You are on page 1of 35

Obrona Carycyna

Aleksy Tołstoj

PRZEDMOWA
Po zwycięstwie w Rosji Wielkiej Październikowej Rewolucji Socjalistycznej w 1917 roku kapitaliści
rzucili na młodą republikę radziecką ogromne siły.
Anglia, Francja, Japonia i Ameryka rozpoczęły interwencję zbrojną przeciw władzy radzieckiej.
Niemieccy okupanci zawładnęli Ukrainą. Poparty przez obcych interwentów nad Donem, ataman
Krasnow wzniecił bunt kozaków dooskich, zagarnął urodzajne tereny zbożowe i zagroził ziemi
nadwołżaoskiej - spichlerzowi rewolucji.
Carycyn (obecnie Stalingrad), leżący nad Wołgą, stanowił pozycję kluczową w tym etapie walk.
Wołga bowiem była „Drogą Chlebową” - szlakiem zaopatrzenia Moskwy i centralnego ośrodka
przemysłowego w chleb. Utrata Carycyna oznaczała przecięcie tej drogi, głód i trudności w odparciu
interwencji i buntów kontrrewolucji. Utrzymanie zaś Carycyna równoznaczne było z zamknięciem dla
wroga drogi do Moskwy i utrzymaniem dróg zaopatrzenia w zboże i broo.
Sytuacja była groźna i dlatego obronę tego odpowiedzialnego posterunku powierzono genialnemu
dowódcy i organizatorowi Stalinowi. W operacjach wojennych współdziałali ze Stalinem czołowi
dowódcy wojsk rewolucyjnych - Woroszyłow i Budienny.
Objęcie dowództwa wojsk przez Stalina stworzyło przełom w sytuacji na froncie. Stalin opracował
nowy plan kontrofensywy, zaopatrzenie wojska i wzbudził w szeregach czerwonoarmistów i
ochotników entuzjazm i niezłomną wolę zwycięstwa. W wyniku zaciętych walk rewolucja
zatriumfowała nad siłami kontrrewolucji, a plany interwentów i reakcji rosyjskiej zablokowania i
zagłodzenia centralnego ośrodka rewolucji zostały pokrzyżowane.
Pełne napięcia dni obrony Carycyna stały się tematem powieści pt. „Chleb”, jednego z czołowych
pisarzy radzieckich - Aleksego Tołstoja. Autor po mistrzowsku odtworzył dramatyczne momenty
zmagania się bezimiennych bohaterów rewolucji z białogwardzistami i interwentami. Pokazał on ze
ścisłością historyczną kierowniczą i decydującą rolę Stalina, który trwał wśród swych żołnierzy na
wysuniętych stanowiskach frontu, wszystkiego dojrzał, o wszystkim pamiętał, wszystko przewidział.
Geniusz wielkiego Stalina doprowadził do zwycięstwa nad przeważającymi siłami reakcyjnych
najmitów.
Wybrane przez nas rozdziały niewątpliwie zachęcą czytelników do przeczytania powieści „Chleb” w
całości. Jest to bowiem jedna z najciekawszych powieści historycznych dotyczących tego zwrotnego
momentu wojny domowej w Rosji.
Włodzimierz Iljicz Lenin przekręcił kontakt, gasząc lampkę stojącą na biurku (należało oszczędzad
elektryczności). Przetarł zmęczone oczy. Za otwartym i niezasłoniętym oknem błękitniał jeszcze cichy
wieczór. Na kremlowskiej wieży kawki krzątały się przed snem.
- Otrzymałem przed chwilą wiadomośd - odezwał się Stalin - co prawda jeszcze nie sprawdzoną,
jakoby w Carycynie, Saratowie i Astrachaniu rady zlikwidowały monopol1 zbożowy i ceny sztywne.
- Durnie! - Włodzimierz Iljicz sięgnął po ołówek, lecz nie wziął go do ręki. – Przecież diabli wiedzą, co
to znaczy!
- Nie sądzę, żeby to była zwykła głupota.
Nad dolną Wołgą z magazynowaniem zboża i dzieją się istne bachanalie2. Jeszcze gorzej przedstawia
się sprawa na północnym Kaukazie i w guberni stawropolskiej. Dziś - jutro przetnie Krasnow drogę do
Tichoreckiej Stanicy i stracimy Kaukaz i Stawropol. Tak dalej byd nie może!...
Kawki na wieży, strwożywszy się czymś niespodzianie, uniosły się i znowu wróciły na miejsce.
- Konkretnie, co proponujecie, towarzyszu Stalin?
Stalin potarł zapałkę o pudełko. Główka zasyczała i odskoczyła, więc zapalił drugą. Płomyczek
oświetlił jego, jakby w uśmiechu przymrużone, błyszczące oczy.

1
Monopol - prawo wyłączności w pewnej dziedzinie ; tu chodzi o wyłączny zakup i sprzedaż zboża przez władzę
radziecką, co miało na celu sprawne zaopatrzenie w chleb Armii Czerwonej i pracującej ludności.
2
Bachanalie - orgie
- Nie doceniamy znaczenia Carycyna. W chwili obecnej Carycyn to podstawowa placówka rewolucji -
powiedział wsłuchując się jakby w każde słowo.
Linia kolejowa: Tichorecka - Carycyn -Poworyno - Moskwa - to jedyna już zaopatrująca nas arteria3.
Stracid Carycyn - to znaczy pozwolid połączyd się dooskiej kontrrewolucji z kozackim wojskiem,
Astrachaoskim i Uralskim. Utrata Carycyna natychmiast stworzy jednolity front kontrrewolucji od
Donu aż do Czechosłowaków; tracimy Morze Kaspijskie i pozostawiamy w beznadziejnej sytuacji
wojsko radzieckie północnego Kaukazu.
Włodzimierz Iljicz zaświecił lampkę. Białe światło padło na papier i książki, na pokryte rudawymi
włoskami jego duże ręce, pośpiesznie szukające jakiejś kartki. Stalin mówił półgłosem:
- Cała nasza uwaga musi obecnie skierowad się na Carycyn. Obrona jego jest możliwa, znajduje się
tam przecież trzydzieści pięd do czterdziestu tysięcy robotników, a w okolicy niezmiernie bogate
zapasy zboża. O Carycyn musimy walczyd.
Włodzimierz Iljicz znalazł to, co mu było potrzebne, oparł się na łokciach i skłoniwszy czoło na dłoo
szybko przebiegł wzrokiem zapisaną kartkę.
- Należy stanąd na czele „wyprawy krzyżowej” po chleb - powiedział. - Jest błędem, że nie uczyniliśmy
tego wcześniej, świetnie! świetnie! - Rozparł się na fotelu i twarz jego ożywiła się, nabrała
dobrodusznie przenikliwego wyrazu.
- Określa się centrum walki - Carycyn. Doskonale! Właśnie tu odniesiemy zwycięstwo...
Stalin uśmiechnął się pod wąsem. Z powstrzymywanym zachwytem spoglądał na tego człowieka,
największego optymistę w dziejach, przewidującego w chwilach największych trudności te nowe,
wyłaniające się z tych trudności momenty, które mogły służyd jako oręż do walki i do zwycięstwa.
Trzydziestego pierwszego maja w moskiewskiej „Prawdzie” opublikowano dekret następującej treści:
„Rada Komisarzy Ludowych powierza Komisarzowi Ludowemu Józefowi Stalinowi, Członkowi Rady
Komisarzy Ludowych, ogólne kierownictwo zaopatrywania w żywnośd na obszarze południowej Rosji,
wyposażając go równocześnie w nadzwyczajne pełnomocnictwa.
Lokalne i okręgowe radzieckie Komisariaty Ludowe, Rady Delegatów, rewolucyjne komitety, sztaby i
dowódcy oddziałów, organizacje kolejowe i naczelnicy stacji, organizacje rzecznej i morskiej floty
handlowej, organizacje zaopatrzeniowe i telegraficzno-pocztowe oraz wszyscy komisarze są
zobowiązani do wykonywania zarządzeo towarzysza Stalina”.

Przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych


W. Ulianów (Lenin)

Carycyn wznosi się na nagich, spalonych słoocem wzgórzach, ciągnących się wzdłuż prawego brzegu
Wołgi. Za miastem rozpoczynały się bure stepy przecięte wysychającymi rzeczkami i gliniastymi
jarami.
Na południe od miasta, wzdłuż rzeki, ciągnęły się tartaki i osiedla, zamieszkałe przez dwadzieścia
tysięcy robotników zatrudnionych w lesie lub przy spławach oraz przez ludzi wędrujących latem
wzdłuż Wołgi w poszukiwaniu zarobku. Na północy, za miastem, wznosiły się dwie wielkie fabryki -
fabryka broni i francuskie zakłady metalurgiczne.
Carycyn był przemysłowym i handlowym ośrodkiem całego południowego wschodu. Przez Carycyn
szło zboże i bydło, nafta i ryby znad Morza Kaspijskiego. Trudno sobie wyobrazid miejscowośd mniej
nadającą się na stolicę.
Miasto liche, drewniane, pozbawione zieleni i zakurzone. Na przedmieściu domki z okrąglaków
zwrócone ubikacjami w stronę wspaniałej panoramy Wołgi; ich małe okienka wychodziły na
niebrukowane ulice, opadające z pagórków w jary. Z centrum jedynie wiodło ku zanieczyszczonym
brzegom Wołgi kilka ulic niedbale wyłożonych kamieniami, wyżłobionych potokami wody i
wypalonych słoocem.
Ulice te prowadziły do przystani rzecznych, składów, zbitych z desek bud i sklepików z kwasem,

3
Arteria – dosłownie tętnica, przez którą przepływa krew w ciele, tu w znaczeniu centralnej drogi, przez którą
dostarczono zaopatrzenie dla armii.
preclami, machorką, pestkami i suszoną rybą. I :
W centrum miasta, jak należy, na dużym placu, po którym krążą tumany kurzu, wznosił się tak, żeby
go było widad o pół setki wiorst, sobór. Pod murem cerkiewnym, pod oskubanymi krzakami akacji,
błyszczało szkło rozbitych butelek od wódki i spali oberwaocy. Plac otaczały niekształtne kamienne
domy, jeszcze niedawno należące do bogatego kupiectwa.
We wszystkich kierunkach ciągnęły się stąd ulice ze słupami telegraficznymi zamiast drzew.
Perspektywa tych ulic - gdzie radośd ludzka musiała tak samo wyschnąd jak te aleje słupów
sosnowych - stawała się coraz niższa i nędzniejsza - od centrum ku przedmieściom.
Tylko jedno jedyne miejsce przeznaczone było dla skąpych rozrywek wieczornych: bulwar z
połamanymi i pokrytymi pyłem akacjami i taki sam wyschnięty ogród miejski.
Mieszczanie, rozpiąwszy kołnierze rosyjskich koszul, spacerowali tam, wzbijając kurz nogami w
czarnych spodniach i, spluwając łuskami słonecznika, żartowali z mieszczankami.
Pośrodku ogrodu, w muszli, grała orkiestra smyczkowa, składająca się z dziesięciu Żydów, którzy
uciekli przed ukraioskimi pogromami. Zawieszone wysoko nieliczne lampy naftowe, otoczone dmami,
oświetlały stoliki bez obrusów, gdzie można było dostad piwo, szaszłyk4 i pierożki z baraniną.
Tutaj przebywała najlepsza publicznośd - przybyłe z północy „paniusie” w ładniutkich płóciennych
sukniach, znudzeni brodaci inteligenci, oficerowie ukrywający swój zawód, niscy, grubi spekulanci w
koszulach „apaszy”, ostro cuchnący potem, dziennikarze z zamkniętych przez bolszewików redakcji
gazet oraz nieokreślona zbieranina ludzi, pędzonych jak strącone liście z drzew, gnana z miasta do
miasta w poszukiwaniu względnego porządku, minimalnego spokoju i białych bułek.
Białych bułek i innych artykułów żywnościowych było pod dostatkiem w sklepikach otwartych aż do
północy. Co prawda ceny były szalone, ale i to było dobre. Bolszewickie władze nie wzorując się na
Moskwie i „Pitrze” zachowywały się tu łagodnie, nawet z oznakami dobroduszności. Wielu więc
przyjezdnych gotowych było spędzid w tym małym miasteczku jeszcze kilka tygodni w oczekiwaniu na
przewrót, który miał ich oswobodzid całkowicie od „bolszewickich okropności”. Było to bardziej
celowe aniżeli wydawanie się na łup pociągającego niezmiernie, ale ryzykownego wyjazdu dalej na
południe, do atamaoskiego Nowoczerkaska, tętniącego zwycięskimi dzwonami, albo „za granicę” do
czarownego Krymu czy pięknego Kijowa, uspokojonego, wymiecionego do czysta przez Niemców.
Zupełnie co innego działo się na obu kraocach miasta. W wytwórni dział i zakładach metalurgicznych,
wśród wybuchających jak pożary wiecach, nieliczni komuniści przeciągali na swoją stronę
bezpartyjne masy spod wpływu mienszewików5 i eserów 6, w pośpiechu przeprowadzano remont
wszelkiego rodzaju broni, przygotowywano wyposażenie dla pociągów pancernych i opancerzonych
statków.
Na przystaniach leśnych, w czterdziestu sześciu tartakach, formowały się „nadbrzeżne oddziały
bojowe”.
Kozackie powstania dotarły teraz do samego Donu i przerzucały się na jego lewy brzeg.
Padła Piatiizbiaoska i na ukos leżący Kałacz, ogromna stanica na lewym brzegu rzeki.
Nieliczne carycyoskie oddziały, utrzymujące linię frontu pod stacja Czyr, wycofały się przez most
kolejowy na lewą, nizinną stronę Donu. Dwudziestego drugiego maja biali wysadzili w powietrze
most, którego zachodnie przęsło runęło z trzydziestosażniowej7 wysokości na mieliznę. Droga
prowadząca do Białej Kalitwy, skąd powoli nadciągały z pomocą Carycynowi eszelony Woroszyłowa -
była odcięta.
Powstania wybuchały daleko na północy Donu i słychad było, że Kozacy idą w kierunku Poworyna,
aby oddawszy Moskwę od Carycyna otoczyd ten ostatni podkową nie do przerwania. Jak wątła

