. Byli nawet przedstawiciele mediów, kręcący
wywiady z Robertem i Tomaszem. Goście zagraniczni również
pojawili się licznie. Od Katarzyny Kądzieli otrzymałem informację,
że Ryszard Kalisz – Minister Spraw Wewnętrznych wydał rozkaz
policji, aby zapewniła bezpieczeństwo demonstrantom, bez względu
na to, co się będzie działo. Był to dla mnie sygnał, że możemy iść
bezpiecznie. Na bankiecie nie mogłem zostać długo, bo następnego
dnia miała odbyć się Parada. Wróciłem do domu.

Rano pojechałem pod Sejm, gdzie zebrało się kilka tysięcy


ludzi. Szukałem Bączkowskiego i Biedronia. Znalazłem ich przy
mikrobusie z kilkoma małymi głośnikami. Kiedy zapytałem,
dlaczego nie ma normalnego nagłośnienia, odpowiedzieli, że
nagłośnienie podarowała im niemiecka fundacja, i że jest w
zupełności wystarczające. Oczywiście nie muszę chyba pisać, że
w dzikim hałasie wywołanym takim tłumem ludzi oraz dużą grupą
Młodzieży Wszechpolskiej, która pod pomnikiem naprzeciwko
sejmu skandowała swoje hasła, przez mikroskopijne głośniki nie było
słychać niczego. Po niezrozumiałych dla nikogo przemówieniach
Bączkowskiego, Biedronia, Jarugi-Nowackiej i kilku innych gości
ruszyliśmy.

Początkowo mieliśmy iść chodnikami, ale policja poprosiła


nas, abyśmy przeszli na jezdnię, bo nie byli w stanie zapanować
nad ludźmi. Do placu Trzech Krzyży szliśmy więc jednym pasem
jezdni. Po wejściu w Nowy Świat policja zamknęła dla nas całą
ulicę, twierdząc, że tak będzie najlepiej. Szliśmy więc dalej w stronę
ulicy Świętokrzyskiej, kiedy zaatakowały nas bojówki MW i NOP.
Kiedy jednak zobaczyli, że wielokrotnie przewyższamy ich liczebnie,
zaczęli chwytać się różnych sposobów, aby nas zatrzymać. Siadali
na jezdni, tworząc żywe łańcuchy, rzucali butelkami i jajkami.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 189

Policja interweniowała, ściągając ich z jezdni i odgradzając od nas.


Kiedy dochodziliśmy pod Pałac Kultury, przed czołem Parady szedł
kordon członków Młodzieży Wszechpolskiej, zepchnięty później
przez policję w kuluary Pałacu.
Pod Pałacem na zaimprowizowanej platformie, gdzie
profesjonalne nagłośnienie zapewnił klub Le Madame, znowu
były przemówienia. Kiedy, jako jeden z ostatnich, zostałem
dopuszczony do głosu, podziękowałem wszystkim za spełnienie
mojego marzenia o ludziach wychodzących na ulice, by bronić
swoich praw. Skomentowałem również obecność przeciwników,
mówiąc, że spełniło się inne moje wielkie marzenie, bo oto po raz
pierwszy Młodzież Wszechpolska szła na czele Parady Równości.
Rozległy się śmiechy uczestników Parady i krzyki ze strony
Wszechpolaków. Po wszystkim rozjechaliśmy się do domów.

