You are on page 1of 138

Karol May Chinska triada

WSTFP Przedstawiamy naszym czytelnikom now ksik Karola Maya. Skadaj si na ni trzy utwory znane tylko niektrym bibliofilom. Pierwszy to Old Shatterhand i triada, ktre May napisa w 1880 roku. W Polsce pierwszy i ostatni raz zosta wydany w roku 1910 pod tytuem Kianglu. Drugi to Kara Ben Nemzi i przemytnicy, ktry powsta w 1907 roku, a po Polsku ukaza si rwnie tylko raz, okoo 1918 roku jako Abdan Effendi.Ii~zeci, mierletlna zemsta powsta w roku 1893, a w polskim przekadzie wyszed w tomie Hadi Halef Omar w roku 1925. W tytuowej powieci Old Shatterhand, czyli Kara Ben Nemzi wystpuje pod imieniem Charley, jakim zwali go przyjaciele. W to-warzystwie kapitana Fricka Iiirnersticka, znanego Czytelnikom z innych ksiek autora (Nad Rio de la Plata, W Kordylierach, Bkitno-purpurowy Matuzalem) odwieda Chiny. Przypomnijmy jak autor w jednej ze swych powieci opisuje dzielnego marynarza: Kapitan Frick Ti~rnersticl~ ist~ry fiyzyjski wilk morski, od diugich lat 5 prncowa wrd nowojorskich reefers (mar~mnrzy) i obcujc pnewanie z Jankesami zamieni swoje dziwnezne nazwisko Derehslerstock na rwnoznaczne angieskie Turnerstick Pnybra zwyczaje i maniery ame-rykaskie, lecz w gruncie necry pozosta Niemcem najcrystszej prby. (...) Pomimo znaczriej wiedry marynarskiej nie mia zbyt dowcipnego wyrazu twarry. Porodku tej szlachetnej czci ciaa siedziao co, co miao uchodzi za nos. Na skutek ciosu doznanego w modoci, cenny ten organ ju z prryrodzenia zadarty ku gne, skrci si pod do mocnym ktem na lewo, co nadawao twarry kapitana wysoce niespo-kojny wyraz. Potna broda podkrelaa smieszno i nec mona, n:o-dzieez naiwno tego paskiego noska. Na prno stara si ten kontrast zatuszowa ogromny kolonialny hem, zazwyczaj pokrywajcy gow kapitana. W srogiej rozprawie z malajskimi piratami straci ka-pitan Turnerstick prawe oko. Zastpi je sztucznym, doskonale imituj-cym prawdziwe. (...) Ldowa na wsrystkich wybneach i wszdzie prryswaja sobie po kilka hyrae. Chocia rnorodne sowa tak si pomieszay w jego gowie jak na prrykad szeztki rozbitych pocigw po katastrofie, by niezomnie pnewiadczony, e wada doskonae dziesitkiem tuzinw rozmaitych jrykw i diaektw W czasie podry obaj wdrowcy nie mog narzeka na brak przygd. Statek na ktrym pyn, musi pokona straszny tajfun; szko-dy wyrzdzone przez burze musz by naprawione w najbliszym porcie na jednej z wysp Bonin, wic korzystajc z wolnego czasu Old Shatterhand wybiera si z kapitanem Turnerstickiem na polowanie. Przy okazji ratuje ycie modemu Chiczykowi, naraajc swoje w karkoomnej wspinaczce nad przepaci. Od wdzicznego modzie-ca otrzymuje talizman, ktry pniej okazuje si znakiem tajnej organizacji. Jego posiadanie umoliwia zwycistwo nad band. Znaki takie czsta spotykamy w powieciach Maya i peni one wan rol. Moe to by piercie z napisem silan na omioktnym polu zotym lub srebrnym, po jakim rozpoznaj swoje rangi przemyt-nicy w Kraju srebrnego Iwa, kopcza - spinka z wygrawerowanym 6 toporem z Wwozu Bakanw, czy litery AL w Gum. Czasami posiadanie takiego znaku pozwala na penetracj bandy, a innym razem ratuje z opresji. May w tej powieci pisze tak: W podrach swoich spotykaem si z bandami rnych narodw i byenz nawet ciekawy jak wygldaj rozbj-nicy chiscy ; a w innym miejscu znw: Naleaem do bandy, ktra jak ju wspomniaem miaa stosunki we wsrystkich warstwach spoecznych. Znajdowalimy si widocznie w rkach piratw, ktrry potrafili wcig-nc nas w puapk, prrysyajc swoich ludzi jako mniemanych pnewod-nikw Oczywicie Old Shatterhand ju wczeniej odkry, e czonka-mi bandy s i syn czcigodnego manadaryna, i bonza ze wityni wiejskiej, i prosty rybak. Postpujc chytrze i wypytujc ostronie naiwnego bonz poznaje znaki, za pomoc ktrych rozpoznaj si bandyci: specjalny sposb trzymania filinanki z harbat,

odpowied-ni intonacj przy wymawianiu sw powitania czy inne. I tu dochodzimy do sprawy najistotniejszej, May posuguje si nazwami: bandyci, piraci, ale nie uywa waciwego sowa triada, nazwy znanej obecnie policjom caego wiata i wymawianej przez nieskorumpowanych policjantw z pewnym strachem, a przez wy-dziay do walki z narkotykami ze szczerym obrzydzeniem i nienawi-ci. Czym s triady? Aby odpowiedzie na to pytanie musimy si cofn~ w czasie o tysic lat. W Chinach, ktre zawsze byy targane wojnami z najedcami, wewntrznymi walkami o wadz i lokalnymi walkami o prymat po-midzy wadcami mniejszych czy wikszych obszarw - panowa w przyblieniu od XI wieku p.n.e. ustrj feudalny z elementami niewol-nictwa. ycie ludzkie byo tam zawsze bardzo tanie, prawo zwaszcza na prowicji, daleko od wadzy dawao si nagi zalenie od okolicz-noci, a kary byy niewyobraalnie okrutne. Mieszkacy Pastwa rodka zakadali tajne organizacje, ktre miay rne cele i tak np: Zwizek Ii~iady walczy o uwolnienie Chin spod panowania dynastii Mandurskiej i przywrcenia dynastii Ming. Mia on wiele odamw o rnych nazwach. Biay Latois, istniejcy od XII do XIX wieku broni pocztkowo chopw i drobnych producentw przed feu-dalnym wyzyskiem, pniej by zaangaowany w walkach dynastycz-nych i kierowa powstaniami chopskimi. W setnych latach naszej ery istnia Zwizek tych Turbanw, walezcy o polepszenie doli chopw, a Czewrone Turbany w XIV wieku toczyy wojn z Mongoami. W rnych czasach istniay: Zwizek Starszych Braci, Zwizek Bokserw, Zwizek Nieba i Ziemi, Zwizek Maych Mieczy i wiele innych tego typu stowarzysze. Cae nieszczcie polegao na tym, e niektre z tych organizacji przechodziy z biegiem czasu przeobrae-nia. Zjawisko takie mona zaobserwowa w czasach nam bliszych i zupenie wspezesnych. Na pocztku XIX wieku na Sycylii powstaa Mafia, jako organizacja majca chroni ludno i jej mienie przed grabie dokonywan przez obce wojska i zbjeckie bandy. W krt-kim czasie, zaledwie kilkudziesiciu lat Mafia staa si mafi, czyli organizacj zbrodnicz, powodujc niezliczone nieszezcia ludzkie i wiadomie niszczc spoeczestwo oraz dezorganizujc pastwo przez rozpowszechnianie narkotykw, korumpowanie aparatu wa-dzy i stopniowe obezwadnianie prawa i wymiaru sprawiedliwoci. Zwizki zawodowe w USA, ktre miay zajmowa si obron interesw i praw robotniczych, stay si odskoczni do robienia karier i osigania brudnych zyskw dla ich liderw, niejednokrotnie maj-cych powizania z mafi. Przywdcy innych zwizkw posugujc si demagogicznymi i populistycznymi hasami, dbajc wycznie o was-ne korzyci, dc do osigniecia wpyww politycznych wykorzystuj cynicznie z sytuacj materialn czonkw zwizku, na czele ktrych stoj, ryzykuj nawet destabilizacj pastw w ktrych dziaaj, byle tylko dorwa si do wadzy i napeni swoje kieszenie. Przykadw na tak degeneracj organizacji, majcych pocztko-wo szlachetne cele jest na wiecie wiele. Nic te dziwnego, e i w 8 Chinach wystpio to samo zjawisko. Zwizki o celach spoecznych czy wyzwoleezych przeksztaciy si w organizacje przestpcze o znakomitych strukturach, majcych hierarchi wadzy oraz rzesze czonkw-wykonawcw. Szczyty wadzy yy w luksusie, hierarchia bardzo dobrze, a zwykli bandyci o wiele epiej ni chop, drobny kupiec czy rzemielnik, z trudem utrzymujcy si przy yciu morder-cz prac. W XIX wieku zacza si masowa emigracja chiskiej biedoty do Stanw Zjednoczonych. Wrd tzw. chiskich kulisw przenikny na amerykaski grunt triady, ktre pocztkowo dziaay wycznie w rodowiskach chiskich emigrantw. Pierwszy oficjalny raport o dziaalnoci triady w USA zosta zoo-ny w 1871 roku w San Francisko. Od tego czau zmienio si wiele. Po upadku Czag Kai Szeka i objciu wadzy przez komunistw, niedo-bitki wojsk Kuomintangu pozostay na niedostpnych terenach gr-skich w tzw. Zotym Ti~jkcie, na pograniczu Laosu, Birmy i Chin, znanym z producji opium. Wtedy to triady przejy cay handel tym narkotykiem. Pocztkowo sprzedawano go w stanie surowym,

pniej zaczto produkowa z niego czyst heroin, ktra transportowana jest do USA i do Amsterdamu, skd rozprowadza si j po caej Europie. Zyski triad id w miliardy dolarw rocznie, tote staj si one coraz potniejsze, wypierajc powoli z narkotykowego biznesu mafi. Czonkami najwyszych wadz w triadach s ludzie na bardzo wysokich stanowiskach w przemyle, bankowoci, aparacie poszcze-glnych pastw, z reguy dobrze wyksztaceni, poligloci, majcy na swych usugach armi prawnikw umiejcych manipulowa prawem i znajcych wszelkie moliwe kruczki prawne, zapewniajc bezkar-no ich mocodawcw w razie wpadki. Kiedy modne byy powieci o tym niebezpieczestwie. Auto-rzy (wrd nich i polscy) opisywali najazd tej rasy na Europ. Dzi kady autor powieci sensacyjnych wie, e jedynym prawdziwym nie-bezpieczestwem zagraajcym reszcie wiata ze Wschodu jest biay proszek nioscy ~mier i degradujcy czowieka do roli gotowego na 9 wszystko, pozbawionego wszelkich ludzkich uczu i de narkoma-na. O walce Old Shatterhanda z triad, nieokrzep jeszcze, ale ju majc wszelkie atrybuty dojrzaej organizacji przestpczej, a wic posiadajcej hierarchi wadzy, posugujc si tajnymi znakami i hasami, utrzymujc wszdzie i na wszystkich szczeblach wadz swo-ich oficjalnych wsppracownikw, organizujc wywiad i podlegaj-cych bezwzgldnej dyscyplinie wykonawcw pisze May. Czytelnik nie bdzie zawiedziony. Nowela Kara Ben Nemzi i przemytnicy zostaa napisana w roku 1907, a wic w okresie, kiedy sposb pisania Maya uleg ju pewnej zmianie. W utworach Maya dominuje stylistyka symboliczno-mora-lizatorska, jednak w tym opowiadaniu pisarz wraca do dawnego stylu. Kara Ben Nemzi z pomoc Halefa wykrywa szajk przemytnikw, dziaajcych na pograniczy perskotureckim, ratuje faszywie oskar-onych oficerw stray granicznej i doprowadza do ukarania winnych. Kara jest straszna, zostaje wymierzona jednak nie przez gwnego bohatera czy jego pomocnika Halefa, lecz przez Persw i Ii~rkw. Najwikszy przestpca Abdan Effendi, zostaje ukarany w inny spo-sb. Rozwj wydarze i szydercze uwagi perskiego oficera, poczucie winy i strach przed wykryciem zbrodniczych poczyna powoduje powstanie w jego umyle natrctwa psychicznego, a wewntrzna wal-ka z nim i silny stres prowadz do ataku serca czy te udaru mzgu, a potem zgonu. Sytuacja zupenie prawdopodobna, przy wspczesnym stanie wiedzy medycznej udowodniby j kady lekarz. Trzecie opowiadanie tego tomu- miertelna zemsta, powstao 1893 roku. Prawie do samego koca jest to dzieo zupenie w stylu Maya. Kara Ben Nemzi z wiernym Halefem, przeywaj niebezpiecz-ne przygody, gromi arabskich rozbjnikw i odnosz wspaniae zwycistwo. Wszystko byoby w porzdku, gdyby nie zakoczenie, zawe, ckliwe i zupenie nieprawdopodobne. Jeden z towarzyszy podry, znany nam ju Omar Ben Sadek skada wit przysig krwawej zemsty krwi na szejku wrogiego plemienia, na ktrego roz-kaz i przy jego wspudziale zosta zamordowany i ograbiony bliski jego krewny. w grony wojownik, zobowizany wit przysig do miertelnej zemsty rezygnuje z niej, wzruszony bkitnymi oczami niemowlcia, synka zbjcy. Rezygnuje z zemsty i nie chce nawet okupu za przelan krew, ktbry to okup pozwoliby mu bez utraty honoru wycofa si z zemsty. Pakie zakoczenie jest zupenie niepradopodobne dla dziesiej-szych Czytelnikw, ktrzy widz w telewizji krwawe hekatomby na ulicach miast Bliskiego Wschodu, gdzie arabscy terroryci nie zwra-caj uwagi na to, e gin nawet niewinne dzieci i kobiety z ich wasnej nacji, wane jest tylko, by seria ze smierciononej broni, czy wybuch z samochodu-puapki pozbawi ycia chocia jednego wroga! Idk wic opis rezygnacj i z okupu krwi, grzeszy wielk przesad. Sto wielbdw, ktre mia zapaci zbjca, stanowily dla Omara majtek. Jak niezwykle silna musiaaby by motywacja takiego czynu, wyrze-czenia si moliwo~ci zdobycia bogactwa i sawy? I to wzystko dlatego, e synek zbrodniarza mia bkitne oczy i kilka razy pocign Omara za brod. Jedynym wytumaczenie tego niecodziennego miosierdzia, moe by chyba tylko to, e May drukowa mierteln zemst w Regensburger Marienkalender, czyli Regensburskim kalendarzu Maryjnym.

Tych nowel pisanych na zamwienie byo wicej i wszystkie w podobnym duchu, sawice chrzecijaskie cnoty takie jak: miosier-dzie pobono, umiejtno przebaczania wrogom. W niektrych opowiadanich grzesznicy karani byli szybko i w sposb adekwatny do ich grzechw. Moemy o tym przeczyta na przeylcad w noweli Blizzard,czy Sd na prerii. Oglnie biorc, nowele te s sabsze od innych utworw Maya, stanowi dowd, e pisanie na zamwienie w sposb narzucony przez zamawiajcego, nie czsto wychodzi pisa-rzowi na dobre. A jednak... Przecie na tym wiecie wszystko jest moliwe. Baczny obseiwator ycia codziennego widzi tyle dziwnych i zaska-kujcych przemian wiatopogldowych i politycznych u rnych osb, e nie bdzie w stanie go zadziwi najbardziej nawet niespodziewane przeksztacenie si arabskiego wojownika-jastrzbia w gobka poko-ju! Sporo, dziwnejszych jeszcze przemian widzi o wiele bleej! Mimo tych wszystkich zastrzee miertelna zemsta warta jest przeczytania. Czytelnik ma sposobno jeszcze raz spotka si z Kara Ben Namzim i jego wiernym - na dobre i ze - przyjacielem, Hadi Halefem Omarem. Mam nadziej, e Czytelnicy z zadowoleniem przyjm t ksik, skadajc si z utworw Karola Maya, znanych tylko mocno ju leciwym osobom i chtnie ustawi j na swojej pce. Aleksander Okruciski ^ld Shatterhand i triada Dziwnym, penym czarw i tajemnic krajem s Chiny. Gdyby mo-na byo wznie si tak wysoko, aby jednym spojrzeniem ogarn cay rysunek jego granic, to byyby one podobne do olbrzymiego smoka, ktry ogon swj kpie w Oceanie Spokojnym, jedno skrzydo wyciga a ku lodowym kraficom Syberii, a drugim otula duszne, pene nie-zdrowych wyzieww, dungle indyjskie. Potworne cielsko tego smoka lego nieruchomo na grach i dolinach, na lasach i rzekach, a eb olbrzymi unis si ponad najwysze szczyty, aby odetchn wichrami i nienymi burzami pustyni Gobi i napi si wody z najwyej na kuli ziemskiej pooonego, grskiego jeziora Manasarowar. Nie ma wic w tym nic dziwnego, e Chiny pocigay mnie zawsze i gorco pragnem je zwiedzi. Wiedziaem jednak, e kraj ten jest prawie zamknity dla cudzoziemcw, e potny Syn Sofica, jak zwykle nazywa si cesarza chifiskiego, przed ktrego obliczem czterysta milionw poddanych pada na twarz, niechtnie widzi, jak stopy cudzoziemcw depcz Kwiat Wschodu. Pdk bowiem Chiczycy na-zywaj swj kraj. Wprawdzie pochodziem z narodu, ktry nigdy adnym wrogim czynem im si nie narazi, jestem bowiem Niemcem, jednak wiedziaem, e Chificzycy rwn niechci otaczaj wszystkich obcych przybyszw i czsto surowo ka miakw, ktrzy nieopatrz-nie zapuszczaj si poza granice okrgu dozowolnego im do przeby-wania. Pomimo to ciekawo moja bya tak wielka, e postanowiem skorzysta z pierwszej nadaajcej si sposobnoci, aby znale sijak najbliej tego zaczarowanego kraju, o ktrym syszymy i czytamy tak 15 wiele, a znamy go tak mao. Po krtkim pobycie na wyspach Towarzyskich, gdzie nasz wspania-y Wicher sta czas jaki na kotwicy, pucilimy si w dalsz drog i opynwszy kilka pomniejszych wysp olbrzymiego polinezyjskiego archipelagu, skierowalimy si ku wyspom Mariaskim, za ktrymi le wyspy Bonin, stanowic;e najbliszy cel naszej podry. Te ostatnie przedstawiaj nieliczn grup drobnych, lecz nadzwy-czaj malowniczych wysepek, ktre dziki swemu pooeniu, tu przy wielkiej drodze pomidzy Azj a Ameryk, stay si wanym punktem handlowym, pomidzy tymi kontynentami. Niestety, razem z przyby-ciem ludzi, wysepki te straciy po~tyczny urok i stay si zwyczajnym, pokrajanym na kawaki ogrodem, w~rd ktrego leay wsie, miasta i osady, przepenione przedstawicielami wszystkich krajw i narodw. Kto kiedy przepywa Ocean Spokojny, kto przez dugie tygodnie i miesice szuka znuonym wzrokiem choby drobnego zielonego punktu, na ktrym mgby zatrzyma znuone jednostajnoci spoj-rzenie, ten zrozumie rado rosyjskiego podrnika Liedkego, gdy 28 maja ?828 roku ujrza nareszcie, po dugiej podry grup wysp, ktrych zbadanie naleao do zada jego wyprawy. Dzielny podrnik

dostrzeg wtedy cztery grupy zoone z pojedyn-ezych wysepek, tak licznych i tak blisko pooonych jedna obok drugiej, e wprost trudno je byo policzy. Liedke kaza przybi do najbliszej, okrytej w gbi, poza nagimi nabrzenymi skaami bujn zieleni, z ktrej gdzieniegdzie strzela ku niebu wysoki sup dymu. Podrnik rosyjski przyglda si temu zjawisku ze zdumieniem. Wiedzia, e wyspy s niezamieszkae, e nie posiadaj nawet najdrob-niejszej faktorii, czyli osady, ktra mogaby usprawiedliwia ukazanie si owego dymu. Zacz wic przypuszcza, e na wyspie znajdowa si mog jedynie rozbitkowie, ktrym naley pospieszy z pomoc. W tym mniemaniu utwierdzia go jeszcze dojrzana przez lunet powiewajca flaga angielska. Nie namylajc si dugo, kaza spuci 16 na morze szalup, naadowan wvnoci, rodkami opatrunkowymi i wzmacniajcymi, ktre zgodniaym i prawdopodobnie wycieezo-nym, mogy si przyda i popyn w kierunku dymu. Kiedy zbliono si do brzegu, ujrzano prostopade opadajce w morze wysokie skay, ktrych wierzchoki pokryte byy zielonymi, piknie kwitncymi krzewami. Skay owe otaczay pkolem ma zatok, w ktrej miao na kotwicy stan mg okrt. Dalej na pnoc pomidzy skaami otwierao si wskie przejcie, co w rodzaju natu-ralnego kanau, ktre wprowadzio podrnych do wskiej zatoki. Za jej piaszczystymi brzegami, rozpoczyna si gsty, stary las. l~taj dostrzeono na brzegu dwch ludzi w marynarskich, angiel-skich kostiumach, lecz bosych. Na widok okrtu zbiegli ze skay, gdzie rozpalili ognisko i stojc na brzegu wskazywali miejsce, gdzie naleao wyldowa. Jakie byo zdziwienie rosyjskiej zaogi, kiedy zamiast spodziewanych nieszczliwych rozbitkw, ujrzano dwch zadowolo-nych i umiechnitych ludzi, z minami wadcw i gospodarzy wyspy. Starszy z nich o dugiej, jasniej brodzie by Anglikiem i od trzydziestu lat zajmowa si eglug, nie chcc i nie potrafic nawet rozsta si z ukochanym morzem. Modszy, Norweg by rwnie zapalonym mary-narzem. Obaj naleeli do zaogi Wiliama, wielkiego statku wielo-rybniczego, ktry przed dwoma laty rozbi si tutaj o skay. Na szcz-cie zaoga caa si uratowaa i wkrtce zostaa zabrana na pokad jakiego wielorybnika, ktry przypadkiem zajrza w te strony. Tylko Witrin i Petersen, zachceni urokami wyspy uprosili, aby ich zosta-wiono tutaj, wrd tej cudownej natury, gdzie mogli czas jaki rozko-szowa si spokojnym i samotnym yciem Robinsonw. Gocinni gospodarze zaprosili zaog szalupy do mieszkania, ktre zbudowali sami i ktrym susznie pyszni~ si mogli. Na skraju lasu, pod olbrzymimi drzewami, ktrych spltane z sob gazie tworzyy olbrzymi, gst kopu, sta niewielki domek, zbudowany z desek rozbitego Wiliamsa. Wkopana obok i starannie obramowana ol-brzymia beczka stanowia studnie, a domkowi nadawaa cech uroczej, wiejskiej zagrody. Wprawdzie marynarze przywieli z sob ywno~, ktr przezna-czyli dla prawdopodobnych rozbitkw, lecz uprzejmi godpodarze nie pozwolili dotkn tych zapasw i przyjli goci prawdziwie wspania uczt. Przede wszystkim posza pod n wspaniaa winka, jedna z licznego stada, pascego si niedaleko i oswojonego przez dzielnych samotnikw, potem kilka par gobi, ktre natychmiast nadziano na roen, dalej wiee ziemniaki, orzewiajce melony, ktrych dostarczy zaoony przy domu ogrdek, wiee figi, jagody, wie jaja i rozmaicie przyrzdzone ryby. Na zakoczenie podano aromatyczn herbat, z pewnej dziko rosncej roliny z gatunku laurus sassafras. Osadnicy przyzwyczaili si do niej, a gociom bardzo smakowaa. Ti-oskliwo gospodarzy bya tak wielka, e gdy dostrzegli brak odpo-wiedniej iloci sztucw, wyrobili natychmiast kilka yek z niewiel-kich muszli, ktre osadzili na twardych korzonkach palmowych lici. Widoczne byo, e samotne ycie dobrowolnych Robinsonw wyrobi-o w nich spryt i przedsibiorczo. Wntrze domku sprawiao niezwykle mie wraenie. Wszdzie panowa wzorowy ad i porzdek. Proste meble, sklecone z pak okr-towych, lniy nadzwyczajn czystoci, a porozwieszane na cianach maty dodaway wdziku. Na pkach wida byo kilka uratowanych z Wilimsa ksiek, ktrych zniszczone kartki same mwiy o tym, jak je czsto czytano. Dobrowolnym wygnacom

nie brakowao nawet wiata, gdy zdoano uratowa prawie wszystkie beczki z wielorybim tranem, ktry w zaimprowizowanych lampach pali si doskonale. Wiksz cz wieczoru towarzystwo spdzio przed domem, gdy cudowna, ksiycowa noc spokojnie pozwalaa rozkoszowa si uro-kiem okolicy. Przed switem udano si na wybrzee, gdzie zastano cae gromady wi, wylegujcych si w ciepym piasku i skadajcych tutaj swoje jaja. Z nadejciem wiosny, stworzenia te wyszukuj zwykle jaki piaszczsty brzeg, gdzie urzdzaj gniazda i spdzaj prawie cae lato, po czym w jesieni po wykluciu si modych, udaj si z nimi na pene morze. Zadziwiajca jest doprawdy umiejtno kopania dow przez te niezgrabne i na pozr nieruchawe stworzenia. Samice kopi do dugie, ukone podziemne kanay, skadaj w nie jaja, po czym zasy-puj otwory i wyrwnuj je tak, aby adne wzniesienie lub zagbienie nie zdradzio, gdzie ukryte s drogocenne zalki. W ten sposb pragn widocznie uchroni swoje przysze potomstwo od nienasyco-nego apetytu rozmaitych rabusiw zwierzcych i ludzkich. Co do chciwych krukw udaje im si to niekiedy, nie broni jednak przed winiami, ktre wchem odnajduj podziemne gniazda, a dugimi ryjami potrafi doskonale odkopa i wydoby drogocenne jaja, groc nieraz zagad caej kolonii wi. Doprawdy trudno obliczy ile szkody przynie moe jedno zwierz wprowadzone w rodowisko stworze pierwotnych. Na przykad na Nowej Zelandii bezskrzydy kiwi wygin, nie mogc si oprze przeladowaniom sprowadzonego tam psa. Kot natomiast grozi zupen zagad miejscowej kukuce kakapo, ktra buduje gniazda na najniszych gaziach drzew. Nie tylko ludzie cywilizowani, ale i sprowadzone przez nich tak agodne i nieszkodliwe zwierzta domowe, po przybyciu do dzikich krain, nios krzywd i zniszczenie mieszkacom danych miejscowoci, ktrzy nie umiej si broni przed przeladowaniem nieznanych przybyszy. Ihkie wielkie i silne zwierz-ta, jak niektre gatunki wi, obdarzone silnymi nogami i szczkami, nie umiej walczy z czowiekiem; a przewrcone na grzbiet staj si tak bezbronne, e wystarczy jedno uderzenie noa, aby je pozbawi ycia. Jedyn ich obron jest ucieczka do morza, gdzie ruchy ich nabieraj zrcznoci i sprystoci. Osadnicy wybrzee nad zatok nazwali portem Lloyda. Poniewa Liedke znalaz tutaj wszystko co mu byo potrzebne, postanowi zatrzyma si kilka dni, aby dokona pewnych drobnych, lecz koniecznych reperacji statku. Podczas tego wzgldnego wypoczynku, 19 podrnik bada wysp oraz otaczajcy go wiat zwierzcy i rolinny. Najwicej uwagi powici ptakom, ktrych tutaj byo niezmierne mnstwo odmian, poczwszy od grskich sokow, a do pelikanw, gniedcych si na nabrzenych skaach. Obserwowa rwnie pod-morskie, tajemnicze potwory i zwierzokrzewy. Niektre miejsca wybrzea przedstawiay widok rzeczywicie nie-zwyky. Poprzez krysztaow powierzchni wody wida byo koralowe awice przedstawiajce olbrzymie podwodne lasy, ktrych czubki po-kryte tawym piaskiem wychylay si z wody. Wrd pojedynczych pni widniay morskie rozgwiazdy, holoturie i morskie jee niezwykej wielkoci. Oprcz tego najwspanialsze ryby, dorydy w purpurowych sukniach, z olepiajco biaym szlakiem, jakby z bajki wyjte stworzenia. Wszystko to poruszao si w rozmaite strony, zmieniajc co chwil miejsce to czc si, to rozdzielajc, a tworzc przy tym obraz tak fantastyczny, jaki tylko w tych penych tajemnic, podzwrotnikowych krajach spotka~ mona. Wikszo owych ryb, rakw i krabw stanowia najwykwintniejszy przysmak. Za to wy i jadowitych pazw nie byo na wyspie wcale, a i czworonogi miay tylko nielicznych przedstawicieli, pomidzy ktry-mi pierwsze miejsce zajmoway szczury i pewien gatunek nietoperza, zwanego latajcym niedwiedziem. Klimat tej cudownej wyspy by wprost idealny, nawet w zimie osadnicy nie czuli braku obuwia, a letni upa zmniejszay morskie powiewy.

Zdawao si, e natura wysilia wszystkie swe siy, aby stworzy dla ludzie wymarzony zaktek i wyspy Bonin nie przedstawiayby nic do yczenia, gdyby nie trzsienia ziemi i straszliwe burze, nawiedzajce czsto to ustronie. Orkany rozpoczynajce si zwykle na morzach chiskich lub japoskich, ze straszn si przelatuj nad oceanem, zaczepiajc o lece na ich drodze wyspy Bonin. Woda morska pod-nosi si wtedy wysoko, niby jaka gra piany i z wciekoci rzuca si na ld, zatapiajc nabrzene miejscowoci. Witrin oraz Peterson opucili swoj samotnie razem z rosyjsk 20 ekspedycj i wyspy Bonin zostay oddane na pastw zdziczaym winiom i wczcym si niedwiedziom. Wkrtce jednak dwaj przedsibiorcy, Ryszard Milichamp z Dewonschire i Mateo Mozaro z Raguzy, zebrawszy nieliczne towarzystwo: jednego Duczyka, dwch Amerykanw i kilku wyspiarzy (piciu mczyzn i dziesi kobiet z wysp Sandwich) utworzyli tam koloni, ktr powikszya jeszcze pewna liczba majtkw, zbiegych z okrtw. Kolonici uprawiali ziemi, sadzili ziemniaki, tykwy, kukurydz, pataty, banany, ananasy oraz rozmaite inne owoce i warzywa, ktre rodziy si tutaj w takiej obfitoci, e ich nadmiar coraz czciej sprzedawano zawijajcym tu okrtom. Wkrtce kolonia otrzymaa samorzd. Wadza znajdowaa si w rkach jednego naczelnika i dwch radcw, wybieranych na dwa lata. Wanie ku tym wyspom pospiesznie pynlimy, gdy nagle kapitan wyda kilka zastanawiajcych rozporzdze. - Chcesz omin te wyspy kapitanie? - zapytaem. Pocign powietrze nosem, a twarz mu spowaniaa. - Omin? Wcale mi si to nie umiecha, ale zdaje mi si, e bdzie bezpieczniej, jeeli odsuniemy si od ldu. - Dlaczego? - Prosz wcign powietrze! Nic pan nie czuje? Na prno pocigaem nosem, powonienie moje absolutnie nic mi nie mwio. - Nic nie czuj -rzekem. - I nic pan nie widzi? Objem wzrokiem horyzont. Na pnocnym wschodzie, na szarym kracu widnokrgu niebo pokryo si jakby drobniutk siateczk byszczcych pajczych nici. Na jej najwyszym brzegu znajdowa si may, jasny otwr o niewielkiej rednicy. Wszystko to razem byo tak agodne, tak delikatnie zarysowane, e wydawao si, i powstao pod wpywem jakiej czarodziejskiej rki. Nie przyszo mi nawet na myl, e ta drobna zmiana na niebie moga wpyn na postanowienie kapitana, co do kierunku naszej drogi. - Widz tylko, tam pomidzy wschodem a pnoc delikatne, zaledwie dostrzegalne, cieniutkie kreseczki. - Zaledwie dostrzegalne? - powtrzy ironicznie kapitan. - Zapewne, tak to musi wyglda dla kadego ldowego szczura, ale i nawet dla dowiadczonego marynarza, ktry po raz pierwszy pynie po tych wodach. Ale tutejszemu niebu nie mona dowierza. Ma ono zdradziecki urok, a co kryje to pan wkrtce zobaczysz. - Burz? - Burz?! eby tylko! 1 tak jakby pan porwnywa niedwiedzia z mysz. Oba te stworzenia nale, jeli si nie myl, do jednego gatunku zwierzt, ale wcale z tego nie wynika, eby niedwiedzia mona byo zapa w puapk na myszy. Co podobnego dzieje si i tutaj. Burza i to, czego moemy si spodziewa~, nale do jednego rodzaju zjawisk powietrznych, ale pomidzy uczciw, prawidow burz, a tajfunem jest taka sama rnica, jak pornidzy mysz i niedwiedziem. rSpodziewa si pan tajfunu? - zapytaem przeraony, ale i zadowolony, ii uda mi si ujrzejedno z najstarszych na kuli ziemskiej zjawisk przyrody. - A tak, tajfunu. Za dziesi minut bdziemy go tu mieli. Jest to jedenasty, czy dwunasty, ktry mnie na tych wodach spotyka, znam wic jego zapaszek doskonale. Zawsze posya jakie znaki

o zblianiu si, aden z nich jednak nie jest tak straszny, jak ta przeklta sie na niebie. Mwi panu, Charley, e za pi minut te pikne nici zasnuj cae niebo i zaczn tworzy czarne jak otcha chmury. Za ten jasny otworek zostanie, bo przecie tajfun musi mie jakie drzwi, przez ktre wyskoczy. A teraz uciekaj pan do swojej kajuty i nie pokazuj nosa, dopki pana nie zawoam lub dopki nasz poczciwy Wicher nie stanie gdzie na kotwicy. - To mi si nie podoba, kapitanie! Czy nie mgbym zosta na pokadzie? 22 - Kadego pasaera z obowizku musz umieci w jak najbez-pieczniejszym miejscu. Dla pana zrobi jednak wyjtek, cho jestem pewien, e pierwszy lub drugi bawan zmiecie pana z pokadu jak pirko. -Tiudno mi w to uwierzy, gdy nie pierwszy raz odbywam morsk podr. Jeli si jednak pan obawia, to prosz wzi lin i przywiza mnie do masztu lub gdziekolwiek. - Dobrze! Pod tym warunkiem moe pan zosta, ale jeli maszt zostanie strzaskany to i pan zginie! - Zapewne! Ale wtedy i z okrtu niewiele pozostanie. -Dobrze wic, sam wasn rk przymocuj pana do tego masztu. Mam nadziej, e wytrzyma nacisk wichru i fali. Wybra najmocniejsz lin i silnie mnie przywiza. Na statku tymczasem panowa gorczkowy ruch. Maszty i reje zostay cignite. Wszystko co ruchome przymocowano lub pocho4 wano pod pokad, najmniejszy kawaek ptna zosta zwinity i tylko
!~.

wysoko, pod bocianim gniazdem powiewa samotny agiel pozosta-wiony jeszcze do pomocy sterowi. Wokoo steru rwnie umocowano lin, aby w chwili, gdy sia ludzkich ramion okae si zbyt saba, nie zostawi go na wol wichrw i rozhukanej faii. Wreszcie najmniejsze nawet otwory prowadzce do wntrza, pozatykano starannie i statek stan do walki z gronym nieprzyjacielem. Minlo wanie owo zapowiedziane przez kapitana dziesi minut i orkan wybuchn z niepohamowan si. W jednej chwili zupenie
,

pociemniao, niebo i morze pokryte zostay czerni, fale pluskay niespokojnie, a kada z nich nabieraa okrutnego wyrazu. Zdawao si, e to czarne pantery lub bizony zbieraj siy do gwatownego i miertelnego skoku. w otwbr przez, ktry mia wyskoczy tajfun, powikszy si teraz i lekki czerwonoty dymek pocz si z niego wydobywa. ; Po falach przebieg jaki ostry syk, a zdaleka dolecia jaki guchy dwik niby gos puzonu.

23
- Baczno, chopcy! Nadchodzi! - rozleg si gromki gos kapi-tana. - TrzymaE si lin! Dwik puzonu rozleg si goniej i wyraniej. Na kracu widno-krgu ukazaa si nagle olbrzymia, ciemna masa, niby prostopada ciana z wody, ktr ukryty za ni orkan pdzi wprost na nas z niewypowiedzian szybkoci. W sekund pniej rozleg si huk, jak ze stu oblniczych armat i w tej samej chwili caa ta masa spada na nas w swych straszliwych objciach. - Wytrzymaj mj dobry poczciwy Wichrze! Wytrzymaj! - sze-pnem w duchu i jakby na to wezwanie dzielny statek wysun naprzd swj dzib, a po chwili wynurzy si cay z czarnej otchani. Morze zmienio swj wygld. Olbrzymie bawany przelatyway nie-ustannie przez pokad. Jeszcze jeden uciec nie zdoa, kiedy nadcho-dzi drugi, groniejszy, nie dajc mi nawet monoci zapania tchu. Wokoo mnie wszystko huczao, szumiao, grzmiao, wiszczao w prawdziwym piekielnym chaosie i zdawao mi si, e we mnie te szaleje straszliwy tajfun, bo krew huczaa mi w yach, puls wali jak mot, a nerwy dygotay.

Kapitan trzyma si jedn rk liny, drug za pochwycil tub, za pomoc ktrej wydawa rozkazy, lecz trudno byo mu przekrzycze ryk burzy. Zaoga z ca uwag suchaa kapitana i z nadzwyczajnym wysi-kiem wypeniaa jego rozkazy. Patrzyem z podziwem i szacunkiem na t gromadk dzielnych i miaych ludzi, ktrzy bez wahania stawali do walki z rozszalaym ywioem i rzucali si zawsze w t stron, skd grozio najwiksze niebezpieczestwo. Nigdy dotychczas nie zdawa-em sobie sprawy z ogromu ich pracy i dopiero w tej strasznej chwili, poznaem ile wymaga ona odwagi, przytomnoci umysu i powice-nia. Ii~zej majtkowie stali przy sterze, ale pomimo wszelkich wysikw nie mogli nim ruszy i musieli uy~ liny. Bawany biy z tak si, e zdawao si, i lada chwila zatopi 24 bezbronny statek. Gwny maszt, do ktrego byem przywizany, chwia si jak wta trzcina. Okienko na niebie zamkno si zupenie, otoczya nas czarna noc i tylko biae piany na szczytach bawanw odznaczay si janiejszymi plamami. Orkan szala dalej z niezmienn gwatownoci. Po raz pierwszy w yciu widziaem tak straszn walk ywiow i zdawao mi si wprost niepodobiestwem, aby ta drobna upina, na ktrej si znajdowaem, moga wytrzyma ten nieustajcy napr wo-dy. Bariera otaczajca pokad zostaa rozbita i powana przez fale, zniko rwnie wszystko co byo sabiej umocowane, statek trzs si i chwia na wszystkie strony. Nagte nastpia chwita dugiej, mczcej ciszy, wrd ktrej syszaem tylko bicie wasnego serca. -Baczno, chopcy! - rozleg si ostrzegawczy gos kapitana. - Zaraz uderzy z podwjn si. Zaledwie przebrzmiay te sowa, a straszliwa byskawica rozdara powietrze i piorun z oguszajcym hukiem spad w wod. Jednocze-nie wszystko si zakotowao. Bawany podniosy si nad najwyszy maszt i z niewypowiedzian si uderzyy na statek, ktry pochyli si i zakrci jak fryga. Krzyk rozpaczy i miertelnego przeraenia rozleg si wokoo i poczywjeden akord z oguszajcym trzaskiem, hukiem i zgrzytem, po czym wszystko ucicho i tylko fale uderzay niespokoj-nie o boki okrtu. - Maszt zamany! - krzykn kapitan. - Przecinajcie liny! Na lito bosk przecinajcie liny! Prdzej! Pod ciarem masztu statek silnie pochyi si na bok i grozia mu wywrotka. Rozlegy si uderzenia siekier. Fale zaleway pokad i pracujcych gorczkowo marynarzy. - Prdzje, dzieci! Prdzej, bo zginiemy! - woa kapitan Iizrner-stick. Szybko uderzenia podwoia si i po chwili statek wyprostowa si zwycisko. Jednoczenie jakby na skinienie czarodziejskiej rki, bawany 25 opady i tylko drobniejsze fale z szumem i szelestem biy o boki statku. - Hej, chopcy! Jak tam na tyle! - krzykn Turnerstick. - Dobrze, kapitanie! - Tym lepiej! Rozwijajcie agle! Bdziemy ich teraz potrzebowali, bo tajfun ju przeszed! Kapitan zbliy si do mnie. - I co, panie Charley, yje pan jeszcze? - lioszeczk! - A wic niezupenie? Wierz. Musiae si pan porzdnie nay-ka sonej wody. Czy odwiza pana? - Tak, prosz! Czy burza rzeczywicie ju przesza? - Naturalnie. Ten przeklty tajfun rwnie szybko przechodzi jak przychodzi. Ale tym razem da nam porzdnie w ko. Morze uspokoi si dopiero za kilka godzin. Utracilimy przedni maszt i ster, ale moemy dzikowa Bogu, e przynajmniej wszyscy ocaleli. Odwiza mnie. Byem tak saby i wyczerpany, e z trudnoci mogem utrzyma si na nogach. Chmury tymczasem

przerway si w kilku miejscach, robio si coraz janiej i wreszcie ukazao si wspa-niae sofice. Pokad przedstawia obraz kompletnego zniszczenia, wrd ktre-go uwijay si postacie przemoczonych majtkw. Obaj z kapitanem zeszlimy na dolne pitro, aby zobaczy czy burza nie zrobia tam jakiej szkody. Skady przedstawiay rwnie rozpaczliwy widok. Becz-ki, paki i bele w staraszliwym nieadzie leay porzucone jedne na drugich, tworzc prawdziwy chaos i tarasujc drog. Z trudnoci dao nam si odsun najbliej stojce i lece adunki, i przedosta si do rodka. Zaledwie jednak kapitan rozejrza si wkoo, gdy nagle odsun mnie gwatownie i szybko pobieg na gr. - Co si stao? - Woda w skadzie! Zrobia si widocznie dziura, niebezpieczna dziura! Nie tracc czasu, wyznaczy natychmiast do pomp ludzi, do ktrych 26 i ja si przyczyem. Zacza si gorczkowa praca. Po chwili wy-pompowalimy wod na tyle, e ciela okrtowy mg znale dziur i jako tako j zaata. Tymczasem na grze druga cz zaogi pracowaa nad uprztni-ciem pokadu. Ustawiano maszty, wizano liny i poprawiano zepsut balustrad. -I~raz popyniemy wprost do portu Lloyda, - rzek kapitan. - Czy to daleko std? - Nie wiem jeszcze, gdy nie sprawdzaem, gdzie obecnie jeste-my. I~n przeklty tajfun krci nas w kko. Musi pan wiedzie~, Charley, e ten otrzyk nie jest w niczym podobny do porzdnej burzy, ktra dmie w jednym kierunku. On pozwala sobie przybywa z wszy-stkich stron od razu, a tak krci i wierci, e po jego odejciu trudno mie pojcie, gdzie si czowiek znajduje. Tym razme zdaje mi si, e krcilimy si w niewielkim kole, spodziewam si wic, e przed noc staniemy w porcie. - Ib doskonale, chocia zdaje mi si, e wyspy Bonin podczas tajfunu nie s zbyt bezpieczne. - Chtnie bym je omin, ale w naszych warunkach jest to niemo-liwe. Dziura zaledwie zaatana, masztw nie mamy, a wewntrz wszystko porozbijane. Prawdopodobnie bdziemy musieli zatrzyma si w porcie cokolwiek duej, aby doprowadzi Wicher do dawnego stanu. Bdzie si panu nudzio, panie Charley. - Nie przypuszczam kapitanie. - Z pewnoci! Nie ma tam ani sal koncertowych, ani teatrw, ani bibliotek, ani nawet gazet. Polowanie nie da nam rwnie adnej przyjemnoci, gdy nie ma tam adnych dzikich zwierzt. - Owszem, kapitanie. S dzikie kozy, zdziczae winie, lwie i cae mnstwo wodnnego ptactwa. - Czy by moe? - Zapewniam pana, e tak jest. - Doskonale! W takim razie mam nadziej, e zabij z tuzin kz, 27 z mendel wi, kop lwi i chocia par setek pingwinw. Rozemiaem si mimo woli. - Czy pan naprawd przypuszcza, e w tych szerokaciach znajdu-j si pingwiny? - A dlaczego by nie, skoro bywaj gdzie indziej?I~ poczciwe ptaki s nadzwyczaj tuste, a przy tym tak ograniczone, e dopiero wtedy myl o ucieczce, kiedy je ju kto trzyma za kark. Poczciwy kapitan Frick rurnerstick weale nie by zapalonym my-liwym. Nie przez tchrzostwo, bro Boe, nie ba si on ani ludzi, ani zwierzt, ale dla pewnej swojej waciwoci, ktrej pozby si, pomimo dobrych chci nie umia. Pi kapitana spadaa zawsze tam gdzie j posya, kule jednak wcale sucha go nie chciay i z pewnoci jeeli mierzy na wschd lub poudnie, leciay na pnoc lub na zachd. Nic wic dziwnego, e umiechao mu si polowanie na pingwiny, gdzie wobec atwowiertnoci tych stworze ezciej si ma do czynienia z kijem, ni ze strzelb, i e szczerze aowa, i na wyspach Bonin nie ma tych ptakw. A yj one przewanie w strefach zimnych i lodowatych.

Wieczorem ujrzelimy wysp Peel, najbardziej wysunit na poud-nie z caego archipelagu Bonin, na ktrej zarazem znajdowa si gwny port. W p godziny potem wpywalimy ju do przystani. Kapitan mia zupen racj, twierdzc, e tajfun dziaa tylko na nie-wielkiej przestrzeni, gdy tutaj morze byo zupenie spokojne i nie przedstawiao ladw nawet najmniejszych wstrzsw. Patrzylimy na to z zazdroci, porwnujc niedawno przeyte straszne chwile z widokiem rozkosznego spokoju, jaki przedstawia port Lloyd. Nie bawic si w adne formalnoci, zarzucilimy kotwic jak najbliej brzegu, po czym kapitan kaza wywiesi amerykask bander i wy-strzaem armatnim da zna o swoim przybyciu. Poniewa podczas burzy stracilimy obie szalupy, przeto kapitan uda si na ld w maej dce, w ktrej mogy si pomieci zaledwie cztery osoby. Nie potrze-buj chyba dodawa, e pomidzy nimi znajdowaem si i ja.

28
Mieszkacy przyjli nas bardzo uprr.ejmie, speniajc wszystkie nasze yczenia. Podczas kolacji kapitan nie mg powstrzyma swojej ciekawoci i zwrciwszy si do jednego z wyspiarzy zapyta powanie: - Powiedz mi pan, jak si tutaj przedstawia sprawa polowania? - Bardzo dobrze, - brzmiaa pocieszajca odpowied. - Na co si wic tutaj poluje? Na pingwiny? - Nie. - Na foki? - Nie. - A wic moe na lwy morskie? - I to nie. Kapitan widocznie za wszelk cen pragn polowa z kijem, wi-dzc jednak, e to go ominie, zapyta z lekka zawiedziony: - A wic co wy tutaj macie za zwierzyn? - Kozy, swienie, wie, ptactwo i latajce niedwiedzie. - Pam do licha! Czy by moe?! Jak yj, nie syszaem jeszcze, eby niedwiedzie mogy fruwa~ w powietrzu! A moe ten gatunek wyglda inaczej, ni ten, ktry przyzwyczailimy si nazywa niedwiedziami? Ja znam tylko niedwiedzie biae, szare, brunatne i czarne, ale latajcych niegdy nie widziaem. Hej Charley, pan jest przecie uczonym przyrodnikiem naszej wyprawy, powiedz mi, co to za dziwo? - Pteropus ursinus - odrzekem z powag. - Perotus purgilus! Co to jest? Po jakiemu si to nazywa? Jzyk IP mi si na tym poamie, zanim zrozumiem. - A wic powiem panu wyranie, jest to nietoperz. - Nietoperz? A to dowcipne, eby z nietoperza zrobi niedwiedzia. Jakiej wiekloci bywa ten olbrzym? - Ma osiem do dziesiciu cali dugoci, a przy rozpostartych skrzydach do trzech stp szerokoci. yje przewanie na wierzcho-kach wachlarzowych palm i naley do tych nielicznych rkoskrzyd-ych, ktre pi w nocy, a w dzie szukaj poywienia. - Poniev~a ja czymi to samo, wic pewnie te nale do tych paroges purgatus czy jak ich pan tam nazywa. Z tym ws~stkim wol trzyma si kz, wi i wi. Chocia polowanie na kozy to dziecinna zabawka, nieprawda, panie Charley? - Nie taka znw dziecinna, a chwilami nawet dosy niebezpieczna. Przypomnij pan sobie gemzy! Tutejsze kozy s rwnie dzikie, a skay bardzo strome i kamieniste. -I~k, no to stanowczo wybieram wie. Pan wie, e nie jestem amatorem wspinania si i wol spokojnie robi~ pidziesit wzw po rwnej powierzchni, ni trzydzieci pod gr lub z gry.

Idk, jestem zupenie zdecydowany i wybieram wie, ktre nie wymagaj tyle zachodu, a nadto dadz nam wyborn zup, za ktr samokosze po restauracjach pac bajoskie sumy. - To bdzie cokolwiek trude, kapitanie - zamiaem si wesoo. - A to dlaczego? Przecie pan sam mwi, e tych zwierzt jest tutaj caa masa! - Oczywicie, ale nie zrobisz pan z nich tego, co powszechnie jest znane pod postaci zupy wiowej. - No, tego to ju zupenie nie rozumiem! Czy nie moe pan mwi janiej? - Oczywicie, to co jadamy pod postaci zupy wiowej, jest tylko zwyczajn imitacj nie majc z wiami nic wsplnego, tymczasem tutaj moemy mie tylko prawdziw zup wiow. - Brawo, Charley! Chyl czoa przed pask wiedz i znajomoci natury oraz zupy wiowej! ebymy tylko znaleli jaki porzdny okaz. Rozmowa prowadzona bya gono, tote po chwili zjawi si przed nami jeden z wyspiarzy i ofiarowa si, e zaprowadzi nas w takie miejsce, gdzie na pewno znajdziemy wicej ni jednego wia. Noc bya cicha, ksiycowa, a takjasna i ciepa, wonna i rozkoszna, e nie zawahalimy si ani minuty i poszlimy za przewodnikiem przez palmowy lasek, kierujc si ku niewielkiej samotnej zatoce.

30
Miejsce to, idealnie ciche, otoczone byo krzakami dzikich 6g i jakby stworzone do tego rodzaju polowania. Ukrylimy si za krzakami i zwrcilimy oczy na morze. Wkrtce ukazay si dwa potne okazy, ktre po chwili wypezy na brzeg i skieroway si wprost ku nam. Pozwolilimy im podej stosunkowo blisko, po czym uzbrojeni w kije, jednym silnym uderzeniem przewr-cilimy zwierzta na grzbiety. Nie byo to zbyt atwe zadanie, gdy wiksze zwierze musiao way okoo trzysta funtw, mniejsze za niewiele mniej. - Co teraz? - zapyta kapitan, patrzc na pokonane zwierzta. Wyspiarz, ktry zupenie biegle wada angielskim, pokrci gow i rzek: ~i - Radzibym panu, zostawi je w tej pozycji do rana. Uciec nie mog w aden sposb, rano wic przyle pan ludzi, ktrzy zabior je na statek. - Wcale mi si to nie podoba, - odrzek kapitan, ktry przy caej swojej zewntrznej szorstkoci, mia bardzo dobre i wraliwe na cudz niedol serce. - W takim razie, te biedne stworzenia bd ca noc przebyway w takim okropnym strachu, jakiego nikomu bym nie yczy. Wolabym je zabi natychmiast, eby si nie mczyy. Szkoda, e nie mamy ze sob strzelb, monaby im wpakowa po kulce i byby koniec. - Mona to zrobi inaczej, -odrzekem. - Czy nie ma pan noa? - zwrciem si do przewodnika. Wyspiarz wycign dugi, ostry n i dwoma silnymi uderzeniami pozbawi obydwa zwierzta gw. - I~raz zaniesiemy je na statek! - zawoa kapitan i podnis wikszego z nich. Jednak po dwch krokach upuci zwierz na piasek. -1dm do diaba! - zawoa zdumiony. -I~ bestia way wicej, ni nasza dua kotwica! Doprawdy musimy je tutaj zostawi! Tym razem przewodnik by innego zdania. Swoim ostrym noem 31 ci kilka grubych gazi, ktc5re v~yrwna i wygadzi tak, e utworzyy zupenie prawidowe waki. Waki te wsun pod skorupy wi i po nich zacz z atwoci przesuwa cikie zwierzta. Pomagalimy mu energicznie i w ten sposb, wsplnymi siami docignlimy nasz zdobycz do miejsca, gdzie oczekiwaa nas dka. Majtkowie, ujrza-wszy nas, zapalili pochodnie

i wyskoczyli na brzeg, aby pomc w holowaniu ciaru. Przy tej pracy, kiedy podniesiono oba zwierzta, aby je przenie do dki, wiato pochodni pado na ich grzbiety. - Stj! - zawoa kapitan. - Co to jest? Pd zupa wiowa ma na sobie od razu talerz! Pochyliem si zaciekawiony i ujrzaem na grzbiecie wikszego wia, w samym rodku tarczy owane, zupenie prawidowe wgbie-nie o troch podniesionych brzegach, podobne rzeczywicie do tale-rza, a raczej do niewielkiego pmiska. - Patrzcie! Wkoo s jakie znaki, a raczej litery! - zawoa kapitan, ktry przyglda si temu zjawisku z nadzwyczajn ciekawo-ci. - Ale kto zrozumie te hieroglify? No, Charley, rozwie pan t zagadk? Kazaem lepiej owietli wgbienie i przekonaem si, e bya to miseczka z pewnego gatunku brzu, jaki tylko Chiczycy i Japoczycy umiej wytapia, a ktra zostaa wpuszczona w nacit skorup -wia i tam umocowana. Co do owych znakw, byy to japoskie litery, skadajce si na dwie nazwy, umieszezone jedna pod drug. - Sen-to i I~ifurissima. - przeczytaem. - Co to znaczy? - zapyta zaciekawiony kapitan. -l~ifurissima, to jedna z wysp japoskich, niekiedy jednak tym mianem, nazywaj cay archipelag Oki, skadajcy si z siedemdzie-siciu pojedynczych wysp. - Dobrze! A co znaczy ten drugi wyraz? - Sen-to jest imieniem sto dwudziestego japoskiego mikada, ktry panowa od 1780 do 1817 roku, jeeli si nie myl. - A co mikado moe mie wsplnego z t zup wiow?

32
- wie odznaczaj si dugowiecznoci. Ot, chcc si prze-kona, jak dugo rzeczywicie lw moe y; api mode wie, zaznaczaj im grzbiety w taki czy inny sposb i znowu puszczaj wolno. Zdaje si, e wie lubi przedsibra dalekie nawet podr, lecz powracaj zwykle na stare mieci. Co do tego wielkoluda, to nie ulega wtpliwoci, e by on kiedy zapany naT~ifurissimie i jako dat wyryto na nim imi panujcego wtedy mikada. Moe wic pan atwo obliczy ile mniej wicej lat ma ten okaz. -Uprzejmiedzikuj. Wcaleniejestemzachwyconytwiadomo-ci, e mam je~ tak dziewidziesicioletni zup. Odbiera mi to wszelki apetyt, gdy zdaje mi si, e w smaku poczuj ten powany wiek. Rzu~cie go do odzi! Jeli kiedy spotkam si z jakim mikado, to mu ofiaruj ten talerz. - Niech go pan mnie ofiaruj kapitanie. Z przyjemnoci wcz go jako kolejn pamitk do moich zbiorw. - Chce pan mie pamitk? Po kim? Po wiu, czy po mikadzie? - Po jednym i drugim. - A wic we go pan sobie. Moesz wzi nawet ca skorup, gdy mnie chodzi tylko o zup. Nastpnego dnia mieli~my duo roboty na Wichrze, gdy uszko-dzenia trzeba byo reperowa z zewntrz i z wewntrz. Byo to zadanie trudne, gdy w porcie Lloyd nie byo dokw i ca prac naleao wykonywa pod wod. Wobec tego robota postpowaa wolno. Lu-dzie nie mogli dugo utrzyma~ si pod wod i zmieniali si co chwila. Dziwna i trudna do wytumaczenia jest okoliczno, e majtkowie, z wyjtkiem naturalnie tych, ktrzy koczyli szko marynarki, s zwyk-le zymi albo nawet adnymi pywakami. Widziaem takich, ktrzy na zupenie zniszczonym i wprost gotowym do zatonicia statku czuli si zupenie bezpiecznie, a nie mogli si zdoby na odwag, by przepyn wpaw choby najmniejsz przestrze. Przy obiedzie, ktry skada si przede wszyskim z zupy wiowej, kapitan zrobi mi bardzo mi propozycj.

33
- Jak pan myli, Charley, czy te dzikie kozy warte s zachodu? -Jestem o tym przekonany. - W takim razie we pan strzelb i chodmy. Musimy przynie chociai jedn. - licznie kapitanie, ale nie tutaj. Zapolujemy na wyspie Staple-ton. - Dlaczego? - Bo tam jest mniej ludzi, a znacznie wicej zwierzt. - Wic zapolujemy tam. - Czy wemiemy kogo ze sob? - A po co? Nasi chopcy nie znaj si na polowaniu i tylko by nam wyposzyli zwierzyn. Chod pan, sami si z tym uporamy. Z czytanych nieraz opisw wiedziaem, e Stapleton naley do wysp niezmiernie grzystych i skalistych, z dowiadczenia za nabytego podczas licznych wycieczek grskich, przekonaem si jak nieocenio-ne usugi oddaje podczas tego rodzaju wypraw mocny sznur i gralski kij. To te przed wyruszeniem postanowiem zaopatrzy si w obie te rzeczy. Moje lasso byo stokro lepsze i mocniejsze od najmocniej-szego sznura, pozostawa wic tylko do zdobycia kij. Na szczcie znalazem grub odyg bambusa, ktr kazaem oku na poczekaniu, dodajc na zakoczeniu ostry szpic, a u gry zagity hak. Kapitan Iizrnerstick otworzy ze zdziwienia oczy, ujrzawszy mnie w ten sposb uzbrojonego. - Co to za maskarada, Charley? Czy chce pan powrozami i kijami zabija kozy? - Jestem strzelcem alpejskim, kapitanie! - odpowiedziaem z godnoci - Strzelcem alp.., nie rb pan artw i wyrzu cay ten ekwipunek przez burt! - Ani myl. Zobaczy pan jak mi si to przyda. Z tymi sowami usadowiem si w odzi. Kapitan poszed za moim przykadem i w milczeniu wzilimy si do wiose. Mielimy przed 34 sob czterogodzinn drog i musielimy si spieszy, aby nie przyby za pno. Na szczcie morze byo spokojne, a wiatr pomylny mogli-my wic postawi agiel, co nam niezmiertnie uatwio wiosowanie. IYzymalimy si cile kierunku pnocnego, zostawiajc na boku malownicze wzgrza wysp Peel i Buckland i nareszcie wyldowalimy w wskiej zatoce wrzynajcej si gboko pomidzy skay, otaczajce wybrzea wysp Stapleton. - Patrz pan, Charley! Bdzie na pewno po dwie na kady strza-rozemia si kapitan, wskazujc palcem ku grze. Rzeczywicie wierzchoki ska byy literalnie pokryte dzikimi kozami, ktre pasy si tutaj spokojnie, nie zwracajc na nas najmniejszej uwagi. Wycignelimy dk na ld i starannie umocowalimy, aby nie porway jwody nadchodzcego przypywu, ktry tutaj dochodzi d0 tTZeCh StbpwySOko~.l,po c~ymo~oc-z.~~~my g ~wse~a czk. , Wyspa przedstawiaa typowy alpejski krajobraz, ze spiczastymi z bat mi lub prostopadymi grami i skaami. Mj bambus oddawa y wysokoci do energicznie, mi nieocenione usugi, wdzieraem si na podczas, kiedy idcy za mn kapitan musia uywa rk i ng, aby utrzyma nalen rwnowag. Nareszcie zatrzyma si wyczerpany i sapic jak miech kowalski, zawoa niecierpliwie: - Zatrzymaj si pan, Charley! Czy chce si pan dosta po tych przekltych grach na ksiy? Spjrz pan na t dolin pod nami, ile tam zwierzyny! Jeeli zejdziemy, to jestem pewien, e od jednego strzau przynajmniej pi wywrci kozioka. - Przecie ja wanie kieruj si do tej doliny.

-Do... tej... doliny? Posuchaj pan, Charley, jeden z nas musi mie zajczki, pan albo ja. Chocia musz si panu przyzna, e wszystkie swoje klepki czuj na miejscu. Jak pan chce zej do doliny, drapic si nieustannie w gr? Mimo woli rozemiaem si. - Powiedz mi kapitanie, co pan ma zamiar robi w dolinie?

35
-Jak to, co mam zamiar robi? Chc mie dobr kolin na obiad! - Bardzo piknie! Sprbuj wic j pan zdoby: Dam panu dziesi dolarw za kad koz, ktra pozwoli si panu zastrzeli. - Chce pan przez to powiedzie, e nie potrafi strzela? - Nie chc tylko zwrci pana uwag, e masz je wszystkie pod wiatr. - Pod wiatr? Daruj mi pan, Charley, ale doprawdy paska znajo-mo przyrody, tym razem zawioda pana. Jaka tam gupia koza ma si zna na wietrze. Bd pan pewien, e ani myl drapa si na t cian. Niech pan robi co chce, ale ja nie mam wcale zamiaru wraca na statek z rozbit gow. Zwrci si rzeczywicie ku dolinie i puci naprzd, sapic i dyszc z gniewu. Nie miaem wyboru. Nie chcc popsu tak wietnie zapo-wadajcego si polowania, musiaem go zostawi wtasnemu losowi, tym bardziej, e maa nauczka poczciwemu kapitanowi moga si tylko przyda. Nie namylajc si dugo wdrapaem si na stromy wierzchoek, ktry z drugiej strony agodnie spada w dolin. Za pomoc mego bambusa, ktry suy mi do utrzymywania rwnowagi na stromych pochyociach, przedarem si pomidzy skaami, a do wwozu sta-nowicego wyjcie z doliny i znajdujcego si wprost tego wyjcia, ktrym zbieg niecierpliwy kapitan. Tutaj ukryem si za wystajcym odamem skalnym i przygotowawszy mj ulubiony kilkunastostrzao-wy sztucer, ktry wziem zamiast dubeltwki, stanem na czatach. Nie czekaem zbyt dugo, gdy jakie dwie minuty po przybyciu usyszaem galopujce w moj stron stado. Niedaleko ode mnie dolina skrcaa pod ktem, tote zwierzta nie domylajc si z tej strony niebezpieczestwa, biegy wprost na mnie. Nie tracc ani chwili oddaem sze strzaw, jeden po drugim i sze kz pado nieywych, reszta za w penym galopie umkna w gb wwozu. Chciaem wanie wyj z kryjwki, gdy nagle usyszaem ttent, sapa-nie i gwizdanie, jakby z dziesiciu lokomotyw, ktre zatrzymao si 36 przy zabitych kozach, a jednoczenie czyj zdumiony gos zawaa: - Do miliona rekinw, co to jest? Kto pozabija te kozy? Wyszedem z ukrycia i miejc si serdecznie odrzekem: -Ib ja, kapitanie,jeli oczywicie nie ma pan nic przeciwko temu? - Pan? Skd si pan tu wzi? Poczciwy kapitan tak szeroko otworzy usta, jakby ze zdumienia chcia pokn owe rekiny. - Z gry, z tych wysokich ska - odrzekem z umiechem. - Wszak obiecaem panu dziesi dolarw za kad zabit koz. Ile mam panu zapaci? Twarz jego przybraa wyraz komicznego zakopotania. - Doprawdy panie Charley, te sworzenia drapny, zanim zdy-em wywiesi nieprzyjacielsk chorgiew, rozpuciem wic agle i sapic, jak wczorajszy tajfun popynem za nimi. Czy miaem czas biegnc i chwytajc dech, nabija strzelb, mierzy i strzela. Panu si zdaje, e marynarz powinien szev razy tyle zrobi, co kady inny ~miertelnik! - Czy ja wymagam, aby pan mia trzydzieci sze zabitych kz ? - Trzydzieci sze? Skd pan znowu wzi t liczb?

