You are on page 1of 389

DOUGLAS PRESTON & LINCOLN CHILD

GRANICA LODU

Przeoy Piotr Ku

Lincoln Child dedykuje t ksik swojej crce, Veronice Douglas Preston dedykuje t ksik Walterowi Winingsowi Nelsonowi, artycie, fotografowi i partnerowi w przygodach PODZIKOWANIA Autorzy pragn zoy podzikowania komandorowi porucznikowi rezerwy Stephenowi Littfinowi z Marynarki Wojennej Stanw Zjednoczonych za nieocenion wprost pomoc, jakiej udzieli w pracy nad zagadnieniami morskimi przy tworzeniu tej ksiki. Jestemy take gboko wdziczni Michaelowi Tusianiemu, ktry poprawi fragmenty maszynopisu, dotyczce rnych zagadnie zwizanych z tankowcami. Chcielibymy te podzikowa Timowi Tiernanowi za porady z dziedziny metalurgii i fizyki oraz Charliemu Snellowi z Santa Fe za informacje, w jaki sposb naprawd postpuj owcy meteorytw, a take Frankowi Ryleowi, gwnemu inynierowi w Ove Arup & Partners. Chcemy ponadto wyrazi nasz wdziczno wielu innym anonimowym inynierom, ktrzy podzielili si z nami licznymi poufnymi szczegami z zakresu inynierii na temat przemieszczania ekstremalnie cikich obiektw. Lincoln Child pragnie podzikowa swojej onie, Lucilie, waciwie za wszystko; Sonnyemu Baula za przekady z jzyka tagalog; Gregowi Tearowi za kompetentne i chtnie wnoszone uwagi krytyczne; swojej crce, Veronice, za sprawianie, e kady dzie jest niezwykle cenny. Dzikuje rwnie Denisowi Kellyemu, Malou Baula i Juanito Boyetowi Nepomuceno za najprzerniejsze oddane przez nich przysugi. Jestem z gbi serca wdziczny Liz Ciner, Rogerowi Lasleyowi i szczeglnie Georgeowi Souleowi, mojemu doradcy (nie wiedziae tego?) w cigu ostatniego wierwiecza. Niechaj ciepe promienie soca zawsze lni nad Carleton College i nad jego absolwentami. Douglas Preston pragnie podzikowa swojej onie, Christine, a take swoim trojgu dzieciom - Selene, Aletheii oraz Isaacowi - za ich mio i wsparcie. Chcemy te podzikowa Betsy Mitchell i Jaimeowi Levineowi z Warner Books, Ericowi Simonoffbwi z Janklow & Nesbit Associates oraz Matthew Snyderowi z CAA.

WYSPA DESOLACIN 16 stycznia, godz. 13.15 Bezimienna dolina biega pomidzy nagimi wzgrzami dugim, pstrokatym pasmem szarej, tylko miejscami zielonej ziemi, pokrytej gdzieniegdzie starym mchem, porostami i rzadk traw. Bya poowa stycznia - rodek lata - i spomidzy szczelin w popkanych skaach strzelay w gr odygi drcych kwiatw. Po stronie wschodniej niezgbionym bkitem lnia jednak ciana niegu. W powietrzu kryy gzy i komary, ale letnie mgy, ktre niemal bez przerwy unosiy si nad wysp Desolacin, na jaki czas si rozpierzchy, pozwalajc bladym promieniom soca owietla dno doliny. Pewien mczyzna powoli przemierza ponur wysp, co chwil zatrzymujc si, ruszajc i znowu przystajc. Nie poda wzdu adnego ladu. Na wyspach przyldka Horn, najdalej wysunitego na poudnie cypla Ameryki Poudniowej, byo to niemoliwe. Nestor Masangkay ubrany by w znoszony sztormiak i lnicy skrzany kapelusz. Jego gsta broda bya tak mocno pokryta sol morsk, e podzielia si na sztywne odrbne pasma, przypominajce wygldem dugi widelec. Kiedy Nestor szed, prowadzc za sob dwa ciko objuczone muy, broda podrygiwaa jak jzyk wa. Nikt dookoa nie mg usysze gonych narzeka mczyzny na temat pochodzenia, charakterw i w ogle prawa do egzystencji obu muw. Co jaki czas jego narzekania przeryway uderzenia kijem, ktry trzyma w brzowej doni i ktrym okada zwierzta. Nestor Masangkay jeszcze nigdy w yciu nie natrafi na mua, a ju szczeglnie na poyczonego mua, ktrego by polubi. W jego glosie nie byo jednak zoci, a i w uderzenia kijem wkada niewiele siy. Narastaa w nim ekscytacja. Wzrokiem omiata pejza, odnotowujc kady jego szczeg: kolumnowa bazaltowa skarpa w odlegoci okoo mili, podwjny pie wulkaniczny, niezwyka wychodnia skay osadowej. Geologia tego miejsca bya obiecujca. Bardzo obiecujca. Szed porodku doliny, z oczyma utkwionymi w ziemi. Co jaki czas ktry z jego nabijanych wiekami butw lizga si na jakim lunym kamieniu. Masangkay potrzsa wtedy gow, a mocniej podrygiwaa jego duga broda, gono chrzka i po chwili dziwny pochd, zoony z czowieka i dwch muw, szed dalej. Jednak na samym rodku doliny, kiedy jego but znowu polizgn si na kamieniu, Masangkay zatrzyma si, eby kamie podnie. Popatrzy na niego i potar go kciukiem. Do skry przywary drobne granulki. Przysun kamie bliej do twarzy i po chwili ju oglda go przez jubilersk lup.

Rozpozna w okazie - kruchym, zielonkawym materiale z biaymi inkluzjami - minera znany jako koezyt. Wanie ten brzydki, bezwartociowy minera by przyczyn wyprawy, podczas ktrej przemierzy a dwanacie tysicy mil. Wreszcie go znalaz. Na jego twarzy wykwit szeroki umiech. Rozoy rce i wyda gony okrzyk zadowolenia. Wzgrza zwielokrotniy jego gos dononym echem, ktre kilkakrotnie do niego powracao, po czym uciekao, a wreszcie zupenie zaniko. Zapada cisza i mczyzna rozejrza si po otaczajcych go wzgrzach, oceniajc aluwialne formy erozji. Ponownie zatrzyma wzrok na skaach osadowych o wyrazicie rozdzielonych warstwach. Nastpnie znowu popatrzy na ziemi. Poprowadzi muy dziesi jardw i czubkiem buta trci kolejny kamie, odwracajc go na drug stron. Kopn trzeci kamie, a potem czwarty. Same koezyty - dolina bya nimi po prostu usana. Na skraju pokrywy niegowej lea gaz polodowcowy o nieregularnych ksztatach. Masangkay poprowadzi do gazu swoje muy i przywiza je do niego, wykorzystujc jedn z ostro zakoczonych wypustek. Nastpnie, postpujc powoli i niezwykle ostronie, wyszed z powrotem na paski rodek wskiej doliny. Zacz podnosi niektre kamienie, a inne tylko trca czubkami butw, w mylach rysujc map rozoenia koezytw. To byo wprost niewiarygodne, przekraczao jego najbardziej optymistyczne przypuszczenia. Przyby na t wysp z nadziejami majcymi tym razem jak najbardziej realne podstawy, mimo e osobiste dowiadczenie podpowiadao mu przecie, i lokalne legendy rzadko si sprawdzaj. Przypomnia sobie zakurzon bibliotek w muzeum, gdzie po raz pierwszy zetkn si z legend Hanuxy: zapach niszczejcych monografii antropologicznych, wyblake fotografie artefaktw i dawno temu zmarych Indian. Duo nie brakowao, a by si tym nie zainteresowa; przyldek Horn znajdowa si przecie cholernie daleko od Nowego Jorku. A instynkt Masangkaya wielokrotnie ju w przeszoci zawodzi. Jednak w kocu si tutaj znalaz. I zosta za to nagrodzony jak jeszcze nigdy w yciu. Wzi gboki oddech. Musia ochon. Wrciwszy do gazu, sign pod brzuch pierwszego jucznego mua. Sprawnie rozwiza lin konopn, ktr mu by obwizany, i zdj ze zwierzcia due wiklinowe puda do bagau, zabezpieczone dotd lin. Zdjwszy z jednego z nich pokryw, wydoby z niego dugi worek i pooy go na ziemi. Z worka wycign sze wskich aluminiowych cylindrw, ma klawiatur przenonego komputera z ekranem, skrzany pasek, dwie metalowe kule i akumulator kadmowy. Usiadszy na ziemi ze skrzyowanymi nogami, podczy sprzt do aluminiowego prta, zoonego z kilku odrbnych cylindrw, dugiego na pitnacie stp, ze sferycznymi wystpami na obu

kocach. Komputer z ekranem umieci przed sob, przymocowawszy go dodatkowo do prta skrzanym paskiem, i we waciwy otwr z boku wsun akumulator. Wsta i z satysfakcj zmierzy wzrokiem najnowszy krzyk techniki - lnicy anachronizm na cakowitym odludziu. By to wart ponad pidziesit tysicy dolarw elektromagnetyczny sonograf tomograficzny. Masangkay zapaci za niego dziesi tysicy dolarw zaliczki. Pozostae czterdzieci tysicy zwikszao dodatkowo jego dugi, z ktrych nie by w stanie wyj ju od wielu lat. Oczywicie, gdyby obecny projekt wypali, zdoaby spaci wszystko i wszystkich, nawet swojego starego partnera. Masangkay wczy zasilanie i poczeka, a urzdzenie si rozgrzeje. Ustawi ekran we waciwej pozycji, zapa za rczk na rodku prta i podnis urzdzenie. Opar je na karku, balansujc nim tak, jak balansuje cyrkowiec chodzcy po linie wysoko pod kopu cyrku. Woln rk zdoa sprawdzi ustawienia, skalibrowa i wyzerowa instrument, po czym, utkwiwszy wzrok w ekranie, ruszy po paskim dnie doliny. Tymczasem mga uniosa si i niebo pociemniao. Na rodku doliny mczyzna nagle si zatrzyma. Popatrzy na ekran zaskoczony. Po chwili dokona korekty ustawie i zrobi krok do przodu. Zaraz jednak znowu przystan i zmarszczy czoo. Zakl i wyczy urzdzenie, po czym wrci na skraj doliny, wyzerowa sonograf i ponownie skierowa si tam, skd przed chwil wrci. Po chwili znw si zatrzyma. Jego zaskoczenie zaczynao si przemienia w niedowierzanie. Oznaczy punkt na ziemi za pomoc dwch kamieni, uoonych jeden na drugim. Nastpnie szybkim krokiem przeszed na drug stron doliny i natychmiast zacz wraca, teraz ju znacznie wolniej. Rozpada si drobny deszczyk, zraszajc jego twarz i ramiona, lecz Masangkay zignorowa to. Nacisn jaki przycisk i z komputera zacz wysuwa si wski pasek papieru. Masangkay obejrza go popiesznie, gdy z powodu wilgoci atrament na papierze szybko si rozmazywa. Oddech mczyzny sta si szybszy. Pocztkowo poszukiwacz odnis wraenie, e komputer analizuje niewaciwe dane, jednak po krtkim zastanowieniu musia t myl wykluczy. Po raz drugi powtrzy dowiadczenie, nerwowo wyrwa papier z komputera, obejrza go, po czym zwin w kulk i wsun do kieszeni kurtki. Kiedy skoczy czwarty pomiar, zacz mwi sam do siebie cichym, monotonnym gosem. Wrciwszy do muw, starannie zoy i schowa sonograf. pieszy si i dlatego jedno z pude upado na ziemi i otworzyo si. Wysypay si z niego oskardy, opaty, motki do kamieni, wider i laski dynamitu. Masangkay szybko zgarn oskard i opat, po czym wrci na rodek doliny. Wbiwszy opat w ziemi, zacz energicznie pracowa oskardem, rozbijajc tward powierzchni. Nastpnie nabra na opat luny wir i odrzuci go daleko na

bok. Przez dugi czas pracowa w ten sposb, na zmian uywajc oskarda i opaty. Muy przypatryway mu si bez najmniejszego zainteresowania, z opuszczonymi gowami i pprzymknitymi oczami. Tymczasem deszcz pada coraz gstszy. We wgbieniach paskiej, wirowej powierzchni doliny pojawiay si pytkie kaue. Znad Kanau Franklina ku pnocy unosi si zimny zapach lodu. W oddali rozlegy si grzmoty nadchodzcej burzy. Nad gow Masangkaya zaczy kry ciekawskie mewy, wydajc rozpaczliwe skrzeki. Dziura w ziemi z kad chwil stawaa si gbsza. Pod tward wirow pokryw znajdowa si aluwialny piasek, w ktrym kopanie nie stanowio adnego problemu. Wzgrza stopniowo znikay za kurtyn deszczu i mgy. Masangkay intensywnie pracowa, nie zwaajc zupenie na nic. Najpierw zdj paszcz, pniej koszul, a wreszcie podkoszulek. Boto i woda mieszay si na jego uminionym torsie ze spywajcym potem. Na kocu dugiej brody lniy krople wilgoci. Nagle Masangkay krzykn i przerwa prac. Przykucn w dziurze i zacz domi odgarnia spod stp reszt ziemi, pokrywajcej jak tward powierzchni. Wreszcie pozwoli, eby jej resztki spuka ulewny deszcz. Ogarn go szok i niedowierzanie. Uklk jak do modlitwy i rozoy donie na powierzchni czego twardego. Jego oddech sta si gwatowny, nieregularny, oczy rozszerzyy si z niedowierzania, pot na czole zmiesza si z deszczem, serce bio jak oszalae - z wyczerpania, podniecenia i nieopisanej radoci. W tym momencie z dziury gwatownie wystrzelia fala jaskrawego wiata, a po niej rozleg si oguszajcy huk. Przez chwil odbija si echem od wzgrz, a nastaa absolutna cisza. Dwa muy odwrciy by w kierunku rda niedawnego haasu. Ujrzay niewielki obok znacznie gstszej mgy, ktra przybraa ksztat jakby kraba, po czym rozerwaa si na drobne czci i poszybowaa ku deszczowemu niebu. Muy, przywizane do gazu, z cakowit obojtnoci odwrciy by od tej sceny. Tymczasem nad wysp Desolacin zacza zapada noc. WYSPA DESOLACIN 22 lutego, godz. 11.00 Duga dka z wydronego pnia drzewa rozcinaa wody kanau, sunc gadko z prdem wody. Na dce wida byo samotn sylwetk klczcego czowieka, drobnego i zgitego wp, ktry sprawnymi ruchami operowa wiosem, pewnie prowadzc dk w

obranym kierunku. Za ruf unosia si smuga dymu, wznoszcego si znad glinianego paleniska skonstruowanego na rodku dki. Mczyzna okry czarne urwiska wyspy Desolacin, skrci na spokojniejsze wody maej zatoczki i wreszcie zatrzyma dzib odzi na kamienistej play. Szybko wyszed na brzeg i zacign d na tyle daleko, by nie porway jej wody przypywu. Bdc w okolicy, usysza niedawno od koczujcych tu rybakw, ktrzy samotnie mieszkali nad zimnymi wodami, e ostatnio wybra si tutaj pewien mczyzna, wygldajcy na obcokrajowca. Ju choby taka informacja, zasyszana mimochodem wiadomo o obcym podrniku wdrujcym po tych opuszczonych i niegocinnych terenach, bya sama w sobie niezwyka. Bardziej niezwyke byo jednak to, e min miesic, a podrnik najprawdopodobniej jeszcze nie wrci. Mczyzna zastyg w bezruchu, utkwiwszy wzrok w czym, czego si tutaj zupenie nie spodziewa. Postpiwszy wreszcie do przodu, podnis z kamieni poszarpany kawaek pytki z wkna szklanego i po chwili jeszcze jeden. Zacz je oglda, oddzierajc kilka paskw z poszarpanych brzegw i odrzucajc je na bok. Byy to fragmenty odzi, ktra musiaa si tutaj rozbi zupenie niedawno. C, moe wic zagadka tajemniczego wdrowca miaa bardzo proste wyjanienie? Mczyzna wyglda do dziwacznie. By stary, mia ciemn twarz i dugie siwe wosy oraz drobniutkie dugie wsy, ktre opaday mu na policzki niczym fragmenty pajczej sieci. Mimo przenikliwego zimna ubrany by jedynie w poplamion koszulk i zniszczone krtkie spodnie. Przytknwszy palec do nosa, wydmuchn na ziemi flegm najpierw z jednej dziurki, potem z drugiej. Nastpnie zacz si wspina po klifie grujcym nad zatoczk. Kiedy stan na szczycie, zatrzyma si i lnicymi czarnymi oczyma przepatrywa ziemi w poszukiwaniu jakich ladw. wirowa powierzchnia wyspy, upstrzona licznymi wzgrkami mchw, bya jak gbka, to zamarzajca, to puszczajca wody, i doskonale zachowywaa odciski ludzkich butw oraz zwierzcych kopyt. Ruszy ladem, ktry prowadzi lekko w gr, a potem w kierunku zalegajcej pokrywy nienej. Nastpnie lad wid wzdu granicy niegu, w stron doliny, pooonej troch niej. Przy grani grujcej nad dolin regularne lady uryway si, obierajc jakie dziwne, bezadne kierunki. Mczyzna zatrzyma si, spogldajc w d, ku jaowej dolinie. Co przycigno jego uwag: jaskrawe kolory wrd absolutnej szaroci i bysk promieni soca odbitych w wypolerowanym metalu. Zacz zbiega w tym kierunku.

Najpierw dotar do muw, wci przywizanych do skay. Od dawna nie yy. Potem zacz wodzi godnym wzrokiem po ziemi. Jego oczy a zabysy z chciwoci, kiedy natrafi spojrzeniem na zapasy ywnoci i sprzt. Po chwili zobaczy ludzkie zwoki. Podszed do nich, poruszajc si ju o wiele ostroniej. Leay na plecach w odlegoci mniej wicej stu jardw od stosunkowo niedawno wykopanej dziury w ziemi. Byy nagie, do zwglonych mini przywieray zaledwie strzpy tkanin. Czarne, spalone ramiona trupa wznosiy si ku niebu niczym szpony martwego kruka, a jego rozoone nogi byy podcignite a do roztrzaskanej klatki piersiowej. W oczodoach zmarego zgromadzia si deszczwka, tworzc dwa zbiorniczki z wod, na ktrych powierzchni odbija si obraz nieba i chmur. Stary czowiek zacz si powoli cofa, krok po kroku, ostronie niczym kot. Wreszcie przystan. Sprawia wraenie, jakby wrs w ziemi;przez dugi czas wpatrywa si w poczerniae zwoki i rozmyla. Wreszcie, znw powoli, ani na moment nie odwrciwszy si tyem do trupa, wrci do martwych muw i skierowa ca swoj uwag na porozrzucany wok nich bezcenny sprzt. NOWY JORK 20 maja, godz. 14.00 Sala licytacji w Domu Aukcyjnym Christies bya przestronnym pomieszczeniem, o cianach obitych boazeri z jasnego drewna, owietlonym kwadratowymi yrandolami zwisajcymi z sufitu. Chocia parkiet na pododze uoony by w pikne jodeki, prawie nie byo ich wida pod niezliczonymi rzdami krzese - zapenionych do ostatniego miejsca - oraz stopami dziennikarzy, licznych spnialskich i zwykych ciekawskich, zgromadzonych przed tyln cian. Kiedy prezes domu aukcyjnego wszed na centralne podwyszenie, w pomieszczeniu zapanowaa cisza. Dugi kremowy ekran za jego plecami, na ktrym podczas zwyczajnych aukcji wieszano zazwyczaj licytowane obrazy, by pusty. Prezes postuka w blat drewnianym motkiem aukcyjnym, popatrzy pobienie po zgromadzonych, wycign z kieszeni marynarki jak kart i przez chwil uwanie si w ni wpatrywa. Wreszcie umieci j na blacie przed sob, lekko z boku i znowu spojrza na ludzi. - Jak mniemam - powiedzia do mikrofonu, a krtkie angielskie goski lekko rezonoway w gonikach - przynajmniej kilka osb spord pastwa jest wiadomych, co mamy dzisiaj do zaoferowania. Przez sal przebieg cichy szmer stonowanego rozbawienia.

- auj, e nie moglimy tego wynie na podium, eby pastwo sami to zobaczyli, jednak jest to nieco zbyt due. Wrd zgromadzonych znw rozlegy si miechy. Prezes najwyraniej napawa si wag tego, co miao si za chwil wydarzy. - Przyniosem jednak may fragment, powiedzmy, e dowd, gwarancj, i bd pastwo uczestniczyli w licytacji autentycznego przedmiotu. Wypowiedziawszy te sowa, prezes skin gow i na podwyszenie lekkim krokiem gazeli wszed mody, szczupy czowiek. W obu rkach trzyma mae pudeko, obite aksamitem. Niemal natychmiast zdj z niego pokryw i pkolistym ruchem, kierujc wntrze pudeka ku zgromadzonym, pokaza im jego zawarto. Wrd ludzi przebieg szmer, ktry wkrtce ucich. W rodku, na biaym aksamicie, lea skrcony ciemnobrzowy kie. Mia mniej wicej siedem cali dugoci i wystrzpion wewntrzn krawd. Prezes odchrzkn. - Konsygnantem artykuu numer jeden, jedynego przedmiotu licytowanego w dniu dzisiejszym, jest nard Nawaho, na podstawie porozumienia powierniczego z rzdem Stanw Zjednoczonych Ameryki. - Zmierzy uwanym wzrokiem wszystkich zebranych. Przedmiotem tym jest skamielina. - Popatrzy na lec przed nim kartk. - W roku 1996 pasterz Nawaho, o personaliach Wilson Atcitty, zagubi kilka owiec w grach Lukachukai, na granicy Arizony z Nowym Meksykiem. Poszukujc swoich owiec, natrafi na wielk ko wystajc ze ciany piaskowca w jakim zapomnianym kanionie. Geolodzy nazywaj te pokady piaskowca formacj piekielnej zatoki; pochodz one z ery kredy. Wiadomo dotara do Muzeum Historii Naturalnej w Albuquerque. W porozumieniu z Nawahami geolodzy z muzeum rozpoczli prace, ktrych celem byo wydobycie caego szkieletu. W miar postpu robt zorientowano si, e chodzi o dwa poskrcane szkielety. Naukowcy ustalili, e jeden z nich nalea do tyranozaura, a drugi do triceratopsa. Tyranozaur trzyma szczki zacinite na szyi triceratopsa, tu pod grzebieniem. Jednym mocnym kapniciem szczk by w stanie odgry jego eb. Z kolei triceratops zdoa wbi rodkowy rg gboko w klatk piersiow tyranozaura. Oba stwory wyziony ducha razem, zczone w straszliwym miertelnym ucisku. - Prezes odchrzkn. - Nie mog si doczeka filmu. Wrd zgromadzonych znw rozlegy si gone miechy. - Pod triceratopsem paleontolodzy znaleli pi kw tyranozaura, ktre ten najprawdopodobniej straci podczas gwatownej walki. Oto jeden z tych kw. - Prezes skin na asystenta, ktry zamkn pudeko. - Kamienny blok, ze znajdujcymi si w nim dwoma dinozaurami, zosta wycity ze zbocza grskiego i wystawiony na widok publiczny w

muzeum w Albuquerque. Nastpnie przetransportowano go do Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku, gdzie prace badawcze s wci kontynuowane. Dwa szkielety nadal czciowo tkwi w skale z piaskowca. - Prezes znw zerkn do notatek. - Wedug naukowcw, z ktrymi konsultowa si nasz dom aukcyjny, s to najlepiej zachowane szkielety dinozaurw, na jakie kiedykolwiek natrafiono. Dla nauki maj wprost nieocenion warto. Gwny paleontolog nowojorskiego muzeum stwierdzi, e jest to najwspanialsza skamielina, jak kiedykolwiek odnaleziono. Prezes starannie poskada kartki i sign po motek. Na ten sygna jego trzej pomocnicy, niczym widma, wskoczyli na podwyszenie. Wrd absolutnej ciszy zastygli w bezruchu. Telefonistki zamary na swoich stanowiskach ze suchawkami w rkach. Linie telefoniczne zostay otwarte. - Oceniamy, e licytowany dzisiaj artyku wart jest dwanacie milionw dolarw. Cena wywoawcza wynosi pi milionw. - Prezes uderzy motkiem w drewnian podstawk. Wrd uczestnikw aukcji da si sysze szmer nawoywa, ludzie wykrcali gowy, chcc widzie reakcje innych, jednak niemal natychmiast zaczy si podnosi tabliczki z numerami licytujcych. - Mam pi milionw! Sze milionw! Dzikuj, mam siedem milionw! - Ludzie przebierali nerwowo nogami, podwyszali stawki i wykrzykiwali je w kierunku prowadzcego aukcj. Haas w sali stopniowo narasta. - Mam osiem milionw! Haas wzmg si, gdy pobita zostaa rekordowa cena, jak dotd zapacono za szkielet dinozaura. - Dziesi milionw! Jedenacie milionw! Dwanacie! Dzikuj, mam trzynacie! Mam czternacie! Pitnacie! Tabliczki nie unosiy si ju tak gromadnie, w licytacji wci jednak uczestniczyo z p tuzina osb, znajdujcych si na sali i dodatkowo kilka walczcych o szkielety dinozaurw przez telefon. Na elektronicznej tablicy za prezesem co kilka sekund pojawiaa si wysza kwota w dolarach, byskawicznie przeliczana na euro i funty brytyjskie. - Osiemnacie milionw! Mam osiemnacie milionw! Dziewitnacie! Zgromadzeni niemal wrzeszczeli i prowadzcy kilkakrotnie uderzy ostrzegawczo motkiem. Troch to poskutkowao i licytacj kontynuowano. Zrobio si ciszej, ale atmosfera bya nerwowa. - Dwadziecia pi milionw. Mam dwadziecia sze. Pan po prawej stronie zgosi dwadziecia siedem milionw.

Haas znowu si wzmg, jednak tym razem prezes domu aukcyjnego nie uczyni ju nic, eby nad nim zapanowa. - Mam trzydzieci dwa miliony! Trzydzieci dwa i p od telefonicznego uczestnika aukcji! Trzydzieci trzy! Dzikuj, trzydzieci trzy i p. Trzydzieci cztery od pani w pierwszym rzdzie! Napicie w sali aukcyjnej sigao zenitu. Licytacja urosa do kwot o wiele wyszych, ni prognozowano w najmielszych przypuszczeniach. - Trzydzieci pi przez telefon. Trzydzieci pi i p od pani. Trzydzieci sze. Przez tum przeszed wyrany szmer i ludzie nagle zmienili obiekt zainteresowania. Oczy niemal wszystkich powdroway ku grnej galerii. Na stopniach schodw zbudowanych w ksztacie pksiyca sta mczyzna w wieku okoo szedziesiciu lat. By potnej postury, dobrze ubrany i ju sam jego widok wzbudza szacunek. Mia cakowicie ogolon czaszk i ciemn brod w stylu Vandykea. Ubrany by w granatowy jedwabny garnitur od Valentina. Kiedy si porusza, materia garnituru odbija padajce na niego wiato i skrzy si w jego blasku. Pod garniturem mczyzna mia koszul marki Turnbull & Asser, nieskazitelnie bia, rozpit pod szyj. W luno zawizanym krawacie tkwia szpilka z du bursztynow gwk. W bursztynie widoczne byo piro archeopteryksa, jedyne, jakie kiedykolwiek znaleziono. - Trzydzieci sze milionw - powtrzy prezes. Jego spojrzenie, jak zreszt spojrzenia wszystkich pozostaych osb, skierowane byo teraz na nowo przybyego. Mczyzna sta na schodach, a jego niebieskie oczy iskrzyy wielk energi oraz jakim rozbawieniem, ktrego przyczyny zna jedynie on sam. Powoli unis do gry swoj tabliczk. Nagle w sali zapanowaa cisza jak makiem zasia. Gdyby przypadkiem kto dotd tego mczyzny nie rozpozna, tabliczka mwia wszystko: miaa numer 001, jedyny numer, jaki Dom Aukcyjny Christies zgodzi si przyzna na stae konkretnemu klientowi. Prezes popatrzy na niego z wyczekiwaniem. - Sto - odezwa si w kocu mczyzna, spokojnie, lecz bardzo wyranie. Cisza jeszcze si pogbia, o ile to w ogle byo moliwe. - Sucham pana? - zapyta prezes suchym gosem. - Sto milionw dolarw - powtrzy mczyzna. Mia bardzo due, proste i bardzo biae zby. W sali panowaa absolutna cisza. - Usyszaem kwot sto milionw dolarw - powiedzia prezes lekko drcym gosem.

Czas jakby zatrzyma si w miejscu. Gdzie w budynku dzwoniy telefony, z ulicy docieray przytumione odgosy klaksonw samochodowych, lecz nikt zdawa si tego nie sysze. I nagle wszyscy jakby wyrwali si spod dziaania zaklcia po jednym zwyczajnym uderzeniu motkiem aukcyjnym. - Artyku numer jeden kupi pan Palmer Lloyd za sto milionw dolarw. Sala eksplodowaa. Zgromadzeni w jednej chwili zerwali si na rwne nogi. Zewszd rozlegy si ywioowe oklaski, nawoywania brawo - tak jakby przed momentem jaki wspaniay tenor zakoczy wanie wystp, najlepszy w yciu. Na sali znajdowao si jednak take wiele osb niezadowolonych z wyniku aukcji i oklaski sprzgy si z sykami niechci oraz nieprzyjaznymi pomrukiwaniami. Kilka osb wznioso w gr zacinite pici. Dom Aukcyjny Christies nigdy dotd nie widzia tumu tak bliskiego histerii. Wszyscy uczestnicy zakoczonej aukcji, niezalenie od tego, czy usatysfakcjonowani, czy rozczarowani jej przebiegiem, byli wiadomi, e brali udzia w wydarzeniu historycznym. Mczyzny, ktry wywoa to cae zamieszanie, ju tutaj nie byo. Zszed po schodach z gwnej galerii, wkroczywszy na zielony dywan, min kasjera - i ju po chwili zgromadzeni krzyczeli jedynie do pustego korytarza. PUSTYNIA KALAHARI 1 czerwca, godz. 18.45 Sam McFarlane siedzia ze skrzyowanymi nogami na piasku. Wieczorne ognisko z suchych gazi pooonych na goej ziemi rzucao drce cienie na cierniste krzewy otaczajce obz. Najblisze osiedle ludzkie leao w odlegoci mniej wicej stu mil za jego plecami. Popatrzy po niewyranych sylwetkach pomarszczonych ludzi, kucajcych wok ogniska. Byli nadzy, jeli nie liczy przepasek, ktre mieli przewizane wok bioder. Ich oczy lniy. Buszmeni San. Mino wiele czasu, nim zdoa zyska ich zaufanie, jednak gdy raz je zdoby, byo ono ju niewzruszone. Zupenie inaczej, rozmyla McFarlane, ni w rodzinnych stronach. Przed kadym Buszmenem lea zdezelowany, przechodzony wykrywacz metali. Kiedy McFarlane wsta, Buszmeni San nawet si nie poruszyli. Zacz mwi, powoli, niezgrabnie, w ich dziwnym jzyku przywodzcym na myl trzaskanie. Pocztkowo, gdy z trudem udawao mu si dobiera sowa, reli szyderczo, jednak McFarlane mia naturaln

zdolno do nauki jzykw i w miar, jak kontynuowa, mczyni milkli i wreszcie wok ogniska zapada pena respektu cisza. Koczc mwi, McFarlane wygadzi poa piasku. Uywajc kija, zacz rysowa na niej map. Buszmeni wysunli do przodu gowy, chcc dokadniej przyjrze si rysunkowi. Mapa szybko nabieraa ksztatw i San wkrtce ju przytakiwali, gdy McFarlane wskazywa na niej rne punkty. Chodzio mu o paskowy Makgadikgadi, lecy na pnoc od obozu: tysice mil kwadratowych niecek po wyschnitych jeziorach, piaszczyste pagrki i zasadowe rwniny, beznadziejnie wymare, niezamieszkane. Niemal na samym rodku paskowyu narysowa kijem mae koo, po czym wbi w nie kij i z szerokim umiechem popatrzy po zgromadzonych. Nastpia chwila zupenej ciszy, ktr przerwao jedynie nawoywanie samotnego ptaka ruoru nad paskim pustkowiem. Zaraz jednak San zaczli rozmawia pomidzy sob przytumionymi gosami. Ich krtkie, urywane sowa przypominay trzaski maych kamykw toczcych si w wartkim i pytkim strumieniu. Pewien kocisty starzec, przywdca grupy, wskaza na map. McFarlane pochyli si ku niemu, starajc si zrozumie jego sowa. Tak, znamy ten teren, mwi stary. Zacz opisywa szlaki przecinajce opustoszay obszar, znane tylko ludowi San. Za pomoc gazki i kilku kamieni przywdca oznacza miejsca, w ktrych znajduj si rda wody, gdzie yj zwierzta i gdzie mona natrafi na rne korzenie i roliny. McFarlane czeka cierpliwie. W kocu w grupie znw zapanowaa cisza. Przywdca odezwa si do McFarlanea. Mwi teraz bardzo powoli. Tak, chcieliby uczyni to, o co prosi ich biay czowiek. Boj si jednak maszyn biaego czowieka, a take nie rozumiej, czego waciwie szuka. McFarlane znowu wsta i wycign kij wbity dotd w map. Wydoby z kieszeni ma bryk elaza i pooy j w dziurze, ktra pozostaa po kiju. Wepchn j gboko do rodka i zakry piaskiem. Nastpnie podnis si, wzi do rki wykrywacz metalu i wczy go. Rozleg si krtki, wysoki dwik. Wszyscy Buszmeni czekali w nerwowym napiciu, co bdzie dalej. McFarlane odszed dwa kroki od mapy, odwrci si i ruszy do przodu, unoszc wykrywacz tu nad powierzchni ziemi. Kiedy tarcza wykrywacza znalaza si nad bryk elaza, rozleg si jakby skrzek. San, przestraszeni, byskawicznie odskoczyli do tyu i zaczli gwatownie co mwi, wszyscy naraz. McFarlane umiechn si, powiedzia kilka sw, i San powrcili na dawne miejsca. Wyczy wykrywacz i skierowa go ku przywdcy, ktry niechtnie wzi urzdzenie do rki. McFarlane pokaza mu, w jaki sposb wykrywacz naley wcza, a nastpnie powoli poprowadzi starca nad koo, kac mu zakrela wykrywaczem pkola nad piaskiem

znajdujcym si przed nim. Urzdzenie znowu zaskrzeczao. Starzec wzdrygn si, ale zaraz na jego twarzy pojawi si umiech. Ponownie najecha wykrywaczem nad koo, potem jeszcze raz, a ha jego pomarszczonej twarzy kwit coraz szerszy umiech. - Surfa ai, Ma!gadi!gadi!iaadmi - powiedzia, wykonujc rk szeroki gest ku swym wspplemiecom. Przy cierpliwej pomocy McFarlanea kady Buszmen po kolei wzi do rki urzdzenie i kady przetestowa je nad ukryt bryk elaza. Powoli ich niepewn rezerw zastpowa miech i coraz goniejsze rozmowy. W kocu McFarlane unis obie rce i wszyscy znowu usiedli. Kady mia teraz na kolanach wasny wykrywacz. Buszmeni San byli gotowi do rozpoczcia poszukiwa. McFarlane wycign z kieszeni skrzany worek, otworzy go i wywrci na drug stron. Na jego do wypad tuzin zotych krugerrandw. W ostatnich promieniach soca aosne nawoywania rozpocz ptak ruoru. Powoli, ceremonialnie, McFarlane wrczy kademu mczynie po kolei po zotej monecie. Odbierali je od niego jakby z czci, wycigajc ku nim obie rce i pochylajc gowy. Przywdca znw si odezwa do McFarlanea. Jutro zwin obz i rozpoczn podr do serca paskowyu Makgadikgadi, zabierajc ze sob maszyny biaego czowieka. Bd szuka tej duej rzeczy, ktr chce znale biay czowiek. Kiedy ju j znajd, udadz si w drog powrotn. Powiedz biaemu czowiekowi, gdzie si ta rzecz znajduje... Nagle stary czowiek ze strachem wznis oczy ku niebu. Inni uczynili to samo, a McFarlane tylko to obserwowa, coraz intensywniej marszczc czoo w zdumieniu. Wtem usysza to, co wczeniej dotaro do uszu Buszmenw: odlege, rytmiczne dudnienie. Pody wzrokiem za ich spojrzeniami, skierowanymi teraz ku ciemnemu horyzontowi. Zaczli gwatownie rozmawia, przekrzykujc jeden drugiego. Na odlegym niebie pojawia si kula wiata, z pocztku saba, lecz z kad chwil janiejsza. Rwnie dudnienie zdawao si coraz goniejsze. Raptem z ciemnego nieba ku rwnie ciemnej ziemi wystrzeli strumie wiata cienki jak owek. Z cichym jkiem przeraenia stary czowiek, przywdca, upuci swojego krugerranda i znikn w ciemnociach. Reszta Buszmenw natychmiast si rozpierzcha. W jednej krtkiej chwili McFarlane pozosta zupenie sam, wpatrujcy si w mrok poza tawym krgiem rzucanym przez ognisko. Jednak a podskoczy, gdy zda sobie spraw, e pocztkowo odlege wiato jest coraz intensywniejsze i blisze. Suno bez wtpienia w kierunku obozu. McFarlane nie mia ju wtpliwoci, e zblia si ku niemu helikopter, blackhawk. Jego

miga rozdzieray nocne powietrze, wiata pozycyjne lekko mrugay, a strumie wiata z potnego reflektora bdzi po ziemi, dopki nie natrafi na sylwetk mczyzny. McFarlane rzuci si pomidzy krzewy i pad na ziemi, czujc si w jaskrawym wietle zupenie nagi. Wsunwszy rk w dugi but, wycign z niego may pistolet. Piasek unosi si gwatownie w powietrzu, wzniecony przez rotory helikoptera, bolenie kujc McFarlanea w oczy, a krzewy wiy si jak szalone. Helikopter zwolni, zawis nad obozem, lekko z boku, i powoli zacz si opuszcza ku ziemi. Podmuch rozrzuci drewno na ognisku i rozsypa dookoa tysice iskier. Kiedy maszyna wreszcie osiada na sypkim piasku, rozbysn reflektor na jej dachu i skpa rozlegy obszar dookoa w potnym blasku. Wirniki stopniowo zwalniay obroty. McFarlane czeka, cierajc kurz z twarzy i obserwujc cay czas drzwi helikoptera. Pistolet wci trzyma w pogotowiu. Wkrtce drzwi si otworzyy i z blackhawka wysiad potnie zbudowany mczyzna. McFarlane wyta wzrok, spogldajc ku niemu przez suche zarola. Mczyzna ubrany by w krtkie spodnie koloru khaki i wenian koszul. Na jego gowie, ogolonej na zero, tkwi kapelusz od Tilleya. Jedn z duych kieszeni spodni wypychao co bardzo cikiego. Mczyzna powoli ruszy w kierunku McFarlanea. McFarlane podnis si z ziemi i starajc si, aby pomidzy nim a helikopterem znajdowao si jak najwicej krzeww, wycelowa pistolet w pier mczyzny. Obcy zdawa si jednak tym nie przejmowa. Mimo ciemnoci McFarlane odnis wraenie, e dostrzega na jego twarzy umiech i wyszczerzone biae zby. Mczyzna zatrzyma si pi krokw od niego. Musia mie przynajmniej sze stp wzrostu; McFarlane nie byt pewien, czy kiedykolwiek w yciu widzia ju kogo tak wysokiego. - Trudno ci odszuka - powiedzia przybysz. W gbokim, dwicznym gosie McFarlane usysza lady nosowego akcentu ze Wschodniego Wybrzea. - Do diaba, kim pan jest? - zareagowa pytaniem, wci trzymajc pistolet gotowy do strzau. - Prezentacja byaby o wiele przyjemniejsza, gdyby odoy bro. - Niech wic pan wycignie swoj bro z kieszeni i odrzuci na piasek - odpar McFarlane. Mczyzna zachichota i wyj przedmiot obciajcy jego kiesze. Nie by to pistolet ani rewolwer, lecz may termos. - Mam tu co, co chroni przed chodem - rzek, unoszc termos do gry. - Jeli chcesz, mog si z tob podzieli.

McFarlane popatrzy w kierunku helikoptera i dostrzeg, e znajduje si w nim jeszcze tylko pilot. - Straciem miesic, zanim zyskaem ich zaufanie - powiedzia cichym gosem - a pan ich po prostu w jednej chwili rozproszy po okolicy i ju ich nie znajd. Chc wiedzie, kim pan jest i czego tutaj chce. I oby mia pan dobry powd zjawienia si tutaj. - Obawiam si, e powd wcale nie jest dobry. Twj partner, Nestor Masangkay, nie yje. McFarlane odnis wraenie, jakby kto uderzy go w gow. Powoli opuci pistolet. - Nie yje? Mczyzna przytakn. - Jak? - Robi to samo, co ty teraz. A jak zgin? Do koca nie wiemy. - Wzruszy ramionami. - Moemy podej do ogniska? Nie spodziewaem si, e noce na Kalahari bd a takie chodne. McFarlane zbliy si do resztek ogniska, trzymajc pistolet w rce luno opuszczonej wzdu ciaa. W jego umyle kotowao si mnstwo sprzecznych emocji. Mimochodem zauway, e powietrze wzburzone przez wirniki helikoptera wymazao z piasku jego map i odkryo ma bryk elaza. - Jakie s twoje zwizki z Nestorem? - zapyta. Przybysz nie odpowiedzia natychmiast. Zamiast tego uwanie zlustrowa wzrokiem miejsce spotkania, zatrzymujc spojrzenie na wykrywaczach metalu porozrzucanych w popiechu przez uciekajcych San i na zotych monetach lecych na piasku. Pochyli si i podnis cenny kawaek metalu. Zway go na doni, po czym unis do oczu. Po chwili popatrzy na McFarlanea. - Znowu szukasz meteorytu Okavango? McFarlane nie odpowiedzia, za to jego do zacisna si na rkojeci pistoletu. - Znae Masangkaya lepiej ni ktokolwiek inny. Chciabym, eby dokoczy jego projekt. - A co to za projekt? - zapyta McFarlane. - Obawiam si, e na razie powiedziaem wszystko, co mogem na ten temat powiedzie. - A ja si obawiam, e usyszaem ju wszystko, co chciaem usysze. Jedyn osob, ktrej w czymkolwiek chciabym pomaga, jestem ja sam. - Tak wanie syszaem. McFarlane zrobi gwatowny krok do przodu. Znowu ogarna go zo. Mczyzna jednak uspokajajco podnis rk.

- Mgby mnie przynajmniej wysucha. - Na razie nie usyszaem nawet, jak si pan nazywa, i, szczerze mwic, za bardzo mnie to nie interesuje. Dzikuj za przywiezienie zych wieci. A teraz niech pan wsiada z powrotem do swojego helikoptera i wynosi si std do diaba. - Wybacz, e si wczeniej nie przedstawiem. Nazywam si Palmer Lloyd. McFarlane zacz si mia. - Tak, a ja jestem Bill Gates. Ale potnie zbudowany mczyzna nie zamierza si mia. Na jego ustach pojawi si jedynie grymas sabego umiechu. McFarlane po raz pierwszy uwaniej przyjrza si jego twarzy. - Jezu - jkn. - By moe syszae, e buduj nowe muzeum. McFarlane potrzsn przeczco gow. - Czy Nestor pracowa dla pana? - spyta. - Nie. Jednak jego poczynania przycigny ostatnio moj uwag i chciabym dokoczy to, co on zacz. - Prosz mnie posucha - powiedzia McFarlane, wsuwajc pistolet za pasek. - Nie jestem tym zainteresowany. Nasze drogi z Nestorem rozeszy si bardzo dawno temu. I jestem pewien, e doskonale pan o tym wie. Lloyd umiechn si i wycign ku niemu termos. - Moe porozmawiamy o tym przy odrobinie grogu? Nie czekajc na zaproszenie, usiad przy ognisku, tak jak siada biay czowiek: tykiem na piasku. Odkrci gbokie wieczko i nala do niego porcj gorcego pynu. Zaprosi McFarlanea, eby wypi, ten jednak tylko niecierpliwie pokrci gow. - Lubisz polowa na meteoryty? - zapyta Lloyd. - Kiedy bardziej mi si to podobao. - I naprawd przypuszczasz, e znajdziesz Okavango? - Tak wanie przypuszczaem, dopki nie zlecia mi pan z nieba. - McFarlane przykucn obok niego. - Z przyjemnoci bym nawet z panem pogawdzi. Jednak z kad chwil, jak pan tu spdza i w jakiej stoi tutaj ten kretyski helikopter, Buszmeni s coraz dalej std. Powtrz wic jeszcze raz. Nie interesuje mnie adna praca. Ani w pana muzeum, ani w ogle w adnym muzeum. - Zawaha si. - Poza tym nie jest mi pan w stanie zapaci takich pienidzy, jakie zamierzam uzyska za Okavango. - A jak kwot masz na myli? - zapyta Lloyd i upi z kubka yk alkoholu.

- wier miliona. Co najmniej. Lloyd pokiwa gow. - O ile znajdziesz meteoryt. A jeeli od tego, co by uzyska, odejmiesz dugi, w jakie wpade po fiasku w Tornarssuk, wyobraam sobie, e prawdopodobnie masz szans wyj na zero. McFarlane rozemia si szorstko. - Kady ma prawo do jednego bdu. Zostao mi do pienidzy, eby przystpi do poszukiwa nastpnego kamienia. Tam jest mnstwo meteorytw. Z pewnoci zgarn wicej, ni wynosi pensja kuratora pana muzeum. - Nie rozmawiam przecie z tob o twoim zawodzie. - Waciwie wic o czym pan ze mn rozmawia? - Jestem pewien, e potrafiby odgadn. Nie mog mwi o szczegach, dopki nie znajdziesz si w mojej druynie. - Znowu upi troch grogu. - Zrb to dla swojego starego partnera. - Starego byego partnera. Lloyd westchn. - Masz racj. Wiem wszystko o tobie i Masangkayu. Utrata meteorytu Tornarssuk nastpia wycznie z twojej winy. Jeeli mona by wini za to jeszcze kogo, to jedynie biurokratw z Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. - Niech pan ju skoczy, dobrze? W ogle nie interesuje mnie to, co pan mwisz. - Pozwl jednak, e powiem, jak chciabym ci zrekompensowa twoje niepowodzenia. Na pocztek, jedynie za twj podpis, zapacibym ci wier miliona dolarw, eby mg pozby si wszystkich wierzycieli. Jeli projekt odniesie sukces, dostaniesz kolejne wier miliona. Jeeli nie, pozostaniesz przynajmniej bez dugw. Tak czy siak, jeli tylko zechcesz, bdziesz mg podj prac w moim muzeum jako dyrektor Departamentu Nauk o Ciaach Niebieskich. Zbuduj dla ciebie najlepsze laboratorium, jakie widzia ten wiat. Bdziesz mia sekretark, asystentw i szeciocyfrowe wynagrodzenie. McFarlane znw zacz si mia. - Piknie. Jak dugo ma trwa ten projekt? - Sze miesicy. Ani chwili duej. McFarlane przesta si mia. - P miliona za sze miesicy pracy? - Jeeli wszystko nam si uda. - Gdzie tu tkwi haczyk? - Nie ma adnego haczyka. - Dlaczego akurat ja?

- Znae Masangkaya, jego dziwactwa, sposb pracy, sposb mylenia. Nad jego dokonaniami unosi si gsta mga tajemnicy i tylko ty moesz j przenikn. Poza tym jeste na tym wiecie jednym z najlepszych owcw meteorytw. Wyczuwasz je szstym zmysem. Mwi si, e potrafisz chwyta nozdrzami ich zapach. - Oprcz mnie jest wielu innych, rwnie dobrych. - Pochway zirytoway McFarlanea. Na odlego wyczuwa w nich manipulacj. Lloyd zareagowa na te sowa, wycigajc w jego kierunku pi z duym piercieniem, widocznym na palcu. Cenny metal zalni przed oczami McFarlanea. - Przepraszam, ale mgbym pocaowa wycznie piercie papiea. Lloyd zachichota. - Popatrz jedynie na kamie. Przyjrzawszy si uwaniej, McFarlane dostrzeg, e na palcu Lloyda tkwi ciki platynowy piercie z matowym kamieniem jubilerskim w kolorze gbokiej purpury. Rozpozna kamie natychmiast. - Pikna rzecz - powiedzia. - Ale przecie mgby pan kupowa ode mnie co takiego hurtowo. - Bez wtpienia. W kocu to ty i Masangkay wywielicie z Chile tektyty, ktre znalelicie na pustyni Atakama. - Racja. I z tego powodu wci nie mog tam wrci. - Zapewnimy ci waciw ochron. - A wic chodzi o Chile? C, wiem ju, jak wygldaj cele w tamtejszych wizieniach. Przykro mi, ale nic z tego. Lloyd nie odpowiedzia natychmiast. Podnis z ziemi jaki kij i zacz nim rozgarnia rozarzone wgielki, a wreszcie rzuci kij na dogasajce ognisko. Suchy kij natychmiast zaj si pomieniem, ktry rozjani okolic. - Gdyby wiedzia, co planujemy, zrobiby to za darmo. Oferuj ci nagrod naukow stulecia. McFarlane parskn miechem i pokrci gow. - Skoczyem przygod z tak zwan nauk - odpar. - Na cae ycie mam ju do zakurzonych laboratoriw i biurokratw z muzew. Lloyd westchn i powsta. - C, wyglda na to, e straciem tylko czas. Chyba musimy zastosowa wariant numer dwa. McFarlane znieruchomia.

- A co to za wariant? - Hugo Breitling z wielk radoci wemie udzia w moim projekcie. - Breitling? Przecie on nie potrafiby znale meteorytu, nawet gdyby ten uderzy go w dup! - A jednak znalaz meteoryt z Tuy - odpar Lloyd, otrzepujc piasek z nogawek spodni. Popatrzy na McFarlanea z ukosa. - Najwikszy spord dotychczas znalezionych. - Ale to wszystko! Na nic wicej nigdy ju nie natrafi. A i z tym meteorytem to by tylko czysty przypadek, ut szczcia. - Fakty s takie, e przy realizacji najnowszego projektu bd potrzebowa mnstwo szczcia. - Lloyd zakrci termos i rzuci go pod nogi McFarlanea. - Baw si dobrze. Na mnie ju czas. Poszed w kierunku helikoptera. McFarlane patrzy, jak zaczynaj si obraca jego wielkie rotory, rozcinajc powietrze i wznoszc nad ziemi gste tumany piasku. Nagle zrozumia, e jeli helikopter teraz odleci, by moe ju nigdy nie zdoa si dowiedzie, w jaki sposb zgin Masangkay i na czym polegay jego ostatnie poszukiwania. Z trudem przyznawa, e jednak go to interesuje. Rozejrza si szybko dookoa. Popatrzy na lece na piasku porozrzucane wykrywacze metalu, na mae, marne obozowisko, na rozpocierajc si a po lini horyzontu such ziemi, jeli nie wrog, to przynajmniej obojtn, niczego nie obiecujc. Lloyd przystan przed schodkami helikoptera. - Zrobi to za rwny milion! - zawoa McFarlane w kierunku jego szerokich plecw. Ostronie, eby nie strci kapelusza, Lloyd pochyli gow i zacz wsiada do helikoptera. - Niech bdzie siedemset pidziesit tysicy! - krzykn McFarlane. Po chwili, ktra zdawaa si trwa wieczno, Palmer Lloyd powoli odwrci si w stron McFarlanea. Na jego twarzy widnia szeroki umiech. DOLINA RZEKI HUDSON 3 czerwca, godz. 10.45 Palmer Lloyd uwielbia rne rzadkie i cenne rzeczy, a jednym z przedmiotw, ktre kocha najbardziej, by obraz Thomasa Colea, Soneczny poranek nad rzek Hudson. Dawno temu, jako utrzymujcy si z niewielkiego stypendium student, czsto chodzi w Bostonie do Muzeum Sztuk Piknych. Znalazszy si w rodku, szybko przemierza sale muzeum z

oczyma wbitymi w parkiet, eby sobie nie zanieczyszcza wyobrani. Dopiero gdy stawa przed tym wspaniaym obrazem, unosi wzrok. Lloyd zawsze stara si posi rzeczy, ktre kocha, jednak obrazu Thomasa Colea nie by w stanie naby za adn cen. Zamiast niego kupi wic kolejn rzecz ze swej listy najwspanialszych rzeczy. Tego sonecznego poranka siedzia w swoim gabinecie w domu zbudowanym na szczycie wysokiego zbocza doliny Hudsonu i patrzy przez okno, za ktrym rozpociera si dokadnie ten sam widok, ktry Cole uwieczni na swoim obrazie. Na horyzoncie skrzyy si smugi wiata. Pola, widoczne pod rzednc mg, zdaway si niezwykle zielone i wiee. Zbocza gr, zza ktrych miao wkrtce wyoni si soce, jakby byszczay. Od tego dnia w 1827 roku, kiedy Cole namalowa obraz, w dolinie zmienio si bardzo niewiele, a Lloyd pilnowa, zakupiwszy wikszo terenu, ktry teraz obejmowa wzrokiem, eby adne zmiany nie nastpoway. Okrci si na krzele i ponad wielkim biurkiem z drewna klonowego popatrzy w okno po przeciwnej stronie. Tutaj wzgrze stromo opadao, sprawiajc wraenie, e ziemia gwatownie osuwa si spod murw budynku, w ktrym znajdowa si Lloyd, budynku lnicego jaskraw mozaik kolorowego szka i stali. Zczywszy donie za gow, Lloyd z satysfakcj kontemplowa rozpocierajcy si przed nim widok. Na przeciwlegym zboczu doliny w pocie czoa pracowali ju robotnicy, jego robotnicy, ktrych zadaniem byo tylko i wycznie spenienie jego wizji, wizji nieporwnywalnej na tym wiecie do niczego innego. - Przecie to jest niemal cud - mrukn sam do siebie, wypuszczajc powietrze z puc. W samym centrum prac skrzya si w porannym socu owietlajcym Catskill potna jaskrawozielona kopua, znacznie wiksza od oryginau replika londyskiego Crystal Palce, pierwszej budowli na wiecie wykonanej cakowicie ze szka. W 1851 roku Crystal Palce uwaany by za najpikniejszy budynek na planecie, jednak zburzono go podczas drugiej wojny wiatowej, poniewa bijcy od niego blask dziaa jak przewodnik naprowadzajcy nad Londyn nazistowskie bombowce. Pod wielk kopu Lloyd mg dostrzec uoone ju pierwsze bloki piramidy Chefreta II, maej piramidy z okresu Starego Krlestwa. Z lekkim alem umiechn si na wspomnienie swojej podry do Egiptu, bizantyjskich interesw, jakie z koniecznoci robi z przedstawicielami tamtejszego rzdu, wrzawy w Keystone Kops wok walizki ze zotem, ktrej nikt nie by w stanie podnie, i wielu innych uciliwych, nieprzewidywalnych zdarze i sytuacji. W efekcie piramida, ktr zacz tu stawia, kosztowaa go wicej, niby sobie tego yczy. Nie bya te dokadnie taka, jak kaza zbudowa dla siebie Cheops, ale mimo wszystko robia wraenie.

Myli o piramidzie przypomniay mu o wciekoci, jak jej zakup wywoa w wiecie archeologw. Podnis wzrok na cian, na ktrej umieci w ramkach artykuy z gazet i kolorowe okadki magazynw. Gdzie si podziay zabytki naszej kultury? - grzmia tytu jednego z nich, ilustrowanego groteskow karykatur Lloyda, z rozbieganym wzrokiem, w pomitym kapeluszu na gowie, wsuwajcego pod czarny paszcz miniaturow piramid. Przebieg wzrokiem po kolejnym duym tytule: Hitler kolekcjonerw? Na cianie rozwieszonych byo jeszcze wiele gazet i magazynw potpiajcych jego ostatni zakup. Paleontolodzy oburzeni transakcj. Wreszcie dotar do okadki Newsweeka: Co zrobiby z trzydziestoma miliardami? Odpowied: kupibym Ziemi. Waciwie caa ciana zakryta bya drukowanymi sprzeciwami niechtnych i wrogich mu ludzi, samozwaczych stranikw moralnoci w kulturze. Lloyd znajdowa w nich nieskoczone rdo radoci i zadowolenia z siebie. Maa konsola na biurku cicho zabrzczaa i niemal natychmiast usysza sowa sekretarki: - Przyszed pan Glinn, prosz pana. - Wprowad go. Lloyd nawet nie prbowa ukry ekscytacji w gosie. Nigdy wczeniej nie spotka si z Elim Glinnem, a sprowadzenie go tutaj okazao si zaskakujco trudnym przedsiwziciem. Uwanie popatrzy na mczyzn, ktry wszed do jego gabinetu. Nie mia przy sobie nawet maej aktwki, a jego opalona twarz pozbawiona bya jakiegokolwiek wyrazu. W czasie swej dugiej i owocnej kariery w biznesie Lloyd doszed do wniosku, e pierwszy osd czowieka, jeli zostanie przeprowadzony na podstawie uwanej obserwacji, bywa zaskakujco trafny. Dlatego teraz z wielkim zaciekawieniem patrzy na brzowe wosy, kwadratow szczk i cienkie usta przybysza. Mczyzna sprawia wraenie rwnie nieprzeniknionego jak Sfinks. Nie byo w nim nic szczeglnego, nic, co pod jakimkolwiek wzgldem mogoby cokolwiek o nim powiedzie. Nawet jego szare oczy tkwiy jakby za jakim welonem, ostrone i nieruchome. Mczyzna by po prostu zwyczajny: przecitnej wagi, przecitnego wzrostu, postawny, lecz nie przystojny, ubrany dobrze, ale nie elegancko. Niezwyky, pomyla Lloyd, by tylko jego sposb poruszania si. Buty nie wydaway w zetkniciu z podog adnego dwiku, ubranie nie szelecio, a koczyny poruszay si swobodnie i lekko. Kilka krokw w kierunku Lloyda przeszed tak zgrabnie jak jele przez gsty las. Oczywicie, niezwyka bya przeszo mczyzny.

- Panie Glinn. - Lloyd wyszed mu naprzeciw i poda mu rk. - Dzikuj, e pan do mnie przyjecha. Glinn jedynie skin gow, potrzsn podan mu rk, przytrzymujc j w ani nie za dugim, ani nie za krtkim ucisku, ktry z kolei nie by ani zbyt silny, ani zbyt saby. Lloyd poczu si lekko skonsternowany. Mia powane kopoty z uksztatowaniem w mylach tak wanego, pierwszego wraenia o swoim gociu. Wykona szeroki ruch rk, wskazujc na okno i na wyrastajce za nim bryy niedokoczonych budynkw. - A wic? Co pan sdzi o moim muzeum? - Due - odpar Glinn bez umiechu. Lloyd rozemia si. - Wrd muzew historii naturalnej jest olbrzymem. A raczej bdzie nim wkrtce, bogate i wielkie. - To interesujce, e postanowi pan wznie je tutaj, sto mil od miasta. - To zasuga mojej nieposkromionej pychy. Lecz waciwie to robi przysug nowojorskiemu Muzeum Historii Naturalnej. Gdybym wybudowa moje muzeum w pobliu, tamto w cigu miesica wypadoby z gry. Staoby si jedynie celem jakich marnych szkolnych wycieczek, skoro niedaleko staoby moje muzeum, dysponujce waciwie wszystkim, co najlepsze. - Lloyd zachichota. - No, ale czeka ju na nas McFarlane. To on oprowadzi pana po moich wociach. - Sam McFarlane? - Jest moim ekspertem od meteorytw. Ale waciwie to on jest mj tylko w poowie, jednak wci nad nim pracuj. I to od cakiem niedawna. Lloyd pooy do na okciu Glinna, chcc dotkn materiau jego garnituru, dobrze uszytego, lecz nie zdradzajcego adnej powanej marki; materia okaza si lepszy, ni sdzi. Poprowadzi gocia przez sekretariat ku schodom z granitu i polerowanego marmuru, a nastpnie szerokim korytarzem w kierunku Crystal Palce. Z kad chwil wzmaga si haas i wkrtce odgosy ich krokw zostay zaguszone przez krzyki, nawoywania, strzay z pistoletw do wbijania gwodzi i wycie wiertarek udarowych. Kiedy szli, Lloyd z niemal zupenie nieskrywanym entuzjazmem wskazywa na co ciekawsze widoki. - Niech pan popatrzy, to jest przedsionek diamentowy - mwi do Glinna, pokazujc rk wejcie do wielkiej podziemnej sali, owietlonej fioletowymi arwkami. - Odkrylimy, e w zboczu znajduj si jakie jamy, korytarze wydrone bardzo dawno temu, zaczlimy wic je pogbia i natrafilimy na t wielk komnat. To bdzie jedyna sala muzealna na wiecie - oczywicie, mam na myli tylko powane muzea - powicona wycznie

diamentom. No, ale skoro mamy w kolekcji trzy najwiksze okazy, jakie w ogle istniej, wydaje si to cakiem na miejscu. Chyba pan sysza, jak zdobylimy Bkitnego Mandaryna od De Beersa? Sprztnlimy go wprost sprzed nosa Japoczykom. - Lloyd zarechota szyderczo na wspomnienie tej sytuacji. - Czytaem o tym w gazetach - odpar Glinn sztywno. - A tutaj - kontynuowa Lloyd coraz bardziej oywiony - znajdzie miejsce Galeria Wygasego ycia. Bdzie tu mona zobaczy ptaka dodo z Galapagos, a nawet mamuta z lodu syberyjskiego, doskonale zamroonego. W jego paszczy znaleziono zmiadone szczkami jaskry, wspomnienie po ostatnim posiku. - O mamucie take czytaem - powiedzia Glinn. - Czy ten nabytek nie spowodowa na Syberii jakich wani, strzelaniny? Mimo uszczypliwoci tkwicej w pytaniu ton Glinna by agodny, spokojny, nie zawiera najmniejszego ladu potpienia, dlatego Lloyd rwnie spokojnie odrzek: - Byby pan zdziwiony, panie Glinn, jak atwo i szybko niektre kraje pozbywaj si swojego tak zwanego dziedzictwa kulturowego, kiedy w gr wchodz due sumy pienidzy. Zaraz panu poka, co mam na myli. Przepuci gocia przodem, pod niedokoczonym ukowym sklepieniem, przy ktrym pracowali dwaj mczyni w kaskach. Po chwili znaleli si w wielkiej, ciemnej hali, szerokiej i dugiej mniej wicej na sto jardw. Lloyd zatrzyma si, wczy wiata, po czym z umiechem na ustach odwrci si do gocia. Przed nimi rozpocieraa si twarda powierzchnia, wygldajca jak zamarznite boto. Powierzchni t przecinay odciski dwch par stp. W pierwszej chwili mona byo odnie wraenie, e to ludzie przeszli przez sal, kiedy cement na posadzce jeszcze nie wysech. - Odciski stp Lateoli - powiedzia Lloyd z czci w gosie. Glinn milcza. - Najstarsze odciski stp istot czekoksztatnych, na jakie kiedykolwiek natrafiono. Niech pan tylko o tym pomyli: odciski te pozostawili trzy i p miliona lat temu nasi pierwsi dwunoni przodkowie, idc po warstwie nie zastygego jeszcze popiou wulkanicznego. Bezcenne odkrycie, prawda? Nikt nie wiedzia, e Australopithecus afarensis porusza si w pozycji pionowej, dopki nie natrafiono na te odciski. S one najwczeniejszymi wiadectwami powstania ludzkoci, panie Glinn. - Instytut Gettyego zapewne interesowa si tym pana nabytkiem - zauway Glinn. Lloyd popatrzy na swojego towarzysza znacznie uwaniej. Naprawd trudno byo odgadn jego myli.

- Widz, e odrobi pan zadanie domowe. Ludzie od Gettyego chcieli pozostawi te odciski nienaruszone, na miejscu. Ale jak pan myli, jak dugo by jeszcze przetrway w takim kraju jak Tanzania, bo tam wanie zostay odkryte? - Lloyd potrzsn gow. - Getty gotw by zapaci milion dolarw, eby nic nie ruszano, a ja zapaciem dwadziecia milionw za przywiezienie ich tutaj, w miejsce, gdzie bd je mogli oglda studenci, uczeni i niezliczeni widzowie. Glinn uwanie przyjrza si rekonstrukcji. - Skoro ju mwimy o uczonych, gdzie s pascy naukowcy? Widziaem dzisiaj mnstwo niebieskich konierzykw, a prawie w ogle nie widziaem biaych fartuchw. Lloyd machn rk. - Korzystam z ich usug jedynie sporadycznie. W gruncie rzeczy sam doskonale wiem, co powinienem kupowa. Ale kiedy nadejdzie waciwy czas, bd mia tutaj najlepszych ludzi nauki. Przejad si po kraju i zowi ich jak na wdk. Poruszajc si ju troch energiczniej, Lloyd wyprowadzi swojego gocia z sali i poprowadzi go pltanin korytarzy, ktre wiody w gb Crystal Palace. Na kocu jednego z nich zatrzymali si przed drzwiami oznaczonymi napisem: SALA KONFERENCYJNA. Sta ju przy nich Sam McFarlane, w kadym calu wygldajcy jak typowy wdrowiec i poszukiwacz przygd. By szczupy, nieogolony i niestarannie ubrany, a jego niebieskie oczy sprawiay wraenie wyblakych od promieni sonecznych. Mia spalone socem wosy o kolorze somy, a na czole wyran prg, odcinit od cikiego kapelusza. Zaledwie spojrzawszy na niego, Lloyd mg sobie doskonale wyobrazi, dlaczego mczyzna nigdy na dobre nie zadomowi si w rodowisku akademickim. Wydawa si zupenie nie na miejscu w wiecie wiate fluorescencyjnych i sterylnie czystych laboratoriw. Lloyd z satysfakcj zauway, e McFarlane sprawia wraenie zmczonego. Bez wtpienia w cigu ostatnich dwch dni spa bardzo niewiele. Signwszy rk do kieszeni, Lloyd wycign klucz i otworzy drzwi. To, co znajdowao si za nimi, zawsze wywoywao szok u goci, ktrzy zjawiali si tutaj po raz pierwszy. Za trzema przeszklonymi cianami sali konferencyjnej rozpociera si widok na wspaniae wejcie do muzeum, wielki omioktny plac przed Crystal Palace, obecnie zupenie pusty. Lloyd zerkn na Glinna, chcc zobaczy, jak go na to zareaguje. Mczyzna by jednak rwnie nieprzenikniony jak na pocztku ich spotkania. Od miesicy Lloyd zadrcza si pytaniem, jaki eksponat powinien ustawi na rodku omioktnego placu przed wejciem. Trwao to a do dnia, w ktrym odbya si aukcja w Christies. Wtedy uzna, e najwiksz atrakcj w tym miejscu oka si walczce dinozaury.

Z ich popkanych koci niemal promieniowa skrajny wysiek, desperacja i wreszcie agonia, poprzedzajca nieuchronn mier. W pewnej chwili jego oczy spoczy na biurku zarzuconym kartkami papieru, wydrukami i fotografiami wykonanymi z lotu ptaka. W tym samym momencie zapomnia o dinozaurach. Co innego bdzie przecie najwspanialszym eksponatem w Muzeum Lloyda, w jego muzeum. Moment wyeksponowania tego obiektu w samym centrum Crystal Palace bdzie najwspanialsz chwil w jego yciu. - Przedstawiam panu doktora Sama McFarlanea - powiedzia. Oderwa wzrok od biurka i popatrzy na Glinna. - W najbliszym czasie muzeum bdzie korzystao wanie z jego wiedzy i dowiadczenia. McFarlane potrzsn rk Glinna. - Jeszcze w ubiegym tygodniu Sam bdzi po pustyni Kalahari, szukajc meteorytu Okavango. Marna sprawa, przecie stworzony jest do znacznie wikszych rzeczy. Zapewne zgodzi si pan, e znalelimy dla niego o wiele ciekawsze zajcie. - Wskaza rk na Glinna. - Sam, poznaj pana Eliego Glinna, prezesa Effective Engineering Solutions. Niech ta enigmatyczna nazwa ci nie zwiedzie, EES jest uznan firm. Pan Glinn specjalizuje si w takich sprawach, jak podnoszenie z dna mrz nazistowskich odzi podwodnych penych zota albo badania nad przyczynami wybuchw na wahadowcach kosmicznych. Rozwizuje najbardziej zawie problemy techniczne i analizuje przyczyny awarii skomplikowanych urzdze. - Interesujce zajcie - stwierdzi McFarlane. Lloyd pokiwa gow. - Zazwyczaj EES wkracza na scen po zaistnieniu konkretnego faktu, czyli kiedy co si spierdoli. - Niespodziewana wulgarno Lloyda sprawia, e pozostali dwaj mczyni zastygli w bezruchu, cakowicie zaskoczeni. Ale chyba wanie to byo jego celem. - Teraz jednak zamierzam zatrudni t firm, aby sobie zagwarantowa, e pewna bardzo wana sprawa nie zostanie spierdolona. Omwieniu tego przedsiwzicia suy, panowie, nasze dzisiejsze spotkanie. - Gestem wskaza na st konferencyjny. - Sam, chc, eby powiedzia panu Glinnowi, czego si dowiedziae w cigu ostatnich kilku dni. - Teraz mam o tym mwi? - zapyta McFarlane. Zdawa si bardzo nerwowy. - A kiedyby indziej? McFarlane popatrzy na st, jeszcze chwil si waha, po czym przemwi: - Mamy tutaj dane geofizyczne na temat pewnego niezwykego miejsca na jednej z nalecych do Chile wysp, pooonych w okolicach przyldka Horn. Glinn skin gow, zachcajc go, eby kontynuowa.

- Pan Lloyd poprosi mnie, ebym je przeanalizowa. A wic, po pierwsze, te dane wydaj si... niewiarygodne. Chociaby ten wydruk tomograficzny. - Wzi do rki waciwy papier, popatrzy na niego i z powrotem opuci na st. W milczeniu zacz si przypatrywa pozostaym dokumentom. Lloyd odchrzkn. Sam McFarlane by tym wszystkim cigle troch wstrznity; potrzebowa pomocy. Dlatego Lloyd zwrci si do Glinna: - Moe lepiej bdzie, jeli to ja pokrtce zaprezentuj panu ca histori. Jeden z naszych wywiadowcw natkn si w Punta Arenas, w Chile, na pewnego handlarza sprztem elektronicznym. Handlarz ten prbowa sprzeda pordzewiay elektromagnetyczny tomograf dwikowy. Jest to urzdzenie, ktre stosuje si przy poszukiwaniach rnych podziemnych z i produkowane jest tutaj, w Stanach, przez DeWitter Industries. Zostao znalezione, razem z workiem penym prbek ska i jakimi notatkami, przy szcztkach jakiego poszukiwacza na jednej z zapomnianych wysp niedaleko przyldka Horn. Mj czowiek z miejsca wszystko to kupi. Kiedy uwaniej przyjrza si papierom, a przynajmniej tym ich fragmentom, ktre zdoa zrozumie, stwierdzi, e naleay do mczyzny o nazwisku Nestor Masangkay. - Wzrok Lloyda powdrowa w kierunku stou konferencyjnego. - Zanim mier go dopada na wyspie, Masangkay by geologiem planetarnym. A dokadniej mwic, owc meteorytw. I dodajmy, e jeszcze mniej wicej dwa lata temu by te partnerem obecnego tutaj Sama McFarlanea. - Zobaczy, e McFarlane jakby zesztywnia. - Kiedy wywiadowca poj to wszystko, czym prdzej przysa swoje zdobycze tutaj do analizy. W tomografie znajdowaa si dyskietka, znieksztacona, niemal wtopiona w napd. Jeden z naszych technikw zdoa jednak odzyska zapisane na niej informacje. Kolejni moi ludzie dugo je analizowali, ale nie byli w stanie niczego z nich zrozumie. Oto, dlaczego wynajlimy Sama. McFarlane zacz przewraca kartki wydruku. - Pocztkowo przypuszczaem, e Nestor nie skalibrowa swojego urzdzenia powiedzia. - Ale kiedy przejrzaem wszystko... - Znowu odoy wydruk na st, po czym powoli, jakby z naboestwem, przesun dwie wywiechtane kartki w kierunku Glinna. Wzi do rki kolejne. - Nie wysalimy tam adnej ekspedycji - kontynuowa z kolei Lloyd, kierujc swe sowa do Glinna - poniewa w adnym wypadku nie chcielimy wzbudza niczyjej uwagi. Ale zamwilimy komplet zdj satelitarnych wyspy, na ktrej znaleziono zwoki Masangkaya. To, co trzyma teraz w rce Sam, to komplet fotografii wyspy, wykonanych przez satelit LOG II, Low Orbit Geosurvey. McFarlane ostronie odoy fotografie na st.

- Musz powiedzie, e musiaem mocno samego siebie przekonywa, aby uwierzy w to, co na nich zobaczyem - rzek w kocu. - Ogldaem je dziesitki razy, wmawiajc sobie, e mimo wszystko jednak bdz. Ale nic z tego, faktom nie mona przeczy. Te zdjcia mog oznacza tylko jedno. - Tak? - zapyta wreszcie Glinn. Jego gos by niski i spokojny, zachca McFarlanea, eby kontynuowa swoje wywody, ale nie zdradza ani ladu gorczkowego zainteresowania. - Chyba wiem, na co natrafi Nestor. Lloyd czeka w milczeniu. Wiedzia, co powie za chwil McFarlane, lecz chcia usysze to z jego ust jeszcze raz. - Mamy do czynienia z najwikszym meteorytem na wiecie. Na ustach Lloyda pojawi si szeroki umiech. - Powiedz panu Glinnowi, Sam, jak wielki to meteoryt. McFarlane odchrzkn. - Najwikszy meteoryt, jaki do tej pory znaleziono na naszej planecie, nazywa si Ahnighito i znajduje si w Muzeum Nowojorskim. Way szedziesit jeden ton. Ten, z ktrym mamy do czynienia w tym przypadku, way przynajmniej cztery tysice ton. Z pewnoci ani troch mniej. - Dzikuj - powiedzia Lloyd rozradowany. Jego twarz promieniaa. Znowu popatrzy na Glinna, jednak oblicze tego ostatniego nie zdradzao adnych uczu. Zapada duga cisza. Wreszcie Lloyd odezwa si znowu, chrapliwym gosem, ktry zdradza targajce nim emocje: - Chc dosta ten meteoryt. I pan, panie Glinn, ma mi to zapewni. NOWY JORK 4 czerwcai godz. 11.45 Land-rover sun pynnie West Street. Zapadajce si nabrzea rzeki Hudson lniy po stronie foteli pasaerw wiatami cumujcych jednostek, a niebo nad Jersey miao w sabym blasku ksiyca kolor mtnej sepii. McFarlane nacisn gwatownie na hamulec, unikajc zderzenia z takswk, ktrej kierowca, ujrzawszy klienta, beztrosko przeci trzy pasy ruchu i zatrzyma si przy krawniku. McFarlane funkcjonowa odruchowo, niemal jak automat. Jego myli koncentroway si na czym bardzo odlegym. Przypomina sobie popoudnie, kiedy na Ziemi spad meteoryt Zaragoza. Wanie ukoczy szko redni, nie mia pracy ani jakichkolwiek planw jej podjcia i podrowa autostopem przez pustynie Meksyku z ktr z ksiek Carlosa Castanedy w tylnej kieszeni spodni. Soce znajdowao si ju bardzo nisko nad horyzontem i zaczyna si wanie

zastanawia, gdzie najlepiej bdzie rozoy piwr. Nagle horyzont dookoa zalni jasnym blaskiem, tak jakby soce niespodziewanie wyonio si zza ciemnych chmur. Lecz przecie na niebie przez cay dzie nie byo ani jednej chmury. McFarlane zamar w bezruchu. Na piasku tu przed nim pojawi si jego drugi cie. Pocztkowo dugi i rozmazany, wkrtce zacz przybiera wyrane ksztaty. Usysza jakby jaki piew, a po chwili huk potnej eksplozji. Pad na ziemi, zastanawiajc si, z czym ma do czynienia: z trzsieniem ziemi, wybuchem atomowym, a moe z kocem wiata? Z nieba zacz spada dookoa niego jakby deszcz, tylko e to nie by prawdziwy deszcz, lecz tysice odamkw ska i kamieni uderzajcych w ziemi. Wzi do rki jeden z takich odamkw, may niepozorny kamyczek pokryty czarn powok. Mimo dugiego lotu przez atmosfer ziemsk wci mia w sobie chd kosmosu i by cay oszroniony. Patrzc na co, co przyleciao z kosmosu, McFarlane zda sobie spraw, czemu powinien powici swoje ycie. Ale to wydarzyo si wiele lat temu. Teraz stara si myle o czasach, kiedy by niepoprawnym idealist, moliwie jak najmniej. Jego wzrok powdrowa ku zamknitej na kluczyk walizeczce lecej na siedzeniu pasaera, zawierajcej podniszczony dziennik Masangkaya. O nim take stara si jak najmniej myle. wiato nad przejciem zmienio si na zielone i McFarlane skrci w wsk jednokierunkow ulic. Znajdowa si w niewielkim kwartale, gdzie gwnie pakowano miso ze statkw przed wysyk do sklepw, kwartale ulic przycupnitym niepozornie na samym skraju West Village. Stare magazyny jakby zieway szeroko otwartymi wrotami ramp, przed ktrymi uwijali si krzepcy mczyni, to adujcy, to rozadowujcy surowe miso z ciarwek. Przy kocu ulicy, jakby korzystajc z bliskoci rde zaopatrzenia, toczyy si jedna przy drugiej pode restauracje o nazwach takich jak The Hog Pit czy Uncle Billys Backyard. Zabudowania w tej okolicy byy cakowitym przeciwiestwem zbudowanego ze szka i chromowanej stali budynku przy Park Avenue, mieszczcego central Lloyd Holdings, skd McFarlane wanie przybywa. C, byo to doskonae miejsce dla firm, babrzcych si w wiskich bebechach, pomyla, ponownie sprawdzajc adres na kartce, ktr pooy na tablicy rozdzielczej. Zwolni i wreszcie zatrzyma land-rovera naprzeciwko najbardziej obskurnej rampy zaadunkowej. Wyczywszy silnik, wyszed z klimatyzowanego samochodu. Natychmiast otulio go ciepe i wilgotne powietrze, w ktrym unosi si wszechogarniajcy zapach surowego misa. Rozejrza si dookoa. W poowie ulicy zobaczy mieciark, ociale wlokc si z adunkiem. Nawet z oddali widzia jaki gsty zielony pyn, wylewajcy si z

niej na tylny zderzak. mierdziaa w sposb waciwy wszystkim nowojorskim mieciarkom. Czowiek, ktry poczu go chocia jeden raz w yciu, pniej ju nigdy go nie zapomina. Gboko westchn. Spotkanie jeszcze si przecie nie zaczo, a on ju by spity, nastawiony defensywnie wobec caego wiata. Zastanawia si, co Lloyd opowiedzia Glinnowi o nim i o Masangkayu. Waciwie nie miao to znaczenia: jeeli czegokolwiek jeszcze o nim nie wiedzieli, i tak wkrtce si dowiedz. Plotki pdz zdecydowanie szybciej ni meteory. Z tylnej czci land-rovera wycign cik teczk, po czym starannie zamkn drzwi kluczykiem. Przed nim wyrastaa z ziemi ponura ceglana fasada cikiego findesieclowego budynku. Przesun wzrokiem po jego dziesiciu pitrach, a wreszcie natrafi na wyblaky szyld PRICE & PRICE PORK PACK1NG INC. Mimo e okna na niszych pitrach byy zamurowane, na tych wyszych dostrzeg lnice nowoci framugi i czyste szyby. Jedyne wejcie do budynku zdawao si prowadzi przez stalowe drzwi rampy zaadunkowej. McFarlane nacisn dzwonek umieszczony na murze obok nich i czeka. Po kilku sekundach usysza ciche kliknicie i drzwi rozstpiy si, poruszajc si bezszelestnie na dobrze naoliwionych zawiasach. Przestpi przez prg i znalaz si w sabo owietlonym korytarzu, zakoczonym kolejn par stalowych drzwi, o wiele nowszych ni poprzednie. Na framudze znajdowaa si klawiatura do wprowadzania zaszyfrowanych kodw i terminal do skanowania siatkwki oczu osb pragncych przekroczy prg. Kiedy McFarlane stan pod drzwiami, te otworzyy si i w jego kierunku wyskoczy niski, czarnowosy, dobrze zbudowany mczyzna, ubrany w ciemny dres z emblematem Massachusetts Institute of Technology. Mia brzowe, inteligentne oczy, a na twarzy przyjemny umiech. - Doktor McFarlane? - zapyta przyjanie, wycigajc owosion do. - Jestem Manuel Garza, konstruktor EES. - Ucisk jego doni by zadziwiajco agodny. - Czy to jest siedziba firmy? - zapyta McFarlane, umiechajc si krzywo. - Cenimy sobie anonimowo. - C, nie musicie przynajmniej daleko chodzi na steki. Garza rozemia si szorstko. - Rzeczywicie, jest to pewne udogodnienie. Oby tylko nie korzysta z niego zbyt czsto. McFarlane ruszy za nim przez otwarte drzwi. Znalaz si w olbrzymim pomieszczeniu, jasno owietlonym lampami halogenowymi. W dugich rzdach stay tu niezliczone stalowe stoy. Leay na nich najrniejsze przedmioty i materiay oznaczone przywieszkami: kopce z piasku, skay, silniki odrzutowe, porozbierane na drobne czci, i

wreszcie kawaki metali, ktrych pochodzenia i przeznaczenia nie sposb byo okreli. Po caym pomieszczeniu bezszelestnie kryli technicy w biaych fartuchach laboratoryjnych. Jeden z nich wymin McFarlanea, trzymajc w doniach osonitych biaymi rkawiczkami niczym w koysce kawaek asfaltu, i to w taki sposb, jakby przenosi co najmniej bardzo cenn chisk porcelan. Garza, dostrzegszy zainteresowanie McFarlanea, ktry uwanie rozglda si dookoa, zerkn na zegarek i rzek: - Mamy jeszcze kilka minut. Chce si pan tu rozejrze? - Czemu nie? Zawsze lubiem pta si po skadnicach zomu. Garza ruszy wzdu stow, co jaki czas skinieniem gowy pozdrawiajc jakiego technika. Wreszcie zatrzyma si przy niezwykle dugim blacie, na ktrym leay jakby powykrcane fragmenty czarnych ska. - Poznaje pan to? - Pahoehoe. Pikny okaz lawy wulkanicznej. Bomby wulkaniczne. Zamierzacie zbudowa tutaj wulkan? - Nie - odpar Garza. - Po prostu jeden wulkan rozwalilimy. Ruchem gowy wskaza na ustawiony na skraju stou model wyspy wulkanicznej. Znajdowao si na niej miasto, kaniony, lasy i gry. Sign rk pod blat i nacisn jaki przycisk. Niespodziewanie wyspa zadraa, rozleg si dziwny niski szum i sztuczny wulkan zacz plu law, ktra zaraz popyna po zboczach grskich w kierunku miasta. - Law wykonalimy ze specjalnego gatunku celulozy. - To jest znacznie ciekawsze ni moja domowa kolejka elektryczna - zauway McFarlane. - Pewien rzd jednego z krajw Trzeciego wiata zwrci si do nas o pomoc. Ot na ktrej z wysp w tym pastwie uaktywni si picy dotd wulkan. W jego czaszy zacza gromadzi si pynna lawa, ktra nieodwoalnie musiaa przela si przez jej brzegi i spyn na szedziesiciotysiczne miasto. Naszym zadaniem byo ocalenie tego miasta. - Zabawne, ale nigdy o tym nie syszaem. - To wcale nie byo zabawne. Rzd nie mia najmniejszej ochoty ewakuowa miasta. Chodzio o morski raj bankowy. Banki obracay gwnie pienidzmi, ktre pochodziy z handlu narkotykami. - Moe wic miasto powinno byo jednak spon, jak Sodoma i Gomora? - Jestemy inynierami, a nie bogami. Nie interesuje nas moralno wypacalnych klientw.

McFarlane rozemia si. Czu, e si troch rozlunia. - W jaki sposb powstrzymalicie wic ten wulkan? - Zablokowalimy te dwie doliny, o, tutaj s widoczne, osuwiskami. Nastpnie zrobilimy w wulkanie dziur, korzystajc z mocnego materiau wybuchowego, i spowodowalimy, e lawa popyna tak drog, jak sobie zayczylimy. W caej akcji zuylimy znaczc ilo semteksu, spory procent rocznego zapasu, jaki wiat zuywa w celach niewojskowych. Lawa spyna do morza, tworzc dla naszego klienta niemal tysic akrw nowego terytorium. Oczywicie, miao to znaczcy wpyw na wysoko naszego honorarium, chocia, biorc pod uwag doskonae efekty, jakie osignlimy, wcale nie jestemy nim usatysfakcjonowani. Garza postpi par krokw do przodu. Obaj minli kilka stow zarzuconych fragmentami jakiego kaduba i popalonymi urzdzeniami elektronicznymi. - Katastrofa samolotu odrzutowego - wyjani Garza. - Bomba podoona przez jakiego terroryst. - Zby temat niedbaym machniciem rki. Dotarszy do koca pomieszczenia, Garza otworzy wskie biae drzwi i poprowadzi McFarIanea pltanin sterylnie czystych korytarzy. McFarlane sysza cichy szum oczyszczaczy powietrza, pobrzkiwanie czyich kluczy i regularne dudnienie, dobiegajce spod podogi. Wkrtce Garza otworzy kolejne drzwi i McFarlane jak wryty stan na progu, kompletnie zaskoczony. Rozpocierao si przed nim ogromne pomieszczenie, wysokie przynajmniej na sze piter i sigajce co najmniej dwiecie stp w d. Pod jego cianami wyrasta dosownie las sprztu i urzdze technicznych najnowszej generacji. Dostrzeg cae rzdy kamer cyfrowych, kable pitej generacji i wielkie zielone ekrany do kreowania najbardziej wymylnych efektw wizualnych. Wzdu jednej ze cian stao z p tuzina kabrioletw marki Lincoln z lat szedziesitych, dugich i masywnych. W kadym samochodzie zasiaday po cztery manekiny, dwa z przodu i dwa z tyu. rodek tej wielkiej przestrzeni zajmowa model skrzyowania ulic w duym miecie, wyposaony nawet w funkcjonujce wiata kierujce ruchem. Wzdu ulic ustawiono fasady budynkw o rnej wysokoci. Porodku wyasfaltowanej drogi bieg rw z systemem napdzania pojazdw dowiadczalnych. Podczony by do niego kolejny lincoln. Take w nim zasiaday cztery manekiny. Lekko pofadowane pobocza ulicy porasta zielony trawnik. Na samym jej kocu znajdowaa si kadka dla pieszych, na ktrej sta Eli Glinn z megafonem w rce.

McFarlane postpi w lad za Garz i zatrzyma si dopiero na trotuarze w sztucznym cieniu rzucanym przez plastikowe krzaki. Co w caej tej scenie robio wraenie bardzo znajomego. Glinn na kadce przyoy megafon do ust. - Trzydzieci sekund! - zawoa. - Pena cyfrowa synchronizacja - poinformowa jaki bezosobowy gos. - Wyczam dwik. Rozbrzmia szmer gosw potwierdzajcych zrozumienie jego instrukcji. - Zielono nad desk - odezwa si gos. - Wszystko w penym pogotowiu - powiedzia Glinn. - Pena moc i naprzd. Nagle sztuczne miasto jakby oyo. System napdzajcy z cichym szumem zacz porusza samochodem. Technicy obsugujcy kamery przystpili do rejestrowania dowiadczenia. W pobliu rozleg si gony huk eksplozji, zaraz po nim nastpiy dwa kolejne. McFarlane skuli si odruchowo, rozpoznajc w wybuchach odgosy strzelaniny. Nikt poza nim nie wydawa si przestraszony, dlatego odway si popatrze w kierunku rda haasu. Dobiega z krzakw po jego prawej rce. Wejrzawszy w nie uwaniej, dostrzeg dwa wielkie karabiny na stalowych postumentach. Ich kolby byy odpiowane. Nagle McFarlane zda sobie spraw, gdzie si znajduje. - Dealey Plaa - mrukn. Garza umiechn si. McFarlane postpi krok do przodu i przyjrza si jeszcze dokadniej dwm karabinom. Popatrzywszy w stron, w ktr skierowane byy ich lufy, zobaczy, e manekin w lincolnie, umiejscowiony po prawej stronie, przechyli si na bok, a jego gowa jest roztrzaskana. Glinn podszed do samochodu, obejrza manekiny, po czym mrukn kilka sw do kogo znajdujcego si obok niego, ruchem palca wykrelajc trajektori pocisku. Wreszcie cofn si i podszed do McFarIanea. Do pracy przystpili kolejni technicy, wykonujc fotografie i dokonujc wszelkich moliwych pomiarw. - Witam w moim muzeum, doktorze McFarlane - powiedzia Glinn, potrzsajc doni gocia. - Radzibym panu jednak zej z pola strzau. Te karabiny wci s nabite ostrymi pociskami. - Popatrzy na Garze. - Tym razem dowiadczenie udao si doskonale. Nie ma potrzeby go powtarza. - A wic to jest ten projekt, nad ktrym pan wanie pracuje? - zapyta McFarlane. Glinn pokiwa gow.

- Ostatnio pojawio si kilka nowych dowodw, ktre wymagay dodatkowej analizy. - I czego si pan dowiedzia? Glinn obdarzy go chodnym spojrzeniem. - Zapewne ktrego dnia przeczyta pan o tym w New York Timesie, doktorze McFarlane. Chocia waciwie szczerze w to wtpi. Na dzisiaj mog panu powiedzie tyle, e dla zwolennikw teorii spiskowych mam o wiele wikszy szacunek ni jeszcze przed miesicem. - Bardzo interesujce. To dowiadczenie musiao jednak kosztowa fortun. Kto za to zapaci? Zapada znaczca cisza. - Co to ma wsplnego z inynieri techniczn? - zapyta w kocu McFarlane. - Wszystko. EES byo pionierem naukowej analizy agresji, nieszczliwych wypadkw i poowa naszej pracy wci obraca si wok tego zagadnienia. Umiejtno zrozumienia takich incydentw jest wanym skadnikiem procesu rozwizywania skomplikowanych problemw technicznych. - Ale to...? - McFarlane ruchem rki wskaza na odtworzony plac. Glinn umiechn si nieznacznie. - Zamordowanie prezydenta jest chyba bardzo powanym incydentem, nie sdzi pan? e nie wspomn ju o nieudanym ledztwie, ktre po nim nastpio. Poza tym nasza praca przy analizie takich incydentw pozwala nam na stosowanie doskonaej metodologii. - Metodologii? - Wanie. EES jeszcze nigdy nie nawalio, nie popenio bdu. Nigdy. To jest nasz znak firmowy. - Skin na Garze i zaczli si wycofywa w kierunku drzwi. - Nie wystarczy wiedzie, w jaki sposb co naley wykona. Trzeba take przeanalizowa wszystkie moliwe ewentualnoci popenienia bdu. Tylko wtedy mona by pewnym sukcesu. I dlatego wanie w naszej dziaalnoci nigdy nie odnotowalimy niepowodzenia. Nie podpisujemy adnego kontraktu, dopki nie zyskamy pewnoci, e jestemy w stanie bezbdnie go zrealizowa. W rzeczy samej, zawierajc kontrakt, z gry gwarantujemy sukces. Nasze umowy s proste i przejrzyste, nie zawieraj adnych kruczkw, ktre moglibymy stosowa w wypadku, gdyby co si nam nie udao. - Czy to wanie brak pewnoci powoduje, e nie podpisalicie jeszcze kontraktu z Muzeum Lloyda?

- Tak. Jest to zarazem przyczyna pana dzisiejszej tutaj obecnoci. - Glinn wycign z marynarki ciki, piknie zdobiony zoty zegarek. Sprawdzi, ktra jest godzina, i schowa zegarek z powrotem do kieszeni. - Chodmy. Inni ju na nas czekaj. CENTRALA EES Godz. 13.00 Krtki zjazd w d wind przemysow, wdrwka przez pltanin poczonych ze sob dugich biaych korytarzy i po chwili McFarlane znalaz si w sali konferencyjnej. Miaa niski sufit i bya bardzo skromnie umeblowana; w porwnaniu z ni podobne pomieszczenia u Palmera Lloyda jawiy si jako szczyt przepychu. W sali nie byo okien, a ciany nie miay adnych ozdb. Na rodku pomieszczenia ustawiono okrgy st z jakiego egzotycznego drewna, a na najodleglejszej ze cian wisia ciemny w tej chwili ekran. Przy stole siedziao dwoje ludzi: kobieta i mczyzna. Oboje natychmiast skierowali na McFarlanea badawcze spojrzenia. Kobieta o czarnych wosach, ubrana w peleryn zaprojektowan w stylu Farmera Browna, nie bya uderzajco pikna, jednak miaa liczne brzowe oczy, w ktrych czaiy si zote iskierki. Teraz jej wzrok spocz na McFarlanie w taki sposb, e poczu si troch skrpowany. Bya przecitnej budowy, szczupa, o piknie opalonych na brzowo kociach policzkowych i prostym nosie, lecz mimo wszystko sprawiaa wraenie jakiej nieokrelonej, atwo gincej w tumie. Miaa bardzo dugie rce i nadzwyczaj dugie palce, aktualnie zajte rozgniataniem orzecha nad szerok, stojc przed ni popielniczk. Wygldaa jak przeronita chopczyca. Siedzcy obok niej mczyzna w biaym fartuchu laboratoryjnym by chorobliwie chudy i mia brzydk twarz o skrze podranionej przez codzienne golenie. Jedna z jego powiek zdawaa si opada w niekontrolowany sposb, przez co wyglda, jakby bezustannie artobliwie puszcza do kogo oko. Poza tym jednak w catej sylwetce tego mczyzny nie byo nic artobliwego. Wrcz przeciwnie, wydawa si osobnikiem cakowicie pozbawionym poczucia humoru, nadtym i spitym jak kogut. Bawi si automatycznym owkiem, bez przerwy obracajc go w palcach. Glinn skin gow. - Przedstawiam panu Eugenea Rocheforta, naszego gwnego inyniera. Specjalizuje si w skomplikowanych, wysublimowanych projektach. Rochefort przyj komplement nieznacznym wydciem ust. Zacisn je na chwil, przez co jego wargi lekko pobielay. - A to jest doktor Rachel Amira. Zaczynaa u nas jako zwyky fizyk, lecz ju wkrtce zaczlimy wykorzystywa jej nadzwyczajne zdolnoci matematyczne. Jeli ma pan

jakikolwiek problem, Rachel natychmiast przedstawi go w formie rwnania. Rachel, Gene, przedstawiam doktora Sama McFarlanea. owc meteorytw. W odpowiedzi oboje skinli gowami. McFarlane znowu poczu na sobie ich badawcze spojrzenia. Tymczasem jednak otworzy aktwk i rozda wszystkim obecnym przyniesione komplety dokumentw. Poczu, jak ronie w nim napicie. Glinn wzi dokumenty. - Chciabym najpierw oglnie naszkicowa problem, po czym poprosz pastwa o dyskusj - powiedzia. - Jasne - odpar McFarlane, siadajc wygodnie na krzele. Glinn rozejrza si po pomieszczeniu. Z jego szarych oczu nie sposb byo wyczyta adnych myli. Niespodziewanie z wewntrznej kieszeni marynarki wycign notatki. - Przede wszystkim informacje oglne. Obszarem docelowym jest maa wyspa, znana jako Isla Desolacin, u poudniowych wybrzey Ameryki Poudniowej, po prostu jedna z wysp przyldka Horn. Stanowi fragment terytorium Chile. Ma mniej wicej osiem mil dugoci i trzy mile szerokoci. - Na chwil urwa i popatrzy po zebranych. - Nasz klient, Palmer Lloyd, nalega, abymy jak najszybciej przystpili do akcji. Obawia si ewentualnych konkurencyjnych dziaa ze strony innych muzew. Zatem rozpoczlibymy prac w samym rodku poudniowoamerykaskiej zimy. Na wyspach przyldka Horn temperatura w lipcu waha si od mniej wicej rwnej temperaturze zamarzania wody do jakich minus trzydziestu stopni w skali Fahrenheita. Przyldek Horn jest najbardziej wysunitym na poudnie ldem przed Antarktyd, ley przynajmniej o tysic mil bliej bieguna poudniowego ni afrykaski Przyldek Dobrej Nadziei. W miesicu, w ktrym bdziemy prowadzili dziaania, moemy si spodziewa po pi godzin wiata dziennego w cigu doby. Isla Desolacin nie jest miejscem gocinnym. To pusta, smagana wiatrami wyspa pochodzenia wulkanicznego z licznymi nieckami osadowymi z trzeciorzdu. Jest jakby przecita na p przez szerokie pasmo wiecznego niegu, a w kierunku jej pnocnego skraju rozciga si stary czop wulkaniczny. Fale morskie u jej wybrzey osigaj w pionie od trzydziestu do trzydziestu piciu stp, a wysp i kilka innych w jej pobliu otacza prd morski o prdkoci mniej wicej szeciu wzw, kierujcy si od brzegw ku otwartemu oceanowi. - Doskonae miejsce na piknik - mrukn Garza. - Najblisze ludzkie osiedle znajduje si na wyspie Navarino, w kanale Beagle, mniej wicej czterdzieci mil na pnoc od wysp przyldka Horn. Jest to baza chilijskiej marynarki wojennej. Nazywa si Puerto Williams. Niedaleko niej ley mae, ndzne miasto, w ktrym mieszkaj tylko miejscowi...

- Puerto Williams? - zdziwi si Garza. - Mylaem, e rozmawiamy o Chile. - Pierwsze mapy tego terenu wykonali Anglicy. - Glinn odoy notatki na st. Doktorze McFarlane, rozumiem, e by pan ju kiedy w Chile. McFarlane pokiwa gow. - Co moe nam pan powiedzie o chilijskiej marynarce? - Sami uroczy faceci. Zapada cisza. Rochefort, inynier, zacz uderza kocem owka w st, w jakim irytujcym rytmie. Niespodziewanie otworzyy si drzwi i wszed kelner z kanapkami i kaw. - Chilijska marynarka wojenna bardzo uwanie patroluje wody przybrzene kontynuowa McFarlane. - Szczeglnie na poudniu, przy granicy z Argentyn. Oba kraje tocz ju od bardzo dawna spr graniczny, jak pewnie doskonale wiecie. - Czy moe pan doda co do tego, co powiedziaem o klimacie? - Kiedy pnym latem przebywaem w Punta Arenas. Wichury, deszcz ze niegiem i mgy niemal tego miejsca nie opuszczaj. Pogoda jest o tyle przewidywalna, e bezustannie fatalna. Nie wspomn ju o minitornadach. - Minitornadach? - zapyta Rochefort zatrwoonym, cienkim gosem. - Zasadniczo s to krciutkie ataki wichury. Trwaj minut albo dwie, ale osigaj prdko ponad stu pidziesiciu wzw. - S tam jakie miejsca odpowiednie do rzucenia kotwicy? - Powiedziano mi, e takich miejsc w ogle tam nie ma. W gruncie rzeczy, z tego, co wiem, nikt jeszcze nie sysza o dobrych kotwicowiskach gdziekolwiek wok wysp przyldka Horn. - Lubimy trudne wyzwania - zauway Garza. Glinn zebra swoje papiery, zoy je starannie i schowa z powrotem do wewntrznej kieszeni marynarki. McFarlane odnis dziwne wraenie, e ten mczyzna zna odpowiedzi na wszystkie pytania, ktre chciaby mu zada. - Sytuacja rysuje si jasno - powiedzia Glinn. - Stoimy w obliczu bardzo zoonego problemu, nawet gdybymy nie brali pod uwag meteorytu. Zastanwmy si jednak nad sytuacj. Rachel, rozumiem, e bdziesz chciaa uzyska bardziej szczegowe dane. - Chciaabym pewne dane skomentowa. - Wzrok Amiry na moment spocz na lecych przed ni dokumentach, po czym przesun si na McFarlanea. Spogldaa na niego niewtpliwie z wyszoci, co wprawiao go w pewne rozdranienie. - Sucham? - zapyta. - Nie wierz w ani jedno sowo z tego, co usyszaam.

- A konkretnie, to w co pani nie wierzy? Ruchem rki wskazaa na przyniesione przez niego papiery. - Jest pan ekspertem od meteorytw, prawda? Zatem wie pan, dlaczego nikt nigdy nie znalaz meteorytu, ktry wayby wicej ni szedziesit ton. Gdyby meteoryt by ciszy, roztrzaskaby si pod wpywem uderzenia o ziemi w drobny mak. Meteoryt o wadze powyej dwustu ton wskutek uderzenia po prostu by wyparowa. Jakim wic cudem takie monstrum moe istnie w penej okazaoci? - Nie mog... - zacz McFarlane. Amira przerwaa mu. - Ponadto elazne meteoryty rdzewiej. Wystarczy okoo piciu tysicy lat, eby nawet najwikszy meteoryt sta si jedynie kup zomu. Zatem skoro pana meteoryt jakim cudem przetrwa uderzenie, dlaczego w ogle jeszcze istnieje? Jak pan wytumaczy raport geologiczny, wedug ktrego spad na ziemi trzydzieci milionw lat temu, ugrzz gboko i dopiero teraz, w wyniku erozji, wynurza si na powierzchni? McFarlane wygodniej rozpar si na krzele. Amira cierpliwie czekaa na jego odpowied, patrzc na niego natarczywie z wysoko uniesionymi brwiami. - Czy kiedykolwiek czytaa pani powieci o Sherlocku Holmesie? - zapyta w kocu McFarlane z lekkim umiechem na ustach. Amira przewrcia oczami. - Chyba nie bdzie pan chcia nam cytowa jego starej opowieci, e po wyeliminowaniu niemoliwego cokolwiek pozostanie, niewane jak nieprawdopodobne, musi by prawd? McFarlane popatrzy na ni z zaskoczeniem. - A czy tak wanie nie jest? Amira umiechna si z wyszoci, a Rochefort tylko potrzsn gow. - Zatem, doktorze McFarlane - powiedziaa - rozumiem, e to sir Arthur Conan Doyle jest pana autorytetem naukowym. McFarlane nabra powietrze w puca i spokojnie odetchn. - Podstawowe dane na temat tego meteorytu zbiera kto inny. Nie mog za nie rczy gow. Mog jedynie powiedzie, e jeli s prawdziwe, inne wytumaczenie nie wchodzi w gr. To jest meteoryt. Zapada krtka cisza. - Kto inny zebra dane - powtrzya Amira. Rozkruszya nad popielniczk kolejny orzech i wsuna go sobie do ust. - Czy przypadkiem nie ma pan na myli doktora Masangkaya?

- Tak, chodzi wanie o niego. - Rozumiem, e si znalicie? - Bylimy partnerami. - Aha. - Amira pokiwaa gow, jakby usyszaa t wiadomo po raz pierwszy w yciu. - A wic skoro te dane zebra doktor Masangkay, cakowicie im pan ufa. Ufa pan Masangkayowi? - Tak. - Zastanawiam si, czy doktor Masangkay powiedziaby to samo o panu - odezwa si Rochefort cichym, wysokim, urywanym gosem. McFarlane odwrci gow i ostrym wzrokiem zmierzy inyniera. - Wrmy do tematu - zaproponowa Glinn. McFarlane oderwa spojrzenie od Rocheforta i wierzchem doni kilkakrotnie lekko uderzy w teczk z dokumentami. - Na tej wyspie znajduje si wielki pokad pogruchotanych i poskrcanych koezytw. Na samym jej rodku spoczywa gsta masa materiau ferromagnetycznego. - Naturalny pokad rud elaza - stwierdzi Rochefort. - Badania lotnicze wykazay, e warstwy ska osadowych na wyspie s poodwracane. Amira wygldaa na zaskoczon. - Co takiego? - Warstwy ska osadowych s uoone odwrotnie, ni by powinno. Rochefort ciko westchn. - A to znaczy...? - Kiedy wielki meteoryt uderza w pokady ska osadowych, ich warstwy ukadaj si odwrotnie. Rochefort zacz uderza kocem owka w st. - Jakim to czarodziejskim sposobem? McFarlane znowu na niego spojrza. Tym razem nie spuci wzroku z Rocheforta przez dusz chwil. - Zapewne pan Rochefort chciaby, ebym to zademonstrowa. - Tak, chciabym - odpar Rochefort. McFaralne wzi do rki swoj kanapk. Dokadnie j obejrza i obwcha. - Maso orzechowe i dem? - wykrzywi twarz w grymasie. - Moe przejdziemy jednak do demonstracji? - zaproponowa Rochefort spitym, rozdranionym gosem.

- Oczywicie. - McFarlane pooy kanapk na stole pomidzy sob a Rochefortem. Nastpnie wzi do rki filiank z kaw i powoli wyla zawarto na kanapk. - Co on robi? - zapyta Rochefort, zwracajc si do Glinna. Gos mia tak wysoki, e niemal piszcza. - Wiedziaem, e to bd. Powinnimy byli zada, eby zamiast niego przyszed tu jeden z dyrektorw. McFarlane unis do gry rk. - Spokojnie. Wanie przygotowuj ska osadow. - Sign po kolejn kanapk, pooy j na wierzchu poprzedniej, po czym la na nie kaw tak dugo, a cakowicie przesiky pynem. - W porzdku. Kanapka jest ska osadow: chleb, maso orzechowe, dem i nastpny kawaek chleba - kolejnymi warstwami skay osadowej. A moja pi unis rk nad gow - jest meteorytem. Z caej siy uderzy pici w kanapk. Rozleg si gony trzask. - Na mio bosk! - wrzasn Rochefort, odskakujc do tyu. Na koszul bryzna mu spora porcja masa orzechowego. Wyprostowa si i zacz strzepywa z ramion kawaki mokrego chleba. Przy drugim kocu stou Garza siedzia nieruchomo, z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Twarz Glinna pozostawaa nieprzenikniona. - Teraz obejrzyjmy sobie te resztki kanapki - zaproponowa McFarlane gosem tak spokojnym, jakby prowadzi wykad dla studentw. - Zauwacie, e poszczeglne warstwy pozamieniay si miejscami. Spodnia warstwa chleba znajduje si na wierzchu, maso orzechowe i dem uoyy si w odwrotnej kolejnoci, a ta warstwa chleba, ktra jeszcze przed chwil bya na wierzchu, teraz jest na samym dnie. Wanie w taki sposb dziaa meteoryt, uderzajc w ska osadow: ciera w proch poszczeglne warstwy, wywraca je i ukada odwrotnie, ni zalegay do chwili uderzenia. - Popatrzy na Rocheforta. - Ma pan jeszcze jakie pytania albo komentarze? - To jest oburzajce - powiedzia Rochefort, wycierajc chusteczk szka okularw. - Prosz usi, Rochefort - odezwa si Glinn cichym gosem. Ku zaskoczeniu McFarlanea Amira zacza si mia gbokim, dwicznym miechem. - To byo bardzo interesujce, doktorze McFarlane. Bardzo ciekawe. Potrzeba nam troch takich przey podczas naszych zebra. - Spojrzaa na Rocheforta. - Gdyby pan zamwi kanapki z wdlin i saat, nic podobnego by si nie wydarzyo. Z wyrazem niezadowolenia na twarzy Rochefort zaj z powrotem swoje miejsce.

- W kadym razie - powiedzia McFarlane, rwnie siadajc i wycierajc donie w serwetk - odwrcenie warstw ska osadowych oznacza tylko jedn rzecz: potne uderzenie. Jeli dodamy dwa do dwch, nie bdziemy mieli wtpliwoci, e chodzi o meteoryt. Ale jeeli pastwo proponuj jakie inne, lepsze wytumaczenia, to chciabym je teraz usysze. Czeka. - Moe chodzi o jaki obcy statek kosmiczny? - zapyta Garza z nadziej w gosie. - Rozwaalimy to, Manuelu - odpara Amira sztywno. - I? - Lipa. Zupenie nieprawdopodobne. Rochefort wci wyciera z okularw maso orzechowe. - Spekulacje nie maj sensu. Trzeba tam po prostu wysa ekspedycj w celu sprawdzenia terenu i zebrania dokadniejszych danych. McFarlane popatrzy na Glinna, ktry jedynie przysuchiwa si dyskusji z pprzymknitymi oczyma. - Pan Lloyd i ja ufamy danym, ktrymi obecnie dysponujemy - stwierdzi McFarlane. - Poza tym pan Lloyd nie chce, eby wyspa wzbudzia gdziekolwiek wicej zainteresowania ni do tej pory. Z oczywistych powodw. Niespodziewanie odezwa si Garza: - Tak... W zwizku z powyszym powstaje drugi problem, ktry musimy przedyskutowa. W jaki sposb wywieziemy co, cokolwiek to bdzie, z Chile? Rozumiem, e ma pan pewne pojcie o organizacji tego typu, nazwijmy to, operacji? Operacja... O wiele sympatyczniejsze sowo ni przemyt, pomyla McFarlane. Gono jednak odrzek: - Mniej wicej. - Co wic podpowiada panu dowiadczenie? - Mamy do czynienia z metalem. Zasadniczo z rud elaza. W gr zatem nie wchodz przepisy o zachowaniu dziedzictwa narodowego. Za moj namow Lloyd utworzy kompani, ktra ma podj badania geologiczne na wyspie. Zasugerowaem, abymy pojechali tam niby w celu wykonania jakich wanych prac grniczych, wykopali meteoryt i wywieli go statkiem do domu. Wedug prawnikw nie byoby w tym nic nielegalnego. Amira znowu si umiechna. - Ale gdyby rzd Chile niespodziewanie zorientowa si, e w sprawie chodzi o najwikszy meteoryt wiata, a nie o jakie tam rudy elaza, mgby ca t operacj zablokowa, prawda?

- Zablokowa? To chyba nie ta skala zagroenia. Pewnie wszyscy uczestnicy ekspedycji zostaliby rozstrzelani. - Zdaje si, e o wos unikn pan takiego losu, szmuglujc z tego kraju tektyty z pustyni Atakama, prawda? - zapyta Garza. W czasie caego spotkania Garza prezentowa przyjazne nastawienie; nie byo w nim nic z wrogoci Rocheforta ani z sardonicznej postawy Amiry. Mimo to McFarlane poczu teraz, e si czerwieni. - C, musielimy ryzykowa. To nieodczny element tej roboty. - Na to wyglda. - Garza rozemia si i zacz kartkowa lece przed nim dokumenty. - Jestem zdziwiony, e pan w ogle rozwaa powrt na t wysp. Ten projekt moe wywoa powany midzynarodowy incydent. - Kiedy Lloyd pokae ten meteoryt w swoim nowym muzeum - odpar McFarlane gwarantuj, e wywoa to midzynarodowy incydent. - Sedno sprawy tkwi wic w tym - powiedzia Glinn spokojnie - e ca operacj naley przeprowadzi w cakowitym sekrecie. A to, co si stanie, kiedy ju wykonamy nasz cz zadania, jest wycznym zmartwieniem pana Lloyda. Przez chwil nikt nic nie mwi. - Jeszcze jedno pytanie - odezwa si w kocu Glinn. - Chodzi o pana byego partnera, doktora Masangkaya. No, wanie, pomyla McFarlane. Wyprostowa si sztywno na krzele. - Ma pan chocia mgliste pojcie, co go zabio? McFarlane zawaha si. Takiego pytania si nie spodziewa. - Nie - odpar po chwili. - Jego zwok nie odnaleziono. Mg umrze z powodu wyzibienia organizmu albo chociaby z godu. Klimat na wyspie nie jest raczej przyjazny. - Ale nie mia wczeniej adnych problemw ze zdrowiem? Wiadomo panu o jakich jego wczeniejszych chorobach? - Jako dziecko czasami godowa. Nic wicej. Jeli nawet co mu wczeniej dolegao, to ja nic na ten temat nie wiem. W jego dzienniku nie natrafiem na adne wzmianki o chorobach czy godzie. McFarlane patrzy, jak Glinn przewraca kartki dokumentw. Narada zdawaa si zakoczona. - Pan Lloyd nakaza mi, ebym wrci z konkretn odpowiedzi. Glinn odoy teczk na bok. - To bdzie kosztowao milion dolarw.

McFarlanea cakowicie to zaskoczyo. Kwota, ktr wanie usysza, bya znacznie nisza od tej, jakiej si spodziewa. Najbardziej jednak zaskoczyo go to, e Glinn poda cen a tak szybko. - Oczywicie, pan Lloyd bdzie musia t cen zatwierdzi, ale wydaje mi si ona bardzo rozsdna... Glinn unis do gry do. - Obawiam si, e nie do koca mnie pan zrozumia. Milion dolarw bdzie kosztowaa nasza ocena, czy jestemy w stanie podj si realizacji tego projektu. McFarlane popatrzy na niego z niedowierzaniem. - Chce pan powiedzie, e za milion dolarw jedynie oceni pan moliwoci realizacji zamwienia? - Gorzej - odpar Glinn. - Moe by i tak, e za milion dolarw odpowiemy tylko tyle, i EES nie jest w stanie podoa zadaniu. McFarlane potrzsn gow. - Lloyd bdzie z pewnoci zachwycony. - W przedstawionym projekcie jest wiele niewiadomych i t najwiksz niewiadom wcale nie jest brak pewnoci, co naprawd znajdziemy, kiedy ju si zjawimy na wyspie. W gr wchodz problemy polityczne, naukowe i inynieryjne. Aby je przeanalizowa, bdziemy musieli zbudowa modele. Nasz superkomputer bdzie potrzebowa sporo czasu na analizy. Bdziemy musieli zamwi cae mnstwo poufnych opracowa u najwybitniejszych fizykw, inynierw, midzynarodowych prawnikw, a nawet historykw i politologw. Nacisk pana Lloyda na popiech uczyni cae przedsiwzicie jeszcze bardziej kosztownym. - Dobrze, dobrze. Kiedy wic otrzymamy odpowied? - W cigu siedemdziesiciu dwch godzin od dostarczenia przez pana Lloyda potwierdzonego czeku. McFarlane obliza usta. Zacz sobie zdawa spraw, e on sam podj si pracy u Lloyda za miesznie mae pienidze. - A jeli udzielicie odpowiedzi negatywnej? - zapyta. - Wtedy Lloyd bdzie mg przynajmniej spokojnie pogodzi si z myl, e projekt jest niewykonalny. Jeli jednak istnieje jakikolwiek sposb na wydobycie tego meteorytu, my do niego dotrzemy. - Czy kiedykolwiek mwilicie komu nie? - Czsto. - Naprawd? Na przykad kiedy? Glinn cicho si rozemia.

- Zaledwie w ubiegym miesicu pewien kraj z Europy Wschodniej poprosi nas o zatopienie w betonie popsutego reaktora nuklearnego i przewiezienie go w takim stanie przez granic do ssiedniego kraju. Ot, takie podrzucenie kukuczego jaja. - Pan artuje - powiedzia McFarlane. - Ani troch - odpar Glinn. - Oczywicie, musielimy odmwi. - Niestety, dysponowali zbyt maym budetem, jak na operacj o takiej skali - wtrci si Garza. McFarlane potrzsn gow i zamkn teczk z dokumentami. - Zaprowadcie mnie do jakiego telefonu, to poinformuj o waszych warunkach pana Lloyda - rzek. Glinn skin na Garze, ktry natychmiast wsta. - Prosz tdy, doktorze McFarlane - powiedzia Garza, otwierajc przed nim drzwi. * Kiedy drzwi si zatrzasny, Rochefort po raz kolejny wyda z siebie pene irytacji westchnienie. - Chyba jednak nie bdziemy musieli z nim pracowa, co? - Strzsn z laboratoryjnego fartucha jeszcze jedn porcyjk demu. - On nie jest naukowcem, to jaki mieciarz. - Ma doktorat z geologii planetarnej - zauway Glinn. - Doktorat z takiej dziedziny nie jest dzisiaj wiele wart. Chodzi mi o postaw etyczn tego faceta, o to, co uczyni swojemu partnerowi. No i popatrzcie na to. - Wskaza na swoj koszul. - Ten facet to jaki nieprzewidywalny wariat. - Na wiecie nie ma nieprzewidywalnych osb - zaprotestowa Glinn. - S tylko ludzie, ktrych nie rozumiemy. - Popatrzy na pobojowisko, jakie pozostao po McFarlanie na stole wartym pidziesit tysicy dolarw. - Oczywicie, bdziemy starali si zrozumie doktora McFarlane. Rachel? Kobieta odwrcia si w jego kierunku. - Otrzymasz bardzo specjalne zadanie. Amira po raz kolejny posaa sardoniczny umiech Rochefortowi. - Oczywicie - odpara. - Zostaniesz asystentk doktora McFarlanea. Zalega absolutna cisza, a umiech nagle znik z twarzy Amiry. Glinn tymczasem kontynuowa, nie dajc jej czasu na reakcj.

- Bdziesz go uwanie obserwowaa i przygotowywaa dla mnie regularne raporty na jego temat. - Cholera, nie jestem adnym pieprzonym psychoanalitykiem! - eksplodowaa kobieta. - A ju na pewno nie jestem szpiclem. Tym razem na twarzy Rocheforta pojawi si wyraz, ktry mona by wzi za zaskoczenie, gdyby nie towarzyszcy mu umieszek mciwej satysfakcji. - Masz go jedynie obserwowa - powiedzia Glinn. - Twoje raporty zostan ocenione przez psychiatrw. Rachel, jeste rwnie dobr obserwatork ludzi jak matematyczk. Asystentk McFarlanea masz by tylko nominalnie. Jeli chodzi o sowo szpicel, ktrego uya, jest ono zupenie nie na miejscu. Wiesz, e doktor McFarlane jest czowiekiem o bardzo burzliwej przeszoci, prawda? W czasie ekspedycji bdzie jedynym jej uczestnikiem nie wybranym przez nas. Zatem ju od teraz musimy bardzo uwanie go obserwowa. - Czy to nie oznacza jednak, e mam go szpiegowa? - Przecie ci o to nie prosz. Ale gdyby zapaa go na czym, co mogoby narazi ekspedycj na szwank, musisz mi o tym bez chwili wahania meldowa. Nic wicej. Moja proba jedynie odrobin formalizuje wasze przysze wzajemne stosunki. Amira zaczerwienia si, ale milczaa. Glinn zebra papiery i szybko woy do kieszeni marynarki. - Caa ta gadanina nie bdzie miaa sensu, jeeli projekt okae si nie do zrealizowania. Na pocztek musz sprawdzi pewn drobn rzecz. MUZEUM LLOYDA 7 czerwca, godz. 15.15 McFarlane nerwowo kry po swoim gabinecie w nowiutkim budynku administracji muzeum, poruszajc si od ciany do ciany jak zwierz w klatce. Wielka przestrze pomieszczenia zastawiona bya zamknitymi pudami, a blat biurka zasany wydrukami komputerowymi, notatkami na pojedynczych kartkach, notesami i ksikami. Do tej pory McFarlane zatroszczy si jedynie o zdarcie ochronnego plastiku z jednego krzesa. Reszta mebli nadal owinita bya materiaami chronicymi je podczas transportu. W biurze unosi si ostry zapach nowiutkiego dywanu i wieej farby. Budowa za oknami posuwaa si w byskawicznym tempie. McFarlaneowi a nieprzyjemnie byo patrze, jak wielkie pienidze wydaje si tutaj w nieprawdopodobnie krtkim czasie. Ale c, jeeli ktokolwiek mg sobie na co takiego pozwoli, z pewnoci by to wanie Lloyd. Porozrzucane po wiecie firmy, skadajce si na Lloyd Holdings - z brany inynierii lotniczej, zbrojeniowej, komputerowej,

informatycznej - przynosiy tyle dochodw, e Lloyda mona byo miao uznawa za jednego z dwch czy trzech najbogatszych ludzi na kuli ziemskiej. Zmusiwszy si, eby w kocu usi, McFarlane przesun papiery na biurku, aby uzyska na nim troch wolnego miejsca. Otworzy szuflad i wycign z niej pomity dziennik Masangkaya. Widok jego pisma na okadce momentalnie przywoa mnstwo wspomnie. Wikszo bya dziwnie sodko-gorzka i wyblaka jak stare fotografie. Otworzy dziennik i przewrci kilka kartek, po czym po raz nie wiadomo ktry wpatrzy si w kolawe litery ostatniego wpisu. Masangkay by kiepski w pisaniu. W ogle nie mona si byo zorientowa, ile czasu mino pomidzy tym wpisem a jego mierci. Nokaupo ako at nagpapausok para umalis ang mga lintik na lamok. Akala ko masama na ang South Greenland, mas grabe pala dito SA Isla Desolacin... McFarlane popatrzy na tumaczenie, ktre sporzdzi dla Lloyda: Siedz przy moim ognisku, w dymie, starajc si trzyma na odlego cholerne komary. Pomylaem, jak wstrtnym miejscem jest South Greenland. Isla Desolacin: dobra nazwa. Zawsze si zastanawiaem, jak jest na kocu wiata. Teraz wiem. Wszystko wyglda obiecujco: odwrcone warstwy ziemi, widoczna gwatowna aktywno wulkanw, anomalie meteorologiczne, a na dodatek te legendy Yaghanw. Ale to waciwie nie ma sensu. Musiao to si odby cholernie szybko, niewyobraalnie szybko, jeeli w gr miaa wchodzi orbita eliptyczna. Wci rozmylam o szalonej teorii McFarlanea. Chryste, niemal auj, e tego starego drania tutaj nie ma i nie moe tego zobaczy. Ale przecie gdyby tu by, bez wtpienia, jak to on, znalazby sposb, eby wszystko spieprzy. Jutro rozpoczn dokadne poszukiwania w dolinie. Jeli to jest w dolinie, nawet bardzo gboko, znajd to. Jutrzejszy dzie zadecyduje. I tyle. Masangkay zmar cakowicie osamotniony w jednym z najbardziej zapomnianych miejsc na ziemi. McFarlane ciko westchn. Szalona teoria McFarlanea... Waciwie sw walang kabalbalan nie mona byo dosownie przeoy na szalona. Miay o wiele bardziej niekorzystne dla niego znaczenie, ale przecie Lloyd nie musia wiedzie wszystkiego.

To byo poza dyskusj. Problem tkwi w tym, e jego teoria rzeczywicie bya szalona. Obecnie, z mdroci wynikajc z perspektywy czasu, zastanawia si, dlaczego tak kurczowo i tak dugo trzyma si tej teorii, i to za tak straszn cen. Wszystkie meteoryty, ktre spady na Ziemi, pochodziy z Ukadu Sonecznego. Jego teoria o meteorytach midzygwiezdnych, meteorytach, ktre pochodziy z zewntrz, z innych systemw planetarnych, z perspektywy czasu wydawaa si nie do przyjcia. Jak mona w ogle przypuszcza, e jaki kawaek skay zdoaby przewdrowa ogromn, niezmierzon pustk i wyldowa wanie na Ziemi? Matematycy zawsze twierdzili, e prawdopodobiestwo wystpienia takiego zdarzenia wynosi jeden do pidziesiciu miliardw. Dlaczego wic McFarlane nie porzuci tej teorii? Jego przekonanie, e pewnego dnia kto - najlepiej on sam - natknie si na meteoryt midzygwiezdny, byo jedynie bujaniem w obokach, pobonym yczeniem, niedorzecznoci, wrcz naukow arogancj. Co wicej, odebrao mu zdolno do dokonywania rzeczowych ocen i w kocu niemal wywrcio jego ycie do gry nogami. Dziwnie si teraz czu, czytajc o tej teorii w dzienniku Masangkaya. Zmian w uoeniu warstw ziemi mona si byo spodziewa. Co wic nie miao dla niego sensu? Co czynio sytuacj na Isla Desolacin tak zagadkow? Zamkn dziennik i wsta. Znowu podszed do okna. Przypomnia sobie okrg twarz Masangkaya, jego gste, cigle brudne wosy, nieodczny sarkastyczny umieszek, wesoe oczy, wielki temperament i inteligencj. Z blem wspomina ten ostatni dzie przed Muzeum Nowego Jorku i promienie soca, owietlajce wszystko tak jaskrawo, e a bolay oczy, kiedy Masangkay zbieg w popiechu po schodach z przekrzywionymi okularami i wrzeszcza: - Sam! Dali nam zielone wiato! Wyjedamy na Grenlandi! Jeszcze bardziej bolao wspomnienie nocy po dniu, w ktrym znaleli ten meteoryt w Tornarssuk. Masangkay wznosi do gry bezcenn butelk z whisky i owietlony przez pomienie ogniska pi dugimi ykami, opierajc si o bry ciemnego metalu. Boe, i ten kac nastpnego dnia... Ale znaleli to, czego szukali. Przez te wszystkie wsplnie spdzone lata natrafili na wiele meteorytw, jednak nigdy na co takiego. By po prostu przepikny. Teraz spoczywa w przydomowym ogrodzie jakiego biznesmena z Tokio. A cen, jak oni zapacili za jego znalezienie, bya przyja, ktra prysa jak baka mydlana. No i zszargana reputacja McFarlanea. Wyjrza przez okno i zmusi si, eby wrci mylami do teraniejszoci. Ponad liciastymi klonami i biaymi dbami wznosia si konstrukcja, ktra zdawaa si zupenie nie

na miejscu w grnej czci doliny Hudsonu: replika skpanej w socu staroytnej piramidy egipskiej. Obserwowa, jak dwig unosi kolejny wapienny blok i powoli ukada go na waciwym miejscu w piramidzie. Wiatr zwia z bloku chmur piasku. McFarlane dostrzeg Lloyda stojcego w cieniu drzewa w wielkim kapeluszu safari i osobicie dogldajcego budowy. Rozlego si pukanie do drzwi i do gabinetu wszed Glinn. Pod pach trzyma teczk z dokumentami. Pynnie obszed kartony uoone na pododze i stan u boku McFarlanea. Rwnie on zacz si przyglda scenie za oknem. - Czy pan Lloyd kupi take mumi na wyposaenie tej piramidy? - zapyta. McFarlane parskn miechem. - Prawd mwic, zrobi to. Nie oryginaln, z piramidy, bo te ju dawno zostay spldrowane i zniszczone, ale inn. Mumi jakiej biednej duszyczki, ktra za ycia przenigdy by nie odgada, e spdzi wieczno w dolinie rzeki Hudson. Lloyd ma take kopie zotych przedmiotw, pochodzce z grobowca faraona Tutenchamona. Zdaje si, e nie zdoa kupi oryginaw. - Nawet trzydzieci miliardw dolarw w kieszeni nie czyni czowieka wszechmocnym - stwierdzi Glinn. Skin gow w kierunku McFarlane. - Idziemy? Wyszli z budynku, kierujc si pomidzy drzewa wirow ciek opadajc w d. Wrd lici nad ich gowami wesoo cykay cykady. Wkrtce dotarli na otwarty piaszczysty teren. Tutaj piramida wyrastaa w gr dokadnie spod ich stp, lnica i tawa na tle bkitnego nieba. Niedokoczona budowla pachniaa staroytnym pyem i piaskami bezkresnej pustyni. Lloyd zauway przybyszw i natychmiast ruszy w ich kierunku, z obiema rkami wycignitymi przed siebie. - Eli! - zawoa z nieskrywan radoci. - Spnie si - dorzuci jednak. - Kto mgby pomyle, e planujesz przeniesienie Mount Everestu, a nie kupy elaza. - Uj Glinna pod okie i poprowadzi go w stron kamiennych awek ustawionych pod cian piramidy. McFarlane usiad na awce naprzeciwko Lloyda i Glinna. Tutaj, w cieniu piramidy, byo przynajmniej chodno. Lloyd wskaza na cienk teczk pod pach Glinna. - Czy to wszystko, co zdoay naby moje miliony? Glinn nie odpowiedzia wprost; wpatrywa si w piramid. - Jak wysoka bdzie, kiedy j pan skoczy? - zapyta.

