You are on page 1of 165

WOJCIECH TOCHMAN

WCIEKY

PIES

WOJCIECH TOCHMAN

CIEKY PIES

Wydawnictwo Znak Krakw 2007

Projekt okadki Jakub de Barbaro Redakcja ksiki Krystyna Goldberg Opieka redakcyjna Artur Winiewski Korekta Anastazja Olekiewicz
7

Opracowanie typograficzne Daniel Malak amanie Piotr Poniedziaek

Fragment prozy Emile'a M. Ciorana na s. 5 w przekadzie Magdaleny Kowalskiej

Copyright by Wojciech Tochman ISBN 978-83-240-0887-2


Zamwienia: Dzia Handlowy, 30-105 Krakw, ul. Kociuszki 37 Bezpatna infolinia: 0800-130-082 Zapraszamy do naszej ksigarni internetowej: www.znak.com.pl

Wszystkie moliwe wizy czce nas z rzeczami rozluniaj si i puszczaj pod wpywem cierpienia, ono moe wyzwoli od wszystkiego, ale nie od ob sesji na punkcie samego siebie i od poczucia, e si jest nieodwoalnie jednostk. To samotno, w caej swej istocie.

Najpierw wydaje nam si, e idziemy w kierunku wiata; pniej, zmczeni marszem bez celu, zaczy namy si osuwa: ziemia robi si z chwili na chwil mniej zwarta, nagle ju nie moe nas utrzyma i ot wiera si. Na prno prbowalimy poda ku ce lom skpanym w socu - ciemnoci rozpocieraj si w nas i pod nami. Nawet najmniejsze wiateko nie towarzyszy naszemu spadaniu: wzywa nas ot cha, a my podamy za jej wezwaniem. Powyej za zostaje wszystko, czym chcielimy by; wszystko to, co nie miao do siy, by wznie nas wyej. Emile M. Cioran, Zarys rozkadu"

Mojeszowy krzak

Pan Bg mia plan: zadzwoniy budziki. Wstali, umyli zby. Wstay i niektre matki, by dziecku na drog przygotowa prowiant. Nie wszystkie, bo bywaj dzieci, ktre radz sobie w kuchni same: kanapka, mo e trzy, jabko, sok w kartoniku, nic trudnego, po co matk zrywa tak wczenie? Niech pi spokojnie, a jej budzik zadzwoni i kae zbiera si do pracy. Moe gdzie ojciec wsta pierwszy? Zrobi crce niadanie, jedzenie na podr, poprosi, by dopia cie p herbat, da buzi, pomacha przez okno? By na pewno i taki dom. - Aniele Boy, stru mj - tak si modlili, kiedy wy jedali z miasta. - Ty zawsze przy mnie stj. witao. Aleksandra Dawidziuk, przed trzydziest k, absolwentka teologii, pamita, e odmawiali i inne modlitwy. Kogo i o co prosili? Wszystko wymazane. Katechetka chciaa kiedy studiowa psycholo gi. Co, jak i dlaczego ludzie czuj - to j interesuje. Psychologia, tak twierdzi, nie odpowiada na pytanie o sens ycia. A teologia tak. Jaki jest sens tego, co zdarzyo si na warszawskiej szosie? Nie wiem. Jaki jest na pewno.

M katechetki uczy historii w katolickim liceum. Teraz trzyma on za rk. Bd opowiada o tamtym dniu. Zdy ju dotrze do szkoy. O tym, co si stao, usysza od sekretarki. Pomyla o onie: siedziaa na samym przodzie, zgina. I o Bogu: cokolwiek si sta o, jeste moim Bogiem, mimo wszystko. Tak si z o n umwi przed trzema laty, zanim wzili lub: cokol wiek si midzy nami stanie, najpierw jest Bg. Pierwszy, przed wszystkim. Z tak pewnoci m katechetki tamtego ranka wsiad do samochodu, pojecha do domu, by z kom putera wydrukowa list modych pielgrzymw. Zo na pielgrzymk zorganizowaa w zastpstwie ksidza, ktry w tym czasie gosi gdzie rekolekcje. M katechetki wpad do mieszkania, spojrza na pastelowe ciany, wieo odmalowane, na nowe meble, jeli bd mieszka tu sam, jeli mi j zabrae, to i tak jeste moim Bogiem, powtarza to sobie na okrgo, zapa z drukarki list ywych i umarych, zbieg po schodach, ruszy pdem tam, gdzie to si stao, kocha j, i o tym myla w samochodzie. Kocha moe ju od chwili, gdy w parafialnej wsplnocie spostrzeg j po raz pierwszy. Usysza wtedy jej niezwyke wiadectwo: pochodzi z niewierzcej rodziny, sama znalaza Chry stusa, sama poprosia o chrzest, gdy miaa siedemna cie lat. Poruszyo go to niebywale. Po jakim czasie zobaczy j w miejskim autobusie, poprosi o spot kanie. A e nie bya zbyt chtna, pobieg do kocioa i prosi Boga, by otworzy jej serce. Tak teraz to wspo minaj. I ona klczaa przed Najwitszym Sakramen tem i prosia, by jej serce drgno. Bo chopak wydawa si jej w porzdku, wic czemu nie.

No i Bg zdecydowa, jak wida. M katechetki dojecha prawie na miejsce, odda li st policjantowi i dosta najwspanialsz wiadomo: o na yje. Zabrano j do Biaegostoku. Zawrci, paka. Byo tak: katechetka usiada obok kierowcy na fote lu przeznaczonym dla pilota. By te kierowca zmien nik, dla ktrego miejsca zabrako, usiad wic na schodkach, pod nogami nauczycielek wychowania fi zycznego. One usiady w pierwszym rzdzie, po pra wej stronie. Nauczycielka wychowania fizycznego (twarz nie moda, yczliwa, poraniona) pamita, e katechetka miaa jeszcze ochot na koronk raca. - Pani da spokj - powiedziaa do koleanki. - Niech dzieci pi, duga droga przed nami, jeszcze zdymy. Katechetka nic nie pamita. Tylko e umiechna si do kierowcy: pierwszy raz w yciu siedzi w autoka rze tak blisko przedniej szyby, wszystko wspaniale wi da. I zasna. Nauczycielka wychowania fizycznego pamita, e a wstaa z miejsca, gdy zobaczya, co si dzieje. - Co pan robi? - krzykna do kierowcy. - Niech pan nie wyprzedza! I jeszcze: - To koniec! Katechetka ani drgna, ani na m o m e n t nie zajrza a mierci w twarz: - Bg pogry mnie w gbokim nie. Nie widziaa, nie syszaa, nie czua. Spaa, gdy wy latywaa przez szyb. Cudownie ocalona, tak o niej teraz mwi w Biaymstoku. Ockna si, nic j nie bolao. Bo leciaa cakiem bezwadnie. I tak uderzya

o asfalt, rk zamaa, porania czoo, tyle, cud. W jej gowie nie odtwarza si teraz aden straszny film, a den flashback: co pan robi?! niech pan nie wyprze dza! to koniec! W snach katechetki nic takiego si nie dzieje, nie m a adnej szyby, przez ktr wspaniale wida, w ktr wjeda tir, uderzenia, ognia, nie ma nic. Spokj. - Staramy si o dziecko - m katechetki gaszcze on po doni. - Dzikujemy Bogu, bo wiedzia, e na nie jeszcze nie czas. - Ono - mwi ona - upadku na asfalt nie przeyoby. Id wita. Barbara Kumierczyk (szara, zmczona, moe przed pidziesitk, moe po) spakuje ryb, ku ti, pierogi z grzybami, wsidzie do pocigu i pojedzie do syna. Daleko, piset kilometrw, do Siemianowic. Nikt w tej podry nie bdzie jej towarzyszy, nikogo na wiecie poza synem nie ma. - Ty by chyba umara, gdyby mnie zabrako - tak jej powiedzia ostatnio. Sy neczek ukochany. Do niedawna lea tutaj, w Biaym stoku, ale miejscowi lekarze uznali, e sami sobie z nim nie poradz. I wysali go na drugi koniec kraju. Teraz, kiedy bez syna pusto, matka siga czsto do portfe la. Tam nosi jego zdjcia: czarna czupryna, umiech, dobre spojrzenie. Wysoki, drobny, cae ycie mao jad. Przy wzrocie sto osiemdziesit trzy way pidziesit osiem, teraz jeszcze mniej. Cigle chudnie. Kuba, w szpitalu daleko od domu, bdzie czeka na mam. W lepszym lub gorszym nastroju. Jacy dobrzy ludzie podel m u imitacj choinki, ywej na oddzia oparzeniowy wnosi nie wolno. Ale wigilijne potra wy pielgniarki podgrza matce pozwol. Przy opat-

ku matka pewnie si rozpacze, a syn jej na to powie: - Nie histeryzuj, mamo, ja yj. Tamtego dnia, kiedy wbiega do szpitala i zobaczy a twarz syna we krwi, te jej tak powiedzia: - Mamo, nie histeryzuj, ja yj. Tamtego ranka telefon zadzwoni o wp do szstej. - Baka - mwia ssiadka. - Asia ju czeka w tak swce, a Kuby nie widz. - Wanie wychodzi - odpowiedziaa i popdzia syna. Za takswk zapacia Asia. Umwili si, e Kuba zapaci, gdy bd wracali do domu. Ich rodzice zamieszkali po ssiedzku, kiedy oni mie li po ptora roku. Razem chodzili do podstawwki. Te raz - do tego samego liceum, najlepszego w Biaymstoku, do rwnolegych klas. Razem takswk przyjechali pod szko i razem weszli do autobusu. Dochodzia szsta. Kuba usiad po lewej stronie. W pitym rzdzie chy ba, na pewno koo okna. Obok niego inna koleanka Karolina. Jaki czas potem w szpitalu odwiedzili go jej rodzice. Nie raz, nie dwa przynosili m u ciastka, man darynki, materac przeciw odleynom. Pytali, o czym wtedy rozmawia z ich crk. Dlaczego usiada akurat tam? Umwili si wczeniej, e usid razem. Kuba przy szed pierwszy, usiad przy oknie, miejsce obok trzyma dla niej. Gdyby do autobusu weszli razem, by moe ona zajaby fotel przy szybie, a Kuba przy przejciu. Za Kub usiada Asia, ssiadka, z ktr przyjecha takswk. Ruszyli. Katechetka zaproponowaa modlitw: strze duszy, ciaa mojego.

Ockn si w kapucie, usysza szloch, lament, pod nis gow, zobaczy ogie, jakich ludzi, machali r kami, zna ich, nie mg si ruszy, zawoa. A chcia, bo nikt na niego nie zwraca uwagi, nikt go nie wi dzia, nie szuka, koledzy moe uznali, e skoro by tam, gdzie palio si najbardziej, to ju go nie ma. Po mylili si, bo czasem zdarzaj si cuda. Kubie si przy darzy: uderzenie rzucio nim o szyb, on tego nie pa mita, roztrzaska szko wasnym ciaem, ogie by tu-tu, dosiga go, prawie go mia, ale Kuba ju le cia wysoko. I daleko, w kapust. Poczu pieczenie na twarzy, przyoy sobie do po liczkw boto, pochyli si nad nim jaki rolnik: - Z te go wypadku jeste? - Twoje yje - kilka dni potem powiedziaa matka Asi. - No yje - odpowiedziaa matka Kuby, bo co miaa odpowiedzie. Ze m u przykazaa dzie wczeniej: w au tobusie siadaj na rodku, e jej nie posucha i usiad bliej przodu? Miaa si skary? Na te jego wszyst kie poparzenia? Jego lewa rka to ywe miso, krew. Na zamania co dziesi centymetrw? Dziesiciu lu dzi mona by nimi obdzieli. rdstopie, kostki, yd ki, podudzia, lewe przedrami, prawa opatka, niczego nie mona woy w gips, bo na wierzchu rany. Ubytki mini, koci, martwica skry od kostki po pachwin. ruby, gwodzie, obrcze. Uwieraj, bol, o tym mia a opowiada? Ze kiedy synowi zmieniaj opatrunki, on krzyczy tak, e sycha go w caym szpitalu? Co dla matki taki krzyk znaczy? Ani sowa skargi. - Jestem wyrniona - mwi. Nie dostaam syna w worku.

adnej zy, strachu, nawet chyba do tsknoty za sy nem przyzna si nie wypada. Wic gdy nikt jej nie wi dzi (oprcz Boga Ojca, ktremu dzikuje za cudow ne ocalenie dziecka), wieczorem, przy zasonitych oknach, wchodzi do jego pokoju. Kadzie si w jego pustym ku i prbuje zasn. Spostrzega, e wraz z noc przychodzi i strach: lekarze mwi, e czeka nas wielka zmiana, jaka zmiana? czy Kuba wstanie? czy bdzie chodzi? co z matur? a studia? chcia zda wa na ekonomi do Warszawy, nawet obliczyli, jak po dziel midzy siebie jej marn pensj, bra korepetycje z matematyki, mwi po angielsku, mia jecha w wiat, co teraz? Inne matki by moe te kad si w pocieli swych dzieci. Tul si do poduszek. Ich tsknota jest inna. I ich Wigilia tego roku b dzie inna. Bo inne dzisiaj zadaj pytania: jaki krzy? jaki ka mie? jakie litery w kamieniu? Obok Kuby i Karoliny, w tym samym rzdzie, ale po prawej stronie, usiad Krzy Brzeziski. Przy przej ciu, bo przy szybie siedzia chopak z liceum elektrycz nego. Dziewczyna Krzysia - inna Karolina - wbiega do autobusu w ostatniej chwili i zaja ostatnie wolne miejsce. Tu za kierowc, obok nauczycielek. Ruszyli. Krzy pomyla, e na najbliszym postoju poza mieniaj si miejscami, tak aby siedzie razem. W klasie mwiono o nich: m i ona. O n a mwi a do swojej mamy: bd z Krzysiem albo krtko, albo do mierci.

Ockn si w autobusie, nic i nikogo przed sob nie widzia, ar na policzkach, dwiki niewyrane, stu mione, zlane w jeden szum. Spojrzenie za siebie. Cel: musz wyj! Drzwi porodku autobusu? Zablokowa ne. Ale na kocu koledzy zdyli wykopa szyb. Do bieg do nich i zrozumia, e musi poczeka na swo j kolej, poczeka, wyskoczy. Stumione dwiki stay si nagle gone, realne. Poj: to, w czym bierze udzia, dzieje si naprawd. Rozglda si po ce obok szosy. Osmolone twa rze, smrd palonego plastiku, palonego biaka, rany po szkle, krzyki, telefony do rodzicw. Nie widzia Karoliny. Z Biaegostoku, niedaleko przecie, nadjechali pierwsi rodzice. Biegali wok wraku, szamotali si to tu, to tam w jakim szalestwie, woali swe dzieci po imieniu, bezradnie dzwonili na ich komrki, abonent niedostpny, wsiadali wic do samochodw, pdzili do miasta. Szukali, szpital po szpitalu, sala po sali, ko po ku. Tym, ktrzy dziecka nie znaleli, mona by dzisiaj zada pytania: jak wygldaj ich noce, poranki? jakie marzenia pochowali w trumnach? czego w ich yciu ju nie bdzie, a miao by? na co liczyli? dziecko mia o zosta lekarzem? inynierem? wnuki miay by kie dy na wiecie? co teraz z podrcznikami, zeszytami, komputerami? z ubraniami? ze zoci na umarych, ktrzy zawinili? na tych, co przeyli? na Boga? Czego im yczy na Boe Narodzenie? Nie trzeba pyta. Sami siebie pytaj. I w konfesjo naach: dlaczego mojego Bg nie ocali? dlaczego tak chcia?

Nie wiem - by moe tak odpowiada im spo wiednik. A inny moe mwi duej, sam stawia pytania: gdzie jest powiedziane, e Bg ma sprawiedliwie ocala? cu da sprawiedliwie rozdawa? cuda nam si w ogle na le? ma nam Bg z czegokolwiek si tumaczy? e tak chcia? tak, czyli jak? eby dzieci w ogniu giny? a inne na to patrzyy? Wierzymy, e On chce dobrze, cho czsto go nie rozumiemy. Niektrzy spowiednicy odczytuj boskie zamysy bez adnych wtpliwoci. Ostatnio ksidz w konfesjo nale wyjani Krzysiowi jego relacj z Karolin widzia n z boskiej perspektywy: ona nie bya twoj drug po wk. Bg zabraby was na pewno razem, gdyby bya ci przeznaczona. Albo razem ocali. Nie rozpaczaj, nie czuj, yj dalej. Krzy czuje. Tamtego ranka Bg ich w sekund roz dzieli. Karolin wysa do kostnicy, jego do szpitala. Przecite czoo, lekko poparzony nos, uszy, nic wiel kiego. Zdjto m u z szyi medalik. Oddano po opatrze niu ran. Ju go nie woy. Nie chcia/ Czu zo. Bo do Niego jechali. Do Jego Boskiej Matki, ktra zna przecie to najwiksze z cierpie, ja kiego tylko matka moe dowiadczy. Urodzia, eby pochowa. Tamtego dnia biaostoccy maturzyci pielgrzymo wali na Jasn Gr w osiemnastu autobusach. Tym, ktrzy tam dojechali, pewien mody ksidz powiedzia: to, co si stao dzisiaj waszym kolegom, jest sprawdzia nem dla naszej wiary. Jeli czujecie zo albo strach

jaki, jeli nie ma w was nadziei na ycie po mierci, to w Pana Boga nie wierzycie. Kto si da zdawi tej trage dii, nie jest czowiekiem wierzcym. Ten sam ksidz mwi dzisiaj: - Bo uwaaem, e z t rozpacz troch przesadzaj. Jakby Boga nie byo. Krzy po cichu opakuje swoje marzenie: mdra by a Karolina, adna, prawdziwa, niczego nie udawaa. Je go pierwsza dziewczyna. Wosy miaa takie troch ru de, wida je dobrze na zdjciu, Krzy nosi w kieszeni jej fotografi. Z matematyki najlepsza w klasie, w nauce pomagaa innym. Dobra koleanka, yczliwa, skryta, ale nie cicha. Energiczna, roztrzepana. ya chwil, nie lubia daleko planowa. A Krzy tak. I ona w jego da lekich planach bya. Mieli razem jecha do Warszawy. Razem zdawa do Szkoy Gwnej Handlowej. Chcia jej mwi dalej, co jeszcze w przyszoci bd robi ra zem, ale ona go hamowaa: - Uwaaj, bo si sposz. Co teraz? Im czowiek modszy, tym wiksza w nim iluzja wasnej niemiertelnoci. Ona pozwala czowie kowi wstawa codziennie z ka, uczy si, pracowa, by z innymi ludmi, cieszy si. Jest niezbdna, by y. - Zycie jest ju tylko czekaniem - mwi Krzy. Nie pjdzie na ekonomi, finansist nie bdzie, pie nidze ju nie maj znaczenia. Moe zda na filozofi, jeszcze nie wie. Ambicje zupenie go opuciy. Jest tyl ko czekanie. - Na tamt stron - mwi. - Bo tam co musi by. Zyska t pewno tu po pogrzebie Karoliny. By w jej domu, kiedy wrci do niego zapomnia ny sen. Kilka dni przed pielgrzymk Karolina w jego nie umara.

- Najgorzej byoby myle - byszcz Krzysiowi oczy - e zgina przez przypadek, bez adnego sensu. Mj sen mwi, e jej mier miaa si zdarzy, e sens jaki ma. Codziennie go szukam. Woy na szyj medalik: - Bg chce mi co powie dzie. Tamtego dnia Grayna Zocka-Korzeniewska nie zapomni nigdy, jest dyrektork liceum, spod ktrego 0 szstej rano wyjecha autobus. Wiadomo do szko y dotara byskawicznie, dzieci z szosy dzwoniy do kolegw, ktrzy akurat przyszli na lekcje, do sekreta riatu zadzwoni jaki policjant i pyta, czy rano wszy scy wsiedli do autobusu, bo ja, prosz pani, tutaj si trupw nie mog doliczy. Modzie cisna si przed kancelari, chcieli wiedzie, co dokadnie si stao. Pa kali uczniowie, wychowawcy, wone, jedni tulili si do drugich, tyle mogli zrobi. Jaki pan zadzwoni, bo nie mg dodzwoni si do crki, ktra jechaa autobu sem, liczy, e dyrektorka przekae m u jak cudown nowin. Zadzwoni faks, to bya lista: imi, nazwisko - zgon; imi, nazwisko - zgon; imi, nazwisko - zgon 1 tak dalej; i zastrzeenie: informacja poufna, prosz nie udziela informacji. Dlaczego? Rodzice chopa ka z listy stali w sekretariacie - i oni czekali na do br wiadomo, jak na nich spokojnie patrze? Chu steczki, wicej chusteczek, absolwent liceum przybieg, paka dyrektorce w rami, bo ju si dowiedzia: jego siostra nie yje. Jaki ucze, mia zakrwawione donie, ju z szosy tu dotar, krzycza imiona, nazwiska: nie uratowalimy Sebastiana! pani dyrektor! on pon na moich oczach! Przybiegli psychologowie, rozmawiali

z modzie po korytarzach, po klasach, do toalet id cie! - mwia im dyrektorka - sprawdcie, co si dzieje w szatniach, ja do tego nie m a m teraz gowy. Nauczy ciele z liceum w Tychach, ktrzy dwa lata temu stra cili uczniw w lawinie pod Rysami, dzwonili z wyra zami wsparcia, bo rozumiej kolegw z Biaegostoku jak nikt inny, chcieli przyjecha, moe na co mogli by si przyda. Kolejne telefony, kolejne nerwy: jedna dziewczynka szczliwie wyskoczya z autobusu, udzielono jej w szpi talu pierwszej pomocy i wypuszczono na ulic, teraz nie wiadomo, gdzie jest, od kilku godzin nie dotara na stan cj, zagina? Moe pojechaa do swoich rodzicw na wie, jeden telefon w tej sprawie, drugi, pity, znalaza si. Inna dziewczyna wedug informacji z faksu spona na miejscu, wedug informacji od rodzicw dotara caa do domu i zaraz zasna, taka pomyka przyniosa wiel k nadziej: moe straszna lista z faksu to jakie kam stwo, zy sen, mara, moe ich wicej przeyo? Ale nie: zgon, zgon, zgon, z jednej klasy pi dziewczyn pojecha o i pi zgino, i jeszcze trjka z innych klas, i chopak z technikum elektrycznego, i jego rodzice tu przybiegli. Ju popoudnie, dzieci w szpitalach, jedna dziewczyna ciko poparzona ju w helikopterze do Siemianowic, tylko tam mog jej pomc. Msza w kociele, tylko wiara w Boga moe nam pomc. Pierwsze znicze przed szko, wieczne odpoczywanie, flaga do poowy masztu, kwia ty, cichy tum, coraz wikszy i wikszy, nie tylko mo dzie z caego miasta, ale i mode matki z wzkami, oj cowie, dziennikarze, fotoreporterzy, kamery, dziewita wieczr, ju jedenasta, wracajcie, dzieci, do domu, wasi rodzice si niepokoj.

- Na tej szosie - dyrektorka wali pici w st - in ni patrzyli, jak nasze dzieci pon. A moe daoby si jeszcze jedno ocali, t szyb wczeniej wybi, cho jed no wicej yoby. - Pomcie! - nauczycielka wychowania fizyczne go pamita swj wasny krzyk. I bierne spojrzenia kie rowcw. Do nich krzyczaa. Kto zatrzyma samochd, usiad na masce, patrzy, kolejny samochd nadjecha, kolejny kierowca wysiad, kolejny patrzy. Boena Zwoleska-Mayszko jest t nauczycielk, ktra siedziaa po prawej stronie, na pierwszym fotelu przy przejciu. - Pani da spokj - powiedziaa do kate chetki, ktra siedziaa tu przy szybie i chciaa odm wi koronk. I to ona zerwaa si z miejsca: - Co pan robi? krzykna - Niech pan nie wyprzedza! I jeszcze: - To koniec! Nie wie, co wyprzedzali. Samochd? May, duy? Rower? Podobno policja do dzisiaj tego nie wie. Pa mita: pomylaa o synu, o synowej. Huk, ciemno, dugi cichy tunel. Zobaczya jasno, leaa na poboczu, ogie, dzie ci, stay na jezdni penej szka, apay tych, co wyska kiwali. Podniosa si. Spostrzega, e jest jedyn osob do ros, jedyn przytomn. Nie liczc tych, co miesic te mu, moe trzy, skoczyli osiemnacie lat. - Pomcie! - krzykna w stron kierowcw jesz cze raz. - Ludzie! - Otwrzmy przednie drzwi! - krzykna do ucz niw.

- Pani profesor - powiedzia chopak - ale jak? Sam ogie. - Nie chc takiego Boga! - kto krzycza. - Jestem caa poparzona - kto szlocha do suchaw ki, do matki. Spostrzega, e przed przedni szyb autobusu ley uczennica z twarz zalan krwi, niemoliwa do roz poznania, drobne ciao, nieruchome. Podniosa j z po moc dwch chopakw, nie znaa ich, byli z elektryka, przenieli rann w bezpieczne miejsce. - Co z dziemi? - zapytaa ranna. By to gos katechetki. Na ce nie widziaa Marysi. - Jej wypatrywaam mwi nauczycielka. - Moja uczennica, w autobusie sie dziaa prawie obok mnie. I Niny nie byo wida. Razem od lat uczyymy wychowania fizycznego, nic zego nam si nigdy nie stao. Zgodziam si pojecha pod warun kiem, e i Nina pojedzie. Razem usiadymy na pierw szych fotelach. Mielimy wypadek, powiedziaam przez telefon jej mowi, nie widz Niny. Zrozumia, e nie y je, ja te tak wtedy mylaam. W kocu si znalaza, caa poraniona. Ale Marysia nie. I co powiem jej matce? - Pomcie! - krzykna znowu do tych, ktrzy pa trzyli. - Jeden mia na gowie czapk bejsbolwk. Pa mitam jego twarz dokadnie. Sidma rano, jasno, ostatni dzie wrzenia, pitek, gwna szosa Biaystok-Warszawa, sznur samochodw z jednej strony, sznur z drugiej, ruch wstrzymany.

Nikt nie pomg? - Ale robi zdjcia i sprzeda je potem do brukowca, to tak - nauczycielka jest prze konana, e byli i tacy. Zdjcia, ktre nazajutrz pojawiy si w prasie, zrobiono natychmiast po wypadku, kiedy biaostoccy fotoreporterzy spali. Przybieg w kocu jaki czowiek. Mia gaziki, ban dae: - J e d e n jedyny. Taki krpawy. Pierwsi rodzice: - Adam! Adam! Wreszcie karetki. Nauczycielce kazano wsi do ambulansu, nie chciaa: - Najpierw dzieci. Dzieci s pod opiek, tak j zapewniono, wsiada: - Tam ju lea chopak, cay poraniony, nasz Kuba. I ona caa poraniona: uraz klatki piersiowej, rany tu czone twarzoczaszki, wieloodamowe zamanie szczki, wieloodamowe zamanie ciany lewego oczodou. Wybudzono j z narkozy, nie moga ruszy szczk, sowa powiedzie. Pokazaa, by da jej kartk, napisa a: ile osb? Dziewi. Spono dziewiciu maturzystw. Take kierow ca autobusu, jego zmiennik (ten, co siedzia na schod kach, bo zabrako dla niego miejsca). I kierowca tira. Rnie dzisiaj plotkuje si w Biaymstoku: e jaki ojciec przymusi crk do pielgrzymki, a ona zgina, e kierowca autobusu by prawosawny, jakby to mia o jakie znaczenie, e kto szuka zemsty, bo ludzie ju sami osdzili, kto jest winny, e to, e tamto. O jednym si nie mwi wcale: na poncy autobus patrzyli maturzyci z innego autobusu. Te jechali z pielgrzymk, najpierw zobaczyli czarny dym, potem ogie, wysoki, siga podobno drzew, po-

myleli, e pali si ciarwka, a tych kilka osb, kt re widzieli wok, to na pewno gapie. Zawrcili do pol nej drogi, ktra od gwnej szosy skrca do wsi Sikory Wojciechowita, wjechali w wyboisty gociniec, miejsce wypadku omijali ukiem, z prawej strony szosy, widzie li ogie z odlegoci trzystu metrw, przed nim pole rwne jak st, nic ognia im nie zasaniao, dugo pa trzyli, jechali powoli, polna droga biegnie niemal rw nolegle do szosy. U zakonnicy zadzwonia komrka: ponie autokar z pierwszego liceum, wiadomo po wtrzono przez gonik, wszyscy syszeli, jeszcze jecha li gocicem, jeszcze raz spojrzeli w stron ognia, jesz cze drugi, wrcili na szos, odjechali na Jasn Gr. By to autobus z Liceum Katolickiego w Biaymsto ku. Pielgrzymk prowadzi mody ksidz Adam Kozikowski. Zadzwoni do swojego kolegi, nauczyciela historii, ma katechetki, powiedzia mu, co widzia. I rozpocz modlitw o szczliwe ocalenie tych, kt rzy zostali na drodze. I o pokj duszy dla tych, kt rzy zginli. - Po co robi z tego sensacj? - mwi dzisiaj ksidz. Nie nadjechalimy na wypadek, ale na poar. - Ciszej nad t trumn - mwi Urszula Jurkowska, polonistka. - Sowa s puste, nic nie znacz. Ale opowiada dalej, co wtedy widziaa: - Dziesi samochodw stao przed nami. - Wysiadem z naszym kierowc - mwi ksidz. Zapytalimy innych kierowcw, czy powiadomiono suby ratunkowe, bo karetek jeszcze nie byo wida. Wycofali si kawaeczek, bo - wedug relacji ksi dza - kierowca stwierdzi, e nie ma sensu sta w kor ku. Skrcili w t poln drog i patrzyli na ogie.

- Jakby mojeszowy krzak wyrs na rodku drogi mwi polonistka. - Obok ognia widzielimy dwie, mo e trzy osoby. Nie byo czego ratowa. Co moglimy zrobi? Zatrzyma si? Podej bliej? Sprawdzi, czy na prawd ju nic si nie da zrobi? - Rodzice powierzyli mi swoje dzieci pod opiek - mwi ksidz. Rodzicom, ju po powrocie, pielgrzymi z katoli ckiego liceum opowiadali o tym, co si stao. Nikomu innemu. Dlaczego? By chopak, ktry chcia biec na pomoc kolegom? wyskoczy z autobusu? ju bieg? ksidz go zatrzyma? - To nonsens - mwi polonistka. - Nie pamitam - mwi ksidz. Czy branie odpowiedzialnoci za osiemnastolatka oznacza podejmowanie za niego decyzji: nie id! czy mona kogo w takiej decyzji wyrczy? powiedzie: stj, nie ratuj! - Nonsens absolutny! - powtarza polonistka. - Dzie ci wypuci z autobusu? eby tam biegy? Nie! - Nie byo sensu tam i - mwi kapan. - Ja? Ja przede wszystkim byem kierownikiem wycieczki. Ju po powrocie, wedug relacji ksidza, modzie pytaa na katechezie, dlaczego si nie zatrzymali: - Nie byo w tym buntu, pretensji, raczej ch utwierdzenia si, e postpilimy dobrze. Byli i tacy, ktrzy na katechezie nie pytali o nic, mil czeli. - To bya pielgrzymka - mwi ksidz. - To, co si stao, trzeba rozpatrywa w kategoriach wiary. - Na pogrzebach kolegw nasi maturzyci przyjmo wali Najwitszy Sakrament - mwi polonistka. - Ale

nie wszyscy. Niektrzy stali jak sup soli. Jak wojn z Panem Bogiem prowadzili. Uczciwie byoby dzisiaj zapuka do klas i powie dzie modym pielgrzymom, e tamten ranek na szo sie bdzie opisany w ksice take z perspektywy ich autobusu. Nie nalega na rozmow, tylko poinformo wa. Kto zechce, porozmawia. Ksidz m a wtpliwoci, polonistka te, to wymaga zgody dyrektora. I dyrektor m a wtpliwoci. - Nie wiem - mwi - czy nie dokonam przestpstwa, wpuszczajc do klas dziennikarza. Dobrze, moe by komunikat, prosz mi go wczeniej napisa na kartce. Trwaj lekcje, odwiedzamy cztery maturalne kla sy w towarzystwie dyrektora. Maturzyci sysz, e b dzie reporta, dostaj adres mailowy, jeli ktokolwiek chciaby si czym podzieli, moe napisa. Koniec ko munikatu, do widzenia, szcz Boe. Tamten ranek wraca nocami? je trudno? uczy si? modli? nie wolno o tym mwi? czu? nazywa spraw po imieniu? Ani sowa. Cisza. - Im bylimy dalej - mwi teraz ksidz - im bliej Jasnej Gry, tym moje serce coraz bardziej chciao by z tymi dziemi na szosie. Dobre dzieci zginy. - J a si caa nazywam Wtpliwo - mwi polonistka. - Kiedy czowiek doznaje takiego cierpienia, cay wiat m u si wali. Wszyscy maj biec na pomoc, ale nie bieg n. wiat si toczy swoimi koleinami. wiat patrzy, nie widzi wszystkiego. Tych minut, kiedy te dzieci nas po trzeboway, tych minut bez nikogo, ju nam si dzisiaj nie uda zapeni. Dzisiaj zrobiabym inaczej? Nie wiem, ale na pewno chciaabym by przy tych dzieciach.