4
Szaszłyk – baranina w małych kawałkach, pieczona i podawana na rożnie.
5 Mieńszewicy – mniejszościowa frakcja w Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji. Ten
drobnomieszczański, antyrewolucyjny, antymarksistowski odłam był w istocie agenturą burżuazji w klasie
robotniczej. Mieńszewicy wraz z białą kontrrewolucją zagraniczną interwencją walczyli przeciwko władzy
radzieckiej.
6 Eserzy – skrót: socjaliści-rewolucjoniści – (partia powstała w Rosji w 1902 r.) w istocie kontrrewolucjoniści.
Opierali swoje wpływy na bogatym chłopstwie, tzw. kułakach.
7 Sążeń ros. = 2,18 metra, trzydziestosążniowy = prawie 64 metry.
niteczka utrzymywała się jeszcze tylko droga wiodąca na południe - do spichrza zbożowego -
Kaukazu, północnego Kubania i Tereka, gdzie wypoczęta i uzupełniona armia ochotnicza po
marcowych niepowodzeniach rozpoczynała znowu działania wojenne.
- Wybaczcie mi, towarzyszu, mistyfikację, gdyż zebranie to nosi charakter szczególny, taki
otrzymaliśmy rozkaz od wyższego dowództwa - prawił z uśmiechem generał Nosowicz, powtarzając
te słowa każdemu wchodzącemu do pokoju. Przy stole nakrytym gazetami zamiast obrusa,
zastawionym ciastem i smażonym mięsem, siedziało dziesięciu ludzi, z rozpiętymi kołnierzami,
wycierając pot z twarzy. Na koocu stołu Moskalew ubrany w bluzę z płótna żaglowego (tak zwaną
„tołstówkę”) przy każdym odezwaniu się Nosowicza przerywał mu:
- Słusznie, słusznie, przestao tłumaczyd się, solenizancie. Nie jesteśmy, bracie, ani mienszewikami,
ani jaroszami... Wiesz przecież dobrze, jak mówią w stanicach: nasze żołądki i jeża potrafią strawid...
Kładł wielkie pięści na stół i śmiał się do rozpuku. On właśnie reprezentował najwyższą władzę:
burmistrza miasta Carycyna i przewodniczącego Rady. - Poprzedniego dnia zadzwonił on do
Nosowicza: „Cóż to, generale, marnujesz imieniny? To, bracie, sabotaż. Jutro zorganizujemy najazd,
oczekuj nas”.
Rzecz jasna, że imieniny te były po prostu przez niego zmyślone nie po to, żeby napid się wódki.
Osobiście wezwał telefonicznie na poufną rzekomo naradę u Nosowicza wojskowego kierownika
północno - kaukaskiego okręgu wojskowego, byłego generała Sniesariewa, speca wojskowego z
oddziału mobilizacyjnego, byłego pułkownika Kowalewskiego, inspektora artylerii, byłego
pułkownika Czebyszewa, komisarza sztabu Sieliwanowa - słowem całą śmietankę okręgowego i
zawikłanego wojskowego dowództwa.
Siergiej Konstantynowicz, uważając siebie za człowieka bardzo przebiegłego, pragnął podczas
towarzyskiej zabawy wysondowad tych specjalistów. Zarówno w Radzie jak i w Komitecie
Wykonawczym rozsiewano nieokreślone pogłoski o niepowodzeniach wojennych, o niezrozumieniu
przez dowódców oddziałów rozkazów, o stale trwających swarach pomiędzy czterema carycyoskimi
sztabami: sztabem kierownika wojskowego formacji miejscowych, sztabem gubernialnego
wojennego dowódcy carycyoskiego frontu, sztabem obrony południowej Rosji i sztabem północno -
kaukaskiego okręgu wojskowego.
Tego rodzaju pogłoski, najprawdopodobniej bzdurne, przychodziły z fabryk, od szeregowych
członków partii. Tym bardziej wydawało się to bzdurą, że Sniesariew, Nosowicz, Czebyszew i
Kowalewski przyjechali tu z pełnomocnictwami od Trockiego. Nie szkodziło jednak samemu urobid
sobie zdania...
Przy stole, oprócz wymienionych wyżej, siedzieli: specjalista od transportu nafty, w tych dniach
skierowany tu z Moskwy, inżynier Aleksiejew, wypielęgnowany, siwy człowiek o młodej energicznej
twarzy, oraz dwóch jego synów, dwudziestoletni sztabskapitan i dwudziestodwuletni podpułkownik.
Przyjechali wraz z ojcem i Nosowicz przydzielił ich od razu do sztabu. Siedzieli obok siebie,
powściągliwi, nie ocierając obfitych kropel potu występującego na ich wygolonych do sina, okrągłych
głowach.
Nosowicz, i nie tylko on sam, doskonale zdawał sobie sprawę z pociągnięcia Moskalowa. Rozmowa
przy stole nie kleiła się. W taki upał nikomu nie chciało się jeśd mięsa. I wódka była ciepła.
Tylko komisarz Sieliwanow, dooski Kozak, przy każdym kieliszku przygadywał i głośno gryzł chrząstkę.
Chytrze prześlizgiwał się swymi przezroczystymi oczami po zachmurzonych obliczach sztabowców.
Widad było, że czuje się urażony i tylko czeka na okazję do zaczepki. Nikt jednak nie dawał do tego
powodu.
Nosowicz, przyzwoity, uprzejmy - wewnętrznie czujny - wielokrotnie rozpoczynał już to samo zdanie:
„Doprawdy, Sergiuszu Konstantynowiczu, co za pomysł z tymi imieninami...
- Ja, bracie, jestem synem popa, przerywając mu krzyczał Moskalew z przeciwległego kraoca stołu. -
To już moja rzecz...8
Odrzucając włosy do tyłu szeroko otwartą dłonią i wydymając wargi intonował: „za długowiecznośd
domu tego pomodlimy się do Boga...”, po czym wybuchał śmiechem. Napełniali kieliszki, trącali się

8
„Dajcie mi księgi w ręce” (ros. przysłowie) – znaczy tyle, co „To już moja rzecz…”
nimi, ale nastrój nie poprawił się. Czebyszew spoglądał w talerz z takim wyrazem twarzy, jak gdyby
był na uczcie u rozbójników. Specjalista wojskowy, duży i długi, z małą głową, okrągłą bródką,
nieprzyjemnym wyrazem twarzy i biegającymi czarnymi oczami, tak strasznie fałszował, że lepiej by
zrobił, gdyby milczał. Ale Moskalew, zajęty własną osobą, nie zauważył drażniącego ucho
fałszowania.
Najstarszy spośród siedzących przy stole - kierownik wojskowy sił północnego Kaukazu - niewysoki,
barczysty, w okularach, z mięsistym nosem, ostrzyżony krótko na jeża, szpakowaty Sniesariew -
zgodnie ze swym dawniejszym stopniem i obecnym stanowiskiem - surowo spoglądał spoza szkieł.
Sniesariew reprezentował zanikający już typ Rosjanina, który ukształtował się w smętnych czasach
zacisza panowania Aleksandra III. Kochał ojczyznę na swój sposób, nie zastanawiając się nigdy, co mu
w niej właściwie jest drogie, a gdyby go kto zapytał, odpowiedziałby po namyśle; kocham ojczyznę,
tak jak powinien ojczyznę kochad żołnierz.
Haoba japooskiej wojny (którą rozpoczął w stopniu podpułkownika) zachwiała jego równowagę
duchową i bezmyślną wiarę w nienaruszalnośd ustroju paostwowego. Przeczytał kilka „czerwonych”
broszur i doszedł do wniosku, że tak czy inaczej musi dojśd do starcia pomiędzy zhaobioną carską
władzą a ludem. Wniosek ten przyswoił sobie z całym spokojem.
W czasie wojny światowej, będąc już generałem, nie przejawiał ani szczególnej żywości umysłu, ani
talentu. Zrozumienie tej wojny przekraczało granice jego umysłu. Utrata Polski, klęska poniesiona w
Galicji, zdrada Suchomlinowa9 i Rennenkampfa, nieudolnośd naczelnego dowództwa, brudny
skandal z Rasputinem10 zwróciły go od wojowniczego patriotyzmu do poprzedniej myśli o
nieuchronności rewolucji. Oczekiwał jej i nawet podczas przewrotu październikowego, kiedy jego
mieszczaoska umysłowośd nie mogła niczego pojąd, pozostał po stronie czerwonych. Był przekonany,
że rewolucyjne namiętności, wiece, czerwone sztandary, cały ów wir poruszonych z miejsca mas
ludzkich uspokoi się i znów nastąpi porządek.
Pochód Korniłowa11, prowadzącego garstkę: oficerów i młodocianych kadetów na zdobycie
północnego Kaukazu, uważał po prostu za bezmyślną awanturę. Kiedy jednak „ochotnicza armia”
okrzepła w stepowych stanicach Jegorłyckiej i Meczetinskiej - zaczęła odnosid zwycięstwa nad
głównodowodzącym Sorokinem, marzącym zarozumiale o napoleooskich laurach, kiedy ataman
Krasnow12 we wspaniałych uniwersałach zaczął mówid o „prawosławnej matuszce Rosji”, na
Sniesariewa powiało czymś utraconym, kochanym, odwiecznym... i myśli jego i uczucia zachwiały się.
Bacznie obserwujący go Nosowicz poprosił go o rozmowę „od serca”.
Nosowicz opowiedział mu, pod pozorem zwierzenia się z własnych wątpliwości i wahao, o jego
wątpliwościach i wahaniach.
Sniesariew, surowo wysłuchawszy Nosowicza, nie odpowiedział ani słowem. Ale ta nocna rozmowa
miała charakter rozstrzygający. Bolszewicy, komisarze, socjalizm, oberwani robotnicy, wszystko to
razem było rzeczywiście obce dla generała Sniesariewa.
- Dziwni z was ludzie, towarzysze! Chod raz pojechalibyście na wiec fabryczny - mówił Siergiej
Konstantynowicz, robiąc rozpaczliwą próbę rozbicia żartami lodowatej powściągliwości.
- Tam to dopiero ludzie kipią! Wystąpi np. jakiś tragarz. Ubranie całe w dziurach, brzuch zapadły,
głowa owrzodzona, i co myślicie, mniejszego rozmachu niż na światową rewolucję nie bierze...
- Czyż można tu nosy zwieszad na kwintę? Mnie osobiście i trzy żywoty nie starczyłyby w takiej chwili,
słowo honoru daję. Codziennie z wdzięcznością wspominam nieboszczkę matkę za to, że chciała
mnie urodzid akuratnie w naszej epoce.
Znów wybuchnął śmiechem. Sniesariew, odskubując palcami kawałek wędzonej ryby, powiedział:
- Epoka, bez wątpienia, sławna... Tylko że cóż, my, wojskowi, mamy niewielkie możliwości wgłębiania
się w takie rzeczy... Nasze zadanie jest prozaiczne: bid nieprzyjaciela, gdzie się da... Epokę zaś

9
Suchomlinow – minister wojny rządu carskiego i jednocześnie szpieg niemiecki.
10 Rasputin – (1872-1916), z pochodzenia chłop, rzekomy cudotwórca, doradca cara i rządu carskiego.
11 Korniłow – (1917-1918) – białogwardyjski generał, kontrrewolucjonista, zorganizował na Kaukazie z
elementów wrogich władzy ludowej przy pomocy interwentów – Anglii i Francji, tzw. „ochotniczą armię”.
12 Krasnow - białogwardyjski generał, organizator kontrrewolucyjnego buntu Kozaków dońskich.
powierzamy Wam, Sergiuszu Konstantynowiczu.
Nosowicz w lot ocenił niemiłe wrażenie wywołane tymi słowami i pośpiesznie próbował je naprawid.
- Wojskowi są ludźmi o trwałym nastawieniu, Sergiuszu Konstantynowiczu... Celownik nastawiony,
strzelaj... Tylko, niech Bóg uchowa, żadnej przy tym analizy. To już sprawa cywilna... Nasz celownik -
to szczere przyjęcie rewolucji... To chciał powiedzied towarzysz kierownik wojskowy.
Moskalew surowo i z niezadowoleniem pokręcił głową.
- Niesłusznie, niesłusznie towarzysze... Czytanie książek nikomu nie zawadzi. A jeśli celownik wyżej
trzeba będzie na przykład podnieśd?... - Potem dodał dobrodusznie. - To nic, poczekajcie, z Was
wszystkich zrobię bolszewików... Na czym polega nasze zadanie? Kraj nasz jest dziki, barbarzyoski.
Nasz chłop to zwierzę. A przecież jest ich sto milionów - tych drobnych posiadaczy. Łapciarzy. Rzecz
jasna - wobec takich możliwości, z takim narodem socjalizmu się nie zbuduje. W tym punkcie nie
zgadzam się - prosto w oczy powiem Leninowi Nie, nie damy rady! Za krótki oddech! Jestem
Rosjaninem z najrdzenniejszej Rosji. Nikt jej lepiej nie zna ode mnie... Nasz chłopek - to zwierzę.
Lecz Czechow13 przecież wyśmienicie powiedział: „Bij zająca po łbie, to ci on potrafi zapałki zapalad”.
O, to jest nasze zadanie. Rozumiecie? Wykorzystad rewolucyjną zaciekłośd ludu. To można i należy
zrobid.
Czebyszew obnażył drobne białe zęby, jak gdyby chciał kogoś ukąsid, i zapytał:
- Sergiuszu Konstantynowiczu, pożar światowy - to zrozumiałe. Lecz na czym polega ostateczny cel,
jak ustawid celownik? Wyjaśnijcie to nam.
- Rewolucja, towarzysze, to wzlot - falą. Moskalew uczynił szeroki gest. – Wznosimy się na grzbiet
fali. Lecz każda fala ostatecznie opada. Trzeba w porę zdobyd władzę, opanowad pozycje
decydujące...
Nosowicz wstał, jego wąska twarz nacechowana była powagą. Wznosząc w górę czarkę z ciepłą
wódką powiedział po wojskowemu, dobitnie.
- Panowie... (bez żenady poprawił się, równie wyraziście) Towarzysze... Piję zdrowie naszego wodza -
towarzysza Moskalewa, prowadzącego nas ku kierowniczym szczytom. Hura!
Wszyscy odpowiedzieli: „Hura”!
Moskalew był bardzo zadowolony. Udało mu się dobrze przemówid. Rozproszyły się jego obawy w
stosunku do specjalistów wojskowych: w rzeczy samej byli tylko prostodusznymi żołnierzami.
Odznaczali się szerokim umysłem, lecz gdy sprawa dotyczyła honoru, wierności, bojowego ducha -
byli jak z krzemienia ciosani.
Do pokoju wszedł spóźniony gośd - młody człowiek o dużych czarnych oczach, niski, szczupły,
opalony tak mocno, że skóra na twarzy przybrała odcieo liliowy. Był to przewodniczący
Carycyoskiego Komitetu Wykonawczego - Jakub Zinowiewicz Jerman.
Krótko skłoniwszy się w stronę obecnych podszedł do Moskalewa i szepnął mu do ucha.
- Kto? - spytał głośno Moskalew.
- Stalin.
- Kiedy?
- Widocznie jutro.
- No i cóż, wyjdziemy na spotkanie... Siadaj...
- Napijesz się wódki?
- Wybaczcie, towarzysze - powiedział Jerman, obwodząc stół swymi czarnymi, nienawykłymi do
śmiechu oczami.
W „Gruzolesie” odbywa się wiec, nastrój nienadzwyczajny. I bez pożegnania szybko wyszedł...

