You are on page 1of 23

2. Otwarta księga.

Oparłem się plecami o miękką zaspę śniegu. Delikatny puch otoczył


moje ciało, a skóra ochłodziła się do temperatury otoczenia. Niewielkie
kawałki lodu były w dotyku jak aksamit.
Czyste niebo przystrojone gwiazdami w niektórych miejscach miało
kolor niebieski, w innych żółty. Błyszczące punkciki tworzyły migocące
majestatyczne kształty na tle czarnego nieboskłonu — ten widok wzbudzał
we mnie respekt. Dojmujące piękno. A właściwie powinno dla mnie takie
być. I byłoby, gdybym był w stanie je dojrzeć.
Nic mi nie pomagało. Minęło sześć dni — sześć długich dni ukrywania
się w pustej i dzikiej Denalii. Nie przybliżyły mnie one jednak ani na cal do
wolności, jaką cieszyłem się do chwili, w której po raz pierwszy poczułem
jej zapach.
Gdy spoglądałem w górę na rozgwieżdżone niebo, czułem się tak, jakby
pomiędzy moimi oczami a jego pięknem znajdowała się przeszkoda. Była
nią twarz, zwyczajna ludzka twarz. Wciąż stała mi przed oczami.
Usłyszałem, że ktoś się zbliża — najpierw myśli, a potem kroki osoby,
do której one należały. Dźwięk stąpnięć po śniegu był jedynie słabym
szeptem.
Nie zaskoczyło mnie to, że Tanya przyszła tu moim śladem. Zdawałem
sobie sprawę z tego, że w ciągu ostatnich dni dużo rozmyślała o naszej
zbliżającej się rozmowie, odkładając ją do czasu, aż dokładnie będzie
wiedziała, co chce mi powiedzieć.
Pojawiła się w moim polu widzenia, kiedy sześćdziesiąt jardów ode
mnie wskoczyła na odsłoniętą czarną skałę i balansowała boso na jej
czubku.
Jej skóra była srebrzysta w świetle księżyca, a długie loki koloru blond
świeciły blado z różowymi refleksami. Bursztynowe oczy Tanyi roziskrzyły
się, kiedy mnie zobaczyła, do połowy zakopanego w śniegu, a jej pełne
wargi rozciągnęły się powoli w uśmiechu.
Dojmujące piękno. Jeśli tylko byłbym w stanie je dostrzec.
Westchnąłem.
Przykucnęła na szczycie skały, dotykając jej czubkami palców.
Skurczyła się, jak tylko mogła najbardziej.
Kula armatnia, pomyślała.
Wystrzeliła w powietrze, jej ciemny kształt wirował z gracją pomiędzy
mną a niebem. Zwinęła się w kulkę na sekundę przed tym, nim uderzyła w
zaspę obok mnie.
Otoczyła mnie chmura drobinek śniegu podniesionych siłą tego
uderzenia. Gwiazdy stały się czarne, gdy przysłoniły mi je kryształki lodu
lekkie jak piórka.
Westchnąłem powtórnie, ale nie poruszyłem się, by się odkopać. Czerń,
która mnie teraz otaczała ani nie pogarszała, ani nie poprawiała widoku.
Wciąż widziałem tą samą twarz.
— Edwardzie?
Płatki śniegu znów zawirowały w powietrzu, kiedy Tanya mnie
otrzepywała. Ścierała pył z mojej nieruchomej twarzy, nie patrząc mi w
oczy.
— Przepraszam — mruknęła. — To był żart.
— Wiem. Był dość zabawny.
Kąciki jej ust powędrowały do dołu.
— Irina i Kate mówią, że powinnam zostawić cię samego. Twierdzą, że
działam ci na nerwy.
— To nieprawda — zapewniłem ją. — Przeciwnie. To ja zachowuję się
niegrzecznie… wyjątkowo nieuprzejmie. Bardzo mi przykro z tego powodu.
Wracasz do domu, prawda?
— Jeszcze nie jestem… całkowicie… pewien.
Ale nie zostaniesz tutaj. Jej myśl była tęskna, przepełniona smutkiem.
— Nie. Nie przynosi mi to spodziewanej… ulgi.
Na jej twarzy pojawił się grymas.
— To moja wina, prawda?
— Oczywiście, że nie — skłamałem gładko.
Nie bądź taki szlachetny.
Uśmiechnąłem się.
Krępuje cię moja obecność, oskarżyła mnie.
— Nie.
Uniosła jedną brew. Wyraz jej twarzy wyrażał tak wielkie
niedowierzanie, że musiałem się roześmiać. Parsknąłem krótkim
śmiechem i znów westchnąłem.
— Niech ci będzie — przyznałem. — Troszeczkę.
Z jej ust również dobyło się westchnięcie. Oparła podbródek na
dłoniach. Jej myśli wypełniało rozgoryczenie.
— Jesteś tysiąc razy piękniejsza od gwiazd, Tanyo. Oczywiście, świetnie
zdajesz sobie z tego sprawę. Nie pozwól, by mój upór podkopał twoją
pewność siebie — zachichotałem, gdyż wydało mi się to wielce
nieprawdopodobne.
— Nie przywykłam do odrzucenia — jęknęła, powabnie wydymając
dolną wargę.
— Z pewnością — zgodziłem się. Starałem się zablokować jej myśli, ale
nie odnosiłem w tym większych sukcesów. Przez umysł Tanyi przebiegał
właśnie korowód jej tysięcy udanych podbojów. Preferowała głównie ludzi
— miała do nich znacznie łatwiejszy dostęp, a poza tym dodatkową zaletę
stanowiło ciepło i miękkość ich ciał. Na dodatek zawsze byli chętni.
— Sukubus — zakpiłem, żywiąc nadzieję, że przerwę tym ciąg obrazów
pojawiających się i znikających w jej głowie.
Uśmiechnęła się, pokazując zęby.
— Dziwak.
W przeciwieństwie do Carlisle’a, Tanya i jej siostry nie od razu odkryły
swoje wampirze sumienie i zmieniły styl życia. Ostatecznie, to właśnie
szczególne upodobanie do ludzkich mężczyzn, spowodowało, że
zaprzestały zabijania. Teraz ludzie, których kochały… żyli.
— Kiedy się tutaj pojawiłeś — powiedziała wolno. — Myślałam, że…
Wiedziałem, co sobie pomyślała. Powinienem był zgadnąć, że moje
przybycie wywoła u niej taką reakcję. Ale wtedy mój umysł nie był za
bardzo zdolny do myślenia.
— Myślałaś, że zmieniłem zdanie.
— Tak — skrzywiła się.
— Źle się czuję z tym, że nie wziąłem pod uwagę twoich oczekiwań,
Tanyo. Nie zrobiłem tego specjalnie — nie zastanawiałem się wtedy nad
tym. Po prostu… wyjechałem w pośpiechu.
— Jak sadzę, nie zechcesz mi powiedzieć dlaczego…?
Podniosłem się do pozycji siedzącej i obronnie otoczyłem ramionami
swoje kolana.
— Nie chcę o tym rozmawiać.
Tanya, Irina i Kate radziły sobie ze swoim nowym stylem życia bardzo
dobrze. W pewnych aspektach nawet lepiej niż Carlisle. Mimo że pozwalały
sobie na niezwykłą bliskość z tymi, którzy powinni stać się — i kiedyś byli
— ich ofiarami, nie popełniały błędów. Wstydziłem się opowiedzieć Tanyi o
swojej słabości.
— Kłopoty z kobietami? — zapytała, ignorując moją niechęć do
rozmowy na ten temat.
Zaśmiałem się ponuro.
— Nie takie jak myślisz.
Umilkła. Przysłuchiwałem się jej myślom, kiedy rozważała różne
scenariusze, próbując rozszyfrować znaczenie moich słów.
— Nie przybliżyłaś się do rozwiązania zagadki ani na krok —
powiedziałem.
— Jakaś wskazówka? — zapytała.
— Proszę, daj temu spokój, Tanyo.
Zapadła cisza. Nadal zastanawiała się nad znaczeniem moich słów.
Starałem się ją ignorować, na próżno próbując skupić się na pięknie
gwiazd.
Poddała się po chwili, a jej myśli podążyły w nowym kierunku.
Gdzie się udasz, Edwardzie? Wrócisz do Carlisle’a?
— Nie sądzę — szepnąłem.
Dokąd mógłbym pójść? Nie przychodziło mi do głowy żadne miejsce na
ziemi, które byłoby dla mnie interesujące. Nie było nic, co chciałbym
zobaczyć albo zrobić, ponieważ, gdziekolwiek bym się nie udał, nie
zmierzałbym do jakiegoś celu, tylko uciekał przed czymś.
Nie podobało mi się to. Kiedy stałem się takim tchórzem?
Tanya objęła mnie swoim szczupłym ramieniem. Zesztywniałem, ale nie
próbowałem uwolnić się z jej uścisku. Nie chodziło jej o nic poza
udzieleniem wsparcia przyjacielowi. No, prawie.
— Moim zdaniem, wrócisz do domu — powiedziała. W jej głosie dał się
usłyszeć tylko niewielki ślad dawno straconego rosyjskiego akcentu. —
Nieważne, co to jest… lub kto… to coś, co cię prześladuje. Staniesz z tym
twarzą w twarz. To w twoim stylu.
Jej myśli były przepełnione taką samą pewnością, co słowa. Spodobała
mi się wizja mojej osoby, jaka istniała w jej głowie. Ktoś, kto zawsze staje
twarzą w twarz z przeciwnościami losu. Nigdy nie wątpiłem w swoją
odwagę czy umiejętność zmierzenia się z napotkanymi przeszkodami,
dopóki nie doszło do tej przerażającej lekcji biologii, od której upłynęło
przecież tak niewiele czasu.
