You are on page 1of 221

JULIAN ŁUKASZEWSKI

PAMIĘTNIK
1862-1864 r.

Edycja komputerowa: www.zrodla.historyczne.prv.pl

Mail: historian@z.pl

MMIV®
2

Specjalne podziękowania dla p. Jerzego Łukaszewskiego za


udostępnienie pamiętników swego prapradziadka.
3

PRZEDMOWA AUTORA

Gdy na zegarze wiekowym wybije poświęceń


godzina, kto się ich odrzeka, aby pozostać sam,
spokojny, cały i nietknięty — ten Już do Polski
nie należy.
B. Bolesławita, Zagadki

Siedem lat minęło od wybuchu styczniowego. Trawa


bujnie porosła na grobach poległych i zamęczonych;
żywych rozbitków szczodrze ugoszczono obelgą, szy-
derstwem, klątwą. Nil admirari! Choć bolesna to ko-
lej rzeczy — lecz zwykła, że wśród ruin chwast i pa-
dalce się lęgną. Więc naprzód! w imię prawdy przed-
wiecznej i niespożytego ducha Polski — niech się bio-
rą karczownicy do pracy. 1
Wziąwszy czynny udział w powstaniu 1863 roku po-
czuwam się do odpowiedzialności zdania sprawy z
czynności; posiadając zaś znaczną ilość dokumentów
i obeznany z ogólnym przebiegiem powstania, zamie-
rzyłem skreślić obraz uczestnictwa w powstaniu jed-
nej z dzielnic polskich — zaboru pruskiego.
W pierwszej części tego opusculum ogłaszam naj-
przód dokumenta, które zdołałem uratować z pow-
szechnego zamętu — będzie to cenny przyczynek dla
przyszłego historyka; potem składam raport najja-
śniejszej publiczności z osobistych przygód mych i czyn-
ności, oparty na zapiskach pod wrażeniem chwili kre-
ślonych i na przypomnieniach. O ile dokumenta są
4

wyrazem bezstronnym — przedmiotowej rzeczywisto-


ści, o tyle raport w formie pamiętnika ujęty jest naj-
subiektywniejszym przedstawieniem moich widzimi-
się, przekonań, sympatii i nienawiści. Naprzód o stron-
ności mej uprzedzam — choć z drugiej strony urę-
czam, że starałem się jak najwierniej przedstawić wła-
sną winę i błędy.
W drugiej części spiszę historię pragmatyczną dzia-
łań i roli, jaką odegrywał zabór pruski od początku
do końca ostatniej walki o niepodległość. Dziś spełnić
to jest niepodobieństwem — dla braku potrzebnych
materiałów. Udawałem się na wszystkie strony, gdziem
tylko spodziewał się zasięgnąć języka. Niestety, kilku
zaledwie ziomków przysłało mi swe sprawozdania,
wielu przyobiecało — na wiatr, inni wcale nawet nic
odpowiedzieli; ba! nawet tacy się znaleźli, którzy mniej
więcej w tym odpisali sensie, co jeden świeżuteńki
profesor historii — wyraźnie powtarzam, historii, na
uniwersytecie mi odpisał: „tempi passati! na cóż się
komu zda wiedzieć o nich" (!?), tj. o wypadkach 63 r.
— brawo panie dziejopisie!
Termin więc pojawienia się drugiej części dziś nie
jest pewny; zależeć to będzie od pomocy danej mi
przez ziomków, którzy czynny brali udział w pracach
organizacji narodowej. Upraszam najuprzejmiej o przy-
syłanie mi memoriałów, uwag, notatek odnoszących się
do działalności zaboru pruskiego w ciągu powstania.
Od takiej przysługi obywatelskiej nikt by się wyma-
wiać nie powinien.
Wreszcie słów kilka na odparcie zarzutu, którego
autor na pewno się spodziewa — względem przed-
wczesności w publikowaniu niniejszej pracy. — Już
w r. z., gdy w „Mrówce" pojawił się maluczki wstęp
z moich pamiętników, posypały się ze zaboru pruskiego
protestacje przeciw wymienieniu kilku nazwisk. Cóż
5

to teraz będzie, gdy cały szereg faktów i osobistości


wystąpi na scenę? Zdrada! denuncjacja! Otóż tak źle
nie jest. Biorąc rzeczy na rozum, rodacy z zaboru pru-
skiego nie potrzebują się wcale obawiać ponownych
prześladowań od Prusaków. W czasie akcji rząd pru-
ski więził, sądził, karał, — ale to li z pobudek wyższej
polityki, dziś uważałby to za śmieszne, a nawet nie
odważyłby się zdeptać najpierwotniejszego prawa, że
raz osądzonego winowajcę powtórnie za tę samą rzecz
do odpowiedzialności pociągać niepodobna. Składanie
się niewinnością także licha warte! Nieprzyjaciele na-
si lepiej nas oceniają jak my sami, lojalności naszej
nie wierzą mimo zaklęć i przysięg uroczystych —
żeśmy najwierniejsi ich poddani! Powiadają, że gdy
ktoś wstawiając się królowi Wilhelmowi tłumaczył,
iż Polacy oskarżeni o zdradę stanu całkiem są niewin-
ni, ten odpowiadał z naciskiem: „Nein, nein, sie sind
Alle schuldig, denn wenn sie es nicht waren, würden
sie sein — Schurken!" Wątpić należy, aby kto po ta-
kim wypowiedzeniu chciał się podawać za niewin-
nego. Tak! jesteśmy i będziemy winowajcami wobec
wrogów, dopóki Polakami być nie przestaniemy; a gdy
to nastąpi, wtedy zostaniemy — „Schurken"! Spra-
wiedliwiej nie mógł zawyrokować król pruski.
Pobudki strachów widzę gdzie indziej — nie wśród
wrogów naszych, ale wśród własnych rodaków. Wielu
nie grzesząc zbytkiem odwagi cywilnej wobec dzisiej-
szej reakcji w kraju, chciałoby pokryć patriotyczne
swe czyny z powstania — wieczna niepamięcią; inni
zaś robią to, aby zagłuszyć sumienie, które im wyrzuca
odstępstwo od zasad, brak moralnej wartości, że bez-
czeszczą i błotem obrzucają to, co przed niewielu laty
za święte, wielkie, nietykalne uwielbiali. — Dla mnie
byłyby to zbyt mizerne powody, abym milczał. Atoli,
6

gdy zabór pruski dość podrzędną rolę odegrał w wiel-


kim dramacie 1863 r., gdy ograniczył się na wysłaniu
ochotniczych oddziałów i zasiłków w broni i przybo-
rach wojennych, zbyteczną byłoby dotykać wielu oso-
bistości, więc je pomijać będę wedle możności.
Bądźcie więc spokojni, Panowie Bracia! nie zdradzę
Was! drzemki waszej popowstańczej nie przerwę —
głośnym wymówieniem nazwiska.
1 maja 1871 r.

Dr J. Łukaszewski
7

PAMIĘTNIK
1862-1864 r.

ROBOTY PRZEDPOWSTAŃCZE

Zacznijmy ab ovo. Urodziłem się w r. 1835 pod


Gnieznem we wsi Skorzęcinie. Ojciec, Franciszek Ksa-
wery, początkowo był nauczycielem ludowym, później
już po kilkoletnim pożyciu z matką mą udał się na
uniwersytet do Wrocławia. Dopełniwszy wykształce-
nia, rozpoczął krwawy zawód literacki i pedagoga, wy-
dał dzieł kilka1, pisywał do rozmaitych czasopism,
niedługo atoli padł ofiarą piersiowej choroby, i w 39
roku żywota umarł. Stało się to w r. 1851. Od dwóch
lat rozpocząłem naukę w gimnazjum trzemeszeńskim,
z którego w roku 1858 ze zaświadczeniem maturitatis
udałem się na uniwersytet. Poświęciłem się zawodowi
lekarskiemu i uczęszczałem z kolei na wszechnice w
Gryfu, Pradze, Krakowie i Berlinie2, gdziem w roku
1862 5 sierpnia zakończył studia akademickie, promo-
cją na doktora medycyny i chirurgii. Zimą tegoż roku
rozpocząłem egzamina rządowe na praktycznego leka-
rza, ale wypadki polityczne w kraju powołały mnie
w inną sferę działania, zanim cel mój naukowy dopiąć
mogłem. Nie posiadając odpowiednich funduszów z do-
mu na tak kosztowną sztukę lekarską, otrzymywałem
przez cały ciąg studiów hojną pomoc materialną od
zacnego męża — Seweryna Mielżyńskiego z Miłosła-
wia * i dwurazowe wsparcie z Towarzystwa Naukowej
* Opuściłem tytuł hrabiego, którego prawy ten patriota się całkiem wyparł, jak
to świadczą własne Jego słowa w liście do mnie
8

Pomocy w Poznaniu3. Dług ten publiczny pracą ca-


łego życia spłacić postanowiłem, dotąd niestety! nie na
wielem krajowi się przydał, i nie wiadomo, czy z tego
powolnego konania na tułactwie, jakiekolwiek wykwitną owoce!
*
W Berlinie istniało od dawna pomiędzy akademicką
młodzieżą polską Towarzystwo Literackie4, którego
marszałkiem na półrocze letnie r. 1862 zostałem wy-
brany. Wspominam o tym z dumą; czas ten był bo-
wiem początkiem najpiękniejszej epoki w życiu mo-
im — dla młodzieży zaś polskiej na uniwersytetach
za granicą i w kraju zostającej — zaszczytem i chlubą.
Z grona to akademików berlińskich wyszła wtedy
myśl uczczenia cieniów śp. Lelewela pomnikiem —
nie z kamienia, ale z żywego czynu miłości i uwielbie-
nia i przez utworzenie funduszu „imienia Lelewela",
z którego by pobierał stypendium rodak, pracujący w
pocie czoła nad historią ojczysta i językami słowiań-
skimi. W pierwszą tedy rocznicę śmierci tego męża
na uroczystym zebraniu akademików polskich w Ber-
linie, do których wskutek zaproszenia przyłączyło się
i koło posłów, skreśliwszy żywot i zasługi zmarłego,
wypowiedziałem publicznie myśl młodzieży co do sty-
pendium i zaprosiłem wszystkich przytomnych do
składki i poparcia w dalszych kołach zamiarów na-
szych.
Zaraz na miejscu zebrano przeszło 300 talarów, które
stały się zawiązkiem funduszu Lelewelowego, wyno-
szącego obecnie najmniej 6000 talarów.

pisanym w dniu 29 listopada 1858, zachowanym u mnie jako drogo-


cenną pamiątkę: „Ściskam Cię serdecznie, a nie maltretuj mnie hra-
bią, bo tego tytułu tylko kpom używać pozwolono". Piękny komple-
ment dla naszych łubkowych „grafów" pofabrykowanych w kancela-
riach pruskich, austriackich, moskiewskich za pieniądze — lub co gor-
sza — czasami za podłość!
9

Fundusz ten zostaje pod opieką i nadzorem Towa-


rzystwa Naukowej Pomocy w Poznaniu — odrębnie
od właściwych kapitałów Towarzystwa administro-
wany. O ile mi wiadomo, dyrekcja naukowej pomocy
nie zawiadomiła dotąd powszechności o stanie tego
iunduszu i na co odsetki obracane zostają, do czego —
jeśli istotnie nic podobnego dotąd nie opublikowała —
niniejszym ją wzywam, jako jeden z założycieli i ten,
który z polecenia młodzieży traktował i ułożył tę spra-
wę z Towarzystwem Naukowej Pomocy.
Chociaż już przedtem młódź akademicka pobudzona
ruchem w kraju znosiła się ze sobą, teraz z powodu
owego funduszu zawiązały się tym ściślejsze stosunki.
Młodzież polska w Berlinie rozesłała w tej sprawie
odezwę, którą przytaczam:
Bracia! Czwartek, dzień 29 maja jest pierwszą rocz-
nicą śmierci śp. Joachima Lelewela. Nie tu miejsce
rozwodzić się nad zasługami zmarłego, lecz przypom-
nieć się godzi — iż był wzorem służącego krajowi oby-
watela, nauczycielem dwóch ostatnich pokoleń, pa-
triarchą całej dziś kształcącej się młodzieży polskiej.
Słuszna tedy, aby ta młodzież w smutną rocznicę ucz-
ciła pamięć drogiego sobie męża trwałym, życiu jego
odpowiednim pomnikiem. Przyznacie, że nie na cza-
sie dzisiaj stawiać pomnik z kamienia i ze surowym
życiem, a skromnością, z ostatnią wolą zmarłego nie-
zgodny. Tymi uwagami kierowana młodzież polska w
Berlinie, powzięła dzisiaj myśl uczczenia cieniów prze-
wodnika naszego, założeniem stypendium nazwisko Le-
lewela noszącego, które pod bezpośredni nadzór Towa-
rzystwa Pomocy Naukowej w Poznaniu oddane, otrzy-
mywać będzie Polak, poświęcający się historii i lite-
raturze ojczystej. Nie będąc w możności sami tak
znacznego kapitału dostarczyć, dzielimy się z Wami
Bracia tą myślą w naszym gronie poczętą, z tą pew-
10

ną nadzieją, że jej jako cudzej nie odepchniecie, ale


owszem podjąwszy za wspólną uznać zechcecie, że
przyczynicie się choć skromnym datkiem do urzeczy-
wistnienia tego pomysłu — wzorem, pracą, cnotami
śp. Lelewela natchnionego. Obok naszej składki przy
spodziewanym udziale obywateli i młodzieży w kraju,
jako też waszym, Bracia, po obcych rozrzuceni wszech-
nicach, spodziewamy się, że na rok przyszły uzyskamy
nowego towarzysza, który się szczycić będzie, że fun-
dusz na kształcenie się dali mu koledzy, któremu wzo-
rem i bodźcem do sumiennej a wytrwałej pracy będzie
miano, jakim ten fundusz ochrzczony.

Oczekując rychłej odpowiedzi przesyłamy Wam


bratnie pozdrowienie.
Berlin, dnia 27 maja 1862

Nie było uniwersytetu, nie było znaczniejszego za-


kładu, nie było gimnazjum w kraju i za granicą, żeby
choć małym datkiem lub dobrym, słowem nie przyczy-
niono się do utworzenia tego pomnika aere perennius
dla śp. Lelewela. Pominąć nie wolno, że prócz tego
szczególniej zabór pruski czynny w tej sprawie wziął
udział i obywatele już to na zjazdach, już też przez re-
dakcje pism publicznych z ogłoszonymi składkami
znacznie powiększyli sumę zebraną przez młodzież.
Głowa „białych" w Poznańskiem A. Łączyński6, sam
jeden, ofiarował na ten cel 1000 tal. Było to wspa-
niałe, ale i ostatnie dzieło poczęte przez młodych, do-
konane przez starszych.
Wkrótce miały nieprzewidziane wypadki rozerwać
ten brylantowy sojusz młodzieńczego natchnienia i za-
pału, z dojrzałą rozwaga i rozumem wiekowych i rzu-
cić jednych pod sztandar rewolucji, drugich — reakcji.
Kto winien? obiedwie strony. Starcy okazali za mało
rozumu i odwagi: młodzież za wiele serca i płochości.
11

W skutku chodzenia za sprawą funduszu Lelewelo-


wego, znalazły się inne punkta zetknięcia, a porozu-
mienie się, choć bez określonego ściśle celu, pomiędzy
młodzieżą polską za granicą i w kraju stawało się nie-
zbędną potrzebą. Wszystkie niemieckie uniwersyteta,
potem zakłady w Gandawie (czasowo) i Leodium, wre-
szcie Kraków i Lwów zgodziły się na jeden program-
mat: udzielania sobie szczegółowych sprawozdań o ży-
ciu, działaniach i potrzebach akademickich, tworzenia
wszędzie towarzystw opartych na jednych zasadach,
zawiązania ściślejszych stosunków z krajem i tamtej-
szym ruchem.
Układy Towarzystwa berlińskiego z Towarzystwem
Młodzieży Polskiej w Paryżu spełzły na niczym, po-
nieważ ostatnie chciało od razu zepchnąć całą mło-
dzież na drogę politycznej działalności, czemu z gruntu
byłem przeciwny, radząc tak długo, dopóki kraj nas
nie powoła czynem do innej pracy — pilnować na-
uki. Dość ważna odegrało rolę to Towarzystwo Mło-
dzieży Polskiej w Paryżu, więc warte osobnego wspom-
nienia. Powstało w lipcu 1861 r., złożone ze świeżut-
kiej emigracji i krajowej młodzieży czasowo za gra-
nicą przebywającej. Celem Towarzystwa było: Utrzy-
manie ciągłych stosunków z krajem, a raczej z partią
ruchu, uświadomienie jej o tym wszystkiem, co się
dzieje, dziać może na Zachodzie w sprawach politycz-
no-rewolucyjnych, wreszcie kształcenie i podtrzymy-
wanie w członkach ducha rewolucyjnego i gotowości do
powstania. Z początku było pod wyłącznym i bezpo-
średnim wpływem jen. Mierosławskiego7, raz, że był
najsympatyczniejszym ze starej emigracji dla młodzie-
ży, potem, iż rzeczywiście wówczas on jeden we Wy-
chodźstwie był czynnym, a przynajmniej ruchliwym;
zresztą zostawał w dość ścisłych stosunkach z Gari-
baldim, który go dnia 19 października 1860 r. powołał
12

na dowódcę mającej się tworzyć we Włoszech legii cu-


dzoziemskiej, przygotowywanej na wiosenną wyprawę
1861 r. do południowej Słowiańszczyzny8. Na te le-
giony i akademicy berlińscy zebrali blisko tysiąc ta-
larów, które jak najhaniebniej przywłaszczył sobie wy-
brany na karjera niejaki Mikulski z Kongresówki9,
człowiek wiekowy, ojciec rodziny. Wskutek tego pod
koniec roku 1861, gdy niezbitymi dowodami oszustwo
stwierdzono, złożono w Berlinie sąd na Mikulskiego
i in contumaciam — ponieważ mimo wezwań oskarżo-
ny ani pieniędzy nie zwrócił, ani się nie stawił do tłu-
maczenia — odsądziwszy go od czci i wiary, napiętno-
wano infamisem.
Członkowie Towarzystwa paryskiego, gorliwie się za-
jęli zbieraniem funduszów, lecz więcej jeszcze zacią-
ganiem młodzieży z kraju do tych legionów. Gdy zaś
wyprawa i legiony nie przyszły do skutku, a z kraju
dużo wyszło ochotnika, podniesiono w Towarzystwie
projekt założenia szkoły wojskowej, ponieważ dotąd
istniały tylko dorywcze kursa wojskowe w Paryżu, nie
odpowiadające potrzebom. Powstała tedy szkoła w Ge-
nui, przeniesiona później do Cuneo10, zostająca pod
protekcją rządu włoskiego. Zakład ten, składający się
w znacznej części z członków Towarzystwa, był powie-
rzony pod zarząd jen. Mierosławskiemu.
Następnie dyrektorem zakładu kuneeńskiego został
jenerał Wysocki 11. Szkoła ta wiele rokująca dla nas,
założona w październiku 1861 r. przez ministerium
Ratazzego12 — 26 czerwca 1862 r. zwiniętą została
wskutek parcia Prus i Moskwy, tajemnie popieranych
przez Napoleona, które postawiły zniesienie szkoły
kuneeńskiej, za conditio sine qua non — uznania kró-
lestwa włoskiego.
Po stanowczym zerwaniu z Mierosławskim (w lutym
r. 1862) Towarzystwo paryskie postanowiło poddać się
13

bezwarunkowo pod rozkazy Organizacji krajowej 13,


z jednym warunkiem, jeśli w zasadach nastąpi zupełna
zgoda, to jest, jeżeli Organizacja krajowa pójdzie dro-
gą wiodącą do powstania, rewolucji. W tym celu wy-
słano natychmiast do kraju Milowicza Włodzimierza 14
i Wasilewskiego Gustawa15. W czasie kilkutygodnio-
wego pobytu na miejscu przekonali się wysłańcy, że
ścisłej organizacji rewolucyjnej jeszcze nie ma, a stron-
nictwo czynu, choć silne zapałem a nawet liczbą, znaj-
duje się wciąż w stanie kiełkowania i bezładu. Toteż
zawiązawszy li osobiste stosunki z wybitniejszymi oso-
bistościami ze stronnictwa ruchu, wrócili pod koniec
marca do Paryża, wziąwszy zarazem obietnicę od kilku
kółek rewolucyjnych w Warszawie, że po użyciu wszel-
kich środków, w celu zorganizowania stronnictwa ru-
chu, i ustanowieniu16 naczelnej jego władzy, będzie
wysłany do Towarzystwa młodzieży pełnomocnik
z kraju.
Istotnie przybył on do Paryża już w końcu kwiet-
nia 17. Dla traktowania z tym pełnomocnikiem, oraz
do utrzymania ciągłych stosunków z władzą rewolu-
cyjną, Towarzystwo wybrało z łona swego komisję
złożoną z Milowicza, Padlewskiego Zygmunta 18 i Wa-
silewskiego. Komisja ta posiadała nieograniczone peł-
nomocnictwo, czynności zaś jej zostawały tajemnicą
nawet dla Towarzystwa aż do chwili powstania. Ramy
Towarzystwa rozszerzono; potworzyły się sekcje: Gan-
dawa, Leodium, Turyn i inne; starano się zawiązać
stosunki z młodzieżą po uniwersytetach zagranicznych;
komisja tymczasem poddała całe Towarzystwo pod
rozkazy władzy rewolucyjnej w kraju, z której w mie-
siąc potem (w czerwcu) wyłonił się Komitet Narodowy
Centralny. Jeden z członków komisji, Padłewski,
wszedł w skład Komitetu, znaczniejsza część członków
Towarzystwa i uczniów szkoły kuneeńskiej wyruszyła
14

do kraju i tam z czasem zajęła rozmaite stanowiska


w organizacji narodowej, reszta została na Zachodzie,
Towarzystwo wegetować zaczęło, aż zupełnie istnieć
przestało, wszedłszy w skład ogólnej powstańczej orga-
nizacji.
W czerwcu przybył do Berlina, ówczesny prezes To-
warzystwa Młodzieży w Paryżu, Milowicz, aby osobi-
ście doprowadzić do skutku połączenie z naszym „To-
warzystwem narodowym". Pojaśnił mnie bliżej co do
robót tajemnych w kraju, nalegał na zjednoczenie,
do porozumienia wszelako ostatecznego z nami nie
przyszło. — Tymczasem w zaborze moskiewskim istot-
nie z utworzeniem Komitetu Centralnego wzięto się
rączo i wedle pewnego planu do pracy rewolucyjnej;
młodzież rozbiegła się po kraju i na dobre poczęła
szerzyć propagandę w Kongresówce, zabranych pro-
wincjach i Galicji, strzały zaś na Lüdersa, księcia
Konstantego i Wielopolskiego19 okazały, że wydoby-
wają się na wierzch żywioły, które nie rachują się
z nikim i niczym. — Wtedy to nadeszło do Berlina,
jako też i do innych uniwersytetów zagranicznych, za-
proszenie młodzieży krakowskiej na ogólny zjazd w
połowie października do stolicy Krakusa, w celu bliż-
szego porozumienia się nad działaniami naszymi w
myśl poprzednio przyjętego programmatu. Było to już
pod koniec semestru (w lipcu) — wielu akademików
rozjechało się, porozumienie trudne. Trzy: berliński,
grajfswaldzki i wrocławski uniwersyteta, obdarzyły
mnie pełnomocnictwem i poleciły udać się samemu do
Krakowa.
Skądinąd wiedziałem dobrze, że poza tym niewinnym
zjazdem delegatów młodzieży, co innego się święciło.
Dlatego poprzedzając czas od sierpnia do października
w Ks. Poznańskim, starałem się sondować tu i ówdzie
opinię, próbowałem domacać się, co zwłaszcza szlachta
15

robi i jak zapatruje się na ruch w zaborze moskiew-


skim. Przekonałem się, że organizacją tak zwaną „bia-
łych" całe Poznańskie było objęte, że w powiatach wy-
brani „mężowie zaufania" nic prawie nie robili, zbie-
rali tu i ówdzie jedynie składki, lubo tłumiąc wszelki
gorętszy poryw.
Żywioł rewolucyjny w Księstwie, mając widomą
głowę w okrzyczanym za mierosławczyka G[uttrym]
Aleksandrze20 i T[aczanowskim] Edmundzie21, nie
posiadał żadnej organizacji. Z ważniejszych działań
wiadomym było tylko to, że G[uttry] i K(oczorowski]
Adolf22 wysłani do Warszawy, aby się przypatrzyć
z bliska i porozumieć z kim należy.
Przybywszy do Warszawy G[uttry] traktował z Ko-
mitetem Centralnym, wszelako nie wziął na siebie żad-
nych pozytywnych zobowiązań, rychłemu wybuchowi
powstania będąc wprost przeciwny; K[oczorowski] zaś
poza plecami G[uttrego] prowadził konszachty z „bia-
łymi" i porozumiał się zupełnie, co do dalszych robót
w Poznańskiem.
W Prusach Zachodnich było jawne przychylenie się
na stronę ruchu i żywsze stosunki z Królestwem —
a nawet ajenci rewolucyjni, najprzód C[wierczakie-
wicz] Józef23, później D[emontowicz] Józef24, prócz
tego dużo młodzieży, która umkła przed uwięzieniem
i udawała się na emigrację. Z obywateli tamecznych
najczynniejszymi byli bez zaprzeczenia w robotach
przedpowstańczych: I[łowiecki] Józef25 i S[ulerzyski]
Natalis 26,
Ogólny prąd ruchu narodowego w zaborze pruskim
objawiał się wówczas — jak w całej Polsce — przez
śpiew pieśni religijno-narodowych, procesje, piel-
grzymki, obchodzenie uroczyste dni historycznych itd.,
w czym duchowieństwo, zwłaszcza młodsze, żarliwie
przewodniczyło, mimo gwałtownego ucisku i prześla-
16

dowań rządu pruskiego. Kary pieniężne i więzienie


nie ominęły prawie nikogo z księży.
Takie postępowanie dawało otuchę, że duchowni w
zaborze pruskim i nadal pozostaną wiernymi spra-
wie narodowej, lecz niestety z wybuchem powstania
karta się odwróciła: mało tylko stanęło przy chorągwi
wojennej, wielu trzymało się na uboczu, nawet usu-
wając się od najlżejszych ciężarów — jak płacenie
podatków, niejeden zaś stał się zaciętym przeciwni-
kiem powstania i paraliżował roboty. Księży z poświę-
ceniem, oddanych całą duszą sprawie na palcach wy-
liczyć by można: kilku wikariuszów, kilku zaledwie
proboszczów; im wyżej w hierarchii, tym większy
chłód i martwota. Zmarły arcybiskup Przyłuski27,
wprawdzie pod lekkim naciskiem, płacił wszelako po-
datek narodowy, ilekroć razy zażądano, czego by dzi-
siejszy28 na pewno nie uczynił.
Przybywszy do Krakowa 29, zastałem ten niedawno
zaspany jeszcze gród ożywiony masą młodzieży spod
zaboru moskiewskiego, zwłaszcza dużo Litwinów.
Wszyscy garnęli się pod skrzydła „almae matris" lub
techniki. Kiedym po raz pierwszy był w Krakowie
(w kwietniu 1861 r.) nie zasmakowałem w miejscowym
żywiole, prócz bowiem kilkunastu ludzi żywych
30
i kilku serdecznych kolegów — reszta strupieszała,
obojętna, pełzająca z dnia na dzień, bez spójni a pełna
sobkostwa i ultrabigoterii. Teraz inne owiało mnie
życie; jędrność młodzieńcza, serdeczność, zapał, zbra-
tanie, wzrok wytężony w przyszłość. Przybysze z ziemi
Kiejstuta, z zabranych prowincji i Królestwa odmło-
dzili krakowskich autochtonów. Na jednym ze zebrań
umyślnie dla zamaskowania celu licznym, zetknąłem
się z delegowanym od Komitetu Centralnego z War-
szawy S[zwarcem] B[ronisławem]31. Treść rozmowy
naszej była mniej więcej następująca. Wszedłszy in
17

