You are on page 1of 18

1. Pierwsze spotkanie.

To była ta pora dnia, którą wolałbym przespać.


Szkoła.
A może czyściec byłby lepszym określeniem? Jeśli istniał jakikolwiek
sposób, by odpokutować za moje grzechy, ten można było w pewnym
stopniu uznać za odpowiedni. Nuda nie była czymś, do czego przywykłem
– każdy kolejny dzień wydawał się niemożliwie bardziej nużący od
poprzedniego.
Przypuszczam, że to była moja forma snu – jeśli zdefiniujemy sen jako
stan bierności pomiędzy okresami aktywności.
Śledziłem wzrokiem rysy na tynku w odległym kącie stołówki, układając
je w myślach w różne wzory. Był to jeden ze sposobów, żeby wyciszyć
głosy, które szemrały w mojej głowie niczym przepływająca rzeka.
Kilka setek z nich ignorowałam, ponieważ były nieciekawe.
Jeśli chodzi o ludzki umysł, nie było czegoś, czego bym kiedyś nie
słyszał. Dzisiaj wszystkie myśli były zaabsorbowane trywialnym dramatem
- rozszerzeniem się tutejszej niewielkiej społeczności uczniowskiej.
Rozpracowanie ich nie wymagało wiele wysiłku. Z każdej strony docierał
do mnie ten sam wizerunek nowej twarzy. Zwykła ludzka dziewczyna.
Ekscytacja spowodowana jej przyjazdem była męcząco przewidywalna –
jak pokazanie dziecku nowej zabawki. Połowa otumanionych chłopaków
już wyobrażała sobie, że są w niej zakochani tylko dlatego, że stanowiła
widok, do którego nie przywykły ich oczy. Spróbowałem wyciszyć ich
jeszcze bardziej.
Tylko cztery głosy blokowałem z grzeczności, a nie niesmaku: głosy
mojej rodziny, dwóch braci i dwóch sióstr, którzy byli tak bardzo
przyzwyczajeni do braku prywatności w mojej obecności, że rzadko
poświęcali temu uwagę. Starałem się dać im jej tyle, ile umiałem.
Próbowałem nie słuchać, jeśli tylko byłem w stanie.
Starałem się, jak mogłem… i nadal słyszałem.
Rosalie jak zwykle myślała o sobie. Zauważyła odbicie swojego profilu
w czyichś okularach i rozpływała się nad swoją własną doskonałością. Jej
umysł był dla mnie płytką sadzawką z kilkoma niespodziankami.
Emett wściekał się, ponieważ przegrał z Jasperem, kiedy siłowali się na
rękę dziś w nocy. Przygotowanie rewanżu pochłonie całe rezerwy jego
cierpliwości. Właściwie nigdy nie czułem się intruzem w umyśle Emetta,
ponieważ on nigdy nie myślał o rzeczach, których nie powiedziałby potem
głośno lub nie wprowadził w czyn. Może czułem się winny, czytając w
myślach innych, gdyż zdawałem sobie sprawę, że były rzeczy, o których
woleliby oni, żebym nie wiedział. Jeśli umysł Rosalie był płytką sadzawką,
to umysł Emetta można by porównać do jeziora z przejrzyście czystą
wodą.
A Jasper… cierpiał. Stłumiłem westchnięcie.
Edward. Alice wymówiła moje imię w myślach i natychmiast
przyciągnęła moją uwagę.
Dokładnie tak samo, jak gdyby zawołała mnie na głos. Byłem
zadowolony, że moje imię wyszło ostatnio z mody – to byłoby irytujące: za
każdym razem, gdyby ktoś pomyślał o jakimś Edwardzie, moja głowa
odwracałby się automatycznie…
Tym razem nie odwróciłem głowy. Alice i ja byliśmy nieźli w tych
cichych rozmowach. Rzadko się zdarzało, by ktoś nas na nich przyłapał.
Nadal wpatrywałem się w pęknięcia w tynku.
Jak on sobie radzi? - zapytała mnie.
Wykrzywiłem usta - tylko niewielka zmiana w układzie moich warg. Nic,
co naprowadziłoby pozostałych. Mogłem je równie dobrze krzywić z nudy.
Umysł Alice był pełen niepokoju i zobaczyłem, że obserwuje Jaspera
kątem oka. Czy istnieje jakieś niebezpieczeństwo? Przeskoczyła w myślach
do niedalekiej przyszłości, prześlizgując się pomiędzy wizjami w
poszukiwaniu powodu mojego skrzywienia.
Odwróciłem powoli głowę w lewo tak, jakbym patrzył na cegły w
ścianie, westchnąłem i obróciłem ją z powrotem w prawo, znów wpatrując
się w rysy na suficie. Alice wiedziała, że właśnie pokręciłem głową.
Uspokoiła się. Daj mi znać, jeśli jego stan się pogorszy.
Poruszyłem tylko oczami – do góry, w stronę sufitu i z powrotem.
Dzięki, że to robisz.
Cieszyłem się, że nie muszę odpowiadać głośno. Co miałbym
powiedzieć? „Cała przyjemność po mojej stronie”? To wcale nie była
przyjemność. Nie cieszyło mnie to, że słyszę, jak Jasper walczy ze sobą.
Czy eksperymentowanie w ten sposób było naprawdę konieczne? Czy nie
byłoby bezpieczniej po prostu przyznać, że być może nie będzie on nigdy
w stanie poradzić sobie z pragnieniem w taki sposób, w jaki radziła sobie z
nim reszta z nas i nie wystawiać wciąż na próbę jego kontroli nad sobą?
Po co tańczyć z katastrofą na skraju przepaści?
Minęły dwa tygodnie od naszego ostatniego polowania. Nie był to
trudny okres dla reszty z nas. Czasami zdarzały się drobne niedogodności
– jeśli człowiek podszedł zbyt blisko, jeśli wiatr wiał w złym kierunku. Ale
ludzie rzadko podchodzili blisko. Ich instynkt przetrwania mówił im coś,
czego ich świadomy umysł nigdy by nie zrozumiał: byliśmy groźni.
Jasper był bardzo groźny właśnie w tej chwili.
Nagle jakaś dziewczynka zatrzymała się na końcu stolika, który stał
najbliżej naszego, by porozmawiać z koleżanką. Zarzuciła swoimi krótkimi
rudoblond włosami i przeczesała je palcami. Grzejniki wydmuchały jej
zapach w naszą stronę. Przywykłem do uczucia, jakie powodowała u mnie
ta woń – tępy ból w gardle, głuche pragnienie w żołądku, samoczynne
napięcie mięśni, nadmierny przypływ jadu w ustach…
To wszystko było dość normalne, zwykle łatwe do zignorowania. Teraz
było trudniej, bo moje uczucia stały się silniejsze, podwoiły się, kiedy
obserwowałem reakcję Jaspera. Bliźniacze pragnienia na miejsce tylko
mojego.
Jasper puścił wodze fantazji. Wyobrażał sobie to – wyobrażał sobie, jak
podnosi się ze swojego miejsca obok Alice i staje blisko dziewczynki.
Widział w myślach, jak pochyla się, jakby chciał jej szepnąć coś do ucha i
pozwala swoim ustom dotknąć jej gardła. Fantazjował, jak to byłoby
poczuć na jego wargach dotyk jej cienkiej skóry, pod którą przepływałyby
fale gorącej krwi…
Kopnąłem jego krzesło.
Oczy Jaspera natknęły się na mój wzrok i po chwili opuścił głowę.
Słyszałem, jak wstyd i bunt toczyły bój w jego głowie.
- Przepraszam – wymamrotał.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie zrobiłbyś tego – Alice mruknęła do niego, łagodząc jego
rozgoryczenie. – Widzę to.
Walczyłem z grymasem, który ujawniłby jej kłamstwo. Musieliśmy
trzymać się razem, Alice i ja. To nie było łatwe, słyszeć głosy albo mieć
wizje dotyczące przyszłości. Dwóch dziwaków pośród tych, którzy przecież
byli już dziwakami. Strzegliśmy naszych tajemnic.