-Tutaj mamy sze moich, a poniewajak pan sam to powiedzia, wymagam od pana sze razy tyle, co od siebie, pytam wic o trzydzie-ci sze. - Zapewne, rachnek zgadza si doskonale, - odrzek, patrzc to na swoj bro, to na lece kozy. Powiedz mi pan, Charley, czy te zwierzta rzeczywicie znaj si cokolwiek na wietrze? - Naturalnie. Maj one wch tak delikatny, e z pewnoci poczu-y pana wczeniej ni zobaczyy lub usyszay, chocia jeste pan do pokanej budowy, a paskie gardo sapie tak, e je z daleka sycha. - A czy mam si d1a jednej gupiej kozy zadusi. T mi si wcale nie umiecha. Komu si moje gardo nie podoba, niech... niech... By tak zagniewany, e nie mg dobra sw dostatecznie maluj-cych jego oburzenie. miaem si serdecznie, widzc jednak, e go to 37 pobudza do wikszego gniewu, powstrzymaem wybuch wesooci i wycignem ku niemu rk. - Nie gniewaj si kapitanie, przecie to tylko art. Mamy tutaj sze piknych okazw, przypuszczam wic, e nam to na dzisiaj wystarczy. - 1~k? I~k pan myli? A co powiedz na statku? - rzek, spoj-rzawszy ponuro. - Powiedz, e to wszystko zabi pan Charley, a kapitan jest starym niedog. Niech mnie rekin poknie, jeeli rusz si std nie zabiwszy szeciu kz. Idk, przynajmnie szeciu. Poniewa wiem teraz, e te zwierzta znaj si na wietrze, bd si pilnowa, aby mnie nie poczuy. Czy pan zostaje, czy pjdzie ze rnn? - Naturalnie, e pjd, tylko musz pana prosi o chwileczk cierpliwoci. - Dlaczego? Ja nie mam czasu do stracenia, gdy inaczej te gupie kozy ujd tak daleko, e ich do koca ycia nie dogoni. Rozemiaem si znowu. - Czy pan rzeczywicie przypuszca, e kozy mona dogoni? Nie, kapitanie. Pom mi pan przenie te kozy pod krzak i zabezpieczy je kamieniami, a potem zaprowadz pana w inne miejsce, gdzie bdziesz mg strzela do woli! Kapitan nic ju nie odrzek i w milczeniu pomg mi przenie zdobycz w bezpieczne miejsce. Potem zaczlimy si wdrapywa na wysok gr, aby atwiej rozejrze si po okolicy. Droga bya trudna i kapitan ustawa coraz bardziej. W kocu zatrzyma si i rzek sabym gosem: - Zatrzymaj si pan chwilk, albo daj mi pan swj bambus, bo ju mi si nie staje! - Przecie miaem go wyrzuci za burt? - Ba! A czy to ja nawczyem si tyle po wiecie, eby wszystko wiedzie, co na co si moe przyda? Doskonale wprowadzam statek do portu, doskonale nim kieruj, ale jak yj nie wiedziaem jeszcze, eby kapitan marynarki musia umie~ drapa si po skaach, jak dzika 38 koza. Ale zaogo! Dalej na pokad i w drog! Przy pomocy bambusa wspinanie poszo o wiele atwiej i szybciej. Wkrtce dosignlimy wierzchoka i po drugiej stronie gry ujrzeli-my w dolinie olbrzymie stado, skubice spokojnie traw. Kapitan, jak poprzednim razem chcia uderzy na nie wprost, lecz zatrzymaem go tumaczc niepraktyczno~ takiego sposobu walki. - Poczekaj, kapitanie. W ten sposb znowu wystraszy pan wszy-stkie kozy. Zejd pan tdy, na prawo, spadek jest bardzo agodny i stafi pod tym drzewem. Ja pjd na lewo uderz na kozy i popdz je wprost na pana. Moesz wtedy strzela ile dusza zapragnie. - Dobrze to mi si nawet podoba. Pamitaj pan, e w przecigu piciu minut musz koniecznie mie sze sztuk. - Chce pan dwoma kulami pooy sze sztuk? -Musz! Moja lankastrwka bije znakomicie, kada wic kula musi przedziurawi dwie kozy. - To chyba bdzie troch trudne? We pan lepiej mj sztucer. Jest nabity i ma pan dwadziecia pi strzaw do rozporzdzenia. -No tak, to czysty zysk. Daj mi pan to wspaniale narzdzie i naucz jak si nim naley posugiwa. Objaniem mu budow sztucera, po czym zabrawszy jego strzelb, puciem si w swoj drog.

Znalazem si na miejscu znacznie wczeniej ni kapitan, ktrego szeroka posta dugo jeszcze bdzia pomidzy grami, zanim stana na umwionym miejscu. Ujrzawszy go pod drzewem z broni przygotowan do strzau, pucilem si wprost na niedomylajce si niczego zwierzta i wy-strzeliem. Pierwszy strza powalijedn koz, drugi ugodzi nastpn, lecz nie zrobi jej widocznie zbyt wielkiej krzywdy, bo zerwaa si natychmiast i z sobie tylko przynalen zwinnoci wdrapaa si na te same skay, z ktrych my przed chwil zeszlimy. Pozostae zwierzta poderway si rwnie i rzuciy w stron mego dzielnego przyjaciela, ktry wyczekiwa na nie z niecierpliwoci.

39
Dopuci je na odlego~ czterdziestu krokw, podnis bro, lecz ku memu wielkiemu zdumieniu nie strzela. Biegnc za kozami dawaem mu znaki, lecz on krci si tylko niespokojnie, tupa niecierpliwie nogami i wykrzykiwa pociesznie, to podnoszc bro, to opuszezajc j gniewnie, a na strza zdoby si nie mg. Kozy tymczasem miny go spokojnie. Wtedy dzielny kapitan odwrci si szybko za nimi, wycelowa i zacz co majstrowa koo sztucera. W tej chwili znalazem si obok niego. - Dlaczego pan nie strzela? - zapytaem zdumiony. Odwrci ku mnie twarz tak zagniewan, jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziaem. Oczy mu byszczay, a gos zabrzmia jak trba, kiedy w kocu zawoa: - Dlaczego nie strzelaem? W jaki sposb miaem strzela, kiedy pan bieg zaraz za kozami? Wstyd si pan, panie Charley! To niegod-ny podstp. Te poczciwe zwierzta szy prosto na strza, ale panu si to nie podobao i umiecie si tu za nimi, a teraz pytasz z niewinn min, dlaczego nie strzelaem. Ciekawe co by pan powiedzia, gdybym tak pana zabi? - Mnie - powtrzyem coraz bardziej zdziwiony i oszoomiony tymi wyrzutami. - Przecie to byo niemoliwe, znajdowaem si co najmniej dwadziecia krokw za kozami. - To wszystko jedno. Jestem ju stary i wiem, e o wypadek nietrudno. Co by byo, gdyby kula przeleciaa nad kozami i trafia pana w gow? Powinien mi by pan wdziczny za t przezorno, ale ja mam do pana al! Czuem si zupenie przybity tymi wyrzutami, wypowiadanymi z ca powag i przekonaniem, nie chcc jednak drani jeszcze bar-dziej poczciwego kapitana, odrzekem tylko: - No, dobrze, ale dlaczego pan nie strzela teraz, z tyu? - Bo nie mogem sobie da rady z tym diabelskim narzdziem. Cign, naciskam, posuwam, nic i nic! Ma pan swj idiotyczny sztu-cer. Na drugi raz wezm swoj star dubeltwk i nie dam si skusi 40 na adn zmian. Ale skd ja teraz wezm moje sze kz? - Ktre miay pa od dwch kul - dodaiem ze miechem. - Nie irytuj mnie pan! Prosz o moj dubeltwk! Pewnie panu lepiej suya ni mnie paski sztucer? - Cokolwiek. Jedno zwierz zabiem, drugie za mocno krwawi. - I c w tym dziwnego - odrzek mrukliwie. -Iakie biedne, delikatne stworzonko, gdyby mu pan choby tylko zadrasn skr, to musi krwawi, wdrapujc si na te obrzydliwe grzyska. Nie mogem si powstrzyma i wybuchnem gonym miechem. Wprawio to jednak kapitana w tak pasj, e formalnie wyrwa mi swoj strzelb i w uniesieniu zawoa: -Jeste pan barbarzyc! Jeste ezowiekiem zym i nieuczciwym. Nie chc mie z panem nic do ezynienia, moesz sobie pyn do Kantonu z kim chcesz, byle nie ze mn!

Rzuci mi pod nogi kij i ruszy w gry, kierujc si ku najwyszym szczytom. Nie pozostao mi nic innego, jak podnie kij i uda si na poszukiwania zranionej kozy. lady knvi zaprowadziy mnie na nie-wielkie urwisko, wiszce tu nad pooonym w gbokiej kotlinie jeziorem. Na tym urwisku leaa raniona przeze mnie koza, zmczona i opadajca z si. Na mj widok chciaa si zerwa, ale celnym strzaem skrciem jej cierpienia. Zaledwie przebrzmia gos wystrzau, gdy z gbi kotliny dolecia mnie jaki gos. Pooyem si na ziemi, doczogaem do samego brzegu i spojrzaem w przepa. Utwisko byo wysunite i opierao si o ska, ktra prawie prostopadle spadaa na samo dno kotliny, otoczonej z trzech stron stromymi skaami, a z czwartej otwierajcej si na morze. Byo to co w rodzaju puapki bez wyjcia i wejcia, do ktrej adna istota ludzka dosta si nie moga, gdy ze szczytw zejcie byo niemoliwe, a wejcie od strony morza byo zagrodzone rafami koralowymi, pomidzy ktrymi nawet najmniejsza dka przedosta si nie moga. A jednak, ku wielkiemu memu zdziwieniu w tej niedostpnej puapce dostrzegem jak ludzk posta, ktra 41 ujrzawszy mnie na urwisku, zacza dawa rozpaczliwe znaki. Odle-go midzy nami bya tak wielka, e nie mogem rozrni wykrzy-kiwanych sw, ze stroju tylko poznaem, e musia to by prawdopo-dobnie Chiczyk. W jaki sposb czowiek ten znalaz si tutaj? Kto go tutaj przynis i dlaczego zostawi? Rozmylaem nad tym, gdy za sob usyszaem sapanie i gos kapitana Turnersticka. - Nareszcie jestem! Ale wol wej na dziesi masztw, ni raz zej z tej wysokoci! Poczciwiec zapomnia, e jednak bdzie musia to zrobi. - Moe chce pan zej z tej strony? - zapytaem z umiechem, wskazujc mu przepa. - Bardzo dzikuj! Przypuszczam, e zbiegbym tak szybko, e z caej postaci kapitana pozostayby tylko bezksztatne resztki. - A jednak musi pan zej! - Ja musz? Dlaczego? Przyszedem tutaj z zupenie inn myl, a pan mnie znowu zaczyna drani. - Wic nie bd, ale co zrobimy z tym czowiekiem, jak go uratu-jemy? - Z jakim czowiekiem? Gdzie? - Zrb pan tak jak ja. Po si, aby nie straci rwnowagi i spjrz w t przepa. Kapitan wykona polecenie i po chwili zapyta: -Ib Chiczyk, nieprawda? -Ii~k. - W jaki sposb mg si dosta do tej klatki? - To ju on nam sam powie. Tylko jak si dosta do niego? dk nie moemy, bo awica zamyka nam drog; musimy si wic spuci na dno przepaci. Tbvarz kapitana cokolwiek si wyduya. - Panie Charley, wierzy pan chyba, e z caej duszy chciabym pomc temu biedakowi, ale nie mog dla niego skrci karku! - Naturalnie, to ja postaram si zej!

42
- A czy pana nie spotka to samo? - zapyta z obaw. - Zobaczymy. ZejE naturalnie nie mog, ale mam przy sobie lasso, ktre mi pomoe. Patrz pan, tam nad samym brzegiem ronie faja, rodzaj grskiego bananu, stamtd spuszcz si na t wystajc wsk ska, a pan schwycisz lasso, ktre powracajc rzuc, przywi-esz je do drzewa i pomoesz mi wcign si z powrotem. Zbliylimy si do fai, wkoo ktrej silnie obwizaem lasso, potem zrzuciem surdut, czapk i ostronie zaczem schodzi~ na znajdujcy si o pietnacie stp pode mn odam skalny. - Pu pan lasso, kapitanie!

- Dobrze! Ale ostronie, panie Charley. Jeeli pan spadniesz, to nic ci ju nie uratuje! Obwizaem si lassem i zaczem schodzi niej. Droga bya trud-na i niebezpieczna, jednak dla zrcznego grala okazaa si zupenie moliwa do przebycia. Dopiero na jakie dwadziecia stp nad dnem przepaci skaa stawaa si tak gadka i stroma, e o dalszym zejciu mowy by nie mogo. Gdy doszedem do tego miejsca, stanem namylajc si co dalej robi. Chiczyk, ktry z naprn uwag ledzi moje ruchy, wyda okrzyk rozpaczy. Obrciem si w jego stron i pochyliwszy si nieco, krzyk-nem w narzeczu Kuang-hoa, ktre kady wyksztacony Chiczyk powinien rozumie. - Kim jeste i jak si nazywasz? - Kong-ni. - Skd si tutaj wzie? - Z Pastwa Niebieskiego, liczc od morza z zachodu. - Dobrze! A z jakiego miasta i prowincji jeste? - Z Kuang-tscheu-fu, z prowincji Kuang-tong. - W jaki sposb zalaze si w tej klatce? - Pajfun rozbi statek, na ktrym jechaem. Fale mnie uniosy i wyrzuciy tutaj. Umr, jeli mnie nie uratujesz. - Czy umiesz chodzi po grach?

43
-Byem na wszystkich szczytach w moim kraju. Oko mam pewne , a nogi mocne, ale padajc uderzyem gow o skay, mam wic teraz silne zawroty, a przy tym zraniem sobie rami, ktre mnie bardzo boli. - Jeeli zdoasz zapanowa nad cierpieniem, to mog ci urato-wa. - Dobrze, zapanuj. - A wic obwi si w pasie tym rzemieniem, a ja ci wcign na gr. Szerokie, niewygodne chiskie ubranie i zranione ramie nie po-zwalay mu szybko wykona polecenia. Gdy zrobi to co mu kazaem, podnis ku grze gow i zawoa: - Ale nie upucisz mnie? - Bd spokojny. Odpychaj si zdrow rk od ska i pomagaj sobie nogami, a rcz, e si nam uda. Posusznie wykona moje polecenie i w kilka chwil pniej sta przede mn blady i wycieficzony do najwyszego stopnia. By to mody, zaledwie dwudziestoczterotetni modzieniec o sympatycznej twarzy. Podczas tej powietrznej drogi, ramie musio mu okrutnie dokucza, bo usta mia pogryzione a do krwi. - Poka mi rami. Chc zobaczy co z nim jest! - Czy jeste doktorem? Czy znasz nasze ksigi medyczne ischang-szii-thung i Wan-ping-tsiutschum? - zapyta. - Znam obie, jak rwnie Ju-tsuan iIung-kinkian - odrze-kem, aby wzbudzi w nim zaufanie. - Poka rami. Wycign ku mnie rk, ktra po zbadaniu okazaa si zamana powyej okcia. - Masz zaman rk, ale wylecz ci, jak tylko chocia troch zejdzie opuchlizna. Czy moesz wej na t gr? - Jestem bardzo osabiony, wic si lkam, ale sprbuj jeli zechcesz mi pomc. Zaczlimy si wdziera, lecz po chwili przekonaem si, e w ten 44 spososb nigdy nie dojdziemy do celu. Trzeba byo poszuka innego rodka doprowadzenia biedaka do odamu skalnego, skd przy po-mocy kapitana atwo ju bdzie wcign go na gr. Przyjrzaem si bacznie jego budowie. By silny lecz szezupy i nie mg zbyt wiele - Czy bdziesz si mg utrzyma, jeli wezm ci na ramiona?

- Czy chciaby rzeczywicie to uczyni? - Tak, nie mam innego wyjcia. - Ale ja nie wiem kim jeste i lkam si obrazi prawo, ktre nakazuje mi by grzecznym. - Nie obrazisz prawa, gdy nie jestem Chiczykiem tyko Nie-mcem, ktry chce ci pomc. Chod, sprbujemy! Wziem go na ramiona w ten sposb, e siedzia jak na koniu. Zdrow rk obj mnie za gow ja za przycisnem jego nogi do piersi i zaczem si powoi wspina. Prba udaa si nadspodziewa-nie, posuwaem si jednak bardzo powoi i ostronie, aby nie zrobi jakiego faszywego kroku, ktry mgby sprowadzi jakie nieszcz-cie. Dopiero po p godzinie osignlimy wystajcy puap, ktry jak to ju poprzednio zauwayem, mbg mie zaledwie cztery stopy szerokoci i prawie tyle samo dugoci. Dalej wspina si nie byo mona. Kazaem zamkn Chiczykowi oczy i wolniutko zsunem - Hej, kapitanie! - Chwytaj pan lasso! Nie byo rzecz atw wyrzuci rzemie tak wysoko, aby kapitan mg go pochwyci, udao mi si jednak, co poznaem po glonymjego okrzyku. Dzielny marynarz przywiza jeden koniec do pnia drzewa, drugim za obwizaem Chiczyka w pasie. - Stj dotd, dopki ja si nie wdrapi, - rzekem. - Potem wcigniemy ciebie. No, kapitanie, id! Czy rzemie siedzi dobrze? - Jeli si nie obawiasz pknicia, to drap si pan, ja trzymam mocno! Pochwyciem rzemie rkami i jak mapa poczem drapa si ku grze. Po chwili stanem na szczycie. Kapitan uradowany wycign ku mnie rce. - Witam pana, panie Charley! Dokonae nie lada sztuki! To nie arty drapa si po tej diabelskiej drodze z Chiczykiem na karku. Kim jest ten modzieniec, jak si nazywa, skd pochodzi czego tutaj chce i co panu powiedzia? - Gwatu kapitanie! Ale to cay adunek pyta! Bd pan troch cierpliwy, odpowiem na wszystko, ale dopiero jak i on bdzie tutaj. Nie kamy mu zbyt dugo czeka, bo biedak ma zaman rk i bardzo cierpi. - Zaman rk? Biedaczysko! Dawaj go tu prdzej, zaraz go wykurujemy! We dwch atwiej dalimy sobie rad i bez szwanku wycignlimy Chiczyka z przepaci. Pomimo to, z chwil zniknicia niebezpiecze-stwa, sia woli, ktra podtrzymywaa go dotychczas, opucia go wido-cznie, bo zemdla u naszych stp. -le z nim,-zauway kapitan. -Jeszcze nam umrze na rkach! - Nic mu nie bdzie, - odrzekem uspokajajco. - Po rozbiciu statku, bawany uniosy go i rzuciy do tej przekltej puapki, przy czym naturalnie nie obeszo si bez uderzenia. Ma zaman rk, od wczoraj, a moe duej, nie jad i nie pi, wic zupenie opad z si i po ostatnich wzruszeniach zemdla, to bardzo naturalne. Ale musimy skorzysta z tego omdlenia i zanie go w dolin, gdzie trzeba bdzie postara~ si o wod. Pan pewnie zostanie tutaj? - Ja? A to dlaczego? - Ten szczyt wida daleko z morza, wic prawdopodobnie zechce si pan umieciE tutaj, jako nowego rodzaju latarnia morska. - Kto panu podobnych berdni nagada? - Pan sam kapitanie. Wszak powiedziae, e wolisz si wdrapa 46 na tysic masztw, ni raz zej z tej wysoko~ci. - Ach, to ju taki mj sposb mwienia, Chartey! Jakby pana jaka rakieta uderzya w gow, to i pan nie mylaby o tym co mwi! Zamiast mi to wypomina, powiedz pan lepiej, jak my go

zniesiemy w dolin, bo ja nie na wiele si panu przydam. Do~ mam roboty ze sob, eby si jak bomba nie stoczy w jak dziur. -Ja wcale nie potrzebuj paskiej pomocy, bd tylko niewymow-nie wdziczny, jeeli zechce pan ponie mj sztucer. - Postanowiem sobie nie dotyka tego paskodnego narzdzia, ale jeli inaczej by nie moe, to dawaj go pan, c robi. Pomg mi wzi omdlaego na rce i razem zeszlimy w dolin. - Gdzie go pan pooy? - zapyta. - Tiitaj nigdzie. Musz go zanie do strumienia, obok ktrego przechodzilimy, drapic si za kozami. - Prawda! A nasze kozy? - Nie kopoczmy si o nie, jutro kaemy je przynie. -R~ dobrze. A wic w drog. Do strumienia nie byo ju daleko, wkrtce wic przybylimy na brzeg czystej jak kryszta i chodnej jak lci wody. Tutaj na ziemi zoyem Chiczyka, odsunem mu rkaw i zastosowaem okady z zimnej wody, aby cho troch zmniejszy opuchlizn. Biedak ocucil si tymczasem i slabym gosem poprosi o co do picia. Napeniem skrzany kubek i podaem mu, po czym wydobyem nasze zapasy, ktrymi podzielilimy si sumiennnie. Mody Chiczyk jad z bezwiedn chciwoci wskazujc, e od dawna musia nie mie nic w ustach. - Powiedz mi swoje nazwisko, abym wiedzia kogo mam bogosa-wi - poprosi. Speniem jego prob, a on pokiwa gow. - Jeeli kto wymawia jakie slowa, to w mylach suchajcego wytwarzaj one jakie pojcie, tymczsem imi twoje jest bez duszy. Pozwl, e dam ci iml w jzyku, jakim mwi w mojej OjCZyille.

47
Jeste Niemcem, jak godno nada ci twj cesarz? - Podruj po caym wiecie i w ksikach opisuj to co widzia-em. - Ach, wic jeste nie tylko hieu-tsai, doktorem lub keu jin, uczonym, lecz take tsinn-see i masz prawo do najwyszych honorw w swoim kraju. Jeste wielki, silny i rozumny. Pozwl, e nazw ci Kuang-si-ta-ssi, byszczcym wiatem zachodu, gdy twj kraj ley na dalekim Zachodzie. Chiczycy s niezmiernie grzeczni i pierwszy lepszy szorstki wyraz zwrcony do mieszkafica Chin stanowi tutaj mierteln obraz. Kong-ni nie by wyjtkiem. Nazwa jak mi nada bya pretensjonalna i mocno przeceniajca wszelkie moje zasugi, poniewa jednak nie szkodzio to nikomu, a jemu sprawiao przyjemno, przeto postano-wiem j przyj i odrzekem rwnie uprzejmie: - Pozwalam ci. Jak si nazywaa rozbita donka, na ktrej py-ne? - Fu-szi-hai, Szybki wiatr. Iajfun zatopi j wraz z ca zaog. Tyiko ja jeden ocalaem. - Czy chcesz jecha z nami do Kuang-tscheu-fu? - A czy masz statek, ktry pynie w t stron? -Idk, jest on wasnoci tego oto czowieka, ktry na nim opywa wszystkie morza. Kong-ni zwrci si do kapitana. - A wic jeste Ti-tu? Jak brzmi twoje imi? - I~n czowiek nie mwi jzykiem twego kraju, - odrzekem zamiast kapitana - bd wic waszym tumaczem. Kapitanie, ten modzieniec nazywa si Kong-ni i pyta o twoje imi? - Kapitan Titrnerstick - odrzek zapytany. - Tu-re-ne-sti-ki? A wic Ti-tu Tu-re-ne-si-ki, czy zrobisz mi t ask i zabierzesz mnie ze sob?

Wyraz ti-ru znaczy po chisku admira, umiechnem si wic i powtrzyem jego ekselencji admiraowi Tii-re-ne-sti-ki pytanie 48 modego Chiczyka. Rozemia si na cae gardo. - Jak to jest tak po chisku? - zapyta. -Ib zaley od rodzaju wymowy - odrzekem, - albo tsche, albo ssche jak pan woli. - Tsche, albo ssche mj chopcze. Nie po to wydobylimy ci z jednej dziury, aby zostawi w drugiej. Panie Charley, nasz chory wypocz ju chyba dostatecznie i moemy rusza z powrotem. Uwaga bya suszna. Obandaowaem rami Chificzyka i upewni-em si, e ma do siy, aby odby t podr bez pomocy, po czym ruszylimy ku dce. Droga odbya si bez wypadku, d zastalimy na miejscu, spucilimy j na wod i wzilimy si do wiose. Kongni trzyma si dzielnie i jak mg pomaga nam swoj zdrow rk, tote w p godziny znalelimy si na statku, gdzie natychmiast zajem si starannym opatrzeniem i nastawieniem koci, w zamanej rce mo-dziefica. Reperacje Wichru, ktre okazay si niezbdne musiay potrwa duej, ni sobie tego moglimy yczy. Przeklty tajfun, rzucajc Wichrem jak pik, osabi wszystkie spojenia, zlama dwa przednie maszty i unis obie szalupy, nie liczc wielkiej dziury i rozmaitych drobniejszych uszkodzefi. Wszystkie te poprawki zatrzymay nas przeszo dwa tygodnie w porcie i dopiero po tym czasie moglimy bezpiecznie wyruszy w dalsz drog. Rami Kong-ni nie sprawio mi najmniejszego kopotu, gdy ko zrastaa si prawidowo i chory przeszed w stan rekonwalescencji. Obecno modzieca dla mnie osobicie bya bardzo mia i nawet podana. Mwi on mikkim poudniowym dialektem, w ktrym nie miaem najmniejszej wprawy, gdy studia moje nad jzykiem odbywa-em gwnie w lbnkinie. Z tego powodu nieustannie trzymaem go koo siebie i bez jego wiedzy staem si jego pilnyxn uczniem. Tb moje trzymanie si razem z modym Chiczykiem zwrcio uwag kapitana, ktry odezwa si kiedy z wyran pretensj: -Panie Charley,-rzek-czy ten Chiczykjest rzeczywicie tak 49 zajmujcy, e ani na chwil nie moe si pan z nim rozsta? Musz si panu przyzna, e jestem na pana obraony, zaniedbujesz mnie w karygodny sposb. - Do pewngo stopnia masz racj kochany kapitanie, ale moe mi wybaczysz; gdy ci si przyznam, e w ten sposb ucz si chiskiego jzyka. Nie ma pa pojcia ile si mona nauczy w taki praktyczny sposb. - A, to pan taki spryciarz! Bo ja dawno ju jed po szerokim wiecie i miaem sposobno sysze rozmaite jzyki, ale widocznie nie mam zdolnoci, bo nigdy si niczego nie mogem nauczy. Na przykad, raz przez sze miesicy pywaem po wodach francuskich, ocieraem si o Francuzw, ale z wiadomoci jzykowych zdobyem tylko t jedn, e okrt nazywa si vaisseau. Tym razem bdzie to jednak kopot, gdy nie umi ani sowa po chisku. Czy nie zechcia-by pan nauczy mnie czego? -Ale owszem, jeeli to tylko sprawi panu przyjemno. - Przyjemnoci pewnie niewiele, a roboty duo - odrzek. - Syszaem tylko, e jzyk chiski skada si przewanie z wyrazw jednosylabowych, nie bdzie wic chyba zbyt trudny. Umiechnem si, lecz nie wyprowadzaem go z bdu i zabralimy si do nauki. Kapitan by rzeczywicie znakomitym uczniem i robi olbrzymie postpu w ... zapominaniu. Z trzech swek, ktre mi dzisiaj powtrzy z pidziesit razy, jutro nie pamita ani jednego lub uywa ich w taki sposb, e mimo woli miaem si prawie do ez. Kiedy nareszcie przybilimy do Chin, poczciwy kapitan mwi jzy-kiem chisko-angielskim, z ktrego nikt ani sowa zrozumie nie mg. Nareszcie wynurzyy si przed nami granitowe skay, na ktrych lea Hongkong. Im bardziej zblialimy si do brzegu, tym czciej napotykalimy okrty rozmaitych narodowoci, spieszce lub wraca-j ce z Wiktorii, jak Anglicy nazywaj to miasto. Bliej brzegu otoczyiy nas setki

chiskich donek rybackich czy te handlowych, ktre krciy si na wszystkie strony, a ich waciciele gono ofiarowywali swj towar i namawiali do kupna. - Wie pan, - rzek kapitan stojc ze mn na pokadzie i przygl-dajc si temu z zaciekaweieniem zrobiem pewne postanowienie. - Jakie? - Dotychczas nie mogem zrozumie~, jak mona si nieustannie wczyE po wiecie po to tylko, eby pozna kraje i ludzi, teraz jednak zrozumiaem, jaka to wielka przyjemno. Jestem czowiekiem nieza-lenym, Wicher jest moj wasnoci, postanowiem wic podda go raz jeszcze gruntownej naprawie, a potem pod pafiskim wiatym kierunkiem puci~ si na poznanie krajw i ludzi. Zaczniemy od Chin. Wszak wemie mnie pan ze sob, panie Charley? - Z ca przyjemnoci, nie wiem tylko jak to bdzie z pask wymow. -Nie martw si pan. Jzyk chiski jest najatwiejszy pod socem. Posuchaj pan tylko: Kan-tong, Nan-king, Hon-kong, Pe-king, Gin-seng. Wszystko koczy si na eng, ing, ong, ung, yng, to przecie dziecko zrozumie. - Bardzo piknie. Jak wic pan powitasz pierwszego lepszego Chiczyka? - Bardzo zwyczajnie. Zamiast powiedzie~ dzie dobry, powiem dzieng dobryng i bdzie po chisku. Czy chce mnie pan dalej egza-minowaE? - Nie, to wystarczy - zawoalem, miejc si do rozpuku. - Powl pan, e zo hod paskiej pomysowoci! - Nic w tym dziwnego, kady porzdny marynarz powinien by pomysowy, a kapitan Frick Turnerstick nie naley przecie do gaw-ronw. Ale musz si oddali. Nie mam bosmana i musz sam zatro-szy si o wejcie do portu. Wywiesilimy nasz bander i oddalimy przepisow liczb strza-w, po czym Wicher przedefiladowa majestatycznie przed wej-ciem i spokojnie wpyn do portu.

51
Kong-ni sia przy mnie i zamylony patrry w stron ldu. Pomimo codziennego obcowania, pomimo szczerych rozmw, modzieniec ten satanowi dla mnie zagadk. Wszelkie pytania o pochodzeniu, albo 0 stosunkach rodzinnych pokrywa milczeniem lub dawa wymijajce odpowiedzi, z ktrych nic nie wynikao. Nalea z ca pewnoci do klas wyksztaconych, wychowanie musia odebra staranne, a rysy jego twarzy wskazyway na spryt i wrodzon inteligencj. Tb mogem wywnioskowa z wasnych obser-wacji, poza tym nie wiedziaem nic. - Jak dugo zostaniesz w Hongkongu? - zapyta po chwili. - Sam jeszcze nie wiem. - A czy masz zamiar dojecha tylko do Kuang-tscheu-fu? - Nie. Pojad dalej. - Nie pozwol ci na to Kuang-su, nasi urzdnicy. - W takim razie sam sobie pozwol. - Nazwaem ci Kuan-si-ta-see, co znaczy doktor jasnoci z Zachodu i wiem, ejeste miay i rozumny, ale nie radz zapuszcza ci si dalej. Poprzesta na tych ulicach Kantonu, ktre wolno zwie-dza i nie chod dalej, gdy nie jeste Chiczykiem. - A wic stan si nim. - To bdzie trudne. Uratowae mi ycie, chc ci si wic odwzi-czy. Pozwl mi da sobie jedn rad. - Mw. - Czy chcesz zosta synem mandaryna?

Spojrzaem na niego zdumiony. Z opisw znaem niewypowiedzia-n dum tych najwyszych urzdnikw Niebieskiego pastwa, kt-rzy uwaaj si za wybracw narodu i cile przestrzegaj granicy, oddzielajcej ich od innych miertelnikw, wic pytanie Kong-ni zabrzmiao dla mnie jak art. A jednak nie miaby artowa ze mnie, w ktrego rozum wierzy i ktremu zawdzicza ycie, musiaa wic istnie jaka moliwo podobnej adopcji, ktrej jako cudzoziemiec zna nie mogem. Nie chcc si niczym krpowa zapytaem z pozorn 52 obojtnoci: - Czy to jest moliwe? -Pdk, dla ciebie mog zrobi to, e zostaniesz synem Fu-juena. Fu-juen jest to jeden z najwyszych urzdnikw chiskiego wice-krla, w ktrego rkach ley zarzd jednej z prowincji. Kim wic by w Kong-ni, ktbry z tak pewnoci siebie rzuca podobne propozy-cje? Nie zdradzajc si jednak ze swym zdumieniem, mwiem dalej: - Ale ja mam ojca. -IZvj ojciec jest nieobecny. Nie jeste wyznawc Fo, ani Buddy, jeste chrzecijaninem. Czy twoja religia zabrania ci mie drugiego ojca? - Nie. -Awic uczyfijak ci radz, gdy tylko w ten sposb moesz zosta Chiczykiem i bdziesz mg chodzi i jedzi, gdzie ci si bdzie podobao. Propozycji takiej nie mona byo odrzuci, gdy dawaa pewne zabezpieczenie w tym penym dziww kraju. Wydawaa mi si jednak tak nieprawdopodobn, e gotw byem odrzuci j bez zastrzee. Powstrzymaem si jednak i zapytaem tylko: - Czy wyznawca Fo, albo Buddy zechce przyj na syna wyznawc innego Boga? - Dlaczego by nie? Wasz Bg mowi: ja jestem tylko wasz,. za nasze ksigi ucz, e Bg jest ojcem wszystkich ludzi i wszyscy s jego dziemi. Wedug nas s trzy wielkie religie: nasza, wasza i mahome-tafiska i wszystkie te trzy religie maj jedn warto. Dlaczego wic nie moesz zosta synem czowieka, ktry twoj religi tak szanuje jak ty jego? Nie chciaem si wdawa w religijne dysputy z modym Chczy-kiem, gdy by to zbyt powany temat, abym mg porusza go lekko-mylnie, powrciem wic do zaoenia i zapytaem: - Wic 6w czowiek jest Fu-juen? -Pak jest.

53
-- A zatem jednym z najwyszych urzdnikw? - Jest mandarynem o czerwonych guzikach. Jest silny, ale ju stary, wic wielki cesarz pozwoli mu nosi dwa pawie pira i odpo-cz po pracy. By to wic dymisjonowany urzdnik pierwszej klasy, czyli jeden z owej najdumniejszej pod socem chiskiej arystokracji. - Czy ten czowiek ma syna? - dopytywaem si zaciekawiony. - Owszem ma jednego. - Czy prawo pozwala przyj mu drugiego? - Prawo nie pozwala, ale cesarz pozwala. - Czy ten syn jest z nim? - Nie, obecnie jest z tob.

Spojrzaem na niego zdumiony


- Czyli mwisz o swoim ojcu?

-Idk, czy chcesz by moim bratem? Byo to co tak niespodziewanego, tak zakrawajcego na bajk, e wprost nie umiaem si zorientowa w caej tej dziwacznej historii, czuem tylko, e nie powinienem odrzuca tej propozycji. - Chc - odrzekem krtko. - Umiesz mowi nasz mow. Czy umiesz take pisa? - Tylko z ksiki, a to niewiele. - W takim razie podyktujesz mi, a ja za ciebie napisz. - Ale co? - Napiszesz ~wiczenie, ktre musimy posa do Ly-pu, czyli pew-nego rodzaju komisji egzaminacyjnej. Syn Fu-juena musi by czowie-kiem wyksztaconym, musi by nan, phy, hen lub kung. - Aha, musz wic osign jeden z tych tutuw. Po naszemu bdzie to mniej wicej szlachcic, baron, hrabia, markiz lub ksie. Jaki stopie akademicki mam uzyska? - Jeste bardzo rozumny, moesz wic zostaE rsin-sse. Mamy trzy stopnie, napiszesz wic trzy Cwiczenia, ktre polemy do Ly-pu. W ten sposb uzyskasz od razu najwyszy stopie.

54
- Dobrze, jestem gotw. Kiedy zaczniemy pisa? - Kiedy tylko zechcesz. - W takim razie siadamy do odzi i jedziemy kupi papier, tusz i pdzelki. - Czy nie zechciaby speni jednej mojej proby? - Sucham. - Pozwl mi jecha samemu. Ja ci sam przywioz wszystko, czego potrzebujesz. - Owszem - odrzekem z umiechem, gdy mimo woli przeszo mi przez myl podejrzenie, e poczciwy Kong-ni chce si razem ze swoj wdzicznoci jak najszybciej ulotni. - Jak nazywa si twj ojciec? - Phy-ming-tsu. - Tb znaczy tyle co hrabia. Gdzie mieszka? - Wkrtce si dowiesz. Chciaem pyta dalej, lecz usyszalem za sob gos kapitana i odwrciem si zaciekawiony. Podczas mojej rozmowy z Chiczykiem Wicher wpyn do portu i zarzuci kotwic. W tej chwili otoczyo statek mnstwo niewielkich odzi z wszelkiego rodzaju towarem, a przekupnie goszc na wycigi zalety swego towaru, ofiarowywali go zaodze do nabycia. Jeden z nich przysun si tu pod lini kotwicy i gono nawoywa: -Li-chy! Li-chy! Si-kua! Si-kua! - Chod pan, Charley! Co on tam wykrzykuje? Co to jest li-chy? - ~b s orzechy, ktre le tam w odzi. Nadzwyczaj smaczne i delikatne. -Dobrze. Asi-kua? - Melony. - Patrzcie pastwo! Czemu ten osio nie mwi tego od razu. Przechyli si przez band i kiwn na handlarza. - Myng kupiemyng! Proszeng przyj na pokadang! Poniewa rwnocznie kaza spuci sznurow drabin, przeto SS handlarz domyli si o co chodzi i zawiesiwszy na ramionach drki z owocami z niezmiern zrcznoci wdrapa si na gr.

- Prosz spojrze panie, Charley, ten urwis doskonale mnie zro-zumia. 1 jednak ogromna przyjemno mwi w obcym jzyku. Zawdziczam to panu i moim niezwykym zdolnociom. Musz zaku-pi cay ten kram. Z tymi sowami zwrci si do kramarza, ktry zdy tymczasem rozoyE swj towar na matach, poklepa go przyjacielsko po plecach i rzek: - Ileng kosztujang orzechyng? Zapytany z samych gestw kapitana domyli si o co chodzi i odrzek: - Ytsien. - Widzi pan, e mnie zrozumia. Ale widz, e atwiej jest mwi po chisku, ni rozumie ten jzyk. Co to znaczyy tsien? - Jeden tsien. - Dobrze, a co to jest tsien. - Jest to drobna moneta obiegowa, rwna trzciej czci kopiejki. - A wic za tak drobn sum mog otrzyma pen gar orze-chw? - Naturalnie. Owoce s tutaj niezmiernie tanie. - Musz z nim jeszcze porozmawia. - Koniecznie, - potwierdziem ubawiony jego chiszczyzn. Pokaza na melony i zapyta: - Jakang cenang tych melonung? - San tsien. - Nie on zupenie nie umie mwi po chisku! Ile to bdzie panie, Chrley? -Jakie trzy kopiejki. - Co? ~kie trzy wielkie melony za trzy kopiejki? W takim razie kupuj wszystkie. Ruchem rki wskaza cay towar i zapyta:

56
- Ileng paceng? Chiczyk policzy na sztuki i rzek: - Ytszun. - Ile to panie, Charley? - Trzydzieci, albo trzydzieci pi~ kopiejek. Nie wiem jaki jest obecnie kurs. - Tb za bezcen! Mam ochot zrobi temu Chiczykowi przyje-mno za to, e mnie tak dobrze rozumie i zakupi wszystko. Przechyli si przez band i wskazujc na dk rzekl: - Kupujeng wszystkong! Ileng kosztujeng? Chiczyk wykrzywil twarz w radosnym umiechu: - Sse tszum. -Ach, gdyby on tylko lepiej mwil! -westchnao~nie kapitan - Rachuj pan, Charely! - Bdzie to cztery tszum,y, czyli czterysta sapekw, co wyniesie rubla i kilka kopijek. - Ogromnie tanio! Ale skd ja wezm sapekw? - Daj mu pan angielsk lub amerykask monet, jestem pewien, e pozna si na nich. Kapitan ofiarowa Chiczykowi dolara i otrzyma z powrotem cay sznur sapekw, ktre handlarz nosi na szyi. Owe sapeki stanowi jedyn monet obiegow, gdy zoto i srebro ceni si tu tylko jako surowy material i w razie potrzeby paci si nim wedug wagi. Sapeki bite s z miedzi. S to okrge blaszki z kwadra-towymi otworkami w rodku, tak e mona je naniza na sznurek i nosi na szyi.

Maj one tak ma warto~, e gdyby kto chcia zaoy na szyj sapekw za pi dolarw, musiaby si dobrze namyli, czy mu starczy si do dwigania tego ciaru. Teraz zbliyli si do nas przewonicy, proponujc wycieczk do miasta. Kong-ni postanowi wsi do jednej z dek, aby popyn po owe materiay pimienne. Wiedzc, e jest bez grosza ofiarowalem si by~ jego tymczasowym kasjerem. Uprzejmie lecz stanowczo odrzuci 57 moj propozycj. - Jeste dobry, ale je nie potrzebuj nic i dam sobie rad. Poegna nas grzecznie, wsiad do odzi i odpyn. Byem pewien, e nie zobacz go ju nigdy i zajem si otaczajcym mnie yciem, ktre mimo woli zaciekawio mnie. Nagle po pewnym czasie dojrza-em bd, z dwoma wiolarzami, ktra zbliaa si w naszym kierunku. Siedzia w niej mandaryn pitej klasy z krysztaowymi guzikami. By to Kong-ni. Zdziwiem si niezmiernie, nie tyle szybk zmian, jakiej dokona w tak krtkim czasie, ile tak wysok godnoci, do ktrej z powodu modego wieku nie mg mie jeszcze prawa. Mody Chiczyk wszed na pokad i zbliy si do mnie z umie-chem. -Il;raz ju wiesz, kim jest Kong-ni. Czy masz czas, aby mi dykto-wa? - Owszem chodmy do kajuty. Poszed za mn i wydostawszy z szerokich rkaww swego kaftana materiay pimienne, zasiad i z powag zapyta: - O czym chcesz pisa na pierwszy stopie? Zamyliem si na chwil i wybraem sobie temat geograficzny, ktry mg mnie przed nieznanym aeropagiem przedstawi w najle-pszym wietle. - Wybraem sobie tytu Nian-jan-kui-tse, co znaczy Historia diabw zza morza Zachodniego. Czy zgadzasz si na ten temat? - Owszem. Rzecz moe by ciekawa i zapewni ci saw. Nie namylajc si duej zaczem dyktowa. Kong-ni pisa szybko jak maszyna, tak e chwilami nie mogem nady, tym bardziej, e moja znajomo chiskiego nie bya tak gruntowna, aby mi to nie sprawiao trudnoci i nieraz musiaem ucieka~ si do pomocy mode-go mandaryna. Na drugi stopie napisaem Pen-tsao-y-jin to jest Histori ludw obcych, chodzio o narody inne ni Chiczycy, a na trzeci Hio-hian-ti czyli Studium o niebie i ziemi.

5g
Kong-ni zdumiony by ogromem posiadanych przeze mnie wiado-moci, ja za staem skromnie, miejc si w duszy z owych bezadnie zebranych i nawet nie powizanych ze sob zda, tworzcych owe wspaniae Gwiczenia. Jestem przekonany, e kady przecitny Euro-pejczyk, ju przy dwudziestej stronie zaczby przypuszcza, e autor tego wiekopomnego dziea jest ju, albo w najbliszej przyszoci dostanie si do czubkw. Bylimy wanie zajci skadaniem kartek rkopisu, gdy wszed kapitan. - Charley! Niech mi pan pomoe! Prosile, aby ci nie przeszka-dza~, ale ja sobie nie mog da rady z tym urwisem. - Z jakim urwisem? - Nie wiem. Przyjecha przed godzin z najrozmaitszymi paczka-mi i pakietami, wszed na pokad i mwi co, czego w aden sposb zrozumie nie mog. Jeszcze raz go zapytam i zobczysz, e prcz tych dwch wyrazow kwak-fu i ko-ca nic z niego wydoby nie mona. Wyszedem za kapitanem. Na pokadzie, przy burcie sta powany Chiczyk i niespokojnie spoglda dokoa. - Czegong chceszeng tutang? - zwrci si ku niemu kapitan

-Kuang fu -brzmiaa krtka odpowied. - Kwak-fu, syszy pan! - powtrzy kapitan, po czym zwrci si znowu do Chiczyka. - Dokong chceszeng jechang? -Kom-tsza! - Ko-ca! No widzi pan, czy nie miaem racji? - Zapewne. I~n czowiek mwi rzeczywicie bardzo le, ale po-staram si zrozumieE jego mow odrzekem, powstrzymujc wy-buch miechu. - Kwak-fu, czyli kccang fu znaczy mandaryn, widocz-nie wic szuka naszego Kong-ni, ktry siedzi w kajucie. - Dobrze, a co to znaczy ko-ca? -Kom-tsza ma rozmaite znaczenie, najczciej jednak uywa si go dla okrelenia podarunku. Najlepiej objani nam to sam Kong-ni, 59 ktry wanie nadchodzi. Rzeczywi~cie mody mandaryn stan w tej chwili na pokadzie. Dostrzegszy Chiczyka da mu jaki znak, na ktry ten natychmiast spuci si do odzi i przynibs stamtd owe paczki i pakiety. - Kuang-si-ta-sse - zwrci si do mnie modzieniec - uratowa-e mi .rycie i wyleczye mi rk, tak e mog ni znowu wada. Winny ci jestem wdziczno. Zrb mi ask i przyjmij ode mnie ten skromny podarunek! Wskaza rk na paczki, ktre Chiczyk pooy przede mn i zwrci si do kapitana: - Tu-re-ne-sti-ki, przyje mnie na swj statek, karmie, poie nie pytajc, czy ci bd mg zapaci. Jeste bardzo szlachetny i dobry, zechciej przyj ten podarunek za wszystko co dla mnie uczynie! - Dobrze! - odrzek wzruszony kapitan. - Jeste poczciwym chopcem. Przyjmuj twoje podarunki, aby ci okaza, e ceni twoje dobre chci, zrb mi tylko t ask i nazwij mnie raz porzdnie Frick Turnerstick, a nie aden Tu-ru-nu-ku-su-mu-lu. A jeli gwatem chcesz mnie nazywa po chisku, to przynajmniej mw jak si naley Fricking Turnerinsticking. O mao nie wybuchnem miechem, ale kapitan mwi z tak powag, z takim przekonaniem o swojej gruntownej znajomoci j-zyka chiskiego, e nie miaem serca wyprowadza go z bdu, tym bardziej, e postanowiem czuwa, aby go ta znajomo chiszezyzny nie wtrcia w jakie powane kopoty. Widzc, e odmowa przyjcia podarunkw rwnaaby si miertel-nej obrazie, nie robiem najmniejszych ceremoni i serdecznie podzi-kowaem modemu mandarynowi. - Musz teraz odjecha, - rzek - ale wrc do ciebie. Czy bdziesz tutaj czeka? - Kiedy wrcisz? - Za sze dni. - Nie mog tak dugo siedzie na statku. Zrobi prawdopodobnie 60 kilka wycieczek i pojad do Kantonu. - Sam? - Nie razem z kapitanem. - W takim razie przyjmij ode mnie jedn rad, jeeli pozostanie-cie w swych ubraniach zwiedzajcie tylko te miejsca, ktre s dozwo-lone dla cudzoziemcw. - Czy grozioby nam niebiezpieczestwo, gdybymy przeszli za-krelone granice? - Idk. Policja ma obowizek chwytania kadego cudzoziemca i stawiania go przed sdem. - W takim razie ubior si po chisku. - Zrb to, -odrzek ze miechem -wtedy bdziesz mg chodzi wszdzie. Mwisz naszym jzykiem i jeeli bdziesz nosi warkocz, nikt ci nie wemie za cudzoziemca. - Czy mona dosta tutaj warkocz? - Tyle i tak dugich jakie tylko bdziesz chcia. Ale pomimo to strze si piratw rzecznych i suby boga wojny, gdy ci s bardzo wrogo usposobieni do obcych. - Piratw strzec si mog, ale dlaczego mam si obawia wity i suby boga wojny?

- Dowiesz si pniej. Tymczasem, aby do mojego powrotu nie by naraony na adne niebezpieczestwo, we ten talizman i no go na szyi. Gdyby si dosta w rce piratw poka go im, a przyjm ci jak przyjaciela. Z tymi sowami zdj z szyi acuszek zrobiony z nanizanych ziare-nek jabek, na kocu ktrego wisia medalion z pestki moreli. Bya to rzecz niezmiernej wartoci, dowodzca zarazem jakiej nadludzkiej cierpliwoci Chiczykow. Kade ziarenko jabka przedstawiao ma-lek dk, w ktrej siedzia jeden rycerz i dwch wiolarzy. Z pestki morelowej cierptiwy snycerz wyrzebi wojenn donk, w ktrej pod baldachimem siedziao omiu wiolarzy i mandaryn z otwartym w rku parasolem. acuch ten, ktry trzymaem mg mnie kosztowa 61 najwyej jakie dwa dolary, podczas gdy w Europie za co takiego zadanoby na pewno ogromnych sum. Dlaczego jednak znak ten mia by moim talizmanen, na wypadek spotkania piratw? Wyglda-o to tak, jakby mody mandaryn by w przyjani z tymi niebezpieczny-mi ludmi, noszcymi jako swoje godo malowan posta smoka. . - Gdzie si spotkamy? - zapytaem, chowajc drogocenny tali-zman. - Przyjad po ciebie tutaj, a tymczasem prace twoje zo w Koa-pau. - Wic nie polesz ich do Ly-pu? - Nie. Prace twoje zo w Koa-pau, skd je zwasn ocen przel do Pekinu do Ly-pu, dopiero jak st~mtd wrc, przel je do paacu prac naukowych. - A ja syszaem, e w Koa-pau odbywaj si tylko egzaminy pamiciowe? Zamia si z lekkim przymusem. - Nie kopocz si o to. U nas tak wiatr wieje , jak mw ka. Ojciec mj jako przedstawiciel wadzy, naley do komisji egzaminacyjnej i uczyni co bdzie mg, aby wszystko odbyo si jak najlepiej. A wic do mojego powrotu! - Do widzenia, - odrzekem podajc mu rk. - Do widzeniang kochanyng chopczeng, - rzek kapitan wyci-gajc swoj prawic. - Zawszeng mileng bdziesz u nasang widzia-nyng! Kiedy dka unoszca modego mandaryna znikna nam z oczu, otworzylimy przeznaczone dla nas paczki. Zawieray bardzo ko-sztowne i staroytne wyroby z laki. Dla mnie prcz tego znajdowa si cakowity strj mandaryna, ktremu brakowao tylko kapelusza z guzikiem. Obok lea niezmiernie dugi i gruby warkocz. Kiedy kapitan ujrza t wspania chifisk ozdob, wybuchn szczerym miechem. - Winszuj panie Charley! -woa, ocierajc zazawione oczy62 takim warkoczem, nie kada dama moe si poszczyci! Czy pan to rzeczywicie ma zamiar nosi? - Naturalnie! Skoro mam by Chiczykiem, musz si przecie ubiera po chisku. Czy nie tak? - A wic gdy z panem pojad i ja musz si tak samo wystroi, nieprawda? - Zapewne. Gdyby Kong-ni wiedzia, e ma pan zamiar towarzy-szy mi, byby si na pewno postara o co podobnego i dla pana. Pierwsz jednak wycieczk zrobimy w zwyczajnych ubraniach. - Doskonale! Czy nie moglibymy pojecha jutro rano? - Owszem. Dzisiaj nie bdziemy schodzili ze statku. - Czy wemiemy bro? - Nie, po co? - To tutaj nie ma polowa? - Nie w najlepszym razie jak si zapucimy dalej w gb ldu, moglibymy zastrzeli kilka kaczek. Tymczasem jednak chc zwiedzi Kanton. Wystarczy jeli bdziemy mieli noe i rewolwery, gdy w obcym kraju trzeba si mie na bacznoci i na wszystko zwraca uwag. - Dobrze uzbroj si wic, cho nie przypuszczam, aby nam grozio jakie niebezpieczestwo, skoro obaj tak doskonale mwimy po chisku.

- Zapewne, jednak musimy by przygotowani na najgorsze. Udalimy si na spoczynek, gdy postanowilimy wsta o wicie, aby jak najwczeniej uda si na ld. Kapitan zasn prawdopodobnie od razu, ja jednak przewracaem si z boku na bok, a umys mj przetrawia doznane dzi wraenia. Po gbszym zastanowieniu do-szedem do przekonania, e propozycja Kong-ni nie bya tak lekko-mylna, jakby to si mogo wydawa na pierwszy rzut oka. Cesarz chiski jest wadc absolutnym. Despotyzm jego trzymany jest jednk cokolwiek na wodzy przez Stowarzyszenie Uczonych, stanowice jakby naczeln wadz, przed ktr korz si wszystkie 63 urzdy krajowe. Nawet cesarz musiasi ugi i moewybiera swoich urzdnikw tylko z tej stosunkowo nielicznej garstki. Stowarzysze-nieUuczonych powstao w jedenastym wieku przed Chrystusem, waciwy jednak system egzaminw, ktrym kady kandydat do suby pastwowej musi si podda, pojawi si dopiero w smym wieku naszej ery, podczas panowania dynastii Tang. W tym czasie pod wpywem stowarzyszenia zostao wydane prawo, e kady Chiczyk, ktry wykae si odpowiednim majtkiem, moe przystpi do owych egzaminw i dopiero otrzymany stopie naukowy otwiera przed nim drog do zaszczytw i godnoci. Z pocztku owe egzaminy odbyway si z wielk powag i uroczystoci, a odznaczay si bezwzgldn sprawiedliwoci wyrokw. Dzi jednak czasy si zmieniy i o szano-wym stowarzyszeniu wiele ciekawych rzeczy monaby powiedzie. Prawo pozostao w dawnej swej czystoci, zmienili si tylko jego wykonawcy. Bogaci byli widocznie faworyzowani, sprzedawano im tematy, przyjmowano na egzaminy zastpcw, robiono wszelkie ulgi i udogodnienia, tylko dla biednych stosowano prawo w caej jego bezwzgldnej surowoci. By moe i Kong-ni wanie w taki sam sposb otrzyma swj stopie i postanowi, e ja te przez posw zostan uczonym. Prcz tego zastanawiaem si nad ostrzeeniem, ktre w tak taje-mniczy sposb rzuci mi mody Chiczyk. Miaem si strzec piratw rzecznych i wity boga wojny, ale dlaczego? Co do piratw, czy rozbjnikw, atwo to sobie wytumaczy, ale co moe mie do mnie bg wojny, ktrego nie miaem najmniejszego zamiaru zaczepia? I~n Kuan-ti, bg wojny przypomina nieco Marsa z greckiej mito-logii. Pochodzi on z prowincji Sse-tsuen, ktrej mieszkacy pyszni si z tego powodu niezmiernie, a y mniej wicej w trzecim wieku naszej ery. By to znakomity i niezwyciony wojownik, ktry odnosi jedne zwycistwa za drugimi i wykazywa nieprawdopodobn odwag. Chiczycy maj o nim mnstwo poda, pomidzy ktrymi najwa-niejsze jest to, e zosta ywcem wzity do nieba i zasiada pomidzy 64 bogami. Dynastia Manderu po swoim wstpieniu na tron uroczycie przy-ja go na bbstwo opiekucze swego domu. Wtedy to we wszystkich prowincjach zaczy powstawa na jego cze witynie, w ktrych umieszczano jego posg w postawie siedzcej. Obok zawsze siedzia jego syn Kuang-pin, uzbrojony od stp do gbw, a z prawej strony wierny giermek, wsparty na olbrzymim mieczu z min tak przeraa-jc, e wystraszeni wyznawcy Kaug-ti mimo woli ko si przed bstwem, ktre moe posiada takiego giermka. Pomimo to prosty lud niewiele troszczy si o tego boka. witynie jego su jako miejsce noclegu dla spnionych wdrowcw, lub za sale balowe, gdzie urzdza si zebrania familijne lub towarzyskie i obecno Ku-ang-ti z uzbrojonym synem i strasznym giermkiem nie wadzi nikomu i wcale nie psuje nastroju zabawy. Jedynie urzdnicy zobowizani s, aby w okrelonym dniu zjawia si w wityni, pada na kolana przed obliczem urzdowego bstwa i wypala pewn ilo wonnego kadzid-a na jego cze. Co si tyczy piratw to czytaem o nich bardzo wiele i wiedziaem, e s niezmiernie odwani na penym morzu, lecz jeszcze odwaniejsi i przebieglejsi na rzekach, nad ktrymi le naj-waniejsze stolice Chin. Napadaj oni na upatrzone ofiary zarwno w dzie jak i w nocy, wrd najwikszego zbiegowiska, a stosunki maj znakomite nie tylko wrd najuboszej ludnoci, ale i w koach naj-wyszej pastwowej arystokracji. Tworz szeroko rozgazione, lecz ciele zamknite stowarzyszenie, ktre ma swoje cile przestrzega-ne prawa. W Pekinie, Nankinie i Kantonie dobrze ich znaj, ale tak si ich obawiaj, e z zupenym spokojem wysuchuj o znikniciu ktrego z mieszkacw i nawet nie prbuj go szuka. Czasem tylko, jeli sprawa dotyczy cudzoziemca i konsulowie

podnosz alarm, to wtedy czyni poszukiwania, zwykle jednak zakoczone niczym. Paki by stan rzeczy, tote nic dziwnego, e nie mogem zasn i przewra-caem si nieposkojnie. Nareszcie znurzenie wzio gr, zasnem, lecz i we nie trapiy 65 mnie rozmaite widziada. Zdawao mi si, e przysany przez Kong-ni warkocz zmieni si w wielkiego wa boa dusiciela, ktry opasa mnie swymi splotami i dusi a do utraty tchu. Kapitan Tlirnerstick siedzia jak prawdziwy Kuahn-ti na otarzu wielkiej pagody, rzuca na mnie ognistymi strzaami i woa swym grzmicym gosem: uciekaj Charleyung, bong cieng zjem! Zaczem ucieka, lecz pagoda zamienia si w wielkiego smoka, ktry mnie dopdzi i rzuci w gromad yjcych, i ruszajcych si orzechw oraz melonw, ktre miaem zje. Zrobiem mu t przyjemno, lecz zaledwie przeknem ostatni owoc, gdy bg wojny zjawi si znowu przede mn z zagniewanym obliczem, pochwyci mnie za rami i potrzsajc woa gronie: - Wstawaj pan, Charley! Ju najwyszy czas, a pan pi jak zabity. Otworzyem oczy i z zadowoleniem przekonaem si, e grony Kuang-ti zmieni si w poczciwego kapitana Turnersticka. - Co si stao? - zapytaem, zrywajc si z ka. - Co si stao? Soce ju wysoko, a pan ley i jczy, i wzdycha tak aonie, e kamie by si wzruszy. Co za nieszczcie przynio si panu? - nio mi si, e pan by bokiem z pagody, ktry chcia mnie pokn! - Ja? Pana? Te miabym co robi, gdybym by bokiem! Ale zbieraj si pan, niadanie ju czeka, a zaraz po nim wyruszamy. W kilka chwil byem gotw i znalazem si na pokadzie obok kapitana, ktry skinieniem przyzywa jedn z dek, krccych si koo statku. - Chodcie tutang! - zawoa kapitan. Skinienie rki i spuszczona drabina tak wyranie wskazyway co naley czyni, e przewonik przywiza dk do liny i wjednej chwili wdrapa si do nas. - Chcemyng jecha dong Kantong. - Kanton? Kuang-tszeu-tu? - powtrzy przewonik. - Tsze!

66
- Tsze! Okropna chisczczy zna! Co on mbwi? - Czy pan zapomnia, e tsze znaczy tak? - A, prawda! Zapomniaem! Ale i tak mwi doskonale, gdy przewonik zrozumia mnie i zupenie logicznie odpowiedzia tak. Czy naj go panie Charley? - Owszem nie mam nic przeciwko temu. Umw si pan z nim. Kapiatn skin gow i zwrci si do przewonika. - Jedziemyng z tym paneng. Ileng chceszeng za dzieng? Przewonik kiwn gow, lecz nic ni odrzek. Kapitan ptzysun~ sijeszczebliej i powtrzy pytanie. Przewonik milcza. - Charley, ten czowiek zdaje si nie rozumie swego wasnego, ojczystego jzyka. Pomw pan z nim. - Dobrze kapitanie, przedtem jednak musz si zapyta pana, czy rzeczywicie chcesz t dk dotrze do KantoW ? Std do Wampoa parowcem pynie si cay dzie, a stamtd mamy jeszcze dwana~cie mil. - Wiem to doskonale, lecz przecie mamy pozna wiat i ludzi, czy pan o tym zapomnia? Dlatego wanie chc naj tak trzcinow dk, ebym mg si zatrzyma i wysi na ld, kiedy bd chcia. Czasu mamy dosy, gdy tutaj zastpi mnie sternik. Zreszt jeli pan chce to moemy jecha parowcem.

- I mnie na tym nie zaley, ale jeli mamy razem poznawa wiat i ludzi, to czemu nie zaczniemy od Hongkongu, ktry ley najbliej? - Suszna uwaga. Najmij wic pan tego czowieka i jedziemy do Hongkongu. Miasto Hongkong ley na pnocnym brzegu grzystej wysepki, orednicy okoo dwudziestu mil. Ze.zwyk sobie bystroci i trafno-ci Anglicy wybrali to miasto, za punkt oparcia i zrobili znakomity wybr. Naturalna, zasonita z trzech stron gboka przysta, pozwo-lia na zbudowanie tutaj olbrzymiego portu, do ktrego prowadziy dwa wejcia z dwch przeciwnych stron, tak e przy kadym wietrze kady statek mg do nich wej bez jakiegokolwiek niebezpieczesta.

67
Przysta jest tak gboka, e najwiksze nawet okrty mog zarzuca kotwice tu przy brzegu. Mikkie, piaszczyste dno doskonale trzyma kotwic, a wody przystani s zawsze spokojne, gdy wysokie gry dostatecznie zasaniaj je od jesiennych oraz zimowych burz i wi-chrw. Przybywszy tutaj kazalimy przewonikowi czeka, sami pieszo udalimy si na zwiedzanie miasta. Ulice chiskie s wskie, brudne i cuchnce. Od gwnych ulic rozchodz si jeszcze brudniejsze zau-ki, po ktrych krc si niepozorni mieszkacy. Wzdu ulic cign si przewanie malekie, bambusowe domki, ktrych dolne pitra stanowi sklepy. Za nimi znajduje si kilka ciemnych komrek i wskie schody prowadzce na gr, gdzie mieszcz si sypialnie. Otwarte okiennice pozwalay nam zajrze do wntrza tych mieszka. I~taj widzielimy szewca wyrabiajcego jedwabne pantofle na gru-bych i mocnych filcowych podeszwach, tam znowu lakiernika, ktre-go wyroby potrzebuj nieraz caego roku, aby dostatecznie wyschn. Dalej znajdowa si sklep wekslarza, ktry tak sprytnie umie obraca swoim suanpanem czyli maszynk do liczenia, e potrzeba niezwykej uwagi, aby nie da si oszuka. Po jego drugiej stronie pracowa pochylony krawiec, a dalej chiska garkuchnia wystawiaa na przynt cae gry najrozmaitszych owocw, budzc apetyt w gromadzie ma-ych obdartusw, uwijajcych si tutaj i patrzcych akomie na pont-n wystaw. Kapitan zatrzyma si przed sklepem wekslarza. - Czy bdziemy potrzebowali drobnych? - Zapewne. - W takim razie moe kaemy sobie rozmieni dolara? - Dobrze. Chodmy. - Pozwl pan, e ja to zaatwi. W ten sposb nabywam wprawy w jzyku. Wszed do sklepu i z dzieln min zapyta: - Czyng monang zamieni pienidzeng?

68
- Ile pan sobie yczy zmieni? - zapyta czyst angielszczyzn Chiezyk. Kapitan Iiirnerstisek cofn si zdumiony. -To pan mwi po angielsku? Chiezyk po angielsku? Po co ja si uczyem po chisku? Po co lczaem na tymi wszystkimi kang, kong, kyng! Nie po to chyba, ebym tutaj mowi po angielsku! Prosz nam da drobrte, bo nie mamy czasu na jakie tam angielskie pogawdki. Wekslarz patrzy na niego zdziwiony, w ogle nie rozumiej c, czym si mg narazi temu gwatownemu panu. Kapitan tymczasem wybieg wzburzony na ulic i zaczeka na mnie. - Czy widzia pan co podobnego, Charley? - Co takiego? - eby si kto uczy po chisku i nawet w Chinach nie mg uywa tego jzyka?