medias res, zapytał mnie delegat, jaki duch panuje w


Poznańskiem? czy organizacja narodowa napotkałaby
na wielkie przeszkody? jak zapatruję się na ruch
narodowy w zaborze moskiewskim?
Wypowiedziałem otwarcie zdanie moje, że choć po-
chodzę z Księstwa, nie wżyłem się dostatecznie w ży-
cie społeczne, w które, ukończywszy co tylko studia
uniwersyteckie, mam dopiero wstąpić. Starałem się
przecież z nim zapoznać od lat kilku, badając nie-
które warstwy naszego poznańskiego społeczeństwa, a
przebywając corocznie w czasie wakacji w innych
stronach i rozpatrując się w różnych ludziach. Właś-
ciwej młodzieży, która by stanowiła ferment rewolu-
cyjny, zabór pruski dla braku uniwersytetu, akademii
lub coś podobnego nie posiada. Szlachta po wsiach,
inteligencja na posadach do legalnego odporu wobec
pruskiego nacisku nawykłe, choćby się przechyliła na
stronę ruchu nie będzie przydatna, umiejąca li wedle
paragrafów prawnych i stypulacji traktatowych regu-
lować działanie. Zresztą nawyczki, urojenia, przesądy
szlacheckie mimo większej, jak gdziekolwiek w Pol-
sce ogłady i postępowych — na pozór — zasad, głę-
boko są w tajnikach duszy zakorzenione, a w stanow-
czej chwili wyszedłszy na jaw gotowe wykrzywić, pod-
kopać, zniszczyć dzieło ruchu narodowego w Księs-
twie. Najlepszym dowodem, że wielu z mieszczaństwa
lub inteligencji, zdobywszy sobie jakie takie stano-
wisko wpływowe w społeczeństwie, czy też doszedłszy
do znaczniejszego majątku, zaraz przedzierzgają się w
panów, inaczej padają ofiarą pod naciskiem w ten
sposób rekrutującej się, a przemożnej falangi szlachec-
kiej.
W organizacji zatem narodowej najlepiej by było
pominąć szlachtę zupełnie, lecz tym bardziej racho-
wać się z nimi, bo już stanowią choć źle sformowany
18

zastęp i ogromne środki materialne. Dlatego tym mniej


radziłbym wchodzić z nimi w jakiekolwiek kompromi-
sy, bo stojąc wyżej od nas rutyną i pieniędzmi, zawsze
nas wywiodą w pole; ale gdy przyjdzie do czynu —
zapał nasz, wiara w dobrą sprawę i potęga ducha, prze-
ważą na naszą korzyść, w tej chwili ochotnie da
szlachta wszystko na ołtarz Ojczyzny, albo dać będzie
musiała! Chłop, mieszczanie, oficjaliści wiejscy, na-
uczyciele, księża, niżsi urzędnicy — oto materiał ob-
fity dla każdego powstania, ale ostrożnie i umiejętnie
postępować należy, aby szlachta nie przeszkodziła,
Prusak nie zwietrzył, co się święci. Co do mnie, oso-
biście, choć przekonany jestem, że Polska tylko włas-
nymi siłami, a w ostateczności przez zbrojny wybuch
na niepodległość wybić się potrafi, mimo tego nie widzę
w obecnym ruchu odpowiednich danych, że właściwą
postępujemy drogą do pożądanego celu.
Moim przekonaniem tylko człowiek zajmujący
pewne stanowisko w społeczeństwie może z pożytkiem
pracować dla kraju w każdej chwili i w każdym poło-
żeniu. O ile mi zaś wiadomo ruchem w zaborze mo-
skiewskim głównie kieruje młodzież -nie znająca alfa-
betu życia publicznego, pełna zapału, ale bez jasnego
poglądu na rzeczy, nie zdolna wybrać odpowiednich
do działania środków, mimo najgorętszej miłości oj-
czyzny.
Gdy zaś szlachty en bloc użyć nie można ani nie
należy, gdy mężowie wytrawnego doświadczenia, na-
uki i używający poważania stoją na uboczu, dlatego
działania partii ruchu nie przyspieszać, ale na lata ca-
łe rozłożyć trzeba, aby nabrać wprawy, doświadcze-
nia, a zwłaszcza, aby niższe warstwy należycie przygo-
tować do akcji.
Delegowany twierdził, że Komitet Centralny właś-
nie w tym duchu najsilniej pracuje, aby dla sprawy
19

wyzwolenia pozyskać chłopa i rzemieślnika, że o pow-


staniu nikt rozsądny obecnie nie myśli, ledwie za rok
lub dwa, ale z rozbudzenia narodu korzystać i orga-
nizację we wszystkich dzielnicach Polski rozkrzewiać
trzeba, by jak najwięcej materiału rewolucyjnego na-
gromadzić, uporządkować, i wszystkie siły narodu w
danej chwili do czynu popchnąć.
Młodzież rzeczywiście pobudza naród, lecz tylokrot-
nie dowody dojrzałości złożyła i taktu w manifesta-
cjach publicznych, iż trzeba być chyba uprzedzonym,
aby jej coś złego zarzucać. Zresztą organizacją kie-
rują ludzie, którzy obok gorącego serca posiadają do-
świadczenie życia, stanowisko, potrzebne wiadomości
i wiek niepierwszej młodości, jak to sam tego jestem
dowodem.
Zwróciłem tedy uwagę, że co innego jest takt, in-
stynkt i dojrzałość w manifestacjach uczuciowych, za
jakie uważam dotychczasowe demonstracje religijne,
śpiewy, obchody, stroje, święcenie pamiątek przeszłoś-
ci — a co innego doświadczenie, dojrzałość, gruntow-
na znajomość, pewność siebie w ciężkich przejściach
walki narodowej, gdy trzeba będzie praktycznych
chwytać się środków, siłą fizyczną pokonywać wroga,
a wiedzą go przewyższać. — Po tym przemówieniu na
znak zgody uścisnęliśmy się i przeszliśmy także z te-
orii do praktyki.
Delegat zawezwał mnie, abym gdy organizacji dotąd
w Poznańskiem, mimo traktowania z G[uttrym], za-
wiązać się nie udało, podjął się tego zadania i jako agent
Komitetu Centralnego roboty organizacyjne rozpoczął.
Zawiadomił mnie oraz, że w Prusiech Zachodnich znaj-
duje się już wysłaniec komitetu 32, z którym by poro-
zumieć się należało dla jednomyślności w działaniu. Na
to zażądałem pozytywnych dowodów o sile i rozmia-
rach organizacji narodowej w zaborze moskiewskim,
20

bez przeświadczenia bowiem, iż stronnictwo czynu rze-


czywiście posiada warunki bytu i żywotności, że roz-
porządza odpowiednimi siłami, nie myślałem niczego się
podejmować. Oczywista, że to było trudne do spełnie-
nia żądanie, a dziś widzę, że nawet niemożliwe. Aby
osięgnąć matematyczną pewność w tym względzie, trze-
ba było mi wyruszyć w zabór moskiewski i tam na-
ocznie przekonać się o wszystkim. Delegat oświadczył
mi tylko, że wtajemniczać mnie w plany komitetu,
potęgę i rozgałęzienie a ustrój organizacji nie może
tak długo, aż do niej nie przystąpię i nie zaprzysięgnę.
Winienem mu zawierzyć na słowo, że stronnictwo ru-
chu z całą sumiennością przystąpiło do pracy i świa-
domością odpowiedzialności, jaką wobec narodu na
siebie wzięło, odwołał się na dwuletnią duchową wal-
kę z wrogiem, na demonstracje i wzmagające się ob-
jawy rządniejszej konspiracji, na słowo obecnych kil-
ku członków z organizacji krakowskiej, wreszcie podał
mi kilkunastotysięczną liczbę zaprzysięgłych, których
ilość z każdym dniem się wzmaga.
Wiara w ludzi i sprawa nie kazała mi wątpić w te
dość chwiejne dowody. O ile serce się rwało, by uczes-
tniczyć w gotujących się wielkich wypadkach, o ile
wymowa: gorące wywody delegata, gwar roznamięt-
niający zebranej młodzieży popychały mnie do sta-
nowczego kroku, odłożyłem przecież do następnego
dnia — ostatnie słowo. Wmieszaliśmy się pomiędzy
bawiącą się młodzież. Całe zebranie nosiło charakter
podniosły a serdeczny. Po kilku mowach okolicznoś-
ciowych, po improwizowanym przez J. K. Turskiego 33
kazaniu na „Czas", w którym wybornie przedrzeźniał
wymowę osławionego później księdza Goliana34, za-
grzmiała naraz ze stu kilkudziesięciu piersi młodzień-
czych uroczysta melodia pieśni Janusza35: Białe Orlę,
której ostatnia zwrotka:
21

Wielka, wielka wojna będzie!


Oj, niejeden Moskal zginie,
Lecz i Orlę krwią opłynie
W Polsce mogił nam przybędzie!

na zawsze wryła mi się w duszę — smutnym przeczu-


ciem. Jak dziś widzę piękną, wyniosłą, natchnioną po-
stać późniejszego męczennika i bohatera S[zwarcego]
B[ronisława], który gdzieś tam zaprzepaszczony w kaź-
ni moskiewskiej, powoli dogorywa, w jego oczach za-
błysły gromy, odbiła się na obliczu przyszłość strasz-
na, ale promienna, zalana krwią, gruzami zasypana,
ale święta męczeństwem i nieśmiertelną wiarą w zba-
wienie Ojczyzny! — Wystarczający sobie, nie zwyk-
łem przez modlitwę uciekać się do nadprzyrodzonych
potęg, za tego jednego atoli człowieka, cierpiącego od
tylu lat męki Prometeusza, szlę do bóstwa gorące mo-
dły, aby go wybawił ze szponów moskiewskich, bo
ludzka pomoc nadaremna. Bracie i druhu! pamięci
twej świece ostatnia łzę, która spłynęła na wiadomość,
żeś popadł w ręce wroga36; na zawsze oko suchym
zostanie, boś ty był ostatnim, któregom czcił i kochał
całą duszą!
Zaraz po tym zgromadzeniu, udałem się do przyja-
ciół, którzy dotąd także bezpośredniego nie wzięli
udziału w robotach sprzysiężenia. W poufnej a ser-
decznej rozmowie roztrząsaliśmy tak żywo każdego ob-
chodzącą sprawę organizacji i ruchu w zaborze mos-
kiewskim. Wreszcie na drugi dzień rano, sam na sam
zrobiłem rachunek sumienia i zdecydowałem się przy-
jąć na siebie powierzoną mi misję w Poznańskiem, ale
pod pewnymi warunkami. Prócz poglądu i widzimisię
na ówczesny ruch polityczny, nie przystając w niejed-
nym do zasad przyjętych przez Komitet Centralny,
prócz pewnych wątpliwości co do istotnej potęgi i roz-
gałęzienia organizacji narodowej — w tak stanowczej
22

chwili życia jeszcze osobiste stosunki nasuwały mi


uwagi, które w rachunek wciągnąć byłem powinien.
Odbywszy doktorat medycyny niedawno, miałem jesz-
cze przed sobą mozolny egzamin na lekarza praktycz-
nego, z czym uporawszy się od razu zająłbym poważ-
ne stanowisko w społeczeństwie poznańskim, wywią-
załbym się z długu wdzięczności ludzi zacnych, którzy
mi przyszli w pomoc przez cały czas studiów, stałbym
się podporą osieroconej od dawna familii.
Przystępując do organizacji, trzeba było zrezygno-
wać z tych planów, bo dwom panom służyć niepodob-
na. Wymieniam wszystkie refleksje — z umysłu. Czło-
wiek nieprzywiązany do gleby rodzinnej, do rodziny,
przyjaciół itd. niezdolny jest wyrobić w sobie bezin-
teresownej miłości ojczystej, dla której znów wszystko
poświęcić należy.
Łudzi siebie i drugich, kto twierdzi, że bez poprzed-
niej walki rozpaczliwej z prywatnymi więzami gotów
jest do nieograniczonych ofiar dla narodów, ludzkości.
W każdym człowieku tkwi choćby odrobina sobkostwa;
szczęśliwy, jeżeli w szlachetnych czerpie je pobudkach.
Taka jest reguła dla powszednich ludzi. Wyjątki może
stanowią istoty wyjątkowe — geniusze, a tych ani
przed, ani w czasie powstania nie było. Dopiero po
zakończonej tragedii wylęgli się z mętów krajowych
wielcy mężowie stanu, którzy post festum za-
częli rozgłaszać, że całe nieszczęście naprzód przewi-
dzieli i dlatego właśnie do dzieła szaleńców ręki nie
przyłożyli, chyba pod groźbą.
Ale czemuż nie przeszkodzili szaleństwu?
Dlaczego zgłupiałym wzrokiem i założywszy ręce
patrzyli na gotującą się zgubę i zatratę narodu? Pa-
nowie! jak niewczesne były krzyki i lamenty, gdy
powstanie wybuchło, tak bezwstydne są ujadania pa-
noszących się dziś na pustym cmentarzysku, którzy
23

krociom, zabitym, zamęczonym przez wroga śmią urą-


gać wyrzutem, że naród wtrącony w przepaść, i wobec
tysięcy konających powolnie na Sybirze, w katorgach
lub tułactwie na szerokim świecie występują z oskar-
żeniem zamykającym wrota do kraju, że ,,niepopraw-
ni" 37. U niejednego stara to piosenka, iż każdy wy-
buch zbrojny za wczesny, lecz pozwólcie, aby inni ina-
czej myśleli i na inną śpiewali nutę.
Zresztą, czy w czas, czy też w niewczas rozpoczęta
krwawa walka z wrogiem dowodzi jedno, iż naród już
dłużej ciemięstwa znieść nie potrafił, że nadludzkie
znosił cierpienia, że bądź co bądź czuł nieprzepartej
zmiany potrzebę. A gdy tego na drodze pokoju osiąg-
nąć mu nie dozwolono, przemocą stargał kajdany.
Zbyt nisko sobie cenią naród, którzy utrzymują, że
kilku szaleńcom dał się otumanić i wciągnąć do walki.
Gdyby w r. 1863 nie było już w Polsce nagromadzo-
nego aż do zbytku materiału palnego, gdyby naród
nie był ocknął się z długiego letargu i nie poczuł doj-
mujących boleści — zaprawdę! ani setki najzręczniej-
szych agitatorów nie zdołałyby popchnąć masy na
drogę rewolucji. Ostatnie powstanie było przede wszy-
stkim — koniecznością.
Powal człowieka o ziemię, gnieć piersi kolanem, z
początku może będzie się szamotał z tobą, potem z
rezygnacją ulegnie przemocy, ale wreszcie gdy wsku-
tek bezmiernego ucisku zabraknie mu oddechu, gdy
krew do głowy uderzy, wtedy dobędzie ostatnich sił
z rozpaczy, by zrzucić z siebie przeciwnika, choćby
potem i skonać przyszło. A cóż dopiero dziwić się na-
rodowi, posiadającemu tyle żywotności, tyle wspom-
nień, tyle potrzeb, tyle popędów, tyle marzeń, że z
bronią w ręku toruje sobie drogę do wolności, gdy
dobrocią, uległością i cierpliwym wyczekiwaniem
osiągnąć jej nie może.
24

Inna rzecz z przygotowaniem środków do powsta-


nia. — W tym. względzie cała odpowiedzialność spada
na ludzi czynu. W ich bowiem ręku spoczywała władza
nad wzburzonymi masami, oni na dobry skutek przy-
rzekli obrachować powstanie38 przez zgromadzenie i
odpowiedni rozkład pomocniczych środków i czynników
do walki; oni powinni byli tak się urządzić, aby na każ-
dy wypadek byli panami sytuacji, a więc, aby nie dali
się zmusić do jakiego bądź nieprzewidzianego kroku.
Ludzie czynu widzieli konieczność powstania, skoro
zaś nie czekając katastrofy z założonymi rękoma, chwy-
cili śmiało za ster; podjęli się tym samym pokierować
nawą ojczysta — dobrze. Sternik zaś, nie tylko, że
znać ma drogę przed sobą, ale i porę, w której od brze-
gu odbić należy i rafy podmorskie, które wymijać na-
leży. Ludzie nie widzący rewolucji trudno, aby odpo-
wiadali za czyny, dopóki wybuch nie nastąpił.
Ale od dnia 22 stycznia 1863 r. dzielą wszyscy jed-
ne losy i biorą wspólną odpowiedzialność przed naro-
dem, potomnością, historią.
Tyle odpowiedzi mędrcom-grabarzom, którzy dziś
konspiracji i powstaniom odśpiewują pogrzebne „Re-
quiescat", a na nieszczęśliwych pogrobowców, dogory-
wających poza Ojczyzną, w dowód braterskiej miłości,
rzucają w oczy — anathema!
Lecz i na tym tułaczym chlebie wypaśli się geniusze,
krajowym mędrcom spowinowaceni, bez których Pol-
ska — zerem. Dlaczegóż to w czasie akcji nie zajaś-
nieli wielkością? czemu tak oględnie stronili od oso-
bistego wystąpienia w kraju? Trzeba było nadstawić
karku pod szubienicą, zmierzyć się oko w oko z nie-
przyjacielem na różnych stanowiskach, wtedy każdy
miałby prawo sądzić i potępiać — ale tak! to wara
— od wyroków! aby snać na rzekomego sędziego nie
spadł wstyd i hańba!
25

Zaliczając się do pospolitych ludzi, rozważałem te-


dy nie tylko sprawy publiczne same przez się, ale i w
stosunku do osobistych moich interesów. Na takie]
podstawie, następujące postawiłem warunki przystą-
pienia mego do organizacji, które delegowany komi-
tetu, z wyrozumieniem przyjął:
1. Stosując się do celu i zasad kardynalnych orga-
nizacji narodowej w wyborze atoli środków, do prze-
prowadzenia takowej w Księstwie, zastrzegam sobie
zupełną swobodę, biorąc naturalnie i całkowitą odpo-
wiedzialność na siebie.
2. W stosunkach mych, uznaje tylko Komitet Cen-
tralny nad sobą i z nim wprost we wszystkich spra-
wach znosić się będę.
3. Ponieważ rozkrzewienie organizacji narodowej na
lata się rozkłada dla kompletnego przygotowania dla
wybuchu, użyteczniejszym stanę się zająwszy samo-
dzielne stanowisko jako lekarz w Poznańskiem. Dlatego
wymawiam sobie, że aż do końca lutego 1863 r. obok
nawiązywania organizacji w Księstwie, głównie w
Berlinie przebywać będę, dla skończenia egzaminów,
po czym wolny będąc, oddać się mogę swobodnie spra-
wie publicznej.
Pobyt chwilowy mój w Berlinie bardzo był na rękę
delegowanemu, ponieważ komitet dotąd nie posiadał
pośredniego punktu dla komunikowania się z emigra-
cją na Zachodzie. — Podjąłem się tedy i ułatwiania
przesyłek lub ludzi przez stolicę pruską. Gdy tak zgo-
da we wszystkich kwestiach nastąpiła, wręczył mi de-
legowany komitetu formularz przysięgi, wedle którego
się przyrzekało posłuszeństwo naczelnej władzy, od-
danie się zupełne sprawie narodowej na przyjętych
przez partię ruchu kardynalnych zasadach, tajemnicę
bezwarunkową tak co do osób, jak i działań w orga-
nizacji, chociażby przychodziło życiem przypłacić.
26

Uznając słuszność wymagań, złożyłem przysięgę


przez proste podanie ręki obecnemu członkowi z ławy
krakowskiej 39, oświadczając, że przytoczone w rocie
przysiężnej warunki uroczyście wypełnić zobowiązuje
się, co uznano za wystarczające zamiast zwykłego cere-
moniału z krucyfiksem itd. skrupulatnie w organizacji
przedpowstańczej przestrzeganego. Zaprzysięganie w
każdym tajnym związku jest konieczne czy w ten,
czy w ów sposób wykonywane. Człowiek bowiem tak
jest w ogóle dziś słabą, chwiejną istotą, iż pod lada
naciskiem okoliczności, przypadku ugina się i zmienia.
Ktokolwiek zaś posiada choć cokolwiek poczucia włas-
nej godności, prędzej się cofnie przed zdradą na samą
myśl złożonej kiedyś wobec świadków przysięgi, ani-
żeli gdy bez uroczystego przyrzeczenia do spisku ja-
kiegoś przystąpił. Zwłaszcza u ludzi wiary, zapału, ale
mniej oświeconych i słabego charakteru, bez przysięgi
obyć się niepodobna, człowiek zaś wykształcony, sil-
nych zasad przez dane słowo, stawia jedną tamę wię-
cej chwilowemu zachowaniu się lub zmienności.
Przed i na początku powstania nikogo nie przy-
puszczono do organizacji bez dokładnej znajomości
osób i uroczystej przysięgi, toteż zdrady nigdzie nie
było; później, gdy z postępem powstania, roboty or-
ganizacyjne coraz to więcej się ujawniały, a obok tego
i rozprzęgały przez napływ najróżnorodniejszych ży-
wiołów, zmienność, niewiara i zdrada poczęły w sze-
regach powstańczych się pojawiać coraz częściej.
Po załatwieniu tej koniecznej wówczas formalności,
przystąpiliśmy do szczegółowego rozbioru naszego za-
dania. Delegowany objaśnił mnie o ustroju organi-
zacji i komitetu, o planach na przyszłość, opatrzył
mnie instrukcjami, formularzami, odezwami i różnymi
dokumentami; nominacje zaś urzędową przyrzekł nie-
zwłocznie nadesłać z Warszawy. Z mej znów strony
27

oświadczyłem, iż organizację rozpocznę od dołu, zawią-


zując dziesiątki i organizując pojedyncze powiaty, po-
tem dopiero pomyśle, o centralnej władzy dla Księstwa,
gdy już na prowincji pewną zdobędę sobie siłę i prze-
wagę.
Przed rozpoczęciem wszelkiej pracy porozumienie się
z G[uttrym] było niezbędnym, bo choć sam nie chciał
wziąć na siebie przeprowadzenia jakiego bądź związku
rewolucyjnego w Poznańskiem, który uważał za zby-
teczny, tusząc sobie, że w potrzebie wszystko co go-
rętsze za nim pójdzie; chociaż nie zgadzał się z for-
sownym kierunkiem prac komitetowych; wszelako ja-
ko prawy patriota i zacny człowiek nie powinien by
odmówić moralnego poparcia, gdyby tylko przez to, że
wiedząc o mej misji, tamy moim robotom nie będzie
stawiał.
Z tego powodu zetknąłem się jeszcze z Zyg[muntern]
P[adlewskim]40, co tylko do Krakowa przybyłym, a
udającym się do kraju, i rozmówiwszy się z nim o
Poznańskiem, o G[uttrym] i sprawach stykających się
z mym posłanictwem, wziąłem list do G[uttrego] re-
komendujący mnie jako agenta i wzywający go do
dania mi wszelkiej patriotycznej pomocy. Pismo to
wraz z innymi papierami, później w Działyńskich pa-
łacu znalezione przez Prusaków, znajduje się w aktach
osławionego procesu, wytoczonego przez „Kammer-
gericht" berliński wielu rodakom z zaboru pruskiego
w r. 1865. Brzmi zaś znów spolszczone podług owych
aktów jak następuje:
Kraków, dnia 20 października 1862.

Szanowny pośle!

Oddawca tego listu upoważniony jest przez Central-


ny Komitet Narodowy do działania w W. Ks. Poznań-
skim. Nie wątpię, że dla dopięcia tego zamiaru całego
28

Twego wpływu i wszelkiej mu pomocy użyczysz, więc


nie wzywam Cię nawet do tego. Piszę jedynie, aby
Ci przypomnieć niezbędną potrzebę urządzenia w Poz-
nańskiem komunikacji pogranicznych i utworzenia ja-
kiego bądź związku, z którym by wnijść w stosunki,
i na którego współdziałanie w razie koniecznej a na-
głej potrzeby, z pewnością rachować by można; dziś,
nie wiedząc, czy dużo mamy czasu przed sobą, kiedy
nas zaskoczy nagła potrzeba rozpoczęcia transportów,
urządzania składów albo przesyłek ludzi, bardzo trud-
no obyć się bez naprzód umówionych a pewnych pun-
któw komunikacyjnych. Nie posiadając takowych,
łatwo zdarzyć się nam może, iż przy pierwszej próbie
znajdziemy się w Wielkopolsce, jakby na obcej ziemi.
Temu trzeba koniecznie i to jak najśpieszniej zara-
dzić. Gdyby ci się udało cośkolwiek w tym względzie
uskutecznić, pewno nie omieszkasz porozumieć się z
wiadomymi ci osobami w Warszawie, a ci wkrótce do
ciebie się zgłoszą. Podróż moja idzie bardzo oporem,
mimo to wkrótce stanę na miejscu. Jakżeż ci się udała
wycieczka? Poruszając raz jeszcze nasze sprawy Twe-
mu wypróbowanemu patriotyzmowi a siebie łaskawej
pamięci, przesyłam Ci wyrazy szacunku i szczere ser-
deczne pozdrowienie.
Do widzenia Twój
Z.P.
Spal ten list.

P. G[uttry] nie spalił listu, zachowując go raczej


dla Prusaków41, którzy najpocieszniejsze z tego do-
kumentu wywodzili kombinacje i łamigłówki! zama-
chy stanu i zbrodnie!
W Krakowie spotkałem się z K[azimierzem] S[cza-
nieckim]42 poznańczykiem, noszącym się z mysią in-
29

stalowania się przy Uniwersytecie Jagiellońskim, jako


docent prawniczego wydziału. Ponieważ miał rozga-
łęzione stosunki pomiędzy młodzieżą krakowską, przy
tym obrotny, ruchawy — postanowiłem go użyć za
pośrednika pomiędzy organizacją krakowską a poznań-
ską. Zaprzysiągłem go tedy, lecz później pożytku z
niego nie miałem, a przynajmniej takiego, jakim so-
bie założył.
Załatwiwszy się w Krakowie ze wszystkim ruszy-
łem na powrót w Poznańskie, Po drodze zatrzymałem
się we Wrocławiu, skąd niezwłocznie (dnia 25 paź-
dziernika) wysłałem do G[uttrego] przebywającego
chwilowo w Poznaniu list, w którym zapraszam na
schadzkę w celu stanowczego porozumienia się w spra-
wie publicznej. Nim ruszyłem ku Wielkopolsce, obja-
śniłem zaufanych we Wrocławiu akademików o cela
i zamiarach zjazdu krakowskiego, o podjętej przeze
mnie misji; po czym zaprzysiągłem Sm[iśniewicza]
Wł[adysława] 43 i młodego Karola L[ibelta]44, pole-
cając im, aby przysposabiali zwolna młodzież, ale bez
gromadnego zaciągania w szeregi organizacji. Zaprzy-
sięgać i wtajemniczać w roboty tylko najdzielniej-
szych i najzaufańszych — reszta niech się spokojnie
uczy.
G[uttrego] w Poznaniu nie zastałem, z przejażdżki
do Częstochowy udał się zaraz do siebie na wieś. Wy-
słałem mu więc pocztą list P[adlewskiego], prosząc,
aby co rychlej przybył do miasta. Tymczasem wyru-
szyłem w powiat średzki i wrzesiński w zamiarze za-
wiązania organizacji narodowej, a równocześnie na-
pisałem do dwóch zaufanych z powiatu pieszewskiego.
— Ani w średzkim, ani we wrzesińskim, nie udało
mi się od razu wynaleźć odpowiednich ludzi do związ-
ku. Miałem tam dużo znajomych, bez gruntownego
atoli zbadania ich sposobu myślenia nie mogłem się
30

odważyć, aby komuś powierzyć ten pierwszy zawią-


zek, zwykle stanowczo decydujący o pomyślności lub
zawodzie następnych robót konspiracyjnych. W ogól-
nych więc tylko zarysach przygotowałem grunt, wska-
zując na niezbędną potrzebę rychłego zorganizowania
się w imieniu jednych zasad i zakupywania pojedyn-
czo palnej broni, która kiedyś dla naszej braci w Kró-
lestwie przydać się może.
Z powrotem zastałem w Poznaniu G[uttrego], jako
też owych dwóch z pleszewskiego, którzy z zapałem
zgodzili się na wszystko, złożyli przysięgę, zabrali in-
strukcje i ruszyli spiesznie do domów, żądni pracy
i pełni wiary w lepszą przyszłość. G[uttry] oświadczył
mi z góry, że co powiedział dawniej w Warszawie, od
tego i teraz nie widzi potrzeby odstępować, z robota-
mi Komitetu Centralnego się nie zgadza, uważając je
za przyśpieszone, a tym samym nie dojrzałe, że obo-
wiązań żadnych się nie podejmuje, i nic na siebie nie
bierze, ale i mnie przeszkadzać nie myśli, owszem ży-
czy jak najlepszego powodzenia, gdy osobistego popar-
cia dać nie może.
Przy powtórnym widzeniu się, wyraził G[uttry]
zdziwienie, iż musiało zajść jakieś nieporozumienie,
albowiem z taka samą misją przybył do Poznania ktoś
inny: D[emontowicz] agent z Prus Zachodnich. Radził
mi tedy odszukać D[emontowicza] dla uniknięcia za-
wikłań i wskazał mi K[azimierza] S[zulca] 45, przez
którego miałem być wprowadzony na posiedzenie za-
powiedziane w tym dniu. dla ukonstytuowania się ko-
mitetu. Pobiegłem natychmiast, szukałem wszędzie,
lecz na nieszczęście S[zulca] nigdzie znaleźć nie mo-
głem. G[uttry] zaraz wyjechał, nie czekając, co z tego
wszystkiego wyniknie.
Nie mając chwilowo czego zatrzymywać się dłużej
w Poznaniu, zwłaszcza że była największa potrzeba,
31

abym ruszył do Berlina, gdzie i do egzaminów trzeba


było się zgłosić, i nominacja z Warszawy wraz z in-
nymi papierami nadejść już powinna była, bez czego
niepodobna mi było wystąpić urzędownie wobec nie-
znanych mi osób i rozpocząć roboty; przed wyjazdem
napisałem jeszcze do Komitetu Centralnego, zawiada-
miając o wystąpieniu D[emontowicza] i prosząc o wy-
jaśnienie tej sprawy, potem w mieszkaniu S[zulca]
zostawiłem kilka słów dla D[emontowicza], wsiadłem
wieczorem na kolej i tak stanąłem w pierwszych
dniach listopada w Berlinie. Zastałem z Warszawy
tylko druki tajemnie tam wychodzące, które rozesła-
łem w rozmaite miejsca Poznańskiego. Przy tej spo-
sobności poleciłem w pleszewskim powiecie, aby się
rączo wzięto do zorganizowania, chcąc się przekonać,
o ile próba się uda.
Dowiedziałem się, że w Poznaniu na owym posiedze-
niu za inicjatywą D[emontowicza], utworzył się z ży-
wiołów gorętszych komitet złożony z 10-12 osób bez
określonego programmatu więcej dla przeciwstawienia
się komitetowi „białych" — również luźnemu i nieokre-
ślonemu ciału. W każdym razie był to pierwszy krok
rewolucyjny, jak ruch wywołany przeze mnie w po-
wiecie pleszewskim, pierwszym objawem organizacji
narodowej w Poznańskiem.
Wadą komitetu była wielka liczba członków i brak
wytkniętego celu, stąd nic nie zrobiwszy, rozbić się
wkrótce musiał; nieszczęściem organizacji pleszewskiej
było, że stanęła samotnie, a nawet w łonie powiatu
natrafiła na opór, więc owoców nie wydała takich,
jakich się spodziewać należało. Lecz o tym później.
Przybywszy do Berlina, zgłosiłem się niezwłocznie
do egzaminów. Pierwszy atoli termin naznaczono mi
tuż przed Bożym Narodzeniem. Miałem tedy dość cza-
su do ostatecznego przygotowania się, a nawet zapisa-
32