Rok 2005 był szczególny dla Polski. Czekały nas wybory


parlamentarne oraz prezydenckie. Wszystko działo się szybko i
bez opamiętania. Kiedy w Unii Lewicy III RP powstał silny front
dążący do wejścia w koalicję wyborczą z SLD, wiedzieliśmy że
jedynym wyjściem dla wielu członków Racji będzie porzucenie
macierzystej partii i pozostanie z członkostwem w UL. W
odróżnieniu od pozostałych członków zarządu APP Racja nie
podpisałem wspólnego listu dotyczącego odejścia. Wystosowałem
własny. Okrzyknięto nas zdrajcami i Racja oddryfowała w
kierunku radykalnego antyklerykalizmu podpartego promocją
„Faktów i Mitów”. Tymczasem w UL trwały rozmowy koalicyjne
z SLD. Ceną, jaką przyszło nam zapłacić za ten sojusz, było
poparcie w wyborach prezydenckich Włodzimierza Cimoszewicza,
który wcześniej w Sejmie skutecznie zablokował projekt ustawy
o rejestrowanych związkach partnerskich. Początkowo chcieliśmy
poprzeć Marię Szyszkowską, która wierzyła że ma szanse na
prezydenturę. W ramach ILGCN poparliśmy ją i próbowaliśmy
pomóc przy zbieraniu podpisów. Jednak wiedziałem, że nie ma
ona szans na wygraną.
190 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Kiedy okazało się, że nie udało się jej zebrać wymaganej liczby
podpisów, okrzyknęła mnie i Roberta zdrajcami. Bardzo mnie to
zabolało, bo, w odróżnieniu od innych, nigdy nie traktowałem
jej przedmiotowo i zawsze starałem się pomagać we wszystkim.
Niestety, dobrany przez nią, związany z Racją, zespół ludzi, który
miał ją promować, okazał się nie tylko całkowicie nieskuteczny,
ale wręcz zaszkodził jej na tyle, że straciła wszelkie szanse na
powrót do wielkiej polityki. Jej start do Sejmu również okazał się
niewypałem. Podobnie jak nasza koalicja z SLD.
Bardzo szybko okazało się, że nie mamy szans na dobre miejsca.
Bartłomiej Morzycki – pełniący obowiązki przewodniczącego partii
– nie radził sobie w negocjacjach, a Izabella Jaruga-Nowacka była
wyłącznie zainteresowana swoim pierwszym miejscem na liście
wyborczej. Mnie początkowo proponowano miejsce w Warszawie,
ale wiedząc, że do Sejmu kandydować będzie również Robert
Biedroń, odmówiłem, godząc się jednocześnie na ostatnie miejsce
na liście we Wrocławiu. Niestety, jednocześnie coś złego zaczęło
się dziać z moim zdrowiem. Ilość stresu, nieprzespane noce i litry
kawy obudziły najpierw moje wrzody, a później także inną groźną
chorobę. Zanim jednak straciłem resztki zdrowia, wybuchła afera
z udziałem Roberta Biedronia i portalu Gaylife, która ostatecznie
wykończyła mnie fizycznie i psychicznie.
Jacek Adler nigdy nie lubił Biedronia. Dawał temu
wielokrotnie wyraz poprzez kąśliwe artykuły. W 2005 roku dostał
jednak do ręki argument nie do przebicia. Chodziło o zakończoną
niedawno Paradę Równości i sposób jej finansowania. Okazało
się bowiem, że Fundacja Równości praktycznie całość funduszy
pozyskanych na Paradę przeznaczyła na konferencję i bankiet.
Tysiące euro zostały zużyte, tymczasem na samej Paradzie,
która miała być najważniejszym elementem całego święta, nie
było nawet dobrego nagłośnienia. Zresztą Fundacja próbowała
ten fakt skrzętnie ukryć, do dzisiaj nie publikując oficjalnego
rozliczenia ze swych działań. Wybuchł straszny skandal. Robert
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 191

Biedroń skupił się jednak nie na próbie wyjaśnienia całej sprawy,


lecz na atakowaniu... mnie. Uznał bowiem, że w polskiej polityce
nie ma miejsca dla dwóch tak silnych osobowości gejowskich.
Postanowił mnie zniszczyć. Zagroził, że jeżeli nie zmuszę Jacka
do usunięcia artykułu z Gaylife, on zmusi SLD do wykreślenia
mnie z listy kandydatów. W sprawę dodatkowo zaangażowała się
Katarzyna Kądziela, próbując namówić mnie do spełnienia jego
żądań. Zanim jednak udało mu się zrealizować groźby, mój stan
zdrowia pogorszył się na tyle, że pewnej nocy pojechałem na ostry
dyżur do Szpitala Czerniakowskiego. Tam lekarz zdiagnozował ostre
zapalenie wątroby i wypisał mi skierowanie do szpitala zakaźnego.
Następnego dnia rano stawiłem się w szpitalu.

Nie miałem nawet czasu, by oficjalnie poinformować o swoim


stanie zdrowia. Udało mi się jedynie zadzwonić do mamy, Piotra
Musiała i Marzeny Chińcz z portalu Lesbijka.org. To właśnie Piotr
przekazał SLD moją decyzję o rezygnacji z kandydowania do
Parlamentu, a Marzena przekazała tę wiadomość do środowiska.
Leżałem na sali szpitalnej i modliłem się o cud. Cud nastąpił, i
zamiast żółtaczki typu C, lekarze zdiagnozowali u mnie żółtaczkę
typu B. Jednym z pierwszych telefonów, jakie odebrałem w
szpitalu był telefon od Roberta Biedronia, który zapytał, co mi jest.
Poinformowałem go, że mam wirusowe zapalenie wątroby typu
B, bo taką diagnozę przekazali mi lekarze. Szybko się pożegnał i
rozłączył. Kilka dni później zaufany przyjaciel poinformował mnie,
że w Warszawie ktoś opowiada, że umieram na AIDS. Ze środowiska
tylko Robert Biedroń wiedział, w którym szpitalu jestem, tak więc
źródła tej plotki nie musiałem szukać daleko.
Przez miesiąc pobytu w szpitalu odwiedzała mnie tylko moja
mama, Bartek – przyjaciel z UL, Karolina – koleżanka ze studiów
i jeden chłopak, który poznał mnie przez Gaylife. Reszta moich
przyjaciół i znajomych nie interesowała się moim losem. Dało mi
to wtedy bardzo dużo do myślenia. Czas spędzałem na lekturze
książek dostarczanych mi przez mamę, spacerach i pisaniu na
192 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