- Nie, rzeczywicie nic podobnego nie widziaem, - odrzekem z umiechem. - Widzi pan, po co ja mam jedzi po wiecie, po co mam pozna-wa wiat i ludzi, skoro ani sam si niczego nie naucz, ani nie mog pokaza, e tam, za morzami yj dzielni ludzie, ktrzy co umiej! I ten otr omiela si do mnie mwi po angielsku! Zdaje mi si, e nie mamy co tutaj robi, w tym idiotycznym Hongkongu. Zapuvmy si lepiej w gb kraju, gdzie przynajmniej bdziemy mogli spoytkowa to, czego si nauczylimy. W godzin pniej siedzielimy znowu w naszej odzi i pynlimy pod prd. Brzegi byy tutaj bardzo wysokie i niezmiernie malownicze, powoli jednak obniay si coraz bardziej, tworzc nisk rwnin. Rzeczki i kanay przecinay si w rozmaitych kierunkach, a nad tymi rzeczkami leay wsie i miasteczka, pierwsze najczciej z trzciny bambusowej, drugie budowane najczciej z kamienia. Kiedy rzeczki wyleway, owe wsie i miasteczka wyglday jak malekie wysepki. Ciekie, adowne donki posuway si wolno, jak sonie lub hipo-potamy, a pomidzy nimi uwijay si leciutkie rybackie odzie. Ksztat 69 i budowa donek trcia mocno staroytno~ci. Wszystkie one podo-bne byy do starych holenderskich okrtw liniowych, pomalowanych i wyzoconych. Nad pokadem kadej unosi si ogromny somiany dach, ktry ciarem swoim jakby przygniata donk. Maszty byy grube, zrobione z jednego pnia drzewa i miay na wierzchoku szerok rur, przez ktr przechodzia gruba lina, podtrzymujca wielki a-giel. Przednia cz okrtu bya w wikszoci zabarwiona na czerwo-no, a z obu stron dzioba widniay jaskrawo pomalowane oczy, ukry-wajce w sobie okna straniczych.kajut. Od tych to oczu owe donki otrzymay sw nazw Lung yen, co znaczy smocze oczy. Nadaway one caemu okrtowi grony, wojowniczy wygld i miay przypisane waciwoci odpdzania zych duchw, zamieszkujcych podwodne pastwo. Ze wzgldu na piratw na kadej donce znajdowao si jedno dziao maego kalibru. Donki wojenne byy mocniejszej konsrukcji i miay na sobie po kilka armat, stojcych po obu bokach okrtu. Zaoga uzbrojona bya w strzelby, lance, miecze i tarcze. Dyscyplina na takim statku bya prawdziwie chifiska. Trzy razy dziennie odprawiano mody do boga wojny, przy czym rozlegay si oguszajce wrzaski, bicie w bbny i gongi. dka nasza posuwaa si szybko. Lekki, nabrzeny wietrzyk d w agiel i uatwia wiolarzom zadanie. Wiedziaem, e pomidzy uj-ciem rzeki, a znajdujcym si w grze Kantonem, wznosiy si cztery wielkie pagody i miaem wielk ochot zwiedzi cho jedn z nich. Namwiem wic kapitana, bymy zatrzymali si przy brzegu i zrobih ma wycieczk piesz. Poczciwy Iiirnerstick nie mia nic przeciwko temu, kazalimy wic przewonikowi zatrzyma si i udalimy si na ld. Gdyby kto chcia sdzi o pobonoci Chificzykw po iloci stoj-cych tam wityfi, musiaby przypuszcza, i s oni najpoboniejszym ludem na kuli ziemskiej, tyle bowiem posiadaj pagod, rozrzuconych po caym pastwie. W kadej najmniejszej wiosce, w kadej osadzie 70 musi by taka witynia. W samym Pekinie i jego okolicach istnieje ich do dziesiciu tysicy. Architektura ich bywa najrozmaitsza. Nie-kiedy nie rni si wcale od domkw mieszkalnych, niekiedy tworz mae kapliczki lub nawet nisze tylko z jednym otarzem, na ktrym siedzi bstwo i przed ktrym stoj najprostsze kadzielnice do ofiar. Niekiedy jednak maj olbrzymie rozmiary i imponuj sw niezwyk architektur. ~aka wanie bya pagoda, ktr zamierzalimy zwiedzi. Udalimy si prosto do wsi, za ktr wznosia si witynia. Przy-puszczaem, e mieszkacy przyjm nas z pewn niechtn ciekawo-ci i z gry postanowiem trzyma wybryki poczciwego kapitana na wodzy, aby niczym nie narazi si miejscowej ludnoci. Zdziwiem si jednak bardzo widzc, e obecno nasza nie wywouje adnego wra-~Pnia, i e tylko gromada maych Chiczykw przyglda si nam ze zwyk dziecinn ciekawoci i biegnie za nami wykrzykujc od czasu do czasu: Bifste! Bifste! - Czego chce od nas ta haastra? - zapyta kapitan. - Maj nas za Anglikw, ktrych na caym wiecie okrelili jed-nakowo szlachetnym imieniem befsztykw. Moe pan zrobiE tutaj ciekawe etnograficzne odkrycie, a mianowicie, e

pomidzy maymi urwisami caego wiata istnieje wyrane duchowe powinowactwo myli, zwyczajow i obyczajw. Za wsi, droga wznoszca si w gr bya starannie utrzymana i obsadzona po bokach drzewami oraz krzewami. Skrcilimy na ni i pa chwili znalelimy si przed pagad. Kapitan przyglda si z podziwem temu wspaniaemu budynkowi z ciemnobrzowej cegy, spajanej biaym cementem, ktrym w ten sposb z daleka tworzy bia kratk i oywia ciemn sylwetk pagody. - Osiem piter, patrz pan! Na co oni takie wysokie wiee buduj? - zapyta kapitan. -Indyjskie podanie mwi, e ciao Buddy zostao spalone, a popioy podzielone na osiem czci i zamknite w omiu urnach. Dla przechowywania tych popiow zbudowono omioktn i omiopitrow wie, w ktrej na kadym pitrze umieszczono na otarzu jedn z urn w ten sposb, e popioy ng spoczyway na najniszym pitrze, a popioly gowy na najwyszym. Na wzr owej padgody buduj wszystkie inne. - Bardzo piknie. Zobaczymy wic przede wszstkim cz najni-sz - postanowi Turnerstick. Przed wejciem do pagody rozoy si stary przekupie, sprzeda-jcy owoce i stare chiskie cygara w somkach. Za kilka kopiejek kupiem od niego cay koszyk owocw, ktre kazaem mu podzieli pomidzy maych Chiczykw, zewszd nas obserwujcych. Pd nie-spodziewana uprzejmo z naszej strony wywoaa powszechny okrzyk radoci. Malcy zaprzestali swoich gupich artw i uszczli-wieni pobiegli do wsi pochwali si rodzicom. Weszlimy do rodka pagody. Parter przedstawia olbrzymi omioktn sal, owietlon kilkoma wskimi oknami podobnymi do okien strzel:~iczych. Z prawej strony wskie schody prowadziy na gr. Przed nami widnia posg Buddy w postawie siedzcej. By to niezmiernie otyyjegomo, gdy otyojestjednym z podstawowych warunkw piknoci w pojciu Chiczykw. Z tustej, obwisej twarzy patrzyy na nas skone oczka. Caa posta miaa wyraz pewnej dobro-dusznoci, wesooci najedzonego odaka, a nie powagi i skupienia, jakie naleaoby przypisywa temu znakomitemu bokowi. Zdziwio mnie bardzo, e nos posgu rzebiony by zgodnie z rysami ludzi rasy kaukaskiej, co zdawao si wskazywa na zachodnie pochodzenie Tien-hio, czyli witej nauki. Z obu stron Buddy stay dwa niewielkie poski jego towarzyszy, ktrych twarze wykrzywione byy w potworny sposb. Przed nimi stay naczynia do kadzenia, a oprcz tego u stp Buddy leay rnej wielkoci bukiety, do ktrych jego wykrzywieni towarzysze adnej widocznie pretensji roci nie mogli. Na schodach day si sysze kroki i po chwili ukaza si nam jaki czowiek schodzcy z gry, z cygarem w ustach. - Kto to taki? - zapyta kapitan. -Ho-szang, czyli kapan i zarazem str tej pagody. Cudzoziemcy nazywaj ich bonzami, lecz Chiczcy nie znaj tego wyrazu i nazywaj ich ho-szang lub sing. W tej chwili bonza dojrza nas i kiwn przyjacielsko swoim papie-rowym wachlarzem. - Tszing-tszing - powita nas uprzejmie podajc kademu rk. - Pang jest sing tej pagodang? - zapyta kapitan. - Sing-tsze! - potwierdzi bonza. - Patrz pan jak on mnie rozumie! - rzek Turnerstick zadowolo-ny. - I~n kapan musi by bardzo wyksztaconym czowiekiem, z przyjemnoci porozmawiam z nim troch. -Ktongjest teng staryng pang?-zwrci si do bonzy, wskazujc mu posg Buddy. - Fo! - odrzek krtko. - Fo? Co to jest, Charley? - To Budda, ktrego w Chinach nazywaj Fo, - objaniem. -A cing dwajng panowieng? - dopytywa si dalej, wskazujc na boczne figurki.

Z ruchu rki bonza domyli si o co kapitanowie chodzio, zbliy si wic do otarza i wskazujc to na jedn, to na drug figurk, rzek wyjaniajco: - Phu-za i O-mi-to. - Dziwna rzecz, e w tym karju nawet wyksztaceni ludzie tak le mwi po chisku. Czy pan co zrozumia? - Ii~och. Phu-za jest to imi jednego z patriarchw, znanego rownie pod imieniem Budizatwa, ktrego wanie ta figurka ma wyobraa. O-mi-to za jest japoskim imieniem Buddy. - Bardzo dobrze, ale kto to jest waciwie w Budda? -Buddajest wyrazem sanskryckim i oznacza mdrca. y on tysic lat przed narodzinami Chrystusa i naucza swojej religii, ktr stwo-rzy bdzc samotnie po grach i pustyni. By synem Sudhodana, 73 krla prowincji Mogadha, zwanej dzisiaj Behar. Jego waciwe imi brzmiao Saramana Gautama. Zwano go jednak i Sakja Muni i... - Dosy, dosy panie Charley! - zawoa kapitan zatykajc uszy. - Jeeli jeszcze przez chwil bdzie mnie pan zarzuca podobnymi imionami wszytkie moje klepki mzgowe na pewno si rozlec. Wo-labym walczy z najstraszliwszymi wichrami, ni by oguszony przez orkan takich wariackich nazw i wyrazw. Chodmy lepiej obejrze ten interesujcy budynek. Nie czekajc na odpowied, zwrci si do bonzy i zapyta: - Monang zobaczyng? Bonza uprzejmie wskaza nam drog, lecz na drugim pitrze kapi-tan zacz sapa niespokojnie. - Ale to jeszcze gorsze ni aenie za kozami! Wiem pan co, Charley, id pan sam na gr a ja zaczekam na pana tutaj. Poszedem za moim przewodnikiem. Gdybym oczekiwa czego nadzwyczajnego, bybym z pewnoci musia odczu ca gorycz za-wodu, gdy grne pitra przedstawiay zupenie puste sale. Jedynie tylko pikny i rozlegy widok z okien mg w czci wynagrodzi mczce i niewygodne wdrapywanie si po schodach. Nasz bonza by tylko zwykym kapanem. Caa jego wadza polegaa na czysto mechanicznej umiejtonoci skadania ofiar i nawet nie wiedzia dokadnie jak bstwa, do ktrych si modli miay na imi. Bonzowie s w wikszoci ludmi zupenie prostymi i niewykszta-conymi. Utrzymuj si gwnie z miosierdzia publicznego lub z darw, ktre skadaj im grzesznicy, aby za t cen przejli na siebie ich grzechy i pobonym yciem starali si przebaga zagniewane bstwa. Poniewa yj w celibacie i nie maj dzieci, przeto kupuj sobie zwykle jakiego chopca, syna biednej rodziny, ktrego wycho-wuj na swego nastpc, ucz go skadania ofiar i kilku krciutkich modlitw, stanowicych ca ich umiejto. - Wszak nie jeste wyznawc Buddy? - zapyta mnie bonza. - Nie jestem chrzecijaninem, - odrzekem.

74
- W takim razie dziwisz si z pewnoci, e wolno ci wejc do tej wityni? - Nie, gdy i do naszych kociow wolno wej kademy, a wic i wyznawcom Buddy. - Czy wy tak samo modlicie si do waszego Boga? -Pdk. - I modlicie si dwikami dzwonw i gongw? - Nasze dzwony i nasze muzyka s o wiele pikniejsze ni wasze. - Czy to moliwe? Jestecie przecie barbarzycami, nie macie wic muzyki! - Naszemu Bogu dajemy w ofiarze tak muzyk, jakiej nie macie ani wy, ani ~betaficzycy, ani Mandurowie, ani Mongoowie. Wasza muzyka jest atwa, nasza za tak trudna, e aden Chiczyk zagra jej nie jest w stanie.

-Iiwdno mi w to uwierzy. - Moesz wierzy lub nie, jak ci si podoba. -Jakie jest twoje imi? - Kuang-si-ta-sse. - C?, to wielkie imi. Czy znasz nasze instrumenty muzyczne? - Znam. - Ale nie umiaby gra na nich? - Nie miaem ich nigdy w rku, ale jestem przekonany, e potra-fibym. Zamia si niedowierzajco - Na gongu? -Pdk. - Na gamelangu? Wiedziaem, e jest to rodzaj metalowych cybakw, odrzekem wictwierdzco. - A na aklongu? - dopytywa si dalej bonza. -Pak, ale pytasz o wicej ni powiniene, wszak wiesz, e aklong (rodzaj wielkiej bambusowej piszczaki, wacej do pidziesiciu 75 funtw) i gamelung nie s instrumentami chiskimi, lecz malajskimi. Mj zarzut zmiesza go widocznie, ale nadrabiajc min, pyta datej: - A czy znasz pi pa lub kiu? S to bardzo trudne instrumenty, najtrudniejsze ze wszsytkich instrumentw na wiecie. - Znam. Widziaem je, chocia nigdy na nich nie graem, jestem jednak pewien, e taka muzyka nie byaby dla mnie zbyt trudna. My mamy takie instrumenty, na ktrych trzeba codziennie przez dwa-dziecia lat wiczy, eby umie na nich gra. Wy nic podobnego nie posiadacie. - Jeste bardzo miay dowodzc, potrafisz gra napi pa i kiu. Czy moesz mi tego dowieE? Mam oba te instrumenty w domu. - Dobrze. Mina jego zdradzaa pewno zwycistwa. Nie tracc czasu, zacz schodzi proszc mnie, abym poszed za jego przykadem. Na drugim pitrze czeka na nas zniecierpliwiony kapitan. -Ib si pan zasiedziae! - zawoa.- Mytalem, e zasn. Jak tam na grze, co? - Wysoko kapitanie. - Ba, to wiem i bez pana. Co teraz bdziemy rcbili? - Pjdziemy do mieszkania bonzy i bdziemy grati na pi pa i kiL~. - Co takiego? Na jakim pi pa? To pan be~dziesz gra napi pa, bo ja potrafi tylko na kiju. Nie ycz im jednak, aby sprbowali tej muzyki. - Nie bd tak grony kapitanie, - zamiaem si ubawiony. - Pi pa jest to rodzaj gitary, a kiu to najzwyczajniejsze skrzypce. Co to panu szkodzi pobrzdka troch na gitarze? - Ja! Za nic na wiecie! Jak yj nie miaem w rku adnego brzdkada, nie chc si wystawia na dudka. Chartey, ja i panu radz, niech si pan lepiej nie kompromituje przed tymi Chiczykami. Co innego zapolowa, zastrzelijak zwierzyn, a co innego gra na kiju. - Nie obawiaj si kapitanie, zobaczysz, e jeszeze zbior oktaski.

76
Podczas naszej rozmowy, bonza zamieni kilka sw z handlarzem owocw, ktry szybko skierowa si ku wsi. Byem pewien, e posa po jak najwiksz liczb goci, aby upokarzenie moje uczyni tym jawniejsze i goniejsze. Nie zdradziem si jednak z tym podejrzeniem i najspokojniej skierowaem si na wsk drk, prowadzc od pagody do maego domku, w ktrym mieszka bonza.

Na spotkanie nasze wyszed mody chopiec, wychowanek kapana, ktremu ten szepn par sw, wic modzieniec odszed. Po chwili zjawi si ponownie, z tac w rku, na ktrej stay malekie filiane-czki herbaty bez cukru i mleka. - Dziwaczna moda! - mrucza kapitan - Gdybym wypi ze dwadziecia takich naparstkw, to jeszcze nie poczubym i cigle bym si oglda za prawdziw harbat. Ala kiedy on przyniesie ten swj pam~pam? - Zaraz, zaraz, kapitanie! Publiczno~ zaczyna si schodzi, tro-ch cierpliwoci! Rzeczywicie od strony wsi wida byo tum mezyzn, kobiet i dzieci z bukietami w rkach. Zbliywszy si do domku, prrybysze skonili si nam nisko i ofiarowali kwiaty w zamian za owoce, ktrymi obdarowaem ich malcw. Chiczycy s bardzo wdziczni, a drobna uprzejmo, jak okazaem dzieciom, zjednaa mi serca wszystkich ojcw i matek. - Co my zrobimy z t mas kwiatw, ktrej nawet udwign nie jestemy w stanie? - zapyta kapitan. i - Wemiemy sobie kilka gazek, a reszt zostawimy bonzie.
,:. ,.

- Ale musimy im przecie podzikowa? - Rozumie si. - Pozwl mi pan to zrobi~. - Z ca przyjemnoci. Niech im pan powie tylko co wzruszaj-cego. - Dobrze, dobrze. Niech si pan nie obawia.

77
Kapitan stan wyprostowany, w pozie bohatera i rozpocz rzeczy-wicie wzruszajc przemow, zaczynajc si od sw: Mczyning, kobietyng, dziecing! Mwi im o swej yczliwoci, o wdzicznoci za poczciwe przyjcie i o mioci, ktra czy powinna wszystkich ludzi. Rzecz oczywista, e nikt nie rozumia ani sowa, wszyscy jednak wyczuli intencje po-czciwego kapitana i podzikowali mu gonym okrzykiem. - Widzi pan, e mnie doskonale zrozumieli, - rzek dumny z siebie kapitan. -ycz panu, aby paskie prby z owym papu i kijem, wypady rwnie pomylnie jak moja mowa. Kiedy si wszyscy uspokoili, bonza wynis z ssiedniego pomiesz-czenia oba wspomniane instrumenty i poda mi je z trimfujc min. Ja jednak zwrciem mu je natychmiast i rzekem z powag: - Mwiem ci, e dotychczas nie miaem tych instrumentw w rku. Musisz mi pokaza jak na nich naley gra. Umiechn si jak kto, kto si wanie tego spodziewa i rzek z przekonaniem: - Jestem pewien, e chocia ci poka, to i tak nie potrafisz na nich nie zagra. Przede wszystkim sign po skrzypce, ktre niewiele si rniy od naszych, byy jednak straszliwie rozstrojone. Smyczek za to by ciki, niezgrabny i wygity. Bonza uj skrzypce z namaszczeniem i pocz gra. Wa~ciwie trudno to byo nazwa~ muzyk, gdy melodii w tym nie byo adnej, tylko proste, miarowe wydobywanie tonw, to pojedynczych to czo-nych, a niekiedy i wszystkich czterech razem. Na twarzach obecnych zna byo skupienie i wielki zachwyt dla talentu bonzy, ktrego widocznie uwaali za wielkiego artyst. Nareszcie dumny kapan odoy smyczek i rzek z powag: -Idk nie potrafi gra~ aden chrzecijanin...

- Czy w Hongkongu nie syszae nigdy muzyki Francuzw lub Anglikw? - zapytaem. - Nie, to s przecie barbarzycy, wic nie mog umie gra. - Dobrze. Nauczye mnie gra na kiu, naucz teraz na pi pa. Bez sw odpowiedzi wzi do rki gitar, przypominajc kszta-tem staroytne cytry i zacz brzdka rwnie piknie jak na skrzy-pcach, ale i tak wywoa zachwyt. - A teraz sprbuj ty - rzek, podajc mi gitar. Ujem j silnie, nastroiem jak mogem i zagraem szybkiego walca, w ktrym bas by rwnie trudny jak wiolin. Widziaem, e twarze moich suchaczy mieni si poczy ze zdumienia, dodao mi to wic otuchy i wprowadzio w pogodny nastrj. - Wspaniale! -zawoa Turnerstick, kiedy zakoczyem wreszcie gonym akordem. - Ale pan jest znakomitym wirtuozem na tym papu czy dingdu, czy jak si to tam nazywa. Dlaczego mi pan o tym nie powiedziae? f: a -Chiaem zrobi panu niespodziank- rozemiaem si ubawio-ny, po czym nastroiem ponownie instrument i na zakoczenie popisu zagraem im hiszpaskie fandango. Chiczycy siedzieli jak zahipnotyzowani, bonza za cofn si ku drzwiom i stamtd patrzy na mnie szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. , .. - Panie Charley! - zawoa kapitan, ktry rozsiad si na niziut-kim krzeseku -Jest mi tutaj tak dobrze, e ani myl si rusza. Graj pan dalej. l~raz wziem do rki skrzypce, rwnieje nastroiem i zagraem. Najpierw jaki chora, potem pie bez sw, a wreszcie mazura, ktry tak si spodoba kapitanowi, e zupenie bezwienie wybija takt rk i przytupywa z animuszem. -Pysznie, doskonale, nieporwnanie! -woa przy tym. -Tb mi koncert, a mnie zazdro bierze, e nie mog w nim wzi udziau. - Owszem, moe pan. - Ja? W jakisposb? - Czy przypadkiem nie potrafi pan piewa?

79
- piewa? Iak, ale tylko jedn jedyn piosenk. Za to piewam j doskonale. Powiadam panu, e jak zaczn, to statek dry, maszty skrzypi, a moi chopcy milkn z zachwytu. - Doskonale. Co to jest? - Tb nasz narodowy, amerykaski hymn. - Pysznie. piewamy wic. Wziem znowu gitar, uderzyem kilka akordw poddajc kapita-nowi ton. Zacz si piew, na opisanie ktrego brakuje mi sw. Byo to co poredniego midzy rykiem zgodniaem lwa, a wyciem szalejcej burzy, jakie nadzwyczajne skoki gosowe, ktre mogyby zadziwi najmniej nawet wyrobione ucho. Kiedy skoczylimy, rozleg si rwnie rozdzierajcy uszy chr pochwa i zachwytw. Kapitan a poczerwienia z wysiku, lecz oczy byszczay mu z zadowolenia. - To byo zapiewane, co, panie Charley? - Znakomicie kapitanie! - Moe powtrzymy to jeszcze raz? - Nie! Dosy! Nie naley szafowa talentami. - Prawda! Ja chyba do koca ycia nie zapomn tej chwili, kiedy kapitan Tlirnerstick piewa swj hymn narodowy. - No, - zwrciem si do bonzy - czy wierzysz teraz, e chrze-cijanie potrafi gra~?

- Tiwoja muzyka jest o wiele pikniejsza, ale i trudniejsza ni nasza. Powiedz mi tylko, czy rzeczywicie po raz pierwszy grasz na pi pa i kiu? y Rzeczywicie. Jednak w naszym kraj u mamy instrumenty bardzo podobne do tych i dlatego wiedziaem jak si z nimi naley obchodzi. - Czy jeste z pochodzenia Anglikiem? - Nie, jestem Niemcem. - To dobrze, gdy nienawidzimy Anglikw i Jankesw, ktrzy 80 zabrali nam nasze miasta i chc si bogaci naszym kosztem. O Niemcach nic nie syszaem, ale musz by dobrzy, bo ty jeste dobry. Czy jedziecie do Kuang-tszeu-fu? -I~k. Wysiedlimy na ld po to tylko, eby zobaczy twoj wi-tyni. Czy zechcesz przyj od nas may podarunek? - yj tylko z tego, co mi kto zechce ofiarowa, przyjm wic z wdzicznoci wszystko co mi raczysz da. Signem do kieszeni, lecz kapitan, ktry domyli si o co chodzi, zatrzyma moj rk. - Pozwl mi pan zapaci temu czowiekowi. Wprawdzie nie widziaem wiey, lecz usyszaem pask muzyk na jego pumpo. Chc mu si za to odwdziczy. Z tymi sowami wyj z kieszeni trzy dolary, z ktrych dwa ofiarowa bonzie, trzeciego za jego pomocnikowi. Na widok tak hojnego datku Chiczyk nie mg ukry swej radoci. Dla biedaka yjcego z groszowej jamuny, by to powany kapitalik, tote biega jak szalony, skaka, klaska w rce, pokazywa obecnym obie sztuki zota i gorcymi sowami wyraa nam wdziczno. Wre-szcie pochwyci mnie za rk i odcign na bok. - Chceszjecha do Kuang-tszeu-fu, czy zechcesz posucha dobrej rady? - Prosz. - Strze si Lung-ying i wity boga wojny. Przestroga ta bardzo mnie zdziwia. Byo to to samo ostrzeenie, ktre mi rzuci przed odjazdem Kong-ni, a ktre musiao zawiera jak tajemnicz grob. Nie zdradzajc jednak niczym zdziwienia zapytaem krtko: - Dlaczego? -l~go ci nie mog powiedzie, ale sam wiesz chyba, e Lung-ying chtnie chwytaj cudzoziemcw, przede wszystkim dla okupu. - Wiem. Nie dalej jak przedwczoraj znikna ona portugalskiego kupca z Makao i wszystko wskazuje na to, e zostaa porwana przez piratw. Ale ja nie jestem kobiet i wcale si ich nie lkam. - Bo ich nie znasz. Nie ma nic gorszego jak wpa w ich rce. Gdybym mg dabym ci talizman, ktry by ci obroni przed nimi. - A czy s takie talizmany? - S. Ja sam go nosz. - Jak on wyglda? -I~go nie mog ci powiedzie. Signem do kieszeni i wycignem medalion z pestek. Zaledwie bonza dostrzeg ten drobny przedmiot, skrzyowa rce na piersi i ukoni mi si prawie do samej ziemi. - Daruj mi panie. Nie wiedziaem, e jeste naczelnikiem Lung-yin. - Po czym to poznae? To pytanie bardzo go zdziwio.

- Jak to panie, nosisz talizman i nie wiesz, e dla kadego stopnia jest inny? A moe na niego nie zasuye, lecz tylko znalaze? Ib byoby straszne, gdy w takim razie musiaby umrze. Nie uwaaem za stosowne objaniaE mu pochodzenia talizmanu. Uderzyo mnie jednak, e szanowny bonza zbyt dokadnie zna zwy-czaje i prawa piratw. Najprawdopodobniej miaem do czynienia z jednym z czonkw szlachetnego stowarzyszenia. Chcc wydoby z niego jak bardziej szczegow i dokadn wiadomo, rzekem na pozr chodno: - Nie znalazem go. Poka mi swj talizman. - Mam go w domu. Ale po filiankach moge pozna, e nale do was. A wic to by umwiony znak. Na szczcie zwrciem uwag na sposb w jaki bra filiank. Mianowiecie czubkami wielkiego, wska-zujcego i czwartego palca, podczas kiedy dwa pozostae trzyma sztywno wyprostowane. Musiaem koniecznie pozna wszystko. - Czy znasz jeszcze inne znaki? - Tylko oba powitania, ale to zna kady: tszing-tszi-ng i rszing lea-o.

82
Teraz wiesz ju bez ogldania talizmanu, e nale do was. Ale ty mi nie powiedziae prawdy. Nie jeste cudzoziemcem, gdy inaczej nie mgby by czonkiem, a przede wszystkim naczelnikiem stowarzy-szenia. Dowiedziaem si wic, e akcent i podzia wyrazw powitania si s rwnie umwionym znakiem. e zamiast tszng-rszing naley m-wi tszing-tszi-ng, a zamiast tszing-leao, tszing-leao. Byo to ju bardzo wiele i mogo mi si przyda. - Ja nigdy nie kami, - odrzekem dumnie na jego zarzuty - a pomimo to talizman jest moj wasnoci. Ale tobie musz zwrci uwag, e jeste bardzo nieostrony. - Dlaczego? Obaj naleymy do stowarzyszenia, wic moemy mwi o jego sprawach. - Ale przed chwil nie wiedziae, e ja do niego nale. Nie daem i ci adnego znaku, a jednak ostrzegae mnie przed towarzyszami ~, ~l smoka. Czy wiesz jaka ci za to czeka kara? - mier, gdybym nie by kapanem. Kapanowi tylko cesarz ma prawo odebra ycie, gdy jest on zarazem najwyszym kapanem. Bye dla mnie dobry i szczodry, wic jako cudzoziemca chciaem ci ostrzec przed niebezpieczestwem. - Dlaczego ostrzegasz mnie przed Kusng-ti-miao, czyli witynia-mi? i..(.,.. -I~go nie mog ci powiedzie, sam zreszt wiesz bardzo dobrze. ;:=i - A wic egnam ci. Tszing-lea-o! - I lu fung-sing! Niech ci prowadzi twoja szczliwa gwiazda. - odrzek mi uprzejmie. ~,I Oddalilimy si, egnani ukonami wszystkich zebranych. Docho-I dzc do wybrzea ujrzelimy ma dk stojc obok naszej odzi i jakiego czowieka rozmawiajcego z przewonikiem. Gdy nas do-strzeg, zakoczy rozmow, odbi od brzegu i skierowa si na prze-ciwn stron rzeki. Zastanowio mnie to, zapytaem wic przewonika.

83
- Kim by ten czowiek? - Jaki rybak, ktry odpoczywa tutaj przez chwil. - Czy znasz go? - Nie, pierwszy raz go widziaem. - A o czym rozmawialicie? - O niczym. Gdyby tak odpowied da mi milczcy Anglik zadowolibym si ni najzupeniej, ale Chiczycy s nadzwyczaj ruchliwi i gadatliwi, wiedziaem wic, e nasz przewonik nie chce mi powiedzie prawdy. Postanowiem mieE si na bacznoci.

- Czy do Wampoa daleko jeszcze? - zapytaem. - Dzisiaj w aden sposb nie dopyniemy. - W takim razie musimy gdzie przenocowa. Czy znasz takie miejsce, gdzie mona to uczyni? - Owszem, wszdzie jest peno zajazdw dla cudzoziemcw, ale najlepsze s cokolwiek dalej, na prawym brzegu rzeki. - Jak daleko std? - Pitnacie li. Jeeli wiatr si nie zmieni, to za godzin moemy tam by. - Ale wtedy bdzie ju ciemno. - Nic nie szkodzi. Zobaczysz jak pikna jest nasza rzeka w nocy, wszyscy cudzoziemcy zachwycaj si ni. Czy mam tam pyn, czy te zawracamy? - Pyniemy - odrzekem. Przewonik wywiesi papierow, kolorow latarni i ruszylimy w drog. Na rzece peno byo odzi, a latarnie ich niby barwne gwiazdki migotay na wszystkie strony. Nagle jaka dua d o wysokich masztach pojawia si za nami. Dziesiciu wiolarzy siedziao po bokach i energicznie wiosowao. Zdawao mi si, e owa d chce nas szybko omin i poleciem nawet przewonikowi usun si na stron, lecz w tej samej chwili d zrwnaa si z nami.

84
-Kiang! - rozleg si okrzyk od strony przybyszy. -Lu! - odpowiedzia przewonik. W tej chwili wszystkie latarnie zgasy, a co cikiego i ciemnego spado na dno naszej odzi. Jednoczenie jaki nadzwyczaj silny i odurzajcy zapach rozszed si wokoo i prawie momentalnie straci-em przytomno. Jak przez mg dostrzegem tylko, e przewodnik nasz rzuci si w wod. Kiedy doszedem do siebie, leaem zwizany na dnie wielkiej odzi. Obok mnie, rwnie zwizany lea poczciwy kapitan. Zakneblowane usta nie pozwoliy mi mowi, lecz nie przeszkadzay myle i rozglda si dokoa. Przede wsszystkim dojrzaem sternika, na ktrego twarz padao wiato latarni. By to w rybak, ktry odpoczywa obok naszej odzi i gdy tylko si zbliylimy,szybko znikn. Nalea on widocznie do bandy, ktra jak ju wspomniaem miaa stosunki we wszystkich warstwach spoecznych. Znajdowalimy si widocznie w rkach pira-tw, ktrzy potrafili wcign nas w puapk, przysyajc swoich ludzi jako domniemanych przewonikw. Kiang-lu byo hasem, za pomoc ktrego opryszkowie wzajemnie si poznawali. Nie odczuwaem ad-nej obawy. W podrach moich spotykaem si z bandytami rnej narodowoci i byem nawet ciekawy jak wygldaj rozbjnicy chiscy. Nie otwierajc cakowicie oczu, aby nie zwrci na siebie uwagi, poczem rozglda si na wszystkie strony. W odzi znajdowao si trzynastu ludzi: dziesiciu wiolarzy, sternik i dwch mczyzn star-szych rang, ktrzy usunwszy si na stron zawzicie rozmawiali. Przed nimi stay gliniane naczynia, zawierajce zapewne 6w pachncy pyn, ktrym odurzano ofiary. Poniewa uwaano nas za cudzoziem-cw nie rozumiejch miejscowego jzyka, przeto naczelnicy rozma-wiali do swobodnie. - Kim s ci ludzie? - zapyta jeden z nich. -I~n chudy to Niemiec, a ten gruby zdaje si Jankes. Obaj musz by bogaci, gdy posiadaj statek. - Czy masz zamiar odda icfidiahurowi?

85
- Pak. Wemiemy poow z ich wykupu, a poow oddamy do podziau Kiang-lu. - Ile oni zapac?

- Nie wiem. Tb ju okreli diahur. - Gdzie mu ich oddasz? - W Kuang-ti-miao. - Czy aby bdzie tam jeszce miejsce dla nich. - Pdm teraz nie ma nikogo, prcz ony tego por-tu-ki, ktbr porwalimy wczoraj. Ci barbarzyficy to wyjtkowo gupi ludzie! Zaje im si, e kobieta ma dusz i dbaj o ni tak jak o siebie. Dla nas tym lepiej, bo otrzymamy porzdny okup i caa sprawa opaci si nam doskonale. Zawiadomimy ma porwanej, zaraz jak tylko umiecimy tych dwch. Byy to dla nas bardzo pocieszajce wiadomoci! Mielimy by zatem uwizieni, dopki bandyci nie dostan za nas wykupu, na ktry licz z tak pewnoci, a ktry prawdopodobnie ma by do znaczny. Kapitan ma pienidze, atwo mu wic bdzie zaspokoi ich dania, ale moje rodki byy zbyt skromne i nie przewidyway tak niespodzie-wanych wydatkw. Jeeli nie chc czerpa z kasy kapitana, to musz wymyli jaki sposb wydobycia si ze szponw tych otrw. I~raz zrozumiaem ju przestrogi Kong-ni i bonzy, ktrzy ostrze-gali mnie przed Kuang-ti-miao. Widocznie witynie te suyy roz-bjnikom jako schronienie, urzdzali tam nawet wizienia dla poj-manych jeficw. Jeszcze z godzin pynlimy w gr rzeki, po czym skrcilimy w jeden z kanaw, ktre gst sieci pokrywaj ca nizinn cze pafistwa chifiskiego. Ttnio tu ycie i panowa duy ruch. Wiolarze pracowali energicznie, skrcali w coraz to nowe kanay, tak, e zupe-nie straciem orientacj, a wreszcie zatrzymali si w jakim zupenie pustym miejscu. Przed nami na brzegu wznosiy si ciemne mury wityni lub budynku. Nie mogem tego rozpozna, gdy w tej chwili zawizano 86 nam oczy. Jednoczenie zdjto nam pta z ng i kazano wsta. Dwch ludzi ujo nas pod ramiona, po czym poprowadzono po wskich schodach, przez jakie korytarze i podwrza, a wreszcie znalelimy si w zamknitej przestrzeni. Tiitaj zdjto nam opaski z oczu i pozwo-lono rozejrze si wokoo. Nie zaniedbaem naturalnie uczyni tego i przekonaem si, e jestemy zamknici w wityni boga wojny, ktrego posg z nieodzownym synem z jednej strony i gronym giermkiem z drugiej wznosi si na otarzu. Sal owietlao kilkanacie papierowych lamp. Przy ich przymionym wietle ujrzaem ze dwu-dziestu ludzi, siedzcych lub lecych na ziemi, uzbrojonych w uki, strzay, niemoliwych rozmiarw pistolety, noe, sztylety, miecze i szable. Niektrzy prcz tego mieli dhzgie zardzewiae wiatrwki z kolbami pokrcoymi jak grajcarki. Wszyscy oni starali si przybra jak najgroniejsze miny, ktre jednak na mnie adnego nie robiy wraenia. Owszem, patrzc na te skone oczy, spaszczone nosy i wystajce koci policzkowe, zdawao mi si, e jestem na jakiej prowincjonalnej scenie, gdzie odgrywam rol jeca wrd miesznie przebranych statystw-rozbjnikw. Kapitan Tizrnerstick musia od-czuwa co podobnego, bo mruga na mnie i patrzy z takim wyrazem, jakby go troch donie swdziay i mia ochot sprbowa ich siy na tych urwisach, gdy mu je tylko uwolni z wizw. Chiczycy s sprytni i podstpni, lecz jednoczenie do tchrzliwi i bardzo imponuje im sia fizyczna. Pomimo tego, nie yczyem sobie adnej walki, bo prcz pici nie posiadalimy broni, a to nie mogo wystarczy przeciwko dwudziestu uzbrojonym piratom. Nareszcie wyjto nam z ust kneble i na migi pokazano, e mamy usi. Wybraem sobie miejsce pomi-dzy kolanami boka, gdy byo tam najwygodniej, a zarazem ptecy miaem osonite tak, e wszelki napad mg nastpi tylko z przodu. Kapitan umieci si przy giermku, ktrego olbrzymi mieczwidocznie przyciga jego uwag. - Niech pan powie, Charley, - rzek wreszcie - czy ten miecz jest naprawd ze stali? - Bardzo wtpi. Z daleka wida, e to elazo. - Z Lakim porzdym kawakiem elaza, mona wiele zdziaa. Mam ochot pokaza temu urwisowi, jak to porzdni ludzie umiej macha choby nawet elaznym mieczem. A moe pan woli zosta w tej puapce? -Pak dugo jak pan bdzie tutaj i ja zostan na pewno. Dobrzy towarzysze nie mog si rozdziela.

- A wic przebijemy si przez t gromad? - Czy pan rozci ju sobie wizy na rkach? - Prawda, zapomniaem o tym. W takim razie pucimy w rnch nogi. - Nie czy pan tego kapitanie. W tej sali mamy dwudziestu ludzi, nas przywiozo trzynastu, to razem trzydziestu trzech. Jest to zbyt powana liczba, bymy si mogli lekkomylnie naraaE. Gdybymy mieli nasze rewolwery, to co innego, ale po pierwsze nie mamy ich, a po drugie mamy skrpowane rce. Wszak zna pan przysowie, e kilka psw rwna si mierci zajca. - l~k, jeli kto jest zajcem. - Znasz mnie chyba do dobrze, kapitanie i wiesz, e nie jestem tchrzem. Odwaga jednak, a szalestwo to zupenie dwie rne rze-czy. - Dobrze wic. Rb pan, co uwaasz za stosowne. - Pomwi z tyzni ludmi, a gdybym nie mg trafi im do rozumu, to zawsze bdzie czas przedsiwzi~ co energiczniejszego. - Dobrze, tylko nie pan, a ja z nimi pomwi. Ja im poka, ja ich naucz! Czy mog zacz? - Poczekaj pan chwileczk. Zdaje si, e i oni doszli do jakiego postanowienia. Zobaczymy, co nam powiedz. Rzeczywicie rozbjnicy skupili si w gromadk i rozprawiali o czym pgosem, po czym jeden z nich zbliy si ku nam i zapyta aman angielszczyzn: - I~im jestecie?

SS
- Kim jestemy? Hm... ludmi naturalnie - odrzek mrukliwie kapitan. - Czym jestecie? - Zabawne pytanie, take ludmi przede wszstkim. - Jak si nazywacie? - T do ciebie nie naley mj chopcze. - Mw, kiedy si ciebie pytam, bo inaczej naucz ci mwi! - Musiaby si sam dugo jeszcze uczy, ty spaszczony nosie! Nazwa spaszczonego nosa nie podobala si Chiczykowi, ktry przysun si jeszcze bliej i podnisszy pi do gry, zawoa gronie: - Milcz, albo ci uderz! Na t grob brwi kaptana cigny si momentalnie, z oczu strzeliy byskawice, a gos zabrzmia niby huk piorunu, kiedy krzykn jeden tylko wyraz: - Prrrecz! Chiczyk drgn przeraony i odskoczy o par krokw. - Przyjd tu, ty otrze, - rycza kapitan - podejd bliej a zobaczysz co ci spotka! Nie mrugniesz okiem, a znajdziesz si w powietrzu, ty paskodzioby tku! Kapitan by widocznie w wojowniczym nastroj u i byby dalej wya-dowywa swoje groby i obietnice, gdyby nagle, tu za cian, przy ktrej stay posgi, odezwa si jaki kobiecy gos: - Na pomoc! Ratujcie mnie! Na pornoc! - woano na przemian po angielsku i portugalsku. Widocznie zamknita tam kobieta dosyszaa nasze gosy i posta-nowia w ten sposb da o sobie zna. - Sysza pan? Kto to moe by? - zapyta zdziwiony kapitan. -Ib ona owego portugalskiego kupca, ktr wczoraj porwano. - Czy ona jest tutaj? - Na pewno. Syszaem jak piraci mwili o niej. - W takim razie trzeba j ratowa. Porw temu lewiatanowi jego 89 miecz i posiekam ich na miso!

- A masz pan wolne rce? - Ach, prawda! C my teraz zrobimy? - Poczekamy. - Na co, eby nas przesadzili do jakiej innej dziury? - Nie, to si tak prdko nie odbywa. Zreszt moemy sprbowa naszych si. Ci Chiczycy nie umiej nawet porzdnie zwiza czo-wieka! Patrz pan! Przytroczyli nam ramiona do ciaa, a donie zosta-wili wolne. Gdyby pan mg przez minut utrzyma si przede mn, to sprbowabym rozwiza panu wizy. - Ba, dla takiego zbonego celu jestem gotw sta przed panem nawet cay dzie. - Poczekajmy. I~ otry powziy najwidoczniej jaki nowy zamiar. Zaraz si dowiemy co postanowili. Chiczcy zaczli si naradza, po czym tumacz zbliy si ku nam w towarzystwie dwch piratw uzbrojonych w grube, bambusowe laski. - Jeszcze raz zadaj wam te same pytania, a jeli nie zechcecie odpowiedzie, to was do tego zmusimy. - Czy jeste Jankesem? - zwrci si przede wszystkim do kapi-tana. - Odejd, mwi ci! - odrzekIimnerstick. - Dopki bdziemy zwizani, nie bdziemy z wami rozmawia. - A jednak musicie by zwizani, dopki was nie oswobodz. Gdyby za nie chciano was oswobodzi, to wrzucimy was do wody. A wic, czy jeste Jankesem? Kapitan milcza. Tumacz spojrza na niego, po czym da znak obu ludziom. Zanim oni przestpili do wykonania groby, dzielny kapitan porwa si z miejsca i spad jak huragan na niespodziewajcego si nic podobnego tumacza, ktry upad jak dugi, po czym jednym kopniciem w brzuch pozbawi przytomnoci drugiego. Iizeci sta naprzeciw mnie, uzbrojony nie tylko w lask, ale i w dugi n, ktry 90 mu stercza zza pasa. Na ten n zwrciem uwag i postanowiem go zdoby. Poniewa donie miaem wolne, skorzystaem ze zmieszania si mego stra, ktry na widok upadku swoich towarzyszy starci na razie orientacj. Zerwawszy si z miejsca, jednym skokiem dopadem do niego, wycignem mu sztylet i silnym uderzeniem moich podku-tych, marynarskich butw odrzucilem o kilka krokw. - Pochyl si kapitanie! - Dobrze, ale prdko! Kapitan pochyli si przede mn, a ja jednym pocigniciem ostre-go sztyletu przeciem mu sznury i odwrciem si tyem, aby i on mnie odda t sam przysug. Wszystko to odbyo si tak szybko, e nim zdumieni takim obrotem rzeczy Chiczycy zdoali si opamita, ju stalimy z powrotem na swoich miejscach. Kapitan dwoma uderzeniami pici utrci rk boskiego giermka i pochwycijego dhzgi, ciki miecz.
; ;:

Ja miaem tylko sztylet, lecz wsunem si gbiej midzy kolana boka i w ten sposb osoniem sobie plecy i boki. Z nieprzyjacielem nacierajcym z przodu, atwiej mi byo da sobie rad. Sztylet jednak by zbyt mizern broni, abym mg ni dugo walczy przeciw gro-madzie nacierajcych zajadle Chiczykw. Oni widocznie wicej re-spektu mieli dla dugiego miecza mego przyjaciela, ni dla sztyletu, gdy zwartym tumem rzucili si w moj stron. Nagle wzrok mj pad na sto ce u st os u kadzielnice. Mo b doskona i oci-j p p g g~ y skami, a byy tak cikie, e mogy zmiady najtwardsz nawet czaszk lub przynajmniej na dugo oguszy. Nie namylajc si wic i y zbytnio pochwyciem pierwsz z brzegu i celnym rzutem posaem w ow na blie sto ce o Chic ka kt z kiem zwali si na g j j l g ~ , ry j podog.

- Wolni, lecz obleni kapitanie, - zamiaem si, patrzc na grone miny strzelcw, ktrzy celowali do mnie ze swych pokrconych wiatrwek.

91
- Ba, te upiny orzechowe nie mog si przecie rwna z takimi porzdnymi trjmasztowcami ja my. Naprzd Charley, musimy ich posa na dno! - Czy paski miecz nie jest zbyt dugi? - Im duszy tym lepszy! Chciabym, eby by tak dugi jak gwny maszt naszego Wichra! Kapitan uj miecz w obie rce i machajc nim zawzicie, wysun si na czoo. Ja najpierw urzdziem kanonand z pozostaych naczy, ktre trafiay zawsze w przeznaczony cel, po czym zajem miejsce w centrum improwizowanej armii. Brakowao nam wprawdzie jednego skrzyda, jednak nie moglimy nic na to poradzi, byo nas przecie dwch. Nieprzyjacielska linia cofna si tymczasem o kilka krokw, co tak wzmogo odwag kapitana, e opar si na mieczu i w postawie staroytnego bohatera zacz grzmie~ swoim tubalnym gosem: - Rabusieng, piratyng, mordercyng! Tu stoi kapitan Turnerstic-king i jego przyjaciel Charleng, ktryng gromi Indianeg, zabija lwowing i tygrysang! Jeeling za chwileng nie rzucicieng orang, to zginiecieng marnieng! Wspaniaa ta mowa przeszaby prawdopodobnie bez wraenia, gdyby tumacz niefortunnie si nie odezwa: - I~n Jankes jest szalony! Chce mwi naszym jzykiem, a nie potrafi ani sowa. Dalej na niego! Mymy jednak otrzymali zza ciany takie samo podniecajce wez-wanie: -Maten a los carajos! - Co ona mbwi? - Radzi nam, abymy si zabrali do tych otrw. - My te to robimy, jestemy rycerzami tej damy i musimy j za wszelk cen uratowa Niezupenie zgadzaem si ze zdaniem rycerskiegokapitana, gdy bez wzgldu na tchrzostwo Chiczykw, bya ich tak przewaajca 92 liczba, ewkadej chwili mogli nas zdusic, gdyby tylko znalaz si kto, ktoby umia ich poprowadzi. Nie czekajc wic na dalsze prby, postanowiem uciec si do mego talizmanu i ju signem po sznu-rek, gdy drzwi sali otworzyy si nagle i wszed nowy jegomo tak olbrzymiego wzrostu, e o gow przewysza nawet mnie, ktry nie zaliczaem si do uomkw. Reszta ciaa bya proporcjonalna do tej wysoko~ci i znamionowaa si. - Diahur! - rozlego si wkoo. Chiczycy cofnli si z szacunkiem, jakby chcieli pokaza, e jedy-nie on jest tutaj panem naszego losu. A wic by to jeden z naczelnikw sawnej bandy Kiang-lu! Nie wida w nim byo ani ladu tchrzostwa, ale pochodzenie jego nie mogo by czysto chiskie. Diahurowie stanowi odam mongolskiego plemienia, s olbrzymiego wzrostu, odwani i silni, a jednoczenie prawie zupenie dzicy, chciwi i mciwi. Do tego rabunek uwaaj za jeden ze sportw i oddaj mu si z zamiowaniem. Diahur na nogach mia rzadko tutaj spotykane wysokie, mongolskie buty, a cienkie,

dugie i starannie utrzymane wsy spaday mu prawie do pasa. Ostrym, przenikliwym spojrzeniem, swych maych, widrujcych i zimnych jak stal oczu, obj cae stowarzyszenie, po czym przywoa skinieniem dwch rozbjnikw i kaza sobie widocznie opowiedzie wszystko, co si tutaj dziao.

Podczas tego opowiadania czoo jego chm urzyo si coraz bardziej, rzuca pogardliwe, grone spoj rzenia na swoich podwadnych, po czym zbliy si wprost do kapitana. - Precz z broni! - zawoa po chisku. Kapitan rzecz prosta nie zrozumia tego rozkazu, domyli si go tylko z ruchu rki, pomimo to nie myla si do niego zastosowa i otworzy ju usta do dania godnej odpowiedzi, gdy diahur podnis nagle piE do gry i uderzy ni kapitana w gow tak silnie, e ten wypuci miecz z rki i run nieprztomny na ziemi. Mimo woli zacisnem pici, lecz nie ruszyem si z miejsca i czekaem spokojnie. Walki na pici nie obawiaem si wcale, bo 93 pomimo, i diahur przwysza mnie si i wzrostem, nie mg jednak dorwna mi w zrcznoci, ktra w takiej walce stanowi przede wszystkim o wygranej. Rzeczywicie, teraz zwrci si ku mnie. - Precz z naczyniami! - zawoa. Nie poruszyem si wcale. Gdy podnis pi~ do gry, by zadaE mi uderzenie takie jak kapitanowi, w tej samej chwili wyda mimowolny okrzyk blu i cofn si o krok. Zrcznym podstawieniem pici odparowaem jego cios i wybiem mu do ze staww. Bl doprowa-dzi go do wciekoci, bo chwyci lew rk dugi sztylet i skierowa go mu mojej szyi. Rzecz prosta nie czekaem na wykonanie tego zamiaru, lecz lew rk uderzyem go z dou w podbrdek, a jednoczenie praw zaapli-kowaem mu taki cios w skro, e run na ziemi obok kapitana. I~go byo jednak ju za wiele, nawet dla tej bandy tchrzy. Ujrza-wszy swego naczelnika na ziemi, caa ta szajka z wyciem rzucia si na mnie. Wycignem talizman i podnoszc go w gr, zawoaem grzmmicym gosem: - Kto mie walczy przeciw temu znakowi? Zoczycy stanli jak skamieniali. - Yeu-ki! - jknli. - O cay stopie wyszy od diahura, ktry jest tylko tiu-siu! Te sowa wykazay mi, e bandyci dla naczelnikbw swoich wprowa-dzili wojskowe stopnie, gdy jeu-ki znaczy tyle co pukownik, tiu-siu tyle co kapitan. -Pdk! - zawoaem. - Jednego z waszych jeu-ki omielilicie si porwa, zwiza i zakneblowa mu usta tak, e nie mg da si wam pozna. Zabralicie mi wszystko, trzeba byo jednak lepiej szuka, wtedy bycie znaleli znak! - Przebacz nam o panie! - zawoa jeden. - Winni s ci, ktrzy ci schwytali! Lecz obaj winowajcy wystpili na rodek i zawoali z pokor:

94
- Winien jest panie twj przewonik, ktry powiedzia nam, e jeste Niemcem, a twj towarzysz Jankesem. Jechae zwyczajn d-k, nie moglimy wic wiedzie, e jeste jednym z naszych. Gdyby wzi d ze smokiem i kaza wywiesi swoj latarni, bylibymy wiedzieli z kim mamy do czynienia. - Co?! Omielacie si nakazywa mi, co mam czyni~! Diahur kaza mnie uderzy bez wysuchania. Zwiza go! - Nie miemy panie! - Czyficie co rozkazuj! Podczas kiedy wypeniali mj rozkaz, kapitan zacz przychodzi do siebie. Straszliwe uderzenie olbrzyma byoby kadego innego zabio, jednak dzielnego kapitana oguszyo tylko na chwil. - Charley! - odezwa si otwierajc oczy. -- Co kapitanie? - Do licha! Gdzie ja jestem? Co to tak szumi wkoo mnie? Aha
,

ju wiem, przypominam sobie. Zerwa si na nogi i obejrza dokoa. - Do wszystkich rekinw! Ten otr ju ley, czy to pan go tak poczstowae? -Idk jest, -odrzekem i dodaem ciszej. - Ci bandyci rnaj mnie za jednego ze swoich naczelnikw, nie trzeba ich wyprowadza z bdu. - Co? Jak? Aha, dobrze! Tym lepiej! W takim razie rozwijajmy agle i wpywajmy na pene morze. -Jak to, bez owej Portugalki? - Ach, prawda, zapomniaem o niej! Naturalnie, e bierzemy j na pokad. - Przede wszystkim bd pan tak dobry i wsad swoj chustk w usta tego olbrzyma. - Fo co? Przecie jest zwizany. - Tb nic. Otrzewieje niedugo, a nie trzeba, by mwi, gdy mogoby nam to zaszkodzi~. 95 Kapitan pochyli si nad lecym, aby mu zakneblowa usta, ja za zwrciem si do bandy: - Macie tutaj porwan kobiet. -Pdk, on pewnego por-tu-ki. - Przyprowadcie j tutaj. Jeden z bandytw znikn za posgiem bstwa. Posyszaem zgrzyt otwieranych drzwi i po chwili stana przed nami przysadzista jejmo w szerokiej spdnicy i lunym kaftanie. Ujrzawszy nas uja w obie rce suknie i dygna nisko. - Dzie dobry panom, - rzeka, aczc wyrazy portugalskie z angielskimi. - Dzie dobry pani, -odrzekem po holendersku. - Wszak jeli si ~ie myl, pochodzi pani z Holandii? Kapitan wytrzeszczy na mnie zdziwione oczy. Ja jednak spojrza-wszy na tust jejmo, na jej niebieskie renice, na due rce i nogi, i typow twarz, nie mogem w aden sposb wzi j za portugalsk, delikatn dam i zaczem mimo woli przypuszcza jak pomyk. Na moje pytanie dama umiechna si radonie i odrzeka tym samym jzykiem. - Czy i pan jeste Holenderm? - Nie jestem Berliczykiem. - Berliczykiem? O, i ja byam w Berlinie, przez dwa lata i dwa tygodnie. - W jaki sposb zawdrowaa pani z Berlina a tutaj, do Chin? - Do Berlina przybyam z Amsterdamu z rodzin pewnego ban-kiera, u ktrego pracowaam jako kucharka. Po pewnym czasie ban-kier w wyjecha do Afryki, ja za przeszam na sub do pewnego portugalskiego kupca, ktry zabra mnie ze sob do Makao. -Zwiedzia pani adny kawa wiata! -zauway kapitan. -Czy bya u owego kupca do ostatniej chwili? -Pdk jest, do przedwczoraj. - A w jaki sposb znalaza si tutaj?

96
- Pojechaymy z moj pani na spacer, gdy nagle napadli nas rozbjnicy, porwali mnie i przyprowadzili tutaj. - A co si stao z pani chlebodawczyni? - Nie zwrcili na ni nawet uwagi, wic pewnie wrcia do domu. Tlrraz zrozumiaem wszystko. Piraci postanowili porwa on bo-gatego portugalczyka, nie wiedzieli jednak jak wyglda, a poniewa dla Chiczykw pikno kobieca polega na obfitoci jej ksztatw, wyobrazili sobie, e on Portugalczyka moe by tylko ta pikna dama, ktrej czerwona pulchna twarz i korpulentna posta mogy zachwyci najbadziej nawet wybrednego Chiczyka i na ni te jedy-nie zwrcili uwag. Drobnej, szczupej kobiecie pozwolili spokojnie wrci do domu.

-Jak si nazywa pani chlebodawca? - Petro Gonjuis. - Kiedy napad ten mia miejsce? - Pnym wieczorem. Byo ju prawie ciemno i pani kazaa za-wraca. Nagle przyskoczyo do nas kilku ludzi, zarzucili mi grub chustk na gw i uprowadzili ze sob. Potem wsadzili mnie na ldk i przywieli a tutaj. T~aktowali mnie le. Nie dali mi jeE ani pi, zamknli wjakiej ciemnej komrce i nawet nie zajrzeli co sie ze mn dzieje. Chciaam zasn, ale nie mogam, tak mi byo le. al mi byo tej biednej grubaski, ktrej z godu robio si sabo. Nie miaem jednak nic, aby j nakarmi, pytaem wic dalej: - Czy jest pani matk? -Nie. Nie mam nikogo na wiecie. Bracia i siostrydawno pomarli, a dalsza rodzina nie troszczy si o mnie. - W takim razie wemiemy pani z sob i odprowadzimy lub kaemy odprowadzi do jej pracodawcw. Podczas tej rozmowy diahur odzyska zmysly i nie mogc mwi patrzy na mnie wzrokiem, w ktrym malowaa si caa jego nienawi. W kadym razie by to wrg, z ktrym naleao si liczy. Nie chcc zbytnio przeciga struny, zwrciem si do bandytw i rzekem:

97
-Pa kobieta nie jest on por-tu-ki, jest tylko jego suc i jej pan nie zapaci za ni ani jednego li. Wezm j ze sob i zwrce jej wolno. Lekki szmer niezadowolenia przeszed przez szeregi piratw, a jeden z nich omieli si zawoa goniej: - Pa kobieta jest nasz wasnoci i nikt nie powinien nam jej zabiera. Jest ona na pewno on por-tu-ki, gdy jest pikniejsza ni tamta, ktra z ni bya. Poczuem, e chcc utrzyma nad nimi chocia chwilow przewag, nie powinienem pozwoli na najmniejszy nawet opr. Spojrzaem wic gronie na malkontenta i zbliywszy si ku niemu, rzekem surowo: - Widz po twojej twarzy i po twoich krzywych nogach, e nie jeste Chiczykiem, lecz Patarem. Czy mylisz, e pozwol pierwsze-mu lepszemu 1dtarowi zarzuca sobie kamstwo? A moe mylisz, e trudniej mi bdzie wyciy ciebie ni diahura, ktry jest o dwie gowy wyszy? Przy tych sowach pochwyciem go jedn rk za kark, drug za pas, podniosem do gry i z caej siy rzuciem o przeciwleg cian, gdzie pozosta bez ruchu. - Dobrze, Charley, - pochwali mnie zadowolony kapitan. - Czy mam panu pomc? I mnie po uderzeniu tego wielkoluda przydaaby si taka rozrywka. - Nie trzeba kapitanie, popsuoby to efekt, - odrzekem. - Zblicie si tutaj, - dodaem, zwracajc si do przewonikw. - Czy wasza d stoi jeszcze przed Kuang-ti-miao? -Pdk jest. - Jak dugo zostaniecie tutaj? - Chcesz nas sprawdzi panie? Wszak wiesz, e w kadym Kuang-ti-mioa moemy pozostawa tylko cztery dni. - Dobrze. Przygotujcie wszystko. Poniewa przerwalicie nasz podr, przeto teraz zawieziecie nas do Kuagn-tszeu-fu.

98
- Bdziemy posuszni.

Wziem jedn z latarni w rk i zajrzaem za posgi. Znalazem tutaj drzwi prowadzce do ciemnej komrki, sucej za skad przed-miotw potrzebnych do naboestwa, a jednoczenie bdcej chwi-lowym wizieniem dla porwanych przez piratw ofiar. - Kapitanie, przynie pan zwizanych, trzeba ich tutaj zamkn, aby si nie znalaza jaka litociwa dusza, ktra zechciaaby ich uwol-ni. Kapitan przycign diahura wraz z Pdtarem i wepchnlimy ich do komrki, ktr zamknlimy starannie, a klucz schowaem do kieszeni. Rozbjnicy patrzyli na to w milczeniu, wreszcie jeden z nich wyst-pi i zapyta: - Co rozkaesz uczyni z diahurem i kto ma zawiadomi Kiang-tu o jego aresztowaniu? Jestem porucznikiem naszego oddziau i musz go doprowadzi do Li-ting, jeeli ty tam nie pojedziesz. Li-ting jest to mae miasteczko w pobliu Pekinu, synne z poowu zotych rybek. I~m wic naleao szuka Kiang-lu. - Mam teraz waniejsze sprawy na gowie, - odrzekem. - Diahur zostanie tutaj do rana, a potem odwieziesz go zwizanego do Kiang-lu. - Cz-y przybdziesz tam rwnie? Nasz gwnodowodzcy wymaga punktualnoci. - Nie potrzebujesz mnie uczy! Zrb tylko to, co ci kazaem! - W takim razie, daj mi klucz. 1 proste danie, wypywajce zupenie logicznie z moich rozka-zw, nie podobao mi si wcale i wzbudzio moje podejrzenie. Nie miaem jednak wyjcia, podaem mu wic klucz, zastrzegajc raz jeszcze, e gdyby przypadkiem nie chcia mnie posucha, to wtedy na niego zrzuc ca odpowiedzialno za to co si stanie. -Jak mam ci nazywa przed gwnodowodcym? - Kuang-si-ta-sse - odrzekem, uywajc cigle imienia nadanego 99 mi przez Kong-ni. - Twoje imi jest pikne, pikniejsze ni moje, bd ci we wszy-stkim posuszny. - W takim razie postaraj si, eby na statku byo co do jedzenia. Zostawilicie kobiet bez poywienie i picia, czy tak nakazuje gw-nodowodzcy? - Ty sam wiesz panie jak naley postpowa z jecami. Godem i pragnieniem zmuszamy ich do ustpstw. - Czy pan prdko skoczy swoj rozmow? -wtrci si zniecier-pliwiony kapitan. - Mwicie tak oropnym jzykiem, e ani swka zrozumieE nie mog! - Ju jestem gotw, moemy i. - Dobrze, ale musz si z nimi odpowiednio poegna. Jak to jest egnam po chisku? - Tsing-leao - odrzekem. - Tsing-leao, - powtrzy - dobrze nie zapomn tego. Z tymi sowami stan w gronej pozycji i rzek gono: -Bandycingiszubrawcyng! Widzicieng,ejestemyngwaszyming dowdcaming. Przekonalicieng si saming... Tsing-leao. -powtrzy po cichu, po czym cign dalej. - e jestemyng odwaning i nie boimyng si takich diablung jak wy. Pan Charling jest waszym pukowinikiemg, ja za zmasakrujemg kadegong kto mi si sprzeciwing srbujeng. Tsing-leao, dobrang nocyng! Bandyci wysuchali tej przemowy z naleytym szacunkiem, nawet tumacz si tym razem nie zamia. - Idziemy! - rzekem. - Yng-pa tsung, ty wiesz, co ci kazaem. Pozdrw ode mnie Kiang-lu. Wyszlimy ze wityni i skierowalimy si k~ wybrzeu, gdzie cze-kay na nas odzie bandytw. Wsiedlimy do tej samej, ktra nas tutaj przywioza i ci sami ludzie odwozili nas teraz z powrotem. Porucznik dokadnie wypeni mj rozkaz. Na dnie odzi znalelimy przygotowane zapasy,

skadajce si ze sodkiej wody i owocw, wic biedna Holenderka moga chocia troch zaspokoic swbj gd i pragnienie. - Szkoda, e nie ma szynki lub kawaka pieczonego misa, - szepna z westchnieniem - ale c robi, dzikuj Bogu i za to. Nasza towarzyszka bya widocznie osob zasadnicz, bo w przeci-gu dziesiciu minut; wszystkie zapasy znikny w przepacistych g-binach jej ogromnego odka. Po 7aspokojeniu pierwszego godu, szlachetna dama staa si o wiele rozmowniejsza i oznajmia nam, e nazywa si Hanie Kelder. Wydaa si bardzo zdziwiona tym, e nie tylko Chiczycy, ale i opinia powszechna wzila j za on kupca, oponowaa przeciwko temu bardzo gorco i postanowia postara si o ukaranie bandytw. Ta groba kazaa i mnie zastanowi si nad tym jak powinienem postpi w caej tej sprawie. Naleao da zna~ policji, wiedziaem jednak, e pocignie to za sob niezliczone przykroci i moe sta si dla mnie nawet niebezpieczne. Przy tym byoby to do pewnego stopnia zdrad wobec Kong-ni, ktry okaza si tak ycztiwym. Z zamylenia wyrwa mnie gos kapitana. - Panie Charley, czy nie syszy pan plusku wiose za nami? Zaczem si uwanie wsuchiwa i rzeczywicie dosyszaem lekki plusk, jaki wydaj wiosa uderzajc o wod. -Jaka d pynie za nami kapitanie. - Piknie, ale co to za d? Zdaje mi si, e nie stracimy na tym, jeli bdziemy si mieli na bacznoci! - Naturalnie! Kto wie, czy porucznik nie wypuci diahura, ktry na pewno bdzie nas goni. - Co robimy, panie Charley? - Musimy wygra~ na czasie. Wemy si przede wszystkim do wiose. Jestemy silniejsi ni Chiczcy. - Dobrze, pokaemy im przy tej sposobnoci jak porzdna dka powinna mkn. Kazaem wiolarzom naciska silniej, po czy obaj z kapitanem 101 siedlimy do wiose. dka pomkna jak ptak. Po pewnym czasie kazaem skrci w jeden z bocznych kanaw i przybi do brzegu. - Wysiadajcie, - rozkazaem surowo. - Dlaczego panie? - - zapyta sternik. - Masz sucha, a nie pyta, - odrzekem. - Wysiadajcie! Posuchali, ale z widoczn niechci. - Zostaficie tutaj i zachowujcie si cicho, dopki po was nie przyjd, - rzekem, szybko odbijajc od brzegu i kierujc dk na przeciwn stron kanau. -1 byo sprytnie zrobione, - zawoa kapitan. - W razie czego nie bdziemy mieli przynajmniej tych otrw na karku. Ale suchaj pan! - Kiang! - rozlego si od strany gwnego kanau. -Lu! -odezwali si wysadzeni wiolarze, pomimo, e nakazaem im zachowywa si cicho. d, ktra nas gonia, stana na skrzyowaniu kanaw i rzucia haso, aby si przekona, gdzie jestemy. - Te otry zdra ziy nas. Co teraz mamy rubi? - zapyta niespo-kojnie kapitan. - Prdzej na brzeg. 1am zobaczymy z kim mamy do czynienia. Wyskoczylimy na brzeg i przywizalimy d do krzaka baweny, ktry sta nad sam prawie wod - Czy istotnie niebezpieczefistwo jest tak wielkie? - zapytaa Holenderka szeptem. - Tb si dopiero okae, - odrzekem.

- Ja si nie boj. Dajcie mi panowie jaki kij, albo wioso to pomog wam si broni. Rozbij by tym otrom na jajecznic! Bya to naprawd dzielna niewiasta. Inna na jej miejscu byaby ju ze trzy razy zemdlaa. - Brawo, panno Kelder! - rzekem. - Wiosa le tam, niech pani wemie jedno z nich i jeli chce nam rzeczywicie pomc, to prosz mierzy zawsze w gow!