Pocałowałem ją w policzek i szybko się wycofałem, kiedy jej twarz
znalazła się bliżej mojej z ustami pełnymi gotowości. Uśmiechnęła się
smutno.
— Dziękuję, Tanyo. Potrzebowałem usłyszeć coś takiego.
Naburmuszyła się.
— Nie ma za co, jak sądzę. Chciałabym, żebyś był trochę bardziej
rozsądny w ocenie swojego charakteru, Edwardzie.
— Przykro mi. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś dla mnie
zbyt dobra. Po prostu… nie znalazłem jeszcze tego, czego szukam.
— W razie gdybyś miał wyjechać, zanim cię zobaczę… do widzenia,
Edwardzie.
— Do widzenia, Tanyo — gdy wypowiadałem te słowa, byłem to sobie w
stanie wyobrazić. Widziałem siebie wracającego do domu. Dość silnego, by
powrócić do jedynego miejsca, w którym chciałem się znaleźć. — Jeszcze
raz dziękuję.
Podniosła się jednym, zwinnym ruchem i już biegła niczym zjawa przez
śniegi — tak szybko, że jej stopy nie zdążyły nawet zostawić śladów. Nie
oglądała się za siebie. Moja odmowa zraniła ją bardziej niż to po sobie
dała poznać, nawet w myślach. Nie zechce zobaczyć mnie ponownie przed
wyjazdem.
Moje wargi wykrzywiło rozgoryczenie. Nie podobało mi się to, że muszę
ranić Tanyę, mimo że jej uczucie nie było głębokie ani do końca
bezinteresowne i w żadnym wypadku nie było czymś, na co mógłbym
odpowiedzieć w tym samym. Ta sytuacja sprawiała jednak, że czułem się
mniej dżentelmenem.
Oparłem podbródek o kolana i znów spojrzałem w gwiazdy. Nagle
poczułem ekscytację — chciałem już być w drodze. Wiedziałem, że Alice
zobaczy, jak wracam do domu i podzieli się tą nowiną z innymi. Ucieszą
się, szczególnie Esme i Carlisle. Obdarzyłem gwiazdy jeszcze jednym
spojrzeniem, starając się je zobaczyć przez twarz, która wciąż stała mi
przed oczami. Pomiędzy mną a mrugającymi punkcikami na niebie
znajdowała się para rozszerzonych zdziwieniem czekoladowobrązowych
oczu, które wpatrywały się we mnie pytająco — co ta decyzja będzie
oznaczała dla niej? Oczywiście, nie mogłem być pewien, czy to właśnie tej
informacji poszukiwały. Nawet w mojej wyobraźni, nie byłem w stanie
usłyszeć jej myśli. W oczach Belli Swan nadal kryło się pytanie, a niczym
nie przysłonięty widok gwiazd wciąż mi umykał. Poddałem się z ciężkim
westchnieniem i wstałem. Jeśli pobiegnę, będę przy samochodzie Carlisle’a
za mniej niż godzinę…
Pragnąc jak najszybciej znaleźć się z rodziną — i być tym Edwardem,
który staje twarzą w twarz z napotkanymi przeszkodami — pośpieszyłem
przez oświetlone światłem gwiazd połacie śniegu, nie zostawiając za sobą
żadnych śladów.
***

— Wszystko będzie dobrze — powiedziała Alice. Jej oczy były


zamglone, a Jasper podtrzymywał ją lekko za łokieć, prowadząc do
zaniedbanej stołówki. Rosalie i Emmett szli na przedzie. Zabawne,
najsilniejszy z naszej piątki wyglądał, jakby był naszym ochroniarzem. Na
twarzy Rose również malowała się nieufność, ale raczej spowodowana
irytacją niż opiekuńczością.
— Oczywiście, że tak — jęknąłem. Ich zachowanie było śmiechu warte.
Gdybym nie był pewien, że poradzę sobie z tą sytuacją, zostałbym w
domu.
Nagły przeskok z naszego zwyczajnego, wypełnionego śmiechem
poranka — w nocy padał śnieg, a Emmett i Jasper nie mogli się
powstrzymać, by nie wykorzystać mojego rozkojarzenia i dosłownie
zbombardowali mnie śnieżkami ulepionymi z rozmokłego puchu; kiedy
znudzili się tym, ponieważ nie dałem się wciągnąć w zabawę, zwrócili się
przeciwko sobie — do tej przesadzonej czujności byłby nawet zabawny,
gdyby jednocześnie nie był tak irytujący.
— Jeszcze jej tu nie ma, ale kiedy wejdzie… nie dotrze do ciebie jej
zapach, jeśli usiądziemy na naszym zwykłym miejscu.
— Oczywiście, że usiądziemy na naszym zwykłym miejscu. Przestań,
Alice. Działasz mi na nerwy. Nic mi nie będzie.
Zamrugała oczami, kiedy Jasper pomagał jej usiąść i jej wzrok skupił
się wreszcie na mojej twarzy.
— Hmm — mruknęła zdziwiona — wygląda na to, że masz rację.
— Oczywiście, że mam — wymamrotałem.
Nie znosiłem bycia w centrum uwagi. Poczułem nagłe współczucie dla
Jaspera, przypominając sobie te wszystkie razy, kiedy to z nim
obchodziliśmy się jak z jajkiem. Napotkał mój wzrok i uśmiechnął się
szeroko.
Denerwujące, prawda?
Skrzywiłem się w odpowiedzi.
Czy naprawdę w zeszłym tygodniu to długie szare pomieszczenie
kojarzyło mi się tylko i wyłącznie z zabójczą nudą? Czy naprawdę
przebywanie tutaj wtedy było dla mnie jak sen?
Dzisiaj moje nerwy były napięte niczym struny pianina gotowe wydać
dźwięk na najlżejszy dotyk palców na klawiszach. Moje zmysły znajdowały
się w stanie najwyższej gotowości, analizowałem dokładnie każdy bodziec,
który do mnie docierał — dźwięk, obraz, ruch powietrza dotykającego
mojej skóry, myśl. Szczególnie skupiony byłem na myślach. Tylko jeden
zmysł wyłączyłem, odmawiając jego używania. Węch, oczywiście. Nie
oddychałem.
Spodziewałem się, że usłyszę dziś więcej o Cullenach w głowach,
których myśli podsłuchiwałem. Cały dzień czekałem, by zobaczyć jak
brzmi najnowsza plotka, szukając któregoś z nowych znajomych Belli
Swan, któremu się zwierzyła. Ale niczego nie znalazłem. Nikt nie zwrócił
uwagi na pięcioro wampirów siedzących w stołówce dokładnie tak samo,
jak przed przybyciem nowej dziewczyny. Myśli kilku osób nadal
koncentrowały się wokół niej i były podobne do tych sprzed tygodnia. Już
nie uważałem ich za okropnie nudne — teraz mnie fascynowały.
Czyżby nikomu nic o mnie nie powiedziała?
Byłem pewien, że zauważyła mordercze spojrzenie moich czarnych
oczu. Widziałem, jak na nie zareagowała. Przestraszyło ją. Byłem
przekonany, że komuś o tym opowie, może nawet trochę podkoloryzuję tę
historię, żeby lepiej brzmiała, przedstawi mnie jako bardziej
przerażającego .
A potem usłyszała, jak próbuję się przenieść z biologii. Zwykła
dziewczyna wypytywałaby ludzi dookoła, by porównać ich doświadczenia
ze swoimi, szukałaby w nich jakiegoś wspólnego elementu, by nie czuć się
wyobcowana. Ludzie mieli silną potrzebę należenia do grupy, która jest
szczególnie wyostrzona w okresie dojrzewania. Ta dziewczyna z pewnością
nie stanowiła wyjątku od tej reguły.
Nadal jednak nikt nie zwracał na nas uwagi, siedzących tutaj, na swoim
zwykłym miejscu. Bella musi być wyjątkowo nieśmiała, skoro nikomu nic
nie powiedziała. Może rozmawiała ze swoim ojcem, może miała z nim
lepszy kontakt… wydało mi się to mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę
fakt, że do swojego przyjazdu tutaj spędzała z nim bardzo mało czasu. Z
pewnością bliższa była jej matka, ale i tak będę musiał znaleźć się wkrótce
w pobliżu komendanta Swana, by podsłuchać jego myśli.
— Coś nowego? — zapytał Jasper.
— Nic. Najwyraźniej… nikomu nic nie powiedziała.
Na te słowa wszyscy unieśli brwi.
— Może nie jesteś aż tak przerażający, jak ci się wydaje — zachichotał
Emmett. — Założę się, że ja mógłbym ją wystraszyć lepiej niż ty.
Przewróciłem oczami.
— Ciekawe dlaczego…? — mimo wszystko rozmyślał o mojej rewelacji
na temat wyjątkowego milczenia dziewczyny.
— Już o tym mówiliśmy. Nie mam pojęcia.
— Idzie — mruknęła Alice. Zesztywniałem. — Postarajcie się wyglądać
jak zwykli ludzie.
— Jak zwykli ludzie, mówisz? — zapytał Emmett.
Uniósł w górę pięść, odgiął palce i pokazał nam śnieżkę, którą ukrył w
dłoni. Oczywiście, nie stopniała. Ściskał ją, aż stała się nierówną bryłką
lodu. Patrzył na Jaspera, ale zorientowałem się, że jego myśli podążają w
do kogoś innego. Oczywiście, Alice również zdawała sobie z tego sprawę.