- Myślenie o nich jak o ludziach trochę pomaga – zasugerowała Alice
swoim wysokim melodyjnym głosem, zbyt szybkim, by mogli go usłyszeć
śmiertelnicy, gdyby którykolwiek z nich znalazł się wystarczająco blisko. –
Ma na imię Whitney. Uwielbia swoją młodszą siostrę. Jej matka zaprosiła
Esme na przyjęcie w ogrodzie, pamiętasz?
- Wiem, kim ona jest – odpowiedział Jasper szorstko. Odwrócił się, by
wyjrzeć przez jedno z okienek umieszczonych pod okapami dookoła
pomieszczenia. Jego ton zakończył rozmowę.
Będzie musiał dziś zapolować. Podejmowanie takiego ryzyka,
sprawdzanie, jak bardzo jest silny, by wywołać w nim odporność było
śmieszne. Jasper powinien zaakceptować swoje granice i pracować nad
nimi. Jego stare nawyki nie sprzyjały stylowi życia, który wybraliśmy; nie
powinien na siłę wciskać się w jego ramy.
Alice westchnęła cicho, wstała, zabierając swoją tacę z jedzeniem –
swoje alibi, jeśli można to tak nazwać – i zostawiła go samego. Wiedziała,
kiedy miał dość jej wsparcia. Mimo że Rosalie i Emett byli bardziej
wylewni, to Alice i Jasper znali nastroje drugiej osoby tak dobrze jak swoje
własne. Tak jakby również czytali w myślach – ale tylko swoich nawzajem.
Edward Cullen.
Mimowolna reakcja. Odwróciłem się w stronę, z której dochodził głos
wypowiadający moje imię, mimo że nie był to głos, a czyjaś myśl.
Moje oczy zostały unieruchomione na niewielką część sekundy przez
parę dużych czekoladowobrązowych ludzkich oczu osadzonych w bladej
twarzy w kształcie serca. Znałem tę twarz mimo tego, że nigdy, aż do tej
chwili, jej nie widziałem. Pojawiła się dzisiaj w każdej głowie. Nowa
uczennica, Isabella Swan. Córka miejscowego szefa policji, przeprowadziła
się tu, by zamieszkać z ojcem. Bella. Poprawiała każdego, kto używał jej
pełnego imienia…
Znudzony spojrzałem w inną stronę. Zajęło mi sekundę, żeby
uświadomić sobie, że to nie w jej myślach pojawiło się moje imię.
Oczywiście, już jest pod wrażeniem Cullenów, usłyszałem ciąg dalszy
tamtej myśli.
Teraz rozpoznałem ten „głos”. Jessica Stanley – minęło trochę czasu
odkąd ostatnio niepokoiła mnie swoim wewnętrznym trajkotem. Odczułem
ogromną ulgę, kiedy dała sobie spokój ze swoim źle ulokowanym
zadurzeniem. Było prawie niemożliwe uciec jej nieprzerwanym śmiesznym
snom na jawie. Miałem wtedy ochotę wytłumaczyć jej dokładnie, co
stałoby się, gdyby moje wargi, za którymi ukrywały się zęby, znalazły się
blisko jej ust. To uciszyłoby te irytujące fantazje. Na samą myśl o jej
reakcji niemal się uśmiechałem.
Jakby mogło jej to cokolwiek pomóc, Jessica kontynuowała. Nawet nie
jest ładna. Nie mam pojęcia, czemu Eric tak się na nią gapi… albo Mike.
Skrzywiła się w myślach na to ostatnie imię. Jej nowa miłość, dość
popularny Mike Newton był kompletnie nieświadomy jej uczucia.
Najwyraźniej nie był jednak nieświadomy obecności nowej dziewczyny. Też
jak nowa zabawka pokazana dziecku. W tym momencie ujawniła się
podłość Jessiki, ponieważ zachowywała się gościnnie w stosunku do
nowoprzybyłej, kiedy opowiadała jej powszechnie znaną wersję historii
naszej rodziny. Nowa uczennica musiała o nas zapytać.
Ludzie patrzą dzisiaj również na mnie, pomyślała na marginesie
zadowolona z siebie Jessica. Jakie to szczęście, że Bella ma dzisiaj dwie
lekcje ze mną… założę się, że Mike będzie chciał mnie zapytać, jaka ona
jest…
Spróbowałem wyrzucić ten bezmyślny trajkot z mojej głowy, zanim
jego małostkowość i trywialność doprowadzą mnie do szaleństwa.
- Jessica Stanley pierze brudy Cullenów przez tą nową Swan –
mruknąłem do Emetta.
Zachichotał pod nosem. Mam nadzieję, że chociaż robi to dobrze.
- Raczej nie wysila swojej wyobraźni. Tylko aluzje do skandalu. Nawet
odrobiny horroru. Jestem trochę zawiedziony.
A ta nowa? Czy też czuje się zawiedziona plotkami?
Wsłuchałem się, żeby usłyszeć, co ona, Bella, sądzi o opowieści Jessiki.
Co widziała, kiedy patrzyła na dziwną powszechnie unikaną rodzinę, której
członkowie wyróżniali się kredowobiałą cerą?
Poznanie jej reakcji było jakby moim obowiązkiem. Pracowałem dla
mojej rodziny jako obserwator – z braku lepszego określenia. Żeby nas
chronić. Gdyby ktokolwiek stał się podejrzliwy, byłem w stanie szybko nas
ostrzec tak, żebyśmy zdążyli się wycofać. Czasem się to zdarzało – jakiś
człowiek z wybujałą wyobraźnią widział w nas bohaterów jakiejś książki
albo filmu. Zwykle nie trafiał ze swoimi fantazjami, ale było lepiej się
gdzieś wyprowadzić i nie ryzykować, że zacznie się nami bardziej
interesować. Bardzo, bardzo rzadko ktoś odgadywał trafnie. Nie dawaliśmy
mu szansy, by mógł sprawdzić swoją teorię. Znikaliśmy i stawaliśmy się
niczym więcej jak tylko przerażającym wspomnieniem.
Niczego nie usłyszałem, mimo że wsłuchiwałem się obok Jessiki, która
kontynuowała swój błahy wewnętrzny monolog. Było tak, jakby nikt obok
niej nie siedział. Osobliwe, czyżby dziewczyna się przesunęła? Nie
wydawało się to prawdopodobne, gdyż Jessica nadal paplała. Spojrzałem,
żeby sprawdzić, czułem się niepewnie. Sprawdzać coś, co mógł mi
powiedzieć mój drugi „słuch” - to nie była rzecz, którą musiałem robić
kiedykolwiek w przeszłości.
Mój wzrok znów zatrzymał się na tych dużych brązowych oczach.
Siedziała dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej i patrzyła na nas
- normalna reakcja, ponieważ Jessica dalej raczyła ją miejscowymi
plotkami o Cullenach.
Normalne byłyby też myśli na nasz temat.
Ale nie słyszałem nawet najmniejszego szmeru.
Jej policzki zalała fala czerwieni, kiedy opuściła głowę, żeby uniknąć
gafy z powodu patrzenia na nieznajomego. Dobrze, że Jasper nadal
wyglądał przez okno. Nie chciałem sobie nawet wyobrażać, co ten
przypływ krwi zrobiłby z jego kontrolą nad sobą.
Emocje malujące się na jej twarzy były tak oczywiste, jakby wypisała je
sobie na czole: zaskoczenie, ponieważ bez wątpienia zauważyła drobne
różnice pomiędzy jej gatunkiem a moim, ciekawość, kiedy słuchała
opowieści Jessiki i coś jeszcze… fascynacja? To nie byłby pierwszy raz.
Byliśmy piękni dla nich, naszych potencjalnych ofiar. Aż w końcu…
zawstydzenie, ponieważ złapałem ją na wpatrywaniu się we mnie.