- Na siedemdziesit siedem stp - odpar Lloyd dumnym gosem. - To grobowiec faraona z okresu Starego Pastwa, Chefreta II. Pod kadym wzgldem by niewiele znaczcym wadc; biedaczek zmar jako dziecko, w wieku trzynastu lat. Oczywicie chciaem tu mie kogo bardziej znaczcego. Lecz c... I tak jest to jedyna piramida stojca poza dolin Nilu. - A jaka jest jej podstawa? - Z kadej strony ma sto czterdzieci stp. Glinn przez chwil milcza. Jego oczy jakby zachodziy mg. - Interesujca zbieno - powiedzia. - Zbieno? Glinn spojrza na Lloyda. - Ponownie przeanalizowalimy wszystkie dane na temat pana meteorytu. Uwaamy, e w przyblieniu way jakie dziesi tysicy ton. Mniej wicej tyle, ile ta piramida. Jeli za podstaw oblicze przyjmiemy standardowe meteoryty niklowo-elazne, wyjdzie nam, e pana skaa z kosmosu ma promie o dugoci jakich czterdziestu stp. - Wspaniale! Im wikszy, tym lepszy. - Ruszenie tego meteorytu bdzie waciwie identycznym przedsiwziciem jak hipotetyczne ruszenie tej piramidy. Nie bloku po bloku, lecz caoci, na jeden raz. - No i co? - Niech pan pomyli, na przykad, o wiey Eiffla - zasugerowa Glinn. - Nie mam ochoty. Jest brzydka jak cholera. - Wiea Eiffla way mniej wicej pi tysicy ton. Lloyd popatrzy na niego. - Rakieta Saturn V, najciszy obiekt zbudowany na Ziemi, jaki kiedykolwiek zosta przeniesiony przez istoty ludzkie, way trzy tysice ton. Przeniesienie pana meteorytu, panie Lloyd, bdzie zadaniem na miar przetransportowania dwch wie Eiffla. Albo trzech rakiet Saturn V. - Do czego pan zmierza? - zapyta Lloyd. - Do tego, e dziesi tysicy ton, jeeli si nad tym powanie zastanowi, to ciar oszaamiajcy. To dwadziecia milionw funtw. A rozmawiamy o przetransportowaniu tego ciaru przez p wiata. Lloyd wykrzywi usta w grymasie przypominajcym umiech. - Najwikszy ciar przeniesiony przez czowieka... to mi si podoba. Trudno o co bardziej spektakularnego. Ale nie widz problemu. Kiedy tylko meteoryt znajdzie si na statku, przetransportujemy go w gr rzeki Hudson waciwie pod sam prg muzeum.

- Problemem jest samo zaadowanie meteorytu na statek. Szczeglnie przeniesienie go na odcinku ostatnich pidziesiciu stp z wybrzea do adowni. Najwikszy uraw na wiecie nie jest w stanie dwign wicej ni dziesi tysicy ton. - Zbudujemy wic molo, po ktrym przepchniemy meteoryt na statek. - Tu przy Isla Desolacin, zaledwie dwadziecia stp od brzegu, dno morskie opada na gboko stu stp. Nie da si tam wic wybudowa stabilnego mola. A zwyczajne molo pywajce pana meteoryt od razu zatopi. - Znajd wic jakie pytsze miejsce, Eli. - Ju takiego szukalimy. Nie ma adnego pytszego miejsca. W gruncie rzeczy jedyne miejsce, ktre by si nadawao do akcji zaadowania meteorytu, znajduje si przy wschodnim wybrzeu wyspy. Jednak pomidzy tym miejscem a meteorytem ley pole wiecznego niegu. Na samym rodku tego pola nieg ma dwiecie stp gbokoci. A to oznacza, e aby zaadowa meteoryt na statek, bdziemy musieli okry z nim pole niegu. Lloyd odchrzkn. - Zaczynam dostrzega problem. Dlaczego po prostu nie podpyniemy statkiem blisko brzegu i nie przetoczymy cholernego meteorytu prosto do adowni? Najwiksze supertankowce przewo i po milionie ton ropy naftowej. Przecie zachowamy jeszcze mnstwo rezerwy. - Jeli przetoczy pan meteoryt do adowni statku, z miejsca przebije jego dno. To przecie nie jest ropa naftowa, ktra rozkada si w adowni rwnomiernie. - O czym my waciwie rozmawiamy? - zapyta Lloyd ze zniecierpliwieniem. - Czy ten dialog ma prowadzi do odmowy? Glinn potrzsn gow. - Wrcz przeciwnie. Zamierzamy podj si zadania. Lloyd rozpromieni si. - Wspaniale! Po co wic cala ta gadka? - Chciaem panu po prostu uwiadomi nadzwyczajny wymiar zadania, ktre pan przed nami stawia. I uzasadni tym samym nadzwyczajn wysoko rachunku, ktry bdziemy musieli wystawi. Rysy twarzy Lloyda wyostrzyy si. - A ma on wynosi... - Sto pidziesit milionw dolarw. Nasz spraw bdzie wyczarterowanie odpowiedniej jednostki pywajcej i dostarczenie towaru do Muzeum Lloyda. Twarz Lloyda zblada. - Mj Boe. Sto pidziesit milionw. - Ukry twarz w doniach.

- Za kawa skay o wadze dziesiciu tysicy ton. To bdzie... - Siedem dolarw i pidziesit centw za jeden funt wagi - podpowiedzia Glinn. - Cakiem niele - wtrci McFarlane - jeli wemiemy pod uwag, e cena porzdnego meteorytu wynosi okoo stu dolcw za funt. Lloyd zmierzy go wzrokiem. - Naprawd? McFarlane pokiwa gow. - W kadym razie - kontynuowa Glinn - ze wzgldu na nadzwyczajn natur przedsiwzicia moemy je zaakceptowa jedynie pod dwoma warunkami. - Mianowicie? - Pierwszym warunkiem jest zabezpieczenie podwjnego budetu. Jak pan si przekona, czytajc nasz raport, nie okrelilimy spodziewanych kosztw w jaki sztywny sposb. Jednak w celu uzyskania absolutnej pewnoci, e przedsiwzicie nie padnie z powodu braku rodkw finansowych, musi pan zabezpieczy budet dwukrotnie wyszy ni spodziewane koszty. - A to oznacza, e tak naprawd wydam trzysta milionw dolarw? - Nie. Jestemy przekonani, e wszystko bdzie pana kosztowa sto pidziesit milionw. W przeciwnym wypadku nie przedstawialibymy panu tej liczby. Ale musimy te zakada, e mog zaistnie jakie zmienne czynniki, o ktrych w tej chwili niczego nie wiemy albo e mamy nie do koca kompletne dane. Bierzemy rwnie pod uwag ogromn wag meteorytu. To wszystko sprawia, e za absolutnie niezbdne uwaamy posiadanie jakiej przestrzeni dla manewru finansowego. - Przestrzeni dla manewru finansowego. - Lloyd potrzsn gow. - A drugi warunek? Glinn wyj teczk spod pachy i pooy j na kolanach. - Rampa awaryjna. - Co takiego? - Specjalna klapa luzowa, wbudowana w dno statku transportowego, przez ktr w razie niebezpieczestwa bdzie mona meteoryt wyrzuci do oceanu. Lloyd zdawa si nie rozumie. - Wyrzuci meteoryt? - Jeli meteoryt zdoa zerwa si z mocowa, zagrozi zatopieniem caego statku. Gdyby co takiego nastpio, bdziemy musieli pozby si meteorytu, i to bardzo szybko. W miar jak Lloyd sucha tych sw, blado na jego twarzy zacza ustpowa i stopniowo pojawia si na niej rumieniec gniewu.

- Chcesz powiedzie, e kiedy tylko wpyniemy na niespokojne morze, wyrzucisz meteoryt za burt? Najlepiej od razu o tym zapomnij. - Wedug doktor Amiry, naszej matematyczki, prawdopodobiestwo, e bdziemy musieli tak postpi, wynosi zaledwie jeden do piciu tysicy. Do rozmowy wtrci si McFarlane. - Mylaem, e pan Lloyd paci wam tak due pienidze, poniewa gwarantujecie sukces. Wyrzucenie meteorytu do wody to, moim zdaniem, cakowita poraka. Glinn popatrzy na niego niechtnie. - EES gwarantuje, e nie poniesie poraki przy pracy, za ktr jest odpowiedzialne. Jest to jednoznaczna gwarancja, bez adnych dodatkowych warunkw. Nie moemy jednak mierzy si z wol Boga. Natura, przyroda, s z samej swojej istoty nieprzewidywalne. Jeli na trasie statku nie wiadomo skd pojawi si wielki sztorm i zatopi jednostk, nie bdziemy tego uwaali za nasz porak. Lloyd zerwa si na rwne nogi. - Cholera, ani mi si ni, Eli, wyrzuca meteoryt na dno oceanu bez wzgldu na okolicznoci. A zatem budowanie jakiejkolwiek rampy awaryjnej na statku nie ma najmniejszego sensu. Odszed kilka krokw od Glinna i McFarlanea, po czym zatrzyma si i z ramionami splecionymi na piersiach odwrci si w kierunku piramidy. - Niestety, nie zrezygnujemy z tego zabezpieczenia - odezwa si Glinn. Mwi cicho, jednak w jego gosie brzmiaa absolutna pewno siebie. Przez dug chwil Lloyd nie odpowiada. Potrzsa gow, jakby sam ze sob toczy wewntrzn walk. Wreszcie odwrci si. - W porzdku - powiedzia. - Kiedy zaczynamy? - Jeszcze dzisiaj, jeli pan sobie yczy. - Glinn wsta i ostronie pooy teczk na kamiennej awce. - Wrd tych papierw znajdzie pan informacje o przygotowaniach, ktre musimy przedsiwzi, oraz o towarzyszcych im kosztach. Potrzebujemy jedynie pana akceptacji i zaliczki w wysokoci pidziesiciu milionw. Jak pan zobaczy, EES jest w stanie zaj si wszystkimi szczegami. Lloyd wzi do rki dokumenty. - Przeczytam to jeszcze przed lunchem. - Bdzie to dla pana z pewnoci interesujca lektura. A teraz pozwoli pan, e wrc do Nowego Jorku. - Glinn po kolei skin gow obydwu mczyznom. - Panowie, radujcie si t pikn piramid.

Nastpnie odwrci si, przebrn przez sypki piasek i po chwili znikn w cieniu klonw. MILLBURN, NEU JERSEY 9 czerwca, godz. 14.45 Eli Glinn siedzia bez ruchu za kierownic byle jakiego czterodrzwiowego sedana. Niemal instynktownie zaparkowa w taki sposb, e promienie soneczne odbijay si od przedniej szyby samochodu, utrudniajc przypadkowym przechodniom dojrzenie jego twarzy. Obojtnie reagowa na widoki i odgosy typowego przedmiecia na Wschodnim Wybrzeu: starannie wystrzyone trawniki, stare drzewa i odlegy szum autostrady. Wkrtce otworzyy si drzwi stojcego w pobliu maego georgiaskiego domu i na progu stana jaka kobieta. Glinn wyprostowa si automatycznie. Patrzy uwanie, jak kobieta schodzi po schodach, jakby si wahajc, po czym oglda si ponad ramieniem w kierunku drzwi. Te ju byy jednak zamknite. Odwrcia si wic i zacza i w jego stron, szybko, z wysoko uniesion gow, wyprostowana. Jej jasne wosy lniy w socu wczesnego popoudnia. Glinn otworzy szar kopert lec na siedzeniu pasaera i zacz oglda fotografi przypit do znajdujcych si w rodku papierw. To bya ona. Odrzuci kopert, tym razem na tylne siedzenie, i znw popatrzy przez okno. Nawet w mundurze kobieta emanowaa pewnoci siebie, kompetencj i wewntrzn dyscyplin. I nic w jej wygldzie nie zdradzao, jak trudne byo dla niej ostatnie osiemnacie miesicy. C, to dobrze, bardzo dobrze. Kiedy kobieta znalaza si bliej samochodu, Glinn opuci szyb po stronie pasaera. Zaskoczenie, jego zdaniem, dawao najwiksz nadziej na sukces. - Kapitan Britton?! - zawoa. - Nazywam si Eli Glinn. Czy mgbym zamieni z pani kilka sw? Kobieta zatrzymaa si. Zauway, e zaskoczenie na jej twarzy stopniowo ustpuje zaciekawieniu. Nie zauway natomiast strachu. Wci bya cakowicie pewna siebie. Kobieta zrobia kilka kolejnych krokw w kierunku samochodu. - Sucham pana. Glinn automatycznie poczyni w mylach pewne spostrzeenia. Kobieta nie pachniaa adnymi perfumami, a ma, lecz funkcjonaln torebk, trzymaa bezpiecznie blisko prawego boku. Bya wysoka, lecz ksztatnie zbudowana. Mimo e miaa bardzo blad twarz, widoczne byy na niej zmarszczki i drobne piegi, wiadczce o dugich latach wystawiania jej na promienie soca i podmuchy wiatru. Jej gos by bardzo niski.

- Prawd mwic, to, co chciabym pani powiedzie, musi potrwa dusz chwil. Czy mgbym wic pani gdzie podwie? - Dzikuj, to nie jest konieczne. Stacja kolejki znajduje si kilka przecznic dalej. Glinn pokiwa gow. - Jedzie pani do domu, do New Rochelle? Poczenia z New Rochelle s niezbyt dobre. Bd szczliwy, jeli mimo wszystko skorzysta pani z mojej propozycji. Tym razem zaskoczenie na jej twarzy gocio chwil duej, a kiedy wreszcie zniko, w jej oczach zielonych jak woda morska pojawio si gbokie zastanowienie. - Mama zawsze mi powtarzaa, ebym nie wsiadaa do samochodw nieznajomych mczyzn. - Pani mama miaa absolutn racj. Sdz jednak, e to, co mam do powiedzenia, bardzo pani zainteresuje. Kobieta przez chwil zastanawiaa si nad sowami Glinna. Wreszcie skina gow. - Dobrze - powiedziaa. Otworzya drzwi po prawej stronie i wsiada do samochodu. Glinn zaobserwowa, e uoya torebk na kolanach, a praw do opara znaczco na klamce drzwi. Nie by zdziwiony, e przyja zaproszenie do samochodu. Jednak spore wraenie wywara na nim jej umiejtno dokonania byskawicznej oceny sytuacji, rozwaenia stojcych przed ni moliwoci i zdolno do szybkiego podjcia decyzji. Gotowa bya podj ryzyko, cho nie za wszelk cen. Z jej dossier wynikao, e takiej wanie postawy powinien by si spodziewa. - Prosz mi wskazywa, ktrdy mam jecha - poprosi, uruchamiajc auto. - Nie znam zbyt dobrze tej czci New Jersey. Nie byo to do koca zgodne z prawd. Zna przynajmniej p tuzina drg dojazdowych do Westchester County, lecz chcia usysze, w jaki sposb kobieta wydaje polecenia i instrukcje, nawet drobne. Podczas jazdy Britton pozostawaa skupiona, kierujc go tak, jak to czyni osoba przyzwyczajona do tego, e jej rozkazy s wykonywane bez sowa sprzeciwu. Tak, bez wtpienia mia do czynienia z nietuzinkow kobiet, co z pewnoci musiao by widoczne take w trakcie wydarze i przej, ktrych dowiadczya w zwizku ze swoj jedyn katastrof. - Pozwoli pani, e zaczn mwi od pocztku - zagadn. - Znam pani przeszo i zapewniam, e nie ma ona znaczenia dla tego, co zamierzam pani powiedzie. Ktem oka dostrzeg, e kobieta napina si w sobie i jakby sztywnieje. Ale kiedy si odezwaa, jej gos by spokojny.

- Rozumiem, e w tym momencie dama powinna powiedzie: zaskoczy mnie pan, prosz pana. - W tej chwili nie mog jeszcze omawia szczegw. Mog natomiast zdradzi, e spotkaem si z pani, eby zaoferowa pani stanowisko kapitana na wielkim tankowcu. Przez kilka minut podrowali w ciszy. Wreszcie kobieta popatrzya na Glinna i rzeka: - Gdyby zna pan moj histori tak dobrze, jak pan twierdzi, e j zna, nie skadaby mi pan takiej oferty. Jej gos pozostawa chodny, spokojny, jednak Glinn potrafi wiele wyczyta z jej twarzy: zaciekawienie, dum, podejrzliwo i, by moe, take nadziej. - Bd, pani kapitan Britton. Wiem o pani wszystko. Wiem, e bya pani jedn z niewielu kobiet zajmujcych najwysze stanowiska na tankowcach. Wiem, e pani bojkotowano, wiem, e musiaa pani przyjmowa najmniej popularne trasy. Naciski, jakim pani poddawano, byy ogromne. - Na chwil zamilk. - Wiem, e gdy po raz ostatni penia pani funkcj kapitana statku, znaleziono pani na mostku w stanie upojenia alkoholowego. Uznano pani za alkoholiczk i umieszczono w centrum odwykowym. Po rehabilitacji w tym centrum odzyskaa pani licencj. Ale od ponad roku, to jest od opuszczenia centrum, nie zaoferowano pani jeszcze adnego stanowiska dowdczego. Czy co pominem? - Glinn spokojnie czeka na odpowied kapitan Britton. - Nie - odpara mocnym gosem. - Z grubsza powiedzia pan wszystko. - Bd szczery, pani kapitan. Mam zamiar zaproponowa pani bardzo nietypow prac. Lista innych dowdcw, ktrym mgbym j zaproponowa, jest bardzo krtka i obawiam si, e w wikszoci nie byliby oni gotowi podj si tego zadania. - Gdy tymczasem ja z desperacj szukam zatrudnienia - stwierdzia Britton niskim gosem. Beznamitne wypatrywaa si w dal przez przedni szyb. - Gdyby bya pani desperatk, zapewne przyjaby pani prac na panamskim parowcu, ktr proponowano pani ostatnio w listopadzie, albo na liberyjskim frachtowcu z uzbrojonymi ochroniarzami i podejrzanym adunkiem. - Glinn obserwowa, jak jej oczy zwaj si w niewielkie szparki. - Widzi pani, moja praca polega midzy innymi na analizie niepowodze. - A co to za praca, panie Glinn? - Szeroko pojta inynieria. Nasze analizy wykazay, e ludzie, ktrzy raz zawiedli, daj dziewidziesicioprocentow pewno, e nie zawiod ponownie. - Sam jestem ywym tego dowodem, pomyla.

Tego ostatniego zdania nie wypowiedzia, chocia nieomal wymkno mu si z ust. Pozwoli sobie przelotnie zmierzy wzrokiem sylwetk kapitan Britton. Co sprawio, e prawie jej zdradzi swoj najgbsz tajemnic? Uzna, e bdzie musia powanie si nad tym zastanowi. Znw patrzy na drog przed samochodem. - Starannie przeanalizowalimy pani yciorys. Kiedy bya pani doskonaym kapitanem statku, majcym problemy z alkoholem. Teraz jest pani tylko doskonaym kapitanem. Kapitanem, na ktrego dyskrecji, jak wiem, mona polega. Britton przyja te sowa lekkim skinieniem gowy. - Dyskrecja - powtrzya zgryliwie. - Jeli przyjmie pani stanowisko, ktre pani proponuj, bd mg powiedzie wicej. Teraz mog jedynie poinformowa pani o podstawowych sprawach. Cae przedsiwzicie, w tym podr morska, nie bdzie dugie, potrwa najwyej trzy miesice. Zostanie przeprowadzone w wielkiej tajemnicy. Punktem docelowym s odlegle tereny na poudniowych szerokociach geograficznych, a wic obszar, ktry pani dobrze zna. Zabezpieczenie finansowe jest wicej ni adekwatne. Moe pani sama dobra zaog; nasz warunek jest tylko taki, e wszystkich dokadnie sprawdzimy. Wszyscy oficerowie i marynarze otrzymaj wynagrodzenie potrjne w stosunku do normalnie obowizujcych stawek. Britton zmarszczya czoo. - Skoro pan wie, e odmwiam Liberyjczykom, wie pan take, e nie uczestnicz w przemycie narkotykw, nie wo broni ani kontrabandy. Nie bd amaa prawa, panie Glinn. - Misja, ktr proponuj, jest legalna, ale jedyna w swoim rodzaju. Std konieczno dysponowania wysoce umotywowan zaog. Jeli misja zakoczy si powodzeniem... powinienem powiedzie, kiedy misja zakoczy si powodzeniem, poniewa moja praca polega na zapewnianiu takiego powodzenia, duo napisze o nas midzynarodowa prasa. W zdecydowanej wikszoci bd to artykuy bardzo nam yczliwe. Nie wobec mnie, poniewa staram si unika wszelkiej popularnoci, ale wobec pani. Bdzie pani moga z tego skorzysta na wiele sposobw. Na przykad znowu utrwali pani swoj pozycj jako jeden z najlepszych kapitanw eglugi morskiej. Albo odzyska pani prawo do opieki nad dzieckiem, uwalniajc si wreszcie od tych mczcych weekendowych odwiedzin... Ostatnie sowa wywary na niej takie wraenie, jakiego Glinn si spodziewa. Britton posaa mu krtkie spojrzenie, po czym popatrzya ponad ramieniem za siebie, jakby chcc jeszcze raz zerkn na georgiaski domek, ktry przecie znajdowa si ju wiele mil za nimi. Ponownie skierowaa wzrok na Glinna.

- Czytaam ostatnio Wystana Hugh Audena - powiedziaa. - W pocigu dzisiaj rano natrafiam na wiersz Atlantis. Jego ostatnie wersy brzmi mniej wicej tak: Wszystko, co mam w domu Zaczto paka, lecz woa Do widzenia, czas rusza w morze. Umiechna si. Gdyby Glinn zwraca uwag na takie drobiazgi, musiaby stwierdzi, e by to bardzo pikny umiech. PORT OF ELIZABETH 17 czerwca, godz. 10.00 Palmer Lloyd zatrzyma si przed drzwiami bez okienka, brudnym prostoktem w ponurym budynku z blachy. Zza plecw, mniej wicej od strony samochodu, gdzie jego kierowca czyta rozoony na masce tabloid, docieray do niego odgosy New Jersey Turnpike, odbijajce si echem od martwych trzsawisk i pustych magazynw. Przed nim, za suchymi dokami przy Marsh Street, w letnim socu lni Port of Elizabeth. Wzdu nabrzey stay wielkie tankowce i masowce, a do pierw przystani przycumowane byy paskodenne odzie rybackie. Daleko za portem holowniki cigny akurat bark zaadowan nowymi samochodami. Jeszcze dalej, za poczerniaymi zabudowaniami Bayonne, na horyzoncie widoczny by Manhattan, lnicy w socu niczym rzd drogocennych kamieni. Lloyda w jednej chwili ogarna fala nostalgii. Miny dugie lata, odkd by tutaj po raz ostatni. Pamita jeszcze, jak dorasta w ponurym Rahway, niedaleko portu. W czasie swego marnego i biednego dziecistwa spdza mnstwo czasu, wdrujc po dokach, zakazanych podwrkach, dziedzicach i brudnych fabrykach. Wcign gboko do puc zanieczyszczone przemysowe powietrze. Miesza si w nim kwany odr sztucznych r, zmieszany z zapachem sonych bagien, smoy i siarki. Lloyd wci uwielbia to miejsce, oboki pary unoszce si ze starych maszyn i dym z kominw, lnice rafinerie i gszcz przewodw wysokiego napicia nad gow. To miasteczka takie jak Elizabeth, rozmyla w zadumie, z ich synergia handlu i przemysu, pozwalaj mieszkacom przedmie zdobywa rodki finansowe, dziki ktrym beztrosko szydz z brzydoty miejsc, w ktrych wiod w miar komfortowe, wygodne ycie. Lloyd dziwi si sam sobie, jak bardzo tskni za chopicymi latami, jakie tutaj spdzi, i swoimi wczesnymi marzeniami, mimo e przecie wszystkie jego marzenia z tamtych lat si speniy.

Jeszcze dziwniejsze zdawao si jednak to, e jego droga do najwikszego osignicia rozpocznie si wanie tutaj, w miejscu, gdzie tkwiy jego korzenie. Ju jako chopiec uwielbia wszelkiego rodzaju zbieractwo. Nie majc pienidzy, musia zebra kolekcj kamieni obrazujc przeszo Ziemi. Samodzielnie gromadzi eksponaty. Na osypujcych si skarpach wyszukiwa ostrza strza, na brudnym brzegu morza podnosi muszle, skay i surowce wydobywane kiedy w dawno ju opuszczonych kopalniach. W pobliskim Hackensack wykopywa skamieliny z pokadw jurajskich, a na bagnach caymi dziesitkami wyapywa motyle. Zbiera aby, jaszczurki, we i wszelkie inne okazy rnych yjtek, konserwujc je w dinie, ktry podkrada ojcu. Zgromadzi ciekaw kolekcj, jednak w jego pitnaste urodziny spali si cay dom, w ktrym mieszka z rodzicami, grzebic wszystkie jego skarby. Po poarze nie powrci ju do swojego hobby. Pojecha do collegeu, a potem zaj si biznesem i zacz odnosi sukces za sukcesem. I pewnego dnia zrozumia, e jest w stanie kupi wszystko to, co jest najlepszego na wiecie. Mg wymaza z pamici strat z dnia pitnastych urodzin. To, co rozpoczo si jako chopice hobby, stao si jego wielk pasj. Wkrtce w jego umyle zrodzia si wizja Muzeum Lloyda. A teraz sta wrd dokw Jersey, gotowy do rozpoczcia wyprawy, ktra miaa mu przynie najwikszy ze wszystkich skarbw. Gboko odetchn po raz kolejny i szarpn za klamk. Przez jego ciao przebieg lekki dreszcz zniecierpliwienia i podniecenia. Dokumenty, ktre przygotowa Glinn, byy opracowane doskonale i z pewnoci warte miliona, ktre za nie zapaci. Plan naszkicowany przez Glinna by kapitalny. Uwzgldnia wszelkie moliwe okolicznoci i przewidywa wszelkie trudnoci, ktre mogy si pojawi przy jego realizacji. Zanim Lloyd skoczy czyta, jego szok i zo, wywoane wysok cen, ustpiy miejsca pragnieniu, by jak najszybciej rozpocz realizacj przedsiwzicia. Teraz, po dziesiciu dniach niecierpliwego oczekiwania, mia wiadomo, e pierwszy etap planu jest niemal zakoczony. Niebawem bdzie transportowa najciszy obiekt kiedykolwiek poruszony przez czowieka. Pocign drzwi do siebie i wszed do rodka. Dua fasada budynku mimo wszystko nie dawaa waciwego wyobraenia co do rozmiarw jego wntrza. Wielka przestrze, nie podzielona adnymi cianami, na krtki czas odbieraa oczom zdolno do waciwego oceniania odlegoci. Zdawao si jednak, e pomieszczenie, w ktrym znalaz si Lloyd, ma przynajmniej wier mili dugoci. Nad podog niczym pajcza sie rozpocieraa si pltanina metalowych pomostw. W olbrzymim wntrzu rozlegaa si kakofonia najrozmaitszych dwikw: odgos wbijania gwodzi, szczk metalu czy suche trzaski, towarzyszce pracom spawalniczym.

W samym rodku tego jazgotu byo to, co pragn zobaczy: ogromny statek, podtrzymywany w suchym doku dziki stalowemu rusztowaniu, wysoki i majestatyczny. By to tankowiec, bynajmniej nie nalecy do najwikszych na wiecie, jednak przez to, e nie znajdowa si na wodzie, wyda si Lloydowi najwiksz rzecz, jak kiedykolwiek widzia. Jego nazwa, RoIvaag, widniaa na lewej burcie, wyranie, starannie wymalowana bia farb. Ludzie i najprzerniejsze urzdzenia poruszali si wok niego niczym zastpy mrwek. Kiedy do nozdrzy Lloyda dotar zapach spalonego metalu, rozpuszczalnikw i oparw z silnika dieslowskiego, na jego twarzy pojawi si szeroki umiech. Jaka jego cz radowaa si widokiem beztroskiego wydawania pienidzy - nawet jego wasnych. Wkrtce zjawi si przy nim Glinn. W rce trzyma rulon z jakimi projektami, a na gowie mia kask z emblematem EES. Lloyd popatrzy na niego, wci umiechnity, i bez sowa z wielkim podziwem potrzsn gow. Glinn wrczy mu zapasowy kask. - Widok z pomostw jest jeszcze ciekawszy - powiedzia. - Na grze spotkamy pani kapitan Britton. Lloyd naoy kask na gow i ruszy za Glinnem do maej windy. Pojechali mniej wicej sto stp do gry, po czym wysiedli na pomocie, ktry bieg wzdu cian suchego doku. Lloyd zapa si na tym, e nie jest w stanie oderwa wzroku od wielkiego statku, ktry sta poniej. By wprost niesamowity. I nalea tylko do niego. - Zbudowano go w Stavanger, w Norwegii, sze miesicy temu. - Suchy gos Glinna by ledwie syszalny w panujcym wok haasie. - Zwaywszy na przerbki, jakich zamierzamy dokona, nie moglimy stawia na czarter. Musielimy po prostu kupi statek. - Podwjny budet - mrukn Lloyd. - Pniej, oczywicie, najprawdopodobniej zdoamy go sprzeda i zapewne odzyskamy niemal wszystkie pienidze, jakie woylimy w jego kupno. Jestem przekonany, e uzna pan Rolvaaga za wart swojej ceny. To jest naprawd cudo, trjpokadowiec doskonale nadajcy si do pywania po wzburzonych morzach. Jest w stanie przewozi adunki o wadze stu pidziesiciu tysicy ton, a przecie to i tak upinka w porwnaniu z tankowcami, ktre transportuj w adowniach nawet i po p miliona ton ropy. - Mimo wszystko robi wraenie. Wiele bym da, eby popyn razem z wami. - Ca wypraw, rzecz jasna, udokumentujemy. Codziennie bdziemy odbywali konferencje, korzystajc z cz satelitarnych. Sdz, e bdzie pan dzieli z nami wszystko, z wyjtkiem choroby morskiej. Idc pomostem, widzieli ca lew burt statku. W pewnej chwili Lloyd zatrzyma si.

- Co si stao? - zapyta Glinn. - Ja... - Lloyd urwa. Przez chwil brakowao mu sw. - Ja po prostu nigdy nie sdziem, e to bdzie wyglda tak wiarygodnie. W oczach Glinna na moment pojawi si bysk rozbawienia. - Industrial Light and Magie robi dobr robot, prawda? - Firma z Hollywood? Glinn pokiwa gow. - Po co wywaa otwarte drzwi? Efekty wizualne to ich specjalno od wielu lat. Poza tym s bardzo dyskretni. Lloyd nie zareagowa. Po prosu opar donie na barierce i patrzy w d. Przed jego oczyma rozpociera si widok wspaniaego, nowoczesnego tankowca, ktry na uytek jednej podry upodabniano do pospolitego, rdzewiejcego masowca do przewozu rudy. Jego przednia cz piknie lnia i byszczaa nowoci jednostki pywajcej, wybudowanej zaledwie przed szecioma miesicami. Jednak od rdokrcia do rufy by to jakby zupenie inny statek. Jego tylna cz wygldaa dosownie jak wrak. Burta na rufie sprawiaa wraenie, jakby przez lata pooono na niej przynajmniej dwadziecia warstw farby. Jedno ze skrzyde mostka, zreszt niezwykle dziwacznej struktury, wygldao na mocno pogruchotane, a potem byle jak umocnione. Wzdu burty jakby spyway gstymi strugami w d rzeki rdzy. Barierki na grnym pokadzie byy odksztacone, a ich brakujce fragmenty byle jak pouzupeniano rnej gruboci rurami, rurkami i omami. - Doskonay kamufla - powiedzia Lloyd. - Szczeglnie zadowolony jestem z radaru masztowego - stwierdzi! Glinn, wskazujc na ruf. Nawet z tej odlegoci Lloyd widzia miejsce, z ktrego zerwano farb, fragmenty nagiego metalu oraz jakie wystajce druty. Kilka anten byo poamanych, byle jak poczonych ponownie i poamanych jeszcze raz. Wszystko wygldao jak po wielkim poarze. Wewntrz tego wspomnienia po maszcie antenowym znajduj si najnowoczeniejsze urzdzenia cznociowe. Rnicowy GPS, SPizz-64, FLIR, LN-66, SLick 32, pasywny ESM i inne specjalistyczne urzdzenia radarowe, Tigershark Loran C, INMARSAT i stacje komunikacyjne Sperry GMDSS. Gdybymy, nie daj, Boe, znaleli si w wyjtkowo skomplikowanej sytuacji, wystarczy nacinicie jednego przycisku i z nadbudwki wystrzel w gr specjalne maszty elektroniczne. Lloyd obserwowa, jak uraw, unoszcy wielk kul do burzenia murw, powoli przesuwa j w kierunku kaduba statku. Z nadzwyczajn ostronoci operatorzy

doprowadzili do kontaktu kuli z lew burt i wykonali ni trzy uderzenia, powodujc nowe uszkodzenia. Malarze z grubymi pdzlami uwijali si w rodkowej czci grnego pokadu, stopniowo nadajc mu wygld usmolonego, upstrzonego plamami oleju i zasypanego brudnym piachem. - Najtrudniejszym zajciem bdzie wysprztanie tego wszystkiego i doprowadzenie caego statku do adu - powiedzia Glinn. - Kiedy ju wyadujemy meteoryt i bdziemy mogli odsprzeda t jednostk. Lloyd popatrzy w gr. Kiedy ju rozadujemy meteoryt... Za niecae dwa tygodnie statek wypynie w morze. A kiedy wrci, kiedy wreszcie Lloyd bdzie mg rozpakowa swj prezent, cay wiat bdzie mwi tylko o jego sukcesie. - Oczywicie, nie dokonujemy adnych zniszcze we wntrzu statku - odezwa si Glinn, kiedy ruszyli pomostem, kontynuujc obchd jednostki. - Pomieszczenia mieszkalne s cakiem luksusowe. Wewntrz s take wielkie sale recepcyjne, drewniane boazerie, owietlenie sterowane przez komputer, sale telewizyjne, gimnastyczne i tak dalej. Lloyd znowu si zatrzyma, dostrzegszy robotnikw pracujcych intensywnie przed ramp, specjalnie wybit w przedniej czci kaduba. Dookoa tej prowizorycznej rampy stao, oczekujc na zaadunek, mnstwo buldoerw, pojazdw gsienicowych, ciarwek o wielkich koach i rnego rodzaju ekwipunku, uywanego w kopalniach. Z ogromnym haasem pracoway silniki dieslowskie, a sprzt, jeden po drugim, znika w brzuchu statku. - Arka Noego ery przemysowej - stwierdzi Lloyd. - O wiele szybsze i tasze okazao si wybicie w statku specjalnych drzwi ni adowanie tego caego sprztu za pomoc dwigu - wyjani Glinn. - Rolvaag zosta zaprojektowany jako typowy tankowiec. Przestrze na adunek ropy zajmuje niewiele wicej ni poow kaduba. Reszta to rne pomieszczenia o zupenie innym przeznaczeniu, maszynownia i tym podobne. eby przewie sprzt i materiay, ktre bd nam potrzebne na miejscu, musielimy wybudowa specjalne przedziay. Ju zaadowalimy tysic ton przewodw wysokiego napicia z najlepszej stali z Mannsheim, mnstwo tarcicy i w ogle wszystko, co bdzie si mogo przyda, od k do samolotu, po generatory. Lloyd wskaza na co palcem. - A te kryte wagony towarowe na grnym pokadzie? - Maj sprawia wraenie, e Rolvaag zarabia dodatkowe pienidze, transportujc jakie adunki w wagonach. W rodku znajduj si specjalistyczne laboratoria. - Powiedz mi co o nich, Eli.

- Ten szary wagon, najbliej dziobu, to laboratorium hydrologiczne. Nastpny to czysty pokj komputerowy. Dalej ustawilimy wspieran komputerowo stacj robocz, ciemni, magazyn sprztu technicznego, lodwk naukow, mikroskop elektronowy i krystalograficzne laboratoria rentgenowskie. Z kolei mamy pomieszczenie, a waciwie szatni, dla nurkw oraz komor izotopow. Na niszych poziomach mamy pomieszczenia szpitalne i sale operacyjne, laboratorium, gdzie bdziemy bada organizmy, ktre mogyby stanowi zagroenie dla ludzi, oraz warsztaty mechaniczne. Nie ma adnych okien, eby nikt nie mg si zorientowa w prawdziwej roli naszego statku. Lloyd potrzsn gow. - Zaczynam rozumie, do czego s potrzebne moje pienidze. Nie zapominaj, Eli, e to, co zaplanowaem, jest w istocie tylko operacj poszukiwawcz. Nauka moe poczeka. - Nie zapomniaem. Jednak biorc pod uwag wielk liczb niewiadomych i fakt, e bdziemy mieli tylko jedno podejcie do wydobycia tego, czego szukamy, musimy by przygotowani na wszystko. - Oczywicie. Wanie dlatego wysyam Sama McFarlanea. Jednak tak dugo, jak dugo wszystko bdzie przebiegao zgodnie z planem, jego dowiadczenie i wiedza bd si odnosiy tylko do problemu inynieryjnego. Tego sobie ycz. Nie ycz sobie natomiast marnowania czasu i adnych bada naukowych. Macie jedynie wywie mj meteoryt z Chile. Pniej bdzie mnstwo czasu na wszelakie badania i rozwaania. - Sam McFarlane - powtrzy Glinn. - Interesujcy wybr. Ciekawa osoba. Lloyd zmierzy go wzrokiem. - Tylko nie zaczynaj mi opowiada, e popeniem bd. - Tego nie twierdz. Zaledwie wyraziem zaskoczenie pana wyborem geologw planetarnych. - To najlepszy facet do tej roboty. Nie potrzebuj na miejscu tumw miczakowatych naukowcw. Sam ma dowiadczenie w pracy i w laboratorium, i w terenie. Potrafi niemal wszystko. Jest bystry. Zna Chile. Facetem, ktry natrafi na to znalezisko, by jego niedawny partner, na mio bosk, a jego analiza okazaa si doskonaa. - Lloyd pochyli si konfidencjonalnie ku Glinnowi. - Tak, McFarlane popeni pewien bd w ocenie kilka lat temu. I wcale nie by to may bd. Ale czy to znaczy, e nikt ju nie powinien mu nigdy wierzy do koca jego ycia? Poza tym - zacisn do na ramieniu Glinna - przecie ty tam bdziesz i bdziesz mg mu patrze na rce, Eli. W razie gdyby pokusy okazay si dla niego silniejsze ni zdrowy rozsdek. - Zwolni ucisk. - A mwic o pokusach, gdzie waciwie zaadujecie ten meteoryt?

- Prosz za mn - powiedzia Glinn. - Poka panu. Znw wspili si po stalowych schodach i ruszyli dugim pomostem, wznoszcym si ponad lew burt statku. Wkrtce dojrzeli samotn sylwetk smukej kobiety, opierajcej si o barierk. Bya szczupa, w mundurze kapitana eglugi wygldaa bardzo elegancko. Kiedy ich spostrzega, wyprostowaa si i zastyga w oczekiwaniu. - Pani kapitan Britton. - Glinn dokona prezentacji. - Przedstawiam pana Lloyda. Lloyd wycign do niej rk, po czym nagle, jakby sobie o czym przypomnia, zastyg w bezruchu. - Kobieta? - zapyta bezmylnie. Kapitan Britton bez chwili wahania ucisna jego do. - Bardzo trafne spostrzeenie, panie Lloyd. - Krtko i mocno potrzsna jego rk. Sally Britton. - Oczywicie - powiedzia Lloyd. - Po prostu nie spodziewaem si... Dlaczego Glinn mnie nie uprzedzi?, pomyla. Zaciekawionymi oczyma mierzy szczup sylwetk i pasma jasnych wosw, wystajce spod marynarskiej czapki. - Ciesz si, e pani przysza - odezwa si Glinn. - Waciwie to bardzo chciaem, eby moga pani zobaczy ten statek, zanim go kompletnie przerobimy. - Dzikuj, panie Glinn - odpara. Z jej ust nie schodzi lekki umiech. - Chyba nigdy w yciu nie widziaam jeszcze czego tak odraajcego. - To tylko niezbdna kosmetyka. - Przez kilka najbliszych dni pewnie bd si o tym przekonywaa. - Wskazaa na kilka otworw w kadubie. - Co si znajduje za tymi grodziami? - To dodatkowe zabezpieczenia - wyjani Glinn. - Podjlimy wszelkie moliwe rodki bezpieczestwa. - Interesujce. Lloyd z zainteresowaniem przypatrywa si profilowi kobiety. - Eli nie wspomnia mi o pani ani jednym sowem - zauway. - Mogaby mi pani co o sobie powiedzie? - Przez pi lat byam pierwszym oficerem i przez trzy lata kapitanem na statkach dalekomorskich. Lloyd odnotowa w pamici, e mwia w czasie przeszym. - Na jakich statkach? - Na tankowcach i BDM. - Sucham?

- Bardzo duych masowcach. O wypornoci ponad pidziesit tysicy ton. Takich tankowcach na sterydach. - Pani kapitan wielokrotnie opyna przyldek Horn - wtrci Glinn. - Horn? Nie wiedziaem, e nadal korzysta si z tej trasy. - Bardzo due masowce nie mieszcz si w Kanale Panamskim - wyjania Britton. Wolimy Przyldek Dobrej Nadziei, jednak czasami trzeba take zmierzy si z Hornem. - Jest to jeden z powodw, dla ktrych wynajlimy kapitan Britton. Morze wok przyldka bywa bardzo zdradliwe. Lloyd pokiwa gow, wci przypatrujc si Britton. Zareagowaa, posyajc mu chodne spojrzenie i zupenie si nie przejmujc panujcym wok pandemonium. - Czy wiadomo pani, jak niezwyky adunek ma przewie ten statek? Pokiwaa twierdzco gow. - Ma pani co przeciwko temu? Popatrzya mu w oczy. - Nie mam nic przeciwko temu. Dziwny bysk w jej wzroku nasun Lloydowi podejrzenie, e jest zupenie inaczej. Otworzy usta, eby co powiedzie, jednak Glinn nie dopuci go do gosu. - Chodmy - powiedzia agodnym tonem. - Poka panu oysko dla paskiego meteorytu. Gestem nakaza Lloydowi, eby ruszy przed nim. Teraz zaczli przechodzi pomostem bezporednio nad grnym pokadem, nad ktrym snu si dym z silnikw dieslowskich. Cz pokadu zdemontowano, przez co w statku powstaa wielka dziura, widoczna tylko z gry. Na jej skraju sta Manuel Garza, gwny inynier EES. W jednej rce trzyma krtkofalwk, przytykajc jej gonik do ucha, a drug gestykulowa. Zobaczywszy goci niemal nad swoj gow, pomacha do nich. Wejrzawszy do otwartej dziury w kadubie, Lloyd dostrzeg zaskakujco skomplikowan struktur o elegancji krysztaowej kraty. Promienie tawego wiata sodowego wzdu jej brzegw sprawiay, e ciemne wntrze lnio i skrzyo niczym gboka, zaczarowana grota. - To jest adownia dla meteorytu? - zapyta Lloyd. - Nie adownia, ale raczej zbiornik. rodkowy zbiornik tankowca, numer trzy, eby by precyzyjnym. Umiecimy meteoryt na samym rodku stpki, eby zapewni maksymaln stabilno. Bdziemy mieli do niego atwy dostp, poniewa zainstalowalimy specjalne drzwi po obu stronach zbiornika.

Miejsce, na ktrym mia spocz meteoryt, znajdowao si daleko pod stopami Lloyda. Olepiony wiatem docierajcym z adowni bezwiednie zamruga oczyma. - Cholera jasna, przecie poowa zabezpiecze jest wykonana z drewna! - zawoa. Kciki ust Glinna wygiy si w szerokim umiechu. - Drewno, panie Lloyd, jest ulubionym materiaem wszystkich inynierw. Lloyd potrzsn gow. - Drewno? I drewno ma utrzyma w miejscu bry o wadze dziesiciu tysicy ton? Nie wierz. - Wanie drewno idealnie si do tego nadaje. Pod naciskiem lekko ustpuje, ale nigdy si nie odksztaca. Ma tendencje do wpijania si w cikie przedmioty, przytrzymujc je w miejscu. Rodzaj zielonego dbu, z ktrego korzystamy, w kocowej fazie obrbki epoksydowanego, jest znacznie mocniejszy i bardziej sprysty ni stal. Poza tym drewno mona obcina i ksztatowa tak, aby dokadnie je dopasowa do ksztatu kaduba. Drewno nie przebije kaduba na wzburzonym morzu, no i nie podlega takiemu zmczeniu jak stal. - Ale dlaczego przygotowanie go jest takie skomplikowane? - Musielimy rozwiza pewien may problem - powiedzia Glinn. - Przy ciarze dziesiciu tysicy ton meteoryt musi na swoim miejscu w adowni zosta cakowicie unieruchomiony. Jeli w drodze powrotnej do Nowego Jorku Rolvaag napotka z pogod, nawet najmniejsze przesunicie meteorytu moe zdestabilizowa statek do tego stopnia, e zatonie. Sie drewnianych belek nie tylko przytrzyma meteoryt w jednym, staym miejscu, ale te rwnomiernie rozoy jego wag w kadubie, sprawiajc, e statek bdzie si zachowywa tak, jakby po prostu przewozi pynny adunek. - Imponujce - stwierdzia Britton. - A czy wzi pan pod uwag wewntrzne stelae i przedziay? - Tak. Doktor Amira jest geniuszem, jeli chodzi o obliczenia matematyczne. Przygotowaa kalkulacj, ktra wymagaa dziesiciu godzin pracy naszego superkomputera Cray T3D. Ale komputer dokadnie wykona obliczenia, o ktre chodzio. Oczywicie, nie zakoczymy pracy, dopki nie poznamy dokadnych ksztatw meteorytu. Jednak przygotowalimy si do tego na podstawie szacunkowych danych pana Lloyda. A kiedy ju wydobdziemy z ziemi to, czego poszukujemy, zbudujemy wok meteorytu drug koysk, swoiste oysko, i t wsuniemy do pierwszej. Lloyd pokiwa gow. - A co robi ci ludzie? - Wskaza na sam d adowni, gdzie zastp robotnikw, ledwie widocznych, wycina palnikami acetylenowymi fragment samego spodu kaduba.

- Rampa awaryjna - odpar Glinn obojtnie. Lloyd poczu, jak ogarnia go irytacja. - Chyba nie mwisz powanie. - Ju o tym dyskutowalimy - zauway Glinn. Lloyd stara si, eby jego gos brzmia przekonujco. - Posuchaj mnie, Eli. Jeeli otworzycie dno statku, eby wypieprzy meteoryt do wody w samym rodku burzy, ten cholerny statek i tak zatonie. Przecie kady idiota to zrozumie. Glinn wbi w niego nieprzeniknione szare oczy. - Kiedy otworzymy dno, wystarczy mniej ni szedziesit sekund, eby wyrzuci ska i z powrotem zamkn waz. Tankowiec w cigu szedziesiciu sekund nie zatonie, niezalenie od tego, jak bardzo bdzie wzburzony ocean. Wrcz przeciwnie, gwatowny potok wody, ktra przedostanie si do kaduba, w rzeczywistoci zrekompensuje nag utrat balastu, spowodowan wyrzuceniem meteorytu. Doktor Amira pracowaa take nad tym. I nie byy to akurat najbardziej skomplikowane z jej oblicze. Lloyd bez trudu wytrzyma jego spojrzenie. Doszed do wniosku, e Glinnowi sprawia niewtpliw przyjemno myl, e zupenie bezkarnie bdzie mg posa bezcenny meteoryt na dno Atlantyku. - Powiem tylko jedno. Ktokolwiek wyrzuci mj meteoryt przez t pieprzon ramp awaryjn, bdzie si mg uwaa za martwego. Kapitan Britton rozemiaa si dwicznym miechem, ktry unis si wysoko nad kadubem statku. Obaj mczyni popatrzyli na ni wyczekujco. - Niech pan nie zapomina, panie Lloyd, e na razie ten meteoryt jeszcze do nikogo nie naley - powiedziaa po chwili rzeczowym tonem. - Poza tym pomidzy nami a nim znajduje si mnstwo wody morskiej. NA POKADZIE ROLVAAGA 26 czerwca, godz. 00.35 McFarlane przeszed pod niskim sklepieniem, starannie zamkn za sob stalowe drzwi i wszed na grny pokad. Byo to najwysze miejsce na statku i rozpociera si z niego widok, jakby si znajdowao na dachu wiata. agodna powierzchnia Atlantyku skrzya si teraz ponad sto stp pod jego butami. Lekki wiatr nis ze sob odlege popiskiwania mew i wspaniay zapach oceanu. McFarlane podszed do barierki ograniczajcej pokad z przodu i mocno zacisn na niej donie. Pomyla, e przez kilka lub kilkanacie kolejnych tygodni ten wielki statek

bdzie jego domem. Dokadnie pod stopami mia mostek. Poniej mostka rozciga si zupenie pusty pokad, pozostawiony w takim stanie, nie wiadomo dlaczego, przez Glinna. Jeszcze niej byy wygodne kwatery przeznaczone dla wyszych oficerw. Cae sze piter poniej McFarlane widzia gwny pokad, majcy od rufy po dzib dugo jednej szstej mili. Od czasu do czasu o dzib rozbijaa si jaka wiksza fala, spryskujc pokad kroplami wody poyskujcymi wiatem gwiazd. Na pokadzie pozostawiono nienaruszon ca sie rur i zaworw, przeznaczonych do tankowania ropy, jednak w tym gszczu znalazo si miejsce dla mnstwa rnych starych kontenerw, mieszczcych laboratoria i warsztaty. Z gry wyglday jak klocki, ktrymi jeszcze przed chwil bawiy si dzieci. Za kilka minut, pomyla McFarlane, bdzie obowizkowo musia zej na wieczorny lunch, pierwszy oficjalny posiek od wyjcia statku w morze. Wczeniej postanowi, e odwiedzi na chwil to miejsce, eby si przekona, i wyprawa naprawd si rozpocza. Mocno wcign powietrze, prbujc nim wanie wyczyci gow z ostatnich zwariowanych dni, budowania laboratoriw i do znudzenia powtarzanego testowania wyposaenia. Mocniej zacisn donie na barierce; zdawa sobie spraw, jak bardzo jest tym wszystkim zmczony. Co wicej, jeszcze kilka dni temu nawet perspektywa celi w wizieniu w Chile zdawaa si wizj miego odpoczynku, niezwykle kuszc w sytuacji, gdy w trakcie przygotowa do podry uparty, nachalny i niestrudzony Lloyd bezustannie patrzy wszystkim swoim ludziom na rce, cigle si o co dopytujc, prbujc wnika nawet w najbardziej trywialne szczegy. Cokolwiek mieli napotka u celu podry, na cokolwiek natrafi Nestor Masangkay, teraz przynajmniej byli ju w drodze. McFarlane odwrci si i zrobi sobie jeszcze dugi spacer do tylnej czci pokadu. Mimo e z wntrza statku bezustannie dociera delikatny pomruk silnikw, tutaj w ogle nie czuo si ich wibracji. W oddali widoczne byy wiata latarni morskiej na przyldku May: jeden bysk dugi, jeden krtki. Po tym, jak Glinn skompletowa sobie tylko znanym sposobem wszystkie papiery potrzebne do opuszczenia portu, wypynli z Elizabeth pod oson nocy, starajc si do samego koca dziaa w jak najwikszym sekrecie. Mieli najpierw pyn gwnym korytarzem eglugowym i dopiero po opuszczeniu szelfu kontynentalnego skrci na poudnie. Za pi tygodni, o ile wszystko pjdzie zgodnie z planem, znw zobacz wiata tej samej latarni. McFarlane zacz si zastanawia, co bdzie, jeli ich wyprawa naprawd zakoczy si sukcesem. Ju sobie wyobraa gone protesty rodowiska, moe nawet zmow naukowcw przeciwko nim, lecz przede wszystkim wasn dum i oczyszczenie z grzechw, ktre popeni w przeszoci.

Umiechn si z cynizmem sam do siebie. ycie wcale nie byo takie proste. atwiej byo mu wyobrazi sobie, jak znw wdruje po pustyni Kalahari, moe troch bogatszy i lepiej odywiony po tygodniach korzystania z doskonaej kuchni na statku, i szuka Buszmenw, pojawiajcych si od czasu do czasu jak zjawy, w kolejnej wyprawie po Okavango. Poza tym nikt i nic nie zmae ju tego, co uczyni Nestorowi. Tym bardziej teraz, kiedy jego stary przyjaciel i partner nie y. Popatrzywszy bez zainteresowania w kierunku rufy, McFarlane zda sobie niespodziewanie spraw, e w powietrzu unosi si jeszcze jeden zapach: zapach tytoniu. Rozejrza si i zrozumia, e na grnym pokadzie nie jest ju sam. W pewnej odlegoci od siebie dostrzeg czerwony punkcik zapalonego papierosa. Kto tam sta w zupenej ciszy. Bez wtpienia ktry ze wsppasaerw, cieszcy si urokiem ciepej morskiej nocy. Nagle czerwony punkcik poruszy si i osoba, ktra dotd niezauwaenie towarzyszya McFarlaneowi na pokadzie, zacza i w jego kierunku. Ze zdziwieniem rozpozna w niej Rachel Amir, fizyczk Glinna i swoj rzekom asystentk. Pomidzy palcami prawej rki trzymaa kocwk grubego cygara. McFarlane westchn w duchu z niechci, gdy wcale go nie ucieszya ta naga inwazja w jego samotno, szczeglnie ze strony tej sardonicznej kobiety. - Cze, szefie. Masz dla mnie jakie polecenia? McFarlane milcza, czujc, jak na dwik sowa szefie ogarnia go zo. Nie wszed na pokad tego statku po to, eby by czyimkolwiek szefem. Poza tym Amira nie potrzebowaa adnej niaki. Zreszt i ona nie wydawaa si zadowolona z ukadu, jaki im obojgu narzucono. Dlaczego Glinn w ogle to zrobi? O czym wtedy myla? - Trzy godziny na morzu, a ja ju si nudz. - Pomachaa cygarem. - Zapalisz jedno? - Nie, dzikuj. Wol, eby mi smakowaa kolacja. - Z tej kuchni na statku? Chyba jeste masochist. - Opara si o barierk obok McFarlanea i westchna ze znudzeniem. - Ten statek przyprawia mnie o gsi skrk. - Dlaczego? - Jest taki zimny, taki... zrobotyzowany. Kiedy myl o pywaniu po morzach, widz w wyobrani mczyzn o stalowych muskuach, biegajcych po pokadach, poruszajcych si w rytm gonych rozkazw, a tymczasem? - Wskazaa kciukiem ponad swoim ramieniem. Osiemset stp biecych pokadu i nic si nie dzieje. Kompletnie nic. To nawiedzony statek. Opustoszay. Ca robot wykonuje na nim komputer. Co w tym jest, pomyla McFarlane. Mimo e, jak na standardy wspczesnych supertankowcw, Rolvaag zajmowa miejsce zaledwie w klasie statkw rednich, i tak by

ogromny. Tymczasem, eby nim kierowa, potrzebna bya bardzo niewielka grupa ludzi. Chocia tym razem pyna na nim wiksza liczba osb ni zazwyczaj, przede wszystkim specjalici i inynierowie z EES oraz dodatkowi konstruktorzy, na jego pokadach wci znajdowao si znacznie mniej ni sto osb. Zwyczajne statki wycieczkowe, o rozmiarach poowy Rolvaaga, mogy przewozi ponad dwa tysice pasaerw i czonkw zaogi. - I jest taki cholernie wielki - usysza sowa Amiry, jakby chciaa odpowiedzie na jego myli. - Porozmawiaj o tym z Glinnem. Lloyd byby znacznie szczliwszy, gdyby mg wyda mniej pienidzy na mniejsz jednostk. - Czy wiesz - zapytaa niespodziewanie Amira - e te wielkie tankowce s pierwszymi wehikuami wybudowanymi przez czowieka, na ktre ma wpyw ruch obrotowy Ziemi? - Nie, dotd o tym nie wiedziaem. - Chyba mia do czynienia z kobiet, ktra bardzo lubia sucha wasnego gosu. - Taak. Si cigu silnika trzeba w nich odrobin moderowa, biorc pod uwag efekt Cariolisa. No, i eby zatrzyma to cacuszko, potrzeba a trzech mil morskich. - Widz, e masz doskonal wiedz na temat tankowcw. - Och, jestem cakiem dobra podczas koktajlowych konwersacji. - Amira wydmuchna w ciemno obok dymu. - W czym jeszcze jeste dobra? Amira rozemiaa si. - Jestem cakiem dobra z matematyki. - Tak syszaem. McFarlane odwrci si od niej i opar o barierk, majc nadziej, e Amira pojmie, co chce jej przez to przekaza. - C, przecie kiedy doroniemy, nie moemy by wszystkie stewardesami, prawda? - Amira przez chwil bogosawionej ciszy w milczeniu palia cygaro. - Hej, szefie, wiesz co? - Bybym wdziczny, gdyby nie nazywaa mnie szefem. - Ale przecie nim jeste, co? McFarlane odwrci si do niej. - Posuchaj, nie prosiem nikogo o asystentk. Nie potrzebuj asystentki. Tak samo jak ty nie mam na taki ukad ochoty. Amira znw wypucia dym, a na jej ustach pojawi si lekki sardoniczny umiech. W jej oczach McFarlane zauway jednak zaskoczenie. - Mam pomys - powiedzia. - Zamieniam si w such. - Po prostu udawajmy, e nie jeste moj asystentk.

- Co jest, zwalniasz mnie? McFarlane westchn, duszc w sobie pierwsz reakcj. - Bdziemy musieli spdza razem mnstwo czasu. Pracujmy wic razem tak, jakbymy oboje byli sobie zupenie rwni, zgoda? Glinn nie musi absolutnie niczego wiedzie o naszym ukadzie. A ja uwaam, e dziki niemu oboje bdziemy o wiele bardziej zadowoleni z tego, co robimy. Amira popatrzya na wyduajcy si supek popiou na kocu cygara, po czym wyrzucia je do wody. Kiedy wreszcie si odezwaa, jej gos brzmia niemal przyjanie: - To, co zrobie wtedy z kanapk, zupenie mnie rozbroio. Rochefort to palant. Wkurzye go i jeszcze na dodatek upaprae go demem. To byo wspaniae. - Ale osignem swoje. Amira zachichotaa i wtedy McFarlane popatrzy na ni uwaniej. Jej oczy lniy w pmroku, a ciemnych wosw prawie nie byo wida. Bya z pewnoci bardzo skomplikowan osob, mimo e do udanie krya si za fasad niemal chopczycy, rwnej kumpeli. Odwrci wzrok i znw patrzy w morze. - C, jestem pewien, e nigdy nie zostan dobrym koleg Rocheforta. - Nikt nie jest dobrym koleg Rocheforta. To pczowiek. - Tak jak Glinn. Wtpi, eby Glinn kiedykolwiek powiedzia co istotnego, nie obliczywszy przedtem wszystkich moliwych trajektorii. Nastpia cisza. McFarlane zrozumia, e dowcipem o Glinnie wywoa niezadowolenie Amiry. - Powiem ci co o Glinnie - rzeka. - W yciu zatrudniony by tylko w dwch firmach. W Effective Engineering Solutions. I w wojsku. Co w jej gosie kazao McFarlaneowi znw na ni spojrze. - Zanim przyszed do EES, Glinn by specjalist do spraw wywiadu w Siach Specjalnych. Przesuchiwanie winiw, ocena fotografii lotniczych, wybuchy podwodne, takie tam rnoci. By szefem druyny A. Przeszed sub w jednostkach powietrznodesantowych, a potem w rangersach. Podczas wojny wietnamskiej zawiadywa projektem Feniks. - Interesujce. - Cholernie interesujce - odpara Amira niemal gwatownie. - Przed akcj zawsze przeprowadzali staranne symulacje sytuacji bojowych. Z tego, co powiedzia mi Garza, dziki temu gino bardzo mao ludzi. - Garza?

- By inynierem specjalist w druynie Glinna. Jego zastpc. Pewnego dnia Glinn, zamiast wykona kolejn dobr robot, wszystko rozpieprzy. - Garza ci o tym powiedzia? Amira zawahaa si. - Cz opowiedzia mi sam Eli. - Co wic si stao? - Jego druyna zostaa rozbita podczas prby zabezpieczenia mostu na granicy z Kambod. Dostali ze informacje od wywiadu na temat rozmieszczenia wroga. Eli straci ca druyn, wszystkich, z wyjtkiem Garzy. - Amira wsuna rk do kieszeni, wycigna jaki zapomniany orzeszek i niemal wrzucia go sobie do ust. - A teraz Glinn jest szefem EES. I wszystkie informacje zbiera osobicie. Sdz wic, Sam, e chyba le go odebrae. - Zdaje si, e wiesz o nim bardzo wiele. Oczy Amiry niespodziewanie jakby zaszy mg. Zaraz jednak wzruszya ramionami, po czym umiechna si. arliwo opucia jej twarz tak szybko, jak si na niej pojawia. - Mamy std pikny widok - powiedziaa kobieta, wskazujc gow w kierunku wiata przyldka May. Byo ju bardzo sabe, mimo przejrzystego, aksamitnego nocnego powietrza; ich ostatni kontakt z Ameryk Pnocn. - Rzeczywicie - odpar McFarlane. - Zaoysz si, ile mil odpynlimy od latarni morskiej? McFarlane zmarszczy czoo. - Sucham? - Taki may zakad. O nasz odlego od tej latarni. - Nie lubi zakadw. Poza tym pewnie zapisaa sobie na rce jaki tajemny wzr matematyczny, eby to szybko obliczy. - Masz racj. - Amira wycigna z kieszeni nastpne orzeszki i wsuna je do ust. - A wic? - Co a wic? - Znajdujemy si na statku zmierzajcym na koniec wiata, eby wycign z ziemi najwikszy meteoryt, jaki kiedykolwiek widzia czowiek. A wic, panie owco Meteorytw, co pan tak naprawd myli? - Myl... - zacz McFarlane, ale zaraz urwa. Zda sobie spraw, i jeszcze nie moe sobie pozwoli na zbyt wielk nadziej, e ta druga szansa ktra w kocu spada mu jak z nieba, przyniesie upragniony rezultat - Myl - powiedzia zatem gono - e najlepiej bdzie, jeeli zejdziemy na kolacj. Jeli si spnimy, nasza pani kapitan najprawdopodobniej zmyje nam gowy. A na tankowcu to nie jest art.

ROLVAAG 26 czerwca, godz. 00.55 Wyszli z windy na pokad rufowy. Tutaj, pi pokadw bliej silnikw, McFarlane by ju w stanie wyczu gbok, regularn wibracj, sab, lecz wyranie wyczuwaln w uszach i w kociach. - Tdy - powiedziaa Amira, wskazujc na niebiesko-biay korytarz. McFarlane pody za ni, przez cay czas uwanie patrzc na boki. Wikszo nocy na tym statku, ktre spdzi w suchym doku, przebywa w kontenerowych laboratoriach i teraz waciwie po raz pierwszy wstpowa do jego ogromnych pomieszcze. Dowiadczenie przypominao mu, e wszystkie statki s zagraconymi, ciasnymi strukturami, w ktrych mona si nabawi jedynie klaustrofobii. Ale Rolvaag zdawa si zbudowany zupenie w innej skali. Przejcia byy szerokie, kabiny mieszkalne i wszelkie pomieszczenia rozlege i wyoone grubymi dywanami. Zagldajc za kolejne drzwi, zauway kino z duym ekranem, z krzesami dla mniej wicej pidziesiciu osb, oraz bibliotek o cianach obitych pikn boazeri. Kiedy skrcili o dziewidziesit stopni, Amira otworzya pierwsze drzwi i oboje znaleli si w jadalni. McFarlane zatrzyma si. Spodziewa si zwyczajnej stowki, jakich widzia na statkach ju wiele, gdzie jada si w popiechu i byle co. Rolvaag jednak jeszcze raz go zaskoczy. Mesa oficerska bya przestronn sal, rozcigajc si niemal na ca szeroko kaduba. Przez jej wielkie okna rozpociera si widok na kilwater i bia pian wody spienionej przez ruby. W caym pomieszczeniu ustawiono mniej wicej tuzin okrgych stow, przykrytych pciennymi obrusami i udekorowanych wazonami ze wieymi kwiatami. Stewardzi podajcy do stou, ubrani w wykrochmalone uniformy, stali w oczekiwaniu na swoich pozycjach. McFarlane poczu si w tych okolicznociach niezbyt dobrze ubrany. Ludzie zaczynali si ju kierowa do stow. McFarlanea uprzedzono, e na statku rozmieszczenie poszczeglnych osb przy stoach bdzie podlegao cisemu protokoowi, przynajmniej podczas pierwszego posiku, i powinien dzi zaj miejsce przy stoliku kapitaskim. Rozgldajc si, dostrzeg Glinna stojcego przy stoliku ustawionym najbliej okien. Ruszy w jego kierunku po wypolerowanej, lnicej pododze z desek dbowych. Glinn czyta jak niewielk ksieczk, ktr, spostrzegszy McFarlanea i Amir, wsun do kieszeni marynarki. Uczyni to jednak nie na tyle szybko, eby McFarlane nie mg dostrzec jej tytuu: Wiersze wybrane W.H. Auden. Glinn nigdy nie sprawia wraenia

mczyzny, ktry lubi poezj. McFarlane doszed do wniosku, e od samego pocztku ocenia go zupenie bdnie. - Co za luksus - odezwa si. - Kto by si spodziewa czego takiego na tankowcu? - Prawd mwic, na takim statku to prawie standard - odpowiedzia mu Glinn. - Na wielkich jednostkach nigdy nie brakuje przestrzeni. A s one tak kosztowne w utrzymaniu, e waciwie w ogle nie spdzaj czasu w portach. To oznacza, e zaoga przebywa na pokadzie bez przerwy nieraz przez wiele dugich miesicy. Opaca si troch zainwestowa, eby wszyscy byli zadowoleni. Przy stoach zaczo si pojawia coraz wicej ludzi i rs poziom haasu w jadalni. McFarlane rozejrza si szybko po twarzach technikw, oficerw i specjalistw z EES. Wydarzenia minionych dni rozgryway si w tak byskawicznym tempie, e w tej chwili rozpoznawa jedynie kilkanacie spord siedemdziesiciu kilku osb zgromadzonych w pomieszczeniu. Nagle w caej mesie zalega cisza. Kiedy McFarlane spojrza w kierunku drzwi, akurat przechodzia przez nie Sally Britton, kapitan Rolvaaga. Wiedzia ju, e kapitan statku jest kobiet, ale zaskoczy go zarwno jej mody wiek - z pewnoci nie miaa wicej ni trzydzieci pi lat - jak i dostojny wygld. Poruszaa si z naturaln godnoci. Ubrana bya w nienagannie skrojony mundur: niebiesk kurtk ze zotymi guzikami i wykrochmalon oficersk spdniczk. Jej ksztatne ramiona zdobiy zote kapitaskie dystynkcje. Podesza do swojego stolika starannie wystudiowanym krokiem, ktry emanowa wielk kompetencj, ale te czym jeszcze. Zapewne, pomyla McFarlane, elazn wol. Pani kapitan zaja swoje miejsce, po czym przez chwil, kiedy pozostae osoby zgromadzone w jadalni siaday przy wyznaczonych stolikach, sycha byo szuranie przestawianych krzese. Britton zdja czapk, ukazujc krg gstych jasnych wosw, i pooya go na maym bocznym stoliku, prawie na pewno specjalnie przygotowanym w tym celu. Kiedy McFarlane przyjrza si jej bliej, dostrzeg w oczach kobiety jakby znuenie, ktre zdawao si o wiele powaniejsze ni jej wiek. Podszed do niej pewien mczyzna w mundurze oficerskim, o siwiejcych wosach i wyszepta kilka sw do jej ucha. By wysoki, chudy i mia ciemne oczy, gboko osadzone w jeszcze ciemniejszych oczodoach. Britton skina gow i oficer cofn si, taksujc wzrokiem osoby zgromadzone przy jej stole. Jego pynne, harmonijne ruchy przywodziy McFarlaneowi na myl wielkiego drapienika. Britton wskazaa na niego otwart doni.

- Pozwlcie pastwo, e przedstawi wam pierwszego oficera na Rolvaagu, pana Victora Howella. W sali rozlego si ciche mormorando pozdrowie, a mczyzna skin gow, po czym wycofa si na swoje miejsce przy ssiednim stole. Tymczasem odezwa si Glinn. - Czy mog dokoczy prezentacj? - zapyta. - Oczywicie - odpara pani kapitan. Miaa dwiczny, urywany gos, w zasadzie bez ladu jakiegokolwiek lokalnego akcentu. - To jest specjalista do spraw meteorytw z Muzeum Lloyda, doktor Sam McFarlane. Kapitan ucisna jego rk ponad stoem. - Sally Britton - powiedziaa. Miaa chodn i siln do. Wreszcie McFarlane usysza u niej cie akcentu ze Szkocji. - Witam na pokadzie, doktorze McFarlane. - A to jest doktor Rachel Amira, matematyczka mojego zespou - kontynuowa Glinn, przedstawiajc osoby zgromadzone wok stou zgodnie z ruchem wskazwek zegara. - Z kolei pan Eugene Rochefort, gwny inynier. Rochefort krtko i jakby nerwowo skin gow. Czujnymi i inteligentnymi oczami rzuca na boki szybkie spojrzenia. Ubrany by w niebiesk marynark, ktr mona by nawet uzna za eleganck, gdyby nie fakt, e bya wykonana z poliestru i dziwnie lnia w blasku jaskrawych lamp jadalni. Wzrok Rocheforta na moment zatrzyma si na twarzy McFarlanea, po czym znowu uciek gdzie w bok. Rochefort wydawa si chory, kiedy musia duej patrze w jedno miejsce. - To jest doktor Patrick Brambell, nasz lekarz okrtowy. Dalekie morza nie s mu obce. Brambell posa zgromadzonym promienny umiech i skoni si lekko na japosk mod. By starszym mczyzn, na pierwszy rzut oka sprawiajcym wraenie drobnego krtacza. Mia ostre rysy, gbokie poziome zmarszczki na czole, chude opadajce ramiona i gow tak nieskazitelnie okrg, jakby wykonano j z porcelany. - Pracowa pan ju jako lekarz na statkach? - zapytaa Britton grzecznym tonem. - Pomocy medycznej udzielam jedynie na penym morzu - odpar Brambell. Mia cierpki gos, z wyranym irlandzkim akcentem. Britton skina gow, jednoczenie rozprostowujc serwetk, ktr zaraz rozoya na kolanach. Jej ruchy i sposb, w jaki prowadzia rozmow, zdaway si niezwykle oszczdne, jakby koncentrowaa si na maksymalnej wydajnoci przy zaangaowaniu minimum rodkw. Bya chodna i opanowana, co zdawao si MacFarlaneowi po prostu postaw obronn. Kiedy bra do rki swoj serwetk, zauway kart z menu umieszczon na stole w

srebrnym stojaku. Przeczyta: consomm Olga, jagni vindaloo, kurczak po lyosku, tiramisu. Cicho gwizdn. - Nie odpowiada panu nasze menu, doktorze McFarlane? - zapytaa Britton. - Wrcz przeciwnie. Spodziewaem si zaledwie saatki z jajkiem i kanapek oraz lodw pistacjowych. - Smaczne posiki na statku to dobra tradycja - powiedziaa Britton. - Szef naszej kuchni, pan Singh, jest jednym z najlepszych w caej flocie handlowej na wiecie. Jego ojciec gotowa dla brytyjskiej admiralicji. - Nie ma nic lepszego, jak dobre vindaloo, eby czowiekowi przypomnie o jego miertelnoci - stwierdzi Brambell. - Zacznijmy od rzeczy najwaniejszych - niespodziewanie odezwaa si Amira, zacierajc rce i rozgldajc si dookoa. - Gdzie jest steward od napojw? Marz o dobrym koktajlu. - Wsplnie wypijemy jedn butelk - odpar Glinn, wskazujc na otwart butelk chateau margaux, stojc obok wazonu z kwiatami. - Sympatyczne wino. Ale nie ma to jak wytrawne martini przed kolacj. Nawet jeli kolacj podaje si o pnocy. - Amira rozemiaa si. Glinn odrobin podnis gos. - Przykro mi, Rachel, ale na tym statku mocne alkohole s zabronione. Amira popatrzya na Glinna. - Mocne alkohole zabronione? - powtrzya i jeszcze raz parskna miechem. - To co nowego, Eli. Czyby zapisa si do jakiego kka racowego? Glinn kontynuowa, nie zbity z tropu. - Kapitan pozwala nam na jedn szklank wina przed kolacj lub w jej trakcie. I zapewniam ci, e na tym statku naprawd nie ma mocnych alkoholi. W gowie Amiry jakby wreszcie zapalia si jaka arweczka. Nagle z jej twarzy znikno rozbawienie i zaczerwienia si zakopotana. Popatrzya na Britton i ucieka wzrokiem. - Och! - wymkno si jej. Podajc za wzrokiem Amiry, McFarlane dostrzeg, e skra kapitan Britton nieco poblada pod opalenizn. Glinn wci wpatrywa si w Amir, ktra zdawaa si czerwienie coraz bardziej. - Jestem pewien, e bordeaux, ktre podano, jest na tyle doskonae, i zrekompensuje nam wszystkim brak mocnych trunkw.

Amira milczaa. Nikt nie mg mie wtpliwoci, e jest bardzo zakopotana. Britton wzia do rki butelk i napenia winem wszystkie kieliszki stojce na stoliku z wyjtkiem swojego. McFarlane poj, e wszyscy oprcz niego znaj jak tajemnic. Kiedy steward postawi przed nim talerz z consomm, zanotowa w mylach, e pniej bdzie musia wypyta Amir na temat ostatniego zajcia. Rozmowy przy ssiednich stolikach stay si coraz goniejsze i szybko wypeniy krtk, lecz nieprzyjemn cisz. Przy jednym z nich Manuel Garza smarowa masem kawaek chleba i gono mia si z jakiego dowcipu. - Jak to jest, kiedy si dowodzi takim duym statkiem? - zapyta McFarlane. Byo to nie tylko proste grzecznociowe pytanie. Co w postawie Britton intrygowao go. Bardzo pragn si dowiedzie, co naprawd si kryje pod czarujcym umiechem doskonale piknej kobiety. Britton nabraa na yk odrobin consomm. - Pod wieloma wzgldami te nowe tankowce waciwie same si prowadz. Wystarczy nadzorowa zaog, eby wszyscy jej czonkowie dokadnie wypeniali swoje obowizki, a kiedy sytuacja tego wymaga, eby kompetentnie rozwizywali powstajce problemy. Te statki nie lubi pytkiej wody, nie lubi zmienia kierunku i nie lubi niespodzianek. Opucia yk. - Moja praca polega na pilnowaniu, eby nie natyka si na niespodzianki. No, wanie... - Popatrzya na Glinna. - Jeli mowa o niespodziankach, chciaabym poprosi pana o przysug. Nasza wyprawa jest raczej... c, niezwyka. Zaoga rozmawia o tym pomidzy sob. Ludzie maj pewne pytania. Glinn skin gow. - Oczywicie. Jutro, kiedy zgromadzi pani wszystkich razem, porozmawiam z nimi. Britton pokiwaa gow, zadowolona z odpowiedzi. Powrci steward i w milczeniu zacz stawia przed wszystkimi nowe, czyste talerze. Po chwili nad stoami unis si aromatyczny zapach curry i tamaryndowca. McFarlane wbi widelec w vindaloo i ju po sekundzie czy dwch zda sobie spraw, e jeszcze nigdy nie jad dania o tak pomiennym smaku. - Mj Boe, to jest doskonae - mrukn Brambell. - Ile razy opyna pani Horn? - zapyta McFarlane. Niemal jednoczenie upi spory yk wody. Poczu, jak na jego czole pojawia si pot. - Pi - odpara Britton. - Ale te podre odbyway si zawsze w rodku lata na poudniowej pkuli, kiedy prawdopodobiestwo napotkania zej pogody byo mniejsze. Co w jej gosie sprawio, e McFarlane poczu si troch niepewnie.

- Ale jednostka tak dua i potna jak nasza nie musi chyba obawia si sztormw, prawda? Britton lekko si umiechna. - Regionu przyldka Horn nie da si porwna z adnym innym miejscem na Ziemi. Wichury i sztormy s tutaj na porzdku dziennym. Zapewne sysza pan o osawionych minitornadach? McFarlane pokiwa gow. - C, pojawia si tam take inny wiatr, o wiele bardziej miercionony, chocia znacznie mniej znany. Miejscowi nazywaj go panteonero, wiatr cmentarny. Bywa, e przez kilka dni wieje bez chwili przerwy z prdkoci stu wzw. Swoj nazw zawdzicza przekonaniu, e wywiewa marynarzy prosto do ich grobw. - Mam jednak nadziej, e nawet najsilniejszy wiatr nie jest w stanie uszkodzi tak potnego statku jak Rolvaag. Prawda? - zapyta McFarlane. - Tak dugo, jak dugo statek jest sterowny, nic mu nie grozi. Jednak wiatr cmentarny zwiewa ju bezbronne jednostki a do Ryczcych Szedziesitek; nazywamy tak obszar otwartego oceanu pomidzy Ameryk Poudniow a Antarktyd. Dla marynarzy jest to najgorsze miejsce na ziemi. Powstaj tam gigantyczne fale, ktre mog okry nasz glob, nie zahaczajc o ld. Z kad chwil rosn, czasami osigajc a do dwustu stp wysokoci. - Jezu - jkn McFarlane. - Czy kiedykolwiek pywaa pani pomidzy nimi? Britton potrzsna przeczco gow. - Nie - odpara. - Nie pywaam i nie zamierzam pywa. - Na chwil urwaa. Nastpnie zwina serwetk i popatrzya na McFarlanea ponad stoem. - Sysza pan kiedykolwiek o kapitanie Honeycutcie? McFarlane przez chwil si zastanawia. - Angielskim marynarzu? Britton pokiwaa gow. - W roku 1607 wyruszy czterema statkami z Londynu, kierujc si na Pacyfik. Trzydzieci lat wczeniej Drak opyn Horn, jednak podczas ekspedycji straci pi z szeciu okrtw. Honeycutt koniecznie chcia udowodni, e tak wypraw mona odby, nie tracc ani jednej jednostki. Dotarszy do cieniny Le Maire, natrafili na paskudn pogod. Zaoga bagaa Honeycutta, eby zawrci. On jednak ani myla si wycofywa. Kiedy wreszcie opynli Horn, dopada ich niewyobraalna wichura. Dwie ogromne fale Chilijczycy nazywaj je tigres - wcigu niecaej minuty zatopiy dwa statki. Kolejne dwa straciy maszty. Przez kilka dni kaduby dryfoway na poudnie, pchane przez potny wiatr ku granicy wiecznego lodu.

- Granicy wiecznego lodu? - To linia, na ktrej wody poudniowych oceanw spotykaj si z lodem powstaym na wodach otaczajcych Antarktyd. Oceanografowie nazywaj to zjawisko konwergencj antarktyczn. Tam wanie zaczyna si ld. W kadym razie pewnej nocy statki Honeycutta uderzyy burtami o lodow wysp. - Jak Titanic - powiedziaa Amira cicho. Byy to jej pierwsze sowa od kilku minut. Kapitan Britton popatrzya na ni. - To nie bya gra lodowa, lecz wyspa lodowa. Gra lodowa, ktra zniszczya Titanica, to kostka lodu w porwnaniu z tym, co mona spotka poza granic lodu. Wyspa, o ktr roztrzaskay si statki Honeycutta, miaa prawdopodobnie powierzchni o rozpitoci dwudziestu na czterdzieci mil. - Powiedziaa pani czterdzieci? - zapyta McFarlane. - W przeszoci odnotowywano ju istnienie znacznie wikszych wysp lodowych; niektre byy nawet wiksze od wielu znanych nam pastw. S widoczne z przestrzeni kosmicznej. To wielkie lodowe paszczyzny, oderwane od antarktycznego szelfu lodowcowego. - Jezu. - Spord mniej wicej stu ludzi Honeycutta, ktrzy dotd yli, okoo trzydziestu zdoao wczoga si na wysp. Zebrali troch drewna ze statkw, ktre wyrzuci ocean, i rozniecili mae ognisko. W cigu nastpnych dwch dni poowa z nich zmara z powodu wyzibienia organizmw. Ognisko powoli pograo si coraz gbiej w topniejcym lodzie. Ludzi zaczynay dopada halucynacje. Niektrzy twierdzili, e widzieli, jak wielkie stwory o nienobiaych futrach i czerwonych zbach bray w paszcze kolejnych czonkw zaogi i odnosiy ich gdzie w dal. - Dobry Boe - powiedzia Brambell, przerwawszy na chwil jedzenie. - Jakbym czyta Edgara Allana Poe Opowie Artura Gordona Pyma. Britton przerwaa swj wywd i skierowaa na niego spojrzenie. - Ma pan cakowit racj - odrzeka. - Wanie dziki tamtym wydarzeniom wpad na pomys stworzenia swego dziea. Stwory, mawiano, zjaday uszy, palce rk i ng oraz kolana tych ludzi, pozostawiajc reszt poszarpanych zwok na lodzie. Suchajc kapitan Britton, McFarlane zda sobie spraw, e rozmowy przy najbliszych stoach cakowicie zamary.

- W cigu dwch tygodni eglarze kolejno umierali, jeden po drugim. Wkrtce pozostao ich tylko dziesiciu, godnych i osabionych. Ci, ktrzy wci yli, chwycili si jedynego sposobu, eby ocale. Amira zrobia krzyw min i z gonym brzkiem opucia widelec na talerz. - Chyba wiem, co teraz nastpi - powiedziaa. - Tak. Byli zmuszeni je to, co eglarze eufemistycznie nazywaj dugimi winiami. Zjadali zwoki swoich martwych towarzyszy. - Urocze - westchn Brambell. - Rozumiem, e jeli dobrze przyrzdzi ludzkie miso, bywa lepsze od wieprzowiny. Naturalnie, daleko mu do cielcinki. - Prawdopodobnie tydzie pniej jeden z tych, ktrzy przeyli, zauway zbliajce si do wyspy szcztki jakiego statku. Bya to cz rufowa jednej z ich dwch jednostek, ktre przeamay si podczas burzy. Rozbitkowie zaczli si kci. Honeycutt i kilku innych chcieli wypyn na tym wraku z wyspy. Jednak wrak znajdowa si tak daleko przy wysokim i stromym brzegu, e po prostu nie mona si byo na niego dosta. W kocu tylko Honeycutt, jego kwatermistrz i jeden z marynarzy podjli ryzyko. Kwatermistrz zgin w lodowatej wodzie, ale Honeycutt i marynarz dotarli na wrak. Tego wieczoru, kiedy po raz ostatni popatrzyli na potn lodow wysp, odnieli wraenie, e odpywa ona w kierunku Antarktydy. Gdy znikaa we mgle, dostrzegli jeszcze futrzastego stwora rozdzierajcego na strzpy pozostaych rozbitkw. Trzy dni pniej wrak roztrzaska si na podwodnych skaach, otaczajcych wysp Diego Ramireza, na poudniowy zachd od Hornu. Honeycutt uton i jedynie marynarz dopyn do brzegu. ywi si tylko wycznie tym, co znalaz na wyspie. Bezustannie podtrzymywa ogie w sabej nadziei, e ktrego dnia dostrzee go zaoga jakiego przypadkowego statku. Nadzieja ta zicia si: po szeciu miesicach sygnay dostrzeono na jakim hiszpaskim okrcie, ktry go zabra na pokad. - Na pewno si ucieszy, kiedy go zobaczy - powiedzia McFarlane. - I tak, i nie - odpara Britton. - Anglia znajdowaa si wwczas w stanie wojny z Hiszpani. Nastpne dziesi lat marynarz spdzi w lochu w Kadyksie. Kiedy wreszcie odzyska wolno, wrci do swojej rodzinnej Szkocji, poj za on pann o dwadziecia lat modsz od siebie i reszt ycia spdzi na farmie, starajc si nigdy nie zblia do brzegu morza. - Britton zamilka, gadzc kocami palcw grube ptno. - Tym marynarzem by dokoczya cicho - William McKyle Britton. Mj przodek. Upia yk wody, otara usta chustk i skina na stewarda, eby przynis jej nastpne danie.

ROLVAAG 27 czerwca, godz. 15.45 McFarlane opad si o barierk na gwnym pokadzie, wchaniajc w siebie leniwy, niemal niewyczuwalny ruch statku na falach. Rolvaag pyn pod balastem: jego adownie tylko do poowy wypenione byy morsk wod, aby czciowo kompensowa brak adunku, dziki czemu unosi si wysoko na wodzie. Po lewej rce McFarlanea znajdowaa si nadbudwka rufowa, wielki biay kloc upstrzony jedynie czarnymi oczodoami iluminatorw i skrzydami szerokiego mostka. Sto mil w kierunku zachodnim, daleko za lini horyzontu, leay Myrtle Beach i wybrzee Karoliny Poudniowej. Na pokadzie dookoa niego zgromadzio si mniej wicej pidziesiciu marynarzy, ktrzy stanowili zaog Rolvaaga; raczej niewielka grupa, zwaywszy na rozmiary statku. McFarlanea uderzay wielkie kontrasty pomidzy nimi. Zaog stanowili Afrykanie, Portugalczycy, Francuzi, Anglicy, Amerykanie, Chiczycy i Indonezyjczycy, posugujcy si w rozmowach pomidzy sob p tuzinem jzykw. McFarlane bardziej zgadywa, ni by pewien, e taki skad zaogi to nie przypadek. Mia tylko nadziej, e mustrujc ich, Glinn wiedzia, co robi. W grupie po prawej stronie rozleg si ostry miech i McFarlane odwrci si w tym kierunku. Zobaczy Amir. Bya w tej chwili jedyn pracownic EES na pokadzie. Siedziaa na awce pomidzy Afrykanami rozebranymi do pasa. Wszyscy z oywieniem o czym rozmawiali, co kilka sekund wybuchajc miechem. Soce powoli opadao ku subtropikalnym wodom, czc si z chmurami o kolorze brzoskwini, wyrastajcymi niczym grzyby nad wod, na odlegym horyzoncie. Morze byo agodne i spokojne, prawie bez fal. Otworzyy si drzwi nadbudwki i stan w nich Glinn. Ruszy powoli wskim rodkowym pomostem, biegncym ku dziobowi przez ca dugo Rolvaaga. Za nim szli kapitan Britton, pierwszy oficer i jeszcze kilka innych osb spord najwaniejszych czonkw zaogi. McFarlane przypatrywa si pani kapitan ze wzrastajcym zainteresowaniem. Cokolwiek speszona Amira opowiedziaa mu po pnej kolacji ca jej histori. Dwa lata temu Britton dowodzia tankowcem, ktry uderzy w Raf Trzech Braci, niedaleko Spitsbergenu. W adowniach statek nie mia ani odrobiny ropy, jednak uszkodzenia okazay si bardzo powane. Wyszo na jaw, e kapitan bya wwczas pod wpywem alkoholu, po prostu pijana. Chocia nie udowodniono, e to upojenie alkoholowe stao si przyczyn

wypadku - ustalono, e spowodowa go bd sternika - od tego czasu nie powierzono kapitan Britton dowdztwa adnej jednostki. Nic dziwnego, e przyja to zlecenie, myla McFarlane, obserwujc kapitan Britton. A poza tym Glinn musia sobie i tak zdawa spraw, e aden uznany kapitan by si go nie podj. McFarlane z zastanowieniem pokiwa gow. Glinn na pewno niczego nie pozostawia przypadkowi, a zwaszcza sprawy dowodzenia Rolvaagiem. Bez wtpienia wiele wiedzia o tej kobiecie. Amira pozwolia sobie w tej kwestii na art, ktry troch zmiesza McFarlanea. - To chyba niesprawiedliwe kara cay statek za sabo jednej osoby - powiedziaa do niego. - Zao si, e zaoga nie jest zadowolona z tego, jakiego ma kapitana. Szklanka wina do kolacji! To dla nich zniewaga! - Skoczya, robic krzyw min. Tymczasem Glinn zatrzyma si na rampie, ponad gowami zebranych. Zoy rce za plecami i popatrzy na wzniesione ku niemu twarze ludzi stojcych na gwnym pokadzie. - Nazywam si Eli Glinn - zacz cichym, matowym gosem. - Jestem prezesem Effective Engineering Solutions. Wielu z was zna ju w zarysie cel naszej ekspedycji. Pani kapitan poprosia mnie, ebym dorzuci do tego troch szczegw. Kiedy skocz, chtnie odpowiem take na wasze pytania. Zamilk i przez chwil mierzy wzrokiem zaog. - Pyniemy w kierunku poudniowego cypla Ameryki Poudniowej, aby przywie stamtd do Muzeum Lloyda pewien duy meteoryt. Jeli si nie mylimy, bdzie to najwikszy meteoryt kiedykolwiek znaleziony na Ziemi. W adowni, jak wielu z was wie, zbudowalimy dla niego specjalne oysko. Nasz plan jest bardzo prosty: rzucimy kotwic pomidzy wyspami przyldka Horn. Moi ludzie, z pomoc niektrych spord was, wydobd z ziemi meteoryt, przetransportuj go na statek i umieszcz w oysku. Nastpnie dostarczymy meteoryt do Muzeum Lloyda. Na chwil przerwa. - Pewnie cz z was bdzie si zastanawia, czy nasza operacja jest legalna. Zgosilimy waciwym wadzom fakt, e bdziemy prowadzili na konkretnej wyspie dowiadczalne prace grnicze. Meteoryt to w zasadzie ruda elaza, w zwizku z czym nie zamiemy adnego prawa. Z drugiej strony moe potencjalnie zaistnie praktyczny problem wynikajcy z tego, e wadze Chile jednak nie bd wiedzie, i zamierzamy wydoby z ziemi wanie meteoryt. Ale zapewniam was, e jest to raczej mao prawdopodobne. Wypraw nasz przygotowalimy a do najdrobniejszego szczegu i nie spodziewamy si podczas niej adnych trudnoci. Wyspy przyldka Horn s niezamieszkane. Najblisze osiedle ludzkie znajduje si w Puerto Williams, w odlegoci okoo pidziesiciu mil od

miejsca naszych prac. Nawet jeeli wadze Chile dowiedz si, co robimy, bdziemy w stanie za meteoryt po prostu dobrze zapaci. Jak wic widzicie, nie ma adnego powodu do niepokoju. Znw umilk, po czym doda: - Czy s jakie pytania? Natychmiast w gr wystrzelio z dziesi rk. Glinn skin na marynarza stojcego najbliej niego, przysadzistego nafciarza w kombinezonie tustym od smarw. - Co to za meteoryt? - zagrzmia marynarz. Pomruk aprobaty popar jego pytanie. - Prawdopodobnie jest to brya niklu i elaza o masie okoo dziesiciu tysicy ton. Po prostu wolno leca brya metalu. - Dlaczego jest on tak wany? - Jestemy przekonani, e mamy do czynienia z najwikszym meteorytem, na jaki kiedykolwiek natrafi czowiek. W gr uniosy si kolejne rce. - Co si stanie, jeeli Chilijczycy nas nakryj? - Nasza misja jest w stu procentach legalna - odpar Glinn. Do przodu wystpi mczyzna w niebieskim uniformie, jeden z elektrykw okrtowych. - Wcale mi si to nie podoba - powiedzia z wyranie wyczuwalnym akcentem z Yorkshire. Mia gste rude wosy i rwnie gst brod, ktrej z pewnoci nigdy nie czesa. Glinn czeka cierpliwie na jego dalsze sowa. - Jeli cholerni Chilijczycy przyapi nas, jak majstrujemy przy ich wasnoci, wydarzy si moe wszystko. Jeeli caa operacja jest w stu procentach legalna, dlaczego po prostu nie kupimy od nich tej cholernej bryy? Glinn wbi spojrzenie w mczyzn. Na jego jasnoszarych oczach nawet nie drgna powieka. - Zechce mi pan poda swoje nazwisko? - zapyta. - Lewis - pada odpowied. - Poniewa, panie Lewis, Chilijczycy by nam jej nie sprzedali, chociaby ze wzgldw politycznych. Z drugiej strony, nie dysponuj oni ani wiedz, ani rodkami technicznymi, aby meteoryt odkopa i wywie z wyspy. Zapewne wic, gdyby o jego istnieniu mieli pojcie, przeznaczeniem meteorytu byoby pozostanie na wyspie, raczej na zawsze. W Ameryce natomiast zostanie on dokadnie zbadany. Bdzie eksponowany w muzeum, kady, kto zechce, bdzie mg go zobaczy. Ten meteoryt nie stanowi spucizny historycznej Chile, jest

wasnoci caego gatunku ludzkiego. Mg przecie spa na ziemi w kadym miejscu, nawet w Yorkshire. Koledzy Lewisa parsknli miechem. McFarlane ucieszy si, widzc, e proste sowa Glinna doskonale trafiaj do marynarzy. - Prosz pana - odezwa si jeden z modszych oficerw. - A co z ramp awaryjn? - Rampa awaryjna - odpar Glinn spokojnym, lecz mocnym, niemal hipnotyzujcym gosem - stanowi dla nas wszystkich ostateczne zabezpieczenie, ktrego z pewnoci nie bdziemy musieli uywa. W raczej nieprawdopodobnym przypadku, gdyby meteoryt uwolni si z przygotowanego oyska, na przykad podczas potnego sztormu, dziki tej rampie pozbdziemy si balastu, wyrzucajc go do oceanu. Tak bywao jeszcze w dziewitnastym wieku, kiedy marynarze podczas zej pogody wyrzucali adunki do wody. Jednak prawdopodobiestwo, e i my bdziemy musieli posun si do takiego rozwizania, jest naprawd znikome. Ta rampa najlepiej wiadczy, e naszym gwnym celem jest zachowanie bezpieczestwa statku i zaogi, nawet za cen utraty meteorytu. - W jaki sposb uruchamia si t ramp? - rzuci jeden z marynarzy. - To ja znam sposb. Zna go rwnie mj gwny inynier, Eugene Rochefort, oraz szef konstruktorw, Manuel Garza. - A kapitan? - Uznalimy, e zastosowanie tej opcji powinno lee wycznie w rkach personelu EES - odpowiedzia Glinn. - W kocu to nasz meteoryt. - Ale, do cholery, nasz statek! Jazgot niezadowolonej zaogi wznis si ponad lekki szum wiatru i cichy pomruk silnikw statku. McFarlane popatrzy na kapitan Britton. Zachowujc niewzruszon, kamienn twarz, staa za Glinnem, z rkami wyprostowanymi wzdu tuowia. - Pani kapitan wyrazia zgod na takie, przyznaj, niecodzienne rozwizanie. To my, EES, zbudowalimy ramp awaryjn i my wiemy, jak j uruchomi. W razie koniecznoci jej uycia, cho to raczej mao prawdopodobne, trzeba bdzie postpowa z wielk ostronoci i precyzj. Uruchomienia jej mog si podj tylko ludzie odpowiednio do tego przygotowani i przeszkoleni. Jeli zabierze si do tego kto niekompetentny, statek zatonie razem z meteorytem. - Glinn uwanie popatrzy po twarzach zgromadzonych. - S jeszcze jakie pytania? Odpowiedziaa mu jedynie cisza. - Oczywicie, zdaj sobie spraw, e to nie jest zwyczajny rejs - kontynuowa. Niepewno, a nawet obawy, jakie wyraacie, zdaj si wic cakiem naturalne. Jak podczas

kadej ekspedycji morskiej, tak i teraz podejmujemy pewne ryzyko. Powiedziaem wam ju, e nasze przedsiwzicie jest zupenie legalne. Zwodzibym was jednak, gdybym twierdzi, e Chilijczycy z pewnoci potraktuj nas przyjanie. Ale dlatego wanie kady z was, jeeli nasza wyprawa zakoczy si powodzeniem, otrzyma premi w wysokoci pidziesiciu tysicy dolarw. Po chwili ciszy nagle wszyscy marynarze zaczli jednoczenie mwi i przekrzykiwa jeden drugiego. Glinn podnis do gry rk i wszyscy znowu ucichli. - Jeli ktokolwiek z was nie jest przekonany, e powinien bra udzia w tej wyprawie, wolno mu opuci Rolvaaga. Zapewnimy mu powrt do Nowego Jorku i zwrcimy koszty podry - powiedzia. Znaczco popatrzy na Lewisa. Mczyzna wytrzyma jego wzrok, po czym szeroko si umiechn. - Przekonae mnie, stary - stwierdzi. - C, przed nami wiele pracy - zwrci si Glinn do caej grupy. - Jeeli chcecie jeszcze co doda, jeeli chcecie o co zapyta, czycie to teraz, a nie pniej. Uwanie wdrowa wzrokiem od jednego marynarza do drugiego. Wreszcie, uznawszy, e cisza wrd zaogi jest ju absolutna, skin gow, odwrci si i ruszy ramp w drog powrotn ku nadbudwce. ROLVAAG Godz. 16.20 Marynarze podzielili si na mae grupki i wracajc na stanowiska, rozmawiali pomidzy sob przyciszonymi gosami. Wiatrwk McFarlanea targn nagy poryw wiatru. Odwrciwszy si, mczyzna ujrza Amir. Staa przy barierce na prawej burcie i wci rozmawiaa z grup marynarzy pokadowych. Chyba znowu popisaa si jakim zgryliwym komentarzem, bo otaczajcy j ludzie po raz kolejny wybuchli gromkim miechem. McFarlane skierowa si do pokoju dziennego dla oficerw. Jak wikszo pomieszcze na statku, ktre do tej pory widzia, tak i to byo olbrzymie i bogato wyposaone. Poza wszystkimi innymi miao jedn wielk atrakcj, ktra go tutaj przycigaa: ekspres do kawy z dzbankiem, ktry nigdy nie by pusty. Nala sobie pen filiank czarnego pynu i z westchnieniem ulgi upi duy yk. - Moe troch mietanki? - usysza damski gos zza plecw. Odwrci si i zobaczy kapitan Britton. Wanie zamkna za sob drzwi do pomieszczenia i z szerokim umiechem na ustach zmierzaa w jego kierunku. Wiatr wiejcy na pokadzie troch potarga jej wosy, ktre niesfornie opaday teraz spod czapki na szyj kobiety.

- Nie, wol czarn - odpar. Patrzy, jak kapitan Britton nalewa sobie kaw, dodajc do filianki yeczk cukru. Przez chwil popijali w milczeniu. - Musz pani o co zapyta - odezwa si wreszcie McFarlane, bardziej eby nawiza rozmow, ni w jakimikolwiek innym celu. Wydaje mi si, e ten dzbanek z kaw zawsze jest peen. A kawa zawsze wiea. W jaki sposb dochodzi si do takiego cudu? - To aden cud. Steward przynosi wiey dzbanek co pitnacie minut, czy tego potrzeba czy nie. Dziewidziesit sze dzbankw na dob. McFarlane pokiwa gow. - Nadzwyczajne - powiedzia z uznaniem. - Tak jak nadzwyczajny jest cay ten statek. Kapitan Britton upia kolejny yk. - Oprowadzi pana po nim? - zapytaa. McFarlane popatrzy na ni uwanie. Bez wtpienia jako dowdca Rolvaaga miaa o wiele waniejsze zajcia. Lecz przecie wycieczka po statku z kapitanem jako przewodnikiem moga by dobrym sposobem przynajmniej na czciowe zabicie pokadowej nudy. W kocu ycie na morzu prdko przeradzao si w mudn rutyn. Podjwszy decyzj, McFarlane wypi ostatni yk kawy z filianki i odstawi naczynie na tac. - Wspaniay pomys - stwierdzi. - Przez cay czas zastanawiam si, jakie sekrety kryje w swoim wntrzu ten wielki kadub. - Jest ich bardzo niewiele - odpara Britton, otwierajc drzwi pokoju dziennego i wprowadzajc McFarlanea do szerokiego holu. - Niemal kady zakamarek nadaje si, eby wla do niego rop. Otworzyy si drzwi prowadzce na gwny pokad i pojawia si w nich drobna sylwetka Rachel Amiry. Ujrzawszy McFarlanea i Britton, kobieta przystana. Kapitan Britton pozdrowia j formalnym skinieniem gowy, po czym ruszya w kierunku korytarza. McFarlane pody za ni. Kiedy skrcali przy pierwszym rozgazieniu, McFarlane obejrza si. Amira wci patrzya za nimi, z lekkim umiechem wyszoci na ustach. Otworzywszy szerokie podwjne drzwi, Britton wprowadzia McFarlane do kuchni. Tutaj pan Singh sprawowa wadz nad zastpami stewardw, pomocnikw szefa kuchni oraz nad rzdami kuchenek i lnicych piecykw. Znajdoway si tu wielkie lodwki i zamraarki, pene cielciny, woowiny, kurczakw i kaczek oraz korpusw, ktre McFarlane rozpozna jako pochodzce od kz. - Mona by tutaj wykarmi ca armi - stwierdzi.

- Pan Singh powiedziaby raczej, e wy, naukowcy, jecie wicej ni wojsko - odpara Britton z umiechem. - Chodmy, nie przeszkadzajmy mu. Powoli przeszli przez sal bilardow, minli basen i wreszcie zaczli schodzi po schodach do pokoju dziennego i jadalni zaogi. Zszedszy kolejne pitro w d, znaleli si w pomieszczeniach mieszkalnych zaogi. Byy to due kajuty z azienkami, wcinite pomidzy galeriami, ktre biegy wzdu obu burt statku. Zatrzymali si na pocztku przejcia po stronie prawej burty. Tutaj bardzo wyranie byo ju sycha odgos pracujcego silnika. Cigncy si std korytarz zdawa si nie mie koca. Po jego lewej stronie widoczne byy iluminatory, a po prawej drzwi do kabin. - Wszystko to jest takie wielkie i puste - zauway McFarlane. Britton rozemiaa si. - Gocie zawsze odnosz podobne wraenie. A fakty s takie, e zasadniczo statkiem kieruj komputery. Nawigacja odbywa si przy wykorzystaniu satelity geofizycznego, kurs utrzymywany jest automatycznie, na zasadzie automatu dziaa take detektor antykolizyjny. Trzydzieci lat temu elektryk na statku by jedynie polednim czonkiem zaogi. Teraz nie sposb si obej bez wysoko wykwalifikowanych elektronikw. - Wszystko to robi ogromne wraenie. - McFarlane odwrci si do Britton. - Niech pani nie zrozumie mnie le, ale od samego pocztku zastanawiam si, dlaczego Glinn wybra na t wypraw wanie tankowiec. Po co te wszystkie problemy z pracochonnym przeistaczaniem tankowca w masowiec przeznaczony do przewozu rud? Dlaczego po prostu nie wyczarterowa zwyczajnego masowca? Albo kontenerowca? Przecie bez cienia wtpliwoci byoby to o wiele tasze. - Myl, e jestem w stanie to panu wyjani. Prosz za mn. Britton otworzya jakie drzwi i skina na McFarlanea, eby pody za ni. Dywany i drewniane panele podogowe ustpiy teraz miejsca linoleum i lnicemu metalowi. Oboje zeszli po kolejnych schodach i stanli przed drzwiami oznaczonymi tabliczk: POMIESZCZENIE KONTROLI ADUNKU. Znajdowa si w nim wielki elektroniczny schemat gwnego pokadu, byszczcy niezliczonymi czerwonymi i tymi lampkami. - Oto elektroniczny diagram statku - wyjania Britton, zachcajc McFarlanea, eby podszed bliej. - Dziki tej elektronice przez cay czas na bieco kontrolujemy rozmieszczenie i zachowanie adunku. Wprost std sprawdzamy balasty, funkcjonowanie pomp, wszystkie zawory i tak dalej. Mamy moliwo byskawicznego reagowania na wszelkie anomalie. - Wskazaa na rzd wskanikw i przecznikw na desce rozdzielczej pod diagramem. - Tutaj na przykad regulujemy cinienie w pompach.

Poprowadzia McFarlanea w kierunku mczyzny, ktry siedzia przy szerokim pulpicie, wpatrujc si jednoczenie w kilkanacie ekranw komputerowych. - Ten komputer kontroluje rozoenie adunku. A nastpne zawiaduj automatycznym systemem przepompowywania. Monitoruj cinienie, poziom i temperatur w zbiornikach statku. - Britton poklepaa beow obudow jednego z monitorw. - To wanie dlatego Glinn wybra tankowiec. Ten wasz meteoryt jest bardzo ciki. Ju samo adowanie go bdzie nadzwyczaj trudn operacj. Majc te wszystkie komputery, bdziemy mogli reagowa na zachowanie statku, przepompowujc balasty ze zbiornika do zbiornika i utrzymujc jednostk w rwnowadze niezalenie od tego, jak bardzo asymetryczny obiekt znajdzie si w adowni. A przecie chyba nikt nie byby zadowolony, gdybymy nagle, w momencie zaadowania meteorytu, wywrcili si stpk do gry. Britton podesza do przyrzdw kontrolujcych balast. - A jeeli mowa o komputerach, czy wie pan, co to takiego? - Wskazaa na wolno stojc jakby wie z czarnego metalu, zupenie gadk, jeli nie liczy znajdujcej si w niej dziurki od klucza i tabliczki z napisem: POMIARY BEZPIECZESTWA. Urzdzenie zdecydowanie wyrniao si na tle wszystkich innych urzdze elektronicznych. - Ludzie Glinna zainstalowali to jeszcze w Elizabeth. Druga taka wieyczka, ale znacznie mniejsza, znajduje si na mostku. aden z moich oficerw nie ma pojcia, do czego to suy. McFarlane z zaciekawieniem przesun doni po lekko skonej frontowej ciance wiey. - Ja te nie mam pojcia. Moe ma to co wsplnego z ramp awaryjn? - Pocztkowo te tak przypuszczaam. - Britton wyprowadzia gocia z pomieszczenia i powioda go korytarzem o stalowej pododze w kierunku czekajcej ju na nich windy. - Ale odnosz wraenie, e ta wiea jest poczona z wicej ni jednym systemem zarzdzania statkiem. - Czy chce pani, ebym zapyta o to Glinna? - Nie, niech si pan nie kopocze. W kocu zapytam go sama. No, ale ja cigle gadam na temat Rolvaaga - zauwaya, wciskajc przycisk w windzie - a tymczasem chciaabym si dowiedzie, w jaki sposb zostaje si poszukiwaczem meteorytw. Winda ruszya w d, a McFarlane ponownie popatrzy z uwag na kapitan Britton. Kobieta niezmiennie sprawiaa wraenie osoby bardzo pewnej siebie. Ramiona miaa wyprostowane, gow dumnie uniesion. Nie byo jednak w tej postawie ani krzty bezmylnej sztywnoci waciwej wojskowym. Wrcz przeciwnie, Britton nosia si z dum wynikajc z wiedzy i inteligencji. Wiedziaa, e McFarlane jest poszukiwaczem meteorytw; w mylach

zada sobie pytanie, czy wiedziaa te o Masangkayu i o fiasku poszukiwa meteorytu Tornarssuk. Ty i ja, droga eglarko, mamy ze sob wiele wsplnego, pomyla. Mg sobie tylko wyobraa, jak trudno jej byo znowu naoy mundur kapitaski i wej na mostek dowodzenia ze wiadomoci nieprzychylnych szeptw unoszcych si za plecami. - Kiedy w Meksyku wpadem w deszcz meteorytw - powiedzia. - Niesychane. I nic si panu nie stao? - Historia odnotowaa tylko jeden przypadek uderzenia kogokolwiek przez meteoryt odpar McFarlane. - Ofiar bya kobieta, hipochondryczka leca w ku. Wysze pitra jej domu osabiy si uderzenia, dlatego zostaa jedynie ranna. Oczywicie, byskawicznie wyskoczya z ka. Britton rozemiaa si. Zabrzmiao to bardzo adnie. - Kiedy potem wrciem do szkoy, postanowiem zosta geologiem planetarnym. Nigdy jednak nie czuem si dobrze w skrze grzecznego studenta i naukowca. - A czym si zajmuj geolodzy planetarni? - Dopki nie trafi na co interesujcego, ca gam rnych nudnych prac. S jednoczenie geologami, chemikami, astronomami, fizykami i kamieniarzami. - Mimo wszystko nie odnosz wraenia, aby pana studia byy nudne. A co si dzieje po trafieniu na co interesujcego? - Ja osobicie ju w szkole redniej zajem si meteorytem z Marsa. Badaem wpyw promieniowania kosmicznego na jego skad chemiczny. Prbowaem wszystko obliczy i zapisa liczbami. Drzwi otworzyy si i oboje wyszli z windy. - Ju jako chopak trzyma pan wic w rkach prawdziw marsjask ska powiedziaa Britton, wchodzc do kolejnego korytarza, ktry zdawa si nie mie koca. McFarlane wzruszy ramionami. - Lubiem znajdowa meteoryty. Przypominao to troch poszukiwanie skarbw. I lubiem je bada. Nie lubiem jednak dugich bezczynnych godzin w laboratoriach albo uczestnictwa w nudnych konferencjach i perorowania o kolizjach planet oraz o kraterach powstaych w wyniku takich zderze. C, nie dao si z tym y i moja kariera naukowca trwaa zaledwie pi lat. Zrobiem, co prawda, doktorat, ale na uczelni nie przyznano mi staego etatu i od tego czasu pracuj wycznie na wasny rachunek. Nagle bezwiednie wstrzyma oddech, gdy pomyla o zmarym partnerze i zda sobie spraw, e niezbyt waciwie dobra sowa. Ku jego uldze kapitan Britton nie drya jednak tematu.

- O meteorytach wiem jedynie tyle, e s to skay, ktre spadaj z nieba - odezwaa si Britton. - Skd one pochodz? Oczywicie te spoza Marsa. - Meteoryty marsjaskie s niezmiernie rzadkie. Wikszo meteorytw to odamki ska z wewntrznego pasa asteroid. To mae kawaki lub fragmenty planet, ktre oderway si od nich wkrtce po powstaniu Systemu Sonecznego. - Meteoryt, po ktry teraz pyniemy, nie jest przecie may. - Ale w wikszoci meteoryty s jednak mae. Chocia wcale wiele nie trzeba, eby powanie wstrzsn nasz planet. Meteoryt tunguski, ktry uderzy w Syberi w 1908 roku, uczyni to z si rwn bombie wodorowej o mocy dziesiciu megaton. - Dziesiciu megaton? - To jest jeszcze mae piwo. W przeszoci pojawiay si meteoroidy, ktre uderzay w Ziemi z energi kinetyczn przekraczajc sto milionw megaton. Tego rodzaju katastrofy oznaczay zmierzch caej ery geologicznej, wyginicie dinozaurw i w ogle psuy wszystkim miy dzie. - Jezu! - Britton potrzsna gow. McFarlane zamia si sucho. - Niech si pani nie martwi. Takie zjawiska s bardzo rzadkie. Zdarzaj si raz na sto milionw lat. Zmierzali ku kolejnemu rozwidleniu korytarzy. McFarlane czul si w tym labiryncie beznadziejnie zagubiony. - Czy wszystkie meteoryty s takie same? - zapytaa kapitan Britton. - Nie, skde znowu. Jednak wikszo tych, ktre do tej pory uderzyy w Ziemi, to zwyke chondryty. - Chondryty? - Najoglniej stare szare kamienie. Nic interesujcego. - McFarlane zawaha si. - S jednak jeszcze meteoryty niklowe, jak prawdopodobnie ten, po ktry wanie pyniemy. Ale najbardziej interesujce s chondryty Cl. - Zatrzyma si. Britton popatrzya na niego wyczekujco. - Trudno w szczegach o nich opowiada. Mgbym pani zanudzi. McFarlane przypomnia sobie, jak w modych latach bezskutecznie prbowa podczas wieczornych przyj zainteresowa takimi opowieciami zgromadzone towarzystwo. - Studiowaam nawigacj astronomiczn. Niech pan sprbuje. - C, chondryty Cl s grudami pochodzcymi wprost z czystego, naturalnego pyu gwiezdnego, z ktrego uformowa si System Soneczny. Co sprawia, e s bardzo

interesujce. To one zawieraj w sobie odpowied na pytanie, w jaki sposb powsta ten system. S take bardzo stare. Starsze od Ziemi. - Czyli jak stare? - Maj okoo czterech i p miliarda lat. McFarlane zauway w oczach kapitan Britton bysk autentycznego zainteresowania. - Niezwyke. - Powstaa teoria, e istniej meteoryty jeszcze bardziej niezwyke... McFarlane nagle umilk, starajc si zapanowa nad swoim jzykiem. Nie chcia, eby wrciy do niego dawne obsesje; przynajmniej nie teraz. W milczeniu szed dalej obok kapitan Britton, czujc na sobie jej zaskoczone spojrzenie. Korytarz skoczy si rozsuwanymi wrotami. Lekko je uchyliwszy, Britton wesza razem z McFarlaneem do kolejnego pomieszczenia. Od razu oguszyo ich potne wycie nieskoczonej iloci koni mechanicznych. McFarlane pody za Britton na wsk ramp. Mniej wicej pidziesit stp poniej dostrzeg dwie ogromne turbiny, wyjce w zgodnym duecie. Wielka otaczajca je przestrze zdawaa si kompletnie opustoszaa; najprawdopodobniej take funkcjonowaniem turbin zawiadywa komputer. McFarlane chwyci na moment jaki gruby prt sterczcy z podogi, aby nie straci rwnowagi. Wibrowa w jego rkach w dzikim rytmie razem ze wszystkimi innymi elementami przedziau silnikowego. Britton popatrzya na geologa z lekkim umieszkiem i kontynuowaa wdrwk. - Tankowce napdzane s za pomoc kotw parowych, a nie silnikw dieslowskich, jak inne statki - powiedziaa, podnoszc gos, eby przekrzycze haas. - Mamy, oczywicie, zapasowy silnik dieslowski, ktry w razie koniecznoci moe by rdem energii elektrycznej. Na takim nowoczesnym statku ani na chwil nie mona sobie pozwoli na brak energii. Bez prdu nagle wszystko przestanie funkcjonowa: komputery, nawigacja czy sprzt przeciwpoarowy. W takim przypadku statek staje si jedynie bezwadnym wrakiem. Okrelamy tak sytuacj skrtem MNW: martwi na wodzie. Minli kolejne cikie drzwi. Britton zamkna je za nimi, nastpnie podya do przejcia, ktre koczyo si zamknitymi drzwiami windy. McFarlane szed za ni, uradowany, e uwolnili si od haasu przedziau silnikowego. Pani kapitan zatrzymaa si przed drzwiami windy i spojrzaa na geologa badawczym wzrokiem. Nagle McFarlane zda sobie spraw, e kiedy rozpocza z nim ten spacer, chodzio jej o co wicej ni tylko o wsplne zwiedzenie Rolvaaga. - Pan Glinn doskonale da sobie dzisiaj rad z zaog - powiedziaa.

- Ciesz si, e tak pani uwaa. - Zaogi statkw zwykle bywaj bardzo przesdne, sam pan chyba wie. To zadziwiajce, jak szybko zwyczajne plotki i spekulacje staj si pod pokadem sprawdzonymi faktami. Myl, e dzisiejsze sowa pana Glinna uciy wszelkie plotki. - Zapanowaa niezrczna cisza, po czym kapitan Britton kontynuowaa: - Odnosz wraenie, e pan Glinn wie znacznie wicej, ni dzisiaj powiedzia. Albo, w rzeczy samej, le to wyraziam. On wie mniej, ni da dzisiaj wszystkim do zrozumienia. - Zerkna z ukosa na McFarlanea. - Mam racj? McFarlane zawaha si. Nie wiedzia, co Lloyd albo Glinn wczeniej ju wyjawili pani kapitan. Nie mia te pojcia, co przed ni zataili. Mimo to by przekonany, e im wicej ta kobieta wiedziaa, tym lepiej dla caego statku. Poza tym wyczuwa w niej pokrewn dusz. Oboje popenili w przeszoci powane bdy. ycie dowiadczyo ich znacznie mocniej ni przecitnego zjadacza chleba. Przeczucie podpowiadao mu, e powinien ufa Sally Britton. - Ma pani racj - odpar. - Prawda jest taka, e waciwie nie wiemy prawie nic o tym, co nas czeka u kresu tej podry. W zasadzie nie mamy pojcia, w jakim stanie jest meteoryt po potnym uderzeniu w Ziemi. Skromne dane z zakresu elektromagnetyki i grawitacji, jakimi na jego temat dysponujemy, wydaj si nieprawdopodobne i w wielu miejscach s sprzeczne. - Rozumiem. - Britton zajrzaa mu gboko w oczy. - Czy nasza misja jest niebezpieczna? - Nie ma powodu, eby tak przypuszcza. - Zawaha si. - Nie ma te powodu, eby lekceway moliwo zagroenia. Nastpia chwila ciszy. - Chodzi mi o to, czy moe zaistnie jakie niebezpieczestwo dla mojego statku i mojej zaogi? McFarlane przygryz warg, zastanawiajc si, co odpowiedzie. - Niebezpieczestwo? Nasz meteoryt jest ciki jak jasna cholera. Trzeba bdzie nie lada zrcznoci, eby wydoby go z ziemi i przetransportowa na statek. Ale kiedy ju umiecimy go bezpiecznie w adowni i umocujemy, jestem przekonany, e bdzie rwnie bezpieczny jak zbiornik peen ropy. - Popatrzy na kobiet. - Poza tym Glinn wydaje mi si czowiekiem, ktry nigdy niczego nie pozostawia przypadkowi. Britton przez moment zastanawiaa si nad jego sowami, po czym energicznie pokiwaa gow.

- Te odniosam takie wraenie. Jest zbyt ostrony, eby mg popeni jaki bd. Nacisna przycisk wzywajcy wind. - Lubi mie na pokadzie tego typu osoby. Poniewa kiedy nastpnym razem znajd si na podwodnych skaach, bd musiaa zaton z moim statkiem. ROLVAAG 3 lipca, godz. 14.15 Kiedy Rolvaag przecina rwnik, majc daleko na zachodzie wybrzea Brazylii i ujcie Amazonki, na jego pokadzie dziobowym odbywa si rytua uwicony setkami lat niezmiennej tradycji. Trzydzieci stp poniej poziomu pokadu dziobowego i niemal dziewiset stp z tyu doktor Patrick Brambell rozpakowywa swj ostatni karton z ksikami. Podczas caej swojej kariery zawodowej przepywa rwnik przynajmniej raz w roku i towarzyszc temu ceremoni picia herbatki Neptuna, przyrzdzanej z gotowanych skarpet i uwalanych smarem rkawic ochronnych, odbywajc si wrd prostackich okrzykw i gromkich miechw rozbawionych marynarzy, uwaa za w najwyszym stopniu niesmaczn. Rozpakowywa i ustawia na pkach sw rozleg bibliotek od pierwszych chwil po wypyniciu Rolvaaga z portu. Lubi to zajcie rwnie mocno jak samo czytanie i nigdy si przy nim nie pieszy. Powoli rozcina skalpelem tam, ktr byy oklejone kartony, odgina ich skrzydeka i zaglda do rodka. Niemal z uwielbieniem wzi do rki ksik, lec na wierzchu jednego z nich, Anatomi melancholii Burtona. Zanim postawi j na ostatniej wolnej pce w kabinie, delikatnie pogaska jej obwolut ze sztucznej skry. Obok znalazo si miejsce dla Orlando Furioso, nastpnie dla rebours Huysmansa, wykadw Coleridgea o Szekspirze, esejw doktora Johnsona, zatytuowanych Rambler, wreszcie dla Apologia pro Vita Sua Newmana. adna z tych ksiek nie miaa nic wsplnego z medycyn. W zasadzie spord tysica eklektycznych ksiek znajdujcych si w bibliotece podrnej Brambella tylko mniej wicej dziesi mona byo uzna za profesjonaln lektur doktora medycyny. Te trzyma oddzielnie w specjalnej walizce medycznej, pragnc, aby jego cennej i uwielbianej biblioteki w adnym wypadku nie plamia rdza literatury zawodowej. Doktor Brambell by przede wszystkim namitnym molem ksikowym, a dopiero potem lekarzem. Oprniwszy w kocu karton, Brambell westchn z cich satysfakcj, lecz take z alem, e ulubion czynno ma ju za sob. Wreszcie cofn si kilka krokw i przystan, podziwiajc grzbiety starannie poustawianych ksiek. Stojc bez ruchu, usysza, jak niedaleko zatrzaskuj si jakie drzwi i po chwili na korytarzu rozleg si odgos czyich

krokw. Jeszcze przez chwil nie zmienia pozycji, majc nadziej, e kroki nie zmierzaj do niego, jednak wiedzia ju, e jest to nadzieja zudna. Kto zatrzyma si i kilkakrotnie zapuka do drzwi poczekalni. Brambell znowu westchn, ale byo to ju zupenie inne westchnienie ni poprzednio. Szybko rozejrza si po kabinie. Odszuka wzrokiem mask chirurgiczn i zaoy j na usta. Dowiadczenie podpowiadao mu, e pacjenci widzcy go w masce staraj si skrci wizyt u niego do minimum. Posa swoim ksikom ostatnie, pene uwielbienia spojrzenie, po czym wyszed z kabiny, starannie zamknwszy za sob drzwi. Przeszed przez dugi hol, min sal z pustymi kami szpitalnymi, sal operacyjn i laboratorium, po czym wszed do poczekalni. By tam ju Eli Glinn z opasym tomem akt pod pach. Wzrok Glinna spocz na masce chirurgicznej. - Nie spodziewaem si, e ma pan pacjenta. - Bo nie mam - odpar Brambell przez mask. - Jest pan pierwszy. Glinn jeszcze przez chwil patrzy na mask. Wreszcie skin gow. - W porzdku. Moemy porozmawia? - Oczywicie. Brambell wprowadzi gocia do swojego gabinetu. Uwaa Glinna za jedn z najbardziej niezwykych osb, z jakimi mia kiedykolwiek do czynienia. Mczyzn o wysokiej kulturze osobistej, ktry ni jednak wiadomie nie epatowa. Mczyzn potraficego prowadzi powan konwersacj niemal na kady temat. Mczyzn o ciemnych, nieprzeniknionych oczach, lubicego zna wszystkie saboci ludzi, z ktrymi mia do czynienia. Take saboci doktora Brambella. Tymczasem Brambell zamkn drzwi gabinetu. - Niech pan usidzie, panie Glinn. - Wskaza rk na teczk z aktami. - Zakadam, e s to historie chorb osb, ktre znajduj si na statku? Troch pno. Na szczcie do tej pory nie byy potrzebne. Glinn usiad na krzele. - Wybraem kilka teczek, ktre mog wzbudzi pana zainteresowanie. Wikszo to rutynowe sprawy. Poza kilkoma wyjtkami. - Rozumiem. - Zaczn od zaogi. Victor Howell od dawna cierpi na zstpienie jder. - Jestem zaskoczony, e jeszcze nie poddano go stosownemu zabiegowi. Glinn popatrzy na doktora.

- Pewnie wcale nie chciaby by krojony w tym miejscu. Brambell pokiwa gow. Glinn przerzuci kilka cienkich teczek. Wrd ludzi zgromadzonych na statku byy przypadki rnych chorb i dolegliwoci, jak to zwykle bywa w takich grupach. Na pokadzie znajdowao si kilku cukrzykw, komu chronicznie wypada dysk, kto inny by z kolei dotknity chorob Addisona. - Zasadniczo mamy do czynienia ze zdrowymi ludmi - powiedzia Brambell, majc nadziej, e rozmowa zaraz dobiegnie koca. Ale nie, Glinn pooy na biurko kolejn stert teczek. - Tutaj mam profile psychologiczne - oznajmi. Brambell popatrzy na nazwiska. - A co z ludmi z EES? - My mamy troch inny system - odpar Glinn. - Dokumenty ludzi z EES mog by ujawniane tylko w razie koniecznoci. Doktor Brambell nie zareagowa. Nie widzia sensu w sprzeczaniu si z takim czowiekiem jak Glinn. Glinn wydoby z neseseru dwie dodatkowe teczki, pooy je na biurku Brambella, po czym rozpar si na krzele. - Martwi mnie tylko jedna osoba. - A kt to taki? - McFarlane. Brambell opuci mask poniej policzkw. - Ten dziarski owca meteorytw? - zapyta zaskoczonym tonem. Jego zdaniem akurat ten mczyzna nie zapowiada adnych kopotw. Glinn postuka palcami w tekturow teczk. - Bd panu dostarcza regularne raporty na jego temat. Brambell ze zdziwieniem zmarszczy czoo. - McFarlane jest na tym statku jedyn kluczow postaci, ktr nie ja kwalifikowaem do ekspedycji. Najoglniej mwic, jego przeszo wzbudza co najmniej wtpliwoci. Dlatego wanie chciabym, eby oceni pan ten raport o nim oraz nastpne, ktre panu dostarcz. Brambell z niesmakiem popatrzy na teczk. - Kto jest pana szpiegiem? - zapyta. Spodziewa si, e urazi tym pytaniem Glinna, jednak si pomyli. - Wolabym pozostawi nazwisko tej osoby dla siebie.

Brambell skin gow. Przysun do siebie teczk i zacz przeglda kolejne znajdujce si w niej kartki. - Niezbyt przekonany co do sensu wyprawy i jej szans na sukces - przeczyta gono. - Motywacje niejasne. Nieufno do naukowcw. Bardzo niepewny w zarzdzaniu. Osobowo samotnicza. - Odoy kartk. - Nie widz w tym nic niezwykego. Glinn ruchem gowy wskaza na drug, znacznie grubsz teczk. - Tutaj mamy wszystko, co wiemy o przeszoci McFarlanea. Wrd innych informacji mamy raport na temat pewnego nieprzyjemnego incydentu, ktry wydarzy si kilka lat temu na Grenlandii. Brambell westchn. By czowiekiem, dla ktrego ostatni motywacj do dziaania bya ciekawo. Przypuszcza, e Glinn zatrudni go przede wszystkim z tego powodu. - Przejrz to pniej. - Zajmijmy si tym teraz. - W takim razie niech pan pokrtce streci mi zawarto tej teczki. - Oczywicie. Brambell usiad wygodniej, zoy ramiona na piersiach i zrezygnowany zacz sucha wywodu Glinna. - Przed laty McFarlane mia partnera o nazwisku Masangkay. Po raz pierwszy zawizali spk, aby przeszmuglowa z Chile tektyty z pustyni Atakama. Od tego czasu s w tym kraju bardzo niemile widziani. Pniej z powodzeniem poszukiwali kilku mniejszych, lecz rwnie wanych meteorytw. Doskonale razem wsppracowali. Podczas ostatniej roboty dla pewnego muzeum McFarlane niespodziewanie popad w kopoty i z koniecznoci zosta wolnym strzelcem. Mia doskonay instynkt poszukiwacza, jednak gonitwa za meteorytami nie jest zajciem, z ktrego na dusz met da si wyy, chyba e ma si sponsorw. Masangkay, w przeciwiestwie do McFarlanea, cile trzyma si wytycznych, jakie dawao mu muzeum, i dziki temu dosta kilka atrakcyjnych zlece. Obaj byli sobie bardzo bliscy od dziecistwa. McFarlane oeni si z siostr Masangkaya, Malou, przez co panowie zostali szwagrami. Ale w miar, jak mijay lata, ich zwizki zaczynay si rozlunia. Zapewne McFarlane zazdroci Masangkayowi kariery, jak ten robi w muzeum. Albo Masangkay zazdroci McFarlaneowi jego doskonalej intuicji poszukiwacza. Przede wszystkim jednak nieporozumienia obu panw miay jako to pewn teori McFarlanea. - Mianowicie? - McFarlane wierzy, e pewnego dnia na Ziemi zostanie znaleziony meteoryt pozagalaktyczny. Taki, ktry przyleci do nas z innego systemu sonecznego. Wszyscy mu

mwili, e jest to matematycznie niemoliwe; wszelkie znane nam meteoryty przybyy na Ziemi z Ukadu Sonecznego. Jednak teoria ta szybko staa si obsesj McFarlanea. Przylgna do niego opinia czubka i szarlatana, co zupenie nie pasowao tradycjonalicie Masangkayowi. W kadym razie mniej wicej trzy lata temu na Grenlandi, niedaleko Tornarssuk, spad duy meteoryt. ledziy go satelity i czujniki sejsmiczne, dziki czemu z do du dokadnoci okrelono miejsce jego upadku, jeszcze zanim on nastpi. Ostatnie chwile meteorytu przed upadkiem kto nawet sfilmowa amatorsk kamer wideo, ale ze znacznej odlegoci. Nowojorskie Muzeum Historii Naturalnej, wsppracujc z rzdem Danii, wynajo Masangkaya, eby meteoryt odszuka. Masangkay zabra ze sob na Grenlandi McFarlanea. Znaleli meteoryt w pobliu Tornarssuk, jednak stracili na to znacznie wicej czasu, a akcja okazaa si znacznie drosza, ni przewidywali. Narobili powanych dugw, a tymczasem muzeum si na nich wypio. Co gorsza, pokcili si. McFarlane ekstrapolowa orbit meteorytu z danych satelitarnych i nabra na tej podstawie przekonania, e meteoryt zmierza ku Ziemi po orbicie hiperbolicznej, co oznaczao, e musia przylecie spoza naszego Ukadu Sonecznego. Geolog uzna, e natrafi na meteoryt pozagalaktyczny, ktrego poszukiwa przez cae ycie. Masangkay nawet nie chcia o tym sysze. W miejscu, gdzie znaleli meteoryt, czuwali przez wiele dni, jednak nie mieli adnych perspektyw na znalezienie jakiegokolwiek sponsora, ktry sypnby pienidzmi potrzebnymi na jego przetransportowanie. W kocu Masangkay uda si po zapasy ywnoci i na spotkanie z duskimi wadzami. Zostawi McFarlanea samego z cennym kamieniem i, nieszczliwie, z telefonem satelitarnym. Odnosz wraenie, e McFarlane przeszed wtedy co w rodzaju zaamania psychicznego. By przy meteorycie zupenie sam, przez cay tydzie. Nabra ostatecznego przekonania, e muzeum nie da adnych dodatkowych pienidzy i e w kocu meteoryt dostanie si w rce jakich handlarzy spod ciemnej gwiazdy, zostanie pocity i sprzedany w kawakach na czarnym rynku, bez szans na dokadne zbadanie. Skorzysta wic z telefonu satelitarnego, eby si poczy z pewnym bogatym japoskim kolekcjonerem; mia pewno, e czowiek ten kupi meteoryt w caoci i go dla siebie zachowa. Mwic zatem w skrcie, zdradzi partnera. Kiedy Masangkay wrci z zapasami i, o dziwo, wyposaony w dodatkowe fundusze, Japoczycy byli ju na miejscu. Nie tracc czasu, zabrali meteoryt i znikli. Masangkay poczu si zdradzony, a naukowcy z brany wciekli si na McFarlanea. Nigdy mu nie wybaczyli tego, co wtedy zrobi.

