You are on page 1of 210

Karol May Skarb Inkw

Espada
- Corrida de toros, corrida de toros! - rozlegao si z ust nawoy-waczy, ktrzy przystrojeni barwnymi szarfami i kokardami cignli ulicami Buenos Aires. Corrida de toros by to temat, ktry omawiano szczegowo we wszystkich gazetach miasta, corrida de roros bya przedmiotem roz-mw we wszystkich lokalach publicznych i prywatnych mieszkaniach. Corrida de toros, walka bykw, to sowa, ktre budz entuzjazm kadego Hiszpana i tych, ktrzy w yach maj cho kropl hiszpafi-skiej krwi. Mionik coiridy nic sobie nie robi z zastrzee przeciw-nikw jego ulubionego widowiska, ktrzy udowadniaj, e jest ono naganne nie tylko ze wzgldw moralnych, ale i rozmaitych innych. Pdzi do cyrku, by wrzeszcze triumfalnie na cae gardo na widok drczonych zwierzt i szaleje z zachwytu, kiedy potny byk rozpruwa brzuch konia albo nadziewa na rogi toreadora. - Tak, corrida de toros! Jake dugo nie widziano ju w Buenos Aires walki bykw; jak dawno nie syszano na Plaza de toros renia koni, ryku bykw, okrzykw walczcych oraz radosnych wybuchw publi-cznoci! Minlo ju wiele lat od ostatniej walki bykbw. Awin pono-siy te parszywe stosunki polityczne w kraju. Wojna, w ktr Lopez, dyktator Paragwaju, wcign konfederacj argentyfisk, kosztowaa dotd t ostatni czterdzieci milionw pe-so i pidziesit tysicy istnie ludzkich, nie liczc dwustu tysicy ofiar, ktre pochna przywleczona wraz z wojn cholera. Wtedy nie byo co myle o widowiskach. Armia argentyska wci przegry-waa z Lopezem, ale w ubiegym tygodniu odniosa znaczne zwyci-stwo. witowano je w Buenos Aires iluminacjami i uroczystymi pochodami i, by askarbi sobie przychylno ludzi, nowo wybrany prezydent Sarmiento skorzysta z okazji i da zezwolenie na walk bykw. Chocia na przygotowania pozostao niewiele czasu, sprzyjajce okolicznoci wskazyway, e ta corrida de toros bdzie niezwykle emocjonujca. Buenos Aires posiadao bowiem licznych toreadorw, ktrzy wyrobili sobie nazwisko i aden z nich dotychczas nie dozna poraki. Przepenieni wzajemn zawici, a si palili do walki, aby pokaza~, ktry z nich jest najlepszy. Ale oto zgosi si jaki obcy Hiszpan z Madrytu, ktry od kilku dni przebywa w hotelu Labastie i poprosi, aby wolno mu byo ubiega si o nagrod. Kiedy wymieni swoje nazwisko, panowie z komitetu organizacyjnego bardzo chtnie udzielili mu zezwolenia, by to w kocu nie byle kto, tylko senior Crusada, synny w caym krblestwie Hiszpanii espada: Wiadomo o tym wprawi mieszkaficw miasta w podniecenie, ale wkrtce okazao si, e to jeszcze nie wszystko. Zgosio si mianowicie jeszcze dwch seniores, ktrych ch przystpienia do walki wzmoga podniecenie. Jeden z nich by wacicielem wielkich stad byda. Pred laty, nie baczc na koszty, sprowadzi wiele pnoc-noamerykafiskich bizonw, by sprbowa skrzyowania ich z rodzim ras bykw. Te potne zwierzta okazay si jednak tak dzikie i ; nieposkromione, e waciciel postanowi je zastrzeli. Zapropono-wa, e najsilniejszego spord nich dostarczy za darmo na walk. Drugi senior by wacicielem hacjendy w okolicy San Nicolas. Jego peoni, chcc zapa~ jaguara, ktry przetrzebi mu stada owiec, zaoyli 6 wnyki i tak im si poszczcio, e zapali drapienika nawet nie zranionego. Nie zabito jaguara, chcc go sprzeda, a teraz hacjendero owiadczy, e sprowadzi tu zwierz, by sprezentowa go komitetowi. Nietrudno sobie wyobrazi, e obecno synnego toreadora oraz perspektywa walki z bizonem i jaguarem byy ogromnie wane nie tylko dla publicznoci, ale przede wszystkim dla tutejszych toreado-rw. Toreadorzy albo toreros - sowo to pochodzi od toro, byk - dziel si na poszzeglne grupy, z ktrych kada ma do wykonania wasne zadanie. Idk wic s to picadores, ktrzy drani byka oszcze-pami, pozostajc na koniach. Nastpnie banderilleros, ktrzy - jeli picador znajdzie si w niebezpieczestwie-maj za zadanie odwr-cie od niego uwag byka za pomoc kolorowych szarf i skierowa j na siebie, a potem wbi mu w kark cienkie prty zaopatrzone w zakrzywione haki,

banderillos. Wreszcie espada.~, waciwi zawodnicy, ktrzy musz dobi byka mieczem. Nazwa ta pochodzi od sowa espnda, miecz: Espados nazywaj si inaczej ynatadores, od sowa matar, zabija i obowizkiem ich jest zada bykowi cios ostateczny; jeli nie zosta trafiony miertelnie, ale ju pad. Jak wspomniano, nawoywacze przemierzali ulice Buenos Aires, by ogosiE, e jutro odbd si walki bykw. Byo to wieczorem. Kto mg, zamyka swj sklep, by uda si do kawiarni lub do confiterii i fam porozmawia o wydarzeniach dnia. Confiterias to lokale, w ktrych spoywa si jedynie lody i ciastka. Cafe de Paris, uznana za najwytworniejsz kawiarni w Buenos Aires, bya tak przepeniona gomi, e trudno byoby w niej znale wolne miejsce. Panowao tam due oywienie, zwaszcza przyjednym stoliku, do ktrego wci zwracay si oczy obecnych, gdy siedzieli przy nim trzej argentyscy espadas, ktrzy nazajutrz mieli udowodni sw odwag. Cho wobec siebie peni zawici, byli zgodni w twierdze-niu, e komitet popeni niewybaczalny bd, dopuszczajc do walki Hiszpana. Postanowili uczyni wszystko, by odebra mu dotychczaso-w saw. Jeden z nich, ktry najwicej si chepi, owiadczy, e ju pierwszym ciosem powali poudniowoamerykafiskiego bizona. Za-propnowa nawet obecnym, by poszli z nim o zakad, e sowa dotrzy-ma. Obok, przy innym stoliku, siedziao czterech wytwornie ubranych panw. Zwaszcza jeden rzuca si w oczy. By olbrzymem i cho mg mie niewiele ponad pidziesitk, jego gsta duga broda bya biaa jak nieg. Wosy mia rwnie siwe. Mocno opalona twarz wskazywa-a, e to gauczo lub w ogle czowiek, ktry przebywa tylko na wolnym powietrzu, na pampasach lub nawet w dzikich ostpach, lecz eleganc-kie, uszyte wedle najnowszj paryskiej mody ubranie wiadczyo czym. wrcz przeciwnym. Ii~zej jego wspbiesiadnicy byli rwnie mocno opaleni. Jeden z nich zwrci si do niego ze sowami: - Syszae tego samochwa, Carlosie? Brodacz tylko skin gow. - I co ty na to? Zapytany wzruszy ramionami, a po jego powanej twarzy prze-mkn lekcewacy umieszek. - Jestem cakowicie twojego zdania - cign tamten. - Trzeba mie nie byle jakie umiejtnoci, by tutejszego toro dobi mieczem, zanim osabnie. A ty wiesz lepiej od nas, co to znaczy bizon pnocno-amerykaski, bo przecie przebywae tam dwa lata i polowae na bizony. I~n espada nie bdzie chyba w stanie dotrzyma~ obietnicy. - I ja tak sdz. Bizona nie zabija si sowami. Powiedzia to goniej, ni zamierza. Espada to usysza, zerwa si, podszed i rzek niemal rozkazujcym tonem: - Senior, czy zechce mi pan zdradzi, jak si nazywa? Siwobrody zmierzy go wzrokiem nad wyraz obojtnym i odpar: - Czemu nie; jeli przedtem poznam pafiskie nazwisko. - Moje nazwisko jest szeroko znane, jestem Antonio Perillo. Na te sowa oczy olbrzyma na chwil zabysy, ale zaraz przymkn powieki i rzek takim
samym tonem jak przedtem.

- Nazywam si Hammer. - Czy to niemieckie nazwisko? -Tak. - Czy jest pa Niemcem? - Owszem. .

- Wic niech pan trzyma jzyk za zbami, kiedy idzie o tutejsze sprawy. Jestem porteno, rozumie pan? Wypowiedzia to sowo z naciskiem i spojrza przy tym dumnie z gry na tamtego. Porcenos-tak nazywaj siebierodowici mieszkaficy kraju. Jeli espada sdzi, e tym sowem wywrze wraenie, to si pomyli, gdy olbrzym jakby nie wiedzia, co to sowo oznacza i espada cign coraz gniewniej. - Wyrazi si pan o mnie z lekcewaeniem. Czy zechce pan cofn te sowa? - Nie. Powiedziaem, e bizona nie zabija si sowami, a poniewa jestem Niemcem, zawse wiem, co mdwi. -Caramba! To niesychane! Ja, najsynniejszy espada w tym kraju, mam pozwoli, by szydzi ze mnie Niemiec! Co pan na to powie, je5li wyzw pana na szpady? - Nic, poniewa nie warto o tym mwi - odpar Hammer, odchylajc si na krzele i rzucajc na espad spojrzenie, ktre bynaj-mniej nie wyraao obawy. To wzburzyo tamtego jeszcze bardziej. Z byszczcymi od gniewu oczami podszed o krok bliej, podnis rami jakby do uderzenia i zawoa: - Co, nie chce pan cofn swej obelgi i da mi satysfakcji? - Nie. - Dobrze, wic naznacz pana jako pozbawionego czci tchrza. Ma pan! . Chcia uderzy~ Niemca pici w twarz, ale ten zapobieg uderze-niu, szybko si zerwa, wzi espad za ramiona i cisn nim o cian, a zadudnio. Wszyscy gocie zerwali si z miejsc, by zobaczy, co si teraz stanie. Espada ubrany by wedug francuskiej mody, a wic naleao si spodziewa~, e nie ma przy sobie broni. On jednak szybko si zerwa, sign pod surdut, wycign dugi n i z rykiem wciekoci rzucil si na Niemca. I~n nie cofn si ani o cal, chwyci szybkim ruchem rk trzymajc n i tak silnie przycisn espad, e ten z okrzykiem blu upuci bro. Potem rozkaza gronie: - Daj spokj, Perillo! Nie ze mn w ten sposb. Znajdujemy si w Buenos Aires, a nie w Salina del Condor. Zrozumiano? Przy tych sowach przeszy przeciwnika tak ostrym wzrokiem, jak gdyby chcia zajrze w gb jego serca. Pello cofn si i z przerae-niem spoglda na mwicego. Zblad jak pbtno, oczy mu migotay niepewnie, a gos dra,,kiedy powiedzia; - Salina del Condor? Nie wiem, co to znaczy. - Wiesz a nazbyt dobrze, widz to po tobie. - Nie wiem, o zym pan mwi: Nie chc mie z panem nic do czynienia. . - Masz po temu wszelkie powody, Pello! Sign do kieszeni, rzuci na st lcilka papierowych peso, by zapaci za konsumpcj, zdj kapelusz z haka i poszed do drzwi. Nikt nie odway si go zatrzyma. Kiedy wsta, wszyscy ujrzeli, e z tym goliatem lepiej nie zaczyna. Jego trzej towarzysze poszli za-nim. Kiedy drzwi si na nimi zamknly; espada znw nabra odwagi. Zwrci si do swoicb towarzyszy, by zaagodzi porak, poniewa jeden z nich zawoa szyderczo: - Co za hafiba, Perillo! On ci przewrci! - Biegnij wic za nim i oddaj mu! Z takim olbrzymem nikt nie wygra! - Moliwe. Ale mwi do ciebie ty. A ty pozwolie na to, sam mwic mu pan. - Wcale tego nie zauwayem. - A co znaczy to Salina del Condor? Co on mia na myli?

- Skd mam wiedzie? Ten Niemiec cierpi na jakie urojenia. Przecie wiecie, e wszyscy Niemcy s trceni. Dajmy temu spokj. Zapewne nie skoczono by z tym tematem, ale wanie wszed kto, kto przycign oczy wszystkich. By to gauczo, tak may i cherlawy, jakiego aden z obecnych jeszcze w yciu nie widzia. Czowieczek ten mia na sobie biae, szerokie spodnie, sigajce do kolan i czerwon bawenian c~iripa. Jest to koc, ktry mieszkacy pampasw owijaj na ukos dookoa bioder, podcigaj z przodu i z tyu, a potem okrcaj wok ciaa w talii. Rkawy koszuli, rwnie nienobiaej jak spodnie, may czowieczek zakasa za okcie, tak, e przedramiona mia odkry-te. Nad pasem przewizana bya czerwona szarfa, ktrej koce zwisay po bokach. Rwnie czerwone poncho okrywao grn poow ciaa. Na nogach mia buty, jakie zwykli nosi gauczo. Aby wykona takie buty to, podczas zarzynania konia ciga si skr zjego pcin, ale si jej nie wyprawia, tylko ciep wkada do wrztku, by atwiej byo zeskroba sier. Kiedy skt~a jest jeszcze mokra, wciga si j na nogi jak poczochy i czeka, a wyschnie i w ten sposb otrzymuje si odporne na niepogod obuwie, ktrego co prawda nigdy ju nie mona zdj. Nosi si je tak dugo, a spadn z ng. Ocywicie osonite s tylko podudzia i wierzchy stp. Palce natomiast wystaj, podeszwa take jest bosa. Gauczo, ktry nosi takie obuwie, chodzi wic boso, jeli w ogle chodzi. Najczciej bowiem porusza si tylko wwczas, kiedy jest we wasnej ~ chaci, poza tym zawsze siedzi na koniu. Falce ng musz by bose ze wzgldu na strzemiona, bo te s tak tnae, e wchodzi do nich tylko duy palec. Za to ostrogi, ktre gauczo zwykle nosi, s ogromne. Ten may mczyzna mia na gowie szary filcowy kapelusz, z ktrego zwisa chwocik, a pod nim jedwab-n, czerwon chustk. Chustk nosi gauczo pod kapeluszem, by chroni kark przed arem sonecznym. Chustka daje rwnie ochod podczas jazdy konnej, bo wiatr wydyma j i chodzi kark. U pasa pod szarf przybysz mia dugi n i pistolet, a na ramieniu podwjn flint, ktra bya niewiel krtsza od niego samego. W rkach trzyma dwie ksiki. . Ta ostatnia okoliczno zwrcia szczegln uwag. Gauczo z ksikami! l~go jeszcze nigdy nie widziano. W dodatku by on gadko ogolony, co take wydao si dziwne. Mczyzna zatrzyma si na - chwil przy drzwiach i pozdrowi wszystkich gonym buenos dfasl odszed do stolika, ktry wanie si zwolni, usiad, otworzy Potem p obie l~.siki i zacz gorliwie je studiowa. Byy to dwa traktaty Krlewskiej Akademii Nauk w Berlinie Daltona i Weissa. Panujcy haas ucich. May zaskoczy zebranych, nie wiedzieli, co o nim sdzi. Ale jego to nic nie obchodzio. Nawet tego nie zauway; by pogrony w czytaniu i wcale mu nie przeszkadzao, kiedy znw odniosy si gosy i rozpoczto na nowo rozmowy o walce bykw. Tylko kiedy kelner, rwnie may jak obcy przybysz, podszed i zapyta, co mu poda, go spojrza i najczystszym hiszpafiskim zapyt: -Czy mog dosta piwo? Mam na myli cerevisia, jak to si nazywa po acinie. -Tak, senior. Mamy piwo, sze peso butelka. - Prosz mi przynie butelk ampulla, czyli po acinie lagoena. Kelner spojrza na niego ze zdziwieniem, przynis butelk oraz szklank i nala do pena. Go~ jednak nie pi, nie odrywa si od ksiek. Przestano si wic nim interesowa, zwyjtkiemjednej osoby - Antonia Perilly. Ten nie spuszcza z niego oka, wydawao si, e nawet w mylach si nim zajmuje. Wreszcie wsta, podszed, ukoni si i rzek uprzejmie: - Przepraszam, senior! My chyba si znamy? May gauczo oderwa si od swojej lektury, wsta i odpar rwnie uprzejmie:

- Bardzo mi przykro, senior, ale musz stwierdzi, e pan si myli. Nie znam pana. - Wobec tego musi pan mie powd, aby temu zaprzeczy. Jestem przekonany, e spotkalimy si nad rzek. - Nie, bo wcale tam nie byem. Jestem dopiero od tygodnia w tym kraju i przez ten czas nie ruszaem si ani na krok z Buenos Aires. - Czy wolno zapyta, gdzie pan mieszka? - W Jterbogk, ktre pisze si take Jiiterbog lub Jterboch. Dotd pozostaje nie rozstrzygnite, jak waciwie naley pisa t nazw. Ja zdecydowaem si na Jterbogh: -Ta miejscowo~ w ogle nie jest mi znana. Czy byby pan askaw powiedzie mi swoje nazwisko? - Chtnie. Nywam si Morgenstern, doktor Morgenstern. - A kim pan jest? - Jestem uczonym. - A czym si pan zajmuje? - Zoologi, senior. Obecnie przybyem do Argentyny, by odszu-ka glyptodonta, megatheum i mastodonta. - Nie rozumiem, co pan mwi. Nigdy tych sw nie syszaem. - To pancernik olbrzym, leniwiec olbrzym i sofi olbrzym. Espadzie wyduya si mina, spojrza na maego cowiecka ba-dawczo, nastpnie zapyta: - A gdzie zamierza pan szuka tych zwierzt? - Oczywicie na pampasach, niestety, nie mog jeszcze dokadnie stwierdzi, czy yy one w dyluwium czy wczeniej. - Dyluwium? Rozumiem, senior! Uywa pan niezrozumiaego jzyka, aby podkreli, e jestem natrtny. - Ten jzyk wcale nie jest taki niezrozumiay. Niech pan zajrzy do obu tych ksiek. Ich autorzy s znawcami dyluwium! Weiss i Dalton, na pewno pan o nich sysza i... - Nie, nie syszaem - przerwa mu toreador. - Nie znam tych panw. Ale co si tyczy pana, to w dalszym cigu twierdz, e pana znam, i to lepiej, ni si panu.zdaje. Niech si pan przyzna, e strj, jaki pan ma na sobie, to przebranie. - Przebranie? Jeli mam by szczery, to ostatnio rzadko chodz ubrany jak gauczo. - Ale jedzi pan konno wspaniale, widziaem. - Myli si pan, senior. Co prawda raz jeden miaem okazj dosi 13 konia, po acinie equus, ale to, co acinnik okrela jako equo vehi, mianowicie sztuka jedziecka, pozostao dla mnie prawie obce. Perillo pokrci gow. Umiechn si dyplomatycznie i rzek z ukonem: - Nie bd si panu duej narzuca, senior, poniewa ,kade paskie sowo mwi mi, e pragnie pan pozosta nie rozpoznany. Zechce pan askawie wybaczy moj natarczywo! Jestem przekona- ny, e nadejdzie dzie, kiedy zrzuci pan mask! Wrci do swego stolika. Czerwony gauczo pokrci gow, usiad i mrukn: - Maska! Zrzuc mask! l~n senior jest najwidoczniej bardzo roztargniony. Potem pochyli si nad swymi ksikami. Ale wkrtce znw mu przeszkodzono, bo kelner, ktry sta w pobliu i sysza t rozrnow, podszed i rzek: - Senior, nie chce pan si napi? Szkoda piwa, nie powinno sta tak dugo otwarte. Gauczo spojrza na niego, uj szklank, wypi yk; potern rzek yczliwie: - Dzikuj, senior. Naley si przyzwyczai, e czasem pizy tym co konieczne, czowiek zapomina o przyjemnym. Ale picie, po acinie bibere, jest nie tylko przyjemne, lecz te konieczne. Chcia czyta dalej ale spostrzeg, e kelner jeszcze stoi, wic zapyta:

Czy ma pan jeszcze jak uwag, senior Jeli pan pozwoli, tak. Mwi pan przedtem o Jterbogh. Czyby pan by Niemcem? Owszem, wiadczy o tym moje nazwisko, Morgenstern. Gdybym by Rzymianinem, moe po acinie nazywabym si Iubar. - Ogromnie mnie to cieszy, senior. Czy mog rozmawia z panem po niemiecku - Po niemiecku? Czy pan jest Niemcem? - Oczywicie! Urodziem si w Stralau pod Berlinem, a wic jestem paskim rodakiem, doktorze. Bo przedtem usyszaem, e jest pan doktorem. - Ze Stralau! Kto by pomyla! Sdziem; e jest pan Argentyb-czykiem. A w jaki sposb trafi pan tutaj? - Jestem czowiekiem wody, wie pan, owienie ryb w Stralau i jezioro Rummelsburg. Czowiek zwyczajny wody i ona go cignie. Ii~afiem wic do Hamburga, a stamtd do Ameryki Poudniowej. - Czego pan tu szuka? - Chciaem si wzbogaci. - No i...? , - No wanie! Nie tak atwo si dorobi, jak sobie mylaem. Nadeszy marne czasy i wcale nie chc si skoficzy. Nie da si uciua wymarzonych milionw. - Czy ma pan krewnych w ojczynie? - Nie. Gdybym kogo mia, zostabym w domu. Chciaem i do wojska, bo zawsze miaem serce patrioty, ale byem o dwa cale za niski, wic mnie nie wzili. Tak mnie to rozelio, e pojechaem w obce strony, by sprawdzi, czy tam te oka si niezdatny. - Jak dugo pan tu jest? - Pi~ lat. -~ I co pan w tym czasie robi? - Rozmaite rzeczy, ktre byy uczciwe; ale do niczego nie doszed-em. Teraz jestem kelnerem, ale tylko jako pomoc na dzi, bo spodzie-waj si duo goci. Ostatnio pracowaem w porcie. - Czy by pan ju w gbi kraju? Pytam nie bez powodu: -Pak. Dwa razy dotarem do Iiicaman jako stajenny. - Jedzi pan konno? - No pewnie! I~go czowiek si tu uczy szybciej, ni sobie pomyli. - T dobrze, bardzo dobrze! A teraz sprawa najwaniejsza. Podo-bno tu w Argentynie jest bardzo duo koci? - Cae masy! - Znakomicie! Wanie ich szukam. - Koci? Po co? - Interesuj si nimi. - Tak? Co prawda nie wiem, co w tym interesujcego, ale mog pana pocieszy. Jeli potrzebuje pan ko~ci, to mog panu dostarczy cae adunki. - Koci mastodonta? - A co to takiego? -1 sofi olbrzym. -I~go zwierza nie znam. j - Nic dziwnego, y jeszcze przed potopem. - No to ju wygin, jego koci te nie ma. Iii po potopie zostay tylko koci byda, koni i owiec. - Pan mnie nie zrozumia. Szukam koci przedpotopowych zwie-rzt, takich, ktre s w tutejszym Muzeum Przyrodniczym. - Aha! Takie to tkwi w ziemi i trzeba je odkopywa. Widziaem je. W pampasach s wszdzie. I czego takiego pan szuka?

-Tak. Zamierzam te przyj na sub kilku gauczo. Aby zrobi na nich sympatyczne wraenie, ubraem si tak jak oni. Przede wszy-stkirn potrzebny mi sucy, na ktrym mgbym polega. Pan mi si podoba, ma pan uczciw, a zarazem ~prytn twarz, i wydaje si pan by niegupi, po acinie stulticia. Czy ma pan ochot? - Czemu nie, jeli bdzie si pan ze mn dobrze obchodzi. - Wic niech pan przyjdzie do mnie jutro rano, to omwimy wszytko, co niezbdne. C~y zna pan bankiera Salida? - Tak. Ma tu w pobliu swj interes, ale mieszka w quinta pod rniastem. - Ja take tam mieszkam, jestem jego gociem. A teraz niech mi pan pozwoli dalej czyta. - Dobrze, niech pan czyta, panie doktorze. Jutro si stawi i myl, e ubijemy dobry interes. Wydobd dla pana z ziemi kad ko, nawet najwiksz.

16
I~e tej rozmowy wida dalej zajmowaa Morgensterna, bo czyta teraz mniej uwanie ni przedtem i nie zapornina o piciu. Kiedy ju prawie oprni butelk, Antonio Perillo wsta, by zapa-ci i wyj. Jaki czas potem wyszed take Morgenstern. Zapaci sze peso. Wydaje si to bardzo drogo, ale piwo, przynajmniej to sprowadzane z Europy, uwaano wwczas za napj luksusowy. Gdy Morgenstern opuci kawiarni, skrci w ulic w lewo, ktra prowadzia w kierunku quinty bankiera. By zbyt zaabsorbowany swoi-mi mylami, by zwrci~ uwag na dwie postacie, ktre stay naprzeciw oparte o supy przy drzwiach. Byli to Antonio Perillo .i jeszcze jeden czowiek, ktry przedtem take znajdowa si w kawiarni. I~n drugi by wyszy i mocniejszy od toreadora. Jego potna budowa ciaa zdradzaa niezwyk si, twarz ogorzaa od soca i wiatru wskazywaa na to, e przebywa stale na pampasach i w grach. Ale ta twarz nie sprawiaa dobrego wraenia. Wski, zakrzywiony nos prypomina dzib spa. Spod zronitych brwi spoglday kujce oczy. Wskie bezbarwne usta potgoway przykre wraenie. Ubrany by w strj noszony w tym kraju; a na gowie mia sombrero o szerokim rondzie. Kiedy w wietle padajcym z okien kawiarni, obok ktrych przechodzi uczony, mczyzna rozpozna jego rysy, i szepn do Perilla: - Nie ma wtpliwoci. To on; choby nie wiem jak temu zaprze-cza. - Tylko zgoli sobie brod i ubra si w strj gaucza. Ale tym nie zmyli ludzi takich jak my. Musz si dowiedzie, gdzie on mieszka. Id za nim. - A ty nie pjdziesz? - Nie. Mgby si odwrci i pozna mnie. Tb zbudzioby jego podejrzenie. Wejd do kawiarni i poczekam, a wrcisz. Perillo wszed do kawiarni, a drugi mczyzna skrada si za Niemcem. Jak ju powiedzielimy, ulica prowadzia prosto, poniewa Buenos Aires jest bardzo regularnie zbudowane: Skada si z samych kwadratowych domw, wrd ktrych ulice krzyuj si dokadn~ pod ktem prostym, a plan miasta mona przyrwna do szachownicy. Pod wzgldem krajobrazowym okolica jest nieciekawa. Nie ma tu adnego urozmaicenia, ani wzniesie, ani dolin, ani lasw. Zaraz za miastem zaczynaj si pampasy, a na horyzoncie niebo stapia si z ziemi tak, e nie wida linii granicznej. Port jest ndzny, a woda La Platy ma brudny, gliniasty kolor, tak e nawet ona nie przydaje miastu uroku. Buenos Aires zajmuje mniej wicej tak powierzchni jak Pary. Monawic sobie wyobrazi,jakwszystko tujest rozlege. S tu liczx~e pikne ulice i place, ale kiedy wychodzi si ze rdmiecia, napotyka

si prymitywnie sklecone skady, brzydkie chaty i wysypiska. Kilka podmiejskich ulic wyglda elegancko, poniewa stoj tam wille boga-tych mieszkaficw. Taka willa nosi nazw quinta.
czteroW ludnym rdmieciu mona spotka dwu-, trzy-, a nawet pitrowe domy, ale poza tym s tam parterowe budynki, ktre nie

wznosz si w gr, lecz rozigaj wszerz i w gb. I~ budynki maj paskie dachy, pokryte dachwk, a nad dachami unosz si mae wieyczki wartownicze zwane miradores. Dachy s troch ukone, by woda deszczowa spywaa na dziedziniec do znajdujcego si tam zbiornika. i Ubodzy ludzi maj tylko jeden dziedziniec, lepsze domy maj ich trzy, cztery, a nawet wicej. Gdy si stoi przed aurow, wykonan artystycznie z elaza bram takiego domu, wida przez kraty szereg ezystych, marmurowych dziedzificw, ozdobionych fontannami i Ii~.! . kwiatami. Bo domy ludzi zamonych zbudowane s z marmuru. i,..;.:...,. Kiedy pytamy, dlaczego w Buenos Aires s jedynie plaskie dachy, to odpowied jest bardzo prosta. Przede wszystkim wysokie, strome dachy wymagaj wicej materiau budowlanego i s konieczne tylko w tych okolicach, gdzie pada duo deszczu, a w Buenos Aires jest niewiele opadw. Tak wic wysokie dachy i wykusze stanowiyby zbyt ; ,, .due powierzchnie dla pamperos, potnych, niszczycielskich
,. . , ...

18 huraganw, ktre wiej od strony Kordylierw. Wreszcie paskie dachy maj t dobr stron, e wieczorami mona si po nich prze-chadza, by zaczerpn wieego powietrza. Jeli kto myli, e na ulicach Buenos Aires ujrzy duo galopuj-cych gauczo, to bardzo si myli. Odnosi si raczej wraenie, e to miasto europejskie. Wszyscy ubieraj si tutaj wedug francuskiej mody. yje tu take do duo Europejczykw. Poow mieszkaficw stanowi Argentyficzycy. Byo tam wwczas (rok 1866) cztery tysice Niemcw, pitnacie tysicy Francuzw, dwadziecia tysicy Hiszpa-nw, pidziesit tysiey Wochw, poza tym wielu Anglikw i jeszcze wicej Szwajcarw. Td mieszanina narodowoci spowodowaa konie-czno znajomoci jzykw. Ludzi, ktrzy Swietnie opanowali trzy, cztery, a nawet wicej jzykw, jest tu wicej ni w Paryu, Londynie czy Nowym Jorku. Co do nazwy miasta, to chyba jest ona cakiem suszna. Buenos aires oznacza dobre powietrze, ale kiedy sofice rozgrzewa paskie dachy nisko pooonego miasta, trudno wytrzyma w dusznych, przytacza-jcych pomieszczeniach. Nie ma tu drzew, ktre by oczyszczay po-wietrze, w kadym razie nie ma takich, jakie my uwaamy za prawdzi-we. Nie rosn tu cytryny, pomaraficze, a tym bardziej drzewa pod-zwrotnikowe. Dla jaboni, liw, wini i innych gatunkw klimat jest tu zbyl upalny, a wic mamy tu winorol, gruszki, brzoskwinie i morele i to w doskonaym gatunku. We wschodniej czci kraju lasw nie ma w ogle. Jedynie tu i wdzie jaki bogaty waciciel quinty tak gsto obsadzi ogrd, w ktrym pobudowa swj dom, e w pobliu odczuwa si zbawienny chd. Jedn z najpikniejszych bya quinta b~nkiera Salida, bardzo gocinnego czowieka, ktry kocha sztuk i nauk. Korespondowa z europejskimi przedstawicielami tych dziedzin. Ta okoliczno sprawia, e polecono mu doktora Morgensterna, ktry znalaz u niego

gocinne przyjcie. Quinta pooona bya na poudniowym kraficu miasta, tak, e uczony mia przed sob dalek drog. Antonio Perillo 19 musia dugo czekaE na powrt swego kamrata. W kawiarni byo duo go~ci, poniewa jutrzejsze walki bykw stanowiy wany temat rozmw. Perillo nie na tu nikogo, rwnie jego nikt nie zna. Rozmawiano o Crusadzie, obcym toreadorze, i wyraano przekonanie, e aden espada mu nie dorwnuje. Ogrom-nie zirytowao t Perilla, ale nie zdradza, e jest jednym z nich. Oczywicie mwiono take o jaguarze i dzikim bizonie. Sdzono, e toreadorzy bd mieli trudne zadanie. -Pak czy owak poleje si krew - rzek jeden z go~ci - i to krew ludzka. Nie chc mwiE o bizonie, bo jeszcze takiego zwiexzcia nie widziaem, ale jaguar to grony przeciwnik. Jest ogromnie ywotny i nie polegnie od pierwszego ciosu. Wwczas Perillo wtrci si do rozmowy: -Jaguar to tchrz! Zobowizuj si pj na niego tylko z noem w rku: - I zosta przez niego rozszarpanym - rozemia si tamten.
,,.. i

-Mwi powanie. Nigdyjeszcze nie syszelicie; ejaguar umyka


lj.. : na widok czowieka, i e niektrzy gauczowie potrafi schwyta go na lasso? Wtedy odezwa si stary, ogorzay od soca czowiek, ktry siedzia j :i:. samotnie i dotd nie bra udziau w rozmowie. 3: .

- Ma pan racj, senior. Jaguar ucieka przed czowiekiem i gauczo chwytaj go na lasso. Ale jakiego jaguara? Rzecznego. - Czy istniej inne jaguary? - Nie ma kilku gatunkw jaguarw. Jaguar to jaguar, ale niech pan porwna takiego, ktry yje nad rzek; z takim, ktry przemierza pampasy albo mieszka w rozpadlinach grskich: Rzeka dostarcza ob ltoci poywienia. yj tam tysice wodnych wi, ktrymi jaguar si nasyci. Polowanie na te gupie zwierzta to dla niego igraszka, wic staje si leniwy i tchrzliwy. Kiedy ujrzy czowieka, kuli ogon pod siebie i ucieka. Natomiast jaguar z pampasw nie ma atwego ycia. Musi walczy z bydem, z kofimi, a jeli chce zapa owc, to 20 i z pastuchem, a ten na pewno nie jest tchrzem. A jeli jaguar yje w grach, musi polowa na dzikie lamy, ktre s szybsze od niego i nie daj si atwo zapa. Wtedy jest godny, a gd rozwciecza. T~ki grski jaguar napada w biay dziefi na uzbrojonych ludzi. Idk, senior, przedstawia si sprawa, ktr chciaem sprostowa. Wtedy Antonio Perillo rzek szyderczo: - Wida ma pan due dowiadczenie. Czy przekroczy pan ju kiedykolwiek granice tego miasta? - Czasami tak. - Dokd pan dotar? - Do Boliwii, a take do Peru. Byem rwnie w Gran Chaco. - U dzikich Indian? -Tak. - I ci Indianie nia poarli pana, tak jak jaguar poera Swinie wodne? - Albo nie byem dla nich doe tusty, albo nie wayli si do mnie zbliyE, senior. Chyba chodzio o to ostatnie, bo przez cae ycie byem czowiekiem, ktry nie da si tak atwo pore. I nawet

teraz, kiedy jestem stary, mam do krzdpy w rku, by temu, ktry by ze mnie kpi, da po bezczelnym pysku. Prosz to sobie zapamita, senior! - Po co od razu taka gorczka, panie! Nie miaem nic zego na myli - zagodnia Perillo, poniewa pamita scen w Cafe de Paris. - Chciaem tylko powiedzie, e nie uwaam jaguara za zwierz niebezpieczne. - Jest niebezpieczny dla kadego czowieka, prcz jednego. - A kto to taki? - Chyba pan wie. Przecie kady o nim sysza, a jego imi wska,

zuje na to, co powiedziaem. - Czy ma pan na myli brata Jaguara? -Tak. - Powiadaj o nim co prawda, e na najdzikszego jaguara idzie bez broni, ale ja w to nie wierz: - A ja wierz, bo widziaem to na wasne oczy. - Zetkn si pan z nim w Gran Ghaco? - Byem tam z nim. Jest naszym przywdc. Ledwo stary wyrzek te sowa, rozlegy si okrzyki zdumienia i zachwytu. Zrywano si z miejsc, by podbiec do jego stolika i ucisn mu dofi. Chciano zsun stoliki; by posucha o synnym czowieku, ktrego imi i czyny byy na ustach wszystkich. Stary jednak obroni i sowami: ^ - Brat Jaguar nie chce, aby o nim mwi. Po prostu tego zakaza, wic nie bierzcie mi za ze; seniores, mojej odmowy. - Jak on waciwie wyglda? - zapyta Perillo. - Jak kady inny czowiek. - Ile ma lat? - Moe pidziesit. - Czy to tubylec? - Nie miaem w rku jego wiadectwa urodzenia, senior. - Czy moemy si dowiedzie, co on robi? Raz mwi, e jest yerbatero, raz nazywaj go poszukiwaczem zota, raz sendadorem, ktry przeprowadza karawany przez Andy. Syszaem nawet, e naley do partii politycznej i raz temu, raz owemu buntownikowi suy swym karabinem. Stary odrzek: - Nie mog powiedzie, kim on waciwie jest. Tb po prostu czowiek wyjtkowy, jakich niewielu. Nigdy nie suy adnemu bun-townikowi i nigdy suy nie bdzie. Jest przyjacielem wszystkich ludzi dobrych i wrogiem wszystkich ludzi zych. Jeli nie n~ley pan do tych pierwszych, to niech si pan strzee, aby go nie spotka. - Staje si pan coraz bardziej ostry i napastliwy, przyjacielu! Tak l!. bardzo pana rozgniewao, e nazwaem jaguara tchrzliwym stworze-niem? - Nie to. Ale kiedy pan twierdzi, e pjdzie na niego tylko z noem w rku, powiedziaem sobie, e jest pan albo blagierem, albo 22 czowiekiem bez pojcia, a takich nie znosz. Jaguar, ktrego jutro ujrzymy, prawdopodobnie y nad brzegiem rzeki,, ale moe take pochodzi z pampasw. Zobaczymy, jak si zachowa. Co do mnie, to wcale nie jestem ciekaw. Raczej wolabym wiedzie, czy jaki espada odway si pj na bizona. - Wszyscy si odwa, zapewniam pana!

- Zobaczymy. Taki bizon, kiedy si go rozdrani, jest niebezpie-czny. Wiem to od brata Jaguara, ktry zastrzeli ich setki. - Moe na pampasach? - rozemia si Perillo. - Nie, na preriaeh Ameryki Pnocnej, gdzie dawniej polowa. - Wic i tam by? Czyli on nie jest porteno,. tylko obcy? Tb okoliczno,. ktra mi si nie podoba. - Nie sdz, by brat Jaguar przejmowa si tym, czy si panu co podoba, czy te nie. - Bo mnie nie zna. Gdyby dowiedzia si mego nazwiska, uznaby za zaszczyt, mogc mi ucisn rk. -Tak? Jak wic brzmi pana synne nazwisko? - Perillo. - Ach! Wic jest pan moe Antoniem Perillem, espad, ktry jutro take wystpi? -Idk, to ja. Spojrza na starego wzrokiem, ktry mwi, e spodziewa si usy-sze pene pochlebstwa sowa. Ale usysza co zupenie innego. - Zb prosz mi powiedzie, senior, po co walczy pan z bykami? - Co za pytanie! Oczywicie by zabija, by pokaza swj kunszt. - Pikny mi kunszt! To adne bohaterstwo dobija noem byka, uprzednio zaszczutego a do osabienia. Ja zabijam zwierz, poniewa potrzebuj jego misa, by utrzyma si przy yciu, ale zabija dla dzy sawy, a przedtem jeszcze drani zwierz kuciem i szczu niemal do ostatniego tchnienia, to zajcie rakarza. Powinien pan nazywa si nie espada, lecz cakiem inaczej - desollador! Byoby to bardziej susz-ne.

23
Perillo zerwa si z krzesa. Chcia si rzuci na starego. Na szczcie w tej chwili drzwi si otworzyy i wszed jego towarzysz. Pohamowa si wic, usiad z powrotem i tylko rzuci staremu: - Chce pan mnie rozdrani, ale mnie pan nie obrazi, bo gruj nad nim. -Iak wanie powiedziaa mucha do lwa, kiedy nad nim brzczaa. Ale nadlecia ptak i j pokn. Perillo uda, e nie syszy tych s8w. Jego towarzysz przysiad si do niego i szepn: - Znw ktnia? Uwaaj ! Nasze ciche rzemioso wymaga otronoci. Dziesi~iu przyjaci nie pomoe tyle, ile zaszkodzi jeden wrg. - Milcz! I~n stary gadua nie moe nam zaszkodzi. Powiedz lepiej, czego si dowiedziae. Mwili tak cicho, e reszta goci nie moga nic usysze. Mimo to przybyy rozglda si ostronie, a kiedy zobaczy, e nikt na nieh nie zwraca uwagi, rzek; - Tb na pewno on. I wiesz, gdzie mieszka? U bankiera Salida. - Todos demonios! U Salida? Kto by przypuszcza! To dla nas bardzo niebezpieczne! - Niestety! On mu,wszystko opowie. Czy jeste pewien, e. ci pozna?
,

- Mgbym przysic. Dlaczego si maskuje? - Musimy si zastanowi, jak zmusi go do milczenia. - Hm! Rozumiem ci, cios noem lub kula w eb i to nie tracc

s~ .. czasu. Jutro moe by za pno. Nie wolno dopuci, by poszed na policj. Gdyby si mona byo dowiedzie, jaki pokj zajmuje.

- Tb wiem. Czekaem, a wejdzie do domu, i przelazem przez parkan do ogrodu. Na szczcie quinta nie ma dziedzica ani rnurw, stoi porodku ogrodu, tak e mona j okry. Kiedy znikn za drzwiami, rozjanio si w pokoju na grze z tyu domu. -To mg by kto inny. - Nie, bo podszed do otwartego okna, by je zamkn. Widziaem li,;:,..., 24 go wyranie. - Ile okien ma ten pokj? - Dwa. - Czy spuci rolety? - Nie. - Czy w pobliu jest jaka drabina? - O tym take, pomylaem i rozejrzaem si. W kcie ogrodu ronie drzewo, o ktre oparta jest drabina, do duga, by sign okna. - Hardzo dobrze! Niestety, nie moemy jeszcze teraz zabra si do roboty. Jest za wczenie, ulice s zaludnione i kto mgby nas zobaczy. -Ii-eba poczeka do pnocy. Ale moe on jeszcze nie bdzie o tej porze spa? - Bdzie spa, czy nie, obojtne. Nie moe doczeka jutra. Jeli nie bdzie spa, dostanie kul przez okno. A jeli bdzie spa, to wejdziemy do rodka. Ale teraz chodmy. Nie podoba mi si tu. Perillo zapaci za lody, i dwaj osobnicy, ktrzy z lekkim sercem byli gotowi zgadzi czowieka, by zapobiec ujawnieniu swoich dawnych zbrodni, odeszli. Na ulicach i w lokalach panowa wikszy ruch ni zazwyczaj. Mie-szkaniec Buenos Aires jest na og domatorem i wczenie kadzie si spa, ale dzi wybia godzinajedenasta, nim ostatni goopuci Cafe de Paris! Niemiecki kelner otrzyma swoj dniwk i mg odej. Zatrzma si przed drzwiami. Na ulicach byo jeszcze ludno. By pocztek grudnia, pikny ciepy wieczr. Kelner ni mia ochoty i spa. Myla o nowej posadzie. Z radoci, e znalaz niemieckiego pracodawc, nie odczuwa zmczenia. Postanowi si przej i mimo woli uda si w l~ierunku, gdzie zamieszka doktor Morgenstern. Dziaanie ludzi czsto wynika z wewntrznego instynktu, z ktreg oni sami nie zdaj sobie sprawy: Tak wic 6w Niemiec nagle znalaz si przed quint i sam by tym zaskoczony.

25
Tiitaj, dalel~o od tuchu ulicznego rdmiecia, nie paliy si latarnie. Byo ciemno, tylko gwiazdy migotay, tak, e wida byo teren na odlego kilku krokw. Mczyzna chcia ju zawrci, kiedy usysza szmer skradajcych si krokw. Wydao mu si to podejrzane. Czemu tak cicho id? Kto ma czyste sumienie, stpa gono. Przycisn si do parkanu i czeka. Jaki czowiek przeszed rodkiem ulicy, potem si zatrzyma. Dru-gi szed za nim. Cicho rozmawiajc zbliyli si do parkanu i z wielk zrcznoci go przesadzili. A wic to zodzieje! - pomyla Niemiec. - Tylko co chc ukra? Owoce z ogrodu? A moe zamierzaj si wama~ do bogatego ban-kiera? Postanowi ich ledzi, wic take cicho przesadzi parkan. Po drugiej stronie trawnik zagusza kroki. Kiedy ujrza w kcie jednego z mczyzn, zatrzyma si, by go obserwowa. Mczyzna po chwili skrci za rg i znik z tyu domu. Niemiec pochyli si i poczga za tamtym. Drab sta i spoglda w owietlone okna na pierwszym pi-trze. Zjawi si take i drugi, nis drabin, ktr opar o mur. Sigaa do okna n pitrze. Do czego zmierzali? Przecie nie bd.si wamywa do owietlonego mieszkania? Moe to tylko art. Wwczas gupot byoby wszczyna alarm. Niemiec z uwag obserwowa ich. Jeden z nich

j;,,: . . wdrapa si na drabin, ktr drugi przytrzymywa. Ten na grze zajrza do rodka, zszed kilka szczebli niej i szepn co kamratowi. Kelnerowi wydawao si, e trzyma on w rku metalowy przedmiot. Usysza dwukrotny krtki szczk, jakby odbezpieczano pistolet. I~raz si przerazi i szybko podszed bliej. lamci dwaj jeszcze szeptali midzy sob. Nie mogli go widzie, bo porusza si tu przy ziemi. Usysza sowa: - Siedzi i czyta. - W jakiej poz5cji? - Lewym bokiem do okna. - Czy wida twarz? i,,;. , 26 - ~ak. Drug stron gowy opar na rce. - Wobec tego strzel mu w skro. 1 nieawodne miejsce. A wic chodzio o morderstwo! Kelner tak si przerazi, e przez chwil nie mg si ruszy. otr znw wspi si wyej, skierowa pistolet w stron pokoju. 1b kelnera z miejsca otrzewio. Krzykn gono, skoczy ku drabinie, powali na ziemi stojcego na dole draba, przewrci drabin, tak, e ten na grze, ktry wanie naciska kurek, spad na d w chwili, kiedy rozleg si strza. Kelner rzuci si na niego, by go przytrzyma. - Pu, ty draniu, bo ci zastrzel - warkn morderca. Pad strza. Kelner poczu przejmujcy b61 w lewym ramieniu. Tiafio go i nie mg duej trzyma zoczyficy, ktry zerwa si i szybko znik w ciemnociach. Drugi otr uciek ju wczeniej. Oba strzay zbudziy mieszkacw domu. Od razu zrobi si ruch. Jednoczenie w owietlonym pokoju otworzyo si okno. Doktor wysun gow i zawoa: - Co a otr strzela do mnie? Czemu nie daj mi spokojnie czyta? . Wtedy kelner znw si przestraszy i odpowiedzia: - Ojej! Tb pana, doktorze, chcieli zamordowa? - Kto jest tam na dole? Jaki znajomy gos. - Tb ja, Fritz Kiesewetter, panie doktorze. - Fritz Kiesewetter. Nie znam osobnika o tym nazwisku. - Ale tak! Dzi pozna mnie pan w Cafe de Paris. Obieca mnie pan wzi na sub z powodu tych przedpotopowych gnatw. - Ach, kelner! Ale, czowieku, co panu przyszo do gowy, eby do mnie strzela? - Co; niby ja? A to ci dopiero! To ja miabym strzela? - A kto? A moe nie jest pan sam? - Jestem cakiem sam w ogrodie. - A czego pan tu chce? - Uratowa pana. A teraz, mimo, e mnie pan zawdzicza ycie, 27 to uwaa mnie za skrytobjc. Zabolao mnie to do gbi. Nie tylko doktor, ale take inni wzili go za zbrodniarza. Nie pomgy adne tumaczenia i przekonywania. Uj to Fritza i wcigni-to do domu, przy czym nie obeszo si bez silnych poszturchiwafi. Chciano wezwa policj, by go zabraa, ale poprosi, by go wpierw spokojnie wysuchano. Doktor popar jego prob, oswiadczajc: - Nie zrobiem nic zego temu modemu czowiekowi, przeciwnie, chciaem go wzi na sub. Czy to powd, by mnie zastreli? Ma on szczer twarz, a gdyby nawet by morderc, to i tak ma prawo si broni~. Prosz wic, abycie mu udzielili zezwolenia na wygoszenie mowy obroficzej, po acinie defensio.

Fritz opowiedzia przebieg ajcia i zada, by zbadano lady. Lgodzono si i istotnie doszli do przekonania, e nie kamie. Ujrzeli odciski stp nie tylko w miejscu, gdzie mordercy przedostali si przez parkan, lecz znaleziono take miejsca, gdzie zeskoczyli z powrotem. Wreszcie za domem znaleziono kapelusz jednego z nich. Zgubi go najprawdopodobniej podczas ucieczki, albo podzas zmagafi z Frit-zem. Kelner krwawi. Zbadano jego ran. Nie bya grona, kula tylko drasna rami. I~raz stwierdzono, e do ogrodu wtargno dwch ludzi, by zabi niemieckiego doktora i tylko interwencja Fritza spowodowaa, e kula przyjta inny kierunek. Ale kim byli ci mordercy i jakiego powodu chcieli zabi czowieka, ktry dopiero od tygodnia przebywa w tym kraju i z ca pewnoci nikogo nie obrazi? - Czy mgby pan rozpozna twarz przynajmniej jednego z nich? - zapyta bankier. - Nie cakiem, - odpar Fritz - ale widzialem z boku poow twarzy tego, co sta z pistoletem na drabinie i wydao mi si, e by podobny do espady Antonia Perilla. To jeszcze bardziej zagmatwao spraw. Perillo co prawda nie cieszy si dobr opini, ale nie uwaano, by by zdolny do popenienia morderstwa. I jaki by mia powd, by zabi doktora? Rozmawia z nim Zg w kawiarni bardzo przyjanie. Co prawda nale,ao wziE pod uwag, e wzi go za kogo innego. Dlatego te bankier kaza zawiadomi policj. Zjawio si dwch wyszych urzdnikw, ubranych w grana-towe mundury. Obejrzeli lady, rozwayli wszystkie fakty i wreszcie orzekli, e na razie trzeba si dyskretnie dowiedzie, gdzie przebywa Perillo w czasie tego zajcia. W adnym wypadku nie wolno wkroczy przed walkami bykw, pniewa jest on niezbdny jako espada i jego aresztowanie wywaroby bardzo ze wraenie na publicznoci. Co do Frit2a Kiesewettera - nie ulegao wtpliwoci, e uratowa ycie doktora. I~n z miej sca wzi go do siebie na sub i to na bardz dobrych warunkach. Mg od razu pozosta w quincie.

Corrida de toros
Nazajutrz kady usiowa zdoby~ bilety na widowisko. Kasa bya wprost oblona. Bankier musia postara si o cztery bilety. Ii~zy dla siebie, swojej ony i dla doktora, a czwarty dla modego siostrzefica, ktry bawi u niego z wizyt. Maonka bankiera bya Niemk, ktrej brat mieszka w Limie,

I.,..
stolicy Peru. Nazywa si Engelhardt i mia dwch synw, ktrym kiedy mia przypa spadek po bezdzietnym maefistwie bankierbw. Dlatego bankier pragn, by jeden z braci zamieszka u niego na duszy czas. Posano wic do wujostwa modszego syna Antona. Szesnastoletni chopiec odby podr morzem wok przyldka Horn i mia bardzo przykr przepraw. Tote postanowiono unikn powtrnej podry morskiej i powrt do domu mia Anton odby przez
Andy. Naleao tylko poczeka na odpowiedni okazj. Podr przez Ameryk Poudniow jest niezwykle niebezpieczna, zwizana z licznymi niewygodami i nie kademu poganiaczowi muw mona powierzy piecz nad takim modym chopcem.

i.:,.; : . Walka bykw miaa si zacz punktualnie o godzinie pierwszej Plaza de toros, jak nazywa si cyrk, by ju na dwie godziny wczeniej tak wypelniony publicznoci, e nie byo wolnego miejsca. Tylko loe 30 prezydenta i wyszych urzdnikw byy jeszcze puste: Na olbrzymich plakatach mona byo przeczyta program wypisa-ny wielkimi literami. Koncertoway liczne kapele, suba miotami i grabiami wygadzaa piasek areny. Od czasu do

czasu na aren wycho-dzi odziany barwnie toreador i kroczy dumnie, by go podziwiano. Arena bya oddzielona od widowni barier z desek, do mocn, by oprze si uderzeniom byka, ale niezbyt wysok, po to, by toreador, . ktry znalaz siw niebezpieczefistwie, mgj przeskoczy~. Z przodu byy drzwi, przez ktre miay wybiec byki, przez tylne za jaguar. Powiadano, e ze wzgldu na poudniowoamerykafiskiego bizona trzeba byo zastosowa nadzwyezajne rodki ostronoci. I~raz co prawda zwierz byo niewidoczne, ale dochodzi jego ryk, z ktrego mona byo wywnioskowa, e bizon nie da si pokona bez walki. Miejsca tu za drewnian barierk byy tafisze. I~m siedzia Fritz Kiesewetter, ktremu jego nowy pan podarowa bilet wst~u. Miejsca pooone wyej byy o wiele drosze i tam siedzieli ludzie zamoni, a wrd nich bankier ze swoim towarzystwem. Przypadek sprawi, e mczyzna z siw brod, ktry wczoraj w Cafe de Paris przedstawi si jako Hammer, wraz ze swoim przyjacielem zajmowali miejsca obok. On siedzia obok doktora Morgensterna, ktry usiowa swemu ssiadowi~ modemu Peruwiaficzykowi, wytumaczy; jak naganne i niegodne s takie walki bykw. - Czy oglda pan ju kiedy takie walki, mody czowieku? - zapyta. Anton Engelhardt zaprzeczy. - Wic musz panu powiedzie, e takie drczenie zwierzt to nic nowego. Odbywao si ono ju w staroytnej Grecji, zwaszcza w Tesalii oraz w Rzymie za rzdw cezarw. lb byli poganie, wic mona im wybaczy. My natomiast jestemy chrzecijanami i powinnimy zaniecha tych okruciefistw. - Ale, senior, przecie pan take przyszed, by to obejrze. Id uwaga chopca wyranie zmieszaa uczonego. Prbowa si 31 ratowa odpowiedzi: - A czy walka by si nie odbya, gdybym tu nie siedzia? - No nie. - Wobec tego nie mog mie wyrzutw sumienia. Poza tym przy-byem tu, by prowadzi studia, wic mam podwjne usprawiedliwie-nie, po acinie excusatio, bo jest to widowosko zoologiczne. Cho jakie cenne znalezisko z dyluwium byoby mi o wiele milsze. - Czy przed dyluwium te odbyway si takie walki? - zapyta Anton, z trudem ukrywajc figlarny umiech. Doktor zerkn na niego uwanie i odpar: - Tego pytania nie da si zaatwi krtkim tak lub nie. Mwi si o czowieku z epoki przedlodowcowej, a nawet jeszcze starszej. Jeli naprawd istnia, to przy wczesnym niskim stopniu moralno-ci...
Przerwano im, poniewa rozlega si grzmica muzyka. Prezydent wszed do swojej loy i da znak, e walki mog si rozpocz. Na ~widowni nagle zapada taka cisza, e sycha byo oddech ssiada. , Wadca da ponowny znak i muzyka zacza gra marsza. Otworzyy si drzwi i wpuszczono najpierw pikadorw. Wjechali na ndznych

i!yi,.. koniach, bo nie chciano cenniejszych naraa na rogi byka. Za nimi szli banderilleros i espados, by zrobi rund wok areny. Potem
;..

pikadorzy zajli stanowiska porodku placu napreciwko drzwi, w ktrych oczekiwano pojawienia si bykw. Oni bowiem mieli by pierwszym obiektem ataku bykw. Banderilleros i espados wycofali si za supy do nisz, ktre w tym celu umieszczono. I~raz prezydent da znak po raz trzeci, otwarto przegrod i byk wybieg.

By czarny, o ostrych; wygitych do przodu rogach. Uwolniony nagle z ciasnej klatki, chcia nacieszy si wolnoci i nadbieg wielkimi susami. Wtedy ujrza pikadorw, stan na chwil, a potem rzuci si prosto na nich. Rozpierzchli si, on za podbieg z boku do jednego
si z koni i ropru mu brzuch. Jedziec chcia zeskoczy, ale zaczepi , o strzemi i pad razem z koniem. Wydawao si, e jest stracony, bo

32 byk ju pochyli eb, by mu wymierzy drugi cios, ale w tej chwili nadbiegli z pomoc banderilleros. Z byskawiczn szybkoci zarzucili kolorowe jedwabne szarfy na eb i oczy byka. I~n zatrzyma si, co uratowao pikadora, podczas gdy jego ko ze zwisajcymi trzewiami, parskajc, czoga si po ziemi i wreszcie z jkiem znieruchornia. Wszystko to nastpio tak szybko, e trudno byo rozrni po-szczeglne ruchy. Pikadorzy byli ubrani w dawne hiszpafiskie stroje rycerskie, a banderilleros mieli na sobie wspczesne ubrania, ozdo-bione wstgami i galonami. Zaopatrzeni byli tylko w szarfy i kije z zakrzywionymi hakami. Czarny byk potrzsa bem, by uwolni si od szarf, a kiedy mu si, to od razt~ nie udao, zacz wciekle rycze. Byo do przewidzenia, e jego nastpny atak bdzie bardzo niebezpieczny. Wtedy za plecami banderilleros rozleg si donony gos. - Wynocie si! Puecie mnie! By to Crusada, espada z Meksyku. T~mci ~awahali si, gdy ryzyko, jakie 6w miaek podejmowa, byo zbyt wielkie, jednak na drugie wadcze zawoanie cofnli si. Aby rozdraniE byka, Crusada przy-wdzia czerwony aksamitny strj, oczywicie kroju hiszpafiskiego. W lewej rce trzyma mulet, kawaek byszezcego jedwabiu, ktry zwisa z kija, a w prawej lnicy miecz. Sta w odlegoci dziesiciu krokw od byka. Bya to ogromna odwaga, poniewa zwierz nie byo jeszcze osabione. Wida byo, e espada od samego pocztku chce zdoby przewag nad tutejszymi toreadorami tym brawurowym ata-kiem. Byk nareszcie uwolni eb i jego pierwsze spojrzenie pado na wroga, ktry wyzywajco wymachiwa mulet. Schyli eb i popdzi na niego, by go wzi na rogi. Espada sta nieruchomo, a kofice rogw znajdoway si w odlegci dwch cali od niego. Potem lekko odskoczy w bok i z zadziwiajc pewnoci siebie wpakowa miecz w kb pdzcego byka. Zwierz przebiego jeszcze kawaek, po czym pado martwe. Espada wycign miecz z jego karku i wymachiwa nim 33 nad gow przy wtrze grzmicych oklaskw zachwyconego tumu. Pokaza swj kunszt. Nadeszli matadorzy, by cign z areny drgajcego jeszcze konia, a prezydent da znak, by wypuszczono nastpnego byka. Zrani on jednego banderillero i jednego espadg, a potem zosta pokonany przez Hiszpana. Nastpny byk rozpata dwa konie i lekko zrani Antonia Perilla. Dotychczasowy zwycizca jego take umierci. Pokona swo-ich miejscowych konkurentw i by oklaskiwany, a panie obrzucay go kwiatami i ehusteczkami. Perillo, zraniony w nog, musia si wycofa. Wida byo, e jest wcieky. I~raz nastpi gwny punkt programu, mianowicie walka jaguara z bizonem. Zwycizca mia na koniec podj walk z toreadorami. Najpierw otworzono tylne drzwi, z ktrych v~ybieg jaguar. Nie zaszed daleko, by bowiem na dugim lassie, ktrego drugi koniec uczepiony by do elaznego haka. Zwierz daremnie usiowao si . uwolni. Parskajc ze zoci, rzuci si na ziemi. Lea tak, nie zwaajc na tum widzw. Przez kilka dni godowa, a teraz poczu wie krew. Byo to niezwykle silne i niezbyt stare zwierz. Otworzono przednie drzwi:Spodziewano si, e bizo gwatownie si wyrwie, ale nie. Wyszed powoli, jak gdyby wiadomy tego, e

bd go podziwia. By prawdziwym olbrzymem, dugoci prawie trzy me-try, bardzo dobrze odywiony, tak e z pewnoci way okoo trzech cetnarw. Po kilku krokach zatrzyma si, odrzuci dug szarf z oczu i spojrza na jaguara. Ludzie czel~ali w napiciu, co teraz nastpi. Jaguar si zerwa i zacz rycze~. Gdyby nawet chcia zaatakowae, lasso i tak trzymaoby go na uwizi. Bizon przekrzywi eb na bok i spojrza na niego jednym okiem. Najwidoczniej si aastanawia, czy warto si zadawa z takim przeciwnikiem. Potem si odwrci i powoli wykona rund wok areny. Oczywicie po drugiej stronie musia si zbliy do jaguara. 1~n pozwoli mu podej bliej, skuli si, gotw d~ skoku. Wtedy bizon pochyli eb, pokaza rogi i potny kark, i wyda ostrzegawczy pomruk. Tb wystarczyo. Jaguar si cofn, a 5.. . 34 bizon poszed na niego, ale dla ostronoci tak; e mijajc go, by odwrcony do niego przodem. Jaguar, wbrew wszelkim oczekiwa-niom, lea oniemielony, najwidoczniej si ba. Podczas gdy trwao to osobliwe zawieszenie broni pomidzy zwie-rztami, uczony objania swemu modemu ssiadowi: - Pnocnoamerykaski bizon tworzy wraz z europejskim turem podgatunek bykw, po acinie bos. Pa odmiana charakteryzuje si wypuk czaszk, szerokim czoem, krtkimi, okrgymi, zakrconymi do gry rogami, kudat grzyw dokoa szyi i piersi, garbem i stosun-kowo mao rozwinit przedni czci ciaa. Bizon ma grubszy eb, gstsz grzyw i krtsze rogi ni tur. Jest waciwie zwierzciem towarzyskim, po acinie congregabilis, i..: Dalszych sw nie dao si usysze, pochon je haas i dzikie okrzyki ludzi, ktrych nudzio pokojowe zachowanie si zwierzt i teraz domagali si, by poszczu jaguara na bizona. - Tirad los buscapies, tirad los buscapies, pucie sztuczne ognie, pucie sztuczne ognie! -wrzasnjed~n zwidzw, a inni mu zawt-rowali. Prezydent da znak, by speniono yczenie. Wwczas towarzysz siwego brodacza, ktry siedzia po jego prawej stronie, zapyta: - Czy sdzisz, e on da si rozdrani, Carlosie? On chyba bardziej boi si bizona ni fajerwerkw. -Obawiam si nieszczcia-odpar zapytany. -Czy niewidzisz, e zwierz trzyma w paszczy lasso, na ktrym jest uwizane? Jeli je przegryzie, uwolni si i zaatakuje nie bizona, lecz ludzi. Rozcignite na piasku zwierz gryzo lasso, czego cyrkowy suga nie spostrzeg. Zapalono sztuczne ognie w bezpiecznym miejscu i rzucono je w stron jaguara. I~ahy go, zwierz si zerwao i wypucio lasso z pyska. Rzemie by prawie przegryziony. Gdy iskry dotary do prochu wybuch ogie. Jaguar rykn ze strachu i wykona wielki skok, lasso si napryo i pko w nadgryzionym miejscu. Drapienik by wolny.
,

Widzowie powitali to niespodziewane wydarzenie radosnymi okrzykami, przekonani, e jaguar wykorzysta sw wolno, by zaata-kowa bizona. Co prawda rzuci si do niego, ale odskoczy w bok, kiedy bizon pdkaza mu rogi, zacz biega po arenie we wszystkie strony, potem skuli si, kierujc wzrok na widowni dokadnie na-przeciwko siebie. - Estad atento, uwaga! - zawoa siwobrody. - Zwierz moe przesadzi barier! - Por amor de Dios, na lito bosk, chyba tego nie zrobi! - zawoa uczony, syszc te sowa. - Ta bestia spoglda na mnie, jak gdyby chciaa mnie pore. Zerwa si ze swego miejsca i uczyni ruch, jakby chcia uiec, co w tym toku byo niemoliwe. Ii;n raptowny ruch ubranego na czerwono mczyzny przycign uwag jaguara. Zwierz podnioso tyln cz ciaa, wydao krtki, ochrypy ryk i jednym wielkim susem skoczyo ku drewnianej barierce. Udao mu si dosign przednimi apami grnej krawdzi i podcign w gr.

Wwczas umilky okrzyki. Zapada tak gboka cisza, e sycha byo wyranie, jak zwierz drapie szponami belki. Kady widzia, e jaguar upatrzy sobie czerwonego czowieczka. Wszyscy w jego pobliu byli zagroeni. Nietrudno sobie wyobrazi, jakie spustoszenie spowodowayby wrd tych stoczonych ludzi szpony i ky drapienika. Ludzie byli przekonani, e jaguar za chwil wykona nastpny skok.On jednak zawis na barierce, poniewa jego wzrok przycigno co innego; a tym czym by siwobrody senior nawiskiem Hammer.
Il;n bowiem, kiedy jaguar szykowa si do skoku, zerwa si z miejsca i szarpniciem cign uczonemu poncho z ramienia i wyj zza pasa n. Ii~zymajc n w prawej rce, owin sobie poncho dookoa lewego ramienia i skoczy na oparcie swojego miejsca. Stao ;;,,.,-,.,. ~

si to w chwili; w ktrej kiedy jaguar skoczy na barier.

7
-Punto en boca - rozkaza dononym gosem -ninguno mene-ase - cisza, niech nikt si nie rusza!

36
Potem skaka po kolejnych oparciach, a ludzie z przeraenia cho-wali si pod awkami. Jeszcze jeden skok i Hammer sta na oparciu pierwszego rzdu, tak blisko jaguara, e mg go dosign rk. Zwierz ledzio ruchy olbrzymiego Niemca poneymi lepiami, trwajc w bezruchu wiedziao, e zostao zaatakowane. Ii~zymao si trzema apami, otworzyo pascz i podnioso przedni ap do ciosu obronnego. Stali tak kilka sekund naprzeciw siebie, czowiek i zwie-rz zatapiajc w sobie wzrok. Potem Hammer uj n w zby, by uwolni praw rk i uderzy jaguara pici w tyln cz tuowia, tak e zwierz nie mogo utrzymae rwnowagi. Jego tylne apy zelizgnly si z bariery, usiowa trzymaE si przednimi, parskajc z wciekoci. Otrzyma jednak tak potny cios w pysk, e zelizn si i spad z powrotem na aren. Lecz IvTiemiec si tym nie zadowoli. Zeskoczy na aren. Rozlegy si okrzyki, albowiem ten odwany mczyzna znalaz si tu przed jaguarem, ktry z gonym rykiem pochyli si do skoku. I teraz aszo co, czego nikt nie uwaa za moliwe. Hammer wyj n z ust, wysun do przodu lew nog i wycign do zwierzcia rk owinit poncho. Czy prawio to pewne siebie zachowanie, czy te sia szeroko rowartych szarych oczu, ktrych nieruchome spojrzenie jaguar czu na sobie, w kadym razie nie tylko zaniecha skoku, lecz powoli podcign tylne apy, by si cofn. Odsuwa si powoli, a Niemiec szed za nim krok za krokiem, ai na chwil nie spuszczajc z niego wzroku. Drapienik skuli ogon pod siebie jak zbity pies i cofa si coraz prdzej, a wtedy z dalszgo miejsca rozlego si woanie: -Que ynaravilla! Co za cud! I~n mczyzna to brat Jaguar! To sam brat Jaguar! Na d,wik tego synnego imienia, rozlegy si gromkie oklaski, jakie tutaj rzadko si zdarzay. - Brat Jaguar! Brat Jaguar! - woali wszyscy. Ton nieopisany haas jeszcze bardziej przestraszy drapienika.

37
Jeli dotd tylko si cofa, to teiaz zawrci i pobieg w stron drzwi, przez ktre wszed. Byy zamknite. Niemiec szed za nim szybkim krokiem i rozkaza gosem, ktry sycha byo nawet przez ten haas.

- Arid la puerta, presto, presto! -- Otwrzcie drzwi, szybko, szybko! Zatrudniony w tym celu peon uruchomi ze swego bezpiecznego stanowiska drzwi spustowe, a kiedy si otworzyy, jaguar skoczy do
klatki, po czym drzwi natychmiast si zamkny. Drapienik by unieszkodliwiony. wyszed na rodek areny, ukoni si widzom i zbliy do bariery, z ktrej przedtem spdzi jaguara, skoczy na ni i idc po oparciach awek, dotar do swojego miejsca.Ikm zwrci uczonemujego poncho i n, po czym rzek:

I~raz rozleg si grzmicy aplauz, ktry nie mia koca. Brat Jaguar
~

- Dziki, senior! I przepraszam, e nie zapytaem wpierw o p-zwolenie, ale nie miaem czasu. - Nic nie szkodzi, chocia razem z poncho zerwa mi pan z gowy kapelusz i chustk - odpar may czowieczek. - Rozumiem, do czego potrzebny by panu n, ale prosz mi powiedzie, czemu wzi pan ze sob poncho? - By ochroni rami przed kami i szponami jaguara. - Senior, jest pan bohaterem, po acinie heros. Gani pan tbesti przed sob jak kota. Ale co si teraz stanie z bizonem? - Zaraz pan zobaczy, tylko prosz skierowa uwag na aren. Bizon rozcign si na piasku i lea spokojnie jak wtedy, gdy brat Jaguar wkroczy na aren. Nie byo ju co myle o walce midzy nim
gono, a jaguarem. Tote publiczno domagaa si ponownego wystpu toreadorw, chciaa, by zmierzyli si z bizonem. Krzyczeli tak e trzeba byo speni ich danie. Ale tym razem ukaza si tylko

Isa i~~ jeden espada, mianowicie Crusada z iVladrytu, a dopiero po upywie kilku minut zjawi si Antonio Perillo. Kula wskutek zranienia, ale za punkt honoru uzna, aby mimo rany wzi udzia w widowisku.

38
Pikadorzy otoczyli bizona. I~n lea dalej, jakby ich w ogle nie byo. Wwczas jeden z nich cisn w zwierz oszczepem, ktry zanu-rzy si na kilka cali w jego garbie. Poniewa bizon okazywa obojt-no, pikadorzy nie uznali za konieczne po ataku wycofa si i mocno si przeliczyli. Ledwie zwierz poczuo ran, zerwao si szybciej, ni mona byo przypuszcza przy takiej masywnej budowie i rzucio si na napastnika. Zanim ten zdy zawrci konia, bizon ju zatopi rogi w jego kbach, podnis go i z tak si cisn na ziemi, e jedziec znalaz si pod koniem. Z tak sam szybkoci bizon ruszy w bok, by zaatakowa nastpnego pikadora. T~n zacz ucieka, ale jego kofi by wolniejszy od bizona. Bizon nie zwaajc na innych picadores i banderilleros, ktrzy chcieli odwrci jego uwag kijami i oszczepami, dopdzi konia i wbi mu jeden rg w bok, tak e zwierz upado, a jedziec wylecia z sioda. Bizonowi chodzio raczej o czo-wieka ni konia i zanim pikador zdoa si podnie, ju wisia na rogach rozjuszonej bestii, ktra cisna go w gr, chwycia na rogi, znw cisna, po czym stratowaa. Czowiek rycza, wzywajc ratunku. Chciano mu przyj z pomoc, lecz bizon nie zwraca uwagi na innych napastnikw i oszczepy, ktre zatapiay si w jego grubej skrze. Nie odstpi pikadora, a do chwili, gdy zostay po nim tylko bezksztatne zwoki. Wtedy cofn si i rykn tak, e ryk jaguara wydawa si w porwnaniu z nim dziecicym kwileniem.

Ze wszystkich stro rozlegy si oklaski i okrzyki pochway. Kto mia jeszcze w rku jaki kwiat, rzuca go na aren, a oklaski oguszay zgromadzonych. Tymczasem kilku banderilleros wycigno pierwszego pikadora spod jego konia. Chcia ucieka, ale nie mg; poniewa mia zaman nog. By go ocali, trzeba byo go wynie. Ti~zech banderilleros podnioso go, by jak najszybeiej z nim odej, ale bizon by szybsy, popdzi za nimi i to, co teraz nastpio, trwao krcej, ni umys ludzki by w stanie sobie wyobrazi. Ujrzano, jak rozjuszony bizon 39 wpad bem na grup i roztrci j, a nastpnie zacz zadawa~ ciosy rogami na prawo i lewo. Rozleg si przeraliwie ciki tupot, jeden z band~erilleros zdoa si uratowa, dwch pozostao na ziemi, take pikador by martwy. Jeden mody banderillero wyrwa pikadorowi oszczep z rk i skoczy od tyu na bizona. Chcia ~o ugodzi, lecz zwierz przejrzao jego zamiar. Byskawicznie si odwrcio i pochy-lio eb do ciosu. Oszczep zelizn si po mocnym jak elazo rogu i w nastpnej chwiti odwany bojownik zosta wyrzucony w gr i zaraz potem pad pod kopyta zwycizcy. Bizon usiowa uwolni si z tkwicych w nim oszczepw i z rykiem galopowa po arenie. Tbreadorzy rozpierzchli si na wszystkie strony. Kto nie mg wybiec przez szybko otwarte drzwi, przeskakiwa barier. By si ocali zeskakiwali z koni, pozostawiajc biedne zwierzta na pastw byka. Kilka koni ucieko przez barier, ratujc si w ten sposb. Wszystkiemu temu towarzyszy ryk rozentuzjazmowanego tumu. Czego takiego jeszcze nigdy nie widziano. Nikt nie aowa

,;.;..:.,

ofiar, jakie pady. Wskutek odwagi, i potnej siy zwierzcia panowa radosny nastrj. Ludziom nie wystarezay dotychczasowe zwycistwa bizona, podniecony tum woa nieustannie: - Los espadas, tos espa-das, fuera adelante los espadas, espadas, espadas, wychod~cie, na-przd, espadas! Jak wspomniano, ukazao si tylko dwch espadas, Antonio Perillo i synny Crusada z Madrytu, reszta od pocztku nie cheiaa si zmie-rzy z bizonem. Crusada uciek przez drzwi, Peiillo za, wskutek odniesionej rany niezdolny do szybkiego biegu, wdrapa si na drew-nian barier. Siedzia tam i kiedy gn zawoano, odpar: - Este bufalo es un demonio, el diablo debe combatir contra esta
, bestia, nosyo eso o - ten bizon to demon, niech walczy z nim diabe, aIe nie ja!

~I Nagrodzono go pogardliwym miechem, nastpnie wezwano Crusad. I~n nie by ranny i musia sobie uwiadomi, e jeli teraz okae si tchrzem, koniec z jego saw. Ale sam jeden nie mg si waiy 40 na zaatakowanie bizona, potrzeba mu byo pomocnikw, ktrych zadaniem byoby w razie niebezpieczefistwa odwrcenie od niego uwagi zwierzcia i skierowanie jej na siebie. ~i~zech banderilleros zgodzio si na to ryzykowne przedsiwzicie, ale tylko za sowit zapat. Gdy caa czwrka ukazaa si na arenie, powitay ich gromkie brawa. Bizon bynajmniej si nie uspokoi, krwawi z wielu niezbyt gronych ran. Kiedy ujrza nowych napastnikw, podnis kudaty eb, zacz wali kopytami i wyda wyzywajcy ryk. - Jak sdzisz, co teraz bdzie? ~ zapyta brat Jaguar swego ssiada. -I~n, ktry nie ucieknie, jest zgubiony - brzmiaa odpowied. -To zbrodnia posya ludzi na tego bizona. - Mylisz, e jest nie do pokonania?

- Nie, ale tu moe si z nim zmierzy tylko jeden czowiek. - Kim jest ten czowiek? Czy moe mnie masz na-myli? - Moe! Crusada zbliy si do bizona z boku, powolnym, niemiaym kro-kiem. Ii~zyma w lewej rce kij z jedwabn chustk, a w prawej obnaony miecz. Jego wspaniaa posta, odziana w bogato,zdobiony strj, jakby zapowiadaa ponowne zwycistwo. Podczas gdy banderil-leros skradali si z drugiej strony, bizon, nie zwaajc na nich, skiero-wa wzrok x~a Crusad, w nim rozpoznajc waciwego przeciwnika. Zwierz byo nie tylko silne i odwane, lecz take przebiege. Wydawao si, e zna zamiary p~zeciwnika i nie pochylajc ba, czekao na atak. Crusada podszed na odlego piciu krokw, a poniewa mu si to udao, ju poczu si zwycizc. Widzia tu przed sob szerok pier byka, cel, ktrego nie mona przeoczy. Podnis wic kolorow mulet, by odwrci od siebie wzrok bizona i skierowa na kij, po czym skoczy na zwierz. By to skok samobjczy. Byk nie zwaa na mulet, tylko na czowieka. Gdy uj rza wymierzony w swoj , pier miecz, pochyli eb i przyj cios pomidzy rogi. Krtki, ledwie 41 dostrzegalny ruch ba i jeden rg tkwi gboko w ciele espady. Byk podrzuci Crusad do gry i w ty. Tizech banderilleros chciao zaj bizona od tyhi, ten jednak zawrci, by od nowa chwyciE Crusad, ujrza ich i pochyli rogi. Wwczas tych trzech ucieko z . gonym krzykiem. Bizon raz jeszcze wzi Crusad na rogi i cisn w gr. - haya, quita, soga! Que cobardia, que bajeza, que infamia - a fe, co a tchrzostwo, co za podo, co za hafiba! - woano ze wszy-stkich stron do banderill~ros, poniewa haniebnie zostawili espad bez pomocy. Tb podziaao, wrcili i znowu zbliyli si do bizona, ale nie mogli uratowae Crusady, by ju martwy. I~raz byk zwrci na nich wiksz uwag ni przedtem. Ju mia przej do ataku, lecz banderilleros zaczli ucieka. Wydawao si, e bizon dobrze wie, jak przeszkodzi~ im w ucieczce, gdy popdzi do drzwi, jak gdyby chcia odci~ im drog. Moga ich ocali tylko bariera, pobiegli,wic do niej. Byk to zobaczy i obra ten sam kierunek. Pierwszy z banderilleros szczliwie dosta si na gr, drugi take, lecz trzeci nie by do szybki, skoczy, chwyci si kraw-dzi bariery, lcz zanim mg si podcign, bizon ju byza nim i trafi go rogiem w udo. Na szczcie cofn rg, by zada nastpny cios, dziki temu mczyzna si uwolni i krwawic wprawdzie, zdoa wspie si na gr. Drugi cios byka trafi w barier tak, e pka belka. Zwierz wiedziao, gdzie ma szuka wroga i ponownie uderzyo w barier, na szczcie w miejscu, gdzie najdowa si wzmacniajcy filar. Filar zacz dre pod nieustannymi, potnymi ciosami. Barie-ra trzeszezaa i gdyby bizon dalej w ni uderza, picaby, a wszyscy widzowie, znajdujcy si za ni, byliby naraeni na jego rogi. Nic wic dziwnego, e po tej stronie cy~ku wybucha panika, kt~a bardzo szybko zacza si rozszerza. Ludzie krzyczeli. Kady, kto ii.: :: czu si zagroony, pragn si iatowa. Wskakiwano na siedzenia i oparcia, by ucieka do tyu, a tam nie byo miejsca. Jeden czowiek przeskakiwa przez drugiego, wrzeszczc i przeklinajc popychano si

42
~

i toczono. Mogo doj~ do strasznego nieszczcia. Wwczas rozleg si donony gos, ktry zagh~szy dzikie wrzaski:

- Quedad sentado! Zostacie na miejscach, seniores! Nie ma niebezpieczefistwa. Bior bizona na siebie! Sowa te wykrzykn brat Jaguar. Zdj marynark, by mu nie przeszkadzaa, znw wzi n uczoi~ego i po raz drugi zacz skaka po oparciach w d a do bariery, a stamtd na aren. Niebezpiecznie byo ni po jego stronie, lecz po przeciwnej. Dla. tego przebieg przez aren i zawoa tak, jak to czyni Indianie z Ameryki Pnocnej podczas polowania i wypraw wojennych. Jest to przecigy, cienki dwik hiiiiii, przy czym Indianie bardzo szybko przebieraj palcami tu przy ustach. W ten sposb powstaje porywa-jcy pisk, nie dajcy si opisa sowami. Bizon pochodzcy z pnocnych prerii zna to myliwskie zawoa-nie, siysza je czsto z ust polujcych Indian. Ihraz gdy je usysza, szybko si odwrci, ujrza brata Jaguara i zagrodzi sob barier, by czeka na nowego przeciwnika. Lecz Hammer nie spieszy si z natarciem, z noem w prawej r~;e zatrzyma si porodku areny. T~m, gdzie przed paroma chwilami panowao dzikie zamieszanie, zapada teraz gboka cisza. Bizon wpatrywa si w brata Jaguara przebiegym wzrokiem, ten za rwnie bacznie obserwowa zwierz. Wreszcie bizon ruszy powo-li, krok za krokiem, jak gdyby wiedzia, e teraz ma przed sob o wiele groniejszego przeciwnika. Hammer rwnie posuwa si do przodu, tak samo powoli jak bizon. Tak zbliali si do siebie coraz bardziej, wreszie dzielio ich tylko kilka metrw. Wtedy bizon rykn gniew-~ nie, podnis eb i zamierza przej do ataku. Wszyscy myleli, e brat Jaguar cofnie si: Onjednak, ku oglnemu przeraeniu, nie uczyni tego, lecz pozosta na miejscu. Toraz bizon by tu, tu. Jego rogi musiay tra~ czowieka, ktry jak gdyby znieruchomia pod wpywem nagego przestrachu. Brat Jaguar zosta cinity do gry, na widowni rozleg si jednogony krzyk. Ale co to?

43
Brat Jaguar przelecia w powietrzu, nastpnie stan wyprostowany za wciekym bizonem i trwa tak spokojnie, jak gdyby nie opuszcza swego poprzedniego miejsca! Bizon si odwrci, znw na niego natar, cisn go do gry i przerzuci za siebie, po czym znw si odwrci, by powtrzy atak. Toraz jednak ludie spostrzegli, e caa ta przeraajco zuchwaa gra bya przez brata Jaguara zamierzona i zostaa wykonana z wielk odwag i zrcznoci. Gdy byk unosi rogi, by zada miertelny cios, zuchway czowiek stawia mu praw stop midzy rogi i pozwala si podrzuca~ do gry, by wielkim susem zeskoczy za nim na ziemi. Widzowie nie posiadali si ze zdumienia. Co za sia i zrcznod w kadym ruchu Hammera! 1b by pojedynek na mier i ycie, a mimo to na jego ustach malowa si umiech. Im duej brat Jaguar pozostawa spokojny, tym wikszy niepokj okazywa bizon. To, e wci od nowa widzia nieprzyjaciela za sob nawet nie dranitego, wprawiao go we wcieko. Rycza ze zoci, jego ruchy staway si coraz bardziej nerwowe, oczy podbiegy krwi, wskutek cego zmci mu si wzrok. Ju si zdarzao, e nie widzia przeciwnika wyranie i rogami trafia w prni. Na to tylko czeka brat Jaguar. Bizon znw go podrzuci w gr, a on znw stan za nim, ale tym razem nie zatrzyma si, lecz skoczy szybko bokiem do przodu. Bizon, ktry wanie si odwraca, odsoni swj bok - odwany, sprysty skok i Hammer siedzia na jego grzbiecie. N bysn mu w doni, ostrze zatopio si dokadnie w miejscu, gdzie ostatni krg szyjny styka si z pierwszym krgiem krgosupa. Bizon przez minut sta nieruchomo, potem jego potne cielsko przeszyo drganie i nie wydajc dwiku, run martwy. Brat Jaguar zelizn si z grzbietu zwierzcia, by wycign n z jego karku. Wszysey jakby oniemieli w oczekiwaniu, e bizon zaraz si zerwie i ponowi atak. Brat Jaguar da znak swym towarzyszom, ktrzy siedzieli na widowni obok niego. Zrcznymi skokami przebyli t sam

drog, jak preby on, i przynieli mu marynark. Hammerwoy j


,

44 szybko i razem opucili aren przez drzwi przeznaczone dla publicz-noci. I~raz zbliyli si liczni campeadores. Widzieli, e bizon ley powa-lony, podeszli wic ostronie, by go obejrze. Tbreadorzy, ktrzy czekali w bezpiecznym miejscu za barier, poszli za ich przykadem. Widzowie trwali jeszcze w bezruchu, nie mogli si otrzsn z zasko-czenia, tylko prezydent zapyta ze swojej loy: -Esta el bufalo muerto -czy bizon jest martwy? -Si, T ciestra mercec~ esta muerto -tak, Wasza Mio, jest martwy - odpowiedziano mu. -Esta en verdal muerto, todo muerto - czy naprawd nie yje, jest cakiem martwy? - zapyta prezydent zaskoczony. -Completamente difunto, indudablemente finado - cakiem mar-twy, bez wtpienia nie yje. Por medio de un golpe de cuchillo en la nuca - zgin od ciosu noem w grzbiet. 1~ pytania i odpowiedzi przeruvay zaklty bezruch, w ktrym po-greni byli widzowie. Po dugotrwaym milczeniu nastpiy teraz ryki, brawa i tupot, sprawiao to wraenie, e cyrk si wali. - Gdzie jest brat Jaguar? Niech tu przyjdzie! Niech przyjdzie brat Jaguar! - rozlegay si tysice gosw. Ale brat Jaguar znik. Brat Jaguar Brat Jaguar sta si bohaterem dnia. Imi jego byo dzi na ustach ~ wszystkich, a pniej, gdy cyrk opustosza, w iniejscach, gdzie znajdo-wao si dwch lub wicej mczyzn, stanowi on przedmiot rozmw i podziwu. Na prno wielu pragno zobaczy go jeszcze raz. Nikt nie wiedzia, gdzie mieszka. Take w domu bankiera Salida mwiono o nim, przecie ocali rodzin przed mierci lub przynajmniej przed cikimi obraeniami. - Popeniem ciki, niewybaczalny grzech - rzek doktor Mor-genstern. - Podzikowa mi za poncho i n, a ja mu nawet nie powiedziaem dzikuj, po acinie gratia, chocia to wanie na mnie ten kzwioerczy jaguar skierowa swj wzrok. Co on o mnie pomyli! Wszed sucy i przynis wizytwk, na ktrej widniao nazwisko a Karl Hammer. Bankier natychmiast uda si do poczekalni i by mile zaskoczony, kiedy rozpozna w przybyszu brata Jaguara. Wycign ~ do niego obie rce i rzek: -To pans tak daremnie poszukuj! Prosz mi pozwoli~ uciska dofi i serdecznie powita! Jak to mio, e daje nam pan sposobno wyrazi przynajmniej nasze gbokie wyrazy wdzicznoci. Przez powane oblicze Hammera przelecia umiech.

46
- Ale prosz ~ie sdzi, - rzek wesoo - e po to do pana przyszedem. Chodzi tu o interes, ktry mnie zmusza, aby na chwil panu przeszkodzi. Mwic te sowa wyj portfel, a z niego papier, ktry poda ban-kierowi. I~n rzuci na okiem i rzek; -Przekaz od mojego partnera z Cordoby. Suma ta bdzie natych-miast do pafiskiej dyspozycji, chocia mj bank jest dzi zamknity z powodu walki bykw. -To nie takie pilne. Uwaaem za stosowne przedstawi si panu i prosi o umoliwienie mi podjcia tej kwoty w najbliszych dniach: Ukoni si i chcia odej, lecz bankier uj go za rami i poprosi:

- Prosz jeszcze pozosta, senior! Nie mog tak od razu pana p~ciE. Uratowa pan nam ycie, bardzo prosz, by pozwoli pan przedstawi swoj osob mojej onie. - Bardzo piosz, aby pan tego zaniecha. Wanie wdziczno, o ktrej pan mwi, zamyka przede mn pafiski drzwi. Nie mog w ~ ~adnym razie poczytywa sobie za zasug czego, co naley przypisa przypadkowi. Wida byo, e skromno tego czowieka jest prawdziwa. Tote Salido odpar: - Senior, pafiskie zdanie na temat wagi tego, co pan uczyni, jest .. zgoa inne ni moje, mimo to przyrzekam panu, e nie usyszy parrode mnie ani od moich bliskich sowa podziki i mam nadziej, e teraz zmieni pan swoj decyzj. , - Pod tym warunkiem gotw jestem przyj pafisk mi propo-zScl. Bankier zaprowadzi go do pokoju, gdzie zgroma~izia si rodzina i gdzie nage ukazanie si brata Jaguara wywoao wielk sensacj i rado. Szczeglnie zachwycony by Morgenstern, ktry pocztkowo nie mg wyj z podziwu, ale potem, wycigajc do Hammera do, zawoa: - Senior, jestem ogromnie rad, po acinie gaudium albo laetitia, 47 e mog pana powita, zwaszcza, e uwaam za swj obowizek wyrazi panu wdziczno za.:. - Do! - przerwa mu bankier. - Senior Hammer zgodzi si tu wej~ tylko pod tym warunkiem, e nie bdziemy mu mwili o wdzicznoci. Prosz wic przynajmniej teraz nie wymierua~ tego sowa. - Ale skoro nie wolno mi dzikowa, to o czym mam mwi? - O czymkolwiek, na przykad o paskich przedpotopowych zwie-rztach. Salido powiedzia to artem, lecz may uczony natychmiast skorzy-sta z okazji, by podj swj ulubiony temat i, aby nikt nie uprzedi go z pytaniem, doda pospiesznie: - Tb istotnie bardzo suszne! Senior Hammer, czy widzia pan ju kiedy megatherium albo mastodonta? - Wielokrotnie - odpar zapytany. - Gdzie, gdzie? - Na pampasach. Kto ma dobre oko na tego rodzaju znaleziska, nie musi dugo szuka. - Doprawdy? Czy pan ma takie oko? - Co prawda nie chc twierdzi, e tak, ale miaem okazj suy uczonym panom jako przewodnik po pampasach. - Tak? Aie do tego, by dostrzec miejsce, ktre kryje w sobie przedlodowcowe roliny i zwierzta; trzeba spojrzenia wyszkolonego paleontologa. Skamieliny, pozostaoci przedlodowcowej fauny i flo-ry, ~choway si do naszych czasw w bardzo rnym stanie. - Tak, to prawda - odpar Hammer z umiechem. - Chodzi tu o zwglenie, wyugowanie, inkrustacj, petryfikacj, a wreszcie o odksztacenia. May uczony cofn si o krok i spojrza na olbrzyma zaskoczony. - Senior, mwi pan jak profesor paleontologii! Tti moja ulubiona ga nauki. Mam zamiar napisa obszerne dzieo o zwierztach, ktre istniay przed epok jurajsk.

48
- Istniaa przedtem caa rnasa zwierzt, poniewa z samej jury znane nam jest chyba z dziesi tysicy gatunkw. - Dziesi tysiecy... - May uczony z wraenia na chwil zanie-mwi. Potem cign dalej - ... gatunkv~! I pan to wie? Jakie to gatunki? - Jamochony, jeowce, robaki, piercieniowce, miczaki, a w grnych warstwach nawet krgowce, na przykad rekiny. Zwierzta dowe jednak pojawiy si dopiero w triaie. Owady i gady spotykamy w karbonie, permie, triasie, w jurze i kredzie.

- A ssaki? - zapyta uczony z ciekawoci. - W grnym triasie spotykamy ju torbacze, pierwsze ptaki za w grnej jurze. W trzeciorzdzie natomiast graj one przewodni rol, ,:. ktr wczeniej gray gady. - A czowiek? -Ii;n pojawia si dopiero we wczesnym dyluwium. Wtedy profesor podskoczy z radoci i zawoa: - Kto by to pomyla! I to tutaj, w Buenos Aires! Pan jest niczym profesor Giebel, ktry napisa synny podrcznik o faunie przedlo-dowcowej. Prosz, niech pan usidzie. Chciabym zada panu jeszcze kilka bardzo wanych pyta z dziedziny paleontologii. Kiedy pojawia-j si prawdziwe amonity, ktre w grnej jurze i dolnej kredzie ;~ osignly najwyszy rozwbj, a w alpejskim triasiewystpowayjedynie pojedynczo? I dlaczego nautilus i lingula zalicza pa do gatunkw, ktre przetrway i jak pan potrafi dowie zrnicowania w wiecie zwierzt, skoro mwi si, e... - halgame Dios - na lito bosk! - przerwa mu bankier, zasaniajc oczy obiema rkami. Seniores, prosz nie zapomina, e znajdujecie si nie w przedpotopowej kredzie, lecz u mnie, ktry o tych sprawach nie ma zielonego pojcia! Bdcie wic tak dobrzy i zostawcie ten temat na pniej, cho moe nawet jest on interesujcy. Brat Jaguar zgodzi si ze miechem. Ale may uczony wcale nie by zadowolony, ie musi przerwa rozmow. Zaczto mwi o disiejszej 49 walce bykw, przy czym doktor Morgenstern wygosi kilka uwag na temat historii kultury. Mwi o rzymskich gladiatorach i przy okazji wyrazi uznamie bratu Jaguarowi. - Pan byby w kadym razie doskonaym gladiatorem, zdolnym dokona wielkich czynw. 1b doprawdy wielka szkoda, e nie y pan w tamtych czasach. - Dlaczego szkoda? - za^pyta Hammer rozbawiony. - Bo napisano by o panu niezwykle pochlebnie w Historii Oby-czajw Rzymu Friedlandera i w Rzymskiej Administracji Pastwo-wej Marquardta. - Dzikuj, senior. Gdybym wtedy y, .bybym ju od przeszo tysica lat martwy. Wol y teraz ni by wspomnianym w ksikach obu panw. - By moe. Ale i tak nie uniknie pan wzmianki o sobic. W dzieach na temat walk bykw b~dzie pan wymieniony jako jeden z najwikszych toreadorw. Jak si panu udao zabi jednym ciosem noa tego strasznego bizona? - Tb kwestia dowiadczenia., Zabiem ju w ten sposb wiele bizonw. - Mylam, e tutaj, w Argentynie, nie ma bizonw. A moe nauka si myli? - Nie, nie myli si. Bizony, o ktrych wspomniaem, pokonaem w Stanach Zjednoczonych. - W Stanach Zjednoczonych? No to musz pana od razu zapyta, czy zna pan w Kentucky synn Jaskini Mamutw? - O tym przy innej okazji, drogi panie, przecie mamy nie rozma-wia o sprawah przedlodowcowych. - A wic nie wolno mwi o wdzicznoci, ktr jestemy panu winni, ani o skamieniaych zwierztach. Wic zapytuj, o czym mamy mwiE? Bo ja jako Niemiec, jestem przyzwyczajony mwi... - Pan jest Niemcem? - przerwa mu brat Jaguar. -Iak. Nazywam si Morgenstern, jestem uczonym i badam wiat SU przedlodowcowy. - Ja natomiast jestem laikiem i badam wiat wspczesny. Nazy-wam si Hammer, wic jestemy krajanami. - Jak to, wic i pan jest Niemcem? Ja pochodz z Jterbogk. A pan, jeli wolno zapyta? - Urodziem si w zotej Mogucji. - Ach, w Moguncji, zbudowanej przez Drususa Moguntiacum! Zamek pooony jest po drugiej stronie. A ca pana przygnao do Ameryki Pnocnej? - dza czynu!