Wielki wiec odbył się pośród zwałów drewnianych belek, na pokrytym szczapami terytorium
„Gruzolesa” (byłego tartaku braci Maksimowów). Słooce paliło poprzez powłokę zawieszonego w
bezwietrznej przestrzeni pyłu. Tysiączny tłum był podniecony. Od rana tego dnia zabrakło chleba w
budkach i sklepach prywatnych kramarzy.
- Moi drodzy - wyjaśniali kupcy - sami nie jesteśmy w stanie pojąd, co się stało. Już trzeci dzieo nie

13
Czechow – (1860-1904) wspaniały nowelista, jeden z największych pisarzy realistów carskiej Rosji.
przywożą mąki, widocznie już koniec niedługo, czy co.
Na straganach Urzędu Żywnościowego wydawano chleb, którego świnie nie chciałyby żred, ale i tego
natychmiast zabrakło.
Zgłodniały tłum wysłuchiwał różnych mówców, wchodzących na chwiejący się stolik, służący za
trybunę. Komunistów dziś było niewielu: większośd poszła na front. Pozostali walczyli usilnie, aby
zachowad przewagę na wiecu. W dniu dzisiejszym zaś przemówili i ci, którzy poprzednio milczeli, oraz
tacy, których widziano w ogóle po raz pierwszy. W tłumie panował nastrój, mogący przekształcid
masę ludzka w burzącą lawinę. Tłum chciał wszystkich wysłuchad, zrozumied, zorientowad się...
Znany „Sukin kot” mieoszewik Marusin - wielkousty, niziutki, o grubych nogach, przemawiał ze stołu
marszcząc twarz w uśmiechu czy też płaczu:
- Skłonimy głowy, podziękujemy towarzyszom komunistom za dzisiejszy poczęstunek.
Dogospodarowaliśmy się...
Chleba ze wsi już nam nie dowożą i nie będą dowozid...
Socjalizm urzeczywistniony został faktycznie, co też należało udowodnid. Wszędzie gdzie komuniści
obejmują władzę - chleba nie ma... Nic więcej do dodania nie mam... Tłum milczał ponuro. Na
miejsce opróżnione przez Marusina wdrapał się szeregowy komunista, robotnik z tartaku, o
suchotniczych policzkach i rozszerzonych, niemrużących się oczach. Spod rozchełstanej koszuli
wyglądało jego chude ciało, włosy na głowie miał mocno zjeżone.
Zdecydowanie zacisnął pięści i skierował rozszerzone źrenice nie na towarzyszy stojących wokoło,
lecz w przestrzeo, gdzieś wyżej, hen w niezachwianą prawdę.
- Nie zrozumieliście, czy co?. Dlaczego nie ściągnęliście go ze stołu? Przecież Marusin to wróg klasy
pracującej. W jaką stronę Was mani? U braci Maksymowów służył w kantorze i dlatego przeciw
komunizmowi występuje... A wy go słuchacie. Pragnie, aby wam gospodarze znowu kości łamali... Co
powiedział? Chleba nie ma... Wielka rzecz - chleb? Będzie, będzie chleb. Pamiętam, jak godzinami na
przystani przyglądałem się białym kołaczom. Znam wartośd chleba... Wolę nie jeśd chleba, a
rewolucji nie sprzedam za jego chleb.
- Słusznie, słusznie - odezwały się głosy i poruszyły w takt głowy. Do stołu przedzierał się trzeci
mówca. Trudno było określid jego wiek, stary czy młody, z łysiną i o czcigodnej brodzie. Wlazł on na
stół, skłonił się nisko, nałożył okulary w metalowej oprawce, wyciągnął t kieszeni zakurzonego
czarnego surduta złożoną kartkę, starannie i ostrożnie rozwinął ją i zaczął śpiewnym tonem
recytowad:
- Człowiek jest panem stworzenia.., Ale, o Boże mój, w cóż się przekształcił!... W fabrycznym dymie i
pyle węglowym pod ziemią trudzi się jak wielbłąd, oblewa się potem i niszczy sobie płuca... Garstka
bogaczy za to ucztuje aż do przesytu. Nie potrzeba nam garstki bogaczy, nie potrzebujemy fabryk,
warsztatów, kopalni. Psują jedynie nasze płuca i rujnują nerwy. Mielibyśmy jeszcze i krew przelewad
dla tych zakopconych kominów? Nie! Podzielimy fabryki, każdy weźmie to, czego mu trzeba, i
rozejdziemy się po wsiach, na łono przyrody. Zajmiemy się rolnictwem, ogrodnictwem i hodowlą
bydła. Będziemy znów królami przyrody. I zapanuje pokój, a krwawa wojna sama się skooczy.
Dziwny mówca zdjął okulary z nosa, schował je razem z karteczką do kieszeni surduta, zlazł z trudem
ze swej mównicy i z namaszczeniem przeciskał się przez tłum. Ustępowano mu z drogi. Zarówno
słowa jak i ton przemówienia zadziwiły słuchaczy Zebrali się oni na wiec żywiołowo. Wszystkim były
znane niepowodzenia na froncie, wróg nieuchronnie zbliżał się do Carycyna. Zboże dostarczano
nieregularnie. Największą obawę wywoływał fakt, że nikt nie czuł mocnej ręki w obronie miasta. I
przy tym wszystkim przeróżni mówcy rozpalali wyobraźnię. Diabli wiedzą - komu teraz wierzyd. Po
trzech ich razem właziło na stół i klnąc się wzajemnie, spychali jeden drugiego.
Upał był nie do zniesienia. Wołga lśniła jakby pokryta oliwą. Jakiś mówca krzyczał z całej siły, że nie
wolno chłopu przemocą chleba zabierad, że chłop sam się orientuje w cenie zboża, że monopol
oznacza śmierd głodową. Inny potrząsając kułakami wrzeszczał nieswoim głosem: „Na cóż mamy
czekad? Towarzysze. Zrobimy nowe wybory do Rad, nie puścimy do nich ani jednego komunisty. I
wojna się skooczy, i chleb znowu będzie!..
Przy stole pojawił się Jerman. Twarz mu drgała. Razem z nim podeszła rozrosła, koścista starucha w
zielonych spodniach i żołnierskiej bluzie. Spod furażerki niedbale zwisały szare włosy. Była to Sasza
Trubka, dobrze znana wszystkim w „Gruzolesie”, prosta robotnica, członek Carycyoskiej Rady i
Komitetu Wykonawczego.
Zawołali do niej:
- Sasza, czegoś spodnie włożyła? Ona odpowiedziała niskim głosem:
- Opowiem, poczekaj chwilę...
Lecz dobrodusznych było niewielu: Tłum rozpalony przemówieniami zafalował i ciaśniej przyparł do
stołu, na którym ukazał się Jerman. Rozległy się okrzyki:
- Dogospodarowaliśmy się!
- Znowu przyszedł namawiad? Jesteśmy syci!
- Nie filozofuj... Chleba daj!...
Jerman wodził jedynie zmatowiałymi, gniewnymi oczyma po postaciach tragarzy, taczkarzy, traczy,
czerwonych od upału, z rozwichrzonymi włosami, i widział pod dziurawymi koszulami odkryte piersi i
wyraziste muskuły. Lubił on ten nadwołżaoski rozmach, pełen porywu uczud ludzi zgranych ze sobą i
samowolnych, lekceważących dostatek, lecz groźnych w chwilach gdy opanował ich gniew przeciw
niesprawiedliwości. Od życia wymagali równocześnie mało i bardzo dużo. Oberwani i bosi mieli
zwykle na sobie już tylko to, czego na poczekaniu nie można było przepid - ludzie ci namiętnie
przeżywali wszystkie wielkie sprawy. Nie mieścili się w żadnych ramach. Na wiecach roztrząsali plany
robót publicznych: dwudziestopięciowiorstowego wołżaoskiego nadbrzeża, budowy domów
wypoczynkowych dla wszystkich pracujących, przekopanie Wołżaosko-Dooskiego Kanału. Łatwo
ogarniał ich entuzjazm i równie łatwo nieufnośd i złośd.
Jerman zrozumiał od razu, że dzisiaj wśród tych wolnych ptaków działali wrogowie. Zacisnąwszy
maleokie pięści, przemówił wysokim, ostrym głosem:
- Wygardłowaliście się, co? Czy jeszcze chcecie pokrzyczed? Nie ma chleba i dopóki go sobie sami nie
weźmiecie, dopóty go nie będzie.
Oddziały robotnicze haniebnie cofają się, otwierając nieprzyjacielowi drogę do Carycyna. Wiejskie
kułactwo otwarcie już występuje przeciwko oddziałom zaopatrzeniowym. Wszelkie draostwo
kontrrewolucyjne - mienszewicy i eserzy przygotowują się, aby biciem dzwonów powitad generałów
Krasnowa. Słuchacie tego, co mówią wrogowie władzy radzieckiej? A dlaczegóż to spośród
dwudziestu tysięcy robotników portowych został sformowany tylko jeden oddział liczący osiemset
bagnetów?
Kto was będzie bronił? Kto wam da chleb! Nikt! Jeśli sami tego nie chcecie!
Jerman popełnił błąd: poniósł go gniew. Bezsenne noce, dni pełne trwogi, wszystko, co się ostatnio
zebrało, wybuchło teraz z nienawiścią, niezrozumiałą dla tłumu. Wykrzykiwał swoje słowa falsetem,
nieprawidłowo je wymawiając. I nagle rozwarła się pomiędzy nim a tłumem jakby szczelina, po
jednej stronie znajdował się on, a po przeciwległej - słuchacze.
Podnieceni ludzie rzucili się w jego stronę. Jeśliby wykonał najmniejszy odruch samoobrony,
ściągnęliby go ze stołu i rozszarpali...
Na mównicę obok niego wgramoliła się Sasza Trubka. Rękami odpędziła tłum.
- Spokojnie, spokojnie, chłopy, nie tłoczcie się - krzyknęła. Do Jermana zaś szepnęła: „Złaź! Sama z
nimi pogadam”. - Usuocie się chłopy, dajcie człowiekowi przejśd.
Jerman pozostał przy trybunie, spuścił głowę i ciężko oddychał.
Sasza Trubka otarła usta, rozwarła okrągłe, blade, małe oczy. Jej jakby pogarbowane, pomarszczone
oblicze zdawało się prostoduszne i prostackie, ale wszystkim były dobrze znane jej chytrośd, rozum
oraz cięty dowcip.
- Hej, chłopy, baby, będę z wam! mówiła po naszemu. Po portowemu. Inteligentnego słowa nie
pojmujecie. Czegoście się tak rzucili na towarzysza Jermana? On jest gabinetowym pracownikiem, a
ja jestem od roboty z masami. Ze mną możecie gadad.
Z tłumu odezwały się głosy;
- Oboje diabła warci! I drugi:
- Nie ruszaj jej, bo ci tak naurąga, że...
- I naurągam, i nic mi nie zrobisz, synku - odpowiedziała Sasza Trubka, mrużąc oko i szerzej
rozstawiając nogi, aby pewniej stad na chwiejącym się stole. - Chłop igła, baba nitka - tak dawniej
mówili. A dzisiaj na odwrót. Dziś baba igła, a ty wlecz się za nią... i nie gniewaj się...
W tłumie zaśmiano się. Jakiś gniewny głos powiedział:
- Dowódca - portki wdziała... Spryciara...
- Aha - powiedziała Sasza Trubka i ciągnęła dalej:
- Dlaczego ja portki wdziałam? A tod tak ładnie!
Rozległy się głosy: „odwród no się!” „Przykucnij”, „Ciasne!”, „Pękną!” i jeszcze wtrącili ze śmiechem
coś całkiem nie do druku.
- Ja i przedtem krzywo patrzyłam na spódnicę...
Wejdę na trybunę, a tu od razu do mnie: „nie masz po co babo tutaj nosa wsuwad...” Przychodzę do
sztabu, nie chcą wpuścid mnie w spódnicy. Usiłuję ich przekonad, że nie jestem baba (niecenzuralne
słówko wyrwało się z tłumu), jestem bojowym towarzyszem. Na chutorach sama zlikwidowałam
dwie bandy białych... Jednym słowem dokuczyła mi spódnica, że chod siadaj i płacz. Przybiegłam dziś
do domu, mundur frontowy syna mego Miszki wisiał na ścianie. Wdziałam go, wzięłam nagan i
jestem tu, między wami.
Z dobrodusznej twarzy, pełnej zmarszczek, popatrzyły na słuchaczy nagle mądre, wyblakłe, zupełnie
niestarcze oczki Saszy Trubki.
- No, pożartowaliśmy sobie - rzekła - a teraz do sprawy. Z babami swymi pogadałam już dzisiaj. Na
leśnych przystaniach pracuje sześd tysięcy naszych bab... A wiecie, pracują one lepiej niż wy i dostają
więcej od was, chłopów.
- No, no Sasza!.
- Kłam, tylko nie zełgiwaj się...
- Lepiej, lepiej! Moje baby są zorganizowane - mówię wam.
I pracy nie opuszczają, i wódki nie piją.
- Kłamiesz, diablico, sama żłopiesz...
- Sama - owszem, ale to już sprawa inna. Jestem osoba urzędowa i mam specjalny deputat14 (Tłum
wybuchnął śmiechem, kiwano głowami. „Ale cięta! Na wszystko ma odpowiedź gotową”). Te sześd
tysięcy bab i was połowa starszych brodaczy pozostanie przy robocie. Reszta chłopów musi ratowad
rewolucję...
Powiedziała to tak prosto, bezpośrednio i z takim przekonaniem, że od razu zapadło zupełne
milczenie. Przysłuchiwali się jej teraz z sympatią i z napięciem spoglądali w jej chłopską,
pomarszczoną twarz, nie chcąc stracid ani słowa. Niechby w tej chwili ktoś spróbował pożartowad
sobie, dostałby od razu po karku.
Sasza Trubka, sama nauczywszy się pisad, w ciągu swoich pięddziesięciu ośmiu lat przeszła Rosję
wzdłuż i wszerz, będąc wyrobnica, pastuchem, kucharką. Pracując na przystaniach jako robotnica, w
piątym roku straciła trzech braci, a w wojnie światowej męża i dwóch synów, nie utraciła świeżości
uczud ani siły i rozmawiała teraz z wielotysięcznym tłumem, jak kiedyś z synami, prosto i serdecznie.
Słowa jej były krótkie, ze wzruszenia drgały starcze jej usta.
- Nie pomoże żadne kwękanie, śmierd nikogo nie minie, a jak już umierad, to lepiej za ważną sprawę,
chłopy... - Nie pozwolimy, aby nam
Kozacy jak gęsiom łby poukręcali. Z pomocą śpieszy nam spod Lichej wielka armia. Jutro przyjeżdża z
Moskwy Najwyższy Komisarz - Stalin. A my co? W głowę się jeszcze drapiemy? Organizujcie pułk
„Gruzolesu”. Oto ciężarówki z karabinami. Bierzcie je i jutro na front...
Otoczone chmurą pyłu podsunęły się wolno ku trybunie dwa samochody ciężarowe z bronią.
„Dawaj!” rozległo się wokoło. W tłumie powstał ścisk.
Do marynarza siedzącego w pierwszej ciężarówce na stosie broni zaczęli przeciskad się ochotnicy.
Coraz więcej... z coraz większym zapałem...
Wczesnym świtem ozwał się gruchot wozów toczących się po bruku. Poranne słooce bezlitośnie
zaczęło kłud oczy. Sergiusz Konstantynowicz Moskalew odgonił muchy, łażące po mokrej twarzy. „Pid