laptopie. W zasadzie czułem się jak w sanatorium, gdyż leczenie


ograniczało się do podawania witaminy B i kontroli krwi. Mój
organizm sam miał zwalczyć wirusa. Udało mi się to po roku diety
i łykania witamin.
Po wyjściu ze szpitala obserwowałem jeszcze walkę
przedwyborczą i wiedziałem, że spełniają się moje najgorsze
obawy. Szykowała się koalicja PiS-PO, na którą wszyscy liczyli,
chociaż ja twardo powtarzałem, że Jarosław Kaczyński będzie
dążył do koalicji z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. Nikt mi
wtedy nie wierzył, ale jak czas pokazał, niestety, miałem rację.
Walka polityczna sięgała po niebezpieczne, nigdy wcześniej w
Polsce niestosowane metody. Jedna z nich miała silnie uderzyć
w środowisko homoseksualne.

Prawo i Sprawiedliwość postanowiło wykorzystać niechęć do


homoseksualistów i zrobić z nich wroga publicznego. Pierwszym
atakiem był oczywiście sprzeciw wobec Parady Równości, po
nim nastąpiły kolejne. Poznański Marsz w listopadzie 2005
roku został brutalnie rozpędzony przez policję, która zamiast
aresztować przeciwników skandujących faszystowskie hasła,
pałowała demonstrantów domagających się wolności i tolerancji.
Działo się to już po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych
i prezydenckich. Zanim jednak doszło do Marszu i akcji policji,
wydarzyło się coś jeszcze.

Na kilka dni przez drugą turą wyborów prezydenckich


ogłoszono w Warszawie alarm antyterrorystyczny. Okazało się,
że kilka redakcji otrzymało anonimowy list podpisany przez Super
Pedała i Power Geja. Natychmiast Lech Kaczyński wykorzystał to
w swojej kampanii wyborczej, co przyniosło mu zwycięstwo.
Ja zaś byłem bombardowany telefonami od dziennikarzy
pytających się, czy mam z tym coś wspólnego. Byłem zszokowany,
ale w większe przerażenie wprawiło mnie dwóch policjantów
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 193

po cywilu, którzy weszli do mojego mieszkania i wypytywali o


moje życie, mój związek z terroryzmem oraz o innych działaczy
gejowskich. Poinformowali mnie również mimochodem, że
policja zapewne rozpocznie powtórkę z akcji „Hiacynt”, podczas
której w 1985 roku zatrzymano kilka tysięcy homoseksualistów,
przesłuchując ich i zakładając im teczki, zwane później różowym
archiwum. Pomimo posiadania zdjęcia osoby, która wysłała owego
maila i wyznaczenia nagrody za jej schwytanie, do dnia dzisiejszego
policji nie udało się trafić na ślad przestępców. Zamiast tego za to
wielokrotnie wzywano mnie zarówno na policję, jak i do prokuratury
celem złożenia wyjaśnień. Za każdym razem powtarzałem to samo i
składałem takie same zeznania. Następował miesiąc ciszy i ponowne
wezwanie. Po wygranych przez PiS wyborach prezydenckich nikt
już nie zadawał sobie pytania, kto na tej akcji skorzystał i dlaczego
był to Lech Kaczyński.

Zniechęcony ciągłymi atakami na moją osobę oraz


zwiększającym się w Polsce przyzwoleniem na faszyzujące działania
grup zbliżonych do kręgów rządowych, złożyłem rezygnację z funkcji
prezesa Zarządu Stowarzyszenia. Zaznaczyłem jednocześnie, że
pozostaję do dyspozycji stowarzyszenia, oraz jako Ambasador
Kultury Polskiej przy ILGCN dalej będę się angażował w działania
na rzecz praw osób homoseksualnych.

Po Konwencji Krajowej UL, na której razem ze swoimi ludźmi


odeszła od nas Izabella Jaruga-Nowacka, zostałem na stanowisku
Wiceprzewodniczącego Partii.