Brambell leniwie skin gow. Opowie Glinna uzna jednak za interesujc. Mogaby stanowi szkic do dobrej, nawet sensacyjnej, powieci. Jack London zrobiby z niej wielk rzecz. Nie wspominajc o Conradzie... - McFarlane mnie martwi - powiedzia Glinn, przerywajc Brambellowi rozmylania. - Nie moemy sobie pozwoli, eby co takiego wydarzyo si w czasie naszej wyprawy, poniewa stracilibymy dosownie wszystko. Skoro McFarlane zdradzi wasnego szwagra, bez wikszego namysu moe zdradzi take Lloyda i EES. - Niby dlaczego? - Brambell ziewn. - Lloyd ma bardzo gbokie kieszenie, a czeki wypisuje z umiechem na ustach. - McFarlane jest najemnikiem, oczywicie, ale caa kwestia dotyczy czego o wiele powaniejszego ni pienidze. Meteoryt, po ktry pyniemy, ma bardzo szczeglne waciwoci. Jeli McFarlane dostanie obsesji na jego punkcie, tak jak jej dosta w Tornarssuk... - Glinn zawaha si. - Na przykad, jeeli w jakimkolwiek momencie bdziemy musieli uruchomi ramp bezpieczestwa, nastpi to w momencie miertelnego zagroenia i wielkiego kryzysu. Liczy si bdzie kada sekunda. Nie chc, eby ktokolwiek wwczas podejmowa dziaania majce uniemoliwi wyrzucenie meteorytu do morza. - A jaka jest moja rola w tym wszystkim? - Ma pan dowiadczenie psychiatryczne. Chc, eby pan uwanie przeglda okresowe raporty. Jeeli natrafi pan u McFarlanea na cokolwiek, co mogoby by niepokojce, w szczeglnoci na sygnay zwiastujce moliwo zaamania nerwowego, takiego jak na Grenlandii, prosz mi da zna. Brambell znowu zacz oglda kartki znajdujce si w teczkach - w tej nowej oraz poprzedniej. Teczka medyczna bya bardzo dziwna. Zastanawia si, skd Glinn uzyska tego typu informacje; tylko niewielka cz jej zawartoci, o ile w ogle cokolwiek, stanowia standardow informacj psychiatryczn czy medyczn. Wikszo notatek nie zostaa podpisana ani przez lekarzy, ani w ogle przez nikogo. Tym niemniej, ktokolwiek je sporzdzi, z pewnoci robi to za due pienidze, tego jednego Brambell by pewien. Spojrza wreszcie na Glinna i zamkn teczk. - Uwanie to przeczytam i bd mia oko na pana McFarlanea. Nie jestem jednak pewien, czy moja ocena tego, co si wydarzyo na Grenlandii, jest taka sama jak pana. Glinn wsta, zbierajc si do wyjcia. Jego szare oczy byy nieprzeniknione jak kamienie. Brambell uwaa jego wzrok za cholernie dranicy. - A ten meteoryt z Grenlandii - zapyta. - Czy rzeczywicie pochodzi spoza naszego Ukadu?

- Oczywicie, e nie. Okaza si zwykym kamieniem z pasa asteroid. McFarlane si myli. - A ona? - kontynuowa Brambell po chwili. - Jaka ona? - ona McFarlanea. Malou Masangkay. - Zostawia go. Wrcia na Filipiny i ponownie wysza za m. Po chwili Glinn wyszed, a z korytarza dobiega jedynie odgos jego miarowych krokw. Doktor przez kilka sekund si w nie wsuchiwa, rozmylajc. Wreszcie przyszed mu do gowy cytat z Conrada. Wypowiedzia go gono: - aden mczyzna nigdy nie zrozumie do koca wasnych forteli, ktre stosuje, aby uciec z ponurego cienia swojej wiadomoci. Z westchnieniem zadowolenia odoy na bok akta i powrci do swojej prywatnej kajuty. Senny klimat rwnikowy, ale take co emanujcego z postawy Glinna, nakazay doktorowi pomyle o Maughamie, a waciwie o jego opowiadaniach. Przebieg palcami po grzbietach swoich ksiek - a kada zawieraa w sobie cay wszechwiat wspomnie, emocji, ktrych dowiadczy podczas lektury - znalaz to, czego szuka, zasiad w duym fotelu i z dreszczykiem zadowolenia otworzy ksik na pierwszej stronie. ROLVAAG 11 lipca, godz. 7.55 McFarlane stan na pododze wyoonej piknym parkietem i rozejrza si dookoa z zaciekawieniem. Po raz pierwszy znalaz si na mostku, a byo to bez wtpienia najwspanialsze miejsce na Rolvaagu. Mostek by tak szeroki jak sam statek. Trzy boki pomieszczenia stanowiy wielkie kwadratowe okna, sigajce od podogi po dach, kade wyposaone w elektryczn wycieraczk. Drzwi na obu wskich kocach wiody do skrzyde mostka. Inne drzwi, na tylnej cianie, opatrzone byy mosinymi tabliczkami: POKJ MAP i POKJ RADIOWY. Przed przednimi oknami, wzdu caej szerokoci mostka, rozstawione byo wyposaenie suce do dowodzenia statkiem, w tym rne konsole oraz rzdy telefonw umoliwiajcych bezporednie poczenie z punktami kontrolnymi na caym statku. Za oknami rozpociera si widok na sztormowe morze tu przed witem. Jedyne rda wiata stanowiy deski rozdzielcze i ekrany monitorw. Przez wszy rzd okien z tyu mona byo zobaczy ruf oraz ocean a ku coraz bardziej bkitniejcemu horyzontowi. Na samym rodku pomieszczenia znajdowao si kapitaskie stanowisko dowodzenia i kontroli. McFarlane dojrza tam drobn sylwetk Sally Britton, ledwie widoczn w pmroku.

Kobieta cichym gosem rozmawiaa wanie przez telefon, od czasu do czasu pochylajc si ku stojcemu obok niej sternikowi. Jego oczy wieciy zimnym zielonym wiatem, odbijajcym si od ekranw radarowych. Kiedy McFarlane doczy do tej cichej grupy, zacz wanie budzi si dzie i horyzont za oknem stawa si z kad chwil janiejszy. Na pokadzie mona byo ju dostrzec marynarza, ktry musia wykona na nim jak prac w najmniej przyjemnej porze dnia. Nad statkiem unosio si kilka mew; kryy w kko i gardowo skrzeczay. Morze stanowio teraz szokujcy kontrast w stosunku do leniwych tropikw, ktre statek zostawi za sob zaledwie przed tygodniem. Po tym, jak Rolvaag przeci rwnik, w sonej gorczce i smagany potnymi ulewami, na statku zapanowao jakby znuenie i odrtwienie. McFarlane take to odczu. Ziewa nad gr w karty, nudzi si w kajucie, bez celu gapi si w orzechowe panele na cianach. Jednak w miar, jak podali na poudnie, powietrze stawao si coraz bardziej suche i rzekie, fale na oceanie coraz szersze i wysze, a perowo niebieskie niebo tropikw zaczo przybiera barw skrzcego bkitu, gdzieniegdzie upstrzonego chmurami. W miar jak powietrze odzyskiwao wieo, oglny marazm ustpowa miejsca podnieceniu. Drzwi na mostek otworzyy si ponownie i pojawiy si w nich dwie sylwetki: trzeciego oficera, majcego obj porann wacht od smej do dwunastej, oraz Eli Glinna. Eli stan w milczeniu obok McFarlanea. - O co chodzi? - zapyta! McFarlane szeptem. Zanim Glinn zdy odpowiedzie, za plecami mczyzn rozleg si cichy trzask. McFarlane odwrci si i zobaczy, jak Victor Howell wychodzi z pokoju radiowego, z odpron min czowieka, ktry wanie zakoczy wacht. Trzeci oficer wyszepta kilka sw do ucha kapitan Britton. Ta natychmiast spojrzaa na Glinna. - Uwaaj na sterburt - powiedziaa do oficera, wskazujc gow na odlegy horyzont rysujcy si na tle nieba jak ostry n. W miar jak na dworze janiao, fale na wzburzonym morzu byy coraz bardziej widoczne. Po prawej stronie statku przez cik pokryw chmur przebi si na moment ostry promie wiata sonecznego. Odstpiwszy od sternika, z rkami zoonymi za plecami kapitan Britton podesza do przednich okien. Kiedy si zatrzymaa, kolejny promie soca przebi chmury. Po chwili zupenie niespodziewanie cay zachodni horyzont eksplodowa jakby cian wiata. McFarlane zmruy oczy, starajc si zrozumie, co si stao. I nagle

poj: ujrza cian pokrytych niegiem grskich szczytw, otoczonych lodem niemal poncym w porannym socu. Kapitan odwrcia si do grupy mczyzn. - To gry na Tierra del Fuego - powiedziaa. - W cigu kilku godzin przepyniemy cienin Le Maire i wemiemy kurs prosto na Ocean Spokojny. McFarlane zaoy ciemne okulary i patrzy na odlegle i niedostpne pasmo gr. Szczyty, otulone w niegu, wyglday jak przedmurze jakiego zaginionego kontynentu. Glinn wyprostowa si i popatrzy na Victora Howella. Pierwszy oficer tymczasem podszed do jednego z technikw, ktry wysucha jego krtkiego polecenia, po czym szybko wsta i znikn w drzwiach po prawej stronie mostka. Howell powrci na stanowisko dowodzenia. - Masz teraz pitnacie minut na kaw - powiedzia. - Ja si wszystkim zajm. Modszy oficer popatrzy na kapitan Britton, zdziwiony tym amaniem procedury. - Czy mam to wpisa do dziennika pokadowego, prosz pani? - zapyta. Britton potrzsna przeczco gow. - To nie bdzie konieczne. Po prostu wr tu za kwadrans. Kiedy mczyzna opuci mostek, kapitan zwrcia si do Howella: - Czy Banks nawiza czno z Nowym Jorkiem? Pierwszy oficer pokiwa gow. - Pan Lloyd ju na nas czeka. - Doskonale. czcie. McFarlane stumi w sobie westchnienie. Czy jedno poczenie dziennie nie wystarczy?, zada sobie pytanie. Nuyy go ju wideokonferencje, ktre wraz z ludmi z EES odbywa z Muzeum Lloyda codziennie o pnocy. Lloyd za kadym razem wypytywa o najdrobniejsze szczegy, chcia wiedzie co do mili morskiej, gdzie aktualnie znajduje si Rolvaag, czepia si najmniejszych niecisoci w odpowiedziach i wreszcie kwestionowa niemal wszystkie pomysy, jakie rodziy si na statku. McFarlane podziwia Glinna za cierpliwo, jak wwczas wykazywa. W gonikach zawieszonych na cianach rozlegy si donone trzaski, jednak po chwili dobieg z nich gos Lloyda, wyrany i gony, doskonale syszalny na caej przestrzeni mostka. - Sam? Sam, syszysz mnie? - Panie Lloyd, mwi kapitan Britton - odezwaa si kobieta i skina do pozostaych osb obecnych na mostku, eby zbliyy si do mikrofonu przy stanowisku dowodzenia. Widzimy ju wybrzee Chile. Jestemy o dzie drogi od Puerto Williams.

- Wspaniale! - zawoa Lloyd tubalnym gosem. Do mikrofonu podszed Glinn. - Panie Lloyd, tutaj Eli Glinn. Jutro przejdziemy chilijsk odpraw celn. Doktor McFarlane, ja osobicie oraz kapitan Britton zejdziemy na ld w Puerto Williams z dokumentami. - Czy to konieczne? - zapyta Lloyd. - Dlaczego wy wszyscy? - Prosz pozwoli, e wyjani sytuacj. Pierwszy problem polega na tym, e celnicy prawdopodobnie bd chcieli wej na pokad statku. - Jezu - dobieg gos Lloyda. - To moe wszystko popsu. - Potencjalnie tak. Dlatego naszym pierwszym dziaaniem bdzie zapobieenie tej wizycie. Chilijczycy z pewnoci zechc pozna najwaniejsze osoby: kapitana i gwnego specjalist od z naturalnych. Jeli polemy do nich mniej istotne osoby, prawie na pewno bd si upierali, eby wej na pokad. - Zaraz, zaraz - odezwa si McFarlane. - Przecie ja w Chile jestem persona non grata, nie pamitacie? Mog mnie tam aresztowa. - Przykro mi, ale jest pan naszym jedynym atutem - odpar Glinn. - Niby dlaczego? - Jest pan wrd nas jedyn osob, ktra bya w Chile. Ma pan wic o wiele wicej dowiadczenia ni my w podobnych sytuacjach. W raczej mao prawdopodobnym wypadku, e wydarzenia potocz si nie tak, jak zakadamy, bdziemy tego paskiego dowiadczenia bardzo potrzebowali. - Wspaniale. Chyba jednak moje wynagrodzenie jest zbyt mae, ebym mg zgodzi si na takie osobiste ryzyko. - Och, rzeczywicie. - W gosie Lloyda dao si sysze zniecierpliwienie. - Posuchaj, Eli, co jednak zrobicie, jeli oni mimo wszystko bd chcieli wej na pokad? - Na tak okazj przygotowalimy dla nich specjalne pomieszczenie, powiedzmy, recepcyjne. - Pomieszczenie recepcyjne? Przecie nie moemy pozwoli, eby zaczli si wasa po statku. - To, co dla nich przygotujemy, nie wzbudzi ich podejrze. Poprowadzimy ich prosto do pomieszczenia, w ktrym nadzoruje si tankowanie ropy. Jest mao okazae i niezbyt wygodne. Wyposaylimy je w kilka metalowych krzese i proste meble. Nie dziaa w nim ogrzewanie. Cz pokadu, na ktrej mogliby si znale, pomalowalimy specjaln farb, ktra lekko cuchnie ekskrementami i rzygowinami. Na mostku rozleg si gony, metaliczny miech Lloyda.

- Eli, niech Bg strzee tego, komu kiedy wyda wojn. Ale jeli bd chcieli wej na mostek? - Przygotowalimy si i na tak okoliczno. Prosz mi zaufa, kiedy skoczymy z celnikami w Puerto Williams, raczej ju nie bd chcieli wchodzi na pokad, a na pewno nie bd chcieli oglda mostka. - Odwrci si. - Doktorze McFarlane, od tej chwili nie potrafi pan powiedzie ani sowa po hiszpasku. Niech pan tylko sucha moich wskazwek. Ja i kapitan Britton bdziemy, rwnie w pana imieniu, mwili wszystko, co naley powiedzie Chilijczykom. Zapada chwilowa cisza. - Nadmienie, e to jest nasz pierwszy problem - odezwa si po chwili Lloyd. - Jest jeszcze jaki inny? - Przebywajc w Puerto Williams, bdziemy musieli zaatwi pewn spraw. - Czy wolno mi zapyta, co to za sprawa? - Zamierzam w dalszej czci wyprawy korzysta z usug czowieka o nazwisku John Puppup. Bdziemy musieli go znale i zabra na pokad statku. Lloyd jkn. - Eli, odnosz wraenie, e bawi ci takie strzelanie we mnie niespodziankami. Kto to taki, ten John Puppup, i do czego jest nam potrzebny? - Jest w poowie Indianinem Yaghan, a w poowie Anglikiem. - A Indianie Yaghan to niby kto? - Pierwotni mieszkacy wysp przyldka Horn. Do dzisiejszych czasw niemal ju wymarli. yje ich bardzo niewielu. Puppup to stary czowiek, ma okoo siedemdziesiciu lat. Jest wiadkiem zagady swojego narodu. To ostatni czowiek dysponujcy tak wiedz, jak kiedy dysponowali miejscowi Indianie. Goniki nad gowami zgromadzonych na moment ucichy. Wreszcie znw oyy. - Eli, ten plan wydaje mi si jakby niedopracowany. Mwisz, e zaplanowae skorzystanie z usug tego czowieka? Ale czy on o tym wie? - Jeszcze nie. - A jeli odmwi? - Kiedy do niego dotrzemy, nawet mu nie przyjdzie do gowy, eby odmawia. Poza tym, czy sysza pan o starej morskiej tradycji przymusowego naboru? Lloyd znowu jkn. - Zatem do listy naszych przestpstw chcesz dopisa porwanie?

- Gramy o wielk stawk - odpar Glinn. - Przecie wiedzia pan o tym, kiedy zaczynalimy. Puppup powrci do domu jako bogaty czowiek. Nie sprawi nam adnych kopotw. Jedyny kopot zwizany z jego osob polega na koniecznoci szybkiego odszukania go i przetransportowania na pokad. - Masz jeszcze jakie inne niespodzianki? - Celnikom doktor McFarlane i ja zaprezentujemy faszywe paszporty. To znacznie skrci nasz drog do sukcesu, chocia oznacza bdzie drobne naruszenie chilijskiego prawa. - Zaraz, niech pan chwil poczeka - wtrci si McFarlane. - Podrowanie z faszywym paszportem stanowi przecie naruszenie prawa amerykaskiego! - Nikt si nigdy o tym nie dowie. Dopilnowaem, eby dane z tych paszportw zaginy na trasie pomidzy Puerto Williams a Punta Arenas. Oczywicie, wrci pan do Stanw z prawdziwym paszportem, z waciwymi wizami i stemplami. Tak to przynajmniej bdzie wygldao. Glinn rozejrza si po zebranych, jakby czekajc na jakie dodatkowe zastrzeenia. Nikt si nie odezwa. Pierwszy oficer sta za sterem i wpatrywa si we wzburzony ocean. Tylko kapitan Britton popatrzya na Glinna szeroko otwartymi oczyma. Milczaa jednak. - Doskonale - powiedzia Lloyd. - Ale musz ci powiedzie, Eli, e ten twj projekt bardzo mnie niepokoi. Kiedy tylko wrcicie z odprawy celnej, ycz sobie, eby zda mi pen relacj. Poczenie urwao si. Britton skina na Victora Howella, ktry znikn w pokoju radiowym. - Kady, kto bdzie schodzi na ld, musi odpowiednio wyglda - oznajmi Glinn. Doktor McFarlane moe by ubrany tak jak teraz. - Glinn zmierzy go raczej pobienym spojrzeniem. - Ale kapitan Britton musi sprawia stanowczo mniej oficjalne wraenie. - Powiedzia pan, e bdziemy mieli faszywe paszporty - odezwa si McFarlane. Zakadam wic, e bdziemy mieli take faszywe nazwiska. - Zgadza si. Pan bdzie doktorem Samuelem Widmanstattenem. - Bardzo mi mio. Zapada krtka cisza. - A jak bdzie brzmiao pana nazwisko? - zapytaa kapitan Britton. Po raz pierwszy, odkd McFarlane siga pamici, Glinn rozemia si Jego miech by niski i bardzo cichy. - Nazywajcie mnie Ishmaelem - powiedzia.

CHILE 12 lipca, godz. 9.30 Nastpnego dnia Rolvaag stan na kotwicy w Goree Road, szerokim kanale pomidzy trzema wyspami wynurzajcymi si z Pacyfiku. Ziemi skpan w promieniach jasnego soca smaga przenikliwy wiatr. McFarlane sta przy porczy na pokadzie motorowej szalupy ratunkowej Rolvaaga, duej podniszczonej odzi, prawie tak skorodowanej jak statek-matka, i niemal z utsknieniem patrzy na tankowiec, coraz bardziej oddalajcy si od jej burty. Z poziomu morza zdawa si jeszcze wikszy ni zazwyczaj. Wysoko nad gow dostrzeg wychylajc si z pokadu Amir, ubran w kurtk co najmniej o trzy rozmiary za du. - Hej, szefie! - dotar do niego jej saby gos. Energicznie machaa rkami. - Tylko nie wracaj bez porzdnej flaszki! Szalupa opyna dzib Rolvaaga i skierowaa si ku ponuremu krajobrazowi wyspy Navarino. By to wysunity najbardziej na poudnie, zamieszkany przez staych mieszkacw, fragment ldu na caej planecie. W przeciwiestwie do urozmaiconych grzystych wybrzey, ktre minli poprzedniego popoudnia, wschodnie rubiee Navarino byy niskie i nieciekawe. Tworzyy je zmroone, pokryte niegiem, agodne zbocza, przechodzce w szerokie plae opadajce ku oceanowi. Z szalupy nie mona byo dojrze adnego ladu cywilizacji. Puerto Williams lea nad kanaem Beagle dopiero w odlegoci okoo dwudziestu mil, przy znacznie spokojniejszych wodach. McFarlane zadra i mocniej otuli si peleryn. Pobyt na wyspie Desolacin - samotnej, zapomnianej i wykltej, nawet jak na standardy tego opuszczonego przez Boga miejsca na Ziemi - to jedno. Natomiast perspektywa wczenia si po jakim chilijskim porcie - to zupenie co innego. Tysic mil na pnoc std wci mnstwo ludzi mogo pamita jego twarz i z radoci powita moliwo zamknicia go w jakim ponurym lochu, zwanym tutaj wizieniem. Istniao prawdopodobiestwo, chocia niewielkie, e kto z tych ludzi bdzie akurat przebywa w Puerto Williams. Poczu jaki ruch za sob i po chwili stan przy nim Glinn. Mczyzna ubrany by w lnic od smarw pikowan kurtk, pod ktr nosi kilka starych wenianych koszul, a na gowie mia brudn pomaraczow czapeczk. Pod pach ciska podniszczon aktwk. Po raz pierwszy od chwili rozpoczcia podry by nieogolony. Z ust zwisa mu byle jaki papieros. McFarlane spostrzeg, e Glinn naprawd go pali, zacigajc si z wyran przyjemnoci. - Nie wierz, e naprawd si spotkalimy - powiedzia McFarlane. - Jestem Eli Ishmael, gwny inynier-grnik.

- C, panie inynierze grnictwa, gdybym pana nie zna lepiej, powiedziabym, e jest pan bardzo rozbawiony ca t sytuacj. Glinn wycign z ust papierosa, przez moment si w niego wpatrywa, po czym wyrzuci go do lodowato zimnej wody. - Rozbawienie niekoniecznie musi towarzyszy sukcesowi. McFarlane wskaza na jego zniszczone ubranie. - Skd pan to wzi? Wyglda pan, jakby jeszcze wczoraj wrzuca pan w tym wgiel do pieca w jakiej kotowni. - Kiedy przygotowywalimy statek do drogi, odwiedzio nas kilku kostiumologw z Hollywood - odpar Glinn. - Mamy kilkanacie skrzy z przebraniami na kad okazj. - Miejmy te nadziej, e nie bdziemy musieli zbyt intensywnie z nich korzysta. Jakie jednak zadania czekaj nas w tym porcie? - Bardzo proste. Musimy si przedstawi celnikom, poprawnie odpowiedzie na wszystkie ich pytania dotyczce zezwole na prowadzenie prac grniczych i w kocu znale Johna Puppupa. Podejmujemy ryzykowne przedsiwzicie, chcc odnale tutaj rud elaza. Nasza firma znajduje si na skraju bankructwa i ta wyprawa stanowi dla niej ostatni szans. Jeli ktokolwiek bdzie panu zadawa pytania w jzyku angielskim, prosz stanowczo utrzymywa, e znalezienie z rud elaza jest naszym jedynym celem. Ale, o ile to tylko bdzie moliwe, niech pan najlepiej w ogle nic nie mwi. A jeli w urzdzie celnym wydarzy si co niespodziewanego, prosz reagowa naturalnie. - Naturalnie? - McFarlane potrzsn gow. - Mj naturalny instynkt podpowie mi wwczas, eby spieprza do diaba. - Urwa na chwil. - A co z nasz pani kapitan? Uwaa pan, e temu podoa? - Jak pan ju zapewne zauway, nie jest ona przecitnym kapitanem eglugi morskiej. Szalupa cicho zadraa i w powietrze unioso si przytumione dudnienie wanie uruchomionych silnikw dieslowskich. Otworzyy si drzwi kabiny i niebawem do mczyzn doczya kapitan Britton, ubrana w stare dinsy, kurtk w kolorze zielonego groszku i pomit czapk ze zotymi dystynkcjami kapitana. Na szyi miaa zawieszon lornetk. McFarlane po raz pierwszy zobaczy j ubran inaczej ni w nienagannie odprasowany mundur; zmiana jakby odmodzia kobiet i uczynia j jeszcze bardziej pontn. - Pozwoli pani, e stwierdz, i doskonale pani wyglda w tym przebraniu powiedzia Glinn. McFarlane popatrzy na niego ze zdziwieniem. Nigdy dotd nie sysza, eby Glinn komukolwiek prawi komplementy.

Kiedy szalupa okrya pnocny cypel wyspy Navarino, w oddali na wodzie ukazaa si jaka ciemna sylwetka. McFarlane dostrzeg, e jest to wielki stalowy kadub statku. - Boe - jkn. - Popatrzcie tylko, co za olbrzym. Musimy go szeroko okry, inaczej utoniemy w wirze wodnym, jaki tworz jego ruby. Britton szybkim ruchem przyoya do oczu lornetk. Przez chwil uwanie wpatrywaa si w dal, po czym opucia lornetk, tym razem znacznie wolniej. - Raczej nie - odpara. - Ten statek nigdzie ju nie popynie. Mimo e dzib olbrzyma skierowany by w ich stron, zdawao si, e mina cala wieczno, zanim znaleli si troch bliej niego. Jego dwa wysokie maszty przechylone byy lekko w bok. Nagle McFarlane zrozumia: mieli do czynienia z wrakiem, uwizionym na rafie, na samym rodku kanau. Glinn wzi do rki lornetk podan mu przez kapitan Britton. - To Capitan Praxos - powiedzia. - Wyglda na kontenerowiec. Chyba osiad na mielinie. - A trudno uwierzy, e statkowi tej wielkoci mogo przydarzy si nieszczcie na tak spokojnych wodach - zauway McFarlane. - Wody w tej cieninie s spokojne tylko w czasie, kiedy wiatr wieje z pnocnego wschodu, jak dzisiaj - powiedziaa Britton zimnym tonem. - Kiedy zmieniaj kierunek na zachodni, rozptuje si tu pieko. By moe ten statek znalaz si tutaj w takim wanie momencie i mia problemy z silnikami. Pasaerowie szalupy ucichli, a tymczasem stalowy kadub znajdowa si coraz bliej. Mimo krysztaowo czystego powietrza sylwetka statku wydawaa si dziwnie nieostra, jakby wrak otoczony by wasn chmur mgy. Pokryty by, od rufy po dzib, rdz i zgnilizn. Jego stalowe wieyczki byy pogruchotane. Cz jednej z nich wisiaa przy burcie na cikich acuchach, druga leaa w pltaninie kabli i zomu bezporednio na pokadzie. Nad t zardzewia konstrukcj nie kryy adne ptaki ani adne na niej nie siaday. Burty zdaway si omija nawet fale. Wrak sprawia wraenie widma, bryy jakby nie z tego wiata. By jak wymizerowany wartownik, samym swoim milczeniem karccy wszystkich, ktrzy go mijali. - Kto powinien porozmawia na temat tego statku-widma w Izbie Handlowej w Puerto Williams - powiedzia McFarlane. Nikt jednak nie rozemia si z dowcipu. Pilot zwikszy moc silnika, jakby moliwie szybko chcia min wrak, po czym szalupa skierowaa si prosto do kanau Beagle. Tutaj ju wyrastay z wody wysokie skay, ostre jak sztylety, mroczne i grone, a ich szczyty tony w niegu. Szalup lekko popycha wiatr, bijcy w ruf. McFarlane znowu szczelniej owin si peleryn. - Po prawej stronie mamy Argentyn - objani Glinn. - Po lewej jest Chile.

- A ja poprowadz szalup w sam rodek - stwierdzia Britton i wesza z powrotem do kabiny. * Godzin pniej przed dziobem szalupy wyrosy z szarej powiaty zabudowania Puerto Williams, zbieranina byle jakich drewnianych budynkw, gwnie tych z czerwonymi dachami, posadowionych w niewielkiej niecce pomidzy dwoma wzgrzami. Za nimi wznosiy si grzbiety gr, przybierajce na horyzoncie ksztat hiperboli, biae i ostre jak zby. Od strony morza wida byo rzd zdezelowanych nabrzey. W porcie cumoway drewniane kutry rybackie i jednomasztowe aglowce o kadubach upstrzonych smo. Niedaleko McFarlane dostrzeg Barrio de los Indios, skadajce si z nieksztatnych domw i zawilgoconych chat. Z ich prowizorycznych kominw unosiy si w powietrze oboki czarnego dymu. Przed nimi rozpocieraa si stacja morska, rzd aosnych, rdzewiejcych blaszanych budynkw. W pobliu cumoway dwie wojskowe odzie patrolowe i jaki bardzo stary niszczyciel. Pasaerowie szalupy odnieli wraenie, e w cigu kilku minut jasne poranne niebo gwatownie pociemniao. Kiedy zaczli dobija do jednego z drewnianych nabrzey, dotar do ich nozdrzy odr gnijcych ryb, zdecydowanie przebijajcy si ponad smrd odpadw i mieci oraz morskich wodorostw. Z okolicznych chat wyszo kilku mczyzn, ktrzy powczc nogami, ruszyli w kierunku nabrzea. Kady z nich krzycza co i gestykulowa, wskazujc na konkretny fragment pieru lub boj do cumowania statkw. Wielu z nich trzymao w rkach liny cumownicze. Kiedy szalupa wreszcie przybia do brzegu, pomidzy dwoma mczyznami, znajdujcymi si najbliej, rozgorzaa gwatowna, gona sprzeczka. Ucicha dopiero wtedy, gdy Glinn rozda im po kilka papierosw. Troje podrnych wyskoczyo na liskie molo i popatrzyo w kierunku pospnego miasta. Zabkane patki niegu szybko pokryy ramiona peleryny McFarlanea. - Gdzie si tutaj znajduje biuro celnikw? - zapyta Glinn jednego z mczyzn po hiszpasku. - Zaprowadz tam pana - odparo jednoczenie trzech spord nich. Do portu zaczy teraz przybywa take kobiety. Toczyy si i popychay, trzymajc przed sob plastikowe wiadra, pene jeowcw, may, congrio colorado i innych owocw morza. Wszystko na sprzeda. - Jee morskie - powiedziaa jedna z kobiet aman angielszczyzn. Miaa pomarszczon twarz siedemdziesiciolatki i jeden jedyny, za to bielutki, zb w ustach. Bardzo dobre dla mczyzn. Dodaj siy i wzmacniaj potencj. Muy fuerte. - Wyprostowaa

znaczco rk, wskazujc, jakie rezultaty moe przynie spoycie jeowca. Stojcy obok mczyni wybuchli gonym miechem. - Nie, dzikujemy - odpar Glinn. Zacz przepycha si przez tum, podajc za trzema przewodnikami. Mczyni poprowadzili ich najpierw pomostem, a potem wzdu brzegu w kierunku stacji morskiej. Wreszcie, przy kolejnym pomocie wyrniajcym si od innych tym, e by troch mniej zniszczony, zatrzymali si przed niskim drewnianym budynkiem. Z jego jedynego okna sczyo si w zapadajcy pmrok sabe wiato, a z cynkowego komina wydobywa si aromatyczny dym. Nad drzwiami wisiaa wypowiaa flaga chilijska. Glinn da po kilka drobnych monet przewodnikom, po czym otworzy drzwi. Kapitan Britton podaa zaraz za nim, a na kocu szed McFarlane. Gboko odetchn, nabierajc w puca wilgotne, chodne powietrze, po raz kolejny uspokajajc si, e przecie nikt go tutaj nie moe rozpozna z ostatniego pobytu na pustyni Atakama. W rodku byo dokadnie tak, jak si spodziewa. Gwnym meblem by zagracony st i wypalony piecyk. Za stoem siedzia urzdnik o ciemnych oczach. Dobrowolne wejcie do chilijskiego urzdu pastwowego, nawet w tak odlegym i zapomnianym miejscu jak to, mimo wszystko wywoao obawy McFarlanea. Odruchowo skierowa wzrok ku podniszczonym listom goczym, wiszcym na jednej ze cian. Urzdnik celny mia wosy starannie zaczesane do tyu i nienagannie wyprasowany mundur. Umiechn si do przybyych, ukazujc rzd zotych zbw. - Prosz - odezwa si po hiszpasku. - Siadajcie. Mia agodny, zniewieciay gos. Wprost emanowa zadowoleniem z siebie i dobrobytem, zdajcym si na tej zapomnianej placwce ekstrawagancj. Odgosy jakiej ktni dobiegajce z zaplecza biura nagle ucichy. McFarlane poczeka, a Glinn i Britton usid, po czym take on zaj miejsce na kolawym krzele. Drewno ponce w piecyku wesoo trzaskao, a ogie dawa wspaniae ciepo. - Por favor - powiedzia urzdnik, wycigajc ku gociom cedrowe pudeko z papierosami bez filtrw. Odmwili poczstunku, z wyjtkiem Glinna, ktry wzi od razu dwa. Jednego wsun do ust, a drugiego schowa do kieszeni. - Mas tarde - rzek z umiechem. Mczyzna pochyli si nad stoem i zot zapalniczk zapali Glinnowi papierosa. Ten gboko si zacign, po czym splun w kierunku piecyka, pozbywajc si z jzyka okruszka tytoniu. McFarlane patrzy to na niego, to na Britton.

- Witamy w Chile - rzek urzdnik, tym razem po angielsku. Kilkakrotnie obrci w palcach zapalniczk, po czym schowa j do kieszeni munduru. Znw przeszed na hiszpaski. - Oczywicie, jestecie z amerykaskiego statku grniczego Rolvaag? - Tak - odpara Britton, rwnie po hiszpasku. Z widoczn ostronoci wydobya z podniszczonej skrzanej teczki jakie dokumenty i plik paszportw. - Szukacie rudy elaza? - zapyta mczyzna z umiechem. Glinn pokiwa gow. - I spodziewacie si znale t rud na wyspie Desolacin? - McFarlane pomyla, e w jego umiechu czai si cynizm. A moe podejrzliwo? - Oczywicie - odpowiedzia Glinn szybko, najpierw jednak gwatownie zakaszla. Jestemy wyposaeni w najnowoczeniejszy sprzt grniczy, no i mamy statek doskonay do transportu rudy. To bardzo profesjonalne przedsiwzicie. Lekkie zaskoczenie na twarzy urzdnika nie pozostawiao wtpliwoci, e otrzyma ju informacj o wielkiej zardzewiaej ajbie, stojcej na kotwicy u ujcia kanau. Przycign do siebie dokumenty i zacz je wertowa, jakby od niechcenia. - Bd potrzebowa troch czasu, eby si z nimi zapozna - stwierdzi. Prawdopodobnie zechcemy odwiedzi wasz statek. Gdzie jest kapitan? - Ja jestem kapitanem Rolvaaga - odezwaa si Britton. Urzdnik ze zdziwienia otworzy szeroko oczy. Zza cianki dziaowej rozlego si szuranie butw i w wskich drzwiach ukazao si kolejnych dwch oficjeli, o nieokrelonej randze. Podeszli do piecyka i usiedli obok niego na wskiej aweczce. - Pani jest kapitanem - powiedzia urzdnik. - Si. Urzdnik odchrzkn, wbi wzrok w papiery, przez chwil wertowa je bezmylnie, po czym znienacka podnis gow. - A pan, seor? - zapyta, patrzc na McFarlanea. Odpowiedzia za niego Glinn: - To jest doktor Widmansttten, nasz gwny naukowiec. Nie mwi po hiszpasku. Ja z kolei jestem gwnym inynierem. Nazywam si Eli Ishmael. McFarlane czu, e urzdnik nie spuszcza spojrzenia z jego twarzy. - Widmansttten - powtrzy Chilijczyk powoli, jakby smakujc brzmienie tego nazwiska. Take dwaj mczyni, ktrzy od niedawna siedzieli na aweczce, wpatrywali si w McFarlanea.

A on czu, e ma sucho w ustach. Jego fotografii nie publikowano w gazetach chilijskich przynajmniej w cigu ostatnich piciu lat. Poza tym pi lat temu nie mia brody. Nie powinien si niczego obawia. A jednak na jego czole pojawiy si kropelki potu. Chilijczycy wpatrywali si w niego z zaciekawieniem, jakby szstym zawodowym zmysem wyczuwajc jego obawy. - Nie mwi pan po hiszpasku? - zapyta go urzdnik. Im duej wpatrywa si w McFarlanea, jego oczy coraz bardziej si zway. Zapada krtka cisza. Nagle, zupenie bezmylnie, McFarlane wypowiedzia pierwsze sowa, jakie mu przyszy do gowy: - Quiero una puta. Chilijczycy rozemiali si. - Mwi wrcz doskonale! - zawoa urzdnik, siedzcy za stoem. McFarlane wyprostowa si i obliza wargi, powoli wypuszczajc powietrze. Glinn znw zakaszla, gono i gwatownie. - Przepraszam - powiedzia, wycigajc z kieszeni pomit chusteczk. Wytar policzki, cierajc z nich t flegm, po czym schowa chusteczk z powrotem do kieszeni. Urzdnik zdy popatrze na chusteczk, po czym zatar delikatne donie. - Mam nadziej, e nie przypyn pan w te surowe rejony z jakim chorbskiem. - To nic takiego - odpar Glinn. McFarlane od duszej chwili wpatrywa si w niego z rosncym strachem. Jego oczy byy mtne i przekrwione. Niewtpliwie wyglda na chorego. Britton odchrzkna delikatnie, zasaniajc usta rk. - Przezibienie - wyjania. - Choruje ju p statku. - Zwyczajne przezibienie? - zapyta urzdnik. Jego brwi wygiy si w ostre uki. - C... - zacza Britton i na chwil urwaa. - Wielu z nas nie czuje si najlepiej... - To nic powanego - przerwa jej Glinn ochrypym gosem. - By moe normalna grypa. Wie pan, jak to jest na statku, kiedy wszyscy razem przebywaj w maych pomieszczeniach. - Rozemia si sztucznie, jednak jego miech przeszed w kolejny atak kaszlu. - Ale, mwic o statku, bdziemy zaszczyceni, mogc goci pana na pokadzie, dzisiaj lub jutro, jak panu wygodniej. - Pewnie to nie bdzie konieczne - odpar urzdnik. - O ile, oczywicie, wasze papiery s w porzdku. - Znowu zacz je przeglda. - Gdzie jest zezwolenie na prowadzenie robt grniczych? Gono odchrzknwszy, Glinn pochyli si nad stoem i wycign z kieszeni kurtki kilka opiecztowanych dokumentw. Dotykajc ich tylko kocami palcw, urzdnik uwanie

popatrzy na kartk lec na wierzchu, nastpnie tylko pobienie zacz oglda pozostae. Wreszcie odoy je na bok. - Jest mi niezmiernie przykro - powiedzia, ze smutkiem potrzsajc gow. Dysponujecie jednak pastwo nieprawidowymi formularzami. McFarlane dostrzeg, e dwaj pozostali urzdnicy popatrzyli po sobie ukradkiem. - Naprawd? - zapyta! Glinn. Nagle w pomieszczeniu zmienia si atmosfera. Zapanowao pene napicia oczekiwanie. - Bdziecie musieli postara si o waciwe formularze w Punta Arenas - kontynuowa urzdnik. - W tej postaci nie mog potwierdzi waszych dokumentw. Na razie, dopki nie dostarczycie waciwych, zatrzymam na wszelki wypadek wasze paszporty. - Przecie te formularze s prawidowe - odezwaa si Britton ostrym gosem. - Pozwl, e si tym zajm - poprosi j Glinn po angielsku. - Myl, e oni si spodziewaj, e dostan troch pienidzy. Britton a poczerwieniaa. - Chc apwki? Glinn wykona uspokajajcy ruch rk. - Spokojnie. McFarlane spoglda na nich, zastanawiajc si, czy prowadz normaln rozmow, czy te odgrywaj z gry zaplanowane przedstawienie. Glinn popatrzy na urzdnika, na ktrego ustach widnia faszywy umiech. - A moe - odezwa si po hiszpasku - moglibymy tutaj zakupi waciwe formularze? - Istnieje taka moliwo - usysza w odpowiedzi. - Ale s bardzo drogie. Pocignwszy gono nosem, Glinn podnis z podogi neseser i pooy go na stole. Mimo e by brudny i podniszczony, urzdnicy zaczli si w niego wpatrywa ze le skrywanym oczekiwaniem. Glinn otworzy neseser i unis jego grn cz, udajc, e stara si ukry jego zawarto przed Chilijczykami. Wewntrz znajdoway si kolejne dokumenty i kilka paczek z amerykaskimi dwudziestodolarwkami, spitych gumkami. Glinn wycign z neseseru poow pienidzy i pooy je na stole. - Czy to wystarczy? - zapyta. Urzdnik umiechn si, rozpar si wygodnie na krzele i uoy palce w namiot. - Obawiam si, e nie, seor. Zezwolenia na prowadzenie prac grniczych s bardzo drogie - odpar. Stara si nie patrze na otwarty neseser.

- A zatem ile? Urzdnik udawa, e szybko liczy w mylach. - Dwa razy tyle, ile ley na stole. Zapada krtka cisza. Wreszcie Glinn bez sowa sign do neseseru, wycign z niego reszt pienidzy i pooy je przed Chilijczykiem. McFarlane odnis wraenie, e napicie unoszce si w powietrzu w jednej chwili jakby wyparowao. Urzdnik szybko zgarn pienidze ze stou. Britton sprawiaa wraenie rozelonej, lecz zrezygnowanej. Dwaj urzdnicy siedzcy przy piecyku umiechali si szeroko. Wyjtek w tej atmosferze powszechnego zadowolenia stanowi jedynie nowo przybyy osobnik, ktry mniej wicej w poowie negocjacji wyoni si z tylnego pomieszczenia i teraz sta przy drzwiach wyjciowych. By wysokim mczyzn o brzowej twarzy i niezwykle ostrych rysach. Mia czujne czarne oczy, grube rzsy i sterczce uszy, ktre sprawiay, e przywodzi na myl Mefistofelesa. Ubrany by w czysty, lecz wypowiay mundur marynarki chilijskiej, a na naramiennikach mia zote dystynkcje. McFarlane zauway, e mczyzna po wojskowemu trzyma lew rk wzdu tuowia, natomiast praw, niezdarnie zacinit w pi, pooy poziomo na brzuchu. Nie by jednak w stanie ukry powykrcanych, znieksztaconych palcw. Popatrzy na urzdnikw, na Glinna, potem na pienidze na stole, a jego usta wygiy si w sabym, krzywym umiechu pogardy. Pienidze leay ju podzielone na cztery kupki. - Co z pokwitowaniem? - zapytaa Britton. - Obawiam si, e nie mamy zwyczaju... - Urzdnik rozoy szeroko rce i znowu si umiechn. Szybkim ruchem jeden plik wsun do szuflady stou, a dwa kolejne rozda mczyznom siedzcym na aweczce. - Dla bezpieczestwa - powiedzia do Glinna. Nie zwlekajc, ostatni dziak postanowi da mczynie w mundurze. Ten, przez cay czas uwanie przygldajc si McFarlaneowi, zacisn zdrow do na chorej, nie czynic adnego gestu, ktry by wiadczy, e chce odebra pienidze. Urzdnik trzyma je przed nim przez moment, po czym powiedzia co do niego nerwowym szeptem. - Nada - odpar gono mczyzna w mundurze. Postpi kilka krokw do przodu i odezwa si do grupy przybyszw z nienawici w oczach: - Wy, Amerykanie, mylicie, e moecie wszystko kupi - mwi doskona angielszczyzn, bez ladu obcego akcentu. - Ale nic z tego. Ja nie jestem taki sam, jak ci skorumpowani urzdnicy. Zatrzymajcie swoje pienidze.

- We to, ty gupcze! - zawoa gwny celnik, wymachujc przed nim plikiem banknotw. W chwili, gdy Glinn starannie zamyka neseser, rozlego si gone kliknicie. - Nie - odpar mczyzna w mundurze, przechodzc na jzyk hiszpaski. - Przecie to jest farsa, a wy wszyscy doskonale o tym wiecie. Oni chc nas obrabowa. - Splun w kierunku piecyka. W absolutnej ciszy, ktra zapada w tej samej chwili, McFarlane usysza skwierczenie liny na rozgrzanej blasze. - Obrabowa? - zapyta urzdnik. - Nie rozumiem. - Czy mylisz, e Amerykanie przypywaliby tutaj, eby szuka rudy elaza? - zawoa mczyzna. - Jeli tak mylisz, jeste gupcem! Chodzi im o co zupenie innego. - Powiedz mi wic, mdry kapitanie, o co im chodzi? - Na wyspie Desolacin nie ma rudy elaza. Im moe chodzi tylko o jedn rzecz. O zoto. Po krtkiej chwili urzdnik zacz si mia, gono, rubasznie, jednak bez cienia wesooci. Wreszcie zwrci si do Glinna: - Zoto? - zapyta troch ostrzejszym tonem, ni mwi przed chwil, kiedy rozmawia z kapitanem. - A wic o to wam chodzi? Chcecie ukra naszemu krajowi zoto? McFarlane popatrzy na Glinna. Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczy na jego twarzy wyraz winy i nieskrywanego strachu. Z pewnoci wystarczao to, eby wzbudzi podejrzenia nawet u najbardziej tpego celnika. - Poszukujemy rud elaza - odpar Glinn, jednak zupenie bez przekonania. - Musz was poinformowa, e zezwolenie na kopanie zota bdzie o wiele drosze stwierdzi urzdnik. - Ale nam chodzi przecie o rudy elaza. - Dobrze, dobrze - westchn urzdnik. - Porozmawiajmy ze sob szczerze i nie stwarzajmy niepotrzebnych problemw. Ta historia o elazie... - Umiechn si z wyszoci. Zapada duga, pena oczekiwania cisza. Przerwa j dopiero Glinn atakiem gonego kaszlu. - W tych okolicznociach powinnicie pastwo zapaci na miejscu stosowne honorarium. To wystarczy i udzielimy wam zgody na podjcie prac, o ile, oczywicie, wszelka dokumentacja, ktr dysponujecie, bdzie w absolutnym porzdku. Urzdnik celny czeka. A Glinn ponownie otworzy walizeczk. Wycign z niej wszystkie papiery i wsun do kieszeni. Nastpnie przesun palcami po podstawie pustego

teraz neseseru, jakby czego szukajc. Wreszcie rozlego si przytumione kliknicie i niespodziewanie do gry podskoczyo faszywe dno walizeczki. ty blask zotych sztabek, ukrytych pod jej podwjnym dnem, owietli zaskoczon twarz urzdnika. - Mdre de dios - wyszepta. - To dla ciebie i twoich kumpli. Moecie to wzi od razu - powiedzia Glinn. - W drodze powrotnej, gdy przepucicie nas przez kontrol celn, dostaniecie dwa razy tyle. Oczywicie, jeeli jakie faszywe pogoski o zocie na wyspie Desolacin dotr do Punta Arenas albo jeli na wyspie pojawi si niechciani przez nas gocie, nie bdziemy w stanie dokoczy naszych prac. Wtedy nie dostaniecie ju niczego. - Niespodziewanie odkaszln, obryzgujc lin wierzch neseseru. Urzdnik popiesznie zamkn walizeczk. - Tak, tak. Wszystkim si zajmiemy. Chilijski kapitan zareagowa ze zoci: - Popatrzcie tylko na siebie, jestecie jak psy wszce dookoa suki w rui. Dwaj celnicy wstali z aweczki i zaczli co do niego pomrukiwa, jednoczenie gwatownymi gestami wskazujc na neseser. Na kapitanie nie zrobio to jednak wraenia. - Wstydz si, e przebywam z wami w jednym pokoju. Potrafilibycie sprzeda wasne matki. Gwny celnik odwrci si na krzele i popatrzy w przestrze za mczyzn, jakby go nie widzc. - Myl, e najlepiej bdzie, jeeli powrci pan na swj okrt, kapitanie Vallenar powiedzia lodowatym tonem. Mczyzna w mundurze zmierzy po kolei nienawistnym spojrzeniem kad osob obecn w pomieszczeniu. Nastpnie, wyprostowany i milczcy, obszed st i wyszed na zewntrz, nie zamykajc za sob drzwi, ktre zaraz zaczy si rusza w zawiasach, smagane ostrym wiatrem. - Co z nim? - zapyta Glinn. - Musicie wybaczy kapitanowi Vallenarowi - owiadczy urzdnik, sigajc do kolejnej szuflady i wycigajc z niej jakie papiery i oficjaln piecz. Szybko zoy kilka podpisw i opiecztowa dokumenty, sprawiajc wraenie, jakby chcia teraz jak najszybciej pozby si goci. - To idealista w kraju pragmatykw. Ale jest nieszkodliwy. Nie bdzie adnych plotek, nikt nie bdzie wam przeszkadza w pracy. Macie na to moje sowo. Przesun po stole w kierunku Glinna dokumenty i paszporty. Glinn zebra dokumenty, wsta i odwrci si do wyjcia, jednak niespodziewanie zawaha si.

- Jeszcze jedno. Wynajlimy mczyzn o nazwisku John Puppup. Ma pan pojcie, gdzie moglibymy go teraz znale? - Puppupa? - Urzdnik by wyranie zdziwiony. - Tego starucha? Po co wam on? - Poinformowano nas, e dysponuje dogbn wiedz na temat wysp przyldka Horn. - Nie wierz, e kto mg wam naopowiada takich bzdur. Tak si nieszczliwie skada, e kilka dni temu otrzyma skd jakie pienidze. A to oznacza tylko jedno. Sprbowabym go szuka najpierw w El Picoroco. Na Callejn Barranca. - Urzdnik wsta i bysn szerokim umiechem, znw ukazujc rzd zotych zbw. - ycz wam szczcia w poszukiwaniach rudy elaza na wyspie Desolacin. PUERTO WILLIAMS Godz. 11.45 Wyszedszy z urzdu celnego, skierowali si w gb ldu i zaczli wspina si w kierunku Barrio de los Indios. wirowa droga szybko ustpia pokrywie ze niegu i brudnego lodu. Zbocza wzgrza utwardzone byy drewnianymi okrglakami, eby powstrzyma erozj. Wzdu traktu stay mae domy, sklecone z byle jakich pyt i otoczone nierwnymi drewnianymi potami. Za przybyszami szybko uformowa si pochd, zoony z maych dzieci, ktre wesoo chichotay i wytykay ich palcami. Min ich jaki mczyzna prowadzcy w d osa z wielkim adunkiem drewna. Droga bya tak wska, e osio niemal zepchn z niej McFarlanea. Ten gono zakl, ale, chocia z trudem, utrzyma rwnowag. - A teraz niech mi pan powie, jak dua cz tego przedstawienia z celnikami zostaa zaplanowana? - zapyta Glinna cichym gosem. - Wszystko, z wyjtkiem pojawienia si kapitana Vallenara. I pana krtkiej wypowiedzi. Nie zaplanowanej, jednak bardzo przydatnej. W kadym razie nasza wizyta u celnikw zakoczya si penym sukcesem. - Sukcesem? Oni teraz uwaaj, e zamierzamy nielegalnie wydobywa zoto. Powiedziabym, e nastpia katastrofa. Glinn umiechn si pobaliwie. - Nie mogo nam pj lepiej. Gdyby ci faceci zaczli si troch zastanawia, przenigdy nie uwierzyliby, e jaka amerykaska kompania wysya na koniec wiata masowiec, eby przywie do kraju rud elaza. Wybuch kapitana Vallenara nastpi w doskonaym momencie. Oszczdzi mi wysikw. Gdyby nie on, sam musiabym tym tumanom zaszczepi w gowach podejrzenie, e tak naprawd chodzi nam wanie o zoto. McFarlane potrzsn gow.

- Niech pan pomyli o plotkach, jakie wkrtce rozejd si po okolicy. - One ju si rozchodz. Nie ma takiej iloci zota, ktra zamknaby komukolwiek usta do koca ycia. Teraz nasi dobrzy celnicy postaraj si zdawi plotki i wiedz o zlocie na wyspie wykorzysta dla siebie. Oni to wszystko wietnie potrafi, no i maj przecie doskona motywacj. - A co z kapitanem? - zapytaa Britton. - Nie wyglda na faceta, ktry byby gotw z nimi wspdziaa. - Nie kadego da si przekupi. Szczliwie dla nas ten facet nie ma ju adnej wadzy ani wiarygodnoci. W miejscu takim jak to kocz wycznie oficerowie marynarki, ktrzy zostali skazani za co przez sdy albo z jakiego innego powodu splamili swj honor. Ci celnicy ju si postaraj, eby kapitan nie sprawi im adnego kopotu. Co oznacza, e najprawdopodobniej dadz apwk dowdcy bazy marynarki wojennej. Dostali a nadto zota i pienidzy, eby bez alu odpali troch i jemu. - Glinn na chwil umilk. - Chocia, mimo wszystko, powinnimy zebra troch wiadomoci na temat kapitana Vallenara. Droga zacza wkrtce biec po paskim terenie i podrnicy znaleli si w niewielkiej wiosce. Przeskoczyli przez wski rw z wod pen mydlin. Glinn zapyta o drog jakiego przechodnia i po chwili skrcili w wsk boczn uliczk. Nad wiosk zawisa brudna, wilgotna mga, niosca ze sob mrone i jednoczenie wilgotne powietrze. W rynsztoku dostrzegli martwego mastyfa. McFarlane wcign nosem powietrze, w ktrym unosi si zapach ryb i mokrej ziemi. Wkrtce zauway jak reklam, wymalowan na skatej desce. Reklama zapraszaa do pobliskiego baru, ktry jakoby sprzedawa fant i lokalne piwo. Mimowolnie cofn si mylami o pi lat. Po dwukrotnej nieudanej prbie przedostania si do Argentyny, optani wizj tektytw z Atakamy, razem z Nestorem Masangkayem przeszli niedaleko miasteczka Ancuaque do Boliwii. Miasteczko byo cakowicie niepodobne do Puerto Williams z wygldu, natomiast niemal identyczne duchem. Glinn zatrzyma si. Na kocu alei sta brzydki budynek z czerwonej cegy. Wyrnia go czerwony napis: EL PICOROCO. CERVEZA MAS FINA i wiszca nad nim niebieska arwka. Przez niedomknite drzwi na ulic wydostaway si dwiki jakiej lokalnej muzyki. - Chyba zaczynam rozumie niektre pana metody - odezwa si McFarlane. - Ten celnik powiedzia, zdaje si, e kto przysa Puppupowi jakie pienidze. Czy to przypadkiem nie by pan? Glinn skoni gow, jednak nic nie powiedzia. - Chyba poczekam na was na zewntrz - postanowia Britton.

McFarlane wszed za Glinnem do baru. Panowa w nim pmrok. Geolog dostrzeg pod cian bar, byle jak sklecony z zestawionych drewnianych stow, a obok angielsk tarcz do gry w strzaki, o wyblakych liczbach oznaczajcych zdobywane punkty. Zadymione powietrze cuchno, jakby pomieszczenia nie wietrzono od wielu lat. Kiedy przybysze znaleli si w rodku, barman wyprostowa si, natomiast rozmowy jakby przycichy, a na McFarlanie i Glinnie spoczy spojrzenia kilkunastu par zaciekawionych oczu. Glinn przemkn do baru i zamwi dwa piwa. Barman poda piwo; byo ciepe, a kufle ociekay pian. - Szukamy senora Puppupa - powiedzia Glinn. - Puppupa? - Usta barmana uoyy si w umiech, ukazujc rzd zepsutych, poczerniaych zbw. - Jest na zapleczu. Poszli za barmanem, ktry odcign zason z paciorkw, i ich oczom ukazaa si maa przytulna wnka. Pod jej cian sta niewielki stolik, na ktrym walay si puste butelki po piwie. Pod drug cian ustawiono szerok awk. Lea na niej chudy stary czowiek w nieprawdopodobnie brudnym ubraniu. Nad jego grn warg rosy drobne czarne wsiki w stylu Fu Manchu. Z jego gowy na awk opada okrga czapka, wygldajca, jakby kto j uszy ze starych szmat. - pi czy pijany? - zapyta Glinn. Barman zanis si gonym miechem. - I to, i to. - Do kiedy wytrzewieje? Mczyzna pochyli si, szybko przetrzsn kieszenie Puppupa i wycign z nich niewielki zwitek brudnych banknotw. Przeliczy je, po czym schowa z powrotem do kieszeni starego. - W najbliszy wtorek bdzie trzewy. - Ale przecie zatrudnilimy go na naszym statku. Barman znowu si zamia, tym razem cynicznie. Glinn przez chwil si nad czym zastanawia, a przynajmniej sprawia wraenie, e si zastanawia. - Otrzymalimy polecenie, eby go zabra na pokad. Czy mgby pan poprosi ze dwch swoich klientw, aby nam pomogli? Barman pokiwa gow i wrci do baru. Po chwili zjawi si z powrotem z dwoma krzepkimi mczyznami. Po krtkich negocjacjach i przekazaniu gotwki z rk do rk

mczyni podnieli Puppupa z awki i zaczli wynosi go z baru. W ich objciach wyglda tak niepozornie i delikatnie jak suchy li. Kiedy znaleli si na zewntrz, McFarlane gboko odetchn powietrzem, ktre teraz wydawao mu si rzekie i zdrowe. Mimo unoszcego si w nim odoru i tak byo lepsze ni zatcha atmosfera baru. Podesza do nich Britton, ktra dotd staa ukryta w cieniu. Kiedy spojrzaa na Puppupa, jej oczy zwziy si. - Teraz nie bardzo jest na co patrze - wyjani Glinn. - Ale kiedy wytrzewieje, bdzie doskonaym pilotem. Facet od pidziesiciu lat przemierza dk wody w rejonie przyldka Horn. Zna wszystkie prdy, wiatry, rafy, fale i z wielkim wyprzedzeniem przewiduje wszelkie zmiany pogody. Britton uniosa zdziwione spojrzenie. - Ten stary pijaczyna? Glinn pokiwa gow. - Jak powiedziaem dzi rano Lloydowi, jest w poowie Indianinem Yaghan. A Indianie ci to pierwotni mieszkacy wysp przyldka Horn. To waciwie ostatni czowiek, ktry zna ich jzyk, pieni i legendy. Wikszo czasu spdza, przemierzajc wyspy, yje z owienia ryb, zbierania zi i korzeni. Gdyby zada mu pan pytanie, zapewne odpowiedziaby, e wszystkie wyspy przyldka Horn nale wycznie do niego. - C za barwna posta - stwierdzi McFarlane z przeksem. Glinn popatrzy na niego uwaanie. - Rzeczywicie, barwna. I przypadkiem to wanie on znalaz zwoki pana partnera. McFarlane zatrzyma si jak wryty. - No, wanie. - Glinn kontynuowa niemal szeptem. - To on zabra tomograf dwikowy i prbki ska, po czym sprzeda wszystko w Punta Arenas. Poza wszystkim innym jego nieobecno w Puerto Williams bdzie miaa dla nas ogromne pozytywne znaczenie. Teraz, kiedy skierowalimy uwag co niektrych na wysp Desolacin, nie bdzie go przynajmniej tutaj, na miejscu, i nie bdzie w stanie rozpuszcza adnych plotek. McFarlane po raz kolejny, tym razem uwaniej, popatrzy na pijaka. - A wic to ten dra obrabowa mojego partnera? Glinn pooy rk na ramieniu McFarIanea. - To bardzo ubogi czowiek. Znalaz martwego czowieka, a przy nim kilka wartociowych przedmiotw. To chyba zrozumiae i wybaczalne, e chcia odnie z tego jak drobn korzy. Nikomu nie uczyni nic zego. Poza tym, gdyby nie on, pana dawny

przyjaciel mgby lee na ziemi do koca wiata, zaginiony i zapomniany przez wszystkich. A pan nie miaby okazji, aby dokoczy jego dzieo. McFarlane ruszy przed siebie. W duchu musia przyzna, e Glinn ma racj. - Bdzie dla nas bardzo uyteczny - powiedzia Glinn. - Mog panu to obieca. Przez ca drog powrotn do portu McFarlane w ponurym milczeniu poda za reszt grupy. ROLVAAG Godz. 14.50 Zanim szalupa motorowa wypyna z kanau Beagle i dotara do Rolvaaga, nad morzem zalega gsta, cika mga. Grupka podrnych krya si w budce sternika. Wszyscy siedzieli skuleni na kapokach, prawie nic nie mwic. Puppup, posadzony prosto pomidzy Glinnem i Sally Britton, nie zdradza na razie adnych oznak powracajcego ycia. Kilkakrotnie jednak z trudem utrzymano go w pionie, gdy mia wyrane skonnoci, aby przechyla si na pani kapitan. - Czy on udaje? - zapytaa Britton, zdejmujc drobn rk starego czowieka ze swojego uda i delikatnie go odpychajc. Glinn umiechn si. McFarlane zauway, e palone w popiechu papierosy, obrzydliwy kaszel i przekrwione oczy s ju tylko wspomnieniem; odzyskiwa dawn chodn prezencj. Wkrtce przed szalup wyonia si z mgy upragniona sylwetka tankowca. Kiedy przybili do burty, dwig unis szalup i po chwili delikatnie umieci j na pokadzie. Tymczasem Puppup zacz zdradza pierwsze oznaki ycia. McFarlane z wysikiem postawi go na nogi. Stary nie way wicej ni dziewidziesit funtw, pomyla. - John Puppup? - zapyta Glinn agodnie. - Jestem Eli Glinn. Puppup uj jego wycignit rk i delikatnie ni potrzsn. Nastpnie w absolutnym milczeniu przywita si z pozostaymi osobami zgromadzonymi dookoa niego, w tym z palaczem, stewardem i dwoma zaskoczonymi marynarzami. Do kapitan Britton ucisn na kocu i trzyma j najduej ze wszystkich. - Czy nic panu nie jest? - zapyta Glinn. Mczyzna rozejrza si dookoa czarnymi oczyma i poprawi drobny wsik. Nie wydawa si ani zaskoczony, ani przestraszony dziwnym otoczeniem. - Panie Puppup, najprawdopodobniej zastanawia si pan, dlaczego si pan tutaj znalaz?

Rka Puppupa niespodziewanie wbia si w kiesze spodni i ukazaa si z powrotem z plikiem banknotw. Stary szybko przeliczy pienidze, odchrzkn z satysfakcj, e go nie okradziono, po czym schowa pienidze. Glinn skin na stewarda. - Pan Davies zaprowadzi pana do kabiny. Tam si pan wykpie i naoy wiee ubranie, zgoda? Puppup popatrzy z zaciekawieniem na Glinna. - Moe on nie mwi po angielsku? - mrukn McFarlane. Natychmiast utkno w nim spojrzenie Puppupa. - Mwi jak sama krlowa - powiedzia starzec. Mia wysoki i melodyjny gos, w ktrym mieszao si mnstwo akcentw. Dominowaa w nim angielszczyzna z przedmie duych miast. - Z przyjemnoci odpowiem na wszystkie pana pytania, kiedy pan ju na dobre rozgoci si na naszym statku - oznajmi! Glinn. - Jutro rano spotkamy si w bibliotece. Skin na Daviesa. Ju bez zbdnych sw Puppup odwrci si. Kiedy szed za stewardem prowadzcym go ku nadbudwce na rufie, ledzi go wzrok wszystkich osb zebranych na pokadzie. Niespodziewanie rozleg si gony sygna dwikowy. - Kapitan na mostek! - dotar do wszystkich metaliczny gos Victora Howella. - Co si stao? - zapyta McFarlane. Britton potrzsna gow. - Zobaczymy. * Z mostka wida byo jedynie wszechogarniajc szaro wok statku. Poza ni nie dao si dostrzec dosownie niczego, pokadu nie wykluczajc. Znalazszy si na stanowisku dowodzenia, McFarlane natychmiast wyczu, e panuje tu napita atmosfera. Zamiast normalnego szcztkowego skadu penicego wacht teraz znajdowaa si tutaj przynajmniej potowa oficerw. Z pokoju radiowego dobiega odgos, ktry wiadczy, e kto bardzo szybko uderza palcami w klawiatur komputera. - O co chodzi, panie Howell? - zapytaa Britton chodno. Howell oderwa wzrok od najbliszego monitora. - Kontakt radarowy. - Kto to taki? - zapyta McFarlane. - Nie wiemy. Nie reaguje na nasze sygnay. Jeli wemiemy pod uwag jego prdko i obraz na ekranie radaru, mamy najprawdopodobniej do czynienia z kanonierk. - Znw

popatrzy na ekran. Zacz krci jakimi potencjometrami. - Jest zbyt daleko, eby dokadniej okreli jego gabaryty. - Jak daleko jest od nas? - zapytaa Britton. - Zdaje si przez cay czas kry dookoa, jakby czego szuka. Zaraz, chwila... Ustabilizowa kurs. Jest osiem mil od nas, na kierunku jeden sze zero i si zblia. Chyba nas po prostu szuka. Kapitan szybko do niego podesza i popatrzya na ekran radaru. - Jest na naszym kursie. Przewidywany czas do kolizji? - Dwanacie minut, o ile zachowa dotychczasowy kurs i prdko. Britton spojrzaa na trzeciego oficera, ktry utrzymywa czno z maszynowni. - Moemy ruszy? - zapytaa. Oficer pokiwa gow. - Jestemy pod par, prosz pani. Mamy pen zdolno do manewrowania. - To przeka do maszynowni, eby powoli ruszyli do przodu. - Tak jest! - odpar oficer i wzi do rki czarn suchawk wewntrznego telefonu. W chwili, gdy silniki zaczy nabiera mocy, statek lekko zadra. Rozlegy si sygnay alarmw antykolizyjnych i syreny przeciwmgowej. - Robimy unik? - zapyta McFarlane. Britton potrzsna przeczco gow. - Statek jest na to zbyt ciki, nawet gdybymy sterowali silnikami. Ale moemy naszego nieznajomego troch nastraszy. Z masztu radarowego rozleg si oguszajcy dwik syreny, wczanej w sytuacji zagroenia w czasie mgy. - Kurs niezmieniony - powiedzia Howell. Wzrok mia utkwiony w ekranie radaru. Britton podesza do pokoju radiowego i szerzej otworzya szare metalowe drzwi. - Jakie wiadomoci, Banks? - adnej odpowiedzi. McFarlane zbliy si do okna. Wycieraczki pracoway bezustannie, zbierajc gromadzc si na szkle wod. Odnis wraenie, e mimo wszystko wkrtce przez gst mg przebije si soce. - Czy on nas nie syszy? - zapyta. - Oczywicie, e nas syszy - odpar Glinn cichym gosem. - Doskonale wie, e tutaj jestemy. - Kurs niezmieniony - mrukn Howell wpatrujcy si w ekran radaru. - Kolizja za dziewi minut.

- Wystrzeli race w kierunku intruza - rozkazaa Britton, ktra wrcia na stanowisko dowodzenia. Howell przekaza rozkaz dalej i Britton podesza do oficera wachtowego. - Jak pracuje ster? - zapytaa. - Jak mu. C, przy tej szybkoci... McFarlane poczu, e statek z wielkim wysikiem zmienia pooenie. - Pi minut i zblia si - powiedzia Howell. - Wystrzelcie jeszcze kilka rac. Celujcie prosto w ten statek. I prosz mnie przeczy na czstotliwo ICM. - Britton wzia z konsoli dowodzenia mikrofon. - Do niezidentyfikowanego obiektu w odlegoci trzech tysicy jardw od mojej lewej burty, mwi kapitan masowca Rolvaag. eby unikn kolizji, zmie kurs o dwadziecia stopni w prawo. Powtarzam, zmie kurs o dwadziecia stopni w prawo. - Powtrzya jeszcze komunikat po hiszpasku, po czym przeczya radio na odbir. Wszyscy zgromadzeni na mostku w absolutnym milczeniu wsuchiwali si w szum dobiegajcy z gonikw. Britton odoya mikrofon. Popatrzya na sternika, a nastpnie na Howella. - Trzy minuty do kolizji - zameldowa Howell. Britton bez sowa wczya interkom. - Uwaga, komunikat dla wszystkich. Mwi kapitan. Prosz si przygotowa na kolizj, uderzenie w praw burt. Jeszcze raz rozbrzmiaa syrena alarmowa, przebijajc si przez coraz rzadsz mg. Mostek byska rnokolorowymi wiatami. - Zblia si do prawej burty, tu przy rufie - powiedzia Howell. - Natychmiast po zderzeniu informowa o uszkodzeniach i zagroeniu poarowym odpara Britton. Potem wzia do rki megafon i popdzia na prawe skrzydo mostka. Otworzya drzwi i znikna na zewntrz. Jakby kierowani t sam myl, Glinn i McFarlane popieszyli za ni. W tej samej chwili, w ktrej McFarlane opuci ciepy mostek, ogarna go cika, wilgotna mga. Spod jego stp docieray nerwowe pokrzykiwania i odgosy butw tupicych o pokad. Syrena alarmowa brzmiaa tutaj o wiele dononiej ni na osonitym mostku, jakby atomizujc cikie powietrze wiszce nad Rolvaagiem. Britton, z megafonem przy ustach, wychylaa si przez barierk. Znajdowaa si ponad sto stp nad powierzchni morza. Mga zaczynaa ustpowa i z wysokoci mostka wida ju byo niemal cay statek. Jednak McFarlane odnis wraenie, e za praw burt mga gstnieje i powietrze robi si jeszcze ciemniejsze. Niespodziewanie w tej cianie nieprzeniknionego powietrza ukaza si

las anten i ostre czerwone oraz zielone wiata zbliajcej si jednostki. Znw ostrzegawczo rozbrzmiaa syrena alarmowa Rolvaaga, ale obcy statek mkn w jego kierunku z pen prdkoci, niczym taran rozdzierajc spokojn wod. W kocu mona byo dostrzec ca jego sylwetk. By to niszczyciel o burtach gsto upstrzonych plamami rdzy. Nad okrtem powieway flagi i bandera Chile. Na jego przednim i tylnym pokadzie znajdoway si karabiny maszynowe duego kalibru. Britton przez cay czas krzyczaa do megafonu. Powietrze rozdzieray odgosy syren alarmowych i przeciwmgowych. McFarlane poczu, jak statek dry pod jego stopami, gdy pracujce z pen moc silniki staray si usun go z drogi rozpdzonego niszczyciela. Jednak uniknicie kolizji byo ju niemoliwe. McFarlane mocniej stan na nogach i zacisn donie na barierce, przygotowujc si na uderzenie. W ostatniej chwili niszczyciel skierowa si w prawo i zmniejszy prdko, po czym przepyn w odlegoci zaledwie dwudziestu jardw od Rolvaaga. Britton opucia megafon. Wszyscy ludzie zgromadzeni na pokadzie Rolvaaga patrzyli w lad za mniejsz jednostk. Lufy karabinw i dzia niszczyciela, od broni maszynowej po 40-milimetrowe dziaa, skierowane byy na Rolvaaga. McFarlane obserwowa t scen z niedowierzaniem i przeraeniem. Wreszcie spojrza na mostek okrtu. Samotny, w penym umundurowaniu, sta na nim marynarz, ktrego spotkali dzisiejszego ranka w urzdzie celnym. Wiatr targa zotymi paskami na czapce oficera, McFarlane widzia krople wilgoci na jego twarzy. Kapitan Vallenar jakby nie zwraca uwagi na ludzi zgromadzonych na Rolvaagu. W pozie udawanego lekcewaenia opiera si o ciki karabin maszynowy przytwierdzony do barierki. Lufa karabinu, poplamiona od rdzy i soli morskiej, celowaa prosto w nich, zapowiadajc zadanie niechybnej mierci. Znieksztacon rk, uoon pod ktem czterdziestu piciu stopni, marynarz przyciska do piersi. Nie spuszcza wzroku z pokadu tankowca. W miar jak niszczyciel go mija, gowa kapitana Vallenara i lufa karabinu przesuway si, nie zmieniajc raz wybranego celu. Wreszcie niszczyciel min Rolvaaga i jak zjawa znikn we mgle. W niesamowitej ciszy, ktra nagle zapada, McFarlane sysza jedynie odgos silnikw oddalajcego si niszczyciela, ktre znowu nabieray penej mocy. Rolvaag, lekko niczym dziecko w koysce, zakoysa si na fali, ktr wywoa przepywajcy intruz. Woda szybko si uspokoia i gdyby nie koszmar sprzed chwili, mona by odnie wraenie, e wszystko byo i jest w jak najlepszym porzdku.

ROLVAAG 13 lipca, godz. 6.30 W pmroku swojej kabiny McFarlane mczy si, bezskutecznie prbujc zasn. Pociel wok niego bya w kompletnym nieadzie, jakby przez ko przeszed cyklon, a poduszka pod jego gow bya cika i mokra od potu. Po raz kolejny przewrci si w pnie na drugi bok, instynktownie wycigajc rk, eby znale ciepe ciao Malou. Ale oprcz niego w ku nie byo nikogo. Usiad i czeka, a serce, bijce jak oszalae, uspokoi si i znw bdzie pracowa w normalnym rytmie. Jednoczenie wyrzuca z myli koszmar, ktry przed chwil mu si ni: obraz niewielkiego statku walczcego o przetrwanie na wzburzonym morzu. Kiedy przetar doni oczy, zda sobie spraw, e nie wszystko jest koszmarnym snem; Rolvaag koysa si na falach gwatownie jak jeszcze nigdy dotd. Zeskoczywszy z ka, McFarlane podszed do iluminatora i odcign zason. Na pleksiglasowym oknie pienia si woda, a jego doln cz przykrywaa gruba warstwa lodu. Ciemna kabina nagle wydaa mu si miejscem bardzo nieprzyjemnym. Ubra si szybko, pragnc wydosta si z pomieszczenia, do ktrego powietrze dostarczay urzdzenia klimatyzacyjne, i chocia przez chwil pooddycha wie, naturaln atmosfer. Gdy bieg dwa pitra do gry, zmierzajc ku gwnemu pokadowi, statek zakoysa si mocniej i McFarlane upadby, gdyby w por nie zapa si porczy schodw. Kiedy geolog otworzy drzwi na zewntrz, natychmiast poczu na twarzy silny podmuch nieprzyjemnego lodowatego powietrza. Byo ono jednak rwnie orzewiajce, dziki czemu ostatecznie mg odegna od siebie nocny koszmar. W pmroku dostrzeg, e wszystkie wloty powietrza, urawie i kontenery pokryte s lodem i e lekko oblodzone s te deski pokadu. Wyranie usysza szum cikich fal przewalajcych si przez statek. Tutaj koysanie Rolvaaga na wzburzonej wodzie czuo si jeszcze mocniej ni w kabinie. Ciemne, ponure morze byo w wielu punktach spienione i wida byo na nim biae grzywy wysokich bawanw. Ponad wist wiatru do uszu McFarlanea co chwil przedzieray si odgosy fal rozcinanych przez dzib statku. Kto by ju na pokadzie i mocno trzymajc si barierki prawej burty, wychyla si na zewntrz. Zbliywszy si do tej postaci, McFarlane rozpozna Amir, znw otulon w grub kurtk, stanowczo dla niej za du. - Co tutaj robisz? - zapyta.

Odwrcia si i popatrzya na niego. Pod wielkim futrzanym kapturem dostrzeg twarz, ktra bya niemal zielona. Na czole Amiry zauway kilka kosmykw czarnych wosw. - Staram si wymiotowa - odpara. - A ty jakie masz wytumaczenie? Co ci tu sprowadzio? - Nie mogem spa. Amira pokiwaa gow. - Mam nadziej, e ten niszczyciel znw si pojawi w pobliu. Nie marz o niczym innym, jak o wyrzuceniu zawartoci mojego odka na tego miesznego, obrzydliwego kapitana. McFarlane nic nie odpowiedzia. Spotkanie z chilijskim okrtem i spekulacje na temat motyww, ktre kieroway kapitanem Vallenarem, ostatniego wieczoru zdominoway rozmowy przy kolacji. A Lloyd, kiedy usysza o incydencie, wpad w sza. Jedynie Glinn wydawa si nieporuszony. - Popatrz tylko - odezwaa si Amira. Podajc za jej wzrokiem, McFarlane dostrzeg ciemn sylwetk kogo biegajcego wzdu lewej burty statku. Osoba ta ubrana bya jedynie w lekki szary dres. Patrzc duej, rozpozna Sally Britton. - Tylko ona ma do jaj, eby uprawia jogging w tak pogod - powiedziaa Amira kwanym tonem. - Twarda sztuka. - Chyba raczej szalona. - Amira zaraa krtkim, urywanym miechem. - A popatrz, jak dyndaj jej cycki pod bluz. McFarlane, ktry wanie na nie patrzy, nie zareagowa. - Nie zrozum mnie le. Wyraam jedynie czysto naukowe zainteresowanie. Zastanawiam si, jak cikie musiayby by te wspaniae cycki, eby pocigny j podczas biegu na deski. Musz na to znale odpowiednie rwnanie. - Rwnanie? - My, fizycy, wszystko wyraamy rwnaniami. Zawieramy w nich wszystkie waciwoci elastyczno... - Chyba rozumiem. - Popatrz! - zawoaa Amira, nagle zmieniajc temat. - Kolejny wrak. Na ponurych, zimowych falach McFarlane dostrzeg zarys wielkiego statku, ktry bez wtpienia dawno temu roztrzaska si na podwodnych skaach. fizyczne interesujcego nas obiektu: temperatur, cinienie, gsto,

- Ktry to ju, czwarty? - zapytaa Amira spokojnie. - Chyba pity. W miar jak Rolvaag zmierza od Puerto Williams w kierunku przyldka Horn, wielkie wraki pojawiay si na morzu coraz czciej. Niektre z nich byy niemal tak due jak sam Rolvaag. Wody, ktrymi pynli, bez wtpienia stanowiy ogromne cmentarzysko statkw i w miar, jak mijali te roztrzaskane kaduby, ktre unosiy si jeszcze na wodzie, przestaway one by jakkolwiek sensacj. - A oto i ona - mrukna Amira. Zbliywszy si do nich, Britton zatrzymaa si i teraz tylko podskakiwaa w miejscu, wysoko unoszc kolana. Dres, ktry miaa na sobie, by mokry od potu i deszczu i mocno przywiera do jej ciaa. - Chciaabym, ebycie wiedzieli, e o dziewitej wydam rozkaz, aby ze wzgldw bezpieczestwa nikt spoza zaogi nie wychodzi na pokad. Marynarze, ktrzy bd musieli pracowa na zewntrz, bd zakadali uprz zabezpieczajc - powiedziaa. - A to dlaczego? - zapyta McFarlane. - Nadchodzi nawanica. - Nadchodzi? - spytaa Amira i rozemiaa si ponuro. - Chyba ju nadesza? - Zmierzajc ku zawietrznej stronie wyspy Navarino, dostaniemy si w sam rodek huraganu. Nikomu nie bdzie wolno wyj na pokad bez zabezpieczenia - odpara Britton na pytanie Amiry, patrzya jednak na McFarlanea. - Dzikuj za ostrzeenie - mrukn. Britton skina mu gow, po czym odbiega. Po chwili znika z pola widzenia McFarlanea i Amiry. - Co ty waciwie do niej masz? - zapyta McFarlane. Amira przez moment milczaa. - Co w tej Britton mnie gryzie. Jest zbyt doskonaa. - Zdaje si, e wanie tacy ludzie jak ona najlepiej nadaj si na dowdcw. - Ale to niesprawiedliwe: cay statek cierpi z powodu jej problemw z alkoholem. - To jest jednak decyzja Glinna - przypomnia McFarlane. Po chwili Amira gboko westchna i potrzsna gow. - Tak. C, nie mogabym si spodziewa po Elim niczego innego. Podj tak decyzj, kierujc si elazn i niezachwian logik. McFarlane zadra pod mocniejszym podmuchem wiatru. - C, na razie mam chyba dosy morskiego powietrza. Idziemy na niadanie? Amira cicho jkna.

- Id sobie na niadanie, ja tu jeszcze troch zostan. Wczeniej czy pniej, w kocu uda mi si zwymiotowa. * Po niadaniu McFarlane poszed do biblioteki na spotkanie, o ktre poprosi go Glinn. Biblioteka, jak wszystko na statku, bya ogromna. Okna, pokryte niegiem i kroplami deszczu, w caoci zajmoway jedn ze cian. nieg na zewntrz pada niemal poziomo i jego mokre, cikie paty dugo wiroway w powietrzu, zanim wpady do czarnej wody. Na pkach stay ksiki z najrniejszych dziedzin, od traktatw i opowieci morskich, po encyklopedie, roczniki Readers Digest i zapomniane, stare bestsellery. Czekajc na Glinna, McFarlane zacz je przeglda, troch niespokojny. Im bliej znajdowa si wyspy Desolacin, miejsca, w ktrym zmar Masangkay, tym wikszy odczuwa niepokj. Teraz Rolvaag by ju bardzo blisko punktu docelowego. Dzisiaj mia okry przyldek Horn i wreszcie rzuci kotwic pomidzy wyspami. Geolog zatrzyma do na jakiej niezbyt grubej ksice. Opowieci Artura Gordona Pyma z Nantucket. Byo to dzieo Edgara Allana Poe, o ktrym Britton wspomniaa podczas pierwszego wieczoru na morzu. Zaciekawiony, wzi ksik do rki i usiad na najbliszej sofie. Ciemna skra, ktr bya obita, wydaa mu si bardzo liska, kiedy si na niej usadowi i otworzy tom. Do jego nozdrzy dotar przyjemny zapach ptna introligatorskiego i starego papieru. Nazywam si Arthur Gordon Pym. Mj ojciec byt szanowanym handlarzem w morskich sklepach w Nantucket, gdzie si urodziem. Mj dziadek ze strony matki byt adwokatem i prowadzi cenion kancelari. Zawsze mia szczsne. Z powodzeniem obraca akcjami Edgarton New-Bank, jak dawniej ten bank nazywano. By to zaskakujco nijaki i nudny pocztek, dlatego McFarlane z ulg powita otwarcie si drzwi i wejcie Glinna. Za nim poda Puppup, wykpany i umiechnity, w niczym nie przypominajcy pijaka, ktrego zabrano na pokad minionego popoudnia. Dugie siwe wosy mia zaczesane do tyu, a cienki wsik starannie uoony. - Przepraszam, e kazaem panu czeka - powiedzia Glinn. - Przeprowadziem rozmow z panem Puppupem. Wydaje si uradowany, e bdzie mg nam pomc. Puppup umiechn si jeszcze szerzej i potrzsn rk McFarlanea, ktry zauway, e do starca jest zadziwiajco zimna i sucha. - Podejdmy do okna - kontynuowa Glinn.

McFarlane wsta z sofy i znw wyjrza na zewntrz. Ponad wzburzonym, spienionym morzem wyowi teraz wzrokiem widoczny na pnocnym wschodzie fragment nagiego ldu, wystajcy znad wody, niczym szczyt dawno temu zatopionej gry. Ojej zbocza rozbijay si biae grzywy fal. - Oto wyspa Barnevelt - mrukn Glinn. W oddali widoczna bya linia szkwaw, niczym kurtyna zasaniajca sztormowy horyzont. Przed ni jednak pojawia si kolejna wyspa: czarna, poszarpana i nieprzyjazna. Jej szczyty byy niemal niewidoczne we mgle i gstym niegu. - A to wyspa Deceit. Najdalej wysunita na wschd wyspa przyldka Horn. Nagy bysk soca ukaza kolejny dziki szczyt wyaniajcy si z morza. Trwao to bardzo krtko i wyspa tak jak si pojawia, tak zaraz znika. Mona byo odnie wraenie, e szybkimi krokami zblia si rodek nocy. Kolejny potny podmuch wiatru zachwia statkiem, a ogromna ciana wody rozbia si o szyby. Cikie krople uderzyy w nie niczym kule z karabinu maszynowego. McFarlane poczu, e statek si przechyla. Glinn poda McFarlaneowi kartk papieru. - Otrzymaem to p godziny temu. Geolog z zaciekawieniem rozoy papier. Bya na nim zapisana krtka telegraficzna wiadomo: Pod adnym pozorem nie wolno wam ldowa na wyspie przeznaczenia, zanim nie otrzymacie ode mnie dalszych instrukcji. Lloyd. McFarlane odda kartk Glinnowi, ktry schowa j z powrotem do kieszeni. - Lloyd nie wtajemniczy mnie w swoje plany. Jak pan myli, co to moe znaczy? I dlaczego po prostu do nas nie zatelefonowa albo nie wysa e-maila? - By moe nie mia pod rk telefonu. - Glinn odszed od okna. - Widok z mostka jest jeszcze przyjemniejszy. Pjdzie pan z nami? McFarlane powtpiewa, czy szefowi EES zaley na adnych widokach. Mimo to poszed z nim. A jednak Glinn mia racj: z wysokoci mostka spienione morze wygldao fascynujco. Wielkie ze fale rozbijay si i walczyy pomidzy sob, a wiatr marszczy ich wierzchy i obi pomidzy nimi gbokie wwozy. McFarlane patrzy, jak dzib Rolvaaga opada w jeden z nich, a potem z trudem unosi si do gry. Przez pokad przeleway si kaskady wody.

Do nowo przybyych podesza Britton. W sztucznym wietle jej twarz wygldaa, jakby naleaa do widma. - Widz, e przyprowadzilicie pilota - powiedziaa, spogldajc z lekkim powtpiewaniem na Puppupa. - Kiedy tylko opyniemy Horn, zobaczymy, czy da si skorzysta z jego rad. Wtem stojcy obok niej Victor Howell jakby zesztywnia. - Jest - odezwa si. Daleko przed dziobem statku dao si zauway wrd sztormu przebysk wiata nad nieregularn grani, wysz i ciemniejsz od innych, gronie wznoszc si nad spienionym morzem. - Cabo de Hornos - oznajmi Glinn. - Przyldek Horn. Ale czeka nas co jeszcze. W kadej chwili powinnimy spodziewa si gocia... - Kapitanie! - przerwa mu trzeci oficer, pochylony nad radarem. - Mam kontakt z jednostk powietrzn zbliajc si od pnocnego wschodu. - Pooenie? - Zero cztery zero, prosz pani. Leci dokadnie na nas. Na mostku zapanowao nagle ogromne napicie. Victor Howell szybkim krokiem podszed do trzeciego oficera i popatrzy ponad jego ramieniem na ekran. - Odlego i prdko - zadaa informacji Britton. - Czterdzieci mil, zblia si z prdkoci mniej wicej czterdziestu wzw. - Jednostka rekonesansowa? Howell wyprostowa si. - Niemoliwe. Przy takiej pogodzie? Jakby na potwierdzenie jego sw kolejny dziki powiew wiatru pchn wielkie, cikie krople wody na szyby mostka. - C, z pewnoci nie mamy do czynienia z jakim fanatykiem latania w cessnie mrukna Britton. - Czy to moe by samolot pasaerski, ktry zboczy z kursu? - To nieprawdopodobne. Tutaj lataj jedynie mae jednostki czarterowe, ktre startuj i lduj na wodzie. I nigdy nie wznosz si w powietrze w takich warunkach, jakie panuj teraz. - Samolot wojskowy? Nikt jej nie odpowiedzia. Przez minut na mostku panowaa cisza, w ktrej sycha byo jedynie zawodzenie wiatru i huk spienionych wd. - Pooenie? - Kapitan Britton zadaa to pytanie po raz drugi, tym razem ciszej ni poprzednio.

- Wci leci na nas, prosz pani. Britton powoli pokiwaa gow. - Bardzo dobrze. Dowiemy si czego z nasuchu radiowego, panie Howell? Niespodziewanie z pokoju radiowego wychyli si oficer cznociowy Banks. - Chodzi wam o tego ptaszka, ktry leci prosto na nas? To helikopter z Lloyd Holdings. - Jest pan pewien? - zapytaa Britton. - Zweryfikowaem jego sygna rozpoznawczy. - Panie Banks, prosz wic nawiza kontakt z helikopterem. Glinn odchrzkn. McFarlane patrzy, jak chowa do kieszeni marynarki kartk papieru, zoon w p. By podekscytowany, jednak stara si tego nie okazywa. - Proponuj - rzek cichym gosem do kapitan Britton - eby kazaa pani przygotowa ldowisko. Kapitan wbia w niego niedowierzajce spojrzenie. - Przy takiej pogodzie? Banks ponownie wyszed z pokoju radiowego. - Prosz o zgod na ldowanie, pani kapitan. - Nie wierz! - krzykn Howell. - Przecie wichura osiga osiem stopni! - A ja z kolei nie wierz, e ma pan w tej kwestii jaki wybr - odpar rzeczowo Glinn. * W cigu nastpnych dziesiciu minut caa zaoga zostaa postawiona na nogi w celu przygotowania operacji ldowania helikoptera. Kiedy McFarlane znalaz si razem z Glinnem przy drzwiach prowadzcych na ldowisko, jaki marynarz o ponurym spojrzeniu wyda im obu uprz zabezpieczajc przed wypadniciem za burt. McFarlane bez sowa j zaoy, po czym przypi si lin do barierki. Marynarz wyda jaki nieartykuowany dwik, na znak, e wszystko jest w porzdku. Kiedy McFarlane wyszed na pokad, huraganowy wiatr natychmiast podj wysiek, eby znie go do morza. Poruszajc si tu przy barierce, geolog z trudem przesuwa si ku ldowisku. Marynarze, bezpiecznie przymocowani do wszelkich moliwych staych elementw, zajmowali ju regulaminowe pozycje, przewidziane na wypadek ldowania helikoptera. Mimo e silniki statku byy do mocne, aby nawet w ekstremalnych warunkach jednostka moga utrzymywa stay kurs, pokad i tak unosi si i koysa na wszystkie strony. Wok ldowiska zapalono z dziesi rac, ktre pony teraz jaskrawymi szkaratnymi pomieniami i mimo wichury i niegu widoczne byy z bardzo daleka. - Jest! - krzykn kto w kocu.

McFarlane wyty wzrok, chcc przenikn spojrzeniem gsty nieg. W oddali zdoa dostrzec helikopter chinook, byskajcy wiatami pozycyjnymi. Z fascynacj patrzy, jak maszyna zblia si do statku, wstrzsana podmuchami wiatru. Niespodziewanie rozleg si sygna syreny alarmowej i sylwetk Rolvaaga rozwietliy pomaraczowe wiata ostrzegawcze. McFarlane sysza ju warkot silnikw helikoptera, wyranie przebijajcy si przez wycie wiatru. Howell, z nadajnikiem radiowym przy ustach, jednoczenie wykrzykiwa rozkazy take przez megafon. Helikopter zawis w kocu nad ldowiskiem. McFarlane dostrzeg twarz pilota, zmagajcego si z urzdzeniami sterowniczymi i kontrolnymi. Maszyna koysaa si z boku na bok, niepewnie zbliajc si do ldowiska, co rusz zmieniajcego pooenie. Niespodziewany silniejszy powiew wiatru wypchn helikopter na bok i pilot szybko poderwa go w gr. Zatoczy koo nad statkiem i po chwili podj drug prb ldowania. Niebawem nastpi okropny moment, w ktrym McFarlane odnis wraenie, e pilot straci panowanie nad maszyn, jednak jej koa opady dokadnie na rodek ldowiska. Ze swoich bezpiecznych stanowisk podbiegli marynarze i szybko podoyli drewniane klocki zabezpieczajce. Natychmiast otworzyy si drzwi przedziau adunkowego helikoptera. Wyskoczyo przez nie kilkoro kobiet i mczyzn, a zaraz za nimi zaczy wypada na ldowisko rne adunki, urzdzenia i sprzt. Wkrtce McFarlane zobaczy sylwetk, ktrej nie sposb byo pomyli z jakkolwiek inn. Na mokrym pokadzie ukaza si sam Lloyd, potny i wysoki w grubym ubraniu oraz cikich, wysokich butach. Wyszed spod wci obracajcych si rotorw helikoptera, przytrzymujc na gowie kapelusz o szerokim rondzie. Ujrzawszy McFarlanea i Glinna, radonie pomacha im rk. Odepchn od siebie marynarza, ktry chcia go zaopatrzy w sprzt zabezpieczajcy. Star z twarzy krople deszczu, po czym podszed do McFarlanea i Glinna. Ucisn im donie. - Panowie! - wrzasn, przekrzykujc sztorm. Na jego twarzy kwit szeroki umiech. Zapraszam na kaw. Oczywicie, ja stawiam. ROLVAAG Godz. 11.15 Popatrzywszy na zegarek, McFarlane wsiad do windy i nacisn przycisk rodkowego pokadu. Wielokrotnie ju mija ten pusty pokad, zastanawiajc si, dlaczego Glinn zakazuje tam wstpu. Teraz, w cicho wznoszcej si windzie, zda sobie wreszcie spraw, jaka bya

tego przyczyna. Wszystko wskazywao na to, e Glinn od pocztku wiedzia, i Lloyd i tak zjawi si na Rolvaagu. Drzwi windy otworzyy si i oczom McFarlanea ukazaa si niewiarygodna scena. Mia przed sob biuro, w ktrym trwa dzie intensywnej pracy. Dzwoniy telefony, szumiay telefaksy i drukarki, gono pokrzykiwali pracownicy. Przy biurkach ustawionych wzdu ciany zasiadao kilka sekretarek. Kobiety i mczyni odbierali telefony, pisali na klawiaturach komputerowych, po prostu prowadzili biece interesy holdingu Lloyda. Z gbi biura wyoni si i podszed do nich mczyzna w jasnej marynarce. McFarlane z miejsca rozpozna nadzwyczaj wielkie uszy, opadajce usta i grube, wydte wargi Penfolda, osobistego asystenta Lloyda. Penfold nigdy do nikogo nie podchodzi od przodu, zawsze udawao mu si zblia do ludzi pod pewnym ktem, jakby si wstydzi podej do kogokolwiek na wprost. - Doktor McFarlane? - zapyta wysokim, nerwowym gosem. - Tdy, prosz. Poprowadzi McFarlanea do jakich drzwi, a potem wskim korytarzem do maego salonu, ktrego centralne miejsce zajmowa szklany st. Jego blat ozdobiony by zotymi motywami. Wok stay wygodne, czarne skrzane sofy. Przez kolejne otwarte drzwi do McFarlanea dociera basowy gos Lloyda. - Prosz, niech pan usidzie - powiedzia Penfold. - Pan Lloyd wkrtce do pana doczy. Znik za drzwiami, a McFarlane usiad wygodnie na skrzypicej skrzanej sofie. Na cianie naprzeciwko siebie mia rzdy telewizorw, nastawionych na odbir kanaw informacyjnych z caego wiata. Na stole leay najnowsze magazyny Scientific American, New Yorker i New Republic. McFarlane wzi jeden z nich do rki, przez chwil bezmylnie przewraca kartki, po czym odoy go na miejsce. Dlaczego Lloyd przyby na statek tak niespodziewanie? Czy stao si co zego? - Sam! Geolog podnis gow i zobaczy stojcego w drzwiach potnie zbudowanego mczyzn. Emanowa wadz, dobrym humorem i bezgraniczn pewnoci siebie. McFarlane wsta. Lloyd podszed do niego z szerokim umiechem na ustach i rozoonymi rkami. - Sam, jak wspaniale, e ci znw widz. - Potnymi domi cisn ramiona McFarlanea i nie uwalniajc go z ucisku, uwanie si mu przyjrza. - Nie uwierzysz, jaki jestem podekscytowany. Chod za mn.

McFarlane ruszy za szerokimi plecami Lloyda, ubranego we wspania marynark od Valentino. Prywatny gabinet Lloyda na statku by umeblowany bardzo oszczdnie. Stay tu tylko dwa szerokie krzesa, biurko z telefonem i laptopem oraz przeszklona komoda z butelkami alkoholu, gwnie wina. Na komodzie McFarlane dostrzeg wieo otwart butelk chateau margaux. Przez rzd iluminatorw do rodka wpadao zimne wiato Antarktydy. Lloyd wskaza na butelk. - Wypijesz kieliszek? McFarlane umiechn si i pokiwa gow. Lloyd nala rubinowego pynu do dwch kieliszkw. Nastpnie opad na krzeso i wznis swj do gry. - Na zdrowie. Stuknli si kieliszkami i McFarlane zacz sczy wspaniae wino. Nie by koneserem tego trunku, jednak w tym wypadku nawet najwikszy ignorant zorientowaby si, e pije co doskonaego. - Nienawidz tego cholernego zwyczaju Glinna, eby za nic w wiecie o niczym mi nie mwi, nie opowiada o adnych problemach - odezwa si Lloyd po chwili. - Dlaczego, na przykad, nie powiedziano mi wszystkiego o kapitan Britton? Jaki ten Glinn jest bezmylny. Powinien by porozmawia ze mn jeszcze w Elizabeth. Dziki Bogu, nie mielimy z ni dotd problemu. - Pani Britton jest doskonaym kapitanem - odpar McFarlane. - Ma wielk wiedz i dowodzi tym statkiem bez zarzutu. Zna go dosownie na wylot. Zaoga j szanuje. A ona odwdzicza si marynarzom tym samym. Lloyd sucha go ze zmarszczonym czoem. - Mio mi to sysze. - Zadzwoni telefon i Lloyd podnis suchawk. - Tak? odezwa si niecierpliwie. - Mam wanie spotkanie. Nastpia chwila ciszy, podczas ktrej Lloyd tylko sucha swojego rozmwcy. McFarlane obserwowa go, zastanawiajc si, czy to, co biznesmen powiedzia o Glinnie, jest prawd. Tajemniczo, utrzymywanie sekretw przed innymi, rzeczywicie byy staym zwyczajem Glinna. A moe po prostu instynktem? - Oddzwoni do senatora - odpowiedzia wreszcie Lloyd. - I prosz na razie nie czy adnych rozmw. Podszed do okna i stan przy nim z rkami zczonymi na plecach. Mimo e sztorm powoli sab, panoramiczne okna wci byy pokryte kroplami wody i wilgotnym niegiem.

- Nadzwyczajnie - westchn. W jego gosie zabrzmiao jakby uwielbienie. Pomyle, e za godzin dopyniemy ju do tej wyspy. Chryste, Sam, jestemy prawie na miejscu! Odwrci si. Z jego twarzy spyna ju wszelka troska i wahanie. Teraz mona byo na niej zauway jedynie eufori, jakby natchnienie. - Zamierzam wbi flag, Sam. McFarlane popatrzy na Lloyda. - Co pan zamierza? - Dzisiaj po poudniu wybieram si na wysp Desolacin. - W pojedynk? - McFarlane poczu dziwn sensacj w brzuchu. - Tak, tylko ja. I ten stary, zwariowany Puppup, oczywicie. To on zaprowadzi mnie do meteorytu. - Ale pogoda... - Jest najlepsza z moliwych. - Lloyd zacz kry pomidzy krzesami jak lew w klatce. - Takich chwil nie doywa zbyt wielu ludzi na tym wiecie. McFarlane siedzia na swoim miejscu, ale w jego odku przez cay czas dziao si co nieprzyjemnego. - Wanie pan? Zamierza pan tylko dla siebie zatrzyma miano odkrywcy? - Tak jest. A niby dlaczego nie, do diaba? Perry postpi tak samo podczas swojej ostatniej wyprawy na biegun. Glinn bdzie musia to zrozumie. Moe mu si to nie spodoba, ale w kocu to jest moja ekspedycja. Zamierzam sam znale ten meteoryt. - Nie - powiedzia McFarlane cicho. - Nie zgadzam si. Lloyd stan w miejscu. - Nie zostawi mnie pan na statku. Lloyd odwrci si, zaskoczony, lecz wci umiechnity, i wbi spojrzenie w McFarlanea. - Sucham? McFarlane milcza, jednak wytrzyma wzrok Lloyda. Ten po chwili zachichota. - Wiesz co, Sam, chyba nie jeste tym samym czowiekiem, ktrego poznaem ukrytego za jakimi krzakami na pustyni Kalahari. Nigdy by mi nie przyszo do gowy, e co takiego moe mie dla ciebie znaczenie. - Jego umiech niespodziewanie znik. - A co zrobisz, jeeli ci odmwi? McFarlane wsta. - Nie wiem. Prawdopodobnie co gwatownego i nieprzemylanego. Lloyd zrobi si czerwony na twarzy. Rozzoszczony, sprawia wraenie, jakby puchn. - Grozisz mi?

McFarlane znw wytrzyma jego spojrzenie. - Tak, chyba tak. Lloyd wci patrzy mu w oczy. - C... - To pan mnie szuka i pan mnie znalaz. Wie pan, o czym marzyem przez cae ycie. - McFarlane nie spuszcza wzroku z twarzy Lloyda. Mia do czynienia z czowiekiem nieprzywykym do tego, by podawano w wtpliwo jego postanowienia. - Na tej pustyni prbowaem zapomnie o przeszoci, zostawi j za sob. Ale zjawi si pan i zacz ni gra, jakby pan wyciga przede mn marchewk na kiju. Wiedzia pan, e bd chcia j ugry. I oto tutaj jestem. Nie moe mnie pan teraz, w najwaniejszym momencie, po prostu odsun od wszystkiego. Zapada cisza, zakcana jedynie odlegym stukotem klawiszy na klawiaturach komputerowych i dzwonieniem telefonw. Zdawaa si trwa ca wieczno, gdy nagle rysy twarzy Lloyda zagodniay. Pooy do na swojej ysinie i pogaska si po niej. Po chwili podrapa si z kolei po koziej brdce. - Jeli ci zabior, to co z Glinnem? Albo z Amir? Czy Britton? Kady chciaby mie w yciorysie udzia w takim odkryciu. - Nie. Bdzie nas tylko dwch. Tylko my na to zasuylimy i zapracowalimy. To wszystko. Ma pan do wadzy, eby tak wanie postanowi. Lloyd wci na niego patrzy. - Chyba polubiem nowego Sama McFarlanea - powiedzia w kocu. - Nigdy mi si nie podobae w ostatniej, cynicznej wersji. Ale jedno ci powiem, Sam: lepiej, eby przy okazji znowu nie nabroi. Czy wyraam si jasno? Nie ycz sobie, eby si powtrzya historia z Tornarssuk. McFarlane poczu przypyw zoci. - Bd udawa, e tego nie syszaem. - Syszae. Nie zgrywaj gupka. McFarlane czeka. Lloyd machn rk i posa mu niechtny umiech. - Mino wiele lat, odkd kto po raz ostatni rozmawia ze mn w podobny sposb. To odwiea, wiesz? Cholera jasna, Sam, masz racj. Zrobimy to razem. Chyba sobie jednak zdajesz spraw, e Glinn atwo nie odpuci? - Powrci pod okno, po drodze patrzc na zegarek. - Bdzie mi jcza jak stara baba. Tak jakby wybra odpowiedni dla siebie moment - pniej McFarlane zda sobie spraw, e tak wanie byo - Glinn wlizgn si do gabinetu. Za nim sun Puppup, cichy i

pomarszczony, jakby cie Glinna. W jego czujnych czarnych oczach mona byo dostrzec iskierki rozbawienia, wywoanego tylko jemu znanymi przyczynami. Puppup zakry usta i ukoni si gospodarzowi w niespotykany ju, staromodny sposb. - Dokadnie na czas, jak zawsze - zagrzmia Lloyd, odwracajc si do Glinna i potrzsajc jego rk. - Posuchaj, Eli, podjem pewn decyzj. Potrzebuj twojego bogosawiestwa, chocia wiem, e pewnie go nie dostan. Chc ci wic z gry ostrzec, e nie ma takiej siy na niebie czy na ziemi, ktra by mnie zmusia do jej zmiany. Czy to jest jasne? - Cakowicie - odpar Glinn. Usiad na jednym z krzese i zaoy nog na nog. - Nie ma wic take sensu sprzecza si ze mn. Decyzja zostaa podjta. - Cudownie. Szkoda, e w jej ramach nie ma te miejsca dla mnie. Przez chwil Lloyd sta jak oniemiay. Zaraz jednak na jego twarzy pojawi si wyraz furii. - Ty sukinsynu, zaoye podsuch na caym statku! - Niech pan nie bdzie mieszny. Od pocztku wiedziaem, e bdzie pan chcia samodzielnie zoy pierwsz wizyt naszemu meteorytowi. - To niemoliwe. Nawet ja sam nie wiedziaem... Glinn machn rk. - Czyby pan zapomnia, e analizujc kad moliw ciek, ktra moe prowadzi do klski lub sukcesu, bior pod uwag take profile psychologiczne uczestnikw naszego przedsiwzicia? Wiedzielimy, jakie bd pana zamiary, jeszcze zanim sam pan o nich pomyla. - Popatrzy na McFarlanea. - Czy obecny tutaj Sam nalega, eby i z panem? Lloyd po prostu pokiwa gow. - Rozumiem. d motorowa z prawej burty bdzie dla was najlepszym rodkiem transportu. Jest najmniejsza i najatwiej ni manewrowa. Poprosz pana Howella, eby j wam przygotowa. Dostaniecie take chlebaki z ywnoci, wod, zapakami, paliwem, latarkami i tak dalej oraz, oczywicie, GPS i krtkofalwki. Rozumiem, e bdziecie chcieli zabra Puppupa w charakterze przewodnika? - Bd zaszczycony, mogc panom towarzyszy - powiedzia Puppup piewnym gosem. Lloyd popatrzy na Glinna, potem na Puppupa i jeszcze raz na Glinna. Po chwili odchrzkn niepewnie. - Nikt nie lubi, kiedy si czyta w jego mylach. Czy zaskoczyem ci czymkolwiek? - Nie wynaj mnie pan po to, ebym by czym zaskakiwany. Ma pan przed sob jeszcze tylko kilka godzin wiata dziennego, musi wic pan odpyn na wysp, zaraz kiedy statek wpynie do Kanau Franklina. A moe w ogle poczekacie do jutra rana?

Lloyd potrzsn przeczco gow. - Nie. Nie mam za wiele czasu. Glinn pokiwa gow, jakby spodziewa si wanie takiej odpowiedzi. - Puppup opowiedzia mi o maej play w ksztacie pksiyca, rozcigajcej si na osonitej od wiatru stronie wyspy. Ma odzi motorow mona tam dotrze do samego brzegu. To najlepsze rozwizanie, jeeli kto chce popyn na wysp i wrci z niej jeszcze przed zapadniciem zmroku. Lloyd westchn. - Cholera, ty jednak wiesz, jak odziera ycie z wszelkiego romantyzmu. - Nie - odpad Glinn, wstajc. - Ja tylko prbuj eliminowa z niego ryzyko i niepewno. - Ruchem gowy wskaza na okna. - Jeli zaley panu na romantyzmie, prosz wyjrze na zewntrz. Wszyscy czterej mczyni podeszli do szyb. McFarlane zobaczy ma wysp, ktra dopiero przed kilkoma minutami pojawia si na horyzoncie. Bya o wiele ciemniejsza ni otaczajce j wody. - Panowie, oto wyspa Desolacin. McFarlane patrzy na ni z zaciekawieniem, a jednoczenie ze wzrastajcym niepokojem. Nad dzikimi skatami unosio si sabe wiato, znikajce i powracajce, zalenie od kaprysw mgy zalegajcej nad ldem. Potne fale uderzay o skaliste brzegi wyspy. Nad jej pnocnym kracem wznosi si stoek dawno wygasego wulkanu. Wewntrzne zbocza gr pokryte byy gbokimi poaciami niegu i wiecznego lodu. Po duszej chwili odezwa si Lloyd: - Dobry Boe, oto ona. Nasza wyspa, Eli, wyspa na kocu wiata. Nasza wyspa. I mj meteoryt. W gabinecie rozleg si dziwny niski chichot. McFarlane odwrci si i dojrza, e Puppup, ktry przez cay czas milcza, teraz zakrywa usta wskimi palcami. - O co chodzi? - zapyta Lloyd ostro. Puppup jednak nic nie odpowiedzia, a tylko chichota, a wreszcie zacz wycofywa si z gabinetu. Spojrzenie jego czarnych oczu utkwione byto w oczach Lloyda. WYSPA DESOLACIN Godz. 12.45 Nie mina nawet godzina i tankowiec rzuci kotwic w Kanale Franklina, ktry by raczej zatok o nieregularnych ksztatach, otoczon przez skaliste szczyty wysp przyldka Horn. McFarlane siedzia na rodku otwartej odzi motorowej, zaciskajc donie na

uchwytach zamocowanych w grnej czci nadburcia. Ruchy krpowa mu zestaw ratunkowy, ktry mia umocowany pasami na grubej kurtce i byszczcym paszczu przeciwdeszczowym. Pierwszy oficer Rolvaaga, Vctor Howell, sta przy sterze, skoncentrowany i uwany, starajc si ani na moment nie zboczy z waciwego kursu. John Puppup, ktry zaj wygodne miejsce na rufie, robi wraenie podekscytowanego chopca. W cigu ostatniej godziny peni doranie funkcj pilota portowego Rolvaaga. Tylko jego rzadkie, lecz precyzyjne uwagi, pozwoliy tankowcowi wpyn do kanau. Teraz wypatrywa w kierunku wyspy. Jego wskie ramiona pokryte byy patami mokrego niegu. W pewnym momencie d szarpna mocno do przodu i zaraz gwatownie zmienia kierunek. McFarlane musia mocno przytrzyma si uchwytu, eby nie straci rwnowagi. W miar jak d zbliaa si do wyspy Desolacin, woda stawaa si spokojniejsza. Wyspa, coraz wyraniej widoczna za kurtyn niegu, bya godna swojej nazwy. Samotna i opustoszaa, sprawiaa niesamowite wraenie. Gdy wrd czarnych ska wybrzea pod ktr ze skalnych pek ukaza si mroczny otwr jaskini, Puppup da sygna, by popyn wanie tam. Howell posusznie wykona jego polecenie. W odlegoci dziesiciu jardw od jaskini wyczy silnik i d w zupenej ciszy przepyna pod niskim sklepieniem. Po chwili jej dzib zary w wskiej kamienistej play. Puppup wyskoczy na ld jak mapa, a McFarlane natychmiast pody w jego lady. Zaraz si jednak odwrci i wycign do do Lloyda, chcc mu pomc w wydostaniu si z odzi. - Na mio bosk, przecie nie jestem a taki stary - powiedzia Lloyd. Zapa swj plecak i szybko sam wyskoczy na pla. Przy akompaniamencie gonego warkotu silnikw Howell wycofa d z powrotem na wod. - Wrc tu o trzeciej! - zawoa. McFarlane patrzy, jak d motorowa odpywa od brzegu. W oddali mona byo ju dostrzec horyzont o kolorze cynku, wiadczcy o tym, e pogoda wkrtce si pogorszy. Geolog zadra z zimna. Chocia wiedzia, e Rolvaag znajduje si zaledwie o mil std, nie widzia go, i to napawao go niepokojem. Nestor mia racj, pomyla. To jest prawdziwy koniec wiata. - C, Sam, mamy dwie godziny - rzek Lloyd z szerokim umiechem na ustach. Wykorzystajmy je najlepiej, jak si da. - Woy rk do szerokiej kieszeni i wycign z niej may aparat fotograficzny. - Ale najpierw niech Puppup zrobi bohaterom zdjcie, zaraz po tym, jak zeszli na ld. - Rozejrza si. - A gdzie on si podzia? McFarlane rozejrza si po maej play. Starego nigdzie nie byo wida. - Puppup! - zawoa Lloyd.

- Tutaj, szefie! - dotar na pla saby gos. Unisszy gow, McFarlane zobaczy Puppupa na tle ciemnego nieba, stojcego na najwyszej ze skalnych pek grujcych nad pla. Wymachiwa kocist rk, a drug wskazywa na wwz, ktry przecina na p cian klifu. - Jakim cudem on tam si tak szybko dosta? - zapyta McFarlane. - To wawy drobny czowieczek, prawda? - Lloyd potrzsn gow. - Do diaba, mam nadziej, e pamita drog. Weszli po kamienistym zboczu troch poniej podstawy pki, chcc doczy do Puppupa. Z gry widzieli kawaki lodu wyrzucone na brzeg przez sztorm. W powietrzu unosi si ostry odr mchu i soli. McFarlane zmruy oczy, zerkajc na czarny bazaltowy klif. Wzi gboki oddech, po czym ruszy w kierunku wskiej oblodzonej szczeliny. Wspinaczka okazaa si znacznie trudniejsza, ni mg si spodziewa. Zalegajcy na ziemi nieg sprawia, e podoe byo bardzo liskie, a ostatnie pitnacie stp trzeba byo i niemal na czworakach, co chwil natrafiajc na oblodzone gazy. Sysza za sob gony, ciki oddech Lloyda. Miliarder nie dawa jednak za wygran; jak na szedziesicioletniego czowieka, imponowa form fizyczn. Po chwili obaj stanli na szczycie klifu. - Dobrze - powiedzia Puppup, kaniajc si z uznaniem swoim towarzyszom. Bardzo dobrze. McFarlane zgi si w p i opar donie na kolanach. Zimne powietrze zdawao si rozdziera mu puca, a tymczasem pod grubym kaftanem poci si caym ciaem. Sysza, jak stojcy obok niego Lloyd z trudem apie oddech. O aparacie fotograficznym nie wspomnia ju ani sowem. Wyprostowawszy si, McFarlane oceni, e przebywaj na skalistym paskowyu. W odlegoci okoo jednej czwartej mili od nich teren si wznosi i zaczynao si pole lodowe, cignce si w gb wyspy. Niebo zakryway cikie chmury. Pada coraz gstszy nieg. Puppup bez sowa odwrci si i sprystym krokiem ruszy w kierunku pola lodowego. Lloyd i McFarlane z trudem zebrali si w sobie i podjli marsz. Nadanie za Puppupem okazao si trudnym zadaniem. Tymczasem niemal z sekundy na sekund padajcy nieg przeszed w gwatown zamie, ograniczajc pole widzenia do biaego koa o niewielkim promieniu. Dwadziecia stp z przodu ledwie widzieli zarys sylwetki Puppupa. W miar, jak szli coraz wyej, wzmaga si wiatr, sprawiajc, e paty niegu nie spaday ju z nieba na ziemi, lecz po prostu wiroway w poziomie. McFarlane poczu wdziczno wobec Glinna, ktry przed ich wymarszem nalega, eby ubrali grube polarne kurtki z kapturami i

buty, w ktrych nogi zachowyway ciepo nawet wtedy, gdy temperatura powietrza spadaa znacznie poniej zera. Wreszcie wspili si na wzniesienie. nieyca troch osaba, dziki czemu McFarlane mg rzuci okiem na dolin rozpocierajc si z przodu. Znajdowali si na jej skraju, majc po bokach pola niegu. Tutaj robiy wraenie o wiele wikszych ni widziane z brzegu wyspy. Tworzyy wielk, niebieskobia, niemal niewzruszon mas, fragmentami przechodzc w ld. Zbocza doliny przeobraay si po jednej stronie w dwa wysokie szczyty wulkaniczne o ksztacie kw. McFarlane dostrzeg kolejn fal nieycy, zmierzajc ku nim z gbi doliny. - Wspaniae widoki, co? - zapyta Puppup. Lloyd pokiwa gow. Frdzle jego kurtki pokryte byy niegiem, a na koziej brdce byszczay krysztaki lodu. - Patrz na to wielkie pole niegu i zastanawiam si, czy ma jak nazw. - Och, tak - odpar Puppup, koyszc gow. - Nazywaj je Wymiocinami Hanuxy. - Bardzo obrazowo. A te dwa szczyty? - To Szczki Hanuxy. - To ma sens. A kto to taki ten Hanuxa? - To posta z legendy Indian Yaghan - odpar Puppup. Wicej ju nic na ten temat nie powiedzia. Tymczasem McFarlane popatrzy na niego z wielkim zaciekawieniem. Przypomnia sobie wzmiank o legendach Indian Yaghan, na ktr natrafi w dzienniku Masangkaya. Przez chwil zastanawia si, czy Masangkaya nie cigny tutaj wanie te legendy. - Bardzo si interesuj starymi legendami - odezwa si ostronie. - Moe nam ktr opowiesz? Puppup wzruszy ramionami, po czym wesoo pokiwa gow. - Ani troch nie wierz w aden z tych starych przesdw - odpar. - Jestem chrzecijaninem. Po raz kolejny niespodziewanie si odwrci i zacz i w kierunku pola niegowego. McFarlane musia niemal biec, eby dotrzyma mu kroku. Za plecami sysza ciki oddech Lloyda. Pole niegowe leao w wielkiej fadzie ziemi. Jego skraje wyznaczay sterty popkanych gazw i gruzu. W poowie drogi na wdrowcw spadla kolejna fala nieycy. McFarlane skurczy si w sobie, zaatakowany przez potny podmuch wiatru. - Chodcie, chodcie, dalej! - woa Puppup, chcc przekrzycze wichur.

Szli teraz rwnolegle do pola niegowego, ktre wznosio si ponad nimi niczym apa potnej bestii. Od czasu do czasu Puppup przystawa, eby przyjrze mu si dokadniej. - Tutaj - powiedzia w kocu, kopic w niemal pionow cian niegu, aby wyobi w niej stopie. Po chwili kopn wyej i zacz si wspina. Kiedy starzec dotar na wysoko wiksz ni wzrost przecitnego czowieka, McFarlane ruszy za nim, osaniajc twarz przed wiatrem. Strome zbocze, pokryte niegiem, stopniowo agodniao, za to wiatr wia coraz gwatowniej. - Powiedz Puppupowi, eby zwolni! - krzykn Lloyd zza plecw McFarlanea. Puppup jednak z kad chwil posuwa si coraz szybciej. - Hanuxa - zacz niespodziewanie krzycze, ze swym dziwnym, piewnym akcentem - by synem Yekaijiza, boga nocnego nieba. Yeka-ijiz mia dwoje dzieci: Hanuxe i jego brata bliniaka, Haraxe. Haraxa od zawsze by ulubiecem ojca. Jego oczkiem w gowie, jak wy bycie powiedzieli. W miar, jak bieg czas, Hanuxa stawa si coraz bardziej zazdrosny o brata. Chcia by taki jak on, chcia posi ca jego moc. - Aha, stara historia o Kainie i Ablu - zauway Lloyd. Na rodku pola wiatr wywia warstw niegu, odsaniajc pod spodem tward powierzchni niemal bkitnego lodu. McFarlane poczu si nagle bardzo dziwnie. Oto znajdowa si waciwie w sercu nicoci, przemierza jak zapomnian bia wysp na kracu wiata w poszukiwaniu wielkiej tajemniczej skay i grobu swojego byego partnera. I sucha starego czowieka opowiadajcego legend z wyspy Desolacin. - Indianie Yaghan wierzyli, e rdem ycia i mocy jest krew - kontynuowa Puppup. - Tak wic pewnego dnia Hanuxa zabi brata. Przeci gardo Haraxy i wypi jego krew. Jego wasna skra przybraa wtedy czerwony kolor, a on sam zyska natychmiast wielk potg. O zbrodni syna dowiedzia si jednak ojciec, Yekaijiz. Uwizi zbrodniarza na wyspie, w komorze pod powierzchni ziemi. I czasami, kiedy jaki zabkany eglarz za bardzo zbliy si do wyspy w nocy, widzi byski wiata i syszy wcieke, bezsilne wycie Hanuxy, ktry bez powodzenia prbuje wydosta si z wizienia. - I nigdy nie ucieknie? - zapyta Lloyd. - Nie wiem, przyjacielu. Lepiej, eby nie uciek. Pole lodowe zaczo opada, koczc si wreszcie stromym gzymsem o wysokoci szeciu stp. Podrnicy ostronie, jeden za drugim, zelizgnli si po nim na pewniejszy grunt. Wiatr znowu by sabszy, a nieg, mniej intensywny, pada cikimi i mokrymi, lecz rzadkimi patami, ktre wiatr natychmiast zmiata z powierzchni ziemi. Kilkaset jardw z

przodu McFarlane dostrzeg wielki gaz. Patrzy, jak Puppup ruszy w jego kierunku niemal biegiem. Lloyd pody za nim, chcc dotrzyma mu kroku, ale McFarlane nie wysila si. W zakamarku gazu lea pat pomarszczonej skry. Wok zalegay koci zwierzce i dwie czaszki. Jedna z nich wci bya przewizana gnijcym kantarem, ktrego koniec owinity by dookoa gazu. Na ziemi leay te cynkowe puszki, wielki pat grubego ptna, mokry piwr i dwa popkane sioda juczne. Spod ptna co wystawao. McFarlane nagle zadra. - Mj Boe - powiedzia Lloyd. - To musiay by muy twojego partnera. Zdechy tu z godu przywizane do kamienia. Pochyli si, eby podnie co z ziemi, ale McFarlane powstrzyma go ruchem rki w grubej rkawiczce. Nastpnie sam zbliy si do gazu. Ukucn i delikatnie unis skraj zamarznitego ptna. Potrzsn nim, eby odrzuci nieg, po czym odsun je na bok. Pod spodem nie byo jednak zwok Masangkaya, lecz mnstwo rzeczy, ktre kiedy do niego naleay. McFarlane wyowi wzrokiem paczk makaronu i puszki z sardynkami. Stare puszki popkay i na zamroonej ziemi leay kawaki ryb. Nestor zawsze uwielbia sardynki, pomyla gorzko McFarlane. Niespodziewanie wrciy do niego wspomnienia dawnych dni. To byo pi lat temu i kilkanacie tysicy mil dalej na pnoc. McFarlane i Nestor leeli w gbokim rowie przy zakurzonej drodze. Ich plecaki byy dokadnie wypenione tektytami z pustyni Atakama. Potne wojskowe wozy bojowe i opancerzone ciarwki mijay ich w odlegoci kilku stp, zasypujc ich wirem i drobnymi kamieniami z wyboistej drogi. Skrajnie zmczeni, byli jednak niemal pijani odniesionym sukcesem. Pokasujc, poklepywali si po plecach. Byli wygodniali, ale nie omielali si zapali ogniska, w obawie, e kto ich wykryje. W pewnej chwili Masangkay sign do plecaka i wycignwszy z niego puszk sardynek, poda McFarlaneowi. - artujesz? - wyszepta McFarlane. - To paskudztwo jeszcze gorzej smakuje ni mierdzi. - Dlatego tak bardzo to lubi - odpowiedzia, rwnie szeptem, Masangkay. - Amoy ek-ek yung kamay mo! McFarlane posa mu pytajce spojrzenie. Ale Masangkay, zamiast wyjani mu znaczenie ostatnich sw, zacz si mia, najpierw agodnie, niemal spokojnie, a potem z kad chwil coraz bardziej gwatownie i dziko. W atmosferze zagroenia i napicia jego miech okaza si skrajnie zaraliwy. Nie wiedzc dlaczego, McFarlane rwnie dosta ataku niepohamowanego miechu. Przyciska twarz do bezcennego plecaka, nie chcc, aby gony

miech ujawni ich obecno. Tymczasem nad ich gowami w t i z powrotem jedziy wojskowe samochody opancerzone, a w samochodach znajdowali si polujcy na nich onierze. McFarlane zamruga oczyma i powrci do rzeczywistoci. Nadal kuca w niegu, wpatrujc si w porozrzucane u swoich stp cynkowe puszki z ywnoci i kawaki podartych materiaw. Zrobio mu si nieprzyjemnie. C to za aosne szcztki. Jaka straszna mier spotkaa Masangkaya w cakowitej samotnoci, w tak ponurym miejscu. Poczu zy w kcikach oczu. - A gdzie jest meteoryt? - usysza pytanie Lloyda. - Co takiego? - zdziwi si Puppup. - Dziura, czowieku! Gdzie jest dziura, ktr kopa Masangkay? Puppup wykona jaki nieokrelony ruch rk. - Cholera jasna, zaprowad mnie tam. McFarlane popatrzy najpierw na Lloyda, a potem na Puppupa. Starzec znowu by w swoim ywiole i wawo drepta w kierunku, ktry przed chwil wskaza Lloydowi. McFarlane powsta i wrd padajcego niegu ruszy za nimi. Przeszli mniej wicej p mili i Puppup zatrzyma si, wskazujc doni na ziemi. McFarlane postpi kilka krokw i spojrza na znajdujcy si tam wykop. Jego brzegi byy ostre, a ciany niemal pionowe. Na dnie zalega nieg. Pomyla, e wykop powinien by wikszy. Poczu, e Lloyd ciska go za rami. Ucisk by tak mocny, e sprawi mu bl, mimo grubego kaftana i kilku warstw odziey, ktre mia na sobie. - Pomyl tylko, Sam - wyszepta Lloyd. - To jest wanie tutaj. Pod naszymi stopami. Oderwa wzrok od wykopu i popatrzy na McFarlanea. - Cholera, koniecznie chc go zobaczy. McFarlane pomyla, e powinien w tej chwili czu co zupenie innego ni tylko pustk i wszechogarniajcy smutek. Lloyd zsun na ziemi swj plecak, rozpi go i wycign termos oraz trzy plastikowe kubki. - Gorcej czekolady? - zapyta. - Jasne. Lloyd umiechn si ironicznie. - Och, ten cholerny Eli. Powinien da nam na drog butelk koniaku, a nie to sodkie paskudztwo. No, ale jest przynajmniej gorce.