- A do Ameryki Poudniowej? - O tym wol nie mwi. Jego dotd pogodna twarz po tych sowach bardzo spowaniaa. Taktowny bankier zrozumia, e dotknito wraliwego miejsca w sercu tego synnego czowieka i nada rozmowie inny kierunek, zapy-tujc uprzejmie. Wszdzie pana szukano. Z tego wnosz, e nie mieszka pan w hotelu, bo tam pana nie zakwaterowano. - Mamy przyj aci w Buenos Aires i moemy u nich mieszka bez skrpowania.
? ,

- Czy pozostanie pan tutaj duszy czas Nie, wkrtce udaj si w Andy: - Ktrdy? Przez Iiicuman, prawdopodobnie do Peru. Bankier nastawi uszu i zapyta szybko: r Czy dotrze pan te do Limy? Y;iL.:. - Moliwe. Mam bowiem wany powd, e o to pytam, senior. Przebywa u mnie w gocinie siostrzeniec, ktry czeka na dogodn sposobno~, by przez Andy dotrze do Limy: - Ile ma lat? , .. - Szesnacie. 51 - Wic lepiej niech pozostanie tutaj. - On musi wrci. Ju dawno by odjecha, gdybym znalaz dziel-nego i niezawodnego przewodnika, ktremu mgbym powierzy chopca. Zreszt jest on jak na swj wiek dbrze rozwinity fizycznie i umysowo. - Ale niech pan wemie pod uwag niebezpieczefistwa, jakie czyhaj podrnika na tej drodze. - Bior to pod uwag. Ale bd one tym mniejsze, im bardziej dowiadczony i niezawodny jest podrnik. Pan zamierza przej przez Andy. Chciabym zada panu pytanie i doczy do tego prob. Spojrza na brata Jaguara wyczekujco i doda: - Oczywicie uprzejmo~ t opac tak sowicie jak tylko pozwalaj na to moje rodki. Hammer lekko potrzsn gow i odpowiedzia: - Za t nie da si zapaci. Przemieraem Gran Chaco jako zbieracz herbaty, Peru jako pszukiwacz zota, Andy jako myliwy polujcy na futra i Brazyli jako zbieracz kory chininy. Wszdzie towarzyszyli mi inoi kompani. Nie balimy si niebezpieczefistw, bo potramy sobie z nimi pradzi, dopki jestemy sami. ObecnoE obcego, w dodatku modego, niedowiadczonego towarzysza, pozba-wiaby nas pewnoci siebie, tak, e moglibymy zawie zaufanie, jakim nas obdarzono. - Mwi pan jak czowiek przezorny i uczciwy, ale mj Antonio nie jest wcale taki niedowiadczony, jak pan myli. Jedzi knno i doskonale strzela i ju dwukrotnie przemierzy Andy w drodze do Boliwii, nie liczc podry morskiej z Peru tutaj. Jest silny, wytrzyma-y, przedsibiorczy i niewymagajcy, nieobce mu s wyrzeczenia i trudy. A oto on! Niech pan na niego popatrzy i porozmawia z nim. Jego rodzice to Niemcy. Sdz, e ta ostatnia okoliczno~

moe zaway na pafiskiej decyzji. Chod tu, Antonio! Ten senior chce si przedosta do Peru. Pojedziesz z nim? - Z nikim nie pojechabym tak chtnie jak z nim - odpar 52 radonie. By to istotnie niezwykle silny i przystojny chopiec. Jego opalona !twarz miaa charakterystyczne rysy wskazujce na umiejtno samo-dzielnego mylenia i dziaania. Wosy mia ciemne, ale bkit oczu i otwarte, szczere spojrzenie zdradzay prawego czowieka. Wydawao ~i, e zarwno on sam jak i jego odpowied spodobay si bratu Jaguarowi, gdy poda mu rk, przycign bliej do siebie i piesz-czotliwie pogaska po gowie. - A wic powiada pan, e chtnie by ze mn wyruszy? I nie boi si pan uciliwoci dugiej jazdy konnej? - zapyta - Tb mnie nie zniechca, wprost przeciwnie, bardzo lubi podr-owaE konno. - A droga przez grone Gran Chaco, jaguary i Indianie? -Nie obawiam si. Umiem posugiwa si karabinem i noem. ~ Ach tak! A wic jestemy bardzo odwani. A co poza tym ;~ . umiemy, zuchway mody czowieku? To pytanie wprawio modziefica w lekkie zmieszanie, szybko jed-nak je pokona i odpar: - Wiem dobrze, senior, e chopcy w moim wieku w Niemczech ;.f szybciej id do przodu i atwiej osigaj cele ni my tutaj, bo maj ! lepsze szkoy i lepszych nauczycieli. Ale ja ucz si w Instytucie Sztuki i Rzemiosa, poniewa mam zosta nastpc mego wuja. Poza tym ;4 . . ojciec zatrudnia niemieckiego nauczyciela i uzymy si obaj z bratem, a pniej bd studiowa na niemieckim uniwersytecie. Jeli pan zechce mnie przeegzaminowa, bardzo htnie panu odpowiem na wszystkie pytania. - 1 mi si podoba, wcale nie mwi pan jak ucze z ostatniej awki. I jest pan Niemcem? Ale chyba tylko z pochodzenia? - Nie, senior. Jestem Niemcem caym moim sercem. Nie urodzi-em si tam, ale uwaam Niemcy za swoj ojczyzn. eby by prawdzi-wym Niemcem, nie trzeba wcale tam mieszka, poniewa niemiecka ojczyzna jest wszdzie tam, gdzie sycha niemieck mow. 53 Mwi to szczerze, z caego serca. May uczony zerwa si peen zachwytu i rozpostar ramiona. - Tak, tam, gdzie sycha niemieck mow i niemieckie pieni. Sam jestem czonkiem Niemieckiego lbwarzystwa piewaczego w J6terbogh i ~piewam pierwszym basem. Brat Jaguar skin chopcu yczliwie gow i rzek: - Sh~sznie! Starsi od pana ludzie odczuwaj to samo, kiedy mowa jest o ojczynie. Wida jest pan dzielnym chopcem, wic zastanowi si, czy byoby moliwe spenienie yczenia pafiskiego wuja. - Bardzo o to prosz, bardzo prosz! - zawoa chopiec. -Bd posuszny i do wszystkiego si zastosuj. - Ja rwnie bardzo o to prosz - rzek bankier. - Wywiadczy mi pan wielk przyug. - To nie ode mnie zaley, lecz od moich towarzyszy - odpar brat Jaguar. - Porozmawiamy o tym. Nie musiaby si pan niepokoi o chopca, bo z Santa F, skd wyruszamy konno, bdzie nas~dwudziestu czterech mczyzn, z ktrych aden nie odczuwa strachu nawet przed najgorszym. Co prawda podr przebiegaaby cakiem inaczej, ni pan sobie wyobraa. Pomylne przeprowadzenie pafiskiego siostrzefi-ca przez Andy byoby spraw uboczn, poniewaw Gran Chaco mamy do spenienia zadania, ktrych nie da si odoy na potem. - W Gran Chaco? - zapyta uczony. - Czy i tam tra iaj si skamieliny, senior Hammer?

- Jeszcze jakie! I to wicej ni gdziekolwiek indziej! Na pampa-sach ju wszdzie szukano, w Chaco natomiast nie, poniewa aden badacz tam si nie zapuci ze strachu przed Indianami. Znam miejsca, gdzie wystarczy troch pokopa, a odkryje si wspaniae znaleziska. - Hurra! Wobec tego rezygnuj z pampasw i jad take do Gran Chaco! Doprawdy, nie mog pomin takiej okazji, po acinie fiuctus, a take commodum. - Nie tak szybko, mj drogi! Z Buenos Aires do dzikiego Chaco nie dojedzie si tak atwo jak z Jdterbogk do Berlina.

54
- Co tam! Jeli Indianie dadz mi nuty, to zapiewam im pma visu, jak to si mwi po acinie. Ale mam nadziej, e mnie pan ze sob zabierze, - Ma pan nadziej? - mrukn brat Jaguar z min wyraajc powtpiewanie. - Prosz, drogi senior Morgenstern, niech si pan ; ~stanowi, czy jest pan odpowiedni osob na takie zuchwae przed~,, ...: ~i~cie? - Dla mastodonta czy glyptodonta zaryzykuj nawet wasne ycie. Chyba nie odmW pan probie rodaka. - A jednak tak! Musi pan poniecha tej myli. Nie mona byo w adnym razie bra Hammerowi za ze, e w swej niebezpiecznej wyprawie konnej chce mie~ tylko niezawodnych ludzi. M . Wida byo, e propozycja uczonego bya mu bardzo nie na rk. Dlatego te gospodarz skierowa rozmow na inne tory. Gocie pozostali na kolacji. Kiedy si egnali, Salido by na tyle taktowny, e nie powtrzy swej proby. Wiedzia, e brat Jaguar przy)dzie tu jeszce, by przedoy czek, a wtedy bdie mg ponow-nie spraw poruszy. Doktor Morgenstern jednak nie by tak taktow-ny. Uj Hammera za rami i zapyta skromnie: - A wic, senior, ile mam zakupi koni? - Koni? A po co? - No jak to, na nasz wypraw. Przecie musz mie konie, inotyki, opaty i inne narzdzia. - I nic poza tym? - zapyta brat Jaguar niemal gniewnie: - A co jeszcze? - Pocig towarowy. Czy myli pan, e jeli znajdzie pan sonia olbrzyma, on sam pobiegnie do Jterbogk, by zosta tam czonlaem Towarzy~twa piewacego? Z tymi sowami Hammer ruszy do drzwi, zostawiajc maego uczonego. Bankier towarzyszy mu do wyjcia. Kidy wanie mieli si poegna, nadszed policjant, ktry chcia przeprowadzi dochodze-nie w sprawiewczorajszego napadu, i rzek, e espada Antonio Perillo 55 nie mg by sprawc, poniewa mQe udowodni, e jest niewinny, ma bowiem alibi nie do podwaenia. Panowie jeszcze jaki czas rozmawiali o tej sprawie. Owietlay ich przy tym jasno swiece, ktre trzyrna peon. Nie spostrzegli wic, e s obserwowani. Przedtem policjant skrci w,ulic, gdzie znajdowaa si quinta, poszli za nim ukradkiem dwaj ludzie, tak cicho, e ich nie spostrzeg. Teraz stali po drugiej stronie. By ciemny wieczr, ale nawet gdyby byo widniej, trudno by ich byo zauway, poniewa przywarli do krzeww olendrw, stanowicych ogrodzenie. Byli to obaj zbrodnia-rze, ktrzy chcieli zamordowa c~oktora Morgensterna. -Iak sobie pomylaem, e ten policjant pjdzie do bankiera - szepn Antonio Perillo to towarzysza. - A wic nie na prno czatowalimy przed jego domem. Chciabym wiedzie, co on ma do powi~edzenia. - Wiem to dokadnie - odpar ten drugi rwnie cicho. - Powie mu, e ty nie wchodzisz w rachub jako sprawca, poniewa jeste... do licha! - przerwa nagle. - A kto to jest ten drab?

- Jaki drab? -Tan olbrzym, ktry stoi obok bankiera. Blask wiecy pad wanie na twarz Hammera. - Nie znasz go? - zapyta Antonio Perillo. -Ach; zapornniaem, e nie bye na walce bykw. 1b brat Jaguar, ten otr, ktry nas wszystkich skompromitowa. El diabolo se le leve - niech go diabli porv~,! - Brat... Ja... gu... ar? - zapyta starszy rozcigajc sylaby. - Wic to jest brat Jaguar? Naprawd? - Znasz go? - Czy go znam! Ile to lat marzyem o tym, by si zetkn z tym czowiekiem i wreszcie przypadek, a raczej szczcie sprawio, e moje yczenie zostao spenione. A teraz go widz, a o mnie nie i oto dowiduj si, e to ten... ten... ten! Co za nowina! Wprost nie mog

w to uwierzy~! Szepta te sowa urywanie i by jakby nieobecny duchem. Antonio Perillo nie rozumia zachowania swego kompana, zapyta wic: - Co si z tob dzieje? Co ty gadasz? Kto to jest? - Powiem ci, kto to jest, znasz przecie t histori. I~go czowieka Indianie pnocnoamerykascy nazywaj Metana Mu. - Nie rozumiem tych sw. - Po angielsku nazywaj go Lighming-hand. - Po angielsku take nie rozumiem. - Wic dowiedz si, e Meksykaczycy nazywaj go El Mao relampagueando. - Co takiego? Byskajca Rka? Czy to moliwe? - zapyta Antonio Perillo zaskoczony. - Wic to jest brat tamtego... tamtego... ktbrego ty wtedy... - ~k, tamtego... tamtego... ktrego ja wtedy...! Przebywa tu ju dugo pod imieniem brata Jaguara, a wic zaraz potem przyby do Argentyny. Wykry moje lady i pody za mn, by pomci mier brata, ale nie napotka mnie, tak jak ja go nigdy wicej nie widziaem. - Wic to tak, nie ~oe by inaczej. No ta uwaaj! -Iak; bd uwaa. Teraz ju poznaem owo wielkie niebezpie-czefistwo, jakie od dawna na mnie czyhao, a ja nic o nim nie wiedzia-em. Wyjd mu naprzeciw na swj , sposb. On mnie szuka i. nie znalaz. A ja go znalazem, nie szukajc. Nie wymknie mi si. - Chcesz go...? -Tak. -Iak samo jak jego brata? - Tak samo. A moe mylisz, e zostawi go przy yciu, by wpa w jego rce? Ale co on tu robi u tego bankiera, u ktrego mieszka ten may czerwony, co to ubiera si jak gauczo, chocia nim nie jest? - Tb istotnie dziwna sprawa. - Moe s zaprzyjanieni? l~n karze i olbrzym? Musz obaj znikn. Pomoesz mi? 57 - Po co pytasz! Rozumie si, e moja rka, mj n i moje kule nale do ciebie. Jestemy spokrewnieni i mamy wsplne interesy. -Przede wszystkim musimy si dowiedzie, gdzie mieszka ten brat Jaguar. Posuchaj! Policjant odszed pierwszy. Powtrzy gono ku radoci Pella, e ten jest niewinny. Potem odszed take brat Jaguar, wymieniwszy jeszcze z bankierem kilka uprzejmych sw. - 2~ teraz za nim! - szepn Pello. - Musimy si dowiedzie, gdzie si zatrzyma. Nie spuszczajmy go z oczu!
,

Nowa znajomo
Byo to czternacie dni pniej, gdy przybywajcy z Rosario paro-wiec dobi do portu Santa F. Przerzuecino trap i pasaerowie pospie-sznie zeszli na ld. N nabxzeu przehadzao si sporo oficerw, dla ktrych przybycie obcych stanowio podan rozrywk w tym nud-nym miasteczku. Jako ostatni na ld zeszli dwaj drobni ~czyni, ubrani w czerwo-ne stroje gauczw i tak do siebie podobni; e trudno byo ich rozr-ni. Mieli take jednakow bro, strzelb i dwa rewolwery, ktre wystaway zza pasa, oraz noe. Gdy oficerowie ujrzeli tych dwch, wydali si zaskoczeni. Jeden z nich, w randze kapitana, rzek do kolegw: - A to kto? Nadchodzi coronel Glotino i to w przebraniu! Chce pozosta nie rozpoznay, czy te mamy mu zasalutowa? - Poczekajmy, a zwrci na nas uwag - rzek jede z poruczni-kw. Obaj czerwoni powoli zbliyli si w stron ohcerw. Iamci trzas-nli obcasami i unieli rce, aby zasalutowa. -Buenos manianas - dziefi dobry! - odpowiedzia may uczony, bo to by on, przykadajc redni palec prawej rki do uda. Jego 59 towarzysz, Fritz Kiesewetter ze Stralau, zrobi to samo. - Pikn pogod dzi mamy, seniores. Prawda? - Istotnie, panie pukowniku - odpar kapitan. - Czy dobr mia pan pukownik podr? Zostanie pan dzi tutaj? - Moe. Szukam kwatery. - Pozwoli pan pukownik, e bd mu towarzyszy? - Bardzo chtnie, ale nie jestem pukownikiem. - Rozkaz! Rozumiem. Misja dyplomatyczna, a moe prywatna wojskowa inspekcja. W jakim charakterze mamy dzi pana powita? - Czy ma pan na myli, jak mnie tytuowa? Jestem zoologiem i nazywam si doktor Morgenstern z Jiiterbogk. ~ - Bardzo susznie! Im bardziej obce i trudne do wymwienia nazwisko, tym gbsze i nieprzeniknione jest incognito. A ten senior, wasza mio? -To Fritz Kiesewetter, Inj suc~. - Tb jeszcze trudniejsze do wymwienia. Pozwoltwasza mio, e udamy si teraz do wizienia! ~ Grupa ruszya, przodem sed uczony, po jego lewej stronie z szacunkiem o krok za nim szed kapitan, z tyu Fritz Kiesewetter z reszt oficerw po obu stronach. Wizienie w Santa F by to wielopitrowy budynek z wie, po-chodzcy jeszcze z czasw hiszpafiskich. Okna, a nawet balkony byy zabezpieczone zielonymi kratami. Przed frontonem budynku stao kilka armat. onierze stali lub siedzieli przed drzwiami, a liczni winiowie wygldali przez zakratowane okna, ~ - Do licha! - rzek uczony po niemiecku do swego sucego. - To przecie wiienie: Czyby mieli nas za zbjcw lub zodziei, po acinie expilator i vulturius? -Skde-odpar Fritz:-Po takim eleganckim powitaniu chyba nas teraz nie zaaresztuj. Ja myl raczej, e maj wobec nas jak najlepsze zamiary. Wejdmy tam. Jako sobie poradzimy. Nawet jeli nas nie wypuszcz, to i tak uciekniemy.

60
onierze zasalutowali regulaminowo i mczyni weszli. Obu Niemcw wprowadzono przez wewntrzny dziedziniec i schody do kilku cakiem adnie urzdzonych pokoi. Na progu oficerowie si poegnali. Kapitan rzek przy tym:

- Zaraz zaatwi posiek i przyl ordynansa. Dzi ja jestem komendantem, poniewa pan major musia uda si do Parany. Czy pan gukownik, och, przepraszam, czy pan zoolog ma jakie rozkazy? - Rozkazw nie, ale prob. Prosz si dowiedzie, czy przyby przedwczoraj do Santa F jaki yerbatero, ktry jednoczenie jest sendadorem, a zw go bratem Jaguarem. Musz wiedzie, gdzie si zatrzyma. - Czy przyby statkiem, wasza mio? -Tak. Z Buenos Aires, - Wobec tego spodziewam si, e w cigu p godziny bd mg suy~ informacj. Zasalutowa i odszed, a wkrtce potem zameldowa si podoficer do osobistych posug. Przynis miso,chleb, owoce i wino bordeau, ktrego w La Plata pije si duo. - No, trzeba co przetrci, - rzek Fritz - jednak co wojsko, to wojsko. Wci jeszcze jestem zy, e ,mnie odstawili. Przy moich zaletach a pewno szybko wspibym si do gry i mgbym szczka szabelk. Bierzmy si do jedzenia, panie doktorze, nalej wina. Napeni kieliszki. ~aj jedli i pili spokojnie, siedzc obok siebie, z czego podoficei wywnioskowa, e Fritz Kiesewtter nie jest su-cym, lecz take wyszym oficerem. Fritz zajada z wesol min, lecz doktorowi caa sprawa wydawaa si niepokojca. - Tytuuj mnie pukwnikiem. Jestem adeptem pokojowej na-uki, a nie adnym argentyfiskim partyzantem. Wic co ma do mnie ten stopiefi wojskowy? - Tyle co piernik do wiatraka. Ale niech pana o to gowa nie boli. Mog mnie nazywa nawet generaem, a i tak pozostan tym, kim jestem i z ochot zjem to, co nam ordynans postawi na stole.

61
- Ale Fritz, wydaje si, e bior mnie za ocera. Pomyka ta, po acinie error, moe sprowadzi na nas przykroci. - Na razie sprowadzia nam smaczne niadanie, czego wcale nie uwaam za pomyk. - Ale skutki, Fritz! Wida, e masz w charakterze waciwo
,

ktr po acinie nazywa si levitas, czyli lekkomy~lno. - 1b chyba nie tak, panie doktorze. Czy Rzymianie odmawiali jedzenia, kiedy stawiano przed nimi straw? - Sdz, e nie. r.;;;. - Tote aden Rzymianin nie moe mnie nazwa levitas; jeli usid tam, gdzie mnie chc nakarmi. I~raz zgosi si kapitan i stanwszy na baczno, zameldowa: - Brat Jaguar przyby tu wczoraj, a dzi rano wraz z dwudziestoma trzema dorosymi mczyznami i jednym chopcem wyruszy do Laguna Porongos. - Konno? -Tak. Dwudziestu jego towarzyszy czekao na niego tutaj przez kilka dni. - Musz jecha za nim. Czy moe mi ~pan zaatwi konie? - Rozkaz, wasza mio. Ile? - Dwa jako rezerw, a wic cztery. - Czy maj by z puku?

- ie z puku, nie umiem jedzi konno jak onierz. - A wic z rekwizycj i - rzek ocer z porozumiewawczym umie-chem. Kiedy konie maj by gotowe, wasza mio? - Za godzin. Kapitan zasalutowa i odsed: Gdy zjawi si ordynans, by zabraE , naczynia i przynie papierosy, Morgenstern zapyta: - Czy mog otrzyma moje rzeczy, mj drogi? Poniewa statek odpywa dopiero po poudniu, a ja nie wiedziaem, gdzie si zatrzymam, na razie zostawiem bagae na statku. Jest to toboek, po acinie sarcina, w ktrym znajduj si narzdzia i paczka owinita w skr, a 62 zawierajca ksiki. - Zaraz wszystko zostanie przyniesione, senior coronel! -z tymi sowami podoficer wyszed pospiesznie. Po upywie kwadransa kapitan wrci i zameldowa, e konie goto-we. - Ile kosztuj? - zapyta Morgenstern. - Oczywicie nic, wasza mio~ - umiechn si oficer. - Ale j a chc zapaci. - Zoolog nie musi paci! - Dlaczego? -Iiki jest zwyczaj w tym kraju, senior. - Dziwne! Kraj ten zosta ucywilizowany przez Hiszpanw, ktrzy swoj mow i obyczaje odziedziczyli od Rzymian: Nigdzie nie czyta-em, by u tych ostatnich uczeni otrzymywali konie za darmo. Pniej bd musia dokadniej te sprawy przestudiowa, chodzi tu bowiem o okres kulturowo-historyczny wielkiej wagi. Wydaje si, e Argentyna jest jedynym krajem, ktry zachowa ten pikny zwyczaj. Jest take pod innym wzgldem zachowawczy, gdy na swoich pampasach ukry-wa wiadkw, dowody dawno minionego ycia. Nie bd tu mwi o mastodontach i megatherium, ale musz jednak pana zapyta, czy mia pan take szczcie ujrze czowieka z trzeciorzdu? - Z trzeciorzdu? = zapyta kapitan zmieszany. - Czy zechce wasza mio rozkaza, kogo mam sobie wyobrazi jako osob z trzeciorzdu? - Ja nie rozkazuj tylko prosz. Ju w starszych warstwach plio-cenu znaleziono lady ognia i narzdzi kamiennych. Pniej odkryto nawet szkielety ludzkie. Awic na pampasach istnieli podobno ludzie ju w ~rednim pliocenie, ktrzy rzecz dziwna mieli przeborowany mostek, a w krgosupie trzynacie krgw zamiast dwunastu. Moli-we, e my po upywie tysicleci bdziemy mieli tylko jedenacie, dziesi, albo jeszcze mniej krgw, co by mnie wcale nie zdziwio. - l dowocizi, - rzek Fritz bardzo powanie po hiszpafisku - e jeszze pniejsy czowiek wcale nie bdzie mia koci. - Cakiem moliwe - przyzna doktor. -Iiransformacja ywych istot trwa nieprzemuanie, cho nie mona sobie wyobrazi przyszych ksztatw. Wemy dla przykadu zb niedwiedzia jaskiniowego. Czy widzia pan ju taki zb, panie kapitanie? - Nie - odpar kapitan, ktry ju zupenie nie wiedzia, co sdzi o pukowniku. - T~n zb, mianowicie zb trzonowy, jest w ten sposb... Przerwano mu. Weszo kilku onierzy, przynieli baga, ktry pooyli na pododze i odeszli. Jeden tob zawiera dwie motyki i dwie opaty, a drugi pk, tak e wypado z niego kilka ksiek. Kapitan ~achyli si subicie, by je podnie i pooy na stole. Przy tym wzrok j ego pad na ksik pod tytuemNuwstros prdecesores de los Pampas, czyli wiat pietwotny na

pampasach. A w rodku widniao nazwisko Morgenstern, Jiiterbogk. Oficer szybko otworzy drug, trzeci i czwart ksik. Wszystkie byy opatrzone tym samym nazwiskiem. Wtedy zapyta pospiesznie: - Jak pan si przedtem~ nazwa - zoologiem? - Jestem doktor Morgenstern z Jiiterbogk. - Czy to pafiskie prawdziwe nazwisko? - ~k jest. - Moe pan tego dowie? - Bardzo atwo. - W jaki sposb? - Za pomoc mojego paszportu. - Prosz go pokaza! Brzmiao to raczej gniewnie. Uczony wycign swj portfel z paszportem i poda oficerowi. Gdy ten zerkn na niego, zawoa od razu: - Que yerro y que desverguenza! Mas aun que semejanza! Sois bribones, sois embusteros - co za pomyka i co za bezczelno! Ale take co za podobiestwo. Jestecie otrami i oszustami!

64
- otrami? Oszustami? My? - zapyta Morgenstern. - Senior, zechce mi pan powiedzie, jak doszed do takiego wniosku, ktry jest cakowicie bezpodstawny, po acinie inan~ter? - Daj pan spokj ze swoj acin! Jak pan nas moe okamywa i podawa si za pukownika Glotino, szwagra naszego generaa Mi-tre? - Czy ja co takiego zrobiem? -odgowiedzia ostro Morgenstern. - Jak pan mie, mnie, obywatela niemieckiego, nazywa kamc? - Milcze! Czy pan wie, e mog pana z miejsca aresztowaE? - Moe pan, ate potem nie bdzie si pan mg z tego wytuma-czy, pocign pana do odpowiedzialnoci. . - Okazano panu szacunek, dano panu je i pi, a moi onierze wykcali si z gauczo, by zaatwi panu konie. A teraz okazuje si, e jest pan zwykym gringo, niemieckim molem ksikowym. Morgenstern wystpi energiczniej, ni si tego mona byo po nim spodziewa. Fritz, ktry dotd milcza, teraz take zabra gos: - Niech si pan pohamuje, bo moe si pan przekona, e niemie-cki uczony, ktrego nazwa pan gringo i molem ksikowym, nie jest wcale nic nie znaCzcym czowiekiem, jak pan wida sdzi. Nie ma tu chyba takiego, ktry mgby si z nim mierzy. - Czy ma pan na myli mnie? - zapyta kapitan ostro. - Nie musz mwi, kogo mam na myli. I pana sprawa; do kogo pan moje sowa odniesie. Dziwi si paskirn zarzutom. Pan nas zaprosi, bo wzi nas za kogo innego: A my nie mielimy zamiarn pana oszukiwa~. Zapacimy za to, co spoylimy. C do okazanych nam oznak szacunku, to jestemy kwita. My take salutowalimy. A co do koni, to moe je pan odda ich wacicielom, kupimy sobie inne. Ile kosztuje jedzenie i wino, ktre nie jest prawdziwym bordeau, tylko pochodzi z tutejszej wytwrni? Wyj sakiewk, by zapaci. Ale kapitan si wciek. - Co, mam przyjmowa pienidze od sucego? Czy ty drabie oszala? 65 Fritz podszed do niego o krok: - Drab? Ja drab! - zawoa gronie. - Nazyv.vam si Fritz Kiese-wetter. Zrozumiano? A kto si do mnie zwraca przez ty, tego ja rwnie tykam. - Co za bezczelny typ! Czowieku, wpakuj ci do moich onierzy i postaram si, by twoje plecy przez cay rok miay pikny siwy kolor.

- Sprbuj tylko. Jestem poddanym krla Prus, ktrego rami siga do daleko, by si za mn uj i ukara ci, jeli si waysz na mnie targn. Sowa te rozpaliy gniew oficera do najwyszego stopnia. Pobieg do drzwi; za ktrymi sta ordynans, i zawoa: - Wej! Wyrzuci mi natychmiast tego czowieka przed bram i zbi tak mocno, jak to tylko moliwe: Im wicej dostanie, tym lepiej. , Na zewntrz stali jeszcze onierze, ktrzy przynieli bagae. Za-trzymay ich donone gosy, weszli wic szybko, by wykona rozkaz. Mieli wielk ochot wyrzuci obcego i wcale im nie przeszkadzao, e jeszcze przed kilkoma minutami uwaali go za oficera. Fritz sign po karabin, aby si broni, ale rozsdek nakaza inu 4 nie strzela. Zarzuci rzemiefi na rami i rzek: - Zostawcie mnie, sam pjd. Chodmy, panie doktorze. Mwic te sowa, podnis toboek z narzdziami, zarzuci na plecy i uda si do drzwi. Nikt by nie uwierzy, e ten may czowieczek z tak atwoci poradzi sobie ze sporym ciarem. Jego grona postawa wywara wraenie na onierzach. Cofnli si przed nim i przepucili do drzwi. Wtedy kapitan ich ofukn: - Czy to nazywacie wyrzuceniem otra? Natyhmiast idcie za nim, bo inaczej wsadz was do paki! Posuchali, kapitan natomiast zwrci si do uczonego: - Widzi pan, do czego to prowadzi, kiedy nie okazuje si oficerowi naleytego szacunku. Co pan uczyni, jeli ka pana aresztowa? - Zwrc si za porednictwem przedstawiciela mojego 66 monarchy do pafiskiego prezydenta - odpar Morgenstern spokoj-nie. - Wwczas gan rwrtie zostanie aresztowany i dowie si, do czego prowadzi odmowa niemieckiemu poddanemu nalenych mu wzgldw. - Przernawia przez pana pycha. Sytuacj a, w ktrej si pari obecnie znajduje, wcale nie jest honorowa. - A pafiska jeszcze mniej. I~n, kto chce aresztowa czowieka, ktrego przedtem nazywa pukownikiem, powinien obawia si komprornitacji. Sd~, e skoficzylimy. Po lece tu ksiki przyl umylnego. Do widzenia, senior. Zwrci si w stron drzwi i poszed, kapitan za ani myla go zatrzymywa. Kiedy Morgenstern schodzi ze schodw, usysza na dziedzicu haas, a kiedy tam dotar, ujrza gsty kb onierzy, a w rodku Fritza. Unieli pici i chcieli go bi, ale nie mieli odwagi, poniewa Fritz wycignl rewolwer. I~k wic tylko mu wymylali, popychali go, doprowadzajc w ten sposb do bramy, gdzie si potkn i upad ze swym tobokiem. Wtedy go chwycili, wyrwali toboek z rki i zaczli okada piciami. Fritz broni si rkarni i nogami, dzielnie rozdawa razy na lewo i prawo, a Morgenstern nadszed i kilku nich odepchn kolb swej strzelby. ~ -Precz, otry! =rozkaza. -Zapomnielicie, ejestem o~cerem! Wasz kapitan zwariowa, skoro odway si napuci was na towarzy- . sza koronela. Biegnijcie szybko do medico militar! Rozkazuj wam, abycie natychmiast zbadali kapitana i wzili go na lecenie. T~n wybieg poskutkowa. Zaskoczeni alnierze cofnli si i kilku istotnie pobiego po lekarza. Fritz zerwa si, wymierzy jeszcze kilka mocnych kuksacw, podnis toboek, zarzuci na plecy i poszed za doktorem, ktry szybkim krokiem oddala si w stron miasta. Gdy Fritz go dopdz, zacz wymyla.

- Nigdy jeszcze nie miaem do czynienia z tak band. I to maj by onierze? Pikne bohaterstwo! T~zydziestu na jednego, ktry na dobitk jest obadowany bagaem. . monarchy do paskiego prezydenta - odpar Morgenstern spokoj-~e, - Wwczas pan rwnie zostanie aresztowany i dowie si, do ~=.: czego prowadzi odmowa niemieckiemu poddanemu nalenych mu ~ wzgidw. - Przemawia przez pana pycha. Sytuacja, w ktrej si pari obecnie znajduje, wcale nie jest honorowa. - A pafiska jeszcze mniej. I~n, kto chce aresztowa czowieka, ktrego przedtem nazywa pukownikiem, powinien obawia si komproitacji. Sdz, e skoficzylimy. Po lece tu ksiki przy~l umylnego. Do widzenia, senior. Zwrci si w stron drzwi i poszed, kapitan za ani myla go zatrzymywad. Kiedy Morgenstern schodzi ze schodw, usysza na dziedzificu haas, a kiedy tam dotar, ujrza gsty kb onierzy, a w rodku Fritza. Unieli pici i chcieli go bi; ale nie mieli odwagi, poniewa Fritz wycign rewolwer. Tak wic tylko mu wymylali, popychali go, doprowadzajc w ten sposb do bramy, gdzie si po-tkn i upad ze swym tobokiem. Wtedy go chwycili, wyrwali toboek z rki i zaczli okada piciami. Fritz broni si rkami i nogami, dzielnie rozdawa razy na lewo i prawo, a Morgenstern nadszed i kilku nich odepchn kolb swej strzelby. - Precz, otry! - rozkaza. - Zapomnielicie, e jestem o~cerem! Wasz kapitan zwariowa, skoro odway si napuci was na towarzy- . sza koronela. Biegnijcie szybko do medico militar! Rozkazuj wam, abycie natychmiast zbadali kapitana i wzili go na lecenie. Ton wybieg poskutkowa. Zaskoczeni onierze cofnli si i kilku istotnie pobiego po lekarza. Fritz zerwa si, wymierzy jeszcze kilka . mocnych kuksacw, podnis toboek, zarzuci na plecy i poszed za doktorem, ktry szybkim krokiem oddala si w stron miasta. Gdy Fritz go dopdzi, zacz wymyla. - Nigdy jeszcze nie miaem do czynienia z tak band. I to maj by onierze? Pikne bohaterstwo! Iizydziestu na jednego, ktry na dobitk jest obadowairy bagaem.

67
- Czy bardzo ci poturbowali? - zapyta jego pan zatroskany. -Nie wiem, musz sprawdzi, ale mam nadziej, e nic mi nie jest. - Bogu dziki, e nie byo a tak le. To doprawdy lekkomylno naraa si na takie niebezpieczestwo, po acinie periculum. Poszu-kajmy teraz hotelu. Szli szukajc po miecie, a doszli do domu, gdzie na drzwiach by szyld; Posada por pasageros. Pa posada wygldaa niezbyt zachca-jco i bya ndzn, parterow lepiank. Wchodzio si do niej przez szerokie drzwi, a okna stanowiy dwa otwory, w ktrych nie byo szyb. Z dziedzifica obk dochodzio renie koni. Fritz skierowa si do tej chaupy. - Czy mamy tam wej? - zapyta doktor z niepewn min. -Takf odpar Fritz. - Wyglda jak spelunka. - Nie szkodzi, oby nas tylko nie wyrzucili, tu s same spelunki. A wic jazda do tego paacu! Kiedy weszli; ujrzeli, e wntrze gospody skada si z jednej izby. Nie byo tu krzese ani stw, tylko liczne hamaki i niskie zydle. Na jednym siedzia oberysta chudy, niechlujny czowiek, ktry wsta i z gbokim ukonem zapyta, czego seniores sobie ycz. Fritz rzuci toboek na podog i dpar zamiast swego pana: - Czy moecie nam zaatwi cztery konie, dwa pod wierzch i dwa do bagau? - Wynaj? - Nie, kupi. - Dokd chcecie jecha?

- Do Gran Chaco, do Ii~cuman, a moe jeszcze dalej. - Mam bardzo dobre konie na sprzeda. Niech wasza mio pofatyguje si za mn na dziedziniec.
Otworzy boczne drzwi prowadzce na dziedziniec. Obaj przybysze poszli za nim. W jednym hamaku lea mczyzna, ktry usyszawszy o kupnie koni, zeskoczy i poszed za nimi. Stao tam dwanacie

68 wymizerowanych, na wp zagodzonych szkap, o tak aosnym wygl-dzie, e nawet doktor, ktry w ogle nie zna si x~a koniach, rzek, krcc gow; - I to maj by konie? Uwaabym te zwierzta raczej za co, co po acinie nazywa si caper albo hirvus. - A co to znaczy? - zapyta oberysta. - ~p r - No to nie ma o czym mwi. Moje konie to nie capy. Odwrci si z dum, by wrci do izby. Sta tam mczyzna z hamaka i z uwag spoglda na obu maych ludzi. By ubrany na czerwono tak jak oni, ale nosi wysokie buty, ktrych cholewy zakryway kolana. li~arz mia ca zaronit, wida byo tyll~o oczy i nos. Wosy pod kapeluszem sigay plecw. Mimo to sprawia wraenie czowieka, ktrego nie naley si obawia. Ukoni si i rzek: Seniores, syszaem, e chcecie si uda do Gran Chaco, wic moe mgbym suy rad. Skd przybywacie? - Z Buenos Aires: - Czy pan tam mieszka? - Nie, jestem obcy w tym kraju. - Obcy...? - Jestem Niemcem. - A kim pan jest? Prosz nie bra mi za ze moich pytafi, mam jak najlepsze intencje. - Jestem uczonym zoologiem i chc si uda do Gran Chaco; by wykopywa przedpotopowe zwierzta. - Ach! Moe mastodonty? , - Tj~ch te si spodziewam. - A moe megatheum? - Zna pan nazwy tych zwierzt? - Oczywicie, jestem paskim koleg. - Co? Pan take jest uczonym? - zapyta Morgenstern zdziwiony, gdy mczyzna ten wyglda jak prawdziwy gaucho. - Czy jest pan 69 take zoologiem? -I~ke, gdy studiowaem wszystko. Waciwie jestem lekarzem, chirurgiem, za pozwoleniem. - A wic lekarzem! -Tak. Pozwoli pan, e si przedstawi. Znaj mnie tu wszyscy i tylko dlatego, ,e jest pan tu obcy, nie sysza pan jeszcze mego nazwiska. Jestem doktor Parmesan Rui el Tberio de Sargunna y Castelguardiante. -Bardzo mi mio. Aja nazywam si Morgenstern, a to mj sucy Kiesewetter. - Dwa pikne nazwiska, ale chyba wolno mi stwierdzi, e moje brzmi lepiej i atwiej si wymawia. Pochodz z,e starokastylijskiej rodzin~y szlacheckiej. Jak pan si zapatruje na amputacj caej nogi, mianowicie w ten sposb, eby najpirw odci czci mikkie, a nastpnie wyje ko udow z miednicy? - Ko udow, czyli os femos? Z miednicy, czyli pelvis? Nie rozumiem pana, senior. Dlaczego nieszcznikowi trzeba amputowa nog? Czy jest ranny? A moe ma gangren? - Nie. Jest zdrw jak ryba. - Wic po co amputowa mu koficzyn?

- Po co? Cielo! Co za pytanie! Czowiek jest zdrw i wes. Nic mu nie dolega, absolutnie nic. W ogle nie mam na myli nikogo konkretnego, tylko zastanawiam si nad takim przypadkiem, co bym zrobi, gdybym musia amputowaE nog. Czy uwaa pan, e miabym po temu naleyt zrczno? - Owszem, senior. Ale mimo wszystko jestem szczerze rad, e to tylko pana rozwaania tak na wszelki wypadek. Mylaem bowiem, e mam panu pomc, trzymajc nog tego nieszcz~ika. -To wcale nie jest konieczne, bo nie potrzebuj pomocy. Jestem tak zrczny, e pacjent w ogle nic nie odczuwa. Dopiero gdy uzdro-wiony opuszcza oe, stwierdza, e ma tylko jedn nog. I tak robi nie tylko z nog, leez z kad koczyn. Powiadam panu, ciacham wszystko, co trzeba. Mczyzna tak wymachiwa przy tym ramionami, e doktor prze-zornie zawoa: - O Boe! Jestem cakiem zdrowy. mnie nie musi pan niczego amputowa. - Niestety! To wielka szkoda, e nie jest pan ranny ani nie ma pan prchnicy koci. Ucieszyby si pan ogromnie z kunsztu, z jakim uwolnibym pana od chorej koficzyny. Narzdzia mam zawsze przy sobie. Co pan sdzi o wypiowaniu stawu okciowego? Czywidzia pan ju kiedy tak operacj? - Nie. I zapewniam pana, e moje okcie s w cakowitym porzd-ku. - Och, a nie szkodzioby, gdyby byy roztrzaskane kul albo niesprawne z powodu zestarzaego zwichnicia. Wypiowabym je i potem mgby pan cakiem dobrze porusza ramionami. - Nie wtpi, senior. Ale mimo to wol si nie poddawa takiej operacji. - Tak wic jest pan czowiekiem uczonynn, ale nie ma odwagi, by zoy ofiar na otarzunauki. Wielka szkoda, bo ja ciacham wszystko. - Podziwiam pana zrczno, ate niestety nie mam czasu du~j rozprawia na ten temat. Poszukuj koni do swojej podry, a e tu nie znalazem nic odpowiedniego, musz si dalej... - Niech si pan nie fatyguje - przerwa mu chirurg. ~ Jestem do pafiskiej dyspozycji. - Pan? Czy pan wie moe, gdzie mog dosta mocne i wytrzymae . zwierzta? - Nie tylko wiem, lecz sam zamierzam takie kupi. ~ Gdzie? - Na maej estancji, pooonej p godziity drogi od miasta. Ale nie ma popiechu. Moemy to kupno zaatwi dopiero jutro. Dowie- y? dziaem si, e estancjero wyjecha i wraca dopiero dzi wieczorem. - Wic musz si rozejrze gdzie indziej, bo nie mam czasu do 71 stracenia: - Dlaczego? Przedpotopowe szkielety przecie nie uciekn. - Nie, ale musz dogoni grup ludzi, ktrzy ju wczeniej poje-chali do Laguna Porongos. Chirurg nastawi uszu. -Co to za ludzie? Czy ma pan moe na myli brata Jaguara i jego towarzyszy? -Tak. Moe go pan zna? - Owszem, tak dobrze jak siebie samego. Nale do jego ludzi. Mielimy si tu spotka. Ale nagle zatrzymano mnie w Puerto Anto-nio i si spniem. Oni ju odjechali. Mogem co prawda od razu kupi konia, by pody za nimi, ale w tym miecie nie ma nic przyzwoitego. Dlatego wol poczeka do jutra rana, by kupi dobrego konia i nie ryzykowa zwierzcia, ktre pode mn padnie. Doktor Morgenstern mia lekkie uczucie grozy przed czowiekiem, ktry ciachawszystko, co popadnie. Ale teraz by rad, e go spotka, tote rzek: - Czy sdzi pan, e uda si dogoni~ brata Jaguara? - Oczywicie. Znam dokadnie drog, ktr obra. - Ogromnie mnie to cieszy. Czy pozwoli pan, po acinie concessio, e si do niego przycz? - Bardzo chtnie, senior, gdy obaj jestemy adeptami nauki, a wic kolegami. Ciesz si z gry, e moe jednak bd mia okazj pokaza panu, e nie obawiam si dokonania nawet

najtrudniejszej amputacji. Moe natkniemy si na wrogich Indian? Oczywicie przypuszczam, a nawet jestem pewien, e podczas walki niektrzy z nas doznaj zmiadenia koficzyn. Wtedy pan zobaczy, co potrafi. Wszy-stko bdzie tylko fruwa, bo doprawdy ciacham a mio! Wymachiwa przy tym rkami, by pokaza, jak bd fruway koci jego potencjalnych pacjentw. Czowiek ten zdawa si namitnie kocha swj krwawy zawd. Mimo to Morgenstern ju nie czu si zastraszony. Zacz rozumie, e ma do czynienia z chorobliw, ale 72 cakiem niegron mani. Dlatego te odpowiedzia: - Jestem gotw poczeka na pana do jutra. Ale co poczniemy do tego czasu? Gdzie si zatrzymamy? - Poyczymy sobie kilka chabet od gospodarza i pojedziemy do estancji; skd peon przyprowadzi je z powrotem. Tdm zjemy co i wypijemy, zapalimy i przepimy si. - Zgoda, ale ja nie pal. - Dziwne. Iiitaj wszyscy pal, mczyni, kobiety, dzieci, wszyscy. Dlaczego pan nie pali? - Boj si zatrucia nikotyn. Przecie nauka udowodnia, e od dugotrwaego palenia mona si nabawi katarakty, po acinie amau-rosis. - Ale to wwCzas, gdyby si nie palio papierosw, tylko poykao je masami, a i wwczas dotaryby do odka, a nie do oczu. Ja nie mgbym y bez palenia. To pobudza erwy, dodaje si, mobilizuje czowieka i daje tak pewn rk, e nawet najcisze i najbardziej ryzykowne amputacje przeprowadzam z atwoci. Czy ma pan w Santa F co do zaatwienia, czy te moemy wkrtce wyruszye? Morgenstern opowiedzia mu pokrtce o przygodzie, jaka go tu spotkaa i doda, e czeka tylko na zwrot ksiek, a wtedy bdzie gotw do podry. - Zaraz je panu przywioz - rzek doktor Parmesan. - Pan? Nie mog pana tym obarcza~. - Czemu nie? Zapaci mi pan dwa peso i chtnie to uczyni. Nikomu innemu tak niezawodnie nie wydadz ksiek jak mnie. A wic ten czowiek o dugim i piknie brzmicym starokastylij-skim nazwisku, ktry nazywa siebie doktorem, by gotw za dwa peso suy za tragarza! Kiedy otrzyma od Morgenst~rna t kwot, odszed i wkrtce przynibs ksiki. Poten znw wyszed, by przynie papier, tytofi i papierosy. Mwi prawd, tutaj wszyscy pal. Na pampasach rzadko mona spotka czowieka, ktry nie miaby w ustach wasnorcznie skrconego papierosa.

73
Oberysta zgodzi si za niewielk opat wypoyczy konie i peo-na. Jedno ze zwierzt objuczono bagaem Morgensterna, a mczyni dosiedli koni, by uda si do estancji. Kiedy jechali powoli przez wskie uliczki, na widok chirurga gromadka dzieci natychmiast uciek-a do najbliszego domu, woajc: - El carnicero, el carnicero! Huic~ hiuc~ de la cvntrario os amputa - rzenik, rzenik! Uciekajcie, uciekajcie, bo was zarnie! Okazao, e mczyzna by znany take dzieciom i budi w nich lk. Ale to go bynajmniej nie gniewao i rzek z dum: - Czy pan syszy, senior? Oni tu znaj moj zrczno. Jestem sawny we wszystkich stanach La Platy. Minli wizienie, gdzie Morgenstern odgrywa przez krtki czas rol pukownika, potem cmentarz, liczne mae rancza, wreszcie mieli za sob miasto. Po lewej stronie jedcy ujrzeli rozlege jezioro Rio Salado, a przed nimi rozciga si pagrkowaty step. Estancja, o ktrej mwi rzenikpooona bya po prawej stronie jeziora. Bya niewielka, a mimo to posiadaa

liczne stada. Paso si tutaj chyba tysic owiec. Po drugiej stronie paso si kilkaset wow, ktrych pilnowao kilku gauczw, a w zagrodach by do koni, by zaopatrzy cay szwadron kawalerii. Ten, kto jedzie konno przez pampasy spotyka trzy rodzaje osiedli. Pierwszy rodzaj to rancza, mae chaty, przewanie lepianki kryte somianymi albo trzcinowymi dachami. Czsto nie wystaj one nawet onad ziemi, tylko s wkopane na gboko kilku stp. Nie ma tu p mebli w rozumieniu europejskim. Hamak uwaany jest tu za sprzt luksusowy: Posiek gotuje si na palenis~u, zbudowanym rwnie z gliny. Dym wydobywa si otworami, ktre mona. by okreli jako drzwi i okna. Drzwi te jednak si nie zamykaj, a w otworach okien-nych nie ma szyb ani ram. Szyby zastpuje si najwyej kawakami nasyconego olejem papieru. W takich ranczach mieszkaj gauczowie, ubodzy ludzie, sucy na hacjendach i estancjach. ~i:.l,.. 74

X
f..... Sowo gauczo pochodzi od Indian. Obie litery a i u nie tworz podwjnego dwiku; lecz wymawiane s oddzielnie, naley wic mwi gau-czo. Gauczowie nale przewanie do warstwy Metysw, uwaaj si oni co prawda za biaych i s z tego okrelenia bardzo dumni, ale pochodz od Indian i Hiszpanw, ktrzy tu dawniej przybyli. Gauczowie s dumni jak Hiszpanie, a z powodu odrbnego stylu ycia cechuje ich ogromne umiowanie wolnoci. Kady uwaa si za caballero i jest niezwykle uprzejmy wobec innych, pragnc take, by i jego traktowano uprzejmie. Do najwikszego biedaka, ba, nawet do ebraka naley si zwraca wasza mio. Obcokrajowiec, ktry sdzi, e moe pat~ze na gaucza z gry, bo jest bogatszy lub bardziej wyksztacony, spotka si wkrtce z tak odpraw, e odechce mu si pychy. Na lekcewaenie gauczo odpowiada najbardziej ordynarnymi slowami, a jeli to nie pomaga, to nawet noem. Kiedy za traktuje si go uprzejmie i uwaa za rwnego sobie, zdobdzie si w nim wkrtce szczerego i oddanego przyjaciela. Szczeglnie chwalebna jest jego uczciwoE. Sam nigdy nie zamyka swojej chaty, ale pewne jest, e nikt go nie okradnie. Jeli co znajdzie, zwrci zawsze wacicielowi. Na przykad pewien gauczo, ktry by tak ubogi, e~ nie mia nawet zydla i uywa koskiej czaszki jako krzesa, znalaz kiedy na pampa-sach zegarek, ktry wylizn si cudzoziemskiemu podrnikowi z kieszeni. Jedzi przez cay dzie od jednego ssiada do drugiego, by si dowiedzie, do kogo naley zegarek, a kiedy si ju dowiedzia, gdzie szuka obeego, jecha konno dwa dni, by mu zwrci zgub. Podrnik 6w chcia mu wrczy w nagrod pienidze, a wtedy gauczo cisn mu je pogardliwie pod nogi i zawrci bez sowa. Od najmodszych lat gauczowie s pryzwyczajeni do koni. S rbwnie odwanymi jak niestrudzonymi jedcami. Przypominaj ludzi z Zachodu i Indian z Ameryki Pbnocnej. Nie przyjdzie im nawet do gowy; aby odlego stu krokw pokonywa pieszo. Opuszczaj swe rancza tylko na koniu. Dwuletnie dzieci pdz na pdzikich
~

koniach po pampasach. Take kobiety jed konno i to po msku. Czsto spotyka si kobiet i mczyzn na jednym koniu. Kobieta jest zwrcona twarz do zadu konia i wcale si nie trzyma, tylko oparta j,est plecami o plecy ma, a jednak nie spadnie nawet podczas najwikszego galopu. Gauczo ma jedn wad. Jest cakowicie pozbawiony uczucia do ~ swego konia. &z adnych wzgldw wbija swe ostrogi gboko w kofiskie boki, zadaje mu rany, nie mylc o tym, e

powoduje cierpie-nie biednego zwierzcia. Tote konie boj si swych panw i zacho-wuj si jak szalone, kiedy waciciel je zagania, by zowi na lasso jednego z nich. Jeli kofi pod nim padnie, zostawia go, czsto jeszcze ywego, na pastw spw i bierze sobie innego. Przy niezliczonych stadach w tym kraju kofi jest tak tani, e jego mier nie obchodzi waciciela. Std tyle wok kofiskich szkieletw. Bez przesady mona powiedzie, e bezkresne pampasy s usiane koskimi komi. 1b niezwyke ycie, brak jakichkolwiek szk i innych moliwoci ksztacenia oraz stae obcowanie z na wp dzikimi zwierztami sprawiaj, e gauczom obce s wszelkie subtelniejsze uezucia. Dochodzi do tego smutna sytuacja polityczna.w kraju. Pewien historyk powiedzia, e w stanach La Platy nie ma roku, w ktrym nie wybuchoby jakie powstanie. Tb prawda, e jak daleko siga ludzka pami, zawsze jedna rewolucja nastpuje po drugiej. W ten sposb ludzie dziczej. Gauczo, ktremu nie odpowiada spokojne ycie, zawsze bdzie gotw przyczy si dopronunciamento, buntu. Im czciej si to zdarza, tym bardziej wyrabia si w nim brak subordynacji. Skutek jest taki, e mieszkaficy rejonw, w ktrych czsto wybuchaj bunty, ;,,... coraz bardziej trac pozytywne cechy charakteru. Std rnorodno opinii na temat mieszkaficw pampasw. Drugi rodzaj osiedh to hacjenda. Hacjendero uprawia rol i jed-noczenie trudni si hodowl byda, rzadko wic posiada due stada. Ii~zeci rodaj to estancje. Estancjero nie uprawia roli, hoduje tylko bydo, by dostarcza je do rzeni. S estancjero, ktrzy posiadaj wiele fy:..,. . 76 setek tysiLy sztuk byda. Zwierzta te przebywaj zarwno w lecie, jak i w zimie na wolnym powietrzu. Chocia s pilnowane przez gauczw, czsto zdarza si, ie przekraczaj granice i mieszaj si ze stadami ssiadbw. By z~pobiec stratom, wypala si zwierztom znak, zarejestrowany w urzdzie. Iak wic kady zna swoje stado i niekiedy zwraca prawowitemu waci-cielowi zwierz, ktre przybkao si do jego stada. Podczas sprzeda-y konia lub wou uniewania si znak w ten sposb, e wypala si na jego miejscu nowy, ale jest to bolesny zabieg, ktremu zwierzta ze wszystkich si si opieraj. Wanie odbywao si takie cechowanie modego byda, kiedy jedcy dotarli do estancji. Spora grupa gauczw na koniach zganiaa zwierzta z pl, by nastpnie zapdzi je do przeznacznego na ten cel korralu. Korral by to plac otoczony wysokim kolczastym ywo-potem z kaktusw. Bydo dobrze wie, e kiedy si je zapdza do korralu, to czeka je co niedobrego i mocno broni si przed tym. rak byo i tu. Zwierzta usioway si wydosta, ale odwani jedcy, trzymajc wysoko unie-sione lassa lub zataczajc krgi bolas, poskramiali je. Bolas jest to rodzaj pocisku skadajcy si z trzech kul oowianych lub elaznych. Kada z tych kul wisi na mocnym rzemieniu, a koce rzemieni s zwizane. Gauczo bierze jedn kul do rki, a pozostay-mi wymachuje kilkakrotnie nad gow, nastpnie ciska bolas w zwie-rz, ktre chce zapa. Robi to z tak zrcznoci, e bolas okrca si wokb tylnych ng konia tak, e zwierz pada. Zwierzta znaj te pociski i boj si ich bardziej od lassa. Pragn przed nimi uciec i odruchowo biegn do domu. ~raz te pdziy , a za nimi wrzeszczcy gauczowie. Kiedy dotary do otwartego korralu, wbiegy, a ogrodzenie natychmiast zamknito. Wwczas gauczowie ujrzeli czterech jedcw, podjechali wic do nich. Kiedy zarzdca zobaczy chriurga, zawoa z wesoym mie-chem:

- Cielo, na Boga, to el carnicero, rzenik! Witajcie, senior! Czy zamierza pan u nas take ciacha? Wszyscy tu jestemy ywi i zdrowi. Wic niech pan nie wyciga swoich instrumentw. Tb powitanie najwyraniej zirytowao doktora Parmesana, ponie-wa odpar: - Niech pan zostawi takie arty, kiedy mwi pan do caballero! Jak pan mie nazywa~ mnie carnicero! Wypraszam to sobie. Moi przod-kowie zamieszkiwali starokastylijskie zamki i paace i walcyli zwy-cisko z Maurati, kiedy pafiskich przodCw nie byo jeszcze na wiecie: Jestem don Parmesan Riu el Iberio de Sargunna y Castel-guardiante. Niech wasza mio zapamita to sobie! - Dobrze, don Parmesa, zapamitam . Zreszt wcale nie miaem p ,j p , ~p zamiaru pana obraa. Przecie an wie ak ana ceni wi rosz mi wybaczy, e z radoci na pana widok wyraziem si niewaciwie. -To ju bardziej mi si podoba. Skrucha zawsze moe liczy na moje wyrozumiae serce. Przy tej sposobnoci zwracam panu uwag, e podczas trepanacji czaszki nie stosuje si ju trepana, lecz duto. Naley...

4
- Moe o tym pniej - przerwa mu gauczo. - Pan wie, don i Parmesan, e chtnie paria sucham, ale w pana towarzystwie s seniores, wobec ktrych bylibymy nieuprzejmi, gdybymy mwili o
, ..

uszkodzonych czaszkach. Czy wolno zapyta wasz mio o ich nazwiska - Ci seniores s moimi nowymi znajomymi, ktrzy chc si dosta do Gran Chaco. 1b ludzie uzeni, dlatego te ich nazwiska s tak trudne do wymwienia, e nie potrafi ich panu pda. - Nazywam si Morgenstern, a mj towarzysz Kiesewetter - owiadczy uczony. -Przybylimy tu, by zakupi kilka koni. Spodzie-

I
wam si, e ma pan ich nadmiar, co po acinie powiedziaoby si supersum albo, zalenie od okolicznoci, zeliquus. - Nasze konie nie s relikwiami i estancjero na pewno chtnie sprzeda panom kilka sztuk: Ale niestety wrci dopiero wieczorem. Do tego czasu zechc panowie by naszymi gomi. Mog panowie popatrze na cechowanie naszego byda. - Bardzo chtnie! Nigdy jeszcze czego takiego nie widziaem. - Wobec tego prosz pj za mn. Najpierw ka panom wskaza ich pokoje. Pojecha przodem do domu i wprowadzi przybyszw do rodka. Peon z Santa F dosta swoj naleno i wrci z kofimi do miasta. Waciciel estaneji by zapewne zamonym ezowiekiem, mimo to urzdzenie jego mieszkania nie daoby si porwna nawet z umeb-lowaxiiem domu niemieckiego robotnika. Sciany z gliny byy puste. Na pododze sta tyiko stary st, dwa jeszcze starse krzesa i kilka niskich zydli. W rogu wisiaa gitara. I to byo w$zystko. Zarzdca poprosi, by usiedli, nastpnie uda si do kuchni i poleci, by przyniesiono mate, ktr tam podaje si kademu gociowi. Mate to herbata paragwajska, sporzdzana z lici i odyg. Ma postad ziarnistego proszku. Gar tego proszku wrzuca si do maej wydronej

tykwy i zalewa wrztkiem. Herbaty si nie pije, tylko sczy z tykwy za pomoc cienkiej metalowej rurki zwanej bombilla. Ponie-wa bombilla bardzo si nagrzewa, cudzoziemcy, nie przyzwyczajeni tego rodzaju picia, parz sobie wargi i jzyk, dopki si nie naucz ostronoci. . Pak mate zostali poezstowani trzej gocie. Chirurg sczy ostro-nie, take Fritz by j u do dugo w tym kraj u, wic wiedzia, e trzeba uwaa~. Doktor natomiast zoy mate natychmiast nalen jej dani-n, ktr z reguy skada kady cudzoziemiec. Bombilla bya gorca, on a pocign mocno, wicwessa za duo gorcego pynu. Poparzy si, ale poniewa uzna za niestosowne wyplu mate, potkn napj. Oczywicie poparzy sobie take przeyk i gardo, wic zawoa wykrzy-wiajc si bolenie: - Ojej, moje wargi, moje gardo, mj przeyk, po acinie labia, palatum i gluttus! To prawdziwie diabelski trunek, w sam raz nadajcy si do torturowania grzesznikww piekle. Dzikuj uprzejmie za taki

79
eliksir! - Powiedziaem to samo, jak piem to po raz pierwszy - rzek Fritz. - Kiedy czowiek mocniej pocignie, rna wraenie, e w jego wntrzu szaleje poar, ale to nie trwa dugo, czowiek si przyzwycza-ja. Niech wic pan pije dalej, doktorze. - Ani myl. Mbj przeyk to chyba jeden wielki bbel: adne namowy nie skoniy go do dalszego picia. Obaj pozostali rnczyni wkrtce oprnili swoje calabazas, czyli tykwy, po czym zarzdca poprosi ich, by asystowali przy cechowaniu byda. Parmesan zdj swoje czerwone poncho, chustk i chirip. Gdy Morgenstern zapyta go, dlaczego to robi, odpar: -Tb wasza miojeszcze nie wie, e czerwony kolor drani to na wp dzikie bydo? Kto ma na sobie czerwone szaty, niech si nie way zblia do toro. -Tak pa~ sdzi? Ja wiem i zostao to potwierdzone naukwo, e tylko indyk reaguje na ten pikny kolor. Ale e i w, po acinie bos, te nie znosi czerwieni, o tym wprawdzie syszaem, ale aden zoolog nie potwierdzi tego. Poniewa jestem zoologiem, a tu mam dosko-na okazj, by zebra materia na ten temat, byoby nieodpowiedzial-ne, gdybym zdj swoj czernvon odzie. - Ale naraa si pan na niebezpieczefistwo! - Kiedy w gr wchodzi rozwizanie jakiego zadania, prawdziwy ad~pt nauki nie moe si zastanawia, czy zwizane jest z tym jakie niebezpieczefistwo. Pozostan wicw moim ubraniu. - Ja te - stwierdzi Fritz. - Jestem sug zoologa, wic nawet najwiksze bydl nie rnoe by dla mnie niczym innym tylko przed-rniotem nauki. Wyszli na dwr. Gwne wejcie do korralu byo zamknite, ale ... . obok mona si byo przelizn przez may otwr. Gocie skorzystali z tego przejcia. Zarzdca pzosta za ogrodzenrem. Rodeo, czyli spdzanie stada do korralw, byo w penym toku. Wikszo byda zatrwoona trzymaa si w tylnej czci ogrodzonego placu, mode zwierzta natomiast, ktre trzeba byo cechowa, biega-y, popdzane przez gauczw, dookoa wolnej przestrzeni. Kade zwierz, ktre trzeba by naCechowa, nalea schwyta i zwizad, by n~e mogo si wyrwa. Do tego wyznaczono piciu gauczw. Reszta zajta bya podsycaniem gnia, w ktrym rozarzano stemple. Cechowanie miao nastpujcy przebieg; w przeznaczony do tego by odseparowany od reszty. Kiedy biega po placu, pdzi za nim gauczo, by zarzuciC mu lasso na eb. Ptla zacigaa si niezawodnie dookoa szyi, tamowaa oddech-i zwalaa

zwierz z nbg. Natychmiast zjawiali si przy nim czterej inni gauczowie, by spta mu nogi. Konie, ktrych dosiada tych piciu jedcw i ktre miay u siode przymo-cowane kofice lasso, dobrze wiedziay, co maj robi. Kady cign w odpowiednim kierunku, naprajc lasso, wskutek czego nogi wou wyprostowyway si, a w tej samej chwili doskakiwa szsty gauczo, by rozarzonym stemplem wycisn znak na lewym udzie zwierzcia. Kiedy tego dokonano, uwalniao zwierz, w si zrywa, ryczc z b6lu, przeraony biega kilka razy dookoa, a potem wraca do stada, by si w nim ukry. Taki proces nie zawsze przebiega bez zakcefi. Czasami lasso nie okrcio si we waciwym miejscu, tak e zwierz mogo si porusza i broni. Wtedy potrzebna bya pomoc i podwjny wysiek, a towarzy-szyy temu woania i krzyki oraz sceny, ktre dla Europejczyka byy przeraajce. Drczony w opieral si i rycza. Inne mu wtroway i parskajc rozbiegay si, pdzc doko<a placu. Zdarzao si nawet, e jaki oporny byk s~m naciera i zaatakowany jedziec tylko dziki najwikszej zrcznoci ratowa si z opresji. - Tb doprawdy wspaniae - rzek Fritz po takim zdarzeniu do swego pana. - Ja take jed konno, ale tak zrcznoci, jaka t~i jest potrzebna, na pewno nie mgbym si wykaza. Jestem przeko-nany, e pierwsze lepsze bydl by mnie wywrcio, pana chyba take, profesorze? - Nie mog na to pytanie odpowiedzie z matematyczn

81
dokadnoci - rzek rozwanie doktor. - Nie mam pod tym wzgl-dem dowiadczenia, a jak mwi nauka, naley twierdzi tylko to, czego mona dowie. A poza tym o wiele mniej zaley mi na przeko-naniu si, czy zostan strcony, ni na tym, czy prze~uwacz, ktrego nazywamy bydlciem, istotnie ma tak wielk odraz do czerwonego koloru, jak to powiedziano. Mam nadziej, e mi pomoesz przepro-wadzi odpowiednie dowiadczenie. - Bardzo chtnie, jeli tylko odbdzie si ono bez ryzyka poamania gnatw. - Oczywicie! - Tak? Tb niech pan sobie przypomni bizona podczas walki bykw! - To by bison americanus, a tu mamy do czynienia za zwykym bydem argentyfiskim. Mam zamiar zrobi prb, i to podwjn. Obaj jestemy ubrani na czerwono. Ja zbli si do byka, a ty postarasz si podej~ do krowy. W ten sposb dowiemy si nie tylko, czy bydo w
ogle nie znosi czerwonego koloru, ale rozwiemy take szczeglny i bardzo wany problem, u kogo ta niech jest wiksza, u osobnikw mskichgo czy efiskich. ~

- Dobrze, ale ak trafi na tego gorszego f J? -I~go si nie obawiaj, poniewa ja bior byka na siebie, a kada cecha jest zawsze silniejsza u pci mskiej ,ni u efiskiej, ktra, jak wiadomo, stanowi sabsz poow. A wic jeste~ gotw? - Tak, aby panu dogodzi zainteresuj si tym zoologicznym problemem. - Nie jest to problem wycznie zoologiczny, lecz zoopsychologiczny. - Na jedno wychodzi, czy bydl przewrci mnie zoologicznie, czy zoopsychologicznie. Ani jedno, ani drugie nie naley do przyjemno,

ci, ale zrobi to dla pana.

i - A wic zabieraj si do krowy, ktr wanie maj cechowa. Doktor wskaza na zwierz, ktre zwizane leao na ziemi i ~,w,:.,;.,-:.:(

82
,

czekao na swoj kolej. Obaj Niemcy stali dotd przy ogrodzeniu za gauczami, ktbrzy podsycali ogiefi i dlatego chyba ich czerwny kolor nie zwrci uwagi zwierzt. Fritz posucha swego pana i szybko podszed do miejsca, ~ ~gdzie krow warue uwolniono z pt. Gdy gauczowie to ujrzeli, zawoali z kilku stXon: -Arredo; arredo! Que demencia, que locura! -wracaj, wracaj! Co za szalefistwo, co za gupota! Fritz nie da si powstrzyma i szed dalej. Wanie rozlunio si, ostatnie lasso i krowa zeiwaa si do ucieczki. Wtedy spostrzega nieostronego Niemca. Rozdraniona czerwieni jego stroju, pochylia eb do ataki~, leez przeycie ostatniej chwili dziaao na ni jeszcze
,

oniemielajco. Staa chwil ze spuszczonymi rogami potem odrzu-cia eb do tyu i odbiega. - Cae szczcie! - zawoa gauczo. - Niech si pan szybko cofnie! Prosz pozosta przy ogrodzeniu. Czy pan nie wie, e zwierz-ta nie znosz czerwonego koloru? - Nie wiedziaem na pewno i dlatego chciaem sprbowa, czy to prawda - odpar Fritz cfajc si powoli. - Niech pan nie prbuje po raz drugi! Bo moe si panu ju tak nie poszczci! W sowach gauczo brzmiaa nie tylko troska o niego, lecz szczegl-ne niezadowolenie, e bez jego zgody odway si zbliy do krowy, by j drani. Fritz podszed dumnie do Morgensterna i rzek: - Czy jest pan ze mnie zadowolony? Chyba prba bya wystarcza-J~? - Owszem - przyzna doktor. - Krowa chciaa ci zaatakowa, ale si rozmylia. Z tego mona wic wywnioskowa, e czerwony kolor jej si nie podoba, ale nie do tego stopnia, by ruszya do prawdziwego ataku, po acinie aggressio. Wic w wypadku rodzaju efiskiego mamy do ezynienia z niechci niewielkiego stopnia, a teraz aby porwna, sprbuj z rodzajem mskim. Podczas tej krtkiej rozmowy kilku gauczw weszo do rodka stada, by znw pochwycijedno zwierz na lasso. Jawka, ktr sobie upatrzyli, trzymaa si w pobliu starego byka, ktry jako pierwszy wszed do korralu. Dotd zachowywa si spokojnie, ale teraz, kiedy rzemienie fruway tak blisko niego, myla, e to jego chc schwyta, wic gwatownie wybieg ze stada i z rykiem pogalopowa przez plac prosto do ognia. Znajdujcy si tam gauczowie podnieli rce do gry i zaczli krzycze, by go odpdzi. Zwierz istotnie na chwil si zatrzymao i patrzyo na ich wytrzeszczajc lepia. Jeden z gauczw wyj agiew z ognia i cisn ni w gow byka, ten-odwrci si, ale ju w pobrocie zatrzyma i wyda gniewny pomruk. Powodem tego by Morgenstern, ktry wysun si do przodu i teraz stan w odlegoci zaledwie czterech krokw od zwierzcia. - Lugar, lugar - na bok, na bok! - woali gauczowie. Byk nagym skokiem rzuci si na maego uczonego. Na szczcie uczony natychmiast usucha ostrzeenia i szybko skrci na prawo, bo tylko w ten sposb mg uj przed rogami byka, ktry szybko przebieg z jego lewej strony, szybko si odwrci, by znowu zaatako-wad. -Lugar, lugar! -woali gauczowie od nowa. Jedcy przygalopowali, by odwrci uwag byka od Niemca i skierowa j na siebie.

Morgenstern znw szczliwie si wymkn, ale grocy mu koniec roga min go zaledwie o trzy cale. I~raz dopiero uwiadomi sobie, e grozi mu wielkie niebezpieczestwo; a niepokj o wasne ycie podsun mu nagle dziwaczny pomys. Mg si uratowa tylko ww-czas, jeli uda mu si umkn niebezpiecznym rogom. Byk mia rogi z przodu, tak wic bezpieczny byby tylko za nim. T myl may czowieczek natychmiast zamieni w dziaanie; skdoczy na byka. I~n znowu si odwrci i ujrza, e jego przeciwnik nie stoi tam, gdzie sta, ale jest za nim. Znw si odwrci starajc si go dosign, ale uczony by szybki i zrobi unik, by zosta za wrogiem. Powtarzao si to kilkakrotnie i tak szybko, e gauczowie nie mogli uy lasso ani 84 bolas, bo mogo to zagrozi Niemcowi. Uczony poczu, e dugo tak nie da rady, bo si mczy. Czy nie byo adnego ratunku, czego, czego mona by si uchwyci? Owszem byo i to tu przed nim! Chwyci si wic obiema rkami ogona byka. Dopki tak wisia, rogi nie mogy go dosign. Gdy byk poczu,.e zapano go za miejsce, gdzie jeszcze nikt nie way si go chwyci, przez kilka sekund sta zaskoczony, czekajc. Potem da susa w bok, by strzsn przeciwnika, ale mu si to nie udao i da za wygran, jakby zrezygnowa z walki. Wyda aosy ryk i popdzi do swego stada. Gauczowie, ktrzy przed chwil wrzeszczeli a cae gardo, by odpdzi zwierz od uczonego, teraz na widok jaki mieli przed sob, wybuchnli gromkim miechem. Byk oszala z przeraenia. Wykony-wa najdziksze skoki na prawo i lewo, wyrzucajc do gry tyln cz~ ciaa. Sycha byo strach w jego ryku. Morgenstern trzyma si moc-no. Nie mg si tak szybko porusza, wic straci grunt pod nogami, pad z si, puci ogon i wywin koza. I~raz miech gauczw przeszed w taki ryk, e byk jeszcze bardziej si przerazif i jak strzaa pomkn do swojego stada. Przepcha si do samego kta i niewtpliwie poprzysig sobie, e jui nigdy nie zadrze z uczonym z Jdterbogk. Morgenstern wyszed cao z opresji. Wsta, pomaca swoje czonki i powoli wrci tam, gdzie uprzednio sta. Podeszli do niego gauczo-wie, wci jeszcze si zamiewajc, by mu pogratulowa. Gwny peon rzek jednak bardzo powanie: - By pan w najwyszym stopniu nieostrony. Wida~ nie zdaje pan sobie sprawy, e naraa wasne ycie. Jak panowie mgli way si podej w ten sposbb do byda! - Mb z powodu problemu zoopsychlogicznego - odpar Morgen-stern. - Nie rozumiem. - Chciaem si przekona, czy rzeczywicie czerwony kolor

85
doprowadza gatunek przeuwaczy do takiego gniewu. - Achl I dlatego ryzykowa pan ycie? Mg pan to mie znacznie taniej. Wystarczyo nas zapyta, chtnie udzielilibymy panu informa-cji. - Czy pan jest zoologiem? - Nie, jestem gauczem. - Wobec tego pafiska odpowied by mi nie wystarczya. Iiu musz si wypowiedzie znane autorytety. - Senior, cho~ nie nale do autorytetw, to w kadym razie jestem caballero! - rzek gaucho uraony. - Czy sdzi pan, e bym pna okama? - Nie. Powiedziaby mi pan to, co pan uwaa za prawdziwe. A , rzeczywist prawd moe stwierdzi tylko fachowiec. - Nie jestem uczonym i nie chc pana posdza, e chce mnie pan obrazi. Pan jest fachowcem i ciesz si, e pan wasnym dowiadcze-niem pozna prawd, ktr my znalimy

od dawna. Ale pana nie-ostrono zagraaa take i nam. Pan chyba nie wie, co to jest estampeda? - Nie. - Estampeda to podniecone uciekajce stado koni lub byda, przeamujce wszelkie bariery. Wskutek paskiej nieostronoci mo-glimy wszyscy zosta stratowani. Mam nadziej, e przynaj mniej pod tym wzgldem przyzna mi pan racj i bdzie uprzejmy zadba o to, by nie naraa siebie ani nas na niebezpieczestwo z powodu pafiskiego czerwonego stroju: Odwrci si, a reszta gauczw posza jego ladem. Czuli si obra-eni, e ieh przywdca nie zosta uznany za autorytet. Przybysze zrozumieli alu~j i oddalili si przez szpar w korralu. Na zewntrz, przed ogrodzeniem, Fritz rzek: - Musz przyzna, e nasza wyprawa dobrze si zaczyna. Jeszcze nie mamy koni, a ju pierwszego dnia dwukrotnie nas wyrzucono. Jedno nas tylko pociesza, odnalelimy naukow prawd; nie tylko
,:.:.:.....:. .

86 q:.; y~,,..... il ~I.,.. indyk indyczy si na widok czerwonego koloru. - Thk - przyzna doktor. - Przel do .Akademii Nauk traktat na ten temat. Dzi zostao, bezspornie udowodnione, e bydo czuje wstrt do czerwonego koloru. - I to bydo obu pci. - idk, ale nie w tym samym stopniu. Rodzaj mski jest bardziej wraliwy ni eski: - Ale skd taki wstrt do czerwonego koloru? - Ii~udno to teraz powiedzie, na razie stwierdziem fakt. Powo- dw naley poszuka. By moe czerwiefi zaamuje si najsabiej w socu. Promienie czerwone drgaj w cigu sekundy tylko piset bilionw razy. - Czy byk to zauway? - Jeli na przykad kolor fiotetowy wykonuje w cigu sekundy osiemset bilionw drgnie, daje to rnic trzystu bilionww porw-naniu z czerwieni, a wic tak du, e nawet oko przeuwacza jest w stanie to zauway. W kadym razie ten problem wymaga wyjanienia. Osignern na razie najbliszy cel, a przy tym zrobiem odkrycie, ~ ktrym kady waciciel menaerii bdzie zachwycony. - A jakie to odkrycie? - Stwierdziem, w jaki sposb mona poskromi nawet najdziksze zwierz. Po prostu naley si uczepi jego ogona. Co prawda nie jest to zbyt~wygodna pozycja, ale nie przeszkodzi poskramiaczowi posu-cha mojej rady. - Aha! Ale ja wcale nie miabym ochoty awiesi si ogona lwa czy wa olbrzyma... Podczas rozmowy powoli ruszyli dalej i nie spostrzegli, e chirurg szed za nimi. Teraz ich dopdzi.i rzek: - Seniores, gauczowie s bardzo rozgniewani na nas. Ostrzegaem was, a wy nie zwaalicie na moje sowa i narazilieie si na niebez-pieczefistwo. Niestety byk da si zastraszy. - Niestety? - zapyta Morgenstern zdziwiony.

87
- Tak, niestety. Gdyby si tak nie przestraszy, miabym okazj pokaza panom swj kunszt. - Jak to? - Albo by was nadzia na rogi, albo poama koci. Jake bybym szczliwy, gdybym mg dowied waszej mioci, e jestem mistrzem w leczeniu wszelkiego rodzaju ran i zama.

Wyjmuj najdusze drzazgi bez najmniejszego ladu krwawienia. Jestem w kadej chwili gotw do natychmiastowej operacji. By obejrze konie, ktre chcieli kupi, musieli pj na pastwisko. Estancja riie naleaa do najwikszych, ale mimo to byo tu zaskaku-jco wiele stad. Gwnym zajciem mieszkaficw stanw La Plata jest produkcja byda. Konia europejskiego sprowadzi tu Mendoza w roku 1536, owce sprowadzono w 1550 z Peru, a bydo w 1553 z Brazylii. Podr-ujc konno po tym kraju wci spotyka si cae stada tych zwierzt. Owcom, ze wzgldu na wen pozostawia si lepsze pastwiska, obchodzi si z nimi troskliwiej. Do koni i byda przywizuje si mniejsz wag. Pozostaj one pod nadzorem gauczw oraz psw i okazuje si im zainteresowanie dopiero wwczas, kiedy trzeba je cechowa albo sprzedae. Za klacz paci si najwyej szesnacie peso, a za dobrego wierzchowca nie wicej ni sze~dziesit. Sztuka byda rogatego, kosztuje wsaladero-przewanie mniej ni pidziesit peso. Saladeros to due rzenie, , gdzie bydo masowo si zarzyna. Sowo saladero pochodi od hiszpaskiego salar, czyli solid. Tam soli si skry i wydobywa ogro~ne iloci oju. Jedna z najsynniejszych sala-deros znajduje si na Fra Bentos, gdzie pozyskuje si ekstrakt misny. Gdy trz~j mczyni przekonali si, e s tu cakiem inne konie ni w zajedzie w Santa F~, wrcili do estancji. Tam skoczono tymcza-sem cechowanie byda, otworzono korral, a zwierzta wybiegy rade, e zostay uwolnione. Dwie sztuki zatrzymano, by je zarn. Podr-nicy podeszli, by zobaczy, jak to si odbywa. Widok byw najwy~szymstopniu ohydny. Krowy, przeczuwajc, co 88 je czeka, ryczay ze strachu. By rozgrza~ ich krew, bo zdaniem gauczw miso wwczas jest najsmaczniejsze, pdzono je dokoa korralu, a potem, w taki sam sposb jak podczas cechowania, z pomoc lassa przewracano na ziem. Nastpnie podrzynano im garda, po czym ci brutalni ludzie rzucali si na drgajce jeszcze zwierzta i wycinali im dugie kawaki parujcego misa razem ze skbr. miertelne rzenie zwierzt poczone z okrzykami gauczw byo dla ucha cywilizowa-nych ludzi nie do wytrzymania. Morgenstern odszed wraz z Fritzem: Chirurg natomiast zosta i wycign n, by uci sobie kawaek misa. Widowisko to byo dla niego czym zwyczajnym. Gauczo odernite miso nadziewa na patyk albo od razu na n i trzyma nad ogniem, nastpnie wkada przypieczony koniec do ust, ddcina ks noem, po czym dalej piecze. Tb pieczone miso jeszcze z krwi nazywa si asado. Jeli znajduje si na nim skra, stanowi to najwikszy przysmak. Wkrtce dokoa zapony ogniska, przy ktrych siedzieli gauczo-wie, by raczy si ulubionym daniem. O obu Niemcw nikt si nie troszczy. Chirurg natomiast towarzyszy gauczom przy posiku i przy rozmowie, cho nie darzyli go oni wielkim szacunkiem. Ale jego duma z wasnego kunsztu chirurgicznego bya tak wielka, e tego nie spostrzeg. Doktor Morgenstern byby cakowicie opuszczony, gdyby zarzdca nie uzna za swj obowizek zatroszczy si o niego. Powici mu kilka kwadransw i nakaza, by przyniesiono mu posiek ora napoje. Wieczorem wrci estancjero, ktry wyrazi gotowo sprzedania im piciu koni za obowizujc tutaj cen. By zadowolony, e ma u siebie Europejczykw, z ktrych jeden tak niedawno przyby z Euro-py, e mg mu opowiedzie o ostatnich wydarzeniach. Gauczowie siedzieli przy ogniskach; wci jeszcze jedli, gdy potrafili zjada na raz ogromne iloci, a przerwy wypeniali rubasznymi artami, barw-nymi opowieciami, patriotycznymi pieniami, przy akompaniamen-cie gitary. Prawie kady gauczo ma gitar.

89
Gdy estancjero dowiedzia si, co si stao w korralu, pokrci gow, zdumiony, jak czowiek moe odway si zadrze z bykiem, by si przekona; czy zwierz reaguje na czenwony kolor, czy nie:

I~ra podczas rozmowy coraz janiej zdawa sobie spraw, e Morgestern jest dziwakiem, ale zarazem dobrotliwym czowiekiem, zajtym tylko swoj specjalnoci, i e ma niewielkie pojcie o co-dziennym yciu i jego wymaganiach. Stwierdzi te, e pampasy i Gran hoaco to miejsca, ktre najmniej si dla niego nadaj; i e podrny w dziefi i w nocy naraony jest tam na liczne niebezpiecze-stwa. Dlatego, gdy otrzyma odpowied na swoje pytanie, rzek: - Drogi senior, czy naprawd pan sdzi, e osignie zamierzony cel, nie naraajc ycia w tej dzikiej krainie? Pan nie ma pojcia, co pana czeka w Gran Chaco i w Kordylierach. - Co do tego, to owszem, dobrze wiem, co mnie czeka - odpar ucony. - Czytaem przecie ksik Excursion au Rio Salado et dans le Chaco ; ktrej autorem jest Amede Jacques. - Nie znam jej, ale wiem, e przeczytanie ksiki nie jest w stanie ustrzec nawet najbardziej uczonego czowieka przed wielkimi wyrze-czeniami i zagroeniami. Czy pan sdzi, e moe polega na tym tak zwanym don Parmesanie? - Czemu nie? 1b przecie uczony czowiek. - Tb bazen, nic wicej. - Ale to sawny chirurg! - Gdzie tam! Chirurgia to tylko jego mania. Ten czowiek nie obci nikomu nawet paznokcia, cho taska ze sob worek narzdzi. - A wic to tylko jego mania? Co takiego! - No c. Jest wielu ludzi, ktrzy maj podobne urojenia. Pozna-em na przykad jednego takiego, ktry obnosi si z zamiarem szuka-nia koci zwierzt yjcych przed milionami lat. Gdyby Noe sdzi, e te zwierzta s co warte, z pewnoci wziby je na swoj ark. - Senior, to nie s urojenia, ten czowiek jest naprawd bardzo mdry, to paleontolog, taki jak ja! zawoa Morgenstern z 90 zachwytem. - Czy ten czowiek tutaj mieszka? -I~raz tak. - Gdzie? Gdzie? Czy mgbym go pozna? - Pozna? Nie ma takiej potrzeby. Zna go pan od dawna, to pan sam. - Ja? - rzek uczony przecigle, szeroko otwierajc usta. - Pan mnie ma na myli? Wic pana zdaniem cierpi na chorobliw mani? -Tak jest. Prosz mi nie bra a ze, senior; ale tak jest naprawd. Co panu po tych przedpotopowych jaszczurach? - Jak to? Idki jeden jaszczur, po acinie lacerta, moe rozsawi moje imi. - Nie rozumiem tego, ale che w to wierzy. Tylko po co panu sawa, ktrej pan i tak nie doczeka, bo po drodze pan zginie? Jak sysz, nie jest pan wcale przygotowany do podry do Gran Chaco. - Ale tak! Mam bro, ksiki, motyki, opaty. A konie, ktrych potrzebuj, pan mi sprzeda. Poza tym bdzie ze mn senior Parmesan, ktry zna Gran Chaco. - Powiadam panu, e on go wcale nie zna i e dotar najwyej do granicy. - Ale ten czowiek naley do towarzyszy brata Jaguara! - Nie wierz w to. Brat Jaguar nie potrzebuje wariatw. - Wic po co by tak twierdzi, gdyby t nie bya prawda? - Powiem p~nu. Tan czowiek w dziefi i w nocy marzy tylko 0 chirurgii. Szuka na lewo i prawo miejsc, gdzie mgby znale poa-mane koci. Pan mu powiedzia, e udaje si do Gran Chaco, wic jest przekonany, e riie obejdzie si tam bez zamafi, kul i ran i dlatego ofiarowa si jako towarzysz podry. On panu nie pomoe w razie niebezpieczefistwa. Estancjero mia jak najlepsze intencje. Morgenstern spoglda w milczeniu i zadumie przed siebie. Wtedy odezwa si Fritz siedzey obok: - Senior, niech pan nas nie straszy. Byem ju w Tlicuman, myl, 91 e i teraz sobie poradzimy. - Jak pan chce - odpar estancjero. - Ryzykuje pan wasn skt, nie moj. Mnie to nie bdzie bolao, kiedy bd j ciga z pana. Ale ycz panu jak najlepiej.

Wsta i zapyta, czy ma przydzielie im miejsca do spania. W tej okolicy na ogwszyscywczenie kad si spa i wczenie wstaj. Obu - gociom dano mikkie posania z futer i,zasnli przy dwikach pieni rozbrzmiewajcych z zewntrz. Kiedy si obudzili, wanie wzeszo sofice. Gauczowie ju wstali, cho poszli spa o wiele pniej. hirurg nocowa w jednym z ich maych ranczo. Iake estancjero ju wsta. W kotle na kuchni goto-waa si mieszanka misa, kaczanw kukurydzy, mandioki, soniny, kapusty i rzepy. Do tego bya mate, ktrej doktor nie tkn, aby si znw nie poparzy. Po posiku udali si na pastwisko do koni. Estancjero mimo repry-mendy otrzymanej od Fritza wcale nie okaza si chciwy, sam wyszuka cztery najlepsze konie i spneda je Morgensternowi za dwiecie peso. Wobec chirurga nie by tak uprzejmy, widocznie nie darzy go sympa-ti. I~n musia sam wybra konia oraz wicej zapaci, choci jego wybr nie by najlepszy. Proponowanie zapaty za to, co spoyli, byoby obraz. Don Parmesan kupi od jednego z gauczw stare ~ siodo. Obu Niemcom gospodarz sprzeda dwa sioda na baga i dwa zwyke. I~ dwa recado, skaday si z kilku czci, ktre noc mona byo rozkada i suyy wwczas jako posanie. W kocu trzej podrni wyruszyli w drog. - La enhora buena de la vuelta - szczliwej podry! - woa za nimi stanc ero. -Strzecie si Indianw Gran Chaco, oni strzelaj j zatrutymi strzaami. Tb o wiele groniejsze ni kule. Sowa te byyw peni uzasadnione. Indianie oudniowoamerykafiP scy jeszcze dzi uywaj maych ostrych strza, ktre wydmuchuj z
,

rurek. lucizn do strza sporzdzaj z soku kulczyby i gatunku liany zwanej maracuri. Do tego soku dodaj pieprzu, cebuli i innych nie 92 znanych nam zi: Gotuj to na gst miazg, a trucizna zachowuje swe miertelne dziaanie przez cae lata, choE w stanie wieym dziaa najskuteczniej. Niewielka ranka od takiej strzay powoduje niechyb-n mier czowieka i zwierzcia, lecz tylko wtedy, gdy trucizna dosta-nie si do krwi. Gwnym skadnikiem tej trucizny jest kurara, alka-loid zawarty w korze roliny o tej samej nazwie. Dziaa w ten sposb, e paraliuje mi:nie piersi i hamuje krwiobieg. O jej silnym dziaaniu wiadczy fakt, e jaguar trafiony tak strza, ktrej nawet nie poczuje; ju po dwch minutach pada martwy.

Konno przez pampasy - Droga, jak przemierzali doktor Morgenstern i jego towarzysze, prowadzia na pnoc pomidzy Rio Salado i Rio Saladillo, a za nimi cignly si gste lasy. Po niespena godzinie jedcy dotarli do drew-nianego mostu przerzuconego przez pierwsz rzek, a potem do kolonii Esperanza, zamieszkanej przewanie przez Niemcw. Ponie-wa chcieli dogoni brata Jaguara, nie mieli czasu do stracenia, nie zatrzymali si wic tam, tylko pdzili dalej do Kordoby. Fdzili! Iak, mona to nazwa pdem, gdy chirurg jecha przodem ze zwyk w tym kraju szybkoci, a tamci musieli jecha za nim. W Argentyniejedzi si dyliansem z szybkoci przecitnie dwudziestu kilometrw na godzin, ale jedziec jest w stanie zrobi co najmniej pi kilometrw wicej. Jak dugo wytrzyma kott, o to nikt nie dba. Chirurg rwnie ani myla si tym przejmowa. Nie zastanawia si, e w okolicy, do ktrej jecha, nie byo moliwoci wymiany umczo-nego konia. Jego ostrogi wbijay si w ciao biednego zwierzcia, a kiedy Niemcy prosili go, by nie by tak okrutny, mia si tylko i traktowa konia jeszcze gorzej. By dobrym i wytrzymaym jedcem. Fritz Kiesewetter take niele jedzi konno. Mia w tym kraju okazj przyzwyczai si do sioda. Inaczej jednak wygldaa 94 sprawa z maym zoologiem. Co prawda nie okazywa txwogi przed siodem, ale mia min, jak gdyby jego ko unosi si wysoko w przestworzach. Stara si jak mg utrzyma rwnowag i niele mu si to udawao, ale zacinite usta swiadczyy o tym, e niezbyt dobrze czuje si w tej

sytuacji. Co prawda ko jego szed agodrue, rwnym krokiem i jechano cwaem, mimo to uczony paleontolog po godzinie jazdy by tak zmczony, e zatrzyma konia i zawoa do swych towarzyszy: - Zatrzymajcie si. Mj kofi nie moe i dalej. Bol go nogi. Musi wypocz. - W porzdku - rzek Fritz przystajc. - Mnie rwnie przyda si kwadransik przerwy. Jeli bdziemy jecha w takim pdzie, to do wieczora dotrzemy do Chin, a tak daleko wcale nie mamy zamiaru. Chirurg jednak mia wtpliwoci. - Musimy dzi dosta si do Fort Tio, a to jeszcze sto kilometrw. Tylko wwczas dojedziemy jutro wieczorem do Laguna Porongos. Ja jad dalej. - Z Bogiem - odpar Morg~nstern i zsiadajc z konia usiad na mikkiej trawie. - Jeli chce pan zajedzi konia na mier, prosz bardzo. Skd pan wemie innego? Niech pan spojrzy, do jakiego stanu go pan doprowadzi w cigu tych dwch godzin jazdy. Ma pokrwawione oba boki. Jest pan okrutny; po acinie atravitas lub crudelitas, a take duritas lub immanitas, a nawet saevitas. -To moja sprawa, co z nim robi, bo ja za niego zapaciem, senior. - Wcale nie zaprzeczamy - rzek Fritz - chocia moglibymy powiedzie, e zapacenie za konia wcale nie upowania pana do torturowania go. Usiad obok swego pana. Chirurg mrukn kilka niechtnych sw pod nosem, ale uzna, e lepiej ich posucha ni jecha dalej samemu, ale ju po upywie p godziny zacz nalega, by ruszyli dalej. Tym razern obaj Niemcy zgodzili si z nim. I~ren, przez ktry jechali, by cakiem gadki, poronity jedynie 95 traw. Nigdzie ani ladu krzeww ni drzew. Lasy i zarola s tylko tam, gdzie jest woda. Kiedy tak jechali jaki czas, usyszeli za sob okropny haas. Obejrzeli si i zobaczyli, e jedzie za nimi dylians utrzymujcy czno pocztow i pasaersk midzy Santa F a Kordob. Podr takim dyliansem to co zupenie innego ni podr po-czciwym nremieckim dyliansem. Rnica jest taka jak midzy majo-wym zefirkiem a dzikim wichrem na pampasach. Mwio si i mwi o drogach w La Plata i nie naley przy tym mie na myli ubitych drg. Iiaktw czy te dobrze utrzymanych drg tam nie ma, poniewa brak zupenie materiaw do ich budowy. Drewno jest rzadkoci, a kamienia nigdzie nie uwiadczy. Kady podruje w obranym kierunku i dociera w koficu do celu, nie.przejmujc si tym, e musi czasem zboczy o kilka kilometrw w prawo czy w lewo. 1b, co okrela si mianem traktu, skada si z szeregu wszych lub szerszych kolein, prowadzcych przez pampasy. Raz trzeba jechaE jak wyrw, innym razem trzeba okry bagnist kau lub prze-prawi si przez jeden z maych potokw o stromych brzegach, na kti~e tu i wdzie si natraa. Potoki te nie wpadaj do wikszych strumieni czy rzek, tylko koficz si gdzie w pampasach. 1?dk samo ze jak drogi s tu stacje, gdzie zmienia si konie. Prze-wanie s to ubogie rancza, pozbawione jakichkolwiek wygbd. Dyliansy pochodz chyba z epoki, kiedy czowiek jeszcze obcowa z niedwiedziem jaskiniowym. S tak prymitywnie sklecone i tak niewygodne, e na ich widok podrnika, ktry zmuszony jest podr-owa nimi, ogarnia groza. Jedzie w takim dyliansie przewanie osiem osb, cho wedug naszych poj jest w nim miejsce dla czte-rech pasaerw. W dodatku ta semka musi trzyma przy sobie swj baga. Na zewntrz za wonic s jeszcze dwa miejsca. Dach zaado-wany jest paczkami i innymi przedmiotami tak wysoko, e wydaje si, i dylians nie utrzyma rwnowagi, i e ju na pocztku si przewrci. Ajednak czasem, jeszcze nadliczbowi podrni sadowi si na grze. Do takiego pojazdu zaprzga si osiem koni. Cztery tu przed

96 wozem, obok siebie, przed nimi dwa, a na pocztku jeden, na ktbrym siedzi przewodnik. Na smym wierzchowcu siedzi peon, ktry ma za zadanie pogania konie i podnsib spadajce z gry przedmioty. Uprz jest ogromnie ndzna. Kady kofi pocigowy ma jeden pas skrzany dokoa tuowia, do niego przytwierdzone jest lasso, ktrym zwierz jest pocz~ne z pojazdem. Wonica ma spiczasty kij, ktrym kuje idce z tyu konie i dugi bat, ktrym pogania konie idce z przodu. Take jedziec jadcy na przedzie i peon maj baty, nie brak wic im rodkbw, by konie agodnie zmuszab do pracy. Czsto jednego ze rodkowych koni dosiada gauczo, rwnie wymachujcy batem. Ci czterej mczyni obsuguj cy dylians w porwnaniu z niemiec-kimi pocztylionami wygldaj jak zbje, ktbrym czowiek baby si powierzy nawet na chwil sw wasno, a c dopiero ycie. S to jednak poczciwi i rzetelni ludzie, ktrzy znaj si na rzeczy i wykonuj swoje obowizki tak gorliwie, e a dech zapiera. Prosz sobie wyobrai~, e powz jest zaadowany i pasaerowie ju wsiedli. Jako si ulokowali i s przekonani, e zaraz wyrusz. I wyruszaj, poniewa mayoral, czyli wonica, wydaje dwik podobny do ryku tygrysa i dga konia z tyu ostrym kijem, a jednoczenie porusza batem, tak jakby chcia bi knie znajdujce si z przodu. Jedziec rodkowy i ten z przodu oraz peon wrzszcz rwnie i tuk zwierzta batami. Konie ruszaj, przeadowany wz podslcakuje, przechyla si na prawo i lewo i szarpnity przez poganiane konie rusza - naprzd. Podczas gwatownego szarpnicia psaerowie zderzaj si gowami i spadaj im kapelusze, a baga ich toczy si z kolan na stopy. Wycigaj rce, by wzajemnie si przytrzyma, chwytaj si za brody albo za aticuszki od zegarka. - Czego pan chce od mojej brody? - pyta jeden. , - A pan od mojego aficuszka - mwi drugi. -To niechccy, przepraszam, wasza mio! - Rwnie prosz o wybaczenie, senior. Nie chciaem uszkodzib

97
paskiej brody. Dylians wylatuje ze stacji. Nagle z tyu rozlega si trzask. - ZatrzymaE, zatrzyma! - krzyczy peon. - ~Iayoral, koo San Jago musimy si zatrzymaE! Wonica powstrzymuje konie i ryczy: - Co mnie obchodzi twj San Jago! Musz jecha, a nie modli si. Nie przeszkadzaj mi. - Spada jedna skrzynka. Ley tam z tyu. -Ri j podnie i wrzu na gr. - Chyba si rozbia. - To co ja na to poradz? Czemu nie robi skrzy z mocniejszego drewna? Co w niej jest~ - Zaraz zobacz. Zsiada i przynosi skrzynk. Przykrywka pka. Na niej widnieje adres profesora uniwerstytetu w Kordobie. Zawiera butelki, z ktrych kilka si stuko. Wypywa z nich czerwony pyn, a miy zapach pieci nos peona. - Sowo daj, to czerwone wino! - woa. - Stuky si cztery butelki. Na szczcie tylko przy szyjkach. - Wyjmij je! Dla kadego z nas po jednej. Przecie nie pozwol, by taki mid wypyn na ziemi. Wypijaj resztki z butelek, nastpnie zwizuj skrzynk rzemie-niem i umocowuj na dachu. Potem pojazd rusza dalej, przy czym pasaerowie znw na siebie wpadaj: - Przepraszam, wasza mio! Tb moja noga!

- Och, przeprasza~, senior. Myla~lem, e to moja, i chciaem j wycign spomidzy tych paczek. Gdzie paski kapelusz? - Na paskiej gowie, wasza mio. Wanie go pan woy. A paski wypad przez okno. - Na Boga! Przez okno? Wic jest stracony. Skd teraz wezm
inny? Taka podr dyliansem to okropno! Na szczcie kapelusz nie jest stracony. Peon widzia, jak wypad

98 przez okno, zawrci i nie zsiadajc z konia podnis go i odda wacicielowi. Wrzucajc go przez otwarte okno, zawoa: -I~zymajcie kapelusze albo je przywicie, seniores! Nie mamy czasu ich pilnowa. Po czym si oddali, aby wrzaskiem i batem pogaia konie. Kiedy po drodze trafiaj na wyschnity strumyk lub may potok, przejeda-j je kusem. Peon jednak zeskakuje z konia, by w korycie rzeki poszuka wiru, jedynych kamieni, jakie s na pampasach. Wypenia nimi kieszenie i pdzi za dyliansem, by pogania konie ciskajcw nie wirem, jeli bicie nie pomaga. Peon jest mistrem w jedziectwie, ale chyba przewysza go fory, ktrego obowikiem jest wskazywanie kierunku. Musi rozglda si w terenie i niezawodnym wzrokiem odkrywa miejsca; ktre naley omija. Do tego potrzeba duego dowiadczenia, zwaszcza gdyjedzie si galopem. Czsto, by omin takie niebezpieczne miejsce, trzeba wykona nagy zwrot. Wtedy fory ryczy jak optany, mayoral wrzesz-czy i bije konie, a jedziec rodkowy i pdzcy obok peon wrzeszcz rwnie dononie. Pasaerowie, ktrych ogarnia przeraenie, take zaczynaj krzycze. Pojazd zostaje szarpnitywewaciwym kierunku, by zaraz potem znw polecie w drug stron, co jest szczeglnie niebezpieczne, poniewa fory kade odchylenie od linii prostej musi poprawi. Jeli chce, by pojazd odchyli si o dziesi stopni, to sam jedzie pod ktem trzydziestu stopni na odpowiedni stron. Jeli potem nastpuje rwnie due i rwnie szybkie odchylenie na inn stron, to musi szarpn konia na odlego paru metrw pod ktem szedziesiciu stopni, przy czym pasaerom przygldajcym si trwonie tym manewrom wos si jey na gowie. W ten sposb pokonuje si ze dwadziecia pi~ kilometrw na godzin, ale tylko jeli konie s wypoczte, bo wskutek tej dzikiej gonitwy tak szybko sabn, e tempo jazdy si zmniejsza. Kiedy zbliaj si do przystanku, gdzie odbywa si zmiana koni, peon pdzi przodem, by zawiadomi ludzi. lbwarzystwa przewozowe 99 maj bowiem zawarte umowy z tymi estancjero, hacjendero i ranczero, ktrych posiadoci znajduj si w pobliu drogi. Jak tylko peon przybywa, zagania si konie do korralu, by je tam schwyt. Zatrzyinuje si je i zakada pasy. Zwierzta wiedz, jaki je czeka trud, i broni si z caych si. Umczone drog konie uwalnia si, a one rc z radoci biegn przed siebie. Wypoczte zwierzta, ktre staj dba, parskaj i wierzgaj, zaprzga si do pojazdu i dziki galop zaczyna si od nowa. W miesicach, kiedy obficie ronie trawa, konie s lepiej odywiane i lepiej znosz taki wysiek. Gdy jednak trawy jest mao lub na pampasach panuje susza, biedne zwierzt s tak wygodzone, e z trudem cign pojazd. Gdy maj w dodatku pdzi galopem, nie mog wytrzyma i padaj. Ale to nic nie szkodzi. Zbiera si bowiem konie zapasowe. Zakada si pas jednemu z nich, a konia, ktry pad, po prostu si zostawia. yje jeszcze, ale jest tak wyczerpany i osabiony, e nie moe wsta. Jego koczyny drgaj kurczowo, oczy nabiegaj krwi, ~zyk zwisa mu z otwartego pyska. Spy, ktre masami yj na pampasach i ktrych nikt nie odpdza, bo uwaane s tutaj za sub sanitarn, zbliaj si i wyszarpuj biednemu zwierzciu kawaki ciaa. Po kilku godzinach z konia pozostaje tylko szkielet: Dlatego niemal na kadym kroku spotyka si wyblake koci. Dla gauczo ycie konia nie jest wiele warte. A gdyby kto chcia mu zwrci uwag na moralny aspekt takiego traktowania zwierzt, wybuchnby mie-

chem i byby bardzo zdziwiony, bo nie ma dla takich problemw najmniejszego zrozumienia. Paki wanie dylians jecha teraz za trzema jedcami. Jecha szybciej od nich i wkrtce ich dogoni. Mijajc ich, peon zawoa: - Dokd to, seniores? - Do Fort I~o, wasza mio - odpar chirurg.
,

- Bdziemy tamtdy przejeda. Czy ma y amwi dla was , ....... kwater? = Bardzo prosz, senior.