Rok 2005 powoli zmierzał ku końcowi. PiS przejął władzę w


Polsce, niszcząc między innymi ostoję artystycznego ducha stolicy,
czyli Le Madame, wywołując kolejne afery i wzywając do walki
z wszechukładem. Ja tymczasem w listopadzie związałem się z
portalem JoeMonster.org, na którym w oparach radosnego absurdu
mogłem odpocząć od porąbanej rzeczywistości. Jednocześnie
współpracowałem z Gaylife, chodziłem do klubów i próbowałem
194 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

Teraz obszczekaj smoka a ja powiem,


że Jerzy jest gejem
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 195

na nowo poukładać swoje życie. Zająłem się też fotografią aktu


artystycznego. Początkowo na potrzeby własnej galerii, później
dla Jacka Adlera. Otoczyłem się gronem znajomych i przyjaciół
poznanych przez jego portal i myślałem, że przynajmniej na jakiś
czas moje problemy znikły. Szybko miałem się jednak przekonać,
jak bardzo się myliłem.
196 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

COŚ SIĘ KOŃCZY, COŚ SIĘ ZACZYNA...

1 stycznia 2006 roku w moim domu odbyło się uroczyste


nabożeństwo Wolnego Kościoła Reformowanego, podczas którego
zostałem ordynowany na diakona. Było to dla mnie ogromne
przeżycie. Kilka dni później zadzwonili do mnie dziennikarze,
pytając, czy wiem, że moje dane osobowe zostały umieszczone
na faszystowskiej stronie stowarzyszenia Krew i Honor, wraz z
groźbami dotyczącymi mojej osoby. Po sprawdzeniu okazało się,
że wylądowałem na „zaszczytnym” pierwszym miejscu wśród
warszawskich „pedalskich wrogów białej rasy”. Powiadomiłem
GIODO, policję i prokuraturę. Pomimo zainteresowania mediów,
służby bezpieczeństwa nie były zbytnio skore do ścigania sprawców,
do momentu, w którym w Warszawie nie dokonano próby zabójstwa
jednej z osób uwiecznionych na liście. Przez rok trwania śledztwa
polska policja nie była w stanie zablokować strony, nie mówiąc już
o ujęciu sprawców. Cała procedura ograniczała się do wzywania nas
na przesłuchania, w czasie których próbowano przekonać nas do
wycofania zarzutów. Znowu pojawiały się te same pytania o moje
życie, moich znajomych i innych działaczy gejowskich. Zatrzymano
wprawdzie kilka osób podejrzewanych o tworzenie tej strony, ale,
jak pokazał czas, nic to nie dało. Strona pojawiała się znowu w
sieci i była ciągle aktualizowana. Pomimo kolejnych pogróżek pod
moim adresem, a nawet próby podpalenia mieszkania, próbowałem
prowadzić normalne życie.

Pewnego dnia dostałem maila od swojego ojca, w którym


poinformował mnie, że ma mu się urodzić córka. Byłem w szoku, ale
jednocześnie ucieszyłem się bardzo z tego, że ojciec nawiązał ze mną
kontakt. Po tak długim okresie ciszy między nami nadszedł czas na
ponowne budowanie więzi rodzinnych. Po porodzie pojawiłem się
w szpitalu, i tak poznałem Asmee i Salmę – partnerkę mojego taty
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 197

i ich prześliczną córkę. Zaczęliśmy rozmawiać i zaobserwowałem,


jak bardzo mój ojciec zmienił się od czasu, kiedy rozstawaliśmy się
w gniewie. Nie wiem, czy podziałał na niego wiek, czy był to wpływ
Asmy, ale znowu mieliśmy dobry kontakt. Kiedy kilka miesięcy
później zachorował ciężko na raka, modliłem się gorąco, aby z
tego wyszedł. I udało się. Wprawdzie nigdy już nie będzie w pełni
zdrowy, ale przeżył, a to jest przecież najważniejsze.
Po zamknięciu Synkretu i silnym związaniu się z klubem
Galeria, kontynuowałem swoją pracę dla GL jako fotoreporter i
fotograf. Robiłem minimum jedną sesję w miesiącu. Z każdym
modelem podpisywałem umowę, w której zawarta była klauzula
dotycząca ewentualnej rezygnacji modela ze współpracy. Ta klauzula
spowodowała ostateczne zerwanie współpracy z Jackiem Adlerem
i moją decyzję o założeniu własnego portalu.