Polonistka chciaaby by przy Monice: - Potrzyma j za rk. Znam jej matk. Jaki czas potem szam do niej z myl, eby jej powiedzie. Powiedzie matce, e widziaam. Ale zabrako mi odwagi. Szosa koo wsi Sikory Wojciechowita. Zielona ka jest dzisiaj cakiem biaa. Setki wiec dawno pogasy, kolorowe szkieka pene brudnej wody. Ale kto jesz cze si zatrzymuje, kto jeszcze umarym zapala nowe wiato. W Wigili dopiero tu bdzie jasno! Jak zaraz po tamtym dniu. Bg si rodzi, a ludzie s wraliwi. Monika umara ostatnia. Jej rodzice do nikogo nie maj pretensji. Czuj jedynie wdziczno do ludzi i do Boga. Bo mogli poegna si z crk. Michaowi s wdziczni. Wydosta si z autobusu jako jeden z pierwszych przez szyb po prawej stronie, przy ktrej akurat siedzia. Jest maturzyst z liceum elektrycznego, prawie nikogo w autobusie nie zna. Po za dwoma kumplami i katechetk. Bo katechetka uczy i w elektryku. To on razem z koleg i nieznajom na uczycielk wychowania fizycznego przenis katechetk spod wybitej przedniej szyby, dalej od ognia. Wczeniej (a moe pniej, chronologia zdarze nie jest zupenie jasna) stan z tyu autobusu i pomaga wyskakiwa po zostaym: - eby o rozbite szko nie poranili sobie rk. Na krawdzi okna stana dziewczyna. Pamita j do dzisiaj, nie sposb zapomnie jej poparzonej twarzy. Skoczya, zapaa Michaa za przedramiona. Poparzya go swoimi rkami. Teraz o niej myli zawsze, kiedy si myje. Bo do dzisiaj na rkach ma po niej blizny. ledzi

kady nastpny dzie jej ycia: pierwszy, pity, dziewi ty. Miaa na imi Monika. Poszed na jej pogrzeb, cho jej nie zna: - Z caego autobusu jest mi najblisza. Teraz kiedy Micha widzi w telewizji, jak ludzie gin w Iraku, Pakistanie, dziesiciu, stu - kiedy jaka bez imienna masa - teraz kada z tych mierci jest dla nie go osobna. Bo kady cierpi osobno. Rodzice Moniki s wdziczni i Krzysiowi. Kiedy Krzy Brzeziski wyskoczy przez rozbite okno i szuka wzrokiem swojej Karoliny, zobaczy Monik. - Krzysiu, patrz, co mi jest - powiedziaa do niego. - Moja skra schodzi. Zimno mi. Zadzwonia do rodzicw. Powiedziaa to samo: - Moja skra schodzi. Pooya si na trawie. - Przeniemy si dalej - chcia j podnie. - Autobus moe wybuchn. - Ja sama - wstaa, przesza kilka krokw, znowu si pooya. - Podmuchaj mi, Krzysiu, strasznie piecze. Przysza Emilka, chuchali na ni razem. - Bliej prosia Monika. - Rce! Zbliyli usta do samych jej rk. - A moja twarz? Po parzona? - spojrzaa na Krzysia, a Krzy na Emilk, jakby ona miaa go poratowa, co rozsdnego pod powiedzie. Emilka lekko pokrcia gow. - Troszeczk - Krzy powiedzia do Moniki. Przylecia helikopter, zabra j do Biaegostoku. Tam ju czekali rodzice. - Tato - pakaa do ojca - Justyna nie yje! - Moe jest tylko ranna. Rodzice Moniki s wdziczni pani Basi. Zupenie nieznajomej. Kiedy przyjechali za Monik do Siemia-

nowie, od lekarza dostali kopert z nazwiskiem i nu merem telefonu: nieznajoma, a z Grudzidza, zapro ponowaa im bezpatne mieszkanie w niedalekich Ka towicach. Cztery puste pokoje po jej teciach czekay na rodzicw poparzonej dziewczynki". Klucze do od bioru w mieszkaniu obok. Skorzystali z zaproszenia. Wzili od ssiadki klucze. Zjedli, bo ssiadka na zlece nie nieznajomej pani zapenia dla nich lodwk. (Dzi w tym mieszkaniu nocuje Barbara Kumierczyk, kiedy w Siemianowicach odwiedza syna poparzonego nie mal wszdzie i poamanego co dziesi centymetrw). - Stan crki jest ciki - usyszaa matka Moniki ponad poowa ciaa poparzona, ale drogi oddechowe w porzdku. Moda jest, moe da rad. - Lekarze, pielgniarki, wspaniali ludzie - mwi o nich matka. - Mamo, kto nie yje? - Kierowcy. adnego telewizora, radia, eby si nie dowiedziaa. Zginy jej najblisze przyjaciki. - Duo rozmawiaymy - mwi matka. - Czasem myl, e przez te dziewi dni byam z crk bliej ni przez cae osiemnacie lat. Monika poprosia o ksidza, by pierwszy pitek miesica. - Bardzo pani przepraszam - po spowiedzi ksidz poprosi matk na stron. - Powiedziaem pani crce, e inni nie przeyli, a ona dziki Bogu tak. - We nie dzwoniam do Marty - powiedziaa do mamy. - I Marta mwi, e Karolina nie yje. Potem Ka rolina taczya, tutaj, mamo, nad moim kiem, kto jeszcze z ni taczy, Justyna? Tak do mnie machay.

Boe, zmiuj si - pomylaa matka. - Niech one tak do niej nie machaj. Za wiadomo: drogi oddechowe niedrone. - Mamo, ja ju do autokaru nie wsid. - Pewnie, e nie wsidziesz, s samochody. - Bd si baa ognia. - Bdziemy go unika. - Mamo, Pan Bg m a jaki plan? - Ma. Zmieni si nasze ycie. - Tak mylisz? - Z naszego cierpienia, creczko, musi by jakie dobro. Zatrzymanie akcji serca. Koniec. Cicha noc.

Atmosfera mioci

Mwi: crka szatana. Strach rzuci kamieniem. Raz jeden ssiad rzuci, a szyba w oknie nic, jakby si tylko ugia. O n a nawet nie wyjrzaa, nie uchylia fi ranki. Strachu nie zna? Boga si nie boi? Mwi: bd przez ni we wsi nieszczcia, bdzie pacz dzieci. Matki i ojcowie zwizani najwitszym sakramentem maestwa bd si rozchodzi za jej spraw. Tyle lat kusia mczyzn we wsi, tyle grzechu z tego byo, e dzieci rodzia co rok, a kade z innym chopem. Pisz do niej (ale si nie podpisuj): Wiesz, e oczernia ksidza, i wiesz doskonale, e odpowiesz za to przed Bogiem. Zrobia to za srebrniki. Judasz te zdradzi za srebrniki, ale sumienie zmusio go do po wieszenia si". Alina P. - mieszkanka bloku w pegeerze (okna na pierwszym pitrze), parafianka, rozwdka, matka, kucharka, bezrobotna. Szczupa, niska, drobna. Ma czterdzieci lat, d u m n twarz, energiczne ruchy, bystre spojrzenie (raczej czujne, nerwowe), ciepy gos, drce rce, zadbane paznokcie, czyste buty, proste spodnie

i schludn bluzk. Czasem si umiecha, ale zwykle nie. Czciej chodzi zamylona, patrzy w ziemi. Teraz wykpaa ju dzieci, pooya je w siedmiu kach, przezibionym daa polopiryn, najmodszym przeczytaa bajk. Przytulia je, tylko do nich potra fi si jeszcze przytula. Zgasia wiato. W kuchni za raz zaparzy sobie herbat. Kombinerkami sprawnie od krca kran nad zlewem, bo od kiedy kurki si popsuy, nie ma ich kto naprawi. Nalewa wod, kombinerkami zakrca kran, stawia czajnik na piecu. Zmiata okrusz ki po dzieciach, woda ju wrze, jest herbata. Teraz, jak co wieczr, siada przy oknie (zacigna zasony), si ga po teczk z tymi strasznymi papierami, przeglda je. Kiedy, jak je tak przegldaa, kto waln kamieniem w okno, ale szyba ani drgna. Szkoda, moe jakby ka mie wpad i uderzy j mocno w gow, byoby ju po wszystkim. Ale nie. Trzeba y. I co wieczr przegl da te papiery, taki przymus ze rodka. Obok pozww, wyrokw, umorze, opinii biegych s tu i anonimy: ... wiesz, jak moralnie si prowadzisz, wiesz, jakich oj cw maj twoje dzieci, wszyscy wiedz, jaka jeste m dra, bo chodzia do specjalnej szkoy. Tu chodzi tylko o prawd, bo wiesz, jak nasz ksidz jest pobony. Kady wie, e kamiesz, a najlepiej wie Bg. Pan Bg nierychli wy, ale sprawiedliwy. Jak moesz y z tak obcionym sumieniem? Sd moe wyda wyrok na podstawie fa szywych zezna, ale Bg zna prawd. Za wszystko trze ba odpowiedzie przed Bogiem. Nawr si, odpd od siebie szatana, a bdzie ci atwiej y". Cikie ycie Aliny P. nie zaczo si wcale wtedy, gdy ona greckokatolickiego ksidza dowiedziaa si

od tutejszych dzieci, e proboszcz parafii rzymskoka tolickiej lubi przytula dziewczynki: bra je na kolana, nocowa na plebanii, kpa, wkada im jzyk w us ta i palce w pochw. Zona greckokatolickiego ksidza doniosa o tym biskupowi, a kiedy ten nie zabra ze wsi proboszcza, zoya doniesienie w prokuraturze. I powiadomia Gazet Wyborcz". Parafianie napisali listew obronie proboszcza. Bi skup napisa do parafian, e ich kapan jest w porzd ku. Proboszcz na mszy powiedzia, e kademu moe spojrze w oczy. Alina P. siedziaa wtedy w drugiej albo trzeciej awce, ale jej w oczy ksidz nie spojrza. Wte dy podja decyzj. Pojechaa do prokuratora i powie dziaa, co jej proboszcz robi, gdy za pozwoleniem ro dzicw nocowaa na plebanii. Chodzia wtedy do dru giej klasy podstawwki. Proboszcz oskary Alin P. o oszczerstwo, ale spra w przeciw niej umorzono. Alina P. w prokuraturze dowiedziaa si straszli wych rzeczy: jej dorastajce crki zeznay, e proboszcz robi im to, co trzydzieci lat temu robi ich matce. I inne tutejsze kobiety s ofiarami proboszcza, nie jedna nocowaa dawno temu na plebanii. Teraz mwi, e nie, e Alina kamie. Ale s i takie odwane, ktre zeznay, jak je pro boszcz dotyka, kiedy byy dziewczynkami. Dzi maj mw i wie nic im nie gada, nie ma alu, pretensji. Co innego z Alin P. - ona ma ju nie ma. Cho dzi pijany po pegeerze i ali si ludziom, e on ma puszczalsk. Ludzie pukali si w gow i patrzyli na s siadk ze wspczuciem. O n a rodzia m u kolejne dzie ci, w sumie siedmioro, a wreszcie wygonia ma do

matki, do ssiedniej wsi (mieszka tam do dzisiaj). I ze znaa na proboszcza. O samotnej kobiecie, ktra zeznaje na ksidza, wol no powiedzie wszystko. Bezkarnie, nikt jej nie obroni. W pekaesie powiedzie mona z umiechem: o! jedzie do lekarza, eby j wymolestowa. Albo za jej dziemi, kiedy wracaj ze szkoy, mona krzycze: id molesto wane! Ta kurwa! - i tak mona, tak jest w dobrym to nie. Samotn matk, ktra oskarya ksidza, mona upokarza na rne sposoby. Kiedy prosi, by jej drew na naci na zim, to trzeba si chtnie zgodzi. Ale nie za pienidze. Mona jej powiedzie w oczy: dupy dasz, to ci narn. Albo: ksidz ci nie dogodzi, to ja ci dogodz! Kiedy samotna matka, ktra oskarya ksidza, prze stanie prosi o piowanie drewna (taka jest dumna), mona donie do opieki spoecznej, e kto da jej ro bot na trzy godziny i zarobia na czarno pitnacie zotych. Odbior jej zasiek na dzieci, niech pozna, co to zimno i gd. Mona te jej zabi kurczta. a pod szop przed blokiem. Jeden kamie - jeden kur czak. Kamyczek wystarczy, bo czaszki kurczaczkw s miciutkie. Proboszcz wyjani parafianom, e to nie chodzi o adne molestowanie dzieci, ale o koci parafialny, ktry dawniej by greckokatolick cerkwi. Teraz uni ci, zdaniem ksidza, chc Polakom odebra zabytek, ktry przed zawaleniem uratowa wanie proboszcz, kiedy nasta tu w latach szedziesitych. Nie bardzo wiadomo, kto miaby koci parafialny odbiera, bo prawosawnych i greckokatolickich emkw przegna-

no std w akcji Wista" w czterdziestym sidmym ro ku ubiegego stulecia. Ci, ktrym udao si tu wrci, zostali przy prawosawiu, doczyli do prawosawia al bo posuchali proboszcza i przeszli na obrzdek rzym ski. Obrzdek greckokatolicki przez wiele lat by zresz t zabroniony przez socjalistyczne wadze, wic innego wyjcia ludzie nie widzieli. Ale teraz wyjcie jest i gre kokatolicy modl si w innym kociele w ssiedniej wsi. Trzy rodziny, moe pi z caej okolicy. O tym, e chc odbiera komu koci, dowiedzieli si od zaniepo kojonych ssiadw. Ssiedzi nie bardzo dowierzaj ich zaprzeczeniom, bo w tym, co ksidz mwi, zapewne jest jaka prawda. Ksidz ogarnia to, czego zwykli pa rafianie poj nie potrafi. Ksidz rozmyla, rozumie, wie o tym, czego inni wiedzie nie mog. Jego niezwyk e donie lecz, co powszechnie wiadomo. Zna grze chy parafian i wie, za jakie przewinienia jaka kara ich czeka. Mwi czsto od otarza, jakie anioy powitaj grzesznikw w drodze do czyca, bo na niebo to nikt tu nie ma co liczy od razu. Mwi wiernym o ogniu piekielnym i wiecznym potpieniu. Bardzo si wtedy ekscytuje, bo tylko on we wsi wie, jak na Sdzie Osta tecznym wiecznej kary unikn. Wie, jak y i jak my le. Jest gorliwym duszpasterzem, nie zdziera pieni dzy, towarzyszy swoim parafianom, ma dla nich wiele czasu. Jest z nimi na wielu fotografiach. Moe w niektrych domach s to fotografie jedy ne. Parafianie rosn, dojrzewaj, starzej si, umieraj, a on wci jest na chrzcinach, na komunii, na bierzmo waniu, na lubie i na pogrzebie. I co? Uwierzy, e ten, ktry towarzyszy im w najwaniejszych chwilach y cia, tyle dzieci skrzywdzi? Takie rzeczy nie s na ludz-

k gow. Proboszcz jest dla tutejszych dobrym ojcem, wzorem mioci. To jest prostsze, to jest do zrozumie nia, a nie takie tam bezecestwa. Listonoszka gorliwie broni proboszcza. Mwi, e papie wyniesie go na otarze, a we wsi powstan sank tuaria. Listonoszka te wiele rzeczy wie, jest wic oso b powszechnie szanowan. Ludzie wierz listonoszce - kry po domach niczym misjonarka i ostrzega, e gniewu ksidza proboszcza naley si ba, bo to gniew witego. Boga moe nawet. Trzeba si rwnie ba waciciela sklepu. Kto jest przeciw ksidzu - ten na krech nie dostanie ani bu eczki. Tylko nieliczni parafianie nie suchaj listonoszki, kiedy opowiada im, e Alina obciskuje si z kierowca mi pekaesw. I potem z tego dzieci si bior. Tylko nieliczni parafianie nie boj si sklepikarza, moe dlatego, e maj prac i pienidze na buki. Nie liczni parafianie podziwiaj Alin: skd u samotnej matki tyle odwagi? Nie z gupoty przecie, gupia nie jest. W niej jakby co pko. I konsekwentnie chodzi z podniesion gow. To ludzi drani najbardziej. Cht nie rozmawia z gazetami, z telewizj. Nie widzi niczego zego (a wie tak), e rodzia a dziewi razy: najstarsza crka bya dzieckiem panieskim (ma ju swoj rodzi n i mieszka w miecie), a najmodszy syn urodzi si ju po rozwodzie i jest z innego ojca. Alina mwi szczerze, jak byo w jej yciu: w dziecistwie i potem. Sama wy stawia si na publiczny prgierz, na plucie, na rzucanie kamieniami. Moe chce kary nie tylko dla proboszcza, ale i dla siebie? Za wszystko, czego doznaa w dzieci stwie, w czym braa udzia? Kara ma j oczyci? Przy nie ulg? Czy prowadzi ju tylko do samozatracenia?

Nieliczni parafianie nie chodz ju do tutejsze go kocioa, w niedziel jad dalej, do gminy. Prosi li, gdzie mogli, by ksidza zabra ze szkoy. I z parafii. Ale proboszcz jeszcze przez wiele miesicy uczy dzieci, bra je na kolana, przytula. W kocu, kiedy media nie daway m u spokoju, poszed na chorobowe. I do dzi siaj z niego nie wrci. Ale na plebanii wci mieszka (cho ostatnio urlo powano go z funkcji proboszcza). Miejscowy biskup nie odwiedzi parafii ani razu po tym, jak sprawa staa si gona. Pewien parafianin (we wsi mwi, e Ukra iniec i zodziej), jeden z nielicznych tutaj ludzi po stu diach, zadzwoni do kurii. Powiedzia komu, kto si nie przedstawi, w jakiej sprawie dzwoni, ale biskupa nie zasta. Poprosi o jego numer komrkowy. Sdzi, e duszpasterz ma czas dla wiernych, a jego numer te lefonu jest powszechnie dostpny. Sw prob wzbu dzi zdziwienie rozmwcy w kurii, umiech nawet. Czowiek po studiach nie rozumie dlaczego. Chrystus daby m u zapewne numer swojej komrki. Biskupia komrka jest tajna. - Biskup nie jest t spraw zainte resowany - tak informuj w kurii. Tymczasem proboszcz dowiedzia si, kto i jak ze znawa w prokuraturze. Mia prawo - jest stron w sprawie. Uzna, e zeznania przeciwko kapanowi to grzech witokradztwa i stojc za otarzem, poin formowa o tym parafian. Kaza si grzesznikom ze witokradztwa spowiada (by tu wtedy jedynym spo wiednikiem). Niektre dzieci za swoje zeznania dosta y lanie od ojcw albo dziadkw, a potem przyszy do ksidza z przeprosinami. W prokuraturze odwoay zeznania.

Tym, ktre zezna nie odwoay, prokurator raz wierzy, raz nie, ale na koniec uzna, e o tym, czy da na czynno jest, czy te nie jest czynnoci seksual n, decydowa bd w niektrych przypadkach tak e wzgldy kulturowe". W tych okolicach to, co robi ksidz, jest przez wikszo akceptowane (wyglda na to, e i przez jego biskupa), wic przestpstwa proku rator nie stwierdzi i ledztwo umorzy. Kiedy poinfor mowaa o tym Gazeta Wyborcza", ledztwo natych miast wznowiono, ale ju gdzie indziej. Inny proku rator postawi proboszczowi zarzuty. Akt oskarenia niebawem wpynie do sdu. Tymczasem Alina P. otrzymaa kolejny anonim, tym razem z daleka: Najpierw przedstawi si. Jestem ko biet star, spracowan, wdow od kilku lat. Mieszkam sama, pomimo e m a m dzieci, i to bardzo dobre. Mam ju siedemdziesit sze lat, przeyam dziecistwo przed wojn, niezbyt szczliwe, bo ju w wieku sze ciu lat zmar mi ojciec, a potem chorowaa matka. Woj na, wiadomo, dla wszystkich bya cika, strach, gd i niepewno jutra. Po wojnie, jak kada dziewczyna, wyszam za m. Dziki Opatrznoci Boga dzieci mia am wzgldnie udane, pokoczyy studia, maj swoje rodziny. Ale nie o sobie chciaam pisa. Chciaam do Pani skreli tych par sw, bo doszam do wniosku, e pada Pani ofiar za. Zastanawiam si, dlaczego w tak modym wieku daa si Pani zmanipulowa tak zym ludziom. Jak Pani si czuje w roli bohaterki wystpu jcej w obronie dzieci rzekomo skrzywdzonych przez kapana? Czy naprawd kapan, ktrego Pani oskar a, zasuy na to, eby na cay wiat rozesza si o nim

taka opinia, krzywdzca, zniesawiajca w jego osobie wszystkich kapanw? W dobie, gdy zwalcza si religi chrzecijask, ten temat cieszy przeciwnikw Kocioa katolickiego. Czy naprawd kapan, ktry przygotowy wa Pani do I Komunii w., by moe do bierzmowa nia, a moe nawet udziela Pani Sakramentu Mae stwa^ zasuy sobie na tak nienawi ze strony Pani? Przed dwudziestu laty bya Pani modziutk panienk i bya Pani zaprzyjaniona z tym kapanem. Dlaczego ta przyja przerodzia si w tak nienawi i ch ze msty? Pani Alino! Niech Pani ma na uwadze, e mo do szybko mija, e kiedy bdzie Pani potrzebowaa opieki od dzieci i musi je Pani wychowa w atmosferze mioci, przyjani i poszanowania dla drugiego czo wieka, by i one darzyy tym Pani w jej staroci, kt ra jest nieunikniona. al mi Pani, niech zdobdzie si Pani na ten heroiczny czyn i odwoa zeznania. Jestem pewna, e w gbi serca auje Pani tego, co si stao". Gdyby Alina P. znaa nazwisko i adres nadawczyni i chciaa jej szczerze odpisa, list mniej wicej wygl daby tak: Szanowna Pani. Bardzo auj, e to wszystko si stao. Czuj si cay czas winna, bo kocham naszego Proboszcza. Czuj, e moje zeznania w prokuraturze, moje oskarenia to zdrada. Ja go zdradziam, prosz Pani. Ostatnio spotkaam Go w banku i on na mnie tak spojrza za to, co m u zrobiam, e a mnie w o dku cisno. Nie patrzy agresywnie ani z preten sjami. Patrzy na mnie z alem, z cierpieniem. Jakby nie dowierza, e to ja go skrzywdziam, jego ukocha na dziewczynka. Nikt, prosz Pani, nie da mi czuoci

w yciu, tylko nasz Proboszcz. Moi rodzice mieli nas siedmioro i wcale si nami nie zajmowali. Bo nie wie dzieli, e dziecko powinno dorasta w mioci i godno ci. Z dziecistwa pamitam tylko kilka rzeczy: gd, zimny piec i rodzicw, ktrzy przy nas uprawiali seks. Ksidz dobrze o tym wiedzia i wanie z takich rodzin wybiera sobie dzieci do mioci. Kiedy byam w pierw szej albo drugiej klasie, bra mnie na kolana, nocowa u siebie i czuam si wtedy taka bezpieczna, zaopiekowana. Czy Pani mnie rozumie? Wreszcie jaki doros y mnie doceni. Pieci mnie i pewnie wtedy wydawa o mi si to mie. Pieci mnie jak nikt inny wczeniej i nikt inny potem. Moje starsze siostry to widziay (cza sem robi to przy nich) i byy zazdrosne, bo nie miay takich jasnych apetycznych lokw jak ja. Proboszcz nie bra ich na kolana, wic kiedy tylko wracaam do do mu, natychmiast robiy mi to samo co on. Ale to ju nie byo mie. Siostry byy brutalne. Wkaday mi rce pod majtki i to bardzo bolao. Ojciec nas bi. Kiedy byam w czwartej klasie, ro dzice zdecydowali, e mnie wyl do szkoy specjal nej z internatem, jakie trzydzieci kilometrw od do mu. Nie byam gupia ani opniona, ale rodzice po wiedzieli, e stwarzam im problemy wychowawcze i m a m jecha. W internacie, takie byy czasy, nie po zwolili nam chodzi do kocioa. Ale ja si upieraam, e ja musz, i to do swojej parafii. Moja wychowaw czyni wzia mnie na rozmow i spytaa, dlaczego tak pragn jecha do swojego kocioa. Wic jej powiedzia am, e tskni za ksidzem, e on mnie tak dotyka jak nikt inny. Powica mi tyle uwagi i mwi tyle mi ych sw. Mie sowa trzeba mwi dzieciom, to bar-

dzo wane, prosz Pani. Ja moim mwi bez przerwy, e s dobre, adne i moje. Czasem oczywicie je zgani, jak narozrabiaj, ale nigdy nie bd przeciwko nim. Matka zawsze musi by po stronie dziecka, cokolwiek ono zrobi. Dziecko nie moe matce nigdy przeszka dza. A mnie, kiedy przyjedaam na wita do domu, maipa pytaa: po co przyjechaa? Dla ksidza przyje chaam, biegam do niego i widziaam z blem, e on ju m a inne dziewczynki, modsze, adniejsze. Te, kt re rosy za szybko, odtrca bez adnych wyjanie. Te, ktre nie chciay i na kolana, upokarza i krzycza: Ty Boga nie lubisz, dziecko! Albo wysadza na ciemnej drodze w rodku lasu, jak w samochodzie nie chciay ulega. Ale dla mnie, cho ju sporo podrosam, dalej by miy i pyta z ciepym umiechem, czy cigle go ko cham. No pewnie, e go kochaam. Cho wiedziaam ju od tej mojej wychowawczyni z internatu, e to, co mi ksidz robi, nie jest dobre. Ale tak naprawd zro zumiaam to wtedy, gdy zaczynaam by kobiet. Wr ciam ju na stae do d o m u i zaczam Proboszcza si ba, bo on wszystko wiedzia. Zna wszystkie sekrety mojego ciaa, wiedzia, jak wygldam tam, midzy no gami. Unikaam go. Czuam, prosz Pani, obrzydzenie do siebie, do swojego ciaa. I do dzisiaj czuj. M opo wiada ludziom w pegeerze, e ja jestem zimna. Moe i tak, bo mnie seks nie bawi, nie daje mi adnej rado ci. Nienawidz siebie moe bardziej ni Ksidza Pro boszcza. Sama nie wiem. On mi wiele zego zrobi na cae ycie. A ja przez tyle lat u niego musiaam si spo wiada, bo innego ksidza tutaj nie byo. Wyszam za m, eby si wyrwa z domu. Ma wcale nie kochaam, bo ja kocha innego ju nie po-

trafi. Tylko Ksidza Proboszcza. Tak, dawa mi lub i to mi si wydawao bardzo obrzydliwe. Branie do bu zi Najwitszego Sakramentu z rk Proboszcza to jak branie trucizny albo czego mierdzcego. Ciao Chry stusa m a m w ustach, a tu chce mi si wymiotowa. Bardzo le to znosiam, ale pocieszaam si, e Pro boszcz ju pewnie dawno o wszystkim zapomnia i tyl ko ja nosz ten wstyd w sobie. Ale byo inaczej, pro sz Pani. Ju byam matk, gdy podczas koldy Pro boszcz podszed do mnie, pogadzi mnie po policzku i powiedzia z alem: oj, jaka ty bya pikna, jaka szko da, e tak urosa. Pamita! Byo mi wtedy tak wstyd. Ale i al, e to ju koniec bezpieczestwa, ciepa, czuo ci. Przez tyle lat nikomu o tym nie mwiam, bo kto by uwierzy, kto by poj? I o to maj do mnie ludzie najwiksze pretensje, e ja przez tyle lat ssiadkom ani sowa nie pisnam, a teraz prokuratorowi powiedzia am. Co miaam ssiadkom mwi, jak caa wie i tak wiedziaa, e ksidz dzieci pod majtkami pieci. Rozumie Pani co z tego? Ja sama czasem m a m ko pot ze zrozumieniem siebie. Bo czasem m a m wraenie, jakby mn miotaa ch zemsty, ma Pani racj. A ja nie chc by mciwa, bo to nie jest dobrze. Pisze Pani do mnie, bym odwoaa zeznania przeciwko ksidzu, bym bya odwana, a Miosierny Pan mi przebaczy i obda rzy obficie swoimi askami. Musz Pani zmartwi nie odwoam niczego. Powiedziaam prawd. I mo je skrzywdzone dzieci te powiedziay. Mam do siebie pretensj, e do ich krzywdy dopuciam. Mwiam im, e nie wolno siada ksidzu na kolanach, przestrzega am, ale i tak je dopad. Wierz, e to niedopatrzenie Bg mi wybaczy. I wierz, e wybaczy mojej matce, kt-

ra wykrzyczaa mi na polu, e nie jestem ju jej cr k, bo ksidza oczerniam. Ja jestem takie niczyje dzie cko, prosz Pani. Mama niedugo potem umara i te raz musi to chyba Bogu jako wyjani, czy jestem jej, czy nie. Bg jest dobry, na pewno jej wybaczy. I mo e nawet, kto to wie, wybaczy naszemu Proboszczowi. Cho nie jestem pewna. I tym we wsi, ktrzy pieko zrobili swoim rodzinom za prawdziwe zeznania dzie ci. Modl si za nich i za Pani. A Pani, bardzo prosz, niech si pomodli za mnie i moje dzieci, to na pewno nie zaszkodzi. Pozdrawiam. Alina". Tak mgby wyglda ten list, gdyby Alina P. go na pisaa. Z tego, co mwi Alina P., wynika, e modli si tak e za rodzin S. Wnuczka Tadeusza S. (czonka rady parafialnej) powiedziaa prokuratorowi, co robi jej ksidz pro boszcz, kiedy bra j na kolana. Byy to zeznania ob ciajce ksidza. Prokurator powiedzia o tym pro boszczowi, pewnie pokaza m u akta. Proboszcz powie dzia Tadeuszowi S., co zeznaa jego wnuczka. Zona Tadeusza S. stana w obronie wnuczki, za co m j pobi. Tadeusz S. jest przekonany: - adnego molestu tutaj nie byo. Ja wam powiem, o co chodzi. Chodzi o koci. Parafialny. O nasz koci chodzi grekoka tolikom, wic oszukali o tym molestowaniu. Kiedy Tadeusz S. wyjania, o co w tym wszystkim chodzi, w drzwiach izby staje ssiad. Siada na zydlu przy piecu bez adnego dzie dobry, bez przepraszam, czy mona. I dalej nic nie mwi, patrzy w cian albo

w okno, jakby innych tutaj nie byo. A i gospodarze jakby wcale go nie zauwayli. Nie pytaj, jak ma spra w, po co przyszed: po sl do zupy go ona przysa a czy moe po pieprz? Wszyscy wiedz, po co przy szed, jego prawo, taki obyczaj: kiedy obcy podjeda pod d o m ssiada, a potem wchodzi do rodka, natych miast trzeba rzuci robot (albo ogldanie telenoweli) i gna co si w nogach, eby posucha. Gospodarze s nawet zadowoleni z takich obyczajw, bo nikt im po tem nie powie, e co gadali nie tak. Tadeusz S. mwi wic odwanie i gono: - A jak ksidz wczeniej uczy religii po domach, bo nie by o salek katechetycznych, a w szkole jeszcze nie po zwalali, to co? Nic! Nikt nie widzia, eby molest robi. A ksidz by mody. Teraz ma szedziesit trzy lata. On jest z tego roku co ja. I wtedy tego nie byo, dopie ro teraz? Pobita ona Tadeusza S.: - I co ty moesz wicej wiedzie. Nic wicej nie wiesz. Tadeusz S. do ony: - Stul pysk! Co ty masz tu do gadania?! I ten ksidz rusiski ze swoj on znaleli sobie Alin jako narzdzie. Sto milionw jej obiecali, ale czy dali, to nie wiem. Jak to wyglda, rany boskie, ludzie! A te dzieci s podstawione. Za to, e ksidz ich nie molestowa, ja bym sobie da gow dzi ci. Gdyby co robi, to za modego. Moja wnuczka, jak zeznawaa, to prokurator matk za drzwi wyprosi. Dziecku ksidz nic zego nie robi, a prokurator sfa szowa i napisa odwrotnie - e robi. Ze ksidz mi wnuczki dotyka, e to byo na tle seksualnoci, e to, e tamto, no wszystko. I ta Alina! Dzieci m a z obcymi, a ksidza obmawia. I teraz pewnie jest w ciy. I pyta-

nie, czy to ksidz greckokatolicki jej przypadkiem nie wymolestowa?! Ludzie we wsi wiedz. I wy teraz ju wszystko wiecie. Kiedy Alina P. musi poci drewno na zim, idzie do brata, ktry mieszka w d o m u obok. Ma pi spa linow. Tnie drewno siostrze bez gadania, co dzie ci maj marzn bez potrzeby. Brat wie, e nikt in ny siostrze, co na ksidza zeznaa, drewna nie potnie, i to go nawet bawi. Jako monopolista woa od niej dwa razy wicej pienidzy ni od innych. Inni maj wybr (jeszcze kilku chopw m a tu piy), siostra wy b o r u nie ma. I za rodzin, ktrej nie wybieraa, musi przed wsi dzisiaj odpowiada. Jej brat mieszka z ojcem i jesz cze z jednym bratem. Ojciec mieszka na parterze. We wsi ludzie pamitaj, co wyprawia z matk: bra j, gdzie chcia i kiedy chcia, tak mwi, w ogrdku, na ganku, na oczach ssiadw. A teraz Alina na ksidza zeznaje! Brat mieszka na pitrze w jednym pokoju z mod szym bratem. Modszy brat przyprowadzi tam sobie crk najstarszej siostry, ktra mieszka w innej wsi. Siostrzenica jest modziutka, ale czworo dzieci m u ju urodzia (wie m a wtpliwoci, czy i starszy brat nie korzysta z jej dobrodziejstw). Jedno dziecko ju im zmaro, nastpne m a cztery lata i nie chodzi, nastp ne nie mwi, szkoda gada. Z takiej jest rodziny Alina P. i za to powinna si wstydzi. Za modsz siostr, ktra mieszka przez drog, wstydzi si nie musi. Siostra jest lojaln parafiank i ssiadk. Cho wczeniej opowiadaa caej wsi, jak

ksidz jej dzieci obmacuje (odgraaa si, e pjdzie go opierdoli), teraz niczego nie pamita. Bo w tutej szej wsi prawda nie jest tak wana, jak wane jest to, co ludzie mwi. Wic eby nie mwili le, siostra nie od powiada Alinie na dzie dobry. Ale tak naprawd to Alina P. nie kania si modszej siostrze. Siostra wystpia przeciwko niej wtedy, gdy Alina baa si, e za zeznania przeciwko ksidzu przyj dzie jej straci dzieci. Siostra w prokuraturze nie tylko wypara si tego, co wie, ale i zeznaa, e Alina nie wy chowuje swoich dzieci w sposb naleyty". Dodaa, e t r u d n o jej zgodzi si z twierdzeniem siostry, e naj wyszym dla niej dobrem jest dobro dzieci". Dobrze wiedziaa, e prokuratura prowadzia wtedy docho dzenie w sprawie fizycznego i psychicznego zncania si Aliny P. nad dziemi. O tym, e Alina si znca, prokurator dowiedzia si od ojca dzieci: e zostawia je bez opieki, e nie kar mi ich wystarczajco, a take uywa wobec nich si y fizycznej i sw obelywych". Informacje o zacho waniu byej ony ojciec dzieci mia od znajomych, bo sam u dzieci nie bywa, cho nikt m u nie zabrania. Tyl ko dwa kilometry piechot, ale nie: nie odwiedza ich, bo to, co dotyczy dzieci w tutejszej wsi, jest spraw ko biet, a nie mczyzn. Kiedy kilka lat temu Alinie P. jed no z dzieci umierao w szpitalu (wada serca), m na wet jej nie odwiedzi, nie zobaczy syna, cho syn y cae trzy miesice. Kiedy miaa rodzi nastpne, on le a pijany na wersalce, a ona ju po terminie siano gra bia na polu, stamtd j zabraa karetka. Prokurator przesucha wiadkw. Wszyscy, wrd nich nawet gorliwi obrocy ksidza, stwierdzili, e ni-

gdy nie widzieli, by dzieci Aliny P. chodziy zaniedbane, godne albo pobite. Ich opinie potwierdzili lekarz, pe dagog i psycholog. Prokurator doszed do wniosku, e ojciec opowiada bzdury, i dochodzenie umorzy. I dzisiaj, cho mino ju troch czasu, dyrektor tu tejszej szkoy potwierdza, e dzieci Aliny P. s zadba ne, a matka czsto bywa w szkole. Wida, e dba o ich zdrowie i nauk. Ale ojciec dzieci swoje wie: teraz Alina troch si uspokoia, bo wszyscy na ni patrz, i teraz bi dzieci nie moe. Ale sownie je rani bez przerwy, taka to jest matka i taka kobieta. I ma upokarzaa, kiedy byli ra zem. Sam pamita, jak na oczach caego pegeeru mu sia przed blokiem pieluchy na sznurku wiesza. A ona w pegeerze puszczaa si z robotnikami, kilkunastu ich miaa miesicznie. Z tego jego picie si wzio, jego nerwy, dygot ciaa i duszy. Nic dzisiaj robi nie ma siy, starej matce w polu nie pomoe, cho u niej mieszka i je. Gupi by, tak mwi, bo kiedy Alina pakowaa m u rzeczy, eby go z d o m u usun, on o niczym nie wie dzia, tylko jej drewno rba. Tyle pracy na darmo, na dwa lata grzania. A trzeba byo inaczej z Alin gr ma esk prowadzi, byy m doszed do tego jaki czas po rozwodzie i dzi wie: wpierdol trzeba byo jej spusz cza regularnie, toby ich maestwo trwao do dzisiaj. A i ksidz proboszcz miaby wity spokj. W gazetach napisano, e ksidz proboszcz idzie na urlop. Jego obowizki przejmuje wikary. Ale na prawd niewiele si zmienio. Proboszcz odprawia msz, spowiada. Teraz stoi przed plebani i mwi, ja ki ma al:

- Ja bym si usun, ale gdzie, jak wszdzie obrzygane? Wszdzie wiedz, e proboszcz z tej parafii dzieci molestuje, to gdzie ja pjd? Tu jestem u siebie. A po za tym tu nie o mnie chodzi. Chobym ja si usun, to nic si nie zmieni, bo tu chodzi o koci. To greko katolicy chc tego kocioa. Tak wojn rozptali, eby zniszczy parafi. S ludzie podstawieni, przekupie ni, zoyli faszywe zeznania. Tu mieszka jedna, Alina, ona mnie najbardziej oskara. Mwia do innych: a e ty gupia, zrb tak jak ja, to bdziesz miaa pie nidze. Ja wszystko wiem. To ja na staro tak bym zgupia, jak em na modo jako si trzyma? Teraz ju wiecie, jak byo.