14
Deputat – dodatkowe uposażenie w naturze.
siwuchę podczas takiego piekielnego żaru - pomyślał.- to po prostu samobójstwo!”. Posiedział chwilę
na łóżku, wpatrując się w niedopałek leżący pod stopami. Poderwał się wreszcie zdecydowanie.
Włożył niebieskie spodnie do konnej jazdy, obcisłe buty i bluzę z płótna żaglowego. Wypił kilka
szklanek wstrętnej, żółtej wody z karafki, zapalił papierosa i zaczął szperad wśród kupy papierów,
leżących na nocnym stoliku. I gazety, i ręce jego, i wszystko na świecie zdawało się byd pokryte
delikatnym pyłem. Znalazł numer moskiewskiej „Prawdy” z 31/V i chmurząc się przeczytał kilka razy
dekret przyznający Komisarzowi Ludowemu Stalinowi nadzwyczajne pełnomocnictwa.
Podrapał potem paznokciami pełny, nieogolony podbródek... Niecierpliwie pokręcił rączką telefonu i
wezwał osobistego sekretarza.
- Piotrze Piotrowiczu, o której przychodzi moskiewski pociąg? - zapytał. - Za czterdzieści minut? Aha,
zadzwoocie wobec tego do wszystkich, trzeba będzie wyjśd na spotkanie... Już zadzwoniliście?
Dobrze. Zaraz przyjadę...
Drewniany dworzec był nędzny, niski, z wysokimi oknami bez szyb. Na wyboistym peronie i na
rdzawych szynach walało się śmiecie. Przy silniejszym podmuchu wiatru - to wszystko zasypie twarz.
- Zamietlibyście, może, towarzysze - powiedział Sergiusz Konstantynowicz do zbliżającego się członka
kolegium kolejowego. Ten jak gdyby po raz pierwszy zobaczył ten nieład.
- Tak, strasznie zaśmiecone. Trzeba będzie poruszyd tę sprawę.
Na peronie zjawili się: wysoki Kowalewski z małą głową, dalej Nosowicz i Czebyszew; dysząc ciężko
przyszedł krępy, czerwony i okrągły Tułak, dowodzący carycyoskimi rezerwami. Przybył Jerman wraz
z członkami Komitetu Wykonawczego... Przewodniczący Związków Zawodowych...
Zebrało się około dwudziestu pięciu osób. Nosowicz podchodząc z tyłu do Moskalewa zapytał
ostrożnie.
- Może by jednak sprowadzid orkiestrę?
- Czy warto? - Będzie to może zbyt prowincjonalnie...
- Rozkaz...
Nadjechał pociąg moskiewski. Na parowozie ustawione były karabiny maszynowe, na platformach
dwa samochody pancerne, z tyłu platformy z podkładami i szynami.
Pierwszy wyskoczył na peron komendant pociągu, żylasty, czarniawy mężczyzna w czarnym płaszczu
skórzanym i z drewnianym futerałem mauzera przy boku. Nie patrząc na nikogo ostrym głosem
wezwał naczelnika stacji.
Następnie zaczęli wychodzid uzbrojeni w karabiny moskiewscy robotnicy, ubrani bardzo rozmaicie: w
koszulach, marynarkach, skórzanych kurtkach, w czapkach na głowie, a wszyscy opasani nowymi
ładownicami. Twarze mieli chude, surowe i nieuprzejme.
Bez rozmów i żartów ustawili się wzdłuż wagonów, stawiając karabiny przy nodze na asfalcie.
Na platformie osobowego wagonu ukazał się wtedy człowiek w czarnej, zapiętej pod szyję bluzie
żołnierskiej i czarnych spodniach, wpuszczonych w miękkie buty. Szczupła i smagła twarz jego była
poważna i spokojna. Wąsy osłaniały mu usta. Ująwszy poręcz ręką, powoli zszedł na peron.
Moskalew uważnie przebiegając wzrokiem okna wagonów zobaczył go pierwszy. Szeroko
uśmiechnięty, wymachując wyciągniętą do powitania dłonią pospieszył naprzeciw. Wzruszony
podszedł również Jerman. Nosowicz zbliżył się ostrożnie na odległośd trzech kroków i przybrał
wojskową postawę.
- Dzieo dobry, towarzysze - wyraźnie powiedział Stalin i kąciki jego oczu pofałdowały drobne
zmarszczki, nie wiadomo, czy wesołe, czy ironiczne. Przywitał się ze wszystkimi jednakowo, bez
nadmiaru serdeczności, ale i bez oschłości. Żywym spojrzeniem objął wszystkich stojących na
peronie.
- Towarzysze, proszę do mnie, do wagonu - rzekł...
Odwrócił się, wszedł po schodkach na platformę i nie powtarzając zaproszenia wszedł do wagonu.
Gdy już wszyscy usadowili się w wagonie, zapalił fajkę i przechadzając się wokół stołu zaczął pytad o
zapasy zboża, działalnośd oddziałów zaopatrzeniowych, o przewidywany urodzaj, liczbę żołnierzy na
froncie, o rezerwy, ruchy nieprzyjaciela i jego siły. Kilka krótkich i wnikliwych pytao skierował pod
adresem Moskalewa, Jermana, Tułaka, Nosowicza. Gdy zapytany zaczynał szeroko się rozwodzid,
Stalin przerywał mu:
- Potrzebne mi są cyfry, wyjaśnieo nie potrzebuję...
Rozmówcy jego powoli przekonywali się, że jemu widocznie wszystko jest wiadome. Zarówno
wypadki na froncie jak cyfry dotyczące zapasów zboża i wszelkie nieporządki i braki, a nawet i to,
czego nie wiedzą oni sami - carycyoscy wodzowie...
Rozmowa toczyła się długo. Moskalew bardzo pragnął przejśd na ogólnorewolucyjne tematy, chciał z
zapałem, gorąco i szumnymi słowami (potrafił to przecież) przemówid tak, aby pokazad przybyszowi z
Moskwy, że i w Carycynie są ludzie nie w ciemię bici. Nie udawało mu się jednak przerwad
zaczarowanego kręgu osaczających go dokładnych i analizujących pytao. Nie mógł zrozumied, do
czego Stalin zmierza.
Nosowicz siedział nastroszony, nie palił moskiewskich papierosów, którymi go częstowano,
odpowiadał sucho i dokładnie i kilkakrotnie zdawało mu się, iż spoczęło na nim bystre, ostre
spojrzenie Stalina. Na pytanie - czym sobie tłumaczy powodzenie wroga w ostatnich dniach,
odpowiedział ostrożnie:
- Przed miesiącem strzelali jeszcze Kozacy z pocisków własnego wyrobu. Z przyjemnością pokażę
wam pociski zrobione z pudełka od konserw - okaz muzealny... Obecnie otrzymali dobry sprzęt i
doskonałe działa. Zagadnienie rozwiązuje przewaga punktów ogniowych na froncie...
- A czy nie przypuszczacie, iż przyczyną naszych niepowodzeo jest niedostateczne przygotowanie
polityczne? - zapytał go Stalin. Punkt ogniowy obsługuje człowiek. Ilekolwiek punktów ogniowych
posiadałby dowódca, jeżeli jego żołnierze nie są uświadomieni przez odpowiednią agitację - nie
potrafi on nic zrobid przeciw ogarniętym rewolucyjnym duchem bojownikom - gdyby nawet posiadali
znacznie mniejszą liczbę punktów ogniowych.
Aby przemyśled odpowiedź, Nosowicz wziął papierosa i czuł teraz, że Stalin już nie przelotnie, lecz
uporczywie przygląda mu się.
Zgadzam się - rzekł - taka jest nowa taktyka rewolucji. Ale trudno jednak przebudowad psychikę
żołnierza pod ogniem nieprzyjaciela.
W takiej sytuacji żołnierz bardziej ufa armatom aniżeli książkom. Na tyłach podczas formowania,
rzecz jasna, wychowanie stanowi o wszystkim...
W kącikach oczu Stalina znowu pojawiły się zmarszczki, biegnące aż do skroni. Odwróciwszy się od
Nosowicza, aby wytrząsnąd fajkę, rzucił jakby przelotnie:
- A gdzież przebudowywad psychikę, jeśli nie pod ogniem nieprzyjaciela - tam się ją właśnie
przebudowuje.
A teraz, towarzysze, poproszę, aby ze mną zostali Moskalew i Jerman.
Żegnał się z każdym podaniem dłoni. Skoro w salonie pozostali tylko Moskalew i Jerman, usiadł przy
stole i dłonią strzepnął popiół z ceraty.
- Na bocznicy stoi tu transport ze zbożem. Jak długo? - zapytał.
Jerman poczerwieniał, jak gdyby dostał w twarz. Spoglądając w okno Moskalew odpowiedział:
- Dwa, a może trzy dni...
- Dłużej - powiedział Stalin - jedenaście. Dlaczego nie został wysłany?
Moskalew zasępił się i zaczął stukad palcem o ceratę. - Po pierwsze, mieliśmy dane, że w okolicy
Poworyno drogę przecięli Kozacy... Po wtóre, w sytuacji wojennej, jaka się wytworzyła, kiedy grozi
nam odcięcie i możliwośd oblężenia miasta, nie mogłem ryzykowad pozostania bez zapasów zboża.
Robotnicy urządzili wczoraj straszną awanturę... - Zasapał przez nos, oczekując, że Stalin rozpocznie
spór. Ale Stalin zapytał tylko:
- W mieście jest wolna sprzedaż chleba?
- A no tak...
- Czym się to tłumaczy?-
Moskalew zaczął jeszcze mocniej sapad, ale w tej chwili pojął, że spór byłby nie na miejscu.
- Objaśnid to można tym - rzekł - że słabo znacie nasze miejscowe warunki. W mieście mamy około
stu tysięcy różnych łyków... mieszczan, słowem... Ten w ogródku kopie, ten kury maca lub handluje
drobiazgami... Przy tym jeszcze i dziesięd tysięcy uciekinierów... Zaprowadzimy normy i kartki, a
nazajutrz Radę rozniosą. Gorzej jeszcze, oddziały zawrócą z frontu, bo każdy ma tu ojca, matkę czy
krewnych.
- Stalin zwrócił głowę w stronę milczącego z opuszczonym wzrokiem Jermana:
- Czy wy też tak sądzicie? - zapytał.
- Jestem innego zdania - ostro odpowiedział Jerman. - Uważam, że sytuacja w mieście jest
nienormalna.
- Widzicie, mamy już dwa odmienne zdania...
Stalin wyciągnął z teczki kartkę. Otrzymaliśmy to dzisiaj, w drodze - rzekł i położył przed
Moskalewem podpisaną przez Lenina depeszę:
„Stwierdzam, że ani w Moskwie, ani w Pitrze15 nie wydano dzisiaj żywności. Sytuacja bardzo trudna.
Dajcie nam znad, czy możecie przedsięwziąd nadzwyczajne środki, bo tylko wy może” cle nam przyjśd
z pomocą...”.
- Proponuję - powiedział Stalin, (podczas gdy Moskalew przeczytawszy depeszę milcząc przesunął ją
wzdłuż stołu w stronę Jermana), postawid na porządku dziennym w Komitecie Wykonawczym
sprawę skooczenia ze skandalicznym marnotrawieniem chleba. W Moskwie, Iwanowie i Pitrze
proletariat otrzymuje po pół dwiartki kilograma chleba, a Włodzimierz Iljicz telegrafuje, że obecnie i
tego nie wydają. Oznacza to, że w niebezpieczeostwie znajdują się nie tylko te miasta, ale że
niebezpieczeostwo zagraża rewolucji. Dla wygody dziesięciu tysięcy uciekinierów w Carycynie nie
możemy pozbawid chleba rewolucji.
- Wprowadzid racje w Carycynie!..,
Moskalew próbował odepchnąd od siebie stół, ale ten ani drgnął. Ociężale wtedy wydostał się,
przeszedł kilka kroków i podciągnął spodnie.
- Dumni jesteśmy z tego - rzekł - że w koszmarnych warunkach, kiedy cała banda kontrrewolucyjna
drze się, że „Bolszewicka gospodarka to głód i zniszczenie”, udało nam się przekształcid Carycyn w
kwitnące miasto. Fabryki produkują około 50% w stosunku do okresu przedwojennego i to w pobliżu
frontu. Sied szkolnictwa została powiększona. Związki zawodowe ogarniają swym zasięgiem prawie
wszystkich pracujących. Kolosalnie wzrósł ruch kobiecy. Przedsięwzięliśmy środki mające na celu
rozpoczęcie robót publicznych.
- Zapomniałeś jeszcze o muzyce na bulwarach - przerwał mu nagle Jerman drżącym głosem i o
oficerskich knajpach z taocami... i że spekulanci podbili cenę soli do stu rubli za pud.
- Szumowiny! To szumowiny - zgnieciemy ich! wykrzyknął Moskalew i spojrzał z ukosa na Stalina,
który z niezmąconym spokojem palił fajkę. Zagadnienie tkwi o wiele głębiej. Proletariat Carycyna
własnymi rękoma buduje swoją przyszłośd. Proletariat Carycyna ufa mi i wierzy, że ja, Moskalew,
poprowadzę go do ostatecznego zwycięstwa, a ja tymczasem wprowadzę głodowe przydziały i
zapakuję ich do ogólnego rosyjskiego kotła?... dlatego tylko, że robotnicy Iwanowo-Wozniesieoska
otrzymują po pół dwiartki chleba?... Nie, oni tego nie zrozumieją...
Mówiąc to Moskalew „rachował” na wywarcie wrażenia, ale ono obróciło się przeciw niemu. Na
ustach Jermana ukazał się pogardliwy grymas.
Stalin spokojnie pozwolił mu się wygadad, ale jakoś nie wyglądało na to, żeby na tego człowieka
można było wpłynąd. Siedzi oto z wesołym spojrzeniem, zorientowany we wszystkim,
nieprzenikniony, nie kładzie nacisku na nadzwyczajne pełnomocnictwa, chociaż ma je w kieszeni. I
kto wie, jeżeli poróżnid się z nim, może całkiem odsunąd.
Te uboczne myśli oczywiście nie wpływały na ton słów Sergiusza Konstantynowicza, ale
zauważywszy, że wrażenie zupełnie maleje, zaczął się ostrożnie wycofywad.
- Mówię to wszystko, towarzyszu Stalinie - rzekł - jedynie dlatego, abyście zrozumieli naszą
skomplikowaną sytuację. Znajdujemy się tutaj w warunkach specyficznych. Tutejszy proletariat
organicznie jest związany ze wsią, z obfitością chleba. Wołga, to spichlerz wszechrosyjski. Boję się, że
oni nie zrozumieją...
- Kto się wilków boi, niech nie chodzi do lasu... Nie podzielam waszych obaw, Siergieju
Konstantynowiczu - wesoło odpowiedział Stalin, jak gdyby zadowolony, że mają już za sobą pewien

15
Piter – Petersburg (skrót).
etap. - Robotnicy zrozumieją jeżeli im się wyjaśni. Doskonale zrozumieją, że monopol na chleb i
system kartkowy to jednak rzeczy cięższe niż walka w okopach. Ale dzisiaj zrozumieją również, że
właśnie to stanowi obecnie główny front rewolucji. I oni zdecydują się na tę ofiarnośd, jeżeli im się
dobrze i rozsądnie wyjaśni sytuację.
Moskalew uśmiechnął się, pokiwał głową i siadł przy stole.
- Twardy to orzech do zgryzienia, towarzyszu Stalinie - rzekł. - Od czego, waszym zdaniem, należy
zacząd i jakie przedsięwziąd środki?
- Moim zdaniem - odpowiedział Stalin - należy zwoład ogólną miejską konferencję partyjną.
- Kiedy?
- Chodby jutro. Odkładad nie należy...
- A czy zdążymy ułożyd porządek dzienny?
- Jutro o godzinie siódmej przyjeżdżajcie.
- O siódmej rano - Moskalew podrapał się w głowę. - W takim razie ja już w tej chwili muszę stąd
odjechad. Trzeba namyślid się i przygotowad materiały.
Zaciął się i pytająco popatrzył na Stalina.
Koocem cybucha fajki Stalin zaczął kreślid po ceracie linie, jak gdyby coś na niej wypisywał.
- Sprawa urzeczywistnienia monopolu zbożowego i systemu kartkowego; walka o transport;
wzmocnienie dowództwa wojskowego; walka z kontrrewolucją; wzmocnienie organizacji partyjnej i
rozwinięcie masowo-politycznej roboty; walka z niedbalstwem, zamętem i chaosem... Porządek
dzienny będzie długi.,.
Podniósł się i znowu prosto, po koleżeosku uścisnął dłoo Moskalewa i Jermana.
Moskalew wychodząc, zatrzymał się w drzwiach na sekundę, ale nie obrócił się. Chod nigdy nie
pozwalał sobie dmuchad w kaszę, chrząknął tylko i wyszedł z wagonu, a dopiero rozparłszy się w
samochodzie powiedział: „Więc to tak”.
W tym czasie wagon Stalina, wyprowadzony na bocznicę, został włączony do miejskiej sieci
telefonicznej.
Stalin rozpoczął pracę. Dwóch jego milczących i cichych sekretarzy wzywało telefonicznie sekretarzy
partyjnych organizacji i przewodniczących radzieckich instytucji i urzędów, przygotowywało
materiały, stenografowało, wpuszczało i wypuszczało wzywanych...
Przewodniczący Czeka16 wszedł do wagonu rozpromieniony jak poranne słooce, wyszedł zeo blady i
zamyślony.
Przewodniczący kolejowego kolegium sanitarnego, nie czekając na wezwanie, kazał oczyścid dworzec
i peron. W tym celu posłano ciężarówkę na osiedle po mieszczanki. Z racji obowiązku pracy
społecznej przywieziono je razem z miotłami. Ze strachu i ze złości podniosły taki kurz, ze trzeba było
wyrzec się tej formy walki ze złym stanem sanitarnym.
Przez cały dzieo spieszyli wzdłuż rdzawych torów ludzie, pytając o wagon Stalina.
Powstawał pełny obraz sytuacji w mieście, w okręgu i na froncie. Wieczorem zaczęli przybywad
robotnicy: przedstawiciele komitetów fabrycznych i poszczególni dołowi działacze.
Dopiero o świcie, gdy za połamanymi stacyjnymi płotami, za zakratowanym wiaduktem, za ubogimi
dachami, za ciemną linią Wołgi rozlało się zielone światło i oblało horyzont i zapłonęła zorza - od razu
we wszystkich oknach zgasła światło w wagonie Stalina.
Nad ranem została wysłana pilna depesza zaadresowana: Lenin, Moskwa, Kreml.
„Szóstego przybyłem do Carycyna. Pomimo-zamętu panującego we wszystkich gałęziach życia
gospodarczego, można jednak wprowadzid porządek. W Carycynie, Astrachaniu i Saratowie Rady
zniosły monopol zbożowy i sztywne ceny - to, co się dzieje, to bachanalie i spekulacja.