Jacek nie płacił mi za zdjęcia i artykuły. Umowa spisana


między nami gwarantowała mi, w zamian za darmową pracę,
dostęp do administracji portalu i możliwość publikowania swoich
tekstów pod własnym nazwiskiem. Nie było to wiele, ale umożliwiało
mi przekazywanie swoich wrażeń i przemyśleń szerszemu gronu
odbiorców. Sesje aktu męskiego publikowałem jednocześnie na
swojej stronie internetowej, która przyciągała sporo użytkowników,
ale nie przynosiła mi żadnego zysku. W pewnym momencie jeden
z modeli, którego sesję opublikowałem, pod presją swojej rodziny
poprosił mnie o usunięcie swoich zdjęć. Zgodnie z podpisanym
kontraktem musiał mi zapłacić odszkodowanie. Uzgodniliśmy
kwotę, a ja poinformowałem Jacka o konieczności usunięcia
zdjęć tego modela z galerii Gaylife. Jacek stwierdził, że chce
połowę odszkodowania. Zgodziłem się i pojechałem do Galerii, aby
podpisać z modelem akces do umowy. Jakie było moje zdziwienie,
kiedy po powrocie do domu wszedłem na GL i zobaczyłem, że mam
odebrane uprawnienia administracyjne. Wściekły, zadzwoniłem do
Jacka i usłyszałem, że zrobił to profilaktycznie, bo bał się że sam
usunę zdjęcia, nie dając mu kasy. To była kropla, która przelała
198 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

czarę. Ponieważ tym samym Jacek złamał umowę pomiędzy


nami oraz obraził mnie podejrzeniami, poinformowałem go, że
nie zamierzam dłużej pracować dla niego za darmo, odebrałem
pieniądze od modela, wypłaciłem Jackowi jego część i zażądałem
usunięcia wszystkich moich zdjęć z portalu, zaś mojego nazwiska
ze stopki redakcyjnej. Sam skasowałem swoje konto. Jednocześnie,
po rozmowie z przyjaciółmi, doszedłem do wniosku, że czas założyć
własny portal. Gaylife bowiem nieubłaganie szedł w stronę portalu
pornograficznego, gdyż Jacek większą część relacji pisanych
osobiście poświęcał sex klubom i sex imprezom. Nie chciałem
łączyć swojego nazwiska z takimi tekstami, tym bardziej że dla
mnie sex imprezy nie miały wiele wspólnego z zabawą klubową. W
lutym 2006 zarejestrowałem firmę LGBT Press i zacząłem szukać
kogoś, kto stworzyłby mi portal, o jakim myślałem. Wśród kilku
ofert wybrałem tę, którą polecił mi kolega ze studiów. Jak się później
okazało, firma ta za duże pieniądze zrobiła mi portal, który nie
odpowiadał moim oczekiwaniom. Niestety, podpisałem umowę
i zobowiązałem się do zapłaty. Przez kolejne miesiące spłacałem
raty za produkt, który po kilku miesiącach sam skasowałem z
serwera. Od tamtej pory Acoto.pl, bo tak nazwałem swój portal,
jest w trakcie poprawek, gdyż dzięki znajomym znalazłem innego
informatyka.
Z historii Acoto warto wspomnieć dwie rzeczy. Pierwszą
była impreza inauguracyjna, która odbyła się w Galerii. Pierwszy
raz klub ten gościł u siebie zespół metalowy. Chłopcy z Votum,
namówieni przez swoją panią manager, a moją przyjaciółkę z
Krakowa – Agatę, zgodzili się zagrać dla nas w klubie. Było to ciężkie
i bardzo głośne przeżycie. Jednak widok wirujących długich włosów
i dobrze bawiących się ludzi rekompensował prawie uszkodzone
bębenki uszne.
Druga historia, wiążąca się bezpośrednio z Acoto.pl, dotyczy
także Fundacji Równości i Parady.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 199

MURZYN ZROBIŁ SWOJE,


MURZYN MOŻE ODEJŚĆ...

Od początku roku, spotykając w klubach Roberta Biedronia,


próbowałem się dowiedzieć, co się dzieje z Paradą Równości i
dlaczego nie odbywają się zebrania Rady Fundacji. Za każdym
razem Robert informował mnie, że nie ma kontaktu z Bączkowskim
i sam nie wie, co się dzieje. Nie dostałem również żadnej odpowiedzi
na kilkanaście maili wysłanych do Fundacji z zapytaniem o stan
przygotowań. Pewnego dnia zobaczyłem, że pracownikiem
Fundacji odpowiedzialnym za muzyczną oprawę został Łukasz
Pałucki. Przewidywałem problemy, ale na moje ostrzeżenia nikt
nie zwrócił uwagi.