Wizie

Cerata jest biaa w niebiesk kratk, wylana herbata, lepi si rozsypany cukier. Na tym elektryczny czajnik, metalowy kubek, yeczki. I podoga si klei. Przyjdzie matka - posprzta jak zawsze kadego popoudnia (je li akurat nie ma dyuru w szpitalu, jest lekarzem). B dzie zmczona, ale lubi porzdek, wic zetrze st i bez sowa zmyje podog. Nad stoem, w delikatnych ramach, wisi wielka czar no-biaa fotografia. Patrzy z niej nieduy chopiec. Ma bujn czupryn, niepokj w spojrzeniu i zacinite us ta. Jest jedynym ukochanym synkiem swoich rodzicw. Nazwali go Jakub. Ma siedem, moe osiem lat i kopo ty ze zdrowiem. Ale jeszcze nie wie, e dwadziecia lat pniej bdzie caymi dniami lea na ku obok sto u z lepic si cerat. Twarz bdzie mia w strupach i w wieych ra nach. Bdzie si drapa, uderza gow o kanty, wali piciami we wasny kark albo palce sobie wkada do oczu. Dwa naraz. Z wielk si bdzie kopa w mate rac, w ram ka, w szafk. A kiedy wstanie - w szy b w drzwiach albo w oknie. Albo w licznik gazu. Kie dy kto koo niego usidzie, kopnie nagle i jego. Albo

zamachnie si, eby m u przyoy w gow. Tak znie nacka, e nie sposb si uchyli. Bdzie niecierpliwy, porywczy. Niczego nie przeczyta, bo kiedy wemie do rki gazet, zaraz podrze j w strzpy. Nie obejrzy te lewizji, bo wiat nie bdzie go ju interesowa. Bdzie wydawa m u si zy, wrogi, obcy. I bdzie to prawda, bo wiat nie toleruje kogo, kto nagle i bez powodu krzy czy tak gono, jak chyba aden inny czowiek nie po trafi krzycze. wiat nie lubi kogo, kto szczeka, ryczy. Bdzie to ryk (co p minuty, co minut, co dwie), kt ry trzsie szybami w oknach i budzi ssiadw. wiat nie rozumie, e kto kopie, cho wcale tego nie chce. Jakub bdzie kl, obraa: - Kurwa! Wypierdalaj std, chuju! Jego mzg bdzie generowa komunikaty i wysya je do reszty ciaa z nieludzk szybkoci: cigy poar, rozszalay huragan, szaleczy bieg myli. Co pomyli, natychmiast musi powiedzie, zrobi. Nic go nie po wstrzyma, nic nie poskromi, niczego sam nie pohamu je. Jego ciao miotane jak dzik energi odbija si bdzie od ka jak od trampoliny. Wystrzeli w kierun ku sufitu i natychmiast spadnie jak worek. Nie raz, nie dwa z tego powodu zarwie si ko. Trzeba je bdzie naprawia. Ojciec Jakuba codziennie bdzie naprawia co, co jego dorosy syn zniszczy. Kiedy rano otwiera oczy, mia si do mamy i taty. Taki by pocztek. Jakub spokojny, zdrowy. Mia p tora roku, kiedy rodzice musieli go zawie do szpitala na operacj przepukliny. Mama towarzyszya m u przez cay czas: i przed, i po operacji. Byli tam tylko trzy dni. Kto by si spodziewa tego, czego do dzisiaj nikt nie

potrafi wyjani: po zabiegu, tak twierdzi matka, od dano jej innego Jakuba. Krzycza, mia ze spojrzenie i za duo energii. Nie mg si uspokoi, nie spa przez kolejne trzy dni i trzy noce. Nie wiadomo, co byo tego powodem: ze znieczulenie? bl? strach? Mama z tat przez trzy doby na zmian nosili Ja kuba w objciach. By agresywny: zwali wielki wazon, ugryz ojca w ucho. Dopiero wtedy zasn. Obudzi si szybko: z zacinitymi ustami. I tak ju zostao: bez umiechu, spokoju, ciszy. Zawsze w ruchu, szybko, gono. Mia pi lat, kiedy z dziadkiem pojecha do Zako panego. Moe te wakacje miay jakie znaczenie dla te go, co z Jakubem dziao si pniej, kto to wie? Tam zachorowa na zapalenie oskrzeli. Ale taka infekcja zdarza si wielu dzieciom. Dosta lekarstwo, gorcz ka spada. Niedugo potem rodzice zauwayli, e syn rusza gow inaczej, ni wszyscy ruszaj: cigle odrzu ca wosy. Poszli do fryzjera skrci m u grzywk. Fryzjer nie pomg. Jakub rusza gow tak, jakby gowa m u przeszkadzaa. Mijay miesice: on mruga oczami czciej, ni lu dzie normalnie mrugaj. Jakby kto pod powieki nasy pa m u piachu. Matka i ojciec s w pracy. Tam maj wicej spoko ju ni w domu. Jakub (blady, drobny, ubrany w trykotow koszulk i dresowe spodnie) podnosi si z ka. Krzyczy. Sta je przed fotografi maego chopca. Na stole ma was ny czajnik, metalowy kubek i herbat. Nie korzysta

z kuchni, eby nie robi tam baaganu. Czasem pj dzie do lodwki po mleko, ale woli nie. Bo mlekiem zaleje wszystko, co jest w lodwce. Mama bdzie mia a pretensje. Robi sobie herbat, rozlewa na cerat, rozsypuje cukier. Teraz idzie do azienki. Tam zamiast deski klo zetowej ma na muszli specjaln gumow poduszk w ksztacie podkowy. Bo nie potrafi usi normal nie na sedesie. Musi na niego skoczy. Niejedn desk w yciu w ten sposb poama, nieraz pokaleczy so bie poladki. Teraz myje zby. Chciaby zakrci tubk tak, jak lu dzie zakrcaj. Ogoli si noykiem i nie poci twarzy. Pobiec po buki na niadanie i nie wysypa ich w dro dze powrotnej. Kupi gazet, zapaci drobnymi, za parzy kaw, poczyta przy niadaniu. Zje jajko na mikko i nie zrobi z niego kogla-mogla. Pj na mia sto, pojedzi miejskim autobusem, nie zwraca niczy jej uwagi, nie przyciga spojrze. Na poczcie posta w kolejce, zapaci rachunki. Pj do urzdu pozaa twia sprawy. Pj do kina, do teatru. Wypi coca-col w wysokiej szklance i nie wyla jej. Zaprosi kobiet do restauracji. Zje z ni kolacj na delikatnej porcelanie. Wypi wino z najcieszego szka. By z ni. Skoczy siedem lat. Poszed do szkoy: rano chodzi do zwykej, po poudniu do muzycznej. Uczy si gry na skrzypcach. Mia i w lady dziadka - skrzypka w wiel kiej orkiestrze. Tylko, e to co, co w Jakubie mieszka o, nie pozwolio m u gra. Nie mg utrzyma smyczka. O te skrzypce Jakub do rodzicw ma teraz pretensj.

- Moe ja miaem przerost ambicji - mwi dzisiaj ojciec. - Moe za wiele chciaem. Moe popoudniowe lekcje byy zbyt wielkim ob cieniem dla maego chopca? Bo to co powoli, ale nieubaganie schodzio z go wy coraz niej: dziwne ruchy ramion, niekontrolowa ne machanie rkami. Chopiec nie mg tego zatrzy ma, a bardzo chcia. Pani profesor neurolog - pojechali do niej ca ro dzin a do Krakowa - obejrzaa Jakuba i nazwaa cho rob: zesp Tourette'a. Mruganie, wzruszanie ramio nami, grymasy twarzy - to klasyczne objawy. Powie dziaa, e z tym mona y, e nigdy wszystkie objawy nie wystpuj razem, e mimowolne ruchy (tiki) po okresie dojrzewania powinny przej. Ale tourette, ktry mieszka w Jakubie, wci scho dzi niej: chopiec zacz podskakiwa, kopa. Patrzy na rodzicw, ktrzy nie potrafili m u pomc. Profesorowie medycyny (w Katowicach, w Warsza wie) uspokajali, e tak w tej chorobie bywa: podskaki wanie, kucanie, oblizywanie lub wchanie to klasyczne objawy, cho nie wszystkie wystpuj u kadego turetyka. Bywaj chorzy, ktrzy maj jeden may tik (mru ganie albo poprawianie" ramion) i nigdy nie przycho dz z nim do lekarza. Jakub musia przychodzi. Lekarze wci kazali m u czeka na dojrzewanie. Bo u wikszoci znanych me dycynie turetykw tiki uspokoiy si lub nawet zupe nie znikny, kiedy weszli w biologiczn doroso. Ci, u ktrych tiki nie znikny zupenie, i tak yj normal nie. Zakadaj rodziny, pracuj: s urzdnikami, na uczycielami, lekarzami.

Jakub, kiedy by chopcem, mwi, e bdzie leka rzem jak mama. Docentem najlepiej, bo czsto z do centami przebywa. Lubi ich, cho nie potrafili m u pomc. Potrafili jedynie wyjani, e tourette to szereg zaburze procesw biochemicznych w mzgu spowo dowanych prawdopodobnie nadmiarem przekanikw: neurotransmiterw pobudzajcych, przede wszystkim dopaminy. Przepisywali wic lek o nazwie haloperidol, ktry wprawdzie nie leczy, ale mia obnia poziom dopaminy i w ten sposb ogranicza tiki. Dla Jaku ba (i dla wielu innych turetykw) nie by to aden ra tunek: powodowa sztywnienie mini, jeszcze wiksze zaburzenia koncentracji i depresj, bo przy okazji ob nia poziom innego neuroprzekanika - serotoniny odpowiedzialnej za nastrj. Matka jedzia po klasztorach i od braci kupowaa Jakubowi zioa. Nie pomagay. Profesorowie i doktorzy czytali ksiki, wiedzieli co raz wicej: na kade dziesi tysicy ludzi na tourette a choruje pi osb. Mczyni prawdopodobnie cztery razy czciej ni kobiety. Ale przyczyna choroby wci nie jest znana. Nauczyciele Jakuba niczego nie rozumieli. Byli bez litoni: - Opanuj si! - krzyczeli. Rwienicy (omio-, dziewiciolatkowie) mieli wi cej zrozumienia, rozmawiali z Jakubem, jakby jego ti kw nie widzieli. Nauczyciele zadali, by rodzice zabrali Jakuba do szkoy specjalnej: - O n dekoncentruje klas - mwili. Rodzice nie spenili proby: syn rozwija si, uczy, by inteligentny, czyta. Mia czternacie lat, gdy przesta panowa nad okrzykami. Neurologia nazywa je tikami wokalnymi
J

albo wokalizacjami: chrzkanie albo szczekanie, mru czenie albo prychanie, huczenie, stkanie, krzyk. Nie byo wyjcia: przesta chodzi do liceum, nauczyciele uczyli go w domu. Ale jeszcze potrafi zje normalnie. To znaczy: w restauracji nie roztrzaska talerza. Nauczyciele nie mieli racji. Jakub dojrza, zda ma tur, m a dzisiaj dwadziecia osiem lat i musi je z me talowej miski. Prawdopodobnie niewielu turetykw na wiecie m a tak silne tiki i natrctwa: nie kontrolu je odruchw, kaleczy si, nie potrafi si skoncentrowa, jest impulsywny, gony, wulgarny. Przymus wykrzyki wania wulgarnych sw medycyna nazywa koprolali. Przymus powtarzania wasnych sw lub caych zda bo i to Jakub ma - nazywa si palilali. - Myl czasem - mwi, podrzucajc do gry butel k z wod - e opta mnie szatan. Prbowa lekarstw, zi, prbowa i egzorcyzmw. Egzorcysta kaza m u uklkn i naoy raniec na szyj. Kropi go wod wicon, wygasza stosowne for muy. Pobona ciotka, ktra Jakubowi towarzyszya, by a podobno przeraona. O n krzycza jak zwykle. Potem poczu senno. Zawsze, kiedy pi - tak jest w tej choro bie - przestaje tika. pi spokojnie, cicho. Tourette pi razem z nim, daje m u odpocz. Rano (zwykle przed witem) budz si razem, tak s do siebie przywizani. Ley. Jak wczoraj, przedwczoraj, tydzie temu i pi lat temu. Na materac matka naoya przecierado z gumk dookoa. eby tak atwo nie skopa ka, nie zrobi zaraz barogu, eby lea jak czowiek. Jakub zasypia, cho soce wieci wysoko. Znowu si budzi. Czeka na ojca, ktry przyjdzie z pracy po drugiej. Chciaby z nim porozmawia, bo ile mona milcze.

- Kurwa! Waaa! U! U! - Jakub nigdy nie milczy. Krzyczy nawet, kiedy jest sam. I leci pod sufit, spada. - Spierdalaj std, chuju! - ryczy, gdy ojciec staje w drzwiach. - Wypierdalaj, suko! - to do matki. Pytanie, ktre zadaj sobie rodzice, jest takie: czy agresja syna jest objawem choroby, czy raczej jej skut kiem? Tourette Jakuba to tiki, natrctwa, przymus wy krzykiwania wulgarnych sw. Ale sw pojedynczych, a nie caych zda. To gniew? Z uwizania? Z klatki? Rodzice to wie dz. Nie moe z niej wyj, cho drzwi s otwarte. Boi si ludzi, woli lee. Nie jest upoledzony, nie jest na wet gupi. Bg nie odebra m u rozumu. Jakub myli, wszystko pojmuje, nazywa. Rozumie, e niszczy, i zwy kle tego auje, przeprasza nawet. Ale co mia zrobi, skoro musia? Bo jest genetycznym mieciem. Tak sie bie nazywa. Pyta, kady by tak pyta, dlaczego ja? Za co tak jestem skrzywdzony? Tyle ycia bez normalnej roz mowy z innym obcym czowiekiem, bez ucisku doni, bez dzie dobry i bez do widzenia, bez yczliwej wy miany zda, chwilowego zainteresowania, krtkiego umiechu, jakiej maej pochway. Bez adnego osig nicia, drobnego sukcesu, nagrody. Bez celu. Czowiek skrzywdzony wyrwnuje ze wiatem ra chunki. Wyjaniby to Jakubowi kady psycholog. Ale Jakub nie chce psychoterapii, ktra moe przyniosaby m u jakie uwolnienie. Terapia oznacza wysiek, prac, prb odpowiedzi na pytania: kim jestem? jaki m a m obraz samego siebie? kim chciabym by? do czego d ? czy chc i potrafi by z kim? wiat Jakuba to ojciec i matka: milczcy, niewyspa ni, li. Nie pi od lat. Jakub budzi si o trzeciej w nocy,

bo wysypia si w dzie. Razem z nim budzi si i jego tourette. Rodzice wstaj, cieraj lepk podog, cho Jakub pewnie mgby to zrobi sam. Gdyby bardzo chcia. Bo kiedy czego chce - potrafi na kilka chwil opa nowa tiki. T umiejtno lekarze zaobserwowali take u innych turetykw - niektrzy w kinie umie j powstrzyma chrzkanie. Bywaj i tacy, ktrzy na kilka chwil potrafi zupenie ukry chorob. Na przy kad w czasie rozmowy kwalifikacyjnej, gdy staraj si o prac. Kiedy Jakub noc szuka telefonu komrkowego (zwykego telefonu w d o m u nie ma), robi to bezszelest nie. Potrafi wej do pokoju rodzicw i tam w ciem noci rozglda si bez najmniejszego krzyku, bez podskoku. Bo chce zadzwoni na sekslini. Kiedy chce napi si wdki, przeglda szafki bez szmeru. Ma mo tywacj, ktra zwycia tourette'a. Do wymycia podogi motywacji brakuje. Nim Jakub zacznie, wyleje wiadro z wod i narobi wikszego ba aganu. Rodzice sami wol posprzta. Wol go ubra, eby nie podar suwaka w spodniach. Zrobi m u kaw, cho nie powinni, bo kawa go pobudza. Ale kiedy jej nie zrobi, znowu usysz, co o nich myli. Wolno m u wyla wod - wytr, poama krzeso kupi nowe, obrazi - za to nie ma adnej kary, bo ja ka ma by? Wracaj z pracy, daj m u je, znowu sprztaj, re peruj. Czasem ponarzekaj. Nie pjd do kina, jak kiedy chodzili. Jakub boi si o nich, chce ich mie cay czas przy sobie. Toleruje jedynie ich nieobecno spo wodowan prac. Histeryzuje, gdy spniaj si kilka minut. Wyzywa, gdy wchodz.

- Nienawidz go i kocham w tej samej chwili - m wi matka. - Nie mog m u wybaczy, e obraa matk - m wi ojciec. - Ja go takiego urodziam - pacze matka. - eby on nie mia ng - pacze ojciec. - eby nie wi dzia, nie sysza. Wszystko byoby lepsze od tego. Lu dzie by m u chocia wspczuli. - M jest coraz sabszy - mwi ona. - Ja nie mog zosta sama z Jakubem. Ja nie dam rady. Tego przy Jakubie mwi nie wolno. Tego boi si najbardziej. Obraz, ktry wraca do niego natrtnie, to cmentarz: widzi siebie nad ich grobem. Skd tutaj przyszed? Kto go tu przyprowadzi? Kto nim si opie kuje? Kto go znosi? Kto myje podog? - Nie! Kurwa! Nie chc! Nie! Nie! Mamo! Wie, e rodzicom jest ciko. Chciaby to zmieni, zobaczy, jak si miej. Ma i takie pragnienie. Jakub czasem wychodzi z domu. Do niedawna, kie dy mieszkali w wieowcu, wychodzi czciej. Ukrad kiem bra matce pienidze i przed poudniem szed do baru. Tam stawia piwo osiedlowym pijakom. Lubili go za to. I Jakub si cieszy, e kto go lubi. Skoczyo si: od roku mieszkaj w odziedziczo nym domu. Nikt ju nie wali im w rury, nie przedrze nia, nie obraa. A robi tak pewien profesor uniwersy tetu, ssiad z wieowca, bo nie mg znie wiecznych krzykw za cian. - Skurwysyn - Jakub umiecha si krtko. - Nie mia ze mn atwego ycia, to fakt. Teraz wychodzi tylko z ojcem albo z matk. Rzad ko: cztery, moe siedem razy w roku. Kade wyjcie za

pot to strach: podskakuje, krzyczy, przeklina. Ludzie patrz, dziwi si, wytykaj palcami. Ale Jakub nie wy glda na wariata, wariat zreszt ju nikogo nie dziwi. Jakub wyglda tylko na takiego, ktry za nic m a nor my ustalone przez ludzi. Wic ludzie go upominaj al bo prosz, by si uspokoi. Albo obraaj: cham, pro stak, prymityw. - Mamo! Mamo! - tak informuje ulic, e nie idzie sam. Mama jest koo niego, m a m a go obroni, tylko m a m a daje m u bezpieczestwo. Ludzie patrz na mat k ze wspczuciem albo z pogard. Dziwi si, szep cz: kulturalna, porzdnie ubrana, z zadban fryzur, a syna nie potrafia wychowa. Czasem (dwa razy w roku, trzy?) jad razem za mia sto: do lasu, nad rzek. Kiedy Jakub wsiada do samo chodu, musi z caej siy waln pici w przedni szy b. Wszystko, co w samochodzie byo do urwania, chy ba ju urwa. A ojciec naprawi. Matka i ojciec nigdy nie zaakceptowali choroby sy na. Cigle szukaj dla niego ratunku. Nie raz, nie dwa lea na psychiatrii albo na neurologii. Niejedn desk klozetow tam poama. Lekarze dawali m u lekarstwa, zmniejszali albo zwikszali dawki. Zestawiali jedne le ki z innymi. Czasem byy efekty: tiki Jakuba malay. Na p roku, na rok. Bo tourette jest sprytny: do lekw szybko si przyzwyczaja. Tiki wracaj z podwjn si. Na tourette'a lekarstwa nie ma. Rodzice usyszeli kiedy, e pewien profesor neuro chirurgii operuje chorych na parkinsona. W ich mz gach - w przeciwiestwie do tourette'a - brakuje neuroprzekanika zwanego dopamin. Skoro tamte ope racje si udaj, by moe udaaby si i operacja Jakuba.

Matka pojechaa do wybitnego neurochirurga. Spyta a, czy nie mgby uratowa jej syna. Profesor odmwi: to byaby ryzykowna operacja, bo polegaaby na prze ciciu drg, ktrymi w mzgu biegn impulsy. Byoby to kaleczenie mzgu bez gwarancji, e kaleczy si we waciwym miejscu. Bo nie do koca wiadomo, gdzie tourette w mzgu mieszka. Ale rodzice wci prbuj ratowa syna. I teraz Ja kub jedzie do szpitala. W samochodzie - to m u si zdarza coraz czciej wali ojca albo matk po gowie. Bije. Potem tego auje, myli o sobie coraz gorzej, znowu przesadzi. W szpitalu od wejcia uprzedza wszystkich, e jest chory, i prosi, by si go nie bali. Jest uprzejmy i grzecz ny, stara si. Ale nic z tego - stres potguje tiki. Pielg niarki, ktre sporo widziay, nie potrafi ukry obu rzenia: - Co pan wyprawia? Kto to widzia! Prosz si opanowa! - Tylko prosz mnie nie wiza pasami - mwi Ja kub do lekarzy na pierwszym obchodzie. Lekarze patrz, s mili, obiecuj, e nigdy tego nie zrobi. Wie si ludzi, ktrzy chc sobie lub innym zrobi krzywd. A Jakub krzywdzi nikogo nie chce. Rodzice s teraz w d o m u - mczy ich cisza, brakuje im krzyku. Dzwoni do syna codziennie. On si cieszy. Lekarze w szpitalu debatuj nad tourette'em. Czy taj literatur, doniesienia w internecie. Zmieniaj Ja kubowi lekarstwa, zmniejszaj albo zwikszaj dawki. Czekaj na efekty tydzie, dwa, trzy. Jakub wci wierzy, e moe tym razem kto go od tourette'a uwolni. Kiedy o tym myli, oczy m u si we sel. Umiechnity wyjdzie wtedy ze szpitala. Pjdzie

w miasto, pojedzi miejskim autobusem, nikt nie b dzie m u si przyglda. Na poczcie postoi w kolejce, pierwszy raz w yciu zapaci rachunki. Pjdzie do kina albo do teatru. Zaprosi kobiet do restauracji. Zje z ni kolacj na delikatnej porcelanie, wypije wino z najcie szego szka. A potem? Co miaby zrobi potem zdrowy may chopiec, ktry m a prawie trzydzieci lat? Wrci do swojego pokoju, do lepkiej ceraty? Do matki, ktra w milczeniu zmywa podog? Do ojca, ktry jest coraz sabszy? - Spierdalaj std - zawsze moe m u tak po wiedzie. Ojciec go nie ukarze, bo jak? Tak, wrci tam, gdzie wszystko m u wolno i gdzie nic nie musi. Wyspa si. y, pki oni yj. Umrze, nim oni umr. Niczego wicej nie chce.

Zaalenie

To, co przezywa Krystyna Jaowiczor, nie budzi dzi w nikim emocji. Mao kto ju w Simoradzu pamita, jak to si stao. Osiem lat, sporo czasu: starzy ssiedzi ode szli na cmentarz, na wiat przyszli nowi, a ci w rednim wieku potracili prac i siedz teraz po domach (kobiety) albo w barze nieopodal kocioa (ich mowie). Ci, kt rzy jeszcze prac gdzie maj, narzekaj na kapitalizm, wracaj do domw na wieczr, s zmczeni, nie maj si y pamita o przykrych rzeczach. Stycze by wtedy ciepy, nie padao, to wiemy z akt, ale na stawach ld wci trzyma si mocno. Wida gru dzie tamtej zimy musia by mrony. Albo nawet i li stopad, cho raczej nie. Bogusia, dzi ju dorosa, do brze pamita koniec tamtego listopada: wracay z Ani ze szkoy z zabawy andrzejkowej. Razem szy, bo obok siebie mieszkay. Nie byo zimno. Byo ciemno. Bogu sia pamita, jak Ania, dziecko z miasta, baa si ciem noci nad stawami: - Tulia si do mnie tak mocno, tak na mnie wisiaa, e a t r u d n o nam si szo. Trzy miesice wczeniej, we wrzeniu, w tutejszej podstawwce Ania zacza czwart klas. Jej modszy

brat Dominik - trzeci. To bya ich nowa szkoa. Mie li dziesi m i n u t drogi, jeli przez stawy, a pitnacie, jeli szos. Zamieszkali u dziadkw, bo ich m a m a mu siaa wyjecha do Francji. Tam tata od piciu lat zara bia na mieszkanie, ale to, co zarobi, szo na wynajmo wanie dwch pokoi tutaj w miecie, w Andrychowie. Wic m a m a pojechaa m u pomc, by wreszcie mie na wasne. Miaa tam pracowa p roku. Wrcia nagle, po piciu miesicach. I tata z ni wtedy wrci, jak za dzwonili z Polski i powiedzieli, co si stao. Powiedzie li waciwie, e nie wiadomo, co si stao. Byo tak: w poniedziaek dzieci dowiedziay si, e nastpnego dnia w szkole bdzie dyskoteka. Ania chcia a i potaczy, babcia bya przeciw: to zabawa dla starszych uczniw, a nie dla dziesiciolatkw. Wnucz ka j w kocu przekonaa i wysza z d o m u przed pi t. Nie wiadomo, jak si bawia w szkole, bo relacje s sprzeczne. Staa przy oknie, chodzia w kko po korytarzu, jakby czym zdenerwowana. Czsto zagldaa do po koju nauczycielskiego i pytaa opiekuna, ktra godzi na. To jedna wersja. Druga jest inna: Ania taczya z koleg z klasy, umiechaa si, potem razem z inny mi modszymi dziemi w jednej z sal ogldaa telewi zj. adnego niepokoju u Ani nie zauwaono. Nauczyciel zakoczy dyskotek punktualnie, jak byo zapowiedziane: o smej wieczorem. Dzieci wo yy kurtki i wyszy przed szko. Tu czekali rodzice, dzieci wsiady do samochodw. Te, po ktre nikt nie przyszed, rozeszy si w rne strony. Grupami albo w pojedynk. Dotary do domw, tylko Ania nie.

To, co dzi mwi Krystyna Jaowiczor (drobna, koo czterdziestki), wzrusza ju mao kogo. Wiele widzieli my takich matek w telewizji, o wielu czytalimy w ga zetach. Ocieraj oczy, cign nosem, przegldaj albu my z fotografiami, patrz w okno. Ich cierpienie spro wadza si zawsze do tego samego: chciaabym, mwi kada taka matka, ju tylko dowiedzie si, e moje dziecko nie yje. Mie grb, wieczk zapali, uklk n. Grb jest konkretny, grobu mona dotkn, mat ka potrzebuje dotkn swoje dziecko, grb jest lepszy ni nic. I Krystyna Jaowiczor tak mwi, kiedy koczy swo j opowie. Wczeniej opowiada o utraconej crce: e bya adna, mdra, grzeczna, ufna. Porzdnie pro wadzia zeszyty i sza przygotowana na lekcje. Kada matka tak mwi o zaginionym dziecku. Kada m wi i o swojej winie, chce si usprawiedliwia. - Czu j si winna - powtarza po nich Krystyna Jaowiczor. - Chciaam stworzy lepszy dom moim dzieciom. By o n a m ciko, znikd nie mielimy pomocy. Tutaj na mieszkanie nie dalibymy rady zarobi. Pojechaam za mem do Francji. Czuam spokj, kiedy wyjedaam. Byam pewna, e dzieci maj najlepsz opiek. Szkoa blisko, babcia pracowaa w szkole, ciocia te. P roku, mylaam, szybko przeleci. Crka mwia do mnie: da my rad, mamusiu, jed. Na Boe Narodzenie nie przy jechaam do dzieci, bo baam si, e ju drugi raz roz stania z nimi nie znios. Wytrzymam jeszcze te dwa miesice, tak siebie przekonywaam. Wrciam mie sic pniej. Pakaam, lamentowaam, wyam. Myl, e jak kto porywa dziecko, to dla siebie, bo m u si po doba. Nie po to, by m u zrobi krzywd. Dziesiciolet-

nia dziewczynka jest zbyt dua, by tak sobie j adop towa. Po co komu dziesicioletnia dziewczynka? Do czego potrzebna? Tamtego popoudnia babcia Ani skoczya prac w szkole (bya won). Posza w odwiedziny do teciw swojego drugiego syna. Wracaa do d o m u przed sid m, odwozi j syn. Przejedali koo szkoy. Przysta nli. Babcia nie wesza do rodka. Stwierdzia, e dy skoteka jeszcze trwa, kazaa si wie dalej. Okoo dziesitej zapukaa do ssiadw (do d o m u Bogusi, do ktrej dwa miesice wczeniej Ania tulia si ze strachu, kiedy przez stawy wracay z andrzejko wej zabawy). Tym razem Bogusia wracaa ze starszym bratem. Ania nie chciaa i z nimi. Mwia, e czeka na babci. Zostaa przed szko. Babcia powiedziana ssiadom, e wnuczka miaa wrci z koleankami. Wezwano policj. Policjanci, babcia, dziadek i s siedzi zgromadzili si nad stawem - tym najbli szym od szkoy. Tu obok mieszka pani sotys. Wa nie skoczya oglda film po dzienniku, wyjrza a przez okno, zobaczya ludzi i wiata. Zaciekawio na wysza przed dom. Powiedziano jej o zaginiciu dziewczynki. Wtedy przypomniaa sobie, e kiedy dwie godziny temu, okoo smej, wracaa do d o m u nad stawem - tu, gdzie do asfaltu dochodzi wirwka (ktra prowadzi nad nastpne stawy), pod ostat ni we wsi latarni sta samochd. By jasny, beo wy chyba, duy fiat, moe ada. Tylne drzwi mia ot warte. Pani sotys usyszaa krzyk dziecka, ale dziecka nie widziaa. Gdy bya ju blisko samochodu, drzwi

nagle si zamkny. Samochd ruszy gwatownie, a za piszczay opony. Pani sotys posza oglda telewizj. Wczeniej, kilka m i n u t po smej, przed szko wiemy to z akt - koleanka zaproponowaa Ani, e jej rodzice mog j podwie do domu, maj po drodze. Ania podzikowaa: - Czekam na babci. Kolega Ani (ten, z ktrym wczeniej taczya) zapro ponowa, e j odprowadzi, cho jego dom stoi na prze ciwlegym kocu wsi, w zupenie innym kierunku. Ania zgodzia si, ale szli razem najwyej minut. - Ju wracaj - powiedziaa. By moe bya zawstydzona, e odprowa dza j chopak, dziesicioletni dziewczynk taka sytua cja moga zawstydzi. - Nie boisz si i sama przez sta wy? - zapyta. - Boj si, ale pjd. Wracaj. Wrci przed szko, dogoni dzieci, ktre szy w stro n jego domu. Tyle jego relacja. - Ania - tak po latach mwi jej ssiadka Bogusia sama nigdy nie odwayaby si i przez ciemne stawy. Nie uwierz. W cigu kilku dni policjanci przeszukali ki, po la, lasy, opuszczone gospodarstwa i stawy. W wodzie odnaleziono zwoki kobiety. Z atwoci ustalono jej imi i nazwisko. Pochodzia std, ale mieszkaa pi dziesit kilometrw dalej. Ze swojego d o m u wysza dzie przed zaginiciem Ani. Z pewnoci chciaa od wiedzi star matk i brata - nauczyciela rysunkw w tutejszej szkole. Nie dotara. W jej krwi byo wy sokie stenie alkoholu. Musiaa si napi gdzie po drodze. Nie stwierdzono cech przestpstwa, lecz jedy nie utonicie. Bez zwizku z zaginiciem dziesicio letniej dziewczynki.