Kiedy nagle cisnął kulkę w jej stronę, posłała ją w innym kierunku
zwykłym trzepotem palców. Śnieżka przeleciała przez całą długość
stołówki zbyt szybko, by ludzkie oczy mogły ją zobaczyć i roztrzaskała się
z ostrym łupnięciem o ścianę. Cegłę, w którą uderzyła, spotkał ten sam
los.
— Bardzo ludzkie, Emmetcie — powiedziała Rosalie zjadliwie. —
Dlaczego nie miałbyś od razu zrobić dziury w ścianie gołymi rękoma?
— Gdybyś ty to zrobiła, kochanie, dałoby to lepszy efekt.
Starałem się skupić na tym, co mówią z uśmiechem przyklejonym do
twarzy tak, jakbym brał udział w ich przekomarzaniach. Nie pozwalałem
sobie spojrzeć w tę stronę, gdzie stała dziewczyna. Ale była to jedyna
rzecz, na której byłem skoncentrowany.
Słyszałem poirytowanie Jessiki spowodowane zachowaniem Belli — też
była skupiona na czymś innym, ponieważ stała bez ruchu w przesuwającej
się kolejce. Zobaczyłem w jej myślach, że policzki Belli Swan znów
nabiegły krwią.
Wziąłem jeden płytki oddech, gotów natychmiast przestać oddychać,
gdy wyczuję w powietrzu choćby niewielką ilość jej zapachu.
Mike Newton był z obiema dziewczynami. Słyszałem oba jego głosy,
wewnętrzny i zewnętrzny, kiedy spytał Jessicę, co z Bellą. Nie podobał mi
się sposób, w jaki jego myśli krążyły wokół niej ani to, jak fantazje na jej
temat spowijały jego umysł, kiedy obserwował, jak podnosi na niego oczy
i otrząsa się z własnych myśli, jakby zapomniała, że on się tam znajduje.
— Nic, nic — usłyszałem, jak Bella odpowiada na jego pytanie cichym
dźwięcznym głosem. Wydawało mi się, że przebija się on przez gwar w
stołówce niczym dźwięk dzwonu, ale wiedziałem, że mam takie wrażenie
tylko dlatego, że przysłuchiwałem się ich rozmowie wyjątkowo uważnie.
— Wezmę tylko napój — dodała i przesunęła się z kolejką do przodu.
Nie mogłem się powstrzymać i łypnąłem okiem w jej stronę.
Wpatrywała się w podłogę, rumieniec powoli schodził z jej policzków.
Odwróciłem szybko głowę, by spojrzeć na Emmetta, który nabijał się
właśnie z uśmiechu zaprawionego bólem, który malował się na mojej
twarzy.
Nie wyglądasz za dobrze.
Zmieniłem wyraz twarzy, żeby nie nosiła żadnych znaków mojej
wewnętrznej walki ze sobą.
Jessica właśnie zastanawiała się na głos nad brakiem apetytu u
dziewczyny:
— Nie jesteś głodna?
— Zrobiło mi się tak jakoś niedobrze — jej głos był niższy, ale wciąż
wyraźny.
Dlaczego zmartwiła mnie troska i opiekuńczość, które nagle zaczęły
emanować z myśli Mike’a Newtona? Co mogło mnie obchodzić, że zawarte
w nich były również nutki chęci posiadania? To nie moja sprawa, czy Mike
się o nią martwi, czy nie. Może wszyscy reagowali na nią w ten sposób?
Czyż i ja nie chciałem jej wcześniej instynktownie chronić? To znaczy,
zanim zapragnąłem ją zabić…
Ale czy była chora?
Trudno osądzić — wyglądała na taką delikatną z tą jej półprzezroczystą
skórą… Zdałem sobie sprawę, że martwię się tak samo, jak ten głupi
chłopak i zmusiłem się, by nie myśleć o jej stanie zdrowia.
Mimo to nie lubiłem patrzeć na nią oczami Mike’a. Przerzuciłem się na
Jessicę i obserwowałem uważnie ich trójkę, gdy wybierali, gdzie usiąść. Na
szczęście pozostali przy stałym miejscu Jessiki i jej paczki — jednym z
pierwszych stolików w sali. Jej zapach do mnie nie dotrze, tak jak obiecała
Alice.
Poczułem szturchnięcie łokciem. Niedługo spojrzy w twoją stronę,
zachowuj się jak zwykły człowiek.
Zacisnąłem zęby i upozorowałem uśmiech.
— Wyluzuj, Edwardzie — powiedział Emmett. — I co z tego, że zabijesz
jednego człowieka? To nie koniec świata.
— Jakbyś miał o tym jakieś pojęcie — mruknąłem.
Emmett parsknął śmiechem.
— Musisz nauczyć się przechodzić nad różnymi rzeczami do porządku
dziennego. Tak jak ja. Wieczność to zbyt długi czas na pogrążanie się
poczuciu winy.
W tym momencie Alice rzuciła garścią śniegu, którą wcześniej
ukrywała, prosto w twarz Emmetta.
Zamrugał, zaskoczony, a potem uśmiechnął się szeroko i niecierpliwie.
— Sama się o to prosiłaś — powiedział i pochylił głowę, by strzepnąć na
nią kawałki lodu ze swoich włosów. Na wpół roztopione w ciepłym
pomieszczeniu drobinki śniegu unosiły się w powietrzu.
— Yh! — jęknęła Rose, gdy wraz z Alice się otrzepywały.
Ta druga zaśmiała się, a chwilę potem śmialiśmy się już wszyscy.
Zobaczyłem w głowie Alice, jak wyreżyserowała tę idealną scenę i
wiedziałem, że dziewczyna — powinienem przestać myśleć o niej w ten
sposób, jakby była jedyną dziewczyną na świecie — że Bella spojrzy na
nas, kiedy będziemy się bawić i śmiać, wyglądając na tak
nieprawdopodobnie szczęśliwych i ludzkich jak na obrazach Normana
Rockwella.
Alice nadal się śmiała, trzymając swoją tacę jako tarczę. Dziewczyna…
Bella musiała ciągle na nas patrzeć.
… znów gapi się na Cullenów, pomyślał ktoś, przyciągając moją uwagę.
Spojrzałem odruchowo w stronę, z której dochodziło to nieświadome
wołanie. Rozpoznałem ten głos — słuchałem go już dzisiaj tyle razy.
Jednak moje oczy tylko prześlizgnęły się po Jessice i skupiły na
wpatrującej się w nas dziewczynie.
Szybko opuściła głowę, znów ukrywając twarz za kurtyną włosów.
O czym myślała? Moja frustracja wraz z mijaniem czasu zdawała się
rosnąć zamiast maleć. Spróbowałem — niepewien tego, co robię,
ponieważ nigdy wcześniej nie starałem się tego dokonać — zbadać swoim
umysłem ciszę wokół niej. Mój dodatkowy słuch zawsze był dla mnie
czymś naturalnym, nigdy nie musiałem się starać, by nadszedł ani go
przywoływać. Teraz jednak skoncentrowałem się, próbując przebić się
przez barierę otaczającą jej umysł.
Nic tylko cisza.
Co w niej takiego jest? Zadała sobie to pytanie Jessica — ją również
przepełniała frustracja.
— Edward Cullen się na ciebie gapi — szepnęła na ucho tej Swan,
okraszając informację chichotem. W jej głosie nie zabrzmiała żadna nuta
irytacji i zazdrości. Najwyraźniej była niezła w udawaniu przyjaciółki.
Słuchałem uważnie, czekając na odpowiedź dziewczyny.
— I nie jest wściekły, prawda? — odszepnęła.
A więc jednak zauważyła moją dziwaczną reakcję w zeszłym tygodniu.
Oczywiście, że tak.
To pytanie zaskoczyło Jessicę. Zobaczyłem w jej myślach moją własną
twarz, kiedy sprawdzała, jakie uczucie się na niej maluje, ale nie
spojrzałem na nią. Nadal skupiałem się na dziewczynie, próbując coś
usłyszeć. Nie wyglądało na to, by moja koncentracja w czymkolwiek
pomagała.
— Skąd — odpowiedziała jej Jessica. Zdawałem sobie sprawę, że
żałowała, że nie może powiedzieć „tak”. Jaką goryczą napełniało ją to
moje spojrzenie! Jednak w jej głosie nie było słychać żadnego jej śladu. —
A ma jakieś powody?
— Chyba za mną nie przepada — odszepnęła dziewczyna, kładąc głowę
na ramieniu tak, jakby nagle się zmęczyła. Starałem się sobie
wytłumaczyć jakoś ten ruch, ale mogłem tylko zgadywać. Może
rzeczywiście była zmęczona.
— Cullenowie nikogo nie lubią — zapewniła ją Jessica. — Zresztą
trudno, żeby lubili, skoro na nikogo nie zwracają uwagi.
Przynajmniej do tej pory, jęknęła w myślach.
— Ale nadal się na ciebie gapi.
— A ty na niego. Przestań — syknęła dziewczyna, podnosząc głowę, by
upewnić się, czy Jessica jej posłuchała.
Stanley zachichotała, ale zrobiła to, o co prosiła ją Bella.
Dziewczyna nie odwracała już wzroku od swojego stolika przez resztę
godziny. Uważałem — mimo że, oczywiście, nie mogłem być niczego
pewien — iż robiła to specjalnie. Wydawało mi się, że chciała na mnie
spojrzeć. Jej ciało zwracało się lekko w moją stronę, podbródek zaczynał
wędrować w tym samym kierunku, a potem łapała się na tym ruchu, brała
głęboki oddech i spoglądała uparcie na osobę, która akurat mówiła.