100
Szalona jazd trwaa nadal i wkrtce dyliians znik z horyzontu. - Co podobnego! - rzek Fritz krcc gow. - U nas w kraju takich ludzi z miejsca by ukarano. A tutaj tytuuje si ich wasza mio~! Co pan powie na takie drczenie zwierzt, panie doktorze? - Tylko tyle, e naleaoby tych ludzi potraktowa tak, jak oni traktuj te biedne konie. Moe wwczas odezwaoby si w nich to, co po acinie nazywamy intelligentia albo perspicientia. Waciwie Morgenstern zarzdzi wypoczynek raczej ze wzgldu na siebie ni na konie, te bowiem wcale jeszcze nie byy zmczone. Morgenstern niemia pogodnej miny, gdy jazda kona bardzo go mczya, ale nie da pozna tego po sobie. Po poudniu musieli zatrzyma si na duej, tak, e zapadaju wieczr, kiedy ujrzeli przed sob Fort Tio. Nietrud~o byo znale drog, lad dyliansu by niezawodnym przewodnikiem. Fortu nad argentysk granic z Indianami nie naley sobie wyob-raa~ jako fortecy takiej jak w Niernczech. Fort Tio by to teren otoczony gstym kolczastym ogrodem kaktusw i rowem. Stao tam kilka rancz, sub w nich penio okoo dwudziestu onierzy, komen-dantem ich za by porucznik. Gdy trzech mczyzn wjechao na ten teren, porucznik wyszed im na spotkanie. - Witamy! - zawoa: - Cieszymy si, seniores, ecie do nas... Urwa. Wzrok jego pad na chirurga. Wbwczas wybuchn mie-chem i cign dalej: -El carnicero! Ach, znowu si widzimy! Jakie operacje przepro-wadzi pan od naszego ostatniego spotkania w Rosario? Byo to powiedziane ironicznym tonem. Don Parmesan poczu si obraony i odpar ostro: - Wolabym, by moimi operacjami interesowali si wycznie ludzie, ktrych operowaem lub bd operowa. Czy mam ktremu z pafiskich podwadnych amputowa nog albo rk? - Nie, senior, na szczcie wszyscy jestemy zdrowi. - Wic nie mwmy o tych sprawach, chocia mgbym pana zapyta~, co pan sdzi o usuniciu dolnej szczki? Czy pacjent mgby bez niej y? - I~go nie umiem powiedzie. Wiem tylko, e ja bez swojej nie chciabym y. Kim s ei seniores koo pana? - 1 dwaj niemieccy uczeni, jeden z nich jest sug drugiego. Swoje nazwiska musz sami poda. M6j jzyk nie zdoa ich wypowie-dzie. Morgenstern przedstawi siebie oraz Fritza i poprowadzono ich na ranczo, gdzie mieszka porucznik. Parmesan przyczy si do onierzy. Oficer spodziewa si ich, poniewa peon istotnie uprze-dzi, e nadjedaj. onierze posiadali konie i bydo, ktre w cigu dnia paso si na wolnej przestrzei, wieczorem za, zaganiano je na teren twierdzy. Bydo stanowio zaopatrzenie zaogi, a wic misa byo w brd. Poda-no go gociom tak duo, e nie mogli wszystkiego zje. Podczas rozmowy oficer szybko spostrzeg, kogo ma przed sob. Czowiek, ktry konno wybra si na pampasy, a c

dopiero do Gran Chaco, abywykopywa koci, byjego zdaniem szalecem. Zrozumia, e nie da si tu nic zrobi, wic zrezygnowa z odradzania mu tego przedsiwzicia i cign dalej: - W kadym razie pozostanie pan chyba tutaj, by czeka na towarzyszy, ktrzy do pana docz? - Nie. Mam tylko jednego towarzysza, seniora Parmesana, no i sucego. Tb jest wanie Fritz Kiesewetter. - Jak to? - zapyta oficer zdziwiony. - Wic nikt nie dowiezie panu rzeczy niezbdnych w Gran Chaco? - Nie. Tb, czego mi potrzeba, mam przy sobie. - Pan si myli. Czym pan chce si tam odywia? Czy ma pan mk? - Nie. - A suszone miso, sonin? - Nie. Kaw, herbat? Kakao, tyto? - Nie. - A proch, zapaki i wszystkie inne drobiazgi, bez ktrych cywili-zowany czowiek nie moe si obej? Odzie, obuwie, noyczki i inne narzdzia? - Odzie mam na sobie. A prochu mam peen skrzany worek. - Tb nie wystaiczy. A co chce pan je i pi? Ma pan naczynie do gotowania? - Nie jest mi potrzebne; bo nie bd gotowa. Bd pi wod i jad miso. - Ale tego nie znajdzie pan wszdzie. - Ale tak. Woda jest wszdzie, a miso upoluj. - Czy jest pan dobrym strzelcem? - Fritz strzela znakomicie. - Wic musz panu powiedzie, e nie wszdzie jest woda. Po tamtej stronie Rio Salado dotrze pan do montes impenetrables sin aqua, do nieprzebytych, pozbawionych wody obszarw lenych. Tdm przez cae tygodnie nie natrafi pan nawet na jedn kropl wody. A miso? Jeli nie jest pan dobrym myliwym, zginie pan z godu. - Chyba nie. Czytaem, e setki traperw i kusownikw yj z polowania na dzikie zwierzta. Na pewno nie bdziemy godowa. - Ameryka Poudniowa to nie Ameryka Pnocna. Poza tym India-nie! - Oni mi nic nie zrobi, bo i ja nie wyrzdz im krzywdy. -Myli si pan. Co jaki czas musimy im skada danin, nazywamy to dobrowolnym darem, a wic konie, bydo i owce, aby nie rabowali naszych stad. Mimo to czsto przekraczaj granice i upr~owadzaj setki sztuk. Uprowadzaj przy tym take ludzi, zabieraj do Chaco, by tam da za nich okupu. Przychodz w tym celu miao do naszych urzdw. - Wic nie dawajcie im pienidzy, tylko ich ukacie. - Nie moemy, senior. Gdybymy ukarali takiego posaca, biali 103 jecy byliby straceni. A co by byo, gdyby porwali pana? - Mnie nie por,w. Jestem bardzo przebiegy i ostropy, po acinie astutus i catus albo prudens. - Moliwe. Nie zamierzam tego sprawdza. Ale pafiska odzie! Jak dugo pozostanie taka porzdna? W dzikich ostpach bardzo szybko pozostan z niej strzpy. - Bd j szanowa. . - A buty? Ma pan buty gauczw bez podeszew. Czy sdzi pan, e przejdzie pan boso po kolcach Gran Chaco? - Przecie jad konno. - Ko moe pa. - Mamy konie zapasowe. O wszystkim pomylaem. Zreszt nie bdziemy sami. dnajdziemy przyjaci.

- Kogo? - Grup brata Jaguara. - Ach! Pan go zna? -Tak. Spotkalimy go w Buenos Aires. Pojecha przodem; ale go dogonimy. - By tutaj. Jecha do Laguna Porongos, zamierza pozosta tam dwa dni. - Wic tam na pewno si z nim spotkamy. Jeli jutro rano wyru-szymy, to pod wieczr bdziemy w Lagunie. - Czy on wie, e chce pan wykopywa przedpotopowe zwierzta? -Iak. Zapewnia mnie, e w Chaco mona je znale. - I proponowa, eby pan tam d~ niego doczy? - zapyta oficer nieufnie. - Nie. Prosiem, by mnie zabra ze sob, ale odmwi. -Tak te sobie pomylaem. Ma co innego do robty ni szuka z panem starych koci. Wic pan po kryjomu za nim pojecha, a on o tym nic nie wie? -Tak, po kryjomu, po acinie clandestinus, a take firtinus albo latito. 104 - Cho jest pan taki pewny w acinie, to ostrzegam, niech pan nie bdzie rwnie pewny miego przyjcia ze strony tego sawnego czo-wieka. Niech pan zawrci! Niech pan kopie na pampasach. Tb nie takie niebezpieczne jak podr przez Chaco, gdzie za kadym drze-wem moe czai si jaguar lub Indianin. - Ju panu powiedziaem, e nie boj si Indian, a gdyby mi si trafi jaguar, to odkryem skuteczny sposb, by kadego drapienika, a wic i jaguara tak zaatwi, e bdzie ucieka z podwinitym ogonem. - Ciekaw jestem, jaki to sposb. -Tb co prawda tajemnica, ale e pan mnie tak uprzejmie przyj, wic j panu zdradz. Jeli napadnie na pana dzikie zwierz; naley uczepi~ sijego ogona, po acinie cauda. Nawet najbardziej krwioer-cza bestia z miejsca zacznie ucieka. Porucznik otworzy usta, ale nie mg wydoby sowa, tylko w milczeniu spoglda na uczonego. - Pan si dziwi? - zapyta Morgenstern z umiechem. - Prawda, e pan si tego nie spodziewa? - Nie, doprawdy nie! - odpar oficer wybuchajc gromkim mie-chem: - Niech si pan nie mieje, to prawda. - Schwyta jaguara za ogon. Co za pomys! - Bardzo dobry pomys! A przy tym taki prosty jak jajo Kolumba. Kiedy trzymam zwierz od tyu, nie moe mnie z przodu ugry. - Ale jaguar byskawicznie si odwrci i rozszarpie pana na strzpy. - Mowy nie ma! Bdzie ze strachu rycza i z miejsca czmychnie. Jestem tego pewien i wiem, e taka bestia jest o wiele mniej niebez-pieczna ni niejeden czowiek, na przykad kapitan w Santa F~, ktry chcia nas zamkn~ albo oddae na pastw onierzy. Porucznik nastawi uszu i zapyta: - Kapitan w Santa F8? Kiedy to byo? - Wczoraj.

105
- Obecnie jest tam tylko jeden kapitan, mianowicie kapitan Pllejo. I on chcia pana zamkn? -Pak. - Dlaczego? - Z powodu pomyki, przy czym nie byo tu naszej winy. Czy mam panu opowiedzie? - Bardzo prosz! - odpar porucznik. Na jego twarzy malowao si ogromne napicie. Uczony opowiedzia mu przygod. Podczas jego relacji twarz ofi-cera coraz bardziej powaniaa, wreszcie rzek o wiele mniej uprzej-mie:

- Przykro mi, senior. Kapitan Pellejo to mj bezporedni zwierz-chnik, musz panu powiedzie, e znajduje si on dzi w Fort Uchales, a jutro tu przybdzie. Na szczcie kiedy si tu zjawi, pan ju zdy odjecha. Niech pan si strzee, aby go nie spotka. - - Prosz si o mnie nie martwi. Ja si nie boj. - Czy ma pan powody, aby si go obawia, czy nie, to nie moja sprawa. Jako jego podwady jestem wobec niego odpowiedzialny za wszystko, co robi i jeli si dowie, e przyjem pana tutaj, spadnie na rnnie jego gniew. Mia pan tutaj przenocowa, ale w tej sytuacji zmuszony jestem wskaza panu inne ranczo. Wsta i wyszed. Po chwili zamiast niego wszed chirurg i owiad-czy, e ma pokaza seniores ich miejsce na nocleg. . - Czy porucznik ju nie wrci? - zapyta Morgenstern. - Nie wczeniej, ni si pan std oddali, senior. Nagle bardzo si zmieni, wydaje si, e jest na pana zagniewany. Czy pan si z nim pokci? - Nie, ale moje opowiadanie, czyli commemoratio albo oratio, widocznie mu si nie spodobao. Kadmy si spa, by wczesnym rankiem wyruszy. Chirurg zaprowadzi ich do innego rancza, ktre mieszkacy opu-cili, by zwolni im miejsce. Nikt si o nich nie zatroszczy. wieczka 106 ojowa w maej tykwie owietlaa skromn chat. Spali na sianie, ale tak mocno; jakby to by puch. Kiedy tylko si rozwidnio, wstali. onierze jeszcze spali. Wzili swoje konie, osiodali je, otworzyli bram i odjechali bez poegnania. Fritz zna dobrze drog do Laguna Porongos, chirurg take tam j u by. Tbte nie obawiali si, e zabdz. Jazda konna dzisiaj ju nie sprawiaa maemu uczonemu takiej trudnoci jak wczoraj. Wytrzyma do poudnia, ale potem musieli wypocz i to nie tylko ludzie, ale take konie, ktre puszczono na traw. Wody nie znaleli, lecz trawa bya tak wiea i zielona, e zastpia koniom picie. I~raz mczyni zgodnieli. Okazao si, e wczorajsze ostrzeenie porucznika nie byo goosowne. Podczas caego przedpoudnia nie ujrzeli, poza kilkoma spami, adnego zwierzcia, a tym bardziej takiego, ktre mona by upolowa i spoy. Na szczcie chirurg mia ze sob duy kawa misa, ktry przezornie zakupi u onierzy. Wspaniaomylne podzieli je na trzy rwne porcje i dwie ofiarowa towarzyszom podry; co prawda za gotwk. Okoliczno~ ta wskazywaa, jakiego bd mieli kompana. Rozpalono ognisko z wyschnitej trawy, by upiec miso. Starczyo, by si nasyci. Potem znw ruszyli, rozgldajc si uwanie,, czy nie trafi si co do upolowania. Fritz i chirurg trzymali strzelby w pogo-towiu. Zaczto si niepokoi o jedzenie, przecie nie chcieli wieczo-rem ka si o pustych odkach. Popoudnie mino, ju miao si ku wieczorowi, a dotd nic nie zdoali upolowa. Znbw byli godni. Nagle chirurg zawoa uradowa-ny. - Widziaem! Bdziemy mieli co je! - Co takiego? Co pan zobaczy? - zapyta uczony. - Vrzcacha, pampasowego krlika. Wykopiemp go. - Gdzie? Idm na lewo. Wyszed z nory, ale kiedy nas zobaczy, zaraz znik. Vucacha jest wikszy od naszych dzikich krlikw, ale podobny do nich; dlatego nazywa si go krlikiem pampasowym. Nie naley jed-nak do gatunku zajcy, lecz do szynszyli. Spoywa si go tylko ww-czas, kiedy nie ma ju nic innego. Nora tego zwierzcia to lekko uniesiony, otwarty pagrek. Spotyka si je tylko na terenach glinias-tych. Przewanie gniedzi si obok siebie kilka rodzin, dlatego nvra pvza gwnym wejciem ma kilka innych, zamaskowanych. Tak te byo i tutaj. Ujrzeli kilka jamek, ktre byy dokadnie

zatkane. Podczas gdy konie si pasy, Morgenstern i chirurg rozkopy wali pagrek, a Fritz sta z wycelowan strzelb, gotw wystrzeli, gdyby ktry z vizcachas chcia wydosta si przez zatkan dziur. Byo to posunicie cakowicie bdne. Kady dowiadczony myliwy postpiby inaczej. Mimo to udao im si. W niespena pi minut opaty zagbiy si na kilka stp w ziemi, a Fritz wystrzeli dwukrotnie, po czym wyda radosny okrzyk. Pozostali mczyni podnieli wzrok i ujrzeli, e ustrzeli dwie sztuki. 1b wystarczyo. opaty znw zaadowano na konie, a take due, tuste szynszyle i ruszono dalej. Wkrtce trawa staa si bardziej soczysta, a ziemia pulchniejsza. Na pnocy ukazay si pojedyncze drzewa, nieomylny znak, e ju niedaleko jest Lguna Porongos. Nazwa ta oznacza jezioro lub bagno poronite dzikimi drzewami cytrynowymi. Jakie drzewa mieli teraz jedcy przed sob. Sofice wanie zaszo za horyzont, gdy trzej mczyni ujrzeli przed sob wod laguny. Ostatni kawaek jechali tropami tak wielu jedcw, e byli pewni, i s to lady grupy vjca Jaguara. Mieli wielk vchot jecha dalej, ale szybko zapad zmrvk, wic zdecydowali tu si zatrzyma i rozbi vbz. Zsiedli z koni i rozsiodali je. SptaIi im przednie nogi w ten sposb, e mogy si pa, ale robiy tylko mae kroki. Chodio o to, by nie odeszy zbyt daleko. Konie na pampasach yj w stadach, zawsze trzymaj si razem, nie nalealo si wic obawia, e si rozejd w rne strony,

Potem zebrali suche drewno na ognisko. Dzikie drzewa cytrynowe dostarczay go w dowolnych ilociach. Gdy pomiefi zamigota wesoo, cignito skr z obu szynszyli. Na dwa najblisze dni mieli do misa. Dzi znw przebyli ponad sto kilometrw, a wic byli tak zmczeni, e mimo ostrego wiatru mocno zasnli. Z rana okazao si, e konie pozostay w pobliu: Upieczono i spoyto reszt misa, potem jedcy ruszyli dalej. Znajdowali si po wschodniej stronie laguny, do ktrej z pnoc-nego zachodu wpywa Rio Dulce: Nazw t nadano rzece, poniewa w pocztkowym biegu ma smaczn sodk wod. Ale gdy potem pynie przez son pustyni, zasala si tak bardzo, e jej woda w dalszym biegu jest nie do spoycia. Wczorajszy lad prowadzi wzdu laguny, a potem skrca. Tam si zatrzymali i take odpoczli. Ziemia byy zdeptana i wida byo liczne wygase ogniska, trawa za bya stratowana przez konie, ale trjka jedcw nie miaa tyle dowiadczenia, by si zorientowa, kiedy wypoczywali tu ich poprzednicy. Od tego miejsca trop prowadzi w kierunku pnocno-wschodnim. Chirurg si zatrzyma i rzek niepewnie: - Seniores, czy naprawd sdzicie, e s to lady ludzi brata Jaguara? -Tak - odpar Fritz Kiesewetter. - Mia ze sob dwudziestu~ czterech ludzi i mniej wieej tyle tu obozowao. -To prawda. Ale brat Jaguar,mia jecha do Gran Chaco, ktre pooone jest na pnocny zachd std, a lad wskazuje na pnocny wschd. - Mia on wida wany powd, by zboczy z waciwego kierunku. -Hm! Awicwasza mio proponuje, bymyjechali tym ladem? -Iak. Nie sdz, bym si myli. Brat Jaguar na pewno przyjecha do tej laguny. Mamy jeden trop przed nami, a wic jego. Znam si na tym, bo kiedy czytaem opowie o Indianach, w ktrej byo wiele napisane o ladach, tropach i stratowanej ziemi.

109
Pojechali wic w kierunku pnocno - wschodnim. Droga pro-wadzia przez rwnin, na ktrej nie wida byo nic prcz nieba i trawy. Okoo poudnia znaleli czyste rdo, gdzie obozowaa gro-

mada, ktr uwaali za grup brata Jaguara. Oni take zsiedli z koni, by wreszcie do woli si napi i wypocz. Po godzinie ruszyli dalej. Doktor Morgenstern mia na acuszku od zegarka may kompas. Spojrzawszy na stwierdzi, e lad prowadzi coraz bardziej na wschd. Ju nie na pnocny wschd, tylko po prostu wschd. To jeszcze bardziej zaniepokoio chirurga. Pokrci gow i rzek: -Jeli pojedziemy w tamt stron, to nigdy nie dotrzemy do Gran Chaco: Jeli si nie myl, to zdamy w kierunku Rio Salado, gdzie pooone jest Paso de la Canas, a moe nawet Paso de Quebracho. Czy rzeczywicie mamy przed sob brata Jaguara? Mam wielk ocho-t zawrci lub skrci w lewo. - Ja ~ pojad tak,, jak prowadzi lad - odpar Morgenstern. - Gdzie s lady, tam te s i ludzie, a gdzie s ludzie, tam jest co je. Iaka konkluzja wywara dobre wraenie na don Parmesanie, wic rzek, kiwajc gow: - Tb prawda. By moe dzi bdziemy musieli godowa, bo nie zauwaylimy adnego zwierzcia prcz spw, wic jedmy tym tro-pem. Pojechali. Pnym popoudniem chirurg wskaza rk przed siebie i rzek cicho, jak gdyby si obawia, e zostanie usyszany: - Un averstruz, un ayestruz - stru, stru! Pozostali mczyni spojrzeli w tamt stron i rzeczywicie ujrzeli strusia, ktry gorliwie duba dziobem w ziemi i nie spostrzeg jedcw, gdy odwrcony by do nich tyem. - Bdzie miso, bdzie miso - cign dalej dn Parmesan. -

Zaspokoimy gd. ~
- Ale dopiero wwczas, jeli ustrzelimy ptaka - rzek Fritz. - Sysza~em, e strusia bardzo trudno upolowa. - Powiedziano prawd waszej mioci. On nam ucieknie. Wwczas doktor rzek z dum: - Senior, ju wiem! Nauka przychodzi czowiekowi z pomoc w kadym jego kopocie. Powiada bowiem, e stru chowa gow w piasek. Niech wic pan spowoduje, by schowa gow, wtedy nas nie zobaczy; a my go dosigniemy, jak Dawid listrw! - Senior - oburzy si Parmesan - czy chce pan sobie stroi ze . mnie arty? - Ani mi to w gowie! Mwi serio! - Wic niech pan sam tam pojedzie i poprosi go; by schowa gow w pisek. -To prawdopodobnie odniosoby wprost przeciwny skutek. - I ja tak sdz. Jak mona go skoni, by schowa gow? -To paskie zmartwienie, senior. Jeli nie widzi pan moliwoci zrealizowania mojego pomysu, to umywam rce, cho mocno auj, bo bdziemy gpdowa. Parmesan chcia mu udzieli jeszcze ostrzejszej odpowiedzi, ale przeszkodzi temu Fritz. - Seniores, nie kcie si. Myl, e mam dobry pomys. Senior Parmesan, czy sdzi pan... - Don Parmesan - przerwa mu tamten dumnie. - Dobrze. A wic don Parmesan, czy sdzi pan, e stru ucieknie przed koniem? - Nie, zdarza si nawet, e strusie pas si pord koni. -To wietnie! Zsid wic z konia i poo si ze strzelb w trawie. Panowie pojad wielkim ukiem na prawo i na lewo, nacierajc na strusia i postaracie si z~goni go do mnie. Jeli bdziemy mieli szczcie, to moe uda si nam go ustrzeli~. Pomys ten zosta zaakceptowany. Morgenstern pojecha na prawo, Parmesan na lewo, by sposzy ptaka i zmusi go do ucieczki w stron Fritza. .

Strusia amerykaskiego, inaczej nandu, chwyta si za pomoc bolas. Ustrzeli go nieatwo, poniewa myliwy, by strzeli, musi zatrzymaE konia, a wwczas szybki ptak jest ju poza zasigiem strzau. By nie traci czasu i moliwie szybko odci ptakowi drog, obaj jedcy poganiali konie. Nandu, cakowicie pochonity swoim zaj-ciem, ku dziobem ziemi, drapaj silnymi nogami o trzech palcach i krci si dokoa wasnej osi, nie zwracajc uwagi na obu jedicw ani na spokojnie pascego si konia. - Co xi si zdaje, e on chce zoy jaja i buduje sobie gniazdo - mrukn lecy w trawie Fritz. I~raz obaj jedcy dotarli do nandu i skierowali na niego konie. By tak zajty, e zauway ich dopiero wwczas; kiedy byli w odlego-ci zaledwie stu metrw od niego. Wtedy da ogromnego susa i pobieg przed nimi w stron, gdzie lea Fritz. I~raz ujrza konia, zatrzyma si, ale zaraz pobieg dalej w obranym kierunku. Uzna bowiem, e kofi mu nie zagraa. Fritzowi z radoci serce ywiej abio. Opar mocno okcie o ziemi, by mie dobr podpor dla strzelby, wycelowa i wystrzei. Nandu skoczy do gry, zatoczy si kilka razy i upad. Fritz zerwa si radonie, uj konia za uzd i poprowadzi do miejsca, gdzie pozostali jedcy przybyli niemal rbwnoczenie z nim. - Cudownie, udao si! - zawoa don Parmesan, zeskoczy z a:... konia i podszed do ptaka. Lecz nandu jeszcze nie by martwy. Ostatkiem si uderzy chirurga dziobem tak mocno, e poszarpa mu poncho i wyrwa z ramienia kawaek ciaa. - O niebo, o pieko! - krzykn ranny cofajc si. -I~n diabe jeszcze yje! Zada mi tak ran, ie na pewno od niej umr. - Sam pan sobie winien, senior - odpar Fiitz. - Nie podchodzi si do tak silnego zwierzcia, dopki si nie przekona, e nie yje. Przyoy strusiowi luf, do gowy i wystrzeli. Potem zwrci si do chirurga, by sprawdzi, czy fana jego jest cika, ale nie bya. Misiefl co prawda mocno krwawi, ae wyszarpany by tylko kawaek ciaa 112 wielkoci orzecha woskiego, ptak mia go jeszcze w dziobie. Fritz wyj go, poda chirurgowi i rzek: - Ma pan tu brakujcy kawaek, senior. Wasza mio jest tak synnyxn i zrcznym chirurgiem, e bez trudu wstawi sobie z powrotem ten kawaek woowiny. - Woowiny? - rozgniewa si don Parmesan, tamujc krew. - Mam nadziej, e cofnie pan to sowo, inaczej bd si musia poje-dynkowa z wasz mioci. - Dobrze, cofam to sowo i prosz o wybaczenie. Czy ten kawaek przyronie? - Wstawienie tego, to drobnostka, ale musz mie dwie rce. Czy pan mi pomoe? - Chtnie. - Wic niech pan wci~nie ten kawaek mocno w rami, dokadnie w poprzednie miejsce, a nastpnie prosz mi owin jak najmocniej szarf dokoa ramienia. Morgenstern rwnie im pomaga i maa rana wkrtce bya opa-trzona. Teraz spokojnie obejrzeli ptaka. Bya to samiczka dugoci okoo ptora metra i wagi okoo szedziesiciu funtw. Zaadowano j na konia, po czym uszczliwieni myliwi ruszyli dalej. Kiedy mijali miejsce, gdzie najpierw ujrzeli nandu, stwierdzili, e ptak istotnie mia zamiar wykopa doek w ksztacie miski, by zoy jajka. Po krtkiej przerwie trop poprowadzi trzech podrnych jeszcze bardziej na pnocny wschd, a zaraz potem prosto na pnoc. - No i co, czy wasza mio jest teraz zadowolony? - zapyta Fritz chirurga. -Znajdujemy si na liii, ktra prowadzi prosto do Chaco. - Iiz jest gorzej ni przedtem - odpar Parmesan niechtnie, poniewa dokuczao mu rami. - W ten sposb dojedziemy do Monte de los Palos Negros, a syszaem, e tam lasy s wprost nie do przebycia. Gdybymy si trzymali bardziej na lewo, mielibymy przed sob, a do Rio Salado i dalej, cay czas otwart przestrzefi.

- Czy pan naprawd ju tdy jecha? 113 ~ - y~tpi pan? Pytanie to miao brzmie niechtnie i z nagan, ale gos chirurga by tak niepewny, e pa powinno raczej uczciwe sowo nie. Wkrtce trzej zgodniali jedcy ujrzeli co, co ich wprawio w zachwyt. Przed sob, nieco na prawo od obranego kierunku, zauwa-yli gromadk maych, pascych si jeleni pampasowych. Nie porozu-miewajc si nawet midzy sob, wszyscy trzej skierowali konie na prawo i popdzili do zwierzt, nie wiedzc, e ustrzelenie tych pdz-cych jak wiatr jelonkw jest, niemoliwe. Przewodnik stada dostrzeg niebezpieczefistwo i popdzi ze swoj , gromadk, nawet niezbyt szybko, poniewa wiedzia, e ko go nie dogoni. Przez jaki czas odlego midzy myliwymi a stadem si nie zmniejszaa, ale kiedy ludzie zaczli pogania konie, przewodnik take zwikszy tempo, a rodzina biega za nim z pen gracji lekko-ci, pozostawiajc myliwych daleko w tyle. , Mimo to oni dalej pdzili za stadem, a rta horyzoncie ukazao si ciemne pasmo lasu, do ktrego jelenie zday. Wkrtce gromadka znika wrd drzew. Jedcy zatrzymali si na skraju lasu, gdzierlnia woda. - Umkno nam pieczyste - westchn Parmesan. - Jeleni mostek to co~ wiele lepszego ni kawaek ykowatego strusiego misa. Czy panowie ju kiedy je prbowali? - Ja nie - odpar doktor. - Jaki ma smak? - Jak podeszwa. Nie mona ugry i trzeba w caoci poyka. Tylko gd wpycha co takiego do garda. - Czy nie mona go zmikczy, duszc w male, po acinie buty-rum? Musimy upiec ptaka w jego wasnym tuszczu. -Iuszczu? Strusi tuszcz? Czy pan naprawd sdzi, e stru ma cho odrobin tuszczu -Tak, tak sdz. Nauka dowodzi, e kade zwier~ zawiera tuszcz, a e stru jest zwierzciem, to nie wtpi, e znajdziemy w nim przynajmniej lad tuszczu.

114
,

- Nawet jeli pan upiecze tego olbrzyma w takiej odrobinie tuszczu, to i tak pozostanie on twardy jak oparcie wyplatanego krzesa. Ale do o tym. Zgubilimy nasz trop, musimy go poszuka. - Ju na to za pno - rzek Fritz. - Zaraz zrobi si ciemno, tutaj mamy traw dla koni, a na skraju lasu wod dla siebie i zwierzt. Jutro rano zaczniemy szuka tropu. I~n poczciwy may czowiek nie pomyla o tym, e zdeptana trawa w cigu nocy wyprostuje si, i e rano ju nic nie dojrz. Dojechali do samego lasu, tam zsiedli z koni , uwolnili je od siode i uprzy. Las by: bardzo gsty. W tym miejscu rosy quebracho, wysokie kaktusy, mistole, chanary, vinale i inne roliny strczkowe. Spomidzy drzew tryskao z zierni rdo i tworzyo dalej ma, czyst sadzawk. I~m podrnicy rozbiliobz. Drzewa na ognisko byo w brd. Wkrtce caa trjka zabraa si do przyrzdzania pieczystego. d Niemoliwoci byoby oskuba strusia, wic cignito z niego skr razem z upierzeniem, potem go po~wiartowano. W odku znajdo-way si resztki rolin, piasek, kamyki, rogowy trzonek noa i ostroga z kkiem wielkoci monety. Stru poyka wszystko, co tylko napotka. Miso jego nie wygldao najgorzej i dao si cakiem dobrze podzie-Ii. Podczas dalszego krajania okazao si, e ptak mia powd do budowania gniazda. Znaleli jaja, jedne wielkoci grochu, inne wiel-koci pici mczyzny. Wiksze jaja woyli do popiou, by si upie-ky. Cakiem niele smakoway. Kawaki piersi, jako najdelikatniejsze czci, sprbowali upiec jak asadv z wou~ Kiedy Fritz wzi pierwszy ks do ust i pou troch, wyplu i powiedzia do swego pana: - Fe, to istna zelwka, bez smaku, ykowate, nie do pogryzienia.

Niech pan sprbuje! . 1b samo stwierdzi uczony. Miso byo tak twarde, e mimo godu nie dao si go je. - Sprbujmy je utuc - rzek Fritz. Poloy kawaek na ziemi i tuk kolb strzelby, by je zmikczy. Wydawao si istotnie miksze, lecz w ogniu stwardniao jeszcze bardziej ni poprzedni kawaek. - Przyroda popenia bd w obliczeniach - narzeka Fritz. - Kuropatwy i kwiczoy s takie delikatne, ale mae, natomiast ptaszy-ska odpowiedniej wielkoci s niejadalne. Szkoda tylko prochu, ktry - na niego zuyem. Gdybym wiedzia, e stru ma tak tward natur, nie brabym jego mierci na swoje sumienie. No i co bdziemy jedli? Za Fritzem co zaszelecio. Odwrci si i ujrza na najbliszym drzewie dugie zwierz podobne do jaszczurki. - Cicho - szepn. - Nie ruszajcie si. Jeli si uda, bdziemy mieli pieczyste. Znw naadowa strzelb, wzi j do rk i powoli przesun do przodu. Ognisko stanowio dla zwierzcia niezwyky widok. Siedziao na pniu drzewa, wycignite jak w, wpite apami w kor i jasnymi oczami wpatrywao si w pomienie. Fiitz energicznie unis strzelb, wystrzeli, ale zwierz zniko. - Co to byo? - zapyta Morgenstern, ktry tak samo jak chirurg siedzia oparty bokiem o drzewo. - Iguana - odpar Fritz: - Iguana? - zawoa Parmesan zrywajc si. - Iguana! 1b naj-wikszy przysmak, jaki istnieje. Czy pan trafi, senior? Mam nadziej, e tak. - Nie wiem. Zobaczmy. f;^ Wsta, by podej do drzewa. - Niech pan uwaa - ostrzeg go chirurg. - Iguana okropnie gryzie. Jeli jest jeszcze ywa, nie wolno jej dotyka. Gdy Fritz podszed do drzewa, wyda radosny okrzyk. I3rafi zwie-rz. Leao na ziemi i nie ruszao si. Mimo to Niemiec by ostrony i dla pewnoci uderzy je kilkakrotnie kolb w gow: Don Parmesan przybieg, by pomc przenie iguan do ogniska. Iguana, zwana take leguana, to due poudniowoamerykafiskie zwierz z rodziny jaszczurek o szerokom bie, ostrych zbach, duym kolczastym grzebieniu na grzbiecie i bardzo dugim ogonie. Ma 116 niezwykle silne nogi o bardzo dugich palcach, pod gardem ma zwisajcy worek. Iguany wspaniale pywaj i ogromnie szybko wspi-naj si na drzewa. ywi si jajami ptakw, owadami, modymi pdami drzew, soczystymi limi i pkami. Broni si odwanie i mocno gryz. Zwyka iguana ma pltora metra dugoci, przy tym sam ogon ma metr. Bardzo chtnie si na ni poluje ze wzgldu na szczeglnie smaczne, delikatne i lekkostrawne miso. To wyjtkowo brzydkie zwierz, tote Morgenstern zawoa na jego widok: - Ale czy naprawd chcecie je to paskudztwo? - Oczywicie - odpar don Parmesan. - Nie ma nic delikatniej-szego ni miso iguany, upieczone ze skrk i z usk. Nie wiedzia pan o tym? - Te mi pytanie! Nauka powiada; e iguana ma miso, i e to miso, zgodnie z dowiadczeniem, jest jadalne. Ale ja dzikuj za tak pieczefi. Wolabym ju razem z Chiczykami je smaone ddowni-ce, ni wbija zby w tak jaszczurk. - Wasza mio na pewno jej nie zostawi. Ja sobie od razu utn kawaek.

Wyj n, by to uczyni. Lecz Fritz podnis rk i rzek


- Wolnego, senior! Kto ustrzeli iguan? - Oczywicie pan. - No wanie, ja. A wic to moja wasno. Kto hce kawaek, musi ode mnie odkupiE. - Odkupi? Skd taki mieszny pomys?

- Dokadnie std, co i pomys waszej mioci, kiedy kaza mi pan ~paci za pafisk woowin. Moja iguana jest o wiele smaczniejsza ni pafiska woowina. U mnie funt iguany kosztuje dzi wieczorem pidziesit peso. - Ale, senior? Czy pan stroi sobie arty? - Mwi cakiem powanie. Kto bierze pienidze od towarzyszy, nie powinien si spodziewa, e bd oni hojniejsi od niego.

117
Odci spory kawaek misa, nasadi na zaostrzon gazk i trzyma nad ogniem. Po chwili rozszed si delikatny, smakowity zapach pieczeni. -Niele! -rzekMorgenstern.-Jeli tajaszczurka taksrnakuje
,

jak pachnie, to mona nabra na ni apetytu. Fritz nie odpowiedzia i piek dalej. On ju jada miso iguany i wiedzia, co bdzie dalej. Kiedy miso byo ju upieczone, dokoa rozszed si cudowny zapach. Toraz Fritz pokroi miso na drobne kawaki i zacz je. Ton may zoliwy spryciarz robi pry tytt~ takie miny wyraajce zachwyt, e Parmesan nie mg duej wytrzyma i zapyta:
,

- Senior, czy wasza mio naprawd nie podaruje mi ani kawa-ka? , - Nie. - Nawet malutkiego? . - Nie. - A ile kosztuje kawaek, ktrym mona si nasyci? - Pan lubi duo zje, a wic sto peso. -Cuanto ca-restia! A ile zada pan za kawaek wielkoci dziesi-ciu ksw? - Pana ksy s bardzo due. Dziesi ksw to bdzie jaki funt, a wic pidziesit peso. - Cuanto costa eso - to bardzo drogo! Prosz wzi pod uwag, e jestem biedny i ranny. - Bior to pod uwag~. Ranny powinien przestrzega diety i przez
,

kilka dni nic nie jeE. -1b niemoliwe, kiedy si czuje zapach pieczonej iguany. Senior, niech pan sobie przypomni pobonych i wiatych mw! Zwrc panu pienidze - i wyj sakiewk z kieszeni. - Niech pan to zostawi - rzek Fritz. - Nic od pana nie wezm. I~raz pan zrozumia, jakie to niewaciwe kaza paci za kawaek misa kolegom, z ktrymi trzeba bdzie dzieli troski, wyrzeczenia,
,

niebezpieczefistwa, a moe awet ponie mier. Tb oczywiste, e nie postpi tak jak pan.1b, co kady z nas posiada, jest take wasnoci pozostaych. Iguana to nasza wsplna wasno. Niech pan sobie , odetnie tyle, ile pan zdoa zje. Don Parmesan nie kaza si dugo prosi. Szybko podszed, schowa sakiewk i uci sobie duy kawa misa. Ftz take wzi jeszcze kawaek. Uczony przez chwil im si przyglda, potem zapyta: - Fritz, czy to naprawd takie dobre? - Jeszcze jak! - Wobec tego sprbuj. Po to tylko, aby mc powiedzie, e kiedy jadem iguan.

- Oczywicie, e trzeba sprbowa. Bo co sobie pomyl o panu w Jiiterbogku, by pan w Ameryce Poudniowej, a nie sprbowa jaszczurki. Czy przyrzdzi panu kawaek? -I~k, prosz. , Fritz adzia kawa misa na patyk i upiek. Morgenstern sprbo-wa, poeztkowo z wahaniem, potem mielej, pogryz, unis brwi, pokn. Potem przysun si bliej, wyj n i odkroi spory kawa, mwic: - Kto by pomyla! Taka jaszczurka zasuguje na to, by przenie j do wyszego gatunku zwierzt. adna ryba, aden ptak ani ssak nie maj tak delikatnego misa. W dziele, ktre pniej opublikuj, podkrel to szczeglnie. Napisz, e iguana jest wyjtkowo smaczna, po acinie sapidus. Caa trjka raczya si jeszcze do dugo, a kiedy wieczorem skoczyli uczt, stru lea nietknity, a z iguany pozosta tylko ogon, ktry postanowili zachowa na rano. Potem sptali konie, otulili si w koce i uoyli do snu. Kiedy obaj Niemcy obudzili si nazajutrz wczesnym rankiem, Par-mesan ju roznieci ognisko i zaj si ogonem iguany. - Niech pa poczeka - powstrzyma go Fritz. - Ja podziel, mamy rwne prawa. 119 l~raz spostrzegl~, e w stawie ~s ryby i to bardzo duo, i bardzo wielkie. Tylko jak je zowi? Nie mieli wdek ani sieci. - Wiem, co zrobimy - rzek Fritz. - Wyposzymy je z wody naszymi poncho. Don Parmesan, czy pan mi pomoe? Don chtnie si zgodzi, weszli wic do wody z poncho w rkach. Fritz trzyma za jeden koniec, chirurg za drugi. Staw nie by gboki. Zanurzyli poncha gboko w wodzie, a do dna, i idc do przodu poganiali ryby do brzegu. Udao im si. Kilka ryb od razu skoczyo na ld. Kiedy powtrzyli t czynno, mieli tyle ryb, e starczyoby na dwa dni. - Podczas gdy zajmowali si poowem ryb, a potem zawijaniem ich w zielone licie, wzrok Morgensterna pad na miejsce, gdzie trawa bya bardzo skpa i rzadka. Miaa te nie zielon, lecz t barw. Co dziwnijsze, miejsce to byo tak okrge, jakby zakrelone cyrklem, a na linii granicznej tego koa by piasek i nie roso ani jedno dbo trawy. Dziwne byo to mae piaszczyste miejsce w gliniastej glebie. Uczony wsta, podszed do tego dziwnego koa, by mu si bliej przyjrze. Wtedy zauway, e byo ono wybrzuszone jak przewrcona do gry dnem miska. Lekko sklepione i okrge - pomyla. - 1 bardzo dziwne. d:.,: . Czemu nie ronie tutaj trawa? Ziemia tu jest tak samo gliniasta jak dokoa. Moe pod tym znajduj si kamienie lub inne jaowe podoe, tak e korzenie trawy nie mog przenikn gbiej, a wic nie maj do poywienia. Wyj n, by to zbada, i zagbi go w ziemi. Ostrze signo najwyej na gboko piciu cali i natrafio na twardy przedmiot.
,

Morgenstern sprbowa w innych miejscach, z takim samym skut-kiem. Dziwny krg mia bardzo twardy podkad, na ktrym znajdowa-a si warstwa gliny gruboci piciu cali, a wic nie dajca trawie do poywienia, tak e rosa bardzo skpo, bya niska i ~niaa niezdrow t barw. Musiao to mie jaki szczeglny powd. I skd ta wska smuga piasku w jednym miejscu na obwodzie koa?

120
Jak okiem sign nie byo tu piasku. Morgenstern pochyli si i zacz grzeba noem w piasku. Dwaj pozostali podrnicy przygldali mu si zdziwieni. I~raz Fritz podszed i zapyta: - Co pan znalaz, panie doktorze? Co pan robi tym noem? Czy chce pan zamordowa nasz kochan matk ziemi?

- Nie ple gupstw - odpar Morgenstern. - Chodzi o powan spraw. Czy syszae kiedy o tak zwanych koach czarownic? - Bardzo czsto. 1 s koliste miejsca na kach, gdzie podczas nocy, wiedmy taficzyy zwariowane szkockie tace. - Nonsens! I~ krgi pochodz od rozmaitych gatunkw grzybw, ktre rozmnaaj si centryfugalnie. Jeli si zniszczy grzyby, znikaj te koa. - Rozumiem. Czy znalaz pan tu takie koo? -Tak, ale bardzo szczeglnego rodzaju. Koa czarownic bowiem otoczone s gstym krgiem zieleni, podczas gdy tu jest inaczej. Ronie tu trawa, a rodek koa jest cakiem pusty. I skd ten piasek? Przecie nigdzie dokoa go si nie spotyka. - Hm. 1 miejsce i mnie wydaje si bardzo dziwne. Moe tu zakopano jaki skarb? Wolabym to, ni gdybymy mieli wygrzeba jakie przedpotopowe zwierz. - Przedpotopowe zwierz? - zawoa Morgestern, spogldajc na Fritza radonie zaskoczony. Fritz, moe trafie w dziesitk! - Ze znaleziskiem czy ze skarbem? , - Z jednym i z drugim, bo jeli znajd tu mastodonta albo co w tym rodzaju, bdzie to dla mnie skarbem, a wtedy i ty nie odejdziesz z pustymi rkami. - Mio to sysze, rzek guchy, kiedy dosta po pysku. Ale takie miejsce w tej okolicy musi mie jaki powd. Il~och cierpliwoci, a kiedy usuniemy piasek, myl, e znajdziemy w powd. -1 samo i ja pomylaem. Przynie opaty i motyki. Musimy zaraz zacz kopa. Fritz usucha, a kiedy obaj zacli kopa, podszed don Parmesan 121 i gniewnie zacz nagli do wyjazdu. Ale mina mu si natychmiast rozjania, kiedy doktor rzek: - Jeli znajdziemy tu megatherium lub podobne olbrzymie zwie-rz, a pan nam pomoe, dam panu tysic peso. - Chtnie pomog, nawet gdyby to miao ptrwa tydziefi. Z miejsca wzi opat i zacz kopa, bo tysic peso byo dla niego sum bardzo pontn. Podczas gdy don razem z Fritzem wkopywali si w piasek, Morgen-stern wzi szufl, by oczyci~ jedno miejsce o twardym podou z lecej na nim warstwy gliny i rosncej tam trawy. Odskroba t warstw i odgarn; ukazaa si zwarta,.gadka, podobna do szylkretu masa, ktra kiedy w ni uderzy wydaa guchy, pusty dwik. - Eureka! Mam, znalazem! lb twarda jak pancerz masa! Mam! Mam! - Co pan ma? - zapyta Fritz, spogldajc znad swej pracy. -Zwierz olbrzyma. Tbglyptodont, z ca pewnoci toglyptodont! - Kto by zrozumia takie sowo! Jak by na to powiedziano w Stralau albo w Jiiterbogku? -Armadyl olbrzymi albo pancernik olbrzymi. Istota przedlodow-cowa, Fritz! -A wic zgin podczas potopu i ndznie uton. A szkoda bestii. Due to? - Jak tapir lub nosoroec, ptora metra dugoci. - A wic nie da si wzi na rce. Ale nic nie szkodzi, tak je wycigniemy. - Oczywicie, e wycigniemy. Ale uwaajcie, bycie go nie uszko-dzili, bo to zmniejszyoby warto cennego znaleziska. Fritz kopa z chirurgiem dalej. Take doktor pracowa gorliwie, zeskrobujc wierzchni warstw gliny z pancerza przedlodowcowego zwierzcia. By rozpromieniony, policzki mu ponly z podniecenia, rce dray. By jak w gorczce. Robi przy tym swoim towarzysom wykad na temat czasw prehistorycznych i istot, ktre wwczas yy.

122
Fritz i don Parmesan wyrzucali piasek na prawo i lewo i sigali coraz gbiej. Nagle piasek si obsun, Fritz wyda okrzyk i znik w dole. Jego towarzysz szybko odskoczy, bo inaczej te by si zapad. - Na lito bosk, co si stao? - zawoa Morgenstern. - Chyba nic gronego? - On znik - odpar Parmesan. - Ziemia osunla si pod nim i przepad. Doktor ostronie podszed do jamy i zawoa: - Fritz, drogi Fritz, czy jeszcze yjesz? - yj i bardzo mi radonie na duszy - rozlego si z dou. -Jak to si stao? Gdzie jeste? - Straciem balast dziewitnastu stuleci i wpadem w dyluwium. - Czy jeste ranny? - Nie. 1b pancerne zwierz zachowuje si inteligentnie. Jest cakiem spokojne i wcale mnie nie uszkodzio. - Wic wya na gr. Mog tam by niebezpieczne gazy. - Wprost przeciwnie. Iii jest cakiem przytulnie. Niech pan tu zejdzie. Wanie inam dwa wygodne miejsca do wynajcia, dwa miej-sca w przedpotopowym wiecie. Prosz na d, moi panowie. Jego wesoe zachowanie rozwiao wszelkie niepokoje dktora, a poniewa pragnienie wiedzy byo nie do poskromienia, ostronie zszed do jamy. Droga prowadzia okoo trzech stp pionowo w d, a potem pod ktem rozwartym dalej do wtttrza. Fritz wic nie spad pionowo, tylko pochyo. I~raz woa ze ~rodka: - No, jest pan. Widz paskie nogi. Znajduje si pan wanie przed brzuchem tego olbrzyma. Niech pan siada, to wcign pana za nogi do siebie. Morgenstern poczu, e pochwycno go za nogi i pocignito, ku swemu zdziwieniu znalaz si obok Fritza w maej niskiej jaskini. Otwr, przez ktbry wpad, przepuszcza do wiata; tak e mg si rozejrzeE. Jaskinia bya jasna, owalna, mniej wicej wysokoci dwch okci i tak dua, e trzy osoby mogy obok siebie wygodnie siedzie.

123
Sufit wyglda jak wntrze talerza, ziemia w jaskini bya gadka i czciowo pokryta piaskiem: W miejscu, gdzie piasek nie dotar, wida byo ubit glin. Gdy Fritz mia ju swego pana obok siebie, zamia si i rzek wesoo: -Tak to czowiek moe skoczy ze wiata ziemskiego w podziemny i z czasw wsplczesnych do przeszych. Co pan powie na t jaskini mamutw? -Iii nie ma mowy o adnych mamutach. Znajdujemy si najpr-wdopodobniej we wntrzu glyptodonta, a wic zwierzcia, ktrego przedtem nazwaem armadillem olbrzymim. - Czy te zwierzta miay ciaa z gliny? - Oczywicie, e nie. Chyba zdajesz sobie spraw, e ciao wraz z komi z biegiem czasu zbutwiao, i e pozosta tylko niezniszczalny pancerz. I teraz wanie w nim siedzimy. - A wic w rodku maszynerii? -I~k. Dawniej sdzono mylnie, e te pancerze pokryway megat-heriurn, bo na jego koci natrafiono w pobliu takich znalezisk. Ale znawca nie pomyli gtyptodonta z megatherium, cho i ten ma spasz-czon czaszk, a przy koci jarzmowej opuszczony wyrostek. Pancerz, ktry otacza zwierz od szyi do ogona, tak, e tylko brzuch by odsonity, skada si z omioktnych czci kostnych tworzcych jedn ca, mocno zespolon pokryw. Ogon tkwi w oddielnej pancernej rurce, ktr na pewno jeszcze znajdziemy. Musimy przede wszystkim odsoni pancerz. Kiedy potem okae si, gdzie jest czE przednia, a gdzie tylna, wwczas bez trudu stwierdzimy, gdzie jest ogon.

Fritz potrzsn gow i rzek: - Jeli cae zwierz tkwio w pancerzu, tak e ,tylko brzuch miao odsonity, to gdzie na dole musi by jaka wklso. Boki te musiay by opancerzone, a my tu mamy tylko u gry pancerz, a po . . obu stronach glin.

124
- Dostaa si tam wskutek nacisku. Jeli j usuniemy, uka si boki pancerza. Przyl ci tu na d chirurga. Obaj wyrzucicie glin na zewntrz, a ja na grze bd grabi, by odsoni glyptodonta od zew-ntrz. Bdziemy wsplnie pracowali, by zakoficzy wszystko przed zmierzchem; po cinie crepusculum. Wydosta si z jaskini i posa tam Parmesana z motyk i opat. Podczas gdy tamci na dole pilnie pracowali, on sam zacz na grze rozgrzebywa ziemi, by odsoni pancerz. Robi to z takim entuzjazmem, e pot spywa mu po twarzy, bo myla o sawie, jak zdobdzie, jeli uda mu si ustawi w swoim wasnym mieszkaniu przedpotopowego olbrzyma. By bowiem prze-konany, e chodzi o glyptodonta. Okoo poudnia odkry, e pancerz nie tworzy rury tylko skorup, ktra niby lekko sklepiona pokrywa przykrywaa jaskini, a opieraa si na jej glinianych cianach. Fritz i chirurg przebili swoimi narzdziami te ciany, a poniewa uczony od zewntrz im pomaga, wkrtce jedna strona pancerza, podobna do pancernej pokrywy, bya odsonita i Fritz wraz z chi~urgiem wyczo-gali si na zewntrz. - A jednak pan si pomyli. Tb aden pancernik, poniewa boki tego zwierzcia nie byy opancerzone. Miao tylko pancerz na grzbie-cie. Uczony by troch rozczarowamy. Zamylony patrzy przed siebie. Potem nagle twarz mu si rozja~nia i z radosnym okrzykiem owiad-czy: - Fritz, bardzo mi ulye. Ju mylaem, e nasza praca posza na marne, ale twoje sowa przekonuj mnie o czym wrcz przeciwnym. Masz racj. Zwierz miao na grzbiecie okrgy pancerz, po acinie clipeus. Jakie zwierz ma jeszcze pancerz? w! Po acinie testudo. Tb znaczy, e odkryte przez nas zwierz to armadill, to w o niezwy-kych rozmiarach. Co za rado! Jaka sawa mnie czeka, kiedy ta wiadomo dotrze do krgw naukowych we wszystkich krajach. Wiadomo, e odkopaem skamieniaego wia olbrzyma!

125
- Jeli to istotnie on. - Na pewno. Zaraz to zbadam. Przynis w kapeluszu wod i garci trawy wytar kawaek pauce-rza. - Widzisz - zawoa - e mam racj! Id masa to rg; mocny, gruby rg. Ta oblepiona pyta to nie pancerz glyptodonta, lecz pancerz wia olbrzyma, po acinie Chelonia Midas. - Bybym bardzo rad, gdyby to znw nie okazao si pomyk i ten poprzedni pancernik, a obecny w dla odmiany nie okae si przed-potopow ab. Ale czy w nie ma dwch pancerzy? -hak, jeden na grzbiecie, a drugi na brzuchu. - Ale to zwierz miao tylko jeden. Czyby drugi rozbi albo przegra w karty? - Bez gupich artw, Fritz! Pancerz brzuszny te na pewno si znajdzie. Cae wntrze natomiast zbutwiao. W ten sposb powstaa ~ama, ktr mamy przed sob. D w kadym razie jest z pancerza brzusznego. Zaraz go znajdziemy, kiedy usuniemy gleb, ktra tu si dostaa. - Tb mi ju bardziej przemawia do rozumu. I wie pan co? Kiedy-my tam byli, zauwayem, e uderzenie w dno jaskini brzmiao gu-cho. - Gucho? Naprawd? No wic widzisz, Fritz, e susznie rozumu-j. Stae na pancerzu brzusznym, i to wanie brzmiao gucho, po acinie cavus. Wykopiemy go:

- Ale nie teraz, dopiero po-obiedzie. Ju poudnie i trzeba co zje. Mamy ryby, ktre moemy upiec albo usmay. May uczony by tak uradowany swym znaleziskiem, e nie odczu-~ wa godu i chtnie zrezygnowaby z tej przerwy w pracy. Ani myla pomc przy przyrzdzaniu ryb. Kopa i skroba pancerz wia, stuka wefi, by posucha~, jakie wydaje odgosy, bada, czy dno pod nim rzeczywicie wydaje guchy odgos i dopiero kiedy ryby byy gotowe, przyczy si do towarzyszy. Podczas gdy tamci zajadali z apetytem, 126 on wzi tylko may kawaek, a kiedy oni skoficzyli, zerwa si i rzeic: - Nie mog je. Nie bd mia spokoju, pki nie znajd pancerza brzusznego. odek, po acinie ventriculus albo stomachus, mam jakby zasznurowany. Nie mog poykaE - Tb bardzo niezdrowo - rzek Fritz. - Czowiek musi je. Ja, kiedy si z czego ciesz, jex dwa razy tyle. - Czy to nie cud? Takie znalezisko jest p prostu wspaniae i jedyne w swoim rodzaju. Czowiek cieszy si nieopisanie, ale jedno-czenie si niepokoi, po acinie cura. , -I~go nie rozumiem. Mnie jeszcze aden w nie zaniepokoi. O co si pan martwi? - O rne rzeczy. Przede wszystkim o nazw, jak musz mu nada. = Przecie ju ma. Nazywa si w. A moe to nie jest oficjalna nazwa? - To nazwa potoczna. Ja natomiast musz mu nada nazw na-ukow, acifisk. - I od tego boli paa gowa? Wic panu pomog. Zaraz znajdzie-my t naukow nazw. Jak bdzie w po acinie? - Testudo. Ale s gatunki okrelane naukowo jako Listudo, Emys, Chelydra, Tiyonichida, Sphargis i Chelonia. Chelonia Midas na przy-kad to w olbrzymi. - No to ma pan poszukiwan nazw. Przecie wanie znalelimy wia olbrzyma: - Susznie. Ale nie mog go tak nazwa, poniewa Chelonia Midas to s wie yjcejeszcze obecnie, nasz natomiast jest prehistoryczny i o wiele wikszy ni wspczesne. - To prawda. Z niego to istny Goliat, prawdziwy gigant i... - Poczekaj! - przerwa mu uczony. - Mam, mam! Wanie powiediae. Jeste dzielnym chopcem, Fritz. Gigant i Chelonia! 1b tworzy znakomite zestawienie. Nazw to olbrzymie zwierz Giganto-chelonia. Moe pniej, by uczci mnie jako odkrywc, dodadz mu

127
take moje imi, czego z powodu waciwej mi skromnoci nie chc dzi czyni. Tak, tak, ten prehistoryczny w olbrzym otrzyma nazw Gigantochelonia. Zaraz zapisz t nazw, a take w wany dziefi, w
, ktrym odkryem to niezwyke znalezisko. Wycign notes i wpisa nazw. Lecz Fritz rzek, potrzsajc gow:

- Ci uczeni panowie to dziwne indywidua! Cho zwierzak ma pikn nazw, to trzeba mu szuka dodatkowej. To zwierz w kadym razie dostao si do dyluwium za czasw Noego, wic nazwabym je po prostu wiem olbrzymem Noego. Nazwa byaby dla wszystkich zrozumiaa. Szkoda tylko, e nie rna ju misa; ile zup wiowych mona by z niego ugotowa... - lak, jeli si pomyli, jak daleko oba pancerze s od siebie oddalone, mona sobie wyobrazi, jak silne i potne byo to zwierz. Musiao mie ogromn mas misa, po acinie caro. Czyju skoficzy-licie je? Pospieszcie si! Musimy odkopa pancerz brzuszny. Wy rozkopujcie ziemi, ja dalej bd odsania grn skorup. Fritz zszed z don Parmesanem do jamy, by wykona polecenie swego pana, podczas gdy Morgenstern robi swoje. Pracowa z tak gorliwoci, e sam sta si przedmiotem obsenwacji; co dla niego i jego towarzyszy mogo mie fatalne skutki.

Na wschd od miejsca, gdzie caa trjka z tak pilnoci pracowaa, ukazaa si bwiem gromada okoo pidziesiciu jedcw. Ich ce-lem najwidoczniej bya woda w pobliu znaleziska. Jednoczenie z poudnia ukazao si piciu jedcw, ale byli jeszcze tak daleko, e wida~ ich byo jako mae ruchome punkty. Pierwsza gromada znajdowaa si bliej. Skadaa si z Indian, z ktrymi byo dwch biaych. Czerwonoskrzy byli uzbrojeni w uki i strzay, dugie oszczepy i rurki do wydmuchiwania strza. Tylko jeden z nich, widocznie przywdca, mia strzelb. Obaj biali ubrani byli jak gauczowie i otuleni w poncho w biao-czerwone pasy. Jako brofi mieli noe, rewolwery i strzelby o podwjnych lufach. Jeden z nich by to 128
,

Antonio Perillo, toreador z Buenos Aires, drugi za owym starszym mczyzn, ktry wraz z Perillem. obserwowa brata Jaguara wieczorem pod quint bankiera. Jechali skrajem lasu. Gdy byli dostatecznie blisko, ujrzeli maego uczonego, ktry, odwrcony do nich tyem, by zagbiony w swej pracy. Obaj biali jechali z przywdc przodem. Starszy z nich unis rk, dajc znak do zatrzymania i rzek zwracajc si do wodza: -A to co? Nie jestemy sami?Idm przy wodzie j est jaki czowiek. Widzisz go? Rozkopuje ziemi: Czerwonoskry spojrza we wskazanym kierunku i odpowiedzia amanym, ale biegym hiszpafiskim: - Biay u naszego rda, koo naszej kryjwki! Odkry j i. teraz rozkopuje. i~aya! ~Vaprzd na niego! Chcia popdzi swego konia, ale biay chwyci go za rami i rzek: - Nie tak prdko. Najpienw go poobserwujemy. Nie moe nam umkn. Jest przecie sam. - Czy jest sam, czy ma przy sobie jakich ludzi, to dla mnie obojtne. Nazywaj mnie el Brcrzo valiente, Odwane Rami. Jestem najwyszym wodzem wojownikw i nie boj si adnego wro-ga. - Wiem. Ale najpierw musimy go obsernvowa. Musimy si do-wiedzie, kim jest i skd wie o naszym magazynie prochu. Zreszt on nie jest sam, ma towarzystwo, bo widz pi koni pascyeh si koo wody. - Quedo - cicho! - zawoa Antonio Perillo. - On jest may i ubrany na czerwono. Czy to moliwe? Jeli mnie wzrok nie myli, to mamy wany up. Tb w pukownik, ktry w Buenos Aires podszywa si pod niemieckiego uczonego. - Demonio! Czy to prawda? - zapyta starszy towarzysz Perilla. - Mog przysic. I~raz mamy dowd, e si nie myliem co do niego. W jaki sposb niewinny niemiecki ml ksikowy traby do tajnego magaynu prochu, ktry zaoylimy dla naszych 129 czerwonoskrych sojusznikw, aby w chwili ataku mieli potrzebn amunicj? To pukownik Glotino, ten otr, ktry skrada si wszdzie naszymi tropami. W Buenos Aires nie trafia go nasza kula, ale tu go nie ominie. Wycign rewolwer zza pasa. - Uspokj si! - mitygowa go starszy. - Nie tak pochopnie. Nie wolno nam go zabi, bo musi nam powiedzie, czego szuka w tej okolicy i skd zna nasz kryjwk. Jeli go teraz zaatwimy, pozb-dziemy si go, ale jeli zatrzymamy, to jako.zakadnik moe nam przynie wielk korzy. A kto tam si zblia? Czy to nie jedcy? Wskaza kierunek poudniowy, gdzie pi punkcikw stawao si coraz wyraniejszymi. Spojrzenia innych te si tam skieroway, a Antonio Perillo odpar:

- To nie moe by nikt inny, tylko kapitan Pellejo, z ktrym mielimy si tutaj spotkaE. Nasz podstp zatem si uda. Otrzyma rozkaz objechania granicy. Tak wic mamy w rku granice i wszystkie osiedla nad~ rzek. W ten sposb przed naszymi czerwonoskrymi sojusznikami w chwili dziaania wszystkie bramy bd stay otworem. 1b on, na pewno on. Sdz, e nie zostawimy jemu ujcia tego tam draba; lecz sami to uczynimy, zanim on nadjedzie. Popatrzcie, ten ajdak opuszcza si do skadu. Tb ostatnia chwila. Otoczmy to miejsce. Naprzd! Kilku niech pochwyci konie; wtedy ten otr nam nie ujdzie. Gromada ruszya szybko w stron magazynu prochu, ktry doktor Morgenstern uwaa za miejsce, gdzie zadomowio si przedpotopo-we zwierz. Fritz z chirurgiem rozkopali glin, ktra tworzya dno jaskini. Kademu uderzeniu towarzyszy guchy odgos, dowd, e pod tym dnem bya pusta przestrze. Kiedy dokopali si na gboko okoo jednej stopy, ku swemu zdziwieruu natrafili na mocne gazie uoone obok siebie i stanowice podpory glinianego dna. Wycignli kilka z
_

nich i w ten sposb powsta wielki otwr, przez ktry mogli zajrze do rodka. Zobaczyli jeszcze wiksz jaskini ni grna. Stay w niej 130 lub leay liczne mae beczki zawinite w skr nasycon ywic oraz podune, rwnie zabezpieczone przed wilgoci paczki. Fritz uklk, by signE po jedn z nich. Bya cika, tak e chirurg musia mu pomc. Kiedy j wycignli i otworzyli, oczom ich ukazaa si znako-micie utrzymana brofi. - Co za niespodzianka! - zawoa. -To strzelby. Naley przypu-szcza, e w beczkach jest proch i ow! Panie doktorze, niech pan tu wejdzie. Znalelimy c dziwnego. - Co dziwnego? - zapyta Morgenstern. - Pancerz brzuszny Gigantochelonu jest czym bardzo wanym, ale nie dziwnym. Macie go? - Pancerza niestety nie, ale zupenie inny rodzaj uzbrojenia. Niech pan nas z aski swojej zaszczyci swoj wizyt. Morgenstern odoy motyk i poszed do swych towarzyszy. W tej samej chwili Antonio Perillo rzek: - Popatrzcie, ten otr zszed do magazynu. - Niech pan spojrzy - powiedzia Fritz. - Ju przed potopem wymylono proch i strzelby. Pakie odkrycie jest chyba waniejsze od Gigantochelonii. May uczony mia niewyran min. Otwtirzy usta i wytrzeszczy oczy. - Strzelby? - wykrztusi. - Doprawdy strzeIby! Jest niemal pewne, e ani w sylurze, ani wczeniej, ani te w epokach pniejszych nie znano broni palnej. Jeli ta brofi znajduje si pod pancerzem Gigantochelonii, to schoway j tutaj jakie indywidua ludzkie z daw-nych czasw. Ludzie ci nie wiedzieli nic o paleozoologii, bo inaczej zdawaliby sobie spraw, e umiecili swoj brofi-w miejscu, ktrego znaczenie dla prehistorycznych stosunkw... Nie dokoficzy zdania. Zbliajcy si ttent kopyt koffskich przenis go z prehistorii do wspczesnoci. Rozlegy si gone okrzyki, a kiedy Morgenstern wysun gow z jamy, by zobaczy~, co si dzieje, ujrza, e wielu Indian pochwycio za brofi, ktr on i jego towarzysze 131 pozostawili. Dwch biaych skierowao na niego rewolwery, a jeden z nich zawoa rozkazujcym tonem: - Niech pan wychodzi z tej nory wraz ze swymi towarzyszami. Musimy z wami pogada! - Antonio Perillo! - zawoa uczony, ktry rozpozna tego m-wicego.

- Iak, to ja. Niech pan posucha i szybko wychodzi, inaczej bdziemy zmuszeni do gwatownego dziaania. - Wcale to nie jest potrzebne. Mam czyste sumienie i mog stan przed kadym z odsonitym czoem. Wyszed z jamy wraz z towarzyszami. Gdy Perillo ujrza chirurga, zawoa zdziwiony: - Carnicero! Senior; co pan robi w tym towarzystwie? - Prowadz panw do Gran Chaco - odpar chirurg. - Po co? - By wykopywa zwierzta. - Zwierzta? Wykopywa? Jakie znw zwierzta? - Prehistoryczne. - I pan w to wierzy? Senior Parmesan, dotd znaem pana jako czowieka, ktry ma swoje dziwactwa, ale nie jest grony i nie zajmuje si polityk. Dzi jednak musz zmieni zdanie. - Polityk? A c mnie ona obchodzi? Jestem chirurgiem i wy-starcza mi moja nauka. Przecie pan wie, e adna operacja, adne cicie nie jest dla mnie zbyt trudne, wszystko ciacham. - Tym razem mam na myli nie skalpel, tylko prawdziwy miecz. Przecie pan wie, e pana wsptowarzysze to podejrzani politycznie i bardzo niebezpieczni ludzie. . - Niebepieczni ludzie? 1b nieprawda. Ci panowie to uczeni z Niemiec. Chc wykopywa zwierzta olbrzymy i nie maj nic wspl-nego z polityk. - Jeli jes~ pan o tym przekonany, to znaczy, e oni pana wprowadzili w bd. My wiemy lepiej, jak jest naprawd. Na szczcie 132 przestali,ju gra swoj rol, bo przyapalimy ich na kradziey. - Na kradziey? - oburzy si Fritz. - Nie jestemy zodziejami, ale my moemy was oskary o zbrodni o wiele gorsz od kradziey. - Ach, tak - rozemia si Perillo szyderczo. -Jak zbrodni ma pan na myli? - Morderstwo. Prbowa pan w Buenos Aires zastrzeli~ mojego pana. - Tak? Nie moe pan tego dowie, my natomiast dowiedziemy wam, e wdalicie si w sprawy, wskutek ktrych wasze gowy znalazy si w najwikszym nibezpieczefistwie. Owiadczam, e obaj jestecie naszymi winiami. - Nie macie prawa. A moe jest pan z policji? -To nie pana interes! Zreszt wasza sprawa nie podlega sdowi cywilnemu tylko wojennemu. Zgodnie z tym zostaniecie rozstrzelani. Wanie nadjeda oficer, ktry was przesucha. Wskaza na piciu jedcw, ktrzy przybyli na plac. Czterech kawalerzystw pod rozkazami kapitana, ktry w Santa F goci Morgensterna i Fritza, a potem kaza ich wyrzuci. I~raz zeskoczy z konia, skin Indianom, ucisn rk toreadorowi jak staremu przy-jacielowi, nastpnie grzecznie si kaniajc, rzek tonem penym czci: - To dla mnie wielki zaszczyt znw widzie el gambusino maestro, najsynniejszego poszukiwacza zota. Jak pan widzi, dotrzymaem sowa i stawiem si na czas. Ale kog u pana widz? To ten dziwny Niemiec, ktrego ze wzgldu na wielkie podobiefistwp wziem za pukownika Glotino... - Wzi pan? Tylko wzi? - przerwa mu tamten, ktry dotd si nie odzywa. - Niech pana nie myli przebranie! Tb naprawd on. Gdzie pan go widzia? Kapitan Pellejo opowiedzia zwile o spotkaniu w Santa F, po czym gambusino rzek, wzruszajc ramionami: - Oto dowd, e mamy do czynienia z prawdziwym Glotinem.

W Buenos Aires mieszka on u bankiera Salid, ktryjest znanyjako 133 zwolennik generaa Mitre. W Santa F uda si do wizienia, by szpiegowajego zaog, a potem jedzie prosto tutaj, by oprni nasz skad. Musi nam powiedzie, kto mu zdradzi to miejsce. - Nikt mi nic nie zdradzi - rzek may uczony. - Nazywam si Morgenstern i jestem z Niemiec. Udajemy si do Gran Chaco, by wykopywa prehistoryczne zwierzta, a tutaj, gdzie rozbilimy obz, odkryem przypadkowo, pQ acinie fortuito, pancerz grzbietowy przedpotopowego wia olbrzyma, ktrego nazwaem Gigantoche-Ionia. - Pancerz wia? Gdzie? - No tutaj - odpar Morgenstern wskazujc na mniemany pan-cerz. - Chyba pan nie zaprzeczy, e mamy tu do czynienia z pance-rzem grzbietowym wia olbrzyma! - Niech pan nie robi z nas wariatw! - ofukn go gambusino. - Pan dobrze wie, w jaki sposb zakada si tego rodzaj u tajne magazyny i chroni bro i proch przed wilgoci, okrywajc kryjw- k pokryw z gliny przesyconej ywic. Czy pan uwaa nas za takich gupcw, ktrzy uwierz, e pokryw wzi pan za pancerz wia? - Ale to prawda, senior! Mylicie si bardzo, przypuszczajc, e chodzi tu o przesycon ywic pokryw z gliny. Jestem znawc i zapewniam pana, e mamy tu do czynienia z pozostaoci jedynego w swoim rodzaju paleozoologiczego stworz~enia. Moe mi pan wie-rzy. - Niech si pan nie maskuje w tak mieszny sposb! Panie kapi-tanie, prosz si zaj tymi rzekomymi Niemcami. Carnicero nie jest grony, pucimy go wolno, bo by nam tylko zawadza. Niech zabierze swego konia; brofi i jedzie, dokd zechce. Chirurg by z tej decyzji ogromnie zadowolony. Szybko osioda konia, wzi swoj strzelb i zamierza odjecha. Ale dokd? - Co za historia! - mrukn przed siebie. - I~n niemiecki poszukiwacz starych koci miaby by pukownikiem Glotinem? Tb i,:,.,,. . niemoliwe. On precie naprawd sdzi, e ta kryjwka broni jest 134 legowiskiem przedpotopowego zwierza. I~ draby, ktre nas zaskoczy-y, chc poczy si z Indianami, by powsta przeciwko rzdowi. Powiedzieli, e zabior tego Niemca. A, to przecie dobry czowiek i pragn go uratowa. Sprbuj odszuka brata Jaguara.

Ostatni Inka
Mniej wicej dwadziecia kilometrw od miejsca, gdzie rozegrao si opisane uprzednio wydarzenie, po drugiej stronie Rio Salado pooona jest Laguna Tostado. Wspomniana ju Monte impenetrable, czyli nieprzenikniona gra, rozciga si si wzdu Rio Salado w kierunku pnocnozachodnim i tylko tam mona j przeby, bo wskutek nieznanych przyczyn wanie tam powstay naturalne przej-cia. Tdmtdy wanie Indianie Chaco podejmuj swe grabiecze wy-prawy na zamieszkane tereny. Po poudniu tego samego dnia dwch mczyzn szo powoli skra-jem lasu, rozgldajc si bacznie. Jeden z nich, idcy przodem, by bardzo starym czowiekiem o twarzy pooranej zmarszczkami. Wygl-da, jakby si skada z samej skry i koci, lecz ruchy jego byy silne i tak pewne, e mona by go uzna za znaznie modszego, ni by w istocie. Odzie jego skadaa si ze spodni z mikkiej skry i takiej samej koszuli, przewizanej na biodrach wskim paskiem, w ktrym tkwi n. Na nogach mia niskie, podobne do sandaw buty, wida byo, e s wasnej roboty, przez rami przerzucony rzemie z duym rogiem penym prochu, skrzany worek oowiu i elazn kul. By bez kapelusza, gste, dugie, lnice jak srebro wosy 136 zwisay mu jak grzywa do pasa. Nie mia brody. Na plecach nis torb myliwsk, zrobion ze skry srebrnego lwa, a w rku mocn strzelb o jednej lufie. Drugi mczyzna by ubrany i uzbrojony tak samo, mia na plecach tak sam torb, wosy take sigay mu do pasa, ale pod jednym wzgldem rni si ogromnie od swego towarzysza. By

zaledwie osiemnastoletnim, niezbyt wysokim, ale mocnym i krpym modziefi-cem o ruchach niezwykle zrcznych. Wosy mia kruczoczarne, twarz wie, lekko zari~mienion wskutek wdrwki. Naleao sdzi, e podobnie jak starzec, jest Indianinem, chocia pewne cechy pozwalay wnioskowa inaczej. Jego ciemne oczy nie byy ukone, koci policzkowe nie byy wystajce, usta delikatne, a may nos nie by zadarty jak nosy Indian poudniowoamerykafiskich. Mia raczej szla-~chetny ksztat, by wski i lekko garbaty. Tiwarz, nawet opalona, miaa barw janiejsz od twarzy Indianina. Szli obaj pomidzy wod laguny a skrajem lasu, badajc go bystrym ~ wzrokiem. Nagle modzieniec podnis rk i odezwa si w dialekcie keczua: - Popatrz Anciano, tam chyba jest to drzewo. Wiem dokadnie, e jeden ombu by tej wielko~ci. Po jzyku, jakim posugiwa si modzieniec, naleao sdzi, e nie pochodzi z tych okolic. Ombu Phytolacca diocea to potne drzewo, ktrego licie s bardzo podobne do morwy. Na uwag zasuguje jego gruby piefi, objtoci potnego dbu, ktry ku doowi rozszerza si i rozdziela w potne korzenie, by potem zagbi si w ziemi. Na tych korzeniach mona wygodnie usi w cieniu rozoystych gazi. Lecz potny piefi jest tak kruchy, e pka jak huba, kiedy si wefi uderzy. Dlatego z ombu nie ma adnego poytku, jego drewno nie nadaje si nawet na opa. Uwaa si, e ronie tylko po to, aby dawa ciefi. - Chyba masz racj, panie! - odpar stary w tym samym dialekcie. - Ombu, pod ktrym zakopalimy nasze rzeczy, zanim udalimy si w okolice Hiszpanw, miao taki sam ksztah. Zobaczmy!

137
Stary nazywa modziefica panem. Wrd Indian nie ma fakiego zwyczaju. Tych dwch mczyzn czy jaki dziwny stosunek. Skie-rowali si do ombu, zatrzymali, odoyli swoje torby i strzelby. Potem stary zbada ziemi. Wskazujc na jedno miejsce sabo poronite traw, rzek: - Dobrze przypuszczae, panie. Jeste~my na miejscu. Poniewa wtedy rozkopalimy poszycie, trawie zabrako poywienia. Posukam wic. Miejmy nadziej, e nikt tego miejsca nie odkry. Uklk i wycign n, by rozkopa ziemi. Modzieniec chcia zrobi to samo, lecz stary poprosi: - Zostaw to, panie. Tyjeste stworzony do wadania, a nie do pracy poddanego: - Ajednak ci pomog, drogi Anciano. Wiesz, e chtnie to czyni, poniewa ty jeste stary, a ja mody. Lecz Anciano agodnie odsun go i odpar: - Stary? Jeszcze nie jestem stary. Mam dopiero jeden rok ponad setk, moi przodkowie doywali bardziej sdziwego wieku. Stary gorliwie kopa i cign dalej: -Idk, duo ponad sto lat! Mj ajciec doy stu dziesiciu, dziadek stu jedenastu, a jego ojciec nawet stu dwudziestu lat. I to jego ojciec ocali twoich przodkw z rk Hiszpanw, kiedy zamordowali wielkie-go Ink Atahualp i chcieli wytpi ca jego rodzin. Iiwj boski przodek nazywa si Hukaropora i to samo imi nadano tobie. By on najmodszym synem Atahualpy i urodi si bardzo daleko std, tak, e ten morderca Pizarro nie wiedzia o jego istnieniu. Nasze wielkie ~astwo zniszczono ogniem i mieczem, podstpem, osu-stwem i zdrad. Uwaa si, e Inkowie wymarli, ale yjesz ty, ostatni z synw Sofica, i nadejdzie dzie, kiedy ukarzesz Hiszpanw i odzy-skasz swoje pafistwo. Haukaropora rozcign si na trawie i z gow opart na rku sucha sw starego. liwarz jego przybraa smutny, melancholijny wyraz. Kiedy Anciano umilk, westchn i rzek:

138
- Czsto mi o tym opowiadae, ale j w to nie wierz. Wierz we wszystko, co mwisz, ale w to nie. - Jak to? Nie wierzysz, e jeste Ink, synem Soca? - zapyta stary ze zdumieniem. - W to wierz, bo tego dowiode, i ja sam czuj w sobie co niewysowionega; co mi mwi, e nie jestem taki jak inni. Ale, e odzyskam pafistwo moich przodkw, w to nie wierz. Wtedy starzec wyprostowa si i rzek uroczycie: - Powiniene w to wierzy, musisz, bo istnieje sprawiedliwo, ktra karze wszelki grzech, wszelk zbrodni i zwraca niewinnemu to, co mu zabrano. Ty odbudujesz pafistwo twoich ojcw, powiadam ci, a sowa moje s jak przysiga. Nikt nie ma pojcia, kim jeste, bo trzymamy to w tajemnicy. Tylko wwczas, kiedy jestemy sami, posu-gujemy si mow naszych przodkw, a ja nazywam ci panem. W obecnoci innych jestem ubogim Indianinem, a ty moim wnukiem. Ale nadejdzie godzina, kiedy odsonimy tajemnic. . -To nic nie da! Miaem ochot pozna kraje i miasta Hiszpanw
,

wic wycigne mnie z mojej samotni i poprowadzie za Zachd. Widziaem te miasta, te pampasy i ich mieszkaficw, a teraz kiedy wracamy, wiem, e nasze nadzieje nigdy si nie ziszcz. - Nigdy? Dlaczego? - Bo oni s zbyt potni i podstpni; a my nie posiadamy rodkw, by rozpocz z nimi zwycisk walk. - Potni i podstpni - zamia si starzec ochryple. - Oni zuywaj siy, by si nawzajem rozszarpywa. Ich podstp to tylko przewrotno, ktra niszczy wasnego pana. Czy w tym kraju nie wybuchaj bez przerwy bunty? Poczekamy jeszcze troch, a zatskni za zbawc, i ty nim bdziesz, o panie! - Skd wezm onierzy, by zwyciy? - Wszyscy ~zerwonoskrzy bd z tob! - A skd wezm pienidze, ktre musi mie dowdca bojowni-kw? Ludy nasze s ubogie. 139 - Przecie jeste bogaty, bogaty jak nikt inny! - Ja? - zapyta modzieniec zdziwiony. -Idk, ogromnie bogaty- odpar starzec, uderzajc pask doni w swoj torb ze srebrnego lwa i cign dalej. - Nosz tutaj testa-ment Inki, ktrego jedynym prawnym spadkobierc jeste ty. Od mierci twego ojca nosz go przy sobie i we waciwym czasie go otworz. Ale popatrz panie, jama ju otwarta i wida nasz brofi. Rozkopa ziemi i wyj przedmioty, ktre leay w jamie: dwa skrzane koczany pene strza, dwa dugie oszczepy i dwa uki, z ktrych jeden sporzdony by z cakiem przeroczystego rogu. Wre-szcie wydoby maczug o czarnej barwie. Wygldaa jak wykonana z polerowanego elaza. Podzielili si oszczepami, koczanami i ukami. Modemu Ince przypad w udzi~le uk z rogu prawie dwumetrowej dugoci. Do tego dosta maczug, ktr zawiesi sobie z lewej strony u pasa, tam gdzie nosi si strzelb. Sposb, w jaki obchodzi si z mazug, wskazywa, e jest cika. Starzec wsta, skin modzieficowi gow i rzek z powag: - I~n uk i humanczuay to jedyne przedmioty, ktre od synw Sofica przeszy na ciebie. Kochaj je i szanuj, o panie! Sdzie przed-tem, e jeste ubogi, dlatego chc ci powiedzie co, co dotd prze-milczaem. W wojskach synw Sofica kady wdz poza inn broni mia take cik kolczast maczug zwan humanczuay. Zwykli wojownicy mieli topory z brzu, maczugi wodzw byy ze srebra, ale maczuga Inki bya ze szczerego zota. Td maczuga, ktr masz u pasa, bya broni Inki, jest wic ze szczerego zota. - Ze zota? - zapyta modzieniec nieufnie, biorc do rki ma-czug i przygldajc si jej uwanie. - Jest cika jak elazo.

- Bo jest pokryta cienk warstw laku. Nie wolno ci pokazywa, e masz lnic zot brofi. Pniej bdzie w twojej silnej rce swiecia przed twoimi wojownikami. Zostaa ocalona podczas ucieczki twego przodka. - Jeli nawet jest ze zota - rzek modzieniec krcc gow - ta 140 maczuga ju nie jest grona dla adnego wroga. Maj oni teraz inn brofi ni wtedy. Co znaczy tysic maczug wobec pidziesiciu strzelb lub jednej jedynej a.rmaty? Od czasu, kiedy kupie w Montevideo te dwie strzeby, wiem, jak saba jest nasza dotychczasowa bro. - Nie sdz. Wybuch prochu zdradza wrogowi twoj obecno, strzaa natomiast jest milczca. Umiercisz ni wielu, nim wrg spo-strzee, gdzie jeste. Il;raz jednak chod, bymy do wieczora dotari do wody, gdzie bdziemy mogli ugasi pragnienie. Zanim przed kilku miesicami opucii dzikie ostpy, zakopai tutaj, oprcz noy, ca swoj brofi, ktr teraz wydobyi. Poniewa teraz nie uwaali za konieczne zakopywa dou, zostawili go i podji
,

dasz wdrwk. Nie mieli koni, wracali pieszo do swej dalekiej ojczyzny. Opucili lagun i szi dalej akrajem lasu. Dwigai due ciary, ale to nie miao wpyvw na snvk~~: ich krokw. Przeszo stuletni starzec szed rano jak trzydziestolatek obok swego towarzy,

sza, ktry nazywa go Anciano, co po hiszpasku oznacza wiekowy starzec. Jest rzecz znan, e wrd Indian z Kordylierw czsto mona spotka udzi majcych przeszo sto lat. Thm, ktrdy obaj teraz szli, as cofa si tak, e porodku utworzy si szeroki pas porosy traw. Jeden z przewitw zdawa si prowa-dzi na pnoc, poszli wic w tym kierunku. Nie uszli daeko, gdy Inka, ktry mia wrok bardziej wyostrzony ni starzec, schwyci sweg towarzysza za rami i szyUko odcign pod drzewa. - Co jest! Co si dzieje? - zapyta Anciano. - Czy co zobaczy-e? Moe jakie zwierz, ktre ustrzelimy, by mie wiee miso? - Nie jedno zwierz, lecz wiele - odpar modzieniec. - W przewicie zobaczyem tu przed nami konie i ludzi. - Kto tQ moe by? Czego tu szukaj? Czy jest ich duo? - Nie mog ci odpowiedzie, bo widziaem ich tylko przez chwil, a potem si ukryem. -Mdrze zrobie panie. Znajdujemy si na obszarze Abiponw,

141
naley wic zachowa wielk ostrono. Co oni robili? Czy~jechali przed nami, czy w naszym kierunku? - Nie jechali, tylko obozowali. - Wobec tego podczogam si tam, by ich obserwowa. - Pozwl mnie to zrobi, drogi Anciano! To zbyt niebezpieczne dla ciebie. Jeste taki stary. - Nie jestem za stary, ty natomiast jeste za mody. Jake mg-bym, panie, wystawia ci na takie niebezpieczestwo. - Wic chodmy obaj ! - Nie. Jeden wystarczy. Przez chwil si sprzeczali, poniewa kady chcia wzi ryzyko na siebie, lecz stary przeforsowa swoj wol i oddali si. l~wao chyba p godziny, nim wrci i powiedzia: - Tb istotnie Abiponi. Naliczyem pidziesit koni i tyle samo ludzi.
?

- Skd mog mie konie

- Oczywicie ukradli. - Jak mieli bro? - Oszczepy, uki, strzay i rury do dmuchania. - A wic maj zatrute strzay i trzeba si ich wystrzega. Co zrobimy? Czy moemy ich wymin? - Nie. Przejcie jest zbyt wskie. - Wic przeczogamy si po~ drzewami obok nich. - Nie da rady. Las jest nie do przebycia. Pncza tworz zbit mas, przez ktbr czowiek si nie przedrze. Ju teraz skrajem lasu nie mogem si podczoga na tyle, by mc dokadnie policzy ludzi. - Wic nie moemy i naprzd? - Nie. Musimy si cofn i poszuka innego przejcia. Chod, panie! Zawrcili, a znw dotarli do trawiastego pasa nad rzek i ruszyli w poprzednim kierunku wzdu lasu, ktry ukiem skrca na pnoc. Minto poudnie, soce chylio si ku zachodniemu horyzontowi.
;

142 Kiedy przecinali otwart preri, ujrzeli nagle na poudniu samo-tnego jedca, ktry zblia si galopem. Jednoczenie spostrzegii przed sob w trawie ciemn lini, szeroki lad, prowadzcy na pnoc. Jedziec najwyraniej jecha tym ladem. Zatrzymali si. - Co zrobimy? - zapyta Inka. - Czy mu umkniemy? -To niemoliwe-odpar starzec. - Onjest szybszy i dogoninas. Zreszt nie musimy si obawia pojedynczego czowieka. - Nawet jeli naley do Abiponw? - Nawet wwczas, bo zanim ich sprowadzi, my bdziemy ju daleko. Zreszt zdaje mi si, e to biay. Jedziec oczywicie te ich zobaczy i jecha w ich kierunku. Zatrzy-ma konia, pozdrowii ich i zapyta po hiszpafisku: - Czy wolno mi zapyta, seniores, skd idziecie? - Idziemy z Parany - odpar Anciano uprzejmie w tym samym JzSku. - A dokd zmierzacie? - Przez Gran Chaco w gry. - Kim jestecie? . - Jestemy Indianami, nie naleymy do adnej partii i yjemy w pokoju z biaymi. - Tb mnie cieszy. Nazywam si doktor Parmesan Rui el Iberia de Sargunna y Castelguardiante. - Bardzo dugie i chyba bardzo szlachetne nazwisko, prawda, seior? -Tak. Pochodz z Kastylii, gdzie moi przodkowie zamieszkiwali paace i zamki. Ale poniewa panowie chc jecha w gry, przychodzi mi na myl, cy nie naleycie przypadkiem do ludzi brata Jaguara? - Brat Jagttar? Czy ten slynny czowiek jest tutaj? - Tak. Szukam go. Sdz, e lad, ktry widzicie przed sob jest jego. A wic nie naleycie do niego? - Nie, ale bardzo bymy si cieszyli, gdybymy mogli si z nim spotka. Na pewno by pozwoli, abymy si do niego przyczyli.

143
A wic sdzi pan, e to jego lad?

- Tak. Ju raz na niego trafiem, ale nie poszedem za nim, bo zatrzymalimy si przy pewnym prehistorycznym zwierzciu. Potem ju nie odnalaem tego ladu. Pniej dotarem do miejsca, gdzie brat Jaguar si zatrzyma i odtd jego lad znw jest widoczny. - Czy pozwoli pan, e za nim pjdziemy? - Chtnie, jeli panowie nie bd zbyt powolni, bo bardzo si spiesz. - My idziemy szybko. - A wic chodmy. Pojecha do prdko dalej, oni za byli tak dobrymi piechurani, e bez trudu nadali za nim. Don Parmesan rzek; przygldajc si im dokadniej. - Panowie znaj ju moje nazwisko. Czy wolno mi zapyta, jak mam si do was zwraca? - Nazywam si Anciano, a imi mojego wnuka brzmi Haukaro-pora. Jeli dla kogo to imi jest zbyt dugie, mwi tylko Hauka. - Wic i ja bd tak mwi, w ten sposb amputuj trzy ostatnie sylaby, a ja bardzo lubi takie operacje. Jestem bowiem chirurgiem. Co pan sdzi o usuniciu rzepki? Czy uwaa pan, e pacjent mgby potem chodzi? - Chyba nie, senior. - Chyba nie? Ale tak, senior Anciano. Ii~zeba tylko waciwie

F. ...
wykona operacj: Mnie by si na pewno udao, bo jak wiadomo, ja wszystko ciacham. Starzec odgarn z czoa dugie wosy i spojrza na Parmesana

E
troch zmieszany, poniewa niewiedzia, co sdzi o jego wypowiedzi. Ten spostrzeg to i zapyta: - Moe pan mi nie wierzy? Och, dokonywaem takich operacji, przy ktrych istn rozkosz byo suchanie zgrzytu piowania koci. A f~ co pan sdzi o szpotawej stopie? Czy operacja moe tu pomc? - Niestety, nie wiem, senior.

144
- Nie senior, lecz don! Do takiego szlachcica jak ja naley si zwraca don. Prosz wic mwi, don Parmesan. Wydaje si, e wasza mio zna brata Jaguara? -Tak. - Bardzo si ciesz. Czy sdzi pan, e on zechce ocali dwch niemieckich seniores? - Niemieckich seniores? A c to za jedni? Nic o nich nie wiem. - Wida z pana wiadomociami z geografii nie jest najlepiej, senior Aneiano. Niemcy to kraj po drugiej stronie morza, na... zachd od Hiszpanii, na... pnoc od Rosji, na... wschd od Anglii, na... poudnie od Woh. Pakie s jego granice. Ludzie tamtejsi maj bzika na punkcie wykopywania przedpotopowych zwierzt. Przy takim za-jciu przyapali nas Abiponi. - Abiponi? Gdzie to byo? - Po tamtej stronie Rio Salado, ale po tej stronie Laguna Poron-gos. - Tb tam take byli Abiponi? Dziwne. Ilu? - Moe z pi~dziesiciu. - Akurat tylu, ilu widzielimy. - Gdzie? -Pam za nami, w lesie.

- To zy znak.: Moe te ajdaki planuj napad? Bardzo by~n chcia odnale brata Jaguara; aby urtowa Niernca i jego sug. Opowiedzia im ow przygod: Dotarli przy tym do lasu i trop, ktrym podali, doprowadzi ich nad ma zatoczk, gdzie si zatrzy-mali, poniewa paso si tu okoo dwudziestu koni i tylu mczyzn Ieao grupkami dokoa. Byli dobrze uzbrojeni i wszyscy ubrani w skry. Kiedy ujrzeli przybyszw, zerwali si i jeden z nich, olbrzymiej postury i o gstej siwej brodzie, podszed do nich. - Tb brat Jaguar - szepn Anciano do chirurga. Mczyzna, o ktbrym mowa, wyglda teraz inaczej ni w Buenos Aires. Pam nosi pikne ubranie francuskiego kroju, tu odziany by 14S w skr, a na nogach mia dugie buty. Pocztkowo nie zwrci uwagi na chirurga, tylko podzed do jego towarzyszy i zawoa wyranie ucieszony, wycigajc do nich rce: - Anciano! Hauka! Wy tutaj, w Chaco! Co was skonio, by zej z waszych gr, co was sprowadza wanie dzi w to miejsce? Ucisnli mu do i Anciano odpowiedzia: - O tym pniej, senior. S rzeczy waniejsze do omwienia. Powinien pan uratowa dwch uwizionych mczyzn. - Co? Uratowa dwch winiw? Kim s ci ludzie? - Don Parmesan panu powie. Brat Jaguar zwrci si teraz do chirurga. Iioch niechtnie zmru-y oczy, mwic do niego: - Don Parmesan? Syszaem to nazwisko i sdz, e ju pana widziaem. Czy nie nazywaj pana el carnicero? - Tak jest - odpar Parmesan - ale nie ycz sobie, by mnie tak nazywano. Jestem doktor Parmesan ~ui el Iberio de Sargunna y Cast... - Ju dobrze - przerwa mu brat Jaguar. - Niech pan mi powie, kim s ci mczyni, ktrzy potrzebuj mojej pomocy. - Tb s dwaj niemieccy seniores. - Niemcy? Czy to moliwe? -Tak. Chcieli pj za panem, by w Gran Chaco odkopywa stare zwierzta. - Stare zwierzta? Czy ma pan na myli zwierzta kopalne? - zapyta olbrzym, niechtnie unoszc brwi. -Iak, kopalne, zgadza si. Gigantochelonia. -I;j nazwy jeszcze nie syszaem; moja acina podpowiada mi, e prawdopodobnie chodzi o wia olbrzyma. - Susznie; senior! Wanie przyapano nas przy pancerzu wia. - Jak nazywaj si ci Niemcy? i - Kt by mg zapamita te nazwiska! Jeden t doktor, a drugi jego suga. 146 - Doktor Morgenstern? -Tak, tak to brzmiao. - I Fritz Kiesewetter? - Susznie, bardzo susznie! Kiese...Kiese... - Co za ludzie! A wic popdzili za mn a tu z Buenos Aires! - No nie, pojechali parowcem, a potem z Santa F konno. Il;n doktor Mor...Mor... jak on si tam nazywa, to bardzo miy senior, ale ma swoje dziwactwa. Interesuj go tylko te zwierzce koci i nie chce o niczym innym ~t6wi~. O chirurgii na przykad nawet nie sucha, a przecie to najwaniejsza sprawa pod socem. Co by pan powiedzia 0 operacji raka jzyka wraz polipem w nosie? Tb przecie byoby... - Dajmy spokj z rakiem i polipem - przerwa mu brat Jaguar.

- Niech mi pan opowie, co si stao! Podczas gdy chirurg opowiada, podeszli do nich towarzysze brata ,Jaguara, by posucha. Byli to sami silni ludzie, ktrzy na pewno niejedno przeyli i ktrych nie odstraszao adne niebezpieczefistwo i aden wysiek. Ci trzej, ktrzy byli z nim w Buenos Aires, take znajdowali si tutaj. Oni take sprawiali cakiem inne wraenie ni wwczas, kiedy mieli na sobie europejskie ubrania. Gdy don Parme-san skoczy swoj opowie, pocztkowo zapanowaa gboka cisz. Nikt nie chcia przemwi, dopki nie odezwie si przywdca. lhn za przez chwil patrzy przed siebie zamylony, a potem zapyta, zwraca-jc si do jednego ze swych towarzyszy: - Co ty na to, Geronimo? Czy ju si zastanowie? w Geronimo by niezbyt wysokim, ale barczystym mczyzn o gstej brodzie i wydatnym jastrzbim nosie. Mgby uchodzi za wzr przywdcy rozbjnikw, ale by czowiekiem uczciwym i ulubiecem brata Jaguara. Wzruszy z lekka ramionami i rzek: - Przede wszystkim to zaley, czy twoim zdaniem mamy zostawi tych ludzi swojemu losowi, czy nie. - Naley wydosta ich z puapki, w ktr wpadli. To moi rodacy. I~mu doktorowi chyba pidziesit razy powtarzaem, e go nie 147 wezm ze sob, i nie miaem pojcia, e on jednak za mn pody: Maa kara by mu nie zaszkodzia, ale musz go uwolni, bo inaczej jego podobiefistwo do pukownika, ktrego nigdy nie widziaem, moe si okaza jego zgub. - Nie wiadomo, czy Abiponi jeszcze tam s. Jeli tak, to po prostu naley tam pojecha. - Chyba ju ich tam nie mawtrci stary Anciano. - Panowie mi wybacz moj uwag. Ale mam po temu powody. Opowiedzia o Abiponach, ktrych widzia i opisa miejsce, gdzie si do nich podkrad. - C b li z nimi biali ludzie - zapyta brat Jaguar. zy y ? - Nie. - Mimo to jestem przekonany, e obie te grupy Indian stanowi jedn cao. Chodzi tu prawdopodobnie o pronunciamiento, czyli bunt. Chc zbuntowa Abiponw. Urzdzono kryjwk, by ich odpo-wiednio dozbroi. Dach ochronny tego magazynu doktor wzi za pancerz grzbietowy owego cudownego wia olbrzyma: Nawet jeli oni si przekonaj, e doktor nie jest pukownikiem, to zobaczy i usysza tyle, e uznaj, i trzeba go si pozby. lixtaj w tym kraju ycie ludzkie nic nie znaczy, a ycie cudzoziemca szczeglnie. I Antonio

~9
Perillo by z nimi?I~n toreador i wyjtkowy otr jest wic zamieszany w ten bunt. Mam z nim do pogadania. Kapitan Pellejo to zdrajca. A ten trzeci? Kto to by? Jak go nazywano? -Nie wiem, jaksi nazywa, nie wymawiano jego imienia-odpar chirurg. i..: ,.. - Niech wi pan go opisze. - By wysoki i silny, cho nie taki jak pan, bracie Jaguarze. - stary czy mody? - Starszy ni pozostali. - Jak rol odgrywa? - Wygldao na to, ie jest z nich najwytworniejszy. Mwi tak, jak gdyby mia prawo do wydawania rozkazw.

i=,::.