Nadal, mimo że jej myśli malowały się w jej dziwnych oczach –
dziwnych z powodu ich głębokości, brązowe oczy często wydają się
płytkie, ponieważ są ciemne – niczego nie słyszałem oprócz ciszy
dochodzącej z miejsca, w którym siedziała. Zupełnie niczego.
Poczułem niepokój.
Nigdy nie zetknąłem się z czymś takim. Czy coś było ze mną nie tak?
Czułem się dokładnie tak samo, jak zawsze. Zaniepokojony, wsłuchałem
się głębiej.
Wszystkie głosy, które blokowałem, wybuchły ze zdwojoną siłą w mojej
głowie.
… Ciekawe jaką muzykę lubi… może mógłbym wspomnieć o tej nowej
płycie… rozmyślał dwa stoły opętany przez Bellę Swan Mike Newton.
Jak on się na nią gapi. Jakby nie mogło mu wystarczyć, że połowa
dziewczyn w szkole, chciałaby, żeby… gorzkie myśli Erica Yorkie również
krążyły wokół dziewczyny.
… żałosne. Można pomyśleć, że jest sławna czy coś… Nawet Edward
Cullen się na nią gapi… Lauren Mallory była tak zazdrosna, że jej twarz na
dobrą sprawę powinna stać się ciemnozielona. I jeszcze Jessica obnosząca
się ze swoją nową przyjaciółką. To śmieszne… Jad dalej tryskał z myśli
dziewczyny.
… Założę się, że wszyscy ją o to pytali. Ale chciałabym z nią
porozmawiać. Pomyślę nad bardziej oryginalnym pytaniem… dumała
Ashley Dowling.
… może będzie miała ze mną hiszpański… pragnęła June Richardson.
… tyle do zrobienia dziś wieczorem! Matma i jeszcze test z
angielskiego. Mam nadzieję, że mama… Angela Weber, cicha dziewczyna,
której myśli były zaskakująco życzliwe, była jedyną osobą, która nie miała
obsesji na punkcie tej Belli.
Słyszałem wszystko, słyszałem każdą mało znaczącą myśl, która
pojawiła się w ich umysłach. Ale niczego ze strony nowej uczennicy o
złudniczo czytelnych oczach.
Mogłem oczywiście usłyszeć, co mówiła, kiedy zwracała się do Jessiki.
Nie musiałem czytać w myślach, żeby rozpoznać jej niski, wyraźny głos po
drugiej stronie długiego pomieszczenia.
- Ten z rudawymi włosami, to który? – zapytała, rzucając ukradkowe
spojrzenie i natychmiast odwracając głowę, kiedy zobaczyła, że nadal ją
obserwuję.
Jeśli miałem nadzieję, że usłyszenie jej głosu pomoże mi w
zlokalizowaniu jej myśli zagubionych gdzieś, gdzie nie miałem dostępu,
natychmiast się zawiodłem. Zwykle wewnętrzny głos ludzi to ten sam
dźwięk, co ich głos fizyczny. Ale ten cichy nieśmiały ton był mi nieznany,
byłem pewien, że to nie żaden z dźwięków wielu myśli krążących po
pomieszczeniu. Całkowicie nowy.
Powodzenia, idiotko! Pomyślała Jessica, zanim udzieliła odpowiedzi
dziewczynie.
- To Edward. Wiem, wygląda zabójczo, ale nie zawracaj nim sobie
głowy. Nie chodzi na randki. Najwyraźniej żadna z miejscowych dziewczyn
nie jest dla niego dostatecznie ładna – żachnęła się.
Odwróciłem głowę, żeby ukryć uśmiech. Jessica i jej koleżanki nie miały
pojęcia, jakimi były szczęściarami, że żadna z nich nie przypadła mi do
gustu.
Po tym przebłysku humoru poczułem dziwny impuls, którego dobrze nie
rozumiałem. To miało coś wspólnego ze złośliwymi myślami Jessiki,
których nowa dziewczyna była nieświadoma… Miałem niezrozumiałą
potrzebę, by wkroczyć między nie i ochronić tę Bellę Swan od
najczarniejszych wytworów mózgu Jessiki. Jakie dziwne uczucie. Starałem
się zrozumieć motywacje stojące za tym impulsem, jednocześnie znów
lustrując dziewczynę.
Może był to tylko jakiś dawno zapomniany instynkt opiekuńczy – silny
dba o słabszych. Dziewczyna wyglądała na bardziej kruchą od jej nowych
koleżanek. Trudno było uwierzyć, że jej skóra może stanowić obronę przed
światem zewnętrznym, ponieważ była półprzezroczysta. Widziałem krew
krążącą rytmicznie w jej żyłach… Ale nie powinienem się na tym skupiać.
Radziłem sobie ze stylem życia, który wybrałem, ale byłem spragniony jak
Jasper i nie było sensu w rozbudzaniu w sobie pragnienia.
Zauważyłem niewielką zmarszczkę pomiędzy jej brwiami. Wyglądało na
to, że ona jest jej nieświadoma.
Niewiarygodnie frustrujące! Jasno widziałem, że siedzenie tam,
rozmawianie z nieznajomymi, bycie w centrum uwagi stanowiło dla niej
duże obciążenie. Mogłem zaobserwować jej nieśmiałość ze sposobu, w jaki
trzymała swoje wątłe lekko zgarbione ramiona – tak jakby w każdej chwili
spodziewała się odtrącenia. I mogłem tylko obserwować, tylko patrzeć i
wyobrażać sobie. Nie słyszałem niczego oprócz ciszy ze strony niezwykłej
dziewczyny. Niczego nie słyszałem. Dlaczego?
- Idziemy? – rzuciła Rosalie, zakłócając moją koncentrację.
Odwróciłem głowę od dziewczyny z ulgą. Nie chciałem nadal odnosić
porażek w próbach usłyszenia jej myśli – to mnie irytowało. Nie chciałem
również stać się niezdrowo zainteresowany jej myślami, tylko dlatego, że
były przede mną ukryte. Nie miałem wątpliwości, że kiedy rozszyfruję jej
umysł – bo znajdę sposób, by tego dokonać – będzie tak samo trywialny i
małostkowy jak wszystkie inne. Niewart wysiłku jaki włożę, by to
osiągnąć.
- Czy ta nowa już się nas boi? – zapytał Emett, nadal czekając na moją
odpowiedź na jego poprzednie pytanie.
Wzruszyłem ramionami. Nie był dość zainteresowany, by chcieć zdobyć
więcej informacji. Ja również nie powinienem się tym interesować.
Wstaliśmy od stolika i wyszliśmy ze stołówki.
Emett, Rosalie i Jasper udawali maturzystów – poszli do swoich sal
lekcyjnych. Ja grałem rolę młodszego ucznia. Oddaliłem się w stronę klasy,
gdzie odbywała się moja lekcja biologii, przygotowując swój umysł do
nudy. Wątpiłem, by pan Banner, człowiek o przeciętnej inteligencji, był w
stanie opowiedzieć o czymś, co zaskoczyłoby kogoś, kto posiadał
wykształcenie wyższe w zakresie medycyny.
W sali usadowiłem się na krześle, a moje książki – budowa komórki, nie
uczyliśmy się o niczym, o czym już bym nie wiedział – rozrzuciłem na
ławce. Byłem jedynym uczniem, który miał stolik tylko dla siebie. Ludzie
nie byli wystarczająco mądrzy, by zdawać sobie sprawę, że się mnie boją,
ale ich instynkt przetrwania wystarczał, by trzymali się ode mnie z daleka.
Klasa wypełniała się powoli uczniami wracającymi z lunchu. Oparłem
się plecami o krzesło i czekałem. Znów żałowałem, że nie mogę spać.
Myślałem o dziewczynie i jej imię zakłóciło mój tok myślenia, kiedy
Angela Weber wprowadziła ją do klasy.
Wygląda na to, że Bella jest tak samo nieśmiała jak ja. Założę się, że
nie jest jej dzisiaj łatwo. Mogłabym coś powiedzieć… ale pewnie
zabrzmiałoby to idiotycznie…
Tak! Wykrzyknął Mike Newton w myślach, kiedy obrócił się na swoim
siedzeniu, by obserwować wchodzące dziewczyny.