Ignorowałem myśli innych ludzi zgromadzonych przy stoliku
dziewczyny, głównie dlatego, że zwykle jej nie dotyczyły. Mike Newton
planował bitwę na śnieżki na szkolnym parkingu po lekcjach. Wyglądało na
to, że jeszcze nie zorientował się, że śnieg zmienił się w deszcz. Trzepot
delikatnych płatków uderzających o dach stał się teraz zwyczajnym
bębnieniem kropli deszczu. Czyżby naprawdę nie usłyszał tej zmiany?
Wydawała mi się dość głośna.
Zostałem na swoim miejscu, nawet kiedy skończyła się przerwa na
lunch. Stołówka wyludniała się i przyłapałem samego siebie na próbach
odróżnienia dźwięku jej kroków od tupotu innych nóg, jakby kryło się w
nich coś ważnego albo niezwykłego. Co za głupota.
Moja rodzina również siedziała jeszcze na miejscu. Chcieli zobaczyć, co
zrobię.
Czy pójdę do klasy i usiądę obok dziewczyny, gdzie będę czuł
absurdalnie kuszący zapach jej krwi i jej ciepło unoszące się w powietrzu?
Czy byłem na to dość silny? A może miałem już dość jak na jeden dzień?
— Wydaje mi się, że wszystko w porządku — powiedziała Alice
niepewnie. — Jesteś zdecydowany. Nie sądzę, by stało się coś złego.
Jednak zdawała sobie sprawę, jak szybko mogę zmienić decyzję.
— Po co tak na niego naciskać? — zapytał Jasper. Mimo że nie chciał
odczuwać zadowolenia, że tym razem to ja okazałem się słaby, słyszałem,
że jakaś jego część jednak je odczuwa. — Idź do domu. Nie śpiesz się.
— Czemu robicie z tego taki wielki problem? — Emmett się z nim nie
zgadzał. — Co za różnica, czy ją zabije czy nie, powinien skończyć z tym
raz na zawsze.
— Nie chcę się wyprowadzać — marudziła Rosalie. — Nie chcę znów
zaczynać wszystkiego od początku. Jesteśmy w ostatniej klasie liceum,
Emmetcie. W końcu.
Byłem rozdarty. Z jednej strony, pragnąłem bardzo mocno stawić temu
czoła zamiast znów uciekać. Z drugiej, nie chciałem się do niczego
zmuszać. Popełniliśmy błąd, kiedy Jasper w zeszłym tygodniu nie polował
przez tak długi czas, ale czy było to bezcelowe?
Nie chciałem, żeby moja rodzina przeze mnie musiała się wyprowadzić.
Żaden z jej członków by mi za to nie podziękował.
Ale pragnąłem iść na biologię. Zdałem sobie sprawę, że czuję potrzebę
zobaczenia jej twarzy.
To właśnie ona zadecydowała za mnie. Ta ciekawość. Byłem zły na
siebie, że ją odczuwam. Czy nie obiecałem sobie wcześniej, że nie
pozwolę, by cisza otaczająca dziewczynę sprawiła, że stanę się nią
nadmiernie zainteresowany? A teraz właśnie taki byłem — nadmiernie
zainteresowany.
Chciałem wiedzieć, o czym myślała. Jej umysł był dla mnie zamknięty,
ale czytanie z oczu nie sprawiało mi trudności. Może zamiast usłyszeć jej
myśli, mógłbym wyczytać je z jej oczu.
— Nie, Rose, naprawdę uważam, że wszystko będzie w porządku —
powiedziała Alice. — Jego decyzje stają się… niewzruszone. Mam
dziewięćdziesiąt trzy procent pewności, że nic się nie stanie, jeśli Edward
pójdzie teraz na lekcję.
Spojrzała na mnie dociekliwie, zastanawiając się, co zmieniło się w
mojej głowie, że jej wizje przyszłości stały się wyraźniejsze.
Czy ciekawość wystarczy, by utrzymać Bellę Swan przy życiu?
Emmett miał rację — dlaczego nie skończyć z tym raz na zawsze?
Stanę twarzą w twarz z pokusą.
— Idźcie na lekcje — rozkazałem, odsuwając się od stołu. Odwróciłem
się i odszedłem bez oglądania się za siebie. Słyszałem, jak Alice się
martwi, Jasper potępia moją decyzję, a Emmett ją popiera i jak Rosalie
znów przepełnia irytacja.
Przed drzwiami do sali lekcyjnej wziąłem ostatni głęboki oddech,
zatrzymując powietrze w płucach, a następnie wszedłem w tę niewielką,
rozgrzaną przestrzeń.
Nie byłem spóźniony. Pan Banner nadal przygotowywał się do
dzisiejszej lekcji. Dziewczyna siedziała przy moim — naszym — stoliku z
pochyloną głową, wpatrując się w okładkę zeszytu, po której coś bazgrała.
Zbliżałem się do ławki, przyglądając się jej rysunkom. Byłem ciekaw
nawet tak błahych wytworów jej umysłu, ale nie przedstawiały one
niczego konkretnego. Zwykłe esy—floresy. Może nie koncentrowała się na
tym co robi, a myślała o czymś innym?
Odsunąłem krzesło z niepotrzebnym hałasem, jego nogi zazgrzytały po
podłodze — ludzie zawsze czuli się bardziej komfortowo, jeśli jakiś dźwięk
obwieszczał czyjeś przybycie.
Wiedziałem, że mnie usłyszała. Nie podniosła głowy, ale zgubiła jedną
kreskę we wzorze, który właśnie rysowała, co sprawiło, że stał się
niesymetryczny.
Dlaczego na mnie nie spojrzała? Najprawdopodobniej się bała. Muszę
się upewnić, że tym razem dam jej się poznać od innej strony. Sprawię, że
zacznie sobie wmawiać, że wyobraziła sobie moje wcześniejsze
zachowanie.
— Hej — powiedziałem cicho używając tonu, który rezerwowałem na
okazje, kiedy chciałem sprawić, by ludzie czuli się swobodnie. Na moich
wargach pojawił się grzeczny uśmiech. Nie pokazywałem zębów.
Podniosła głowę, w jej oczach malowało się zaskoczenie — niemal szok.
Były pełne pytań. Ten sam wyraz twarzy, który przysłaniał mi widok przez
ostatni tydzień.
Gdy spoglądałem w te zaskakująco głębokie oczy, zdałem sobie sprawę,
że nienawiść — ta, na którą dziewczyna zasługiwała z tego prostego
powodu, że w ogóle istniała — nagle wyparowała. Teraz, kiedy nie
oddychałem i dzięki temu nie czułem jej zapachu, nie mogłem uwierzyć,
że ktoś tak delikatny mógłby kiedyś zasłużyć na znienawidzenie przez
kogokolwiek.
Jej policzki się zaróżowiły. Nie odpowiedziała.
Wpatrywałem się w jej oczy, koncentrując się na ich głębinie pełnej
znaków zapytania i starając się ignorować apetyczny kolor jej skóry.
Miałem dość powietrza, by powiedzieć coś jeszcze bez potrzeby
ponownego wdechu.
— Nazywam się Edward Cullen — dodałem, mimo że zdawałem sobie
sprawę z tego, że ona to wie. Jednak było uprzejmie zacząć od tego. —
Nie miałem okazji przedstawić się w zeszłym tygodniu. A ty musisz być
Bellą Swan.
Wyglądała na zmieszaną, pomiędzy jej brwiami znów pojawiła się
zmarszczka. Znalezienie odpowiedzi zajęło jej pół sekundy dłużej niż
powinno.
— Skąd wiesz, jak mam na imię? — spytała lekko trzęsącym się głosem
Musiałem naprawdę ją przerazić. Poczułem się winny — była taka
bezbronna. Zaśmiałem się cicho. Dzięki temu dźwiękowi ludzie zwykle
czuli się swobodniej. Nadal uważałem, by nie pokazać przy tym zębów.
— Ach, sądzę, że wszyscy tu wiedzą, jak masz na imię — z pewnością
zauważyła, że znalazła się w centrum uwagi. — Całe miasto żyło twoim
przyjazdem.
Zmarszczyła brwi, jakby ta informacja była dla niej nieprzyjemna.
Przypuszczałem, że z powodu nieśmiałości, o którą ją podejrzewałem,
uwaga innych skupiona na niej wydawała jej się czymś niemiłym.
Większość ludzi uważała przeciwnie. Mimo że nie chcieli wyróżniać się w
tłumu, jednocześnie mieli nieprzepartą ochotę, by w świetle jupiterów
pokazać, jacy są oryginalni, choć tak naprawdę wcale nie byli.
— Nie o to mi chodziło — powiedziała. — Skąd wiedziałeś, że
powinieneś powiedzieć „Bella”?
— Wolisz Isabellę? — zapytałem zmieszany tym, że nie mogłem
zrozumieć dokąd prowadziło jej pytanie. Nie pojmowałem tego. Przecież
pierwszego dnia wiele razy jasno dawała do zrozumienia, którą wersję
woli. Czy wszyscy ludzie byli tak trudni do rozszyfrowania, jeśli nie znało
się ich myśli?
— Nie, Bellę — odpowiedziała, pochylając lekko głowę w bok. Wyraz jej
twarzy — jeśli odczytywałem go we właściwy sposób — wyrażał
zakłopotanie i niepewność. — ale myślałam, że Charlie, to znaczy mój
tata, nazywa mnie za moimi plecami Bellą. Nikt inny w szkole nie użył
tego zdrobnienia, witając się ze mną.