148
- A kim by ? Oficerem, estancjerem, gauczem? I~go nie mg pan zgadn? -Nie. Wygldajakkto,ktostalejestpozadomem,jakyerbartero, cascerillro czy gambus... Urwa i zastanawia si, jakby przypomnia sobie co wanego. - Dlaczego pan urwa? Chcia pan powiedzie gambusino? - Pak, tak, gambusino. Teraz sobie przypominam, e kapitan nazwa go najwikszym gambusino. -Najwikszygambusino! -wpad mu wsowo Geronimo. -Czy nie by to Benito Pajaro, ktrego nazywaj el gambusino maestro? - Moliwe - odpar brat Jaguar. - Nigdy jeszcze nie zetknem si z tym czowiekiem, ale syszaem, e jest wysoki i silny. Tok czy owak dowiemy si, z kim mamy do czynienia, bo postanowiem po-miesza szyki tym seniores. Chc zbuntowa si przeciwko generao-wi Mitre, ktrego szanuj i ceni. Ju z tego powodu pragn z niii pogada. W dodatku napadli na moich rodakw. Mam nadziej, e nie opucicie mnie. - Nie, nie! - zawoali wszyscy zgodnym chrem. - Wic powiem wam, jak to sobie wyobraam. Obie gromady stanowi jedno. Indianie, ktt5rzy uwizili Niemcw, docz do dru-giej grupy i to najprawdopodobniej jeszcze dzi. Wszyscy bd obo-zowa w rtiiejscu, gdzie nasz senior Anciano obserwowa czerwono-skrych. Winiowie oczywicie bd z nimi. Ruszymy teraz i przyb-dziemy tam wieczorem. Mimo ciemnoci znajdziemy przejcie w lesie; ich ogniska wska nam drog. Jeszc2e nie wiem, co zrobimy, by uwolni winiw. Ale kiedy si do nich doczogam i popatrz, bd wiedzia, jak mamy dziaa. A wic dalej, na konie!

Uwolnienie pord nocy


Soce dotykao ju horyzontu, kiedy mczyni siodali konie. Anciano i Hauka przybyli pieszo,.musieli wic usi z tyu za dwoma jedcami. Anton, siostrzeniec bankiera, z miejsca poczu sympati do modego Inki, podszed do niego i powiedzia: - Senior, bdzi.~ pan musia jecha z ktbrym z nas. Czy mog panu zaproponowa miejsce na moim koniu? Przez powan twarz Inki; na ktrej zazwyczaj malowa si waci-wy Indianom z pudnia dziwny smutek, teraz pojawi si umiech yczliwy i peen wdzicznoci. - Bd dla pana ciarem, senior, lecz przyjmuj propozycj. Moe oka i w jaki sposb przydatny. Nazywarn si Hauka, a jak ja mog si do pana zwraca? - Ja jest~m Antonio. Nie bdzie pan dla mnie eiarem, przeciw-nie, ciesz si, e mog jechaE z panem. Na pewno jedzi pan lepiej na koniu ode mnie, dlatego te prosz pozostawi mi siodo. Wsiad na konia, . Hauka za wskoczy wawo za nim, Anciano towarzyszy drugiemu jedcy. Jechali skrajem lasu, dokadnie t sam drog, ktr przyszli obaj Indianie. Soce zaszo za horyzontem i po krtkim zmierzchu zapad wieczr.

150
Stary Anciano jecha e swym towarzyszem przed bratem Jagu-arem. Za nim jecha Anton Engelhardt z modyxn Ink i Geronimo; ulubieficem brata Jaguara. Starano si jecha jak nayciszej, a ponie-wa ziemia bya mikka i poronita traw, stukot kopyt kofi~skich nie nis si daleko. Sycha byo tylko od czasu do czasu parskanie konia. Jechali tak jaki czas, wreszcie Anciano zatrzyma si i rzek stumio-nym gosem do Inki, po hiszpafisku, tak, eby wszyscy mogli go zrozumie.

- Sdz, e zaraz dotrzemy do przewitu. Jak sdzisz, mj synu? - Wanie chciaem ci to powiedzie, ojcze - odpar Inka. Mimo ciemnoci widz po lewej stronie drzewo laurelii, ktre spo-strzegem, kiedy wychodzilimy z lasu. -Awic zejdmy z koni i odprowadmyje. Ich parskanie mogoby zdradzi nasz obecno. Nie wiemy, czy druga grupa, w ktrej s winiowie, jest ju na miejscu, czy te dopiero nadjedzie. Sowa te dowodziy, e stary Indianin by bardzo ostrony, a ponie-wa brat Jaguar si nie sprzeciwi, cofnli si nieco, po czym zsiedli z ~ koni, by przywiza je do rosncych na skraju lasu drzew. Podczas tej czynnoci rozleg si cichy, ale wyrany gos modego Indianina: - Cicho, seniores, co sysz. Nikt si nie porusza. Inka lea z uchem mocno przycinitym do ziemi. - Nadjedaj - rzek. -I~zeba przypilnowa, aby nasze korue nie parskay. Kady z nich podszed do swego konia, by zasoni mu doni nozdrza. Najpierw usyszeli stumiony przez traw ttent kopyt ko-skich, potem gosy ludzi. Przybywali z prawej strony, od rzeki i jehali w kierunku lasu. - Czy dobrze nas prowadzisz, Odwane Rami? - zapyta kto~. - Tb adna przyjemno szuka noc wskiego przejcia w lesie. -To by Antonio Perillo - szepn brat Jaguar do Geronima. - Znam jego gos. ~ 151 - Znam kady lad kopyt koskich w tej okolicy - odpar drugi mczyzna amanym, ale wyranym hiszpaskim. - Jestemy n waciwej ciece. Wysoka laurelia ronie tarn, gdzie jest przejcie w lesie. Powinnimy zaraz je zobacy. Toraz jedcy byli tak blisko, e mimo ciemnoci mogli rozpozna las. -Pam jest laurelia - zawoa kto~ -Widzicie, wskazaem wam dobry kierunek. Jeszcze kilka krokw w prawo i trafimy na przejcie. Pojechali we wskazanym kierunku, potem nie byo ju nic sychae. - Jak to dobrze, e nie zatrzymalimy si przy laurelii - rzek Geronimo. - Przyapaliby nas. Co robimy? - Poczekamy! - odpar brat Jaguar. - Nie moemy nic robi, dopki obie grupy si nie pocz i pki nie rozbij obozu. Poznae
. _ ten drugi gos? - Zdawao mi si, jak gdybym go ju kiedy sysza, ale nie wiem,

c gdzie, ani do kogo naley. - Wic ci powiem. I~n, ktry rozmawia z Antoniem Perillem i tak dokadnie zna drog, to el Brazo valiente, Odwane Rami, wdz Abiponw. ~- Caramba! Prawda, teraz sobie przypominam. To by Odwane Rami. Przecie ju kilkakrotnie z nim rozmawialimy. A wic to on uj Niemcw! Dobrowolnie ich nie odda. - Nie. Dawniej byem z nim zaprzyjaniony, wtedy dla mnie by ich uwolni, ale teraz za nic w wiecie tego nie zrobi. - Wic go zmusimy! - Z pocztku nie bdziemy nikogo zmusza, nie zastosujemy przemocy. Po co przelewa krew, jeli przebiego pewniej i bez adnych strat moe doprowadzi do celu. - Wic sdzisz, e uprowadzimy ich potajemnie? - W kadym razie sprbujemy. Wszystko zaley od miejsca i od sposobu, w jaki obozuj. - A jeli si nam uda, to.co wtedy?

152
- Tb pojedziemy spokojnie dalej. -Ach, tak? Anie pomylae o buncie, ktry zamierzajwznieci? - Waciwie nas to nic nie obchodzi. - A jednak! Jestemy dobrymi i wiernymi poddanymi naszego prezydenta. I mamy si teraz spokojnie przyglda, jak go usun z urzdu, a moe nawet zamorduj? - Do tego nie dojdzie. Nie wiem co prawda, kto stoi na czele tego buntu, ale w kadym razie nie jest to typ, ktry by chcia zmierzy si z Mitre. - Tb nawet bardzo prawdopodobne, ale zakadajc, e bunt zosta-nie stumiony, jedno jest pewne; bdzie to kosztowao ycie i dobytek wielu.ludzi. A wic nie moemy po cichu si ulotni, musimy da tym otrom nauczk. - Ale chyba nie przy uyciu broni? - Owszem, kilku zastrzelimy. - Nie. Tego nie zrobi. Jeli to nie jest konieczne, nie zabij adnego czowieka. - Znw te twoje pojcia i wyobraenia z Pnocy. al ci tych czerwonych ludzi, ktrzy musz tak ndznie gin. Moe masz i racj, bo naprawd ich szkoda, s dzielni i odwani. Ale nasi poudniowi Indianie nie posiadaj tych zalet, s tchrzliwi i podstpni, wypadaj z lasw, by w nocy kra i mordowa picych. A kiedy natrafi na opr albo zostan zaatakowani, uciekaj gdzie pieprz ronie. Ludzie; ktrzy strzelaj zatrutymi strzaami, nie zasuguj na szacunek ani na wspczucie. A mnie rce wierzbi, by im pokaza, co znaczy wro-go brata Jaguara i jego ludzi. - Niech ci rce wierzbi. Dzi wystarczy nam, jeli uwolnimy obu niewinnych ludzi. Kiedy tego dokonamy, zobaczymy, co robi dalej. - Ilu ludzi wemiesz ze sob? - Na razie tylko ciebie. Inni tu pozostan. Im mniej nas bdzie, tym atwiej si ukryjemy. 153 Chocia rozmow prowadzono gono i wszyscy usyszeli ostatnie sowa, nikt si nie sprzeciwi. Grupa nie miaa przywdcy i wszyscy
przewysza e kady , posiadali rwne prawa, lecz osobowo olbrzyma, ktry wszystkich nie tylko fizycznie, ale te umysowo, sprawiaa, w duchu uznawa go za wodza, ktrego naley sucha~.

Tak wic ludzie milczeniem wyrazili aprobat dla jego sw, ale jeden si sprzeciwi, rnianowicie stary Anciano. ~ rzek: i -Tak, znam was. Potraficie podej dzik lam i zowi kondora niemal w jego gniedzie. Co prawda nigdy nie widziaem, czy potracie zbliy si niepostrzeenie do czowieka, ale teraz jest noc, a Abiponi nie s tacy bystrzy jak Siuksowie, Apacze czy Komancze z Ameryki Pnocnej. Poza tym wiecie, gdzie ci ludzie obozuj. Wic zabierzemy was. Przygotujcie si. - Senior, czemu chce pan i sam? Prosz zabra ze sob mnie i mojego wnuka! Przecie pan nas zna i wie, e nie bdziemy zawadza.

Brat Jaguar milcza przez chwil, zastanawiajc si, wreszcie

- Czy mamy wzi ze sb strzelby, czy te oszczepy i strzay? - lj~lko noe. Nie bdziemy strzelali, a jeli nas zaatakuj, do obrony wystarcz noe. Obaj Indianie odoyli brofi i torby. - A wasze dugie wosy? - rzek brat Jaguar. - Bdziemy si czogali wr,d krzakw, kolcw i pnczy. Bdziecie si zaczepiali. Zamiast odpowiedzi Anciano przerzuci swoje dugie wosy do przodu, jedn poow na praw stron, drug na lew i zawiza pod brod w supe. Inka zrobi to samo, po czym wyruszyli. Anciano szed przodem. Gdy doszli do laurelii, skrcili w lewo, gdzie przesieka dzielia las. Idc w ciemnoci, Inka szepn bratu

Jaguarowi:
- Senior; czy sdzi pan, e uda nam si uwolni tych winiw? - Tak, jeli nie podstpem, to si. - Wobec tego musimy zabra co jeszcze.

~ 14
;

- Konie. -Tak sobie pomy~laem, e to powiesz, ty may przebiegy boha-terze. Potrzeba nam czterech koni: -Iak. Dla obu pafiskich rodakw, dla Anciana i dla mnie. Niech pan z Geronimem przyprowadzi ludzi, a ja z Ancianem wemiemy konie. - Nie tak szybko! Jeszcze nie moemy robi takiego podziau. Musimy dostosowa si do okolicznoci, jakie zaistniej. Ostronie szli dalej. Po chwili ujrzeli przed sob wiata. I~raz musieli byjeszcze bardziej ostroni; trzymali si wic skraju przesie-ki i pozostawali niewidoczni w cieniu drzew. W miejscu, skd dochodzio wiato, wskie przejcie rozszerzao si i tworzyo rodzaj maej lenej polany otoczonej gsto rosncymi drzewami i krzewami. Przy wejciu na ni, w gbi z prawej strony pasy si konie. Z przodu z lewej obozowali ludzie przy kilku ogni-skach, poniewa zrobio si chodno. Rnica pomidzy temparatur dnia i nocy wynosi w tej okolicy czsto dziesi, a nawet ponad dwadziecia stopni Celsjusza. Czterej skradajcy si mczyni przywarli do ziemi i przyczogali si bliej, na przodzie by brat Jaguar. Ich odzie wygarbowana na ciemno przez sofice, wiatr i deszcz nie rnia si barw od otoczenia. Tylko dugie siwe wosy starego mogyby go zdradzi, gdyby w Ame-ryce Pnocnej tropi tamtejszych Indian lub biaych myliwych. Lecz ludzie,.z ktrymi mia tutaj do czynienia, nie mieli tak wyostrzonego wzroku. Dotarli do wgbienia. Najbliej pascy si kofi znajdowa si zaledwie o sze krokw od brata Jaguara, macha ogonem i strzyg uszami, ale nie dawa ostrzegawczego znaku, e dzieje si co podej-rzanego. . - Gupie stworzenie - szepn brat Jaguar swemu towarzyszowi do ucha. - Kofi Komanczw parskaby tak gono i tak waranie by

155
ci cofa, e na pewno by nas wykryli. Ale te draby nawet nie widz, e kofi porusza ogonem i strzye uszami, zdradzajc w ten sposb, e dzieje si co niezwykego. Na pewno wszystko pjdzie gadko. - Ja te tak myl - odpar Geronimo. - Widzisz, jak wyglda sytuacja? -Pewnie! Ogniska pon tak jasno, e nad kadym mona by upiec byka. Zgromadzio si chyba ze stu Abiponw. Uzbrojeni byli czciowo w rury do dmuchania, oszcz~py, uki, strzay, czciowo za w strzelby. Te statnie pochodziy na pewno z kryjwki, gdzie doktor Morgenstern szuka synnego wia olbrzyma. Pono sze ognisk. Przy jednym obozowali biali i jeden Indianin, przy dalszych piciu reszta czerwonoskrych. Pierwsi siedzieli tak, e widae byo twarze Indianina, Antonia Perilla, kapitana Pelleja i dwch onierzy. Inni dwaj oh~ierze siedzieli tyem do nashzchujcych. Gambusino nie siedzia, lecz si pooy z kapeluszem nasunitym na twarz, by nie razi go blask ogniska. Ci, ktrzy naleeli do grupy ju wczeniej tu obozujcej, najwidoczniej ju zjedli, nowo przybyli natomiast z trudem uli przywiezione ze sob twarde, suszone miso. Rozmawiali przy tym tak gono, e byoby sycha kade sowo, gdyby nie mwili wszysey jednoczenie. Idk si zoy#o, e ognisko, przy ktrym siedzieli biali, byo pooone bliej krawdzi przesieki i to nie bez powodu. Na krawdzi bowiem rosy obok siebie dwa mocne drzewa, do ktrych przywizano ~C,:.;:;: ; doktora Morgensterna i jego sucego, i to tak, e wprawdzie stali wyprostowani, ale nie mogli porusza ani rkami, ani ngami. Gdy brat Jaguar ogarn wzrokiem sytuacj, da znak rk swym

F
twarzyszom, by wcisnli si gbiej w zarola, odwrci si do nich i rzek: - Uda si, ci ludzie nie maj pojcia, e kto moe znajdowa si

5
w pobliu. Wystarczyoby nas dwch, by uwolni winiw, ale do-brze; e przyczyli si do nas Anciano i Hauka. Czy macie krzesiwo? 156 4:^; :. fiJ:~. ;.;

S.:-. .;
- ~k, takie jkie uywa si u nas. - Wystarczy. Teraz posuchajcie! Chc przestraszy tych ludzi i wprowadzi zamieszanie. Zostawilicie wszystko, ale widz, e ty, Anciano, zabrae rg z prochem. Czy jest pusty? - Nie, senior, peen.

-To dobrze: Wy zawrcicie i kiedy wyjdziecie z zasigu wiata, przejdziecie na drug stron i przeczogacie si znw do przesieki. Anciano, widzisz t wysok zeszoroczn traw? Jest tak sucha, e bdzie si palia jak papier. Kiedy dotrzesz do blisko, posypiesz traw cienk struk prochu. Potem wemiesz krzesiwo, podpalisz traw i szybko pobiegniesz do Hauki. On tymczasem zbierze i przy-niesie cztery sioda, co nie sprawi mu trudnoci, bo wszystkie le tam bez nadzoru. Kiedy ty rozpalisz ogiefi, musisz si odwrci plecami do wrogw, by... - Wiem, senior-przerwa mu stary. -Nie popeni bdu. Kiedy may pomyk dotrze do prochu, .d ju tak daleko, e mnie nie zobacz, a wic nie bd wiedzieli, skd ten ogiefi, ktry nagle zapo-nie. Popdz, by go ugasi. Rozumiem pafiski plan, senior. -1b dobrze. Podczas gdy ty bdziesz sypa proch, Hauka wemie sioda, a Geronimo zajmie si kofimi. Ja tymczasem zakradn si do drzew. Kiedy twj proch roznieci ogiefi i sucha trawa zacznie si pali, oni pobiegn, by gasi pomienie. Wykorzystam t chwil zamiesza-nia, by odci obu winiw. Przybiegniemy tu, kady z nas wemie siodo i konia i... - A dwch wemie pakunki, ktre tam le - wpad mu w sowo mody Inka. - Jakie pakunki? Po co? - zapyta brat Jaguar. - Kiedy czowiek, ktrego nazywacie carnicero, opowiada o uwi-zieniu swych towarzyszy, powiedzia take, e ten uczony ma ze sob ksiki i inne rzeczy. Tam le dwa pakunki, sdz, e to o nich bya mowa, bo initych nie wida. Jeli go uwolnimy, niech take zachowa 157 swoj wasno. - Jeli wystarczy nam ezasu, nie mam nic przeciwko temu, cho uwaam,, e to niemdrze cign ze sob do Gran Chaco ksiki i podobne rzeczy. No, teraz kady wie, co do niego naley, a wic bierzmy si do roboty! Znw si odwrci i poczoga skrajem przesieki. Nie byo to zadanie atwe, poniewa tak si zbliy do ogniska, e musia :- aby nie zdradzi go odblask - wcisn si w zarola, ktre byy bardzo gste, wic tylko powoli mg si posuwa naprzd. Wreszcie dotar do celu~ Lea teraz za drzewami, do ktrych przywizani byli doktor Morgenstern z Fritzem, i sysza, o czym mwiono przy ognisku. Dotyczyo to dzisiejszych wydarzefi: - Waciwie to by bd, e pucilimy wolno carnicera - rzek kapitan Pellejo. - On pniej wszystko rozgada. - A c to szkodzi? - odpar Antonio Perillo. - Po pierwsze, nie wiadomo, czy mu uwierz, a jeli nawet, to nic sobie z tego nie robi, bo zyskam saw jako ten, ktry unieszkodliwi coronela Glotina. - Owszem, jeli nam si powiedzie, a jeli nie, to wwczas to, co pan nazywa saw, stanie si nasz hafib. - Musi si uda, prosz wzi pod uwag, e nasz tu obecny czerwonoskry przyjaciel, ktry zyska honorowe imi Odwane Ra-m~, przyrzek nam tysice Abiponw do pomocy. - Obiecaem i przyprowadz ich - owiadczy wbdz -jeli i wy spenicie warunki, jakie ja wam postawiem. - Spenimy je. - Pokaecie mi wszystkie kryjwki z broni jakie urzdzilicie i oddacie nam ca ich zawarto. - Zgoda. - I udzielicie mi poparcia w walce przeciwko naszemu miertel-nemu wrogowi, szczepowi Camba, wycofujc swoich onierzy znad granicy i spotkacie si z nami nad jezibrem. - Oczywicie. Ju posaem kilku moich ludzi a do El Bracho, by 158 zwoali wszystkie stojce do dyspozycji siy. - Wobec tego uderzymy. Camba s przyjacimi biaego regenta. Wiedz, e jestemy ich wrogami i wci przyczyniaj nam szkd. Kiedy ich -pokonamy i wszystko im zabierzemy, bdziemy bogaci. Wszystkie inne szczepy przycz si do nas i wtedy bd mia tylu wojownikw, e biay regent zadry przede mn.

Rozmowa urwaa si na jaki czas. To, co usysza brat Jaguar, byo dla niego, dowiadczonego znawcy stosunkw panujcych w tym kraju, ogromnie wane. Chtnie by si dowiedzia czego~ wicej, ale nie mia czasu duej si przysuchiwa, zwaszcza e nie wiedzia, jak dugo ta przerwa w rozmowie potrwa. Chciaby te ujrze twarz mczyzny, ktbry lea wycignity przy ognisku. Prawdopodobnie by to synny poszukiwacz zota, ktrego nazywano el gambusino maestro. Wszyscy go znali, tylko on nigdy si z nim nie zetkn. Ale nie mg czeka, a ten czowiek wstanie lub przynajmniej zdejmie kapelusz z twarzy. Kadej chwili Anciano mg tam, po drugiej stronie zapali proch, a wtedy obaj winiowie mo-gliby popenijakie gupstwo, jeli ich przedtem nie uprzedzi. Tbte brat Jaguar przysun si moliwie najbliej obu drzew, podnis si za zarolami, ktre go osaniay i rzek przytumionym gosem po niemiecku: - Panie doktorze, niech pan si nie rusza. Za panem stoi wybaw-ca. Zagadnity nie porafi wytrwa w bezruchu w takiej sytuacji. Drgn i troch odwrci gow. Take Fritz zrobi lekki ruch. - Bdcie cicho! Stjcie prosto, nie ruszajcie si i nie odwrcajcie gowy! - cign brat Jaguar. Odpowiadajcie mi tylko tk lub nie. Na nie poruszycie lekko lewym ramieniem, a na tak pra-wym. Jestem Karl Hammer, brat Jaguar, ktrego ponalicie u ban-kiera Salida w~Buenos Aires. Czy rozumiecie, co mwi? Obaj mczyni poruszyli prawym rarnieniem. - Czy jestecie tak mocno zwizani, e uwieraj was rzemienie? 159 f:.;:i:., .:.:,.. ~:x.:,: . Ruch lewym ramieniem, a wic nie. - Wobec tego wasz krwiobieg nie jest zahamowany i bdziecie si mogli bez trudu porusza~, kiedy was odetn? Ruch prawym ramieniem. - ~O dobrze. I~zymam n w rku. Mj towarzysz na skraju przesieki roznieci ogiefi i wysoka, sucha trawa natychmiast zaponie. Ludzie przeraeni popdz, by gasi ogiefi i przez kilka chwil nikt nie bdzie na was zwraca uwagi. W powstaym rozgardiaszu odetn was i wezm za rce. Skoczymy na prawo, tam; gdzie teraz stoj obok siebie cztery konie. Niedaleko std zobaczycie cztery sioda, kady wemie jedno i... Nie mg mwi dalej, poniewa ujrza, e tam, gdzie posa starego Anciana, zabysn may pomyk, ktry szybko przesuwa si naprzd. Rozleg si donony syk i w tej samej chwili wystrzelia w gr, prosta jak wieca, ciana ognia. Najpierw przez chwil panowao pene przeraenia milczenie. Po-tem wszyscy czerwonoskrzy i biali zerwali si z haasem, jedynie wdz zachowa spokj. - Zducie ogiefi waszymi poncho! - zawoa gono. Wszyscy pospieszyli, by wykona polecenie, ale nieatwo byo osign podany skutek, gdy stara, wysuszona trawa palia si jak papier, a kiedywjednym miejscu ugaszono ogie, natychmiast unosi si w innym. Konie parskay niespokojnie, nikt nie zwraca na nie uwagi; nikt te nie pilnowa winiw. Gdy rozleg si pierwszy okrzyk, brat Jaguar doskoczy, odci obu winiw i chwytajc ich za rce pocign pospiesznie tam, gdzie stay konie. Geronimo ukaza si za komi i zawoa: - Powizaem konie, zabieram je wszystkie. Przyniecie sioda. Skoczy na jednego z koni i popdzi naprzd: Brat Jaguar podnis z ziemi dwa sioda z uprz. - Moje ksiki, moje ksiki! - zawoa doktor, chwytajc paku-nek. 160 - I motyki, i opaty - doda Fritz, przerzucajc sobie przez plecy drugi pakunek.

Anciano wzi jedno siodo, mody Inka drugie. Kiedy brat Jaguar to zobaczy, rzek: - No dobrze, mamy cztery sioda, wicej nam nie potrzeba. Taraz dalej, biegiem za mn! Spojra za siebie na obz. Tam dzielnie walczono z ogniem i nikt nie spostrzeg, co tymczasem wydarzyo si po drugiej stronie. Zbie-gowie jeszcze niezbyt si oddalili, gdy dobieg do nich potny bas od strony obozu: - Tormenta! Gdzie s winiowie? Uciekli! Na dwik tego gosu brat Jaguar zatrzyma si i nash~chiwa. Inni te si zatrzymali. - Uciekli! - rozleg si ten sam gos po kilku sekundach. - Uwolniono ich, odcito! - Co to za gos - rzek brat Jaguar. - Chyba go znam. Przecie to... Nie dokoczy zdania, gdy od strony obozu znw si rozlego: - Ogie ugaszony. Do broni! Mog by tam na lewo, b tam si palio. Do lasu nie mogli wej, jest zbyt gsty. Naprzd, za nimi! Dwunastu pozostanie przy koniach. Reszta za mn! W obozie panowao takie zamieszanie, e nie mona byo rozr-ni poszczeglnych osb. - Dalej, dalej - popdza Geronimo. - Czemu si zatrzymujesz, Carlosie? Mwic to, musia si sam zatrzyma, bo jeden z powizanych koni nie chcia go sucha. -I~n gos, ten gos! - rzek brat Jaguar. -Il;n gos przeszywa mnie... - Ach, co tam gos! Niech sobie wrzeszczy; co chce. Musimy ucieka, bo nas dogoni. - Ale ja musz go zobaczy, musz... 161 r . . I~n, zawsze tak rozwany mczyzna chcia odoy oba sioda, ale Geronimo ofukn go surowo, chyba po raz pierwszy, odkd go zna. . - Co ty sobie mylisz! Chyba oszaale! Chcesz naraa swoje ycie, to prosz bardzo, ale nie naraaj nas. Ponownie popdzi-konia i teraz zwierz go usuchao, cho z duym oporem. - On ma racj - rzek brat Jaguar, jakby budzc si z gbokiego zamylenia. - Tb chyba zudzenie, ale musz t spraw zbada. A teraz pospieszmy si. Pogna jak strzaa, tak, e pozostali ~ledwie mogli za nim nady. I~raz ciemnoE wydawaa im si jeszcze gbsza ni przedtem. May uczony chwyci cik paczk z ksikami. Dysza pod jej ciarem, wreszcie rzuci swj baga na ziemi i zawoa: - Fritz, ju nie mog. Tb jest za cikie. Zamiefimy si, daj mi narzdzia! - Dobrze - odpar Fritz. - Ma pan tu klucze do prehistorii, a ja wezm drukowan mdro. Ae teraz nogi za pas, bo oni s tu za nami. Pdzili dalej, na ile tylko pozwalay im siy, jednak nie do~ prdko, bo gdy dotarli do przesieki, pierwsi przeladowcy byli blisko nich. Rozleg si strza, potem jeszcze jeden, ale na szczcie byy chybio-ne. Widzieli, e Anciano i Inka zawrcili w prawo, pojechali wic w tym kierunku. Ale po chwili doskoczy do nich jeden z wrogw i gbokim basem zawoa: - Sta, ajdaki, bo bd strzela! - Tb gambusino! - zawoa doktor. - Jestem zgubiony. - Jeszcze nie! - odpar Fritz. - Niech pan ucieka. Ja pana uratuj. Rzuc mu pod nogi przeszkod, ktr bdzie musia przeskoczy. Zatrzyma si, puci swego pana przodem, a kiedy w ciemnoci wynurzya si wysoka, zwalista posta gambusina, cisn mu pod nogi

.::; .:-

162 paczk z ksikami. Potem popdzi dalej. Gambusino potkn si o paczk i upad. Szybko si poderwa i chcia ruszy dalej. Ale wtedy usysza przed sob rozkazujcy gos. - Sta! Tli jest bra~ Jaguar ze swymi ludmi. Kto si zbliy wbrew mojej woli, tego trafi kula! Zmusio to gambusina do zatrzymania si. Czy chciano go zmyli, wymieniajc imi tego czowieka? Skuli si i pomkn kilka krokw naprzd. Wtedy ujrza przed sob ca gromad mczyzn. Byli w skrzanej odziey, mieli kapelusze o, szerokich rondach, co na pam-pasach i w przygtanicznych okolicach byo rzadkoci. Po tym pozna, kogo ma przed sob. Do licha, to nie omyka - pomy~la. -To naprawd ten przeklty brat Jaguar. Jeli pjd dalej, kae strzelae, to pewne. Musz si cofn, ale zapaci mi za to! Zawrci, kiedyjego ludzie, ktrych w swej gorliwoci wyprzedzi, doczyli do niego, rozkaza: - Zawracajcie! Nic tu po nas. - Nic? - zapyta Pellejo, ktry by wrd nich. - Dlaczego? - Ju ich nie ma, s dla nas straceni, przynajmniej dzi. - Cemu? - Wiecie, kim jest ten otr, ktry ich uwolni? To brat Jaguar! - Niemoliwe! To chyba omyka. - Nie. Widziaem jego ludzi, syszaem te jego gos. Wracajcie szybko. Musimy si naradzi i przedsiwzi co, by nas nie zaskoczyli, bo ten czowiek gotw jest jeszcze dzi na nas napa. - Chyba nie! - Nie wierzy pan? Dlaczego nie? - On chcia tylko uwolni winibw. Gdyby zamierza na nas napa, byby to uczyni przedtem. - Moe i tak, ale ja mu nie ufam. Znam golepiej. A on... on take troch mnie zna... z dawnych czasbw. Jeli pozna mnie po gosie, to na pewno mi nie popuci. Nie mamy czasu do stracenia.

163
Szybko udali si do obozu, gdzie gaynbusino wyda rozkaz, by osioda konie i zgasi ogniska, poniewa musz wyruszyE. - Mamy odj echa? - zapyta Antonio Perillo. - Czy to koniecz-ne? -Pak, przynajmniej na tak odlego, by brat Jaguar nie mg nas odnale podczas tej nocy. - Nie odway si nas zaskakiwaE. - Ale tak! Powiadam panu, e to dla niego adne ryzyko. Wdz potwierdzi jego sowa. - Jeli to brat Jaguar uw~lni winiw,-trzeba std odjecha. Tylko on mg tego dokona. Mia wicej ludzi ze sob i kaza im rozniecid ogie. Podczas gdy my rozmawialimy i nie zwracalimy uwagi na winiw, uprowadzi ich. On wie, e poprzysigem sobie, i go zabij. Musimy jecha, bo tutaj nie zdoamy si obroni. Zatrzy-mamy si w dogodnym miejscu i tam si naradzimy. Wobec tego nikt si ju nie sprzeciwia. Osiodali konie i wtedy dopiero spostrzegli; e brak im czterech wraz z siodami, a take nie byo obu paczek nalecych do winiw. Na szczcie mieli konie zapasowe. Gdy ugasili ogniska, ruszyli i zgodnie ze zwyczajem Indian jechali gsiego. Droga prowadzia coraz gbiej w przesiek, ktra powoli si rozszeraa. Gdyby tworzya lepy zauek, caa grupa wpadaby w rce brat Jaguara. Lecz wdz Odwane Rami zna t okolic zbyt dobrze by si pomyli. Po upywie dwch godzin las cofn si po obu stronach i wyjechali na rozleg k. Jechali kwadrans, potem zatrzymali si na narad. Jedcy zsiedli z koni i utworzyli krg, w ktrym zajli miejsca biali i wdZ. ~

- Nawet gdyby brat Jaguar goni nas a do lasu - rzek Odwane Rami - te by nas nie znalaz. Jest ciemno, nie mg wic zobaczy, wjakim kierunku pojechalimy. Seniores mog si teraz naradzi, co robi dalej. - Nie bdziemy si naradza powoli i tak dugo jak wy - odpar 164 gambusino. - Zrobimy to szybko, zaraz ruszymy dalej, by odlego~ midzy nim a nami bya jak najwiksza. - Wiec pan naprawd uwaa, e ten niebezpieczny czowiek b-dzie nas tropi? - Na pewno, je~Ii tylko rozpozna mnie po gosie. - Rozpozna pana. - Demonio! Skd ta pewt~o? - Wcale nie ;tnusia pana pozawa po gosie, on pana widzia, kiedy uwalnia winiw. - Nie, bo jeli dobrze pamitam, miaem twarz zakryt duym kapeluszem. - Czy on zna pask posta? - Owszem. Ale takich jest wielu, a teraz jestem inaczej ubrany ni wtedy, kiedymy si spotkali. Aby mnie rozpozna, musiaby zobaczy moj twarz albo usysze mj gos. - A sdzi pan, e nie.usysza? - Niestety, za go~no krzyknem. Gdybym wiedzia, e ten czo-wiek jest tu w pobliu, milczabym. Jestem przekonany, e bdzie mnie tropi. - A je~li nie bdzie tropi pana, to nas, Abiponw. - Jestecie jego wrogami? - Urzdzilimy napad na szczep Camba, kiedy on u nich by. Przyszed do nas, by zaproponowa pokj. Ale my nie chcielimy odda~ upu, ktry zdobylimy, wic odesalimy go z niczym. Wpad w zo, a jeden z nas dmuchn za nim zatrut strza, ktra jednak utkna w bluzie, bo jego skrzana odzie jest tak szczelna, e adna strzaa jej nie przebije. Potem zabilimy dwch wodzw Camba i wielu ich poddanych. Zabilimy wszystkich starych ludzi, wszystkich m-czyzn, dzieci i chopcw, zabralimy tylko kobiety. Wtedy on stan na czele innych szczepw Camba i napad na nas. . - Kto zwyciy? - On. Jest niepokonany, kiedy signie po bro. Jego gniew 165 kosztowa ycie wielu naszych ludzi, a Camba nie tylko odzyskali to; co im zabralimy, lecz duo wicej. Tak wic stalimy si miertelnymi wrogami. Dlatego musicie nam da strzelby i proch, abymy si mogli zemci, bo wojownicy Abiponw a si pal, by ukara Camba. Jeli spenicie nasze danie, zyskacie w nas wiernych sojusznikw. - Otrzymacie, co wam obiecalimy. Przecie jestemy w drdze do naszych tajnych skadw. Jeli tak wygldaj sprawy midzy wami a nimi, to jestem przekonany, e brat Jaguar szybko bdzie poda naszym tropem. - A gdyby nie tropi wa, to tropiby mnie - wtrci si Antonio Perillo. - Przecie wiecie, co si stao w Buenos Aires. Zblamowa nie tylko mnie, ale i innych espadas. Jeli trafi w moje rce, niech si nie spodziewa aski, zwaszcza e wiadomo, i jest zwolennikiem Mitrego. Wwczas~rzek kapitan Pellejo. - Duo ju o tym czowieku syszaem, ale nigdy nie miaem z nim do czynienia: Mnie on nie preladuje. Ale z tego, co usyszaem od was, seniores, wnioskuj, e bdzie chcia pj waszym ladem. Sdz jednak, e nie bdzie to atwe. - Dlaczego? - zapyta gambusino. - Bo lady znikaj. - Ach tak! Wida, e niewiele pan wie o sztuce czytania ladw. Powiadam panu, e czowiek taki jak brat Jaguar znajdzie kady lad, ktrego szuka i ca pewnoci go nie zgubi, chyba e ma do czynienia z rwnie dowiadczonym przeciwnikiem, na

przykad ze mn. Potrafi zrobi to, czego nie dokona aden z was. Potrafi wyprowadzi w pole tego czowieka. . - Bdziemy jechali przez pustyni, lasy, bagna i rzeki. Tiopienie nas wszdzie tam, tak, aby nie gubi przy tym ladw, przekracza moliwoci zwykego czowieka. -Iix ptrzebna jedynie przebiego i dowiadczenie. A i jedno, i drugie brat Jaguar opanowa w najwyszym stopniu. Ale nie kmy 166 si. Wcale nie musi nas tropi, bo wie dobrze, dokd zmierzamy. - To niemoliwe! Kt by mu to zdradzi? Wrd przywdcw nie ma zdrajcw, a reszta nie wie nic o naszym planie. - Zastanawiaem si nad tym i przypomniaem sobie, o czym seniores mwili tu pred wybuchm ognia. Ja sam milczaem i nie braem udziau w rozmowie, ktr na pewno on podsucha. - O czym mwilimy? Nie przypominam sobie, bym pisn sw-ko, ktdre mogby nas zdradzi. - A jednal~! Mwi pan o naszych kryjwkach z broni. - Ale nie powiedziaem, gdzie si znajduj. = Powiedzia pan jednak, e wysa gocw do miejscowoci nad-graniznych, by wezwa swoich onierzy do lago. - Czy podaem nazw tego lago? - Nie. - Istnieje bardzo wiele lagos. Niech zgaduje, ktre miaem na myli. - Zapomina pan, e nasi wiiowie s teraz u niego. Bylimy niestety tak pewni siebie, e w-ich obecnoci mwilimy a za duo 0 rzeczach, ktre nie byy p~zenaczone dla obcych uszu. - Czy oni znaj nazw tego lago? - Bardzo dobrze, sam pan im grozi, e ich utopimy w wodzie tego jeziora. - Do licha! 1 istotnie przykre! Ale kto mg wiedzieE, e oni ju wkrte nam umkn. I~raz brat Jaguar jak najszybciej uda si tam. - Idk by uczyni, gdyby nie ja. Bo ja wprowadz go w bd. Przybylimy z poudnia przez rzek, by pojecha na pno czy te na pnocny zachd. Ale zawrcimy i przyjedziemy tutaj inn drog. - Znw dziefi jazdy, a wic dwa dni stracone. - C6 znaczy taka strata, jeli w ten sposbb oddalimy si od brata Jaguara? - Czy to si nam uda? - Oczywicie. Brat Jaguar moe podj swoje tropienie dopiero

167
jutro rano. A my bdziemy wtedy ju nad rzek, dokd on dotrze dopiero wieczorem, poniewa musi jecha bardzo powoli, by skupi uwag na tropieniu ladw. Nastpnego wieczora dotrze do miejsca, gdzie zawrcimy. Ale on go nie znajdzie, bo lady tymczasem zostan zawiane albo w jaki inny sposb zatarte. -Tak pan sdzi? Tb byoby dla nas bardzo korzystne. Chtnie bym si. na to zgodzi, gdybym wiedzia, e to si uda. - Uda si na pewno. - Wic moglibymy pojecha do Fort Tio, by zaopatrzy si w wie ywno. - Owszem. Moemy. Zgadzam si. Antonio Perillo nie ma nic przeciwko temu, a wdz owiadczy: - Plan gambusina jest mdry. Wprowadzimy brata Jaguara w bd i umkniemy mu. Ilu ludzi ma ze sob?

- Nie wiem dokadnie. Tyle, co mogem rozpozna w mroku, to chyba okoo dwudiestu, trzydziestu. - 1b mu wystarczy. My mamy co prawda dziesi razy dziesiciu wojownikw, ale jego ludzie s bardziej sprawni we wadaniu broni ni moi. Wobec tego lepiej bdzie zetkn si z nimi dopiero wtedy, - kiedy przycz si do nas dalsi Abiponowie. Wyruszymy zaraz, aby go jak najprdzej zmyli, Znam inne przejcia w lesie, ktre nas doprowadz do rzeki. Znw wsiedli na konie i pojechali pod ktem ostrym w dotychcza-sowym kierunku. Biedne konie czeka ogromny wysiek.

Pijawki don Parmesana


Czowiek, o ktrym z tak gorliwoci rozmawiali, wcale nie za-wraca sobie nimi gowy, spa bowiem gbokim snem, jak gdyby znajdowa si we wasnym ku w Buenos Aires czy Montevideo. Gdy gambusno si wycofa, brat Jaguar podszed do przesieki i nasuchiwa. Sysza, e gambusino rozmawia z reszt towarzyszy, aie nie mg zrozumie sw. Jego bystre ucho usyszao tylko, e si oddalili. Wobec tego wezwa swoich dwch niezawodnych ludzi i wysa ich sto krokw w gb lasu. Mieli si tam ustawi po lewej i prawej stronie i pilnie nasuchiwa, a przy najmniejszym ruchu wroga, wystrzeli. Sdzi, e uczyni wszystko, czego wymagay mdro i przezorno. Nie mia zamiaru zaatakowa wroga, przynajmniej nie dzi, a ju wcale nie zamierza pozbawia swych ludzi snu, ktry by im tak potrzebny, aby nazajutrz obudzili si wypoczci i gotowi podj nie-wtpliwe trudy nastpnego dnia. Potem wrci do swojej grupy, by zaj si doktorem Morgenster-nem i Fritzem. l~ozmawia z nimi po hiszpasku, by pozostali wszy-stko rozumieli. - Senior, nie wiem, co mam panu powiedzie - rzek. - Na og

169
,

staram si by uprzejmy, zwaszcza wobec czowieka tak wyksztaconego i o takiej wiedzy jak pan, ale mimo to nie mog ukry, e postpiby pan o wiele rozsdniej, pozostajc w Buenos Aires. - Co miaem tam robi, senior? - zapyta may uczony. - Chciaem zdoby glyptodonta, megatherium albo mastodonta. Czy tego rodzaju stworzenia mona wykopa w Buenos Aires? - Mgby pan uda si na pampasy. -Idk te t~czyniem. - Wcale nie. A moe sdzi pan, e znajduje si na pampasach? -Tak, na pampasach pomidzy rzek a lasem, po acinie fluvius i silva. - Ale jak to si stao, e obra pan ten sam kierunek, ktrym ja podaem? - Chciaem pana spotkae. , -Przecie panu powiedziaem, e nie mog go ze sob zabra. Nie tylko dla mnie jest pan zawad, ale i sam narazi si pan na wielkie niebezpieczestwo. - Pak pan sdzi? Seniores, ktrzy mnie uwizili, byli w bdzie i

wkrtce by si o tym przekonali. - Niech pan tak nie myli. Pafiskie ycie wisiao na wosku. - Moje ycie, po acinie vita? Nie sdz. - Bo z pana naiwny, dobroduszny czowiek. k^an~ nie ma pojcia, jakie puapki na niego czyhaj. Wszdzie idziej byi~y pan bardziej na miejscu, tylko nie w Gran Chaco. . - A ja jestem przekonany o czym wrcz przeciwnym. Sam pan s wspomina, e tutaj mona znale pozostaoci prehistorycznych ~erzt. -Jeli pan zamierza szuka przedpotopowych zwierzt w kryjwkach, gdzie nasi wodzowie magaynuj proch, to moe si zdarzy, e kiedy wyleci pan w powietrze. Dowiedziaem si od poczciwego don Parmesana, e zosta pan uwiziony, jemu zawdzicza pan ocalenie. Prosz mi powiedzie, co si potem wydarzyo.

17~
- Co si wydarzyo? Niewiele, senior Hammer. D, w ktrym tkwi mj 8w olbrzym, z powrotem zasypano po wyjciu stamtd zawartoci. Potem posadzono nas na konie i przywizano. Bagaem ich, by zabrali ze sob pancerz grzbietowy Gigantochelonu, ale mi odmwili. - A wic pan wci wierzy, e tu chodzi o wia? - Jestem pewien, e by to okaz wia olbrzyma. A co do innych wydarzefi, to jechalimy przez las, potem przez mielizn i rzek i znw przez las, tam zatrzymalimy si u innych Indian. Ja i mj Fritz dostalimy po kawaku misa. Potem przywizano nas do drzewa, ale nadszed pan i nas uwolni. To wszystko, co mog opowiedzie~, histo-ria prosta i prozaiczna. - Uwaa pana e to proste i prozaiczne? - brat Jaguar roemia si mimo woli. - Oczywicie. Nie byo w tym ani krzty poezji. Kilkakrotnie usio-waem nada rozmowie jaki milszy ton, zaczem mwi o dyluwium, o niedwiedziach jaskiniowych, o mamutach i innych tak bliskich mi sprawach, ale oni mnie nie suchali. , - Wcale si nie dziwi. Czy poproszono pana, aby pan zamilk? - Waciwie nie poproszono. Powiedziano to raczej w sposb bardziej energiczny. , - Teraz wiem ju do, senior. Skoficzmy wic z tym. O czym ci ludzie rozmawiali? - O niczym szczeglnym. Dlatego te nie zwracaem na to uwagi. Mwili o rewolucji, o armatach, o napadach na Indian, sowem o rzeczach, ktre nas nie interesuj. - Rewolucja, artyleria, napady? I to uwaa pan za rzeczy bez znaczenia? Senior, ale to wszystko jest ogromriie wane! - Moe dla pana, ale nie dla mnie. Ja nie zapamitaem z tego ani sowa. Zreszt miaem gow zaprztnit pancerzem mojego wia. Jeli chce si pan dowiedzie czego wicej na temat rozmw tych ludi, niech pan si zwrci do Fritza. 1b laik, wic ma wicej zrozumienia dla drobiazgw. Fritz dotd nie odezwa si ani sowem, ale teraz szybko zacz mwi i to po niemiecku. -To prawda, panie Hammer, ja suchaem dokadnie i mog panu wszystko powtrzy. Ale prosz, aby mi pan pozwoli mwi w moim ojczystym jzyku. Jeli musz rozmawia z rodakiem po hiszpasku, czuj si, jakby mi kto wbija n w serce. - Prosz bardzo, jeli pan tak woli - rozemia si brat Jaguar.

- Moemy potem powtrzy to pozostaym po hiszpafisku. Przede wszystkim chciabym wiedzis, co rbi ci biali wrd Indian. -Su uprzejmie odpowiedzi.I~ draby mylay, e myju im nie moemy zaszkodzi i gaday o swych sprawkach cakiem otwarcie. Jad do Chaco, by zbuntowa Abiponw przeciwko rzdowi i nam-wiE ich do napadu. Ale ich wdz ma gow nie od parady i postawi warunki. Chce naj pierw napa na Indian Camba, ktrych pan; panie kapitanie, poprowadzi przeciwko nim i biali maj im w tym pomc. da broni i onierzy. - Ach tak! I tamci im obiecali? - Rozumie si! onierzy zbierze do kupy kapitan Pellejo. Zdra-~ dzi swoich przeoonych, ktrzy mu ufaj. Przecie posali go na granic, by skontrolowa garnizony, ktre tam powstay. A on ani myli tam jecha, tylko wysa zaufanego czowieka z rozkazem, aby ci wojskowi ruszyli do Chaco i stawili si tam w okrelonym dniu i miejscu. Ci ludzie maj pomc Abiponom pokona~ Camba. ~~~::.:: - Co za plan! W ten sposb onierze zostan oddani pod rozkazy
?

wodza. Ale jak chc mu dostarczy obiecan brofi -1b zostao ju przygotowane. Ju dawno zaoono tajne maga-zyny wypenione broni i amunicj. Nasza wia jama to by te taki nmgazyn. Otworz te magazyny i w ten sposb Abiponi zostan ~r...:: uzbrojeni i poprowadzeni przeciwko Camba. A kiedy si na nich zemszcz, wtedy w sile kilku tysicy chopa przekrocz granic i spokojnie popr pronunciamiento.

172
- Musz otwarcie stwierdzi, e to okropny plan. Sprowadzi~ tysice czerwonoskrych, by rozpta mordy i poary, po to, by nieli-czni z morza krwi swych wspplemieficw wyowili bogactwo i urz-dy! Kto stoi na czele tego potwornego spisku? - l~go nie wiem. Ale najwaniejszy w tym towarzystwie jest gambusino. On jest admiraem caego szwadronu, wszyscy musz mu by posuszni. - Czy sysza pan o nim co wicej? Jak si nazywa, skd pochodzi, jakiego jest stanu i co robi dotychczas? - Tyle pytafi naraz. Ale sprbuj je rozplta. Nazywa si Benito Pajaro, czyli Benedykt Ptak. Nie wiem, skd pochodzi ani jakiego jest stanu. - Czy xawiono co o mnie? -Jeszcze ile! Co drugie sowo to byo brat Jaguar. Oni maj pana na muszce. Jeli wpadnie pan w rce tych drani, to bdzie z panem le. Hammer patrzy przez chwil w milczeniu przed siebie, a potem zapyta: - Czy wie pan moe, gdzie maj si zgromadzi onierze? -Idk. Chodzi o Lago de los Carandayes, a wic Jezioro Palmowe. - Gdzie ono si znajduje? -I~go nie mwili. = Ja take go nie znam, ale si dowiem. Brat Jaguar pyta swych towarzyszy, take starego Anciana, mo-dego Ink,. a nawet chirurga. Ale aden z nich nie sysza o takim jeziorze. - Moe jest pooone w rodku Chaco, moe na pustyni? - astanawia si Fritz. - Bo kiedy bya mowa o strzelbach w magazy-nach, to gadali, e wszystkie po kolei znajduj si na pustyni, a a ostatnim magazynem jest Jezioro Palmowe. Zapamitaem nazwy tych magazynw. -Tak? Wic jak si nazywaj? 173 ~,a:;;

~Ass.,.:.::. ~Y, ... - Musz si zastaowi. Byy to same rda, cztery sztuki, do kadego doczepione zwierz, a do czwartego bliniak. Jakie to byy zwierzaki... o, ju wiem. Pierwszy to by Fuente de los pescados, drugi Fuente de los sangui-juelas, trzeci Fuente de los crocodilos i czwarty Fuente gemela. Brat Jaguar zerwa si radonie i zawoa: - Wspaniale, wspaniale! Znam wszystkie te nazwy i wszdzie tam byem. Ale i pan zna jedno z tych rde. Tam, gdzie wykopywa pan wia, zowilicie tye ryb. Byo to Fuente de los pescados, rdo Ryb. Drugie rdo znajduje si po drugiej stronie lasu. Basn, do ktrego wpywa, jest peen pijawek, std nazwa Fuente de los sangui juelas: Ii~zecie rdo pooone jest w pobliu laguny Honda i wpywa do laguny penej krokodyli, czwarte za skada si z dwch rde i std nazwa rdo Bliniakw. Kade z tych rde jest oddalone od siebie o ptora dnia konnej jazdy i pooone w prostej linii. Kiedy przeduy si t lini na pnocny zachd, dotrze si do Jeziora Palmowego, ktrego nie znamy i nad ktrym mog gromadzi si onierze. 1b bardzo mdre zaoy kryjwki przy tych rdach! Mona od jednej do drugiej dojecha~ przez pustyni, nie naraajc zwierzt na brak wody. Mam ju gotowy plan. Wyruszymy do tych rde przed czerwonoskrymi i oprnimy gniazda, zanim oni tam dotr. A potem pojedziemy do jeziora Palmowego, by uj onierzy. R~ miejsce zostao dobrze wybrane, bo mieszka tam wielu najbogatszych Camba. Gambusino wraz z Abiponami i biaymi zdobyby wic ogrQmne upy. Ale nie dopucimy do tego. -Tak jest, utrcimy ich - przytakn Fritz wesoo. - Przyzna pan, panie Hammer, e taka Gigantochelonia te ma swoje dobre strony? Gdyby nie ten olbrzym, nie odkrylibymy ich tajemnicy. Nie chcia nas pan ze sob zabra. Ale teraz chyba da nam pan wygodne miejsce w swoim sercu? -Tak, pojedziecie z nami i nie jestem bratem Jaguarem, jeli nie 174 odkryjecie czego z dyluwium. Dostarcz wam najwiksz ropuch, jaka ya za czasw Noego. -Aja-obieca zachwycony Morgenstern-bd odtd uwanie sucha wszystkich rozmw dotyczcych rewolucji i mordw, bo zro-zumiaem, e w ten sposb mona doj do najwikszych paleontolo-gicznych osigni. -1 wspaniale! Ale teraz radz panu pooy si spa, bo potrzeb-ny panu odpoczynek. Jutro skoro wit wstajemy i czeka nas jazda, ktra bdzie dla pana mczca. Na dobranocjednak chc panu szcze-rze wyzna, e ci~sz si, i uratowalimy paskie narzdzia. I~raz nam si bardzo przydadz przy odkopywaniu magazynw. Tb wyznanie wprawio uczonego w tak dum, e radonie szepn swemu sudze: - Syszae, Fritz? Jestem im potrzebny, ja i moje narzdzia. Naprawd syszae? I~raz rozumiesz, e aden czowiek nie moe si oby bez nauki, po acinie scientia. Zasn zadowolony. Pake pozostali zapadli w gboki sen. Ij~lko co godzina budzono dwch, aby zmienili czuwajcych. Ledwo si troch rozwidnio, ostatni wartownicy zbudzili wszy-stkich, bo naleao si liczy z tym, e gambusino ze swymi Indianami jest jeszcze w przesiece i moe uzna, e jest to odpowiednia pora na wypad. Nie tracono czasu na posiek, brat Jaguar wyda rozkaz, by dosiedli koni i pomknli w stron przesieki. Co prawda by on niezbi-cie przekonany, e w cigu nocy nieprzyjaciel opuci przesiek, ale uwaa za wskazane zachowa ostrono i kaza kilku ludziom pj przodem na piechot.

Ludzie ci, wci pozostajc w ukryciu, skierowali si do wczoraj-szego obozowiska Indian. Ifiedy ujrzeli, e jest puste, dali towarzy-szom znak, aby si zbliyli i wszyscy ruszyli galopem, jeden za drugim, a las si skoczy. I~ ujrzano lady Indian, ktre prowadziy na k. Oznaczao to, e wrg ju wczoraj wieczorem opuci las. Czy udali si w kierunku, jaki wskazywa lad, czy te by to tylko wybieg, jednak naleao si przygotowa na jad przez such pustyni, gdzie potrzebna bya woda. Na szczcie brat Jaguar zna niedaleko miejsce, gdzie may strumyk wypywa na skraju lasu, by kilka krokw dalej znw znikn w ziemi. Kto, kto yje na pustkowiu, dobrze zapamituje takie miejsca. Ugasili pragnienie; take konie napiy si do woli, po cym ruszyli dalej w przekonaniu, e przez ptorej doby nie ujrz wody. Jechali widocznym jeszcze ladem Abiponw i wkrtce dotarli do miejsca, gdzie oddzia obozowa. Brat Jaguar kaza si zatrzyma, by zbada dokadnie to miejsce. Take Geronimo obejrza uwanie przy-gniecion traw, po czym rzek: - Leeli tu do witu. A wic wyruszyli nie tak dawno, ale dziwna rzecz, z powrotem do lasu. Dlaczego tak zrobili? - S dwa powody - odpar brat Jaguar. - Albo ich powrt to podstp, ktry ma na celu wprowadzenie nas w bd, albo taktyczny ~ manewr, by si zrehabilitowa za wczorajsz porak. - Jaki to manwer? - Moe chc na nas napa od tyu, przecinajc nagle las w innym miejscu. -To cakiem moliwe. Chc wszcz bunt, a jeli wci jeszcze s na tyle gupi i sdz, e twj rodak to pukownik Glotino, to oczywi-cie uczyni wszystko, by go unieszkodliwi. Wic bardzo moliwe, e planuj napad. Niech tylko si zjawi! Nasze kule porzdnie ich przetrzebi. - Jestem przekonany, e otwarcie nas nie zaatakuj. Musimy co prawda liczy si z tak moliwoci, e teraz nas szukaj, ale sdz, e jest bardziej prawdopodobne, i zawrcili, by nas odcign od swojego tropu i przekona, e zrezygnowali z udania si do Jeziora Palmowego. Ale nie uda im si nas oszuka. - Sdzisz wic, e mamy jecha dalej i nie bra pod uwag kierun-ku, ktry teraz obrali? - Naley, ale nie w taki sposb, jak oni by chcieli. Musz si 176 dowiedzie, co zamierzaj, wic pojad tym tropem tak dugo, a si przekonam, o co im chodzi. Ty pojedzies ze mn, reszta niech tu pozostanie i czeka. Wyznaczy warty i odjecha z Geronimo ladem, jaki pozostawiy na trawie podkowy koni Abiponw. Obaj jedcy dotarli do lasu i polanki, ktr ich wrogowie przejechali przed nimi, pojechali dalej, a znaleli si na skraju lasu po drugiej stronie.Ii~taj znw ropocie-raa si przed nimi otwarta przestrzefi i wyranie byo wida, e lady przecinay k i prowadziy do rzeki. Brat Jaguar zatrzyma konia i rzek: - Jest tak, jak.mylaem. Gdyby chcieli jecha a nami, toby tutaj skrcili, aby skrajem lasu dotrze do miejsca, gdzie jak sdzili, my jestemy. Skoro pojechaliw ston rzeki, naleyprzypuszcza, e maj niedorzeczny zamiar wprowadzi nas w bd. - Wprowadzi nas w bd! Jak to moliwe, skoro mamy cay czas przed sob ich lady. - Nie cay czas. Wanie przez to, e musimy bez przerwy kierowa uwag na te lady, nie moglibymy jecha tak szybko jak oni. Wieczo-rem i w nocy nie wida ladw, musielibymy si zatrzyma, a naza-jutrz chyba trudno byoby rozpozna lad. Jednak nie damy si zmyli. Wiemy, e chc uda si do Jeziora Palmowego i tam si skierujemy. A wic zawracajmy.

Pojechali z powrotem do swoich, po czym wyruszyli do Lago de los Carandayes. Pierwszym etapem byo Fuente de los sangui juelas, rdo Pijawek, pooone w kierunku pnocnozachodnim, do kt-rego droga wynosia ptorej doby. Grunt by tu rwny i pocztkowo poronity traw. Im bardziej oddalali si od rzeki, tam rzadsza stawaa si zielefi, a wreszcie cakiem zanika. Grunt sta si piaszczysty, podobny do pustyni, gdie, jak si wydawao, nie byo ladu ycia organicznego. Na szczcie warstwa piasku bya do cienka i nie utrudniaa szybkiej jazdy. Brat Jaguar pocztkowo obawia si, e doktor Morgenstern, jako niezbyt dobry jedziec, bdzie zwalnia tempo, ale obawa bya zbyteczna. May uczony trzyma si dzielnie. Co prawda, nie prezen-towa si na koiu zbyt eegancko, ae cakiem znonie i dopiero wieczorem zacz narzeka na zmczenie. Kiedy si zatrzymali po-rodku pustyni na nocny odpoczynek, okazao si, jaki by wytrway i ile niewygd znosi w milczeniu. Tak mianowicie zesztywnia, e trzeba go byo zdj~ z sioda, a poniewa nie mg usta na nogach, pooono go na piasku. Brata Jaguara radowaa odwaga maego czowieka, rzek do niego ycziwie: - zemu mi pan nie powiedzia; e czuje si taki zmczoy? Moglibymy jecha troch wolniej. - Dzikuj, panie Hammer - odpar may uczony. - Zrozumia-em, e im prdzej si jedzie, tym jest atwiej, a e sobie postanowiem nie by dla pana ciarem, nie chciaem narzeka. Zreszt przyrzek mi pan zdoby przedpotopowe zwierz, a im szybciej dotrzemy tam, gdzie mona je znae, tym lepiej. Co prawda nogi mi zesztywniay i straciem w nich czucie, ale mam nadziej , e nastpi szybka poprawa
,

po acinie emendatio. Pdk si te stao, wic Morgenstern mg zrezygnowa z propono-wanej mu przez chirurga pomocy. Niestety, nie byo tu pastwiska dla koni, nie byo ich nawet czym napoi. Jedcy zjedli po kawaku suszonego misa i uoyi si do su, poniewa rniei wyruszy skoro ~wit. Nazajutrz jechali tak samo wci po piasku, a okoo poudnia na horyzoncie ukaza si ciemny pas. Brat Jaguar wskaza na niego i oznajmi: -Tam ley rdo Pijawek. Nazwa ie brzmi zachcajco, ale jest tam czysta woda zdatna do picia, a take zieone drzewa i krzewy. Widzicie, ju jedziemy po trawie, ktra z kadym krokiem staje si bardziej gsta i soczysta. Mia racj. Gran Chaco miao dawniej z saw jako okolica jaowa. Rzeczywicie s tam znaczne przestrznie podobne do pustyni piaskowej w Afiyce, ale w miejscach, gdzie jest woda, rozwija si bujna rolinno. Rzeki w listopadzie wylewaj i due obszary pozostaj pod wod, a kiedy wracaj do swoich koryt, pozostawiaj tyle wilgoci, e rolinno moe przetrwa jeszcze dugo podczas suszy: Nad brzegami tych rzek s lasy, podobne do dziewiczych lasw Brazylii i nawet na pustyni mona trafi na liczne stojce wody bogate dokoa w rolinno, przycigajc rne zwierzta. Iakim zbiornikiem wodnym byo Fuente de los sangui juelas. Po-rodku piaszczyst~j pustyni znajdowaa si gliniasta oaza, ktrej red-nica wynosia kilka tysicy krokw. Na terenie byo mae jeziorko ze sodk wod, zasilane do obficie przez rdo. Poniewa wytryskao ono na skraju oazy, do jeziorka musiao przeby drog agodnie obniajcym si rowem. Ten rw by do poowy wypeniony butwiej-cymi resztkami rolinnoci tworzcymi bagnisty grunt, w ktrym zagniedziy si niezliczone pijawki. Std nazwa rda. Pijawki te znajdoway si jedynie w rowie, w samym rdle ich nie byo, tak wic jego woda nadawaa si do piia. Pake w jeziorze, niezbyt gbokim, nie byo ich, byy natomiast ryby, ktre stanowiy dla przemierzaj-cych te okolice biaych i czerwonoskrych podany posiek. Dokoa jeziora i po obu brzegach rowu cignly si

szerokie pasma drzew i krzeww, w ktrych listowiu trzepota rzekoptasi ludek. I jak daleko sigaa wilgo, tam wyrastaa trawa, ktra im dalej od rda, tym stawaa sirzadsza, ale w pobliu drzew tworzya soczyst ziele, stanowic obfite poywienie dla koni. Tiitaj jedcy si zatrzymali. Najpierw sami napili si do syta, potem zaprowadzili konie do rda, by ugasiy pragnienie. Don Parmesan, podobnie jak inni, mocno odczuwa brak wody, ale bar-dziej ni upragnion wod by zachwycony pijawkami, ktre zobaczy w rowie. - Co za znalezisko! -zawoa, zwracajc si do doktora Morgen-sterna. - Tu mona by wycign krew tysicu chorym w cigu pd godziny. Czy nie cieszy pana widok tych wspaniaych stworzonek?

179
- Gdyby to byy mamuty albo mastodonty, to istotnie bym si cieszy - odpar uczony - ale pijawki, po acinie hirudo, nie wpra-wiaj mnie w zachwyt. - Bo pan yje bardziej przed ni po potopie.. Niech pan sobie wyobrazi jakikolwiek stan zapalny. Jakie to szczcie, kiedy si ma pod rk pijawki! Kady wrzd lub opuchlizn mona zlikwidowa, przykadajc kilka tuzinw tych poytecznych istot. Gdyby panu na przykad spuch jzyk albo dzisa, z przyjemnoci wsadzibym panu z trzydzieci pijawek do ust. - Dzikuj bardzo, senior... - Don, don Parmesan, nie senior - przerwa mu chirurg karc-cym tonem. - Dobrze, don Parmesan, nie senior! Dzikuj za gotowo wsa-dzenia ~xni trzydziestu pijawek do ust. Ale nigdy bym si na to nie zgodzi. Nigdy! - Nie? No to ycz panu z caego serca, aby spuch panu j zyk tak, e bdzie gruby jak ropucha. Wtedy na pewno wemie pan do ust pijawki. - Musz stwierdzi, e nie jest to zbyt przyjazne yczenie, don Parmesan. Nie yczy si przyjacielowi ropuchy w ustach. Zreszt wcale nie jest powiedziane, e to s naprawd lecznicze pijawki. - Owszem, s. Zaraz to panu udowodni: Don Parmesan uama gazk, uderzy ni w wod i wyowi kape-luszem kilka podpywajcych pijawek. Gdy wzijedn do rki, ta od razu zwina si w kbek. - Widzi pan, e jest prawdiwa! - zawoa. -Jeli pijawka zwija si w kbek, to znaczy, e jest uyteczna. Udowodni to panu. Prosz, niech pan wysunie jzyk. Przystawi panu pijawk. i zobaczy pan, e zaraz ukuje. - Dlaczego akurat jzyk, don Parmesan? - Bo jest najbardziej ukrwion czci pafiskiego ciaa. - Wobec tego niech pan zademonstruje ten eksperyment na wasnym jzyku, po acinie lingua: Odsun si od chirurga. 1~n rzek potrzsajc gow: - Nie mog poj, jak zoolog moe czu odraz do tych czystych zwierztek. Wykorzystam t wietn sposobno~ i zowi kilka, aby je przechowa na wszelki wypadek. Zauwayem, e jeden z naszych ludzi ma kilka pustych butelek po winie. Chcia je napeni wod, ale mam nadziej, e odstpi od tego zamiaru dla dobra sprawy: Porozmawia chwil z tym czowiekiem i ten speni jego prob. Potem don Parmesan zdj buty i wsadzi bose nogi do wody. Od razu pokryy si pijawkami, ktre odrywa i wkada do butelek. Podczas kiedy si tym zajmowa, brat Jaguar przeszed ca oaz, by dokadnie zbada jej grunt. Inni pomagali mu przy tym. I~m, gdzie krzewy si koficzyy, zwrcio jego uwag jedno miejsce, skpo poro-nite traw. Kiedy mocno tupni nog, rozleg si guchy dwik. - Jestem przel~onany, e to kryjwka, ktrej szukam! - rzek. - Te tak uwaam - odpar Fritz stojcy obok - bo to miejsce wyglda dokadnie tak jak tamto, gdzie chcielimy wykopa Giganto-cheloni. ~am rwnie trawa bya skpa.

- Wic rozkopmy to miejsce. Panie Kiesewetter, niech pan przy-niesie narzdzia. Fritz przynis motyk i szpadel i chcia od razu zabra si do pracy, lecz Hammer powstrzyma go, mwic: - Nie! Nie w ten sposb! Nie powinnimy postpowa tak, jak pan to robi przy rdle Ryb. Pan chyba przekopa wwczas ca po~? - No tak. - I przy tym gboko wzruszy ziemi? - Oczywicie. Mylelimy, e dokopiemy si olbrzymiego zwierza. Wic otwr musia by jak najwikszy. - My tego nie zrobimy. W tej gliniastej glebie byo jedno piasz-czyste miejsce, prawda? -Tak. To byo zasypane wejcie do tej jamy.

181
- Wic musimy tylko odkry wejcie, by si tam dosta. I uczynimy to tak ostronie, e pniej nikt nie zauway, i kryjwka bya otwie-rana.
im -A potem, kiedy bd chcieli to wszystko zgarn, mina zrzednie! Brat Jaguar pochyli si, by zbada grunt. Znalaz piaszczyste Najpierw podkopagb. Ojciec ziemi, aby na obsuna, tak Hammer tej, przy tak niemile uczynili, ujrzeprochem, ktre, by Nastpnie strzelby, , dwa razy tyle , miejsce, na ktbrym roso mniej trawy ni dokoa. no j opat i dar odoono na bok. Potem kopano w Jaguar kaza rozpostrze poncho, na ktre rzucano trawie nie pozostay znaki. Kiedy dokopano si gbokoci kilku stp, zieinia si jak niedawno przy rdle Ryb. Powikszono otwr tak, e mg tam zej. Znalaz si w maej jaskini podobnej do ktrej don Parmesan, doktor Morgenstern i Fritz ostali zaskoczeni. Naleao teraz usun std ziemi. Gdy to li, co zawieraa kryjwka. Byy tam mae beczki z je zabezpieczy przed wilgoci, zaszyto w skr. noe i duo innej broni i sprztu. Wydobyto zawarto. Okazao si, e jest sto strzelb, noy oraz koficwki strza i oszczepw.

-To wszystko byo przeznaczone d1a Abiponw, ale dostan to Camba, nasi przyjaciele - rzek brat Jaguar uradowany. - T~;raz zakopiemy d z powrotem. Ziemi z poncho wrzucono do rodka, by nic nie pozostao na powierzchni, nastpie wszystko przyklepano. Potem na wierzchu uoono wycit dar i polano j wod, by uszkodzona trawa nie uscha. Na zakoczenie zowiono w jeziorze mnstwo ryb. Pampasy

nie s tak bogate w zwierzyn jak prerie Ameryki Pnocnej, ale wszdzie wystpuj laguny i mae jeziora, w ktbrych yj .ryby, je~li nie s one oczywicie sone. lbte myliwi na pampasach zawsze s zaopatrzeni w wdki i sieci. By przyrzdzi zowione ryby, ropalono ogiska, lecz nie w oazie.

182
Zrobiono to na piasku, bo tam atwiej mona byo zatrze lady. Potem zaczo si pieczenie i smaenie, a smakowity zapach rozcho-dzi si po caej oazie. I~zeba byo pomyle o zapasach,.gdy naza-jutrz nie mogli liczy na to, e upoluj~jak zwierzyn, a przy rdle Krokodyli, dokd droga wynosia ptorej doby, nie naleao si spodziewa ~oowu. Konie przez cae popoudnie pasy si na trawie, a ih waciciele-jedli a do przesytu. Okazao si, e pow by tak obfity, i zapas wystarczy chyba jeszcze na pi posikw. Przyrzdzanie ryb byo ;proste. Owijano je w such traw, ktr podpalano, a kiedy si spalia, ryby byy wietnie upieczone i to tak, e atwo byo usun z nich oci. Zapad ju wieczr, a oi wci siedzieli przy ogniskach i rozma-wiali. Niemcy skupili si razem, by mc rozmawia w ojczystym jzyku. Wrd nich mody czowiek wyrnia si gadatliwoci i talentem do dowcipw, ktrymi bez przerwy sypa. Wystarczyo, e otworzy usta, a wszyscy si zamiewali. Dlatego nie nazywano go jego prawdziwym imieniem, tylko nadano mu przydomek Picaro, Dowci-pni. Wreszcie uoono si do snu. Cho nie obawiano si napadu, wystawiono posterunki. Koni nie trzeba byo pilnowa ani przywi-zywa, poniewa wiadomo byo, e nie opuszcz oazy i nie pjd na suche piaski, pozbawione paszy. Nazajutrz wszyscy pospiesznie zjedli posiek. Zapas ryb starnnie zawinito w koe, a zdobycz wydobyt z kryjwki Hammer kaza tak rozdzieli, by aden ko nie mia zbyt wielkiego ciaru: Na koniec zatarto dokadnie lady i wyruszono. Dzisiaj jechali w tym samym kierunku co wczoraj, na pnocny zachd. Znw przez cay dzie przemierzali piaszczyst pustyni. Kilkakrotnie mijali mae jeziora zawierajce son wod. Rosa nad nimi skpa rolinno. W poudnie zrobili godzinn przerw, wieczorem za rozbili obz na pustyni. Nad ranem, kiedy byo jescze ciemno, znw wyruszyli. Ciekawe byo obserwowanie chirurga, ktry tyle uwagi powica swoim pijawkom. Nie wyjani, dlaczego je zabra. Po prostu byy to pijawki lecznicze, a poniewa uwaa si za znakomitego lekarza; pragn wywrze w ten sposb wraenie na swoich towarzyszach podry. Nie mg szczenie zamkn buteiek, w ktrych trzyma pijawki; bo by si podusiy. Dlatego oderwa koce chustki i owin nimi szyjki butelek, a nastpnie wetkn butelki za pas, spod ktrego nieustannie.mu si wylizgiway. Musia wci podsuwa je do gry, nie mg wic zajmowa si niczym innym. Tymczasem jego ko, bynajmniej nie najlepszy, nie czujc na cuglach prowadzcej rki, tak trzs~chirurgiem, e ten przyby do rda Krokodyli straszliwie zmczony. Zeskoczy z, sioda i od razu ustawi butelki na trawie, a sam pooy si obok nich. tdo to cakiem susznie nosio swoj nazw. Porodku piaszczy-stej pustyni znajdowaa si dua laguna, a woda jej bya mtna i mulista. Dookoa rbs szeroki pas trzcin, dalej za tamaryszki i rne-go rodzaju kaktusy. Pasmo trzcin od czasu do czasu przerywaa trawa, ktra

stanowia podan pasz dla koni. W jednym z przewitw tryskao z ziemi rdo, ktrego woda w niezbyt duej odlegoci spywaa do laguny, gdzie natychmiast mtniaa. Dzia~o si tak dlate-go, e woda laguny nigdy nie staa spokojnie, tylko wci bya poru-szana przez krokodyle, ktre poloway na podobne do siebie, a take inne zwierzta, rozgrzebujc przy tym mu. Zwierzt tych byo w lagunie bardo du. Gdy doktor Morgenstern je ujrza, zawoa przeraony: -To okropne! Widz tu naraz dwadziecia, trzydzieci zwierzt, ktre na siebie napadaj! Co ty na to, Fritz? - Co ja na to? Nic. Rozdziawiem gb ze zdumienia. Ciekaw

W
jestem tylko, czym te bestie si odywiaj. - Jeli si pan dobrze przyjrzy, bdzie pan wiedzia - rzek brat Jaguar. - Jestemy w pobliu Rio Salado, znajdujemy si w okolicy,

~:~,.:

184 do ktrej kadeg roku dociera powd.Ib najdogodniejsza pora dla tych zwierzt, maj wtedy pod dostatkiem jedzenia. Gdy powd ustpuje, dla riich przychodzi pora postu. Najpierw rej ryby i inn zwierzyn, ktra dostaa si z rzeki do laguny. Gdy to si skoczy, gd zmusza je do tego, e napadaj na siebie, due poeraj mae. - A kiedy ju nie ma maych, to co robi due? - Wtedy nie pozostaje im nic innego, jak tylko... Ale, ale - przerwa sam sobie - zaraz pan zobaczy. Niech pan uwaa! Niedaleko od nich w pobliu brzegu walczyy ze sob dwa potrie krokodyle. Rzucay si na siebie, a mu i woda pryskay wysoko 1v gr. Po krtkiej walce wpakoway w siebie nawzajm ostro uzbrojo-ne szczki tak mocno, e wydawao si, i siju nie rozerw. Wwczas podpyn trzeci, odgryz jednemu z walczcych nog i znik w wodzie ze swoj zdobycz. Ranna bestia wydaa niesamowity ryk blu i natychmiast zjawiy si inne krokodyle, by go ostatecznie pokona, zosta rozszarpany na kawaki. - Teraz pan widzi, czym one si ywi - rzek Hammer. - Jeli jeden z nich, choby by najwikszy i najsilniejszy, zostanie zraniony, to koriiec z nim. Zostaje natychmiast poarty przez inne, a przy tym te zwierzta s ogromnie tchrzliwe. Zaraz to panu udowodni. Zdj strzelb z ramienia i wystrzeli. Gdy rozleg si huk, wszystkie krokodyle natychmiast zniky. Woda marszczya si przez kilka minut, a potem staa spokojnie, jakby nigdy nie byo w niej ycia. Z brzegu natomiast unioso si z krzykiem kilka brodcw, ktre mimo obe-cnoci krokodyli szukay w mule upu; a z gazi drzew wyfrunla gromada papug. Fritz przyoy strzelb do policzka i chcia wystrzeli, lecz Ham-mer odsun go, pytajc: - Po co to panu? Po co niepotrzebnie marnowa proch? - Niepotrzebnie? Chciaem do naszych ryb ustrzeli pieczyste z drobiu. - Niech pan da spokj ! Jeli nie ma pan zbw jak krokodyle, nie

185
radz panu. Papuga yje bardzo dugo i nawet kiedy jest moda ma miso tak twarde, e trudno je pogry. - Moe takie jak stru, ktrego chcielimy kiedy upiec, jak to panu opowiadaem? - Tak. Musimy zadowoli si naszymi rybami, a pniej, kiedy znw znajdziemy si w lesie u zaprzyjanionych Camba, bdziemy si lepiej odywia. Rozsiodano konie, napojono je i puszczono na traw. Jedcy zjedli obiad, po czym powtrzyo si dokadnie to samo, co byo nad rdem Pijawek. Szukano kryjwki z broni,,znaleziono j, wydoby-to zapasy i znw zasypano. Podczas tej pracy zapad zmierzch

i rzpalono kilka ognisk, wystawiono wart. Tj~m razem miaa ona od czasu do czasu podsyca ogie, poniewa si ochodzio i wreszcie udano si na spoczynek: Zanim don Parmesan uoy si do snu, owijajc si w poncho, zajrzajeszcze raz do swoich pijawek, ktrym ju dwukrotnie dolewa wody. Ii~oskliwie ustawi butelki midzy sob a Fritzem lecym obok, po czym odwrci si i zasn. Mina noc i nie wydarzyo si nic szczeglnego, jeli nie liczy tego, co nad ranem zrobi jeden z wartownikw. By nim Picaro. Wanie podsyci ogiefi, ale nie odszed jak przedtem, tylko podkrad si na palcach do miejsca, gdzie chirurg spokojnie chrapa. Nasuchi, wa przez chwil, a poniewa nikt si nie poruszy, sign po butelki z pijawkami, odwiza szmatki i usiowa odchyli koc, ktrym by owinity don Parmesan. Udao mu si. Jak ju wspomniano, chirurg mia na sobie dugie buty, ale dzi nie podcign w gr cholew. Sigay mu tylko do kolan i tworzyy lejki, do ktrych Picaro wla zawarto dwu butelek, po czym znw zakry chirurga kocem. Z trzeci butelk poczoga si do Fritza Kiesewettera i take pod jego poncho wla jej zawarto, po czym zawiza wszystkie trzy butelki i pooy na miejscu, a nastpnie podkrad si do drugiego wartownika. ^ 186

- No i co, udao si? - zapyta tamten. -hak - zachichota wesoek. - Tb wspaniale! - rozemia si ten drugi. - Ciekawe, co te on powie, kiedy spostrzee, e ma pijawki na ciele, a nie w butelce! - Dopiero bdzie zabawa, zwaszcza e z powrotem zakryem butelki. Nie bdzie umia sobie wytumaczy, jak one si wydostay. - Czy wszystkie mu wpucie? - Nie, nie wszystkie, cho oprniem wszystkie butelki. Tb nie takie proste wysypa cae to czepliwe paskudztwo, kiedy odlaem wod. Ten drugi te troch dosta. - Ten drugi? Kto? - Ten Frederico z niemieckim nazwiskiem niemoliwym do wy-mwienia, sucy uczonego. - On? Nie powiniene by tego robi, to porzdny chopak. - Waciwie nie miaem takiego zamiaru, ale on tak spokojnie lea obok, e co mnie podkusio, aby i on dosta swoj dol. - ~le czasu potrwa, zanim to robactwo si po nich rozejdzie? - Kt to wie? Nie jestem lekarzem i nigdy nie obserwowaem pijawek. Moe godzin. Wtedy ju bdzie ranek i do widno, abymy sobie obejrzeli to przedstawienie. Poszeptali ze sob jeszcze chwil, pomiali si i odesli. Objli posterunek jako ostatni, a wic do nich naleao budzenie ludzi. Czas mija i zaczo wita. Poszli w poblie picych, by zza drzew obser-wowa ofiary swojego artu. Pijawki poprzez odzie dostay si do skry i tam si przyssay. Zaatakowani przez chwil nie czuli co prawda tego ataku skierowanego na rozmaite czci ciaa, bo spali bardzo mocno. Drapali si po rkach i nogach, drapali si wszdie i co przy tym mamrotali, ale nie mona byo rozrni sw. I~raz dopiero Picaro i jego towarzysz zbudzili picych, ktrzy zerwali si na rwne nogi. Gdy may uczony ujrza swego sug, zapyta zdziwiony: - Fritz, co masz na twarzy? Mylaem, e jestemy przy rdle Krokodyli, a nie Pijawek! - Bo tak jest - odpar Fritz. - Ale to nie krokodyl, tylko pijawka przyssaa si do twojego policzka, po acinie gena. A na nosie rozgniote drug! Signij do swego prawego policzka! Wisi na nim jedna, i to jaka! Nassaa si do pena.

Fritz mia wanie usucha~ i podnis rk. Popatrzy na ni przez chwil osupiay, wreszcie awoa: - A to co? Na mojej rce wisi co bcego, co wcale do mnie nie naley! Czy to polip, czy pieczona gruszka? Spoglda na pijawk, ktra zwisaa z jego doni podobna do gruszki. Potrzsn rk, ale pijawka si nie derwaa. -To pijawka - owiadczy Morgenstern. - A ta na twojej twarzy jest jeszeze wiksza i grubsza. Fritz sign do twarzy i poczu pijawk, chwyci j, oderwa i odrzuci. czywicie miejsce to zaczo od razu krwawi. - Pijawki, to naprawd pijawki? D licha, co za ohyda! -zawoa. - Chyba zagarnem je przy ostatnim rdle. Argentyczycy wybuchnli miechem; chocia nie rozumieli jego sw. Mia na szyi jeszcze jedn pijawk i drug za uchem. Z boku za nim sta don Parmesan. Jemu dwie pijawki zwisay z podbrdka. Nie ~ czu ich. Zobaczy, o co chodzi, szybko wysun si do przodu i rzek do Fritza po hiszpasku: - Ma pan pijawki a twarzy, na szyi i przy ueiu. Zaraz je panu zdejm. Znam si na tym. Niech pan stoi spokojnie, nic nie bdzie bolao. Sign p pijawk na szyi Fritza, ten jednak odpar ze miechem: - Niech pan najpierw sam siebie zoperuje, don Parmesan! Dwie sztuki zwisaj panu z podbrdka. - Co? - zapyta chirurg zdziwiony. Sign we wskazane miejsce i poczu wisiorki. Zadowolny cign dalej: - To nic. Oblazy mnie, kiedy siedziaem z nogami w wodzie. Zdejm je, nie robic im 188 krzywdy i wo do innych, ktre s w butelkach. Niech pan poczeka. Potem uwolni pana. Ostronie usiowa usun pijawki, ~ poniewa byy ju pene i napiy si do syta, udao mu si to bez trudu. Pochyli si do swoich butelek, podnis jedn, zrobi zdziwion min, wzi drug butelk, a take trzeci, po czym zawoa zdumiony: - Puste! Wszystkie trzy s puste! Gdzie s moje pijawki? Odpowiedzi by oglny miech. Picaro zdy ju da potajemnie znak swym kolegom, wiedzieli wic, o co chodzi. Tote Geronimo odpowiedzia zc~~iwionemu chirurgowi: - Gdzie one s? Musi pan je czu, don Parmesan. Myl, e ma je pan na swoim ciele. A nasz drogi senior Frederico powinien take sprawdzi, czy te pijawki, ktre wida, s jedynymi. Podszed do Fritza, zdj z niego pas, rozchyli koszul i cign dalej ze miechem. - Pak te mylaem. Caa kolonia pijawek, jedna przy drugiej. Senior, te mae stworzonka czuj najwidoczniej ogromn sympati do pana. - Dzikuj za tak sympati - odpar Fritz gniewnie, sigajc do piersi, by oderwa pijawki. Ale Parmesan powstrzyma go, chwytajc za ramiona i woajc z przeraeniem: , - Niech pan poczeka! Moje butelki s puste, a wic to moje pijawki, nie wolno panu robi im krzywdy! One mi si wymkny, musz je znw zapa, pojedynczo i ostronie; eby adnej nie uszko-dzi. - Co mnie obchodzi, czyje s te bestie! - odpar Kiesewetter wcieky. - Nie pozwol, by mnie obsiady i poary. Precz z nimi! Chcia wykona swj zamiar, lecz chirurg wci jeszcze trzyma go mocno i baga: - Nie, nie, senior! Niech pan mnie wysucha! Uwolni pana od . nich, choby wszystkie na panu wisiay! - Wszystkie? Togo tylko brakowao! Mam do tych, ktre widz, 189 a jeli...

Utwa i zrobi min, jakby nasuchiwa, potem zacz si wali po ramionach, udach i innych czciach ciaa, wymylajc ze zoci. - Rzeczywicie, wszystkie s na mnie. I~raz to czuj! - Ja take, ja take! - zawoa don Parmesan, ktreW u Fritz si wyrwa. - Mam je na caym ciele - cign dalej Fritz. - Na ramionach, na nogach i na plecach. . - Ja take, ja take! -I~ bestie, te wampiry! Zabij je, zagniot wszystkie, wszystkie! Don Parmesan znw chwyci go za ramiona i zawoa: - Niech pan stoi spokojnie. Zdejm je z pana tak zrcznie, e . bdzie to dla pana sam przyjemnoci. - Mam sta spokojnie? Ani mi si ni - odpar Fritz wyrywajc si chirurgowi. - One musz zgin, musz ndznie zdechn! - Nie, nie, prosz pana! Niech si pan zlituje! Ja je wszystkie zdejm. A jeli jedna czy druga nie zechc si oderVva, to zostawimy je, niech si nasyc, a wtedy same odpadn. - A si nasyc? I dugo mam tak czeka? Mam si wykrwawi? Mam z powodu paskich robakw naraa swoje ycie? Precz! Niech mnie pan puci! - Senior, wasza mio, prosz nie zapomina, e kada nauka wymaga o~ar. Niech pan bdzie tak dobry... - Precz, powiadam! Ofiary! Pan chyba zwariowa! Dla pafiskiej pijawkowej nauki nie mam zamiaru si powica.. Zaczli si szarpaE, potknli si o butelk i upadli. Wkrtce wal-czyli ze sob jak dwaj zapanicy. Fritz wymyla przy tym, na czym wiat stoi, chirurg za zaklina go na wszystkie witoci, by ulitowa si nad nauk i pijawkami. W wyniku bijatyki wszystkie pijawki zostay rozgniecione. Wreszcie kiedy obaj wanie o may wos nie potoczyli si do rda, wtrci si Hammer i rozdzielajc ich, zawoa: - Do tego! T wszystko jest raczej zabawne!

190
, - Zabawne? Mam uwaa za zabawne to, e ten senior, ktry wszystko ciacha, cignie ze sob piset pijawek, by w nocy przystawi rni je do ciaa? - Piset? - zawoa don Parmesan. - Byo ich dziewidziesit, nie wicej. W kadej butelce po trzydzieci. - Czy to nie wystarczy? Te dziewidziesit siedzi mi na skrze, wysysa moj drogocenn krew, moje soki yciowe! Jeli wedug moich oblicze na kad przypada p funta, to w cigu nocy straciem czterdzieci pi funtw krwi! - Czowiek mie ma wicej ni dziesi funtw krwi, po acinie sanguis -wtrci Morgenstern pouczajco. - ~ak, dziesi funtw - cign Fritz gniewnie dalej. - Ale ja pochodz znad Jeziora Rummelsburg, a tam krew ma cakiem inn wag. Kto mi teraz zwrci t krew, ktr straciem? Znw wtrci si brat Jaguar. - Chodcie ze mn obaj tam za krzaki! Zobaczymy, jakie szkody wyrzdziy te stworzenia. - Dobrze, zobaczmy - zgodzi si Fritz. - Przekona si pan, e wyprniono mnie jak beczk piwa, z ktrej ju nie da si wicej wytoczy. -Pak, zobaczmy-zgodzi si chirurg. -Ale nie oceniajmy, jakie szkody wyrzdziy pijawki jemu, tylko jakich spustoszefi on dokona wrd nich. Poszli za krzaki i wkrtce rozlegy si okrzyki, potem Fritz z obnaon grn czci ciaa wynurzy si nagle i zawoa ze zoci: : - Spjrzcie na mnie, seniores! Czy ja jestem jeszcze czowiekiem? Czy te skr, ktr handlarz pijawek moe pokaza jako dowd ich skutecznoci?

Za nim wyskoczy chirurg rwnie z obnaonym torsem, woajc: - Wszystkie zginly, wszystkie, wszystkie! Ani jedna nie pozostaa przy yeiu. Popatrzcie na mnie i na tego morderc, seniores! Przecie zdjbym je z siebie i z niego z najwiksz zrcznoci. Wystarczyo

191
tylko, aby pozwoli im nassa si do syta. Ale on je pozabija, tak dugo tarza si po trawie, a ostatnia zostaa rozgnieciona. Kto mi teraz zwrci moje pijawki? - A kto mi zwrci moj krew? - zapyta Fritz. - I kto mnie oczyci? Kto mnie obmyje? Kto mnie doprowadzi do ludzkiego wy-gldu? - Don Parmesan - rzek brat Jaguar. - Niech bdzie, to pierwsze rozsdne sowo, jakie w tej sprawie zostao powiedziane. - A kto mnie oczyci? - zapyta chirurg. - Ja - odezwa si Picaro - zrobi to z litoci nad miymi stworzonkami, ktre w czasie swej najwikszej yciowej rozkoszy musiay zgin. - Uwaaj, abym ci nie wyrwa z twojej yciowej rozkoszy - ostrzeg go brat Jaguar. Wydaje si, e nurzasz si teraz w peni bogoci. Inni take wyrazili gotowo pomocy. Obaj Iposzkodowani stanli
, nad wod, obmyto ich naleycie. Nie okazywali przy tym swych uczu, ale zdradzay to wystarczajco ich zbolae miny. Gdy ceremonia si skoczya, Fritz rzek ze miechem:

- Don Parmesan, niech pan mi poda rk. Obaj doznalimy cierpienia, ale teraz pogdmy si. Gdyby pan mocniej zawiza swoje butelki, zostaoby to nam oszczdzone. - Nie mogem ich lepiej obwiza, ni to uczyniem - odpar chirurg, ciskajc mu dofi. - Jak to si stao, e pijawki... Urwa. Przy tych sowach wzrok jego przypadkowo skierowa si na butelki. Przedtem w popiechu tylko dostrzeg, e nie byo w nich pijawek, teraz jednak zobaczy, e byy obwizane. Podnis je, obej-rza i cign dalej ze zdumieniem: - Jak to moliwe? Przecie s tak samo mocno obwizane jak przedtem? A moe s w nich dziury? Oglda butelki ze wszystkich stron, potr~sa gow, nie widzc
.

192
.

w nich najmniejszej dziurki. - Niech si pan nie dziwi, senior - rzek Picaro. - Sprawa jest bardzo prosta. Pierwsza pijawka, ktra si wydostaa, otworzya bu-telk, a ostatnia j zawizaa. Wszyscy wybuchnli miechem. Chirurg spoglda na wesoka za-mylony. Potem na j ego twarzy pojawi si bysk zrozumienia i zapyta: - Czy to pan by t ostatni pijawk? Mam nadziej, e dowiem si czego wicej o tej sprawie, a potem udzieli mi pan satysfakcji! - Bardzo chtnie, don Parmesan, ale jeszcze nie teraz, bo jak widz, brat Jaguar ju osioda swego konia. Na wojennej ciece I tym razem jazda przebiegaa podobnie. Przenocowali w odludnej piaszczystej okolicy, a nazajutrz rano dotarli do Fuenta gemela. Miejsce to wzilo sw nazw od dwch bliniaczych rde, poo-onych tu obok siebie i czcych dalej swe wody. rdo Blinit tworzyo may strumyk, spywajcy do jeziora o

cudownie czystej wodzie. Jezioro to o niemal okrgym ksztacie miao przecitn rednic okoo tysica krokw. Wida byo, e w czasie jazdy zbliyli si o kilka stopi do rwnika, ^ gdy otoczenie jeziora miao bardziej tropikaln rolinno. Brzegi byy okolone traw dochodzc do dziesiciu metrw wysokoci. Przylega do niego las skadajcy si z drzew laurelii, przedzielonych od czasu do czasu drzewami cribo. Rosy tu nawet palmy caranday, a dalej w tle, gdzie ziemia zawieraa wicej wilgoci, mona byo dostrzec dziwaczne ksztaty wysokich jak drzewa aloesw: Rosa tu trawa tak wysoka i gsta, e siga koniom do brzucha. Rozmaite ptaki, zwa-szcza kolibry, zamieszkiway gazie drzew. W trawie wida byo lady zwierzt, a wystarczao tylko zbliy si do wody, by zobaczy, e roi si tam od ryb. - Ii~ nie bdziemy skazani tylko na ryby - rzek Geronimo, 194 wskazujc na lady jelenia. - Moe uda nam si ustrzeli pieczyste? - Tbn trop wskazuje, e tutaj koczy si pustynia - odpar brat Jaguar-bo przeciejelefi nigdy nie zapuszcza si na pustynne piaski, aIe to nakazuje ostrono. Tam, gdzie trafia si taka zwierzyna, mona atwo napotka wiksze drapieniki, ktrych jednak si nie obawiamy. Od Buenos Aires nie widziaem ani jednego jaguara, a tamten na arenie by tchrzem. Rozsiodano konie i puszczono na popas. Potem utworzono dwa oddziay: wikszy mia owi ryby, a mniejszy z Hammerem poszed szuka magazynu z broni dla buntownikw. Obfito rolinnoci uatwia jego odszukanie. Na kryjwce nic nie roso, tak, e bardzo szybko j odnaleziono, chocia oaza wkoo jeziora bya o wiele wiksa ni te, w ktrych dotd obozowano. Tajny skad broni odso-nito w sposb podobny jak poprzednie, wyjto zapasy i znw zasy-pano. _ Oprniono trzy arsenay. Jednak bro i amunicja, jak wskutek tego uzyskali, utrudniay dalsz drog. Nie mona ju byo myle o jedzie w dotychczasowym tempie. Oddzia zajmujcy si poowem by w peni usatysfakcjonowany. Pow by tak obfity, e z sieci wyjto tylko najwiksze i najlepsze ryby. Reszt wrzucono z powrotem do jeziora, poniewa odtd mona byo liczy take na innego rodzaju poywienie. - Fruwaj tutaj liczne kolibry, - owiadczy brat Jaguar -zazwy-czaj koyszc si nad kwiatami. Co prawda na jesieni i na wiosn podejmuj dalsze podre, ale lec tylko przez okolice, gdzie znajdu-j poywienie. Poza tymi ptakami s tu zwiet~ta czworonone, ktre rzadko albo wcale nie zagldaj na pustyni i przewanie przebywaj w lasach. Wobec tego naley si spodziewa, e jaow, piaszczyst okolic mamy za sob. Jeli nawet nie od razu trafimy na zalesiony teren, to w kadym razie moemy liczy na kwitnce i poronite traw ki. Panowie Morgenstern i Kiesewetter syszeli, jak nasi wrogowie mwili, e do Jeziora Palmowego dociera si mijajc

195
rda Ryb, Pijawek, Krokodyli i Blinit. Naley si wic spodziewa, e wkrtce tarn bdziemy. Powinni~my zdwoi czujno. - Dlaczego? - zapyta Geronimo. - Przecie syszae, e kapitan Pellejo wyda rozkaz, by sprowa-dzono nad Jezioro Palmowe onierzy. Moe ju tam bd, kiedy przyjdziemy. Jeli nie odkryjemy ich zawczasu, mog nas niespodzie-wanie napa, chocia jestem przekonany, e tam jeszcze nie dotarli. - Skd takie wnioski? , - Bo maj za dalek drog. - Nie sdz. W kadym razie nie dalsz ni my. Od spotkania nad rdem Ryb minto pi dni. Wystarczajco duo czasu, by z Matara, Cachipampa albo Miravilla dotrze do okolicy, gdzie wedug naszych przypuszczefi znajduje si Jezioro Palmowe.

- Susznie. Ale we pod uwag, e nie s to jedyne miejscowoci, ~..,.;;;. skd naley oczekiwa onierzy. W Cruz Grande, a zwaszcza w Candelaria stacjonuj take, tylko e maj znacznie dusz drog do przebycia. , - Wic ci moe nadejd pniej, ale reszta moe ju tam by. - Nie, aden oficer nie wyda takiego rozkazu. Do gowy by kapi-tanowi nie przyszo rozkaza, by jeden oddzia czeka na drugi w tak odludnj okolicy, pooonej w dodatku blisko granicy wroga. Oczy-wicie da.rozkaz wymarszu, ale tak, by poszczeglne oddziay, ktre zreszt mog si skada tylko z nielicznych onierzy, w tym samym czasie przybyy na miejsce zbirki. - Hm! A wic nie musimy jeszcze si martwi. - 0..., dotd mwilimy tylko o onierzach, a tych obawiam si najmniej. Pod nazw garnizon rozumiem co zupenie innego ni to, co rozumiej nad Rio Salado. S tam miejscowoci, ktrych zaoga liczy nie wicej ni dziesi, a czsto tylko pi osb. Moemy si spodziewa zaledwie trzydziestu ludzi, a z tyloma na pewno damy sobie rad. Jednak myl o Indianach. Skd moemy wiedzie, czy nie s ju nad Jeziorem Palmowym? Jestem przekonany, e zekaj na 196 biaych, ktrzy maj dostarczy im obiecane strzelby. Moe nawet wyjad im naprzeciw, by wczeniej przej od nich proch, ow, noe, topory i strzelby. - Carlosie, masz racj! Musimy by przygotowani, e lada chwila mog nas tu odwiedzi. ~ - W kadym razie musimy liczy si z tak moliwoci. Dlatego rozbiem nasz obz na brzegu pnocnym, chocia poudniowy, o ile wiem, byby o wiele lepszy. Nie wolno nam dzi wieczorem rozpala ognisk, by nas nie zdradziy. Ryby mona upiec j u teraz i to na maych ogniskach, ktre nie dymi tak mocno. - A jednak wszystkie te,rodki ostronoci mog byd daremne, jeli czerwonoskrzy mimo to tu przybd i to dlatego wanie, e rda pooone s po tej stronie. Wszyscy id tam, gdz_ ie jest woda iio picia. - Susznie. Ale zapomniaem powiedzie, e tam na drugim brze-gu znajduje si o wiele wiksze rdo. Tb miejsce nosi co prawda nazw rdo Blinit, ale tamto jest czciej odwiedzane, bo jest wygodniej pooone, a nad jego brzegami rozcigaj si ki, na ktrych moe obozowaE o wiele wicej ludzi ni tutaj. -Zgoda, ale musimy przew~dziewszystko. Tii, po naszej stronie, znajduje si miejsce, gdzie bya ukryta bro, a wic czerwonoskrzy na,pewno tu przybd. - Nie. Biali ani myl zdradzi im przedtem; gdzie maj magazny z broni i amunicj. -Iiz moe masz racj. Ale co to byo? Syszelicie? Usyszeli krtkie, potrjne brzczenie i w tej samej chwili wszyscy poczuli co bardzo dziwnego, jakby Iekkie drganie, ktre trwao nie duej ni sekund. - To aria - oSwiadczy brat Jaguar, chwytajc si za kark i prbujc przy tym wykrci szyj i swobodnie porusza gow. Co to jest aria? Nikt nie potrafi dokladnie wyjani~. Dzieje si to przewanie w ten sposb; czowiek siedzi przy szklance wina lub 197 filiance herbaty, stoi przy tym butelka lub czajnik. Nagle zebranych ogarnia owo krtkie i wcale nie przykre drganie, jednoczenie dzwoni butelka i szklanka, czajnik i filianki. Kiedy si na nie spojrzy, okazuje si, e popkay, cho nikt ich nie dotyka. Zwierztom, ktre przed-tem si pociy, na duszy czas sztywniej czonki, rwnie ludzie przez wiele dni maj zesztywniae karki.Aria, wedle badaczy i podrnikw to zjawisko elektryczne. Kto go dozna, zaraz sprawdza, czy moe porusza szyj. Ale skd pochodzi ten ostry, krtki dwik? Zaczli sprawdza. f ..:-:,.

