You are on page 1of 71

Katarzyna Rogalska

Zielony Znicz
1

Każdego roku na dworcu King’s Cross ostatni dzień sierpnia oznaczał


niesamowity, szczególny w swym rodzaju harmider. Zwłaszcza około godziny
jedenastej przed południem. Było tak od kiedy pamiętali to najstarsi mieszkańcy
Londynu i pewnie będzie tak nadal, gdy ich prawnuki doczekają się już swoich
prawnuków. Tego dnia wszędzie tłoczyły się grupki ludzi, którzy na pierwszy rzut
oka niczym nie różnili się od przeciętnych londyńczyków. Na pierwszym rzucie oka
jednak zwykle to podobieństwo się kończyło. Po bliższym przyjrzeniu się im
zaczynało się dostrzegać szczegóły bez mała dziwne, można by nawet rzec –
osobliwe. Pierwszym, co rzucało się w oczy i, szczerze mówiąc, również w uszy, była
obecność sów. Były wśród nich najróżniejsze, od typowo angielskich do tych w kraju
zwykle niespotykanych; od tak małych, że mieściły się w dłoni do tak dużych, że
niejednemu kotu pokazałyby, gdzie raki zimują; od ospałych, które drzemały
ukrywszy łebki pod skrzydłami do zadziwiająco wręcz o tej porze dnia aktywnych,
które nerwowo wierciły się i pohukiwały zniecierpliwione – wszystkie te sowy
siedziały w różnego pokroju klatkach umieszczonych na szczytach podróżnych
kufrów i pudeł. Nie była to jednak jedyna dziwna rzecz, którą mógłby zauważyć
ktoś, kto miałby ochotę poświęcić temu należytą porcję uwagi. Kolejnym, co mogło
umknąć oczom zwykłego przechodnia, były kociołki umieszczone w ładunkach
niektórych wózków podróżnych, a ktoś, kto naprawdę dobrze przyjrzałby się owym
szczególnym ładunkom, dostrzegłby tu i ówdzie nowe albo nieco podniszczone
książki o dosyć intrygujących tytułach, jak na przykład Magiczne Stworzenia Oraz Jak
Je Znaleźć czy Podręcznik Obrony Przed Czarną Magią.
Większość przechodniów na King’s Cross uważała jednak, że ich czas jest zbyt
cenny, by marnować go na przyglądanie się jakimś sowom, kociołkom, czy
książkom, toteż ich uwadze umykało również zjawisko o wiele dziwniejsze od
wszystkich powyższych. Na dworcu znajdowało się bowiem jedno szczególne
miejsce – żelazna krata oddzielająca perony dziewiąty i dziesiąty. Gdyby któryś z
przechodniów mimo wszystko zdecydował się poświęcić temu należytą uwagę,
zauważyłby pewnie, że co jakiś czas któryś z dzieciaków pchających przed sobą

2
podróżne wózki, kieruje się na ową kratę i puszcza się biegiem ku niej, by po chwili
zniknąć. Nie przejść przez nią, bo nie pojawiał się z drugiej strony, lecz po prostu
zniknąć, jakby rozpływał się w powietrzu.

Dochodziło w pół do jedenastej, gdy przed bramką ustawiły się trzy osoby.
Był wśród nich mężczyzna około pięćdziesiątki, o szpakowatych kręconych włosach
i gęstej brodzie, niewysoka kobieta w okularach na długim nosie i czarnych,
związanych w koński ogon włosach, na których tu i ówdzie błyszczały srebrne nitki,
oraz na oko piętnastoletnia dziewczyna w okularach i z burzą puszystych czarnych
kręconych włosów. Dziewczyna ta pchała przed sobą wózek, na którym
przymocowany był wielki podróżny kufer, a na jego szczycie spoczywała klatka z
rozhukaną sową uszatą.
- Baltazar, uspokój się! Zachowujesz się jak pisklak! – skarciła ptaka
dziewczyna, na co sowa przekręciła głowę na bok i huknęła coś wyraźnie urażonym
tonem.
- Idź pierwsza, my pójdziemy zaraz za tobą – powiedział mężczyzna, na co
dziewczyna ustawiła wózek we właściwym miejscu i wyczekawszy odpowiedni
moment zacisnęła oczy i rozpędziła się z nim prosto na kratę. Gdy ją minęła,
otworzyła oczy i zatrzymała wózek. Zaraz za nią pojawili się jej rodzice.
Cała trójka znajdowała się teraz na peronie numer 9 i trzy czwarte. Czekała
tam już opasła, dymiąca żeliwna lokomotywa z małą, przymocowaną z przodu
tabliczką głoszącą „Hogwart Express”. Gdy bagaż został już umieszczony tam, gdzie
zwykle w takich przypadkach umieszcza się bagaż, nadszedł czas na „tradycyjne”
pożegnanie. Mężczyzna przygarnął do siebie córkę i ucałowawszy ją powiedział:
- No Kath, zachowuj się grzecznie, chłopaków nie bij…
- Tato… - mruknęła z udawanym znudzeniem dziewczyna, gdyż słyszała to
za każdym razem, gdy wyjeżdżała do szkoły.
- Ucz się pilnie – teraz matka ciepło uścisnęła córkę. – I nie szalej na miotle,
żebyś zamiast w Hogwarcie nie spędziła roku szkolnego u Świętego Munga.

3
- Dobrze mamo, będę i nie będę – powiedziała z uśmiechem Kath. – Możecie
już iść, naprawdę, ja jeszcze poczekam na Flori i Siga.
- W takim razie do zobaczenia w Święta – powiedział ojciec Kath i odwrócił
się, by odejść.
- Dbaj o siebie i pilnuj Baltazara – dodała jego żona i ruszyła za nim.
Kath została sama na dworcu, patrząc za oddalającymi się rodzicami, a gdy
zniknęli za kratą, rozejrzała się po peronie. Wszędzie z wyjeżdżającymi żegnali się
rodzice, dziadkowie albo rodzeństwo jeszcze nie na tyle duże, by zacząć naukę w
Hogwarcie, lub już na tyle duże, że naukę w nim miało już za sobą. Patrzyła z
wyczekiwaniem w ten kolorowy tłum, aż w końcu dostrzegła dwie znajome
sylwetki. Pierwszą z nich była siwiejąca gruba kobieta w kasztanowej kwiecistej
sukni i z czerwoną torebką na długim pasku, drugą – czarnowłosy chłopak w tym
samym wieku, co Kath, ubrany w ciemne spodnie i szarą kraciastą koszulę, pchający
swój podróżny wózek, na którego szczycie siedziało wielkie czarne kocisko. Kath
zaczęła podskakiwać i machać do nich rękami, a gdy tamci ją dostrzegli, pośpieszyli
w jej stronę.
- Dzień dobry, pani Black – powiedziała, gdy wreszcie do niej dotarli.
- Witaj kochanie – zaświergotała kobieta i obdarzyła ją siarczystymi całusami
w oba policzki. Jak zwykle pachniała rumem i ciastkami czekoladowymi.
- Cześć Kath – chłopak zatrzymał wózek i odgarnął z czoła kosmyk włosów.
Były one prawie tak samo kręcone, jak włosy jego koleżanki.
- Cześć Summerstorm! – dziewczyna rzuciła mu się na szyję. – Ale się za tobą
stęskniłam!
- Sig, kochanie, ja pójdę zdać bagaż, a wy sobie porozmawiajcie… -
powiedziała pani Black i zanim chłopak zdążył zaprotestować, że on się tym zajmie,
wyciągnęła różdżkę, powiedziała „Accio bagaże” i ruszyła gdzieś w tłum, a za nią
skrzypiąc potoczył się wózek.
- Jak zwykle bardzo żywiołowa ta twoja niania – powiedziała Kath głaszcząc
Księcia, kota, który przybył na wózku Siga. Baltazar siedzący w klatce u jej stóp
pohukiwał urażony, że o nim zapomniała.
- Jak zwykle – odparł Sig. – A twój tata znów kazał ci mnie nie bić?

4
- Owszem, i mama zagroziła Świętym Mungiem – podrapała kota za uszami. –
Zawsze tak jest, każdego roku. Ciekawe, kiedy przyjdzie Flori.
- Zdaje się, że już idzie – Sig spojrzał w tłum gdzieś ponad jej głową.
Odwróciła się i dojrzała w oddali wysoką dziewczynę z długimi falującymi włosami,
które były prawie białe. Szła sama prowadząc wózek, a nad jej głową krążyła
radośnie malutka sówka.
- Gdzie są jej rodzice? – zapytała Kath.
- Nie wiem. Poczekaj tu na mnie, pomogę jej – pobiegł w jej kierunku. Kath
widziała, jak uściskali się, a potem Sig przejął od Flori jej wózek. Oboje wracali do
niej rozmawiając.
- Cześć Flori – czarnowłosa oddała kota właścicielowi i objęła przyjaciółkę. –
Gdzie twoi rodzice?
- Nie mogli przyjść, już mówiłam Sigowi – odparła potrząsając włosami, aby
przegonić swoją sówkę, która przysiadła jej na głowie. – Tata jest w szpitalu, miał
wypadek na akcji. Mama chciała przyjść, ale powiedziałam jej, że dam sobie radę i
żeby została z nim… - jej głos lekko zadrżał.
- Przykro mi… - Kath jeszcze raz mocno uścisnęła Flori. – Mam nadzieję, że…
To nic poważnego, prawda?
- Zrzucili go z miotły podczas pościgu – odparła – ale w ostatniej chwili zdołał
rzucić zaklęcie spowalniające. Nie jest źle, bo mógł zginąć, a połamał tylko ręce i
jedną nogę. Nie, naprawdę nie jest źle – podkreśliła widząc minę Kath i lekko się
uśmiechnęła. – Uzdrowiciele mówią, że szybko z tego wyjdzie.
- To dobrze – powiedziała czarnowłosa podnosząc klatkę z ziemi.
- Jak słyszę takie historie, to od razu odechciewa mi się zostawać aurorem –
mruknął Sig, na co Kath dała mu kuksańca w ramię szepcząc „Summerstorm, trochę
taktu!”.

Wkrótce po tej rozmowie ponownie pojawiła się pani Black, która kolejno
uściskała Flori, poszła zdać jej bagaż, wróciła, jeszcze raz wszystkich wyściskała na

5
pożegnanie i rzuciwszy kilka życiowych porad o myciu zębów i nie zostawianiu
kociołka na ogniu, pośpieszyła ku bramce na dworzec główny King’s Cross. A
wszystko to w niecałe dziesięć minut.
Lokomotywa gwizdnęła gniewnie, poganiając opieszałe dzieciaki, które w
popłochu ruszyły do swoich przedziałów. Rodzice, dziadkowie i rodzeństwo
machali im z peronu. Gdy wskazówki na zegarze stanęły na jedenastej, Hogwart
Express ruszył w długą drogę ku sławnej na całą magiczną część Anglii Szkole Magii
i Czarodziejstwa.
Kath, Flori i Sig tymczasem, każde ściskając swojego pierzastego lub
futrzastego podopiecznego, szukali wolnego przedziału. Minęli kilka zajętych przez
rozgadanych, podekscytowanych pierwszoroczniaków, jeden, w którym toczyły się
jakieś wydumane dysputy na temat zakazu użycia czarów w świecie Mugoli przed
ukończeniem siedemnastu lat, oraz kilka zajętych przez osoby, z którymi woleliby
nie spędzić całej podróży. W końcu trafili na pusty przedział. Właściwie, prawie
pusty – środku siedział niewysoki chłopak o kasztanowych włosach i dużych,
bursztynowych oczach, czytający książkę. Był już w swojej szkolnej szacie, która
oprócz czerni połyskiwała zielenią i srebrem. Na jego kolanach zwinięty w kłębek
spał puszysty, dostojny srebrny kot.
- A niech to, to jakiś Ślizgon! – syknął cicho Sig tarmosząc swego kota za ogon.
- Znasz go, Kath?
- Szczerze mówiąc nie, ale nie będę biegać tam i z powrotem po pociągu
szukając miejsca! – Kath pchnęła drzwi i weszła do środka. – Można?
Chłopak spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, jakby przed chwilą wyrwała
go z głębokich przemyśleń. Potem zlustrował ją bezceremonialnie z góry na dół i
powiedział matowym głosem:
- Oczywiście.
- Dzięki – odparła chłodno Kath, nieco urażona tym, że tak ją otaksował. Cała
trójka weszła do środka i zajęła miejsca – Kath obok nieznajomego, Flori naprzeciw
niej, a Sig koło Flori. Dziewczęta wypuściły z klatek swoje sowy, które usadowiły się
na półkach nad kanapami w przedziale i przytulone jedna do drugiej, zasnęły.

6
W pewnym momencie kot siedzący na kolanach nieznajomego Ślizgona
otworzył błękitne oczy i zaczął żywo, i nie bez wzajemności, interesować się pupilem
Siga. Gdy oba koty zapałały do siebie taką sympatią, że głupio byłoby nie zwracać na
to uwagi, Summerstorm postanowił wykonać pierwszy ruch. Dosłownie – wyciągnął
rękę w kierunku nieznajomego i nie bacząc na pełne zdumienia spojrzenia
przyjaciółek, wypalił:
- Jestem Sigimundus Summerstorm, miło mi cię poznać.
Ślizgon spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, po czym uścisnął jego dłoń ze
słowami:
- Istvan Karajan, również mi miło.
- Ja jestem Katherine Croissant – powiedziała wesoło czarnowłosa.
- A ja Floribunda Fiddlespit. Miło mi poznać.
- Wzajemnie – Istvan uścisnął kolejno dłonie dziewcząt. Cały czas miał na
twarzy wyraz lekkiego zaskoczenia.
- Przepraszam, że zapytam, ale w której klasie teraz jesteś? – odezwała się po
chwili Kath.
- W piątej – odparł Karajan.
- To tak, jak ja. I ja też jestem ze Slytherinu, więc teoretycznie powinniśmy być
w tej samej klasie…
- To dlatego, że to mój pierwszy rok w Hogwarcie – przerwał jej.
- I już masz przydzielony dom? – drążyła Kath.
- Przydział odbył się w czasie przerwy wakacyjnej. Dyrektor zrobił wyjątek.
Tiara też nie miała nic przeciwko temu. A teraz, jeśli pozwolisz… – lekko uniósł
książkę dając jej do zrozumienia, że chce wrócić do lektury.
- Oczywiście – prychnęła Kath i odwróciła się od niego. Zapanowała pełna
napięcia cisza, którą od czasu do czasu przerywał tylko odgłos przewracanych
kartek i mruczenie dwóch zachwyconych sobą wzajemnie kotów.
Sytuację uratowało pojawienie się wózka ze słodyczami. Kath, Flori i Sig
zrzucili się wspólnie na paczkę Fasolek Wszystkich Smaków Bettiego Botta i duże
pudełko Czekoladowych Żab.

7
- Kogo masz? – zapytała Flori, gdy Kath wydobyła kartę z paczki z
czekoladową żabą.
- Znowu Dumbledore’a – dziewczyna z wyrazem zawodu na twarzy pokazała
jej kartonik, na którym szacowny dyrektor Hogwartu właśnie zbierał się do
opuszczenia karty. – To już ósmy, te żaby są jakieś felerne…
- Możesz mi oddać – Sig wzruszył ramionami wrzucając do ust fasolkę, którą
zaraz wypluł z wyraźnym obrzydzeniem.
- Co trafiłeś? – zaciekawiły się dziewczęta.
- Wątróbkę – odparł zagryzając wstrętny smak czekoladową żabą. W
przedziale rozległo się zgodne „fuj”, po czym cała trójka wybuchła śmiechem.
Karajan sprawiał wrażenie, że w ogóle ich nie zauważa, toteż i oni zaczęli się
zachowywać, jakby go tam w ogóle nie było.
- Opowiedzcie, jak wam minęły wakacje! – poprosiła Kath przeżuwając
miętową fasolkę.
- Ja jak zwykle byłem na wsi – odparł Sig. – U dziadków. Mówię wam,
wakacje bez czarów są strasznie nudne!
- Doiłeś krowy? – dopytywała się czarnowłosa.
- Doiłem krowy, zaganiałem kury i kaczki, sprzątałem prosiakom – wyliczał
na palcach patrząc ostentacyjnie w sufit. Dziewczęta zachichotały.
- Ale przynajmniej dziadków masz miłych – podsumowała Flori. – I
absolutnie im nie przeszkadza, że jesteś czarodziejem.
- Tak, gdyby moi rodzice się o tym dowiedzieli, pewnie podostawaliby
zawału – mruknął.
- Nie rozumiem, jak można nie zauważyć, że ma się syna-czarodzieja.
- To proste, trzeba po prostu nie zauważać, że w ogóle ma się syna – wzruszył
ramionami wkładając do ust kolejną „bezpieczną” fasolkę. – A wy jak spędziłyście
wakacje?
- W domu, nic szczególnego – odparła Kath. – Z rodzicami i Baltazarem.
- Nigdzie nie wyjeżdżaliście? Przed końcem roku odgrażałaś się, że zwiedzisz
pół świata.

8
- Byłam na paru wycieczkach, ale najdalej w Szkocji. Naprawdę, same nudy. A
ty, Flori?
- A ja byłam w gości w Norze. Widziałam się z ciotką Molly i wujkiem
Arturem, no i oczywiście z kuzynami.
- Twój wujek dalej ma bzika na punkcie Mugoli? – zapytała Kath.
- Jeszcze większego, niż wtedy, gdy byłam tam ostatnio! Uwierzysz, że on
zaczarował jakiś stary samochód? I podobno ten samochód lata! No… przynajmniej
tak mówili Fred i George. W każdym razie, było naprawdę miło, a ciotka Molly
znów upiekła tę pyszną szarlotkę.
- Twój wujek powinien poznać moich rodziców, w całej Anglii trudno o
bardziej mugolowatych Mugoli – mruknął Sig z uśmiechem.
- Wiecie co? – powiedziała nagle Flori bawiąc się wylosowaną w żabie kartą
prezentującą sylwetkę Merlina. – Właśnie zdałam sobie sprawę, że w przyszłym
roku w Hogwarcie zacznie się uczyć kolejna dwójka moich kuzynów.
- O Ronie Weasley’u słyszałem od jego brata – odparł Sig. – A ten drugi?
- Niech zgadnę… Draco Malfoy? – ucieszyła się Kath.
- Nie rozumiem, co cię tak bawi – nachmurzyła się Flori. Nigdy nie darzyła
sympatią ani swojego kuzyna, ani dwójki jego rodziców o wyjątkowo podejrzanej
przeszłości.
- Z tego, co o nim mówiłaś, wynika, że to mały gnojek. Dokuczał ci i takie tam,
prawda? – zapytała jej przyjaciółka.
- Owszem – jasnowłosa spojrzała na nią.
- No to niech on tylko trafi do Slytherinu – ze złośliwym uśmiechem zatarła
ręce, na co pozostała dwójka ponownie się roześmiała. Było jasne, że Kath nie da
spokoju komuś, kto ośmielił się być niemiły dla któregoś z jej przyjaciół.
- Teraz, jak o tym wspominamy, przypomniało mi się coś jeszcze… –
powiedział Sig próbując językiem następną fasolkę. – Malinowa – odparł na pytające
spojrzenia dziewcząt, po czym wrzucił cukierek do ust i podjął: – Ktoś przed
wakacjami mówił, że w przyszłym roku ma też się u nas zjawić Harry Potter.
- A niech mnie, faktycznie! – Flori aż zachłysnęła się powietrzem. – No
popatrz, to już dziesięć lat minęło, od kiedy Voldemort zniknął.

9
- Nie wymawiaj przy mnie tego imienia, bo mnie ciarki przechodzą –
wzdrygnął się Sig, a gdy Flori chciała coś powiedzieć, dodał: – Wiem, wiem, u ciebie
w domu tak mówicie, bo gwizdacie sobie na niego i tak dalej, ale jak sobie
przypomnę, co mi o nim opowiadała pani Black, to wolę nawet nie pamiętać, że on
kiedykolwiek istniał i… - przerwał, bo nagle dotarło do niego, że oczy Flori są pełne
łez. Bez słowa zerwała się ze swego miejsca i wybiegła z przedziału. Patrzył za nią
zupełnie osłupiały.
- Summerstorm, ty… - zaczęła Kath trzęsąc się ze wściekłości – … ty kretynie!
- Co ja takiego powie…
- Już zapomniałeś, co stało się z jej dziadkami?! – przerwała mu. – Już
zapomniałeś, kto ich zabił, bo jako jedyni Malfoyowie odmówili wstąpienia w jego
szeregi?! Kto, jak kto, ale Flori na pewno nie gwiżdże sobie na Sam-Wiesz-Kogo!
Dopiero wtedy Sig zdał sobie sprawę ze swojej głupoty. Spojrzał bezradnie na
rozzłoszczoną Kath nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu wstał i bąknąwszy „Pójdę
jej poszukać” wyszedł z przedziału. Czarnowłosa westchnęła i zapadła się w
miękkiej kanapie. „Sig zawsze najpierw palnie coś bez zastanowienia, a potem jest z
tego góra kłopotów i przepraszania” – pomyślała głaszcząc czarnego kota, który
wskoczył jej na podołek. Zerknęła na Karajana. Przestał już czytać i położywszy
książkę na kolanach, zapatrzył się w okno. Dziewczyna spojrzała na okładkę, na
której iskrzyły się litery głoszące: Petera Katchmar’a szczypta praktycznych porad o tym,
jak warzyć eliksiry.
- Interesujesz się eliksirami? – zagadnęła niby od niechcenia.
- Niespecjalnie – spojrzał na nią lekko znudzony. – Ale słyszałem, że w
Hogwarcie profesor od Eliksirów jest strasznie na wszystkich cięty, dlatego chcę
mieć dobry start.
- A wiesz coś może o autorze tej książki?
- Nie, ale całkiem znośnie pisze.
- Ach tak – odwróciła się na znak, że z jej strony rozmowa się skończyła.
Odpakowała następną czekoladową żabę, schowała do kieszeni kartę z czarownicą
Kirke i wepchnęła sobie żabę do ust. W tym samym momencie w drzwiach pojawiła
się Flori z chusteczką w dłoni i z zaczerwienionymi oczami. Siga z nią nie było.