Otworzy termos i nala parujcego pynu do kubkw. Nastpnie podnis swj w taki sposb, jakby wznosi toast, a McFarlane i Puppup poszli za jego przykadem. - Za meteoryt z wyspy Desolacin. - Na cichej, pustej wyspie glos Lloyda brzmia sabo i gucho. Po krtkiej chwili ciszy McFarlane niespodziewanie usysza wasny gos: - Za Masangkaya. - Sucham? - Za meteoryt Masangkaya. - Sam, protok na to nie pozwala. Meteoryt zawsze otrzymuje nazw od miejsca, gdzie... Poczucie pustki i beznadziei nagle opucio McFarlanea. - Pieprzy protok - rzek, opuszczajc kubek. - To on go znalaz, a nie pan, ani nie ja. I przypaci to yciem. Lloyd przyjrza mu si uwanie. Jego wzrok zdawa si mwi: troch za pno na al i poczucie winy, nie sdzisz? - Porozmawiamy o tym potem - powiedzia beznamitnie. - Teraz po prostu wypijmy za ten meteoryt; niewane, jak si bdzie nazywa. Stuknli si wreszcie plastikowymi kubkami i wypili gorc czekolad. Nad ich gowami przeleciaa samotna mewa, gono skrzeczc. McFarlane poczu, jak w jego brzuchu rozchodzi si przyjemne ciepo, i cay gniew, jaki tkwi w nim jeszcze przed chwil, nagle go opuci. Nad wysp powoli zaczyna zapada zmrok. Biel niegu stopniowo przechodzia w szaro. Lloyd odebra kubki i razem z termosem schowa je z powrotem do plecaka. Wszyscy trzej poczuli si troch niezrcznie. Moe wanie tak wygldaj wszystkie historyczne chwile?, pomyla McFarlane. Ich zakopotanie potgowa fakt, e nie znaleli dotd zwok Masangkaya. McFarlane stwierdzi, e boi si oderwa wzrok od ziemi i boi si te po prostu zapyta Puppupa, gdzie si one znajduj. Lloyd jeszcze raz zajrza do wykopu u swych stp i powiedzia: - Niech Puppup zrobi nam zdjcie. McFarlane posusznie stan obok niego. Miliarder poda Puppupowi aparat fotograficzny. W oczekiwaniu na wykonanie fotografii Lloyd jakby zesztywnia, wpatrujc si w jaki punkt za starcem.

- Popatrz tam - powiedzia do McFarlanea, ruchem gowy wskazujc na mae wzniesienie w odlegoci okoo stu jardw od wykopu. Kiedy Puppup zrobi zdjcie, podeszli do tego miejsca. W niegu leay resztki szkieletu. O tym, e porozrzucane koci naleay do czowieka, wiadczya tylko czaszka i zby wyszczerzone w ostatnim, niesamowitym, straszliwym umiechu. Obok leao ostrze opaty. Brakowao przy nim trzonka. Na jednej z ng kociotrupa wci wida byo gnijce resztki buta. - Masangkay - wyszepta Lloyd. Stojcy obok niego McFarlane milcza. Tak wiele razem przeyli. Jego byy przyjaciel, byy szwagier by teraz tylko stert zimnych, popkanych koci lecych w zapomnieniu na bezludnej wyspie na kracu wiata. W jaki sposb umar? Z zimna? Moe mia atak serca? Na pewno nie umar z godu; przy muach znajdowao si przecie jeszcze mnstwo jedzenia. Dlaczego jego koci s popkane, dlaczego le w takim nieadzie? Czy to sprawka ptakw? Zwierzt? Przecie na tej wyspie nie miao prawa istnie adne ycie. A Puppup nawet si nie wysili, eby pogrzeba zmarego. Lloyd pochyli si ku starcowi. - Moesz mi jako wytumaczy, dlaczego zgin? Puppup jedynie pocign nosem. - Pozwl, e zgadn. Hanuxa. - C, jeli dajesz wiar legendom, przyjacielu... - odpar Puppup. - Ja ju ci powiedziaem, e w nie ani troch nie wierz. Lloyd patrzy na niego przez chwil ostrym wzrokiem. Wreszcie westchn i poklepa po ramieniu McFarlanea. - Przykro mi, Sam. To musi by dla ciebie bardzo trudne. Jeszcze przez dug chwil stali w milczeniu, pochyleni nad aosnymi szcztkami. Wreszcie Lloyd da sygna do dziaania: - No, czas ju, ebymy si ruszyli. Howell zapowiedzia si na trzeci, a ja raczej nie chciabym spdzi nocy na tej skalistej wyspie. - Niech pan chwil poczeka - zareagowa McFarlane, wci wpatrujc si w koci. Musimy go najpierw pochowa. Lloyd zawaha si. McFarlane czeka w napiciu na jego protest. Milioner jednak pokiwa tylko gow. - Oczywicie. Podczas gdy Lloyd zacz zbiera koci na ma stert, McFarlane poprzynosi kamienie. Zimnymi palcami, w ktrych ju prawie nie mia czucia, z trudem wyciga je z

zamarznitej ziemi. Wsplnie z Lloydem uoy z nich kopiec, pod ktrym spoczy szcztki Masangkaya. Puppup jedynie sta w pewnej odlegoci i przyglda si ich pracy. - A moe by nam pomg? - zawoa w kocu Lloyd. - Ani myl. Ju wam powiedziaem, e jestem chrzecijaninem. W Biblii napisano: niech martwi grzebi martwych. - A ywi niech im oprniaj kieszenie, co? - zapyta McFarlane zgryliwie. Puppup skrzyowa ramiona na piersiach, ale na jego ustach pojawi si saby umiech winowajcy. Po pitnastu minutach mogli zatkn nad prowizorycznym grobem rwnie prowizoryczny krzy. Potem cofnli si, otrzepali ze niegu i oddali zmaremu ostatni pokon. - Canticum graduum de profundis clamavi ad te Domine - powiedzia McFarlane, niemal szeptem. - Spoczywaj w pokoju, partnerze. Nastpnie skin na Lloyda i skierowali si na wschd, w stron pola lodowego. Niebo jeszcze bardziej pociemniao, a za ich plecami zbieraa si kolejna burza niena. WYSPA DESOLACIN 16 lipca, godz. 8.42 McFarlane popatrzy ponad nowym wirowym szlakiem, wijcym si niczym czarny w wrd nieskazitelnej bieli wieego niegu. Potrzsn gow, umiechajc si do siebie w ponurym podziwie. W cigu trzech dni od pierwszej wizyty na wyspie zmienili j niemal nie do poznania. Nagy powiew wiatru sprawi, e poowa kawy z kubka McFarlanea wylaa si na jego spodnie. - Chryste! - wrzasn, wycignwszy w bok rk z kubkiem, a drug strzsajc z siebie wylany pyn. Siedzcy obok niego w kabinie kierowca, przysadzisty facet o imieniu Evans, umiechn si. - Przepraszam - powiedzia. - Te dwigi bynajmniej nie sun jak po sznurku. Mimo ogromnej konstrukcji i k niemal dwukrotnie wyszych od czowieka, kabina cata 785 przeznaczona bya tylko dla jednej osoby i McFarlane z koniecznoci siedzia ze skrzyowanymi nogami na wskiej platformie za kierowc. Dokadnie pod nim warcza potny silnik dieslowski. Ale jemu to nie przeszkadzao. Dzisiaj by wielki dzie. Dzisiaj mieli wykopa upragniony meteoryt.

Powrci mylami do minionych siedemdziesiciu dwch godzin. Jeszcze wieczorem tego dnia, kiedy rzucili kotwic, Glinn zapocztkowa dziwaczn operacj rozadowywania statku. Wszystko przebiego z niewiarygodn szybkoci i dokadnoci. Do rana najwaniejszy sprzt znalaz si na wyspie, w hangarach zmontowanych na brzegu ze specjalnych prefabrykatw. Rwnoczenie pracownicy EES, pod nadzorem Garzy i Rocheforta, zaczli dla potrzeb ekspedycji przystosowywa pla, budujc ze stali i kamieni mola oraz falochrony. Nastpnie wytyczyli i zbudowali szerok drog, okrajc pole niegowe i prowadzc od miejsca ldowania na wybrzeu do meteorytu - drog, na ktrej McFarlane wanie si znajdowa. Zesp EES wyadowa take kilka kontenerw z przenonymi laboratoriami i warsztatami, po czym przetransportowa je do tymczasowej bazy, gdzie te stany rzdy kontenerw mieszkalnych. W miar jak caterpillar 785 okra pole niegowe i zblia si do bazy, McFarlane zaczyna dostrzega, e najwiksza zmiana na wyspie zasza na skarpie oddalonej mniej wicej o mil. Tam zastpy robotnikw wyposaonych w ciki sprzt obiy w ziemi wielk dziur. Wzdu jej duszego boku stao okoo dziesiciu kontenerowych domkw. Od czasu do czasu McFarlane sysza, jak powietrzem wstrzsa huk eksplozji i znad dziury ku niebu wznosz si chmury kurzu. Niedaleko rosa gra wydobytej ziemi, a przy niej byszczao bajoro z wod suc do jej pukania. - Co tam si dzieje? - wrzasn McFarlane do ucha Evansowi, starajc si przekrzycze warkot silnika. Jednoczenie ruchem gowy wskaza na skarp. - To jest kopalnia. - Rozumiem. Ale co oni wydobywaj? Evans szeroko si umiechn. - Nada. McFarlane nie mg powstrzyma miechu. Glinn by nadzwyczajny. Ktokolwiek zainteresowaby si tym miejscem, nie miaby wtpliwoci, e uczestnicy ekspedycji koncentruj swe wysiki przede wszystkim na skarpie. Obszar wok meteorytu wyglda, jakby prowadzono tu jakie prace uboczne i pomocnicze. Odwrci wzrok od zastpczej kopalni i znw patrzy na drog przed mask caterpillara. Pole niegowe zwane Wymiocinami Hanuxy skrzyo si, jakby chciao sobie przywaszczy cae wiato padajce na ziemi i przemieni jego kolor na wszelkie odcienie turkusu i bkitu. Szczki Hanuxy wyrastay za polem, troch stpione przez warstw pokrywajcego je wieego niegu. McFarlane ostatniej nocy w ogle nie spa, a mimo to wprost kipia energi. Jeszcze niecaa godzina i wszystko bdzie wiadomo. Zobacz to. Dotkn.

Maszyna znowu szarpna i McFarlane zacisn do na metalowej barierce. Szybko dopi reszt kawy. Jak nigdy dotd wysp zalewao jaskrawe soce, ale za to byo piekielnie zimno. Zdusi w doni styropianowy kubek i wsun go do kieszeni kurtki. Wielki caterpillar wyglda z zewntrz tylko troch lepiej ni sam Rolvaag, jednak McFarlane zdy si ju zorientowa, e to take jest iluzj. Wntrze kabiny byo nowiutkie i funkcjonalne. - Doskonaa maszyna! - krzykn do ucha Evansowi. - Och, tak! - odkrzykn kierowca. Z jego ust uniosy si kby pary. Droga staa si atwiejsza do jazdy i caterpillar przypieszy. Sunc do przodu, minli si z kolejnym pojazdem i z buldoerem; oba zmierzay w kierunku brzegu. Kierowcy wesoo pomachali rkami do Evansa. McFarlane zda sobie spraw, e nie wie absolutnie nic o mczyznach i kobietach obsugujcych cay ciki sprzt zwieziony na wysp. Nie ma zielonego pojcia, kim s ani co myl o tym dziwnym projekcie. - Czy wy wszyscy pracujecie dla Glinna? - zapyta Evansa. Ten tylko pokiwa gow. - Tak, dla niego. Krzepki kierowca zdawa si mie przyklejony na stae szeroki umiech do pobrudonej twarzy, nad ktr dominowaa para szczeciniastych rzs. - Jednak nie na stale - doda po chwili. - Niektrzy chopacy s robotnikami na platformach wiertniczych, inni buduj mosty i robi jeszcze wiele rnych rzeczy. Mamy nawet ludzi z zaogi Big Dig z Bostonu. C, kiedy kto otrzymuje telefon z EES, rzuca wszystko inne i biegiem stawia si tam, dokd go woaj. - Dlaczego? Evans umiechn si jeszcze szerzej. - Pensje s pi razy wysze, dlatego. - To ja chyba le wynegocjowaem mj kontrakt. - A ja nie wtpi, doktorze McFarlane, e dobrze pan si o siebie zatroszczy. Evans zwolni, eby wymin pracujc rwniark. Jej metalowe opaty lniy w jaskrawych promieniach soca. - Czy to do tej pory najwiksze przedsiwzicie EES, w jakim bierze pan udzia? - Nie. - Evans doda gazu i caterpillar, gwatownie szarpnwszy, znowu ruszy ostro do przodu. - Waciwie to jest taka przecitna wyprawa. Pole niegu zostao za nimi. Z przodu McFarlane widzia szerok depresj o powierzchni mniej wicej jednego akra. Ziemia bya tu cakowicie zamarznita. Na czterech kracach tego obszaru stay wielkie platformy z urzdzeniami emitujcymi promienie podczerwone, skierowanymi w d. Niedaleko, jakby na baczno, sta prociutki rzd

rwniarek. Wok sprztu w wielkim popiechu przemieszczali si inynierowie i robotnicy. Niektrzy pochyleni byli nad planami i mapami, inni dokonywali pomiarw, rozmawiali przez krtkofalwki. W pewnej odlegoci pug nieny - wielka maszyna o potnych stalowych opatach - pezn w kierunku pola niegowego. Tym razem suy jedynie do transportu skomplikowanych przyrzdw. W pewnym oddaleniu, may i opuszczony, wyrasta ponad ziemi kopczyk, ktry McFarlane i Lloyd wznieli nad szcztkami Nestora Masangkaya. Evans zatrzyma maszyn na skraju obszaru robt i ustawi silnik na wolnych obrotach. McFarlane wyskoczy na ziemi i szybko pody do kontenera mieszkalnego z napisem KANTYNA. Wewntrz, obok prowizorycznej kuchenki, siedzieli przy stole Lloyd i Glinn, pogreni w dyskusji. Amira staa przy blasze do pieczenia i wanie nakadaa sobie jedzenie na talerz. Na wygodnym krzele obok grzejnika siedzia John Puppup i drzema. W pomieszczeniu unosi si zapach kawy i bekonu. - Wreszcie jeste - powiedziaa Amira do McFarlanea, powrciwszy do stou z talerzem, na ktrym miaa przynajmniej dziesi plastrw bekonu. - Leniuchujesz w ku do pnych godzin. A tymczasem powiniene by przykadem dla swojej asystentki. Polaa bekon syropem klonowym, troch pomieszaa na talerzu, po czym uniosa ociekajcy syropem plaster do ust. Lloyd rozgrzewa donie nad filiank kawy. - Rachel, z twoimi upodobaniami kulinarnymi powinna ju dawno nie y stwierdzi wesoo. Amira rozemiaa si. - Umys podczas minuty mylenia zuywa o wiele wicej kalorii ni ciao podczas minuty biegania. Jak pan myli, dlaczego jestem taka szczupa i taka seksy? - Poklepaa si doni po czole. - Ile jeszcze czasu do odsonicia naszego kamienia? - zapyta McFarlane. Glinn wyprostowa si, bez popiechu wydoby zoty zegarek kieszonkowy i otworzy jego pokryw. - P godziny. Dotrzemy do wystarczajcego fragmentu jego powierzchni, eby mc wykona kilka testw i bada. Doktor Amira bdzie panu asystowa, kiedy je pan zacznie. Pomoe te panu przeanalizowa wszystkie dane. McFarlane skin gow. Wszystko to ju dokadnie przedyskutowali, jednak Glinn wola jeszcze raz powtrzy podstawowe sprawy. Podwjna kontrola, pomyla McFarlane. - Bdziemy musieli go ochrzci - zauwaya Amira, wsuwajc do ust kolejny plaster bekonu. - Czy kto ma szampana?

Lloyd zmarszczy czoo. - Niestety, ta wyprawa bardziej przypomina zjazd abstynentw ni ekspedycj naukow. - Chyba bdzie nam musia wystarczy jeden z pana termosw z gorc czekolad... z lodem - powiedzia McFarlane. Tymczasem Glinn w milczeniu sign do swojej torby i wycign z niej butelk perrierjouta. Ostronie postawi j na stole. - Najwspanialszy szampan - wyszepta Lloyd, niemal z uwielbieniem. - Mj ulubiony. Eli, ty stary garzu, ani sowem mi nie wspomniae, e masz na pokadzie butelki szampana. Jedyn odpowiedzi Glinna by lekki umieszek. - Skoro mamy t rzecz ochrzci, czy kto w ogle pomyla, jakie nadamy jej imi? zapytaa Amira. - Sam chce j nazwa meteorytem Masangkaya - powiedzia Lloyd. Umilk na chwil i zaraz doda: - Ja jednak skaniam si ku temu, by pozosta przy oglnie przyjtej nomenklaturze i nazwa go meteorytem z Desolacin. Zapada nieprzyjemna cisza. - Musimy ustali nazw - przypomniaa wszystkim Amira. - Nestor Masangkay ponis dla znalezienia tego meteorytu najwysz ofiar odezwa si McFarlane cichym gosem, jednoczenie patrzc badawczo na Lloyda. - Gdyby nie on, i nas by tutaj nie byo. Z drugiej strony, to pan finansuje t ekspedycj i z tego tytuu naby pan prawo, aby da nazw meteorytowi - kontynuowa, nie spuszczajc wzroku z miliardera. Lloyd przemwi gosem, jak na niego, bardzo spokojnym: - Nie wiemy nawet, czy Nestor Masangkay pragnby tego honoru. Chyba to nie jest pora na zrywanie z tradycj, Sam. Nazwiemy nasze trofeum meteorytem z wyspy Desolacin, ale sali muzealnej, w ktrej bdzie on wyeksponowany, nadamy imi Nestora Masangkaya. Postawimy w niej tablic pamitkow, na ktrej opiszemy jego udzia w odkryciu. Czy to ci odpowiada? McFarlane przez chwil si zastanawia, wreszcie lekko skin gow. Glinn poda butelk Lloydowi, po czym wsta. Wszyscy wyszli na zewntrz i natychmiast zalay ich promienie wspaniaego porannego soca. Kiedy ruszyli, Glinn postara si znale obok McFarlanea. - Oczywicie, zdaje pan sobie spraw, e w pewnym momencie bdziemy musieli ekshumowa pana przyjaciela?

- Po co? - zapyta McFarlane zaskoczony. - Powinnimy pozna przyczyn jego mierci. Doktor Brambell musi zbada jego szcztki. - Dlaczego? - Po prostu nie moemy nie dowiedzie si, dlaczego zgin. Bardzo mi przykro. McFarlane zacz protestowa, ale zaraz zamilk. Jak zwykle, kwestionowanie elaznej logiki Glinna nie miao sensu. Wkrtce stanli na skraju wyrwnanego terenu. Starego dou po Nestorze ju nie byo. Zosta zasypany. - Zerwalimy warstw ziemi o gruboci mniej wicej trzech stp nad meteorytem zacz mwi Glinn - zbierajc prbki kadej warstwy. Bdziemy j zrywa nadal, ale ostatni stop usuniemy za pomoc kielni i szczotek. Nie chcemy zarysowa meteorytu. - Bardzo dobrze. - Lloyd pokiwa gow. Garza i Rochefort stali dotd razem przed rzdem wyrwnywarek. Teraz Rochefort podszed do nowo przybyych. Twarz mia purpurow od zimna i wiatru. - Gotowi? - zapyta Glinn. Rochefort przytakn. Silniki koparek pracoway na niskich obrotach. Z rur wydechowych wydobyway si kby gstego dymu. - adnych problemw? - zapyta Lloyd. - adnych. Glinn popatrzy na rzd koparek i kciukiem uniesionym do gry da sygna Garzy. Inynier, ubrany jak zwykle w sportowy dres, odwrci si, unis rk zacinit w pi, po czym zatoczy ni koo i koparki natychmiast oyy. Ruszyy niespiesznie do przodu, wysyajc w powietrze jeszcze wicej dymu z rur wydechowych, po czym powoli opuciy czerpaki i wbiy je w ziemi. Za pierwsz z nich szo kilku robotnikw w biaych kurtkach z kapturami, trzymajc w rkach plastikowe torby do przechowywania prbek. Zbierali do bada kamienie i ziemi odkrywan przez maszyny. Rzd koparek przeby wszerz obszar wykopaliska, usuwajc wierzchni warstw ziemi o gruboci szeciu cali. Lloyd patrzy na to z grymasem niechci na ustach. - Cholera, a mnie skrca na sam myl, e te wielkie opaty grzebi w ziemi tak blisko mojego meteorytu. - Niech si pan nie martwi - uspokoi go Glinn. - Nie ma najmniejszego niebezpieczestwa, e spowoduj jakkolwiek szkod.

Koparki przejechay po raz drugi, zbierajc ziemi. Wtedy Amira powoli wesza na rodek wykopaliska, pchajc przed sob protonowy magnetometr na kkach. Kiedy znalaza si z nim na przeciwnym skraju tego terenu, przystana i bez popiechu nacisna kilka przyciskw na centralnym panelu urzdzenia. Po chwili oderwaa wski pasek zadrukowanego papieru, ktry wysun si z magnetometru. Od razu podesza z nim do Lloyda i pozostaych uczestnikw ekspedycji, z powrotem cignc za sob urzdzenie. Papier wzi do rki Glinn. - Jest - powiedzia, wrczajc go Lloydowi. Lloyd niemal wyrwa mu wydruk, a McFarlane zerkn Lloydowi przez rami. Saba, nieregularna linia przedstawiaa grunt. Poniej znacznie ciemniejsz kresk narysowane byy grne skraje wielkiego, pkolistego przedmiotu. Papier dra w silnych doniach Lloyda. Boe, tam naprawd co jest, pomyla McFarlane. A do tej pory nie do koca w to wierzy. - Jeszcze pitnacie cali - oznajmia Amira. - Czas wic przej na system archeologiczny - stwierdzi Glinn. - Wiercimy otwr w pewnej odlegoci od miejsca, w ktrym kopa Masangkay, w zwizku z czym moemy wydobywa na gr prbki nieporuszonej ziemi. Caa grupa posza za nim w kierunku wieej sterty wiru. Amira wykonaa jeszcze kilka odczytw, po czym powbijaa w ziemi paliki, poczya je tam i wysypaa kred linie bdce granicami kwadratu o bokach dugich na dwa metry. Na tak oznaczony teren wesza grupa laborantw, ktrzy szybko zaczli zbiera z niego grudki ziemi. - Dlaczego ziemia nie jest zamarznita? - zapyta McFarlane. Glinn wskaza na cztery wiee. - Skpalimy j promieniami podczerwonymi. - Pomylae o wszystkim - mrukn Lloyd, potrzsajc gow. - Wanie za to pan nam paci. Robotnicy czycili teren, zbierajc grudk po grudce i od czasu do czasu odkadajc do osobnych woreczkw jakie bardziej interesujce prbki mineraw, wiru i piasku. Jeden z nich w pewnej chwili zatrzyma si i podnis jaki przedmiot o postrzpionych ksztatach, oblepiony piaskiem. - Bardzo interesujce - odezwa si Glinn, po czym szybko do niego podszed. - Co to takiego? - Dobre pytanie - odpara Amira. - Dziwne. Wyglda jak kawaek szka. - Fulguryt - podpowiedzia McFarlane. - Co?

- Fulguryt. Co takiego powstaje, kiedy potny piorun uderza w mokry piasek. Wytapia w piasku kana, zamieniajc piasek w szko. - Oto, moi drodzy, dlaczego go zatrudniem - wyjani Lloyd, rozgldajc si po twarzach ludzi. - Jeszcze jeden - zauway ktry z pracownikw. Robotnicy starannie obkopali bry dookoa, jednak nie wycignli jej, ale pozostawili sterczc z ziemi jak korze drzewa. - Meteoryty maj waciwoci ferromagnetyczne - powiedzia McFarlane. Uklkn i ostronie, pracujc w rkawiczkach, wycign fulguryt z piasku. - Ten z pewnoci przyj ponadprzecitn porcj piorunw. Mczyni kontynuowali prac, odkrywajc jeszcze kilkanacie kolejnych fulgurytw. Opakowywali je w papierowe chusteczki i skadali w drewnianych skrzyniach. Amira uwanie badaa grunt swoim przyrzdem. - Jeszcze sze cali - oszacowaa. - Przejdcie na szczotki - poleci Glinn. Dwaj mczyni przykucnli teraz w wykopie, a pozostali zajli miejsca za nimi, na brzegach. McFarlane widzia, e na tej gbokoci piasek jest wilgotny, niemal nasycony wod i pracownicy nie zmiatali ju piasku, lecz raczej zbierali boto. W miar jak otwr w ziemi pogbia si cal po calu, wrd ludzi stojcych dookoa zapadaa coraz gbsza cisza. - Kolejny odczyt - zarzdzi Glinn. - Jeszcze cal - odrzeka Amira po chwili. McFarlane pochyli si do przodu. Dwaj robotnicy uywali sztywnych plastikowych miote, ostronie zbierajc boto do szerokich naczy i po wypenieniu podajc je tym, ktrzy stali za nimi. Wreszcie jedna ze szczotek natrafia na tward powierzchni. Dwaj robotnicy wyszli z dziury w ziemi i ostronie zebrali reszt cikiego bota, pozostawiajc tylko jego cieniutk warstw, pokrywajc tward powierzchni pod spodem. - Spuczcie to - poleci Glinn. McFarlane odnis wraenie, e syszy w jego gosie nut zniecierpliwienia. - Pospiesz si, czowieku! - zawoa Lloyd. Jeden z robotnikw zacz szybko rozwija cienki w ogrodowy. Glinn osobicie wzi do rki jego kocwk i wycelowa strumie wody w pokryty botem meteoryt. Przez kilka sekund nie byo sycha adnego dwiku, poza cichym sykiem wody. Po chwili resztki bota spyny z widocznego fragmentu meteorytu.

Glinn da sygna, eby wyczono wod. Gromad ludzi stojcych nad wykopem ogarn jakby parali. Dookoa zalega absolutna cisza. Trwao to jednak niezbyt dugo. Nagle wysoko w niebo wystrzeli korek od szampana. WYSPA DESOLACIN Godz. 9.55 Palmer Lloyd sta na skraju wykopu z oczami utkwionymi w nagiej powierzchni meteorytu. Olniewajcy i dugo oczekiwany widok sprawi, e przez kilka sekund czu pustk w gowie. Powoli jednak zacz odzyskiwa wiadomo tego, gdzie si znajduje, i tego, co wanie si wydarzyo. Poczu, jak krew pulsuje mu w skroniach, poczu zimne powietrze wypeniajce mu puca, poczu przejmujcy chd w nosie i na policzkach. Patrzy na swj meteoryt, widzia go, ale jeszcze do koca nie wierzy. - Margaux - mrukn. Jego gos w nienym pustkowiu zabrzmia bardzo sabo. Wok niego znw panowaa kompletna cisza. Wszyscy zdawali sobie spraw, jak wielkiej chwili s wiadkami. Lloyd odby w yciu pielgrzymki do wikszoci elaznych meteorytw, jakie znaleziono na wiecie: Hoba, Ahnighito, Willamette czy Woman. Mimo bardzo rnych ksztatw, wszystkie miay podobn, brzowo-czarn powierzchni. Tymczasem ten by szkaratny, ciemnoczerwony. Nie, pomyla Lloyd, kiedy jego umys znw zacz funkcjonowa we waciwym tempie, sowo szkaratny niedokadnie oddawao jego barw. By to gboki kolor czystego aksamitu, wypolerowanego krwawnika, a moe kolor jeszcze gbszy i jeszcze bogatszy. W gruncie rzeczy by to kolor najlepszego bordeaux albo kolor drobnych kropelek chateau margaux, ktrym Lloyd z koniecznoci zadowala si na Rolvaagu. Cisz, w ktrej unosiy si szok i niedowierzanie ludzi zgromadzonych nad meteorytem, przerwa wreszcie jaki gos. Po jego wadczym tonie Lloyd rozpozna, e naley do Glinna. - Bardzo prosz, eby wszyscy odsunli si od wykopu. Lloyd odnis wraenie, e nikt si nie poruszy. - Cofn si! - zada Glinn, tym razem jeszcze bardziej stanowczo. Teraz posuchano go i ludzie niechtnie cofnli si o kilka krokw od wykopu. Do rodka wpady jasne promienie soca. Lloyd po raz kolejny tego dnia poczu, e traci oddech. W blasku soca meteoryt odsoni jedwabist, metaliczn powierzchni, niezwykle przypominajc zoto. Niczym zoto ten szkaratny metal zdawa si przyciga i wizi w sobie cae wiato,

pozostawiajc wszystko dookoa w cieniu, podczas gdy sam byszcza wspaniaym blaskiem. I nalea do niego. Lloyda ogarna nieprzytomna rado. Rado, spowodowana tym olniewajcym przedmiotem lecym u jego stp i nadzwyczajnym umiechem losu, ktry da mu szans na jego odnalezienie. Umieszczenie najwikszego meteorytu w historii ludzkoci w jego wasnym muzeum, Muzeum Lloyda, zawsze wydawao mu si wielkim celem. Teraz jednak stawka bya jeszcze wysza. To nie przypadek, e wanie on - zapewne jedyna osoba na caej planecie dysponujca odpowiedni wizj i rodkami - sta teraz tutaj, w tym wanie miejscu, i wpatrywa si w ten zachwycajcy obiekt. - Panie Lloyd - usysza gos Glinna. - Prosz tam nie wskakiwa. Lloyd pochyli si. Glinn podnis gos. - Palmer, nie rb tego! Ale Lloyd wanie wskoczy do wykopu, ldujc obiema nogami na powierzchni meteorytu. Natychmiast opad na kolana i zacz czubkami palcw w rkawiczkach pieci chropowat metaliczn powierzchni. Jakby pod wpywem jakiego impulsu, pochyli gow i przyoy do tej powierzchni policzek. Ponad nim panowaa absolutna cisza. - No, i jakie to uczucie? - usysza pytanie McFarlanea. - Jest zimny - odpowiedzia Lloyd i wyprostowa si. Sysza, jak dry jego wasny gos, czu, jak na zimnych policzkach zamarzaj zy. - Jest bardzo zimny. WYSPA DESOLACIN Godz. 13.55 McFarlane wpatrywa si w laptop lecy na jego kolanach. Kursor migota niestrudzenie, jakby zoliwie puszczajc do niego oko z niemal pustego ekranu. McFarlane gono westchn i poprawi si na skadanym metalowym krzeseku, bardzo niewygodnym. Na szybie jedynego okna lnia warstwa lodu, a przez ciany dociera do wntrza intensywny szum wiatru. adna pogoda na zewntrz szybko si skoczya i ustpia miejsca gwatownej nieycy. Na szczcie piecyk wglowy w kontenerze mieszkalnym dawa wspaniae ciepo. McFarlane wyczy program, po czym z gonym przeklestwem zamkn laptop. Na bocznym stoliku cicho zaszumiaa drukarka. Znw zmieni pozycj na krzele. I znowu zacz wraca mylami do wydarze poranka. Przypomnia sobie chwil absolutnej ciszy, gwatowny skok Lloyda do dziury w ziemi i ostrzegawczy okrzyk Glinna. Po raz pierwszy, odkd McFarlane siga pamici, Glinn zwrci si do Lloyda po imieniu. A potem by

triumfalny chrzest meteorytu i potok pyta. I - ponad wszystko - ogarniajce McFarlanea wraenie, e ni na jawie. Z trudem oddycha, niemal walczy o kady haust powietrza, tak mu go brakowao. On take odczu gwatown ochot, eby wskoczy do dziury. eby dotkn tej rzeczy, upewni si, e istnieje naprawd. Lecz troch si ba. Meteoryt mia tak bogaty kolor, wydawa si taki nie na miejscu w monochromatycznym otoczeniu... Przypomina mu st operacyjny, powok ze nienobiaych przecierade, z krwawym naciciem na rodku. Jednoczenie odpycha go i fascynowa. Drzwi kontenera otworzyy si i do rodka natychmiast wpada chmura niegu. McFarlane podnis wzrok. W progu staa Amira. - Koczysz raport? - zapytaa, zdejmujc kurtk i otrzsajc si ze niegu. W odpowiedzi McFarlane skin gow w kierunku drukarki. Amira podesza do niej, po czym wzia do rki niemal czysty papier. Po chwili wybucha miechem. - Meteoryt jest czerwony - przeczytaa gono. Rzucia kartk na kolana McFarlanea. - Nic wicej? Oto, co lubi w mczyznach. Prostot i zwizo. - A po co mam marnowa papier na bezuyteczne spekulacje? Dopki nie zbadamy chocia malutkiego kawaka tego meteorytu, w jaki sposb mog stwierdzi jego skad? Amira przycigna krzeso i usiada obok McFarlanea. Ten odnis wraenie, e mimo wymuszonej swobody dziewczyna uwanie go obserwuje. - Badasz meteoryty od wielu lat. Wtpi, by jakiekolwiek twoje spekulacje na temat tego meteorytu byy bezuyteczne. - A co ty o nim mylisz? - Zaprezentuj ci moje wnioski, jeli ty wyjawisz mi swoje. McFarlane popatrzy na pknicia w blacie stou wykonanym ze sklejki. Zacz przesuwa po jednym z nich palcem. Miao fraktaln perfekcj morskiego wybrzea albo patka niegu. Przypomniao mu, jak bardzo wszystko na tym wiecie jest skomplikowane: wszechwiat, atom czy kawaek drewna. Ktem oka dostrzeg, e Amira wyciga z kieszeni kurtki metalow tubk z cygarem i pozwala spa na swoj rk maemu dopalonemu fragmentowi. - Prosz, nie rb tego - powiedzia. - Nie chc znowu wychodzi na to zimno. Amira schowaa cygaro. - Wiem, e po gowie chodzi ci co bardzo istotnego. McFarlane wzruszy ramionami. - Dobrze - powiedziaa. - Chcesz wiedzie, co ja o tym myl? Jeste w wielkiej rozterce.

Odwrci si, eby na ni spojrze. - No, wanie - kontynuowaa. - Kiedy miae pewn drobn teoryjk, w ktr wierzye, mimo e inni znawcy meteorytw si z niej wymiewali. Mam racj? A kiedy stwierdzie, e w kocu znalaze dowody na potwierdzenie twojej teorii, wpade jedynie w kopoty. Podekscytowany, zatracie zdolno do trzewych osdw, i na dodatek wykoowae przyjaciela. A w kocu twoje dowody nie okazay si warte funta kakw. McFarlane nie spuszcza z niej wzroku. - Nie wiedziaem, e oprcz wszystkich innych tytuw masz jeszcze specjalizacj z psychiatrii. Amira przysuna si do niego bliej. - Oczywicie, znam twoj biografi. Sk w tym, e wanie znalaze to, czego szukae przez bardzo wiele lat. I masz teraz co wicej ni jakie tam drobne, mao istotne dowody. Masz dowd koronny. Ale nie chcesz tego przyzna. Boisz si, e znowu wpadniesz w tarapaty. McFarlane wytrzyma jej przenikliwe spojrzenie przez ca minut. Przez chwil czu zo, ale to natychmiast mino. Zdezorientowany, jakby skurczy si na krzele. Moe ona ma racj?, zastanawia si. Amira rozemiaa si. - Wemy, na przykad, ten kolor. Czy wiesz, dlaczego metale nigdy nie maj gbokiej czerwonej barwy? - Nie. - Rne obiekty przybieraj rne kolory z powodu rnic w interakcjach z fotonami wiata. - Amira wsuna rk do kieszeni i wycigna z niej pomit papierow torebk. Jolly Rancher? - Do diaba, co to jest Jolly Rancher? Rzucia mu cukierek i wytrzsna sobie na do jeszcze jeden. Uniosa zielon kostk, przytrzymujc j pomidzy kciukiem a palcem wskazujcym. - Kady obiekt, poza doskonale czarnym, absorbuje pewne fale wiata i odbija inne. Wemy na przykad ten zielony cukierek. Jest zielony, poniewa odbija ku twoim oczom zielone fale wietlne, absorbujc inne. Przeprowadziam kilka prostych oblicze i jako nie natrafiam na prost kombinacj teoretyczn, ktra by dowioda, e jakikolwiek stop metalu jest w stanie odbija czerwone wiato. Wyglda na to, e jest niemoliwe, aby jakikolwiek stop mia czerwony kolor. ty, biay, pomaraczowy, purpurowy, szary - owszem. Ale nigdy czerwony.

Wsuna cukierek do ust, rozgryza z cichym trzaskiem i zacza go u. McFarlane pooy swj na stole. - Co wic sugerujesz? - Wiesz, o co mi chodzi. Nasz meteoryt zbudowany jest z jakiego dziwnego materiau, o ktrym nikt nigdy dotd nie sysza. Wic przesta si zachowywa jak zawstydzona dziewica. Wiem doskonale, co ci chodzi po gowie. Ot rozmylasz mniej wicej w ten sposb: bingo, natrafilimy na meteoryt z innej galaktyki. McFarlane podnis rk. - Tak, to prawda. Co takiego przychodzio mi do gowy. - No i? - Wszystkie meteoryty, jakie dotd znaleziono, skaday si ze znanych elementw: niklu, elaza, wgla, krzemu. Wszystkie uformoway si tutaj, w naszym Systemie Sonecznym, z pierwotnej chmury pyu, ktra kiedy otaczaa nasze soce. - Urwa, chcc jak najstaranniej dobra nastpne sowa. - Oczywicie, wiadomo nie tylko tobie, e spekulowaem o moliwociach pojawienia si na Ziem meteorytw spoza naszego Ukadu Sonecznego. Kawakw, bry czego, co przypadkowo zbliyo si do naszego Ukadu i zostao do niego wcignite przez pole grawitacyjne soca. Czyli meteorytw midzygalaktycznych. Amira umiechna si porozumiewawczo. - Jednak matematycy powiedzieli ci, e co takiego jest niemoliwe. e szansa wynosi kwintylion do jednego. McFarlane pokiwa gow. - A ja przeprowadziam troch oblicze na statku. Matematycy mylili si, poniewa przyjli faszywe zaoenia. To tylko miliard do jednego. McFarlane rozemia si. - Wspaniale. Miliard, kwintylion, co to za rnica? - Miliard do jednego kadego roku. McFarlane przesta si mia. - No wanie - powiedziaa Amira. - Wcigu miliardw lat jest wic bardziej ni prawdopodobne, e chocia jeden pozagalaktyczny meteoryt spad na Ziemi. Jest to nie tylko moliwe, ale, co podkrelam, wysoce prawdopodobne. Jak widzisz, specjalnie dla ciebie wskrzesiam twoj teoryjk. Chyba masz u mnie wielki dug. W kantynie zapada duga cisza, podczas ktrej sycha byo tylko szum wiatru. Wreszcie odezwa si McFarlane:

- Czy to znaczy, e naprawd wierzysz, i ten meteoryt zbudowany jest ze stopu lub metalu, ktry nie istnieje nigdzie w naszym Systemie Sonecznym? - Wanie. I ty take w to wierzysz. Dlatego wanie nie napisae raportu. Nastpne sowa McFarlane wypowiedzia powoli i cicho, jakby tylko do siebie: - Gdyby ten metal gdziekolwiek wystpowa, natrafilibymy przynajmniej na jego lady. W kocu nasze soce i wszystkie jego planety uformoway si z tego samego pyu. Zatem ten meteoryt po prostu musi pochodzi spoza naszego Systemu. - Popatrzy na Amir. - To jest nieuniknione. Wyszczerzya zby. - Jakby czyta w moich mylach. Oboje zamilkli i przez chwil siedzieli cicho, pogreni we wasnych mylach. - Musimy postara si o solidn prbk tego meteorytu - rzeka w kocu Amira. Mam do tego doskonae narzdzie, wysoce wydajn wiertark z diamentowym wiertem. Myl, e pi kilogramw meteorytu bdzie na pocztek wystarczajcym materiaem do bada. Co o tym sdzisz? McFarlane pokiwa gow. - Pozostawmy jednak na razie nasze spekulacje wycznie dla siebie. Lloyd i reszta zaraz tu przyjd. Nic im nie mw. Jakby na zawoanie, na zewntrz rozlegy si odgosy otrzsania butw ze niegu i zaraz otwary si drzwi. Na tle ciemniejcego nieba stan w nich Lloyd. Opatulony w grub, cik kurtk z kapturem, jeszcze bardziej ni zazwyczaj przypomina niedwiedzia. Za Lloydem do kantyny wszed Glinn, a potem Rochefort i Garza. Asystent Lloyda, Penfold, pojawi si ostatni. Dra, a jego grube, wydte wargi byy niemal niebieskie. - Zimno jak przy cycku czarownicy! - krzykn Lloyd i przytupujc, zacz ogrzewa donie nad piecykiem. Tryska dobrym humorem. Z kolei wszyscy mczyni z EES po prostu spokojnie usiedli przy stole, jakby troch przygaszeni. Penfold, z radionadajnikiem w rce, zaj miejsce pod cian. - Panie Lloyd, musimy zaraz ruszy w kierunku ldowiska - powiedzia. - Jeeli helikopter nie odleci std w cigu godziny, nie dostanie si pan do Nowego Jorku na spotkanie udziaowcw. - Tak, tak, poczekaj chwil. Chc wiedzie, co ma do powiedzenia nasz Sam. Penfold westchn i wymrucza co do mikrofonu. Tymczasem Glinn popatrzy na McFarlanea szarymi, powanymi oczyma. - Czy raport jest gotowy?

- Oczywicie. - Ruchem gowy McFarlane wskaza na kartk papieru. Glinn zerkn na ni. - Nie jestem w nastroju do zabawy, panie McFarlane. By to pierwszy raz, gdy McFarlane widzia Glinna okazujcego irytacj czy w ogle jak silniejsz emocj. Przyszo mu do gowy, e Glinn take musi by skrajnie zaskoczony tym, co znaleli w ziemi. A ten facet nienawidzi niespodzianek, pomyla. - Panie Glinn, nie mog opiera powanego raportu na spekulacjach - odpar. - Musz zbada ten meteoryt. - Powiem ci, co wszyscy musimy - odezwa si Lloyd gono. - Musimy wydoby z ziemi meteoryt i przetransportowa go na wody midzynarodowe, zanim Chilijczycy co wywchaj. Pniej bdziesz mg go sobie bada. McFarlane odnis wraenie, e sowa te s podsumowaniem dugiej sprzeczki pomidzy Glinnem a Lloydem. - Doktorze McFarlane, by moe uproszcz tre zadania, ktre przed panem stawiamy - powiedzia Glinn. - Jest jedna rzecz, ktr jestem szczeglnie zainteresowany. Czy ten meteoryt jest niebezpieczny? - Wiemy, e nie jest radioaktywny. Ale przypuszczam, e moe by trujcy. Wikszo metali jest trujca, w mniejszym lub wikszym stopniu. - A ten jak bardzo jest trujcy? McFarlane wzruszy ramionami. - Palmer Lloyd go dotkn i wci yje. - By ostatni osob, ktra to uczynia - stwierdzi Glinn stanowczo. - Wydaem polecenie, aby nikt, pod adnym pozorem, nie wchodzi w bezporedni kontakt z meteorytem. - Urwa. - Co jeszcze? Czy mog si w nim gniedzi jakie wirusy? - Ley w ziemi miliony lat, zatem wszelkie obce mikroby musiay si rozoy ju dawno temu. Uwaam, e byoby warto wzi prbki ziemi i wyodrbniajc z niej mchy, porosty i inne roliny, sprawdzi, czy nie wykazuj czego niezwykego. - Czego naleaoby szuka? - Zapewne mutacji i oznak podatnoci na toksyny lub teratogeny. Glinn pokiwa gow. - Porozmawiam o tym z doktorem Brambellem. Amira, jakie uwagi z dziedziny metaloznawstwa? Bo to jest metal, prawda? Amira rozgryza kolejny cukierek. - Tak, to bardzo prawdopodobne, poniewa nasz obiekt ma waciwoci ferromagnetyczne. Jak zoto nie ulega utlenianiu. Nie potrafi jednak sobie wyobrazi, jakim

cudem metal moe by czerwony. Doktor McFarlane i ja rozmawialimy przed chwil na temat koniecznoci pobrania prbki do bada. - Prbki? - zdziwi si Lloyd. W jego gosie byo co takiego, e wszyscy obecni w pomieszczeniu zamilkli. - Oczywicie - odpar po chwili McFarlane. - To standardowa procedura. - Zamierzasz odci kawaek mojego meteorytu? McFarlane popatrzy najpierw na Lloyda, a potem na Glinna. - A jest z tym jaki problem? - Masz cholern racj, jest problem - warkn Lloyd. - To jest okaz muzealny. Bdzie wystawiany i bd go oglda ludzie. Nie chc, eby odcinano od niego jakie kawaki ani eby drono w nim dziury. - Przecie w taki sposb badano kady znaleziony meteoryt. Potrzebujemy jedynie piciokilogramowej bryki. To wystarczy do wszelkich moliwych testw. Tak bry bdzie mona analizowa jeszcze przez wiele lat. Lloyd potrzsn przeczco gow. - W adnym wypadku. - Musimy to zrobi - powiedzia McFarlane z zacitoci. - Nie ma adnych moliwoci zbadania tego meteorytu, jeeli jego fragmentu nie skroplimy, nie stopimy, nie spiujemy, nie poddamy dziaaniu kwasw. Biorc pod uwag rozmiar znaleziska, przecie taka piciokilogramowa brya bdzie zaledwie kropl w morzu. - To w kocu nie jest Mona Liza - mrukna Amira. - Co za ignorancka uwaga - odwarkn Lloyd, odwracajc si w jej kierunku. Nagle usiad na krzele z gonym westchnieniem. - Nacinanie go... to bdzie jak, cholera, profanacja. Czynie moemy obej si bez tych bada? - Absolutnie nie - odpar Glinn. - Musimy wiedzie o tym meteorycie znacznie wicej ni teraz, zanim wyra zgod, eby go ruszy. Doktor McFarlane ma racj. Lloyd patrzy na niego, a jego twarz robia si coraz bardziej czerwona. - Zanim ty wyrazisz zgod? Posuchaj mnie tylko, Eli. Podporzdkowaem si twoim drobnym regukom. Graem, jak chciae. Ale niech jedna rzecz raz na zawsze bdzie jasna: to ja pac wszystkie rachunki. To jest mj meteoryt. Podpisae kontrakt na przetransportowanie go dla mnie. Lubisz si chwali, e jeszcze nigdy niczego nie spieprzye. Jeeli ten statek wrci do Nowego Jorku bez meteorytu, bdzie to oznaczao, e tym razem spieprzye spraw. Czy to jest jasne?

Glinn popatrzy na Lloyda, a potem odezwa si do niego cicho, spokojnie, takim gosem, jakim si przemawia do dziecka. - Panie Lloyd, dostanie pan swj meteoryt. Chc jednak eby nie wizao si to z adnymi wypadkami, chorobami ani innymi nieszczciami. Pan te tego chce, prawda? Lloyd przez chwil si waha. - Oczywicie - odpar w kocu. McFarlanea zdziwi sposb i szybko, z jak Glinn zepchn milionera do defensywy. - Zatem postpujmy wszyscy bardzo ostronie. Lloyd obliza wargi. - Chodzi mi o to, e niespodziewanie wszystko bardzo spowolnie. Dlaczego? Czy dlatego, e ten meteoryt jest czerwony? Pytam ci wic: masz co przeciwko czerwonemu kolorowi? Bo ja myl, e to wspaniay kolor. Czy wszyscy ju zapomnielicie o tym wariacie na chilijskim niszczycielu? Czas jest teraz jedyn rzecz, jakiej nie mamy w nadmiarze. - Panie Lloyd! - odezwa si z kta Penfold, unoszc proszco rk z radionadajnikiem, tak jak ebrak unosiby przed siebie pust czapk. - Helikopter. Prosz! - Do cikiej cholery! - zawoa Lloyd i popatrzy na niego gronie, po czym odwrci si. - Dobrze, na mio bosk, bierzcie sobie prbk. Tylko zamaskujcie otwr tak, eby nikt go nie mg zobaczy. I zrbcie to szybko. Zanim wrc do Nowego Jorku, chc, eby ten skurwysyn by ju w drodze. Ciko stpajc, wyszed z kontenera; Penfold niemal depta mu po pitach. Drzwi zatrzasny si za nimi z gonym trzaskiem. Przez minut czy dwie w kantynie panowaa zupena cisza. Wreszcie Amira podniosa si z krzesa. - Chod, Sam - powiedziaa. - Napocznijmy to drastwo. WYSPA DESOLACIN Godz. 14.15 Po przyjemnym cieple kantyny podmuchy wiatru odebrali jak cicia noem. McFarlane dra, podajc za Amir w kierunku kontenera technicznego i mylc z utsknieniem o suchej i gorcej pustyni Kalahari. Kontener by duszy i szerszy od pozostaych, obskurny na zewntrz, czysty i doskonale wyposaony wewntrz. W sabym wietle byszczay ekrany monitorw i tarcze rnych innych urzdze diagnostycznych, przymocowanych do cian. Wszystkie zasilane byy z centralnego generatora znajdujcego si w ssiednim kontenerze. Amira podesza do

duego metalowego stou, na ktrym lea trjng i jakby przenona wiertarka grnicza, dziaajca na wysokich obrotach. Gdyby nie skrzana kabura na wierta, McFarlane nigdy nie uznaby tego urzdzenia za jaki szczeglnie przenony instrument. Przypomina raczej cik bazook najnowszej generacji. Amira niemal z uczuciem poklepaa wiertark. - Czy nie mona kocha tych wspaniaych zabawek? Popatrz tylko na to cacko. Widziae kiedy co takiego? - Chyba nie. A przynajmniej tak duego. McFarlane patrzy, jak Amira z wpraw przenosi wiertark na podog i sprawdza jej poszczeglne czci. Usatysfakcjonowana ogldzinami, z powrotem zoya wiertark w jedn cao i wsuna cik wtyczk do kontaktu. - Sprawdmy j na tym. - Wydobya skd poszarpany kawa metalu. Jeden jego koniec by gruby, chropowaty i jakby nabrzmiay. - Dziesi karatw diamentu przemysowego musi sobie z tym da rad. Nacisna wcznik i wiertarka oya. Amira uoya j na ramieniu i przycisna wierto do nieksztatnego metalu. - Czas wywierci dziur - powiedziaa, szeroko si umiechajc. Po wykonaniu prby wyszli z kontenera technicznego. Znowu ogarn ich ponury pmrok i wichura. McFarlane rozwija za Amir przewd elektryczny. Wok i nad meteorytem rozpostarto ju szmacian wiat, chronic go przed ciekawskimi spojrzeniami. Pod wiat wykop owietlao kilka silnych lamp halogenowych. Nad wykopem sta Glinn z radionadajnikiem w rce i intensywnie wpatrywa si w znalezisko. Podeszli do Glinna i stanli obok niego na skraju wykopu. W biaym wietle meteoryt lni niemal purpurowo, niczym wiea rana. cignwszy rkawiczki, Amira wzia od McFarlanea trjng, rozstawia go i umiecia wiertark w uchwycie. - To urzdzenie ma wspaniay system wcigajcy - objania, wskazujc na wsk rur rozgan. - Wsysa wszystkie pyy. Nawet jeeli metal jest trujcy, podczas pobierania prbki nic nikomu nie grozi. - Mimo to ewakuuj wszystkich dookoa - oznajmi Glinn. Podnis radio do ust i szybko powiedzia kilka sw do mikrofonu. - I pamitajcie, trzymajcie si z daleka. Nie dotykajcie niczego. - Skin na robotnikw znajdujcych si pod wiat, eby odeszli. McFarlane patrzy, jak Amira podcza prd, kontroluje wskaniki umocowania wierta i wreszcie celuje nim pod ktem prostym w meteoryt. - Mona odnie wraenie, e robia to ju setki razy - zauway McFarlane. - Cholera, masz racj. Eli sam tego doglda. McFarlane popatrzy na Glinna.

- Przeprowadzaa prby nacinania meteorytu? - Krok po kroku - odpara Amira. - I nie tylko to. Dosownie wszystko. Eli planuje nasze projekty jak jak inwazj. Jak operacj Overlord. Prby s konieczne, poniewa w decydujcej chwili zwykle masz tylko jedno podejcie. - Cofna si o krok i chuchna w donie. - Czowieku, musiaby nas widzie, jak dziurawilimy niczym sito wielkie bryy elaza. Jedn z nich nazwalimy Wielk Berth. Zdyam znienawidzi to paskudztwo. - Gdzie to robilicie? - Na ranczu Bar Cross, niedaleko Bozeman, w Montanie. Chyba nie pomylae na serio, e zabieram si do czego takiego po raz pierwszy w yciu, co? Ustawiwszy wiertark w trjnogu na goej powierzchni meteorytu, Amira podesza do stojcej nieopodal skrzyni i otworzya j. Wycigna ma metalow puszk i oderwaa jej wieczko, po czym, trzymajc wyprostowan rk, oprnia j nad meteorytem. Z puszki gstym strumieniem wylaa si czarna kleista substancja. Uywajc niewielkiej szczoteczki, dziewczyna z kolei posmarowaa czarn substancj wierto. Znw signa do skrzyni i wydobya z niej cienki arkusz gumy, ktry ostronie przycisna do szczeliwa. - Wiesz, po co to zabezpieczenie? - zapytaa. - Po to, eby nawet najmniejszy pyek z meteorytu nie przedosta si do atmosfery. Wsuna rk do kieszeni kurtki, wycigna tubk z cygarem, popatrzya po twarzach Glinna i McFarlanea, ciko westchna, po czym z drugiej kieszeni wyja paczk orzeszkw. Wsypawszy sobie kilka do ust, zacza je gry. McFarlane potrzsn gow. - Orzeszki, cukierki, cygara. Robisz jeszcze jakie rzeczy, za ktre skrzyczaaby ci mama? Amira spojrzaa na niego. - Uprawiam wyuzdany seks, uwielbiam rock and roli, ekstremalne narciarstwo i gram w blackjacka na wysokie stawki. McFarlane rozemia si, po czym zapyta: - Jeste zdenerwowana? - Nie tyle zdenerwowana, ile skrajnie podekscytowana. A ty? McFarlane musia przez moment zastanowi si nad odpowiedzi. Odnosi wraenie, e stopniowo, zupenie wiadomie, sam sobie pozwala na ekscytacj, z kad chwil rosnc. e przyzwyczaja si do myli, i oto wanie znalaz obiekt, ktrego szuka przez wiele dugich lat. - Tak - odpar. - Jestem podekscytowany.

Glinn wycign z kieszeni zoty zegarek, sprawdzi czas i oznajmi: - Ju pora. Amira po raz kolejny sprawdzia wiertark umocowan w trjnogu na powierzchni meteorytu, po czym wczya prd. Pod wiat rozleg si cichy szum, ktry wkrtce przeszed w dziwaczne wycie. Wtedy Amira zacza posugiwa si pilotem. Wierto opucio si i przywaro do meteorytu. - Pi na pi - powiedziaa, spogldajc na Glinna. Glinn sign do otwartej skrzyni i wycign z niej trzy maski przeciwgazowe. Po jednej rzuci McFarlaneowi i Amirze. - Teraz wyjdziemy na zewntrz i bdziemy si posugiwa tylko pilotem. McFarlane naoy mask na twarz, umocowa j za pomoc zimnych gumowych paskw i wyszed spod wiaty. eby woy mask, musia zsun z gowy kaptur, i odnosi teraz wraenie, e szalejcy wiatr chce natychmiast zamrozi mu uszy i grn cz szyi. Wyranie sysza jednak docierajcy spod wiaty pisk pracujcego wierta. - Dalej - odezwa si Glinn. - Musimy odej dalej. Minimalny dystans to sto stp. Wycofali si na dan przez Glinna odlego. Pada gsty nieg, pokrywajc cae obozowisko biaym caunem. - Jeli si okae, e to jest statek kosmiczny - powiedziaa Amira, ledwo syszalna w nienej zamieci - kto w rodku bdzie bardzo niezadowolony, kiedy nagle zobaczy diamentow gwk wierta. Wiata okrywajca dziur z meteorytem bya ledwie widoczna w gstym niegu. Otwr w jej boku zastpujcy drzwi, czyli wysoko uniesiony brezent, wyglda jak szarobiay, ponury prostokt na tle nieskazitelnej bieli wieego niegu. - Wszystko dziaa - zameldowaa Amira. - Doskonale - odpar Glinn. - Pamitaj, prowad wierto przez szczeliwo. Zatrzymamy si po pierwszym milimetrze i przeanalizujemy wyniki. Amira skina gow i przesuna jaki przecznik na pilocie, pchajc wierto pod ktem prostym w meteoryt. Wycie obracajcego si wierta na chwil zrobio si goniejsze, a potem nagle o wiele sabsze, jakby przytumione. Mino kilka sekund. - To zabawne, ale wierto nie posuwa si ani troch do przodu - stwierdzia Amira. - Podnie. Amira cofna przecznik i wycie znw stao si goniejsze. Szybko ponownie przyjo jednostajny, stabilny dwik. - Wszystko wydaje si w porzdku.

- Obroty na minut? - Dwanacie tysicy. - Zwiksz do szesnastu i opu. Wycie przyjo wyszy ton. McFarlane sysza, jak po chwili znw staje si przytumione. Wtem rozbrzmia jakby ostry, krtki zgrzyt, po czym nastaa cisza. Amira popatrzya na may ekran diodowy znajdujcy si na pilocie. Czerwone cyferki lniy jaskrawo na tle czarnej obudowy. - Wierto stano - powiedziaa. - Moe wiesz, dlaczego? - Albo si za bardzo rozgrzao, albo co si stao z silnikiem. Wczeniej wszystko jednak dokadnie sprawdziam. - Wycofaj i pozwl, eby wierto si ochodzio. Nastpnie podwj obroty i opu ponownie. McFarlane i Glinn czekali, a tymczasem Amira pracowaa przy pilocie. McFarlane wpatrywa si w otwr wejciowy wiaty. Po kilku chwilach Amira odchrzkna i przesuna przecznik. Znw rozlego si wycie, tym razem jakby troch gbsze. Niespodziewanie dwik obniy si; bez wtpienia wierto zaczo pracowa. - Znowu si rozgrzewa - stwierdzia Amira. - Cholera jasna. - Zacisna usta i mocno walna doni w przecznik. Dwik wydawany przez wiertark gwatownie si zmieni. I rwnie niespodziewanie rozleg si potny trzask, po czym z otworu we wiacie buchn potny pomaraczowy pomie. Po chwili zabrzmia jeszcze jeden gony trzask, a po nim kolejny, znacznie cichszy. Nastpnie zapada cisza. - Co si stao? - zapyta Glinn ostro. Amira zmarszczya czoo pod mask. - Nie wiem. Jakby odruchowo ruszya w kierunku wiaty, jednak Glinn powstrzyma j, kadc jej do na ramieniu. - Nie, Rachel. Najpierw wyjanij, co si wydarzyo. Ciko westchnwszy, Amira znowu zaja si pilotem. - Jest tu wiele takich wskaza, jakich jeszcze nigdy w yciu nie widziaam - odrzeka, wpatrujc si w ekranik. - Ale zaraz, co tutaj mam. KOD BDU 47. - Podniosa wzrok i pocigna nosem. - Wspaniale. Instrukcja obsugi zapewne pozostaa w Montanie. Glinn, jakby na zawoanie, wydoby spod mankietu niewielk broszurk. Chwil j kartkowa.

- Powiedziaa kod bdu 47? - Tak. - Niemoliwe. Nastpia niespodziewana cisza. - Eli, chyba jeszcze nigdy nie syszaam, jak uywasz tego sowa! Glinn podnis wzrok znad instrukcji. W grubej kurtce i masce przeciwgazowej wyglda bardzo dziwacznie. - Kod 47 oznacza, e spalio si wierto. - Spalio si? Takie wierto? Nie wierz. Glinn wsun instrukcj z powrotem za mankiet kurtki. - A jednak musisz uwierzy. Oboje popatrzyli po sobie. Dookoa nich opaday na ziemi cikie paty mokrego niegu. - W takim razie ten meteoryt musi by twardszy od diamentu - powiedziaa Amira. Glinn powoli ruszy w kierunku wiaty. Wewntrz powietrze byo wrcz gste i unosi si w nim odr spalonej gumy. Stopione wierto cigle jeszcze dymio, nadpalona bya nawet obudowa wiertarki. Amira zacza manipulowa przy pilocie. - Brak reakcji - powiedziaa. - Prawdopodobnie przepaliy si bezpieczniki - stwierdzi Glinn. - Cofnij to wierto rk. McFarlane obserwowa, jak Amira cal po calu wciga wierto do gry. Kiedy wreszcie zza chmury dymu ukaza si czubek narzdzia, ujrza, e jego zbkowane ostrze jest teraz jedynie brzydkim, pokrgym kawakiem metalu, czarnym i spalonym. - Jezu - jkna Amira. - Przecie to byo diamentowe wierto warte ponad pi tysicy dolarw! McFarlane zerkn na Glinna ledwie widocznego wrd gstego dymu. Eli nie patrzy na wierto; jego wzrok zdawa si utkwiony w bardzo odlegej przestrzeni. W pewnej chwili Glinn rozpi paski mocujce mask przeciwgazow i cign j z twarzy. - Co teraz? - zapytaa go Amira. - Zabieramy to wierto na Rolvaaga i tam przeprowadzimy dokadne ogldziny odpar. Amira zacza zajmowa si wiertem, a tymczasem Glinn nadal zdawa si wpatrywa w sin dal.

- I czas najwyszy, ebymy zabrali na ten statek co jeszcze - powiedzia bardzo cicho. WYSPA DESOLACIN Godz. 15.05 Wyszedszy spod wiaty, McFarlane zdj mask przeciwgazow i szybko naoy na gow kaptur swojej kurtki. Silny wiatr wia niestrudzenie, unoszc w powietrzu gste i mokre paty niegu. Lloyd zapewne by ju daleko w drodze do Nowego Jorku. Gste chmury przepuszczay na ziemi tylko sabe wiato. Za p godziny nad wysp zapadn kompletne ciemnoci. Zaskrzypia nieg i na dworze pojawili si Glinn i Amira, wyszedszy z jednego z magazynw. Amira miaa w obu rkach latarnie fluorescencyjne, a Glinn cign za sob dugie i niskie aluminiowe sanie. - Co to jest? - zapyta McFarlane, wskazujc na due niebieskie pudo z plastiku, lece na saniach. - Pojemnik na dowody - odpar Glinn. - Zabierzemy do niego szcztki. McFarlane momentalnie poczu, e zbiera mu si na mdoci. - Czy to jest absolutnie koniecznie? - zapyta. - Wiem, e to nie bdzie dla pana atwe - odpar Glinn. - Ale, jak pan widzi, mamy do czynienia z czym nieznanym. A my w EES nie lubimy nieznanego. Kiedy dotarli do sterty kamieni wyznaczajcej grb Masangkaya, nieg i zawieja jakby osaby. Ujrzeli Szczki Hanuxy, ciemne na tle niewiele janiejszego nieba. Poniej o wysoki brzeg wyspy rozbijay si fale sztormowego oceanu. Na odlegym horyzoncie mona byo dostrzec ostre szczyty pobliskiej wyspy Wollaston, strzelajce wysoko ku niebu. Pogoda na wyspie Desolacin zmieniaa si dosownie z minuty na minut. Wiatr nawia ju mnstwo niegu pomidzy wszystkie szczeliny prowizorycznego kopca, pokrywajc grb nieskaziteln biel. Bez wikszych ceregieli Glinn wycign z mogiy krzy, pooy go na ziemi, po czym zacz ciga z grobu i toczy w bok zamarznite kamienie. - Nie bd mia panu za ze, jeeli mi pan nie pomoe - zwrci si do McFarlanea. McFarlane z trudem przekn lin. W tej chwili nie by w stanie wyobrazi sobie gorszego zajcia ni rozwalanie grobu przyjaciela. Ale skoro naleao to zrobi, to i on musia wzi w tym udzia. - Pomog panu, oczywicie - odpar.

W sumie o wiele atwiej byo grb rozwala, ni go budowa. Wkrtce szcztki Masangkaya ponownie ujrzay wiato dzienne. Wtedy Glinn zwolni tempo i zacz pracowa z wiksz ostronoci. McFarlane szeroko otwartymi oczyma patrzy na poamane koci swego partnera i szwagra, na pknit czaszk i popkane zby oraz na marne, czciowo zmumifikowane pozostaoci po miniach. Wprost nie potrafi uwierzy, e wszystko to byo kiedy ywym czowiekiem, jego przyjacielem. Czu dawienie w gardle, oddycha bardzo szybko. Ciemno zapadaa byskawicznie. Odoywszy ostatnie kamienie, Glinn zapali latarnie fluorescencyjne i umieci je po obu stronach grobu. Uywajc pary kleszczy, zacz ukada koci w poszczeglnych przedziakach plastikowego pojemnika. Niektre wci byy poczone z innymi - dziki cignom, fragmentom skry bd suchym chrzstkom, jednak wikszo wygldaa, jakby ich oderwanie od innych nastpio w jednej gwatownej chwili. - Nie jestem lekarzem sdowym - powiedziaa Amira - ale ten facet wyglda, jakby mia bliskie spotkanie z Godzill. Glinn milcza, systematycznymi ruchami przenoszc szcztki z ziemi do pojemnika. Jego twarz skryway fady kaptura. W pewnym momencie znieruchomia. - Co si stao? - zapytaa Amira. Signwszy w d noycami kleszczowymi, Glinn ostronie wycign co ze zmroonej ziemi. - To raczej nie jest po prostu zardzewiae - stwierdzi. - To na pewno si spalio. Niektre z tych koci take sprawiaj wraenie, jakby si paliy. - Mylisz, e kto go zamordowa, majc chrapk na jego ekwipunek? - spytaa znowu Amira. - A nastpnie podpali ciao, eby zatuszowa swj postpek? To by byo przecie sto razy atwiejsze ni kopanie grobu w tej zamarznitej ziemi. - Ale to by znaczyo, e morderc jest Puppup - zauway McFarlane. Jego gos nagle stwardnia. Glinn unis przed oczy ko piszczelow Masangkaya i zacz j oglda, patrzc pod wiato. - To raczej mao prawdopodobne - rzek w kocu. - W kadym razie na to pytanie z pewnoci odpowie nam dobry lekarz. - Wreszcie si do czego przyda - mrukna Amira. - Bo jak do tej pory jedynie czyta swoje ksiki i snuje si po caym statku jak upir. Glinn umieci ko w pudle. Nastpnie ponownie zaj si grobem i wkrtce wycign z niego co jeszcze.

- To mia pod butem - oznajmi. Przysun obiekt do wiata, oczyci z przylegajcej ziemi i lodu i zacz uwanie oglda. - Sprzczka do paska - powiedziaa Amira. - Co? - zdziwi si McFarlane. Zrobi krok ku Glinnowi, eby uwaniej przyjrze si przedmiotowi. - To jest jaki kamie jubilerski osadzony w srebrze - mwia dalej Amira. - Ale popatrz, to wszystko si stopio. McFarlane cofn si. - Dobrze si czujesz? - Amira popatrzya na niego. McFarlane jedynie osoni rkawiczk oczy i potrzsn gow. e te zobaczy to wanie teraz i wanie tutaj... Wiele lat temu, po tym, jak obaj z Masangkayem zyskali saw jako odkrywcy tektytw z Atacamy, McFarlane zleci wykonanie pary sprzczek ozdobionych tektytami, eby uczci ich wsplny sukces. Swoj ju dawno zgubi. A Nestor mimo wszystko t, ktr mu da McFarlane, nosi a do mierci. Nic ju nie mwic, we troje pozbierali do koca doczesne szcztki podrnika. Wreszcie Glinn zatrzasn pudo, Amira zebraa latarnie i ruszya z Glinnem w drog powrotn. McFarlane jeszcze przez kilka minut stal nad stert zimnych kamieni, wpatrujc si w nie niewidzcym wzrokiem. Wreszcie odwrci si i odszed. PUNTA ARENAS 17 lipca, godz. 8.00 Kapitan Vallenar sta w swojej kabinie nad cynkowym zlewem, dopalajc puro i rozcierajc na twarzy krem do golenia o zapachu drzewa sandaowego. Nie cierpia pachncego kremu do golenia, tak jak nie cierpia jednorazowej golarki, za to o dwch ostrzach, ktra leaa teraz na zlewie. Typowy amerykaski bezsensowny mie. Tylko Amerykanie potrafili by tak rozrzutni. Po co dwa ostrza, skoro jedno w zupenoci by mu wystarczyo? Jednak sklepy dla marynarzy byy kiepsko zaopatrzone, szczeglnie tutaj, na dalekim poudniu. Kapitan patrzy na jednorazowy przyrzd z niesmakiem, pocieszajc si myl, e nie musia od razu kupi wszystkich dziesiciu, ktre znajdoway si w paczce. Mia do wyboru: albo prost brzytw, albo co takiego. Wybra to, poniewa brzytwy czasami byway na okrtach bardzo niebezpiecznymi narzdziami.

Przepuka ostrza, po czym unis golark do swego lewego policzka. Golenie zawsze zaczyna od lewej strony twarzy. Posugiwa si bowiem wycznie praw rk i ta rka zdecydowanie atwiej operowaa po lewej stronie ni po prawej. Krem do golenia przynajmniej na jaki czas zabija odr panujcy na okrcie. Almirante Ramrez by najstarszym niszczycielem we flocie. Kupiono go w latach pidziesitych od Stanw Zjednoczonych. Dekady byle jakiego mycia, czyszczenia warzyw w wodzie zzowej, uywania niezliczonych rodkw chemicznych, bdnego gospodarowania ciekami i wreszcie dekady pracy silnika dieslowskiego sprawiy, e statek mierdzia tak trwale i intensywnie, i absolutnie nic - prcz zatonicia - nie byo ju w stanie go od tego smrodu uwolni. Ponad pisk ptakw i odgosy ludzkiej krztaniny na wybrzeu przedaro si nage dudnienie portowej sygnalizacji dwikowej. Kapitan wyjrza przez brudny iluminator w kierunku mola i miasta. By jasny, soneczny dzie. Niebo byo wprost krysztaowo czyste, a od zachodu wia mocny zimny wiatr. Kapitan powrci do golenia. Nigdy nie lubi kotwiczy w Punta Arenas. Byo to niezbyt dobre miejsce dla jego niszczyciela, szczeglnie kiedy wia zachodni wiatr. Okrt od razu otaczay odzie rybackie, za jego burt szukajc schronienia przed wiatrem i falami. Panowaa tutaj typowa poudniowoamerykaska anarchia. Nie byo adnej dyscypliny, a okrt wojenny traktowano jak pierwsz lepsz ajb. Kto zapuka do drzwi. - Kapitanie! - usysza gos Timmera, oficera sygnaowego. - Wej! - odkrzykn kapitan, nie odwracajc si. Zobaczy w lustrze, jak drzwi si otwieraj i do kajuty wchodzi Timmer z jakim czowiekiem - cywilem o susznej posturze, dobrze ubranym i wygldajcym na bardzo zadowolonego z siebie. Vallenar jeszcze kilkakrotnie przesun ostrzem po policzku. Po chwili wypuka je w zlewie i odwrci si. - Dzikuj, panie Timmer - powiedzia z umiechem. - Moe pan odej. Po odejciu Timmera Vallenar przez kilka sekund przyglda si gociowi. Ten sta przy biurku, z lekkim umiechem na ustach, nie objawiajc ani ladu szacunku czy lku. Waciwie czego miaby si ba?, pomyla Vallenar bez emocji. Vallenar by przecie kapitanem jedynie z nazwy. Dowodzi najstarszym okrtem we flocie, realizowa najbardziej bezsensowne zadania. Nie mg wic si dziwi, e facet, ktry przed nim stoi, czuje si

wielkim waniakiem i nie okazuje adnego szacunku bezsilnemu kapitanowi rdzewiejcego okrtu. Vallenar po raz ostatni gboko zacign si puro i wyrzuci niedopaek przez otwarty iluminator. Odoy golark i sprawn rk wyj z szuflady biurka pudeko z cygarami, po czym poczstowa nimi przybysza. Ten popatrzy na cygara z pogardliw min i potrzsn gow. Vallenar wzi jedno dla siebie. - Przepraszam za te cygara - powiedzia, odkadajc pudeko na miejsce. - S bardzo podej jakoci. Niestety, w marynarce musimy zadowala si tym, co dostajemy z przydziau. Mczyzna umiechn si protekcjonalnie i popatrzy na jego znieksztacone rami. Vallenar z kolei zaobserwowa, e jego go ma pofarbowane wosy i starannie utrzymane paznokcie. - Bardzo prosz, niech pan usidzie, przyjacielu - rzek, wsuwajc cygaro do ust. Prosz mi wybaczy, ale podczas naszej rozmowy dokocz golenie. Mczyzna usiad na krzele przed biurkiem i starannie zaoy nog na nog. - Rozumiem, e handluje pan uywanym sprztem elektronicznym: zegarkami, komputerami, kserokopiarkami i tym podobnymi akcesoriami - zacz Vallenar. Na chwil umilk, kiedy przesuwa ostrzem golarki nad grn warg. - Mam racj? - Nowym i uywanym sprztem elektronicznym - poprawi mczyzna, kadc nacisk na to pierwsze sowo. - Jasne. - Vallenar pokiwa gow. - Mniej wicej cztery lub pi miesicy temu, to byo chyba w marcu, kupi pan pewien specyficzny sprzt, o ile wiem, tomograf dwikowy. Jest to narzdzie uywane przez rnych poszukiwaczy grzebicych w ziemi, zestaw dugich metalowych prtw ze specyficzn klawiatur na rodku. Prawda to czy nie? - Drogi kapitanie, prowadz mnstwo interesw. Nie jestem w stanie pamita kadego rupiecia, ktry przynios mi ludzie. Vallenar odwrci si. - Nie twierdziem, e to by mie. Powiedzia pan, e sprzedaje sprzt nowy i uywany, prawda? Handlarz wzruszy ramionami, unis do gry rce i umiechn si. By to umiech, jakich kapitan widzia ju w yciu niezliczon ilo. W taki sposb umiechali si do niego drobni urzdnicy, przedstawiciele wadz i biznesmeni. By to umiech, ktry mwi: nie bd wiedzia niczego i w niczym ci nie pomog, dopki nie otrzymam la mordidy, apwki. By to taki sam umiech, jaki widzia na twarzach celnikw w Puerto Williams, tydzie temu. Dzisiaj, zamiast wciekoci, czu jedynie wielkie wspczucie dla handlarza. Przecie ten

czowiek nie urodzi si od razu skorumpowany. Korupcja postpowaa stopniowo. Bya symptomem o wiele powaniejszej choroby, choroby, ktra drya wszystko i wszystkich dookoa. Ciko westchnwszy, Vallenar obszed biurko i przysiad na jego skraju przed handlarzem. Umiechn si do niego. Czu, e krem do golenia ju schnie mu na skrze. Handlarz pokiwa gow i konspiracyjnie mrugn okiem. Jednoczenie potar kciuk i palec wskazujcy prawej doni w uniwersalnym gecie, znanym na wszystkich szerokociach geograficznych. Drug wypielgnowan do trzyma nieruchomo na biurku. Byskawicznie jak atakujcy w zdrowa rka kapitana, trzymajca golark, wystrzelia do przodu. Jednym ruchem Vallenar gboko przeci skr pod paznokciem rodkowego palca handlarza. Ten spojrza na rk i, wstrzymawszy oddech, zacz si w ni wpatrywa z niedowierzaniem. Po chwili podnis przeraony wzrok na kapitana, ktry popatrzy mu w oczy z niezmconym spokojem. Nagle kapitan wykona kolejne brutalne cicie i mczyzna straszliwie krzykn. Jego starannie wypielgnowany paznokie pozosta pomidzy ostrzami golarki. Vallenar otrzsn j, wyrzucajc zakrwawiony paznokie z kawakami skry przez iluminator. Nastpnie wypuka golark, stan przed lustrem i podj przerwane golenie. Przez chwil jedynymi dwikami syszalnymi w maej kabinie byo drapanie ostrzy o chropowat skr twarzy kapitana i gone jki handlarza. Vallenar odnotowa bez wikszego zainteresowania, e golarka pozostawia na jego twarzy wskie paseczki zarostu. Zapewne pomidzy ostrzami musia jeszcze tkwi kawaek paznokcia. Kapitan starannie dokoczy golenie i ponownie wypuka golark. Wytar twarz rcznikiem i odwrci si do handlarza. Mczyzna zdy ju podnie si z krzesa i sta teraz przed biurkiem, koyszc si, jczc i zaciskajc w doni krwawicy palec. Vallenar opar si o biurko, wycign z kieszeni chusteczk i delikatnie obwiza ni zraniony palec handlarza. - Prosz, niech pan usidzie - powiedzia. Mczyzna usiad, cicho pojkujc. Jego szczki dray. Dopiero teraz si ba. - Odda pan przysug nam obu, jeeli odpowie pan na moje pytania szybko i dokadnie. Zatem, czy naby pan opisane przeze mnie urzdzenie? - Tak, kupiem co takiego - odpar mczyzna natychmiast. - Miaem taki instrument, panie kapitanie. - Kto go od pana odkupi? - Amerykaski artysta. - Handlarz zacisn zdrow do na rannym palcu.

- Artysta? - Rzebiarz. Chcia na bazie tego urzdzenia wykona nowoczesn rzeb i pokaza j na wystawie w Nowym Jorku. A ten przyrzd by ju pordzewiay i waciwie nie nadawa si do niczego innego. Vallenar umiechn si. - Amerykaski rzebiarz. Jak si nazywa? - Nie poda mi nazwiska. Vallenar pokiwa gow, wci si umiechajc. Jego rozmwca bardzo chtnie wyjawia ju teraz ca prawd. - Oczywicie, e nie. Zechce mi pan powiedzie... Aha, ja przecie nie zapytaem pana o nazwisko. C za niegrzeczno z mojej strony. - Tornero, drogi panie kapitanie. Rafael Tornero Perea. - Seor Tornero, niech mi pan powie, od kogo naby pan ten instrument? - Od Metysa. Vallenar popatrzy na niego pytajco. - Od Metysa? Jak si nazywa. - Przykro mi... Nie wiem. Vallenar zmarszczy czoo. - Nie zna pan jego nazwiska? Przecie na tych terenach yje ju bardzo niewielu Metysw, a jeszcze mniej spord nich wci zaglda do Punta Arenas. - Nie pamitam, panie kapitanie, naprawd nie mog sobie przypomnie. - W oczach handlarza mona byo dostrzec szaleczy strach. Z wielk desperacj prbowa sobie przypomnie nazwisko sprzedawcy. Z jego pofarbowanej brwi potoczya si struga potu. - On nie pochodzi z Punta Arenas, ale z poudnia. Mia dziwne nazwisko. Vallenar dozna olnienia. - Czy to by Puppup? Juan Puppup? - Tak! Dzikuj panu, dzikuj, kapitanie, e odwiey mi pan pami. Puppup. On wanie tak si nazywa. - Czy powiedzia, gdzie to znalaz? - Tak. Na jednej z wysp przyldka Horn. Nie uwierzyem mu, bo skd niby mg znale tam cokolwiek, co przedstawiao jak warto? - Mczyzna gada w takim popiechu, e momentami jego sowa byy niezrozumiae. - Pomylaem, e opowiada takie bzdury dlatego, i chce uzyska lepsz cen. - Twarz handlarza pojaniaa. - Teraz sobie przypominam, e mia take kilof i dziwnie wygldajcy motek. - Dziwnie wygldajcy motek?

- Tak. Jeden jego koniec by dugi i zakrcony. Do tego mia jeszcze skrzany worek peen odamkw ska. Amerykanin kupi wszystko razem. Vallenar pochyli si nisko nad biurkiem. - Skay? Oglda je pan? - Tak, oczywicie. Przyjrzaem si. - Czy to byo zoto? - Och, nie. Nie miay adnej wartoci. - Aha. Zapewne ma pan wyksztacenie geologiczne, skoro pan tak twierdzi? Mimo e Vallenar nie zmieni tonu gosu, mczyzna a skuli si na krzele. - Kapitanie, pokazaem je panu Alonsowi Torresowi, ktry ma sklep geologiczny na Calle Colinas. W pierwszej chwili miaem nadziej, e to s jakie cenne rudy. Pan Torres powiedzia mi jednak, e nie maj adnej wartoci, e mog je wyrzuci. - A on skd to wiedzia? - On wszystko wie, doskonale. Pan Torres jest ekspertem, jeli chodzi o skay, kamienie i mineray. Vallenar podszed do iluminatora. Dugie lata oddziaywania morskiej wody sprawiy, e jego krawdzie byy biae i pordzewiae. - Powiedzia, co to takiego byo? - Powiedzia, e po prostu nic. Vallenar odwrci si z powrotem do handlarza. - Jak one wyglday? - To byy po prostu odamki ska. Zwyczajne i brzydkie. Vallenar zamkn oczy, za wszelk cen starajc si powstrzyma rosnc w nim zo. Uwaa, e byoby bardzo nie na miejscu straci panowanie nad sob na wasnym statku, i to w obecnoci gocia. - By moe zosta mi jeszcze kawaek w sklepie, kapitanie. Vallenar otworzy oczy. - By moe? - Seor Torres zatrzyma jeden kawaek do dalszych bada. Ten fragment wrci do mnie ju po tym, jak Amerykanin kupi instrument. Przez jaki czas uywaem go jako przycisk do papieru. Ja te mylaem, e moe mie jak warto, mimo tego, co powiedzia seor Torres. Zapewne jeszcze gdzie go znajd. Kapitan Vallenar niespodziewanie si umiechn. Wycign z ust niezapalone cygaro, uwanie obejrza jego czubek i w kocu przypali je zapak z pudeka lecego na biurku.

- Chciabym kupi od pana ten kamie. - Interesuje pana ta skaa? Bd zaszczycony, mogc zaoferowa j panu w prezencie. Nie rozmawiajmy o adnym kupowaniu. Vallenar lekko skin gow. - W takim razie, panie Tornero, bdzie mi bardzo mio towarzyszy panu do miejsca, gdzie finalizuje pan swoje interesy, eby wanie tam, z ogromn wdzicznoci, przyj paski podarunek - powiedzia. Nastpnie gboko zacign si cygarem i, okazujc nienaganne maniery, wyprowadzi handlarza na mierdzcy centralny korytarz Almirante Ramireza. ROLVAAG Godz.9.35 Wierto pooone zostao na stole laboratoryjnym. Jego aonie nadpalona kocwka znalaza si na kwadracie biaego plastiku. Rzd lamp podwieszonych pod sufitem zalewa pomieszczenie niebieskim wiatem. Instrumenty laboratoryjne leay przy wiertle, kade w osobnym plastikowym opakowaniu. McFarlane, ubrany w biay kitel, nacign na twarz mask chirurgiczn. Wody kanau, w ktrym kotwiczy Rolvaag, byy akurat niezwykle spokojne. W pozbawionym okien laboratorium a trudno byo uwierzy, e wszystko dzieje si na pokadzie statku. - Skalpel, doktorze - poprosia Amira. Jej gos tumia maseczka. McFarlane potrzsn gow. - Siostro, chyba stracilimy pacjenta. Amira aonie zatkaa. Za ni sta Eli Glinn, z ramionami skrzyowanymi na piersiach przysuchiwa si temu kabaretowi ze zniecierpliwieniem. McFarlane podszed do elektronicznego mikroskopu i przesun go na waciwe miejsce na stole. Na podczonym do niego ekranie od razu ukaza si powikszony obraz wierta: krajobraz Armagedonu, wypalone kaniony i stopione przecze. - Spalmy jeden - powiedzia. - Jasne, doktorze - odpara Amira i wsuna do kieszeni komputera pyt CD, na ktrej zamierzaa zapisywa wyniki bada. McFarlane przysun do stou krzeso na kkach, usiad przy mikroskopie i przytkn bliniacze wzierniki do oczu. Powoli zacz porusza wziernikami, ogldajc wszystkie zagbienia i szczeliny w nadziei, e wierto wydobyo z meteorytu jakikolwiek jego fragment, chociaby najmniejszy. Ale pod mikroskopem nie mona byo dostrzec

najdrobniejszej czerwonej czsteczki, nawet w promieniach wiata ultrafioletowego. Kontynuujc ogldziny, McFarlane zda sobie spraw, e Glinn zbliy si do stou i uwanie wpatruje si w ekran komputera. Po kilku bezowocnych minutach McFarlane westchn. Przejdmy do powikszenia studwudziestokrotnego. Amira przygotowaa instrument. Obraz wierta jakby przysun si, jeszcze bardziej groteskowy i dziwaczny. McFarlane ponownie je zbada, sektor po sektorze. - Nie mog w to uwierzy - powiedziaa Amira, wpatrujc si w ekran. - Przecie to po prostu musiao wyrwa cho drobink z tego meteorytu. McFarlane z westchnieniem opad na krzeso. - Jeli nawet tak si stao, mikroskop ma zbyt ma moc, eby to zarejestrowa. - Co sugeruje nam, e meteoryt musi mie niezwykle zwart budow krystaliczn. - To oczywiste, e nie mamy do czynienia z normalnym metalem. - McFarlane zoy wzierniki i wsun je do mikroskopu. - Co teraz? - zapyta Glinn cichym gosem. McFarlane odwrci si razem z krzesem. cign z twarzy mask i przez chwil si zastanawia. - Zawsze moemy uy mikrosondy elektronowej. - Czyli...? - Czyli ulubionego narzdzia geologw planetarnych. Mamy jedn tak sond elektronow na statku. Jej dziaanie polega na tym, e umieszcza si prbk materiau w pomieszczeniu pozbawionym atmosfery i strzela si w t prbk strumieniem elektronw, poruszajcych si z wielk prdkoci. Zazwyczaj analizuje si promienie Roentgena, ktre powstaj w wyniku ich dziaania, ale mona te podgrzewa strumie elektronw do temperatury, w ktrej spowoduj one parowanie drobinek badanego materiau. Te drobinki po chwili powrc do stanu staego w postaci cienkiej powoki na zotej pytce. I tak powstanie nasza prbka. Niewielka, lecz bardzo cenna. - Skd pan wie, e strumie elektronw spowoduje parowanie meteorytu? - zapyta Glinn. - Elektrony wystrzeliwane s z arnika z ogromn prdkoci. Mona sprawi, e osign nawet prdko wiata, i skoncentrowa ich uderzenia na powierzchni jednego mikrometra kwadratowego. Dziki temu uzyskamy przynajmniej kilka atomw.

Glinn milcza, najwyraniej rozwaajc, czy propozycja McFarlanea jest do bezpieczna, by j zastosowa w poszukiwaniu bezwzgldnie potrzebnych informacji o meteorycie. - C - mrukn. - Niech pan robi swoje. Prosz jednak pamita, e nikomu nie wolno bezporednio dotyka meteorytu. McFarlane zmarszczy czoo. - Najwikszy problem polega na tym, e nie wiadomo, jak to zrobi. Zazwyczaj przenosi si prbk do mikrosondy. Tym razem musielibymy raczej uda si z mikrosond do prbki. Rzecz jednak w tym, e nie jest to urzdzenie przenone. Way okoo szeciuset funtw. Poza tym, eby przeprowadzi badanie, musielibymy nad powierzchni meteorytu utworzy komor prniow. Glinn odpi od paska krtkofalwk. - Garza? Potrzebuj omiu mczyzn na gwnym pokadzie, i to natychmiast. Maj dysponowa pojazdem i dwigiem na tyle duym, eby podnie i przetransportowa na ld narzdzie do prac badawczych, ktre way ponad szeset funtw. Ju teraz, z pierwszym porannym transportem. - Niech mu te powie, e bdzie nam potrzebne rdo prdu elektrycznego o duej mocy - doda McFarlane. - I przygotuj kable, ktre zdolne bd do przewodzenia prdu o mocy dwudziestu tysicy watw - powiedzia Glinn do mikrofonu. McFarlane gwizdn z podziwem. - To powinno wystarczy - stwierdzi. - Ma pan godzin na zebranie swoich prbek. Wiksz iloci czasu nie dysponujemy - rzek Glinn powoli, gono i bardzo wyranie. - Zaraz zjawi si tutaj Garza. Niech pan bdzie w pogotowiu. Glinn nagle wsta, nieomal przewracajc krzeso, i bez jednego sowa wyszed z laboratorium. Mimo e chcia trzasn drzwiami, automat hydrauliczny cicho je za nim zamkn. McFarlane popatrzy na Amir. - Facet robi si draliwy - zauway. - Nienawidzi sytuacji, kiedy czego nie wie albo nie rozumie - odpara Amira ponuro. - Niepewno odbiera mu rozum. - Takim ludziom niewtpliwie yje si bardzo trudno. Twarz Amiry przeci grymas blu.

- Nawet nie masz pojcia, jak trudno. McFarlane popatrzy na ni z zainteresowaniem, ale Amira zupenie spokojnie cigna mask i rkawiczki. - Chodmy - powiedziaa. - Przygotujmy t sond do transportu. WYSPA DESOLACIN Godz. 13.45 Wczesnym popoudniem cay teren przygotowany by do prby. Pod ma wiat wieciy jaskrawe wiata, a powietrze byo tu tak gorce, e a dawio nozdrza. McFarlane sta nad dziur, wpatrujc si w czerwon powierzchni. Miaa pikny, agodny poysk mimo intensywnego wiata. Mikrosonda, dugi cylinder ze stali nierdzewnej, leaa na wycieanym rusztowaniu. Amira zajmowaa si jeszcze pozostaym sprztem, ktrego dostarczenie zarzdzi McFarlane: kloszem ze szka o gruboci jednego cala, zawierajcym arnik i kontakt do wtyczki elektrycznej, zestawem zotych dyskw, umocowanych w plastiku, oraz elektromagnesem sucym do koncentrowania wizki elektronw. - Musz mie do dyspozycji jedn stop kwadratow powierzchni meteorytu, wyczyszczon najdokadniej, jak si da - powiedzia McFarlane do Glinna, ktry sta nieopodal i przyglda si przygotowaniom do prby. - W przeciwnym wypadku naapiemy zanieczyszczenia. - Da si zrobi - odpar Glinn. - Jaki jest pana plan, kiedy ju bdzie pan mia prbki? - Przeprowadzimy na nich seri dowiadcze. Przy odrobinie szczcia bdziemy w stanie okreli ich podstawowe waciwoci elektryczne, chemiczne i fizyczne. - Ile czasu zabior te dowiadczenia? - Okoo czterdziestu omiu godzin. Troch wicej, jeeli w tym czasie bdziemy take jedli i spali. Glinn zacisn usta. - Bdzie pan mia nie wicej ni dwanacie godzin. Ograniczy si pan tylko do najbardziej zasadniczych bada - odrzek, po czym sprawdzi godzin na swoim cikim zotym kieszonkowym zegarku. * Po godzinie wszystko byo gotowe do eksperymentu. Szklany klosz umocowano ju na powierzchni meteorytu, co samo w sobie byo trudn operacj. W kloszu leay pkolem cienkie zote dyski, ktre miay wychwyci prbki meteorytu. Otoczony by elektromagnesami. Mikrosonda elektronowa znajdowaa si obok, czciowo otwarta,

ukazujca fragmenty skomplikowanego mechanizmu. Wystaway z niej rnokolorowe przewody i tubki z wizkami drutw. - Rachel, bardzo prosz, wcz pomp prniow - powiedzia McFarlane. W chwili, kiedy pompa rozpocza prac, rozleg si przytumiony warkot. McFarlane wpatrywa si w ekran mikrosondy. - Na razie wszystko w porzdku. Zabezpieczenia trzymaj. Cinienie w kloszu spado do piciu mikrobarw. Glinn podszed bliej i popatrzy uwanie na ekran. - Wczy elektromagnesy - zarzdzi. - Wykonane - odpara Amira. - Wyczy wiato. Wiata pogrya si w ciemnoci. Jedyne wiato wpadao teraz do rodka przez drobne szczeliny w pciennych cianach. Jego dodatkowym rdem by take panel kontrolny mikrosondy. - Nastawiam strumie na nisk moc - wyszepta McFarlane. W kloszu ukaza si bkitnawy strumie elektronw. Migota i obraca si, rzucajc na powierzchni meteorytu widmowe wiato i zmieniajc jego czerwon powierzchni niemal w czarn. To same wiato, ktre odbijao si na ciany, sprawiao, e zdaway si one falowa i taczy. McFarlane ostronie przekrci dwa przeczniki, zmieniajc moc pl magnetycznych dookoa klosza. Strumie natychmiast przesta si obraca, za to sta si wszy i janiejszy. Wkrtce wyglda jak niebieski owek, a jego czubek wycelowany by w powierzchni meteorytu. - Dobra nasza - powiedzia McFarlane. - Za chwil dam na pi sekund pen moc i zakocz badanie. Wstrzyma oddech. Jeeli obawy Glinna byy suszne i meteoryt stwarza zagroenie, teraz to si miao okaza. Nacisn wcznik czasowy. Strumie wewntrz klosza natychmiast sta si janiejszy. Tam, gdzie pada na powierzchni meteorytu, pojawi si intensywny fioletowy punkt wietlny. Mino pi sekund, po czym zapanowaa ciemno. McFarlane jakby si odpry. - wiata. Kiedy wczono wiata, McFarlane przyklkn nad meteorytem i zacz zachannie wpatrywa si w zote dyski. Wstrzyma oddech. Na kadym z nich dostrzeg wyrany

czerwony lad. A tam, gdzie strumie elektronw dotkn meteorytu, zobaczy - albo mu si wydawao, e zobaczy - malutki punkcik, lnic kropeczk na jednostajnie czerwonej powierzchni. Wyprostowa si. - No i co? - zapyta Glinn. McFarlane szeroko si umiechn. - C, ta dziecina nie moga si przecie broni przed nami bez koca - powiedzia radonie. WYSPA DESOLACIN 18 lipca, godz.9.00 McFarlane szed z Amir u boku po skrzypicym niegu. Miejsce dookoa meteorytu, gdzie rozbia obz ekspedycja, wci wygldao tak samo. Stay te same co wczoraj rzdy kontenerw, ziemia bya tak samo jak wczoraj zimna i nieprzyjazna. Tylko McFarlane by inny ni wczoraj. Odczuwa skrajne zmczenie. Mrone powietrze wszystko zwielokrotniao: odgos skrzypienia butw w wieym niegu, stukot urzdze pracujcych w pobliu, szum jego wasnego oddechu. Ale pomagao te chocia na chwil uwolni gow od dziwacznych spekulacji, ktre powstay po nocnych badaniach. Dotarszy do rzdu kontenerw, McFarlane od razu skierowa si do gwnego laboratorium i przytrzyma otwarte drzwi, pozwalajc Amirze pierwszej wej do rodka. W pmroku dostrzeg Stoneciphera, drugiego inyniera projektu, jak pochylony naprawia jaki komputer. Ujrzawszy przybyszw, Stonecipher wyprostowa si. By niski i bardzo chudy, wski w biodrach. - Pan Glinn chce was jak najszybciej zobaczy, oboje - powiedzia. - Gdzie on jest? - zapyta McFarlane. - Pod ziemi. Zaprowadz was. Niedaleko od wiaty, ktra okrywaa meteoryt, w popiechu wzniesiono kolejn, jeszcze bardziej niechlujn. W pewnej chwili unioso si ptno w wejciu do niej i ukaza si w nim Garza, ubrany pod kapturem w ciki kapelusz i trzymajcy w rce jeszcze trzy inne, podobne. Ujrzawszy zbliajcych si Stoneciphera, McFarlanea i Amir, rzuci im po kapeluszu. - Chodcie do rodka - odezwa si, gestem nakazujc im, aby weszli za nim.

Wszedszy do pomieszczenia za Garz, McFarlane rozejrza si po mrocznym wntrzu, zastanawiajc si, o co waciwie chodzi. Wewntrz nie byo niczego poza jakimi starymi narzdziami i kilkoma pojemnikami. - O co chodzi? - zapyta. - Zaraz zobaczysz - odpar Garza z umiechem. Odsun ze rodka pojemniki, odsaniajc stalow przykryw, ktr natychmiast odcign do gry. Zaskoczony McFarlane wstrzyma oddech. Podniesienie pokrywy ukazao schody prowadzce do tunelu wykopanego w ziemi i staranie wzmocnionego elaznymi rusztowaniami. W tunelu paliy si jasne wiata. - Jak w powieci z gatunku paszcza i szpady - zauway McFarlane gono. Garza rozemia si. - A ja to nazywam metod krla Tutenchamona. Tunel prowadzcy do podziemnej komory z jego skarbami zamaskowano, umieszczajc wejcie do niego pod grobem jakiego nic nie znaczcego robotnika. Ruszyli w d wskimi schodami wiodcymi do tunelu owietlonego dwoma rzdami lamp fluorescencyjnych. Tunel by tak gsto obudowany elaznymi rusztowaniami i podporami, e zdawa si niemal w caoci wykonany ze stali. Caa grupa ruszya powoli w gb tunelu. Z ust i nozdrzy ludzi wydobyway si kby biaej pary wodnej. Co chwil potrcali gowami sople lodu, zwieszajce si nie tylko z prowizorycznego sufitu, ale widoczne rwnie na cianach. McFarlane znowu wstrzyma oddech, kiedy wrd lnicego lodu i stali ujrza przed sob znajomy czerwony kolor. - Patrzysz na niewielki fragment meteorytu od spodu - powiedzia Garza, stajc obok. Pod lnic czerwon powierzchni tkwi rzd podnonikw hydraulicznych. Kady mia mniej wicej stop rednicy, wszystkie wyglday jak kwadratowe filary, przymocowane do metalowej konstrukcji na pododze i na cianach. - Prosz bardzo - rzek Garza niemal w natchnieniu. - Oto li chopcy, ktrzy zajm si podniesieniem tego kamlota. - Klepn najbliszy podnonik doni w rkawiczce. - Na pierwszy sygna podniesiemy ten meteoryt dokadnie sze centymetrw do gry. Nastpnie zaklinujemy go, przemiecimy podnoniki i znowu popchniemy w gr. Kiedy tylko uzyskamy do miejsca, zaczniemy budowa pod nim rusztowanie. Bdziemy pracowa w chodzie i ciasnocie, ale to jedyny sposb. - Mamy o pidziesit procent wicej podnonikw ni potrzeba - doda Rochefort. Z powodu zimna na jego twarzy pojawiy si brzydkie plamy, a cay nos mia niebieski. - Tunel zaprojektowalimy tak, e jest mocniejszy ni sama macierz ziemi. Jest cakowicie

bezpieczny. - Mwi bardzo gwatownie, a jego usta ukaday si w zy grymas, jakby chcia przez to obwieci, e jakiekolwiek powtpiewanie w sens dziaa, ktre podj, bdzie nie tylko strat czasu, ale te afrontem wobec niego. Garza odwrci si od meteorytu i poprowadzi grup tunelem w prawo. Wkrtce od gwnego tunelu oddzielio si kilka mniejszych, prowadzcych do kolejnych odsonitych paszczyzn meteorytu podpartych podnonikami. Po mniej wicej stu stopach tunel przechodzi w wielk podziemn komor magazynow. Miaa kesonowy sufit, lecz jej podog stanowia jedynie zamarznita ziemia. Wewntrz, starannie poukadane, leay laminowane deski i elementy stalowego rusztowania. Byo tam te mnstwo rnych narzdzi i przyrzdw, niezbdnych w pracach podziemnych. Pod jedn ze cian sta Glinn i pgosem rozmawia z jakim technikiem. - Jezu - niemal jkn McFarlane. - Ale to jest wielkie. Nie mog uwierzy, e wydrylicie to wszystko w cigu paru dni. - Nie chcemy, eby ktokolwiek krci si po naszych magazynach - powiedzia Garza. - Gdyby to wszystko zobaczy jakikolwiek niewtajemniczony inynier, natychmiast by si zorientowa, e nie szukamy rud elaza. Ani zota. To, co tu widzisz, zostanie wykorzystane do zbudowania rusztowania dla meteorytu, kawaek po kawaku, i lepszego poznania jego konturw. Mamy tutaj elementy do skadania rusztowa, precyzyjne spawarki ukowe, palniki acetylenowe, sprzt do nitowania na gorco i troch dobrych, porzdnych narzdzi mechanicznych. Glinn podszed bliej. Skin na powitanie najpierw McFarlaneowi, a potem Amirze. - Rachel, usid prosz. Wygldasz na zmczon. - Wskaza jej miejsce na ktrym z dwuteownikw. - Tak, jestem zmczona - posaa mu saby umiech. - Ale te szczerze zdumiona. - Niecierpliwie czekam na sprawozdanie - odpar. McFarlane na chwil zamkn oczy, ale zaraz je otworzy. - Niczego jeszcze nie napisalimy - powiedzia. - Jeeli chce si pan czegokolwiek dowiedzie, suymy jedynie raportem ustnym. Glinn zacisn donie w pici, jednak tylko skin gow. McFarlane wycign zatem spod kurtki niewielki notes z kartkami wystrzpionymi na rogach. Kady jego oddech posya w gr obok marzncej pary wodnej. Otworzy notes i zacz przeglda dziesitki kartek zawierajcych popiesznie pospisywane notatki. - Chciabym jasno i wyranie powiedzie, e to dopiero pocztek. Dwanacie godzin to czas, ktry wystarczy zaledwie na powierzchowne i pobiene eksperymenty.

Glinn znowu pokiwa gow. Nadal milcza. - Opisz rezultaty naszych bada, ale chciabym te ostrzec: w wynikach, ktre uzyskalimy, nie widz na razie gbszego sensu. Zaczlimy od okrelenia podstawowych waciwoci metalu: temperatury topnienia, gstoci, oporowoci elektrycznej, ustalenia wagi atomowej, walencyjnoci, tego typu rzeczy. Na pocztek podgrzalimy prbk, eby okreli temperatur topnienia. Uzyskalimy temperatur pidziesiciu tysicy stopni Kelvina. Przy tej temperaturze wyparowao zote podoe, na ktrym osadza si badany materia. Materia jednak nie zmieni stanu skupienia. Glinn zmruy oczy. - A wic dlatego przetrwa uderzenie? - zapyta. - Wanie - odpara Amira. - Nastpnie prbowalimy uy spektrometru masy, eby okreli wag atomow. Ze wzgldu na wysok temperatur topnienia ten eksperyment si nie uda. Nawet uywajc mikrosondy, nie bylimy w stanie utrzyma prbki w stanie gazowym wystarczajco dugo, eby to okreli. - McFarlane przerzuci kilka kartek. - Podobnie byo przy prbie wyznaczenia ciaru waciwego. Mikrosonda nie dostarczya nam wystarczajco duej prbki, eby go ustali. Meteoryt wydaje si chemicznie nieaktywny. Nacieralimy na niego kadym rozpuszczalnikiem, kwasem i substancj reaktywn, jakimi dysponowalimy w laboratorium. Zarwno w temperaturze pokojowej i w normalnym cinieniu, jak i w wysokich temperaturach i przy podwyszonym cinieniu. adnych reakcji. Meteoryt zachowuje si jak gaz szlachetny, a przecie jest bry. Nie ma elektronw walencyjnych. - Prosz mwi dalej. - Potem prbowalimy okreli jego waciwoci elektromagnetyczne. I tu zaskoczenie. Mwic najprociej, meteoryt w temperaturze pokojowej wydaje si superprzewodnikiem. Przewodzi prd elektryczny waciwie bez adnego oporu. Jeeli Glinn take by zaskoczony, w ogle tego po sobie nie okaza. - Wreszcie zbombardowalimy meteoryt strumieniem neutronw. To standardowy test na nieznanym materiale. Neutrony sprawiaj, e materia emituje promienie Roentgena, ktre pozwalaj okreli, co si znajduje w jego wntrzu. Jednak w tym wypadku nasze neutrony po prostu znikay w rodku. Jakby meteoryt je poyka. To samo robi ze strumieniami protonw. Glinn unis brwi. - To byo tak, jakbymy strzelali z magnum kalibru czterdzieci cztery do kartki papieru, a kule znikayby w tym papierze - powiedziaa Amira.

Glinn popatrzy na ni. - Moesz to w jakikolwiek sposb wyjani? Potrzsna przeczco gow. - Prbowaam wykona kwantow analiz mechaniczn tego, co mogo si dzia. Bez powodzenia. Wyglda, e to jest niemoliwe. McFarlane kontynuowa odczytywanie notatek. - Ostatni test, jaki wykonalimy, polega na dyfrakcji prbki promieniami Roentgena. - Niech pan to wyjani - mrukn Glinn. - Przewietla si materia promieniami Roentgena, a potem skada si obraz wzoru dyfrakcji, ktry powstaje. Komputer odwraca ten obraz i informuje, jaki rodzaj siatki krystalicznej go wygenerowa. No i c, uzyskalimy bardzo dziwny wzr dyfrakcji, w zasadzie fraktal. Rachel napisaa program, ktry prbowa obliczy, jaki rodzaj struktury krysztau mgby wyprodukowa taki wzr. - I nadal prbuje - dodaa Amira. - Do tej pory najprawdopodobniej zdy si zawiesi. To cholernie skomplikowane obliczenie, nie wiem, czy w ogle moliwe. - Jeszcze jedno - kontynuowa McFarlane. - Wykonalimy badanie jder atomowych koezytw z miejsca uderzenia meteorytu w ziemi. Wiemy ju, kiedy tutaj spad: trzydzieci dwa miliony lat temu. Glinn powoli opuci gow i w tej chwili wpatrywa si w ziemi. - Wnioski? - zapyta w kocu, bardzo cicho. - Tylko wstpne - odpowiedzia McFarlane. - Rozumiem. McFarlane wzi gboki oddech. - Sysza pan o hipotetycznej wyspie stabilnoci w tabeli okresowej Mendelejewa? - Nie. - Przez lata naukowcy poszukiwali coraz ciszych pierwiastkw coraz wyej w ukadzie okresowym. Wikszo tych, ktre znajdowali, miaa bardzo krtkie ycie: trway zaledwie przez miliardow cz sekundy, po czym rozpaday si w innych pierwiastkach. Istnieje jednak teoria, e wysoko, bardzo wysoko w ukadzie okresowym moe znajdowa si grupa pierwiastkw, ktre si nie rozpadaj. Taka wyspa stabilnoci. Nikt nie wie, jakie by miay waciwoci, z pewnoci byyby jednak bardzo dziwne i bardzo, bardzo cikie. Na razie nie mona ich wyodrbni nawet przy uyciu najwikszych akceleratorw czsteczek, jakimi obecnie dysponujemy. - I myli pan, e mamy do czynienia z jednym z takich pierwiastkw? - Prawd mwic, jestem o tym niemal przekonany.

- W jaki sposb taki pierwiastek mg powsta? - Jedynie w najbardziej gwatownym zdarzeniu w znanym wszechwiecie: w hipernowej. - W hipernowej? - Tak. Hipernowa jest o wiele wiksza ni supernowa. Mamy z ni do czynienia, kiedy wielka gwiazda wpada do czarnej dziury albo kiedy dwie gwiazdy neutronowe zderzaj si, formujc czarn dziur. Przez mniej wicej dziesi sekund hipernowa wytwarza tyle energii, ile wytwarza jej reszta znanego wszechwiata razem wzita. W efekcie takiej monstrualnej katastrofy mogyby powsta te dziwne pierwiastki. A wytworzona ilo energii byaby wystarczajca, eby wypchn meteoryt w przestrze z prdkoci, ktra pozwoliaby mu na przemierzenie bezkresnych odlegoci pomidzy gwiazdami i wyldowanie na Ziemi. - Meteoryt midzygalaktyczny - powiedzia Glinn gucho. McFarlane z zaskoczeniem odnotowa krtk, lecz znaczc wymian spojrze pomidzy Glinnem a Amir. Spi si w sobie, ale Glinn tylko lekko pokiwa gow. - Przynielicie mi wicej pyta ni odpowiedzi. - Dal pan nam tylko dwanacie godzin. Nastpia krtka chwila ciszy. - Powrmy do podstawowego pytania - odezwa si wreszcie Glinn. - Czy to jest niebezpieczne? - Nie musimy si obawia, e kogo otruje - odpara Amira. - Meteoryt nie jest ani radioaktywny, ani nie wchodzi w adne reakcje. Jest cakowicie bierny. Wierz, e jest bezpieczny. Tym niemniej uwaaabym przy nim z elektrycznoci. Skoro jest superprzewodnikiem w temperaturze pokojowej, ma te potne i dziwne waciwoci elektromagnetyczne. - Doktorze McFarlane? - spyta Glinn. - To brya, w ktrej tkwi mnstwo sprzecznoci - odpar McFarlane, starajc si, eby jego gos brzmia jak najspokojniej. - Nie odkrylimy w niej adnego konkretnego niebezpieczestwa. Ale musz te podkreli, e nie moemy zapewni, i jest zupenie bezpieczna. Wkrtce wykonamy drugi zestaw testw i jeli dziki niemu uzyskamy jaki nowy obraz meteorytu, natychmiast wszystkich o tym poinformujemy. Jednak min zapewne cae lata, nim wydobdziemy z tego meteorytu wszystkie informacje. Na razie pracowalimy nad nim tylko dwanacie godzin, a to nie mogo przynie adnych powanych wynikw. - Rozumiem. - Glinn westchn z cichym wistem powietrza, co u kadego innego czowieka byoby objawem irytacji. - Tym niemniej tutaj, pod ziemi, my z kolei odkrylimy co interesujcego.

- Co takiego? - Pocztkowo ocenilimy, e meteoryt ma objto mniej wicej tysica dwustu metrw szeciennych i rednic okoo czterdziestu dwch stp. Przygotowujc te tunele, Garza i jego ludzie robili map zewntrznych konturw meteorytu. Wszystko wskazuje na to, e jest on o wiele mniejszy, ni pocztkowo sdzilimy. Jego rednica ma zaledwie dwadziecia stp. Umys McFarlanea z trudem akceptowa te informacje. W pewnym sensie poczu rozczarowanie. Dziwny meteoryt okazywa si bowiem tylko niewiele wikszy od meteorytu Ahnighito znajdujcego si w muzeum w Nowym Jorku. - W tym momencie bardzo trudno jest okreli jego mas - mwi Glinn. - Ale wszystko wskazuje na to, e meteoryt way jednak przynajmniej dziesi tysicy ton. McFarlane w jednej chwili zapomnia o swoim rozczarowaniu. - To znaczy, e jego liczba atomowa wynosi... - Jezu, przynajmniej siedemdziesit pi - uzupenia Amira. Glinn zmarszczy czoo. - A co to znaczy? - Dwa najcisze znane pierwiastki to osm i iryd - wyjania Amira. - Oba maj liczb atomow oscylujc wok siedemdziesiciu dwch. Przy liczbie atomowej siedemdziesit pi ten meteoryt ma ponad trzykrotnie wiksz gsto ni jakikolwiek pierwiastek znany na Ziemi. - Oto nasz dowd - mrukn McFarlane. Poczu przyspieszone bicie serca. - Sucham? - zapyta Glinn. McFarlane odczu ogromn ulg. Popatrzy Glinnowi prosto w oczy. - Teraz nie moe by ju adnych wtpliwoci. Ten meteoryt przylecia spoza naszej galaktyki. Glinn zachowa kamienn twarz. - W naszym Systemie Sonecznym nie istnieje nic rwnie gstego. Meteoryt po prostu musi pochodzi z innego systemu, miejsca we wszechwiecie cakowicie odmiennego ni wszystko, co istnieje w naszym Systemie. Z regionu hipernowej. Zapada bardzo duga cisza. McFarlane sysza robotnikw pokrzykujcych w odlegych tunelach oraz przytumione odgosy pracujcych motw pneumatycznych i spawania. Wreszcie Glinn odchrzkn. - Doktorze McFarlane - zacz cicho. - Sam. - Przeszed po raz pierwszy na mniej oficjaln form. - Przepraszam, jeli odnosie wraenie, e w ciebie wtpi. Zrozum jednak, e w naszej wyprawie operujemy niejako obok wszelkich znanych nam parametrw. Nie

istniej adne precedensy, ktre by byy dla nas wskazwkami. Zdaj sobie spraw, e nie miae do czasu, eby przeprowadzi waciwe badania. Ale nasze okno niepewnoci powoli si zamyka. Chciabym, eby najlepiej, jak potrafisz, jako naukowiec i jako czowiek, oceni i powiedzia nam, czy bdziemy bezpieczni, pracujc dalej, czy te powinnimy natychmiast zakoczy nasz operacj i wrci do domw. McFarlane wzi gboki oddech. Doskonale rozumia problem, jaki postawi Glinn. Rozumia rwnie zupenie jasno to, co Glinn pozostawi niedopowiedziane. Jako naukowiec i jako czowiek... Glinn prosi go, eby rozway problem uczciwie i obiektywnie, eby zapomnia, i pi lat wczeniej zdradzi przyjaciela, roztrzsajc dokadnie t sam kwesti. Oczyma wyobrani ujrza kilka obrazw: Lloyda chodzcego wok swojej piramidy, lnice, czarne oczy kapitana niszczyciela, poamane, aosne koci swojego martwego partnera. Zacz mwi bardzo powoli: - Ten meteoryt ley tutaj od trzydziestu dwch milionw lat i najwyraniej nie sprawia adnych problemw. Prawda jest jednak taka, e wiemy o nim bardzo mao. Musz zaznaczy, e dokonalimy odkrycia naukowego najwyszej wagi. Czy dalsze badania warte s ryzyka? Moim zdaniem tak. Przecie nic, co wielkie i wspaniae, nigdy nie obywa si bez ryzyka. Glinn wbi spojrzenie w cian, ale mona byo odnie wraenie, e w tej chwili zupenie nic nie widzi. Jak zwykle, trudno byo co odczyta z wyrazu jego twarzy. McFarlane jednak wyczuwa, e Glinn bardzo intensywnie myli. Wreszcie mczyzna wycign z kieszeni zegarek i sprawnym ruchem otworzy jego kopert. Podj decyzj. - Podniesiemy t bry za trzydzieci minut. Rachel, kiedy razem z Geneem sprawdzisz poczenia serwomechanizmw, bdziemy gotowi. McFarlane poczu nagy przypyw wzruszenia. Wzruszenia albo radosnego oczekiwania, waciwie sam nie wiedzia. - Podczas pracy podnonikw wszyscy musz wyj na zewntrz - zarzdzi Garza, spogldajc na wasny zegarek. - Nikomu nie wolno pozosta pod ziemi. McFarlane szybko powrci do rzeczywistoci. - Mylaem, e powiedzia pan, i wszystko pod ziemi jest cakowicie bezpieczne. - Zabezpieczamy si podwjnie - mrukn Glinn. Nastpnie wyszed z komory i ruszy pierwszy wskim korytarzem.

ROLVAAG Godz. 9.30 Doktor Patrick Brambell lea wygodnie na swojej koi, czytajc The Faerie Queene Spensera. Tankowiec kotwiczy na spokojnej wodzie cieniny, a materac by delikatny i przyjemnie mikki. Temperatura w apartamencie medycznym doktora wzrosa do osiemdziesiciu szeciu stopni Fahrenheita i bya teraz dokadnie taka, jak lubi. Wszyscy, poza niewieloma marynarzami potrzebnymi na statku, znajdowali si na ldzie i prbowali podnosi meteoryt, na statku byo wic bardzo cicho. Doktor czu si zatem bardzo dobrze i w tej chwili nie chcia od wiata niczego wicej. Jedyny problem sprawiaa mu rka, w ktrej trzyma ksik; powoli zaczynaa cierpn. Ale ten problem mona byo szybko rozwiza. Z westchnieniem zadowolenia przeoy ksik do drugiej rki, przekartkowa stronic i ponownie zagbi si w eleganckich dykteryjkach Spensera. Nagle przerwa lektur. Waciwie dopiero teraz uwiadomi sobie, e istnieje jeszcze co, co mgby okreli jako rdo zaniepokojenia. Niechtnie popatrzy na otwarte drzwi wiodce do poczekalni i znajdujcego si za ni, za kolejnymi otwartymi drzwiami, laboratorium medycznego. Na lnicym stole ze stali nierdzewnej leao niebieskie plastikowe pudo, przeznaczone do przechowywania wanych dowodw rzeczowych. Wieko pudla byo zatrzanite, jednak z pewnoci nie byoby problemu z jego uniesieniem. Pudo zdawao si z wyrzutem spoglda na lekarza. Glinn domaga si przecie, eby Brambell zbada spoczywajce w nim szcztki do koca dnia. Doktor wpatrywa si przez chwil w kaset. Wreszcie odoy ksik na bok, niechtnie wsta z koi i wygadzi na sobie fartuch chirurgiczny. Chocia rzadko przeprowadza jakiekolwiek zabiegi, a jeszcze rzadziej operacje chirurgiczne, uwielbia nosi fartuch chirurgiczny i waciwie zdejmowa go jedynie do spania. Jako strj subowy wzbudza on bowiem znacznie wikszy szacunek ni mundur policjanta. Fartuch chirurgiczny, szczeglnie upstrzony plamami krwi, sprawia, e w jego gabinecie pacjenci i gocie starali si skraca wizyty do minimum i nie nawizywali zbdnych konwersacji. Wyszed z prywatnej kabiny i na moment zatrzyma si w poczekalni. Nie byo tu nikogo. Zajrza do sali szpitalnej. Dziesi ek, wszystkie puste. Doktor Brambell by niemal usatysfakcjonowany. Wszedszy do laboratorium medycznego, umy donie nad wielkim zlewem i poruszajc si w maym kole, zacz otrzsa wod z palcw. Przemiewczo naladowa ksidza. Wreszcie wczy okciem suszark do rk i pod strumieniem ciepego powietrza, pocierajc jedn star do o drug, starannie obie osuszy. Kiedy skoczy, rozejrza si po

wywiechtanych grzbietach ksiek; to byy te, ktre nie zmieciy si w jego prywatnej kajucie. Nad ksikami wisiay dwa obrazki. Na pierwszym - reprodukcji jakiego olejnego obrazu - przedstawiono Jezusa Chrystusa w jaskrawych pomieniach, z wielkimi cierniowymi kolcami wbitymi w serce. Posta Chrystusa przypominaa mu o wielu sprawach, niekiedy cakowicie sprzecznych, ale zawsze interesujcych. Na drugim obrazku - a cilej mwic fotografii - uwieczniono samego doktora Brambella i jego brata-bliniaka, Simona, ktrego w Nowym Jorku zamordowa jaki bandyta. To zdjcie bezustannie przypominao mu, dlaczego nigdy si nie oeni i nigdy nie chcia mie wasnych dzieci. Woy par lateksowych rkawiczek, wczy lamp ukow i we waciwe miejsce nad pudem wkrci szko powikszajce. Nastpnie otworzy pudo i z niesmakiem popatrzy na lece w nim koci. Ju na pierwszy rzut oka zorientowa si, e wielu brakuje, a reszta poukadana jest byle jak, bez adnego poszanowania dla anatomii. Potrzsn gow i ciko westchn nad ogln niekompetencj caego wiata. Powoli zacz wybiera koci z puda, identyfikujc je i ukadajc w poprawnym porzdku na stole. Oglnie rzecz biorc, nie zauway, aby do tych koci zdyy si dobra jakie zwierzta, poza maymi gryzoniami. Nagle zmarszczy czoo, bo zorientowa si, e niezwyke i zaskakujce s pomiertne pknicia koci. Wyprostowa si, a jedna z koci zawisa nieruchomo w jego doni, w poowie drogi pomidzy pudem a stoem. Bardzo powoli pooy j na metalowej powierzchni, a potem cofn si, skrzyowa ramiona na piersiach i w absolutnej ciszy dugo wpatrywa si w szcztki. Pamita z dziecistwa marzenia swojej matki o tym, e jej bliniacy wyrosn na lekarzy. Ma Brambell, kiedy co postanowia, doprowadzaa spraw do koca, zatem, tak jak jego brat - Simon, Patrick rwnie podj studia medyczne. Jednak podczas gdy Simonowi spodoba si ten zawd i podj dochodow praktyk w Nowym Jorku, Patrick by w tym wzgldzie minimalist. Wicej czasu ni swojemu zawodowi powica literaturze. Chtnie przyjmowa prac na statkach, ostatnio na wielkich tankowcach, gdzie zaogi byy nieliczne, a warunki bytowania komfortowe. Do tej pory ekspedycja na Rolvaagu speniaa wszystkie jego oczekiwania. Nikt nie ama sobie koci, nie byo gwatownych atakw gorczki ani adnych przypadkw trypra. Poza kilkoma powaniejszymi przypadkami choroby morskiej, drobnymi infekcjami i kilkoma wymysami Glinna nic nie odrywao doktora Brambella od jego ukochanych ksiek. Do teraz. Teraz bowiem, wpatrujc si w poamane koci, Brambell poczu, e ogarnia go zainteresowanie, zupenie do niego nie pasujce. Niespodziewanie cisz laboratorium

przerwao jego gwizdanie. Bardzo faszujc, prbowa gwizda melodi The Spg ofShillelagh. Wesoo pogwizdujc, Brambell zabra si szybko do dalszej pracy i wkrtce zoy na stole cay szkielet. Osobno uoy guziki, fragmenty ubrania i buty. Oczywicie, but by tylko jeden; najwyraniej ludzie Glinna, ktrzy wybierali szcztki z ziemi, zapomnieli o drugim. Niechluje, westchn. Brakowao take prawego obojczyka, fragmentu koci biodrowej, lewej koci promieniowej i nadgarstkw... Uoy w mylach list brakujcych koci. Przynajmniej mia czaszk, chocia w kilku kawakach. Nachyli si niej nad czaszk. Take ona bya porysowana siatk drobnych pkni. Brzegi oczodow byy bardzo due, szczka rwnie dua i mocna; niewtpliwie mia do czynienia z mczyzn. Ze stanu uzbienia wywnioskowa, e w chwili mierci mczyzna by w wieku trzydziestu piciu, moe czterdziestu lat. By niski, nie wyszy ni pi stp i siedem cali, lecz masywnie zbudowany, o rozwinitych miniach. Bez wtpienia nie pracowa za biurkiem. Wnioski te pasoway do profilu geologa planetarnego, Nestora Masangkaya, ktry doktor wczeniej otrzyma od Glinna. Wiele zbw zostao uamanych przy korzeniach. Wygldao na to, e biedny czowiek kona w takich konwulsjach, i poama sobie niemal wszystkie zby, a nawet uszkodzi szczk. Wci pogwizdujc, Brambell zacz oglda pozostae fragmenty szkieletu. Dosownie kada ko, ktr mona byo zama, nosia lady zamania. Nie potrafi sobie wyobrazi, co mogo spowodowa a tak wielkie uszkodzenia szkieletu. Bez wtpienia co uderzyo czowieka od przodu, i to rwnoczenie w cae ciao, od stp po gow. Doktor przypomnia sobie nieszczsnego skoczka spadochronowego, ktrego autopsj przeprowadza na uczelni. Chopak le zoy spadochron i z wysokoci trzech tysicy stp jak kamie spad na betonowy parking. Nagle Brambell wstrzyma oddech, a skoczna melodyjka zamara mu na ustach. Pknicia koci zajmoway go dotd tak mocno, e zapomnia o innych cechach szkieletu, ktre powinien zbada. Jednak gdy przystpi do dalszej pracy, zauway, e paliczki dosiebne uszcz si i kurcz. By to dowd na to, e czowiek zosta przed mierci poddany dziaaniu wysokiej temperatury, by moe si pali. W szkielecie brakowao niemal wszystkich koci palcw rk i ng. Zapewne cakowicie spony. Doktor pochyli si ponownie nad czaszk. Miejsca, w ktrych wyamane byy zby, take nosiy lady ognia. Wyprostowa si i ogarn spojrzeniem cay szkielet. C, nieboszczyk nosi lady cikich poparze, jego koci byy sabe i w wielu miejscach ukruszone. Doktor znowu

pochyli si i wcign nosem powietrze. Aha! Teraz nawet poczu jakby lekki swd. Wzi do rki sprzczk do paska, znalezion przy zmarym. Przecie ona si stopia! A jedyny znaleziony but wcale nie by zgniy, ale rwnie spalony. Podobnie jak fragmenty ubrania. Cholera, Glinn ani sowem nie wspomnia nic o adnym ogniu, a przecie musia o nim wiedzie. Brambell wyprostowa si i zakoysa na pitach. Niemal z alem przyj oczywisty wniosek: w mierci tego Masangkaya nie ma adnej tajemnicy. Ju wiedzia, w jaki sposb zgin poszukiwacz meteorytw. W sabo owietlonym laboratorium znw rozbrzmiaa melodia The Spgof Shillelagh. Doktor szybko poskada szcztki do puda, po czym starannie je zamkn. Wreszcie mg powrci do kabiny, na swoj wygodn koj. WYSPA DESOLACIN Godz. 10.00 McFarlane sta przy zamarznitym oknie w centrum cznoci i stara si ciep doni stopi troch lodu na szybie. Nad Szczk Hanuxy unosiy si cikie chmury, okrywajc wyspy przyldka Horn ponur szarzyzn. Za McFarlaneem Rochefort, bardziej spity ni zazwyczaj, pracowa na komputerze, zmagajc si z jakim skomplikowanym programem graficznym. Ostatnie p godziny upyno na gorczkowej aktywnoci. Naprdce sklecona wiata, ktra osaniaa meteoryt, zostaa przesunita na bok, a cay obszar wok bryy zosta uprztnity, nawet ze niegu, i teraz na biaej powierzchni wyspy widniaa kwadratowa ciemna szrama. Dookoa krciy si cae zastpy robotnikw; kady czowiek mia wyznaczone konkretne zadanie do wykonania. Gono skrzeczay krtkofalwki, gdy wikszo ludzi porozumiewaa si wanie za ich pomoc. Rozleg si gboki, gony gwizd. McFarlane poczu, jak jego puls przypiesza. W pewnej chwili otworzyy si drzwi i do rodka wesza Amira z szerokim umiechem. Zaraz za ni wkroczy Glinn. Zamkn drzwi i stan za Rochefortem. - Kolejno podnoszenia ustalona? - zapyta. - Jeszcze sprawdzam. Glinn przytkn do ust krtkofalwk i odezwa si: - Garza? Pi minut do podniesienia. Niech pan monitoruje czstotliwo. - Opuci urzdzenie i popatrzy na Amir, ktra siedziaa przy konsoli i wanie zakadaa suchawki. Serwomechanizmy?

- Na linii - odpara. - Co wic zobaczymy? - zapyta McFarlane. Wyobraa ju sobie grad pyta, ktrymi zarzuci go Lloyd podczas nastpnej wideokonferencji. - Nic - odpar Glinn. - Unosimy go tylko sze centymetrw w gr. Troch moe popka ziemia nad meteorytem. - Skin na Rocheforta. - Ustaw moc podnonikw na szedziesit ton. Rochefort nacisn kilka klawiszy na klawiaturze komputera. - Podnoniki skoordynowane. Wykluczam moliwo polizgw. Nastpia saba, niemal niewyczuwalna wibracja gruntu. Glinn i Rochefort pochylili si przy ekranie, wpatrujc si w przesuwajce si po nim dane. Obaj wydawali si zupenie spokojni i skoncentrowani. Rochefort co chwil pisa co na komputerze, nastpnie czyta informacje z monitora i znowu pisa. Mona byo odnie wraenie, e wszystko przebiega rutynowo. Zupenie inaczej ni wtedy, gdy meteorytw szuka McFarlane, kopic przy wietle ksiyca w ziemi nalecej do jakiego szejka, z dusz na ramieniu, i starajc si jak najciszej posugiwa opat. - Prosz zwikszy moc podnonikw do siedemdziesiciu ton - poleci Glinn. - Wykonaem. Zapada cisza i dugie, nuce oczekiwanie. - Cholera - mrukn Rochefort. - Nie odbieram adnego ruchu. Nic. - Zwiksz do osiemdziesiciu. Rochefort przebieg palcami po klawiaturze. Znw nastpia chwila ciszy, po czym gwny inynier potrzsn gow. - Rachel? - rzuci Glinn. - Z serwomechanizmami nic zego si nie dzieje. Znowu zapada cisza, tym razem znacznie dusza. - Powinnimy zaobserwowa ruch przy siedemdziesiciu szeciu tonach na podnonik. - Glinn moment odczeka, po czym odezwa si ponownie: - Zwiksz do stu. Rochefort znowu popracowa na klawiaturze. McFarlane popatrzy na dwie twarze, odbite w blasku monitora Rocheforta. Niespodziewanie napicie w pomieszczeniu ogromnie wzroso. - Nic? - zapyta Glinn. W jego gosie byo ju wyranie syszalne zatroskanie. - Wci w miejscu. - Twarz Rocheforta bya teraz jeszcze bardziej spita ni zwykle.