Jej cera stała się o jeden odcień bardziej różowa.
— Ach tak — odparłem nieprzekonująco, szybko odwracając wzrok.
Zdałem sobie sprawę, co oznaczało jej pytanie — wpadłem jak śliwka w
kompot, popełniłem błąd. Gdybym nie podsłuchiwał innych tego
pierwszego dnia, zwróciłbym się do niej jej pełnym imieniem, tak jak
wszyscy inni. Zauważyła różnicę.
Poczułem ukłucie niepokoju. Bardzo szybko zorientowała się o mojej
pomyłce. Dość bystra jak na kogoś, kto powinien być przerażony moją
bliskością.
Miałem jednak większe problemy niż to jakie podejrzenia na mój temat
przechowuje w swojej głowie.
Brakowało mi tchu. Jeśli będę chciał coś jeszcze powiedzieć, będę
musiał nabrać powietrza.
Trudno uniknąć konieczności mówienia. Pechowo dla niej, dzieląc ze
mną ławkę, stała się moją partnerką na lekcjach. Będziemy musieli dzisiaj
pracować razem. Wyda jej się dziwne — a jednocześnie niezrozumiałe i
niegrzeczne — jeśli będę ją ignorował podczas lekcji. Sprawiłoby to, że
stanie się bardziej podejrzliwa, bardziej przestraszona…
Odchyliłem się od niej jak najdalej mogłem bez przesuwania swojego
krzesła, przekręcając głowę w stronę przejścia pomiędzy ławkami.
Zebrałem się w sobie, przykazałem moim mięśniom posłuszeństwo i
oddychając przez usta, napełniłem szybko klatkę piersiową powietrzem.
Aaa!
Poczułem prawdziwy ból. Nawet bez wąchania jej zapachu, czułem jej
smak na końcu języka. Moje gardło stanęło w płomieniach. Pragnąłem jej
krwi dokładnie tak samo intensywnie jak wtedy, kiedy poczułem po raz
pierwszy jej woń w zeszłym tygodniu.
Zacisnąłem zęby i spróbowałem się uspokoić.
— Do dzieła — zakomenderował pan Banner.
Wydawało mi się, że muszę zebrać w sobie każdą, najmniejszą nawet
odrobinkę samokontroli, które udało mi się zdobyć w ciągu
siedemdziesięciu lat pracy nad sobą, by odwrócić się w stronę dziewczyny,
która wpatrywała się w stolik z uśmiechem na ustach.
— Jak sądzisz partnerko, panie przodem? — zaoferowałem.
Podniosła głowę. Gdy spojrzała na mnie, jej twarz stała się pusta, a
oczy się rozszerzyły. Czy coś było nie tak wyrazem, jaki malował się na
mojej? Czy znów się przestraszyła? Nie odpowiadała.
— Albo może ja zacznę, jeśli nie masz nic przeciwko — powiedziałem
cicho.
— Już się biorę do roboty — czerwień znów wypełzła na jej policzki.
Przyglądałem się sprzętowi zgromadzonemu na stole — mikroskop,
pudełko szkiełek z gotowymi preparatami — by nie patrzeć jak krew krąży
pod cienką warstwą jej skóry. Wciągnąłem przez zęby kolejny haust
powietrza i skrzywiłem się z bólu.
— Profaza — powiedziała. Zaczęła wysuwać szkiełko, mimo że ledwie
mu się przyjrzała.
— Pozwolisz, że zajrzę? — Instynktownie — nierozsądnie, przecież nie
należałem do jej gatunku — wyciągnąłem dłoń, by ją powstrzymać. Przez
jedną krótką sekundę poczułem ciepło jej skóry na mojej. Poczułem się
tak, jakby przez moją dłoń przebiegł impuls elektryczny — z pewnością
gorętszy niż dziewięćdziesiąt osiem i sześć dziesiątych stopnia1 — który
wędrował w górę mojego ramienia. Wyszarpnęła swoją dłoń spod mojej.
— Przepraszam — mruknąłem przez zaciśnięte zęby. Bałem się na nią
spojrzeć, więc chwyciłem mikroskop i spojrzałem szybko w okular. Miała
rację.
— Profaza — zgodziłem się.
Nadal byłem zbyt zmieszany, by na nią spojrzeć. Oddychałem najciszej
jak umiałem przez zaciśnięte zęby, starając się ignorować palące mnie
pragnienie. Skoncentrowałem się na prostym zadaniu — uzupełniłem
pierwszą rubrykę arkusza odpowiedzi i wymieniłem szkiełko.
O czym teraz myślała? Jak odczuła dotyk mojej dłoni? Moja skóra była
zimna jak lód — odpychająca. Nic dziwnego, że nic nie mówiła.
Spojrzałem krótko na próbkę.
— Anafaza — powiedziałem do siebie, uzupełniając kolejną rubrykę.
— Pozwolisz? — zapytała.
Spojrzałem na nią, zaskoczony tym, że czekała z ręką wyciągnięta w
stronę mikroskopu. Nie wyglądała na przestraszoną. Czy naprawdę
sądziła, że mogłem się pomylić?
Nie mogłem nic poradzić na uśmiech, który pojawił się na mojej twarzy,
kiedy zobaczyłem nadzieję w jej oczach, kiedy przesunąłem mikroskop w
jej stronę.
Spojrzała w okular z ochotą, która szybko wyparowała. Kąciki jej ust
wygięły się do dołu.
— Preparat numer trzy? — zapytała, nie podnosząc oczu znad
urządzenia i wyciągając dłoń. Upuściłem szkiełko na jej dłoń, tym razem
uważając, by moja skóra nie znalazła się blisko jej. Siedząc obok niej,
czułem się tak, jakbym siedział obok piecyka. Wydawało mi się, że moje
ciało powoli się ogrzewa.

1 W USA, gdzie dzieje się akcja, temperaturę mierzy się w stopniach Fahrenheita. Wg tej skali tyle wynosi
ciepłota ciała człowieka. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.)
Nie patrzyła długo na preparat.
— Interfaza — powiedziała nonszalancko — może starała się ciut zbyt
mocno brzmieć w ten sposób — i popchnęła mikroskop w moją stronę. Nie
sięgnęła po arkusz, czekała aż to ja zanotuję odpowiedź. Sprawdziłem —
znów miała rację.
W ten sposób skończyliśmy zadanie, od czasu do czasu mówiąc jedno
słowo i nie patrząc sobie w oczy. Byliśmy jedyną parą, której się udało —
reszta klasy miała trudności z tym ćwiczeniem. Mike Newton nie mógł się
skoncentrować, ponieważ starał się obserwować Bellę i mnie.
Tak bardzo chciałbym, żeby został tam, gdziekolwiek był ostatnio,
pomyślał, spoglądając na mnie kwaśno. Hmm, ciekawe. Nie zdawałem
sobie sprawy, że chłopak żywi do mnie jakąś urazę. To było coś nowego,
pojawiło się dopiero po przyjeździe tej dziewczyny. Co jeszcze ciekawsze,
zdałem sobie sprawę — ku mojemu zaskoczeniu — że to uczucie jest
odwzajemnione.
Spojrzałem znów na dziewczynę, otumaniony spustoszeniem, jakie
siała w moim życiu i gwałtownymi zmianami, które w nim wprowadzała,
mimo swojego przeciętnego wyglądu.
Nie, żebym nie mógł zrozumieć, o co chodziło Mike’owi. Właściwie była
całkiem ładna… w nietypowy sposób. Jej twarz była interesująca, lepiej niż
gdyby była piękna. Nie do końca symetryczna — jej wąski podbródek nie
harmonizował się z szerokimi kościami policzkowymi. Jasna cera
kontrastowała z ciemnymi włosami. No i były jeszcze pełne zagadek oczy…
Oczy, które nagle wwiercały się w moje.
Odwzajemniłem jej spojrzenie, próbując odgadnąć chociaż jedną z
tajemnic.
— Nosisz szkła kontaktowe? — spytała nagle.
Co za dziwne pytanie.
— Nie — niemal uśmiechnąłem się na myśl o poprawianiu mojego
wzroku.
— Ach — mruknęła. — Nic takiego. Wydawało mi się, że miałeś jakieś
takie inne oczy.
Poczułem raptowny chłód, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie byłem
jedyną osobą, która próbowała dzisiaj odkryć czyjeś sekrety.
Wzruszyłem zesztywniałymi nagle ramionami i spojrzałem wprost na
nauczyciela przechadzającego się po sali.
Oczywiście, że miałem inne oczy niż wtedy, kiedy patrzyła w nie po raz
ostatni. Spędziłem cały weekend na polowaniu, nasycając swoje
pragnienie — właściwie przesycając — by przygotować się na dzisiejsze
ciężkie doświadczenie. Byłem przepełniony krwią zwierząt, co nie robiło mi
zbyt wielkiej różnicy, gdy znalazłem się tak blisko dziewczyny, by poczuć
odurzający zapach unoszący się wokół niej. Kiedy patrzyłem na nią
ostatnio moje oczy były czarne z głodu. Teraz, moje ciało tonęło w krwi, a
oczy miały złotawy kolor. Bursztynowe tęczówki stanowiły odbicie mojej
nadgorliwości w gaszeniu pragnienia.
Kolejne potknięcie. Gdybym zrozumiał wcześniej, o co jej chodziło,
mógłbym po prostu potwierdzić.