16
Czeka – Nadzwyczajna Komisja do Walki z Kontrrewolucją, utworzona w 1918 r.
”Osiągnąłem wprowadzenie systemu kartkowego i sztywnych cen w Carycynie. To samo trzeba
osiągnąd w Saratowie i Astrachaniu, w przeciwnym bowiem razie poprzez te kanały spekulacji
ucieknie wszystko zboże.
„Niech więc z kolei Centralny Komitet Wykonawczy oraz Rada Komisarzy Ludowych zażądają od
tamtejszych rad zlikwidowania spekulacji. „
„Transport kolejowy całkowicie zdezorganizowany poczynaniami przeróżnych kolegiów i komitetów
rewolucyjnych. Byłem zmuszony do wyznaczenia specjalnych komisarzy, którzy już wprowadzają
porządek mimo protestów kolegiów. Znaleźli oni masę parowozów w miejscach, których istnienia
kolegia nawet nie podejrzewały, śledztwo wykazało, że po linii Carycyn - Poworyno - Bałaszow -
Kozłów - Riazao - Moskwa można przepuszczad dziennie osiem i więcej transportów kolejowych.
„Jestem w tej chwili zajęty nagromadzeniem pociągów w Carycynie. Za siedem dni ogłosimy „Tydzieo
zbożowy” i puścimy od razu około miliona pudów...
„Posłałem specjalnego delegata do Baku. W tych dniach wyjeżdżam na południe. Pełnomocnik do
spraw wymiany towarowej zostanie dziś aresztowany za oszukaocze machinacje i spekulację”.

Na krzesłach, na stole i na podłodze salonki leżały próbki materiałów, wyroby żelazne, okucia, teczki
z papierami, kupki ziarna, gazety, rękopisy. Obok otwartego okna przy niskim stoliku siedziała
maszynistka. Cienkie jej palce spoczywały na klawiszach. Za oknem widniał czysto zamieciony plac
dworcowy, na którym w oddali schodziły się pasma szyn. Cichy, równy głos za jej plecami zdawał się
napełniad tę zalaną czarną ropą i poprzecinaną stalą przestrzeo jakąś szczególną i ważną treścią:
Stalin dyktował:
„W celu natychmiastowego zebrania i wysłania do Moskwy dziesięciu milionów pudów chleba oraz
dziesięciu tysięcy sztuk bydła rogatego konieczne jest dostarczenie nam 75000000 rubli gotówką,
możliwie w drobnych banknotach. Poza tym za 36 milionów rubli różnych towarów, jak: widły,
topory, gwoździe, śruby, nakrętki, szkło okienne, naczynia stołowe i nakrycia, kosiarki i części
zapasowe do nich, nity, żelazo na obręcze, zapałki, uprząż dla koni, obuwie, perkal, trykotaże, płótno
„madepolam”, satyna, szewiot, sukno damskie i gwardyjskie, skóra różnych gatunków, herbata, kosy,
siewniki, pługi, skopce, worki i brezenty, kalosze, farby i lakiery, narzędzia kowalskie, stolarskie,
pilniki, kwas karbolowy, terpentyna, soda”.

Dyktując jednocześnie przeglądał stenogramy. W ciągu tych kilku dni wszystko w Carycynie zostało
postawione na nogi. Konferencja partyjna, Kongres Związków Zawodowych, konferencja komitetów
fabrycznych, nadzwyczajne zebranie z udziałem organizacji masowych, wiece - następowały po sobie
bez przerwy. Obrona Carycyna, która do. tej chwili zdawała się byd sprawą jedynie samego miasta,
urosła do wyżyn zagadnienia obrony całej Republiki Radzieckiej.
Przez wagon Stalina - na torach dworca południowo-wschodniego przeszło tysiące ludzi przyswajając
sobie tę zasadniczą myśl.
Setki partyjnych i radzieckich urzędów, grzęznących w międzyresortowej plątaninie i gmatwaninie,
zaczynały wyczuwad logiczną więź pomiędzy sobą.

Setki członków partii zasiadających przy urzędowych biurkach, których liczba przekraczała pięcio- i
dziesięciokrotnie niezbędną ilośd funkcjonariuszy w tych urzędach, napełnionych dymem machorki -
oderwano od papierkowej roboty i skierowano do pracy agitacyjnej do fabryk i na wieś.
Mocno i wyraźnie zostało postawione zagadnienie: obrona Carycyna powinna nosid charakter
natarcia wzdłuż całego frontu - od północnych kraoców woroneskiej guberni aż do stepów salskich.
Dlatego powinien byd wprowadzony z cała surowością monopol zbożowy, który w ciągu czerwca da
Moskwie i Pitrowi dwa miliony pudów zboża.
W fabrykach i na przedmieściach odbyły się burzliwe wiece. Robotnicy zrozumieli odpowiedzialnośd
nałożoną na nich za losy całego kraju - wszędzie uchwalono rezolucje, popierające ogólnopaostwowe
zadania. Kiedy ta odpowiedzialnośd została rzeczowo wyrażona w żądaniu natychmiastowego
zlikwidowania wolnego handlu chlebem oraz w przejściu na system kartkowy z półfuntową racją -
robotnicy powiedzieli: „Zgoda”...
W ciągu kilku dni miasto zmieniło się jak W trzeźwy ranek po pijaostwie. Na ulicach pojawiły się
patrole, opustoszała muszla orkiestry w ogrodzie miejskim, a naprzeciwko niej drzwi zakładów
gastronomicznych z szaszłykami i czekwykami zabito na krzyż deskami. W prywatnych sklepach
zostały na wystawach tylko powidła, pasta do obuwia, musztarda sarepska w grubych słoikach oraz
muchy gęsto łażące po zakurzonych szybach. Chleb jako artykuł handlu znikł.
„Paniusie”, uciekinierki z północnych stolic, z zakłopotaniem przyglądały się nowym kartkom
chlebowym, dającym prawo na dwierd funta chleba pracującym w instytucjach radzieckich.
„Elementom niepracującym” - kartki nie przysługiwały...
„Mój Boże, mój Boże! - narzekały. - Któż to przed rewolucją myślał poważnie o chlebie?” Kucharka
szła do piekarni i kupowała go, a lekarze nawet nie radzili spożywad zbyt wiele chleba... Zdawało się,
że chleb nabrał nagle jakiegoś szczególnie surowego znaczenia. Jednakże, jak żyd bez chleba. Jedne
decydowały się na ucieczkę z tego koszmaru, drugie - mściwie wyczekiwały przyjścia wojsk
Krasnowa.
Były i takie, w których dźwięki walca dobiegające z muszli w parku, mimo ubóstwa zakurzonej alei
pod dwiema latarniami naftowymi, wywoływały rzewne wspomnienia młodości, na zawsze
minionych czasów, powiewającej białym trenem pierwszej balowej sukni.
Nie znajdując w swych małych duszyczkach ani nienawiści, żeby się mścid, ani zdecydowania, żeby
uciekad, płakały jedynie gorzkimi łzami, narzekając, że bolszewicy pozbawiają je ostatniej niewinnej
radości.
Przebrani oficerowie, przeczekujący rewolucję w knajpach albo na brudnych pryczach przy
dźwiękach mandoliny, schodzili się teraz, skacząc przez płot, do umówionej kwatery, ażeby
zdecydowad, co jest rozsądniejsze, czy skierowad swe kroki w stronę przeludnionego Nowoczerkaska
i znaleźd się w niezbyt sprzyjającej atmosferze Wielkiego Wojska Dooskiego, czy naciągnąd zawszoną
bluzę i ujśd do Denikina17, na Kubao, czy też organizowad powstanie na miejscu?
Spekulanci w oczekiwaniu bardziej sprzyjającego momentu pochowali koszule - „apasze”18 i
wydłubywali w obcasach dziury chowając tam brylanty i platynę. Działacze „liberalni”, carscy
urzędnicy, drobni posiadacze ziemscy, którzy schronili się w mieście przed chłopskim żywiołem wraz
ze swymi rodzinami, podobnie jak w siedemnastym wieku bojarzy - wojownicy, którzy szukali za
ścianami Sierpuchowa lub Kołomny ukrycia przed najazdem krymskich chanów, wszyscy ci,
zamieszkujący głównie centrum miasta, zaczęli rozmyślad, czy nie warto by chwilowo wstąpid na
posadę do jakiejś cichej, radzieckiej instytucji?
Lecz każdy dzieo przynosił nowe niespodzianki.
Na sosnowych słupach telefonicznych i na wszystkich płotach, które zdawały się byd stworzone przez
wiekową wszechrosyjską historię j po to, aby pod nimi spokojnie sypiali pijani oberwaocy, zabielały
nagle ogłoszenia nowego dekretu Komitetu Wykonawczego, które powiadamiały, że „wszyscy
niezatrudnieni winni natychmiast zjawid się w punktach rozdzielczych, pobrad narzędzia do robót
ziemnych, pójśd zorganizowanymi grupami w step i kopad za miastem okopy, za co wydane zostaną
kartki chlebowe”.
W wagonie na bocznicy w dalszym ciągu stukała maszyna do pisania.
- Depesza - półgłosem wymówił Stalin:
„Moskwa, Naczelna Rada Wojenna... Natychmiast wysład kilka sześciocalowych baterii i amunicję.

17
Denikin – dowódca kontrrewolucyjnych białogwardyjskich band, wspomaganych przez interwentów.
18 Specjalny rodzaj koszulek.
Kilka baterii trzycalowych wraz z amunicją. Dziesięd milionów naboi rosyjskich. Osiem samochodów
pancernych. Szczególnie ważne jest przysłanie dwóch grup doświadczonych i oddanych lotników wraz
z aparatami i ładunkiem bojowym”.
Tej samej nocy zostali wezwani Nosowicz i Kowalewski celem zdania raportu.
Według meldunków i biuletynów, na całym froncie północno-kaukaskiego okręgu wojennego od
południowej granicy guberni woroneskiej aż do Morza Kaspijskiego znajdowało się sto tysięcy
karabinów i szabli. Kowalewski wskazując ołówkiem mapę wiszącą nad stołem w salonce wyliczał z
pamięci nazwy oddziałów, ich liczebnośd i miejsce dyslokacji na froncie. Nachmurzony Nosowicz
układał meldunki.
Stalin, jakby chcąc wyprostowad nogi, chodził wzdłuż zasłoniętych roletami okien.
W chwilach gdy zdający raport zatrzymywał się - Stalin kiwnięciem głowy dawał znak, że słucha
uważnie. W rzeczywistości już przedtem wszystko było dla niego jasne (materiały bowiem w
przeddzieo przejrzał): Kowalewski niezbyt zresztą umiejętnie oszukiwał: „Stutysięczna armia” istniała
jedynie na papierze. Z wyjątkiem poważnej grupy Kałnina, na samym południu frontu, w rejonie
kubaosko-czarnomorskim, pozostałe dywizje, brygady, pułki, wyraziście i zdecydowanie wyliczane
przez Kowalewskiego, stanowiły po prostu słabo między sobą powiązane oddziały i grupki
partyzanckie, walczące w pobliżu swych stanic. Cztery carycyoskie sztaby próbowały nimi dowodzid,
zasypując front sprzecznymi i chaotycznymi świstkami. .
Kowalewski, widząc, że wywarł niekorzystne wrażenie, zaczął pośpiesznie podkreślad:
- Wszystkie te dane posłałem do Najwyższej Rady Wojennej i Trocki zatwierdził dyslokację wojsk jak
również ogólny plan obrony.
Nosowicz zaś podsunął natychmiast rozkaz podpisany przez Trockiego, który rozkazywał utrzymad
linię frontu i jeśli okoliczności pozwolą, przesunąd ją naprzód. Stalin przeczytawszy papiery z
uśmiechem rzucił je na stół.
- Utrzymad, przesunąd, nie dopuszczad... Pięknie powiedziane...
Najbardziej podejrzany w meldunku Kowalewskiego wydawał się spokojny stosunek Sztabu do
rzeczywiście katastrofalnego stanu samego frontu carycyoskiego: wokół Carycyna znajdowało się
zaledwie sześd tysięcy żołnierzy, w garnizonie zaś trzy tysiące.
- Jakimi siłami rozporządza Mamontow? - zapytał Stalin.
Kowalewski szybko spojrzał na Nosowicza, ten zaś nie podnosząc oczu rzekł spokojnie:
- Czterdzieści do pięddziesięciu tysięcy szabel i bagnetów.
Stalin wziął meldunek o stanie uzbrojenia. Na froncie carycyoskim było wszystkiego 8 armat, 92
karabiny maszynowe, 9800 karabinów, 600 szabel, 962 tysiące naboi karabinowych i 1200 pocisków
artyleryjskich...
- Czy to wszystko? - spytał.
- Coś niecoś znajdzie się jeszcze w arsenale - chmurnie odrzekł Nosowicz...
O świcie Stalin pojechał do arsenału. Zszedł do podziemi i uważnie chodził wzdłuż przejśd, ciągnących
się między sosnowymi skrzyniami i piramidami ręcznych granatów.
Surowy staruszek pilnujący arsenału nie umiał podad dokładnych danych co do znajdującego sie tu
uzbrojenia. Zwożono je tutaj z różnych miejsc. nie liczono i nie zapisywano. Widoczne również było.
że jest ono połamane, zardzewiałe i niezdatne do użytku...
Z arsenału udał się Stalin do fabryk. Przeszedł wszystkie działy, a kiedy robotnicy, którzy poznali go,
zebrali się na fabrycznym podwórzu, wszedł na ciężarówkę i przemówił:
- Towarzysze, republice grozi niebezpieczeostwo. Musimy przystąpid do zdecydowanego natarcia.
Obowiązkiem każdego z nas jest udziesięciokrotnid swoje siły i zwyciężyd. Nikt nie może pozostad
obojętny.
Wszyscy bez wyjątku, muszą chwycid za broo. Współczucie nie wystarczy. Trzeba pracowad tak, aby
przy każdym warsztacie stał nabity karabin. Cały proletariat musi byd zmobilizowany i uzbrojony. Aby
się uzbroid, musimy przygotowad broo. Potrzebne są nam pociągi pancerne, pancerne samochody i
działa. Przed chwilą oglądałem w arsenale tysiące połamanych i zardzewiałych karabinów. Trzeba je
jak najprędzej wyremontowad...
- Ruszymy do natarcia, towarzyszu Stalinie - odpowiedzieli robotnicy.
Bezlitosne słooce paliło czarną przestrzeo poprzecinaną liniami torów. Szczupłe palce maszynistki
fruwały po klawiaturze, Stalin dyktował:
„...Trzeba ostro postawid zagadnienie zmian y całego kierownictwa wojskowego... Nadmierna ilośd
sztabów (cztery) robi z frontu istny bałagan. Ogólny stan frontu - to gmatwanina oddziałów.
Przydzieleni tu wojskowi specjaliści („szewcy”) pracują z niepojętą opieszałością i niechlujstwem. Bez
nadzwyczajnych i zdecydowanych środków nie można nawet myśled o ochronie linii kolejowej i
nieprzerwanej dostawie ładunków z żywnością...”.
Wszedł komendant, jakiś jakby zasuszony człowiek, w milczeniu położył na stole depeszę od
konwojenta kolejnego transportu wiozącego do Moskwy dwadzieścia pięd wagonów zboża i trzy
wagony suszonych ryb. Depesza brzmiała:
„O godzinie drugiej w nocy koło przejazdu obok stacji Fiłonowo pociąg nasz wykoleił się, ponieważ
Kozacy podłożyli ładunek piroksylinowy. Bezpośrednio po tym Kozacy ostrzelali pociąg, ale dzięki
naszym karabinom maszynowym Kozacy zostali odpędzeni, a częściowo wybici. Pozostaliśmy na
miejscu cały dzieo, a w nocy ruszyliśmy dalej. W odległości trzynastu wiorst od stacji zatrzymało nas
znów natarcie Kozaków. Bój przeciągnął się do godziny siódmej wieczorem. Na punkcie węzłowym,
przed samą stacją Poworyno okazało się, że rozebrano około trzech wiorst toru. Kozacy otoczyli ze
wszystkich stron pociąg. Bój trwał od godziny pierwszej w nocy do godziny jedenastej rano.
Pozostaliśmy na miejscu cztery doby i dopiero po naprawieniu toru pojechaliśmy dalej. Straciliśmy
dwóch zabitych, siedmiu zostało lekko rannych. Mamy nadzieję, że ładunek dowieziemy szczęśliwie
do Moskwy...”
Stalin wezwał telefonicznie komendanta, który bez słowa stanął w drzwiach:
- Ile wysłaliście dzisiaj transportów? - spytał Stalin.
- Trzy pociągi z ziarnem z rana - odparł zapytany.
- He jeszcze możecie wysład?
- Do północy trzy.
- Trzeba będzie wzmocnid konwój. Przyczepiajcie do każdego pociągu platformę z szynami i
podkładami.
- Rozkaz! - oddalił sie bezszelestnie.
Stalin zwolnił maszynistkę i siadł do pisania listów. Przedmiotem jego troski były sprawy Kaukazu i
Azji środkowej. Pisał do Stefana Szaumiana:
„Ogólna nasza polityka dotycząca Krajów Zakaukaskich polega na tym, aby zmusid Niemców do
oficjalnego uznania zagadnieo gruzioskich, ormiaoskich i azerbejdżaoskich jako wewnętrznych
zagadnieo rosyjskich, w których rozstrzyganiu Niemcy nie powinni brad udziału. Dlatego właśnie nie
uznajemy niepodległości Gruzji, uznane) przez Niemcy...”
.....Bardzo was wszystkich prosimy, abyście okazali jednak pomoc w uzbrojeniu i ludziach
Turkiestanowi, gdzie Anglicy próbują poprzez Bucharę i Afganistan złośliwie napsocid...”