Don Parmesan nie odda butelek, w ktrych trzyma pijawki, lecz v~iz je w swojej torbie u sioda. Siodo leao obok niego, a kiedy otworzy torb i sign po butelki, okazao si, e popkay. Na szczcie bya to jedyna szkoda, jak aria wyrzdzia, bo nikomu nie zesztywnia kark. Doktor Morgenstern nigdy jeszcze nie sysza o takim zjawisku i dlatego zacz wypytywa brata Jaguara. I~n odpar, wzruszajc ra-mionami: - Niestety nie umiem panu tego wytumaczy. Dla mnie sprawa jest rwnie niezrozumiaa. Ale wiem z dowiadczenia, e aria o tej
porze roku czsto przynosi ze sob nagy i ulewny deszcz. Przy tych sowach spojrza w niebo, ktre byo cakiem jasne i bezchmurne. Nie odczuwao si najmniejszego powiewu, a powierzchnia jeziora bya taka spokojna i nieruchoma jak kryszta. Toraz rozpoczli czynnoci niezbdne, by wieczr i noc spdzi bez ognisk. Najedli si do syta, po czym rozcignli na trawie, by wypocz. Niektrzy siedzieli grupami, rozmawiajc, a Picaro jak zwykle gra przy tym gwn rol. Na uboczu siedzieli Anton Enhelhardt z modym Ink. Obaj znali ; si dopiero kilka dni, ale od razu bardzo si polubili. Powodem bya odmienno ich duchowych, uzupeniajcych si ce~h. Anton by wybuchowy, atwo si podnieca, by szybki i szczery. liearz jego zawsze wyraaa serdeczno i zadowolenie. Peruwiaczyk

198 by z natury cichy, powany, spokojny i powcigliwy, a melancholia; ktra cechowaa jego modziecze rysy, nie znikaa ani na chwil. Zawsze jechali obok siebie, a take na obozowiskach trzymali si razem. Wiele ze sob rozmawiali. Ale przewanie mwi Anton. Opowiada o wszystkim, co posiada, co wiedzia, zna i powoli cako-wicie otworzy swoje serce. Haukaropora przewanie sucha w mil-czeniu i tylko od ezasu do czasu zadawa krtkie pytanie albo udziela zwizej odpowiedzi, ale kto go obserwowa, ten widzia, e czsto jego ciemne gbokie oczy zwracay si przyjanie ku modemu towa-rzyszowi. Gwnym, wci powracajcym tematem ich rozmw by brat Ja-guar. Anton widzia w nim niezrwnanego bohatera i pragn kiedy sta si podobnym do niego.Pdke Hauka mwi o nim z najwikszym szacunkiem, ale nie mg niestety zaspokoi~ciekawoi Antona, \ ktry tak chtnie by si czego dowiedzia o dawnym yciu tego olbrzymiego mczyzny. - Ale przecie znae go duo wczeniej - rzek chopiec do Hauki - wic chyba moesz co o nim powiedzieE. - Nie mog = odpar Inka. - Kiedy przybywa, rozmawia z ojcem, a nie ze mn. A kiedy starsze i dowiadczone osoby rozmawia-j, modzi musz trzyma si z daleka. Takie jest u nas prawo. - U was? Do jakiego plemienia naleysz? - Do adnego. - Ale przecie musisz do kogo nalee. - Moje plemi wygino. yjemy z kilkoma ubogimi rodzinami wysoko w grach. - Ale tam nie rosn drzewa ani krzaki. Jak moecie tam y? - Pijemywod i jemy miso dzikich zwierzt, na ktre polujemy, ryzykujc yciem. - Jestecie wic bohaterami. Opowiedz mi o waszym yciu i ezynach. - O yciu i czynach moich ziomkw? - Hauka przyoy rk do 199 czoa i ponuro spoglda przed siebie, potem cign dalej. - Moe... nie... na pewno kiedy ci o tym opowiem. Ale nie dzi~, nie teraz. Przecie przyjdziesz wraz z nami w nasze gry. Wtedy nie tylko usyszysz, ale i zobaczysz. Wsta, oddali si i znikn wrd drzew. Pytania Antona zabolay go. Wrci dopiero wwczas, gdy zapada zmierzch. Kiedy ukadano si do snu, wycign si jak zwykle obok Antona. I~n dugo si zastanawia, czym mg zrani przyjaciela i rozmylajc nad tym zasn. Nie wiedzia, jak

dugo spa, kiedy zbudzia go czyja rka, mocno nim potrzsajca. By to Inka, ktry szepn mu do ucha: - Bd cicho. Nie odzywaj si. Chciae by bohterem jak brat Jaguar, dam ci do tego okazj. Czy chcesz i ze mn? - Dokd? . - Pniej si dowiesz. Zostaw bro, we tyko n i bolas. Czogaj si cicho za mn, ale tak, by nikt nas nie zauway. Anton zobaczy, e Hauka na czworakaCh czoga si z obozowiska, i posuwa si za nim w taki sam sposb. W cigu ostatnich nocy wieciy gwiazdy, dzi natomiat niebo byo zaciemnione, poniewa byo ju po nowiu. Na dole panowaa prawie cakowita ciemno, nie wida byo nic na dziesi krokbw i nawet jezioro, za dnia tak czyste i jasne, rozpocierao si teraz jak ponura tajemnica. Skradali si powoli i bezszelestnie wzdu trzcin, a Hauka wyprostowa si i cicho rzek: - Teraz jestemy poza zasigiem posterunkw i moemy i wy-prostowani. Spjrz uwanie ponad jezioro. Czy co widzisz? - Nie - odpar Anton, daremnie wytajc wzrok. - A moe czujesz jaki zapach? -Pake nie. - Anciano i ja yjemy z kondorami w Kordylierach, dlatego te mamy zmysy ora. Tdm, po tamtej stronie jeziora obozuj ludzie. - Skd wiesz? - Czuj dym i widz odblask ognia. Czowiek biay nie widzi tego i nie czuje. Wa~ciwie powinienem to zameldowa ludziom dowiad-czoriym, ale poniewa pragne dokona bohaterskiego czynu, wic ich nie zbudziem. - A co chcesz teraz zrobi? - Na razie chc si tam dosta~, by sprawdzi, ~co to za ludzie, co ich tu sprowadzio. Wtedy si okae, czy mamy po cichu wrci, czy te, podj jakie dziaania. Podaj mi rk, abym mg ci prowadzi, bo mj wzrok jest ostrzejszy od twojego. Posed z nim powoli dalej. Nie byo to atwe, gdy szli pomidzy drzewami i krzewami. Potem nagle las si skoczy. Przed nimi odsoni si brzeg pozbawiony drzew. Haukaropora zatrzyma si, chwil si zastanawia, po czym rzek: - Tam jest luka w pasie lenym otaczajcym wod. Jeli w ni wejdziemy, znajdziemy si w mroku panujcym pod drzewami, co nam bdzie utrudniao dalsz drog. Dlatego sdz, e bdzie lepiej trzyma si prawej strony i i skrajem tego pasa. Wwczas bdziemy mogli porusza si o wiele szybciej i bdziemy mieli nad sob niebo, wprawdzie ciemne, ale nie tak jak wierzchoki drzew. - Nie sdzisz, e pjdziemy za daleko w prawo? - Nie za bardzo, poniewa las nie jest szeroki. Zreszt ci ludzie bd obozowa nad rdem, o ktrym wspomina brat Jaguar. Jeli do niego dojdziemy, wystarczy tylko trzyma~ si jego nurtu, by doj do celu. Poruszali si prdzej ni doid. Ich obozowisko znajdowao si porodku pnocnego brzegu jeziora. Wkrtce skrcili, a lena prze-sieka skoczya si i znw byy gste drzewa. Tworzyy cieme pasmo szerokoci okoo kilkuset krokw. Pozostawili las po Iewej stronie i podyli jego skrajem w kierunku wschodnim. Nie zaszii jeszze zbyt daleko, gdy zerwa si do silny wiatr, ktry wia im w twarz. - Usyszae co? - zapyta Anton modego Ink. -Tak. Sdz, e to by dzwonek. - Dzwonek? Przecie tu nie ma miasta i kocielnych dzwonw.

201
- Nie chodzi mi o takie dzwony. Podejd jeszcze kawaek, to i ty usyszysz. Ruszyli dalej. Wkrbtce rozleg si metaliczny dwik, niesiony przez wiatr. - Uwaga! - rzek Anton. - Tb brzmiao zupenie jak dzwon madriny. Madrina do charakterystyczne sowo dla Ameryki aciskiej, oznacza klacz, ktra w stadach albo podczas podrby prowadzi inne zwierzta. Ma na szyi dzwonek, za ktrego dwikiem poda reszta zwierzt. - Tak, to nie moe by nic innego, tylko madrina - zgodzi si mody Inka. - Czyby w Gran Chaco znajdowali si poganiacze muw? - Nie, na pewno nie. Przez t okolic nie ign adne karawany handlowe. To chyba Indianie. - Z jakiego szczepu? - Nie wiem, ale si dowiem. - Wobec tego ci ludzie s bardzo nieostroni. Poszczegblne ludy s przecie teraz wrogo do siebie nastawione. Nie powinni wic zawiesza zwierztom dzwonkw, aby nie zdradzay ich obecnoci. - Ci ludzie widocznie czuj si tak pewnie, e nie musz zacho,

wywa ostronoci. Poza tym musz wypasa swoje stada, a zatem nie. mog ich przywizywa. Gdyby nie mieli przy tym adnej madriny, konie rozbiegyby si na wszystkie strony. - Jak to? Przecie nasze konie trzymaj si razem. -1b co innego. Indianin nie hoduje koni, on je rabuje w rnych okolicach, tak e zwierzta si nie znaj, a poniewa nie s trzymane w stadach, nie maj poczucia ~wsplnoty. Kiedy wic na wyprawie wojennej spotykaj si liczni jedcy, musz da swym koniom ma-~ drn, bo kady kofi sucha dwiku dzwonka. 1b dla nas due uatwienie, bo dwik, ktry usyszelimy, posuy nam za drogowskaz.
. by dwik Inka mia racj, im dalej si posuwali, tym wyraniejszy 202

dzwonka. Wkrtce musieli zwolni kroku, poniewa dwik dobiega z bardzo bliska. Jednoczenie po prawej stronie nkazay si pnie drzew, a za nixni ponly liczne ogniska. -Popatrz, jak atwo znalelimy to obozowisko- szepn Hauka. - Przed nami dokoa lasu eignie si pas traw, a na nim pas si konie. Na lewo od nas pas ten wdziera si w las i tworzy otwa~t przestrzefi, gdzie znajduje si rdo. Przed sob mamy wic konie, a za drzewami jedcw.

- Czy musimy i w tym wanie kierunku? -I~k, ale nie od razu. Musimy by ostroni, najpierw sprawdzi, czy koni kto pilnuje. Poczekaj tutaj, zaraz wrc. Pocoga si dalej i Anton zosta sam chyba przez ponad kwadrans. Nie obawia si jednak o Ink, bo z biegiem czasu przekona si jaki to dzielny chopak. Inka wyoni si z mroku i szepn: - Nie ma tam ani jednego stranika, Konie byy tak oswojone, e
;

pozwalay si gaska. Poruszay si swobodnie po trawie i tylko madrina miaa przednie nogi lekko skrpowane, aby nie moga sta-wia zbyt duych krokw. - Ile tam jest koni? - Bardzo,duo... Zauwayem, e wszystkie miay gowy zwrcone do madriny i bardzo si z tego ucieszyem. - Dlaczego? - Bo to oznacza, e wszystkie za ni pjd, a jeli to s wrogowie, czyli Abiponi, to zabior im konie. , - Mwisz to powanie? Iyle zwierzt my dwaj nie zdoamy zabra; to niemoliwe! - Czemu nie? Jeli zabierzemy madrin, wszystkie inne pod za ni. - Ale Indianie usysz, e dwik dzwonka si oddala. - Kiedy si pi, nic si nie syszy, a jestem przekonany, e oni pi. - No tak, ae na pewno wystawili posterunki. - Chyba tak, ale poniewa czuj si tu bezpieczni, jest ich zapewne

203
niewiele. Postaramy si to sprawdzi. Chod i trzymaj si tu za mn! Musimy si czoga, by nas nie zauwaono. Pooyli si na ziemi i posuwali z najwiksz ostronoci; tak; by dotrze do wspomnianych drzew. Kiedy si tam doczogali, znaleli si bardzo blisko skraju przesieli lenej, gdzie jak sdzi Inka byo obozowisko. Przewit nie by szeroki, a ogniska wieciy od jednego koca do drugiego. Wida byo dokadnie cae obozowisko. Obaj modziecy leeli tu za drzewami i obserwowali, co si tam dziao. Obozowisko rozbia bardzo liczna grupa Indian. Tam, gdie prze-wit otwiera si na woln przestre, tryskao z ziemi rdo, z ktrego pyna woda do jeziora. Po obu stronach nurtu pono osiem ognisk, wok ktrych krztao si okoo osiemdziesiciu czer-wonoskrych. Zajci byli wyszukiwaniem sobie najdogodniejszych miejsc do spania. Pomidzy dwoma ogniskami, palcymi si po tej stronie wody, leao szeciu ludzi, ktrzy, jak si wydawao, byli zwizani. Piciu z nich byo ubranych jak Indianie, natomiast szsty, sdzc po odziey, by biay. Poniewa leeli gowami w kierunku Inki i Antona; ci nie mogli rozpozna ich twarzy. Grupa bya uzbrojona w bro indiask. uki i koczany powiesili na wbitych w ziemi oszczepach. Mieli rbwnie rurki do wydmuchi-wana strza, ktre jeli byy zatrute, powodoway natychmiastow mier. Pod jednym drzewem sta Indianin, ktryjako jedyny posiada strzelb, leaa obok niego na poncho. Prawdopodobnie by to wdz, poniewa wydawa rozkazy, ktre natychmiast wykonywano. Pqsugi-wa si przy tym pievm mow. Anton nie rozumia z tego ani sowa, zapyta wic cicho towarzysza: . - Jakim jzykiem on mwi? Tb nie jest keczua ani nic innego, co iy:.l.. 4::It; rozumiem. k.n:.,,..,..

-To dialekt abiposki. Rozumiem go do~ dobrze, ich przywdca , mwi, jak maj obozowa. Wanie rozkaza, aby w nocy pilnowali na trzy zmiany. Kada warta ma si skada z dwch osb, jedna ma pilnowa koni, druga winiw. 204 - A wic to jednak winiowie. Kim mog by? - Poczekaj. Prawdopodobnie si dowiemy. Nie znam tego wodza, ale poniewa naley do Abiponw jest wic naszym wrogiem. - Z tego wniosek, e winiowie to nasi przyjaciele. -Tak, bo kto jest przeciwko nim, jest z nami. - Gdybymy mogli ich uwolni! Czy sdzisz, e to moliwe? Inka czeka chwil, zamylony obrzuci szybkim spojrzeniem teren,
,

po czym odpowiedzia: - Myl, e to tnoliwe i jestem gotw sprbowa. Co ty na to? - Zgoda! -Anton niemal wykrzykn z radoci i doda ciszej: - Ale jak si do tego abierzemy? Jest nas tylko dwch. Nie mamy ze . sob nawet strzelb. - Ij~lko by nam przeszkadzay. Syszae, jak brat Jaguar czsto powtarza, e przemylno jest przewanie skuteczniejsa ni gwat. Bdziemy dziaa zgodnie z t zasad. -Tak! Jestem gotw! Tylko jak? - Poczekaj! Przede wszystkim Abiponi musz zasn, do tego czasu nic nie da si zrobi. Potem i dowiemy, czy posterunki s bardzo czujne i czy ogniska zostan zgaszone, czy nie. T~raz wd przeszed prez rdo, by osobicie zajrze do winiw. Wygraa im i kopa. W obronie zmieniali pozycje. Teraz mona byo rozpozna jednego z nich. To nie by Indianin, tylko biay. Drugi poderwa si, by uj przed kopniakiem. Przez chwil by zwrbcony na bok, i to wystarczyo bystrookiemu Ince. Pozna go i szepn do Antona: - To by wdz szczepu Camba; ktrego biali nazywaj liearda Czaszka, Cranco-duro. Syszae ju o nim? - Nie. - Nazwano go tak, poniewa pewnego razu dosta kolb w gow osiem czy dziesi razy i przey. Gdy wrogowie, ktrzy uznali go za martwego, odeszli, potar sobie tylko gow i skradajc si, ruszy za nimi, by si zemci. Byli to Abiponi, ktrzy pniej zginli z jego 205 rki. - T twj znajomy? -Nawet przyjaciel. Bywalimy u niego, a on czsto nas odwiedza. Cae szczcie, e z naszego obozu dostrzegem te ogniska i poczuem dym. Jestem gotw zaryzykowaE ycie, by go uwolni. - Ja take! - szepn Anton z przejciem. - Powiedz tylko, co mam rbiE. - Na razie nie masz nic innego do roboty ni by cicho i tak si ukry za drzewami, by odblask ognia nie pad na ciebie. Abiponi uoyli si dokoa ogniska z nogami kierowanymi w ich stron. Owinli si w poncha, niektrzy mieli nawet po dwie sztuki. Wdz wrci przez rdo i pooy si w ten sam sposb. Wszyscy z wyjtkiem stranikw uoyli si. Jeden z nich poszed do koni, a drugi powoli zacz spacerowa. Z powodu chodnego wiatru otuli si w dwa koce. Jeden owin sobie dokoa bioder, drugim osoni gow tak, e byo wida tylko oczy. Przez pierwsze p godziny stranik kilkakrotnie podchodzi do winiw, by si przekona, czy zasnli. Las nie osania dobrze obozu przed wiatrem, ktry dmucha niekiedy tak mocno na ognisko, e iskry paday na koce picych ludzi. By ich nie poparzyo, stranik chodzi od ogniska do ogniska i zsuwa palce si gazie, tak, by pomie by jak najmniejszy. Nie dokada do ognisk, wic naleao sdzi, e wkrtce wygas. Tylko do jednego, obok ktrego leeli winiowie, dooy troch gazi, by mc dalej peni swoj sub. Minla jeszcze godzina, odkd czerwonoskrzy uoyli si do snu. Antonowi tak doskwierao milczenie, e szepn do

swego towarzy-sza, ktry przez cay czas nie uczyni najmniejszego ruchu. = Sdz, e oni mocno pi i nie powinnimy duej czeka. Pomyl, jak nasi bd si niepokoiE, kiedy spostrzeg, e nas nie ma. -Tylko na pocztku - odpar Inka - potem rnj Anciano, ktry wie,jakijestem ostrony, uspokoi ich. Ale zgadzam si z tob, musimy 206 dziaa. I~raz zwabi tutaj stranika. - Jak to zrobisz? - Zaraz usyszysz. Uwaaj, czy ktry ze picych si nie poruszy, kiedy dam zna o sobie! Jeli to, co planuj, ma si uda, nikt nie powinien si obudzi. Pryoy obie rce do ust, wyda cichy skrzek, podobny chyba do skrzeku papugi, ktrej zakcono sen. Nikt ze picyCh si nie poruszy ale stranik przystan, nasuchu-jc, skd pochodzi ten dwik. - Popatrz, nasuchuje! - szepn Inka. - Prawdopodobnie tu przyjdzie. Nie zauwaye, czy ktry ze picych si obudzi? - Nie. - Ja take nie. Poczogaj si jeszcze kawaek i po pasko na ziemi, bo inaczej zobaczy ci stranik kiedy tu podejdzie. Anton usucha, Inka za po raz drugi zaskrzecza. Stranik si zbliy. Za trzecim razem wszed pod drzewa, a kiedy skrzeczenie si powtrzyo; pochyli si i zacz si skrada ostronie z oczami utk-wionymi w punkt, skd dobiegay dwiki. Inka uj swoj cik maczug i zaskrzecza raz jeszcze, a kiedy stranik prawie doszed do pnia, za ktrym si znajdowa, byskawicznie wyskoczy..., jedno ude-rzenie i Indianin pad, by wicej si nie podnie. - O Boe, zabie go! - szepn Anton,,przybiegajc. - Prawdopodobnie nie yje, ale bardzo moliwe, e jest inaczej. Pozosta przy nim. Jeli si ocknie, zanim wrc, pchnij go noem w serce. Chyba masz odwag to zrobi? - W walce tak. Ale bezbronnego... - Prowadzimy walk, a kiedy on si ocknie, nie bdzie bezbronny. Jego gos stanie si dla nas najniebezpieczniejsz broni. 7~dam, aby mnie sucha! Na og milczcy Inka by podczas tej wyprawy niezwykle rozmow-ny, wci poucza swego modego towarzysza. I~raz pokaza si z jeszcze innej strony. Wystpi jako dowdca i chocia mwi cicho, to 207 jednak gosem nie znoszcym sprzeciwu. Szybko wzi oba poncha, ktre wartownik mia na sobie i owin si nimi w taki sam sposb jak tamten. Potem powoli wyszed spod drzew i tak jak przedtem stranik, zacz chodzi po obozowisku. Kto~, kto nie wiedzia, co zaszo, musia bra go za wartownika. Anton pozosta z wycignitym noem przy Indianinie i obserwo-wa to jegp, to swego odwanego przyjaciela, ktrego zachowanie nie od razu poj. Haukaropora przez jaki czas naladowa wartownika, potem ostronie zadkrada si od jednego ogniska do drugiego nie po to, by je podsyca, lecz by obserwowa picych. Nikt si nie obudzi. Wtedy Inka uda si do winiw i przykucn przy nich. Nie spali, bo w tej pozycji nie mogli zasn. Oczwicie sdzili, e to Indianin, ktry ich pilnowa, poniewa mia poncho owinite dokoa gowy, tak e wida byo tylko oczy. Ze wzgldu na biaego Hauka musia mwi po hiszpafisku. Uchyli nieco ~ poncho, ale tak, by nie byo wida twarzy, i odezwa si pgosem: - El Craneo duro jest smutny. Ale wkrtce bdie wesoy. Jeli mi teraz bdzie odpowiada, niech mwi po cichu.

Wdz lea odwrcony od niego plecami. Teraz spojrza na niego i odpar po cichu, jak mu nakazano: - Kto mwi? Czy szydzisz sobie ze mnie, udajc przyjaciela? -To nie szyderstwo. Nie mw nic, bo kady dwik moe mnie i was zdradzi. Jestem tutaj po to, by was uratowa. - Ty, Abipon? - Nie jestem Abiponem, nazywam si Haukaropora i jestem synem twojego przyjaciela Anciana. - Ty jeste Haukaropora?... Na dwik tego imienia wdz a zaniemwi. -;Tak, to ja - cign modzieniec. - Przekon~j si! Uchyli poncho, tak e ukazaa si jego twarz. Biay obserwowa bez ruchu to, co si dziao. Indianie Camba poznali Ink, ktry szybko 208 znw zasoni twarz. Zachowywali si cicho, ale ruchy ich zwizanych cia zdradzay, jak radonie s zaskoczeni. - Poznalicie~mnie? - zapyta Inka. - Tak... - wykrztusi wdz - jeste synem mojego przyjaciela i sam jeste naszym przyjacielem. Zdarzy si wielki cud. Skd si wzie wrdAbiponw? Dotd ci nie spostrzegem. - Nie nale do nich i nie byem z nimi. Jestem dopiero od niedawna w lesie, by obserwowa naszego wroga. Obozuj z Ancia-nem, bratem Jaguarem i przeszo dwudziestoma innymi biaymi po tamtej stronie jeziora. Spostrzegem wasze ogniska, wic si przyczo-gaem tutaj z moim przyjacielem, by sprawdzi, kto rozpali ogniska. Zobaczyem Abiponw, poznaem ciebie i postanowiem was uwol-ni. - Co za odwaga! A gdzie jest nasz stranik? - Ley pod drzewami. Owinem si jego kocami, by wzito mnie za niego. - Co za mdro, co za przebiego. Przetnij nasze wizy, szybko! - Przetn je. Ale lecie dalej tak jak dotd. Wycign n i uwolni ich z wizw w taki sposb, e Abipon, ktry by si w tej chwili obudzi, nie zauwayby, co si stao. Po czym mwi dalej: - Ogniska gasn i tylko to jedno jeszcze si pali. Nie widzimy dokadnie naszych wrogw, ale oni mog nas obserwowa. Dlatego musimy zachowa ostrono. Tl;raz wstan i znw bd chodzi wok, zajrz take do picych. Jeli stwierdz, e aden si nie obudzi, cicho zakaszl, a wy podejdzieciejeden za drugim do miejsca, gdzie si znajduj. Pam pod drzewami czeka mj przyjaciel~Antonio. Gdy dotrzemy do niego, pjdziemy po konie. - Czy nie ma tam wartownika? - zapyta wdz. - Owszem, jest jeden. - Tego si nie obawiamy. Nie mam co prawda broni, ale zadam mu cios rk. 209 - Tb pozostaw mnie. - Nie! Chc was uwolni sam, bez waszego udziau. Otrzymacie bro. Jest tu do oszczepw, ukw i strza. Wtedy po raz pierwszy odezwa si biay. - Co mi po uku i strzaach! Pragn odzyska mj karabin, mj dobry karabin. - Gdzie on jest? - Wdz ma go przy sobie. Odebra mi. Pjd po niego.
,

- Nie znam ci i nie wiem, czy potrafisz by do ostrony. Sam po niego pjd. - Nie powiniene si zwraca po imieniu do tego pana, - rzek Iiearda Czaszka -bo on jest oficerem, a jeli idzie o ycie w dungli, to ma dowiadczenie i potrafi sam odzyska swj karabin. - I naboje - uzupeni biay, zgrzytajc zbami. - Ii;n otr odebra mi take zegarek i kompas. Nie bdzie mia z nich poytku. Jego sen bdzie bardzo dugi! Odway si kopa oficera! Inka z powrotem ukry swj n, wsta i zacz znw chodzi tam i z powrotem. Po pewnym czasie,

podchodzc po kolei do ognisk, przekona si, e wszyscy pi. Podszed take do wodza. I~n chrapa, przyciskajc do siebie karabin razem z ktrym owinity by w pon-cho. Inka uda si na drug strn, stan na skraju przesieki i da znak, na ktry przyczoga si najpierw Tiwarda Czaszka, potem jego czterej Camba, wreszcie oficer. Inka wskaza tkwice w ziemi oszczepy i rzek do biaego oficra, gdy Camba pospieszyli, by zabra bro. - Wdz owin si w poncho razem z karabinem. - Zabior go, nie bd pyta o pozwolenie. Przesun si bezszelestnie, a jednoczenie byskawicznie przez plac. Wida byo, jak rzuci si na wodza i przez chwil na nim lea. Nie rozleg si ani dwik. Potem wsta rwnie-zrcznie i wrci z karabinem w rce. - Odebraem wszystko, co mi zrabowa! - rzek gniewnie. - Karabin, n, zegarek, amunicj, wszystko. Tn czowiekju nigdy nie kopnie oficera. Ale co dalej? Dokd teraz? Inka szed przodem pod drzewa do Antona. Powalony Abipon dotd si nie poruszy. Pozostawili go. Zawrcili tam, skd Hauka i Anton przyszli, a usyszeli dzwonek mad~ny. Wtedy Inka si zatrzy-ma i rzek: - Poczekajcie tutaj, a unieszkodliwi drugiego stranika. - Nie ty! 1b naley do mnie - odpar Iiwarda Czaszka. - Nie, do mnie - wtrci si oficer. - Te otry zamierzay mnie jutro utopi w jeziorze. I~raz mog tam wrzuci~ trupa swego wodza, a str.~anika koni take im dostarcz. Hauka nie chcia si na to zgodzi, ale ten gniewny mczyzna, mwic ostatnie sowa, ju si oddali. Reszta czekaa i nasuchiwaa. Panowaa cisza. Po niespena dwch minutach oficer zjawi si i oSwiadczy: - W porzdku; chopak ani pisn. h;raz wemiemy konie, po jednym dla kadego. ~ - Nie - odpar Inka. - Wemiemy wszystkie. - Wszystkie? Jak to zrobimy? - Przecie jest tam madrina, ne pjd za ni. - Que pensamiento! Tb prawda. Ten chopak ma gow nie od parady. A wic po tanitej stronie jeziora obozuje brat Jaguar. Znaj-dziecie go? -Tak - odpar Inka. - Wic wsid na madrin, by jecha przodem, a my pogonimy za tob cae stado. Oficer mwi tonem szorstkim i wadczym, co mogo razi. Hauka przyj jego sowa w milczeniu, odszuka madrin, zdj jej rzemie z przednich ng, wsiad i powoli ruszy przodem. Gdy inne konie spostrzegy, e ich przewodniczka ruszya, zaraz poszy za ni. Oficer i piciu Camba skoczyli na ostatnie konie, by poganiae stado. Anton natomiast, ktry oczywicie take wsiad na konia, trzyma si na 211 przedzie, obok Inki. Nie spodoba mu si oficer. W ten sposb mogli okry poow jeziora, ale nie mogli przedosta si przez gszcz leny, przez ktry obaj modziecy z trudem si przedtem, przeczo-gali. Przy panujcych ciemnociach gszcz ten by dla koni nie do przebycia, postanowili go okry, bo tylko w ten sposb mona byo dotrze~ do obozowiska. Nie byo tam tak spokojnie jak wwczas, gdy Hauka i Anton je opuszczali. Brat Jaguar kaza co godzin zmienia posterunki, a mia taki zwyczaj; e kiedy si budzi, szed sprawdzi, czy wszystko jest w porzdku. Idk te byo i teraz. Pknicie butelki ostrzego go przed nag zmian pogody, a kiedy si kad spa, niebo ju byo zachmu-rzone. Obudzi go niepokj i poczu, e zerwa si dziwnie ostry wiatr. Dowiadczenie mwio mu, e nadciga orkan poczony z opadami deszczu, ktre w Gran Chaco s tak silne; e mog czowieka zwali z ng. Co naleao robi? Iiitaj, pod drzewami, ktre cigaj pio-runy i podczas burzy mog si zwali, nie naleao pozostawa. Ale przebywanie podczas nawanicy na pustej ce lub na pustyni rwnie byo niebezpieczne. Brat Jaguar zbudzi picych, by si z nimi nara-dzi. Okazao si przy tym, e nie

ma Inki i Antona. Woano ich, ale nie przyszli i nie odpowiadali. Antona powierzono opiece brata Jaguara, nic wic dziwnego, e ogromnie zaniepokoi si jego niezrozumiaym znikniciem. Snuto rne przypuszczenia, wre-szcie brat Jaguar wpad na uszny pomys, by za pomoc ognia szuka ladu chopcw. Wiedziano przecie, gdzie leeli. Smolista ga poshzya za pochodni. Przy jej wietle ujrzano, e obaj chopcy w tajemnicy wymknli si do lasu. Pochodnia zgasa, a brata Jaguara, Geronima i Anciaa, ktrzy wszczli poszukiwania, ogarna cie-mno. Kilkakrotnie woali w gb lasu, ale bezskutecznie. - Co za nieostrono - rzek brat Jaguar niemal gniewnie. - Kiedy tu przybylimy, ostrzegaem, e mog tu byjaguary. Co bdzie, jeli wpadn w jego szpony? Pozostawili tutaj strzelby, wic nie mog strzela. - 212 - Nieostrono? - rzek Anciano. - Hauka jest ostrony. On zawsze wie, co robi. A e nie zabra ze sob broni, dowodzi tylko, e uzna j za zbyteczn. - Podczas takiej nocy bro nigdy nie jest zbyteczna - rzek Geronimo. - A1e niewygodna - przerwa mu Anciano. - Przeszkadza pod-czas chodzenia w lesie, podczas czogania si w pobliu wroga, pod-czas... - Podczas czogania si w pobliu wroga? - przerwa mu brat Jaguar. - No, tak! Ci zuchwali chopcy chc przey przygod, ktr mog przypaci yciem. Musimy natychmiast wyruszy, by temu zapobiec. - Przypaci yciem? Dlaczego? Jak pan sdzi, gdzie oni s? - Nie sdz, ale wiem! Spj rzcie na prawo poprzez jezioro. Wida tam blask ogniska. Chopcy je zobaczyli i w swej modzieczej poryw-czoci poczogali si, by postpi tak, jak powinni postpi mczyni. - Tak, rzeczywicie tam pali si ogie - przyzna Anciano. - Cakiem moliwe, e oni tam poszli. Ale jeli tak jest, to nie powin-nimy si niepokoi. Mj Hauka jest niezwykle ostrony. Mog ca-kowicie na nim polega. - Ja co prawda te o tym wiem. Jest doSwiadczony i ostroniejszy ni niejeden dorosy mczyzna, ale dzi zabra ze sob Antona, za ktrego ycie odpowiadam i... Urwa. Podczas tej rozmowy wrcili znw do obozowiska i wanie niedaleko rozleg si tupot koskich kopyt. Potem ujrzeli dwie posta-cie, ktre wyoniy si z ciemnoci i szybkimi krokami zbliay do ogniska. Byli to obaj poszukiwani. - Szuka nas pan? Oto jestemy! - zawoa Anton z rozemian twarz do brata Jaguara, podczas gdy Inka w milczeniu podszed do swego Anciana, jak gdyby wcale nie zamierza uzna si za gwnego sprawc ostatnich wydarze. - Dziki Bogu, e jestecie! Ale gdzie bylicie?

213
- U Abiponw. - U Abi... Wic tam s Abiponi? -Tak. - I odwaylicie si bez mojego pozwolenia... - Uwolni szeciu winiw i przyprowadzi cae stado koni - wtrci jaki gos. Brat Jaguar odwrci si i ujrza mwicego, ktry take teraz podszed. Cofn si o krok i zawoa lekko marszczc czoo: - Tb pan, poruczniku Verano? Jak pan si dosta nad Grdo Blinit? - Tak jak wszdzie dotd si dostawaern, pieszo albo w siodle, senior. - Wie pan; e oczekiwaem innej odpowiedzi, a dokd si pan std udaje?

- Znw do Abiponw, by ich ukara. Oczywicie bdzie mi pan towarzyszy ze swoimi ludmi. aden z tych zbirw nie powinien zosta przy yciu.

F
- Uwaa pan za oczywiste, e bd panu towarzyszy? Bo ja nie. - Przecie to zrozumiae, e musi mi pan pomc. - Zrozumiae? Musz? Owiadczam panu, e ja nigdy niczego nie musz. Ale kogo tu jeszcze mamy? I~varz brata Jaguara rozchmurzya si. Zobaczy, e nadchodzi
, . Iiearda Czaszka, ktry zbliajc si, poda mu rk i odpar z respektem:

- To ja, senior. Nie musz panu mwi, jak si ciesz, widzc pana. Poniewa pan tu jest, nie musimy si ju obawia.

F,,,L.:
- Czego, lub kogo? - Abiponw, ktrzy przygotowuj si do natarcia na nas ze wszy-stkich stron. I~n senior, ja i czterech moich ludzi, ktrzy znajduj si teraz pod lase przy zdobycznych koniach, wpadlimy dzi rano w ich rce. Zawlekli nas nad rdo Blinit, by jutro utopi w jeziorze. Haukaropora i ten drugi chopiec nas uratowali.

214
- Ci dwaj? Jak to... Urwa, gdy zobaczy, e na ciemnym niebie na poudniu pojawia si jakby chmura o dziwnym siarkowym zabarwieniu. Potem pospie-sznie cign dalej: - Ilu jest tych Abiponw? - Siedem albo osiem razy po dziesiciu - odpar wdz. - I wanie tyle kni przyprowadzilimy ze sob, bo zabralimy wszy-stkie. Pobiegy za madrin. -To przygoda, o ktrej najchtniej posuchabym dokadniej, ale nie mamy na to czasu. Wodzu, czy widzisz tam na poudniu to te pasmo? Wiesz, co ono oznacza? - Ju od dawna je widz, senior - odpar zapytany. - Zblia si huragan, ktry amie lasy i ciska due kule ognia z nieba. Take konie to czuj, s niespokojne i nie chc sta w miejscu. - Tak, jestemy w niebezpieczestwie. Jeli tutaj zostaniemy, to mog nas zmiady drzewa, jeli odejdziemy, orkan potoczy nas jak ziarenka piasku po ziemi. Nie znarn tej okolicy. Za dwie godziny zerwie si burza. Musimy si szybko decydowa. - Ja znam t okolic, senior. Wyruszyxny i jeli si pospieszymy, to przed nawanic znajdziemy si w bezpiecznym miejscu. - Gdzie moemy si schroni? - W Asiento de la mortandad, w Osiedlu Wymordowanych. - Co za okropna nazwa! Nigdy jej nie syszaem, poniewa nigdy w tej okolicy nie zapuszczaem si dalej ni do rda Blinit. Ale o tym pniej. Sdzisz wic, e zdymy przed burz do tego osiedla? -Tak. - Ale czy znajdziesz je w tych ciemnociach? - Nie zabdzimy, senior. Przecie pan dobrze wie, e te ciemnoci nie potrwaj ju dugo. Niebo zaponie ogniem. - Tb prawda. A wic przygotujmy si szybko do wymarszu. Uwa-ajcie szczeglnie na strelby, aby im si nic nie stao. Po tych sowach brat Jaguar poprosi, aby Iiwarda Czaszka

215 zaprowadzi go do uprowdzonych koni, ktre Camba z trudem mogli utrzyma w ryzach, poniewa czuy zbliajc si nawanic. Zdobycie tylu koni jak si pniej okazao, przechylio szal zwy-cistwa na ich korzy. W tej jednak chwili brat Jaguar uzna to za wielce niedogodne. Konie byy co prawda ujarzmione, ale nie osiodane. Nie mona wic byo obciy ich sprztem, tote brat Jaguar zarzdzi: - Wemiemy je ze sob, ale nie bdziemy si nimi zajmowali. Jeli dobrowolnie pjd za nami, to dobrze, jeli nie, to niech robi, co chc. Sze z nich dosiedli Camba i porucznik Verano. Wyrazili oni ponadto gotowo wzicia jeszcze po dwa konie na cugle. Gdy poru-cznik ujrza strzelby, ktre ludzie brata Jaguara zaadowali, zapyta, skd je maj. - Wykopalimy je - odpar Geronimo. - Gdzie? - Po drodze, w rnych miejscach. - Tiempo tonitroso! R~ s te, ktrych szukam! Konfiskuj je. - Z jakiego powodu? - Nale do nas. Zostay skradzione arsenau. - DQprawdy? Brzmi to jak bajeczka dla dzieci. Niech pan j opowie bratu Jaguarowi, on udzieli panu waciwej odpowiedzi. - Czyby nie dawa pan wiary moim sowom, senior? Ale teraz mamy co innego do roboty. Niech pan posucha! Wskaza na jezioro. Rozlegay si tam dziwne ryki. Abiponi odkryli trupy, a take brak koni i winiw. Brat Jaguar nie zwaa na to, bo niebezpieczefistwo byo blisko. Rozpoca si nocna jazda z picio-ma Camba na czee. Przywdcy trzymali si dokadnie kierunku pnocnego, gdzie jak
* ~ sdzi brat Jaguar, cignla si rozlega pustynia. Niejechali galopem, tylko kusem i nie musieli si zajmowa pozostaymi kofimi Abiponw, bo dobrowolnie poday za nimi. Instynkt podpowiada im, e

yEy. : 216 nawanica nadciga z poudnia, a wic ratunku naley szuka~ na pbnocy. Kiedy po upywie p godziny zwolnili troch tempo, by nie zm-czy~ zbytnio koni, tawe pasmo na poudniowej stronie nieba zna-cznie si rozszerzyo tak, e nocny mrok nie by ju taki gsty jak przedtem. Po upywie dalszej p godziny te pasmo rozszerzyo si na cay pohtdniowy horyzont i tworzyo teraz trjkt; ktrego wierz-choek znajdowa si w zenicie. W rodku trjkta ukazaa si ciemna plama. Ti~jkt by tak jasny, e na dole powsta pmrok, przy ktrym wida byo na odlego kilkuset krokw. - Tb jest ta dziura, z ktrej nadejdzie orkan - rzek brat Jaguar do doktora Morgensterna, wskazujc na t plam. - Czy to bdzie niebezpieczne? - Nie wiem, czy dla nas, ale na pewno wyrzdzi szkody. Taka nawanica spitrza fale na ogromn wysoko, wyrywa drzewa z ko-rzeniami i przewraca najmocniejsze domy. - I my mamy schroni si przed ni w jakim osiedlu, a wic w domach? Boe, zlituj si nad nami! Domy te zawal si nam na gowy i pod ich gruzami znajdziemy nieuchronny koniec, po acinie exitium. - Waciwie naleaoby si nad tym zastanowi. Ale ja polegam na wodzu, ktry zna warunki w tym osiedlu.

- Co nam pomog warunki, jeli huragan wywrci domy do gry nogami - rzek Fritz. - Ja ju mam za sob niejedno pampero, ale taki huragan to podobno co cakiem innego. W tej chwili nie dabym za swoje ycie nawet zamanego grosza. Niech pan popatrzy na niebo. Czy to mona jeszcze nazwa niebem? Nie, to wyglda jak prawdziwe pieko. Nie ma co mwi, pikny firmament, ale kiedy zaciga si miedzi i siark, to strach czowieka oblatuje. Nie mam te aufania do tego osiedla. Osiedle Wymordowanych! Czego mona si po nim spodziewa? W panujcym pmroku wida byo, e jechali po terenie poro-nitym nisk traw, a tu i wdzie wyrastay mae pagrki. Potem 217 pagrki staway si coraz liczniejsze i wysze. Miay przewanie ksztat z lekka zaokrglony, ale na niektrych wznosiy si ostre skay. -Tb mnie uspokaja-rzek bart Jaguar.-Najlepsze schronienie moemy znale po plnocnej stronie stromej skay. A, e kady, kto si tu osiedla, musi si liczy z warunkami jakie panuj w tej okolicy, a wic i z niszczcymi nawanicami, to naley si spodziewa, e schronienie, do ktrego zmierzamy, pooone jest na takim zabezpie-czonym terenie. Wkrtce okazao si, e jego przypuszczenia byy suszne. Pomi-dzy pagrkami dotarli do szerokiej doliny otoczonej od poudnia strom wyskok ska, a od pnocy agodnie zaiesionymi wzgrzami. Na dnie doliny rosy niskie krzaki i obfita trawa, w pobliu ska znajdowao si sze domw, ktre kiedy tworzyy osiedle. W Gran Chaco byo dawniej duo takich osiedli. Dzi jeszcze mona natrafi na ich ruiny. Biali przybywali do krainy czerwonoskrych, tu si osiedlali i zachowywali jak legalni waiciele, ani mylc o zapacie czyjakimkolwiek odszkodowaniu. Wybierali sobie najlepsze i najbar-dziej yzne miejsca, zabijali kadego czerwonoskrego, ktry si odway zakwestionowa ich samowol. Ale poniewa nie przybyway dalsze grupy biaych, osadnicy byli zbyt sabi, by stawi opr coraz liczniejszym Indianom, wic albo zawzasu si wycofywali, albo zo-stali wymordowni, jeli zbyt uparcie trzymali si ziemi. Ziemia zdziczaa, wiatr nawiewa nasiona na budynki, wyrastay na nich krze-wy i drzewa. Pncze czepiao si cian i dachw, przykrywajc je warstw butwiejcych lici. Lecz Osiedle Wymordowanych nie wygldao na ruin. Zachowao si cakiem niele. Sciany domw zbudowane byy z mocnych pni wpuszczonych gboko w ziemi, dachy pokryte byy grub warstw trzciny przymocowanej mocnymi sznurami z yka. Zarwno sznury, jak i trzcina stawiay nawanicom opr i nawet najdzikszy orkan nie mg ich uszkodzi. ciany z desek wykazyway rwnie du odpo-rno. Byy;co prawda cae poronite pnczem i innymi rolinami, 218 aie nie zostay naruszone, przeciwnie, rolinno utworzya na nich grub warstw ochronn, przez ktr nie przenika ani wiatr, ani deszcz. Wok domw rosy krzaki, z ktrych wystrzelay wiekowe drzewa. Gdy jedcy skrcili za skay i ujrzeli te szare domywdz Camba zawoa: - Jestemy na miejscu! Pucie konie wolno, a sami skryjcie si szybko pod dachy. W rodku huragan nic nam nie zrobi. - Nie, tak nie mona = rzek brat Jaguar. - Nie moemy puci koni, uciekn podczas huraganu. Musz razem z nami wej do domw, ktre naley przedtem oczyci~. - Z czego? - zapyta porucznik Verano. - Nie wie pan z czego? No to zaraz pan zobaczy. Wezwa na tyy kadego budynku po kilku swoich ludzi i kaza im tam krzycze, haasowa oraz odda kilka strzaw. Gdy wykonali ten rozkaz, zrozumiano, co brat Jaguar mia na myli, mwic o oczysz-czeniu. Byo do jasno i dao si ropozna rozmaite stworzenia, ktre zostay sposzone krzykiem i strzaami, a teraz wyskakiway na zewntrz. Bya wrd nich nawet puma. -I~raz s tam najwyej jeszcze we, ktrych naley si wystrze-ga -. rzek przezorny przywdca. - Zapdcie najpierw konie do czterech najbliszych domw. W dwch pozostaych schronimy si sami. Potem trzeba nazbiera suchego drewna, bymy mogli rozpali ogie, ale szybko, bo za chwil si zacznie!

Silny wiatr hula w dolinie, nis ze sob cikie, na razie jeszcze pojedyncze krople deszczu. Mcyni gorczkowo pracowali i w niespena dziesi minut wykonano polecenia Hammera. Konie, kt-re wdrowcy zdyli nawet rozsioda, stay bezpiecznie pod dachem, a ludzie, ktrzy mieli ich pilnowa, rozpalili ogiefi w pobliu wejcia. Ogie pali si take w domach przeznaczonych dla pozostaych, a by ju najwyszy czas, gdy teraz rozptaa si burza z si, ktr trudno sobie wyobrazi.

219
Naraz jasnote niebo zabarwio si na czarno. Sycha byo jki, stkanie, huk i wycie, jakby tysice diabw wypenio dolin. Nadlecia orkan. Domy dray pod jego naporem, ale wytrzymyway. A potem nagle rozleg si trzask, jak gdyby zawalia si gra. Luno
nagle, ale nie kroplami, lecz zwart mas, z hukiem wodospadu. ~ Ulew zaguszay silne uderzenia piorunw. Byskawice przecinay

ciemn noc z tak czstotliwoci, e wygldao to jak supy ognia, ktre spaday z chmur. Uderzenie nastpowao po uderzeniu, trzask za trzaskiem, ognista kula po ognistej kuli, trwao to kilka godzin. Ludzie nie mogli ze sob rozmawia, bo~ nie syszeli nawet wasnych sw. W milczeniu siedzieli na ziemi i porozumiewali si na migi. W gorszym pooeniu znaleli si ci, ktrzy pozostali z komi. Nie mona byo wszystkich uwiza. Nie wystarczyo rzemieni, lin i sznu-rw, aby im wszystkim spta nogi. Zwierzta zaczly parska, re, kopa i wierzga, co stawao si niebezpieczne. l~raz nastpi jeszcze jeden potworny grzmot, najsilniejszy ze wszystkich dotychczasowych, ale te i ostatni, potem zapada cisza, tak naga, e a niesamowita. Nikt nie way si odezwa. Wikszo
mylaa, e ten bunt ywiow usta tylko na chwil i zaraz na nowo wybuchnie ze zdwojon si. Ale tak si nie stao. Brat Jaguar podnis si ze swojego miejsca, min ogie, podszed do wejcia, gdzie z szumem przepywaa woda szeroka jak rzeka, i oznajmi:

- Mino. Niebo jest usiane gwiazdami. Bogu dziki! - Pak, Bogu dziki - westchn doktor Morgenstern z ul ! g, ocierajc rkami poblad twarz. - Czego takiego nigdy dotd nie
przeyem. Nie potrafi azi ak bardzo si baem. Kadaka ~ ,j

wica bya jak pooga po acinie incendium, ktra grozia, e wszystko


,

dokoa pochonie. - Tak, to prawda - przytakn Fritz. - Dziw, e nas nie zabio, bo przy takich piorunaeh i byskawicach jeszcze rozpalilimy sze ognisk. - Istotnie! Nauka dowioda, e ogie przyciga byskawice. To 220 istny cud, e nas nie trafio. -I~go nie naleao si chyba obawia, poniewa las jest dosko-naym piorunochronem - rzek brat Jaguar. - Ale teraz musz zajrze do koni. Wyszed, brodzi w wodzie po kolana. Konie co prawda byy jeszcze troch niespokojne, ale stay na swoich miejscach. Wprost trudno byo uwierzy~, e wszystko tak pomylnie si skoczyo. Kiedy brat Jaguar wrci, porucznik Verano wanie mia zamiar opowiedzie o swojej przygodzie. Ujrza Hammera i zwrci si do niego ze sowami:

- Przychodzi pan w sam por, by usysze, jakie mam prawo do strzelb, ktre pan sobie przywaszczy. - Przywaszczy? Nic o tym nie wiem. Wziem je tylko na prze-chowanie - odpar bardzo powcigliwie. -Jakim prawem, jeli wolno zapyta? - Susznie pan mwi, jeli wolno zapyta? Jakim prawem pan mnie pyta? - Jestem penomocnikiem generaa Mitre. - Bybym gotw to uzna, gdyby mg mi pan tego dowie. - Jakich dowodw pan da? - Pisemnego penomocnictwa. - Co pan sobie wyobraa! Sdzi pan, e takie dokumenty wozi si ze sob w Gran Chaco? - To jest niezbdne, jeli chce pan by uznany za penomocnika. - Daj panu moje sowo honoru. Chyba to wystarczy?! - wy-krzykn Verano gniewnie. - Jeli nie, to... Zrobi grony ruch, jakby siga po n. - Niech pan go zostawi tam, gdzie jest! Kto mi pokae ostrze, poczuje moj pi. Owiadczam, e wystarczy mi paftskie sowo honoru, bo jest pan co prawda bardzo gwatownym czowiekiem, ale nigdy dotd nie syszaem, by dopuci si pan czynu niezgodnego z honorem.

221
- A wic si zgadzamy. -Tak, ale i nie. Prosz mnie dobrze zrozumie. Co prawda wystar-czy mi pafiskie sowo honoru, e jest pan penomocnikiem generaa. Ale jakie otrzyma pan~penomocnictwo? - Na poszukiwanie skradzionych strzelb. - No, a kiedy pan ju znajdzie zodzieja? - Mam zoy raport. - A potem? - Potem... Genera rozkae, co dalej. - Piknie. Ti;raz si zgadzamy. Pan mia szuka skradzionych strzelb, a w razie ich znalezienia zda z tego spraw i czeka na dalsze rozkazy. Ja znalazem strzelby. Czy s to te same, ktre... - Oczywicie, senior! - przerwa mu porucznik - Kiedy pan wyszed, obejrzaem je sobie: S to te same, ktre skradziono ze zbrojowni. Genera odkry t kradzie i zanim jeszcze kto si czego dowiedzia, kaza przeprowadzi szczegowe ledztwo. Tb, co wyszo na jaw, byo zaskakujce. Najprawdopodobniej dozorca zbrojowni da si przekupi~. Przekaza ludziom planujcym rebeli kilkaset strzelb i duo amunicji. Nie dowiedziano si jeszcze, kto stoi na ich czele. Jedno nie ulega wtpliwoci, e zamieszany jest w to toreador; Antonio Perillo. l~n czowiek wkrtce po tej kradziey, a wic przed kilkoma miesicami, przyby do Rio Salado z robotnikami, sprztem, broni oraz amunicj, a potem wrci tylko z robotnikami i sprztem. Zakopa brofi. Bo niby po co zabieraby paty? Ii~z~ba byo si dowiedzie, gdzie to ukryli. Poniewa znam Chaco, otrzymaem roz-kaz, by przej przez Salado i zbda spraw. Abiponi s teraz wrogo~ nastawieni do rzdu, nie mogem si wic do nich zwrci. Odnala-zem szczep Camba i spotkaem wodza z czterema wojownikami, z ktrych jeden widzia biaych ludzi nad rdem Blinit. Craneo-duro od razu zgodzi si pojecha ze mn do tego miejsca. Po drodze natrafilimy na grup osiemdziesiciu Abiponw, ktrzyjak mi wdz powiedzia, zdawali si wraca znad Jeziora Palmowego: Potraktowali 222 nas wrogo. Broniem si, kilku z nich nawet zastrzeliem, ale pokonali mnie i moich towarzyszy, zabrali brofi, obrabowali i zanieli nad jezioro, gdzie mieli nas utopi. Ci chopcy nas oclili. Syszaem, gdzie znalelicie brofi i jestem przekonany, e pan mi j wyda. - Nie, seriior! Pan zda spraw generaowi, a to, co on potem rozkae, zostanie wykonane. Na razie nie moe pan i tak wykorzysta strzelb i amunicji. Ja natomiast bardzo ich potrzebuj.

- Po co? - By uzbroi.Camba i z ich pomoc pokona wrogw generaa. Wiem bowiem wicej ni pan i powiem to panu. , Opowiedzia porucznikowi wszystko, co dotd przeyli. Po czym oficer, co prawda czowiek surowy i gwatowny, ale szczery patriota, zrezygnowa ze swoich dafi. Poprosi o pozwolenie przyczenia si do nich, na co brat Jaguar chtnie si zgodzi, ale pod warunkiem, e podporzdkuje si jego rozkazom. I~raz wreszcie brat Jaguar kaza sobie dokadnie opowiedzie o bohaterskim wyczynie obu modych przyjaci. Zamiast maomwne-go, niemiaego Inki mwi Anton Engelhardt. Kiedy komentowano jeszcze t przygod, stary Anciano wzi swego wychowanka na bok, uciska go i rzek nieostronie, bo po hiszpafisku: - Jeste bohaterem, pokazae, kim jest el Hijo~del lnka! Hammer sta w pobliu, usysza te sowa i pomyla: Aha! Wic moje przeczucie mnie nie mylio, to jest potomek starych wadcw Peru... el Hijo del Inka, syn Inki!

Opowie -brata Jaguara


Po nocnej awanicy nastpi pogodny ranek. Woda deszczowa spyna. Las parowa, a w kotlinie pomidzy krzewami koysaa si soczysta trawa wysoka jak zboe. Wypuszczono konie z chat, by mogy ~ rozkoszowa si traw. Nie mona byo ruszy dalej, poniewa zwie-rzta musiay odpocz po nocnym przeyciu. Mczyni zjedli niadanie zoone z przywiezionych zapasw, po czym zasiedli, aby odby narad. Wida przy tym byo, e porucznik Verano spoglda uwanie na Anciana. Jego wzrok co chwila zwraca si ku niemu, wreszcie Indianin zapyta: - Czy jest jaki powd, e pan mi si tak przyglda? -Pak - odpar ocer. - Czywolno zapyta,jaki? Moewydaj si panu kim znajomym? Czy sdzi pan, e ju mnie kiedy spotka? - Pana chyba nie. Moj uwag zwrciy pafiskie dugie siwe wosy. Przypominaj mi skalp, ktry kiedy widziaem: - Skalp? Co to jest? - Indianie z Ameryki Pnocnej maj zwyczaj ciga skr z gowy zabitego wroga i przechowywa j jako znak zwycistwa i odwagi. Taka skra to wanie skalp, po hiszpafisku piel del craneo. 224 i - A co ja mam wsplnego z t skr cignit z gowy? ; - Podobiefistwo. Skalp, o ktrym mwi, mia takie same dugie, gste siwe wosy jak pan. Anciano si zainteresowa. Na jego twarzy malowa si wyraz napicia, kiedy pyta: - Takie same wosy? To dziwne. Nie sdz, eby jaki biay czo-wiek nosi takie dugie wosy jak ja. -I~n skalp nalea do Indianina. - Z jakiego szczepu? - Nie wiem. Co prawda zapytaem, ale waciciel skalpu nie da mi wyczerpujcej odpowiedzi. - Gdzie pan widzia ten skalp? - W Buenos Aires. - U kogo?

-U toreadora Antonia Perilla. Byem kiedy u niego z przyjacie-lem. Ozdobi swj pokj rozmaitymi trofeami, wrd ktrych znajdo-wa si 6w skalp. . -Antonio Perillo, espada! Tb z nim prawdopodobnie si zetkn= limy! Powiadaj, e kilkakrotnie by, na Zachodzie. Czy zdradzi panu, skd ma t skr? - Tak. Podobno walczy z jakim Indianinem na mier i ycie, pokona go, a na pamitk tej niebezpiecznej walki zabra skalp wroga. . - Gdzie odbya si ta walka? - Na poudniowych pampasach. Zb wszystko, czego si dowiedzia-em. -Tdm na dole? A wic nie tak, jak mylaem. Przy tych sowach Anciano odetchn gono, jakby z ulg. Iiearz jego nw wyraaa obojtno, ale natychmiast si zmienia, kiedy porucznik doda: - Wosy byy naprawd wspaniae, adniejsze ni paskie. Przy-trzymywaa je spinka, a ten, kto je nosi, by chyba bardzo starym i

225
ubogim czowiekiem. - Spinka!. - zawoa Anciano zaskoczony. - Jak ta spinka wy-gldaa? I dlaczego pan sdzi, e to by czowiek ubogi? - Bo spinka bya z elaza, podczas gdy czowiek zamony nosi podobn ozdob ze szlachetnego metalu. Spinka miaa ksztat soca z dwunastoma promieniami. - Dwunastoma promieniami? - Anciano a krzykn, zrywajc si z miejsca. - Senior, ta spinka nie bya z elaza, lecz z czystego zota! Waciciel pomalowa j na czarno, by nie budzi chciwoci ludzkiej. - Skd pan wie? Czy zna pan czowieka, do ktrego ta ozdoba aleaa? - Czy go znaem? To by mj pan, wadca nad... Anciano by ogromnie podniecony. Oczy mu byszczay, wyrwa n zza pasa i wymachiwa nim, jak gdyby chcia zabi stojcego przed
, sob wroga. Niewykluczone, e zdradziby swoj tajemnic, ale Haukaropora take si zerwa, pooy mu d na ramieniu i przerwa ostrzegawczo:

- Uspokj si, ojcze! Tb by po prostu Indianin, to wszystko. Wicej i tak musimy si dowiedzie, chociaby to, czy zosta zabity w
. nie! uczciwej walce. Jeli nie, to biada jego mordercy! Mimo swego wieku by tak silny i sprawny, e nigdy nikt go nie pokona. Czy mam uwierzy, e da mu rad ten Antonio Perillo? Nie, i jeszcze raz On zosta zamordowany.

- Na pewno - potwierdzi Anciano. - Nie musimy szuka mordercy, Perillo sam przyzna, e go zabi. Wiemy, e jedzie za nami. Wpadnie w moje rce, a wtedy mi odpowie! - Ja mu poka tym oto! Inka wywin maczug dokoa gowy. By chyba bardziej wzburzony ni Anciano, ale szybko si opanowa, kiedy zobaczy, e obecni spogldaj na niego ze zdziwieniem. Przybra obojtn min; usiad i pooy maczug obok siebie. i:;.......

226
Ale nie tylko ci dwaj byli tak gboko poruszeni sowami porucz-nika. Jeszcze jeden mczyzna by poruszony, cho zachowa spokj. By to brat Jaguar. Odkd wspomniano o skalpie, a do ostatniej chwili ledzi rozmow z wielkim napiciem. Siedzia obok Inki i teraz wzi do rki maczug, aby j obejrze. Bro bya czarna, jakby pokryta ciemnym pokostem. Obejrza j dokadnie, potem odoy z obojtn min i rzek: - Nie uwaam za konieczne przejmt~wa si spraw skalpu. Nie wiecie jeszcze, czy to naprawd jest skra z gowy waszego znajomego. Pniej dowiemy si tego dokadnie. - ie, wiem to z ca pewnoci - odpar Anciano. - Spinka dowodzi, e si nie myl. - Mimo to musimy teraz omwi sprawy pilniejsze - rzek Hammer, dajc staremu ukradkiem znak, by zamilk. - Musimy si naradzi, dokd mamy si skierowa. - W kadym razie nad Jezioro Palmowe - rzek porucznik Vera-no. - Byo ono ju przedtem celem wasz~j wyprawy, a c dopiero teraz! Przecie mieli si tam zgromadzi spiskowcy. - Co prawda nie sdz, eby ktry z nich ju tam dotar, ale mimo wszystko wol omin to jezioro. Mogliby przypadkiem pniej wy-kry, e tam bylimy, a to pokrzyowaoby mj plan. - Masz ju jaki plan? - zapyta Geronimo. - Prawie. Wiemy, e Abiponi chc napa na Camba. Moe moglibymy ju w zarodku udaremni ten zamiar. Mwi umylnie moe, poniewa obawiam si, e jestemy zbyt sabi. - I ja jestem tego zdania. Ta draby s co prawda tchrzliwe i obawiaj si otwartej walki, ale zawsze s gotowi do napadu w nocy i boj si bardzo ich zatrutych strza. Musimy wzmocni nasze siy; a w tym mog nam pomc tylko Camba. - Susznie. Pytanie tylko, czy wiedz, co ich czeka. Wwczas odezwa si Ziearda Czaszka: - Nasi ludzie nic o tym nie wiedz, Abiponi to nasi wrogowie, ale

227
e szykuj wypra v wojenn przeciwko nam, o tym nie mielimy pojcia. Musimy moliwiejak najspieszniej wyruszy, by ich zawiadomi i przygotowa. Wyprawa bdzie skierowana na nasz najwiksz wiosk. , - Gdzie znajduje si ta wioska i jak daleko std do niej? - Pooona jest nad wod, ktr biali nazywaj Arroyo-claro, Czysty Strumie i jeli bdziemy szybko jechali, to w cigu trzech dni tam dotrzemy. - Jaka jest okolica, przez ktr musimy jecha? Czy nie jest zaludniona? - Jest tam las, otwarta przestrze, a take liczne wioski Abipo-nw, ktre jednak moemy omin, jeli pojedziemy prosto. Jeli jednak udamy si najpierw nad Jezioro Palmowe, bdziemy musieli przez duszy czas przemieszcza si przez teren wroga. - Hm! - mrukn brat Jaguar i zamylony spoglda przez chwil przed siebie, po czym cign dalej. -Mimo to uwaam, e lepiej bdzie najpierw skierowa si nad Jezioro Palmowe..Przedtem chcia-emje omin, ale skoro dowiedziaem si, dokd zmierza przeciwnik, musz pozna drog, jak obierze. Mam po temu jeszcze jeden po-wd; nasze zapasy misa si kocz, a nie mamy czasu, aby odywia si tym, co upolujemy. Przez takie przestoje droga wyduy si nam do piciu, a nawet szeciu dni. Abiponi natomiast, jak mi wiadomo, maj bydo, z ktrego ukradkiem uprowadzimy jedn albo nawet kilka sztuk. Wwczas bez straty czasu bdziemy mieli miso. Jak daleko std do Jeziora Palmowego? - P dnia drogi. - Wobec tego wyruszymy std okoo poudnia tak, e na wieczr tam przybdziemy. Wcale nie musimy dotrze do samego jeziora.

Nikt si nie sprzeciwi, jedynie doktor Morgenstern zauway: - Z caym szacunkiem dla paskiego planu, ale ja take mam swoje plany i zamiary, o ktrych musz panu przypomnie. W jakim kierunku pooony jest 6w Czysty Strumie, do ktrego chce pan 228 jecha? - W kierunku pnocno-zachodnim - rzek wdz.
?

- Czy tamta okolica jest rwninna, czy grzysta - S tam gry. - Wobec tego zgaszam sprzeciw! Wiecie przecie, e przybyem do tego kraju nie z powodu Camba, lecz by prowadzi wykopaliska. Zwierzta, ktrych szcztkw poszukuj, nie yy w grach, lecz na nizinach. Im bardziej oddalam si od nizin, tym mniejsza jest nadzie-ja, e cokolwiek znajd. A wic zgaszam sprzeciw, po acinie con~ra-dictio albo repugnantia. -Paski sprzeciw niestety nie pozostanie uwzgldniony-odpar brat Jaguar. - Nie moemy z powodu paskich wykopalisk skazywa Camba na zagad. - Ja za nie mog z powodu tych ludzi rezygnowa ze swoich mastodontw, ktre pragn odnale. Prosz wic o uwzgldnienie interesu nauki. Iiwarda Czaszka sucha z uwag: Nie zrozumia, co ma na myli ten may czowiek, ale co mu zawitao, wic zapyra: - I~n senior mwi o zwierztach i wykopaliskach. Moe naley do tych dziwnych biaych ludzi, ktrzy kopi na pampasach, szukajc koci, by je potem zabra do wielkich miast? -Tak, on do nich naley - odpar Hammer z umiechem. - Wic nie musi tu zostawaE i naraa si na niebezpieczefistwo, e bdzie ujty lub nawet zabity przez Abiponw. Wiem, gdzie mona znale takie koci. - Gdzie, gdzie? - spyta uczony pospiesznie. - Znam wiele takich miejsc. Jedno z nich bdziemy mijali. Tb jest Pantano de los Huesos, Bagno Koci. Td nazwa wskazuje panu, e znajdzie pan to, czego szuka. - Doprawdy? Bagno Koci? - dopytywa si Morgenstern. - A o jakiego zwierzcia koci tu chodzi? - I~go nie wiem. Poza tym nie znam si na... - urwa na kilka

229
,

chwil, po czym cign dalej. - Ci seniores przybyli, by pomc nam w walce przeciw naszym wrogom, wobec tego z wdzicznoci poka panu miejsce, gdzie w ziemi tkwi zwierz. Znalelimy je przypadko-wo i zamierzalimy sprzeda ktremu z biaych ludzi, ktrzy poszukuj takich koci. Ale poniewa panowie chc nam pomc w walce z Abiponami, poka je panu. - Co takiego? Czy to tak wielkie zwierz, jakich ju teraz nie ma? - zapyta Morgensten szybko. - Co to za zwierz? Moe glyptodont? - Nie umiem tego powiedzie. Nigdy tej nazwy nie syszaem. -Jakiej jest dugoci, jakiej wysokoci? - Tego take nie wiem, bo nie widzielimy go caego. - Nie caego? Ojej! Moe pozostay tylko pojedyncze koci? - Nie, zwierz jest w komplecie. Kopalimy dotd, a ukazay si wszystkie koci grzbietowe. - A potem? Co zrobilicie potem? - Nic, bo si dowiedzielimy, e zwierz w kawakach jest mniej warte ni ca. Dlatego pozostawili~ny je na miejscu i dokadnie zasypalimy ziemi. - Brawo! Brawo! Postpilicie bardzo rozsdnie! Musz mie to z~vierz. Gdzie ono jest? Gdzie jest to miejsce? Kiedy tam dojedzie-my? Mam nadziej, e niedugo.

- Miejsce to znajduje si o dzie jazdy za nasz wiosk. -Nie podoba mi si to. Proponuj, abymy zaraz wyruszyli. Do-prawdy ie rozumiem, czemu tkwimy tu tak dugo! - Powoli, powoli - rozemial si brat Jaguar. - Najpierw chce pan tu pozosta, a teraz nie moe si pan doczeka wymarszu. Mamy jeszcz sporo do zrobienia i przed poudniem std nie wyjedziemy. - Co takiego do zrobienia? Doprawdy nie wiem, co tu jest jeszcze do zrobienia! - Niech pan pomyli o koniach i o naszym adun~Cu. Musimy sporzdzi sioda na adunek. - Przecie nie mamy skbry ani adnych innych materiaw.

230
-r-Matesiau jest doe.Iizeba umie dostosowa si do okoliczno-ci. Sioda zrobimy z gazi, trzcin, i trawy, wytrzymaj duej ni trzy dni. Z pnczy ukrcimy sznury, ktrymi powiemy ze sob konie. Wtedy jazda pjdzie o wiele sprawniej i szybciej. A wic bierzmy si do roboty. Kaza narwa trawy, trzciny i wkrtce wszyscy zabrali si do spo-rzdzania mikkich podkadw dla koni pod adunek oraz uzd z pnczy. Gdy zwierzta wypoczy, naoono a nie adunki i powiza-no ze sob. Wwczas mona byo wyruszy. Byo wanie poudnie, kiedy opuszczali osiedle o tak okropnej nazwie, a ktre dao im schronienie przed straszliw nawanic. Dzisiejszym celem byo Jezioro Palmowe, pooone w kierunku poudniowo-zachodnim od Osiedla Wymordowanych. Ii.varda Czasz-ka jako przewodnik jecha na czele ze swymi Camba. Dalej poday konie w dugich szeregach, trzymane w ryzach przez jedcw. Wzg- rza, ktre mijali noc, pozostay po lewej stronie, okolica, przez ktr _ jechali, przypominaa k. Tylko tu i wdzie mikk traw przecinay piaszczyste miejsca. Wreszcie po poudniu wkroczono do dzikiej okolicy, ktra, jak powiedzia wdz, koczya si dopiero przy Jezio-rze Palmowym. Brat Jaguar jecha dzi na kocu. Da znak Anciano i Ince, by trzymali si w pobliu. Kiedy wic znaleli si po obu jego bokach, rzek do starszego: -Iiwoje usta dzi rano omal nie stay si bardziej wymowne, ni to byo twoim zamiarem. Omal nie zdradzie tajemnicy. - Sdzi pan, e posiadam jak tajemnic? C by to mgo by? - zapyta Anciano. - Nie znam jej, ale przeczuwam. Haukaropora nie jest twoim synem ani wnukiem! - Skd to panu przyszo na myl, senior? Przecie zawsze zna go , pan jako mojego wnuka. - Ju od duszego czasu podejrzewaem, e czy was co innego.

231
W swym podnieceniu powiedziae nam, e spinka, o ktrej mwi porucznik, nie jest z elaza, lecz ze zota. S jeszcze inne przedmioty, ktre wydaj si z elaza, a przecie wykonano je ze zota. - Jakie, senior? - Na przykad maczuga, ktr Hauka nosi u boku. . - Oa ma by ze zota, senior? Bylibymy wwczas bogatymi ludmi! - Nie udawaj! Jestem waszytn przyjacielem i wiecie, e nie musicie si mnie obawia. Nie chc by natrtny. Ale jeli chcecie zachowa wasz tajemnic, musicie by bardziej ostroni. Hauka zabi wczoraj wrogiego Indianina maczug. Brofi widocznie natrafia na co twar-dego, ostrego lub spiczastego, wskutek czego ciemna ywiczna pole-wa zostaa uszkodzona. To mae miejsce byszczy zocicie. Spjrzcie na nie! Haukaropora wzi maczug do rki, obejrza j i zarumieniony powiesi u pasa. - No i co? - zapyta brat Jaguar z umiechem:

Nikt nie odpowiedzia. Brat Jaguar cign dalej: - Kto jedynie mia prawo nosi zot maczug, czyli humanczuay? Wadca Peru. I ta maczuga zdradza mi, e Hauka jest potomkiem Inkw. - Pan si myli, senior - wyrwao si staremu Anciano. - Nie myl si. Nie staraj si mnie zwodzi. Przechowam t tajemnmic rwnie niezawodnie, jak ty przechowujesz j w swojej piersi. A w ogle nie musicie robi tajemnicy z pochodzenia tego modziefica. - Musimy! Niech pan sobie przypomni, jak nas przeladowano! - Was? Nic o tym nie wiem. Waszych przodkw tpiono ogniem
,

mieczem i trucizn, to prawda. Ale od tamtej pory czasy si zmieniy i nikt nie bdzie nastawa na wasze ycie z powodu waszego pocho-dzenia. -Tak pan tylko sdzi. My jednak jestemy przekonani o czym 232 wrcz preciwnym. - Wic masz szczeglny powd, by zachowywa ostrono i milczenie. Okoliczno, e Hauka jest dzieckiem Inkw, niczym mu nie zagraa, ale co innego mogoby si sta dla niego niebezpieczne. - Co takieg, senior? - Gdybycie w zwizku z jego pochodzeniem mieli pewne nadzie-je, ktre nigdy nie mog si zici. - Nigdy, doprawdy nigdy? - Nigdy, powiadam wam! yjecie wpomnieniami, nie wiecie nic o wspcesnym wiecie, o yciu. Marzycie. Niech wasze marzenia pozostan marzeniami, ktre nigdy si nie ziszcz. Nie mam prawa gbiej wnika w wasze sprawy. Chciaem si dowiedzie czego ca-kiem innego: Co to za sprawa z t spink? Jestem przekonany, e dobrze odgade, i zmary, ktrego skalp znajduje si w posiadaniu Antonia Perilla, pochodzi z gowy twego znajomego. Kim by w czowiek? Anciano waha si, wobec czego brat Jaguar doda: - Pytam w okrelonym zamiarze, nie z czczej ciekawoci. Odpo-wiadajc, prawdopodobnie i ty by na tym skorzysta. - Gdybym odpowiedzia, zdradzibym tym samym nasz tajemni-To by wam nie zaszkodzio. Powiedz mi przynajmniej, gdzie ten czowiek zosta zabity. - Nie wiem dokadnie. - Nie wiesz take, w jakiej okolicy? - Tb wiem, owszem, ale chyba pan jej nie zna. - Jeli o mnie chodzi, to wicej Swiata zwiedziem, ni mylisz. - Wic prosz powiedzie, czy na pan miejsce o nazwie Barranca del Homicidio, czyli Wwz Mordercw? - Nie tylko znam nazw, lecz byem tam dwukrotnie. Wspinaem si tam z Salina del Condor. - ~ak, z Salina del Condor. Pooona jest niedaleko wwozu, 233 byem tam wieie razy. - I jeste przekonany, e twj znajomv tam zosta zabity? -Tak. - Dlaczego tak mylisz? -Towarzyszyem mu w poblie i musiaem pozosta, by na niego czeka, tak mi rozkaza. - Aha, rozkaza ci? I~n; kto rozkazuje, jest panem, ten kto sucha jest poddanym, sug. Czekae daremnie na jego powrt? - Tak. Czekaem dwa pene dni. Potem zaczem si o niego obawia. Poszedem jego ladem do miejsca, do ktrego zmierza. Nie znalazem go. Przeszukaem wszystkie doliny i jary, byem na wszy-stkich grach i wzniesieniach. Wrciem do domu i zabraem przyja-ci, aby pomogli mi

go szuka. Wszystko daremnie. Szukalimy cae tygodnie, nie znalelimy po nim ani ladu. Widocznie co si z nim stao. Dopiero dzi rano... Zosta zamordowany. - Czy uwaasz, e go zamordowano, bo by nie do pokonania? Czy masz moe jeszcze jaki inny powd, by tak sdzi? - Tak. Mia przy sobie przedmioty, ktre mogy wzbudzi ch rabunku. -Jakiego rodzaju byy to przedmioty? -Tago nie wolno mi powiedzie. - Wcale nie musisz, bo i tak wiem; ten czowiek mia przy sobie przedmioty pochodzce z okresu Inkw i sporzdzone ze zota albo srebra. - Skd pan to wie, senior? - Bd z tob bardziej szczery ni ty ze mn i co ci poka. Uchyli swoj skrzan kurtk i wycign may, byszczcy jak zoto przedmiot, ktry nosi na sznurku u szyi. Odwiza go i poda Anciano. By to may pucharek, niezwykle kunsztownej roboty, ktry mia nie wicej ni trzy cale rednicy. - Pucharek do rosy! - zawoa Anciano zaskoczoriy. - Do tego ~ puCharka zbierano ros z kielichw kwiatwwitynnych i 234 przynoszono w ofierze Socu, by mogo z niego wypi t ros. - Nie wiedziaem, jakie mia przeznaczenie - odpar brat Jaguar. - Senior, to wite naczynie! - Czy wiesz na pewno? Tym samym dowodzisz, e twoimi przod-kami byli Peruwiaficzycy. - Owszem, byli - przyzna stary. - Moi przodkowie byli wadeami - doda Haukaropora. - Je-stem jedynym ich potomkiem i tylko niewielu wiernych mi ludzi o tym wie. -Tak sobie pomylaem. I posiadasz ukryte skarby swoich przod-kw? - Czemu pan o to pyta? -I~n przedmiot mi to mwi. - Skd pan go ma? - zapyta Anciano. - W jaki sposb dosta si w paskie rce? - Znalazem go. - Gdzie? - Pomidzy Salina del Condor a Barranca del Homicidio. - A wic tam! Co za odkrycie! Kiedy to byo? - Przed picioma laty. - O jakiej kwadrze ksiyca? Czy pan pamita? - Pamitam bardzo dokadnie. Byo to w dziefi po peni. -Tak jest. Bo tylko podczas peni mj wadca schodzi do jaru. Ostatnie sowa skierowane byy do Inki. I~n poprosi o pucharek, oglda go; pocaowa, a potem rzek ze zwilgotniaymi oczami: -Awic ten pucharek ojciec mj; przedostatni z Inkw, mia przy sobie w ostatnich godzinach swego ycia. Senior, zatrzymam go. Dam panu w zamian co o wiele wikszego i bardziej wartociowego. - Zatrzymaj! Nie chc nic za niego, bo tra~ do prawowitego waciciela. - Dzikuj. Ale czy znalaz pan tylko ten puchar, czy co wicej?

235
- Znalazem jeszcze co. Ale co przeraajcego. Czy chcesz usysze? - Niech pan mwi, senior! Jestem silny i zawsze liczyem si ze mierci ojca. - Wic powiem. Znalazem jego zwoki!

Inka spoglda dugo przed siebie. aden misiefi nie drgnwjego twarzy, ale zblad. Stary Anciano przesun kilkakrotnie doni po oczach i take milcza. Jechali tak przez chwil obok siebie, wreszcie stary przerwa milczenie. - Nie byo ju w nim adnej oznaki ycia? - By martwy. - Ajak umar? Czy mg pan to stwierdzi? Zosta zamordowany, czy te poleg w honorowej walce? - Nie byo adnej walki. Tb by mord, podstpny mord. I~n czowiek zosta tra~ony kul w plecy. - A wosy, jego pikne, wspaniae wosy? - Nie byo ich. I~up zosta oskalpowany. aden z obu Indian nie okaza swego b6lu. Zachowywali milcze-nie, podobnie jak przedtem. Potem stary znw si odezwa: - Prosz nam opowiedzie, jak do tego doszo. Musimy si wszy-stkiego dowiedzie, nawet ~ajdrobniejszy szczeg jest wany. - Niewiele mam do powiedzenia. Przybyem wwczas do Salina del Condor, by wypocz, a take by wypocz mj mu, poniewa jechalimy prawie przez ca noc. Podczas gdy mu pas si na skpej trawie, ja, siedzc na ziemi, jadem kawaek misa, usyszaem za sob ttent koni. Obejrzaem si i ujrzaem jedca, ktry zjedajc ze wzgrza skrca za skalny wystp. Gdy mnie zobaczy, przez chwil jakby osupia, potem spi konia ostrogami i min mnie pdem. Zwrcio moj uwag, e mijajc mnie odwrei twarz, tak jakby chcia si przede mn ukry. - I pan go nie widzia? - Tylko przez par sekund, kiedy skrca. Spostrzegem, e mia 236 na sobie odzie, jak si tutaj nosi, oraz strzelb. Do konia przytroczy derk. Tob ten by tak gruby, e przypuszczalnie nie bya to sama derka. Wydawao si, e zawiera w rodku jakie przedmioty. - Czy przejeda blisko pana? - Nie. Odlego wynosia chyba pidziesit dugoci konia. Wy-war na mnie tak niesamowite wraenie, e byem rad, kiedy znik. Okoo poudnia, gdy mu wypocz, pojechaem dalej do Barranca del Homicidio.. Odbyem chyba poow drogi, kiedy natrafiem na trupa. Lea w kauy krwi i z oskalpowan gow, wyglda okropnie. Zba-daem go i od razu doszedem do przekonania, e czowiek, ktrego widziaem, by morderc. - Jak ubrany by zmary? - Cay w skrze, tak jak wy i ja. -Tb si zgadza. Zawsze nosimy tak odzie, bo lejsza szybko si zdziera w gstwinie lenej. Co poza tym mia pry sobie? - Nic. By cakowicie obrabowany. Ale kiedy przesunem jego ciao, by je zbada, ujrzaem, e byszczy pod nim w kauy krwi jaki przedmiot. By to ten pucharek ofiarny, ktry odtd stale przy sobie nosiem. - Co zrobi pan z trupem? - Przeniosem do pobliskiej rozpadliny skalnej i zastawiem ka-mieniami. Krew zasypaem piaskiem. Potem wyruszyem, by tropie morderc. - Ale ju go pan nie dogoni? - Nie. Mimo najlepszej woli zdoaem w najwikszym popiechu zawrci tego dnia tylko do Saliny i may kawaek dalej. Widziaem , lad jedca i jechaem jego tropem, pki byo wiato dzienne, przy wietle ksiyca nie dao si ju nic rozpozna, bo okolica bya piasz-czysta, pena kamieni i wiru. Gdy tylko zaSwitao, pojechaem dalej. Z caych si pragnem dopdzi tego czowieka, ale wkrrce zdaem sobie spraw, e to niemoliwe. On te na pewno zrozumia, e znajd trupa, jecha wic przez ca noc, by jak najbardziej si oddali. Obra 237 przy tym drog przez skalisty teren, by nie pozostawi po sobie ladu. Powiciem wiele uwagi, by ten

lad wykry. Ale to wymagao czasu. Musiaem setki razy zsiada z mua, by oglda kamienie, i dziesiio-krotnie zawracaem, bo obraem zy kierunek. Wieczorem tego dnia stwierdziem, e mam za sob mniej ni p dnia jazdy. Podczas nastpnej nocy skpe lady stay si cakowicie niewidoczne. Musia-em zrezygnowa z pogoni. - Szkoda, senior! Gdyby pan zatrzyma si w Salinie, spotkaby pan tam mnie i obaj odbylibymy sd nad nim. Pan zatar wszystkie lady zbrodni, tak, e nie mogem nic stwierdzi. Czy potrafiby pan znale rozpadlin, w ktrej pochowa pan trupa? -I~k. - Sysz, e chce pan jecha przez gry. Jak drog pan obierze? - Waciwie chciaem jechaE dalej w kierunku pnocnym, ale w tej sytuacji nadoymy nieco drogi. Zaprowadz was w to miejsce. - Dzikujemy z caego serca, senior. Zmary nie powinien tam pozosta. Naley go pochowa wedle obyczaju naszych przodkw.. - Wic przyznajesz, e to by Inka, potomek wadcw? - Tak. Byoby najwiksz niewdzicznoci ukrywa to przed panem: - A czy mia on jaki ukryty skarb? - lhk. Gdyjego przodek z kilkoma wiernymi ludmi ucieka przed Hiszpanami, udao im si zabra ze sob wiele cennych rzeczy. Ukryto je w Barranca del Homicidio. Uciekinierzy i ich potomkowie yli samotnie w grach, a od czasu do czasu Inka szed do kryjwki, by wyj troch zota i sprzeda je, poniewa on i jego bliscy nie mieliby z czego y. Dziao si to zawsze podczas peni ksiyca. Mj pan nie
, ,

wrci ze swej ostatniej wyprawy. - Czy znasz t kryjwk? -Tak. - Czy bye tam od mierci Inki? - Byem, ale jej nie otwieraem, bo nie mam do tego prawa.

238
- A Hauka ma to prawo? - Jeszcze nie. Dopiero kiedy ziemia cakowicie okry sofice, wtedy wolno mu bdzie obj swoje dziedzictwo. Nastpi to za dwa tygodnie. - A jak to si stao, e posiada on t cen maczug? -Przejj od ojca, ktry pozostawi j w domu; gdy po raz ostatni uda si, do Barranca. Mielimy jeszcze kilka innych drobnych przed-miotw, ktre sprzedalimy, by mc odby t podr. Nie wyobraa-em sobie, e w drodze powrotnej odkryjemy morderc. Czy ma pan jakie porachunki z tym Antonio Perillem? - Nie. - A moe ktry z pafiskich towarzyszy? - Najwyej senior Morgenstern, na ktrego ycie nastawa. - Ten may czowiek nie bdzie pragn jego krwi. Dlatego prosz, by pozostawi pan nam morderc, jeli wpadnie w nasze rce. - Nie mam nic przeciwko temu, oczywicie jeli si nie mylimy i on jest morderc. - Jeli posiada wosy z gowy mego pana, to na pewno nim jest. Ten porucznik Verano przecie nas nie okama. - Na pewno nie. Zreszt byem przekonany, jeszcze zanim dowie-dziaem si o skalpie, e Perillo jest morderc. Tam, w Salinie, widzia-em go tylko kilka sekund, a od tamtej pory minlo pi lat, ale kiedy przez przypadek ujrzaem go w Buenos Aires, d razu go poznaem. - Czy pan mu;co~ powiedzia?

- Przypomniaem mu Salina del Condor, na co on drgn. - My take przypomnimy mu Salina del Condor! = rzek Inka.

Wrd Indian Camba


Jechali w ostrym tempie. Dlatego te ju na dwie godziny przed zapadniciem zmierzchu Iiearda Czaszka oznajmi, e wkrtce ujrz jezioro Palmowe. - Nie dojdziemy do sam~go jeziora - zdecydowa ojciec Jaguar. - Mog tam ju by Abiponi, a nie chc, by nas obaczyli. Wrg nie powinien si domyli, e przygotowujemy si na jego przyjcie. Jak daleko std do pierwszej wioski Abiponw? - Jeli bdziemy jechali z tak szybkoci jak dotychczas, to dotrzemy tam wkrtce po zapadniciu zmroku. - Zb wietnie. Miniemy wiosk w ciemnoci i dopiero pniej rozbijemy obz. Jechali dalej, lecz teraz w kierunku pnocno-zachodnim. Jeszcze prze~ godzin cigna si piaszczysta pustynia, potem znw zacza si trawa, ktra stawaa si coraz bardziej gsta. Pniej po obu stronach ujrzeli wysokopienne ,lasy. Przywdca z podziwu godn pewnoci siebie znajdowa stworzone przez natur przejcia: . Noc bya gwiadzista, co bardzo uatwiao drog~ Podczas cakowi-tej ciemnoci byoby trudno utrzyma konie w ryzach. W jakie trzy kwadranse po zachodzie sofica usyszeli z prawej strony dziwne 240 dgwiki. Brzmiay jak krzyki kotw pomieszane z odgsem trzepania dywanw. - Co to moe by? - zapyta Fritz swego pana. -To nie s gosy ludzkie. - W kadym razie pochodz od istot ywych - odpar Mrgenstern rzeczowo. - Pytanie tylko, do jakiego gatunku zwierzt nale. Jeli waciwie oceniam niskie i wysokie tony, to raczej nie pochodz one z ludzkich garde. - Myli si pan - pouczy go ojciec Jaguar, ktry teraz jecha w ich pobliu. -To, co syszymy, to wojenne pieni Abiponw. - A w co oi tuk pry tej okazji? -To bicie w wojenne bbny. - Chciabym kiedy obejrze taki bben. - Mb najprostrze instrumenty, jakie mona sobie wyobrazi~. Wy-drone dynie, a na otwory nacignita skra. Taraz wiemy, e przy-gotowuj si do ataku, czyli zostali ju zawiadomieni o nadejciu biaych. To dla nas cenna informacja. Musimy zbada, ilu wojownikw znajduje si w tej wiosce. Ojciec Jaguar nakaza wszystkim postj i posa Geronima oraz el Picara na zwiady. Po lewej stronie cignta si ciemna linia lasu, po prawej za otwarta przestrze poprzetykana krzewami, pomidzy ktrymi wida byo dalekie odblaski ognia. Obu zwiadowcw nie byo prawie godzi, potem wrcili z dwoma woami. Nie tylko poszli na zwiad, ale take zatroszczyli si o poiywienie. Wioska nie bya dua, miaa najwyej stu mieszkaficw, razem z kobietami i dziemi, a jednak zwiadowcy doliczyli si c najmniej stu uzbrojonych wojow-nikw. Widocznie zbierali si tu ludzie z ssiednich wiosek. - Dobrze! - powiedzia ojciec Jaguar zadowolony. - Tb dowo-dzi, e jestemy na waciwym tropie. Oba woy bd nam bardzo przydatne. Nie martwi si, e za nie nie zapacilimy, bo przecie Abiponi skradli je rwnie. Ale teraz ruszajmy dalej! Minlo nastpne p godziny, zatrzymali si za wystpem lasu 241 i rozbili obz. Mogli roznieci ogniska bez obawy, e zostan spostrzeeni. Woy zarnito i podzielono miso. Kady otrzyma porcj, ktra miaa mu wystarczy na wiele dni. Konie puszczono luzem. , Chocia dzwonek madriny trzyma je w gromadzie, Hammer postawi przy nich dwch stranikw. Pniej, kiedy zaspokoili gd, wygaszo-no ogniska i wszyscy uoyli si do snu. Gdy tylko nasta wit, ruszyli dalej. Odtd krajobraz by bardzo monotonny, gsty las z pojedynczymi przewitami, potem znw wi-ksze i mniejsze paszczyzny, na ktrych pooone

byy wioski. Wszystkie wioski skaday si z jednoizbowych lepianek pokrytych . traw, dokoa byy mae poletka, na ktdrych uprawiano kukurydz, proso, fasol, mandioca, quinoa, pomidory, orzeszki ziemne, melony i dynie. Ii~zymali si z daleka od tych wsi. Szczcie im sprzyjao, gdy nie spotkali adnego Abipona. Niektre z mijanych vsi wydaway si wyludnione, ale to dlatego, e mieszkaficy z powodu zaplanowanej wyprawy wojennej zgromadzili si w bardziej odlegych miejscach. Wieczorem drugiego dnia przebyli obszar Abiponw i nazajutrz doiarli do pierwszej maej wioski szczepu Camba; ostrzegli jej miesz-kaficw przed grocym im niebezpieczefistwem. Wdz rozesa modych ludzi we wszystkich kierunkach, by wezwali kadego zdolnego do noszenia broni, by stawi si w duej wiosce nad Czystym Strumie-niem. Dalej pooone wsie nie miay powodu obawia si nieprzyja-ciela, w przeciwiefistwie do wiosek lecych w pobliu przypuszczal-nej trasy przemarszu Abiponw. Ta wsie naleao opuei i mieszka-cy razem z wojownikami~wywdrowali nad Czysty Strumiefi, zabiera-jc ze sob swj ubogi dobytek. ~ Przed poudniem trzeciego dnia gromada jedcw dotara do duej, ale pytkiej wody, o bagnistych brzegach. Tdm, gdzie grunt by nieco twardszy, wyrosy drzewa i krzaki, a poza tym tylko gsta trzcina i sitowie wyokoci piciu metrw. Wdz zwrci si do doktora Morgensterna i rzek wskazujc na wod:

242
-To jest el Pantano de los Huesos, Bagno Koci, o ktrym panu mwiem. - Tb ono! - wykrzykn radonie uczony. - Czy mona te koci zobaczy? - Wiele ju zbutwiao, te natomiast, ktre znaleziono ostatnio, jeszcze tam le. - Musz tam pj i je obejrze. Zatrzymajmy si! Zatrzyma swego konia i ostatnie sowa wykrzykn tak dononie, ze sycha go byo a na kocu pochodu. - Tb niemoliwe - odpar ojciec Jaguar. - Nie moemy traci cennego czasu z powodu paskich zmurszaych koci. -.Ale te koci s o wiele cenniejsze ni czas, o ktrym pan mwi. Jeli nie chcecie czeka~, to was dogoni. Musz te koci obejrze i adna sia ludzka mnie nie powstrzyma. Hammer zrozumia, e lepiej bdzie ustpi, wic odpar: - Dobrze, niech pan zostanie, ale nie d~iej ni p godziny, potem musi pan podwoi tempo, by nas dogoni. Wdz da panu jednego ze swych ludzi jako przewodnika. May uczony by zadowolony. Prydzielono mu jednego z modych Camba, ktry zna bagno i wiedzia, gdzie znajduj si koci. Fritz oczywicie towarzyszy swemu panu. Pochd odjecha, a ci trzej zostali sami. Camba ruszy w stron wody, omijgjc przy tym wszelkie niebez-pieczne miejsca. Gdy zsiad z konia i przywiza go do krzaka, da pozostaym znak, by uczynili to samo. Ale oni go nie zrozumieli; poniewa nie znali mowy, jak si posugiwa. Okazao si teraz, e ten czowiek zna co prawda Bagno Koci, ale nie rozumie ani sowa po hiszpaffsku. -To dopiero heca - rzek Fritz zeskakujc z konia, by go przy-wiza, a potem pomc swemu panu. = lbraz my nie rozumiemy jego chifiszczyzny, a on nie rozumie po turecku. Ciekaw jestem, co z tego wyniknie.

243
- Bdziemy si porozumiewa na migi - pouczy go doktor. - W ten sposb mona objecha cay wiat. Czsto przeprowadzaem to dowiadczenie, po acinie peritia. Patrz na mnie; a przekonasz si, e ten poczciwy czowiek nie bdzie musia rozumie naszej mowy ani my jego. Kiedy Indianin zobaczy, e obaj uwizali swoje konie, da znak, by poszli za nim i wszed w gb sitowia, gdzie wida byo wyranie, e bywali tam ju inni ludzie. Wskaza na prawo i lewo w gszcz sitowia i rzek: Kiedy Indianin zobaczy, e obaj uwizali swoje konie, da znak, by poszli za nim i wszed w gb sitowia, gdzie wida byo wyranie, e bywali tam ju inni ludzie. Wskaza na prawo i lewo w gszcz itowia i rzek: -Precaucion! Crocodilos! - Co? Iii maj by krokodyle? - rzekIi~itz. - Przecie bymy je widzieli! Mnie on nie nastraszy. Ledwo wyrz~k te sowa, z okrzykiem przeraenia rzuci si na bok, bo tu przy nim wyonia si z trzcin gowa tego zwierzcia. Krokodyl patrzy na niego maymi oczami i zatrzasn paszcz, co zabrzmiao tak, jakby dwie deski uderzyy o siebie. - On naprawd ma racj - cign Fritz dalej, gdy poczu si bezpieczny. - ebymy tylko dla tych przedpotopowych koci nie musieli powica wasnych. - Nie obawiaj si - rzek uczony, ktry gdy chodzio o jego ukochane dzieo nie zna strachu. - I~ zwierzta s zbyt leniwe, by nas atakowa. Jedyna ich wada to to, e brzydko pachn. - Ale ta paszcza z zbiskami te nie jsst przyjemna. Co do mnie to wol, niech taka bestia mierdzi, niby miaa mnie pore. Doszli przez sitowie do maego pwyspu wrzynajcego si w wod. Wydawo si, e jest to ld stay, bo rosy na nim drzewa i krzewy, tworzc ostro zakrelony i nie bagnisty brzeg. Pod drzewami ziemia bya w kilku miejscach rozgrzebana. Thm leao to, czego szuka may 244 uczony; wszelkiego rodzaju koci, due i mae, czciowo cae, czciowo poamane, cciowo twarde, czciowo ju zbutwiae. - Eureka! - zawoa doktor, rzucajc si na te koci. - Oto one! Fritz, chod, obejrzyj sobie wiadkw czasw, kiedy nikomu nawet si jeszcze nie nio o tobie! - Uwaam, e to bardzo rozsdne - odpar Fritz spokojnie. - Bo gdyby wtedy komu si o mnie nio, to dzi zbieraby pan moje szcztki i skada jako dawnego wia olbrzyma. - Nie gadaj bzdur - rzek Morgenstern, z zachwytem podnoszc po kolei koci, by si im przyjrze. -Iii otwiera si cudowny widok na stopniowy rozwj form istnienia. Spjrz tylko na t cz czaszki! Zao si, e jest to oss occipitis jakiego megatherium. Zapakujemy wszystkie koci i zabierzemy ze sob, abym mgje zbadajeszcze dzi, kiedy dojedziemy do Czystego Strumienia. Przyjacielu, czy te koci zawsze tu byy, czy te sprowadzono je z innego miejsca? Pytanie to skierowa uczony do Indianina, ktrego jednak nie byo ju wida. Usyszeli natomiast jego przywoujcy gos. - On chce, abymy przyszli. Niech pan idzie! - rzek Fritz. - Nie, jeszcze nie - broni si Morgenstern. - Jeszcze nie wszystko widziaem. - No to ja pjd i zobacz, po co on nas woa. Odszed w kierunku, skd dobiegao woanie Camba. Doktor na-wet si nie odwrci. Tak by zajty swoim skarbem, e nie patrzy na nic innego. Grzeba w resztkach koci i porzdkowa je, wreszcie usysza za sob gos Fritza. -Niech pan zostawi te gnaty.Tdm dalej jest cakiem inny gatunek. Przyniosem kawaelc, niech pan popatrzy! Gdy Morgenstern podnis wzrok, ujrza w rkach Fritza wietnie. zachowan olbrzymi ko udow. Skoczy z okrzykiem radoci, po-rwa j, po czym wykrzykn z zachwytem: - Fritz, czy wiesz, co to jest?