Jedni policjanci penetrowali okolic, inni przesu chiwali wiadkw, cho tak naprawd mao kto by tu wiadkiem czegokolwiek, co mogo mie znaczenie dla sprawy. By moe z wyjtkiem jednej informacji. Dwie uczennice powiedziay policjantom: tydzie i dwa ty godnie wczeniej zaczepili je dwaj nieznajomi mczy ni. Podjechali beowym fiatem i zaproponowali dziew czynkom podwiezienie do domu. Fiat by charaktery styczny: na przednim lusterku wisiaa maskotka, a na tylnej szybie - dwie przeciwsoneczne pionowe czarne rolety. Na podstawie zezna nastolatek policja przygo towaa portrety pamiciowe mczyzn. Beowego fiata (z maskotk i czarnymi roletami) zauwaono w najbliszym miasteczku nazajutrz po zaginiciu Ani. Trzy miesice pniej dochodzenie w sprawie upro wadzenia maoletniej Anny Jaowiczor zostao umo rzone. Powd: niewykrycie sprawcy. Wniosek aspiranta Bogusawa Dziedzica z Komendy Rejonowej w Cieszy nie popar nadzorujcy spraw prokurator Mirosaw Wojciech Baron. W cigu siedmiu dni rodzice mogli wnie zaalenie, ale tego nie zrobili. - Nie mielimy gowy - mwi dzisiaj matka. - Jedzilimy po caej Pol sce. Po jasnowidzach, bioterapeutach, wrkach. R ne rzeczy n a m opowiadali, ale nic si nie sprawdzio. Dwie teczki akt wrzucono do archiwum. - Trzeba byo wnie to zaalenie? - pyta dzisiaj Krystyna Jaowiczor. Trzeba byo. Policjanci przesuchali p setki wiad kw: babci i dziadka Ani, jej koleanki i kolegw, ich rodzicw, pani sotys, niektrych ssiadw, nauczy ciela, ktry opiekowa si dziemi w czasie dyskoteki.

Nie przesuchali wszystkich, ktrzy o dyskotece wie dzieli. A wiedziao niewielu. Nie wywieszono we wsi plakatw, nie mwiono o tym z ambony, wstp na za baw mieli tylko uczniowie. Oprcz uczniw i ich ro dzicw o imprezie wiedzia jedynie dyrektor szkoy i nauczyciele. Ich nie spytano, gdzie wtedy byli i co ro bili. Nie eby od razu kogo podejrzewa, ale eby po latach nie narazi si na zarzut zaniechania. Szkoa stoi wprawdzie przy drodze asfaltowej, ale jest to droga boczna. Daleko od gwnej szosy przelo towej. Kto, kto podjecha tu beowym fiatem, podje cha specjalnie. Musia wiedzie, e dzieci bd wracay do d o m u noc i to wanie o tej godzinie. Musia wie dzie, ktre dzieci ktrdy bd szy: ktre w grupie, szos, a ktre pojedynczo, w stron staww. Jeli na Ani czeka beowy fat i by to ten fat z czar nymi roletami, naleao zapyta prokuratora, co sdzi o przesuchaniu jego kierowcy, ktrego zatrzymano na zajutrz w miasteczku obok. Kierowca powiedzia, e nie porwa dziewczynki. Mamy to w aktach. Policjanci nie dokonali jednak okazania": nie pokazali twarzy kie rowcy fiata z roletami tym nastolatkom, ktre tydzie wczeniej byy zaczepiane przez nieznajomych m czyzn. Nie dokonali te ogldzin samochodu. Zapo mnieli o tym, co jest policyjnym abecadem: nie spraw dzili, czy w samochodzie jest krew, wosy albo inne la dy zaginionej Ani. Stwierdzili, e beowy fiat z czarnymi roletami nie m a nic wsplnego ze spraw. Tak przynaj mniej wynika z akt. Czy mogo by inaczej? Czy byy ja kie dziaania operacyjne, o ktrych w aktach nie ma mowy? Nie wiadomo. W cieszyskiej policji ju mao co pamitaj, a sprawdza tego w archiwum nikomu si

nie chce. Prokurator, ktry nadzorowa dochodzenie, jest dzi na wielomiesicznym zwolnieniu. Wiadomo z akt, e policjanci sprawdzali inne beo we fiaty, zarejestrowane w dawnym wojewdztwie biel skim. Dotarli chyba do wszystkich wacicieli takich samochodw. Wszystkich zapytali, czy tamtego wie czoru byli w Simoradzu i czy moe porwali dziesicio letni Ani. Trzeba byo zapyta prokuratora, co sdzi o takiej pracy policjantw. Trzeba byo zapyta, dlaczego nie sprawdzali beo wych ad. Pani sotys nie bya pewna, czy widziaa fia ta, czy ad. Trzeba byo zapyta, dlaczego jedni widzieli beo wego fiata albo ad, inni mwili o czerwonym malu chu, jeszcze inni, e nie byo adnego samochodu, kie dy szli tamtdy minut przed Ani. Ogldziny miejsca, skd samochd mia ruszy z piskiem opon, nie wy kazay adnych ladw ani na wirowce, ani na asfal cie. Ogldzin dokonywano nazajutrz, w wietle dnia. Wyranie w aktach zapisano, e nie ma niegu, nie pa da i od wczoraj nie padao, wieje tylko lekki wiatr, jest plus trzy stopnie. lady takiego gwatownego startu musiayby zosta. A nie zostay. Trzeba byo zapyta, dlaczego uczennice tutejszej podstawwki nikomu nie wspomniay, e tydzie wczeniej zaczepiali je obcy mczyni. Powiedziay o tym dopiero wtedy, gdy przez wie przesza wiado mo o beowym fiacie widzianym przez pani sotys. Trzeba byo zapyta, dlaczego pani sotys, kiedy usy szaa krzyk dziecka w samochodzie, ktry tak gwa townie odjecha, dosza spokojnym krokiem do d o m u

i przez dwie godziny spokojnie ogldaa film w tele wizji. Trzeba byo zapyta, czy beowy samochd w og le nad stawem by. Takie pytanie stawia sobie Krystyna Jaowiczor. I odpowiada: jeli tamtego wieczoru nie byo tu ad nego beowego fiata, adnego obcego samochodu, to oznacza, e Ani zrobi krzywd kto std. - Przesta - u p o m i n a j teciowa. - Tutaj wszyscy s porzdni, tutaj nie ma zych ludzi. Ty jeste nie std, ty nie wiesz, e tu nigdy nic zego si nie stao. Czasem tylko Bg ludzi dowiadcza zym losem, karze za grze chy. Trzeba si modli, sabo si wida modlicie. Nie trzeba si buntowa. Krystyna Jaowiczor nie buntuje si. Nie jest std, mao kogo tu zna. Do Simoradza sprowadzili si do piero po zaginiciu Ani. Tutaj matka postanowia na crk poczeka. Albo na t najgorsz wiadomo, kt ra jest lepsza od braku jakiejkolwiek wiadomoci. Zamieszkali u teciowej, dostali od niej kawaek ziemi, zbudowali nieduy dom. Patrz sobie z tecio w w okna i obie nie lubi tego widoku. Nie pyta teciowej, dlaczego wtedy nie posza po Ani. Teciowa nigdy nie powiedziaa synowej, e i ona cierpi, tskni, wini si. Nie pyta ma, dlaczego nigdy nie mia do swojej matki adnych pretensji, cienia alu, jednego zego sowa. W ogle ju mao z mem rozmawia. I on si niewiele odzywa. Nie pyta, dlaczego nikt ze szkoy nigdy po zagini ciu Ani do niej nie przyszed, nie porozmawia. Ani w czesny dyrektor (nazywa si Stanisaw Trzciski), ani

wychowawczyni crki (nazywa si Janina Kajzer), ani nauczyciel, ktry wtedy opiekowa si dziemi, a od ro ku jest nowym dyrektorem szkoy (nazywa si Krzysz tof Baszczak). - Nie przyszo mi to do gowy - mwi dzisiaj nowy dyrektor. - Nie czuem si wtedy na siach. Do dzisiaj nikt we wsi nie czuje si na siach, by przyj do matki dziewczynki zaginionej osiem lat te m u i wypi z ni herbat. Da jej jakie wsparcie, po rozmawia, choby o chmurach na niebie. Albo tyl ko by razem, pomilcze przez godzin, dopi herba t i wyj. To jest wane, czowiek w cierpieniu tego potrzebuje. Ale nie wiadomo, czy Krystyna Jaowiczor tego sobie yczy. Nie spaceruje duo po wsi, nie daje wielu okazji, by j zaczepi. Ludzie tu si znaj z po dwrek, ze szkoy, ona jest obca, nieznana. I nie daje si pozna. Nigdy nie bya na wywiadwkach w spra wie syna, nie chciaa przekroczy progu szkoy. Wysy aa tam ma. Codziennie dojeda do pracy w Biel sku, gdzie rysuje - klatka po klatce - filmy dla dzieci. Kiedy wraca autobusem do Simoradza, patrzy w szyb, jakby nie chciaa, by ktokolwiek j zaczepia. Nie chodzi do tutejszego kocioa. Boi si, e usi dzie obok mordercy. Powie mu: dzie dobry, na znak pokoju ucinie m u do.

Czowiek, ktry powsta z torw

Jedziemy z Janem nad morze. Chcemy, by ucieszy si jego widokiem, stan stop na rozgrzanej play, posucha fal, posmakowa wody. Morza nie sposb zapomnie, na to po cichu liczymy, morze kady pa mita. Mijamy przedmiecia Warszawy, potem Maw, Olsztynek. Janek nie odrywa nosa od szyby, tak cieka wi go mazurskie lasy, jeziora, inne domy, ludzie, kraj obrazy. Mwimy m u troch o historii: pierwsza woj na, druga, Hitler, Stalin, komunizm, ale Janek syszy te sowa po raz pierwszy. Rozmawiamy o samochodach. Janek sdzi, e jed po drogach od zawsze. I e drogi s od zawsze, mosty, supy elektryczne, latarnie w mia steczkach. W gowie m u si nie mieci, kiedy opowia damy, e dawniej ludzie jedzili furmankami po bot nistych gocicach, a te furmanki miay drewniane ko a. A jeszcze dawniej - teraz Janek apie si ju za gow - ludzie wcale koa nie znali. Na stacji benzynowej bierzemy paliwo i pienidze z bankomatu. Janek myli, e i bankomaty istniej od pocztku ludzkoci. I pienidze. I samoobsugowy ekspres do kawy, ktry stoi w barze. Trzeba nacisn odpowiednie guziki, by dosta kaw, tak, jak si lu-

bi. Janek rwie si do kolorowej maszyny, nigdy czego takiego nie widzia. Ostronie naciska espresso, po tem rrlay cukier. Leci kawa. Umiech na twarzy Janka (a nieczsto si umiecha) to dla nas wielka rado. Bo Janek jest naszym dzieckiem, cho to ju nie male stwo, blisko metr osiemdziesit wzrostu. Prawd m wic: jest starszy od wikszoci z nas. Zadzwoni do nas, do Centrum Poszukiwa Ludzi Zaginionych ITAKA, ptora roku temu, w marcu. Nu mer dosta od szefa. Szef gdzie przeczyta, e ITAKA poszukuje zaginionych i przywraca tosamo tym, ktrzy nie pamitaj, kim s i skd pochodz. - Tam ci pomog - powiedzia do Janka. Jan i z cyframi ma czasem kopot, naciska wic kla wisze powoli: 022 654 70 70. Przy telefonie dyurowa Micha Czyewski, wtedy jeszcze student psychologii, dzi ju absolwent. Micha potrafi cierpliwie rozma wia z tymi, ktrzy ze strachu albo z innych powodw maj problem z uoeniem caego zdania. Janek po wiedzia, e nie wie, kim jest, i poprosi Michaa o po moc. Umwili si przed Hal Banacha. To miejsce na warszawskiej Ochocie Janek zna dobrze, tu czuje si bezpiecznie. Relacja Michaa z pierwszego spotkania z Janem i z wielu pniejszych. Pamita, e ockn si na wirze, obok torw. - O Boe - powiedzia do siebie. Wsta z trudem. Bola a go gowa, krwawia z lewej strony (okolica skroniowo-ciemieniowo-potyliczna). Do dzisiaj ma tam pio now blizn, dug na dziesi centymetrw. Bolao go rwnie w piersiach, szczeglnie kiedy oddycha, mia

chyba poamane ebra. Ruszy jako z miejsca, szed prosto przed siebie, nie pamita jak dugo. Doszed na dworzec (wtedy jeszcze nie wiedzia, e jest to Dworzec Centralny w Warszawie). Spostrzeg p u n k t medycz ny, pomyla, e tutaj kto m u pomoe, ale si pomy li. Przepdzono go. Chcia zmy krew z twarzy, z rk, z ubrania. Wszed do azienki, spojrza w lustro, zdzi wi si. Nie zna czowieka w lustrze. By godny. Szybko nauczy si, e za jedzenie trzeba paci pienidzmi, ktre ludzie wyjmuj z toreb, tore bek, aktwek albo z kieszeni. Mia kieszenie, wic sig n do nich, ale pienidzy tam nie znalaz. Tylko za palniczka bya i metalowy anioek. Tyle zostao z jego poprzedniego ycia, od ktrego w jaki niezrozumia y sposb jaka okrutna sia postanowia go odgro dzi, odizolowa, odci. Nie mia dokumentw. Nie pamita niczego: ani swojej twarzy, koloru oczu, ani imienia, nazwiska, wieku, ani zawodu, adresu, wygl du domu, ani twarzy matki, ojca, ony, dzieci (jeli o n i dzieci mia). adnych faktw z przeszoci, cienia jednego wspomnienia. Nie wiedzia, gdzie jest, po co jest i dokd ma i. Widelec, kubek, grzebie - musia sobie przypomnie, do czego to wszystko suy. Jad to, co podrni zostawiali w barze na talerzach. Spa w poczekalniach, jeli dworcowi policjanci mieli dobry humor. Bo kiedy mieli zy - wylatywa na mrz. Kiedy to byo? Kiedy Janek wsta z torw? Sze, mo e osiem lat temu? Tego nie wiemy, bo z trudem pami ta i to, co dziao si po przebudzeniu na wirze. Czowiek m a wiele rodzajw pamici: jest pami wiea i pami dawna, dugotrwaa i krtkotrwaa; de klaratywna (autobiograficzna i semantyczna) i proce-

duralna. Mona mwi o pamici operacyjnej, emocjo nalnej. Jankowi wysiady niemal wszystkie. Amputacja. Pamita jedynie jakie urywki, fragmenty, cinki. Ale ma kopoty z umiejscowieniem ich w czasie, przestrze ni. Nie zawsze wie, co byo przed, a co byo po. Czy by o to blisko dworca, czy daleko. Bywaj w pamici Jan ka fragmenty dusze, nasycone nawet barwami, sma kami, zapachami, w ktrych jest upa albo jest ostry mrz. I s emocje. Janek pamita jedynie te kawaki y cia po przebudzeniu, ktre wi si z mocnymi uczu ciami: strachem, niepokojem, lkiem, napiciem, upo korzeniem, brakiem nadziei, brakiem drugiego czo wieka. Nie z radoci, w yciu Janka nie byo radoci. Na Dworzec Centralny przyjechali jacy grale w po szukiwaniu pomocnikw na budow. Spytali Janka, jak m a na imi, ale on wtedy jeszcze nie mia imienia: - Nie wiem - odpowiedzia. - Nie wiesz? - zdziwi si ktry. - To niech ci bdzie Jan. Tamt chwil dobrze pamita. Poczu, e wreszcie co ma: imi. Trzy litery, niby niewiele, a pozwalaj czowiekowi poczu si kim. Za to Janek jest wdzicz ny nieznajomym gralom. Grale wyjanili Jankowi (a moe ju dowiedzia si o tym wczeniej), e za prac czowiek dostaje pieni dze. Chtnie si zgodzi, kiedy m u j zaproponowali. Wsiedli do samochodu, pojechali gdzie pod Warsza w. Nosi tam cegy, sia piasek, miesza cement, wi cej nie potrafi. Po dwch miesicach (moe po mie sicu, moe po piciu - tego nie jest pewny) budowa si skoczya. Wrci na dworzec. Niewiele z tamtego czasu moe sobie przypomnie, znowu jakie strzpy, fragmenty.

Na niedalekim placu (moe dalekim - tego nie pami ta) waciciele sadw patrzyli na bezdomnych m czyzn, wskazywali palcem: ty, ty i ty. Nie sprawdzali dowodw osobistych, nie pytali o nazwiska. adowali ludzi na uka i do roboty. Zrywa jabka, spa gdzie pod drzewem. Ale mia co je. Pienidzy nie dostawa, wida, pracodawca zo rientowa si, e z Jankiem jest co nie tak: jka si, mwi cicho, nieskadnie, patrzy w ziemi. I nie pa mita, kim jest. A takiemu mona nie paci. Wiele ra zy, kiedy prosi o zarobione pienidze, szczuli go psa mi, grozili policj (wiedzia z dworca, e policja to nic dobrego), kopali w tyek: - Wypierdalaj! Te urywki Ja nek dobrze pamita: narobi si w sadzie, na jednej bu dowie, drugiej, czwartej. Czasem tydzie, czasem mie sic, ptora. Spa na podwrku bez dachu nad go w albo na skrawku betonu w jakiej ciemnej komrce. Albo na dykcie, styropianie - to ju wielki luksus. Koca nikt m u nigdy nie da - byby to dowd wielkiej ludz kiej dobroci, takie wzruszenie Janek by zapamita. Pamita co innego: - We wiadro i przynie prdu robotnicy na budowie wydawali m u takie polecenia. Ja nek bra wiadro, wychodzi za pot, pyta ludzi we wsi, gdzie moe prd znale, bo kazali m u przynie cae wiadro. Ludzie miali si, a przewracali si z tego mie chu, nie wiedzia dlaczego. Szed dalej i dalej pyta. Czu coraz wiksz rozpacz, tak to wspomina, coraz wiksze cierpienie duszy. Tak wielkie, jakiego dotd nie zna: nie dao si go porwna z adnym cierpieniem fizycznym. Wedug Janka by to dowd na to, e dusza istnieje. Czowiek z amputowan pamici nie naley do spoeczestwa, wic kiedy brakowao pracy i kiedy nie

byo mrozu, Janek mieszka w lesie. Robi sobie lego wisko z gazi, przykrywa ogrodnicz foli znalezio n gdzie na mietniku. Taka folia nie jest za: dobrze chroni przed zimnym wiatrem i gstym deszczem. Wiedzia, gdzie moe spa, a skd powinien szyb ko odej, bo Janek czuje miejsca. Nie wie, skd ma t umiejtno, ale jest przekonany, e s miejsca dobre i s miejsca ze: lasy, ale take mieszkania, domy. Miej sca dobre nie rni si niczym szczeglnym od miejsc, ktre Jan odczuwa jako ze. W lesie dobrym i w lesie zym tak samo rosn drzewa, krzaki, trawa, nie wida adnej rnicy. Tylko Janek j czuje i nigdy nie wcho dzi na negatywny teren. I nigdy o tym z ludmi nie rozmawia - boi si, e uznaj go za zupenego wariata. Jad jagody, ktre rosy w dobrych miejscach, ma liny, grzyby pieczone na ognisku. Wiedza, ktre s ja dalne, a ktrych je nie wolno, zostaa m u z poprzed niego ycia. Tak jak znajomo kolorw i pewno, e Bg istnieje. Ale do tego, ktre zioa s dobre na rany, ktre odstraszaj komary, a ktre powoduj, e czo wiek mniej mierdzi - doszed ju sam. Chodzi po wioskach i prosi o moliwo skorzy stania z hydrantu: umyje si na podwrku, ogoli, nie bdzie przeszkadza, przepierze rzeczy, woy mo kre, poczuje si dobrze. Wedug Janka nic nie jest tak straszne, ani gd, ani zimno, jak wasny zapach, kt rego nie moesz znie. Trzeba dba o siebie, nawet gdy jest ju z tob cakiem le. Im bardziej si zanie dbujesz, tym bliej ci do mierci. Pyta po wsiach, czy moe porba drewno, sko si traw, co przynie, zanie. Nie chcia pienidzy, chcia jedzenia. Zycie nauczyo go w tych sprawach

ograniczonego zaufania: lepiej zje od razu, ni cze ka na wynagrodzenie. Radzi sobie take wtedy, gdy nikt nie chcia da talerza zupy. Przetrwanie dawa las, a kiedy przysza zima - mietniki. Nie raz, nie dwa Ja nek wyciga ze mietnika suchy nadpleniay chleb, macza go w kauy i jad. Wola tak, ni kra. Nie pamita, kiedy znowu trafi na budow. Znowu nosi cement, cegy, sia piasek. Przyglda m u si wa ciciel firmy budowlanej. Spostrzeg, e Janek jest punk tualny, sumienny, solidny, pracowity i - w przeciwie stwie do wielu innych robotnikw - nie pije. Ani yka piwka, wdki, nic. Postanowi Janka przyuczy do bar dziej skomplikowanych prac. Postawi go przy mura rzu i pod jego okiem kaza murowa. Przy glazurniku - ka glazur. Ciko szo. Wyszo le, nierwno, mu sia wszystko rozwala i jeszcze raz stawia. Dzi po trafi murowa jak mao kto. Bo u Jana, cokolwiek si stao z jego gow, zachowana zostaa zdolno ucze nia si. Dlatego dzi cakiem niele czyta (a mia z tym kopoty), z pisaniem wci nie najlepiej, za to dobrze m u idzie z liczeniem. Waciciel firmy zaatwi Jankowi mieszkanie pod Warszaw - pokj u samotnej starszej pani. Da sta prac. Na czarno, no bo jak zatrudni kogo, kto ma tylko imi (nadane przez jakich nieznajomych grali), nie ma nazwiska, adresu, PESEL-u, NIP-u i wszystkich innych numerw, ktre czyni czowieka kim. Poza szefem, jego on i kilkoma pracownikami firmy budowlanej Janek nie mia adnych znajomych. Szef poda Jankowi numer telefonu do ITAKI. Mi cha zrobi Jankowi zdjcie. Sprawdzilimy, czy nie jest jednym z tych, ktrych poszukujemy. Nie by.

Sprawdzilimy, czy poszukuje go policja jako zagi nionego. Nie. Jako przestpc? Nie, w rejestrach linii papilarnych nie ma odciskw jego palcw (ucieszy si, odetchn). Policjanci zarejestrowali Janka jako mczyzn N.N. Wosy krtkie, proste; sylwetka szczupa, wysmuka; nos duy; uszy due, przylegajce itd. Obiecali wyja ni, kim jest. I my si staramy. Pokazalimy Janka w Gazecie Wyborczej", w telewizji, na naszej stronie internetowej www.zaginieni.pl. Bylimy przekonani, e szybko roz wiemy spraw: zgosz si jacy bliscy, dalsi krewni, ssiedzi. Tak zwykle bywa z ludmi o nieznanej tosa moci: kto ich szuka, kto si o nich martwi, kto na nich czeka. Tymczasem Micha postanowi pomczy Jana kil kugodzinnym badaniem neuropsychologicznym. Za dawa m u wiele pyta, robi rozmaite testy, kaza uka da klocki, powtarza cyfry, porzdkowa obrazki. Li czy Jankowi sekundy, poprawne odpowiedzi, bdy. Postawi wnioski, ktre w skrcie brzmiay tak: uraz gowy mg doprowadzi do lewostronnego lub obu stronnego uszkodzenia przyrodkowych czci patw skroniowych i wzgrza. Prawdopodobne uszkodzenie struktur hipokampa. Prawdopodobne uszkodzenie bocznej kory skroniowej. Wszystko to, zdaniem Mi chaa, powinien zweryfikowa neurolog po specjali stycznych badaniach. Chcielimy o tym wszystkim powiedzie rodzinie Janka, ale nikt si po niego nie zgosi. Pojawia si wana informacja: Janek mg by kie rowc Miejskich Zakadw Autobusowych w War szawie. Tak si wydaje czowiekowi, ktry kiedy by

instruktorem jazdy w MZA. Instruktor - nazywa si Adam Piekarski - dosta od nas zdjcie Janka, sam obieca je zeskanowa i przygotowa plakaty. Powiesi je w zajezdniach, w dyspozytorniach, w biurach. Poprosilimy o zgod na przejrzenie archiww MZA, do pomocy zgosili si chtni wolontariusze. Ale szyb ko musielimy zrezygnowa z naszych zamiarw: ar chiwum jest niekompletne, czciowo zalane, w aktach osobowych zwykle brakuje zdj. Kierowcy autobusw pozwolili Jankowi usi za kierownic ikarusa. Usiad, odpali, ruszy. I to jak! Prowadzi przegubowego kolosa bez adnego prob lemu, zatrzyma go, zaparkowa, zacign hamu lec. Wiedzia, e w ikarusie dwignia hamulca rcz nego jest za fotelem z lewej strony, a nie - jak zwy kle - po stronie prawej. Zrobi to odruchowo, nikogo nie pyta. Wany lad, ktry zaprowadzi nas donikd. lepa uliczka - nikt w MZA Janka nie poznaje. Jan bardzo chce wiedzie, kim jest, mie na krzy u nazwisko, kiedy przyjdzie jego czas. Ale nie boi si mierci. Sdzi, e mierci nie ma. Ciao, ktre ginie, jest jedynie opakowaniem dla duszy. Jan stanie przed Bo giem i bdzie musia wiadomie odpowiedzie za cae ycie, cokolwiek w tym poprzednim si wydarzyo. I na ziemi trzeba pozaatwia wszystkie swoje spra wy: z tego ycia i z tamtego. Umiera, zdaniem Janka, naley bez adnych zalegoci. Ju raz chcia umiera, mia do ycia w lesie. Wszed do letniego domku, gdzie na dziakach pra cowniczych. Domek (altanka raczej) by otwarty, Janek

nigdy by si do zamknitego nie wama. Ludzie na zi m zostawiaj otwarte domy, eby zodzieje nie nisz czyli drzwi, nie wybijali szyb. Wszed poszuka jedze nia.. Uzna, e jeli kto zostawi co, co si do jedzenia nadaje (makaron, ry, kasza), to nic si nie stanie, kie dy on si posili, a nie polne myszy. Otworzy szuflad, zobaczy pistolet. Ten frag ment ycia Janek pamita dokadnie: chwyci go w r k, przyoy do gowy, strzeli. Nic si nie stao. Wy skoczy z d o m u na zewntrz, bieg przed siebie pdem, czu, e prbowa zrobi co, czego czowiekowi ro bi nie wolno. To s podszepty diaba, ktry ywi si ludzkimi emocjami: strachem, zoci, zawici, nie nawici. Tak myli Janek, ale diabe tego nie wie, bo nie zna ludzkich myli. Zdaniem Janka szatan tylko udaje, e wie o nas wszystko. Nie trzeba go sucha. Nigdy, nawet gdy brakuje nadziei. Janek zatrzyma si gdzie na skraju lasu. Poj, e przed chwil zdarzyo si co wanego. Micha mwi, e wtedy Janek zoba czy ycie. Nastpnego dnia wyszed z lasu, poszed do wsi po szuka pracy. Ju si nie jka, gdy o ni prosi. Nie pa trzy w ziemi, gos mia mocny i pewny. Dosta pra c i dosta za ni zapat. Chyba niedugo potem, tego dokadnie nie pamita, spotka swojego pniejszego szefa. Szef zaatwi m u przyzwoity pokj, prac i da telefon do ITAKI. Dziki szefowi idziemy teraz sosnowym lasem i sy szymy szum. Szefa nie moemy pozna. Szefwidzi w nas nie organizacj pozarzdow, lecz instytucj, przed ktr lepiej si nie ujawnia - zatrudnia czowieka

na czarno, wic lepiej nie. Janek nie chce na szefa na ciska - i my nie naciskamy. Cho chcielibymy po zna czowieka, ktry tak wiele dla Jana zrobi. Szum jest coraz bardziej wyrany, gony. Janek nasuchuje, wchodzimy na ostatni wydm, zdejmujemy buty. Ja nek ju widzi fragment niebieskiej paszczyzny, lekko spienionej. Stawia jeszcze kilka krokw. Teraz otwiera si przed nim wielka przestrze. Tego si nie spodzie wa. Staje bez ruchu, patrzy, ociera oko: - Wiedziaem, e morze ma duo wody, ale nie, e a tak. Idziemy brzegiem, woda obmywa nam stopy. Janek cieszy si, wysoka fala moczy m u nogawki. Idziemy co raz dalej, coraz duej. Janek pochyla si nagle, pod nosi pomaraczowe kamyki, troch przezroczyste: je den, drugi, dziesity. Tumaczymy: bursztyny. Mwimy, skd si wziy. Mwimy, po co s kutry rybackie, kt rym tak si przyglda. Do czego su sieci. Latarnia morska. Pokazujemy statek, chyba pasaerski, na ho ryzoncie. Horyzont. Co to jest? Tumaczymy. Ziemia okrga. Bieguny, kontynenty, oceany. Siadamy na pniu, ktry wyrzucia woda. Pijemy z Michaem piwo z pu szek, Janek piwa nie chce. Patrzy przed siebie: - Morza nie da si zapomnie, nigdy nad morzem nie byem. Wracamy do Warszawy, przy drodze stoj prostytut ki. Janek wie, czym si zajmuj, wytumaczy m u szef, kiedy jechali do pracy, a one machay do kierowcw, jak teraz do nas machaj. I koledzy w pracy opowiada li o nich rne historie. Janek sdzi, e dziewczyny przy jezdni s bardzo gupie albo bardzo biedne, ubogie. Janek czasem, we nie, jest z nieznan m u kobiet. A moe zapomnian? Kobieta nie ma wyranej twarzy,

takie sny pojawiaj si rzadko, Janek nie przywizuje do nich wagi. Raczej w ogle nie myli o seksie, a roz mowa o tym wcale go nie zawstydza. Nie ucieka od od powiedzi, ktre innym wydawayby si krpujce. Ko bieta, z ktr mgby by, nie musi by adna. Musi by dobra i nie dwudziestolatka. - O czym ja bym z ta kim dzieckiem rozmawia? - pyta Janek. - Co z tego, e bdzie moda i adna, jak mao bdzie w gowie? Janek lubi dzieci. Dorosy, cokolwiek m u si zego przydarzy, jako sobie poradzi. A dziecko nie. Dziecko trzeba chroni. Jan chce zosta bratem zakonnym, ale nie w zamk nitym zakonie. Chce suy Bogu, suc ludziom. Micha martwi si, bo Janka cigle boli gowa. Tak jakby m u kto na skroniach zaciska stalow obrcz. Boli go wtedy, gdy si zdenerwuje albo wzruszy. Al bo kiedy nam opowiada o tym, co dziao si zaraz po przebudzeniu na torach. Woli, eby z nim rozmawia o tym, co si dzieje teraz. Teraz idziemy do sdu. Janek nigdy nie by w sdzie, przynajmniej tego nie pamita. Musimy tam i, bo wszelkie prby ustalenia prawdziwego imienia i nazwi ska nie przyniosy dotychczas rezultatu. A Janek chce mie dowd osobisty, zarabia legalnie, paci podatki, mie k o n t o w banku. Musi mie nazwisko. Nowe nada m u sd. Janek musi tylko powiedzie, jak chce si na zywa, jak mieli na imi jego rodzice, kiedy i gdzie si urodzi. Wszystko to moe sobie wymyli: Jan, lubi to imi. Man, nazwisko proste, krtkie, wygodne do zapi sania i zapamitania. I europejskie: bez adnego , , .

Syn Jana i Marii, cakiem adnie. Urodzony w Warszawie, kiedy? Dobrze byoby mie okrgy rok urodzenia, prosty, eby nie zapomnie. 1950? Miaby dzisiaj pidziesit trzy lata, troch duo. Wolaby by modszy, nie ma co si dziwi, kady by wola. Skoro tak rzadko czowiek moe decydowa o ro ku swego urodzenia, wic dlaczego przy tej okazji nie odmodzi Janka? Janek chce jak najduej pracowa, a nie siedzie na emeryturze. Ma racj, prosimy sd o dat urodzenia: 1 stycznia 1960. I sd si zgadza. Dostajemy postanowienie sdu, idziemy do urzdu stanu cywilnego, gdzie w pokoju z tabliczk Rejestra cja narodzin" Janek otrzymuje akt urodzenia. Dziew czyny w ITACE stawiaj tort. Teraz urzd miasta, ewi dencja ludnoci. Urzdnicy si dziwi, ale s mili, nie robi problemw. Jan Man otrzyma dowd osobisty za miesic. Opowiedziaem o Janku profesorowi Januszowi Rybakowskiemu, psychiatrze z Akademii Medycznej w Po znaniu, z ktrym - kiedy i na inny temat - robiem wy wiad dla Gazety Wyborczej". Profesor powiedzia, e moe uda si Jankowi pomc, chcia go zobaczy. Najle piej w klinice w Bydgoszczy, gdzie raz w tygodniu przyj muje pacjentw. Tam pracuje take docent Alina Bor kowska, neuropsycholog, ktra wie, jak dziaa pami, czym jest uwaga, odbir i przetwarzanie informacji, i dlaczego to wszystko czasem przestaje dziaa.