Glinn wyprostowa si. Powoli podszed do okna. Jego palce zaskrzypiay na szybie, kiedy prbowa zetrze ld z jej fragmentu. Minuty wloky si bardzo powoli. Tymczasem Rochefort tkwi przy komputerze, a Amira monitorowaa serwomechanizmy. Nagle Glinn odwrci si. - No, dobrze. Opucimy podnoniki, sprawdzimy ich rozstawienie i sprbujemy jeszcze raz. Nagle centrum cznoci ogarn jaki dziwny, ledwo wyczuwalny dwik. Okrelenie jego rda byo niemoliwe, pojawi si znikd. McFarlane poczu, e cierpnie mu skra. Rochefort natychmiast skupi si na monitorze. - Tpnicie w sektorze szstym - stwierdzi, szybko stukajc palcami w klawiatur. Dwik usta. - Do diaba, co to byo? - zapyta McFarlane. Glinn potrzsn gow. - Wyglda na to, e podnielimy meteoryt o jaki milimetr w sektorze szstym, ale potem zaraz opad, ustawiajc podnonik w punkcie wyjcia. - Kolejny ruch - powiedzia niespodziewanie Rochefort, z lekk nut zaniepokojenia w gosie. Glinn podszed do niego i popatrzy na ekran. - To dziaa asymetrycznie. Zmniejsz moc podnonikw do dziewidziesiciu, szybko. Rochefort wykona kilka ruchw na klawiaturze i Glinn cofn si ze zmarszczonym czoem. - Co jest z sektorem szstym? - Odnosz wraenie, e podnoniki zablokoway si na stu tonach - odpar Rochefort. Nie chc zmniejszy mocy. - Twoja ocena przyczyn? - Myl, e meteoryt przesun si w kierunku tego sektora. Jeli tak, to na te podnoniki spad ogromny ciar. - Caa moc na zero. Na McFarlanie caa ta scena sprawiaa wraenie surrealistycznej. Waciwie nic si nie dziao, nie sysza ju adnych dwikw, ziemia drama tycznie nie draa... Widzia jedynie grup spitych, nerwowych ludzi i byskajce monitory. Rochefort przesta uderza w klawisze. - Cay sektor szsty jest zablokowany. Podnoniki musiay zamarzn pod ciarem meteorytu.

- Moemy wyzerowa reszt? - Jeli to zrobi, pooenie meteorytu moe ulec destabilizacji. - Destabilizacji - powtrzy McFarlane. - Chodzi ci o przechylenie? Wzrok Glinna na chwil powdrowa ku niemu, po czym powrci na ekran monitora. - Sugestie, Rochefort? - zapyta chodno. Inynier wyprostowa si, poliza koniec swojego palca wskazujcego i przytkn go do prawego kciuka. - Myl, e trzeba postpi nastpujco: pozostawimy podnoniki w takim stanie, w jakim si teraz znajduj. Niech pozostan w aktualnej pozycji. Z kolei wypucimy pyny hydraulicznymi zaworami bezpieczestwa w caym sektorze szstym. Odmrozimy system. - Jak? Rochefort odpowiedzia dopiero po chwili: - Rcznie. Glinn podnis do ust radiotelefon. - Garza? - Zgaszam si. - Syszysz to wszystko? - Tak, potwierdzam. - Twoja opinia? - Cakowicie zgadzam si z Geneem. Zapewne mocno nie doszacowalimy wagi tego kamyczka. Glinn przenis spojrzenie szarych oczu na Rocheforta. - A kto, twoim zdaniem, powinien to zrobi? - Nie poprosz o to nikogo. Musz to zrobi sam. Gdy wykonam t robot, meteoryt powrci na swoj ustabilizowan pozycj, w ktrej spoczywa przez lata, a my zaoymy dodatkowe podnoniki i zaczniemy prb od nowa. - Bdziesz potrzebowa kogo do pomocy - dobieg gos Garzy z radia. - I tym kim bd ja. - Nie pozwol sobie na wysanie mojego gwnego inyniera i gwnego konstruktora pod t ska - zaproponowa Glinn. - Rochefort, prosz przeanalizowa ryzyko. Rochefort szybko wykona jakie obliczenia na kalkulatorze kieszonkowym. - Podnoniki powinny wytrzyma maksymalny nacisk przez szesnacie godzin. - A jakie s marginesy ryzyka? Rochefort wykona kolejn seri oblicze.

- Oczywicie, mog wytrzyma krcej. Jednak szansa, e jaka awaria nastpi w cigu najbliszych trzydziestu minut, wynosi mniej ni jeden procent. - To mona zaakceptowa - stwierdzi Glinn. - Rochefort, wybierz kogo z zaogi, eby odby t misj z tob. - Popatrzy na kieszonkowy zegarek. - Od tej chwili masz trzydzieci minut, ani sekundy duej. ycz szczcia. Rochefort wsta i popatrzy na blade twarze wszystkich zgromadzonych w centrum. - O ile pamitam, my nie wierzymy w szczcie - odpowiedzia. - Ale mimo to bardzo dzikuj. WYSPA DESOLACIN Godz. 10.24 Rochefort otworzy drzwi do byle jak skleconej wiaty i odrzuci na bok obciniki przytrzymujce pacht, ktra zagradzaa wejcie do tunelu. Tunel owietlony by jasnym wiatem fluorescencyjnym. Rochefort zapa za ramy drabiny i zacz schodzi po niej w d. Do paska mia przypity palmtop i krtkofalwk. Za nim szed Evans, nucc faszywie pod nosem Muskrat Ramble. Gwnym uczuciem, jakie opanowao Rocheforta, byo zakopotanie. Odnosi wraenie, e na krtki marsz do wiaty z centrum cznoci straci ca wieczno. Mimo e w pobliu nie byo teraz nikogo, niemal czu na plecach tysice oczu wpatrujcych si w niego niewtpliwie z wyrzutem. Jak wynikao z oblicze Rocheforta, zaoono pidziesit procent wicej podnonikw, ni byo to konieczne. Tak zakaday reguy dziaa EES i taki te w tym wypadku gwny inynier przyj margines bezpieczestwa. A jednak okazao si, e to za mao, e popeni bd. Powinien by zastosowa stuprocentowy margines. Wszystko przez to zniecierpliwienie na twarzach Lloyda i Glinna. Dlatego Rochefort zaproponowa sto i pidziesit procent, a Glinn tego nie zakwestionowa. To prawda, e nikt mu nie wypomina bdu, nie usysza nawet adnej aluzji. Ale nie zmieniao to jednak faktu, e si pomyli. Rochefort za nie znosi si myli. Dotarszy na dno, szybko ruszy tunelem, instynktownie opuszczajc gow pod rzdami wiate fluorescencyjnych. Po oddechach robotnikw, ktrzy jeszcze niedawno tutaj pracowali, pozostay lodowe krysztaki skrzce si teraz na kratownicach i podporach. Evans, podajcy za Rochefortem jak cie, strca je na ziemi palcami, cicho przy tym pogwizdujc.

Rochefort by upokorzony, a nie zmartwiony. Wiedzia, e nawet jeli podnoniki w sektorze szstym popsuy si - minimalna moliwo - nie powinno byo nastpi nic innego, jak tylko powrt meteorytu na poprzednie miejsce. Osiad na nim nie wiadomo ile milionw lat temu, a ponadto sia masy i inercji wskazyway, e zachowa si wanie w taki sposb. Zatem najgorszy scenariusz rozpocztej operacji wskazywa, e zakoczy si ona w punkcie wyjcia. W punkcie wyjcia... Jego usta uoyy si w twardej linii. Taka sytuacja oznaczaaby konieczno zaoenia wikszej liczby podnonikw, a by moe nawet wydrenia dodatkowych tuneli. Rochefort stanowczo zaleca Glinnowi pozostawienie ludzi z Muzeum Lloyda w Stanach. Mwi, e caa ekspedycja powinna by wycznym dziaaniem EES. e osobisty udzia samego Lloyda w przedsiwziciu powinien ograniczy si jedynie do przejcia meteorytu i zapacenia rachunku. Z jakiego niezrozumiaego dla innych powodu Glinn zgodzi si codziennie informowa Lloyda o wynikach prac. Takie postpowanie musiao przynie opakane skutki i przynioso. Tunel prowadzi do sektora numer jeden, nastpnie skrca w lewo pod ktem dziewidziesiciu stopni. Rochefort przeszed gwnym tunelem jeszcze jakie czterdzieci stp, po czym wszed w jedno z bocznych rozgazie, ktre prowadzio ukiem w kierunku przeciwnej strony meteorytu. Zaszumiaa krtkofalwka i wycign j zza paska. - Zbliam si do sektora szstego - powiedzia. - Diagnozy okrelaj, e naley odblokowa wszystkie podnoniki w tym sektorze, z wyjtkiem czwartego i szstego - usysza Glinna. - Oceniamy, e moesz wykona zadanie w cigu szesnastu minut. Dwunastu, pomyla Rochefort, jednak odpowiedzia: - Potwierdzam. Boczny tunel skrca dookoa meteorytu i rozdziela si na trzy krtkie tunele dostpu. Rochefort wybra rodkowy z tych tuneli. Dojrza przed sob podnoniki sektora szstego, te na tle krwawo rowego meteorytu. Ustawione byy w rwnej linii u kresu tunelu. Doszedszy do nich, obejrza ca pitnastk. Zdaway si doskonale zabezpieczone, ich podstawy byy mocno osadzone, a kable serwomechanizmw nienaruszone. Nic nie wskazywao na to, eby ostatnio chocia drgny. A trudno byo uwierzy, e pod setkami ton po prostu zamarzy. Z westchnieniem irytacji ukucn przy pierwszym podnoniku. Nad sob mia pkul meteorytu, tak gadk i regularn, jakby wykonaa j maszyna. Za nim stan Evans, trzymajc w rce may klucz do otwierania zaworw hydraulicznych.

- Wyglda, jakbymy stali pod wielk kul do krgli, co? - powiedzia wesoo. Rochefort odchrzkn i wskaza na zawr pierwszego podnonika. Evans przyklkn i zacz bardzo ostronie go odkrca. - Nie bj si, nie pknie - warkn Rochefort. - Ruszaj si, czeka ich na nas jeszcze dwanacie. Evans wzi sobie do serca jego sowa i jednym ruchem wykona dziewidziesiciostopniowy obrt. Posugujc si maym motkiem, Rochefort zrcznie odpuka instrukcj obsugi z tyu podnonika, odsaniajc panel bezpieczestwa. Palio si na nim czerwone wiato, wskazujc, e zawr hydrauliczny jest odblokowany i gotowy do otwarcia. Po wykonaniu odpowiednich czynnoci przy pierwszym podnoniku Evans przy nastpnych waha si ju mniej i praca w tandemie sza im sprawnie. Opucili podnoniki numer cztery i sze. Przy ostatnim, o numerze pitnacie, zatrzymali si. Rochefort popatrzy na zegarek. Do tej pory stracili tylko osiem minut. Pozostao im teraz jedynie powrci do kadego z podnonikw i powypuszcza pyn hydrauliczny. Chocia by on pod wielkim cinieniem, wewntrzny regulator gwarantowa, e jego wypyw bdzie cakowicie spokojny, wrcz leniwy. Komputer w centrum cznoci bdzie zreszt czuwa nad tym procesem i jednoczenie kontrolowa stan pozostaych podnonikw. Sytuacja wrci do normy, a potem bdzie trzeba jedynie zainstalowa jeszcze wicej podnonikw i ponowi prb ruszenia meteorytu. Ju Rochefort tym razem postara si, eby nie byo wpadki, i zabezpieczy operacj nie w dwustu, a w trzystu procentach. Ale bdzie potrzebny przynajmniej jeden dzie, eby przewie podnoniki ze statku, ustawi na miejscach, podczy serwomechanizmy i wszystko posprawdza. Niezbdne bd take nowe tunele... Potrzsn gow. Powinien by od razu zaczyna z trzystu pro centowym zabezpieczeniem. - Dosy tutaj gorco - odezwa si Evans, cignwszy troch do tyu ciki kaptur. Rochefort nie odpowiedzia. Gorco i zimno miay dla niego rwnie mae znaczenie. Mczyni odwrcili si i ruszyli wzdu linii podnonikw. Zatrzymywali si przed kadym z nich, unoszc klapy bezpieczestwa i naciskajc przyciski awaryjnego wypywu pynu hydraulicznego. Kiedy byli w poowie pracy, Rochefort nagle przystan, a zmusi go do tego dziwny dwik, jakby gdzie w pobliu przebiegaa mysz. Mimo e bardzo wane byo, aby wypuci pyn ze wszystkich podnonikw niemal rwnoczenie, odgos by tak niezwyky, e Rochefort popatrzy wzdu rzdu podnonikw, starajc si zlokalizowa jego rdo. Dwik zdawa si dociera gdzie z przodu. Kiedy

spojrza w tym kierunku, rozleg si znowu: jakby jakie skrzypienie, jakby peen wysiku szept. Zmruy oczy. Podnonik numer jeden nie wyglda dobrze. Robi wraenie dziwnie skrzywionego. Nie potrzebowa czasu na mylenie. - Zwiewamy! - krzykn. - Natychmiast! Poderwa si i biegiem ruszy przez tunel dostpu, Evans zaraz za nim. Wiedzia ju, e nacisk na podnoniki musi by duo, ale to bardzo duo wikszy, ni zakadali dotd nawet w najbardziej pesymistycznych zaoeniach. Nie wiedzia natomiast, czy wraz z Evansem zdoa std uciec. Sysza go za sob, pochrzkujcego podczas biegu. Zanim wybiegli z tunelu, pierwszy podnonik podda si z oguszajcym trzaskiem, zaraz po nim pk drugi, potem trzeci, i tak po kolei. Po pitym nastpia chwila ciszy, a pniej rozbrzmiaa cala seria dwikw, jakby kto strzela z karabinu maszynowego; to pkaa reszta. Rocheforta natychmiast otoczyy olepiajce strumienie pynu hydraulicznego. Rozpta si haas, przypominajcy odgosy wielkiej maszyny do szycia; w tym momencie zaczy si ugina wszystkie umocnienia tunelu. Rochefort bieg mimo to, popychany przez pdzcy w tym samym kierunku pyn hydrauliczny, ktry wypywa pod tak wielkim cinieniem, e rozrywa mu ubranie i straszliwie parzy ciao. Kalkulowa, e prawdopodobiestwo, i przetrwa t katastrof, gwatownie spada. Wiedzia, e prawdopodobiestwo wynosi dokadnie zero, kiedy z ogromnym oskotem pochyli si ku niemu meteoryt: wielka masa czerwonego metalu, przesaniajca wszystko inne, co jeszcze przed chwil widzia. W ostatnich chwilach ycia mia przed oczyma jedynie lnic, niepowstrzyman i bezlitosn czerwie. ROLVAAG Godz. 12.00 Kiedy McFarlane zjawi si w bibliotece Rolvaaga, zasta tam ju grup wyciszonych ludzi, ktrzy porozsiadali si na krzesach i kanapach. W powietrzu wisiao niedowierzanie i szok. Garza, nieporuszony, wpatrywa si w cian okien, za ktrymi rozpociera si widok na Kana Franklina i wysp Desolacin. Amira siedziaa w kcie z kolanami podcignitymi pod brod. Kapitan Britton i pierwszy oficer Howell rozmawiali przyciszonymi gosami. Na miejscu by nawet samotnik doktor Brambell. Uderza palcami o oparcie fotela i co chwil patrzy ze zniecierpliwieniem na zegarek. Z gwnych graczy brakowao jedynie Glinna. Jednak zaledwie McFarlane usiad, drzwi do biblioteki otworzyy

si i szef EES wszed do rodka. Pod ramieniem trzyma cienk teczk. John Puppup depta mu po pitach. Jego umiech i sprysty krok zdaway si zupenie nie na miejscu w ponurej grupie. McFarlanea nie zdziwi widok Indianina. Puppup przyzwyczai do tego, i nie odstpowa Glinna na krok, niczym wierny pies. Kiedy Glinn stan na rodku biblioteki, wszystkie oczy zwrciy si ku niemu. McFarlane zastanawia si, jak prezes EES przyj ostatnie wydarzenia: zgino przecie dwch jego ludzi, w tym gwny inynier. Ale Glinn zdawa si taki jak zwykle: opanowany, chodny, niewzruszony. Powdrowa wzrokiem po caej grupie. - Gene Rochefort pracowa w Effective Engineering Solutions od pocztku. Frank Evans by stosunkowo nowym pracownikiem, jednak jego mier jest dla nas nie mniejsz strat. Ostatnie wydarzenia s tragedi dla wszystkich zgromadzonych w tym pomieszczeniu. Ale nie jest moim celem wychwalanie zmarych pod niebiosa. Ani Gene, ani Frank by tego nie chcieli. Dokonalimy wanego odkrycia, lecz okupilimy je wielkim kosztem. Meteoryt Desolacin jest o wiele ciszy, ni ktokolwiek z nas przypuszcza. Staranne analizy zniszczonych podnonikw oraz bardzo dokadne pomiary grawimetryczne pozwoliy nam na nowo i dokadniej okreli mas meteorytu. Wynosi ona dwadziecia pi tysicy ton. Zaskoczony McFarlane znieruchomia, usyszawszy te sowa. W mylach dokona szybkich oblicze: wychodzio mu, e gsto meteorytu wynosi okoo 190. Sto dziewidziesit razy wicej ni gsto wody. Stopa szecienna tego meteorytu wayaby... Boe, prawie sze ton. Ale dwch ludzi nie yo. Kolejnych dwch ludzi, poprawi si McFarlane, mylc o aosnych szcztkach swojego byego partnera. - Nasza polityka polega na podwjnym zabezpieczaniu si i rodkw - kontynuowa Glinn. - Zaplanowalimy wszystko tak, aby w dwjnasb odpowiadao wymogom, ktrym, wedug naszych oczekiwa, powinnimy tutaj sprosta. Wydalimy dwukrotnie wicej pienidzy, podwojone s nasze zasoby ludzkie, przygotowani te jestemy na poradzenie sobie z dwukrotnie wiksz wag meteorytu ni ta, ktr dotd zakadalimy. To znaczy, e w praktyce jestemy w stanie wydoby ten meteoryt. Chc pastwu jasno oznajmi, e dalej postpujemy zgodnie z planem. Nadal dysponujemy rodkami, ktre pozwol nam wydoby meteoryt, przetransportowa go na statek i umieci w adowni. McFarlane odnis wraenie, e w chodnym tonie Glinna syszy co niemal dziwnego w tej sytuacji: triumf.

- Chwileczk - odezwa si gono. - Dopiero co zgino tragicznie dwch mczyzn. Odpowiadamy... - Ty za nic nie odpowiadasz, Sam - przerwa mu Glinn agodnie. - To my odpowiadamy za wszystko. I jestemy w peni ubezpieczeni. - Nie mam na myli ubezpieczenia. Mwi o yciu dwch ludzi. Dwch ludzi, ktrzy zginli, prbujc poruszy ten meteoryt. - Podjlimy wszelkie dostpne rodki ostronoci, jakie narzuca rozwj sytuacji. Prawdopodobiestwo niepowodzenia wynosio mniej ni jeden procent. Nic nie jest wolne od ryzyka, jak sam niedawno stwierdzie. A jeli chodzi o ofiary, prawd mwic, nie przekraczaj planu. - Nie przekraczaj planu? - McFarlane nie potrafi uwierzy w to, co syszy. Popatrzy na Amir, nastpnie na Garze. Nie dostrzeg jednak w ich twarzach ani odrobiny tej wciekoci, ktr sam odczuwa. - Do diaba, co to znaczy? - W kadej skomplikowanej i dynamicznej sytuacji technicznej, niezalenie od tego, jak starannie zachowane zostan wszelkie rodki ostronoci, zdarzaj si ofiary. Do tego etapu prac spodziewalimy si wanie dwch ofiar. - Chryste, co za bezduszna kalkulacja! - Wrcz przeciwnie. Kiedy projektowano most Zote Wrota w San Francisco, oceniono, e podczas prac montaowych strac ycie jakie trzy dziesitki ludzi. Ta ocena nie wynikaa ani z zimnej krwi, ani z bezdusznoci. Bya po prostu czci procesu planowania. Bezdusznoci jest natomiast naraanie ludzi na ryzyko bez jego skalkulowania. Rochefort i Evans znali zagroenie i je zaakceptowali. - Mwic niemal cakowicie monotonnym gosem, Glinn patrzy McFarlaneowi prosto w oczy. - Zapewniam ci, Sam, e auj ich obu, bardziej ni ktokolwiek spord tutaj zgromadzonych jest sobie w stanie wyobrazi. Jednak wynajto mnie, ebym wydoby meteoryt, i mam zamiar to zrobi. Nie mog sobie pozwoli na przedkadanie nad wszystko uczu osobistych albo na pochopne osabianie wasnej determinacji. Niespodziewanie odezwaa si kapitan Britton. McFarlane zauway w jej oczach bysk wciekoci. - Prosz mi powiedzie, panie Glinn, ile jeszcze ofiar pan zaplanowa, zanim meteoryt z wyspy Desolacin znajdzie si w miejscu przeznaczenia? Na uamek sekundy neutralny spokj jakby opuci Glinna; najwyraniej prezes EES nie spodziewa si ataku z tej akurat strony.

- Ani jednej, jeeli tylko bd w stanie to osign - odrzek jeszcze bardziej chodnym tonem ni przed chwil. - Uczynimy wszystko, co w naszej mocy, aby zapobiec jakimkolwiek ranom, kontuzjom czy wypadkom miertelnym. A pani zaoenie, e w toku prac akceptuj pewn liczb ofiar miertelnych, wiadczy jedynie o pani ignorancji w dziedzinie dokonywania ocen ryzyka. Sedno sprawy wyglda nastpujco: niezalenie od tego, jak ostronie bdziemy postpowa, mog zdarzy si ofiary. To tak jak z lataniem. Mimo najwikszych wysikw wszystkich zainteresowanych samoloty si rozbijaj. Mona obliczy prawdopodobiestwo zgonu kadego czowieka na pokadzie dla kadego konkretnego lotu. A mimo to ludzie lataj. Decyzja o tym, eby wsi na pokad samolotu, wcale nie oznacza akceptacji tragicznego zakoczenia lotu. Czy wyraziem si do jasno? Britton jeszcze przez chwil patrzya Glinnowi w oczy, jednak nie powiedziaa ju ani sowa. Niespodziewanie ton gosu Glinna sta si bardzo agodny. - Obawy pastwa s szczere i zrozumiae. Bardzo wam za nie dzikuj. - Odwrci si i jego gos znowu by twardy, wadczy. - Tym niemniej, Sam, nie wydobdziemy tego meteorytu, stosujc prodki - doda, zwracajc si do McFarlanea. Geolog zaczerwieni si. - Po prostu nie chc, eby komukolwiek wicej staa si krzywda. Ja nie pracuj w taki sposb - odparowa. - Nie mog ci tego obieca - powiedzia Glinn. - Spord nas wszystkich, i nie tylko, ty wiesz najlepiej, z jak niezwykym okazem mamy do czynienia. Nie jestemy w stanie przypisa mu wartoci w dolarach i nie jestemy w stanie przypisa mu wartoci w liczbie istnie ludzkich. Tym niemniej, jako przedstawicielowi Muzeum Lloyda, mog zada ci konkretne pytanie: czy muzeum nadal zaley na jego wydobyciu? McFarlane rozejrza si po bibliotece. Oczy zgromadzonych utkwione byy w jego skromnej osobie. W ciszy, ktra nastpia, zda sobie spraw, e nie jest w stanie zebra w sobie koniecznej odwagi, aby odpowiedzie na pytanie Glinna. Po chwili Glinn krtko skin gow. - Wydobdziemy zwoki. Zmarych pochowamy jak bohaterw po powrocie do Nowego Jorku. Z kolei odezwa si doktor Brambell. Odchrzkn i z paczliwym irlandzkim akcentem oznajmi: - Obawiam si, panie Glinn, e do pochowania pozostan tylko... c... dwa pudeka mokrego piasku.

Glinn posa Brambellowi lodowate spojrzenie. - Doktorze, czy chciaby pan doda jeszcze co istotnego? Brambell - ubrany w zielony kitel lekarski - zaoy nog na nog i splt donie. - Mog powiedzie, w jaki sposb umar doktor Masangkay. Zapada cisza jak makiem zasia. - Prosz, niech pan mwi - odezwa si wreszcie Glinn. - Zosta zabity przez piorun. McFarlane nie bardzo chcia w to uwierzy. Jego dawny partner raony piorunem w chwili, w ktrej dokonywa najwaniejszego odkrycia swojego ycia? Brzmiao to jak zdarzenie ze zej powieci. Ale z perspektywy czasu miao sens. Fulguryty na miejscu mierci Masangkaya wiele mwiy. A poza tym, w gruncie rzeczy, cay meteoryt by jednym wielkim magnesem dla wszelkich wyadowa. - Dowody? - zapyta Glinn. - Koci zmarego uoone byy w sposb, ktry zasugerowa mi zaistnienie wyadowania elektrycznego. Przez ciao zmarego przeszed potny adunek. Jego rdem mg by wycznie piorun. Poza tym, widzicie pastwo, wyadowanie elektryczne nie tylko pali koci i byskawicznie gotuje krew, powodujc wybuchowe uwolnienie pary wodnej, ale wywouje take nage wzajemne oddziaywania mini, ktre krusz koci. W pewnych przypadkach atakuje ciao z tak si, jak - powiedzmy - uderzenie przez ciarwk. Ciao doktora Masangkaya dosownie eksplodowao. To ostatnie sowo doktor wypowiedzia przecigle, z naciskiem, akcentujc kad sylab. McFarlane a zadra. - Dzikujemy, doktorze - odezwa si Glinn sucho. - Bd wdziczny za dalsze pana analizy fauny i flory w osiemdziesiciu torebkach z prbkami ziemi, pobranej bezporednio przy meteorycie. Bezzwocznie zostan przekazane do laboratorium medycznego. - Otworzy papierow teczk. - Skoro meteoryt skupia wyadowania elektryczne, jest to kolejny powd, aby dziaa jak najszybciej. Przed chwil powiedziaem, e moemy nadal postpowa zgodnie z planem. Do planu trzeba jednak wprowadzi kilka poprawek. Na przykad, jak wiemy od niedawna, ciar meteorytu jest tak wielki, e musimy przetransportowa go z miejsca upadku do adowni statku absolutnie najkrtsz drog. A to znaczy, e wytyczymy tras wprost przez pole niegowe, nie za dookoa niego. Meteoryt mona przesuwa wycznie w linii prostej, po zboczu o staym nachyleniu. Nie bdzie to atwe, bdzie oznaczao mnstwo prac ziemnych, ale moemy taki efekt uzyska. Ponadto pani kapitan Britton poinformowaa mnie, e zmierza w naszym kierunku zimowy sztorm. Jeeli

pozostanie na dotychczasowym kursie, bdziemy musieli atak tego sztormu wliczy w nasze plany i kalkulacje. W pewnym sensie jest nam on na rk, poniewa bdzie z dala od nas trzyma ewentualnych ciekawskich. - Glinn powsta. - Przygotuj listy do rodziny Genee Rocheforta i do wdowy po Franku Evansie. Gdyby ktokolwiek z pastwa pragn doczy do nich osobiste zapisy, prosz mi je wrczy, zanim przycumujemy w porcie w Nowym Jorku. Teraz jeszcze jedna sprawa. - Popatrzy na McFarlanea. - Powiedziae mi, e koezyty i impaktyty wok meteorytu sformoway si trzydzieci dwa miliony lat temu. - Tak - odpar McFarlane. - Chciabym, eby zebra prbki odamkw bazaltowych i ska wulkanicznych, pooonych za obozem, i take oznaczy ich wiek. Musimy wiedzie znacznie wicej, ni w tej chwili na temat geologii tej wyspy. Czy druga seria testw meteorytu przyniosa jakie wiee wnioski? - Tylko wiee zagadki. - W takim razie okrelenie geologii wyspy bdzie twoim nastpnym zadaniem. - Glinn rozejrza si po zgromadzonych. - Co jeszcze, zanim wrcimy do pracy? - Tak, szefie. - Z kta biblioteki rozleg si piskliwy gos. Nalea on do Puppupa zapomnianego do tej pory przez wszystkich. Stary czowiek siedzia na prostym krzele, z wosami w nieadzie. Unosi wanie rk do gry i wymachiwa ni jak uczniak. - Sucham. - Mwilicie, e zgino dwch ludzi. Glinn nie zareagowa. Uwana obserwacja doprowadzia McFarlanea do spostrzeenia, e Glinn - chocia potrafi kademu spojrze prosto w oczy - przez cay czas unika spojrzenia starca. - Mwilicie, e by moe umrze wicej ludzi. - Niczego takiego nie powiedziaem - odpar Glinn cierpko. - Skoro nikt nie ma nic wicej do dodania... - Co si stanie, jeeli umr wszyscy? - zapyta! Puppup zaskakujco gono. Zapada nieprzyjemna cisza. - Cholerny obkaniec - mrukn Garza. Puppup jedynie wskaza rk za okno. Spojrzenia wszystkich zgromadzonych podyy w tamtym kierunku.

Zaraz za skalistym zarysem wyspy Deceit, ciemna i ponura nawet na tle zachmurzonego nieba, rysowaa si rosnca w oczach sylwetka niszczyciela. Wszystkie jego dziaa wymierzone byy w tankowiec. ROLVAAG Godz. 12.25 Glinn wsun rk do kieszeni, wycign z niej miniaturow lornetk i popatrzy na okrt. W gruncie rzeczy spodziewa si po Vallenarze kolejnego ruchu; najwidoczniej wanie mia z nim do czynienia. Britton zerwaa si z kanapy i podbiega do okna. - Sprawia wraenie, jakby chcia nas zetrze ogniem z powierzchni wody powiedziaa. Glinn obejrza najpierw maszty okrtu, a pniej jego czterocalowe dziaa. Opuci lornetk. - To bluff - stwierdzi. - Skd pan wie? - Niech pani sprawdzi Slick 32. Britton popatrzya na Howella. - Slick 32 nie wykazuje na tamtym kierunku aktywnego radaru sterowania ogniem. Z dziwnym wyrazem twarzy Britton spojrzaa ponownie na Glinna. Ten wrczy jej lornetk. - Celuje w nas, ale nie ma zamiaru strzela. Poza tym, niech pani spojrzy, radary do kontroli ognia nie obracaj si. - Te to zauwayam. - Britton oddaa mu lornetk. - Prosz ustawi statek na skos, panie Howell. - Manuelu - Glinn zwrci si do Garzy - zechcesz na wszelki wypadek sprawdzi, czy nasz salon recepcyjny jest gotowy? Schowa lornetk do kieszeni i popatrzy na Puppupa. Metys znowu siedzia na krzele i gadzi si po dugich, opadajcych wosach. - Panie Puppup, bdzie pan potrzebny na pokadzie. Zechce pan pj ze mn, jeli aska. Wyraz twarzy Puppupa nie zmieni si. Metys wsta i wyszed za Glinnem na szeroki korytarz. Nad zatok wia porywisty wiatr, budujcy na wodzie taczce bawany. W powietrzu unosiy si drobiny lodu. Glinn ruszy przed siebie, a drobny stary czowiek, depta w lad za nim, dopki nie dotarli do wielkiego zaokrglenia burty na dziobie. Tutaj Glinn zatrzyma si

i opar o koowrt windy kotwicznej, po czym zacz wypatrywa odlegego niszczyciela. Teraz, skoro Vallenar wykona kolejny ruch, musia przewidzie jego nastpne posunicia, co wcale nie byo atwe. Popatrzy ukradkiem na Puppupa. Jedyn osob na pokadzie, ktra moga rzuci jakie wiato na Vallenara, by ten starzec, ktrego jednak rozumia najmniej spord wszystkich ludzi na statku. Nie by w stanie ani przewidywa, ani kontrolowa zachowania Puppupa. A stary czowiek czasami chodzi za nim jak cie. Okazywao si to nieco krpujce. - Ma pan papierosa? - zapyta Puppup. Glinn wycign z kieszeni now paczk - marlboro, tutaj ju niemal na wag zota - i poda j Puppupowi. Starzec rozerwa j i sprawnie wystuka palcem jednego papierosa. - Zapaki? Glinn przypali mu papierosa zapalniczk. - Dzikuj, szefie. - Puppup gboko si zacign. - Troch dzisiaj zimno, co? - Tak, rzeczywicie. - Nastpia chwila ciszy. - Gdzie si pan nauczy angielskiego, panie Puppup? - Chyba od misjonarzy. Jedyne nauki szkolne, jakie pobieraem w yciu, to wanie od nich. - Czy ktry z nich przypadkiem pochodzi z Londynu? - Obaj, prosz pana. Glinn znowu zamilk, a Puppup tymczasem pali. Nawet biorc pod uwag rnice kulturowe, trudno byo przenikn jego umys. W gruncie rzeczy Glinn jeszcze nigdy w yciu nie spotka rwnie nieprzeniknionego osobnika. - adny piercionek - zacz powoli, wskazujc niby mimochodem na niewielki zoty piercionek na maym palcu Metysa. Puppup unis rk z szerokim umiechem. - Zgadza si. Czyste zoto, pera, dwa rubiny i w ogle. - Rozumiem, e to prezent od krlowej Adelajdy? Puppup zamar, a papieros luno zawis w jego wargach. Metys szybko si jednak opanowa. - Ma pan racj. - A co si stao z bonnetem krlowej? Puppup popatrzy na niego z zaciekawieniem. - Pochowany razem z ni. - Czy Fuegia Basket bya zatem pana prapraprababci? - W pewnym sensie. - Oczy Puppupa pozostay jakby zamglone.

- Pochodzi pan ze znamienitego rodu. Wypowiadajc te sowa, Glinn patrzy Puppupowi prosto w oczy. Kiedy tamten odwrci wzrok, Glinn wiedzia ju, e jego sowa wywary spodziewany efekt. Musia jednak dalej postpowa z wielk ostronoci. Bya to jedyna szansa, eby John Puppup si przed nim otworzy. - Pana ona umara zapewne dawno temu. Puppup nadal milcza. - Wietrzna ospa? Puppup potrzsn przeczco gow. - Odra. - Aha - mrukn Glinn. - Mj ojciec take umar na odr. - Akurat byo to prawd. Puppup pokiwa gow. - Mamy ze sob jeszcze co wsplnego - powiedzia Glinn. Puppup popatrzy na niego z ukosa. - Moim praprapradziadkiem by kapitan Fitzroy. - Glinn rzuci to kamstwo bardzo ostronie, nie poruszajc oczyma. Wzrok Puppupa uciek do morza, Glinn dostrzeg jednak w jego spojrzeniu cie niepewnoci. Oczy zdradzay ludzi, zawsze, bez wyjtku. Chyba e, oczywicie, kto specjalnie uczy si kama. - To dziwne, jak historia si powtarza - kontynuowa. - Mam rycin przedstawiajc pana prapraprababk, kiedy jako maa dziewczynka spotkaa krlow. Wisi w moim salonie. Dla Indianina Yaghan ustalanie powiza rodzinnych byo witoci, o ile Glinn przeczyta przed wypraw waciw literatur etnograficzn. Suchajc go, Puppup by coraz bardziej spity. - John, mog jeszcze raz zobaczy twj piercionek? Nie patrzc na niego, Puppup unis w gr brzow rk. Glinn uj j agodnie w swoj do, lekko j ciskajc. Zauway ten piercie ju za pierwszym razem, kiedy wynosi pijanego Puppupa z baru w Puerto Williams. Jego ludzie w Nowym Jorku powicili kilka dni, eby sprawdzi, co to takiego i jakie jest pochodzenie tego przedmiotu. - Przeznaczenie to dziwna rzecz, John. Mj praprapradziad, kapitan Fitzroy, z HMS Beagle, porwa twoj prapraprababk, Fuegi Basket, i zabra j do Anglii na spotkanie z krlow. A teraz ja porwaem ciebie - doda z umiechem. - Ironia, prawda? Tyle e ja nie zabior ci do Anglii. Wkrtce wrcisz do domu. W tamtych czasach bardzo popularne byo przewoenie tubylcw z najodleglejszych zaktkw Ziemi i pokazywanie ich na dworze krlewskim. Fuegia Basket wrcia na Tierra

del Fuego na pokadzie Beaglea kilka lat pniej, z bonnetem i piercieniem, ktry podarowaa jej krlowa. Jednym z pasaerw statku podczas tej podry by pan Charles Darwin. Mimo e Puppup na niego nie patrzy, Glinnowi nie byo trudno si zorientowa, i mga, przesaniajca dotd oczy Puppupa, stopniowo zanika. - Co si stanie z piercieniem? - zapyta starca. - Pjdzie ze mn do grobu. - A dzieci? Glinn wiedzia, e Puppup jest ostatnim przedstawicielem plemienia Yaghan, jednak chcia usysze odpowied. Puppup potrzsn przeczco gow. Glinn z kolei skin na niego, wci trzymajc jego do. - Nikt po tobie nie zostanie? - Kilkoro Metysw, ale ja jestem ostatnim, ktry mwi w naszym jzyku. - Musisz by bardzo smutny. - Istnieje pewna pradawna legenda Yaghan. Im jestem starszy, tym bardziej mi si wydaje, e opowiada o mnie. - Co to za legenda? - Kiedy na ostatniego Indianina Yaghan przyjdzie czas, eby umrze, Hanuxa osobicie zakopie go w ziemi. A z jego koci powstanie nowa rasa. Glinn puci rk Puppupa. - A w jaki sposb Hanuxa zabierze ostatniego z Yaghan? Puppup potrzsn gow. - To tylko bezsensowny zabobon, prawda? Nie pamitam szczegw. Glinn go nie naciska, w starcu bowiem znowu odzywa si dawny Puppup. Glinn nie wiedzia, czy zdoa ju na dobre dotrze do jego duszy. - John, potrzebuj twojej pomocy, kiedy bd si zajmowa kapitanem Emiliano Vallenarem. Jego obecno tutaj jest zagroeniem dla naszej misji. Co mgby mi o nim opowiedzie? Puppup wytrzsn z paczki kolejnego papierosa. - Kapitan Emiliano przyby w te strony dwadziecia pi lat temu. Po puczu Pinocheta. - Dlaczego?

- Jego ojciec podczas przesuchania wylecia z helikoptera. Czowiek prezydenta Allende. Tak jak i syn. Kapitan Emiliano zosta tutaj wysany, eby w razie czego by na wycignicie rki, ale nie za blisko. Glinn pokiwa gow. To bardzo wiele wyjaniao. Nie tylko jego podrzdn pozycj w marynarce chilijskiej, ale take nienawi do Amerykanw. - Dlaczego wci dowodzi niszczycielem? - Chyba wie pewne rzeczy o pewnych ludziach, co? To dobry oficer. I jest bardzo uparty. I bardzo ostrony. - Rozumiem - powiedzia Glinn, odnotowujc kompletn kotowanin w mylach Puppupa. - Czy powinienem wiedzie o nim co jeszcze? Jest onaty? Puppup obliza ustnik nowego papierosa i wsun go midzy wargi. - Kapitan jest podwjnym morderc. Glinn ukry zaskoczenie, zapalajc papierosa. - Przywiz swoj on do Puerto Williams. To jest ze miejsce dla kobiet. Nie ma tam co robi, nie ma adnych tacw, zabaw. Podczas wojny o Falklandy kapitan zosta wysany w dugi rejs do Cieniny Magellana, wic argentyskie okrty, ktre mogyby walczy przeciwko Brytyjczykom. Kiedy wrci, dowiedzia si, e jego ona ma kochanka. - Puppup zacign si gboko. - Kapitan by sprytny. Odczeka, a zdoa nakry ich razem. Podern jej gardo. Jak syszaem, mczynie zrobi co znacznie gorszego. Ten czowiek wykrwawi si w drodze do szpitala w Punta Arenas. - Dlaczego kapitan nie trafi do wizienia? - Tutaj nie mwi si do rywala po prostu, eby si odchrzani. Chilijczycy maj bardzo gbokie poczucie honoru, prawda? - Puppup opowiada powoli, wyranie, jakby o sprawach, ktre jego nie dotycz. - Gdyby zabi ich oboje poza sypialni, sprawy wygldayby inaczej. Ale... - Wzruszy ramionami. - Kady rozumia, dlaczego mczyzna, ktry nakry swoj on w takiej sytuacji, zrobi to, co zrobi. I jest jeszcze jeden powd, dla ktrego kapitan tak dugo jest dowdc. - Jaki powd? - Jest mczyzn zdolnym do wszystkiego. Glinn przerwa na chwil rozmow, patrzc poprzez kana na niszczyciela. Sta tam bez ruchu, ciemny, grony. - Musz ci zapyta jeszcze o jedno - powiedzia do Puppupa, nie spuszczajc wzroku z okrtu. - Ten handlarz w Punta Arenas, ten, ktremu sprzedae sprzt wdrowcy. Czy on ci zapamita? Czy bdzie w stanie ci zidentyfikowa, jeeli kto go o to poprosi? Puppup zdawa si przez chwil zastanawia.

- Trudno mi powiedzie - odpar w kocu. - To by wielki sklep. No, ale w Punta Arenas nie ma innych Yaghan. Poza tym do mocno si targowalimy. - Rozumiem. Dzikuj ci, John. Bardzo mi pomoge. - Nie ma o czym mwi, szefie. - Puppup zmierzy Glinna dugim spojrzeniem. W jego oczach lni spryt i rozbawienie. Glinn szybko myla. Czasami dobrze jest natychmiast przyzna si okamanemu do kamstwa. Jeli uczyni si to we waciwy sposb, takie wyznanie moe zaowocowa specyficzn nici zaufania. - Obawiam si, e nie byem z tob zupenie szczery - rzek do Puppupa. - Wiem bardzo wiele o kapitanie Fitzroyu. Ale, prawd mwic, nie by moim przodkiem. Puppup zarechota nieprzyjemnie. - Oczywicie, e nie. Fuegia Basket nie bya te moj prapraprababci. Silniejszy podmuch wiatru targn konierzem Glinna. Mczyzna popatrzy z zaskoczeniem na Puppupa. - Skd wic masz ten piercionek? - Wielu nas, Yaghan, ju umaro, a ostatni mnstwo dziedziczy. Std dostaem bonnet i piercionek, i waciwie wszystko inne - odpar Puppup. Jego wzrok peszy Glinna. - I co si z tym stao? - Wikszo sprzedaem. Miaem mnstwo pienidzy na picie. Glinn, zaskoczony prostot tej odpowiedzi, zda sobie nagle spraw, e nawet nie zacz rozumie ostatniego przedstawiciela plemienia Yaghan. - Kiedy to wszystko si skoczy - doda stary czowiek - bdzie pan musia mnie zabra ze sob, dokdkolwiek si pan udaje. Ja nie mog wrci do domu. - Dlaczego nie? - zdziwi si Glinn. Ale w tej samej chwili zda sobie spraw, e zna ju odpowied. ROLVAAG Godz. 23.20 McFarlane szed po niebieskim dywanie korytarzem, ktry prowadzi z niszego pokadu mostka. By kracowo zmczony, a jednak nie mg spa. Jak na jeden dzie, wydarzyo si zbyt wiele: duga seria dziwnych odkry, mier Rocheforta i Evansa, ponowne pojawienie si niszczyciela. Zrezygnowawszy ze snu, zacz niespokojnie i bez celu przemierza pokady Rolvaaga niczym zjawa.

Teraz zatrzyma si przy drzwiach sali recepcyjnej. Jego nogi, nieproszone, same zaniosy go do kabiny Amiry. Z zaskoczeniem zda sobie spraw, e szuka jej towarzystwa. Jej cyniczny miech mg by teraz takim ukojeniem, ktrego wanie szuka. Czas, ktry spdza z ni, by wspaniale wolny od gupich pogaduszek czy mczcych wyjanie. Zacz si zastanawia, czy Amira zechce wypi z nim kaw w mesie oficerskiej albo czy zagra z nim partyjk bilarda. Zapuka do drzwi. - Rachel? Nikt nie odpowiada. Nie moga jeszcze spa; twierdzia, e w cigu ostatnich dziesiciu lat nigdy nie posza spa przed trzeci nad ranem. Zapuka ponownie. Po chwili lekko nacisn palcami na drzwi. Otworzyy si, poniewa byy tylko przymknite. - Rachel? To ja, Sam. Wszed do rodka, kierujc si zwyczajn ciekawoci. Jak dotd nie by w kabinie Amiry. Zamiast baaganu, porozrzucanych papierw, niedopakw i stert ubra na krzesach czego si spodziewa - natrafi na dokadnie posprztane wntrze. Kanapa i krzesa byy puste, a podrczniki naukowe starannie poustawiane na pkach. Przez moment nawet si zastanawia, czy ona w ogle tu mieszka, ale t wtpliwo porzuci, kiedy dostrzeg na stoliku komputerowym upiny od orzechw. Umiechn si ciepo, podchodzc do blatu. Spojrza na monitor i ju nie oderwa wzroku od ekranu. Zobaczy bowiem na nim wasne nazwisko. Dwustronicowy wydruk dokumentu lea obok, na drukarce. McFarlane wzi do rki pierwsz kartk i zacz czyta. EES POUFNE Od: R. Amira Dla: E. Glinn Obiekt: S. McFarlane Od ostatniego raportu obiekt wykazuje wzrastajce zainteresowanie meteorytem i jego tajemnicami. Projekt i sam Lloyd wci wywouj w nim zmieszane uczucia, ale - niemal wbrew wasnej woli - bardzo mocno zaangaowa si w rozwizywanie zagadek meteorytu. Bardzo mao rozmawiam z nim o innych sprawach, nawet o tragedii, jaka zdarzya si dzi nad ranem. Mam pewno, e obiekt jest wobec mnie cakowicie szczery, jednak nie czuj si najlepiej, prbujc uzyskiwa od niego jakiekolwiek wyznania.

Po znalezieniu meteorytu podjam rozmow o wczeniejszej teorii McFarlanea na temat istnienia meteorytw midzygalaktycznych. Pocztkowo rozmawia o tym niechtnie, ale wkrtce z entuzjazmem wyjania mi, e jego teoria doskonale pasuje do meteorytu z Desolacin. Jednak czu, e konieczne jest zachowanie w tej sprawie pewnej tajemnicy, i prosi mnie, ebym nikomu nic nie mwia o jego teorii ani podejrzeniach. Jak Ci zapewne wiadomo z porannej dyskusji, jego wiara w pozagalaktyczne pochodzenie meteorytu Desolacin co najmniej wzrasta. McFarlane usysza, jak za jego plecami zatrzaskuj si drzwi i jak kto gono wciga powietrze w puca. Odwrci si. Ujrza Amir stojc na rodku kabiny i odwrcon tyem do drzwi. Wci bya ubrana tak, jak podczas kolacji, w czarn sukni do kolan, lecz z jej ramion zwisaa kurtka, ktr miaa na sobie, kiedy wypywaa na wysp. Teraz po prostu potrzebna bya jej na drog do kantyny i z powrotem. Wanie wycigaa z kieszeni dopiero co kupion paczk orzeszkw. Popatrzya na McFarlanea, potem na kartk, ktr trzyma w rkach, i zamara. Przez chwil po prostu przygldali si sobie. Paczka orzeszkw powoli, jakby z wasnej inicjatywy, wpada z powrotem do kieszeni kurtki. McFarlane czu, jak byskawicznie ogarnia go poczucie beznadziejnoci. Po ostatnich trudnych przeyciach nie by ju w stanie wykrzesa z siebie adnej nowej emocji. - C - odezwa si wreszcie. - Wyglda na to, e na tym statku nie jestem jedynym Judaszem. Amira popatrzya mu w oczy. Bya bardzo blada. - Czy wamywanie si do cudzych pokoi i czytanie prywatnych dokumentw to twj stay zwyczaj? McFarlane posa jej zimny umiech. Z nonszalancj rzuci kartk na biurko. - Przykro mi, ale twoja praca zawiera bdy. Nie pisze si zmieszane uczucia, lecz mieszane uczucia. Eli raczej nie postawi ci za to szstki. - Zrobi krok w kierunku drzwi, mimo e Amira wci zagradzaa mu drog. - Odsu si. Amira zawahaa si, wbia wzrok w ziemi, ale go nie posuchaa. - Poczekaj - rzeka. - Powiedziaem, odsu si. Ruchem gowy wskazaa drukark. - Odsun si dopiero wtedy, kiedy przeczytasz reszt. McFarlanea ogarna naga zo i unis rk, eby odsun Amir. Zaraz jednak nad sob zapanowa.

- To, co przeczytaem, ju mi wystarczy, dziki. A teraz zejd mi z drogi, do diaba. - Przeczytaj do koca. Potem bdziesz mg pj. Amira zamrugaa oczami, oblizaa usta, ale si nie poruszya. Znowu popatrzya mu prosto w oczy. McFarlane wytrzyma jej spojrzenie przez minut, moe dwie. Wreszcie odwrci si, sign po reszt raportu i znw zacz czyta. W sumie si z nim zgadzam. Dowd na to, e meteoryt pochodzi spoza naszego Systemu Sonecznego, jest mocny, a wrcz niezbity. Teoria Sama zostaa waciwie potwierdzona. Co wicej, nie znajduj w nim objaww obsesji ani w ogle niczego, co mogoby stanowi zagroenie dla ekspedycji. Wrcz przeciwnie: meteoryt jakby znowu obudzi w nim naukowca. Widz w nim coraz mniej sarkazmu, rezerwy i wyrachowania, tak bardzo wyranych na pocztku. Cechy te stopniowo zastpuje nienasycona ciekawo i przemone denie do zrozumienia tajemnicy tej dziwacznej skaty. Niniejszy raport jest moim trzecim i ostatnim na jego temat. Sumienie nie pozwala mi na ich systematyczne kontynuowanie. Jeli wyczuj jakie konkretne problemy, jako lojalny pracownik EES poinformuj o nich bezzwocznie. Jest bezspornym faktem, e meteoryt okaza si obiektem znacznie bardziej skomplikowanym, ni ktokolwiek spord nas przewidywa. By moe niesie w sobie niebezpieczestwo dla nas wszystkich. W tej sytuacji nie mog obserwowa McFarlanea i jednoczenie efektywnie z nim wsppracowa. Prosie mnie, abym penia funkcj asystentki Sama. Od tej pory planuj tak wanie zrobi - dla jego dobra, dla mojego dobra i dla dobra naszej misji. McFarlane wysun krzeso spod biurka komputerowego i usiad na nim niemal bezwiednie. Papier zaszeleci w jego doni. Mczyzna poczu, e zo cakowicie go opuszcza i pozostaje w nim jedynie mieszanina zaskoczenia oraz zaciekawienia. Przez dugi czas i on, i Amira milczeli. McFarlane sysza odlegy szum wody i ciche pomrukiwanie silnikw. Wreszcie popatrzy na Amir. - To Eli kaza mi pisa raporty na twj temat - wyjania. - Przecie dostae si tutaj jako protegowany Lloyda, a nie jego. Jeste czowiekiem z niezbyt jasn przeszoci. A dodatkowo podczas pierwszego z nim spotkania przez ca t histori z kanapk zyskae opini czowieka troch nieprzewidywalnego. A ludzie nieprzewidywalni wprawiaj go w zdenerwowanie. Wyda mi wic polecenie, ebym miaa na ciebie oko. I ebym pisaa regularne raporty. McFarlane obserwowa j w milczeniu.

- Od pocztku mi si to nie spodobao. Chocia ucieszyam si, e bd twoj asystentk. Wiedziaam, e trudno mi bdzie pisa te raporty dla Glinna, nie miaam jednak pojcia, e a tak trudno. Za kadym razem, kiedy siadaam do pisania, czuam si jak szmata. - Ciko westchna. - Te kilka ostatnich dni... Sama nie wiem. - Potrzsna gow. - A potem musiaam usi do tego... Wtedy zdaam sobie spraw, e nie mog ju wicej tego pisa. Nawet dla niego. Nagle umilka. Wbia spojrzenie w dywan. Mimo wysikw nie bya w stanie powstrzyma lekkiego drenia ust. Po jej policzku pocieka samotna za. McFarlane szybko podnis si z krzesa i podszed do niej. Otar jej z. Uj jej donie i pooy je na swojej szyi, a potem na moment przycisn do niej take jej twarz. - Och, Sam - wyszeptaa. - Tak mi przykro. - Ju dobrze, nie przejmuj si. Na jej policzku pojawia si druga za. McFarlane chcia zetrze i j, ale Amira mu nie pozwolia. Przybliya twarz do jego twarzy i po chwili spotkay si ich usta. Cicho kajc, mocno przycigna go do siebie. McFarlane pocign j na sof. Poczu na sobie jej piersi, poczu jej ydki ocierajce si o jego uda. Przez moment si waha, ale kiedy poczu, jak pieszcz go jej delikatne donie, jak dziewczyna z caej siy obejmuje go udami, podda si podaniu. Wsun donie pod jej sukienk i podcign do gry, odsaniajc jej nogi. Bdzi rkami po plecach Amiry, jednoczenie namitnie ja caujc. - Och, Sam - powiedziaa po raz drugi. WYSPA DESOLACIN 19 lipca, godz. 11.30 McFarlane zmierzy wzrokiem rozpocierajce si przed nim pionowe wiee czarnej lawy. Ogromne ky wywieray z bliska jeszcze wiksze wraenie. Pod wzgldem geologicznym byy klasycznymi czapami wulkanicznymi - pozostaociami po bliniaczych wulkanach, ktrych zbocza ulegy erozji i ktre przeobraziy si w dwa gbokie garda, wypenione bazaltem. Odwrci gow i popatrzy za siebie ponad ramieniem. Kilka mil za nim i znacznie poniej miejsca, gdzie ekspedycja rozbia obz, teren urozmaicony by maymi czarnymi punkcikami na biaym tle i wskimi tasiemkami drg przecinajcych wysp. Wkrtce po mierci Rocheforta i Evansa prace przy meteorycie wznowiono ze zwikszon energi. Kierownictwo objli Garza i drugi inynier, Stonecipher, pozbawiony poczucia humoru mczyzna, ktry wraz z obowizkami Rocheforta odziedziczy jakby take jego osobowo.

Rachel Amira podesza do McFarlanea. W jej oddechu unosiy si oboki pary wodnej. Popatrzya na szczyty i zmarszczya czoo. - Jak daleko musimy jeszcze i? - zapytaa. - Chc dotrze do tego ciemniejszego pasa, mniej wicej w poowie drogi. S to prawdopodobnie pozostaoci ostatniej erupcji. Dziki nim bdziemy mogli okreli wiek wulkanu. - Jasne - powiedziaa Amira, energicznie potrzsajc sprztem wspinaczkowym. Bez wtpienia chciaa pokaza McFarlaneowi, e kontynuowanie cikiej wyprawy nie stanowi dla niej problemu. Od samego pocztku wspinaczki bya w doskonaym nastroju. Mwia niewiele, jednak przez cay czas gono pogwizdywaa lub nucia pod nosem jakie wesoe melodyjki. Z drugiej strony McFarlane by niespokojny i niecierpliwy. Zbada wzrokiem wszystkie moliwe trasy, usilnie szukajc przeszkd, nawisw, lunych ska. Wreszcie znowu ruszy do przodu. Jego buty niegowe mocno zagbiay si w wieym biaym puchu. Oboje z Amir poruszali si bardzo powoli, ostronie wbijajc czekany w nierwno wznoszce si zbocze. W pewnym momencie McFarlane zatrzyma si przed wielk ska wynurzajc si ze niegu. Dwukrotnie uderzy w ni motkiem i dwa odupane fragmenty wsun do woreczka z prbkami, po czym szybko zapisa krtk notatk. - Bawisz si skakami - zauwaya Rachel. - Jak chopiec. - Wanie dlatego zostaem geologiem planetarnym. - Zao si, e jako dziecko miae wielki zbir kamykw. - Waciwie nie. A ty co kolekcjonowaa? Lalki Barbie? Rachel parskna miechem. - Miaam raczej eklektyczn kolekcj. Ptasie gniazda, skry wy, zasuszone tarantule, koci, motyle, skorpiony, martw sow, a take wszelkie dziwaczne ofiary samochodw, rozjechane na drogach. I inne tego typu rzeczy. - Zasuszone tarantule? - Tak. Dorastaam w Portal, w Arizonie, u stp gr Chiricahua. Jesieni na drogi wylgay wielkie tarantule pci mskiej, szukajc partnerek. Zebraam ich chyba ze trzydzieci i poprzypinaam na desce. Ktrego dnia ca kolekcj poar mj cholerny pies. Wstrtna suka. - I co, zdecha? - Niestety, nie. Wszystko wyrzygaa na ko mojej mamy. W rodku nocy. Byo bardzo zabawnie. - Rachel zachichotaa na to wspomnienie.

Zatrzymali si. Zbocze byo coraz bardziej strome. Bezustannie wiejcy wiatr sprawia, e na warstwie twardego niegu znajdowaa si cienka, bezustannie przemieszczajca si sypka powoka. - Dajmy sobie spokj z butami niegowymi - powiedzia McFarlane. Mimo e temperatura utrzymywaa si znacznie poniej zera, czu si tak zgrzany, e rozpi zamek byskawiczny swojej kurtki. - Musimy kierowa si na przecz pomidzy dwoma szczytami - wyjani. Przymocowa do butw raki i znowu ruszy. - Waciwie jakie ofiary samochodw? - Gwnie gady. - Gady? - Gady i pazy. - Dlaczego? Rachel umiechna si. - Poniewa byy interesujce. Suche, paskie, atwe do opisania i przechowywania. Miaam kilka naprawd rzadkich okazw. - Zao si, e twoja mama bya nimi zachwycona. - Nic o nich nie wiedziaa. Oboje zamilkli. Ich oddechy pozostawiay za nimi oboki pary. W cigu kilku minut dotarli do przeczy i wtedy McFarlane zatrzyma si na kolejny odpoczynek. - Trzy tygodnie na tym cholernym statku zupenie pozbawiy mnie kondycji wystka. - Ale w nocy bye w doskonaej formie. - Na twarzy Rachel wykwit szeroki umiech. Nagle jednak zaczerwienia si i odwrcia gow. McFarlane nie zareagowa. Rachel bya wietn partnerk i czu, e obecnie moe jej w peni ufa, mimo podwjnej roli, jak do niedawna speniaa. Wydarzenia poprzedniej nocy niespodziewanie skomplikoway ich wzajemne relacje. A tego typu komplikacje byy ostatni rzecz, jakiej by pragn. Odpoczywali przez kilka minut, popijajc wod z jednej manierki. Daleko na zachodzie McFarlane dostrzeg na horyzoncie fragment ciemniejszego nieba - zwiastun nieuchronnie zbliajcej si burzy. - Wydajesz mi si zupenie inna ni reszta ludzi Glinna - odezwa si. - Waciwie dlaczego?

- Bo jestem inna. I to nie przypadek. Wszyscy w EES, wtaczajc w to Glinna, s superostroni. Potrzebowa wic dodatkowo kogo, kto byby skonny czasami podejmowa ryzyko. A poza tym, jeli jeszcze tego nie zauwaye, jestem osob niezwykle byskotliw. - Zauwayem - odpar McFarlane. Wycign z kieszeni dwa batony czekoladowe i jeden poda Rachel. Przez chwil w milczeniu jedli czekolad. Wreszcie McFarlane zrolowa zbdne opakowania w kulk i rzuci j za siebie. Nastpnie uwanym wzrokiem zmierzy rozcigajce si przed nimi wzniesienie. - Nie wyglda na zbyt bezpieczne - stwierdzi. - Najpierw ja... Ale Rachel ju ruszya po twardym niegu, nie czekajc na niego. Im bliej byli skay, tym nawierzchnia stoku stawaa si coraz bardziej bkitna i coraz bardziej zmroona. Byo te coraz bardziej stromo. - Spokojnie! - zawoa McFarlane i jednoczenie znowu obejrza si za siebie. Widok z gry na poszarpane wyspy przyldka Horn by imponujcy. Daleko na horyzoncie mona byo dostrzec gry Fuegian. Roolvag, mimo swoich wielkich rozmiarw, wyglda std na czarnych wodach jak dziecica wanna do kpieli. Widoczny by nawet niszczyciel, w znacznej czci zakryty jednak przez ktr z postrzpionych wysp. Na granicy widocznoci McFarlane dostrzega lini burzy, coraz mocniej poerajcej krystalicznie czyste niebo. Spojrzawszy znw w przd, z zaskoczeniem odnotowa, jak szybko Rachel pnie si do gry. - Poczekaj! - zawoa, tym razem do ostro. - Maruder! - Dziewczyna najwyraniej chciaa si z nim drani. W tym samym momencie z gry potoczy si fragment skay, a po nim nastpny, ktry przelecia tu obok jego ucha. Z cichym chrzstem spod buta Rachel usun si fragment gruntu. Dziewczyna upada na brzuch. Chwilowo bya cakowicie bezradna, poniewa nie miaa adnego punktu zaczepienia, dookoa nie widziaa nic, czego mogaby si zapa. Przeraona, machaa w powietrzu rkami i nogami, a wreszcie natrafia doni na jaki skalny odamek i mocno j na nim zacisna. - Trzymaj si! - krzykn McFarlane i ruszy w jej kierunku. Po kilku sekundach znalaz si na szerokiej pce niemal u stp dziewczyny. Teraz zacz si posuwa powoli, bardzo ostronie, uwanie stawiajc kroki na twardej powierzchni. Wreszcie dotar do Rachel i zapa j za przedrami. - Mam ci - wysapa. - Chod do mnie. - Nie mog - odpara przez zacinite zby.

- Ju jest wszystko dobrze, Rachel. Trzymam ci. Dziewczyna cicho jkna i wreszcie poddaa si McFarlaneowi. Poczu na sobie wag jej ciaa i pokierowa ni tak, aby jej stopy trafiy na skaln pk tu pod nim. Wyldowaa na niej i drc, opada na kolana. - Mj Boe - wyszeptaa rozedrganym gosem. - O may wos bym spada. - Otoczya McFarlanea ramieniem. - Na szczcie nic si nie stao. I waciwie nic strasznego ci nie grozio. Spadaby jedynie pi stp, w gsty nieg. - Naprawd? - Rachel popatrzya w d i zrobia krzyw min. - A ja odnosiam wraenie, e caa ta gra sprzysiga si przeciwko mnie. Chciaam ci podzikowa za ocalenie mi ycia, ale chyba nic takiego si nie stao. I tak dzikuj. Popatrzya mu w oczy i szybko, krtko pocaowaa go w policzek. Znw na niego spojrzaa, po czym pocaowaa go jeszcze raz. Ten pocaunek by dugi i czuy. McFarlane wzbrania si przed nim, cofna wic gow i zmierzya go uwanym spojrzeniem ciemnych oczu. McFarlane odwzajemni spojrzenie i przez chwil po prostu oboje si sobie przypatrywali. Byli teraz tylko we dwoje, a reszta wiata rozpocieraa si tysic stp pod nimi. - Wci mi nie ufasz, Sam, prawda? - spytaa w kocu Rachel. - Ufam ci. Znw niemal przylgna do niego, jednak w jej oczach widoczny by wyraz konsternacji. - Wic o co chodzi? Masz kogo innego? Moe wodzisz oczyma za nasz eleganck pani kapitan? Nawet Eli, zdaje si... - Urwaa gwatownie i wbia wzrok w ziemi. McFarlaneowi cisno si do gowy przynajmniej p tuzina odpowiedzi, lecz kada zdawaa mu si zbyt baha lub zbyt protekcjonalna. Chcc zyska czas na zastanowienie, po prostu potrzsn gow i z gupawym umiechem na ustach zacz poprawia uoenie swojego plecaka. - Jakie dwadziecia stp wyej moemy znale kolejne doskonae prbki powiedzia. Oczy Rachel wci byy utkwione w ziemi. - Id po te swoje prbki. Ja tutaj poczekam. Dotarcie na waciwe miejsce zajo mu kilka minut. Wyduba z powierzchni skay pi fragmentw ciemniejszego bazaltu i po chwili wrci do Rachel. Kiedy znalaz si obok niej, wyprostowaa si i oboje w ciszy ruszyli z powrotem w kierunku przeczy.

- Odpocznijmy - odezwa si w pewnej chwili McFarlane. Chcia, aby jego propozycja zabrzmiaa jak najbardziej zdawkowo. Nie odrywa wzroku od Rachel. Do koca ekspedycji oboje musieli cile wsppracowa i wszelkie nieporozumienia pomidzy nimi byy cakowicie niewskazane. Zacisn do na jej okciu i dziewczyna odwrcia si do niego. Popatrzya wyczekujco. - Rachel - powiedzia. - Posuchaj mnie. Ostatnia noc bya wspaniaa. I niech tak pozostanie. Przynajmniej na razie. Na jej twarzy pojawio si niedowierzanie i zo. - Co to znaczy? - To znaczy, e mamy trudn robot do wykonania. Wsplnie. Wszystko to i tak jest bardzo skomplikowane, a sytuacja midzy nami... Nie kumy wic losu, dobrze? Rachel zamrugaa oczami, po czym pokiwaa gow. Sabym, wymuszonym umiechem staraa si zamaskowa rozczarowanie, a nawet bl. - Dobrze - zgodzia si i odwrcia gow. McFarlane otoczy j ramieniem. Odnis wraenie, e obejmuje szerok opon, tak gruba bya jej kurtka. Do w rkawiczce wsun pod brod Rachel i unis jej gow, eby patrzya mu w oczy. - Wszystko w porzdku? - zapyta. Znowu skina gow. - Nie pierwszy raz sysz co takiego - odrzeka. - Z kadym kolejnym razem jest atwiej. - Co to znaczy? Wzruszya ramionami. - Nic. Chyba zwyczajnie si do tego nie nadaj. Stali naprzeciwko siebie, bardzo blisko, a wok nich hula wiatr. McFarlane popatrzy na kosmyk wosw, ktry wysun si spod kaptura Rachel. I nagle, jakby pod wpywem impulsu, zada jej pytanie, ktre cisno mu si na usta od pierwszej nocy na statku. - Czy pomidzy tob a Glinnem kiedykolwiek co byo? Zerkna na niego, po czym odsuna si. Przez moment bya jakby czujna, napita, wrcz wroga. Ale zaraz westchna ciko i znikno cae jej napicie. - Do diaba, waciwie dlaczego nie miaabym ci powiedzie? Tak, to prawda. Kiedy Eli i ja mielimy romans. Waciwie taki may, sympatyczny romansik. To byo... To byo bardzo mie. Na jej ustach pojawi si umiech, ktry jednak szybko znik. Odwrcia si i usiada na niegu, z nogami wycignitymi do przodu, wpatrujc si w nien dal. McFarlane usiad obok niej.

- Co si stao? Zerkna na niego przez rami. - Naprawd musz o tym opowiada? Eli to rozpieprzy. - Umiechna si zimno. - I wiesz, co ci powiem? Do tego momentu wszystko toczyo si wspaniale. Nie dziao si nic zego. Nigdy w yciu nie byam taka szczliwa. - Urwaa na chwil. - Przypuszczam, e to wanie nie dawao mu spokoju. Nie mg znie myli, e to nie bdzie trwao w nieskoczono, e nie zawsze bdzie tak wspaniale, bo przecie nic nie trwa wiecznie. No i pewnego dnia zakoczy nasz zwizek. Tak po prostu. Nie mg dopuci do jego naturalnego koca, poraki, bo przecie Eli Glinn nie jest mczyzn akceptujcym poraki. - Rozemiaa si bez cienia wesooci. - Jednak pod pewnymi wzgldami wci jestecie do siebie podobni - zauway McFarlane. - Podobnie mylicie. Na przykad wczoraj w bibliotece. Wyobraaem sobie, miaem nadziej, e si chocia odezwiesz... Chodzi mi o mier Rocheforta i Evansa. Ale c, milczaa. Czy to znaczy, e ty rwnie ich mier traktujesz... e uwaasz j za usprawiedliwion? - Prosz ci, Sam. adna mier nigdy nie jest usprawiedliwiona. Ale straty w ludziach zdarzay si niemal podczas realizacji kadego projektu, nad ktrym pracowaam w EES. Taka jest natura tej dziaalnoci. Przez kilka chwili siedzieli w milczeniu, nie patrzc na siebie. Wreszcie Rachel zerwaa si na nogi. - Chod - powiedziaa cicho, otrzepujc si ze niegu. - Kto wrci ostatni do laboratorium, myje wszystkie probwki, zgoda? ALMIRANTE RAMIREZ Godz. 14-45 Kapitan Emiliano Vallenar sta na otwartym mostku niszczyciela i wpatrywa si w tankowiec przez wojskow lornetk. Powoli, uwanie jego wzrok wdrowa od rufy, przez gwny pokad, po caej sylwetce wielkiej jednostki, a skoncentrowa si na dziobie. Jak zawsze, kapitan by w stanie wycign z tego badania trafne wnioski. Oglda tankowiec ju tyle razy i tak dokadnie, e zna niemal kad plam rdzy na jego kadubie, pamita kady urawik, kad plam po oleju. Pewne rzeczy wydaway mu si mocno podejrzane. Na przykad anteny, schowane bardzo nisko i sprawiajce wraenie, jakby byy czci jakiego elektronicznego systemu obserwacyjnego i pomiarowego. Poza tym kada z wysokich anten,

mimo lichego wygldu, sprawiaa wraenie, jakby przeznaczona bya do penetracji przestrzeni powietrznej. Opuci lornetk, po czym doni w rkawiczce sign do kieszeni paszcza i wycign list, ktry otrzyma od geologa z Valparaiso. Szanowny Panie! Fragment skaty, ktry zechcia mi pan uprzejmie dostarczy, jest okazem cokolwiek nietypowo porysowanego kwarcu - dokadnie dwutlenku krzemu - z mikroskopijnymi naleciaociami skalenia, rogowca i miki. Z przykroci jednak musz pana poinformowa, e nie ma on waciwie adnej wartoci, zarwno handlowej, jak i znaczenia dla osb kolekcjonujcych mineray. Odpowiadajc na paskie szczegowe pytania, informuj, e nie nosi on ladw zota, srebra ani adnych innych wartociowych rud, mineraw czy zwizkw chemicznych. Pragn take zapewni, e tego typu skal nie znajduje si w zwizku z wystpowaniem pokadw ropy naftowej, gazu ani innych wglowodorw o jakimkolwiek znaczeniu dla przemysu i handlu. Raz jeszcze pragn podkreli, e niniejsz informacj przekazuj panu z prawdziw przykroci, gdy zdaj sobie spraw, i nie bdzie ona stanowia dla pana zachty do podania ladami grniczych zainteresowa paskich przodkw. Valienar przesun kciukiem po pieczci wodnej, wytoczonej w papierze w grnej czci listu. Po chwili z wielkim niesmakiem zrolowa list w kulk i wsun j do kieszeni. Caa ta analiza nie bya warta nawet papieru, na ktrym zostaa zapisana. Jeszcze raz unis lornetk do oczu i skierowa j na zagraniczny statek. Waciwie nie powinna tutaj kotwiczy adna jednostka, a co dopiero kolos o takich rozmiarach jak Rolvaag. Pomidzy wyspami Horn znajdowao si tylko jedno kotwicowisko, Surgidero Otter, po drugiej stronie wyspy Wollaston. W Kanale Franklina dno zupenie nie nadawao si do zarzucania kotwic, z wyjtkiem pewnego miejsca, nie oznaczonego na mapach, ktre odkry on sam, Valienar. Prdy byy tutaj bardzo silne i tylko kompletny ignorant mg si poway na rzucanie tu kotwicy. A jednak ten statek, chocia zakotwiczony w zupenie nieodpowiednim miejscu, sta tu ju od wielu dni, koyszcy si na falach i smagany przez wiatr. Pocztkowo Valienar by tym autentycznie zaskoczony. Odnosi wraenie, e tankowcowi pomagaj jakie siy nadprzyrodzone. Lecz w kocu wypatrzy na wodzie nieregularne wiry za ruf statku i zda sobie spraw, e pracuj jego silniki pomocnicze. I to pracuj bez chwili przerwy. Ich moc

ulegaa samoczynnym zmianom w taki sposb, e przez cay czas utrzymyway statek w jednej pozycji, niezalenie od kaprynych prdw w kanale. Czasami tylko obracay statek, dostosowujc jego pooenie do zmieniajcych si kierunkw fal. A to mogo oznacza wycznie jedno: kotwic wyrzucono do wody jedynie na pokaz. Statek by wyposaony w dynamiczny system nawigacyjny, wymagajcy cznoci z satelit i potnego komputera, wsppracujcego z silnikami. Odpowiednio zaprogramowany, system utrzymywa niezmienne pooenie statku na powierzchni globu ziemskiego. Jednostka wyposaona bya wic w najnowoczeniejsze i najnowsze rozwizania techniczne. Valienar czyta ju o nich, ale nigdy czego takiego nie widzia. aden okrt w marynarce chilijskiej nie posiada systemu DPS. Zainstalowany nawet na maej jednostce, byby niezwykle kosztowny i poeraby niewyobraalne iloci paliwa. A oto, prosz bardzo, co takiego znajdowao si na rzekomo lichym, pordzewiaym tankowcu, przerobionym na masowiec. Kapitan ciko westchn i powoli przesun soczewkami lornetki od statku w kierunku znajdujcej si za nim grzystej wyspy. Popatrzy na magazyn sprztu na brzegu oraz na drog prowadzc w kierunku kopalni odkrywkowej. Tam, gdzie zdy ju popracowa ciki sprzt, na zboczu wzgrza widniaa wielka ciemna szrama. Lecz i ona bya jedynie zrcznym oszustwem. Nigdzie nie mona byo dostrzec dysz hydraulicznych ani luz, ktre by wskazyway, e robotnicy prbuj wypukiwa z ziemi jakiekolwiek mineray. Poza tym wok miejsca, gdzie toczyy si rzekome prace, panowa wzorowy porzdek. W gruncie rzeczy by to porzdek nienaturalny. Vallenar dorasta wrd grnikw szukajcych zota na pnocy kraju i doskonale wiedzia, e s oni najwikszymi baaganiarzami na wiecie. Kapitan by ju absolutnie przekonany, e Amerykanie wcale nie szukaj zota. A kady gupiec sam mg zobaczy, e nie szukaj take rud elaza. By moe prbowali dokopa si do diamentw - wiele na to wskazywao - ale w takim razie po co przywlekli tu ze sob a tak wielki statek? Caa ich operacja, od pocztku do koca, z daleka cuchna wielkim faszem. Zacz rozmyla, czy ich prace maj jaki zwizek z legendami krcymi na temat wyspy, starymi opowieciami Indian Yaghan. Jak przez mg przypomina sobie borracho, Juana Puppupa, opowiadajcego jedn z legend ktrego wieczoru w barze: to byo co o rozzoszczonym bogu i jego synu, bratobjcy. Postanowi, e kiedy tylko dorwie tego Metysa, dopilnuje, eby mu wszystko wypiewa, nawet jeli bdzie to ostatnia czynno, jak stary wykona w swoim ziemskim yciu. Usysza zbliajce si kroki i po chwili przy jego boku stan oficer wachtowy.

- Kapitanie - powiedzia oficer, zasalutowawszy. - Maszynownia melduje, e silniki s gotowe. - Doskonale. Kurs zero dziewi zero. I bardzo prosz, niech pan przyle do mnie pana Timmera. Oficer zasalutowa jeszcze raz, po czym odwrci si i zszed z mostka. Vallenar skrzywi si, patrzc, jak marynarz schodzi w d po metalowych schodkach. Pomyla o nowych rozkazach, ktre otrzyma tego ranka. Jak zwykle nakazywano mu kontynuowa bezsensowne patrole na zupenie nie uczszczanych wodach. Sprawn rk sign do kieszeni paszcza i dotkn kawaka skay, ktry powrci do niego razem z listem. Kamie by niewiele wikszy od liwki. Mimo wszystko Vallenar by przekonany, e wanie w nim tkwi sekret Amerykanw. Ich sprzt do bada i worki ska, ktre zebrali, z pewnoci przyniosy im odpowiedzi na pytania, ktre sobie postawili. A musiao im chodzi o co bardzo wanego, skoro wydali niewyobraalne pienidze i przywieli na te zapomniane i opuszczone ziemie mnstwo nowoczesnych urzdze. Vallenar mocno zacisn do na kamieniu. By zdecydowany dowiedzie si tego samego, co wiedz Amerykanie. Skoro nie mg mu pomc durny geolog z uniwersytetu, musia znale kogo mdrzejszego. Wiedzia, e najlepsi geologowie na wiecie mieszkaj w Australii. Dlatego postanowi swoj ska wysa jak najszybciej wanie do Australii. Tam z pewnoci rozwi jej zagadk. A wtedy Vallenar bdzie ju wiedzia, o co chodzi Amerykanom. I bdzie wiedzia, jak zareagowa. - Panie kapitanie! - Jego myli zakci gos Timmera. Vallenar popatrzy ponad ramieniem na krp posta nowo przybyego, jego niebieskie oczy, wypowiae wosy i nienagannie wyprasowany mundur. Marynarz sta czujny, w pozycji na baczno, gotowy wypeni kade yczenie dowdcy. Oficer cznociowy Timmer wyrnia si dyscyplin nawet wrd bardzo zdyscyplinowanej zaogi Vallenara. Jego matka przybya do Chile z Niemiec w 1945 roku. Bya pikn, zmysow kobiet o nienagannych manierach. Wychowaa Timmera starannie, w wielkiej dyscyplinie, czasami uciekajc si nawet do bicia ukochanego syna. - Spocznij - powiedzia Vallenar agodnie. Zdyscyplinowany Timmer tylko nieznacznie zmieni postaw. Vallenar splt donie za plecami i popatrzy w dal, na nieskazitelnie bkitne niebo. - Popyniemy na wschd - odezwa si. - Ale wrcimy tutaj ju jutro. Zapowiada si fatalna pogoda. - Tak jest, panie kapitanie. - Timmer patrzy prosto przed siebie.

- Take jutro otrzyma pan ode mnie wane zdanie. Bdzie si ono wizao z pewnym ryzykiem. - Wykonam kady pana rozkaz, kapitanie. Vallenar umiechn si. - Nie wtpi w to ani przez moment. - W jego gosie mona byo usysze wyrany odcie dumy. ROLVAAG Godz. 14.50 McFarlane zatrzyma si na progu zewntrznych drzwi, prowadzcych do czci szpitalnej Rolvaaga. Zawsze strasznie si bal gabinetw lekarskich, szpitali i w ogle wszelkich miejsc, ktre mu przypominay o ludzkiej miertelnoci. Poczekalnia lekarska na Rolvaagu pozbawiona bya nawet tego faszywego poczucia spokoju, jakim zazwyczaj emanuj podobne miejsca. Nie byo tu ani kolorowych magazynw z kartkami o pozadzieranych rogach, ani kiepskich reprodukcji Normana Rockwella na cianach. Jedyn dekoracj stanowi wielki medyczny plakat, ukazujcy - w penej gamie kolorw - rne choroby skry. Pomieszczenie tak mocno mierdziao alkoholem do nacierania skry, e McFarlane zaczyna odnosi wraenie, i stary dziwaczny doktor uywa go do czyszczenia dywanu. Jeszcze przez chwil si waha; mimo wszystko czu si troch gupio. Zaraz pomyla, e ta sprawa przecie moe poczeka. A jednak wzi gboki oddech, szybkim krokiem przeszed przez poczekalni i wstpi do dugiego holu. Zatrzyma si przy ostatnich drzwiach, po czym zapuka. W gabinecie znajdowali si lekarz i kapitan Britton. Cicho rozmawiali, pochyleni nad jakim wykresem czy tablic, ktra leaa na biurku pomidzy nimi. Ujrzawszy McFarlanea, Brambell wyprostowa si i, jakby od niechcenia, zoy papier na p. - O, doktor McFarlane! - zawoa. Jego gos zdradzi, e wizyta McFarlanea wcale nie jest dla niego niespodziank. Patrzy na niego nieruchomym wzrokiem. To moe poczeka, znowu pomyla McFarlane. Byo ju jednak za pno. I lekarz, i kapitan Britton patrzyli na niego wyczekujco. - Obraenia Masangkaya - powiedzia gono. - To, co stao si z jego ciaem. By moim partnerem i przyjacielem. Skoro skoczy pan badania, moe pan zdradzi ich wyniki, prawda? Poza tym same zwoki nie s ju panu potrzebne.

Brambell nadal si w niego wpatrywa. W jego wzroku nie byo ludzkiego wspczucia, lecz tylko kliniczne zainteresowanie. - Nie natrafiem na nic wartociowego - odpar. McFarlane opar si o futryn i czeka, nie chcc zdradza swych uczu uwanemu lekarzowi. Po chwili Brambell westchn. - Rzeczywicie, sfotografowaem zwoki ze wszystkich stron. Nie musz ich ju przetrzymywa. A teraz konkretnie, czym pan jest zainteresowany? - Niech mi pan tylko powie, kiedy bd mg zabra szcztki. - McFarlane oderwa si od futryny, skin gow kapitan Britton i odwrci si, aby wyj z gabinetu. Kiedy znalaz si za progiem, usysza za sob szybkie kroki. - Doktorze McFarlane. - To bya kapitan Britton. - Pjd z panem na gr. - Nie miaem zamiaru przerywa pani spotkania z lekarzem - powiedzia McFarlane, wychodzc na korytarz. - I tak musz ju i na mostek. Spodziewam si aktualnych informacji na temat nadchodzcej burzy. Ruszyli szerokim korytarzem. Pmrok owietlao tu jedynie sabe wiato, docierajce z zewntrz przez okrge iluminatory. - Przykro mi z powodu pana przyjaciela, Masangkaya, doktorze McFarlane - odezwaa si Britton niespodziewanie miym, przyjaznym gosem. McFarlane popatrzy na ni uwanie. - Dziki. - Oczy kobiety byszczay nawet w pmroku korytarza. Pomyla, e kapitan zechce porozmawia na temat Masangkaya, jednak ona milczaa. Zupenie niespodziewanie wyczu w niej przyjazn dusz. - Prosz mi mwi po imieniu, Sam - powiedzia. - Dobrze, Sam. Wstpili na schody prowadzce na gwny pokad. - Pospacerujmy przez chwil razem po pokadzie - zaproponowaa Britton. Zaskoczony McFarlane ruszy posusznie za ni. Co w jej sposobie bycia, sposobie poruszania si, przypominao mu by on, Malou. Na ruf statku pady bladozote promienie wiata sonecznego. Wody kanau lniy bogatym, gbokim bkitem. Britton mina ldowisko dla helikopterw i opara si o barierk, wystawiajc twarz w kierunku soca. - Sam, mam pewien dylemat. Szczerze mwic, to wszystko, co sysz o meteorycie, bardzo mi si nie podoba. Obawiam si, e bdzie on dla statku powanym zagroeniem. Ludzie morza zawsze ufaj przeczuciom. A poza tym rwnie to - skina gow w kierunku

niskiej, drobnej sylwetki chilijskiego niszczyciela, kotwiczcego poza wodami kanau bardzo mi si nie podoba. Z drugiej strony, z tego, co mwi Glinn, nie powinnam mie cienia wtpliwoci, e odniesiemy sukces. - Popatrzya na McFarlanea. - Rozumiesz ten paradoks? Nie mog jednoczenie ufa Eli Glinnowi i swoim wasnym przeczuciom. Jeli wic mam w zwizku z tym podj jakie dziaania, powinnam zabra si do tego natychmiast. Nie zamierzam przyjmowa do adowni mojego statku niczego, co moe okaza si dla niego niebezpieczne. W bladych promieniach soca Britton wygldaa na znacznie starsz, ni bya w rzeczywistoci. McFarlane z zaskoczeniem pomyla, e kobieta powanie myli o zrezygnowaniu z misji. - Lloyd raczej nie bdzie zadowolony, jeli si teraz poddamy - powiedzia. - Lloyd nie jest dowdc Rolvaaga. Rozmawiam z tob, poniewa jeste na tym statku jedyn osob, z ktr mog porozmawia o moich wtpliwociach, o zagroeniach... McFarlane znowu uwanie si jej przyjrza. - Jako kapitan - kontynuowaa - nie mog dzieli si wtpliwociami z moimi oficerami czy marynarzami. Oczywicie, nie mog take rozmawia o tym z personelem EES. Pozostajesz ty, ekspert, jeli chodzi o meteoryty. Chc wiedzie, czy twoim zdaniem ten konkretny meteoryt nie zagrozi statkowi. Chc zna twj punkt widzenia, a nie punkt widzenia Lloyda. McFarlane przez krtk chwil patrzy jej w oczy. Wreszcie skierowa wzrok na wod. - Nie potrafi odpowiedzie na takie pytanie. Oczywicie, meteoryt jest niebezpieczny, o czym przekonalimy si a nadto. Ale czy rzeczywicie zagrozi statkowi? Nie wiem. Sdz jednak, e na przerwanie ekspedycji jest ju chyba zbyt pno, nawet gdybymy bardzo tego chcieli. - Ale w bibliotece wypowiadae si na ten temat. Ujawnie swoje wtpliwoci. Masz je, podobnie jak ja. - Tak, mam ogromne wtpliwoci. Ale to nie takie proste. Ten meteoryt jest wielk zagadk w skali caego wszechwiata. Myl, e jego znaczenia w peni jeszcze nie ogarniamy, jednak jest ono tak wielkie, e nie mamy ju adnego wyboru. Po prostu musimy kontynuowa to, co zaczlimy. Gdyby Magellan trzewo przemyla cae ryzyko, jakie podejmuje, nigdy by nie rozpocz wyprawy dookoa wiata. A Kolumb nigdy by nie odkry Ameryki. Britton przez chwil w milczeniu zastanawiaa si nad jego sowami.

- Uwaasz, e odkrycie tego meteorytu mona porwnywa z wyczynami Magellana i Kolumba? - Tak - odpar McFarlane zdecydowanym gosem. - Tak uwaam. - W bibliotece Glinn zada ci pytanie. Nie odpowiedziae na nie. - Nie mogem. - Dlaczego? McFarlane odwrci si i popatrzy w jej ciemnozielone oczy. - Poniewa zdaem sobie spraw, mimo mierci Rocheforta, mimo wszystkich innych przeciwnoci i zagroe, e zaley mi na wydobyciu tego meteorytu. e nigdy w yciu na niczym tak mi nie zaleao. Britton ciko westchna. - Dzikuj, Sam - powiedziaa. Wyprostowaa si, obrcia na picie i odesza na mostek. WYSPA DESOLACIN 20 lipca, godz. 14.05 McFarlane i Rachel stali na skraju obszaru robt, w blasku ostatnich zimnych promieni popoudniowego soca. Na wschodzie widzieli czyste i jasne niebo, a kontury krajobrazu w mronym powietrzu byy wrcz bolenie ostre. Po stronie zachodniej byo jednak zupenie inaczej: nad lini horyzontu rozpocieraa si szeroka, gruba warstwa skbionych chmur, zmierzajca dokadnie w ich kierunku; suna tak nisko, e giny w niej szczyty gr. Z ziemi u ich stp wiatr unosi tumany starego niegu. Burza nie bya ju jedynie sygnaem akustycznym i ostrzeeniem na ekranie radaru. Jej zapowied mieli niemal nad gowami. Podszed do nich Garza. - Nigdy nie sdziem, e widok nadchodzcej burzy tak mnie ucieszy - odezwa si z umiechem, wskazujc na zachd. - Jakie s najblisze plany? - zapyta McFarlane. - Kopa i zakrywa, std do brzegu - odrzek Garza i mrugn okiem. - Kopa i zakrywa? - Chodzi o byskawiczne wykonanie tunelu. T technik stosowano ju w Babilonie. Drymy kana, posugujc si kopark hydrauliczn, przykrywamy go stalowymi pytami i sypiemy na nie ziemi oraz nieg. W miar, jak bdziemy przesuwa meteoryt w kierunku brzegu, niepotrzebne czci tunelu bdziemy zasypywali, jednoczenie drc go dalej na drodze meteorytu.

Rachel wskazaa ruchem gowy na kopark hydrauliczn. - Przy tej zabawce koparki parowe wygldaj jak niepotrzebny szmelc z minionej epoki. McFarlane powrci mylami do wydarze ostatnich dwch dni, od chwili gdy meteoryt zmiady Rocheforta i Evansa. Tunele wok niego oczyszczono i wzmocniono, a take podwojono liczb podnonikw. Wtedy meteoryt zosta podniesiony bez wikszych problemw, umieszczono pod nim oysko i usunito zbdn ziemi. Ze statku przetransportowano gigantyczny paski stalowy wzek i umieszczono tu obok. Teraz nadchodzi czas, aby przecign meteoryt z oyska na wzek. Z zachowania Garzy mona byo wywnioskowa, e jego ludziom nie sprawi to adnej trudnoci. Inynier znowu si umiechn. Kiedy mia dobiy nastrj, by bardzo gadatliwy. - Jestecie gotowi, by podziwia, jak przenosimy najciszy przedmiot, kiedykolwiek poruszany przez czowieka? - Jasne - odpar McFarlane. - Pierwszym krokiem bdzie umieszczenie go na wzku. W tym celu musimy meteoryt najpierw odkry. Dlatego tak mnie cieszy zbliajca si burza. Dziki niej ci cholerni Chilijczycy z okrtu gwno zobacz. Garza cofn si i powiedzia co do krtkofalwki. Stonecipher, zajmujcy stanowisko kilkanacie krokw dalej, wykona jaki gest w kierunku operatora urawia. Po chwili McFarlane mg obserwowa, jak operator zdejmuje znad dou, w ktrym znajdowa si meteoryt, stalowe zadaszenie i ukada cikie pyty na jedn stert obok wykopu. Wiatr wzmaga si stopniowo, ze wistem uderzajc w kontenery i wzbijajc w powietrze sypki nieg. Ostatnia metalowa pyta zawisa w powietrzu, jednak pod wpywem wiatru zacza tak mocno si koysa, e operator przez dug chwil nie by w stanie uoy jej na waciwym miejscu. - W lewo, w lewo! - krzycza Stonecipher do krtkofalwki. - Teraz w d, w d... Dobra, gotowe. Po kilkunastu sekundach, penych napicia, take ta ostatnia pyta spocza bezpiecznie na stercie innych. McFarlane spojrza w odsonity otwr. Po raz pierwszy zobaczy meteoryt w caej okazaoci. Lea w oysku niczym krwawoczerwone asymetryczne jajko, wrd drewnianych rusztowa, kabli i metalowych wspornikw. Widok ten zapiera dech w piersiach. Wpatrujc si w meteoryt, McFarlane dopiero po duszym czasie zorientowa si, e Rachel co mwi. - No i prosz! - woaa do Garzy. - Co wspaniaego!

Sowo wspaniay wypowiadaa waciwie przy kadej okazji, okrelajc nim niemal wszystko i wszystkich - technikw, naukowcw czy robotnikw. Teraz czonkowie ekipy przerwali prac, stanli nad wykopem i jak zaczarowani wpatrywali si w meteoryt. McFarlane z pewnym wysikiem oderwa wzrok od fascynujcego obiektu i popatrzy na Rachel. W jej oczach znowu pojawiy si iskierki zadowolenia, wrcz radoci, czyli co, czego w cigu ostatnich dwudziestu czterech godzin bardzo w nich brakowao. - Jest przepikny - powiedzia. Skierowa spojrzenie na odkryty tunel, dugi ju na sto stp, i na wzek, na ktrym miano przetransportowa wielki kamie. I tunel, i wzek sprawiay imponujce wraenie. Mimo e nie mg ich dostrzec, wiedzia, e pod wzkiem znajduj si cikie i mocne koa z wielkiego samolotu pasaerskiego. Aby bezpiecznie przetransportowa meteoryt, na trzydziestu szeciu osiach umieszczono po czterdzieci k. W tunelu przebywa Glinn, wykrzykujc do robotnikw polecenia, ktre byy ledwie syszalne wrd wistu i wycia wiatru. Front burzowy przechodzi bezporednio nad terenem prac. Ciemne chmury zgasiy ostatnie promienie soca. Zobaczywszy McFarlanea, Glinn wyszed z tunelu i podszed do niego. - Czy druga seria testw przyniosa jakie rezultaty, Sam? - zapyta. Przez cay czas obserwowa robotnikw pracujcych w tunelu. McFarlane pokiwa gow. - Tak, i to na kilku frontach - odrzek i umilk. Czeka, a Glinn zada mu kolejne pytanie. Nie zamierza si odzywa, dopki ono nie padnie, co przynosio mu drobn satysfakcj. le si czu bezustannie przez Glinna obserwowany i sprawdzany. Postanowi jednak, e nie bdzie na t nieufno reagowa, przynajmniej jeszcze nie teraz. Glinn skoni gow, jakby chcia wyraniej sysze sowa McFarlanea. - Rozumiem. Czy mgby nam to szerzej przedstawi? - Oczywicie. Znamy ju temperatur topnienia meteorytu. A raczej temperatur parowania, poniewa zmienia on stan skupienia ze staego od razu w gazowy. Glinn z zainteresowaniem unis brwi. - Ta temperatura to jeden milion dwiecie tysicy kelvinw. Zdawao si, e Glinn na chwil zaniemwi. - Dobry Boe - wyszepta. - Poczynilimy take postpy w badaniach jego struktury krystalicznej. Jest niezwykle skomplikowana i ukada si w asymetryczny fraktalny wzr, zbudowany z trjktw

izokomrek, zachodzcych jeden w drugi. Te wzory powtarzaj si w rnych skalach, od makroskopijnych a po pojedyncze atomy. Mamy tu do czynienia z podrcznikowym fraktalem, co wyjania niezwyk twardo meteorytu. Jest to te jeden pierwiastek, z pewnoci nie aden stop. - Moesz co powiedzie o jego miejscu w tabeli okresowej? - Jest bardzo wysoko, powyej stu siedemdziesiciu siedmiu. To bez wtpienia pierwiastek superaktyniczny. Pojedyncze atomy wydaj si wrcz gigantyczne, kady zawiera setki protonw i neutronw. Z pewnoci jest to pierwiastek z wyspy stabilnoci, o ktrej rozmawialimy wczeniej. - Co jeszcze? McFarlane wcign w puca haust mronego powietrza. - Tak. Co bardzo interesujcego. Rachel i ja okrelilimy wiek Szczk Hanuxy. Erupcje wulkanu i wypyw lawy pochodz niemal dokadnie z okresu, kiedy ten meteoryt spad na wysp. Glinn popatrzy na niego uwanie. - Twoje wnioski? - Przez cay czas zakadalimy, e meteoryt spad niedaleko wulkanu. Teraz jednak wyglda na to, e meteoryt po prostu utworzy wulkan. Glinn czeka na dalszy cig. - By tak ciki i gsty i przemieszcza si tak szybko, e wbi si gboko w skorup ziemi niczym kula z pistoletu, natychmiast wywoujc erupcj wulkanu. To z jego powodu wyspa Desolacin, jedyna wrd wysp przyldka Horn, jest wysp wulkaniczn. W swoim dzienniku Nestor napisa o dziwnej koercji caego regionu. Sprawdziem j wic za pomoc dyfraktora rentgenowskiego i stwierdziem, e mia racj. Ona jest inna ni gdziekolwiek indziej, jest bardzo dziwna. Uderzenie meteorytu byo tak potne, e okoliczne skay, ktre w tym momencie nie wyparoway, ulegy przemianie fazowej. Uderzenie przemienio dosownie wszystko pod wzgldem skadu chemicznego. Powstay formy koezytw nigdzie indziej nie spotykane. - Ruchem rki wskaza na Szczki Hanuxy. - Sia erupcji, wzburzenie magmy i uwolnienie gazw, ktre przyjo form eksplozji, zatrzymao meteoryt gboko pod ziemi, gdzie po prostu zamarz. Przyjmuj, e pocztkowo znajdowa si kilka tysicy stp pod powierzchni. Jednak w cigu milionw lat w wyniku ruchw tektonicznych, w tym ksztatowania si i erozji poudniowych Kordylierw, stopniowo zacz wdrowa coraz wyej, a wreszcie ukaza si w dolinie, niemal widoczny goym okiem. Tyle mog powiedzie, tyle przynajmniej mwi fakty.

Zapada duga cisza; wszyscy pogreni byli we wasnych mylach. Wreszcie Glinn popatrzy na Garze i Stoneciphera, po czym zarzdzi: - Do roboty. Garza zacz wykrzykiwa polecenia do swoich ludzi. McFarlane obserwowa, jak kilku z nich mocuje siatk z grubych kevlarowych pasw do oyska meteorytu. Inni przywizywali pasy do kabestanu przy wzku. Po chwili wszyscy si cofnli. Nagle w powietrzu rozleg si jaki metaliczny trzask, do ktrego zaraz doczy gardowy oskot i ziemia u stp McFarlane zawibrowaa. Stalowy kabestan zacz si obraca, napdzany dwoma generatorami dieslowskimi. Kevlarowe pasy napinay si, powoli zaciskajc si dookoa meteorytu. Wreszcie generatory stany. Wszystko byo gotowe do poruszenia wielkiej skay. McFarlane znowu popatrzy na meteoryt. Nad obszarem prac kbiy si gste ciemne chmury, a sam meteoryt wyglda smutniej, bardziej ponuro, jakby zgas poncy w nim dotd wewntrzny ogie. - Chryste - jkna Rachel, patrzc w kierunku kotujcej si ciany wiatru i niegu zmierzajcej prosto ku nim. - Nadchodzi. - Wszystko na miejscu - powiedzia Garza. Glinn odwrci si. Wiatr podwiewa poy jego kurtki. - Kiedy na niebie pojawi si pierwszy bysk, przerywamy - oznajmi. - A teraz naprzd. Nagle zacz zapada mrok, wiatr zawy ponuro, a patki niegu poszyboway w poziomie. W tym momencie McFarlane dostrzega przed sob tylko monochromatyczne cienie. Ponad zawodzenie wiatru wzniosy si odgosy pracy cikich maszyn. Generatory znowu zadziaay pen moc. Znw zatrzs si grunt, tym razem znacznie mocniej ni przed chwil, a spod ziemi wydoby si guchy oskot, dudnicy tpo niemal na granicy ludzkiej syszalnoci. Zdawa si uciska uszy i wntrznoci, powodowa ledwie odczuwalne drenie. Generatory pracoway niemal ponad siy. Z kad chwil wyy coraz goniej, na razie bez efektu prbujc ruszy meteoryt. - To jest wielka, historyczna chwila! - zawoaa Rachel. - A ja, do cholery, nic z tego nie widz! McFarlane szczelniej zacisn kaptur kurtki wok gowy i przykucn, prbujc zajrze w gb wykopu. Dostrzeg pasy z kevlaru, zacinite wok meteorytu i napite niczym struny. Z dou zaczy dobiega do jego uszu dziwne trzaski i brzki, wyranie syszalne ponad zawodzeniem wiatru. Meteoryt jednak nie zamierza nawet drgn, mimo e

pasy napite byy ju do granic moliwoci. Odgosy docierajce z wykopu przybieray coraz wysze tony. Generatory wyy i pokasyway, a skaa, ktr miay wcign na wzek, wci tkwia w tym samym miejscu. Lecz nagle, w ponurym pmroku, wrd kakofonii najdziwniejszych dwikw, McFarlane odnis wraenie, e meteoryt si ruszy. Nie mg by tego jednak pewien, gdy nieg wirujcy w powietrzu znacznie ogranicza pole widzenia, a zawodzenie wiatru i inne odgosy skutecznie dekoncentroway. Garza popatrzy w gr, umiechn si krzywo i unis wycignity kciuk. - Rusza si! - krzykna Rachel. Garza i Stonecipher zaczli wykrzykiwa rozkazy dla robotnikw. Stalowe pozy pod oyskiem zaczy skrzypie i dymi. Robotnicy bezzwocznie sypnli zarwno na pozy, jak i na powierzchni wzka garciami grafitu. Do nozdrzy McFarlanea dotar kwany zapach rozgrzanej stali. Nagle byo po wszystkim. Przy akompaniamencie potnego, okrutnego jku meteoryt wraz ze swoim oyskiem osiad na czekajcym wzku. Kevlarowe pasy poluniy si, a generatory umilky. - Udao si! - Rachel przycisna do ust palce wskazujce obu rk i przenikliwie gwizdna. McFarlane popatrzy na meteoryt bezpiecznie spoczywajcy na wzku. - Rzeczywicie - mrukn. - Przeby ju dziesi stp. Pozostao mu jeszcze tylko dziesi tysicy mil. Za Szczkami Hanuxy bysno jaskrawe wiato wyadowania elektrycznego. Po chwili pojawio si nastpne. Powietrze rozdar potny grzmot pioruna, ktry uderzy w ziemi gdzie bardzo niedaleko. Wiatr z kad chwil stawa si mocniejszy. Przemieszcza paty niegu nie tylko w powietrzu, ale rwnie po ziemi, stopniowo zasypujc biaym puchem wykopany rw. - Doskonale! - zawoa Glinn. - Manuelu, prosz zakry tunel. Garza odwrci si w kierunku operatora urawia. Jedn rk, opatulon w grub rkawiczk, mocno przytrzymywa kaptur, starajc si, eby potny wiatr nie zerwa mu go z gowy. - Nie da si! - odkrzykn. - Wiatr jest zbyt silny. Operator nie zapanuje nad wysignikiem. Glinn pokiwa gow. - A wic dopki ten wicher nie osabnie, ka zacign i starannie zawiza plandeki.

McFarlane patrzy, jak grupa robotnikw biegnie wzdu tunelu, rozwijajc grub plandek i prbujc umieci j nad meteorytem, mimo szalejcego wiatru. Brezent mia biay i szary kolor, odpowiadajcy ponurym barwom wyspy. McFarlane znw odczu podziw dla Glinna, ktry zdawa si przewidywa wszelkie sytuacje. W kadej chwili gotw by realizowa plan awaryjny. Na niebie pojawi si kolejny bysk, jeszcze bliszy, ponuro iluminujc teren, nad ktrym unosiy si tumany niegu. Kiedy brezent zosta odpowiednio umocowany, zadowolony Glinn skin gow na McFarlanea. - Schowajmy si w kontenerze. - Popatrzy na Garze. - Chc, eby cay personel schroni si w bezpiecznym miejscu, dopki nie minie burza niena. Dla bezpieczestwa prosz jednak wystawi posterunki przy meteorycie. Niech ludzie zmieniaj si na nich co cztery godziny. Nastpnie gestem nakaza McFarlaneowi i Rachel, eby poszli za nim. Pochyleni bardzo nisko, zmagajc si z potnym wiatrem, wszyscy troje popiesznie skierowali swe kroki do ciepej kantyny. WYSPA DESOLACIN Godz. 22.40 Adolfo Timmer czeka za potn zasp, nieruchomy w ciemnoci. Lea i obserwowa, a w kocu nieg niemal cakowicie go zasypa. Poniej widzia sabe wiata, co chwil znikajce wrd gsto padajcego niegu. Byo po pnocy i obserwowani przez niego ludzie nie przejawiali ju adnych oznak aktywnoci. Teren, na ktrym prowadzili prace, by opustoszay i wszyscy z pewnoci kryli si teraz w ciepych kontenerowych barakach. Nadszed czas, eby podj dziaanie. Timmer unis gow, mruc oczy przed niegiem sypicym mu prosto w twarz. Wsta, a silny wiatr natychmiast zdmuchn z jego odziey nieg, ktry dotd do niej przylega. Burza niena potworzya dookoa liczne zaspy. Niektre osigay wysoko nawet dziesiciu stp i stanowiy dla niego doskonae zabezpieczenie przed wzrokiem niepodanych obserwatorw. Ruszy przed siebie, pewnie stawiajc kady krok. Na nogach mia buty niegowe. Zatrzyma si dopiero na skraju terenu wyrwnanego i oczyszczonego przez robotnikw. Mia przed sob krg sabego, jakby brudnego wiata. Ukucn za kolejn zasp, chwil odczeka, po czym wysun gow i uwanie rozejrza si dookoa. Jakie pidziesit jardw

od niego staa samotna szopa. Potny wiatr wy i jcza, wdzierajc si do rodka przez szpary w jej zardzewiaym dachu. Po drugiej stronie krgu wiata dostrzeg dugi rzd solidnych kontenerw mieszkalnych. Ich okienka odcinay si na tle cian maymi kwadracikami tych wiate. Za kontenerami stay jeszcze inne konstrukcje, zapewne magazyny i garae. Wpatrujc si w nie, Timmer stara si dociec, jakie jest ich waciwe przeznaczenie. Do tej pory wszystkie bajora do wypukiwania zota czy te kafary poustawiane przez Amerykanw okazyway si mistyfikacjami, bez wtpienia majcymi zwie ewentualnych obserwatorw, podpatrujcych ich poczynania. O co im chodzio? Nagle Timmer zastyg. Zza szopy niespodziewanie wyszed mczyzna w grubej kurtce. Otworzy drzwi, zajrza do rodka, po czym znowu je zamkn. Nastpnie zacz chodzi po obrzeach owietlonego terenu, co chwil zacierajc donie w grubych rkawiczkach i chylc gow w taki sposb, aby jak najmniej naraa twarz na podmuchy wiatru i nie dopuszcza, eby osiaday na niej paty niegu. Timmer uwanie go obserwowa. Mczyzna z pewnoci nie wyszed na powietrze, eby wypali ostatniego papierosa przed snem. Bez wtpienia by wartownikiem. Ale dlaczego Amerykanie wystawili wart przy rozpadajcej si szopie, na goej, nic niewartej ziemi? Powoli zacz pezn do przodu. Zatrzyma si dopiero przy nastpnej zaspie, znacznie bliej szopy. Zastyg nieruchomo, a tymczasem wartownik powrci do drzwi, kilkakrotnie przytupn nogami i kontynuowa obchd. O ile w szopie nie byo jeszcze kogo, wypenia zadanie w pojedynk. Timmer wyszed zza zaspy i zbliy si do szopy, pilnujc, eby przez cay czas znajdowaa si pomidzy nim a wartownikiem. Stara si porusza jak najniej przy ziemi. Nie mg pozwoli, eby stranik go dostrzeg. Sprzyjaa mu ciemno i nieyca, a poza tym ubrany by w biay nylonowy uniform maskujcy. Zanim opuci Almirante Ramireza, kapitan powiedzia mu, eby nie podejmowa adnego zbdnego ryzyka. Powtrzy mu to kilkakrotnie: Niech pan bdzie bardzo ostrony, panie Timmer. Chc, eby pan wrci na okrt ywy i w jednym kawaku. Teraz nie mg si zorientowa, czy wartownik jest uzbrojony, musia jednak zakada, e tak. Przykucnwszy w cieniu szopy, sign do kieszeni. Jego do zacisna si na rkojeci noa. Przesun nim kilkakrotnie w pochwie, upewniajc si, e do niej nie przymarz. Szybko cign rkawiczk i z kolei przesun palcem po ostrzu. Byo lodowato zimne i ostre jak brzytwa. Doskonale. Tak, mj kapitanie, pomyla. Bd bardzo, bardzo

ostrony. Mocno zacisn do na ostrzu, ignorujc jego lodowaty chd. Chcia je rozgrza na tyle, aby bez problemu przebio skr ofiary. Timmer przyczai si, a tymczasem burza niena jeszcze bardziej si wzmagaa. Wiatr szala dookoa szopy, wyjc i pojkujc. Timmer cign z gowy kaptur, chcc odsonitymi uszami wyowi wszystkie moliwe odgosy. Wkrtce usysza to, na co czeka: skrzypienie butw na niegu, z kad chwil coraz wyraniejsze. Dostrzeg zbliajc si sylwetk wartownika, ledwie widoczn w sabym wietle. Czekajc na niego, caym ciaem przylgn do szopy. Wreszcie usysza jego oddech i odgos zacierania doni o do. Mczyzna intensywnie walczy z zimnem. We waciwym momencie Timmer wyprys zza szopy i zaatakowa. Zaskoczony wartownik pad twarz w nieg, nie wydawszy adnego jku. Timmer natychmiast wskoczy mu na plecy, wbi kolano w jego nerki i dopiero bdc pewnym, e ofiara nie stawi oporu, szarpn j za wosy i pocign w cie, za szop. Wysun rk z noem i jednym szybkim ruchem podern wartownikowi gardo. Poczu, jak ostrze ociera si o krgi szyjne. Mczyzna zadra, w jego gardle zabulgotao i na nieg natychmiast popyna ciepa krew. Timmer wci trzyma jego gow odchylon do tyu, czekajc, a wypynie z niego na nieg i krew, i cae ycie. Wreszcie puci gow i pozwoli, eby nieruchome ciao zalego w niegu. Odwrci zwoki na plecy i popatrzy na twarz ofiary. Mia do czynienia z biaym, a nie z Metysem, ktrego szczeglnie kaza mu si strzec kapitan. Szybko przetrzsn jego kieszenie. Znalaz radionadajnik i may pautomatyczny pistolet. Wsun zdobycz do swoich kieszeni, nastpnie ukry zwoki w najbliszej zaspie. N wyczyci niegiem, zasypa te krwaw plam w miejscu, w ktrym zamordowa wartownika. Fakt, e natrafi dopiero na jednego, wcale nie oznacza, e nie byo ich tu wicej. Unikajc owietlonego terenu, zacz wolno i wzdu cieki, ktr wydepta wartownik. Dziwne, ale na jego trasie nie byo niczego oprcz niegu. Jednak w pewnej chwili nieg niespodziewanie zapad si pod jego butem i zaskoczony Timmer upad twarz do przodu. Nie wsta, lecz pozosta na czworakach. Pod cienk warstw biaego puchu wyczu co dziwnego. Nie bya to ziemia, nie bya to take szczelina lodowa. Pod niegiem znajdowao si wgbienie przykryte jakim mocnym materiaem. Timmer powoli wrci w cie za szop. Uzna, e zanim rozpocznie dalsze poszukiwania, musi sprawdzi, czy szopa nie kryje adnych nieprzyjemnych niespodzianek. Trzymajc n przed sob, stan przed jej frontow cian, uchyli troch drzwi i zajrza do wntrza. W szopie byo zupenie pusto. Wsun si do rodka i zamkn za sob drzwi.

Wydoby z kieszeni ma latark i szybko omit wiatem ciemne pomieszczenie. Dojrza jedynie niewielkie skrzynki z gwodziami. Dlaczego Amerykanie wystawili wartownika przy bezuytecznej, pustej, byle jak skleconej szopie? A jednak zobaczy co wanego. Natychmiast zgasi latark. Spod skraju stalowej pyty, na ktrej staa jedna ze skrzynek, przewiecao sabe wiato. Odsunwszy skrzynk, dostrzeg pod ni cik stalow klap. Uklk obok niej i zacz nasuchiwa. Wreszcie zapa za uchwyt i ostronie podnis pyt. Po caych godzinach oczekiwania i obserwacji, ktr prowadzi podczas zimowej nocy, blask wydobywajcy si spod ziemi niemal go olepi. Timmer szybko opuci klap i ukucn przy niej. Intensywnie myla. Wreszcie zdj z ng buty niegowe, ukry je w kcie szopy i znw unis klap. Przez dug chwil czeka, a jego oczy przyzwyczaj si do blasku. Kiedy uzna, e jest gotowy, zacz schodzi w d po drabinie. Trzydzieci stp niej zszed z drabiny i ruszy w gb tunelu. Po kilku krokach zatrzyma si. Byo tutaj cieplej ni na powierzchni, jednak Timmer ledwie to zauway. W jasnym wietle czu si jakby obnaony i bezradny. Lekko pochylony ruszy dalej. Jeeli znajdowa si teraz w kopalni zota, to musia sam przed sob przyzna, e takiej jeszcze nigdy w yciu nie widzia. Waciwie by ju pewien, e to wcale nie jest kopalnia zota. Dotar do skrzyowania tuneli i przystan, eby si rozejrze. By pewien, e jest tutaj sam. Nie sysza adnego dwiku, nic si nie poruszao. Obliza wargi, zastanawiajc si, co powinien teraz zrobi. Nage zamar. Do daleko przed nim tunel si rozszerza. Bya tam szeroka, otwarta przestrze i leao na niej co bardzo duego. Doszed do koca tunelu i owietli komor latark. Na ziemi sta tutaj wielki szeroki wzek na niezliczonych koach. Poruszajc si ostronie wzdu ciany, Timmer podszed do wzka. Bya to potna paska stalowa naczepa o dugoci mniej wicej stu stp. Jej podstaw tworzyo mnstwo wielkich k. Byy ich setki, umocowanych na lnicych tytanowych osiach. Wzrok Timmera powdrowa powoli do gry. adunek wzka oplataa skomplikowana piramida, zoona z drewnianych podpr i bolcw. A wewntrz piramidy tkwio co nie przypominajcego niczego, co Timmer do tej pory widzia. W gruncie rzeczy nie mgby sobie czego takiego nawet wyobrazi. Byo wielkie i w sztucznym wietle tunelu byszczao nieskoczenie bogat czerwieni. Timmer znowu rozejrza si dookoa, po czym dotkn wzka. Jedn nog postawi na najbliszym kole i, ciko oddychajc, podcign si na platform. W grubym ubraniu

ochronnym szybko si spoci, ale zupenie zignorowa ten dyskomfort. Nad jego gow ponad odkrytym tunelem rozoona bya wielka plandeka, ta sama, na ktr jeszcze kilka chwil temu nieostronie nastpi. Timmer jednak ju si ni nie interesowa. Jego oczy skupione byy na wielkiej rzeczy, ktra leaa na wzku w ogromnym oysku. Bardzo ostronie zacz si wspina po drewnianym rusztowaniu. Nie wtpi ani przez moment, e wanie natrafi na to, po co naprawd przywdrowali tutaj Amerykanie. Ale nie wiedzia, co to takiego. I nie mia czasu do stracenia. Brakowao mu nawet czasu, eby odszuka maego Metysa. Kapitan Vallenar z ca pewnoci chciaby bezzwocznie usysze, co takiego odkry. Ale Timmer si waha, balansowa na wzku, gdy nie mia zielonego pojcia, co waciwie odkry. To co byo w swym piknie niemal eteryczne. Sprawiao wraenie, jakby pozbawione byo powierzchni, jakby mona byo pooy na tym rk i wepchn j a do rubinowego wntrza. Wpatrujc si w to, odnosi wraenie, e widzi misterne wzory, mienice si w blasku lamp. Zimno emanujce z tej rzeczy zdawao si delikatnie chodzi jego spocon twarz. Bya to najpikniejsza rzecz, jak w yciu widzia. Odnosi wraenie, e nie pochodzia z tego wiata. Nie odrywajc od niej wzroku, wsun n do kieszeni, zdj rkawiczk i wycign do w kierunku nieziemsko czerwonej, lnicej powierzchni - powoli, niemal z uwielbieniem. WYSPA DESOLACIN Godz. 23.15 Sam McFarlane zbudzi si gwatownie. Jego serce bio jak oszalae. Gotw by pomyle, e ze snu wyrwa go koszmar, gdyby w powietrzu nadal nie unosio si echo potnego wybuchu. Wsta tak niezgrabnie, e krzeso upado za jego plecami na podog. Ktem oka zobaczy, e Glinn take ju stoi i uwanie nasuchuje. Kiedy ich spojrzenia spotkay si, wiato w kontenerze zaczo migota. Na chwil ogarny ich totalne ciemnoci, ale zaraz nad drzwiami zapona lampa awaryjna i pomieszczenie zala blady pomaraczowy blask. - Do diaba, co to byo? - zapyta McFarlane. Zawodzcy wiatr zaguszy jego sowa, gdy podmuch powietrza wywoany eksplozj wepchn szyb z okna do rodka kontenera.

Glinn podszed do otworu okiennego i wyjrza w ciemno, w ktrej wci szalaa burza niena. Po chwili popatrzy na Garze. On take nie spa. Sta wyczekujco, gotw natychmiast podj wszelkie konieczne dziaania. - Kto stoi na warcie? - Hill. Glinn przyoy do ust krtkofalwk. - Hill, tu Glinn. Niech pan si zamelduje. - Nacisn klawisz odbioru i przez moment wsuchiwa si w gonik. - Hill - powtrzy, po czym zmieni czstotliwo. - Tu centrum dowodzenia, Thompson, jest pan tam? - Z gonika dotary do niego jednak tylko gone trzaski. Rzuci krtkofalwk na st. - Radio nie dziaa, nikt nie reaguje na wezwania. - Popatrzy na Garze, ktry ju nakada grub polarn kurtk. - Dokd chcesz i? - Do kontenera elektrykw. - Nic z tego. Pjdziemy razem - rzek Glinn bardzo stanowczo, jakby by dowdc wojskowym wydajcym rozkazy podwadnemu. - Tak jest - odpar Garza posusznie. Usyszeli z zewntrz skrzypienie butw na niegu i do kontenera wpada zdyszana Amira, ktra przybiega z centrum cznoci. Jej ramiona pokrywaa gruba warstwa niegu. - Nie mamy prdu - powiedziaa, z trudem apic oddech. - Funkcjonuj jedynie agregaty zapasowe. - Zrozumiaem - odrzek Glinn. W jego doni nagle pojawi si may pistolet, Glock 17. Glinn sprawdzi magazynek, po czym wsun pistolet za pasek. McFarlane odwrci si po swoj kurtk. Kiedy wsuwa rce do rkaww, poczu na sobie badawcze spojrzenie Glinna. - Tylko nic nie mw - powiedzia. - Id z wami. Widzc zdeterminowanie McFarlanea, Glinn zawaha si, po czym zwrci si do Amiry: - Zostaniesz tutaj. - Ale... - Rachel, potrzebujemy ci wanie tutaj. Kiedy wyjdziemy, zamknij za nami drzwi na klucz. Wkrtce kto stanie przed nimi na stray.

Po kilku sekundach w drzwiach pojawili si trzej ludzie Glinna, Thompson, Rocco i Sanders. W rkach mieli silne latarki, a przez ramiona przewieszone automaty, Ingramy M10. - Doliczylimy si wszystkich, z wyjtkiem Hiila - zameldowa Thompson. - Sanders, prosz rozstawi strae przed kadym kontenerem. Thompson, Rocco, wy pjdziecie ze mn. Glinn woy buty niegowe, wzi z pki latark i poprowadzi swoj grup w ciemno. McFarlane z trudem posuwa si naprzd w butach niegowych, z ktrymi dotd waciwie w ogle nie mia do czynienia. Duga drzemka przy piecyku sprawia, e zapomnia, jak zimno jest na dworze i jak ostre potrafi by patki niegu, kiedy wiatr nawiewa je prosto w twarz. Kontener z agregatami prdotwrczymi znajdowa si w odlegoci zaledwie pidziesiciu jardw. Garza otworzy kluczem drzwi i cala grupka wesza do ciasnego wntrza. Thompson i Rocco owietlili je latarkami. W powietrzu unosi si odr spalonych przewodw. Garza uklkn, eby podnie szar stalow pokryw gwnej tablicy rozdzielczej. Kiedy to zrobi, znad tablicy uniosa si chmura kwanego dymu. Garza przesun domi po panelu. - Wszystko spalone na kamie - powiedzia. - Przewidywany czas naprawy? - zapyta Glinn. - Gwny przecznik naprawi maksymalnie w cigu dziesiciu minut. Potem bdziemy musieli zdiagnozowa wszystkie szkody. - Zatem, do roboty. Panowie Thompson i Rocco niech stan na zewntrz i strzeg wejcia. Gwny konstruktor w ciszy zabra si do pracy. McFarlane obserwowa go w milczeniu. Glinn znowu prbowa nawiza czno radiow. Kiedy jednak usysza z gonika wycznie trzaski, wsun krtkofalwk do kieszeni. Po dugiej chwili Garza cofn si o krok i kilkakrotnie pokrci przecznikiem. Rozleg si cichy trzask i szmer, ale nie zapaliy si adne wiata. Odchrzknwszy z niezadowoleniem, Garza otworzy stojc obok metalow szafk i wycign z niej palmtop z programami diagnostycznymi. Podczy go do gniazdka na tablicy rozdzielczej i uruchomi. May niebieski ekran palmtopa natychmiast oy. - W wielu miejscach poprzepalane s przewody - odezwa si Garza. - Co ze stabilizatorami napicia?

- Cokolwiek si zdarzyo, spowodowao mnstwo cholernych szkd. Stabilizatory nie wytrzymay. Sdz, e w cigu jednej milisekundy napicie osigno ponad miliard woltw, a natenie z pewnoci przekroczyo pidziesit tysicy amperw. adne chodzenie ukadu ani adne stabilizatory napicia nie mogy tu zadziaa. - Miliard woltw? - zapyta McFarlane z niedowierzaniem. - Przecie nawet pioruny nie wytwarzaj takiego napicia. - Rzeczywicie - odpar Garza, wycigajc wtyczk z panelu i wsuwajc palmtop do kieszeni. - Przy wyadowaniu, z jakim mamy do czynienia, uderzenie pioruna to drobnostka. - W takim razie co to byo? Garza potrzsn gow. - Jeden Bg to wie. Glinn sta jeszcze przez chwil w milczeniu, ogarniajc wzrokiem widoczne zniszczenia. - Sprawdmy meteoryt - powiedzia wreszcie. Wyszli z kontenera na burz nien. Najpierw poruszali si wzdu cian, jednak wkrtce wyszli na otwart przestrze. Ju z pewnej odlegoci McFarlane dostrzeg, e brezent nad wykopem pozrywa si z mocowa. Kiedy podeszli bliej, Glinn uniesieniem rki zatrzyma grup, po czym poleci Rocco i Thompsonowi, eby weszli do szopy i zeszli po drabinie do tunelu. Nastpnie wycign zza paska pistolet i poruszajc si powoli, ostronie podszed wraz z Garz na skraj wykopu. Po chwili przy naderwanym fragmencie brezentu przystan take McFarlane. Poszarpane brzegi materii unosiy si w gr niczym paszcze okrywajce niewidzialne duchy. Glinn skierowa wiato latarki w d, wprost do tunelu. Na dnie mona byo dostrzec mnstwo wci unoszcego si kurzu, kamieni i zwglonego drewna. Due fragmenty metalowego wzka byy powykrcane i stopione. Sycha byo gone syczenie, a w powietrze unosiy si kby pary. Na ziemi walay si kulki metalu, ktry na kilka chwil zmieni stan skupienia. Pod wzkiem stopio si kilkanacie rzdw k. Ich opony pony, wytwarzajc kby czarnego dymu. Glinn przez kilkanacie sekund rozglda si po scenie zniszczenia, podajc wzrokiem za wiatem latarki. - Czy to bya bomba? - zapyta. - Wyglda raczej na gigantyczne spicie. Na kocu tunelu bysny wiata i po chwili w polu widzenia ukazali si Thompson i Rocco. Wymachiwali domi przed twarzami, odganiajc od siebie chmury dymu. Wczyli ganice i zaczli spryskiwa proszkiem ganiczym ponce opony. - Czy widzicie jakie uszkodzenia na meteorycie? - zawoa do nich Glinn.

Mczyni w milczeniu obejrzeli meteoryt. - Nie ma nawet zadrapania! - odkrzykn w kocu ktry z nich. - Thompson - powiedzia Glinn i wskaza rk na jaki punkt na powiewajcym brezencie. - Niech pan popatrzy. McFarlane pody wzrokiem we wskazane miejsce, na niewielk przestrze za wzkiem. Szalay tam niespokojne pomienie. Tu obok na ziemi lniy w migoczcym wietle fragmenty jakiej substancji i wystajce z niej biae koci. Jedn z nich Thompson owietli latark. Niewtpliwie bya to ludzka rka, jakby oderwane rami, niemiosiernie poskrcane, nadpalone. - Chryste - mrukn McFarlane. - Chyba znalelimy Hilla - powiedzia Garza. - Tutaj jest jego pistolet - doda Thompson. Glinn krzykn do mczyzn znajdujcych si w tunelu: - Thompson, niech pan natychmiast sprawdzi cay system, cay tunel. I prosz meldowa, jeli natrafi pan na co istotnego. Rocco, prosz sprowadzi zesp medyczny. Musimy pozbiera te szcztki. - Tak jest, prosz pana. Glinn popatrzy teraz na Garze. - Zabezpiecz granice naszego terenu. Zgromad wszystkie dane z systemu obserwacyjnego. Musimy je natychmiast przeanalizowa. Skontaktuj si ze statkiem i ogo alarm. Rozka, eby przystpiono do odbudowy systemu zasilania. Ma by sprawny i efektywny najpniej za sze godzin. - Nie mamy cznoci ze statkiem - odpar Garza. - W eterze jest tylko szum. Glinn znowu spojrza w gb tunelu. - Thompson! Kiedy pan skoczy, prosz wzi ratrak i pdzi na pla. Niech pan nawie kontakt ze statkiem z brzegu. Jeeli bdzie pan musia, prosz nadawa do nich chociaby alfabetem Morsea. Thompson posusznie zasalutowa, odwrci si i ruszy, eby kontynuowa prac w tunelu. Po chwili znikn w ciemnoci, wrd kbw dymu. Z kolei Glinn skoncentrowa swoj uwag na McFarlanie. - Id do Amiry i j tutaj przeprowad. Zabierzcie wszelkie urzdzenia diagnostyczne, jakie wam si przydadz. Tunel trzeba bdzie jak najszybciej oczyci. Kiedy tylko zabezpieczymy teren i usuniemy zwoki Hilla, obejrzycie meteoryt. Na razie nie rbcie adnych skomplikowanych bada. Chc, ebycie jedynie okrelili, co si tutaj stao. I, bro Boe, nie dotykajcie tego kamienia.

McFarlane popatrzy pod nogi. U podstawy wzka Rocco wyoy na brezent co, co wygldao jak ludzkie puco. Meteoryt, uoony w drewnianej koysce, sycza i parowa. McFarlane i tak nie dotknby go teraz za adne skarby, jednak nie zamierza mwi o tym Glinnowi. - Rocco! - zawoa Glinn i pokaza palcem na drugi koniec zniszczonego wzka, gdzie migotao kolejne sabe wiato. - Tam z tyu masz nastpne rdo ognia. Na szczcie jest dosy sabe. Rocco podszed we wskazane miejsce z ganic. Nagle jakby zamar. Dopiero po dugiej chwili popatrzy w gr i krzykn: - Prosz pana, to chyba jest ludzkie serce! Glinn wyd wargi. - Rozumiem. Niech pan zagasi ogie i kontynuuje zadanie. WYSPA DESOLACIN 21 lipca, godz. 00.05 McFarlane mozolnie czapa w wysokim niegu w kierunku rzdu kontenerw, a potny wiatr niemiosiernie d mu w plecy, jak gdyby chcia rzuci go na kolana. Idca obok geologa Rachel w pewnej chwili potkna si, ale zaraz stana rwno na nogach. - Czy ta nieyca kiedy si skoczy? - zawoaa. McFarlane nie odpowiedzia, poniewa intensywnie rozmyla o ostatnich wydarzeniach. Kiedy po minucie dotarli do kontenera medycznego, natychmiast zrzuci z siebie grub kurtk. W pomieszczeniu unosi si zapach przypalonego misa, a Garza mwi co przez krtkofalwk. - Kiedy odzyskalimy czno? - McFarlane zapyta Glinna. - Jakie p godziny temu. Wci si urywa, ale z kad chwil jest lepiej. - Dziwne. Prbowalimy nawiza czno z tunelu, ale syszelimy jedynie szum i trzaski - zacz McFarlane, jednak zaraz zamilk. Mimo znuenia prbowa intensywnie myle. Garza odsun krtkofalwk od ust. - czyem si z Thompsonem. Jest na play. Mwi, e kapitan Britton odmawia wystania ze statku kogokolwiek ze sprztem, dopki nie skoczy si burza. Twierdzi, e taka prba byaby zbyt niebezpieczna. - To nie do przyjcia. Podaj mi radio. - Glinn niemal wyszarpn mu krtkofalwk:

- Thompson? Niech pan wyjani pani kapitan, e utracilimy czno, sie komputerow i zasilanie. Potrzebujemy generatora z wyposaeniem, i to natychmiast. Jeeli go nie otrzymamy, kto tutaj moe zgin! Jeli nadal bdzie pan natrafia na trudnoci, prosz da mi zna. Aha, oczekujemy tu Brambella. Pilnie. Chc, eby zbada szcztki Hilla. Przez pusty otwr po wybitym oknie McFarlane przez chwil obserwowa Rocco. Opatulony w kurtk, w grubych rkawiczkach, mczyzna usuwa z brezentu ludzkie szcztki i ukada je w przenonym zamraalniku. - Jeszcze jedna sprawa - powiedzia po chwili Garza, ktry zdy odebra radiotelefon od Glinna. - Z Rolvaagiem wanie poczy si Palmer Lloyd. Chce rozmawia z Samem McFarlaneem. McFarlane, ktrym ostatnie wydarzenia mocno zachwiay, poczu si jeszcze bardziej zdezorientowany. - To chyba nie najlepszy moment, co? - spyta, patrzc na Glinna, i zamia si nerwowo. Lecz wyraz twarzy Glinna cakowicie go zaskoczy. - Moesz podczy duy gonik? - zapyta Glinn. - Wezm ktry z kontenera cznoci - odpar Garza. - Chyba nie zamierzasz ucina sobie teraz pogawdki z Lloydem? - zdziwi si McFarlane, patrzc na Glinna. - A jednak w tej chwili to jest najlepsze wyjcie. Dopiero znacznie pniej McFarlane zrozumia, co wtedy Glinn mia na myli. * W cigu kilku minut Garza podczy do transmitera w kontenerze dodatkowy zewntrzny gonik. Pocztkowo dobiegay z niego tylko trzaski, zmieniajce barw i natenie. Oczekujc na poczenie, McFarlane rozejrza si po pomieszczeniu. Rachel kulia si przy piecyku, szukajc ciepa. Glinn przestpowa nerwowo z nogi na nog, co chwil zerkajc na radio. Rocco, ktry zdy ju wrci, pracowicie ukada na stole ludzkie szcztki. McFarlane mia pewn teori na temat ostatnich wydarze. Bya zbyt wiea, zbyt niepena, eby z kimkolwiek si ni dzieli, ale przecie nie pozostawiono mu wielkiego wyboru. Gonik jeszcze przez kilka sekund emitowa jedynie trzaski, lecz nagle w kontenerze rozleg si w miar wyrany gos Lloyda. - Halo! Halo! Glinn pochyli si nad mikrofonem. - Po drugiej stronie Eli Glinn, panie Lloyd. Czy pan mnie syszy?