- No pewnie, e wiem. Jeli si nie myl to jest ko.

245
- Gupiec z ciebie! Tak, to jest ko, ale jaka ko? Pomyl tylko, Fritz, mamy tutaj os femori glyptodonta! Co za odkrycie! 1~ ko jest o wiele cenniejsza ni wszystkie zgromadzone tutaj. -Tak? No to winszuj panu, bo tam jest duo wicej takich koci. - Doprawdy? Gdzie? -Tdm, gdzie przed chwil byem. Fr~tz wskaza rk kierunek, a jego pan od razu tam popdzi. - Niech pan poczeka! - zawoa za nim Fritz. - Nie prosto przed siebie. Musi pan skrci w lewo! Ale may rozentuzjazmowany czowiek chciajak najprdzej dosta si na tamto miejsce, wszedwic prosto w gste sitowie. W kilka chwil pgniej da si sysze szmer nie budzcy adnych wtpliwoci, a potem rozlego si woanie doktora o pomoc. Fritz zawrci, i ujrza uczonego gorczkowo wymachujcego rkami i wzywajcego pomo-cy. Wierny suga, nie baczc na niebezpieczefistwo, skoczy szybko w sitowie. Kiedy zrobi pi czy sze krokw, ujrza preraajcy widok. Woda wdara si tu w ld, tworzc wsk zatoczk, ktrej Morgen-stern nie zauway, bo bya poronita sitowiem. Wpad tam i pogry si po szyj w szlamie. Ale nie to byo najgorsze, o wiele niebezpiecz-niejsze byo co innego. Przywoany odgosem upadku przedziera si do zatoli krokodyl. Na szczcie zatoka bya wska jak rw, tak e zwierz mogo tylko bardzo powoli podchodzi do swej ofiary, ale z C chciw gorliwoci przysuwa si coraz bliej i kiedy Fritz nadbieg jli;.Cu..4. , by koficem sweT paszczy oddalony od Morgensterna zaledwie o trzy , stopy. Iirn co prawda rwnie porusza rkami i nogami, aby uj~ niebezpieczestwu, ale pogra si przy tym coraz bardziej w bagnie, ktre go wizio. Fritz ani na chwil nie straci przytomnoci umysu. Na szczcie mia na ramieniu strzelb. Zerwa j i utorowa sobie drog do fatalnego miejsca, skierowa luf prosto w lepia zwierzcia i strzeli. Rozleg si huk, krokodyl skoczy do gry. potem znierucho-mia. Fritz wpakowa w niego jeszcze cay adunek drugiej lufy, po czym zawoa:

246
- Udao si! 1 by ostatni moment! Wieloryb pad, a teraz wydobdziemy Jonasza. Niech si pan chwyci mojej strzelby. Wycig-n pana z tej miej kpieli. Morgenstern chwyci podan mu strzelb i Fritz cign z caych si, ale podstpne bagno nie zamierzao tak szybko wypuciE swojej ofiary. Pomg im Indianin. Wsplnymi siami uwolnili uczonego. Ale jak on wyglda, kiedy ociekajc botem i niezbyt piknie pachnc stan przed Fritzem! I~n szybkim ruchem cign z niego tak pikne przedtem poncho, by je wy, zrzdzc przy tym z trosk w gosie. - Co te panu przyszo do gowy, eby tam skaka! Przecie czasu byo do. Nie naley od razu korzysta z kadej okazji. Przecie woaem za panem, aby nie szed pan prosto, tylko skrci w lewo. - Ale Indianin do mnie macha - usprawiedliwia si uczony, rozkadajc rce. - On macha na nie, a nie na tak. Pan inyla, e na migi mona przejecha cay wiat, i dokd to pana zaprowadzio? I~raz musz pana wypra, opuka, wy, powiesi na soficu i popryska kolo-sk wod, by przywrci panu dawny wygld i ludzki zapach! Wie pan, co panu zaproponuj? - Co, mj drogi? - zapyta doktor zgnbiony. - Mamy jednakow odzie i jestemy tego samego wzrostu. Pan mnie zaszczyci swoj szat, a ja dam panu moj. - Nie, Fritz, nie zgadzam si. Moja jest mokra i brudna, po aciie udus i limosus. - No tak! A skoro pan jest mokry, to czy suga moe by suchy?

Tb by dopiero byo adnie! Pam; gdzie przedtem bylimy, jest czysta woda. Szybko wic sobie poradzimy z botem. Przedtem ja suchaem pana; niech teraz pan posucha mnie. Pocign doktora do przesmyku, gdzie zamienili si odzie. Wkrtce Fritz mia na sobie czyste, ale jeszcze mokre ubranie, a Morgensten suche. Teraz dopiero ucony mia czas, by w spokoju 247 przyjrzeE si krokodylowi. Ucisn dofi swemu wybawicielowi i rzek: - Zawdziczam ci ycie, Fritz. Mam nadziej, e bd mbg ci si odwdziczy. - Co tam! Kiedy mnie si zdarzy wpa w boto, pan mnie wyowi i bdziemy kwita: Ale co teraz bdzie z tym wielkim gnatem, przez ktry wpad pan w to bajoro?
- Bd... bd... oczywicie bd musia go obejrze, nawet jeli na pewien czas go tam zostawi. Ostatnie sowa i ton zdradzay, e entuzjazm profesora znacznie osab. Blisko paszczy krokodyla zrobia swoje. Fritz poprowadzi go do miejsca, gdzie znajdoway si koci. Ich widok spowodowa chwilowe przygnbienie prof~ora. Mimo to zapyta:

- Jak sdzisz, czy tu s ludzie, ktrzy mogliby zawadn tymi komi? - Nie... Nie, s tylko Indianie, a co oni mieliby pocz z tymi gnatami? - Wobec tego nie zabior ich dzisiaj. Wrbc tu, ale nie sam, lecz z wieloma ludmi, ktrzy bd kopali i jednoczenie pilnowali, bym znw nie znalaz si w podobnym niebezpieczefistwie. Ju dawno minlo p godziny, ktre moglimy tu byE. Musimy jecha dalej. Wrcili z Indianinem do koni i popdzali je tak energicznie, e dogonili jadcych przodem ju po dwu godzinach. Morgenstern nie opowiedzia o swoim upadku, a wierny suga take milcza, aby nie urazi swego pana. Byo okoo poudnia, gdy zmieni si grunt, po ktrym jechali. Niskie, lez dugie faliste wzgrza przecinay teraz rwnin w rozmaitych kierunkach, wzgrza poronite byy krzakami, a w dolnych partiach rosa trawa. Za tym wszystkim cign si niezmiernie dugi las. ~am gdzie zmierza przewodnik, las mia niewielki otwr. Gdy ojciec Jaguar to ujrza, zapyta wodza: - Czy moemy przej przez gr?

248
-Idk - odpar wdz. - Gra jest okrga i wydrona. Kryje w swoim wntrzu dolin zwan Dolin Wyschnitego Jeziora. Moemy tdy przejecha, natomiast las jest tak gsty, a pncze tak ze sob splecione, e aden jedziec, nie mwic ju o calej gromadzie, tdy si nie przedostanie. Nawet pieszy musiaby torowa sobie drog toporem lub noem i w cigu dnia pokonaby najwyej taki odcinek, jaki my moerny preby w cigu kwadransa. - Czy nie mona okry lasu? - Owszem, r~ona, ale jest on po obu stronach tak dhigi, e musielibymy naoy drogi i trwaoby to cay dzie. Przez dolin natomiast przejedziemy w niecae p godziny, a potem jeszcze przez ca szeroko lasu, za ktrym zaczyna si ka. - A jak daleko jest stamtd do twojej wsi? - Bdziemy tam, zanim zapadnie zmierzch. -A wic kto, kto chciaby si uda std do wsi, musiaby, nie chc nakada drogi, przeci t Dolin Wyschnitego Jeziora? - Tak. - Zb dobrze. - Dlaczego? ,

- Potem ci powiem, kiedy zobacz dolin. Sdz, e bdziemy mogli wykorzysta jej pooenie i waciwoci przeciwko wrogowi. Z daleka wydawao si, jakby wspomniany otwr by rodzajem tunelu, gdy po obu stronach drzewa pochylay ku sobie gazie, tworzc dach nad wejeiem do doliny. Ale kiedy si podeszo bliej, wida byo, e otwGr prowadzi do podlunej kotliny. Gdy jedcy tam dotarli, ojciec Jaguar zatrzyma swego konia i rozejrza si. Wygldao na to, e kiedy byo tu jezioro. Dzi jeszeze przepywa tamtdy may strumyk, zasilajc staw porodku doliny. Wody jeziora wystpiy z brzegw w miejscu, gdzie teraz przedostali si jedcy i rozlay si po rbwninie. Las, ktry otacza jezioro; zacz schodzi w d i teraz porasta obie strony doliny tak gsto, e tylko z trudem mona si byo wcisn pomidzy drzewa.

249
Ojciec Jaguar rozkaza ludziom czeka i objecha dolin, by dokadnie przyjrze~ si jej brzegom. Kiedy wrci, rzek zadowolony: - 1 miejsce jest bardzo korzystnie pooone. Iii z atwoci odniesiemy zwycistwo. - Jak to, senior? - zapyta porucznik Verano. - ~.Twaa.pan, e mamy tu czeka na wroga? . - ~k. - Tb byby najwikszy bd, jak bymy popenili. Porucznik musia co prawda przyzna, e ojciec Jaguar jest dziwnym czowiekiem i trudno mu byo si podporzdkowa jego rozkazom. Jako oficer uwaa, e stoi wyej w hierarchii ni ten czowiek. Co prawda przyrzekl, e bdzie posuszny, lecz j ego gwatowne, usposobienie ujawniao si przy niejednej sposobnoci. - Czemu pan uwaa, e to byby bd? - zapyta ojciec Jaguar. - Bo tutaj nas zetr na proch. - Dlaczego? - Pan si pyta? Kady prosty czowiek to zrozumie. - Wobec tego nie jestem prostym czowiekiem. Prosz wic, aby pan dopomg mojemu bdnemu rozumowaniu. Porucznik, ktry dostrzeg ironi w gosie ojca Jaguara, rzek na wp gniewnie, na wp z wyszoci. - Jeli ustawimy si tutaj, w dolinie, bdziemy ze wszystkich stron otoczeni wzgrzami, i jeli wrg tu wtargnie, zostaniemy pobici. - Tak pan sdzi? Zostaniemy pobici, jeli wrg tu wtargnie? Jeli?! Prosz sobie zapamita; jeli! A czy moe si tutaj dosta? Wejcie do doli~iy jest tak wskie, e najwyej szeciu albo siedmiu ludzi moe tu i obok siebie. Poza tym s tu drzewa, za ktrymi moemy si ukry, by nie trafiy nas kule czy strzay nieprzyjaciela.Jeli wystawimy pidziesiciu dzielnych ludzi, to aden wrg si tu nie przedostanie, nawet w sile tysica wojownikdw. Czy to do pana przemawia? Oficer nie otipowiedzia. Dlatego te ojciec Jaguar mwi dalej:

250 - Powiada pan, e jestemy zamknici przez otaczajce nas wzg-rza. Czy one si rozstpi, kiedy tu wejdzie wrg? Czy on take nie bdzie tu otoczony tak jak my? W dodatku zawsze w lepszym poo-eniujest ten, kto zajpozycjjako pierwszy. Czywcijeszcze uwaa pan, e konieczne s tu studia taktyki i strategii? ~ Verano wzruszy ramionami. - Poza tym - doda ojciec Jaguar, - wcale nie mam zamiaru broni wrogowi dostpu do tej doliny. Przeciwnie, chc, aby tu wszed: - Ale dlaczego! - zawoa oficer niecierpliwie. - Tb tak, jakby wyda nas w j ego rce. - Nie, przeciwnie, jego w nasze. Czywie pan moe, kieiiy Abiponi przybd w t okolic? - Tego nikt nie moe wiedzie. - Czemu nie? atwo to odgadn. Biali, z ktrymi si zetknlimy, rozkazali onierzom stawi si nad jeziorem Palmowym. Przybd tam nie wczeniej i nie pniej ni oni. By zatrze ~lady, cofnli si i pojechali przez Rio Salado. By wykona swj zamiar, musieli straci dwa dni. Jeli jad rwnie szybko jak my, wygralimy dwa dni. Przy-pumy, e potrzebuj jednego dnia na wypoczynek, zgromadzenie zbuntowanych Indian i odbycie narady, to daje trzeci dziefi. My potrzebowalimy dotd trzech dni, bo dobrze jechalimy i mielimy nadmiar koni. Abiponom natomiast brakuje koni. Ich oddzia bdzie si skada z kawalerii i piechoty, dlatego te droga ich tutaj potrwa co najmniej cztery dni. A wic liczc od dzi, moemy si spodziewa wroga najwczeniej za cztery dni. To do czasu, by si przygotowa i zapewni sobie zwycistwo. - Ale to adne uatwienie w walce ani pewno zwycistwa, jeli wpucimy tu wroga. - Ale, senior, czy pan nie zdaje sobie sprawy, e to puapka? - Puapka? - zdziwi si Verano. -1b bdzie puapka, do ktrej sami wpadniemy. Ojciec Jaguar chcia co odpowiedzie, ale wtedy wtrci si doktor Morgenstern. - Prosz nie wzi mi za ze moich sbw, senior Verano. Jest pan oficerem, a mimo to pan nie rozumie, co ojciec Jaguar ma na myli? Podstp, o jaki tu ehodzi, po acinie laqueus, bardzo atwo poj. -Tak? Moe pan to poj? - zapyta gniewnie. - Wobec tego prosz askawie mi wytumaczy. - Bardzo chtnie, senior. Przypumy, e ukryjemy si tu w lesie za drzewami, wpucimy wroga, a potem obsadzimy wejcie i wyjcie z doliny. Wtedy on znajdzie si w rodku i bdzie zgubiony. Nie zaata-kuje nas, bo bdziemy w ukryciu, podczas gdy on bdzie wystawiony ,~ na nasze kule.,Mam nadziej, e pan to zrozumia, po acinie perspi- :v cuus. i Porucznik by wcieky. Zawoa z oburzeniem: - Jak pan do mnie mwi! Czy pytaem pana o zdanie - Owszem, prosi pan, by mu wytumaczy. . - Miaem co innego na myli. Na przyszo niech mi pan da spokj ze swymi tumaczeniami. Wiem dokadnie, co mam robi. k - Niejwidoczniej pan nie wie - zabra teraz gos ojciec Jaguar. - Nie mam ochoty kci si z panem, proponuj, bymy ruszyli dalej. Musimy przede wszystkim postara si, by przed zapadniciem zmro- ku dotrze~ do Czystego Strumienia. Po czym wyruszyli w drog. Porucznik jecha z tyu nadsany: By ~~ zy, e on, penomocnik generaa Mitre, dozna takiej poraki. Dotd wci mieli po obu stronach las, ktry i teraz cign si dalej :.j przez rwnin. Nie by taki gsty jak przedtem i mona byo przeje- ; cha midzy drzewami. Dalej rosa trawa. Iii konie mogy biec szyb- c~ej, wic wykorzystano to. Pocztkowo jazda konna bya dla maego uczonego uciliwa, teraz v ju si przyzwyczai i siedzia mocno w siodle. Jecha obok Fritza ; Kiesewettera, ktry stara si trzyma w jego pobliu.

- Jak tam ubranie? - zapyta Morgenstern sug. - Jest jeszcze ; ,;,. mokre, moe si pan przezibi. 252 - Nie, skde! - odpar Fritz. - Ju prawie cakiem wyscho, a przezibienie mi nie grozi. Kiedy pan tak adnie objecha porucnika, moje szaty z radoci od razu wyschy. - Na pewno jest na mnie zy. -1b jasne, ale co tam! To przemdrzalec, ktry zajmuje si tylko grubym zwierzem, a nie dba o drobiazgi.

Doktor zamylony spoglda przed siebie, po czym rzek:


- Fritz, chyba popeniem bd. - Co, moe z porucznikiem? - Nie, tylko z tymi komi, ktre znalelimy tam w bagnie. Powinienem by je zabra. - Dlaczego? - Bo mog mi przepa. Syszae, e Abiponi jad za nami. Na pewno zatrzymaj si przy bagnie, a wtedy zagarn te pikne koci. - Tb niemoliwe. Co by z nimi robili? - Oni nic, ale biali, ktrzy jad z nimi. - Hm. Tak pan sdzi? - Tak. onierze wiedz, e takie koci maj dla nauki ogromn warto i zabior je. - Nie, na pewno nie zrobi tego. Nawet gdyby mieli taki zamiar, musieliby je na razie zostawi i zabra dopiero w powrotnej drodze. - To na jedno wychodzi. Chyba powinnimy obaj zawrci po koci. - Mowy nie ma! - Dlaczego? - Bo wpadlibymy w rce wroga. - Na pewno nie. Ojciec Jaguar przecie powiedzia, e przed upywem czterech dni oni tam nie dojd. Mieliby~my wic tyle czasu. - Owszem. Ale mimo to nie mona, ojciec Jaguar by nie pozwoli. - Jego pozwolenie wcale nie jest konieczne, nie bd go o nie prosi. Fritz, pojedziesz ze mn? - Hm! Wydaje mi si to troch niesamowite.

253
- Jed ze mn, prosz ci. - Prosi pan? Panie doktorze, gdyby mi pan rozkaza, wykonabym rozkaz, a c dopiero, jeli pan prosi. Nie potrafibym odmwi . paskiej probie. - Znakomicie. ~Oto prawdziwa wierno~, po acinie fidelitas -Ale niech mi pan przynajmniej powie, jak mamy te koci ze sob zabra? - Skd mam to wiedzie? Licz na twj spryt. - Ba, gdyby mj spryt by wozem na kka.ch albo frachtowcem, , to moglibymy je zaadowa. Ale tu w ogle nie ma wozw. Mona najwyej uy jucznych koni. - Niestety, nie mamy koni. - Nie mamy koni? Przecie zdobylimy przeszo osiemdziesit sztuk. - Ale to nie s nasze konie. - Nie? Kto tak twierdzi? Bylimy wtedy razem z tymi, ktrzy je < zdobyli. S dobrem oglnym i waciwie naleaoby je podzieliE. Wtedy na nas dwch wypadoby co naj mniej po cztery sztuki. Nie bd . mia wyrzutw sumienia, jeli wezm kilka koni. 1b adna kradzie, ;:. bo

przyprowadzimy je z powrotem. I mamy te juczne sioda, a wic .: wszystko, czego nam potrzeba. A znalazby~ drog, gdybymy zab-dzili? - Nie zabdzimy. Idm, gdzie ju raz byem, czuj si pewnie. Jeli si waham, to z cakiem innego powodu. - Z j akiego? - Z powodu krokodyli. Jak idzie o gnaty, to one bardzo wawo zabieraj si do roboty, a jak pan znw natrafi na tak besti i nie bd mg panu pomc? - Bd bardzo uwaa. Przyrzekam ci! - Dobrze! Wic zaatwione. Niech pan tylko powie, kiedy wyru-szamy. Podczas tej rozmowy przejechali duy kawa drogi. k 254 przeryway niekiedy mae zagajniki, wida byo, e zasadiy je rce ludzkie. W oddali cignty si pola uprawne, a za nimi tu i wdzie stay chaty. Jechali teraz pomidzy niewielkimi osiedlami Camba. Pod wieczr przejedali przez rzadki, niewielki las. Gdy go minli, ujrzeli lnic lagun, pod ktr cignly si szeregi chat. Zbudowane byy po obu brzegach strumienia wypywajcego z lasu. Il;n strumiefi to byaArrayo claro, Czysty Strumiefi. Znajdowali si u celu, naprzeciw gwnej wioski szczepu Camba. Po lagunie pywao kilka odzi, ludzie siedzcy w nich owili ryby. Za chatami wida byo ogrody i pola, pracowali tam mczyni, kobiety i dzieci. Przed chatami siedzieli lub stali ludzie, ktrzy skofi-czyli ju swoj prac. I~n sielski widok wjednej chwili si zmieni, gdy kto spostrzeg przybyszw. Wyda natychmiast przeraliwy okrzyk, ktry przekazywano sobie z ust do ust. Rybacy szybko przypynli do brzegu. Ludzie pracujcy na polach i w ogrdach przybiegli do wsi i wszyscy ukryli si w chatach, po kilku minutach wyszli uzbrojeni. Wtedy wdz wyda podobny okrzyk. Ludzie~ zaskoczeni, poznali teraz, kim jest przybysz, zanim jeszcze mogli go dokadnie zobaczy. Rozlegy si radosne okrzyki, ludzie wymachujc broni pobiegli na spotkanie przybyym. Zgodnie z tamtejszym obyczajem przybysze musieli si zatrzyma, by mogo si odby uroczyste powitanie. Nie zaczlo si ono jednak od razu, bo nie zgromadzili si jeszcze wszyscy mieszkaficy wioski. Wielu znajdowao si w lesie, trzeba ich byo zawoa. Zrobiono to za pomoc instrumentu, kawaka bambusa, do ktrego w charakterze ustnika przymocowana bya ciefisza wydrona ga. Instrument ten wydawa potworny guchy dwik, ktry nis si bardzo daleko; gdy krzyki, ktre rozlegay si w odpowiedzi, dobiegay wyranie z wielkiej odlegoci. Wkrtce ujrzano, jak ludzie pojedynczo lub grupami wy-biegaj z lasu. Biegli tak prdko, jak tylko mogli, co dowodzio, e ten sposb nawoywania stosowano tylko wwczas, kiedy chodzio o duy popiech.

255
! Po pewnym czasie okoo trzystu ludzi zgromadzio si przed przy-byymi, tworzc podwjny szereg. Z tylu ustawiy si kobiety, a dzieci pozostay w tle jako widzowie. Najpierw mczyni zaczli taniec, polegajcy na ruchach rk i gw, przy czym nogi nie odryway si od ziemi. Druga cz tafica polegaa na przesuwaniu si do przodu i do tyu; w tej czci bray udzia kobiety. W trzeciej czci wymachiwano oszczepami i noami, jednoczenie kobiety rozpoczy nieopisany wrzask. Wreszcie taniec si skoficzy,, tak to w kadym razie wygldao. Wwczas wdz wskaza na Hammera i zawoa gono: - Ojciec Jaguar! Przez chwil zapanowaa cisza, zapewne wszyscy byli zdumieni, e tn synny czowiek jest wrd nich. Potem rozlegy si gone, ogu-szajce okrzyki radoci. Mczyni i kobiety skakali jak oszalali na wszystkie stXony, dzieci poszy za przykadem dorosych. Wielu przy-biegao, by poda bohaterowi rk lub tylko go dotkn. Ojciec Jaguar nie by jeszcze nad Czystym Strumieniem, ale tutejsi ludzie dobrze wiedzieli, e przyszed kiedy z pomoc innym ~zczepom

Camba w walce z Abiponami. Gdy podniecenie ucicho, Indianie ustawili si, by ze swoim gociem pj do wioski. Mczyni szli przodem, trjkami, za nimi poday dzieci, po nich gocie. Wdz stan na czele pochodu. Wie skadaa si z okoo osiemdziesiciu lepianek pokrytych da- , chami z trzciny. W ogrdkach rosy kwiaty; na polach obok zboa uprawiano rozmaite jarzyny, stanowice w przewaajcej czci po-ywienie ludzi, ktrzy jadaj mao misa. Za polami cignly si lasy a do wielkiej rwniny, na ktrej pasy si konie i bydo. Byda byo okoo szedziesiciu sztuk, koni zaledwie trzydzieci. Stanowio to cae bogactwo wsi. Wszyscy zsiedli z koni. Wdz wygosi przemwienie, w ktrym opowiedzia swym poddanym, co przey i e nadcigaj Abiponi. Gdy skoficzy, zabra gos ojciec Jaguar. Powiedzia, e zamierza rozdzieli 256 przyprowadzone konie i czstrzelb jako dary. Oczywiciewzbudzio to ponownie ogln rado. Porucznik Verano pozwoli sobie ww-czas co prawda na uwag, e nikt nie ma prawa oddawa zagarnitych koni, bo cz~ z nich naley take do niego, a c dopiero strzelb! Lecz Hammer na to nie zwaa. Zacz zapada zmierzch. Rozadowano konie, pozwolono im na-poi si w Czystym Strumieniu, po czyx popdzono je na pastwisko, gdzie miay wypocz. Stamtd przyprowadzono kilka sztuk byda, ktre zamierzano zarn, by przygotowa uczt dla goci. Rozpalono ogniska i przy ich blasku rozpocza si niezwyka krztanina. Ludzie na razie jakby nie myleli o grocym im niebezpieczefi-stwie ze strony Abiponw. Syszeli, e wrg jest jeszcze daleko i wiedzieli, e ojciec Jaguar jest wrd nich. Z tym czowiekiem czuli si bezpieczni. Miso przyrzdzano tutaj i spoywano tak samojak u gauczw. Do tego Indianie pili sfermentowany napj przygotowany z owocw chanar, prosopis dultis i jedli ciasto, ktre kobiety pieky z mki kukurydzianej albo innej w gorcym popiele. Po uczcie odbya si narada z udziaem wszystkich biaych i wodza. l~raz ojciec Jaguar zdradzi swj plan. Nazajutrz rano mieli rozdzieli strzelby i pouczy Indian, jak si nimi posugiwa. O waciwej porze mieli si uda do Doliny Wy-schnitego Jeziora, setka Camba miaa si ukry w lesie. Gdy zobacz, e na~dchodz Abiponi, maj czeka, a ci rwnie wejd tu i znikn w dolinie. Wwczas wyskocz ze swoich kryjwek i obsadz wejcie, aby Abiponi nie mogli si ju wycofa. Inni Indianie mieli si ukry w samej dolinie, za drzewami, by w odpowiedniej chwili wyj z tej bezpiecznej kryjwki i rozpocz walk. Szczegw nie mona byo z gry przewidzie. Camba trzy-mali si w pobliu siebie, tak, by jeden mg po cichu przekazywa nastpnemu rozkazy ojca Jaguara. Naleao dziaa dokadnie wedug rozkazw.

257
Wszysey zaaprobowali ten plan, prc porucznika Verano. T~n rnilcza, a gdy wszyscy wyrazili zgod, rzek, zwracajc si do ojca Jaguara: - Pafiski plan byby cakiem dobry, gdyby si powid. Tylko wtpi, czy tak si stanie. - Poczekamy, zobaczymy - odpar Hammer obojtnie. - Dlaczego czeka? Sia dzielnego onierza polega na tTziaaniu, a nie na czekaniu. Atakujcy zawsze ma przewag, o czym pan chyba nie wie. - Wiem o tym rwnie dobrze jak pan. - Wic dlaczego nie chce pan atakawa? - Owszem, chc. Ale dopiero kiedy zwabi wroga w puapk.

- Tb bd. Nie powinien go pan tak blisko dopuszcza. Musi pan wyjg mu naprzeciw, by go pobi tam, gdzie go pan spotka. A moe nie ma pan odwagi? Wwczas prosz mnie przekazaE dowdztwo, wiem jak wywalczy zwycistwo! - Oczywicie krwi, wielk iloci krwi, a tego wanie pragn unikn. - I robi pan bd. Tych otrw Abiponw naley zniszczy~. eby ich jak najmniej uszo z yciem. - Dlaczego,senior? - Jeszcze pan pyta? Czy nie s naszymi wrogami? Czy nas nie okradaj? - A pan co robi? Czy cho pid ziemi, na ktrej pan si znajduje, naley do pana? Czy pan lub pascy przodkowie uczciwie zapacili Indianom za to, co im zabrano? Ale nie spreczajmy si, jeli stanie si tak, jak tego pragn, nie popynie ani kropla krwi. Jeden rzut oka, albo tylko krtka chwila zastanowienia i wrogowie stwierdz, e s straceni, jeli tylko zechc atakowa. Przemwi do nich i postawl im ludzkie warunki. Po czym zawrzemy z nimi honorowy pokj. - Pokj? Pokj z tymi buntownikami? Pan chyba oszala! - Pragnbym widzie takiego, ktry by chcia pocign~ mnie do 258 odpowiedzialnoci. - Genera! Prezydent! -Te co! Znajdujemy si nie w Buenos Aires, lecz w Gran Chaco. Miejsce, gdzie pan siedzi, naley do szczepu Camba, tu prezydent nie ma nic do powiedzenia. - No to niech pan przyjmie do wiadomoci, e ja si temu bd sprzeciwia. - Czy to znaczy, e w pewnych okolicznociach moe pan dziaa wbrew moim rozkazom? -Tak. Nie znam tu nikogo, kogo rozkazw musiabym sucha. - A zatem zapomnia pan, e ocaliligmy pana od haniebnej mier-ci przez utopinie! Powiem panu jeszcze co. Niech pan dobrze sucha! Jeli wbrew moim rozkazom zostanie przelana cho jedna kropla krwi, wpakuj panu kul w gow. Ojciec Jaguar wsta i odszed. Porucznik zawoa za nim jeszcze kilka buficzucznych sw. Wwczas Geronimo wycign n i rzek do niego: - Niech pan milczy! Jeli usysz jescze jedno sowo przeciwko naszemu przyjacielowi, wpakuj panu ten n a po rkoje, tak e od razu pan zamilknie. Tymczasem Hammer poszed pomidzy dwiema chatami, mijajc liczne ogrody. Od kilku dni na niebie po nowiu ukazywa si cienki sierp ksiyca, rzucajc wte blade wiato na pastwisko. Ojciec Jaguar spoglda na konie i bydo. Wwczas zwrcia jego uwag pozycja, jak zajmoway zwierzta. Konie stay w grupach, zadami skierowane na zewntrz, by trzymay blisko siebie. Bydo tworzyo wasne grupy stojc w odwrotny sposb, bami na zewntrz. To rzecz naturalna, gdy konie broni si tylnymi kopytami, bydo za rogami. A wic w pobliu najprawdopodobniej znaj dowa si jaki drapienik. Poniewa ojciec Jaguar nie mia~ przy sobie broni, zawoa gono w kierunku wsi. - Cuidado, seniores! Przyniecie strzelby, tu jest jaguar!

259
Szed nadal spokojnie, mimo, i nie mia broni. Wycign tylko n, by w odpowiedniej chwili mie go w pogotowiu. Jego donony gos dotar z odlegego pastwiska do uszu dwu mczyzn, ktrzy nie spostrzegli dziwnego zachowania zwierzf. Ci dwaj mczyni byli to Engelhardt i Inka. Anton opowiada Ince o swojej ojczynie, nie o Peru, lecz o Niemczech, skd pochodzili jego rodzice i o innych krajach, o ich mieszkaficach i warunkach; w jakich yj. Chodzi do dobrych szk i bardzo wiele umia. Dlatego te mg przyjacielowi przekaza tyle wiadomoci. Rozmawiali o religiach rozmaitych narodw, o ich formach rzdzenia, ich wadcach i zasadach wadzy, o sich zbrojnych i zniszczeniach, jakie wspczes-na bro jest w stnie spowodowa. Im wicej sysza mody Inka, tym stawa si

bardziej milczcy i zamylony. Zacz sobie uwiadamiae, . ; e jego dotychczasowe marzenia s tylko marzeniami i nimi pozosta- ::: n. r Dzi, kiedy rozpoczla si narada, sdzili, e s za modzi, by bra .....
w niej udzia, poszli wic si przej~. Udali si na pastwisko i szli w niezbyt wielkiej odlegoci do jego skraju. Nie przyszo im do gowy, ~ ,~

by zabra ze sob strzelby. Anton mia n~ i rewolwer, Inka take nz ;,.,,, u pasa, poza tym maczug, ktr si nigdy nie rozstawa. Anton, jak zawsz~ opowiada, a Inka w milczeniu sucha i od czasu do czasu zadawa jakie pytanie. Nagle usyszeli grzmicy gos: - Cuidado, seniores! Przyniecie strzelby, tu jest jaguar! -1b gos ojca Jaguara -rzek Anton zatrzymujc si i wycigaj~c rewolwer. - Czyby do wsi wpad tygrys? - Nie - odpowiedzia Haukaropora. -fbn gos nie dobiega ze-wsi, lecz z drugiej strony pastwiska. Odeszlimy za daleko. Wracajmyl Poszli w kierunku wioski, mijajc przy tym grup wow. Gdy Inka,,. zobaczy, w jaki sposb zwierzta stoj. - Pospieszmy si. Woy stoj gotowe do obrony, a poniewa pochyliy rogi, wic jaguar jest bardzo blisko. Podyli dalej szybkimi krokami, tam gdzie sze czy siedem koni 260 wypinjc zady utworzyo krg obronny. Parskay i wierzgay. Hauka-ropora min ich z lewej strony, Anton okryje z prawej, sdzc, e bdzie si mg zbliy. Wanie skrci koo gromady koni, kiedy ujrza co w trawie. Nie mg rozpozna, co to jest, poniewa noc bya zbyt ciemna. Myla, e to jakie mae zwierz, i chciaje minE. Wtedy to co unioso si i Anton zobaczy, e ma przed sob jaguara, ktry wprawdzie si zerwa, ale natychmiast przyczai si do skoku. Ucie-czka w tej sytuacji byaby najgorszym wyjciem. Anton zatrzyma si wic, skierowa rewolwer na zwierz i lew rk wycign n. - Hauka - zawoa - jaguar! Inka wanie przyszed z drugiej strony koni. W tej samej chwili jaguar skoczy na Antona. I~n strzeli do niego, ale zwierz go powa-lio. Anton poczu ciar bestii na sobie i jego smrodliwy dech. By pewien, e teraz jaguar rozszarpie go pazurami , ale usysza nad sob trzask, jakby siekiera uderzyaw piefi drzewa. Jaguar unis si, potem nie wydajc dwiku, stoczy si na bok. Anton poczu, e spad z niego ciar, ale jeszcze nie wierzy, e to prawda, wic si nie podnosi. Wtedy pochyli si nad niin Inka i spyta troskliwie: - Czy jeste~ ranny, Antonio? Czy nic ci si nie stao? - Chyba nie - odpar Anton. - Nic mnie nie boli. A o ze zwierzciem? - Jest martwe. Utukem je moj maczug. Wsta, zobaczymy czy nie odniose obraefi. Anton wsta. Nic mu si nie stao. Nawet ubranie byo cae. Czy wystrza tak zaskoczy zwierz, e nie zdyo uye swej ostrej broni? Ocalony serdecznie uciska swego zbawc i rzek: - Gdyby nie ty, ju bym nie y. Jak mam ci dzikowa? - Chciabym, aby zawsze by moim przyjacielem, tak jak teraz. Ale wracajmy do naszych. - A co bdzie z jaguarem? - Na razie go tu zostawimy. Niech Camba go zabior. Nie odeszli jeszcze z miejsca; kiedy nadszed ojciec Jaguar. Usysza 261 woanie Antona, wystrza i pospieszy z pomoc. A kiedy zobaczy, co si sta, pochyli si nad drapienikiem, zbada go i rzek: - Samica, chyba picioletnia. Rzadko si zdarza taki wielki okaz.

Hauka, jeste bohaterem! Co za potny cios! Rozbie mu czaszk. W trjk wrcili do wsi. Gdy Camba usyszeli o tej przygodzie, wszyscy wyruszyli, by w triumfalnym pochodzie przynie jaguara. Od razu cignito z niego skr, naleaa do Inki, poniewa to on pokona zwierz. Podarowa j swemu przyjacielowi jako pamitk niebezpiecznej przygody. Mieszkacy wioski oprnili kilka domw, by ich gocie mogli cho raz przespa si pod dachem. Na rozkaz, jaki wdz wyda przez posacw, w cigu nocy i przed witem przybyli liczni wojownicy z pobliskich wsi. W cigu przedpoudnia nadcignli dalsi, a potem, ze swym dobytkiem, rodziny, ktre musiay uciec przed Abiponami
,

poniewa ih domostwa pooone byy na zagroonym szlaku. Biali rozdzielili reszt zdobycznych strzelb pomidzy wodzw, ktrzy take przybyli, a byo ich wielu, poniewa kada wie ma swojego wodza. W wiosce zebrao si w koficu szeciuset modych i silnych wojownikw Camba. Ci ubodzy ludzie musieli odda prawie ca ywno, jak mieli w zapsie. Kiedy wojownicy wyruszali, trzeba ich byo zaopatrze w ywno na wiele dni, poniewa nie mona byo przewidzie biegu wydarze. Ojciec Jaguar uspokoi ich i zapewni
,

e pokonani bd musieli pokry wszystkie koszty wojny. iM:;.

Krokodylom na poarcie
Ii~zeciego dnia brat Jaguar z Ink i starym Ancianem opucili wie, by wyjecha na zwiady naprzeciw wrogowi. Hammer zabra ze sob obu Indian, poniewa wiedzia, e znakomicie si spisuj. Nazajutrz wojownicy Camba mieli przyby do Doliny ~Vyschnitego Jeziora, by tam zaj stanowiska, ktre im dokadnie wyznaczy i opisa. Podczas nieobecnoci brata Jaguara dowdztwo nad nimi mia sjirawowa Geronimo. Bya to okoliczno, ktra od nowa wzbudzia wcieko porucznika Verana. Gdy przywdca ze swymi towarzyszami odjecha, doktor Morgen-stern rzek do Fritza. -Toraz go nie ma. W jego obecnoci nie waybym si wykona swego planu. On ma wszdzie oczy i zaraz by spostrzeg nasze znik-nicie. Rospieszyby za nami i nas zawrci. - To by go bardzo rozzocio - rzek Fritz. - Wic pan dalej myli o swoim planie? - Tak, i im duej si zastanawiam, tym bardziej zdaj sobie spraw, e inaczej nie zdobd tych wspaniaych koci. Chyba nie pozostawisz mnie samego? - Skde! Przecie pan mnie zna. ,

263
- No to dobrze. Zatem zrealizujemy mj plan. Tylko kiedy? Za dnia to bdzie niemoliwe. - Nie, bo ten Geronimo z spim nosem nas nie puci. Moemy si wymkn tyiko w nocy. Wtedy nie zauwa, kiedy odprowadzimy na bok konie i zabierzemy niepostrzeenie sioda, Zdobd rzemienie do przytroczenia koci. Niech pan to spokojnie pozostawi na mojej gowie. Sprytny chopak cay dzie zajmowa si przygotowaniami. Wie-czorem wszyscy bardzo wczenie poszli spa, bo nazajutrz mieli z samego rana wyruszyE. Dlatego Fritz ju o pnocy mg poinformo-wa swojego pana, e wszystko jest gotowe. W cigu wieczora wynis do lasu trzy sioda juczne i dwa pod wierzch, a potem ukradkiem wyprowadzi konie. I~raz wzili swoj bro i cichutko si wymknli. Kiedy dotarli do koni, osiodali je, poczyli ze sob juczne zwierzta, byje razem poprowadzi, nastpnie dosiedli koni i pojechali. - Czy aby znajdziemy to bagno z koSmi? - denerwowa si uczony.

- Z ca pewnoci - uspakaja go Fritz. - Ksiyc jest taki cienki jak ostre noa i prawie nie wida drogi. - Ja nie,polegam na ksiycu, lecz na swojej pamici. Dokadnie pamitam kierunek, jak gdybym dwadziecia lat by tutaj listooszem. ,::v,; Owszem, Fritz zna kierunk i jecha dobrzc, ale kiedy znaleli si ~ pod lasem, nie mg znale miejsca, gdzie przed trzema dniami wyszli z niego na woln przestrze. Musiel i wic zsi z koni i czeka, a wzejdzie soce. Ale nawet wtedy rine miejsca wydaway im si tymi waciwymi i musieli wielokrotnie zawraca. Ju od dwch godzin byo widno, kiedy przypadkiem natrafili na lad brata Jaguara,
;.

ktry mg im teraz suy za kierunkowskaz. Ii~op ten tak dugo si zachowa, poniewa trawa bya wysoka i gsta, a jedcy nie uznali za .;~,.I konieczne, by zachowa ostrono. Jechali wic teraz tym ladem i ;,.r:. szczliwie przebyli las a do maego strumyka, a potem kierujc si >:;~ nim, zjechali do Doliny Wyschnitego Jeziora.

264
Iixtaj pozwolili koniom si napi i troch wypocz, po czym ruszyli w dalsz drog. Widzieli teraz wyranie lady brata Jaguara i jego obu towarzyszy. Gdy mieli ju za sob dolin, Fritz, zamylony, zatrzyma si, spojrza z konia na lad i rzek: - Wydaje mi si, e brat Jaguar zmyli drog. - Dlaczego? Co masz na myli? - Pojecha za daleko w lewo. Wtaciwa droga powinna prowadzi bardziej w prawo. -.Chyba si mylisz. Brat Jaguar nie mg pojecha z drog. - Ale jak zbior razem moje pi rozumw, to dochodz wanie do takiego wniosku. Kiedy tu jechali~my, droga bya prosta jak drut. A teraz widz, e trop prowadzi za bardzo na lewo. Wic jak teraz pojedziemy? - Wanie tym ladem. Na pewno natrafimy na bagno. - Posucham pana. Niech tak bdzie. Jechali wic dalej. Mino kilka godzin, zacz si piaszczysty grunt i ju nie byo wida ladw. l3rzymali si dotychczasowego kierunku, cho okolica wydawaa im si nieznajoma. Znw min duszy czas, Frifz zatrzyma konia i rzek: - A jednak si nie omyliem, pojechalimy le. Powinnimy ju dawno dotrze do bagna. -To prawda. Ale brat Jaguar nie mg zmyli drogi. - Wic mia jaki powd, aby omin bagno. --- A my stracilimy cenny czas. Co teraz zrobimy? Czy mamy zawrci do Doliny Wyschnitego Jeziora? - Tego nie zrobi za nic na wiecie. Wysunlimy si za bardzo do przodu, musimy wic zawrci i kierowa si w prawo. Jeli i wtedy nie dojedziemy do bagna, to niech mnie usma na male i zjedz! Ruszyli w proponowanym przez Fritza kierunku i rzeczywicie po pewnym czasie zobaczyli nadbrzene drzewa bagna. Niestety dzie mia si ku koficowi i sofice ju prawie zaszo. Nad bagnem zsiedli z koni i poprowadzili je ostronie w poblie 265 miejsca, gdzie pozostawili koci.. -I~raz trzeba si uwija - rzek Fritz. - Za godzin zapadnie noc. Do tej pory musimy zaadowa koci na sioda. A potem w nogi! - Nie pozostaniemy tutaj? -- Nie. Dzi jest ostatni dziefi i mogliby przyby tu Abiponi. To by dopiero mieli gratk, gdyby tak zgarnli pana i mnie! Zabierajmy si wawo do roboty, ale niech si pan wystrzega krokodyli. Dzi dopiero widz, ile ich tu jest.

Istotnie, kiedy si dokadnie przyjrzao powierzchni wody, zwasz-cza w pobliu brzegu, wida byo chyba cae setki tych gadw. Koci leay tak, jak je zostawili. Obaj zaczli je ukada i obwizywa sznurami. Ale nie posuwao si to tak szybko, jak tego chcia Fritz, poniewa jego pan musia mu to i owo pokaza, wytumaczy i setki razy prosi, by zachowywa jak najwiksz ostrono, aby nic nie uszkodzi. Tizeba byo tu co zdrapa, tam obmy jak cz wod. Czas mija i obaj nie zwracali uwagi na to, co dzieje si w pobliu bagna. Nagle usyszeli donony gos. Przykucnici w sitowiu teraz si zerwali, by sprawdzi, kto tak niespodziewanie si tu zjawi. Byli ukryci za krzakami, ale midzy gazkami mogli co zobaczy. Widok ten ogromnie ich zaniepokoi. . Przyby tam bowiem cay oddzia wojska, konnica i piechota. Lu-dzie ci najwi~ioczniej chcieli si zatrzyma niedaleko bagna. Mieli zamiar spdzi tu noc. Kilkunastu jedcw zbliyo si, bo z daleka dojrzeli konie, przy ktrych teraz przystanli. Jeden z nich by India-ninem, pozostali to biali. Zsiedli z koni i zaczli rozglda si na wszystkie strony, szukajc w sitowiu ladw. Znajdowali si w odle-goci najwyej czterdziestu krokw od uczonego i Fritza, wida byo ich twarze. - O Boe, ale pasztet! - szepn Fritz do swego pana. - Czemu pan tak dugo marudzi? Wiedziaem, e tak bdzie. Zna pan tych drabw? - Niestety tak - odpar doktor, ktry teraz poczu si bardzo 266 nieswojo. - Jeli si nie myl, to bw Antonio Perillo, ktbry do mnie strzea, a take kapitan Pellejo, ktry zaskoczy nas przy wiu olbrzymie. - A take ten osiek, ktrego zw gambusino! Panie doktorze, niech pan spojrzy dalej! Zebrao si tam co najmniej omiuset uzbro-jonych ludzi. A wie pan, kim oni s? Tb Abiponi! - Czy nie moemy std uciec? - A dokd? Tam do tych drani czy te do wody? Pam zapi nas czerwonoskrzy, a tu por krokodyle. - Wic pozostafimy tutaj za krzakami. Moe nas nie znajd. A kiedy bdzie ciemno, uciekniemy. - Te ma pan pomysy! Schwytaj nas, zanim upynie pi minut. -To byoby chyba niebezpieczne, prawda? - W kadym razie niezbyt przyjemne. - Co powiemy, kiedy nas zapytaj, co tu robimy? - Dobrze, e wpad pan na to pytanie. Nic pan nie odpowie. Ja bd gada. W kadym razie nie powinni wiedzie, e jest tu brat Jaguar, i e Camba wiedz o zamierzonym napadzie. Przyjechalimy tu cakiem sami. I pozostaniemy przy tym, nawet gdyby nas mieli wbi na pal, nastpnie powiesi, potem otru, a na koniec zamordowa. Uwaga! Toraz wpadli na nasz lad. Niech to diabli! Szukajcy odrnili wreszcie stare lady od wieych. Zbliyli si i szybko weszli za krzaki. Gambusino szed przodem. Kiedy ujrza obu mczyzn, zawoa zaskoczony: , -Ay maravilla -co za cud! Kogb to widzimy? Nasi drodzy starzy znajomi! Witamy, seniores! Co tu porabiacie? Czybycie znw znaleli twia olbrzyma? Macie tu do czynienia z naprawd starymi gnatami. Wkrtce wasze bd te wyglday tak jak te tutaj! - Wybuchn szyderczym miechem, inni mu zawtrowali. Schwytali obu i powlekli do koni, gdzie grunt by twardy i suchy, a wic pewniej-szy i bezpieczniejszy ni tam nad wod. Okrono ich, po czym przeszukano im torby. Odebrano im po raz drugi wszystko to, co 267 zawieray. Gambusino stan przed nimi, szeroko rozstawiwszy nogi i zapyta doktora Morgensterna szyderczym tonem. - No, drogi przyjacielu, co si dzieje z bratem Jaguarem? - On jest na waszym tropie - odpar Fritz szybko, aby dalsze pytania kierowano do niego.

- A ty co masz tu do gadania, bezczelny drabie! Ale niech tam, , ~ moe bdziesz bardziej szczery ni twj pan, ktry i wtedy nie chcia nam nic powiedzie. Ty take zmarnowae swoje ycie, ale moesz je jeszcze ocali, mwic mi prawd. Czy brat Jaguar istotnie jecha wtedy za nami? -I~k. - Jak daleko? -l~go nie wiemy, nie bylimy przy tym. - Czego chcia w Gran Chaco? - Chcia ze swymi yerbaterami zbiera herbat. - W jakiej okolicy? -I~go nie wiem. W ogle nic przy nas nie mwi, dowiedzielimy si tylko tyle, e chce szybko za wami jecha, by si dowiedzie, dokd zdacie. - Ilu ludzi mia ze sob? . - Moe ze dwudziestu. - A skd macie konie i bro? Przecie wam wszystko zabralimy. - Da nam, bo sdzi, e bankier Salido mu za to zapaci. -Ikk te sobie pomylaem. A skd si wzilicie w tej okolicy? - Syszelimy, e w Gran Chaco znajduj si szcztki starych zwierzt, pojechalimy wic na chybi trafi. I znalelimy to, czego szukalimy. - Czy spotkalicie gdzie Camba? - Nigdzie. Kiedy wczoraj mijalimy kilka wiosek, byy puste. - Dlaczego? - Skd mog wiedzie, senior?

268
Wtedy olbrzymigambusino pooy mu cik pi na ramieniu i rzek gniewnie: - Suchaj, czowieku, albo z ciebie najwikszy na wiecie gupie, albo jeste ogromnie przebiegy. W obu wypadkach nie zaszkodzi, ; je~li podzielisz lo swego pana. Wiemy teraz, e brat Jaguar jest za nami, a nikogo nie ma przed nami, jak zreszt mylelimy. 1b wystar-czy. Przywicie tych drabw do drzew! Potem wam powiem, jak si z nimi zabawimy. Ostatnie sowa skierowa do swych kamratw. Przywizano obu jeficw do drzew, po czym gambusino rozmawia po cichu z otaczaj-cymi go ludmi. Po obrzydliwym miechu, z jakim wyraili zgod, naleao i spodziewa wszystkiego najgorszego. Gambusino pod-szed znw do swych winiw i rzek: - Wydaem na was podwjny wyrok mierci, abycie nie mieli adnej szansy znw si nam wymkn. Zostaniecie powieszeni, a zaraz potem poarci przez krokodyle. Tylko diabe moe wam da nadziej na ocalenie. Doktor chcia co powiedzie na swoj obron, lecz Fritz rzek: - Niech pan nic nie mwi! Kade sowo byoby daremne. - Wic jestemy zgubieni, drogi Fritz! - To si okae. Jeli nie zamorduj nas w tej chwili, to zostaniemy uratowani. - Kto nas uratuje? - Brat Jaguar. - Z niemoliwe. Nie ma go tutaj. ~ - Owszem, jest. Wanie kiedy ten otr skoczy swoj przemow, przypadkiem spojrzaem na ma odnog i ujrzaem, e jaka posta pomachaa do mnie z sitowia i znika. R~ by brat Jaguar, poznaem go. - Zapewne si omylie. Soce, po acienie sol, ju zaszo i nadchodzi zmrok. -Ajednak si nie omyliem. Tb bya jego wysoka, barczysta posta

269 i mia na sobie swoj skrzan odzie. Pomacha do mnie i znw si ukry. Mczyni mogli bez przeszkd ze sob rozmawia, poniewa ich wrogowie na krtki czas odeszli, by przywoa Abiponw na zaplano-wane widowisko. Czerwonoskrzy przerwali przygotowania do roz-bicia obozu i nadeszli, by si pogapi i pokpi sobie z obu winiw. Benito Pajaro pozwoli im na to przez jaki czas, po czym kaza si cofn. - Zrbcie teraz do miejsca, byiny mogli zacz zabaw. Roz-palcie tam pod drzewem ognisko! Wtedy zobaczycie, jak te otry bd podrygiwa. Drzewo stao tu nad wo,d, tak, e poowa jego korony pochylaa si tu nad powierzchni. Dolne gazie byy tak mocne, e bez trudu mogy utrzyma ciar dorosego mczyzny. Ludzie wykonali pole-cenie i rozpalili w pobliu drzewa ognisko, ktre sposzyo krokodyle lece w wodzie tu przy brzegu. - One wrc! - zawoa gambusino do doktora. - Nic si nie bjcie - pociesza go szyderczym tonem. - Wkrtce zawrzecie z nimi blisz znajomo~. Jak sdzicie, co z wami zrobimy? Obaj winiowie nic mu nie odpowiedzieli, wic cign dalej: - Powiesimy was na gazia~h nad wod i tak wyduymy rzemie-nie, by krokodyle mogy was dosign. W ten sposb zostaniecie powieszeni i poarci jednoczenie. Winiom przeszy ciarki po plecach, a jednak ten rodzaj mierci wyda si jednemu z ich wrogw nie do okrutny, By to Antonio Perillo. Stan obok gambusina i rzek: - Tb za mao dla tych arcyotrw! I~n czowiek, ktry udaje Niemca, uszed przed swoj kul, potem udao mu si zbiec z naszej niewoli. A wic dwukrotnie zepsu nam zabaw, pozbawi nas widoku : swojej mierci. Dzi musi nam to wynagrodzi. Jeli go powiesimy, za ~ chwil nie bdzie y. A wic co nam z tego, kiedy por go krokodyle. . Nie, oni musz si pomczy znacznie duej, zanim skonaj. . i~ Y<) 270 - Wic co proponujesz? - Powiesimy ich, owszem. Ale nie za szyj, lecz za rce i spucimy tak nisko, by krokodyle mogy ich niemal dosign, ale nie cakiem. Co za przyjemno bdzie patrze, jak te otry podryguj, kiedy zwierzta zaczn po nich siga. - Ale jeli bd wisieli za wysoko, nie zostan rozszarpani. - Tylko tymczasem - rozemia si toreador. - Najpierw prze-yj strach przed mierci, a potem, kiedy zechcemy skoficzy zabaw, opucimy rzemienie niej. Ta propozycja zyskaa oglne uznanie i zaczto czyni odpowiednie przygotowania. - Okropno - szepn doktor do swego sugi. - Czy to s ludzie? Ju wolabym, eby nas od razu rzucili krokodylom na poar-cie. - Nie - odpar Fritz - bo wtedy byby z nami koniec, a tak zyskujemy na czasie. Odwagi, panre doktorze, odwagi! Jestem prze-konany, e brat Jaguar nie zostawi nas w biedzie. Wanie to wyrafi-nowane okruciehstwo bdzie dla nas ratunkiem. Tymczasem zapada ciemno i ponce ognisko rzucao pezajce cienie na krzaki i sitowie, a krwistoczerwone wiato na, powierzchni bagnistej wody, z ktrej wyaniay si by lub paszcze krokodyli. Przyniesiono cztery lassa i zwizatio po dwa razem. Potem dwch Indian wdrapao si na ,drzewo, kady na inn ga i tak zawiesili lassa, e lizgay si po gaziach jak na rolkach. Po_ tem zeszli na d trzymajc kofice rzemieni. Winiw odwizano. Skrpwano im rce na plecach, przecig- . nito kofice lass pod pachami i umocowano na plecach. Potem kilku silnych ludzi chwycio lune kofice i kiedy winiowie zawili w po-wietrzu, owinli je dokoa pnia drzewa.

Poniewa obie gaie rozpocieray si nad wod, winiowie wisieli teraz tu nad wod. Koysali si na lassach na wszystkie strony ; i wkrtce zwabili znajdujce si w pobliu krokodyle, ktre gonym 271 kapaniem szczk staray si ich pochwyci. Zgodnie z propozycj toreadora lassa podcignito tak wysoko, e krokodyle nie mogy dosign ng powieszonych. Mimo to obaj podkurczali je za kadym razern, kiedy paszcza pod nimi si rozwie-raa, nie wisieli wic spokojnie, lecz znajdowali si w nieustannyrm ruchu. Przecie ktry z gadw mg si tak wysoko poderwa, by schwyta zbami nog. Gdyby lasso si urwao, to z powieszonym byby koniec, w jednej chwili zostaby rozszarpany. Nie da si opisa, co odczuwali obaj Niemcy. Itudno byo stwier-dzi, czy milcz, czy krzycz, poniewa Indianie tak gono wrzeszczeli z radoci, e zaguszali wszystko, a biali wrzeszczeli razem z nimi. Wrzask na chwil cich, ale podnosi si na nowo, kiedy jaki krokodyl podrywa si, by chwyci ofiar za nog. Ikwao to przeszo p godziny, wszyscy ochrypli, wreszcie kilku mczyzn zadao, by zakoficzy widowisko. Ale toreador zaprotestowa, woajc: - Nie, jeszcze nie teraz! Niech poyj jezcze par godzin w tym miertelnym strachu! - Ale nie mamy czasu tu sta i si gapi - wtrci ktry z nich. - Musimy przygotowa obz i posiek. - A kto kae nam tu sta? Oni wisz cakiem mocno. Wic chodmy do roboty. Kiedy wrcimy, zaczniemy zabaw od nowa. - Zgodzono si z nim i wkrtce obaj winiowie zostali sami. I~j okolicznoci zawdziczali swoje ocalenie. Fritz bowiem si nie myli, mwic, e zobaczy brata Zaguara. Jak ju powiedzielimy, wyjecha on z dwjk towarzyszy, by obserwowa Abiponw. Droga icli prowadzia do Doliny Wyschnitego Jeziora. Brat Jaguar by przekonany, e wrg skiruje si do tego miejsca. Gdyby pojecha im na spotkanie w prostej linii, to ryzykowaby, e na otwartej przestrzeni oni go spostrzeg. Dlatego skrci troch na lewo. Doktor Morgenstern jecha tym ladem i dlatego obaj naoyli drogi. Brat Jaguar wrci znad granicy, ktra dzielia teren Camba od

272
Abiponw, a potem dotar na rozleg, pozbawion drzew i zaroli k. Std skrci na prawo, by w ten sposb wyj na tyy wroga i z ich ladw rozpozna, jak wielka jest jego sia: Jechali teraz lekkim kusem na poudnie, by mie czas na dokadn obserwacj horyzontu. Przez dwie godziny. nie napotkali ludzi ani adnych ladw. Potem jednak dojechali do bardzo wyranego ladu, biegncego pod ktem prostym na ukos od ich kierunku jazdy. Wida byo, e przecigali tdy zarwno jedcy, jak i piesi, ale ich liczb mona byo okreli tylko w przyblieniu, bo ci, co jechali z tyu, zadeptywali lady tych z przodu. - To Abiponi - rzek Anciano. - Musz c~u si pewnie, jeli id tak szerokim pasem i pozostawili tak widoczny lad. Nie potrafi jednak ustali ich liczby. - Bardzo bym chcia si tego dowiedzie - rzek brat Jaguar. - Jeli pojedziemy za nimi, moe znajdziemyjakie znaki, ktre posu nam jako wskazwka. Widz po trawie, e mamy przed sob co najmniej cztery godzinyjazdy. Ich szybko nie dorwnuje naszej, ale mimo to musimy si pospieszy; poniewa powinnimy przed nimi dojecha do Doliny Wyschnitego Jeziora. W jaki czas potem caa trjka dojechaa do miejsca, gdzie obozo-wali Abiponi. Poniewa pucili konie na pooone z boku pastwisko, mona byo lepiej rozrni poszczeglne wgbienia. Mody Inka stara si zbada miejsce. Brat Jaguar chcia mu da sposobno wykazania si bystroci, wic zapyta:

- No eo, Hauka, ilu wrogw mamy przed sob? - Moe pidziesiciu jedcw. I pitnacie razy wicej ludzi bez koni - odpar modzieniec stanowczo. - Dobrze to oszacowae, tak prawie jest. - Ga teraz zrobimy? - zapyta Anciano. - Pojedziemy dalej za nimi? - Nie! Wiemy teraz, jak sprawa wyglda, osignlimy cel i wra-camy do naszych Camba. Teraz znw skierujemy si na pnocny 273 wschd jak tylko dotrzemy do naszego ladu, pojedziemy nim z powrotem. Mijay godziny. Droga zabraa im prawie dwa dni, poniewa wyru-szyli wczoraj rano, a teraz ju dawno mino poudnie. Nagle ojciec Jaguar zatrzyma konia i zeskoczywszy, spojrza na ziemi. Znajdo-wali si teraz w miejscu, gdzie Morgenstern i jego suga stwierdzili, e zmienili kierunek. - Dziwna rzecz - rzek brat Jaguar. - Za nami jechao piciu jedcw, ktrzy skrcili na zahd. , 4 - Z Doliny Wyschnitego Jeziora - uzupeni Anciano. - W kadym razie to nasi przyjaciele, bo tam nie mogjeszcze by Abiponi. Pojechali do Bagna Koci. Co to znaczy? Co za brak prze-zornoci u tych Camba! Haukaropora poszed kawaek tym ladem, a kiedy wrci, rzek: - To nie Camba zachowali si tak nieostronie. Nie powinienem zabiera gosu, bo jestem mody, ale jeli si nie myl, jecha tdy may uczony i jego suga. - Tb byyby dwie osoby, ja za widz w trawie lady piciu koni. - Nie obejrza pan jeszcze dokadnie ladw. Kiedy pan je zbada, spostrzee pan, e ci dwaj prowadzili ze sob trzy konie. Gdy brat Jaguar zsiad na ziemi, przekona si, e mody Inka ma racj. Dwaj jedcy i trzy konie, to chyba konie juczne - pomyla. - Bardzo prawdopodobne, e doktor nie myla o niebezpieczestwie, tylko o tych starych kociach! Zabra ze sob juczne konie, by zaado-wa na nie koci. - Dziwi si tylko, e senior Geronimo pozwoli im si oddali~. - On? Na pewno nie! Oni mu si wymknli po kryjomu, noc, tak, . by nikt tego nie spostrzeg. Dlatego dopiero niedawno tu byli. Nie pozostaje nam nic innego, tylko jak najostroniej wyruszy do bagna, by stwierdzi, czy zdoamy jeszcze zapobiec niebezpieczestwu tych lekkomylnych ludzi.

~74
Pojechali teraz tropem tamtych dwch. Musieli jecha galopem, poniewa bagno byo oddalone o dwie godziny, a wanie tyle mieli czasu do zapadnicia zmroku. Kiedy tak pdzili przez rwnin, wci mieli wzrok skierowany na okolic, z ktrej naleao si spodziewa wroga. Minla godzina i jeszcze p, bagno musiao ju by niedaleko. Wtedy Inka wskaza na poudnie i rzek: -Pam ukazuj si jedcy. Tworz duy punkt, dlatego ich widz, ale oni jeszcze nas nie widz, bo jest nas tylko trzech. - Musimy zatoczy~ uk, by zej z ich pola widzenia! - zawoa Hammer. -Jeli midzy nami a nimi bdzie bagno, to prawdopodob-nie nas nie zobacz. Po kilku sekundach znik punkt; ktry ujrza Haukaropora. Zato-czyli szeroki uk na pnoc, przeduyli go do pkola, ktre popro-wadzio ich znw na zachd. Wtedy ujrzeli w oddali drzewa, potern . take niskie zarola i po kilku minutach zatrzymali si na pnocnym skraju bagna, ktre oddzielao ich teraz od nadeigajcych Abipo-nw. Soce zaczo wanie zachodzi: Zsiedli z koni i przywizali je. Brat Jaguar wyj lunet z torby i wdrapa si na drzewo. Zobaczy, e nadcigaj Abiponi. Na czele podali jedcy, wydawao si, e byli to sami biali, za nimi

Indianie szli pieszo. Hammer przeszukiwa za pomoc lunety trzciny; ale nie mg odkry Morgensterna i Fritza, poniewa tamci, przykucnici, zajmowali si swym cennym znaleziskiem. Mody Inka take wdrapa si na drzewo i po kilku chwilach zawoa do brat~ Jaguara: - Pi koni, senior! Widz je. - Gdzie? -Tdm przy drzewach za zarolami. Z paskiego miejsca ich nie wida. - Wic Abiponi musieli ich zauway. -Tak. Jedcy wanie do nich galopuj.

275
- O Boe! Zaraz znajd tych nieszcznikw! Niestety teraz zmrok zapada tak prdko, e dalsza obserwacja bya niemoliwa. Brat Jaguar zszed drzewa, Inka take i rzek: - Przemkn sf tam. - Tb niebezpieczne - ostrzeg Anciano. - Nie boj si Abiponw! - Nie ich mam na myli, lecz krokodyle ukryte w sitowiu. -Toraz jeszcze rnona je dojrze. Posuchajcie! Rozlegy si stamtd donone gosy. - Zapano ich - cign Hammer dalej. -Musz si dowiedzie, co si z nimi dzieje. - Id z panem - rzek Anciano. - Ja take - powiedzia Hauka. - Jedn musi zosta~ przy koniach. Niech idzie ze mn Anciano. Hammer i stary odeszli pochyleni, skradajc si prze~ sitowie. Pki byy zarola, za ktrymi mogli si ukry, nie sprawiao to trudnoci, ale wkrtce musieli si pooy. Naleao przy tym zwaa, by nie poruszy trzciny. Ostre dba kaleczyy im rce, na co jednak nie zwaali. Czsto musieli si czoga~ przez cuchnc kau, ktra sigaa im do ramio. Tak podchodzili coraz bliej i najdowali si ju najwyej o szedziesit krokw od miejsca, gdzie Hauka widzia uwizane konie. Dotd byli tak ostroni, e nie unosili gw ponad koce trzcin, teraz jednak trzeba byo wykorzysta resztki wiata dziennego. Brat Jaguar unis gow na tyle, e mg obserwowa, sam nie bdc widzianytn. Sta tam doktor ze swyrn sug obok biaych, ktrzy przybyli z Abiponami, a troch dalej w tyle wida byo kilka grup czerwonosk-rych. Fritz mia twarz skierowan wanie w to miejsce, gdzie znajdo-wali si dwaj obserwatorzy, pdczas gdy wszyscy inni spogldali na obu jecw. Wwczas brat Jaguar podnis si, ale tylko na chwil i da Fritzowi znak, po czym znw szybko si pochyli.

276
- Co pan robi! - szepn Anciano. -I~n ruch moemy przypa- , ci yciem. - Nie, bo nikt tego nie zauway, ale Fritz mnie zobaczy i powie swemu panu, eby nie traci nadziei na ratunek. - Co oni zrobi z tymi nieostronymi ludmi? - Wkrtce zobaczymy, bo wydaje si, e odbywaj narad. Wyrwij par trzcin i trzymaj przed sob. W ten sposb bdziesz mg swo-bodnie obserwowa, co si tam dzieje. Anciano usucha rady. Obaj widzieli, egan:busino przemawia do swoich kamratw, ale nie mogli ju dostrzec ich twarzy. Potem usy-szeli gone okrzyki aprobaty, ale nie rozumieli poszczeglnych sw. Zapada ciemno i pod drzewem rozpalono ognisko. Obu mczyzn

zawleczono w jego poblie. Pomie rzuca blask na postacie i twarze. Wtedy brat Jaguar wyda krbtki okrzyk, ktry z pewnoci usyszeliby jego wrogowie, gdyby ich wasne gosy nie byy takie donone. - Co takiego, co si dzieje? - zapyta Anciano: Hammer nie odpowiada. Wzrok jego spoczywa z wciekoci na ~rupie mczyzn stojcych przy ognisku. - Dlaczego pan krzykn? - mwi Anciano dalej. - Co by bya, gdyby oni pana usyszeli? Co pan tam zobaczy? Anciano sysza, e brat Jaguar ciko dysy, i powtrzy swoje ostatnie pytanie. Wreszcie usysza odpowied. ~ - Widzisz tego barczystego mczyzn, ktry wyrnia si spord reszty olbrzymim wzrostem? Wanie mwi co do uwizionych. - Oczywicie widz go a za dobrze i nawet znam. - Co takiego? Naprawd? - wydusi z siebie Hammer. - Znasz go? Kto to jest? - Benito Pajaro, ktrego zw gambusinem. - Ach! Tb on.:. on... on... 1b jego od lat poszukuj! ~ Przy tych sowach tak podnis gos, e Anciano szybko wtrci: - Nie tak gono, senior; nie tak gono. Pan nas zdradzi. Co si z panem dzieje? Pan, najostroniejszy czowiek, jakiego znam, naraa 277 nas na takie niebezpieczestwo! Czy pan co ma do tego gambusina? - Czy ja co do niego mam? Powiedzi tylko te sowa, wykrztusi je zza zacinitych warg, a potem stary usysza, jak zgrzyta zbami. Wreszcie umilk. Byo to w tym czasie, kiedy zwizywano lassa. Pniej, jak ju powiedzielimy, dwaj Indianie wdrapali si na drzewo. Kiedy Anciano to zobaczy, zapyta raczej siebie ni twarzysza. - Co oni maj zamiar zrobi? Po co umocowuj rzemienie na gaziach? - Chyba si domylasz - rzek brat Jaguar teraz ju spokojniej. - Czy chc powiesiE winiw? -Idk. - Wic nie moemy ich uratowa~? - Moe si uda. Oni chc powiesi ich nie za szyj. Gdyby mieli taki zamiar, byoby to znacznie prostsze, nie potrzebowaliby wyszu-kiwa~ gazi, ktre zwisaj nad wod. Uwaaj! Teraz nastpia ju opisana scena. Kiedy obaj winiowie wisieli na gaziach i krokodyle podpyway, Anciano szepn: - Co za okruciestwo, senior! Prosz tylko popatrze, jak te ~ zwierzta staraj si ich dosign. Co robi? - Tera nic, musimy poczeka. Pooenie tych biedakw jest co ~ prawda okropne, ale ju nie miertelnie niebezpieczne. Rzemienie wok piersi bardzo ich co prawda uciskaj, ale jest to do wytrzyma- .: .r nia. - Najchtniej skoczybym w sam x~odek tych otrw! - To by nic nie pomogo, tylko przynioso zgub tym, ktrych chcemy ocali. A wic cierpliwo~ci! Rozmawiali ze sob gono, poniewa Abiponi wydawali diabelskie wrzaski. Powli wrzaski osaby, mina chwila, po czym obaj ;z~ zobaczyli, e Abiponi ze swymi biaymi sojusznikami odeszli i ju nie v~ zajmowali si swymi ofiarami. ~s~ -I~raz, senior! - szepn Anciano. - Czas dziaa.

278
Ju mia si podnie, ale Hammer pocign go na d i rozkaza: - Zostafi! Chcesz wszystko zepsu? Czy widzisz, gdzie znajduj si nasi wrogowie? - Nie. Jest ciemno, ale ju sobie poszli. - Moe. Nawet prawdopodobnie. Zostawili tych biedakw na gaziach, by moliwie jak najduej si mczyli i dopiero potem wydadz ich na pastw krokodylom. T~raz zapewne bd zbiera drzewo na ogniska. S wic w pobliu. Dopiero kiedy zapal ogniska, bdziemy mogli ich obserwowa i wtedy ryzyko nasze nie bdzie takie wielkie. - Zostawi straepod drzewem. - Zaatwimy ich noami. Wanie ich okrutny zamiar przedue-nia tortury dowodzi, e czuj si pewni. Mamy czas. - Jestem innego zdania. Wrg musi sobie zdawa spraw, e jestemy blisko. - Kto wie, co ten Fritz im powiedzia. Kiedy idzie o yczenie jego pana, popeni najwiksze gupstwo. Ale poza tym to bardzo sprytny chopak i nie sdz, by cokolwiek zdradzi. Teraz ujrzeli, jak na rwninie rozbyskaj ogniska. Obz by do daleko, od bagna i brt Jaguar ujrza ku swemu zadowoleniu, e drzewo, na ktrym wisieli winiowi, zasonite byo zarolami, co mogo ogromnie uatwi ich ratunek. Indianie wci jeszcze zbierali drzewo i trzcin do podsycania ognisk. Naleao wic czeka, a ~o byo niemal ponad siy starego Anciana. - Senior, jeli wkrtce nie wyruszymy, to gotw jestem popeni gupstwo. Mgbym tych otrw udusi. - Bd cicho! We mnie gotuje si o wiele bardziej ni w tobie: Nie masz,pojcia, co odczuwam od kwadransa. Na pewno mnie trudniej jest zmusi si do spokoju ni tobie. Ale widz, e teraz rozdzielaj miso. 1b przycignie ludzi i dugo zatrzyma. Abiponi zgromadzili si w jednym miejscu. Ci, ktrzy jeszcze 279 zbierali opa, take tam pospieszyli. Skraju bagna ~nikt teraz nie obserwowa. Ogniska pod drzewem nie podsycono i nie palio si ju do jasno. Pak, e z obozu nie byo bardzo widoczne. Brat Jaguar zerwa si i pobieg do drzewa, za nim Anciano. Zarola zasaniay ich przed obozujcymi przy ogniskach. I~raz naleao dziaa szybko, ale ostronie. Brat Jaguar schwyci swoje lasso, przygotowa do rzutu i zawoa zduszonym gosem do wiszcych: - Nadesza pomoc. Trzymajcie si sztywno i nieruchorno, pki nie staniecie na twardym gruncie! Rzuci lasso tak zrcznie, e jego koniec owin si dokoa tuowia doktora. Potem nakaza Anciano: - Odwi rzemie, na ktrym on wisi, ale trzymaj go. Niech si przesuwa po gazi tak, bym mdg przyign doktora na swoim lassie. Anciano zrobi, jak mu kazano. Odwiza lasso od pnia, ale mocno je trzyma, aby doktor nie wpad do wody. Potem je puci, a Hammer przycign balansujcego midzy niebem a ziemi doktora na brzeg. Jeden ruch noem i ramiona uczonego byy wolne. Chcia co powie-dzie i zdj z siebie lasso. Lecz brat Jaguar rozkaza: - Niech pan stoi spokojnie i nic nie mwi. Lasso pozostanie na razie na paskim ciele. Nie mia na myli swojego lassa, ktre ju odwiza, lecz to, na ktrym doktor wisia. I~raz zarzuci lasso na Fritza i chopak w taki sam sposb jakjego pan zosta przeniesiony na twardy grunt. Po czym powiedzia: - Oni powinni myle, e zerway was i poary krokodyle. Dlatego nie mog was ani odwiza, ani odci, tylko urwa. Ponacina rzemienie tu przy ciaach ocalonych, a nastpnie je

rozerwa. Lassa przerzucono na drzewach tak jak przedtetn. Oderwa-ne kofice zwisay z gazi nad wod, jak gdyby ci, co na nich wisieli, zostali cignci przez aroczne zwierzta.

280
Poszo to nadzwyczaj szybko. Podczas caej czynnoci brat Jaguar bacznie obserwowa obz. Iam nikt ani myla zainteresowa si winiami. Wszyscy byli zajci jedzeniem i dopiero po posiku zauwa-yli, e ognisko pod drzewem wygaso. Gambusino posa tam czo-wieka, by je na nowo rozpali. Ledwie ten poszed, zaraz przybieg z powrotem meldujc: - Krokodyle poary naszych winiw! Nikt nie chcia w to uwierzy. Wszyscy si zerwali, aby zobaczy, czy to prawda. Przy wietle rozpalonego na nowo ogniska ujrzeli zwisajce koce lass. Pod nimi wylegiway si krokodyle, wpatrujc si nieruchomo w brzeg. - Doprawdy, nie ma ich! - zawoa Antonio Perillo. - Kto by przypuszcza? Jak to si mogo sta? - Krokodyle widocznie wysoko skoczyy i uchwyciy powieszonych - odpar kapitan Pellejo. - Wtpi -rzek gambusino. - Wisieli tak wysoko, e aden krokodyl nie mgby ich dosign. Czyby znalaz si tu kto, kto ich odci? cignijcie lassa z drzewa. Zaraz zobaczymy, czy nie odcito ich noem. cignito rzemiene, dokadnie je zbadano i stwierdzono, e byy zerwane. - Wic jednak skoczyy tak wysoko - rzek gambusino. - Wido-cznie byy bardzo wygodzone. A smakowao im wymienicie, bo le tak, jakby czekay na wicej. W kadym razie pozbylimy si wrogw. Otrzymali swoj zapat. - Jeli o to chodzi - rzek Perillo gniewnie - to jestem mocno zdziwiony, e tak prdko poszo. Mieli wisie duej. O wiele duej. I chciaem by przy tym, jak ich rozszarpuj. Gdyby ognisko nie wygaso, te bestie nie odwayyby si na to. Powinienem by to prze-widzie. Wybawcy Morgensterna i Fritza poprowadzili ich tymczasem koo bagna do miejsca, gdzie czeka Inka. Dotd milczeli, ale teraz doktor 281 rzek po niemiecku do brata Jaguara. -To byo okropne! Tb byo jeszcze bardziej ni okropne! Jeszcze teraz dr na caym ciele. -Ja take-potwierdzi Fritz. -Najpierwjeszcze byojako tako, ale kiedy zawisem na drzewie, a pode mn szczerzyy zby krokodyle, to daeni za wygran. - Widzia mnie pan? - zapyta brat Jaguar. -Tak, poznaem pana i pomylaem sobie, e pan nas nie zostawi w biedzie. - Niech mi pan przede wszystkim powie, czy wypytywano was, skd si wzilicie na bagnie? - No pewnie, e nas wypytywano, ale ja pary z gby nie puciem. Fritz opowiedzia o przesuchaniu. Po czym Hammer, dotd m-wicy gniewnym tonem, teraz rzek troch agodniej: - Na szczcie nie popenilicie samych gupstw. Ale jak wpadli-cie na ten fatalny pomys, by wrci do tego bagna? - To moja wina - odpar uczony. - Wci mylaem o tych kociach, siedziay mi w gowie, chciaem je mie i dopty mczyem Fritza, a si zgodzi wrci tu ze mn. - Co za lekkomylno! Pniej mi pan wszystko opowie. Teraz musimy rusza. Nie macie ju koni. Poniewa jestecie wyczerpani, musicie jecha konno. Ja i Anciano pjdziemy pieszo obok was. Teraz dopiero brat Jaguar uwolni doktora i Fritza od resztek lassa, ktre jednak przezornie schowa do torby. Naleao przypuszcza, e wrogowie pojad prosto w kierunku Doliny Wyschnitego Jeziora. Aby nie dostrzegli ich ladw, brat Jaguar uzna za wskazane trzyma si w odpowiedniej odlegoci, ale wci rwnolegle do tej linii. Wyruszyli, na przedzie szed Anciano, aby wskazywa drog.

Po pewnym czasie ukaza si sierp ksiyca, zrobio s~i widniej i wtedy stary Anciano spostrzeg, e brat Jaguar idzie obok niego przygarbiony i zatopiony w myla~ch. I~go zazwyczaj tak silnego i 282 dzielnego czowieka najwidoczniej co gnbio. Mija kwadrans za kwadransem, a on nie odzywa si ani sowem, tylko od czasu do czasu sycha byo, jak zgrzyta zbami. Wreszcie stary przerwa milczenie, pytajc pgosem: - Widz, e co pana gnbi, czy powie mi pan, co to takiego? - Powiem ci, Anciano - odpar. - Szukaem tego czowieka od wielu lat, lecz nigdy go nie spotkaem. - Szkoda! Gdyby pan mi powiedzia o swoim yczeniu, dawno byoby spenione. - To by nic nie dao, bo nie wiedziaem, e gambusino jest tym czowiekiem, ktrego poszukuj. Ale teraz go rozpoznaem. I to nie dopiro dzi, kiedy go zobaczyem, ale ju wczeniej, kiedy go usysza-em. Gdy spotkalimy si najpierw tam, nad Rio Salado i z rk Abiponw uwolnilimy tych dwch, ktrych i dzi ocalilimy od mierci, usyszaem donony, rozkazujcy gos. Jego brzmienie spra-wio, e mimo wielkiego popiechu zatrzymaem si, ale mielimy las po prawej i po lewej stronie, wskutek czego gos mia inn barw. Ale teraz go rozpoznaem. - Gzy to paski wrg? - Mam z nim rachunek do wyrwnania, a pokwitowanie wypisz krwi, mam nadziej, e ju jutro. - A wic krew za krew? - Tak. Zamordowa mojego brata tam na Pnocy. Nie chc opowiada, jak to si stao. Byo to tak okropne, e a osiwiaem. Zaczem go tropi i dowiedziaem si, e pojecha do Ameryki Poudniowej. Ojczyzn jego jest Argentyna. Przybyem tu, by go odszuka. I dzi go znalazem, teraz ju mi nie ujdzie, dopki... nie wypisz pokwitowania. - Wic pan wemie jednego, a ja drugiego. - Kogo? - Tego toreadora. Zapytarn go o skalp, ktry pokazywa porucz-nikowi Verano. . Tajemnica toreadora Ogniska przy bagnach wygasy. Czerwonoskrzy i biali pooyli si spaE, bo jutro z samego rana mieli wyruszy. Wartownik sta przy koniach. Ale nie on jeden czuwa, poza nim jeszcze trzech ludzi nie spa, mianowicie gambusino, toreador i kapitan Pellejo.
Pellejo odczuwa wobec tamtych dwch to samo co porucznik Verano wobec brata Jaguara. By oficerem, a tamci nie byli wojskowymi, wic uwaa, e stoi wyej od nich. Ostatnio czsto si z nimi sprzecza i zawsze musia ustpowa, poniewa wpyw gambusina na Abiponw by wikszy ni jego. Sta si wfc podejrzliwy i zniechcony. Dzi, kiedy obaj winiowie zniknli; siedzia z onierzami, ktrzy zgromadzili si nad Jeziorem Palmowym, a za ktrych przywbdc si uwaa. Gambusino podszed do nich z Perillem i powiedzia:

- Panie kapitanie, j utro dotrzemy do duej wioski Camba i od razu na nich napadniemy, udziel teraz panu instrukcji. - Mnie?... Instrukcji? - apyta Pellejo zdziwiony. - Przyjmuj je tylko od zwierzchnika. - Wic wedug pana nie jestem jego zwierzchnikiem? - Nie.

284
- Wiedziaem o tym, ale dotd milczaem. Jeli jednak jutro ma doj do walki, musz pana uwiadomi. Prosz to przeczyta. Wyj z torby ma blaszan kapsl. Otworzy j, wyj papier, rozoy i poda kapitanowi. I~n czyta przy wietle ogniska, po chwili zblad i zwrci rnuvkartk. - No i co? - zapyta gambusino. - Kto tu jest zwierzchnikiem? - Przekona mnie pan, e mam mu si podporzdkowa.

- Nie tylko pan sam, lecz take wszyscy pafiscy podwadni. Prosz im to powiedzie. - Uczyni to, senior! - rzek kapitan z trudem opanowujc gniew. Ruszy w gb nocy, by uspokoi swj gniew, kiedy wrci, ogie zgas. Mimo to zauway, e gambusino i toreador nie byli na swoich miejscach. Pooy si obok swego kaprala i kiedy spostrzeg, e ten nie pi, zapyta cicho: , - Gdzie jest nowy pukownik, a moe genera? - Poszed w stron bagna, ukadaj tam z Perillem plan. -T Co si tu dziao, kiedy odszedem? - Nic poza tym, e mnie take pokaza swoje pelnomocnictwo. - Czy jest prawdziwe? - Pak, podpisane przez wiceprezydenta konfed~racji i ma jego piecz. Musimy go sucha. -To j~ ju nie mog wam rozkazywa? - Panie kapitanie, powiedziaem, e musimy by posuszni. Jeste-my onierzami i brak poshzszefistwa przypacimy gow. - To taka jest wasza wierno! Kto by przypuszcza! Owin si w derk i usiowa zasn. Cakiem zapomnia, e sam jest rebeliantem, wic nie ma prawa gniewa si na swych podwad-nych. Chcia tu odegra wan rol, by potem szybko awansowa, a tu nagle go odstawiono. Nie dawao mu to spokoju. Myla o gambusino i Peril.lu. Ci dwaj mieli co przeciwko niemu. Czy mona by si dowiedzie, co? Czemu nie? Moe przypadek bdzie mu sprzyja.

285
Podnis gow i zacz nasuchiwa. Wszyscy spali. Wygramoli si z derki i poczoga w stron bagna. Dugo trwao, nim ujrza przybrze-ne drzewa w wietle ksiyca. Po pewnym czasie usysza ciche gosy. Kilka metrw dalej ujrza tamtych dwch. Sidzieli blisko siebie na suchej trawie, rozmawiali po cichu, ale tak, e kapitan wytajc such mg wszystko sysze. - Wci jeszcze nie mog uwierzy - rzek gambusino. - Lassa byy co prawda urwane, ale taki pitriastokrotnie spleciony rzemiefi ! jest przecie bardzo wytrzymay. Krokodyl moe chwyci i odgry nog, ale wydaje mi si niemoliwe, by zerwa lasso. - Ja tam przyjmuj to tak, jak jest, i nie zastanawiam si za wiele - odpar Perillo. - Kt mgby tych dwch, uwolni? - Brat Jaguar! - Przecie go tu nie ma. May tak powiedzia. - Nie wierz w mier maego, tak samo jak nie dowierzam jego sowom. Jest pukownikiem czy nie? Uwaamy go za Glotina. Jeli nim jest, to ma na tyle rozumu; by nas zwodzi. Powiedzia, e brat Jaguar pojecha za nami. A jeli pojecha przed nami? - Tb by bya paskudna sprawa. Musielibymy liczy si z tym, e nie my na nich napadniemy, lecz oni nas zaatakuj. Ten brat Jaguar j u kiedy pomg Camba w walce przeciwko Abiponom, cho w innej okolicy. Draby, ktrych ma przy sobie, nie boj si nawet diaba. - Musimy zachowa ostrono. Jeli tak jest, jak przypuszczasz, to z pewnoci zastawi na nas zasadzk. - Przecie widzielibymy jego lady. - Widzielimy wyludnione wsie i chaty, ktre napotkalimy po drodze. - I to maj by lady? - Oczywicie! Mieszkaficy uciekli. Dlaczego? Z obawy przed nami. A wic musieli wiedzie, e nadcigamy. A kto ich ostrzeg? Obawiam si, e brat Jaguar. - Naprawd tak mylisz?

286
-Tak. Poza tym dziwne jest, e wszystkie nasze magazyny broni s puste. Poniewa sdziem, e przypadkowo odkryli je Indianie, nie czyem tej okolicznoci z bratem Jaguarem. Dzi, kiedy si nad tym zastanawiam, nie wierz, e obaj nasi winiowie zostali rozszarpani przez krokodyle. To, co tylko podejrzewaem, teraz uwaam za nie-zbit pewno~. Brat Jaguar jest tutaj! - Ale jak on ich uwolni? Rzemienie zwisay jeszcze z drzewa. -Tego ja take nie rozumiem, ale ten czowiek potrafi dokonywa rzeczy, ktre dla innych s po prostu niemoliwe. - Jeli twoje przypuszczenia s suszne, musimy liczy si z tym, e ju woa Camba i teraz gdzie si z nimi ukrywa, by na nas napa. - I~go nie twierdz, bo nie mia tyle czasu. Ale tak czy owak musimy si pospieszy. Jeli wyruszymy skoro wit, to wieczorem bdziemy nad Czystym Strumieniem i jeszcze w nocy napadniemy na wiosk. -Ajeli Camba s uzbrojeni? - Wwczas nasza wyprawa wojenna wemie w eb. - Demonio! Tyle kosztowaa nas wysiku i pienidzy! Wrciliby-my jako ndzarze. - Gramy va banque. Jeli przegramy, nie pozostanie nam nic innego jak zaczyna od pocztku. Ja znw pjd w gry, by szuka zota czy srebra, a ty powrcisz do swego zawodu toreadora. - I ty pewnego piknego dnia zginiesz w grach, a mnie czeka taki sam los na arenie. Stwierdziem teraz w Buenos Aires, e ju nie jestem tym samym toreadorem co kiedy. Moje minie zwiotczay, a czonki zesztywniay. Nie, ani myl wraca do dawnego zawodu. - Wic co pozniesz? Moe udasz si ze mn w gry? - Aby kiedy znaleziono mj szkielet w Kordylierach? Nie, maW lepszy pomys. - Jaki? Toreador przez chwil si waha. Potem odpar tajemniczo: - Nikomu dotd tego nie mwiem i nikt mia o tym nie wiedzie,

287
, ale moe doj do walki z Camba i mog zosta ranny, a nawet zabity. . Wic szkoda by byo, eby ta tajemnica umara wraz ze mn. Jeste moim najlepszym kompanem, wic ci powiem. - Ale mnie zaciekawi! Uroczysty ton, jakim przemawiasz, kae przypuszcza, e chodzi o co zupenie niezwykego. - Bo jest niezwyke! Mam bowiem na myli skarb, ktry wydaje si po prostu niewyobraalny. - Skarb? Posuchaj, czy ty przypadkiem nie bredzisz? - Nie bredz, to, co usyszysz, jest szczer prawd. Dowiod ci za pomoc jednej rzeczy, ktr dokadnie znasz. , - Jaka to rzecz? - Dugie siwe wosy, ktre u mnie widziae. - Ach, ten skalp Indianina, ktry chcia ci napa, ale ty go zabie? - Ten sam. Ale sprawa przedstawiaa si inaczej, ni dotd mwi-em. Tobie mog wyzna prawd, poniewa sam czsto robie podo-bne rzeczy. Nie Indianin na mnie napad, lecz ja na niego.
? ,

-Demono Wic tak sprawa wyglda Ot powiem ci szczerze e nie wierzyem w twoj bajeczk . Nie miae wtedy ze sob nic, co b wzbudzio chciwo Indianina. Awi c o na ade a e o wos y n g P , 1 g maj jaki zwizek ze skarbem, o ktrym mwisz? Czy mam przypu-szcza, e tamten Indianin by posiadaczem skarbu -l~k.
?

e diablos! Mw wyraniej! Czemu go nie zabrae

- Bo nie rnia go przy sobie. Te kilka przedmiotw, ktre przy nim znalazem, byy czci tego skarbu. - Czy ci powiedzia, gdzie znajduje si reszta? , - Nie. - To nie wiesz, gdzie naley szuka owego skarbu? - I tak i nie. - Nie bd taki tajemniczy. - Znam co prawda okolic, ale nie znam miejsca.

2~8
- Wobec tego nie masz co liczyE na ten skarb. Co ci po nim, jeli go nie moesz znale? Moh istnieje on tylko w twojej wyobrani? - Istnieje naprawd, mog przysic. - Gdzie? -Tam, w grach, w kotlinie o nazwie Barranca del Homicidio. - Znam to miejsce dokadnie. Kry o nim legenda, e tam zostali wymordowani ostatni Inkowie. - Tak jest. I przypuszczam, e Inkowie przed sw gwatown mierci tam ukryli swoje skarby. -Hm! Czsto slyszaem, e Inkowie byli bardzo bogaci. Wszystko,
,

czego dotyka wadca, byo ze szczerego zota. Hiszpanie zawieli podobno de swego kraju cae adunki zota i srebra. AIe co tu gada po prbnicy, opowiadaj! - Wszystkiego si dowiesz. Przybyem wtedy z Chile, gdzie braem udzia w licznych walkach bykw i zdobyem kilka nagrd, ale ra si wygrywa, raz przegrywa, wiesz; jak to jest... Straciem wszystko i kiedy miaem wraca, musiaem zatrudni si u kupca, ktry jecha do Salta. No wic powiem ci, e on tam nigdy nie dojecha, jak sobie moesz wyobraziE. Wybuchn zoliwym miechem. ~o krtkiej chwili cign dalej: -Byem zupenie sam, kiedy dotarem do zbocza po tamtej stronie gr. By wieczr, jak doszedem do Barranca del Homicidio. Poniewa tam bye~, wiesz, e jest to rozlega, nieprzyjazna ok^Iica. Pojecha-bym najchtriiej dalej do Salina del Condor, aIe byo za daleko, a droga na djest tak za, e nawet przy najjaniejszym wietle ksiyca atwo moa zabldi, lub spa. Schroniem si pod ska, przywi-zaem mua do gazu i uoyem si do snu. - I moge zan? - zapyta gambusino dziwnym gosem. - A dlaczego nie? - Z powodu kupca, ktry nigdy nie dojecha do Salty. - Nie jestem star bab. Kto umar, nie wraca. Mimo to nie mogem od razu zasn. Ale zarniast snu przyszed kto inny.

289
- Aha, ju wiem. lbn Indianin! -Tak. Bya penia ksiyca, na niebie riie byo ani jednej chmurki. Usyszaem kroki, nasuchiwaem. Nadszed jaki czowiek, nie za-uway ani iltnie, ani mua, min ska, za ktr leaem. Zatrzyma si i spojrza na ksiyc. Zobaczyem wtedy jego twarz. By to starzec, ale dobrze zbudowany i bardzo pikny. Mia na ramieniu uk i ko-czan, a za pasem n. Innej broni nie posiada i w ogle wydawao si, e nic innego przy sobie nie ma. Zwracay uwag jego siwe, bardzo , gste, sigajce do bioder wosy. Jak pniej spostrzegem, przytrzy- . mywane byy spink. Sta dugo, nie ruszajc si. Patrzy na ksiyc, co szepta, jakby si modli. Wydawao mi si, e czeka, a ksiyc dotrze do najwyszego punktu swego uku, potem ruszy dalej.

- A ty skradae si za nim? - Chciaem, ale nie mogem. Ostra krawd rozpadliny bya bo- = wiem niedleko mnie. Ten czowiek tam posz5i i potem znik, Po- :::,;~ wiadam ci, e na ten widok ciarki mnie przsziy. Sciana skalna opa ~ daa niemal pionowo, wydawao si, e nie ma tam kawaka mie~sca, gdzie mona postawi stop, a jednak ten siwy czowiek posuwa si;;;::. z tak pewnoci siebie, jak gdyby schodzi po wygodnych schodach Wosy jego lniy w wiette ksiyca, potem nic ju nie widziaem, tak ,~t gboko zszed. Kim by ten czowiek? Rysy twarzy wskazyway,ze to ~ Indianin. Czego tu szuka? Dlaczego nie czeka, by ruszy~ w mebez ~~ pieczn drog, a bdzie witao? Gdzie mia swego mua? Czatowa:: em na krawdzi rozpadliny, czekajc na jego powrt. Leaem tal~ ca noc, ale on nie wraca. Dopiero nad ranem, kiedy sofice vuzesz~r ~ nad wschodni nizin, ujrzaem go jak powoli wspina si po tamtej,:t,,. stronie. Mia na plecach toboek. Kiedy wszed na gr, wyc~gn ramiona do soca, jak gdyby je wita i potem ruszy dalej. Obsetw~ .. waem go, aIe tak, e on mnie nie widzia. Z wysokoci, gdae sy
<

znajdowa cigno si w d skaliste zbocze. Zszed tym zbocaem ~ skrci za drug ska, po czym znik mi z oczu. - Oczywicie podye za nim? - zapyta gambusino.

290
-Tak. Musiaem si dowiedzie, kim jest ten czowiek i co wyj w nocy z rozpadliny, albowiem wzeka, ktry teraz nis, nie mia wieczorem przy sobie. Odwizaem mua i pojechaem za nim. Nie musiaem akada drogi, bo jecha w kierunku Salina del Condor, dokd i ja zmierzaem. Szybko zjechaem zboczem i skrciem w miejscu, gdzie stromizna prowadzia do wskiej doliny. Indianin ju tam by. Wydawao si, e si bardzo spieszy, bo szed prdzej ni mj mu. Pogoniem wic zwierz i tak si do niego zbliyem, e usysza ttent kopyt mua. Zatrzyma si na chwil, kiedy mnie zobaczy, przyspieszy kroku i chcia mi si wymkn. - Zatrzymaj si, bo strzelam! - zawoaem - Nie usucha, tote wystrzeliem jedn kul. Nie, trafia go. W ogle nie miaem wtedy zamiaru go abi, usysza, jak kula uderzya o ska obok niego i chyba pomyla, e lepiej zatrzyma si na mbj rozkaz. Gdy to uczyni, ja trzymajc strzelb w rku, podszedem do iego. - Co panu zrobiem, e pan do mnie strzela? - zapyta wtedy. - Czemu uciekasz, kiedy ka ci si zatrzyma? Wwczas starzec wyprostowa si, potrzsn swymi dugimi siwy-mi wosami, jak lew grzyw, i odpar tonem wadcy: - i~to mie mi tu rozkazywa? Moe pan? Przy tym oczy jego bysny wrogo. Ale nie tylko one byszczay. Siatka bowiem, ktr nis, bya upleciona zvyka i midzy oczkami przewitywao zoto. Gdy ni poruszy, zoty ciar wyda cichy brzk. Nie wiem, jak to si stao, ale byskawicznym ruchem skierowaem luf na niego i wystrzeliem. Strza by celny, starzec upad na ziemi. - Przestrzelie mu pier? - Nie, trafiem go z tyu, w serce. Kiedy skierowaem na niego luf, zrobi szybko ruch w bok, abym go nie trafil, ale ja przejrzaem jego zamiar i trafiem go od tyu. Siatka zeli2na mu si z plecw i upada obok, otworzya si przy tym. Wypado z niej kilka przedmiotw. Byy to mae zote naczynia i inne rzeczy, ktrych przeznaczenia nie mo-gem odgadn. Indianin by martwy, a przedmioty naleay do mnie.

291
Zawinem je w derk i przytroczyem do sioda.

- I oczywicie wrcie do Barranea? - Nie. Przez dwa dni nie napotkaem wody, a mu musia si napi, by nie pad. Dlatego przede wszystkim udaem si do Salina del Condor, bo jak wiesz, jest tam w pobliu kilka rde. Potem dopiero zamierzaem wrci do tej rozpadliny, by odszuka miejsce, skd Indianin zabra swoje kosztownoci. - Ale przedtem go oskalpowae? - T~k. Nie wiem, skd mi to przyszo do gowy. Miaem w domu zbir rozmaitych drobiazgw, pamitek z moich dawniejszych wy-praw. Kiedy staem przed zabitym i spogldaem na jego vvosy, przy-pomniay mi si indiafiskie skalpy, ktre widuje si w wielu zbiorach i pomylaem sobie; e ta czupryna chyba warta jest tego, by j zabra. A wic odciem skr z gowy i zawinem w derk. - Hm! A wic w ten sposb zdobye skalp - rzek gambusino przecigle i w zamyleniu. - Ja bym go chyba nie wzi. - Dlaczego? - Bo moe ci zdradzi.