10
- Wszystko w porządku? – zapytała Kath z troską, na co jej przyjaciółka
pokiwała twierdząco głową i usiadła naprzeciw niej. – Summerstorm poszedł cię
szukać po tym, jak mu nagadałam. Przeprosił cię?
- Nie widziałam go – odparła wycierając nos w chusteczkę. – Nie znalazł mnie.
Chyba dlatego, że byłam w toalecie dla dziewczyn.
- Ot i cały Summerstorm, na najprostsze rzeczy to on nigdy od razu nie
wpadnie – westchnęła czarnowłosa. – Chodźmy go poszukać, bo jeszcze się w coś
wpakuje. A jak go znajdziemy, to albo cię przeprosi, albo sprawię, że do końca życia
będzie pluł ślimakami.
Flori uśmiechnęła się, po czym obie wstały i wyszły na korytarz. Ruszyły
wzdłuż przedziałów zaglądając do każdego przez okna, ale w żadnym z nich nie
było Siga. Znalazły go w ostatnim, razem z Thomasem Linsdensenem – obaj tłukli się
i rzucali po ścianach, aż chybotały się kufry umieszczone na półkach pod sufitem.
Kath i Flori dosłownie gapiły się na nich w osłupieniu, podczas gdy tamci szarpali
się za włosy, okładali po twarzach i wrzeszczeli najróżniejsze wyzwiska. Gdy
Thomas tak trzasnął Siga w twarz, że z jego nosa buchnęła krew, a Sig na odlew
rąbnął go pięścią w żebra, Kath wyszarpnęła różdżkę z kieszeni i krzyknęła
„Drętwota!”, a strumień czerwonego światła uderzył w nich obu. Zwalili się na
podłogę ciągle trzymając się kurczowo za ubrania. Wspólnymi siłami dziewczęta
oddzieliły ich od siebie, po czym wytargały Summerstorma na korytarz, gdzie Kath
cofnęła swoje zaklęcie. Sig podniósł się na nogi i przyciskając dłoń do nosa spojrzał
na przyjaciółki.
- Nie można zostawić cię samego na pięć minut! – powiedziała z oburzeniem
Kath ujmując się pod boki. – Dlaczego, do licha, zacząłeś się z nim bić?!
- Nazwał mnie Szlamą! – odparł Sig ciągle trzymając się za krwawiący nos.
- No dobra, tu masz usprawiedliwienie – westchnęła Kath i pociągnęła go z
powrotem do ich przedziału. – Ale następnym razem nas uprzedź, jeśli będziesz się
wybierał na solo z Linsdensenem.
Wrócili do przedziału i usiedli. Flori podała Sigowi chusteczkę, którą
natychmiast przyłożył do nosa i odchylił głowę w tył.

11
- Zdaje mi się, że masz jakieś przeprosiny w zanadrzu, prawda? – powiedziała
cierpko Kath.
- Przepraszam, Flori… jestem głupkiem, nie chciałem – bąknął Sig nadal z
odchyloną głową.
- W porządku, już się nie gniewam – odparła na to jasnowłosa.
- Skoro wszystko załatwione – Kath rozparła się wygodnie – to możemy
wrócić do rozmowy, którą prowadziliśmy, zanim ten ostatni osioł palnął…
- Croissant, zejdź ze mnie – mruknął Sig udręczonym głosem.
- No dobrze, o czym rozmawialiśmy? – podjęła Flori. – Ach tak, o moich
kuzynach i o Potterze.
- Faktycznie – Sig odjął w końcu chustkę od nosa i wyprostował się.
- Ależ ty koszmarnie wyglądasz, cały jesteś we krwi – jasnowłosa wyjęła
różdżkę, skierowała ją w twarz przyjaciela i powiedziała „Chłoszczyść”, a po chwili
cała krew, którą był ubrudzony znikła, jakby jej tam nigdy nie było.
- Dzięki – powiedział Sig. W tej samej chwili Karajan wstał i bez słowa
wyszedł na korytarz. Patrzyli za nim chwilę, po czym wzruszyli ramionami, jakby
nic się nie stało.
- On jest dziwny – powiedziała po chwili Flori, dramatycznie przeciągając „i”.
– Taki ponury, aż mnie ciarki przeszły, gdy nas mijał.
- Może to przebrany Dementor? – rzuciła Kath, na co wszyscy się roześmieli. –
Powinien zaprzyjaźnić się z Linsendenami, oni też mają poczucie humoru godne
gargulca przed gabinetem Dumbledore’a.
- Kath, czy tej książki nie napisał przypadkiem twój dziadek? – Sig wskazał na
leżący na siedzeniu naprzeciw podręcznik.
- Tak, napisał – odparła z uśmiechem, biorąc na kolana Księcia, którego
znalazła pod kanapą. – O właśnie, wiecie, co mi Karajan powiedział, gdy go
zapytałam, czy interesuje się eliksirami?
- Powiedz, powiedz! – zniecierpliwiła się Flori wyraźnie zaciekawiona.
- „Słyszałem, że w Hogwarcie profesor od Eliksirów jest strasznie na
wszystkich cięty, więc chcę mieć dobry start” – powiedziała udając ponury głos
Karajana. W przedziale buchnęła kolejna salwa śmiechu.

12
- Żeby się nie przeliczył! – Siga ledwo można było zrozumieć, bo od śmiechu
dostał czkawki. – Kiedy Snape zobaczy, że mu się ten nowy za bardzo wychyla, to
szybko mu pokaże, gdzie jego miejsce.
- To chyba oczywiste! Snape może mieć w klasie tylko jednego ulubieńca
naraz – Flori lekko szturchnęła Kath w ramię.
- Nie przesadzaj, mam u niego kredyt tylko dlatego, że szanował mojego
dziadka – mruknęła Kath przyglądając się literom skrzącym się na okładce książki o
eliksirach.
- Daj spokój, wszyscy wiedzą, że Snape cię lubi! – jasnowłosa spojrzała na nią
figlarnie. – Ty zawsze masz idealną miksturę w kociołku, gdy nadchodzi czas, gdy
ten nietoperz sprawdza nasze postępy.
- Mam idealną miksturę, bo się staram – odparła z uśmiechem Kath. – A z tym
lubieniem, to mam wrażenie, że on po prostu nienawidzi mnie mniej, niż innych – na
to jej przyjaciele znów się roześmieli, a Sig nawet uniósł oba kciuki w górę. Wtedy
wrócił Karajan, usiadł na swoim miejscu i znów zabrał się do czytania.
- Wymyśliłam nową zagadkę, chcecie posłuchać? – zapytała Flori.
- Oczywiście! – spojrzeli na nią rozbawieni.
- Załóżmy, że Snape i McGonagall ścigają się do jakiejś klasy. Oboje docierają
do celu w tej samej chwili, ale mimo to Snape wygrywa. Dlaczego?
Podawali najdziwaczniejsze odpowiedzi, ale za każdym razem Flori kręciła
przecząco głową. W końcu, gdy oboje uznali, że już nic nie wymyślą, powiedziała:
- To bardzo proste. Po prostu nos Snape’a minie futrynę wcześniej, niż nos
McGonagall!
Dalsza część drogi upłynęła im na rozmowach, śmiechu i żartach z profesora
Eliksirów.

Gdy Hogwart Express wreszcie wtoczył się na peron, za oknami zachodziło


słońce. Uczniowie wysypali się z wagonów i stłoczyli w grupkach wokół pociągu.
Kath, Flori i Sig przebrani w swoje szkolne szaty – pierwsza Slytherinu, dwoje

13
pozostałych Ravenclawu – pchali swoje wózki w kierunku powozów, które miały
zawieźć ich do szkoły. Sig pomógł wsiąść najpierw Flori, potem Kath i w końcu sam
wdrapał się do pojazdu. Oprócz nich siedzieli tam jeszcze Adelle Barnaby z
Hufflepuff oraz bliźniaki, Fred i George Weasley, drugoklasiści z Gryffindoru.
- Kath, Siggy, kopę lat! – zawołał wesoło Fred. – Czemu nie wpadliście na
wakacje do Nory? Zapraszaliśmy was, słowo daję, wysłaliśmy sowy!
- Nie mów na mnie „Siggy” – Summerstorm uścisnął wyciągnięte ku niemu
dłonie bliźniaków. – Ja byłem daleko na wsi i sowa musiała mnie nie znaleźć.
- A do mnie pewnie wysłaliście starego, biednego Errola? – zapytała Kath, a
dwie rude głowy żywo przytaknęły. – No, to wszystko jasne. Ten puchacz wam
kiedyś zdechnie w locie, zobaczycie.
- Flori, zgadnij, co się stało po tym, jak wyjechałaś z Nory! – zagadnął George,
gdy powóz sam, nie ciągnięty przez nic, ruszył w kierunku widocznego w oddali
zamku. – Tata zostawił samochód na podwórku. W nocy poszliśmy z Fredem na
dwór i odpaliliśmy cacuszko. No mówię ci, uniosło się w powietrze! Oczywiście tacie
nic nie powiedzieliśmy, bo on od razu powiedziałby mamie, a ona zrobiłaby taką
awanturę, że dom by się zawalił od jej wrzasków – na jego piegowatej twarzy
pojawił się wielki uśmiech.
- Już nie mogę się doczekać, aż w przyszłym roku Ron pójdzie do szkoły –
powiedział z kolei Fred. – Postraszyliśmy go z George’m, że jak nie dostanie się do
Gryffindoru, to rodzice go wydziedziczą. Żebyście go widzieli, mówię wam, trząsł
się jak galareta!
Powozy zajechały pod bramę i wszyscy uczniowie wysiedli, by udać się przez
salę wejściową do Wielkiej Sali, gdzie lada moment miała rozpocząć się Ceremonia
Przydziału. Już niedługo przybędą pierwszoroczniaki, które jako jedyne nie
przyjechały powozami, lecz przepłynęły łodziami przez wielkie jezioro po drugiej
stronie zamku.
Wszyscy uczniowie zasiedli przy odpowiednich stołach swoich domów.
Właściwie, prawie wszyscy, bo Kath zdołała wepchnąć się pomiędzy przyjaciół
wśród Krukonów. Trochę dziwnie wyglądały zielono-srebrne elementy jej szkolnej
szaty wśród brązu i granatu barw Ravenclawu, ale mało kto zwrócił na to uwagę,

14
gdyż drzwi otwarły się nagle i do środka sztywno wkroczyła profesor McGonagall.
Była to czerstwa kobieta o włosach ciasno spiętych w kok i z prostokątnymi
okularami na nosie. Za nią onieśmieleni tym, że tyle oczu się im przygląda, dreptali
pierwszoroczniacy. Wyniesiono Tiarę Przydziału – stary, połatany szpiczasty
kapelusz z głębokim rozdarciem przy rondzie będącym w rzeczywistości ustami
owej tiary. Kapelusz jak zwykle odśpiewał swoją piosenkę o czterech założycielach
Hogwartu – dzielnym Gryffindorze, mądrej Ravenclaw, łagodnej Hufflepuff i
surowym Slytherinie. Po tym rozpoczęła się ceremonia. Profesor McGonagall kolejno
wyczytywała uczniów, którzy podchodzili do niej, siadali na zydlu i zakładali na
głowy tiarę, by po chwili usłyszeć, do jakiego domu, nazwanego po czterech
założycielach szkoły, zostaną przydzieleni. Kath, Flori i Sig nie zwracali na to jednak
większej uwagi, gdyż wśród pierwszorocznych nie było żadnych ich znajomych, i
zajęci byli rozmową.
- Widzicie tę kobietę siedzącą obok profesor Grubbly-Plank? Tę, która teraz
rozmawia z profesor Trelawney – zapytała Flori.
- To jest jeszcze ktoś, kto się łudzi, że dogada się z Szaloną Sybillą? – Sig uniósł
brwi z wyraźnym podziwem.
- Och, Sig, przecież widać, że ona jest nowa! Zobacz tylko!
- Idę o zakład, że to nowa nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią –
powiedziała Kath przesuwając się nieco, by zrobić miejsce nowomianowanemu
Krukonowi.
- Więc biedny Snape i w tym roku składał na próżno podanie o tę posadkę! –
Flori udała współczucie. – Mam wrażenie, że on nigdy jej nie dostanie.
- Zdziwiłbym się, gdyby dostał – prychnął Sig. – Wszyscy dobrze wiedzą,
czym się zajmował, zanim zaczął uczyć w Hogwarcie. Oho, nareszcie koniec!
Istotnie, ceremonia zakończyła się, gdy tiara założona na głowę dziewczynki o
jakimś dziwacznym nazwisku wrzasnęła „Gryffindor!”. W chwilę po tym, jak nowa
Gryfonka zajęła miejsce, ze swego krzesła powstał dyrektor szkoły – Albus
Dumbledore.
- Teraz powinienem wygłosić uczoną mowę do was wszystkich – powiedział z
uśmiechem. – Ale nie chcę, by w moją stronę poleciały wasze widelce, więc resztę

15
dośpiewajcie sobie sami. Wsuwajcie na zdrowie! – w momencie, gdy na powrót
usiadł, na wszystkich stołach pojawiły się rozmaite dania i napoje.
- Uwielbiam tego faceta – powiedział Sig pociągając spory łyk dyniowego
soku. Kath żywo przytaknęła głową nie mogąc nic powiedzieć, gdyż zęby miała
zatopione w kolbie gotowanej kukurydzy z masłem.
- W zeszłym roku zamiast mowy puścił nam pęczek bezsensownych słów, coś
jak „futrynateflonbiwakrabarbar” – wyjaśniła Flori jakiejś nowej Krukonce, która
była zaskoczona zarówno tegoroczną mową dyrektora, jak i pojawiającymi się
znikąd potrawami.
- Wygląda na to, że Karajan odnalazł się w nowym towarzystwie – rzuciła
Kath spoglądając na stół swego domu, gdzie do Istvana cisnęła się grupka
ciekawskich osób.
- Mówisz? – Sig również się odwrócił. – Faktycznie, popatrzcie na Evę
Linsdensen, jak ona się do niego klei! A to wszystko tylko dlatego, że on jest ze
znanej rodziny.
- Znanej rodziny? – przyjaciółki spojrzały na niego zdziwione.
- Owszem – odparł. – Gdy nam się w pociągu przedstawił, wiedziałem, że
skądś znam jego nazwisko. Dopiero niedawno mi się przypomniało, że Karajanowie
to stary ród ze wschodniej Europy, którego członkowie zawsze dotąd uczyli się w
Durmstrangu.
- To co ten członek starego-rodu-ze-wschodniej-Europy-zwykle-uczącego-się-
w-Durmstrangu tutaj robi? – rzuciła Kath znad swojej drugiej kolby kukurydzy.
- A co ty się mnie pytasz? Będziesz z nim w jednej klasie przez następne trzy
lata, to się jego samego zapytasz – wzruszył ramionami.
- Bardzo śmieszne – mruknęła. Nie podobała się jej myśl o kolejnym Ślizgonie
w jej klasie nie pałającym do niej zbytnią sympatią. Niewiele osób ze Slytherinu
naprawdę lubiło Kath. Po pierwsze dlatego, że była ogólnie lubiana przez członków
wszystkich pozostałych domów, a zwłaszcza Krukonów, w których pokoju
wspólnym spędzała więcej czasu, niż w swoim własnym. Poza tym, wszyscy
Ślizgoni uważali, że jako czarownica czystej krwi nie powinna bratać się z „hołotą”
pokroju Summerstorma, który był pierwszym czarodziejem w historii swojej

16
rodziny, a więc – według kryteriów Ślizgonów – najgorszym gatunkiem Szlamy, jaki
tylko mógł komuś przyjść na myśl. O Flori nic nie mówili, bo i ona była czarownicą
ze starego rodu, w dodatku spokrewnioną z tak szacowną osobą, jak Lucjusz Malfoy.
Jeśli jednak któryś ze Ślizgonów naprawdę chciał jej dopiec, wywlekał na wierzch
temat jej dziadków, którzy zdradzili swoją starożytną krew odmawiając przyłączenia
się do Czarnego Pana. Nikt otwarcie nie odważył się jednak dokuczać Kath, bo
wszyscy zdawali sobie sprawę, że jest ulubienicą Snape’a, a komu, jak komu, ale
profesorowi Eliksirów nikt nie chciał podpaść. Jedynie dwie dziewczyny z czwartej
klasy lubiły Kath – Charlotte Connor oraz Evelynn McBeth – przede wszystkim
podziwiały ją za to, że jest taka dobra w eliksirach i często prosiły ją w związku z
tym o pomoc w napisaniu wypracowania. Nie była to jednak taka przyjaźń, jaką
darzyli ją Flori i Sig, jednak i to było dobre wobec, w najlepszym wypadku, ogólnego
lekceważenia ze strony pozostałych Ślizgonów.

Uczta skończyła się, ze stołów znikły puste talerze, półmiski i wazy, a


najedzeni i napici do syta uczniowie zaczęli rozchodzić się do swoich dormitoriów.
Gryffoni i Krukoni udali się do dwóch wież, Puchoni do sali na drugim piętrze,
Ślizgoni natomiast – do podziemi.
Kath zjeżdżała właśnie po poręczy schodów, gdy dogoniły ją Charlotte i
Evelynn.
- Witaj, Kath! – zawołała wesoło pierwsza biegnąc po schodach i usiłując
nadążyć za sunącą w dół dziewczyną. – Dlaczego nie siadłaś z nami?
- Widziałaś tego nowego z piątej klasy? – dorzuciła druga, zanim Kath zdążyła
odpowiedzieć na pierwsze pytanie. – Czyż on nie jest wspaniały?!
- Ciekawe, dlaczego dopiero teraz pojawił się w Hogwarcie, a nie, jak
wszyscy, gdy miał jedenaście lat! – odezwała się znów Charlotte.
- Zapewne miał swoje powody – odparła dosyć kwaśno Kath zeskakując z
poręczy na podest. Niespecjalnie podobało jej się uwielbienie dla tego Karajana,
które wyraźnie słyszała w głosach obu dziewcząt.

17
- Co jest, Croissant? Boisz się, że Karajan ukradnie ci tytuł pupilki Snape’a? –
rozległ się ostry głosik i trójka dziewcząt odwróciła się momentalnie. Po schodach
schodziła ku nim Eva Linsdensen – niewysoka, szczupła dziewczyna o trójkątnej
twarzy otulonej prostymi, prawie białymi włosami. Zatrzymała się o trzy stopnie
nad nimi i wyzywająco parzyła błękitnymi oczami w brązowe oczy Kath.
- O to akurat jestem spokojna, Linsdensen – prychnęła czarnowłosa
bezwiednie przygładzając swoje zmierzwione pukle.
- Och, doprawdy? Kto wie, może nasz nowy kolega okaże się od ciebie lepszy
w eliksirach i nareszcie zrzuci cię z twego tronu Królowej Lizusów? – zadrwiła. Kath
poczuła, jak krew się w niej gotuje, jednak starała się uspokoić powtarzając sobie, że
Eva zawsze była zazdrosna o jej umiejętności, jeśli idzie o eliksiry. Białowłosa
dziewczyna tymczasem minęła ją ze słowami:
- Mam nadzieję, że stanie się to jak najszybciej. Wiesz, chyba będę mu
kibicować – zarzuciła głową i oddaliła się.
- Kath… - zaczęła Evelynn. – Naprawdę boisz się, że Karajan okaże się od
ciebie lepszy z Eliksirów?
- Bzdura! – prychnęła czarnowłosa. – Ktoś, kto nie ma pojęcia, kim był Peter
Katchmar, ani że rozmawia z jego wnuczką, nie może nawet pretendować do miana
kogoś lepszego ode mnie w Eliksirach! Chodźmy.
Dziewczęta zeszły do pokoju wspólnego. Kath bez słowa minęła grupkę
podekscytowanych Ślizgonek oblegających Karajana – widocznie nie tylko Sig
słyszał o tym starym rodzie – i udała się do swego dormitorium, które, na
nieszczęście, dzieliła między innymi z Evą i jej świtą, której przewodziła Dominique
Bey. Wysłuchawszy kilku docinek na temat, jak niedługo nadejdzie haniebny koniec
jej panowania jako Królowej Lizusów, rozpakowała się, przebrała w koszulkę nocną i
wskoczyła do łóżka ozdobionego czterema kolumienkami. Zaciągnęła szmaragdowe
zasłony i ułożywszy głowę na poduszce, dość szybko zasnęła. Dominique gadała
jeszcze przez godzinę.