Kiedy 1 kwietnia portal Homiki.pl umieścił żartobliwy tekst


pod tytułem „Abecadło homika”, pod literą A znalazło się hasło
„Ambasador”, opisujące moją osobę. Tekst, jak na primaaprilisowy
żart przystało, był śmieszny i ciekawy. Dużo ciekawsze jednak
okazały się komentarze umieszczone pod nim. Łukasz Pałucki
stwierdził, że trwa właśnie procedura odwoływania mnie z
funkcji Ambasadora Kultury Polskiej przy ILGCN. Wyśmiałem
tę informację, gdyż wcześniej Bill Schiller powołał Marcina
Śmietanę i Olgę Chajdas na ambasadorów i nie było mowy o
odwoływaniu kogokolwiek. Łukasz w niewybredny sposób zarzucił
mi nieznajomość języka angielskiego i stwierdził, że wie lepiej,
co się dzieje na zachodzie. Jak się okazało kilka tygodni później,
rzeczywiście wiedział doskonale.
Kiedy w Moskwie władze zabroniły przemarszu
homoseksualistów, a marsz ten odbył się nielegalnie, oczywiście
nie zabrakło na nim Tomasza Bączkowskiego i Łukasza Pałuckiego.
Dzień po tym jak wszystkie polskie portale gejowskie publikowały
200 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

opisy tych wydarzeń, pojawiła się notka Pałuckiego, informująca


o tym, że zastąpił mnie na stanowisku ambasadora. O pozostałych
ambasadorach nie napisał ani słowa, skupiając się na krytyce mnie.
Na mój protest odpowiedział, że sam był zaskoczony tą nominacją.
O dziwo, po konsultacjach z Billem Schillerem dowiedziałem się, że
Łukasz Pałucki razem z Bączkowskim informowali go w Moskwie,
że przestałem w ogóle działać, że jestem ciężko chory i trzeba
koniecznie mnie usunąć. Bill niestety uwierzył.

Jednocześnie, natychmiast zauważyłem, że ze strony


Parady zniknęło logo ILGCN. Bączkowski wyjaśnił później, że nie
zapłaciliśmy za to, by figurować na stronie. Nie liczył się dla niego
statut Fundacji ani jego wcześniejsze deklaracje. Z historii parad
opisywanej na ich stronie zniknęło moje nazwisko, a Bączkowski na
całym świecie zaczął przedstawiać się jako twórca Parady Równości
w Polsce. Obok niego zawsze stali na zdjęciach Robert Biedroń i
Łukasz Pałucki. Na miesiąc przed Paradą zwróciłem się oficjalnie
jako redaktor naczelny Acoto.pl z prośbą o wpisanie portalu na
listę patronów medialnych. W odpowiedzi dostałem zaproszenie na
spotkanie z panem Bączkowskim, który w kawiarni zakomunikował
mi, że owszem, mój portal może zostać patronem, ale pod
warunkiem, że zapłacę minimum 300 złotych. Tego samego dnia
spotkałem się z wydawcą miesięcznika „AYOR”, który poinformował
mnie, że od niego nie zażądano ani złotówki. Taką samą informację
otrzymałem od kilku portali i stron prywatnych wpisanych na listę
patronów. Pytany o całą sytuację, Robert Biedroń stwierdził, że nic
o tym nie wie. Sprawę opisał Gaylife, na co reakcją Bączkowskiego
było... oskarżenie mnie o próbę wyłudzenia od niego biletów na
koncert po Paradzie. Wiedziałem, że najważniejsza jest idea Parady,
więc postanowiłem sprawy nie oddawać do sądu. Tymczasem działy
się kolejne ciekawe rzeczy.

Mając więcej wolnego czasu, przesiadywałem na rozmaitych


portalach gejowskich. Na jednym z nich poznałem LeeAndrew.
Dużo rozmawialiśmy o fotografii i modelach. W pewnym momencie
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 201

zaprosiłem go do Polski. Zgodził się i po pewnym czasie pojawił


się w Warszawie. Z jego przyjazdem wiąże się pewna anegdota.
Otóż przylot jego samolotu przypadł akurat na dzień, w którym
Warszawę opuszczał, będący ze swoją pierwszą pielgrzymką
w Polce, papież Benedykt XVI. Polskie służby bezpieczeństwa
były postawione w stan gotowości na poziomie niespotykanym
wcześniej w naszym kraju. Lotnisko, z którego miał odlecieć, było
zamknięte na cztery godziny przed i dwie godziny po odlocie. W
sumie razem z LeeAndrew spędziliśmy prawie sześć godzin, czekając
na umożliwienie nam opuszczenia budynku. Kiedy dotarliśmy już
do domu, mój przyjaciel nie mógł zrozumieć, dlaczego w naszym
kraju obowiązują tak dziwne przepisy. Prawdę powiedziawszy, do
dzisiaj się dziwi...