Nadal nic z miejsca, gdzie stała Bella Swan. Pusta przestrzeń tam,
gdzie powinny być jej myśli irytowała mnie i wytrącała z równowagi.
Podeszła bliżej, przesuwając się między stolikami, kierując się do biurka
nauczyciela. Biedna dziewczyna, jedyne wolne miejsce znajdowało się
obok mnie. Natychmiast zrobiłem miejsce na jej części ławki, formując
stosik z moich książek. Miałem wątpliwości, czy będzie się tu dobrze czuła.
Miała przed sobą długi semestr, przynajmniej jeśli chodzi o tę lekcję. Może
jednak, siedząc obok niej, będę w stanie usłyszeć jej tajemnice… nie
żebym kiedykolwiek wcześniej potrzebował do tego niewielkiego
dystansu… nie żebym doszukał się czegoś wartego słuchania…
Ciepło dochodzące z grzejnika przywiodło do mnie zapach idącej Belli
Swan.
Jej woń uderzyła mnie jak niszczycielski pocisk, jak rozpędzony taran.
Nie istniał taki rodzaj przemocy, którego siłę można by porównać do
tamtego uderzenia.
W jednej chwili straciłem resztki człowieczeństwa, jakie posiadałem. Nie
pozostał nawet ich strzęp.
Byłem drapieżnikiem. Ona była moją ofiarą. Na całym świecie nie
liczyło się nic innego.
Nie widziałem pomieszczenia pełnego ludzi – w mojej głowie jawili się
oni wyłącznie jako dodatkowe utrudnienie. Zapomniałem o tym, że nie
mogę usłyszeć jej myśli. Nic dla mnie one nie znaczyły, ponieważ za chwilę
miała nie snuć ich już nigdy więcej.
Byłem wampirem, a jej krew wydzielała najsłodszy zapach, jaki
poczułem w ciągu poprzednich osiemdziesięciu lat.
Nie miałem pojęcia, że taka woń może istnieć. Gdybym o tym wiedział,
wyruszyłbym na jej poszukiwanie dawno temu. Przeczesałbym dla niej
wszystkie zakamarki tej planety. Mogłem wyobrazić sobie ten smak…
Pragnienie zatańczyło mi w gardle niczym płomienie ognia. Wargi
miałem wysuszone. Świeży przypływ jadu nie pomagał w pozbyciu się
tego uczucia. Żołądek skręcał się z głodu, stanowił echo pragnienia w
gardle. Naprężyłem mięśnie.
Nie minęła nawet pełna sekunda. Nadal robiła ten krok, który przywiódł
jej zapach w moją stronę.
Kiedy postawiła stopę na ziemi, jej oczy prześlizgnęły się po mnie –
chciała mi się przyjrzeć po kryjomu. Jej wzrok napotkał mój i ujrzałem w
jej brązowych tęczówkach swoje odbicie.
Szok, który malował się na mojej twarzy, sprawił, że zapomniałem na
chwilę o wyroku śmierci, który na nią wydałem.
Nie ułatwiała mi niczego. Kiedy zobaczyła wyraz mojej twarzy, czerwień
znów wypłynęła na jej policzki, zabarwiając jej cerę na najrozkoszniejszy
kolor, jaki kiedykolwiek widziałem. Mój mózg spowijały nieprzepuszczalne
opary jej zapachu. Nie mogłem myśleć. Myśli kłębiące się w mojej głowie
wrzały, nieskładne i rozproszone wymykały się spod kontroli.
Szła teraz szybciej, jakby rozumiała, że musi uciekać. Pośpiech sprawił,
że stała się niezdarna – potknęła się i prawie wpadła na dziewczynę
siedzącą przede mną. Była słabsza i delikatniejsza od innych ludzi.
Próbowałem skupić się na twarzy, którą zobaczyłem w jej oczach,
twarzy, którą rozpoznawałem ze wstrętem. Był to wizerunek potwora,
który mieszkał we mnie – coś, co starałem się zepchnąć w najdalszy kąt
mojego umysłu przez lata wypełnione wysiłkiem i samodyscypliną. Jak
niewiele trzeba było, by znów znalazł się na powierzchni!
Woń otoczyła mnie, rozproszyła moje myśli, niemal zmusiła mnie do
działania.
Nie.
Zacisnąłem dłoń na krawędzi stołu, próbując utrzymać swoje ciało na
miejscu. Drewno nie spełniło swojego zadania. W ręce trzymałem garść
drzazg i odłamków, które pozostawiły w blacie ślad moich palców.
Zniszczyć dowody – oto podstawowa zasada. Opuszkami szybko
starłem pozostawiony w drewnie kształt. Została tylko nierówna dziura i
trochę drzazg na podłodze, które szybko roztarłem stopą.
Zniszczyć dowody. Dodatkowe utrudnienie…
Wiedziałem, co teraz się stanie. Dziewczyna usiądzie obok mnie, a ja
będę musiał ją zabić.
Niewinni świadkowie w klasie, osiemnaścioro innych dzieciaków i
mężczyzna, nie mogli opuścić tego pomieszczenia po zobaczeniu sceny,
która wkrótce się tu rozegra.
Wzdrygnąłem się na myśl o tym, co muszę zrobić. Nawet w swoich
najgorszych czasach nie popełniłem aktu takiego okrucieństwa. Nigdy nie
zabiłem nikogo niewinnego w trakcie tych ośmiu dziesięcioleci, które
przeżyłem jako wampir. A teraz planowałem zamordowanie dwudziestu
osób naraz.
Potwór obijający się w lustrze jej oczu przedrzeźniał mnie.
Jedna część mnie wzdrygała się na myśl o zabójstwie, druga planowała
morderstwo z zimną krwią.
Gdybym zabił dziewczynę jako pierwszą, miałbym tylko piętnaście do
dwudziestu sekund sam na sam z nią, zanim inni by zareagowali. Może
trochę dłużej, gdyby nie zdaliby sobie sprawy z tego co robię od razu. Ona
nie miałaby czasu, żeby krzyczeć lub poczuć ból - nie chciałem pozbawiać
ją życia z okrucieństwem. Tyle mogłem dać tej obcej dziewczynie o krwi
wzbudzającej nieodparte pożądanie.
Jednak w takim wypadku musiałbym zrobić coś, by inni mi nie uciekli.
Nie musiałbym się martwić oknami, były zbyt małe i umieszczone zbyt
wysoko, by ktoś mógł się przez nie wydostać. Zostawały tylko drzwi –
gdybym je zablokował, byliby w pułapce.
Opanowanie tego spanikowanego, rozproszonego tłumu zajęłoby więcej
czasu i byłoby trudniejsze, ale nie niemożliwe. Jednakże spowodowałoby
znacznie więcej hałasu. Mieliby czas, żeby krzyczeć. Ktoś by usłyszał… i
musiałbym zabić kolejne niewinne osoby.
A jej krew stygłaby, podczas gdy ja mordowałbym innych.
Zapach już ukarał mnie za to marnotrawstwo – tępy ból zacisnął moje
gardło…
A więc świadkowie pierwsi.
Zacząłem w myślach nakreślać plan wydarzeń. Znajdowałem się w
środku pomieszczenia, siedziałem z tyłu w najdalszym rzędzie ławek.
Najpierw zajmę się prawą stroną. Według moich szacunków, byłem w
stanie ugryźć cztery czy pięć osób na sekundę. Nie zrobię dużo hałasu. Ci
po prawej będą mieli szczęście – nie zobaczą, że nadchodzę.
Zlikwidowanie tych znajdujących się po lewej również nie potrwa długo –
po maksymalnie pięciu sekundach w sali nie zostanie żadna żywa osoba
poza Bellą Swan.
To pięć sekund z pewnością wystarczy jej, by z przerażającą jasnością
zdała sobie sprawę z tego, co zaraz nastąpi. Wystarczy, by zrozumiała, co
to strach, by zaczęła krzyczeć, jeśli tylko szok nie sparaliżuje jej ciała. Ale
ten jeden krzyk nie wystarczy, by ktoś przyszedł jej z pomocą.