18
6

W piątej klasie Ślizgoni i Krukoni chodzili razem na cztery przedmioty –


Eliksiry, Zielarstwo, Historię Magii i Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami, z czego
pierwszego dnia szkoły wypadły im akurat dwie godziny pierwszego i jedna
ostatniego.
- No nie, dwie godziny Eliksirów z tym nietoperzem! – marudził Sig
przyglądając się przy śniadaniu swojemu planowi zajęć. – Znowu przyczepi się do
mnie o jakieś bzdury… Flori, nie masz na zbyciu jakiejś zagadki na poprawę
humoru?
- Mam – odparła zadowolona znad swojej miski z owsianką z truskawkami. –
Wymyśliłam wczoraj w nocy, gdy nie mogłam zasnąć.
- Pofiecz! Pofiecz! – powiedziała Kath mając akurat buzię pełną jajecznicy.
- Uwaga, jak będzie według was wyglądał Boggin Snape’a? – zapytała
jasnowłosa biorąc do ust łyżkę owsianki.
- Nie mam pojęcia – przyznał Sig chrupiąc tosta. Kath, nadal przeżuwając
jajecznicę, pokręciła głową na znak, że ona także nie wie. Flori poczekała, aż wszyscy
przełkną, po czym powiedziała:
- Jak butelka szamponu! - cała trójka ryknęła śmiechem. Ci, którzy siedzieli na
tyle blisko, by usłyszeć ten dowcip, również zaśmiewali się do łez.
Po śniadaniu udali się do lochów, gdzie mieścił się gabinet Eliksirów.
Zaledwie zasiedli w ławkach, drzwi się otworzyły i do środka wszedł Snape –
wysoki, chudy mężczyzna z wielkim haczykowatym nosem i czarnymi tłustymi
włosami. Wszedł za swoje biurko i zlustrował klasę twarz po twarzy. Jego wzrok na
krótko zatrzymał się na Kath, po czym prześliznął się po kilku innych uczniach, by
spocząć w końcu na Karajanie. Odczytał listę obecności, po czym ponownie rozejrzał
się po klasie.
- Więc to pan jest nowym… nabytkiem, że się tak wyrażę, Hogwartu, prawda,
panie Karajan? – powiedział Snape, a w jego głosie, jak zawsze, wyraźnie wyczuwało
się ironię. – Zobaczymy, czy wart jest pan swych przodków, jak niektórzy – tu
spojrzał na Kath, po czym wyjął różdżkę i skierował ją ku tablicy, na której zaczęły

19
pojawiać się wskazówki dotyczące eliksiru. Napis na samej górze głosił Mikstura
Spokoju.
- Wasze pierwsze zadanie w piątej klasie będzie polegało na uwarzeniu tej oto
mikstury – wskazał na nazwę wypisaną drobnym, regularnym pismem. – Zapewne
nie uszło waszej uwagi, że w tym roku czekają was SUMY, także z Eliksirów, po
których, mam najszczerszą nadzieję, pożegnam się z większością z was – tu spojrzał
na Summerstorma, który skulił się na swoim krześle. Sig zawsze był beznadziejny z
Eliksirów. Dlatego doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zaliczenie SUMA z tego
przedmiotu, w dodatku na jakiś przyzwoity stopień, będzie w jego wypadku niemal
graniczyło z cudem. Snape tymczasem kontynuował:
- Mikstura Spokoju zawsze pojawia się na egzaminach końcowych po piątej
klasie. Ostrzegam, że trzeba ją warzyć ostrożnie, jak w zegarku. Ten, komu choćby
raz drgnie ręka, a podejrzewam, że uświadczę tu takich wielu, może otrzymać eliksir
mogący nawet wywołać wieczny sen oraz, z pewnością, zero punktów z dzisiejszych
zajęć. Oczekuję zadowalających rezultatów, zwłaszcza po tych, którzy zamierzają
znaleźć się w mojej klasie OWuTeMowej – tu zerknął na Kath. – Ingrediencje
znajdują się w tej szafce – machnął różdżką, a szafka stanęła otworem. – Za półtorej
godziny gotowe próbki mają znaleźć się na moim biurku. Możecie zaczynać.
W klasie zapanowało poruszenie, większość uczniów wstała i podeszła do
szafki po składniki dla siebie i swoich kolegów z ławek. Gdy Kath wróciła niosąc w
swoim kociołku najróżniejsze fiolki i pudełeczka, Sig z wyrazem totalnej beznadziei
na twarzy jęknął:
- Kath, ratuj…
- Oh, Sig, przecież to jasne, że ci pomogę – uspokoiła go Kath układając
ingrediencje na ławce. Zerknęła na tablicę. – Ze wskazówek wynika, że pomiędzy
niektórymi etapami jest trochę czasu na czekanie, aż to się uwarzy. Wtedy będę
mogła zająć się twoim kociołkiem. Do tego czasu postaraj się nie pomylić, dobrze?
- Ciekawe, czy on każdej piątej klasie daje taką trudną miksturę na dzień
dobry – mruknęła Flori z niemałym zakłopotaniem przyglądając się swemu
kociołkowi, jakby oczekiwała, że to on udzieli jej odpowiedzi.

20
- Jak go znam, to pewnie jeszcze za pięć lat będą to warzyć na dzień dobry –
odparł Sig patrząc na etykietki kolejnych fiolek.
Zabrali się do pracy. Kath jak zwykle szło wyśmienicie, toteż gdy dotarła do
punktu, w którym należało dodać sproszkowanego kamienia księżycowego,
zamieszać trzy razy w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara i zostawić
w spokoju na siedem minut, uznała, że może zająć się miksturą Siga. Snape
tymczasem wyszedł zza biurka i ruszył na łowy w poszukiwaniu nieszczęśników, do
których mógłby się przyczepić – a takich z pewnością nie brakowało. Z wielu
kociołków wydobywały się kłęby dymu w najróżniejszych kolorach, z czego żaden,
może z paroma wyjątkami, nie był bynajmniej tym kolorem, jaki w owym momencie
powinien mieć dym buchający znad mikstur. Eliksir Summerstorma był wściekle
różowy.
- Sig, mówiłam, żebyś nic nie pomylił – syknęła cicho Kath, bo Snape zbliżał
się do nich powoli. – Postępowałeś według instrukcji? Dodałeś wszystko?
- Wszystko, kamień księżycowy, zamieszałem – szepnął gorączkowo.
- W którą stronę?
- No w pra… w prawo… - zająknął się. Jak zwykle pomylił się na czymś
głupim.
- Summerstorm – rozległ się nad nimi ostry głos Snape’a i oboje gwałtownie
poderwali głowy. – Najwidoczniej wyobrażasz sobie, iż na egzaminie obowiązuje
praca w grupach – kilku Ślizgonów, którzy uwielbiali, gdy to Sigowi obrywało się od
Snape’a, zachichotało. – Nie dość, że wyniki twojej pracy są poniżej krytyki, to
jeszcze zawracasz głowę innym uczniom, dużo lepszym od ciebie zresztą. Minus
dziesięć punktów dla Ravenclawu.
Kath poczuła, że czerwieni się ze złości. Za to nie cierpiała Snape’a –
nienawidziła, gdy porównywał ją z którymś z jej przyjaciół na wyraźną niekorzyść
tego kogoś. Sig nic nie odpowiedział. Patrzył na swoje dłonie zaciśnięte na kolanach.
- Zero z dzisiejszych zajęć, Summerstorm – Snape machnął różdżką i cała
różowa zawartość kociołka Siga zniknęła. – Ty, Fiddlespit, także zero – mikstura
Flori, siedzącej po drugiej Kath, stronie również wyparowała.

21
- Ale dlaczego!? – wyrwało się jej. Jej mikstura wcale nie była dużo gorsza od
eliksiru Kath, dodała tylko szczyptę za dużo kamienia księżycowego.
- Kwestionujesz moje decyzje? – wycedził Snape przez zęby.
- Nie, panie profesorze – odparła cicho.
- Nie martw się – szepnęła do niej Kath.
- Pilnuj swojego kociołka, Croissant – Snape uderzył końcem różdżki w rondo
naczynia. – Zbliża się siódma minuta – faktycznie, znad wywaru zaczęła już unosić
się srebrna para. Snape zerknął ostatni raz na miksturę, po czym odwrócił się i
odszedł powyżywać się na kimś innym.
- Ale bym go teraz rzucił tym kociołkiem przez łeb – zgrzytnął zębami Sig.
Kath tymczasem dodała ostatni składnik, po czym zgasiła ogień i z ponurą miną
napełniła fiolkę otrzymanym wywarem, za który pewnie znowu otrzyma maksimum
punktów. Nie cieszyła się, co więcej, czuła się podle, bo wiedziała, że tak samo czują
się też jej przyjaciele.

Wyszli na korytarz i w milczeniu skierowali się ku wyjściu z zamku. Przeszli


przez błonia w kierunku miejsca, gdzie zwykle odbywały się zajęcia z Opieki Nad
Magicznymi Stworzeniami, czyli w pobliże chatki gajowego Hogwartu – Hagrida.
Powiedzieć o Hagridzie „duży facet”, to powiedzieć za mało. Był wielki, ogromny,
olbrzymi – i pewnie byłby przerażający, gdyby nie fakt, że był najbardziej
dobrodusznym człowiekiem, o jakim tylko można pomyśleć. Trudno było w całym
Hogwarcie o cieplejsze spojrzenie, niż to, które zwykle wyzierało z jego czarnych
oczu ledwie widocznych spomiędzy gęstwiny ciemnych szczeciniastych włosów i
zarostu. Trójka przyjaciół właściwie tak naprawdę poznała Hagrida dopiero w
drugiej klasie, gdy zabłądzili w Zakazanym Lesie. W pewnym momencie natrafili na
stado centaurów i myśleli, że już po nich, ale wtedy zjawił się gajowy i ocalił ich.
Później okazało się, że centaury i tak nie zrobiłyby im krzywdy, bo, jak mówił
Hagrid, „one to dzieciaków nie ruszą”, niemniej jednak tamtego dnia Kath, Flori i Sig
zostali przyjaciółmi Hagrida.

22
Gdy zbliżali się do jego chatki, Hagrid akurat krzątał się koło jakichś
zagródek, a Kieł, jego olbrzymi czarny brytan, bez przerwy plątał mu się koło nóg.
Pies zauważył ich i radośnie merdając ogonem podbiegł, żeby się przywitać. Na to
Hagrid odwrócił się i ujrzawszy trójkę przyjaciół, huknął wesoło, aż echo poniosło
się po błoniach:
- A co to za smutne miny od rana, co?
- Eliksiry… - mruknęła ponuro Kath drapiąc Kła za uszami.
- Cholibka, aż tak źle? – zapytał, na co wszyscy troje przytaknęli. –
Zaczekajcie, zaraz coś na to poradzimy. Jeszcze wam się gęby zaśmieją, zobaczycie! –
wszedł do swojej chatki, a trójka przyjaciół spojrzała po sobie z powątpiewaniem.
Czuli się tak podle, że nie wyobrażali sobie, żeby cokolwiek mogło poprawić im
humor. Po chwili Hagrid wyszedł ze swej chatki z wyraźnie zadowoloną miną.
- Schowała się skubana, ale znalazłem – potrząsnął małą klatką, która w jego
olbrzymiej dłoni wydawała się jeszcze mniejsza. To, co znajdowało się w środku,
było ledwie widoczne i dopiero, gdy Hagrid podszedł do nich, zobaczyli, co to było.
Siedziało tam stworzonko z głową i tylnymi nóżkami żaby, którego okrągły tułów
pokryty był piórami, i szybko trzepotało małymi skrzydełkami. Trochę kojarzyło się
ze Zniczem – małą uskrzydloną piłeczką, którą trzeba złapać, aby wygrać mecz
Quidditcha. Zwierzątko od czubka pyszczka po końce błoniastych nóg było
szmaragdowozielone.
- Lolożaba! – zawołali naraz uradowani Kath, Flori i Sig, zupełnie zapominając
o głupich Eliksirach i jeszcze głupszym Snape’ie.
– Hagridzie, jak udało ci się ją złapać? – zapytała podekscytowana Kath.
- No, tego, znalazłem sposób – gajowy uśmiechnął się szeroko, rad, że udało
mu się uszczęśliwić przyjaciół. – Zaraz wam pokażę. Potrzymaj – wręczył Sigowi
klatkę, po czym otworzył ją. Lolożaba natychmiast wyfrunęła stamtąd i zaczęła
krążyć nad Zakazanym Lasem. Trójka przyjaciół patrzyła na nią zaskoczona.
- Hagridzie, zaraz ucieknie! – krzyknęła Flori.
- Nie bój hipogryfa, nie ucieknie – gajowy wydobył coś z kieszeni i podał to
Kath. Były to dwa przedmioty – mały woreczek związany sznurkiem oraz coś

23
podłużnego, drewnianego, pokrytego rysunkami przedstawiającymi… lolożaby!
Dopiero po chwili Kath zdała sobie sprawę, co to może być.
- Czy to jest… gwizdek na lolożabę? – zapytała z niedowierzaniem, a Hagrid
pokiwał twierdząco głową nadal się uśmiechając. – A co jest w woreczku?
- To przysmak tej małej bestii – odparł, gdy Kath wysypała sobie na dłoń
szczyptę czegoś, co wyglądało, jak fusy herbaciane.
- Skrzeloziele! – powiedziała Flori. – Ale skąd je masz, Hagridzie? Przecież jest
bardzo rzadkie!
- Ja… no, tego… znalazłem! Właśnie, znalazłem – Kath nie mogła sobie
wyobrazić, w jaki sposób Hagridowi się to udało, ale miała wrażenie, że gdy Snape
dziś zajdzie do swojej kanciapy z ingrediencjami, zapasik skrzeloziela zastanie nieco
uszczuplony. – No, Kath, a teraz zagwizdaj!
Dziewczyna przyłożyła gwizdek do ust i dmuchnęła. Z instrumentu nie
wydobył się żaden dźwięk, ale lolożaba chyba coś usłyszała, bo zaczęła pikować w
kierunku jej wyciągniętej dłoni. Po chwili stworzonko wylądowało na niej z głuchym
plaśnięciem i zabrało się do pałaszowania skrzeloziela.
- Kurczę, to działa! – Sig z podziwem uniósł brwi.
- No a jak, pewnie, że działa! Teraz jak się ściemni, to sobie będziecie mogli ją
zawołać i schować, a nie za każdym razem szukać nowej! Tylko karmcie ją dobrze
muchami, żeby wam nie kipnęła.
- Hagridzie, jesteś genialny! – Kath wprost nie posiadała się z radości, a
gajowy rozpromienił się jeszcze bardziej. – Przyjdziemy po nią po lekcjach, dobrze? –
włożyła lolożabę z powrotem do klatki i oddała Hagridowi. – Zaraz zaczną się
zajęcia, a nie chcę, żeby ktoś z … „niewtajemniczonych” widział, że ją mamy.
- Ma się rozumieć, będę na was czekał. Napijemy się herbatki – Hagrid
poczłapał do swej chatki. W momencie, gdy zniknął w środku, nadeszła reszta
piątego roku Krukonów i Ślizgonów, w towarzystwie profesor Grubbly-Plank.

24
8

Kath, Flori i Sig nie mieli nic przeciwko profesor Grubbly-Plank, ale jej lekcje
były dla nich zdecydowanie zbyt… spokojne. Wróżki, ghoule i kraby ogniste może i
były ciekawe, ale nie dla nich. Na dzisiejsze zajęcia pani profesor przyniosła parkę
gnomów.
- Matko, mam tego pełno w ogrodzie – ziewnęła znudzona Kath. – Hagrid to
by nam dopiero pokazał fajne zwierzaki!
- Tak, które zżarłyby cię w mgnieniu oka – szepnął Sig, nie słuchając zupełnie
profesor Grubbly-Plank, która mówiła właśnie, że najskuteczniejszą metodą
pozbycia się gnoma z ogrodu jest kręcenie nim w kółko, aż mu się zakręci w głowie,
a następnie wyrzucenie go za płot. Jednocześnie demonstrowała to na biednym
stworzeniu.
- To, że Hardoziob chciał zeżreć ciebie wcale nie oznacza, że jest krwiożerczą
bestią! – oburzyła się Kath, a Flori jej przytaknęła. Hagrid przedstawił im kiedyś
swojego ulubionego hipogryfa, któremu Sig najwyraźniej nie przypadł do gustu,
gdyż zwierzak biegał za nim w kółko z zamiarem dziabnięcia go w siedzenie.
Gajowy Hogwartu miał słabość do niebezpiecznych Magicznych Stworzeń – a
najbardziej ze wszystkiego lubił smoki. Nie pokazał im nigdy żadnego, ale za to
dzięki niemu widzieli już tak dziwaczne bestie, jak sklątki tylnowybuchowe,
jednorożce i testrale. No, tych ostatnich, to właściwie nie widzieli, bo podobno mogą
je zobaczyć tylko ci, który patrzyli, jak ktoś umiera, a tego na szczęście żadne z nich
jeszcze nie doświadczyło.
- A teraz, moi mili, każdy z was po kolei przećwiczy wyrzucanie gnoma z
ogrodu – powiedziała profesor Grubbly-Plank, po czym wyciągnęła różdżkę i
machnąwszy nią wyczarowała płot z furtką, który kołem o średnicy 20 stóp otaczał
niewielki warzywnik. – Dobierzcie się w pary i weźcie gnomy. Każdy, komu uda się
skutecznie pozbyć szkodnika, otrzyma pięć punktów dla swojego domu.
Uczniowie zabrali się do przepędzania gnomów. Nie było to takie łatwe, gdyż
najpierw trzeba było je złapać – uciekały po całym warzywniku – a potem utrzymać
– wyrywały się, jak tylko mogły. Przy większości prób gnomy zostawały

25
„niedokręcone” i bez trudu znajdowały drogę powrotną do ogródka. Kilku
Ślizgonów z upodobaniem rozkręcało gnomy i z rozpędu ciskało nimi przez płot, jak
przy rzucie młotem, ku wielkiemu oburzeniu Krukonek i samej pani profesor.
Właściwie jedynie Flori zdołała zdobyć punkty dla Ravenclawu, gdyż po okręceniu
jej gnom miał spore trudności z ustaniem na nogach, nie mówiąc już o znalezieniu
furtki. Zresztą, ona sama także ledwo do niej trafiła.
Gdy z oddali dobiegł ich odgłos dzwonka, profesor Grubbly-Plank
machnięciem różdżki usunęła płot i warzywnik, zabrała gnomy i ruszyła w kierunku
szkoły.
- To chyba były nasze ostatnie wspólne zajęcia dzisiaj – westchnęła Kath. – Co
macie teraz?
- Godzinę Wróżbiarstwa z Szaloną Sybillą i… - Sig zerknął na swój plan. – O, a
później już tylko Zaklęcia i mamy wolne. A ty?
- A ja… - teraz z kolei ona rzuciła okiem na rozpiskę. – Dwie godziny
Transmutacji z Gryfonami. Poczekacie na mnie w pokoju wspólnym? Pójdziemy
potem do Hagrida na herbatkę.
- Da się zrobić – odparł wesoło Sig. – Ach, byłbym zapomniał, nasza
„krukołatka” dzisiaj wymyśla zagadki o tematyce kulinarnej, więc radzę się
przygotować.
Cała trójka roześmiała się serdecznie.

Na Transmutacji do Kath przysiedli się Lena Farrey i David Blade z


Gryffindoru.
- Cześć, Kath – pozdrowiła ją szeptem Lena, podczas gdy profesor
McGonagall krążyła po klasie strasząc ich czerwcowymi SUMAMI. – Podobno masz
już lolożabę.
- A skąd ty o tym wiesz? – zdziwiła się czarnowłosa.
- No wiesz, dobre wieści szybko się rozchodzą – uśmiechnęła się Gryfonka
potrząsając kasztanowymi włosami.

26
- Summerstorm złapał nas na schodach i dał nam cynk – wyjaśnił David. – To
jak, kiedy pierwszy wyścig? Dzisiaj?
- Dzisiaj nie. Musimy iść do Hagrida po lolożabę i zostaniemy tam pewnie do
późna. Możemy jutro. O w pół do szóstej, pasuje wam?
- Zgoda, dam znać wszystkim „wtajemniczonym” – ucieszył się Blade.
- Proszę wyciągnąć różdżki – poleciła profesor McGonagall rozdając każdemu
po cegłówce i tłustym ślimaku. – Na dzisiejszych zajęciach najpierw zrobimy
powtórkę z przemiany przedmiotów nieożywionych w ożywione, jak pamiętacie,
należącej do najtrudniejszych Transmutacji. Przez następną godzinę będziemy uczyć
się zaklęcia Znikania, które często pojawia się na SUMACH. Na razie waszym
zadaniem jest zamienić cegłę w królika, Gryffindor w czarnego, Slytherin w białego.
Zaczynajcie.
Kath wyjęła swoją różdżkę z drzewa różanego, z rdzeniem z włókna z serca
smoka – i to nie byle jakiego smoka, bo samego Rogogona Węgierskiego. Machnęła
nią, powiedziała zaklęcie i nagle jej cegłówce wyrosły długie rude uszy i puszysty
ogonek. Kath machnęła jeszcze raz i powtórzyła zaklęcie. Tym razem cegła pokryła
się futrem i wyrosły jej wąsy. Westchnąwszy dziewczyna rozejrzała się po klasie –
wyglądało na to, że reszta uczniów także rozleniwiła się przez wakacje, gdyż
również na innych ławkach cegły strzygły uszami, a w najlepszym wypadku tu i
ówdzie kicały rude króliki. Było jednak kilka wyjątków – Eva i Thomas Linsenden,
którzy za pierwszym razem transmutowali swoje cegły, mierzyli teraz innych
pełnym wyższości spojrzeniem. Również Karajan usuwał już z sierści swojego
królika ostatnie rude plamki.
- Źle machasz różdżką – powiedział David głaszcząc po grzbiecie ślicznego
czarnego królika. – Musisz wykonać pełniejszy łuk, prawie półkole.
- Jeśli jesteś taki mądry, to lepiej mi to pokaż – burknęła Kath patrząc
zazdrośnie na zwierzątko, które wierciło się niecierpliwie w ramionach jej kolegi.
Ujął jej dłoń, na co Kath zarumieniła się lekko, i zakreślił nią gładki łuk w powietrzu,
zupełnie nie przypominający jej wcześniejszego beznadziejnego machania.
- O tak, tak to ma wyglądać – powiedział. – A teraz spróbuj sama.