Do wagonu Stalina nie wpuszczano nikogo. Na torach stali wartownicy, wzdłuż peronu spacerował
komendant, niezmiennie odpowiadając każdemu, kto chciał widzied nadzwyczajnego komisarza:
- O niczym nie wiem.
W wagonie siedzieli Woroszyłow. Kola Rudniew i Parchomenko. Na stole stał blaszany im-bryk,
szklanki i leżały okruchy chleba. Wszyscy trzej palili moskiewskie papierosy. Rozmowa trwała już
długo. Woroszyłow opowiadał o marszu z Charkowa do Ługaoska. Rudniew i Parchomenko skrzętnie
przypominali wszelkie pominięte szczegóły.
Stalin opierając się kolanem o ławeczkę pod mapą na ścianie i obracając w palcach mały cyrkiel
mówił:
„...Przemyślny chłopek walczył w październiku o władzę radziecką. Teraz zwrócił się przeciwko nam.
Dlatego że nienawidzi monopolu zbożowego, sztywnych cen, rekwizycji i walki z pokątnym handlem.
”I oto-rezultaty... (wskazał cyrklem na mapie Poworyno). Na północnym odcinku w jednostkach
Mironowa panuje rozkład, kilka pułków konnicy zbiegło do Krasnowa. Stanicznicy i kułacy zaagitowali
średniozamożnego chłopa. Mironów trzykrotnie był otaczany koło Poworyna i Fiłonowa i koniec
kooców pobity na łeb i na szyję.
„Krasnow jest obecnie silniejszy od nas - to trzeba przyznad - i liczebnością, i uzbrojeniem. On
prowadzi swoją agitację, a cztery nasze sztaby nie prowadzą żadnej agitacji, dając tym samym
Krasnowowi możliwośd przeciągania na swoją stronę wahających się mas. Krasnow posiada dobrze
wyposażoną armię. My armii nie mamy.
„Według danych z ostatnich kilku dni ochotnicza armia Denikina, o której uporczywie nic nie wiedzą
nasi specjaliści wojskowi, opuściła stanicę Meczetyoską i Jegorłycką i rozwija pomyślne operacje na
styku Donu i Kubania. Denikin skieruje niewątpliwie uderzenia na węzły kolejowe Torgową i
Tichorecką, starając się odciąd od nas grupę Kałnina i nadmorską grupę Sorokina.
„Oprócz Krasnowa mamy nowego wroga! Oficerską armię ochotniczą, która zaopatruje Ententa,
dobrze wyszkoloną i przeniknięta nienawiścią klasową. To niebezpieczny wróg i zagraża naszemu
południowemu - najważniejszemu odcinku, zbożu i nafcie.
„...U nas nie potrafią i nie chcą jeszcze zerwad z partyzanckim sposobem prowadzenia wojny. Patrzed
przez palce na ten galimatias w oddziałach, znosid ten bałagan - jeżeli on nie jest zwykłą zdradą-to
znaczy kapitulowad. W sposób najbardziej zdecydowany musimy w jak najkrótszym czasie połączyd
oddziały w duże formacje, podporządkowane jednolitemu dowództwu, oddanemu sprawie
rewolucji. Musimy stworzyd armię regularną...
My mamy następujące możliwości: przede wszystkim oddziały robotnicze, górnicze i chłopskie, które
przyprowadziliście Klimencie Jefremowiczu - zahartowały się dobrze w walce. Doniecko -
morszowskie oddziały Szczadenki. Robotnicy Carycyna mogą, chcą i będą się bid na śmierd i życie,
jeśli zdołamy izolowad ich od kontrrewolucyjnej propagandy eserowców i mienszewików. Odnośnie
do kozackich oddziałów Mironowa - zostali tam wysłani propagandziści. Powinien się tam
wyodrębnid mocny „biedniacki” trzon. Znajdująca się również na północy grupa Kikwidze jest w
obecnych warunkach niezdolna do walki - to typowy zlepek oddziałów nie umiejący koordynowad
działao. Jednakże grupa Kikwidze, to świetny materiał. Następnie z pięciu tysięcy jeoców wojennych
w Carycynie - większośd Węgrów, pośród których pracuje już nasz wydział agitacyjno -
propagandowy; oddział serbski przebijający się z Ukrainy, i wreszcie liczne w stepach salskich
oddziały bezrolnych chłopów i biedniejszego kozactwa: Szewkoplazowa, Kruglakowa, Wasiliewa - w
Kotelnikowie (wyłącznie składającego się z kolejarzy), oddział Kowalewa w Martynowce i oddział
konny Dumienki. Warunki walki są tam szczególnie surowe i z oddziałów tych można wykud żelazną
dywizję.
„Oto z czego możemy stworzyd szkielet armii. Trzeba będzie przełamywad opór urzędników
wojskowych, którzy z pewnością będą wnosili skargi do Moskwy i mogą nam zaszkodzid zasadniczo.
Byd może, że zaistnieje nawet konflikt z Najwyższą Radą Wojenną, ale i tam przełamiemy opór.
Pomoże nam w tym Włodzimierz Iljicz.
„Formowanie nowej Czerwonej Armii, która, zdaje się, będzie dziesiątą armią, przyjmiecie wy na
swoje barki, Klimencie Jefremowiczu”.
Woroszyłowowi zadrgały szczęki. Zdjąwszy ręce ze stołu poderwał się i wyprężył. Parchomenko
zamruczał pod wąsem:
- Słuszna decyzja.
Dwudziestego piątego czerwca w okopach na froncie, we wszystkich obozach i na wielkim
wojskowym wiecu, zwołanym w polu koło stacji Krywa Muzga - został odczytany następujący rozkaz:
„Wszystkie pozostałe jednostki 3 i 5 armii, następnie jednostki armii frontu carycyoskiego oraz
jednostki sformowane z ludności okręgów morozowskiego i donieckiego mają byd połączone w jedną
grupę, której dowódcą zostaje mianowany dawny dowódca 5 armii tow. Kliment Jefremowicz
Woroszyłow. Wszystkie powyżej wymienione jednostki wojskowe będą odtąd nosid nazwę „Grupy
towarzysza Woroszyłowa”.
Rozkaz podpisał Komisarz Ludowy
Stalin.
Wszystko to, co mówił w wagonie Stalin do Woroszyłowa, spełniło się.
Pod koniec czerwca armia Denikina zadała szereg poważnych ciosów wzdłuż magistrali Carycyn -
Tichorecka i odcięła pięddziesięciotysięczną armię Kałnina. W ten sposób południowy front skupił na
sobie cała uwagę.
Stalin pisał do Włodzimierza Iliicza:
„Gdyby nasi „specjaliści” wojskowi („szewcy”) nie spali i nie próżnowali - to linia kolejowa nie
zostałaby przecięta, jeżeli odbuduje się ją z powrotem, to nie dzięki nim, ale wbrew nim...
„Sprawę komplikuje to, że sztab północno-kaukaskiego okręgu okazał się całkowicie
nieprzygotowany do warunków walki z kontrrewolucją. Chodzi nie tylko o to, że nasi „specjaliści” są
psychicznie niezdolni do zdecydowanej walki z kontrrewolucją, ale również i o to, że oni, jako
„sztabowcy” umiejący tylko kreślid wykresy i sporządzad plany przegrupowao, są zupełnie obojętni w
stosunku do działao operacyjnych i w ogóle zachowują się jak ludzie postronni
„Uważam, że nie mam prawa patrzed obojętnie na to, kiedy front Kałnina został oderwany od
punktów zaopatrzenia, a północ od rejonu zbożowego.
Konsekwentnie będę naprawiał na miejscu te i wiele innych niedociągnięd, stosuję i będę stosował
szereg środków aż do usuwania zaprzepaszczających sprawę wysokich urzędników i dowódców
pomimo trudności formalnych lub łamiąc je w razie potrzeby. Zrozumiale, że biorę na siebie całkowitą
odpowiedzialnośd wobec wszystkich przełożonych wyższych instancji.
Spieszę na front, piszę tylko o najważniejszym”.
Pociąg pancerny zatrzymał się w głębokim wykopie. W tym miejscu znowu wysadzono tor w
powietrze i to widocznie niedawno, gdyż jeden z podkładów tlił się jeszcze. Patrol zwiadowczy wszedł
na zbocze. Wypalony step był bezludny. W odległości dwóch wiorst sterczała pompa i błyszczały w
słoocu dachy zabudowao stacyjnych.
Zwiadowcy doszli do stacji. Była pusta, z powybijanymi oknami, ze zniszczonymi aparatami
telegraficznymi i telefonicznymi. Na podwórzu przy drzwiach prowadzących do piwnicy
leżał człowiek z rozciętą głową. Stacja była odludna i mała, rabowad na niej nie było co i dlatego
napad ten wydawał się bardzo dziwny, tym bardziej dziwny, że na drodze pociągu pancernego, który
potajemnie opuścił Carycyn, była to już trzecia rozbita i pusta stacja - jak gdyby pozostawało to w
związku z przybyciem pociągu pancernego. ,
- Dano wiadomośd telegraficzną, to zupełnie oczywiste - powiedział Woroszyłow, podchodząc ze
Stalinem do parowozu. Brygada robotników rozkręcała szyny, wynosiła uszkodzone podkłady i
ściągała zapasowe z platform. Pracy mieli na jakieś dwie godziny. Po przepytaniu zwiadowców,
którzy już powrócili, Woroszyłow zaproponował, aby przedostad się pieszo do stacji, w wykopie
bowiem panował nieznośny upał.
Woroszyłow przerzucił karabin przez ramię, Stalin wziął orzechowa witkę i udali się we dwójkę
wzdłuż toru. Wykop skręcał w prawo i wkrótce pociąg pancerny przestał byd widoczny. Na otwartej
przestrzeni stepu owionął ich gorący ale przyjemny podmuch wiatru. Horyzont był zachmurzony.
Daleko na wzniesieniu (kredowym) widad było wiatrak. Woroszyłow wskazał na wiatrak i rzekł:
„Stamtąd zorganizowano napad. Wysoko na niebie unosiło się drapieżne ptactwo.
Stalin śledził wzrokiem, jak jeden z jastrzębi zupełnie blisko, tak że słychad było łopot skrzydeł,
poszybował ku ziemi i nieomal zaczepił szponami susła wyglądającego ze swej nory, wyrytej w
niewysokim kurhanie - starożytnej mogile jakiegoś huna19 najeźdźcy. Suseł zdążył machnąwszy

19
Hunowie – dziki, koczowniczy lud pochodzenia mongolskiego zamieszkujący Azję, w V w. przedsięwziął pod
ogonkiem dad nurka pod ziemię. Jastrząb z godnością wzniósł się w gorący przestwór, jak gdyby w
istocie nie łaknął wcale żeru.
Stalin roześmiał się i uderzył witką po cholewie. - Kiedyś nauczymy się budowad takie samoloty -
powiedział. Doskonały lot, doskonałe opanowanie sił. Ludzie zaś mogą latad jeszcze lepiej, jeżeli
wyzwolid ich siły... Będziemy lepiej latad.
Dolne jego powieki uniosły się do góry. Szedł już teraz nie spoglądając ani na jastrzębie, ani na susły
widoczne pomiędzy krzakami piołunu. Woroszyłow zaś zaczął mówid o planie natarcia, które należało
przeprowadzid me oczekując nawet na reorganizację armii, aby uniknąd przerw w dostawie
transportów zbożowych do Moskwy. Armia ochotnicza - przypuszczał - po poważnych sukcesach na
magistrali tichoreckiej powinna niewątpliwie skręcid na południe, a nie maszerowad na Carycyn,
ponieważ na jej tyłach znajduje się jeszcze garnizon Jekatierinodaru (który rozbił w marcu armię
Korniłowa), marynarze czarnomorscy w Noworosyjsku i na skrzydle u wybrzeży Morza Azowskiego
armia Sorokina.
Denikin będzie zmuszony nawiązad łącznośd z Sorokinem i oddalid się od magistrali, pozostawiając na
niej jedynie osłony, a wówczas my z siłami, jakie pozostały na południowym odcinku, będziemy mogli
oczyściwszy od nieprzyjaciela naprawid tor do Tichoreckiej i pchnąd stamtąd pociągi ze zbożem.
Stalin powiedział:
- Nawet wtedy, kiedy zreorganizujemy armię i powołamy siedem nowych roczników, nieprzyjaciel
liczebnie będzie silniejszy od nas.
Musimy wobec tego zastosowad nową taktykę. Nasze dywizje nie mogą byd ociężałe, ale sprężyste i
ruchliwe, doskonale wyposażone w karabiny maszynowe i artylerię. Kawaleria to przyszłośd tej
wojny. Dywizje piechoty należy uzupełnid dużymi oddziałami kawalerii, zdolnymi do samodzielnych
operacji. Musimy zdobyd przewagę techniczną oraz stworzyd ruchomą osłonę pancerną, złożoną z
pociągów i samochodów pancernych. Potrzebne nam jest lotnictwo, musimy stworzyd flotę
powietrzną.
Rozmawiając doszli do opuszczonej stacji. Wieża wodociągowa na szczęście ocalała, więc otworzyli
kran, z rozkoszą umyli się do pasa i napili wody. Woroszyłow przyniósł drabinkę i przystawił ją do
ściany parterowej stacji, wszedł na dach, ażeby stamtąd dokładnie przy pomocy lornety zbadad
okolicę. Stalin pozostał na dole. Zaledwie Woroszyłow wdrapał się na górę i podniósł do oczu
lornetkę, gdy po żelaznym dachu sypnęły się jak groch kulki.
- Na dół! prędzej! - zawołał Stalin. Rozległy się wystrzały i kule zaczęły się wbijad w drewniane ściany
dworca. Woroszyłow zeskoczył z dachu, zdążył jednak spostrzec, że strzelano z odległości wiorsty zza
kurhanu. Kiedy odeszli w miejsce osłonięte, powiedział:
- Wybaczcie Józefie Wissarionowiczu, doprawdy... (oblicze jego wyrażało silne zdenerwowanie. Stalin
roześmiał się: „Zdarza się”).
- Można by tutaj poczekad na pociąg pancerny... Obawiam się jednak, aby „te kozaczki” nie zechciały
nas zaatakowad kawalerią. Lepiej będzie wrócid. - Chodźmy...
Woroszyłow zdjął z ramienia karabin. Okrążając stację poszli obok toru. Kule nie mogły ich tam
dosięgnąd, ale niejedna świsnęła im nad głowami. Stalin pomimo to szedł wciąż tak samo spokojnie,
postukując kijkiem. Woroszyłow z niepokojem spoglądał to na niego, to w stronę odległego kurhanu.
Nagle wzbił się tam żółty dym, zasyczał pocisk i gruchnął wystrzał armatni.
- Idioci! - krzyknął Woroszyłow - walą z działa do pojedynczych celów - idioci!
Szli nie przyspieszając kroku. Po chwili znów pocisk wyrzucił w górę ziemię poza nimi. Do wykopu,
gdzie stał niewidoczny pociąg pancerny, było jeszcze daleko. Następny pocisk rozerwał się przed
nimi.
- Jak na Kozaków, to strzelanina nienajgorsza – powiedział Woroszyłow.
Z wykopu nareszcie odpowiedziało ciężkie działo pociągu pancernego - ryk jego był tak groźny, że
kozacka armatka za kurhanem jeszcze raz tylko szczeknęła i umilkła. Na wał wykopu wyskakiwad
zaczęli zwiadowcy i tyralierą biegli w stronę kurhanu.