łem się na kurs operacyjny, który wszelako już w


połowie zaniechać musiałem. Nawał bowiem zajęć wy-
nikających z mego stanowiska, jako agenta komitetu,
niebawem tak się zwiększył, żem musiał się zdecydo-
wać jednemu tylko służyć bogowi. Łatwo się domyślić,
na którą stronę się przechyliłem, a to tym bardziej,
żem z prześcigających się wypadków widział jasno
jak na dłoni, że wybuch nie na lata, ale na miesiące
dojrzewa,
Dziwiłem się i pojąć tego do dziś nie mogę, jak lu-
dzie, nawet zupełnie wtajemniczeni w ruch i życie
ówczesne narodu, nie widzieli, że stoją na wulkanie
lada chwilę grozą wojny wybuchnąć mogącym. Jedno
tylko tłumaczy, że człowiek w akcji im czynniejszy
bierze udział w jakiej sprawie, tym pospolicie mniej
widzi przed sobą i niezdolen dostrzec ostatecznych
konsekwencji działania. Ja z boku stałem, więc bar-
dziej znajdowałem się w położeniu ogarnięcia myślą
całej sieci rozwijających się szybko wypadków i pra-
wie instynktowo przewidziałem bliską walkę, com też
publicznie wypowiedział w mowie w czasie obchodu
dnia 29 listopada wygłoszonej.
Całkiem więc przerzuciłem się na łono rewolucji
i wyłącznie zająłem się spełnieniem misji podwójnej,
powierzonej mi przez Komitet Centralny. Druki prze-
syłane często z Warszawy rozrzucałem w różne strony
tak Ks. Poznańskiego, jak i po części w Prusach Za-
chodnich, polecając podawanie sobie z rąk do rąk. Po-
dobne bezimiennie rozsyłane odezwy były dla miesz-
kańców w zaborze pruskim podniecającą nowością.
Zdawało mi się, iż w ten sposób spowoduje się bez-
wiedne przechylenie się umysłów na korzyść rewo-
lucyjnego ruchu. I rzeczywiście była to wyborna pro-
paganda przygotowująca do nieprzewidzianych wów-
czas wypadków.
33

Najważniejszą czynnością w Berlinie było pośred-


nictwo moje w znoszeniu się Komitetu Centralnego
z organami ruchu na wychodźstwie i odwrotnie. Prze-
syłki książeczek i odezw dla wojska moskiewskiego,
kierowane przez Hercena i Bakunina46, także szły
na moje ręce, jak niemniej przeznaczone dla krajowej
organizacji kilka podręcznych wydoskonalonych dru-
karni. Wreszcie i o wyszukaniu dróg dla prowadzić
się mającej broni myśleć zaczęto. Liczba przekrada-
jących się do kraju z Zachodu młodych wychodźców
z każdym dniem rosła — a wszystkich idących przez
Berlin trzeba było zaopatrywać w potrzebne fundu-
sze, legitymacje i wskazywać, którędy dalej udawać
się mieli.
Początkowe wydatki z własnej kieszeni pokrywa-
łem, mając do 400 tal. zebranych, później atoli prze-
słał mi komitet na ten cel kilka tysięcy rubli — do
wiernych rąk jak się wyraził. Wszystkie te czynności
sam odbywałem, nie starając się wcale o szerzenie
sprzysiężenia pomiędzy akademikami, a pragnąc, aby
do ostatniej chwili zostawali przy nauce. W dowód za-
ufania wybrali mnie powtórnie marszałkiem towarzy-
stwa, chociaż już akademikiem być przestałem. Przy-
jąłem ten zaszczytny urząd warunkowo tylko, że każ-
dej chwili wycofnąć się mogę, gdy okoliczności do in-
nych obowiązków mnie powołają. Będąc primus inter
pares, mogłem tę poczciwą młodzież każdej chwili po-
wołać do służby publicznej, wiec przedwczesne wta-
jemniczenie w roboty przygotowawcze do powstania
uważałem nie tylko za zbyteczne, ale nawet szkodliwe.
Kilku tylko było na innej drodze, obznajmionych
z prawdziwym stanem rzeczy, lecz i przed tymi do
pewnego stopnia ukrywałem moją misję.
Jak najwięcej oszczędzając w pracy mej akademi-
ków, zwróciłem starania ku przebywającym wówczas
34

oficerom serbskim, by zjednać sobie ich przyjaźń


i możliwą na przyszłość pomoc. Oswajałem ich tedy .
z wolna z myślą rychłej walki w Polsce o niepodle-
głość i pragnąłem wszczepić to przekonanie, iż jeśli
kiedy, to teraz najlepsza pora do zawarcia sojuszu
pomiędzy ludźmi czynu, pochodzącymi z różnych, lecz
wszędzie równą znoszących niewolę ludów słowiań-
skich. Od kilku lat nosiłem się z tą myślą, szukając
sposobu urzeczywistnienia.
Będąc w 1860 r. przez pół roku w Pradze czeskiej,
znalazłem się wpośród Bułgarów, Serbów, Kroatów,
Słowaków, Morawian i Czechów. Próbowałem tedy
utworzyć związek, w którym początkowo tylko po
dwóch z każdej narodowości wstąpić miało. Wróciwszy
każdy do ojczyzny zobowiązany był propagować ideę
zbratania Słowian w imię wolności, obeznawać z hi-
storią i charakterem pojedynczych ludów, po roku zaś
albo osobiście przybyć na zjazd doroczny, albo zdać
piśmiennie sprawę z czynności.
Zawiązało się takie kółko, lecz spełzło na niczym,
każdy wróciwszy do siebie, zapomniał, a raczej nie
chciał sobie przypomnieć, danego przyrzeczenia. Gdy
więc nowa sposobność się nadarzyła urzeczywistnienia
mej idee fixe, chwyciłem się oburącz i nie bez powo-
dzenia. Serbowie, a było ich wtedy w Berlinie do
trzydziestu, z zapałem przyjęli podaną dłoń bratnią,
większość wojskowych nawet przyrzekła, gdy przyj-
dzie do wybuchu w Polsce, iść razem z nami bić Mo-
skala, reszta zaś miała się udać na propagandę do
południowej Słowiańszczyzny, a zwłaszcza do Serbii,
aby popchnąć rząd książęcy 47 do wyzwolenia zupełne-
go spod jarzma tureckiego i austriackiego reszty współ-
plemieńców,
Powziąwszy taki plan, przedstawili oficerowie zbio-
rowo ministrowi wojny w Białogrodzie, że w Prusiech
35

dosyć się już napatrzyli praktyce wojskowej i życzą


sobie niezwłocznie powrócić do domu. Ministerium
prośbę tę stanowczo odrzuciło, wydając rozporządzenie,
aby wszyscy w pruskiej służbie do ostatniej chwili, tj.
przez cały rok, wybyli. Wskutek takiej odprawy, nie
myśląc wcale dłużej na miejscu pozostawać, oficero-
wie podali się do dymisji, którą ostatecznie rząd serb-
ski przyjął, ale z obostrzeniem, że więcej do armii na-
rodowej przypuszczeni nie będą. a w dodatku nie jeden
później doznał srogiego prześladowania ze strony wła-
dzy.
Niebawem wybuchło i powstanie nasze. Kiedy daw-
niej kilkunastu wojaków rwało się do walki, teraz za-
ledwie trzech pozostało wiernymi danemu słowu, a
czwarty cywilny — i to przysiągłbym więcej z potrzeby,
aniżeli z rzetelnego przekonania. Na pierwszym wstę-
pie bowiem zażądali, aby zapłacić ich długi, bo ina-
czej ruszyć się im niepodobna.
Interes ten kosztował przeszło 1000 talarów, lecz
zapłaciłem, wojskowych bowiem w początkach powsta-
nia brak był niezmierny. Udali się w Poznańskie, skąd
już to z oddziałem Junga 48, już też z Taczanowskim
ruszyli w pole. Jeden wkrótce nawrócił i udał się
wprost do Serbii, z pozostałych dwóch jeden zostawał
bezczynnie przy Taczanowskim, drugi uwijał się z od-
działem konnym po Kaliskiem. Pierwszy był zdatny
i dzielny oficer ze sztabu i szkoda wielka, że nie umia-
no obszernych jego wiadomości zużytkować, nic więc
dziwnego, że rozczarowany wrócił do Serbii, a odep-
chnięty od własnego rządu, poszedł niestety koniecz-
nością zniewolony w służbę armii moskiewskiej. Drugi
Markowicz, dobry żołnierz, ale straszny letkiewicz. Po
ignacewskiej bitwie49 wrócił w Poznańskie, a stam-
tąd czym prędzej czmychnął do Berlina, gdziem go
w kilka miesięcy później spotkał znów zadłużonego
36

po uszy. Gorzko począł wyrzekać na Poznańczyków,


że go tu umyślnie wywieźli i bez grosza pozostawili,
że dotąd go łudzą sformowaniem nowego oddziału
konnicy, na którego czele pragnie stanąć jak najspie-
szniej. Pierwsze fałsz, drugie prawda. Wiedząc, że sie
sam naparł do Berlina, i że otrzymał aż nadto pienię-
dzy na drogę, które rychło roztrwonił, a wreszcie nie
dowierzając bardzo wojennemu jego animuszowi, chcąc
się przekonać, czy rzeczywiście ma ochotę wyruszenia
w pole, zaproponowałem mu przejażdżkę w Prusy
Zachodnie, gdzie nie obiecywany złudnie, ale gotowy
otrzyma szwadron i wyruszy natychmiast w Płockie.
W zamian przyrzekłem wszystkie długi zapłacić i od
stóp do głowy uzbroić pod jednym maluczkim waru-
neczkiem, że niezwłocznie pojedzie ze mną na miejsce
przeznaczenia. Tak przyparty na drugi dzień stawić
się przyobiecał z ostateczną decyzją, lecz jakoś mu
nie pilno było, bo i po trzech dniach nie ukazał się
więcej.
Gdym w r. 1865 był w Serbii, dowiedziałem się, że
tenże Markowicz na Polaków niestworzone wygaduje
rzeczy. Przedstawiłem więc prawdziwy stan sprawy,
że właśnie miły Marko najmniej miał racji skarżenia
się i szkalowania, bo nawet, gdy już nie chciał iść bić
się, dano mu pieniędzy na powrót do ojczyzny. Z tego
jednego wypadku nie sądźmy źle o pobratymczym na-
rodzie, którego całą winą, że młodziutki jeszcze, stąd
chwiejny w przekonaniach, chwilowym porywem się
kierujący. Materiał z ludu serbskiego nieoceniony do
silnej budowy społeczności narodowej, lecz jeszcze za
surowy, choć samorodny. Obcowanie Polaków z Ser-
bami nader potrzebne dla wspólnych interesów. Mia-
łem sposobność poznania wielu, tak za granicą, jak
we własnym ich kraju i śmiało rzec mogę, że obok
Polaków najjędrniejszy to naród słowiański, wiele na
37

przyszłość obiecujący, a nad nami tym wyższy, że po-


siada ustrój społeczny, oparty na szerokiej podstawie
zasad demokratycznych. W Serbii nie ma żadnych kast,
wszyscy sobie równi nie tylko wobec prawa, ale i w
pożyciu towarzyskim. Dlatego szczególniej na emigra-
cji polskiej w Serbii ciąży święty obowiązek obznajmia-
nia nas z dziejami Serbów, charakterem, zwyczajami,
zapoznać z urządzeniami tak politycznymi, jak społecz-
nymi, zwracać uwagę na kierunek, w jakim ten lud
się rozwija. Z drugiej strony winniśmy Serbom przed-
stawić sprawę Polski, jako warunek niezbędny wol-
ności wszystkich Słowian, dać rękojmie naszego bra-
terstwa i dobrej woli. Mistycznym symbolem takiego
przymierza Serbów z Polakami, oby były krzyże, naj-
waleczniejszym z wojowników serbskich dane z pier-
wszej armaty zdobytej na Turkach, która dziwnym
trafem zbiegiem okoliczności, była pochodzenia pol-
skiego50.
Lecz wróćmy do poprzedniego wątku. — Jeszcze
latem zawezwał S[eweryn] E[lżanowski] 51, abym pi-
sywał dla „Przeglądu Rzeczy Polskich" odpowiednie
artykuły, za co dobrze płacić przyobiecał. Skorzysta-
łem z tej oferty w ostatnim kwartale 1862 r., przesy-
łając kilka korespondencji i rozpraw, w których po-
między innymi starałem się głównie Centralny Naro-
dowy Komitet postawić na wyniosłym stanowisku pra-
wowitej, naczelnej a jedynej władzy narodowej, a
pragnąc odsłonić zamach mrgr. Wielopolskiego, który
wydrukowaniem podchwyconego urywku z projektu
organizacji Centralnego Komitetu Rewolucyjne-
go i postawieniem obok znanego rozkazu Central-
nego Komitetu Narodowego, zarządzającego po-
datek powszechny na rzecz przyszłego powstania —
umyślnie i w złej woli pomieszał oba te dokumenta,
aby skompromitować wobec kraju Komitet Narodowy,
38

a tym samym zadać cios śmiertelny dążeniom i robo-


tom organizacji narodowej * 52.
Komitet Narodowy jawnie wystąpił do walki i obo-
siecznie odparł wrogą zaczepkę. Choć już od połowy
czerwca ukonstytuowany, dopiero we wrześniu pierw-
szy raz jawnie wystąpił z programmatem prac przy-
gotowanych, których ostatecznym celem miało być
powstanie53.
Stan ówczesny kraju, pomimo silnego rozbudzenia du-
cha w ludności miejskiej, urzędnikach i części mło-
dzieży szlacheckiej, był tego rodzaju, że Komitet Cen-
tralny Narodowy przeprowadzając swe plany na każ-
dym kroku spotykał olbrzymie trudności i przeszkody,
a środków materialnych w ręku nie miał prawie żad-
nych. Szlachta i kapitaliści miejscy, związani w orga-
nizację "białych" i ślepo posłuszni swej ,,Dyrekcji" 54,
nie tylko nie popierali Komitetu Narodowego, ale
przeciwnie uważali cała organizację narodową za wro-
gą partie, a plany jej za szaleństwo, od którego, aby
się wykupić, gotowi byli stanąć po strome Wielopol-
skiego, właśnie wiozącego z Petersburga obietnice re-
form i rychłego przybycia w. ks. Konstantego jako
namiestnika 55.
Aby rozbić ten sojusz i postawić przepaść nieprze-
bytą pomiędzy rządem najezdniczym a legalistami na-
szymi, trzeba było się chwycić środków ostatecznych.
Objawem tego usposobienia były zamachy na Konstan-
tego i margrabiego; otóż trzeba przyznać, że osiągnęły
zamierzony skutek, bo zmusiły Moskwę do zrzucenia
maski i chwycenia się środków represyjnych, które
już dawno zdecydowanymi były — ale ukrywano się

* Ciekawego czytelnika odsyłam głównie do zeszytu „Rzeczy Pol-


skich" z 12 grudnia 1862 r. w którym Korespondencja z kraju i arty-
kuł Organizacja Społeczna najlepiej uwydatniają ówczesne moje zapa-
trywanie się na sprawy publiczne56. Zasad tam wygłoszonych nie za-
chwiała ani burza rewolucji, ani powolne dziś konanie na wygnaniu.
39

z ich wykonaniem, a tak teraz wszystko wyszło na


jaw i, co najważniejsza, zamachy uniemożliwiły wszel-
kie zbliżenie się pomiędzy najazdem a naszymi „lojal-
nymi".
Już wtedy wypadki te w opinii krajowej i za gra-
nicą wywołały z jednej strony bezwzględne po-
tępienie, a z drugiej zupełne uznanie. Dziś zasta-
nawiając się po tylu latach, z czystym sumieniem wy-
powiadam zdanie moje, że w czasie powszechnego le-
targu, gdy naród cierpliwie znosi jarzmo niewoli, po-
dobny zamach nazwałbym szaleństwem, bo bez celu
spełnionym, a nawet zbrodnią, bo niepotrzebnie jesz-
cze większy ucisk na kraj sprowadzający. Inaczej się
rzeczy mają, gdy naród się ocknął i szuka światła, by
wyjść z ciemnicy; wtedy należy łamać wszelkie prze-
szkody w drodze stojące, a im potężniejszych, nie-
zwykłszych używa się środków, tym pewniejsze zwy-
cięstwo. Kwestia prawa, moralności w takich razach
nie może być wątpliwą, stoi ona po stronie uciemiężo-
nego, któremu wszelkie boskie i ludzkie prawa nie
tylko pozwalają, ale nawet nakazują, pod karą utraty
człowieczeństwa, pozbyć się swego oprawcy.
W ogólnym tedy rozbudzeniu narodu było posłuszne
Komitetowi Narodowemu wszystko, co pragnęło zbroj-
nej walki z najazdem i gotowe było w każdej chwili
stanąć na placu boju; śmiało też można powiedzieć, że
pod względem liczby ludzi należących do organizacji
narodowej, karności i gotowości do wszelkich ofiar,
rzeczy stały równie dobrze w lipcu 1862 r., jak w
chwili wybuchu powstania. Ale środków do walki: pie-
niędzy i broni, nie było wcale, a zdobyć je inaczej jak
przez organizację „białych" szlachecką nie było spo-
sobu. Toteż wszystkie usiłowania i prace musiał Ko-
mitet Narodowy zwrócić przeważnie w tę stronę, a
dzieje przedpowstańcze z tej epoki stanowią ciągłą
40

walką lub układy pomiędzy organizacją „ruchu" a or-


ganizacją „białą".
Tak fatalnemu położeniu w kraju przypisać należy,
że Komitet Narodowy późno pomyślał o związkach ze
zagranicą. Pierwszym ważniejszym krokiem w tym
kierunku było wysłanie Agatona G[illera]57 (we wrze-
śniu 1862 r.) do Londynu i Paryża w celu porozumie-
nia się z emigracją naszą i rewolucjonistami europej-
skimi. Skutkiem tego wynikło ostateczne zerwanie z je-
nerałem Mierosławskim, którego stronnicy zawiązali
w Warszawie wzwyż wzmiankowany Komitet rewo-
lucyjny58, i zawarcie ugody z H[ercenem], B[aku-
ninem] itd.59 Ugoda ta, zatwierdzona później przez Ko-
mitet nasz Narodowy i wojskowy moskiewski, związki
wzajemnie w działaniach miały sobie dopomagać.
Tymczasem już w październiku gruchnęła wieść za-
trważająca po kraju, że pobór rekruta ma nastąpić w
styczniu następnego roku i to w sposób dotąd nieprak-
tykowany, wymierzony właśnie przeciw najjędrniej-
szym żywiołom ruchu narodowego60, Pod wpływem
tak niepomyślnej wiadomości, przygotowania pow-
stańcze przybrały charakter gorączkowego pośpiechu
— a całą czynność za granicą skoncentrowano do jed-
nej myśli — zakupna broni.
Niepodobna przy tej sposobności pominąć faktu, że
gdy ajent Komitetu Narodowego J. Ć[wierczakiewicz]
w Londynie oświadczył Mazziniemu i rewolucjonistom
moskiewskim, że powstanie61 bardzo prawdopodobnie
z powodu rekrutacji w Polsce na wiosnę wybuchnąć
może, i zapytywał o ile wolno liczyć na poparcie ze
strony europejskich rewolucjonistów, tak Mazzini, jak
Moskale stanowczo oświadczyli, iż nie będąc wcale na
tak rychły wybuch przygotowani, żadnego poparcia nie
obiecują, a powstanie na wiosnę uważają za najwięk-
szą klęskę nie tylko dla Polski, ale i w ogóle dla spra-
41

wy wolności w Europie. Pod koniec października, Maz-


zini nawet napisał do Komitetu Narodowego, zaklina-
jąc go w imię wolności ludów, aby odroczono powsta-
nie na chwilę bardziej przyjazną62.
Tymczasem w kraju znaczna część z organizacji bia-
łej i całe duchowieństwo połączyło się z Komitetem
Narodowym, a skutkiem tego do kasy głównej zaczęły
napływać pieniądze 61.
Pierwsze dni listopada na ręce Ć[wierczakiewicza]
nadeszły do Paryża pierwsze pieniądze na broń w su-
mie 50 000 franków. Jednocześnie Komitet Narodowy
zamianował Komisję Broni w Paryżu, złożoną z Ć[wier-
czakiewicza], M[ilowicza] i S[zachowskiego]64 pod pre-
zydencją jen. Wysockiego, której nakazano, aby bez
zwłoki zajęła się zakupem broni i obmyśleniem środ-
ków dostawienia jej w jak najkrótszym terminie do
kraju. Broń zamówiono częścią w Genui, a częścią w
Londynie, ale pieniędzy na zapłacenie nie było, gdyż
owe 50 000 fr. wystarczyły zaledwie na zadatek.
W tym względzie dowiodła Komisja Broni, jak i póź-
niejsze podobne instytucje, brak praktycznego zmysłu
i doświadczenia. Od razu rzucano się na wielkie rze-
czy, zamawiano dziesiątki tysięcy karabinów, kiedy za-
ledwie na setki wystarczało grosza; każdą obietnicę
brano za fakt dokonany, każde sympatyczne słowo za
brzęczącą monetę. Nie dziw, że potem rzeczywistość
nie dopisała. Ile było pieniędzy w ręku, tyle stosun-
kowo należało zakupić i wysłać broni. Również nie-
szczęśliwą była myśl szukania broni daleko, kiedy na-
leżało kupować ją jak najbliżej kraju. Czynności Komi-
sji Broni dla braku gotówki musiały chromieć, a w re-
zultacie zejść na zero aż do połowy grudnia.
Natomiast Komisja nie żałowała atramentu i trudu,
rozpisując się na wszystkie strony, podając co raz to
nowsze projekta transportu lub plany najtańszego za-
42

kupna broni, to znów jeden na drugiego rzucając winę


niepowodzenia, to wreszcie wyrzekając, że z kraju
pieniądze nie nadchodzą. Formalnie zarzucony byłem
korespondencjami z Komisji Broni, by je ekspediować
dla Komitetu Narodowego, przy czym i ja cały nie
uszedłem. Szczególniej Ć[wierczakiewicz] nie było pra-
wie dnia, w którym by łokciowego nie napisał memo-
riału. Zacny, poczciwy, pełen pomysłów wybornych —
ale na papierze, lecz w praktyce życia nieporadny
i ciężki, M[ilowicz] znów rzutki, przedsiębiorczy, lecz
zbyt roztrzepany, nieakuratny, podejmujący się naraz
za wiele rzeczy, aby mógł je statecznie wykonać.
Wiem, że raz powołuje L[iskego] Ks[awerego] 65 z
Wrocławia do Królewca na dzień oznaczony i godzinę,
lecz zajęty innymi sprawami, zapomina o tym zupeł-
nie. Powołany zaś przeczekawszy się nadaremnie cały
tydzień i nie wiedząc, gdzie go szukać, powrócił z ni-
czym na swoje stanowisko.
Pod koniec grudnia, przybył do Paryża Fr[anciszek]
G[odlewski] 66 z pieniędzmi i ponownym rozkazem
spiesznego transportu zakupionej broni. Lecz na do-
miar nieszczęścia, policja francuska zawiadomiona
przez ambasadę moskiewską o stosunkach Ć[wiercza-
kiewicza] i M[ilowicza] z Mazzinim na wyraźne żąda-
nie Budberga, potulna, zarządziła rewizję w ich mie-
szkaniach i zaaresztowała wraz z G[odlewskim] C7.
Papiery przy nich zabrane zawierały w sobie po-
między innymi wytknięte drogi, którędy broń miała
iść do kraju, oraz adresa ludzi, mających pośredniczyć,
lub zająć się transportem.
Rząd francuski nie omieszkał udzielić tych notatek
wrogom naszym.
Skutkiem tego nastąpić musiała zwłoka, zamieszanie
— a broni na dzień wybuchu w kraju nie było.
Nie lepiej udawały się pojedyncze usiłowania w spro-
43

wadzce broni — przed powstaniem. W grudniu 1862 r.