- Ciekawe jak? - Wanie dlatego, e jest taki wyjtkowy. Czy znasz wiele osb, ktre nosz takie wosy? W dodatku tak cudownie pikne, dugie i siwe? 1~n Indianin ma krewnych, znajomych, ktrzy na pewno go poszukuj. A jeli kto si dowie, e masz ten skalp? Moe s ludzie, ktrzy znaj tajemnic skarbu. Nie mwibym nikomu o tym skalpie, a ju na pewno bym go nie pokazywa. - Ale od tego czasu minlo pi lat. Nie mam si ju czego obawia. - Mimo to ostrzegam ci, bd ostrony. Mam na myli starego Indianina, ktry t~ak samo nosi wosy i mieszka w grach. Podobiefi-stwo fryzury daje do mylenia. Moe on ma z tamtym Indianinem co wsplnego?I~n czowiek mgby na przykad przez przypadek dowie-dzie si o tym skalpie, a wwczas, jeli zna zabitego, byby z tob 292 koniec: - Jak ten Indianin si nazywa? - Ma przeszo sto lat i z tego powodu nazywaj go stary Anciano. Mimo swego wieku jest jeszcze silny i sprawny jak czterdziestolatek, , a wsawi si odwag i przebiegoci. - Nie znam go i wcale mnie nie obchodzi. Jest biedny czy bogaty? - Biedny. - No to nic nie wie o tym skarbie, a twoje ostrzeenie jest zbdne. - Moe. Pak sobie tylko pomylaem. Toraz opowiadaj dalej. - Niestety, wszystko poszo inaczej, ni si spodziewaem. Chcia-em w Salinie napoi mua i sam si napi, by potent wrci do Barranca. Ale kiedy tam przybyem i skrciem za rg, ujrzaem jakiego mczyzn, ktry siedzia i ze zdziwieniem na mnie spogl-da. Widocznie przyszed z dou i prawdopodobnie udawa si w gry. Pokrzyowa mi plan. Nie mogem wrci, bo by mnie na pewno ledzi i zobaczyby zabitego. Przysi si do niego te nie chciaem, bo zobaczyby moj twarz i pniej mgby mnie rozpozna. Wic szybko go minem. - Gupia sprawa! Dlaczego go nie zastrzelie? - Pomylaem o tym, ale kiedy on mnie zobaczy, sign po strzelb, a jego kula byaby szybsza od mojej. Byem przez chwil zaskoczony, ale zaraz potem odwrciem od niego twarz. Popdziem przez Salin, po godzinie dotarem do miejsca, gdzie bya woda. Idm si na krtko zatrzymaem, potem ruszyem dalej. Przeczucie mwio mi, e ten czowiek bdzie mnie ledzi. - Skd to preczucie? Przecie z nim nie rozmawiae. - Wnie to musiao go zastanowi. Kiedy potem znalaz trupa, na pewno uzna mnie za morderc. - Jak on wyglda? Oczywicie mu si przyjrzae?

- Nie, bo wwczas musiabym si na duej zwrbci twarz w jego stron, a tego wanie chciaem unikn. Nie widziaem dokadnie jego rysw, tyle tylko zauwayem, e mia siwe wosy.

293
- A posta? - Siedzia na ziemi, wic nie widziaem, ale drobnej postury chyba nie by. - Ha! Bye nierozwany. I~n czowiek moe w kadej chwili si pojawi~ i ci oskary. Powiniene by przysi si do niego i w odpowiedniej chwili go zastrzeli. - Pniej to samo pomylaem i dzi auj, e tego nie zrobiem, bo wydaje mi i, e ten czowiek przyjrza mi si dokadniej, ni sdziem. - Dlaczego tak uwaasz? Czyby go pniej spotka? - Chyba tak. Rzuci mi w twarz pogrk, ktra moga dotyczy tylko tamtej sprawy. - Kto to by? - Brat Jaguar. - Iialgame Dios! On? Wic ten czowiek jest w to zamieszany? Perillo opowiedzia o swym spotkaniu w gospodzie w Buenos Aires, gdzie brat Jaguar przypomnia mu Salina del Condor. Wtedy gambusino krzykn tak gono, e omal nie zbudzi picych: - Tb by on, na pewno on! Strze si go! Iirraz mamyjeszcze jeden powd, by jak najszybciej go sprztn. Opowiadaj dalej! - Jechaem wtedy cay dzie i ca noc, nie zatrzymujc si duej ni na kilka minut i staraem si zatrze lady. Oc;zywicie a si paliem, by wrci do Barranca i poszuka zota, ale musiaem w tej sytuacji cal spraw przesun o kilka tygodni. Czas spdziem w Chicoana, gdzie miaem szczcie spotka handlarza starociami, kt-ry odkupi ode mnie cay zoty up, nie pytajc, skd go mam. Suma, jak otrzymaem, skusia mnie i pojechaem do Salty. Tam zagraem i znw straciem prawie wszystko, tak e ledwie starczyo na podr do Barranca. - I nic nie znalaze? - Niestety! Kiedy przybyem na miejsce, gdzie zastrzeliern India-nina, nie byo po nim ladu. Kondory rozniosy jego koci. Potem, 294 w Barranca, przeszukaem dokadnie teren, ale nic nie znalazem. Ilekro pniej tam wracaem, poszukiwaem nadaremnie. Ale je-stem przekonany, e gdzie tam s ukryte skarby, ktre kiedy nale-ay do wadcw Peru. - 1b bardzo moliwe. Chyba nie do dokadnie szukae. Iii potrzebna jest bystro umysu i due dowiadczenie, a tego tobie brakuje. - To wanie sobie powiedziaem i dlatego myl, e w tobie znalazem waciwego czowieka. Czy byby gotw uda si ze mn do tamtej rozpadliny? -I~k. Im wczeniej, tym lepiej. Nie naley si waha; kiedy idzie o tak cenne rzeczy. Przypadek moe skierowa tam kogo innego, kto odkryje to, czego ty mimo caego wysiku nie zdoae znale. Gdyby nasza wyprawa przeciwko Camba z jakiego powodu nam si nie powioda, powinnimy jak najszybciej pojecha w gry, by zagarn skarby zamordowanego przez ciebie Indianina. - Sdzisz, e je znajdziemy? - Mam nadziej. A teraz zrobi rund, by si przekona, czy jestemy tu bezpieczni. Nie mog pozby si my~li, e ten brat Jaguar jest tu w pobliu i skrada si wok nas. Gdy kapitan usysza te sowa, szybko wycofa si do obozu i uoy na swoim miejscu.

Bitwa w dziewiczym lesie


Nazajutrz, ledwie zawitao, zbudzono picych i przygotowywano si do wymarszu. Poniewa spord omiuset wojownikw tylko pi-i dziesiciu miao konie, byo ju prawie poudnie, zanim ukazaa si gstwina lena otaczajca z obu stron Dolin Wyschnitego Jeziora.

Gdygambusino ujrza t okolic, wezwa do siebiewodza Abiponw


,

Odwane Rami, i zapyta: - Czy ten las ley w dolinie, ktr musimy przeby? -Tak, senior. - I nie moemy go omin? - Moglibymy, gdybymy okryli cay las, ale to zajoby nam duo czasu. - Nie mamy go zbyt wiele, bo dzi wieczorem musimy doj do wioski Camba i w nocy na nich napa. Czy w tej dolinie jest woda? - Pynie tam strumyk, ktry wpada do maego jeziora. - Wic tam si zatrzymamy, by wypocz. Sowa te usysza kapitan Pellejo, ktry przyby na czele pochodu i zamylonym wzrokiem bada las. Jako onicrz uzna za swj obowi-zek ostrzec pozostaych. - Senior, teren przed nami wymaga ostronoci. Nie moemy 296 zbacza ani na prawo, ani na lewo i musimy przej przez dolin, ktrej ciany s do wysokie. A jeli wrg nas tam oczekuje? -Bybym bardzo rad z takiej lekkomylnoci-odpargambusino pogardliwie. - Wkrczymy do tej doliny i j eli wrg tam na nas czyha, to go po prostu stratujemy. - Tb atwiej powiedzie, ni wykona... i radzibym... . - Nie pytam ~iikogo o rad, pana take nie -przerwagambusino niegrzecznie. - Niech pan askawie zatrzyma swoje zdanie dla siebie, pki pana nie zapytam. Kapitan odwrci si oburzony, ale nie odezwa si wicej ani sowem i pochd ruszy dalej. Po pewnym czasie ujrzeli lad cigncy si z lewej strony i prowadzcy prosto do doliny. By to lad brata Jaguara, ktry oczywicie musia jecha do doliny. Gambusino zsiad z konia, zbada lady i rzek: - Byo tu kilka koni, a take jeden albo dwch piechurw, ale to nie powd, bymy i wahali. Ludzie ci nadcignli z poudniowego wschodu, podczas gdy my idziemy z poudnia, tak wic oni nic o nas nie wiedz. By tak pewny siebie, e kaza rusza dalej, nie wysyajc zwiadow-cW. Kapitan Pellejo uzna to za wielki bd, ale na razie milcza. Kiedy jednak zbliyli si do lasu tak, e otwierao si przejcie do doliny, nie mg si powstrzyma i rzek ostrzegawczo: - Na pana miejscu wysabym kilku ludzi, by sprawdzili, czy dolina jest bezpieczna. - Ju panu powiedziaei, e yczybym sobie, aby tam byo peno Camba - odpar gambusino. Jeli si pan boi, niech pan tu pozostanie. - Kto si boi, moe zawrci - zawtrowa mu Antonio Perillo. - Nie potrzeba nam tchrzy. - Senior, czy o mnie pan mwi? - warkn oficer. - Niech pan myli, co pan chce. - Dobrze, wic myl tylko jedno, e tchrzostwem jest zastrzeli 297 a niewinnego czowieka, by obrabowa go z kosztownoci, a potem ucieka na widok pierwszego napotkanego czowieka w Salina del Condor. Ledwo wyrway mu si te gniewne sowa, ju ich poaowa. Gam-busino i Antonio Perillo spogldali na niego z konsternacj. Gambu-sino oprzytomnia pierwszy i odpar ze miechem: - Chyba si panu rozum pomiesza. Co to ma znaczy?

- Pniej si pan dowie - odpar kapitan, zawracajc konia. - Ju nie usyszy pan ode mnie adnej rady. -I~n otr na pewno podsucha nas wczoraj. Jak sdzisz, co mamy robi? - szepn gambusino. - Zmusi go do milczenia i to moliwie jak najprdzej, zanim bdzie mia sposobno wypapla to, co usysza. , - Susznie! Dzi jest ostatni dzie jego ycia! Prawd myc, ma on suszno ze swoj przestrog, ale ja ani myl sucha tych natarczywych rad. Osobicie nie wystawi si na niebezpieczefistwo. Zostaniemy przy wejciu do doliny i przepucimy przodem naszych ludzi. Wtedy si okae, czy s tam Camba. Tak te zrobili. Gambusino ruszy z Perillem i Odwanym Ramie;

niem przodem~ a do wejcia i tam si zatrzyma, by przepuci wojsko. Odwane Rami, odwracajc si, unis rk do gry, dajc znak, by gromada zaczekaa, a sam pogalopowa w gb doliny. Gdy wrci, zameldowa: - Nie ma tam ywej duszy. Moemy miao jecha~ dalej. - No to ruszam - rozkaza ambusino, odsuwajc si z koniem 8

C
na bok, by wraz z Perillem przepuciE pochd. Odwane Rami jecha na czele, za nim Abiponi, na koficu za biali onierze.
pusta i w ,. Odwane Rami pomyli si, uznajc, e dolina jest bardzo krtkim czasie zrozumia swj bd. Gdy brat Jaguar dotar do Doliny Wyschnitego Jeziora, spostrzeg

ku swemu zaskoczeniu, e brzegi doliny jeszcze nie s obsadzone.


,

Zawoa wic z daleka do Geronima, ktry wyjecha mu na spotkanie.

298
- Mam nadziej, e wojownicy s w komplecie? - Wszyscy - odpar Geronirno. - A gdzie? -Tam ze mn nad rzek. - Czemu nie weszlicie do doliny? - Bo twoi uczeni rodacy, ktrych na nieszczcie przyprowadzi~, uciekli nam. Obawiaem si, e zostan ujci przez Abiponw i wypaplaj nasz plan. Dlatego uznaem, e lepiej bdzie odczeka, a wrcisz cay i dopiero potem obsadziE dolin. Dobrze zrobiem czy le? - Dobrze, zasuye na pochwa. Brat Jaguar ucisn rk Geronima. Biali skupili si dokoa nich, by powita powracajcego przywdc. Morgenstern i Fritz zawstydze-ni odeszli na bok. Woleli unikn~ przykrych pyta, ale znalaz si kto, kto nie mia nic lepszego do roboty, ni podej do nich i zawoa ze miechem:

- Ale, seniores, co wam przyszo do gowy opuci nas bez poegnania! Idk si o was martwilimy! Mg was pore jaki w olbrzym! To doktor Parmesan powita ich w ten sposb. Morgenstern wola milczee, Fritz przeciwnie. - Nawet gdyby nas poar i tak bymy si nie bali. Przecie pan by nas wypru z brzucha tego zwierza. - Na pewno bym to zrobi, gdybym we waciwym czasie zosta zawiadomiony. Przecie wiecie; e aden zabieg, adna operacja nie jest dla rnnie zbyt trudna. Bylicie nad bagnem? - Tak. Waciwie chcielimy pojecha na ksiyc, ale jeszcze nie ma peni, wic brak tam dla nas miejsca. - Z paskiego wesoego nastroju wnioskuj, e wam si powiodo. A mymy si obawiali, e wpadlicie w rce Abiponw. Ale jest tu pewna ciemna plama. Gdzie waciwie s konie, ktre zabralicie? -L Poary je wie giganty. Jeli zechce pan przeprowad~i jedn 299 ze swoich synnych operacji, moe bdzie pan mg uratowa te biedne stworzenia. Z tymi sowami Fritz odwrci si i poszed w lady swego pana, ktry usiad pod drzewem. -I~n chirurg chcia mi dokuczy, ale sobie z nim poradziem. Tb prawda, e stracilimy konie, bardzo mi ich szkoda. Ale dziwi mnie, e brat Jaguar wcale nas nie zbeszta. Czy pan to zauway? - Poczekaj! Jeszcze to zrobi, kiedy znajdzie czas. - Niestety, mam pan chyba racj. Ale niech pan si nie martwi. Bior wszystko na siebie. Powiem, e to by mj pomys. Wci mi te koci chodziy po gowie i nie spoczem, a pan si zgodzi tam pojecha. - Nie, Fritz, nic z tego. Nie przyjm od ciebie takiej ofiary. 1b byoby z mojej strony niehonorowe. Stracibym szacunek dla saxego siebie. - Co takiego? A kto da, aby pan sam siebie szanowa? Nikt! Najwaniejsze, e ja pana szanuj, i e inni te pana szanuj. - Daj spokj, drogi Fritz! I tak nikt by ci nie uwierzy. Co prawda gdybym wiedzia, co si wydarzy; nigdy by do tego nie doszo: Pope-nilimy bd, ktry chyba trudno bdzie naprawi. - Wcale nie! Wiem, jak moemy odyska honor. - Jak? - Wykazujc si odwag. - Masz na my~i udzia w walce, ktra ma nastpi? - Oczywicie! A moe woli pan wykaza odwag, kiedyju bdzie po walce? - I~m. Nie jestem tchrzem, ale czowiek odwany jest zarazem ~. czowiekiem dnym krwi, a ja nie chciabym przelewa krwi, po acinie sangius. - Aha! Chce pan oszczdzi ludzi, ktbrzy powiesili nas nad pasz-czami krokodyli? Nie przypominam sobie, bym by kiedykolwiek ludoerc, ale takich drani naley usuwa z tego wiata. 300 podczas gdy Fritz usiowa obudzi~ w swym panu ducha wojowni-czoci, biali zebrali si wraz z wodzami Carnba, by dowiedzie si, co ojciec Jaguar odkry podczas zwiadu. Opowiedzia im wszystko. - Jestem przekonany, - doda - e wpadn w nasze rce. Wcale nie musimy si spieszy, bo wedug mnie nie dotr tu przed pohzd-niem. Wic teraz stu waszych ludzi przejdzie przez dolin i ukryje si pred wrogiem na skraju lasu. Poprowadzi ich Geronimo. W samej dolinie ja bd dowodzi. Zajm stanowisko porodku krawdzi. Oni rozbij obz, by wypocz. Wwczas wyjd z ukrycia, podejd do przywdcw i zadam,. by si pddali. - A jeli nie zechc? - zapyta Geronimo. - To niech si wwczas dzieje, co si dzia musi, ja swj obowizek speniem. - Oni ci nie wypuszcz!

- Nie dam si tak atw uj! Zastrzel gambusina i Antonia Perilla, a strzay te bd sygnaem do rozpoczcia walki. - Ale ty bdziesz wrd nich. Nie, to zbyt ryzykowne. - Ja take jestem tego zdania - odezwa si porucznik Verano. - Ju przedtem powiedziaem to bratu Jaguarowi, ale on nie chcia mnie sucha. Po co oszczdza tych drabw zwaszcza, e jeden z nas musi si do nich uda, ponoszc miertelne ryzyko. Oni wszyscy nie s tego warci. Wystrzelajcie ich, jak tu przybd, nie pozostawiajcie ani jednego przy yciu. Abiponi to dzikie bestie, a biali, ktrzy si do nich przyczyli, to ajday, a wobec ajdakw i dzikich bestii nie naley stosowa aski. Jeli o mnie chodzi, to bd strzela, kiedy oni nadejd. - Nie, pan tu pozostanie! - odpar brat Jaguar surowym tonem. - Zna pan ju moje zdanie. Mam nadziej, e uda mi si pojedna oba wrogie dotd szczepy. Poza tym chc gambusina i Perilla uj ywych, a to si nie uda, jeli przed wydaniem rozkazu padn strzay. - A jeli bd strzela? Hammer ponuro cign brwi. 301 - Wwczas poleje si paska krew, bo wpakuj panu kul w gow. - Tb znaczy, e mnie pan zamorduje? -Nie, tylko ukarz: Jeli postpi pan wbrew mojej woli, to bdzie pan morderc, a ja z czystym sumieniem zabij pana. Porucznik odwrci si i odszed zagniewany. Kiedy by poza zasigiem wzroku zebranych, zacisn pici i mrukn z wciekoci: - e te musz okazywa posuszefistwo takiemu czowiekowi! Oni wszyscy go ubstwiaj, a on zachowuje si wobec mniejak genera wobec rekruta. Ale ja mimo to zrobi, co zechc. Naley ich powy-strzela! Kiedy bdzie ju po wszystkim, te dobroduszne gupki nie bd miay nic do powiedzenia. Pierwszy strza bdzie sygnaem do rozpoczcia walki, ten pierwszy strza padnie z mojej strzelby. Brat Jaguar objani dokadnie swj plan, a potem podszed do drzewa, gdzie siedzieli doktor Morgenstern i Fritz. - Czas zaj pozycje - rzek do maego uczonego. - Wyznacz wam wasze. - wietnie - odpar Fritz zamiast swego pana. - Czy wie pan, gdzie bymy chcieli zaj miejsce? - Gdzie? -Tdm, gdzie jest najniebezpieczniej. - Dlaczego? Skd ta naga odwaga? - Naga? Przecie ja zawsze jestem miay i odwany. A dzi chcemy odpaci piknym za nadobne. Powieszono nas nad krokody-lami! Tizeba to pomci. Wpadn na nich jak kot na stado wrbli, a pan doktor mi przy tym pomoe. - Wpa w sam rodek wroga? Niech pan tego nie robi. Przydziel wam miejsce, gdzie prawdopodobnie nie wyrzdzicie szkody. Mwi, prawdopodobnie, bo wcale nie jest pewne, czy i teraz nie wpadnie panu do gowy jaki zwariowany pomys. - A gdzie znajduje si to miejsce? - Przy koniach, ktrych nie zabierzemy do doliny. Bdziecie ich 302 pilnowali: - Przy koniach! - zawoa Fritz rozczarowany. - Mamy by , pastuchami, nie bohaterami? Co pan na to, panie doktorze? - Tb, e bardzo niechtnie si podporzdkuj - odpar uczony. - Chcemy walczy i bdziemy na pewno rwnie waleczni jak inni wojownicy. - Moliwe - rzek brat Jaguar obojtnie, - ale po tym wszy-stkim, co dotd z wami przeyem, uwaam, e wasza odwaga mogaby bardziej przyjacioom ni wrogom zaszkodzi, i dlatego przydzielam wam takie spokojne zadanie. -Myli pan, e we dwch potrafimy utrzymaw ryzach takie stado koni? Nie wiem, czy mog obieca, e potrafi tego dokona.

- Nie bdziecie sami, taki sam rozkaz wydam jeszcze szeciu Camba. Mam nadziej, e tym razem mog panu zaufa, panie dokto-rze? -Tak jest! Chocia wolelibymy wzi udzia w walce. Jeli jednak takie jest pana yczenie, spenimy nasz obowizek, po acinie o,~cium. - Dobrze! Nie macie nic wicej do roboty jak tylko uwaa, eby aden ko nie uciek do doliny. Tb nie bdzie trudne, bo pomog wam w tym Camba. Brat Jaguar odszed. Byo jasne, e mia zamiar trzyma ich z daleka od placu boju. Obawia si, e znw wymyl co szalonego. Fritz bardzo dobrze to czu i by tak zirytowany, e musia sobie uly. - Jak to moliwe, przecie pan studiowa, panie doktorze i by na uniwersytecie? - zapyta. - Nawet na trzech. - A teraz ma pan pilnowa koni! I pan si na to zgadza? - A c mog zrobi? -Jak to co? Po prostu udamy, e on nam nic nie powiedzia. Nieh konie sobie robi, co chc, my si wymkniemy i pjdziemy walczy. - Chtnie bym to zrobi, ale obiecaem bratu Jaguarowi, e zosta-n przy koniach. 303 -To by tylko taki jego wybieg. Nie chodzi mu o konie, bo bd przy nich Camba. Chcia tylko odsun nas od bitwy. Idka hafiba! Co sobie ci czerwonoskrzy pomyl o panu i o mnie! - Do licha, masz racj! - rzek Morgenstern z wikszym zapaem ni dotd. - Indianie pomyl, e z nas stare baby. Fritz, id z tob! - To dobrze! Bdziemy bi wroga jak lwy! Biada temu, kto znaj-dzie si na naszej drodze, wybia jego ostatnia godzina! Mniej wicej na godzin przed poudniem zajli pozycje. Biali i osiemdziesiciu Camba wyruszyli pod dowdztwem Geronima, by . ukry si przed wejciem do doliny. Nie wolno byo wej przy tym na rodek poronitej traw kotliny, aby Abiponi nie ujrzeli ladw. Wojownicy szli gsiego skrajem doliny, pod drzewami, a kiedy j opuszczali i zwrbcili si na prawo w stron lasu, cay czas pozostawali za krzakami. Dopiero kiedy ostatni z nich oddli si o dwiecie krokbw od wejcia do doliny, zatrzymali si, by czeka na przybycie wroga, a nastpnie zamkn zasadzk. Reszta wojownikw . to czerwonoskrzy, ktrzy liczyli przeszo iset osb. Mieli obsadzi dokoa skraj doliny, poowa po prawej, p - poowa po lewej stronie. Musieli si rozdzieli na dwa oddziay. Brat Jaguar znajdowa si po prawej stronie. Wobec tego Morgenstern i Fritz po kryjomu przyczyli si do oddziau majcego zabezpiecza lew tron. W swym zapale wysforowali si obaj tak bardzo, e kiedy duga linia po pewnym czasie si rozcigna i kady zaj swoj pozycj, znaleli si na czele. Stali blisko wejcia do doliny. Brat Jaguar nie mia pojcia ~ o ich obecoci. Poza nimi by tu jeszcze jeden biay, ktry nie wyruszy z Geroni-mem, mianowicie porucznik Verano. Kiedy wszyscy wyruszyli, brat Jaguar podszed do niego i zapyta: - Pamita pan, co powiedziaem? Czy mimo to chce pan zaj z nanii pozycj? - ~k. 304 . :! .. - Wobec tego niech pan pozostanie u mego boku. - Rozumiem, e chce mnie pan pozostawiE pod swoim nadzorem, bo mi pan nie ufa. No c, nie bd si sprzeciwia, pojad z panem. Tiwa u boku brata Jaguara i kiedy ten dotar do pozycji po prawej stronie, zatrzyma si przy nim. Mia obojtn min, ktra moga zmyli czujno, ale postanowi we waciwej chwili odda fatalny strza. Fritz po drugiej stronie poprosi jednego Camb, by da mu swj n i wyci z krzewu dwa mocne bicze, jeden da swemu panu. Bya to ich jedyna bro, poniewa strzelby odebrano im nad bagnem.

-l~n, kto dostanie tym po bie- rzek z umiechem zadowolenia - na ~wno nie dy podzikowa. Cerwonoskrzy nie wiedzieli, jakie zadanie powierzono tym dwm biaym, wobec tego pozwolili im si przyczy. Fritz a si pali do tego, by jak najszybciej zrobi uytek ze swej patykowej broni, take doktor pragn dowie swej odwagi. Dlatego te te nieliczne chwile, kiedy musieli czeka, wydaway im si niemal godzinami. Wreszcie Fritz rzek, spogldajc na gste zarola, ktre wznosiy si za nimi. - Czas mi si duy, a cierpliwo~ skraca. Czy nie sdzi pan, e Abiponi mogliby si szybciej pojawi? - Thk. To pene napicia czekanie jest przykre. - eby tak czowiek wiedzia, kiedy oni przyjd! Zii koo nas jest wejcie do doliny. Gdybymy mogli wspi si na gr, widzielibymy, jak wrg tiadciga. - To prawda. Ale zarola s zbyt gste. - Moemy sprbowa. Jestemy maego wzrostu i przedrzemy si iatwiej ni ci ludzie zbudowani jak wie olbrzymy. - Nie zaczynaj znw o tym zwierzciu, nie chc o nim wicej sysze. Fritz poczoga si do przodu, by torowa drog, za nim jego pan. Ti~udno byo przedrze si przez t gstwin. Ale po duszym wysiku 305 dotarli obaj w cakiem poszarpanej odziey na ska stanowicjedn stron wejcia do doliny. Na grze rosy drz~wa i krzewy, ale skaa od strony rwniny byy naga. Ledwo obaj znaleli si na grze i skiero-wali wzrok na wschd, ujrzeli, e wrg nadciga powoli jak piechota, ktra nie chce si zbytnio przemcza. . - O ju s! Dziki Bogu, wreszcie s! - zawoa Fritz, klaskajc z radoci w rce jak dziecko. - No to zaraz si zacznie zabawa! Z gry, gdzie obaj obserwatorzy leeli za krzewami, widok rozpo-ciera si nie tylko na rwnin, lecz take na wntrze caej doliny. Bya tak spokojna i opustoszaa, jak gdyby w pobliu nie byo adnej ywej istoty. Abiponi zbliali si coraz bardziej, na czele pidziesi-. ciu jedcw. Ju mona byo rozpozna poszczeglne twarze. , - Widzi pan tych Iudzi? - zapyta Fritz. - Widzi pan, kto jedzie na czele? Zna pan tego arcyotra? - Thk, to gambusino. - A na prawo obok niego? - Antonio Peril.lo. Ale mwmy ciszej, bo nas usysz, kiedy bd tam na dole. Ostrzeenie byo jak najbardziej na miejscu, poniewa skay two-rzce wejciedo doliny miay najwyej dwadziecia metrwwysokoci. Jak ju powiedzielimy, pochd zatrzyma si przed wejciem i wdz wjecha kawaek w gb, by sprawdzi, czy nikogo tam nie ma. Rozejrza si pobienie, zawrci i zameldowa, e dolina nie jest obsadzo-

na. Potem poprowadzi swych wojownikw do wntrza. Poszli za nim do maego jeziora Iecego porodku i ulokowali si na jego brzegu. aden z nich nie przeczuwa, e znaleli si w puapce, z ktrej nie da si ju wymkn. Kiedy ostatni czerwonoskry wszed do rodka, podyli na nim jedcy.

- Gambusino chce wej ostatni - szepn Frit. - Szkoda, e jestemy tak wysoko. Chciabym mu da prztyczka w nos! Zamachn si swym biczem. I~rzak, za ktrym leeli, zapuci korzenie gboko w grunt, ktry by popkany i kruchy od dziaa 306 atmosferycznych. Wanie w tym miejscu Gambusir~o zatrzyma swe-go konia. Zwierz przysunlo si bliej skay i jedziec sta si niewi-doczny Morgenstern wysun si troch do przodu, pytajc po cichu:

- Czy on ju pojecha dalej? Odpowied na to pytanie bya inna, niby sobie yczy. Wysun si bowiem za bardzo do przodu i grunt nie wytrzyma ciaru, zacz si obsuwa i to tak prdko, e mowy nie byo o cofniciu si. Uczony zacz si zsuw. - Uwaga! Na lito bosk! - zawoa Fritz przeraony tak gono, e sycha go byo daleko. Dokd pan zjeda? Chyba nie na d? Nie zgadzam si na to. Chwyci swego pana za nogi, by go przytrzyma, ale obaj potoczyli si po skale, ktra na szczcie w tym miejscu nie bya stroma, i wyldowali tu przed koniem gambusina. Sta tam z Antoniem Perillem i kapitanem Pellejem, podczas gdy reszta biaych znika wewntrz doliny. Usysza okrzyk nad sob, spoj rza w gr i zobaczy obu pehowcw, j ak si staczaj , a poniewa mocno si przy tym poturbowali, nie od razu stanli na nogach. - A kt to jest? - zapyta zdumiony. - Chyba ich znam? - Que sorpresa! - zawoa Antonio Perillo. - Niech mnie diabli porw, jeli to nie s jeficy, ktrych wczoraj powiesilimy. Hej tam, wy otry, yjecie jeszcze, czy ju jest po was? Siedzc na koniu, tak ich zdzieli kolb, e obaj od razu oprzyto-mnieli. Fritz opanowa si pierwszy. Pmaca swoje koci, a kiedy stwierdzi, e s cae, podnis swego pana. - No i jak tam? - zapyta nie zwracajc uwagi na tamtych. - Paskie ciao trzyma si kupy, czy te co si poamao? Doktor pQmaca si take, po czym odpar: - Wydaje si, e niczego sobie nie zamaem, ale w gowie mi huczy. -1b przejdzie. W jaki sposb si pan stoczy? - W taki sam jak ty, bo te ty...

307
- Milcze! - zagrzmia gambusino. -Toraz tylko ja mam z wami do pogadania! Dokd ucieklicie wczoraj wieczorem? - liztaj - odpar Frit. - Tb widz! Ale kto was odwiza? - Nikt. Sami si uwolnilimy. - lj~, suchaj, jeli jeste w nastroju do opowiadania bajek, to szybko ci ten nastrj przejdzie. Chc wiedzie, kto was uwolni. - A ja nie mog powiedzie nic innego ni to, co powiedziaem. Sami si uwolnilimy. - W ja~ sposb? - Ani myl zdradzi. Jeli powiem, a pan nas znw powiesi, to ju si nie uwolnimy, bo pan bdzie ostroniejszy. - Znowu zaczynasz sobie z nas kpi? Pytam, kto was uwolni. Czy brat Jaguar? - Nie bdcie tacy ciekawscy. Pniej wam opowiemy. Uj swego pana za rk i pocign w stron bramy skalnej. Antonio Perillo wycign pistolet, lecz gambusino rzek z szyderczym umiechem: - Zostaw! Nie umkn nam. Najwidoczniej nie wiedz, e s tam wojownicy, dopiero si przera na ich widok. Pojechali za zbiegami. Kapitan Pellejo jako ostatni. Gdy znaleli si za bram, ujrzeli doktora i jego sug, jak zniknli z prawej strony w zarolach. Jednoczenie jednak zobaczyli ku swej konsternacji innego wroga. Zza krzakw po lewej stronie wyszed brat Jaguar. - Todos diablos! - zawoa gambusino. - Tb brat Jaguar!

Mimo woli zatrzyma konia, tamci dwaj uczynili to samo: Wwczas spostrzegli za bratem Jaguarem lekki obok dymu i zaraz potem rozleg si strza. Tb, co teraz nastpio, nie da si opisa nawet w czasie dziesiciokrotnie duszym, ni si wydarzyo. . Brat Jaguar obserwowa zza krzakw przybycie Abiponw. Ale wanie te krzaki, ktre byy tak gste, e cakowicie go zasaniay, uniemoliwiy mu dalsz obsenwacj. Nie mg rozpozna rysw 308 twarzy poszczegInych osb, a nawet ich postaci. Zobaczy, e przyszli czerwonoskrzy, po nich biali jedcy, a kiedy pochd si zatrzyma, sdzi, e wszyscy ju si zgromadzili w dolinie. Nie wiedzia, e gambusino, Perillo i Pellejo pozostali na zewntrz. Dlatego te rzu-cajc ostrzegawczy okrzyk porucznikowi Verano, wyszed zza krza-kw. Dopiero w tej chwili zobaczygambusino i jego obu kamratw, ale nie mg si ju cofn. Verano natomiast uzna, e nadesza pora jego dziaania. Unis strzelb, wycelowa w wodza Abiponw i wy-strzeli. Rozleg si huk, wdz pad tfahony w gow. Po chwili prze-raenia Abiponi podnieli taki krzyk, e odbija si echem od cian doliny. Na odgos strzau brat Jaguar odwrci si. Zobaczy porucz-nika z uniesion jeszcze strzelb i w kilku szybkich susach znalaz si przy nim. - ajdak, zdxajca, morderca! - wrzasn na niego. - To tak wyglda posuszestwo, jakiego od ciebie wymagaem? - Nie musz nikogo sucha, odpax porucznik z uporem. - Czy Boga take nie, chocia zabroni mordowa? Nie jeste zwykym morderc, tylko morderc masowym! - Zastrzeliem tylko woda. -Tak, ale twj strza to sygna do dalszych szeciuset! Syszysz? Z obu stron doliny grzmiay teraz strzay Camba. Wida byo, jak Abiponi padaj, a z przodu u wejcia rozieg si donony gos: - Ratuj si, kto moe! Jestecie zewszd otoczeni! Sowa te wykrzykn gambusino. Potem zawrci konia i pogna przed siebie, za nim pogalopowa Antnio Perillo. Minli przy tym kapitana Pelleja, ktry jako ostatni zamierza wjecha do doliny. Szatafiski miech wydoby si z garda toreadora. Wyrwa n zza pasa, unis si w siodle i wpakowa ostrze w pier oficera. -I~raz ju nic nie wypaplesz, ty szpiclu! - zawoa uciekajc. W tej samej chwili brat Jaguar krzycza na porucznika Verana: - Co najmniej stu ju polego, a tam uciekaj ci, ktrych musz pojma. Powiedziaem ci... 309 Przerwa. Porucznik pochyli si do przodu i pad. Brat Jaguar ujrza ran na jego czole. ~afia go kula uciekajcego Abipona. ~Vstrznity rzuci ostatnie spojrzenie na tego cowieka, ktrego natychmiast po popenieniu zbrodni dosigna kara. Wanie rozleg-a si nowa salwa, to strzelali Camba. Ich strzay byy wielokrotnie groniejsze, poniewa strzelali z ukrycia, Abiponi padali jak muchy. Co robi? Pozwoli, by tamci mu si wymknli, czy te pozosta tu, by apobiec dalszej strzelaninie? Wanie nadbieg Geronimo ze swymi ludmi, to zadecydowao. Brat Jaguar podbieg do jednego z koni Abiponw, ktre przeraone strzelanin biegay po dolinie i wskoczy na niego. Jednoczenie nadbieg stary Anciano i wymachu-jc strzelb skoczy na drugiego konia, woajc: - Senior, Antonio Perillo, morderca mojego Inki, ucieka! Musz go dogoni, musz go mie! - Jad z tob! - krzykn brat Jaguar. Obaj popdzili w stron wejcia do doliny. Pam brat Jaguar zatrzy-ma na chwil konia i zawoa do Geronima: - Czy widziae dwch uciekajcych jedcw? -Tak. Nie mogli~my ich zatrzyma, bo nie mielimy broni. - W ktr stron pojechali? - Na lewo od doliny. - Postaraj si zapobiec dalszemu rozlewowi krwi. Niech zaprze-stan walki a do mojego powrotu.

Po2em wraz ze starym Ancianem popdzi jak strzaa pomidzy skaami i szarpn konia na lewo, gdzie dojrzaw trawie lady ucieka-jcych. Od chwili gdygambusino po swym ostrzegawczym okrzyku opuci dolin, do chwili obecnej miny najwyej dwie miuty, a jedak postacie obu jedcw stay si na wschodnim horyzoncie prawie niewidoczne. - Nie dogonimy ich, bo mamy obce, niewiele warte konie zgrzyta zbami stary Anciano. 310 ii ., . ^;I. - Dogonimy, bo musimy dogoni - krzykn brat Jagur. Aby zmniejszy ciar, obaj stanli pochyleni do przodu w strze-mionach i poganiali konie ostrogami, Dzielca ich przestrzefi zmniej-szaa si powoli. Nie tylko Anciano, ale take brat Jaguar, ktry nigdy nie zrobi krzywdy adnemu zwierzciu, wciska teraz ostrogi w boki konia, a ten z blu stawa dba. Jechali tak po gadkiej, poronitej traw paszczynie, rwnolegle do skraju lasu, ktry od Doliriy Wy-schnitego Jeiora cign si na wschd. Odlego stawaa si coraz mniejsza, uciekajcy wyranie tracili przewag. - Moe by tak zastrzeli pod nimi konie? - zawoa Anciano, ciko dyszc. - To by im tylko uatwio ucieczk. Pieszo ukryliby si w lesie, ktry jest tak gsty, e musielibymy zaprzesta pocigu. W ogle nie rozumiem, dlaczego oni ju od dawna nie zeskoczyli z koni i nie szukaj ratunku w lesie. Pki s w siodle, mamy szans ich dogoni. Musimy wic postara si odcign ich od lasu i doprowadzie do otwartej walki. Niestety, nie udao im si wykna tego planu. Gambusino mia lepszego konia, ale poniewa by o wiele ciszy od Perilla, nie mia nad nim przewagi i oba konie biegy eb w eb. Uciekajcy spostrzegli z niepokojem, e przestrzefi pomidzy nimi a przeladowcami coraz bardziej si kurczy. Daremnie wciskali ostrogi w boki biednych zwierzt, by zmusi je do wytenia wszystkich si. I~raz gambusino znw si obejrza i przerazi. - Cascaras! - zakl z wciekoci. - Te ajdaki depcz nam po pitach, ch~ nas odci od lasu. We wszystko, co masz w torbie u sioda, zeskakuj z koriia i pd w zarola! Oprnili torby przytroczone do siode, skierowali konie na ukos do lasu. Kiedy byli blisko, zeskoczyli z koni i popdzili w gszcz. Perillo chcia wedrze si gbiej, lecz gambusino chwyci go za rami i nakaza: - Zostafi! Iii jestemy bezpieczni jak na onie Abrahama. Czy 311 wyobraasz sobie, e brat Jaguar zechce si wystawia na nasze kule? Stali wic za krzakami, ktre ich zasaniay, trzymali strzelby goto-we do strzau i czekali, czy usysz lub zobacz swych przeladowcw. Ale nic nie zobaczyli, na zewntrz panowaa cisza i spokj. - Widzisz, e mam racj - rzek. - Oni nie wejd w ten gszcz. - Wic chybajestemyocaleni. Moemy spokojnie tutaj odczeka, a tamte draby si oddal i pojecha dalej. - Pojecha? Nic z tego. - Dlaczego? - Bo nie bdziemy mieli koni. -Przecie tam stoj! Widaje std. Kiedyzeskoczylimy, pobieg~ tyko may kawaek dalej. - Nie myl, e brat Jaguar jest taki gupi i zostawi nam konie!

Bdziemy musieli wikszo dalszej drogi do Barranca del Homicidio odby piechot. Mdrze postpie, e ukatrupie kapitana. I~raz ci dwaj nie maj pojcia, dokd zmierzamy. Posuchaj! Przekonasz si, e miaem racj! Rozlegy si dwa strzay, po czym oba konie pady pod kulami Hammera. Gambusino przejrza zamys brata Jaguara. Gdy obaj zbiegowie zeskoczyli z koni i wpadli do lasu, stary Anciano zawoa zadowolony: - Widzi pan, e ich dopadniemy, ukryli si w zarolach. I~raz ich mamy. Szybko, trzeba ich zapa! Chcia zmusi koia do szybszego biegu, by jak najprdzej dotrze do miejsca, gdzie tamci dwaj zniknli, lecz Hammer, jadcy tu przy nim, ujjego cugle i po chwili udao mu si poskromi konia. - Co ci przyszo do gowy? - rzek. - Chcesz jecha na pewn mier? Musimy si zatrzyma. - Zatrzyma? - odpar stary ze zdziwieniem. - Przecie nam umkn! W tym enym gszczu ukryj si tak gboko, e nie zdoamy ich znale. - Nie, nie zagbi si w las. Zao si, e zatrzymali si na skraju 312 i czekaj na nas ze strzelbami w rkach. Jeli si zbliymy, bd do nas strzela. -Ma pan racj, o tym nie pomylaem. Ale czy pozwolimy umknE tym ajdakom? Brat Jaguar przez chwil patrzy ponuro przed siebie, po czym rzek: - Niepozostaje nam nic innego ni zawrci. - Ale ja ~sz schwyta tego morderc. -Ja te chc ich dopa, ale jeli teraz damy si ponie emocjom i zaniechamy ostronoci, to oni nas bd mieli, nie my ich. - Czy nie ma adnego sposobu, senior? Ma pan takie dowiadcze-nie i wie zawsze, jak naley dziaa. Czyby wanie teraz, kiedy jestemy tak blisko, zawioda pana bystro umysu? -Nie, nie tak cakiem, jak ci si wydaje-odpar Hammer, a twarz mu si troch rozpogodzia. Musimy ich puci, ale tylko na razie. Znamy miejsce, gdzie si teraz znajduj i pjdziemy ich ladem. - Ale teraz nie moemy, dopiero pniej. - Owszem! Teraz musimy wrci do doliny, gdzie moja obecno bdzie bardziej potrzebna ni tutaj. - Wtedy oba otry wyjd, dosid koni, ktre stoj na skraju i odjad. W ten sposb wysforuj si tak, e nie zdoamy ich dogoni. -Bd musieli i pieszo. Ja si tym zajm. Wzi swoj dubeltwk i wycelowa w miejsce, gdzie stay konie zbiegw. Obie kule trafiy tak celnie, e zwierzta od razu pady. Brat Jaguar zawrci konie, nie ogldajc si. Anciano pody za nim. Gdy przyjechali do Doliny Wyschnitego Jeziora, przywitaa ich gromada Camba, ktbrzy mieli pilnowa wejcia do doliny. Dwodzi nirni Iiwarda Czaszka. Na pytanie brata Jaguara, co si dzieje w dolinie, odpar: -Dzieje si tak, jak si spodziewali~my, senior. Jestemy zywci-cami. - Zb zrozumiae, bo Abiponi nie mieli moliwoci nas pokona.

313
Czy po moim odjedzie wicej nie strzelalicie? - Tylko kilka razy, senior. - Dlaczego? - unibs si Hammer. -To istne morderstwo. - Przecie to nasi wrogowie, gdyby zwyciyli, wybiliby nas co do jednego. 0

- Wic zapewne prawie wszystkich zastrzelilicie! A przecie rozkazaem Geronimo, by pooy kres temu mordowaniu. Chodmy, Anciano, zobaczymy! Obaj wjechali do doliny. Ujrzeli przed sob smutny widok. Camba, ktbrzy przedtem ukrywali si pod drzewami, opucili kryjbwki, by pokaza przeciwnikowi swoj przewag. Teraz, siedzc pod drzewami i trzymajc wci jeszcze brofi w pogotowiu, zajli ca krawd doliny. Po prawej, gdzie by brat Jaguar, sta teraz Geronimo ze swymi biaymi towarzyszami. Byli tam take doktor Morgenstern i Fritz. ~ Abiponi znajdowali si jeszcze nad brzegiem maego jeziora. Nie -odwayli si atakowa i zbierali swoich polegych i rannych. Wida byo, e zginlo ich wicej pi poowa. 1 wzbudzio na nowo gniew brata Jaguara. Pogalopowa do Geronima, zeskoczy z sioda i zapyta ostro: - Czemu widz tu tyle trupw, nie mwicju o rannych? Przecie ci powiedziaem, eby do mojego powrotu nie strzelano? - Nie moja wina, e stao si inaczej - odp~r Geronimo. - Nie suchano mnie. Musiaem grozi, by zaprzestano strzelania. - Wobec tego nie bdziemy tym, co przeyli, stawia zbyt ostrych warunkw. Niestety porucznik Verano zabi wodza Abiponw. B-dziemy wic prowadzi~ rokowania z wodzami niszego szczebla. Polij po nich goca. Niech do mnie przyjd. Zapewnij im bezpieczn
.

eskort. Ale musz stawi si bez broni. Gdy goniec odszed, Hammer zwrci si do Morgensterna po niemiecku: - Przecie poleciem panu pozosta przy koniach. Jakim wic sposobem znalaz si pan po przeciwnej stronie doliny i w dodatku 314 w rkach wroga? - T sprawia nasza odwaga, po acinie fortitudo albo strenuitas. - odpar uczony. - A wic nieposuszefistwo! Dziwna rzecz, e pafiska odwaga w zawsze przynosi szkody. Wida cechuje was obu jaki szczeglnie niefortunny rodzaj fortitudo, czyli strenuitas. k~ Wanie nadszed jeden z jego towarzyszy, by poinformowa, e . umierajcy kapitan Pellejo pragnie z nim rozmawia. Brat Jaguar pospieszy wraz z Ancianem na miejsce, gdzie uoono rannego i jako tako opatrzono. Banda by przesiknity krwi, kapitan przyciska rk ran, jakby w ten sposb chcia powstrzyma ulatujce ycie. Brat Jaguar spojrza na jego miertelnie blad twarz i zamierajcy I wzrok i cho wiedzia, e ju nic nie da si zrobi, pochyli si nad rannym, by go zbadaE. ~ - Prosz si nie fatygowa, senior - rzek Pellejo sabym gosem.

7.;F
- Czuj, e umieram. - Niestety, nie ma dla pana ratunku. Pozostao panu tylko par minut ycia. Czy chce pan uly~ swemu sumieniu? Czy ma pan ycze-nie, ktre mgbym speni? - yczenie... Tak! - odpar ranny i wzrok jego na kilka sekund nabra ycia. - Niech pan pomci moj mier.. - Uczyni to. I .ja mam do zaatwienia swoje porachunki ze zbiegymi, dolicz wic do tego popenione na panu morderstwo. Ale prosz mi pomc. Czy zna pan plany tych otrw? -Tak-odpar Pellejo, przyciskajc rk do rany. - Chwile mego ycia s policzone, ale wystarcz, by powiedzie panu, co podsucha- ~ em. Ci dwaj pragnli wzbogaci si na tej wyprawie wojennej. Spo-dziewali si zagarn upy. I~raz musz z tego zrezygnowa, ale za to postanowili zdoby upragnione bogactwo w grach. - Czy zna pan to miejsce?

-Iak. Pooone jest w pobliu Salina del Condor. - Wie pan, jak si nazywa?

315
-Tak, ale jestem tak osabiony, e musz si dopiero zastanowi. - Moe to Barranca del Homicidio? -Tak, tak, to jest to miejsce! - I tam podobno s skarby? - Wielkie bogactwa z czasw Inkw. - Skd gambusino o tym wie? - Opowiedzia mu Antonio Perillo. I~n za podpatrzy pewnego Indianina, ktry podczas peni ksiyca wspi si do Barranca, a nazajutrz wraca obadowany kosztownociami. Pody za tym India-ninem, zabi go i obrabowa. Zabra nawet jego skalp. Stary Anciano rzuci kilka niezrozumiaych sw. Ojciec Jaguar pyta dalej: - Czy Perillo by pniej w Barranca? -Tak. Szuka skarbw, ale nic nie znalaz. Teraz chce si tam uda z gambusinem, ktbry ma wiksze dowiadczenie... Kapitan urywa co chwila, z trudem wypowiada poszczeglne sowa. Jego sos stawa si cora sabszy. I~raz przernva w rodku zdania, poderwa si i opad na ziemi. Oczy mu si zamknly, rzzi coraz ciszej, jego czonki drgay kurczowo... skona. - Koniec - rzek brat Jaguar wstajc. - By buntownikiem i zdrajc. Otrzyma nalen zapat, lecz jego ostatnie sowa s dla nas ogromnie waine. - Idk - skin Anciano z powag. - Antonio Perillo dzi mi umkn, ale bd go tropi jak pies goficzy tak dugo, a go schwytam. - I~raz nie musimy go tropi. Dowiedzielimy si, e celem mordercw jest Barranca del Homicidio, pojedziemy wic tam i bdziemy na nich czekali. . Doktor Morgenstern osiga swj cel I~raz nadeszli wodzowie Abiponw, a od stony wejcia do doliny zblia si Ii.varda Czaszka. Pora bya zacz pertraktacje, zwaszcza e zblia si wieczr. Pertraktacje prowadzili tylko biali i wodzowie. Brat Jaguar wypo-wiedzia kilka agodnych sw, ktre miay przekonad Camba do niestawiania zbyt wysokich da, Abiponom z miay dowie, e ich przyja z biaymi buntownikami przyniosa im tylko nieszczcie i; e powinni y ze swymi czerwonoskrymi brami w godzie i pokoju. Sowa jego wywoay na obu stronach zamierzone wraenie, po czym rozpoczly si targi o wysoko odszkodowa wojennych, jakie Abiponi mieli zapaci Camba. Po pewnym czasie brat Jaguar doprowadzi do wzajemnej ugody. Camba nie stracili tego dnia ani jednego czowieka, wic nie byo powodu do stawiania zbyt wygrowanych da. Abiponi ponieli cikie straty, mieli duo polegych i rannych. Musieli odda ca posiadan bro. Za namow brata Jaguara Camba zrzekli si nalenych im koni i wow, poniewa Abiponi musieliby 317 je ukra biaym osadnikom: Camba gono wyraali sw rado i nie wiedzieli, jak okaza wdziczno bratu Jaguarowi. Abiponi za byli ogromnie zgnbieni. Siedzieli lamentujc przy polegych albo orzewiali si wod i opatry-wali rannych. I~go dnia w dolinie pozostali wszyscy, zwycizcy i pokonani. Nazajutrz ci ostatni mieli odej bez broni, oczywicie tylko zdrowi i lekko ranni, ciko rannymi mieli si zaopiekowa Camba. e Nikt tak nie cieszy si z przelanej krwi jak don Parmesan Rui el

Iberio, poniewa sdzi, e teraz bdzie mg oln wszystkich swoj wiedz i umiejtnociami chirurgicznymi. Zwrci si do wodzw Abiponbw, aby mu pozwolili zaj si rannymi, ale odprawiono go z niczym, poniewa Indianie znaj si na leczeniu ran o wiele lepiej ni niejeden biay lekarz. Zirytowany wrci i rzek do Morgensterna, z ktrym najchtniej przebywa: - Czy te guptaki nie zasuyy na chost, senior? Odprawili mnie, chocia zaproponowaem im swoj pomoc. Czy pan nie sdzi, e mgbym uratowa wielu z ich rannych? - Jestem o tym przekonany - odpar uczony. -Tak, wielu bym uratowa! Le teraz wykrwawieni, z poszarpa-nymi czonkami. Naley je usun, bo istnieje groba zakaenia. A kto uczyniby to lepiej ode mnie? Chyba jest pan przekonany, e potrafi wszystko ciachn? - Wcale w to nie wtpi. Zapad wieczr, a wraz z nim zjawili si gocie, kobiety i dzieci Camba. Wiedziay, kiedy miaa si odby walka i teraz przyszy, aby dowiedzie si,jaki jest jej wynik. Przyniosy ze sob duo jedzenia i , napojw. Poniewa zawarto pokj, pokonani mogli take wzi udzia w posiku. Paliy si ogniska, przy ktrych w osobnych grupach zgromadzili si przyjaciele i wrogowie. Cho ju nie zagraao niebezpieczfistwo, brat Jaguar wystawi przy wejciu do doliny podwjny posterunek. By to raczej skutek 318 przyzwyczajenia nii konieczno. Idk te obaj Indianie potraktowali to polecenie, bo po jakim czasie znudzio im si stanie i wrcili do ogniska. Brat Jaguar tego nie zauway. Ton brak posuszestwa, pozornie tylko drobne zaniedbanie, mia potem powane skutki. Gambusino i Antonio Perillo mianowicie pozostali w zarolach chyba godzin, zanim odwayli si wyj. - Nikogo nie widz - rzek Antonio. - Odjechali. - Nie bybym taki pewien. Moe si schowali gdzie w pobliu w zarolach, by zaczeka, a wyjdziemy. - Wwczas widzielibymy ich konie.
,

- Nie. Las jest co prawda gsty, ale na brzegu s rzadkie zarola, gdzie mona ukry konie. - Jeli bdziesz taki przesadnie ostrony, to moemy tu tkwi do dnia sdu ostatecznego! - Tak dugo to nie. I~raz jeszcze nie chc wychodzi na otwart przestrzefi, bo mgbym dosta kul w eb. Ale kiedy si ciemni, nie bdzie adnego ryzyka. Moe nawet wrcimy do doliny. - Oszalae? eby nas zapali? - Skde! Tylko przysza mi do gowy dobra myl. - Jaka? ^ - Nie mamy koni i przez wiele dni ich nie zdobdziemy. A w dolinie konie s. - I chcesz sobie wzi? - Nie wszystkie, tylko dwa. -To byoby szalefistwo! - Skde! Wiemy, e zwyciyli Camba i zapewne nasi sprzymie-rzeficy zostali wybici do nogi. Po takim sukcesie Indianie poudniowo-amerykafiscy s jak pijane dzieci. Bd haasowa, cieszy si, je, pi~ i myle tylko o tym; e nas pokonali. Wwczas mog zapomnie o pilnowaniu wejcia do doliny. A jeli nawet wystawili posterunki, to si je unieszkodliwi. Musielibymy mie wyjtkowego pecha, gdyby-my nie zdobyli dwch koni.

319
- A jeli nie s osiodane? - Gupiec z ciebie. Spjrz tam! Czy nie widzisz, e brat Jaguar co prawda zastrzeli nasze konie, ale zostawi sioda i uzdy. Jeli znaj-dziemy dwa nie osiodane konie, wrcimy tu i zabierzemy to, co nam potrzebne.

Perillo mia jeszcze jakie zastrzeenia, ale zamilk. Tymczasem zapad wieczr i obaj ostronie wyszli z ukrycia. Nie zawrcili na skraju lasu, bo mogliby wpa w zasadzk, lecz jaYci czas czogali si po ce i skrcili na prawo~ w kierunku doliny. Dopiero wtedy, kiedy nie byo wida lasu zaczli porusza~ si swobodniej. By doj na miejsce, potrzebowali teraz czterokrotnie wicej czasu ni po poudniu, kiedy opucili dolin konno. Nie mogli zabdzi, bo powoli zbliyli si znw do lasu i szli jego skrajem. Zanim w ciemno-ci ujrzeli wejcie do doliny, usyszeli dobiegajcy z dou haas. - Syszysz - rzek gambusino nasuchujc. - Ciesz si z odnie-sionego zwycistwa. Moje przeczucie, e brat Jaguar jest z nimi, nie zawiodo mnie. - Wic trzeba byo si nim kierowa. Pellejo mia racj, wzywajc nas do wikszej ostronoci. - Nie mw mi o tym czowieku! Wida tak miao by i nie da si nic zmieni. Zosta tu. Ja si podczogam dalej i zobacz, co i jak. Oddali si cichutko. rci po dziesiciu minutach do zadowolo-ny. - Jest tak, jak przypuszczaem. Nie ma adnego posterunku. Moemy wej niepostrzeenie. Chod! Wzi kompana za rk i pocign a sob. Gdy doczogali si do skalistego wejcia, blask ognisk ich owietli, tak e musieli trzyma si z boku w cieniu skay. Gambusino wskaza na ska i rzek: -To stamtd te kary spady nam pod nogi. Pozwoliem im uciec, bo mylaem, e mamy ich w garci. - Ale i teraz nam si wymknli. - Nie szkodzi. I~raz si ciesz, e ich nie zabralimy.

320
- Dlaczego? - Bo moe naprawd s tymi, za ktrych si podaj. Ilekro ich spotykalimy, zachowywali si tak gupio i dziecinnie, e wydaje mi si niemoliwoci, aby jeden z nich by pukownikiem Glotinem. Im duej myl o tym typie i jego wybrykach, tym bardziej jestem prze-konany, e si pomylilimy. Zmylio nas podobiefistwo. Jeli znw t dwjk spotkam, nie bd czyha na ich ycie. Mog si ode mnie spodziewa najwyej kilku siarczystych policzkw za to, e wayli si wchodzi mi w drog. Ale teraz nie ma czasu na gadanie o tych pdrakach. Popatrz, jak dobrze nam si uoyo! Wskaza na wntrze doliny, gdzie w blasku ognisk wida byo siedzcych ludzi. - Popatrz na lewo! Znasz go? - cign dalej. -To brat Jaguar! -Tak: O, gdybym mg mu wpakowa kul! Ale teraz si zwijajmy. Na szczcie jest tu caa masa koni. Istotnie Camba pocztkowo zostawili konie przy strumyku pod dozorem kilku ludzi. I~raz byo ciemno, a e bitwa si skoczya, wpuszczono konie do doliny, gdzie rozbiegy si na wszystkie strony. Brat Jaguar pozwoli na to w przekonaniu, e przed wejciem jest podwjny posterunek. Obaj obserwatorzy przygldali si koniom pascym si w pobliu. W pewnej chwili Antonio Perillo rzek: - Przecie syszelimy strzelanie, a mimo to wyglda, jakby w ogle nie byo bitwy. -To niezrozumiae. Przecie skierowano na Abiponw straszliwy ogie. Spjrz na trupy lece nad jeziorem. - A gdzie jest reszta Abiponw? - Oczywicie ucieka.

- Tb niemoliwe! Brat Jaguar wystawi na zewntrz zasadzk liczc chyba ze stu ludzi. Tylko nam udao si wymknE. Obsadzili wejcie. Wic jak Abiponi mogli uciec?

321
-Hm! To, co mwisz, jest suszne. Moe wszystkich wykoficzono? W takim razie widzielibymy wicej trupw. - Moe wrzucono je do wody, - Co to, to nie. Camba nie przyszoby do gowy, aby w ten sposb pozbawia si cennej wody, poniewa... Urwa, zasoni doni oczy i przyglda si jednemu z ognisk, po czym cign dalej: - Demonio! Dotd nie staraem si odrni rysw twarzy. Ale teraz widz, e Abiponi siedz przy wsplnych ogniskach z Camba. - Czy to moliwe? - Przyjrzyj si! Antonio Perillo przekona si, e to prawda. - Jak to moliwe? - zapyta. - Wprost trudno w to uwierzy. - Uwierzy atwo. Abiponi byli otoczeni. Straciliby wszystkich swoich ludzi. By ocalie ycie, bagali o ask. - ask? To wcal tak nie wyglda. Oni nie s zwizani, jedz i poruszaj si jak wolni ludzie. - Tempesta! To prawda! Tb sprawkabrata Jaguara. On spowodo-wa, e Abiponi zawarli pokj z Camba. - Ktry ich bdzie duo kosztowa. - Nie. To mdry czowiek. Gdyby Abiponi musieli paci wysokie odszkodowania wojenne, spotgowaoby to ich mciwo. Zao si, e im wszystko darowano. Na pewno powiedziano im, e ponoszc straty w ludziach i tak zostali do ciko ukarani. - Nie wyobraam sobie takiej aski. - A ja tak, poniewa wiem, jak przebiegy jest ten czowiek.
~

Camba pozyskali sobie Abiponw i traktuj ich jak przyjaci. Od dzi mamy zamknit do nich drog. Dobrze, e przywieca nam nowy cel.Iii s dwa konie, chyba nie najgorsze. Bierzmyje, ja tego z prawej, ty z lewej. Ale ostronie! Pochyl si i przycinij do ziemi. Pooyli si na trawie i podczogali do koni, ktre nie byy co prawda osriodane, ale miay uzdy. Ujli je i wycofali si, cignc

. . ... 322
~owoli konie za sob. Za skaln bram gambusin rzek, oddychajc z ulg: - Widzisz, jak atwo poszo. I~raz, majc konie, oszczdzamy sobie pieszej wdrwki, ktra trwaaby wiele dni. Chodmy po sioda, potem okrymy ten nieprzebyty las, a kiedy bdziemy go mieli za sob, pojedziemy do Salta, skd dyliansem udamy si do Humahu-aca. Tak bdzie prdzej ni w siodle, bo na kadyW przystanku jest zmiana koni. - A z Humahuaca? - Wemiemy muy, bo w grach, w rozrzedzonym powietrzu, konie nie dadz rady. - Tb wiem, ale skd wemiemy pienidze na muy? Nie moemy ich wynaj, iylko musimy kupi; a ja nie mam pienidzy nawet na starego osa, a c dopiero na mua. - O to si nie martw. Co prawda nie mam wypchanej kiesy, ale ~ mj przyjaciel w Humahuaca zaopatrzy mnie we wszystko, co nie-zbdne.

- A kto to taki? Moe go znam? - Nazywa si Rodrigo Sereno. - Czy to ten spedytor sprzed bramy miejskiej przy drodze prowa-dzcej do Potosi? , -Tak. Ma zarazem du gospod, wynajmuje konie, muy i pro-wadzi jeszcze ze dwadziecia innych interesw. -Znam go. Jeli to twj przyjaciel, to nie mamy si czego obawia. - Przecie powiadam, e on da nam wszystko. A teraz wsiadajmy. Musimy dzi w nocy odby kawa drogi. Wsiedli na konie i odjechali. Pniej do wejcia podeszo dwch Camba, by zmieni posterunek. Nie widzc dwch niesumiennych wartowikw, zajli co prawda ich stanowiska, ale nie przyszo im do glowy, by zawiadomi brata Jagu-ara, e wejcie do doliny przez jaki czas nie byo strzeone. Ham-mer, gdy przyszed zajrze do wartownikw, uzna, e wszystko 323 jest w porzdku i nie przypuszcza, e zaszo co, co miao zniweczy cay jego plan. Nie zauwaono nawet braku d~vch koni. Naleay przecie do Abiponw, wic Camba nie orientowali si, ile ich byo. Camba ucztowali do pnej nocy. Rado, e uszli tak wielkiemu nieszczciu, nie pozwalaa im zasn, a biali, ktrym zawdziczali swoje ocalenie, musieli bra udzia w ich witowaniu. Doktor Morgenstern i Fritz siedzieli ponuro na uboczu w ciemno-~ci i rozgoryczeni rzadko zamieniali ze sob kilka sw. - Dlaczego? - szepn teraz Fritz do swego pana. - Czy napra-wd popenilirny takie gupstwo? - Czy ja ~viem - odpar uczony. - W kku piewaczym w Jiiterbogku inaczej to oceni. - Moe i tak. Ale tutaj; w Gran Chaco, wymagaj czego wicej ni miego barytonu. Tli trzeba mie krzep i spor porcj odwagi. - Czy nie wykazalimy odwagi? Nie tylko stanlimy na przedzie
,

ale wlelimy w dodatku na ska, by jako pierwsi uj wroga. - Hm. Czy mog by szczery? - Oczywicie. - Tb dobre. Teraz wydaje mi si, e bylimy zbyt pochopni. - Pochopni, po acinie praeproperus? Czemu, drogi Fritz? - Bo zbyt szybko pospieszylimy naprzd, a nie mielimy na to pozwolenia. - Nie potrzeba mi pozwolenia. Jestem wolnym czowiekiem. - Ja take, ale to zaley od okolicznoci. W Gran Chaco naley si zachowywa inaczej ni w Stralau nad Jeziorem Rummesburg. Idm ja gruj nad bratem Jaguarem, ale tutaj on nade mn i dlatego uwaam, e naley sucha jego polecefi: - Ale to ty proponowae, bymy odeszli od koni i wrcili do doliny! -~ti myl si tego wypiera. Miaem jak najlepsze chci. Chcia-em si odznaczy, a take-panu da sposobno zdobycia sawy i szacunku. Skd mogem wiedzie, e skaa tutaj jest taka krucha?

324
Skd mogem wiedzie, e tak zdradziecko spuci mnie na d akurat pod nogi tego otra? Gdyby nie to, nigdy by nas nie spostrzeg, wjechaby do rodka i zosta uwiziony. Musz przyzna bratu Jagu-arowi cakowit racj. - Jeli tak spraw przedstawiasz, nie mog zaprzeczyE. Naprawd si zblamowalimy. ,- Wygupilimy si mimo piknych batw, jakie sobie sprawili-my, by pokona wroga: Pozostay na grze, kiedy my turlalimy si na d. Byoby lepiej, gdyby stao si na odwrt. My moglimy zosta na grze, a baty mogy spa. Ale ju prepado, teraz nic si nie da zmieni.

- Zmieni nie, to prawda, ale to mnie boli. Czy nie moglibymy zmy z siebie tej hafiby? Czy nie moglibymy dokona jakiego boha-terskiego czynu, ktry by oczyci nasz honor, po acinie dignitas ? Wymie mi tylko jaki bohaterski czyn, Fritz, a natychmiast go doko-nam. - A ja panu w tym pomog. Ta, w tej okolicy, bohaterskie czyny unosz si w powietrzu, przychodz same z siebie. Pochwycimy pier-wszy lepszy, jaki nam si nadarzy: Wtedy znw bd nas sanowa. - Dobrze, zgadzam si. A wic dokonamy pierwszego lepszego czynu, jaki nam si tra~. - Tak, dokonamy, nawet gdyby przy tym jaka Gigantochelonia przesza nam koo nosa. - Nie - wtrci szybko Morgenstern. -Tak daleko nie posun-bym si w swoim bohaterstwie. Przedpotopowy olbrzym jest dla mnie najwaniejszy. Zreszt niedugo dotrzemy do tego radosnego celu. Wiesz przecie, e wdz obieca mi jakiego~ olbrzyma. - Czy speni obietnic? - Na pewno. Gdyby nie zechcia, wyzw go do miertelnej walki, a to bdzie zarazem bhaterski czyn, ktry ocali mj nadwtlony honor. - Na pana miejscu zapytabym wodza jeszcze raz, bo akurat do

325
nas idzie. Istotnie Iiwarda Czaszka skierowa si w ich stron. Wstali obaj i Morgenstern zapyta, czy pamita o swojej obietnicy. -Iak - odpar. - Jeszcze nigdy nie okamaem przyjaciela. - A wic naprawd istnieje takie zwierz olbrzym? - Tak. Zriajduje si o godzin jazdy od wioski nad Czystym Strumieniem. Przysigam panu. - I chce mi pan sprzeda to zwierz? -Nie sprzeda, lecz podarowa, senior. Pascy towarzysze okazali nam ogromn pomoc, ocalili ycie i mienie wielu z nas. Jakebym mg da zapaty za koci! Przeniesienie ich i tak bdzie pana sporo kosztowao. - A kiedy mi pan to zwierz pokae? - Jeszcze nie teraz, bo mam wiele spraw do zaatwienia, ale pojutrze chtnie tam z panem pojad. - A co to za zwierz? Glyptodont, megatherium czy te masto-dont? - Nigdy tych nazw nie syszaem. Kiedy pan je zobaczy, bdzie pan wiedzia, jak si nazywa. Po tych sowach odszed i usiad obok brata Jaguara. Gdy ten dowiedzia si o czym rozmawiali, rzek z umiechem: - Ten doktor yje tylko dla tych olbrzymw. Tb dobry czowiek i chocia mi w niejednym zaszkodzi, pragn sprawi mu mi niespodziank. Czy du cz tego zwierzcia wykopalieie? - Tyle e wida eb i koci grzbietowe a do ogona. Potem z powrotem je zasypalimy. - Jak gboko? - Nie, tylko troch, bo przecie chcielimy je sprzeda. - Ile czasu zajtoby cakowite odkopanie szkieletu? -Jeli zajmie si tym omiu lub dziesiciu ludzi, to wystarczy kilka godzin, cho zwierz tkwi w twardym wapniu. - Czy macie odpowiednie narzdzia?

326
-Pak, naszego wyrobu, ale s rwnie dobre jak wasze. - I pojutrze chcesz go zaprowadzi na to miejsce?

-Tak. - Dobrze. Czy moesz jutro da mi dziesiciu ludzi z odpowied-nimi narzdziami? Chciabym tam pojecha i odkopa zwierz, aby sprawi doktorowi niespodziank. - Otrzyma pan wszystko, co jest potrzebne. Pake przewodnika, ktry dokadnie zna miejsce, a take rzemienie, by powiza poszcze-glne koci. Na miejscu mona te zrobi podpory, by ustawi szkie-let. Ronie tarn peno bambusa i wysokich krzeww. Obietnica, e jutro ujrzy olbrzymie zwierz, nie daa doktorowi zasn. Zreszt nie on jeden czuwa, Abiponi take nie spali, czcio-wo przybici poniesion klsk, czciowo z blu wskutek odniesio-nych ran. Wielu zmaro jeszcze tej nocy. Nazajutrz brat Jaguar wyda Geronimo odpowiednie zarzdzenia, po czym wyruszy z dziesicioma Camba, nie zdradzajc, dokd i kiedy wrci. Sdzi, e nie jest w dolinie potrzebny; bo mia w Geronimo niezawodnego zastpc. Tymczasem naleao zdecydowa, gdzie i jak pochowa trupy. Byo ich tak duo, e trzeba byo do tego celu wielu ludzi, a take duo czasu. Dlatego przystano na propozycj, by ich spali przed wejciem do doliny. Wyniesiono zmarych. Z ich cia i suchego drewna uoono wysokie stosy, ktre podpalono. Kiedy ju byo po wszystkim, min~o poudnie, a zdrowi i lekko ranni Abiponi mieli odej. Co prawda chtnie byjeszcze pozostali przy swych ciko rannych, ale Camba nie ufali im cakowicie. Przyrzeczono Abi~onom, e ranni bd mieli dobr opiek. Odeszli, oczywicie pieszo, bo ich konie pozostay jako zdobycz wojenna. Oddano im tylko niezbdne w drodze noe. Il;raz Camba mili powrci do swych wiosek. Postanowiono, e cz ich pozostanie w dolinie, by obj opiek ciko rannych, a do chwili, gdy bd na tyle silni, by odej. W tym elu miano zbudowaE szaasy. Wszystkie te przygotowania i narady trway a do godzin 327 popoudniowych. Poniewa pno wyruszyli, dotarli do Czystego Strumienia dopiero po zapadniciu zmroku. Wojownicy wjechali tam jako zwycizcy, powitano ich i uczczono. Radosna uczta trwaa do pnej nocy. Nazajutrz wdz wezwa doktora na obiecan wypraw. Wszyscy biali mieli wzi w niej udzia, a take wielu Camba. Droga prowadzia na pnoc przez lasy i pustyni, a pod wieczr dojechali do sonego jeziora, pooonego na gliniastej rv~ninie i otoczonego lasami. - Tb tutaj? - zapyta. Morgenstern wodza, drc z podniecenia. -ldk, niedaleko. - Wic prosz mnie zaprowadzi. -Niech pan bdzie cierpliwy. Dzi jest za pno, sofice zaszo ju za drzewami i ~ kilka minut zrobi si ciemno. Wtedy nie bdzie mona kopa. Musimy zaczeka do jutra. - Ale ja nie mog si ju doczeka. Czy wie pan, e wanie dzi powinienem zobaczy to miejsce, nawet jeli nie bdzie czasu na kopanie. - Dlaczego?~ - Bo dzi s moje urodziny, po acinie dies natalis. - Paskie urodziny? Nie wiedziaem tego. Jeli tak, to poka panu to miejsce jeszcze dzi. Ale nie tak zaraz, bo teraz wszyscy ludzie s potrzebni, aby przed zmrokiem zebra drewno na ogniska. Potem,
kiedy wszystko bdzie zrobione, zobaczy pan to miejsce przy wietle pochodni. Zaczto zbiera drewno, ale nie spieszono si przy tym, bo wszyscy wiedzieli, o co chodi. Wdz wszystkim, oprbcz Morgensterna i Fritza, zdradzi plan brata Jaguara. Chciano odczeka do cakowitych ciemnoci, aby niespodzianka byaby tym wiksza. Morgenstern gorliwie zbiera suche drewno, by przyspieszy wy-

czekiwany moment. Nie spostrzeg przy tym, e dokoa obozowiska widniej lady kopyt i stp, ktre nie byy ladami ani jego, ani 328

jego towarzyszy. Nie spostrzeg rwnie, e wdz znikn na duszy czas z Geronimem. Udali si do brata Jaguara, by mu powiedzie, e wanie dzi Morgenstern obchodzi urodziny. Wiadomo ta wietnie pasowaa do ich przedsiwicia. Wreszcie nazbierali do drewna i rozpalili ogniska. Teraz dopiero Morgenstern spostrzeg, e Geronimo i wdz zniknli. - Chyba si -sprzysigli przeciwko mnie - narzeka do swego sugi. - Teraz, kiedy wszystko zaatwione, nie ma wodza, a przecie wie, e nie mog si doczeka. - Musi pan si uzbroi w cierpliwo- uspokaja go Fritz. - Im duej pan czeka, tym wiksze okae si zwierz, ktre pan niebawem ujrzy. Niech pan spojrzy, ju tamci nadchod, zaraz bdzie nagroda. Wdz co prawda wrci z Geronimem; ale ciekawo maego uczo-nego nie zostaa jeszcze zaspokojona, poniewa obaj owiadczyli, e najpierw trzeba si posiliE. Propozycja ta wywoaa u Morgensterna przeraenie. Nie wiedzia przecie, e z okazji jego urodzin chciano jeszcze co przygotowa. Wszyscy si posilali, ale Morgenstern nie mg przekn ani ksa. Nagle z daleka rozleg si strza. Morgen-stern zerwa si na rwne nogi i zawoa przeraony: - Co to byo? Kto strzela? Moe znbw w pobliu s Abiponi? - Nie, senior - odpar Geronimo. - I~n strza to znak, e , nadszed czas, by ujrza pan to tajemnicze miejsce. Prosz poda mi rami, poprowadz pana. Uj doktora pod rk i poszli przodem, inni podyli ich ladem. Iake Fritz uj wodza pod rami i szed penym godnoci krokiem pomidzy zarolami; a znaleli si w ciemnoci, gdzie Geronimo si zatrzyma i wygosi krtk mow. - Senior, dzi, w dniu pafiskich urodzin, znajduje si pan w miejscu, gdzie ulubieniec pana przed tysicami lat zoy swe koci w ostatnim dniu swego ycia, aby w pana czuych ramionach zbudzi si kiedy na nowo. La enhora buena, La enhora buena! -La enhora buena - yczymy zczcia! - zawoali wszyscy.

329
Jednoczenie zapon przed nimi may pomyk. Przebieg w gr i w d. Potem ukazay si inne pomyki, w ktrych wietle ujrzano szerok drewnian podpor, a na niej napis z suchego bambusa; Serdeczne yczenia. Litery podpalono i paliy si kilka minut, tak e sowa byy wyranie widoczne. - Co za niespodzianka! - zawoa doktor. -Iix, w Gran Chaco
,

urzdzacie fajerwerki z okazji moich urodzin. Ale wolabym obiecane zwierz. - Hm! - mrukn Fritz nieufnie. - eby to tylko nie by piknik, ktry skoczy si tym, e pask szanown osob okr~ykn zwierz-ciem olbrzymem. A to co takiego? Litery si wypaliy, podpora zniknla. Potem z prawej i z lewej znw rozbysy mae punkciki wietlne, ktre szybko si powikszay i wybuchay wysoko w gr. W odlegoci okoo szesnastu krokw od siebie paliy si dwa potne ogniska, a midzy nimi wida byo biay szkielet potnego zwierzcia, oparty na dwch mocnych bambusach. Z boku sta umiechajc si brat Jaguar i dziesiciu Camba, ktrzy mu pomogli dokona tego dziea. Morgenstern jednak widzia tylko w szkielet. Dech mu zaparo, wycign ramiona i chcia co powie-

dzie, ale nie mg wydoby sowa. Wreszcie z trudem, zacinajc si, wykrzykn przeraliwie: ~ -Me ga-the-rium! Le-niwiec-ol-brzym! I~raz jakby mino odrtwienie, jakie go opanowao. Skoczy do szkieletu, obj potne koficzyny i caowa koci, gaska czaszk jak gwk ukochanego dziecicia, pochyli si, by pogadzi potne pazury, wykrzykiwa co przy tym od,rzeczy, mona byo pomyle, e zwariowa. Przycign do sibie Fritza i pokazywa mu wspaniaQci szkieletu, pikn okrg czaszk, cudowne cylindryczne zby trzono-we, szerokie stopy, wspaniae pazury, cao wielkoci co najmniej cztery i pb metra. Nie zwaajc na osche, drastyczne uwagi Fritza, Morgenstern cign dalej z entuzjazmem:

330
- I pomyl tylko, e nie brak ani jednej kosteczki, podczas gdy adne muzeum nie posiada kompletnego okazu. -Pa kompletno wcale mnie tak nie zachwyca - wtrci Fritz - to zdarza si i u innych stworze. Niech pan si dokadnie pryjrzy! Mnie te nic nie brakuje, ani najmniejszej kosteczki, a w dodatku jestem powleczony ciaem i pikn skr. - Jeste gupcem, Fritz! Mona ci pokazywa cuda, a ty nic sobie z tego nie robi. Nauka nie bdzie miaa z ciebie pociechy. - Jeli zajmuje si tylko leniwcami olbrzymami, to nic mi po niej. I co pan zrobi z tym potworem? - Co za pytanie? Zabior go do domu! - wietnie. Chce pan go pokazywa za opat? - Nie, podaruj go jakiemu uniwersytetowi, jakiemu synnemu muzeurn, gdzie do jego nazwy docz i moje nazwisko. - Tylko niech pan askawie poprosi, aby nie dodawali mojego. Nie chc przej do historii wsplnie z takim leniwcem olbrzymem. Jeli zamierza pan zabra to bydl do domu, to trzeba je wie statkiem. Ale jak pan je przetransportuje do morza? Gdyby jeszcze potrafio chodzi! - Rozoy si je na czci i kad ko starannie si opakuje. Musisz mi oczywicie przy tym pomc. - Bardzo chtnie: Kiedy zaczniemy? - Najlepiej byoby od razu, ale niestety to niemoliwe, bo przed-tem naley przygotowa wiele rzeczy, ktre musimy sprwadzi z najbliszego miasta. - To znaczy z Salta - powiedzia brat Jaguar, ktry wanie nadszed. - Jestem do pafiskiej dyspozycji, panie doktorze. Pojutrze pojedziemy do Salta. Tam zaatwimy, co najniezbdniejsze. Kilku Camba, ktrych zabierzemy ze sob, pomog panu przetransporto-wa te rzeczy na miejsce. - A czy pan si zna na takich zakupach? - Chyba tak - umiechn si pytany. - Niech pan si dokadnie 331 przyjrzy temu megatherium! Czy jaka cz jest le umieszczona? - Nie. Wszystko jest na waciwym miejscu, jakby potop by dopiero wczoraj. - Wic powiem panu; e kiedy odkopalimy ten szkielet, bya to tylko kupa koci. - Jak to? Wic pan to odkopa? - Odkopaem i poczyem. Chyba nie sdzi pan, e sta tu pomi-dzy krzakami od potopu. - Wic... z pana jest... wspaniay geolog i paleontolog! - zawoa uczony. - Moe nie, ale jeli potrafi poczy do kupy megatherium, to prawdopodobnie bd mg w Salta zakupi wszystko, co potrzebne do opakowania tych koci. - Co do tego jestem przekonany. A kiedy pan std wyrusza? Czy ju pojutrze?

-Tak. - A dokd? - W gry do Barranca del Homicidio: - Jake chtnie pojechabym z panem! Ale sam pan widzi, e to niemoliwe. Moja obecno~ tutaj jest niezbdna, a i Fritz musi tu pozosta. - Rozumiem to i polec pana opiece Camba, na ktrych przyjani moe pan polega. Po tych sowach oddali si i da znak reszcie, by zostawili uczonego i jego sug samych. W swej radoci Morgenstern zapomnia podzikowa bratu Jagu-arowi, nie zapyta te, skd mu przyszo do gowy odkopywa~ to drogocenne znalezisko. Na razie nie mg myle o niczym innym. Oglda i dotyka poszczeglnych koci, kaza Fritzowi bez przerwy podsyca ogie, aby szkielet lni w najjaniejszyt~ blasku. Brat Jaguar rzek do Geronima, kiedy wraz z innymi wrcili do obozowiska:

332
- Osignem to, czego chciaem. I~n uczony ze swym sug nie wyrzdz nam ju adnej szkody. Moemy spokojnie wyruszy w gry bez obawy, e znw nam zrobi jaki kawa. - Nie chcesz jecha bezporednio do Humahuaca, tylko przez Salta? - Tak. Przez Humahuaca musielibymy jecha konno. Daleka droga zmczyaby konie, wskutek czego posuwalibymy si powoli. W Salta natomiastsprzedamy konie i pojedziemy dalej dyliansem. 1b pjdzie baskawicznie, bo na trasie czsto zmienia si konie. W Humahuaca kupimy muy, ktre w grach s niezb~dne. - U kogo? - U Rodriga Sereny, ktry zawsze ma najlepiej utrzymane muy. W ten sposb bdziemy w grach przed gambusino i wystarczy nam ezasu.na przygotowania, tak by ani Antonio Perillo, ani on sam nam si nie wywinli. - Czy zabierzesz ze sob kilku Camba? - Skde! Pjd z nami tylko stary Anciano i Hauka. - Waciwie poowa z nas powinna pozosta~ w Chaco, by zbiera herbat. - Ludzie pniej to nadrobi. T~raz s mi potrzebni, by uj~ tych dwch mordercw. - A co z don Parmesanem? -I~go czowieka nam nie potrzeba.Tak to urzdz, eby pozosta z Morgensternem i Fritzem. Role zostaywic rozdzielone iwszyscy uoyli si do snu, nazajutrz bardzo wczenie mieli wrci do wioski. Morgenstern na pewno nie zmruyby oka w swym podnieceniu, ale poniewa poprzedniej nocy nie mg zasn, wic dzi przez kilka godzin wypoczywa. Ale zanim wzeszo sofice, sta ju przy swoim megatherium, by zmierzy go dokadnie i wszystko zanotowa. ~rzerazi si, kiedy usysza; e wszyscy ju wyruszaj: N~jchtniej by tu zosta, ale e nie byo to moliwe, musia rozsta si ze swym 333 skarbem. Dopi jednak tego, e nad szkieletem ustawiono daszek ochronny z bambusa i trzciny, aby nie ucierpia wskutek wiatru i deszczu. Potem ruszono w powrotn drog do wioski nad Czystym Strumieniem i wieczorem byli na miejscu. T~raz, kiedy Morgenstern nie mia przed sob megatherium, mg zaj si innymi sprawami. Przypomnia sobie, e Camba ofiarowa mu cenny dar, i e bratu Jaguarowi zawdzicza radosne zaskoczenie. I~raz nadrobi to, o czym wczoraj zapomnia i podzikowa obu serdecznie. Brat Jaguar zapewni go, e Camba przenios olbrzyma na inne miejsce, skd atwo bdzie go przetransportowa do portu. Kiedy mwiono o tym, e brat Jaguar ze swymi ludmi wyrusza nazajutrz rano w Kordyliery, nie musia on dawa don Parmesanowi do zrozumienia, e nie chce go mie przy sobie, chirurg bowiem podszed do Morgensterna i zapyta: -A pan nie odjeda jutro z tamtymi? - Nie.

- Wic zostaje pan, by std wraz ze swym przedpotopowym zwie-rzciem wyruszy w cywilizowane okolice? - ~k. - Zdaem sobie spraw, e mj kuriszt w Chaco i w grach cieszy si o wiele mniejszym uznaniem ni w miastach i na pampasach. Pan wie, e jestem znakomitym chirurgiem, potrafi wyleczy kade za-manie i kad ran, ale jeli nikt nie chce skorzysta z mojej pomocy, to caa moja wiedza jest tu niepotrzebna. Dlatego postanowiem pozbawi brata Jaguara mojego towarzystwa i razem z panem wrci w okolice, gdzie yj ludzie, ktrzy potrafi doceni nauk i jej adeptw. Czy nie ma pan nic przeciwko temu? - Nie. Pana towarzystwo bardzo mi odpowiada, po acinie pera-moenusus albo pergratus. Gdy nazajutrz grupa ludzi z bratem Jaguarem wyruszaa, zebrali si wszyscy mieszkacy wioski, by jeszcze raz podzikowa za oca-lenie i poegna si z nimi. Oddzia wojownikw odprowadzi ich . 334 w honorowej asycie pod dowdztwem wodza. Dwaj Camba pojechali za nimi a do Salta, by przywie przedmioty, ktre brat Jaguar mia zakupi dla Morgensterna. Okoo poudnia eskorta honorowa wrcia i wwczas wdz pojecha do Doliny Wyschnitego Jeziora, by odwiedzi rannych Abiponw i ich opiekunw. Zabra ze sob kilku ludzi, a e Morgenstern nie mia nic do roboty i si nudzi, poprosi, by wolno mu byo wraz z Fritzem przyczy si do nich, na co chtnie si zgodzono. Znaleli wszystko w najlepszym porzdku, od czasu ich nieobecnoci nic si nie wydarzyo, co by mogo wzbudzi niepokj. Jedna rzec tylko zaniepokoia Camb, ktry przewodzi reszcie. Zapyta mianowicie wodza, ile koni zabrali biali Abiponom. ii - Brakuje dwch - rzek po namyle. - Byo pidziesiciu jecw, mieli dwadziecia pi koni. Konie gambusina i Perilla za-strzelono, powinno wic by dwadziecia trzy. A ty mwisz, e jest dwadziecia jeden. Wic gdzie s dwa pozostae? ^ - To chyba jaka pomyka - rzek wdz. - Nie, bo byy dwadziecia trzy sioda. Brak dwch koni, ktre zniky wieczorem albo w ncy. - Wic gdzie by mogy by? - Gambusino je zabra. - Co ty mwisz! - zawoaIiearda Czaszka z przestrachem. --~ W jaki sposb dostaby si do doliny? Przecie strzeg jej podwjny posterunek. - Zapytaj ich, czy spenili swbj obowizek, czy te moe siedzieli przy ognisku! Co rni si przypomina, co kae przypuszcza, e gam-busino potajemnie uprowadzi dwa konie. - Co takiego? - Posaem wczoraj kilku moich ludzi, by zabrali sioda zastrzelo-nych przez brata Jaguara koni. I okazao si, e siode nie byo. Czy to nie dziwne? -- Nie, bq tamci dwaj zdjli je i zabrali ze sob, by uy ich, gdy 335 zdobd inne konie. - Wwczas zabraliby take uzdy. - A byy? -Tak, moi ludzie je przynieli. -To rzeczywicie niezrozumiae, bo kto bierze siodo, bierze te uzd. Jest bardziej potrzebna, bo bez niej nie mona jecha. -Dla mnie to zrozumiae. Konie, ktre zdobylimy, miayjeszcze uzdy, a brakuje dwch. Gambusno zabra dwa konie, a e miay uzdy, zdj z zabitych koni tylko sioda. - Ale jak dosta si do doliny, skoro strego jej dwch naszych wojownikw? - Obawiam si, e opucili posterunek. Posuchaj dalej! Pojecha-em sam i szukaem ladw. Znalazem lad, jaki zostawili obaj ucie-kajcy i ich tropiciele. Znalazem take lady, jakie pozostawili brat Jaguar i stary Anciano podczas drogi powrotnej. Prowadziy w pobli-u lasu.

Potem jednak ujrzaem lady dwch pieszych, ktre zaczly si tam, gdzie, ukryli si uciekajcy. Jaki czas prowadziy po ce, potem skieroway si do doliny. Dalej byy ju tylko lady kopyt kofiskich prowadzce z doliny do miejsca, gdzie leay oba zabite konie. Thm te lady si urway, po czym ju podwjny lad cign si wzdu lasu na wschd. Jedcy chcieli okriy las. I co ty na to? Teraz wdz si zaniepokoi. Zastanawia si przez chwil, po czym rzek: - Jeli tak si sprawa przedstawia, to znaczy, e gambusino i Perillo byli w dolinie i zabrali konie. - Ja te tak uwaam. Poza tym obawiam si, e brat Jaguar jest w wielkim niebezpieczestwie. Kiedy ojciec Jaguar wyruszy? - Dzi rano. - Wic tamci dwaj wyprzedzaj ich o trzy dni, tyle brat Jaguar nie zdoh nadrobi. - Moe jednak, bo pojecha do Salta, by stamtd uda si dalej dyliansem, podczas gdy gambusino jedzie do Humahuaca przez lasy 336 i pustynie. - Och, on te jest sprytny. A jeli take pojecha do Salta? - W taki wypadku brat Jaguar jest w wielkim niebezpieczestwie. Musz posa za nim gofica. Ale przedtem musz si dowiedzie, kto mia by na posterunku przy wejciu do doliny. Wsiad na konia i pojecha szybko ze swymi ludmi. Gdy minli las, popdzili jak strzay. Jeli zamierza wysa za bratem Jaguarem gofica, nie mia czasu do stracenia. Wdz pdzi e swymi Indianami przodem, obaj Niemcy jechali za nim. To, co usyszeli, nie dawao im spokoju. - Fritz, jak sdzisz, ile czasu megatheum moe sta bez szkody pod daszkiem? - spyta uczony. - Chyba cae miesice, a nawet lata. - Naprawd? - Z ca pewnoci. A dlaczego pan pyta? - Bo mam pomys, ktry nie chce mnie opuci. - Jaki? -Jest okazja dokonania odwanego czynu: Pamitasz, mwilimy o tym. - Przypominam sobie. Jak tylko nadarzy si okazja, skorzystamy z niej, by zmaza nasz plam na honorze. - No wic nadarza si taka okazja. Brat Jaguar jest w niebezpie-czestwie, po acinie pecutum. -To syszaem, ale co my mamy z tym wsplnego? Sprytny Fritz udawa Greka; bo nie chcia, by powiedziano, e znw on namwi swego pana do zego. - Jeszcze si pytasz? - zdziwi si Morgenstern. - Mamy mu do zawdziczenia tak wiele, nawet nasze ycie, a ty pytasz, co mamy wsplnego z niebezpieczefistwem; na jakie by moie jest naraony. - Wic mamy jecha za nim? - Oczywicie. . - Ale wdz chce posa za nim gofica. Wic jestemy zbdni.

337
- Wcale nie. A jeli goniec nie zastanie go w Salta? Wrci, bo pomyli, e speni swj obowizek. - My natomiast podylibymy dalej za bratem Jaguarem? -Iak. Nie spoczniemy, pki go nie odnajdziemy i nie uwolnimy z rk gamtcsina. Co ty na t? ~ Hm. Chciabym, gdyby nie... - Gdyby nie co? -Megatherium.

-To przecie ciebie nie dotyczy. Tb moja sprawa. Jeli go na razie zostawi, nic si nie stanie. Nie ucieknie nam. - Oczywicie, e nie. Niech wic pan robi, jak pan uwaa, ja si do pana dostosuj. - Ale czy wdz nas puci? - Powiemy, e zapomnielimy poprosi brata Jaguara o rozmaite rzeczy potrzebne do transportu. Dlatego chcemy pojecha z goficem, do Salta, by je dokupi. Nikt nie moe mie nic przeciwko temu. - To prawdai Spryciarz z ciebie. A wic zaatwione, jedziemy do Salta. -Idk, jeli si okae, e niebezpieczefistwo naprawd istnieje. Niestety, okazao si, e zastpca wodza w Dolinie Wyschnitego Jeziora nie pomyli si. Obaj stranicy przyznali, e opucili posteru-nek i dwie godziny spdzili przy ognisku z towarzyszami. Wdz nie mia powodu zatrzymywa obu Niemcw, tak wic trzech jedcw przed pnoc wyruszyo z wioski w kierunku Salta. Doktor Parmesan ~ pozosta, by czeka na ich rychy, jak sdzi, powrt.

Gocie seniora Sereno


Humahuaca jest co prawda maym miasteczkiem, ale uprawia oywiony handel z Boliwi. Jednym z wikszych spedytorw tego miasta by senior Rodrigo Sereno, ktrego gospodarstwo, pooone przy pnocnej bramie miasta, by moe istnieje jeszcze dzi. Skadao si ono z wielu stajni i skadw. Na froncie, przy trakcie cign si gwny budynek, ktrego jedna strona stanowia mieszkanie waci-ciela i jego rodziny, a druga suya podrnym i gociom. By pny wieczr. Miejscowi gocie ju opucili lokal, a podrni i suba udali si na spoczynek. Senior Rodrigo siedzia sam w pokoju i oblicza dzienny utarg. Nagle n zwentrz rozlegy si kroki. Senior Rodrigo od razu przykry pienidze chustk i wsta od stou, by nikt nie zauway, co robi. W tej okolicy nigdy nie do ostronoci. Iiwarz jego przybraa wyraz nieufny. Otworzyy si drzwi i weszo dwch mczyzn, na ktrych widok mina mu si rozjania. - Buenos tardes - dobry wieczr! - przywitali si i podali ~ gospodarzowi donie, ktre ten mocno ucisn. Byli to Ggmbusino i Antonio Perillo. Gambusino badawczo obrzuci wzrokiem pomieszczenie, zatrzy-ma je na chustce, podszed, unis j i zapyta ze miechem:

339
- Chowa pan przed nami pienidze, ktre pan liczy? Odkd to uwaa mnie pan za ezowieka, ktremu nie mona ufa? - Ale skd? - odpar gospodarz. - Wiecie przecie, e nie o was chodzi. Ale kiedy usyszaem kroki, nie wiedziaem, kto wejdzie. Wi_tam was. Usidcie i powiedzcie, co mam wam poda! - Co do jedzenia i dwie butelki wina. Potem zgiromadcie tyle ~ ywnoci, ile dwch mczyzn potrzebuje na przeszo tygodniowy pobyt w grach, bo nie wiadomo, czy sobie co upolujemy: Gospodarz wyszed i wkrtce wrci z j edzeniem i winem. Przysiad si do nich. Jedli obaj i pili, nie odzywajc si, on za im si przyglda. Ale nie lubi dugiego milczenia, tote zapyta po chwili: - Skd to, seniores? - Z Salta - odparli. - Dyliansem? -Tak. Wanie przyjechalimy. - Pozostaniecie dzi u mnie?

- Tylko p nocy, potem pojedziemy dalej. Chyba znajdziecie dla nas dwa dobre muy? - Oczywicie. Dla seniores zawsze mam wszystko, czego potrzeba. - Ile kosztuje jeden? - Zapacicie tylko dwadziecia peso. Bya to bardzo niska cena. - A jeli nie mamy pienidzy? - zamia si gambusino bezczel-nie. - Tb i tak bdzie, jakbycie mi zapacili. Nigdy nie bylicie mi nic _ duni. - W porzdku! Zapacimy po powrocie. Przygotujcie nam wygod-ne spanie, bo w dyliansie wytrzso nas okropnie, a przede wszystkim powiedzcie, gdzie mona napotka Indian Mojosw. - Chcecie i do nich? Tb ludzie odwani, przedsibiorczy.. Ale ja bym si z nimi nie zadawa. - Bo was nie znaj, ale ja jestem z nimi zaprzyjaniony. .

340
- Spotkacie ich w okolicy doliny Guanaco, tam teraz poluj. -To niedobrze, bo musz traci czas, a chciaem jecha w innym kierunku. - Dokd? -, W gry. Niech t wam wystarczy. Pienidze wasze otrzymacie, nawet nie wiedzc, dokd jedziemy. - Wiem o ty~n. Przepraszam, senior, nie chciaem by wcibski. Na tym skoficzya si rozmowa. Gocie zjedli i pooli si w kcie, gdzie gospodarz urzdzi im posanie ze skr i kocw. Skoficzy liczy swoje pienidze, wsypaje z brzkiem do gbokiej kieszerii i znik, by take si pooy. W pokoju. zrobio si ciemno. picy chrapali, mijaa godzina za godzin, nadesza pnoc i wwczas gospodarz wszed ze wiec, zbliy si do obu picych i obudzi ich. - Seniores, zbudcie si! Czas wyrusza! Wstali, kady otrzyma do picia mae naczynie z mate i ciepy placek. Potem poszli z gospodarzem na dwr, gdzie stay dwa muy. Miay dobr uprz, a w torbach przy siodach zapas ywnoci na drog. Gospodarz owietli oba muy ze wszystkich stron i zapyta: - Jestecie zadowoleni, seniores? Uprz wam poyczam, zwr-cicie mi, kiedy bdziecie mogli. - Muy s dobre, senior Rodrigo - odpar gambusino. - Uprz zwrcimy za tydziefi. Do widzenia. - Do widzenia. Szcz~liwej drogi. Odjechali. Sereno patrzy za nimi z tak min, jak gdyby zrobi dobry interes. Ju nieraz poycza gambusino konie lub muy oraz i zawsze otrzyrnywa zwrot z dobrymi procentami. Gdy stukot kopyt przebrzmia w ciszy nocnej, wrci do domu. Nazajutrz powtrzyo si prawie to samo co poprzedniego dnia, tyle tylko, e nadeszo wicej ni dwch goci. Sereno wanie przeli-czy pienidze i schowa je, kiedy usysza pod drzwiami tupot ng. Drzwi si otworzyy i weszo dwudziestu szeciu dobrze uzbrojonych mczyzn, wszyscy, wbrew tutejszym obyczajom, odziani od stp do 341 gw w skr i w kapeluszach z szerokim rondem. Tylko dwch nie miao kapeluszy, a ich dugie wosy opaday na plecy. Rysy twarzy zdradzay, e to Indianie. Jeden by mody, drugi bardzo stary. Gospodarz zna niektrych z tych ludzi i przywita serd~cznie, zwaszcza brata Jaguara. T~n zamwi wino i zapyta, czy on i jego towarzysze mogliby w cigu godziny otrzyma pieczone asado con cuero, czyli miso pieczone we wasnej krwi wraz ze skr. - Ile tylko pan zechce, senior. - Potrzebuj tyle, ile zdoa zje dwudziestu szeciu godnych mczyzn. A potem niech pan wyprowadzi swoje muy na dwr, obejrzymy je i kupimy dwadziecia sze sztuk.

Dwdziecia sze sztuk! I to za gotwk! Do tego dwadziecia sze porcji pieczystego i trzynacie butelek wina. Dobry interes! Rodrigo Sereno tak si nisko pokoni, e wyglda, jak gdyby si zmniejszy o okie. Potem pobieg do kuchni, zbudzi sub i poleci, aby jak najszybciej przygotowaa jedzenie, a muy wypucowaa do czysta. Potem wrci do gospody, by siedzc w pobliu zsunitych stow czeka na zlecenia goci. Ci siedzieli w milczeniu, zadumani i aden z nich si nie odzywa. Gadatliwy i wcibski gospodarz nie mg si dugo powstrzyma. Wierci si na krzele niecierpliwie, wreszcie zapyta: - Czy wolno zapyta, senior Jaguar, skd pan przybywa? - Z Salta - pada powcigliwa odpowied. - Ale chyba nie dyliansem? - Nie, pocztowymi kofimi: -Tak, bo dylians by tu wczoraj. Przybyli nim dwaj synni senio-

res. Zdziwiby si pan, gdybym wymieni nazwiska. Wszyscy milczeli, tylko wesoek Picaro, ktry zawsze lubi poartowa, odpar:

- Zdziwilibymy si, gdybymy usyszeli te nazwiska, a nie gdyby-my ich nie usyszeli, bo jest pan najbardziej maomwnym czowie-kiem w Argentynie.