Wziąłem głęboki oddech – zapach niczym ogień przebiegł mi w żyłach i
wybuchł w klatce piersiowej, niszcząc każdy dobry odruch, do którego
byłem jeszcze zdolny.
Właśnie się odwracała. Za moment będzie siedziała kilka cali ode mnie.
Potwór w mojej głowie uśmiechnął się niecierpliwie.
Ktoś zatrzasnął teczkę po mojej lewej stronie. Nie podniosłem głowy,
by spojrzeć, który z nieszczęsnych ludzi to zrobił. Jednak ruch ten
spowodował, że poczułem uderzenie zwykłego powietrza na twarzy.
Przez jedną krótką sekundę byłem w stanie pomyśleć trzeźwo. W tej
bezcennej chwili ujrzałem dwie twarze w mojej głowie, jedną obok drugiej.
Jedna w dawnych czasach należała do mnie: była to twarz
czerwonookiego potwora, który zamordował tylu ludzi, że nawet nie
wiedział jaka jest ich dokładna liczba. Były to zabójstwa przemyślane i
usprawiedliwione. Zabójca zabójców, potwór mordujący inne, słabsze
potwory. Próbowałem zastąpić Boga, decydując, kto powinien umrzeć, a
kto zasługuje na życie. To był kompromis, który wypracowałem z samym
sobą. Karmiłem się ludzką krwią, ale to była kiepska definicja. Ze względu
na różnorodne mroczne zainteresowania moich ofiar uważałem, że są one
ludźmi w stopniu niewiele większym ode mnie.
Druga twarz należała do Carlisle’a.
Pomiędzy tymi wizerunkami nie było żadnego podobieństwa. Były jak
jasny dzień i ciemna noc.
Nie istniał żaden powód, dla którego miałyby być one do siebie
podobne. Carlisle nie był moim ojcem z biologicznego punktu widzenia.
Nie mieliśmy wspólnych cech typowych dla rodzica i jego dziecka.
Podobieństwo naszej karnacji wynikało z tego, czym byliśmy – każdy
wampir ma jednakowo bladą i zimna cerę. Podobieństwo w kolorze oczu
było inną kwestią – wynikało z tego, że obaj podjęliśmy kiedyś taką samą
decyzję.
A jednak, mimo że nie było podstaw do żadnego związku pomiędzy
nami, wyobrażałem sobie, że w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat
stałem się w pewnym stopniu jego odbiciem, przyzwyczaiłem się do jego
trybu życia i poszedłem w jego ślady. Mój wygląd się nie zmienił, ale
wydawało mi się, że jego mądrość zostawiła ślad na mojej twarzy, że w
kształcie moich ust rysuje się dowód jego współczucia, że na moim czole
pozostały pamiątki po jego cierpliwości.
Wszystkie te niewielkie poprawki zniknęły wraz z nadejściem potwora.
W ciągu kilku sekund nie zostanie we mnie nic, co dawałoby świadectwo
lat spędzonych z moim stwórcą, moim mentorem, moim ojcem, za
którego go uważałem. Kiedy moje oczy będą jarzyły się diabelską
czerwienią, wszystkie podobieństwa przepadną na zawsze.
W moich myślach Carlisle mnie nie osądzał. Wiedziałem, że wybaczyłby
mi tę straszliwą zbrodnię, ponieważ mnie kochał i uważał za lepszego niż
byłem. I kochałby mnie nadal, nawet jeśli udowodniłbym swoim
zachowaniem, że pomylił się w ocenie mojego charakteru.
Gdy Bella Swan usiadła obok mnie, jej ruchy były sztywne i niezręczne
– ze strachu? – a obok mnie nastąpił nieuchronny wybuch i otoczyła mnie
chmura jej zapachu.
Pokażę swojemu ojcu, że nie zasłużyłem na jego zaufanie.
Nieubłagalność tego faktu bolała mnie niemal jak ogień palący moje
gardło.
Ze wstrętem przechyliłem się na krześle, by być jak najdalej od niej,
brzydziłem się potwora, który pragnął się do niej dobrać.
Dlaczego tutaj przyjechała? Dlaczego istniała? Dlaczego obróciła w pył
spokój, który udało mi się zbudować w moim nie-życiu? Dlaczego ta
nieznośna istota ludzka w ogóle się urodziła? Doprowadzi mnie do upadku.
Odwróciłem od niej twarz jak najdalej mogłem, gdy fala gwałtownej
niczym nieuzasadnionej nienawiści przetoczyła się przez mój umysł.
Kim była ta istota? Dlaczego ja, dlaczego akurat teraz? Dlaczego
miałem stracić wszystko tylko dlatego, że nieprawdopodobnym zbiegiem
okoliczności przeprowadziła się do tego miasta?
Dlaczego tu przyjechała!
Nie chciałem stać się potworem! Nie chciałem zamordować
bezbronnych dzieci znajdujących się w tym pomieszczeniu! Nie chciałem
stracić wszystkiego, co zdobyłem życiem pełnym poświęceń i wyrzeczeń!
Nie zrobię tego. Ona nie jest w stanie mnie do tego zmusić.
Jej zapach, obrzydliwie przyciągający zapach jej krwi, stanowił
poważny problem. Gdyby tylko istniał jakiś sposób, bym zdołał się mu
oprzeć… gdyby tylko kolejny przypływ świeżego powietrza pozwolił mi
otrzeźwieć.
Bella Swan potrząsnęła swoimi długimi gęstymi włosami w kolorze
mahoniu.
Czy ona zwariowała? To tak jakby zachęcała potwora do zbrodni! Kusiła
go.
Nie nadchodził żaden przyjazny przypływ świeżego powietrza. Wkrótce
wszystko będzie stracone.
Może i nie nadchodził, ale przecież nie musiałem oddychać.
Zatrzymałem przepływ powietrza przez płuca – ulga była
natychmiastowa, ale niepełna. O ściany mojej czaszki nadal odbijało się
echo zapachu dziewczyny, na końcu języka czułem smak tej woni. Nawet
temu blademu wspomnieniu nie będę w stanie się oprzeć przez dłuższy
czas. Ale może uda mi się powstrzymać przez godzinę. Godzina. To dość
czasu, by wydostać się pomieszczenia pełnego ofiar; ofiar, które nie muszą
się nimi stać. Gdyby tylko udało mi się stawić opór pragnieniu przez jedną
krótką godzinę.
To, że nie mogłem oddychać, było dla mnie nieprzyjemne. Moje ciało
nie potrzebowało tlenu, ale nie oddychając działałem wbrew swoim
instynktom. W stresowych sytuacjach polegałem na węchu o wiele
bardziej niż na innych zmysłach. To on prowadził mnie podczas polowań,
pierwszy ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Rzadko spotykałem na
swojej drodze coś, co stanowiłoby równie wielkie zagrożenie jak ja, ale
instynkt samozachowawczy był u mnie tak samo silny jak u zwykłych
ludzi.
Nieprzyjemne, ale wykonalne. Bardziej znośne niż czucie jej zapachu i
powstrzymywanie się przed zatopieniem zębów w tej cienkiej,
przezroczystej skórze, by posmakować ciepłej, wilgotnej, pulsującej…
Godzina! Tylko jedna godzina. Nie wolno mi myśleć ani o tej woni, ani o
jej smaku.
Milcząca dziewczyna wyznaczyła swoimi włosami granicę pomiędzy
nami, pochylając się tak bardzo do przodu, że rozsypały się one
wachlarzem na jej teczce. Nie mogłem zobaczyć jej twarzy, by wyczytać
uczucia z jej czystych głębokich oczu. Czy to dlatego pozwoliła swoim
puklom leżeć pomiędzy nami? By ukryć przede mną wyraz swoich oczu?
Ze strachu? Nieśmiałości? By zataić przede mną swoje sekrety?