27
Kath usiłowała powtórzyć ten ruch. Na jej ławce pojawiło się coś, co
przypominało rude, pokryte futrem strusie jajo z uszami, wąsami i ogonem. Po kilku
dalszych próbach w końcu udało się jej transmutować rudego królika.
- To chyba szczyt moich możliwości… - westchnęła.
- No dobrze, widzę, że większości z was zostało w głowach trochę wiedzy
sprzed wakacji – powiedziała profesor McGonagall chodząc po klasie i rozdając
punkty za idealnie przeprowadzone transmutacje. – Teraz proszę odtransmutować
wasze… hm, rezultaty – obrzuciła krytycznym spojrzeniem białą króliko-cegłę
jakiegoś Ślizgona. Poczekała, aż wszyscy się z tym uporają, poczym zaprezentowała
im, jak powinni Zniknąć ślimaka.
Znikanie przedmiotów było trudne. Trudniejsze, niż wszystko, czego do tej
pory próbowali na Transmutacji. Nawet Linsendenowie i David mieli z tym kłopoty.
Do końca zajęć nikomu, dosłownie nikomu, nie udało się całkowicie Zniknąć
swojego ślimaka, choć niektóre stały się wyraźnie bledsze.
W tym samym czasie, w którym Kath usiłowała transmutować cegłę w
królika, piąty rok Krukonów siedział w klasie Wróżbiarstwa, która mieściła się w
jednej z wież. Profesor Trelawney zawsze, niezależnie od pogody za oknem,
utrzymywała w niej stałą, tropikalną temperaturę. W kominku buchał ogień, więc
było duszno, jak w piecu, a jakby tego było mało, wszędzie dymiły się kadzidła
wypełniające całe pomieszczenie różnymi oszałamiającymi zapachami. Pomimo
gorąca, sama pani profesor chodziła stale zakutana w najróżniejszego rodzaju chusty
i szale.
Właśnie snuła się po klasie wygłaszając przepowiednie nadchodzących
kataklizmów, podczas, gdy Flori i Sig usiłowali zobaczyć coś w swoich szklanych
kulach.
- Widzę w mojej kuli … – Sig próbował naśladować hipnotyczny głos pani
profesor. – Odbicie gościa, który zupełnie nic nie widzi w swojej kuli.
- Nie śmiej się, chłopcze. Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo – Sybilla
Trelawney przepłynęła koło nich jak zjawa, patrząc na nich wyolbrzymionymi przez
szkła okularów oczami. Kath często mówiła, że wygląda przez to jak wielka mucha.

28
- Och, doprawdy? – mruknął pod nosem Sig zerkając na Flori w oczekiwaniu
na jakiś równie złośliwy komentarz z jej strony. Ona tylko uśmiechnęła się lekko i
popatrzyła w swoją kulę. Przez chwilę panowało milczenie, bo wszyscy postąpili za
jej przykładem. Nikt nie miał jednak jakichś większych nadziei na ujrzenie
czegokolwiek – w ich klasie jedynie Flori miała prawdziwy dar jasnowidzenia, tak
zwane Wewnętrzne Oko. Profesor Trelawney, którą większość podejrzewała o to, że
w sprawach przepowiadania przyszłości jest po prostu zwykłą oszustką, wprost
rozpływała się z zachwytu nad wybitnymi zdolnościami swej uczennicy. Koledzy
często pytali Flori, jak ona to robi, lecz rzadko umiała odpowiedzieć – to było po
prostu w niej, czy tego chciała, czy nie.
- Mam nadzieję, że widzisz w swojej kuli, jak Snape spada ze schodów –
powiedział szeptem Sig, na co Flori zachichotała i spojrzała na niego. Jej wizja znikła.
- Co zobaczyłaś? – zapytała Agnes Foxtail, siedząca na pufie obok. Zawsze
była tego ciekawa i czasem trochę zazdrościła koleżance jej daru.
- Nic ciekawego… – odparła jasnowłosa, a potem uśmiechnęła się przebiegle i
dodała tak, aby wszyscy to słyszeli: – Widziałam siebie piszącą SUMA z Obrony
Przed Czarną Magią.
Flori osiągnęła zamierzony skutek – w klasie zawrzało.
- Naprawdę? SUMA? – rozległ się czyjś głos.
- Z Obrony Przed Czarną Magią? – zapytał ktoś inny.
- Moi drodzy, uspokójcie się, tak nie można… Wróżbiarstwo wymaga ciszy i
skupienia. To tajemna sztuka, której subtelność… – upominała ich profesor
Trelawney, ale jej monotonny głos zginął w ogólnym harmiderze.
- Widziałaś może pytania? – zapytała Flori Agnes Foxtail.
- Tylko dwa – odparła, na co zaczęło się do niej cisnąć jeszcze więcej osób.
Ktoś niechcący zepchnął Siga z jego pufy.
- Powiedz, powiedz! – prosili Krukoni jeden przez drugiego, a gdy tylko
otworzyła usta, zamilkli jak na komendę.
- W pierwszym trzeba było podać trzy podstawowe Zaklęcia Niewybaczalne i
opisać ich efekty, a w drugim należało wymienić wszystkie Zaklęcia Niewerbalne i
krótko je omówić – wyrecytowała Flori. Wśród zbitych w ciasną grupę uczniów dał

29
się słyszeć szmer podziwu. Po chwili profesor Trelawney zdołała jakimś cudem
zagonić wszystkich z powrotem na swoje miejsca i lekcja potoczyła się dalej
spokojnie, jeśli nie liczyć faktu, że raz po raz pośród uczniów krążyły podniecone
szepty i porozumiewawcze spojrzenia.

11

- Czasem się przydaje to twoje Wewnętrzne Oko – powiedział z uznaniem Sig,


gdy razem z Flori szli po Zaklęciach do swojego pokoju wspólnego, by tam poczekać
na Kath.
Wdrapali się po schodach do wieży Ravenclawu i stanęli przed drzwiami
zaopatrzonymi w kołatkę w kształcie kruka, którą Sig zwykle nazywał „krukołatką”.
Summerstorm ujął ją i zastukał nią w drzwi. Ptak otworzył jedno oko i powiedział:
- Jeśli to masz, chcesz się tym podzielić. Jeśli się tym podzielisz, już tego nie
masz. Co mam na myśli?
Flori popatrzyła Siga.
- Jakieś pomysły? – zapytała bez większych nadziei na twierdzącą odpowiedź
kolegi. Sig milczał.
- Dobra, pomyślmy – mruknął po chwili. –Mam coś, czym chcę się podzielić…
- To jakaś rzecz?
- Być może… Chcę się tym podzielić, więc jakaś część z tego mi zostaje, a
mimo to już tego nie mam.
- Więc to nie może być przedmiot, to musi być coś niematerialnego.
- Dobre spostrzeżenie – pochwalił. – Lećmy dalej. Chcę się tym podzielić, ale
jednocześnie nie mogę, bo to stracę… - Summerstorm myślał intensywnie. – Założę
się, że to coś banalnie prostego.
- To jest coś, co musisz zachować tylko dla siebie, żeby tego nie stracić –
powiedziała Flori.
- Albo, żeby nie przestało być tym, czym jest – dodał Sig, po czym oboje
spojrzeli na siebie i równocześnie wypalili:
- Tajemnica!

30
- Gratuluję – powiedziała „krukołatka” i drzwi otwarły się ze skrzypnięciem.
Uradowani weszli do pokoju wspólnego i opadli na najbliższe fotele.
- Kołatka przeszła dziś samą siebie, nie sądzisz? – powiedział z uśmiechem
Sig.
- O tak… - przyznała dziewczyna parząc na drewniane belki sufitu. – Ale
dosyć szybko na to wpadliśmy.
- Właśnie, przypomniało mi się, o co miałem cię zapytać po Wróżbiarstwie! –
Summerstorm usiadł prosto w fotelu. – Jakie jest trzecie Zaklęcie Niewybaczalne
oprócz Avada Kedavry i Imperiusa?
- Nie wiesz? – zapytała zdziwiona Flori. – To klątwa Cruciatus, nie słyszałeś o
niej?
- Nie, pani Black wspominała mi tylko o tych dwóch pierwszych. A tutaj w
ogóle się o nich nie mówi, więc myślałem, że są tylko dwie. Jak działa ten cały
Cruciatus?
- To paskudne zaklęcie. Wywołuje straszny ból rozdzierający od środka –
wyjaśniła. – Śmierciożercy używają go bardzo często, żeby wydobyć od kogoś jakieś
informacje. Okropność – wzdrygnęła się.
- Faktycznie, brzmi okropnie. A skąd ta nazwa?
- To dlatego, że ofiary będące pod jej działaniem zwykle o tak krzyżują ręce –
założyła ramiona na piersiach w sposób, który trochę przypominał ten, w jaki
zawsze na sarkofagach przedstawiano ręce egipskich faraonów.
- Nie bujasz? – Sig z trudem mógł sobie to wyobrazić.
- Sig, mój tata oberwał tą klątwą cztery razy! – oburzyła się. – I opowiadał mi,
że kiedyś Śmierciożercy tak długo torturowali nią jakąś parę aurorów, że tamci
dostali bzika i do tej pory siedzą zamknięci u Świętego Munga!
Summerstorm już miał coś odpowiedzieć, ale wtedy dobiegł ich tupot stóp na
schodach, a potem uderzenie kołatką, która po chwili odchrząknęła i zapytała:
- Czego wąż szuka na drzewie?
- Eeee… - usłyszeli głos bez wątpienia należący do Kath. – Szuka… pary
kruków?
- A kruki czekają na węża – odparła kołatka i drzwi się otworzyły.

31
- Miało być kulinarnie, a ona mi wyjeżdża z jakimiś wężami – powiedziała
zdyszana Kath wchodząc do pokoju wspólnego Ravenclawu, w którym królowały
brąz i granat. Pod ścianami piętrzyły się półki z książkami, a koło okna stała
alabastrowa rzeźba dostojnej założycielki domu. Kath zawsze wolała ten pokój od jej
własnego, umieszczonego pod jeziorem i przez to zawsze pełnego chorobliwego,
zielonego światła. I te wszystkie czaszki… Salazar Slytherin najwyraźniej nie
grzeszył dobrym gustem.
- My też dostaliśmy jakąś dziwną zagadkę… – powiedziała Flori, ale Sig
wpadł jej w słowo:
- Wiesz, że Flori miała wizję, w której ujawniły się jej pytania z SUMA z
Obrony Przed Czarną Magią?!
- Nie gadaj, naprawdę? – oczy Kath rozszerzyły się z podniecenia.
Opowiedzieli jej, co ukazało się w szklanej kuli ich jasnowłosej przyjaciółki.
- Niewybaczalne i Niewerbalne, mówicie? – zamyśliła się Kath, gdy skończyli.
– To nie powinno być trudne, dobrze, że nie każą nam ich stosować.
- Zaklęcia Niewerbalne będziemy przerabiać w tym roku – sprostował Sig. –
Więc na części praktycznej mogą się pojawić.
- Mamy jeszcze cały rok, żeby się tego nauczyć. Nie ma co się martwić na
zapas. A teraz chodźmy, bo Hagrid czeka!
Wyszli z pokoju wspólnego i udali się schodami na parter, a stamtąd na dwór.
Przez błonia szli rozmawiając o Quidditchu i lolożabach. Gdy dotarli do chatki
gajowego, zobaczyli, że stoi pusta. Okna były zamknięte na głucho, a gdy zapukali,
nie dobiegły ich ani odgłosy kroków Hagrida, ani szczekanie Kła.
- Dziwne. Ledwo się rok zaczął, a on już gdzieś zniknął? – zastanawiała się
Flori. Sig był trochę zły, że najpierw zostali zaproszeni, a teraz muszą całować
klamkę. Kath martwiła się o lolożabę. Żadne z nich nie za bardzo wiedziało, co dalej
robić.
- Tu jest kartka – powiedział nagle Sig odczepiając od jednej z okiennic jakiś
świstek. Było na nim nagryzmolone kilka zadań:

32
- To ciekawe – powiedziała po chwili Flori. – Dokąd Dumbledore mógł wysłać
Hagrida?
- I po co? – dorzucił Sig jeszcze raz czytając wiadomość, jakby miał nadzieję,
że znajdzie tam odpowiedź.
- Zastanowimy się nad tym później – Kath z trudem uniosła wydrążoną dynię,
pod którą Hagrid ukrył klatkę z lolożabą. Zwierzątko spało. – A teraz wracajmy do
zamku.

12

Przez cały następny dzień Kath oraz Sig i Flori widywali się jedynie przelotnie
na korytarzu, gdyż nie mieli w tym dniu żadnych wspólnych zajęć. Ale nie
przeszkadzało im to zbytnio, bo wieczorem miało odbyć się to, na co pewna grupka
uczniów Hogwartu oczekiwała przez całe wakacje – pierwszy w tym roku szkolnym
pościg za lolożabą.
Kath wymyśliła tę „dyscyplinę” po tym, jak zrezygnowała z gry w Quidditcha
na pozycji Szukającego w drużynie Slytherinu, a to z kolei dlatego, że bardzo nie
podobało się jej zachowanie jej kolegów z reprezentacji. Grali oni, łagodnie mówiąc,
nie po sportowemu. Za każdym razem zachowywali się tak, jakby to była walka na
śmierć i życie, a ona po prostu chciała sobie polatać na miotle i poganiać za czymś
małym i szybkim. I wtedy Hagrid przypadkiem podsunął jej na myśl lolożaby, a ona
postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
Punktualnie o w pół do szóstej na błoniach, tuż przed Zakazanym Lasem,
zebrał się tuzin osób, głównie Krukonów i Gryfonów – każdy ze swoją miotłą. Byli
tam Też Kath, Flori i Sig. Sig zwykle nie uczestniczył w pościgach z lolożabą,
ponieważ przeważnie organizowano je wtedy, gdy on trenował Quidditcha, ale z
racji tego, że w tym roku treningi jeszcze się nie zaczęły, mógł się tam zjawić razem z

33
innymi. Kath poczekała, aż wszyscy się uspokoją, po czym odchrząknęła i
powiedziała uroczyście:
- Witam wszystkich! Dzięki, że przyszliście – zrobiła dramatyczną pauzę. –
Ogłaszam wszem i wobec, że sezon pościgów za lolożabą jest otwarty!
Rozległy się brawa i śmiechy. Kath podeszła do Flori, która co prawda nigdy
się nie ścigała, ale zawsze wiernie kibicowała wszystkim zawodnikom i służyła
pomocą – na przykład zaklęciem Swobodnego Zwisu, gdy ktoś, dajmy na to, zderzył
się z niewidzialnym testralem i spadł ze swojej miotły. Kath wręczyła przyjaciółce
dwa gwizdki, jeden zwykły, drugi na lolożabę, i woreczek ze skrzelozielem.
- Gdy zacznie się ściemniać, zagwizdasz najpierw w ten – wskazała na
gwizdek od Hagrida – a potem w ten, żeby dać nam znać, że wyścig jest skończony. I
miej różdżkę w pogotowiu.
Flori pokiwała głową, a wtedy Kath chwyciła swoją miotłę – Kometę 260 – i
dosiadłszy jej, dała znak, by wszyscy zrobili to samo. Potem wypuściła z klatki
lolożabę, która natychmiast z trzepotem małych skrzydełek wzbiła się nad Zakazany
Las. Wtedy rozległ się gwizdek.
Wszyscy pogonili za zielonym stworzonkiem, które oczywiście zorientowało
się, że szybuje ku niemu cała gromada nastolatków na miotłach, toteż rzuciło się do
ucieczki – pościg się rozpoczął. Przez dłuższy czas wszyscy lecieli w zwartej grupce,
ale po jakichś piętnastu minutach lolożaba zaczęła robić charakterystyczne zwroty i
uniki, które niewielu ze ścigających potrafiło powtórzyć. Na czoło grupy wysunął się
David Blade, a Kath i Lena Farrey siedziały mu na ogonie, wciąż jednak od celu
dzieliło ich jakieś pięć stóp. Lolożaba raz po raz robiła uniki, i gdy już momentami
wydawało się, że zostanie schwytana, zmieniała nagle kierunek lotu i szybowała
gdzieś w bok.
Flori z zapartym tchem obserwowała wszystkie te zwody, które za ściganym
stworzonkiem powtarzali wszyscy uczestnicy wyścigu. Wiele by dała, żeby też móc
z równą szybkością i precyzją wykonywać takie rzeczy. Niestety, ona sama miała lęk
wysokości, którego nabawiła się po tym, jak w podczas zaliczeń lotów na miotle w
pierwszej klasie jej miotła uniosła ją na niemal 50 stóp, a potem jakoś dziwnie
obróciła się pod nią i Flori spadła z tej wysokości na ziemię. Skończyło się to dwoma

34
tygodniami wakacji spędzonymi w skrzydle szpitalnym pod czujnym okiem pani
Pomfrey. Wtedy Flori nie znała jeszcze Kath, więc został z nią tylko Sig, z którym
zdążyła się w ciągu roku bardzo zaprzyjaźnić.
Lolożaba wykonała właśnie zadziwiająco trudny do powtórzenia zwód, który
spowodował, że z pościgu zrezygnowało kolejnych kilka osób, w tym pozostający
już od dłuższego czasu w tyle Sig. Zniżył lot i po chwili zeskoczył z miotły tuż koło
Flori.
- Uff, chyba na tym dam już sobie spokój – sapnął zarzucając na ramię swojego
Zmiatacza 7, którego dostał na ostatnie urodziny od pani Black. – Świetnie im idzie,
co? – wskazał głową na złożoną już tylko z czterech osób grupkę, w której
znajdowali się David, Kath, Lena i Minea Wordsworth, czwartoklasistka z
Hufflepuff.
- Tak, są bardzo zdolni – przyznała Flori. – Ale wydaje mi się, że znowu
wygra David… och, zobacz! – zawołała, gdyż nad lasem nagle pojawił się hipogryf i
skierował się ku grupce ścigających, którzy byli tak pochłonięci gonieniem lolożaby,
że nawet nie zauważyli, że sami są gonieni. Bestia tymczasem zbliżała się do nich w
zastraszającym tempie. Dziewczyna patrzyła na to w osłupieniu nie wiedząc, co
robić, ale Sig zachował przytomność umysłu – wyrwał jej gwizdek i dmuchnął w
niego potężnie, po czym ryknął na całe gardło:
- Hipogryf za wami!!!
Reakcje uczestników były natychmiastowe – wszyscy rzucili za siebie szybkie
spojrzenie, a gdy zobaczyli, że hipogryf faktycznie ich ściga, co więcej, że wręcz
siedzi im na ogonie, wykonali gwałtowne zwroty i rozpierzchli się, każdy w inną
stronę. Tego nauczyła ich profesor Grubbly-Plank, choć wątpiła, by kiedykolwiek
było im to potrzebne, przynajmniej w najbliższym czasie.
Hipogryf, jak się okazało, nie ścigał jednak żadnego z nich, gdyż nadal leciał
prosto jak strzała. Dopiero teraz Flori i Sig domyślili się, co go skusiło – on polował
na lolożabę! W końcu bestia podleciała na tyle blisko do zielonego stworzonka, że
wystarczyło jedno kłapnięcie straszliwym dziobem i już lolożaby nie było. Hipogryf
wykonał jeszcze nad lasem wdzięczne koło i po chwili, pikując w dół, zniknął wśród

35
drzew. Zawodnicy zdążyli w tym czasie wylądować i mogli tylko bezsilnie
obserwować całe zdarzenie.
- Niech to – zżymała się Lena. – Inauguracyjny wyścig zepsuty przez głupiego
hipogryfa!
- Czemu nie zagwizdałeś na lolożabę, Summerstorm? Może dałoby się ją jakoś
uratować! – David był wściekły.
- Myślałem o tym, ale staliśmy tu z Flori i… - zająknął się Sig, gdyż wcale nie
spodziewał się, że to jego o coś obwinią.
- David, zostaw go! – Kath chwyciła go za poły szaty i odciągnęła go od
przyjaciela. – Sig dobrze zrobił, hipogryf mógł rzucić się na nich! Mógł ich
skrzywdzić, a tak straciliśmy tylko głupią lolożabę!
- Poza tym, to on wam dał znak, żebyście uciekali – dodała Flori, trochę
zawstydzona, że ona tego nie zrobiła, choć było to jej zadanie.
- No właśnie! – podchwyciła Laura Stippery, czwartoklasistka z Gryffindoru.
Kilka osób, które także wówczas obserwowały z ziemi całe zajście, pokiwało
głowami. David widział, że dalsze dąsanie się nic nie da.
- Wybacz, stary – bąknął. – Poniosło mnie.
- Co teraz zrobimy? – zapytała Lena, widząc, że niektórzy zbierają się do
odejścia.
- Musimy poczekać, aż Hagrid wróci – wyjaśniła Kath. – Sami nie możemy
przecież wybrać się do Zakazanego Lasu po lolożabę, prawda? Do tego czasu
niestety musimy odłożyć wyścigi – na to pośród zgromadzonych dał się słyszeć
szmer zawodu. Po chwili wszyscy rozeszli się bez słowa i z ponurymi minami.
- Wielka szkoda – westchnęła Kath. – Nie za dobrze zaczął się ten rok…
- No, najpierw Snape, potem Hagrid, teraz hipogryf – wyliczał Sig. – Jak tak
dalej pójdzie, to niedługo zdarzy się jakaś wielka katastrofa.
- A jaką uciechę będzie miała Szalona Sybilla! Nareszcie spełni się jakieś jej
proroctwo!
- Wiecie, co? Od dłuższego się zastanawiam, czy warto to ciągnąć –
powiedziała nagle ni z tego, ni z owego Flori.
- Czy warto co ciągnąć? – zapytali jednocześnie Kath i Sig.