ajent województwa płockiego E[dward] R[olski]68, wraz
z Dem[ontowiczem] agentem Prus Zachodnich, był aż
w Leodium, gdzie dawszy zadatek, zamówił za prze-
szło 15 000 fr. broni. Z powrotem Dem[ontowicz] za-
trzymał się w Berlinie, aby się; widzieć ze mną. Teraz
dopiero wyjaśniła się sprawa poznańska. Dem[onto-
wicz] choć nieupoważniony, ale rozumiejąc dobrze po-
trzebę choćby jakiegoś zawiązku organizacji narodowej
w Wielkopolsce, udał się do Poznania i na własną rękę
utworzył komitet, o czym do Warszawy zaraportował.
Nieszczęście chciało, żeśmy się przed tym nie znali, ani
spotkać nie mogli, robota nie byłaby się rozczepiła,
owszem zdwoiła równoczesnym utworzeniem władzy
naczelnej i szerzeniem organizacji od dołu po powia-
tach. Aby złe choć w części naprawić, uradziliśmy udać
się bez zwłoki w Poznańskie do Witolda T[urny], jed-
nego z najczynniejszych członków w komitecie utwo-
rzonym staraniem Dem[ontowicza]69. Ciało to szacho-
wane przez „białych", nie poparte oficjalnym wpły-
wem Gut[trego] stojącego wciąż na uboczu, ograni-
czyło się na samym Poznaniu i właściwie istniało bez
celu.
Przedstawiłem tedy Witoldowi, że komitet bez sil-
nej organizacji powiatowej nic nie wart; jeśli decy-
duje się na tej podstawie działać, najlepiej by było,
aby pozostając w komitecie zamianowanym był przez
Komitet Centralny — agentem w moje miejsce. T[ur-
no] ze zapałem przystał na wszystko i przyrzekł za
poradą naszą udać się natychmiast wprost do War-
szawy, w celu przedstawienia naszych projektów i na-
radzenia się z Komitetem Centralnym nad przeprowa-
dzeniem organizacji narodowej w całym Poznańskiem.
Potrzeba postawienia kogoś na czele robót powstań-
czych w tej prowincji, co by imieniem i stanowiskiem
44

zaimponował ogółowi, stawała się coraz gwałtowniej-


szą, zwłaszcza że moja organizacja pleszewska natra-
fiła na groźne przeszkody. W końcu listopada otrzyma-
łem z Warszawy kwity sznurowe z poleceniem wybie-
rania ofiar na rzecz powstania. Posłałem je w różne
punkta Księstwa, najwięcej oczywiście w organizowa-
ny powiat pleszewski. Zaprzysięgli nie ograniczyli się
na składkach pomiędzy sobą, ale próbowali i u ludzi
dobrej woli stojących poza organizacją. Zdarzyło się,
że w początku [6] XII u śp. księdza Wrzesińskiego,
bardzo gorliwego patrioty, dojrzał któryś z obywateli
taki kwit sznurowy. Uderzył na trwogę, kwit zabrał
i takowy jako corpus delicti u Taczanowskiego złożył.
Tajemna więc organizacja nasza odkryła się w czę-
ści i to notabene przed ludźmi, którzy należeli do obo-
zu Gut[trego]. Dwaj okręgowi nasi udali się wezwani
do T[aczanowskiego], starali się tłumaczyć, o ile na to
przysięga tajemnicy zezwalała, — nic nie pomogło, za-
fukano ich, okrzyknięto mierosławczykami, nazwano
samozwańcami itd. — Nieporozumienie takie nie by-
łoby zaszło, gdyby Gut[try] poufnie był zawiadomił
swoich, o tworzącej się pod auspicjami Komitetu
C. N. organizacji. —
W takim stanie rzeczy wystąpienie na widownię
człowieka z poświęceniem, a przy tym posiadającego
wpływy i znaczenie, było nam bardzo na rękę i roko-
wać sobie było można wielkie korzyści dla sprawy.
T[urno] udał się do Warszawy i w początku stycznia
wrócił z nominacją na agenta pełnomocnego w Wiel-
kopolsce. 10 t. m. oddałem mu zawiązek organizacji,
składający się z 80-kilku zaprzysięgłych. W kasie było
tylko 50 tal., jeszcze bowiem w grudniu poleciłem
okręgowym skupywać broń, ołów i proch. Wydano na
to 200 tal. Suma to maluczka na pozór, ale wielka co
do znaczenia, złożyli ja ludzie, oddający krwawo za-
45

pracowany grosz na ołtarz ojczyzny. Do rozpoczętej


przeze mnie organizacji weszli: jeden dzierżawca, ofi-
cjaliści prywatni, księża, rzemieślnicy, nauczyciele
wiejscy, lekarze; słowem bogaci w zasoby duchowne,
ale w materialne — goli. Z właścicieli ziemskich, tak
zwanej szlachty nikt przyjętym nie był, postawiłem to
z początku za warunek kardynalny.
Po zjeździe u T[urny] udaliśmy się z Dem[ontowi-
czem] do Bydgoszczy, gdzie czekało kilku z organizacji
Prus Zachodnich i z Królestwa, — pomiędzy którymi
poznałem dzielnego E.[s] Was[ilewskiego]70. Miałem
tu odebrać pieniądze na broń zamówioną w Leodium,
lecz obywatel, u którego były złożone w depozycie, się
nie stawił. Ponieważ Dem[ontowicz] od niejakiego cza-
su słabował i choroba z każdym dniem się wzmagała,
odwiozłem go aż do Królewca, aby mu tam w załat-
wieniu interesów dopomóc. W kilka dni wróciłem do
Berlina (około 5 stycznia)71, zastałem papiery od Ko-
mitetu Centralnego, pomiędzy innymi blankiety do
wezwania znakomitszych wojskowych z zaboru prus-
kiego na zjazd do Warszawy 72. Posłałem niezwłocznie
jedno takie wezwanie T[aczanowskiemu], którego zda-
nie, jako posiadającego ogólne zaufanie w Poznań-
skiem w roztrząsaniu możliwości powstania, byłoby
nie bez znaczenia. Zwłaszcza w ostatnich latach zyskał
wiele popularności i to u chłopów, gdy zeszłego lata
urządzał w powiecie pleszewskim różne zabawy, wy-
ścigi, konną musztrę, strzelanie do celu 73. Teraz, mimo
urzędowego przez Komitet Centralny wezwania, o ile
mi wiadomo, do Warszawy nie pojechał, okazywał
atoli ochotę bojowniczą — aż do wybuchu. Później, jak
wielu innych, ochłódł i zaledwie pod naciskiem opinii
15 kwiet[nia] w pole wyruszył.
Prócz listów z Warszawy nadeszły nareszcie i pie-
niądze ze zachodnich Prus na broń leodyjską —
46

13 333 fr., a w sama porę, bo termin wypłaty upływał


i zadatek mógł przepaść. Udałem się pośpiesznie sam
do Leodium, aby W[ysockiemu], któremu oddano ten
interes w ręce74, pieniądze wypłacić, o zarządzeniu
transportów naocznie się przekonać oraz z młodzieżą
przebywającą wonczas w Leodium w niektórych za-
ległych porozumieć się sprawach. Transport wymyślo-
ny przez W[ysockiego] wydał mi się arcyniepraktycz-
nym i za powolny, ale będąc obcy tej sprawie i nie
chcąc mieszaniem się opóźnić jeszcze bardziej wysył-
ki, wypłaciłem pieniądze, a załatwiwszy się ze wszy-
stkim w 4 dni wróciłem nazad do Berlina. Nieprzewi-
dywanie bliskiej katastrofy w kraju było zwłaszcza u
starszych tak wielkie, że np. płk God[ebski] 75 dał mi
na drogę kilkanaście egzemplarzy swego dziełka do
rozprzedaży, mimo przedstawień z mej strony, że cza-
sy nie po temu.
Tymczasem młodzież, niby ptactwo przepowiadające
burzę, coraz gromadniej ciągnęła od zachodu, a każdy
w przekonaniu, że po przestąpieniu granicy rozpocz-
nie się taniec z Moskwą. Potrzeba było ich zaopatrzyć
w informacje, oznaczyć kwaterę nad granicą, i niejed-
nemu dać pieniędzy na drogę. Początkowo opędzałem
potrzeby własnymi pieniędzmi, których po wycofnię-
ciu z ministerium tax examinowych miałem przeszło
300 tal., później przysłał mi Komitet Centralny przez
Kraków większą sumę, nareszcie od Mil[owicza], czy
P[adlewskiego] otrzymałem w Wrocławiu około 2000
tal. — Mieszkanie moje 76 zamieniło się w istny zajazd.
Nie było dnia, w którym by kilku z wiary do Berlina
nie przybyło. Krom tego rozliczna korespondencja
przychodząca na moje ręce, przesyłki druków, kuriery
— wszystko to mimo zachowanej ostrożności musiało
zwrócić uwagę policji pruskiej, zwłaszcza gdy w pa-
pierach zebranych przez policję paryską u M[liowicza],
47

God[lewskiego] itd., a udzielonych ambasadzie mo-


skiewskiej, znalazło się kilkakrotnie wymienione moje
nazwisko 77. Zaczęto mnie obserwować z daleka, lecz
gdy listy przychodziły do mnie na obce, a niewinne
adresa, a dom, w którym mieszkałem posiadał licznych
lokatorów, dopatrzeć coś podejrzanego było trudno,
więc i policja była tyle grzeczną, że mnie czas jakiś
w pokoju zostawiła, czekając zapewne na sposobność
ujęcia mnie na gorącym uczynku. Przestrzeżony atoli
o tak czułej opiece przez kilku poczciwych berlińczy-
ków, tym większą zachowałem ostrożność. Z nowym
rokiem złożyłem urząd marszałka, zachowując zawsze
z młodzieżą akademicką serdeczne stosunki.
Tak nadszedł dzień 22 stycznia. O wybuchu, choć
nie o terminie, byłem na kilka dni wprzódy zawiado-
miony listem od Komitetu Centr., którym mi polecił
telegraficznie zawezwać imiennie mi naznaczonych
kilku wojskowych z Francji i Włoch. Mimo to na wez-
wanie niejednokrotne władzy krajowej, nikt w pier-
wszej chwili się nie stawił, prócz tych, którzy już byli
w kraju albo czekali w Galicji lub w zaborze pruskim.
Jeden jenerał W[ysocki] oświadczył się z bezwarun-
kową gotowością służenia ojczyźnie każdej chwili. —
Na pierwszą wiadomość o powstaniu w Kongresów-
ce zawrzało pomiędzy polonią w Berlinie jak w kotle
parowym. Młodzież dotąd spokojnie ucząca się, rzuca
książki, wysprzedaje wszystko, składa pieniądze na
broń i koszta podróży. Był młodzieniec z mińskiej gu-
berni, operowany przed tygodniem przez sławnego Lan-
genbeka 78 rana nie zagojona, powtórzenie operacji
niezbędne. Zrywa sie z pościeli, biegnie wraz z innymi
do kraju. Był przy nim ojciec staruszek, nie studził tego
zapału, ale sam pomagając w obandażowaniu chorej
nogi, powtarzał: „i mnie pilno, jako marszałek powinie-
nem być pierwszy przy apelu na czele mego powiatu,
48

dalej synu — w imię Boga tam na rodzinnej odradza-


jącej się ziemi noga szybko ci wyzdrowieje!" Dziś
jeszcze na wspomnienie tego starca i tego dzieciucha
schorzałego, biegnących za głosem powstającej ojczyzny
— przejmują mnie dreszcze czci i poszanowania. Nie
dziw tedy, że zapał ogarnął wszystkich. Na posiedze-
niu nadzwyczajnym Towarzystwa akademików, jedno-
głośnie oddano się pod rozkazy Komitetu Centr.— z
warunkiem, aby natychmiast wyruszyć na linię bojo-
wą 79. Przepraszam, nie jednogłośnie, bo znalazło się
aż 7 młodych starców, którzy się odszczepili od ogółu
i nie tylko że udziału w składkach na uzbrojenie bied-
niejszych kolegów nie wzięli, ale nawet próbowali od-
mawiać, buntować, straszyć. Młodzież w zbyt podnio-
słym znajdowała się nastrojeniu ducha, aby wzgardą
się odpłacić tym targowiczanom, skończyło się na wy-
śmianiu tych dyplomatów. Fatalnej tej siódemce het-
manił C80 z Kongresówki. Poczciwiec później się na-
wrócił, latem trafiłem go w Warszawie, jak kołatał do
Rządu prosząc o odpowiednie zajęcie. Poradziłem, aże-
by mu kazano wziąć karabin i ruszyć do lasu, bo na
dyplomatów czas jeszcze nie nadszedł.
Posłowie polscy przebywający w Berlinie 81 w więk-
szej części przyczynili się składkami na wyekwipowa-
nie akademików — ze zastrzeżeniem na instrumenta
chirurgiczne! Ja z pomiędzy komitetowych zużyłem
na ten cel przeszło 200 tal. Mimo oporu okrzyknięto
mnie naczelnikiem. Postanowiłem nie rzucać na ślepo
tego kwiatu młodzieży, ale spożytkować jak najlepiej
dla kraju. Kilku posłałem T[urnie] do pomocy, resztę
po odebraniu wiadomości, że w Prusach Zachodnich
formuje się silny oddział w Płockie82, partiami zaczą-
łem wysyłać w pierwszych dniach lutego na rozmaite
punkta w ziemi chełmińskiej mi wskazane. W tymże
czasie otrzymałem jedyny transport broni leodyjskiej:
49

30 kilka rewolwerów, i odpowiednią ilość ładunków


— co wszystko na wskazany mi adres, prócz jednej pa-
ki ładunków, zaraz dalej wyekspediowałem. Albowiem
naznaczony wtedy komisarzem nadzwyczajnym J[ac-
kowski] T[eodor]83 osądził, że kupno i sposób wysełki
broni zamówionej przez R[uszczewskiego?] 84 były jak
najgorsze, zadatek tedy dał za wygraną, a resztę pie-
niędzy z interesu wycofnął. — Po wyprawieniu mło-
dzieży otrzymałem kategoryczny rozkaz od Komitetu
Centralnego, aby polecić T[urnie] większą energię,
T[aczanowskiego] zaś skłonić, aby jak najśpieszniej
pojawił się w Kaliskiem. Udałem do T[urny], któremu
po prostu udzieliłem rozkazu, potem nie zatrzymując
się, ruszyłem na wieś do T[aczanowskiego], lecz miną-
łem się w drodze.
Wracam tedy do Poznania 85, gdzie też zastaję: G[ut-
trego], M[ateckiego?]86 i innych, zajmujących się na
serio sprowadzeniem broni (!) i formacją oddziałów, mi-
mo że jeszcze przed kilku dniami posłał G[uttry] aka-
demika heidelberskiego Al. W.87 np. w średzkie, gdzie
ra swoją rękę zamierzono się formować, z rozkazem
surowym, aby nic nie zaczynać!! Już to stanowczością
żaden z uznanych koryfeuszów rewolucyjnych w Po-
znańskiem nie grzeszył; gdy przeciwnie dotąd ludzie
spokojni, bez barwy politycznej, jak np. R[aczyński],
Dz[iałyński]88, nie oglądali się na nic, ani na nikogo,
popierali powstanie całymi siłami, wprawiając w za-
dziwienie swą rzutkością, poświęceniem bez granic,
zrozumieniem dobrym ważności pierwszych dni po wy-
buchu. — Cześć im!
Ponieważ pobyt mój w Poznańskiem mógł się prze-
dłużyć, a ekspedytura w Berlinie była konieczną, na-
znaczyłem w zastępstwie jednego z moich kolegów
uniwersyteckich 89. Nieborak ani się nie rozpatrzył
uczciwie w stolicy Kohenzolerów, a już poszedł do
50

kozy. Było to fatalne qui pro quo. Policja nareszcie


po zniknięciu młodzieży akademickiej z Berlina, a uję-
ciu niektórych po drodze z kartkami kwaterunkowymi,
opatrzonymi moim podpisem, zdecydowała się nareszcie
bliższą ze mną zabrać znajomość. Niestety byłem już
za górami, złapano tedy mego koleżkę, który dotąd
niewinny, miał li zamiar grzeszenia. Przetrząśnięto całe
mieszkanie nadaremnie i tylko znaleziono jedną pakę
ładunków rewolwerowych, których nie uścigłem wy-
ekspediować. Odprowadzono tedy do więzienia pana
brata, a zrewidowawszy go, znaleziono do mnie list
z Londynu bez znaczenia, wraz z wekslem na moje
nazwisko, wartości 803 1/2 tal. oraz gotówką 1546 tal.
i 50 rbs. Tak znaczna suma u biednego akademika
oczywiście utwierdziła sędziego śledczego w podejrze-
niu jakichś politycznych zamachów. O tym wypadku
otrzymałem telegrafem wiadomość. Nie mogąc obli-
czyć skutków takiej niespodzianki, udałem się zuch-
wale dnia 18 lutego do Berlina, aby na miejscu roz-
patrzyć się w położeniu i zarządzić odpowiednie środ-
ki. Zakwaterowałem się u poczciwych Serbów, wśród
których jako wojskowych, byłem całkiem bezpieczny.
Najprzód młodego L[ibelta] wysłałem na zwiady do
mego pomieszkania, konstablery zaczajeni wciąż cze-
kali na moje przybycie. Chcąc wydostać niektóre pa-
piery ze skrytki, którą ja tyłko odszukać mogłem,
przebrałem się za oficera serbskiego, i miałem tę sa-
tysfakcję, że w sieni domu, gdziem mieszkał, najprzy-
zwoiciej salutowało mnie aż dwóch policystów. O mało,
że nie parsknąłem im w oczy śmiechem! —
Przekonawszy się, że ani w Berlinie, ani w zaborze
pruskim nie mam co dłużej popasać, bo i listy gończe
za mną puszczono, na szczęście bardzo niedokładne,
postanowiłem ruszyć za drugimi do lasu. — Już pra-
wie na wyjezdnym otrzymałem zawiadomienie od
51

Ć[wierczakiewicza] z Londynu, że B[akunin] ofiaro-


wuje usługi rządowi powstańczemu i pragnie udać się
na plac boju do jednego z silniejszych oddziałów, aby
stamtąd szerzyć propagandę na naszą korzyść w armii
moskiewskiej i zniewolić sołdatów do opuszczenia sze-
regów masami. B[akunin] od pierwszej chwili powsta-
nia nosił sie z tą myślą i już wzwyż wymienionego nad-
zwyczajnego komisarza broni J[ackowskiego] T[eodora]
zaatakował w styczniu, aby go zabrał z sobą do Polski.
Teraz żądano, abym natychmiast o tym Rząd Tymczaso-
wy zawiadomił, oraz kogoś świadomego drogi, wysłał
do Danii, który by B[akunina] bezpiecznie doprowadził
do pierwszego lepszego hufca zbrojnego. Równocześ-
nie i G[uttry] otrzymał pismo podobnej treści, wprost
od B[akunina]90, a że był wtedy w Berlinie, widząc się
ze mną, zaproponował mi, abym się sam udał do Ko-
penhagi w tym interesie. Wymówiłem się, pragnąc jak
najspieszniej ruszyć do kraju, i poradziłem wysłać mło-
dego Libelta, sam zaś ostatecznie zdecydowałem się za-
czekać do powrotu i w razie przybycia B[akunina], pod-
jąłem się go doprowadzić do obozu najbliższego. Libelt
wyruszył natychmiast przez Hamburg do stolicy Danii,
gdzie oddawszy B[akuninowi] przynależne mu papiery
i udzieliwszy wyjaśnień, po tygodniowym pobycie wró-
cił — sam. B'[akunin] na przedstawienie G[uttrego] po-
wstrzymał się z wyjazdem do obozu, ażby nie otrzymał
wezwania od którego z dowódców. Otóż nowa próbka
wyższej polityki naszych poznańskich rewolucjonistów!
Jak to pięknie umieli kark skręcić najpoczciw-
szym chęciom! byle tylko nie wybiec poza kółko utar-
tej rutyny czy lojalności. Nikt nie zaprzeczy, że obec-
ność tego starego spiskowca moskiewskiego na placu
boju nieobliczalne korzyści wydałaby dla sprawy wol-
ności, obawa zaś, że na oddział, w którym by prze-
bywał B[akunin], tłuszcza Moskwy się zwaliłaby i zgnio-
52

tła od razu 91. . . B[akunina] nie było, mimo to oddzia-


ły nasze rozbijano, niszczono, aby nazajutrz -nowe po-
wstawały.
Znając osobiście L[angiewicza] 92, którego imię won-
czas było w ustach wszystkich, wystosował B[aku-
nin] doń pismo, wyłuszczające cały plan i sposób pro-
pagandy, jaką urządzić zamyślił. Z listem tym trzeba
było śpieszyć, ofiarą taką pogardzać nie należało. Gdy
zaś w czasie nieobecności Lfibelta] całkiem uporałem
się z mojemi interesami, naznaczywszy R[óżyckiego]
L[eopolda]93 agentem w Berlinie na moje miejsce,
pragnąc czym prędzej wydostać się ze szponów czy-
hającej na mnie policji pruskiej, podjąłem się sam do-
ręczyć list powyższy L[angiewiczowi], tusząc sobie, że
żywym słowem spotęguję wagę czynionych przez B[a-
kunina] propozycji i wyjednam, aby go natychmiast
do obozu sprowadzono. Za paszportem jednego z przy-
jaciół Serbów, wyruszyłem tedy w pierwszych dniach
marca do Galicji. Po drodze wstąpiłem do Wrocławia,
gdziem uściskał i czule przeprosił owego nieszczęsnego
zastępcę mego, którego Prusacy przed kilku dniami na
wolność wypuścili. Gotówkę mu zwrócono, weksel zo-
stał do mych akt oskarżenia dołączony94. Pieniędzmi
zarządziłem w ten sposób, żem [do] poprzednio już
danych dołączył jeszcze 700 tal. dla Serbów, 100 na
instrumenta chirurgiczne, 150 koledze na dalsze robo-
ty, resztę około 500 tal. wziąłem do Krakowa, gdziem
stanął 8 marca?5, właśnie gdy pierwsze zaczęły roz-
chodzić się pogłoski o gotującej się dyktaturze.

WYCIECZKA DO OBOZU DYKTATORA.

Stary gród Jagiellonów w godową przybrał się sza-


tę, na pooraną wiekami i niedolą twarz staruszka wy-
trysły rumieńce zapału i nowego życia, co krok
53

spotykałeś się z gromadką ochoczo dążącą do obozu,


po domach istne arsenały i magazyny wojenne. Poza
tym chrzęstem broni i prawie jawnym zbrojeniem się,
zasłyszeć było można szepty i narady naszych wielkich
dyplomatów, zżymania się i pogróżki mierosławczy-
ków, przytłumione westchnienia zwolenników rządu
warszawskiego obok tajemniczych min knowaczy dyk-
tatury. Chociaż miałem z dawna stosunki z organizacją
krakowską, a w ławie serdecznego przyjaciela, który
mi przyobiecał niezwłocznie ułatwić podróż do obozu
L[angiewicza], wydział trudniący się dostawą podwód
i przewodników tylu miał na głowie ochotników do
ekspediowania, tyle przyborów wojennych, a jeszcze
więcej wiktuałów smakowitych — uchowaj Boże, żeby
dla szeregowców, nie — dla jeneralicji i dworu przy-
szłego dyktatora, iż trudno było, aby od razu mną się
zajął.
W tym gruchnęła wiadomość po Krakowie — L[an-
giewicz] ogłosił się dnia 10 marca w Goszczy dyktato-
rem. Pierwszym następstwem tej wieści było, że Aus-
triacy zamknęli granicę, i odtąd coraz to ściślej i suro-
wiej z powstańcami postępować zaczęli. Dwakroć pró-
bowałem się przedostać do Kongresówki — zawsze na
próżno. Gdy dyktatura stała się faktem, autorowie jej
wynurzyli się z półcienia i łatwo było rozpoznać po gę-
stej minie i niezwykłym majestacie w postawie, ruchach
itd., że już podzielili pomiędzy siebie teki ministerialne
i wielkorządztwa. Najwięcej mnie zaintrygowało, że
delegat z poznańskiego komitetu Ł[ubieński] B[ogu-
sław]96 także należał do tych konszachtów, — Nie
wiedziałem wonczas, że właśnie to w Wielkopolsce
urodziła się pierwsza myśl dyktatury — w zasadzie.
Osoba jest fabrykatem 97 galicyjskim.
Ł[ubieńskiego] mając jako człowieka prawego oraz
jako przyjaciela i zwolennika G[uttrego] nie mogłem
54

zrazu przypuścić, aby przeciwko Rządowi Tymczaso-


wemu się obrócił. Po znajomości odwiedziłem go i, gdy
przeszliśmy do bieżących wypadków, oświadczyłem, że
dyktatura jest wywołana jakąś niecną intrygą, w któ-
rą rząd na próżno by chciano wmieszać. Jeśli zaś z
Warszawy nie zapobieżono takiemu skandalowi, lub
nie zaprotestowano, dowodzi, że rząd raz zaskoczony
niespodzianką, po wtóre, nie chcąc zapewne całej spra-
wy wyjawieniem zdemoralizowania powiększyć, mil-
czy i czeka na przebieg wypadków. — Zwracając się
do osoby, wyraziłem otuchę, że Ł[ubieński] do wyda-
nia na świat tak bolesnej karykatury pewno się nie
przyczynił. Lecz jakież odczarowanie! Pan Ł[ubieński]
B[ogusław] oświadczył mi z namaszczeniem, że dziś
już nie pora debatować nad faktem dokonanym, ra-
czej obowiązkiem każdego Polaka jest teraz popierać
powstanie całymi siłami, a przede wszystkim iść do
obozu i bić się do upadłego. Przy tym całą postawą,
gestem, wzrokiem, tak mi starał się zaimponować, żem
od razu uwierzył, a czego przedtem przypuścić nie
chciałem, że Ł[ubieński] rzeczywiście już godnie przed-
stawiał powierzoną mu rolę: wojewody krakowskiego
i członka rządu cywilnego 98. Spokorniałem. Oddawszy
głęboki pokłon, przyznałem ze skruchą najzupełniejszą
rację argumentom, i oświadczyłem, że słuchając tak
poważnego głosu, zaraz wybieram się do obozu i spo-
dziewam się, że tam spotkamy się na linii bojowej.
W dwa dni później przedostałem się nareszcie do
Kongresówki. Dążąc do Goszczy, po drodze dowiaduję
się, że L[angiewicz] ruszył z tego pamiętnego miejsca
i stanie na noc w Markocicach99. Zwróciłem się za-
tem w kierunku wymienionej wioski. Po drodze spoty-
kałem to pieszo, to powózkami. dążących do obozu
ochotników. Inni znów wracali z obozu do Krakowa.
Droga stawała się niebezpieczna, bo języka zasięgnąć
55

niepodobna było, którędy idą Moskale. Nie jeden, co


się wybrał w dyplomatycznej misji do obozu lub z cie-
kawości, wolał z honorem cofnąć się do granicy, aż
nie dowie się czegoś pewnego, jak spotkać się z na-
hajką kozacką lub czymś gorszym. Ja postanowiłem
bądź co bądź, dotrzeć do obozu, papiery mi powierzone
wręczyć dyktatorowi i zaciągnąć się do szeregu. Dufny
w szczęśliwą gwiazdę, zabierałem po drodze dawane
mi przez cofających się papiery, gazety i inne fatałasz-
ki. Pomiędzy tymi, otrzymałem ostrzeżenie dla L[an-
giewicza], aby miał się na baczności, bo Moskale wy-
słali z Warszawy dwie kobiety, których fotografie do-
łączono, aby go struły.
Już zmrok zapadł, gdyśmy w kilkanaście wozów
przybyli pod Markocice, Było nas przeszło 40, po
większej części uzbrojonych od stóp do głów. Dla pew-
ności wzięliśmy z ostatniej wsi przewodnika, który
przodem wysunął się, aby zobaczyć, co się w Markoci-
cach dzieje. Niebawem zadyszany wraca, oznajmia-
jąc, że zamiast naszych uwijają się kozacy po wsi,
radzi więc, czym prędzej się cofnąć. Jedni poszli za
zdaniem chłopa, drudzy gorętsi, przypuszczając, że nasi
gdzieś w pobliżu znajdować się muszą, chcieli podsu-
nąć się pod wieś cichaczem i sprawić kozuniom po-
rządną frycówkę. Chłopi wiozący nas zaczęli wyprzę-
gać konie, gotując się do ucieczki, za nic w świecie
nie pragnęli oczekiwać końca niepewnej bójki; wresz-
cie część powstańców stanowczo się oświadczyła, że do
wsi nie pójdzie. Powstało zamieszanie i zgiełk. Zaled-
wie rewolwer przyłożony do piersi podszytych tchó-
rzem, nakłonił do odwrotu w porządku. Rzuciliśmy się
nazad drogą ku Krakowu. Rejterowaliśmy tak, aż het!
po, północy, oglądając się na wszystkie strony, azali
gdzie z ziemi Moskal nie wyrośnie. Gdy nareszcie już
i konie po całodziennym trudzie ustawały i nas zmę-
56

czenie do snu morzyło, postanowiliśmy w najbliższej


wiosce zanocować. Wysłaliśmy naprzód dwóch kon-
nych, którzy by czyhającego na naszą zgubę wroga,
ze zasadzki wywabili. — Z krzykiem i hukiem prze-
lecieli przez wieś i szczęśliwie wrócili nazad. Krom
psów ujadania nic więcej słychać nie było. Ruszyliśmy
zatem do dworu na posiłek i nocleg. Podsunęliśmy się
cichaczem w podwórze, tylko z jednego okna światełko
migało. Psy posłyszawszy nasze kroki, znów uderzyły
na alarm, wybiegł roznegliżowany gospodarz, a po-
znawszy swoich, gościnnie gromadę zaprosił do siebie.
Choć była pewność, że Moskale w tę stronę się nie
odważą jeszcze, dla bezpieczeństwa atoli zacnego go-
spodarza i własnego, ochotnicy posiliwszy się, poszli
w pobliski lasek na nocleg.
We dworze zostało nas tylko dwóch. Jaka była moja
radość, gdym zastał tu poczciwego E[tgensa?] 100. Dał
mi na drogę dla obozowców plik ,,Czasu", trąbiącego
hosanna dyktatorowi i bohatyrskim jego czynom. Z
krzykiem wyruszyliśmy w drogę wedle wskazówek
gospodarza, kierując się na Racławice. Wzięliśmy tyl-
ko dwie podwody, główny orszak szedł piechotą. Przy-
bywszy do tej pamiętnej wioski, rozpytywaliśmy się
mieszkańców za oddziałem L[angiewicza]. Powiedzia-
no, że musi być teraz na drodze ku Wielkiemu Cheł-
mowi, ale nie radzą nam iść za nim, bo byśmy łatwo
wpadli w ręce Moskwie, która przed godziną za Ra-
cławicami w lesie napadła na jakiegoś Anglika 101 i pa-
nią, spokojnie jadących. Trzeba było znów kołować,
aby z przodu zajść oddziałowi drogę. — Około połud-
nia przybyliśmy do wioski, której nazwiska dziś już
nie pamiętam. Tam dopiero zasięgnęliśmy języka, że
L[angiewicz] o małą milkę, pomiędzy Wielkim a Ma-
łym Chełmem się znajduje, ale nie pewna doń prze-
prawa, bo kozacy naokoło plądrują i zdaje się, że
57