102
- Nie lkaj si pan. Poka im, e 1-~oenderki maj silne ramiona i dzielne serca! Plusk wiose zblia si coraz bardziej -Kiang! - rozlego si znowu. -Lu! -odpowiedziano z przeciwlegego brzegu. - Gdzie wasza d? - zapyta jaki gos, po ktrym poznaem diahura. - Na przeciwnym brzegu! - A duy czowiek z kobiet i swoim towarzyszem? -I~ tam. - Dlaczego zostawilicie d? Yeu-ki nam kaza. -Il;n czowiek nie jest yeu-ki. On ukrad znak i dlatego musi go najpierw odda, a potem umrze~. dka zbliaa si szybko. O ucieczce nie mona byo nawet ma-rzy, gdy nie znalimy wca!e oko!icy i nie mielimy pojcia, w ktr si obrci stron. Postanowiem stawi czoa niebezpieczestwu i drogo sprzeda wasn skr. - Stjcie! - zawoaem. - Tutaj nie wyldujecie! - Zb on! - krzykn w tej chwili diahur. - Chwytajcie go. W tej chwili dka przybia do brzega i kilku lndzi wyskoczyo na ld. Trzech z nich rzucio si na mnie. Podniosem wioso i z caej siy uderzyem pierwszego, lecz nim zdoaem zada~ drugi cios, dwaj pozostali rzucili si na mnie i pochwycili z obu stron za rce. - Tizymajcie go mocno! - krzykn diahur. Jednym susem wyskoczy na ld i bieg ku mnie. Szarpnem si z caych si i odrzuciem ohu trzymajcych mnie bandytw, lecz w tej samej chwili ujrzaem n byszczcy w lewej rce diahura, miaem jednak na tyle przytomnoci, e uchyliem si na bok. Ni ze swistem przeci powietrze tu koo mego ucha. Schwyciem Mongoa za gardo, lecz w tymmmomencie zostaem osaczony przez kilku bandy-tw, na dobitk potknem si o lece na ziemi wioso i runem jak 103 dugi. Ju widziaem wzoszcy si nade mn n Mongola, gdy nagle spado na niego silne uderzenie wiosem, co dao mi mono pod-niesienia si na nogi. - Czy panu nic si nie stao? - zapyta mnie zaniepokojony gos Holenderki. - Charley, na pomoc! - krzykn w tej chwili kapitan. Obejrzaem si i dostrzegem, e ley na ziemi i z trudnoci broni si przed napastnikami. Przede wszystkim rzuciem si na diahura, ktbry po raz kolejny chcia skoczy ku mnie, lecz potkn si i wpad w wod. Odtrciem na bok dwch agradzajcych mi drog Chiczy-kw i pobiegem na pomoc kapitanowi. - Ostronie, baczno panowie! - zawoaa nagle Holenderka - W wodzie co si rusza! W jednej chwili uwolniem kapitana, ktry zerwa si na nogi, lecz jednoczenie sam otrzymaem tak silne uderzenie w gow, e na chwil straciem przytomno~. Jak przez sen widziaem jakie posta-cie wyskakujce z wody, widziaem kapitana rozdajcego wcieke ciosy na prawo i na lewo oraz nasz energiczn towarzyszk wawo wymachujc wiosem. Chciaem im przyj z pomoc, a poniewai wioso byo dla mnie zbyt wielkim ciarem, wycignem rewolwer i strzeliem w najwiksze kbowisko bandytw.

Na odgos strzau kapitan odrzuci wioslo i pochwyciwszy swj rewolwer, zawoa z zapaem: - Do stu tysiLy rekinw, zapomniaem o tym cacku! Dwanacie strzaw to dwanacie trupw! Zobaczycie otry! Z tymi sowami pocz strzela raz za razem. Wtpi czy nasze strzay zawsze trafiay, gdy mnie rce dray z osabienia, kapitana za jak wiemy kule sucha nie chciay. Efekt jednak by znakomity, gdy Chificzycy cofnli si w popochu i zniknli w ciemnociach. , - Dokd tak wam spieszno wy nikczemne tchrze! - woai za nimi rozgorczkowany kapitan. - Poczekajcie, mam jeszcze co dla was w zapasie.

104
Pomimo tak upzzejmego zap~os2enia nikt si jednak nie zjawi~, a kana by pustu i cichy. - Uciekli, - rzeka Holenderka z westchnieniem ulgi. - Jak si pan czuje? - Nie najlepiej, - odrzekem z trudnoci wymawiajc sowa. - Dostaem... wcale nieprzyjemne... uderzenie w gow. - Co si z panem stao? Bekoczesz tak, e ci trudno zrozumie? Czy ten otr uderzy pana z tyu? -Ihk, wanie. - O, to le. Z przodu w czoo i czaszk mog mnie bi ile zechc, ale z tyu mieci si ycie, takjakster na okrcie. Jeeli si go uszkodzi, to ju nie moe by mowy o dobrej jedzie. Czy nie potrzebujesz pan czego? - Tylko spokoju i ochody. -Tego panu nie zabraknie. Wodyjest pod dostatkiem, a poniewa do rana ruszy si std nie moemy bdzie wic pan mg wypocz. Woda w kanaach dochodzia do samego brzegu, wygrzebaem wic w piasku niewielkie wgbienie, ktre natychmiast wypenio si wod i pooywszy si na wznak umieciem w nim obola gow. - No, no, jaki pan praktyczny! W ten sposb urzdzie pan sobie stay okad. - Czy mog panu w czym pomc? - zapytala kobieta z trosk. - Dzikuj! Pani samej brak rwnie wszelkich wygd. - To nic, to mona jeszcze wytrzyma~. Pooe si na ziemi i sprbbuj zasn. Kapitan zerwa troch gazek wierzby i pooy jej pod gow. Dzielna niewiasta wycigna si na goej ziemi i po chwili rozlego si potne chrapanie, ktre wyranie mwio o spokoju sumienia tej energicznej kobiety. - Czy nie byoby lepiej, abymy wyszukali sobie inne miejsce na wypoczynek? - zapyta kapitan. - Dlaczego? - Gdy boj si, e bandyci powrc - O, nie omiel si. -Pak pan myli? W takim razie i ja sobie co podo pod gow i troch si przepi. - Dobrze, ja bd czuwa. - Ale czy wystarczy panu na to siy? W stanie takiego osabienia moe pan bardzo szybko i niewiadomie zasn. - Nie obawiaj si pan, woda mnie bdzie trzewi~. - To dobrze. Obud mnie pan za godzin. Dobranoc. - Dobranoc kapitanie. W dwie minuty pniej chrapicy monolog Holenderki zmieni si w imponujcy duet zdolny odstraszy nawet chiskich piratw. Nade mn wspaniale byszczay gwiazdy poudniowego nieba, a w duszy mojej powoli rozpociera si bogi spokj i jakie ciche rados-ne uniesienie. Zdawao mi si, e czuj nad sob pene miosierdzia oko Niebieskiego Ojca, ktre czuwao nad

biednymi samotnikami, porzuconymi na jakim pustkowiu, wrd wrogiej ludnoci. Powieki ciyy mi coraz bardziej i nie wiedziaem nawet kiedy zasnem. Gdy si wreszcie obudziem by ju jsny dzie. Spabym moe duej, gdyby nie to, e przy jakim poruszeniu ca twarz umaczaem w wodzie. Otrzewio mnie towjednej chwili i podniosem si z ziemi. Czuem si rzeki i silny jak nigdy. Na mikkim piasku wida byo odciski licznych stp, ale byly to jedynie lady nocnej walki. Pomimo starannych poszukiwa nie znalazem nigdzie najmniejszej kropli krwi, ktra by mi wsakzaa, e choE jedna z naszych kul trafia w miejsce przeznaczenia. W pnocnej stronie wida byo zarysy Kuang-ti-miao, nad pou-dniow rozcigaa si mga, wskazujca jak daleko oddalilimy si od ujcia rzeki. Mielimy przed sob najmniej p godziny drogi, gdyby-my tam chcieli doj. Zaczem budzi kapitana. - Hej kapitanie, okrt! 106 Zenva si na rwne nogi. - Co okrt? Wicher? Ach to pan? Gdzie jestemy? - Wsad pan gow do mego talerza z wod, przywrci to panu pami i rozsdek. - Ju nie potrzeba! Pdm jest ~witynia, z tej strony rzeka, a tutaj ley holenderska niewiasta, ktra poyka dwa kosze melonw i orze-chw. - Ale za to dzielnie wywija wiosem! -Co prawda, to prawda. Wspaniaa kobieta! Czy mam j obudziE? - Przypuszczam, e ju czas. Kapitan zbliy si do picej. - Prosz pani! Niech pani bdzie askawa otworzy oczy. Sofice dawno ju wstao. Obudzia si natychmiast. -- Dzie dobry panom. Czy dugo spaam? - Nie, ja te dopiero przed chwil rozpuciem agle. - Jak gowa? - zapytaa troskliwie zwracajc si w moj stron. - Dzikuj. Czuj si zupenie dobrze. Chodmy kapitanie. - Chodmy, nie mamy ju tutaj nic do roboty. - Najgorsze ze wszystkiego jest to, e stracilimy wszystkie nasze pakunki i d. - Ale za to uratowalimy pani i przy okazji przeylimy wiele ciekawych przygd i nauczylimy si doskonale chiskiego jzyka, ktry jest chyba najtrudniejszy na caej kuli ziemskiej. Zdaje mi si, e teraz i ja potrafibym pisa takie same ksiki jak pan, - rzek kapitan. -No, jzyk chiski niejest znowu taki trudny. - Ale my znamy go doskonale. Wyobraam sobie zdumienie wszystkich, kiedy po powrocie do kraju zaczn do kogo mwi po chisku. - O tak. Ja te jestem przekonany, e zdumienie suchaczy bdzie wprost niewyobraalne. Ale chodmy kapitanie, siedzenie tutaj nie ma adnego uzasadnienia i celu. - Ogromnie chciabym wrci jeszcze do tej wityni i po swojemu pogada z tymi otrami. - By moe kapitanie, e yczenie twoje si speni. Pierwszy spotkany okrt poprosimy o pomoc. Rzeczywicie, zaledwie stanlimy na brzegu rzeki, gdy ujrzelimy holenderski statek pyncy z nurtem wody. Krzyknlimy z caych si. Widocznie usyszano nas, gdy po chwili sytatek zbliy si do brzegu. - Dokd zmierzacie? - zapyta kapitan Tixrnerstick. - Do Makao. Statek De valk z Amsterdamu. - Czy zechcecie wywiadezy nam pewn grzeczno? - Jak?

-Jest tutaj z nami pewna Holenderka z Makao, ktr uwolnilimy z rk piratw. Czy zechcecie przyj j na pokad? - Holenderka? -Iak. Bardzo dzielna kobieta, mog panw zapewni. - Dobrze, zabierzemy j. - A przejazd? Chciabym od razu uregulowa. - Kim pan jeste? - Kapitan Iiirnerstick z Wichru, z Nowego Jorku. - Niech si pan nie martwi o przejazd. Nie wemiemy nic, to przecie rodaczka. - Jestecie dzielni ludzie, kaniajcie si ode mnie kapitanowi. - A pan nie wsidzie? - Nie, wy pyniecie z prdem, a my musimy w odwrotn stron. - A wic z Bogiem kapitanie. - Z Bogiem! Nasza dzielna amazonka dugo nie moga si z nami rozsta. Statek by ju na rodku rzeki, a ~ej podzikowania i bogosawiestwa jeszcze nas dolatyway. I~raz nie pozostawao nam nic innego jak czeka na brzegu. Na szczcie nie trwao to dugo i wkrtce ujrzelimy nowy statek pyncy w nasz stron. Przywoalimy go tak samo jak pierwszy. - Czego chcecie? - zapyta kto z zaogi przychylaj si przez burt. - Dokd pyniecie? - Do Wampoa i Kantonu. - Popynlibymy z wami, gdybycie zechcieli z godzink si tutaj zatrzyma~. - Dlaczego? - Zobaczycie pniej. Teraz spuszczajcie nam lin. W chwil pniej stalimy na pokadzie obok kapitana. Sdzc z wymowy jeste pan Amerykaninem? - rzek ten ostatni zwracajc si do Turnersticka. - Idk, sir. Kapitan Turnerstick z Wichru, z Nowego Jorku. Statek stoi na kotwicy w Hongkongu. - Statek widziaem. A ten pan? - Mj przyjaciel, doskonay chopak. Podruje po caym wiecie, aby pozna~ kraje i ludzi. Dotychczas zdawao mi si, e to zajcie nie jest warte funta kakw, teraz jednak przekonaem si, e jest zupe-nie odwrotnie. - I chcecie panowie pyn~ do Kantonu? - Tak. Wczeniej jednak prosilibymy pana, aby nam zechcia da kilku ludzi z zaogi, ktrzy pomogliby nam schwyta band rabusiw, znajdujcych si bardzo blisko std. - Moe ludzi smoka? - Wanie kapitanie. Napadli na nas wczoraj, odurzyli, obezwad-nili i zamknli w wityni, w ktrej pewnie jeszcze siedz. - Dobrze. Nie mog co prawda zostawi~ statku bez opieki, ale mog da panom dwunastu ludzi. ~ 1 wicej ni potrzeba, kapitanie. - Czy to daleko std? - P godziny drogi.

109
jl.~, - Moi chopcy umiej wiosowa. .

i.:; . panowie do kajuty i posilcie si co nieco. Jestem Ibm Halwerstone z Clyde, waciciel najszybszego parowca.

- wietnie. Ale kapitanie pospieszmy si, bo inaczej ptaszki nam uciekn. - Popyniecie natychmiast. Zanim jednak spuszcz d, chodcie

-Dzikujemy, a zaproszenie przyjmujemy. niadanie dla czowie-ka jest tym, czym maszyna dla parowca. Bez obu trudno wyrusza w drog. Poszlimy za kapitanem do jego kajuty, gdzie przygotowano nam obfity posiek. Tymczasem zaoga spucia d na wod, uzbroia si i przygotowaa wiosa. - Kto j est naczelnikiem owej bandy? - zapyta Tbm Halwerstone. -Jaki olbrzymi Mongo z plemienia diahurw, - odpowiedzia-em. - Prawdopodobnie jest to banda, naleca do rozbjniczego sto-warzyszenia Kiang-lu. Mam nadziej, e zastaniemy ich jeszcze, - doda Turnerstick. - Ja za wtpi. Po tym, co byo w nocy musieli zmieni~ miejsce pobytu, mogli si bowiem spodziewa, e bdziemy ich tam szuka. - Opowiedzcie mi panowie o tym - prosi angielski kapitan i razem z nami zasiad do odzi, ktra jak ptak pomkna naprzd. I~rnerstick nie da sobie tego dwa razy powtarza i podczas kiedy ja wskazywaem wiolarzom kierunek, opowiedzia wszystkie szczegy naszej nocnej przygody. W p godziny potem przybilimy do brzegu w tym samym miejscu, gdzie wczoraj zatrzymali si bandyci. W nocy po ciemku trudno mi byo zorientowa si w kierunku, dzi jednak doskonale widziaem wityni i drog ku niej. Nie obawiaem si wic pomyki.

Ku mojemu wielkiemu zdumieniu przed drzwiami stao dwch


,..

ludzi z bukietami i laseczkami kadzida w rku. -Tsing-tsing! - powitaem ich uprzejmie. - Czy mona wej~ do wityni. - Wejcie otwarte jest dla kadego, kto sudze boemu ofiaruje jaki dar, a bogom zoy ofiar. - Gdzie jest w boy suga i na czym polega ma ofiara? - zapytaem. - Kapan jest w wityni, a bogom naley ofiarowa kadzido, ktre spalisz przed otarzem. c Zrozumiaem o co chodzi i ofiarowaem im troch drobnych mo-net, ktr natychmiast podzielili midzy siebie, a nam dali wonne laseczki. - Czy kto z wyznawcw jest teraz w wityni? - zapytaem. - Nie teraz nie ma nikogo.

~I
- A wy tutaj dawno stoicie - Od wschodu soca. - Czy w nocy rwnie odprawia si ofiary. - W nocy przychodz jedynie ci, ktrzy nie obawiaj si szatanw, z ktrymi walczy Kuang-si. - Czy te ze duchy co noc tutaj przychodz? - Nie, dzi jednak byy, gdy zabray miecz wiernemu giermkowi Boga, jednak potny Kuang-ti wypdzi ich swoj moc. - Co on tam i po jakiemu baje? - zapyta kapitan Turnerstick. t - Powiada, e dzisiejszej nocy ~wityni nawiedziy ze duchy, ktre zabray miecz giermkowi, lecz zostay wypdzone przez Kuang-ti. i,., - Czy bandyci s jeszcze tutaj . - Nikogo nie ma.

- W takim razie moemy obejrze t bud. Weszlimy na niewielkie podwrze w ksztacie prostokta. Po obu jego wskich stronach stay dwie niewielkie, omioktne pagody. Przez drugie drzwi przeszlimy na inne podwrze, gdzie stay dwie kaplice otwarte ze wszystkich stron, a za nimi wejcie do gwnej wityni, w ktrej wczoraj bylimy. Za posgami bogw drzwi prowadzce do komrki byy otwarte, z bokw za gwnej sali prowadziy na tylne podwrze dwa wyjcia. 1am znajdoway si dwie i czworoktne studnie. Wszystko to razem tworzyo prostokt, otoczo-ny grubym kamienny murem. Zaledwie weszlimy na ostatnie podwrze, ujrzelimy szukanego i.:..,.. kapana, w ktrym ze zdumieniem poznalimyjednego z wczorajszych strzelcw, tak gronie manewrujcych pokrconymi wiatrwkami. ~raz mia na sobie zwyk szat bonzw i skromny wygld kapana. - Czy to jeden z bandytw? - zapyta Halwerstone dostrzegszy nasze miny. -Pak jest, cho najwyraniej udaje, e nie wie o co chodzi. - Tb nic. Potrafimy go zmusi do mwienia. Na odgos naszych krokw podnis gow i ciefi starchu przelecia mu po twarzy. Natychmiast jednak przybra mask zupenej obojt-noci. - Czy jeste singiem przy tej wityni? - Nie. - odrzek dumnie. - A wic ho-szangiem? - Tak. - Czy mona zwiedzi wityni. - Kady moe tutaj wej, kto bstwu zoy ofiar, a o jego sudze nie zapomni. - Nie zapomnimy o tobie. Ale zdaje si, e wpucie tutaj ludzi, ktrzy nie tylko, e nic twojemu bstwu nie ofiarowali, lecz okazali si wzgldem niego wrogo usposobieni. - Z czego to wnioskujesz? - Widziaem, e zabrano miecz jednemu z bogw. -Ib szatan. - Szatan? A c on mia tutaj do roboty? - Czy nie wiesz, e jest on odwiecznym wrogiem bogw i zmusza ich do ustawicznej walki ze sob. Ale bogowie s silniejsi i pomimo, e zabra jednemu z nich miecz, pobili go i wypdzili do pieka.

112
- Czy widziae t walk? - Nie kapan, ktry zobaczyby co takiego, musiby umrzeE. - A wic nigdy nie widziae szatana? W takim razie, ja ci go poka. Spjrz w t stron, - rzekem, odsaniajc i wskazujc na kapitana. - Oto jest szatan, ktry zabra twojemu bstwu miecz. - Nie rozumiem ci. - Widz, e twoja pami~ jest bardzo krtka, musz jej przyj z pomoc. Gdzie jest diahur? - Nie znam go. Kto to jest diahur? -Jak to, nie wiesz kto to jest diahur? - Tylko wielki Fo jest wszechwiedzcy, czowiek nie moe wie-dzie wszystkiego. - Jeste ho-szangiem, wychowae si w kalsztorze, przeczytae wszyskie wite ksigi i nie wiesz kto to jest diahur? Musz ci da lekarstwo na wzmocnienie pamici.

- Owszem , daj mi je, - umiechn si lekcewaico. - Dobrze, natychmiast, - odrzekem i umiechnem si rbwnie, po czym zwrciem si do majikw stojcyh za mn i dodaem, e za otarzem, w komrce le bambusowe kije. Wecie je i niech kady z was wymierzy temu otrowi po pi kijw. Majtkowie umiechnli si wesoo, zabawa ta podobaa im si niezmiernie. Dwch z nich przynioso kije, pozostali za otoczyli bonz i rozcignli go na ziemi. - Czy omielicie si uderzyE bonz! Wielki Fo ukarze was za to i przyle szatana, ktry was porwie do piekie. - Szatan jest tutaj i nie ma nic przeciwko temu, eby otrzyma kilka kijw, odrzekem z zimn krwi. - W takim razie zaskar was do sdu! -- Owszem. Zpominasz tylko, e nie jestemy Chiczykami i nie lkamy si twoich sdw. Czy znasz diahura? ; - Nie. - Zaczynajcie chopcy.

113
Przy pierwszym uderzeniu Chificzyk wyda przeraliwy krzyk. Przy drugim jednak sia woli opucia go i zawoa: - Stjcie, znam go! Daem znak marynarzom, ktrzy posusznie zatrzymali kije w po-wietrzu. - Gdzie jest diahur? - Pojecha jak tylko wrcili z kanaw. - Gdzie s inni? - Pojechali razem z nim. - Dokd? - Nie wiem. Nie mwi mi dokd. - Widz, e twoja pami jest zbyt krtka, musz znowu kaza~ ci j przeduy. - Nie czyfi tego. Wszak jestem kapanem. -Jeste zwyczajnym lung yingiem, bandyt. - Nie wiem, co to jest lung ying. - Ej twoja pami staje si coraz krtsza. Frzeducie mu j chopcy. Ju po pierwszym uderzeniu Chiczyk zawoa znowu. - Dosy, wiem gdzie on jest! - Gdzie wic? - U I~ing-ki-um w Li-ting. - Jak on si nazywa. - Nie wiem. - Czy mam uy znowu mego rodka? -Twj rodek na nic si nie przyda, gdy nikt z nas nie zna nazwisk naczelnikw. Tylko gwnodowodzcy moe je znaE. Ijrm razem mwi prawd, pytaem wic dalej: -Pdmci nie pojechali razem z nim. Dokd wic si udali? - Do Kuang-tsze-fu. - Gdzie ich tam mona znale? - W Szam-pan-su. W pobliu faktorii ley obera zwana ~beri 114 dziesiciu panw .Iam si zwykle zaizzymuj ludzie smoka.

- Czy zbieracie si ze wszystkich Kuang ti-miao? - Nie tylko z tych, ktre znajduj si blisko wybrzey. 1. - Czy znasz kogo z wczorajszych goci? -.Ani jednego. Poznajemy si tylko po hasach i znakach.
(:

- Dobrze, przekonam si czy mwisz prawd. Gdyby kama wrc i strasznie ci uka. - I co? - zapyta kapitan. - Gdzie s rabusie? - Cz ich jest w Kantonie, a cz jeszce dalej, - odrzekem. - Mona si byo tego spodziewa, - doda Halwerston. - Byliby wyjtkowo nierozsdni, gdyby siedzieli tutaj i czekali na nas. Nie mamy tu co robid, wracajmy na statek. - Ja myl, e warto by temu ananasowi odliczy ca porcj, - rzek kapitan Ilirnerstick. - Nie, kapitanie. To byaby niczym nieuzasadniona surowo. - W takim razie zabior chyba w miecz, na wieczn rzeczy pamitk. - I to nie, kapitanie. Byoby to witokradztwo, ktre mocno mogoby si da nam we znaki i sprowadzi na nas wiele nieprzyje-mnoci. - No dobrze, ju dobrze, nie rusz tego miecza, ale jak spotkam ktrego z tych otrw, to mu to na sucho nie ujdzie, moecie by pewni. Zaczem si powanie zastanawia, co mam zrobi z bonz. By ju tak przygnbiony, e nie warto byo kara go duej, zemsty osobistej nie szukaem, a skaryE si nie miaem przed kim. Zreszt caa ta przygoda nie kosztowaa mnie tak wiele, abym koniecznie musia szuka wyrwnania rachunku, tote wahaem si i rozmyla-em, nie wiedzc co ostatecznie postanowi. - Co pan myli zrobid z t ca histori? - zapyta mnie Halwer-stone. - Zupenie nic. Jestem przekonany, e do tego rozbjniczego 115 stowarzyszenia nale najwysi dostojnicy pastwowi, e wobec tego jestemy zupenie be~silni i najlepiej zrobimy jeli pozostawimy rze-czy ich wasnemu biegowi. - Zapewne jest w tym cz racji, ale trudno jest przecie naraa~ swoj wolno, a moe nawet ycie bez adnej walki lub choby prby ukarania tych zoczycw. Ja bym si uda do ktrego z przedstawi-cieli pastw europejskich lub do paskiego konsulatu. - Ach, ci przedstawiciele maj tyle kopotu z wasnymi osobami, aby im wobec panujcych tutaj porzdkw zapewni jakie takie bez-pieczefistwo, e doprawdy nie bd mieli, ani chci, ani monoci zatroszczenia si o nas. Zreszt, czy pan przypuszcza, e na przykad Stany Zjednoczone wypowiedz Chinom wojn, gdyby si panu Ii~r-nerstickowi jakakolwiek, najmniejsza krzywda staa? - No, nie, - zamia si Halwerstwone - tak daleko przypusz-czenia moje nie sigaj. Jednak oburza mnie to, e nie mona nic przeciwko tym otrom przedsiwzi. - Nic? Zdaje mi si, e dalimy im si porzdnie we znaki i mam nadziej, e jeszcze co~ nieco o nas usysz. - Nie powinnicie si panowie jednak naraa. Pamitajcie, eju setki ludzi zgino bez ladu. - Czy my wygldamy na takich, ktrzy znikaj bez ladu? - zapyta kapitan llmnerstick. - O nie, tego w adnym razie powiedzie nie mona, - odrzek Iialwertsone. - W takim razie moemy sobie tylko yczy, abymy si z rumi raz jeszcze spotkali, gdy wtedy wyrwnamy wszystko. - Suchaj, - zwrciem si do bonzy - obiecaem, e nie zapo-mn o tobie i dotrzymaem sowa, cho w cokolwiek inny sposb ni sobie wybraae. Id teraz, ale jeli si okae, e mnie w czymkolwiek okamae, wrc i ukarz ci bardzo surowo. - Nie wrcisz panie, bo powiedziaem ci szczer prawd. Tsing-lea-o, panie. 116 dka poniosa nas z powrotem na statek i z ca si pary poply-nlimy w d rzeki ku Wampoa, ktre odgrywao tak rol wzgldem Kantonu jak Cuxhaven wzgldem Hamburga. Nadzwyczaj

niski po-ziom wody nie pozwala dopywa tutaj wikszym okrtom i musiano stale przeadowywa towary na odzie i rozmaitego rodzaju donki, ktre je dopiero dowoziy do wybrzea. Std do Kantonu byo zaledwie dwanacie mil morskich, ktre nasz statek przeby w przecigu nadzwyczaj krtkiego czasu. Od strony rzeki prawie w ogle nie byo wida miasta, gdy widok zasaniaa niezliczona iloc bambusowych chatek, zbudowanych czciowo na palach, czciowo na odziach lub donkach, najubosze za na tra-twach. Pakie nawodne mieszkania Chificzycy nazywaj sam pam. W tym nawodnym miasteczku istniej ulice, utworzone prze seregi chatek i specjalna policja pilnuje tutaj porzdku. Jeeli jedna z chatek usuwa si z szeregu, miejsce jej zajmuje natychmiast inna. Owe sam pamy krc si rwnie na wszystkie strony, gdy mieszkacy ich zajmuj si przewanie poowem ryb i musz nieustannie zmienia miejsce swego poowu. Na dziobie takiej odzi stoi zwykle kobieta i kieruje ni za pomoc pyrzdu podobnego do olbrzymiego rybiego ogona. Z drugiej strony stoi sam rybak i owi ryby wielk sieci, wizan z cienkich wkien trzcinowych lub kokosowych, porodku znajduje si chatka, w ktrej siedz zwykle starsze dzieci, gdy naj-modsze, przywizane zwykle na plecach dwiga matka, aby nie utrud-niay ruchu rk i nie przeszkadzaly w pracy. W kadej chatce znajduje si otarz, przed ktrym stale pali si ofiarna lampka. Najbogatsi urzdzaj miaszkania na starych zniszczonych don-kach, ktre niekiedy posiadaj kajuty i tworz w te sposb o jedno pitro wicej. Iiitaj przed drzwiami stoj niekiedy olbrzymie krzewy doniczkowe, ktre zastpuj klomby lub mae ogrdki. Faktorie angielskie znajduj si na niewielkiej przestrzeni kupio-nej od Chificzykw i zbudowane ju na europejski sposb. rodek 117 zajmuje zwylke niewielki kocek i may lecz starannie utrzymany ogrdek, stanowicy miejsce zebra i spacerbw dla cudzoziemcw. Od brzegu id w wod do gsto wbite grube i mocne pale, tworzc rodzaj zamknitego portu z jednym tylko wejciem dla odzi. Urz-dzenie to razem z grubymi murami i rozrzuconymi wszdzie podo-bnymi do strzelnic wieyczkami wskazuj, e europejczycy nauczyli si niedowierzaE Chificzykom. 1-Ialwerstone przeprosi nas, i nie moe nam dalej towarzyszy, ale obowizki subowe nakazyway mu zatrzyma si tutaj. Podzikowa-limy mu uprzejmie i postanowilimy natychmiast opuci statek. Dzielny czowiek nie chcia nic od nas przyj za przejazd, Turner-stickjednak znalazwspaniae wyj5~cie, gdy ofiarowa zaodze niezwy-kle hojny napiwek. Poegnawszy raz jeszcze kapitana wsiedlimy do dki i popynli-my do brzegu. Tinaj otoc2ya nas chmara agentw i wszelkiego rodzaju faktorw, ktrzy na wycigi, kcc si i popychajc wzajem-nie, chwytajc nas za rce i ramiona, za poy naszych ubrafi, starali si przemoc zawadn naszymi osobami. Staem porodku tego ruchliwego i krzykliwego tumu, przypusz-czajc, e si w koficu rozstpi, skoro zrozumie, e nic od niego nie chcemy i nie potrzebujemy. Kapitan jednak nie mg wytrzyma w spokoju i zacz na prawo i lewo rozdawa kuaki, krzyczc przy tym potnym gosem. - Precz, ajdaking! Nic od was nie potrzebujemyng! Precz, m6-wieng, bo was poleng do piekieang! Przez niesustanne poruszanie si w tym natrtym tumie rozpia mi si na piersiach koszula i wysun si znak l.un-yin. W tej chwili jeden z faktorw przysun si bliej i szepn mi do ucha: - Kiang! - Lu! - odrzekem rwnie cicho. Skin gow, przecisn si przez tum i usunwszy si na stron, 118 czeka na nas. - Naprzd kapitanie! Musimy rozerwa blokad! - zawoaem.

- Owszem nie mam nic przeciwko temu! I Uylimy teraz naprawd pici i okci i caa ta pstra falanga poruszya si i rozleciaa jak stado sposzonych wrbli. Bylimy nare-szcie wolni i skierowalimy si ku oczekujcemu nas Chiczykowi. - Dlaczego panie nosisz suknie cudzoziemcw? - zapyta. - Gdy byem z dala od Chin. - W interesach naszego stowarzyszenia? - Omielasz si bada jednego z yeLc-ki? - Wybacz panie, ale nie widziaem dotychczas adnego lung yina w cudzoziemskim ubraniu? i - Dlaczego skine na mnie? - Gdy mam zawiadomi kadego ze stowarzyszonych, e maj stawi si w Wan-ho-tien - Kiedy? - Dzisiaj o pnocy. - Czy nie wiesz dlaczego? - Dzisiaj maj przyjecha dwaj ludzie, dwaj wrogowie, ktrych f mamy schwyta. - Co to za ludzie? - Nie wiem. Naczelnicy nie wszystko nam powiedzieli. - Kto wyda rozkaz? Czy nie pewien tiu-siu? -Pak. -Awic to diahur, ktry dzi wanie przyjecha do Wan-ho-tien. - Panie, teraz wierz, e jeste prawdziwym yeu-ki, gdy wiesz co robi twoi podwadni. - A dlaczego dotychczas nie wierzye? - Nosisz obce suknie, nie masz warkocza, a poniewa niektre nasze znaki znane s wrogom, przeto nie byem pewien, czy i w tym wypadku nie ma zdrady. - Czy wiesz o tym, e masz lepo sucha swego oficera?

119
- Wiem. - A wic zakazuj ci najsurowiej wspomina~ diahurowi o moim przybyciu do Chin. Masz milcze o spotkaniu ze mn. - Bd posuszny. - Zobaczymy si zatem o pnocy. Tszig lea-o! - Lea-o! Oddali si z ukonem, a ja zwrciem si do kapitana, ktry patrzy na mnie zdumionym wzrokiem. - Przyznaj si pan, czy bye ju kiedy w Chinach? - Ja? Nie. Skd takie przypuszczenie? - Bo czujesz si tutaj jak w domu, witasz z pierwszym lepszym i prowadzisz z nim godzinne rozmowy. - Zb mj podwadny. - Podwadny? - 1ak. Zapomniae pan, e uchodz za jednego z naczelnikw Lung-yin. - Wic to by bandyta? Czemu mnie pan nie ostrzeg, wszak przysigem, e kademu napotkanemu piratowi zostawi jak pa-mitk. - Tym razem dzikuj Bogu, e si tak nie stao, ale wicej nie bd panu przeszkadza. Ten urwis da mi cenn wskazwk gdzie mog znale diahura. -1 pysznie. Gdzie wic i kiedy moemy go spotka? - Dzi o pnocy w Obery dziesiciu panw. - A wic idziemy tam. Mam co do powiedzenia, temu dugono-giemu Mongoowi.

- Ale ich tam bdzie caa gromada. - I co z tego. Czy pan si boi tych otrw. - Nie jestem ja tak bardzo tchrzliwy, ale nie zapominam o tym, e jestemy w obcym kraju, gdzie panuj bardzo dziwne stosunki, e otrw bdzie kilkudziesiciu, a moe kilkuset, i e na naszym Wi-chrze oczekuj nas z niecierpliwoci. I~n ostatni argument najsilnie trafi do przekonania kapitana, gdy ostyg w zapale i zapyta spokojniej: - Co wic masz pan zamiar robi? - Nie wiem. Do pnocy jeszcze daleko, a przez ten czas moe zajE co takiego, co nam nasunie taki lub inny sposb postpowania. Tymczasem wiem tylko tyle, e za napad na nas zapacilimy im z nawizk, i e Chiny ostatecznie zbyt mao nas interesuj, abymy mieli naraa ycie dla zdemaskowania bandy rabusiw, ktrym miej-scowi zdaj si sprzyja. Gdybymy si nawet zwrcili do naszych wadz, to wzrusz tylko ramionami i nie bd chciay miesza si w wentrzne sprawy obcego pastwa, tym bardziej, e na pewno wiedz, i najwysi dostojnicy nale do tej strasznej bandy. - Wszystko to nie brzmi zbyt pocieszajco, a jednak duo bym da, gdybym mg tej przekltej bandzie wypataE jakiego porzdnego figla. - I ja si chtnie pisz na to, pod warunkiem, e nie obrci si to na nasz szkod. - Dobrze wic, pomylimy o tym, a teraz co bdziemy robi? - Moemy sobie obejrze miasto z zewntrz, gdy rodkowa cz jest dla cudzoziemcw zamknita. - Czyli, e nie moemy wej~ do rodka miasta? - Waciwie nie. Ale zobaczymy co si da zrobi. Ujlimy si pod rce i poszlimy wzdu wybrzea, kierujc si ku miastu i zwracajc sobie wzajemnie uwag na rzeczy ciekawsze i godniejsze widzenia. Na wskich ulicach od strony wybrzea panowa ruch i cisk nie do opisania. Chcc si jako tako posuwa naprzd musielimy si roz-dzieliE i pomaga sobie nawet okciami i rkami. Kapitan zatrzyma si przed jakim sklepem z zabitym ptactwem i zapyta: - Co to za ptaki panie, Charley? - Bekasy i czaple.

121
- Pdk licznie wygldaj, a mnie apetyt bierze. Moe bymy gdzie wstpili i posilili si cokolwiek? - Owszem, nie mam nic przeciwko temu. - W takim razie, mam honor prosi pana na obiad do jakiej przyzwoitej restauracji, ktr jednak musisz mi pan wskaza. Prcz tego musisz mi pan pomc zamwi obiad, w ktrym nie bdzie ani jednego dania z glist lub robakw, czym si podobno Chiczycy zajadaj. - Nie obawiaj si pan, nie jest podobno znowu tak le z tutejsz kuchni. - A jednak tak mwi i pisz. - Wierz, ale nie wszystko jest prawd. Ludzie plot rozmaite rzeczy, poniewa sposb przyrzdzania potraw i sposb jedzenia Chiczykow rni si bardzo od naszego. -Nie zaprzeczysz panjednak, ejedz jaskcze gniazda i morskie wodorosty. - Zapewne, ale wodorosty s bardzo poywnymi rolinami, a z gniazd jaskczych gotuj znakomite zupy i sosy, ktre nie zasuguj wcale na pogard. - Jedz mode psy. - I co z tego? Dlaczego mody pies ma by na przykad gorszy od modej kozy? e jedz petwy rekinw, nie moemy si im dziwi, bo i my zjadamy rozmaite brzydactwajak na

przykad ser, ktry powstaje z zepsutego mleka, a oprcz tego cielce mdki, udka abie czy limaki. Wierz mi pan, e Chiczcy wcale si gorzej od nas nie ywi. - Pocieszye~ mnie pan troch. Szukajmy wic restauracji! - Patrz pan, oto niedaleko jest ju jedna z angielskim szyldem, na ktrym z dala widnieje zachcajcy napis: Hotel wszystkich dobrych rzeczy. We drzwiach restauracji przyj nas chiski kelner, ktry z wyszu-kan grzecznoci odda nas w rce drugiego, ten za zapyta nas o nazwiska i z naleyt atencj wywoaje gono, aby wszyscy wiedzieli, 122 jak znakomici go~cie odwiedzaj ten zakad. Potem zadprowadzi nas do odzielnego stolika, nakrytego jedwabn serwetk i poda nam dwie szklaneczki nadzwyczaj sodkiej i macnej wdki ryowej. I~raz zbliy si ku nam oberkeitter i przedstawi tak dugi spis potraw, e olbrzymia jedwabna karta zapisana bya od gry do dou. adnych nakry, noy widelcy czy yek nie podawano. Do nabier-nia potraw suyy dwie cienkie paeczki ze soniowej koci, ktrymi Chiczycy doskonale sobie umiej radzi. Coraz goniejsze mruczenie kapitana wywoao mj umiech. - Czego si pan mieje? - zapyta gniewnie. - A czego pan mruczy? - odrzekem. - Jak mam nie mxucze? Czy to kto widzia, aeby takimi igami pakowa co do ust? Pukam nimi i pukam jak ten bocian po paskim talerzu, a pan sobie manewrujesz nimi jakby od urodzenia nie jad inaczej. - Wprawiem si w tym sposobie jedzenia. - Gdzie? - Na paskim statku, kapitanie. Zrobiem sobie takie dwa druty i kazaem kucharzowi codziennie podawa na talerzu ry. - To jest zdrada, to podstp, panie Charley! Nie spodziewaem si tego po panu. Powinnie pan by wtajemniczy i mnie w te wprawki, bybym si i ja nauczy je~ po chisku. - Albo rzuci mi sztabkami w gow. - 1 mi si bardzo nie podoba. Przecie ja tutaj do jutra bd siedzia i wyawia te gupie ziarnka ryu. Ka pan poda podny kawa chleba. Otrzymawszy dany przedmiot, kapitan wyj z kieszeni n i wykraja nim z chleba yk. Po spoyciu niezliczonej iloci potraw otrzymalimy po filiance doskonaej herbaty. - Czy mona dosta tutaj cygara? - zapyta kapitan. Na powtrzone przeze mnie pytanie, kelner przynis nam dosko-nae Manila, ktre niezmiernie smakoway kapitanowi, wybrednemu 123 znawcy cygar. Co do mnie, to wolaem sprbowa chiskiej fajki, napenionej niezym lecz mocnym i sodkawym tytoniem. - Zapytaj go pan, ile si naley? - rzek kapitan po wypaleniu cygara. Przywoaem kelnera i poprosiem o rachunek. Zbliy si do stolika z maszyn do rachowania, po czym napisa tuszem i pdzelkiem elegancki rachunek, ktry poda nam z uprzej-mym umiechem. - Co maj oznacza te hiroglify? - zapyta Tiirnerstick. Wymieniem sum, ktra bya tak maa, e kapitan nie mg wyj z podziwu. - Przez cay czas naszego pobytu w Kantonie bdziemy si tutaj stoowali. Musz tylko sprawi sobie yk. Czy przyjmuj tutaj napi-wki? - O z wilk przyjemnoci, zapewniam pana. - W takim razie bd ze mnie zadowoleni. Hej, wszyscy kelnerzy chodcie tutaj! Musiaem przetumaczy to yczenie i po chwili caa suba restau-racji Wszystkich dobrych rzeczy staa przed nami. Po zadowolonych minach i ukonach poznaem, e byli bardzo kontenci, e kapitan okaza si tak nadspodziewanie hojny.

Podnielimy si do wyjcia, lecz oberkelner zatrzyma nas, po czym stan na krzele i uroczystym gosem zacz wylicza wszystkie zalety znakomitych goci. Musiaem wszystko tumaczy kapitanowi, ktry by zachwycony tak uprzejmoci. - To bardzo porzdni ludzie, ci Chiczycy, - rzek, kiedy naresz-cie wyszlimy z restauracji - maj tylko t jedn wad, e swoim wasnym, ojczystym jzykiem bardzo le mwi. Poszlimy dalej. Zewntrzne miasto odziela si od wewntrznego grubym murem z wieyczkami. Szeroka brama czy obie te czci. Ulice byy tak przepenione, e robiy na nas wraenie jakiego nie-ustannego jarmarku. Z trudnoci przeciskalimy si przez tum, 124 chwilami nawet musielimy przystawa, aby przepuci jak bardziej zwart gromad, ale wtedy zbierali si wkoio nas gapie i ogldali jak jakie nadzwyczajne okazy. Zmczyo to wreszcie kapitana, ktry zaproponowa mi wypoczy-nek. - Dobrze, ale gdzie? - zapytaem. - Naturalnie w jakiej restauracji, - odrzek. - Ale nie tutaj, chc przej~ do wewntrznej czci miasta. - Nie czyfi tego kapitanie. Gdybymy mieli na sobie chiskie ubrania, byoby to atwe, ale tak, moemy cign na siebie wiele nieprzyjemnoci. Przyjdziemy tutaj pniej. - Pniej? Ani mi si ni. Kiedy Chificzycy przyjedaj do No- wego Jorku lub Nowego Orleanu, mog spacerowa~ gdzie im si podoba. Uwaam, e i mnie przysuguje to prawo. Chodmy! - Kapitanie, ja za nic nie odpowiadam! - A ja za wszystko. Chodmy. Poszed energicznie naprzd, zmuszajc i mnie do pjcia za sob. Zaraz na pierwszej ulicy otoczya nas gromadka wyrostkw i po-biega za nami. Na nastpnej spotkalimy kondukt pogrzebowy. Na przodzie postpowao kilku ludzi z barwnymi chorgwiami i sztanda-rami w rku, za nimi na trzech noszach niesiono posgi bstw, za kirymi postpowaa orkiestra, bijc w koty, gongi i dmic w pisz-czaki, co razem tworzyo oguszajcy haas. Za orkiestr sza gromad-ka ludzi z kadzielnicami i fajerwerkami, ktre puszczali nie zwaajc na to, e bambusowe domy atwo mogy si zapali. Dalej postpoway nosze z umocowan na nich i spowinit w jedwabny caun trumn, a za ni szed bonza i gromadka aobnikw. Odsunlimy si na bok i przycisnlimy do muru. Pomimo to idcy rzucali na nas ponure i nieprzyjazne spojrzenia. Bonza zatrzyma si tu przed nami i widrujc swymi maymi oczkami, zapyta surowo: - Jestecie barbarzycami! Czego tutaj szukacie? i - Co on mwi? - zapyta kapitan.

125
- Pyta, czego tutaj chcemy. Kapitan wycign z kieszeni cygaro i podajc je bonzie rzek uprzejmie: - Przyszlimy, aby ci ofiarowa to cygaro. Bonza pochwyci cygaro i w milczeniu uda si za konduktem. O kilka ulic dalej usyszelimy muzyk, dochodzc z jakiego otwartego domu, nad ktrym widnia olbrzymi szyld. - Co to jest? - zapyta kapitan. -Jo-szi-siang, dom muzyki i piewu. -Aha, wic tutaj graj i piewaj. Wejdmy na chwil. - Wolabym i dalej. Nie wiadomo co za publiczno tam zasta-niemy. - A co mnie publiczno obchodzi? Ja si nie boj publicznoci. Chodmy!

Kapitan nie chcia sucha moich rad i zbliy si do wejcia. W progu owiao nas, tak zepsute powietrze, e ju to samo powinno nas byo skoni do odwrotu. Ale kapitan postanowi nie zwraca na nic uwagi i z dzieln min wszed do rodka. Ujrzelimy do obszern nisk sal, niewypowiedzianie brudn i zakopcon. Na podartych matach i niskich nie pomalowanych a-wkach siedziao kilkunastu ludzi, suchajc wrzaskliwej, szarpicej nerwy muzyki. Przed kadym z nich staa filianka herbaty, ale specy-ficzny, sodkawy zapach jaki przenika tutaj z ssiedniej sali, mwi mi wyranie, e jest to ukryta palarnia opium. Na nasz widok muzyka umilka i wszystkie spojrzenia skieroway si na nas. Iimnerstick zaj miejsce przy jednym ze stolikw z min staego gocia, ja skromnie usiadem przy nim. Jaka podejrzanie wygldajca posta zbliya si ku nam i zapytaa, czego chcemy. - Czego do picia - odrzekem. - Ale czego? - Co macie? - Tylko herbat! Czy chcecie rwnie pali?

126
- Nie. Przyniesiono nam dwie filinaki, tak brudnej cieczy, e trudno si byo zdoby na odwag, aby j podnie do ust. -Jeeli to jest herbata, to nasze pomyje na Wichrze s najprze-dniejszym Arakiem, - rzek kapitan. - Zapamy i chomy. - Jeszce czego! Pomyleliby, e si ich boimy i ze starchu ucieka-my! i Gocie tymczasem podnieli si z miejsc i zbliyli do gospodarza. - Nie powieniene przyjmowa u siebie adnego Jankesa, adne-go z tych morskich diabw! -Dom mj otwartyjest dla kadego. Wpuszczono tych Jankesw do miasta, dlaczego wic ja mam ich wypdza~? -Ukarz nas i ciebie, jeeli ich tutaj znajd. Wypd ich, albo my wyjdziemy. - Czy nie widzicie, e s to silni mczyni. Bd si bronili i narobi mi wiele szkody. - Pomoemy ci. Wypd ich! - Sami to zrbcie, mnie ci cudzoziemcy wcale nie przeszkadzaj. - Dobrze, wic my ich wyrzucimy! Kapitan dostrzeg, e cay ten ruch musi dotyczy nas, zapyta wic ciekawie: - Czego oni si tak awanturuj, panie Charley? - Chc nas wyrzuci. - Co, wyrzuci nas?! I~ szczury chc wyrzuci mnie?! Niech sprbuj! - Codmy lepiej kapitanie. -Ib id pan, jeli si boisz. Ja chc posucha piewu i ciekawy jestem kto mi tego zabroni. - W takim razie i ja zostaj. -Bardzo susznie. Kto chce pozna wiat i ludzi, musi te wiedzie co si w takiej budzie dzieje. 127 Gocie tymczasem obstpili nas dokoa z do gronymi minami i ten sam, co wystpi do gospodarza, zwrci si ku nam z pytaniem: - Czy jestecie Anglikami? - Nie, Amerykanami, - odrzekem, rozumiejc, e milczenie byoby w tym wypadku gorsze ni pierwsza lepsza odpowied.

- Tb wszystko jedno, - odpar zawzicie Chiczyk -jedni gorsi od drugich. Pa herbaciarnia jest dla nas, a nie dla was. Wynocie si, albo was wyrzucimy! Gdyby mi to powiedziano w innym kraju, wyrzucibym takiego jegomocia po prostu za drzwi, tutaj jednak, w danych warunkach musiaem by ostrony i rozwany, rzekem wic tylko: - Chiczycy kiedy przyjedaj do naszego kraju, mog czyni co im si podoba. Jestemy dla nich dobrzy i przyjacielscy, wic i wy powinnicie by takimi dla nas. - Nieprawda! Amerykanie to zdrajcy, ktrzy podstpem przyci-gaj Chiczykw do swojego kraju i tam ka im zbiera guano, dopki biedacy nie umr z dala od swojej ziemi i swoich przodkw. Wynocie si! Mymy was nie prosili, my was nie chcemy! Niestety Chiczyk mia troch racji. Byo rzeczywicie kilku nie-uczciwych spekulantw, ktrzy zabierali Chiczykw pod pozorem dostarczenia im pracy przy budowie domw lub kolei, a potern wysy-ali ich na wyspy, gdzie zbiera musieli guano i gdzie rzeczywicie po kilku miesicach umierali. Ciaa ich chowano na miejscu bez naley-tego nawet pogrzebu, co dla Chiczyka jest najstraszniejsz kar. Pomimo tego prbowaem jeszcze drogi porozumienia. - Czy moesz nam dowie, e to byem ja, albo mj towarzysz? - 1ak, to bylicie wy, gdy naleycie do narodu, ktry umie tylko krzywdzi. Wynocie si, albo poczujecie si naszych pici! - Nie boimy si waszych pici i jeli rozpoczniecie walk, prze-konacie si, e jestemy silniejsi. Radz wam wrci na miejsca, a my posiedzimy chwil i zaraz pjdziemy. - Nie, nie chcemy was znosi ani minuty duej.

128
Z tymi sowami stara si pochwyci kapitana, ktry by troch niszy ode mnie. Turnerstick jednak chwyci go za piersi i obrciwszy si do mnie zapyta: - Czy oni na serio zaczynaj? --- Tak jest. - W takim razie mog sobie pozwoli na zabaw! Nie czekajc duej, dzielny kapitan rzuci Chiczykiem jak pik w sam ~rodek gromady. Natychmiast porwano awki, zbudowane z bambusowych drkw i rzucono si ku nam. Zacza si formalna bijatyka, podczas ktrej kapitan rozdawa razy pici, nie pytajc wcale o kije przeciwnikw, kt8re odrzuca jak patyczki. Rzecz prosta, e omiu czy dziesiciu chudych, wtych, le odywionych ludzi, nie podtrzymywanych przez gospodarza i jego sub, ktrzy przezornie usunli si na bok, nie mogo sprosta dwm silnym marynarzom, jakimi bylimy. Krtka ta walka nie obesza si bez haasu, ktry sprowadzi nam na kark policj. Na widok czerwonych mundurw z biaymi wyogami i niebieskich bawenianych spodni, Chiczcy uspokoili si w oka mgnieniu. Nie bya to waciwie policja, lecz onierze uzbrojeni w uki, strzay i krtkie laski. Na piersiach i ramionach mieli wypisany jeden tylko wyraz ping, co znaczy onierz. ~ Kim jestecie? - zapyta dowdca, zwracajc si do nas. - O co on pyta? - szepn Turnerstick. - Pyta, kim jestemy. - Powiedz mu, panie Charley. Ale dodaj, e dostanie podarunek, jeli nie bdzie grzeczny. - Kim jestecie? - powtrzy dowdca groniej. - Ten pan jest Amerykaninie, ja za Niemcem. - Jestecie cudzoziemcami i barbarzycami i omielilicie si wtargn do Kuang-tszeu-fu? - Bd ostroniejszy w sowach. W naszym kraju wyraz barbarzy-ca oznacza obelg. 129 - A jednak jestecie barbarzycami, gdy rozpoczlicie bjk. - To Chiczycy s barbarzycami, gdy to oni zaczli.

- Kamstwo! To dobrzy i spokojni ludzie, oni wam nic nie zrobili. Pooyem mu rk na ramieniu, tak silnie, e a si skurczy. - Suchaj, - rzekem powanie - jeeli jeszcze raz wspomnisz mi o kamstwie, to ci tak plecy zmaluj, e ci przypomn kolor nieba. - Co? Grozisz mi? Czy wiesz co to znaczy? - Nic nie znaczy. Czego chcesz od nas? - Aresztuj was i zaprowadz do sdziego. - Nie mam nic przeciwko temu, lecz musisz aresztowa i tych ludzi. - Oni s niewinni. -Ib ju zbada sdzia. Skd moesz wiedzie, kto jest winnien, a kto nie, skoro nikogo nie pytae jak byo? - To was nic nie obchodzi. Pacie rachunek i chodcie! - Czy to policj ant? - zapyta kapitan, ktry uwanie przypatrywa si tej scenie. -Idk, chce nas aresztowa. - Dobrze, odsu si pan, musz mu napdzi troch rozumu do gowy. - Nie, kapitanie, to by nam mogo bardzo zaszkodzi. Skoro wpadlimy w wod, to pymy z prdem. - Czy to ma by wymwka? - Nie przyszlimy razem , moemy by razem zaaresztowani, ale nie mam ochoty by razem z panem powieszony i dlatego zrb mi pan t ask i pozwl si spokojnie aresztowa. - i-Ia, musz si zgodzi na paskie danie, chocia mi to nie w smak, - mrukn. - Ile si naley za herbat? - spytaem gospodarza. - Jedna fena, - odrzek. Daem mu dziesi fen i zwrciem si do policjantw: - Jestemy gotowi, ale nie pjdziemy przecie pieszo, musisz nam 130 sprowadzi palankin. Oto pienidze,-dodaem, podajc mu dolara. - Czy mam ci da reszt? - zapyta naiwnie. - Nie. - Zaraz ka sprowadzi lektyk. - Ale wymagam, aby ci ludzie poszli rwnie, gdy to oni rozpo-czli bjk. Gospodarz niech idzie jako wiadek. - Dobrze, wszystko stanie si wedug twojej woli. Dolar wywar widocznie podany efekt na surowym policjacie i dowibd mu wyranie, e nie bylimy barbarzycami. Palankin staju przed domem, wsiedlimy wic do niego, za gocie herbaciarni razem z jej gospodarzem postpowali za nami pod stra policjantw. W ten sposb przybylimy przed gmach sdu. By to okazay budy-nek, ozdobiony drewnian kolumnad. W pienwszym podworcu uj-rzelimy gromad onierzy w takich samych uniformach, jak nasi przewodnicy. Tutaj wysiedlimy z palankinu, przy czym jeszcze jeden dolar uton w rku dowdcy. -Niejestecie zwyczajnymi ludmi, postaram si wic, abycie nie czekali pomidzy tumem, lecz w pokoju, przeznaczonym dla znako-mitszych osb. Skin na jednego z modszych oficerw, ktremu szepn co do ucha, po czym ten ostatni poprowadzi nas na grne pitro do jakiego elegancko umeblowanego pokoju. - Poczekajcie tutaj, - rzek. Oddali si na chwil i wrci z dwoma filiankami herbaty, ktre nam ofiarowa. Rzecz prosta, e nowy dolar wylecia kapitanowi z kieszeni. - Nie bjcie si, - pociesza nas oficer - nasz sdzie jest bardzo potny, kocha sprawiedliwo i zoto. Jestecie bardzo uprzejmi, wic z pewnoci wygracie spraw.

Byo to tak wyranie powiedziane, e musiaem uprzedzi kapita-na, aby si mia na bacznoci i przypadkiem nie okaza si zbyt hojny. - A wic ten sdzia kocha sprawiedliwo i zoto, - powtrzy

131
Turnerstick - w takim razie ode mnie nie dostanie nic. A pan, czy dasz mu co? - Ani grosza. - Bardzo dobrze. Wszak my naleymy do naszego konsulatu. - Nie omieszkam mu tego przypomnie. - Czy nie gniewa si pan, e go wpdziem w tak kaba? - Nie kapitanie. Sprawa jest bardziej zabawna ni grona. Wszedl ten sam policjant, ktry nas aresztowa. - Przekonaem si, e jestecie niewinni. Zaraz zamelduj o caej sprawie sdziemu. Wszed do ssiedniego pokoju i po chwili wezwa nas tam za sob. Zastalimy tam Chiczyka, ktrego twarz nie budzia najmniejsze-go zaufania. Skonilimy si w milczeniu. - Jeden z was jest Niemcem, drugi Amerykaninem. Ktry jest Amerykaninem? Wskazaem na kapitana. - A wic ty jeste Niemcem i mwisz po chisku, czy tak? -Pdk jest. - To mnie nie dziwi. Anglicy i Amerykanie kochaj tylko swj jzyk i nie chc zna innego, Niemcy za s powani i rozumni, ucz si chtnie i nie pogardzaj nikim. Jakiego jeste wyznania? - Jestem chrzecijaninem. - To dobrze. Ja jestem Mongoem, a Mongowie i Chiczcy wy-znaj jednego pana. - Bg stworzy ludzi dobrymi, lecz ludzie zgrzeszyli nieposusze-stwem. - Tb samo mwi nasza religia. - Niezupenie. Wasza religia mwi, e czowiek by z pocztku szczliwym, ale nie uczy jak to szczcie odzyska. - Bo czowiek, nigdy ju nie odzyska swojej pierwotnej doskona-oci. - ~ak mwi twoja religia. Moja za uczy, e przez pobono, 132 mio bliniego i uczciwo czowiek moe si sta witym i bogo-sawionym. - Tak mwi twoja religia? No to jest tylko jedno zdanie, ktre jeszcze nie daje jej pierszestwa przed nasz wiar. - Musz zaprzeczy. Wszak przyznasz, e wikszym nieszczciem dla ludzi jest utrata szczcia, jakie byo ich udziaem w raju? -Pak. - A zatem najwikszym szzczciem jest jego odzyskanie. - No, tak. To zupenie suszne. -Twoja religia odmawia im moliwoci odzyskania tego szczcia, moja je obiecuje. Ktra jest lepsza? - Chesz dowie, e twoja religia jest lepsza ni moja. Nie jeste zbyt grzeczny i powinienem si obrazi. Ja ci jednak odpowiem, e moja stoi wyej i bdziemy skwitowani. A teraz powiedz mi kim jeste? - Jestem doktorem od pira. - Aha, jeste moa-sse. Po co przyjechae do Chin? - Aby pozna kraj i jego mieszkacw, a potem napisa o nich ksik. - W takim razie musisz by bogatym czowiekiem?

- Przeciwnie, jestem bardzo ubogi. Ale musisz wiedzie, e u nas w kraju kademu autorowi pac, podczas kiedy wasi moa-sse pisz za darmo. - Dziwni z was ludzie. Powiedz mi, kim jest Jankes? - Marynarzem. - Czy ma swj statek? -Pdk, stoi na kotwicy w Hongkongu. - Po co przyjecha do Chin? - Gdy jest moim przyjacielem i nie chcia mnie puci samego. - Czy jego satatek jest okrtem wojennym? - Nie, to zwyczajny statek handlowy. - Wielkie to szczcie dla niego, gdy inaczej musiabym si

133
bardzo surowo obej z wami. Dlaczego nie zostalicie na przedmie-ciu, lecz weszlicie do miasta? - Nie przypuszczalimy, e zastaniemy tutaj tak le wychowanych ludzi. - Czy napiszesz o nich w swojej ksice? - Naturalnie.
,

- I o tym, e bye u mnie i jak ci przyjem? - Wszystko napisz.

I
; - I to bd czytali wszyscy Niemcy? - Nie tylko Niemcy, ale i Amerykanie, i Anglicy, i Francuzi, i Rosjanie, i Hiszpanie, i Portugalczycy, gdy ksika zostanie wydana we wszystkich jzykach. Umylnie przesadziem, chcc wywoa wiksze wraenie, co mi si po czci udao. - Siadaj i zobacz jak wymierzam sprawiedliwo - rzek sdzia. Zasiad na kanapie i zadzwoni. We drzwiach ukaza si onierz. - Przyprowad tu aresztowanych! - Okropnie mwicie, - szepn mi tymczasem kapitan - nie zrozumiaem ani swka. Co z nami bdzie? - Przypuszczam, e nic, ale tamci zostan ukarani. - Skd taka zmiana, czyby przez t krtk chwil nabrali rozu-mu? - Nie, tylko boj si opini. Powiedziaem mu, e pisz ksiki, ktre rozchodz si po caym wiecie. Boj si wic, abym ich przy-padkiem nie przedstawi w zym wietle. - To bardzo politycznie, panie Charley! Jestem ciekaw jak si to wszystko odbdzie. Do sali weszli nasi napastnicy i miejscowym zwyczajem upadli na kolana. Twarz sdziego zmienia si od razu. Czoo pofadowao mu si w gbokie zmarszczki, a mae oczka patrzyy niewypowiedzianie gniewnie. Co! - zawoa. - Omielacie si przede mn klcze? Na 134 brzuchy si kadcie i czoami bijcie o ziemi! Ktry z was jest wacicielem herbaciarni? - Ja, najniszy twj suga, - wybekota waciciel nie podnoszc gowy od ziemi. - Czy ci panowie rozpoczli bjk? - Nie, oni zachowywali si zupenie spokojnie. - A jednak wycie ich bili! Gdyby poszli do swego konsula, musielibycie umrze, oni jednak s miosierni i zoyli spraw w moje rce. Ot pjdziecie za to na trzy lata do wizienia.

- Ja jestem niewinny ekselencjo. Ja ostrzegaem tych ludzi, aby nie bili panw, - omieli si wyrzec gospodarz. -Powieniene by przeszkodzi, ale moe panowie zmiuj si nad tob i uwolni ci od kary! Biedak przyczoga si ku naszym stopom i bijc czoem o ziemi zawoa: - Jestecie wielcy i potni, zmiujcie si nade mna! Zwrciem si do sdziego z prob, aby zechcia gospodarza ua-skawi cakowicie, gdy by on rzeczywicie niewinny. - Dobrze, - odrzek - spenie wasz prob. Wsta psie i id do , domu, aby chwali sprawiedliwo i miosierdzie tych panw! Ty za, - zwrci si do policjanta - zaprowad tych ludzi do wizienia i zapisz mi ich nazwiska! Skazani jak raki wysunli si tyem za drzwi. Kara bya surowa, ale poniewa z jednej strony nic to nie szkodzio, e naucz si troch grzecznoci dla cudzoziemcw, z drugiej za strony nie dowierzaem sdziemu i mocno podejrzewaem, e po naszym oddaleniu si wypuci ich na wolno, przeto powstrzymaem si od wszelkiej prby wstawienia si za nimi. - Czy jestecie ze mnie zadowoleni? - zapyta stizia, kiedy zostali~my sami. - Najzupeniej. Dzikuj ci. Imi twoje sawi~ bdziemy, gdzie-kolwiek si tylko znajdziemy. 135 - W takim razie spenijcie moj prob i nie wchodcie do rodka miasta. Nasz cesarz zabrania tego cudzoziemcom, a my jego sudzy musimy czuwa, aby wola jego bya wypeniana. Jak dugo zostaniecie w Kuang-tszeu-fu? -Tylko dzisiaj, a moe i przez jutrzejszy dzie. - Czy jestecie tutaj u rodziny albo znajomych? Nie, zatrzymalimy si w hotelu. - Na to nigdy nie pozwol. Bdcie moimi go~mi. Chodcie za mn. Poprowadzi nas na drug stron domu, gdzie otworzywszy drzwi rzek: - Oto dwa pokoje, gdzie zwykle zatrzymuj si moi przyjaciele, kiedy mnie odwiedzaj. Bdcie moimi gomi i zostacie u mnie. Byo to bardzo pochlebne zaproszenie, ale wedug chiskiej ety-kiety musielimy je odrzuci. Tylko zaproszenia pisemne traktowane s na serio, wszelkie zaproszenia ustne s tylko zdawkow form grzecznoci, ktr ta sama grzeczno odrzuci nakazuje. Jeeli Chiczyk postawi przed kim filiank herbaty, to naley j koniecznie przyj, jeeli za powie: zosta i wypij ze mn filiank herbaty to prob t naley odrzuci. Tego wymaga etykieta i gdyby kto da si zapa na tego rodzaju zaprosiny, naraziby si na przykro. Gocinny gospodarz kae wtedy przynie herbat, lecz nikt go nie sucha. Go siedzi i czeka, a jeli omieti si przypomnie o swej herbacie, otrzymuje odpowied: czego chcesz ode mnie? Byem tak grzeczny, e ofiarowaem ci herbat, tobie za zabrako grzecznoci, aby to odrzuci! Czy jeste barbarzyc, Kirgizem lub Hunghuzem i utopie rozum w wdce? Iiztaj jednak nie pomogy nasze wymwki. Sdzie wrci do swego biura, napisa dwa imienne zaproszenia i wrczy je nam uroczycie. - Widzicie, e pragn tego powanie, czy chcecie mnie obrazi? - Jeeli tak rozkazujesz musimy by posuszni. - Awic rozkazuj. Wejdcie i bdcie panami mego domu. Zaraz 136 wam przyl sucego, ktry speni wszystkie wasze yczenia. Obydwa satony byy urzdzone po chisku, ale ze smakiem i zda-way si by przeznaczone tylko dla znakomitych goci. - Bardzo mi si tutaj podoba, - rzek kapitan rozgldajc si wkoo. - Bd co bd jest to ogromna wygrana mc podrowa, zwiedza kraje i poznawa ludzi w towarzystwie czowieka,

piszcego ksiki. Kady si boi, aby czego o nim nie napisa i stara si mu przypodoba. Tak, tak literaci s to niebezpieczni ludzie. Czy on wie, kim ja jestem? -Pdk, ale nie wie jak si nazywamy. Przez grzeczno nie pyta o nasze nazwiska. - Powiedz mi pan, jak te zostali ukrani ci Chifiscy napastnicy? - Na trzy lata wizienia. - Zb bardzo surowa kara. -Iixtaj nie tak bardzo, gdy w Chinach nie ma wizie i tak zwane wizienie ogranicza si do deportacji do rodkowych prowincji. Ska-zani udaj si tam z ca swoj rodzin i dobytkiem. W tej chwili wszed sucy z pikn latarni w rku, ktr zawiesi u sufitu, gdy zmrok ju pocz zapada, potem przygotowa nam kpiel i przynis do przebrania wygodne chiskie szlafroki. Aby nam si nie nudzio przeprowadzono nas do biblioteki pana domu, penej ksiek, rkopisw i prawdziwie ciekawych sztychw. Turnersticka, rzecz prosta, przede wszystkim interesoway obrazki, ja za przegl-daem oryginalne chiskie dziea, ktre mnie naprawd zaciekawiy. Wieczorem otrzymalimy zaproszenie na kolacj, do ktrej zasiad z nami tylko sam sdzie. Mimo woli przyszo mi na myl, e prawdo-podobnie ukrywa przed wiatem to, e goci u siebie dwch barba-rzycw. Kolacja bya takwspaniaa, potrawy takdobrane, e przeszywszel-kie nasze oczekiwania. Z napojw podawano przede wszystkim her-bat i arak, na deser tylko pojawia si butelka szampaskiego wina niezbyt wysokiej marki, ale do wypicia znonego.