Obcowałem z ludźmi w tej szkole już od dwóch lat, a ona była pierwszą
osobą, która przyjrzała mi się wystarczająco blisko, by zauważyć zmianę w
kolorze moich oczu. Inni, podziwiając urodę członków mojej rodziny, mieli
skłonność do szybkiego odwracania wzroku, kiedy odwzajemnialiśmy ich
spojrzenia. Wycofywali się, starając się wyprzeć szczegóły naszego
wyglądu z pamięci, mimowolnie usiłując nie dostrzegać prawdy. Niewiedza
jest dla ludzi błogosławieństwem.
Dlaczego to akurat ta dziewczyna musiała widzieć zbyt wiele?
Pan Banner podszedł do naszego stolika. Z wdzięcznością nabrałem
czystego powietrza, które przywiódł ze sobą, zanim zdążyło się zmieszać z
jej zapachem.
— Nie pomyślałeś, Edwardzie — powiedział, spoglądając na nasze
odpowiedzi — że byłoby grzecznie dać szanse Isabelli?
— Belli — poprawiłem go odruchowo. — Sama zidentyfikowała trzy na
pięć.
Myśli pana Bannera pozostawały sceptyczne, kiedy zwrócił się do
dziewczyny:
— Przerabiałaś to już wcześniej?
Obserwowałem, zaabsorbowany, jak się uśmiecha lekko zażenowana.
— Nie z komórkami cebuli.
— Na blastuli siei? — drążył pan Banner.
— Tak.
To go zaskoczyło. Dzisiejsze ćwiczenie zaczerpnął z trudniejszego
programu. Zamyślony pokiwał głową.
— W Phoenix chodziłaś na biologię dla zaawansowanych?
— Tak.
A więc była dobra z biologii, inteligentna jak na człowieka. Nie zdziwiło
mnie to.
— Cóż — powiedział pan Banner, ściągając wargi. — W takim razie
dobrze się złożyło, że siedzicie razem.
Odwrócił się i odszedł mamrocząc pod nosem:
— Przynajmniej inne dzieciaki będą miały szansę nauczyć się czegoś
samodzielnie.
Wątpiłem, że dziewczyna to usłyszała. Znów bazgrała po swoim
zeszycie.
Dwa błędy w ciągu pół godziny. Bardzo kiepskie osiągnięcie z mojej
strony. Mimo że nie miałem pojęcia, co dziewczyna sądziła na mój temat
— jak bardzo się bała, ile podejrzewała? — wiedziałem, że muszę wytężyć
wszystkie siły, by zostawić ją z nową opinią o mojej osobie, zrobić coś, by
zatrzeć jej wspomnienia z naszego ostatniego przerażającego spotkania.
— Szkoda, że ze śniegu nic nie zostało, prawda? — spytałem. Temat do
rozmowy zaczerpnąłem z pogawędek, które odbyły już tuziny uczniów,
jakich podsłuchałem. Nudny i zwyczajny. Pogoda — zawsze bezpieczna.
Spojrzała na mnie z oczywistymi wątpliwościami malującymi w oczach
— niezwykła reakcja na moje zwykłe słowa.
— Ja tam się cieszę — powiedziała, zaskakując mnie po raz kolejny.
Starałem się tak sterować rozmową, by powrócić na wydeptane szlaki.
Pochodziła ze znacznie jaśniejszego, cieplejszego miejsca — odbicie tego
zdawało się znajdować w jej skórze, mimo tego, że była taka blada —
i chłód musiał być dla niej nieprzyjemny. Mój lodowaty dotyk również…
— Nie lubisz zimna — zgadłem.
— Ani wilgoci — zgodziła się.
— Musisz się tu męczyć — Może nie powinnaś była tu przyjeżdżać,
chciałem dodać. Może powinnaś wrócić tam, gdzie twoje miejsce.
Jednak nie byłem pewny, czy tego właśnie chciałem. Zawsze
pamiętałbym zapach jej krwi — czy istniała jakaś gwarancja, że nie
pojechałbym w końcu za nią? Poza tym, gdyby wyjechała, jej umysł
na zawsze pozostałby dla mnie zagadką. Niezmiennie dręczącą tajemnicą.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo — powiedziała niskim głosem, patrząc
na mnie gniewnie.
Jej odpowiedzi nigdy nie były takie, jakich oczekiwałem. Sprawiały, że
chciałem zadawać coraz więcej pytań.
— To dlaczego tu przyjechałaś? — spytałem natarczywie, świadom
tego, że mój ton był zbyt oskarżycielski jak na zwykłą rozmowę.
Zabrzmiało to zbyt dociekliwie, niegrzecznie.
— To trochę skomplikowane.
Zamrugała oczami, nie dodając nic więcej. Omal nie eksplodowałem
z ciekawości — była równie paląca jak pragnienie. Właściwie, było mi teraz
trochę łatwiej oddychać. Udręka stawała się bardziej możliwa do niesienia
dzięki temu, że powoli się do niej przyzwyczajałem.
— Chyba się nie pogubię — nalegałem. Może zwykła uprzejmość
spowoduje, że będzie odpowiadała na moje pytania, tak długo, jak będę
dość niegrzeczny, by je zadawać.
Wpatrywała się w ciszy w swoje dłonie. Stałem się niecierpliwy,
chciałem wsunąć swoją dłoń pod jej podbródek i unieść jej głowę tak, bym
mógł czytać z jej oczu. Ale byłoby głupotą — igraniem z katastrofą —
dotknąć jej skóry jeszcze raz.
Nagle uniosła wzrok. Poczułem ulgę, gdy znów mogłem zobaczyć
emocje malujące się na jej twarzy. Powiedziała szybko, bez namysłu:
— Moja mama ponownie wyszła za mąż.
To było ludzkie, łatwe do zrozumienia. Smutek mignął w jej oczach,
a pomiędzy nimi znów pojawiła się zmarszczka.
— To akurat nie jest zbyt skomplikowane — powiedziałem. Mój głos był
delikatny, ale nie musiałem się starać, by go takim uczynić. Jej smutek
spowodował, że poczułem się dziwnie bezradny. Żałowałem, że nie mogę
zrobić nic, by poczuła się lepiej. Dziwne uczucie. — Kiedy dokładnie?
— We wrześniu — odetchnęła ciężko, nie do końca można było to
nazwać westchnięciem. Wstrzymałem oddech, kiedy fala jej ciepłego
oddechu uderzyła w moją twarz.
— A ty nie przepadasz za ojczymem? — zgadywałem, starając się
zdobyć kolejne informacje.
— Nie, jest w porządku — odparła. Na jej pełnych wargach pojawił się
ślad uśmiechu. — Może trochę za młody, ale miły.
To nie pasowało do scenariusza, który pisałem w swojej głowie.
— Dlaczego nadal z nimi nie mieszkasz? — zapytałem. Mój głos
zdradzał trochę zbyt wiele ciekawości. Brzmiało to tak, jakbym był
wścibski. Chociaż w sumie, właśnie taki byłem.
— Phil dużo podróżuje. Jest zawodowym baseballistą — uśmiech stał
się wyraźniejszy. Wyglądało na to, że to ją bawi.
Odruchowo również się uśmiechnąłem. Nie próbowałem sprawić, by
czuła się swobodniej. Jej uśmiech spowodował po prostu, że chciałem się
uśmiechnąć w odpowiedzi — jakbyśmy mieli wspólną tajemnicę.
— Czy istnieje możliwość, że znam jego nazwisko? — przebiegłem
w myślach listę profesjonalnych graczy, zastanawiając się, o którego Phila
jej chodzi…
— Raczej nie. Nie jest jakiś specjalnie dobry — kolejny uśmiech. —
Nigdy nie trafił do pierwszej ligi. Często się przeprowadza.
Lista baseballistów znikła, natomiast w ciągu sekundy sporządziłem
kolejną — innych możliwości. Tworzyłem nowy scenariusz.
— I matka przysłała cię tutaj, żeby móc z nim jeździć — powiedziałem.
Robienie założeń powodowało, że uzyskiwałem od niej więcej informacji
niż gdybym zadawał pytania. Podziałało i tym razem. Wysunęła
podbródek, a na jej twarzy malował się upór.
— Nikt mnie nie przysłał — odparła, a w jej głosie pojawiła się nowa
twarda nuta. Moje przypuszczenie ją zdenerwowało, ale nie miałem
pojęcia dlaczego. — Sama się przysłałam.
Nie wiedziałem, co miała na myśli ani nie rozumiałem powodu jej
irytacji. Nie mogłem się w tym odnaleźć.
Poddałem się. Nie miało sensu dalej próbować zrozumieć dziewczynę.
Nie była taka, jak inni ludzie. Może cisza otaczająca jej umysł i zapach,
który wydzielała, nie były w niej jedynymi niezwykłymi rzeczami.
— Nie rozumiem — przyznałem. Nie podobało mi się, że muszę dać za
wygraną.
Westchnęła i spojrzała mi w oczy dłużej, niż zwykli ludzie byli w stanie
znieść.
— Z początku została ze mną, ale tęskniła — wyjaśniła powoli. Z
każdym słowem osamotnienie w jej głosie stawało się łatwiejsze do
odczytania. — Było jej ciężko. Postanowiłam, że lepiej będzie spędzić
trochę czasu z Charlie’em.
Niewielka zmarszczka między jej brwiami stała się wyraźniejsza.
— Ale teraz to tobie jest ciężko — mruknąłem. Nie przestawałem
wypowiadać na głos swoich hipotez, ponieważ miałem nadzieję, że
dowiem się czegoś o niej ze sposobu, w jaki na nie reagowała. Ta jednak
nie wydawała się być daleka od prawdy.