dziś tam przyjdzie do walnej bitwy. Naocznym dowo-


dem niebezpieczeństwa był sam właściciel wioski, któ-
rego co tylko przywieziono strasznie pokaleczonego
z wizyty giebułtowskiej, gdzie i kilku powstańców, po-
silających się herbatą, Moskale ubili102.
Uradzono zatem wysłać kogoś ze zawiadomieniem do
obozu. Znalazł się zuch, który konno ofiarował się tam
udać, i najpóźniej w kilka godzin przywieźć odpowiedź.
— Napisałem tedy jenerałowi karteczkę, że wiozę mu
ważne papiery oraz że znajduję się [wśród] kilku-
dziesięciu zbrojnych powstańców, oczekujemy rozkazu
i przewodnika, który by nas doprowadził do oddziału.
Ochotnicy znów udali się do lasu — na wypoczynek.
Nie minęło dwóch godzin, gdy z przeciwnej strony
pojawia się kilku jezdnych, w których z radością po-
znaliśmy naszych. Był to rekonesans większej partii,
idącej z Krakowa. Wysłano spiesznie po spoczywają-
cych w lesie, aby z większymi połączyć się siłami, zo-
stawiając polecenie na miejscu dla wysłańca, skoro
wróci z obozu, żeby wprost udał się za nami. W wios-
sce o pół mili odległej, znajdował się przerzeczony od-
dział krakowski. Przedstawiłem się dowódcy, rapor-
tując, żem wysłał do dyktatora i na odpowiedź czekać
należy. Tymczasem wieczór się zbliżył, posłańca ani
widno, w oddziale zaś nie wiedzieć skąd rozchodzić po-
częły się wieści, że L[angiewicz] ruszył dalej — gdzie?
niewiadomo! Rada wojenna zadecydowała cofnąć się
ku granicy austriackiej na Igołomię. Zaklinałem, aby
się zatrzymać jeszcze, lecz nadaremnie.
Około ósmej wieczorem ruszono na całą noc pod-
wodami. Tak fatalnej drogi nie zapomnę nigdy. Być
tak bliskim celu, poić się nadzieją złączenia się z od-
działem, na którego [s] zwrócone oczy całego narodu,
chcieć powitać choćby skarykaturowaną dyktaturę —
i znów się cofnąć! to okropnie! Złość trzeba było na
58

kimś wywrzeć, bo mnie aż dławiła. Zacząłem wtedy


wymyślać, co się zmieści na mazgajstwo galileuszów,
lecz zrobiono mnie uważnym, iż nikt mnie nie siłował
iść z oddziałem, który z wyższych względów strategicz-
nych taką a nie inną obrał drogę, że skoro sam wyru-
szyłem z Krakowa, i miałem jakąś tam misję, toż i sam
starać się powinienem, aby się dostać do dyktatora.
Takimi argumentami zamalowali mi gębę niecnoty
galicyjskie, zamilkłem, bo mieli zupełną rację. Ha!
pomyślałem sobie, głupstwoś zrobił, teraz trzeba się
fügen in's Unvermeidliche. Przybyliśmy dobrze po
północy do jakiejś wioszczyny, w której zatrzymaliśmy
się popasem. Zgryziony, umęczony, rzuciłem się na
posłanie, aby smutek przespać.
Niedługo snem się cieszyłem, bo nad rankiem za-
trąbiono na pobudkę i dalej w pochód w igołomskie
lasy. Już oddział cały uszykował się do pochodu, gdy
cwałem dopada nas jeździec, w którym poznaję zucha-
-posłańca. Biedaczysko goniło całą noc za nami, by
wręczyć rozkaz jenerała, aby niezwłocznie udać się do
Działoszyc, gdzie nas czekać będzie. Wiadomość tę od-
dział cały powitał niekłamanym okrzykiem radości, ja
zaś miną tryumfującą, że wszystko taki na moje. Tymi
samymi podwodami ruszyliśmy nazad, — około po-
łudnia byliśmy bez wszelkich wypadków w Działoszy-
cach, gdzie nas zawiadomiono, że dyktator już jest w
pochodzie na Chrobrzą i każe pośpieszać za sobą. Wy-
poczęliśmy trochę za miastem, każdy z ochotników
czyści broń, poprawia odzienie, konnica stawa ordyn-
kiem, aby jak najkorzystniej przedstawić się wodzowi.
Hej! ramię do ramienia! marsz! przy odgłosie śpiewów
wojennych.
Z pół mili za Działoszycami ujrzeliśmy naraz wśród
wąwozów długim wężem ciągnący się oddział. Nad-
biega ku nam gromadka jezdnych, partia nasza prze-
59

szło 150 ludzi wynosząca, stawa frontem, w tyle wo-


zy z bronią zapaśną i amunicją. Nie wiedzieliśmy właś-
ciwie, kto przed nami! Gdy cienki głosik zadźwięczał
w powietrzu: „Bracia, oto nasz Dyktator! niech żyje!"
Wiara huknęła całym gardłem hurrah! niech żyje!!
zanim zobaczyła małego człowieka, cale gęstej miny
— przed sobą. Był — to L[angiewicz], zaprezentowała
nam go panna Pustowójtówna 103. Dowódca nasz zdał
raport. Jenerał wydał odpowiednie rozkazy i dalej w
drogę. — Jako luźny pośpieszyłem w szeregi, które
ślimaczym chodem posuwały się naprzód. — Szuka-
łem znajomych, pragnąłem upoić się widokiem tego
dzielnego oddziału, który niejedną odbył bójkę z Mo-
skalami, wryć w pamięć obraz rycerstwa wolności.
Szczerze wyznam, że przykre wrażenie wyniosłem z
pierwszego rzutu oka.
Jedyny oddział żuawów Rochebruna104, poprzedzo-
ny bandą grajków, prezentował się dobrze tak postawą,
jak doborem i jakim takim mundurunkiem. Inne ba-
taliony zaopatrzone w najrozmaitszą broń, obdarte, ale
dzielne miny. No, a kosynierzy, Boże się pożal. Prawda,
że to były kompanie quasi karne, do których, o zgrozo!
panowie dowódzcy czasami pozwalali sobie żuawa lub
strzelca, gdy przeskrobał, posyłać na pokutę. Piękne
pojęcia — ani słowa — o braterstwie i równości, o
szacunku dla żołnierza walczącego za niepodległość
ojczyzny! Przy tym byłem świadkiem oburzającego
wypadku. Jeden ze strzelców zawinięty w szal szkocki
wystąpił z szeregu i boczną obok szedł ścieżką. Nie
spodobało się to jednemu z jenerałów, rzucił się na
niego jak szalony, najzelżywszymi obdarzając wyra-
zy. Szmer złowrogi rozległ się po szeregach, a gdy pan
jenerał chwycił za rewolwer, odgrażając się, że w łeb
wypali, kto się odezwie, wtedy podniósł się okrzyk
buntu i karabiny zadźwięczały groźnie. Jenerał zbity
60

z pantałyku ustąpił przed nadchodzącą burzą. Smutne


następstwa beztaktu i nieposzanowania własnej i
swych żołnierzy godności! Wreszcie i ogromny sztab
wcale mi nie przypadł do gustu, zbyt odbijał paniczy-
kostwem od obozowej chudoby.
Mimo tego wszystkiego serce przepełnione było nie-
wymowną rozkoszą, na widok tej przeszło 3000 gro-
mady mogącej się stać zawiązkiem armii narodowej.
Niejedną tam dłoń znajoma uściskałem, spotkałem
wczoraj łobuzów, dziś bohaterów krwi nieszczędzących
na okupienie błędów młodości. Mimo znużenia i nie-
dostatku, mimo niedbalstwa ze strony zarządu i intryg
pewnych koterii, jednoczyła zawsze tłum ten róż-
norodny, wiara w przyszłość i gorąca miłość ojczyzny.
Człowiek wielkiego serca, poświęcający wszystko
osobiste dla sprawy publicznej, i posiadający przy-
mioty naczelnego wodza, poprowadziłby taki oddział
przez zwycięstwa na świata koniec. Niestety, takich
ludzi powstanie ostatnie nie wydobyło na jaw. Byli
cfiarnicy ślepo idący za głosem ojczyzny, na rzeź sie-
bie i drugich oddający, ale krótkowidze; byli głowacze
mogący sprostać zadaniu, lecz bez ciepła ożywczego
miłości, prącego do wielkich czynów lub też zamknię-
ci w skorupie egoizmu i ambitnych zachcianek; byli
wreszcie poczciwi, bezinteresowni pracownicy, choć nie
geniusze ani fanatycy, wyśmienity materiał w zorga-
nizowanym społeczeństwie, ale bezsilni i wśród ogól-
nego chaosu, na nieodpowiednich postawieni pozyc-
jach; stwierdzam fakt, nad pobudkami tego zjawiska
szeroko by się rozpisać można.
O tym gdzie indziej, bo właśnie w ostatniej wsi
przed Chrobrzą zatrzymał się dyktator, usiadł nade
drogą przy prostym stoliku, popijając wodę i jedząc
suchy kawałek czarnego chleba. Cały oddział defiluje
w porządku wzorowym, zatrzymując się aż dopiero za
61

wsią na chwilkę wytchnienia. Tu złożyłem wodzowi


wszystkie papiery, jakie posiadałem, i otrzymałem roz-
kaz stawienia się wieczorem w głównej kwaterze.
Tymczasem we dworze rozgospodarował się szybko
sztab, zastawiono przekąskę, wynaleziono dobrze za-
opatrzoną piwnicę. Udał się tam w końcu i dyktator,
czy atoli po spartańskim posiłku krynicznej wody i ra-
zowca, skosztował hrabiowskich przysmaczków? nie
wiem, bom zgubił znajomych, wstępu zaś do dworu
wzbronił mi strzelec postawiony przy drzwiach na
warcie. Mimo demokratycznego usposobienia, zgnie-
wała mnie ta odprawa, zwłaszcza żem był diabelnie
głodny i dufny w charakter mego ambasadorstwa,
naprzód sobie ostrzyłem zęby na z dala woniejące po-
trawy.
Niebawem dyktator ruszył za wojskiem, mnie się
dostało miejsce na wozie wyładowanym bateriami roz-
licznego kalibru — butelek. Było to winko nec plus
ultra. Cerberem strzegącym tego skarbca był jakiś
stary wiarus-kapitan, który aż szabli dobywać musiał
na natrętów, obsiadających wóz jak osy. Wlekliśmy
się do margrabiowskiej włości żółwim krokiem. Aby
czas i nudności czczego żołądka zabić, pocieszałem się
kroplami długie życie dającego węgrzyna, błogosła-
wiąc tego, który mnie na tak zbawczy osadził rydwan.
Chcąc zaś od razu zjednać sobie przychylność i łaski
współtowarzyszy przyszłych bojów, cichaczem wydoby-
wałem spod siebie raz po raz butelczywo, oddając, kto
się nawinął. Stąd najkomiczniejsze sceny. Nadjeżdża
kolega szkolny i ziomek z Poznańskiego. Po serdecz-
nym uścisku, jakżeż go nie ugościć? Wsuwam mu bu-
telkę długoszyjczastą. Kapitan cerber zoczywszy taką
malwersację, krzyczy w niebogłosy, że to St. Julien
przeznaczony dla sztabu! Ł.105 szybko odtrąca główkę,
uradowany tak nieoszacowaną zdobyczą. Lecz za pier-
62

wszym a potężnym haustem, rzuca precz od siebie


butelkę, piwa na wszystkie strony, klnąc co się zmie-
ści: Toż to najpodlejsza siwucha i do tego kamforą
czy diabłem zaprawiona! Śmiech homeryczny. Trzebaż
było biedakowi dać lepsze płukanie, macam za jakąś
pąkatą — no i tą razą nie chybiłem, był to maślak
niepierwszej młodości. Kapitan-cerber nie mogąc się
w końcu zgodzić, wyższymi strategii zapewne powodo-
wany względami, na tę moją zbytnią szczodrobliwość,
oświadczył, że jeśli się poważę raz jeszcze naruszyć
własność publiczną (tj. sztabu), zrzuci mnie z woza.
Jako człek spokojny, choć bym staruszkowi był dał
radę i miałem silnych sprzymierzeńców, przycupłem
na takie dictum acerbum, a nawet samego mnie ode-
szła ochota zasiłać się kosztem własności publicznej.
Wreszcie około 9 wieczorem przywlekliśmy się do
Chrobrzy p. W[ielopolskiego]106. Tu już przynajmniej
doczekałem się po całodziennym poście na kawał pra-
żonego nad ogniskiem mięsa, więc w dobrym humo-
rze czekałem na rozhowor z dyktatorem. Późno wez-
wany byłem. Najprzód wyraził zdziwienie, czemu do-
tąd nikt do niego nie przybył z Warszawy, mimo że
kilku wysłał do Rządu posłańców, a przecież należa-
łoby jak najprędzej uregulować stosunki, nowym sta-
nem zmienione. Langiewicz zdawał mi się w dobrej
wierze rozumieć, że dyktaturę ofiarowano mu z wiedzą
i wola Rządu Tymczasowego. Oświadczyłem mu tedy
delikatnym sposobem, że o ile mnie wiadomo, to myśl
dyktatury powstała w kołach, nie mających styczno-
ści z Rządem, ale sadzę, że fakt dokonany zaakcepto-
wać należy, zwłaszcza że jenerał przeszłością swą
najlepszą daje rękojmię, iż rzecz dalej prowadzić bę-
dzie na podstawach przyjętych przez Komitet Cen-
tralny. Zresztą zwróciłem uwagę, że ad hoc umoco-
wany M. Sok[ołowski] 107 był podobno w obozie, w
63

celu traktowania. Dyktator żywo odrzucił, że tylko


z ludźmi osobiście mu znanymi układać się może. Co
do Bakunina oświadczył, iż obecność jego w jakim-
kolwiek obozie uważa za szkodliwą i niebezpieczną,
przybycie bowiem takiej osobistości na plac boju
ściągnąć musi za sobą wielkie siły Moskali, którzy
wiedzą, że Bakunin piwa dobrego by im nawarzył. Już
dziś po ogłoszeniu się dyktatorem, walą mu się na
kark ze wszech stron. Ot znów sofistyka, pomyślałem
sobie, a la poznańskich rewolucjonistów, nie bał się
Moskali, gdy się ogłasza? dyktatorem, a obawia się ich
dla Bakunina. Próbowałem przekonać, lecz na próżno,
bo w końcu oświadczył mi, że moskiewskim liberałom
nie ufa, i jest przekonany o bezsilności całego związku
z nimi. —
Nie mogę pominąć jeszcze jednego orzeczenia jene-
rała Langiewicza w kwestii dyktatury, które mi utkwi-
ło w pamięci. W toku mowy wynurzył się, że szlachta
zniewoliła go głównie do przyjęcia najwyższej wła-
dzy; byli pomiędzy nimi ludzie z różnych dzielnic kra-
ju, znani z powagi i patriotyzmu, a więc za wyraz
opinii publicznej ich uważać był zniewolony, dziś jed-
nak żałuje, że przyjął ten niepomierny ciężar na sie-
bie. Wreszcie gdyby tego nie zrobił, byłby się nieza-
wodnie Mierosławski ogłosił dyktatorem, co by było
niechybną zgubą dla kraju. Rozpytywał potem szcze-
gółowo o zabór pruski, rachując wiele na G[uttrego],
którego zamianował komisarzem wojennym (naczel-
nikiem cywilnym naznaczony był hr. galicyjski S[ko-
rupka])108. Po spełnieniu misji mej, poprosiłem jene-
rała, aby mnie przyjął do oddziału jako ochotnika albo
lekarza. Oparł się temu stanowczo, mówiąc, że żołnie-
rzy ma aż zanadto (!) i na lekarskiej pomocy mu nie
zbywa, bo prócz wojskowych, miejscowi lekarze z naj-
większą ochotą, poświęcają się rannym. W obozie będę
64

stanowił jednostkę, władającą jednym karabinem, gdy


przeciwnie w organizacji kraju, daleko większe usługi
dla sprawy przynieść mogę, dlatego powziął już za-
miar, aby mnie zamianować pomocnikiem przy G[ut-
trym]. Rozwinął myśl w ten sposób, że miałem być
alter ego komisarza wojennego w Poznańskiem, i jako
przedstawiciel partii ruchu energiczny nadać kieru-
nek organizacji wielkopolskiej. Stosownie do tego przy-
obiecał mi dać piśmienne instrukcje i polecił, abym
nazajutrz wyruszył w drogę.
Udałem się po tej rozmowie do szefa sztabu, zac-
nego Ben[tkowskiego]109, który już poprzednio naj-
serdeczniej mnie powitał. O tak szczytnym charakte-
rze człowieka nie łatwo znaleźć w naszych czasach.
Był on duszą obozu, z daleka się trzymał od wielkich
kabał i zatargów, najgorliwiej spełniał swe obowiązki,
mimo że do ostatniej chwili był przeciwny powsta-
niu, z zapałem walczył do upadłego. Jedną tylko po-
siadał wadę, czy cnotę, że był zanadto służbistym,
poza zakres swego działania nigdy wyjść nie chciał,
chociażby z tego w nadzwyczajnych wypadkach oczy-
wista wynikła dla sprawy korzyść. — Gdym odebrał
z Warszawy wiadomość, że wybuch lada dzień nastąpi
i żebym się starał oficerów zdolnych z zaboru pruskie-
go dla powstania zjednywać, udałem się i do B[entkow-
skiego] wonczas posłującego w Berlinie. Zaledwie z da-
leka tylko dotknąłem tej materii, zburczał mnie i sta-
nowczo oświadczył, że powstanie uważa za zgubę kra-
ju i ręki do tego nigdy nie przyłoży. Atoli, gdy pierw-
sza nadeszła wiadomość o wybuchu, pięknego poranku,
nic nikomu nie powiedziawszy, szanowny poseł wsiadł
na kolej i wprost do Krakowa pojechał; tam od razu do
pierwszego wyruszył oddziału i dopiero po przejściu
Langiewicza wrócił do Galicji zmizerowany i schorzały,
lecz i tu nie ustał w pracy, aż go Austriacy nie osa-
65

dzili pod Telegrafem 110. W kabale po boju pod Gro-


chowiskami, wskutek której Langiewicz potajemnie
opuścił wojsko111. B[entkowski] nie miał najmniejsze-
go udziału Daj Boże, abyśmy takich mężów mieli wię-
cej, co na każdym stanowisku, jakby na wyłomie, do-
trwać umieją aż do końca!
Nazajutrz 17 marca otrzymałem nominację i odpo-
wiednie instrukcje. Dano mi podwodę i dwóch zbroj-
nych w konwoju. Wyruszyłem dopiero z południa w
chwili, gdy obóz zwinięto, udając się w dalszy pochód,
a Moskale tuż, tuż następowali. Oddział ruszył ku Wi-
śle, ja na powrót droga, którą przybyłem — do Kra-
kowa. Widziałem z daleka od Pińczowa ciągnącą Mo-
skwę, przez Działoszyce przedostać się już nie mogłem,
bo i tam wróg nadciągnął; otarłem się tylko o pikiety
kozackie; wtem deszcz lunął, droga się rozbłociła, na
wieczór ściągnęliśmy na pierwszy przeprząg. We dwo-
rze opustoszałym zastaliśmy tylko dwoje sług i ślicz-
ną gosposię, która ze łzami w oczach błagała, abyśmy
zanocowali, bo wpadniemy na pewno w ręce włóczą-
cych się kozaków. Tak rzewne prośby i nadzieja prze-
spania słoty w miękkiej pościeli wcale zdawały się po-
wabnymi memu rycerskiemu duchowi, ale rady sta-
rego wiarusa (a był to znów ten kapitan-cerber, lecz
niestety bez skarbów butelkowych), że lepiej jechać
nocą i przy deszczu, bo właśnie w taką porę Moskal
nosa nie wyścibi — przemówiły do rozumu i całkiem
nas przekonały. Pożegnaliśmy się tedy z pięknymi
oczyma gosposi i ciepłym łóżkiem, a ruszyliśmy przy
klątwie wiozących nas chłopów w deszcz i ciemnicę,
że oko wykol, tak iż trzeba latarnią po drodze przy-
świecać. Ile razy wywróciliśmy, ile drogi pieszo się
przeszło, ile razy utknęło się po same uszy w błocie,
ile kpów poczciwy stary cerber oberwał, o tym i nie
wspominam. Nad rankiem ściągnęliśmy aż za Racła-
66

wice, znów do tego poczciwca, który już trzema dnia-


mi wprzódy gościny mi udzielił. Najprzód upewnił nas
co do moskaluszków. poradził z błota się obmyć, szaty
wysuszyć, coś przekąsić i napić się, a na to wszystko
spać się położyć. Któż by nie usłuchał tak zbawiennej
rady? spaliśmy jak najęci do białego dnia i zaledwie
o 10-tej wyruszyliśmy w drogę. Powieziono nas in-
nym szlakiem i szczęśliwie dostawiono do galicyjskiej
granicy. Do Krakowa podążyliśmy piechotą i z biedą
dobiliśmy się ledwie na wieczór.
Przeszedłszy w ciągu pięciodniowej tej wycieczki
rozmaite opały, zmęczony byłem fizycznie i moralnie.
Zaledwie na drugi dzień (19 marca) około południa
wyszedłem na miasto odszukać znajomych, pierwsze
słowo, którem usłyszał: Langiewicz przeszedł do Ga-
licji, przez Austriaków ujęty, oddział w puch rozbity,
Czachowski112 tylko udał się ze swoimi w Święto-
krzyskie Góry — uderzyło mnie gromem. Co? oddział,
który przedwczoraj widziałem, zniszczony! Co? owa z ta-
kim trudem wyszrubowana dyktatura, po 10-ciodnio-
wem nicestwie w niwecz obrócona! Nie wierzyłem —
przeczyłem — przecież wracam spod Chrobrzy, widzia-
łem na własne oczy trzytysięczny zastęp! Odczarowa-
łem się zbyt prędko, nad wieczorem pojawili się pierw-
si zwiastuni nieszczęścia tym haniebniejszego, że po
zwycięstwie pod Grochowiskami, intrygami oddział
zniweczono, dyktatora na dudka wystrychnięto. Szkoda
tak dzielnego człowieka! szkoda tego oddziału, z któ-
rego wylęgło się na wielką skalę uciekinierstwo i ka-
bała.
Już przed kilku dniami przybył z Warszawy Stefan
B[obrowski]113, za nim G[iller] i J[ózef] J[anowski] 114.
Trudno opisać zamęt i oszołomienie dni następnych.
Wszyscy potracili głowy, jeden Stefan zrozumiał po-
łożenie rzeczy i po pierwszej faktycznej wieści o uję-
67

ciu Langiewicza wydał odezwę, że Rząd Narodowy po


upadku dyktatury na powrót bierze najwyższą wła-
dzę i powstanie dalej prowadzi115. Tym krokiem od
razu zapanował nad chaosem i wykluwającymi się ape-
tytami partii, przywracając prawowity porządek, zwi-
chnięty chwilowo przez kamarilę dyktatorialną. Nie
dosyć na tym, oddał jenerałowi Wysockiemu zarząd
wojenny 116, i do akt złożył memoriał rządowy, wyja-
śniający Langiewiczowi zamach kilku ludzi, których
brzydki charakter faktami stwierdzono117. Potem roz-
poczęły się rokowania z rozmaitymi partiami, w czym
arcydyplomatyczny Gil[ler] więcej popsuł, jak dopo-
magał. Przekonany jestem, że gdyby B[obrowski] miał
wolne ręce, byłby wszystko szczęśliwie i na pożytek
sprawy załatwił i uporządkował. Dziś autor Historii
powstania narodu polskiego w r. 1863/1864, inaczej
tę rzecz przedstawia118, mimo to przekonania mego
zmienić nie mogę w sprawach, na które własnymi pa-
trzyłem oczyma. Gil[ler] należy do najwybitniejszych
postaci naszego powstania, niezmordowanej pracy, by-
strego rozumu, wielkiej bezinteresowności. Grzeszy je-
dynie bezmierną zarozumiałością, sądząc, że co się
stało dobrego w czasie powstania, tylko z jego wyszło
głowy; dopóki on był w Rządzie, dopóty wszystko
szło jak najświetniej, gdzie jego nie było — tam głu-
pota i płaskość, jeśli już nie — nikczemność. Szanuję
i czczę autora Powstania, dla jego wielkich cnót, ale
czułem się w obowiązku podać klucz do bezstronnego
osądzenia dzieł jego. Zresztą opinia już wtedy przy-
pisywała, że bruździ nie tyle ze złej woli, ile raczej
wskutek zaślepienia Chrz[anowskiego]119, którego uwa-
żano za jednego z motorów dyktatury.
Były to parne czasy; nie dziw więc, że znaleźli się
w Krakowie ludzie nie przebierający w środkach, któ-
rzy nosili się z myślą, aby doraźnym sądem pozbyć
68

się obudwóch. Nie mówię tego ze słyszenia, ale oparty


na fakcie, że dyskutowano tę sprawę w mej obecności
i tylko rzewne słowa Stefana zdołały uśmierzyć roz-
jątrzonych. Za to we własnej sprawie nie umiał sobie
poradzić, ani nie znalazł u nikogo skutecznej pomocy.
Wskutek wzwyż wzmiankowanego memoriału rządo-
wego do Langiewicza puszczonego w kurs publiczno-
ści niewiadomym sposobem S.[s] Gr[abowski] 120, ów
główny flecista w kabale dyktatorialnej, czuł się obra-
żonym na honorze (!) i zażądał satysfakcji. B[obrowski]
mógł bezpieczenie odrzucić wszelkie usprawiedliwienie
się, boć to był akt urzędowy, ale powodowany bez-
stronną szlachetnością, oddał tę sprawę sądowi polu-
bownemu. Pierwszy pod prezydencją jenerała K[ru-
szewskiego]121 uznał się za niekompetentnego, aby
mógł czynności rządowe roztrząsać. Tu podobno miał
nastąpić epizod podania ręki przez G[illera], a odrzu-
cenia jej przez B[obrowskiego] 122. Sfabrykowano sąd
drugi, rozpoczęto intrygi i wyszło nareszcie na to, że
wyrok zapadł — konieczności pojedynku. W czasach,
gdzie się ważyły losy całego narodu, ludzie poważni
wiekiem, urzędem, stanowiskiem, debatowali nad tym,
czy za niepodanie ręki jeden drugiego zabić powi-
nien! Horribile dictu! Stefan oddał całą sprawę Kazi-
mierzowi Kr[asickiemu] z Poznańskiego 123, sekundan-
towi, a serdecznemu swemu przyjacielowi, bo sam
musiał wracać do Warszawy. P. K[rasicki] tak wybor-
nie zrozumiał położenie rzeczy, tak pięknie odpłacił
się za przyjaźń i zaufanie, tak ślicznie ze wszystkim
się ułatwił, iż wkrótce Stefanowi doniósł, aby czym
prędzej na naznaczony termin w Poznańskie przybył,
ponieważ pojedynek, i to ze względu na oczy Stefana
zapewne, na pistolety wybrany. Trzeba wiedzieć, że
B[obrowski] na trzy zaledwie kroki, potrafił rozróżnić
jedną osobę od drugiej, tak osłabiony miał wzrok. Niech
69

to posłuży za ilustrację, do tego niecnego niby -


pojedynku pistoletowego. Jeśli w ogóle zmazanie hań-
by lub obelgi w naszym stuleciu przez poranienie, lub
śmierć jest anachronizmem barbarzyńskim, to poje-
dynek w takich okolicznościach — i z takim człowie-
kiem jak B[obrowski], był po prostu wyrafinowanyn
mordem. Nie cofam wyrazu, dodam jeszcze, że nie
tyle przeciwnik, co własny sekundant i przyjacie
B[obrowskiego] zasłużył wobec sądu historii i wła-
snego sumienia na wyrok wiekuistego potępienia. Cały
ten wypadek tyle w sobie mieści potwornej zbrodni, że
pióro wypada z drżącej od oburzenia ręki, a myśl ze
wstrętem odwraca się od zagłębiania się w tę ciemnię
występku. O! biada narodowi, który obojętnie patrzy
na zabójstwa swych bohaterów i przewodników! po
trzykroć biada tym, którzy przyczynili się do ich za-
głady! — Cześć pamięci Stefana B[obrowskiego], gdy
inni ginęli z rąk tłuszczy moskiewskiej — on jeden
poniósł śmierć od własnych rodaków, i to wedle wszel-
kich form usankcjonowanych przez — dobrze i wy-
soko urodzonych 124.
KOMISARIAT PRUS ZACHODNICH