342
- Ach, wcale nie jestem taki maomwny, co prawda mwi niewiele, ale milczenie wobec takich seniores byoby grubiafistwem. Dlatego te powiem panom, e jeden z tych seniores by to synny toreador Antonio Perillo. W swej naiwnoci gospodarz nie zauway, jakie wraenie wywary jego sowa na gociach. Spojrzeli na siebie w milczeniu, po czym Hammer rzek obojtnie: - A ten drugi? - Tb by jeszcze bardziej synny gambusino Benito Pajaro. ~-Idk? Naprawd? A skd przybyli? - Z Salta, dyliansem. Wanie o tej porze. Kupili dwa muy i zapas ywnoci na tydziefi. Zbudziem ich po pbnocy, bo chcieli odjecha. - Dokd? - Do Mojosw, ktrzy przebywaj teraz w dolinie Guanaco. Gospodarza zawolano do kuchni; wic gocie mogli nie skrpowa-ni omwi spraw. - Nie do wiary! Co ty na to, Geronimo? - rzek brat Jaguar ciszonym gosem. - Gambusino i Antonio Perillo musieli bardzo szybko zdoby konie - odpar Geronimo. -To jedyne rozwizanie tej zagadki. - I ja tak uwaam. Dobrze, e tu wstpilimy i dobrze, e nie czekalimy na nastpny dylians, tylko wzilimy rozstawne konie. Gambusino ma dziefi przewagi nad nami, ale mimo to my wczeniej bdziemy na miejscu, bo on chce jecha~ najpierw do Mojosw, a wic uda si okrn drog. Jest to dla nas bardzo dogodne, wiemy bo-wiem, skd przybdzie. Musimy go oczekiwa od strony doliny Gu-anaco. - Czego on chce od Mojosw? - zapyta kto. - Dziwne pytanie - odpar Hammer. - atwo odgadn, czego chce. Ma zamiar wraz z Antoniem Perillem szuka~ skarbu w Wwo-zie Mordercw. Potrzeba mu na to duo czasu, a przecie zapas ywnoci moe si skoficzy. I~zeba j uzupeni polowaniem i w tym

343 celu chce zwerbowa Mojosw. Poza tym potrzebna mu dobra ochro-na, usunicie wszelkich przeszkd, uniknicie spotkafi z myliwymi i innymi ludmi, ktrzy mogliby ich zaskoczy i odgadn ich zamiary. Do tego maj im suy ci Indianie. - Ale oni te mog odgadn, po co tu przybyli. - Owszem, ale to im w niczym nie przeszkadza. Zastrzel Indian, kiedy ju nie bd potrzebni i na zawsze znikn ze skarbem, by nie naraa si na zemst ich krewnych. - Tb byaby okropna podo! Ten gambusino jest czowiekiem pozbawionym sumienia, ale do tego chyba nie jest zdolny. - Nie? - zapyta brat Jaguar. - Dotd o tym milczaem, lecz teraz wam powiem. Pak postpi z moim bratem. M8j brat by take gambusinem albo prospektorem, jak w Stanach Zjednoczonych nazy-waj poszukiwaczy zota i odkry bardzo bogate zoe. Wtedy przy-szed ten wanie gambusino, zamordowa go w okrutny sposb i znikn ze zotem. Wwczas osiwiaem. Szukam tego czowieka. lad zaprowadzi mnie do Argentyny, ale nie mogem go dopa. Dopiero . niedawno natknem si na niego: Poznaem go, a on mnie i teraz nadesza godzina obrachunku. Bdzie to ostatnia godzina ycia, mo-jego lub jego. - Jego, jego! - zawoali wszyscy i pici ich z hukiem uderzyy w st. - Cicho! - rozkaza brat Jaguar. - Nie haasujcie. Nikt nie powinien sysze, o czym mbwimy. Wszed gospodarz, a za nim sudzy, niosc na pmiskach pachnce assado on cuero. Gocie jedli i pili w milczeniu, a mieli przy tym tak powane miny, e gospodarz nie mia wszcz rozmowy na nowo. Gdy skoficzyli posiek, wszyscy wyszli na dwr, by obejrze muy. Muw i siode mia Rodrigo Sereno pod dostatkiem. Przy blasku wiec i latarni wybrano muy, po czym gospodarz znw poda nisk cen dwudziestu peso za sztuk. Potem zabrano sioda do gospody, poniewa trzeba byo napeni torby ywnoci. Po upywie 344 p godziny wszystko byo gotowe, brat Jaguar kaza gospodarzowi wystawi rachunek. Sign do pasa, wyj gar zotych monet i zapaci naleri sum. Wkrtce potem opucili gospod, wsiedli a muy i pojechali pomimo nocy, a senior Sereno zosta z podniosym uczuciem, e zrobi dobry interes... Nazajutrz rano przybyli znw nowi gocie. Rodrigo Sereno wanie sczy swoj mate przez srebrn rurk, kiedy wesz dwch mczyzn, niskich, odziaych na czerwono i uzbrojonych a po zby. Jeden natychmiast zapyta, zamykajc drzwi: - Czy pan jest gospodarzem Rodrigem Serenem? -Pak, seniores. - A wic dobrze tralimy. Czy ma pan muy na sprzeda? - Ile tylko panowie zechc. - A czy poza tym mona u pana dosta co do jedzenia i picia? - Wszystko, czego seniores sobie ycz. Prosz usi~ i wyda polecenia. Przysun dwa krzesa do stou i ruchem rki poprosi, by zajli miejsca. W jego sowah brzmiaa lekka ironia. Mimo broni nie mg cakiem serio traktowa obu przybyszw. Oni tego nie spostrzegli, zadali gorcej mate oraz pieczywa i rozsiedli si na podsunitych im krzesach. ~ Kiedy przyniesiono zamwienie, gospodarz przysiad si do nich, tak jak do ludzi, .ktrych nie traktuje cakiem jak rwnych sobie. Popatrzy na nich z gry, po czym rzek: - Czy seniores maj zamiar tu si zatrzyma? - Kupujemy muy, to znaczy, e jedziemy dalej - odpar Fritz Kiesewetter. - Skd panowie przybywaj? - Z Salta. -Take z Salta? I oczywicie take nie dyliansem?

- Nie. Przyjechalimy kofimi pocztowymi. Z pana pytafi wynika, 345 e jeszcze kto stamtd przyby i rwnie nie dyliansem? - Tak. Wczoraj wieczorem przyjechao tu cae fowarzystwo, a przedwczoraj take dwaj mczyni. Dokd panowie zmierzaj? - Na razie do Salina del Condor. Ale nie znamy drogi~ Czy mona tu wynaj godnego zaufania przewodnika? - Czemu nie? Jeli panowie mu dobrze zapac, zaraz panom takiego wska: Mam parobka, ktty kiedy by w grach i chyba zgodzi si pj~ z panami jako przewodnik. Znajdziecie go przy muach, ktre moecie sobie od razu obejrze, jeli chcecie. Peon, o ktrym mwi gospodarz, nie by wcale godnym zaufania parobkiem, bo gospodarz by go tak chtnie nie puci. Gdy obaj podrni porozmawiali.z tym czowiekiem, owiadczy, e pojedzie z nimi i zada tak niewielkiej zapaty, e obaj z miejsca na to przystali. I~m drosze, byy muy, ktre kupili. Musieli za nie zapaci po pidziesit peso, a wic o wiele droej, ni zada gospodarz od poprzednikw. Do tego doszy sioda i zapas ywnoci. Podczas gdy pakowano j w izbie, doktor Morgenstern zapyta gospodarza: - Mwi pan o ludziach, ktrzy tu przybyli z Salta wczoraj i przedwczoraj. Czy pan ieh zna? - T~k jest. Przedwczoraj gociem tu synnego Benita Pajara i jeszcze jednego pana. - Gambusina? A wic jestemy na waciwym tropie, po acinie semita albo v~estigium. I~n drugi to na pewno by Antonio Perillo? -lhk. Zna ich pan? - Lepiej, ni pan sobie wyobraa. A kim byli panowie, ktrzy tu przyjechali wczoraj? - Przyjechao tu ponad dv~~udziestu mczyzn pod przewodnic-twem brata Jaguara. Ale tego chyba panowie nie naj. - Wanie, e tak. Naleymy do jego grupy. - Co? Panowie nale do jego grupy, a przecie chcecie jecha ladem gambusina? Z tego naley sdzi, e brat Jaguar zamierza si z nim spotka?

346
- Zgad pan. Chodzi bowiem o spraw ogromnej wagi. Mianowi-cie... May ucony chcia nieopatrznie opowiedzie gospodarzowi ca histori. Ale o wiele przezorniejszy Fritz przerwa mu w p sowa. - Cho~zi o y srebra, ktr podobno wykryto w grach. Wszyscy ci seniores, a take my dwaj jedziemy tam, aby je wydobywa, jeli okae si, e to prawda. -No to ycz panom szczcia-rzek gospodarz terazju gosem penym szacunku. Przedsiwzicie, w ktrym bior udzia brat Jaguar i gambusino, na pewno przyniesie zysk. Mam nadziej, e panowie zajad do mnie, ilekro bd w tych stronach. Prosz pozdro-wi ode mnie brata Jaguara. Poniewa panowie s z jego grupy, policz panom taniej za muy, nie po pidzieit, tylko po trzydzieci peeso. Zwrc panom nadpat.

Niespodziewane spotkania
Ktokolwiek chce si wspi od wschodu na Cordilleras de losAndes, zwane take Kordylierami albo Andami, by dosta si od zachodu do Chile lub Peru, musi przemierzy kilka stref grskich, ktre wskutek rnicy wysokoci rni si te klimatem. Pienwsza strefa to zungas, dochodzca do 1600 metrw. Panuje tu
. przepych tropikw z rozlegymi nieprzebytymi lasami, ktre przecinaj niekiedy soczyste ki, zwanepajonales. Medio zungas, jako druga strefa, siga wysokoci przecitnie 2900 metrw. Iiztaj panuje jeszcze klimat strfy umiarkowanej,.przechodzi si przez olbrzymie lasy, w ktrych peno jest chiskich drzew, ich kora stanowi cenny rodek

leczniczy. Dalej cign si cabezeras de los valles, wysze strefy, dochodzce do 3300 metrw. S one osonite wysokimi grami, i wystpuje tutaj obfito rolin. Do tej wysokoci ronie las, na wyszym za poziomie spotyka si ju tylko pojedyncze drzewa i tylko w szczeglnie osonitych miejscach. Nastpna strefa, puna, wznosi si do 3900 metrw. Oprcz pojedynczych drzew rosn tu tylko zioa i trawy, kttymi ywi si zwierzta, panuje za tutaj wielka susza, przerywana jedynie porami deszczowymi. Nastpna strefa, zwana puna brava, obejmuje teren do najwyszych szczytw grskich, ten

348 powyej 3900 metrw. Na tak znacznej wysokoci znajduj si bogate pokady kruszcu, a pomidzy grskimi kolosami prowadz przecze. Iiitaj nawet w lecie deszcz czsto zamienia si w nieg i grad, w zimie natomiast szalej burze niene, przynoszce czsto zgub podrni-kom, ktrzy wa si o tej porze roku przechodzi~ przez Andy. Tam, gdzie po drugiej stronie granicy argentyfiskiej na terytorium boliwijskim puna graniczy z grn cabezer, na wschodnich zboczach cignie si gsty las chifiskich drzew. Na odsonitych miejscach pord lasu zajduj si osady Indian Mojosw. I~och wyej, poz granic puny, ley dolina Guanaco, do ktrej Mojosowie udali si na polowanie. Wyej, prawie ju w puna brava, na niewielkim paskowy-u rozlewa swoje wody Salina del Condor, jeszcze wyej ley Wwz Morderew. W jego pobliu od prz~czy Iquique do Salina del Condor i dalej przez granic argentyfisk do Humahuaca prowadzi cieka, z ktr czy si druga, biegnca od pnocy z Peru. cieka nie jest tu waciwym okreleniem, ho nie odpowiada temu, co rozu-miemy na og pod tym sowem. Zwierz juczne idzie po skaach czy odamkach kamieni, przez doliny i jary, nie pozostawiajc ladw, z ktrych mogaby powsta udeptana droga. Tylko dowiadczony my-liwy lub przewodnik zna t okolic, zwyky podrnik bardzo atwo myli kierunek i moe bka si caymi tygodniami, nie znajdujc drogi czy przeczy. Nawet znawca, jeli nie skupi dostatecznie uwagi, moe przeoczy lady i obra zy kierunek. 1hk wanie stao si z peonem z Humahuaca, ktry mia zaprowa-dzi obu Niemcw do Salina del Condor. By on kiedy z pewnymi ludmi w tych grach, ale nie zwraca uwagi na szczegy okolicy i ~teraz zabdzi. Byo poudnie i peon ju od wczesnego rana zachowywa si bardzo dziwnie. Czsto zbacza z obranego kierunku, zwraca, kierowa si na prawo albo na lewo, by potem znw wrci na dawny szlak. Obrzuca okolic niepewnyxn wzrokiem i stara si nie zdradza wa-hania.

349
Doktor-tego nie spostrzeg, Fritz jednak by bystrzejszy i dobrze wszystko widzia. Tizej jedcy znajdowali si teraz w miejscu, gdzie otwieray si przed nimi dwie wskie doliny, jedna prowadzia na lewo, druga prosto. Peon przystan, by si zastanowi. Patrzy to na lewo, to przed siebie, najwidoczniej nie wiedzia, w ktr stron jecha. Wreszcie Fritz straci cierpliwo. - Czemu pan si zatrzyma? Zdaje si, e zgubi pan drog? - Co panu przyszo do gowy? - odpar przewodnik obraonym tonem. - Sdzi pan, e nie wiem, gdzie jestem? - Wie pan z ca pewnoci, e znajduje si w Andach, ale wjakim punkcie, tego niestety chyba pan nie wie. - Czy chce mnie pan obrazi? Jeli tak, to zostawi was tutaj i zawrc! - zagrozi peon. - Zawrci pan? Chyba by pan tego nie zrobi - umiechn si Fritz. - Dlaczego nie? - Bo mu, ktrego pan dosiada, naley do nas. Musiaby pan wraca pieszo. - A jeli nie oddam mua? - Niech pan nie gada gupstw. Widzi pan, e jestemy uzbrojeni.

W tej okolicy strzela si do zodziei nie pytajc, czy im to odpowiada. Gdy pan zawrci, wpakuj panu kul w gow. A teraz dalej, jeli pan naprawd zna drog! Peon nie wyglda na bojaliwego, ale zachowanie maego Niemca oniemielio go, wic zawrci do doliny prowadzcej w lewo. Iamci dwaj pojechali za nim. Dolina wia si jak w i wydawaa si nie mie kofica, wreszie coraz bardziej si zwaa, a staa si ciasn szczelin podobn do pnocnoamerykafiskiego kanionu. Peon jecha teraz coraz wolniej. Nigdy nie widzia tak dugiej szczeliny. Wreszcie zatrzyma si i rzek: - Pan mnie przedtem zmyli. Nie powinienem by skrca na lewo, 350 tylko jecha prosto przed siebie. 1b bya waciwa droga. Musimy zawrci. - Tak te sobie mylaem - mrukn Fritz. - I~raz musimy wraca taki kawa drogi! Ale czy pan na pewno wie, e ta droga jest , za, a tamta dobra? - T~k. Momy miao zawraca. Pojechalimy za daleko w lewo, musimy skrciE bardziej w prawo. - Jeli tak bd2ie dobrze, to... - Fritz nagle urwa i zacz nasu-chiwa. - Co tam? - zapyta doktor. - Syszysz co? ~ -Tak. Wydawao mi si, e sysz przed nami jaki szmer. Nie myli si, szmer si powtrzy i powoli zblia. Brzmiao to jak tupot podkw. Czybym by na dobrej drodze? - zastanawia si peon, przy czym jego zatroskana twarz si rozjania. Wwz znw zakrca; a za zakrtem ukazao si trzech jedcw. Pierwsz~C to arriero, poganiacz muw. Za nim podao obadowane zwierz juczne, a z tyu jedziec, zapewne waciciel adunku. Mia na sobie tutejszy strj, by wysoki i dobrze uzbrojony. Mia jasne wosy i brod. Spoglda teraz zaskoczony na trzech jedcw przed sob. Na kocu jecha trzeci mczyzna, zapewne take arriero. Zatrzymali si i obie grupy przez kilka sekund mierzyy si w milczeniu wzrokiem. Potem trzeci jedziec zawoa, zwracajc si do peona. - Czy to moliwe? To chyba Malzeso, peon Rodriga Serena? - Owszem, to ja - odpar peon. - Skd pan mnie zna? - Z Humahuaca. Czsto zajedam do paskiego gospodarza i tam pana widziaem. Czy pan moe jest przewodnikiem tych senio-res? -Tak. -Cielo! Jak pan ma odwag prowadzi obcych podrnych przez gry! Przecie to potrafi tylko dowiadczony arriero?
;

351 - Znam gry lepiej, ni pan sdzi. Poza tym wcale nie chcemy przechodzi na tamt stron. - Wic zostajecie po tej stronie? Tb co innego. Ale przekroczyli ju panowie granic puny, a ta droga prowadzi do puna brava, nie do zamieszkanej miejscowoci. Czy wolno zapyta, dokd panowie si udaj? - Tam, skd pan jedzie, do Salina del Condor! - Do Salina? Dios! Sdzi pan, e jedziemy stamtd? -Tak. - Tb si pan grubo myli, senior. Przybywamy z Peru i zmierzamy do Salta. S tylko dwie drogi. Jedna to ta, na ktrej si znajdujemy i druga, ktra prowadzi z Iquique, przechodi ona obok Salina del Condor i spotyka i z picrwsz w miejscu, ktre ley o p dnia jazdy za wami. -To ja take wiem.

- Chyba pan jednak nie wie, skoro pan le pojecha. Omin pan miejsce, gdzie obie drogi si cz. Zamiast na lewo, pojecha pan prosto. - lak te sobie mylaem! - zawoa Fritz do peona. - Powinni-my skrci w lewo, a pan dotd twierdzi, e naley si trzyma prawej cieki. Naoylimy wobec tego drogi i stracilimy chyba trzy czwarte dnia. - Nie, tyle nie, senior - zwrci si do niego arriero uprzejmie. - Droga, ktr naleao obra, cignie si std na zachd w gry. Jeli od kofica tego wwozu pojedziecie prosto, bdziecie tam w cigu trzech godzin. - Hm! - mrukn Fritz zamylony. - Jakie to szczcie, e spotkalimy panw. Bo z naszym przewodnikiem zapewne bymy zginli. Chcia tutaj zawrci, a potem pojecha na prawo. Dziki panom tramy na waciw drog za trzy godziny, ale czy znajdziemy drog do tej drogi? Bo zauwayem, e niektre przejcia s nie do przebycia.

352
- Tb prawda. Potrafi to tylko kto, kto si dobrze orientuje w tej okolicy. Nie pozostaje panom nic innego jak zawrci i dojdcha ze mn do miejsca, gdzie cz si obie drogi. I~m wytumacz panom dokadnie, jak jecha dalej. - Nie jest to dla nas dobre wyjcie. Stracilimy duo czasu, a jeli zawrcimy, stracimy jeszcze wicej. -1hk bardzo si spieszycie? - Bardzo. Musimy si spotkae w Salina del Condor z ludmi, spord ktrych kilku moe pan zna. Naleymy bowiem do grupy, ktrej przewodzi brat Jaguar. - Brat Jaguar! Znam go. To najsynniejszy cowiek w grach, kilka razy si z nim zetknem. Tym bardziej jest mi przykro, e nie mog panom pomc. Zobowizalimy si towarzyszy temu panu do Salta, dlatego powtarzam to,.co ju mwiem: najlepiej bdie, jeli zawrcicie z nami. Jasnowosy cudzoziemiec sucha uwanie, badajc wzrokiem do-ktora Morgensterna i Fritza. Teraz spojrza na zegarek i zapyta arriero: - Czy zna pan t okolic tak dobrze, e mgby pan naprowadzi tych seniores na waciw drog? -Idk. - I byoby to moliwe do zmroku? -Tak. - Czy nasza droga spotyka si w grze z drog do Salta? - l~k. - Wic moemy pomc tym seniores i nie bdzie pan musia mnie zostawia. Pan obejmie przewodnictwo, a ja pojad z wami. Strac tylko trzy godziny, ktre jutro nadrobimy, a ci panowie straciliby wicej ni jeden dziefi. Jeli do wieczora doprowadzimy ich do wa-ciwej drogi, moemy z nimi przez najblisz noc obozowa, a jutro rano kady pojedzie w swoj stron. Pospieszmy si wic! Nie czekajc zawrci konie. Obaj jego przewodnicy ruszyli za nim, 353 a take obaj Niemcy. Rozpadlina bya tak wska, e nie mogli oni podjecha do przodu, by podzikowa nieznajomemu za jego uprzej-mo. Pochd zamyka peon, ktry nie way si odezwa, a teraz mia min pokutnika. W niespena kwadrans minli grn krawd rozpadliny. Koficzya si ma rwnin, z ktrej by widok na zachodnie gry. Teraz rwnina opadaa do wskiej doliny, rozszerzaa si i prowadzia pomidzy wysokie, ostro pitrzce si gry. Ich szczyty byy nagie, na zboczach tu i wdzie wida~ byo poronite traw miejsca, pozostae jeszcze po porze deszczowej, ale wody nigdzie nie byo. Tylko gdzieniegdzie rosy pojedyncze l~rzaki, przy ktrych peon i arriero zatrzymali si, by nazbiera guchych gazi. . , I~raz wreszcie znalaza si sposobno, by si przedstawi uprzejmemu cudzoziemcowi i podzikowa mu. Morgenstern podjecha do niego i rek po hiszpasku:

- Senior, okazuje nam pan uprzejmo, o ktr nie waylibymy si prosi. Pozwoli pan, e si przedstawi. Jestem doktor Morgen-stern, przybyem z Niemiec do Argentyny, by podj badania paleon-tologiczne. A to mj sucy Fritz Kiesewetter. , - Panowie s Niemcami - odpar cudzoziemiec serdecznie i najczystsz niemczyzn. - Jake mi mio, e mogem pomc roda-kom. - Wic i pan jest Niemcem? - Tak. - Czy jest pan tu urodeony? . - Nie, w ojczynie. Nazywam si Engelhardt. Dotd mieszkaem w Limie, ale sprzedaem swoje przedsibiorstwo i chc wrci do Niemiec. Na razie co prawda jad przez Salta do Buenos Aires, gdzie mam krewnych. - My przybywamy z Buenos Aires - dpar doktor. - Mieszkamy tam u bankiera Salida, moe go pan zna? - Salido? Czy nie wymieniano tam mego nazwiska? - zapyta 354 z wyranym napiciem. Doktor odpar, amylajc si: - Kiedy pan poda swoje nazwisko, wydao mi si; e ju je kiedy syszaem, ale gdzie... kiedy... hm! - Panie doktorze, panie doktorze - wtrci si Fritz radonie podniecony. = Pewnie, e znamy to nazwisko! Czy pan nie rozumie, e ten pan jest msk czci rodzicw naszego Antona? Doktor otwrzy usta, spojrza najpierw na Fritza, potem na En-gelhardta, wreszcie odpar, krc gow: - Mylisz si, Fritz. Po co ojciec Antona jechaby z Peru przez Andy do Argentyny, jeli wie, e jego syn, po acinie filius, w tym samym czasie znajduje si w drodze do Peru? - Owszem, panie doktorze -~ odpar Engelhardt - jestem ojcem Antona, ktrego pan pozna w domu pana Salida. Ale mj syn nie jedzie do Limy, bo wysaem do Salida depesz, e sam przyjad po Antona. - Niestety, depesza przysza za pno. Chopak jest naprawd w drodze do domu. Podrowalimy razem z nim spor dni. Ale nie rozumiem, dlaczego nie odpowiedzia panu depesz? - Nie rozumie pan? Chyba pan nie wie, e pomidzy Peru a Chile wybucha wojna? - Nie miaem pojci! - Chile odcilo Peru od wszelkiej cznoci z Argentyn. Moja depesza, jak si teraz dowiaduj, bya ostatni, ktr nadao; lecz odpowied Salida ju nie dosza do Limy. Tak wic dotd byem przekonany, e Anton jest jeszcze u niego. Co za przykra historia! - Powiada pan, e sprzeda swoje przedsibiorstwo? - Jestem bankierem. Okolicznoci sprawiy, e wskutek wojny mogem straci majtek, a poniewa miaem okazj dobrze sprzeda firm, skorzystaem z niej. Sprzedaem nie tylko firm, lecz wszystko, co tam posiadaem, tak, e mogem jak najszybciej opuci kraj, w ktrym napita ytuacja polityczna nie gwarantowaa bezpiecznego 355 posiadania majtku i korzystania z niego. Zadepeszowaem do Salida, e przyjad drog ldow, przez Andy, poniewa w Salta, Tiicuman i Cordobie musiaem jeszcze zaatwi interesy. Moja ona i syn udali si drog morsk, na co si zgodziem, bo znalazem dobry nowy statek, ktrego kapitan jest moim przyjacielem. Spotkam si z nimi w Buenos Aires i tam te spodziewaem si zasta Antona. A teraz okazao si, e go nie ma. Co za nieszczcie! Nie znajdzie nas w Limie, zmusz go, by wstpi do wojska, bo jest dobrze rozwinity jak na swj wiek, i..: - Niech si pan nie martwi - przerwa mu Fritz. - Paski syn nie przejdzie przez granic. Ludzie, z ktrymi podruje, s zbyt mdrzy, by w tych warunkach pozwolili mu tam pje. - Skd pan wie? - Bo ich znam.

- Wic niech mi pan powie, kim oni s i gdzie ich mog znale. - W Salina del Condor. Pana ukochany Anton jest z bratem Jaguarem, ktry ma przy sobie dwudziestu dzielnych ludzi. Widzi pan wic, e nie ma si czego obawia. Z twarzy Engelhardta znik wyraz niepokoju, klasn radonie w donie i zawoa: - Jest z bratem Jaguarem? A wic w Salina del Condor, ktre ley wcale nie tak daleko std? -Idk.Tam na grze brat Jaguar mia go przetransportowa przez granic, ae teraz odda go w paskie objcia. - Co za przypadek, co za szczliwy zbieg okolicznoci. -To nie przypadek - odezwa si doktor. - Zawdzicza to pan dobroci swego serca. Gdyby pan. nas min i nie dopomg nam, byby pan dugo jeszcze rozdzielony z synem. Wszystko panu opowiemy. Poczciwy doktor mia zamiar zacz dug przemow, ktra zapew-ne zaczynaaby si od stworzenia wiata, lecz rozsdny Fritz przyha-mowa go. - Nie teraz, moi panowie. Widzicie przecie, e pozostalimy 356 daleko w tyle. Idmci zatrzymali si i czekaj na nas. Jedmy dalej. W drodze moemy take rozmawia, a kiedy rozbijemy obz; bdzie do czasu na dugie opowieci. Obaj musieli przyzna mu racj i ruszyli za nim. Jechali teraz z podwjn szybkoci. Sofice zaszo za grami i arriero, ktry teraz by przewodnikiem, bardzo nagli. W grze unosi si kondor. Arriero wskaza na niegc~. - Leci do swego gniazda, bo za niespena p godziny bdzie ciemno. - Czy ju niedugo natrafimy na waciw drog? - zapyta En-gelhardt. - Bdziemy tam za kilka minut. - A miejsce, gdzie moemy przenocowa? -Take jest niedaleko. Tylko niestety pooone jest nie na poud-nie, gdzie jutro pojedziemy, lecz na pnoc, przez co znw stracimy czas. , - A wic w kierunku Salina del Condor? -Tak. - Wobec tego nie stracimy czasu, bo jutro rano nie pojad wprost dc! Salta, lecz do Salina. Prosz sobie wyobrazi, senior, e wanie si dowiedziaem, i mj syn znajduje si z bratem Jaguarem. W kilka minut pniej doszli do piaszczystej rwniny i przewodnik rzek: - Seniores, widzicie tu lady w piasku? S stare i ju zatarte, ledwo dostrzegalne.1b droga do Salina. Pojedziemy tdy. Droga jest dobra, popdzimy nasze muy. Jechali szybko przez rwnin, wreszcie arriero zatrzyma mua, wskaza szeroki, ale niezbyt wysoki otwr i rzek: - Iii moemy przenocowa. Tb rodzaj jaskini, ktra ma dwa wejcia. Wiatr tu nie dociera, a kiedy rozpalimy ognisko i owiniemy si w koce, bdziemy tak dobrze spali jak w ranczo. Zsiedli, by obejrze jaskini. Miaa dugo okoo dwudziestu 357 krokw i ksztat pkola. Przed vejciem rosa niska, ale gsta trawa, znakomite poywienie dla muw. Rozsiodano je i uwizano tak, by nie mogy si zbytnio oddalaE. Krtki czas do zapadnicia zmierzchu wykorzystano, by przygoto-wa posania. Rozpalono ognisko, a zebrane po drodze gazie wy-starczyy na kilka godzin. - Po jednej stronie ogniska siedzieli obaj arrieros i peon, rozmawia-jc po hiszpafisku, po drugiej trzech Niemcw, ktrzy mwili w swym ojczystym jzyku. Fritz i doktor Morgenstern opowiadali bankierowi, co zaszo od owego dnia w Buenos Aires. aden z nich nie pomyla o wystawieniu posterunku. Gdyby tu by brat Jaguar, na pewno by tego nie zaniedba, poniewa w takiej okolicy naley przestrzega wszelkich regu ostronoci. Jak powiedzielimy, gambusino i Antonio Perillo pojechali w stro-, n doliny Guanaco, by do swych celw zwerbowa kilku Mojosw. Zabrali ze sob co prawda z Salta zapas ywnoci, ale nie tyle, by starczyo im na duszy czas. Gambusino bowiem postanowi pozo-sta tam tak dugo,

a znajdzie kryjwk ze skarbem. Gdyby sie~ to _przedhzao, istniaa moliwo wyczerpania si zapasw. Potrzebo-wa wic ludzi, ktrzy by polowali, i do tego wanie mieli shzy Mojosi. Poza tym gambusino chcia wystawi dwa posterunki, by nikt ich przypadkiem nie zaskoczy. Jeden posterunek mia czuwa nad wwozem, drugi na dole. T rol rwnie mieli spenia Indianie. Rzecz jasna, e nie wolno im byo wej do wwozu. Ale trzeba byo poda jaki powd, dlaczego dwch ludzi przebywa tak dugo w rozpadlinie. Gambusino dugo si na tym zastanawia. - Te czerwone otry s zbyt sprytne, by uwierzy w nasze bajeczki. Musimy znale jaki powd zwizany z religi, tylko w ten sposb wprowadzimy ich w bd. Co powiesz na luby? - wietnie! Zawsze wymylisz co genialnego! Bylimy w mier-telnym niebezpieczestwie i lubowalimy zoy Bogu ofiar. Nie wiemy jeszcze jak, to postanowimy dopiero w Wwozie Mordercw, 358 gdzie musimy pozostawa w cakowitej samotnoi. Czerwonoskrzy s ogromnie przesdni, to do nich przemwi i na pewno nie zechc nas podgldaE. - Tak: A kiedy znajdziemy to, czego szukamy, po prostu ich zabijemy. Tb adna fatyga, bo wystarczy nam szeciu, najwyej omiu ludzi. Obaj podli ludzie spotkali si z yczliwym przyjciem u Mojosw. Wdz nie tylko zgodzi si speni ich yczenie, lecz by nawet gotw, sam z nimi pojecha. Byo to dla nich ogromnie niewygodne, ale e odmow wdz uznaby za obraz i nie pozwolia y pj swoim lu-dziom, wic chcc ie chcc musieli si zgodzi. Wyruszyli wraz z siedmioma Mojosami z doliny Guanaco do W-wozu Mordercw, ktry by oddalony o przeszo dziefi drogi. Pod wieczr pierwszego dnia dotarli do cieki prowadzcej w kierunku Salina del Condor. Jechali ni, a si ciemnio, gambusino chcia przenocowa gdziekolwiek, wwczas wdz Ostry N6 rzek: - Zbudzi nas silny pnocny wiatr, lepiej bdzie znale si w miejscu, gdzie nas nie dosignie. - Wic nas prowad. -Iii niedaleko jest jaskinia, ktra ma dwa wejcia. Pojechali dalej, Ostry N6 prowadzi. Po pewnym czasie wdz nagle si zatrzyma i pochyli nad ziemi. - Co tam? Zobaczye co podejrzanego? - zapyta Perillo po cichu. -lhk. Widz odblask ogniska palcego si w jaskini. - Wic tam s ludzie. Kto to moe by? - Zobacz. Potrzymajcie mojego konia i zaczekajcie, tylko zacho- . wujcie si cicho. Zszed z sioda i poszed szybko dalej. Reszta take zsiada z koni. Wdz wrci po kwadransie. - Przed jaskini pas si muy, a wewntrz siedzi przy ognisku s~eciu ludzi.

359
- Indianie? - zapyta gambusina. - Biali. - Dobrze uzbrojeni? - Bardzo dobrze. - Co robi? - Rozmawiaj. Ii~zech mwi po hiszpafisku, a trzech nie wiem po jakiemu. -To bardzo dziwne. Sam pjd zobaczy.

Skin na Perilla i obaj poczogali si do jaskini. wiato ogniska shxyo im za drogowskaz. li~afili z atwoci, mimo e nie znali drogi. - Jeli ktry z nich przypadkowo wyjdzie, zobaczy nas - szepn Perillo. - Nie, chyba nam to nie grozi. Ta jest ciemno, a tam jasno, a to olepia: Chod, podejdmy bliej. Przyczogali si do samego wejcia. Ujrzeli dwch arrieros i peona, pozostaych trzech syszeli tylko gosy. Po chwili gambusino pocign kompana z powrotem, tak e mogli si wyprostowa. - Poznae go? - zapyta Perillo. - Kogo? - Parobka gospodarza z Salto. - Tak. - Ale tamtych dwch nie znam. - To arrieros, wida po ubiorze. Ju ich gdzie widziaem, ale nie znam ich imion. Czy nie wiesz, wjakim jzyku mwili tamci trzej? Nie by to francuski ani portugalski, ani angielski. - Chyba niemiecki. W Buenos Aires czsto syszaem, jak rozma-~ wiali Niemcy. -Demonio! Po nierniecku! Czyby to byli... - Cicho bd! Musimy si przekona, co to za jedni. Jaskinia ma jeszcze jedno wejcie. Z tamtej stroy na pewno: ich zobaczymy. Chod. Poczogali si do drugiego otworu.

360
Przypuszczenie gambusina byo trafne, ujrzeli trzech Niemcw. Engelhardt siedzia twarz do nich, doktora i Fritza widzieli z profilu. Gambusino chwyci Perilla za rami. Ciko dysza, ale si opano-wa i da znak, aby si wycofa. Kiedy byli ju daleko, zacz urga, zgrzytajc zbami: - Niech diabli porw tamtych dwch! Skd si wzili w tej jaskini? - Diabe ich tu sprowadzi! - Chyba tak. Zawsze stawia ich na naszej drodze. Co prawda omylilimy si, sdzc, e jeden z nich to Glotino, ale s dla nas niebezpieczni, bo zawsze napotykamy ich wanie wtedy, kiedy mamy co wanego do zaatwienia. - Nie to jest najgorsze, tylko to, e oni s zawsze tam, gdzie brat Jaguar. - Tb prawda! Ale mam nadziej, e tyrn razem diabe go tu nie sprowadzi. - Jeli o to chodzi, to po diable i bracie Jaguarze wszystkiego si mona spodziewa. - Uspokaja mnie fakt, e w jaskini ley tylko sze siode. Sdzc z tego, znajduje si tu tylko szeciu ludzi. Wic na razie nie musimy si obawia brata Jaguara. - Co robi? Czy jecha dalej? Bardzo bym chcia da ma nauczk tym Niemcom. Gambusino spoglda przez chwil przed siebie, po czym rzek: - Mam pomys. - Jaki? -Oni nie s dla nas groni i cho nie jestem taki gupi; by mieE wyrzuty sumienia z powodu zabicia czowieka, to jednak uwaam . zabicie tych dwch za zbdne. Jeli ich uwizimy, bdziemy mieli zakadnikw, na wypadek gdyby brat Jaguar rzeczywicie by tu gdzie w pobliu. - Wic uwaasz, e mamy ich ze sob wlec?

361
-~ Hm: Tb byoby niewygodne. Ale mam powody, by to zrobi. S bogaci.

-Tak. Ten, kto podejmuje tak podr, musi by bogaty. Ale jest jeszcze jeden powd. Czy znasz tego trzecieg, ktry siedzi z nimi? - Nie. - Przecie bye w Peru? - Czy on jest stamtd? -Tak. Nieraz go widziaem, ale on mnie nie zna. Czy syszae ju kiedy nazwisko Engelhardt? - Masz na myli tego bogatego bankiera z Limy? - ~k. - Czy to moe on? -Pak, to on. Nie mam wtpliwoci, bo dobrze go znam. Wyobra-asz sobie, jaki moemy wzi okup? - To wspaniy pomys! Jeli nie znajdziemy skarbu, strat powe-tuje nam okup za Engelhardta. Musi da poow majtku za swoje uwolnienie. - Uwolnienie? eby mg nas wyda? Mowy nie ma! Zapaci, a potem... zniknie. Zgoda? Jeli nawet znajdziemy skarb, moemy tak-e zgarn okup za tego bogacza. - Masz racj. A wic bierzemy jego i obu mikrusw? -Idk. - A co z tamtymi? - Sprztnie si ich. Kul lub noem. - Diabollo! Szybko si uwijasz, ale tak jest najlepiej. Tyl.ko czy Indianie si na to zgodz? - Obiecamy im cz upu, ale zamiast upu dostan kul w eb. Poczekaj, a wrc! Odszed ostronie, a Perillo przywar do ziemi. Gdy gambusino wrci, nie by sam, lecz przyprowadzi wodza i szeciu Indian. Sidmy zosta przy koniach. - Zgodzili si - szepn gambusino. - Bankier dla nas, tamtych 362 dwch dla nich. Ale nie chc nikogo zabi. Mus~my wic arrieros i peona wzi na siebie. Dlatego przyniosem ci strzelb. - Dawaj! Czy padn od naszych kul, czy od czerwonoskrych, to obojtne. Kiedy zaczynamy? - Zaraz. My obaj podczogarny si tam, gdzie siedz arrieros, a Indianie przemkn do drugiego wejcia. Gdy rozlegn si nsze wy-str~ay, wpadn do jaskini i rzuc si na Niemcw, rozbroj ich i zwi. Wszystko zostao omwione. Chod! Zbliyli si do wejcia tak, e widzieli swoje oary. -Ja bior na siebie obuarrieros, a ty peona-szepngambusino. - Strzelamy w gowy, to najpewniejsze. Kiedy powiem trzy, naci-skasz. Jeste gotw? -Iak - rzek Perillo celujc. -I~lko dobrze wyceluj! A wic raz, dwa, trzy! Ostatnie sowo awoa gono i nacisn spust obu luf, Perillo wystrzeli rwnoczenie z nim. Ii~ech niczego nie przeczuwajcych ludzi pado trafionych. W tym samym czasie Indianie z dzikim wrza-skiem wpadli do jaskini. Wszystko to dziao si w cigu kiku minut. Niemcw powalono na ziemi i zwizano, zanim mogli stawi opr. Potem Indianie rzucili si na trupy, wycignli je na ewntrz, gdzie cakowicie ich ograbili. . Gambusino podsyci ogie, by janiej si pali, po cz,ym stan wraz z Perillem przed jecami, ktrzy byli jeszcze oszoomieni i nie widzieli dokadnie swych wrogw. - Witajcie w grach, seniores! - rzek szyderczo. - Jestem zachwycony, widzc was tutaj. Wida jest mi sdzone wci od nowa rozkoszowa si waszym widokiem. Jak si panowie miewaj? - Bardzo dobre, senior - rozemia si Frit, ktry pierwszy oprzytomnia. .- Gdyby w pa~skim sercu gocia taka rado jak w moim, byby pan godny podziwu. i , - Paskie serce obchodzi mnie znaznie mniej ni pafiski trzos.

Czy jest pan bogaty? 363 - Bardzo. - Moe pan zapaci okup? - Oczywicie. -Ale nie ma pan pienidzy przy sobie? - Niestety nie. S u mojego bankiera. -To nic nie szkodzi. Da mi pan tylko polecenie: A pafiski towa-rzysz? Fritz odpowiedzia: -I~n biedak nie ma nic prcz tego, co znajduje si wjego torbie, gar~ peso, to wszystko. - Wic umrze. Mog go uwolni tylko za okup. - On nie ma zamiaru umiera, bo wie, e ja za niego zapac. Ile wynosi okup? - Dziesi tysicy peso za obu, to najmniejsza suma, jakiej mog da. - wietnie! Otrzyma j pan. Prosz o atrament, piro i papier, to napisz zlecenie. - Powoli, powoli! Tb nie takie pilne. Musz jeszcze pornwi z tamtym panem. ; Stan naprzeciw Engelhardta . - Czy pan mnie zna? - zapyta. - Nie = odpar Engelhardt z ulg, e nie chodzi o jego ycie tylko 0 okup.
,

- Nie? To nic; pozna mnie pan, a jeli bdzie pan rwnie gotw do pacenia jak pafiski towarzysz, to nasza znajomo moesi okaza mia dla nas obu. - Ile pan da za uwolnienie mnie? - Tb si okae, kiedy si dowiem, ile wynosi pafiski majtek. Licz bowiem procentowo i... Przerwa, bo wbdz wszed szybkim krokiem i da mu znak, by si zbliy. - Nie jestemy bezpieczni, - szepn - kto nas obserwuje. Jeden 364 z moich ludzi widzia czogajc si posta. - Moe to jakie zwierz? - Nie, senior, to by czowiek, bo kiedy zauway, e go spostrze-ono, zerwa si i uciek. - Nie gonilicie go? - W takich ciemnociach? Czowiek znika w jednej chwili. -Que disgusto! Musimy std ucieka. Kto wie, jacy ludzie si tutaj wcz? -To na pewno brat Jaguar - rzek Perillo, ktry sta tak blisko, e sysza rozmow. - Nie, to na pewno nie on, bo by nas natychmiast zaatakowa, aby uwolni winiw. Ale ktokolwiek to jest, nic nam nie zrobi, wypro-wadzimy go w pole. Podszed do ogniska i wyda po cichu par rozkazw. Kilku Indian wzio muy zabitych i jeficw, inni wzili Niemcw i zanie~li na miejsce, gdzie jeden Indianin pilnowa zwierzt. Wkrtce po maym zamieszaniu, grupa odjechaa, ale nie w kierunku Salina del Condor, lecz w przeciwn stron. W tak oywionym przedtem miejscu pano-way teraz cisza i spokj. Ale czy naprawd? Nie cakiem, bo niedaleko od jaskini uniosy si dwie ciemne postaci i jaki gos szepn: - Oni ci widzieli, dlatego odjechali. A tak atwo mogli ci uj, o panie! - Mnie? Nigdy, drogi Anciano - odpar Haukaropora, syn Inki: - Obrali faszywy kierunek, by nas zmyli, ale nic z tego. Nasze stopy s szybsze od kopyt ich koni. Oni na pewno jad do Salina del Condor. Biegnijmy tam, by uprzedi brata Jaguara o ich nadejciu. Obaj potomkowie dawnych Peruwiaficzykw zniknli w ciemno-~ciach. Brat Jaguar wysa ich jako zwiadowcw, by zameldowali mu o zblianiu si gambusina.

Testament Inki
Nazwa Barranca del Homicidio, czyli Wwz Mordercw, brzmia-a niesamowicie, a otoczenie odpowiadao temu okreleniu. Na za-chodzie wznosiy si martwe nagie skay, na zboczach i w dolinach nie byo ladu rolinnoci, Sam wwz opada tak stromo w d, e mona tam byo si dosta tylko pieszo. Take i tu nie byo nigdzie rolinnoci, tylko na krawdzi, gdzie jedcy zsiedli z mudw, wida byo kilka wyrwanych z ziemi korzeni. Ludzie, ktrzy tu uprzednio przebywali, zuyli cz z nich jako opa. Skaa bya tak gadka, e nawet kopyta muw nie pozosta-wiay na niej adnych ladw. Niedaleko obozujcych nad rozpadlin znajdowa si wielki blok skalny, tworzc schronienie dla jednej osoby. Brat Jaguar rzek do Anciana wskazujc na t ska. - Pod tym gazem tkwi zapewne Atonio Peritlo, czekajc na Ink, zanim go nastpnego ranka zamordowa. Nie ma tu innego miejsca, gdzie by mona si schowa. A tam w gbi, w ukryciu, spoczywa tajemnica skarbu. Obaj rozmawiali teraz o icjalnie w obecnoci wszystkich o skarbie, mwic przy tym rwnie o Ince, poniewa stary Anciano i Haukaro-pora podczas ostatnich dni pozbyli si swej powcigliwoci.

366
-Tdm, po tamtej stronie przepaci jest miejsce, ktrego szukaj te dwa otry. - odpar Anciano. - Znasz je? -Iak: - Hauka take? - Nie. Dla niego byo to do tej pory tajemnic, niedawno dopiero osign wiek, w ktrym zgodnie z wol jego ojca mia posi cako-wit tajemnic. - Czy dowie si tego od ciebie? -Idk. - Wic ty znasz t tajemnic? - O tyle, o ile byo to konieczne, by pokaza Haukaroporze drog. - Czy skarb jest zakopany w ziemi? Mam na myli, czy trzeba wykopa jam, a potem j zasypa? - Nie, znajduje si w pieczarze, w starej sztolni, ktr wydryli nasi przodkowie w poszukiwaniu zota i srebra. Ale nic nie znaleli, a kiedy dotarli do szerokiej podziemnej szczeliny, tak gbokiej, e nie byo sycha rzuconego tam kamienia, przestali dry i zasypali wejcie. Pooenie sztolni byo jednak znane i kiedy przodek Hauki ucieka wraz z wiernymi mu ludmi, przyby tutaj, by ukry wszystko, co ocali ze swych skarbw. Pbniej dopadli go wrogowie i zabili wszystkich prcz dwch, ktrym udao si umkn jednym z nich by Inka, drugim mj przodek. I~jemnic dziedziczyli potomkowie tam-tych dwch a do Haukaropory i ja. Wiem, gdzie jest piezara, ale nigdy nie byem w jej wntrzu, poniewa tylko mj wadca, ojciec Hauki, mia prawo tam wchodzi. Dzi wska Haukaroporze wejcie i jeli on mi pozwoli, ujrz po raz pierwszy przedmioty znajdujce si w pieczarze. -Oczywicie, e ci pozwol, mj stary, wierny Anciano! -zawoa Hauka. - Jeste moim drugim ojcem i to, co naley do mnie; jest take twoj wasnoci. - Dzikuj ci - rzek stary z radoci: - Jedyne, czego pragn, 367 to eby mnie nadal obdarza swoj mioci. Mam jednak jeszcze jedno pragnienie i prosz, by je speni. - Powiedz jakie? - Wolno byo ci wej do tej jaskini dopiero wwczas, kiedy osigniesz okrelony wiek, kiedy ju porywczo modoci zostanie pokonana. Ma to swoje uzasadnienie, gdy wejcie do sztolni zwiza-ne jest z pewnym niebezpieczestwem. Nie wiem, na czym ono pole-ga. Iiwj ojciec, a mj dawny wadca chcia mi to powiedzie, ale przed nag mierci nie zdy.

- I nie masz pojcia, o co tu chodzi? - Pojcie mam, ale brak mi pewnoci. Wiesz, e nasi przodkowie potrafili stworzy ogie, ktry mg spoczywa cae wieki w ukryciu, ale gdyby bez odpowiednich umiejtnoci uwolni go, mg sw si zniszczy wszystko, co ogarn. Moe jest on podobny do dzisiejszego prochu strzelniczego, o ktrym nasz nard nic nie wiedzia, dopki nie ujrza go u Hiszpanw. Z pewnych sw twojego ojca wnioskowa-em, e jaskini strzee taki ogie, ktry zniszczy kadego, kto bezpra-wnie tam wejdzie. -To istotnie niebezpiecznie zblia si do tego skarbu. - Tak. I dlatego chciabym i prosi, by zabra ze sob brata Jaguara. Jego wzrok jest tak.ostry i przenikliwy jak aden inny i on prdziej ni my dwaj potrafi wykry ten ogie. - Niech wic idzie z nami. I tak bym go o to poprosi. Chciabym te, aby mj drogi przyjaciel Antonio ujrza ten skarb jako jeden z pierwszych. A moe obawiasz si tego ukrytego ognia? Pytanie to Hauka skierowa do Antona Engelhardta, ktry naty-chmiast odpowiedzia: - Ja si nie boj. Podobnie jak proch wasz ogie staje si niebez-pieczny dopiero wtedy, kiedy si go zapali, a do tego przecie nie dopucimy. - Jeli zachowamy ostrono, nie mamy si czego obawia - przytakn brat Jaguar. - Czy chcecie ju dzi wej do jaskini?

368
-Tak - rzek Anciano. - Przed nadejciem naszych wrogbw? - Oczywicie. - Ja radzibym zaczeka. Pozostawimy lady, ktre zdradz nasz obecnoE. - Czy nie mamy do czasu, by te lady zatrze, senior? Gambusino nie dotrze tu wczeniej ni jutro wieczorem, a teraz jest dopiero poudnie. Naley sdzi, e jutro dojdzie do walki, a jeli przy tym polegn, nie poka mojemu modemu wadcy owego miejsca i cae dziedzictwo bdzie stracone. - Nie musisz braE udziau w walce. - Senior, co pan sobie wyobraa! - zawoa starzec. - Musimy uj morderc mojego pana; a moje ramiona i moja bro miaiyby nie bra w tym udziau? Moe pan da ode mnie wszystkiego, tylko nie tego! -Dobrze! Rozumiem, co mylisz i czujesz. Wic niech bdzie, jak chcesz. Ale zanim wyruszymy do sztolni, musimy pomyle o czym, co jest niezbdne. Moe bdziemy zmuszeni pozosta tu wiele dni. Mamy do~ prowiantu, ale nie zapominajmy o naszych muach. Woda i trawa s tylko na dole przy Salina del Condor, a tam niestety nie moemy obozowa, poniewa tamtdy nadejd nasi przeciwnicy. Mu-simy wic szuka innego miejsca, nawet jeli jest ono bardzo daleko std, gdzie nasze zwierzta bd miafy wod i pastwisko. -Jeli o to chodzi, to nie ma zmartwienia, senior. O godzin jazdy std znajduje si gboka jama, w ktrej zawsze jest woda, a na jej brzegu ro~nie tiawa. Chyba tylko ja i Hauka znamy to miejsce. Zaprowadz tam pana. - Gboka jama w grze? Czy nasze zwierzta bd mogy tam wej? - Konie nie dayby rady, ale muy na pewno. Co prawda nie wiemy, czy nie bd nam tu potrzebne do pogoni za naszymi wrogami. - Mamy czas, by si o tym przekona. Na razie, kiedy troch 3fi9 wypoczniemy, moesz poprowadzi muy do tej wody. Ja zostan tu razem z Hauk i Antonem, poczekamy na twj powrt. Nietrudno sobie wyobrazi, e i reszta wdrowcw chtnie przy-czyaby si do posukiwania skarbu, ale nic nie mwili i po chwili v~ryruszyli pod dowdztwem Anciana, by odnale ukryt wod i pastwisko. Brat Jaguar spoglda w lad za nimi, a znikli mu z oczu, po czym zwrci si do Hauki, ktry z Antonem Engelhardiem sie-dzia na skraju przepaci i zarhylony spoglda przed siebie.

- Czy odwayby si bez Anciana odnale sztolni? - Nie - odpar syn Inki. - Mj ojciec tak zamaskowa wejcie, e nikt go ie odnajdzie. - Zobaczymy! Poniewa wiem, e w szczelinie jest co ukryte, nie uwaam za niemoliwe znalezienie tego miejsca. Zejd tam i sprbu-j. Na razie pozostaAcie tutaj. Co prawda nie sdz, eby kto tu nadszed, ale zawsze trzeba mie oczy otwarte. Std macie widok na ca okolic. Gdybycie ujrzeli, e kto si zblia, zawoajcie mnie, usysz wasze gosy. Zsed zrcznie po stromej skale. Obaj modziecy ledzili go wzrokiem, a gdy dotar na d Hauka rzek krcc gow. - On nie znajdzie tego miejsca. To sawny czowiek, najsawniejszy ze wszystkich, jakich znam, ale nawet on nie rozpozna tego miejsca. - Nie widziae jego umiechu, kiedy tak twierdzie? - zapyta Anton. - On chyba jest przekonany, e odkryje t pieczar i sdz, e tak bdzie. Dzi staniesz si bogaty, w kadym razie o wiele bogatszy ode mnie, a raczej od mojego ojca. Czy twoi przodkowie naprawd posiadali tyle zota i srebra, jak opowiadaj ludzie i pisz w ksikach? -Idk. Kiedy Inkowie zostali napadnici i obrabowani przez Hi-szpanw, wielu bogatych ludzi tego kraju zakopao albo w inny sposb ukryo swoje skarby. Po ich mierci nikt nie wiedzia, gdzie si znajduj. Tak wic w ziemi drzemi miliony, ktre nie mog ju nikomu przynie szkody... 370 11 - Szkody? Chyba chcesz powiedzie korzyci? - Nie. Wilkie bogactwa mojego ludu ponosz win za to, e zgin. Gdyby by ubogi, Hiszpanie, ktrzy przybyli do Peru, odjecha-liby i wicej nie wrcili. Czy wiesz, jak zosta oszukay najbardziej nieszczliwy z moich przodkw? - Nie. - Kiedy go uwiziono, zaprowadzono go~do duej sali i Piarro, zwycizca, kofi~em miecza zrobi kresk na cianie tak wysoko, jak mbg dosign i przyrzek mu wlno, jeli wypeni sal do tego miejsca srebrem i zotem. Inka speni to danie, lecz Hiszpan nie , dotrzyma sowa. By to chrzecijanin, ktry si kaza wrd nas szerzy nauk o prawdzie i mioci. Widzisz wic, e bogactwo zgubio mj lud. - Wielka sala pena zota i srebra! Czy to mliwe? - Dziwisz si? Wic nie wiesz nic o skarbach, jakie zawieray obie witynie boga Sofice w Kuzko i Czukitu, w wityniach w Uanakauri, Kacza, Vilikanota i w wielu innych witych miejscach, zwanych huakas. W wityni boga Sofice w Kuzko byo przeszo cztery tycice kapaw i sug. Wszystkie drzwi miay zote futryny, a otwory okien wysadzane byy szmaragdami i innymi drogocennymi kamieniami. ciany wykadane byy zotymi pytami. Stay tam posgi bogw i bogi ze szczerego zota, a Inkw ze srebra. Byy tam niezliczone ~~ ac:~mia i przvrzdy, wszystkie ze szlachetnych metali. Z piciu rde utaczajcych wityni gC~r zote rury doprowadzay wod do zotych lub srebrnych pucharw. Suya ona do picia, do mycia naczy i kpieli rytualnych. Czy mam dalej opowiada? Czy znasz tak miar, ktra by moga okreli, rozmiar tych bogactw? -Nie, przesta. Dreszcze mnie przechodz, kiedy sysz o waszych budowlach, posgach i naczyniach. Mielicie z pewnoei Swietnych artystw? - Owszem, cho nasza sztuka jest zupenie inna ni wasza. - A nauka?

371
- Jako chopiec wyrastaem w samotnoci i nie mog mwi o czym, co wy nazywacie nauk. Ale mielimy te uczonych ludzi. Na pewno syszae o kipu-kamayokach?

- Tak, to byli wasi uczeni pisarze. Ale wasze pismo nie skadao si z liter i wyrazw jak nasze; lecz ze sznurkw wizanych w supy, Icrpu. Jak jest moliwe czytanie takich supw? Tak jak my czytamy nasze ksiki, gazety i inne pisma? -To co prawda nieatwa sztuka i nie kady z nas potrafi nauczy si czytania i pisania. Takie supy mg wiza lub odczytywa jedynie uczony w pimie zwany kamayakiem. Na lnpukamayokw wybierano tylko najbardziej niezawodnych ludzi i w kadej wsi yy rodziny umiejce pisa, ktre tylko swoim nastpcom przekazyway t sztuk. M6j stary Anciano pochodzi z takiej rodziny i potrafiby odczyta kady supe. - A ty take to potrafisz? - Tak, bo jestem potomkiem wadcw, ktrzy przede wszystkim musieli opanowa t sztuk. Poka mi pczek supw, a odczytam ci go, tak jak ty czytasz sowa pisane na papierze. Mj ojciec nauczy mnie wszystkiego, co Inka powinien wiedzie, poniewa wierzy, e nasze pastwo znw powstanie i ja... Przerwa i spoglda przed siebie w milczeniu. Jego powana twarz przybraa ponury wyraz. Potem gboko zaczerpn powietrza i mwi dalej: - Myla tak pocztkowo, potem ju nie, jak mi teraz powiedzia Anciano. Ja take wci si spodziewaem, e zmaxy moe zmartwy-chwstanie, ale teraz, odkd ciebie znam, straciem t nadziej.. - Odkd mnie znasz? - zapyta Anton zaskoczony. - Wic to z mojej winy? -Tak, cho nie miae takiego zamiaru. Znaem tylko gry i lasy, syszaem tylko o swoim ludzie, ale nigdy o innych Tudach. A kiedy poznaem ciebie, opowiedziae mi o tych ludach i innych krajach. i~raz dopiero wiem, jak wielka jest Ziemia i jak may wobec niej jest 3az czowiek, samotny chopiec, chocia jego przodkowie byli potnymi synami Soca. Byem marzycielem, ale si zbudziem i gdybym nawet odnalazwszystkie bogactwa, ju nie bd si wicej oddawa zudnym marzeniom. Historia mojego ludu skoczya si, przeszo ju mnie nie obchodzi, pragn tylko spoglda przed siebie. Chc si nauczy tego, czego ty si uczysz, chc zosta czowiekiem takim jak ci, o ktrych mi oppwiadae. Dlatego opuszcz moje gry i udam si tam, gdzie bd mg speni swe pragnienie. Brat Jaguar doradzi mi i uczyni tak, jak on mi powie. Nie mgbym tego uczyni, gdybym by ubogi i dlatego ciesz si, e czeka na mnie majtek i testament mojego ojca. Gdybym nie mia tego celu, wzgardzibym caym zotem i srebrern, ktre na mnie czeka, bo moe przyniosoby mi tylko to, co przynioso moim przodkom. mier i zgub. Mwipowoli, teraz wsta i odszed, jak gdyby dalej pragn si zastanawia nad tym, co powiedzia. Anton nie poszed za nim. Mimo swego modego wieku czu, e przyjaciel znajduje si w punkcie zwrotnym swego ycia i musi sam podj decyzj. Kiedy po jakim~ czasie Inka wrci, twarz jego bya pogodna. Poda rk modemu przyjacielowi i rzek: - Chcesz teraz udae si do Limy, a potem do kraju twych ojcw, do Niemiec, by dalej si ucry. Czy zabierzesz mnie ze sob? - Chtnie, bardzo chtniei - zawoa Anton. - Czy mwisz to powanie? - Tak. Ale przedtem musz porozmawia z bratem Jaguarem i Ancianem. Nie odszedbym std bez mojego wiernego Anciana. - On z tob pojedzie, na pewno: Uwaa ci za swego wadc i uczyni to, co mu kaesz. - Ale jest ju stary i nie zna jzyka twego kraju, tak samo jak ja. -Jest silny i sprawnyjak modzieniec, a podczas podry statkiem bd was uczy niemieckiego, tak, e na pocztku umiejtnoc ta wam wystarczy . W tej chwili nadszed brat Jaguar i jednoczenie usyszeli ttent 373 kopyt mua. Anciano wyjecha zza najbliszej skay i zatrzyma si przy nich. - Dobrze je umieciem, a teraz zejdmy, by otoczy jaskini. - rzek zeskakujc mua. - Brat Jaguar by ju na dole, aby sprawdzi, czy bez ciebie jej nie znajdzie - rzek Hauka.

- Doprawdy? - zapyta starzec, zwracajc si do Hammera. - Szuka pan prawdopodobnie bez skutku? - Jeste tego pewny? -Tak, senior. - No to zobaczymy, czy si myl! Wydaje mi si, e znalazem wejcie do sztolni. - Gdzie? - Na tyach rozpadliny. - Nie sztuka tak powiedzie, ,bo sysza pan, gdzie kryjwka si znajduje. - No to zejdmy na d: Poka wam, gdzie jest to miejsce! Uwizali muy i zaczli schodzi. Byo to trudne, gdy trzeba byo i po wielkich zwaach skalnych. Brat Jaguar szed przodem, nie ogldajc si ani na lewo, ani na prawo, a do tylnej ciany rozpadliny. Byo tam miejsce, gdzie prawa ciana boczna wystawaa o metr. Hammer podszed do kta, ktry ze cian skaln tworzy wierzchoek , wskaza na d i rzek pewny siebie: - Tb jest to miejsce. Mam racj, Anciano, czy nie? -?ak, to tu. Ale skd pan to wie? Jak pan to odkry? Czyjest pan wszechwiedzcy? - Do tego nie potrzeba by wszechwiedzcym. - Nie? Wobec tego rozumiem pana wrogw, ktrzy twierdz, e jest pan ogromnie gronym przeciwnikiem. A co by byo, gdyby pan bez naszej wiedzy przedtem odkry i oprni t kryjwk? - Nie byo takiej obawy. Mgbym tu przebywa cae godziny, 374 nic nie wiedzc. Jeli znalazem to miejsce, to tylko dlatego, e dowiedziaem si od ciebie, i w rozpadlinie znajduje si skarb. - Ale jak pan znaaz to miejsce? - Pieczara nie moga si znajdowa w rodku, a wic pod rozpad-lin i to z tyu. Sztolnia bya zapewne wykuta w skale. Zasypana i zamaskowana nie przez natur, tylko rk ludzk. Szukaem wic miejsca, gdzie w przeciwiestwie do naturalnych zwaw byy regular-ne lady pracy,czowieka. I nie omyliem si. - Jak to? Brat Jaguar wskaza na liczne gazy lee obok skay, - Czy te gazy nie stanowi ktw regularnego kwadratu? . - Owszem. - Czy nie s jednakowej wielkoci i wagi, czy s nie za cikie dla silnego czowieka, ale te nie tak lekkie, by mogy by przypadkiem przesunite lub przeniesione? - Tb take prawda, senior. - Dlaczego w kwadracie, ktry tworz, znajduj si tylko lekkie kamienie, nie wiksze ni pi mczyzny? Gdyby byy wiksze i eisze, uciskayby pokryw szybu, ktr podtrzymuj cztery wielkie gazy po bokach. Anciano z podziwem pokrci gow. , - Jest dokadnie tak, jak pan mwi. - Wiedziaem to. Wystarczyo tylko pomyle. Pieczar naleao zakry. Nie nadawa si do tego wielki gaz skalny, bo pojedynczy czowiek nie mgby go odsun. A wic pooono na otwr skr i . .,.:i przykryto kamieniami, ktre czowiek moe z atwoci odsun. Byy one jednak do~ cikie, by przytrzyma skr, a drobne kamienie, pooono na ni, aby nada miejscu naturalny wygld.

- Bardzo susznie, senior! Z t skr te si zgadza. Dawniej jam pod kamieniami zakryway belki, ale z biegiem czasu zmurszay i mj pan stwierdzi kiedy, e przykrycie si zapado. Musia wic za-bi swego mua, by zabezpieczy wejcie jego skr. Nasypa na to 375 drobnych, lekkich kamieni i to przykrycie wytrzymao dugie lata i trzyma si do dzi. Mona nawet na nim stan. Czy je teraz odkryje-my? - Tak, teraz nic nas ju nie powstrzymuje: Przykucnli w czwrk, by usun warstw drobnych kamieni. Wkrtce ukazaa si ~kra, ktra z biegiem lat zesztywniaa jak blacha. Gdy usunito cztery wspomniane gazy i skr, odsonia si jama takiej wielkoci, by dobrze zbudowany czowiek mg si przez ni przedosta. Prowadzia pionowo w d. Brat Jaguar rzek: -To nie sztolnia tylko szyb. -I~lko wejcie prowadzi pionowo -odpar Anciano, wrzucajc do rodka may kamyk. - Syszy pan, e nie wpada gboko. Jama jest wysokoci czowieka, potem zakrca i prowadzi poziomo do rodka skay. Zejd tam. - A co z owietleniem? - Mj pan zadba o to. Le tam wiece, ktre sami sporzdzilimy z oju. Powoli wszed do jamy. Kiedy stan na dnie, mg wycignitymi ramionami dosign sklepienia. Hammer poda mu kilka zapaek i potem ujrzeli pomyk wiecy. Hauka zszedjako drugi, potem Anton, a jako ostatni brat Jaguar. Hammer musia si pochyli, by dosta si do poziomej sztolni, ale ta wkrtce staa si wysza i tworzya rodzaj maej izby, w ktrej byo akurat doe miejsca dla czterech osb. Rozejrzeli si, ale znaleli tylko drewniany kloc, na ktrym wyryte byo wgbienie, zwisa z niego sznurek dugoci okoo trzydziestu centymetrw. By trjkolorowy i mia liczne supy. Przywizano do niego kilka krtszych i cieszych sznurkw, ktre take miay rozmaicie rozmieszczone supy. -Kipu! -zawoaAnciano, biorc mniejszyszn~r z kloca, owiet-li go i uwanie oglda. Wyblake kolory mona byo jeszcze odrni. - Czy potrafisz to odczyta? - zapyta brat Jaguar. - Tak, senior! To supy ostrzegaj, by nie zapala adnej innej

376
Swiecy, dopki nic przeczytamy drugiego kipu. A wic jest jeszcze jeden, chyba gdzie dalej. Chodmy! Take Haukaropora zbada kipu i potwierdzi sowa starego. Poszli dalej, mocno pochyleni, poniewa sztolnia obniya si. Byo tu bar-dzo sucho. Po okoo pidziesiciu krokach pieczara zrobia si nie tylko wysza, ale te szersza. liraorzya pomieszczenie wysokoci czte-rech okci i szerokoci siedmiu. W tle wida byo ciemn szczelin opadajc prostopadle w gb. Lecz nie ta szczelina zwrcia na razie ich uwag, lecz przedmioty, ktre si tutaj znajdoway. Po prawej i lewej stronie lnio szczere zoto i srebro. Na kamiennych pkach stay rozmaite przedmioty, ktrych warto mogo oszacowa nawet niewprawne oko. Byy tam zote poski bogw wielkoci dziecka, pmsgi wadcw takiej samej wielkoci z litego srebra
,

naczynia rozmaitych ksztatw i wielkoci, rne rodzaje broni, ozdo-by, soca, ksiyce i gwiazdy. Byo to bogactwo, ktre mogo nalee tylko do ksicia, poniewa w staroytnym Peru cae zoto byo was-noci wadcy. Bez jego zeezwolenia ikomu nie wolno byo uywa zota ani srebra.

Wywoenie tych krtxszcw byo zabronione pod kar mierci. Wy-dobyte zoto i srebro naleao dostarczy do stolicy i zoy u stp krla. Byy lata, kiedy to wedug niezbitych danych, ponad dwanacie tysicy cetnarw srebra i ponad cztery tysice cetnarw zota skadano do skarbca Inki. I~n szlachetny kruszec znajdowa si bowiem w licznych yach grskich, a take w ogromnych ilociach w piasku rzecznym, a wydobycie ich przez niewolnikw byo tanie i nie koszto-wao prawie nic. Anton Engelhardt by wprost olepiony. Anciano i Haukaropora stali w nabonym zdumieniu, ogarnici podziwem wobec dawnych bogw i wadcbw swego ludu. Brat Jaguar by najmniej zaskoczony. Wyj z rki starego wiec i przede wszystkim uda si na tyy skarbca, by zajrze do gronej i tajemniczej gbi. Przy sabym pezajcym Swiexle pod krawdzi wida byo jakby demoniczne postacie duchw, 377 ktre fruwajc przywoyway czowieka do siebie. Kamiefi, ,ktry Hammer rzuci, wielokrotnie uderzy o ciany, ale nie dao si stwierdzi, jak gboko spad. Brat Jaguar cofn si od przepaci, by poszuka~ ukrytego ognia. Wkrtce go odkry. Na dole blisko dna znajdoway si wskie gliniane rowki wypenione tobia mas podobn do wosku. W pewnej odlegoci od siebie wystaway stamtd nitki podobne do knotw, przypominao to ogarki wiec. - Tb chyba jest ten niebezpieczny ogiefi, - rzek brat Jaguar do Anciana, wskazujc na rowki - o ktryrn wspomina twj wadca. A te wystajce knoty to s owe wiece, ktrych nie naley zapala, dopki si nie przeczyta drugiego supa. Ale gdzie on jest? Musimy go znale. Nie szukali dugo, wisia bowiem na cianie tu przed wejciem. By to kunsztowny splot sucy jako klamka zwisay z niego niczym frdzle liczne sznurki. Sznurki te byy wielokolorowe, miay rn dugoE i powizane byy w setki supw rozmaitej wielkoci. Stary wycign pospiesznie do, by si przyjrze temu tajemniczemu pis-mu. Dugi czas trwao, nirn si odezwa. -I~n lapu to jest list, ktrego tutaj nie mog odczyta, bo kolory zblady, a wiato wiecy jest za sabe. - A na socu mgby go odczyta? - zapyta brat Jaguar. - Myl, e tak. - Wic musimy std wyj. - Ju mamy wychodzi od tych skarbw, ktre pragnlibymy podziwia? -Idk. Nie wolno nam dotkn.niczego, dopki nie poznamy treci tego listu. Nie wiemy, jakie niebezpieczestwo zwizane jest z wydo-byciem tego skarbu . Kady faszywy ruch moe przynie nam mier. . Ostrzegam was. I~raz wychodz i nie wrc, dopki nie poznam treci listu. Stary Anciano, olniony zotem i srebrem, jakby si zawaha i chcia 378 pozosta. Wtedy Hauka wyj mu kcpu z rk, zbada go na tyle, na ile to w mroku byo moliwe, i oswiadczy: - l~n lapu zawiera testament mojego ojca: Jest mi droszy od wszystkiego, co tu si znajduje, niech wic skarby tu pozostan, dopki go nie odczytam. Id na gr. 1b rozstrzygnto spraw. Wszyscy opucili.sztolni i udali si na gr. Po drodze mijali liczne wiece z oju, ktre przygotowa ojciec Hauki. Na grze wszyscy czworo usiedli na kamieniach i Anciano wraz z modym Ink zabrali si do odczytywania pisma. Nie szo to tak prdko jak poprzednio. Byy tam supy wiksze i mniejsze, liczne odgazienia, a niektre tak wyblake, e trudno je byo odrni od siebie. Mina godzina, potem druga, a Peruwiafiezycy wci nie wyjariili tajemnicy splotw. - Jest ju trzecia. - rzek brat Jaguar. - 1 zbyt niebezpieczne duej tu pozostawa. Jeli kto przypadkiem nadejdzie z gry, zoba-czy nas nad otwartyni szybem i wykryje nasz tajemnic. Musimy zakry~ jam i wej na gr. Tam moemy dalej pracowa nad odczy-tywaniem pisma, a ewentualnych przybyszy zobaczymy z daleka. Rozpostarli ponownie skr nad wejciem,

oboyli gazami i za-sypali mniejszymi kamieniami. Wspili si na gr do muw, gdzie Hauka i Inka zabrali si znw do swej pracy. , Ich uwaga jakby si wyostrzya, bo zaledwie p godziny pniej owiadcyli, e uzgodnili ju tre pisma. - Czy mog si dowiedzie, co wyczytalicie?~- zapyta brat Jaguar? - Tak, senior - odpar Hauka. - Jak powiedziaem, jest to testament mojego ojca, ale brzmi inaczej, ni pan si spodziewa, a ja przypuszczaem. Anciano, odczytaj go. Stary Anciano uklk, przez szacunek dla ostatniej woli swego dawnego pana i przesuwajc powoli palcami po sznurkach i supach, odczytywa bardzo powoli. r 379 Do Haukaropory, mojego syna, ostatniego Inki... Ki,edy ujrrysz ten lapu, nie bdzie mnie ju wrd ywych... Take ludy wymieraj... Nasz ju nie yje, tak jak ja... Nie spodziewaj si, e szybko znw powstanie... Nigdy nie zostaniesz wadc... Lud zginpnez swoje zoto i srebro. Cry chcesz take zgin pnez te skarby?... Gdyby lud by ubogi, dalej by yl i pracowal... Pozosta ubogi, a bdziesz dalej yt i pracowa.~ .. Nie boga si byskotkami, bd bogaty duchem i sercem, a bdziesz szczliwszy ni wszyscy twoi pnodkowie... Prosz ci, nie roz-kazuj. To zoto naley do ciebie, we je lub nie bien!.. Jeli wemiesz, zostaniesz jego niewolnikiem. Jeli si go wyneknies~ bdziesz wolny. Maszzot maczug Inkw Spnedaj j, a bdziesz miado, bysi ucry i zosta mczyzn, ktrego honorem jest praca. IZozkoszowanie si prniactwem to haba... Jeli chcesz, we to zoto, ale wystnegaj si ognia w rowkach. Jeli pragniesz honoru i prawdziwego szczcia, zwr ten metal ziemi, ktrej go zabrano, wwczas osigniesz prawdziwe bogactwo. Zapal wtedy pierwsz wiec upionego ognia i uciekaj z jaskinil... T~ybieraj wic, ale wybien susznie. Masz w sobie krew wadcw, a wic panuj nad sob, wwczas ci si udal... Jestem i pozostan z tob. Uczy tal~ by dusza moja byla z ciebie rada! Wwczas mj duch z rozkosz bdzie na ciebie spoglda~ a pjdziesz za mn tam, gdzie nie ma znaczenia ani zoto, ani srebro, lecz tylko skarby serca! Postp jak mj syn, bo jestem twoim ojcem! Anciano czyta tak, e przerwy pomidzy poszczeglnymi zdaniami staway si coraz dusze. I~raz spojrza pytajcym wzrokiem na swego modego pana. Tb samo uczyni Anton, ktrego tre testamen-tu gboko wzruszya. Brat Jaguar by peen podziwu dla zmarego, uwaa jednak, e praktyczna natura wadcy nie odpowiadaa ofierze, jakiej spodziewa si od swego yna. Haukaropora sta wyprostowany i spoglda na sofice. Jego przodkowie czcili je i wznosili do niego mody. Teraz miao zgasn za szczytami gr. Tak wanie zgas blask pafistwa Inkw. Resztki tego blasku lniy na dole w skalnym skarbcu, gdzie stay posgi bogw i wadcw. Czy i ten ostatni blask ma 380 zgasn? W piknej, powanej twarzy modzieca nic si nie poruszy-o. Spoglda w soce, nie mruc oczu; a zasoni je najwyszy szczyt, Potem zwrci si do Anciana, wzi z jego rki pismo, ukry je pod skrzan koszul i rzek: - Wsta, Anciano! Nie ma ju Inkw. Synowie Soca odeszli wraz ze swym pastwem, a ja bd posuszny duchowi mego ojca, ktry wierzy, e jestem do silny, by dokona waciwego wyboru. Oddam zoto ziemi, bo przynosi ono bogosawiesiwo tylko jako zapata za prac~ a swoj prac mam dopiero rozpcz. Wwczas starzec zerwa si, uj jego obie rce i zawoa z gbokim wzruszeniem: - Chwaa ci, mj synu, za t decyzj, nie spodziewaem si niczego innego. Nie potrzeba ci cennych byskotek, bo najwikszy skarb tkwi w twojej piersi. - Jak to? Chcesz zrezygnowa z tego, co jest w sztolni? Czy to miae na myli? ~- zapyta brat Jaguar. - T~k. -To skutek nastroju chwili. Pomyl, co odrzucasz, jakie ycie ci czeka, jeli porzucisz dziedzictwo twego ojca.

- Jego testament jest nie w jaskini, tecz tu, na moim sercu. - Hauka wskaza na miejsce, gdzie schowa kipu. - Wic chcesz zapali na dole niszczcy ogie i zniszczy to cae bogactwo? -Tak. - Tb szalestwo. Jeli je odrzucasz, to we pod uwag to, e mgby dziki niemu zrobi duo dobrego, uszczliwi wielu ludzi. Wolno ci ograbi samego siebie, ale nie innych. - Dziedzictwo naley do mnie, zrobi z nim, co zechc. Zniszcz je, bo pragn moim blinim przynie inne, lepsze dary. -To przesada! Stanowczo si temu przeciwstawiam! Wwczas Haukaropora podnis z ziemi swoj zot maczug, wyprostowa si z dum i odpar:

3sz
- Senior, szanuj i kocham pana, ale w tej sprawie istnieje tylko jedna wola, moja. T maczug sprzedam, zgodnie z wol ojca, by mie na ycie i nauk. Jeliby pan chcia mi si naprawd przeciwstawi, musiaby mnie pan wyzwa do walki. Hammer odrzuci gow do tyu. Chcia co odpowiedzie, ae zaniecha tego i odpar agodnie: - Nie to byo moim ~amiarem, mody czowieku. T~voja decyzja byaby bohaterska i godna podziwu, gdyby zna warto pienidza. Wtpi jednak, czytak jest. Zreszt jeszcze nie zrealizowae tego, co zamierzasz. - Ale zaraz to zrobi! Zejd teraz do sztolni i zapal ogie. - Zdradzisz wic nasz obecno i pozwolisz, by umkn morderca twojego ojca. Nie znam waszego ognia, ale obawiam si, e spowoduje wybuch. Skaa si rozpadnie. A kiedy nadejd gambusino i Perillo, ulotni si, zobaczywszy lady. Hauka przez chwil spoglda na brata Jaguara, po czym rzek: - Ma pan racj, musz zaczeka. Co prawda moglibymy uj tych ludzi w inny sposb i w innym miejscu, ale Wwz Mordercw jest najlepsz zasadzk dla nich. Nie bd si wic sprzeciwia pafiskim planom. - To dobrze - skin mu Hammer zadwolony. - Musimy si przedtem dowiedzie, kiedy oni nadejd, potrzeba nam dzielnego zwiadowcy. Czy zechcesz nim by? - Bardzo chtnie - odpar Hauka. Nie przypuszcza, e brat Jaguar chce go w ten sposb std oddali, by nie mg wykona zbyt pochopnie swego postanowienia. Wobec tego Hammer cign dalej: - Powiniene od razu wyruszy, poniewa musisz i pieszo, a to bardzo daleka droga. - Jestem gotw, senior. Prosz tylko powiedzie, dokd mam pj. - Przede wszystkim z powrotem do Salina del Condor, gdzie gayrcbusino moe ju dzi wieczorem przyby. 382 - A jeli nie przybdzie? - Wobec tego naley przypuszcza, e obozujewjaskini pooonej, w kierunku doliny Guanaco, stamtd musz nadej Mojosi. - Znam t jaskini i pojad z Hauk - wtrci Anciano. - Czy pan pozwoti? - Oczywicie, bo dwie pary oczu widz lepiej ni jedna. -~- A gdzie znajdziemy pana po powrocie? - Poniewa przyjdziecie dopiero jutro, spdz t noc z towarzy-szami, ale z ran znw tu bd, by posucha waszego sprawozdania. Tb bdzie dla nas wskazwka. Przede wszystkim powiniene si pota-jemnie porozumie z twaimi przyjacimi Mojosarni i pozyska ich dla nas. Anciano opisa bratu Jaguarov~ri drog do grskiej pieczary i odje-cha razem z Antonem, zabierajc ze sob oba muy Peruwiaficzykw. Anciano i Hauka zeszli w dolin, obierajc drog do Salina del Condor.

Doszli tam, gdy zapada noc, a poniewa nikogo nie zastali, poszli dalej, by wej do jaskini. Dotarli tam bardzo pbno i przypadkiem stali si tam ~wiadkami zamordowania peona i obu arriero, po czym wrcili do Salina del Condor. Ich przypuszczenia okazay si shiszne, gambusino przyby tam z Indianami. Zachowywali si nadzwyczaj cicho i spokojnie, tak e Hauka i Anciano nie usyszawszy nic szcze-glnego, wczesnym rankiem wrcili do Wwozu Mordercw. Czeka tam ju na nich brat Jaguar. Opowiedzieli mu wszystko, co zauwayli: o tym, e zastrzelono trzech mczyzn, a trzech pozosta-wiono przy yciu, a take, e wrd tych ostatnich znajdowali si dwaj Niemcy, uczony ze swym sucym. Nie wiedzisli tylko, kim jest ten trzeci. Poniewa przede wszystkim chcieli niepostrzeenie porozma-wia z nadeigajcymi Indianami, musieli ukry~ si za wzgrzem; by obserwowa ich, kiedy przybd. Hammer pojecha z powrotem, by wezwa towarzyszy i poinformowa nh, e nisznony niemiecki uczo-ny i jego suga znw pojechali za nim i znw znaleli si w rkach 383 gambusino. Tan przyby wczesnym przedpoudniem w towarzystwie Antonia Perilla, omiu Indian i e swymi winiami. Zatrzyma si na skraju rozpadliny, gdzie kaza rozsioda muy. Poganiaa go chciwo, chcia od razu rozpocz badanie rozpadliny, winiowie take stanowili dla niego wartoe, a poniewa nie chcia powierzy ich Indianom, musia zabra ich ze sob do rozpadliny. Rozwizano im rce i nogi, aby mogli zej na d. Na dole, lecz nieco dalej, znw ich skrpowano i przywizano do gazw, by nie mogli ruszy si z miejsca. Potem gambusino i Perillo odeszli, by rozpocz poszukiwania. ; Przez przypadek winiw przywizano do jednego z czterech wspomnianych gazw przy wej~ciu do sztolni. Doktor Morgenstern lea na wirze pokrywajcym skr mua. Gdy ich drczyciele odeszli na tyle, e nie~mogli nic usysze, Fritz Kiesewetter rzek: - Dotarlimy do celu, ale jako winiowie. Kiedy zjawi si brat Jaguar, znw bdziemy wolni: - Daj Boe! -westchn Engelhardt. - Chodzi o nasze ycie, bo jestem przekonany, e te otry zamorduj nas, kiedy otrzymaj okup. Wcieky szarpa swoje wizy i ociera je o gaz, do ktrego by przymocowany, przy tym coraz bardziej przesuwa go z miejsca. - Nie sdz - rzek doktor. - Ju nas kilkakrotnie mieli w rkach, ale nas nie zamordowali. - Bo brat Jaguar zawsze nas zdy wyratowa - owiadczy Fritz. -Jeli teraz si nie zjawi, to koniec z nami. - By tu uwizionym, podczas gdy mj syn jest w pobliu - bankier zazgrzyta zbami. Skrpowali mi nogi i jak dzikie zwierz przywizali do gazu! Znw szarpn gazem, ktry koficem lea na skrze i teraz posu-~ n si dalej; tak, e skra zacza opada pod doktorem Morgenster-nem. Doktor rzek: - Chyba le na czym~ mikkim, chocia podoe jest z kamienia. Zapadam si. 384 - Chciabym rwnie si zapa gboko w ziemi - cign Engelhardt wcieky. - Gdybym mia jedn rk woln, pozbybym si wizw, a wtedy biada tym dwom! Szarpa si tak bardzo, e gaz odsunl si dalej. - Szkoda fatygi - rzek Fritz. - Kogo gambusino zwie, ten si ju nie uwolni. Prawda, panie doktorze. My co o tym wiemy. - Niestty tak - odpar may uczony. - Bylimy nawet w gorszej sytuacji ni teraz. Ju wisielimy na drzewie i...o Boe... Boe... co si dzieje? Przeraony krzykn, poniewa gaz zsun si cakowicie ze skry; skra ustpia i Morgenstern wpad po pas w jam.

- Co si dzieje! Chce pan std odjecha? -.zapyta Fritz. - Czy to moe odjazd do podziemnego przedpotopowego wiata? - Gupie arty - lamentowa Morgenstern. - Tkwi w jakiej okropnej studni, po acinie puteus. Wisz nad okropn gbi; po acinie vorago albo barathrum, a jeli sznur puci, jestem zgubiony. Way nie wicej ni dziewidziesit funtw, a e kamiefi, do ktrego by przywizany, way o wiele wicej ni cetnar, wic go utrzymywa. Mimo to Morgenstern wrzeszcza tak, e gam6usino i Perillo go usyszeli. Przybiegli i byli bardzo zdziwieni, widzc, e ich wizie wpad do poowy w d. Wycignli go, a przy tym ukaza si kawaek skry mua. - Co to jest? - zapyta Perillo. - Skra przykrywa jam? A moe... - Milcz! - szepn mu gambusino. - Jestemy u celu... przez szczliwy przypadek. Oby winiowie nie zauwayli, co tu robimy. Usufimy ich std. Powlekli winiw kawaek dalej, by ich nie obserwowali, po czym wrcili do jamy i odsunli skr. Rzucili kamienie w d i przekonali si, e nie jest gboki. Wic gamusino zszed na d. - Udao si! - zawoa po chwili. - Iiafilimy! Le tu swiece. Zejd szybko,na d, ja tymczasem zapal jedn.

385
Gdy Perillo skoczy na d, wieca ju si palia. Nie zwracali na nic uwagi, take na to,.e jedna wieca leaa na pwypalona i wida byo, e dopiero niedawno bya uywana. Powoli wchodzili do poiomej sztolni. Po drodze dzielili si uwagami i nadziejami. Byli niezwykle podnieceni i omal nie oszaleli z wraenia, gdy dotarli do tylnego pomieszczenia i ujrzeli jego zawarto. Stanli jak urzeczeni, spogl-dajc byszczcymi oczami na ten przepych. Wreszcie gambusino zawoa: - Odkrylimy skarbiec! Iiz le miliony: Mnie to zawdziczasz! - Nie, to ty mnie! - odpar Perillo. - Sprbujmy to oszacowa. W tych rowkach tkwi duo wiec, chyba po to,~ aby przy ich blasku mona byo lepiej widzie te cuda. Czy mam je zapali? - Tak, bo przy tym ogarku nic nie wida: Perillo wyrwa gambusino wiec z rki i przytkn do jednego z knotw, ktry si zapali jak zwyka wieca. May pomyk na razie pali si spokojnie, potem zacz peza, przybierajc jednoczenie barw bkitn, nagle rozprys si na wszystkie strony sypic iskrami i zapa-lajc dalsze knoty, a wreszcie w gr wystrzeli wielki pomiefi. Rozszed si ostry, okropny zapach. W wyobieniach palio si ju ponad dwadziecia wiec. Ogiefi peza, iskrzy si i gono sycza. - Co to jest? - zapyta Perillo zaskoczony. - Czy kto widzia kiedy takie ognie? - Co to jest? - odpar gambusino. - To nasza zguba, jeli natychmiast nie uciekniemy. Te wiata przeznaczone s dla wamy-waczy. A wic musimy... Przerwa mu trzask, po czym ze wiec wyskoczyy ogniste we, ktre jak byskawice okryy pomieszczenie i podpaliy odzie obu mczyzn. - Uciekajmy! - krzycza gambusirzo i pobieg d^ ~sztolni, by jak najszybciej wydosta si na zewntrz. Perillo bieg za nim. Odzie na nich pona. Obaj obijali si o ciany. Jeszeze nie doszli do wyjcia, gdy rozleg si gony huk, od 386 ktrego zadraa ziemia. - Pal si, pal si! - rycza Perillo. -Ja te! -woagambusino pdzc naprzd. -Prdzej, prdzej, skaa si rozstpuje! Dobieg do szybu i wydosta si na zewntrz, Perillo tu za nim. Na dole ich odzie ledwie si palia, teraz jednak na powietrzu wybuchy niebieskie pomienie, ktre natychmiast zamkny si nad nimi. Ry-czc z przeraenia obaj padli na ziemi i tarzali si, by zdusi ogie. Wwczas

rozleg si drugi huk, potem trzeci; czwarty, pity i szsty, kady silniejszy od poprzedniego. Rozpadlina j akby si zakoysaa, jak gdyby ciany skalne miay si zawali. Z szybu buchn gsty ciemny dym, jakby ze stu lokomotyw, po czym nastpi huk. Wreszcie zapada cisza, lecz dym pokry ca okolic smrodliwymi obokami, tak e nic nie byo wida. Tym wyraniej rozlegay si teraz okrzyki blu obu tarzajcych si po ziemi mczyzn. A brat Jaguar i jego ludzie? Dotar z nimi do miejsca oddalonego tylko o dziesi minut drogi od szybu, kiedy Anciano i Inka pobiegli mu na spotkanie. Anciano rzek: - Senior, to Ostry N6, wdz Mojosw, z siedmioma ludmi. Mj dobry przyjaciel. Czy mam z nim porozmawia? -Tak. Czy sdzisz, e zechce? - Jestem przekonany, e kiedy mnie zobaczy i w dodatku si dowie, e pan jest ze mn, od razu przejdzie na nasz stron. - Wic id do niego. Anciano pobieg, reszta za nim, w przekonaniu, e dzi na pewno dotr do celu. Zanim doszli do szybu, starzec j u wraca. Prowadzi za rk wodza Mojosw i zawoa do brata Jaguara: - Oto on, senior. Cieszy si, e moe pozna synnego Ojca Jaguara, i chtnie si do nas przyczy. - Czy masz tylko siedmiu mczyzn ze sob? - zapyta brat Jaguar. 387 -I~k, senior. - Tych dwu winiw znamy. Kim jest ten trzeci? - Bogaty senior z Limy, nazywa si Engelhardt, jest bankierem. - Tb mj ojciec! - zawoa Anton zeskakujc z mua. - Ale to niemoliwe! Po co by tu przyjeda? - Chce odwiedzi swego syna w Buenos Aires. - A wic to jednak on: Biegnijmy, by go uratowa. Wymachujc strzelb, pospieszy do rozpadliny i zaraz znik w jej wntrzu. Reszta chciaa biec za nim, lecz brat Jaguar ich powstrzy-ma. - Czekajcie! Nie wszyscy naraz. Szeciu ludzi niech okry roz-padlin i ustawi si tak, by nikt stamtd nie mg si wymkn. Jedcy ruszyli, reszta nie mogc dugo wytrzyma, zeskoczya z siode i zbiega do rozpadliny. Jeszcze nie dotarli na d, kiedy ujrzeli dwie ponce postacie wydostajce si z szybu. Usyszeli ich krzyki i poczuli ogromne wstrzsy. - Te otry odkryy sztolni i zapaliy ogie! - zawoa brat Jaguar. -I~raz skarb przepad. Wszyscy pobiegli do tylnej czci rozpadliny wypenionej dymem. Na przedzie bieg Anton, zanim Inka. Obaj chopcy ujrzeli winiw i skoczyli do nich. - Ojcze, mj ojcze! - zawoa Anton rzucajc si w stron bankiera, by g uciska i przeci wizy. Nikt nie zwraca uwagi na t scen powitania, wszyscy spogldali na dwie postacie, ktre z trudem, w bolesnych drgawkach, wdrapyway ~si na gr. Gambusino i Perillo dostrzegli zbliajcych si ludzi i mimo oparze zamierzali ucieka w jedynym moliwym kierunku, a wic na gr. Ale tam ukazao si szeciu jedcw i brat Jaguar krzykn zadowolony: - Zatrzymajcie si! Niech te ajdaki wejd na gr! Iam zostan godnie powitani! Zwrci si do winiw. Najpierw powitai Engelhardta, a potem 388 gniewnie zapyta pozostaych. - Ki diabe znw was do mnie przygna? le wam byo przy
,

waszym leniwcu? - Nie - odpar bystry Fritz. - Ten ajdak, ktrego chcielimy pochwyci, by o wiele wikszy.

- Ale znw on was pochwyci, a nie wy jego! - My tylko tak udawalimy, by zwabi go do tej dziury, gdzie si zapad. Prosz zapyta mojego pana! To on go wpakowa do doka. -I~k jest - przyzna uczony. - Ziemia si pode mn rozstpia, straciem grunt pod nogami, po acinie solum... - Z pana to niepoprawny pleciuga - przerwa mu Hammer. - Ujmuje pan kad rzecz, po aciriie res, od faszywego koca. Moja cierpliwo, po acinie patientia, i moja dobro, po acinie placabilitns, clementia, a take mansuencdo, si wyczerpay. Nie chc ju was zna! Morgenstern sta z rozdziawionymi ustami, kiedy tak nagle i nie-spodziewanie spad na niego grad aciskich terminw. Ostatnich sw Hammer nie mwi powanie, odwrci si ze miechem od skonsternowanego uczonego. Gambusino i Perillo wdrapali si tymczasem na gr i ujrzeli ku swemu przeraeniu seciu ludzi, ktrzy popdzili ich znw na d. Na dole doprowadzono ich do brata Jaguara. Nie stawiali oporu, poniewa potworny b61 ich obezwadni. Widok ich by przeraajcy. Spalia si na nich prawie caa odzie, cikie rany pokryway cae ciaa. Wida byo, e s to rany miertelne. - Benito Pajaro, czy mnie poznajesz? - zapyta Hammer. - Iak - jkn tamten drczony blem. - Jestem morderc twojego brata. Zabij mnie, i to jak najszybciej! - Tb byoby dla ciebie zbyt wielkim dobrodziejstwem. Ilu ludzi masz na sumieniu? Wczoraj znw trzech zabie. Bg odby nad tob sd, zostaem, pomszczony i nie uczyni nic wicej. Jeste wolny, moesz odej, dokd zechcesz.

389
- Zabij mnie! - powtrzy gambusino. Zrozumia bowiem, e szybka mier bdzie wybawieniem. - Nie! - Wic sam take id do pieka! Bd przeklty! Mwic te okrutne sowa chwyci lec obok Antona dubeltwk, wycelowa byskawicznie w brata Jaguara i wystrzeli, po czym wpako-wa sobie drug kul w gow. Pad martwy. y jak zbrodniarz i jako taki by skoczy, ale w ostatniej chwili mu si nie udao. Hammer rwnie szybko si uchyli i unikn kuli. Potem wskazujc na Antonia Perilla rzek do Haukaropory. - Oto morderca twojego ojca. Naley do ciebie! Inka spojrza ponuro na wykrzywion z blu twarz toreadora. - Bd dla niego askawy. Niech nie mczy si dugo, lecz szybko umrze. - rzek. Skierowa strzelb na morderc. I~n pad przed nim na kolana bagajc: - Nie zabijaj mnie! Daruj mi ycie! - Dobrze, wic yj jeszcze, by zdechn jak pies po dwch lub trzech dniach - rzek Hauka opuszczajc strzelb i odwracajc si od niego z pogard. Nikt nie zatroszczy si o tchrza, ktry pad midzy kamienie i lea tam jcc. Wszyscy byli ciekawi, jakie zniszczenia poczyni ogiefi w grocie. Rozsadzi sufit, spowodowa pknicia w skale, przez ktre wydobywa si jeszcze dym. Powsta w ten sposb przecig, ktry oczyci powietrze od szkodliwych oparw, tak e za godzin mona byo tam wej. Do skarbca nikt nie mg si dosta, grunt znik, a wskutek silnego wybuchu wszystko runo w ziejc przepa. Haukaropora rzek do brata Jaguara ze spokojnym umiechem: - Widzi pan, e opatrzno mnie przyznaa racj. Dzedzictwo przepado, testament ojca natomiast mam cay i dobrze ukryty na piersi. Jego ostatnia wola zostaa speniona.

Szyb zasypano kamieniami, potem wszyscy weszli na gr, by 390 omwi cae wydarzenie. Najwicej mieli sobie do powiedzenia An-ton i jego ojciec, ktrzy tak dugo si nie widzieli. Gdy bankier usysza o planie Inki co do przyszoci, zapraponowa, e odkupi od niego zot maczug i zapaci tyle, e suma ta zapewni przyszo~ potomko-wi synw Sofica. Pozostali tam do nastpnego rana. W nocy sycha byo jki Anto-nia Perilla. Nad ranem znaleziono go martwego. Ciaa obu otrw pochowano pod kamieniami, potem jedcy wyrus~yli, by przez doli-n Humahuaca i Salta wrci do zaprzyjanionych Camba. Engel-hardt z synem mieli jecha inaczej, ale przyczyli si do przyjaci, ktrzy u Camba zostali radonie powitani. Czeka tam na nich doktor Parmesan Rui el Iberio. Kiedy si dowiedzia, co zaszo, zawoa z alem: - Jaka szkoda, e nie pojechaem za obu niemieckimi uczonymi. Poparzeni mordercy pozostaliby przy yciu, gdybym dokona na nich jedynych w swoim rodzaju operacji, wiecie przecie, panowie, e wszystko potrafi. ~ Pobyt u Camba wykorzystano, by pomc doktorowi Morgenster-nowi przy pakowaniu jego cennego znaleziska. Poszczeglne czci zamierzano transportowa na jucznych koniach. Potem poowa od-dziau brata Jaguara wyruszya do lasu na zbir herbaty paragwajskiej, a reszta pod przewodnictwem Hammera towarzyszya Engelhardto-wi, jego synowi, Morgensternowi i Fritzowi do Buenos Aires. Inka te by z nimi ze swym Ancianem, poniewa starzec zgodzi si podj z nim podr drog morsk do Niemiec. Od tamtej pory minly lata. Niestety, nie podaj nazwy miasta w Niemczech, gdzie doktor Morgenstern yje i jest pogrony w nauce. Zasyn za spraw swego megatherium i wraz ze swym wiernym Fritzem podejmuje czasem wyprawy do dalekich krajw w poszuki-waniu szkieletu prehistorycznego czowieka. Wkrtce ma wyjecha w tym celu na Syberi. Inka studiowa w Akademii Myliwskiej w Tha-randt i zosta myliwym. Stary Anciano dzielnie mu pomaga.

391
Engelhardt yje jako rentier nad piknym zielonym Renem, gdzie ~ Anton ze swym bratem zaoyli dobrze prosperujcy handelwin. Brat Jaguar natouiast wci jeszcze przemierza pampasy i Gran Chaco, ktre stay si jego drug ojczyzn. Wszyscy prowadz midzy sob oywion korespondencj. Zawsze jest w niej wzmianka o wsplnych przeyciach, bo gwnym i ulubio-nym tematem jest zawsze testament Inki.

KONIEC

You might also like