Jedziemy wic z Jankiem do Bydgoszczy. Tym ra zem pocigiem. Janek cieszy si: nie pamita, by kie dykolwiek jecha czym takim. Zachwyt i dziwienie si wiatem, ktry szybko miga za szyb, zajmuje Janko wi ca podr. Profesor Rybakowski zadaje szereg pyta: o ble i zawroty gowy, o lki, o poczucie braku sensu ycia, 0 myli samobjcze. Janek odpowiada, e odkd ma nas, zych myli jest coraz mniej. Zamiast tego jest ja ka pewno, oparcie, bezpieczestwo. Docent Borkowska razem ze swoj asystentk Mo nik Wiko prosz Janka, by usiad przy komputerze 1 wykona kilka testw. Sprawdzaj czas reakcji, rni cowanie i ignorowanie bodcw, zdolno kojarzenia, zaburzenia uwagi. Komputer bezlitonie zlicza bdy Janka - jest ich wiele. Teraz jedziemy do szpitala wojskowego, gdzie - dzi ki staraniom docent Borkowskiej i profesora Rybakowskiego - Jankiem zaopiekuje si profesor Marek Harat, neurochirurg. Janek spdza tu kilka dni, cay czas jeste my przy nim. Nikt nas nie wyrzuca, pielgniarki, salo we i lekarze s mili i ciepli - Janek czuje si bezpiecznie. Jest poruszony, gdy widzi cierpienie innych: opatrunki i siateczki na ogolonych gowach, wenflony w doniach, kroplwki. Chorzy siedz na wzkach albo drepcz kro czek po kroczku, ucz si chodzi prowadzeni przez re habilitanta. Unosz na si kolana. Inni le plackiem, adnego ruchu. - Czy oni wstan? - dopytuje si Janek. Przechodzi podstawowe badania (morfologia krwi, rentgen puc, EKG), ale take badania specjalistycz ne: EEG, rezonans magnetyczny, PET. Nigdzie indziej w Polsce nie m a takiej maszyny jak PET. Tylko na byd-

goskiej onkologii - to Pozytonowa Emisyjna Tomo grafia, prawdziwe cudo, najbardziej zaawansowana technologicznie metoda medycyny nuklearnej, najno woczeniejszy i najdokadniejszy sposb diagnozowa nia wczesnych stanw nowotworowych. Perfekcyjnie lokalizuje ogniska patologiczne. wietnie! Nasz kie dy bezdomny Janek ley w maszynie za pi milionw dolarw. Troch si denerwuje, jest ju zmczony, ale nie narzeka. Rozpoznanie: obustronne zaniki korowe patw skroniowych. I uszkodzony ukad hipokampa. Std u Janka cakowity deficyt pamici autobiograficznej. Pami semantyczna dziaa czciowo: Janek mwi, zna sowa, cho niektrych m u czasem brakuje. Pojcie Hit ler jest m u obce, ale potrafi si uczy. Kadzie wzoro wo glazur, bo si tego nauczy. Pami proceduralna odpowiedzialna za odruchy ma si cakiem niele, po wraca: nie wiedzia, do czego suy widelec, ale potrafi to sobie przypomnie. Pamita doskonale, gdzie w au tobusie jest hamulec rczny. Gorzej z pamici opera cyjn - to pami krtkotrwaa, odpowiada za szybkie wczanie informacji, ktre pozwalaj nam orientowa si w sytuacji: kiedy prowadzimy samochd, potrafimy kontrolowa wszystko, co si dzieje wewntrz i na ze wntrz, a jednoczenie moemy uwanie sucha audy cji w radiu. Kiedy jednak na drodze dzieje si co nie spodziewanego, natychmiast na to reagujemy. Hamu jemy albo przyspieszamy, krcimy kierownic, a radia wtedy nie syszymy. Reagujemy adekwatnie do sytuacji, a Janek nie. Bo ma uszkodzone okolice czoowe mzgu, ktre za ten rodzaj pamici odpowiadaj. Wszystko to lekarze o Janku ju wiedz, ale nie wiedz, jak do tego

doszo. Nie ma dowodu na mechaniczny uraz mzgu. Rana, z ktr Janek wsta z torw, bya prawdopodob nie niegronym skaleczeniem. W mzgu nie ma po niej ladu ani nawet na kociach czaszki. Nie s to kopoty z pamici spowodowane piciem alkoholu (jeli Janek pi), ich objawy s inne. Docent Alina Borkowska ma dwie hipotezy. Pierwsza: s to uszkodzenia toksyczne, skutek dziaania jakiej silnej trucizny. Czy kto chcia Janka otru? A druga: moe Janek ma kopoty z pami ci w wyniku dugotrwaego stresu? Taki stres zmniej sza objto hipokampa i powoduje zaburzenia lkowe. Moe by i trzecia przyczyna - jaka choroba mzgu uwarunkowana genetycznie. Trudno nam to wszyst ko poj, ale wsplnie z lekarzami bdziemy si stara li uatwi Janowi ycie - poradzimy sobie moe z b lami gowy, z lkami, z poczuciem bezsensu. Janek do staje od profesora Rybakowskiego recepty, a od docent Borkowskiej testy do wiczenia pamici. Bdzie je robi pod opiek Michaa. Micha jest psychologiem, ale i magistrem filozofii. Pisze mi w mailu: Mam wraenie, e tragizm historii Janka moe nas atwo zwie. Gdy go spotkamy, zadamy m u par py ta, poobserwujemy, to moemy stwierdzi, e Jan jest dobrym, skrzywdzonym przez los czowiekiem. Zalk nionym z powodu tego, co przeszed. Jan nie wie, kim jest, nie pamita twarzy rodzicw, tak samo nie wie, e s kontynenty i by Napoleon. Nie m a pojcia o sta roytnej Grecji ani o filozofii. Wielu rzeczy nie wie nasz Jan. Ale widzi sens ycia i mierci, jest yczliwy lu dziom i rozumie ich".

Modzi lubiq szybko

Mirosawa Traczyk (matka Dominika): Boj si na przystanku sta. Gdzie pod cian sto j. Podbiegam szybko dopiero wtedy, gdy widz, e 524 nadjeda. A do 508 nawet nie wsiadam, bo on po dro dze wjeda na wsk i wysok estakad. Estakada jest ukiem, autobus jedzie nachylony i mnie si wtedy wy daje, e spada w d. Ostatnio mi si ludzie w auto busie przygldali, bo usiadam na pododze i gono krzyczaam. Nie mog go przeklina, tego Bartka, nie potrafi, nie chc. Ale i przebaczenia dla niego nie mam. I nie bd miaa. Wiedziaam, e go zobacz w sdzie, byam gotowa na jego widok. Nic nie czuam, gdy go wpro wadzali. Ale nie przewidziaam, e podejd do mnie je go rodzice. Podeszli jeszcze przed rozpraw. O n a powiedziaa: - Jestem jego matk. Rozpakaam si. I o n a pakaa. Ojciec cofn si o krok, a my staymy przytulone. Myl, e to wiel ka odwaga z ich strony. Chocia - czyja wiem? Jestem tylko sprzedawczyni, ale myl tak: oni maj swoj tragedi, my swoj. Chtnie bym si z nimi zamieni-

a. Ich syn kiedy do nich wrci, a mj do mnie nie zapuka nigdy. Wiele przeylimy. W dziecistwie cierpia na mar twic koci, obie nogi mia dugo w gipsie, w piaskow nicy dzieci woay na niego: kulos! kulos! Cika reha bilitacja, uczy si drugi raz chodzi. Dobrze si sko czyo, chodzi na rwnych nogach, nie utyka. Mgby wpa przynajmniej na chwil. Chciaabym si z moim synem poegna. Tamtej soboty bya ju noc. Pomylaam, e pno wrci z imprezy, wic pocie liam m u ko. Niech mi ju nie haasuje, kiedy b d spaa. Stary ko. Mgby sam to zrobi, zanim wy szed. Tak wtedy sobie narzekaam. Przed pnoc za dzwoni telefon. Sawek Gowacki (kolega Sawka Otoga, gospoda rza imprezy): Z tamtej nocy pamitam zimno. Niewiele wicej. Rok pniej zobaczyem go w sdzie i uwierzy nie mogem. Taki wypieszczony lalu, nieduy synu, a ty le nam kopotu narobi. eby i on tak polea ze czte ry miesice bez ruchu jak ja. Bez pewnoci, co dalej ze zamanym udem, z otwartym zamaniem podudzia, z palcami stp, w ktrych nie m a czucia. Chciabym, by mia tyle gwodzi i rub co ja. I takie obrcze doo koa ydek. Nielekkie s. Jakby zapa w szpitalu gronkowca jak ja - te nie byoby le. Chciabym tego, na prawd chciabym. Ja bym si z nim zamieni. O n siedzi i ja siedz, ja m a m tu domowy areszt, sufit, okno, telewizor. On m a tam to samo, ale m a i pewno, e za trzy lata wyjdzie.

Moe nawet wczeniej. Ja - nie wiadomo. Ju na rower nie wsid, w gry nie pjd, to wiem. Na play spodni nie zdejm, bo na moje nogi ciko si patrzy. On podobno lubi jedzi na rowerze. Marzyem, by pojecha kiedy do Egiptu. Teraz ma rz, bym mg samodzielnie wyj do kiosku po gaze t. Chciabym wrci na studia. O n sobie ycie pewnie uoy, a ja? Dabym m u w pysk, ale nie chc go ju wi dzie. Jacek czyski (kolega Sawka Otoga, gospoda rza imprezy): W gazecie by o Bartku reporta. Przeczytaem, e to chopak inteligentny, uoony, troch egoista, zdol ny student architektury, zna jzyki, dobry synek ma musi i tatusia, zamiast alkoholu pije wod z cytryn. I e teraz cierpi. Ale czy tylko dlatego, e sam znalaz si w kopocie, czy rwnie i z naszego powodu? Nie chc o nim czyta w gazetach, chc z nim po rozmawia. Chc wiedzie, jaki jest. Byem pod jego domem, cho wiedziaem, e go tam nie ma. Chcia em odwiedzi go w areszcie, ale tam mnie nie wpusz cz. Byem ciekawy, jak wyglda, jak mwi, jak cho dzi. Czuj z nim wi, ktrej nie potrafi wytumaczy. Chc wiedzie, czy on naprawd auje. Chyba potrzebuj poda m u rk, spojrze w twarz. Pierwszy raz zobaczyem go w sdzie. Powiedzia, e chciaby, by rodziny zabitych i ranni znaleli w so bie do siy, by m u przebaczy. Ale sam nie znalaz do siy, by na nas spojrze. Powinien spojrze. Chcia em do niego podej po rozprawie, ale on nawet nie

zatrzyma na mnie wzroku. Podszedbym i co? Co bym powiedzia? Nie wiem. Jeszcze kiedy porozmawiamy, moe starczy nam si. Chciabym, eby zapyta, jak moje zdrowie. Opo wiedziabym mu. Lepiej ju, cho lekarze mwi, e z praw nog nigdy dobrze nie bdzie. Rozerwana y a biodrowa, dzi jest nie do koca drona, krew sabo odpywa i noga szybko si mczy. Gronie to wszystko wygldao, cho tego najgroniejszego nie pamitam. Czarna dziura. adnej myli, adnych wiate zza ple cw, adnego blu, przeraenia. Obudzi mnie czyj krzyk: O! Tam jeszcze jeden le y! Kto na nas napad, pomylaem, i dalej nas bije. Spostrzegem, e le na noszach, wkadali mnie wa nie do karetki. Powiedzieli, co si stao, uspokoiem si, ale na moment. Zapytaem, dlaczego nie czuj prawej nogi, a raczej czuj, e nie m a jej tam, gdzie powinna by. Chciaem na ni spojrze, ale mi nie pozwolili. A ta druga wygl daa chyba paskudniej: otwarte wieloodamowe zama nie podudzia lewego. Krzyczaem co, szamotaem si w tej karetce. - Zamknij si - przytrzyma mnie ktry z sanitariuszy. - Bo zaraz zejdziesz z tego wiata. Zdyem jeszcze powiedzie, jak si nazywam i gdzie mieszkam. Co byo potem - nie pamitam. Obudziem si po dwch dniach na intensywnej tera pii, podaem rk mamie. Nastpnego dnia poprosi em, eby mi wyjli rur z buzi, bo si zrzygam. Bya to rura od respiratora, wyjli. Mogem ruszy gow, wic sprawdziem natychmiast, czy m a m nogi. Byy obie. Przez tydzie nie mwili mi nic o Dominiku i Ka milu. Wic si domylaem. W kocu mi kto powie-

dzia: oni zginli na miejscu. O Sawku Otogu te mil czeli. I wreszcie kto mi powiedzia: na pocztku by przytomny, na miejsce przyjechaa Lidka, nawet z nim rozmawiaa, bya przy nim w szpitalu, patrzya, jak go reanimuj i jak nic z tego nie wychodzi. Umar. Superkolega, przyjaciel, znalimy si z pracy w PolCardzie. Drugi Sawek, Czarek i Mariusz przeyli. Leeli w szpitalu jak ja. Przenieli mnie po trzech dniach do innej sali. Opowiedziabym Bartkowi o tym, jak ci ko zrobi kup, kiedy inni chorzy le obok. Komplet na blokada. Nie raz, nie dwa czekaem do pnej no cy, a wszyscy zasn. Czopek, wejcie na ten basen - to nie s proste sprawy, kiedy si nie moesz ruszy. Ja tych kup nie robiem, ja je rodziem! Czekaem potem, a salowa zabierze basen. Leaem godzin z brudnym tykiem wypitym na kolegw. Czekaem, a wrci i ze chce mnie umy. Opowiedziabym, jak czuje si facet, gdy obca kobieta myje m u dup. Nawet jak robi to wasna mama, wcale nie jest lepiej. Po siedemnastu dniach przywieziono mnie do do mu. Na tym ku leaem w gipsie przez trzy miesi ce. Leysz i rozmylasz, czy jest niebo. Gdzie s teraz ci, ktrych z nami nie ma. Adwokaci Bartka zaproponowali nam ugod: jeli si dogadamy, nie bdzie procesu, a Bartek sam podda si karze. Prawo na takie rzeczy pozwala, jeli zgodz si wszystkie strony, prokurator, potem sd. Adwokaci m wili nam najpierw o pienidzach. Jak to? Za mier na szych kolegw mamy wzi jak kas? Mamy sprzeda ich ycie? Jakie arty! Chc wykupi go od wizienia! Potem mwili o karze. Bartek prosi o trzy i p ro ku. Zaproponowali rwnie zabranie m u prawa jaz-

dy na pi lat. Nasz adwokat przekonywa, e to sen sowna propozycja. Bartek ma wietnych obrocw, b d o niego walczy, dostanie niski wyrok. Raczej nie wyszy od tego, ktry teraz proponuj i na ktry zga dza si sprawca. Proces bdzie dugi i bdzie nas kosz towa wiele emocji. Lepiej si zgodzi na te trzy i p roku. I wzi pienidze, bo nam si nale. Tak zro bilimy, cho z tymi pienidzmi ja si nie czuj naj lepiej. Prokurator podwyszy Bartkowi kar do czte rech lat, a sd si na to zgodzi. I dobrze. Niech posie dzi za to, co nam zrobi. Ale czy to ja powinienem go sdzi? Niech posiedzi, jak m a pniej wyj i o nas za pomnie. A jak wyjdzie i o nas wcale nie zapomni? Czy ja tego chc? Czy chc, by drczy si nami ju zawsze? Po co? Czy to, e si zgodziem na tak kar dla Bart ka, jest fair wobec moich kolegw, ktrych zabi? Py tam sam siebie i nie znam odpowiedzi. Ugoda, wyrok to niczego we mnie nie zamkno. Przeciwnie - jestem coraz bardziej Bartka ciekaw. Jest mi go al. Jednego dnia nie chc go wicej widzie, drugiego myl, e gdy go poznam, poczuj ulg. Lidka Otog (ona Sawka): Bardzo chcielimy zamieszka w nowym d o m u oboje. Bd tam szczliwa nawet sama. Mimo wszyst ko. Jak mogabym sprzeda dom, ktry zbudowa mj m? Pooyam ju podogi, pomalowaam ciany, wstawiam umywalki. Czy pan wie, jak gono pracuje respirator? ni mi si czasem, dudni w uszach. Sawek mi si nie ni. Tskni za nim. Wiem, e mu sz y. Pracuj.

Nieraz myl i o Bartku. Moje cierpienie jest at wiejsze do zniesienia od jego cierpienia. O n zabi trzech ludzi. Zycie z tak wiadomoci to dla czowie ka chyba najwysza kara. Nie wiem, jaki jest Bartek, ja ki by, jaki bdzie. Ca rozpraw patrzyam na niego, szukaam jego wzroku. Chciaam si upewni, e nie jest wcale taki zy, spojrzenie prosto w jego oczy dao by mi t pewno. Ale nie patrzy na mnie, nie spojrza ani na moment, nie mia chyba siy. Rozumiem. Zaka dam wic, e jest dobrym czowiekiem. Kiedy tak my l, jest mi atwiej. Ze zoci byoby mi trudniej. Nie rozmylam o tym, czy m u przebacz, czy nie. Nie nad szed jeszcze ten czas. Dzi mi go al. Apolonia Otog (matka Sawka): Jestem emerytowan nauczycielk. Uczyam trzy dzieci trzy lata historii i jzyka rosyjskiego w podsta wwce. I w technikum elektrycznym. Tam moi ucz niowie mieli po dwadziecia lat, chopaczyska wysokie, due. adne dziecko przeze mnie nie pakao. Nigdy na nich nie krzyczaam. Jak ktry co zego zrobi, umiaam go zawsze wytumaczy. Pan widzia, jak mj syn wyglda? Prosz spojrze na zdjcia. Tu Sawek w czwartej klasie. Tu komunia, tu szkoa, tu lub. Oni si z Lidk uwielbiali. O n gotowa obiady, bo ona pno wracaa do domu. By troskliwy dla niej, dla sistr i dla mnie. Jedzi po wod oligocesk, kran naprawi. Ledwo wrci po poudniu z pracy - ju musia co robi, nie usiedzia ani chwili. Jecha na budow, cieszy si, e ciany d o m u ju stoj, e kupi adn podog. Krzywdy nikomu nie zrobi, nikomu nie ubliy.

A tu w wojsku, w mundurze. Zawsze si umiecha, prawda? Nawet jak do wojska szed, to si umiecha. Zakwalifikowali go do kompanii honorowej, bo wy soki, przystojny, sprawny. Pywa, trenowa na siow ni, gra w pik. Ale nie chcia caymi dniami wiczy musztry i jako si z tej kompanii honorowej wymi ga. Poszed do innej jednostki, zrobi tam wszystkie kategorie prawa jazdy. Lubi jedzi - czasem szybko. Wiem. Ja wolaabym, eby on si upi, wsiad do samocho du i pijany waln w drzewo. Jeli ju musiaby zgi n, to wanie tak. Wtedy wiedziaabym, e sam sobie jest winny. Jako rozoyabym mj bl. A tak to kogo m a m wini? Bartka? Ja rozumiem Bartka. Mody chopak, modzi lu bi szybko jedzi. I mj syn mg jecha szybko. Nie m a m w sobie nienawici. Cho on jest butny, pewny siebie. Spojrza mi w sdzie prosto w oczy i nawet po wieka m u nie drgna. Ale nie czuj do niego adnej zoci i nie m a m m u czego przebacza. Cho zrobi mi najgorsze, co mg zrobi: zabi mi syna. Bd m u to zawsze pamitaa. Mam jeszcze dwie crki, ale on by jeden, ukochany. I dlatego rozumiem matk Bartka. Siedziaam w s dzie przed sal, patrzyam na ni i rozmylaam, co ona mogaby jeszcze zrobi, eby obniy wyrok dla sy na. Jak mogaby ocali go przed wizieniem? Gdybym miaa jaki pomys, pewnie bym jej podpowiedziaa. Bo nie m a dla niego adekwatnej kary. aden wy rok by mnie nie ucieszy. Ani kara mierci, ani te czte ry lata, ktre dosta. O d razu owiadczyam, e nie b d oskarycielem posikowym, bo ja bym na niego nic

zego nie potrafia powiedzie. Tylko bym pakaa. Dla mnie on ju dzi mgby wyj do domu. Wizienie go nie naprawi, raczej popsuje. Tamtego dnia spdziam z synem cae przedpou dnie. Bya sobota. Szykowaymy z Lidk jedzenie dla jego goci na wieczr. Zabra i pojecha. Byo po szes nastej. Bya dwudziesta trzecia czterdzieci pi, kiedy za pukali do mnie rodzice Lidki i powiedzieli: Sawek w szpitalu, ona jest przy nim. Prosia, ebym nie przy jedaa. Ale to mj syn, nie mogam czeka w domu. Ubraam si, zeszlimy przed blok. Nie zdylimy wsi do samochodu. Zadzwonia Lidka: skona. Wybraymy m u z Lidk t r u m n w kolorze ecru. Zegna go proboszcz, ten, ktry kilka miesicy wcze niej dawa im lub. Powiedziaam proboszczowi w kon fesjonale, e Boga nie ma. Da mi rozgrzeszenie. Gdybym to ja zabia, chciaabym odsiedzie ca kar. Nie staraabym si o wczeniejsze wyjcie. A wy rzuty sumienia miaabym do koca ycia. Nie wiem, czy po wizieniu umiaabym sobie ycie uoy. Jeli on jest normalnym czowiekiem, jeli m a sumienie, to nigdy nie zazna spokoju. A przecie ja m u go ycz. Je li zechce, niech mnie kiedy odwiedzi. Ja go za drzwi nie wyrzuc. Porozmawiamy. Moe bdzie m u lej.

Tamtego dnia Sawek chcia pokaza kolegom, jak i co zbudowa wasnymi rkami i do czego, pewnie ju za miesic, mia wprowadzi si z on. Dom by jeszcze nieukoczony, brakowao podg, azienki, kuchni.

Tu zaprosi kolegw na swoje dwudzieste dziewi te urodziny. Mama z Lidk na ten mski wieczr p dnia przygotowyway jedzenie: pieczony schab, pieczo ne ziemniaki, desery. Na betonie w najwikszym pokoju Sawek ustawi st do jedzenia, a na parapecie - telewizor. Przyka za chopakom, by nie wayli si spni: o siedemna stej pitnacie bdzie skaka Maysz. Przyszli. Koledzy z podwrka, z pracy. Ogldali skoki, jedli (mwili, e pyszne), pili piwo. Maysz znowu wygra, cieszyli si. Rozmawiali o wojnie w Iraku (wanie si zaczynaa), potem ogldali poddasze. Koledzy nie kryli podziwu, a gospodarz dumy. Spojrza na zegarek. Obieca onie, e nie bd du go siedzie. Dziewczyna jednego z chopakw (miesz kaa niedaleko) obiecaa, e po nich przyjedzie, kiedy zadzwoni. A e byo ich siedmiu, miaa obrci dwa razy. Zadzwonili z komrki przed jedenast. Powiedzie li, eby nie wjedaa dziuraw drog pod dom, e wyj d na szos. Wyszli. Stanli na szerokim chodniku, jeden obok drugiego: Sawek Otog (lat 29), Dominik Traczyk (lat 27), Kamil Wierzbowski (21), Mariusz Kubiak (25), Sawek Gowacki (27), Czarek Pniewski (25) i Jacek czyski (25). Ktry zapali papierosa, schowa zapalniczk, kt ry pokaza palcem w stron Warszawy, e renault

Patrycji ju nadjeda, ktry jej pomacha. aden nie patrzy za siebie. Nie widzieli tego, co widziaa Patry cja: dwa wiata samochodu, jecha ukiem z naprze ciwka. Zatrzymaa si, wczya lewy kierunkowskaz, czekaa, a j minie. Spojrzaa w lewo, na kolegw. wiata zbliay si byskawicznie, ale co byo z nimi nie tak, ruszay si dziwnie, miotao nimi to w lewo, to w prawo. Wszystko dziao si w ciszy, adnego klak sonu, pisku opon, hamowania. wiata nie zwalniay, rosy raczej, coraz wiksze byy, ogromne, coraz bliej, tu-tu. Nagle rzucio nimi na praw stron. Ju wie dziaa, e w ni uderz, ju prawie czua si tego ude rzenia. Spojrzaa jeszcze w lewo, na kolegw, jakby oni mieli jej przyj z ratunkiem. A oni do niej si umie chali. Nie byo dla chopcw ratunku. Samochd z na przeciwka wrci na swj pas, min j i wtargn na szeroki chodnik.

Ley we mnie martwy anio

Jest noc. Pierwsze minuty grudniowej niedzieli, gra radio. Znamy t muzyk z najpikniejszego melodra matu: pyta niewielkiego lotniska, skrzydo samolotu, mga, zy, ona i on, poegnanie na zawsze. - Wskazwki nieubaganie odmierzaj czas - syszy my ciepy gos z radia. - Do umownego koca stulecia i tysiclecia - pozostay niespena trzy tygodnie. Za ty dzie program poprowadzi Piotr Kosiski, za dwa ty godnie mamy wita, a za trzy bdzie ju rok 2000. Czy zdaj sobie pastwo spraw, e dzi spotykamy si po raz ostatni w latach dziewidziesitych dwudzieste go stulecia? I w ogle to by moe nasze ostatnie spot kanie. Nasza ostatnia noc. Pamitaj pastwo t scen z Casablanki"? Kiedy w Paryu Ingrid Bergman m wi do Bogarta: pocauj mnie, Rick, pocauj mnie, jak by to by ostatni raz. Rka potrca kieliszek, wino roz lewa si po stole... Sprbujmy przey t scen przez najblisze cztery godziny w programie trzecim. Dobry wieczr. Wita pastwa Tomek Beksiski. Muzyka gra coraz mocniej i goniej, narasta. W studiu przy Myliwieckiej - Tomasz. Jego histo ria rzadko toczya si przed mikrofonem. Tylko raz

na dwa tygodnie, zawsze w nocy z soboty na niedzie l. Audycje jak teatralne spektakle: scenariusz, reyse ria, gra nastrojw, jak najmniej improwizacji. Zawsze troch grozy, czasem troch kiczu. Czsto, znacznie czciej, historia dziaa si na po udniowych kracach miasta, na Suewie. W krypcie: ciemnej, dusznej i dziwnej. Dojazd wind a dziesi piter w gr, bo to wielkopytowy wieowiec. Drzwi po prawej stronie: biegay za nimi szczury, pezay w e, wyy wilki, fruway nietoperze. Ale nie kady, kto tam wchodzi, dostrzega demony. Widzia je tylko To masz, a i to zaleao od dnia. Tutaj mieszka przy wiecz nie zasonitych oknach. - Soce jest zgubne - powta rza, cho lubi ciepo. Zim nie otwiera okien, chodzi w trykotowej koszulce i dresowych spodniach. Kawaler, czterdzieci jeden lat, czsto bolaa go gowa: na zmia n cinienia, na zbyt wczesn albo zbyt pn pobudk, na zbyt wczesny (zbyt pny) posiek. Pi duo coca-coli, caymi dniami oglda filmy, zwykle w domu, metr od telewizora. Chodzenie do kina - pisa niedawno w fe lietonie - oznacza bezporedni kontakt z hoot rc popcorn. Filmy to jego praca. Praca, tak sdzi, jest jedy nym zajciem, ktre sensownie wypenia ycie. Przetu maczy Dracul" Coppoli i wszystkie odcinki Jamesa Bonda. - Bond sobie radzi w kadej sytuacji - opowia da. - Podrywa najpikniejsze kobiety bez najmniejsze go trudu. Kady mczyzna chciaby by Bondem. Przed 1 stycznia 2000 roku w prasie pisano, e To masz to skandalista i ekscentryk. Nieprawda, raczej ko chanek z melodramatu. y w wiecie muzyki, filmu, fikcji, mioci i nienawici, absolutnego dobra i abso lutnego za.

Opowieci z krypty" - tak zatytuowa cykl swo ich felietonw, ktre drukowa w miesiczniku Tylko Rock". Z krypty na miasto wychodzi rzadko i niecht nie. - Lubi miasto, ale noc - mwi w wywiadzie te lewizyjnym. Przedstawia si niby artem jako posta z horroru: wampir, Nosferatu, Dracula. Dracula: ten, ktry za ycia utraci wielk mio i wyrzek si Boga, teraz jest ywym trupem. Potpio ny pi w krypcie, bka si po ziemi tylko noc i ak nie wieej kobiecej krwi. Wampir przyjmuje rne po stacie: nietoperza, wilka, mczyzny albo jego cienia. - Bardzo chciabym spotka prawdziwego wampira powtarza Tomasz. W jego szafie wisiaa czarno-czerwona peleryna, na pce wampirze ky zrobione u pro tetyka. Muzyka z melodramatu dawno skoczona. W stu diu przy Myliwieckiej trwa seans grozy: Dies Irae" zespou Devil Doll. Na okadce pyty - wedug tego, co opowiada prowadzcy - wida ludzkie zwoki, czaszki, zakapturzone postacie i rce wystajce ze cian. Czy li nic nowego. Wigilia za dwa tygodnie. W Wigili po poudniu do Zdzisawa Beksiskiego dzwoni przyjacika syna. Skada m u witeczne y czenia i przechodzi do rzeczy: - Rozmawiaam z Tom kiem. Prosz tam pj. To chyba dzisiaj. Zdzisaw Beksiski wstaje sprzed komputera (te raz czciej tworzy na komputerze ni pdzlem) i siga po doniczk pen rnych drobiazgw. Szuka kluczy do mieszkania syna: zawsze tam byy, teraz ich nie ma. Ale wkada kurtk i wychodzi. Tomasz mieszka kilka

blokw dalej. Ojciec wjeda wind na dziesite pitro. Puka. syn m u nie otwiera. Ojciec wraca do siebie. Wi gili spdza samotnie. Syn zapowiedzia, e nie czuje si najlepiej, jest chory i zmczony, wic przez najbli sze dni bdzie spa. Czy to moliwe, aby miao to sta si akurat dzisiaj? Raczej nie. Przed poudniem Tomek wpad i jak zawsze w pitek sign po Gazet Telewi zyjn". Jak zawsze zakreli filmy, ktre ojciec mia na gra na wideo: te ciebie bd interesoway, te mnie. Po tem wysa maila do Amsterdamu. Zdzisaw Beksiski wanie go znajduje w swoim komputerze: Tomasz za mwi pyty. Po co miaby je zamawia, gdyby to miao si sta akurat dzisiaj? Boe Narodzenie, rano. Przyjaciele przez telefon radz ojcu: - Id i wywal drzwi. - Zdzisaw Beksiski jeszcze raz siga po doniczk pen rnych drobiaz gw i znajduje klucze. Zdzisaw Beksiski, miy pan, prdzej lekarz z wy gldu ni artysta. Nie wida, by cierpia: - Jestem chod ny na zewntrz. Tak mnie wychowano. Tomek by inny. Rozmazywa si, cho by dorosy. Gdy Tomasz: mia kilka lat, rzadko paka. Kiedy co go wkurzyo, zwykle bra stoek, szed do ogrodu i na pi godzin znika w pergoli szczelnie obroni tej pnczem. - Zamyka si przed wiatem - mwi ojciec. - wiat dookoa m u nie odpowiada. Chcia zosta kanala rzem, y pod ziemi. Potem si zmienio. Czsto wpada w furi, tuk przedmioty. Mia sze lat, gdy dosta od ojca pieni dze na plastikowe misie. Sprzedawano je w najbli-

szym kiosku po zotwce za sztuk. Kupi ich cay wo rek. - Kiedy si wciekasz - usysza w d o m u - bierz motek i tucz misia. - Ja - mwi teraz ojciec - dostrzegaem w sobie skonnoci sadomasochistyczne. Nigdy nie daem Tomkowi nawet klapsa. Nie chciaem, by sprawio mi to jakkolwiek przyjemno. Kiedy co nabroi, za ka r najwyej nie jad obiadu. - Ja w ogle syna nie dotykaem - przyznaje. - Ra czej ona. Ja chciaem mie kumpla, a on dugo by maym linicym si pulpetem. Nie przytulaem go, nie potrafiem. Pniej oskaraem si o brak ojcow skiego instynktu. - Ojciec brzydzi si mnie - Tomasz powiedzia swo jej przyjacice. Kiedy podrs, hodowa papuki faliste. Ojciec s dzi, e ptaki w klatce nie rozwijaj intelektualnie, wic kupi magnetofon, tamy z muzyk pop i kursem j zyka angielskiego. - Suchaj tego - powiedzia do sy na. Synowi si spodobao, cho zwykle nie wykonywa adnych polece rodzicw: nie poszed po chleb, nie wyrzuci mieci. Gdy by ju dorosy, to on wydawa ojcu dyspozycje. Na przykad: - Nadaj mi ten list na poczcie, ja nie bd sta w adnej kolejce. Lubi rzdzi. W dziecistwie koledzy z podwr ka i siostry (tak nazywa koleanki) grali role Indian i kowbojw w opowieciach przez niego wymylonych. O n ich fotografowa, a potem z wywoanych zdj ukada komiksy. Z czasem koledzy nie chcieli ju wy konywa polece apodyktycznego reysera, doroleli. A i scenariusze Tomasza coraz czciej byy nie z tego wiata. Rodzice przyszli z kina - wspomina tamten

czas. - Opowiadali o filmie, w ktrym roio si od nie boszczykw dopiero co wykopanych z grobw. By tam jaki mroczny zamek, jaka kobieta wcielia si w kota, jaki facet chcia kota udusi. Zwierz wydrapao m u oczy, przewrcio wieczniki, zamek pon. - O rany! Jakie to fajne! - cieszy si Tomek. - Zacz y mi biega przyjemne dreszcze po krzyu - nawet po latach pamita tamte emocje. Potem, a moe wczeniej, may Tomek przynis do pracowni ojca ksieczk o skrzydlatym potworze. Na kolorowej ilustracji wida byo, jaki jest straszny: dugi i gruby dzib, ogromne zby, potne pazury i przeszy wajce spojrzenie. - Namaluj mi go! Namaluj - zawo a chopiec. Artysta wzi du desk, pdzle, jaskrawe farby i speni prob dziecka. - Ten obraz by dla nie go magiczny, to pocztek wszystkiego - mwi dzisiaj Zdzisaw Beksiski. Tomek od razu zanis mokr de sk do swojego pokoju. Ale nigdy obrazka nie powie si, postawi tylko pod cian. Co wieczr (przez wiele lat, a do wyjazdu na studia), nim zgasi wiato, obra ca potwora dziobem do ciany. Mia jedenacie, moe dwanacie lat, gdy w kinie zobaczy Kobiet wa". Bohaterka - dugowosa bladolica brunetka - zmieniaa si w wa, ktry ksa na mier. Ja zawsze lubiem si ba - napisa w krypcie. Od tamtej pory - powiedzia w wywiadzie - m a m sym pati do brunetek, do wampirw, do gryzienia w szyj. Kiedy by nastolatkiem, gryz naprawd. W kark. Zwykle krewnych, ktrzy odwiedzali Beksiskich. K sa z zaskoczenia, najlepiej wtedy, kiedy go przy stole pi gorc herbat. Ojciec irytowa si, matka nazywa a syna najlepszym aktorem.

Mzg nastolatka podatny jest na wszelkie wpywy pisa w krypcie z okazji swej czterdziestki. - Krzye mu zykw Black Sabbath w kontekcie tytuw ich utworw (Black Sabbath", Children of the Grave" czy Electric Funeral") wydaway mi si witokradczo intrygujce. Mia pitnacie, moe siedemnacie lat, gdy w sta rym piecyku odkrci gaz i najad si proszkw na sen. Znalaz go ojciec. Mia osiemnacie, kiedy w lokalnej drukarni zam wi klepsydry ze swoim imieniem, nazwiskiem, dat mierci i pogrzebu. Rozwiesi je w caym miasteczku i patrzy, co si dzieje: do d o m u przysza szkolna de legacja, by zoy kondolencje; do ojca, nieobecnego akurat w Sanoku, posano telegram z tragiczn wiado moci; drukarnia miaa kopoty z milicj. Tomasz by zachwycony. Dziwi si tylko, e nikogo jego art nie rozbawi. By moe wanie wtedy zauway to, o czym w dorosym yciu mwi wielokrotnie: ludzi bawi zwykle zupenie inne sytuacje, inne kaway, inne arty. Co, co wedug mnie jest n u d n e i wcale niemieszne. Lubi h u m o r z Latajcego Cyrku Monty Pythona". Tumaczy go na polski. Boe Narodzenie 1999: Zdzisaw Beksiski widzi zwoki syna i czuje ulg. Tyle lat z on czekali w stra chu, a to si wreszcie wydarzy. - Id do niego - na legaa, kiedy nachodzi j dziwny niepokj. - Znowu mnie, kurwa, sprawdzacie! - krzycza Tomasz, gdy na kry ojca przed drzwiami swej krypty. - Bywa potwo rem - mwi ojciec. - Potrafi dooy i mnie, i matce. Cierpiaa przez brak synowskiej czuoci. Traktowa j jak szefow kuchni. Jak sprztaczk, praczk jak. No, chyba e mia kobiet. Wtedy i dla matki by czuy.