Członkowie Rządu bawiący polecili mi udać się nie-


zwłocznie w Prusy Zachodnie, aby przyjść w pomoc
z bronią i ochotnikiem województwu płockiemu. B[o-
browski] na dniu 27 marca wystawił mi nominację na
komisarza pełnomocnego, równobrzmiącą wziąłem dla
G[uttrego] — na Poznańskie 125. Ofiarowano wprzódy
hr. R[aczyńskiemu], lecz ten stanowczo się wymówił,
będąc przekonania, że na własną rękę niekrępowany
urzędami więcej dobrego dokonać potrafi, czego rze-
czywiście i dowiódł. Do Krakowa przybył jako dele-
gowany z Komitetu Wielkopolskiego. Ruszyłem do
Poznania, gdziem od Komitetu Wielkopolskiego126
70

wziął poświadczenie tożsamości osoby i prawnosci po-


wierzonej mi funkcji, a zabrawszy przygotowaną tam
pieczątkę, stanąłem na klasycznej ziemi Prus Zachod-
nich, najprzód przestępując progi u R[adkiewicza]
S[tanisława]127, który przez dyktatorialnych niedawno
był naznaczony naczelnikiem Prus Zachodnich. Zacny
ten mąż bez wszelkich trudności zdał mi służbę, obja-
śnił o stanie organizacji narodowej, obznajomił z ludź-
mi i stosunkami miejscowymi, tak że prosiłem go od
razu, aby przyjął stanowisko głównego kasjera oraz
mego pomocnika z władzą alter ego w powiatach
z jednej strony Wisły leżących, ja zaś objąłem z dru-
giej strony. Pierwsze miały być rezerwą, spichlerzem,
drugie rzeczywistą pomocą powstaniu.
Udałem się dalej w głąb Prus Zachodnich, wypełni-
łem luki organizacji i zająłem się przede wszystkim
formacją oddziału i zebraniem zapaśnej broni. — Pru-
sy Zachodnie od dawna stanowiły podatniejszy grunt,
aniżeli Poznańskie dla wszelkiej pracy szczeronarodo-
wej. Było tam kilku ludzi, którzy potrafili nadać umy-
słom ruch ku gorętszym czynom. Z końcem r. 1861
J. Ć[wierczakiewiczowi], zmuszonemu wydalić się przed
Moskwą za granicę, poleciło kółko patriotyczne -wy-
badać usposobienie rodaków w zaborze pruskim i po-
budzić do współudziału w ruchu narodowym, biorą-
cym impuls z Warszawy. Usposobienie atoli agenta
całkiem nie kwadrowało z taką misją, objął więc to
stanowisko w marcu 1862 r. J. D[emontowicz], który
przy czynnej pomocy miejscowych zorganizował po-
wierzoną mu prowincję. W październiku tego roku
udał się jako delegat Prus Zachodnich Ł[yskowski]
M[ieczysław] 128 w celu porozumienia się stanowczego
z Komitetem Centralnym co do dalszych robót. Wyni-
kiem narad było, ze Prusy Zachodnie stanęły całkiem
po stronie partii ruchu i na pierwszy odgłos powsta-
71

nia zobowiązały się zebrane pieniądze do 15 000 tal.


oddać do dyspozycji. Święcie dotrzymano zobowiązań
— nawet częściowo przed powstaniem.
Panowanie 10-ciodniowe dyktatury nie zwichnęło
ducha patriotycznego w Prusach Zachodnich. Znala-
złem się tedy wśród ludzi chętnie pracujących dla
powstania. Zadanie do spełnienia nader łatwe. Rozpi-
sany 5-cioletni podatek dochodowy z góry — przy-
jęto bez szemrania, choć przed powstaniem złożono
już dwuletni. Oddział, choć mały, bo w 110 ludzi, sfor-
mował się już w kwietniu i ze zapasową bronią i amu-
nicją, przekroczył 22 kwietnia granicę. Nieszczęście
chciało, że Padlewski Zygmunt, wyczekujący z utę-
sknieniem za bronią, samotrzeć naprzód się wysu-
nąwszy na spotkanie tego oddziału, wpadł w ręce Mo-
skali 129 Nowa, wielka klęska dla powstania! Nowa,
wielka kara dla Rządu Narodowego, nie posiadającego
do tej chwili i później żadnego wojskowego w swym
łonie, że tak znakomitego oficera nie tylko nie pow-
strzymał, ale po prostu ułatwił, podsunął wyjście do
lasu, z czym? z pięścią! Żołnierza było pod dostatkiem,
ale uczciwej broni ani kawałka. I na takie to stracone
stanowisko wysyłać takiego człowieka, jakim był Zyg-
munt P[adlewski]. Zarzuci kto, że wtedy, gdyby Rząd
zaczął oszczędzać ludzi zdolniejszych, na placu boju
stanęłoby wojsko bez wodzów, a raczej nic by się nie
zebrało, bo nie byłoby komu przewodzić! Jako ogólnej
reguły — oszczędzania nie przyjmuję, ale w ważnych
wyjątkach, gdy nie można było jakiejś osobistości ni-
kim zastąpić — do takich wyjątków należał niezaprze-
czenie P[adlewski], B[obrowski] i kilku — wyraźnie
mówię kilku — innych.
Oddziałek z Zachodnich Prus, przez złych przewod-
ników prowadzony, nie zdybał się naprzód z naszymi,
ale z Moskalami. Po pierwszych wystrzałach młody
72

żołnierz, który jeszcze nigdy prochu nie wąchał, roz-


pierzchnął się, zwłaszcza gdy sam dowódca głowę
stracił. Broń zapasowa i amunicja ocalone, kilku padło,
reszta wróciła, nic nie wskórawszy, do domu. Odzna-
czył się tak przy formacji, jak na polu bitwy młodzie-
niec D[ziałowski] 130, który niezawodnie przez czas pe-
wien do najdzielniejszych należał pracowników. Oby
dziś w czasach pokoju równym zapałem, energią i wy-
trwaniem się odznaczał, jako prawy obywatel-Polak,
i elektryzował zmartwiałe, jak ongi porywał za sobą
nawet zapaleńców, na polu konspiratorskiej pracy i w
czasie bójki!
Rozważywszy, że w Płockiem dużo ludzi, a mało
broni, w Prusach zaś Zachodnich brak ludzi, a wszel-
kie środki do zakupienia i wysyłania powstańcom ma-
teriału wojennego, całe działanie organizacji zwróciło
się do wybierania szybkiego podatków, zakupna i do-
stawy broni. Sam zawiozłem do Poznania, gdzie miano
drogi upewnione w interesie transportu rekwizytów
wojskowych, w pierwszych dniach maja — jeśli się nie
mylę — 13 500 tal., które przeszły do rachunków Ko-
misji Broni w Leodium 131. Prócz tego sprowadzano na
własną rękę, i to się na j szczęśliwie j udawało. Prawie
przez pół roku woził nieustannie pewien młodzieniec
Mi[aćkowski]132 karabiny z Bydgoszczy, aż na granicę
Płockiego w rozmaite punkta, i ani razu przez Prusa-
ków nie był schwytany. Najmniej 2500 sztuk dostawił.
— Do czerwca większa część pięcioletniego podatku do-
chodowego była zebrana, tak że udając się po Zielo-
nych Świątkach do Warszawy, wykazałem się wcale
świetnym stanem kasy.
Właśnie przybyłem po pierwszym gwałtownym
133
przewrocie w łonie Rządu . Dwa miesiące upłynęły
od upadku dyktatury; pora to była najsposobniejsza,
w której można było powstanie rozszerzyć, na bez-
73

piecznych utrwalić podstawach. Najważniejszą rzeczą


— wyzyskać chwilę. Gdy po ujęciu L[angiewicza],
partia białych en masse weszła do organizacji pow-
stańczej, a krzykacze, radykaliści przycichli, należało
wycisnąć ich jak cytrynę, nie dozwalając, aby się opa-
miętali, przyszli do siebie; przeszkodzić na zawsze, aby
na nowo gmach organizacji narodowej nie minowali.
Niestety! Rząd ówczesny, choć złożony z ludzi zacnych,
rozumnych, prawych patriotów, nie posiadał w łonie
swym ani jednego męża — czynu! Działanie każdej
władzy powstańczej streszcza się w dwóch słowach:
skarb i wojsko. Wprawdzie Rząd Narodowy rozpisał
w kwietniu nowy podatek, ale z jednej strony zbyt
szczupły i niewystarczający nawet na pokrycie naj-
gwałtowniejszych potrzeb powstania, z drugiej nie
zdobył się na wynalezienie środków szybkiego poboru,
choć tak maluczkiej daniny. Na polu walki oddziały
wyrastały jak grzyby, biły się i nikły bez ładu, planu
i wszelkiej odpowiedzialności. Każdy dowódca, choćby
kilkudziesięciu ludzi — działał na własną rękę i ni-
kogo nie słuchał, jak nie chciał. Nie tylko do czerwca,
ale i później, wydziałem wojny kierowali dorywczo
rozmaici członkowie rządu i to cywilni zwykle, jak
G[iller] i J[anowski]. Nikt nie wzdrygnął się na samą
myśl, że to występek, powstanie zostawić bez steru
wojskowego. Krom politycznych środków, wypadało
koniecznie nakreślić z góry jednolity, szeroki plan
operacji wojennych, a to jedynie żołnierz fachowy,
ukształcony, wykonać był zdolen. Powstanie tedy
tlało, podniecane samoistnym zapałem narodu, który
w początkach rwał się do walki z wrogiem, ale wzmóc
się, ogarnąć cały kraj nie mogło — dla braku umiejęt-
nego, wojskowego kierownictwa z góry. Bohaterem
dnia w owym czasie był jenerał T[aczanowski], pod-
dający Rządowi wcale energiczne projekta — pospoli-
74

tego ruszenia. Była to myśl zbawcza, choćby w nie-


których województwach nie dala się od razu uskutecz-
nić. Lecz sam zwrot do ludu, propaganda, której za-
niechano, były to rzeczy niezmiernej wagi. Rząd Na-
rodowy przeląkł się i nakazał jenerałowi zaniecha-
nie tak arcyrewolucyjnych zamiarów. Dyplomatyczne
względy przemogły, do których najenergiczniejszy
z członków Rządu G[iller] zawsze miał pewien pociąg,
a drugi R[uprecht] 134 otwartym był zwolennikiem.
Frazes tego ostatniego przejdzie do historii: „Wystar-
czy — tak miał powtarzać — jak w jednym powiecie
padnie jeden strzał na tydzień, aby Europa Polskę
zbawiła". Si non e vero e ben trovato!
Naturalnym następstwem tak chwiejnego postępo-
wania był żal, obawa, zwątpienie, w dalszym biegu:
rozdrażnienie, opór i bunt. Dawna opozycja podnio-
sła głowę, wykonawcy zamachu prędko się znaleźli,
mając takiego zucha jak O[lszańskiego] na czele135.
Niestety! że te zuchy byli to ludzie gorącego serca,
poświęceń bez miary — lecz prostaczkowie, nie ma-
jący pojęcia o następstwach kroku, jaki uczynić za-
mierzyli. Haj! na Soplicę! Rząd niedołężny! rząd pa-
cyfikuje powstanie! zdradza! precz z nim! Dotąd pięk-
nie i logicznie. Rząd obcesowo rozbito, lecz nikomu ze
sprawców na myśl nie przyszło przysposobić uprzed-
nio nowy, nie zastanowiono się, że powstanie bez steru,
jak okręt wśród burzy i godziny bez szkód niepowe-
towanych ostać się nie może. Otóż w tym głupota
i lekkomyślność występna.
Zaledwie l czerwca sformował się Rząd Narodowy
przez organizacją stolicy, do którego weszli z dawniej-
szych: A[wejde]136 i J[anowski], z nowych: B[ąkowski],
D[obrowolski], K[obylański] i M[alinowski]137. D[obro-
wolski] był duszą tego Rządu; A[wejde], posiadający
całą tradycję powstania, został sekretarzem stanu; z nim
75

więc głównie znosiłem się w sprawach mego komisor-


stwa, a odebrawszy różne zlecenia, ruszyłem po tygod-
niowym pobycie na powrót do Prus Zachodnich.
Na wybieraniu podatków, zakupie i transportowa-
niu broni i innych przyborów wojennych, na rozwi-
nięciu organizacji narodowej i zawiązaniu ściślejszych
stosunków z pogranicznymi województwami w zaborze
moskiewskim zeszło całe lato. Roboty były tak dys-
kretnie, ostrożnie prowadzone, że Prusacy, mimo naj-
szczerszych chęci, nic wykryć nie mogli. Po ujawnie-
niu organizacji w Poznańskiem przez ujęcie papierów
hrabiego Dz[iałyńskiego] 138, rząd pruski znalazł pewne
wskazówki, że i w Prusach Zachodnich coś się święci,
zwłaszcza że raz po raz chwytano znaczniejsze tran-
sporta broni. Rozpoczęły się z nową zajadłością re-
wizje, prześladowania, gonitwy. Skończyło się na za-
sadzeniu do kozy kilku obywateli i na tym basta! 139
Więcej oberwało się Prusom Wschodnim! 140 O istnie-
niu organizacji w Prusach Zachodnich rząd nic pra-
wie nie wiedział, o mnie tym mniej, chociaż w ciąg-
łych byłem rozjazdach z powiatu do powiatu, rzadko
poza obręb mego działania się wydalając. Nieraz sły-
szałem, zwykle jeżdżąc „obywatelską pocztą", rozma-
wiających pomiędzy sobą woźniców o „panu komite-
cie", nieraz zapytywali mnie poczciwcy o wiadomości
z pola bitwy. Korzystając z danej okazji zbliżenia się
do ludu i propagowania na rzecz powstania, opowiada-
łem o wszędzie obecnej władzy tajemnego Rządu Naro-
dowego, o okrucieństwach Moskwy, o bohaterstwie
powstańców, o prawdziwym raju na ziemi, gdy Polska
stanie się znów niepodległą i wolną. Poczciwy woźnica,
zasłuchany w tak cudowne opowieści, zapomniał o
swym furmaństwie i jak najpiękniej wywraca na gład-
kiej drodze. Nabawiwszy się guzów co nie miara, świę-
76

ciem postanowił zaniechać propagandy wśród ludzi


siedzących na koziełku. —
W lipcu zawiadomił mnie Rząd o nominacji Stani-
sława F[rankowskiego]141 komisarzem pełnomocnym
na zabór pruski, polecając, abym, obeznany ze stosun-
kami miejscowymi, był pomocnym w przeprowadze-
niu nowej formy organizacyjnej. Wkrótce po tym
przybył do Prus Zachodnich samże F[rankowski]. Zda-
łem mu sprawę z dotychczasowych czynności w moim
komisariacie, który, dzięki Bogu, reform nie potrzebo-
wał. Porozumieliśmy się co do zakroju nowej organi-
zacji na cały zabór i ułożyliśmy się zjechać w Pozna-
niu za kilka tygodni. F[rankowski] bowiem oświadczył,
że musi wprzódy nader ważne interesa załatwić we
Francji, zanim może przystąpić do pracy w zaborze
pruskim. Dowiedziałem się później, że szło o wymianę
owych listów zastawnych, zabranych w czerwcu z ban-
ku przez Wasz[kowskiego]142. Po wyjeździe Fr[ankow-
skiego] uporządkowałem rachunki, sporządziłem odpo-
wiednie spisy, a oddawszy czasowo władzę komisarską
zacnemu R[adkiewiczowi] ruszyłem do Warszawy. Tam
zaledwie dni trzy zabawiłem — tyle tylko, żem zdał
służbę Rządowi wraz z rachunkami, z czego mnie za-
kwitowano dekretem z dnia 26 lipca nr 1080 143. Pole-
cono mi spieszny powrót do zaboru pruskiego, w celu
zwrócenia Fr[ankowskiego] z drogi, którego podróż
Rządowi wcale nie była po myśli144.
Udałem się aż do Wrocławia, lecz nadaremnie. Po-
słałem tedy pismo Rządu za Fr[ankowskim], a sam w
okolicach Poznania nań czekać postanowiłem. Tydzień
minął na próżnym wyczekiwaniu. Prosiłem K[azimie-
rza] S[zulca], aby ruszył na zwiady. Szczęśliwie się
udało — bo w kilka dni, przybyli obydwaj. — Rozbie-
rając rozmaite kwestie przekonałem się, że organizacja
zaboru pruskiego stała się dla Fr[ankowskiego] sprawą
77

drugorzędną. Na pierwszym planie stanął obecnie za-


mach przeciw Rządowi, któren coute que coute opozy-
cja pod egidą Ch[mieleńskiego] 145 zwalić postanowiła.
Z fanatycznym zapałem, w silnej wierze, że zbawi
kraj, chwycił się Fr[ankowski] tej myśli i wszędzie
szukał sprzymierzeńców i pomocy. Gdy i mnie chciał
zawerbować do tej sprawy, wręcz oświadczyłem, żem
nigdy nie należał, ani należeć nie będę do jakiej bądź
roboty destrukcyjnej; dopóki trwa powstanie, Rząd
nie osłabiać, ale owszem popierać należy wszelkimi si-
łami, jeśli zły, można bez pokątnych machinacji go
usunąć, zwłaszcza wytworzywszy konfederacją wszy-
stkich komisarzy na prowincji. Rząd podtrzymywać
— umiem, obalić go nie jestem zdolny. Jeśli tedy opo-
zycja przejdzie do steru, może liczyć, że na każdym
stanowisku jakie mi poruczy, wiernie dla dobra spra-
wy publicznej pracować będę. W końcu Ffrankowski]
dał się nakłonić namowom S[zulca] i moim, aby w Po-
znaniu coś stanowczego postanowić. Udał się do Ko-
mitetu Wielkopolskiego 146, który na ręce swego komi-
sarza Ł[ubieńskiego] już nad projektem nowej orga-
nizacji uwagi swe złożył. Rozpoczęły się debaty, targi,
intryżki, aż zniecierpliwiony Fr[ankowski] krótko
wszystko zakończył przez rozwiązanie Komitetu i przy-
jęcie za ustawę projektu przezeń skreślonego. Nie mo-
gąc atoli na doczekaniu utworzyć nowej i to naczel-
nej dla całego zaboru władzy pozostawił rzeczy in sta-
tu quo, zezwalając, aby Komitet pod dawnymi warun-
kami dalej prowizorycznie urzędował. Ruszyliśmy w
drogę, F[rankowski] jak mówił do Warszawy, ja do
Prus Zachodnich, gdziem się miał dowiedzieć o rezul-
tacie knowań. Odtąd go już nie widziałem. Na odjezd-
nym zostawił mi przeznaczone przez Rząd na broń
znaczne pieniądze (zdaje mi się do 30 000 fr.), które
przelałem do kasy Prus Zachodnich.
78

Minął miesiąc, żadnych nie odebrałem wieści, na-


wet od Rządu. Wtem pod koniec września przywiózł
mi wysłany przeze mnie kurier wezwanie, abym, za-
łatwiwszy jak najśpieszniej bieżące sprawy, oddał cza-
sowo komuś zaufanemu służbę komisariatu, a sam nie-
zwłocznie przybył na czas nieograniczony do Warsza-
wy. Stosownie do rozmowy i układów dawniejszych
z F[rankowskim] wyrozumiałem od razu, że musiała
zajść nowa zmiana w rządzie, a więc i dla mnie nowe
pole działania się odkryło147. Nie spodziewając się
wrócić tak rychło w strony, w których od pół roku
byłem czynny, należało zostawić następcy wszystko
w porządku. A chociaż od dwóch miesięcy już byłem
na wylocie, niepodobna było na razie uregulować toku
organizacji, tak aby sprawa publiczna w niczym nie
szwankowała. Dlatego wybrałem się w drogę dopiero
szóstego października, zamianowawszy na komisarza
województwa chełmińskiego oraz czasowego mego za-
stępcę K[alksteina]148, człowieka młodego, mającego
zachowanie w całych Prusiech Zachodnich, nie tylko
przez pamięć na chlubne stanowisko i zasługi zmarłego
ojca, lecz zarazem wskutek osobistej wartości i pra-
wego charakteru. Jedną posiadał wadę, że był powol-
nym i za miękki w sprawach publicznych, natomiast
można się było zawsze spuścić na rzetelność i akura-
tność poruczonego mu obowiązku. Powiatami z lewego
brzegu Wisły objętych nazwą województwa pomor-
skiego zawiadywał już od dawna R[adkiewicz].
[POWOŁANIE NA KOMISARZA W ZABORZE PRUSKIM]

Z wyjazdem do Warszawy nastąpił nowy zwrot w


zawodzie moim publicznym oraz zaszły niektóre zmia-
ny w stosunkach mych prywatnych, które wywarły
wpływ nie zawsze korzystny na dalsze koleje mej dzia-
łalności. Wiedząc po co jadę do stolicy, przeczuwając.
79

że wziąwszy udział w pracach rządu, każdej chwili sta-


nąć mogę pod szubienicą, albo na drodze do Sybiru, nie
mogłem nie wnijść w siebie, nie rozpatrzyć się w za-
sobach duszy i nie potrącić o niektóre uczucia, namięt-
nostki czasowe, przygłuszone, zmartwiałe. Wyznaję, że
w tak stanowczej chwili odezwały się, obok poświęce-
nia się dla ojczyzny — instynkt zachowawczy i miłość
własna. Z natury i przez wychowanie usposobiony do
racjonalnego traktowania każdej sprawy, nie przece-
niałem nigdy sił, zdolnych rozniecić powstanie i trud-
no mi było się przekonać o dojrzałości i żelaznej woli
narodu, wybijającego się na wolność, zwłaszcza, mając
żywo przed oczyma i obraz dziejowego upadku naszego,
i smutne rozbicie, rozstrój społeczny, uboóstwo tak du-
chowe, jak materialne w teraźniejszości. Widząc atoli,
że naród rwie się w rozpaczy do broni, poczytywałem
sobie za obowiązek Polaka nie — aby powstrzymywać,
studzić, przeszkadzać, gdy już za późno, lecz żeby od-
dać się bezwarunkowo, całą duszą sprawie wyzwole-
nia się mieczem spod jarzma niewoli i sumiennie
pełnić na każdym stanowisku poruczoną mi służbę.
Zresztą uzupełniły to przekonanie przykłady. Gzy to w
przedpowstańczych robotach, czy już wśród szczęku
broni, patrząc na tyle aż nadludzkich ofiar, stykając się
nieraz z ludźmi prawdziwie świętymi, przekonałem się
naocznie i uwierzyłem, że w narodzie naszym, mimo
strupieszałych lub gnijących warstw, znajdują się ży-
wioły, niespożyte pierwiastki tak jędrne, zdrowe, nie-
pokalane, że tylko światła i dobrej woli, miłości i wy-
trwania potrzeba, a uzyskanie niepodległości było
możliwe i w ówczesnych nawet stosunkach. Do tego
konieczną wszelako, aby każdy, biorący udział w walce,
zrzekł się przynajmniej przez czas boju szczęścia ziem-
skiego, aby zerwał z własną przeszłością, poprzecinał
węzły rodzinne, przyjaźni, miłości i całą swą istotę,
80

wszystkie uczucia, myśli, uczynki, złożył w ofierze na


ołtarz ojczyzny. Dziś — żołnierze, bijący się za nie-
podległość i wolność narodu, winni stawić na kartę —
wszystko; im nie wolno zachować cośkolwiek dla sie-
bie na lepsze czasy! Jak Chrystus kazał młodzieńcowi
z Kafarnaum rozdać całe mienie ubogim, rzucić dom
i rodzinę, i pójść za mistrzem: tak i my pragnąc swo-
body, nie targujmy się o cenę, za którą okupić ją
możemy. —
Niejeden nazwie to ideologią, głów wybujałych
mrzonką, lecz w takim razie i niepodległość Polski,
własnymi siłami zdobytą, do chorobliwych urojeń za-
liczyć wypada. — Nie przeczę, że krom zbrojnego po-
wstania są inne jeszcze drogi do osiągnięcia wolności,
atoli tym mniej bezpieczne, im więcej od zasady po-
wyżej wzmiankowanej odbiegają. — Sumiennie powie-
dzieć mogę, żem do października starał się przynaj-
mniej dościgać ideał, którym sobie wytworzył, a choć
nieraz inne uczucia się odzywały, nakazywałem im
milczenie. A trzeba wam wiedzieć, żem miał wtedy
lat 28, i rozmaite już przechodziłem koleje, w których
niezasłużenie dużo szczęścia opatrznościowego dozna-
wałem, co zwłaszcza skłonność mą do awanturniczego
życia, do przygód trubadura bardzo rozwinęło. Nie
dziw tedy, że w chwili tak stanowczej wyjazdu mego
do Warszawy odezwały się, dotąd tłumione wyłączną
pracą dla powstania, podrzędne uczucia i namiętności,
żem je sam rozniecił, aby w nich znaleźć podporę a
potężnego bodźca do przemożenia czyhających na
mnie niebezpieczeństw. Wielu poczytuje miłość dla
kobiety, jako źródło wielkich, bohatyrskich czynów.
Nie przeczę, ale prawda ta nie da się zastosować do
każdego położenia. Komu potrzeba aż pięknych ócz
dziewicy, aby podsycić miłość do kraju, ten w połowie
tylko oddaje siebie ojczyźnie i połowiczne będzie jego
81

działanie, choćby wszystkie wytężył siły, temu połowa


tylko zasług około dobra publicznego policzoną będzie.
— Naturalnie, mówi się tu o położeniach wyjątkowych,
do których zaliczam każde powstanie lub inną kata-
strofę, wstrząsającą całym narodem. — Takiego błędu
niestety, i ja się dopuściłem, chociaż to była miłość
czysta, — świetlana a pełna udręczeń. Oh! bo wśród
burz żywota, gdy zabraknie natchnienia, zapału, wia-
ry — i najsilniejsze poczucie obowiązku nie zawsze
wystarczy, ani wyrozumowane przekonanie nie po-
krzepi. Wtedy człowiek szuka wytchnienia na łonie
kobiety i żeni postacie świata idealnego z potrzebami
życia powszedniego. W zwykłych prawidłowych sto-
sunkach tworzą one cudowną harmonię, ale wśród
huraganu rewolucji krzyczącym są dysonansem.
Dosyć, żem tuż przed wyjazdem oświadczył się pan-
nie S.149 i byłem przyjęty. Przyrzekliśmy sobie, że po
skończonej walce (jakbym wiedział niby, że wyjdę
cało!?) zaraz ślub weźmiemy, tymczasem miłość nasza
miała pozostać w tajemnicy, nawet przed najbliższymi
krewnymi. Pierwszy to raz zmarnotrawiłem trzy dni
dla osobistych widoków. Trzy dni — wiek szczęścia
i rozkoszy! Przy rozłączeniu zamieniliśmy z bogdanką
pierścionki i za błogosławieństwem jej poczciwej mat-
ki, wyruszyłem w drogę pełen otuchy, odwagi, wiary
w przyszłość świetną i szczęśliwą. Silne — choć nie
pierwsze — uczucie miłości, rozpromieniło mnie, a du-
sza rwała się — do czynu.
Bez przeszkód stanąłem w Warszawie, jako ekonom
— Niemiec, w hotelu ,,Niemieckim" 150. Zgłosiłem się
do znanych mi osób, lecz widocznie za późno przyby-
łem. Rząd znowu się „spuryfikował", najsprzeczniejsze
żywioły targały organizacją stolicy, mieszającej się
coraz więcej do spraw rządu. F[rankowskiego] nie za-
stałem, z innymi jakoś trudno było uczciwie i otwar-
82

cie się rozmówić, a nawet unikano wszelkich wyjaś-


nień, po co tak nagle byłem powołany i to na czas nie-
ograniczony, a teraz nie odbieram żadnych zleceń?
Nie dziwmy się, trafiłem w Warszawie na dnie po-
płochu, smutku, zamieszania. Dzień przed przybyciem
mym do stolicy ujęli Moskale dzielnego naczelnika
miasta J[ózefa] P[iotrowskiego]151, przy którym zna-
leźli i pieczęć jego urzędu. Obostrzony nakaz zamy-
kania bram i drzwi domów utrudnił do tego stopnia
komunikację, że nieraz pół doby czekać trzeba było
na sposobność, aby na kilka chwil pomówić ze sobą.
Zwiększające się aresztowania przerzedziły szeregi
pracowników, stąd brak odpowiednich ludzi coraz wię-
cej dolegał. Słowem wybiła pierwsza godzina grozy,
a przed zwątpieniem uchronić się zaledwie zdołali naj-
dzielniejsi. Rząd ówczesny pozbywszy się nareszcie w
końcu września Ch[mieleńskiego], któremu dano nad-
zwyczajną misję do Galicji, i Fr[ankowskiego], któremu
poradzono zająć się nieodwołalnie zorganizowaniem za-
boru pruskiego, składał się z A[snyka]152, D[obrowol-
skiego], K[obylańskiego], J[anowskiego]153 i w miejsce
ujętego P[iotrowskiego] świeżo mianowanego naczelni-
ka miasta..... osobistość, którą opatrzność do dziś dnia
uchowała od prześladowań Moskwy 154. Nie znam dru-
giego podobnego przykładu, aby człowiek czynny od sa-
mego początku i nie oszczędzający się bynajmniej tak
szalone miał szczęście, że nawet podejrzenia na siebie
nie zwrócił. Szczęść Ci Boże i nadal — druhu i towa-
rzyszu wspólnej pracy. — Wydział spraw wewnętrz-
nych, początkowo objął J[anowski], B[iechoński]155 zaś
sekretariat stanu, którego, gdy na komisarza pełnomoc-
nego w województwo krakowskie wysłano, znów zastą-
pił J[anowski], tego zaś K[obylański]. Taka puryfika-
cja opozycyjnego obozu odbywała się oględnie i powoli
za inicjatywą D[obrowolskiego] nie tylko w Rządzie, ale
83