wodzą Attyli wyprawę na zachód.


Stalin zatrzymał sie i osłaniając dłonią przed wiatrem płomieo zapałki Zapalił swoja fajkę...
Z drogi zadepeszował Stalin do Włodzimierza Iliicza:
„Kierownik wojskowy Sniesariew, moim zdaniem, bardzo umiejętnie sabotuje akcję oczyszczania linii
kolejowej Kotielnikowo - Tichorecka. W związku z tym postanowiłem osobiście udad sie na linię
frontu i zapoznad sie z sytuacją. Zabrałem ze sobą dowódcę armii, Woroszyłowa, pociąg pancerny,
oddział techniczny i pojechałem. Pół dnia wymiany strzałów z Kozakami dało nam możnośd
oczyszczenia drogi i naprawienia torów w czterech miejscach na przestrzeni piętnastu wiorst. Udało
nam się osiągnąd to wszystko na przekór Sniesariewowi, który nieoczekiwanie również pojechał

na front, ale trzymał się w odległości dwóch stacji od naszego pociągu i dosyd delikatnie zresztą
starał się psud nasza robotę Tym sposobem udało nam się dotrzed do stacji Zimowniki, na południe
od Kotielnikowa.
„W wvmku dwutvgodniowego pobvtu na froncie przekonałem się, że linie komunikacyjne
można bezwarunkowo oczyścid od nieprzyjaciela w ciągu krótkiego czasu, jeżeli tylko pod osłoną
pociągu pancernego ruszy dwunastotysięczna armia, stojąca obecnie pod Gasznuszem. całkowicie
skrępowana zarządzeniami ' Sniesariewa.
„W związku z tym postanowiłem z Woroszyłowem przedsięwziąd pewne kroki sprzeczne z
zarządzeniami Sniesariewa.
„Nasze decyzje wchodzą w życie i w krótkim czasie oczyścimy linię od nieprzyjaciela, ponieważ
posiadamy pod dostatkiem amunicji, a wojsko chce się bid.
„A teraz dwie prośby do was, towarzyszu Leninie. Pierwsza: proszę usunąd Sniesariewa, który albo nie
jest zdolny, albo nie może, albo nie potrafi, albo po prostu nie chce prowadzid wojny z
kontrrewolucją, ze swymi rodakami - Kozakami. Byd może, nadaje się on do walki z Niemcami, ale w
walce z kontrrewolucją jest poważna przeszkodą. To zaś, że do tej pory linia jeszcze została
oczyszczona, jest między innymi, a nawet głównie, spowodowane opieszałością Sniesariewa.
„Druga prośba - dajcie nam natychmiast osiem samochodów pancernych, które będą w stanie
zastąpid, skompensowad, powtarzam, skompensowad liczebną i organizacyjną słabośd naszej
piechoty”.

Taczanka pędziła w stronę bielejących namiotów Przechylony na koźle chłopiec, w koszuli rozerwanej
na ramionach, w ładnej kubaoskiej czapce baraniej na głowie, popędzał czwórkę koni, szeroko
trzymając ręce z lejcami. Rozciągały się przed nimi salskie stepy, gładkie jak morze, przetykane
siwizną sfalowanej trzciny.
Taczanka zaturkotała przejeżdżając, nowy most. przerzucony nad jarem, gdzie wśród szuwarów
błękitniała woda. Po przeciwległej stronie stały namioty sławnego w stepach oddziału Czerwonej
Kawalerii. Droga wiodąca do obozu była wysadzona niskimi drzewkami, które miały dawad cieo i
chłód żołnierzom. Te niedawno zasadzone drzewka uschły. Obóz był okolony wałem. Za ogrodzeniem
ozdobionym trzciną stały dwa działa. Wartownik zagrodził drogę bagnetem.
- Dowódca frontu! - powiedział Parchomenko wskazując na Woroszyłowa. Taczanka cwałem
przetoczyła się wzdłuż obozu, mijając przywiązane konie, namioty i lepianki, przed którymi płonęły
ogniska z suchego nawozu. Zewsząd wybiegli żołnierze. Parchomenko wstał i donośnym głosem
zawołał: - Towarzysze! Przybył dowódca armii, śpieszcie na wiec!...
W tłumie odezwały się potakujące głosy i wszyscy ruszyli na plac dwiczeo, gdzie zazwyczaj odbywały
sie musztry, gimnastyka i wiece.
Na pytanie Woroszyłowa, gdzie znajduje się dowódca, kilka głosów odpowiedziało wesoło:
- Dowódca w namiocie...
- Chory? - spytał Woroszyłow.
- Czyraki ma czy coś - odpowiedziano.
- Po zastępcę chłopcy skoczyli - ujeżdża konie w stepie - objaśnili inni.
Woroszyłow i Parchomenko weszli do namiotu. Dowódca spał na derce rozciągniętej na ziemi. Miał
na sobie pstry chałat tatarski. Z jednej strony leżała uprząż, siodła i uzdy, na stojaku zaczepiona o sęk
wisiała krzywa szabla okuta srebrem, po drugiej zaś stronie na półkach stało kilkaset, jeśli nie więcej -
zakorkowanych buteleczek, wziętych widocznie w jakiejś aptece... W namiocie było duszno.
- Towarzyszu Dumienko! - zawołał do niego Woroszyłow.
śpiący mocno pociągnął nosem, podniósł ogolona głowę i zaczerwienionymi oczyma spoglądał
bezmyślnie na przybyłych.
- Towarzyszu Dumienko, do ciebie mówi dowódca frontu, wstawaj...
- Nie mogę wstad - przemówił wolno głosem ochrypłym Dumienko, podwijając bose nogi pod kapotę.
Pod wpływem wysiłku jego gładko wygolona twarz pomarszczyła się.
- Wybacz, towarzyszu dowódco, jestem niezdrów - rzekł.
- Ej, chłopcy, dajcie no poduszki do siadania dla dowódcy i adiutanta!...
Chciał jeszcze coś dodad, ale łokied, na którym był wsparty, podwinął mu się i Dumienko upadł
znowu na derkę, mrucząc coś niewyraźnie.
- Wszystko zrozumiałe - powiedział Woroszyłow. W tych jego buteleczkach znajduje się spirytus.
Chodźmy!
Na placu tymczasem ustawiło się już kilkuset młodych żołnierzy, przesiąkniętych dymem stepowym.
Znajdujący się na przedzie przysiedli na ziemi, stojący z tyłu skupili się ciasno. Byli pomiędzy nimi
zarówno Kozacy, jak i chłopcy ze stanic i wsi, w których od lutego kozacki generał Popów, wyrwawszy
się z Rostowa, zdobytego przez czerwonych, knutem i krwią przywracał w stepach władzę
stanicznych atamanów. Kiepska odzież nie wpływała na młodzieoczą, niedbale zuchwałą postawę
wojaków. Umieli galopowad na koniu z piką i rąbad na prawo i na lewo szablą. A kto nie umiał - tutaj
się nauczył.
W chwili gdy pośrodku stanął Woroszyłow i Parchomenko, ktoś krzyknął do żołnierzy. - Poczekajcie,
nie zaczynajcie! Dał się słyszed wściekły tętent kopyt. Przygalopował jeździec i zeskoczył z konia.
Tłum żołnierski rozstąpił się. Podszedł lekkim, kołyszącym się krokiem. Ubrany był z kawaleryjskim
szykiem- Wszystko na nim - i furażerka głęboko nasunięta na czoło, i mundur ściśnięty pasem
rzemiennym, i szabla, i spodnie wykładane skórą - było dopasowane na modę kawaleryjską. Był
szczupły i smagły, twarz zdobił mu bujny wąs.
Podchodząc do Woroszyłowa, energicznym ruchem uniósł rękę i szybko opuścił ją na dół.
- Zastępca dowódcy oddziału, Siemion Budienny - powiedział patrząc przed siebie zimnymi oczami.
Woroszyłow uścisnął mu dłoo i poprosił, aby rozpoczął wiec. Budienny odrzucił głowę:
- Chłopcy, będzie z wami rozmawiał dowódca frontu, towarzysz Kliment Jefremowicz Woroszyłow,
ten sam, który poprzez niemieckie i kozackie bandy przywiódł do Carycyna bohaterską armię,
okrzepłą w krwawych bojach.
- Niech żyje - huknęli żołnierze. Woroszyłow zaczął mówid o tym, że tutaj w stepach salskich i dalej
wzdłuż górnego biegu Donu oraz całej Rosji toczy się jedna i ta sama walka, walka klasy robotniczej
przeciwko kapitalistom i obszarnikom, walka, aby żyd i pracowad dla siebie, a nie dla pasożytów.
Front kapitalistów i obszarników ciągnie się od Piotrogrodu aż do Baku.
Sprzykrzy się temu, kto by chciał bid wroga tylko w pobliżu swojej chaty. Bid ich trzeba wspólnymi
siłami i tam, gdzie to będzie dla nich najdotkliwsze. Dlatego konieczne jest sformowanie ze
wszystkich pracujących jednolitej Armii Czerwonej, podporządkowanej jednolitemu rewolucyjnemu
dowództwu.
Po to przyjechałem tutaj, aby sformowad z waszych słynnych czerwonych oddziałów jedną żelazną
dywizję... (tu wyszczególnił te oddziały, liczby żołnierzy i środki bojowe).
Od czego winniśmy rozpocząd? Oto zaczniemy od bohaterskiego czynu, chłopcy...
Wieś Martynowka jest od trzydziestu sześciu dni oblężona przez bestialskie białe bandy generała
Krasilnikowa. Martynowcy - jest ich trzy tysiące - nie chcą się poddad i gotowi są zginąd do
ostatniego... I jeśli nie przyjdziemy im z pomocą - zginą... Jeśli zaś pomożemy im, nasza dywizja zyska
zahartowany w boju Martynowski pułk.
Mówił przekonująco i zrozumiale. Chłopcy, siedzący w kole, wstali. Stojący zbili się jeszcze ciaśniej.
Nachmurzone twarze i płonące oczy świadczyły o tym, że słowa dowódcy frontu poruszyły ich
głęboko.
- Prowadź - powiedzieli - zgadzamy się. Prowadź nas na Martynowkę.
Budienny podniósł rękę, uciszył wszystkich i powiedział dokładnie, jak należy obejrzed konie, podkud
źle podkute, jak napoid, jak je osiodład i co zabrad ze sobą na wyprawę.
Żołnierze rozbiegli się i do koni, i w step, i do kuźni polowej, i do ziemianek. Po upływie pół godziny
Budienny wydał rozkaz:
- Na koo!
Oddział wyruszył, pozostawiwszy obóz i jego ochronę. Kolumna dwójkami rozciągnęła się wzdłuż
drogi stepowej. Tuż obok sztandaru, na kasztanowatym dooskim koniu, garbatonosym, szczupłym i
żylastym jak jego właściciel, jechał jakby przykuty do siodła Siemion Budienny, chmurny i spokojny.
Obok niego porzuciwszy taczankę jechali Woroszyłow i Parchomenko. Za nimi na czele kolumny
trębacze, dobosze i pułkowi śpiewacy - stepowi tenorzy.
Kiedy oddział zwalniał biegu dając odpoczynek koniom, tenorzy rozpoczynali przeciągłą, dźwięczną
pieśo kozacką, którą natychmiast mocnymi głosami podchwytywał cały oddział i przeciągał tak długo
i z taką siłą, jakby chciał, aby słychad ją było w całym stepie. Ale słuchały jej tylko jastrzębie w górze i
susły w pobliżu swych nor. Woroszyłow przejeżdżał wzdłuż kolumny i śpiewał również z głębokim
zapałem.
Budienny dotykał ostrogami konia, który gniewnie machając ogonem przechodził w wyciągnięty kłus.
Pieśo powoli ścichała. Nad mknącą kolumną podnosiły się tumany kurzu.
Nocowali nie rozsiodławszy koni i nie zapalając ognisk. Zanim jeszcze rozbłysła zorza, oddział,
przybierając szyk bojowy, ruszył na Martynowkę.
Wysłani nocą zwiadowcy przynieśli dane o położeniu wojsk nieprzyjaciela, który okrążył wieś.
Woroszyłow, Budienny i dowódcy sotni (kompanii) zebrali się na naradę wojenną.
Zdecydowano uderzyd na sztab białych, przerwad się do wsi i wspólnie z martynowcami zlikwidowad
okrążenie.
Do świtu było już niedaleko, gwiazdy na niebie gasły. Oddział rozwinął się w cztery linie
i ruszył kłusem. Budienny poprosił dowódcę, aby trzymał się w drugiej linii i nie wysuwał naprzód.
Wsi jeszcze nie było widad, ale wiatr przynosił już stamtąd wyraźny zapach dymu, kiziaku i
pieczonego chleba. Na wschodzie zaczęło błękitnied, rosło i potężniało światło porannej zorzy.
Budienny z niepokojem popatrzył na nią i zawołał:
- Prędzej!
W oddali ukazały się czerwone światełka ognisk, jadący obok zwiadowca wskazał Budiennemu na tle
jaśniejących już mroków zarysy dwóch drzew, objaśnił, że znajduje się tam sztab i obóz pułku
kawaleryjskiego Krasilnikowa.
- Kozacy, oczywiście - rzekł - śpią pewnie jak zabici i nie spodziewają się natarcia ze stepu... Mylił się
jednak zwiadowca. Budienny zauważył, że w pewnym oddaleniu od drzew grupują się jeźdźcy.
Widocznie i biali myśleli, iż martynowcy śpią mocno w okopach o tej porze.
Osadziwszy konia w miejscu tak ostro, że ten aż przebierał nogami próbując stanąd dęba Budienny
wyjął szablę z pochwy. „Za mną” - krzyknął - i spiął konia. Za nim, z krzykiem, rykiem i wyciem
stepowym, wymachując szablami, runęła czołowa linia. Z ciężkim tupotem ruszyła czerwona lawina
naprzód, gdzie na prawo poza czarnymi drzewami odbijał się w kałuży wody płonący pas zorzy...
Tam nagle błysnął strzał karabinu maszynowego, zaświstały kule i zagrzmiał cały step... Na spotkanie
szły jeszcze mgliście rysujące się masy nieprzyjacielskie...
W tej chwili Parchomenko próbował chwycid za uzdę konia Klimenta Jefremowicza, ale ten wyrwał
mu wodze i popędził wierzchowca naprzód. Czarna ściana wroga przybliżała się gwałtownie.
Woroszyłow wiedział, że nadchodzą sekundy, które zdecydują o losie walki: kto pierwszy się
cofnie?...
Na przedzie ujrzał Budiennego. Uniósłszy się w strzemionach, wyciągnąwszy szablę pędził on na
spotkanie wroga widocznego już w tej chwili, wyrastającego szereg za szeregiem przed nimi. Na
spotkanie pędził cały pułk.
Budienny, wyprostowawszy się na koniu wyciągniętym w skoku, dosięgnął szablą pierwszego
brodatego Kozaka, który mu zajeżdżał drogę. Kozak schwycił się za głowę... Potem ruszył na dwóch
innych siekąc z ramienia i na odlew.
- Nie załamią się. Budienny zna się na rzeczy.
- Wysłałeś do martynowców?
Jeden Kozak upadł na grzywę konia, drugiemu z rozciętej szyi buchnęła czarna krew. Nieprzyjaciel
zaczął zatrzymywad konie, cofad się. Kilku zwalonych i zdeptanych jeźdźców znikło pod kopytami
niepowstrzymanej lawiny.
Kozacy zawrócili i uciekali. Pędziły za nimi, siekąc na odlew, młode czerwone kozaczęta. Woroszyłow
niesiony przez potok krzyczących jeźdźców, przesiąkniętych potem spienionych koni, znowu ujrzał
łysy łeb dooskiego wierzchowca i niewielką szczupłą sylwetkę Budiennego oraz stalowy błysk jego
szabli.,. Wszystko to przeszło obok niego jak huragan...
Zaczął osadzad konia. Dokoła rozlegały się jęki rannych, na prawo za stawem odezwała się
strzelanina. Zatrzymał się pod stojącą wierzbą. Koo ujrzawszy mieniącą się pomaraoczową too wody,
pociągnął w tę stronę. W tej chwili nadjechał również Parchomenko...
- Cały pułk wyrąbany! Zwycięstwo! - wykrzyknął.
- Oby się tylko nasi nie załamali.
- Wysłałem dwóch żołnierzy.
- Dobrze. Natychmiast rozpocząd ogólne natarcie...