Zofia Beksiska (cicha, spokojna ona) troszczy a si o syna take wtedy, gdy dors. Kiedy pod ko niec lat siedemdziesitych z Sanoka sprowadzili si do Warszawy, Tomasz przyjecha za nimi z Katowic, gdzie od niedawna studiowa anglistyk (ale jej nie sko czy). Oni zamieszkali w jednym wieowcu, on w in nym - niedaleko. Nigdy nie rozstali si tak, jak zwykle dzieci rozstaj si z rodzicami. Kiedy czasem syn wy jeda, matka biega do jego mieszkania: praa firanki, wycieraa kurze, pastowaa podogi. On wraca i krzy cza: - Do niaczenia! Kiedy matk nachodzi dziwny niepokj, ojciec bra z pki lornetk i wdrapywa si na dach ktrego z ssiednich wieowcw (ze swych okien nie widzieli mieszkania syna). Z dachu obserwowa zasonite ok na krypty. Czy pali si wiato. Tomasz mia dwadziecia lat, gdy w zeszycie forma tu A4 prowadzi zapiski. Notowa flamastrami rne go koloru. Czerwonym: Nie powiniene by si urodzi, dla czego nie umare dwadziecia lat temu? Zielonym: We mnie ley martwy anio, jedynie dia be zna moje myli. Niebieskim: Wie, e jestem w jej niewoli. Wie, e mj pokj to moja krypta. Klepsydra wisi na drzwiach. Fioletowym: Tak! Ta nico mnie pociga. Starych bior pod uwag. Jestem winia, dokuczam starym. Zachodzi do nich codziennie. Co kilka dni przy nosi matce brudne ciuchy do prania, codziennie jad tam obiad. Ale rzadko z nimi. Oni jedli okoo pou dnia, on wtedy dopiero si budzi. Zanim przyszed bya druga. Dostawa odgrzewane. Zjada i wychodzi.

Niebieskim: Hodowanie (wychowanie) mamy. W ma mach te widz czowieka! Czerwonym: Jestem krlem samotnoci. Moje kr lestwo potrzebuje krlowej. Czarnym: Prby samobjcze. Podrczniki do ciupciania - usunicie z domu (paranoja). Dobrze rozegra na batalia ze starymi. Szanta - e lektor umrze etc. Sy tuacja nie jest wesoa. Kurwa, lepiej troch przeczeka. Mia dwadziecia jeden lat, gdy przybieg cay za krwawiony i krzycza do matki: - Wybuch! Tam by wybuch! Tam si pali! Odkrciem gaz! Zdzisaw Beksiski zawiz syna najpierw na chirur gi (tam go pozszywali), pniej na psychiatri (tam zo sta na jaki czas). Na oddziale nerwic pozna Iren (imi zmienione). Irena, sporo starsza od niego, wczeniej to pia si z nieszczliwej mioci, miaa dorastajc cr k, pisaa kiepskie wiersze. Zamieszkali ca trjk w je go krypcie, po wybuchu ju odremontowanej. Tomasz wymyli sobie, e bdzie ojcem dla dziewczynki. Chcia chodzi na wywiadwki. Irena przedstawiaa go znajo mym poetom: - To syn Zdzisawa Beksiskiego. Nienawidzi tego. Zielonym: Przeczekanie, kurwa, rodki nasenne. Wsplne ycie z Iren trwao moe ze trzy tygodnie. Tomasz przybieg do rodzicw i - bezradny - krzycza od drzwi: - Zamkna si w azience! Nie odzywa si! Nie otwiera! Zofia Beksiska posza tam sama. Przekonaa Ire n, by wysza. Czarnym: mier jest krlow. Zdzisaw Beksiski ze cian krypty zdejmuje swo je obrazy.

- Mj ojciec jest wesoy - mwi Tomasz. - Ja jestem bardziej ponury moe dlatego, e si na tych obrazach wychowaem. Kiedy Tomek mia osiem lat, ojciec narysowa seks postaci z wodogowiem (pirko, tusz w albumie Zdzi saw Beksiski" wydanym przez Arkady" - strona 36). Kiedy Tomek mia jedenacie lat, ojciec na pycie pil niowej namalowa resztki ysej kobiety, rozpadnit ylast pikno, ktr zarastaj glony (tame - stro na 49). Kiedy mia trzynacie lat, ojciec namalowa ka skady otwartych trumien. W trumnach - niektre s dwuosobowe - ciaa, szkielety, szcztki. Trumny wzno sz si w gr (osuwaj si z gry) a po horyzont, za ktrym wstaje wit (tame - strona 53). - Czy to mo go mie w jego yciu jakie znaczenie? - artysta pyta sam siebie. - Nie sdz. W miesiczniku Literatura" spytano kiedy Zdzi sawa Beksiskiego, czy mier na jego ptnach bierze si z lku. - Nie wiem - odpowiedzia. - wiadomie nie m a m zamiaru malowa mierci. Gadanie o tacach mierci, szukanie na moich obrazach czaszek i koci jest zawracaniem gowy. Z czego bierze si to, e ludzie w moich obrazach widz czaszki i koci? Moe std, e maluj gowy bez wosw, ale robi to dlatego, e wy stpuj tu pewne problemy techniczne. Wosy maluje si bardzo atwo, ale z zastosowaniem innej formy ka dzenia farby, ni ja stosuj. Dlatego najczciej malu j gowy rzebiarskie. Teraz widz, e wszyscy ogolili gowy na zero: Bruce Willis i mj syn, a nawet niekt re eskie prezenterki MTV, wic moe w kocu czasz ki bd na tyle powszechnie widoczne, e gowy nama lowane na moich obrazach przestan by postrzegane jak kuriozum.

Tomasz wybra kiedy trzynacie obrazw ojca i po wiesi je w krypcie (teraz zostan przekazane do mu zeum w Sanoku). Nazywa je pejzaami. Na pejzaach adnych taczcych szkieletw, prawie adnych cza szek i koci. Pierwszy pejza to spienione morze noc: na ziemisty brzeg woda wyrzucia martwego czerwo nego ptaka. Ptak ma otwarte zdziwione oczy. Wok niego mnstwo bliej nieokrelonych mieci, odpady cywilizacji. Na innym obrazie - burym i mrocznym z wysokiego wzgrza pynie cmentarz. Botna powd bez litoci wypukuje groby, wyrzuca szkielety, resztki szkieletw, pojedyncze koci. Potna energia, tempo, huk: grobowce niczym wielkie granitowe wanny pyn prosto na nas, nic ju ich nie powstrzyma. Ale na ko lejnym obrazie (Zdzisaw Beksiski wanie zdejmuje go ze ciany) nie ma adnego haasu, adnej energii. Jest cisza i wielka przestrze. Krwawym niebem (ad nego bkitu) leniwie leci balon z napisem: never more. W dole - na topniejcym niegu, spod ktrego wyzie ra jaowa ziemia - stoj dwa chude wilki. Z pewnoci s godne. Stoj bez ruchu, chyba patrz na odlatuj cy balon. Nie maj na co polowa, zgin. adnego y cia dookoa, stworzenia, roliny nawet. Wszystko mi no: cywilizacji nie ma, ludzi nie ma, grobw nie ma, Boga nie ma. Pusto i zimno a po horyzont. I tylko ba lon. Kto, kto si nim zabra, ju nigdy tutaj nie wrci. Never more. Nie chce wrci, bo nic nie tumaczy sen su ycia na ziemi. - Nigdy wicej! - Tomasz zdecydowa tak w roku 1985, mia wtedy dwadziecia siedem lat. Bya to trze cia prba samobjstwa. Kocha si najpierw w pik nej pielgniarce z prawobrzenej Warszawy, a potem

w pewnej pannie ze Szczecina, chyba nie cakiem szcz liwie. Szczegw ojciec ju nie pamita, wida wtedy nie wydaway m u si wane. Pamita natomiast dosko nale tamten dzie, kiedy ona znowu poczua dziwny niepokj i kazaa m u i do syna. Poszed, wezwa karetk. Na intensywnej terapii Tomasz walczy raczej o mier, nie o ycie. Lekarze nie wiedzieli, czy cay mzg wrci do ycia, czy tylko kawaek mzgu. Ojciec mwi do zaprzyjanionego profesora medycyny: - Sa mobjstwo nie jest tchrzostwem ani ucieczk. Prze ciwnie. Kiedy czowiekowi wiat wydaje si piekem, samobjstwo to akt odwagi i mstwa. Wic skoro To mek tego dokona, czy musimy go budzi? - Trzeba - odpowiedzia profesor. Tomasz wrci do krypty. Niedugo potem pozna Katarzyn (imi zmienione). Katarzyna miaa blad demoniczn twarz, dugie czarne wosy, zimne zielo ne oczy i niewiele do powiedzenia. Kobieta w! Ode sza po kilku miesicach, z czym nigdy nie umia so bie poradzi. Nie chcia adnej innej, tylko ona m u by a przeznaczona. Przez kilka nastpnych lat adnego krtkiego romansu, flirtu, szybkiego seksu. A trafia si Ssiadeczka, tak j nazywa, i takie midzy nimi by y relacje: szybki seks i do zobaczenia. Wreszcie przyszy wielkie mioci: Mariola, Ela, He lena (imiona fikcyjne). Wszystkie jednakowo wam piryczne: bladolice, kruczoczarne i - zdaniem ojca nie za mdre. Jedna z czytelniczek - tak Tomasz pisa w krypcie - zarzucia mi, e widz w kobiecie tylko ty ek i cycki. To nie jest prawda. Przede wszystkim widz naczynie interesownej podoci.

Wtedy jeszcze chyba tak nie myla, tylko kocha je po kolei: do szalestwa, na caego. Ogasza wszystkim, e jego wybranka jest najpikniejsza, najseksowniejsza, najmdrzejsza. Kocha tak, jak si kocha w filmach, w melodramatach: czas mia tylko dla ukochanej, co dziennie czerwone re, drogie prezenty, nieustanne pocaunki, najchtniej w kark. Kiedy pewne dziewcz - pisa - umotywowao mi swoje odejcie sowami: dawae za duo. Szkoda, e nie daem jeszcze kopa w zgrabny tyeczek na drog. By monogamist, mwi o tym wszystkim dookoa. Zdrada nie miecia m u si w gowie. Kiedy odchodzi a kobieta, on si ciko podnosi. Pojawiaa si dru ga, potem trzecia. Ktra z nich raz nawet do niego zadzwonia, a zawsze byo odwrotnie: to on telefono wa. Natychmiast pobieg do ojca, by m u opowiedzie o tym niezwykle radosnym zdarzeniu: - Zadzwonia! krzycza. - Ona do mnie zadzwonia! Ba si by sam, pragn wielkiej mioci. Miaa to by mio bez adnego planu, strategii, taktyki. Miao by jak w filmie. Film by dowodem, e wielka mio istnie je. Tomasz lubi filmy, ktre le si kocz. Nie zawsze wiadomie pakowa si w ukady na trzeciego - z czy j nie do koca porzucon narzeczon albo ze smutn bladolic matk. One odchodziy, potem wracay. Odkd obejrzaem w dziecistwie - pisa w felieto nie - Kobiet wa", miaem wtpliw przyjemno spotyka na swojej drodze wszelkiej maci femmes fa tales, erujce na moich uczuciach i przede wszystkim na portfelu. Mj znajomy twierdzi wprawdzie, e zwra cam uwag wycznie na tak zwany typ kurewski, nie zgadzam si jednak, e uroda wiadczy o charakterze.

Kiedy co si zaczynao ukada na powanie (z trze ci albo pit kobiet - nikt ju nie pamita dokad nie), do drzwi krypty zapukaa Katarzyna - wielka mi o sprzed lat. Humanoidy rodzaju eskiego - pisa zirytowany - uwaaj po prostu, e ich pe daje im prawo dep tania mczyzn okazujcych im uczucia. Wbrew utar tym opiniom to nie mczyni zncaj si nad kobieta mi, ale odwrotnie! A nie ma nic gorszego od sadyzmu psychicznego. Biada tym, ktrzy twierdz, e kobie ta jest najlepszym przyjacielem czowieka. Lepiej nie przyzna si do uczucia, bo zacznie traktowa czowie ka jak szmat, a potem zostawi. I tak byo: Katarzy na pomieszkaa przez chwil, posza i opowiadaa zna jomym: - Chciaam, naprawd chciaam. Ale nie mo gam si przeama. Wiemy to wszystko od dwch przyjaciek To masza. Nazywa je siostrami jak przed laty kolean ki z podwrka w Sanoku. Siostry - wedug dorose go Tomasza - to te, z ktrymi nie uprawia si seksu, tylko si z nimi przyjani. To znaczy: rozmawia, pa cze do suchawki. S piosenkarkami, maj (lub mia y) ma, urodziy dzieci i wiele wiedz o Tomaszu. Mwi otwartym tekstem. S przekonane, e Tomasz chciaby, by powana gazeta zamiecia o n i m due story. - O n poniekd by kobiet - mwi pierwsza sio stra. - Przyznawa si otwarcie do emocji. Rzadko kt ry mczyzna tak ma. - By duym wraliwym chopcem - mwi druga. Zoci si jak dziecko, tupa nog, tuk przedmioty. atwo go byo zrani.

Lubi opowiada siostrom o swoich uczuciach: chcia by pooy gow na czyich kolanach i da si gaska. - Ale wszystkim dookoa pokazywa, e niczego takie go nie chce - mwi pierwsza siostra. - adnego doty ku, zero bliskoci, sztywna rka na powitanie. A take z umiechem opowiada o seksualnych fantazjach: chciaby na przykad kocha si w trum nie z wampirzyc, ktra skuaby go kajdankami i ssaa z niego krew. Powoli, delikatnie, do koca. O samobjstwie: kiedy w kocu to zrobi. Zapowia da, e daje sobie czas do koca stulecia. Albo znajdzie kobiet, albo odejdzie na zawsze. Temat mierci poja wia si w ich rozmowach tak czsto, e nie traktoway ju tego powanie. Nie wierzyy, e to si stanie. Nikt nie wierzy, bo Tomasz ba si mierci. Kiedy (w roku 1988) lecia z Warszawy do Rzeszo wa. Antonw (made in Soviet Union) spad na pola pod acutem. Zgina jedna osoba. Tomasz nigdy pniej nie wsiad do samolotu. W krypcie, na drzwiach mae go pokoju, powiesi kilka wycinkw prasowych na ten temat. Nie zdj ich do koca. W telewizyjnym talk-show opowiada: - Kiedy by em w psychicznym dole, wiele razy mwiem o tym ludziom, ale oni mnie nie rozumieli. Masz mieszkanie, wietn prac, masz pienidze. Jedna z sistr mwia inaczej: - Poczekaj! Musisz mie dziecko, pozna mio do dziecka. Dziecko wszystko odmienia. Czasami wierzy, e tak si stanie. I wymyli, jak to ycie bdzie wyglda: razem z ukochan caymi dnia mi bd w krypcie oglda filmy. Nie bd wychodzi na wiat, na wiato, do ludzi. Ale nie wyobraa sobie, by kobieta grzebaa w jego kasetach albo wchodzia

do azienki, kiedy on tam si myje. Kupi wic dla niej mieszkanie na tym samym pitrze. Wyremontowa je, umeblowa. Krypta miaa zosta dla niego. Kobieta mogaby do niej przychodzi jak go, nie jak gospo dyni. Mieli si spotyka w krypcie przed jego wielkim telewizorem i w nowym mieszkaniu, w ku. Takie byy plany, czeka na ich realizacj. Nie wol no kupi drugiego mieszkania - pisa. - Gwki od razu zaczn kipie od pomysw: Powiniene je wyna j. Moi znajomi szukaj mieszkania. Jak wynajmiesz, to zwrci ci si za czynsz. A moe by t a m wpuci ko leg? I tak dalej. Nie wolno sobie znale dziewczy ny, bo jurny przyjaciel bdzie dry temat: Nie roz stajecie si przypadkiem? Bo m a m na ni ochot. Na tomiast innych zaciekawi, czy zamierzasz si oeni i kiedy bd si mogli nare i nachla na twoim we selu, na twj koszt, of course. Nietrudno przewidzie, co nastpi ju po owym weselu. Wszyscy zaczn wy pytywa o potomstwo, tak jakby to by ich zasrany interes. Wreszcie j znalaz, tak m u si przynajmniej wyda wao. Nazywa j Nadkobiet. Bya pikna, miaa du y jdrny biust, tytu doktora na uniwersytecie i lubi a seks, jaki on lubi. Niektre panny pytaj listownie, po co mi kajdanki i czarna maska - w felietonach przy znawa si i do tego. - Odpowiem w stylu K.I. Gaczy skiego: zacz do listu swoje zdjcie od pasa i do pasa, a wwczas wraz z moj Nadkobiet - yes! yes! istnieje taka - moe pozwolimy Ci si przekona. Znowu by miy dla matki. Matka bya szczliwa. Niedugo, bo zachorowaa i umara. Swoim siostrom powiedzia wtedy, e m u jest al, bo nigdy nie pokaza mamie, jak naprawd j kocha.

Nadkobieta nie chciaa caymi dniami oglda z nim filmw. Nie rozumiaa oczekiwa Tomasza. Odesza z jego przyjacielem. Wpucisz do d o m u kumpla - pi sa wcieky - to najpierw zacznie erowa na twojej kolekcji filmw, a potem ukradnie narzeczon. yje my w dungli. Nikomu nie wolno ufa. - Normalny facet - mwi jedna z sistr - powie dziaby do niej: spierdalaj, pieprz si. Ale nie Tomek. Tomek zacz si zastanawia, czy jest jeszcze mczy zn. Czu si upokorzony, niepotrzebny. Nie wystarcz sztuczne cycki - publicznie atakowa sw Nadkobiet - tytu naukowy na uniwersytecie i ko szulka z napisem: Tm not a piece of ass, Fm a doctor. Wierzy, e Nadkobieta wrci. Napisa scenariusz krtkiego filmu, w ktrym jego nielojalny przyjaciel ginie w zamachu bombowym, zostawiajc Nadkobie t w spokoju. W sierpniu 1999 roku Tomasz zapowiedzia w li cie do ojca: wkrtce to si wydarzy. Doda, e zawsze chcia z nim porozmawia naprawd, ale ciskao m u gardo. - I ja baem si pyta - mwi dzisiaj Zdzisaw Beksiski. - Rozmawialimy o filmach, o muzyce, ale o prawdziwym yciu nigdy. On zawsze patrzy na mnie jak na gwno w hamburgerze. Od mierci ony Zdzisaw Beksiski nie wspina si na dach ssiedniego wieowca, by przez lornetk ogl da okna syna. - Uznaem jego argumenty. On si tu mczy ju czterdzieci lat. Ale w licie poprosi syna, by tego nie robi. Jestem stary, opiekuj si mn - napisa, cho wcale takiej opie ki nie oczekiwa.

Jesieni Tomasz, jak co miesic, poprosi ojca, by do Opowieci z krypty" - drukowanych w Tylko Rocku" - przygotowa m u odpowiedni collage jako ilustracj tekstu. Tym razem syn wymyli, by jego sylwetk sfo tografowan z tyu postawi na dooonym z kompu tera tle, najlepiej na tle soca: - Niech odchodz jak szeryf - powiedzia. Ojciec przeczyta felieton: Opowieci z krypty" prze stay by zabawne. Wiem. Jednak yjc w trupiarni, trud no by rwnie radosnym jak Ziutek Soneczko na plaka cie pt. Poranek naszej ojczyzny" (vide Pikni dwudzie stoletni" Marka Haski). Czowiek wychodzi na miasto i co widzi? Plakaty do filmu Carrie 2". To si nazywa artystyczna nekrofilia. Gnunych hollywoodzkich krety nw nie sta ju na wymylenie niczego nowego. Tylko patrze, a kto zrobi Hamleta 2" (bo czemu nie?). Ta durna Ameryka wszystko pore, przetrawi i wyrzyga. Dalej: Tymczasem XX wiek dogorywa, nawet nie skomlc. Nie ma ju rozrywek ani sensu ycia. Skoczyo si ki no (filmy durne i wtrne, publiczno chamska i nienaarta). W dodatku nastpny Bond m a by podob no Murzynem! Skoczya si muzyka (omoty, zgrzy ty, bekot). I dalej: Najbardziej ze wszystkiego brzydzi mnie hipokry zja i zakamanie. Wol usysze od kobiety brutalne odpieprz si" ni pokrtne teksty w rodzaju: kocha nie, moe by tak sprawdzi, czy ci nie ma w drugim pokoju i zosta tam, bo pokj nie lubi by pusty". Na koniec powody, dla ktrych warto byo y: Kruk" Edgara Allana Poe, siedemnasta m i n u t a Ech" Pink Floyd, James Bond, Nights in White Satin"

The Moody Blues, Adagio" Albinioniego, Kobie ta w" (The Reptile") w kwietniu 1970 roku - seans w sanockim kinie San, kiedy po raz pierwszy i ostatni baem si na horrorze. I jeszcze: O Fortuna" - pierw sza pie z Carmina Burana" Carla Orffa, Clint Eastwood i scena z rondlem w westernie ,Joe Kidd", cocacola i ketchup, Czas Apokalipsy", Twin Peaks", rzy gajcy grubas w Sensie ycia wedug Monty Pythona", Mio w czasach zarazy" Marueza, wizyta w D o m u Kobiety Wa (Oakley Court pod Londynem). Wszyst kie te chwile przepadn w czasie jak zy w deszczu. Po ra umiera. Tomasz Beksiski (1958-1999). Ojciec wrczy synowi dyskietk z ilustracj. Felieton zosta wydrukowany. Tomasz powiedzia do jednej z sistr: - Teraz byo by gupio si wycofa. - Wysoko lata - mwi siostra. - Za wysoko i si nie zorientowa. Wigilia 1999. Po telefonie od przyjaciki syna Zdzi saw Beksiski rozmyla, czy to moliwe, aby miao si to sta akurat dzisiaj. Raczej nie. Dzisiaj przed pou dniem Tomek wpad tutaj i jak zawsze w pitek sig n po Gazet Telewizyjn". Tu przed drug wysa maila do swojego przyjacie la, ktry mieszka w Krakowie. Pisa duo o Nadkobiecie. Pod koniec doda: Zrb dla mnie jedn rzecz. Po wiedz wszystkim, e po prostu nie widziaem siebie w XXI wieku i czuem, e urodziem si sto lat za p no, wic po prostu postanowiem wyrwna rachun ki. To dziwne, ale naprawd czuj, jakby nie byo ju tra. Tak jakby droga tutaj si koczya. Boj si, bar dzo si boj.

Napisa take list do ojca. Zdzisaw Beksiski zna laz go nazajutrz: Nie wiem, jak zacz. O d przeprosin nie wypada, bo zabrzmiaoby to idiotycznie. Cho waciwie chc Ci przeprosi za wszystko. A ju w szczeglnoci za swj parszywy egoizm i brak zrozumienia dla Ciebie. Twj list z sierpnia wisi w tej chwili nad moim sumie niem jak topr... ale, niestety, jestem zbyt saby, aby po radzi sobie z nim i ze sob. Nie jestem niczyj maskotk ani wasnoci, ani klownem. Dlatego naprawd nie czuj si do koca odpowiedzialny za nikogo. Musisz zrozumie, e mo je ycie jest MOIM yciem i tylko ja m a m prawo zdecy dowa, czy chc je kontynuowa. Nie bd te w dalszym cigu mesjaszem dla dur nych radiosuchaczy ani autorytetem dla telewidzw i czytelnikw. Ja ju jestem martwy, Tato. To, co zrobi i do czego przygotowuj si spokojnie od paru miesi cy, bdzie tylko postawieniem kropki nad i. Nie szukaj w koszu ani w zsypie opakowa po le kach. Wszystkie dawno wyrzuciem, ebycie nie wie dzieli (Ty i dobrzy" doktorzy), czego si najadem. y wi gbok nadziej, e ju si nie zbudz. Wierz, e nie m a ycia po mierci. Wierz, e to naprawd ko niec. Tego wanie pragn. Tomek.

Pi lat po mierci Tomasza jego ojciec Zdzisaw Beksi ski zosta zamordowany w swoim mieszkaniu na warszaw skim Suewie.

Wcieky pies

Dzisiaj, drodzy bracia i siostry, obchodzimy wia towy dzie chorego. W siedemdziesit pit rocznic objawie fatimskich i w jedenast rocznic zamachu na swoje ycie dzie ten ustanowi nasz umiowany Jan Pawe II. Nasz wielki Papie Polak, ktry wiedzia, co to bl. Dzi mylimy o czowieku, ktry cierpi. By moe macie wok siebie kogo, kto ciko choruje; kto nie moe tu by dzisiaj z nami. Ale s przy nim teraz wasze myli. Moe jest i pytanie, wyrzut sumienia: czy przy moim cierpicym jestem tak czsto, jak on tego po trzebuje? Czy jestem na co dzie? Czy m u pomagam? Wspieram go? Czy m u towarzysz? A moe o nim za pominam? Moe go unikam? Moe jego rany, owrzo dzenia, guzy s zbyt odraajce? Moe zbyt brzydko pachn? Moe nasz chory mierdzi rop? Wymioci nami? Uryn? Kaem? A moe zwyk staroci? Jego cierpienie jest dla mnie zbyt trudne do udwignicia? Odwracam gow? Dzisiejsza moja homilia bdzie z pewnoci dla wielu nie do udwignicia. A ju na pewno nie dla dzieci. To jest homilia tylko dla dorosych. Prosz, e-

by dzieci teraz wyszy. Moi uczniowie rwnie. Cokol wiek o mnie pniej usyszycie, sprbujcie w ciszy si pomodli za mnie. Ale teraz idcie. Ciko mi dzisiaj sta przed wami. Znacie mnie ja ko otwartego, umiechnitego, nowoczesnego kapana. Nie chodz z wysoko podniesion gow. Nie budu j wok siebie adnych barier. Nie nosz sutanny, kie dy to nie jest potrzebne, ani koloratki. Dobrze si czu j w dinsach, w koszulce, w czapce z daszkiem. Jed na grskim rowerze, taczyem z wami na niejednym weselu. Razem z wami organizuj pomoc dla potrze bujcych. Staram si suy blinim, jak tylko potra fi. Bo tak widz rol kapana: by z ludmi i dla ludzi. Wiem, e wszystko jest midzy nami w porzdku. Poza jednym. I dlatego tak ciko mi dzisiaj patrze wam w oczy. Ale c to za ciar wobec ciaru hostii! Musz j dwiga razem z tamtymi obrazami. One wracaj do mnie jak film, przewijaj si. Widz je szczeglnie wte dy, gdy bior ciao Chrystusa w donie, kiedy je pod nosz, kiedy mwi: bierzcie i jedzcie. Hostia jest co raz cisza, a obrazy nie chc mnie opuci. Przeciwnie, nasilaj si, widz je: spocone torsy, bicepsy, paskie brzuchy, mocne uda, ale mwi dalej: to jest ciao mo je, ktre za was i za wielu bdzie wydane. Chc wam powiedzie prawd i tylko prawd: zb dziem. Ale nie jestem gejem, ktry uwaa, e trzeba or ganizowa te wszystkie parady, nosi tczowe chorgwie, pozwala dwm mczyznom na maestwo i na adop cj dzieci. Nie zgadzam si z tym. Zgadzam si raczej

z tymi, ktrzy twierdz, e walka przeciwko tak zwanej dyskryminacji mniejszoci seksualnych jest ukryt, ale jake nachaln promocj homoseksualizmu. Promo cj zaburzenia. To podstpne kontestowanie wartoci, z ktrych wyrasta nasza cywilizacja. A wyrasta z chrze cijastwa i z prawa naturalnego. Natura wyranie uczy nas, e tylko zwizek pomidzy kobiet i mczyzn ma sens. Homoseksualizm jest pomyk natury, wybry kiem, moe bdem w ewolucji. Cho nie znaleziono ge nu, ktry za homoseksualizm odpowiada. Tych, ktrzy krzycz o homofobii, prawda w oczy kole. Kole i mnie. I ja jestem zaburzony. Niektrzy mwi, e od homoseksualizmu do pe dofilii droga niedaleka. Nie wydaje mi si. Ja na chop cw nie patrz. Mnie chopcy nie interesuj. Mnie si podobaj dojrzali mczyni, niadzi, wy socy, mocni. Ich szukam, ich potrzebuj. I to jest maa cz prawdy, na pocztek. Rozumiem, e dla niektrych zbyt przeraajca. Kapan mwi od otarza o torsach, bicepsach, udach. A dlaczego ma nie mwi? One nie istniej?! Nie ma ich? S! Nawet tutaj, drodzy bracia i siostry, w wityni, przed tabernakulum. Spjrzcie po sobie i po obrazach tu na cianach. Chyba adne odzienie nie sprawi, e bdziemy wtpi w to, co stworzy nasz Bg Ojciec. A te szmery, ktre sysz, to chyba nie arty? To zo rzeczenia? Przeklestwa? Dlaczego mwicie je po ci chu? Bo powierzylicie mi wasze winy? Wasze wstydli we saboci, zdrady, wistwa, podoci, zodziejstwa? Nie, ja nikomu o nich nie powiem. Nie tylko dlatego,

e chroni was tajemnica spowiedzi. Nie macie powodu do adnych obaw. Ani o to, co tutaj, ani o to, co tam w Krlestwie Niebieskim. Jeli za swe grzechy szczerze aujecie, jeli chcecie si poprawi, Bg wam wszystko odpuszcza. Bg jest dobry, jest miosierny. Odkd pamitam, zawsze byem w kociele. Nie na podwrku, boisku, basenie, nie. Tylko w szkole i w ko ciele. Lubiem zapach kadzida i zapach wody koloskiej, ktr spryskiwali si modzi ksia. Mj ojciec adnych zapachw nie uywa, kpa si nie za czsto i nie za czsto zwraca na mnie uwag. Nie pi, nie bi, nie dotyka. Pracowa i dawa mi kieszonkowe. Matka te pracowaa, ale za oceanem. Wyjechaa, kiedy mia em pi lat, skoczya si jej wiza, zostaa nielegalnie i jest tam do dzisiaj. Nie widziaem jej od dwudziestu omiu lat. O n a nie moe stamtd wyjecha, bo drugi raz jej nie wpuszcz. Ja nie mog dosta wizy, by j od wiedzi. Zreszt nie wiem, czy chc. O n a dzwoni cza sem, mwi do mnie: I love you. I kae sobie przysa aktualne zdjcia. Wysyam. Wtedy dzwoni z paczem, e jestem stili beautiful. Po raz pierwszy poczuem, e pragn bliskoci mczyzny, kiedy miaem dwanacie, moe trzyna cie lat. Zrozumiaem, kim jestem, gdy miaem szes nacie. Byem wystraszony, ale nie byo z kim o tym porozmawia. Z ojcem? O n mia now kobiet, nowe dzieci. Zresz t kto by z ojcem o tym mwi? eby mnie zabi? Z matk? Przez ocean? Z nauczycielk? W tym kraju? Z koleg? Jeszcze gorzej.

Z moim ulubionym ksidzem? By wysoki, szczupy, nosi krtkie, po oniersku obcite blond wosy, mwi niespiesznie, niskim gosem. A kiedy si ze mn wita, mocno ciska mi do. Gra na gitarze, chodzi z nami w lecie po grach, organizowa pomoc dla jakich pogo rzelcw i ja m u w tym pomagaem. Nie mogem go za wie. Powiedziaem mu, e szczerze kocham Chrystu sa i chc i do seminarium. Tak si ucieszy, e a mnie przytuli. Zesztywniaem cay jak deska, jakbym si ba poczu jego ciepo. Pamitam tamt chwil do dzi. Jego oddech. Odsun swoj gow od mojej, opuszkiem palcw przejecha mi nad grn warg, delikatnie, powoli, i powiedzia: jeszcze rok i prawdziwy mczyzna nam uronie. Potem zapa mnie za ramiona, odwrci tyem do siebie, delikatnie klepn po plecach i zamia si: no, do ojca biegnij, bo ju pno! Gdybym poszed na psychoterapi, moe przez dwa lata doszlibymy z terapeut do wnioskw, ktre nie przynosz ulgi, ale s wane: a wic nie byem m czyzn. Miaem nim si sta dopiero za rok. Jeszcze nie atrakcyjny, jeszcze nie mczyzna. Odsun mnie od siebie. Rok dla chopaka to era. Po roku nie byo go ju w naszej parafii. Pojecha do Afryki pracowa z chorymi na AIDS. Byem zupenie sam z moim pragnieniem mskie go dotyku. Ale nie pamitam pierwszego seksu. To znaczy nie wiem, ktry by pierwszy. Chyba kiedy byem ju w se minarium.

Nie wiem, czy czuem powoanie. Nie wiem, co to jest powoanie. e Pan Bg przychodzi do modego czowieka i mwi mu: pjd za mn? Niektrzy po dobno sysz Jego gos. Ja adnego gosu nie sysza em, ale byem pewny, e tak m a wyglda moja droga. W ten sposb pragnem suy Jezusowi. Pragnem by jak najbliej Niego. Mona znale setk cytatw z Pisma, ktre wprost bd mwiy, jak naley kocha Jezusa. Ja kocham Go jak mam i tat. Wiem, e jest zawsze przy mnie i nie da mi zrobi krzywdy. e si mn opiekuje, jak kady rodzic powinien si dzieckiem opiekowa. Jestem dzieckiem Jezusa. Ale tak jak nie zawsze suchaem mamy i taty, tak i nie zawsze robi to, co si podoba Jezusowi. Czasami myl, e wykreowalimy nieludzki obraz Stwrcy. Daleki od ycia, od czowieka. Na szczcie w ostatnich latach inaczej zaczynamy w Niego wierzy. Wierzymy w Boga miosiernego. Tego, ktry wybacza. Sprawia mi to rado nie dlatego, e mog teraz miao grzeszy w nadziei, i Pan Bg i tak mi wszyst ko daruje. Raczej ciesz si, e w swej tajemnicy sta je si O n bardziej ojcowski czy matczyny. Ciepy, bli ski, kochajcy. W seminarium nikt tak o Bogu nie mwi. W seminarium opiekunowie formuj osobowo przyszych kapanw. Tak to si nazywa. Ale jest od wrotnie - oni osobowo modych mczyzn defor muj. Ucz wyrzekania si przyjemnoci. Powouj si przy tym na Jezusa, ktry powiedzia, e kto chce i za

Nim, musi si zaprze samego siebie. Ale czy to znaczy, e trzeba pozby si samego siebie. Wyrzec? Nigdy nikt nie udzieli mi sensownej odpowiedzi. Po co takie rze czy klerykowi wyjania? Co wieczr, po dziesitej, ksia opiekunowie wcho dzili do klerykw bez adnego pukania i kazali nam ga si wiato. Lulu, paciorek i spa, oczywicie z rczka mi na koderce. Miaem dwadziecia jeden lat i kto mi mwi, kiedy m a m zamyka oczy, kiedy otwiera. Kie dy wstawa, goli si, my, je, pi (i co), kiedy uczy si, wychodzi do miasta (i w czym - jedynie w czar nym lub granatowym!), kiedy mam zamkn dzib i do koca dnia ju go nie otworzy. Silentium sacrum - za wsze po dwudziestej pierwszej czas skupienia. W semi narium nie ma kreatywnoci, twrczego mylenia, roz woju. adnych rozmw o tym, co wrd wiernych budzi kontrowersje: aborcja, eutanazja, homoseksualizm, klo nowanie. A skd! Nie wolno mie nawet komrki, nie wolno komputera. Jest trening przystosowania. Udawa nia. Udawanie ma by drug natur kapana. Masz by taki jak reszta ksiy. Jakimi chc nas widzie wierni. Ktrego razu zamiast w odwiedziny do ojca poje chaem do Berlina. Wczeniej odnalazem adresy odpo wiednich klubw. To byo odkrycie, to by kosmos, ty le mskich cia nagich zupenie. Byem adnym chop cem, still beautiful, immer noch schn, wic miaem powodzenie. Moe raczej powinienem nazywa spra wy po imieniu: miaem super branie! I wrciem do seminarium, gdzie chd, zimno, od trcenie. Dlaczego? Czy w naszym Kociele brakuje mioci bliniego?