Podczas mojego wiosennego pobytu w Berlinie, gdzie


uczestniczyłem w konferencji alterglobalistycznej poświęconej
prawom osób homoseksualnych w Polsce, poznałem młodą lesbijkę,
która poprosiła mnie o pomoc w zorganizowaniu przyjazdu młodych
niemieckich lesbijek i gejów na Paradę do Warszawy. Obiecałem jej
pomóc, i tak nawiązaliśmy kontakt, którego efektem był przyjazd
dwustu pięćdziesięciu młodych Niemców.
Zakwaterowaliśmy ich w Galerii, która z ledwością pomieściła
taki tłum ludzi. Moi przyjaciele z Acoto i Gaylife zadbali o jedzenie,
a ja uwijałem się przy obsłudze i tłumaczeniu. Pomagał mi w tym
LeeAndrew i Janusz Sztyber. Wszyscy czekaliśmy na mającą się
rozpocząć Paradę. Nabożeństwo ekumeniczne, które miałem
poprowadzić przed demonstracją, nie mogło się odbyć, gdyż w Galerii
najnormalniej w świecie zabrakło miejsca. Zabrakło nam również
czasu. Dlatego też ograniczyłem się do krótkiego błogosławieństwa
i razem z moimi dwustu pięćdziesięcioma podopiecznymi
wyruszyliśmy pod Sejm. Po drodze napotkaliśmy inną grupę z
Niemiec, która dołączyła do nas. Idąc przez Warszawę, zobaczyłem,
że za mną idzie cały pochód. Prowadziłem prawie dwa tysiące ludzi,
bo dołączali się do nas inni warszawiacy. Kiedy, pomimo drobnych
202 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

przeszkód, dotarliśmy pod Sejm, Parada właśnie się rozpoczynała.


Razem z przyjaciółmi szedłem pod banerem Wolnego Kościoła
Reformowanego, na którym widniał cytat z Ewangelii „Nie lękajcie
się”. Zbliżyłem się do platformy organizatorów, myśląc że może
Robert Biedroń zobaczy mnie i pozwoli mi przemówić, tak jak to
robiłem co roku. Rzeczywiście zauważył mnie, ale zamiast zawołać,
zwrócił się do tłumu i parodiując trzęsący się głos Jana Pawła II,
zacytował hasło z naszego transparentu. Zrozumiałem wtedy, że w
ich oczach dla mnie miejsca na Paradzie już zabrakło. Wycofałem
się i razem z inną grupą chrześcijańską szedłem na końcu. Moi
przyjaciele szaleli po całej trasie, robiąc zdjęcia i filmując przemarsz.
Po drodze natykaliśmy się na grupki faszystów z Młodzieży
Wszechpolskiej i innych organizacji prawicowych, którzy rzucali
jajkami, butelkami z wodą i krzyczeli rasistowskie i homofobiczne
hasła. W pewnym momencie doszło do bójki, podczas której, jak
się okazało, aresztowano dwóch ludzi z grupy Niemców, którymi
się opiekowałem.
Informację o zatrzymaniu dostałem dopiero po Paradzie
i natychmiast powiadomiłem Tomasza Bączkowskiego, licząc,
że jako organizator zajmie się tą sprawą. Niestety, usłyszałem,
że to nie jego problem i żebym mu nie zawracał głowy. Moi
niemieccy przyjaciele musieli radzić sobie sami. Pomogliśmy im
skontaktować się z ambasadą i wyprawiliśmy w podróż powrotną
do Berlina. Sami, bardzo zmęczeni, wróciliśmy do domu. Było mi
przykro, gdyż wtedy z pełną świadomością zdałem sobie sprawę,
że Tomasz Bączkowski razem z Robertem Biedroniem i Łukaszem
Pałuckim powoli i sukcesywnie wymazywali moje nazwisko z
historii ruchu LGBT w Polsce. Nie miałem już jednak siły, by się
temu przeciwstawiać z takim zapałem jak kiedyś. Cały czas nie
byłem w pełni sił po chorobie, dodatkowo, zniechęcony atakami
na mnie, potrzebowałem odpoczynku. Kiedy dostałem wiadomość,
że Bączkowski dostał nagrodę za budowanie tolerancji w Polsce
oraz za stworzenie Parady Równości, doszedłem do wniosku, że
czas się usunąć na bok. Jednocześnie bez zaskoczenia przeczytałem
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 203

informację, że wszystkie pieniądze, jakie pozyskiwał na Paradę, były


gromadzone na jego prywatnym koncie. Zrozumiałem wtedy, że dla
pieniędzy i chwili sławy ludzie są gotowi na najgorsze świństwa.
Postanowiłem już nigdy więcej nie mieć z nimi nic wspólnego.
204 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

KIEDY PRZESTAJĄ O TOBIE MÓWIĆ...