Tak zaczęła się obrona Carycyna.


Wagon Stalina stojący na torze południowo-wschodniego dworca był tym sercem, z którego
zorganizowana wola płynęła do wszystkich zakątków miasta, do urzędów, do fabryk, do przystani i na
front - gdzie formowały się pułki, brygady i dywizje i gdzie na wiecach komisarze wojenni wyjaśniali
zadania rewolucji w całym wielkim okręgu, gdzie agitatorzy i oddziały aprowizacyjne organizowały w
stanicach wiece dla zmobilizowania biednych i średniorolnych chłopów, przełamując opór kułactwa.
Tysiące podwód ze zbożem ciągnęło do Carycyna, stada bydła zaś szły drogami do przystani
nadwołżaoskich.
Codziennie odchodziły transporty do Moskwy. Na przystaniach Carycyna, Czarnego Jaru, Kamyszyna i
Bałaszowa ładowano na barki bydło, ryby i zboże i odprawiano je w górę rzeki w kierunku Niżniego
Nowgorodu. Północne stolice mogły już teraz bez przerw wydawad racje żywnościowe, znikło
niebezpieczeostwo śmiertelnego głodu. Ale właściwe niebezpieczeostwo nadchodziło dopiero.
Kontrrewolucja nie dawała odetchnąd. W koocu lipca zaczęło się decydujące natarcie generałów
krasnowskich na Carycyn.
Samoloty niemieckie typu Taube zrzuciły na Carycyn ulotkę z wezwaniem Mamontowa, następującej
treści:
„Obywatele miasta Carycyna i wy, marnotrawni synowie armii rosyjskiej. Zwracam się do was z
ostatnią propozycją pokojowego i spokojnego życia w Zjednoczonej i Wielkiej Rosji, Rosji
prawosławnej. Rosji wierzącej w Boga. Zbliża się godzina waszej śmierci i zbliża się kara boża za
wszystkie wasze przestępstwa.
Jeżeli poddacie się jednak bez przelewu krwi i wydacie nam broo i amunicję, ja osobiście obiecuję
darowad wam życie. W przeciwnym wypadku czeka was haniebna śmierd. Czekam do 15 sierpnia.
Potem litości nie zaznacie”.
Sasza Trubka zwołała w „Gruzolesie” wiec, na którym przeczytała tę ulotkę.
- Kto pragnie dad odpowiedź generałowi Mamontowowi? - zapytała skooczywszy czytanie i uderzyła
się po kaburze rewolweru. - Moim zdaniem niepotrzebne są odpowiedzi. Wszystko jest jasne. W tej
kaburze znajduje się moja odpowiedź generałom. Proponuję - chłopy - uchwalid rezolucję, że wszyscy
bez wyjątku pójdziemy na front. Cały „Gruzoles”. Piłowad i układad drzewo będziemy potem, kiedy
przepiłujemy Mamontowa.
Robotnicy „Gruzolesu” postanowili wszyscy jak jeden mąż iśd na front. Taką samą rezolucje uchwalili
robotnicy francuskich zakładów metalurgicznych. Robotnicy odlewni dział uchwalili ogólna
mobilizację, pracę na trzy zmiany przy produkcji stalowych pancerzy oraz terminową budowę
pociągów pancernych.
Za oddziałami robotników szły na front ich matki, żony, siostry, dzieci, niosąc węzełki i koszyki z
jadłem oraz garnczki ze zsiadłym mlekiem. Odprowadzających nie dopuszczano na przednie pozycie,
kobiety i dzieci długo wystawały na pagórkach, przyglądając się, jak ich mężowie i bracia ustawiają
się w dwuszereg, trzymając karabiny, odliczają, maszerują, robią zwroty, padają na ziemię, strzelają
do celu, a potem trochę się poduczywszy, idą daleko w step bronid własnym życiem robotniczej
wolności...
W ciągu lipca grupa Woroszyłowa dobrze wyposażona w sprzęt, przywieziony pociągami, rozszerzyła
front, zdobyła Kałacz na prawym brzegu i stanicę Niżnieczyrską, w której były ogromne zapasy ziarna.
Wszyscy rozumieli, że zwycięstwo wtedy dopiero będzie trwałe, kiedy zostaną rozbite główne siły
Mamontowa. Cała armia i tyły przygotowywały się do ciężkich dni.
Dowódcę okręgu, Sniesariewa, odwołano wreszcie do Moskwy na żądanie Lenina w Najwyższej
Radzie Wojennej, gdzie uporczywie bronił go Trocki. Było to ważne zwycięstwo. Otrzymawszy
wiadomośd o tym, Stalin zwołał u siebie naradę wojenną. Należało uczynid jeszcze jeden krok w
kierunku zorganizowania armii i zlikwidowania czterech carycyoskich sztabów, aby zamiast nich
powoład jedną Radę Wojenną. O decyzji tej Stalin zadepeszował do Moskwy, wyznaczając. pięciu
członków Rady Wojennej: siebie, Moskalewa, Woroszyłowa - komisarza politycznego sztabu i
Trytowskiego - specjalistę wojskowego, mądrego, doświadczonego i skromnego człowieka - z byłej
armii carskiej.
Najwyższa Rada Wojenna oparła się temu i po kilku dniach milczenia odpowiedziała, że zgadza się na
ustanowienie Rady Wojennej w Carycynie, ale uważa, że składad się ona powinna tylko z trzech
członków: Stalina. Moska-lewa i specjalisty wojskowego Kowalewskiego.
Decyzja ta była po prostu zdrada ze strony Trockiego. Stalin wówczas bez sporów i dyskusji zrobił
jeszcze jeden krok. Rozkazał naczelnikowi Komisji Nadzwyczajnej aresztowad i zbadad Nosowicza,
Kowalewskiego, Czebyszewa oraz cały ich sztab. Działo się to już w momencie, kiedy baterie
mamontowskie huraganowym ogniem opasały front, a pułki kozackie, doskonale odziane w czarne
berlioskie sukno, jak chmura ruszyły na okopy.
Kowalewski, Czebyszew, Suchotin, Łochmatow, Kremniew, a wkrótce potem i inżynier Aleksiejew z
dwoma synami zostali aresztowani, zbadani, a w następstwie zeznao rozstrzelani. Generała
Nosowicza uratował Trocki. Wyciągnąwszy go z aresztu, wysłał do Bałaszowa, gdzie jeszcze przez
dwa miesiące szkodził sprawie, aby wreszcie, obawiając się ponownego aresztowania, przejśd przez
front białych i dogadad się z Denikinem.
Trzecim członkiem Rady Wojennej został na miejsce Kowalewskiego Woroszyłow.
Mamontow tymczasem zgrupował główne swe siły bezpośrednio przeciw Carycynowi i silnie
atakował wzdłuż magistrali, po której przed miesiącem przebijały się transporty Woroszyłowa.
Pod koniec drugiego tygodnia walk Komunistyczna i Morozowsko - Doniecka dywizje zostały
zdziesiątkowane. Zabrakło rezerw. Amunicja przywieziona transportami Woroszyłowa była na
wyczerpaniu. Najwyższa Rada Wojenna na pilne, terminowe zapotrzebowanie broni i amunicji
odpowiedziała wreszcie, że broo i pociski mogą byd wysłane z Moskwy jedynie pod warunkiem, że w
zapotrzebowaniu zostaną podane dokładne cyfry żołnierzy, którzy nie posiadają broni, stan sprzętu
wojennego w Carycynie i sumy poprzednio poczynionych wydatków.
Stalin posłał do Moskwy Parchomenkę, aby wydostał stamtąd broo i amunicję i bezzwłocznie
przywiózł do Carycyna.
Stanicę Niżnieczyrską musiano opuścid. Czerwoni wycofali się na lewy brzeg Donu, most został
oddany w ręce wroga. Wkrótce padł również Kałacz. Do Carycyna dniem i nocą przychodziły pełne
pociągi rannych. Pod Krywą Muzgą najlepsze pułki dywizji Komunistycznej straciły połowę swoich
żołnierzy. Wykrwawiona Armia Czerwona osłaniała się jedynie pociągami pancernymi, które
huraganowym ogniem odrzucały nacierające ogromne rezerwy mamontowców. Ale wkrótce
zabrakło pocisków. Wściekłymi atakami kawalerii wróg niepowstrzymanie parł ku miastu.
Od huku wybuchów artyleryjskich w Carycynie wypadały szyby. Mieszkaocy pośpiesznie kopali okopy
na przedmieściach, budując ostatnią linię obrony. Stalin był w okopach. Tam doręczono mu
telegram, żądający natychmiastowego zorganizowania Rady Rewolucyjnej Frontu Południowego na
zasadzie zupełnego niewtrącania się komisarzy w plany operacyjne oraz przeniesienia sztabu do
Kozłowa20.
Wkrótce potem w niewielkim domku za miastem zebrała się Rada Wojenna i do Lenina oraz do
Komitetu Centralnego została wysłana następująca depesza:
„Czy rozkaz Trockiego znany jest Najwyższej Radzie Wojennej. Rozkaz ten zagraża rozkładem całego
frontu i klęską sprawy rewolucji na południu, a tym samym nie może byd wypełniony przez Radę
Wojenną Frontu Południowego”.
Stalin nie wychodził z okopów, dowodząc z tego punktu rezerwami, dowozem amunicji, wysyłaniem
pociągu pancernego uzbrojonego w tylko co odlane ciężkie armaty. Woroszyłow wróciwszy z
pierwszej linii na samochodzie pancernym, oblepiony błotem i oliwą samochodową, skoczył do
okopu i milcząc patrzył na Stalina. Mocno drżały mu wargi.-
- Kola Rudniew zabity - powiedział wreszcie po długim milczeniu - amunicji brak. Odbijamy się już
jedynie bagnetami. Straty wielkie! ... No, idę na pierwszą linię...
Wyszedł z okopów, wsiadł do samochodu pancernego, który przyjechał po dyski do karabinów
maszynowych, i odjechał na front
Kiedy mamontowcy byli już pewni, że ostatnim wysiłkiem zdołają się wedrzed do miasta, uderzył na
nich nagle, sformowany z robotników, świeży pułk Nowonikolski. Stalin powiedział do nich kilka słów
i poszli.
Idący przed nimi pociąg pancerny huraganem ognia oczyszczał im drogę. Nowonikolcy podeszli do
okopów wroga i ruszyli do ataku na bagnety. Piechota mamontowska nie spodziewając się uderzenia
świeżych oddziałów zachwiała się i zaczęła uciekad. Przeciw niej stanęły karne sotnie kozackie, aby

20
Kozłów - 400 wiorst na zachód od Carycyna.
siec uciekających, ale i te zniósł ogieo pociągu pancernego i baterii stojących pod miastem. Siła, z
jaką biali szli na Carycyn, załamała się, jak to bywa często, pod uderzeniem nowego wprowadzonego
do walki oddziału.
Jak oparzeni odskoczyli biali od Carycyna. Mamontow nadesłał rezerwy, ale na nie uderzył wściekle
ze skrzydła pułk Gromosławski. Biali zaczęli wreszcie wycofywad się na Krywą Muzgę. Wtedy uderzyła
Morozowska kawaleria i zepchnęła do Donu jądro mamontowskiej armii, która jeszcze rano zdawała
się byd niezwyciężona, a wieczorem została rozgromiona.
Do Moskwy powędrowała depesza:
„Natarcie radzieckich wojsk w rejonie carycyoskim zakooczyło się powodzeniem.. W róg zupełnie
rozgromiony i odrzucony za Don.
Sytuacja w Carycynie ustalona. Natarcie trwa.
Komisarz Ludowy
Stalin”.
Czytelniku!
Nadsyłaj swoje uwagi i życzenia na temat książek „Biblioteki Żołnierza”

Adres:
REDAKCJA BIBLIOTEKI ŻOŁNIERZA
Warszawa, Pl. Zwycięstwa 4a
WYD. MON „PRASA WOJSKOWA”

BIBLIOTEKA ŻOŁNIERZA
WYPISY LITERACKIE
SERIA I
dotychczas ukazały się fragmenty z następujących powieści:

1 A. Bek Szosa Wołokołamska


2. U. Sinclair Król Węgiel
3. P. Werszyhora Ludzie o czystym sumieniu
4. M. Gorki Matka
5. A. Makarenko Poemat pedagogiczny
6. J. Pytlakowski Fundamenty
7. W. Niekrasow W okopach Stalingradu
8. M. Ostrowski Jak hartowała s:ę stal
9. E. Worobiow Duma piechura
10. B. Polewoj Opowieśd o prawdziwym człowieku
11. J. Alridge Orzeł morski
12. A. Tołstoj Chleb
STALIN I WOROSZYŁOW W OKOPACH POD CARYCYNEM

(wg obrazu M. Grekowa)

You might also like