Mody czowiek, wbity w twardy system regu, idzie z seminarium do parafii i widzi, e wszystko, czego go uczono, jest dalekie od ycia. Jakie silentium sacrum? Komputer, interia.pl, czateria, gay. Tysic gejw online. Jak wygldasz? Ile masz lat? 24/188/80/19. Cakiem niele. Ja 26/180/78/17, szatyn, owosiony. A Ty? Ja gadki, tylko nogi troch. Co lubisz? Rne rzeczy. Jeste pasywny czy aktywny? Lubisz real czy walisz konia? Daj mi foto i tel. Mody ksidz jest podekscytowany, ale i zalkniony. Szybko wylogowuje si z czata, ucieka przed daniem wirtualnego rozmwcy. Bo jest m u wstyd. Moi koledzy te lubi rozmowy online: interia.pl, czateria, randki. Kochanie, myszk masz wygolon? Oczywicie, ale zostawiam wski paseczek. Cudownie! A czy jest ju wilgotna? Oczywicie, czeka na ciebie, Kocurku. No to wcz kamerk i poli paluszek. Teraz nie mog, bo m siedzi niedaleko. Oj, to niedobrze. Moja onka w pracy. Wic mam luz. Niedobry Kocurek! Bawisz si ju swoj armat? Ale s i tacy ksia, ktrzy w ogle nie maj w poko ju komputera i tylko si modl. Takich jest wikszo, drodzy bracia i siostry, bez wtpienia. Na pocztku mody ksidz boi si noc wyj z ple banii. Wdrukowano m u w gow obraz Boga, ktry za dobre wynagradza, a za ze karze. A zem jest pusz ka piwa. I Bg j widzi. Babcia mi zawsze powtarzaa: bd grzeczny, bo Pan Bg ci widzi.

Wielki Brat, podgldacz, policjant, lustrator, sdzia. Taki obraz Boga jest katastrofalny dla rozwoju czo wieka, dla jego wolnoci. Wolno zreszt - to te wy nosimy z seminarium - jest czym podejrzanym. Wierzyem, e kapastwo ochroni mnie przed mo im homoseksualizmem. Ale pomyliem si, moi bracia i siostry. Jeli jeszcze mog tak do was mwi. Interia.pl, czateria, gay. Tysic stu gejw online. Bd czeka przy stacji benzynowej za p godziny. Super. Bdziesz wykpany czy wemiemy prysznic razem? Lubi zabaw pod prysznicem. OK, zrobi ci to pod prysznicem. Czekam w czar nym saabie. OK, zaraz wychodz. Wielu ksiy wierzyo, e kapastwo ochroni ich przed pragnieniami. Wielu si pomylio. Wystarczy obserwowa konfesjonay. My, ksia ho moseksualni, mczyzn spowiadamy duej. To, co mwi kobiety, nie jest tak interesujce. Chy ba, e mwi o swoich erotycznych snach z mami na pierwszym planie. Pyta wity Augustyn: Czy rka Twoja, Boe wszechmogcy, nie jest dostatecznie po tna, aby uleczy wszystkie saboci mojej duszy? Aby obfitszym darem aski zgasi zmysowe skonnoci, take w moich snach?". aden sen - moi kochani - na wet najbardziej wstydliwy, grzechem by nie moe. Sny s poza nasz wol, zawsze niewinne. Bg nie bdzie z nich nikogo rozlicza. Snw nam nie bdzie pamita, tak jak i my ich nie pamitamy. Nie spowiadajcie si ze

swych marze sennych, bo szkoda czasu. Tylko pobu dzacie seksualne fantazje spowiednikw, zreszt take tych heteroseksualnych. W telewizji mwili o biskupie, ktry molestowa klerykw, ale to w telewizji, gdzie daleko. Zreszt mo e przesadzali, jak to dziennikarze. Lepiej nie zadawa sobie pytania, czy i wok nas jest homoseksualny ksidz. Jest! Interia.pl, czateria, gay, tysic dwustu gejw online. 29/178/76/20, brunet. Czekam pod bankiem PKO. Ciekawo narasta, jest podniecenie, lk. Jest seks. A potem przychodzi pustka. Smutek. Mwicie: do? Po co w spraw tak gboko wni ka? Czemu miaoby to suy? Prawdzie! Wy wolicie z pedaw szydzi, artowa z nich. Sam czasem artowaem, eby nikt nie pomyla, e i ja je stem. Czsto ni mi si pies, jest agresywny, pian toczy z pyska, warczy. Ale mnie nie gryzie. Rzuci si na mnie, kiedy zrobi krok. Wic stoj bez ruchu, bez oddechu. Udaj, e mnie nie ma, e nie istniej. Nie przeykam liny. A pies patrzy na mnie. I czeka. Dzi obchodzimy wiatowy dzie chorego. Mwi my o cierpieniu, o odchodzeniu do d o m u Ojca. Czy wiecie, e umrzecie? M a m trzydzieci trzy lata i wiem: umr. Ale pojem to cakiem niedawno. Bo kiedy zda waem matur, o tym nie wiedziaem. Kiedy koczy em seminarium - nie wiedziaem. Odprawiem po raz

pierwszy eucharysti i po raz setny - nie wiedziaem. Cho Chrystus umar na krzyu i za mnie, cho gbo ko w to wierz - nie wiedziaem. mier, ktra jest ele mentem ycia, w moim yciu nie istniaa. Czowiek mody, dziecko nawet, zdaje sobie spraw, e kade ycie m a kres. Ale jego - nie. mier dotyczy innych, jakich chorych, starych. Ale jego - nie. O n na tym wiecie bdzie y wiecznie. Starsi spord nas wiedz, e to nie jest pycha. wiadomo zbliajcej si mierci przychodzi w r nym wieku. Dopki czowiek jest zdrowy, dopki y j wszyscy ci, ktrych kocha - tej wiadomoci nie ma. I dobrze. To pozwala n a m dojrzewa, uczy si, praco wa, rodzi dzieci, pokonywa trudnoci i cieszy si tym, co jest wok. wiadomo mierci w nas, chrzecijanach, nie po winna budzi adnej trwogi. mier jest jedynie przej ciem przez bram, za ktr czeka radosne spotkanie z Bogiem Ojcem. Radosne, bo wierzymy, e miosierny Pan wybaczy nam wszystkie winy. To dlaczego mier budzi w nas strach? M a m trzydzieci trzy lata i dopiero teraz pojem, e umr. Nie patrzcie tak, jeszcze nie umieram. Mo e doyj sdziwego wieku, cho wtpi. Chciaem jak najduej suy Bogu jako kapan. I wam, drodzy bra cia i siostry. Ale po tym, co wam powiedziaem, ju nie mog. Tym bardziej e musz wam powiedzie wicej. Jaka cisza, adnego kaszlu, szmeru. A koci peny. Je zu, zmiuj si nade mn. Bg zsya mi zadanie, sprawdzian, trudny egzamin. Jestem zakaony wirusem HIV.

Kiedy czowiek odbiera pozytywny wynik testu wszystko si zatrzymuje. Nie ma adnego jutra, ad nego za tydzie, ycie staje bez ruchu, jest koniec. Ale myli pod czaszk szalej: jaki koniec? kiedy? gdzie? kogo o kocu naley uprzedzi? komu o TYM powie dzie? kto o TYM si dowie? TO jest we mnie, rozmna a si jak robactwo, pleni, poera od rodka. Czowiek bierze prysznic. Woda leje si silnym stru mieniem, parzy skr, ale TEGO nie zmywa. Strach miesza si w gowie z alem, potem z wciekoci, od biera rozum: pewnie witaminy, ktre co rano ykam przy niadaniu, zafaszoway wynik testu. Witaminy mog zmieni wyniki, to oczywiste. Test trzeba powt rzy! Ale, po co? Resztki wiadomoci zabieraj nadziej: test, zanim zakaony otrzymuje wynik, jest powtarzany co naj mniej dwa razy. Z dwch prbek krwi. Nie ma szansy na pomyk, nie ma szansy na nic. Spokj bezpowrot nie odchodzi do przeszoci. Umiech rwnie. Nieba wem przyjdzie umiech wyreyserowany, eby nikt si nie domyli, dopki ciao nie zdradzi objaww. Poja wia si napicie, sadowi si gdzie za mostkiem i stam td bdzie, nie raz nie dwa, telepa caym ciaem. Albo delikatnie ku. Albo zabiera lin z garda. Albo tyl ko zmikcza nogi. Wtedy trzeba bdzie usi gdzie na awce w parku, otrze pot z czoa i czeka, a przej dzie. Nie przejdzie. Napicie staje si przyszoci, b dzie non stop, do koca. Ale pierwszego dnia czo wiek o tym nie myli. Chce zasn od razu, na wieki wiekw. A On kae mi y!

Bo na TO si ju nie umiera. Z TYM si teraz yje. Dwadziecia lat, czterdzieci, do staroci, jak dobrze pj dzie. S tabletki, coraz nowoczeniejsze, bardziej sku teczne. Dzi lekarze mwi, e zakaenie to przewleka choroba. Jak wiele innych. Nie leczysz si - umierasz. Le czysz si - yjesz. Ale wy swoje wiecie. Wy mnie ju w my lach wsadzacie do trumny, ju chowacie. opaty, zie mia. Pchaj si wam do gw stereotypy, gotowe schema ty, matryce, ju zajmuj ustalone z gry pozycje, ju s gotowymi argumentami do oceny, sdu, skazania. Peda - wiadomo - to AIDS. Zasuy - to ma. Kara boska! Od Jezusa? Ktrego kocham jak mam i tat? Kt ry si mn opiekuje? Wy znacie odpowied! Nie trzeba si nad nim litowa! Ale palcem pokaza czemu nie? Naplu w twarz - bardzo chtnie. Zamkn przed nim drzwi - jake by inaczej. Bo HIV jest w na szym kraju pitnem, niewidzialn szkaratn liter, do wodem rozwizego ycia, dowodem za. Bo jest choro b zapan przez seks. A seks jest czym podejrzanym. A temu, co podejrzane, warto si z uwag przyglda. Seks innych to przecie moja sprawa. Bd ocenia, s dzi, brzydzi si. Brzydzisz si, to dlaczego dupy innych tak ci obchodz? J a k e skwapliwie ludzie badaj cu dze ycie - pisze wity Augustyn - a jak opieszale zabie raj si do naprawiania swojego". Dlaczego ocenianie in nych, sdzenie ich tak ci jest, czowieku, potrzebne? C warte byoby twoje ycie, gdyby nie osdza innych? Wy, dobrzy katolicy, patrzc na czowieka z pit nem, mylicie o sobie: jestemy od niego lepsi, pouka dani, moralni, uczciwi, czyci. My, dobre ony, kocha-

jacy mowie, troskliwe matki, ojcowie - wszyscy goto wi jestemy na zbawienie. Panie Jezu, bierz nas prosto do nieba! Hurtem nas we! A tamten jest ubrudzony, zbrukany, potpiony. Je go str do piekie! Moe i tak. Trzeba stan po stronie dobra. Trzeba mnie osdzi. Moe wedug najatwiejszego kodeksu: to biae, to czarne, to dobre, to ze, to moralne, a to grzech mier telny! Najatwiej byoby tak: znale na dziedzicu kocioa kamie i czeka tam na mnie. To byoby mo ralne. I ja bym to znis. Bo zasuyem. Ale nie kamienia w waszych doniach si lkam. Wstydz si, e was gorsz. I boj si tego. Ze mnie su chacie i mylicie: wszystko, w co wierzylimy, nie ma adnego sensu. Koci jest bez sensu i Pan Bg jest bez sensu. A przecie tak nie jest. I grzesznik w Kocie le, nawet jeli jest ksidzem, swj wielki sens ma. I mo je cierpienie te. Pytam Boga: dlaczego mnie powoae? Wiedziae, e nie wytrzymam, e bd jedzi do Berlina, do Londynu, Parya. Bd ucieka przed pust k, w ktrej Ciebie nie ma, Boe. Ze tam za pienidze z intencji mszalnych kupi bilet do pedalskiej sau ny, raz, drugi, pidziesity, e podniecony rozbior si w szatni, e spojrz na eleganckiego biznesmena w garniturze, ktry by moe wpad tu midzy prac a on, czekajc z obiadem, e wezm szybko prysz nic, tam przyjrz si szczupemu studentowi o skan dynawskich wosach i niebieskich ocztach, e owini ty rcznikiem pobiegn midzy kabiny. Bo w saunie

jest nie tylko sauna. S tam licho owietlone wskie korytarze, labirynty, zamykane kabinki wielkoci metr na dwa i s pokoje zbiorowego seksu, janiejsze i zu penie ciemne - darkroomy, gdzie gromadz si brzu chaci faceci po pidziesitce w nadziei, e zapacze si midzy nich jakie delikatne dwudziestoletnie ciako i da im to, na co oni w wietle dnia liczy ju nie mo g. Zewszd sycha postkiwania, jki, westchnienia: och, ach, jeszcze, ju, mocniej, do. Czu zapach po tu, spermy i krocza. Wszdzie jest lisko, trzeba uwa a, eby si nie zabi. Kabiny si otwieraj, faceci wy chodz, mokrzy, zrelaksowani, kady w swoj stron, duej zna si nie potrzebuj, teraz id sprztacze, z latarkami, w gumowych butach i w lateksowych r kawiczkach, cieraj szmat materace oboone skajem i kabina gotowa do nastpnych obfitych orga zmw. Krlestwo rozkoszy, perwersji, wyuzdania. Ka da niemal dzielnica w kadej europejskiej metropolii m a swoj gejowsk saun, czasem opodal strzelistych gotyckich wity, nikt si temu nie dziwi, nikt nie przeszkadza, nikt tego nie zabrania. Wszystko legal nie, wstp kilkanacie euro plus YAT i masz, co chcesz. Znam je chyba wszystkie. Wiedziae, Panie, e nie dam rady. e braknie mi si. e sauny stan si moj obsesj, e tylko dla tych chwil bd chcia y. Bo tam dostaj to, czego nie do staj nigdzie indziej. I od nikogo. Wiedziae! I wiesz, e cay czas nosz Ci, Boe, w sercu. Take tam, w darkroomie, w kabince ze skajowym materacykiem. Tam cierpi najbardziej. Bo kiedy on mnie wypenia swoim wielkim czarnym ylastym penisem, kiedy napenia we mnie to, co puste, kiedy

jest gboko, kiedy posuwa mnie z si elektrycznej maszyny, kiedy dobija mocno i bez litoci, kiedy ju prawie wpada we mnie cay, myl wtedy: co ja robi?! Jestem kapanem Jezusa Chrystusa! Nie uciekajcie! W Berlinie, Paryu i Londynie, a moe i w War szawie s te inne kluby: dla heteroseksualnych ko biet i mczyzn. S t a m licho owietlone korytarze, s kabiny i pokoje na zbiorowy seks, zbiorowe wyuz danie, zbiorowy grzech. Wiem to od moich kolegw, ktrzy - jak ja - sutanny nosz tylko wtedy, kiedy to konieczne. Wiem, e wikszo ksiy nie amie lubw i yje w celibacie. Take wikszo homoseksualnych ksiy. Nie wszyscy spord nich i zapewne nie wszyscy geje brudz si wzajemnie w tych berliskich ciekach i pa ryskich rynsztokach. Wikszo tego nie robi. Wik szo gejw yje w staych zwizkach. Wiem, bo cho dz po koldzie. Niektre takie pary przyjmuj mnie. Mwi im wtedy, e le robi, yjc razem, e to prze ciw Pismu witemu. Ze powinni si rozsta i y we wstrzemiliwoci. Oni przekonuj mnie, e s dobry mi synami, praworzdnymi obywatelami, sumiennymi pracownikami, yczliwymi ssiadami i wiernymi part nerami. Ich zwizek jest peen mioci. Wystarczy przejrze ogoszenia na gejowskich por talach: wielu mczyzn szuka staego partnera, szuka mioci. Tak jak i wikszo heteroseksualistw: ko biet i mczyzn. Wszyscy szukamy mioci. My - kapa ni - rwnie. Kiedy nie znajdujemy jej w Kociele, w na szej wsplnocie, wkraczamy w obszar grzechu, z ktre go ciko si wraca.

Jestem kapanem Jezusa Chrystusa! Mwi wam prawd i tylko prawd. W saunie nie wystarcza mi jeden, zmieniam kabi n, zmieniam mczyzn, znw jaki nieznajomy, nia dy, czarny albo Norweg, przez nastpne kilka minut bdzie blisko mnie tak bardzo, e ju bliej nie mo na. A Jezus wtedy wisi na krzyu, krwawi za mnie, ko na. A mnie uywa jaki samiec w jakim mierdzcym kurwidole! Czy we mnie jest Diabe? Wypenia mnie caego! Gdybym mg z tym zerwa. Ale jestem bezsilny. Smutny, zy, wcieky. Bo nie yj tak, jak bym chcia y. Zabierz mnie std! Skocz moj udrk! Odpra wianie eucharystii jest dla mnie golgot. Nie chc! Nie bd! Kiedy wsiadam do samolotu i wracam do do mu, myl sobie, e moe tym razem nie wyldujemy szczliwie. Ze moe to si skoczy, z hukiem, raz-dwa. Ale nie! Musz y, musz tskni za tym, co w saunie. Nienawidz tego, ale ju kombinuj, dokd by polecie nastpnym razem. Samobjstwo? Rozwizaoby wszystkie problemy. Jezus nic o samobjstwie nie mwi, samobjcw ni gdzie nie potpia. Moe to jest wyjcie? Ale wyjcie dokd? Do Ciebie, Boe? Nie! Ty chcesz mnie tutaj sprawdza, wystawia na kolejne prby, testowa mo je siy. Mieszka we mnie Szatan. I ja mam da mu rad?! Spowiadam si, kolega mnie spowiada. Szczerze a uj tego, co zrobiem, i szczerze chc si poprawi. Ale niedugo potem zamawiam w internecie bilet do Am sterdamu czy do Kolonii.

Powinienem wybra ycie w czystoci albo odej z Kocioa. Jak odej? Do kogo? Z czym? Z moim teologicznym wyksztaceniem? Poza Kocioem jestem nikim. I w Kociele te. wity Pawe powiedzia, e mczyni, ktrzy wspyj z innymi mczyznami, nie wejd do Kr lestwa Niebieskiego. Co zrobisz ze mn, Boe? Z moj hab? I z moj szczer mioci do Ciebie? Co uczy nisz, kiedy stan wreszcie przed Tob? Czy Twoje mio sierdzie jest silniejsze od mojego grzechu? Wierz, Bo e, e dostrzeesz we mnie wicej ni tylko zalknione go pedaa. Gdyby Pan zapyta mnie jak Piotra nad Jeziorem Galilejskim: Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?", odpowiedziabym bez wahania: Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, e Ci kocham". Nie wolno mi kocha Pana? Bo jestem skalany? Wy znacie odpowied? Znacie boskie wyroki? Gdyby Bg mia jakie wtpliwoci, co zrobi z takim grzesz nikiem jak ja, wy usunie przybieglibycie z podpo wiedzi? Czy ja czuj do was zo? M a m jakie pretensje, al? Krzycz na was? Jakbycie mi co zego uczynili? A przecie nic takiego si nie stao. Wybaczcie mi, bracia i siostry. I dbajcie o siebie. Strzecie si. Czy nikt w tym ko ciele nie uprawia seksu przedmaeskiego? Czy nikt nie zdradzi swojej ony, ma? Nie macie kochanek? Kochankw? HIV mona zapa nie tylko przez tyek. Kto, kto dzi tak myli, a zwaszcza ten, kto uprawia

heteroseksualny seks pozamaeski, jest kompletnym gupcem. W poradni dla zakaonych widuj pikne mode kobiety, dobrze ubrane, wyperfumowane. Skd one si tam bior? Nie wszystkie zakaziy si przecie od jednego zego czarnego Kameruczyka. Skd one to maj? Przecie nie z powietrza. I nie z pocaunku. Widuj w poradni rnych mczyzn. Skd oni to maj? Przecie nie z tego, e podali jakiemu zaka onemu rk, nie z tego, e usiedli po zakaonym na muszli klozetowej. Kiedy zdradzacie swoje ony i swoich mw, kiedy amiecie maesk przysig zoon przed Bogiem, rbcie to przynajmniej bezpiecznie. Uywajcie kondo mw! Ja nie uyem raz. I mam. Co powinienem teraz zro bi? Co Bg chce mi w ten sposb powiedzie? Nie wiem. Kupuj bilet do Parya i biegn do sauny. Tam, w kadej kabinie, na wycignicie rki s kondo my. Tam wszystkich ucz - seks przygodny uprawiasz na wasn odpowiedzialno. Kadego - z kim to ro bisz - traktuj jak zakaonego. Bez wyjtku. Wtedy masz szans unikn choroby. Stosuj si do tych zasad i wie rz, e nikomu krzywdy nie robi. Jestem o tym przeko nany. Czasem tylko nachodz mnie myli, e moe jed nak chciabym, by wszyscy inni te byli zakaeni, by te codziennie rano budzili si z myl, co jest tam. Co jest po mierci? Czy jest tam ycie wieczne? Czy bdzie Sd? A jak tam nic nie ma? Jak Boga nie ma, to co? Wszystko jest jedynie drog do kresu, koca, ciemnoci? Nie m a m z kim o tym porozmawia. Nastpni wychodz? Ze strachu? Sowa nie zakaa j. Nic wam nie grozi. Stjcie! Mam pytanie: czy kady

z waszych bliskich mgby przyj do was i powiedzie o swojej najwikszej tajemnicy? O swoim AIDS? Czy go zrozumiecie? Dacie m u wsparcie? Czy on, moe ona, wie, e moe do was z tym przyj? Ja nikogo takiego nie mam. Ja do was przychodz. Czasem si boj. ni mi si pies, warczy, pian toczy z pyska. A ja bez ruchu. Zbity. Nie potrzebuj waszej litoci. Ani waszego zrozu mienia. Chciabym tylko, ebycie pozwolili mi by midzy wami. Jestem sam. Pies patrzy i czeka. Szkoda mi czasu na sen. Bo chc co robi, y. A musz siedzie na kiblu. Przez pierwszy okres po zakaeniu nie bierze si adnych lekw. Powoli, miesic po miesicu, spada liczba komrek odpowiedzialnych za odporno orga nizmu. To spadanie moe trwa dwa lata, a moe pit nacie, nie m a reguy. W tym czasie zakaony czuje si dobrze. Lekarze kontroluj, czy w krwi pacjenta wci jest wystarczajca liczba komrek odpornociowych. Kie dy jest ich zbyt mao, zapada decyzja: tabletki. Do ko ca ycia. One s szkodliwe, toksyczne. Wierz, e nie bardziej ni papierosy, wdka. Ale pierwszy okres leczenia bywa trudny. Czy wie cie, jak czuje si dorosy facet, ktry przez kilka tygo dni nie moe odej od klozetu dalej ni na kilka me trw? S leki zapierajce, ale ile mona tabletek bra? Sze rano, sze wieczorem, rzygam nimi.

A czasem trzeba wyj. Czy wiecie, jak czuje si mo dy kapan, ktry jest zakaonym pedaem? Ktry nie m a pewnoci, e jest ycie po mierci? Ktry stoi za o tarzem, przed tumem wiernych, w liturgicznych sza tach, w pampersie, i czuje, e z niego si leje? Powinienem odej. Bo Koci mnie nie chce, od rzuca mnie. Powinienem zosta, y w czystoci. Pokaza Bogu, e zrozumiaem, co On do mnie mwi. Nie umiem. Moe HIV to dla mnie mao? Trzeba odrba mi nogi? Moe wtedy pojm?! Nie m a m z kim o tym porozmawia. Boj si, strach ciska mi gow niczym imado. Was si boj, waszych jzykw, sdw, wyrokw. Bo to wy zdecydujecie, kim bd, zanim umr! Nikim? Bez zawodu, domu, to samoci, bez imienia? Bo moje imi jest pohabione, a wy macie nade mn wadz. Chciabym by taki, jak wy. Mie on, kilkoro dzie ci. Bybym moe lekarzem, moe nauczycielem. By bym dobrym ojcem, dzieciom powicabym sporo czasu, troszczybym si o nie, ksztaci je i by z nich dumny. Zon te bym kocha. Po kilku latach mg bym mie nawet kochank, jestem mistrzem w klu czeniu, ona nie zorientowaaby si. To nawet jako przystoi. Bo by gejem w wiernym uczciwym zwizku - to raczej ju nie. Wic spowiadabym si z mojej ko chanki, a jaki mody miy ksidz - w dowd wdzicz noci za pikantne szczegy - dawaby mi rozgrzesze nie z umiechem. Bardzo tak chciabym, moi bracia i siostry. By jak wy!

Albo jak te dzieci, ktre wyszy. Mie ojca, ktry pachnie wod kolosk i gaszcze po gowie. Nikogo nie ma? Pusty koci? Tyle. Wszystko, co tu powiedziaem, jest prawd: m a m trzydzieci trzy lata, mieszkam w Polsce, jestem ksi dzem, jestem homoseksualist, jestem zakaony. Po winienem rzuci sutann i odej. Ale nigdy nie odejd. I tej homilii nigdy nie wygosz, cho myl o niej co dziennie. Biegunka mija, moje komrki odpornocio we odbudowuj si, wszystko jest w porzdku. Niektrzy z was mnie znaj. Jako otwartego, umiechnitego, nowoczesnego ka pana w czapce z daszkiem. Bilet do Londynu kosztuje trzysta zotych. Do Ber lina jeszcze mniej. W nastpnym kazaniu nawi jak mnie uczono w seminarium - do czytanej chwil wczeniej Ewangelii. I niech tak zostanie.

Amen

Stao si to rok po tamtym: znaleziono ko. Ma lek kosteczk - mwi matka umarej, jakby machaa rk, jakby koci nie trzeba sobie gowy zawraca. Al bo jakby by powd do wstydu. Niektrym - tamtego ranka - wiat si skoczy. Ale innym nie: biegn miesice, pory roku, nieg pada, topnieje, robi si boto dookoa Chrystusa. Orne pole wok, na pooenie chodnika przyjdzie jeszcze pocze ka. Chrystus siedzi tu nagi, za szyb, m a frasobliw twarz, patrzy na drog: samochody pdz, wyprzedza j, trbi. Wyglda na to, e kady chce jak najszybciej dotrze do celu. wiat istnieje, co niektrych irytuje, budzi w nich zo. W tutejszych gazetach napisano, e to kapliczka pa mici. Z tyu m o n u m e n t u , tego z szosy ju nie wida, pod obrazem Matki Boskiej Czstochowskiej umiesz czono tablic z nazwiskami ofiar. Dziennikarze pod krelili, e byo uroczyste odsonicie, msza wita (pi sali, wbrew ortografii, z wielkich liter: Msza wita), biskup z omy, rodziny w aobie, koleanki i kole dzy tragicznie zmarych.

Wszyscy modlili si pod sowami wykutymi w czar nym kamieniu: Stacie si nieustraszonymi wiadka mi mioci silniejszej od mierci. Jan Pawe II". Ale jak zebrani rozumiej papieskie przykazanie - o to dzien nikarze nie zapytali. Tego, e nazwisk na tablicy jest dziesi, cho ofiar byo trzynacie - nie odnotowali. Tego, e niektrych rodzin na uroczystoci zabrako nie zauwayli. A to, e za obiekt kultu religijnego (wiel koci dwa na dwa metry) wadze Biaegostoku zapaci y ponad osiemdziesit tysicy zotych - pominli. Nic dziwnego. To typowy problem mediw w red nich i maych miastach, gdzie rodowiska inteligencji s niewielkie: lokalny dziennikarz jest tam czyim s siadem albo pacjentem, kto uczy jego dzieci, kto kon troluje jego podatki, kto rzdzi jego powiatem. Kto go spowiada, daje m u lub, chrzci dzieci, grzebie umar ych. Lepiej si nie naraa. Wic ani sowa o koci. Ciko w Biaymstoku by tym, ktry przey. - Tamto ycie skoczyo si, kiedy znaleli mnie w kapucie - mwi Kuba. W tamtym yciu - ono powraca czasem we nie jest umiech, ruch, energia, czas pynie. Kuba dorasta, biegnie co rano do szkoy, wraca do mamy na obiad (jest jedynym dzieckiem samotnej matki), pdzi na ba sen, czyta gazety, interesuje si polityk, chce zdawa na ekonomi do Warszawy. Myli o sobie, e jest do brym czowiekiem. A dobrych ludzi spotykaj w yciu jedynie dobre rzeczy. Wic spokojnie patrzy w przy szo. A do rana, kiedy otwiera oczy: czas stoi, jest w tym samym miejscu, w ktrym by wczoraj i w kt rym by tydzie temu, s te same blizny, te same lki,

tak samo nie sposb si podnie, pj si wysika, stan pod prysznicem, wybiec z domu. Woli sny, w ktrych wszystko jest jasne: tamten wit, tamten autokar, tamta droga, tamte twarze. Tamtego dnia - 30 wrzenia 2005 roku - biaostoc cy maturzyci pielgrzymowali do Matki Boskiej Cz stochowskiej. Kuba wszed do autokaru przed szst rano i usiad po lewej stronie, w pitym rzdzie chyba, koo okna. Obok niego - Karolina. Umwili si wcze niej, e usid razem. Za Kub - Asia, ssiadka, z ktr chwil wczeniej przyjecha przed szko takswk. Ruszyli. Obok kierowcy - katechetka, na fotelu prze znaczonym dla pilota. By te kierowca zmiennik. Za brako dla niego miejsca, usiad na schodkach, pod no gami nauczycielek wychowania fizycznego. Nauczyciel ki - na pielgrzymk jechay jako opiekunki - usiady przy drzwiach, w pierwszym rzdzie, po prawej stronie. Katechetka gono pomodlia si do Anioa Stra, potem zasna, nic nie pamita. Za to nauczycielka wy chowania fizycznego - ta bliej kierowcy - wszystko. Wstaa z miejsca, gdy zobaczya, co si dzieje. - Co pan robi? - krzykna. - Niech pan nie wyprzedza! I jeszcze: - To koniec! Kuba pamita: nadjecha tir. Tyle. Uderzenie rzuci o nim o szyb, chyba roztrzaska szko wasnym cia em, ogie by tu-tu, dosiga go, ju go mia, ale Ku ba lecia wysoko, daleko, w kapust. Tam si ockn, do piekcej twarzy przyoy zimne boto. Autobus pon. Zablokoway si rodkowe drzwi. Z przodu - cakiem cicho. Z tyu - przeciwnie - krzyk. Komu po kilku chwi lach udao si wybi szyb. Wikszo ocalaa.

Z przodu niektrzy wypadli na zewntrz, niektrzy z nich przeyli. Dziewicioro zgino. Rwnie kierow ca i jego zmiennik. Take kierowca ciarwki, z ktr czoowo si zderzyli. Jaki czas potem, z powodu popa rze, w szpitalu zmara dziesita maturzystka. W su mie trzynacie mierci. - Na pocztku aowaem, e yj - mwi dzisiaj Kuba. - Twoje yje - powiedziaa kilka dni po wypadku m a m a koleanki z ssiedztwa do matki Kuby. - N o yje - odpowiedziaa, bo co miaa odpowie dzie? Miaa si skary? Na te wszystkie jego popa rzenia? Ze jego lewa rka to ywe miso, krew? Ze za mania co dziesi centymetrw? Ze niczego nie mona woy w gips, bo na wierzchu rany? Ze prty w nogach, ruby, obrcze? Ze operacje, przeszczepy, strach? -Jestem wyrniona - m a m a Kuby mwia dwa miesice po wypadku - nie dostaam syna w worku. - Tyle blu szkoda by byo zmarnowa, wic yj - m wi Kuba dzisiaj. - Chc wyzdrowie, ale nie wiem po co. No bo po co chopak na wzku wci yje? W caym Biaymstoku nie ma nikogo, kto pomgby m u upora si z odpowiedzi na to pytanie. Przychodz do niego nauczyciele, ucz go do matu ry. Przychodzi rehabilitant, pomaga doprowadzi cia o do jako takiej formy. Katechetka raz przysza. M wia o swoich problemach ze zdrowiem. Raz czy dwa przyszy do niego tamte matki. Pyta y, czy ni si m u ich crki. Pytay, czy co do niego mwi. On wci w swojej komrce ma do umarych nume ry, nie chce ich wykasowa.

Tamte matki przestay przychodzi. Kuba je ro zumie: chciayby opiekowa si swymi okaleczonymi dziemi, zamiast pali im znicze. Wol nie widzie, e yj. I koledzy z klasy - ci, ktrzy przeyli - przestali u Kuby bywa. Bo on naley do przeszoci, podczas gdy oni s ju dalej. Chciaby by na ich miejscu. Byo by cudownie, gdyby to ktry z kolegw usiad w auto busie na jego fotelu. W pitym rzdzie, po lewej. - Ku ba nie chce tak myle, ale te myli s i ciko je odgoni. Wolaby siedzie na kocu autobusu. I stamtd widzie, jak kolega z pitego rzdu ponie, jak wyla tuje za szyb. A potem dowiedziaby si, e on przey. Ucieszyby si. I m a m a cieszyaby si. Moe powiedziaaby: - Syn ku, jak dobrze, e nie nam to si przytrafio. Kuba odwiedzaby rannego, wspczuby mu. Po tem pomylaby, e okaleczony kolega zbyt m o c n o przypomina m u tamten ogie. Tamten smrd pa lonego biaka. Ucisnby koledze do, jeli ktr miaby sprawn, zamknby drzwi, odjecha wind i nigdy nie wrci. Cudownie byoby o takim koledze zapomnie. Inni - ci, ktrzy wtedy nie pielgrzymowali - czasem do Kuby wpadaj, rzadko. S ju studentami, maj za jcia, kolokwia, wane sprawy. Przychodz tutaj, kiedy id wita, bo w wita myli si o chorych. I Kuba do nikogo nie dzwoni, nikogo nie zaprasza. Bo zaproszony, cho nie bdzie mia ochoty, zawsze do chorego przyjdzie. Choremu nie wolno odmwi. Nie wychodzi z domu. W spojrzeniach ludzi wi dzi tylko lito. Wic i on ludziom w oczy nie zaglda.