- Tak, tak! Sysz! Ale cholernie sabo, Eli. - Przez cay czas mamy jakie zakcenia w cznoci radiowej. Niewiadomego pochodzenia. Dlatego musimy si pieszy. Mamy tu teraz mnstwo pracy, a poza tym w kadej chwili mog si wyczerpa baterie. - Co? Dlaczego? Do diaba, co si dzieje? Dlaczego Sam nie poczy si ze mn jak co dzie? Ta wasza kapitan nie bya w stanie udzieli mi adnej jasnej odpowiedzi. - Mielimy wypadek. Jeden z naszych ludzi nie yje. - Chciae chyba powiedzie, e nie yje dwch ludzi? McFarlane opowiedzia mi o wypadku przy meteorycie. Cholernie szkoda tego Rocheforta. - Mamy kolejn ofiar mierteln. Zgin mczyzna o nazwisku Hill. Przez moment z gonika dociera jedynie szum i pisk. Wreszcie gos Lloyda powrci, jednak znacznie sabszy ni poprzednio. - ...si z nim stao? - Jeszcze nie wiemy - odpar Glinn. - McFarlane i Rachel Amira wanie wrcili po ogldzinach meteorytu. - Pocign McFarlanea do mikrofonu. Ten ruszy do przodu bardzo niechtnie. Przekn lin. - Panie Lloyd - zacz. - To, co panu powiem, to jedynie teoria, konkluzja, do ktrej doszedem na podstawie tego, co dotd zaobserwowaem. Sdz jednak, e mylilimy si w kwestii przyczyn mierci Nestora Masangkaya. - Mylilimy si? - powtrzy Lloyd. - Co chcesz przez to powiedzie? No i co to ma wsplnego ze mierci tego Hilla? - Wszystko, o ile si nie myl. Uwaam, i obaj zginli dlatego, e dotknli meteorytu. W kontenerze zapanowaa cisza, ktr zakcay jedynie trzaski z gonika. - Sam, to absurd - odezwa si w kocu Lloyd. - Przecie ja take dotykaem tego meteorytu. - Prosz posucha. Sdzilimy, e Nestora zabi piorun. I to prawda, meteoryt ma potn si przycigania. Jednak Garza powie panu, e napicie prdu w tunelu, gdzie meteoryt teraz ley, osigno w pewnym momencie rzd miliarda woltw. aden piorun nie jest w stanie wygenerowa takiego napicia. Dokadnie obejrzaem wzek i meteoryt. Dzisiejsze zniszczenia, ktre zaobserwowaem, nie pozostawiaj wtpliwoci, e rdem ogromnego napicia by wanie sam meteoryt. - Ale ja te przyoyem do niego policzek. I, cholera, nadal yj! - Wiem. Nie potrafi wyjani, dlaczego meteoryt pana oszczdzi. Ale adne inne wyjanienie dzisiejszej katastrofy do niczego nie pasuje. Tunel by pusty, meteoryt by

doskonale zabezpieczony. Nie dziaaa na niego adna obca sia. Wyglda na to, e wyadowanie elektryczne wystrzelio wanie z meteorytu, przebiego przez cz wzka i oysko, topic elementy z metali. Pod wzkiem znalazem rkawiczk, jedyny fragment ubrania Hilla, ktry nie spon. Myl, e odrzuci rkawiczk na ziemi wanie po to, eby dotkn meteorytu. - Dlaczego miaby tak wanie postpi? - zapyta Lloyd ze zniecierpliwieniem. Teraz dopiero odezwaa si Rachel. - A pan? Dlaczego pan go dotkn? Przecie to jest wielka, dziwna, tajemnicza rzecz. W takiej sytuacji zawsze mona odpowiedzie sobie, dlaczego kto chce by pierwsz albo jedn z pierwszych osb, ktre dotykay obiektu. - Jezu, nie mog w to uwierzy - powiedzia Lloyd. - Ale rozumiem, e moecie kontynuowa prace? Mam racj? McFarlane omieli si popatrze na Glinna. - Wzek i oysko ulegy zniszczeniu - wyjani Glinn. - Garza oznajmi jednak, e mona je naprawi w cigu dwudziestu czterech godzin. Lecz problemem pozostaje meteoryt. - Dlaczego? - zapyta Lloyd. - Co si z nim stao? - Nie - kontynuowa Glinn. - Wyglda na to, e nie ma na nim nawet rysy. Od samego pocztku wydaem polecenie, eby go traktowa jak przedmiot skrajnie niebezpieczny. Teraz, jeli Sam McFarlane ma racj, wiemy, e naprawd jest niebezpieczny. eby umieci meteoryt na statku, musimy przedsiwzi dodatkowe rodki bezpieczestwa. Zarazem musimy dziaa szybko. Pozostawanie tutaj duej ni to absolutnie konieczne, take jest niebezpieczne. - Zupenie mi si to nie podoba, Eli. Powiniene okreli te dodatkowe rodki, zanim wyruszylimy z Nowego Jorku. McFarlane odnis wraenie, e Glinn lekko zmruy oczy. - Panie Lloyd, ten meteoryt w aden sposb nie przystaje do jakichkolwiek naszych dotychczasowych zabezpiecze. Parametry, z ktrymi mamy do czynienia, s zupenie inne ni te, ktre EES stosowao w pocztkowych analizach. Jeszcze nigdy co takiego si nam nie przytrafio. Wie pan, co to powinno oznacza? Lloyd nie odpowiada. - e odstpujemy od realizacji projektu - dokoczy Glinn. - Do cholery, takie rozwizanie nie wchodzi w gr. - Lloyd zacz krzycze, ale jego glos dociera z takim osabieniem, e McFarlane mocno wyta uszy, aby cokolwiek usysze. - W ogle nie ycz sobie na ten temat rozmawia. Syszysz mnie, Eli? Masz zaadowa ten cholerny kamie na statek i przywie go do mnie!

Nagle poczenie zostao przerwane. - Skoczy transmisj - powiedzia Garza. W kontenerze zapanowaa cisza. Spojrzenia wszystkich obecnych spoczyway na Glinnie. McFarlane zerkn ponad jego ramieniem na Rocco, cigle zajtego makabrycznym zadaniem. Trzyma w tej chwili w rce co, co wygldao jak kawaek czaszki. Z oczodow wysuway si gaki oczne, wiszce jedynie na strzpach nerww. Rachel westchna, potrzsna gow i powoli wstaa z drewnianego krzesa. - A wic co robimy? - Na razie przywrcimy elektryczno. Kiedy ju popynie prd, oboje zajmiecie si najwaniejszym problemem. - Glinn popatrzy na McFarlane. - Gdzie jest rkawiczka Hilla? - Tutaj. - McFarlane sign do torby, ktr mia przewieszon przez rami. Wyj z niej rkawiczk umieszczon w plastikowym, szczelnie zamknitym worku i poda j Glinnowi. - To jest rkawiczka ze skry - stwierdzi Garza. - Nasi ludzie wyposaeni byli w rkawiczki z brytu. Zapada cisza. - Panie Glinn? Gos Rocco zabrzmia dziwnie ostro. Byo w nim tak wielkie zaskoczenie, e na mczyzn skieroway si wszystkie spojrzenia. A Rocco trzyma w rce przed sob fragment czaszki w taki sposb, jakby za chwil zamierza go sfotografowa. - Tak, panie Rocco? - Fran Hill mia brzowe oczy. Glinn przenis wzrok z Rocco na czaszk, a potem z powrotem na Rocco. Na jego twarzy artykuowao si pytanie, ktrego nie by w stanie gono wypowiedzie. Powoli, delikatnie Rocco oczyci chusteczk gak oczn zwisajc z czaszki. - To nie jest Hill - powiedzia stanowczo. - Oczy tego osobnika s niebieskie. WYSPA DESOLACIN Godz. 00.40 Glinn zamar, jakby zahipnotyzowany przez gak oczn wiszc na fragmencie nerwu. - Garza. - Jego gos by niezwykle spokojny. - Sucham.

- Prosz natychmiast zebra wszystkich ludzi. Znajdcie Hilla. Jeli bdzie trzeba, uyjcie sond i czujnikw ciepa. - Tak jest. - I bdcie bardzo czujni. Uwaajcie na moliwe puapki, snajperw i tak dalej. Nie przegapcie niczego. Garza wyszed z kontenera i po chwili znikn w mroku. Glinn wzi do rki gak oczn i zacz j uwanie oglda. McFarlane odnis wraenie, e patrzy na ni, jakby oglda kawaek piknej porcelany. Nastpnie podszed do stou ze szcztkami czowieka. Cz z nich leaa na wierzchu, na brezencie, a pozostae nadal spoczyway w przenonej lodwce. - Zobaczmy, co tutaj mamy - mrukn. McFarlane patrzy, jak Glinn bada szcztki, biorc po kolei kady fragment do rki. Kademu powica od kilku do kilkunastu sekund, po czym odkada go i bra nastpny, niczym klient na stoisku misnym. - Blondyn - powiedzia, owietlajc kilka wosw. Powoli zacz skada fragmenty czaszki. - Wysokie koci policzkowe, krtka fryzura... Typ nordycki... - Przez moment przebiera wrd szcztkw w milczeniu. - Trupia czaszka wytatuowana na prawym ramieniu... Mody czowiek, mia okoo dwudziestu piciu lat. Trwao to mniej wicej pitnacie minut. W tym czasie przemawia tylko Glinn, sam do siebie, pozostali trwali w milczeniu. W kocu Glinn wyprostowa si i podszed do zlewu, eby umy rce. Woda jednak nie popyna, dlatego jedynie oczyci donie z tkanek, ktre przylgny mu do skry i wytar rcznikiem. Nastpnie zacz kry nerwowo po caym pomieszczeniu. W pewnej chwili, zupenie niespodziewanie, zatrzyma si w p kroku. Mona byo odnie wraenie, e podj decyzj. Podnis ze stou radionadajnik. - Thompson? - Tak, prosz pana. - Co z tym generatorem? - Kapitan Britton sama tu z nim przybdzie. Nie chce ryzykowa ycia nikogo z zaogi. Powiedziaa te, e Brambell zjawi si na miejscu, kiedy tylko to bdzie bezpieczne. Burza niena ma si skoczy mniej wicej nad ranem. Radiotelefon wyemitowa krtki sygna i Glinn natychmiast ustawi waciw czstotliwo. - Znalelimy Hilla - rozbrzmia z gonika lakoniczny gos Garzy.

- No i? - Kto go chcia ukry w zaspie nienej. Ma podernite gardo. Moim zdaniem, profesjonalna robota. - Dzikuj, Garza. Sabe owietlenie awaryjne, jedyne, ktre funkcjonowao w kontenerze cznoci, ponuro owietlao w pmroku profil twarzy Garzy. Nad jego lew brwi widniaa maa pojedyncza kropla potu. - Przed wejciem do szopy ukryta jest para butw niegowych. Tak jak rkawiczka z pewnoci nie naleay do nikogo z naszych ludzi. - Rozumiem. Bardzo prosz, przetransportujcie zwoki Hilla do kontenera medycznego. Gdyby zamarzy na kamie przed przybyciem doktora Brambella, mielibymy dodatkowe problemy. - Kim wic by ten drugi czowiek? - zapyta McFarlane. Glinn nie odpowiedzia. Odwrci si i mrukn co po hiszpasku, ale na tyle gono, e McFarlane mg usysze jego sowa: - Kapitanie Vallenar, niestety, nie jest pan mdrym czowiekiem. Waciwie to jest pan bardzo niemdry. WYSPA DESOLACIN 23 lipca, godz. 12.05 Burza osabia, a kolejne czterdzieci osiem godzin mino bez adnych dalszych wypadkw i incydentw. Wzmocniono zabezpieczenia i strae, zainstalowano nowe kamery, a wok terenu, na ktrym rozoony by obz ekipy badawczej, rozstawiono czujniki ruchu. Prace przy dreniu tunelu, ktrym mia by transportowany meteoryt, postpoway w szybkim tempie. Kiedy gotowy by nastpny odcinek, meteoryt natychmiast przesuwano na wzku, cal po calu, a do koca. Potem wzek zatrzymywano, aby przygotowa kolejn cz drogi, z tyu za popiesznie zasypywano poprzedni. rodki ostronoci podwojono. Wreszcie koparki dotary do wntrza pola niegowego. Tutaj, ukryty pod niemal dwustoma stopami twardego lodu, meteoryt czeka, a zespoy robotnikw wydr gboki tunel. Prace podjto z obu stron. Eli Glinn sta u wlotu do tunelu lodowego i obserwowa, jak pracuj wielkie maszyny. Wszystko przebiegao zgodnie z planem mimo dwch ostatnich zgonw. P tuzina grubych tamocigw, ustawionych jeden za drugim, wypluwao ld z gbi tunelu, a w powietrzu unosiy si gste kby dymu, pochodzce z ukadw wydechowych dieslowskich silnikw.

Glinn pomyla, e wyglda to nawet piknie - jeszcze jedno perfekcyjne rozwizanie techniczne, niezbdne do zrealizowania projektu. ciany i sufit tunelu byy chropowate i nieregularne, upstrzone niezliczonymi guzami i wystpami. Widniay na nich miliony pkni i drobnych szczelin. Na tle szokujcego bkitu lodu miay jaskrawy biay kolor. Rwne byo tylko podoe. Pokrywano je wszechobecnym na wyspie wirem i po nim wanie toczy si wzek z meteorytem. Tunel owietla jeden rzd lamp fluorescencyjnych. Spogldajc do przodu, Glinn dostrzega meteoryt na wzku, czerwony kamie pomidzy bkitnymi cianami. Odgosy pracy maszyn zwielokrotniay si w tunelu potnym echem. Na samym kocu miejsce prac owietlay potne reflektory. Odkrycie, e meteoryt moe zabi kadego, kto go dotyka, przestraszyo Glinna bardziej, ni byby skonny przyzna. Mimo e natychmiast wyda odpowiednie zarzdzenia, doskonale zdawa sobie spraw, e zakaz, chocia rozsdny, by tylko pozornym rodkiem ostronoci. Czul, e McFarlane mia racj, i to wanie dotknicie spowodowao eksplozj. adna inna przyczyna nie pasowaa do zaistniaych okolicznoci. Naleao jednak dokona strategicznej rekalkulacji wszystkiego, co byo zwizane z meteorytem. A to z kolei wymagao zaangaowania caej mocy gwnego komputera EES, ktry znajdowa si w Nowym Jorku. Glinn jeszcze raz popatrzy na czerwon bry, spoczywajc jak wielki kamie jubilerski w koysce z drewna dbowego. Ta wanie brya zabia czowieka Vallenara, zabia Rocheforta i Evansa, a take zabia Masangkaya. Dziwne, e nie zabia Lloyda. W kadym razie bez wtpienia niosa mier. Mimo to Glinn nie mg zaprzeczy, e miertelnych wypadkw byo mniej, ni si na tym etapie spodziewa. Projekt z wulkanem kosztowa ycie czternastu istot ludzkich, w tym ciekawsk pani minister, ktra nalegaa, by w decydujcych momentach znajdowa si tam, gdzie za adne skarby wiata akurat nie powinna bya przebywa. Glinn bezustannie przypomina sobie, e mimo osobliwoci, jak stanowi meteoryt, mimo problemw z chilijskim niszczycielem, realizacja projektu nie napotykaa nadzwyczajnych trudnoci. Spojrza na zegarek. McFarlane i Amira na pewno rozpoczn prac na czas; oni nigdy si nie spniali. Po chwili zobaczy ich sylwetki w wejciu do tunelu. Wanie wysiadali z ratraka. McFarlane mia na ramieniu wielk wenian torb z przyrzdami i instrumentami. Po kilku minutach oboje stali przy Glinnie. - Macie jeszcze czterdzieci minut, zanim tunel zostanie ukoczony i znowu zaczniemy przesuwa meteoryt - powiedzia do nich. - Dobrze ten czas wykorzystajcie.

- Taki mamy zamiar - odpara Amira. Glinn patrzy na ni, jak wyciga z torby sprzt i ustawia instrumenty. McFarlane tymczasem fotografowa meteoryt aparatem cyfrowym. Tak, Amira z pewnoci bya zdoln dziewczyn. Tak jak si Glinn spodziewa, McFarlane dowiedzia si o jej raportach, a to wywoao podany efekt: zrozumia, e jego zachowanie jest dokadnie obserwowane. Przy okazji Amira stana przed dylematem etycznym, ktry zajmowa jej myli. Dziki temu nie rozwaaa powaniejszych kwestii moralnych, do ktrych stawiania miaa wielkie skonnoci. A przecie wobec projektu technicznego, ktry trzeba byo zrealizowa dokadnie i z zimn krwi, moralne wtpliwoci naleao zdecydowanie odkada na bok. McFarlane przyj zachowanie Amiry znacznie lepiej, ni wynikaoby to z jego profilu psychologicznego. Bez wtpienia by czowiekiem o skomplikowanej osobowoci, ale te kim, kto ju udowodni, e jest niezwykle przydatny. Glinn zauway, e do tunelu podjecha kolejny ratrak z pasaerem. Wysiada z niego Sally Britton, ubrana w dugi granatowy paszcz. Rzecz u niej niespotykana: nie miaa na gowie czapki oficerskiej i jej wosy o kolorze dojrzaej pszenicy zabyszczay jaskrawo w wietle lamp tunelu. Glinn umiechn si. Tego take si spodziewa, i to mniej wicej od momentu, kiedy wybuch zabi chilijskiego szpiega. Spodziewa si, a nawet na to czeka. Kiedy Britton podesza bliej, Glinn powita j promiennym umiechem. Wycign rk i potrzsn jej doni. - Mio pani widzie, pani kapitan. Britton rozejrzaa si. Jej inteligentne oczy zauwaay wszystko, co miao jakiekolwiek znaczenie. Zatrzymaa wzrok dopiero na meteorycie. - Dobry Boe - wykrztusia. Glinn umiechn si. - W pierwszej chwili to zawsze jest szok - powiedzia. Britton bez sowa pokiwaa gow. - Nic wielkiego nie moe si wydarzy na tym wiecie, pani kapitan, bez pewnych trudnoci - rzek Glinn cicho, lecz z ogromnym przekonaniem w gosie. - To jest najwiksze odkrycie naukowe obecnego wieku. W sumie Glinna niewiele obchodzia warto naukowa meteorytu. Zainteresowany by jedynie technicznymi i inynieryjnymi aspektami akcji, ktr koordynowa. Jeli jednak sprzyjao to jego celom, gotw by odgrywa nawet ma komedi. Britton wci wpatrywaa si w meteoryt. - Mwili, e jest czerwony, ale nie miaam pojcia...

W tej samej chwili w tunelu zadudniy silniki cikich maszyn. Wiedzc, e nie jest syszana, Britton po prostu wpatrywaa si w meteoryt. Trwao to minut, moe dwie. Wreszcie, z widocznym wysikiem, oderwaa spojrzenie od czerwonego kamienia, gboko odetchna i popatrzya na Glinna. Wkrtce oboje ruszyli w kierunku wyjcia z tunelu. - Znowu zgino dwch ludzi. Wiadomoci od pana docieraj bardzo powoli, a tymczasem plotki kr po caym statku. Zdenerwowani s marynarze, nawet moi oficerowie. Musz dokadnie wiedzie, co si wydarzyo i dlaczego. Glinn pokiwa gow. Czeka. Wiedzia, e Britton jeszcze nie skoczya. - Meteoryt nie znajdzie si na pokadzie mojego statku, dopki si nie przekonam, e nie stanowi zagroenia - powiedziaa jednym tchem i teraz ona czekaa na sowa Glinna, drobna i czujna, jakby wronita w wir rozsypany na ziemi. Glinn umiechn si. C, Sally Britton bya sob w stu procentach. Z kadym dniem coraz bardziej j podziwia. - Jestem dokadnie tego samego zdania - odrzek. Britton popatrzya na niego, zbita z tropu. Bez wtpienia spodziewaa si oporu. - Panie Glinn, zgin oficer marynarki chilijskiej i jako bdziemy to musieli wytumaczy wadzom. W pobliu stoi okrt wojenny, niszczyciel, ktrego dowdca uwielbia celowa w nas ze swoich dzia. Nie yje trzech paskich ludzi. Mamy do czynienia ze ska, ktra way dwadziecia pi tysicy ton i ktra, jeli nie miady ludzi, rozrywa ich na strzpy, a pan chce zaadowa t ska na mj statek. - Na chwil urwaa, ale zaraz kontynuowaa niszym gosem: - Nawet najlepsi marynarze ulegaj zabobonom. Ludzie opowiadaj sobie niestworzone historie. - Ma pani racj, istnieje mnstwo powodw do obaw. Pozwoli pani jednak, e pokrtce opowiem, co si wydarzyo. Przepraszam, e sam nie pofatygowaem si na statek, ale, jak pani wie, nasz harmonogram jest bardzo napity. Britton czekaa. - Dwie noce temu, w czasie potnej nieycy, na wyspie zjawi si nieproszony go, przysany tutaj z chilijskiego statku. Zabio go wyadowanie elektryczne, ktrego rdem by meteoryt. Niestety, na krtko przed mierci Chilijczyk zamordowa jednego z naszych ludzi. Britton ostro popatrzya na Glinna. - A wic to prawda o tym piorunie z meteorytu? Dotd w to nie wierzyam i wci nie mog uwierzy. I, do cholery, nic z tego nie rozumiem. - A tymczasem wszystko jest bardzo proste. Nasz meteoryt to brya metalu, bdca superprzewodnikiem elektrycznoci. Ciao ludzkie czy skra ludzka maj pewien potencja

elektryczny.

Jeli

czowiek

dotknie

meteorytu,

byskawicznie

uwalnia

on

cz

elektrycznoci, ktra w nim kry. To jest co takiego jak uderzenie pioruna, tyle e o wiele potniejsze. McFarlane dokadnie mi wyjani t teori. Jestemy przekonani, e wiemy ju, jak zgin Chilijczyk oraz odkrywca meteorytu, Nestor Masangkay. - Ale dlaczego meteoryt zabija? - McFarlane i Amira pracuj nad odpowiedzi na to pytanie. Jednak priorytetem jest teraz przeniesienie meteorytu, dlatego na jego pogbione badania nie ma zbyt duo czasu. - Co wic pan robi, eby meteoryt nie spowodowa niczyjej mierci na moim statku? - Kolejne dobre pytanie. - Glinn umiechn si. - Pracujemy take nad tym. Zastosowalimy ogromne rodki ostronoci, a w szczeglnoci pilnujemy, eby nikt meteorytu nie dotkn, pod adnym pozorem, nawet przez sekund. W rzeczy samej przyjlimy takie zasady postpowania, jeszcze zanim zdalimy sobie spraw, e meteoryt moe wywoywa eksplozje. - Rozumiem. Co jest rdem elektrycznoci? Glinn waha si, ale tylko przez sekund. - To jeden z problemw, nad ktrymi wanie pracuje McFarlane. Britton nie zareagowaa na to stwierdzenie. Za to Glinn zupenie niespodziewanie wzi do rki jej do. Poczu krtki, instynktowny opr, ale zaraz si rozlunia. - Doskonale rozumiem pani obawy, pani kapitan - powiedzia delikatnie. - Jednak stosujemy wszelkie moliwe rodki ostronoci. Musi pani po prostu uwierzy, e odniesiemy sukces. Musi pani uwierzy we mnie. Tak jak ja wierz, e potrafi pani utrzyma na pokadzie statku pen dyscyplin, mimo nerwowoci zaogi i krcych pogosek. Britton zerkna na niego, ale Glinn czu, e kobieta ma ochot znowu spojrze na wielk czerwon ska. - Prosz zosta z nami - powiedzia, umiechajc si. - Niech pani zostanie i przyglda si, jak przenosimy na statek najciszy obiekt, jaki kiedykolwiek poruszy czowiek. Kapitan Britton popatrzya wreszcie na meteoryt, potem na Glinna i jeszcze raz na meteoryt. Wahaa si. Niespodziewanie oya krtkofalwka, przypita do paska przy jej paszczu. Britton natychmiast wysuna do z doni Glinna i cofna si o kilka krokw. - Kapitan Britton - powiedziaa do mikrofonu. Obserwujc, jak zmienia si wyraz jej twarzy, Glinn nie mia wtpliwoci, jakiego komunikatu suchaa. Po chwili na powrt przypia krtkofalwk do paska. - Niszczyciel. Wrci.

Glinn pokiwa gow. Umiech nie opuszcza jego twarzy. - Nic dziwnego - odpar. -..Almirante Ramrez straci czowieka. Teraz zapewne chce go odbi. ROLVAAG 24 lipca, godz. 15.45 Nad wysp Desolacin powoli zapadaa noc. Samotny na gwnym pokadzie, z filiank kawy w doni, McFarlane obserwowa, jak powietrze staje si coraz ciemniejsze, coraz mniej przejrzyste. By bardzo adny wieczr: bezchmurny, zimny i bezwietrzny. Jedynie w oddali na niebie widoczne byy postrzpione resztki chmur, uoone na niebie niczym koskie ogony, w kolorze rowym i brzoskwiniowym. Wyspa skpana bya jeszcze w nienaturalnie jaskrawym i czystym wietle. U jej brzegw lnice wody Kanau Franklina odbijay ostatnie promienie zachodzcego soca. Nieco dalej widniaa na wodzie sylwetka niszczyciela, szara, grona, a napis Almirante Ramirez by ledwie widoczny na pordzewiaej burcie okrtu. Tego popoudnia Chilijczyk podpyn znacznie bliej Rolvaaga ni dotd i ustawi si dokadnie u ujcia Kanau Franklina, blokujc ekspedycji jedyn drog odwrotu. I wszystko wskazywao na to, e zatrzyma si tam na duej. McFarlane upi yk kawy, po czym gwatownie wyla reszt czarnego pynu za burt. Kofeina bya teraz ostatni rzecz, jakiej potrzebowa. Nawet bez niej odczuwa ogromne napicie i niepokj. Cay czas nurtowao go pytanie, w jaki sposb Glinn zamierza da sobie rad z niszczycielem. Glinn by jednak dziwnie spokojny, waciwie nadzwyczajnie spokojny, i niczego nie zdradza. A moe przechodzi zaamanie nerwowe? Meteoryt przetransportowano - z trudem, centymetr po centymetrze, najpierw pod pokryw lodu, a pniej pochyym, stromym wykopem na brzeg wyspy Desolacin. W kocu znalaz si na skarpie grujcej ponad Kanaem Franklina. Aby go ukry przed niepodanymi spojrzeniami, Glinn kaza wznie kolejn szop ze skorodowanej blachy. McFarlane patrzy na ni teraz z pokadu. Jak zwykle, bya mistrzowskim oszustwem i na dobr spraw wygldaa, jakby za chwil miaa si przewrci. Zastanawia si, jak Glinn zamierza przenie meteoryt do adowni statku, bo na razie szef EES by ostrony, nieufny i niczego nie zdradza. Wiadomo byo tylko, e caa operacja zostanie przeprowadzona w cigu jednej nocy. Wanie tej nocy. McFarlane usysza, jak otwieraj si drzwi za jego plecami, i odwrci si. Ze zdziwieniem zobaczy Glinna, ktrego, o ile wiedzia, nie byo na statku przez cay dzie.

Mczyzna opar si o barierk. Mimo e w pmroku nie sposb byo dostrzec jego twarzy, McFarlane zorientowa si po jego ruchach, sprystych i zdecydowanych, e jest w dobrym nastroju. - Dobry wieczr - powiedzia Glinn. - Jeste strasznie spokojny. Zamiast odpowiedzie, Glinn wyj z kieszeni paczk papierosw i ku zaskoczeniu McFarlanea wsun jednego do ust. Zapali go - zapalniczka przez moment owietlaa jego blad twarz - po czym gboko si zacign. - Nie wiedziaem, e palisz - zdziwi si McFarlane. - Jako to do ciebie nie pasuje. Glinn umiechn si. - Pozwalam sobie na dwadziecia papierosw w cigu roku. To moje jedyna sabostka. - Kiedy ostatnio spae? Glinn popatrzy na spokojn morsk wod. - Nie jestem pewien. Ze spaniem jest jak zjedzeniem: gdy go brakuje, po pierwszych paru dniach nie ma si ju na nie ochoty. - Przez kilka minut w milczeniu pali papierosa. Czy twoje badania w tunelu lodowym przyniosy jakie nowe informacje? - zapyta w kocu. - Tylko uudne, zwodnicze dane. Na przykad liczba atomowa meteorytu przekracza czterysta. Glinn pokiwa gow. - Dwik przemieszcza si przez nasz meteoryt z prdkoci rwn dziesiciu procentom prdkoci wiata. Meteoryt ma bardzo sab struktur wewntrzn. Skada si po prostu z warstwy zewntrznej i warstwy wewntrznej, z ma inkluzj w rodku. Zasadniczo meteoryty powstaj w wyniku rozpadu wikszych cia. W tym wypadku jest dokadnie odwrotnie. Ten jakby rs w wyniku odkadania si na nim substancji, prawdopodobnie strumieni plazmy z hipernowej. W taki sposb powstaje na przykad perta wok ziarenka piasku. To dlatego nasz meteoryt jest taki symetryczny. - Nadzwyczajne. A wyadowanie elektryczne? - To wci zagadka. Nie wiemy, dlaczego powoduje je dotknicie meteorytu akurat przez czowieka, skoro nic innego nie jest w stanie wywoa takiego skutku. Niewierny take, dlaczego jeden jedyny Lloyd unikn rozerwania na strzpy. Mamy mnstwo danych do analizy tego zjawiska, jednak wszystkie wydaj si sprzeczne. - A dlaczego po wyadowaniu pady nasze rodki cznoci? Czy istnieje zwizek pomidzy tym a meteorytem?

- Tak. Wyglda na to, e po wyadowaniu meteoryt pozostawa przez jaki czas w stanie wzburzenia i emitowa fale radiowe. Moemy to okreli jako promieniowanie elektromagnetyczne w zakresie fal dugich. Bez wtpienia zjawisko to musiao zakci czno radiow. Po jakim czasie promieniowanie ustao, ale w swym najbliszym otoczeniu, powiedzmy, e w tunelu, meteoryt powodowa zakcenia jeszcze przez dobrych kilka godzin. - A teraz? - Teraz si uspokoi. Przynajmniej do nastpnego wyadowania. Glinn w ciszy wydmuchn dym. McFarlane odnosi wraenie, e delektuje si smakiem i zapachem papierosa. Po chwili Glinn wskaza na brzeg i na obskurn szop, ktra skrywaa meteoryt. - Za kilka godzin ten obiekt bdzie ju na tankowcu. Jeli masz do przekazania jakie ostatnie zastrzeenia, ostrzeenia i uwagi, musz pozna je teraz. Na morzu bdzie zapewne od nich zaleao nasze ycie. McFarlane milcza. Niemal fizycznie czu na ramionach ciar tego pytania. - Nie jestem w stanie tak po prostu przewidzie, co si wydarzy - odrzek. Glinn zacign si papierosem. - Nie chodzi mi o przepowiednie, lecz o przypuszczenia oparte na naukowych podstawach. - Mielimy moliwo obserwowania meteorytu w rnych warunkach prawie przez dwa tygodnie. Poza wyadowaniami elektrycznymi, ktre wzbudza w nim dotknicie przez czowieka, wydaje si cakowicie bierny i obojtny. Nie reaguje na dotyk metalu, a nawet na potne mikrosondy elektronowe. Tak dugo jak dugo wszelkie rodki bezpieczestwa bd naleycie stosowane, nie przewiduj sytuacji, w ktrej meteoryt, umieszczony w adowni Rolvaaga, mgby zachowywa si inaczej ni dotd. McFarlane zawaha si i umilk. Przez chwil zastanawia si, czyjego fascynacja meteorytem nie sprawia, e traci poczucie obiektywizmu. Pomys, eby pozostawi meteoryt na wyspie, wydawa mu si... waciwie nie do przyjcia. Postanowi zmieni temat rozmowy. - Lloyd dzwoni przez telefon satelitarny niemal co godzin. Cigle naciska, eby przekazywa mu nowe informacje, nowe szczegy. Glinn gboko wcign powietrze. Oczy mia przy tym zamknite, jak Budda. - Za trzydzieci minut, kiedy tylko do koca si ciemni, podpyniemy statkiem pod urwisko i zaczniemy umieszcza meteoryt w wiey zaadunkowej na pokadzie. Akcj zakoczymy okoo trzeciej nad ranem, a o wicie bdziemy daleko na wodach

midzynarodowych. Moesz to przekaza Lloydowi. Nad wszystkim panujemy, wszystko znajduje si pod pen kontrol. Operacj kierowa bd Garza i Stonecipher. Mj udzia w niej bdzie konieczny dopiero na ostatnim etapie. - A co z tym? - McFarlane skin w kierunku niszczyciela. - Kiedy zaczniemy adowa meteoryt, bdzie go mg zobaczy kady, kto tylko zechce. - Bynajmniej. Po pierwsze, praca bdzie si odbywaa w ciemnoci, a po drugie, prognozy meteorologiczne zapowiadaj mg. Poza tym w krytycznym okresie osobicie skontaktuj si z kapitanem Vallenarem. McFarlane nie by pewien, czy dokadnie usysza sowa Glinna. - Co zrobisz? - Troch go zdekoncentruj - odpar Glinn. Po chwili doda znacznie ciszej: - A posuy to take innym celom. - To szalestwo. Przecie moe ci zaaresztowa, a nawet zabi. - Chyba jednak nie. Owszem, wszelkie przesanki wskazuj, e kapitan Vallenar jest czowiekiem brutalnym, ale nie szalecem. - O ile jeszcze tego nie zauwaye, pragn powiedzie, e zablokowa nam jedyn drog prowadzc z kanau. Noc zapada ju na dobre i nad wysp rozpostara si pokrywa ciemnoci. Glinn sprawdzi czas na swoim zotym zegarku, po czym wycign z kieszeni radiotelefon. - Manuel? Moesz rozpoczyna. Niemal natychmiast urwisko owietliy rzdy jaskrawych lamp i wybrzee zala zimny blask. Na owietlonym terenie pojawiy si znikd zastpy robotnikw i gucho zadudniy silniki cikich maszyn. - Chryste, dlaczego po prosu nie wywiesie billboardu z napisem: Oto nasza zdobycz? - Z okrtu Vallenara urwisko jest niewidoczne - odpar Glinn. - Widok zasania ten przyldek. - Wskaza rk. - Jeeli nasz kapitan bdzie chcia zobaczy, co si dzieje, a z pewnoci bdzie chcia, musi przemieci niszczyciela w kierunku pnocnego skraju kanau. Czasami najlepszym kamuflaem jest brak kamuflau. Vallenar, sam widzisz, zupenie nie bdzie przygotowany na to, e odpyniemy. - Dlaczego nie? - Poniewa rwnoczenie bdziemy kontynuowa faszywe prace grnicze na wyspie. Pozostawimy na niej mnstwo cikiego sprztu i ze dwudziestu ludzi pracujcych w pocie czoa. Oczywicie, od czasu do czasu nastpi jaka eksplozja, przez radio bezustannie bdzie

pyno mnstwo dialogw i meldunkw. Tu przed witem nasi ludzie na wyspie co znajd, a przynajmniej tak to bdzie wygldao z perspektywy Almirante Ramireza. Nastpi wielkie podniecenie. Robotnicy przerw prace i bd komentowa i ocenia nadzwyczajne znalezisko. - Glinn wyrzuci za burt niedopaek i przez chwil patrzy, jak powoli opada na wod. - d motorowa Rolvaaga jest ju ukryta po drugiej stronie wyspy. Kiedy wypyniemy, ludzie wskocz do niej i rusz na spotkanie z nami tu za wysp Horn. Wszystko inne pozostanie na wyspie. - Wszystko? - McFarlane pomyla o kontenerach penych sprztu, o spychaczach i buldoerach, o laboratoriach i o wielkich tych transporterach. - Tak. Generatory bd pracowa, wszystkie wiata bd si pali. Na uytek kapitana Vallenara na wyspie pozostanie na widoku ciki sprzt warty miliony dolarw. Kiedy Vallenar zobaczy, e odpywamy, uzna, e i tak bardzo szybko wrcimy. - Czy nie bdzie nas ciga? Glinn przez moment milcza. - C, nie wykluczam takiej moliwoci. - I co wtedy? Glinn umiechn si. - Kady moliwy rozwj wydarze zosta przeanalizowany, kady plan ratunkowy wzity pod uwag. - Unis radiotelefon do ust. - Prosz podprowadzi statek w kierunku urwiska. Po krtkiej chwili McFarlane poczu wibracj wielkich silnikw. Powoli, bardzo powoli ogromny statek zacz si obraca. Glinn popatrzy na McFarlanea. - Odgrywasz w naszym planie jedn z gwnych rl. McFarlane spojrza na niego z zaskoczeniem. - Ja? Glinn pokiwa gow. - Chc, eby przez cay czas pozostawa w kontakcie z Lloydem. Informuj go, uspokajaj i przede wszystkim pilnuj, eby nie chcia si ruszy stamtd, gdzie obecnie jest. Gdyby tu przylecia, mgby wywoa katastrof. Teraz mwi ci do zobaczenia. Musz si przygotowa na spotkanie z naszym chilijskim przyjacielem. - Urwa na moment i popatrzy McFarlaneowi prosto w oczy. - Winien ci jestem przeprosiny. - Za co? - Doskonale wiesz, za co. Nie mogem sobie nawet wymarzy podczas tej ekspedycji bardziej dociekliwego i kompetentnego naukowca. Kiedy j zakoczymy, caa teczka, jak zgromadziem na twj temat, zostanie zniszczona.

McFarlane nie bardzo wiedzia, jak zareagowa na to niespodziewane wyznanie. Wydawao si szczere, lecz przecie wszystko, co robi Glinn, byo wykalkulowane do ostatnich granic i te sowa te suyy jakiemu, tylko jemu znanemu celowi. Glinn wycign rk. McFarlane ucisn j i jednoczenie drug pooy na chwil na ramieniu Glinna. Po chwili szef EES odszed. Dopiero po jakim czasie McFarlane zda sobie spraw, e gruba warstwa materiau pod kurtk Glinna to wcale nie by dodatkowy skafander, lecz nie nadmuchana kamizelka ratunkowa. KANAL FRANKLINA Godz. 20.40 Glinn sta na dziobie maej odzi motorowej, cieszc si rzekim powietrzem, ktre smagao mu twarz. Czterej mczyni, ktrzy stanowili zaog odzi, siedzieli na gwnym pokadzie, tu za budk pilota, wyprostowani, cisi i prawie niewidoczni. Dokadnie przed dziobem ponad spokojnymi wodami cieniny migotay wiata niszczyciela. Tak jak Glinn przewidzia, okrt ruszy w gr kanau. Glinn obejrza si i popatrzy na wysp. Miejsce rzekomych prac grniczych byo rzsicie owietlone. Pracowa ciki sprzt. W pewnej chwili rozleg si nawet odgos sabego wybuchu. Tymczasem najwaniejsza operacja, przy urwisku, przebiegaa w zupenej ciszy, spokojnie, jakby nie dziao si tam absolutnie nic wanego. Zmiana pozycji Rolvaaga zostaa przedstawiona w rozmowach przez radio jako rodek ostronoci w obliczu kolejnej burzy. Wielki statek jakoby przemieci si na miejsce osonite od wiatru i dodatkowo wyrzuci na brzeg cumy. Glinn wcign w puca przepenione wilgoci powietrze, przez cay czas zudnie spokojne. Z pewnoci nadcigaa wielka burza. Jej dokadne rozmiary stanowiy tajemnic znan tylko Glinnowi, kapitan Britton i oficerom wachtowym Rolvaaga. W krytycznym momencie ekspedycji zbdne wydawao si niepotrzebne denerwowanie czonkw zaogi czy inynierw z EES. Jednak satelitarne analizy pogody wskazyway, e burza moe si przerodzi w panteonero, cmentarny wiatr, i to ju o wicie. Taki wiatr zawsze zaczyna d z poudniowego zachodu, a potem, nabierajc mocy, zmienia kierunek na pnocno-zachodni. Wia z potworn si. Jednak gdyby Rolvaag do poudnia zdoa si przedosta przez cienin Le Maire, mgby si znale pod oson Tierra del Fuego, zanim rozpoczoby si najgorsze. I wiatr

wiaby mu w ruf; idealna sytuacja dla wielkiego tankowca, miertelne zagroenie dla cigajcej go o wiele mniejszej jednostki. Glinn wiedzia, e Vallenarowi ju doniesiono o zblianiu si motorwki. Suna powoli, majc wczone wszelkie moliwe owietlenie. Na czarnej wodzie, w mroku bezksiycowej nocy, byaby widoczna nawet, gdyby niszczyciel nie mia radaru. Motorwk dzielio od okrtu jeszcze okoo dwudziestu stp. Glinn usysza za sob jaki saby plusk, ale nie odwrci si. Tak jak przewidywa, za chwil usysza trzy kolejne pluski. wiadom by swego nienaturalnego spokoju, wyostrzajcego zmysy i pojawiajcego si zawsze przed strategiczn akcj. Ju dawno czego takiego nie odczuwa, a uczucie to byo bardzo przyjemne. Zapon reflektor ustawiony na rufie niszczyciela i po chwili jaskrawe wiato zalao motorwk, olepiajc Glinna. Nawet nie drgn na dziobie odzi, a tymczasem motorwka zacza zwalnia. Jeli kto chciaby z pokadu niszczyciela strzela, teraz by najlepszy moment. Glinn by jednak przekonany, e aden strza nie padnie. Gboko wcign powietrze, a potem powoli wypuci je z puc. Powtrzy to jeszcze dwa, trzy razy. Krytyczny moment min. Chilijscy marynarze wycignli motorwk na pokad, po czym poprowadzili Glinna labiryntem mierdzcych korytarzy, kilkakrotnie kac mu si wspina po liskich metalowych schodach. Przed wejciem na puent, mostek, Glinn zatrzyma si w progu. Jeli nie liczy oficera wachtowego, Vallenar by tu sam. Sta przed szyb i patrzy na wysp, z cygarem w ustach i rkami zczonymi na plecach. Byo tutaj zimno; ogrzewanie albo nie dziaao, albo zostao wyczone celowo. Jak i w pozostaych miejscach na okrcie, na mostku unosi si smrd oleju silnikowego, wody zzowej i starych ryb. Vallenar nie odwrci si. Glinn pozwoli, aby cisza trwaa dugo, zanim wreszcie przemwi. - Kapitanie - powiedzia grzecznie w poprawnej, szkolnej hiszpaszczynie. Przybyem, eby zoy panu wyrazy szacunku. Vallenar goniej odetchn, co Glinn uzna za wyraz zaskoczenia. Ale kapitan wci si nie odwraca. Atmosfera wok Glinna zdawaa si emanowa nadludzk przejrzystoci, a on sam odnosi wraenie, e jego ciao jest lekkie jak powietrze. Vallenar wyj z kieszeni list, rozoy go i znieruchomia. Glinn zobaczy w nagwku nazw dobrze znanego australijskiego uniwersytetu. W kocu Vallenar si odezwa. - To meteoryt - powiedzia gosem pozbawionym emocji.

A wic wiedzia. Wrd wszystkich rozpatrywanych wariantw zdarze ten wydawa si najmniej prawdopodobny. Teraz jednak narzuci kierunek dalszej rozmowie. - Tak. Vallenar odwrci si. Poy jego cikiego wenianego paszcza mundurowego odchyliy si i ukazay stary luger wetknity za pasek. - Kradniecie mojemu krajowi meteoryt. - Niczego nie kradniemy. Dziaamy zgodnie z prawem midzynarodowym. Vallenar zara lekcewacym miechem, ktry na pustym mostku zabrzmia bardzo zowieszczo. - Wiem. Prowadzicie prace grnicze i wydobywcze, a to jest przecie metal. Od pocztku si myliem, bo wy rzeczywicie przypynlicie po elazo. Glinn milcza. Z kadym sowem, jakie padao z ust Vallenara, zyskiwa bezcenne informacje na temat tego czowieka. Informacje, ktre w najbliszej przyszoci pozwol mu przewidzie jego zachowanie. - Ale pan, seor, podlega mojemu prawu. Prawu kapitana Vallenara. - Nie rozumiem - odrzek Glinn, chocia rozumia doskonale. - Nie wyjedzie pan z Chile z tym meteorytem. - O ile w ogle go znajd. Vallenar przez chwil milcza, ale to wystarczyo, aby Glinn utwierdzi si w przekonaniu, e kapitan nic nie wiedzia o znalezieniu meteorytu przez ekspedycj. - C miaoby mnie odwie od zoenia meldunku wadzom w Santiago? A one, zapewniam, s przynajmniej nieprzekupne. - Moe pan skada meldunki, komu tylko pan chce - odpar Glinn. - Nie robimy niczego, co byoby nielegalne. Wiedzia, e Vallenar i tak zoy raport. Chilijski marynarz by czowiekiem, ktry postpowa wedug wasnych regu. Vallenar gboko zacign si cygarem i wydmuchn dym w kierunku Glinna. - Prosz mi powiedzie, panie... panie Ishmael, o ile pamitam? - Prawd mwic, nazywam si Glinn. - Rozumiem. A wic niech mi pan powie, panie Glinn, dlaczego przypyn pan na mj okrt? Glinn wiedzia, e musi way odpowied bardzo starannie.

- Miaem nadziej, kapitanie, e obaj osigniemy jakie porozumienie. - Zobaczy na twarzy Vallenara zo, ktrej si zreszt spodziewa, cign wic: - Jestem upowaniony, aby zaoferowa panu za wspprac milion dolarw. W zocie. Vallenar niespodziewanie umiechn si, a jego oczy jakby zaszy mgiek. - Ma pan ten milion przy sobie? - Oczywicie, e nie mam. Komendant powoli wydmuchn kb dymu. - Zapewne, seor, sdzi pan, e tak jak inni mam swoj cen. I uwaa pan, e poniewa jestem facetem z Ameryk Poudniowej i brudnym Latynosem, zawsze chtnie i ze wszystkimi bd wsppracowa w zamian za la mordida. - Dowiadczenie podpowiada mi, e na wiecie nie ma ludzi nieprzekupnych powiedzia Glinn. - Nie wyczajc Amerykanw. Uwanie obserwowa kapitana. Wiedzia, e nie przyjmie apwki, ale nawet sposb odmowy mg by cenn informacj. - Skoro ma pan tylko takie dowiadczenie, to znaczy, e wid pan zgnie ycie wrd kurew, degeneratw i homoseksualistw. Nie wypynie pan z Chile z meteorytem. Niech pan jednak zabierze std swoje zoto i wypcha nim kurewskie cono swojej matki. Glinn nie zareagowa na t najmocniejsz hiszpask zniewag. Vallenar opuci rk z cygarem. - Jest jeszcze jedna rzecz. Wysaem na rekonesans na wysp swojego czowieka. Do tej pory nie wrci. Nazywa si Timmer. Jest moim oficerem sygnaowym. Sowa te cokolwiek zaskoczyy Glinna. Nie spodziewa si, e kapitan podniesie ten temat, a tym bardziej, e przyzna, i posa kogo na wysp z misj szpiegowsk. W kocu cay ten Timmer zawid, a Vallenar nie sprawia wraenia czowieka, ktry lekko akceptuje niepowodzenia. - Podern gardo jednemu z naszych ludzi. Jest naszym winiem. Oczy kapitana zwziy si i przez moment mona byo odnie wraenie, e Chilijczyk traci nad sob kontrol. Szybko jednak doszed do siebie i natychmiast si umiechn. - Bardzo prosz, aby mi pan go zwrci. - Przykro mi, ale ten czowiek popeni zbrodni. - Albo mi go pan natychmiast zwrci, albo zmiot paski statek z powierzchni wody! zawoa Vallenar. Kade kolejne jego sowo byo goniejsze od poprzedniego. Glinn znw by zaskoczony, a jednoczenie zaintrygowany. Prostacka groba bya cakowicie nieproporcjonalna do rozmiaru sporu. Oficer sygnaowy na adnym okrcie nie

mia wysokiego stopnia i atwo byo kogo takiego zastpi. W daniu Vallenara kryo si co, czego Glinn jeszcze nie rozumia. Zastanawia si nad ewentualnymi rozwizaniami zagadki nawet w chwili, kiedy odpowiada Vallenarowi: - Byoby to z pana strony bardzo niemdre, poniewa wizimy tego czowieka w areszcie na statku. Kapitan wbi w Glinna zowrogie spojrzenie. Ale kiedy znw si odezwa, jego gos by spokojny, wywaony. - Jeli odda mi pan Timmera, ja by moe pozwol panu zabra meteoryt. Glinn wiedzia, e to kamstwo. Zreszt ani Vallenar nie wypuciby ekspedycji z meteorytem, gdyby otrzyma z powrotem Timmera, ani ekspedycja zwrci Timmera nie moga, bo go nie miaa. Glinn zrozumia z opowieci Puppupa, e kapitan dysponuje fanatycznie mu oddan zaog. Teraz poj przyczyn tego fanatyzmu i oddania: byo ono wzajemne. Do tej pory by przekonany, e kapitan jest czowiekiem, ktry traktuje ludzi instrumentalnie. Tej jego nowej cechy dotd nie znal i jej po nim nie oczekiwa. Zupenie nie pasowaa do profilu, ktry nakrelili analitycy EES w Nowym Jorku, ani do dossier Vallenara, ktrym Glinn dysponowa. Bya jednak bardzo uyteczna. Naleao ponownie zastanowi si nad wszystkimi motywami jego postpowania i dokadnie je przeanalizowa. Wyprawa na okrt przyniosa Glinnowi jeszcze jedn wan informacj. Wiedzia teraz, co wie Vallenar. A cay jego zesp mia wystarczajco duo czasu, eby na t sytuacj zareagowa. - Przeka pask ofert naszemu kapitanowi - powiedzia. - Sdz, e nie bdzie przeszkd, eby j zaakceptowa. Do poudnia otrzyma pan odpowied. - Lekko skin gow. - A teraz, za paskim pozwoleniem, chciabym powrci na mj statek. Vallenar umiechn si. Niemal udao mu si ukry wcieko. - Bardzo prosz, seor. Jeli do poudnia nie zobacz Timmera na wasne oczy, uznam, e nie yje. A wtedy ycie paskie i paskich ludzi nie bdzie warte nawet psiego ajna. ROLVAAG Godz. 23.50 McFarlane postanowi odebra telefon w opuszczonym gabinecie Lloyda w tej czci statku, gdzie znajdoway si jego biura. Przez szerokie okna widzia, e wzmaga si wiatr, a fale morskie, kbice si od zachodu, s coraz wysze. Wielki statek sta u podna bazaltowego klifu, osonity od wiatru, zabezpieczony potnymi linami, ktre przywizano

do masywnych supkw wbitych w skaliste podoe wyspy. Wszystko byo gotowe i czekano tylko na mg, ktra miaa zamaskowa najwaniejsze prace, a ktr Glinn zapowiada dokadnie na pnoc lub na niespena kilka minut pniej. Telefon na biurku Lloyda gono zadzwoni i McFarlane z cikim westchnieniem sign po suchawk. Tego wieczoru miaa to by ju ich trzecia rozmowa. Nienawidzi tej swojej nowej roli - porednika i sekretarza. - Pan Lloyd? - Tak, tak, to ja. Czy Glinn ju wrci? W tle McFarlane sysza taki sam wyrany, gony szum, jaki dociera do niego podczas poprzedniej rozmowy. Na chwil przyszo mu do gowy pytanie, gdzie teraz waciwie znajduje si Lloyd, jednak zaraz o nim zapomnia. - Tak. Dwie godziny temu. - I co powiedzia? Czy Vallenar przyj apwk? - Nie. - Moe zaproponowa mu za mao pienidzy? - Glinn skania si ku opinii, e nie wchodzi w gr adna suma pienidzy. - Jezu Chryste! Przecie kady ma swoj cen! Przypuszczam, e jest ju za pno, ale jestem gotw zapaci dwadziecia milionw! Powtrz mu to. Dwadziecia milionw w zocie. Mog to wysa w dowolne miejsce na wiecie. Oferuj take amerykaskie paszporty dla Vallenara i caej jego rodziny. McFarlane milcza. Raczej trudno mu byo wyobrazi sobie, e Vallenar bdzie zainteresowany amerykaskim paszportem. - Jaki jest wic plan Glinna? McFarlane przekn lin. Coraz bardziej nienawidzi tego, co robi. - Twierdzi, e plan jest doskonay, ale na razie nie chce si nim z nami podzieli. Mwi, e podstaw jego sukcesu jest absolutna poufno... - Co za brednie! Daj go do telefonu. Natychmiast. - Prbowaem go znale, kiedy usyszaem dzwonek telefonu. Ale w tej chwili nie odpowiada ani jego pager, ani krtkofalwka. Waciwie nikt nie wie, gdzie on jest. - Przeklty Glinn. Wiedziaem, e nie powinienem skada wszystkich moich... Sowa Lloyda zakciy trzaski. Po chwili jego gos powrci, jednak troch sabszy. - Sam! Sam? - Jestem przy telefonie.

- Posuchaj. Na statku jeste moim przedstawicielem, przedstawicielem Lloyda. Powiedz Glinnowi, eby do mnie natychmiast zadzwoni, i powiedz mu, e to jest rozkaz. Jeli nie zadzwoni, kopn go w dup i osobicie go wyrzuc za burt tego statku. - Rozumiem - przytakn niechtnie McFarlane. - Jeste w moim biurze? Widzisz teraz meteoryt? - Wci jest zamaskowany na urwisku. - Kiedy zaczn go przemieszcza na statek? - Kiedy tylko pojawi si mga. Zostaem poinformowany, e operacja adowania meteorytu na statek potrwa kilka godzin, nastpnie p godziny zajmie jego zabezpieczanie i zaraz wypyniemy. Nie pniej ni o pitej nad ranem w Kanale Franklina nie bdzie po nas ladu. - To ju niedugo. A sysz, e nadchodzi sztorm, o wiele wikszy od poprzedniego. - Sztorm? - powtrzy McFarlane. Odpowiedziay mu jedynie trzaski w suchawce. McFarlane czeka, lecz poczenie byo zerwane. Po minucie odoy suchawk i wyjrza za okno. W tym momencie zegar elektroniczny na biurku Lloyda obwieci, e wybia pnoc. Osobicie go wyrzuc za burt, przypomnia sobie sowa Lloyda. I nagle zrozumia natur szumu, ktry sysza w tle podczas rozmowy. To by odgos pracy silnikw odrzutowych. Lloyd znajdowa si teraz w samolocie. ALMIRANTE RAMIREZ 25 lipca, pnoc Kapitan Vallenar sta na mostku, patrzc przez lornetk. Jego okrt kotwiczy u pnocnego ujcia kanau, w miejscu, z ktrego bya doskonaa widoczno na to, co si dzieje na brzegu. A widok by zaiste imponujcy. Amerykanie podprowadzili tankowiec pod urwisko i rzucili na brzeg cumy. Wygldao na to, e kapitan Rolvaaga ma jednak pewne pojcie o tym, jak zdradliwa bywa pogoda w pobliu przyldka Horn. Oczywicie, nie mg nic wiedzie o nie zaznaczonym na mapach podwodnym wystpie, na ktrym spoczywaa teraz kotwica Almirante Ramireza. Dlatego wybra spokojn wod tu przy brzegu, by wanie tam przeczeka najgorsze chwile podczas sztormu. Przy odrobinie szczcia bryza wiejca od ldu moga utrzyma statek w bezpiecznej odlegoci od gronych ska. Chocia mimo wszystko manewr, ktry zastosowa kapitan Rolvaaga, by bardzo niebezpieczny dla tak wielkiego statku, a szczeglnie statku, ktry stosowa dynamiczne pozycjonowanie. Kada gwatowna zmiana kierunku wiatru

moga spowodowa tragedi. Statek byby z pewnoci znacznie bezpieczniejszy, gdyby znajdowa si daleko od ldu. O jego podpyniciu do samej wyspy z pewnoci zadecydowao co zupenie innego ni tylko kwestie bezpieczestwa. Vallenar nie musia dugo patrze, eby przekona si, co to takiego. Skierowa lornetk ku centrum wyspy i przez kilka minut obserwowa prace grnicze, prowadzone pen par w odlegoci jakich dwch mil od Rolvaaga. Obserwowa je ju wczeniej, zanim przypyn do niego ten Amerykanin, Glinn. Przed kilkoma godzinami aktywno robotnikw wzrosa, zaczli pracowa szybciej, energiczniej, jakby w wielkim popiechu. Na caym terenie robt rozlegay si eksplozje, gono warczay silniki maszyn, ludzie biegali, wieciy potne reflektory. Z rozmw, jakie toczyy si w eterze, wynikao, e ekipa na co natrafia. Na co duego. I najprawdopodobniej to co sprawio ludziom Glinna ogromne trudnoci. Na samym pocztku, prbujc to podnie, zamali najwikszy uraw. Teraz prbowali podkopa si pod znaleziony obiekt, uywajc cikich maszyn. Z ich rozmw wynikao jednak, e osigaj bardzo mizerne efekty. Rolvaag bez wtpienia czeka w pobliu na wypadek, gdyby na wyspie trzeba byo wykorzysta do pracy dodatkowych ludzi albo dodatkowy sprzt. Vallenar umiechn si. Ci Amerykanie wcale nie byli tacy doskonali. Pracujc w takim tempie i z tak skutecznoci jak obecnie, mieli szans, e przetransportuj meteoryt na swj statek najszybciej po kilku tygodniach. Oczywicie, Vallenar nie zamierza im na to pozwoli. Postanowi, e kiedy tylko Timmer bezpiecznie wrci, uszkodzi amerykaski tankowiec i wyle do odpowiednich wadz informacj o prbie kradziey. Dziki temu uratuje honor swojego kraju. Kiedy politycy zobacz meteoryt, kiedy dowiedz si, w jaki sposb Amerykanie chcieli go ukra, zrozumiej go. Odzyskawszy meteoryt, Vallenar by moe zostanie w kocu przeniesiony z Puerto Williams. A skorumpowane dranie z Punta Arenas odpowiedz wreszcie za swoje. Teraz jednak naleao cierpliwie czeka. Umiech znik z jego twarzy, kiedy po raz kolejny pomyla o Timmerze zamknitym w areszcie na Rolvaagu. To, e kogo zabi, nie byo dla Vallenara zaskoczeniem; mody czowiek szybko dziaa, ale troch wolniej myla. Zdumiao go natomiast to, e da si zapa. Nie mg doczeka si chwili, kiedy go w tej sprawie wypyta. Nawet nie dopuszcza do siebie myli o innej moliwoci. e Amerykanin kama i Timmer nie yje. Usysza szuranie czyich butw. Za Vallenarem stan oficial de guardia. - Kapitanie?

Vallenar skin gow, nie odwracajc si. - Panie kapitanie, otrzymalimy po raz drugi rozkaz, eby wrci do bazy. Vallenar nie odpowiada. Czeka i myla. - Panie kapitanie... Vallenar popatrzy przed siebie, w ciemno. Nad spokojn wod powoli osiada zapowiadana mga. - Zarzdzam cisz radiow. Nie odpowiada na adne rozkazy ani komunikaty. Kiedy oficer usysza ten rozkaz, w jego oczach na moment pojawi si bysk zdziwienia. By jednak zbyt dobrze wyszkolonym marynarzem, eby zakwestionowa osobisty rozkaz przeoonego. - Tak jest. Vallenar obserwowa mg. Nadpywaa jak chmura dymu, jakby znikd, powoli zamazujc cay krajobraz. Owietlenie tankowca zaczo znika z pola widzenia, a w kocu cakowicie schowao si we mgle. Jaskrawe wiata na wyspie zamieniy si w ledwo widoczne punkciki reflektorw, ale i one wkrtce znikny, pograjc mostek okrtu Vallenara w nieprzeniknionym mroku. Kapitan wyprostowa si i cofn od szyby. Pomyla o Glinnie. Byo w nim co dziwnego, a waciwie co nieprzeniknionego. Jego wizyta na Almirante Ramirezie bya oczywist bezczelnoci. Niewtpliwie miat facet cojones, jaja. I to martwio Vallenara przede wszystkim. Podnis gow i jeszcze przez chwil wpatrywa si w mg. Nastpnie odwrci si do oficera pokadowego. - Poprosz na mostek oficjalny raport z central de informaciones de combate powiedzia agodnym gosem, starannie dobierajc kade sowo. ROLVAAG Pnoc Kiedy McFarlane przyby na mostek, natrafi na grup oficerw skupionych wok stanowiska dowodzenia. Wszyscy mieli niewyrane, zmartwione miny. Sygna dwikowy kilka minut temu wezwa czonkw zaogi na stanowiska. Britton, ktra przed chwil posaa po McFarlanea, jakby w ogle nie odnotowaa jego pojawienia si. Za rzdem okien wida byo prawie wycznie gst mg. Potne wiata na dziobie statku byy widoczne tylko jako sabe te punkciki. - Czy on obserwuje nasze pooenie? - zapytaa Britton.

- Tak, bez wtpienia. Za pomoc radaru namierzajcego - odpar spokojnie oficer stojcy obok niej. Kapitan przesuna wierzchem doni po czole, nastpnie podniosa gow i uchwycia spojrzenie McFarlanea. - Gdzie jest pan Glinn? - zapytaa. - Dlaczego nie odpowiada na wezwania? - Nie wiem. Znikn gdzie zaraz po powrocie z chilijskiego statku. Sam kilkakrotnie prbowaem si z nim skontaktowa. Britton popatrzya na Howella. - By moe nie ma go nawet na statku - powiedzia pierwszy oficer. - Na pewno jest. Prosz utworzy dwie grupy poszukiwawcze. Jedna niech przeszukuje statek od przodu, a druga od tyu. Niech posuwaj si ku rodkowi. Maj go znale i natychmiast przyprowadzi na mostek. - To nie bdzie konieczne. Glinn niespodziewanie zmaterializowa si u boku McFarlanea. Za nim stao dwch mczyzn, ktrych McFarlane - by tego pewien - jeszcze nigdy nie widzia. Na ich koszulach widniay okrge symbole EES. - Eli - zacz McFarlane. - Znowu telefonowa Palmer Lloyd... - Cisza na mostku! Doktorze McFarlane, prosz zamilkn! - warkna Britton. Jej gos zabrzmia tak wadczo, e McFarlane ani myla si sprzeciwia. Britton popatrzya na Glinna. - Kim s ci mczyni i dlaczego przebywaj na moim mostku? - zapytaa, wskazujc ruchem gowy na jego towarzyszy. - S pracownikami EES. Britton przez chwil milczaa, jakby trawia t informacj. - Panie Glinn, chc panu przypomnie - oraz panu, doktorze McFarlane, jako osobie bdcej na tym statku przedstawicielem Lloyd Industries - e jako kapitan RoIvaaga mam na pokadzie tej jednostki najwysz i jednoosobow wadz. Glinn pokiwa gow, a przynajmniej McFarlane odnis takie wraenie, gdy gest by tak saby, e prawie niezauwaalny. - Zamierzam w tej chwili z niej skorzysta - dodaa Britton. McFarlane zauway, e twarze Howella oraz pozostaych oficerw s spite i nieprzeniknione. Bez wtpienia co powanego miao si wkrtce wydarzy. A mimo to Glinn zdawa si nie przejmowa napit atmosfer. - Na czym miaoby to polega? - zapyta.

- Na tym, e nie zgadzam si, aby meteoryt zosta zaadowany na mj statek. Zapada cisza. Glinn obdarzy Britton agodnym spojrzeniem. - Pani kapitan, myl, e bdzie lepiej, jeeli omwimy to zagadnienie na osobnoci powiedzia. - Nie, prosz pana. - Britton odwrcia si do Howella. - Rozpoczynamy przygotowania do opuszczenia tego miejsca. Odpywamy za dziewidziesit minut. - Jedn chwileczk, panie Howell, jeli pan askaw. - Wzrok Glinna przez cay czas by utkwiony w kapitan Britton. - Czy mog zapyta, c takiego spowodowao t decyzj? - Zna pan moje zastrzeenia wobec tej skay. Nie da mi pan adnych dowodw, poza mglistymi zapewnieniami, e zaadowanie meteorytu na pokad nie zagrozi statkowi. A przed picioma minutami ten niszczyciel - skina gow w kierunku okrtu wojennego - namierzy nas radarem, przygotowujc si do ostrzau. Jestemy teraz zdani na jego ask i nieask. Nawet jeeli meteoryt nie jest niebezpieczny, zagraaj nam inne czynniki. Zblia si potny sztorm. Poza tym nie moemy adowa na statek najciszego obiektu, jaki kiedykolwiek przenosi czowiek, majc wiadomo, e wycelowane s w nas dziaa kalibru cztery cale. - On nie bdzie strzela. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Kapitan Vallenar jest przekonany, e mamy na pokadzie, w naszym areszcie, jego czowieka o nazwisku Timmer. I wyglda na to, e bardzo mu zaley, aby wrci do niego cay i zdrowy. - Rozumiem. A co zrobimy, kiedy kapitan dowie si, e Timmer nie yje? Glinn nie odpowiedzia na to pytanie. - Chaotyczna ucieczka, bez adnego planu, to najlepsza gwarancja katastrofy. Poza tym Vallenar nie wypuci nas std, dopki Timmer do niego nie wrci. - Mog jedynie powiedzie, e wol podj ucieczk natychmiast, a nie za jaki czas, z cikim meteorytem na pokadzie znacznie obniajcym prdko statku. Glinn nadal patrzy na Britton agodnym, niemal smutnym spojrzeniem. Niespodziewanie odchrzkn jeden z oficerw. - Mam kontakt z obiektem powietrznym na kierunku zero-zero-dziewi. Jest w odlegoci trzydziestu piciu mil i kieruje si w nasz stron. - Prosz go ledzi i poda mi jego sygna wywoawczy, kiedy tylko go pan uzyska odpara Britton, nawet si nie poruszywszy. Ona z kolei nie odrywaa spojrzenia od Glinna. Nastpia krtka, pena napicia cisza. - Czy ju pani zapomniaa, jaki kontrakt podpisaa pani z EES? - zapyta Glinn. - Niczego nie zapomniaam, panie Glinn. Istnieje jednak waniejsze prawo, ktre anuluje wszelkie umowy i kontrakty: jest to prawo i zwyczaje morza. We wszelkich sprawach

dotyczcych statku ostatnie sowo naley do kapitana. A ja, w zaistniaych okolicznociach, nie chc na pokadzie tego meteorytu. - Pani kapitan, jeli nie zechce pani porozmawia ze mn na osobnoci, mog jedynie pani zapewni, e nie mamy obecnie adnych powodw do obaw - powiedzia Glinn. Skin na swoich ludzi. Jeden z nich postpi krok do przodu i zasiad przy pustym stanowisku komputerowym ustawionym na czarnym metalowym stole. Do stolika przykrcona bya tabliczka z napisem: STANOWISKO ZABEZPIECZONE. Drugi mczyzna stan za jego plecami, tyem do komputera, a twarz zwrcony do oficerw znajdujcych si na mostku. McFarlane zda sobie spraw, e to stanowisko jest jakby mniejszym kuzynem tajemniczego urzdzenia, ktre Britton pokazaa mu w pomieszczeniu kontroli adunku. Britton ponuro popatrzya na dwch obcych. - Panie Howell, prosz usun z mostka cay personel EES - powiedziaa. - To raczej nie bdzie moliwe - odpar Glinn niemal z alem. W jego gosie zabrzmiao co, co sprawio, e Britton zawahaa si. - Nie rozumiem... - RoIvaag to cudowny statek, najdoskonalsze osignicie w dziedzinie komputeryzacji jednostek pywajcych. Jako swego rodzaju zabezpieczenie EES wykorzystao moliwoci komputerw, eby zapanowa nad statkiem w sytuacji, jaka wanie zaistniaa. Widzi pani, nasze systemy kontroluj gwny komputer statku. Normalnie nie wykorzystujemy tych moliwoci, jednak gdy Rolvaag znalaz si przy brzegu, dezaktywowaem gwny komputer za pomoc do skomplikowanego obejcia. Teraz tylko EES dysponuje kodami dostpu pozwalajcymi kontrolowa silniki. Nie wprowadzajc ich, nie jest pani w stanie ani poruszy tym statkiem, ani w ogle przeprowadzi jakichkolwiek dziaa. Britton patrzya na Glinna w milczeniu. Na jej twarzy wida byo rosnc wcieko. Tymczasem Howell podnis z konsoli dowodzenia suchawk telefonu. - Ochrona na mostek, natychmiast - rozkaza. Z kolei Britton zwrcia si do oficera wachtowego: - Prosz wprowadzi kod uruchomienia silnikw. W absolutnej ciszy oficer wyda komputerowi seri polece. - Silniki nie reaguj, prosz pani. Jestem odczony od systemu. - Niech pan sprbuje znale przyczyn.

- Pani kapitan - kontynuowa Glinn. - Obawiam si, e bdzie pani musiaa wykona kontrakt co do literki, czy pani si to podoba czy nie. Britton niespodziewanie odwrcia si i spojrzaa mu prosto w oczy. Co do niego powiedziaa, ale zbyt cicho, eby McFarlane mg dosysze. Glinn zrobi krok do przodu. - Nie. - Prawie szepta. - Zapewnia pani, e bdzie peni swoj funkcj, dopki statek nie wrci do Nowego Jorku. Ja jedynie wprowadziem w ycie rodek, ktry uniemoliwi naruszenie tej obietnicy - przez pani czy te przez kogokolwiek innego. Britton zupenie zamilka. Wida byo, e z wciekoci lekko dr jej rce. - Jeli wypyniemy teraz, w popiechu i bez planu, zatopi nas. - Glinn mwi spokojnie, jednak z pewnym naciskiem, dajc do zrozumienia, e nie bdzie si liczy z adnym sprzeciwem. - W tej chwili to, czy przetrwamy, zaley od pani gotowoci do poddania si mojemu przywdztwu. Ja doskonale wiem, co robi. Britton wci na niego patrzya. - Nie zaakceptuj tego. - Pani kapitan, musi mi pani uwierzy, e aby wyj z tego wszystkiego cao, mamy tylko jedn moliwo dziaania. Musi pani ze mn wsppracowa albo wszyscy zginiemy. Proste, prawda? - Pani kapitan - zacz mwi oficer wachtowy - sprawdziem... Umilk, kiedy si zorientowa, e Britton go nie syszy. Na mostku pojawia si grupa ochroniarzy. - Syszelicie rozkaz pani kapitan - odezwa si do nich Howell ostrym gosem. Macie natychmiast usun z mostka cay personel EES. - Czowiek Glinna, siedzcy przy komputerze, zastyg w oczekiwaniu. Po chwili, ktra zdawaa si trwa wieczno, Britton podniosa do gry rk. - Pani kapitan... - zacz Howell. - Niech zostan. Howell popatrzy na ni z niedowierzaniem, ale Britton wytrzymaa jego wzrok. Nastpia duga cisza, pena napicia. Wreszcie Glinn skin na swoich ludzi. Mczyzna przy komputerze zdj z szyi krtki metalowy klucz i wsun go do otworu w konsolecie. Glinn podszed do niego, po czym wystuka na klawiaturze komputera seri polece, najpierw na jej czci literowej, a potem numerycznej. Oficer wachtowy podnis gow. - Ekran jest zielony, prosz pana - poinformowa Glinna. Britton pokiwaa gow.

- Mam nadziej, e pan wie, co robi. Bd si o to modli - powiedziaa. Nie patrzya w tej chwili na Glinna. - Jeeli jest pani w stanie w cokolwiek uwierzy, pani kapitan, mam nadziej, e uwierzy pani take w sens tego, co teraz robi. Zawarem zawodowy i osobisty kontrakt. Zobowizaem si dostarczy meteoryt do Nowego Jorku. Powiciem ogromne rodki, eby z gry rozwiza wszelkie problemy, na jakie moglimy tu natrafi, nie wyczajc tego ostatniego. Ja... my... nie poddamy si, doprowadzimy dzieo do koca. Jeli sowa te nawet wywary na Britton jakie wraenie, McFarlane tego nie zauway. Jej oczy niczego nie zdradzay. Glinn cofn si. - Pani kapitan, najbliszych dwanacie godzin bdzie kluczowych dla realizacji naszej misji. Nasz sukces zaley teraz od pewnej pani subordynacji, mimo e jest pani kapitanem Rolvaaga. Z gry pani przepraszam za zaistnia sytuacj. Ale kiedy meteoryt znajdzie si bezpiecznie w adowni, statek znowu bdzie nalea do pani. Jutro w poudnie bdziemy ju w drodze do Nowego Jorku. Ze zdobycz, jakiej jeszcze nie widzia wiat. McFarlane dostrzeg, e na jego ustach pojawia si umiech; saby, niewyrany, lecz jednak umiech. Tymczasem z pokoju radiowego wyszed Banks. - Mam kod identyfikacyjny tego ptaszka, prosz pani. To helikopter nalecy do Lloyd Holdings. Przesa zaszyfrowany sygna prosto do nas. Umiech momentalnie znik z twarzy Glinna. Szef EES byskawicznie skierowa spojrzenie na McFarlanea. Nie patrz tak na mnie, chcia gono powiedzie McFarlane. To ty osobicie powiniene by trzyma go na dystans. - Spodziewany czas przylotu? - Za jakie trzydzieci minut. Glinn odwrci si. - Pani kapitan, prosz wybaczy, lecz musz w tej chwili dopilnowa kilku wanych spraw. Prosz podj te przygotowania do odpynicia, ktre w obecnej sytuacji uzna pani za nieodzowne. Wkrtce wrc na mostek. Szybko wyszed, pozostawiajc na stanowisku dwch ludzi z EES. W drzwiach rzuci jeszcze, nie odwracajc si: - Sam... Pan Lloyd zapewne spodziewa si odpowiedniego powitania. Prosz si askawie tym zaj.

ROLVAAG Godz. 00.30 McFarlane z przytaczajcym poczuciem dj vu drepta po gwnym pokadzie, czekajc, a helikopter dotknie jego desek. Przez nieskoczenie dugie minuty mg si jedynie wsuchiwa w dudnienie rotorw dobiegajce z mrocznej przestrzeni. Jednoczenie obserwowa gwatown aktywno ludzi EES, ktra rozpocza si, kiedy mga cakowicie uniemoliwia obserwacj tankowca z pokadu Almirante Ramireza. Mroczna skarpa wisiaa nad Rolvaagiem jak miecz, ale mga jakby wygadzia ostre krawdzie ska. Na samej grze ustawiona bya blaszana szopa zakrywajca meteoryt. Gwna adownia tankowca bya odkryta i strzelao z niej w gr sabe wiato. McFarlane obserwowa, jak w zadziwiajcym tempie i harmonii cay zastp robotnikw ustawia na statku rusztowanie, ktre dosownie roso w oczach. W jasnym blasku lamp sodowych lniy jego metalowe prty. Dwa urawie pracoway bez chwili przerwy. Na rusztowaniu przez cay czas znajdowao si przynajmniej dziesiciu spawaczy. Inynierowie przebywajcy na pokadzie bezustannie przekazywali im przez radionadajniki nowe polecenia. Mimo ogromnego rozmiaru caa konstrukcja sprawiaa wraenie lekkiej i delikatnej. Przywodzia na myl wielk pajczyn rozsnut w trzech wymiarach. McFarlane nie by sobie jednak w stanie wyobrazi, w jaki sposb meteoryt wylduje na statku, kiedy ju zostanie umieszczony na szczycie tej wiey. oskot rotorw helikoptera sta si niespodziewanie goniejszy i McFarlane potruchta w kierunku ldowiska. Z mgy zacz si wyania wielki chinook, wzbijajc z pokadu drobne krople wody. Mczyzna z lampami sygnalizacyjnymi w obu rkach wskazywa ju pilotowi, jak ma zaj pozycj. Byo to spokojne, rutynowe ldowanie, pozbawione zupenie niepewnoci, ktra towarzyszya przybyciu Lloyda na RoIvaag, kiedy statek okra przyldek Horn. McFarlane markotnie patrzy, jak wielkie koa helikoptera dotykaj pokadu. Rola bufora i cznika pomidzy Lloydem a Glinnem wcale go nie bawia. W kocu nie by mediatorem, lecz naukowcem, i naj si do tego rejsu jako naukowiec. wiadomo sytuacji, w jakiej si znalaz, mocno go zocia. Otworzy si luk w podbrzuszu helikoptera. Na pokad wyskoczy Lloyd w dugim, czarnym, kaszmirowym futrze, ktrego poy zaraz zaczy powiewa na wietrze wywoanym obrotami wielkich migie. W rce trzyma szary kapelusz. wiata ldowiska odbijay si od jego ysej czaszki. Skok, ktry wykona, jak na czowieka o jego tuszy by cakiem zgrabny. Szybko ruszy spod helikoptera, nie pochylajc si, potny i doskonale wiadomy swojej

pozycji. Za jego plecami od maszyny powoli oderwaa si wielka hydrauliczna rampa i natychmiast na pokad Rolvaaga wylao si przez ni mnstwo ludzi, zaczto wynosi sprzt. Lloyd podszed do McFarlanea i mocno ucisn jego do, po czym umiechn si i kontynuowa marsz przez pokad, ani na chwil si nie zatrzymawszy. Kiedy w kocu znaleli si w wystarczajcej odlegoci od wci grzmicego helikoptera, Lloyd wreszcie przystan i ogarn wzrokiem fantastyczn wie, wznoszc si ku grze z adowni. - Gdzie jest Glinn? - krzykn. - W tej chwili powinien by na mostku. - Chodmy tam wic. * Na mostku panowao napicie. W sabym owietleniu twarze ludzi miay trupiobia barw. Lloyd stan na chwil w progu, chcc ogarn wzrokiem cae pomieszczenie. Wreszcie ciko postpi do przodu. Glinn sta przy konsoli EES i przyciszonym gosem mwi co do mczyzny operujcego na klawiaturze komputera. Lloyd podszed do Glinna i ucisn jego wsk do. - Najwaniejszy czowiek na statku! - wykrzykn. Jeli jeszcze w samolocie by peen wciekoci, to teraz nie byo ju po niej ani ladu. Szerokim gestem wskaza na struktur wyrastajc z pokadu statku. - Chryste, Eli, to jest niewiarygodne. Jeste pewien, e to utrzyma skal wac dwadziecia pi tysicy ton? - Wytrzyma dwa razy tyle - odpar Glinn. - Powinienem by si domyli. Jak to, do diaba, ma zadziaa? - Na zasadzie kontrolowanego upadku. - Co? Upadku? e te z twoich ust sysz takie sowo. Boe, zmiuj si. - Przetransportujemy meteoryt na szczyt wiey. Nastpnie odpalimy seri adunkw wybuchowych. To sprawi, e poszczeglne poziomy wiey po kolei bd si rozpada, a meteoryt powolutku przemieci si a na dno adowni. Lloyd wyty wzrok, spogldajc w kierunku metalowej wiey. - Zachwycajce - powiedzia. - Czy kiedykolwiek w historii co takiego ju stosowano? - Niezupenie co takiego. - Jeste pewien, e to zadziaa? Na wskich ustach Glinna pojawi si krzywy umiech. - Przepraszam, e zapytaem. To twoja dziaka, Eli, i nie zamierzam ci sprawdza. Przyleciaem tutaj z zupenie innego powodu. - Lloyd wyprostowa si i popatrzy dookoa. -

Nie lubi zbdnego gadania. Mamy tutaj pewien nierozwizany problem. Zabrnlimy ju zbyt daleko, eby si z jego powodu zatrzyma. Przyleciaem wic, eby znale winnych i skopa komu dup. - Wskaza rk na mg. - Tu za nasz ruf czai si okrt wojenny wysany tu na przeszpiegi. ledzi kady nasz ruch i czeka. Cholera jasna, Eli, nic nie zrobie, eby go tutaj nie byo. Jednak dosy dreptania w miejscu. Naley ostro si do tego zabra i od tej chwili zajm si tym osobicie. Chilijska marynarka musi natychmiast odwoa tego cholernego kowboja. - Lloyd skierowa si do drzwi. - Moi ludzie zaraz przystpi do roboty. Eli, za p godziny czekam na ciebie w moim gabinecie. Na razie musz jednak wykona kilka telefonw. W przeszoci radziem ju sobie w podobnych sprawach. Podczas caej tej przemowy Glinn nie spuszcza z Lloyda spojrzenia swych szarych nieprzeniknionych oczu. Teraz przyoy na moment chusteczk do prawej brwi i popatrzy na McFarlanea. Jak zwykle z jego wzroku nie mona byo niczego wyczyta. Czy byo w nim zmczenie? Niesmak? A moe jedynie pustka? W kocu odezwa si: - Przepraszam, panie Lloyd, czyby powiedzia pan, e kontaktowa si z wadzami chilijskimi? - Nie, jeszcze nie. Chciaem najpierw si dowiedzie, co si dokadnie tutaj dzieje. Mam jednak w Chile potnych przyjaci. Wrd nich wiceprezydenta i amerykaskiego ambasadora. Jakby od niechcenia, Glinn podszed krok bliej do konsoli EES. - Obawiam si, e to nie bdzie moliwe - powiedzia. - Co nie bdzie moliwe? - W gosie Lloyda zaskoczenie mieszao si ze zniecierpliwieniem. - Paskie zaangaowanie w jakikolwiek aspekt tej operacji. Postpiby pan lepiej, gdyby pan pozosta w Nowym Jorku. W gosie Lloyda zabrzmiaa zo. - Eli, tylko mi nie mw, co mi wolno, a czego nie wolno! Wszystkie kwestie techniczne pozostawiam w twoich rkach, jednak w tym wypadku chodzi o spraw polityczn. - Zapewniam pana, e doskonale daj sobie rad take z politycznym aspektem sytuacji. Gos Lloyda zacz dre.

- Naprawd? Co wic robi tutaj ten niszczyciel? Jest uzbrojony po zby i zwracam ci uwag, e jego dziaa celuj prosto w nas, gdyby dotd tego nie zauway. Nic nie zrobie wobec takiego zagroenia. Nic! Usyszawszy te sowa, kapitan Britton popatrzya na Howella, a pniej, bardziej znaczco, na Glinna. - Panie Lloyd, powiem to tylko jeden raz. Postawi pan przede mn konkretne zadanie i ja je wykonuj. Paska rola w tej chwili jest bardzo prosta: musi pan mi pozwoli na spokojne realizowanie mojego planu. Obecnie nie ma czasu na dugie i dogbne wyjanienia. Zamiast mu odpowiedzie, Lloyd popatrzy na Penfolda, ktry ze zmieszan min sta przy drzwiach. - Pocz mnie z ambasadorem Throckmortonem, a zaraz potem rozszerz poczenie na biuro wiceprezydenta w Santiago. Za kilka chwil bd na dole. Penfold znikn. - Panie Lloyd - odezwa si Glinn cichym gosem. - Moe pan pozosta na mostku i obserwowa ca akcj. To wszystko. - Ju na to za pno, Eli. Glinn spokojnie odwrci si i beznamitnym gosem powiedzia do mczyzny przy czarnym komputerze: - Prosz wyczy zasilanie w pomieszczeniach Lloyd Industries. Nastpnie niech pan zawiesi wszelk czno telefoniczn statku ze wiatem zewntrznym. Na moment zapada przeraajca cisza. - Ty skurwysynu! - wrzasn Lloyd. Szybko si jednak opanowa i zwrci do kapitan Britton: - Uchylam ten rozkaz. Od tej chwili pan Glinn pozbawiony jest wszelkiej wadzy. Mona byo odnie wraenie, e Glinn tego nie usysza. Spokojnie nastawi czstotliwo w krtkofalwce. - Garza? Teraz przyjm ten raport. Przez chwil sucha, po czym odezwa si: - Doskonale. Korzystajc z mgy, przypieszymy ewakuacj wyspy. Wydaj polecenie, eby personel, ktry nie jest niezbdny, powrci na statek. Przez cay czas prosz si jednak trzyma planu. Wszystkie wiata maj pozosta zapalone, a sprzt na chodzie. Rachel wczy automatyczne transmisje radiowe. Niech d motorowa opynie cypel, ale musi pozostawa w zasigu radarw Rolvaaga albo tych, ktre mamy jeszcze na wyspie. Dopiero w tym momencie Glinnowi przerwa rozwcieczony Lloyd.

- Nie zapominasz przypadkiem, Eli, kto sprawuje najwysz kontrol nad t operacj? Oprcz tego, e w tej chwili ci zwalniam, wstrzymuj wszelkie patnoci na rzecz EES. Popatrzy na kapitan Britton. - Prosz natychmiast przywrci zasilanie w moich biurach. Przez kilka chwil znw wszystko wskazywao na to, e Glinn wci nie syszy Lloyda. Britton take ani si nie poruszya, ani w aden inny sposb nie zareagowaa na jego sowa. Glinn nadal spokojnie konferowa przez krtkofalwk, wydajc polecenia i kontrolujc postp prac. Nagy podmuch wiatru bryzn na pleksiglasowe okna mostka cikimi kroplami wody. Twarz Lloyda, kiedy patrzy to na pani kapitan, to na czonkw jej zaogi, szybko przybieraa odcie bardzo gbokiej purpury. Nikt nie chcia spojrze mu w oczy. Caa praca na mostku zdawaa si przebiega pod dyktando Glinna. - Czy ktokolwiek z was mnie sysza? - zawoa Lloyd. W tym momencie Glinn wreszcie si do niego odwrci. - Wbrew temu, co pan sdzi, nie zapominam, e sprawuje pan najwysz kontrol i wadz, panie Lloyd - odezwa si niespodziewanie spokojnym, ugodowym i wrcz przyjaznym gosem. Lloyd wzi gboki oddech, momentalnie zbity z tropu. Tymczasem Glinn kontynuowa, perswazyjnym, a nawet przyjemnym tonem: - Panie Lloyd, kada operacja moe mie tylko jednego dowdc. Sam pan wie o tym najlepiej. Podpisujc kontrakt, do czego si wobec pana zobowizaem. I nie zamierzam ama tej obietnicy. Jeli wydaje si panu, e jestem niesubordynowany, moe i tak jest, ale, prosz mi uwierzy, postpuj w taki sposb wycznie dla pana dobra. Gdyby skontaktowa si pan z wiceprezydentem Chile, wszystko byoby stracone. Znam tego czowieka osobicie; grywalimy w polo na jego rancho w Patagonii. On tylko mary o tym, eby waln pici midzy oczy kadego Amerykanina, jakiego spotka na swojej drodze. Z Lloyda jakby uszo powietrze. - Grae w polo z... Glinn kontynuowa, jednak teraz mwi ju troch gwatowniej. - Tylko ja znam wszystkie dane i fakty potrzebne do zakoczenia misji. I jeli utrzymuj moj wiedz w tajemnicy, to nie dla osobistej satysfakcji, panie Lloyd. Istnieje ku temu zasadniczy powd: dziki temu nikt nie podejmuje pochopnych ani samodzielnych decyzji. Szczerze powiem, e paski meteoryt sam w sobie w ogle mnie nie interesuje. Ale obiecaem, e przetransportuj ten obiekt z punktu A do punktu B i nikt, powtarzam, nikt mnie przed tym nie powstrzyma. Mam wic nadziej, e zrozumie pan, dlaczego zamierzam sprawowa pen kontrol nad ca operacj i nie wdawa si z nikim w zbdne wyjanienia i

prognozowanie. A co do paskiej groby wstrzymania wypat, t spraw moemy omwi jak dentelmeni, kiedy ponownie znajdziemy si na ziemi amerykaskiej. - Posuchaj, Eli, wszystko to brzmi bardzo piknie... - Dyskusja jest skoczona i od tej chwili to pan bdzie sucha moich polece. - Gos Glinna nagle sta si twardy i stanowczy. - Czy bdzie pan spokojnie spdza czas tutaj, czy w swoim gabinecie, czy nawet w naszym maym okrtowym areszcie, zaprowadzony tam si, nie ma to dla mnie adnego znaczenia. Lloyd popatrzy na niego z osupieniem. - Chcesz mnie zamkn za kratkami, ty arogancki draniu? Wyraz twarzy Glinna wystarczy za odpowied. Lloyd przez chwil milcza. Jego twarz bya niemal purpurowa. Po kilku sekundach zwrci si do kapitan Britton: - A pani dla kogo pracuje? Jednak oczy Britton, gbokie i zielone jak ocean, spoczyway na Glinnie. - Pracuj dla czowieka, ktry dysponuje kluczykami do samochodu - odrzeka w kocu. Lloyd przez moment sta w miejscu, nadty i skrajnie zdenerwowany. Nie by w stanie natychmiast zareagowa na sowa Britton. Wreszcie zacz powoli kry po mostku, pozostawiajc na pododze mokre lady, i dopiero po duszej chwili zatrzyma si przed oknem. Ciko oddychajc, patrzy w przestrze, ale bez wtpienia nie interesowao go nic na zewntrz. - Ponownie rozkazuj, eby przywrcono w moich pomieszczeniach energi elektryczn oraz czno. Nikt na te sowa w aden sposb nie zareagowa, Lloyd nie doczeka si adnej odpowiedzi. Stao si jasne, e nie zamierza go teraz sucha nawet najniszy rang oficer. Lloyd odwrci si i jego wzrok utkwi w twarzy McFarlanea. Cichym gosem miliarder zapyta: - A ty, Sam? W szyby uderzy kolejny mocny podmuch wiatru. McFarlane mimowolnie zadra. Na mostku zapanowaa miertelna cisza, a on musia podj decyzj. Nie mia jednak wtpliwoci, e jest to jedna z atwiejszych decyzji w yciu. - Pracuj dla meteorytu - odpowiedzia. Lloyd jeszcze przez chwil nie spuszcza z niego spojrzenia czarnych, stanowczych oczu. Ale nagle, w jednej sekundzie, jakby si skurczy. Energia i moc, jakie zdaway si

otacza jego posta, znikny. Przygarbi si, purpura i wcieko z wolna opuszczay jego twarz. Odwrci si i ruszy do drzwi. W progu zawaha si, ostatni raz przystan i wreszcie znikn w ciemnym korytarzu. Tymczasem Glinn znowu zainteresowa ci czarnym komputerem i mczyzn, ktry siedzia przy klawiaturze. Spokojnym gosem zacz wydawa mu polecenia. ROLVAAG Godz. 01.45 Kapitan Britton patrzya przed siebie, nie zdradzajc miotajcych ni uczu. Panowaa ju nad oddechem i nad tempem, w jakim bio jej serce. W cigu ostatniej godziny wzmg si wiatr, ktry obecnie wiszcza i jcza zowieszczo, czsto zmieniajc kierunek. Padao bardzo mocno i cikie krople deszczu wypaday z mgy niczym grone kule. Panteonero by niedaleko. Skierowaa wreszcie spojrzenie na wie, wyrastajc z adowni statku niczym ogromna pajcza sie. Jej szczyt wci znajdowa si poniej szczytu urwiska, ale zdawa si ju jakby ukoczony. Britton nie miaa pojcia, jaki bdzie nastpny krok ludzi Glinna. Niewiadomo tego bya bardzo nieprzyjemnym, wrcz upokarzajcym uczuciem. Zerkna na komputer EES i siedzcego przy nim mczyzn. Do tej pory bya przekonana, e zna kad osob obecn na pokadzie. Tymczasem ten mczyzna by zupenie obcym osobnikiem, a przy tym doskonale obeznanym z funkcjonowaniem tankowca. Britton jeszcze mocniej zacisna usta. Byway, rzecz jasna, chwile, kiedy musiaa przekazywa sw wadz nad statkiem jak na przykad podczas tankowania czy wchodzenia do portu, kiedy na pokadzie zjawia si pilot. Byy to jednak oczywiste elementy, nalece do rutyny dowodzenia jednostk i uksztatowane przez cae dekady. Tymczasem obecna sytuacja do takiej rutyny nie naleaa i bya upokarzajca. Nadzr nad procesem zaadunku sprawowali obcy ludzie, ktrzy nie do e podpynli tankowcem pod sam brzeg dzikiej wyspy, to jeszcze ustawili go w odlegoci trzech tysicy jardw od okrtu wojennego, ktry wycelowa w niego lufy wszystkich dzia i karabinw... Britton po raz kolejny prbowaa otrzsn si z uczucia zoci i blu. W kocu jednak jej wasne emocje nie miay tu adnego znaczenia. Zo i bl... Zerkna na Glinna, ktry sta obok czarnej konsoli i co chwil szepta co do swojego podwadnego. Przed momentem poniy, a waciwie zdruzgota, najpotniejszego przemysowca na wiecie, mimo to sprawia wraenie zupenie zwyczajnego, wrcz niepozornego czowieka. Od duszego czasu Britton obserwowaa go

ukradkiem. Jej zo bya rzecz zrozumia, ale bl po ostatnich wydarzeniach stanowi zupenie inn kwesti. Ju nieraz leaa w nocy, nie mogc zasn, i rozmylaa nad tym, co te dzieje si w jego mzgu, co go nakrca, co motywuje do dziaania. Zadawaa sobie pytanie, jakim cudem mczyzna o tak niepozornym wygldzie - przecie mogaby min si z nim na ulicy i nie powiciaby mu ani jednego wiadomego spojrzenia - zdoa tak szybko i gwatownie wkra si w jej myli. Zastanawiaa si, co sprawia, e jest taki bezwzgldny, uparty i zdyscyplinowany. Czy naprawd ma jaki plan, czy po prostu nazywa planem seri na bieco podejmowanych decyzji i reakcji na nieprzewidziane wydarzenia? Najbardziej niebezpieczni ludzie to przecie ci, ktrzy s przekonani, e zawsze maj racj. Glinn zdawa si wszystko wiedzie znacznie wczeniej ni inni, zdawa si te doskonale rozumie wszystko i wszystkich. Z pewnoci rozumia i j, Britton, moe nie jako kobiet, lecz przynajmniej jako profesjonalistk w swoim zawodzie, kapitan Britton. Nasz sukces zaley teraz od pewnej pani subordynacji, powiedzia. Czy naprawd uwiadamia sobie, jak si czua w chwili, kiedy musiaa odda wadz na statku komu innemu? Niewane, e tylko czasowo. Zreszt, czyjej uczucia w ogle go obchodziy? Po drganiach statku wyczua, e uruchomiono obie jego wielkie pompy. Do morza popyny rurami odprowadzajcymi potoki spienionej sonej wody. W miar, jak oprniano komory balastowe, statek zacz niemal niezauwaalnie wynurza si wyej nad powierzchni morza. Oczywicie, pomylaa Britton. To dziki temu wiea, ktr zbudowano na pokadzie, osignie poziom meteorytu spoczywajcego na skarpie. Statek i wiea po prostu unios si na jego spotkanie. Britton znowu poczua fal upokorzenia. Lecz wiadomo, e pozbawiono j dowodzenia statkiem, nie osabiaa podziwu dla miaoci planu Glinna. Wci staa w miejscu, sztywna i czujna. Z nikim nie rozmawiaa. Tymczasem statek unosi si na wodzie coraz wyej, wykonywa normalne ruchy towarzyszce pozbywaniu si balastu, a ona dziwnie si czua, bdc jedynie obserwatorem, nie za uczestnikiem tego procesu. W obecnych okolicznociach - przy samym brzegu wyspy i ze wiadomoci, e nieuchronnie zblia si sztorm - byo to dowiadczenie i doznanie, ktre przeczyo wszystkiemu, czego dotd nauczya si jako marynarz. Wreszcie koniec wiey znalaz si na wysokoci szopy ustawionej na skarpie. Britton zauwaya, e Glinn szepcze co do operatora konsoli. Po chwili przestay pracowa pompy. Z urwiska dobieg odgos gonego trzasku. W powietrze uniosa si chmura dymu i w mgnieniu oka rozpada si metalowa szopa. Dym szybko zmiesza si z mg i oczom Britton ukaza si meteoryt, krwawoczerwony w owietleniu silnych lamp sodowych. Britton

wstrzymaa oddech. Bya wiadoma tego, e w tej chwili w meteorycie utkwione s oczy wszystkich osb obecnych na mostku. Wszyscy, jakby na zawoanie, zastygli w bezruchu. Tymczasem na urwisku oyy dieslowskie silniki i nagle zaczy obraca si i przesuwa w skomplikowanych sekwencjach rne bloki i tamy. Co zapiszczao wysokim tonem i w gr unis si kolejny obok dymu. A meteoryt cal po calu przesuwa si w kierunku umocnionego skraju urwiska. Britton patrzya na to zafascynowana. Na pewien czas zupenie zapomniaa o doznanym upokorzeniu. W ruchu meteorytu byo co wrcz krlewskiego; przemieszcza si statecznie, powoli, jednostajnie. Min brzeg urwiska i po chwili znalaz si na platformie. Wtedy si zatrzyma. Britton znowu odniosa wraenie, e cay statek wibruje, ale pompy, sterowane przez komputer, utrzymyway jednostk w miejscu doskonale stateczn. Ze zbiornikw balastowych wypompowano akurat tyle balastu, aby wyrwna obcienie statku przez meteoryt. Britton obserwowaa cay proces w napitym milczeniu. Meteoryt lekko chwia wie, pompy pracoway pen moc, statek dra i cay ten balet trwa dobre dwadziecia minut. W kocu zapanowa spokj. Meteoryt bezpiecznie tkwi na szczycie wiey. Bez wtpienia jednak Rolvaag z meteorytem na wysokim rusztowaniu by znacznie mniej stabilny ni zazwyczaj. Zbiorniki balastowe ponownie zaczy si napenia. Tankowiec osiada gbiej w wodzie, zyskujc przez to na stabilnoci. Glinn znowu powiedzia co do operatora komputera. Nastpnie skin na Britton i przeszed na t cz mostka, ktra znajdowaa si najbliej urwiska. Cisza trwaa jeszcze przez dobr minut. Nagle Britton poczua na swoich plecach oddech pierwszego oficera, Howella. Stan tu za ni. Kobieta nawet si nie odwrcia, kiedy zacz mwi jej do ucha: - Prosz pani. Chc, eby pani wiedziaa, e my, to znaczy wszyscy oficerowie i ja sam, nie jestemy zadowoleni z zaistniaej sytuacji. Nie podoba nam si sposb, w jaki pani potraktowano. Stoimy w stu procentach po pani stronie. Prosz powiedzie tylko stwo... Nie musia koczy zdania. Britton pozostawaa nieruchoma i skupiona. - Dzikuj, panie Howell - odpara po kilku sekundach cichym gosem. - Naprawd dzikuj. Howell cofn si, a kapitan Britton gboko odetchna. Czas na dziaanie min bezpowrotnie. Teraz ju i ona, i jej zaoga mieli zwizane rce. Meteoryt nie by odtd problemem zwizanym tylko z ldem. Znajdowa si bowiem na statku. A w tej sytuacji pozby si go moga wycznie poprzez bezpieczne doprowadzenie Rolvaaga do portu w Nowym Jorku. Znowu pomylaa o Glinnie, o tym, w jaki sposb namwi j do przyjcia

funkcji kapitana tego statku, jak wiele o niej wiedzia, jak zaufa jej podczas wizyty u celnikw w Puerto Williams. Z pewnoci na swj sposb byli zgranym zespoem. Miaa wprawdzie powane wtpliwoci, czy dobrze postpia, zrzekajc si czasowo dowdztwa nad statkiem. Ale czy miaa jaki inny wybr? Wci nie ruszaa si z miejsca. Tkwia jak posg, nieruchoma i skupiona. Z zewntrz przedosta si na mostek wyrany odgos kolejnego trzasku. Od grnej czci wiey oderwa si rzd lnicych tytanowych prtw rozporowych, a towarzyszyo temu okoo piciu niemal rwnoczesnych eksplozji, po ktrych w powietrze uniosy si piropusze dymu. Piropusze szybko stopiy si z siw mg, a meteoryt osiad na niszym poziomie wiey. Statek znowu zadra, a do pracy znowu przystpiy pompy sterujce jego balastem. Po chwili nastpia kolejna seria wybuchw, od wiey odczy si rzd prtw, a meteoryt znw zbliy si o kilka cali do pokadu tankowca. Britton waciwie zdawaa sobie spraw, e obserwuje fantastyczne przedsiwzicie inynieryjne: oryginalne, perfekcyjnie zaplanowane i doskonale realizowane. Jednak nie odczuwaa z tego powodu adnej przyjemnoci. Popatrzya wzdu statku. Mga zaczynaa rzedn, a w szyby mostka niemal poziomo uderza drobny deszcz ze niegiem. Wkrtce po mgle pozostanie tylko wspomnienie. I wtedy rozpoczn si najpowaniejsze trudnoci. A Vallenar niestety nie by problemem technicznym, ktry Glirifi mgby rozwiza, posugujc si logik i wiedz. Jedyne za potencjalnie korzystne rozwizanie tego problemu leao gboko pod pokadem Rolvaaga, i to nie zamknite w okrtowym areszcie, lecz zamroone w kostnicy doktora Brambella. ROLVAAG Godz. 02.50 Lloyd chodzi w t i z powrotem po ciemnym gabinecie na statku z wciekoci dzikiego zwierzcia zamknitego w klatce. Na zewntrz wzmg si wiatr i co kilka chwil wstrzsa statkiem z tak sil, e szyby w pomieszczeniach na rufie a dray. Lloyd jednak prawie tego nie zauwaa. Na chwil przystan, po czym wyjrza do poczekalni przez otwarte drzwi swojego prywatnego gabinetu. Jej podoga bya sabo widoczna w czerwonym blasku arwek owietlenia awaryjnego. W rzdzie ciemnych monitorw, ustawionych wzdu jednej ze cian, zobaczy kilkanacie swoich rozmazanych odbi. Odwrci si. Cay dra. Jego ciao nabrzmiao ze zoci pod garniturem, rozcigajc wkna drogiego materiau. Wydarzyo si co niepojtego. Taki oto Glinn, mczyzna,

ktrego on sam, Lloyd, wynaj za trzysta milionw dolarw, wyrzuci go z mostka statku, ktry przecie nalea do niego! Glinn ograniczy jego wadz i wszelkie jej prerogatywy do jednego gabinetu i pozostawi go tu guchego, zdezorientowanego i lepego, pozbawionego energii elektrycznej i rodkw cznoci. A przecie w Nowym Jorku przez cay czas dziay si wane rzeczy, rzeczy najwikszej wagi, ktrymi na bieco naleao si zajmowa. Wymuszone zerwanie cznoci ze wiatem kosztowao wielkie pienidze. W caej sprawie byo jednak co wicej, co duo bardziej bolesnego ni strata pienidzy. Ot Glinn poniy Lloyda w obecnoci oficerw penicych sub na tankowcu oraz wobec jego wasnych pracownikw. Lloyd mg wiele wybaczy, ale ponienia wybaczy nie zamierza. Palmer Lloyd stawa ju twarz w twarz z prezydentami, premierami, szejkami, wielkimi przemysowcami i szefami gangw. aden z nich nigdy nie potraktowa go tak jak Glinn. W napadzie wciekoci kopn jedno z lekkich krzese, rozbijajc je o biurko. Ale po chwili zakrci si na picie i zacz uwanie nasuchiwa dwikw z zewntrz. Zawodzenie wiatru i sabe odgosy maszyn pracujcych na wyspie docieray do jego uszu jak zwykle. Ale ponad te dwiki przebi si inny, bardziej wyrany. Ogarnity zoci, Lloyd nie od razu go wyowi. Lecz usysza go znowu; bez wtpienia byy to huki wybuchw. Docieray z bardzo bliska, z pewnoci ze statku, poniewa detonacjom towarzyszyo lekkie drganie pokadu. Lloyd zastyg w oczekiwaniu. Sta w pmroku, spity, nasuchujc; ciekawo walczya w nim z wciekoci na Glinna. Po chwili usysza znowu - jakby trzask, po ktrym zaraz nastpoway drgania. Co dziao si na gwnym pokadzie. Szybko wyszed do poczekalni, a stamtd korytarzem ruszy do gwnego pomieszczenia biurowego. Jego sekretarki i asystentki siedziay tutaj wrd milczcych telefonw i komputerw pozbawionych energii, cicho rozmawiajc. Kiedy znalaz si w wskim, niskim pokoju, wszystkie rozmowy urway si. Z cienia jak duch wyoni si Penfold i lekko pocign go za rkaw. Lloyd odepchn go i, minwszy nieczynne windy, skierowa si ku dwikoszczelnym drzwiom, ktre prowadziy do jego prywatnego apartamentu. Przeszed przez wszystkie pokoje i wszed do ostatniego, wyposaonego w okrgy bulaj, z ktrego rozpociera si widok na cay statek, po czym rozsun zasony. Wyjrza na zewntrz. Pokad poniej a roi si od ludzi. Robotnicy zabezpieczali sprzt pokadowy, sprawdzali mocowania, wzmacniali wazy i drzwi - jednym sowem w popiechu wykonywali wszystkie czynnoci niezbdne przed wypyniciem jednostki na pene morze. Uwag Lloyda

przykua jednak dziwaczna wiea, ktra wyrastaa z gwnej adowni. Bya nisza ni wtedy, kiedy j widzia po raz pierwszy; w rzeczy samej o wiele nisza. Otacza j dym i kby pary, mieszajce si z rzednc mg i doskonale osaniajce pokad przed ciekawskimi spojrzeniami z zewntrz. Gdy tak obserwowa to wszystko, na tankowcu nastpiy kolejne eksplozje. Meteoryt nieznacznie opad i statek zadra. Na rodek pokadu wybiega grupa robotnikw, ktrzy w popiechu zaczli uprzta odamki, przygotowujc jednostk do nastpnego wybuchu. W tej chwili Lloyd zrozumia, co Glinn mia na myli, kiedy wspomina o kontrolowanym upadku meteorytu. Po prostu kaza wysadza wie w powietrze, kawaek po kawaku. Obserwujc realizacj tego planu, Lloyd zaczyna pojmowa, e by to najlepszy - a prawdopodobnie jedyny - sposb, eby umieci na pokadzie co tak cikiego jak jego meteoryt. Na moment wstrzyma oddech, zafascynowany miaoci tego rozwizania. Wkrtce powrcio rozdranienie, ale Lloyd przymkn oczy i odwrci si. Kilkakrotnie gboko odetchn; bardzo stara si uspokoi. Glinn mwi mu, eby tutaj nie przylatywa. McFarlane powtarza to samo. On jednak przylecia. Tak jak wtedy, kiedy na meteoryt po raz pierwszy pady promienie soca. Pomyla, co si stao z osobnikiem o nazwisku Timmer, i mimowolnie zadra. C, zapewne ponowny przylot na miejsce rzeczywicie nie by najlepszym pomysem. Wyruszy tutaj pod wpywem nagego impulsu, a przecie Lloyd z zasady nie kierowa si impulsami czy nagymi zachciankami. Lecz c, yciowy sukces wydawa mu si ju tak bliski, a ekspedycja na kraniec wiata przeksztacia si w tak osobiste przedsiwzicie, e nie potrafi si powstrzyma. J.P. Morgan kiedy powiedzia: Jeeli czego pragniesz zbyt mocno, nigdy tego nie osigniesz. Lloyd stosowa t filozofi w swoim yciu. Nigdy nie ba si odstpi w ostatniej chwili nawet od najbardziej lukratywnego interesu, jeli ten wydawa si z jakiego powodu niepewny czy podejrzany. Umiejtno przerwania gry, nawet kiedy trzyma w rce cztery asy, uwaa za jedn ze swoich najlepszych cech jako biznesmena. Teraz, po raz pierwszy w yciu, nie by w stanie postpi w taki sposb. Lloyd uwiadomi sobie, e rozgrywa gr, w ktrej prawie w ogle nie mia dowiadczenia. Gr o zapanowanie nad wasnymi emocjami. Doskonale zdawa sobie spraw, e trzydziestu czterech miliardw dolarw nie zdoby bynajmniej porywczoci i brakiem rozsdku. Unika pochopnego oceniania profesjonalistw, ktrych zatrudnia. Dlatego w tej chwili, poniony i pokonany, mimo wszystko zdolny by do logicznej refleksji, e Glinn wyrzucajc go z mostka i odcinajc od wiata, w gruncie rzeczy dziaa w jego najlepiej

pojtym interesie. Refleksja ta jednak podsycia jego gniew. Bez wzgldu na motyw, Glinn by po prostu arogancki i chamski. Jego spokj, pewno siebie i stawianie wasnej osoby ponad wszystkich i wszystko dopieky Lloydowi do ywego. Zosta poniony, czego wiadkami byo mnstwo ludzi, i nie mia prawa wybaczy tego draniowi Kiedy caa operacja si skoczy, Glinn bdzie musia mu zapaci - finansowo i w kady inny moliwy sposb. Najpierw jednak naleao wywie std meteoryt. A Glinn wydawa si jedynym czowiekiem na wiecie zdolnym tego dokona. ROLVAAG Godz. 03.40 Pani kapitan, w cigu dziesiciu minut meteoryt znajdzie si na swoim miejscu w adowni i statek bdzie znowu w peni nalea do pani. Bdziemy mogli natychmiast wyruszy w drog. Sowa Glinna przerway cisz, ktra panowaa ju od duszego czasu. McFarlane, tak jak wszystkie inne osoby obecne na mostku, patrzy na zewntrz, obserwujc powolny, ale regularny proces opuszczania meteorytu do wntrza Rolvaaga. Jeszcze przez minut lub dwie kapitan Britton staa bez ruchu w tym samym miejscu, w ktrym znajdowaa si, kiedy mostek opuszcza Lloyd. Wreszcie odwrcia si i popatrzya Glinnowi prosto w oczy. Po kilkunastu sekundach, kiedy uznaa, e w dostateczny sposb zasygnalizowaa mu swoje niezadowolenie, zwrcia si do drugiego oficera: - Prdko wiatru? - Trzydzieci wzw z poudniowego zachodu, w porywach do czterdziestu i wzrasta. - Prd wody? Tymczasem Glinn pochyli si ku swojemu czowiekowi, wci zajmujcemu miejsce przed konsol, i poleci mu: - Niech pan powie Puppupowi i Amirze, eby natychmiast tu do mnie przyszli. Za oknami rozlega si kolejna seria gwatownych eksplozji. Statek jakby wsun si gbiej do wody, jednak pompy balastowe po chwili wyrwnay poziom zanurzenia. - Zblia si do nas front pogodowy - mrukn Howell. - Tracimy oson, jak daje mga. - Widoczno? - zapytaa Britton. - Wzrasta do piciuset jardw. - Pozycja okrtu wojennego? - Bez zmian, w odlegoci dwch tysicy dwustu jardw, zero pi jeden.

Statkiem troch ostrzej szarpn kolejny podmuch wiatru. Niemal natychmiast rozleg si odgos potnego, gbokiego uderzenia, zupenie inny od wszystkiego, co McFarlane sysza do tej pory, i caa konstrukcja tankowca zadraa. - Otarlimy si kadubem o urwisko - powiedziaa cicho Britton. - Jeszcze nie moemy odpywa - oznajmi Glinn. - Czy kadub to wytrzyma? - Przez jaki czas - odpara Britton guchym gosem. - Zapewne. Otworzyy si drzwi i na mostek wesza Rachel. Rozejrzaa si czujnym wzrokiem, szybko oceniajc sytuacj. Podesza do McFarlanea. - Niech Garza lepiej si popieszy i umieci ten kamie w adowni, zanim zrobimy dziur w kadubie - mrukna. Rozbrzmiay kolejne eksplozje i meteoryt opad jeszcze niej. Jego podstawa znajdowaa si ju poniej poziomu gwnego pokadu. - Sam - powiedzia Glinn do McFarlanea, nie odwracajc si. - Kiedy umiecimy meteoryt bezpiecznie na statku, bdzie on nalea do ciebie. Chc, ebycie razem z Rachel obserwowali go przez dwadziecia cztery godziny na dob. Chc te natychmiast by informowany o wszelkich zagroeniach i anomaliach. Nie ycz sobie ani jednej niespodzianki wicej z jego strony. - Tak jest. - Laboratorium jest gotowe, a nad adowni skonstruowalimy platform obserwacyjn. Jeli bdziesz potrzebowa czego jeszcze, natychmiast mnie poinformuj. - Widz wyadowania elektryczne - odezwa si drugi oficer. - Burza jest ju o jakie dziesi mil od nas. Na chwil zapada cisza. - Przypieszcie zaadunek - niespodziewanie powiedziaa Britton do Glinna. - Nie moemy - odpar Glinn takim gosem, jakby myla o czym zupenie innym. - Widoczno tysic jardw - oznajmi drugi oficer. - Prdko wiatru wzrosa do czterdziestu wzw. McFarlane z trudem przekn lin. Wszystko rozgrywao si dotd z tak wielk, wrcz zegarmistrzowsk precyzj, e nieomal zapomnia o niebezpieczestwie. Przypomniao mu si pytanie Lloyda: Jak chcesz sobie poradzi z tym niszczycielem?. Wanie, jak sobie z nim poradzi? A przy okazji, co teraz robi Lloyd w pozbawionych prdu pomieszczeniach? McFarlane z zadziwiajco maym alem pomyla o prawdopodobiestwie utraty siedmiuset pidziesiciu

tysicy dolarw wynagrodzenia, prawie pewnej po tym, co powiedzia. Teraz nie miao to jednak wielkiego znaczenia; przecie dosta wreszcie w swoje rce meteoryt. Rozlegy si kolejne eksplozje i na pokad posypay si tytanowe wsporniki. Niektre, rykoszetujc, wpady do morza, inne pozostay na pokadzie, a jeszcze inne powpaday a do adowni. Kilkadziesit drobnych odamkw coraz mocniejszy wiatr nawia na szyby mostka. Panteonero by coraz bliej. Zatrzeszczaa krtkofalwka Glinna. - Jeszcze dwie stopy i operacja bdzie skoczona - rozleg si metaliczny gos Garzy. - Pozosta na tym kanale. Informuj mnie o kadej zmianie sytuacji. Otworzyy si drzwi i na mostku pojawi si Puppup. Przeciera palcami oczy i ziewa. - Widoczno dwa tysice jardw - powiedzia drugi oficer. - Mga unosi si bardzo szybko. W kadej chwili okrt wojenny moe nas zobaczy. McFarlane usysza oskot pioruna. Niemal zaguszy go kolejny huk, kiedy tankowiec po raz drugi uderzy o skay urwiska. - Zwikszy obroty gwnych silnikw! - rozkazaa Britton. Po chwili do kakofonii dwikw i wstrzsw doszy kolejne wibracje. - Jeszcze osiemnacie cali - rozleg si gos Garzy, nadzorujcego operacj na gwnym pokadzie. - Pioruny w odlegoci piciu mil. Widoczno dwa tysice piset jardw. - Rozpocz zaciemnianie - poleci Glinn. Niemal w tej samej chwili jaskrawo owietlony pokad statku pogry si w ciemnoci. Sabe wiato padao jedynie na wierzch meteorytu, ktry ju prawie zupenie znikn w adowni. Cay statek si trzs. McFarlane nie mg odgadn, czy to z powodu wci trwajcego zaadunku meteorytu, czy z powodu wichury. Rozlegy si kolejne eksplozje i meteoryt osiad jeszcze niej. Teraz rozkazy wykrzykiwali i Britton, i Glinn; statek zdawa si mie dwch dowdcw. Po mgle nie byo ju ladu i McFarlane zobaczy za oknem biae grzywy wysokich fal. Patrzy w kierunku, gdzie si spodziewa dostrzec zowieszcz sylwetk niszczyciela. - Sze cali - usyszeli z radia gos Garzy. - Przygotowa si do zamknicia adowni - zarzdzi! Glinn. Na poudniowo-zachodnim niebie pojawia si byskawica, a zaraz potem rozleg si oguszajcy grzmot. - Widoczno cztery tysice jardw. Burza w odlegoci dwch mil. McFarlane zda sobie spraw, e Rachel mocno ciska jego okie.

- Jezu, ale on jest blisko - mrukna. W tym momencie dojrza go take McFarlane. Niszczyciel znajdowa si po prawej stronie, co chwil jaskrawo owietlany przez byskawice. Mga ju go nie zasaniaa i widoczny by w caej okazaoci. Koysa si niespokojnie na falach, dumny i grony. Tymczasem na Rolvaagu rozlegy si nastpne eksplozje, kadub tankowca po raz kolejny zadra. - Jest na miejscu - rozbrzmia gos Garzy. - Pozamyka drzwi mechaniczne - rozkazaa Britton lakonicznym tonem. - Zerwa wszystkie cumy. Ruszamy, panie Howell. Najpierw powoli i ostronie. Prosz ustawi kurs na jeden trzy pi. Znowu powietrzem targny eksplozje i wielkie liny okrtowe, utrzymujce tankowiec przy brzegu, leniwie opady do wody. - Zmiana kursu o pitnacie stopni, wyrwnanie na jeden trzy pi - powiedzia Howell. ALMIRANTE RANIREZ Godz. 03.55 Mniej wicej mil dalej kapitan Vallenar chodzi nerwowo po wasnym mostku. Mostek nie by ogrzewany i, tak jak lubi kapitan, wyposaony by tylko w najbardziej niezbdne sprzty. Vallenar co chwil spoglda przez szyby w kierunku Rolvaaga, ale przez gst mg nie mg niczego wypatrzy. Podszed do oficial de guardia en la mer, oficera wachtowego, ktry sta we wnce z radarem. Pochyli si nad jego ramieniem, eby popatrze na ekran radaru ledzcego ruchy tankowca. Punkt odpowiadajcy Rolvaagowi wci tkwi w tym samym miejscu i Vallenar nadal nie zna odpowiedzi na nurtujce go pytania. Dlaczego statek cigle cumowa tak blisko brzegu? W obliczu nadchodzcego sztormu z kad chwil grozio mu tam coraz wiksze niebezpieczestwo. Czyby wanie prbowano adowa na statek meteoryt? Raczej nie... Zanim wszystko zasnua mga, Vallenar obserwowa, jak ludzie z Rolvaaga bezsilnie zmagaj si z nim w gbi wyspy. Nawet teraz docieray do niego odgosy pracujcych maszyn. W eterze trway chaotyczne rozmowy. Jednak podprowadzenie statku w tych warunkach pod sam wysp byo oczywistym idiotyzmem. A Glinn bynajmniej idiot nie by. A wic, do diaba, co si waciwie dziao? Duo wczeniej wiatr przynis nad niszczyciel warkot silnikw wielkiego helikoptera, ktry wyldowa, a potem zaraz odlecia. Do Vallenara dotary take grzmoty

wybuchw o wiele sabszych od tych na wyspie, ale bez wtpienia dochodzcych z najbliszej okolicy statku. Lub wrcz z samego statku! Czyby na pokadzie doszo do jakiego wypadku? Czy byli poszkodowani? Czy moe to Timmer zdoa si uwolni z aresztu, zdoby jak bro i prbowa ucieka? Odwrci twarz od ekranu przestarzaego radaru i wbi skupiony wzrok w ciemno na zewntrz. Odnis wraenie, i poprzez strzpy mgy i mawk widzi wiata. Mga unosia si i wiedzia, e wkrtce ujrzy tankowiec goym okiem. Kilkakrotnie zamruga oczyma i znw wyty wzrok. wiata znikny. Silny wiatr d w burty niszczyciela, wiszczc i zawodzc. Vallenar zna to zawodzenie. Zwiastowao panteonero. Zdy ju zignorowa kilka rozkazw powrotu do bazy. Kady kolejny by bardziej ponaglajcy, bardziej stanowczy od poprzedniego. Korupcja bya w kraju wszechpotna, to odwoywali go skorumpowani przeoeni. Na mio bosk, nie posucha ich, a na koniec i tak bd mu dzikowa. Poczu ruch statku na spienionej wodzie, jakby kto obraca korkocig. Bardzo nie lubi tego uczucia. Mia jednak nadziej, e kotwica, ktr rzuci w jedynym moliwym miejscu w Kanale Franklina, miejscu nie zaznaczonym na adnej mapie, wytrzyma napr. Co waciwie si dziao? Nie mg czeka do poudnia na odpowied w sprawie Timmera. O pierwszym brzasku wystrzeli kilka czterocalowych pociskw w kierunku Rolvaaga. Oczywicie, nie zatopi go, ale przestraszy Amerykanw i na pewno nie bd go ju lekceway. Wtedy wyle ultimatum: Timmer albo mier. W rzedncej mgle co bysno. Vallenar patrzy w dal z twarz niemal przyklejon do szyby. Po chwili zobaczy kolejny bysk i zaraz potem nastpny. Wreszcie dostrzeg sylwetk wielkiego statku. Przyoy do oczu lornetk i statek niespodziewanie znikn. Vallenar zakl, lecz nie przestawa spoglda w ciemno. Wkrtce zauway wiato, teraz tylko jedno, i to bardzo sabe. Dranie zaciemnili statek. Co chcieli ukry? Vallenar cofn si i popatrzy na ekran radaru, prbujc z niego odgadn, co si dzieje. Bo nie mia ju wtpliwoci, e dziao si co istotnego. Prawdopodobnie wanie nadszed moment dziaania. Odwrci si do bosmana. - Prosz zarzdzi alarm bojowy. Bosman natychmiast nada rozkaz przez interkom.

- Alarm bojowy, alarm bojowy, wszyscy na stanowiska! Rozleg si sygna dwikowy ogaszajcy alarm. Niemal natychmiast na mostku zjawi si jefe de la guardia en la mer, oficer liniowy. Przepisowo zasalutowa kapitanowi. Vallenar otworzy jedn z szaf i wycign z niej zestaw noktowizorw wyprodukowanych jeszcze w ZSRR. Jeden z nich naoy na gow, podszed do okna i znowu wyjrza na zewntrz. Rosyjska technologia nie bya tak dobra jak amerykaska, ale z drugiej strony sprzt pochodzcy z tego kraju by znacznie taszy. Vallenar zacz przypatrywa si tankowcowi. Dziki noktowizorowi widzia go duo wyraniej. Po pokadzie biegao mnstwo ludzi, bez wtpienia przygotowujc jednostk do odpynicia. Jednak najwiksz aktywno Amerykanie wykazywali wok wielkiego wazu umieszczonego na samym rodku pokadu. Co z niego wystawao, ale Vallenar nie by w stanie dokadnie tego zobaczy. W pewnej chwili nad otwart adowni pojawi si bysk kilku maych wybuchw. Noktowizor drugiej generacji, nie majcy zabezpiecze na podobne przypadki, eksplodowa jaskrawym blaskiem. Vallenar zachwia si i zaraz zrobi kilka krokw do tyu. Oderwa od twarzy noktowizor i, przeklinajc, zacz palcami przeciera oczy. - Namierzy cel! - krzykn do oficera liniowego. - Przygotowa dziaa kalibru cztery cale. Strzela tylko na mj rozkaz. Mimo e przed oczyma wci wiroway mu jaskrawe patki, Vallenar odwrci si do oficera zbrojeniowego. Wystarczyo jedno spojrzenie, by ten odpowiedzia: - Rozkaz, panie kapitanie. Wszystkie systemy gotowe. Dane celu wprowadzone do programu namierzania. Z kolei Vallenar zwrci si do pierwszego oficera: - Przygotowa si do podniesienia kotwicy. - Tak jest, przygotowa si do podniesienia kotwicy. - Stan paliwa? - Pidziesit pi procent, panie kapitanie. Vallenar przymkn powieki i przez chwil czeka, a minie bl oczu. Wyj z kieszeni cygaro i powici dobre trzy minuty na jego zapalenie. Nastpnie znowu popatrzy przez okno. - Amerykaski statek rusza si - zameldowa pierwszy oficer pochylony nad radarem. Vallenar gboko si zacign. A wic nadszed waciwy czas. Zapewne Amerykanie postanowili wreszcie rzuci kotwic na bardziej bezpiecznych wodach, w osonitym miejscu u ujcia kanau. Tam mogliby w miar spokojnie przeczeka burz.

- Odpywa od urwiska. Vallenar czeka. - Zmienia kurs. Obecnie zero osiem pi. Jeli Amerykanie chcieli dotrze na spokojne wody, to pynli w zym kierunku. Vallenar nadal czeka, ale w pewnej chwili jego ciao przebieg zimny dreszcz. Mino pi minut. - Nadal zero osiem pi, przypieszy do czterech wzw. - Prosz kontynuowa obserwacj. - Cel obraca si, przypieszy do piciu wzw, kurs jeden jeden pi, jeden dwa zero, jeden dwa pi... Jak na tankowiec, ma cholerne przypieszenie, pomyla Vallenar. Teraz jednak to, jakimi silnikami dysponowa wielki tankowiec, nie miao adnego znaczenia. Byo fizyczn niemoliwoci, eby uciek niszczycielowi. Vallenar popatrzy na swoich ludzi. - Wycelowa w tankowiec z gwnego dziaa i uszkodzi konstrukcj nadbudwki. Chc go troch uszkodzi, a nie zatopi. - Cel pynie z prdkoci piciu wzw, ustabilizowa kurs na jeden trzy pi. Kieruje si na otwarte morze, pomyla Vallenar. A wic wszystko jasne, Timmer nie yje. Casseo, oficer liniowy, odezwa si: - Obiekt namierzony, panie kapitanie. Vallenar z trudem walczy ze sob, by zachowa spokj i nie ujawni otaczajcym go mczyznom uczu, ktre nim zawadny. W tej chwili bardziej ni kiedykolwiek potrzebowa jasnoci umysu. Opuci rk z cygarem i obliza suche wargi. - Przygotowa si do odpalenia pocisku - powiedzia. ROLVAAG Godz. 03.55 Glinn oddycha powoli i gboko, czujc, jak chodne morskie powietrze wypenia jego puca. Jak zawsze przed akcj ogarnia go nienaturalny spokj. Statek zmierza na otwarte morze, a pod stopami Glinna cicho dudniy wielkie silniki. Niszczyciel by ledwie widoczny nad powierzchni wody, janiejszy punkt w pmroku, mniej wicej dwadziecia stopni w prawo za ruf Rolvaaga.