137
Kapitana uja przede wszystkim uprzejmo gospodarza, ktry
,, ..

obok chiskich paeczek, kaza nam poda europejskie nakrycia.


;

-- Ale to doskonay czowiek! - rzek Turnerstick. - W ogle Chiczycy bardzo mi si podobaj, maj tylko jedn wad, e bardzo l. . le mwi po chisku.

- A jednak ja ich rozumiem. - Tbte nie mog wyj z podziwu jak pan sobie daje z nimi rad. Ja widocznie mam ju t wad, e cho potrafi mwi nie mog nic zrozumie. Przy kadym nowym daniu Tza-juan pyta mnie jak si dana potrawa nazywa po niemiecku i dziwi si moimi wiadomociami. I~za-juan by niezwykle oczytany, o wiele wicej ni mona si byo ; spodziewa po Chiczyku i wszystkim si interesowa. Wreszcie rzek: - Jeste tak doskonale obznajomiony z naszymi stosunkami, e chyba adna przygoda nie spotka ci w Chinach? My Chiczycy jestemy bardzo na to wraliwi. - A jednak spotkaa mnie przygoda, niezwyka i do ciekawa. - Czy nie zechciaby mi jej opowiedzie? Jeste tak niedawno tutaj i ju zdarzyo ci si co, co mnie rodowitemu mieszkacowi tego kraju, nie zdarzy si prawdopodobnie nigdy. - Mwisz, e mieszkacy tego karju s zbyt niemiali, aby co niezwykego stworzy. Zapominasz jednak o Lung-yinach. Wszak to ciekawe stworzenie budzi powszechn obaw. - Lung-yin? Czy spotkae tych bandytw? Tiwarz jego przybraa dziwny wyraz, jakby pewnego wyczekiwania. -Pdk jest. - Kiedy? - Wczoraj. - A gdzie? - Na rzece. Porwali mnie i mojego przyjaciela, zwizali i zawieli do Kuang-ti-miao.

- Jak to? I wypucili was?

138
- Byli do tego zmuszeni. - T chyba niemoliwe! - Ale prawdziwe, skoro nas tutaj widzisz. - 1b dziwne, to bardzo dziwne. Luang-yinowie nie wypuszczaj nigdy swoich winiw bez okupu. - Mymy wzili od nich okup, gdy zabralimy ze sob porwan przez nich dzie wczeniej Holenderk, ktr rwnie trzymali w wityni. - Ilu ich byo? - Ze trzydziestu. - W takim razie sama sia nic tu pomc nie moga. Musielicie mie jaki talizman, ktry wam pomg. Budzisz moj ciekawo. Czy bdziesz tak dobry i powiesz mi swoje imi? - Kuang-si-ta-sse. - Kuang-si-ta-sse! Czy znasz Nian-yan-kui-dse, Pen-tsao-y-jin lub Hio-hian-ti? Osupiaem. Byy to tytuy owych trzech prac, ktre podyktowaem Kong-ni. Skd ten czowiek mg to wiedzie? Kim by ten sdzia kochajcy sprawiedliwo i zoto? Jakie stosunki czyy go z modym Chiczykiem? Pytania te stany mi momentalnie w mylach, wiedziaem jednak, e chcc si czego dowiedzie, nie naley okazywa ciekawoci, odrzekem wic na pozr obojtnie; - Znam je wszystkie. - I to ty napisae te dziea? -Idk, to ja. - W takim razie wiem, dlaczego moge tak atwo uciec od Lung-yin. Pdlizman, ktry da ci Kongni, wyprowadzi ci z wizienia. Zdziwinie moje roso coraz bardziej. - Czy znasz Kong-ni? - Znam. Zaraz po przyjedzie opowiedzia mi o swoich przygo-dach i da twoje prace do przeczytania. Musiaem je przejrze, gdy 139 nale do sdziw-egzaminatorw. - Czy wszyscy je ju przegldali? - Tylko ja i jeszcze jeden sdzia. - Czy bd miay powodzenie? Umiechn si lekko. -Ihkie wanie jakie ci obieca Kong-ni. Ojciec jego jest bardzo wpywowym, pomimo, i cesarz pozwoli mu odpoczywa jest rwno-czenie gwnym sdzi i moe wydawa stopnie, nie pytajc si Ly-pu. Jeeli bdziesz posuszny, zrobi ci wielkim i sawnym tsia-sse, czyli doktorem - W czym mam mu by posusznym? - To ci sam ju powie, ja mog tylko powtrzy, e ma on moc uczynienia ci sawnym, wielkim i tak szczliwym, e nie zapragniesz nigdy powrotu do swej ojczyzny, gdzie musisz pisa ksiki, eby nie umrze z godu. I~ rozmowa zdziwia mnie bardzo, gdy wiedziaem, e tak znako-mita osoba jak nasz sdzia, naleca do klasy mandarynw z niebie-skimi guzikami, nie moe kama i rzeczywicie mog otrzyma sto-pie akademicki. Wszystko to razem byo bardzo dziwne, a przede wszystkim dziwny by popiech, z jakim dziaano w kierunku mojej adopcji, gdy popiech w ogle sprzeciwa si naturze chiskiej. Przy tym miaem by jeszcze posuszny ojcu Kong-ni, kiedy ten bdzie czego ode mnie wymaga i mimowolnie mylaem nad tym, co to moe by. - Czy Kong-ni ju wyjecha od ciebie? - Tak, pojecha do Ming-tsu, ktry jest jego ojcem.

- Gdzie on mieszka? - W Li-ting. Czy Kong-ni nie powiedzia ci tego? - Nie. A wic ojciec Kong-ni mieszka w Li-ting, w tym samym miejscu, gdzie przebywa tajemniczy, naczelny dowdca bandy opryszkw. Przeczuwaem, e pozostaj oni ze sob w jaki satosunkach, i e obaj 140 maj co do mnie jakie~ zamiary, ktrych domyleE si nie byem w stanie. - Czy wolno chifiskiemu hrabiemu adoptowa cudzoziemca? - Jemu jest wolno wszystko, moe robi~ co tylko chce. W ustach sdziego byo to bardzo oryginalne zdanie. - A wic wolno jest Lung-yinom rahowaE i porywa ludzi? - Sami sobie pozwalaj, wic wolno im to robi. - A sprawiedliwoc? - Ukarze ich, jeli bd tak nierozsdni i pozwol si zapa. -Jeste sdzi,jeste~ przedstawicielem sprawiedliwoci, powinie-ne wic stara si wyapa t band. - Ja te to zrobi, jeli prawo mi to nakae, ale dotychczas nikt mi jeszce nic o nich nie powiedzia. - W takim razie ja ci dat sposobno~ uczynienia tego. - ~j,? -Iitk. W Wan-ho-tien zbieraj si dzisiaj o pnocy bandyci na narad w sprawie morderstwa na mojej osobie. Moesz ich atwo schwytaE i ukara~. Umiechn si szczeglnie. - Dobrze, uczyni to, skoro tego dasz. A wic to ciebie, chc dosta w swoje rce? -Pdk jest. - Czy dowodzi nimi wysoki czowiek, diahur? -Pdk. Czy znasz go? - Jestem sdzi, znam wic wszystkich, ktbrych kiedy bd zmu-szony ukara. Czy sdziowie w twoim kraju nie s tacy mdrzy? - O tak. Ale oni nie czekaj, a kto oskary przestpc, lecz dowiedziawszy si o zbrodni sami szukaj zbrodniarza. - W takim razie rnusz mie duo wolnego czasu, skoro zajmuj si takimi drobiazgami. Ale skoro wiesz, e diahur znajduje si w Wan-ho-tien, to sprbuj si tam zjawi. - Czy mog ci towarzyszy?

141
- Nie. Prawo zabrania mi bra ze sob cudzoziemca, a zreszt jeste moim gociem, ktrego nie powinienem naraa na niebezpie-czest~,o. Postaram si, aby Lung-yinowie nie byli tak wrogo wzgl-dem ciebie usposobieni. - Czy jest to w twojej mocy? - Tak. Jak dugo moecie zostawa z dala od swego statku? - Jak dugo nam si podoba. Chciabym by tylko na nim, kiedy Kong-ni przyjedzie. ~ To niepotrzebne, gdy jutro rano pojedziesz do Kong-ni, do Li-ting. Moecie odby~ drog w palankinach lub na donce, jak wolicie. - My wolimy przede wszystkim sami wybiera, dokd mamy pj czy pojecha. - Jestecie zupenie wolni. Ale po namyle przyznasz, e wam dobrze ycz. Chcecie pozna Chiny, nasze zwyczaje i obyczaje, naj-atwiej wam wic bdzie speni swoje zamiary idc za moj propozy-cj. Brat mj i Kong-ni winni s wam wdziczno, uczyni wic dla was wszystko co tylko bd mogli. Nie masz tutaj ubrania, ktre ci ofiarowa syn mojego brata, pozwl wic, e przyl wam cakowite chiskie ubrania i kapelusze mandarynw.

- Czy moesz rozdawa~ takie wysokie oznaki godnoci? - Pozwalam sobie na to. Zreszt mwisz tak dobrze po chisku, e na pewno si nie zdradzisz. Czuem, e wpadamy w now awantur, ale ciekawo moja bya tak wielka, e przyjem propozycj uprzejmego gospodarza, posta-nawiajc pomwi natychmiast z kapitanem. - Czy zechcesz zosta mandarynem, kapitanie? - Dlaczego nie? Bdzie to wspaniay art, jeeli tylko nie jest oczywicie niebezpieczny. - Nasz gospodarz ofiaruje nam chiskie ubrania i chce odesa nas do Kong-ni, ktry obecnie bawi u swego ojca, hrabiego. - Bardzo dobrze. Skoro jego ojciec jest hrabi, to mona mie 142 nadziej, e dzisiejsza uczta bdzie miaa nowe wydanie. Tylko niech to wszystko zbyt dugo nie trwa, gdy czekaj na nas na Wichrze. - A wic postanowione, - rzek gospodarz, kiedy powtrzyem mu zgod kapitana. - Zrobi dla was wszystko, jak bycie byli moimi brami. Podnielimy si od stou i przeszlimy do swoich pokoi, gdzie sucy przynis nam tytofi i wspaniae cygara. Poniewa byo jeszcze do wczenie, zasiedlimy do pogawdki, gdy nagle zameldowano nam, e jaki czowiek pragnie nas koniecznie widzie. By to waciciel sklepu z ubraniami, ktry wymierzy dugo i szeroko naszych postaci i kwadrans potem przysa nam cakowite ubrania chifiskie: z warkoczmi, wachlarzami i kapeluszami mandary-nw. Na jednym z nich widnia duy zocony guzik, na drugim za krysztaowy. Pierwszy oznacza mandaryna dziesitej klasy i przezna-czony by dla Ii~rnersticka, drugi mia zdobi moj gow, jako mandaryna klasy pitej. - Przymierzmy te cudactwa, - zaproponowa wesoo kapitan. - Owszem. Mamy jeszcze czas. Woylimy na siebie dugie chifiskie szaty, przymocowalimy fa-szywe warkocze i stanlimy przed lustrem. Niepowstrzymanym wy-buchem miechu powitalimy nasze postacie, ktre robiy wraenie jakich komicznych marionetek. - Wspaniale wygldamy! - zawoa kapitan, trzymajc si za boki. - Jeszcze takich cudakw nie widziaem. Ale nasze brody nie pasuj do tego ubrania. Co my z nimi zrobimy? - Ma pan tutaj wszystkie przyrzdy do golenia. - Dobrze, ale co bdzie z naszymi ubraniami? - Oddamy je Iza-juanowi, ktry je odstawi do Hongkongu. -Pdk bdzie najlepiej. A teraz chodmy spa, skoro rano mamy jecha. Pooylimy si prawie natychmiast i znowu jak w Hongkongu przez ca noc drczyy mnie najrozmaitsze zjawy. Caa gromada 143 Ir~ng yinw w postaci krokodyli z mandarynami w kapeluszach na gowach, suna ku mnie z otwartymi paszczami. Kong-ni mia kopyta, rogi, ogon i chcia mnie koniecznie schwyta w swe szpony. King-lu podobny by do olbrzymiego rekina ze smoczymi skrzydami. I;n potwr wa~nie rzuci si na mnie i pokn. W chwili kiedy przechodziem mu przez gardo usyszaem gos pani Hanie Kelder, ktry woa pocieszajco: nie obawiaj.si pan, rekin pana zaraz wyrzuci. Obudziem si zmczony tymi sennymi widziadami i zerwaem natychmiast obawiajc si spnienia. Byo jeszcze do wczenie i z ssiedniego pokoju dochodzio mnie rwnomierne chrapanie kapi-tana. Na podwrzu stay ju przygotowane dwa palankiny i gromada ludzi krcia si gotowa do drogi. Obudziem Turnersticka i zaczli-my si ubieraE. Po chwili zjawi si sucy, ktry poprosi nas na niadanie. Sdzie czeka ju na nas. Uzna, e w naszych strojach wygldamy bardzo piknie, ofiarowa nam obfite i poywne niadanie, i zmusi mnie do przyjcia dwch sztabek srebra na koszta podry. Poegnalimy si z nim uprzejmie, zachowuj wszystkie formy surowej i wymagajcej etykiety chiskiej. Staraem si trzyma wachlarz oraz parasol z moliw gracj, kapitan jednak opar parasol na ramieniu jak karabin, a wachlarz trzyma w zacinitej pici, jakby to by kawaek prostego

drewna. wita nasza skadaa si z okoo trzydziestu ludzi, ktrzy przy naszym pojawieniu si pokornie padli na twarze. Wsiedlimy do palankinw i po ostatnim poegnaniu, ruszylimy w drog. Na przodzie biego czterech ludzi z bambusowymi laskami w r-kach, ktrzy usuwali na bok wszystkich spotkanych, niegodnych ogl-da~ oblicza dwch tak wielkich dostojnkikw. Za nimi szo omiu onierzy, uzbrojonych w zardzewiae strzelby, potem postpowao czterech tragarzy, majcych stanowi zmian i nareszcie unis si mj palankin, niesiony rwnie przez czterech ludzi, za ktrym szed stkajc zarzdzajcy tym oryginalnym pochodem. Dalej z takimi samymi ceremoniami i w takim samym porzdku sun palankin 144 kapitana, z t tylko rnic, e na kocu zamiast zarzdzajcego szo omiu onierzy, zbrojnych w uki i strzay. Cay ten pochd robi imponujce wraenie, tym bardziej, e za nim utworzy si tum ulicznikw, ktrzy gono dopominali si tsien i kom-tsza. Nasza ardiegarda rozdawaa obficie dosadne rsieny i gone, a bolesne kon:-tsza, lecz to zwikszao tylko wrzask niesfornego tumu. Dopiero kiedy za sob zostawilimy miasto, ten gony i krzykliwy ogon zacz si wolno rozprasza. Iiagarze w Chinach stanowi zupenie oddzieln klas, jest w nich prawie co nieludzkiego. Zawsze biegncy, zziajani, oblani potem, zdaj si jednak mie niespoyte siy. Dla nich nie istniej dobre lub ze drogi, deszcze lub susze, chody lub upay. Odziani w krtkie pantalony, z ktrych wysuwaj si goe nogi, obute w sanday z ryowej somy, w rwnie krtkich i obszernych kaftanach, staj gotowi nie~ kadego, kto im zapaci. A pac im bajecznie tanio, bo zaledwie jakie trzy kopiejki od mili. Po raz pierwszy podrowaem w palankinie i nie powiem, aby ten sposb lokomocji tarfi mi do gustu. Zdawao mi si, e jestem zamknity w obszernej, dusznej trumnie i mimo woli wzdychaem za koniem. Byy to jednak prne marzenia, gdy w poudniowych Chi-nach konie s niezmiern rzadkoci. Dopiero koo poudnia zatrzymalimy si na popas. Bylimy w jakiej wiosce, gdzie z trudnoci znalelimy ober, w ktrej spoy-limy skromne niadanie i cokolwiek wypoczlimy. - Jak si panu podoba podr w palankinie? - zapyta kapitan. - Nie bardzo. - A mnie wcale. Wol stokro dk. - A ja konia. - Do konia nie mam zbyt wielkiego zaufania. Co mi to za zwierz, z ktrego si co dwadziecia krokw spada. Ale prosz mi powie-dzie~, czy i tutaj, w prowincji Pe-Kiang bandyci s rwnie? -Naturalnie. Wszak mwiem panu, e naczelnik mieszka 145 w Li-ting. - Aha, wic to znaczy, e zobaczymy tego otra. Bardzo dobrze. - I diahur tam przybdzie. On tylko przez nas zatrzyma si duej w Kantonie. - Jeszcze lepiej! Z tym potaczymy troch. Na szczcie mamy nasze rewolwery schowane w tych nieskoczenie szerokich rkawach. 6 ... Ale prawda, powiedz mi pan, na co my dwigamy te parasole i G:.: wachlarze? - Wachlarzem mamy si chodzi, parasol za suy Chiczykom do najrozmaitszych czynnoci. Chroni ich od soca, od wiatru i deszczu, suy jako laska przy chodzeniu, a nawet jako bro, ktr wcale porzdne razy rozdawa mona. - No, ten ostatni powd godzi mnie cokolwiek z tym gupim narzdziem. Jak mi soce bdzie dopiekao, to rozepn szlafrok, zrzuc ten idiotyczny warkocz i zaraz mi si zrobi chodniej, deszcz za i tak mnie gbiej ni do skry nie przemoczy. - Wszystko jedno kapitanie i tak musisz oba te przedmioty zatrzy-ma, jeli chcesz uchodzi za mandaryna. - Dobrze, ale w takim razie nazywaj mnie pan mandarynung Ii~rnersticking.

- Nie mog, gdy Chiczcy nie znaj wyrazu mandaryn i uywaj stale tytuu kuahg-fu. Mog wic pana nazywa kuang fu Iiirnerstic-king. - Dobrze, a ja pana? - Kuang fu Kuand-si-ta-sse. -1dm do licha! Dwa razykuang, to trudno zapamita. Napisz mi pan to na kawaku papieru, a ja naucz si tego, siedzc w tym przekltym palankinie. Speniem jego prob, po czym daem znak do wyruszenia. Zaj-limy znowu nasze miejsce i pochd ruszy dalej. Droga sza cigle wzdu brzegu rzeki. Po obiedzie zatrzymalimy si znowu na chwil i wypilimy po filiance herbaty, a w dwie godziny pniej, przed 146 samym zachodem soca ujrzelimy nareszcie Li-ting. Byo to niewielkie miasteczko z adnymi domami, przedzielonymi jeden od drugiego starannie utrzymanymi ogrodami. Gdzieniegdzie wrd zieleni poyskiway tafle srebrzystych staww, w ktrych hodo-wano zote rybki, stanowice tu powany przedmiot handlu. Niedaleko od jednego z takich staww ujrzaem wysoki, okazay budynek, lecy wrd mniejszych domkw, a otoczony ze wszystkich stron tnurem. Na dalszym planie wznosiy si wysokie skay z wierz-chokami byszczcymi w wietle zachodzcego soca. Na polach widaE byo tylko ry, trzcin cukrow i bambus, ktre lekki wietrzyk falowa jak morze. Pochd nasz przeszed przez miasto i skierowa si wprost ku owemu wspaniaemu budynkowi. Tutaj brama otworzya si natych-miast i jaki stary Chiczyk wyszed na nasze spotkanie. Ujrzawszy palankiny, klasn w rce i zawoa: - Tsza juan! Hej, suba, pomcie jasnym panom wysi! Kapitan nie czeka na pojawienie si suby, sam sobie otworzy palankin i wysiad, trzymajc parasol pod pach. Ja jednak nie ruszy-em si z miejsca. Jako mandaryn pitej klasy nie mogem si tak pospolitowa i spokojnie czekaem, a mnie wysadz. Stary Chiczyk zna widocznie palankiny i wzi nas za sdziw, pomocnikw brata jego pana. Podczas kiedy paciem zarzdzajcemu pochodem i rozdawaem napiwki, usyszalem gos kapitana, dolatujjcy z domu: - Do wszystkich rekinw, to to Kong-ni, ktrego wycignlimy z puapki! Jak si masz chopcze? - Pan tutaj kapitanie? A paski przyjaciel? Skd zjawilicie si w Li-ting? - Charley, a waciwie Kuang-su-kuang-lu-kuang-fu siedzi jeszcze w swoim palankinie jak kura na jajach. Kong-ni znalaz si w jednej chwili przy mnie i wita mnie z radoci. By najwyraniej zdziwiony naszym pojawieniem si tutaj, 147
1,, lecz nie pyta o nic. Poprosi mnie tylko do domu i wprowadzi na szerokie, wygodne schody, na ktrych najwyszym stopniu sta jaki powany Chiczyk. Podobiestwo jego do sdziego, uderzyo mnie od razu i powiedziao, e mam przed sob przybranego ojca Kong-ni.

- Kuagn-si-ta-sse! - rzek syn. Twarz Chiczyka wyrazia zdziwienie, opamita si wszake naty-chmiast i powita serdecznie. - Bd pozdrowiony, zbawco triego syna, - rzek. - M6j dom jest twoim domem, tylko rozka, a wszyscy bd ci sucha! Podaem mu list sdziego, rozama piecz i przeczyta, po czym skin, abymy poszli za nim. Na korytarzu wskaza nam dwa kosztownie umoblewone pokoje, mwic uprzejmie: - Pokj na prawo naley do ciebie, na lewo do twojego przyjaciela. Wejdcie i rozgocie si, a potem pozwl mi z tob pomwi. Jednoczenie prawie zjawi si sucy, poda mi wod do mycia i swiee ubranie, gdy tamto pokryte byo kurzem.

Odwieywszy si i oczyciwszy z kurzu i potu, zbliyem si do okna wychodzcego na wspaniay i olbrzymi ogrd. Po chwili wszed sucy z kosztown lamp w rku, w ktrej palia si wonna oliwa. - Pan mj pyta, czy nie zechciaby widzie si z nimi? - Gdzie go znajd? - W pierwszym pokoju, na dole. Poszedem zaciekawiony ow rozmow i owymi wymaganiami, ktre mi mia postawi ten czowiek, o ktrym wspomina mi ju sdzie. Korytarz by wspaniale owietlony jak rwnie wszystkie pokoje, urzdzone na dodatek z niezwykyxn przepychem. W obszernej sali czeka ju Phy z synem. Nakryty st ugina si formalnie pod mn-stwem najbard.ziej wyszukanych da i przeksek.

148
Prawie rwneoczenie ze mn zjawi si w sali kapitan. Na jego widok mimowolnie parsknaem miechem i dostrzegem, e umiech przelecia rwnie po ustach Chiczykw. Bo te i poczciwy kapitan wyglda naprawd pociesznie. Dugi warkocz przekrzywi mu si na I, bok, pod pach stercza mu parasol, wachlarzem za macha z tak energi, e zdawao si, i chce wywoa jaki nowy tajfun. Zasiedlimy do stou, Turnerstick odwin rkawy a do ramion i zabra si od razu do konfitur, ktre mu podawa Kong-ni. Kolacja bya tak wykwintna i tak elegancko podana, suba tak cicha i wytre-sowana, e na chwil mona byo zapomnie, e znajdujemy si w kraju o tak odmiennych obyczajach. - Panie, Charley, popenie pan jednak wielki bd, - zzek po chwili kapitan. - Jaki? - Zapomniae pan parasola. -Tutaj? W pokoju? Czy tamci te chodz z parasolami? - Godpodarze ich nie potrzebuj, ale my gocie, powinnimy je zawsze mie koo siebie. Jest to bd nie do wybaczenia. - Pan te nie jeste bez zarzutu. Znowu wymienie moje nazwi-sko, cho umwilimy si, e nazywa si bdziemy po chisku. - Prawda, panie Kuag-fu-king-wu-tu, ale to si j u wicej nie powtrzy. Chiczycy przez grzeczno nie pytali nas o nasze przygody i dopiero pod koniec kolacji zagadn Kong-ni: - l~za-juan pisze, e mj talizman bardzo ci si przyda. Czy moesz opowiedzie jak to byo? Nie potrzebowaem robi z niczego tajemnicy, opowiedziaem wic wszystko, co nam si od chwili naszego rozstania zdayo. Sucha uwanie, nie przerywajc ani swkiem i dopiero po wysuchaniu wszystkiego zapyta z odcieniem niepokoju w gosie: - Wic przypuszczasz, e Kiang-lu przebywa tutaj? - Z tego co syszaem, sdz, e tak.

149
- W takim razie, prawdopodobnie zechcesz zawiadomi o tym policj? - Ani myl. Nie jestem agentem tajnej, pekiskiej policji. - Mwisz bardzo mdrze, gdy takie zawiadomienie mogoby sta si przyczyn twojej mierci. Jak dugo mylisz zosta~ w Chinach? - Jak dugo mi si bdzie podobao. - Postaramy si, aby by zadowolony i aby zosta u nas na zawsze, - wtrci Phy. - Iieoje prace otwieraj ci drog do najwyszych godnoci.

- Kiedy otrzymam ocen moich prac? - Kiedy tylko zechcesz, - zamia si wesolo. - Jeli ci na tym zaley, moesz j otrzyma jutro rano. - W takim razie, bardzo o to prosz. - yczenie twoje zostanie spenione. Ale patrzcie jaki cudowny wieczr. Moe si przejdziemy? - Bardzo chtnie. Ogrd by waciwie wielkim parkiem, piknym i rozlegym, i utrzymanym z wielkim smakiem i przy wielkim nakadzie pracy. Kong-ni rozmawia z kapitanem i coraz bardziej zostawa w tyle, mnie za zabawi Phy i nieznacznie pociga do przodu, dopki nie doszli-my do sztucznych ska, gdzie si narzeszcie zatrzyma i usiad na jakim odamie. Przez cay czas naszego spaceru wypytywa si o moj przeszo, o stosunki rodzinne, materialne, o moje prace, a zakoczy pytaniem, ktre mnie niezmiernie zdziwio: - A wic nie masz jeszcze ony? - Nie. - Ani narzeczonej? - Nie. - Czy lubisz Kong-ni? - Bardzo. - Wszak powiedzia ci, e chce mie w tobie brata? Czy zgodzisz si zosta moim synem? - Czy tylko z imienia, czy te rzeczywistym? - zapytaem bronic si instynktownie przed daniem stanowczej odpowiedzi. - Rzeczywistym, ze wszystkimi prawami i obowizkami. - Powiedz mi, dlaczego chcesz to zrobi~? - Kong-ni kocha ci i chce ci si odwdziczy za uratowanie mu ycia, a ja zgadzam si z tym cakowiecie. Bd ci publicznie adop-towa. - Ale czy moesz to zrobi? - Dla Phy i Fu-jena nie ma nic niemoliwego. - Ale ja w kraju mam rodzicw. -Ite tam zostaniesz ich synem. Zgd si na to, bardzo mi si podobasz. -1aki barbarzyca jak ja, bez majtku i tytuu nie moe si na to zgodzi. Przede wszystkim rozpatrzcie moje prace, a jeli zdobd tytuy, to wtedy dopiero pomwimy o tej sprawie. - Jeste dumny, - odrzek Phy - a1e to mi si w tobie podoba. Gdzie nauczye si chifiskiego? - W Ameryce. Pdm jest wielu Chiczykw, z ktrymi nieustannie obcowaem i w ten sposb nauczyem si waszego jzyka. - Musisz lubiE studia? - O, bardzo. - W takim razie pazwl mi pokaza sobie bibliotek, znajdziesz tam wiele ciekawych i cennych rzeczy. Wracalimy znowu przez ogrd, ktry przy wietle ksiyca robi prawdziwie czarodziejskie wraenie. Wyraziem mj zachwyt gospo-darzowi, ktremu najwidoczniej to pochlebiao. Po powrocie do domu wprowadzi mnie do wielkiej sali, penej ksig i rkopisw. - Przejrzyj wszystko, - rzek uprzejmie - nie ma tutaj nic zamknitego, a mnie pozwl odej, gdy mam jeszcze wiele spraw do zaatwienia.

151
Poegnali~my si jak starzy przvjaciele i po chwili zostaem sam. Zasiadem wygodnie pod lamp i zaczem przerzuca rzeczywicie

ciekawe rkopisy. Po chwili zagbiem si w czytaniu jakiego fantastycznego opisu, zupenie zapominajc o otoczeniu, rozkoszujc si tylko wraeniem czego bardzo wieego i orginalnego, co powiao ku mnie z tej chiskiej ksiki. Kiedy skoczyem dany ustp, byo ju do~ pno, zamknem wic ksik i udaem si na spoczynek. Ju miaem wchodzi do mego pokoju, gdy drzwi naprzeciwko uchyliy si nieco i ukaza si w nich kapitan z tajemnicz min. - Panie, Charley, - szepn. - Znowu Charley, - rzuciem z wymwk. - Wszystko jedno, teraz nie o to chodzi. Czy chcesz go pan schwyta? - Ale kogo? - No tego Di.. Da.., tego Mongola co nas wizi w kaplicy. - Diahura? -Pak, tak! - Gdzie on jest? - Tutaj. Przed pooeniem si spa zgasiem lamp i zaczem sobie wygld na miasto, bo wiesz, e moje okna wychodz na tamt stron. Wtem patrz, idzie ten Mongo, na rogu skrca i wchodzi do ogrodu. Mamy go wic w puapce. Powiedz mi pan, czy mam mu strzeli w eb? - Poczekaj pan, a wrc. - A co pan chcesz zrobiE? - Musz pj ogldn plac boju, a pan tymczasem stj przy oknie i uwaaj, ezy czasem podezas mojej nieobecnoci nie bdzie wraca. Wszed do swego pokoju, ja za cichutko zszedem po schodach. Drzwi byy zamknite, otworzyem wic okno znajdujce si najbar-dziej w cieniu i wyskoczyem do ogrodu. Tutaj zatrzymaem si na 152 chwil, aby zorientowa~ si dokd naley i. Park by tak obszerny i tak zadrzewiony, e puk onierzy mona byo spokojniew nim ukry, jake trudno bdzie znale w nim jednego czowieka. Pomimo to nie traciem nadzieii i postanowiem rozpoczG poszukiwania od tego miejsca, przez ktre dosta si do ogrodu. Bez szmeru wic:, wicej pezajc ni idc i starannie unikajc miejsc owietlonych, posuwaem si naprzd, badajc uwanie cieki i aleje, czy gdzie nie znajd jakichkolwiek ladw, ktre naprowadziyby mnie na trop nocnego gocia. Po pewnym czasie starania moje zostay uwieczone sukce-sem, gdy dostrzegem wyrane lady rnskiego obuwia, ktre prowa-dziy do muru okalajcego ogrd. Z tej strony sta w tym miejscu bambusowy krzak, ktry mia posuy~ Mongoowi do przedostanie si na drug stron. Cofnem si w jego cie i zaszedem z drugiej strony, gdzie rozpoczyna si gsty bambusowy zagajnik. Ii~taj zaszy-em si w najwiksz gstwin i pooyem na czatach. Leaem dugo, lecz cierpliwo moja zostaa w kocu nagrodzona, usyszaem kroki dwch mczyzn. Obaj przeszli na t stron i stanli prawie przede mn. W jednym z nich poznaem Phy, drugi by rwnie wysoki i potny jak diahur, lecz nie by to wrg, ktrego szukaem. - Czy ci si to uda? - zapyta nieznajomy Chiczyka. - Musi, - odpar Phy. - A wic napisz dyplom jeszcze tej nocy. Pamitaj, e jeli ci si nie uda, Kong-ni musi zaiubi~ moj crk. Jeden z twoich synw musi polubi moj crk, inaczej zginiesz! - Wic tobie jest wszystko jedno ktry? - Najzupeniej. Miae tylko jednego syna, wic go wybraem, ale skoro chcesz mie drugiego, to wszystko si zmienia. Kto wie, czy nie wol nawet Niemca, ni twego Kong-ni. Ten jest dzielniejszy i silniej-szy. Ale jak twj syn wpad na tego cudzoziemca? - Bardzo go lubi i chciaby go tutaj zatrzymaE. Czy Tao-sse bdzie mg zobaczy twoj crk, zanim z nim pomwi? - Jestem Mongoem, a Mongoowie nie zamykaj swoich on i

153 crek. Przyprowad go jutro, a moe lepiej, ebym przysa zaprosze-nie? - Przyij, bdzie to lepiej wygldao. - Dobrze, otrzymasz je. A teraz czyfi to, co ci poleciem i pamitaj, e Kiang-lu nie pozwoli sobie pokrzyowa planw. - A jeeli on nie zechce? - Tb pozostanie nam Kogn-ni. - Czy to twoje ostatnie sowo? - Ostatnie, jeli nie chcesz by do tego zmuszonym. - Zmuszonym? W jaki sposb? -Zapomniae o Lung-ken-siang, gdzie ludzie nabieraj rozumu? - Ale jak go tam zaprowadzisz? -1 drobiazg. A wtedy gd i pragnienie zrobi swoje. Do widze-nia. Dwoma skokami stan za murem, po czym usyszaem oddalajce si kroki. Phy sta jeszcze przez chwil zamyony, a wreszcie skiero-wa si w stron domu, skd doszed mnie zgrzyt otwieranych drzwi. Zaczekaem jeszcze kilka chwil, dopki si wszystko nie uciszyo i ostronie przekradem si do okna. Kapitan oczekiwa mnie z niecierpliwoci. - Gdzie pan siedziae? Pamten ju dawno poszed. - Wiem. - Wie pan, i nie zatrzymae go? -Ib nie by diahur. Wie pan, kto to by? Nie domylisz si nigdy. Ib by Kiang-lu! - Co? Gwny naczelnik piratw? -Pak we wasnej osobie. - Jaka szkoda, e mnie tam nie byo! Bybym z nim potaficowa. - Nie, nie uczyniby pan tego! Ii~taj w obcym kraju, otoczeni wrogami i zdrajcami, musimy by bardzo ostroni, aby te mury nie zwaliy si nam na gow. - Wrogami i zdrajcami powiadasz pan? Czy z takimi mamy do 154 czynienia? - Naturalnie. - Kt to taki na przykad? - Wszyscy. - Jak to wszyscy? Wytumacz si pan. - Ja mam zalubi crk Kiang-lu, inaczej... - Zalubi~ crk?... Charl... czy pan jeste przy zdrowych zmy-sach? - Najzupeniej i powtarzam panu, mam zalubi crk Kiang-lu, gdy inaczej zapakuj nas do takiej dziury, gdzie pomrzemy z godu. - Nie wie pan jak si ta dziura nazywa? - Lung-ken-siang, co znaczy pawilon ludzi smoka. - Pikny pawilon. A dlaczego masz j pan polubiE? - I~go nie wiem, ale si dowiem. Dotychczas dowiedziaem si tylko tyle, e zmuszano do tego Kong-ni, a poniewa on nie ma ochoty, wic mnie upatrzono na zastpc. - A to otr! - Nie mam tego za ze Kong-ni, chocia cokolwiek obudnie postpuje ze mn i nie przypuszczam te, aby mi le yczy. Musi by jaka przyczyna, e Kiang-lu tak gwatownie pragnie si spokrewni z rodzin Phy, musi mie przy tym jak si, przez ktr moe go do tego zmusi. Z drugiej strony musi istnie jaki powd, dla ktrego Kong-ni nie chce si zgodzi~ na proponowane mu maestwo i mnie wysuwa na zastpc. - Nie mam ochoty ama sobie nad tym gowy. Co pan zamierza robi? - Przede wszystkim przekona~ si, co oni bd z nami chcieli uczyni, a potem zobaczymy.

- Dobrze wic, poczekamy. -Uprzedzam pana, ejutro dostaniemy zaproszenie do Kiang-lu. -Pyszna zabawa! Doprawdy to bardzo zajmujce zajcie to bada-nie krajw i ludzi. Ziroch moe niebezpieczne, ale bardzo ciekawe!

155
A teraz, chodmy spa, bo jest pno. Dobranoc! - Dobranoc, kapitanie. Nastpnego ranka spaem jeszeze smacznie, kiedy kapitan cako-wiecie ubrany wszed do mego pokoju i oznajmi, e gocinni gospo-darze czekaj na nas ze niadaniem. Szybko si ubraem i w kilka minut pniej wchodzilimy ju do jadalni, gdzie czekali Phy i Kong-ni. Podano nam herbat i obwarzanki. Phy usprawiedliwia to skrom-ne niadanie tym, e otrzyma zaproszenie dla siebie i dla nas, i e naley przygotowa~ si do drogi. - Od kogo otrzyma pan zaproszenie? - zapytaem naiwnie. - Od jednego z moich przyjaci, a zarazem bardzo wpywowego dygnitarza, mandaryna z cyzelowanym, koralowym guzikiem. Prze-czyta on twoje prace i waciwie dziki niemu mog ci dzisiaj wrczy potrzebne papiery. Domyliem si, e by to w dyplom, o ktrym wczoraj rozmawia-limy. Rozwizawszy papier, przekonaem si, e rzeczywicie byo to formalne przyznanie mi tytuu Tsin-sse. - Bardzo ci dzikuj i jemu podzikuj rwnie, - rzekem krtko. - Wic ten papier ma jakiekolwiek znaczenie? - Potwierdzony jest pieczci cesarsk. - Jak si nazywa ten dostojnik, do ktrego mamy jecha? - Jest to dowodzcy wojskami. Nazywa si Kin-tsu-fo. Kiedy chceciejecha? - Jest jeszcze bardzo wczenie, a ja mam troch pracy, moe wic na godzin przed obiadem. Pakim powiedzeniem daem im jednoczenie do zrozumienia, e nie pragn ich towarzystwa. Nie byo to zbyt grzeczne, ale musiaem tak zrobi, aby mi nie przeszkadzano. Wyczekawszy dogodnej chwili, kiedy na schodach nie byo nikogo, wysunem si do ogrodu. 1utaj spotkaem jednego z robotnikw, ktrego zapytaem, gdzie ley miej-scowo~ zwana Lung-ken-siang. Pokiwa gow na znak, e nie wie, 156 jednak po oczach poznaem, e kamie, tym bardziej, e odwrciwszy si niespodziewanie, dostrzegem spojrzenie pene nienawici i groby jakie za mn rzuci. Na kocu ogrodu znajdowaa si furtka, prowadzca na pole, ktre rozcigao si u stp gr. Wznosiysi one prawie pionowo i sprawiay t. wraenie zupenie niemoliwych do przejcia, a jednak tam prawdo-podobnie mia si rozstrzygn mj los. Musiaem znale~ ten smo-czy pawilon, ktry ukrywa jakie okropne tajemnice. Zamylony I szedem dalej, gdy nagle ujrzaem na drodze jakiego chopca, prowa-dzcego na sznurku koz. - Powiedz mi chopcze, - zwrciem si do niego - gdzie ley tutaj smoczy pawilon - Nie wiem, panie, - odrzek, rzucajc si na ziemi. - A moe ty nie znasz tych gr? -Ale znam, panie. Cay prawie dzie wypasam tam moj koz. - W takim razie musiae widzie ska, podobn do maego domku 1ub wierzyczki? - O wiem, wiem! ~-- zawoa radonie. - Czy pan chce j teraz zobaczy? -1dk wanie. Czy to daleko std? - Najwyej pi minut drogi, ale trudno si tam dosta. - Nic nie szkodzi, prowad. Chopiec nie kaza sobie dwa razy powtarza. Uwiza koz u drzewa i wesoo w podskokach pobieg do przodu.

- Czy znasz Phy-ming-tsu lub Kin-tsu-fo? - Tak. Tb s najwiksi panowie w miecie. - Czy rozmawiae kiedy z nimi? - Nie tacy panowie nie rozmawiaj z biednym chopcem. - To moe znasz kogo ze suby? - Nie, panie. Wiem jak wygldaj, znam ich nazwiska, ale aden z nich nie rozmawia ze mn. - To moe z twoim ojcem?

157
- Ojciec mj nie yje, mam tylko matk. Uspokoiem si, gdy mogem by prawie pewnym, e aden z wielkich bandytw nie dowie si o mojej wycieczce do smoczego pawilonu. Poszlimy dalej i wkrtce ujrzaem trzy wwozy prowadzce w gb gr. Chopiec zapuci si w rodkowy i po chwili wskaza palcem do gry. - Niech pan patrzy, tam wznosi si skaa podobna do domku lub wierzyczki, ale wdrapa si na ni nie mona. Na samym kocu wwozu wznosia si do stroma skaa, u boku ktrej zwieszal si odam podobny do szecianu. 1za stroma skaa dla zrcznego grala nie przedstawiaa zbyt wielkich trudnoci, postano-wiem wdrapa si na ni, lecz najpiew musiaem si pozby~ niepo-trzebnego wiadka. - No, tak - rzekem, - skoro nie mona si tam wdrapa, to i ja wrc. Ale nie potrzebujesz ju na mnie czeka, gdy teraz znam drog. Z tymi sowami podaem chopcu dwadziecia sapekw, ktre wprawiy go w taki zachwyt, e rzuci si na ziemi, ucaowa skraj mojej szaty i -~ie czekajc na przypomnienie jak strzaa zawrci. Doszedem do koca wwozu i po dugim, mozolnym wspinaniu znalazem si wreszcie na szczycie gry dwigajcej smoczy pawilon. Z drugiem strany otwieraa si geboka przepa, otoczona ze wszy-stkich stron skaami, podobna do dugiej szyi, w ktr prawdopodob-nie wrzucno ofiary zbrodni. Obejrzaem szczyt dokadnie i dostrzegem w jednym miejscu umo-cowane w skale dwa haki, zupenie podobne do tych, j akich uywa si do zawieszenia sznurkowych drabin. Jeeli takbyo jak przypuszczaem, to i drabina musiala siblisko znajdowa. Po dugich poszukiwaniach odkryem j wreszcie ukry-t pod kup kamieni. Nie wahaem si ani chwili, zawiesilem j na hakach i spuciem si w przepa. Drabina dochodzia do 158 wystajcego odamu, podobnego do do wskiego gzymsu, na ktrym jednake bezpiecznie mona byo si utrzyma. Oparwszy si mocno nogami zdjem drabin z pierwszych hakw i zawiesiem na drugich, ktre dostrzegem tu pod moirni nogami. Drabina doprowadzia mnie wprost na wystajcy szecienny odam. W samym rodku tego odamu znajdowa si otwr podobny do wylotu studni. Chcc si przekona jak tam byo gboko rzuciem we kamie, lecz zamiast zwykego, tpego odgosu uderzenia twardego przedmiotu o dno, usyszaem nagle wydobywajcy si z gbi saby gos ludzki. - Przychodzisz wic znowu? Poczekaj, jeszcze nie umaram, cho bardzo cierpi! - Kto tam jest? - zawoaem. I Zamiast odpowiedzi, saby gos kobiecy cign dalej: - Nie zmusisz mnie do odstpstwa! Wol umrze z godu, ni zaprze si Boga prawdziwego w I~jcy witej Jedynego. Nic nie poradzisz przeciwko niemu i jeli taka bdzie jego wola, wos mi z gowy nie spadnie. Zawoaem, raz, drugi i trzeci, ale odpowiedzi nie byo. Widocznie nieszczliwa bya tak wyczerpana, e nie moga ju mwi. Naeao j ratowa i to jak najprdzej, w dzie jednak nic

nie mona byo przedsiwzi, naleao koniecznie poczeka do wieczora, kiedy cie nocy bdzie nam shxy za sprzymierzeca. I~mczasem nie miaem nic do roboty, wrcism wic na szczyt skay, schowaem drabink na dawne miejsce i poszedem do domu. - Gdzie pan tak dugo bawi? - zapyta kapitan. - Czy nie na rzece przypadkiem? - Moe, - odrzekem nie chcc si zdradza przed czasem. - W takim razie, trzeba mnie byo wzi ze sob. Pan wie, e tskni za wod. Kong-ni czekaju na nas. - Czy mam ci przynie wachlarz? = zapyta. - Wszak pierwszy lepszy sucy moe to zrobi, - odrzekem 159 zdziwiony. - A wic chodmy. Ojciec ju dawno poszed. W obejciu modego Chificzyka byo co, czego dawniej nie zauwa-iyem, jaki chd i przymus. By tak mody, e jeszcze nie umia ukrywa swych uczu. Zrozumiaem od razu, e stao si co niespo-dziewanego. W drodze zatrzyma si przy jakim krzaku i przepuciwszy kapi-tana, zwrci si do mnie: - Dzi rano rozmawiae w ogrodzie z jakim czowiekiem? - zapyta. - Tak. - Pytae go o Lung-ken-siang? - Tak. - Co to jest Lung-ken-siang? - A ty nie wicsz? - Nie, - odrzek, a oczy jego zdradzay kamstwo. - Musisz zna przecie tajemnice Lung-yinw, skoro ofiarowae mi talizman. - Nie znam ich. Znak otrzymaem od przyjaciela, tak jak ty otrzymae go ode mnie. - W takim razie nic ci nie powiem, gdy byaby to zdrada. Odpowied ta widocznie mu si bardzo spodobaa. W kilka minut pniej stanlimy przed domem naczelnika ban-dytw. Olbrzym powita nas uprzejmie, na co odpowiedziaem zwykym, ceremonialnyrn powitaniem. - Czy mog was prosi, abycie raczyli przestpi progi mego domu? - Wpierw pozwl przedstawi sobie mojego przyjaciela, Kuang-fu 1urnerstickinga, - odrzekem ceremonialnie. Kapitan zrozumia o co chodzi, jedn rk przycisn parasol do piersi, drug za podnis do kapelusza, salutujc po wojskowemu.

160
- Ja za prezentujeng drodiegong masterang Kung-ki-fung ki mung-ki-lung-ki. Mongo nie zrozumia tego fantastycznego jzyka i nazwiska, Kong-ni za z trudnoci utrzyma powany wyraz twarzy. Wprowadzono nas do bawialni, gdzie zastalimy crk gospoda-rza, modziutk, szczup panienk o smutnym wyrazie twarzy. Obok niej siedzia gob, w ktrym ze zdumieniem poznalimy diahura. Na pocztek poczstowano nas herbat i oryginalnymi chifiskimi ciasteczkami, po czym zaproszono do ogrodu, ktry by o wiele mniejszy i zupenie inaczej utrzymany, ni ogrbd Phy. Przede wszy-stkim byo tutaj bardzo wiele kwiatw, ktrych odurzajcy zapach rozchodzi si dokoa. Z ogrodu przeszimy na obszerne podwrze. Zdziwio mnie to bardzo, gdy Chiczcy nie trzymaj zwykle inwenta-rza i z tego powodu, nie potrzebujc dla nich miejsca, buduj si bardzo ciasno. Przestaem si jednak dziwi, gdy gospodarz otworzy drzwi od stajni, ktre natychmiast cigny moj uwag. Chiczcy posiadaj najgorsze na wiecie konie, byem wic ciekawy i co nam ten sawetny Si-fan pokae.

Na znak pana domu stajenny wyprowadzi ze stajni dwa osiodane konie, nalece do rasy mongolskiej, niewielkie, niepokane, lecz odznaczajce si niezwykymi zaletami i nadzwyczajn wytrzymao-ci. Z tego to wanie powodu byy bardzo drogie. - Czy umie pan jedzi~ konno? - zapyta Mongo kapitana. Powtrzyem to pytanie Turnerstickowi. - Na takich maych kreaturach, tak! ~ odrzek dzielny marynarz. - Ale ja pana ostrzegam. - Ba, pan wie doskonale, e na rosym koniu czuj si jak na wulkanie, ale te boloskie pieski nie przeraaj mnie ani odrobin. Powiedz mu, e jed. Na moj potwierdzajc odpowied Mongo zaproponowa kapi-tanowi wyprbowanie konia, co znowu musiaem przetumaczy. Turnerstick nie da sobie tego dwa razy powtarza. Nie wypuszczajc 161 ..:::.,...,,:. z rki ozdobnego wachlarza i parasola, wygramoli si na konia i triumfalnie przejecha wok p.odwrza. - No i jak? - zapyta z min zwycizcy. - Bardzo dobrze, - pochwaliem go szczerze. Po nim wsiadali kolejno Si-fan i diahur, i pokazywali nam mon-golsk szko jazdy, a piana wystpia na pyski zmczonych zwierzt. - Zwiedzie prawie cay wiat, - rzek Si-fan zsiadajc z konia tu przede mn - powiedz mi jaki nard jedzi najlepiej. - Mongoowie, - odrzekem z powan min. - Wiedziaem o tym, - umiechn si zarozumiale. - Czy nie zechciaby teraz sam sprbowa? -Iiwoje konie s zbyt sabe dla mnie. Z pewnoci nie rusz si z miejsca. - Nie jeste przecie ciszy ode mnie. Pooyem rk na siodle i jednym susuem wskoczyem na konia. Dla mnie, ktry ujedaem dzikie mustangi, poprowadzenie zmczo-nego zwierzcia i uczynienie z niego powolnego narzdzia dla moich celw nie przedstawiao najmniejszej trudnoci. Biedny ko to cig-n naprzd, to cofa si w ty, lecz waciwie nie rusza si z miejsca, a wreszcie drgn i upad pode mn. - Widzisz, e nie moe mnie unie. Ty jeste~ lepszym jedcem, ale ja jestem ciszy. Mongoowie s zapalonymi jedcami tote oczy mu zabysy. -Poka ci konia, dla ktrego nie bdziesz zbyt wielkim ciarem. Kazaem go sobie sprowadzi zza gr, ale nikt go nie moe dosi. - Poka mi go. - Przede wszystkim, niech wszyscy si odsun! Dobrze, zaraz go ka wypuci, ale jeli stanie si jakie nieszczcie, nie miej do mnie pretensji. Skinem gow i usunem si cokolwiek na bok. Stajenny otworzy drugie drzwi, z ktrych wyskoczy wspaniay rumak rasy kaszgarskiej. Oczy jego byszczay jak dwa ogniki, z nozdrzy buchaa para, 162 delikatna skra drgaa przy najmniejszym ruchu. Byo to rzeczywicie tak pikne zwierz, e bez wahania zamienibym go na najlepszego mustanga. - Jestem pewien, e jeli wsidzisz na niego, to jeszcze prdzej znajdziesz si na ziemi, - rzek Sifan. - A jeli nie spadn, jeeli w przecigu godziny w moim rku zagodnieje jak baranek? - Bdzie twj. - Dobrze. Od tej chwili uwaam go za swoj wasno.

Wyszedem na podwrze. - Daj spokj, niebezpieczestawo jest zbyt wielkie! - ostrzega Mongo. Nie zwaaem na te przestrogi. Zdjem z siebie wierzchnie, ko-sztwone ubranie i zoyem jak chustk. Dziki rumak rzuca si po podwrzu jak szalony, parskajc i wierzgajc kopytami. Upatrzywszy stosown chwil, kiedy przebiega koo mnie, zarzuciem mu impro-wizowan chustk na gow. Ko rzuci si jeszcze kilka krokw naprzd i stan potrzsajc bem i starajc si zrzuci przeszkadza-jce mu nakrycie. Skorzystaem z tej chwili, aby lew rk pochwyci go za grzyw, praw za, a waciwie dwoma palcami prawej cisn mu silnie nozdrza. Rozszalay rzuci si do przodu, lecz trzymaem go mocno. Najbaxdziej wraliwym i delikatnym miejscem u konia s nozdrza. Bl wic jaki mu sprawiem ciskaniem, oddawa go w moj moc cakowicie. l~raz zaczem go ujarzmia. Raz podnosiem mu eb do gry, zmuszajc go do stawania na tylnych nogach, a raz opuszcza-em na d. Sztuk t powtrzyem parokrotnie, po czym poklepaem go po szyi, po piersiach i przednich nogach, przemawiajcjednocze-nie do niego silnym, przenikliwym gosem, w koficu szybkirn ruchem wskoczyem mu na grzbiet. Ko wspi si na tylne nogi, lecz gos mj doprowadzi go do porzdku. Stan drc na caym ciele i jakby paczc z alu za utracon swobod, lecz uagodzony zupenie i posu-szny najmniejszemu memu skinieiu. Jeszcze raz poklepaem go po 163 sryi, po crym wolno objechaem podwrze kilka rary. Stanwsry przed Mongoem rzekem z umiechem: - Powiedziaem, e mori-mori bdzie mj! - Znasz t ras? - zapyta zdumiony. - Jestem przecie jedcem. -Pdk, widz to. Ale ko nie jest jeszcze twj. Powiedziaem, e ci ! go dam, ale nie powiedziaem kiedy. - A wic powiedz. - Phy pomwi z tob o tym. Prryjem t zapowied spokojnie, bo wiedziaem, e w ten, cry inny sposb wspaniay wierzchowiec bdzie moj wasnocia. Zdjem uzd z kka, zaoyem koniowi i zaprowadziem go do stajni, gdzie nasypaem mu do obu owsa. Wychodzc ze stajni obejrzaem starannie zamki u obojga drzwi. Z podwrza przeszlimy z powrotem do pokoi, gdzie Si-fan poleci crce, aby mnie zabawiaa rozmow. Podesza do mnie powaina i zamylona z wyrazem smutku w oczach. Odsunem si na bok, aby nie syszano naszej rozmowy i odezwaem si uprzejmie: - Czy wolno ci si ukazywa tak swobodnie w towarzystwie? -Pak. Niejestem Chink, nie obraam wic przyjtych zwyczajw. - Dlaczego jeste taka smutna? - Bo jestem sama i sierota. Nie mam matki. - Cry dawno umara? - Nie umara, lecz znikna. Matka moja bya chrzecijank, ojciec mj za nienawidzi jej za to, wic znikna. Mimowolnie drgnem. Pdka wic bya tajemnica przepaci! Ten starszny czowiek wtrci tam swoj on, aby umara z godu. - Mam nadziej, e j jeszcze kiedy zobacrysz, - rzekem. - Bg jest miosierny, nie opuci jej wic. - Pak, ja wiem, e Bg chrzecijan jest wielki, wiksry ni Fo. Jeeli zwrci mi matk, bd mu suya do koca ycia. Czy powiesz mojemu ojcu, e nie chcesz mnie za on?

164
- Powiem. Ty nie wiesz dlaczego nie chc mie z nim nic wspl-nego, ale ja wiem i on wie. -Pdk, wiem! - odezwa si za nami surowy gos. Kiang-lu stan pomidzy mn a crk. -To ty pytae o Lung-ken-siang? - Ja. - Dlaczego? Obejrzaem si wokoo i odrzekem: - Poniewa wczoraj syszaem twoj rozmow z Phy. - A tak! Opu mj dom! Wszystko midzy nami zerwane! Id! - Dobrze, ale ty id pierwszy! -Aha, boiszsi! -zamiasi szyderczo Si-fan.-Dobrze, chod wic za mn. Z pokoju wyszlimy na korytarz i na schody, wszdzie byo pusto, pomylaem wic, e nie potrzebuj si lka adnej napaci. Ju miaem schodzi ze schodw, gdy nagle za mn skrzypny jakie drzwi i dwie silne rce pochwyciy mnie i powaliy na ziemi. W tej chwili poczuem znowu w straszny zapach i straciem przytomnoE. Kiedy odzyskaem zmysy, leaem na ziemi skrpowany, z zakneb-lowanymi ustami, a obok mnie w takim samym stanie lea kapitan. Wkoo panoway ciemnoci, nie wiedziaem wic gdzie si znajduje-my. Leelimy tak dugo, bardzo dugo, a wreszcie skrzypny jakie drzwi i do pokoju wszed Kiang-lu, a za nim diahur z latarni w rku. Naczelnik bandy pochyli si nade mn. - Podsuchiwae nas, wic wiesz wszystko, - rzek. - Czy uczy-nisz to, czego od ciebie dam? Pokrciem przeczco gow. - Namyl si dobrze. Inaczej bd zmuszony wrzuci was do Lung-ken-siang, gdzie zginiecie z godu. Pamitaj, e kto si tam raz dostanie, ten ju przepad na wieki. Nowe przeczce skinienie byo jedyn odpowiedzi. - A wic niech ci porw ze duchy i zanios na ofiar szatanowi!

165
- krzykn. Wo~y dwa palce w usta i wyda przeraliwy wist. Na ten znak do pokoju wpado kilku ludzi, ktrzy pochwycili nas, jak dwa pakunki, wynieli na podwrze, gdzie stay ju przygotowane dwa palankiny i wsadziwszy nas w nie, ponieli w kierunku przepaci. Przy wietle ksiyca dostrzegem, e oprcz tragarzy jeszcze szeciu ludzi stanowio nasz eskort. I3ragarze musieli by bardzo silni, gdy bardzo zrcznie wspinali si z nami na skay i po chwili stanli u stp pawilonu rozbbjnikbw. Mongo zbliy si do nas i ze zwierzcym zadowoleniem kopn mnie i kapitana kilka razy, po czym da znak i wcignito nas na dach pawilonu. Tutaj wyj mi knebel z ust i rzek: f., j. - Po raz ostaini pytam, czy bdziesz mi posuszny? - Nie, - odparem surowo - nie tylko nie bd ci posuszny, lecz jeszcze postaram si ukara~ ci za wszystkie twoje zbrodnie. - Mnie ukara? - zamia si zo~liwie Mongo. - A wic id tam, gdzie ci powiedz, co to znaczy sprzeciwiaE si Kiang-lu! Spusz-czajcie go! Spuszczono mnie w przepa, po czym lin wcignito z powrotem.

- Kto tu? - odezwa si obok mnie saby gos kobiecy. - Ofiara twego ma Kin-tsu-fo, - odrzekem. - Mam tutaj umiara z godu tak jak ty. Czy chcesz uratowa siebie, mnie i twoj crk? - Czy potrafi? -jkna. - Wszak rzuciem ci dzisiaj n. We go i przetnij mi wizy! Zrobia to drcymi rkami i zanim jeszcze spuszczono kapitana, byem ju wolny. HIknem na wskiej, wolnej przestrzeni i zaczem badaE otoczenie. By to loch, cigncy si w gr na ksztat komina, o zupenie prostopadych cianach, tak jednak szeroki i dugi, e aden czowiek nie mg si po nim wspina~. 1d wanie okoliczno dawaa Kiang-lu pewno, e nikt si stamtd nie zdoa wymkn.

166
W tej chwili kapitan znalaz si na dnie przepaci. l Nie tracc ani chwili czasu przeciem mu wizy i szepnem: - Dalej kapitanie, wdrapujemy si z powrotem. -I~m do licha, pozwl mi pan odsapn. W jaki sposb ma pan zamiar wdrapa si przez ten komin? - Widzi pan, na jednego jest on za szeroki, we dwch jednak damy i sobie rad. Przyciniemy si do siebie plecami, a potem rwniutko rkami i nogami bdziemy si wspinali! - Pyszna myl! Chwytam oddech i jazda, panie Charley, zanim si tam na grze opamitaj! - Chcecie si std wydosta? Czy nie zapomnicie o mnie? - Nie, bd spokojna. Wydostaniemy ci za chwil. - Teraz cichutko, - szepnem, kiedy bylimy o jakie trzy stopy od grnego wylotu przepaci. Bez szmeru prawie uchwycilimy si ostrych brzegw i stanlimy na dachu pawilonu. Kiang-lu sta odwrcony do nas tyem, spoglda-jc na drug stron przepaci. - Zepchnijmy go, - szepn kapitan. - Nie. Byoby to podstpne morderstwo. Tli ley lina, zwimy go, a potem zaskarymy do sdu. Musimy jednak teraz wycign jego on. - Wic tam, w przepaci to bya jego ona? - Niestety. - A wic ten otr zasuguje na nasz kar, ~ rzek kapitan i mimo woli tupn nog. Na ten szelest Mongo odwrbci si w nasz stron, a wyraz nagego przeraenia odbil si na jego twarzy. - Czy nie mwiem ci, e przyjdziemy ci ukara, - rzekem powanie. - Jak si tutaj dostalicie? Jestecie ludmi, czy duchami? - Tylko ludmi, lecz lepszymi i rozumniejszymi od ciebie. Jeste winiem! 167 Zamiast odpowiedzi wyda przeraliwy wist, na ktry z dou od-powiedziano mu okrzykiem. - Winiem? - zawoa szyderczo. - To wy jestecie moimi winiami! Czy nie syszycie, e wracaj? - Zanim przyjd, bdziesz ju mj - rzekem. Z tymi sowami posunem si ku niemu, lecz on rzuci si na mnie caym ciaem i natkn si na moje wystawione do przodu pici, ktre go odrzuciy w ty. Jednocze~nie kapitan uderzy go w gow tak silnie, e zachwia si i straciwszy rwnowag, run w przepa~. Suchalimy bez tchu prawie, lecz tylko guchy odgos spadajcego ciaa dolecia do nas. Straszny dowdca bandytw przedstawia ju tylko bezksztatn mas, na dnie tej samej przepaci, ktra bya widowni tylu jego zbrodni. - Charley!

- Kapitanie! - On spad! Kapitan by tak przeraony, jakby popeni najstraszliwsz zbrod-ni. - Iak kapitanie, spad, lecz nie powinnimy si tym tak bardzo trapi, gdy po pierwsze nie uczynilimy tego rozmylnie, a po wtre by to tak szkodliwy i niepoprawny zbrodniarz, e doprawdy zgadza-jc go, oddalimy ludzkoci przysug. - Wszystko to prawda, ale zawsze to nieprzyjemne uczucie... brrr... - Nie mylmy o tym kapitanie. Patrz pan, tam na dole stoi szeciu bandytw z diahurem na czele. Nie mog si do nas dosta, bo Kiang-lu wcign za sob drabin, ale stoj i czekaj. - A wic jeste~my okreni? - Nic nie szkodzi. Najpiervv wydostaniemy z przepaci kobiet. - W jakisposb? - Spuszcz pana do niej. Pniej wycign najpierw j, a potem pana. 168 - Dobrze. Wszystko odbyo si jak naley. Biedna kobieta bya tak osabiona, e kiedy j wydobyem, nie moga si utrzyma na nogach. - Kim jestecie? - zapytaa, kiedy i kapitan znalaz si na plat-formie. - Chrzecijanami, jak i ty - odpowiedziaem. - Gdzie mj m? - Nie ma go tutaj, nie ma i w domu. Pojecha daleko i nie ujrzysz go wicej. Biedaczka nie moga znie tylu wzxuszefi i po prostu zemdlala. Zostawiem j tymczasem w spokoju i zajem si czekajcymi na dole bandytami. - Kiang! - dolecia mnie gos diahura. - Lu! - odrzekem. - Czego chcesz, panie? Najwidoczniej wzi mnie za Mongoa. Skorzystaem z tego i na-ladujc, o ile monoci gos Sifana odrzekem: - Ja? Nic od was nie chc. Kto to tam w grach tak krzycza? - To nie ty panie? - Nie. Musia jednak to by ktry z naszych. Zobaczcie, co to takiego! - Na pewno nie adne niebezpieczestwo, gdy krzyknby po raz drugi. - Zapewne. Czy pamitasz mj rozkaz? - Pamitam panie. Odszed wraz z pozostaymi, a ja zwrciem si ~do zemdlonej, wziem j na rce i ostronie zaczem schodzi po drabinie, ktr kapitan zawiesi na hakach. W ten sposb dostali~my si na gzyms, a stamtd do stp skay. lhtaj schowaem drabin pod stosem kamieni i poszlimy dalej. - Dokd mnie niesiecie? - zapytaa kobieta, ktra wanie odzy-skaa przytomno. 169 - Do twego domu, do biednej Kiang, ktra bardzo pacze i tskni za tob. - Czy znasz moj crk? - Znam. - I zaprowadzisz mnie do niej? i .. - Oczywicie. - Dzikuj. Bg ci to wynagrodzi. - Czy moesz i? - zapytaem po chwili. - Nie, jestem zbyt saba - odrzeka cicho. - W takim razie poniesiemy ci.