I nie chce, by na niego patrzyli, by go wytykali palcami: to jest ofiara tamtej katastrofy. Ocalay pielgrzym. Je go twarz jest znana, bo nie raz, nie dwa pokazywali Kub w tutejszych gazetach, kiedy organizowano tur nieje sportowe i zbierano pienidze na jego leczenie. Zreszt tu wszyscy si znaj, bo tu jest Biaystok, a Ku ba jest dyurnym biaostockim inwalid. Zosta nim w drodze do Matki Boskiej (dziennikarze pisz take: w drodze do Pani Jasnogrskiej, do Krlowej Polski, do Czarnej Madonny, do Narodowego Sanktuarium). Na takiego warto zbiera pienidze. Da zotwk al bo stw, dobrze o sobie pomyle. Takiego ludzie lu bi sobie pokazywa szczeglnie wtedy, gdy si Chry stus rodzi albo gdy umiera. Ludzie, zdaniem Kuby, mogliby nie istnie. Nic go nie obchodz. Bo maj wicej, ni on ma? Biegaj, ta cz, zwiedzaj wiat? On nie chce na to patrze? I wiat - mwi - mgby nie istnie. A Bg? Zdaniem Kuby Bg istnieje. Ale na Boga nie ma co liczy, bo mona si przeliczy. Mona liczy tylko na mam. Spotykaj si w kady wtorek wieczorem, pij her bat, jedz ciastka. Padaj pytania, hipotezy, domy sy. S podejmowane decyzje, s pisane listy, kto rzu ca jaki pomys, jest dziaanie. Id naprzd. Tak im si przynajmniej wydaje. Ale stoj w miejscu, nie mog si ruszy, kroku zrobi. S li na wiat, bo wiat jest zy. Zabra im to, co mieli najdrosze. wiat taczy teraz na studniwkach, zdaje matur, studiuje. wiat jest przeciw nim, wic oni s przeciw wiatu: razem, spj ni, solidarni, adnych rnic midzy nimi nie ma. Kie dy komunikuj si ze zym wiatem, jest jednomyl-

no, jest jeden gos, jeden gniew rodzicw umarych pielgrzymw. Cay czas protestuj. Brak dziaania oznaczaby bezradno. Zgod na fakt, e ich dzieci nie ma. Na smutek, ktry nigdy si nie skoczy. Bo prawdziwy smutek wci jest jeszcze przed nimi. Przyjdzie, kiedy zrezygnuj z wtorkowych spotka, kiedy przestan by grup. Smutek pojedyn czy, osobny, indywidualny. Przyjdzie do kadego, kie dy kady po swojemu pojmie, jaki sens ma sprzeciwia nie si mierci. Oni nie s bezradni. Chcieli rozmawia z tymi, ktrzy ocaleli. Chcie li pyta kolegw swych dzieci, dzi ju studentw, jak tam w rodku byo. Dochodzi, kto gdzie siedzia, kto wsta, kto upad, kto pierwszy uciek do tyu. Chcieli wiedzie, by zbliy si - przynajmniej tak - do swych poncych dzieci. Wiadomo, e wrd znalezionych cia dwa byy ze sob splecione. Jakby, w chwili mierci, trzymay si w objciach. Kto to by? Tego si nie dowiemy. Bo ciaa najpierw rozczono, a dopiero potem opisano. Rodzice maturzystki, ktra miaa siedzie w rod ku, prbuj zrozumie, dlaczego ich crka spona. Moe nie yje, bo ratowaa koleank? Dobrze byo by wiedzie. Tylko o to chodzi? Bo pada pytanie: dlaczego niektrym z tych, co sie dzieli bliej przodu, udao si przey? Lub krcej: dlaczego oni yj? Pada odpowied: bo nie ratowali poncych kole gw. Uciekali, depczc ciaa naszych dzieci.

Kto dodaje, bez adnej wtpliwoci: mona byo cho jedno wicej uratowa. Kto jest pewny: tak, zrobili za mao. Ktry z ojcw jednak si waha: poczekajcie, ja sam nie wiem, jakbym si w ogniu zachowa. Do spotkania z ocalonymi nie doszo. Bo rodzice ocalonych zakazali swym dzieciom spotka z rodzica mi spalonych. I na dodatek uznali, e mier kolegw nie jest wy starczajcym powodem, by odwoywa studniwk cztery miesice po katastrofie. Podobno mwili do swoich ocalonych dzieci: ma cie y. - Byo nam przykro - mwi dzi matka spalonej maturzystki. - Nauczycielki taczyy na tej studniw ce w czerwonych podwizkach. - Taczyy na grobach naszych dzieci - takie sowa jednego z rodzicw syszaa dyrektorka liceum. Nikt na studniwce nie taczy. Wedug relacji jed nych. Bo wedug drugich byli tacy, ktrzy taczyli. Przyszy matury. Rodzice umarych maturzystw starali si w tych dniach nie opuszcza domw. eby w miecie nie widzie garniturw, granatowych spd nic, biaych bluzek. Rodzice spalonych pielgrzymw - moe nie wszyscy - wierz, e wytropienie i osdzenie winnego przynie sie im ulg. W caym miecie nie znalaz si dotd nikt, kto wyjaniby im, e chyba s w bdzie. e wskazanie palcem na jednego winnego nie zmniejszy ich cierpie nia, blu nie ukoi. e bd potrzebowali nastpnych

winnych, e bd nienasyceni, e droga oskare nie m a koca. A jeli nawet gdzie jej koniec istnieje, to ulgi tam raczej nie znajd. I e, jak na razie, oni t drog id. Kady musi by po ich stronie, bo oni s rodzicami spalonych pielgrzy mw. To ich jako wyrnia, stawia ponad innymi? Ko m u to si nie podoba, kto wejdzie im w t drog - do cza do grona winnych. Na przykad Grayna Zocka-Korzeniewska - dyrektorka liceum. Zaproponowaa uczniom i pracownikom, by na budynku szkoy umieci tablic ku pamici maturzy stw. Zaproponowaa, e sami za tablic zapac. Hod w kamieniu miaa podpisa spoeczno I Liceum Oglnoksztaccego". Rodzice ofiar na taki napis nie wyrazili zgody. Wyrazili sprzeciw: jaka spoeczno? Jakie wone? Tak podobno, wedug relacji dyrektorki, rodzice mwili. Szkoda, e nie widzieli, jak wone cier piay, gdy z szosy nadesza tamta wiadomo. Szkoda, e ich zy s niewane. Wedug dyrektorki nie o wone jednak rodzicom chodzi. A o kogo? O co? Czsto trzeba si tego domyla, czyta w podteks tach, w pswkach, bo rodzice spalonych wiedz, e pewnych rzeczy nie przystoi mwi gono. Ich cier pienie moe nie mie granic w domu, ale ju poza do mem trzeba je kontrolowa. Wiedz - przynajmniej niektrzy z nich - e na przykad gone oskaranie dzieci, ktrym udao si uciec z ognia, o mier tych, ktrym si nie udao, takie granice przekracza. Wic ocalaych wini po cichu, midzy sob. Goniejsze oskarenia kieruj do nauczycielek i do katechetki. Dlatego nie chcieli, by tablic na murze

szkoy podpisaa spoeczno liceum. Bo w tej spoecz noci s i one. Te, ktre zabiy dzieci. - Oni tak mwi. - dyrektorka sama to syszaa. - Ze nauczycielki cudem ocalay? Ze twarze maj pora nione? To nic, bez znaczenia, dla nich to mao! Kiedy na wtorkowe spotkanie rodzicw przycho dzi kto z zewntrz i pyta o nauczycielki, zebrani wa sowa: - Usiady we trzy razem, eby sobie pogada za miast patrze, jak prowadzi kierowca. - Gdyby katechetka nie spaa, zwrciaby m u uwa g, e za szybko jedzie. - Katechetka, jako kierowniczka wycieczki, nie sprawdzia, czy przy szybach s motki konieczne do ewakuacji. - Pozwolia, by zmiennik kierowcy usiad na schod kach. Gdyby siedzia tam, gdzie powinien, moe wi dziaby wicej i powiedziaby do kolegi: zwolnij. - Pozwolia na odjazd, cho mieli o jednego pasa era za duo. - Bya za moda na kierowanie pielgrzymk. - Nauczycielki za stare. Nie reagoway na brawur kierowcy. - Siedziay bezczynnie. - Chcielimy si z nimi spotka. Wyrazilimy takie yczenie. - Rodzice - czasem sami o sobie mwi w trzeciej osobie - oczekiwali, e nauczycielki przyjd na Wigili i wszystko zostanie powiedziane. - Niechby powiedziay, e czuj si odpowiedzialne. - Ze s winne.

- Niechby stany przed nami i przeprosiy nas. - Za mier naszych dzieci. - damy, aby one przed nami stany - to sowa jednego z ojcw (znamy je z relacji dyrektorki). - Niech spojrz nam w oczy i powiedz: zabiymy wasze dzieci. - S wciekli, bo one yj - dyrektorce a trzs si rce, gdy o tym opowiada. Cho od pocztku by a przeciw takiemu spotkaniu, zapytaa nauczycielki, czy chc si widzie z rodzicami. Nauczycielki poradzi y si swoich psychiatrw (do dzi pozostaj pod ich opiek) i odmwiy. I dyrektorka, zdaniem rodzicw, jest winna: gdyby wstaa rano z ka, przysza przed szko, sprawdzi a, czy wszystko w porzdku, to zatrzymaaby odjazd pielgrzymki. Bo nic nie byo w porzdku. - Oddalimy dzieci do najbardziej prestiowej szkoy w miecie. Sdzilimy, e ranga liceum zdejmuje z nas potrzeb kontroli. Ze nie musimy si obawia o bez pieczestwo naszych dzieci - tak mwi jeden z ojcw jakby na swoje usprawiedliwienie. Jakby si za co wi ni, o co oskara. Moe i inni rodzice za co si wini? Ze nie przewidzieli, nie dopilnowali? A dobry rodzic wszystko powinien przewidzie. Dobry rodzic zawsze chroni swe dziecko przed niebezpieczestwem. Moe tak myl? A moe ktry m a do siebie pretensj o co, co zdarzyo si w d o m u dzie lub dwa przed katastro f? O jak spraw, ktrej z dzieckiem nie zdy za atwi? O ktni, o ze sowo wypowiedziane w ner wach pod adresem dziecka, ktre dzie pniej spo no? Moe ta wina jest zbyt cika do udwignicia, wic trzeba winy szuka u innych?

- Gdyby dyrektorka wtedy przysza - rodzice spalo nych wci mwi jednym gosem - nasze dzieci byy by dzisiaj z nami. - Musi by za to kara. Czy bdzie? Prokuratura udziela rnych informa cji na ten temat. Raz wyklucza postawienie jakichkol wiek zarzutw katechetce, nauczycielkom i dyrektorce, innym razem ogasza, e niczego wykluczy nie mona. - Nie wini nikogo - mwi Kuba, ktry siedzi na wzku i chce wyzdrowie, ale nie wie po co. - Cho w kadym mgbym znale win. Co mi to da? Co da tym, ktrzy zginli? Ale rozumiem ich rodzicw, bo trudno im pogodzi si, e dzieci zginy. To, co si sta o, jest niesprawiedliwe. Rodzice moich spalonych ko leanek myl, e skoro bya niesprawiedliwo i skoro byo zo, to musi by kara. Tylko o tym mog mwi, tego si domaga, bo nic wicej zrobi nie mog. Prokurator z omy zamierza umorzy ledztwo, zamkn spraw, poniewa kierowcy nie yj. Na to matki, cae w czerni, wziy w donie portrety swych nieywych dzieci i ruszyy do stolicy. Na dworcu foto reporterzy robili im zdjcia, nazajutrz opublikowaa je prasa. Widzielimy ju kiedy takie kobiety w czerni: trzymay fotografie swych zamordowanych dzieci, do magay si od wadz wyjanienia okolicznoci zbrodni, osdzenia sprawcw. Dziao si tak w Ameryce Pou dniowej, w Czeczenii, w Boni, w rosyjskim Biesanie. I tutaj staa si zbrodnia? W Prokuraturze Generalnej biaostockie matki tu maczyy wysokim urzdnikom, e trzeba szuka win-

nych, postawi ich przed sdem, ukara. Bo nie sposb uzna, e winnych nie ma. Nie sposb odmwi matkom, ktrych dzieci spo ny w drodze do Narodowego Sanktuarium. Przeniesiono ledztwo z omy do Biaegostoku i przykazano kontynuowa. Prokurator - jaki czas potem - wysa technikw na policyjny parking, by dokonali powtrnych ogl dzin wraku. Poszli z nimi i rodzice, aby w autobusie zebra popi. Niektre ciaa maturzystw pochowano niekom pletne, dlatego prochom z wraku naley si szacunek. Rodzice postanowili wsypa je do urny i wmurowa w kapliczk pamici. Niebawem miaa by odsaniana. W trakcie ogldzin we wraku znaleziono ko. By a to ko ludzka, udowa, duga na dwadziecia pi centymetrw. Znaleziono j rok po wypadku, kie dy tragicznie zmarych dawno ju pochowano, zabe tonowano w grobach ich trumny. Co z tak koci zrobi? - Nie chcemy wiedzie, czyja jest - mwili rodzice. Woymy ko do urny. -Jeli to ko mojego dziecka, chc wiedzie - po wiedziaa matka, ktra nie dostaa ciaa crki, a jedy nie plastikow reklamwk szcztkw. W tajemnicy przed innymi rodzicami poprosia prokuratur o wy janienie, czyja to ko. Prokuratura zlecia badanie DNA. Okazao si, e ko nie jest koci adnego z ma turzystw. - To ko kierowcy! - midzy rodzicami rozdzwo niy si telefony.

- Pokaza pani ko ma? - policjant zapyta on kierowcy i wsplnie z ni zastanawia si, co z t ko ci zrobi. Wspomnia o kapliczce, fundowanej przez wadze miasta, ktra lada tydzie miaa by odsania na, o urnie z prochami ofiar. - Ko bardzo prosz woy do urny i wmurowa w kapliczce - powiedziaa ona kierowcy. Jej wol prze kazano rodzicom maturzystw. - T o ko tego, ktry prowadzi! - rodzice przeka zywali sobie wiadomo. - To ko tego, ktry zabi nasze dzieci! - Zamordowa! - A gdyby nie byo takiej zgody? - policjant dopyty wa on kierowcy. - Ko mordercy! - Barbarzycy! Koci do urny nie woono. Na to, e w prochach maturzystw s by moe i prochy kierowcw, nikt gono nie zwrci uwagi. - Czy moemy - spyta policjant - ko pani ma zutylizowa? Dzi rodzice maturzystw tumacz, e wyniki ba dania DNA przyszy dwa tygodnie po odsoniciu kapliczki, kiedy urn ju dawno zamknli i wmu rowali. Prawda jest w dokumentach: jedna z matek za dzwonia do prokuratury tydzie przed odsoniciem kapliczki i w imieniu wszystkich rodzicw zoya owiadczenie: nie yczymy sobie tej koci. - Ko mojego ma moecie zutylizowa - powie dziaa ona kierowcy.

Tutejsi dziennikarze (ssiedzi, pacjenci, klienci, pe tenci, penitenci) sowa nie napisali o koci. A take - zaraz po katastrofie - sowem nie wspo mnieli o tym, e na poncy autobus patrzyli maturzy ci z innego autobusu. Mogli o tym przeczyta wszyscy ponad dwa miesice pniej w oglnopolskiej Gaze cie Wyborczej", w reportau Mojeszowy krzak". Ale nawet i wtedy nikt w Biaymstoku sprawy publicznie nie poruszy. Nikt nie mia ani jednego pytania, nie pojawia si adna wtpliwo. Spraw postanowiono wymaza z publicznej wia domoci. Takie mona odnie wraenie, kiedy czyta si ksik Wyprzedzili nas w drodze", wydan przez biaostocki oddzia Towarzystwa Literackiego im. Ada ma Mickiewicza. Tom traktuje o niebiaskiej klasie". Skada si z dziesiciu rozdziaw, kady powicony jednemu tragicznie zmaremu maturzycie. Nikt - rzecz jasna - nie wspomina kierowcw, ich bliskich o takie wspo mnienia nie poproszono. Przed pierwszym rozdziaem - a po Sowie od redakcji" i po Wprowadzeniu" - za mieszczono w reporta z Gazety Wyborczej". W tek cie dokonano ci. Usunito fragment, ktry zaczy na si tak: Rnie dzisiaj plotkuje si w Biaymstoku: e jaki ojciec przymusi crk do pielgrzymki, a ona zgina, e kierowca autobusu by prawosawny, jakby to mia o jakie znaczenie, e kto szuka zemsty, bo ludzie ju sami osdzili, kto jest winny, e to, e tamto. O jednym si nie mwi wcale: na poncy autobus patrzyli maturzyci z innego autobusu.

Te jechali z pielgrzymk, najpierw zobaczyli czarny dym, potem ogie, wysoki, siga podobno drzew, po myleli, e pali si ciarwka, a tych kilka osb, kt re widzieli wok, to na pewno gapie. Zawrcili do pol nej drogi, ktra od gwnej szosy skrca do wsi Sikory Wojciechowita, wjechali w wyboisty gociniec, miejsce wypadku omijali ukiem, z prawej strony szosy, widzie li ogie z odlegoci trzystu metrw, przed nim pole rwne jak st, nic ognia im nie zasaniao, dugo pa trzyli, jechali powoli, polna droga biegnie niemal rw nolegle do szosy. U zakonnicy zadzwonia komrka: ponie autokar z pierwszego liceum, wiadomo po wtrzono przez gonik, wszyscy syszeli, jeszcze jecha li gocicem, jeszcze raz spojrzeli w stron ognia, jesz cze drugi, wrcili na szos, odjechali na Jasn Gr. By to autobus z Liceum Katolickiego w Biaym stoku". Pielgrzymk katolickiej szkoy prowadzi mody ksidz (w reportau Mojeszowy krzak" byo jego nazwisko). W ocenzurowanym fragmencie mody kapan po wiedzia: - Nie byo sensu tam i. - To bya pielgrzymka - doda kilka linijek niej. - To, co si stao, trzeba rozpatrywa w kategoriach wiary. Nikt w Biaymstoku nie zapyta ksidza, co mia na myli. Nikt nie zada m u publicznie adnego pytania. Jakby nikt tu nie czyta opublikowanej w kilkusettysicznym nakadzie opowieci o tym, jak ponli mo dzi mieszkacy miasta. Rodzice spalonych pielgrzymw czytali Mojeszo wy krzak" w caoci. Znaj ocenzurowany fragment.

Nie wiemy, czy kiedykolwiek na wtorkowym spotka niu o tym rozmawiali. Wyglda na to, e nie. Nie za dali od ksidza, ktry patrzy na poncy autobus, aby do nich przyszed. Niechtnie dzi o tym mwi: - Moe i trzeba byo z nim porozmawia. - Mgby tam przecie podej i wieczne odpoczy wanie zmwi. - Dajmy spokj ksidzu. - Na pewno zmwi. - Za nasze dzieci. - Na pewno. Jego witobliwo Benedykt XVI, kiedy tylko do wiedzia si o mierci modych pielgrzymw, wyra zi swj bl i wspczucie. Ich pielgrzymkowy szlak - w imieniu Papiea pisa z Watykanu kardyna Angelo Sodano - w dramatyczny sposb sta si kocem ziemskiego pielgrzymowania, jednak ufno w mio sierdzie Boe kae nam wierzy, e znalazo ono swj cel w chwale Przedwiecznego Ojca". Czy na wtorkowych spotkaniach rodzice spalonych rozmawiali o Bogu? O swoich pretensjach do Boga? Bo moe najpierw do Boga, w ktrego wierz, powinni je kierowa? Jego wini? Tego nie wiemy. O Bogu, jeli rodzicw o to zapy ta, raczej mwi nie chc. Bo co mieliby powiedzie: e Boga w autobusie nie byo? To gdzie by? Ze co to za Bg, ktry zabiera ludziom dzieci? Ze Bg jest zy? Kto by tak o Bogu mia mwi? Z Bogiem lepiej nie za dziera, gosu na Boga lepiej nie podnosi. Trzeba si zgodzi, e by jaki boski plan, ktrego nie pojmuje my. Trzeba ufa Bogu Ojcu. Jemu przecie ludzie zabili

syna. On zna ten bl. Ale czy na pewno? Czy boskie cierpienie po stracie dziecka byo podobne do ludz kiego? Moe jednak Bogu byo jako atwiej, w kocu jest Bogiem i wiedzia, e po trzech dniach wszystko si odmieni i syn powstanie z martwych? Czy to byo prawdziwe cierpienie? Czy godzi si takie pytania za dawa? Dobrze jest nie mie wtpliwoci, dobrze jest wierzy, ufa w bosk dobro. Kada matka chce wiedzie, gdzie teraz jest jej dzie cko. Kiedy jest mae, kiedy dorasta i kiedy m a czter dzieci lat - matka o dziecku myli: co teraz robi, czy gdzie nie marznie i czy nic zego m u si nie dzieje. Pewnie nie inaczej jest z rodzicami dzieci umarych. Dobrze jest wierzy, e teraz dziecko jest anioem w niebie. To pozwala zapomnie, e rozkada si w zim nym grobie, w ziemi, na cmentarzu, niedaleko domu. A w D o m u Ojca jest ciepo. Tam umare dzieci cze kaj na swe spakane matki, na zbolaych ojcw. B dzie spotkanie, wszyscy mamy to obiecane. Tylko nie trzeba si buntowa. Bo Bg nie jest winny niczemu. Na dowd naszej ufnoci postawmy Bogu kapliczk. Rodzice umarych poprosili prezydenta Biaegosto ku o sfinansowanie kapliczki pamici. Rada miasta niezwocznie uchwalia poprawk do miejskiego bu detu i przeznaczya na ten cel osiemdziesit pi ty sicy zotych. Wikszo tej sumy, jak czytamy w doku mentach, miaa by wydana na tak zwane elementy sa kralne i na chodniki wok. Stao si inaczej: rodzice za wasne pienidze kupili rzeb Chrystusa Frasobli wego, a obraz Matki Boskiej podarowali paulini z Jas nej Gry. Na ornym polu, uyczonym bezpatnie przez

waciciela, chodnikw wci nie ma, jest boto. A ca uchwalon sum ju dawno wydano. Bo zapacono rzemielnikowi, ktry jako jedyny wzi udzia w prze targu ogoszonym w biuletynie i w gablotce w urz dzie. Wygra. Nie mia obowizku wyjania, dlaczego kapliczka z kamienia bdzie kosztowa tak drogo. Ani urzdujcy wtedy prezydent miasta - inynier Ryszard Tur - ani jego urzdnicy nie widzieli powodu, by o to rzemielnika zapyta. Kiedy kto si dziwi, dlaczego wadze samorzdo we finansuj obiekt kultu religijnego, miejscy urzdni cy s zaskoczeni, zdumieni, nie rozumiej pytania. No, bo jak mona pyta o takie rzeczy w ojczynie najwik szego z papiey, gdzie parlament przeznacza pastwo we pienidze na budowanie wity? - Budowanie obiektw kultu religijnego naley do obowizkw wadz samorzdowych - tak uwaa urz dujcy wwczas prezydent miasta, inynier Ryszard Tur. - Czy pan jest wierzcy? - byy prezydent lubi to wie dzie o swoim rozmwcy. - Bo ja inaczej rozmawiam z osob wierzc, a inaczej z t, ktra w Pana Boga nie wierzy. Na czym ta rnica polega - inynier Tur nie wy jania. Na pytanie, dlaczego kapliczka zbudowana za publiczne pienidze upamitnia jedynie cz ofiar wypadku - nie odpowiada. Uwaa, e nie ma obowiz ku nikomu si z tego tumaczy, zreszt nie on t de cyzj podj. Wic kto? Kto zdecydowa, ktre ofiary katastrofy zasuguj na wspomnienie za miejskie pienidze, a ktre na za pomnienie?

- To nie my, to rodzice - urzdnicy uchylaj si od odpowiedzialnoci. Ale nie kryj, e w tej sprawie po stanowili wykonywa polecenia cierpicych matek i oj cw. Choby byy wbrew prawu i przeciw ludzkiej god noci. Ostatnie sowo naleao do rodzicw ofiar. Rodzice tak tumacz brak nazwisk kierowcw na samorzdowej kapliczce: - Kierowcy nie pielgrzymowali. Byli w pracy - To s patologiczne rodziny. - Alkohol, nielubne dzieci. -Jeden by prawosawny A to jest katolicka ka pliczka. - My adnych nazwisk nie wykrelalimy - ucina je den z ojcw. - Powiedzielimy urzdnikom: zaatwcie to, jak trzeba. Urzdnicy zrozumieli polecenie rodzicw. Nie po trafili znale ani adresw, ani numerw telefonw ro dzin kierowcw. Cho media kilkakrotnie poday ich nazwiska, sfotografoway ich groby Cho dwaj z nich to mieszkacy Biaegostoku. A ich rodziny, zaraz po wypadku, odwiedza wiceprezydent miasta. - Mj tata nie zrobi tego specjalnie - mwi crka tego, ktry prowadzi. - Chciaabym na kapliczce widzie nazwisko ma - mwi jego ona. - Mj ojciec nie jest morderc - mwi syn tego, kt ry nie prowadzi, tylko siedzia na schodkach. - Wola bym widzie na kapliczce nazwisko ojca zamiast sy sze, e skurwysyn tyle dzieci zabi. Ludzie w miecie tak opowiadali. - Mj syn - pacze matka tego, ktry prowadzi by dobrym czowiekiem. - To, e w miejscu jego mier-

ci nie chcieli o nim nawet wspomnie, nie jest chrze cijaskie. - To otarz postawiony diabu - tak o kapliczce m wi kapan, ktry zna spraw. Wielu biaostockich ksiy spraw zna. Mwi: to szataski triumf za. Albo: ta kapliczka osdza ludzi, dzieli na winnych i na niewinnych. Nie temu powinien suy pacz matek. Albo troch inaczej: Bg jest sdzi sprawiedliwym, ludzie nie powinni Go wyrcza. Szczeglnie, gdy sd ma dotyczy umarych. Jeli nawet umarli kierowcy za winili, to ich wina nie jest ju nasz spraw. Umarych zostawmy Bogu. Amen. Albo jeszcze tak: Moe kto wreszcie powinien go no powiedzie: szanujemy wasz bl i wasz aob, sta ramy si wam wspczu i was rozumie, ale to nie tyl ko wasza kaplica. Kto tak powinien powiedzie? Kto? aden z ksiy tego nie zrobi. aden nie wygosi w tej sprawie homilii. aden nie chce podpisa si na zwiskiem pod tym, co na ten temat myli. Mwi ano nimowo: bo kaplic powica biskup, bo tu jest Pol ska, bo to, bo tamto. - Nie wiem, dlaczego brakuje trzech nazwisk - mwi ojciec Edward Konkol, werbista, ktry bywa na wtorko wych spotkaniach rodzicw i swojego nazwiska wcale nie ukrywa. Bo i po co? adnego szatana na ornym po lu nie widzia, kiedy obok biskupa bra udzia w powi ceniu kapliczki. O brakujcych nazwiskach z rodzicami maturzystw nie rozmawia. e w ogle jest taka spra wa - nie przyszo m u do gowy. Cho - jak dzi owiad cza - wiele razy myla o rodzinach zabitych kierowcw.

- 1 tam s pewnie jakie dzieciaczki - mwi z tro sk. - One le mi na sercu. Tak bym chcia wiedzie, co si u nich dzieje. Wystarczy zadzwoni, jest numer telefonu. Ale oj ciec werbista go nie zapisuje. Gdyby zapisa i zadzwo ni do rodziny na przykad tego, ktry prowadzi, za pewne zostaby zaproszony na kaw. Zobaczyby czysty dom, bez patologii, o ktrej mwi rodzice spalonych (i w d o m u drugiego kierowcy jej nie ma). Dowiedzia by si, e ten, ktry prowadzi, osieroci czworo nasto letnich dzieci. Ze miay i na studia, ale mier ojca zniweczya ich plany. Od ony usyszaby, e nic nie wie o padaczce ma. Ojciec Edward Konkol, mczyzna koo pidzie sitki, rozumie cierpienie rodzicw: oni nikogo nie oskaraj, nikogo nie zamierzaj wsadza do wizie nia. Oni demaskuj. Chc wskaza odpowiedzialnych. eby nastpne dyrektorki, nastpne nauczycielki, na stpni kierowcy nie powtrzyli bdw, ktre skoczy y si tak katastrof. Trzeba cierpienie rodzicw zro zumie. e rani przy tym innych? No rani. Dla niko go to nie jest przyjemne, a ju na pewno nie dla Boga. Ale trzeba ich rozumie. Bo jeli ja na szosie zabibym komu dzieciaczka, a jego ojciec spytaby mnie, dlacze go mi zabie dzieciaczka, czy takie pytanie by mnie nie poranio? - Rodzice zabitych kiedy przebacz - ojciec Kon kol uwaa, e jest komu przebacza. e na przeba czenie rodzicw czekaj nie tylko umarli kierowcy, ale i wielu spord ywych. Moe dlatego duchowny nie moe by tym, ktry na wtorkowych spotkaniach

mwi zebranym, jak ich cierpienie jest widziane z ze wntrz. Nie jest lustrem, w ktrym rodzice spalonych pielgrzymw mogliby si przejrze. Zobaczy samych siebie. Ojciec Konkol nie jest przy nich, jest z nimi. - Ja im towarzysz - mwi. - Oni s w drodze. Ja z nimi t dro g id. Ja im w kocu rozbroj serca. Ale eby by po kj, najpierw musi by krew, rany, blizny, potem pojed nanie. Bd jedna si sami ze sob, z mem, z on, ze swoimi yjcymi dziemi teraz odsunitymi na bok. Potem trzeba si bdzie pojedna z Bogiem. Potem i na kapliczce pojawi si wszystkie nazwiska. Ale nie teraz. Wszystko ma swj czas, teraz byoby to sztuczne. Teraz oni demaskuj. Ze dyrektorka nie dopilnowaa, e nauczycielki le usiady, e kierowca mia padaczk, e jecha, a nie powinien. Rodzice umarych twierdz, e ci kierowcy nie po winni nigdy prowadzi autobusu, bo byli chorzy. Je den mia mie padaczk, drugi cukrzyc. Nie jest jasne, ktry by alkoholikiem, bo cz rodzicw uwaa, e ten pierwszy, a cz, e ten drugi. Prokurator nie wy powiada si na ten temat, w ogle niewiele mwi. Po twierdza jedynie, e kierowcy w chwili wypadku byli trzewi. I stawia zarzut wacicielom autokaru, bo do pucili kierowcw do woenia ludzi bez uprzedniego skierowania ich na badania lekarskie. Prokuratorski zarzut dotyczy rwnie pewnej lekarki. Dwa lata przed katastrof badaa jednego z kierowcw (pracowa wte dy w innej firmie) po tym, jak w pracy zasab lub za sn - to nie jest jasne do dzisiaj. Lekarka nie do, e badaa go z pominiciem obowizujcych procedur, to na dodatek nie przewidziaa, e jego stan zdrowia moe

by przyczyn katastrofy. A - zdaniem prokuratora powinna bya to przewidzie. - Rodziny kierowcw s winne - mwi jedna z ma tek. - Bo wiedziay, e s chorzy, i pozwoliy im ludzi wozi. - Powinny wzi na siebie t win - mwi ktry z ojcw. - T a k , bo popeniy przestpstwo - dodaje inna matka. -Jak te rodziny mog spokojnie y? - pyta nastpna. - Pastwo musi wprowadzi rejestr osb, ktre nie mog by kierowcami - postuluje jeden z ojcw. - Czuj si jako winna - mwi ona tego kierow cy, ktry nie prowadzi, tylko siedzia na schodkach. Cukrzyc u ma stwierdzono dwa miesice przed wy padkiem. Leki bra krtko. Nic nie wiem o tym, by le karz m u zabroni jedzi. - Nic nie wiem o padaczce ma - mwi ona tego, ktry prowadzi. - Nigdy nie mia adnych atakw, nie bra lekarstw. Gdyby tak byo, nie pozwoliabym m u jedzi naszym samochodem, wozi naszych dzieci. - Syn mia epizod padaczkowy - mwi matka kie rowcy - ale ponad dwadziecia lat temu. Lekarze tu maczyli wtedy, e tak ciko przechodzi okres dojrze wania, e moe przejdzie. Przeszo. I nigdy nie wrcio, nawet synowa o tym nie wiedziaa. W gazetach zaraz po wypadku napisano, e kie rowcy wieli w baganikach kanistry z benzyn, kt r wczeniej przemycili z Rosji. I e zamierzali tym pa liwem handlowa. I e to paliwo byo powodem wy buchu i poaru. Dlatego zaraz po wypadku w miecie ludzie mwili, e kierowcy to mordercy. Cho potem

prokurator stwierdzi bez adnych wtpliwoci, e benzyny w autokarze napdzanym rop wcale nie byo, w gazetach nigdy tego nie odwoano. - By dobrym mem - mwi ona tego, ktry pro wadzi. - Dwadziecia r, te zasuszone, ktre stoj na szafie, da mi na okrg rocznic lubu. Dwa dni przed mierci. - Tata by nawet w Medjugorie - mwi dzieci. - By dobrym kierowc. - Ludzie go lubili, znali, prosili, eby to on auto bus prowadzi. - On nie zabi. - To by wypadek. - Tata zgin. - Gdyby zaleao to ode mnie, wolabym, aby zna laza si tam jeszcze jedna tablica, z nazwiskami kie rowcw - uwaa Tadeusz Truskolaski, obecny prezy dent Biaegostoku. - Przecie to bya tragedia rwnie dla ich rodzin. Jeli rodziny kierowcw wyra tak wol, prezy dent postara si, aby na kapliczce umieszczono tabli c z ich nazwiskami. - My nie utylizujemy koci - mwi profesor Jerzy Janica, szef Zakadu Medycyny Sdowej Akademii Me dycznej w Biaymstoku. - Bo to jest drogie, trzeba by do Gliwic wysa. Zostawilimy sobie ko tego pana, jest w naszych zbiorach muzealnych. Moe kto bdzie jej jeszcze potrzebowa.

Spis treci

Mojeszowy krzak Atmosfera mioci Wizie Zaalenie Czowiek, ktry powsta z torw Modzi lubi szybko Ley we mnie martwy anio Wcieky pies Amen

7 29 47 60 70 86 97 117 139

Spoeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kociuszki 37, 30-105 Krakw. Wydanie I, 2007. i oprawa: Drukarnia GS Sp. z o.o., ul. Zabocie 43, Kra

You might also like