36
- No, te wyścigi – wyjaśniła. - Załóżmy, że to się powtórzy, to znaczy, ten
hipogryf. W najlepszym wypadku stracimy kolejne lolożaby, a w najgorszym któreś
z nas poważnie ucierpi. Ja nie chcę mieć nikogo na sumieniu.
- Racja, z hipogryfami nie ma żartów – podchwycił Sig pomny swojej
przygody z Hardodziobem.
- Dlatego myślę, czy może nie byłoby lepiej…
- Nie zrezygnuję z wyścigów! – przerwała jej ostro Kath, na co Flori trochę się
speszyła.
- Chodziło mi o krótką przerwę – wyjaśniła cicho. – I znalezienie lepszego
miejsca.
- Lepszego miejsca? – zapytała już łagodniej Kath, gdyż zrobiło jej się głupio,
że tak naskoczyła na przyjaciółkę. – Masz już jakieś propozycje?
- Jeszcze nie, ale na pewno coś znajdziemy – zapewniła.
- Mamy na to przynajmniej dwa tygodnie, zanim nie zjawi się z powrotem
Hagrid i nie złapie nam nowej lolożaby – westchnął Sig. Dziewczęta przytaknęły.
Weszli do zamku, po czym pożegnali się i rozeszli – Flori i Sig do wieży
Ravenclawu, Kath do lochu Slytherinu.

12

Gdy nadszedł czas pierwszych w tym roku zajęć z Obrony Przed Czarną
Magią, wszyscy piątoroczni Krukoni i Ślizgoni byli już porządnie podenerwowani.
Według ich grafiku lekcja ta wypadała jako pierwsza w piątek, a do tego czasu ci,
którzy mieli już wątpliwą przyjemność poznać nową nauczycielkę tego przedmiotu,
zdążyli nawygadywać o niej tak potworne rzeczy, że od samego słuchania robiło się
sucho w ustach.
- Ona jest okropna! – narzekała Evelynn McBeth, kiedy w czwartek rano Kath
spotkała ją wracającą z toalety dla dziewcząt razem z zapłakaną Charlotte.
- Potwornie wredna i czepia się o byle co! – dodała Charlotte. – To koszmarne
babsko, można jej podpaść samym krzywym spojrzeniem.

37
Tego samego dnia późnym popołudniem Flori i Sig wpadli na roztrzęsionego
Percy’ego Weasley’a, czwartoklasistę z Gryffindoru, również wracającego z Obrony
Przed Czarną Magią. Był tak zły, że nawet ich nie pozdrowił, choć ich znał. Mieli
nawet wątpliwości, czy w ogóle ich zauważył. Gdy ich mijał, zdołali usłyszeć, jak
mamrocze do siebie: „Co za okropna baba, to przechodzi wszelkie pojęcie!”.
Nic więc dziwnego, że gdy tylko otworzyły się drzwi do sali Obrony Przez
Czarną Magią, wszyscy siedzący tam uczniowie wyprostowali się i siedząc sztywno
w ławkach utkwili wzrok w jednym punkcie gdzieś przed sobą. Pani profesor
tymczasem weszła już do klasy i zajęła miejsce przy biurku. Była to wysoka, koścista
kobieta, może trzydziestoletnia. Miała ogniście rude włosy i twarz całą usianą
piegami, które usiłowała ukryć, choć nieskutecznie, pod grubą warstwą ostrego
makijażu. Z wyglądu byłaby nawet sympatyczna, gdyby nie złośliwie zmrużone
oczy i ściągnięte w dziubek usta. Z jej lewego ucha zwieszał się wielki czarny
kolczyk w jakimś dziwnym kształcie, ale nikt nie miał na tyle odwagi, by mu się
dokładnie przyjrzeć.
- Nazywam się Artmida Gallow – powiedziała nagle wysokim głosem, który
Kath natychmiast skojarzył się z krzykiem mewy. – Będę uczyć was trudnej sztuki,
jaką jest Obrona Przed Czarną Magią. Niech wam się nie wydaje, że będą to zajęcia
łatwe, tylko dlatego, że do tej pory wam na nich pobłażano. Nie będą to też zajęcia
przyjemne, bo i sama Czarna Magia nie jest niczym przyjemnym, choć fascynującym
owszem.
Rozejrzała się po uczniach, a widząc, że wszyscy słuchają jej z należytą uwagą,
uśmiechnęła się, po czym wyjęła listę i zaczęła sprawdzać obecność:
- Ackenry! – w jej ustach nazwisko Olivera, Krukona, który nagle skulił się na
swoim miejscu, zabrzmiało jak szczeknięcie wściekłej lisicy.
- Jestem…? – uniósł nieśmiało dłoń.
- Bardzo mnie to raduje – prychnęła. – Twoi rodzice pracują w Ministerstwie
Magii, nieprawdaż?
- Tak, pani profesor – odparł cicho Oliver, wyraźnie pobladły na twarzy.
- A dziadkowie? – drążyła profesor Gallow.

38
- S…są… - zająknął się. – Są Mugolami – ledwie przeszło mu to przez gardło.
Był tak zdenerwowany, że gdyby nie siedział, pewnie już by leżał.
- Mugolami, powiadasz? – profesor uniosła brwi, jakby wielce ją to zdziwiło,
po czym odhaczyła coś na liście i przeszła do następnego nazwiska:
- Ashton!
- Jestem – powiedziała śmiało Felicity Ashton, Ślizgonka o przepięknych
fiołkowych oczach, do których wzdychała połowa chłopców w Hogwarcie.
Dziewczyna była spokojna o czystość swojego pochodzenia, więc nie bała się, że
profesor Gallow będzie robić na ten temat jakieś uwagi.
- Znakomicie, może więc odpowiesz mi, jak rozpoznać wilkołaka? – profesor
Gallow niemal przewiercała ją na wylot swoimi czarnymi oczami.
- Oczywiście – odparła Felicity. – Jest on pokryty futrem, ma kudłaty ogon,
długi pysk z ostrymi kłami, wilcze uszy, wielkie łapy z pazurami oraz czerwone
ślepia – wyrecytowała.
- Wiesz to wszystko zapewne dlatego, że twoja prababka była wilkołaczką? –
powiedziała niby od niechcenia Gallow. Wszyscy ze zdziwieniem spojrzeli w stronę
Felicity, gdyż dziewczyna nigdy nikomu, nawet swoim najbliższym przyjaciołom,
nie mówiła, że miała w rodzinie wilkołaka. Felicity tymczasem zrobiła się nagle biała
jak ściana, jej broda zaczęła drgać, a ze ślicznych fiołkowych oczu spłynęły nagle
dwie wielkie łzy. Nikt nie śmiał nic powiedzieć, choć zapewne ta męska część klasy,
która podkochiwała się a pannie Ashton, zapałała żądzą mordu na profesor Gallow.
- Blade – pani profesor odczytała kolejne nazwisko, tym razem Alana,
Krukona, bliźniaczego brata Davida Blade’a z Gryffindoru. Jemu z kolei oberwało się
za to, że miał beznadziejne oceny z Obrony Przed Czarną Magią dwa lata i rok temu.
Kolejni uczniowie dostawali po nosie za to, że w ogóle istnieją, aż w końcu Gallow
dotarła do Kath.
- Croissant! – kolejne szczeknięcie miało oznaczać jej nazwisko.
- Jestem – powiedziała spokojnie Kath, obiecując sobie, że nie da się
wyprowadzić z równowagi.

39
- Wnuczka tego słynnego – wyraźnie podkreśliła to słowo, jakby napawało ją
obrzydzeniem – Petera Katchmar’a, nad którego niebywałym kunsztem rozwodzą
się tysiące współczesnych twórców eliksirów?
- Tak – odparła krótko Kath.
- Którego dziadek był Charłakiem? – zapytała jadowicie.
- Tak – znów spokojna odpowiedź. W rodzinie Kath nigdy nikt niczego nie
ukrywał, toteż wiedziała, że jej prapradziadek był Charłakiem, że któraś jej ciotka
jest żoną wilkołaka, oraz że kilku jej krewnych leczy się na głowę u Świętego Munga.
Poza tym, nikt w jej rodzinie nigdy się tego nie wstydził.
- Czy to prawda, że masz kuzynkę w Świętym Mungu? – zapytała nieco
ostrzej profesor Gallow, którą spokój Kath zaczął wyraźnie wyprowadzać z
równowagi.
- Tak, dostała fioła po tym, jak miała nocne spotkanie z centaurem. Podobno
do tej pory na rżenie reaguje panicznym wrzaskiem – starała się, by zabrzmiało to
możliwie jak najbardziej beztrosko. Kilka osób spojrzało na nią z niekrytym
podziwem.
- Ach tak, więc jest ci również wiadomo, co stało się z twoim kuzynem,
Adeliusem Lethaffle? – profesor Gallow jeszcze bardziej zmarszczyła brwi.
- Umarł sześć lat temu – odparła pewnie Kath, na co profesor Gallow zaniosła
się piskliwym śmiechem.
- Tak ci powiedziano, moja droga – spojrzała na nią zadowolona, bo
dziewczynie lekko pobladła twarz. Czyżby Gallow wiedziała o jej rodzinie coś, czego
ona sama nie wiedziała?
- Twój kuzyn wcale nie umarł sześć lat temu – powiedziała pani profesor. –
Żyje i ma się świetnie. Tak świetnie, jak tylko może mieć się ktoś, kto od sześciu lat
siedzi w Azkabanie.
- Ale w Azkabanie nie siedzi żaden Lethaffle – Kath w milczeniu wlepiała
oczy w nauczycielkę, więc z pomocą pospieszył jej Andrew Bleby, Krukon. – Mój
ojciec prowadzi rejestr więźniów, i nie figuruje w niej żaden Adelius Lethaffle.
- Ale założę się, że gdybyś nie był takim ignorantem, jakim okazujesz się być,
odzywając się bez pytania – Gallow podeszła do niego mierząc go wściekle

40
spojrzeniem, od którego zrobiło mu się gorąco – bez trudu skojarzyłbyś pewne fakty.
Jeśli by to jednak przekraczało zdolności twojego umysłu, wystarczyłoby, żebyś
naprawdę dobrze przejrzał informacje dotyczące więźniów Azkabanu, a znalazłbyś
tam informację, że niejaki Adelius Lethaffle, znany jako Adeli Lethifold, od sześciu
lat siedzi w tym więzieniu za wieloletnią działalność jako Śmierciożerca –
powiedziała to tak głośno, żeby wszyscy usłyszeli. Nikt nie śmiał się odezwać, ale po
twarzach przeszedł cień zakłopotania wśród Krukonów i satysfakcji wśród
Ślizgonów. Kath wielokrotnie podkreślała, że jej rodzina nigdy nie miała do
czynienia ze Śmierciożercami, a teraz wyszło na jaw, że jeden z najgroźniejszych
przestępców jest jej kuzynem. Nikt z Krukonów nie wiedział, co o tym myśleć,
natomiast Ślizgoni cieszyli się z faktu, że jednak ta zarozumiała Croissant nie zna
swojej rodziny tak dobrze, jakby chciała.
Flori pod ławką mocno ujęła przyjaciółkę za rękę na znak, żeby się nie
martwiła, Sig zaś półgębkiem szepnął do niej, że na którejś przerwie trzaśnie Gallow
zaklęciem Hemoroidus Maximus. Profesor Gallow tymczasem kontynuowała znęcanie
się nad uczniami. Flori oberwało się za to, że połowa jej rodziny była
Śmierciożercami, a ona, mimo iż znakomicie o tym wiedziała, udała, że nią to bardzo
wstrząsnęło. Karajanowi się upiekło, bo Gallow zdawała się nic o nim nie wiedzieć,
bliźniaki Linsenden również zostały zmieszane z błotem za układy z Voldemortem
(podobnie, jak większość Ślizgonów), aż w końcu pani profesor dotarła do Siga.
- Summerstorm – gdy padło jego nazwisko, Sig już znakomicie wiedział, na
jaki tor zejdzie rozmowa.
- Jestem – niechętnie podniósł rękę, czując na sobie złośliwe spojrzenia
wszystkich Ślizgonów, poza Kath oczywiście.
- Czy twoi rodzice są czarodziejami? – zapytała profesor Gallow.
- Nie – odparł spokojnie. On też, podobnie jak Kath, postanowił nie dawać
Gallow najmniejszego pretekstu, by się go uczepiła.
- Dziadkowie, pradziadkowie i prapradziadkowie też pewnie nie?
- Nie, wszyscy są Mugolami – powiedział.
- Rozumiem, i nazywasz się …? – popatrzyła na niego przenikliwie.

41
- S…Sigimundus Summerstorm – odpowiedział nieco zdziwiony, dlaczego go
o to pyta, skoro ma to napisane na liście.
- Pytam o twoje prawdziwe, mugolskie personalia – wykrzywiła usta w
pobłażliwym uśmiechu. Sig wytrzeszczył na nią oczy – skąd ona mogła to wiedzieć?
W Hogwarcie nie było tajemnicą, że imię i nazwisko, pod jakimi Sig znany był
uczniom i nauczycielom nie jest prawdziwe, jednak Gallow, która prawdopodobnie
widziała go teraz pierwszy raz w życiu, nie miała prawa tego wiedzieć. Właściwie
cała ta sprawa z nazwiskiem zaczęła się, gdy Sig miał pięć lat. Wtedy Ministerstwo
Magii przysłało do niego opiekunkę, panią Black, aby zajmowała się nim, pierwszym
czarodziejem w całej historii rodziny Stormów. Stało się tak po pierwsze dlatego, że
jego do cna mugolscy rodzice byli tak pochłonięci pracą, że nie mieli dla niego czasu,
a po drugie dlatego, że Ministerstwo obawiało się zostawić magiczne dziecko
samemu sobie lub, co gorsza, pod okiem mugolskiej opiekunki. Wówczas to on i
pani Black wymyślili, aby nadać mu nowe imię, które brzmiało bardziej „magicznie”
– Simon zamieniło się w Sigimundus, natomiast jego nowe nazwisko, Summerstorm,
powstało z połączenia nazwisk jego rodziców – Storm ojca i Summersett matki.
- Czekamy – z zamyślenia wyrwał go niecierpliwy głos profesor Gallow. –
Podaj nam swoje prawdziwe imię i nazwisko.
- Nie używam ich – zaprotestował Sig, czując, że krew napływa mu do
twarzy. Nie miał najmniejszego zamiaru wyjawiać ich komukolwiek poza jego
przyjaciółkami.
- Wiem, niemniej proszę – podkreśliła – abyś je nam podał.
- Nie – powiedział ostro, na co uśmiech spełzł z twarzy profesor Gallow.
Nakreśliła coś szybko na liście, ani chybi przy jego nazwisku, po czym powiedziała:
- Ravenclaw traci pięćdziesiąt punktów przez twoją niesubordynację, Simonie
Storm.
Sig zaczerwienił się ze złości po same czubki uszu – a więc ona znała jego
nazwisko, którego tak nie cierpiał, i chciała, żeby on sam je wymówił. I jeszcze te
pięćdziesiąt punktów – nigdy tego nie odrobi! Nie panując zupełnie nad sobą, Sig
zerwał się ze swego miejsca:
- Nie może pani…!

42
- Ach tak? – przerwała mu. – Nikt mi nie będzie mówił, co mogę, a czego nie!
Zwłaszcza takie Szlamy, jak ty! – niemal wrzasnęła mu w twarz.
Wszyscy w klasie zwrócili oczy w jej stronę. Nikt jak dotąd nie użył tego
słowa w czasie zajęć, a już na pewno nie nauczyciel. Sig, wciąż z otwartymi ustami,
opadł na swoje miejsce. Profesor Gallow zmierzyła go jeszcze pogardliwym
spojrzeniem, po czym zabrała się ponownie do odczytywania nazwisk. Gdy
doprowadziła do łez ostatnią na liście Anabelle Umberill ze Slytherinu, rozbrzmiał
dzwonek i wszyscy uczniowie z ulgą opuścili klasę.

14

- Skąd ona wie te wszystkie rzeczy? – dziwiła się Flori, gdy od profesor
Gallow dzieliły ich już trzy piętra i było pewne, że nie może ich usłyszeć.
- Może dlatego, że jest wredną jędzą i brudy same się jej czepiają – wysyczał
Sig. Wciąż był wściekły. Wielokrotnie do tej pory nazywano go Szlamą, ale nigdy nie
zrobił tego nauczyciel. I to w dodatku w obecności tylu Ślizgonów, którzy pewnie
mają teraz z tego powodu ubaw po pachy. Zapanowało kłopotliwe milczenie, gdyż
Kath nadal była zgaszona i nie czuła się na siłach, żeby mówić cokolwiek.
- Coś mi się wydaje, że jeśli idzie o tytuł Najwredniejszego Belfra Hogwartu,
to Snape został oficjalnie zdetronizowany, co? – Flori spróbowała trochę rozładować
napięcie, żadne jednak się nie odezwało.
- Kath, nie martw się – jasnowłosa objęła ramieniem przyjaciółkę. – Pół mojej
rodziny było Śmierciożercami!
- Nie o to chodzi – odpowiedziała tamta uznawszy, że dłuższe milczenie nie
ma sensu. – Po prostu myślałam, że moi rodzice niczego przede mną nie ukrywają, a
okazało się, że oni mnie zwyczajnie okłamali.
- Może nie chcieli, żebyś się tym zamartwiała? – podsunęła Flori.
- Jakoś twoi tobie powiedzieli – Kath spojrzała na nią wojowniczo.
- Kath, moja rodzina to w połowie Malfoyowie! – Flori wywróciła oczami. –
Samo nazwisko kojarzy się z Vol…, eh, z Sama-Wiesz-Kim, i głupio by było, gdyby
mi tego nie powiedzieli. A twoi rodzice na pewno mieli swoje powody.

43
- Chyba napiszę do nich i zapytam, dlaczego to przede mną ukryli –
powiedziała trochę pokrzepiona Kath.
- Zrób to, może to coś wyjaśni. Mamy teraz wolną godzinę do następnych
zajęć, zdążymy to załatwić.
Weszli do sowiarni – mieszczącego się w jednej z wież Hogwartu okrągłego
pomieszczenia z ustawionymi pod ścianami całymi półkami żerdzi, na których spały
sowy. Kath zaczęła rozglądać się za Baltazarem, ale nie było go na żadnej żerdzi.
- Baltazar! – krzyknęła, na co odezwało się tylko pełne oburzenia pohukiwanie
zbudzonych sów.
- Pewnie poleciał po pocztę do domu – powiedziała w końcu Kath. – Wezmę
jakąś szkolną sowę. Zawołasz mi jakąś?
- Oczywiście – odparła jasnowłosa i machnięciem ręki przywołała malutką
sówkę, bardzo podobną do jej własnej, która zaczęła uradowana krążyć nad jej
głową. W końcu zmęczyła się i ćwierkając wylądowała jej na ramieniu. Kath
tymczasem usiadła przy jednym ze znajdujących się w sowiarni stolików i nakreśliła
kilka słów do rodziców, po czym okręciła zwinięty pergamin wstążką i przywiązała
go do nóżki sówki. Ptaszek zerwał się z ramienia Flori i z trzepotem skrzydełek
wyfrunął przez okno.
Kath, Flori i Sig tymczasem wyszli na błonia, by posiedzieć trochę we
wrześniowym słońcu i odrobić zadania domowe, których im już od początku w tym
roku nie szczędzono. Profesor McGonagall zadała wszystkim do napisania referat,
nie krótszy niż półtorej stopy, na temat ratujących życie przypadków użycia czaru
Znikania w całej historii magii. Profesor Trelawney kazała każdemu opisywać
wszystkie swoje sny z tego tygodnia i je interpretować. Snape domagał się referatu
pod tytułem Dlaczego nie udało mi się stworzyć idealnej Mikstury Spokoju (z pisania
którego oczywiście Kath była zwolniona), a profesor Flitwick zapowiedział
przepytanie każdego ucznia z umiejętności użycia czaru Przywoływania na
następnych zajęciach.
Przyjaciele zasiedli na trawie pod wielkim drzewem. Z dala dobiegał ich
śmiech tych dziewcząt, które moczyły nogi w jeziorze i pisk tych, które uciekały
przed chłopcami ochlapującymi je wodą. Kath, Flori i Sig postanowili najpierw

44
poćwiczyć zaklęcia Przywoływania, które wydawały się być najłatwiejsze, a na
pewno najprzyjemniejsze, ze wszystkich zadanych im prac.
- Accio kamień – Kath machnęła różdżką, a kamyk, w który celowała
przefrunął nad trawnikiem i znalazł się w jej dłoni. – Accio patyk – tym razem jakaś
gałązka zerwała się z ziemi i poleciała w jej stronę.
- Accio książka do Zielarstwa – powiedziała Flori celując różdżką w torbę Siga,
z której wyleciał podręcznik, na chwilę zawisł w powietrzu, po czym z gracją
wylądował na jej kolanach.
- Accio zagadka na poprawę humoru – Sig skierował swoją różdżkę prosto w
nos Flori, po czym wszyscy troje roześmieli się.
- Jak to miło, że w końcu zdecydowałeś się do nas odezwać – Kath szturchnęła
go po przyjacielsku w ramię.
- Przepraszam, byłem wkurzony – powiedział kładąc się na trawie.
- Jakoś odpłacimy się tej Gallow – Kath zatarła ręce. – Trzeba wymyślić jakiś
wyjątkowo niemiły numer.
- Popieram, popieram – Sig założył ręce pod głowę. – Mamy cały tydzień,
żeby coś wykombinować. To musi być coś naprawdę wrednego.
- Może nie być łatwo – zauważyła Flori. – Teoretycznie ona jest specem od
Czarnej Magii.
- Jakoś nie było tego widać na zajęciach – prychnął Sig. – Pewnie jest
beznadziejna.
- A ja myślę, że Flori ma rację – powiedziała po chwili Kath. – Z jakiego innego
powodu Dumbledore zatrudniłby taką złośliwą jędzę?
- No dobrze, może i jest tak, jak mówisz – Sig uniósł się na łokciach i spojrzał
na Flori. – Ale to nie zmienia faktu, że nadal czekam na zagadkę.
- Dobrze, dobrze – Flori odchrząknęła, po czym powiedziała: - Kto wchodzi
do klasy Eliksirów po uczniach, a przed Snape’m?
- Nos Snape’a! – zawołali jednocześnie Kath i Sig i roześmieli się.
- No nie, jak na to wpadliście? – zapytała z udaną urazą Flori. – Myślałam nad
tym cały wieczór!