Moja irytacja spowodowana niemożliwością odczytania jej myśli była
niczym w porównaniu z pragnieniem – i nienawiścią - która zawładnęła
mną teraz. Bo nienawidziłem tej dziewczyny – jeszcze nie kobiety i już nie
dziecka – która siedziała obok mnie, nienawidziłem z całą mocą, z jaką
uporczywie trwałem przy swoim poprzednim wcieleniu, miłości do mojej
rodziny i marzeniach, by być kimś lepszym niż byłem naprawdę…
Nienawiść do niej, nienawiść do tego, jak czułem się z jej powodu, trochę
mi pomagała. To prawda, irytacja, którą czułem wcześniej stanowiła blade
doznanie w porównaniu do tego, ale również była pomocna. Trzymałem się
kurczowo każdego uczucia, które pozwalało mi nie myśleć o tym, jak
mogłaby smakować…
Nienawiść i irytacja. Niecierpliwość. Czy ta godzina nigdy się nie
skończy?
Ale kiedy minie to sześćdziesiąt minut… ona wyjdzie z sali. A co ja
powinienem zrobić?
Mógłbym się przedstawić. Cześć, nazywam się Edward Cullen. Czy
mogę cię odprowadzić na następną lekcję?
To byłoby uprzejme. A ona by się zgodziła. Nawet gdyby bałaby się
mnie, tak jak podejrzewałem, zrobiłaby to, co nakazuje grzeczność i
poszła razem ze mną. Zaprowadzenie jej w złym kierunku nie powinno być
trudne. Las zaczynający się tuż za parkingiem kusił swoją bliskością.
Mógłbym jej powiedzieć, że zapomniałem książki z samochodu…
Czy ktoś zauważyłby, że byłem ostatnią osobą, z którą ją widziano? Za
oknem jak zwykle padało – dwie ciemne postacie okutane w płaszcze
przeciwdeszczowe zmierzające w stronę lasu nie zwróciłyby niczyjej uwagi
i nie skierowały na mnie podejrzeń.
Zapominałem o tym, że nie byłem jedynym uczniem, który w sposób
szczególny zdawał sobie sprawę z jej obecności – jednak dla nikogo nie
była ona tak bolesna, jak dla mnie. Mike Newton na przykład był świadom
każdej zmiany, która zaszła w rozmieszczeniu jej ciężaru na krześle, kiedy
wierciła się na nim niespokojnie – czuła się nieprzyjemnie znajdując się
tak blisko mnie, tak samo jak czułby się każdy inny człowiek na jej
miejscu – przewidywałem to zanim jej zapach zniszczył moje obawy i
wyrozumiałość. Mike Newton zauważyłby, gdyby opuściła ze mną salę.
Jeśli przetrwam godzinę, czy będę w stanie przetrwać kolejną?
Wzdrygnąłem się na myśl o palącym mnie ogniu.
Po lekcjach wróci do pustego domu. Komendant Swan pracował całymi
dniami. Wiedziałem, gdzie mieszka, znałem każdy budynek w tym
niewielkim miasteczku. Jej dom był wtulony w gęsty las, w bliskim
sąsiedztwie nikt nie mieszkał. Nawet gdyby miała czas na krzyk, na który
z pewnością nie dałbym jej okazji, nikt by jej nie usłyszał.
To rozwiązanie stanowiłoby rozsądny sposób na poradzenie sobie z tą
sytuacją. Przeżyłem siedemdziesiąt lat nie smakując ani kropli ludzkiej
krwi. Jeśli wstrzymam oddech, wytrzymam dwie godziny. A kiedy będę z
nią sam na sam, nikt inny nie zostanie ranny. Nie ma powodu, by się z
tym śpieszyć, zgodził się potwór.
Sofizmatem było to, że myślałem, iż oszczędzając z wysiłkiem i
opanowaniem życie dziewiętnastu osób zgromadzonych w tym
pomieszczeniu, a potem i tak zabijając tę niewinną dziewczynę, sprawię,
że nie stanę się tak bardzo potworem.
Mimo że czułem do niej nienawiść, wiedziałem, że jest to uczucie
niczym nieuzasadnione. Zdawałem sobie sprawę, że tak naprawdę
nienawidziłem siebie. I że nienawidziłbym siebie i jej jeszcze bardziej,
gdybym doprowadził do jej śmierci.
Tak właśnie minęła mi ta godzina – na wyobrażaniu sobie najlepszych
sposobów, by ją zabić. Starałem się unikać myślenia o samym akcie
zabijania. To mogłoby być dla mnie za wiele – mogłem przegrać tę bitwę i
wymordować wszystkich ludzi w zasięgu mojego wzroku. Poprzestałem
więc na wymyślaniu strategii. To pozwoliło mi przetrwać ten czas.
Raz, pod koniec lekcji, zerknęła na mnie zza kurtyny włosów. Poczułem
nieuzasadnioną nienawiść buchającą z moich oczu, kiedy odwzajemniłem
jej spojrzenie – zobaczyłem też jej odbicie w tęczówkach dziewczyny
rozszerzonych przerażeniem. Zanim zdążyła znów ukryć twarz, czerwień
wypełzła na jej policzki, co o mało mnie nie zgubiło.
Wtedy zadzwonił dzwonek. Dzwonek, który mnie uratował – jakbym był
jakimś uczniakiem, któremu dzięki niemu udało się uniknąć pójścia do
odpowiedzi. Uratował nas oboje. Ją - od śmierci. Mnie - od stania się
potworem z moich najgorszych koszmarów, którego się obawiałem i
którego jednocześnie nienawidziłem.
Nie mogłem się zmusić, by iść tak wolno, jak powinienem, kiedy
wypadłem z klasy. Gdyby ktokolwiek na mnie patrzył, mógłby zacząć
podejrzewać, że ze sposobem, w jaki się poruszam, jest coś nie tak. Nikt
jednak nie zwracał na mnie uwagi. Myśli wszystkich osób nadal krążyły
wokół dziewczyny, która była skazana na śmierć.
Ukryłem się w swoim samochodzie.
Nie podobało mi się, że muszę myśleć o sobie jako o kimś zmuszonym
do ukrywania się. Jak tchórzliwie to brzmiało! Ale w tej sytuacji stało się
bezwzględną koniecznością.
Nie miałem w sobie dość wytrzymałości, by przebywać teraz wśród
ludzi. Skupianie swoich wysiłków na tym, żeby nie zabić jednej z nich,
wyczerpało wszelkie źródła silnej woli, jakie były we mnie ukryte i które
mogłem wykorzystać, by oprzeć się innym. Powstrzymywanie się i tak było
stratą energii. Skoro i tak miałem zmienić się w potwora, mogłem równie
dobrze zrobić coś, by stało się to warte odniesionej porażki.
Włączyłem płytę z muzyką, która zwykle mnie uspokajała, ale tym
razem niewiele mi pomogła. Czymś, co stanowiło prawdziwą ulgę, było
chłodne i czyste powietrze przesycone wilgocią, które wpadało przez
otwarte okna samochodu. Mimo że pamiętałem zapach krwi Belli Swan z
niezwykłą jasnością to ono, rozchodząc się po moim ciele, oczyszczało je z
trawiącej organizm infekcji.
Wróciły mi zdrowe zmysły. Znów mogłem jasno myśleć i walczyć.
Byłem w stanie walczyć z potworem, którym nie chciałem się stać.
Nie musiałem iść do jej domu. Wcale nie musiałem jej zabijać. Byłem
rozsądną, myślącą istotą i mogłem dokonać wyboru. Nie istnieje sytuacja
bez wyjścia.
Czułem coś przeciwnego w sali lekcyjnej… ale teraz byłem od niej
daleko. Może, gdybym unikał jej bardzo, bardzo uważnie, nie musiałbym
zmieniać swojego życia. Podobał mi się sposób, w jaki toczyło się ono
teraz. Dlaczego miałem pozwolić to zniszczyć irytująco kuszącej
dziewczynie, która nie była dla mnie nikim znaczącym?