i w wydziałach. Przez to hałaśliwą partię Ch[mieleń-


skiego] całkiem na bok usunięto, a Rządu skład zrobił
się więcej jednolitym i jednomyślnym. Najwięcej kło-
potu było z Wydziałem Wojny, w którym K[obylański]
bruździł nieustannie. Przez powołanie wszelako G[alę-
zowskiego] do Rządu156, referenta z tegoż Wydziału,
usunięto ostatnią przeszkodę do zamierzonego prze-
istoczenia.
Przybył do Warszawy 12 października Tr[augutt]15r
powołany na naczelnika i reformatora Rządu Narodo-
wego. Wobec powszechnego rozprzężenia organizacji,
naprzeciw z każdym dniem bardziej srożącej się Mo-
skwy, ze względu na zbliżającą się porę zimową, trze-
ba było koniecznie stanowcze powziąć postanowienie
i zaprowadzić tak w rządzie, jak i w całej organizacji
radykalne przeobrażenia. Na dniu 17 października
Tr[augutt] dobitnie wykazał zebranym członkom Rzą-
du oczywiste niepodobieństwo kierowania powstaniem
w sposób dotąd praktykowany, żeby nad wszelkimi
ważniejszymi sprawami collegialiter obradowano, oraz
zwrócił uwagę na grożące dla istnienia rządu niebez-
pieczeństwo ze strony Moskwy, które najprzód za-
żegnać wypada. Pierwszym warunkiem, aby władza
naczelna w jednym skupiła się ręku, a potem, że naj-
głębsza tajemnica osoby kierowników pokrywać — pro
bono publico — powinna. Dlatego w imię świętej
sprawy wzywa członków rządu do złożenia mandatów,
ponieważ jest zdecydowanym tylko na swój sposób
nowy rząd sformułować. Oporu nikt nie stawił, już to
przyznając słuszność żądaniom T[raugutta], już też nie
mając odwagi w tak stanowczej chwili wystąpić z
brzemienną w następstwa opozycją. Tak więc z dnia
17 października jenerał T[raugutt] wziął na barki ca-
łe powstanie i zupełną odpowiedzialność za następ-
stwa. Z religijną wiarą i wyższym namaszczeniem
84

przystąpił do dzieła, nadludzkie robił wysilenia, aby


pobudzić mdlejących do walki z wrogiem i był świę-
cie przeświadczonym, że z wiosną rozniecić potrafi po-
żar wojny w całej Polsce i zgniecie Moskwę bez pomo-
cy obcej. W tak szczytnych zamiarach znalazł, jako
współtowarzyszy trudu, kilku ludzi niemniejszej od-
wagi i poświęcenia, walczących bez wytchnienia, nie
tylko z wzrastającą przemocą Moskwy, ale i z wzma-
gającym się zwątpieniem i rozpaczą własnych ziom-
ków. Stawiali czoło do ostatniego tchu wszelkim prze-
ciwnościom, — a popadłszy przez niecną zdradę w rę-
ce wroga, z pogardą na obliczach stanęli pod szubieni-
cami, w przekonaniu, że święcie spełnili swe posłan-
nictwo 158. — Był to jedyny rząd w ciągu całego pow-
stania, który sprostał swemu zadaniu, lecz stanął za
późno na czele narodu, aby mógł go zbawić. Toteż ze
śmiercią Tr[augutta] i towarzyszy Polska zstąpiła na
powrót do grobu! —
Trafiłem tedy na czas niezaprzeczenie ważnych
zmian, a gdy przy tym może obawiano się we mnie
ukrytego stronnika z parafii Ch[mieleńskiego], zbywano
mnie z dnia na dzień przyrzeczeniami, a roboty żadnej
nie dano. Rozdrażniony bezczynnością, zażądałem sta-
nowczo od Rządu, aby mną, czy to w Warszawie, czy
gdziekolwiek indziej rozporządził, dłużej bowiem cze-
kać nie myślę i sam sobie służbę na polu publicznym
znajdę. Gorączka nieprzeparta czynu mnie pożerała,
w desperacji umyślnie całymi dniami włóczyłem się
po ulicach Warszawy szukając choćby jakiejś awan-
tury. Na moje umartwienie, i tu nawet żaden policjant
nie raczył mnie zaczepić, mimo wysokich butów, jakie
zwykle nosiłem. Lecz za to miałem tak szpetnie cudzo-
ziemską fizjognomię i tak wspaniały „cylinder" na gło-
wie, że mimo woli wyglądałem jak najlojalniejszy
85

Szwab z najgłębszych Niemiec. Raz tylko spóźniwszy


się w moich wycieczkach, gdym o zmroku wracał do
hotelu, powstrzymał mnie tuż przed bramą podchmie-
lony strażnik, wrzeszcząc, czemu nie mam latarki.
Nie tracąc animuszu, odepchnąłem natręta i zacząłem
kląć po niemiecku, odgrażając się konsulatem jego-
mości króla pruskiego. Nie wiem czy mnie sołdat zro-
zumiał lub nie, dość że zeskromniał i swobodnie do ho-
telu puścił. Za to w nocy najadłem się potężnego
strachu. — Otoczono hotel wojskiem, szukano do bia-
łego dnia po piwnicach, pokojach, a nawet i strychach.
Lecz bogowie czuwali nade mną; żaden Moskal do
mnie nie zajrzał, choć w sąsiednim pokoju jakieś pa-
nie z łóżek wyproszono i jak najściślejszą odbyto re-
wizję. Słowem, przez cały mój pobyt w Warszawie
półmiesięczny, gdy nieraz, tuż przy mnie na ulicy
chwytano i do rewiru najniewinniejszych odstawiano
przechodniów, dzięki twarzy bezwąsnej, ocienionej
umyślnie brodą kroju a la niemiecki „Handwerker";
dzięki cylindrowemu kapeluszowi na głowie, potężnej
szpicrucie w ręku; dzięki pieczołowitości rządu prus-
kiego, który tak w gimnazjum, jak na wszechnicy do
takiej biegłości w mowie niemieckiej doprowadził mój
język, że nie tylko Jean Paula i Hegla narzeczem umie-
jętnie się wyjęzyczyć umiałem, lecz co praktyczniejsza,
żem się wyuczył kląć i zwymyślać podług najnowszej
metody, używanej przez berlińskich łobuzów, doroż-
karzy i premier-ministrów; — dzięki wreszcie opatrz-
nościowej opiece; chodziłem wszędzie swobodnie nawet
w bocznych uliczkach z Nowego Światu ku Wiśle, do-
kąd i carski policjant w pojedynkę nie odważył się
chodzić.
Na koniec po rozlicznych staraniach i rozmowach
bezowocnych, zażądał Rząd ode mnie memoriału, w
którym miałem przedstawić stan rzeczy w zaborze
86

pruskim, poczynić uwagi i wnioski, sobie samemu wyt-


knąć stanowisko, na którym bym najlepiej sprawie
publicznej służyć potrafił. Z ochotą wziąłem się do
pracy, spodziewając się rychłego rozstrzygnięcia mych
losów. Było to znów 15 października, a więc w rocz-
nicę przystąpienia mego do organizacji narodowej.
Przez jeden ten rok przeszedłem, doświadczyłem], ze-
starzałem się więcej, jakby to w spokojnych czasach
zaledwie po dziesięciu nastąpiło leciech. Na początku
mego raportu skreśliłem tedy, gdzie byłem czynny,
jakiem stanowiska zajmował, wedle jakich postępowa-
łem zasad. Przedstawiłem Rządowi konieczną potrzebę
szybkiego zorganizowania zaboru pruskiego, a zwłasz-
cza Księstwa Poznańskiego, gdzie wskutek rozporzą-
dzeń Fr[ankowskiego] roboty zawieszone od sierpnia.
— Proponowałem Rządowi scentralizowanie władzy
wedle projektu Fr[ankowskiego] zmodyfikowanego o
tyle, aby komisarz nie był krępowany w swym za-
kresie działania i rzeczywiście był pełnomocnym. Za-
bór pruski mógłby stanowić niewyczerpany zasiłek
dla powstania w ludziach i broni, gdyby Rząd więcej
nań zwracał uwagę. Ze zbliżającą się zimą, uważałem
za konieczne walkę zbrojną podtrzymywać, nie tyle
dla osiągnięcia materialnych korzyści, ile dla wyzyska-
nia czasu, aby pod osłoną niepokojących nieprzyjacie-
la oddziałów, wpływać na lud i przygotować się tak,
aby na wiosnę pospolite ruszenie wywołać. Zabór pru-
ski w tym względzie wiele zrobić może przez dostawę
przyborów wojennych i zasiłek ochotnikiem; oddzia-
łów bowiem większych nader trudna będzie formacja
przy takim nawale wojska pruskiego w pasie granicz-
nym. Co się tknie mej osoby, oddaję się do dyspozycji
Rządowi i przyjmuję każde stanowisko, warując sobie
jedynie, jak to w ciągu roku zawsze czyniłem, niepo-
dzielność pracy i niezawisłość w danym zakresie, gdyż
87

wtedy tylko za skuteczność mego działania poręczam


i wszelką odpowiedzialność na siebie wziąć mogę. —
Znów kilka dni upłynęło zanim dalej traktować było
podobna. Rząd zaproponował mi, abym w Wydziale
Spraw Wewnętrznych zajął miejsce jako referent dla
zaboru pruskiego i austriackiego, dla których, mimo
ważnych ról, jakie w powstaniu odgrywać były powin-
ny, reprezentanta przy Rządzie dotąd nie było. Wpraw-
dzie już w początkach wybuchu poruszono myśl, aby
z Litwy, Rusi, Galicji i zaboru pruskiego powołać ludzi
miejscowych, którzy by z jednej strony Rząd o sto-
sunkach i potrzebach odrębnych każdej z wymienio-
nych prowincji objaśniali, a z drugiej byli stróżami
i przedstawicielami tych ziem z głosem decydującym
w sprawach dotyczących się dzielnic. Czasowo tylko
dla Litwy i Rusi wprowadzono w życie tę tak zdrową
a pożyteczną myśl159; w pierwszej chwili ze zapałem
przyjąłem propozycję Rządu, byłem bowiem przekona-
ny, że znów podjęto pomysł reprezentacji pojedynczych
dzielnic, lecz rozpatrzywszy się bliżej, zwłaszcza objaś-
niony przez zacnego naczelnika miasta o stanie rzeczy,
byłem zmuszony wyrzec się tego stanowiska. Archi-
wum galicyjskie, zbyt było urywkowe, niedokładne i z
tak stronniczych złożone sprawozdań 160, iż budować
na nim nic niepodobna było, Galicję zaś samą za ma-
ło znałem, abym z czystym sumieniem mógł popierać
wobec Rządu wnioski i plany organizacyjne, odpowied-
nie tej krainie. Zostawał więc zabór pruski osierocony
zwłaszcza w Poznańskiem z najdzielniejszych ludzi,
zamkniętych w pruskiem więzieniu161; rzucony na
opatrzność bożą przez Fr[ankowskiego], który podstęp-
nie tam wysłany, jakby na wygnanie, na odwet wolał
konspiracją przeciw Rządowi i spieniężeniem listów na
Zachodzie się zajmować, jak pracować na stanowisku
mu powierzonym. W takich okolicznościach większa
88

była potrzeba człowieka, który by w Poznańskiem ład


zaprowadził, zabór pruski pod jedną złączył władzę, a
przede wszystkim Fr[ankowskiego] spowodował do
powrotu i przeprowadzenia zupełnej organizacji, aniżeli
wszelkie, choćby najlepsze rozporządzenia wychodzące
z Warszawy.
Takim rozmyślaniem spowodowany, Rząd zaniechał
referentury, mnie zaś wysłał z misją ad hoc — rozpa-
trzenia się na miejscu w stanie rzeczy, zawezwania
F[rankowskiego] do pracy i zdania szczegółowego ra-
portu o wszystkim, co się tknie zaboru pruskiego
wraz z przedstawieniem odpowiednich wniosków do
sankcji. Otrzymałem tedy odpowiednie instrukcje i no-
minację z rozkazem niezwłocznego wyjazdu. Do ta-
kiego obrotu przyczynił się przeważnie naczelnik mia-
sta 162, znający mnie od dawna. Otwarcie mi powie-
dział, że w Warszawie przy dokonywającej się rady-
kalnej przemianie rządu, nic takiego dla mnie nie ma,
abym z pożytkiem dla sprawy i odpowiednio do mego
usposobienia mógł działać, że jako obcy stosunkom
miejscowym w nader drażliwym i trudnym znajdo-
wałbym się położeniu, wobec ścierających się żywio-
łów, że wreszcie sam Rząd ostatecznie jeszcze się nie
wypuryfikował i dotąd nie wiadomo, czy się utrzyma
przy swoim T[raugutt] i z jakich ludzi złoży maszynę
rządową. Radził mi więc szczerze, przyjąć powierzoną
mi misję, przyrzekając solennie w czasie mej nieobec-
ności przygotować mi zakres działania najodpowied-
niejszy.
Wyruszyłem choć z ciężkim sercem w drogę; przy-
kre uczucie zawodu i rozczarowanie mnie pognębiło.
Im więcej zbliżałem się do granicy, tym w zgryźliwszy
wpadałem humor. Przyczyniła się do tego niemało
— miłość własna. Wyobrażałem sobie, jak tam moja
narzeczona modli się za mną do Boga, aby mnie uchro-
89

nił od niebezpieczeństw, jak się lęka i trwoży, to


znów jest dumną, że kocha człowieka, który tam w
stolicy pod okiem argusowym wroga pracuje dla do-
bra ojczyzny. I ja marzyłem przygody, kaźnie, tortury,
widzi Bóg, że wtedy śmierć byłaby mi rozkoszą, trium-
fem; naprzód więc przygotowywałem się, naprężyłem
ducha, aby godnie spotkać się w sercu Polski z nie-
przyjacielem, twarzą w twarz, pragnąłem zapasów
herkulicznych, by nie zmarniała potęga wołi wywo-
łana uczuciem miłości, ale jak największe przyniosła
korzyści dla sprawy publicznej, a dla mnie choćby odro-
binę sławy. Tymczasem cały ten pobyt w Warszawie
był dla mnie najfatalniejszym zawodem, w niczym nie
przyczyniłem się przez długie trzy tygodnie dla dobra
kraju, nawet zbiry moskiewskie nie raczyli mi wywa-
tować boków! — Niejednemu wydadzą się śmiesznymi
te młodzieńcze zapędy i sam myślę, że przy moim
realistycznym usposobieniu, kilka nahajek, którymi
tak szczodrze darzyło kozactwo mieszkańców War-
szawy, na moim grzbiecie nie wywołałoby uczucia roz-
koszy niebiańskiej, a przecież upewniam was, żem
wtedy był zdolen do poświęcenia, ofiar bez granic,
czułem w sobie tyle energii, tyle potęgi duchowej, że
do wszelkich przedsięwzięć, choćby najzuchwalszych,
byłem gotów. Nie miałoż mnie więc smucić, żem wra-
cał z gołymi rękoma, bez zasług, bez pożytku, bez
sińców! Dążyłem wprost do Poznania, aby jak naj-
śpieszniej zdać Rządowi sprawę z mej wycieczki, tak
mnie korciło wrócić do Warszawy.
Stanąwszy w stolicy Wielkopolan, skomunikowałem
się niezwłocznie z Komitetem, który przez jednego z
członków z życzliwym pośpiechem sumiennie przed-
stawił opłakany stan organizacji. Komitet istniał na
pieczątce tylko i to od dwóch miesiący, tj. od czasu,
w którym F[rankowski] mając w myśli zorganizowa-
90

nie zaboru rozwiązał najprzód Komitet Wielkopolski


za dyspensą funkcjonujący dalej. Gdy pełnomocnik od
tego czasu ledwie raz się zjawił i to w przejeździe, i
nic nie postanowił innego, to i Komitet nie bardzo
rwał się do roboty, wygodnie odpoczywając na statu
quo. Stąd w kasach pieniądze leżały bez użytku, przy-
bory wojenne się psuły, ochotnicy po kwaterach gnuś-
nieli, organizacja powiatowa rozbita. Od dwóch prze-
szło miesięcy chętni ze smutkiem, trutnie z radości
pozakładali ręce, wyczekując w nieczynności zapowie-
dzianych zmian. Bądź jak bądź F[rankowski] fatalny
grzech popełnił, że nie podał się od razu do dymisji,
lecz wciąż w charakterze pełnomocnika na zabór pruski
pozostawał i wszystkim innym się zajmował szczerze,
a najmniej swym komisarstwern. Dopóki był w za-
borze moskiewskim, należał do najdzielniejszych a
najsumienniejszych pracowników. Rząd Narodowy
użył środka przez despotów praktykowanego. Nazna-
czył umyślnie F[rankowskiego] na zabór pruski, aby go
się pozbyć i wpływu w Warszawie pozbawić. Zamiast
litości i przebaczenia za tak niegodne postępowanie
Rządu, F[rankowski] zapragnął odwetu. Począł kon-
spirować i dokazał swego, że Rząd mu nienawist-
ny zwalił. — Czy sprawa na tym zyskała? Czy
ma czyste sumienie wobec następstw tego gwał-
townego kroku? Szlachetną byłaby zemsta za do-
znaną krzywdę, gdyby był zabór pruski zelektryzował
swoim nazwiskiem, które otoczone było czcią i za-
ufaniem i gdyby materiał oddający mu się chętnie,
przerzucił na teatr wojny. W owych czasach byłby to
fakt dla powstania nieobrachowanych korzyści. Tak
zaś trzy miesiące najlepsze zeszły na niczym, Po-
znańskie przerwało żywe węzły, jakie łączyły je za
D[ziałyńskiego] z powstaniem, zwątpienie i obojętność
wskutek bezczynności pozagnieżdżały się wszędzie —
91

oto skutki jednego fałszywego kroku tak Rządu, jak


komisarza. — W Poznaniu o F[rankowskim] dowie-
dzieć się nie mogłem, zastałem li przybyłego niedawno
pomocnika komisarza Nestora D[ulauransa]163, chodzą-
cego koło szlachty, ale nie posiadającego żadnych in-
strukcji działania. Komitet wręczył mi ostatni raport
w kopii, który dawno do Rządu wysłano, jako wierny
obraz położenia rzeczy w Poznańskiem.
Gdym przybył164 z Warszawy pod koniec paździer-
nika 1863 r., wydelegowany ze strony Rządu w celu
zbadania na miejscu stanu rzeczy, a zwłaszcza co zro-
bił i gdzie się obraca komisarz pełnomocny S[tanisław]
Fr[ankowski] — otrzymałem prócz objaśnień ustnych,
ze strony Komitetu Wielkopolskiego i raport zamiesz-
czony tu na czele dokumentów165. Komisarz Rządu
przy Komitecie jeszcze we wrześniu wysłał go do War-
szawy; lecz w drodze gdzieś zaginął, Rząd go bowiem
nigdy nie odebrał. W październiku tenże komisarz
B[ogusław] Ł[ubieński] aresztowany przez Prusaków,
następcą wybrany bez wiedzy rządu L[eon] W[eg-
ner]166, od którego ten raport otrzymałem. Jeden
egzemplarz powinien się znajdować w aktach Izby Ob-
rachunkowej w Paryżu, dokąd go wraz z rachunkami
przesłałem (r. 1864). Ważny to dokument, bo miesz-
czący wiele danych, a napisany przez obywatela miej-
scowego, dosyć obiektywnie zapatrującego się wtedy
na sprawę publiczna.
Dla lepszego poinformowania się nie koleją żelazną,
lecz rzemiennym dyszlem ruszyłem przez powiat śre-
dzki, gnieźnieński, wągrowiecki, szubski, inowrocław-
ski do Torunia, dokąd zwołałem kilku najzaufańszych,
dla naradzenia się w tak stanowczej chwili, jak po-
stąpić. Stanęło na tym, abym wysłał szczegółowe spra-
wozdanie do Rządu o stanie rzeczy w zaborze pruskim
i zażądał czasowego pełnomocnictwa do utworzenia
jednolitej organizacji, tak w Poznańskiem, jak w Pru-
sach Zachodnich i Wschodnich. Zwłaszcza, aby urato-
92

wać Poznańskie od zupełnego rozbicia, należało roz-


począć roboty jak najśpieszniej. Marzenia mej. duszy
ustąpiły na drugie pole, gdym ujrzał przed sobą cel
tak poważny. Wszelkie skrupuły usunięte.
Gdy Prusy Zachodnie funkcjonowały, chodziło o zor-
ganizowanie Księstwa, a to przez postanowienie na-
czelnej Rady dla całego zaboru, złożonej z ludzi miejs-
cowych, z których jeden byłby komisarzem rządu z zu-
pełną władza wykonawczą. Do reszty członków Rady
należałoby ustawodawstwo i sankcja pieniędzy potrzeb-
nych na sprawę publiczną. Komisarz miałby pod sobą
naczelników wojewódzkich i powiatowych do utrzy-
mania administracji i poboru podatków. Do przeprowa-
dzenia tej sprawy potrzebowałem miesiąca czasu, po
czym wróciłbym na powrót do Warszawy, gdybym
mógł się stać użytecznym, wiedząc jak rzeczy idą w za-
borze pruskim. — Jak zwykle, tak i tę ekspedycję po-
wiozła do Rządu jedna z zacnych niewiast naszych pa-
ni T.167, której poświęcenia dość wzniosłymi słowy ucz-
cić nie waham się. A nie pierwszy to raz dowiodła ona
gorącej, choć cichej miłości ojczyzny; lecz wtedy była
i mocno cierpiąca, i przy nadziei, mimo to sama ofiaro-
wała się udać w niebezpieczną podróż mimo zaklęć
trocha tchórzliwego męża i moich perswazji. Nie uj-
muję bynajmniej innym niewiastom polskim, owszem,
przy nadarzającej się sposobności oświadczam, że Pol-
ki z Prus Zachodnich odznaczały się do ostatniej chwi-
li powstania pochopnością do ofiar, tworzyły do koń-
ca sforną organizację niewieścią, która wielkie nam
pożytki przynosiła. Znam szanowną matronę, która,
wśród włóczącego się po wszystkich drogach żołnier-
stwa pruskiego, przewoziła z córkami ukryte w suk-
niach drogocenne sztucery amerykańskie o 18-tu strza-
łach. Inne znów nieustannie przygotowywały ubranie
dla powstańców, skubały szarpie, wybierały podatki,
93

przewoziły korespondencje — mimo nienawyknienia


do takiej pracy, mimo niefortunnych a nieraz pociesz-
nych próbek, np. opacznego zszywania do siebie niena-
leżących kawałków ubioru męskiego inexprimables.
Osławionemu księdzu Pawłowi Kamińskiemu 168, kiedy
przed powstaniem jeszcze otoczony blaskiem narodo-
wego męczennika, zabłąkał się do Prus Zachodnich,
nie podobały się niewiasty tamtejsze. Zgadnijcie
czemu? ot — bo nie znalazł je dość przystojnymi, więc
rzucił na nie anatema w śp. Nadwiślaninie. Nie myślę
się sprzeciwiać z wielebnym misjonarzem o gusta,
oświecony Duchem Świętym, niezawodnie posiada wy-
tworniejsze pojęcia o nadobności i wdziękach nie-
wieścich, aniżeli ja mizerny heretyk — powtarzam
atoli raz jeszcze, że Polki z Prus Zachodnich, z małym
wyjątkiem, jaśniały pięknością wielkiego poświęcenia
dla sprawy narodowej i niejedna walczyła o lepszą
z czcigodną Emilią S[czaniecką]169, Seweryn[ów]ą
170 171
M[ielżyńską] , Marcelową Mfotty] , M[oraczew-
172
ską] , ogół zaś kobiet z Prus, kto wie czy nie prze-
wyższał pod względem patriotyzmu panie z Księstwa.
Odpowiedź z Warszawy szybko nadeszła. Było to
w pierwszych dniach listopada. Rząd dał mi zupełne
pełnomocnictwo do przeprowadzenia organizacji, we-
dle zakreślonego przeze mnie planu, oraz zamianował
mnie komisarzem pełnomocnym na cały zabór. Nemo
propheta in patria, pomyślałem sobie, byłoby politycz-
niej, gdyby bez tego tytułu Rząd li zorganizowanie za-
boru mi poruczył. Widząc periculum in mora, udałem
się natychmiast do Poznania z mocnym postanowie-
niem zasilenia nagromadzonymi w Poznańskiem zapa-
sami upadającego powstania w Królestwie. W Pru-
siech Zachodnich, ponieważ organizacja szła swoim
trybem, pozamykałem rachunki, naznaczyłem na sta-
łego naczelnika w województwie chełmińskim dziel-
94

nego L[eona Czarlińskiego], w pomorskim zać J[ac-


kowskiego]173.
Do najdzielniejszych174 pracowników organizacji
w zaborze pruskim niezaprzeczenie należał naczelnik
woj. Chełmińskiego L[eon] C[zarliński], Należny hołd
mu się należy za jego niezmordowaną czynność, ener-
gię i poświęcenie. Nie dziw, że go się bali i nienawi-
dzili ludzie nikczemni i tchórze. Jeden z nich X175
posunął się do najhaniebniejszych intryg i oszczerstw,
wskutek tego wezwany przez L. C[zarlińskiego] do
honorowej rozprawy w oryginalny sposób. Obaj mieli
wstąpić do szeregów powstańczych i na pierwszy iść
ogień. L. C[zarliński] dotrzymał słowa — X, jak każdy
nikczemnik, ani się nie pokazał nawet, mimo że przy-
stał na taką rozprawę. Stanowi on jeden z tych rzad-
kich wyjątków w zaborze pruskim, co wziąwszy pie-
niądze publiczne, nie potrafił ani nie chciał się później
z nich wyrachować. Takich ludzi trzeba choć późno
stawiać pod pręgierz opinii publicznej! Bolesną dla
mnie ta wzmianka, zwłaszcza że musiałem obok mówić
o najzacniejszym L. C[zarlińskim]. Atoli puris omnia
pura.
Zaś z R[adkiewiczem] porozumiałem się po drodze,
aby wstąpił do władzy naczelnej i przeniósł się na
mieszkanie do Poznania. Publicznie winienem temu
mężowi wyrazić cześć za gotowość i niezmordowaną
pracę w ciągu całego powstania. Nie oglądając się na
nic, szedł zawsze drogą prostą, a potrafił przy tym
tak roztropnie urządzić swe czynności, że z władzami
pruskimi nigdy w żadne nie popadł obroty. Miałci
niekiedy i on błędy, lecz któż bez ale? Kilku tylko
znam ludzi w zaborze pruskim, którzy miłością dla
kraju dorośli do wysokości wypadków, a do tych za-
liczam i zacnego R[adkiewicza].