45
- Starzejesz się, Flori – powiedział Sig dusząc się ze śmiechu. – Albo po prostu
nos Snape’a jest już tak ogranym tematem, że trudno się nie domyślić, że to o niego
chodzi.
- Musimy wybrać sobie nowy obiekt – postanowiła jasnowłosa. – Wiem, co
powiecie na jędzowatą Gallow?
- No, no, widzę, że wytaczasz ciężką artylerię! – powiedziała z uznaniem Kath
odrzucając od siebie patyk i kamień. – To może ja zacznę. Jak może wyglądać jej
Patronus?
- Jest mały i obślizgły – powiedziała Flori, która wyciągnęła pióro oraz
pergamin i zaczęła szkicować.
- I ma małą okrągłą główkę na długiej cienkiej szyjce – dodał Sig, na co
dziewczęta znów wybuchły śmiechem.
- Tak, i pluje jadem przez malutkie, ostre ząbki! I ma czułki jak mrówka! –
rozochociła się Kath. – I wielki nochal, który wszędzie wściubi! I mały świński
ogonek!
- I malutkie nietoperze skrzydełka, które są tak małe, że nie może latać! –
zawołał Sig.
- I wielkie żabie łapy – Flori nadal rysowała, niemal dusząc się ze śmiechu. –
Och, już nie mogę, zobaczcie – pokazała im efekt swojej pracy, a oni z radości
pokładli się na trawie. Jeszcze długo nie mogli się uspokoić, toteż, gdy zadzwonił
dzwonek, a oni pozbierali swoje rzeczy i udali się na zajęcia (Kath na Numerologię, a
Flori i Sig na Runy), nadal zaśmiewali się do łez.

15

- Co będziemy dzisiaj robić? – zapytał Sig w sobotni poranek, gdy cała trójka
siedziała przy stole Ravenclawu i pałaszowała śniadanie. – Poza odrabianiem zadań
domowych – dodał po tym, jak obie jego przyjaciółki spojrzały na niego wymownie.
- Jak już uporamy się z tym wszystkim, co nam zadali, będziemy mieli akurat
tyle czasu, żeby umyć zęby i iść spać – mruknęła Kath grzebiąc łyżką w swojej
owsiance.

46
- Ty przynajmniej nie musisz pisać referatu dla Snape’a – Summerstorm
wzruszył ramionami.
- Możemy poszukać kolejnych tajnych przejść – zaproponowała Flori biorąc
dokładkę jajecznicy. – Jak na razie mamy cztery, a podobno jest więcej. Bliźniaki
mówią o ośmiu.
- Przed wakacjami mówili o sześciu – ożywiła się czarnowłosa. – Fajnie by
było odnaleźć je wszystkie zanim zrobią to Wesley’owie.
- Zatem postanowione – ucieszyła się Flori. – Jak tylko odrobimy zadania,
wyruszamy na poszukiwanie!
Odrabianie prac domowych zajęło im zdecydowanie więcej czasu, niż
przewidywali, toteż na zwiady ruszyli dopiero dwie godziny po obiedzie. Ich
poszukiwania za każdym razem miały ten sam, dość osobliwy charakter –
przyjaciele rozdzielali się i każde z nich przeczesywało inną część zamku, zaglądając
w każdy zakamarek, choćby był najbardziej niepozorny. Zawsze zabierali ze sobą
sówkę Flori, Chimerę, która kursowała w tę i z powrotem pomiędzy przyjaciółmi
nosząc krótkie liściki, zwykle o treści „Jestem na drugim piętrze. Nic tu nie ma” lub
„Piszę z podziemi. Snape jak zwykle ma wielki nochal”.
Kath właśnie była na opustoszałym korytarzu trzeciego piętra i zaglądała za
jedną ze stojących na pod ścianą zbroi, gdy nagle dobiegł ją charakterystyczny,
piskliwy głos. Poznała go bez trudu – to była Artmida Gallow! Głos dochodził z
jednej z sal lekcyjnych. Dziewczyna najciszej, jak tylko umiała, podeszła do lekko
uchylonych drzwi i przyłożyła do nich ucho.
- … to więcej, niż pewne – mówiła Gallow. – Na własne oczy widziałam, jak to
zrobił.
- Masz jakieś dowody, poza tym, co widziałaś? – zapytał jakiś męski głos,
którego Kath nie rozpoznała.
- Jeszcze nie, ale pracuję nad tym – odparła Gallow. – Potrzebuję jeszcze tylko
kilku dni, a wtedy na pewno się uda.
- Najlepszym dowodem będzie wspomnienie z Myślodsiewni – podsunął głos.
– Musisz je zdobyć.
- Nie wystarczy moje? – zapytała.

47
- Nie wystarczy. Oni znakomicie wiedzą, że takie wspomnienie można
sfałszować. Musisz zdobyć tamto, koniecznie. Środki, jakich do tego użyjesz, nie
grają roli.
Kath postanowiła zobaczyć, z kim Gallow rozmawia, toteż zbliżyła oko do
dziurki od klucza i zajrzała do środka. Gallow, odwrócona do niej plecami, klęczała
przed kominkiem, w którym płonął szmaragdowozielony ogień. „A więc ona
rozmawia z kimś przez sieć FIU!” – pomyślała Kath. Spróbowała dojrzeć, z kim,
jednak Gallow przesłaniała jej całą znajdującą się wśród płomieni twarz.
Nagle coś miękkiego z impetem wylądowało na głowie Kath, a ona straciła
równowagę i wpadła na drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem. Dziewczyna zdążyła
już tylko usłyszeć, jak Gallow zrywa się na równe nogi i ze stukotem obcasów
zmierza ku wyjściu z sali, po czym chwyciła siedzącą jej na głowie Chimerę i
wepchnąwszy ją sobie pod sweter, rzuciła się do ucieczki. Była już za zakrętem, gdy
drzwi otwarły się z hukiem i Gallow wypadła na korytarz. Kath nie oglądając się
zbiegła po schodach na drugie piętro i wmieszała się w tłum uczniów. Dopiero
wtedy odetchnęła z ulgą. Trzymana pod swetrem Chimera zaczęła się wiercić, toteż
dziewczyna wydobyła wymiętą sówkę na zewnątrz. Do nóżki sówki przywiązany
był mały zwitek pergaminu. Kath odczepiła do i rozwinęła – to była wiadomość od
Siga, napisana, jak zawsze, drukowanymi literami:

- Tak, akurat byś jej przydzwonił – prychnęła do siebie Kath, ale zaraz jej
myśli powędrowały w zupełnie inną stronę. Przeczytała jeszcze raz wiadomość i
poczuła, że cierpnie jej skóra – jakim cudem Sig mógł widzieć Gallow na pierwszym
piętrze w tym samym czasie, w którym ta jaszczurka była na piętrze trzecim? Kath
wyciągnęła z torby Auto-Atramentujące-Się-Pióro i przekreśliwszy notatkę Siga
szybko napisała na odwrocie wiadomość:

48
Po tym

przywiązała pergamin do nóżki sówki, a tę z kolei wysłała na poszukiwanie


właścicielki, sama zbiegła zaś na pierwsze piętro. Po chwili odnalazła Siga, który
siedząc na ławce obserwował, jak Gallow wrzeszczy na jakąś dziewuszkę z szarymi
warkoczykami.
- Długo tu siedzisz? – zapytała Kath siadając obok Summerstorma.
- Od kiedy się tu zjawiła, czyli dobre dziesięć minut – odparł. – Przed chwilą
sprawdzałem czas…
- Jesteś pewien, że jest tu bite dziesięć minut? – przerwała mu Kath, tak
dziwnym tonem, że aż na nią spojrzał.
- Tak… Czy coś się stało? – zapytał z lekkim niepokojem.
- Powiem ci na zewnątrz, chodź – złapała go za rękę i pociągnęła ku schodom
na parter. Wyszli na błonia i udali się pod swoje ulubione drzewo, gdzie czekała już
na nich Flori z Chimerą siedzącą jej na głowie.
- Znaleźliście coś? – zapytała, gdy podeszli do niej, ale zamiast odpowiedzi na
to pytanie usłyszała pytanie Kath:
- Czy istnieje zaklęcie pozwalające się rozdwoić?
- Nie mam pojęcia – odparła zupełnie zaskoczona Flori. – A kto miałby się
rozdwoić?
- Gallow – powiedziała czarnowłosa, na co jej przyjaciele spojrzeli na nią tak,
jakby powiedziała, że duchy nie umieją przenikać przez ściany. – Mam dowody –
dodała odbierając Flori pergamin z wiadomością Siga z jednej strony i swoją z
drugiej.
- Ta karteczka? – zapytał Summerstorm z powątpiewaniem.
- Jak długo obserwowałeś Gallow zanim to napisałeś? – zwróciła się do niego
czarnowłosa.
- Może z sześć, siedem minut – odparł. – Ale jaki to ma związek z…
- A taki, że ja w tym samym czasie widziałam ją dwa piętra wyżej. Dokładnie
w tym samym czasie!

49
Flori i Sig patrzyli na nią z niedowierzaniem.
- Ale… to przecież niemożliwe – powiedziała jasnowłosa.
- Mnie wystarczy jedna Gallow, nie potrzebuję drugiej – Sig wzdrygnął się. –
Kath, jeśli to jakiś dowcip, to jest wyjątkowo nieśmieszny.
- To wcale nie jest żart! – zdenerwowała się czarnowłosa.
Zapadła niezręczna cisza. Każde z nich myślało w tym czasie o czym innym. Kath,
dość nieskutecznie starając się stłumić złość, zastanawiała się, jak powiedzieć
przyjaciołom, co naprawdę widziała tak, żeby zabrzmiało to wiarygodnie. Sig
rozważał wszystkie za i przeciw, powoli dochodząc do wniosku, że albo Kath ich
nabiera, albo faktycznie dzieje się coś bardzo dziwnego. Flori natomiast wpadła do
głowy jeszcze inna myśl.
- Słuchaj, Kath… - zaczęła ostrożnie jasnowłosa. - Czy ty… na pewno
widziałaś Gallow? To znaczy…
- To nie ja tu zwykle miewam wizje – burknęła Kath robiąc aluzję do
wróżbiarskich zdolności przyjaciółki. Flori natychmiast umilkła, po czym odwróciła
się na pięcie i pobiegła w kierunku zamku. Kath patrzyła za nią z mieszaniną
zakłopotania i zaskoczenia na twarzy.
- Brawo, Kath – Sig teatralnie uniósł ręce. – Dziesięć punktów dla Slytherinu.
Kath milczała, nadal spoglądając w stronę Hogwartu.
- Podejrzewam, że Flori chciała zapytać, czy tą osobą, którą widziałaś, na
pewno była Gallow – powiedział Sig.
- Słyszałam jej głos – powiedziała z naciskiem Kath. – I widziałam ją od tyłu,
jak rozmawia z kimś przez kominek… Znaczy, widziałam kawałek jej pleców… Och,
przez dziurkę od klucza nie było wiele widać!
- To trochę słabe dowody w porównaniu z tym, co ja widziałem i słyszałem na
dole – westchnął Sig rozwalając się na trawie. – Był tam ktoś jeszcze?
- Nie, tylko ja – odparła siadając koło niego. – Swoją drogą, to dziwne, że
korytarz był pusty. Zawsze roi się tam od zakochanych szóstoklasistów…
- To wszystko nie trzyma się kupy – Summerstorm podłożył ręce pod głowę. –
Może to faktycznie nie była Gallow?

50
- Nie wmawiaj mi, że mam jakieś omamy – warknęła Kath nerwowo nawijając
na palec pukiel swoich długich, ciemnych włosów.
- Tego nie powiedziałem – spojrzał na nią urażony. – Usiłuję to tylko jakoś
logicznie wyjaśnić. Najlepiej chyba będzie pójść do któregoś z siódmoklasistów i
zapytać o jakieś zaklęcia pozwalające…
- Eliksir Wielosokowy! – wypaliła nagle Kath. – Że też nie pomyślałam o tym
wcześniej! Pozwala przybrać postać dowolnej osoby, jeśli tylko doda się do niej włos
tego, do kogo chce się upodobnić!
- Istnieje coś takiego? – Sig aż usiadł z wrażenia. Pani Black jak dotąd nigdy
nie wspomniała o tym eliksirze.
- Czytałam o nim w dzienniku dziadka! – Kath patrzyła na przyjaciela z
wypiekami na twarzy. Wszystko zaczynało się zgadzać, więc przestała się bać, że
może faktycznie miała jakieś przywidzenia.
– To jest jakieś wytłumaczenie – Sig w zamyśleniu podrapał się po długim
nosie. – Ale co z tego?
- Jak to „co”? Ktoś podszywa się pod Gallow!
- No tak, ale dlaczego?
- No… nie wiem. Widocznie ma jakiś powód… Musimy się dowiedzieć, jaki!
- Nie jestem pewien, czy powinniśmy się w to mieszać – powiedział Sig kładąc
się z powrotem na trawie.
- Posłuchaj sam siebie, gadasz jak jakiś sztywny Prefekt! – naburmuszyła się
Kath.
- Kath, to nie nasza sprawa – powiedział z naciskiem. – Czuję, że będziemy
mieli jakieś straszne kłopoty, jeśli nie zostawimy tego w spokoju.
– A może ty po prostu boisz się tej całej Gallow? Wiedz, że ja się nie boję! Nie
dam się sterroryzować! Jeśli nie chcesz mi pomóc, to poradzę sobie bez ciebie! –
wstała gwałtownie i odwróciła się w stronę zamku.
- A nie sądzisz, że powinnaś najpierw przeprosić Flori? – rzucił cierpko
Summerstorm. Kath popatrzyła na niego zdziwiona, gdyż nigdy wcześniej nie
odzywał się do niej takim tonem. Brwi miał ściągnięte, usta zaciśnięte, a czarne oczy
utkwił gdzieś w koronie drzewa, pod którym siedzieli – i wyraźnie był na nią zły.

51
Dziewczyna nie przypominała sobie, żeby Sig kiedykolwiek się na nią złościł, a
przynajmniej nie tak otwarcie. Poczuła się strasznie głupio.
- Przepraszam – bąknęła cicho. – Nie kłóćmy się o głupią Gallow, dobrze?
Summerstorm w milczeniu kiwnął głową. Nadal na nią nie patrzył. Kath chwilę
jeszcze stała w bezruchu nie wiedząc, co zrobić. W końcu ruszyła w stronę zamku.

16

Kath szukała przyjaciółki po całym zamku, jednak nigdzie nie mogła jej
znaleźć. Pomyślała, że może ta zjawi się na kolacji i wtedy zdoła ją przeprosić, jednak
ani Flori, ani Sig nie przyszli wieczorem do Wielkiej Sali. Kath, nie zdoławszy
wypatrzeć ich przy stole Ravenclawu, postanowiła wepchnąć się pomiędzy Charlotte
Connor i Evelynn McBeth przy stole Slytherinu.
- Co to, Croissant? Nie siedzisz dzisiaj wśród Szlam? – usłyszała słodki głosik
Evy Linsdensen. – Kto ma kogo dość? Oni ciebie, czy ty ich?
- Odczep się, Linsdensen – warknęła Kath dźgając łyżką truskawki w swojej
owsiance.
- Och, czyżbym zraniła czyjeś uczucia? – białowłosa dziewczyna świątobliwie
wzniosła do nieba błękitne oczy, na co wśród jej dam dworu rozległy się chichoty.
Kath poczuła, jak policzki czerwienieją jej od gniewu.
- To ci tylko wyjdzie na dobre – dodała Eva. – Przebywanie wśród takich
Szlam, jak Summerstorm nie…
- Nie nazywaj go tak! – przerwała jej Kath tak głośno, że uczniowie siedzący
przy innych stołach odwrócili się, by zobaczyć, co się dzieje.
- Dlaczego? – Linsdensen spojrzała jej prosto w oczy. – Wszyscy wiedzą, że
Summerstorm to Szlama najgorsza z możliwych.
- Nie nazywaj go tak!!! – krzyknęła Kath i porwawszy swoją miskę z owsianką
chlusnęła całą jej zawartością prosto w twarz Evy. W Wielkiej Sali zapadła głucha
cisza. Po chwili jednak rozległ się radosny wrzask bliźniaków Weasley:
- Hurra! Kath kontra Linsdensen – jeden do zera! – zawołał Fred.

52
- Linsdensen, coś ci narobiło na głowę! – zawtórował mu George, a na to
prawie wszyscy uczniowie wybuchli śmiechem, gdyż Eva istotnie wyglądała, jakby
jakiś wyjątkowo wielki ptak trafił ją w głowę wyjątkowo wielką kupą. Nawet kilku
Ślizgonów, nie mogąc się powstrzymać, nerwowo tłumiło chichot zakrywając usta
rękawami szkolnych szat. Kath z lekkim zaskoczeniem zauważyła, że Karajan
również ma twarz czerwoną od śmiechu. Ale największe zaskoczenie spotkało ją,
gdy spojrzała na stół, przy którym siedzieli nauczyciele – pośród zastygłych w
osłupieniu i oburzeniu twarzy dostrzegła jedno uśmiechnięte oblicze. Dumbledore,
po którym spodziewała się jakiejś niemej reprymendy, obserwował całe zajście
wyraźnie rozbawiony. Kath chwilę patrzyła na Linsdensen, której wyraźnie zbierało
się na płacz, po czym wstała ze swego miejsca i wybiegła z Wielkiej Sali.
Zatrzymała się dopiero pod drzwiami pokoju wspólnego Krukonów.
Zastukała „krukołatką”, która po chwili zaskrzeczała:
- Jak nazywają się czekoladki nadziewane mydłem?
- A może po prostu wpuścisz mnie do środka? – zapytała ponuro Kath, ale
kołatka milczała. Dziewczyna usiadła na schodach i przymknąwszy oczy oparła
głowę o ścianę. Czuła się paskudnie i miała dość tego dnia, w którym zdarzyło się
tyle niemiłych rzeczy. Najpierw była świadkiem czegoś, czego prawdopodobnie
nigdy nie powinna była zobaczyć, później przez to pokłóciła się z obojgiem
przyjaciół, którzy pewnie wcale nie zechcą z nią teraz rozmawiać. Do tego ta
Linsdensen… i na koniec kołatka zadająca głupie zagadki, na które nie umie
odpowiedzieć!
- Kath, nie siedź na schodach, bo dostaniesz wilka – usłyszała znajomy głos i
gwałtownie poderwała głowę. Nad nią stał Sig, wyraźnie w lepszym humorze, niż
wtedy, gdy go zostawiła. – Czekasz na mnie? – zapytał, na co dziewczyna w
milczeniu kiwnęła głową.
- Przepraszam za wcześniej – powiedziała cicho po chwili.
- Już w porządku, nie ma sprawy… poza tym chyba miałaś trochę racji, może
miałem małego cykora – Sig podrapał się za uchem. – Ale przemyślałem wszystko i
jeśli nadal chcesz bawić się w detektywa, to masz moje wsparcie – na jego twarzy
pojawił się szeroki uśmiech.