— No to co? — odparła, jakby nie było to rzeczą wartą brania pod
uwagę.
Nadal wpatrywałem się w jej oczy, czując, że nareszcie udało mi się
po raz pierwszy zajrzeć w jej duszę. Po tym jednym zdaniu zorientowałem
się, że ona sama nie zajmuje pierwszej pozycji na liście własnych
priorytetów. Jej własne potrzeby znajdowały się na dole tej listy, co było
niezwykłe jak na człowieka.
Była bezinteresowna.
Gdy zdałem sobie z tego sprawę, tajemnica osobowości kryjącej się za
cichym umysłem zaczęła się trochę rozjaśniać.
— To chyba nie fair — powiedziałem. Wzruszyłem ramionami, starając
się wyglądać niezobowiązująco, by ukryć, jak wielka była moja ciekawość.
Zaśmiała się, ale nie było w tym śmiechu radości. — Nikt cię jeszcze nie
uświadomił? Takie jest życie.
Chciałem się roześmiać na te słowa, mimo że nie czułem rozbawienia.
Wiedziałem co nieco o niesprawiedliwości życia.
Popatrzyła na mnie, znów wyglądała na zmieszaną. Zamrugała oczami
i ponownie na mnie spojrzała.
— Życie nie jest fair i tyle — podsumowała.
Ja jednak nie byłem gotowy, by zakończyć te rozmowę. Niewielkie „V”
pomiędzy jej brwiami, wyraz jej smutku, zmartwiło mnie. Chciałem
zetrzeć je opuszkiem palca. Ale, oczywiście, nie mogłem jej dotknąć. To
było niebezpieczne z tak wielu powodów.
— Robisz dobrą minę do złej gry — powiedziałem wolno, formułując
kolejną hipotezę. — Ale założę się, że nie dajesz po sobie poznać, jak
bardzo tak naprawdę cierpisz.
Skrzywiła się, jej oczy się zwężyły, a na ustach pojawił się koślawy
grymas. Odwróciła wzrok do tablicy. Nie podobało jej się, że udało mi się
ją przejrzeć. Nie była przeciętną męczenniczką — nie chciała, by ktoś
zdawał sobie sprawę z jej cierpienia
— Czy się mylę?
Wzdrygnęła się lekko, ale nadal udawała, że mnie nie słyszy. To mnie
rozbawiło, na moich wargach pojawił się uśmiech.
— Nie sądzę.
— Co się to w ogóle obchodzi? — spytała natarczywie, nadal nie patrząc
w moją stronę.
— Dobre pytanie — szepnąłem, bardziej do siebie niż do niej.
Była bystrzejsza ode mnie — dostrzegała od razu sedno sprawy,
podczas gdy ja miotałem się pośród wskazówek, bezradnie błądziłem
wśród podpowiedzi. Szczegóły jej ludzkiego życia nie powinny mieć
dla mnie żadnego znaczenia. To niedobrze, że obchodziło mnie to, co
myślała. Jeśli nie chodziło o ochronę mojej rodziny od podejrzeń, ludzkie
myśli nie miały znaczenia.
Nie przywykłem do tego, że moja intuicja nie była tą lepszą z dwóch.
Zbyt mocno polegałem na moim dodatkowym słuchu, moja wnikliwość nie
była tak dobra, za jaką ją miałem.
Dziewczyna westchnęła i spojrzała ponuro na tablicę. Coś zabawnego
kryło się we frustracji malującej się na jej twarzy. Cała ta sytuacja, cała ta
rozmowa były zabawne. Nikt nigdy nie był przeze mnie bardziej zagrożony
niż ta dziewczyna — w każdej chwili mogłem, zdekoncentrowany moim
śmiesznym zaangażowaniem w konwersację, wciągnąć powietrze przez
nos i zaatakować ją, zanim zdążyłbym się powstrzymać — a ona była
zirytowana, ponieważ nie odpowiedziałem na jej pytanie.
— Drażnię cię? — spytałem, rozbawiony absurdem tego wszystkiego.
Zerknęła na mnie, a wtedy złapałem ją w pułapkę mojego wzroku.
— Niezupełnie — odparła. — Jestem raczej zła na siebie. Tak łatwo się
czerwienię. Mama zawsze powtarza, że moja twarz to otwarta księga.
Niezadowolona z siebie zmarszczyła brwi.
Wpatrywałem się w nią w osłupieniu. Denerwowała się, ponieważ
uważała, że zbyt łatwo ją przejrzę. Jakie to dziwne. Nie musiałem włożyć
tak wiele wysiłku, by kogoś zrozumieć ani razu w swoim życiu — a raczej
egzystencji, ponieważ „życie” nie było raczej właściwym słowem. Tak
naprawdę nigdy go nie miałem.
— Wręcz przeciwnie — odparłem dziwnie... ostrożnie, jakby w jej
słowach kryła się jakaś pułapka, której nie dostrzegałem. Nagle stałem się
rozdrażniony, to przeczucie wprawiło mnie w niepokój. — Trudno mi cię
przejrzeć.
— Pewnie zwykle nie masz z tym problemów — zgadła, robiąc własne
założenie, które znów okazało się trafne.
— Zazwyczaj nie — zgodziłem się.
Uśmiechnąłem się szeroko, odsuwając wargi, by pokazać jej w całej
okazałości dwa rzędy błyszczących, ostrych jak brzytwy zębów.
To było głupie, ale odczułem nagłą nieoczekiwaną potrzebę, by ostrzec
ją przed sobą w jakiś sposób. Jej ciało znajdowało się bliżej mojego niż
kiedykolwiek wcześniej, ponieważ przesunęła się nieświadomie podczas
naszej rozmowy. Wszystkie znaki, które wystarczały, by odstraszyć innych
ludzi, na niej zdawały się nie robić żadnego wrażenia. Czemu nie skuliła
się ze strachu? Z pewnością widziała już dość, by zdać sobie sprawę
z niebezpieczeństwa, w jakim się znalazła, miała przecież dobra intuicję.
Nie zdążyłem sprawdzić, czy moje ostrzeżenie odniosło pożądany
skutek. Właśnie w tym momencie pan Banner poprosił klasę o uwagę,
a ona natychmiast odwróciła się w jego stronę. Wyglądało na to, że jej
ulżyło, więc może zrozumiała podświadomie.
Miałem nadzieję, że tak było.
Zorientowałem się, że narasta we mnie fascynacja, mimo że
próbowałem ją wykorzenić. Nie mogłem pozwolić sobie na to, by
zainteresować się Bellą Swan. A raczej, to ona nie mogła sobie na to
pozwolić. Już teraz niecierpliwiłem się, by móc z nią znowu porozmawiać.
Chciałem dowiedzieć się więcej o jej matce, życiu jakie wiodła, zanim się
tu przeprowadziła, relacji łączącej ją z ojcem. Ale każda sekunda, którą
z nią spędzałem, była błędem, ryzykiem, którego nie powinna
podejmować.
Przypadkowo zarzuciła swoimi gęstymi włosami dokładnie w tym
momencie, w którym nabierałem oddechu. Szczególnie stężona fala
jej zapachu uderzyła w tył mojego podniebienia.
Tak jak pierwszego dnia przypominało to niszczycielski pocisk.
Poczułem zawroty głowy z powodu palącej suchości w gardle. Znów
musiałem chwycić się stołu, by usiedzieć na miejscu. Tym razem miałem w
sobie odrobinę więcej samokontroli. Przynajmniej niczego nie połamałem.
Potwór warknął, ale nie odczuwał przyjemności z powodu mojego bólu. Był
zbyt mocno związany. Przynajmniej w tej chwili.
Przestałem oddychać i jednocześnie odsunąłem się od dziewczyny
najdalej, jak mogłem.
Zdecydowanie nie mogłem sobie pozwolić na to, by się nią
zainteresować. Im bardziej uważałem ją za interesującą, tym bardziej było
prawdopodobne, że ją zabiję. Popełniłem już dziś dwa niewielkie błędy. Co
będzie jeśli popełnię trzeci, który nie będzie już niewielki?
Gdy tylko zadzwonił dzwonek, wybiegłem z klasy — prawdopodobnie
niszcząc dobre wrażenie, które częściowo udało mi się zbudować w ciągu
tej godziny. Na zewnątrz znów wdychałem łapczywie czyste wilgotne
powietrze tak, jakby było jakimś leczniczym olejkiem eterycznym.
W pośpiechu oddalałem się od dziewczyny tak, by pomiędzy nami
znajdował się jak największy dystans.
Emmett czekał na mnie pod drzwiami sali od hiszpańskiego. Przez
chwilę wpatrywał się w szaleńczy wyraz mojej twarzy.
Jak poszło? Zapytał ostrożnie.
— Nikt nie zginął — mruknąłem.
To już coś. Kiedy zobaczyłem Alice pędzącą gdzieś pod koniec lekcji,
myślałem już, że…
Kiedy wchodziliśmy do sali, zobaczyłem jego wspomnienie dosłownie
sprzed kilku sekund. Przez otwarte drzwi zobaczył Alice, która szła szybko
z pustką malującą się na twarzy, zmierzając do budynku, gdzie miały
miejsce lekcje przedmiotów ścisłych. Zobaczyłem chęć, która go wtedy
ogarnęła, by wstać i do niej dołączyć, a następnie decyzję, żeby zostać
na miejscu. Gdyby Alice potrzebowała jego pomocy, poprosiłaby o nią…
Przerażony zamknąłem oczy, gdy gwałtownie siadałem na krześle.
Czułem do siebie obrzydzenie.