Nie musiałem rozczarowywać swojego ojca, ani przysparzać swojej
matce zmartwień… i bólu. Tak, zbrodnia przeze mnie popełniona zraniłaby
również moją przybraną matkę. Esme była taka łagodna, czuła i delikatna.
Sprawienie bólu komuś takiemu jak ona byłoby niewybaczalne.
Jakież to ironiczne, że wcześniej chciałem chronić dziewczynę przed
złośliwymi myślami Jessiki Stanley, które stanowiły dla niej niewielkie
zagrożenie. Byłem ostatnią osobą, która mogłaby kiedykolwiek stać się
obrońcą Isabelli Swan. Nigdy nic nie będzie dla niej groźniejsze niż ja.
Zastanawiałem się, gdzie była Alice. Czyżby nie dostrzegła, jak zabijam
dziewczynę na mnóstwo różnych sposobów? Dlaczego nie przyszła mi z
pomocą – obojętnie czy żeby mnie powstrzymać, czy żeby pozbyć się
dowodów? Czy była tak zaabsorbowana przyglądaniu się kłopotom
Jaspera, że przegapiła tę dużo bardziej przerażającą możliwość? A może
byłem silniejszy niż myślałem? Czyżby istniała ewentualność, że nie
skrzywdziłbym Belli Swan?
Nie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że to nieprawda. Alice musiała być
bardzo skoncentrowana na Jasperze.
Poszukałem tam, gdzie spodziewałem się ją znaleźć – w małym
budynku, gdzie odbywały się lekcje angielskiego. Szybko zlokalizowałem
dobrze znany mi „głos”. Miałem rację. Każda jej myśl dotyczyła Jaspera,
obserwowała jego decyzje z wyjątkową skrupulatnością.
Żałowałem, że nie mogę poprosić jej o radę, a jednocześnie byłem
zadowolony, że nie wiedziała do czego jestem zdolny i nie zdawała sobie
sprawy tego, co planowałem podczas ostatniej godziny.
Poczułem jak nowy ogień pali moje ciało – wstyd. Nie chciałem znać
ani jego, ani pragnienia.
Gdyby udało mi się unikać Belli Swan, gdybym zdołał jej nie zabić – na
samą myśl o tym potwór zaczął się wić i zgrzytać zębami - nikt nie
musiałby dowiedzieć się o mojej chwili słabości. Gdybym był w stanie
trzymać się z daleka od jej zapachu…
Nie było powodu, dla którego miałbym nie spróbować. Podejmij dobrą
decyzję. Postaraj się być takim, za jakiego Carlisle cię uważa.
Ostatnia lekcja dobiegała końca. Postanowiłem natychmiast wcielić mój
nowy plan w życie. To było lepsze niż siedzenie na parkingu, gdzie
dziewczyna mogła mnie minąć i zniszczyć moje postanowienie. Znów
poczułem do niej falę bezzasadnej nienawiści. Gardziłem władzą, którą
nade mną miała, a z której nie zdawała sobie sprawy, tym, że mogła
sprawić, że zmienię się w coś, co darzę nienawiścią.
Ruszyłem szybko – trochę zbyt szybko, ale nie było żadnych świadków
– przez teren szkoły do biura. Ścieżki Belli Swan nie musiały krzyżować się
z moimi. Będę jej unikał jak zarazy, którą stała się dla mnie.
Biuro było puste nie licząc sekretarki, z którą chciałem się zobaczyć.
Nie zauważyła mojego cichego wejścia.
- Pani Cope?
Kobieta podniosła swoją nienaturalnie rudą głowę, a jej oczy się
rozszerzyły. Zawsze braliśmy ludzi z zaskoczenia, a oni nie zdawali sobie
sprawy z tych niewielkich oznak naszej odmienności, nieważne ile razy już
nas widzieli.
- Och – wykrztusiła z lekka podenerwowana. Wygładziła swoją bluzkę.
Głupia, pomyślała. Jest tak młody, że mógłby być twoim synem. Zbyt
młody, by myśleć o nim w ten sposób…
- Witaj, Edwardzie. W czym mogę ci pomóc? – dostrzegłem, że
trzepoce rzęsami za grubymi szkłami okularów.
Nie było to dla mnie przyjemne, ale wiedziałem, jak być czarującym,
kiedy tego potrzebowałem. Nie stanowiło to dla mnie trudności, ponieważ
wiedziałem natychmiast, jak każde słowo i gest są odbierane przez drugą
osobę.
Pochyliłem się w jej stronę i napotkałem wzrok jej małych, brązowych
oczu pozbawionych głębi. Jej myśli były rozbiegane. To nie powinno być
trudne.
- Zastanawiałem się, czy nie mogłaby mi pani pomóc z moim planem
lekcji – powiedziałem miękkim głosem, który rezerwowałem na takie
okazje.
Usłyszałem, że serce zaczyna jej szybciej bić.
- Oczywiście, Edwardzie. Co mogę dla ciebie zrobić? – zbyt młody, zbyt
młody, powtarzała w myślach. Oczywiście, myliła się. Byłem starszy od jej
dziadka. Miała rację tylko, jeśli chodzi o datę urodzenia, która widniała w
moim prawie jazdy.
- Myślałem, że może mógłbym przenieść się z biologii na jakąś inną
lekcję związaną z przedmiotami ścisłymi. Na przykład na fizykę?
- Masz jakiś problem z panem Bannerem, Edwardzie?
- Nie o to chodzi, po prostu przerabiałem już ten materiał…
- Racja, w tej szkole, do której wszyscy chodziliście na Alasce –
zacisnęła swoje wąskie wargi, gdy to rozważała. Wszyscy oni powinni być
już w college’u. Słyszałam, jak nauczyciele na to narzekają. Mają idealne
średnie, nigdy nie wahają się przy odpowiedzi, nie robią błędów na
sprawdzianach – jakby znali jakiś sposób, by ściągać na każdym z nich.
Pan Varner prędzej uwierzyłby, że każdy uczeń oszukiwał niż przyjął do
wiadomości, że ktoś jest mądrzejszy od niego… Założę się, że matka im
pomaga… - Właściwie, Edwardzie, na fizyce nie ma wolnych miejsc. Pan
Banner nie lubi mieć więcej niż dwudziestu pięciu uczniów na lekcji…
- Nie będę sprawiał kłopotów.
Oczywiście, że nie. Nie idealny Cullen.
- Zdaję sobie z tego sprawę, Edwardzie. Ale nie ma wystarczającej
ilości krzeseł w sali…
- Może mógłbym w takim razie opuszczać te lekcje i mieć godzinę
indywidualnej nauki?
- Opuszczać biologię? – zastygła z otwartymi ustami. To jakieś
szaleństwo. Jak trudno jest wytrzymać na nudnej lekcji? Musi mieć jakiś
problem z panem Bannerem. Może powinnam porozmawiać o tym z
Bobem? - Nie będziesz miał wystarczającej liczby punktów, by skończyć
szkołę.
- Nadgonię to w przyszłym roku.
- Może powinieneś najpierw porozmawiać o tym z rodzicami.
Drzwi otworzyły się za moimi plecami, ale ktokolwiek to był, nie myślał
o mnie, więc zignorowałem jego nadejście i skupiłem się na pani Cope.
Pochyliłem się jeszcze trochę i rozszerzyłem trochę powieki. Ta sztuczka
podziałałaby lepiej, gdyby moje tęczówki były złote, a nie czarne. Czerń
przerażała ludzi tak, jak powinna.
- Proszę, pani Cope – postarałem się nadać mojemu głosowi tak miękki
i przekonujący ton, jak tylko byłem w stanie, a potrafiłem uczynić go
bardzo przekonującym. – Czy nie ma jakiejś innej lekcji, na którą
mógłbym się przepisać? Jestem pewien, że gdzieś są wolne miejsca.
Biologia na szóstej lekcji nie może być jedyną dostępną opcją…
Uśmiechnąłem się do niej, pamiętając o tym, by nie pokazać zębów, co
mogłoby ją przerazić i pozwoliłem, żeby mój surowy wyraz twarzy trochę
się wygładził.