53
- Naprawdę? – spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Oczywiście. Przy okazji, słyszałem od bliźniaków, co zrobiłaś przy kolacji. To
musiało być niesamowite!
- Linsdensen wyglądała, jakby się miała rozpłakać – Kath uśmiechnęła się na
to wspomnienie.
- Żałuję, że tego nie widziałem – westchnął Sig stukając kołatką, która
powtórzyła swoją zagadkę. – Praliny – powiedział, na co drzwi otworzyły się ze
skrzypnięciem. Kath i Sig weszli do pustego pokoju wspólnego.
- Szkoda, że nie mogę dziś spać tutaj – powiedziała dziewczyna i umościła się
w jednym z przepastnych foteli. – Wolę nie pokazywać się w naszym pokoju
wspólnym, a już na pewno nie w zasięgu rażenia klątw bliźniaków Linsdensen.
- A kto ci broni spać u dziewczyn od nas? – zapytał Sig siadając na fotelu
obok. – Z tego, co pamiętam, stoi tam teraz wolne łóżko, bo Persefona Daffodil jest w
skrzydle szpitalnym. Oberwała od kogoś Żryjśmilakiem.
- Naprawdę? Myślisz, że nie miałaby nic przeciw temu? – Kath rozbłysły oczy.
- Nie powinna… z resztą, spytaj innych dziewczyn, na pewno ci pozwolą…
choć to niezgodne z regulaminem.
- Ten, kto wymyślał szklony regulamin, chyba nie brał nas pod uwagę –
czarnowłosa zatarła ręce. – Widziałeś Flori? Chciałam ją przeprosić, ale nigdzie nie
mogłam jej znaleźć.
- Nie – pokręcił głową. – Na kolacji pewnie jej nie było?
- A ty gdzie byłeś? Ciebie też szukałam.
- Cały czas siedziałem po tym drzewem – odparł.
Nagle coś z trzepotem wpadło przez okno do pokoju i zatoczywszy
wdzięczne koło pod sufitem, wylądowało z impetem na głowie Summerstorma.
- Czy ta sowa nie może lądować gdzie indziej? – zżymał się Sig wyplątując
spomiędzy czarnych kędziorów pazurki szamoczącej się i pohukującej Chimery. Do
nóżki sówki przywiązany był krótki list zaadresowany do Summerstorma. Chłopak
szybko przebiegł oczami drobne pismo Flori, po czym przeczytał na głos:
- „Poszłam spać, więc mnie nie szukaj. Jeśli spotkasz Kath, powiedz jej, że już
się nie gniewam, i że nie musi mnie przepraszać. Do zobaczenia jutro. Flori” –

54
odwrócił kartę. – O, jest post scriptum… „PS. I nie miętoś tak mojej sowy, gdy ją
wyplątujesz z włosów”… Skąd ona, do licha…
- I tak jutro ją przeproszę – powiedziała do siebie Kath, a na jej twarzy
odmalował się wyraz wielkiej ulgi.
Wtem drzwi do pokoju otworzyły się i ukazała się w nich Clarissa O’Hare,
wysoka, szczupła dziewczyna o jasnych włosach ściętych „na chłopaka”. Za nią
pojawił się Lucas Greyarts. Kath zawsze intrygowały jego włosy, które w połowie
były rude, a w połowie czarne, a oba te kolory były porozrzucane po jego głowie tak
chaotycznie, jakby ufarbował ją jakiś niedowidzący fryzjer . Kath sama nigdy nie
pytała Lucasa o to, co się właściwie stało z jego włosami, jednak jedna z
uczniowskich legend głosiła, że stały się one obiektem eksperymentów jego
starszego brata, Colina, który nałożył na nie jakiś niezdejmowalny urok. Uczniowie
opowiadali sobie ponadto, że po tym, żałując swego postępku, Colin rzucił się z
urwiska w przepaść. Lucas wielokrotnie wszystkich zapewniał, że jego głupi brat
żyje i ma się świetnie.
- O, Kath! Pogromczyni Wrednych Snobów! – ucieszyła się Clarissa. – Śpisz
dzisiaj u nas? – zażartowała.
- Mogłabym? – zapytała czarnowłosa z nadzieją. – Obawiam się, że wredne
snoby zechcą się zemścić.
- Jak dla mnie, nie ma problemu – zapewniła O’Hare uśmiechając się
promiennie. – Jesteś dziś moją bohaterką. Kurczę, jeszcze widzę minę Linsdensen!
Lucas tymczasem rozmawiał z Sigiem o Quidditchu. Obaj byli Zbijaczami w
reprezentacji Ravenclawu i właśnie dyskutowali na temat tegorocznego planu
ćwiczeń.
- Jutro pierwszy trening – mówił Greyarts. – Będzie straszny deszcz.
- Skąd wiesz? – Summerstorm uniósł brwi. – Dziś była świetna pogoda, czemu
jutro miało by być paskudnie?
- Bo to pierwszy trening. Tradycja – wzruszył ramionami, po czym obaj
wybuchli śmiechem.
- A tak swoją drogą, to Rabbitburrow wspominał ci już coś o swojej wspaniałej
nowej taktyce, o której nudził przez pół zeszłego roku nie podając żadnych

55
szczegółów? – zapytał Sig kątem oka obserwując, jak Kath, uradowana perspektywą
spędzenia nocy w sypialni Krukonek, rzuca czar przywołania na swoją piżamę.
- A jak ci się wydaje? – Lucas spojrzał na Siga tak, jakby uważał go za głupka,
że ten w ogóle zadał to pytanie. – Ten facet wsadza łapy w zbyt dużo spraw
jednocześnie, żeby wyszły z tego jakieś konkrety. Kapitan reprezentacji, Naczelny
Prefekt, przewodniczący tego bzdurnego klubu, którego nazwy nigdy nie pamiętam
– wyliczał na placach. – Nic dobrego z tego nie będzie, zupełnie jak w zeszłym roku.
- Ślizgoni wymłócili nas, że aż wstyd – Sig zasępił się na wspomnienie
jednego z zeszłorocznych meczów, a konkretnie sytuacji, kiedy to jakiś gracz z
reprezentacji Slytherinu zepchnął go z jego miotły i tylko rzucone przez któregoś z
nauczycieli zaklęcie sprawiło, że nie rozbił się na miazgę dobre kilkaset stóp niżej.
- Ślizgoni grają jak patałachy i gdyby nie ich brudne sztuczki, nie mieliby
najmniejszych szans na puchar – prychnął Greyarts uchylając się przed piżamą, która
właśnie wleciała przez otwarte przez kogoś drzwi i wylądowała w ramionach Kath.
Sig za to spojrzał niepewnie na przyjaciółkę, która z pewnością słyszała komentarz
Lucasa na temat reprezentacji jej domu. Sam nie raz, zapomniawszy, że Kath należy
do Slytherinu, palnął straszne głupstwo mówiąc jakieś nieprzyjemne rzeczy o
Ślizgonach, za co zwykle Kath się na niego złościła.
- Sig, kto jak kto, ale ty nie powinieneś mieć wątpliwości, której reprezentacji
kibicuję, a której nie – powiedziała pobłażliwym tonem Kath, zauważywszy
zakłopotanie na jego twarzy. – A teraz dobranoc, do zobaczenia jutro – odwróciła się
i w towarzystwie Clarissy O’Hare i kilku innych Krukonek udała się do dormitorium
dla dziewcząt.

16

Flori była więcej, niż zaskoczona, gdy obudziła się rankiem i zobaczyła, że w
łóżku obok leży Kath. Najpierw myślała, że ona sama jeszcze śpi, gdyż śniło jej się, że
z Kath i Sigiem trafili do jakiejś dziwnej jaskini wysoko w górach, w której ramię w
ramię ułożyli się do snu. Grota owa, mimo iż znajdowała się wśród ośnieżonych
szczytów, była cała porośnięta zieloną trawą i wyglądała, jakby ją wykuto w

56
szmaragdzie. Flori właśnie zaczęła się zastanawiać, czy był to jakiś metaforyczny sen
związany z jej zdolnościami wróżbiarskimi, gdy Kath mruknęła coś i otworzyła oczy.
Chwilę zastanawiała się, gdzie jest i dlaczego nie w dormitorium Ślizgonek, jednak
po chwili dostrzegła przyjaciółkę i uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć Flori – powiedziała przeciągając się. – O właśnie, przepraszam za
wczoraj. Głupio wyszło i w ogóle…
- Nie gniewam się, nie masz się co martwić – odparła Flori czesząc jedwabiste
włosy srebrną szczotką zdobioną rysunkami motyli, które przy każdym ruchu
szczotki lekko trzepotały skrzydełkami. – Rozmyślałam wczoraj nad tym
wszystkim… no wiesz, o czym – rozejrzała się sugerując, że nikt poza nimi nie
powinien na razie o tym wiedzieć.
- Tak – przyznała Kath. – I co postanowiłaś? – zapytała z nadzieją w głosie.
- Pewnie będę tego później żałować, ale jestem tak ciekawa, co tu się może
dziać, że pomogę ci w czymkolwiek, co zdecydujesz się zrobić – odparła podchodząc
do niej.
- To wspaniale! – czarnowłosa rzuciła jej się na szyję, na co wszystkie
Krukonki obecne w sypialni spojrzały na nią zdziwione. Kath i Flori na raz wybuchły
radosnym śmiechem.
W pokoju wspólnym spotkały Siga, który chyba jeszcze nie do końca się
obudził, gdyż na widok Kath strasznie się zdziwił.
- A co ty tu robisz tak wcześnie? – zapytał ziewając. Zaraz potem widocznie
przypomniał sobie jednak, co Kath tak wcześnie tam robi, bo palnął się dłonią w
czoło i zrobił głupią minę.
Zeszli na śniadanie do Wielkiej Sali. Czekały tam już półmiski pełne owsianki
i jajecznicy oraz talerze z grzankami i gotowaną kukurydzą, a wszystko cieplutkie i
pachnące. Kath dostrzegła przy swoim stole bliźniaki Linsdensen. Eva patrzyła na
nią wściekła, na co czarnowłosa z najzłośliwszym uśmiechem, na jaki ją tylko było
stać, i w taki sposób, by Eva na pewno to widziała, nałożyła sobie pełną miskę
owsianki. Ze stołu Gryffindoru dobiegły gwizdy zachwyconych Freda i George’a.
- Czy coś mnie ominęło? – zapytała Flori smarując grzankę masłem
czosnkowym.

57
- Chodzi o tę owsiankę? – zapytała czarnowłosa.
- Właśnie, mam wrażenie, że tylko ja nie rozumiem, o co chodzi.
- Kath wczoraj załatwiła Evę na cacy! – pośpieszył z wyjaśnieniem siedzący
naprzeciwko Artemis Howard. – Chlusnęła w nią owsianką, za to, że nazwała
Summerstorma no-wiesz-jak.
- Naprawdę? – oczy Flori rozszerzyły się od niekrytego podziwu. – Jejku, a ja
to przegapiłam! To musiał być najpiękniejszy widok świata… To dlatego spałaś dziś
u nas?
- Między innymi – odparła Kath. – Bałam się, że po nocy wśród dam dworu
Evy obudzę się z różowymi włosami albo zębami jak u królika.
Przez otwarte okna wleciały sowy i, jak to zwykły robić przy każdym
śniadaniu, zajęły się odnajdywaniem adresatów listów, które przyniosły. Prawie
zawsze utrudniały przy tym jedzenie śniadania tak bardzo, jak się tylko dało – na
przykład z impetem lądowały w wazach z owsianką, lub na głowach uczniów,
którzy akurat popijali sok dyniowy. Kath rozglądała się za sówką, którą wysłała do
domu, ale niegdzie jej nie było. Zjawił się za to Baltazar, który wyglądał, jakby go
ktoś przekopał po korytarzu wyjątkowo ciężkim butem – jego pierze było w
nieładzie, kilka piórek nawet stracił, a poza tym pohukiwał z bólu, gdy Kath wzięła
go na ręce.
- Co… co mu się stało? – zapytała przerażona Flori, ale Kath była tak
zaszokowana, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Sig za to gotował się wręcz ze
złości.
- To oni, prawda? – syknął spoglądając w stronę wyraźnie uradowanych
Linsdensenów. – Dostaną za swoje, masz moje słowo.
- Kath? – Flori położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. Po twarzy Kath płynęły
dwie strużki łez. – Zanieśmy go do pani Pomfrey, dobrze? Tak będzie najlepiej.
Chodź Sig.
Wyszli z Wielkiej Sali i ruszyli w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Pani
Pomfrey była bardzo wzburzona, gdy dowiedziała się, co się stało. Delikatnie wzięła
od Kath trzęsącego się Baltazara i obiecała dziewczynie, że wyleczy go tak szybko,
jak tylko

58
będzie mogła. Po tym oddała Kath liścik, który przyniosła sowa, a którego
przyjaciele nawet nie zauważyli. Gdy wracali przez korytarz, dziewczyna rozwinęła
papier i odczytała wiadomość napisaną przez Evę Linsdensen:
- M…mają mojego kota! – zająknął się Sig mający spore trudności z przyjęciem
do wiadomości tego, co przed chwilą przeczytali.
- Chcą się pojedynkować – Kath zmięła pergamin. – Z całą naszą trójką.
- Co zrobimy? – zapytała Flori.
- Przyjdziemy – postanowiła czarnowłosa. – Nie chcę, żeby Księcia spotkało to
samo, co biednego Baltazara. A ty, Flori, na wszelki wypadek trzymaj Chimerę przy
sobie, żeby i jej się coś nie stało.
- Niech ich licho! – Sig z wściekłością kopnął ławkę, koło której właśnie
przechodzili. – Mój kot nie ma z tym nic wspólnego!
- To wszystko moja wina – powiedziała nagle Kath. – Gdybym nie oblała jej
wczoraj owsianką, albo gdyby mnie dorwały potem w naszym pokoju wspólnym,
teraz mielibyście spokój… przepraszam.
- Kath, to nie jest twoja wina! – zaprzeczyła Flori. – Sig wcale nie chciał…
- Ja nie chciałem…? – Summerstorm nie bardzo rozumiał, o co Flori może
chodzić. W końcu jednak to do niego dotarło, toteż wypalił:
- Kath, ja cię wcale nie obwiniam! – zapewnił ją gorąco. – To nie przez ciebie!
A wczoraj z tą owsianką… no… stanęłaś w mojej obronie, więc powinienem ci
jeszcze dziękować!
- Linsdensenowie mnie nie cierpią – westchnęła Kath. – Pogodziłam się już z
tym, ale nie mogę znieść, że i wam się przez to obrywa.
- Mnie się obrywa zasłużenie, przynajmniej w mniemaniu Linsdensenów – Sig
wzruszył ramionami. – Gdybyś spytała któreś z nich, czy bardziej nienawidzą mnie,
czy ciebie, to z pewnością oni sami nie umieliby wybrać.
Wrócili do Wielkiej Sali i zabrali się za porzucone śniadanie, choć Kath czuła
się tak podle, że nie mogła nic przełknąć. Po śniadaniu wyszli na błonia, żeby
dokończyć zadania domowe. Rozsiedli się pod swoim ulubionym drzewem i
wyciągnęli pomoce szkolne.

59
- Chcesz, żebym ci to sprawdziła? – zapytała Kath, gdy Sig położył sobie na
kolanach prawie ukończony referat pod tytułem Dlaczego nie udało mi się stworzyć
idealnej Mikstury Spokoju.
- Mogłabyś? – zapytał Summerstorm.
- Muszę się czymś zająć, żeby nie myśleć o biednym Baltazarze.
- Kath, nic mu nie będzie – Flori objęła przyjaciółkę ramieniem. – Pani
Pomfrey obiecała, że się nim zajmie, a wiesz, jaka z niej dobra uzdrowicielka! –
Chimera, którą po śniadaniu zabrali z sowiarni, przemaszerowała raźno z ramienia
swojej właścicielki na głowę Kath.
- Zastanawiam się, kto przypadnie Flori w dzisiejszym pojedynku –
powiedział Sig szukając w torbie książki do Wróżbiarstwa.
- Jak to?
- Eva planuje walczyć z Kath, mnie przypadnie ten głupek Thomas… a tobie?
- Dominique Bey – powiedziała czarnowłosa. – To pierwsza dama dworu Evy.
Jest świetna w rzucaniu zaklęć, bardzo szybka i precyzyjna. Profesor Flitwick
wielokrotnie ją za to chwalił. Wolałabym, żeby to mi przypadła w udziale.
- Nie boję się – zapewniła Flori, choć poczuła, jak dreszcz przebiega jej po
plecach. – Ja też nie jestem zła w rzucaniu zaklęć
- Na pewno będą próbować jakichś sztuczek…
- A my nie możemy? – zapytał Sig.
- Czego nie możemy? – zainteresowały się dziewczęta.
- Oszukiwać – odparł. – Ja się nie będę patyczkował z Linsdensenem. Jeśli
mam przez to wygrać, mogę złamać kilka zasad.
- Już wiem , dlaczego nie trafiłeś do Gryffindoru – Kath lekko się uśmiechnęła.
- Ja mam zamiar zrobić to samo – powiedziała z powagą Flori. – Załatwimy
Linsdensenów ich własną bronią. Damy im takie lanie, że następnym razem trzy
razy się zastanowią, zanim z nami zadrą! – Chimera ćwierknęła jej do wtóru, po
czym cała trójka wybuchła śmiechem.

60
17

Po obiedzie Sig poszedł na trening Quidditcha, a Kath i Flori udały się na


poszukiwania tajnych przejść. Tym razem nie rozdzieliły się, jak to zwykły robić – po
pierwsze dlatego, że za każdym rogiem mogli czekać żądni zemsty Linsdensenowie,
a po drugie nie chciały wysyłać pomiędzy sobą Chimery w obawie, by i ona nie
ucierpiała z rąk bliźniaków.
- Jak wykradniemy się w nocy z zamku? – zapytała Flori, gdy mijały Panią
Norris, kotkę woźnego Filcha, która była zwykle jego oczami i uszami tam, gdzie nie
było akurat jego samego. Filch zdawał się wprost nienawidzić każdego ucznia
Hogwartu i ustępował w tym chyba tylko Snape’owi, a teraz także i Gallow. Flori
pomyślała, że gdyby woźny złapał ich dziś w nocy, z pewnością dopilnowałby, żeby
żadne nie opuściło ponownie swojej sypialni – a to byłoby tragiczne w skutkach dla
kota Siga.
- Nie martw się, mam pomysł – powiedziała Kath, gdy Pani Norris zniknęła za
zakrętem. – Może znów uda mi się u was zanocować. Spotkamy się wtedy w pokoju
wspólnym i polecimy na miotłach.
- Na miotłach? – zapytała niepewnie Flori.
- Ty polecisz ze mną. Nie bój się, nie dam ci spaść – zapewniła ją, na co
jasnowłosej zrobiło się raźniej.
Dziewczęta nie znalazły tego dnia żadnego tajnego przejścia. Gdy zjawiły się
w Wielkiej Sali na kolację, zastały tam zziajanego, czerwonego na twarzy Siga, który
dosłownie tankował sok dyniowy ze swojego kubka. Ciągle miał na sobie brązowo-
granatowy strój do Quidditcha.
- A tobie co się stało? – zapytała Kath siadając koło niego.
- Trening mi się stał – odparł nalewając sobie kolejną szklankę. –
Rabbitburrow nareszcie wziął się za nasz plan gry. Jest morderczy, ale tak
znakomity, że Ślizgoni w tym roku nawet nie powąchają pucharu.
- To świetnie – ucieszyła się Kath. – Powinniśmy się położyć zaraz po kolacji,
żeby trochę odpocząć przed… no wiecie…

61
- Racja, jestem skonany – przyznał Summerstorm. – Ja pójdę od razu, nie
jestem głodny. Na razie – wstał, zarzucił miotłę na ramię i wyszedł z sali.
- Zaczynam się trochę denerwować – powiedziała Flori wypiwszy duszkiem
szklankę mleka.
- Co tam, Fiddlespit? Cykor przed dzisiejszym wieczorem? – usłyszały nad
sobą głos Dominique Bey. – Nie dziwię się, skoro to ja mam być twoją parą.
- Nie zdążysz nawet machnąć różdżką, a już będziesz pluć ślimakami –
dorzuciła stojąca u jej boku Ivette Goyle, brzydka dziewczyna o włosach w jakimś
nieokreślonym kolorze.
- Ty też się tam wybierasz? – zapytała Kath ze złością w głosie. Słusznie
podejrzewała, że to nie będzie równa walka. Kto wie, ilu jeszcze Ślizgonów
przyjdzie, i kto z nich zdecyduje się przyłączyć do Linsdensenów i Bey.
- Miałabym przegapić takie widowisko? – zaśmiała się Ivette.
- Nie martw się, oni nie będą walczyć – zapewniła ją Dominique z niekrytą
ironią. – Ani ja, ani Eva i Thomas, nie jesteśmy takimi nieudacznikami, za jakich nas
macie, żebyśmy nie poradzili sobie z wami jeden na jednego.
Dominique i Ivette zaśmiały się złośliwie i oddaliły się do swego stołu. Kath i
Flori szybko dokończyły kolację, po czym udały się do wieży Ravenclawu. Położyły
się, ale żadna z nich nie mogła zmrużyć oka.
Gdy zegar wybił za kwadrans dziesiątą, najciszej jak tylko mogły wyszły z
łóżek, ubrały się, po czym zeszły do pokoju wspólnego. Czekał tam już Sig ze swoją
miotłą zarzuconą na ramię.
- Gotowi? – zapytała Kath otwierając okno, a gdy jej przyjaciele przytaknęli,
usadowiła się na swojej Komecie 260. Flori siadła za nią. Była spokojna, gdyż
wiedziała, że Kath świetnie lata.
- Złap się mnie mocno – poleciła czarnowłosa, po czym odepchnęła się od
podłogi i obie wyfrunęły przez okno w chłodne wieczorne powietrze. Za nimi
śmignął Sig i cała trójka poszybowała pionowo w dół w kierunku błoni. Po chwili
wylądowali na trawie, daleko od zamku.