Na szczcie w pobliu stay jeszcze owe dwa palankiny, w ktrych nas przyniesiono. Zoylimy biedaczk wjednym z nich, kapitan uj za drki z przodu, ja z tyhz i poszlimy szybkim krokiem. Kiedy mijalimy miasto na drodze stan nam jaki czowiek. - Kto idzie? - zapyta i nagle gos zamar mu w gardle, a twarz wyraaa ogromny strach. Szybkim ruchem rzuci si w pobliskie krzaki. By to Phy-ming-tsu. - Moe pobiegniemy za nim? - zapyta kapitan. - Nie kapitanie, nie mamy czasu. Przyspieszylimy kroku i w par chwili pniej koatalimy do domu Si-fana. Otworzya nam sama Kiung, w ktrej ramiona zoyli-my osabion przeyciami matk. - Gdzie j znalelicie? - pytaa, promieniejca szczciem dziewczyna. - Powiedziaem ci, e Bg nasz jest wielki i potny, i ocali j od i: zego, - odrzekem. - Reszt opowie ci sama. - Czy pogniewalicie si z ojcem, e wyszlicie tak prdko? - dopytywaa si dalej Kiung. - Wszystkiego si dowiesz pniej. Tymczasem daj matce je, pi, a nas zaprowad do pokoju ojca. -Moecie i sami. Znajduje si obok bawialni, gdzie siedzielimy i dotychczas jest owietlony. 170 Wbieglimy na schody i w chwil pniej znalelimy si w gabine-cie Mongoa. Iinaj na stole leay wszystkie nasze rzeczy, ktre natu-ralnie zabralimy z powrotem. Podczas tego zajcia usyszaem gos diahura, ktry pyta niespokojnie: - Kto przyby w tym palankinie? - Moja matka. - A kto j tutaj przynibs? - Ci dwaj kuang fu, ktrzy byli dzisiaj zaproszeni. - Oni zabili twego ojca, uwolnili siebie i twoj matk, a jego wrzucili w przepa. Gdzie oni s?! - Na gbrze. Usyszelimy kroki na schodach, prcz tego od strony ulicy zblia si tum ludzi, prowadzony przez Phy-ming-tsu. - Kapitanie, musimy ucieka. Wali na nas caa banda opryszkw, ktbrej nie damy rady si oprze~. Prdzej kapitanie, pki czas! - Jak mamy ucieka? Ja nie wyskocz przez okno! - Spuszcz pana po przecieradle, tylko prdzej! Zatrzasnem drzwi, zgasiem lamp, porwaem jakie dugie pt-no, spuciem kapitana, po czym sam wyskoczyem. - Dokd teraz? - zapyta dzielny marynarz. - Na podwrze, tam jeszcze nikogo nie ma. Wsidziemy na konie i uciekniemy. - Tylko mnie pan daj tego mniejszego, na ktrym jedziem ; dzisiaj, - zastrzega kapitan. Jednym szarpniciem otworzyem drzwi stajni i wyprowadziem wierzchowca kapitana. Mj morimori pozna mnie po gosie, ale z powodu ciemnoci nie chcia wyj ze stajni. Nareszcie zmusiem go do posuszebstwa. lecz w tej samej chwili brama prowadzca na podwbrze zostaa wywaona i nasi przeladowcy z diahurem na czele rzucili si w nasz stron. W tej chwili bysno co w rku kapitana i diahur zwali si na ziemi. Tum cofn si przeraony i to wanie dao nam moliwo~ 171 wskoczenia na konie. - Naprzd kapitanie! Za mn na lewo w stron rzeki, prdzej! - Dobrze, dobrze. Zobaczy pan jaki ze mnie jedziec.

Dopiero po poudniu stanlimy w Kantonie, skd prawie bez zatrzymywania si pojechalimy dalej i nastpnego wieczora znalelimy si nareszcie na naszym kochanym Wichrze. lVtaj dopiero wypoczlimy naprawd. - No tym razem doskonale poznalimy kraj i ludzi! Ib si nazywa przygoda, - rzek kapitan ze miechem, kiedy lec wygodnie, opo-wiadalimy sobie wszystkie przeyte wraenia. - C dalej zrobimy, panie Charley, czy zoymy skarg? -Ja myl, e porozumiemy si z naszym konsulem i zrobimy tak jak on nam poradzi, odpowiedziaem. - Dobrze mj kochany King-lu-kang-li-kong-la-to. A potem po-jedziemy wprost do Makao. Wszak nie ma pan nic przeciwko temu? - A co pan tam bdziesz robi? - Co bd robi? Odwiedz naturalnie Portugalczykw i nasz dzieln towarzyszk niedoli. - Wspaniale! Jad z panem. Podzikujerny jej raz jeszcze za pomoc i zapytamy co dalej robi, skada skarg czy nie? Przecie ona w tym wypadku te ma co do powiedzenia. Kara Ben Nemzi i przemytnicy Tb co opowiem, byo dotychczas cis tajemnic. Pajemnic nie bya waciwie sama terE, bowiem dopeniaa si ona przed oczami, ktre widziay i uszami, ktre syszay. Wielu powoanych i niepowaanych trudzio si daremnie, aby rozwika zagadk. Nie wiedzc bowiem sami uwikani byli w ow tajemnic. Nikt nie zdoa przejrze wyjtkowo ajdackiej bandy, skadajcej si z piciu osb, ktre miay tylko trzy imona, a miano-wicie: dwch Ahmetw Agha, dwch Selimw Agha i Abdana Effen-di, ich przywdcy i pana. Czterej Aghowie byli oficerami, effendi za nie by czowiekiem mundurowym, ale zarazem najwikszym tuciochem, jakiego kiedy-kolwiek widziaem. Zajmowa si hodowl byda, ralnictwem, piekar-stwem, rybostwem, polowaniem, pszczelarstwem i handlem. By take nauczycielem, sdzi i duchownym rozleglej okolicy Danu, przez ktr cignie si granica perskoturecka. Std te pochodzi jego tytu effendi, ktrego da i ktry mu si zreszt nalea. Dan pooony jest bardzo wysoko, na poudniu gr kurdyjskich. Pdm wysoko, dwoma szeregami wznosz si gry Uluhm, albo bardzo odcite, albo zlewajce si ze sob. Biegn one rbwnolegle, z pnoc-nego zachodu na poudniowy wschd tworzc pomidzy sob, dug, krt, gboko wcit dolin, przez ktr pynie niezwykle rybna rzeka.

175
Ryby te jak utrzymywa effendi byy jego wasnoci i obiecywa kulk w eb kademu, kto by si tylko odway zasi z wdk nad brzegiem owej rzeki. Gry Uluhm, podobnie jak dolina obfituj w zarola i lasy pene zwierzyny. Effendi zapewnia, e one te do niego nale. miaek majcy apetyt na najndzniejszego nawet zajczka z tych kniei, przy-paciby t swoj chtk yciem. Kto zna Titrcj i Persj, ten doskonale wie, e na granicy tych krajw kwitnie przemytnictwo. Nie byo chyba sposobniejszej do tego okolicy jak terytorium Danu, obfitujcego w gry, rozpadliny i gste lasy. Szeroki szlak, ktrym wci przecigaj karawany czy Persj z Iiircj i dy w poprzek gr Uluhm. To wanie jest oficjalna droga przeznaczona dla osb jak te i dla wszelkiego rodzaju transportu. Kada inna droga jest uwaana za przymytnicz i ktokolwiek by ni poda, naraa si na niebezpieczestwo pomwienia o jakie nie-uczciwe zamiary. Uprzywilejowany trakt schodzi po zboczu w dolin i tam wanie znajduje si gwna kwatera perskich urzdnikw cel-nych. Za

turecka stranica wznosi si na zachodniej stronie wyyny, ktrdy przechodzca droga wznosi si ponownie w gry. Przedstawiciele wadzy skarbowej obu pastw, struj na grze po dwch stronach doliny, na dole za porodku, nad mostem prze-rzuconym przez rzek cign si posiadoci Abdana Effendi. Twier-dzi on, e do tego mostu ma rwnie prawa, i e kady kto ma zamiar nim przej wjedn lub w drug stron, powinien opaci mu nalene co. Abdan rozrzuci swe gospodarstwo po rnych domach, chatach, stajniach, szopach, barakach i zakamarkach, ktre suyy jako teren przernych czynnoci i zawodw, ktre effendi uprawia. Najpokaniejszymi z tych zabudowa byy dwie gospody, z ktrych jedna przeznaczona bya dla podrnych, nadcigajcych z Persji w stron It~rcji, druga za dla przybywajcych z Timcji, a do Persji 176 zdajcych. Nikt wic nie by pokrzywdzony. W gwnym budynku, w ktrym mieszka sam effendi mogli znale gocin co bardziej znakomitsi podrni. Byy tam bowiem dwa po-koje na dole i dwa na pitrze lece bezporednio nad nimi, a prze-znaczone dla przelotnych ptakw. Zjawiem si tam z moim przyjacielem Hadi Halefem, szejkiem Arabw Haddedihnw. By to nasz kolejny etap przed podr do Ibheranu. Jako znakomitych goci ulokowano nas w izbie w gwnym budynku. Idki pochleby sd zawdziczalimy naszym koniom, czystej krwi arabom, rumakom wielkiej wartoci. W owej izbie zastalimy pi osb, wrd ktrych uwag nasz zwrci mczyzna niewyobra-alnej tuszy. - To mi dopiero czowiek, - szepn mi do ucha Halef. - Kto by go chcia obejE, musiaby po drodze par razy odpoczywav. By to wanie gospodarz domu, Abdan Effendi. Spojrzaem wjego szacowne oblicze. Policzki wydymay si w pkule, oczy nikny pod wakami tuszczu, nos rozsiad si szeroko nad maymi ustami, ocie-nionymi skpym wsem. I~.varzy tej brakowao dobrodusznego wyra-zu, tak waciwego ludziom otyym. Kiedywchodzilimy do izby effen-di raczy si posila. Jad zreszt prawie bez przerwy, o czym si miaem okazj przekona. Po obu jego stronach zasiadao dwch podstarzaych ichmociw, z ktrych jeden podobny by do chudego patyka, drugi za przypomina wielce buldoga. Pierwszy z nich umiecha si chytrze jak lis prawicy komplementy gsce, drugi za ypa spod oka i porusza si ostronie, jak asica skradajca si do kurnika. I~udno powiedzie, aby ci ludzie byli sympatyczni, mona ich byo za to nazwa bardzo ciekawymi typami. Z daleka wyczuwao si, e wszelkie zblienie do nich spowodowa moe niemie niespodzianki. Wedug wschodniego zwyczaju effendi przedstawi mi si jako gospodarz, wymieniajc zarazem imiona i rangi swych towarzyszy. Tytuowali si nawzajem agha, co znaczy tyle co pan. Dziwne byo to, e owi ezterej mczyni nazywali si po dwch tak samo. Dwaj starsi 177 to Ahmed Agha, dwaj modsi za Selim Agha. Obaj Ahmetowie piastowali godno pukownikw, a obaj Selimowie byli porucznika-mi. Sam siebie w duchu pytaem, dlaczego owe godne persony pu-kownikw przeniesionmo w tak zapady kt? Dygnitarze ci okazali si bardzo uprzejmi. Wyznali, i ciesz si wielce ze spotkania z czowiekiem wyksztaconym i widocznie zalea-o im na tym, aby przedstawi mi si w korzystnym wietle. Zupenie nieproszeni zaczli opowiada dlaczego przybyli tu z Bagdadu i Tehe-ranu i dlaczego tu pozostali. Byo to z powodu przemytnictwa, ktre w tych okolicach przebrao wszelk miar. Dochody z ca byy tak szczupe, e oba zainteresowane rzdy postanowiy powierzyE stra na granicy dowiadczonym ofice-rom. Oficerowie ci jednak, aby pozna dokadnie swe obowizki musieli duszy czas praktykowa przy wczesnej stray granicznej. Wysano wic z obu stron do Danu kapitana, porucznika i pod-porucznika wraz z trzema onierzami.

Sukces by szybki! Obu kapitanw bowiem wraz z porucznikami sprztnito czym prdzej. Pogrzebano ich zwoki w tym miejscu, gdzie je znaleziono. Obaj podporucznicy za trzymali ze swymi onierzami. Wykazali oni wkrtce, e dotychczasowi dowdcy Danu byli w zmo-wie z przemytnikami, i e okradali gminy sprzeniewierzajc ogromne sumy. Uwiziono wic winnych i zakutych odstawiono do Teheranu i do Bagdadu. Rozumie si, e owi porucznicy zajli ich miejsca. Prze-jlije z poczucia obowizku, poniewa, gdyby ich brako, przemytnic-two poskromione z takim trudem zaraz podniosoby gow. I tak dotychczasowe trudy poszyby na marne. Paki bezprzykadny brak samolubstwa i tak wierno potrafiy gminy oceni naleycie. Poru-cznicy i onierze przeskoczyli od razu po par stopni rangi, pierwsi stali si pukownikami, drudzy porucznikami. Poniewa obaj pukow-nicy mieli to samo imi - Ahmat, za obaj porucznicy nazywali si Selimami, odrniano ich przeto wedug nazw tureckich lub perskich oznaczajcych ich stopnie wojskowe. Pukownik po turecku nazywa si ntir alai, po persku sartix. Porucznika Turcy nazywaj miilazim, a Persowie-naibem. Dlatego ten stary Zi.irek o ptasiej twarzy tytuo-wa si, mir alai Ahmed, za kolega jego wielce podobny do buldoga, sartix Ahmaed Agha. Mody oficec o chytrym umiechu piastowa godno malazima a mianowa si Selim Agha, w drugi modzieniec ypicy spod oka to take Selim agha nazwany z perska naibem. Mielimy zamiar da tylko wypocz koniom i rusza w dalsz drog, lecz ci ludzie zainteresowali mnie do tego stopnia, e postano-wiem pozosta duej w tej dziwnej gospodzie. Zjedlimy skromn wieczerz, potem wyszedem z izby, aby jak to byo w moim zwyczaju przyjrze si otoczeniu i zanotowa je w pamici. Kiedy po jaki dwch godzinach powrciem, zastaem Halefa w towarzystwie wszystkich piciu aghw, zaprosili go do swego grona i zadawali dociekli-we pytania. Mona sobie wyobrazi jak elokwencj rozwin mj may przyjaciel, kiedy wpad w zapa, opowiadajc o naszych przygo-dach. Moje pojawienie si powitano z ow serdeczn radoci, jak okazuje si swoim dobrym przyjacioom. Abdan Effendi prosi mnie, abym tak dugo goci u niego, jak dugo mi si bdzie podobao i na dodatek nie przyjmie ode mnie adnej zapaty. Bdzie mi bardzo wdziczny, jeeli ubij olbrzymiego niedwiedzia, ktry zszed z p-nocnych gr w lasy Danu i szerzy spustosznie wrd zwierzyny. Nikt z tutejszych ludzi nie way si na to niebezpieczne przedsiwzicie. Halef owiadczy, e ja nie bd mia nic przeciw takiemu polowa-niu, co byo zreszt zgodne z prawd. Poprosiem wic gospodarza o dobry posiek, a dla koni za o porzdn stajni i obfity obrok. Wrd oglnej radoci ranie si krztano. Dla koni oczyszczono czym prdzej stajni, przygotowano te dla nich jczmiefi, tart kukurydz i bb. Jeeli chodzi o nas, to effendi owiadczy, e sam wybierze nam pokj, czego nigdy nie robi dla adnych goci, gdy nigdy si o nich specjalnie nie troszczy. Poprowadzi nas za dom, gdzie wznosiy si schody, wiodce na 179 paski dach. Effendi wchodzc na nie wzdycha i stka, co chwil si zatrzymujc. Nam postpujcym za nim nie pozostawao nic innego, jak tylko zastosowa si do tego powolnego stpania. Moglimy zarazem podziwia olbrzymi mas cielska idcego przed nami go-spodarza. Dach by szeroki i dugi, zrobiony z twardo ubitej gliny i mona si byo po nim wygodnie przechadzaE. Agha przeznaczy dla nas dwie izby zbudowane na dachu. Nad nimi byy jeszcze dwie, do ktrych wchodzio si po drabinie i ktre byy zajte. W jednej mieszkaIhrek z bagnistej krainy Bassry, w drugiej Pers z Laristanu -siedliska febry. Obaj wycieficzeni niezdrowym klimatem przybyli do Danu, aby wzmocni si swieym grskim powietrzem. Przebywaj tu ju od dwch tygodni i nie s uciliwymi ssiadami, gdy cay dzie space-ruj po lesie. Pokoje nasze bardzo si nam podobay, mielimy z nich bowiem widok na wszystkie cztery wiata strony i swobodn komunikacj na zewntrz. Niestety nie bylimy jedynymi mieszkacami tych piknie przybranych poduszkami, dywanami i kotarami izb. Dzieliy je z nami setki tysicy drobnych, aromatycznych owadw, zwanych po persku milla. S to po prostu bardzo niebezpieczne, jadowite pluskwy. Effendi ponownie zapowiedzia, e nie przyjmie od nas zapaty. Poniewa jednak przeczuwaem, e odjazd nasz nie odbdzie si w takich samych warunkach jak

przyjazd, nie chciaem przyj od niego tej grzecznoci, na co on zauway z bezmiern szczeroci, e by na to przygotowany, bowiem przyzwoity czowiek nie tylko nie przyjmuje podarkw, ale ofiaruje tym wicej im mniej od niego daj. A poniewa on nic nie zada, liczy wic na najwiksz cen. Kiedy prosiem, aby jednak j wyznaczy potrzsn tylko gow i oznajmi, e to pozostawia ju mnie, potem nas opuci. Syszelimy jak schody trzeszczay pod jego cikimi krokami. Halef pocz si mia mwic: -Ju my mu zapacimy, temu grubasowi. Ani za mao, ani za duo. 180 Nieprawda, sidi? Dobyswegobatazeskbry hi~opofamaiwykona~W mpazznacz-cych ruchw. Potem zeszlimy na d. 1am owiadczylimy Abdanowi i jego towarzyszom, e jestemy gotowi wyruszy~ na niedwiedzia, proszc zarazem, aby oficerowie si do nas przyczyli. Odmwili nam jednak stanowczo, widocznie si bali. Powiedzili nam jednak wszystko, co tylko wiedzieli o niedwiedzich legowiskach. Byo to niestety bardzo niewiele. Nim wyruszylimy, effendi przemwi do nas tymi oto sowami: - Cay las naley do mnie i take caa okolica. Moecie chodzi ktrdy chcecie. Strzecie si tylko wlaciciela tartaku Ben Adla
,

mego nieprzyjaciela. Gotw was zastrzeli jeeli si tylko zbliycie do jego posiadoci. - Gdzie jest tartak? - zapytaem. - Idc w gr z biegiem rzeki, zobaczycie najpierw strumie z prawej strony, potem z lewej potem znowu z prawej. Nad tym stru-mykiem osiad Ben Adl, otr nad otrami. Ojciec jego by komendan-tem perskiej stray granicznej, teraz jczy w acuchach, a jego te by dowdc tureckiej stray granicznej i take zakuty zosta w kaj-dany. Obaj ukarani za oszustwa. Musieli odda cay swj majtek. Nie mona im byo odebra tylko ziemi, ktr kupili bezporednio od Szacha, aby wybudowa tam dom dla swoich dzieci. Dom ten zmieni si w tartak, gdzie owe dzieci mieszkaj jako m i ona. cinaj moje najpikniejsze drzewa, ktre przerabiaj na deski, a te z kolei dostar-czaj a do Kurdasiru, Feridanu, a nawet do Teheranu i Isfahanu. Robi z nich trumny dla pielgrzymw, zbijaj cikie pienidze i pomyle, e to wszystko dostaoby si do mojej sakiewki! Okradaj mnie, oszukuj, upi! Dlatego zakazuj wam zblia si do nich. Gdybycie to zrobili, potrafi si zemci. - I ja take - zawoa Ahmet Aga o ptasiej twarzy. -Idk samo ja, - dorzuci Ahmet podobny do buldoga. - I my - gronie wykrzyknli obaj Selimowie. Potem, zadowoleni z manifestacji przybrali znowu wyraz peen uprzejmoci. Poegnali nas te z najwiksz serdecznoci. Szlimy w milczeniu w gr rzeki, kady zatopiony w swych my-lach. Bylimy zaledwie trzy godziny u tych ludzi, a ju poznalimy ich na tyle, by wiedzie, e dowiemy si o nich wicej zych ni dobrych rzeczy. Nareszcie Halef zapyta: - Czy mam ci powiedzie, sidi o czym obaj mylimy? - Nie, - odpowiedziaem. - Dlaczego? - Bo ja to wiem. Otb pjdziemy wanie do tego Ben Adla, ktry musi by z pewnoci uczciwym czowiekiem. - O to! Tb... On musi by uczciwy. Wystarczy, e go ten obrzydliwy grubas darzy tak nienawici. Biegnijmy effendi, abymy prdzej doszli do celu.

Podwoi krok maszerujc rano na swych krtkich nogach, zmu-szajc tym samym i mnie do popiechu. W niespena p godziny doszlimy do strumyka pyncego z prawej strony, nastpnie za znalelimy si nad strumieniem, ktry tak samo jak i pierwszy wlewa si do rzeki. Zeszlimy w pikn dolin to rozszerzajc si to znw zwajc, obronit dokoa bluszczem, nad ktrym wznosiy si wierzcholki wysokich drzew. Po niedugiej wdrwce znowu zalnia wStga wOdy waTtk0 pyncej. Podylimy za jej biegiem znaczonym licznymi zakrtami. Przechodzilimy liczne mostki, wsuchani w szum strumienia, dochodziy nas take dwiki kobiecych gosw dobywa-jcych si z pewnego rodzaju alkowy, utworzonej wrd sterczcych na powierzchni korzeni, olbrzymiego buku. W jej zagbieniu zauwa-ylimy dwie awki zrobione z kamieni i mchu, jedna z nich bya wyzsza, druga ntzsza, ale szersza. Aby zobaczy kto to mm, zbhzyli-my si do owego pnia i ujrzelimy dwoje dzieci, chopczyka i dziew-czynk klczcych na niszej awce ze zoonymi na kolanach kobiety 182 rkami, ktra siedziaa na drugiej awce. Wszyscy troje gono si modlili. Nie by to jednak tekst Koranu, lecz Biblii. W arabskim jzyku odmawiano Ojcze nasz. By to wzruszajcy widok, te dzieci-ce oczy utkwione z ufnoci w twarzy matki, te usta niewinne wyma-wiajce pobone sowa modlitwy. Kobieta patrzya w niebo wzrokiem przymionym zami. Kiedy dzieci skoczyy modlitw matka ucaowaa je, a one poczy znowu:Ojcze nasz, ktry jeste... Byem wzruszony, zdawao mi si, e popeniam wietokradztwo, podsuchujc tej modlitwy niewinitek. Oddaliem si przeto poci-gajc za sob Halefa. Dopiero w pewnym oddaleniu zapytaem go. - Jak mylisz, kto to bya ta kobieta i te dzieci? - To bya ona i dzieci Ben Adla, waciciela tartaku, - odpowie-dzia. - Niezawodnie, tartak musi by ju bardzo blisko. Sdz, e ci ludzie s chrzecijanami i byo suszne, e obdarowaem ich zaufa-niem, nawet ich nie znajc. Terazjednak miuj ich szczerze. Okry-my jednak tartak nim tam wejdziemy. Dobrze jest zawsze mie~ obraz siedziby ludzi, ktrzy j zamieszkuj. Poszlimy dalej. W istocie tartak znajdowa sie w pobliu. Oczom naszym ukaza si przeliczny krajobraz, ktry mg za-chwyci kadego artyst. Wska dotychczas dolina rozszerzaa si tutaj w rozleg kotlin, na gruncie ktrej cignly si pola, ki i pastwiska, zroszone wodami strumienia. Opodal zauwayem kamie-nioom, w ktrym uwijali si liczni robotnicy. Na stokach gry za zieteniy si dwa starannie uprawione ogrody. Pomidzy nimi znajdo-wa si tartak. Przed gwn bram w pewnej odlegoci pitrzyy si stosy pni, klocbw i desek. Nieco na uboczu wznosi si niski, ale do obszerny budynek. Obok niego widniaa zagroda dla wielbdw, muw i osw, sucych do transportowania desek. Wszdzie uwijali si pracujcy skrztnie ludzie. Na pastwiskach pasy si krowy, ray konie, bieliy si owce i swawolne kozy. Dokoa za szumia ochronny, 183 zielony wa lasu. Uroczy zaktek, gdzie pikna przyroda skojarzya si z ludzk prac i skrztn zapobiegliwoci. Zrozumiaem teraz przestrogi Abdana Effendi, pod ktrymi ukry-waa si zazdrosna nienawi. Znajdowalimy si na skraju lasu, wrd zaroli gstych krzeww jaminu i kwitncych wini, pysznicych si bogactwem kwiatw. Zdawao mi si, e przybywam na jakie wiosenne gody i peen zachwytu wcigaem w puca przedziwnie wonne powietrze. Nagle ujrzaem trzech mczyzn zdajcych prosto w nasz stron. Ukry-limy si za krzakami jaminu, przypatrujc si przechodzcym obok naszej kryjwki. Dwaj z nich byli to ludzie czerstwi, redniego wieku, o ruchach nie pazbawionych pewnej godnoci, trzymali si prosto z wojskowym zaciciem. Trzeci za o wiele modszy od swych towarzyszy, odznacza si gibk, silnie zbudowan postaci i szczerym wyrazem twarzy.

- Czy to nie jest wanie w Ben Adl, - zauway Halef. - Bardzo prawdopodone, - odparem. - Ifimci dwaj to nie tutejsi, - podj znowu Halef. - A wiesz effendi, co mi przyszo w tej chwili do gowy? - e to s cudzoziemcy, ktrzy mieszkaj nad nami. - Zgade, sidi. - Mnie si te tak wydaje, chocia nie mam adnej pewnoci. Jeeli Abdan Effendi zakaza nam zblia~ si do tartaku, musia te powiedzie to innym swoim gociom. - A oni podobnie jak my, wcale go nie posuchali. Lecz cicho ju, bo s blisko. Tymczasem nadchodzcy nie przeszli obok nas, lecz zatrzymali si w miejscu, w ktrym droga wychodzia z lasu. Z rozmowy ich dowie-dzielimy si, e przypuszczenia nasze byy suszne, i e mamy przed sob waciciela tartaku i owych podrnych z Bassry i z Laristanu, ktrzy zajmowali pokoje nad nasz kwater.

184
- Nie mamy wic innego sposobu - przemwi jeden z nich po arabsku z akcentem zdradzajcym Persa. - Jeeli i ten zawiedzie zaniechamy dalszych bada i powrcimy do naszych garnizonw. - Niech B6g was od tego powstrzyma - zawoa Ben Adl skada-jc rce. - Nie pozostanie nam nic innego, - dorzuci drugi podrny, ktry by niezawodnie Turkiem. Przyznajemy, e owe trzy osobi-stoci s mocno podejrzane, nie mamy jednak przeciw nim adnych namacalnych dowodw. Dochd z ca nie podwyszy si wcale, a wiemy przecie, e wielkie masy towarw przechodz przez Dan. Mielimy nadziej, e wyjanisz nam wiele rzeczy i pomoesz jako znajcy tutejsze stosunki. Utrzymujesz, e niesprawiedliwie ukarano twego ojca jak rbwniei ojca twojej ony. Powiniene wic dba o to, by mc wykaa, co to s za otry. Tymczasem co odkrylimy? - Waciwie tylko jedno, - pocz ywo Pers - a mianowicie, e obaj Ahmetowie tytuuj si pukownikami, obaj za Selimowie poru-cznikami, chocia nikomu nie nio si ich awansowa. Nie mona ich jednak za to pocign do odpowiedzialnoci. Powiedz bowiem, e to by tylko art, albo konieczno imponowania rang przeciwni-kom, aby ich przeposzy. W raportach urzdowych posuguj si nalenymi im stopniami. Ludzie ci, albo s z gruntu uczciwi, albo wyjtkowo szczwanymi otrami, ktrych trudno bdzie przychwyci na gorcym uczynku. Mieszkamy u nich ju dwa tygodnie i bacznie obserwujemy, ale na prno. Czekajmy jeszcze wyniku naszego no-wego planu dziaania. Zamwiony posaniec z Teheranu przybdzie, za eztery dni... - Mj za z Bagdadu w tym samym czasie, - przerwa drugi. - Zejd si wic jednoczenie w Dan, - zauway Pers. - Obaj za tak zwani pukownicy otrzymaj tego samego dnia zawiadomienie o przybyciu perskiego i tureckiego oficera, celem podjcia przeciwko nim ledztwa, a e awi oficerowie s ju na miejscu, o tym ndznicy nie maj pojcia. Wie ta z pewnoci narobi im kopotu. Na pewno 185 poczn pracowa z caych si, aby zatrze lady swej zbrodniczej , dziaalnoci. Tracc spokj utrac take co z przezornoci. My za ; podwoimy czujno, aby ich pochwyci na najmniejszym nawet b-dzie. -I~go si wanie spodziewamy, - rzuci drugi nieznajomy - a e twj ojciec i twj te s w drodze, o tym raporty milcz. Przera si te, gdy ich zobacz, a w chwili przeraenia zdradz swe tajemnice. - A wtedy ojcowie nasi bd uwolnieni? - zapyta Ben Adl. - Tylko w takim wypadku, jeeli dowiod swej niewinnoci, bo-wiem winy tych otrw ich nie mog usprawiedliwi.

- Codziennie bagamu Boga o miosierdzie. -Ib daremne. - Dlaczego? Dlatego, e jestem chrzecijaninem. - O, nie! - umiechn si Pers - Nie dlatego. Ja jestem szyit, mj kolega sumit. Jestemy nimi, bo nasi ojcowie przekazali nam to
wraz z caym dziedzictwem. Lud jednak wiar sw poczytuje sobie za zasug, za ktr Allach ma mu zapaci. Modli si o rzeczy, do ktrych B6g wcale nie jest zobowizany. Jeeli sdzisz, e on troszczy si o mamrotanie milionw ludzi, to ci chyba brakuje jakiej klepki.

- Wierz w to -wymwi Ben Adl ukadajc rce na piersi. - Tb jeste pgwkiem. - Nie, to wam czego brakuje. - Przekonaj mnie, e tak jest. -Ib moe jedynie B6g. - Wic niech mi dowiedzie. - Oto jest zwyczaj niewierzcych! - potrzsn Ben Adl gow. - Najpierw utrzymuj, e nie ma Boga, a potem daj aby ich usysza i by dla nich askawy. Niedowiarstwo wasze stoi wic na wtych nogach! - Nie drwij! - rozkazaIizrek. - Piujesz sobie drzewa i rzucasz modlitwy w powietrze jak wiry, co zaraz spadaj. Iiwierdzisz, e jest Bg, a nie umiesz jednak tego dowie. Nie wierz w Boga, mj kolega 186 za nie wierzy, aby on sucha twoich modlitw. Moemy ci o tym przekona. Wszak modlisz si codziennie, aby Bg chrzecijan wy-zwoli ci od Abdana i jego przyjaci? - Oczywicie. - I twoja ona i twoje dzieci te? -Te. - Awic musiwas wysuchaE, musi! Inaczej gorszyjest od Abdana razem ze wszystkimi jego przemytnikami. Powiedz mu to. Niech mu to take powie twoja ona i twoje dzieci. A dodaj jeszcze i to, e jeeli jest Bg, ktry sucha modlitwy chrzecijan, to damy od niego, aby speni wasz prob i to nie przy naszej pomocy, a take przy pomocy jakiego chrzecijanina... - I damy jeszcze, - przerwa mu Pers - aby Abdan Effendi modli si, aby Bg was wybawi od Abdana i jego wszystkich przyja-ci. Czy zrozumiae? Zapytany cofn si z przeraenia i wyszepta: - Zrozumiaem, ale to jest blunierstwo! - Wcale nie, dajemy tylko chrzecijafiskiemu Bogu sposobno, aby da znak, e istnieje, i e ma otwarte uszy na wasze proby. - Lecz to wanie jest blunierstwem! - To niech je ususzy, my si nie boimy - podj znowu Turek. - Jeli jest Bogiem chrzecijan, to nie moe by rwnoczenie Bogiem mahomatan. - On jest Bogiem wszystkich ludzi, Panem i Ojcem caego wiata. -Ale nie moim. Mnie niech zostawi w spokoju! Bd zdrw Benie Adl. Poda mu rk i odszed. Pers wycign take do, mwic: - egnaj! Nie zaprzeczam, e Allach istnieje. Myl tylko, e jest on zbyt daleko, aby si o nas troszczy~. Niech cijednak strzee, jeeli zechce. I uda si za Turkiem. Wchodzi on wanie do lasu, a odwracajc si raz jeszcze w stron Adla, zawoa:

187
- A nie zapomnij powiedzie Bogu, e damy, aby zesa chrze-cijanina, a gdy to zrobi, to w niego uwierz. Pers za dorzuci: - I pamitaj, e Abdan Effendi ma prosi wasnymi sowami, aby Bbg uwolni was od niego. - A kara za wasze bluniertswa? - spyta Adl drcym gosem. - Tej nie bdzie wcale! - zamia si Turek. - A jeeli?... - Niech tam sobie, - dorzuci Pers. - Wcale si nie boimy. Odeszli. Ben Adl patrzy za nimi. - Bg to usysza! -wymwi uroczycie ze zoonymi rkami: Aby raczy zbawi nas i nam bogosawi! Z tymi sowami skierowa si w stron tartaku. Zaczekalimy, a wszed do domu. Wtedy opucilimy nasz wonn kryjwk. - Co powiesz na to wszystko, sidi, - zapyta Halef. - Nic. Pjdziemy. - Dlaczego? - Na dzisiaj syszelimy i widzielimy dosy. Tymczasem mamy do czynienia z niedwiedziem. Hm! - mrukn najwyraniej niezadowolony Halef. - Musimy przede wszystkim przekona si, czy w niedwiedjest koczowniczym wczg, czy te zaoy sobie tu gospodarstwo, moe nawet z on i z dziemi? - Gdyby istniay mae niedwiadki, rodzice byliby tym drapieniej-si, naley wic zachowa wszelk ostrono, - zauway Halef. - Pjdziemy poszuka starego stranika lasu. Abden Effendi mwi nam bowiem o pewnym starym Kurdzie, ktry mia czuwae nad zwierzyn i rybami oraz strzec je przed nie-powoanymi myliwymi. Opisa nam drog do jego samotnej chatki bardzo dokadnie, tak e nie moglimy zabdzi. Szczcie nam sprzyjao, zastalimy go w domu. Dowiedzielimy si, e bdziemy 188 mie do czynienia z cai~ rodzin niedwiedzl. A poniew owe ~o~y by~y tytko podrzdnym epizodem, wspomn wic, e udao nam si zabi starego niedwiedzia i niedwiedzic, wspaniae zwiert,et~a~.1a,-ce z Qewcwci~ok~ll~.a centnarw, po ktre Abdan zmuszony by wysa ca gromad ludzi, aby je sprowadzi do domu. Mode niedwiadki przynielimy do gospody ywe. w myliwski sukces, ustali nasz dobr renom, effendi za prosi nas, abymy polowali jak najwicej i jak najwicej dostarczali mu zwierzyny. Byo mi to bardzo na rk, miaem bowiem pretekst do duszego pobytu, co byo mi niezbdne, gdy chciaem si zaj wanymi i tajemniczymi sprawami. Upowanieni do polowania, moglimy swo-bodnie buszowa po lesie, nie wzbudzajc adnych podejrze. Udalimy si wic ponownie do stranika lenega, aby wypaty~ go, czy przypadkiem znowu nie pojawiy si niedwiedzie. Spieszylimy jednak do domu, nie szukajc ju legowiska cennej zwierzyny, gdy zapada zmrok. W drodze uderzyo mnie milczce zachowanie, zazwyczaj tak ga-datliwego Halefa. Zapewne tak samo jak i ja myla o tartaku. W kocu zwyciya jego gadatliwa natura. - Sidi, - zagadn - ty nie wierzysz w przypadki? - Nie - odpowiedziaem. - Wic nasze przyjcie tutaj, byo zrzdzeniem losu? - Tak. - Jeste wic owym chrzecijaninem, ktry ma pomc i uratowa Bena z rodzin? -Pdk. Zamilk na chwil, potem rozpocz znowu:

- Pamitasz sidi, e kiedy ci poznaem, chciaem ci nawraca na islam. Lecz zwyciye, ba to ja skaniam si w stron twej wiary. To jest jej moc, ktr widaE w czynach. Lecz dzisiaj, zamiar twj jest zbyt miay, a wiara w zwycistwo zbyt wielka. - Dlaczego? - Waciwie, ja te jestem przekonany, e wkrtce odkryjemy to, czego nie zdoali odkry tamci oficerowie. Wtedy uczynimy zado daniu Turka. Lecz 6w warunek Persa! Abden effendi ma si modli o to, aby Bg uwolni od niego ludzi! Czy to moliwe? - Wiara nie zna rzeczy niemoliwych. Czy przed tygodniem my-lelimy w ogle o pobycie w Dan, majc w planach podr do Mossul? A jednak dzisiaj jestemy tutaj! Wanie dlatego, i po-wziem myl udania si do I~heranu, chocia nie byo po temu waciwie adnego uzasadnienia. 1dk te i dla Abdana Effendi nie ma obecnie uzasadnienia, aby modli si o wybawienie od niego ludzi, lecz jeli taki nad nim zapad wyrok boy, to musi si on speni. Czekaj-my! - Dobrze, czekajmy. Lecz jeli si speni to co mwisz, jestem pokonany na wieki. I dalej odbylimy drog w milczeniu. Kiedy dotarlimy na miejsce zobaczyem tureckiego Ahmeta Ag, ktry schodzi z gry na wiecze-rz do Abdana. Gdy mnie ujrza pocz ju z daleka si wita. Przy-stanem oddajc moj strzelb Halefowi z prob, aby odni~j do naszego mieszkania. Ahmet pokoni mi si bardzo grzecznie, poda mi rk i zagadn: - Ju z powortem? Co tam sycha z niedwiedziami? - Dobrze. Legowisko wytropione, spodziewam si dobrych o-ww. - Czas wieczerzy. Czy zasidziesz z nami? - Oczywicie. - A Hadi Halef Omar take? - Zapewne. - Tb mnie cieszy. Polubilimy was bowiem i mam nadziej, e wy nas take. Ale nic w tym dziwnego, gdy ludzie lgn do mnie. Myl, e pozyskam i twoj przychylno. Pjd! Wtem z przeciwnej strony zabrzmia donony gos. Ib nawoywa nas znowu perski Ahmet Aga, pozdrawiajc z daleka. Poszedem mu 190 naprzeciw. Pokoni si nisko, ucisn mi da i zagadn: - Ciesz si, e zdye wrciE na wieczerz. Czy zasidziesz z nami? -Pdk - odpowiedziaem. - Pozwol sobie usi przy tobie. Pokochaem ci, takie bowiem ju mam szczere serce. Jeeli pozyskam twoj yczliwo, bd szcze-liwy. Wejdmy. W tej wanie chwili przyczy si do nas powracajcy z gry Halef. Znalelimy si w izbie, w ktrej spostrzeglimy Abdana. Siedziaju przy stole. Kiedy zajlimy obok niego miejsce, przezacny gospodarz zapyta nas o wynik polowania. Opowiedziaem mu to samo, czym poczstowaem ju tureckiego Ahmeta. - Ciesz si z tak dzielnych myliwych - umiechn si Abdan, a ypic swymi niespokojnymi oczami zapyta: - Rozmawialicie moe z Ben Adlem, wacicielem tarkatku? - Nie - odpowiedzia Halef. - A z kim innym, z jego domostwa? - Nie. - To dobrze, to bardzo dobrze. Jestem czowiekiem wraliwym i nie znosz kiedy si mnie nie sucha. Jado byo obfite; miso, ry, rozmaite jarzyny i pieczywo. Halef poprosi o wod. Towarzysze spojrzeli po sobie. - Pijecie jedynie wod? - umiechnli si.

- Wcale nie, pijemy wszystko co jest zdatne do picia. - A wic i wino? - Naturalnie, dlaczego by nie? - Bo Koran zabrania. - Mylisz si. Koran nie pozwala si tylko upija~. Wolno jednak pi w miar. - Hamdulillah! Mdry chwat z ciebie! - wykrzykn Abdan, a towarzysze zawtrowali mu gono. 191 Teraz, kiedy wygosilimy nasze przekonania wniesiono natych-miasy dzban wina i gliniane kubki. Wino byo cikie, pilimy wic ostronie. Abdan i jego towarzysze, raczyli si sowicie i miali si z naszej wstrzemiliwoci. Poczlimy mwi o rnych napojach. Gospodarz nasz powiedzia, e najznakomitszym trunkiem jaki kie-dykolwiek spoywa, by jaki napj skadajcy si z gorcej wody, cukru i cytryny, ktry przyrzdza kucharz bogatego Anglika, poda-jcego z wielkim suebnym orszakiem do Ispahanadu. - Czy nie mwi jak si ten napj nazywa? - zagadn Halef. - Mj przyjaciel, gdy tylko usyszy nazw, zaraz bdzie wiedzia co to jest i na pewno potrafi przyrzdzi ten przysmak. Turek podnis si z siedzenia i patrzc mi w oczy wymwi z naciskiem: - Ten cudowny napj nazywa si pluncz! - Pluncz? - powtrzy Halef. -Tego nigdy nie piem, ale ty chyba rwnie, sidi? - Przeciwnie, - umiechnem si. - Znam doskonale ten wy-borny trunek. Tylko on nie nazywa si pluncz, ale poncz. - O! I~k, tak! - zawoali z zachwytem wszyscy Ahmetowie i Selimowie - Czy potrafisz go przyrzdzi? - Jeeli bd mia wszytko co jest do tego potrzebne... - A co jest potrzebne? - Czy masz rum, albo arak? - I jedno i drugie. - Doskonale! Co, podatek i tym podobne rzeczy nie obchodz mnie wcale. Kto chec pi poncz musi mie, arak, rum, cytryny, cukier, cebul, gorc wod i... i... co czego z pewnoci niestety nie masz. - Czego nie mam? Co to moe by takiego? -pyta zaciekawiony gospodarz. - Aloes, - odpowiedziaem. - Ale mam, - wykrzykn radonie. - Mam zawsze wszystko, czego ludzie potrzebuj. Pewnego razu gmina skonfiskowaa cay kosz 192 aloesu, ktry chciano przemyci. A ja go mam! Dam ci ten cay peny kosz! - 1b byoby zbyt duo - zamiaem si. - Daj mi jeden owoc wielkoci liwki, do tego osiem cebul, sze gwek czosnku, dwana-cie cytryn, flaszk rumu, flaszk araku, funt cukru, jedn lask wanilii, a bdziesz mia poncz, z ca pewnoci lepszy od tego, ktrym delektowa si ten Anglik. dam jednak, abym przyrzdza go w kuchni sam i eby mi nikt przy tym nie przeszkadza. - Naturalnie, - zapewnia Abdan. - Nikt si nawet nie zbliy. Niech ci Allach bogosawi, e nie zapomniae przepisu! Waciwe arak i rum to sprawa delikatna.., bo co za nie starszliwe, lecz do ciebie mam zaufanie, tobie mog wszystko powiedzie. Wszystko przynios ci sam i zaprowadz do kuchni. Pobieg, o ile mu tylko na to pozwalaa tusza. Halef mia wielce zdziwion min. Cebula, czosnek i aloes, to mu si jako nie chciao pomieci w gowie. Ja zachowaem si jednak bardzo powanie. Niedugo potem Abdan zaprowadzi mnie do swojej wspaniaej ku-chni. Bya to wielka izba leca po drugiej stronie domu. Krcio si po niej par kobiet pod dowdztwem niezmiernie chudej i dugiej niewiasty. Effendi powiedzia mi, e to jego ona. Crek niestety nie mia, a jego dwaj synowie; jeden w Bagdadzie, drugi za w Teheranie, pracuj w handlu. Ucaowa przy tym koce

tustych palcw, dajc do zrozumienia, e znaj si doskonale na interesach, ktre musz by silnie zwizane z tutejszym przemytnictwem; przynajmniej tak mi si zdawao. Abdan poprowadzi mnie do stou stojcego z boku, na ktrym ju leay dane wiktuay. - Czy mog si przypatrywa jak bdziesz przerzdza ponez? - zapyta. - Niestety, nie - odpowiedziaem. - Nie mona mi przeszka-dza. Przy robieniu ponczu, naley wymawia pewne sowa zaklcia, inaczej bdzie gorzki i nie bdzie si nadawa do picia.

193
Odszed wic. Ja za kazaem kobietom utrze na tarce cebul i czosnek, aloes natomiast utuc w modzierzu. Kichay te wszystkie jak na komend. Wybraem tymczasem gliniane dzbany i zabraem si do roboty. Gdy poncz by ju gotowy przywoaem on Abdana i daem jej skosztowa napoju. Wpada w zachwyt, a jej smutne oczy rozjaniy si umiechem. Darowaem jej jeden z dzbanw, a ona za to pocao-waa mnie w rk. Dwa dzbany zaniosem do jadalni, ktra bya rwnoczenie pokojem Abdana; apartamentem, ktrego podwoje nie dla kadego byy otwarte. Oczekiwano mnie tam z utsknieniem. Poczto kosztowa~ poncz, smakowa, cmokajzykiem, rozpywa si w pochwaach i pi peny-mi szklanicami. Halef i ja pilimy mao. Godne towarzystwo tymcza-sem wysuszyo dzban i popado w stan bogiego rozrzewnienia. Otrzymalimy mnstwo wynurze, zapewniajcych nas o mioci i oddaniu zacnej kompanii. Nareszcie si z nami poegnali, yczc dobrej nocy i przecigajc si w licznych komplementach. Wwczas Halef zbliy si do mnie, widziaem, e chce mi co powiedzie, a e jednek bylimy ju na progu naszego mieszkania, nakazaem mu milczenie, bowiem jeden z oficerw sta w oknie. - Sidi, - szepnl Halef - ci oficerowie pomyl, e jestemy w przyjani z t ca band. I~k gono krzyczeli, e nas kochaj, e z tego nic innego wywnioskowa nie mona. Udalimy si na drug stron domu i poczlimy wstpowaE na schody, prowadzce na paski dach. Mieszkajcy nad nami syszeli nasze kroki, widzie nas jednak nie mogli, gdy noc bya zbyt ciemna. Nie zapalajc oliwnej lampki pooylimy si spa~. Sen nasz nie trwa jednak dugo, gdy milionowa armia pluskiew wylega na er i obu-dzia nas. Ucieklimy na dach i tam uoylimy si na kocach. Lecz znowu nowa przeszkoda. Doleciay nas dwiki gosw, tak wyrane jak gdyby kto mwi nam wprost do ucha. Zuwaylimy, e znajdu-jemy si wprost nad jadalni, i e w dachu jest zatkany otwr, ktry 194 prawdopodobnie w zimie suy za przewd dla rury kominowej. Wy-cignem czym prdzej gaganki zatykajce otwr i spojrzaem w d. Przed Abdanem sta jaki czowiek. Z,e sw jego dowiedziaem si, e by on wysany za nami na przeszpiegi, czy aby nie zbliamy si do tartaku. Abdan by wielce rozdraniony. wawo gestykulowa i wykrzyki-wa. Pochwyciem wanie koniec jego przemowy. ... kobiet i dzieci uczy takich rzeczy! Moe le zrozumiae? - Nie, - rzek w czowiek. - Obaj cudzoziemcy ukryli si za drzewem, ja za przeskoczyem przez strumie i mogem z mego miejsca o wiele dokadniej ni oni widzie i sysze modlcych si. - I naprawd zrozumiae? - Thk. Oni odmawiali modlitw chrzecijan Ojcze nasz, a potem modlili si w te sowa: Zachowaj nas od zego, wybaw nas od Abdana Effendi i od wszystkich jego przyjaci. Nareszcie ten Pers, co tu u was mieszka powiedzia do Ben Adla: pamitaj, Abdan Effendi ma prosi wasnymi sowami, aby was od niego oswobodzi. Syszaem to wyranie. - Kogo ja mam prosi? - Tego nie wiem.

- I nic wicej nie syszae~? - Nie. Niemiec sta ze swym maym szejkiem w zarolach i pod-suchiwa. - To le, to bardze le. Turek nie jest z Bassry, a Pers nie jest z Laristanu. Obaj s oficerarni i mnie podejrzewaj. Przybyli tu na poszukiwania. Odwiedzaj potajemnie Ben Adla, aby z nim spiskowa. Nie przeczuwaj, e ich masz na oku. Jak sobie bd za wiele pozwalali, zakujemy ich po prostu, a Niemca i tego maego bazna zastrzelimy jako ich mordercw! - To bardzo niebezpieczny plan! - zauway 6w nieznany mi powiernik. - Radz zrobi tak jak wtedy, podsypa prochu do ich mieszkania, a lont przywiza do brzoskwiniowego drzewa. Wtedy 195 wszyscy wylec w powietrze i faszywi turyci, i Niemiec, i may Hadi. Wszyscy pomyl, e to nieszczliwy wypadek. - Iak, to lepsze i nawet atwiejsze - zgodzi si Abdan. - Czy podejmujesz si tego zadania? -Idk, za t sam sum co wwczas. Tysic frankw. - Dostaniesz, jeeli sprawisz si bez zarzutu, tak samo jak z tamtymi, co to szukali mordercw owych dwch kapitanw i dwch porucznikw. - Tysic frankw ju czuj w kieszeni. Czy mam ledzi Niemca i maego szejka take jutro? - Oczywicie. -Ib musz i spa, bo mi uciekn, nim si obudz. Odszed, gdy si za nim zamkny drzwi, Abdan pogrozi mu pici i mrukn: - Biegaj, biegaj! Niedugo ju bdziesz biega! Twoja godzina wkrtce wybije. Przechadza si jeszcze troch, potem zasun rygle u drzwi i zbliywszy si do ogniska, pocz zmiata proch oraz miecie z ka-miennej pyty, a potem unis j w gr. Wtedy ukaza si duy, kwadratowy otwr, z ktrego wydoby wyplatany kosz prostoktnego ksztatu i postawi go na pododze. Wszystko to dziao si na moich oczach. Kosz w podobny by do komody z picioma szufladami, lecymi jedna nad drug. Effendi otworzy jedn z nich, wydoby ksik rachunkow potnych rozmiarow i usiad z ni przy stole, na ktrym niedawno stay dzbany ponczu. Liczy co i kombinowa, po duszej chwili amkn ksig, ukry ponownie w szufladzie, schowa kosz w otworze, zasun kamienn pyt, ktr posypa popioem i rozrzuci na niej mieci, nic nie wskazywao, aby bya ruszana. li~sza jego przeszkadzaa mu w pracy, zadysza si i sapic mrucza: - Wszystkie moje tajemnice tutaj si ukruwaj! Nikt ich nigdy nie znajdzie, za gupi s, za gupi! 196 Zdmuchn oliwn lamp i wyszed. W izbie nie byo zreszt ad-nego posania, spa wic rnusia gdzie indziej. Jakie wane zrobiem odkrycie! Opowiedziaem wszystko Halefowi. Nie by zbytnio zdziwiony. Najmniej poruszy go projekt wysadzenia nas w powietrze, najbar-dziej za oburzy przydomek bazna. - Pozna on bazna! - grozi. - A wiesz, sidi to wspaniale, e gruby Abdan dowiedzia si o modlitwie dzieci. - To jest najwaniejsze! To jest zrzdzenie Boe! Tb wstp do spenienia drugiego warunku. Wszystko to bdzie pracowao w jego mylach, gospodarzyo, fermentowao dopty, dopki nie wybuchnie. Ale pora nam spa, Halefie! atwiej to byo powiedzie, ni wykona. Halef zadawa mi mn-stwo pyta, a ja zajty odpowiadaniem o mao nie zapomniaem zakry dziury w dachu. Po wykonaniu tej pracy, przysza wreszcie pora na sen, ktry trwa a do wschodu soca. Po przebudzeniu, wykpalimy si w strumyku, wypilimy kaw, zaopatrzylimy si w prowiant i wzilimy strzelby. Abdan spajeszcze spokojnie, pewny, e poszlimy do lasu na niedwiedzie, my za udalimy si do Ahmeta Agi, owego Ahmeta z ptasi twarz. Gociniec cign si w gr

zakrtasami, a obronity by z obu stron krzakami. Na pierwszym zakrcie obejrzelimy si za siebie. Naturalnie, szpieg, ktrego ujrzaem wczoraj u Abdana, sun naszy-mi ladami. - Kto to j est? - zapyta Halef. - O tym dowiemy si od Ahmata Agi. Ruszylimy dalej, aby szpieg nie poapa si, e go zobaczylimy. Nie bd opisywa mao zajmujcego tureckiego budynku cowe-go, napomkn tylko, e komendant zobaczy nas z daleka i pospieszy na nasze powitanie. Zaraz potem nadszed i szpieg. Mylaem, e przejdzie obok nas, udajc obojtno, tymczasem ku memu zdziwie-niu szed prosto w nasz stron.

197
Ahmed Aga, gdy go zauway rzek do nas: - Oto nadchodzi Omar, mj basz czausz, sierant. Dzielny to czowiek. Czy pozwolisz, aby si do nas przyczy? - Jeste tutaj panem, stanie si wic wedug twojej woli. Wic Omar jest onierzem? - Waciwie nie. Rekrutuj moj zaog nie z onierzy, lecz z tutejszych wieniakow. Tb jest o wiele korzystniejsze. Wejdcie i oby gocina u mnie bya dla was mi! Poprowadzi nas do swego prywatnego pokoju, ktry by sypialni, salonem i biurem. Omar mia min, niby to uszczliwion, e dopu-szczono go do towarzystwa, my za zwracalimy si do niego bardzo uprzejmie, jak bymy o niczym nie wiedzieli. Zaledwie usiedlimy, Ahmet Aga pocz prawi o swojej wielkiej do nas mioci i o moim nadzwyczajnym kunszcie przyrzdzania ponczu. Wyrazi nawet nadziej, e zechc przygotowa u niego tak sam uczt jak u Abdana. Przystaem na to chtnie, liczyem bowiem na to, e i w domu zacnego Ahmeta wykryj rwnie jak czstk skadow wielkiej tajemnicy. Bardzo bya mi na rk samotno jakiej zadaem, by przygotowa tak zachwalany poncz. Ahmet Aga sam roznieci ogie i przynis mi potrzebne wiktuay, po czym si oddali. Zasunem czym prdzej rygle, by nikt mnie nie zaskoczy i podczas gdy woda si gotowaa rozpoczem poszukiwa-nia. 1d prowizoryczna kuchnia bya zarazem sypialni Basz Czausza. Niskie posanie, stojce w rogu izby zwrcio moj uwag. A gdyby tak jedna z tych czterech pkatych ng bya wewntrz wydrona tworzc wyborny schowek. Podniosem posanie najpierw z jednej potem z drugiej strony, bacznie ledzc... i o radoci! Jedna z ng opatrzona bya pod spodem ciek, drewnian deseczk, przygwo-don rwnie drewnianymi kokami. Wydobyemje za pomoc mego noa i zauwayem, e jest porzdnie nafaszerowana papierami zwi-nitymi w rulon. Byy to dwa raporty, j eden napisany po turecku, drugi 198 za po persku. W tureckim, turecki Ahmet Aga donosi, e perski Ahmet wystrze-la kolejno perskiego kapitana, porucznika i perskich onierzy, aby sam zosta dowdc. W perskim za raporcie, drugi Ahmet zawiada-mia, e jego turecki imiennik, zastrzeli tureckiego kapitana, potem tureckiego porucznika, na koniec za obu tureckich onierzy w celu zagarnicia caej wadzy. Obok znajdoway si notatki, e owymi raportami chcieli si obaj Agowie nawzajem zniszczy, Omar za je ukrad, aby obu mie w rku. Ponownie zwinem papiery, woyem do nogi, zabiem deseczk, a posanie uoyem dokadnie w tym samym miejscu i zabraem si spokojnie do przyrzdzania ponczu. Do jednego dzbana wlaem saby, do drugiego za palcy wprost napj, zagasiem ogie i zaniosem oba dzbany do tsknie oczekujcego mnie towarzystwa. Ustawiem dzbany w ten sposb, e dla mnie i dla Halefa przypad saby poncz, a dla zacnej kompanii w icie piekielny. Za godzin Omara musiano wynie i uoy go w jego izbie, bo nie mg si utrzyma na nogach.

Byem z tego zadowolony, bo Ahmet Aga niczym teraz nie krpo-wany mg si swobodnie rozgada, a miaju odpowiednio w czubie. Pocz wic prawi, e oba zabudowania celne s jednakowe, wiksze domy dla pukownikw, mae dla porucznikow oraz inne potrzebne szopy. Ale obaj porucznicy byli w ten sposb osadzeni, e turecki mieszka po perskiej stronie, perski za po tureckiej. By jednak trunkiem ju tak zamroczony, e miesza jak groch z kapust Seli-mw, Ahmetw, perski i turecki budynek cowy. Pocz wreszcie bekota. Kiedy spytaem go, dlaczego perski porucznik znajduje si tutaj u niego, jego za wasny przebywa u Persw popatrzy na mnie nieprzy-tomnie i dopiero po chwili odpowiedzia: - A jak bym inaczej mg dosta znaczki? I wykona ruch rk jak gdyby zgarnia pienidze do kieszeni.

199
Potem zacz si nam zwierza, e nie moe znie zwok perskich szyitw, ktre si tdy przewozi, aby pogrzebaje na witym miejscu Irak Arabii. Nie mg si zbliy do tych wozw i ucieka, kiedy widzia nadcigajce takie karawany. W tej chwili wszed jaki czowiek i powiadomi Ahmeta, e muy odchodz, a on prosi o trzy znaczki. - Zaraz przyjd! - wykrztusi Ahmat. Czowiek w odszed, Ahmet za chcia dwign si z siedzenia, ale opad na nie natychmiast. Wtedy wydoby zza kamizelki woreczek
,

poda mi go bekoczc: - We std trzy i id je naklei! - Gdzie? - zapytaem. - Muom... na... gowach na... rze... rzem... rzemieniu... tam nale-pia je... Pers. W woreczku byy znaczki przejcia. - Ale to s perskie znaczki, - zauwayem. - Ty moesz nakleja tylko tureckie. - Mog to co chc! - krzykn. - A ty masz sucha. Wyno si! Posuchaem, wyjem trzy znaczki, oddaem mu woreczek i wy-szedem. Przed domem sta czowiek z muami. Nakleiem kademu z nich znaczek na czole, czowiek podzikowa i ruszy w drog. Turecki Ahmet Aga krad wic od perskiego Selima perskie znaczki, aby na wasn rk uprawia przemytnictwo. Owe naklejone zna-czki uwalniay perskiego komendata od rewizji pakunkw, wygldao to bowiem tak jak gdyby rewidowa je ju perski porucznik. Kiedy powrciem do izby, Tiirek chrapa w najlepsze. Wyszlimy nie prbujc wcale go obudzi. Gdy wychodzili~my zobaczylimy trzech pnagich drabw, ktrzy przeszli tutaj granic persk i musieli teraz po tureckiej stronie podda si rewizji. Kady z nich popdza zziajanego mua, kady z muw za dwiga na grzebiecie dwie piekielnie cuchnce trumny, w ktrych rozkaday 200 si zwoki jaki perskich nieboszczykw. Wyziewy byy tak silne, e zatkalimy sobie nosy. Poniewa nie pojawil si aden urzdnik, draby owe wymieniy porozumiewacze, kpice spojrzenia powoli przecho-dzc koo stranicy. - Sidi, - szepn Halef - W tym co jest. Chodmy za nimi. Naturalnie zgodziem si na ten pomys. Udalimy si wic na przeszpiegi postpujc w pewnej odlegoci. Dolina bya poronita gstymi krzakami tak, e mielimy doskona oson. Upyno par chwil nie przynoszc nic godnego uwagi, gdy nagle popdzacze muw zatrzymali si, ogldnli bacznie dokoa, a potem wlizgnli si w zarola. Czekalimy co bdzie dalej. Po krtkiej chwili wyonili si z kryjwki, aby uda si w dalsz drog. Kiedy zniknli w oddali, ruszylimy

postpujc za ich ladami i dotarlimy do miejsca, w ktrym si ukryli. Znw uderzy nas, w zabjczy zapach zgnilizny i ujrzelimy w gbokim dole porzucony stos rozkadajcych si zwierzcych szcztkw. - A wic to nie byy trupy! - dziwi si Halef. - Teraz ju wiem. I3~umny napenia si w poowie padlin w poowie przemycanym, towarem. Za stranic graniczn wyrzuca si cierwo, miejc si z Ahmeta Agi, ktry nie znosi trupiego wyziewu, a zatem nie przeszu-kuje trumien. Kto te mg wymyli t komedi? - Myl, - zauwayem - e wkrtce si o tym dowiemy. Chodmy. Poszlimy dalej, kierujc si w gr stromego brzegu, aby pody ku perskiemu Ahmetowi, zbliaa si ju bowiem pora obiadowa. Przed drzwiami stranicy podobnej jak dwie krople wody do swej tureckiej siostrzycy, Halef zagadn z umiechem: -Sidi, podejrzewam, e tutaj take bdziesz przyrzdza poncz. - To cakiem prawdopodobne. -Jestem przekonany, e perski Ahmet take przygotowa cytryny, cebul i czosnek. - A moe nawet aloes? - dorzuciem ze miechem.

201
- A co zrobisz, sidi, jeeli tego zada? - Co zrobi? Ale zrobi poncz. Zobaczysz, e i nasz grubas Abdan zgosi si z takim samym yczeniem dzi wieczr, jeeli oczy-wicie midzy czasie sam sobie nie da rady. - A to byby dopiero trunek! Grubas powrzucaby naprawd cebul i czosnek, a ty, sidi udawae tylko, e to robisz. Jaki to bdzie wspaniay smak! - Bardzo dobry. Dla takiego czowieka, co chce nas wysadzi w powietrze, nie moe by dosy czosnku i cebuli w ponczu. Wyszlimy z krzeww, zachodzc od tyu budynku. Spostrzeono nas jednak, bo gdy si zbliylimy, powita nas w drzwiach komendant stranicy. - Co za rado! Co za szczcie! - zawoa. - Chodcie prdko, wszystko ju jest przygotowane. - Co takiego? - spyta rozbawiony Halef - Wszystko! Rum, arak, aloes... - Skd masz aloes? - Od Abdana Effendi. Kazaem mu powiedzie, e potrzebuj aloesu do bajcowania drzewa. Chodcie wic, nikt nam nie przeszko-dzi, jestemy zupenie sami. Poprowadzi nas przede wszystkim do izby, w ktrej znajdowao si kuchenne palenisko. Na stole leay ju wiktuay. - Widzisz, jak to wszystko przygotowaem - rozpocz nasz gospodarz. - Zrobisz mi tak wyborny i mocny poncz jak wczoraj? Zostawiam ci samego, jak skoczysz przyjd do tej izby po drugiej stronie, tam ci oczekujemy. Wyszed razem z Halefem, ja za zabraem si do dziea. Nie bd powtarza scen ju raz opisywanych, nadmieni tylko, e Ahmet o twarzy podobnej do pyska byldoga, tak samo jak Ahmet o ptasich rysach sta si pod wpywem ponczu bardzo gadatliwy. Dowie-dziaem si przeto, i obaj byli kreaturami grubego effendiego, gru-jcego nad nimi sprytem. Nienawidzili go i oszukiwali ile tylko mogli.

202
Na koniec, wrd zwierzefi zacny komendant usn, my za uoy-limy go na posaniu i wyszlimy. Bya druga po poudniu, a wic za pno ju na poowanie. Posta-nowilimy zatem zaj~ znowu do tartaku, starajc si dosta tam z innej strony. Dlatego nie zeszlimy w dolin, ale zostalimy na wyy-nie, aby dy jej biegiem. Zauwaylimy wrd drogi, e lady jaki stp i podkbw prowadz w zarola. 1b nas zastanowio. Poszlimy za ladami i doszlimy do miejsca, skd wydobywa si nieznony wprost odr. W tym miejscu z pewnoci adowano owe trupy do trumien. Obaj wic Ahmetowie razem Abdanem Effendi uprawiali przemytnictwo na wielk skal, wzajemnie si przy tym uszukujc. Weszlimy znowu na gr zmierzajc w stron tartaku. Wkrtce znalelimy si naprzeciw owych jaminw, w ktrych ukrylimy si wczoraj. ona Ben Adla bya z dziemi w ogrodzie i obcinaa re, Ben Adl za przywizywa mode drzewka owocowe do palikw. Zbliylimy si ku niemu pozdrawiajc go. Powiedziaem, e je-stem cudzoziemcem lubicym nadzwyczaj re. Dzieci natychmiast zatopiy rczki w koszu, dac mnie obfitymi wizkami. Wziem jednak tylko dwie, jedn dla mnie drug dla Halefa, a zwracajc si ku modej kobiecie rzekem: - Czy wiesz, e anioowie modlitwy, najchtniej na woni kwiatw zstpuj i wznosz si? - Syszaam o tym, - odpowiedziaa. - Modlisz si wraz ze swymi dziemi: wybaw nas od Abdana Effedni i jego przyjaci. Z t modlitw twoi anioowie ulatuj do nieba, a z woni tych r powracaj, aby ci powiedzie: za dni par wybawieni bdziecie. A do Ben Adla rzekem te sowa: - danie tureckiego oficera, spenione. B6g zesa chrzecijani-na. Czekaj spokojnie, co stanie si dalej! Bdcie zdrowi! Dzikuj za pachnce re!