Jej serce znów zabiło szybciej. Zbyt młody, przypomniała samej sobie.
- No cóż… może mogłabym porozmawiać z Bobem – to znaczy panem
Bannerem. Sprawdzę, czy…
Minęła najwyżej sekunda, a już wszystko się zmieniło: atmosfera w
pokoju, cel mojej wizyty w tym miejscu, powód, dla którego pochylałem
się w stronę czerwonowłosej kobiety… To co działo się wcześniej z jednego
powodu, teraz miało miejsce z innego.
Najwyżej sekundę zabrało Samancie Wells otworzenie drzwi,
umieszczenie w koszyku znajdującym się obok nich podpisanej kartki
spóźnień i ich ponowne zamknięcie. Minęła najwyżej sekunda, a już nowa
fala powietrza rozbiła się na mojej twarzy. Ten czas pozwolił mi
uświadomić sobie dlaczego osoba, która znajdowała się w biurze oprócz
sekretarki i mnie, nie przeszkodziła mi swoimi myślami.
Odwróciłem się, chociaż nie musiałem się upewniać. Zrobiłem to bardzo
powoli, walcząc z mięśniami, które buntowały się przeciwko rozkazom,
które im wydawałem.
Bella Swan stała z plecami przyciśniętymi do ściany obok drzwi, a w
ręce kurczowo ściskała kawałek papieru. Jej oczy były jeszcze większe niż
zwykle, kiedy obserwowała nimi, jak patrzę na nią okrutnie i nieludzko.
Zapach jej krwi wypełnił cały ten niewielki, ciepły pokój. Moje gardło
trawiły płomienie.
Potwór znów przyglądał się mojemu odbiciu w jej oczach i patrzył na
diaboliczną maskę na mojej twarzy.
Ręka zadrżała mi w powietrzu. Nie musiałbym spoglądać w tył, żeby
sięgnąć ponad kontuarem, chwycić panią Cope za głowę i uderzyć nią w
blat biurka z wystarczającą siłą, by ją zabić. Dwa życia zamiast
dwudziestu. Niezła wymiana.
Spragniony potwór czekał niecierpliwie aż to zrobię.
Ale miałem wybór – musiałem go mieć.
Odciąłem dopływ powietrza do moich płuc, a przed oczami znów
stanęła mi twarz Carlisle’a. Odwróciłem się z powrotem do pani Cope i
usłyszałem w jej głowie, jak bardzo jest zaskoczona zmianą w wyrazie
mojej twarzy. Wzdrygnęła się, ale jej strach nie uformował się w
konkretne słowa.
Używając całej samokontroli, którą zdobyłem dzięki latom wyrzeczeń,
nadałem swojemu głosowi gładki ton. Miałem dość powietrza w płucach,
by powiedzieć coś jeszcze, szybko wymawiając słowa:
- Nieważne. Widzę, że to niemożliwe. Bardzo dziękuję pani za pomoc.
Odwróciłem się napięcie i wystrzeliłem z biura, starając się nie poczuć
ciepła bijącego od ciała dziewczyny, kiedy mijałem je w drzwiach o kilka
cali.
Nie zatrzymałem się, dopóki nie znalazłem się w samochodzie,
poruszając się zbyt szybko przez całą drogę. Większość ludzi pojechała już
do domu, więc nie było zbyt wielu świadków. Usłyszałem, jak
drugoklasista D. J. Garrett zauważył to, a zaraz potem zlekceważył. Skąd
wziął się tutaj ten Cullen? Wyglądało to tak, jakby po prostu
zmaterializował się w powietrzu. I znów daję się ponieść wyobraźni. Mama
ciągle powtarza…
Wszyscy już tam byli, kiedy wślizgnąłem się do mojego Volvo. Starałem
się kontrolować swój oddech, ale brałem do płuc łapczywie hausty
świeżego powietrza, jakbym wcześniej się dusił.
- Edwardzie? – zapytała zaalarmowana Alice.
Potrząsnąłem głową.
- Co ci się, do licha, stało? – zapytał natarczywie Emett. Moje nadejście
rozproszyło na chwilę jego myśli – nadal martwił się tym, że Jasper nie
jest w nastroju na rewanż.
Zamiast odpowiedzieć, zacząłem wycofywać samochód z parkingu.
Musiałem się stąd wydostać, zanim Bella Swan podąży i tutaj moim
śladem. Stała się moim prywatnym, prześladującym mnie demonem…
Zawróciłem samochód i zacząłem przyśpieszać. Na liczniku miałem już
czterdziestkę, kiedy wyjechałem na drogę. Zanim znalazłem się za rogiem
wskazówka pokazywała siedemdziesiąt…
Nie musiałem na nich spoglądać, żeby wiedzieć, że Rosalie, Emett i
Jasper odwrócili się, by spojrzeć na Alice. Wzruszyła ramionami. Nie mogła
zobaczyć, co już się stało, tylko to, co nadchodziło.
Przyjrzała mi się. Oboje rozważyliśmy to, co zobaczyła w swojej głowie
i oboje byliśmy zaskoczeni.
- Wyjeżdżasz? – szepnęła.
Inni również na mnie spojrzeli.
- Doprawdy? – syknąłem przez zęby.
Zobaczyła to, kiedy fundamenty mojej odrazy do potwora zachwiały się
w posadach, a podjęta przeze mnie decyzja pchnęła moją przyszłość w
ciemną stronę.
- Och.
Bella Swan, martwa. Moje oczy świecące karmazynem świeżej krwi.
Pogoń, która szukała sprawcy morderstwa. Czas, który musieliśmy
odczekać, by bez wzbudzania podejrzeń wyjechać i zacząć gdzieś
wszystko od nowa…
- Och – wyrwało się jej powtórnie. Wizja stała się dokładniejsza. Po raz
pierwszy miałem okazję zobaczyć wnętrze domu komendanta Swana.
Bella siedziała do mnie tyłem w małej kuchni z żółtymi szafkami, a ja
wynurzałem się z cienia i zbliżałem do niej… pozwalając, by jej zapach
mnie prowadził…
- Przestań! – jęknąłem. Nie byłem w stanie znieść niczego więcej.
- Przepraszam – szepnęła z szeroko otwartymi oczyma.
Potwór się radował.
Wizja w głowie Alice znów zmieniła się w inną. Pusta szosa nocą,
drzewa po jej bokach pokryte śniegiem, zmieniające się z zawrotną
prędkością prawie dwustu mil na godzinę.
- Będę za tobą tęskniła – powiedziała. – Nieważne, jak krótko cię nie
będzie.
Rosalie i Emett wymienili spojrzenia pełne obawy.
Byliśmy już prawie tam, gdzie skręcało się w drogę prowadzącą do
naszego domu.
- Wysadź nas tutaj – rozkazała Alice. – Powinieneś sam powiedzieć o
tym Carlisle’owi.
Pokiwałem głową i zatrzymałem samochód z piskiem opon.
Rosalie, Emett i Jasper wysiedli w ciszy – Alice wyjaśni im wszystko,
kiedy odjadę. Dziewczyna dotknęła mojego ramienia.
- Zrobisz to, co będzie właściwe – mruknęła. Nie była to jej wizja, ale
rozkaz. – Ta dziewczyna jest jedyną osobą, która została Charlie’mu
Swanowi. To by go zabiło.
- Tak – odparłem zgadzając się tylko z ostatnią częścią.
Wysiadła z samochodu i dołączyła do reszty z brwiami ściągniętymi
niepokojem. Zniknęli w lesie, zanim zdążyłem zawrócić.
Pojechałem z powrotem do miasta, zdając sobie sprawę z tego, że wizje
Alice będą zmieniać się jak w kalejdoskopie od jasnych scenariuszy do
tych najciemniejszych. Pędząc z prędkością dziewięćdziesięciu mil na
godzinę, nie byłem pewien, dokąd się zmierzam. Do szpitala pożegnać się
z ojcem? A może do domu Belli by ulżyć potworowi? Asfalt przelatywał pod
oponami mojego samochodu.

You might also like