Wszystko powinno si skoczy za pi minut. Teraz powodzenie ekspedycji zaleao jedynie od zgrania poszczeglnych czynnoci w czasie. Spojrza w rg mostka. Puppup sta tam w gbokim cieniu, z rkami zoonymi na piersiach. Czeka. Podszed do Glinna, kiedy ten na niego skin. - Sucham pana. - Bd w pogotowiu, by w razie koniecznoci pomaga sternikowi. By moe bdziemy musieli gwatownie zmienia kurs; wtedy bdzie nam potrzebne twoje dowiadczenie i wiedza o prdach morskich i topografii podwodnej. - Podwodnej co...? - Chodzi mi o rafy, skay, pycizny i miejsca na tyle gbokie, eby bezpiecznie nad nimi przepyn. Przecie je wszystkie znasz. Puppup nie zaprotestowa. Ale po chwili popatrzy na Glinna niepewnym spojrzeniem jasnych oczu. - Szefie? - Sucham. - Moja d zanurza si jedynie sze cali pod wod. Nigdy nie martwiem si o inne gbokoci. - Wiem o tym. Wiem take, e tutejsze fale osigaj wysoko trzydziestu stp i e wanie mamy do czynienia z wysokimi falami. Ale ty wiesz, gdzie pod wod znajduj si wraki i pki skalne. Bd wic gotw do pomocy. - Oczywicie, szefie. Glinn przez chwil patrzy, jak stary, drobny czowiek powraca do cienia. Nastpnie spojrza na kapitan Britton, ktra staa na stanowisku dowodzenia razem z Howellem i oficerem wachtowym. Bya pikn kobiet i doskonaym kapitanem statku, dotd nie zawioda jego oczekiwa. Gbokie wraenie wywaro na nim przede wszystkim postpowanie Britton, kiedy czasowo pozbawiona zostaa wadzy. Zachowaa pen kontrol nad wasnym postpowaniem i okazaa mnstwo godnoci, nawet w tak trudnej chwili. Zastanawia si, czy taka postawa bya u niej wrodzona, czy te stanowia efekt wczeniejszych cikich przej. Pod wpywem impulsu Glinn zabra z biblioteki na statku tom poezji W.H. Audena. Zazwyczaj nie czytywa wierszy. Ich lektura zawsze wydawaa mu si bezproduktywnym pocigiem za czym cakowicie nieuchwytnym. Otworzy ksik na fragmencie zatytuowanym Pochwaa Limestone, dotyczcym wszechstronnego rozwoju techniki. Lektura okazaa si dla Glinna nowatorskim dowiadczeniem. Dotd nie mia pojcia, jak

wielka jest sia poezji, ile w jej zwizym jzyku mona zawrze uczucia, myli, a nawet mdroci. Przyszo mu do gowy, e dyskusja z Sally Britton na ten temat mogaby si okaza niezwykle interesujca. W kocu to jej cytaty z Audena podczas ich pierwszego spotkania skoniy go do signicia po t ksik. Wszystkie te myli przemkny przez umys Glinna w cigu niecaej sekundy. Prysy, kiedy rozleg si niski sygna alarmu. Wyranym, spokojnym gosem odezwaa si kapitan Britton: - Okrt wojenny wymierzy w naszym kierunku radar kontroli ognia. - Popatrzya na Howella. - Zanurzy sondy. Howell powtrzy rozkaz. Rozleg si dwik kolejnej syreny, tym razem goniejszy. Glinn podszed do swojego czowieka przy konsoli komputerowej. - Prosz to zablokowa - mrukn. Spojrzenie niespokojnych oczu kapitan Britton natychmiast pobiego ku niemu. - Zablokowa to? - powtrzya. Sarkazm w jej gosie miesza si z napiciem. - A mog si dowiedzie, w jaki sposb? - Za pomoc Szerokopasmowego Systemu Zaguszania i Zapobiegania McDonnellaDouglasa zamontowanego na pani maszcie. Niszczyciel zamierza strzela do nas z dzia, a moe nawet wystrzeli torped. Na szczcie mamy sposoby, eby zmieni tor kadego wymierzonego w nas pocisku. Teraz to Howell popatrzy na Glinna z niedowierzaniem. - Nasz statek niczym takim nie dysponuje - powiedzia z przekonaniem. - Myli si pan. Dysponujemy doskonaymi urzdzeniami przechwytujcymi. No i mamy pewne niespodzianki w iluminatorach na dziobie. - Glinn dotkn doni ramienia swojego czowieka. - Czas odkry karty. Mczyzna wpisa na klawiaturze kilka komend i statek ostro szarpn do przodu. Glinn patrzy, jak szyby z paru iluminatorw wypadaj do wody. Z otworw wysuno si sze grubych luf dzia strzelajcych pociskami kalibru dwudziestu milimetrw. Kady pocisk zbudowany by ze zuboonego uranu, a dziaa, sterowane falami radiowymi, mogy bezbdnie strzela w kierunku pociskw zagraajcych Rolvaagowi z czstotliwoci trzech tysicy strzaw na minut. - Jezu - jkn Howell. - Przecie uywanie czego takiego jest zabronione. - Rzeczywicie. - Dodatkowe wyposaenie zabezpieczajce, chyba tak on to kiedy nazwa powiedziaa Britton. W jej gosie sycha byo tylko cie ironii.

Glinn popatrzy na ni. - Proponuj, aby skierowaa pani statek mocno w prawo, kiedy zaczniemy blokowanie. - Mamy robi uniki? - zawoa Howell ze zdziwieniem. - Takim wielkim statkiem? Przecie w tej chwili na samo zatrzymanie Rolvaaga potrzeba trzech mil. - Doskonale zdaj sobie z tego spraw. Proponuj jednak skorzysta z mojej wskazwki. - Panie Howell, ster w prawo na burt - rozkazaa Britton. Howell z kolei zwrci si do sternika: - Ster w prawo, prawy silnik caa wstecz, lewy silnik caa naprzd. Britton popatrzya na czowieka Glinna. - Jeeli niszczyciel zacznie do nas strzela, ma pan moj zgod na uycie wszelkich niezbdnych rodkw obronnych. Nastpia chwila ciszy, po czym nagle statek zacz dre, powoli si obracajc. - To si nie uda - mrukn Howell. Glinn postanowi nie reagowa. Wiedzia, e jego taktyka odniesie skutek. A nawet gdyby zawiody rodki elektroniczne, Vallenar bdzie przecie celowa wysoko w dzib, gdzie wikszych szkd raczej nie narobi. Na pewno nie bdzie prbowa zatopi Rolvaaga, przynajmniej jeszcze nie teraz. Na razie nie mia ku temu powodu. W ciemnoci miny dwie dugie minuty. W momencie, kiedy niszczyciel otworzy ogie z czterocalowych dzia, wzdu jego boku bysna iskra wiata. Jakie dziesi sekund pniej przed dziobem Rolvaaga, mniej wicej po prawej stronie, w wodzie nastpiy trzy eksplozje, jedna po drugiej. Ku niebu wzbiy si gejzery biaej piany, ktr natychmiast rozwia silny wiatr. Glinn odnotowa, e - tak jak si spodziewa - pociski uderzyy w wod do daleko od siebie. Oficerowie na mostku wymienili spojrzenia. Ich twarze byy blade i wyranie malowao si na nich przeraenie. Glinn obserwowa ich ze wspczuciem. Wiedzia, e niezalenie od okolicznoci znalezienie si po raz pierwszy pod ostrzaem jest traumatycznym przeyciem. - Niszczyciel zmienia pozycj - powiedzia Howell, wpatrujc si w ekran radaru. - Proponuj pastwu ca naprzd na kursie jeden osiem zero - zareagowa Glinn agodnym gosem. Sternik nie powtrzy rozkazu, lecz popatrzy na kapitan Britton. - Wtedy zejdziemy z gwnego kanau, pomidzy skay - zauway.

Jego gos lekko dra. - Nie s oznaczone na adnej mapie... Glinn skin na Puppupa. - Tak, szefie? - Popyniemy t stron kanau, po ktrej znajduj si podwodne skay. - Jasne. Puppup zbliy si i przystan za sternikiem. Tymczasem Britton ciko westchna. - Wykona rozkaz - powiedziaa. Jaka wiksza fala uderzya w dzib statku i po chwili przez pokad przetoczya si spieniona woda. Puppup wyjrza przez szyb w ciemno. - Poprosz troch w lewo - odezwa si. - Prosz wykona, panie Howell - zarzdzia Britton zwile. - Ster pi stopni w lewo - rozkaza Howell. - Kurs jeden siedem pi. Nastpia pena napicia cisza, przerwana dopiero przez sternika: - Rozkaz, prosz pana, utrzymuj kurs jeden siedem pi. Howell pochyli si nad radarem. - Zwikszaj prdko do dwunastu wzw na godzinie smej. - Popatrzy ostro na Glinna. - Do diaba, co pan teraz planuje? - zapyta. - Uwaa pan, e moemy uciec temu draniowi? Czy pan jest szalony? Za kilka minut bdzie na tyle blisko nas, e zatopi Rolvaaga, strzelajc z czterocalowych dzia, i na nic si zda nawet najlepsza ochrona elektroniczna! - Panie Howell! - powiedziaa Britton ostro. Pierwszy oficer natychmiast zamilk. Glinn spojrza na swojego czowieka przy komputerze. - Uzbrojone? - zapyta. Mczyzna pokiwa gow. - Niech pan czeka na mj sygna. Glinn obserwowa niszczyciel przez szyb mostka. Goym okiem dostrzega ju, e okrt przypiesza. Nawet taka stara jednostka bya zdolna do osignicia w krtkim czasie prdkoci trzydziestu czterech wzw. W ciemnoci stanowia pikny widok. Bya ruchomym zbiorem kolorowych wiateek odbijajcych si w wodzie. Glinn odczeka jeszcze chwil i kiedy uzna, e odlego jest odpowiednia, zarzdzi: - Ogie w ruf, poniej linii wodnej. Dwa gejzery wystrzeliy po prawej stronie okrtu. Wiatr wiejcy w jego kierunku sprawi, e spieniona woda zalaa cay pokad. Rozbrzmia ostry dwik syren alarmowych i zaledwie po siedmiu sekundach niszczyciel skrci gwatownie w prawo.

Z dwiema uszkodzonymi rubami kapitan Vallenar pyn nieuchronnie na skay. Glinn przez moment rozmyla, bez gbszego zainteresowania, w jaki sposb kapitan wytumaczy przeoonym utrat okrtu. O ile sam przetrwa, oczywicie. Tymczasem na niszczycielu znw pojawiy si byski. Vallenar strzela do Rolvaaga z czterocalowych dziaek. Powietrze niespodziewanie przeszyy potne huki. Tym razem Chilijczycy korzystali z dziaa czterdziesto-milimetrowego. Przez chwil strzelali ze wszystkiego, czym dysponowali, w bezsilnej furii. Jednak radary Almirante Ramireza byy bezuyteczne, okrtem nie mona byo ju sterowa, a zaciemniony Rolvaag zmierza na pene morze nowym kursem. Strzay Chilijczykw nie mogy wic, si rzeczy, wyrzdzi mu adnej szkody. - Odrobink w lewo, szefie - powiedzia Puppup, drapic swj ws i wpatrujc si w ciemno. - Ster pi stopni w lewo - powtrzya Britton na uytek sternika, nie patrzc na Howella. Zmiana kursu bya niemal nieodczuwalna. Puppup przez cay czas z uwag patrzy przez szyb. Miny tak dwie minuty, kiedy wreszcie zerkn znaczco na Glinna. - Wypynlimy. Britton patrzya, jak stary czowiek ponownie usuwa si w cie. - Caa naprzd - rozkazaa. Echo wywoywane dudnieniem wielkich silnikw tankowca jeszcze dugo odbijao si od szczytw gr i lodowcw, lecz stopniowo sabo. Po kilku minutach Rolvaag skierowa si na pene morze. P godziny pniej po zachodniej stronie wyspy Horn zwolnili na tyle, aby opuci na wod d motorow. Kiedy to si stao, Britton zarzdzia: - Panie Howell, opywamy przyldek Horn. Na horyzoncie sabo zamajaczyy Cabo de Hornos. Znikno zagroenie ze strony Almirante Ramireza, w powietrzu unosio si tylko gone zawodzenie wiatru. Byo po wszystkim. Glinn ani razu nie obejrza si na wysp Desolatin. Nie interesowao go jaskrawe owietlenie pozostawionych tam urzdze, nie interesoway go maszyny wci pracujce pen par na obszarach, ktre miay by obiektami szczeglnego niby zainteresowania jego ludzi. Operacja zostaa zakoczona i czu, e jego oddech staje si szybszy, a serce bije mocniej; rzecz normalna po tylu dniach skupienia i napicia. - Panie Glinn?

To mwia Britton. W tej chwili patrzya na niego lnicymi i czujnymi oczyma. - Sucham? - W jaki sposb zamierza pan si wytumaczy z zatopienia okrtu wojennego nalecego do obcego kraju? - Oni strzelali do nas pierwsi, a my dziaalimy w samoobronie. Poza tym nasze pociski jedynie zniszczyy ich ukad sterowniczy. To panteonero ich zatopi. - To nie zaatwia sprawy. Bdziemy mieli szczcie, jeli nie spdzimy wielu lat w wizieniu. - Z caym szacunkiem, ale si z pani nie zgadzam, pani kapitan. Wszystko, czego dokonalimy podczas naszej ekspedycji, byo legalne. Powtarzam, wszystko. Prowadzilimy legaln operacj grnicz. Odkrylimy wielk rud, przypadkiem by to meteoryt, jednak nie ma w tym adnej sprzecznoci z liter naszego kontraktu z Chile. Od samego pocztku przeladowano nas, musielimy wypaca apwki. Groono nam. Jeden z naszych ludzi zosta zamordowany. W kocu, kiedy std wypywalimy, ostrzela nas okrt wojenny dziaajcy wbrew rozkazom dowdztwa. Poza tym przez cay okres trwania naszych prac ani rzd chilijski, ani indywidualni jego przedstawiciele nie kontaktowali si z nami. Zapewniam pani, e natychmiast po naszym powrocie Departament Stanu wystosuje najostrzejszy protest przeciwko wrogiemu traktowaniu nas przez Chilijczykw. Groono nam w niedopuszczalny sposb. - Glinn na chwil urwa, po czym posa Britton sabiutki umiech. - Chyba nie sdzi pani, e nasz rzd bdzie to widzia inaczej, co? Britton nadal mu si przypatrywaa, cudownie zielonymi oczami. Wreszcie zbliya twarz do jego twarzy. - Wie pan co? - wyszeptaa mu do ucha. - Pan jest stuknity. Glinn wyczu w jej gosie podziw i najwysze uznanie. ROLVAAG Godz. 04.00 Palmer Lloyd siedzia w swoim gabinecie na statku, gboko zatopiony w fotelu, plecami zwrcony do drzwi. Angielskimi butami, wykonanymi na zamwienie, przesun na biurku bezuyteczny teraz telefon i laptop. Za szerokimi oknami widzia wyaniajcy si z mroku niespokojny ocean. Widok ten, osabiony przez zielone wiateka kontrolne w gabinecie, sprawia, e Lloyd odnosi wraenie, jakby znajdowa si na samym dnie morza. Patrzy bezmylnie na jedn z bladozielonych diod. W czasie ostatnich wydarze nie opuci fotela. Nie poruszyy go ani strzay, ani krtki wycig z chilijskim niszczycielem, ani wybuchy, ani niespokojna podr wok przyldka.

Z cichym trzaskiem nagle zapaliy si wszystkie wiata w gabinecie, natychmiast pograjc sztormowe morze za oknem w absolutnej czerni. W pokoju za cian powczay si monitory telewizyjne; pojawiy si na nich dziesitki gadajcych gw. W ktrym z boksw biurowych zadzwoni telefon, potem nastpny i jeszcze jeden. Palmer jednak nadal si nie rusza. Nawet on nie potrafi odpowiedzie precyzyjnie na pytanie, co teraz waciwie si dzieje w jego mzgu. Podczas przymusowego zaciemnienia miotaa nim, oczywicie, zo. Po kolei odczuwa frustracj, ponienie, upokorzenie, odrzucenie. Te uczucia byy zrozumiae. Glinn bez skrupuw usun go z mostka i pozbawi moliwoci dziaania. Jeszcze nigdy w yciu co takiego mu si nie przytrafio. Dlatego wanie za grosz nie rozumia ogarniajcego go uczucia radoci, przebijajcego si ponad wszystkie inne. Zaadunek meteorytu, unieszkodliwienie chilijskiego okrtu - to by w kocu kawa dobrej roboty. W chwili absolutnej szczeroci wobec samego siebie miliarder przyznawa, e odsyajc go z mostka, Glinn mia cakowit racj. Metody postpowania Lloyda, skonfrontowane z misternie uoonym i realizowanym przez Glinna planem dziaania, mogy wywoa jedynie katastrof. Teraz wiata znowu si paliy. Przesanie Glinna dla Palmera Lloyda byo krysztaowo jasne. Wci si nie rusza, rozmylajc jeszcze o swoich minionych sukcesach. Obecna wyprawa take bdzie jego sukcesem. Dziki Glinnowi. Ale w kocu kto Glinna wynaj? Kto wybra waciwego czowieka, w gruncie rzeczy jedynego odpowiedniego czowieka na wiecie, do poprowadzenia ekspedycji? Mimo upokorzenia Lloyd gratulowa sobie tego wyboru. Meteoryt bezpiecznie znalaz si na pokadzie statku. Teraz, kiedy niszczyciel wypad z gry, nic nie mogo ju zagrozi powodzeniu wyprawy. Wkrtce Rolvaag znajdzie si na wodach midzynarodowych. A potem popynie prosto do Nowego Jorku. Oczywicie, kiedy wrc do Stanw, wybuchnie co w rodzaju skandalu. Jednak Lloyd uwielbia takie sytuacje, szczeglnie kiedy bez cienia wtpliwoci mia racj. Gboko wcign powietrze. Uczucie radoci go nie opuszczao. Zadzwoni telefon na jego biurku, lecz Lloyd nie reagowa. Kto zapuka do drzwi; bez wtpienia Penfold. Jego take zignorowa. Gwatowny podmuch wiatru zatrzs szybami w oknach i obla je wod i pian. Wreszcie Lloyd wsta, wygadzi na sobie ubranie i rozprostowa ramiona. Jeszcze nie teraz, ale ju wkrtce, bardzo niedugo, bdzie czas, eby wrci na mostek i pogratulowa Glinnowi ich wsplnego sukcesu.

ALMIRANTE RAMIREZ Godz. 04.10 Kapitan Vallenar wpatrywa si w ciemno nocy nad przyldkiem Horn, zaciskajc do na rczce wewntrznego telegrafu, szeroko stojc na nogach, aby nie podda si przechyom okrtu na wzburzonej wodzie. Wiedzia a nadto dobrze, co si stao... i dlaczego. Odsunwszy od siebie wcieko a na skraj wiadomoci, skoncentrowa si na szybkich obliczeniach. W sercu wiejcego z prdkoci szedziesiciu wzw panteonero niszczyciel bdzie dryfowa z prdkoci dwch wzw. Jeli doda do tego wschodni prd, rwnie osigajcy prdko dwch wzw, atwo obliczy, e mniej wicej za godzin okrt roztrzaska si o skay wyspy Deceit. Czu za plecami oddechy milczcych oficerw. Czekali, a wyda rozkaz opuszczenia okrtu. C, rozczaruj si. Vallenar wzi gboki oddech. Panowa nad sob tylko dziki elaznej woli. Kiedy si odezwa do oficerw otaczajcych go na mostku, jego gos by silny, nie zdradza ani odrobiny wahania. - Panie Santander - zwrci si do oficera wachtowego. - Jakie mamy straty? - Trudno oceni, kapitanie. Wydaje si, e zniszczeniu ulegy obie ruby. Naruszony jest ster, ale wci funkcjonuje. Kadub jest nieuszkodzony. Jednak silniki s bezuyteczne. Jestemy zdani na ask wody. - Prosz natychmiast wysa pod wod dwch nurkw. Chc mie dokadne dane na temat stanu rub. Oficerowie zareagowali na ten rozkaz absolutn cisz. Vallenar odwrci si bardzo powoli i kadego z nich zmierzy uwanym spojrzeniem. - Panie kapitanie, to przecie dla nurka pewna mier - odezwa si w kocu oficer wachtowy. Vallenar wytrzyma jego spojrzenie. W przeciwiestwie do pozostaych oficerw Santander mia stosunkowo niewielki sta na Almirante Ramirezie. Spdzi na nim, na kocu wiata, zaledwie sze miesicy. - Rzeczywicie - powiedzia Vallenar. - Doskonale rozumiem ten problem. Santander umiechn si. - Dlatego wyle pan pod wod szeciu nurkw. Dziki temu przynajmniej jeden przeyje i wykona zadanie. Umiech momentalnie znikn z twarzy Santandera.

- Chyba zrozumia pan rozkaz? Jakikolwiek sprzeciw doprowadzi do tego, e sam pan stanie na czele zespou. - Tak jest - odpar oficer wachtowy. - W przedniej adowni C, po prawej stronie kaduba, znajduje si dua drewniana skrzynia, oznaczona napisem pociski 40 milimetrw. W rodku nie ma pociskw, jest natomiast zapasowa ruba. - Vallenar zawsze by przygotowany na wszelkie przeciwnoci, cznie z utrat ruby napdzajcej okrt. A niektre czci po prostu ukrywa na pokadzie, eby nie wiedzieli o ich istnieniu skorumpowani urzdnicy z portu w Punta Arenas. - Po ustaleniu skali zniszczenia zabierzecie z zapasowej ruby te czci, ktre bd niezbdne do naprawy. Dokonaj jej nurkowie; dziki temu odzyskamy pywalno. Czasu jest niewiele, gdy w obecnym stanie rzeczy morze wyrzuci nas na wysp Deceit w cigu szedziesiciu minut. Rozkaz, aby opuci statek, nigdy nie padnie. I nie bd mia dla nikogo litoci. Albo odzyskamy pywalno, albo wszyscy razem zatoniemy. - Tak jest - odpar oficer wachtowy niemal szeptem. Spojrzenia pozostaych oficerw nie pozostawiay wtpliwoci, co sdz o tym desperackim planie. Vallenar jednak cakowicie ich ignorowa. Nie dba o to, co myl. Mieli tylko wykonywa rozkazy. A do tej pory je wykonywali. ROLVAAG Godz. 07.55 Manuel Garza sta na wskiej metalowej rampie, spogldajc w d na ogromn czerwon ska, ktra leaa pod jego stopami. Z tej wysokoci zdawaa si waciwie niewielka i przypominaa egzotyczne jajko, spoczywajce w gniedzie ze stali i drewna. Sie, oplatajca i przytrzymujca meteoryt, bya niemal dzieem sztuki, by moe najlepszym projektem, jaki Garza w yciu zrealizowa. Poczenie starannoci i precyzji wykonania z ogromn wytrzymaoci konstrukcji byo doskonae. Doceni to mgby jedynie Gene Rochefort, ale jego nie byo ju wrd ywych. Garza nagle posmutnia. Szkoda, e Rochefort nie mg tego zobaczy. Wspaniae konstrukcje techniczne byy jedn z niewielu rzeczy przywoujcych umiech na jego zazwyczaj ponur, cignit twarz. Zesp spawaczy poda za Garz i robotnicy po kolei wstpowali za nim na ramp, szurajc cikimi gumowymi butami. Tworzyli kolorow ekip: mieli na sobie te kurtki i rkawiczki, a oznaczenia i napisy na ich ubraniach wykonane byy w kolorze czerwonym.

- Wszyscy znacie swoje zadania - po raz kolejny stwierdzi Garza. - Wiecie, co robi. Musimy unieruchomi to skurwysystwo, i to natychmiast, zanim ocean jeszcze bardziej si wzburzy. Brygadzista artobliwie mu zasalutowa. Spawacze byli w doskonaych nastrojach. W kocu meteoryt znajdowa si w adowni, chilijski niszczyciel nie stanowi ju zagroenia, a Rolvaag pyn prosto do domu. - Aha, i jeszcze jedno. Starajcie si w ogle tego nie dotyka. Mczyni rozemiali si, jakby Garza wanie opowiedzia wietny dowcip. Nikt jednak nawet nie zbliy si jeszcze do windy, ktra zjedaa na dno adowni. Garza dostrzega, e mimo dobrego humoru i niewtpliwej radoci, i wracaj do domu, robotnicy s nerwowi. Meteoryt mg sobie bezpiecznie spoczywa na Rolvaagu, ale nadal nie utraci nic z otaczajcej go aury tajemniczoci i grozy. Jeli Garza mia przeama obawy i strach ludzi, musia dziaa szybko. - Do roboty - powiedzia i serdecznie klepn brygadzist w plecy. Bez dalszej zwoki mczyni zaczli wchodzi do windy. Garza pocztkowo chcia zosta na grze - przecie najlepszym miejscem do nadzorowania caej operacji by skraj rampy - jednak uzna, e takie zachowanie byoby niewaciwe. Wszed do windy ostatni i zatrzasn a sob krat. - Jedzie pan do brzucha bestii, panie Garza? - zapyta jeden z mczyzn. - Musz z bliska pilnowa, ebycie nie narobili sobie kopotw. Zjechali na dno adowni. Stpk przykryway stalowe dwigary tworzce rwn podog. Przypory biegy od rusztowania, w ktrym spoczywa meteoryt, w czterech kierunkach, rozprowadzajc ciar kamienia do wszystkich zakamarkw statku. Posugujc si przygotowanymi schematami, spawacze porozdzielali si i szybko zniknli w gstej sieci wspornikw dookoa meteorytu. Wkrtce wszyscy znaleli si na wyznaczonych miejscach, ale jeszcze przez dusz chwil w adowni panowaa cisza. Mona byo odnie wraenie, e nikt nie chce zakci majestatycznego spokoju wielkiej skay. Wreszcie w pmroku pojawiy si jaskrawe punkciki. Spawacze, jakby na wsplny sygna, uruchomili sprzt i przystpili do pracy. Garza sprawdzi szczegow list i harmonogram prac. Wkrtce by ju pewien, e kady robotnik wykonuje przydzielone mu zadanie. Kiedy pomienie palnikw zaczy wgryza si w metal, w powietrzu rozbrzmia odgos skwierczenia. Garza po kolei sprawdzi stanowiska spawaczy. Byo nieprawdopodobne, eby ktry z nich okaza si nierozwanym miakiem i zbliy si zanadto do skay, jednak Garza wola si o tym przekona osobicie. Z

pewnej odlegoci usysza odgos kapicej wody. Bezmylnie poszukujc jego rda, dotar spojrzeniem do iluminatorw wznoszcych si jakie szedziesit stp nad jego gow niczym okna stalowej katedry. Nastpnie popatrzy na dwigary biegnce pionowo wzdu kaduba. Byy mokre. Sprawa zdawaa si naturalna; wod zzow nabieray wszystkie statki na wiecie. Sysza szum fal rozbijajcych si o kadub, czu agodne, powolne koysanie statku. Pomyla o trzech metalowych warstwach oddzielajcych go od bezdennego oceanu. Bya to niepokojca myl, dlatego natychmiast odwrci wzrok od konstrukcji tankowca i spojrza na sam meteoryt, spoczywajcy w swej misternej klatce, bdcej zarazem wizieniem. Chocia z miejsca, w ktrym znajdowa si Garza, meteoryt sprawia bardziej imponujce wraenie, pomniejszaa je ogromna przestrze tankowca. Inynier jeszcze raz sprbowa ogarn umysem zadziwiajcy fakt, e co w sumie tak niewielkiego moe tak duo way. Meteoryt, ktrego obwd w najszerszym miejscu siga dwudziestu stp, by ciki jak pi wie Eiffla. Kulista, lekko pomarszczona powierzchnia, bez adnych wgbie jak w normalnym meteorycie. Olniewajcy kolor, niemal nie do opisania. Garza z ochot podarowaby przyjacice piercionek z kamieniem wanie z tego meteorytu. Kiedy przyszo mu to do gowy, zaraz wrci mylami do szcztkw mczyzny o nazwisku Timmer, ktre pozostay w jednym z kontenerw na wyspie. Nie ma mowy, nie bdzie adnego piercionka. Popatrzy na zegarek. Pitnacie minut. Caa praca miaa trwa dwadziecia pi. - Jak leci? - zawoa do brygadzisty. - Prawie skoczylimy! - pada odpowied. Guche echo zwielokrotnio j w wielkiej adowni. Garza sta i czeka. Czu, e przechyy statku s coraz wiksze. W powietrzu unosi si odr palonej stali, wolframu i tytanu. Wkrtce ostatni ze spawaczy zakoczy prac na swoim odcinku. Garza pokiwa gow. Dwadziecia dwie minuty; niele. Teraz jeszcze kilka dodatkowych spaww i wszystko bdzie gotowe. Rochefort zaprojektowa konstrukcj w taki sposb, eby spawania byo jak najmniej. Swoje projekty w miar moliwoci maksymalnie upraszcza. Dziki temu do minimum ogranicza ewentualno wystpowania usterek i awarii. By skromnym, prostym czowiekiem, lecz cholernie dobrym inynierem. Garza westchn, kiedy statek unis si na kolejnej fali. aowa, e Rochefort nie moe patrze, jak jego projekt staje si rzeczywistoci w wielkiej, ciemnej adowni statku. Niemal kademu duemu przedsiwziciu EES towarzyszya czyja mier. Troch przypominao to wojn. Zbyt gbokie przyjanie nie miay sensu... Garza zda sobie spraw, e statek znowu gwatownie taczy na falach.

Ta musi by cholernie dua, pomyla. Natychmiast usysza kakofoni trzaskw i towarzyszcych im jkw. - Uwaga! Trzymajcie si! - zawoa do robotnikw i sam chwyci si jakiej barierki, eby nie upa. Dzib statku z kad chwil wznosi si coraz wyej. Niespodziewanie Garza stwierdzi, e ley na plecach w cakowitej ciemnoci, a jego ciao przeszywa potny bl. Jak to si mogo sta? Czy mina minuta, czy godzina? Nie potrafi tego okreli. Jego gowa jakby wirowaa. Z pewnoci w adowni nastpi jaki wybuch. Z ciemnoci dociera do niego straszliwy wrzask mczyzny. Powietrze cuchno ozonem i spalonym metalem, ale ponad tym wszystkim unosi si odr krztuszcego dymu. Twarz Garzy pokrywao co ciepego i lepkiego. Przenikliwy bl pulsowa w jego ciele w mocnym, rwnym rytmie, zgodnym z rytmem bijcego serca. Po chwili jednak zacz szybko znika. Tracc przytomno, Garza nie czu ju nic. ROLVAAG Godz. 08.00 Palmer Lloyd nie pieszy si z powrotem na mostek. Musia wzi si w gar, bo nie zamierza okazywa urazy. Kiedy si wreszcie tam znalaz, powitay go grzeczne, niemal obojtne skinienia gw. Na mostku panowaa zupenie inna atmosfera ni wtedy, kiedy przebywa tam ostatnio, i mina duga chwila, zanim zrozumia, w czym rzecz. Misja bya prawie zakoczona, a Lloyd nie by ju tylko pasaerem, uciliwym intruzem w momencie, kiedy rozgryway si wydarzenia decydujce o powodzeniu ekspedycji. Znowu by Palmerem Lloydem, wacicielem najwaniejszego meteorytu, jaki odnaleziono na Ziemi, dyrektorem Muzeum Lloyda, prezesem Lloyd Holdings, sidmym nazwiskiem na licie najbogatszych ludzi tego wiata. Stan za plecami kapitan Britton. Ponad zotymi paskami na jej pagonie widzia monitor wywietlajcy pozycj Rolvaaga. Zna ju ten monitor. Statek by na nim krzyykiem, ktrego duszy koniec wskazywa kierunek poruszania si. Nieuchronnie zblia si do czerwonej linii przecinajcej diagram w poprzek. Co kilka sekund ekran migota. Dziki cznoci satelitarnej pozycja statku bya na bieco uaktualniana. Kiedy przekroczy czerwon lini, znajdzie si na wodach midzynarodowych. Swobodny i bezpieczny. - Jak dugo jeszcze? - zapyta. - Osiem minut - odpara Britton. W jej gosie, chodnym i stanowczym jak zwykle, nie byo ju napicia tak widocznego podczas decydujcych minut przy brzegu wyspy.

Lloyd popatrzy na Glinna. Ten stal obok Puppupa z rkami schowanymi za plecami i twarz tak samo nieprzeniknion jak zawsze. Mimo to Lloyd by pewien, e w jego pozornie beznamitnym spojrzeniu widzi lekki blask samozadowolenia. C, mia do tego prawo. W kocu zaledwie minuty dzieliy go od pomylnego zakoczenia najwikszego naukowego i technicznego przedsiwzicia w dwudziestym wieku. Glinn czeka na t chwil pozornie z wielkim spokojem. Lloyd zerkn na pozostae osoby zgromadzone na mostku. Oficerowie wygldali na zmczonych, lecz zadowolonych, e misja si koczy. Pierwszy oficer Howell mia zagadkowy wyraz twarzy. McFarlane i Amira stali w milczeniu obok siebie. Nawet przebiegy stary doktor, Brambell, wynurzy si ze swojej kajuty pod pokadem. Mona byo odnie wraenie, e wszyscy, jakby przywoani jakim tajemniczym sygnaem, zgromadzili si, aby by wiadkami czego, co warto zapamita na cae ycie. Lloyd wyprostowa si i odchrzkn, chcc zwrci na siebie uwag. Kiedy spoczy na nim wszystkie spojrzenia, zwrci si do Glinna: - Eli, z gbi serca chciabym ci zoy moje najszczersze gratulacje. Glinn nieznacznie skin gow. Niemal na wszystkich twarzach pojawiy si umiechy. W tym momencie otworzyy si drzwi i na mostku zjawi si steward, pchajc przed sob lnicy wzek. Na wzku stao wiaderko z pokruszonym lodem, z ktrego wystawaa butelka szampana. Obok na tacy ustawione byy krysztaowe kieliszki. Lloyd radonie zatar rce. - Eli, stary garzu. Czasami zachowujesz si jak stara baba, ale twoja dzisiejsza akcja bya nadzwyczajna. - Rzeczywicie, mwiem nieprawd, kiedy twierdziem, e zabraem na statek tylko jedn butelk szampana. W rzeczywistoci mam ca skrzynk. - Wspaniale! Mamy wic do czasu, eby si ni zaj. - Na razie musi nam wystarczy ta jedna butelka. W kocu znajdujemy si na stanowisku dowodzenia Rolvaaga. Ale niech si pan nie boi, kiedy zacumujemy w Nowym Jorku, osobicie odkorkuj pozostae. Tymczasem, bardzo prosz, zechce pan czyni honory gospodarza. - Ruchem rki wskaza na wzek. Lloyd podszed, wyj butelk z lodu i, umiechnwszy si radonie, wycign j przed siebie. - Tylko niech pan jej nie upuci - odezwa si Puppup ledwo syszalnym gosem. Lloyd popatrzy na Britton. - Jak dugo jeszcze?

- Trzy minuty. Silny wiatr rzuci na szyby spienion wod. Panteonem wci narasta, jednak - o czym Britton ju doskonale wiedziaa - statek zdy okry wysp Staten i schowa si na osonitych od wiatru wodach za Tierra del Fuego na dugo przedtem, nim poudniowozachodnie podmuchy przejd w znacznie bardziej niebezpieczn wichur z pnocnego zachodu. Lloyd cign drut z zimnej butelki i czeka. Przez dusz chwil na mostku sycha byo tylko zawodzenie wiatru i przytumiony, guchy szum oceanu. Wreszcie Britton oderwaa wzrok od ekranu i spojrzaa na Howella. Ten pokiwa gow na znak potwierdzenia. - Rolvaag wpyn wanie na wody midzynarodowe - powiedziaa kapitan. Zgromadzeni zareagowali na te sowa miechem i radosnymi okrzykami. Lloyd otworzy butelk i zacz nalewa szampana do kieliszkw. Niespodziewanie stan przed nim rozpromieniony Puppup z dwoma kieliszkami w rkach. - Nalej tutaj, szefie - powiedzia i ukoni si. - Jeden dla mnie i jeden dla mojego przyjaciela. Lloyd napeni oba kieliszki. - A kto jest tym twoim przyjacielem? - zapyta z askawym umiechem. Rola Puppupa w ekspedycji, chocia niezbyt eksponowana, bya w sumie kluczowa. Z pewnoci znajdzie si dla niego dobre zajcie w Muzeum Lloyda, na przykad w dziale konserwacji zbiorw albo chociaby w ochronie. Albo co jeszcze lepszego. W kocu starzec by ostatnim yjcym Indianinem z plemienia Yaghan. Mgby sta si ywym elementem jakiej wikszej wystawy powiconej temu ludowi. Co takiego organizowano przecie ju w dziewitnastym wieku. C, trzeba bdzie o tym pomyle... - To Hanuxa - odpar Puppup. Znowu si ukoni, a na jego twarzy pojawi si wesoy umiech. Lloyd przez chwil patrzy za nim, jak powraca na swoje miejsce pod cian i popija jednoczenie z dwch kieliszkw. Radosn wrzaw na mostku zakci nagle zaniepokojony glos pierwszego oficera: - Widz jednostk pywajc trzydzieci dwie mile od nas, dokadny kurs trzy jeden pi, prdko dwadziecia wzw. Wszystkie rozmowy raptownie ucichy. Lloyd popatrzy na Glinna, jakby szukajc u niego zapewnienia, e nic zego si nie dzieje. Jednoczenie przez jego ciao przebieg

nieprzyjemny dreszcz zaniepokojenia. Tymczasem na twarzy Glinna dostrzeg co, czego jeszcze nigdy na niej nie widzia: autentyczne zaskoczenie. - Eli? - zapyta. - To jest chyba jaki statek handlowy, co? Glinn bez sowa skierowa si do swojego czowieka przy konsoli EES i wypowiedzia do niego kilka stw przyciszonym gosem. - To Almirante Ramrez - odezwaa si Britton takim samym tonem. - Co? Skd to moecie wiedzie, patrzc na ekran radaru? - zapyta Lloyd. Jego zaniepokojenie przerodzio si w niedowierzanie. Britton spojrzaa na niego. - Nie moemy tego powiedzie z ca pewnoci ale czas i miejsce si zgadzaj. Wikszo statkw handlowych pynaby cienin Le Maire, szczeglnie w tak pogod. Ten jednak poda prosto za nami, z maksymaln prdkoci. Lloyd przez chwil obserwowa Glinna konferujcego z mczyzn przy komputerze. - Mylaem, e wyczye tego sukinsyna z gry - odezwa si wreszcie. Glinn wyprostowa si i Lloyd natychmiast zauway, e jego twarz znw emanuje spokojem i pewnoci. - Okazuje si, e nasz przyjaciel jest niezwykle zaradny. - Zaradny? - Kapitan Vallenar zdoa naprawi swj okrt, przynajmniej czciowo. Nadzwyczajne osignicie, a trudno mi w to uwierzy. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia. - Dlaczego nie? - zapytaa Britton. - Poniewa nie bdzie nas ciga na wodach midzynarodowych. - Moim zdaniem to bardzo pochopne zaoenie. Ten czowiek jest szalony, zdolny do wszystkiego. - Myli si pani. Kapitan Vallenar jest z krwi i koci chilijskim marynarzem i oficerem. Jest lojalnym onierzem i czowiekiem honoru, wychowanym na abstrakcyjnych ideaach wojskowych. Wanie dlatego nie przekroczy zakazanej linii i nie wpynie na wody midzynarodowe. Gdyby to uczyni, wprawiby w wielkie zakopotanie swj rzd, no i zadartby z najwikszym dostawc pomocy humanitarnej dla swojego kraju. Poza tym nie zaryzykuje wypynicia uszkodzonym okrtem zbyt daleko na coraz bardziej wzburzony ocean. - Dlaczego wic za nami pynie?

- Z dwch powodw. Po pierwsze, nie zna naszego dokadnego pooenia i cigle ma nadziej, e dopadnie nas, zanim znajdziemy si na wodach midzynarodowych. Po drugie, pan kapitan jest czowiekiem, ktry nie podda si do ostatniej chwili. Jak pies przy budzie, ktry napina acuch, chocia wie, e i tak potencjalna ofiara jest poza jego zasigiem, tak kapitan Vallenar podpynie za nami na sam skraj wd nalecych do jego kraju i dopiero wtedy zawrci. - Byskotliwa analiza - stwierdzia Britton. - Tylko czy prawdziwa? - Tak - odpar Glinn. - Prawdziwa. - Jego gos emanowa absolutn pewnoci. Lloyd umiechn si. - Ju raz popeniem bd, nie ufajc ci w stu procentach. Twoja odpowied, Eli, mnie satysfakcjonuje. Skoro twierdzisz, e Vallenar nie przekroczy granicy wd midzynarodowych, oznacza to, e jej nie przekroczy. Britton milczaa. Glinn odwrci si do niej i ku wielkiemu zdziwieniu Lloyda niemal czuym gestem uj jej donie w swoje. Lloyd nie usysza, co Glinn do niej powiedzia, jednak dostrzeg, e po jego sowach pani kapitan zaczerwienia si. - Dobrze - odrzeka ledwie syszalnym gosem. Niespodziewanie z kta wyszed Puppup, trzymajc przed sob dwa puste kieliszki w sposb, ktry nie pozostawia wtpliwoci, e prosi o ich uzupenienie. Lloyd przyjrza mu si uwaniej. Starzec odruchowo, zupenie nie powicajc temu uwagi, utrzymywa rwnowag, mimo e pokad pod jego stopami ju mocno si koysa. - Jeszcze troch - zada Metys. - Dla mnie i dla mojego przyjaciela. Lloyd nie zdy zareagowa, bo przez mostek przebiega potna wibracja, po czym nastpi guchy huk, ktry wstrzsn caym tankowcem. wiata na mostku zamigotay, a na monitorach pojawi si szary elektroniczny nieg. Britton i jej oficerowie natychmiast zajli miejsca na swoich stanowiskach. - Do diabla, co to byo? - zapyta Lloyd ostro. Nikt mu nie odpowiedzia. Glinn podszed do swojego wsppracownika i obaj zaczli rozmawia przyciszonymi gosami. Rozmowa bya chaotyczna, gwatowna. Statek przez cay czas intensywnie wibrowa, jakby pojkujc. Nagle wibracja ustaa tak gwatownie, jak si zacza. Ekrany monitorw znowu wypeniy si treci, wszystkie wiata zapony normalnym, mocnym blaskiem. Rozleg si te cichy szum i brzk resetujcych si urzdze. - Nie wiemy, co to byo - odezwaa si kapitan Britton, po dugiej chwili odpowiadajc na pytanie Lloyda. Wzrok miaa utkwiony we wskanikach. -

Najprawdopodobniej jakie oglne zakcenie. By moe eksplozja. Zdaje si, e wpyna na dziaanie wszystkich systemw statku. - Zwrcia si do pierwszego oficera: - Prosz mnie natychmiast poinformowa o skali uszkodze i zniszcze. Howell podnis suchawk wewntrznego telefonu i wykona dwa krtkie poczenia. Skoczywszy drug rozmow, odoy suchawk. Twarz mia szar jak popi. - To adownia z meteorytem - powiedzia. - Zdarzy si powany wypadek. - Jaki wypadek? - zapyta Glinn. - Wyadowanie elektryczne, ktrego rdem by meteoryt. Glinn spojrza na McFarlanea, a nastpnie na Amir. - Idcie tam. Sprawdcie, co si stao i dlaczego. A pan, doktorze Brambell... Doktora Brambella nie byo ju jednak na mostku. ALMIRANTE RAMIREZ Godz. 08.30 Vallenar wyta wzrok, wpatrujc si w mrok, jakby samo wpatrywanie si mogo spowodowa nage pojawienie si tankowca. - Pozycja - znowu mrukn do oficera komunikacyjnego. - W tych warunkach trudno powiedzie, poniewa zakcaj prac naszego radaru, panie kapitanie. Oceniam jednak, e obiekt utrzymuje kurs zero dziewi zero i pynie z prdkoci okoo szesnastu wzw. - Odlego? - Panie kapitanie, nie jestem w stanie dokadnie okreli. Od obiektu dzieli nas mniej wicej trzydzieci mil morskich. Kilka minut temu spada moc ich urzdze blokujcych dziaanie elektroniki. Vallenar czu rytmiczny ruch fal, unoszcych i opuszczajcych okrt, powodujce mdoci wznoszenie si i opadanie pokadu pod stopami. Do tej pory odczuwa mdoci na morzu tylko raz, kiedy podczas wicze jego jednostka trafia w sam rodek sztormu na poudnie od wyspy Diego Ramrez. Wiedzia, co oznacza takie zachowanie okrtu: odlego pomidzy grzbietami fal zwikszaa si i w tej chwili bya rwna mniej wicej dwm dugociom. Almirante Ramireza. Przez tylne okna mostka widzia wzburzony ocean: dugie, potne fale, zwieczone pasmami piany. Uderzay w okrt od tyu i przewalay si przez pokad, po czym znikay w ciemnoci przed dziobem. Od czasu do czasu niszczyciel

atakowaa wyjtkowo wielka fala, tigre. Sternik traci wtedy na moment zdolno do manewrowania okrtem, co grozio jego obrceniem i katastrof. Signwszy w zadumie do kieszeni, wydoby puro i odruchowo obejrza jego poplamione zewntrzne licie. Pomyla o dwch martwych nurkach, ktrych zimne i sztywne zwoki spoczyway ju w chodni. Pomyla o trzech innych, ktrzy nie wynurzyli si spod wody, i wreszcie o czwartym, trzscym si teraz w ostatnim stadium hipotermii. Wszyscy po prostu wypenili swj obowizek. Okrt znowu by zdolny do eglugi. Prawda, z powodu uszkodzonych rub nie mg osiga prdkoci wikszej ni dwadziecia wzw. Jednak tankowiec osiga jedynie szesnacie wzw. A jego duga podr na wschd, w kierunku wd midzynarodowych, dawaa Vallenarowi czas, ktrego potrzebowa, eby wcieli w ycie swoj strategi. Odwrci si i popatrzy na oficera cznoci. Caa zaoga bya przeraona - potnym sztormem i pocigiem. Ale taki strach bywa czsto stanem dobrym i poytecznym. Powszechnie wiadomo, e przestraszeni ludzie pracuj szybciej. Chocia jeden Timmer wart by przynajmniej dziesiciu z nich. Vallenar odgryz koniec cygara i wyplu na podog. Timmer wart by tyle, ile caa ta zaoga... Kapitan zapanowa nad emocjami. Powoli, spokojnie zapali cygaro. W oknach czarnych jak atrament odbi si jaskrawy blask arzcego si koniuszka. W tej chwili ludzie na Rolvaagu z pewnoci ju wiedzieli, e Vallenar znowu ich ciga. Tym razem bdzie znacznie ostroniejszy. Owszem, raz wpad w puapk Amerykanw, ale na pewno nie pozwoli, eby to si powtrzyo. Pierwotnie zamierza tylko uszkodzi tankowiec. Ale teraz byo jasne, e Timmer nie yje. Zwyczajne uszkodzenie Rolvaaga nie wchodzio wic ju w gr. Jeszcze cztery godziny, moe nieco mniej, i tankowiec znajdzie si w zasigu czterocalowych dziaek Almirante Ramireza. A jeli morze cho troch si uspokoi, Vallenar wczeniej wystrzeli w kierunku Amerykanw torpedy. Nie popeni bdu. Nie da im adnych szans. ROLVAAG Godz. 09.00 Biegnc centralnym korytarzem przedziau medycznego, z Rachel tu za plecami, McFarlane niemal zderzy si z Brambellem wychodzcym z gabinetu zabiegowego. By to jakby zupenie inny Brambell, nie ten sam milczcy, nadsany mczyzna, zasiadajcy przy

stole podczas posikw. W tej chwili Brambell by szeroko umiechnity, a jego ruchy gwatowne, energiczne. - Chcemy zobaczy... - zacz McFarlane, jednak Brambell nie zatrzyma si i wkrtce znikn za innymi drzwiami. Swoim gociom nie powici ani odrobiny uwagi. McFarlane zerkn na Rachel. Poszedszy za Brambellem, oboje weszli do jasno owietlonego pomieszczenia. Lekarz, wci w chirurgicznych rkawiczkach, sta nad kozetk, badajc nieruchomego pacjenta. Gowa mczyzny owinita bya bandaami, a przecierado, na ktrym lea, przesiknite krwi. McFarlane patrzy, jak Brambell gwatownym, nerwowym ruchem zrywa opatrunek z czoa mczyzny, po czym podchodzi do zlewu. Z trudem przekn lin. - Musimy porozmawia z Manuelem Garz - powiedzia do lekarza. - Absolutnie si nie zgadzam - odpar Brambell. Zdj rkawiczki, po czym zacz my rce pod strumieniem ciepej wody. - Doktorze, musimy usysze od Garzy, co si wydarzyo. Od tego zaley bezpieczestwo statku! Brambell straci zainteresowanie myciem rk i po raz pierwszy spojrza na McFarlanea. Jego twarz bya ponura, lecz nad ni panowa. Przez chwil milcza, ale McFarlane wyczuwa, e doktor intensywnie myli. W trudnych warunkach, pod wielk presj, musia podj ryzykown decyzj. - Pokj numer trzy - odezwa si w kocu. Domy i wytar rce, po czym woy wiee rkawiczki. - Pi minut. Znaleli Garze w maym pomieszczeniu szpitalnym, rozbudzonego, w peni wiadomoci. Twarz mia poranion, pod oczyma czarne obwdki, a jego gowa bya niemal w caoci obandaowana. Kiedy McFarlane otworzy drzwi, ranny zmierzy wchodzcych szybkim spojrzeniem, po czym odwrci wzrok. - Oni wszyscy nie yj, prawda? - zapyta, wpatrujc si w iluminator. McFarlane zawaha si. - Prawie wszyscy. Jeden przey. - Ale on take umrze. - Byo to stwierdzenie, a nie pytanie. Rachel podesza do niego i pooya mu do na ramieniu. - Manuelu, wiem, e to dla ciebie trudne. Musimy si jednak dowiedzie, co si stao w tej adowni. Garza nawet na ni nie spojrza. - Co si stao? A jak mylicie? Ten cholerny meteoryt znowu eksplodowa!

- Eksplodowa? - powtrzy McFarlane. - Tak, wybuchn. Tak jak wtedy, kiedy dobiera si do niego ten cay Timmer. McFarlane i Rachel wymienili spojrzenia. - Ktry z twoich ludzi dotkn meteorytu? - zapytaa Rachel. Garza niespodziewanie odwrci gow i popatrzy na dziewczyn. McFarlane nie by pewien, czy w jego wzroku czai si zaskoczenie, zo czy niedowierzanie. - Nikt go nie dotkn. - Przecie kto musia to zrobi. - Powiedziaem, e nikt nie dotkn meteorytu. Przez cay czas obserwowaem wszystkich swoich ludzi. - Manuelu... - zacza Rachel. Garza ze zoci unis si na okciu. - Czy uwaasz, e pracowaem z szalecami? Oni nienawidzili kadego momentu, ktry musieli spdzi obok tego kamienia, bali si go miertelnie. Rachel, mwi ci, nikt nie zbliy si do meteorytu na mniej ni pi stp. Przez jego twarz przebieg grymas blu i mczyzna zaraz opad z powrotem na plecy. Po chwili znowu odezwa si McFarlane: - Sprbuj nam dokadnie opowiedzie, co widziae. Powiedz, co pamitasz sprzed samego wybuchu. Co si dziao? Czy zauwaye co niezwykego? - Nie. Spawanie byo niemal skoczone. Cz ludzi zdya ju zrobi swoje. Waciwie to finiszowalimy. Wszyscy nadal mieli na sobie ubiory ochronne. Statek si koysa. W pewnej chwili jakby wspi si na nadzwyczaj du fal. - Pamitam t fal - powiedziaa Rachel. - Jeste pewien, e nikt nie straci rwnowagi, nikt niechccy nie przyoy doni... - Nie wierzycie mi, co? Cholera jasna, ale to jest prawda. Nikt nie dotyka tego kamienia. Moecie sprawdzi tamy, nagrania, jeeli chcecie. - Czy z meteorytem nie dziao si nic niezwykego? - zapyta McFarlane. Garza przez chwil si zastanawia. W kocu potrzsn gow. McFarlane pochyli si nad nim. - Ta nadzwyczajna fala mocno zachwiaa statkiem. Mylisz, e poruszya meteorytem i z tego powodu nastpia eksplozja? - Niby dlaczego? Nic si wtedy nie stao. Meteoryt ani drgn. To na pewno nie bya przyczyna. Nastpia duga cisza.

- To ten cholerny kamie - mrukn Garza. - Sam z siebie. McFarlane zamruga oczyma. Nie by pewien, czy dobrze usysza ostatnie sowa Garzy. - Powiedziaem, e to ten cholerny kamie. On chce, ebymy zginli. Wszyscy. Wypowiedziawszy te sowa, Garza odwrci gow w kierunku iluminatora i nie powiedzia ju wicej ani sowa. ROLVAAG Godz. 10.00 Za oknami mostka ukaza si ponury poranek i wzburzony ocean. Na zachodnim horyzoncie widoczne byy niezliczone grzywy potnych fal, niestrudzenie zmierzajcych w kierunku tankowca i gincych na wschodzie. Panteonem by coraz potniejszy. Zawodzcy wiatr zdawa si rozrywa wierzchoki fal i zamienia krople spienionej wody w paty biaej piany. Wielki tankowiec to unosi si, to opada pomidzy fale, jakby cakowicie zdany na ich ask i nieask. Eli Glinn sta samotny przed jednym z okien, z domi zczonymi na plecach. Bez zainteresowania patrzy na sceny rozgrywajce si na zewntrz. By spokojny jak nigdy od czasu, kiedy rozpocz realizacj projektu. Obfitowaa ona w nadzwyczajne niespodzianki i wydarzenia. Nigdy dotd Glinn nie musia si zmaga z podobnymi przeciwnociami i trudnociami. Nawet tutaj, na statku, meteoryt jakby z niego drwi i stara si pokrzyowa jego plany. Howell wrci z pomieszcze szpitalnych z informacj o szeciu ofiarach miertelnych i ciko rannym Garzy. A jednak EES i tak odnioso sukces. Jedno z najwikszych przedsiwzi inynieryjnych zakoczyo si powodzeniem. Mimo to Glinn za nic w wiecie nie podjby si realizacji podobnego projektu w przyszoci. Odwrci si. Britton i kilku jej oficerw miao nosy niemal przyklejone do ekranu radaru, ledzc Almirante Ramireza. Lloyd przez cay czas kry za ich plecami. Wyczuwao si w nich wszystkich ogromne wewntrzne napicie. Najwidoczniej zapewnienia Glinna co do kapitana Vallenara ich nie przekonay. C, bya to naturalna, chocia nielogiczna reakcja. Przecie Glinn jeszcze nigdy si w takiej sytuacji nie pomyli. Poza tym zna Vallenara. Spotka si z tym czowiekiem na jego wasnym gruncie. Widzia elazn dyscyplin panujc na jego okrcie. Dostrzeg w nim znakomitego marynarza i zarazem dumnego oficera, bezgranicznie kochajcego wasny kraj. Ten czowiek przenigdy nie przekroczy granicy zakazanej strefy. W kadym razie nie uczyni tego dla jakiego tam

meteorytu. W ostatniej chwili zawrci, a to dla Rolvaaga bdzie oznacza koniec wszelkich kopotw i bezpieczny powrt do domu. - Pani kapitan - odezwa si. - Jaki kurs zaproponuje pani, eby wypyn z Cieniny Drakea? - Kiedy tylko Ramirez zawrci, zarzdz kurs trzy trzy zero, ebymy mogli wpyn na spokojniejsze wody, osonite od wiatru przez kontynent poudniowoamerykaski, i wydosta si z zasigu huraganu. Glinn pokiwa gow. - Doskonale. To nastpi ju niedugo. Britton znowu popatrzya na monitor. Milczaa. Glinn podszed kilka krokw i razem z Lloydem stan za jej plecami. Na elektronicznym ekranie zielona kropka oznaczajca pozycj Vallenara szybko zbliaa si do granicy wd midzynarodowych. Glinn nie potrafi powstrzyma si od umiechu. Czu si, jakby obserwowa w telewizji zawody jedzieckie, ktrych wynik zna jeszcze przed zakoczeniem gonitwy. - Czy ktokolwiek nawiza kontakt radiowy z Ramirezem? - Nie - odpowiedziaa Britton. - Przez cay czas utrzymuj cisz radiow. Nie kontaktuj si nawet z wasn baz. A Banks sysza, jak baza wywoywaa ich ju adnych kilka godzin temu. Naturalnie, pomyla Glinn. Wszystko doskonale pasuje do profilu Vallenara. Pozwoli sobie na dusze przyjrzenie si kapitan Britton. Podobay mu si jej piegi, porozrzucane po caym nosie, podobaa mu si jej postawa i sposb, w jaki wykonywaa swoje obowizki. W tej chwili wtpia w trafno jego oceny Vallenara. C, pniej przyzna mu racj. Pomyla o odwadze, jak okazaa, o jej bezbdnym wyczuciu sytuacji i spokoju, ktrego nie stracia nawet w sytuacji wielkiego napicia. O godnoci, jak zachowaa, kiedy musia odebra jej dowodzenie. Czu, e Sally Britton bya kobiet, ktrej mgby do koca i bezgranicznie ufa. Moe bya wanie t, ktrej przez cae ycie szuka? Musia jeszcze o tym pomyle.Teraz zacz si zastanawia nad strategi jej zdobycia, nad ciekami, ktre prowadziyby do potencjalnej poraki, nad tym, jak najlepiej postpowa, eby osign cel... Znowu zerkn na ekran radaru. Od czerwonej linii kropk dzieliy zaledwie minuty. Zacz si denerwowa, chocia wzi przecie pod uwag wszystkie czynniki. Vallenar z ca pewnoci zrezygnuje z pocigu. Celowo odwrci wzrok od ekranu i podszed do okna. Widok za szyb robi wielkie wraenie. Fale przeleway si przez gwny pokad tankowca i nikny za ruf. Mimo sztormu

Rolvaag bez trudu utrzymywa waciwy kurs. Meteoryt w rodkowej adowni suy tankowcowi za dodatkowy balast. Glinn popatrzy na zegarek. W kadej chwili Britton powinna zameldowa, e Ramirez zawrci. Nagle w grupie ludzi skupionych wok radaru rozleg si pomruk niedowierzania. - Ramirez zmienia kurs - powiedziaa Britton, odrywajc wzrok od ekranu. Glinn pokiwa gow, tumic umiech. - Skrca na pnoc, na kurs zero sze zero. Glinn czeka. - Wanie przekroczy lini - dodaa Britton pgosem. - Utrzymuje kurs zero sze zero. Glinn zawaha si. - Moe mie kopoty z nawigacj. Na pewno ma uszkodzony ster. Mijay kolejne minuty. Glinn odszed wreszcie od okna i zbliy si do radaru. Zielona kropka nadal posuwaa si na pnocny wschd. Okrt Vallenara nie ciga wprawdzie Rolvaaga, ale te nie wycofywa si. Dziwne. Glinna zaczy ogarnia coraz wiksze wtpliwoci. - W kadej chwili zawrci: - mrukn. Jednak Ramirez nie zawraca, a na mostku Rolvaaga utrzymywaa si napita cisza. - Utrzyma prdko - zarzdzi Howell. - Skrcaj - znw mrukn Glinn. Ramirez ani myla go sucha. Jedynie lekko skorygowa kurs i teraz utrzymywa kierunek zero pi zero. - Do diaba, co on robi? - niespodziewanie wybuchn Lloyd. Britton wyprostowaa si i spojrzaa Glinnowi prosto w oczy. Milczaa, ale sowa byy niepotrzebne: wyraz jej twarzy mwi wszystko a nadto wyranie. Zwtpienie przebiego wzdu ciaa Glinna jak krtki dreszcz, ale szybko nad sob zapanowa. Ju wiedzia, na czym polega problem. - Oczywicie. Vallenar ma nie tylko kopoty ze sterem, ale nasze urzdzenia zakcajce uszkodziy jego systemy nawigacyjne. On nie wie, gdzie jest. - Rzek, po czym zwrci si do swojego czowieka przy konsoli: - Prosz wyczy oson elektroniczn. Niech nasz przyjaciel zorientuje si w swoim pooeniu. Mczyzna wystuka na klawiaturze kilka polece. - Zbliy si do nas na odlego dwudziestu piciu mil - stwierdzi Howell. - Jestemy w zasigu jego torped.

- Wiem o tym - mrukn Glinn. Na mostku znw zapada cisza. Po chwili ponownie przerwa j Howell: - Sprawdza nas radarem naprowadzajcym. Prawdopodobnie ju zna nasz kurs i odlego od niego. Po raz pierwszy od dnia, kiedy ostatecznie zrzuci mundur komandosa, Glinn poczu mroc krew w yach niepewno. - Dajmy mu jeszcze kilka minut. Niech si zorientuje, e obie jednostki pyn po wodach midzynarodowych. Znowu kilka minut upyno w absolutnej ciszy. - Na mio bosk, prosz natychmiast wczy oson elektroniczn! - powiedziaa Britton ostrym tonem. - Jeszcze moment. Prosz. - Ramirez wystrzeli torped - poinformowa Howell. - Przygotowa si do zastosowania automatycznej osony antytorpedowej - rozkazaa Britton. Kolejne minuty miny na mostku w wielkim napiciu. Nagle statek lekko zadra. To zaczy strzela pociski antytorpedowe. Wkrtce za praw burt statku nastpi potny wybuch i w powietrze wzbia si fontanna wody. Niewielki szrapnel uderzy w szyb mostka i pozostawi na niej drobne pknicie w ksztacie wieloramiennej gwiazdy. - Wci jestemy namierzani radarem - odezwa si Howell. - Panie Glinn! - zawoaa Britton. - Niech pan kae swojemu czowiekowi natychmiast wczy oson elektroniczn! - Wczy oson elektroniczn - zarzdzi Glinn sabym gosem. Musia oprze si doni o stolik, na ktrym znajdowaa si konsola EES. Wpatrywa si w migajcy nieustpliwie punkt na ekranie, gorczkowo szukajc odpowiedzi na pytanie, o co chodzi Vallenarowi, do czego zmierza. Oczywicie Glinn spodziewa si, e zostan zaatakowani. Ale teraz, kiedy Vallenar przekona si, e torpedy moe sobie posya jedynie na wiwat, powinien zawrci. Glinn czeka, wrcz bagajc w mylach zielon kropk, eby zawrcia. Jednak pulsujcy zielony punkt pozostawa na swoim staym kursie. Prawda, nie by to kurs Rolvaaga, tym niemniej okrt przez cay czas kierowa si coraz dalej ku wodom midzynarodowym. - Eli! - zawoa Lloyd.

Niespodziewanie jego gos zabrzmia dziwnie chodno i spokojnie. Glinn z wysikiem oderwa si od swoich spekulacji i powoli podnis gow. Wtedy napotka twardy jak kamie wzrok Lloyda. - On nie ma najmniejszego zamiaru zawrci - powiedzia Lloyd. - Poluje na nas. Chce nas wszystkich zabi. ROLVAAG Godz. 10.20 Sally Britton przygotowywaa si metodycznie do obrony statku przed nieuchronnym zagroeniem, po kolei ogarniajc wszystkie detale. Koncentrowaa si tylko na tym, co miao si wkrtce wydarzy. Jedno spojrzenie na blad, cignit twarz Glinna sprawio, e opucia j caa zo na czowieka, ktrego przewidywania si nie sprawdziy. Mimo e jego bd sprowadzi na statek i pyncych nim ludzi miertelne niebezpieczestwo, odczuwaa wobec niego jedynie wspczucie. Ona sama popenia kiedy omyk, dowodzc podobnym statkiem, i nie byo to wcale bardzo dawno temu. Skierowaa uwag na tyln cian mostka, gdzie wisiaa wielka mapa morska, rejon przyldka Horn. Wpatrujc si w ni, powoli si uspokajaa. Przed Rolvaagiem rysowao si bowiem kilka opcji wyjcia z trudnej sytuacji. Jeszcze nie wszystko byo stracone. W pewnej chwili poczua, e stan za ni Glinn. Odwrcia si i zauwaya, e na jego twarz powrciy normalne barwy. W oczach nie byo ju ladu po szoku i niepewnoci. Britton stwierdzia ze zdumieniem, e temu mczynie jeszcze wiele brakowao do przyznania si, e ponis porak. - Pani kapitan - odezwa si. - Moglibymy chwil porozmawia? Britton kiwna gow potakujco. Stan obok niej i wyj z wewntrznej kieszeni marynarki jak kartk papieru. - Mam tutaj wszystkie dane techniczne Almirante Ramireza. Trzy tygodnie temu byy w stu procentach zgodne ze stanem faktycznym. Britton popatrzya na niego ze zdziwieniem. - Skd pan to wzi? - Z naszego Departamentu Spraw Wewntrznych. - Posuchajmy wic tych informacji. - Almirante Ramrez jest niszczycielem klasy Almirante, zbudowanym dla Chile przez stoczni Vickers-Armstrong w Zjednoczonym Krlestwie. Stpk pooono w 1957

roku, waciciel odebra gotowy okrt w 1960 roku. Jego zaog stanowi dwustu szedziesiciu marynarzy oraz siedemnastu oficerw. To oznacza... - Przecie nie musz wiedzie, ile oni serwuj dziennie posikw. Prosz przej do rzeczy. W jaki sposb mog nam zagraa? Glinn opuci wzrok na kartk. - W latach siedemdziesitych niszczyciel zosta przystosowany do przenoszenia i wystrzeliwania czterech torped Aerospatiale 38 Exocet. Ich zasig wynosi dwadziecia pi mil morskich. Szczliwie dla nas wykorzystuje si w nich radarowy system naprowadzania starszej generacji, ktry nie jest w stanie oszuka naszych nowoczesnych systemw osony elektronicznej. Zatem torpedy te s waciwie bezuyteczne wobec nas, nawet jeli Vallenar strzelaby nimi, majc z nami kontakt wzrokowy. - Czym jeszcze dysponuje? - Czterema czterocalowymi dziakami marki Vickers, dwoma na dziobie i dwoma na rufie. Wystrzeliwuj do czterdziestu pociskw na minut, maj zasig dziesiciu mil morskich. Zazwyczaj kieruje si ich ogniem przy uyciu radarw naprowadzajcych SGR 102, jednak w razie potrzeby mona take okrela cel wizualnie. - Dobry Boe... Czterdzieci pociskw na minut z kadego dziaa? - Niszczyciel posiada take cztery czterdziestomilimetrowe dziaa Bofors o zasigu szeciu i p mili. One z kolei oddaj nawet trzysta strzaw na minut. Britton poczua, jak krew odpywa jej z twarzy. - Kade z tych urzdze moe w cigu kilku minut zmie nas z powierzchni oceanu. Nie moemy wic pozwoli, eby niszczyciel podpyn do nas na zasig strzau. - Celowanie wizualne na wzburzonym morzu moe by trudne. Ale ma pani racj, pod ogniem zaporowym dugo nie wytrzymamy. Musimy wic zwikszy prdko. Britton przez chwil milczaa. - Zapewne wie pan, e pyniemy z prdkoci szesnastu wzw i turbiny pracuj pen moc. - Odwrcia si do pierwszego oficera. - Panie Howell, czy moemy wycisn z naszego Rolvaaga jeszcze troch szybkoci? - By moe jeszcze jeden wze. - Bardzo dobrze. Niech pan tak zrobi. - Teraz z kolei Britton zwrcia si do sternika: Caa naprzd, sto dziewidziesit. Tankowiec odpowiedzia dodatkowym dreniem, kiedy obroty silnika wzrosy do stu dziewidziesiciu na minut. Takie tempo da im - Britton szybko obliczya w pamici dodatkowe cztery godziny, zanim statek znajdzie si w zasigu Almirante Ramireza.

Z powrotem skoncentrowaa uwag na Glinnie i jego dokumentacji. - Przyszo mi do gowy, e najlepszym wyjciem dla nas byoby jak najszybsze wpynicie na wody terytorialne Argentyny. Argentyczycy s zajadymi wrogami Chile i z pewnoci nie spodoba im si, e jaki chilijski niszczyciel ciga nas po ich wodach terytorialnych. Mogliby to uzna nawet za akt wojny. - Popatrzya na Glinna, jednak jego lekko zamglony wzrok niczego jej nie powiedzia. - Moglibymy te popyn do brytyjskiej bazy marynarki wojennej na Falklandach lub poinformowa nasz rzd przez radio, e ciga nas chilijski okrt wojenny. By moe rzd zagroziby wtedy sukinsynowi jak akcj militarn. Dugo czekaa na odpowied Glinna. Wreszcie odezwa si: - Teraz rozumiem, o co chodzio Vallenarowi, kiedy dokonywa drobnych korekt kursu. - O co? - Odci nas. Britton szybko spojrzaa na map. Ramirez znajdowa si dwadziecia mil na pnocny zachd od nich i pyn kursem trzy zero zero. W jednej chwili wszystko zrozumiaa. - Cholera jasna - jkna. - Jeli zmienimy kurs na Argentyn albo na Falklandy, przecignie nas mniej wicej tutaj. - Glinn narysowa palcem na mapie mae kko. - Skierujmy si wic z powrotem na zachd, do Chile - powiedziaa Britton gwatownie. - Przecie jeli bdzie chcia nas zatopi na redzie w Puerto Williams, na pewno nie ujdzie mu to na sucho. - Bez wtpienia. Niestety, nawet jeli teraz zawrcimy, Vallenar dopadnie nas tutaj. Glinn zakreli na mapie kolejne kko. - Zatem skierujmy si do brytyjskiej stacji naukowej na wyspie Georgia Poudniowa. - Wtedy dopadnie nas tutaj. Britton patrzya na map, a po jej plecach przepyna fala zimnego dreszczu. - Widzisz, Sally - mog mwi do ciebie Sally? - kiedy Vallenar zmienia kurs na pnocno-wschodni, przewidywa ju, dokd ewentualnie moglibymy mu uciec. Gdybymy zdawali sobie wtedy z tego spraw i zareagowali natychmiast, najprawdopodobniej zdoalibymy dotrze przynajmniej do Argentyny. Ale teraz nawet taki kierunek ucieczki jest dla nas zamknity. Britton poczua ucisk w klatce piersiowej.

- Marynarka Stanw Zjednoczonych... - Mj czowiek ju to sprawdzi. W cigu najbliszych dwudziestu czterech godzin nie moemy liczy na adn skuteczn pomoc. - Ale przecie na Falklandach jest baza marynarki brytyjskiej, i to uzbrojona po zby! - To rwnie rozwaylimy. Podczas wojny o Falklandy Chile byo sprzymierzecem Brytyjczykw. Jeli Stany Zjednoczone miayby poprosi Wielk Brytani o pomoc w starciu przeciwko byemu sojusznikowi i wykorzystanie w tym celu bazy, o ktr Chilijczycy dzielnie walczyli, c... Musz powiedzie, e realizacja takiej proby zabraaby wicej czasu, ni my w tej chwili mamy, nawet przy uwzgldnieniu kontaktw moich i pana Lloyda. Nieszczliwie dla nas wody poudniowego Atlantyku nie s obszarem wikszego zainteresowania adnej z potg morskich. A z tego wynika, e jestemy zdani wycznie na siebie. Britton popatrzya na Glinna. Ten bynajmniej nie zamierza unika jej spojrzenia. Jego szare, ponure oczy miay kolor oceanu. Jednak na ich dnie czaiy si mae iskierki, wiadczce, e w umyle Glinna krystalizuje si jaki plan. Britton a baa si zapyta o jego szczegy. Tymczasem Glinn powiedzia po prostu: - Popyniemy na poudnie. Do granicy lodu. Britton nie wierzya wasnym uszom. - Chcesz popyn do Ryczcych Szedziesitek, pomidzy ld, i to podczas takiego sztormu? To szalestwo! Nie ma takiej opcji. - Masz racj - odpar Glinn bardzo cicho. - To nie jest adna opcja. To jest jedyne wyjcie. ALMIRANTE RAMIREZ Godz. 11.00 Wkrotce po nadejciu witu Vallenar stwierdzi, e wiatr zgodnie z oczekiwaniami nieuchronnie zmienia kierunek na zachodni. Jego plan zaczyna funkcjonowa. Amerykanie poniewczasie, ale pewnie ju si zorientowali, e s odcici od wszelkich rde ratunku. Mogli pyn wycznie na poudnie, ku Ryczcym Szedziesitkom. Tak te postanowili, zmienili bowiem kurs na jeden osiem zero, prosto na poudnie. Tam ich dopadnie, tam zakoczy si gra: na granicy lodu, w czarnych, zmroonych wodach Oceanu Antarktycznego. Spokojnie, lecz stanowczo odezwa si: - Od tej chwili obejmuj dowodzenie na mostku. Oficial de guardia, oficer wachtowy, powtrzy rozkaz: - Tak jest, kapitan obejmuje dowodzenie na mostku.

- Kurs jeden osiem zero - powiedzia Vallenar do oficera nawigacyjnego. Wykonanie rozkazu musiao sprawi, e fale zaczn uderza prosto w ruf okrtu. Byo to pooenie dla niszczyciela najbardziej niebezpieczne ze wszystkich i oficerowie na mostku doskonale o tym wiedzieli. Vallenar czeka, a oficer nawigacyjny powtrzy rozkaz i wyda polecenie sternikowi. Przez kilka chwil nic takiego si nie dziao. - Panie kapitanie... - odezwa si oficer wachtowy. Vallenar nie odwrci si, eby na niego spojrze. Nie musia patrze, eby wiedzie, co si za moment zdarzy. Jedynie ktem oka dostrzeg oficera nawigacyjnego i sternika. Stali wyprostowani, bez ruchu. A wic nastpio to, czego si spodziewa. Lepiej e w tej chwili ni znacznie pniej. Wreszcie odwrci si do oficera wachtowego i unis brwi. - Panie Santander, czybymy mieli jakie problemy z przepywem rozkazw na mostku? - zapyta agodnym tonem. - Oficerowie Almirante Ramireza chcieliby si dowiedzie, jaka jest nasza misja, panie kapitanie. Vallenar czeka w milczeniu na cig dalszy. Ju dawno temu przekona si, e milczenie dowdcy budzi wiksz groz ni sowa. Mina duga minuta, zanim przemwi: - Czy chilijskim oficerom wolno sprzeciwia si rozkazom dowdcy? - Nie, panie kapitanie. Vallenar wycign z kieszeni puro, przez chwil rolowa je pomidzy palcami, po czym odgryz jego koniec, wsun je pomidzy wargi i zassa przez nie powietrze. - Dlaczego zatem mi si pan sprzeciwia? - zapyta agodnie. - Z powodu niezwykej i nietypowej natury obecnej misji, panie kapitanie. Vallenar wzi cygaro do rki i dokadnie je obejrza. - Niezwykej i nietypowej? W jakim sensie? Nastpia chwila niezrcznej ciszy. - Odnosimy wraenie, panie kapitanie, e minionej nocy polecono nam powrci do bazy. Nic nam nie wiadomo o tym, by Ramirezowi rozkazano ciga statek cywilny. Vallenar skrzywi si na dwik sowa cywilny. Oficer wypowiedzia je z nagan w gosie, jakby sugerowa, e Vallenar podj tchrzliwy pocig za nieuzbrojonym przeciwnikiem. Kapitan ponownie wcign powietrze przez niezapalone cygaro. - Panie Santander, niech mi pan powie, czy obowizuj pana tutaj rozkazy kapitana okrtu, czy rozkazy komendanta bazy znajdujcej si na ldzie? - Obowizuj mnie rozkazy kapitana okrtu. - I ja jestem tym kapitanem?

- Tak jest. - A wic nie ma nad czym dyskutowa. Vallenar wyj z kieszeni munduru pudeko zapaek, otworzy je, potar jedn zapak o drask i zapali cygaro. - Panie kapitanie, bardzo przepraszam, ale paskie sowa nas nie zadowalaj. Zginli ludzie, ktrzy naprawiali rub okrtu. Z caym szacunkiem prosimy o udzielenie nam informacji na temat naszej obecnej misji. Vallenar w kocu si odwrci. Czu, jak ronie w nim wcieko. Wcieko na aroganckich Amerykanw, wcieko na Glinna, ktry przypyn do niego na pogawdk, wcieko na Timmera, ktry da si zabi. Cala ta wcieko nagle zacza si skupia na podwadnym, ktry omieli si zakwestionowa jego postanowienia. Zacign si cygarem i poczu, jak zastrzyk nikotyny przedostaje si do jego krwi. Uspokoi si, przynajmniej pozornie, wrzuci zapak do naczynia z piaskiem i opuci do z cygarem. Oficial de guardia by niedowiadczonym gupcem i Vallenar waciwie spodziewa si jego niesubordynacji. Popatrzy na twarze innych oficerw na mostku. Jeden po drugim wbijali spojrzenia w podog. Pynnym ruchem Vallenar wydoby pistolet i opar jego luf o pier modego oficera. Kiedy Santander otworzy usta, eby zaprotestowa, kapitan pocign za spust. Dziewiciomilimetrowy pocisk pchn Santandera do tyu niczym uderzenie pici. Oficer z impetem pad plecami na cian, ale nie straci przytomnoci. Z niedowierzaniem spojrza na swoj pogruchotan pier i na fontann krwi, ktra rytmicznym strumieniem tryskaa poziomo z jego piersi. Przez wielk ran ze wistem ulatywao powietrze. Mczyzna opad na kolana, nastpnie opar si na okciach. Usta mia wci szeroko otwarte, a jego zdziwiony wzrok stawa si coraz bardziej szklisty. Vallenar schowa pistolet w olstrze. W tym momencie jedynymi odgosami syszalnymi na mostku byy: syk powietrza wydostajcego si z puc Santandera, jego rozpaczliwe charczenie i kapanie krwi wylewajcej si z piersi konajcego cienkim strumieniem na pokad. Vallenar zerkn na oficera nawigacyjnego. - Panie Aller, od tej chwili jest pan na okrcie pierwszym oficerem. Pan, panie Lomas, jest oficerem nawigacyjnym. Zarzdziem zmian kursu. Natychmiast wykona rozkaz. Odwrci si, zacign cygarem i popatrzy na wzburzony ocean. Jego prawa do wci spoczywaa na kolbie lugera. Czeka, bo nie by pewny, czy zdoa zdusi bunt w

zarodku. Myl, e w przeciwnym wypadku musiaby z kolei zastrzeli Allera, wcale nie bya przyjemna. Aller spojrza na nowego oficera nawigacyjnego i sabo skin gow. - Ster w prawo - potwierdzi oficer nawigacyjny. - Naprowadzi okrt na kurs jeden osiem zero. - Ster w prawo, wej na kurs jeden osiem zero - powtrzy sternik. Vallenar zdj rk z pistoletu. Byo po wszystkim. Wystarczyo odci gow i umaro cae ciao. Bunt ju mu nie grozi. Okrt zacz si obraca na wzburzonym morzu, miotany i podrzucany przez kad fal. Po chwili przechyy i skoki byy tak silne, e oficerowie na mostku, aby nie upa, chwytali si wszelkich umocowanych trwale przedmiotw. Wreszcie sternik oznajmi drcym gosem: - Utrzymuj kurs jeden osiem zero. - Doskonale - odpar oficer nawigacyjny. Vallenar pochyli si nad rur gosow. - Obsuga radaru, prosz o informacj, kiedy znajdziemy si na tyle blisko amerykaskiego statku, eby skierowa na niego ogie z Vickersw. Po niedugiej chwili usysza odpowied: - Tu radar. Panie kapitanie, przy obecnej prdkoci i staym kursie za trzy godziny i trzydzieci minut. - Bardzo dobrze. - Vallenar wyprostowa si i pokaza opuszczonym kciukiem na mczyzn umierajcego u jego stp. - Panie Sanchez, prosz to std zabra. I dokadnie wyczyci podog. Znowu skierowa wzrok na wzburzony ocean. ROLVAAG Godz. 11.30 Glinn sta bez ruchu obok kapitan Britton, tu przy stanowisku sternika. W miar jak pynli coraz dalej na poudnie, w kierunku szedziesitego rwnolenika, Rolvaag coraz bardziej si koysa, smagany zachodnim wiatrem, nieustajcym, budujcym najwiksze fale morskie spord znanych na ziemskim globie. Tak daleko, jak siga ludzki wzrok, na wzburzonym Atlantyku widoczne byy potne gry wody, przewalajce si w kierunku wschodnim. W cigu ostatniej godziny sztorm jeszcze przybra na sile. Na oceanie nie mona byo dojrze najmniejszego paskiego fragmentu. Linia horyzontu, ktra oddzielaaby wod od nieba, waciwie nie istniaa. Zawodzcy wicher i niespokojne wody poczyy swe siy,

wytwarzajc nieskoczone iloci mgieki i piany. Kiedy statek opada pomidzy dwoma falami, przez chwil panowa zudny spokj. Ale po kilku sekundach wielki tankowiec znw dra i przy akompaniamencie potnego wichru wspina si na grzbiet kolejnego bawana. Glinn jednak jakby tego wszystkiego nie widzia. Od pewnego czasu by mylami zupenie gdzie indziej, przy chilijskim kapitanie. Decydujc si na pocig za Rolvaagiem, Vallenar postawi na szal dosownie wszystko - wasn karier, zaog i okrt, honor swojego kraju i wasne ycie. A przecie wiedzia, e tankowiec przewozi jedynie ska, wielk ska, ale tylko ska i nic wicej. W gruncie rzeczy ta szalecza pogo nie miaa najmniejszego sensu. Cholernie si pomyli w ocenie Vallenara. Popeni niewybaczalny bd. Przez moment zastanawia si, jak to bdzie, kiedy EES po raz pierwszy poniesie porak. Poraka... Kilkakrotnie powtrzy w mylach to sowo, jakby je smakujc, jakby prbujc si z nim oswoi. Ale zaraz wyrzuci je ze swoich myli. Nie ma mowy o adnej porace, co takiego nigdy nie nastpi, nie moe nastpi. Problem nie lea w profilu psychologicznym Vallenara czy w grubej teczce na jego temat, jak ju skompletowano w Nowym Jorku. Problem lea w nim samym, w Glinnie. Prbujc pozna Vallenara, przeoczy co bardzo istotnego. Co, co teraz tkwio w jego umyle i czekao, a to odkryje. Gdyby zdoa zrozumie motywy, ktre pchny Vallenara do tego szaleczego pocigu, mgby waciwie zareagowa. Jak daleko Vallenar si posunie? Czy nadal bdzie ciga Rolvaaga, nawet poza granic lodu? Glinn potrzsn energicznie gow, jakby chcia w ten sposb dotrze do poprawnej odpowiedzi, jednak ta nie nadchodzia. A bez zrozumienia motywacji Vallenara nie by w stanie przygotowa adnego planu ratunkowego. Zerkn na Sally Britton. Wpatrywaa si w ekran radaru i migotajc na nim zielon kropk, ktra oznaczaa pozycj Almirante Ramireza. - Od niemal p godziny Ramirez pynie kursem rwnolegym do naszego powiedziaa, nie odrywajc wzroku od ekranu. - Jeden osiem zero, tyem do wiatru, utrzymuje prdko dwudziestu wzw przy staym kursie i wci si do nas zblia. Glinn milcza. Nie potrafi uwierzy, e Vallenar zdecydowa si prowadzi okrt na poudnie po tak wzburzonym morzu. Nawet wielki Rolvaag ciko znosi te fale, a przecie musia sobie radzi o wiele lepiej od niszczyciela, ktry mia zaledwie czterdzieci stp szerokoci. Vallenar zachowywa si jak szaleniec. Istniaa cakiem realna moliwo, e Almirante Ramirez wywrci si do gry dnem. Bya to jednak tylko moliwo i Glinn musia bra pod uwag fakt, e Vallenar - doskonay marynarz - zdoa jej zapobiec.

- Przy aktualnej prdkoci i kursie dopadnie nas dokadnie na granicy lodu - znw odezwaa si Britton. - A troch wczeniej znajdziemy si w zasigu jego strzaw. - Mniej wicej za trzy godziny - mrukn Glinn. - Akurat bdzie zapada zmierzch. - Jak mylisz, czy zacznie strzela, kiedy tylko nas namierzy? - Nie mam co do tego wtpliwoci. - Nie bdziemy mogli si broni. Rozerwie nas na strzpy. - Jeeli go nie zgubimy w mroku, twoja przepowiednia niestety si sprawdzi. Britton wreszcie popatrzya na niego. - A co z meteorytem? - zapytaa przyciszonym gosem. - A niby co? Zerknwszy z ukosa na Lloyda, jeszcze bardziej przyciszya gos. - Jeeli go wyrzucimy, bdziemy mogli zwikszy prdko. Glinn wyprostowa si. Teraz on spojrza na Lloyda, ktry stojc na lekko rozstawionych nogach, z marsow min patrzy przez szyb. Niewtpliwie nie sysza ich rozmowy. Po krtkiej chwili Glinn odpowiedzia: - Zeoy wyrzuci meteoryt, musimy cakowicie zatrzyma statek. Na to potrzeba piciu mil. P godziny. A to ju wystarczy Vallenarowi, eby nas dogoni. Zatopiby nas, zanim bymy na dobre stanli. - A wic nie widzisz ju dla nas adnego wyjcia? - zapytaa Britton jeszcze ciszej. Popatrzy w jej zielone oczy. Byy klarowne, emanoway zdecydowaniem i byy przeliczne. - Nie istnieje co takiego jak sytuacja bez wyjcia - powiedzia. - Musimy tylko je znale. Britton przez chwil milczaa. - Zanim odpynlimy z wyspy, prosie mnie, ebym ci ufaa. Mam wic nadziej, e mog ci ufa. Bardzo bym chciaa. Glinn odwrci gow, gdy poczu, e mocniej bije mu serce. Przez kilka sekund patrzy na ekran GPS i przebiegajc przez ten ekran przerywan zielon lini, oznaczon jako granica lodu. Nastpnie znowu spojrza w oczy kobiety. - Moesz mi zaufa, Sally. Znajd wyjcie z tej sytuacji. Obiecuj. Britton powoli pokiwaa gow.

- Raczej nie sprawiasz wraenia czowieka, ktry nie dotrzymuje obietnic. Mam nadziej, e wiesz, co mwisz. Panie Glinn... Eli... W tej chwili pragn od ycia tylko jednej rzeczy. Chciaabym jeszcze kiedy zobaczy moj crk. Glinn zamierza co odpowiedzie, lecz nagle przez gow przebieg mu bysk zrozumienia. Tego si nie spodziewa. Mimowolnie cofn si o krok. Ostatnie zdanie wypowiedziane przez Sally Britton pozwolio mu zrozumie motywy dziaania Vallenara. Odwrci si i bez sowa niemal wybieg z mostka. ROLVAAG Godz. 12.30 Lloyd chodzi nerwowo w t i z powrotem wzdu mostka. Sztorm z furi rzuca wod o okna, jednak miliarder unikat spogldania na wzburzony ocean. Jeszcze nigdy w yciu nie widzia niczego rwnie przeraajcego. To, co znajdowao si na zewntrz, ledwie przypominao wod. Wygldao raczej jak gry, zielone, szare i czarne, unoszce si, opadajce, pezajce, rozdzierajce si na gigantyczne kremowe lawiny. Wprost nie mg uwierzy, e jego statek - e jakikolwiek statek - jest w stanie przetrwa na takim morzu chociaby pi sekund. A jednak Rolvaag powoli i uparcie pru fale. Z kolei Lloyd ani myla chocia na chwil si zatrzyma i stan bez ruchu, mimo e cay czas musia si czego przytrzymywa, aby nie upa. I tak ju od dobrych szedziesiciu minut, to jest od momentu, kiedy Glinn popiesznie opuci mostek. Od nagych odmian losu bolaa go gowa. W cigu ostatnich dwunastu godzin wielokrotnie zmienia mu si nastrj. By ju rozdraniony, upokorzony, triumfujcy, a na koniec take przeraony. Popatrzy na zegar, nastpnie na twarze oficerw pracujcych na mostku. Howell mia cignite, surowe i nieprzeniknione oblicze. Niczego nie wyraaa rwnie twarz kapitan Britton. Kobieta na zmian patrzya to na ekran radaru, to na wskazania GPS. Banks sta oparty o futryn drzwi do pokoju cznoci. Lloyd mia wielk ochot na nich wszystkich gono wrzasn i wydusi jasn, konkretn odpowied, co si waciwie dzieje i jakie s szanse, e Rolvaag wyjdzie cao z opresji. Lecz zdawa sobie spraw, e marynarze wiedz tylko tyle, ile wie teraz on sam. Za dwie godziny statek znajdzie si w zasigu ognia chilijskiego niszczyciela. Lloyd czu, e cay sztywnieje ze zoci. To wszystko bya wina Glinna, jego cholernej arogancji. Facet tak dugo studiowa i analizowa wszelkie moliwe opcje rozwoju wydarze, e wreszcie uwierzy w swoj nieomylno. Kto kiedy powiedzia: zastanawiaj si dugo, a na pewno popenisz bd. Gdyby Glinn pozwoli mu si skontaktowa z pewnymi

wpywowymi osobami, nie tkwiby teraz na tym statku, czekajc na mier, jak bezradna mysz czeka na kota, a j dopadnie i zabije. Drzwi mostka otworzyy si i stan w nich Glinn. - Dzie dobry, pani kapitan - powiedzia nonszalancko. Ta nonszalancja i beztroska bardziej ni wszystko inne sprawiy, e gromadzca si w Lloydzie furia eksplodowaa. - Cholera jasna, Eli! - zawoa. - Gdzie bye? Glinn zmierzy go spokojnym wzrokiem. - Studiowaem akta Vallenara. Teraz ju wiem, co nim kieruje. - A kogo to, do diaba, obchodzi? Facet po prostu zmusi nas, ebymy popynli prosto w kierunku Antarktydy. - Timmer by synem Vallenara. Lloyd znieruchomia. - Timmer? - zapyta zaskoczony. - Kto to taki? - Oficer sygnaowy Vallenara. Mczyzna, ktrego zabi meteoryt. - Absurd. Odnosz wraenie, e ten Timmer mia jasne wosy i niebieskie oczy. Przynajmniej tak mi o nim opowiadano. - By synem Vallenara i jego niemieckiej kochanki. - Czy to kolejne twoje przypuszczenie, czy masz na to jakie dowody? - W dokumentach nie znalazem na ten temat niczego, ale to jest jedyne wyjanienie postpowania Vallenara. To dlatego tak wypytywa o Timmera i tak bardzo domaga si jego powrotu. I dlatego pocztkowo powstrzymywa si od zaatakowania naszego statku; przecie powiedziaem mu, e Timmer cay i zdrowy znajduje si w naszym areszcie. Ale kiedy odpynlimy od wyspy, zda sobie spraw, e Timmer nie yje. Zapewne podejrzewa, e go zamordowalimy. Wpyn wic za nami na wody midzynarodowe i nie podda si, nie zrezygnuje z dopadnicia nas a do mierci. Swojej albo naszej. Atak furii min. Lloyd poczu si nagle zmczony, wykoczony, zniechcony do wszystkiego. Zo w tej chwili nie miaa sensu. Kiedy si odezwa, by ju spokojny i panowa nad swoim gosem. - Zechciej mi jeszcze powiedzie, w jaki sposb ta psychologiczna analiza moe nam przynie ratunek? Glinn nic nie odrzek mu, lecz popatrzy na Sally Britton. - Jak daleko znajdujemy si od granicy lodu? - zapyta. - Granica jest siedemdziesit siedem mil morskich na poudnie od naszej aktualnej pozycji.

- Czy na radarze widoczny jest jakikolwiek ld? Britton odwrcia si. - Panie Howell? - Dryfujce gry lodowe w odlegoci dziesiciu mil. Kilka nawet sporych. Przed sam granic radar wykrywa potn wysp lodow. A waciwie dwie; odnosz wraenie, e to ta sama, tylko przeamana na p. - Kurs? - Jeden dziewi jeden. - Sugerowabym kierowa si wanie tam - powiedzia Glinn. - Proponuj wykona powolny zwrot. Zanim Vallenar dostrzee zmian naszego kursu, moemy zyska mil albo dwie. Howell spojrza pytajco na kapitan Britton. - Dobrze wiesz, Eli, e przekroczenie takim wielkim statkiem granicy lodu jest rwnoznaczne z samobjstwem - odezwaa si kobieta. - Szczeglnie przy obecnej pogodzie... - Mamy powody, eby tam pyn. - Moe wic zechcesz je nam przedstawi? - zapyta Lloyd. - Chyba e wolisz pozostawi nas w stanie kompletnej niewiedzy? Gdybymy jednak wiedzieli, co ci chodzi po gowie, moe wsplnie podjlibymy najtrafniejsz decyzj? Glinn popatrzy w oczy najpierw Lloydowi, potem Sally Britton, a na kocu Howellowi. - Jasne - odpar bez wahania. - Mamy w tej chwili tylko dwie moliwoci wyboru: albo zawrcimy i bdziemy si starali uciec niszczycielowi na oceanie, albo utrzymamy obecny kurs, eby zgubi przeladowc poza granic lodu. Pierwsze rozwizanie daje stuprocentow gwarancj poraki. Drugie natomiast daje nam jak szans ocalenia. Oznacza te, e Almirante Ramrez wpynie na wody, na ktrych niemal na pewno czeka go zguba. - Co to jest ta granica lodu? - To umowna granica, na ktrej zmroone wody otaczajce Antarktyd spotykaj si z cieplejszymi pnocnymi wodami Atlantyku i Pacyfiku. Oceanografowie nazywaj to konwergencj antarktyczn. Granica lodu znana jest z wystpowania nieprzeniknionych mgie i, oczywicie, ogromnie niebezpiecznych gr lodowych. - Czyli proponujesz, eby wpyn Rolvaagiem na obszar lodu i mgie? To rzeczywicie brzmi jak samobjstwo. - W tej chwili potrzebujemy kryjwki, eby zgubi niszczyciela i od niego uciec. W ciemnoci, wrd lodw i mgy, ucieczka moe nam si uda.

- Ale moemy te po prostu zaton. Prawdopodobiestwo zderzenia z gr lodow jest mniejsze od prawdopodobiestwa, e nas zatopi niszczyciel. - A jeli nie bdzie mgy? - zapyta Howell. - Wtedy bdziemy mieli kolejny problem. Na mostku nastpia duga cisza. Przerwaa j dopiero kapitan Britton. - Panie Howell. Prosz obra kurs jeden dziewi zero. Zmiana ma nastpi powoli, zgodnie z rad pana Glinna. Howell zawaha si, ale tylko na uamek sekundy. Niemal natychmiast zacz przekazywa polecenie sternikowi. Nie spoglda jednak na niego, ale na Glinna. Patrzy mu prosto w oczy. ROLVAAG Godz. 14.00 McFarlane pad na niewygodne plastikowe krzeso i przetar doni oczy. Rachel usiada obok niego. Rozupywaa doni orzechy pistacjowe i skorupki paday na stalowy pokad przedziau obserwacyjnego, umieszczonego przy gwnym przedziale adunkowym. Jedynym rdem wiata w pomieszczeniu by rzd monitorw pod sufitem. - Czy wcinanie tych orzechw nigdy ci si nie znudzi? - zapyta McFarlane. Rachel przez chwil jakby zastanawiaa si nad odpowiedzi. - Nie - odpara. Pogryli si w ciszy. McFarlane cierpicy na morsk chorob zamkn oczy. Kiedy to uczyni, odnis wraenie, e koysanie statku jeszcze si wzmogo. Sysza zgrzytanie metalu i szum wody przewalajcej si przez pokad. Jednak z adowni poniej, w ktrej znajdowa si meteoryt, nie dochodziy adne dwiki. McFarlane z trudem otworzy oczy. - Sprawd jeszcze raz - powiedzia. - Przecie sprawdzalimy ju pi razy - zaprotestowaa Rachel. Nie doczekawszy si ze strony McFarlanea adnej reakcji, prychna ze wstrtem i pochylia si nad tablic kontroln. Spord trzech kamer umieszczonych w adowni tylko jedna przetrwaa wybuch. McFarlane obserwowa teraz, jak Rachel przesuwa tam z nagraniem do tyu i przywraca normalne odtwarzanie na minut przed detonacj. W ciszy ponownie zaczli odlicza sekundy. Nic nowego.

Garza mia racj: nikt nie dotkn meteorytu. Nikt nawet si do niego nie zbliy. McFarlane wsta i znowu popatrzy na adowni przez szyb. Po raz kolejny uwanie obejrza ramp i ciany, jakby na nich chcia znale odpowied na pytanie, co spowodowao wybuch. Nastpnie zmierzy wzrokiem cay meteoryt. Eksplozja zniszczya niemal cae owietlenie, powanie uszkodzia cza komunikacyjne, ale grna rampa i przedzia obserwacyjny pozostay nienaruszone. Sie oplatajca meteoryt take zdawaa si prawie nietknita, chocia kilka jej elementw zostao powyginanych. Stopiona stal pozostawia na cianach jasne plamy, zwgleniu ulego te kilka cikich dbowych podpr. Gdzieniegdzie widoczne byy plamy krwi i resztki poszarpanych zwok; ekipa porzdkowa wykonaa swoj prac w popiechu i niedokadnie. Sam meteoryt nic si nie zmieni. Jaka w tym wszystkim tkwi tajemnica?, zastanawia si McFarlane. Do cholery, co takiego przeoczylimy? - Podsumujmy wszystko, co wiemy - zaproponowa. - Eksplozja wydaje si podobna do tej, ktra zabia Timmera. - Prawdopodobnie bya jeszcze silniejsza - powiedziaa Rachel. - Wielkie elektryczne pieko. Gdyby dookoa nie byo tyle metalu, ktry zaabsorbowa wyadowanie, w diaby poszaby caa elektronika statku. - Nastpnie meteoryt spowodowa zakcenia w funkcjonowaniu urzdze radiowych. Tak jak wtedy, gdy zgin Timmer. Rachel wzia do rki radionadajnik, wczya go i zrobia zdziwion min, usyszawszy z gonika potny szum. - Zakcenia wci si utrzymuj - stwierdzia. Znowu zapado milczenie. - Zastanawiam si, czy w ogle zaistniao jakie zjawisko, ktre spowodowao wybuch - odezwaa si znw Rachel, przewijajc tam. - Moe to by jaki najzwyklejszy przypadek? McFarlane nic nie odpowiedzia. To nie mg by przypadek. Wybuch nie mg nastpi sam z siebie, co go musiao wywoa. Mimo uwag Garzy i wzrastajcej nerwowoci caej zaogi nie wierzy, e meteoryt jest przedmiotem nastawionym do ludzi wrogo i aktywnie poszukujcym okazji, aby im jak najbardziej zaszkodzi. Zastanawia si, czy Timmer i Masangkay w ogle chocia raz dotknli meteorytu. Ale nie, raczej trudno byo o wtpliwoci w tej sprawie. Dotykali go, bez wtpienia. Kluczem do zagadki musia by Palmer Lloyd. Przecie przyoy do tej bryy nawet policzek i nic mu si nie stao. A ci dwaj wylecieli w powietrze.

Czym si rniy te dotknicia? Wyprostowa si na krzele. - Obejrzyjmy to jeszcze raz. Rachel bez sowa przewina tam i monitor kontrolny znowu oy. Ocalaa kamera ulokowana bya niemal dokadnie nad meteorytem, troch poniej pomieszcze obserwacyjnych. Zobaczyli na filmie Garze stojcego troch z boku i trzymajcego w rkach karty z planami prac spawalniczych. Spawacze byli rozproszeni na wyznaczonych stanowiskach dookoa meteorytu i wykonywali swoj robot. Przewanie klczeli. Jaskrawe punkciki ognia, wydobywajce si ze spawarek, pozostawiay na ekranie czerwone uny. W prawym dolnym rogu ekranu elektroniczny zegar wywietla upywajcy czas. - Wcz dwik - powiedzia McFarlane. Zamkn oczy. Bl gowy i nudnoci doskwieray mu coraz mocniej. Cholerna morska choroba. Gos Garzy dotar do niego jakby z bardzo bliska. Jak leci?, krzycza inynier. Kto mu odpowiedzia: Prawie skoczylimy! Potem nikt nic nie mwi. Z gonikw dociera jedynie odgos wody spywajcej po cianie oraz poncych palnikw. Nagle statek zacz si przechyla i rozlegy si trzaski i poskrzypywania. McFarlane usysza jeszcze gos Garzy: Trzymajcie si!. Na ekranie pojawia si biaa pustka. McFarlane otworzy oczy. - Cofnij o dziesi sekund. Obejrzeli te dziesi sekund jeszcze raz. - Wybuch nastpi, kiedy statek znajdowa si na samym grzbiecie fali - powiedziaa Rachel. - Ale Garza ma racj. Ten kamie by przecie niemale poniewierany przez ca drog na brzeg. - McFarlane urwa. - Czy nie schowa si za nim jeszcze jaki robotnik? Kto, kogo nie widzimy na filmie? - Ju si nad tym zastanawiaam. Do adowni weszo szeciu robotnikw plus Garza. Popatrz tylko, na ostatnich klatkach wszyscy s dobrze widoczni. I wszyscy znajduj si w nakazanej odlegoci od meteorytu. McFarlane podpar podbrdek na doniach. Co w tym nagraniu mu nie pasowao, jednak nie wiedzia co. Moe si myli, a moe by za bardzo zmczony... Rachel przecigna si i strzepna z kolan upiny po orzechach. - Siedzimy tutaj i prbujemy zrozumie Garze - powiedziaa. - Lecz jeli wszyscy maj racj? McFarlane popatrzy na ni pytajco.

- Nie rozumiem. - Jeli naprawd aden czowiek nie dotkn tego meteorytu? Jeli co innego go dotkno? - Co innego? - powtrzy McFarlane. - Przecie nic innego nie poruszao si w tej adowni... - Urwa gwatownie, gdy nagle zda sobie spraw, co go przez cay czas niepokoio: szum wody. - Poka mi ostatnie szedziesit sekund - powiedzia. - Szybko. Unis gow, wpatrujc si w ekran i szukajc rda dwiku. Wreszcie zobaczy: cienki strumie na jednej ze cian, spywajcy od samej gry i znikajcy w ciemnociach adowni. Zacz mu si przypatrywa. Kiedy statek si przechyli, strumie oderwa si od ciany i zacz intensywnie kapa prosto na posadzk adowni, z kad chwil coraz bliej meteorytu. - Woda zainteresowaniem. - Po jednej ze cian spywa strumie wody. Pewnie ktre spord grnych wazw byy nieszczelne. - McFarlane wskaza na wski strumie spywajcy po jednej z pionowych wrg. - Meteoryt wybuchn, kiedy woda zacza kapa bezporednio na niego. - Przecie to absurd. Ten meteoryt tkwi w mokrej ziemi przez miliony lat. Pada na niego deszcz, pokrywa go nieg. Jest obojtny wobec wody. Jak wic woda na statku moga wywrze na niego jakikolwiek wpyw? - Nie wiem, ale popatrz. McFarlane znw odtworzy film, wskazujc Rachel, e w tym samym momencie, w ktrym woda zetkna si z meteorytem, na ekranie pojawi si elektroniczny nieg. - Przypadek? - zapytaa. McFarlane potrzsn przeczco gow. - Nie. Rachel spojrzaa na niego. - Sam, jakim cudem ta woda moe by inna od caej tej wody, ktra otaczaa meteoryt na wyspie? - Na moment umilka i nagle spado na ni olnienie. Wszystko stao si jasne. Sl! - zawoaa. - Przecie do adowni kapaa sona woda. Po krtkiej chwili ciszy Rachel ciko westchna. - I wszystko jasne - powiedziaa. - Teraz ju wiemy, dlaczego Timmer i Masangkay spowodowali wybuch. Dotknli meteorytu spoconymi domi, domi, na ktrych bya sl. A Lloyd przyoy do meteorytu policzek w cholernie zimny dzie. W jego dotyku nie byo ani odrobiny potu. Ten kamie musi cholernie gwatownie reagowa na chlorek sodu. Ale dlaczego, Sam? Co jest przyczyn tej reakcji? stwierdzi McFarlane gono. Rachel popatrzya na niego z

McFarlane patrzy na ni, a potem spojrza do adowni, gdzie woda morska wci lnia na cianie, zmieniajc kierunek opadania w rytmie ruchu statku. W rytmie ruchu statku... - Pniej bdziemy si tym martwi - powiedzia. Wzi do rki krtkofalwk, wczy j, ale ponownie usysza z gonika jedynie suche trzaski. - Cholera jasna! - zawoa i wsun urzdzenie z powrotem za pasek. - Sam... - zacza Rachel. - Musimy std natychmiast spieprza - przerwa jej. - W przeciwnym wypadku usmaymy si, kiedy tylko nadejdzie jaka dua fala. Wsta, ale Rachel cisna go za rami. - Nie moemy uciec - zaoponowaa. - Jeszcze jedna eksplozja i pknie sie, ktra utrzymuje meteoryt w miejscu. A jeli on zacznie luno toczy si po adowni, wszyscy zginiemy. - A wic musimy co zrobi, eby nie zetkn si z wod. Przez krtk chwil oboje na siebie patrzyli. I nagle, jakby w tym samym momencie dopada ich identyczna myl, ruszyli sprintem w kierunku korytarza, ktry prowadzi do adowni. ALMIRANTE RAMREZ Godz. 14.25 Vallenar sta na mostku, patrzc ponad wzburzonym morzem na wschd. W rkach trzyma star lornetk. Oficerowie zgromadzeni dookoa niego z trudem utrzymywali rwnowag na pokadzie dziko taczcym pod ich stopami. Ich twarze pozbawione byy jakiegokolwiek wyrazu. A jednak byli przeraeni. Sposb dowodzenia Vallenara, polegajcy na utrzymywaniu bezwzgldnego posuszestwa wobec kapitana, zbiera teraz niwo. Nadszed dzie prby i Vallenar wiedzia, e ci, ktrzy przy nim pozostali, mimo strachu nie zawiod. Jeli bdzie trzeba, pod za nim do pieka, a wanie tam - pomyla, spogldajc na map - zmierza Almirante Ramrez. Deszcz ze niegiem przesta w kocu pada i niebo powoli si przejaniao. Widoczno bya doskonaa. Jednak wiatr mimo wszystko wzmaga si i fale robiy si jeszcze wiksze. Kiedy okrt opada w dolin pomidzy dwie ogromne fale, pogra si niemal w absolutnej ciemnoci. Otaczajce go czarne ciany wody sprawiay wraenie, e jednostka znajduje si na samym dnie przepastnego kanionu. Szczyty tych cian wznosiy si

chwilami nawet na niewiarygodn wysoko dwudziestu metrw powyej poziomu mostka. Vallenar jeszcze nigdy w yciu nie widzia takiego morza. Poprawiajca si widoczno, mimo e pasujca do jego planw, czynia je jeszcze bardziej przeraajcym. Normaln procedur w takich sytuacjach byo ustawienie si dziobem do wiatru i podjcie natychmiastowej prby wydostania si z obszaru zagroenia. Ale teraz to nie wchodzio w gr. Okrt musia pyn na poudnie, kursem prawie cakowicie zgodnym z kierunkiem wiatru. W przeciwnym wypadku ciszy amerykaski statek by mu uciek. Vallenar obserwowa, jak dzib niszczciela pruje fale oceanu, wznoszc si i opadajc na straszliwie niespokojnej i spienionej wodzie. Chwilami okrt tak mocno przechyla si na lew burt, e mostek wznosi si nad otwart wod i pryskay na niego potoki piany. Aby nie upa, marynarze przytrzymywali si wwczas wszelkich moliwych uchwytw. Byy to przeraajce momenty, ale niszczyciel wkrtce powraca do stabilnej pozycji. Nie utrzymywa jej jednak dugo. Vallenar doskonale zna okrt i wiedzia, do czego jest zdolny, a do czego nie. By pewien, e wyczuje, kiedy zapanuje nad nim rozwcieczony ywio. Na razie szczliwie wci kierowali nim ludzie. Lecz ocalenie niszczyciela przed zatoniciem wymagao od nich czujnoci i najwyszego kunsztu. Kapitan by przygotowany na to, e w krytycznym momencie sam przejmie stery. W oddali ujrza kolejnego formujcego si bawana, znacznie wyszego od pozostaych, niczym wieloryb przewalajcego si po morskiej kipieli. Chodnym, niemal nonszalanckim gosem odezwa si: - Ster na lewo, lewy silnik jedna trzecia naprzd, prawy silnik dwie trzecie. Meldowa. - Wykonano, panie kapitanie - odpar Aller. - Kurs jeden siedem pi, jeden siedem zero... - Prosz utrzyma jeden sze pi. Fala zaczynaa stopniowo ujmowa okrt w swoje szpony. Ramirez wznis si na jej grzbiecie i zastyg na niej, groc przeamaniem. Vallenar przytrzyma si rczki telegrafu, a okrt rozpocz byskawiczny, wywoujcy mdoci zjazd w d. Zanim osiad na wodzie, inklinometr zdy wskaza blisko trzydzieci stopni. W trakcie tego zjazdu przez krtki moment z mostka rozcign si widok na poudnie, a po kres horyzontu. Vallenar byskawicznie przyoy do oczu lornetk i dopki zdoa, wypatrywa ponad wzburzonym oceanem ciganego tankowca. To, co ujrza, wygldao przeraajco: ogromne szczyty i

wielkie doliny ksztatowane przez wod, pogrone w totalnym chaosie. Na chwil ten ponury obraz wyprowadzi go z rwnowagi. Ale kiedy okrt opad pomidzy fale, kapitan natychmiast si uspokoi. Ramirez wznis si znowu, a Vallenar po raz kolejny przyoy do oczu lornetk. I nagle poczu ostre szarpnicie w klatce piersiowej. Zobaczy go wreszcie, ciemn sylwetk na tle spienionego morza. Tankowiec by znacznie wikszy i pyn znacznie bliej niszczyciela, ni Vallenar si spodziewa. Kapitan trzyma lornetk przy oczach, niemal bojc si mrugn, nawet kiedy okrt opada w d. Gdy ponownie wspina si na wierzchoek spienionej gry, w polu widzenia Vallenara znw pojawia si tankowiec. - Lewy silnik jedna trzecia w ty. Ster w prawo, utrzyma kurs jeden osiem zero. Pokad wyranie przechyli si w lewo. - Stan paliwa? - zapyta Vallenar. - Trzydzieci procent. Vallenar popatrzy na ingeniero de guardia, oficera wachtowego. - Balast do zbiornikw - rozkaza. Wypenienie pustych zbiornikw po paliwie wod morsk musiao spowolni okrt przynajmniej o jeden wze, ale dodawao mu stabilnoci, niezbdnej w obliczu planw, ktre Vallenar zamierza wkrtce realizowa. - Balast do zbiornikw - powtrzy rozkaz oficer z wyran ulg w gosie. Vallenar zwrci si nastpnie do podoficera - dowdcy sterowni: - Barometr? - Dwadziecia dziewi przecinek dwadziecia osiem i opada. Kapitan zawoa na mostek oficera liniowego. - Mamy kontakt wzrokowy z amerykaskim statkiem - powiedzia, podajc mu lornetk. Marynarz przyoy j do oczu. - Widz, panie kapitanie - odpar po chwili. Vallenar popatrzy na oficera wachtowego. - Kurs Amerykanina to mniej wicej jeden dziewi zero. Prosz ustali kurs zbieny. Rozkaz zosta przekazany dalej i wkrtce Ramirez lekko zmieni kierunek. Wszystko przebiegao sprawnie, regulaminowo. Vallenar znowu zwrci si do oficera liniowego: - Prosz meldowa, kiedy Amerykanin znajdzie si w zasigu strzau. Nie podejmowa adnej akcji bez mojego rozkazu.

- Tak jest - odpar oficer wywaonym, neutralnym tonem. Pokonawszy kolejn wielk fal, niszczyciel zacz zmienia kurs. Pokad zadra i po chwili Ramirez zachybota si w niekontrolowany sposb. - Nie utrzymam go na jeden dziewi zero! - zawoa sternik. - Pracuj sterem, dasz rad. Okrt powoli odzyskiwa rwnowag, a Vallenar dostrzeg tigre zbliajc si prosto od zachodu. - Ster na wprost. Na wprost! Wspinajc si na kolejn nadzwyczaj wysok fal, okrt rozpocz powolny skrt. Kiedy fala przewalia si, cay pokad ton w wodzie. - Ster ostro na prawo! Ostro na prawo! Okrt zakoysa si na boki. - Petwa steru wisi nad wod, panie kapitanie! - zawoa sternik. Koo sterowe w jego rkach obracao si bez oporu. - Prawy silnik dwie trzecie w ty! Lewy silnik powoli naprzd! Oficer przekaza rozkaz do maszynowni. Okrt cigle si koysa. - Nie reaguje... Vallenara nagle ogarn strach. Nie ba si o siebie, lecz o to, e nie zakoczy misji. Po chwili poczu jednak, e Ramirez znowu reaguje na ruchy steru, a ruby jednostajnie miel wod. Powoli wcign powietrze do puc i wypuci je, po czym opar si o gonik telegrafu, nic specjalnego si nie wydarzyo. - Prosz meldowa o kadej jednostce powietrznej, jaka si pojawi. Byt przekonany, e przy obecnej pogodzie Amerykanie nie uzyskaj adnej pomocy drog morsk. Nie by jednak pewien, czy nie wezwali jakiej pomocy lotniczej. - W promieniu dwustu mil nie ma adnego samolotu - zakomunikowa oficer kontrolujcy radar. - Ld od poudnia. - Jaki ld? - Dwie wielkie wyspy lodowe otoczone bryami dryfujcego lodu. Wpywaj pomidzy ld, pomyla Vallenar z satysfakcj. Wprowadzenie tankowca poza granic lodu byo desperack decyzj, szczeglnie podczas silnego sztormu. Ale dla Amerykanw byo to obecnie jedyne wyjcie i takiego ruchu z ich strony si spodziewa. Zapewne mieli nadziej, e pomidzy grami lodowymi bd mogli bawi si z nim w chowanego albo e mu uciekn, kiedy zapadnie ciemno. A moe liczyli na to, e opadnie mg!a, ktra mu uniemoliwi pocig? Mylili si. Ld bdzie wrcz dziaa na korzy

Ramireza, utrudni bowiem manewry wielkiego tankowca. Vallenar zabije ich pord lodu, o ile sam ld nie zatopi ich pierwszy. - Meldowa, kiedy znajd si w zasigu strzau - powiedzia do oficera liniowego. Znowu popatrzy na wzburzony ocean. Teraz by ju w stanie dostrzec amerykaski statek bez lornetki. Czarny punkcik co chwil migota mu przed oczyma na jasnej powierzchni spienionej wody. Tankowiec znajdowa si mniej wicej w odlegoci omiu mil, ale widoczny by jako doskonay, pewny cel. - Czy kontakt wzrokowy pozwala na oddanie pewnego strzau? - zapyta. - Jeszcze nie, panie kapitanie. Strzelanie wedug przyrzdw celowniczych z tej odlegoci i na tak wzburzonym morzu bdzie bardzo trudne. - Prosz wic poczeka, a si zbliymy. Kolejne minuty wloky si w nieskoczono. Niebo pociemniao, a wiatr osign prdko osiemdziesiciu wzw. Strach o wasne ycie nie opuszcza oficerw, znajdujcych si na mostku Almirante Ramireza. Soce powoli ju zachodzio. Vallenar beznamitnym gosem wydawa kolejne polecenia sternikowi i do maszynowni, reagujc na zmieniajc si sytuacj na morzu. Naprawione ruby okrtowe i ster dziaay obecnie bez awarii. Wszyscy jego ludzie bez sowa sprzeciwu, sprawnie wykonywali rozkazy. Szkoda, e do tej pory tylu z nich musiao umrze. Wkrtce zapadnie zmrok i Rolvaag nieuchronnie pogry si w ciemnoci. Vallenar nie mg ju czeka ani chwili duej. - Panie Casso, namierzy ce. Zaadowa pociski smugowe. - Rozkaz - odpowiedzia oficer liniowy. - Zaadowa pociski smugowe dla ustawienia przyrzdw. Vallenar spojrza na przednie dziaa swojego okrtu. Po minucie zobaczy, jak si obracaj, a ich lufy unosz pod ktem mniej wicej czterdziestu piciu stopni. Nastpiy dwa strzay, jeden po drugim, a na pokad wypady dwie lnice uski. Lufy cofny si; przez chwil bucha z nich ogie. Mostek zatrzs si. Vallenar przyoy do oczu lornetk i obserwowa, jak dwie smugi ognia mkn wysokim ukiem przez sztormowe niebo. Oba pociski chybiy, spadajc w wod daleko od tankowca. Tymczasem okrt opad pomidzy dwie kolejne fale i znowu wspi si na grzbiet jednej z nich. Wtedy dziaa na dziobie wypaliy ponownie. Pociski spady do oceanu znacznie bliej tankowca, jednak i one nie uczyniy mu adnej szkody. Oficer liniowy zarzdzi kolejn salw, nanoszc na urzdzenia celownicze drobne poprawki. Po kilku minutach odezwa si:

- Panie kapitanie, mamy ju wszystkie dane, eby poprowadzi skuteczny ogie. - Doskonale. Strzelcie teraz na wiwat. Chc, eby zwolnili, ale jeszcze nie czas, eby ich zatapia. Musimy podpyn do nich na tyle blisko, eby odda decydujcy strza z najbliszej odlegoci. Nastpia bardzo krtka chwila ciszy, po czym oficer liniowy odezwa si: - Tak jest. Kiedy niszczyciel wspi si na fal, dziaa znw wypaliy. Wrd jaskrawych pomieni z ich luf wypady kolejne dwa, tym razem miercionone pociski, i poleciay na poudnie. ROLVAAG Godz. 15.30 McFarlane siedzia na stalowej pododze w pomieszczeniu obserwacyjnym, oparty o przegrod; zupenie zignorowa stojce nieopodal krzeso. Czu si, jakby go kto przepuci przez wyymaczk. Rway go niezliczone mae minie w nogach i w rkach. Raczej wyczu, ni zobaczy, jak Rachel przykucna obok niego, by bowiem zbyt zmczony, eby odwrci gow. Poniewa meteoryt zakca dziaanie urzdze radiowych i nikt nie mg im pomc, zmuszeni byli sami znale jakie rozwizanie. Stojc w korytarzu prowadzcym do adowni, za dokadnie zamknitymi drzwiami, w kocu wymylili plan dziaania i go zrealizowali. W magazynie za nimi znajdowao si mnstwo wodoodpornego brezentu, starannie poukadanego w wielkie pachty. Przeoyli te pachty przez sie oplatajc meteoryt i w ten sposb prowizorycznie osonili go przed wod morsk. Na t gorczkow prac powicili ca godzin. Ani na sekund nie opuszcza ich strach przed kolejn eksplozj. McFarlane odpi od paska krtkofalwk i, stwierdziwszy, e wci nie dziaa, ze wzruszeniem ramion przypi j z powrotem. W kocu Glinn dowie si o tym tak czy inaczej. Wydawao mu si niemal dziwne, e Britton, Glinn i pozostali przez cay czas znajdowali si na mostku, zajci wasnymi problemami, zupenie niewiadomi kryzysu rozgrywajcego si pod ich stopami. Przez gow przemkno mu pytanie, co si tam, do diaba, dzieje? Tutaj, wewntrz kaduba, wszystko wskazywao na to, e sztorm jest coraz gwatowniejszy. Wyranie czu koysanie statku. Byo tylko kwesti czasu, kiedy woda morska znowu zetknie si z meteorytem.

Oboje milczeli. W pewnej chwili McFarlane popatrzy, jak Rachel siga do wewntrznej kieszeni koszuli i wyciga opakowanie zawierajce pyt CD, po czym spoglda na nie badawczo. Zaraz schowaa pyt z powrotem, odetchnwszy z ulg. - W caym zamieszaniu zupenie o tym zapomniaam - powiedziaa. - Dziki Bogu, pyta nie jest zniszczona. - Co to jest? - zapyta McFarlane. - Zanim odbilimy od wyspy, przegraam na pyt wszystkie wyniki naszych bada nad meteorytem. Wkrtce przejrz to jeszcze raz. Oczywicie, o ile wydostaniemy si ywi z tego pieka. McFarlane nic nie odpowiedzia. - On musi dysponowa jakim wewntrznym rdem energii - kontynuowaa Rachel. - W przeciwnym wypadku nie byby w stanie wygenerowa tak olbrzymiego napicia elektrycznego, prawda? Gdyby by zwyczajnym kondensatorem, pozbyby si wszelkiej energii ju miliony lat temu. Tymczasem on generuje w sobie adunki. - Poklepaa doni pyt, ktra znajdowaa si w jej kieszeni. - Odpowied na wszelkie pytania musi znajdowa si na tej pycie. - Ja chciabym si po prostu dowiedzie, z jakiego rodowiska on pochodzi. To, e tak gwatownie reaguje na son wod, nie jest przypadkiem. - McFarlane westchn. - Do diaba. Dajmy sobie chocia na chwil spokj z tym cholernym kamieniem. - No wanie - podchwycia Rachel. - A moe to nie jest kamie, moe to nie jest skaa? - Tylko nie zaczynaj znowu ze swoj teori statku kosmicznego. - Nie mam zamiaru. Moe to jest rzecz znacznie prostsza ni statek kosmiczny? McFarlane prbowa co mwi, ale umilk. Koysanie statku zwikszyo si i przechyy stay si gbsze. Rachel take milczaa. Byo jasne, e doskonale wie, o czym myli McFarlane. - Ocean jest chyba cholernie wzburzony - powiedzia. Rachel pokiwaa gow. - Na pewno. Czekali w ciszy, a tymczasem statek chwia si coraz gwatowniej. W kocu, kiedy Roolvag zacz opada z jakiej nadzwyczajnie wysokiej fali, strumie wody ponownie przedosta si ponad wrg i poszybowa w powietrzu ku brezentowi osaniajcemu meteoryt. McFarlane zerwa si na rwne nogi i popatrzy do adowni przez szyb, wyczekujc, co si stanie. Ponad szumem oceanu i odlegym

zawodzeniem wiatru wyranie sysza kapanie wody. Spywaa jednak po brezencie ku dolnym dwigarom, nie czynic meteorytowi adnej szkody. Jeszcze przez chwil oboje z Rachel wpatrywali si w ten widok, bojc si nawet oddycha. Wreszcie dziewczyna gboko westchna. - Wyglda na to, e nasza osona zadziaaa - stwierdzia. - Gratulacje. - Gratulacje? - zdziwi si McFarlane. - Przecie to by twj pomys. - Tak, wiem. Ale to ty pierwszy pomylae o specyficznym dziaaniu sonej wody na meteoryt. - Tylko dziki twoim podpowiedziom. - McFarlane zawaha si. - Gdyby kto nas teraz sucha, uznaby, e stanowimy towarzystwo wzajemnej adoracji. Mimo zmczenia niespodziewanie si umiechn. Niemal czu, jak wielki ciar spada z jego ramion. Oboje wiedzieli ju, jaka bya przyczyna eksplozji. Podjli rodki zaradcze, majce w przyszoci im zapobiec. No i pynli ju do domu. Spojrza na Rachel. Jej ciemne wosy lniy w sabym owietleniu. Zaledwie kilka tygodni temu nie wpadby na pomys, e z przyjemnoci posiedzi kiedy obok niej w zupenym milczeniu. A teraz nie do pomylenia zdawaa mu si jakakolwiek praca bez niej u boku. Koczya za niego zdania, sprawdzaa go, podpowiadaa mu rozwizania, dowcipkowaa z nim. Czyby byli sobie przeznaczeni? Opara si o cian, starajc si utrzyma na nogach w momencie, kiedy statek zacz si wspina na kolejn fal. Wzrok miaa wbity w ciemn przestrze i nie zdawaa sobie sprawy, e McFarlane j obserwuje. - Syszae co? - zapytaa. - Mog przysic, e syszaam jaki odlegy wybuch. Ale McFarlane waciwie niczego nie sucha. Ku swemu zaskoczeniu uklk przed Rachel i pocign j ku sobie. Przepeniao go zupenie inne uczucie ni podanie, ktre pamitnego wieczoru ogarno go w jej kabinie. Pooya gow na jego ramieniu. - Wiesz co? - odezwa si. - Jeste najmilsz przemdrza, podstpn asystentk, jak spotkaem. - Aha... Pewnie mwie co takiego wielu dziewczynom. Delikatnie pogaska j po policzku. Gdy mina kolejna fala, przysun swoje usta do ust Rachel. Woda gono plusna na brezent. Kiedy pokad ustawi si w pozycji poziomej, pocaowali si, jednak zaraz musieli podj zmagania z nastpnym.