203
Oddaliem si szybko, Halef pody za mn. Syszelimy za sob gosy, nie ogldalimy si jednak, szybko zmierzajc do lasu. Pam odszukalimy lenego stra i powiedzielimy mu, aby by gotw jutro rano, gdy pjdziemy na niedwiedzie. Potem powrcilimy do domu. Byo ju pno, pokj jadalny zastalimy pusty. Powiedziano mi, e Abdan Effendi mocno zaniemg i prosi mnie do siebie. Zaprowa-dzono mnie do jego sypialni. Znajdowa si w dziwnym stanie, ona jego nie moga sobie z nim poradzi. Przed obiadem przygotowa sobie poncz, zaprawiony, czosnkiem, cebul i aloesem, wypi, a potem zwali si jak koda. Po obiedzie pocz co bredzi, czego ona nie moga zrozumie. Spytaem jakie wymawia sowa, gdy wtem Abdan dwign si na posaniu i patrzc przed siebie, jak gdyby w dal zawoa: - Wybaw nas od Abdana Effendi i wszystkich jego przyjaci! Ib mam powiedzie. Nie chc, ale musz! Musz! Potem, straciwszy przytomno znowu upad na poduszki. Nie zauway nas wcale. Czy byo to jedynie dziaanie trunku, czy te jeszcze inna rzecz wpyna na t zmian? - To s te same sowa, - szepna ona chorego. - A czy mwi co jeszcze? - zagadnem. Zmieszaa si bardzo i zamilka. Potem dodaa, e zostanie tu ca noc i nikogo nie wpuci. Chciaa mnie tylko zapyta, czy to nie przypadkiem jaka cika choroba? Powiedziaem, e to si okae dopiero nazajutrz i oddaliem si na wieczerz. Wcale nie prbowalimy udawa si na spoczynek w naszej zaplu-skwionej sypialni, lecz uoylimy si na dachu, w tym samym miejscu co wczoraj. U naszych ssiadow oficerw palio si wiato, byli wic w domu.

Skoro wit byli ju na nogach, tak samo zreszt jak i my. Przeszli koo nas, kiedy dosiadalimy koni. Pozdrowilimy ich, ale udali, e tego nie widz. Tego dania udalimy si na polowanie i tylko wspomn, e szczcie 204 nam wyjtkowo dopisywao. Przynielimy z sob dorodnego niedwiedzia i troch ptactwa. Abdan effendi dwign si z ka, by jednak bardzo przygnbio-ny. Jaka my~l drczya go ustawicznie, bo wci porusza ustami, jak gdyby sam ze sob wid po cichu rozmow. O tym, e przyrzdza sobie poncz, nie wspomnia ani sowem. Take obaj komendanci, ktrzy pojawili si przy wieczerzy milczeli o swoich wczorajszych biesiadach. Kiedy odeszli Abdan zatrzyma mnie i Halefa, mwic, e ma do nas par pyta, zostali~my wic. Najpierw przestrzeg nas, abymy si mieli na baczno~ci przed Ii~rkiem i Persem, naszymi ssiadami z gry, gdy oni rozgaszaj, e prawdopodobnie jestemy koniokradami, a potem wypytywa mnie o choroby umysowe. - Wezoraj zdawao mi si, e oszalej - westchn Abdan. - Jaka dziwna istota wlaza we mnie, ktbra mnie zmuszaa do powie-dzenia czego, co uwaam za najwiksz niedorzeczno. - C to takiego? - spytaem. - Tego wanie nie powiem. To jest pewne sowo, a waciwie pewne zdania, ktrym jestem naadowany jak fuzja kul. Nie daje mi to jednak spokoju, tylko dusi i gniecie. Czy znasz co podobnego? - O, tak. - A nie ma na to sposobu? - adnego. - Wic musz to powiedzie~? - Bezwarunkowo. Innej rady nie ma. - Ale ja nie chc! - Musisz! -Ib moja zguba! - Wcale nie! Jeeli tego nie wypowiesz, to wwczas stanie si to twoj zgub. Mw przed Bogiem, jeeli nie masz odwagi wypowie-dzie tych sw przed ludmi. Wyznaj, uklknij i mdl si. Rozpocznij nowe ycie, inaczej oszalejesz lub zginiesz.

205
Abdan powsta z siedzenia, wyprostowa si dumnie i rzek: - Wyzna, modli si, rozpocz nowe ycie? Zdaje mi si, e nie mnie lecz ciebie ogarnia szalefistwo. C to mylisz moe, e jestem zbrodniarzem, ktry musi pokutowa? - Co ja myl, to nie naley do rzeczy. Prosie mnie o rad, wic ci j daem. Nie wiem co ci wyrzuca twoje sumienie i czy ty idc za jego podszeptem wyspowiadasz si ludziom lub Bogu, jest mi wszy-stko jedno. Lecz sumienia nie zaguszysz, chocia upijaby si sto razy mocniejszym ponczem. Rozstrzygnij sam! Dobranoc! Wyszlimy, zostawiajc Abadan jakby skamieniaego w swej du-mnej postawie. Kiedy dostalimy si na dach odetkalimy natychmiast kominowy otwr. Gdy spojrzaem w d do izby, otwary si wanie jej drzwi i do rodka wszed znany mi ju szpieg, ktrego zadaniem byo ledzi nasze kroki. Obecnie zda raport o naszej wczorajszej bytnoci w tartaku. Nie powiedzia jednak, skd ma te wiadomoci, bo nie on przecie mg i wtedy za nami. -Awic przyjani si z Ben Adlem,-rzek Abdan. -Przyjmuj od niego re. A czy byli w ktrej stranicy? - Nawet w obydwch. - Kiedy?

- Wczoraj. - I dopiero teraz dowiaduj si o tym? Strzecie si! Przestan bawi si w dobrego ojca i wymorduj was wszystkich! Pilnujce, eby nie odkryli wielkich piwnic, gdzie przechowujemy przemycane towa-ry. - Do ktrych to piwnic schodzi si przez studnie, - zamia si Basz Czausz. - Tb by najdowcipniejszy pomys, jaki nam kiedykol-wiek zawita. Sam rzd zbudowa te piwnice, a my sobie tam usalimy nasze gniazdko, ktrego nikt nigdy nie odkryje! - Pak, nikt nie odkryje, - potwierdzi gruby effendi. - Mog sobie szuka ile im si podoba i tak nic nie znajd. A jeeli kiedy 206 pochwyconoby Ahmetw nic sobie z tego nie robi. Bd nawet zadowolony, wiem, e mnie oszukuj, chocia nie zapaem ich j eszcze na gorcym uczynku. Potem poczli mwi o rzeczach, ktre byy zupenie nie zwizane z interesujc nas spraw, wic zatkalem otwr i pooylimy si spa. - Niech nas pilnuj, ile tylko chc, - pomylaem - wiemy ju dostatecznie duo! Nastpnego ranka przyczy si do nas turecki porucznik, kiedy szlimy na polowanie i zosta z nami cay dziefi. W czwatek jego miejsce zaj perski Selim Aga. 1 byo wstrtne, z jak chytroci ci ludzie ukrywali swoje ze zamiary wzgldem nas. Nadszed pitek, ktry jest dniem witecznym u mahometan. Abdan zaprosi nas, abymy przyszli do wityni. Nie byo tam jednak, adnego naboefistwa, tylko publiczna roz-prawa sdowa, ktra odbywa si tu co pitek. Abdan by sdzi, czyli kadim. Wszystko to wydawao mi si ndzn komedi, miaem bo-wiem wraenie, e jest to zgromadzenie otrw, ktrzy pod przykry-wk sprawiedliwoci zaatwiaj swoje nieczyste interesy. Kiedy powrcilimy z tej ceremonii, dowiedzielimy si, e do obydwch stranic przybyli posowie, zapowiadajcy przybycie per-skiego i tureckiego oficera. Celem ich przyjazdu miay by~ poszukiwania, czy nie zdaaj si naduycia przy transportowaniu towarw przez granic. Wiadomo ta mocno odbia si na przezacnych komendantach. W ogle nie tknli jedzenia, a popijali tylko wod. Pod koniec obiadu turecki Ahmet powiedzia, zwracajc si do mnie: - Zdaje mi si, sidi, e tytuujesz mnie pukownikiem. Na to dorzuci perski Ahmet: - Zupenie tak samo pomylie si co do mnie. Ja take jestem tylko podpukownikiem. Przy wieczerzy jednak stopnie te obniyy si do godnoci majora. Po tym wynurzeniu zdegradownani dygnitarze nie spieszyli si jako do domw, wygldao na to, e czekaj tylko na nasze odejcie. Oddalilimy si wic zaraz i zajlimy miejsce przy naszym obser-watorium, na dachu. W izbie na dole rozmawiano bardzo ywo, ale si z niczym nie zdradzono. Jeden mia si na bacznoci przed drugim, gdy nie dowie-rzali sobie wzajemnie. Wyraono zdanie, e owi oficerowie musz ju tutaj by, ale tak, e nikt ich nie rozpozna. Podejrzewano mnie, e jestem owym tureckim oficerem, a Halef moim sekretarzem. Za perski oficer mieszka tu ju od dwch tygodni, take ze swoim sekre-tarzem. Obie pary w czterech izbach na paskim dachu. Jak wygodnie wysadzi je w powietrze. 1dkie byo przynajmniej zdanie grubasa. Obaj Ahmedzi radzili za zaczeka jeszcze par dni, czy si kto inny nie pokae. Kiedy rano.zeszlimy na kaw, siedzia ju w izbie jeden turecki Selim. Zapyta, czy i dzisiaj moe nam towarzyszy? Chtnie si na to zgodzilimy, Selim za doda: - Efffendi, nazywae mnie zawsze porucznikiem, jestem jednak tylko sierantem, tak samo jak mj perski kolega. Spytaem go, gdzie jest jego kofi, gdy my wybieralimy si wanie na konn

przejadk. Zmiesza si bardzo i wyzna, e nie jest kawalerzyst i wcale nie umie jedzi na koniu. Nim si zorientowa w sytuacji, odjechalimy w stron tartaku. ham przed domem na citych pniach siedzia Ben Adl z on i obaj oficerowie. Zsiedlimy z koni, oni za oddalili si nie patrzc nawet na nas. l~go Halef nie mg znie, zagrodzi im drog i rzek: - Zdaje si, e jestecie lepi, nie bdcie przynajmniej ghzsi! Kto chce schwyta przemytnikw i pogry Abdana, musi poczyna sobie mdrzej ni wy. Czy wiecie, e od dwch tygodni ledzi was nieustan-nie i domyla si kim jestecie? Lecz oficerowie nie zwrcili uwagi na Halefa. - Czego chcia ten smyk? - zapyta Pers pogardliwie. - Abdan eEfendi to wie. My nie jestemy zodziejami koni, ani te 208 nie upijamy si wieczorami i nie wierzymy w aniow - dorzuci tym samym tonem Iiirek. Odeszli.

Ben Adel i jego ona zmieszali si tym zajciem


- Nic sobie z tego nie rbcie! - pocieszaem ich. - Rozmawia-licie o nas z tymi ludmi, ktrzy w nas upatruj zodziei koni. O ile maj suszno, sami moecie si przekona. Dobylimy naszych tureckich i perskich paszportw i wrczylimy je Adlowi. -1b niepotrzebne - zawoaa jego ona. - My wam wierzymy. Ben Adl jednak, na moj prob przeczyta paszporty, a potem rzek: -1dk, to nie byo potrzene. Wiecie wicej od nas, lecz nie chcemy was wypytywa. Mj dom jest waszym domem. Wejdcie, jeeli taka wasza wola! - Zostaniemy tutaj, przed domem. Niech przyjd wasze dzieci i dajcie nam troch mleka. Dzisiaj nic wam jeszcze nie powiemy. Waszymi prawnymi doradcami s oficerowie. Gdyby si okazali nie-uyteczni, wtedy ujmiemy si za wami. Popijaem mleko, Halef powsadza dzieci na konie i bawi si z nimi, aja tymczasem rozmawiaem z Adlem ijego on. Byli to modzi ludzie, lecz mieli w sobie tyle powagi i tyle dowiadczenia, e wzbu-dzali zaufanie. Nie pytaem ich o nic. Nie miaem zamiaru bada ich, a tylko pozna, aby w razie potrzeby wiedzie wjaki sposb si za nimi uj. Dowiedziaem si jednak wanej rzeczy, a mianowicie, e ona Abdana bya potajemnie w tartaku, aby si dowiedzie, czy znajdzie u nich tam schronienie, gdy nie moe bowiem duej y jak niewol-nica. Kiedy powrcilimy do domu, zadbalimy najpierw o nasze konie, a potem udalimy si na wieczerz. Przy stole siedzieli ju wszyscy czterej Agowie, z Abdanem effendi na czele, ktry j ak zwykle poera 209 zastawione potrawy. Nasze pojawienie si wywoao ogln rado, zbyt gon, aby moga by szczera. Abdan by bardzo roztargniony, stara si wprawdzie ukrywa to, ale mu si nie udawao. Czuo si, e przygniata go jaki niesamowity ciar. Oczy jego zwracay si czsto w moj stron, jak gdyby szukajc pomocy. Zdawao si, e ju duej nad sob nie zapanuje. Zaraz po obiedzie wyszed i wkrtce usyszelimy jego grzmicy gos. Agowie take opucili jadalni, a my poszlimy za ich przykadem. Nazajutrz bya niedziela. Rano zastalimy w domu ku wielkiemu niezadowoleniu naszych ssiadw. Chcieli bowiem z paskiego dachu obserwowa wszystko co si dzieje; a my wszdzie wchodzilimy im w drog. Patrzyli na nas z wyran niechcia.

Tii przed obiadem zobaczylimy biegajcego Abdana, szukajce-go czego i pilnie wypytujcego o co wszystkich napotkanych ludzi. Okazao si, e jego ona ucieka. Wczoraj wieczr wyajaj, a nawet zbi. I oto znikna, wyniosa si z domu chykiem, milczkiem, bez odgraania si, bez ktni. Tb zupenie wytrcio go z rwnowagi. Dopiero teraz poczu, e ta cicha, niewolniczo posuszna, cierpliwa kobieta, bya jego duchow podpor i gdy jej zabrako zdawao mu si, e zginie, e przepadnie. Kiedy zeszlimy na obiad, siedzia przy pustym stole z twarz opart na piciach. - Bdziemy jedli za dwie godziny. Obiad jeszcze nie przygotowany - wymwi w zoci. - Nie ma mojej ony. Milczelimy. On wsta zbliy si do nas powoli, wbi w nas swj osupiay wzrok i zajcza: - Przecie bd musia to powiedzie. A potem jakby otrzsn si z ogarniajcej go niemocy, jak gdyby oprzytomnia i zapyta: - Czy syszelicie? Nie ma jej! , - Kogo? - spytaem.

210
- Mojej ony! Ia kobieta potajemnie wyznaje chrzecijanizm. Ubiegej nocy klczaa przy moim ku i modlia si, czekajc na te sowa, ktrych nie wymwiem. I odesza. Wicej nie powrci. Wiem to z ca pewnoci. Obiad bdzie za dwie godziny, dziewczta ze suby gotuj. Odeszlimy powracajc za owe dwie godziny, st by ju nakryty. Abdan jad z aroczn wciekoci, a kiedy ju wicej nie mg, zerwa si i wybieg. Nikt nie wiedzia dokd. Wieczorem wcale si nie pokaza. Nazajutrz rano, przy niadaniu grubas siedzia na swoim miejscu, tak samo byo przy obiedzie i przy kolacji. Zajada z apetytem, a rozmawia z oywieniem. Lecz w tym wszystkim wyczuwao si jaki przymus. Na spoczynek uda si wcze~nie, a1e jednak go nie zazna, o czym wiadczya nazajutrz rano jego blada, zmczona twarz. W poudnie powstao niemae zamieszanie. Przybyli tureccy o-nierze pod dowdctwem porucznika oraz sieranta i zakwaterowali si w tureckiej gospodzie. Wieczorem za nadcign oddzia perskich onierzy, rwnie pod dowdztwem porucznika i sieranta. Ci oczy-wicie zakwaterowali si w gospodzie perskiej. aden z tych oficerw nie zameldowa swego przybycia komendan-tom odnonych stranic i aden nie przestpi progu domu Abdana. 1 nie zapowiadao nic dobrego. Po obiedzie zrobilimy z Halefem wycieczk, w ktrej wzi udzia take perski Selim. Po drodze zagadn do mnie: - Sidi, czy mj turecki kolega sprostowa pomyk, z jak si do nas zwracae? -Pdk. - Wic powiedzia ci, e nie jestem porucznikiem tylko sieran-tem? Ale i to nie jest aktualne, bo on nie jest sieriantem tylko kapralem i ja take nie jestem sierantem lecz kapralem. Prosz, zapamitaj to sobie! Przy wieczerzy turecki Ahmet zapyta:

211
- Czy wiesz, e jestem kapitanem a nie majorem? - Tak samo jak i ja - dorzuci perski Ahmet.

Skinem powanie gow. Halef jednak rozemia si gono. To awansowanie wstecz, byo naprawd zabawne. Nastpnego dnia rano przybyli wszyscy czterej Agowie w wielkim poruszeniu. onierze bowiem powiedzieli, e od jutra zaczn si poszukiwania. Wysani o wiele wczeniej oficerowie, s ju tutaj od dawna. Abdan popatrzy na mnie tak, jak gdyby chcia mnie pore wzro-kiem, myla bowiem, e jestem jednym z owych wysannikw. Wtem turecki Ahmet zagadn: - Sidi, nie zapomnisz co powiedziaem ci wczoraj, e jestem porucznikiem, a nie kapitanem? - Ja za nie jestem kapitanem, tylko porucznikiem - dorzuci jego perski odpowiednik. I znowu Halef wybuchn miechem. Przyguszy go grzmicy gos Abadana. - Sidi, - rzek dobitnie - Pers i Iiarek, ktrzy m:eszkaj nad wami, skar si, e nie mog spa z powodu nadmiaru owadw. Naka tam dzisiaj zrobiE porzdek i pownosi~ czyste meble. Czy nie masz nic przeciwko temu, abym i u ciebie kaza posprzta? - Ale oczywicie, e nie - odpowiedziaem. - Jestem nawet przekonany, e zniszczysz oczywicie o wiele wiksze i niebezpiecz-niejsze owady, ni sobie wyobraasz. Przypomn ci to dzisiaj wieczo-rem. Bd zdrw. Jak tylko nasze izby bd w porzdku, powrcimy. Pospieszylimy czym prdzej na nasz paski dach. Pam widziaem i syszaem wszystko, sam nie bdc widzianym. A wic rzecz bya postanowiona, mielimy dzisiaj wylecie w powietrze! Ib miao si sta po wieczerzy, a Basz Czausz mia si znale na swym posterunku przy brzoskwiniowym drzewie i pocign za sznur przywizany do lontu. Nie byo tu adnej litoci, cieszono si nawet, na myl z jakim to przeraeniem przybyli wczoraj onierze pomyl o odwrocie.

212
Abdan zamkn narad tymi oto sowami: - Powiedziano, e dzisiaj zaczn si poszukiwania. Niech wic si zaczn. Wyrok jednak jest j u wydany i dzi jeszcze bdzie wykonany! Uporamy si z tymi czterema hultajami! Ju po nich! Zbyteczne byo dalsze podsuchiwanie. Poszlimy zaraz prosto do tartaku, pewni, e tam zastaniemy naszych ssiadw. Istotnie tak byo. Cay dom otoczony by onierzami, ktrzy nie chcieli nas przepu-ciE. Bez wielkich ceremoni odsunem patrol, mwic, e jako przeo-ony musz wej. Ben Adl i jego ona ucieszyli si bardzo na nasz widok, oficerowie byli zmieszani, dowiedzieli sie bowiem o naszych paszportach i nie wiedzieli jak si teraz maj zachowa. Halef odpacajc im tak sam monet, chcia uda, e ich nie widzi, ja jednak uwaaem, e tak nie wypada, wic zrezygnowa z tej wtpliwej satysfakcji i pocz z nimi rozmow. onierze, ktrzy przybyli do tartaku przyprowadzili ze sob take ojca Adla i ojca jego ony, dawnych komendantw stray granicznych, ktrzy zostali uwizieni. Oficerowie czekali na jakikolwiek dowd ich niewinnoci, aby ich uwolni. Zobaczylimy biednych winiw i ich ony, ktre przebyway w ukryciu u swoich dzieci. Wida byo po ich zabiedonych twarzach, jak bardzo bolay nad losem swych nieszcz-liwych mw. Na rkach nosili jeszcze habice kajdany. Zaraz na pocztku rozmowy powiedziaem im, e jutro acuchy te spadn, lecz obaj oficerowie uprzedzili mnie, o konsekwencjach mieszania si w nie swoje sprawy. Oni jeszcze nic pozytywnego nie wiedzieli, bo nic nie udao im si odkry i przypuszczali, e mog upyn dugie tygodnie zanim prawda wyjdzie na jaw.

- Do tej pory ju dawno wylecicie w powietrze - zauwayem. - Wylecimy w powietrze? - zdziwi si Pers. - Gdzie nocujecie dzisiaj? - zapytaem.

213
- Naturalnie tam gdzie zawsze, w naszych wynajtych izbach. - A wiecie, e przed wami byli ju tutaj inni oficerowie wysani na rewizje? - Wiemy. Nic niestety nie znaleli, a do tego byli bardzo nieostro-ni. Nie potrafili obchodzi~ si z broni i wylecieli w powietrze przy robieniu adunkw. - Wiem o tym co wicej. Z nimi stao si to, co dzisiaj ma si sta z wami i z nami. Czy wiecie co si dzieje w naszych mieszkaniach? - Czyszcz je. - Ani im si ni. Wstawiaj inne meble, takie ktrych nie szkoda zniszczy. A co waniejsze podsypuj tam proch, kad lont, ktry przez dach bdzie poczony z brzoskwiniowym drzewem, stojcym i na rogu domu. Wylecimy w powietrze, a potem okae si, e oficero-wie znowu mieli wypadek z prochem i nabojami. Wywarem tym stwierdzeniem ogromne wraenie. Zapanowaa cisza, potem posypay si pytania. dano dowodw. - Schwytajcie ich, - odpowiedziaem. - Dzi wieczr, podsu-chaem przypadkiem ich rozmow. Wszystko co usyszaem powt-rzyem wam. Co zrobicie dalej to ju wasza rzecz, zabronilicie nam przecie miesza si w wasze sprawy. Wstaem i oddaliem si aby unikn dodatkowych pyta. Halef poszed za mn. Przechadzalimy si dwie godziny. Kiedy wrcilimy, powiedziano nam, e odbdzie si rewizja naszej izby, a gdyby co znaleziono na potwierdzienie moich sw, zaaresztu-j ca band. Naley si spodziewa, e zaskoczeni i przeraeni zo-czycy przyznaj si do winy. Miaem jednak inny plan. Wskazujc na kamienioom zapytaem Adla: - Czy w tym kamienioomie rozsadzaj skay? -Pdk. - Czy masz lonty? -l~awe~~oka~,~y ia.as.

214
Przynie wic mi kawaek lontu. Potrzebuj go na dzi wieczr. - A to na co? - zapyta turecki oficer. -Aby pochwyci Basz Czausza na gorcym uczynku. Skoficz owe sprztanie przy zmierzchu, abymy nic nie mogli zauway. Obejdzie si bez rewidowania izb. Wystarczy zupenie, jeeli znajdziemy wisz-cy na brzoskwiniowym drzewie lont, poprowadzony wprost do nasze-go mieszkania. Zdejmiemy go i zastpimy innym sigajcym tylko do dachu i tym sposobem oddalimy niebezpieczestwo. Potem zaczeka-my na przyjcie Basza Czausza. Jak tylko zapali lont pochwycimy go . i nie bdzie mg niczemu zaprzeczy~. Pomys ten spodobal si wszystkim i zosta jednomylnie zaakcep-towany. Do wieczora zostalimy w tartaku, a kiedy nadesza stosowna pora, udalimy si z Halefem w drog. Podjlimy si zamiany lontu. Przybylimy, kiedy ju byo cakiem ciemno. Wlizgnlimy si przez zarola, ktre dochodziy a do owego rogu domu. W pobliu nie byo nikogo. Popatrzylimy na drzewo, lont byju zawieszony. Przez nikogo nie zauwaony dostaem si na dach, odwizaem lont, a umocowaem ten przez nas przyniesiony. Halef zosta na dole pilnowa,

aby dugo naszego lontu zgadzaa si z poprzednim. Po umocowaniu sznura zszedem na d i najspokojniej w wiecie udali-my sie z Halefem na wieczerz. Odbya si prawie w milczeniu, rozmowa jako si nie kleia. Abdan effendi czsto wstawa i odchodzi od stou, najwyraniej by wzburzony, rce mu dray, twarz mia sin, z trudem oddycha, a wino pi jak wod. Po skoczonym jedzeniu rzekem: - Idziemy na spoczynek. Aby Allach zesa wam dobr noc i myli miosierniejsze od tych, ktre zapeniaj wasze gowy. W tej chwili skierowa si do mnie Abdan, bez powodu woajc: - Mylisz sobie, e moe to teraz powiem? - Co takiego?

215
- To sowo, ten ciar, co mi ugniata piersi. -I~k, powiesz je! - Nie. - Zapewniam ci, e powiesz. - Nie, nie, nie! - Musisz, a my wszyscy usyszymy je jeszcze dzi przed pnoc. Upad na krzeso, przesoni twarz rkami i jcza: - Precz z tym cz~owiekiem! Precz z nim! Poszlimy. Gdy dotarlimy na dach oficerowie ju na nas czekali. Wydali stosowne rozporzdzenia i onierze ich byli ju w pogotowiu. Izby byy owietlone, jak gdyby dawno temu udali si na spoczynek. Powiedziaem, e dam zna jak nadejdzie Basz Czausz. Zapalilimy take nasze lampy, Halef czatowa na dachu, przy dziurze. Stanem przy nim z rewolwerami w kieszeni, mogy bowiem by potrzebne, chocia dla postraszenia. Halef take mia pistolet. - Sidi, nadchodzi - mrukn Halef, zatykajc otwr. Przesunlimy si dachem w stron miejsca, gdzie znajdowao si wiadome drzewo - Pst. Jestecie ju? - szepnem. -Pak - odpowiedziano. - Uwaga..., nadchodzi! Przykucnli na ziemi i patrzyli. Rzeczywicie nadchodzi, zbliy si do drzewa, zapali zapak i... zobaczylimy iskr wznoszc si ku grze niby robaczek witojafi-ski. Mia ju odchodzi, kiedy go schwytano. Krzykn przeraliwie, wydzierajc si i rzucajc na olep przed siebie. Lecz dokdkolwiek si zwrci, wszdzie spotyka onierzy, pozostaa mu tylko ucieczka do domu. Szybko wic pobieg w tamt stron. My za pospieszylimy z Halefem do naszego obserwatorium na dachu. Zobaczylimy w izbie nieopisany wprost zamt, wszyscy godni towarzysze zerwali si z miejsca krzyczc. Basz Czausz pochwyci n 216 lecy na stole i tak uzbrojony rzuci si na oficerw, ktrzy wanie wchodzili, aby go pojma. To si mogo le skoczy. Pobieglimy na d. Wejcie i pierwsza izba pene byy onierzy. Przedarlimy si do izby jadalnej, gdzie powita nas niewyobraalny zgiek. Kiedy wcho-dzilimy Basz Czausz zadawa na prawo i lewo ciosy swym noem. Iimeckiemu oficerowi

obci cztery palce u prawej rki, perskiemu za pokiereszowa potnie nos. Kilku onierzom dostay si te cicia po rkach i twarzach. Basz Czausz uleg w kocu przemocy, zwizano go tak, e nie mg si rusza. Jego wspwinowajcy nie starali si mu przyj nawet z pomoc. Siedzieli na swych miejscach z pokornymi minami, jak gdyby do trzech nie umieli zliczy. Nasta cisza, onierze bandaowali swe rany, opatrzyli take rk tureckiego oficera. Do duo kopotu sprawia im rana perskiego zucha, ktra mocno krwawila i ktrej obandaowanie wymagao nie lada zrcznoci. Obaj byli tak wzburze-ni, e nie mogem ich powstrzyma od natychmiastowego, doranego sdu. Najpierw przesuchano Basza Czausza. Wszystkiego si wypiera mwic, e chcia sobie na rogu domu zapali cygaro, kiedy go nagle pochwycono, wcale nie wie dlaczego? Naturalnie, e ucieka i broni si. I~k samo zgodnie twierdzili jego wspwinowajcy. Wtedy ofice-rowie kazali wprowadzi owych dawnych dowdcw starnic. Towa-rzyszy im Ben Adl, lecz i to pojawienie si nie wywaro podanego skutku. Wynikiem caego ledztwa, byo zaaresztowanie kadego z oskaronych osobno. Jutro mieli by znowu przesuchiwani. Wyda-wszy odnone rozporzdzenia oficerowie chcieli si oddali, wtedy Abdan Effendi wykrzykn zwracajc si do mnie z szyderstwem: - Gdzie twoja obietnica i twoja groba, sidi? - Idcie do stranic i zejdcie do studzien, - powiedziaem. - W ten sposb znajdziecie piwnice, wybudowane za rzdowe pienidze, a przechowuje si w nich przemycane towary! Syszc to przeraeni Ahmetowie i Selimowie a krzyknli, ja za 217 cignem dalej: - I pjdcie do maej, tylnej izby w starnicy tureckiej, gdzie jest palenisko. I~m mieszka Basz Czausz, tylna noga jego ka jest wydrona i zabita ma, drewnian deszczuk, ktr atwo zdj przy pomocy noa. Pam znajdziecie dowody, e zoczycy zamordowali swych wczesnych przeoonych. Rozleg si potworny krzyk, potem Abdan rzuci si na Basz Czau-sza z wielkim rykiem. - Sidi? - zapyta turecki oficer. - Czy jeste wszechwiedzcy? - Ba! Zrbcie na razie to, potem dowiecie si wicej -odparem. - Jeszcze wicej? - rykn Abdan. - Czowiecze, zabij ci... - Milcz! - zawoaem wydobywajc moje rewolwery. Ib samo uczyni Halef, a potem mwiem dalej: - Oficerowie zrobi takjak powiedziaem. Ij~mczasem niech ka
!

zwiza was wszystkich. Wzbraniajcemu si, kulka w eb Pod tak grob bez oporu pozwolili si zwiza. Abdan by tak wzburzony, e mylaem, i lada chwila tknie go apopleksja. Otworzy usta, chcia co powiedzie, ale potem tylko wyjka: - Nie, nie! Tego nie powiem, wol umrze! Po upywie godziny oficerowie powrcili ze swej wycieczki peni radosnej satysfakcji. - Znalelimy wszystko! - zawoa Turek. - Dowody w nodze, piwnice, towary wartoci setek tysicy! - dorzuci Pers. - Ale ja jestem niewinny, u mnie nic nie znajdziecie - rykn Abdan. Wtedy zbliyem si powoli do ogniska i na oczach wszystkich zmiotem z pyty kuchennej mieci wprost na podog. W izbie zapa-nowaa wielka cisza jak w chwili oczekiwania na co wyjtkowo wanego. Podniosem pyt i w tym momencie rozleg si krzyk, a potem stuk upadajcego ciaa.1b Abdan zwali si z krzesa na ziemi. Drgawki przebiegay mu po caym ciele, oczy mia otwarte i ciga 218 mnie spojrzeniem. - Podniecie... mnie... - bekota - trzymajcie...

Czterech onierzy z trudem dwigno potny ciar. Sta prosto ze skrpowanymi rkami. Pot zrosi mu twarz, na ktrej malowaa si nieopisana trwoga. Pochyliem si nad otworem i wycignem ze wysoki kosz, sta-wiajc go przed effendim. - Widzisz jak si tpi owady, - powiedziaem. - Dotrzymaem sowa. Daem ci czas do pnocy! Jeszcze masz par minut! Na to otworzy usta i z pocztku cicho, potem coraz goniej wyrzuca z siebie sowo po sowie: - Nie wd nas na pokuszenie... zbaw nas od zego... wybaw nas od Abdana i jego przyjaci... I wtedy stao si co niezwykle przejmujcego. Ben Adl i jego ojcowie wznieli rce i skoczyli modlitw: - Moesz to, gdy zechcesz! Bo Twoje jest krlestwo, i sia, i wspaniao, na wieki wiekw! Amen! Czterej onierze odjli rce od Abdana, sta teraz o wasnych siach. - Amen, - powtrzy. Potem upad na kolana i sania si powoli, nie jak cikie ciao lecz jak zmurszay ach, co w proch si rozsypuje. Zbliyem si do niego, ju nie y. Wwczas zwrciem si do oficerw, mwic: - Ja jestem chrzecijaninem, ktrego dalicie od Boga! A sowo, ktre mia wymwi Abdan, wanie pado... - Lecz ja przestrzegaem was przed tym blunierstwem, - prze-rwa mi Adl. - Chciaem was chroni od skutkw... -Ktre ju si stay,-dokoczyIi~rek. -Musz was poegna! Ale przedtem musz tych otrw nauczy wierzy w Boga, tak jak mnie zmusi dziki twojemu postpowaniu, abym uwierzy. - Pdcy ludzie, - dorzuci Pers - musz Go pozna, nie w Jego 219 mioci, lecz w Jego sprawiedliwoci, a ta si wypeni co do litery, co do joty? Pokonae nas, sidi, lecz dziki ci za to? - Ja take dzikuj, - rzek Turek. Podali mi rce. - Nie prosz o podzikowania, lecz o sprawiedliwo, - wym-wiem dobitnie - dla tvch oto ludzi. Wskazaem obu dowdcow okutych w kajdany. - Czy moecie zdj te acuchy? -Pdk, mamy klucze od okoww. - Dajcie mi te klucze, chrzecijanin mia ich oswobodzi. I miaem t rado, e wasnymi rkami uwolniem ich z kajdan. i Byli tak wzruszeni, e nie chcieli by obecni na rozprawie sdowej, r lecz mieli zamiar uda si do tureckiej gospody, dokd obiecaem za nimi pody. Musielimy bowiern wraz z Halefem jako wiadkowie zda spraw z tego, wjaki sposb dowiedzielimy si o tych wszystkich tajmnicach. Potem udalimy si do gospody. 1am zastalimy obie starsze niewiasty, a take on Ben Adla, ktra pomimo pbnej pory wybraa si przez las, aby dowiedzie si o przebiegu sprawy. Podzikowania i bogosawiestwa spyway na moj gow, w tej oglnej chwili radoci. W jaki czas potem przyby porucznik z kilkoma onierzami, ktrzy nam przynieli nasze rzeczy, z naszego dawnego mieszkania, poniewa dzisiaj mielimy nocowa gdzie indziej. Przybyli take obaj oficerowie, ktrzy oznajmili, e wysadzenie w powietrze odbdzie si oczywicie bez nas. Bya to oryginalna myl. Eksplozja nie moga nam przecie w niczym zaszkodzi, bo siedzieli-my

sobie bezpiecznie w gospodzie, Halef by tym bardzo zaintereso-wany i sam chcia zapali lont, ale jeden z onierzy by ju przy brzoskwiniowym drzewie i czeka tylko na znak. Potem trzask zapaki, wznoszenie si robaczka witojaskiego a do dachu, po ktrym bieg do czterch izb. Dyem, za nim myl i 220 naraz wszystko zrozumiaem. To nie by eksperyment, lecz egzekucja. W tych izbach zamknito zoczycow, ktrzywyleca w powietrze takjak to si miao sta z nami. Chciaem przeszkodzi tej okropnoci, lecz byo ju za pno. Iskra dobiega do celu. Nastpi potny, huk, trzask, syk. Pomienie pod-niosy si zewszd, a potem usyszelimy omot sypicych si gruzw. - Wspaniale, cudownie, przepysznie, - wola Halef. - To mi widowisko! - Milcz! - zawoaem. - Popatrz, tam midzy gruzami le szcztki i koci ludzkiego ciaa! - Domylie si, sidi? - zapyta Turek. - Tak. - Czy to byo suszne? - To byo okrutne. Odchodz. Co miaem speni, speniem. Bybym zosta duej, bo znalazem tu miych, dobrych ludzi, lecz wasza okrutna zemsta wypdza mnie. Chod Halefie! Obaj oficerowie zatrzymali mnie za rce, a Pers przemwi: - Zosta, zostafi. Pomyl jak bardzo zawinili ci zbrodniarze! Zgadzili dwch adiutantw, dwch kapitanw, dwch porucznikw! Czterech onierzy! Niewinnych ludzi zakuli w kajdany. I~raz znowu now szykowali zbrodni. Pastwo okradali na miliony. Do tego cay szereg innych popenionych ajdactw, o ktrych si nigdy nie dowiemy i niezliczona ilo wystpkw, ktre pewnie wyoni si jeszcze w przyszoci. Zwa, e moim obowizkiem jest chroni ludzi przed takimi bestiami. Popatrz na moj skrwawion twarz i okaleczon rk mojego kolegi! - Myl, uwaam i patrz, i nie potpiam was. Dziaacie w imi prawa, a take na polecenie mocy niebieskiej, ktra kae nam pozna zwizek spraw. mier Abdana i dla nas, i dla was bya nauczk. Mwi to chocia wiem, e mnie nie zrozumiecie. Postpilicie zbyt sprawiedliwie i to mnie wanie wypdza. Prawdziwy czowiek, chrze-cijanin zwaszcza, nie moe stpa po gruzach zmieszanych ze 221 szcztkami ludzkich cia. Halefie, przyprowad konie! Jedziemy! Wyszed. Wkrtce usyszelimy jego krzyk. Nastpi na co, pod-nis i przynis do izby, aby przy wietle obejrze. Byo to ludzkie rami wyrwane z opatki. Kobiety na ten widok krzykny, Halef si przestraszy. - Coe~ie najlepszego zrobili? - zwrci si do oficerw. - Osdzilimy winnych! - odpowiedzia Iizrek. - Najpierw kazalimy tam wnie ciao Abdana, potem jego towarzyszy skrpo-wanych tak, e nie mogli si rusza. - Czy wiedzieli co si z nimi stanie? - Naturalnie. Jaka inaczej byaby to kara? - Nie krzyczeli jednak. - Bo nie mogli, mieli zakneblowane usta. Pdk kae sprawiedli-wo. - Sprawiedliwo? A czy nie ma miosierdzia? - Miosierdzia? Za co? Halef rzucajc im pod nogi przejmujce szcztki ciaa zawoa: - Kto odda tych ludzi w wasze rce? My! Kto odkry ich tajemne sprawy? Tylko my! Kto nie okaza w przecigu dwch tygodni ani ladu sprytu, ani odrobiny domysu? Wy! A przecie macie si za powoanych do rozstrzygania o karze i asce, o yciu lub mierci, ba nawet o ich zbawieniu lub potpieniu. Wy biedne niezdary mwice wci o wymierzaniu sprawiedliwoci, a sami potrzebujcy zmiowa-nia.

Oszed, tamci oddalili si rwnie, nie wypowiedziawszy ani sowa, za ona Adla zbliya si do mnie mwic: - Odchodzimy effendi do domu, tam ziemia jest czysta. Czy to prawda, e opuszczasz nas? -Pak. - Kiedy? - Natychmiast. Zoya rce, ugia kolana i patrzya na mnie proszc bez sw. 222 Zrozumiaem. - Przyjd z pewnoci - umiechnem si. Krzykna z radoci i podya za innymi. Halef przyprowadzi osiodane konie. Spakowalimy manatki i ruszylimy w drog, ktr przybylimy tydzie temu i wkrtce znalelimy si na wyynie. Byo ju trzy godziny po pnocy. Jecha-limy rano, aby jak najprdzej oddali si od mniejsca zbrodni i grozy. Nie mwilimy nic pogreni gboko w mylach. Zatoczylimy wielki uk, aby nie przyby do tartaku przed witem. Nie znalimy okolicy i ogldanie jej wrd jasnej i gwiedzistej nocy odrywao nas od ponurych wspomnie. Kiedy poczo wita zwolnilimy biegu. Wanie wschodzio soce, kiedy zobaczylimy przed sob tartak. Strumie szemra, a z daleka dochodzi nas zgrzyt piy. Na dziedzicu przechadzay si pyszne pawie i gobie rowe od j utrzenki. Wybiegy dwa psy witajc nas radosnym szczekaniem. Drzwi si otwary i wy-biegy dzieci z ogromnymi bukietami r, za nimi szli rodzice i dziad-kowie, a na kocu orszaku sun cichymi krokami may kotek. Ze wszystkich stron wyzieray gowy robotnikw i czeladzi. - Co to za tum! - zawoaem. - A bdzie tam jeszcze miejsce dla nas? - Effendi pyta, czy jest miejsce? - doniosa dziewczynka matce. - Duo, duo miejsca mamy dla takich miych goci, - umiech-na si matka. Zsiedlimy z koni prowadzeni w triumfie do ogrodu, tak ukrytego, e go dotd jeszcze nie wiedzielimy. Wrd wielkich cienistych drzew 223 bieli si may domek. Poproszono nas, abymy tam weszli i zobaczyli mieszkanie, a potem przyszli na niadanie. W domku byy dwie jasne i czyste izby. W pierwszej znalelimy karteczk z napisem: Dla szejka.1am do dzbana z wod Halef wstawi swj bukiet r mwic: - Tutaj mieszkam ja. W drugiej spostrzegem znowu karteczk. Na niej tylko dwa sowa: Dla niego. adnego tytuu, ani imienia. Pdke wsadziem swoje re do dzbanka napenionego wod, gdy wanie wszed Halef i zapyta: - Czy patrzye ju do okna, sidi? - Nie. - To popatrz! Zbliyem si do okna i spojrzenie moje poprzez dolin, poprzez strumiefi pado na awk, na ktrej modlia si kiedy ona Ben Adla z dziemi. Siedziaa na niej chuda, zabiedzona kobieta. Pochylia gow, z rkami zoonymi jak do modlitwy. Ib bya uratowana ona Abdana. - Ona jest tutaj - powiedzia Halef. - Czy zostaniemy take? - Tak, zostaniemy. - Dziki niech bd Allachowi. Jake si ciesz! Kiedy suchali-my rozmowy oficerw z Adlem, na ich blunierstwa odpowiedzia: Bg je syszy. Oby obrci je ku naszemu zbawieniu. Bg to sprawi. Niechaj mu bdzie chwaa i dzikczynienie!

Smiertelna zemsta
Opowiadaem ju niejednokrotnie o moich przygodach nad gr-nym Tygrysem. Tym razem powrc do wspomnie, czcych si z Bassr i Pustyni Arabsk. Po przybyciu do Bassry, zamierzaem uda si w dalsz drog okrtem do Abuszehr w Persji, a nastpnie zwiedzi synny Sziraz. Bassra, czyli Bassora ley w botnistej, niezdrowej okolicy, nad delt Eufratu i Tygrysu, zwan Szatt el Arab. Aby nie naraa si na febr, postanowilimyjak najprdzej wyruszy. Karawana nasza skadaa si ze mnie, Halefa, Omara ben Sadeka i dwch Haddedihnw. Towarzy-sze odprowadzili mnie z pastwisk swego szczepu do Bagdadu, gdzie mielimy si rozsta. Halef i Omar postanowili poegna mnie dopie-ro w Bassorze. Niedawno plemi Haddedihnw wysao wiksz ilo kellekw - synnych tratw z kozich skr napenianych powietrzem, z wielbdzi wen na pokadzie do Bassory. Std rozchodzia si ona po caym Wschodzie i docieraa nawet do Indii. Ii~atw prowadzi mody lecz dowiadczony Mesud ben Hadi Szukar, syn hadi Szukara. Halef wspomina mi kiedy, w ktrym ze swych listw, e Omar zalubi crk tego hadi Szukara, a wic Mesud by szwagrem Omara ben Sadeka.

227
W Bassorze bez wikszych trudnoci odnalelimy Mesuda, bo-wiem miasto, niegdy tak ludne, liczyo obecnie niespena dziesi tysicy mieszkacw; odszukanie wic czowieka byo rzecz stosun-kowo atw. Mesudowi udao si nader korzystnie sprzeda wielb-dzi wen i wanie nazajutrz mia otrzyma nalen wcale nie ma, kwot. Udaem si do portu, lecego w pnocnej dzielnicy miasta, aby dowiedzie si, kiedy odchodzi okrt do Abuszehr. W odpowiedzi usyszaem, e przybdzie dopiero za kilka dni. C miaem pocz z czasem? Dla czowieka nie znajcego Wschodu, pobyt w tym miecie by moe ciekawy, ja jednak nie znalazem nic godnego uwagi. Posta-nowiem wic towarzyszy Haddedihnom, ktrzy zamierzali wybra si z pielgrzymk do szcztkw Manen Ibn Rissa w miejscowoci Kubbet el Islam, celem wczczenia tego witego dla muzumanw miejsca. Kubbet el Islam - kopua Islamu, tak zwi star Bassor, ktra ley okoo pitnacie kilometrw na pnocny zachd od waciwej Bassory. W czternastym wieku miasto to uwaane byo za czwarty raj wiata muzumaskiego. Wystpuje ono w bajkach z tysica i jednej nocy rwnie czsto jak pera miast - Bagdad. W Bassorze w czwar-tym wieku, synny uczony Ibn Rissa zaoy jedn z pierwszych maho-metaskich akademii. Kady z wiernych, skoro znajdzie si w nowej Bassorze, uwaa za swj obowizek odwiedzi Kubbet el Islam, co ma by mu poczytane za zasug. Aby skrci sobie czas oczekiwania okrtu, przyczyem si dotej wycieczki. Miano wyruszy natychmiast po ukoczeniu interesw Mesuda. Przybylimy do Bassory bez koni, w miecie za chcielimy naj osy, ktrych tutaj, jak zreszt wszdzie na Wschodzie byo cae mnstwo. Nie spieszylimy si z tym jednak, a pniej musielimy tego bardzo aowa. Zamieszkalimy prywatnie, w pobliu Markhil lub inaczej - Kut-i-Frengie. T~k nazywaj konsulat angielski, mieszczcy si w 228 najlepszym budynku Bassory. Mesud nazajutrz uda si do kupca weny po pienidze, radziem mu uczyni to pniej, gdy nie byy mu jeszcze potrzebne, a w dodatku w czasie pielgrzymki, na ktr si udawalimy istniaa groba spotkania z koczowniczymi Beduinami. Mesud mnie jednak nie posucha, odradzi mi nawet wynajcie hamiry. - Tb zbyteczne, efendi. Nawet zwyky Arab niechtnie uywa osa, a ty, syny Kara Ben Nemzi, miaby dosiada marnego hamira? Nie, pojedziemy konno. -I~k? A czy postarae si o konie?

-1ak, efendi. - U kogo? - Wziem je u Abd el Kahira, synnego szejka szczepu Muntefik. -Jest on znakomitym i godnym zaufania mem, lecz dziwi mnie, e zajmuje si tego rodzaju interesami. Zwykle tak dzielny wojownik nie wynajmuje obcym swoich koni. - Susznie, sidi! Ib te nie wynaj ich nam, a tylko poyczy. Czu si zaszczycony, e moe wywiadczy ci t skromn przysug. - Co takiego? Jestem tutaj zupenie obcy i nie rozumiem skd miaby mnie zna! Lecz tu Halefwtrci swoje trzy grosze, korzystajc ze sposobnoci, by pod niebiosa podnosi nasze wielkie, w jego pojciu czyny. - Jak moesz pyta~, sidi? Czyby doprawdy zapomnia ju o naszych bohaterskich czynach? Czy znasz kogokolwiek, ktoby nam dorwnywa? Jestemy olbrzymami mstwa i odwagi, reszta ludzi w porwnaniu z nami, to marne kary! Imiona nasze brzmiay we wszystkich krajach, a o czynach naszych ukadaj pieni wewszystkich namiotach. Dlaczego wic Abd el Kahir miaby nie wiedzie, e jeste niezwycionym Kara Ben Nemzi, ktrego wziem w moj mocarn opiek? - Halefie nie przesadzaj! Moe nawet sysza co o naszych 229 pr~godach, ale skd wie o naszej obecnoci w Bassorze i o tym, e zamierzamy si uda do Kubbet el Islam? - Dowiedzia si ode mnie - odpar Mesud. - Gdzie go spotkae? - U kupca, ktry paci mi za wen. - A wic widzia, e otrzymae pokan sum? - 1hk! -1 daje wiele do mylenia! Mesudzie bd ostrony i nie zabieraj ze sob pienidzy! - Efendi, to przecie Abd el Kahir, czowiek tak uczciwy, e nigdzie nie bylibymy bardziej bezpieczni, ni wjego domu! A zreszt komu mam powierzy t sum na czas naszej nieobecnoci? - Jeden z was powinien zosta i temu wrczyby pienidze! - Nikt z nas nie zechce zosta. Sposobno pielgrzymki nie nada-rza si tak czsto. - Hm... Czy znasz Abd el Kahira osobicie? - Nie. - Nie moesz wic wiedzie, e istotnie jest tym za kogo si podaje! Kiedy ma przyby z komi? - Za godzin. - Pjd wic do owego kupca, aby dowiedzie si, czy Arab, ktry by u niego rano, jest rzeczywicie Abd el Kahirem! - Ib zbyteczne! Kupiec nazywa go tak i mwi z nim o szczepie Muntefik. Gdy wyszedem z Abd el Kahirem, wdalimy si w ma pogawdk. Midzy innymi, powiedziaem mu, e do Kubbet el Islam z braku koni jedziemy na osach. Wwczas zaproponowa mi bez namysu swe konie, mwic, e nie wypada, by tak synny efendi jak ty, dosiada podego zwierzcia. Z chci uyczy ci swej cennej klaczy! -Pak? Czy mwi ci gdzie ma konie? - Wewsi El Nahit, lecej niedaleko bramy El Mirbad.Ijrlko klacz jest jego wasnoci, pozostae konie nale do ludzi przybyych razem z nim do Bassory. Lecz i oni nie bd mieli nic przeciwko temu, bymy 230 ich przez krtki czas dosiadali. - A czy wie gdzie mieszkamy? -Pdk odprowadzi mnie, a pod dom. - Dlaczego wic nie przyprowadzie go na gr? Moje zachowanie poczto Mesuda gniewa, gdy odpowiedzia:

- Dotychczas nie zwracae si do mnie jak do dziecka, efendi, lecz zdaje mi si, e teraz zaczynasz mnie tak traktowa! Pamitaj, e kelleki, wraz z ich adunkiem mnie zostay powierzone. A wic nie mam chci wysuchiwa tych nieuzasadnionych podejrze! - A ja zapewniam, e nie miaem zamiaru ci obraa! Zwykem czyni wszystko z namysem i ostronoci. Mam nadziej, e tym razem okae si ona zbyteczna. Na tym rozmow skoczylimy. Moe byem zbyt podejrzliwy. Kto omieliby si podawa za Abd el Kahira, nie bdc nim? Szejk, ktrego imi oznaczao suga cnoty by czowiekiem nader powa-nym i cenionym. Po upywie godziny usyszaem ttent koni i w otwartych drzwiach ukaza si czarnobrody czowiek, ktry obrzuci nas krtkim spojrze-niem, pozdrowi i skoni si w moim kierunku. - Sabah el cher, ia efendi - dzie dobry, o efendi! Oczy moje napawaj si dum, e wreszczie mog ci ujrze! Nogi byy obute w sanday, ciao mia owinite zwykym haikiem, opasywa si sznurem z wielbdziej weny. Kapiszon burnusa opada mu na plecy, odsaniajc gow. Bardzo rzadko widywaem tak chara-kterystyczne rysy. Ciemne wosy zaplecione w mnstwo warkoczy-kw, powieway swobodnie za lada podmuchem, dwie rwnolege blizny przecinay ukonie jego niskie a wydatne czoo; nie pochodziy z zadanych ran, lecz byy umylnie wywoane ciciami noa. Niektre szczepy wojownicze naznaczaj swych czonkw takimi wanie bli-znami. Nie wiedziaem wszake dotychczas, e i Muntefikowie mieli ten zwyczaj. Broda szejka bya gciejsza ni spotyka si zazwyczaj u szczepw arabskich. Wzrok mia ostry, prawie kujcy, co zreszt nie 231 byo dostatecznym powodem do nieufnoci, tym bardziej, e powita nas bardzo uprzejmie. Okoliczno, e wspomnia o dumie doznanej na mj widok, naleao zoy na karb zwykej przesady, cechujcej mow Wschodu. Dlatego wstaem, skoniem si rwnie uprzejmie na jego powitanie i rzekem: - Sabah el cher, ia szejk! - Bd pozdrowiony szejku! Racz spocz! Podaem mu rk i usiedlimy obok siebie by pogawdzi. Bya to jak zwykle grzecznociowa wymiana zda, nakazana przez etykiet. Potem wstalimy i wyszlimy na ulic, by przygotowa~ si do drogi. Byo nas dwanacie osb i pod domem czekao wanie tuzin koni. Nie byy zwizane i nikt ich nie pilnowa. Szejk przyby tutaj na jednym z nich, a pozostae poshzszne jak psy, poday za nim a do naszego mieszkania. Nic w tym dziwnego, gdy konie Beduinw powolne s jak baranki. Z pomidzy wierzchowcw wyrniaa si klacz zotawej maci. Uprz jej i siodo byy kunsztownego wyrobu, ktre Arab nazywa reszma. Abd el Kahir wskaza j i rzek: - Siadaj, efendi. Klacz t przeznaczyem dla ciebie i sdz, e bdziesz z niej zadowolony! Posuchaem, jak gdyby bya to rzecz przesdzona, e powinienem dosiada najlepszego konia i wyruszylimy stpa za miasto. Gdy mury jego zostayju za nami, pognalimy kusem i wtedy przekonaem si, jak warto posiada klacz. Nieco pniej z kusu przeszlimyw galop i z prawdziw przyjemnoci gnalimy z wiatrem w zawody. Nie byem jeszcze nigdy w tej okolicy, lecz wiedziaem, e Kubbet el Islam, ley na poudniowym zachodzie od Nowej Bassry. Jechalimy jednak w kierunku wycznie poudniowym. Z pocztku nie zwr-ciem na to uwagi, sdzc, i uprzednio le mnie poinformowano. Lecz kiedy mina godzina i nie wida byo ani ladu Starej Bassory, poczem nabiera nieufnoci. Przejechalimy co najmniej z pitna-cie kilometrw! Haddedihnowie rozmawiali ze sob w czasie drogi. Halef i ja 232 jechalimy z przodu, caokowicie zajci komi. Po pewnym czasie odwrciem si do szejka, ktry jecha na kocu. Uczyniem to tak szybko i niespodziewanie, e zdyem pochwyci jego byszczcy wzrok, zwrcony na mnie z dziwn zaciekoci. Gdy poczu, e spojrzaem na niego, opuci natychmiast powieki i twarz okry mask obojtnoci. Zatrzymaem konia, zaczekaem, a szejk si zbliy i jechaem dalej z wolna przy jego boku. - Czy wiesz dokadnie, gdzie ley Stara Bassra? - zapytaem.

- Naturalnie, e wiem! - odpowiedzia. - Moe si jednak mylisz? Jechalimy tak prdko, e powinnimy ju dawno by na miejscu. - Jak ci si podoba moja klacz, efendi? Pytanie zdawao si nie mie adnego zwizku ze Star Bassr, dlatego te odparem zdziwiony: - Klacz jest bardzo dobra, nie mwiem jednak o niej, tylko 0 Kubbet el Islam. - Wiem o tym. Spostrzegem, e moja klacz bardzo ci si podoba i e z przyjemnoci na niej kusujesz, dlatego te zboczyem nieco z drogi, lecz tak niewiele, e niedugo bdziemy na miejscu. Wracajmy! Zawrci konia i ruszy w kierunku pnocno-zachodnim. Jasne wic byo, e minlimy Star Bassor. Okoliczno ta budzia we mnie niepokj, cho wykrt Araba by bardzo zrczny. - Mam nadziej szejku, e jeste uczciwym przewodnikiem! - ostrzegem go. - Czy chcesz mnie obrazi? - odpar gniewnie. - Nie, lecz zamierzalimy zwiedzi Kubbet el Islam, a nie uda si na przejadk! Dlaczego od razu nie zawiode nas na miejsce? - Wyjaniem ci ju. Chciaem po prostu sprawi ci przyjemno! Poyczyem wam naszych koni nic nie dajc w zamian, a ty zamiast dzikowa, obraasz mnie! Powiniene si czu~ szczliwy, e nie mam przy sobie broni, inaczej zmusibym ci do walki ze mn i to natychmiast!

233
- Czy doprawdy nie jeste uzbrojony? - Nie zostawiem n oraz strzelb, by dowie wam, e nie mam zych zamiarw i e wszystko czyni tylko przez szacunek dla synnego Kara Ben Nemzi! Spjrz!... Rzeczywicie nie mia broni, a gdy przy ostatnich sowach rozsun haik, nie spostrzegem nawet noa. Nieufno moja pocza ustpo-wa. - Wybacz, jeli sowa moje ci dotkny. Nie chciaem ci obraa! - Dziw si twojej podejrzliwoci. Gdyby podao za mn stu uzbrojonych wojownikw, nawet wtedy nie moglibymy wam nic zego uczyni. Wiadomo bowiem, e Kara Ben Nemzi posiada bunduk es sihr, z ktrej moe strzela bez ustanku. Nawet gdybym ywi wzgldem was rlc ramiary, to ta strzelba uniemoliwiaby je w zupe-noci! A wic nawet do tego odlegego zaktka, zamieszkaego przez szczep Muntefik dotara wie o sztucerze Henryego. Nie byo to waciwie nic dziwnego, skoro przypomniaem sobie o najrozmait-szych przygodach wrd Arabw nad Tygrysem, w ktrych sztucer ten odegra wan rol. Niedugo przybylimy do wyschnitego koryta, zwanego Darri Caade, przy ktrym le ruiny Starej Bassory. Waciwie powinnimy nadjecha z pnocnego wschodu, ale wskutek zboczenia z drogi znalelimy si na poudniowym wschodzie. Nieufno moja zacza budzi si na nowo, gdy zobaczyem, e Abd el Kahir bdzi swoim ostrym wzrokiem po ruinach, wyczekujc kogo, lub czego. Kto miaby si tu zjawi? Kto to mg by? Jeden z jego ludzi, czy moe wielu? Od chwili, gdy zaproponowa swe usugi Mesudowi, mino ju przeszo dvaie godziny, czas wystarczajcy, aby Mutefikowie zdyli nadej. Jeli miaem racj, szli najprostsz i najkrtsz drog, gdy tymczasem szejk wodzi nas umylnie dookoa, bymy nie zobaczyli ladw. I~raz postpowanie jego dojrzaem w innym wietle. Mogem ju sobie wytumaczy to wrogie spojrzenie, 234 ktrym mnie obrzuca. Nie odnosio si do mojej osoby, lecz do strzelb, czarodziejskich karabinw, ktre ju niejednemu wpady w oko. Mogem si myli i dlatego postanowiem nic nie czyni, dopki nie zdobd przekonywujcych dowodw. Gdybym go znowu zbyt pochopnie obrazi, mgbym atwo cign na nasze gowy, zemst.

- Poniewa znasz tak dokadnie Kubbet el Islam, - rzek do niego Mesud -wic moe nam powiesz, gdzie ley Beit Ibn Rissa? Chcie-libymy pomodli si nad jego grobem. Zapytany wskaza na kup gruzw w poudniowej stronie. -Pdm! Zaraz was zaprowadz. Konie zostan tutaj. - Dlaczego? - zapytaem. - Moemy wszak pojecha! Oczy jego bysny gronie, gdy odpowiedzia: - Konie nie nale do was, lecz do mnie i zostan tam gdzie zechc! - W takim razie ja zostan rwnie! - Rb co chcesz! Wy chodcie ze mn! Poszed, a oni za nim tak szybko, e ledwo zdyem powiedzie Mesudowi, by si mia na bacznoci i ostrzec wzrokiem Omara. Halef zosta przy mnie. - A ty nie idziesz? - spytaem. - Nie zostaj z tob, bo nie mam powodu czci tego Ibn Rissa, a poza tym mam wraenie, e ten szejk ci si nie podoba? - Pdk podejrzewam go o nieuczciwe zamiary. Zosta przy ko-niach, ja za sprawdz czy moje przypuszczenia s suszne. - Jakie przypuszczenia? - e Muntefikowie s w pobliu. - Co? Rozoyli si przecie we wsi El Nahit. - Oby tak byo. Dotychczasowe moje podejrzenia nie maj pod-staw i bardzo bym si cieszy, gdybym by w bdzie. Zosta wic tutaj i nie oddalaj si od koni. Za adn cen nie powinnimy ich straci. - Dokd zamierzasz si uda?

235
- W kierunku pnocnym. Jeli tam nie znajd ladw, to znaczy, e si pomyliem i szejk jest uczciwym czowiekiem. - Zostaw mi strzelby, bd przeszkadza ci przy wspinaczce. - Nie! Wezm je ze sob. Muntefikom chodzi przede wszystkim o nie. Halef mwi o wspinaczce i mia racj. Co prawda mogem speni swj zamiar obchodzc ruiny dokoa, lecz zajloby to zbyt wiele czasu, a moja obecno moga by potrzebna w kadej chwili. Dlatego skrciem natychmiast pomidzy gruzy. Ili nie mg uj moim oczom aden lad prowadzcy z zachodu. Ruiny byy bardziej rozlege ni sdziem. Coraz gbiej zapuszczaem si w gb nie znajdujc adne-go ladu. Podejrzliwo moja bya zatem bezpodstawna. Chciaem ju wraca do Halefa, gdy stojc midzy szcztkami dwch glinianych murw, zobaczyem mae, paskie grudy pokryte ziemi sypk jak kurz i jaki niewyrany lad. Mg to by co prawda trop jakiego zwierz-cia, ale... W mgnieniu oka staem na piasku i schylaem si, nie... nawet nie schylaem, by zobaczy wyranie, e tdy przechodzili ludzie. Prawdopodobnie w liczbie dziesiciu. Miaem wic racj. W pierwszej chwili chciaem wrci do Halefa, lecz jemu nie grozio raczej niebezpieczefistwo. Szo tu przede wszy-stkim o Mesuda, ktry mia przy sobie pienidze. Dlatego zwabiono go wraz z innymi Haddedihnami do miejsca gdzie ukryli si Munte-fikowie. Pdm musiay zaprowadzi mnie ich lady. Ruszyem tak prdko, jak tylko pozwala na to uciliwy teren. Il-op szed w d, znika w gruzach lub na zakrtach. Musiaem ucieka si do karkoomnych skokw, by go nie straci. DoE szybko znalazem si na wzgrzu, by stamtd spojrze w koo. Gdy obejrzaem si na lewo, w stron koni i Halefa, spostrzegem, e siedzia na trawie, a przy nim sta szejk. Zdawali si by zatopieni w przyjacielskiej roz-mowie. Czybym wic cigle

si myli? Ju miaem odetchn z ulg, gdy ujrzaem, e szejk podnosi z ziemi kamiefi i trzymajc go w wycignitej do ciosu rce, staje za Halefem.

236
-Halef!Ati balak!Ati balak!Halefie! Uwaaj! Uwaaj! -zawo-aem co tchu w pucach, lecz za pno... Hadi uderzony w gow run na ziemi. Opanowaa mnie dzika wcieko, wcieko jakiej dotychczas jeszcze nie znaem! Zbiegem, a raczej zsunem si ze wzgrza. Na dole zawrciem do koni. Po drodze musiaem przeby wysoki, br-zowy od soca i na wskro przepaony, sypki jak mak mur. Gdy ju dotarem do niego, chciaem zej, lecz... spostrzegem ludzi, ktrzy niestety nie byli Haddedihnami. Wanie przechodzili pode mn. W tej samej chwili usyszaem z tyu przeraliwy krzyk! Zastanawiaem si nad tym co czyni, gdy... mur na ktrym staem, a raczej wisiaem, zaama si pode mn i runem jak koda na d, prosto w ramiona drabw, ktrzy byskawicznie rzucili si na mnie. Co byo pniej, nie pamitam. Zdawao mi si, e otulony kbami kurzu i przygnieciony dziesitkiem ramion rzucaem si jak wcieky, biem rkami i nogami, by si uwolni od krpujcego ucisku. Potem straciem przytomno. Gdy wrciem do siebie, ujrzaem pochylon nade mn twarz Omara ben Sadeka. - Czy naprawd otworzye oczy, efendi? - zawoa. - Hamdu-lillah, wic yjesz! Czy mnie widzisz? Czy syszysz co mwi? Chciaem odpowiedzie, lecz nie mogem wykrztusi ani sowa. Gardo miaem cinite, a gow du, lecz pust jak beczka od wody. - Zbud si, sidi! Zbud si! - prosi Omar. -Czy nie rozumiesz tego co mwi? Przecie masz oczy otwarte?! Przy nim stao siedmiu Haddedihnw, ktrzy z rwn obaw spo-gldali na mnie; ja jednak nie mogem ani wydoby gosu, ani si poruszy. - O Allachu! Umar, pomimo, e jego oczy otwarte! - mwi dalej Omar. - Gdzie jest Halef? Czemu nie pilnowa naszego efendi? Halef! Mj wierny, may przyjaciel! Co si z nim stao? Niepokj 237 o niego wrci mi mow i wadz w czonkach. Skoczyem na rwne nogi woajc: - Chodcie! Chodcie prdzej! Halefa zamordowano! Chciaem biec, ale zachwiaem si i runem na ziemi. Podniosem sp wprawdzie natychmiast, lecz tylko po to, by run po raz drugi. - Halefa zabito? Gdzie to si stao? Jak? - woali Haddedihno-wie. -Przykoniach! Prdzej! Prdzej! - Biegnijcie! Gocie! - woa Omar. - Ja musz pozosta przy sidim, ktry nie moe ani sta, ani chodzi! - Mog, bo musz! - odpowiedziaem, podczas, gdy inni pobie-gli. - Sprbuj mj drogi, efendi! Ja ci pomog. Podnis mnie i przy jego pomocy mogem si z wolna porusza. Im duej chodzilimy tym bardziej polepsza si mj stan. Gowa przestaa mnie bole, w nogach odzyskaem wadz. Gdy dotarlimy do miejsca, na ktrym zostawiem Halefa przy koniach, ujrzelimy go. Lea na ziemi z zakrwawion gow. Koni przy nim nie byo. Fakt ten przywrci mi momentalnie siy. Oswobodziem si spod opieki Omara i rozkazaem jednemu z Haddedihnw: - Biegnij natychmiast na pnocny kraniec ruin i zobacz, czy Mutefikowie z komi bardzo si oddalili?