62
- Widzicie kogoś? – zapytał Sig rozglądając się. Zanim jednak którakolwiek z
dziewcząt zdążyła mu odpowiedzieć, nadlecieli Linsdensenowie razem z całą resztą
Ślizgonów. Był wśród nich i Karajan.
- No proszę, cały komplecik – sarknął Summerstorm. Jeśli tamci postanowią
wesprzeć swoich, będzie dziesięciu na trzech. To bardzo w stylu Ślizgonów.
- Przyszli tylko popatrzeć – powiedziała Eva. – To walka między nami – tu
spojrzała na Kath. – Najpierw jednak popatrzymy, jak sobie radzą twoi przyjaciele.
Dominique wystąpiła naprzód:
- Walczysz ze mną, Fiddlespit – powiedziała wyciągając różdżkę. – Przygotuj
się.
Flori wzięła głęboki oddech i również dobyła różdżki. Kilku Ślizgonów
rzuciło czar Lumos, aby w świetle móc lepiej widzieć pojedynek, który właśnie się
zaczął. Dominique rzuciła czar Drętwota, jednak Flori sparowała atak, odpowiadając
na niego Expelliarmusem, który niestety chybił o włos i poszybował gdzieś w noc.
- Impedimenta! – krzyknęła Dominique zataczając różdżką idealny łuk. Kolejny
par ze strony Flori.
- Silencio! – zaklęcie trafiło Dominique w brzuch, a ona zgięła się w pół. Gdy
się wyprostowała, na jej twarzy malował się triumfalny uśmiech. Kath poczuła
dreszcz na plecach – Bey, w odróżnieniu od reszty piątoklasistów, znała również
Zaklęcia Niewerbalne, o których Flori nie miała pojęcia. Snape zapowiedział co
prawda, że będzie ich uczyć, jednak do tego czasu pozostało jeszcze kilka tygodni.
Dominique w milczeniu machnęła różdżką, jednak Flori rozpoznała po tym
ruchu zaklęcie Expelliarmus, toteż szybko wykonała kontratak, po czym natychmiast
odpowiedziała tym samym urokiem. Kolorowe smugi światła z obu różdżek śmigały
z coraz większą szybkością w obie strony. Zaklęcia bądź to chybiały, bądź były
parowane raz przez jedną, raz przez drugą walczącą – i ciągle szala zwycięstwa nie
przechyliła się na korzyść żadnej z nich. Przynajmniej dopóki Dominique nie
zastosowała pierwszej tej nocy brudnej sztuczki – w milczeniu zatoczyła różdżką
zwodniczy ruch zaklęcia Expelliarmus, a gdy Flori wykonywała kontratak,
natychmiast świsnęła w nią Impedimentusem. Flori krzyknęła, gdy zaklęcie odrzuciło
ją na dziesięć stóp w tył, jednak mimo, iż uderzyła z impetem o ziemię, zdołała

63
utrzymać w dłoni różdżkę. Natychmiast uniosła się na łokciu i nie celując specjalnie,
zawołała desperacko:
- Żryjślimaki! – urok dosięgnął Dominique, która pozieleniała na twarzy, a
potem nagle pochyliła się do przodu i zwróciła na trawę pokaźną ilość otoczonych
śluzem, pozbawionych muszli ślimaków. Pomiędzy kolejnym torsjami próbowała
rzucić jakieś zaklęcie na Flori, ta jednak parowała je z łatwością.
- Expelliarmus – powiedziała spokojnie jasnowłosa, gdy była już w odległości
kilku stóp od Dominique, a różdżka wymiotującej ślimakami dziewczyny wyrwała
się z dłoni właścicielki i poszybowała gdzieś ponad głowami przyglądających się
temu Ślizgonów. Pojedynek był skończony.
Flori wróciła do Kath i Siga.
- Byłaś niesamowita! – powiedziała szeptem czarnowłosa obserwując przy
tym, jak Ivette Goyle prowadzi Dominique w stronę zamku.
- Dzięki – odparła jasnowłosa dysząc po tej walce. – Czasem sama siebie
zaskakuję.
- No to chyba teraz moja kolej, skoro Eva chce zostawić sobie Kath na deser –
Sig strzelił stawami obu dłoni i wyciągnął swoją różdżkę.
- Powodzenia – powiedziały na raz Flori i Kath, a Sig uśmiechnął się tylko i
postąpił parę kroków w stronę Thomasa, który już na niego czekał z różdżką w
gotowości.
- On coś knuje, widać to gołym okiem – powiedziała z niepokojem Flori.
- Jeśli tylko Sigowi uda się rzucić Silencio, wygra. Linsdensenowi daleko do
poziomu Bey – odparła Kath obserwując, jak ponownie raz po raz w obie strony
śmigają promienie zaklęć. Sig zrobiwszy unik przed rzuconym przez Thomasa
Expelliarmusem, cisnął w niego Impedimentusem, który jednak chybił i trafił w stojącą
za Linsdensenem Felicity Ashton. Thomas rzucił za siebie krótkie spojrzenie, po
czym uśmiechnął się złośliwie i ponownie rzucił czar:
- Incarcerus! – wstęga błękitnego światła wystrzeliła z końca jego różdżki i
zanim Sig zdołał wykonać kontratak, owinęła się ciasno wokół jego kostek zwalając
go na trawę. Tymczasem Felicity pozbierała się już z ziemi, po czym wyszła z grupy
Ślizgonów i stanęła obok Thomasa z wyciągniętą różdżką.

64
- Co to ma znaczyć?! – krzyknęła Kath z oburzeniem.
- Zostań na swoim miejscu, Croissant – Eva wycelowała w nią swą hebanową
różdżkę. – Wszystko jest tak, jak być powinno.
- Wiedziałam , że tak będzie! Nie macie za grosz honoru, nie tyle, żeby grać
czysto! To miała być walka jeden na jednego!
- I była, dopóki twój przyjaciel nie zaatakował jednej z nas – uśmiechnęła się
widząc, jak Kath wręcz gotuje się z bezsilnej złości. Sig tymczasem wciąż leżąc na
ziemi parował jedno zaklęcie za drugim, jednak każdy kontratak był wolniejszy od
poprzedniego i w końcu tylko fakt, że Expelliarmus Felicity chybił o włos sprawił, że
Sig jeszcze ciągle miał różdżkę w dłoni. Zdołał w końcu wyswobodzić nogi i zerwać
się z ziemi dokładnie w momencie, gdy Impedimentus trafił w miejsce, w którym
wcześniej leżał.
- Impedimenta! – krzyknął Summerstorm celując w Felicity. Dziewczyna
uskoczyła jednak w bok, a zaklęcie trafiło w Karajana, który zatoczył łuk w
powietrzu i padł na trawę kilka stóp dalej. Kath spodziewała się, że i on dołączy do
tego oszukańczego pojedynku, jednak nic takiego się nie stało. Istvan pozbierał się z
ziemi i najzwyczajniej w świecie podszedł do Kath i Flori, by stamtąd bezpiecznie
obserwować walkę. Eva widocznie nie liczyła na udział Karajana w tej grze, gdyż nie
zdziwiło jej jego zachowanie. Sig tymczasem odpierał kolejne ataki dwójki
przeciwników nie mając już nawet szans rzucić własnego zaklęcia.
- Na miejscu waszego przyjaciela rzuciłbym Silencio na tego gamonia –
powiedział Istvan stojący parę kroków za Kath. – Miałby jeden kłopot mniej.
Kath przyjrzała się walce uważnie – coś się zmieniło. Teraz głównie Felicity
siekła teraz zaklęciami w Siga. Linsdensen natomiast oddalił się nieco i zaszedł go od
lewej.
- Sig, po lewej! – zawołała Kath, ale było już za późno. Expelliarmus rzucony
przez Thomasa trafił w Siga, którego różdżka natychmiast poszybowała w korony
najbliższych drzew.
- Sectum Sempra! – Felicity wykonała swoją różdżką zamach przypominający
cięcie mieczem. Kath nie znała tego zaklęcia i podejrzewała, że nie znali go również
inni zgromadzeni tam uczniowie. Pewności nabrała jednak dopiero po tym, jak

65
twarze niektórych Ślizgonów zastygły w osłupieniu, gdy Sig krzyknął przeraźliwie i
chwycił się za prawe przedramię, z którego buchnęła krew. Felicity zamachnęła się
ponownie:
- Sectum Sempra!
Kolejne cięcie pojawiło się na ramieniu Summerstorma, który znów krzyknął i
osunął się na ziemię przyciskając rękę do ciała. Wszyscy patrzyli na to zupełnie nie
wiedząc, co robić.
- Sectum Sem…
- Expelliarmus! – zabrzmiało tuż nad uchem Kath. Karajan stał koło niej z
wyciągniętą różdżką, podczas gdy rozbrojona przezeń Felicity gapiła się na niego w
osłupieniu. Korzystając z nieuwagi Linsdensena Istvan rozbroił także i jego. Kath i
Flori tymczasem podbiegły do Summerstorma, który przyciskał dłoń do
krwawiących ran.
- Sig! – zawołała Flori. – Szybko, musimy iść do pani Pomfrey!
- Dasz radę wstać? – zapytała Kath.
- Spokojnie, dostałem w rękę, nie w nogę – odpowiedział, ale wbrew swoim
słowom zachwiał się i dziewczęta musiały go podtrzymać. Karajan podszedł, aby im
pomóc i wspólnie postawili Siga na nogi. Ruszyli w stronę zamku, ale zanim zdołali
ujść choćby kilka kroków, powstrzymał ich głos Evy:
- Jeszcze nie skończyliśmy!
- Owszem, skończyliśmy! – ryknęła w jej stronę wściekła Kath, celując w nią
różdżką. – Żryjślimaki!

18

Pani Pomfrey na szczęście umiała sobie poradzić ze skutkami zaklęcia, toteż


rany została dość szybko zaleczone. Pozostały po nich tylko lekki ból i ledwie
widoczne blizny, ale uzdrowicielka zapewniła, że i one z czasem znikną. Po tym
zaczęła się najmniej przyjemna część tego zdarzenia – pytania. Jeszcze w drodze
trójka przyjaciół oraz Karajan, który postanowił pójść z nimi, wspólnie orzekli, że to
zaszło zbyt daleko i zdecydowali, że nie będą niczego ukrywać, nawet jeśli miałoby

66
sprowadzić zagładę na kota Siga. Opowiedzieli więc dokładnie, co się stało i jak do
tego doszło. Pani Pomfrey wysłuchała ich w spokoju, a potem powiedziała:
- Musicie zgłosić się z tym do dyrektora. Powinien dowiedzieć się o tej
klątwie. To Czarna Magia, która jest zabroniona w tej szkole. Niestety będę musiała
powiadomić przełożonych waszych domów. A o kota się nie martwcie, zajmę się
tym – podeszła do biurka i napisała coś na małej karteczce, po czym wręczyła im ją. –
Idźcie już, wyśpijcie się. Gdyby was złapał po drodze Filch albo ktoś inny, pokażcie
mu to. No już, zmykajcie.
Cała czwórka wyszła z gabinetu pani Pomfrey i skierowała się korytarzem ku
lochom Slytherinu, by najpierw odprowadzić Karajana.
- Dzięki za pomoc – powiedział Sig do Istvana.
- Nie ma sprawy – odparł. – Nie mogłem już dłużej patrzeć na tę farsę. Za
grosz honoru, dokładnie tak jak powiedziałaś – to było skierowane do Kath. – I
jeszcze to zaklęcie, pierwszy raz je widziałem.
- Zastanawiam się, skąd Ashton mogła je znać – mruknęła Kath.
- Od rodziców, to pewne – Flori wzruszyła ramionami. – Przecież byli
Śmierciożercami zanim Sami-Wiecie-Kogo gdzieś wymiotło. A jak nie od nich, to
pewnie od jakichś innych Śmierciożerców.
- Tak czy inaczej, jest okropne – podsumowała Kath, gdy dotarli do ściany, w
której znajdowało się ukryte wejście prowadzące do pokoju wspólnego Ślizgonów.
- Do zobaczenia jutro – powiedział Istvan i przeszedł przez mur, jak jeden z
duchów Hogwartu.
- No kto by pomyślał, że to on nam pomoże – powiedział Sig, gdy wchodzili
po schodach do wieży Ravenclawu.
- Wygląda na to, że on tak samo, jak ja zaczyna mieć dosyć swoich
ślizgońskich kolegów – mruknęła Kath. – Ciekawe, czemu trafił do Slytherinu, skoro
mu to teraz tak nie pasuje?
- O to samo mogłabym zapytać ciebie – uśmiechnęła się Flori stukając cicho do
drzwi pokoju wspólnego Krukonów. „Krukołatka” zadała im jakąś beznadziejnie
łatwą zagadkę, po czym drzwi się otwarły i trójka przyjaciół weszła do środka. Zegar
wskazywał dwunastą trzydzieści, toteż przyjaciele pożegnali się (dziewczęta z

67
dziesięć razy pytały, czy z Sigiem już wszystko w porządku) i rozeszli się do swoich
dormitoriów.
Gdy rano spotkali się na śniadaniu, Sig trzymał w ramionach swojego
czarnego kocura, który, drapany za uszami, mruczał głośno z ukontentowania. Kot
został wyściskany kolejno przez Kath i Flori, po czym cała trójka przyjaciół siadła
przy stole Ravenclawu. Nadleciały sowy z poranną pocztą. Był wśród nich Baltazar,
cały i zdrów, który wylądował przed właścicielką, wdzięcznie wciskając się
pomiędzy półmisek z owsianką i wazę z sokiem dyniowym. Zaraz po tym pojawiła
się też mała sówka, którą Kath wysłała do domu w zeszły piątek. Ptaszek przytargał
ze sobą opasły list, więc pacnął skonany prosto w talerz grzanek, nie zawracając
sobie głowy czymś tak mało ważnym, jak trajektorie lotu. Baltazar huknął oburzony
takim brakiem profesjonalizmu.
- Rodzice odpisali? – zapytała ciekawska Flori wyjmując sówkę spomiędzy
tostów i sadzając ją sobie na lewym ramieniu (prawe zajmowała drzemiąca
Chimera).
- Tak – czarnowłosa otworzyła list i poznała pismo matki. – Ale i tak nie mam
teraz czasu czytać, wieczorem to zrobię – włożyła pergamin do kieszeni i zabrała się
za jajecznicę. W tym samym czasie do Wielkiej Sali zdążyli wejść Linsdensenowie
razem z Dominique Bey, która jednak tylko przelotnie spojrzała na zastawione
jedzeniem stoły, po czym zakryła ręką usta i wybiegła z powrotem na zewnątrz. Eva
i Thomas natomiast zasiedli obok zapłakanej Felicity Ashton. Eva zaczęła jej coś
tłumaczyć, Felicity kręciła głową na boki i raz po raz wycierała oczy. Kath
zauważyła, że Constantin Lestrange, który właśnie zajmował swoje miejsce,
umyślnie popchnął Karajana wytrącając mu z dłoni szklankę soku. Idąca za nim
Ivette Goyle kopnęła Istvana w kostkę.
- Mam nadzieję, że Ashton dostanie za swoje – powiedziała przyglądająca się
temu Flori. – I Linsendenowie też. Jak tam ręka? – zwróciła się do Summerstorma.
- Jeszcze trochę boli, ale jest w porządku – odparł. – A co do Ashton, to życzę
jej dużo zdrowia i takiego szlabanu, żeby jej kapcie spadły.

68
- Ty się nie śmiej, nam też się oberwie – powiedziała ponuro Flori skubiąc
grzankę na kawałki i karmiąc nią wszystkie trzy sowy. – Flitwick też wymyśli nam
coś takiego, że pożałujemy, żeśmy nie zostali wczoraj w łóżkach.
- Tobie pewnie jak zwykle się upiecze u Snape’a – Sig trącił Kath w ramię.
- Daj spokój, czasem mam dość bycia traktowaną, jak ktoś niepasujący do
reszty układanki – westchnęła czarnowłosa. – Już wolałabym, żeby Snape dał mi taki
sam szlaban, jaki z pewnością dostaną inni.

19

Pierwszy raz się zdarzyło, żeby na lekcję Eliksirów z taką niecierpliwością


czekał ktoś, kto nie należał do Slytherinu. Właściwie tego dnia to właśnie Ślizgoni
najchętniej urządziliby zbiorowe wagary. Już od samego początku te zajęcia były dla
nich koszmarem – Snape wpadł do sali, jakby go kto gonił i mimo, że twarz miał jak
zwykle bez wyrazu, jego czarne oczy siekły na prawo i lewo wściekłymi
spojrzeniami.
- Doszły mnie słuchy, że wczorajszej nocy ktoś złamał kilka punktów
szkolnego regulaminu – zaczął. – Nie pozostaje mi nic innego, jak wyciągnąć
konsekwencje. Croissant, Fiddlespit, Summerstorm, wstać! – nazwiska padły, jak
salwa z karabinu, a trójka przyjaciół natychmiast zerwała się ze swych miejsc i
stanęła na baczność. – Za szwędanie się po szkole w nocy i używanie magii poza
zajęciami każde z was dostaje minus dziesięć punktów dla swego domu. Szlaban też
was nie ominie – zlustrował każe z nich z góry na dół. – Siadać! – syknął i ruszył w
kierunku Evy i Thomasa. – Linsenden, ty napisałaś tę kartkę, prawda? – z
obszernego rękawa wydobył wiadomość, którą Baltazar przyniósł dla Kath.
Dziewczyna oddała ją tego ranka dyrektorowi, gdy ten wezwał całą ich trójkę na
rozmowę.
- Tak – powiedziała mając wzrok utkwiony w kawałku pergaminu.
- Świetnie, świetnie – sarknął Snape. – Minus dziesięć punktów… I szlaban
oczywiście. Twój brat tak samo.

69
Wśród Krukonów zaszumiało – Snape właśnie odjął swojemu domowi w
sumie aż trzydzieści punktów! Sprawa musiała być poważna.
- Ashton – stanął nad dziewczyną, jak złowrogi cień. Oczy Felicity były ciągle
jeszcze zaczerwienione od płaczu. – Zostaniesz po zajęciach w sali. Mam do ciebie
parę pytań. Cała reszta, która była wczoraj w nocy na błoniach, a wiem doskonale,
kto był – rozejrzał się po klasie – ma trzydniowy szlaban. Zgłosicie się na przerwie
do pana Filcha, już on wam coś wymyśli.
Ślizgoni zadrżeli – szlabany Filcha były chyba najgorszymi z możliwych.
Snape tymczasem przeszedł do tematu zajęć i wszyscy aż do przerwy ślęczeli nad
eliksirami.
Po lekcji w sali pozostali Kath, Flori, Sig, Felicity i bliźniaki Linsdensen. Snape
jeszcze raz zrugał całą szóstkę, po czym rozdał Ślizgonom po tygodniowym
szlabanie i wszystkich, z wyjątkiem Ashton, odprawił precz. Kath nie miała jednak
zamiaru wyjść bez zaspokojenia ciekawości – koniecznie chciała się przekonać, o co
Snape będzie wypytywał Felicity. Poleciła Flori i Sigowi ulotnić się gdzieś, żeby
czatując całą trójką pod gabinetem Eliksirów nie wzbudzali podejrzeń, po czym
zaczaiła się pod drzwiami i przyłożyła oko do dziurki od klucza. W lochu było
panowała cisza, więc dziewczyna słyszała wyraźnie każde słowo, które padło w sali.
- Skąd znasz to zaklęcie? – zapytał cicho Snape, ale nie otrzymał odpowiedzi.
- Mówże, skąd je znasz? – powtórzył, tym razem o wiele ostrzej i głośniej.
- Ja… ja nie wiem – zająknęła się Felicity patrząc w podłogę. – Ja… ja nawet
nie pamiętam, co to było za zaklęcie…
- Siadaj na krześle – Snape postąpił parę kroków w tył i wyciągnął swoją
różdżkę. – No już, na co czekasz? – ponaglił Ashton, gdy ta zdziwiona spojrzała na
niego. Cała drżąca usiadła w pierwszej ławce, nauczyciel tymczasem wycelował w
nią różdżkę i… nic się nie stało. Tak przynajmniej wydawało się Kath – aż do
momentu, gdy Felicity odchyliła się do tyłu, jakby zasłabła, a potem plasnęła dłońmi
w ławkę gwałtownie opadając całym ciałem do przodu. Snape chwilę na nią patrzył,
po czym powiedział:
- Możesz iść.

70
- A co ty tu robisz?! – Kath aż podskoczyła na dźwięk tego głosu. Poderwała
głowę w górę i stwierdziła, że nie mogło być gorzej – nad nią stała Gallow.
Gwałtownie otwarte przez Snape’a drzwi popchnęły ciągle kucającą przy nich
dziewczynę, która straciła równowagę i wpadła plecami na ścianę. Kath spodziewała
się, że za podsłuchiwanie Snape wlepi jej kolejny szlaban, ale on tylko obrzucił ją
spojrzeniem bez wyrazu, po czym syknął „Wynoś się” i poczekawszy, aż Felicity
wyjdzie, a Gallow wejdzie do sali, zatrzasnął drzwi.
Kath wolała nie ryzykować kolejnej wpadki, toteż opuściła loch i wyszła na
błonia. Spojrzała na pustą chatkę Hagrida, który ciągle jeszcze nie wrócił ze swojej
misji powierzonej mu przez Dumbledore’a.
- Kath! – zawołał z daleka Sig machając jej ręką. – I co, dowiedziałaś się czegoś
ciekawego? – zapytał, gdy podeszła do niego. Streściła mu pokrótce to, co usłyszała
w lochu i zakończyła pytaniem, gdzie podziała się Flori.
- Jest w bibliotece – odparł. – Profesor Grubbly-Plank odwołała zajęcia.
- Tu się zaczyna dziać coraz więcej dziwnych rzeczy – powiedziała Kath w
zamyśleniu okręcając wokół palca pasemko włosów. – Zdecydowanie za dużo.
- Myślę, że nie ma się czym martwić. Dumbledore z pewnością wie o tym
wszystkim. A z resztą, może to jest dziwne tylko dla nas…
- Dumbledore nie wie o podwójnej Gallow – powiedziała z naciskiem
dziewczyna. Sig już otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. No tak,
to był argument. Tego dnia rankiem podczas rozmowy z dyrektorem żadne z nich
nie pisnęło o tym nawet słówka.
- Co masz zamiar zrobić w sprawie Gallow? – zapytał w końcu Summerstorm.

71

You might also like