Niespodziewanie McFarlane oderwa si od dziewczyny. Ponad zgrzytami dobiegajcymi z adowni, ponad odlegym szumem oceanu usysza nowy dwik - dziwny, wysoki pisk, zakoczony metalicznym trzaskiem, gonym jak wystrza z broni palnej. Po chwili nastpi kolejny trzask, a po nim jeszcze kilka. Zerkn szybko na Rachel. Wpatrywaa si w niego, utkwiwszy szerokie, byszczce oczy w jego oczach. Trzaski umilky, ale ich echo wci pobrzmiewao w uszach McFarlanea i Rachel. Zaskoczeni i przestraszeni, czekali w ciszy, co bdzie dalej. Na niespokojnym tankowcu syszeli jednak ju tylko jego zwyczajne dwiki: pojkiwanie stalowych konstrukcji, skrzypienie i postukiwanie kawakw drewna, odgosy pracy rozciganych nitw i spaww. ROLVAAG Godz. 15.30 Kapitan Britton obserwowaa, jak pierwszy pocisk smugowy leniwie wznosi si ponad poszarpan powierzchni oceanu i pynie w powietrzu, emanujc jaskrawym wiatem. Po nim wystrzeli kolejny, jednak oba upady do wody daleko od tankowca. Lloyd byskawicznie stan przy oknie. - Chryste, to niewiarygodne! Ten skurwysyn do nas strzela! - To tylko pociski smugowe, prbne - powiedzia Glinn. - Dopiero przygotowuje si do prawdziwego strzelania. Britton zauwaya, jak Lloyd zacisn usta. - Panie Howell, ster ostro na lewo - rozkazaa, chcc utrudni Vallenarowi wstrzelenie si w cel. Zgromadzeni na mostku obserwowali, jak do oceanu spadaj nastpne pociski smugowe, kady z nich coraz bliej tankowca. Ktry w kocu przelecia nad statkiem, zalewajc jego pokad jaskraw powiat. - Namierzy nas - mrukn Glinn. - Teraz zacznie strzela prawdziwymi pociskami. Niewykluczone, e ktry trafi. Lloyd popatrzy na niego ze zoci. - A ty kim jeste, komentatorem sportowym? Potrzebujemy planu wyjcia z tego pasztetu, a nie bzdurnych komentarzy. Nie mog w to uwierzy! Wydaem trzysta milionw dolarw i tak mam skoczy? Uspokoia go Britton krtkim, lecz wyranym poleceniem:

- Cisza na mostku! Panie Howell, ster ostro na prawo! Caa wstecz! W momentach kryzysu jej umys funkcjonowa z krystaliczn jasnoci.Mona byto nawet odnie wraenie, e to kto inny myli za ni. Spojrzaa na Lloyda stojcego przed rodkowym oknem mostka. Tuste palce mia splecione za plecami i patrzy ponad wzburzonym morzem na poudnie. Z pewnoci trudno mu byo teraz przyzna, e za pienidze jednak nie mona kupi wszystkiego. Jej spojrzenie przenioso si na Glinna. Wiedziaa, e w tej chwili ulegnie kadej jego sugestii, a przecie jeszcze bardzo niedawno temu jako kapitan statku za nic w wiecie nie daaby sobie narzuci czyjego zdania. Zadziwiajce, ale nabraa zaufania do Glinna dopiero, kiedy si po raz pierwszy pomyli. Kiedy wreszcie dowid, e jest czowiekiem. Za sylwetkami dwch mczyzn rozpociera si sztormowy ocean. W miar, jak zapadaa noc, Britton rozkazaa stopniowo zaciemnia statek, udzc si, e zwiedzie w ten sposb celowniczych dzia Vallenara. Jednak jej nadzieje przekreli wielki poudniowy ksiyc, zaledwie jedn dob przed peni, ktry wznis si wysoko na krystalicznie czystym niebie. Odnosia wraenie, e umiecha si do niej drwico. Panteonero by dziwnym rodzajem sztormu: zwykle koczy si krystaliczn noc, podczas ktrej szala morderczy wicher. W wietle ksiyca spieniona powierzchnia oceanu miaa upiorn powiat. Surrealistyczny ocean nadal produkowa potne fale, ktre przewalay si przez statek, od czasu do czasu pograjc go w ciemnociach gbszych ni noc. Niespodziewany huk, slaby, lecz wyranie syszalny ponad odgosami sztormu, wstrzsn oknami mostka. Po nim nastpiy kolejne, w regularnych odstpach. Britton zauwaya rzd gejzerw wzbijajcych si ponad fale nieco na pnoc od statku, jeden po drugim. Zbliay si do Rolvaaga wzdu linii jego poprzedniego kursu. Wielki dzib tankowca z uporem przeamywa fale i par naprzd. Skr, sukinsynu, pomylaa Britton. Niespodziewanie statek wierzgn i zadra. Z dziobu wystrzeli wielki kb paskudnego tego dymu, a fragment stalowego pokadu rozgrza si do czerwonoci. Natychmiast rozleg si oguszajcy grzmot. Jeden z masztw antenowych wylecia w powietrze, przekoziokowa i odksztacony upad na pokad. Nastpnie przed dziobem wzbiy si kolejne gejzery wody; pozostae strzay byy niecelne. Przez chwil wszyscy na mostku wpatrywali si w t scen bez ruchu, jakby pogreni w miertelnej hipnozie. Pierwsza ockna si Britton. Przyoya do oczu lornetk i zlustrowaa wzrokiem dzib. Wygldao na to, e przynajmniej jeden pocisk przebi forkasztel. Wielki statek

wznis si na kolejn fal. W wietle ksiyca Britton dostrzega, jak przez uszkodzenie woda przedostaje si pod pokad. - Oglny alarm - powiedziaa. - Panie Howell, prosz wysa na miejsce zesp, ktry oceni rozmiar szkd. Prosz przygotowa do akcji jednostk ganicz i rozcign lin ratownicz wzdu gwnego pokadu. - Tak jest. Niemal wbrew swej woli Britton popatrzya na Glinna. - Ka wyczy silniki - mrukn. - Zatrzymajmy si ruf do wiatru. Udawajmy, e jestemy unieszkodliwieni. To na razie powstrzyma Vallenara przed dalszym strzelaniem. Po piciu minutach znowu zaczniemy ucieka. Zmusimy go do ponownego wstrzeliwania si w cel. Musimy dotrze do tych wysp lodowych. Obserwowaa, jak Glinn podchodzi do swojego wsppracownika i naradza si z nim przyciszonym gosem. - Panie Howell - powiedziaa. - Wszystkie silniki stop. Ster trzydzieci stopni w lewo. - Statek jeszcze przez moment sun do przodu si inercji, po czym powoli zacz skrca. Popatrzya na Lloyda. Jego twarz bya szara, jakby strzay oddane w kierunku Rolvaaga do gbi nim wstrzsny. By moe by przekonany, e wkrtce umrze. By moe rozmyla, jak to bdzie ton w zimnej, czarnej wodzie, gbokiej na dwie mile. Widywaa ju takie twarze u ludzi, na innych statkach, w czasie innych sztormw. Nigdy nie by to miy widok. Opucia wzrok na ekran radaru. Dominoway na nim zakcenia, jednak za kadym razem, gdy Rolvaag wznosi si wyej na fali, urzdzenie prawidowo przedstawiao sytuacj. W tej chwili statek znajdowa si dwadziecia pi mil od granicy lodu i dwch wysp lodowych. Wzburzony ocean zmniejsza prdko chilijskiego okrtu mniej wicej o jeden wze, ale odlego pomidzy nim a Rolvaagiem skracaa si nieubaganie. Patrzc na spienion wod, Britton dziwia si, jakim cudem wski niszczyciel tak dugo si na niej utrzymywa. Nagle jak szeroko otwary si drzwi mostka i w progu stan McFarlane. Postpi krok do przodu. Za nim jak cie podaa Rachel. - Meteoryt - odezwa si McFarlane, zdyszanym gosem. Jego twarz bya czerwona, wrcz dzika. - Co z nim? - zapyta Glinn ostro. - Zrywa si z uwizi.

ROLVAAG Godz. 15.55 Glinn sucha, jak McFarlane, z trudem apic oddech, przekazuje przeraajce wieci. Czu, e po plecach przebiegaj mu ciarki. Byo to uczucie tym bardziej nieprzyjemne, e wczeniej prawie wcale go nie zna. Jednak kiedy si w kocu odezwa, jego gos by tak samo opanowany jak zawsze. Podnis suchawk telefonu i rzuci bez popiechu wyrane polecenie: - Izba chorych? Chc rozmawia z Garz. Po chwili usysza saby gos Garzy: - Tak? - Tu Glinn. Meteoryt zrywa si ze spaww. Niech Stonecipher razem z zespoem natychmiast udadz si do adowni. Ty bdziesz dowodzi ca grup, jasne? - Tak jest, Eli. - Jest co jeszcze - powiedzia McFarlane. Wci z trudem apa oddech. Glinn odwrci si do niego. - Ta skaa reaguje na sl. Na sl, a nie na dotyk. To sl wywoaa eksplozj, ktra unicestwia zesp Garzy. Na razie wsplnie z Rachel okrylimy meteoryt nieprzemakalnym brezentem. Ale pamitajcie, jakkolwiek podejmiecie akcj, meteoryt nie moe zetkn si ze son wod. Poza tym on po wyadowaniu dugo powoduje zakcenia fal radiowych. Myl, e w jego najbliszym otoczeniu wszelka czno radiowa bdzie niemoliwa jeszcze przynajmniej przez godzin. Uwanie go wysuchawszy, Glinn ponownie unis suchawk telefonu i znw zacz mwi do Garzy. Kiedy skoczy, usysza w suchawce jakie szmery, a potem dotar do niego nosowy, wcieky gos Brambella: - Co to za dziwactwa? Zabraniam temu czowiekowi opuszczania izby chorych. Ma wstrznienie mzgu, zawroty gowy, skrcony nadgarstek i... - Dosy, doktorze Brambell. Potrzebuj teraz Garzy i jego dowiadczenia. Za wszelk cen. - Panie Glinn... - Od tego zaley ocalenie statku i nasze ycie. - Opuci na chwil suchawk i popatrzy na Britton. - Czy istnieje jaki sposb, eby ograniczy przechy tankowca na tych falach? Britton potrzsna przeczco gow. - Na tak wzburzonym morzu wszelkie zmiany w rozmieszczeniu balastu czyniyby statek jeszcze mniej stabilnym.

Rolvaag kontynuowa dryf na poudnie, a rozwcieczony ocean na zmian to zalewa gwny pokad wod, to unosi statek, jakby go chcia postawi do pionu. W takich chwilach ze spywnikw wyleway si z hukiem tony wody. Dwa kontenery zerway si z uwizi i wypady za burt. Mocowania kilku innych groziy zerwaniem. - Do diaba, co to byy za eksplozje? - McFarlane zapyta Glinna. - Strzela do nas chilijski okrt. - Glinn spojrza najpierw na McFarlane, a nastpnie na Amir. - Czy przychodzi wam do gowy jakikolwiek powd, dla ktrego sl ma wpyw na meteoryt? - Nie wyglda mi to na reakcj chemiczn - odpar McFarlane. - Eksplozje nie pozostawiy najmniejszego ladu na meteorycie, ale te nie sl bya rdem wyzwolonej energii. Glinn zerkn na Amir. - Eksplozja bya zbyt potna, eby moga by wynikiem reakcji chemicznej lub katalitycznej - stwierdzia. - No to jaka reakcja jeszcze wchodzi w gr? Jdrowa? - To raczej nieprawdopodobne. Uwaam jednak, e rozwaamy problem z niewaciwej perspektywy. Glinn spotyka si z tym ju wczeniej. Umys Amiry mia tendencj do przeskakiwania ponad ciekami mylenia innych ludzi. Efektem tych przeskokw byy albo genialne konkluzje, albo kompletne idiotyzmy. Wanie to byo jedn z przyczyn, dla ktrych Glinn przyj dziewczyn do pracy. W tej chwili, w sytuacji penej napicia, doskonale zdawa sobie spraw, e lepiej Amir wysucha, ni j zignorowa. - Mw dalej - ponagli j. - To po prostu moje przeczucie. Prbujemy zrozumie zjawisko z naszego punktu widzenia, traktujc znalezisko jako meteoryt. Tymczasem powinnimy na sprawy popatrze z jego punktu widzenia. Sl ma dla niego ogromne znaczenie. W jaki sposb jest dla niego niebezpieczna albo... niezbdna. Cisz, ktra nagle zapada, przerwa dopiero gos Howella. - Pani kapitan, Ramirez oddaje kolejne strzay. - Pierwszy oficer nagle pochyli si nad radarem Dopplera, po czym niespodziewanie wyprostowa si z umiechem na twarzy. nieyca odcia nas od niego. Dra nas w tej chwili nie widzi. Strzela na lepo. - Prosz ustawi statek na kursie jeden dziewi zero - rozkazaa Britton.

Glinn podszed do ekranu GPS i wbi wzrok w zielone punkciki. Partia szachw rozgrywana z Vallenarem stopniowo dobiegaa koca. Na szachownicy pozostao jeszcze tylko kilka figur. Los ekspedycji ogranicza si do kombinacji czterech czynnikw: dwch statkw, sztormu i lodu. W tej prostocie straszliwy by jednak brak dobrych rozwiza. Od trzydziestu minut Glinn uwanie wszystkie analizowa, skoncentrowany do granic moliwoci. Teraz przymkn oczy; pozycje Rolvaaga i Ramireza zmieniay si bardzo powoli, waciwie nie musia patrze na ekran, eby pamita ich pooenie. Niczym szachowy arcymistrz parti szachw mg rozgrywa bez spogldania na szachownic, wyobraajc sobie kad moliw sekwencj ruchw. Wszystkie, z wyjtkiem jednej, w stu procentach prowadziy do katastrofy. A prawdopodobiestwo sukcesu w przypadku zastosowania ostatniej opcji byo nadzwyczaj niskie. Aby odnie zwycistwo w kocowej rozgrywce, wszelkie dziaania naleao przeprowadzi perfekcyjnie - a i tak niezbdny by ut szczcia. Glinn nienawidzi tego sowa. Strategia, ktrej sukces wymaga szczcia, czsto bywaa zgubna. W tej chwili jednak, nienawidzc szczcia, Glinn potrzebowa go jak niczego innego. Zaszumiaa krtkofalwka przy pasku Glinna. Mczyzna szybko wzi j do rki. - Mwi Garza - usysza wrd trzaskw saby gos inyniera. Jestem w adowni. Tu s straszne zakcenia fal radiowych, nie wiem, jak dugo bdziesz mnie sysza. - Mw. - Spawy sieci otaczajcej meteoryt puszczaj z kadym gwatowniejszym przechyem statku. - Przyczyna? - Eksplozja meteorytu spowodowaa pknicia i polunienia w krytycznych punktach sieci. Poza tym Rochefort zaprojektowa stela na przechyy do maksimum trzydziestu piciu stopni. Do tego limitu wci brakuje dziesiciu stopni... - przez chwil z gonika docieray jedynie trzaski - ...ale, oczywicie, meteoryt jest dwiecie pidziesit procent ciszy, ni Rochefort zakada przy obliczeniach. To moe spowodowa... - Co moe spowodowa? - Waciwie trudno powiedzie. - Transmisja radiowa urwaa si na kilka sekund po raz drugi. - Sie jest i tak znacznie mocniejsza w stosunku do projektu. Stonecipher uwaa, e meteoryt jeszcze do dugo si nie zerwie. Z drugiej strony, jeli na dobre puszcz spawy w jakim krytycznym punkcie, caa konstrukcja moe run bardzo szybko, w jednej chwili. - Nie lubi sw do dugo albo moe.

- Bardziej precyzyjne stwierdzenie jest niemoliwe. - Jak szybko oznacza to bardzo szybko? - C, mamy zapewne pi do dziesiciu minut. Albo troch wicej. - A co potem? - Meteoryt si zerwie. Nawet niewielkie polunienie moe by fatalne w skutkach. Grozi naruszeniem konstrukcji statku. Poza tym... - Wzmocnijcie te krytyczne punkty. Nastpi trzask i poczenie si zerwao. Glinn wiedzia, o czym jeszcze myli Garza: o tym, co si wydarzyo, kiedy jego ekipa ostatnio spawaa sie oplatajc meteoryt. - Tak jest - usysza niespodziewanie gos Garzy. - I uwaajcie, eby meteoryt nie mia adnej stycznoci ze son wod. Odpowiedzia mu znowu tylko szum. Tymczasem wielki Rolvaag dryfowa na poudnie, dokadnie na poudnie. ROLVAAG Godz. 17.00 Na tyach mostka znajdowaa si wnka obserwacyjna, niewielka przestrze pomidzy przedziaem radiowym i nawigacyjnym. Nie byo tam adnych mebli, a jedynie dobrze umocowana barierka i wysokie okno. Przy tym oknie sta teraz Glinn, z lornetk przy oczach, wpatrzony w ocean. nieyca bya ju tylko wspomnieniem, oddalajcym si coraz bardziej na pnoc. Daa im szedziesit minut wytchnienia, a potrzebowali jeszcze dwudziestu. Jednak kiedy na niebie pojawi si wielki jasny ksiyc, owietlajc wzburzony ocean, stao si oczywiste, e Rolvaag ich nie uzyska. Jakby na zawoanie zza kurtyny niegu wyoni si Ramirez. By szokujco blisko, jaskrawo owietlony, w odlegoci nie wikszej ni cztery mile. Jego dzib rytmicznie wznosi si i opada na spienionej wodzie. Glinnowi zdawao si, e widzi przednie dziaa okrtu wycelowane w tankowiec. Rolvaag by dla Chilijczykw tak samo dobrze widoczny, jak chilijski niszczyciel widoczny by z tankowca. Na mostku rozleg si krtki szmer niedowierzania. Po nim nastpia nieznona, pena napicia cisza. Vallenar nie traci czasu. Rzeczywicie ustawia dziaa do kolejnych strzaw. Co gorsza, Ramirez zacz wystrzeliwa w gr fosforowe race, owietlajc Rolvaaga i teren wok niego.

Vallenar dziaa metodycznie, nie spieszy si. By bardzo staranny. Widzia ju, e dopad swoj ofiar. Glinn sprawdzi czas na zotym kieszonkowym zegarku. Ramirez zaraz otworzy ogie z odlegoci czterech mil. Rolvaagowi brakowao dwudziestu minut, eby dopyn do wysp lodowych. Tankowiec potrzebowa dwudziestu minut szczcia. - Przekraczamy granic lodu, pani kapitan - powiedzia Howell. Glinn znowu popatrzy na morze. Nawet w wietle ksiyca widzia, e zmienia si kolor wody, od gboko zielonego po krystaliczny, niebiesko-czarny. Przeszed na przedni cz mostka, przeszukujc przez lornetk poudniowy horyzont. Widzia cienkie tafle dryfujcego lodu, podskakujce na falach, a w momencie, kiedy na jednej z nich statek znowu si unis do gry, dostrzeg bysk wysp lodowych - dwie niskie, paskie turkusowe paszczyzny. Bardzo uwanie je obejrza. Ta po stronie wschodniej bya ogromna i miaa ze dwadziecia mil dugoci, a ta po stronie zachodniej - okoo piciu. Tkwiy jak dwie nieugite opoki w niespokojnym oceanie. Byy tak wielkie, e ocean nie mia najmniejszej szansy, by je zniszczy. Pusta przestrze pomidzy wyspami wynosia mniej wicej tysic jardw. - Ani ladu mgy - stwierdzia kapitan Britton, przystajc obok Glinna z wasn lornetk. W miar jak Glinn kontynuowa obserwacj, ogarnia go coraz wikszy zawd. Byo to przytaczajce uczucie; jeszcze nigdy w yciu czego takiego nie dowiadczy. Czu ogromny ucisk w okolicy splotu sonecznego. Granica lodu nie przyniosa tankowcowi schronienia. Niebo na poudniu pozbawione byo chmur. Jaskrawy ksiyc oblewajcy srebrzystym blaskiem wielkie fale dziaa jak reflektor omiatajcy ocean. Race spadajce do wody dookoa statku sprawiay, e byo jasno jak w rodku dnia. Nie byo gdzie si schowa. Wielki, wspaniay Rolvaag zdany by na ask i nieask Vallenara. Do takiej sytuacji nie powinno byo doj i w karierze Glinna jeszcze nigdy nie doszo. Doskonale nad sob panujc, Eli Glinn przyoy lornetk do oczu i uwanie obejrza obie wyspy. Ramirez nie strzela, nie spieszy si teraz, gdy jego ofiara nie miaa adnej moliwoci ucieczki. Mijay minuty, a umys Glinna wdrowa ciekami, ktre w cigu ostatnich godzin wielokrotnie ju przeby. A jednak za kadym razem kad z nich posuwa si troch dalej, gbiej, szukajc rozgazie, moliwoci i rozwiza, ktre by moe, przeoczy wczeniej. Na prno. Pozosta mu do wykonania tylko jeden prosty plan. Pena napicia cisza na mostku przeduaa si.

Nad statkiem przelecia pocisk i wbi si w wod przed jego dziobem, posyajc w gr fontann piany. Po chwili uderzy nastpny i jeszcze jeden. Ludzie Vallenara wstrzeliwali si w cel. Glinn szybko spojrza na kapitan Britton. - Proponuj wpyn pomidzy dwie wyspy i trzyma si bliej tej wikszej mrukn. - Tak blisko, jak tylko si da. Rozumiesz mnie, Sally? Nastpnie wpyniesz na wod osonit od wiatru i tam zatrzymasz statek. Britton nie odja lornetki od oczu. - W takiej sytuacji Chilijczyk zacznie do nas strzela zaraz, kiedy opynie wysp. To nie jest dobry plan, Eli. - To nasza jedyna szansa. Zaufaj mi. Gejzer wody eksplodowa po ich prawej stronie. Po chwili do wody wpad kolejny pocisk, bardzo blisko burty. Nie byo wtpliwoci, e kady nastpny moe ich trafi. Nie byo te czasu na zwroty ani moliwoci przeprowadzania unikw. Jednak po drugim strzale nastpia niespodziewana przerwa. Zakoczya j gwatowna eksplozja, ktra rzucia Glinna na pokad. Kilka okien mostka wypado z ram i nagle na stanowisku dowodzenia rozhula si potny wiatr. Wszdzie walay si odamki pleksiglasu. Lec na pokadzie, lekko oguszony Glinn usysza - a moe poczu - drug eksplozj. Wtedy zgasy wszystkie wiata. ROLVAAG Godz. 17.10 Kanonada urwaa si. Kapitan Britton, lec wrd odamkw pleksiglasu, instynktownie zacza nasuchiwa odgosu silnikw. Wci pracoway, chocia ich wibracje byy inne ni jeszcze przed chwil. Inne i zowieszcze. Drc, wstaa na nogi. W tym samym momencie zapalio si owietlenie awaryjne. Statek koysa si na przeraajco wzburzonym oceanie. Szum wiatru i fal, wpadajcy przez rozbite okna, wyranie dociera do uszu Britton. Na mostku pojawiy si pierwsze krople sonej wody. Wytrzsajc z wosw kawaki plastiku, Sally Britton podesza do gwnej konsoli. Migotao na niej mnstwo wiateek. - Sytuacja, panie Howell? - usyszaa wasny gos. Howell take by ju na nogach. Naciska po kolei rne przyciski na konsoli i co chwil odzywa si do mikrofonu. - Tracimy moc w lewej turbinie. - Ster dziesi stopni w lewo.

- Tak jest, ster dziesi stopni w lewo. - Howell szybko przekaza rozkaz przez interkom. - Pani kapitan, wyglda na to, e dwa pociski trafiy w pokad C. Jeden blisko zbiornika numer sze, a drugi w pobliu przedziau silnikowego. - Prosz sprawdzi, jakie mamy uszkodzenia. Chc mie take informacj o stratach w ludziach, i to natychmiast. Panie Warner, niech pan uruchomi pompy zzowe. - Tak jest, uruchamiam pompy zzowe. Na mostek wdar si potny podmuch wiatru, przynoszc ze sob kolejn porcj wody. Poniewa temperatura gwatownie spada, woda zaczynaa zamarza na pokadzie i na konsolach. Britton jednak prawie nie czua zimna. Podszed do niej Lloyd, strzsajc szko z ubrania. Z brzydkiej, gbokiej rany na jego czole obficie pyna krew. - Panie Lloyd, prosz si uda do izby chorych... - zacza Britton odruchowo. - Niech pani nie bdzie mieszna - odpar Lloyd ze zniecierpliwieniem, cierajc krew rkawem. - Chc w czym pomc. Wybuch jakby przywoa go z powrotem do ycia. - W takim razie niech pan nam wybierze jakie ubrania, stosowne do sytuacji powiedziaa Britton, wskazujc na magazynek w tylnej czci mostka. Zatrzeszczao radio i Howell natychmiast podj rozmow. - Czekamy na pen informacj o zniszczeniach i ofiarach, pani kapitan. Niestety, w przedziale silnikowym pojawi si ogie - doda po chwili. - Od bezporedniego trafienia. - Czy standardowe ganice wystarcz, eby zadusi ogie? - Niestety, nie. Ogie rozszerza si zbyt szybko. - Uyjcie wic awaryjnego systemu CO. Prosz te zastosowa kurtyny wodne i opuci wewntrzne grodzie, gdzie to konieczne. Britton zerkna na Glinna, ktry nerwowo mwi co do swojego wsppracownika przy konsoli EES. Po chwili mczyzna wsta i szybko opuci mostek. - Panie Glinn, bardzo pana prosz o meldunek z adowni - rzeka. Glinn zwrci si do Howella: - Prosz poczy si z Garz. Wkrtce zaskrzecza zewntrzny gonik i na mostku rozleg si gos Garzy. - Jezu, co si dzieje, do cholery? - Trafiy nas dwa kolejne pociski. Co u ciebie? - Te wybuchy powanie wstrzsny adowni. Pky dodatkowe spawy. Pracujemy najszybciej, jak si da, ale meteoryt...

- Trzymaj si, Manuelu. Bd dzielny. Lloyd powrci z magazynku i zacz rozdawa ciep odzie. Britton wzia przeznaczon dla niej nieprzemakaln, ocieplan kurtk, naoya j i wyjrzaa na zewntrz, przed dzib tankowca. Wyspy lodowe wyaniay si ju przed statkiem bardzo wyranie, niebieskawe w wietle ksiyca. Znajdoway si w odlegoci jakich dwch mil, a ich szczyty wznosiy si mniej wicej dwiecie stp ponad powierzchni oceanu. Fale rozbijay si z hukiem o ich podstawy. - Panie Howell, jaka jest pozycja jednostki wroga? - Trzy mile za nami i zmniejsza si. Za chwil znowu bd strzela. Niebawem za lew burt eksplodowa kolejny pocisk. W gr unis si gejzer spienionej wody, ktrej cikie krople pod wpywem panteonem natychmiast popyny w powietrzu niemal poziomo. Teraz Britton syszaa ju odgosy strzelajcych dzia, dziwnie niepowizane z eksplozjami. Rozleg si potny trzask, statkiem zatrzso i przez mostek przelecia rozgrzany do biaoci stalowy szrapnel. - Trafi w gwny pokad - stwierdzi Howell i popatrzy na Britton. - Zdusilimy ogie. Jednak obie turbiny s powanie uszkodzone. Bardzo szybko tracimy moc. Britton opucia wzrok na zegar cyfrowy informujcy o prdkoci statku. Spada ju do czternastu wzw, a po chwili do trzynastu. Wraz ze spadkiem prdkoci Rolvaag zachowywa si na wodzie coraz gorzej. Britton czua, e sztorm bierze gr nad statkiem i w niedugim czasie doprowadzi go do niekontrolowanego dryfu. Dziesi wzw. Te najwiksze fale rzucay ju tankowcem, jak chciay w dziwacznym, wywoujcym mdoci balecie. Britton dotd nie wierzya, e ocean moe tak zdecydowanie zapanowa nad statkiem rozmiarw Rolvaaga. Skupia ca uwag na konsoli. Zapaliy si diody ostrzegajce o zej pracy silnikw. Nie powiedziay jej nic, czego by jeszcze nie wiedziaa. Czua pod stopami sabe dudnienie zniszczonych silnikw, zduszone, nierwne, przerywane. Niespodziewanie na mostku rozbysy wiata. To system awaryjny zastpi gwny system zasilania. Wszyscy milczeli, a tymczasem statek bardzo powoli zmierza na poudnie. Popychaa go jeszcze ogromna sia inercji, jednak spowalniaa jego ruch kada fala, ktra rozbijaa si o dzib. Ramirez zblia si do niego coraz szybciej. Britton popatrzya po oficerach zgromadzonych na swoich stanowiskach. Wszyscy mieli blade, spite twarze. Ucieczka przed Chilijczykiem dobiegaa koca.

Cisz przerwa Lloyd. Krew ze zranionego czoa niemal wpadaa mu do oka. Zamruga kilkakrotnie, jakby chcia si jej pozby, ale trudno byo odgadn, czy w ogle zdaje sobie spraw z odniesionej rany. - To ju chyba koniec - powiedzia. Britton pokiwaa gow. Lloyd spojrza na McFarlanea. - Wiesz co, Sam? Chciabym by teraz w adowni. Myl, e, jak by to powiedzie, powinienem si poegna z moim meteorytem. To chyba szalone, co? - Nie, wcale nie - odpar McFarlane. Ktem oka Britton dostrzega, jak Glinn, usyszawszy ostatnie sowa, odwraca si do Lloyda i McFarlanea. Milcza jednak, a statek powoli wpywa w cie gr lodowych. ALMIRANTE RAMIREZ Godz. 17.15 Przerwa ogie - powiedzia Vallenar do oficera liniowego. Podnis do oczu lornetk i powoli zlustrowa wzrokiem uszkodzony tankowiec. Znad jego prawej burty unosiy si kby gstego czarnego dymu, sunc nisko nad oceanem skpanym w wietle ksiyca. Uzna, e Rolvaaga dosigy przynajmniej dwa pociski, a spord nich jeden trafi w przedzia silnikowy, przy okazji niszczc maszty antenowe. Jeli wzi pod uwag wysoko fal, oficer liniowy spisa si doskonale. Doprowadzi tankowiec do stanu, w jakim mona go byo pozostawi na wodzie na niechybn zgub, tak jak Vallenar zaplanowa. Z minuty na minut coraz wyraniej widzia, jak statek wpada w niekontrolowany dryf. Nie mg si myli, Rolvaag nie mia ju adnych szans. A jednak Amerykanie wci zmierzali w kierunku wysp lodowych. Mogy stanowi dla nich krtkotrwa aosn oson przed jego dziaami. Kobieta kapitan wykazywaa wielk odwag. Nie zamierzaa si podda przed wyczerpaniem wszelkich moliwoci ucieczki. Vallenar by w stanie zrozumie takiego dowdc. Ukrycie si za wysp byo imponujcym wyczynem, ale obecnie najzupeniej zbdnym. Zaoga tankowca nie otrzyma od niego propozycji poddania si. Wszystkich ludzi na statku czekaa nieuchronna mier. Vallenar popatrzy na zegarek. Za dwadziecia minut przepynie przez przewit pomidzy wyspami i zbliy si do Rolvaaga. Spokojna woda na obszarze osonitym od wiatru pozwoli mu na oddanie precyzyjnych strzaw. Zacz wyobraa sobie koniec Rolvaaga. Nie popeni adnego bdu, nie wydarzy si nic, co mogoby odmieni los Amerykanw. Ustawi Ramireza przynajmniej mil od nich, eby nie zahaczy dnem o ld. Owietli cay teren racami. Nie bdzie si pieszy:

egzekucja bdzie staranna, dokadna. Ale nie bdzie te jej nadmiernie przedua, w kocu nie by sadyst, a dzielna pani kapitan zasugiwaa na godn mier. Pierwszy strza trafi w ruf, dokadnie na linii wody, dziki czemu statek powoli zacznie si przechyla. Postanowi, e nikomu nie pozwoli uciec, eby nie pozostawi adnego naocznego wiadka egzekucji. Pierwsze odzie ratunkowe z rozbitkami natychmiast zniszczy seriami z karabinw. To sprawi, e pozostali Amerykanie nie opuszcz pokadu tankowca do samego koca. Kiedy statek bdzie ton, stocz si na dziobie, gdzie bdzie ich doskonale widzia. Pragn przede wszystkim obserwowa, jak ginie ten najbardziej przemdrzay, kamliwy cabrn. Ten czowiek szczeglnie zaszed mu za skr. Jeli ktokolwiek wyda rozkaz zabicia jego syna, z pewnoci uczyni to wanie on. Tankowiec zwolni ju do piciu wzw i pyn pomidzy wyspami, trzymajc si bliej tej wikszej. W gruncie rzeczy zbyt blisko; zapewne statek mia uszkodzony ster. Wyspy lodowe byy tak wysokie i ogromne, e Rolvaag zdawa si wpywa do wielkiego hangaru o cianach w kolorze ciemnego bkitu. Minwszy przesmyk, tankowiec zacz skrca w lewo. Zamierza wpyn na spokojn wod za wiksz z dwch wysp, chwilowo poza zasig dzia Ramireza. C, smutny, beznadziejny wysiek. - Sonar? - zawoa Vallenar, odrywajc wreszcie lornetk od oczu. - Czysto, panie kapitanie. O to chodzio, pod Ramirezem nie byo adnego podwodnego lodu. Nadchodzi czas, eby dokoczy rozpoczte dzieo. - Wpywamy do przesmyku pomidzy wyspami - rozkaza. - Utrzymywa kurs identyczny z Amerykanami. - Po czym zwrci si do oficera liniowego: - Prosz przygotowa si do ponownego otwarcia ognia i czeka na moje rozkazy. - Tak jest, panie kapitanie. Vallenar wrci do przedniej szyby i znowu przyoy lornetk do oczu. ROLVAAG Godz. 17.50 Rolvaag przepyn przesmyk i znalaz si w cichym wiecie, skpanym w wietle ksiyca. Wiatr niemal zupenie ucich i nie hula ju wicej po mostku, na ktrym powybijane byy prawie wszystkie szyby. Niespodziewanie statek wydosta si ze zowrogich obj sztormu. Naga cisza wcale jednak nie uspokoia kapitan Britton. Kobieta popatrzya na klify wyrastajce po obu stronach statku, proste i gadkie, jakby kto wyciosa je siekier. Na linii wody, od strony nawietrznej, znajdoway si cudownie uformowane groty. W wietle

ksiyca ld lni czystym bkitnym blaskiem, tak gbokim, e Sally Britton szybko uznaa otaczajce j widoki za najpikniejsze, jakie kiedykolwiek widziaa. Zabawne, pomylaa, jak blisko mierci potrafi wzmocni w czowieku wraliwo na pikno. Glinn, ktry na moment znikn na skrzydle mostka, teraz powrci na stanowisko dowodzenia, starannie zamknwszy za sob drzwi. Podszed do kapitan Britton, otrzepujc z ramion resztki wody. - Utrzymuj kurs - powiedzia po cichu. - Niech tankowiec pynie dokadnie tak jak teraz. Britton uznaa za zbdne powtrzenie tych zagadkowych polece Howellowi. Statek, wykonawszy za wysp dziewidziesiciostopniowy zwrot, znacznie wytraci szybko. Obecnie sun wzdu poudniowego brzegu wyspy z prdkoci jednego wza, ale z kad chwil by coraz wolniejszy. Po zatrzymaniu si nie mia ju adnej szansy, eby ruszy ponownie. Britton przyjrzaa si profilowi Glinna, jego nieprzeniknionej twarzy. Niemal zapytaa go, czy naprawd uwaa, e s w stanie skutecznie ukry statek o dugoci jednej czwartej mili przed niszczycielem. Jednak milczaa. Glinn zrobi wszystko, co mg, aby ich uratowa, na nic wicej nie mia ju wpywu. Za kilka minut Ramirez wyoni si zza wyspy lodowej i to bdzie ju koniec. Staraa si nie myle o swojej crce i o tym, e nigdy jej nie zobaczy. Po zawietrznej stronie wyspy wszystko wydawao si dziwnie spokojne. Na mostku panowaa przytaczajca cisza; wydawanie i wykonywanie rozkazw nie miao ju sensu. Nie byo wiatru, a fale morskie byy leniwe i niskie. Gra lodu znajdowaa si w odlegoci zaledwie wierci mili od burty. Britton dostrzegaa w niej mae wodospady toczce wod do oceanu skpanego w wietle ksiyca i syszaa odlege trzaski cierajcych si cian lodowych. Dopiero w ich tle syszaa szum wiatru omiatajcego wierzchoek gry. Odnosia wraenie, jakby znajdowaa si w eterycznym, nieziemskim wiecie. Obserwowaa gr lodow, ktra zapewne zupenie niedawno oderwaa si od wyspy i dryfowaa obecnie na zachd. Pragna znale si na niej i czeka, a powoli si stopi i zniknie w oceanie. Pragna by gdziekolwiek, byle nie na RoIvaagu. - To jeszcze nie koniec, Sally - powiedzia cicho Glinn, tak e usyszaa go tylko ona. Badawczo si jej przyglda. - Niestety, to koniec - odpara. - Niszczyciel przemieni nas w dryfujcy zom. - Na pewno jeszcze spotkasz si z crk. - Prosz ci, nie mw tego. - Otara z z policzka. Ku jej zaskoczeniu Glinn uj j za rk.

- Jeli przez to przejdziemy... - zacz z wahaniem, dotd zupenie mu przecie obcym. - Bd chcia si z tob spotyka. Czy to moliwe? Chciabym dowiedzie si wicej o poezji. Moe zechcesz mnie czego nauczy na ten temat? - Eli, prosz ci... Bdzie nam atwiej, jeeli bdziemy milczeli. - Lekko ucisna jego do. W tym samym momencie dostrzega dzib Ramireza wyaniajcy si zza wyspy. * Znajdowa si w odlegoci nie wikszej ni dwie mile. Pyn bardzo blisko niebieskiej ciany wyspy lodowej, dokadnie powtarzajc kurs Rolvaaga i zbliajc si do niego jak rekin do bezbronnej ofiary. Wieyczki strzelnicze wycelowane byy w tankowiec z chodnym rozmysem, nie pozostawiajc wtpliwoci, co wkrtce powinno si wydarzy. Kiedy Britton wyjrzaa przez tylne okno mostka, czekajc ju tylko na miertelne strzay, odniosa wraenie, jakby czas zwolni swj bieg. Dusze stay si nawet przerwy pomidzy kolejnymi uderzeniami serca. Rozejrzaa si po towarzyszcych jej mczyznach. Lloyd, McFarlane, Howell i pozostali oficerowie czekali w ciszy na dopenienie wasnego losu. Czekali na mier w ciemnej, zimnej wodzie. Z niszczyciela dotary przytumione odgosy strzaw i ku niebu wzniosy si race fluorescencyjne. Eksplodoway w powietrzu, owietlajc wszystko jaskrawym blaskiem. W chwili gdy powierzchnia wody, pokad tankowca i lodowe ciany nagle zmieniy kolory, Britton osonia oczy. Kiedy race odrobin si wypaliy, znowu wyjrzaa na zewntrz. Lufy dziaek na Ramirezie zmieniy pooenie i wycelowane byy teraz prosto w tankowiec. Z mostka widoczne byy ich czarne otwory. Rolvaag znajdowa si w poowie przesmyku pomidzy wyspami i gwatownie zwalnia. Nie byo ju wtpliwoci, e Vallenar kae strzela z najbliszej odlegoci. W powietrzu zagrzmiaa potna eksplozja. Jej odgos odbi si pomidzy wyspami zwielokrotnionym echem. Britton drgna i w tej samej chwili poczua na swojej doni dotyk Glinna. A wic tak mia wyglda koniec. Zacza szepta modlitw za crk i za to, eby jej wasna mier bya agodna i szybka. Ale w lufach dzia niszczyciela nie dostrzega ognia. Zdezorientowana, uwaniej popatrzya na zewntrz. Dopiero wysoko na grze zauwaya ruch. Ze szczytu lodowego klifu ponad Ramirezem zaczy strzela ku niebu odamki i bryy lodu. W czterech miejscach na brzegu pojawi si dym. Wkrtce umilky wszelkie odgosy, zamilko nawet echo i powrci absolutny spokj. Ale nie na dugo. Nagle lodowa wyspa jakby si uniosa, a klif ponad Ramirezem niespodziewanie zacz si zsuwa do

wody. Pomidzy nim a reszt wyspy powstaa bkitna szczelina, gwatownie si poszerzajca. Britton dostrzega, e od wyspy oderwaa si ogromna gra lodu, o wysokoci co najmniej dwustu stp. Od tej gry za oddzieli si wielki biay pat i opadajc w d, rozama si na kilka mniejszych fragmentw.Kiedy te bryy zanurzyy si w wodzie, powstaa fala - najpierw czarna, stopniowo przechodzca w zielon i bia. Fala byskawicznie rosa, napdzana wielk mas toncego lodu. W tym momencie do mostka dotary odgosy towarzyszce temu zjawisku; przeraajca kakofonia chaotycznych dwikw, z kad chwil goniejsza. A fala nadal rosa, ponura i grona. Zmierzaa nieubaganie w kierunku lewej burty Almirante Ramireza. Wtedy zadudniy silniki dieslowskie niszczyciela. To Vallenar rozpocz manewr w rozpaczliwej prbie uniknicia tego, co waciwie byo nieuchronne. Fala bya ju przy nim. Niszczyciel unis si na niej, ponad powierzchni wody wynurzy si cay czerwony, pordzewiay dzib. Okrt na moment jakby zastyg bez ruchu, mocno przechylony na praw burt. Jego dwa wysokie maszty uoyy si niemal poziomo nad wod. Wwczas spieniona fala runa na niego z potnym impetem. Przez kilka decydujcych sekund okrt walczy o ycie i, co wydawao si wrcz nieprawdopodobne, walk t chyba wygrywa. Britton czua, jak serce gwatownie bije jej w piersi. Niszczyciel wyprostowa si na powierzchni oceanu, a z jego pokadu byskawicznie zaczy spywa ogromne iloci wody. Nie udao si, pomylaa Britton z rozpacz. Boe, nie udao si! Kiedy zdawao si, e Ramirez wygra dramatyczn walk z ywioem, zacz jednak pogra si w oceanie. W ciszy rozleg si syk powietrza i nagle niszczyciel wystrzeli we wszystkich kierunkach fontannami wody. Przewrci si najpierw na bok, a po chwili uoy si do gry dnem, stpk ku niebu. Rozbrzmia kolejny, jeszcze goniejszy syk. Wok toncego kaduba pojawia si piana i bbelki powietrza. W cigu kilku krtkich sekund Ramireza pochona lodowata gbina. Przez moment na powierzchni wody strzelay bbelki powietrza, ale i one wkrtce znikny. Nad zatopionym okrtem pozostaa tylko spokojna czarna to. Wszystko to trwao nie wicej ni dziewidziesit sekund. Britton zauwaya sunc ku Rolvaagowi, dziwn niewysok fal, z kad sekund coraz szersz. - Trzymaj si - mrukn Glinn, majc na myli statek. Tankowiec, ustawiony bokiem do fali gwatownie si unis, przechyli, ale kiedy woda si uspokoia, powrci zaraz do normalnej pozycji.

Britton uwolnia sw do z doni Glinna i przyoya do oczu lornetk. Fakt, e niszczyciela ju nie byo, dociera do niej powoli i z trudem. Na powierzchni wody nie pojawia si adna szalupa ratunkowa, nie pojawi si aden czowiek - nawet ponton, aden element wyposaenia, jak choby zapomniana butelka. Almirante Ramirez waciwie znikn bez ladu. Glinn wpatrywa si w wysp i Britton podya wzrokiem za jego spojrzeniem. Na jej skraju widoczne byy cztery ciemne punkciki - mczyni w grubych nieprzemakalnych kurtkach, z rkami skrzyowanymi nad gowami, domi zacinitymi w pici. Glinn przyoy do ust krtkofalwk. - Operacja zakoczona - powiedzia cicho. - Przygotujcie si na przyjcie pontonu. ROLVAAG Godz. 17.40 Palmer Lloyd przez dug chwil nie byt w stanie wykrztusi ani stwa. Byt tak pewien, e czeka go nieuchronna mier, i teraz, wci stojc na mostku i wci oddychajc, mia wraenie, e dowiadczy cudu. Kiedy w kocu odzyska mow, zwrci si do Glinna: - Dlaczego mi nie powiedziae? - Szansa, e mj plan si powiedzie, bya bardzo niewielka. Waciwie ja sam nie wierzyem w sukces. - Usta Glinna uoyy si w ironiczny umiech. - Potrzebowaem cholernie duo szczcia. W nagym przypywie emocji Lloyd podszed do niego i obj go w niedwiedzim ucisku. - Chryste! - zawoa. - Czuj si jak skazaniec, ktremu w ostatniej chwili wstrzymano egzekucj. Eli, czy istnieje na tym wiecie problem, ktremu nie byby w stanie podoa? Lloyd niespodziewanie rozpaka si, ale zupenie si tym nie przejmowa. - To jeszcze nie koniec - ostrzeg Glinn. Ale Lloyd po prostu umiechn si. Sowa Glinna uzna jedynie za objaw faszywej skromnoci. - Czy nabieramy wod? - zapytaa Britton Howella. - Tak, ale na razie pompy doskonale sobie z tym radz, pani kapitan. I bd sobie radziy, dopki dziaa awaryjne zasilanie. - Jak dugo bdzie dziaao? - Jeli wyczymy wszystkie zbdne systemy i uruchomimy zapasowy silnik dieslowski, to przynajmniej przez dwadziecia pi godzin.

- Doskonale! - zawoa Lloyd. - Jestemy wic w znakomitej sytuacji. Naprawimy silniki i natychmiast ruszamy w drog powrotn. - Umiechn si szeroko do Glinna i do Britton, ale wkrtce jego umiech osab. Ci dwoje wcale nie wygldali na zadowolonych. Jest jeszcze jaki problem? - Dryfujemy, panie Lloyd - wyjania Britton. - Prd morski wypycha nas z powrotem w kierunku sztormu. - Dawalimy sobie rad do tej pory. Czy moe nas spotka co jeszcze gorszego ni dotd? Na jego pytanie nikt nie odpowiedzia. Tymczasem Britton zwrcia si do Howella: - Co z nasz cznoci? - zapytaa. - Poczenia dalekiego zasigu oraz czno satelitarna nie funkcjonuj - odpar. - Prosz nada sygna SOS. Niech pan wywoa Georgi Poudniow na szesnastym kanale awaryjnym. Lloyd poczu nagle, e ciarki przebiegaj mu po plecach. - SOS? - zdziwi si. - A po co? I znowu nikt mu nie odpowiedzia. - Panie Howell, jak powane s uszkodzenia naszych silnikw? - zapytaa po chwili Britton. Po kilku sekundach Howell odpar: - Nie damy rady sami naprawi adnej z turbin, pani kapitan. - Prosz wic podj procedury na wypadek koniecznoci awaryjnego opuszczenia statku. Lloyd nie by w stanie uwierzy w to, co usysza. - Do diaba, o czym wy rozmawiacie? Czy ten statek tonie? Britton zmierzya go zimnym spojrzeniem swych zielonych oczu. - Pamitajcie, e w adowni jest mj meteoryt - kontynuowa Lloyd. - I ja nie zejd z tego statku. - Nikt nie ma zamiaru schodzi ze statku, panie Lloyd. Ewakuacja Rolvaaga nastpi tylko w ostatecznoci. Zreszt, jeli nawet przesidziemy si do pontonw ratunkowych w czasie takiego sztormu, i tak bdzie to jedynie samobjstwo. - Na mio bosk, niech pani nie przesadza. Przecie moemy przeczeka sztorm i jako dopyniemy do Falklandw. Sytuacja nie jest a taka za. - Niestety, nie mamy steru, nie mamy silnikw i nie mamy adnej moliwoci posuwania si do przodu we waciwym kierunku. Kiedy ponownie znajdziemy si w strefie sztormu, to biorc pod uwag wiatr wiejcy z prdkoci osiemdziesiciu wzw, fale o

wysokoci stu stp i prd morski, osigajcy prdko szeciu wzw i nieuchronnie kierujcy nas do Cieniny Bransfielda, nie bdziemy mieli adnych szans. To jest Antarktyka, panie Lloyd. Sytuacja jest bardzo za. Lloyd jakby si przygarbi, zupenie zrezygnowany. Czu ju, jak martwe fale koysz statkiem. Na mostek wpad pierwszy podmuch wiatru. - Posuchajcie - powiedzia guchym gosem. - Nie interesuje mnie, jak to zrobicie, ale nie wolno wam straci mojego meteorytu. Czy to jest jasne? Britton posaa mu ostre, nieprzyjazne spojrzenie. - Panie Lloyd, w tej chwili gwno mnie obchodzi paski meteoryt. Przedmiotem mojej troski jest wycznie statek i ludzie znajdujcy si na jego pokadzie. Czy to jest jasne, szanowny panie Lloyd? Lloyd popatrzy na Glinna, starajc si u niego znale wsparcie. Glinn jednak milcza, a jego twarz niczego nie wyraaa. - Kiedy moemy tu cign kogo, kto wziby nas na hol? - Wikszo naszej elektroniki nie dziaa, ale prbujemy wywoa Georgi Poudniow. Wszystko zaley od sztormu. Kolejne pytanie Lloyd zada Glinnowi: - Co si dzieje w adowni? - Garza wzmacnia sie nowymi spawami. - Jak dugo to potrwa? Glinn nie odpowiedzia. Nie musia, poniewa w tym momencie wszyscy na mostku odczuli to samo. Ruchy statku stay si gwatowniejsze, koysaniu towarzyszyy coraz wiksze przechyy. Wychodzc z przechyw, Rolvaag jakby jcza z blu. By to gboki pomruk, przechodzcy w wibracj. Zy duch meteorytu oywia si. ROLVAAG Godz. 17.45 Z pokoju radiowego wyszed Howell i powiedzia do Britton: - Mamy Georgi Poudniow, pani kapitan. - Bardzo dobrze. Prosz ich przeczy na zewntrzny gonik. Po chwili zatrzeszcza gonik umieszczony na mostku. - Georgia Poudniowa do tankowca Rolvaag, potwierdzam identyfikacj. Gos operatora by bardzo saby, jednak Britton mimo trzaskw potrafia zrozumie poszczeglne sowa.

Wzia do rki nadajnik i wczya waciwy kana. - Georgia Poudniowa, jestemy w niebezpieczestwie. Mamy powane uszkodzenia, brak napdu, powtarzam, brak napdu. Dryfujemy na poudniowy poudniowy wschd z prdkoci okoo dziewiciu wzw. - Przyjem, Rolvaag. Podaj swoj pozycj. - Moja pozycja to szedziesit jeden stopni, pitnacie minut i dwanacie sekund szerokoci poudniowej oraz szedziesit stopni, pi minut i trzydzieci trzy sekundy dugoci zachodniej. - Co macie w zbiornikach adunkowych? Balast czy rop? Glinn popatrzy na ni ostro i Britton na moment wyczya nadawanie. - Od tej chwili - odezwa si - zaczynamy mwi prawd. Nasz prawd. Britton ponownie wczya nadajnik. - Georgia Poudniowa, w adowni mamy tylko jedn ska. To jest bardzo ciki meteoryt, ktry wydobylimy z ziemi na jednej z wysp przyldka Horn. W eterze na moment zapanowaa cisza. - Chyba nie zrozumiaem, Rolvaag. Powiedziaa pani meteoryt? - Tak, potwierdzam. Naszym adunkiem jest meteoryt o wadze dwudziestu piciu tysicy ton. - Meteoryt o wadze dwudziestu piciu tysicy ton - powtrzy beznamitnie operator. Rolvaag, poinformuj mnie, dokd z nim pyniecie. Britton doskonale wiedziaa, e jest to subtelniejsza forma pytania: Co wic, do diabla, tam robicie?. - Zmierzamy do Port of Elizabeth w New Jersey. Znw zapada cisza. Britton czekaa, niewiadomie przestpujc z nogi na nog. Kady marynarz odgadby ju, e w historii Rolvaaga jest co dziwnego. Tankowiec znajdowa si w odlegoci dwustu mil od Cieniny Bransfielda i dryfowa w samo serce potnego sztormu. I mimo to dopiero teraz, o wiele za pno, prosi o pomoc. Rolvaag, mog zapyta, czy dysponujecie najnowszymi prognozami meteorologicznymi? - Tak, dysponujemy - odpara Britton, cho wiedziaa, e zaraz i tak je usyszy. - Okoo pnocy wiatr osignie sto wzw, gro wam fale o wysokoci czterdziestu metrw. Dla Cieniny Drakea zapowiadany jest pitnastostopniowy sztorm. - W tej chwili mamy ju prawie trzynacie.

- Rozumiem. Prosz o szczegy dotyczce waszych uszkodze. Tylko dobrze si spisz, pomyla Glinn. - Georgia Poudniowa, zostalimy bez ostrzeenia zaatakowani na wodach midzynarodowych przez chilijski okrt wojenny. Jego pociski zdewastoway nasz przedzia silnikowy, uszkodziy mostek i spowodoway zniszczenia na gwnym pokadzie. Nie mamy ani napdu, ani moliwoci sterowania statkiem. Dryfujemy, powtarzam, dryfujemy. - Dobry Boe. Czy ten okrt nadal wam zagraa? - Niszczyciel zderzy si z gr lodow i zaton przed trzydziestoma minutami. - To nadzwyczajne. Dlaczego...? Na kanale cznoci alarmowej takie pytanie byo niestosowne, ale samo wezwanie o pomoc byo w kocu zupenie niezwyke. - Nie mamy pojcia dlaczego. Odnosz wraenie, e chilijski kapitan dziaa na wasn rk, bez rozkazw dowdztwa. - Zidentyfikowalicie ten okrt? - Tak. To by Almirante Ramrez. Jego kapitan nazywa si Emiliano Vallenar. - Nabieracie wod? - Tak, ale nasze pompy sobie z ni radz. - Czy jestecie w stanie bezporedniego zagroenia? - Tak. Nasz adunek moe w kadej chwili zerwa si z mocowa, a wtedy w cigu kilku chwil zatoniemy. - Rolvaag, czekaj na linii. Zapada cisza, ktra trwaa okoo szedziesiciu sekund. - Rolvaag, zrozumiaem wasz trudn sytuacj. Tutaj i na Falklandach mamy samoloty i migowce ratunkowe. Zlokalizuj was, jednak nie moemy, powtarzam, nie moemy, wysya ich do akcji ratunkowej, dopki sztorm nie osabnie przynajmniej do dziesiciu stopni. Czy dysponujecie cznoci satelitarn? - Nie. Wikszo naszej elektroniki ulega zniszczeniu. - Poinformujemy wasz rzd o sytuacji. Moemy co jeszcze dla was zrobi? - Po prostu przysa holownik, i to jak najszybciej. Zanim skoczymy na skaach w Cieninie Bransfielda. Gos operatora na chwil zaguszyy trzaski, ale zaraz powrci. - Powodzenia, Rolvaag. Niech Bg ma was w swojej opiece. - Dzikuj, Georgia Poudniowa. Britton odoya nadajnik, pochylia si nad konsol i popatrzya w dal, w ciemn noc.

ROLVAAG Godz. 18.40 Kiedy Rolvaag, dryfujc, wypyn ze spokojnych wd po zawietrznej stronie wyspy, natychmiast dopad go sztorm i potny wiatr. Sia huraganu rosa z kad chwil, a mostek od dawna by ju skpany w zamarzajcej mgiece wodnej. Sally Britton czua, e statek, pozbawiony silnikw, znajduje si cakowicie na asce sztormu. Byo to dranice, beznadziejne uczucie. Sztorm wzmaga si stopniowo, jakby wszystko odbywao si wedug zegarka. Britton obserwowaa, jak ywio nabiera mocy, minuta po minucie, a wreszcie osign intensywno, jakiej do tej pory sobie nawet nie wyobraaa. Ksiyc skry si za gstymi chmurami i ze stanowiska na mostku dosownie nic nie byo wida. Sztorm dociera zreszt take na mostek i do zgromadzonych na nim ludzi; by w mgiece wodnej, we fragmentach lodu ostrych jak brzytwa, unoszonych przez fale i w zapachu mierci, ktry nis w sobie. Najgorsze byy jednak rozmaite zowieszcze odgosy i dobiegajcy zewszd straszliwy szum spienionej wody. Temperatura na mostku spada do dziewitnastu stopni w skali Fahrenheita i Britton czua, jak na jej wosach osiada ld. Regularnie odbieraa meldunki o sytuacji, ale wydawaa bardzo niewiele rozkazw. Waciwie nie miaa nic do roboty. Na statku pozbawionym silnikw i moliwoci sterowania pozostawao jedynie czekanie. Poczucie beznadziei byo wprost nie do wytrzymania. Na podstawie ruchw tankowca ocenia, e fale osigaj wysoko ponad stu stp. Byy to fale nieomal okrajce cay glob ziemski, pchane przez wiatr i nigdy nie docierajce do adnego brzegu. Byy to fale Ryczcych Szedziesitek, najwiksze na wiecie. Rolvaag utrzymywa si jeszcze na powierzchni oceanu tylko dziki swoim wielkim rozmiarom. Kiedy wznosi si na grzbiety kolejnych fal, wiatr na mostku brzmia jak przepotny jazgot. Na szczytach spienionych bawanw caa konstrukcja tankowca wibrowaa i buczaa; mona byo odnie wraenie, e wicher stara si go przepoowi. W kocu nastpowa krtki wstrzs i statek agodnie, powoli zsuwa si pomidzy fale. Inklinometr beznamitnie rejestrowa te zmagania: dziesi, dwadziecia, dwadziecia pi stopni przechyu. W chwilach, kiedy na tarczy pojawiaa si warto krytyczna, wszyscy z napiciem wpatrywali si w instrument normalnie nie majcy adnego znaczenia. Wkrtce statek pokonywa kolejn fal i osiada na mniej wzburzonej wodzie poza ni. Te momenty krtkotrwaego spokoju przeraay bardziej ni sam sztorm. Cay proces powtarza si bez koca w okrutnym, niemal jednostajnym rytmie. Ani Britton, ani nikt inny nie mia na to, co si dzieje ze statkiem, adnego wpywu.

Britton wczya reflektory na nadbudwce, eby obejrze gwny pokad Rolvaaga. Wikszo kontenerw i kilka urawikw zostao zerwanych z mocowa i zsuno si do oceanu, jednak wszystkie mechaniczne drzwi i wazy, prowadzce do adowni i zbiornikw, wytrzymay. Statek wci nabiera wod - wpywajc pod pokad przez dziur powsta w wyniku trafienia pociskiem z Ramireza - ale pompy byskawicznie j usuway. Rolvaag by dobrze skonstruowanym statkiem penomorskim. Ze sztormem dawaby sobie rad doskonale, gdyby nie ogromny ciar, jaki wiz w adowni. O dziewitnastej sztorm osign pitnacie stopni, a wiatr w porywach wia ju z prdkoci stu wzw. Kiedy statek wznosi si na szczyt kolejnej fali, wicher w ciemnoci wprost przygniata ludzi do cian mostka. Britton wiedziaa, e aden sztorm nie moe by a tak gwatowny w nieskoczono. Miaa nadziej, e wkrtce pogoda zacznie si poprawia. Musiao tak si sta. Co chwil sprawdzaa wskazania radaru, majc irracjonaln nadziej, e na powierzchni oceanu wypatrzy jak jednostk, ktra popieszy Rolvaagowi na ratunek. Niestety, radar ostrzeg j tylko przed obecnoci wyspy lodowej. Bya znacznie mniejsza od tej, ktr niedawno minli, ale i tak miaa kilka mil dugoci. Dziaa przynajmniej GPS. Wskazywa teraz, e statek znajduje si w odlegoci okoo stu pidziesiciu mil na poudniowy gr zachd od ky, Szetlandw Poudniowych, z Oceanu niezamieszkanego acucha przypominajcych wystajcego

Antarktycznego i otoczonego przez podwodne skay oraz gwatowne prdy. Dalej leaa Cienina Brainsfielda, a jeszcze dalej wieczny ld i surowe wybrzee Antarktydy. Britton wiedziaa, e bliej Antarktydy ocean bdzie spokojniejszy, jednak wikszym zagroeniem stan si prdy morskie. Sto pidziesit mil... Gdyby Georgia Poudniowa rozpocza akcj ratunkow okoo szstej nad ranem... Wszystko zaleao teraz od znaleziska, ktre spoczywao w adowni. Korcio j, by zapyta Glinna o sytuacj, ale zdaa sobie spraw, e nie chce sucha jego odpowiedzi. Glinn by rwnie milczcy jak ona sama i nawet zacza si zastanawia, o czym rozmyla. Ona przynajmniej bya doskonale wiadoma tego, co si dzieje ze statkiem. Wszystkim innym pozostawa jedynie zwyczajny strach. Tankowiec zakoysa si gwatownie. Kiedy powrci do normalnej pozycji, Britton niespodziewanie poczua, e kadubem co dziwnie szarpno. W tej samej chwili Glinn przyoy do ucha krtkofalwk i zacz uwanie sucha. Uchwyci jej spojrzenie. - To Garza - powiedzia. - Z powodu tego sztormu w ogle go nie sysz. - Popatrzy na Howella. - Prosz go przeczy na gonik. Z maksymalnym wzmocnieniem.

Nagle na mostku zadudni gos Garzy. - Eli! - woa inynier. Wzmocnienie uwypuklio panik i desperacj w jego gosie. W tle Britton wyowia odgosy rozdzieranego metalu. - Jestem. - Tracimy gwne belki wzmacniajce. - Musisz sobie poradzi. - Gos Glinna by mocny i spokojny. Tymczasem statek znowu zacz si przechyla. - Eli, ten cay meteoryt oswabadza si szybciej, ni jestemy w stanie reagowa... Statek przechyli si jeszcze mocniej, a gos Garzy zosta zaguszony przez dwik rozdzieranego metalu. - Manuelu - powiedzia Glinn. - Rochefort wiedzia, co robi, kiedy projektowa sie. Jest znacznie mocniejsza, ni mylisz. Powoli, stopniowo prbuj j naprawia. Statek nadal si przechyla. - Eli, ten kamie... On si rusza! Nie mog... - czno nagle zostaa przerwana. Statek jaki czas tkwi w gbokim przechyle, po czym cay zadra i powoli zacz powraca do waciwej pozycji. Britton znowu poczua szarpnicie, jakby kadub tankowca w co uderzy. Glinn nie odrywa wzroku od gonika. Ten ponownie oy i spord trzaskw i zakce dobieg gos Garzy: - Eli? Jeste tam? - Tak. - Myl, e meteoryt przed chwil lekko si przesun, ale wrci na miejsce. Glinn niemal si umiechn. - Manuelu, widzisz, jaki jeste przewraliwiony? Nie panikuj. Skupiaj si tylko na punktach krytycznych, a pozostaymi si teraz nie przejmuj. Panuj nad sytuacj. W sie wbudowanych jest mnstwo oson redukcyjnych, to takie nasze podwjne zabezpieczenie. Pamitaj o tym. - Tak jest. Statek zacz si wspina na nastpn fal - powoli, ociale, z wielkim wysikiem. Na jej szczycie Britton znowu wyczua krtk pauz, po czym w ruchu Rolvaaga wystpio co nowego, ledwie wyczuwalnego, ale zupenie innego ni dotd. Co, co zwiastowao dodatkowe zagroenie.

Britton popatrzya na Glinna, nastpnie na Lloyda. Stwierdzia, e niczego nie zauwayli. Kiedy meteoryt poruszy si, wyranie odczua, jak ten ruch zadziaa na cay statek. Na grzbiecie poprzedniej fali potny Rolvaag niemal si odwrci. Ale wraenie to mogo by z powodzeniem wytworem jej przeczulonej wyobrani. Odczekaa, a statek opadnie na nienaturalnie spokojn wod pomidzy kolejne fale i znowu zacznie si wznosi. Wczya owietlenie gwnego pokadu i reflektory skierowane na morze. Chciaa zobaczy zachowanie statku na wodzie. Tankowiec dra, jakby pragn zrzuci z siebie jaki ciar, a cika, czarna woda bezustannie przelewaa si przez jego pokad i wypywaa na zewntrz przez spywniki. Kiedy osiad na szczycie fali, meteoryt w adowni zacz wydawa dziwne jki, a Rolvaag po chwili wolno zsun si w d. Dopiero przeamawszy spienion grzyw morskiego bawana, cay kadub tankowca mocno zadra, a jego stalowy kadub przez moment zgrzyta i pojkiwal w gonym protecie przeciwko ogromnym napreniom i przecieniom. Kiedy, podczas okropnego sztormu u wybrzey Grand Banks, Britton widziaa, jak statek na grzbiecie fali przeama si na p. Kadub rozerwa si ze straszliwym haasem i natychmiast wdara si do niego woda, docierajc w cigu kilku sekund do jego najodleglejszych zakamarkw. Nikt na pokadzie nie mia szansy na ratunek. Razem z kadubem wszyscy momentalnie pogryli si w morskiej gbinie. Wci byway noce, kiedy ten obraz nie pozwala Britton spokojnie zasn. Zerkna na Howella. On take by zaniepokojony zachowaniem statku. Okrgymi oczami, w ktrych mona byo dostrzec ogromny strach, wpatrywa si w pokad jak zahipnotyzowany. Twarz mia miertelnie blad. Britton jeszcze nigdy nie widziaa go tak przeraonego. - Pani kapitan... - zacz drcym gosem i urwa. Ruchem rki nakazaa mu, eby milcza. Wiedziaa, co zamierza powiedzie. Ale wypowiedzenie tych sw byo jej, a nie jego obowizkiem. Popatrzya z kolei na Glinna. Na jego twarzy wci rysowaa si dziwna pogoda i pewno siebie. Szybko musiaa odwrci wzrok. Mimo swej ogromnej wiedzy ten mczyzna po prostu nie czu zachowania statku. Rolvaag by o krok od przeamania si na dwie czci. Kiedy znowu znaleli si pomidzy falami, wiatr na chwil usta. Britton skorzystaa z tego, eby rozejrze si po twarzach ludzi zgromadzonych na mostku. Lloyd, McFarlane, Amira, Glinn, Howell, Banks i inni oficerowie penicy sub milczeli. Wszyscy mniej lub bardziej otwarcie wpatrywali si w ni. Wszyscy czekali, a zrobi co, co uratuje im ycie.

- Panie Lloyd - odezwaa si. - Tak? - podszed do niej, gotw suy pomoc. Czekao j bardzo trudne zadanie. Tymczasem statek pokona kolejn wielk fal, a na mostek wdara si woda. Zaraz potem znowu spyn w d i zapanowa krtkotrway spokj. Mona byo normalnie oddycha. - Panie Lloyd - odezwaa si jeszcze raz. - Musimy pozby si meteorytu. ROLVAAG Godz. 19.00 Usyszawszy te sowa, McFarlane poczu, e zawarto odka podchodzi mu do garda. Przez cae ciao jakby przebieg mu prd elektryczny. Nigdy. To byo niemoliwe. Prbowa odegna od siebie objawy choroby morskiej i strach, ktry targa nim w cigu ostatnich kilkunastu minut. - Absolutnie si nie zgadzam - usysza sowa Lloyda. Zostay wypowiedziane bardzo cicho i byy niemal niesyszalne wrd wichru i szumu oceanu. A jednak niosy w sobie si i stanowczo. Na mostku zapanowao milczenie. - To ja jestem kapitanem statku - odpowiedziaa Sally Britton, rwnie cicho jak Lloyd. - Od tego, co zrobimy z meteorytem, zaley ycie mojej zaogi i nas wszystkich. Eli, rozkazuj ci otworzy pochylni awaryjn i wyrzuci meteoryt do oceanu. Syszysz? Rozkazuj! Po krtkim wahaniu Glinn podszed do konsoli EES. - Nie! - wrzasn Lloyd i zapa Glinna za rami. - Tylko dotknij tego komputera, a udusz ci goymi rkami. Wystarczy szybki, gwatowny ruch i Glinn wyrwa si z ucisku. Lloyd na moment straci rwnowag, ale natychmiast j odzyska. Statek znowu wspi si na fal i przez cay kadub ponownie przetoczy si gony jk metalu. Wszyscy chwycili si najbliszych barierek, eby nie upa, i przez moment nic si nie dziao. Kiedy tankowiec przyj w miar stabiln pozycj, Britton krzykna: - Czy pan to syszy, panie Lloyd!? - Jej gos wznis si ponad dwiki wydawane przez metal. - Ten skurwysyski kamie rozpieprzy mj statek! - Glinn, odsu si od konsoli. - Kapitan wydal rozkaz! - krzykn z kolei Howell wysokim, piskliwym gosem. - Nie! Tylko Glinn dysponuje kluczem i kodami, a on tego nie zrobi! Nie moe tego zrobi, nic nie moe zrobi bez mojej zgody! Eli, czy mnie syszysz? Rozkazuj ci nie

uruchamia pochylni! - Lloyd niespodziewanie stan przed komputerem EES, blokujc dostp do niego wasnym ciaem. Howell nie zamierza biernie si temu przyglda. - Ochrona! Natychmiast usucie tego czowieka z mostka dowodzenia. Britton uniosa jednak rk. - Panie Lloyd, niech pan odejdzie od komputera. Eli, prosz wykona mj rozkaz. Tankowiec znw zacz si mocno przechyla, a z jego wntrza a na mostek dotary odgosy przeraliwych trzaskw i rozdzieranego metalu. Odgosy nagle umilky, kiedy statek powrci do normalnej pozycji. Lloyd sta w miejscu z szeroko otwartymi, niemal dzikimi oczami i wci zasania komputer. - Sam! - krzykn. Jego dzikie spojrzenie utkwione byo w McFarlanie. McFarlane obserwowa ca scen jak wronity w ziemi, niemal sparaliowany sprzecznymi uczuciami, ktre nim miotay. Z jednej strony grozia mu mier, a z drugiej ponad wszystko pragn zbada meteoryt i jego niezmierzone tajemnice. Chyba wolaby teraz razem z nim zaton, ni go straci. - Sam! - Gos Lloyda brzmia w tej chwili niemal bagalnie. - Jeste naukowcem. Powiedz im o wynikach swoich bada, o wyspie stabilnoci, o nowym pierwiastku... - Lloyd mwi coraz bardziej chaotycznie. - Powiedz im, dlaczego ten meteoryt jest tak bardzo wany. Powiedz im, dlaczego nie moemy go zatopi. McFarlane poczu ucisk w gardle i w tym momencie po raz pierwszy zda sobie spraw, jak nieodpowiedzialnie postpiono, adujc meteoryt na statek. Gdyby teraz zaton, zagbiby si w piachu na dnie, dwie mile pod powierzchni wody, i ju nikt nigdy nie miaby szansy go znale. Dla nauki byoby to nieopisan strat. Nie do pomylenia. Niemal ze zdziwieniem usysza wasny gos. - Lloyd ma racj. Ten meteoryt moe si okaza najwaniejszym odkryciem naukowym, jakiego kiedykolwiek dokonano. Nie moemy go po prostu wyrzuci. - W tej chwili nie mamy ju wyboru - odpara kapitan Britton. - Meteoryt i tak zatonie, niezalenie od tego, co zrobimy. Alternatywa jest tylko jedna: albo zatonie razem z nami, albo bez nas.

ROLVAAG Godz. 19.10 McFarlane rozejrza si po twarzach otaczajcych go ludzi. Oblicze Lloyda wyraao napicie i oczekiwanie. Twarz Glinna bya jak za grubym welonem, nieprzenikniona. Amir najwyraniej miotay takie same uczucia jak McFarlaneem. Na twarzy Britton, gdy ju podja decyzj, widniaa sia i zdecydowanie. Poza tym wszyscy wygldali jak chodzce nieszczcia; we wosach mieli lnice krysztaki lodu, skr na twarzach pomarszczon, cignit i pokaleczon drobnymi odamkami lodu. - Przecie zamiast wyrzuca meteoryt, sami moemy opuci statek - powiedzia Lloyd. W jego gosie brzmiaa panika, gotw by przyj nawet najbardziej niedorzeczne rozwizanie, byleby tylko oszczdzi meteoryt. - Niech ten statek dryfuje sobie bez nas. I tak ju przecie dryfuje. Moe jako przetrwa mimo sztormu? Nie musimy wyrzuca meteorytu. - Wypynicie na taki ocean w pontonach ratunkowych byoby prawie rwnoznaczne z samobjstwem - odpara Britton. - Na mio bosk, temperatura na zewntrz wynosi znacznie poniej zera. - Nie moemy go po prostu wyrzuci - kontynuowa Lloyd, uparty i zdesperowany. Przecie to byoby przestpstwo przeciwko nauce. Poza tym nie przesadzajmy z ostronoci. Duo ju przeszlimy, razem z tym meteorytem, przejdziemy jeszcze wicej. Eli, na Boga, powiedz jej, e przesadza. Jednak Glinn milcza. - Panie Lloyd, ja doskonale znam swj statek - odezwaa si Britton. Lloyd miota si dziko pomidzy grobami i probami. Znowu zwrci si do McFarlanea: - Przecie musi by jakie wyjcie. Musimy co wymyli, Sam! Powiedz im o znaczeniu tego meteorytu dla nauki, o tym, e nic... McFarlane spojrza na jego twarz. W pomaraczowym blasku owietlenia awaryjnego wygldaa jak twarz ducha. Wida byo, e miliarder zmaga si z chorob morsk, strachem i zimnem, a mimo to najwaniejszy jest dla niego meteoryt. Nie mg pozwoli, eby skoczy na dnie oceanu. McFarlaneem natomiast wci miotay sprzeczne uczucia. Pomyla o Nestorze i o jego mierci i zaraz potem o wasnej mierci w ciemnej, zimnej wodzie bezdennego oceanu. I nagle bardzo si jej przerazi. Sparaliowa go bezgraniczny strach. - Sam! Jezu Chryste, powiedz im!

McFarlane prbowa co powiedzie, ale jego sowa utony w gwatownym podmuchu wiatru. - Co? - krzykn Lloyd. - Suchajcie wszyscy, posuchajcie, co ma do powiedzenia Sam! Sam... - Wyrzucie go - wykrztusi McFarlane. Na twarzy Lloyda pojawi si wyraz niedowierzania. Na chwil odebrao mu mow. - Sysza j pan - powiedzia McFarlane. - Meteoryt i tak pjdzie na dno. Walka skoczona. Ogarno go poczucie beznadziejnoci. W kcikach oczu poczu jakie ciepo i zda sobie spraw, e to s zy. Taka strata, taka strata... Lloyd gwatownie si odwrci. Zrezygnowa z przekonywania McFarlane i ca swoj uwag skupi na Glinnie. - Eli? Eli! Jeszcze nigdy mnie nie zawiode. Znajdowae wyjcie z najtrudniejszych sytuacji. Pom mi take teraz, bagam ci! Nie pozwl im wyrzuci meteorytu. Jego gos przybra aosny, bagalny ton. Na oczach ludzi, ktrych osobicie przyj do pracy, Lloyd stacza si na samo dno. Glinn milcza. Tymczasem tankowiec znowu gwatownie si przechyli. McFarlane pody wzrokiem za spojrzeniem Britton, ktre pobiego w kierunku inklinometru. W chwili, gdy kolejny podmuch potnego wichru wpad na mostek, umilky wszelkie rozmowy. Rolvaag znw przemwi odgosami rozdzieranego metalu. Statek jakby zawaha si, przechylony na bok pod ktem trzydziestu stopni. Wszyscy rzucili si do barierek i rozmaitych uchwytw, eby si nie przewrci. McFarlane chwyci drek nad grodzi. Przeraenie sprawiao, e zaczyna myle coraz janiej. W tym momencie pragn tylko, eby meteoryt jak najszybciej znalaz si poza zagroonym statkiem. - Wyprostuj si - usysza bagalny gos Britton. - Wyprostuj si. Jednak statek pozostawa uparcie przechylony na lew burt. Bok mostka znalaz si tak nisko nad wod, e McFarlane widzia przez ocala szyb jedynie czarn otcha. Poczu, e dostaje zawrotu gowy. Ale zanim straci rwnowag, statek - straszliwie drc - powoli si wyprostowa. Kiedy pokad przyj waciw pozycj, Lloyd odstpi od komputera. Na jego twarzy mieszao si przeraenie, wcieko i frustracja. McFarlane by niemniej przeraony, jednak wanie to przeraenie pozwalao mu racjonalnie myle. Z Lloydem chyba dziao si to samo.

- Dobrze - odezwa si niespodziewanie. - Wyrzucie go - powiedzia i ukry twarz w doniach. Britton zwrcia si do Glinna: - Syszae go. Wyrzu meteoryt do oceanu. Natychmiast. - W jej napitym dotd gosie wyranie mona byo wyczu ogromn ulg. Powoli, jakby kierowa nim jaki ukryty mechanizm, Glinn usiad przy konsoli EES. Uoy palce na klawiaturze i popatrzy na McFarlanea. - Powiedz mi, Sam, skoro meteoryt reaguje na sl, co si stanie, kiedy wpadnie do oceanu dokadnie pod naszym statkiem? McFarlane zamar. W caym ogromnym zamieszaniu nie mia ani chwili, eby si nad tym zastanowi. Teraz musia myle byskawicznie. - Woda morska jest przewodnikiem - odpar. - Dziki niej meteoryt po prostu byskawicznie si rozaduje. - Jeste pewien, e nie rozwali statku? McFarlane zawaha si. - Nie. Glinn jedynie pokiwa gow. - Rozumiem - powiedzia. Czekali. Z wntrza statku nie dochodziy tymczasem adne odgosy. Glinn siedzia bez ruchu, pochylony nad klawiatur. Kiedy statek zanurkowa pomidzy kolejne dwie fale, na mostku zapanowaa niemal absolutna cisza. Glinn nieznacznie odwrci gow, trzymajc palce uniesione nad klawiatur. - To nie jest konieczne - stwierdzi cicho. - A poza tym zbyt niebezpieczne. Cofn znad klawiatury dugie biae donie, niespiesznie wsta i stan twarz w twarz z pozostaymi osobami znajdujcymi si na mostku. - Ten statek przetrwa. Rochefort nigdy nie wykona fuszerki. Nie ma potrzeby uycia pochylni. W tej sprawie zgadzam si z panem Lloydem. Zgromadzeni w ciszy wysuchali jego sw. W zasadzie nikt mu nie uwierzy. - Kiedy meteoryt zetknie si z wod, nastpi wybuch, ktry prawdopodobnie zatopi statek - kontynuowa. - Przecie powiedziaem, e woda morska rozaduje energi meteorytu - odezwa si McFarlane. Glinn przez chwil zaciska wargi.

- To tylko twoje przypuszczenia. Nie moemy ryzykowa zniszczenia wrt, przez ktre mielibymy wyrzuci meteoryt. Gdybymy nie zdoali ich zamkn, tankowiec zalaaby woda. W tym momencie do rozmowy wczya si Britton. - Pewne jest jedno: jeeli nie pozbdziemy si meteorytu, Rolvaag zatonie. Eli, czy ty tego nie rozumiesz? Nie przetrwamy nawet dziesiciu fal! Statek znw zacz si unosi na fali. - Sally, jeste ostatni osob, ktr bym podejrzewa o to, e wpadnie w panik. - Gos Glinna by spokojny, chodny i brzmiaa w nim absolutna pewno siebie. - Niestety, nie jestemy w stanie pozby si meteorytu. Britton gono odetchna. - Eli, ja znam swj statek. Na mio bosk, to ju koniec! Czy ty tego nie widzisz? - Nie masz racji. Najgorsze jest ju za nami, zaufaj mi. Sowo zaufaj zawiso w powietrzu, gdy statek zacz si przetacza nad kolejnym spienionym bawanem. Wszyscy zgromadzeni na mostku jakby popadli w parali. Znowu zapali za wszelkie moliwe mocowania, barierki i uchwyty. Jednak ich spojrzenia utkwione byy w Glinnie. Tymczasem Rolvaag pokona nastpn przeszkod. Niespodziewanie z gonikw rozleg si gos Garzy, saby, chwilami zanikajcy: - Eli! Sie pka! Syszysz mnie? Pka! Glinn pochyli si nad mikrofonem. - Nie ruszaj si stamtd, czowieku! Zaraz u ciebie bd. - Eli, podstawa oyska rozleciaa si w drobny mak. Metal jest dosownie wszdzie. Musz wycofa std wszystkich ludzi. - Panie Garza - odezwaa si Britton do swojego mikrofonu. - Mwi kapitan. Potrafi pan obsugiwa ramp awaryjn? - Sam j zbudowaem. - Niech pan j wic uruchomi. Glinn stan bez ruchu. McFarlane obserwowa go, prbujc zrozumie t nag zmian w jego zachowaniu. Czy Glinn mia racj? Czy statek i meteoryt mg jednak przetrwa? Popatrzy z kolei po twarzach oficerw. Nieskrywane przeraenie w ich oczach podpowiedziao mu, e nie ma na to szansy. - Ramp awaryjn mona otworzy jedynie poprzez komputer EES na mostku odrzek Garza. - Eli zna kody... - A nie moe pan jej otworzy rcznie? - zapytaa Britton.

- Nie. Eli! Na mio bosk, popiesz si. Nie mamy czasu. Ten meteoryt w kadej chwili moe po prostu przebi burt. - Panie Garza - powiedziaa Britton. - Niech pan rozkae swoim ludziom, eby natychmiast opucili adowni. - Garza! - zawoa Glinn. - Cofam ten rozkaz. Nie przegramy tej rozgrywki. Zostacie wszyscy na miejscu i wykonujcie swoje zadania. - Nie ma mowy, Eli. Ewakuujemy si. - Gonik ucich. Glinn by bardzo blady. Rozejrza si po mostku. Statek znowu osiad na spokojniejszej wodzie pomidzy falami i zapanowaa cisza. Britton podesza do Glinna i delikatnie pooya do na jego ramieniu. - Eli, wiem, jak ci ciko uzna wasn porak. Ale wiem te, e masz do odwagi, eby to uczyni. Jeste jedyn osob, ktra moe ocali nas wszystkich i ten statek. Uruchom ramp awaryjn, prosz. McFarlane obserwowa, jak Britton wyciga drug rk i ciska do Glinna. Ten jakby si zawaha. Niespodziewanie, jak zjawa, na mostek powrci Puppup. By kompletnie przemoczony, znowu ubrany w swoje stare achmany. Na jego twarzy jania wyraz jakiej dziwnej ekstazy i oczekiwania. Widok ten zmrozi McFarlane. Glinn umiechn si i take on cisn do Britton. - Nonsens. Sally, spodziewaem si po tobie znacznie wicej. Czy nie widzisz, e nie moemy przegra? Zbyt starannie wszystko zaplanowalimy. Nie ma potrzeby uruchamiania rampy awaryjnej. Poza tym w tych warunkach byby to dla nas wszystkich wyrok mierci. Rozejrza si. - Nikogo z was o nic nie wini. Wiem, e si boicie. Sytuacja jest bardzo zoona i strach jest zrozumia reakcj. Pomylcie jednak o tym, przez co was wszystkich ju przeprowadziem, waciwie zupenie samodzielnie. Obiecuj wam teraz, e sie, ktra unieruchamia meteoryt, wytrzyma, a statek przetrwa sztorm. Nie moemy nagle zakoczy ekspedycji w gbinach oceanu, w miejscu, w ktrym si znajdujemy. Nie moemy da si ponie nerwom. McFarlane zawaha si. Poczu saby przypyw nadziei. Moe Glinn mia racj? Mwi tak przekonujco, by taki pewny siebie... W kocu zdoa przetrwa nieprawdopodobne sytuacje. Dostrzeg, e rwnie Lloyd jakby odzyska nadziej, jakby chcia wierzy Glinnowi. Statek wznis si na grzbiet kolejnej gry wody, po czym przechyli si do przodu. Wszystkie rozmowy umilky; kady znowu walczy o ycie, przywierajc do jakiegokolwiek

uchwytu. Ponownie rozlegy si odgosy rozdzieranego metalu. Byy goniejsze od sztormu. W tym momencie McFarlane ostatecznie zda sobie spraw, jak bardzo myli si Glinn. Spywajc po fali, statek dra jak podczas trzsienia ziemi. wiata awaryjne zaczy migota. Po kilku sekundach, ktre zdaway si wiecznoci, statek znowu wyprostowa si pomidzy falami. Wiatr, ktry jeszcze przed chwil hula w najlepsze po mostku, ucich. - Tym razem si mylisz, Glinn, ty skurwysynu! - krzykn Lloyd gosem penym przeraenia. - Uruchamiaj ramp! Glinn umiechn si niemal z szyderstwem. - Bardzo mi przykro, panie Lloyd, ale tylko ja znam kody i ponownie ocal dla pana meteoryt, tym razem wbrew panu samemu. Niespodziewanie Lloyd skoczy na Glinna z dzikim wrzaskiem. Ten cofn si o jeden krok i wykona krtki ruch rk. Cios, ktry dosign Lloyda, sprawi, e miliarder wyldowa na pododze. Przez chwil z trudem apa oddech. Teraz McFarlane zrobi krok w kierunku Glinna. Mczyzna odwrci si ku niemu. By spokojny, wci pewny siebie. Jego oczy byy matowe, nieprzeniknione. McFarlane zda sobie spraw, e Glinn za nic w wiecie nie zmieni swojego postanowienia. By czowiekiem, ktry nigdy nie przegrywa i ktry gotw by zgin, eby to udowodni. Britton zerkna na pierwszego oficera. Jedno spojrzenie na ni wystarczyo McFarlaneowi do odgadnicia, e podja decyzj. - Panie Howell - powiedziaa. - Prosz natychmiast przygotowa pontony ratunkowe. Opuszczamy statek. Oczy Glinna zwziy si z niedowierzania. By cakowicie zaskoczony, ale milcza. Howell popatrzy z nienawici na Glinna. - Zmuszajc nas do opuszczenia statku w ten sztorm, wydae na nas wyrok mierci, ty cholerny, szalony draniu. - Jestem na tym mostku jedyn osob, ktrej nie dopado szalestwo, niech mi pan wierzy. Lloyd z trudem podnis si z desek. Musia si czego przytrzyma, gdy tankowiec ponownie zacz si wspina na fal. Nie patrzy na Glinna. Tymczasem Glinn odwrci si i bez sowa opuci mostek. - Panie Howell - powiedziaa Britton. - Prosz nada na czstotliwoci czterystu szeciu megaherzw sygna SOS i rozkaza, aby caa zaoga i wszyscy pasaerowie

przygotowali si do ewakuacji na pontonach ratunkowych. Jeli w cigu piciu minut nie wrc na mostek, przejmie pan obowizki kapitana. Wypowiedziawszy te sowa, take Britton odwrcia si na picie i popiesznie zesza z mostka. ROLVAAG Godz. 19.35 Eli Glinn sta na stalowej rampie, wznoszcej si nad rodkow adowni oznaczon numerem trzy. Usysza cichy trzask drzwi prowadzcych do przylegego korytarza. To Puppup przyszed tutaj za nim. Poczu, e ogarnia go wdziczno wobec Indianina, ktry by lojalny do koca, gdy tymczasem wszyscy inni, nawet Sally, cakowicie Glinna zawiedli. Histeria, ktrej by wiadkiem na mostku, wytrcia go z rwnowagi. Przecie do tej pory wyprowadza ich cao z wszelkich opresji, powinni wic mie do niego troch wicej zaufania. Z zewntrz dobiego dudnienie okrtowego sygnau, upiorny, nieprzyjemny dwik. Tutaj, w adowni, zwielokrotnio go echo. W cigu najbliszych godzin wielu ludzi zginie na wzburzonym oceanie. A przecie wcale nie byo to konieczne. Wielki Rolvaag przetrwa; tego Glinn by zupenie pewien. Przetrwa, razem z adunkiem i tymi ludmi, ktrzy przy nim pozostan. O wicie, kiedy sztorm bdzie ju tylko wspomnieniem, do tankowca dopyn holowniki z Georgii Poudniowej. Rolvaag wrci do Nowego Jorku z meteorytem. Szkoda, e wraz z nim nie wrci tak wielu ludzi. Znowu pomyla o Sally Britton. Wspaniaa kobieta. Glinn poczu bl, kiedy zrozumia, e na sam koniec przestaa darzy go zaufaniem. Ju nigdy nigdzie nie znajdzie podobnej kobiety - tego by pewien. Ocali jej statek, jednak kade pytanie o osobiste stosunki, jakie mogyby ich poczy, byo odtd pytaniem martwym. Opar si o podun grod, podwiadomie lekko zdziwiony, e od duszego czasu nie jest w stanie uspokoi oddechu. Przywar do zimnej stali, kiedy statek zacz si wspina na fal. Dzib Rolvaaga rzeczywicie unis si pod niepokojcym ktem, ale do krytycznych trzydziestu piciu stopni byo jeszcze daleko. Glinn sysza, jak lizgaj si acuchy, jak przeciwko przecieniom protestuje metal pod jego stopami. W kocu, z guchym jkiem, statek zacz powraca do pozycji poziomej. To tragedia, e po tym, co Glinn uczyni, po nadzwyczajnym sukcesie jego rozwiza technicznych, czonkowie ekspedycji postanowili, e ten ostatni raz ju mu nie zaufaj. Tak postanowili wszyscy, z wyjtkiem Puppupa. Zerkn na starego czowieka. - Schodzimy na d, szefie? Glinn skin gow.

- Bd potrzebowa twojej pomocy. - Po to tu jestem. Stanli na skraju rampy. U ich stp lea meteoryt, z wierzchu pokryty nieprzemakalnym brezentem. Owietlenie awaryjne rzucao blade wiato. adownia cigle bya nienaruszona, sucha. Tak, statek by doskonay. Potrjne poszycie kaduba to byo wietne rozwizanie. Nawet przykryty brezentem meteoryt wyglda wspaniale. C, od wielu dni stanowi epicentrum wszystkich obaw i nadziei czonkw wyprawy urzdzonej przez Lloyda. Obecnie spokojnie spoczywa w swoim oysku, tak jak powinien. Wzrok Glinna powdrowa ku rozporkom, klamrom i innym elementom konstrukcji. Szef EES musia przyzna, e w wielu miejscach ulegy zniszczeniom. Powyginane byy wsporniki, liczne stalowe elementy popkay. Na dnie adowni leao mnstwo nitw, pozrywanych acuchw i kawakw drewna. Sycha byo trzaski i pojkiwanie napronego metalu. Jednak sie zasadniczo bya nietknita. Winda nie dziaaa. Glinn zacz schodzi w d po schodach. Statek znowu si unis w mozolnej wspinaczce na kolejn fal. Glinn na moment przystan i mocno przytrzyma si porczy, po czym zaraz kontynuowa schodzenie. Zabrao mu to wicej czasu, ni przypuszcza. Kiedy wreszcie dotar na dno, statek znajdowa si akurat bliej pozycji horyzontalnej ni wertykalnej. Dopiero teraz Glinn dostrzeg pod brezentem czerwon powierzchni meteorytu. W adowni robio si coraz goniej, odnosi wraenie, e rozdzierany metal gra dla niego jak piekieln symfoni, ale dwiki te nie miay na razie adnego znaczenia. Przy nastpnym przechyle Glinn wydoby z kieszeni zegarek i trzymajc go na acuszku w wycignitej rce, prbowa oceni wielko tego przechyu. Dwadziecia pi stopni - wci znacznie poniej wartoci krytycznej. Niespodziewanie usysza jaki pomruk, jk i purpurowa powierzchnia meteorytu jakby si zatrzsa. Statek przechyli si mocniej, a meteoryt poruszy si razem z nim. Glinn nie by pewien, czy to tankowiec ma wpyw na zachowanie meteorytu, czy te jest cakiem odwrotnie. Meteoryt zdawa si utrzymywa zaledwie na skraju oyska, gotowy w kadej chwili do wyrwania si z uwizi. Do uszu Glinna znowu dobieg trzask; niewtpliwie pk kolejny wspornik. Dwadziecia siedem stopni przechyu. Dwadziecia osiem. Statek zadra, na krtki moment jakby znieruchomia i znw zacz powraca do pozycji poziomej. Glinn odetchn z ulg. Dwadziecia osiem stopni. Jeszcze w granicach tolerancji. Po chwili meteoryt wstrzsn tankowcem, powracajc na centralne miejsce w

oysku. Odgosy rozdzieranego metalu w jednej sekundzie ucichy. A kiedy statek znalaz si na spokojnej wodzie midzy falami, ucicho nawet zawodzenie wiatru. Glinn ogarn wzrokiem ca adowni. Musia koniecznie nacign acuchy zamontowane najbliej meteorytu. Konstrukcja bya zaprojektowana w taki sposb, e dziki nacigarkom ze wspomaganiem motorowym wystarczy do tego jeden czowiek. Glinn zdziwi si, e nie uczyni tego Garza. Szybko podszed do gwnej nacigarki i j wczy. Zapaliy si kontrolki. Urzdzenie, oczywicie, pracowao bez zarzutu. Statek tymczasem pogra si w kolejnym obnieniu pomidzy falami, dziki czemu Glinn uzyska nieco spokoju i stabilnoci, niezbdnych do pracy. Pocign do siebie dwigni nacigarki i z zadowoleniem stwierdzi, e acuchy nacigaj si, likwidujc grony luz w pooeniu meteorytu. Dlaczego Garza tego nie zrobi? Powd by raczej oczywisty: przestraszy si, wpad w panik. Glinn poczu gbokie rozczarowanie postaw swojego zaufanego menedera. To byo w sumie zupenie niepodobne do Garzy. Takiego postpowania przenigdy by si po nim nie spodziewa. Nacignwszy acuchy, zwrci si do Puppupa: - We t torb z narzdziami. - Wskaza na pudo, ktre porzuci Garza. Dzib statku unis si. Znowu nastpi przechy i niekontrolowane koysanie. W pewnym momencie, przy akompaniamencie ogromnego haasu, acuchy gwatownie si poluniy. Glinn popatrzy na nie i na nacigark, wytajc wzrok w sabym owietleniu. Teraz zrozumia, e Garza jednak prbowa i zrobi, co mg. Nacigarka miaa po prostu poaman zbatk i bya cakowicie bezuyteczna. Dzib statku nadal si wznosi. Nagle Glinn usysza jaki haas. Wynurzy si spod sieci oplatajcej meteoryt i spojrza w gr. Sally Britton wanie wchodzia na ramp. Miaa w sobie t sam naturaln godno, ktra uderzya Glinna, kiedy zobaczy j po raz pierwszy, jak schodzia po schodach skpanych w socu, cae wieki temu. Serce niespodziewanie zaczo mu bi szybciej. A wic zmienia postanowienie i zdecydowaa, e zostanie na statku. Podczas dugiego i gwatownego zjazdu tankowca z fali Britton musiaa si zatrzyma. Oboje patrzyli na siebie, a meteoryt dygota w oysku. Statek dra, jego konstrukcja wydawaa najdziwniejsze odgosy, jakby zadawano mu potworny bl. Kiedy wszystko ponownie si uspokoio, Britton zawoaa: - Eli! Rolvaag zaraz si przeamie!

Glinn poczu ostre ukucie rozczarowania: a jednak pani kapitan nie zmienia sposobu mylenia. Nie warto zatem byo zawraca sobie ni gowy. Ca uwag ponownie skupi na oysku meteorytu. W cigu kilku sekund zrozumia, co trzeba zrobi, aby go unieruchomi: naleao po prostu wsun na miejsce gwn zasuw oyska, znajdujc si dokadnie nad meteorytem. eby tego dokona, musia przeci brezent. Zadanie wygldao na proste. Zacz si wspina po najbliszym acuchu. - Eli, prosz ci! Mamy jeszcze jeden zapasowy ponton! Zostaw ten kamie i chod ze mn! Ale Glinn si nie zatrzyma. Tu za nim wspina si Puppup ze skrzynk z narzdziami. Glinn musia teraz koncentrowa si jedynie na zadaniu, ktre zamierza wykona. Nic nie powinno go rozprasza. Dotarszy na szczyt, ze zdziwieniem zauway, e fragment brezentu jest ju naddarty. Zasuwa pod nim bya luna, jak si spodziewa. W chwili gdy statek przyj pozycj poziom, Glinn wzi od Puppupa klucz francuski i przystpi do mocowania zasuwy. Lecz ta ani drgna. Glinn zdziwi si. Nie rozumia, jaka sia na ni dziaa, jak wielkim napiciom jest poddawana, e nie chce nawet drgn, chocia wkada wszystkie siy, jakimi jeszcze dysponowa, w to, aby j poruszy. - Trzymaj klucz - powiedzia do Puppupa. Starzec wycign ylaste rami i posusznie odebra od niego narzdzie. Statek znowu zacz si przechyla. - Wr ze mn na mostek, Eli - odezwaa si Britton. - Moe mamy jeszcze czas, eby uruchomi ramp awaryjn, moe bdziemy mogli y. Glinn przerwa zmagania z zasuw i szybko zerkn na kobiet. W gosie Sally Britton nie byo bagania - nigdy by sobie na to nie pozwolia. Usysza w jej sowach cierpliwo, nawoywanie do rozsdku i bezgraniczne przekonanie o wasnej racji. To sprawio, e ogarn go smutek. - Sally - odrzek. - Zgin jedynie gupcy na pontonach ratunkowych. Jeli zostaniesz na statku, przeyjesz. - Ja znam swj statek, Eli - odpowiedziaa krtko. Uklknwszy nad zasuw, zacz si zmaga z jak nakrtk. Kto ju prbowa tego przed nim; na metalu byy wiee zadrapania. Tankowiec znowu si unis i meteoryt nieznacznie si przesun. Glinn mocniej zapar si na nogach, prbowa poruszy zasuw, jednak bez rezultatu. Ciko dyszc, ponownie wzi do rki klucz francuski. Dzib statku wspina si na fal.

Sally Britton znw si odezwaa. Jej gos, silny i stanowczy, dobiega z ciemnoci nad gow Glinna, przebijajc si ponad wszystkie inne dwiki: - Eli, chciaabym zje z tob kolacj. Nie mam zbyt wielkiego pojcia o poezji, ale tym, co wiem, chciaabym si z tob podzieli. Naprawd chciaabym si tym z tob podzieli. Meteoryt zadra i Glinn musia z caej siy chwyci si sieci, eby od niego nie odpa. Wok niego byo mnstwo lin, ktrych koce przymocowano do kaduba. Jedn z nich owin sobie wok bioder, chcc za wszelk cen utrzyma pozycj. Znowu zaj si kluczem francuskim. eby ta nakrtka pucia chocia odrobin... - I mogabym ci pokocha. Eli... Glinn nagle zamar i popatrzy na kobiet. Ponownie co powiedziaa, ale jej gos zosta zaguszony przez dwik napronego, niemal rozdzieranego metalu, unoszcy si w przepastnej adowni zwielokrotnionym echem. Glinn niewyranie widzia jedynie drobn sylwetk Sally Britton na rampie ponad swoj gow. Zociste wosy w cakowitym nieadzie opaday jej na ramiona, lnic licznie nawet w bardzo sabym owietleniu. Wpatrujc si w ni, zacz sobie uwiadamia, e statek dugo nie wraca do pozycji poziomej. Odwrci od niej wzrok. Spojrza najpierw na zasuw, a nastpnie na Puppupa. Starzec umiecha si, a z jego dugich cienkich wsw kapaa woda. Glinn poczu zo na samego siebie za to, e przez kilka bezcennych sekund nie interesowa si najwaniejszym problemem. - Klucz! - krzykn do Puppupa. Statek by mocno przechylony, a odgosy, jakie wydawa naprony metal oguszajce. Przez chwil Glinn nie by w stanie trafi rk do kieszeni, w kocu jednak udao mu si wycign zegarek na acuszku. Prbowa oceni wychylenie, ale zegarek tylko koysa si w t i z powrotem. Chcia go unieruchomi, lecz zegarek niespodziewanie wysun mu si z rki i rozbi si o meteoryt. Odrobiny szka i drobne zote czci zsuny si po czerwonej powierzchni i znikny w mroku na dnie adowni. Nagle kadub tankowca zacz si gwatownie rozdziera. A moe to by jedynie wytwr wyobrani Glinna? Oczywicie, to byo niemoliwe. Przecie zastosowano podwjne zabezpieczenia, wszystkie kalkulacje i obliczenia wykonywane byy wielokrotnie, kade moliwe zagroenie dla statku wzito pod uwag. Glinn niespodziewanie poczu, jak meteoryt przesuwa si pod nim. W adowni rozleg si oguszajcy huk pkajcego oyska, nie wytrzymaa rwnie sie, ktra jeszcze do tej pory skutecznie ograniczaa ruchy kamienia. Nagle przed oczyma Glinn mia tylko jego

jaskraw czerwie, przywodzc na myl wielk, wie, otwart ran. Meteoryt zerwa si z uwizi i pocign za sob liny, acuchy oraz pkajce jak zapaki stalowe elementy oyska, w ktrym dotd spoczywa. Tymczasem szczelina w boku tankowca stawaa si coraz szersza. Glinn zacz si desperacko szamota, prbujc rozwiza lin, ktr zaledwie przed chwil owin si wok bioder, ale wze by taki ciasny, niewiarygodnie skomplikowany... Usysza odgos, ktrego nie sposb opisa, tak jakby jednoczenie otworzyy si i niebiosa, i bezkresne gbiny oceanu. Tankowiec rozerwa si na p, a meteoryt nieuchronnie potoczy si w ciemno, powoli, dostojnie, niczym pewna siebie bestia, i zabra Glinna ze sob. W jednej chwili mczyzn pochona cakowita ciemno i straszliwe zimno... **** Sycha byo ciche pobrzkiwanie szka, szmer przyciszonych rozmw. Tej pogodnej i ciepej czwartkowej nocy restauracja LAmbroisie bya zatoczona, wypeniona koneserami sztuki i bogatymi paryanami. Nad dyskretnym wejciem lekko zamglony jesienny ksiyc zalewa dzielnic Marais delikatnym blaskiem. Glinn umiechn si do Sally Britton, ktra siedziaa naprzeciwko niego na krzele obitym przepiknym biaym adamaszkiem. - Sprbuj - powiedzia do niej, kiedy kelner odkorkowa butelk Veuve Cliquot i nala po odrobinie chodnego pynu do kieliszkw. Wzi do rki swj kieliszek i unis go. Sally umiechna si i zacza recytowa: Jak wszystko spokojnie Odwraca si od nieszczcia; moe tylko rolnik Usysza plus i krzyk zapomniany. Lecz dla niego nie by to wypadek wany Niezbyt istotna poraka... Kiedy powrci z rozmarzenia do rzeczywistoci, recytacj Britton zaguszy okropny miech Puppupa. A potem paryska scena rozpyna si w olniewajcym blasku przepiknego wiata. CIENINA DRAKEA Godz. 19.55 McFarlane desperacko trzyma si uchwytu na burcie. Ponton ratunkowy bezustannie unosi si i opada na grzywach fal i w gbokich dolinach pomidzy nimi. Rachel kurczowo przywieraa do ramienia McFarlanea. Ostatnie dwadziecia minut upyno w totalnym chaosie. Niespodziewanie Britton opucia mostek. Nie wrcia ju, wic Howell przej dowodzenie i nakaza wszystkim ewakuowa si ze statku. W popiechu spuszczono na

wzburzon wod motorowe pontony ratunkowe. Po penych napicia godzinach pocigu, po zmaganiach ze sztormem i z meteorytem ocean bardzo powoli zaczyna si uspokaja. Zbawienna przemiana nastpowaa tak niespodziewanie, e wydawaa si wrcz nierealna. McFarlane po raz pierwszy rozejrza si po wntrzu pontonu. By niewielk dmuchan zadaszon upink, z wskim wejciem z boku, z maymi plastikowymi okienkami i w sumie wyglda jak zbyt dua torpeda. Przy sterze przez cay czas sta Howell. W pontonie znajdowa si Lloyd i okoo dwudziestu innych osb, w tym szstka nieszcznikw, ktrych ponton zerwa si z urawia tu przed opuszczeniem na wod i ktrych udao si wyowi z zimnej kipieli. McFarlane mocniej zacisn do na uchwycie, gdy ponton gwatownie podskoczy na wysokiej fali. Tutaj nie byo szansy na ani chwil spokoju, ponton ratunkowy zachowywa si na falach zupenie inaczej ni Rolvaag. Do rodka wlewaa si przeraliwie zimna woda. McFarlane zdawa sobie spraw, e cz spord osb wyowionych z oceanu stracia ju przytomno. Na szczcie czuwa przy nich Brambell. Robi, co mg, eby utrzyma ich przy yciu. W pontonie byo ju mnstwo wody. Unosiy si na niej miecie i wszelkie brudy, ocierajc si o nogi rozbitkw. Wszyscy cierpieli na chorob morsk, niektrzy wymiotowali niemal pod siebie, zupenie nie panujc nad swoimi organizmami. Nikt si nie odzywa, a marynarze w zupenej ciszy wykonywali swoje obowizki. Ponton jako tako chroni ludzi przed ywioem, ale wzburzony ocean wci bezlitonie nim miota. Howell przemwi wreszcie do towarzyszy niedoli. Jego chrapliwy glos z trudem przebija si przez zawodzenie wiatru i szum wody. Przy ustach trzyma krtkofalwk, mwi jednak w taki sposb, eby syszeli go rwnie ludzie na jego pontonie. - Uwaga, do wszystkich pontonw ratunkowych. Nasz jedyn szans jest skierowanie si do wyspy lodowej na poudniowym wschodzie i przeczekanie sztormu po jej stronie zawietrznej. Prosz przyj kurs jeden dwa zero, w miar moliwoci utrzymywa prdko dziesiciu wzw i kontakt wzrokowy pomidzy pontonami. Kana numer trzy ma by przez cay czas otwarty. Uruchomi sygnalizacj alarmow. Trudno byo oceni, dokd waciwie pyn, ale ksiyc znowu wyjrza zza chmur i od czasu do czasu McFarlane widzia przez wskie okienko wiata pozostaych dwch pontonw. Ich sternicy robili wszystko, eby nie traci si nawzajem z oczu. W odlegoci mniej wicej mili nad wod nadal wystawa fragment kaduba Rolvaaga. Wci migotay jego wiata awaryjne i McFarlane nie potrafi oderwa od nich wzroku. Lecz po chwili

zerkn na Lloyda. Ten patrzy tylko pod nogi. Nie chcia widzie ani McFarlane, ani Rolvaaga, ktry wkrtce musia ostatecznie zaton. Ponton ponownie podskoczy i zaraz niemal cakowicie zanurzy si w wodzie. Wypyn jednak, a McFarlane znowu popatrzy na wielki, miertelnie ranny statek. Przewalia si po nim kolejna wysoka fala. Tankowiec powoli zanurza si coraz bardziej w ciemnej wodzie. Nad jej powierzchni uniosy si na moment martwe, nieruchome ruby napdowe. Koniec Rolvaaga by bliski. Jeszcze gdzie na jego kadubie palio si intensywne niebieskie wiato, upiornym blaskiem owietlajc wod wok miertelnie rannego tankowca. Nagle ponad powierzchni oceanu wysoko ku niebu wzbi si gsty, biay obok pary wodnej. Niestety ponton opad w wodn dolin pomidzy falami, co uniemoliwio ogldanie toncego tankowca. Kiedy znw si wspi na wierzchoek fali, ocean by ju pusty i ciemny. Po wielkim statku nie byo ladu. McFarlane wyprostowa si, drcy, wstrzsany atakami choroby morskiej. Nie omieli si spojrze na Lloyda. Glinn, Britton i trzydziestu czonkw zaogi, personel EES oraz robotnicy zatrudnieni przez Lloyd Industries poszli na dno razem z tankowcem. Spocz tam te meteoryt, co najmniej dwie mile pod powierzchni wody. McFarlane zamkn oczy, mocniej si przytuli do drcej Rachel. Jeszcze nigdy w yciu nie byo mu tak zimno, tak niedobrze, jeszcze nigdy tak straszliwie nie ba si o swoje ycie. Rachel mrukna co niezrozumiale i McFarlane przysun ucho do jej ust. - O co chodzi? Prbowaa mu co wsun do rki. - We to - powiedziaa. - We to. W doni trzymaa pyt kompaktow, zawierajc wyniki bada, jakie oboje przeprowadzili nad meteorytem. - Dlaczego? - zapyta. - Chc, eby to mia. Zawsze. Tutaj s wszystkie odpowiedzi, Sam. Obiecaj mi, e je rozszyfrujesz. Wsun pyt do kieszeni. Tylko to im zostao: kilkaset megabajtw informacji. Meteoryt by dla wiata na zawsze stracony. Tkwi ju gboko w gstym szlamie na dnie oceanu. - Obiecaj mi - powtrzya Rachel sabym i niewyranym gosem. - Obiecuj. Przycisn j mocniej do siebie. Poczu na doniach ciep wilgo jej ez. Meteorytu ju nie byo. Zgino mnstwo ludzi. Ale oni dwoje przecie yj i poyj jeszcze dugo.

- Razem znajdziemy odpowied - powiedzia. Potna fala znw wstrzsna pontonem. Ludzie zachwiali si i niemal wszyscy wyldowali na leco na dnie pontonu. McFarlane usysza gos Howella, wykrzykujcego rozkazy i ostrzegajcego przed atakiem kolejnej fali. Kiedy nadesza, niemal przewrcia ponton. - Moja rka! - krzykn jaki mczyzna. - Zamaem rk! McFarlane pomg Rachel usi, zacisn jej niemal bezwadn do na jednym z uchwytw. Ocean wci szumia, chwilami wrcz wciga ponton pod wod. - Jak daleko jeszcze? - zawoa kto. - Dwie mile! - odkrzykn Howell, rozpaczliwie walczcy o utrzymanie pontonu na waciwym kursie. - Mniej wicej. Woda bezustannie zalewaa plastikowe okienka, pozwalajc tylko na krtkie wejrzenia w ciemn noc na zewntrz. McFarlanea od cigego obijania si o boki i daszek maego pontonu bolay okcie, kolana i ramiona. Czu si jak pieczka pingpongowa wrzucona do bbna pralki elektrycznej. Byo mu tak zimno, e niemal zupenie straci czucie w stopach. Realny wiat powoli zaczyna mu si myli z iluzjami. Przypomnia sobie lato, ktre spdzi nad jeziorem w Michigan. Cae godziny spdza na play, siedzc na piasku i moczc nogi w pytkiej wodzie. Woda... Nigdy nie bya a tak zimna jak dzisiaj. Zda sobie spraw, e na dnie pontonu jest jej coraz wicej. Katastrofa zdawaa si nieuchronna. Znowu wyjrza przez okienko. W odlegoci kilkuset jardw dostrzeg wiata pozostaych dwch pontonw, podskakujcych na falach. Zalewaa je woda, a jednak utrzymyway si na powierzchni. Kiedy ich rufy za bardzo si wynurzay, silniki, ktrych ruby nie natrafiay na aden opr, wyy jak optane. McFarlane wpatrywa si w to wszystko, otpiay, wycieczony i skrajnie przeraony. Wtem jeden z pontonw znikn. W jednej chwili utrzymywa si na powierzchni oceanu, jego wiata pobyskiway nad wod, zsuwa si z kolejnej wysokiej fali, a w nastpnej ju go nie byo. wiata zgasy, jakby kto je po prostu wyczy. - Stracilimy czno z pontonem numer trzy - odezwa si ktry z marynarzy. McFarlane pozwoli, eby gowa opada mu na piersi. Kto si znajdowa w tym pontonie? Garza? Stonecipher? Jego umys odmawia ju posuszestwa. Jaka jego cz pragna, eby ich ponton wreszcie zaton, eby ta bezsensowna agonia zakoczya si szybko i bezbolenie. Wody na dnie byo coraz wicej. McFarlane jak przez mg uwiadomi sobie, e waciwie ju ton.

I nagle ocean zacz si uspokaja. Ponton wci si koysa, lecz skoczyy si wysokie fale, a wiatr znacznie zela. - Jestemy po zawietrznej - powiedzia Howell. Wosy mia potargane i mokre, mundur pod ciep kurtk nasiknity wod. W rowych strumykach, ktre ciekay po jego twarzy, krew mieszaa si z wod. A jednak w jego ochrypym gosie brzmiao zdecydowanie i stanowczo. Znowu trzyma w rce krtkofalwk. - Uwaga! Oba pontony szybko nabieraj wody. Duej nie da si na nich utrzyma. Mamy tylko jedn szans. Musimy si przenie, z moliwie najwiksz iloci zapasw, jak zdoamy zabra, na wysp lodow. Zrozumiano? Bardzo niewielu ludzi w pontonie podnioso gowy. Mona byo odnie wraenie, e nic ich ju nie obchodzi. Lampk na dziobie pontonu pokry ld. - Przed nami znajduje si niewielka pka lodowa. Przybijemy prosto do niej. Lewis przekae kademu z was troch zaopatrzenia i bdzie was wyprowadza na ld, po dwie osoby na raz. Jeli kto wpadnie do oceanu, musi robi wszystko, eby si z niego jak najszybciej wydosta. Przy tej temperaturze mier w wodzie nastpuje w cigu piciu minut. A teraz, do roboty. McFarlane przycign do siebie Rachel opiekuczym ruchem, po czym odwrci gow, eby popatrze na Lloyda. Tym razem miliarder nie unika jego wzroku. Jego oczy byy ciemne, puste, rozbiegane, jak oczy zaszczutego zwierzcia. - Co ja zrobiem? - wyszepta chrapliwie. - O mj Boe, co ja zrobiem? CIENINA DRAKEA 26 lipca, godz. 11.00 Nad wysp lodow nasta wit. McFarlane co chwil zapada w pytk drzemk, rozbudza si bardzo powoli. W kocu podnis gow. Kiedy poruszy kocem, zatrzeszcza na nim ld. Wok niewielka grupa rozbitkw tulia si w ciasnym krgu, szukajc ciepa. Kilka osb leao na plecach. Ich twarze byy pokryte lodem, a oczy otwarte, zamarznite. Niektrzy nieruchomo klczeli, pochyleni do przodu. Pewnie nie yj, pomyla McFarlane bez adnej emocji. Na ekspedycj wyruszyo stu ludzi. Teraz byo ich ledwie dwadziecioro. Przed nim leaa Rachel z zamknitymi oczyma. Z trudem usiad, strzsajc z ramion nieg. Wiatr uspokoi si na dobre i dookoa panowaa miertelna cisza, jeli nie liczy sabego szumu fal omywajcych wysp.

Zobaczy pask tafl turkusowego lodu, poprzecinan strumieniami, ktre pyny w kanionach i wpaday do oceanu. Wschodni horyzont wyznaczaa czerwona linia, niczym strumie krwi urozmaicajca monotonny obraz. W duej odlegoci widoczne byy te niebiesko-zielone punkciki gr lodowych. Byy ich dosownie setki, wyglday jak drogocenne kamienie wynurzajce si z toni i lnice w porannym socu. Nie zmieniao to faktu, e krajobraz, widziany oczyma rozbitkw, skada si wycznie z wody i lodu. McFarlane czu ogromn senno. Dziwne, ale w ogle nie byo mu ju zimno. Walczy ze sob, eby nie zasn. Powoli wracay do niego wspomnienia ostatniej nocy: przybicie do brzegu wyspy, wspinanie si na ni w szczelinie lodowej w absolutnej ciemnoci, nieudolne prby rozpalenia ognia, powolne zapadanie w letarg. Zachowa rwnie wspomnienia z czasw znacznie wczeniejszych, jednak stara sieje teraz odgania. Obecnie jego wiat skurczy si do brzegw tej dziwnej pywajcej wyspy. W ogle nie czuo si tutaj jej ruchu. Zdawaa si tak trwaa i stabilna jak stay ld. Po absolutnej ciemnoci nocy i szaroci sztormu wszystko dookoa byo skpane w pastelowych kolorach: bkitny ld, rowy ocean i niebo w kolorze czerwieni i brzoskwini. Widoki byy zaiste pikne, dziwne, jakby nie z tego wiata. McFarlane prbowa wsta, lecz nogi zignoroway rozkaz, ktry popyn z mzgu. Zdoa zaledwie unie si na kolana, po czym pad na ld. Czu skrajne wyczerpanie, lecz wiedzia, e jeli si szybko nie ruszy, po prostu zamarznie. Racjonalna cz umysu podpowiadaa mu, e to nie jest zwyke wyczerpanie, lecz co znacznie powaniejszego hipotermia. Powinien koniecznie usi, wsta, rusza si. Zreszt nie tylko on, wszyscy. Naleao ich do tego zmusi. Odwrci si do Rachel i gwatownie ni potrzsn. Otworzya oczy i popatrzya na niego. Jej wargi byy niebieskie. We wosach miaa mnstwo lodu. - Rachel - powiedzia skrzekliwie. - Rachel, wsta, prosz ci. Jej usta poruszyy si. Chciaa co powiedzie, ale z jej krtani wydoby si jedynie wist. Nie wydaa adnego artykuowanego dwiku. - Rachel? - Pochyli si nad ni. Teraz usysza jej sowa, niewyrane, syczce, wypowiadane z wielkim trudem. - Meteoryt... - wyszeptaa. - Poszed na dno - odpar. - Nie myl ju o nim. Ta historia jest skoczona. Dziewczyna sabo potrzsna gow.

- Nie... wcale tak nie myl. - Zamkna oczy i jeszcze raz poruszya gow. - Tak... Chc spa. - Rachel. Nie zasypiaj. Co mwia? - Bya kompletnie rozkojarzona, niemale majaczya, ale nie mg pozwoli, eby zasna. Znw ni potrzsn. - Meteoryt, Rachel. Co chciaa o nim powiedzie? Znw otworzya oczy. Popatrzya wzdu swojego ciaa. McFarlane pody za jej spojrzeniem, jednak nie natrafi na nic godnego uwagi. Rka dziewczyny lekko drgna. - Tam... - powiedziaa. McFarlane uj jej do. cign z niej przemoczon, zmroon rkawiczk. Po chwili zdj jej rkawiczk take z drugiej doni. Rce Rachel byy zamarznite, koce palcw biae. Teraz zrozumia: donie dziewczyny byy odmroone. Usiowa je masowa, na co Rachel zareagowaa cichym westchnieniem. W jednej z jej doni tkwi may orzeszek arachidowy. - Jeste godna? - zapyta. Orzeszek potoczy si w nieg. Rachel zamkna oczy. Prbowa j obudzi, ale nie dawa rady. Przytuli si do niej: jej ciao byo cikie i zimne. Przyszo mu na myl, e kto mu pomoe i natrafi wzrokiem na Lloyda, lecego na lodzie tu obok. - Lloyd? - wyszepta. - Tak... - usysza jego saby, grobowy gos. - Musimy si rusza. - McFarlane stwierdzi, e wypowiedzenie kilku sw kosztowao go tak wiele wysiku, i zabrako mu oddechu. - Ach, mam to gdzie. Znowu zacz niezdarnie potrzsa Rachel, chocia z trudem rusza wasnymi ramionami. Dziewczyna bya ju zupenie bezwadna. Nie chcia, nie potrafi uwierzy, e nie yje. Popatrzy po nieruchomych sylwetkach dookoa. Wszystkie lniy, pokryte warstwami lodu. Brambell, lekarz, siedzia z ksik dziwacznie wsunit pod pach. Obok lea Garza, z gow owinit zamarznitym bandaem. Tu przy nim siedzia Howell. Dalej McFarlane widzia jeszcze dwadziecia, moe trzydzieci innych sylwetek. Nikt si nie rusza. Nagle zrozumia, e zaley mu, aby ocaleli, e bardzo mu zaley. Chcia krzykn, zerwa si na nogi, kopa ich, zmusi, eby wstali, eby si ruszali. Zabrako mu jednak energii nawet na to, eby cokolwiek powiedzie. Poza tym byo ich tak wielu. Nie by w stanie adnego z nich rozgrza, pobudzi do ycia. Nie potrafi rozgrza nawet siebie samego. Zrobio mu si ciemno przed oczami, zaczyna traci wiadomo. Byskawicznie dopadaa go kompletna apatia. Wszyscy tutaj umrzemy, pomyla, ale c, tak musi by.

Znowu popatrzy na Rachel. Stara si odepchn od siebie mrok. Dziewczyna miaa potwarte oczy, renice wysoko pod powiekami, na zewntrz widoczne byy jedynie biaka. Jej twarz bya szara. Wiedzia, e niedugo pody tam, gdzie ona ju jest. Tak, tak musiao si sta, tak byo przeznaczone. Z nieba sfrun pojedynczy patek niegu i spad na usta Rachel. Zanim si stopi, mina bardzo duga chwila. Ciemno powrcia do McFarlanea i teraz powita j jak zbawienie, jakby znowu, ju ostatni raz, ukada si do snu w ramionach matki. Tak, koniecznie chcia zasn. Spokojny, przyjemny sen by najlepszym rozwizaniem. Zasypiajc, usysza gos i ostatnie sowa Rachel: Nie... wcale tak nie myl. Nie... wcale tak nie myl. Nagle gos uleg cakowitej odmianie. Sta si wyrany, metaliczny: - Georgia Poudniowa Bravo... Widz was... Sprbuj ldowa... Na niebie rozbyso dodatkowe wiato. Rozleg si rytmiczny warkot helikoptera. Jakie gosy, trzeszczao radio... McFarlane stara si to wszystko ignorowa. Nie, nie, ju mnie zostawcie. Pozwlcie mi spa. Wtedy poczu atak ogromnego blu. WYSPA GEORGIA POUDNIOWA 29 lipca, godz. 12.20 Palmer Lloyd lea na twardym prowizorycznym posaniu w izbie chorych brytyjskiej stacji naukowej. Bezmylnie wpatrywa si w drewniany sufit, w tkwice w cienkich sklejkach ciemne ski. Przebywa tutaj ju od tylu dni, e ich uoenia nauczy si na pami. W powietrzu unosi si zapach niewieego jedzenia; nietknity talerz stal przy jego ku ju od lunchu. Sysza szum wiatru za niewielkim oknem, z ktrego rozciga si widok na niebieski, pokryty niegiem paskowy, na niebieskie gry i na niebieskie lodowce, zajmujce wikszo obszaru wyspy. Od cudownego ocalenia miny trzy dni. Mnstwo ludzi stracio ycie - na statku, na pontonach ratunkowych, na wyspie lodowej. Ale on ocala. Jutro helikopter przetransportuje go na Falklandy. Stamtd wrci do Nowego Jorku. Zaczyna si zastanawia, jak potraktuj go dziennikarze, ale dochodzi do wniosku, e waciwie go to nie obchodzi. Tak niewiele rzeczy miao ju dla niego znaczenie... By skoczony. W gruzach leg pomys jego muzeum, a on sam by skoczony dla biznesu i dla nauki. Wszystkie jego marzenia - w tej chwili zdaway si tak odlege - wyldoway na dnie oceanu, razem z meteorytem. Pragn tylko powrci do swojej wiejskiej posiadoci w pnocnej czci stanu Nowy Jork i siedzc na

bujanym fotelu na werandzie, spokojnie popija martini. Pragn patrze, jak jelenie zjadaj jabka w jego sadzie. Do pokoju wszed sanitariusz. Zabra tac z posikiem i chcia zostawi nastpn. Lloyd potrzsn gow. - To moja praca, przyjacielu - powiedzia sanitariusz. - C, skoro musisz. W tym momencie kto zapuka i do pokoju wszed McFarlane. Mia zabandaowan lew rk i cz twarzy, a oczy osonite ciemnymi okularami. Byo wida, e wci bardzo niepewnie stawia kady krok. W sumie wyglda okropnie. Ciko usiad na metalowym skadanym krzeseku, ktre w niewielkim pomieszczeniu zajmowao wikszo wolnego miejsca na pododze. Krzeseko zatrzeszczao pod jego ciarem. Odwiedziny McFarlanea zaskoczyy Lloyda. W cigu ostatnich trzech dni nie spotykali si. Przyj, e McFarlane ma go dosy, e ju nie chce go zna - i bardzo dobrze. Prawie nikt si do niego nie odzywa. Spord czonkw wyprawy Lloyda odwiedzi go dotd waciwie tylko Howell, i to jedynie po to, eby mu podpisa jakie papiery. Wszyscy go teraz nienawidzili. Lloyd pocztkowo myla, e McFarlane milczy w oczekiwaniu, a sanitariusz sobie pjdzie. Mczyzna jednak dawno zamkn za sob drzwi, a Sam nadal si nie odzywa. Mino mnstwo czasu, zanim cign okulary i pochyli si nad Lloydem. Lloyd drgn na ku. Oczy McFarlanea wyglday, jakby jeszcze niedawno pony ywym ogniem. Byy czerwone, a skra wok nich obtarta. McFarlane sprawia wraenie brudnego, przegranego czowieka. Utrata meteorytu i mier Amiry bardzo mocno nim wstrzsny. - Posuchaj - odezwa si wreszcie geolog spitym, cinitym gosem. - Musz ci co powiedzie. Lloyd czeka. McFarlane pochyli si jeszcze bardziej i zacz mwi prosto do jego ucha: - Wsprzdne geograficzne miejsca, w ktrym zaton Rolvaag, to szedziesit jeden stopni, trzydzieci dwie minuty i czternacie sekund szerokoci poudniowej oraz pidziesit dziewi stopni, trzydzieci minut i dziesi sekund dugoci zachodniej. - Prosz, nie opowiadaj mi o tym, Sam. Nie teraz.

- A wanie, e teraz - odpar McFarlane nadspodziewanie gwatownie. Sign do kieszeni i wydoby z niej pyt kompaktow. Podnis j do gry. Padajce wiato odbio si na niej wszystkimi kolorami tczy. - Na tej pycie... Lloyd odwrci gow i wbi wzrok w drewnian cian. - Sam, to ju koniec. Meteorytu ju nie ma. Daj temu spokj. - Na tej pycie znajduj si wszystkie dane, jakie zdoalimy uzyska z meteorytu. Co komu obiecaem... Niedawno przejrzaem ca zawarto pyty. Lloyd poczu si zmczony, bardzo, bardzo zmczony. Jego spojrzenie pobiego za okno, ku grom pokrytym przez lodowce. Ich wysokie szczyty zakryway chmury. Nienawidzi lodu. Nie chcia ju nigdy wicej patrze na ld. Przenigdy. - Wczoraj - niestrudzenie kontynuowa McFarlane - jeden z naukowcw z tej stacji powiedzia mi, e odnotowano tu bardzo niezwyke, pytkie trzsienia ziemi pod dnem morskim. Byo ich okoo dziesiciu i adne nie przekraczao dziesiciu stopni w skali Richtera. - Na chwil umilk. Lloyd czeka, a McFarlane podejmie relacj, chocia jego sowa wcale go nie interesoway. - Wsprzdne goegraficzne epicentrum tych trzsie to szedziesit jeden stopni, trzydzieci dwie minuty i czternacie sekund szerokoci poudniowej oraz pidziesit dziewi stopni, trzydzieci minut i dziesi sekund dugoci zachodniej. Lloyd zamruga. Powoli odwrci gow i popatrzy McFarlaneowi w oczy. - Analizowaem dane z tej pyty - kontynuowa naukowiec. - Waciwie odnosz si tylko do ksztatu i struktury wewntrznej meteorytu, ale i tak s naprawd niezwyke. Lloyd wci milcza, ale ju nie odwraca gowy od McFarlanea. - On jest zbudowany z niemal symetrycznych warstw. To nie moe by prosty wytwr przyrody. Lloyd usiad. - Jest sztuczny? Poczu zaniepokojenie. McFarlane oszala, potrzebowa pomocy. - Powiedziaem, e jest zbudowany z warstw. Ma zewntrzn skorup, pod ni grub warstw ochronn, a potem mnstwo rnych warstewek, do samego rodka. To nie moe by przypadek. Pomyl tylko. Spotkae si ju z czym takim? Przecie to jest uniwersalna struktura. - Sam, jeste zmczony. Pozwl, e zawoam pielgniark... McFarlane mu przerwa.

- To Amira na to wpada. Krtko przed mierci. Pamitasz, jak mwia, e powinnimy przesta myle ze swojej perspektywy i zacz myle z perspektywy meteorytu? Umierajc, wszystko ju wiedziaa. Meteoryt reagowa na son wod. Czeka na son wod. Czeka miliony lat. Lloyd popatrzy na przycisk umieszczony tu nad kiem. McFarlane znajdowa si w o wiele gorszym stanie, ni si pocztkowo zdawao. Tymczasem geolog na chwil zamilk. Jego oczy nienaturalnie byszczay. - Widzisz, Lloyd, to wcale nie by meteoryt. W pokoju zapada cisza. Lloyd myla wycznie o przycisku, dziki ktremu mg wezwa pomoc. Gdyby tylko zdoa go nacisn, nie wzbudzajc uwagi McFarlanea... Twarz geologa bya zaczerwieniona, spocona, oddech pytki i gwatowny. Utrata meteorytu, zatonicie Rolvaaga, mier tak wielu ludzi w wodzie i na lodzie prawdopodobnie cakowicie go zaamay. Lloyd poczu ukucie winy; nawet ci, ktrzy przeyli, byli teraz zaledwie wrakami. - Syszae, Lloyd? Powiedziaem, e to nie jest meteoryt. - Zatem co to jest, Sam? - zdoa wreszcie wykrztusi Lloyd, starajc si, eby jego gos brzmia spokojnie. Powoli przesuwa do w kierunku przycisku. - Wszystkie te sabe trzsienia ziemi w miejscu, w ktrym zaton statek... - Co wedug ciebie oznaczaj? - zapyta Lloyd agodnie. Wreszcie nacisn przycisk. Jeden, dwa, trzy razy. Zaraz zjawi si pielgniarka i zajmie si McFarlaneem. - My po prostu zasialimy ten kamie na dnie morza tak, jak si sieje rzodkiewk. I wiesz co? - Co? - spyta Lloyd, z wielkim trudem zachowujc naturalny ton gosu. Dziki Bogu, sysza kroki pielgniarki dobiegajce z korytarza. - On ju puszcza pdy. OD AUTORW Granica lodu zostaa - po czci - zainspirowana prawdziw wypraw naukow. W roku 1906 admira Robert E. Peary odkry w pnocnej Grenlandii najwikszy meteoryt na wiecie i nada mu nazw Ahnighito. Natrafi na niego, poniewa okoliczni Eskimosi uywali ostrzy do wczni wykuwanych na zimno; Peary przebada je i doszed do wniosku, e pochodz wanie z meteorytu. Zdoa odkopa Ahnighito i z wielkimi trudnociami wcign go na statek. Ta masa elaza, znalazszy si na pokadzie, zniszczya wszystkie kompasy statku. Peary przetransportowa jednak meteoryt do Amerykaskiego Muzeum Historii

Naturalnej w Nowym Jorku. Do dzisiaj mona go tam oglda w Sali Meteorytw. Histori t Peary opowiedzia w ksice Northward over the Great Ice. Nigdy, pisa Peary, nie zrozumiabym majestatu potgi, jak jest sia grawitacji, gdybym nie zajmowa si t gr elaza. Ahnighito jest tak ciki, e spoczywa na szeciu stalowych podporach, ktre przebijaj podog muzealnej sali meteorytw, przebijaj piwnic i opieraj si dopiero na podou skalnym pod budynkiem. Nie trzeba dodawa, e chocia wiele miejsc wspomnianych w Granicy lodu naprawd istnieje, Lloyd Industries, Effective Engineering Solutions i wszystkie postacie, i statki opisane w ksice, zarwno amerykaskie, jak i chilijskie, s wymylone. Warto nadmieni, e chocia w atlasie wiata mona znale wysp Desolacin mniej wicej trzysta pidziesit mil na pnocny zachd od okolic, w ktrych osadzona jest akcja Granicy lodu, powieciowa wyspa Dsolation - jej wygld, rozmiary i pooenie - jest wycznie wytworem naszej wyobrani.

You might also like