Sam uklknem przy Halefie, by go zbada. Lea mocno oguszo-ny, a silnie krwawica rana nie bya na szczcie niebezpieczna. Mogimy wic bez troski czeka na ocknicie si nieboraka. I~raz dopiero spostrzegem, e brakowao jednego z nas. - Gdzie jest Mesud? - zapytaern. - Nie widz go! - Sidi! Miae racj kilkakrotnie go ostrzegajc, - odpowiedzia Omar. - Mesud, brat mojej ony nie yje. Zakuy go i braboway te przeklte psy, Muntefikowie! - O Boe! Czy to prawada? - Tak! Znalelimy jego zwoki.

238
-Przeczuem to, gdy usyszaem wasze krzyki. Niestety nie zwrci uwagi na moj przestrog. - Na jego nieszczcie. Podczas, gdy klczelirny zatopieni w modlitwie do Ibn Rissa, bodaj by si nie narodzi, szejk zwabi bied-nego Mesuda pod jakim pozorem w ustronne miejsce. Usyszawszy nagle jego gos woajcy pomocy, pospieszylimy natychmiast. Szuka~ limy go, a wreszcie znalelimy w kay krwi. Serce mia przeszyte noem! Pienidzy nie byo! Poczlimy krzycze ile tchu w piersiach i pospieszylimy ku koniom. Ib sposzyo mordercw i uratowao ci ycie. Jedn~k oni uciekli. - Tymczasem, lecz nie na zawsze, moesz mi ufa. Nie opucirny Szatt el Arab, zanim nie wyr8wnamy rachunku z szejkiem Abd el Kahirem! Gdzie ley Mesud ben Hadi Szukar? Prowadcie mnie do niego. Dwaj Haddedihnowie usiedli przy Halefie, pozostali poszli za mn. Minlimy miejsce na ktrym mnie znaleziono i przyszo mi tutaj raptem na myl, e zostawiem swe strzelby. Lecz niestety, nie byo ich! Zniknly jak kamfora. Muntefikowie z rozkosz skorzystali z tego, e przypadek rzuci w ich rce czarodziejskie strzelby. Bya to dla mnie cika strata, jednak zacisnem zby i postanowiem nie cofa si przed niczym, byle je odzyskad. Stao si to dla mnie kwesti ycia i mierci! Nic innego nie zdyli Muntefikowie zabra, gdy sposzyy ich kroki Haddedihnw, biegncych mi na pomoc. Doszlimy do miejsca, gdzie lea martwy Mesud. Cios przeszy mu serce, kieszenie naturalnie oprnili Muntefikowie. Omar ben Sadek spoglda ponuro na zwoki; umacza palce prawej rki we krwi zabitego, podnis j w gr i rzek: - Efendi, wiem, e zwyke postpowa agodnie. Ja te zoyem przysig, e nigdy nie zabij mordercy. Byo to na solnej powoce szttu, pod ktr na wieki znikn mj nieszczliwy ojciec. Zemst sw ograniczyem wtedy do zabrania wiata oczom zbrodniarza; ycie mu darowaem. I~raz jednak nie dam miosierdziu przystpu. Musz 239 zanurzy sw rk we krwi Abd el Kahira, jak umoczyem j we knvi Mesuda! Czy chcesz mi pomc, sidi? Pomc w zemcie, w morderstwie? Ja chrzecijanin? Nigdy. Pomoc sw jednak mogem mu przyrzec, wiedziaem bowiem, e nie szejk by zbrodniarzem. Mesuda zabili jego ludzie, dlatego odpowiedziaem: - Dobrze! Szejk umrze, jeli jest morderc. Musz go odnale! Chtnie nara ycie, by odzyska karabiny. Wrcilimy do przytomnego ju Halefa, ktry trzymajc sw obo-la gow w doniach, zawoa do mnie: - O, sidi! Co si stao? Fraszka to, e mi w gowie szumi i mruczy, jak mrucza duy niedwied, zastrzelony przez nas przy chaupie wglarza. Fraszka i marno nad marnociami, gdy wiem, e to przejdzie, lecz Mesud nie yje, a ciebie prawie zabito! Skonabym z blu po twej starcie; Hanneh najlepsza z kobiet zostaaby smutn wdow, a Kara, syn mj, biednym sierot! I temu wszystkiemu win-nien jest szejk, morderca i rabu! Allach zele go do tej czci Gehen-ny,

gdzie upa jest silniejszy, ni ar soca w poudnie, a roztopiony ow tak zimny, e go musz~ gotowa! - Jest gorzej ni sdzisz, Halefie! Ci zbje zabrali mi sztucer i niedwiedziwk! Skoczy jak oparzony, zapomniawszy o blu i po prostu rykn: - Twoje karabiny, ktrym tyle razy zawdziczalimy ycie? T bro niezrwnan?! Czy to by moe, sidi? - Niestety, tak. -Niech Allach zaczeka z wysaniem szejka do Gehenny tak dugo, dopki nie odbierzemy naszych strzelb! Wszak nie zostawisz ich tym otrom?

241
- Naturalnie, e nie! - Susznie, susznie, sidi! Niedwiedziwka i sztucer Henryego towarzyszyy nam w wdrwkach po wszystkich krajach i wszystkich ludach wiata! A kiedy zagrzmia ich gos, zawsze umiechao si nam ich zwycistwo! Czym jestemy bez nich? Kalekami bez rk, bez ng, ptakami bez skrzyde, fajkami bez ognia! Musimy je odebra, musimy! Wydostaniemy je choby spod ziemi! A skoro bd w naszych rkach, uxacz tego Abd el Kahira szturchacem nieco mocniejszym od tego, ktrym mnie poczstowa! Nie ocknie si po nim tak pxdko, jak ja po jego upominku! - Dlaczego nie czuwae baczniej, Haefie? Wiedziae przecie, e mu nie ufam! - o, ten psi syn by tak yczliwy i usuny, e po prostu zabolaa mnie twoja podejrzliwo w stosunku do niego! - Rozumiem teraz jego postpowanie. Odda Mesuda w rce swych ludzi, a sam powrci niezauwaony przez zatopionych w mod-litwach Haddedihnw, aby zowi ciebie i mnie w te same sida. Zasta tyIko ciebie i natychmiast skorzysta ze sposobnoci. Mnie chcia zastrzeli, z twojej wasnej strzelby gdy bd powraca. Uniknem mierci jedynie przez upadek z muru w sam rodek Muntefikw, a potem Haddedihnowie pokrzyowali jego zamiary. Ale niestety nie mamy koni i musimy powrci do Bassory pieszo. - Zb bardzo le. Gdybymy mieli konie nic by nie stao na prze-szkodzie ruszy natychmiast ladami tych-otrw. Dopdzenie ich byoby spraw kilku godzin. - I tak ich znajdziemy, nie ruszajc si z miejsca. Wiemy jak si nazywaj i kim s, wic nie mog znikn bez ladu. Skoro tylko staniemy w Bassorze, udamy si do mutessarifa i powiemy mu o wszystkim. Musi nam pomc! - Pomoe jeli zechce. Allach taczy wiedte! - Musi 2eChcie! Pxzedstawi, rnu, e stoj w cieni~ pady szacha. Czy powrcie ju do si na tyle, by mc ruszy z nami?

242
- O wyzdrowiaem natychmiast, gdy usyszaem o kradziey twych strzelb. Moemy i. - Dobrze, lecz przy zabitym zostawimy wart. Mutessarif przyle swych urzdnikw, eby zbada spraw. Powrcimy wic z ludmi wielkorzadcy, by wyprawi pogrzeb. - Mused by moim krewnym -powiedzia Omar ben Sadek - i ja ponosz obowizek knwawej zemsty, wic powinienem tu zosta. Oddali si nie czekajc na moj zgod, a my wyruszylimy z powrotem do Bassory. Musz wyzna~ otwarcie, e strata karabinw dotkna mnie rwnie gboko jak mier Mesuda. Halef mia racj mwic, e wszystkie nasze czyny, a nawet czstokro ycie, zawdziczalimy tej broni. Zwaszcza nieocenione usugi odda nam sztucer Henryego. Musia-em go odzyska. Mino ju poudnie, gdy dotarlimy do Bassory. Nie tracc czasu na posiek, udalimy si natychmiast do rezydencji mutessarifa. Wie-dziaem, e by to przyjaciel synnego Midhat Paszy,

ktry jako wiel-korzdca Bagdadu, wiele dobrego zdziaa w swej prowincji. Mutes-sarif nalea wic do postpowych muzumanw, to te sdziem, e moje chrzecijastwo nie przeszkodzi mi w uzyskaniu jego pomocy. Jednak suba chciaa odprawi mnie z kwitkiem, kac przyj kiedy indziej, jutro... pojutrze... lub za kilka dni, czy tygodni, jeli taka bdzie wola Allacha, gdy wadca jest zajty wan rozmow. Nie wpado mi nawet na myl poegna si z nimi po turecku, to znaczy, odej pokornie i bez szemrania. Przeciwnie, posaem moje legity-macje do wielkorzdcy i czekaem na rezultat. Ju po kilku minutach, zaproszono mnie, wrd gbokich ukonw do selamliku. Siedzia tu, palc fajk i pijc kaw z misternej filianki, wysoki urzdnik. Rozmawia z jakim czowiekiem, opalonym na brzowo. Czowiek ten, odziany jak Beduin, musia by nie lada person, skoro spotka go zaszczyt zasiadnia po prawicy mutessarifa. Gospodarz przyj mnie askawym skinieniem rki i przyoywszy moje papiery, 243 opatrzone sutask pieczci do czoa, ust i piersi, poprosi bym spocz. Mwi po francusku, kaleczc jzyk z takim zapaem, e sw waciwie zrozumie nie mogem, a sens musiaem zgadywa. Gdy usiadem klasn w donie i kaza, aby podano filiank kawy i fajk. Siedzielimy w milczeniu pijc i palc. Dostojnik wiedzia, e jego francuszczyzna jest dla mnie niezbyt zrozumiaa, nie majc jednak innej rady, uywa jej nadal, ale tak si zaplta, e zmuszony byem przyj~ mu z pomoc i zakomunikowa, i wadam jzykiem jego kraju. - Allachowi niech bd dziki! - zawoa z radoci. - Mowy Zachodu, s jak koa wozu; syszy si ich dwik, lecz sowa milcz. Pady szach, oby mu Allach uyczy tysica lat, otoczy ci szczegln opiek. Wyczytaem twe imi w papierach, jak si je wymawia? - Imi moje brzmi obco w tym kraju. Bd askaw uywa imienia, nadanego mi przez miaszkacw Wschodu. - Jak ono brzmi? - Kara Ben Nemzi. Siedzcy obok niego Beduin wyda okrzyk zdziwienia i zapyta, zwrciwszy na mnie zaciekawiony wzrok: - Czy jeste tym Almanim, ktremu Mohammed Emin podarowa wspaniaego ogiera, Rih? -Iak. -Maszallah! Wiele o tobie syszaem! Po czym pocz co mwi o mnie do mutessarifa, okazujc tym, w stosunku do mnie brak grzecznoci, cho zapewne wbrew intencjom. Iiearz wielkorzdcy rozjaniaa si coraz bardziej, a wreszcie zato-na w dobrodusznym umiechu. - Ja rwnie syszaem o tobie. Jeste tym cudzoziemcem, ktry tak zrcznie zmusi mutessarifa Mossulu, aby da dymisj wasnemu makredowi i uwolni podsdnych? -Ihk-odpowiedziaem, chocia pytanie to byo dla mnie, z rozmaitych wzgldw, ktrych tutaj nie mog wyoy, niezbyt 244 przyjemne. Dotychczas umiecha si tylko, teraz pocz miaE si na cae gardo: - Nie lkaj si! Pdmten mutessarif by moim zajadym wrogiem, ktry mnie i wielu innym wyrzdzi mnstwo przykroci. Kucharz wyda tajemnic tego zdarzenia, a pan jego wkrtce zosta zwolniony z obowizkw wielkorzdcy. Jestem twoim przyjacielem. Jeli masz do mnie jak pro~b, speni j z przyjemnoci. - 1ak. Mam do ciebie prob. - Mw miao. - Jestem zmuszony prosi o twoj opiek. - Przeciw komu?! - Przeciwko Abd el Kahirowi, szejkowi szczepu Muntefik. - Abd el Kahir? Czy dobrze sysz? - Abd el Kahir? - zapyta rwnie Beduin. Obydwaj spojrzeli po sobie zdziwieni i potrzsnli gowami.

- Co zarzucasz temu szejkowi? - zapyta mutessarif. - Bardzo wiele. - Powiedz wreszcie! - Abd el Kahir jest morderc i zbrodniarzem! Prosz o ukaranie go z ca surowoci prawa. - Zbrodniarz? Morderca? - zawoali rwnoczenie, jakby nie dowierzajc wasnym uszom. Zdawao mi si, e uwaali szejka za czowieka z gruntu uczciwego, niezdolnego do popenienia zarzucanego mu czynu. Dlatego nie zwlekaem z wyjanieniami. Mutessarif sucha spokojnie, lecz gociem owadnlo rozgorczkowanie. Co chwila przerywa mi wtrcajc dosadne wyrazy. Zaledwie skoczyem, zawoa w nie-pohamowanym gniewie: - Nie przypuszczaem nigdy, aby mogo si zdarzy co podobne-go! Biada temu psu, jeli mi kiedykolwiek nawinie si pod rk! Mutessarif umiechn si znowu, tym razem ironicznie.

245
- Czy moesz nas przekona, e twoje opowiadanie jest zgodne z prawd? -Tak. - Widz, e jeste pewien swego. A mimo to mylisz si. Nie powiedziae prawdy; oskarye zupenie niewinnego. - Jeli tak, to przeczucie mnie nie mylio. Zbrodniarz nie by Abd el Kahirem szejkiem Muntefikw. - Wanie, Abd el Kahir siedzi tutaj obok nas. Id niespodziewana okoliczno niezbyt mnie uradowaa, lecz po-mimo to nie zmieszaem si ani na chwil; wszak szejk nie mia powodw obraa si na mnie, skoro oskaryem go w dobrej wierze? Tym bardziej oburzony by na czowieka, ktry pod przykrywk jego imienia popeni rabunek i zbrodni. Szejk nie przestawa biega po selnmliku, nie przestawa pyta, kim by w otr. Opisaem go jak mogem najdokadniej i wspomniaem o bliznach. -Pa okoliczno nic nam nie wyjani - odpowiedzia. - Blizna-mi napitnowani s wojownicy rozmaitych szczepw. - Jednak to moe da podstaw do poszukiwa, trzeba tylko odnale jego szczep. - Czy tych ladw nie pozostawi cios przypadkowo zadany? - Nie jestem pewien, e wycisna je tradycja. - W takim razie ludzie jego mieli takie same blizny. -I~go niestety nie wiem. - Jak to? Musisz wiedzie. Widziae ich wszake, walczye z nimi. - Widziaem tylko przez chwil, a podczas walki bylimy otoczeni kbami kurzu. - Moe Haddedihnowie ich widzieli? - Zapytam ich o to. - Jeli pozwolisz, sam si do nich zwrc! Oddali si, a powrciwszy po chwili rzek: - Wszyscy mieli te same blizny; bya to wic oznaka plemienia.

246
Dwie blizny przecinajce czoo rwnolegle z prawej strony na lew, nosz je niektre szczepy Arabw Tamim. - Gdzie koczuj te szczepy? - Na drodze karawanowej z Bassory do Mekki. - Czy mgby mi dokadnie okreli miejsce ich pobytu?

- Musiabym wiedzie do jakiego szczepu Pdmimw naleeli ci ajdacy, ktrzy pohabili moje uczciwe imi! Zapac mi za to! Przy-cz si do wojska, ktre wylesz przeciw nim. Mutessarif, do ktrego byy zwrcone te sowa, wzruszy ramiona-mi i rzek: - Wadza moja siga tylko do El Hufier, granicy Iraku, a szczepy Tamimw mieszkaj z drugiej strony. Pdm ju nie mog rozkazywa! Tymczasem kae sprowadzi kupca, u ktrego spotkano faszywego szejka. Wysano onierza, ktry niebawem powrci z kupcem. Okazao si, e nie zna prawdziwego Abd el Kahira, dlatego uwierzy czowie-kowi, ktry si podszy pod jego imi. Kupi od niego wiele rnych przedmiotw, prawdopodobnie upy z jakiej zbjeckiej wyprawy. Nie dowiedzielimy si zatem nic nowego. Po naradzie doszlimy do wniosku, e mordercw naley szuka u Tamimw. Nie pozosta-wao nic innego, jak uda si spiesznie na karawanow drog. ywiem jeszcze nadziej, e rabusiw zdradz lady. Powiedzia-em to szejkowi, a on zachci mnie do natychmiastowego rozpoczcia pocigu. Byem gotw, lecz nie miaem konia. Wobec tego mutessarif ofiarowa mi wierzchowca ze swojej stajni; poczto go spiesznie sioda. Szejk wyskakiwa ze skry. By zdecydowany uda si w pocig ze mn i Haddedihnami, ktrzy jednak nie mogli wyruszy od razu w drog, gdy najpierw musieli pogrzeba Mesuda. Halef nie chcia czeka, a mutessarif take dla niego kaza przyprowadzi konia. Nie wiedzielimy dokd zaprowadz lady, wic abyjadcy za nami Haddedihnowie, mogli nas odszuka, umwilimy si, e zostawi dla 247 nich wskazwki lub list w Mangaszania, miejscowoci lecej w po-bliu Bassory. Konie stay ju na podwrzu. Poegnaem mutessarifa i ja z Hale-fem odjechalimy, nie majc przy sobie adnej broni. Co prawda, mgbym wzi strzelb od gubernatora, ale wolaem nie obarczaE si starym gruchotem. Jechalimy galopem do Kubbet el Islam, gdzie mielimy poegna~ Omara, a potem pody~ ladami rzekomych Munte~kw. Omar czuwa przy zwokach szwagra, a obok wetknity by jego n. Zgodnie ze zwyczajem Haddedihnw by to znak, e nic nie odwiedzie go od krwawej zemsty. NiezomnoE tego postanowienia przebijaa z jego twarzy i wzroku jakim nas przywita. Opowiedziaem mu o wszystkim, co zaszo u wielkorzdcy. Wysucha spokojnie i rzek: - Gdyby brat mojej ony posucha ciebie, efendi, yby dzisiaj. Sam jest winien swej mierci. Jednak musz go pomcic i nie wrc do namiotw Haddedihnw, pki nie zgadz mordercy. Ed dem bed dem - krew za krew! Musz speni swj obowizek, jeli nie chc zwrci na siebie pogardy caego szczepu. -Pdk, ten krwawy czyn musi byE pomszczony-zgodzi si Halef. - Jeli nie uczynimy wszystkiego, co ley w naszej mocy, by znale i ukaraE zbrodniarzy, nie bdziemy si mogli pokaza na oczy naszym wojownikom, a Hanneh, najpikniejsza i najlepsza z kobiet zwtpi we mnie. Poegnalimy si z Omarem. Na pnocnym kracu ruin natrafili-my na lady mordercw, tak wyrane, e bez trudu mona byo poda za nimi. Prowadziy w kierunku poudniowo-zachodnim i powinny byy zawie nas na drog karawanow z Bassory do Mekki. Byem z tego po trosze zadowolony. Na drodze gsto zalu-dnionej moglimy zasign potrzebnych informacji, ale naleao pamita, e mieszkacy tej okolicy byli fanatycznymi mahometana-mi i gdyby odkryto, e jestem chrzecijaninem, grozio mi wielkie 248 niebezpieczestwo. lad by widoczny tylko w dzie, dlatego popdzilimy konie. Przed zapadniciem zmroku ujechalimy spory szmat drogi, po czym udali-my si na spoczynek, a skoro wit ruszylimy dalej. Po dwch godzi-nach dojechalimy do Mangaszania. Bya to miejscowo, w ktrej wdz arabski Keis, na dugo przed narodzinami Mahometa, kaza wybudowa wie stranicz. Obecnie mieszkali tutaj Beni Mazin, odam szczepu 1dmimw. W tej ndznej norze miaem zostawi dla towarzyszy wskazwki. Wok roio si od rnych drabw. Pozdra-wiali nas z przesadn

przyjani, w taki sposb, e nie mona byo posdzi ich o szczero. Zdawao mi si, e oczekiwali naszego przybycia, a badawcze spojrzenia, ktrymi nas obrzucali, nie budziy zachwytu. Spytaem, czy mog pomwi z szechem el Beled - star-szym wojskowym i udaem si pod wskazane miejsce. Mieszka w do duej lepiance. Ukaza si w drzwiach natychmiast, gdy usysza gos naszych krokw. Na pytanie, czy widzia przejedajcych tdy jedcw, odpowiedzia: - Naturalnie, widziaem. Zatrzymali si przy studni i napenili swoje bukaki wod. - Dokd pojechali? -I~m - odpar, wskazujc palcem na zachd. - A wic zboczyli z karawanowej drogi? - l~k, bo t drog nie dotarliby przecie do swego duaru, a zmierzali wszak do domu. -Do domu? Wiesz gdzie mieszkaj? -1dk. - I kim s? - Naturalnie. - Kim wic? - By to Humam ben Dihal, szejk Arabw Hadesz, z kilkoma wojownikami. Wracali z Kubbet el Islam, gdzie modlili si na grobie Ibn Rissa. Szejk wypenia lubowanie.

249
- A gdzie mieszkaj? - W wadi Baszam, po drugiej stronie Wasit, dobre trzy dni drogi. - Czy jeste tego pewien? - Ja mam si myli? Przecie Humam ben Dihal jest moim bratem i przyjacielem; czsto go odwiedzam. - Jak dugo bawi w waszej wsi? - Z p godziny; bardzo si spieszy do domu, do wadi Baszam. - Czy nie mwi co go skonio do tego popiechu? - Nie. Nie pytaem o to. Czy zejdziecie z koni i napenicie wod wasze bukaki? -Iak, jeli pozwolisz! - Pozwalam, lecz nam za to zapacicie. Daem mu pienidze, bya to suma raczej symboliczna. Zsiadem z konia i kazaem Halefowi napoi wierzchowce oraz napeni bukaki. Sam za udaem si na krtk przechadzk, by zobaczy dokd pro-wadz dalsze lady ciganych. Szech el Beled powiedzia prawd, lady szy we wskazanym kierunku. Pomimo to instynktownie nie dowie-rzaem Beni Mazinom. Dowiedzielimy si kim byli cigani. Popiech by zbyteczny. Moglimy spokojnie czeka na szejka Muntefikw, by uda si w dalsz drog z nim i jego ludmi. Halef by tego samego zdania, tym bardziej, e znajc miejsce pobytu mordercw, moglimy nie dba o lady. Mieszkacy Mangaszani przynieli nam za skromn opat yw-no, okazywali przy tym niezwyk uprzejmo. Mnie obchodzili wokoo i kilkakrotnie zauwayem, e ich dziwne spojrzenia kieruj si gwnie na moj twarz. Czy opisano mnie jako znanego Kara Ben Nemzi? Mogli to uczyni jedynie mordercy, przekonani, e bdziemy ich ciga. Moja nieufno wzrastaa. Po poudniu przyby Abl el Kahir z Haddedihnami i Mutefikami. Zdziwi si zastawszy nas tutaj. Gdy wyjaniem przyczyn, rzek: - 1b bardzo moliwe! Szejk Arabw Hadesz jest znanym rabu-siem i mg ten czyn popeni. Allach wszechmocny zniszczy go za to, 250 e mia pohabi moje nieskalane imi. Natychmiast wszyscy za nim! Chocia nie byem nigdy w wadi Baszam, znam drog do tej miejsco-woci.

Ruszono i jechalimy galopem, a do zapadnicia nocy. Wwczas rozoylimy si w szczerej pustyni. Poprosiem szejka, by wystawi warty, on jednak zby mnie wyrozumiaym umiechem. Przyzwyczajo-ny do tego niezbdnego na pustyni rodka ostronoci, rozstawiem moich ludzi na posterunkach. Czuwaem z jednym z Haddedihnw, jako pierwsza stra. Po dwch godzinach zluzowali nas Halef i Omar, a my udalimy si na spoczynek. Nie trwa on jednak dugo, wkrtce usyszaem strza. Skoczyem na rwne nogi, by sprawdzi kto strzela - uczyni to Omar. Zobaczy jak skaradajc si posta, zawoa na ni, a nie otrzymawszy odpowiedzi, wypali. Nie wiedzia nawet, czy wzi na cel czowieka, czy zwierz. Rozpoczlimy poszukiwania i znalelimy uzbrojonego Beduina, a waciwie jego trupa, kula Omara roztrzaskaa mu czaszk. Przy wietle zapaek, ku naszemu zdumieniu rozpoznalimyw nim jednego z mordercw. - Czy przyznajesz teraz, e miaem racj, rozstawiajc warty? - zapytaem szejka. - Czekali i podkradli si pod obz, by na nas napa. I~raz musimy wystawi~ podwjne strae! Nic nowego nie zaszo do rana. Gdy si rozwidnio, spostrzeglimy na piasku liczne odciski stp. Byo jasne, e tylko strza Omara pokrzyowa szyki mordercom, ktrzy zamierzali pod oson nocy, napa na obz. Nowy ich lad zbacza na lewo. - Chc nas zwie z drogi - rzek szejk, - ale si im nie uda. Nie pojedziemy za nimi, lecz udamy si tak jak postanowilimy do wadi Baszam. Zgodziem si i ruszylimy w obranym kierunku. Przez cay dzie jechalimy przez tak dzik pustyni, e odniosem wraenie jakbym by na Saharze. Wieczorem znalelimy si na drodze karawanowej, wiodcej z Wasit do Dsul Oszar. Rozoylimy obz przy studni 251 obfitujcej w niezbyt odpowiedni do picia wod. Rano ruszylimy dalej, chcielimy dojecha do wadi Baszam, by tam zaskoczy morder-cw. Stao si jednak inaczej. Przed samym poudniem napotkalimy jedcw, ktrzy zbliali si do nas z lewej strony. Byo ich czterech i by moe naleeli do tych, ktrych tropilimy. Oddzia nasz broni w rku, czeka, a si zbli. Podjechali z wolna i wwczas spostrzegem, e to nie oni: Muntefiko-wie jednak, ktrzy nie znali zbrodniarzy, zawoali: - To oni, emirze, to oni! Il;n jadcy na czele to Humam ben Dihal, szejk szczepu Hadesz. - Czy znasz go osobicie? - zapytaem. -Pak. - W takim razie szech el Beled z Magaszanii oszuka nas, gdy nie ci napadli na nas w Kubbet el Islam. - Co? To nie ci sami? - Nie! - Niech Allach potpi tego kamc! Niech ukarze go bez litoci! Ij~mczasem Arabowie Hadesz zbliyli si i powitali nas. Przywdca zapyta jaki jest powd i cel naszej podry. Uwaaem za najwaci-wsze powiedzie mu ca prawd. Wygldajak prawdziwy zbjca, lecz wszyscy tutejsi Arabowie s po trosze zbjcami. -Allnh, I Allah! - zamia si, wysuchawszy. - Nie bior wam za ze, e mielicie mnie za rabusia, ale powiadam, e zrobibym to lepiej ni tamten. W kadym razie chciabym wiedzie kim on jest? Czy nie zechciaby go opisa? Speniem prob. Gdy wspomniaem o bliznach zawoa nagle: -Maszallah! Czy szy przez czoo od lewej skroni ku prawej? -Idk. - Czy tylko ten jeden czowiek by nimi naznaczony? - Nie, kady z nich mia te same blizny. -Bismillah! Wiem ju, kto to by. - Kto? - krzyknem z niecierpliwoci.

252
- By to... nie, - przerwa, a twarz jego wykrzywi grymas podst-pu - czy bdziecie cigali tego czowieka? -1ak. Nawet do jego obozu? - Oczywicie. - Przyrzeknij mi wic jedno. - O co ci chodzi? - Przyrzeknij, e pojedziesz drog, ktr wam wska. - Nie mog zoy takiego przyrzeczenia, gdy nieprzewidziane okolicznoci mog nas zmusi do obrania innej drogi. Wtem ozwa si Abd el Kahir: - Odmawiajc Humamowi przyrzeczenia, tym samym zamykasz mu usta. Chc wiedzie kim by wdz mordercw i zgadzam si na danie szejka Hadesz! - Dobrze, trzymam ci za sowo, - odpar Humam - zreszt nie musicie wci i za nimi; jeli pojedziecie w moim towarzystwie do wadi Baszam, to i tak morderca wpadnie w wasze rce. Bowiem i ja poprzesigem mu zemst krwi! Szczepy nasze s na wojennej stopie. Byem w tamtej okolicy i wszystko tak zgotowaem, e musi wpa w moje rce. Dowiedziaem si, e pojecha do Bassory i pocignem do jego duaru, by mu spata grubego figla. Jaki to by kawa, tego nie powinnicie wiedzie. Zepsujecie wszystko, jeli nie udacie si drog, ktr wam wskazaem. Wiem na pewno, e ten otr po powrocie z Bassory wyruszy na walk z moim szczepem. Nazywa si Abd el Birr, jest szejkiem szczepu Malik ben Handhala w wadi es Szagina. - Allah lAllah! Tb moliwe, - rzek szejk Abd el Kahir. - Rozumiem rwnie, dlaczego szech el Beled w Mangaszania okama nas. Jest przecie czonkiem tego szczepu. Mangaszani zamieszkuj Beni Mazin, nalecy do wielkiego szczepu Pamim, a Malki ben Handhala rwnie si do niego zaliczaj. Abd el Birr wcign swego wspplemiefica do zmowy. - Masz racj. Powiadam wam, zabjc ktrego poszukujecie, jest 253 Abd el Birr. Przysigam na Koran! - Za nim wic! - A czy nie lepiej byoby go oczekiwa w mym wadi? Przybdzie na pewno. - Nie, nie mamy na to czasu. - Radz wic, powrci do miejsca waszego ostatniego postoju i stamtd uda si jego tropem. Pojecha drog Wasit do Dsul Oszar, a potem pody mekkaskim traktem. Czy posuchacie mnie? -Iak, przyrzekam ci! Zreszt to najblisza droga do duaru tego otra. Byem innego zdania ni Abd el Kahir, lecz nie odezwaem si ani sowem, odkadajc sprzeciwy na pniej. Zamienilimy z Humamem jeszcze par grzecznociowych sw i rozstalimy si. Humam ben Dihal pozosta ze swymi ludmi, by sprawdzi czy dotrzymamy przy-rzeczenia. Kiedy oddalilimy si na tyle, e zniknli nam z oczu, skrciem z dotychczasowej drogi na prawo. - Co czynisz? - zapyta Abd el Kahir. - Jedziesz w zym kierun-ku! - Mylisz si, to jest wanie dobry kierunek. - Ale nadoysz drogi. - Wprost przeciwnie. Nasi przyjaciele s na poudniowym zacho-dzie, a myjedziemy cay czas na poudnie, wicjak ich mamy dogoni? - Udamy si za nimi do ostatniego miejsca postoju. - Pak, ale na tym kreniu stracimy cay dzie, a bdzie to nie-powetowana strata. - By moe, przyrzekem jednak!

- Ty, ale nie ja. W ogle caa ta sprawa nie ma dla ciebie wielkiej wagi. Nawet nie dotrzymawszy tego cokolwiek bezmylnego przy-rzeczenia, nie popeniasz grzechu. Jeeli za, chcesz koniecznie do-trzymaE sowa, nie mam nic przeciw temu, by jecha w dalszym cigu na poudnie. Co do mnie nikomu nic nie przyrzekaem i nie mam najmniejszego zamiaru nadkada drogi. Musz ich pojma zanim 254 powrc do swego duaru. Jeli zoczycy zd dosta si do domu, zadanie nasze bdzie poczone z daleko wikszym niebezpiecze-stwem. Ponadto nie podoba mi si wcale postpowanie tych Arabw Hadesz, trci od nich jakimi ciemnymi sprawami. Przedsiwzili co, o czym nie powinnimy wiedzie, a ja zwykem gra w otwarte karty, nie lubi zostawia za sob tajemnic. Musz wiedzie z kim si stykam. Jechaem nadal w obranym kierunku. Halef, Omar i Haddedihno-wie ruszyli za mn, po pewnym namyle i Muntefikowie poszli w nasze lady, przekonawszy si, e nie zamierzamy zboczy z obranego kie-runku. C6 mogo mnie obchodzi lekkomylne przyrzeczenie ich szejka, miaem do spenienia waniejsze zadanie, ni yczenia Huma-ma ben Dihal. Wkrtce natrafilimy na poszukiwane lady i kierowalimysi nimi a do wieczora. Po drodze nie wydayo si nic godnego uwagi. Okolica bya ponura i sprawiaa przygnbiajce wraenie; w dodatku odczuwalimy brak wody. Pomimo to nie chciaem zboczy na poud-nie do wasit, by nie traci czasu i nie naraa si na spotkanie ze szczepami wrogich nam Idmimw, zamieszkujcych pobliskie okoli-ce. Arabowie ci sprzyjali naturalnie Abd el Birrowi, ktry prawdopo-dobnie nie omieszka poinformowa ich o wszystkim. Naleao si ich wystrzega, gdy na pewno nastawaliby na nasze ycie. Dopiero w grze okolicy koczoway inne szczepy, ktrym mona byo cho tro-ch zaufa. Popdzalimy konie, by czym prdzej zostawi za sob niebezpieczny kraj. Gnalimy tak pki zmrok nie zapad, a konie i jedcy padali prawie ze zmczenia. Ukadajc si do snu nie zapo-mnielimy o wartach. Nawet Abd el Kahir, po ostatnich przygodach, nie lekceway tego rodka ostronoci. I tej nocy zostaem zbudzony przez Omara, potrzsa moim ramie-niem i szepta, by nie pobudzi innych: - Sidi, wsta na chwil i posuchaj tych dwikw. Nigdy jeszcze nie syszaem gosu takiego zwierzcia. 255 Posuchaem go. Oddalilimy si troch od obozu i poczem nad-stawia ucha. Wokoo panowaa martwa cisza. Wtem przerway j jakie dziwne dwiki, ktrych nie umiaem okreli. W kadym razie nie wydawao ich zwierz. Gos powtrzy si kilkakrotnie. - Dziwne, jeli to nie gos paczcego dziecka, to ju nie wiem e ~ to moe by - powiedziaem. W kadym razie nie przypomina szczekania szakala, ani wycia hieny. Zblimy si powoli. W miar jak si zbialimy, gos nabiera wyrazistoci; rozrnia-em dwie sylaby zar - ka, ktre wydawao jakie paczce dziecko. Zarka jest to rodzaj efiski arabskiego wyrazu assrak, oznaczajcego kolor niebieski. Byo wic uyte jako imi kobiety lub dziewczyny. Samotne dziecko? Iiitaj na pustyni? Niemoliwe. W pobliu musiay by jeszcze inne osoby; naleao si mie na bacznoci. Skradalimy si coraz bliej i bliej, pki nie zobaczylimy ze zdumieniem, e dziecko ley samotnie na piasku. Moga to by pu-apka i dlatego postanowiem dokadnie przeszuka okolic. Tvao to do dugo; gdy ju przetrzsnem wszystkie krzaki i zarola, powrciem do Omara. Siedzia na piasku z dzieckiem na rkach. Malec obj jego szyj rczkami i spa. - Pst, sidi, nie bud go - szepn. - pi. Wrcimy pomalutku do swoich. Wsta ostronie by nie obudzi dziecka gwatownym ruchem i zanis je do obozu. Pdm usiad i bez ruchu z dzieckiem na rku pozosta przez ca noc. On surowy i dziki Beduin... Ostatni wart miaem peni ja i dlatego mogem przy brzasku nadchodzcego dnia zobaczy niezwyk czuo

okazywan dziecku przez Omara. By to chopiec, mia moe ptora roku. Nagle poruszy si i jeszcze pogrony we nie zawoa: - Zarka! Podnis powieki i ujrzaem cudowne, bkitne oczy. Chopiec arabski o bkitnych oczach. Omar krzykn gono ze zdziwienia i zachwytu. Okrzyk zbudzi towarzyszy, ktrzy byli szczerze zdziwieni 256 widokiem dziecka. liczny chtopczyk zlk si ich, obj Omara za szyj, jakby proszc o obron i znowu nawoywa Zarki. Dalimy mu troch mleka i par mikkich daktyli, po czym ucich. Co pocz z dzieckiem? Zabra ze sob nie moglimy, a tym bardziej zostawi na pustkowiu. Najbliszym osiedlem byo EI Acha-did, na drodze Wasit. 1dm chcielimy je umieci, sdzc, e stamtd pochodzi. Osiedle nie leao na naszej drodze, lecz nie majc innej rady musielimy z niej zboczy. Ruszylimy wic w tym kierunku. Chopczyk ba si i zanosi od paczu, ilekro kto do niego podcho-dzi. Tylko Omarowi okazywa serdeczno, z ktrej poczciwiec by ogromnie zadowolony. Posadzi maego przed sob na siodle i opie-kowa si nim troskliwie. Nie przypuszczaem, e jest zdolny do takiej tkliwoci. - Sidi - rzek, - takie dziecko to prawdziwy klej not. Przysigam na Allacha, e oddam je tylko w rce ojca! -Ajeeli nie znajdziemy tego czowieka? - Zabior je ze sob i przywioz Sahamie, perle mojej mioci, ktra bdzie zachwycona jego widokiem. Przywizanie Omara do chopca roso z kad chwil i, gdy wieczo-rem przybylimy w poblie El Achadid, zwrci si do mnie: - Chciabym, eby nie znaleziono jego rodzicw! Patrz jak targa mnie za brod i mieje si rozkosznie. Mimo to bd go musia odda, choby ojciec mieszka na kracach Arabii. Na Allacha! Przywrc im utracone szczcie. Nie przeczuwa jakie skutki bdzie miaa jego przysiga. Poniewa EI Achadid nie by zamieszkay przez aden oddzia Pdmimw, nie obawialimy si niechci jego mieszkacw i miao \ wjechalimy do wsi. Lecz poszukiwania nasze nie miay powodzenia. Nikt nie zna znalezionego chopca i nikt nie wiedzia, czy w pobli-skich duarach zauwaono brak dziecka. Zaproponowaem pozostawienie chopca w tej wiosce. Przeszka-dza w drodze, a mieszkacy El Achadid mogli wszak zaj si 257 poszukiwaniem rodzicw, lecz Omar si temu sprzeciwi. - Za adne skarby, sidi. Ja go znalazem, a jeeli nie odszukamy rodzicw, to nalee bdzie do mnie i zostanie moim synem. Czy mam go nazwa Zarka? - Przecie to imi eskie?! - Dobrze, nazwi go wic El Lakit - Znaleziony. Nie znam dla niego lepszego imienia. Mieszkacy El Achadid byli nam yczliwi. Wod ofiarowali za darmo, a mk, owoce i inn ywno po bardzo niskich cenach. Jeden z nich powrci wanie z okolicy Wasit, gdzie napotka Abd el Birra i jego Arabw Handhala. Gdy o tym wspomina z wyrazu jego twarzy poznaem, e mwi o nich jak o wrogach. Wywnioskowaem, e pomidzy osiedlem Achadid, a szczepem Handhala panuj wrogie stosunki. Opowiedziaem wic mieszkacom, o naszych niemiych przygodach i wszyscy z caego serca yczyli nam powodzenia. Musie-limy pozosta jako gocie duaru i gdy nazajutrz wyruszalimy, udzie-lono nam wszystkich potrzebnych wskazwek. Byo to bardzo wane, gdy Muntefikowie nie mogli nas ju prowadzi, nie znali dobrze tych terenw. ~ Wiedzielimy wic, e Malik ben Handhala znajduj si w odlego-ci p drogi od nas. Musielimy nagli, by wyrwna ten dystans. Na nieszczcie przeszkadzao nam dziecko, ktre pomimo caej troskli-woci Omara, nie mogo wytrzyma takiej jazdy. Muntefikowie poczli sarka, lecz Omar nie zwraca na to uwagi. bkitne oczy chopca po prostu go zaczaroway. Myla teraz wicej o dziecku, ni o krwawej zemcie, ktra nas tutaj sprowadzia. Papla nieustannie ze

259 swoim Lakitem, cho jedyn odpowiedzi jak otrzymywa by wyraz Zarka. Czyby jego matka tak si nazywaa? Pod wieczr znowu trafilimy na lad ciganych i postanowilimy nie zbacza z niego wicej, chyba, e trzeba bdzie okry nieprzyja-zny duar. cigani kierowali si dotychczas drog Wasit. Nazajutrz jednak, lady zaprowadziy nas do Mawija, lecego na mekkafiskiej trasie. Syszelimy, e miejsce to zamieszkuj Arabowie Anbara, ktrych nie mielimy si potrzeby obawia, gdy nie naleeli do wrogiego nam szczepu. Postanowilimy zasign u nich wskazwek co do obecnego miejsca pobytu Handlala. Byem jednak na tyle ostrony, e pozosta-wiem towarzyszy poza duarem, a sam z Halefem udaem si na przeszpiegi. Kilku ludzi stao przy pierwszych chatach i namiotach. Gdy nas spostrzegli poczli ucieka, by moe chcieli zawiadomi pozostaych o przybyciu dwch obcych. Pomimo to nikt nie wyszed na nasze spotkanie, nawet gdymy ju wjechali pomidzy domostwa, prcz jakiej starej kobiety, ktr zapytaem o szecha el Beled. Wskazaa duy namiot. Dojechalimy do niego i prawie natychmiast odsunito zason, przykrywajc wejcie. Ukaza si wadca duaru. Nie czeka-jc, a wyoymy cel swego przybycia, zaprosi nas do wntrza na kaw. Odmwiem grzecznie, tumaczc si brakiem czasu, lecz gospodarz nie suchajc usprawiedliwienia, powtrzy sw prob tak natarczy-wym tonem, e musielimy ulec jego gocinnoci. Odrzucenie po-wtrnego zaproszenia byoby niesychan obelg, a zmycie jej wyma-gaoby krwi. Nie moglimy sobie pozwoli na wrogw, tym bardziej, e droga powrotna rwnie prowadzi przez t osad. Przywizalimy wic konie do erdzi namiotu. Gospodarz przyj nas pozdrowieniem: Alha wa sahla wa marha-ba co rozproszyo natychmiast moje nieokrelone obawy, gdy nigdy nie wita si tak osoby, ktrej si le yczy. Usiedlimy. Na palu wdsiao mnstwo fajek, z ktrych wybra dwie najlepsze; po czym przynis 260 tyto. Przyja okazywa w najwyszym stopniu; przysiad si do nas, rozpocz pogawdk, nie pytajc nawet o nasze zamiary i stosunki. Nagle wydao mi si, e sysz odgos wielu stp; zbliay si lekkie kroki, co znowu obudzio moj czujno - O ile spostrzegem mieszkacw nie ma we wsi? - spytaem. Wadca wsi wsta. Na twarzy jego pojawi si ironiczny umiech. - Wszyscy s, nikogo nie brakuje, czekalimy na was. - Czekalicie? - spytaem, pozostajc spokojnie na miejscu. - Czy wiedzielicie, e przybdziemy? - Wiedzielimy. Abd el Birr, szejk Handhala ostrzeg nas o wa-szym przybyciu, chrzecijaskie psy! Zniewaylivie wit drog piel-grzymek! Zapacicie za to yciem! Nasi mowie ukryli si, aby was mierdzcych szakali... - Milcz! - krzyknem zrywajc si razem z Halefem. - Ihk, jestem chrzecijaninem! Ale mierdzcym szakalem jeste ty! - A twoi ludzie s dzie~mi suki! Tchrzliwe potomki psich wnu-kw! Mj bat owiczy te wywoki! - przerwa mi odwany Halef, zerwawszy wiszcy zawsze u jego pasa gruby bat pleciony z twardej skry hipopotama. Raz, dwa, trzy... cztery uderzenia przeciy byska-wicznie twarz szecha. Drab chcia krzycze, lecz przeszkodziem temu jednym ciosem pici. Odsunem zason namiotu. Dokoa stao przeszo stu uzbro-jonych mczyzn i chpcw, gotowych rozszarpa witokradcw, ktrzy omielili si znieway wit mekkask drog. Za nimi wrzeszcza tum kobiet i dzieciakw, potrzsajc gronie piciami. Chciaem skoczyE na konia i przebi si, lecz mj may, chytry Halef odsun mnie na bok i zawoa, uprzedzajc ryk fanatycznego tumu.

- C wam na myl wpada, o wierni wyznawcy proroka, bohater-scy wojownicy Mawija! Naleymy do szczepu Handhala i ostalimy tu przysani przez Abd el Birra, by zawiadomi szech el Beled, e oczekiwani niewierni wkrtce przybd. Za wczenie opucilicie kryjwki! Mog nadej lada chwila, a skoro zobacz was zebranych 261 tutaj, nie wejd do duaru i zdoaj umknc! Schowajcie si natych-miast pki czas! ywo! Biegnijcie! Spieszcie si! Pdcie! Precz! O Allachu, giaurowie gotowi nam uj! Aby ich do kofica zmyli znikn w namiocie, a ja udaem si za nim. Szech lea nieprzytomny na ziemi. Spojrzelimy przez szpar i stwierdzilimy z niemaym zadowoeniem, e thzm zacz si szybko rozchodzi. Sprytny Halef, patrzc na efekt swego pomysu, zamia si i rzek: - Widziszjak to pomaga, sidi! Ty piciami zabiby ze dwudziestu lub wicej ludzi, lecz mj jzyk rozproszy ich wszystkich. Hamdulil-lah! Nikogo ju nie ma! Jazda wic, w drog! Gdy dosiadalimy wierzchowcw nie byo przed namiotem ywej duszy, lecz w tej samej chwili, zza dugiej niskiej chaty wybiego paru ludzi. Poznaem Abd el Birra i jego otrw. - Oszukano was, okamano! Okamano! - rycza ze zoci - Na nich gupcy! Na nich! Prdzej! Ucieknie nam przeklty giuar! Ruszylimy galopem odprowadzeni wrzaskiem wciekoci, ktry mona byo porwna tylko z rykiem Indian. Naleao si spodziewa, e fanatyczny tum nie poprzestanie na tych objawach wciekoci, lecz rzuci si w pocig, dlatego te nie przystanlimy przy naszych towarzyszach, lecz kazalimy im poda za nami. Skierowalimy si na pnoc, aeby zmyli przeladowcw. Po chwili spostrzegem tu za sob oddzia gnajcych jedcw. Zre-zygnowali jednak z nadaremniej pogoni i wrcili do duaru. I~raz zatoczylimy uk powracajc do poprzedniego kierunku. Po drodze Halef opowiedzia towarzyszom o naszej przygodzie, nie zapomnia-wszy naturalnie o swoich bohaterskich czynach. Dopdzilimy zatem tych otrw i to dzikitemu, e pozostali w Mawija, aby nas pochwyci w zastawione sida. Abd el Kahir ra-dzi napa na nich, gdy wyrusz w drog. Ja byem innego zdania, a poza tym najbliszym osiedlem byo Rakmatan nalece do Ara-bw Handhala. Moglimy wic atwo dosta si midzy dwa ognie, 262 odoyem wic atak na pniej. Nikt nie zaprotestowa, uznajc suszno mego rozumowania. Rakmatan ley na grnym kocu wadi Falg i w wiecie mahome-taskim synie z tego, e wanie tam przebywa wielki poeta Maleka Ben er Reib el Mazini. Naleao przypuszcza, e Abd el Birr nie opuci tak szybko Mawiji, a pniej za bdzie chcia przebywa w gocinie u swych wspplemiecow w Rakmatan. Sdzi zapewne, e po niemiej przygodzie nie powrcimy tak prdko, a moe w ogle zaniechamy pocigu. Mielimy wic czas do jutra. Nie spieszc si wic, okralimy zaludnione miejscowoci w obawie by nas nie po-znano. Zapadju zmrok, gdy wjechalimy na drog od strony Rakmatanu. Ukrylimy si za skaami wadi Maskat el Raml, gdzie rozpoczyna si pustynia Sziha. Omar zajmowa si przez cay czas malcem, na nic innego nie zwraca uwagi. By to widok doprawdy wzruszajcy, jak delikatnie opiekowa si nim, jak agodnie i mikko oddzywa si do niego. Rodzona matka nie okazywaaby wicej czuoci. Ib te dzieciak nie chcia si rozstawa z nim ani na chwil. Zaleao mi bardzo na wiadomoci, czy Abd el Birr jest jeszcze w duarze, czy te wbrew oczekiwaniom, min ju Rakmatan. Postano-wiem udaE si na zwiady. Halef chcia mi towarzyszy~, poleciem mu jednak pozosta. Zdjem z siebie jasny haik, ktry mg mnie zdradzi i ruszyem.

Ju podczas przybycia do wadi Maskat el Ram przyjrzaem si osiedlu. Duar by jakby przylepiony do krzywizny wadi Falg. Oblicza-em odlego od naszej kryjwki, na jakie p godziny drogi. Po upywie tego czasu staem przed pierwsz chat. W otworach su-cych za okna byszczao wiato wiecy lub oliwnej lampy. Nie chcc by mnie spostrzeono musiaem rozpocz zwiad od tyu wioski. Skradaem si od jednego mieszkania do drugiego, dopki nie dotar-em do koca duaru. T~m zawrciem nieco, kierujc uwag na 263 najwikszy w caym osiedlu budynek. Jeli nalea do najbogatszego mieszkaca, to zapewne do szecha el Baled. Przed wejciem stao przywizanych kilkanacie koni. Tylna ciana miaa cztery otwory okienne; trzy byy owietlone. Podczogaem si do pierwszego i zajrzaem do wntrza. Ujrzaem prymitywne pomieszczenie, w ktrym leaa na macie jaka nieruchoma posta kobieca. Zdawaa si nasuchiwa; z ssiedniego pokoju dochodziy niewyrane gosy. Przez drugie okno w izbie wikszej od poprzedniej ujrzaem dwch mczyzn. Jeden z nich bardzo zdenerwowany krci si po izbie tam i z powrotem. By to szejk Handahla; nasz zacity wrg. -Awic moje dziecko, pociecha staroci, mj jedyny syn stracony. Zrabowa go Humam ben Dihal, przeklty pies Hadesz! -woa-Czy to na pewno by on? Kto go rozpozna? - Tieoja ona; wszak zna go dobrze. Bya sama z dzieckiem na makbara i tam zostaa napadnita. - Przeklta! Niech j pochon czelucie piekielne! Zaraz si z ni porachuj! Natychmiast! A potem zgromadz wojownikw na wypraw zemsty! Zgotuj tym szakalom krwaw ani! Wyrusz, skoro tylko nasze konie nieco wypoczn! Zrwnamy z ziemi duar wadi Baszam, tego rabusia! Zemci si na mnie straszliwie, nie mg wynale lepszego odwetu. Wiedzia, e kocham dziecko nad ycie. Zamordowa je po drodze! Co warta ta kobieta, ta matka?! Siedzi w domu i myli zapewne czy do twarzy bdzie jej w aobie! Na Allacha! Zasuya na mier! Pierwsz kul przeznaczam nie Humamowi, lecz jej! Przysigam na... - Powstrzymaj si, nie przysigaj! - przerwa mu gospodarz - Iieej ony nie ma w domu. - Gdzie jest?! - rykn ze zoci Abd el Birr. - Pobiega jak Iwica, ktrej zabrano mode, za tym zodziejem dzieci. - Zabi j wic rwnie i niestety teraz ujdzie mojej zemcie. Co pomC moe tej kobiecie pocig za zbrodniarzem? Czy dlatego 264 nazywasz j lwic? Powinna broni dziecka do ostatniej kropli krwi, wwczas zasuyaby na to miano. Przysigam na Allacha i wszystkich Kalifw, e jeli j znajd... -Nie przysigaj! Nie wyrzek tego gospodarz, lecz kobieta, ktr poprzednio wi-dziaem w drugiej izbie.Teraz nastpia scena, przed opisem ktrej wzdraga si piro. Matka w obawie o dziecko przybya, by prosi pokrewny szczep o pomoc i znajdowaa si tu zaledwie od kilku godzin, gdy tak niespo-dziewanie napotkaa ma. Ten z pian na ustach, przewrci j na ziemi, pocz nieludzko kopa i cign za wosy po caej izbie, tukc jej gow o cian. Zastrzeliby biedn niechybnie, gdy kilkakrotnie wyrywa bro zza pasa, gdyby mu inni nie przeszkadzali. Wreszcie, bijc niemiosiernie wywlk j z chaty, popchn tak silnie, e zatoczya si i upada kilka krokw dalej, a on pocz krzycze na cae gardo: -Euti talikah bit telateh! - trzykrotnie ci odpycham! Wyrazy te s przepisow formu rozwodow. Od tej chwili prze-staa by jego on. Okryem bezszelestnie dom, aby zobaczy, co si stao z nieszcz-liw, cho przedsiwzicie to byo zwizane z duym niebezpiecze-stwem. Ujrzaem j, gdy gono kajc stana u wga chaty. Zadraa ze strachu zobaczywszy obcego. - Czy nazywaj ci Zarka? - spytaem szeptem -Pak, kim jeste? -wyjkaa z trudem.

-Iieoim przyjacielem. Przynosz ci pomoc. Cho za mn. Ujem j za rk i poprowadziem. Sza bezwolnie, bez sowa protestu, za mn... za obcym, ktremu nie wolno byo jej nawet dotkn. Wpada bowiem w apati i wasny los by jej zupenie obojtny. Cicho popakujc wloka si tak, dopki nie doszlimy do wadi Maskat er Raml. Pdm, z miejsca, w ktrym ukryci byli moi towarzysze doszed nas gos Omara, ktremu inny dwiczniejszy i 265 delikatniejszy odpowiedzia: - Zarka. Kobieta krzykna i pobiega z szybkoci strzay. Nie potrafi opisa radoci, jaka j opanowaa. Pochwyciwszy dziecko, okrywaa je tysicem pocaunkw, oddalaa od siebie i zbliaa, jakby niedowie-rzajc swym zmysom. Najmniej zadowolony z tego obrotu sprawy by oczywicie Omar, ktry zasypa mnie dziesitkiem pyta. Wszyscy garnli si po wyja-nienia, lecz nie miaem czasu zaspokoi ich ciekawoci. Przecie Abd el Birr mg natychmiast wyruszy, a jeli tym razem nie mia nam uj musiano si spieszy. Zark z dzieckiem umieciem tak daleko w wadi, e nic nie moga sysze. Przy niej pozostali dwaj Haddedih-nowie, otrzymawszy oczywicie odpowiednie instrukcje. Potem przecignlimy przez ca szeroko~ drogi moje lasso dugoci trzydziestu metrw. Konie podcite t niespodziewan przeszkod powinny pa, a jedcy tym atwiej dostaE si w nasze rce. Czekali-my. Upyn kwadrans, zanim usyszaem ttent kopyt. Arabowie po-mimo ciemnoci jechali ostrym kusem. Szejk kl, rzuca si bez-ustannie na siodle i ponagla ludzi. Wreszcie znaleli si przy Hadde-dihnach. Lasso tu wiele zdziaao, wszystkie konie runy. Byskawi-cznie rzucono si na zbrodniarzy; ja skoczyem do szejka, ktrego poznaem po gosie. Pocztkowo lea nieruchomo jak gaz, opano-wany panicznym strachem, lecz po chwili pocz si zaciekle broni. Chcia wsta, zachwia si jednak i upad z gonym jkiem na ziemi. Zaman mia praw nog. Ludzi jego powizano i uoono obok siebie. Milczenie, ktre towarzyszyo walce wzmogo strach i obaw napadnitych. Kazaem zachowa absolutn cisz a do mego powro-tu. Wyjem szejkowi zza pasa obydwa pistolety i udaem si w kie-runku wioski. Przybywszy zakradem si powtrnie do najwikszej z chat, w ktrej jak si pniej dowiedziaem mieszka rzeczywicie szech el 266 Beled. Wszedem frontowymi drzwiami. W duej izbie, palc fajk siedzia samotnie szech. Widocznie chcia uspokoi nerwy stargane ostatnimi wypadkami. Zobaczywszy mnie skoczy przeraony na rw-ne nogi. - Czy znasz t bro? - spytaem, podsunwszy mu pod nos pistolety. -Maszallah! Pistolety szejka Malik ben Handhala! - I~k jest. Da mi je jako znak rozpoznawczy dla ciebie. Nie ujecha daleko. Tkwi w tym tajemnica, o ktrej tylko ty si dowiesz. Czy masz par fanamur? -Iak. - Przynie je prdko i chod ze mn! Zdarzyo si co bardzo wanego. - Co si stao? Kim jeste? - Dowiesz si o wszystkim od samego szejka. Szybko! Kada sekunda droga. Pewny ton jakim do niego przemawiaem, oraz pistolety szejka, wywary podany efekt. Przynis kilka latarni, zapali jedn z nich i pobieglimy. Chocia zamcza mnie po drodze pytaniami nie powie-dziaem ani sowa. Dopiero, gdy przybylimy do celu oznajmiem, e jest moim jecem, lecz nie powinien si niczego obawia. Zwizano go, zanim si zdoa zorientowa. Zabrano latarnie i wszyskie je zapalono. W promieniu paru metrw zrobio si cakiem widno. Szejk Muntefikw pocz obsypywa Abd el Birra stekiem obelg i zorzecze; pozwalaem na to przez pewien czas, lecz e trwao to zbyt dugo, a Abd el Kahir nie zamierza bynajmniej przesta, starciem cierpliwo.

- Skocz wreszcie i zahamuj potok swej wymowy! Idzie w tym wypadku o obraz, za ktr moesz da przeprosin lub co najwyej bahej kary, nie za o zbrodnie, za ktr si paci mierci. liitaj oto stoi mciciel, dajcy ycia jeea. Pozwl i jemu doj do sowa. Lawina twych obelg nie pozwala mu doj do zdania!

267
Wskazaem na Omara, ktry od czasu pojmania Abd el Birra, zachowywa grobowe milczenie. Teraz przystpi i obrzuci jeca wzrokiem, penym miertelnej nienawici. Skinem skrycie na Hale-fa. Zrozumia mnie w okamgnieniu i rusz niepostrzeenie, by spro-wadzi Zark z dzieckiem. - Zamordowae brata mojej ony, ukochanego jedynaka czci-godnych starcw - przemwi Omar syczcym szeptem, stopniowo podnoszc gos. - Staj przed tob zbrodniarzu, jako mciciel niewinnie przelanej krwi; czy znasz prawo; ktre brzmi: oko za oko, zb za zb? - Zabij mnie! - odpowiedzia dumnie szejk. - Allach odda nas w twe rce, przez tego oto efendi Kara Ben Nemzi! O Mahomecie! O wielcy Kalifowie! Czemu Allach zabra mi jedyne szczcie mego ycia, dzieci jedyne, spadkobierc mych czynw. Nie chc y duej! Kula z twej strzelby pooy kres moim cierpieniom. Zabij! Bdziesz dobroczyc! Tego Omar nie oczekiwa. Zmiesza si, chcia ukara jeca, a nie spenia jego yczenia. Spojrza bezradnie na Abd el Birra, potem na mnie. - Dlaczego nie strzelasz, Omarze? Moe zakujesz go noem? - spytaem. Zmieszanie jego roso. Poda zemsty, lecz nie pocigaa go rola kata, mordujcego bezbronn ofiar. -Rozumiem-cignem, zewiadomym faszem tumaczcjego niezdecydowan postaw, - zwyka mier jeca ci nie wystarczy? Moe przypieczesz go poncymi wglami, poczynajc od gowy? Nagle skrpowany szejk wypry si jak struna, nie baczc na bl zamanej nogi i krzykn przeraliwie. Z garda wyrway mu si chrapliwe, nieartykuowane dwiki. Zobaczy on, ktra na rkach niosa chopczyka. Uklka przy mu i podaa mu dziecko do pocaowania. Szejka opanowao niezwyke, gorczkowe wzruszenie; na policzkach wykwity mu rumiece, a oczy zdaway si 268 wyskakiwa z orbit. Ryknl gosem, w ktrym nie byo nic ludzkie-go: - yje! Mj may yje! Efendi bagam, zwolnij mi cho na chwile rk, na jedno mgnienie oka. Chc raz jeszcze obj m dziecin, choby raz jeszcze obj, pogaska! Allach! Allach! Allach! Schyliem si i rozwizaem mu ramiona. Byskawicznie pochwyci dziecko i przytuli do piersi. Pocz je pieci duszc w objciach. Zachowywa si jak czowiek, ktry z radoci postrada zmysy. Przy-cign wreszcie do siebie on i zawoa: - Odepchnem ci szalony! I~raz wracasz do mego serca! Jeste znowu moj on! Jedyn, drog on! Czy mnie odrzucisz? Zaprzeczya ruchem gowy. Mwi nie moga ze wzruszenia, gardo ciskayjej zy. - Rozwiodem si z tob co prawda, ale to si naprawi - cign dalej - pjdziemy do kadiego i ... Umilk nagle jakby raony piorunem; przypomnia sobie, e ycie jego wisi na wosku, e przed chwil sam jeszcze baga, aby pooono kres jego mczarniom. Zadra, miertelna blado pokrya jego ob-licze. - O najmiosierniejszy Allachu! Z wszystkim koniec! - biada. - Okup krwi! Okup! Zapac! I~raz nie mog umrze; nie chc! - A jednak zginiesz! Krew za krew! - odpowiedzia Omar. Wziem z rk ojca chopczyka o bkitnych oczach i podaem Omarowi. - Malestwo wstawia si za zoczyfic; to jego ojciec. Dwukrotnie przysigae na Allacha, e uszczliwisz rodzicw chopca, jeli tylko bdzie to w twojej mocy. Pamitaj o tym!

Chopczyk obj szyj Omara rczkami i wtuli twarzyczk w jego brod. Omar, ten sam Omar, ktry przed chwil gotw by zabijego ojca, odwrci si i znikn z dzieckiem w ciemnociach nocy. Nast-pia przeraliwa cisza. Szejk skorzysta z niej by spyta~ on, w jaki sposb odzyskaa stracone dziecko. Zamiast odpowiedzi niemym 269 gestem wsakazaa na mnie. Opowiedziaem wszystko. -1amten czowiek go znalaz, mciciel krwi. Krewny zamordowa-nego przez nas! - zawoa Abd el Birr. - O Allachu! Jak ciko mnie za ten czyn pokarae! Wanie powrci Omar i gdy usysza ostatnie zdanie twarz jego przybraa dziwnie agodny wyraz. Odda szejkowi chopca i rzek: - Nie dam twej mierci, wystarczy mi okup... Podzikuj temu dziecku, ktre zabrao moj dusz, - wykrztusi prawie kajc. - Wojownicy Haddedihnw nie wzgardz mn chyba. Podaem mu rk i uspokoiem go. - Nigdy jeszcze nie postpie tak wzniole i szlachetnie jak w tej chwili, gdy przezwyciye siebie. Powiedz twoim, e ja Kara Ben Nemzi jestem tego zdania. A teraz podaj wysoko okupu. - Okup bdzie wynosi tyle ile zapaci Abd el Mottaleb, dziadek proroka - sto wielbdw. -To mj cay majtek! -zawoa szejk. -Nic mi nie pozostanie, zupenie nic; obracasz mnie w ebraka. Lecz bdziesz to mia. Zabie-raj wszystko! Pozostanie mi wszak najwikszy skarb: dziecko i ona, dla ktrych odtd y~ bd. Nie moja jednak rka zamordowaa twego krewniaka. Zabjc zastrzelie owej nocy, gdy zamierzalimy was napaE na drodze do wadi Baszam. - Sprawa wic zaagodzona; jestecie wolni! - owiadczyem. Rozwizalimy ludzi szejka. Abd el Birr nie mg tutaj pozosta ze zaman nog; szech el Beled owiadczy, e chtnie udzieli gociny rannemu, jego onie i dziecku, a nawet i mnie zaprosi. Przysiga wraz z reszt naszych dotychczasowych wrogw, e nie planuje nic zego wzgldem nas, e uwaaj nas za swych przyjaci i bd broni przed wrogiem. Pocignlimy wic jako gocie caego duaru. Przybywszy do Rakman, udalimy si do chaty szecha. Przewiza-em nog szejkowi, zamanie nie byo skomplikowane. Na drugi dziefi chory czu si na tyle dobrze, e zawoa kadiego, by ponownie zalubi odtrcon on. Gdybym nie by chrzecijaninem, dostpibym 270 zaszczytu druby. Wyrczy mnie Omar. Poczciwiec by tak wzruszony, e po ceremoni odezwai si do powtrnego nowoeca. - Ofiaruj ci prezent lubny, ktrego nie powiniene odrzuca. Jestem wiadkiem waszego szczcia i nie pozwol by zdusia je ndza. Wyrzekam si okupu, daj go twemu synkowi! Niech was Allach bogosawi . Szejk nie mg wydoby gosu, milczaa rwnie Zarka, a jej b-kitne oczy zalane byy zami. Po niej to odziedziczy synek te pikne, jedyne moe w caej Arabi, bkitne renice. Po tym dowodzie wspaniaomylnoci Omara, szejk Abd el Birr wyrzek si wszelkiej myli o zemcie. W tym domu lecym na drodze pielgrzymek do Mekki, wrd wielkich fanatykw mahometanizmu postpowano wyjtkowo po chrzecijasku. Okoo trzech tygodni pozostalimy w Rakmatan, jako gocie mie-szkacw; przez cay czas naszego tam pobytu, nikt nie omieli si obrzuci mnie zym sowem. Prawdziwa mio zwycia nawet nie-przebagan, najbardziej zacit nienawi. Odzyskaem strzelby, a Haddedihnom zwrcono pienidze, zrabowane Mesudowi w Kubbet el Islam.

KONIEC

You might also like