— Nie zdawałem sobie sprawy, że było tak blisko. Nie sądziłem, że
mam zamiar… Nie wiedziałem, że jest aż tak źle — szepnąłem.
Nie było, zapewnił mnie. Nikt nie zginął, prawda?
— Tak — warknąłem przez zęby. — Nie tym razem.
Może z czasem będzie ci łatwiej.
— Jasne.
A może ją zabijesz. Wzruszył ramionami. Nie byłbyś pierwszą osobą,
która namieszała. Nikt nie osądzałby cię zbyt surowo. Czasami po prostu
pachną zbyt dobrze. Jestem pod wrażeniem, że wytrzymałeś tak długo.
— To mi nie pomaga, Emmetcie.
Buntowałem się przeciwko jego cichej zgodzie na śmierć dziewczyny
z mojej winy, jakby to było nieuchronne. Czy to jej wina, że pachniała tak
dobrze?
Pamiętam, kiedy coś takiego przydarzyło się mnie… zaczął wspominać,
zabierając mnie ze sobą pół wieku wstecz na wiejską dróżkę, gdzie kobieta
w średnim wieku zdejmowała suche prześcieradła z linki rozwieszonej
pomiędzy dwoma jabłoniami. Zmierzchało, ciężki zapach jabłek wisiał w
powietrzu — było już po zbiorach, odrzucone owoce leżały rozrzucone
na ziemi, powoli fermentując, a z miejsc, gdzie ich skórka była rozdarta
unosiły się opary ich woni. Świeżo skoszone siano stanowiło tło dla tego
zapachu, harmonizowało się z nim. Emmett ruszył dróżką, na wyraźne
polecenie Rosalie nie zwracając uwagi na inne kobiety poza nią. Niebo
nad jego głową było purpurowe, a na zachodzie ponad drzewami miało
kolor pomarańczowy. Poszedłby dalej krętą ścieżką i nie byłoby powodu,
dla którego miałby zapamiętać ten wieczór, gdyby nie to, że nagły powiew
wiatru wydął białe prześcieradła niczym żagle, a fala zapachu kobiety
uderzyła go w twarz.
— Och — jęknąłem cicho. Jakby moje własne pragnienie nie
wystarczało.
No właśnie. Nie trwało to nawet pół sekundy. Nawet nie myślałem
o walce ze sobą.
Jego wspomnienie stało się dla mnie zbyt wyraźne.
Poderwałem się na nogi z tak mocno zaciśniętymi zębami, że mógłbym
nimi ciąć stal.
— Esta bien, Edward?2 — zapytała senora Goff, zaskoczona moim
nagłym ruchem. Zobaczyłem swoją twarz w jej myślach — nie wyglądałem
zbyt dobrze.
— Me perdona3 — mruknąłem, rzucając się w stronę drzwi.
— Emmett, por favor, puedas tu ayuda a tu hermano?4 — spytała,
bezradnie machając rękami w moją stronę, kiedy biegłem do wyjścia.
— Oczywiście — usłyszałem, jak mój brat odpowiada. W mgnieniu oka
znalazł się tuż przy mnie.
Podążał moim śladem na tyły budynku, gdzie mnie dogonił i położył
dłoń na moim ramieniu.
Odepchnąłem ją z niepotrzebną siłą. Roztrzaskałabym kości ludzkiej
ręki od palców aż po ramię.
— Przykro mi, Edwardzie.
— Wiem — tonąłem w czystym powietrzu, starając się jednocześnie
zrobić porządek w mojej głowie i płucach.
— Czy jest taki nieodparty jak tamten? — zapytał, próbując z miernym
skutkiem nie myśleć o zapachu i smaku z jego wspomnień.
— Znacznie gorszy, Emmetcie.
Zamilkł na chwilę.
Może…
— Nie, nie będzie lepiej, jeśli się z tym uporam. Wracaj na lekcję. Chcę
być sam.
Odwrócił się bez słowa ani myśli i szybko odszedł. Powie nauczycielce
hiszpańskiego, że źle się czuję, zerwałem się z lekcji albo że jestem
wampirem—wegetarianinem, który wymknął się spod kontroli. Czy
wymówka miała jakieś znaczenie? Być może już nie wrócę. Być może będę
musiał wyjechać.
Poszedłem do samochodu, by poczekać tam na koniec lekcji. Ukryć się.
Znowu.
Powinienem był spędzić ten czas na podejmowaniu ostatecznej decyzji
o wyjeździe lub umacnianiu się w moim postanowieniu, ale zamiast tego
zacząłem przeszukiwać strumień myśli płynących ze szkolnych budynków.
2 Wszystko w porządku, Edwardzie?
3 Przepraszam.
4 Emmett, pomożesz , proszę, bratu?
Spośród nich wyróżniały się głosy członków mojej rodziny, ale nie
chciałem akurat w tym momencie przypatrywać się wizjom Alice albo
przysłuchiwać się narzekaniom Rosalie. Nie było trudno znaleźć Jessicę,
ale nie była ona z Bellą, wiec szukałem dalej. Myśli Mike’a Newtona
przyciągnęły moją uwagę i w końcu udało mi się ją zlokalizować.
Znajdowała się razem z nim w sali gimnastycznej. Chłopak był
niezadowolony, ponieważ rozmawiałem z nią dzisiaj na biologii.
Przywoływał w myślach odpowiedź, której mu udzieliła, gdy poruszył ten
temat…
Właściwie nie widziałem nigdy, by zamienił z kimkolwiek więcej niż
kilka słów. To jasne, że Bella wydała mu się interesująca. Nie podoba mi
się sposób, w jaki na nią patrzy. Jednak ona nie wygląda na zbytnio
podekscytowaną jego osobą. Co powiedziała? „Nie mam pojęcia, co go
naszło w zeszły poniedziałek.” Coś w tym stylu. Nie brzmiało to tak, jakby
ją to bardzo obchodziło. To nie mogła być jakaś długa rozmowa…
Rozmawiał sam ze sobą w tym pesymistycznym stylu, jednak
pocieszała go myśl, że Bella nie była zainteresowana tą wymianą zdań
ze mną. To zirytowało mnie trochę bardziej niż powinno, więc przestałem
go słuchać.
Włożyłem do odtwarzacza płytę z agresywną muzyką i podkręciłem
głośność na tyle, by zagłuszała inne dźwięki. Musiałem się na niej bardzo
skoncentrować, by nie powędrować bezwiednie do myśli Mike’a Newtona
i nie szpiegować niczego niepodejrzewającej dziewczyny…
Kilka razy w ciągu tej godziny starałem się oszukać samego siebie.
Nikogo nie śledzę, starałem się przekonać samego siebie. Po prostu się
przygotowuję. Chcę wiedzieć dokładnie, kiedy wyjdzie z sali gimnastycznej
i znajdzie się na parkingu, żeby mnie nie zaskoczyła.
Kiedy uczniowie zaczęli się wysypywać na dwór, wysiadłem
z samochodu, nie wiedząc do końca, dlaczego to zrobiłem. Mżyło, ale to
zignorowałem, a moje włosy powoli nasiąkały wodą.
Czy chciałem, żeby mnie zobaczyła? Czy miałem nadzieję, że podejdzie
do mnie, by porozmawiać? Co ja najlepszego wyprawiałem?
Nie poruszyłem się, mimo że starałem się przekonać samego siebie, by
wsiąść z powrotem do samochodu. Zdawałem sobie sprawę, że moje
zachowanie było naganne. Ramiona skrzyżowałem na klatce piersiowej
i oddychałem bardzo płytko, kiedy przyglądałem się jej, jak idzie w moją
stronę z kącikami ust skierowanymi w dół. Nie patrzyła na mnie. Kilka razy
spojrzała na chmury z grymasem na twarzy, jakby ich obecność stanowiła
dla niej obrazę.
Byłem rozczarowany, kiedy okazało się, że jej samochód nie stoi w
miejscu, po drodze do którego musiałby mnie minąć. Czy odezwałaby się
do mnie? Czy ja odezwałbym się do niej?
Wsiadła do wyblakłej czerwonej furgonetki, zardzewiałego olbrzyma,
który miał więcej lat niż jej ojciec. Obserwowałem, jak zapala silnik —
staroć zaryczał głośniej niż jakikolwiek inny samochód na parkingu —
i ogrzewa sobie dłonie przy kratkach nawiewu. Chłód był dla niej
nieprzyjemny, nie lubiła go. Przeczesała palcami swoje gęste włosy,
pochylając się nad strumieniem ciepłego powietrza, jakby chciała
je wysuszyć. Wyobraziłem sobie zapach panujący w szoferce jej
furgonetki, ale szybko odpędziłem od siebie tę myśl.
Rozejrzała się dookoła, przygotowując się do cofania i wreszcie
spojrzała w moją stronę. Patrzyła na mnie najwyżej przez pół sekundy
i jedyne co zdążyłem odczytać z jej oczu to zaskoczenie, zanim oderwała
je ode mnie i szarpnęła wsteczny. Zatrzymała się gwałtownie po chwili,
o włos unikając kolizji z toyotą corollą Erina Teague’a.
Spojrzała w lusterko z rozgoryczeniem, jej usta były szeroko otwarte.
Kiedy toyota ją minęła, sprawdziła wszystko dokładnie i wyjechała tak
ostrożnie, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wyglądało na to, że
uważa się za niebezpieczną w tej zdezelowanej furgonetce.
Nadal się śmiałem na myśl o Belli Swan niebezpiecznej
dla kogokolwiek, kiedy mnie mijała, patrząc prosto przed siebie.

You might also like