Pracując razem z LeeAndrew, nauczyłem się patrzeć na


swoje życie pod innym kątem. Dotarło do mnie, że jeżeli sam nie
zadbam o siebie, to nikogo nie będzie obchodziło, co się ze mną
dzieje. Stopniowo odsuwałem się od środowiska. Przestałem
bywać w klubach, co poskutkowało pojawieniem się plotek o
mojej śmiertelnej chorobie. Jeden z moich byłych partnerów
zaczął nawet odpowiadać o tym, że widział u mnie leki na AIDS
oraz że umieram. Kiedyś rzuciłbym się zapewne, by te plotki
dementować i wyjaśniać. Teraz jednak po prostu zamknąłem
się w czterech ścianach i pracowałem. W drugiej połowie roku
wyszła moja pierwsza autorska płyta DVD z zapisem moich sesji.
Uruchomiłem galerię AcotoErotyka i własnego bloga. Śmiałem się
do łez, kiedy zobaczyłem, że dwa miesiące po mnie swojego bloga
otworzył Robert Biedroń. Jak widać, nawet w tym nie chciał być
gorszy.
Jeszcze przed Paradą zwierzyłem się LeeAndrew z mojego
wielkiego marzenia, jakim było otwarcie w Warszawie Centrum
Kultury Queer. Chciałem, aby stolica naszego kraju miała miejsce,
gdzie bez przeszkód każda lesbijka, każdy gej, biseksualista czy
transseksualista mógłby znaleźć dla siebie informacje, pomoc i
wsparcie. Wiedziałem bowiem, że siedziba Lambdy jest w stałym
zagrożeniu ze strony prawicowych władz miasta i jedynie lokal
prowadzony całkowicie niezależnie od władz miał szansę się
utrzymać na dłużej.

LeeAndrew zwrócił moją uwagę na to, że na zachodzie


większość takich ośrodków jest połączona z działalnością klubową,
dzięki czemu zarabiają one na siebie. Doszliśmy do wniosku, że
takiego miejsca potrzebujemy. Tak narodził się projekt Queer
Central Station.
Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca 205

Postanowiliśmy razem zrealizować moje marzenie. Aby to


osiągnąć, musimy zgromadzić odpowiednią ilość funduszy. Tak
właśnie narodziła się płyta DVD „My Way To Dreams” oraz idea
przekazania całego dochodu z książki, którą właśnie trzymacie w
rękach, albumu LeeAndrew i jego płyt, na rzecz tego projektu.
Kiedy piszę te słowa, nasze Centrum nadal jest w sferze planów.
Jednak powoli zaczynamy je realizować. Mieszkając z Lee w moim
warszawskim mieszkaniu, pracując jako fotograf i Mistrz Świeckiej
Ceremonii Pogrzebowej, śmiejąc się z żartów umieszczanych na
JoeMonsterze, gdzie zostałem mianowany Luziowym Kapelanem,
cały czas wierzę, że nie umarła we mnie wiara w ludzi i ich wolę
życia w wolności. Nawet kiedy Prawo i Sprawiedliwość rozpętało
na nowo aferę z bombami sprzed roku, a policja śledzi moje łącza
internetowe, nie boję się. Wiem, że wspólnie z Wami uda mi się
dojść do celu. Jak napisały kiedyś dziewczyny z Lesbijka.org: „Bo
wadą moją jest skłonność do walki o wszystko na czym nam zależy”.
To hasło stało się moim życiowym mottem i wyznacznikiem na
dalszą drogę życia.
206 Tęczowy Koliber na Tyłku - Autobiografia Szymona Niemca

EPILOG

Ta książka nie powstałaby, gdyby nie splot wydarzeń i


okoliczności, które zmusiły mnie do jej napisania. Nie powstałaby
również bez obecności ludzi, którzy wsparli mnie w trudnych
chwilach, poświęcając swój czas, by podnieść mnie i pomóc iść
dalej. Nie mógłbym więc postawić ostatniej kropki, nie dziękując
im wszystkim. Gdybym jednak chciał wymienić każdą osobę,
instytucję i organizację, której jestem wdzięczny, musiałbym na
to poświęcić kolejne kilkadziesiąt stron. Dlatego ograniczę się do
ogólnego podziękowania wszystkim, którzy przez te wszystkie lata
stali przy mnie, wspierali mnie i nigdy nie zawiedli. Szczególnie
dziękuję zaś swoim wrogom, którzy nauczyli mnie prawdy o
świecie.

Tych wszystkich, których opisując swoje życie, obraziłem


lub zniesmaczyłem, serdecznie przepraszam. Jak wspomniałem
na samym wstępie, to historia widziana moimi oczyma. Opisałem
ją tak, jak zapamiętałem. Jeżeli się z nią nie zgadzacie... Cóż, papier
jest cierpliwy i pojemny. Zawsze możecie napisać własną wersję
życia Szymona Niemca.

You might also like