[KOMISARIAT I WYDZIAŁ WYKONAWCZY]

Przybywszy do Poznania poprosiłem, aby Komitet


zebrał się w komplecie, ponieważ mam do przedłożę-
95

nia ważne od Rządu rozporządzenia. Z niektórymi


członkami wprzódy prywatnie rozmówiłem się o mo-
im posłannictwie, a nawet jeden z nich podjął się
w myśl moją utworzyć nową władzę. Wręczyłem mu
tedy blankiety, które za wspólnym porozumieniem
wypełniwszy, wręczyć miał nowym członkom nowej
naczelnej władzy. Z Prus Zachodnich wstępował je-
den, z Poznania lub prowincji jeden i dwóch z daw-
nego Komitetu Wielkopolskiego176. Reszta członków
w senatory. Ponieważ już za F[rankowskiego] my-
ślano o wytworzeniu jednej władzy na cały zabór,
więc przygotowano się do tego aktu — dwoma olbrzy-
mimi pieczęciami, jedną dla komisarza pełnomocnego,
drugą dla „Wydziału Wykonawczego Rządu Narodo-
wego w zaborze pruskim". Choć nie zgadzałem się
na tę nazwę, przystałem, bo mi chodziło o treść, a nie
o formę. Pieczęć moją, ponieważ zbyt lojalnego była
kalibru, wrzuciłem za kilka dni do Warty — wydzia-
łowa została aż do końca 177.
Myśl osiową w tyrn projekcie stanowiło scentrali-
zowanie władzy w ręku komisarza rządowego, dorad-
cze stanowisko wydziału, podział zaboru na wojewódz-
twa, aby już geograficznie nawzajem się uzupełniały
w formacji zbrojnych oddziałów dla powstania w za-
borze moskiewskim. W skutku takiego zapatrywania
się, władze dotychczas prowincjonalne a samodzielne,
to jest Komitet Wielkopolski, Komisariaty Prus
Wschodnich i Zachodnich, dłużej istnieć nie mogły.
Oświadczyłem więc zgromadzonym, że komisariaty po-
wyższe już są rozwiązane i na odpowiednie zasadom
województwa podzielone; a ponieważ i Komitet Poz-
nański de jure wskutek postanowienia mego poprzed-
nika także już rozwiązany, więc ja przystępuję tylko
do faktycznego zwolnienia szanownych członków z do-
tychczasowego stanowiska, prosząc o zdanie rachun-
96

ków i służby w moje ręce. Dotąd wszystko szło jak


najlepiej. Komitetowi słabą tylko stawiali opozycję
memu projektowi i w końcu przyrzekli za dni kilka
ułożyć rachunki i złożyć służbę. Gdym atoli przy koń-
cu posiedzenia oświadczył, że od nowej pracy głównie
na nowych oprę się siłach — spostrzegłem, że to nie-
mile przyjętym było. Tym większe powstało zgorsze-
nie, gdy się prywatnie dowiedziano, że skład nowej
władzy zadecydowany, do której tylko dwóch z komi-
tetu wnijść ma. Dlatego, gdy w trzy dni po pierwszym
posiedzeniu zszedłem się z byłymi członkami Komitetu
w celu odebrania sprawozdań i służby, przekonałem
się, że usposobienie ich całkiem się zmieniło. O ile
wtedy okazali się chętnymi do posłuszeństwa woli
Rządu, o tyle teraz stanęli w twardej opozycji, wywoła-
nej nie tylko obrażoną miłością własną ustępujących,
lecz i podbechtywaniem Nestora D[ulaurans], owego
niedoszłego pomocnika F[rankowskiego]. Oświadczo-
no mi wręcz, że mimo nominacji mej, mimo peł-
nomocnictwa na zaprowadzenie nowej organizacji,
na rozwiązanie Komitetu Wielkopolskiego zgody nie
ma, ponieważ o tym Rząd nic nie pisze. Gdyby zaś
istotnie rozwiązanie było zadekretowane, w takim ra-
zie członkowie Komitetu sposobem, w jaki komisarz
tę uchwałę przeprowadził, czują się dotkliwie obrażeni,
czego za uczciwą pracę nigdy się nie spodziewali. Roz-
ważywszy wszystko razem, postanawiają na stanowi-
sku tak długo pozostać, aż wprost od Rządu nie od-
biorą zawiadomienia, że Komitet rozwiązać się ma i do-
póki sami jeszcze raz nie przedstawią uwag i wska-
zówek, które dziś w chwili przesilenia za konieczne do
uwzględnienia poczytują. W końcu proszą mnie, abym
wspólnie z nimi ułożył projekt organizacji, od razu do
przeprowadzenia takowej przystąpił, o wszystkim Rząd
zawiadomił i Komitetowi wskazał drogę, aby się z naj-
97

wyższą władzą narodową bezpośrednio skomunikowali.


Każdy bezstronny przyzna, że tylko zła wola i obra-
żona miłość własna, a nie dobro sprawy podyktowało
komitetowym podobne postępowanie. Poprzednio by-
najmniej nie zaprzeczano prawa F[rankowskiemu], gdy
li na podstawie nominacji na komisarza pełnomocnego
zadekretował rozwiązanie Komitetu; teraz gdy na-
stępca opatrzony daleko większą władzą, chce de facto
wykonać uchwałę poprzednika, Komitet stawia opór.
Skoro wskutek nowej organizacji powstać miała jedna
władza naczelna dla całego zaboru, wtedy zdrowy ro-
zum dyktował, że eo ipso dotychczasowe cząstkowe,
prowincjonalne instytucje istnieć przestają. Podszepty
więc stronnicze złych namiętności podsunęły mniema-
nie, że Rząd czy też komisarz w,skutek jakichś niechęci
Komitet rozwiązuje. Widoczna, że komitetowi bardzo
mizerne posiadali wyobrażenie o Rządzie Narodowym,
posądzając go, że jest zdolny kierować się względami
parafialnej polityki, komisarzowi zaś członkowie komi-
tetu byli zupełnie nieznani, obcy, krom dwóch, dla
których był i jest do dzisiaj z wszelkim szacunkiem
i poważaniem, znając ich jako ludzi nieposzlakowanej
prawości i gorącej miłości ojczyzny. Jestem do tyla
bezstronnym, że nie posądzam wcale komitetowych
o to, czym mnie utraktować za dobre osądzili. Obsta-
wanie przy starym trybie rzeczy, wyznawanie zasad
kontrrewolucyjnych (naturalnie w cichości serca),
wreszcie niemile draśnięta ambicja, oto pobudki buntu
przeciw prawowitym uchwałom rządowym.
Wyznaję, że z mej strony było bardzo nie politycz-
nym, wyrugowanie większości Komitetu z przyszłego
wydziału tak sans facon nie ocukrzywszy pigułki pa-
negirykiem wysławiającym działalność Komitetu, ani
nie podziękowawszy ze strony Rządu za poniesione
trudy. Ależ na Boga! trudno było przypuszczać, aby
98

tak zasłużeni ojcowie ojczyzny, zważali na czcze for-


my gdy szło o czyny — i żeby żądali podzięki za nie-
spełnienie swych obowiązków. z czystym sumieniem
żaden z ówczesnych komitetowych powiedzieć nie mógł,
że w ostatnich miesiącach podał rękę powstaniu, że
choćby utrzymał w porządku to, co mu dawniej Ko-
mitet zostawił w spuściźnie. W raporcie swym uprzed-
nim do Rządu sam Komitet wydał na siebie wyrok. —
Wyrozumiawszy motywa postępowania komitetowych
i przejrzawszy machinacje Nestora D[ulauransa] sta-
nowczo oświadczyłem, że z obecnymi na posiedzeniu
panami od tej chwili w żadne urzędowe stosunki nie
wchodzę, ponieważ Komitet de jurę od trzech miesięcy,
de facto zaś od trzech dni nie istnieje, że postaram się
dla usunięcia skrupułu i uspokojenia zbyt drażliwej
sumienności o wszelkie potrzebne dokumenta u Rządu,
że organizacji wspólnie z panami rozpoczynać nie mo-
gę, pomijając formalnie powody, choćby już dlatego,
że Komitet Wielkopolski tylko jedną część zaboru re-
prezentuje, musiałbym tedy zwoływać jeszcze obywa-
teli z Prus Zachodnich, przygotowywać się na roz-
wlekłe a niepewne skutku rozprawy — gdy wedle roz-
kazu Rządu rzecz cała jest uproszczona tym, że wedle
mego planu ja sam zorganizowaniu się zaboru mam
nadać impuls. Co się zaś tyczę komunikacji z Rzą-
dem, proszę aby się postarano o zaufanego kuriera,
który by tak moje, jak i panów zabrał do Warszawy
papiery, ostrzegam atoli, że następstwa za zwłokę w
przeprowadzeniu organizacji sobie tylko przypiszecie
i sami przed własnym i narodu sumieniem odpowiecie.
Drogę do Rządu na wyjezdnym wskażę sam kurierowi.
Lecz nadaremnie czekałem za nim kilka dni, nato-
miast dowiedziałem się pobocznie, że komitetowi za
poradą Nestorka wysyłają kogoś zaufanego do War-
szawy 178, mnie zostawiając na lodzie. Widząc, że to
99

gra w podstępy, nie miałem co popasać w Poznaniu.


Udałem się w Prusy Zachodnie, gdziem nie miał kło-
potu z wysłaniem kogoś do Rządu. Panna W.179 ofia-
rowała się do tej niebezpiecznej przeprawy i misję
szczęśliwie spełniła. Po jej wyjeździe rozmyśliłem się
i sam ruszyłem do Warszawy, aby przyśpieszyć roz-
wiązanie kwestii i ustnie dopełnić, com napisał. Przez
czas mej niebytności ujął silną dłonią ster rządu
T[raugutt], roboty powstańcze porządniej i raźniej iść
zaczęły, otucha i wiara w lepszą przyszłość w serca
wstąpiła.
Najprzód skomunikowałem się ze sekretarzem stanu
J[anowskim], na wezwanie wygotowałem projekta, do
potrzebnych mi dokumentów, a zwłaszcza zarys szcze-
gółowy organizacji dla zaboru pruskiego. Tą razą na
nudy z bezczynności nie mogłem narzekać, od rana
do później, nocy nieustannie byłem zajęty pisaniem,
debatami. Szybko więc wszystkie papiery do ostatniej
decyzji przygotowane były. Zanim uchwała zapadła,
T[raugutt] zawezwał mnie na konferencję w cztery
oczy. Po wspólnej wymianie zdań i najobszerniejszym
poglądzie na całą sprawę powstania, otrzymałem od Na-
czelnika Rządu instrukcje ustne, tajne, których papie-
rowi powierzać nie było bezpiecznie. Dla większego
skupienia ducha, konferencja odbyła się wieczorem,
w ciemnym pokoju, przy zamkniętych drzwiach.
Gdy nareszcie w sekretariacie stanu przygotowano
dla mnie uchwalone dokumenta do ekspedycji, trafia
po długim macaniu posłaniec komitetowych z Pozna-
nia nareszcie na organizację miejską, a przez nią do
Rządu. — Przywiezione papiery zawierały: 1. bardzo
uczciwie i dość bezstronnie napisany raport Komitetu,
usposabiający czytającego na korzyść piszących, 2. pi-
smo Nestora D[ulaurans] stronnicze i oszczercze, za-
równo komitetowych jak mnie błotem obrzucające,
100

do najpodrzędniejszych zaledwie używają go robót,


ale to umyślnie, systematycznie się dzieje, że usuwają
ludzi energicznych, niepohamowanych w miłości za-
sad demokratycznych; przy okazji więc ofiaruje Rzą-
dowi swe powolne usługi, mogąc być prawą ręką każ-
dego komisarza, którego Rząd zamianuje. W tym guście
rozprawiał jeszcze długo i szeroko. Wśród kupy
kłamstw, niedorzeczności, blagi, wybłysnął niejeden
fakt prawdziwy o sprężynach zakulisowych życia w
Poznańskiem, co mi się na później bardzo przydało.
Nasłuchawszy się do syta, pożegnałem nareszcie
plotkarza zapewnieniem, że wdzięcznym mu będąc za
tak mała konwersację, a szczególniej za tak charak-
terystyczne odsłonięcie wartości wewnętrznej komisa-
rza, wierną zdam, choć poufnie, relację Rządowi, nie-
mniej że go polecę gorąco wyjeżdżającemu wkrótce
do zaboru pruskiego reprezentantowi rządowemu, bo
rzeczywiście szkoda, aby tak dzielny mąż marniał w
bezczynności. — Rozpisałem się nad tym komicznym
spotkaniem obszerniej, aby przy nadarzonej sposob-
ności dotknąć w ogóle ważnego nader przedmiotu
i sumienności w wypełnieniu poruczonych zleceń.
Piętnując na tym miejscu niegodziwe postępowanie
jednej osobistości, z żalem wyznać należy, że w pow-
staniu 1863 r. przekraczanie atrybucji, nadużywanie
zaufania w kimś położonego stało się u wielu człon-
ków organizacji nałogiem, stąd zamęt, nieporozumie-
nia, zawody, — istne plagi egipskie na naród wybija-
jący się na wolność. Takie same następstwa zaszły w
powyższym wypadku. Zwykły kurier pozował w War-
szawie na zaufanego ambasadora, wysłanego z Komi-
tetu Wielkopolskiego do traktowania z Rządem. Wró-
ciwszy do Poznania z prostym pokwitowaniem, iż pa-
piery odebrano, w braku odpowiedzi piśmiennej, nad-
łożył gębą. Plótł komitetowym smalone duby, a przede
101

wszystkim upewniał, że dzięki jego osobistej inter-


wencji, Rząd Ł[ukaszewskiego] z komisarstwa złożył
i że wkrótce przybędzie jeden z członków Rządu, dla
nominowania z miejscowych nowego komisarza i za-
dosyćuczynienia wszelkim żądaniom Komitetu. Jakież
więc niemiłe odczarowanie i przykre zdziwienie, gdym
pod koniec listopada zjawił się w Poznaniu i przedłożył
exkomitetowym całą pakę legitymujących mnie pa-
pierów.
Reskrypt ten181 wynikł z oporu Komitetu Wielko-
polskiego, który rozwiązać się nie dał, mimo nominacji
nowego komisarza pełnomocnego i instrukcji mu przez
Rząd danej na piśmie, do zorganizowania całego zaboru
w jedną całość. Był to opór bezzasadny, z poziomych
wynikający pobudek, zwłaszcza gdy zwrócimy uwa-
gę na dokument Nr 1182, w którym najwyraźniej ów-
czesny komisarz komitetowy, nie robiący nic bez ko-
mitetu, donosi Rządowi, że komisarz pełnomocny St.
F[rankowski] Komitet rozwiązał i tylko prowizorycz-
nie pozwolił mu funkcjonować aż do powrotu jego.
Opór ten opóźnił wszelkie działania w Poznańskiem
więcej jak o miesiąc.
Pan Serafin zgłupiał, gdy się dowiedział, że ów
mniemany członek Rządu w Warszawie a Ł[ukaszew-
ski] to jedna osoba. Lecz i tu sobie poradził, aby wy-
brnąć z tak krytycznego położenia. Kłamstwo i blagę
przypieczętował podłym oszczerstwem. Pokątne roz-
głasza, że papiery zawiezione przez niego nawet do
wiadomości Rządu nie doszły, ponieważ podstępem je
przejąłem i w ten sposób Rząd oszukawszy, zrobiłem,
co mi się żywnie podobało. O tym oszczerstwie Sera-
finka dowiedziałem się dopiero później, bo komite-
towi zbyt byli rozsądni i dostateczne mieli dowody
w ręku, aby taką gadaninę wziąć za dobrą monetę.
Ale milczeli dyplomatycznie, zachowując ad meliora
tempora tę historyjkę, jako wyborną broń przeciwko
102

mnie w stosownej porze. Pozwolono cichaczem rozsie-


wać uwłaczające mi baśnie, którym żaden z komiteto-
wych nie wierzył w tym jedynym zamiarze, aby od
samego początku kompromitować moją pozycję, utrud-
niać roboty, zdyskredytować wobec ziomków. W koń-
cu po otrzymaniu dziękczynnego pisma od Rządu, za
dotychczasowe wierne spełnienie obowiązków, komi-
tetowi widząc, że „Ustawa zasadnicza" wedle ich wnio-
sków, choć częściowo zmodyfikowana, ulegli koniecz-
ności i ustąpili.

Ustawa ta 183 zasadnicza dla zaboru pruskiego stała


się istnym zarzewiem niezgody, przez swą dwulicowość
i wyrafinowaną chęć dogodzenia wszystkim. Ja wprost
żądałem pełnej władzy wykonawczej, koncentrującej
się w komisarzu pełnomocnym i wybranych przezeń
naczelników wojewódzkich. Wydział zaś miał się skła-
dać z ludzi miejscowych, powszechnie szanowanych,
a prawych i zgodnych z polityką Rządu Narodowego,
a raczej ideą powstania. W ich ręku spoczywałaby
władza ustawodawcza dla szczegółowych potrzeb zabo-
ru, rozkład podatków i kontrola nad skarbem. Ustawa
przez Rząd ukuta z mego projektu i wniosków Komi-
tetu Wielkopolskiego wypadła zbyt połowicznie, i aż
nadto dostarczała kruczków prawniczych do rozterek
pomiędzy komisarzem pełnomocnym a resztą człon-
ków Wydziału.
Rząd, pokładając całkiem we mnie zaufanie, dał mi
od razu blankiety do zamianowania członków naczelnej
władzy na zabór pruski. Powołałem trzech obywateli
z Poznańskiego, jednego z Prus Zachodnich. Na dniu
l grudnia Wydział się ukonstytuował, przejął służbę,
rachunki, dokumenta i rekwizyta wojskowe od Komi-
tetu Wielkopolskiego, komisarzów Prus Zachodnich
i Wschodnich, podzielił zabór na 5 województw, jako
to: poznańskie, średzkie, bydgoskie, pomorskie, cheł-
mińskie, zamianował dla każdego naczelników woje-
103

wódzkich, wreszcie zadecydował wydać odezwę do ro-


daków w zaborze, manifestując w niej zmiany zaszłe
w organizacji narodowej. Wedle brulionu brzmi odez-
wa ta, jak następuje:
„Już jedenaście upłynęło miesięcy od chwili, w któ-
rej naród nasz haniebnego jarzma dziczy barbarzyń-
skiej dłużej znieść nie mogąc, walkę z Moskwą rozpo-
czął. W rozlicznych bitwach strumienie najlepszej krwi
za świętą sprawę przelane dowiodły ostatecznie świa-
tu, że trwamy w niezachwianym zamiarze nam wy-
darte najwyższe dobro na ziemi, nie przedawnione
prawa bytu odzyskać i ojczyznę z niewoli wywalczyć.
Naród, który pragnie swobody, dla niej krew i mie-
nie poświęcać będzie! o! musi być wolnym! — Bracia!
ojczyzna nasza zostanie wolną i niepodległą, wytrwaj-
my tylko w poświęceniach, a dzieci i wnuki błogosła-
wić nas będą. — Jak dotąd tak i nadal walka toczyć
się będzie li przeciw Moskwie najokrutniejszemu wro-
gowi naszego bytu. Udział rodaków z innych dzielnic
rozszarpanej ojczyzny, a więc i nasze uczestnictwo po-
zostanie jak dotąd pomocnicze tylko. Wytrwajmy męż-
nie mimo prześladowania, przeszkód i gwałtu na tym
stanowisku tak długo, dopóki dzicz moskiewska świętą
ziemię naszą kalać nie przestanie, a z krwi naszej nie
wykwitnie wolność. — Pragnąc wszystkie siły i za-
soby nasze ku poparciu walki przeciw Moskwie połą-
czyć i zjednoczyć, a usiłowaniem naszym nadać odpo-
wiedni ład, karność i jednolitość, Rząd Narodowy
uchwalił wytworzenie jednej naczelnej władzy na cały
zabór pruski. Stanął tedy na czele pracy narodowej
w zaborze pruskim Wydział Wykonawczy, który po
zwinięciu wszystkich dotąd istniejących władz pro-
wincjonalnych, z dniem dzisiejszym rozpoczął działal-
ność. — Bracia w zaborze pruskim! Wydział Wyko-
nawczy uznając waszą dotychczasową ochoczość w nie-
104

sieniu ofiar na ołtarz ojczyzny, odwołuje się do wa-


szych serc z wezwaniem do nowych poświęceń. Walka
trwająca przez zimę, ze zbliżającą wiosną się spotęguje
i rozprzestrzeni odpowiednio do nieprzepartej woli na-
rodu, który wtedy dopiero broń złożyć postanowił, gdy
dzicz moskiewska raz na zawsze wyrzecze się pano-
wania nad nami. Chwila wielka, w której losy naszego
kraju się rozstrzygną, nadeszła. — Bracia! wobec tej
uroczystej chwili, świadcząc się przelaną krwią boha-
terów i męczenników naszych, wznosimy do was głos.
Wytrwajcie w ochocie do ofiar, gromadźcie środki i za-
soby do rozpoczynającego się boju na śmierć lub życie,
a wolna ojczyzna, potomność używająca niepodległości
Was błogosławić będzie! Pozdrowienie i braterstwo".
(Pieczęć komisarza pełnom. Wydziału Wykonawczego) 184.
Z utworzeniem 185 władzy centralnej na zabór pru-
ski potrzebną była manifestacja wobec ziomków, mo-
tywująca tę zmianę, oraz ujawniająca charakter a cel
dalszych robót. Wystosowano więc odezwę od Wydzia-
łu, w której — pomiędzy innymi — powiedziało się,
że zabór pruski i nadal zatrzymuje stanowisko pomoc-
nicze wobec powstania braci w zaborze moskiewskim,
jak to Rząd Narodowy niejednokrotnie wprzódy ogła-
szał. Nie przeczę, żem otrzymał ustną instrukcję, będąc
w Warszawie, aby przy pewnych ewentualnościach zro-
bić powstanie i w zaborze pruskim. Okoliczności te atoli,
były w tak dalekim polu, iż mogły wchodzić w ra-
chunek li jako pozycja szalonego hazardu, nigdy —
ściśle określonej pracy, której treścią było: dostarcza-
nie powstaniu jak najwięcej broni i przyborów woj-
skowych, werbowanie wyborowego ochotnika; wysy-
łanie go na plac boju. Z tego wychodząc stanowiska,
byłem w zgodzie z resztą członków Wydziału, aby od-
zywając się do publiczności, położyć nacisk na to, żeby
każdy niósł jak najenergiczniejszą pomoc powstaniu.
Stało się to, w celu ścisłego wytknięcia kierunku nie-
skonsolidowanym jeszcze przez organizację usiłowa-
105

niom powszechności, a nie z obawy lub chęci okpienia


Prusaków. Rząd Narodowy osądził to wystąpienie za
niepolityczne i, mimo kilkakrotnych wyjaśnień z mej
strony, przekonać się nie dał. Dlaczego? doprawdy
do dziś nie rozumiem! Powstanie w tym czasie ledwie
dyszyło, upadek ducha szerzył się w narodzie zaraźli-
wie, reakcja na dobre minować zaczęła gmach organi-
zacji narodowej przerzedzonej długą walką, pod obu-
chem srogiego barbarzyństwa Moskwy. Wprawdzie łu-
dzono się nadzieją odżywienia powstańczych sił z nad-
chodzącą wiosną — i rzeczywiście chłopi coraz więcej
lgnąć poczęli do powstania, gdy ujrzeli, że tak długo
się trzyma, lecz za to w stanach społeczeństwa wyż-
szych — gromadna dezercja. Przypuściwszy, że pow-
stanie z wiosną by się wzmogło, to i wtedy potężniej-
szą dźwignia byłaby pomoc braci walczącej, dana w
broni i żołnierzu, aniżeli hazardowy ruch powstańczy
w zaborze pruskim, który by Prusacy rychło przy-
gnietli, a tym samym odcięli ostatnie źródło zasiłku.
Rząd zamierzał przy pewnych okolicznościach prze-
rzucić powstańcze masy z zaboru moskiewskiego do
pruskiego i powołać mieszkańców do broni — na co?
aby Europę zmusić do interwencji na naszą korzyść!!!

Ustawa zasadnicza z dnia 22 listopada stanowiła


węgielny kamień całej tej nowej organizacji. Niestety
była zbyt dwulicowa i arcymisternie ułożona, ażeby
nie stała się powodem do ciągłych sporów i walk —
o władzę. Przybywszy do Warszawy, zaproponowałem
Rządowi ustrój organizacji nader prosty. Na czele za-
boru z władzą nieograniczoną wykonawczą — komisarz
pełnomocny; przy nim Rada złożona z obywateli zabo-
ru pruskiego, ustanawiająca podatki, obradująca nad
projektami rządowymi, podająca ze swej strony wnio-
ski tyczące się urządzeń zaboru, które gdyby komisarz
odrzucił, oddają się Rządowi do rozstrzygnięcia, wresz-
cie kontrolująca rachunki, tj. dochody i wydatki w ca-
łym zaborze. Władzę wykonawczą dzierżą po woje-
106

wództwach komisarze wojewódzcy, wprost przez peł-


nomocnika mianowani i od niego tylko zależni; wresz-
cie naczelnicy powiatów przez komisarzy na własną
odpowiedzialność ustanowieni. Zdawało mi się, że w
ten sposób organizacja sprężyście, szybko i wedle jed-
nej myśli funkcjonować będzie, a potem że znajdując
się w ręku ludzi wierzących w zbawienie kraju przez
powstanie, odeprze wszelkie zakusy reakcyjne.
Gdyby nie poprzednie zajścia z komitetowymi, a co
ważniejsza, gdyby nie wzgląd Rządu na krytyczne po-
łożenie, którego wewnętrznym rozprzężeniem i nie-
zgoda zwiększać nie należało: projekt mój niezawodnie
z małymi modyfikacjami byłby zatwierdzony. Lecz wi-
dząc opór komitetowych, nie chciał Rząd stanowczym
wystąpieniem a odjęciem autonomii popchnąć ich do
otwartego buntu (czego ja, znając lepiej stosunki miej-
scowe, wcale się nie obawiałem), ustąpił w głównych
punktach przedstawieniom Komitetu, ale tak, żeby ko-
misarz w każdym razie przesadzone pretensje zasza-
chować potrafił. Tak dyplomatyczny pomysł byłby wy-
borny w stosunkach normalnych, ale nigdy w powsta-
niu, gdzie widzi Bóg! kruczki wyrafinowane, szermier-
ka finesami wcale nie popłaca i zwykle szkodę przy-
nosi. Jedynym hasłem w powstaniu jest naprzód!
wciąż naprzód! kto przystawa. rozgląda się, przyczaja,
waży — zginał jak żona Lotowa. oglądająca się na So-
domę. — Na podstawie takiej to myśli, wyrodziła się
owa dwoistość w „Ustawie zasadniczej", wedle której
np. komisarz pełnomocniczy był prezesem Wydziału
Wykonawczego, a przecież nic wykonać nie mógł; bo
atrybucje jego ograniczały się na kontroli i na: nie po-
zwalam, a wiec tamowaniu! Członkowie zaś Wydziału
dzierżyli właściwa władzę wykonawczą, zarazem będąc
i ustawodawcami. Jeśli kiedy, to w czasie krwawej
walki potrzeba zespolenia władzy w jednym ręku, a nie
107

rozdrobnienia jej pomiędzy wielu z równymi atrybu-


cjami. Jeżeli gdzie, to u nas konieczną było, aby idea
niepodległości reprezentowana przez Rząd powstańczy
nie tylko panowała, ale i rządziła w każdym zakątku
Polski bez pardonu dla jakiejkolwiek partii. Dziś wi-
dzę to jaśniej jak ongi, choć i wtedy przedstawiałem
Rządowi nader trudne położenie komisarza wobec tak
zawiłej i wyrafinowanej „Ustawy" i opierałem się tak
daleko posuniętym ustępstwom. Rząd pozostał przy
swoim. Moją rzeczą było wtedy — nie przyjąć w ta-
kich warunkach misji mi powierzonej. Nie uczyniłem
tego, zdecydowałem się na paktowanie z przeciwni-
kami nie tylko politycznymi, ale osobiście mi nawet
niechętnymi.
Wchodząc w myśl Rządu, popełniłem błąd fatalny,
dopuszczając kilku takich niechętnych do organizacji
i to na stanowiska nader ważne, jednego do Wydziału,
dwóch jako wojewódzkich186 już na samym początku.
Oto pierworodny grzech (pominąwszy chylenie się
powstania ku upadkowi), który zakaził bezpłodnością
wszystkie usiłowania, i goryczą napawał aż do ostat-
niej chwili mego urzędowania. Ufność w siebie, ambi-
cja nierozsądna, że zdołam przełamać wszelkie prze-
szkody z jednej strony; szczera chęć służenia najko-
rzystniej sprawie publicznej i przekonanie, że chwilo-
wo nie było nikogo, co by skuteczniej z tego zadania
się wywiązał — z drugiej: popchnęły mnie torem, na
którym prócz upokorzenia, oszczerstw i zawiści — za-
ledwie uznanie kilku ludzi i czyste sumienie w zysku
uniosłem. Ale gorzkie to doświadczenie nauczyło mnie,
że w rewolucji, kto paktuje z przeciwnikami, półśrod-
ków się chwyta, a nie idzie na przebój z czystymi za-
sadami, ten na próżno rzuca się i szamoce na wszystkie
strony, paść musi, a po nim deptać będą — nie tylko
przeciwnicy, ale i mniemani zwolennicy i przyjaciele.
108

Tak i ze mną się stało. Daj Boże? aby raz ostatni?


pięknie to być bohaterem tragicznym w dramacie; w
życiu zaś powszednim pożyteczniej — zostać jeżem,
— Rozpocząłem więc roboty pod auspicjami wcale nie
do zazdrości, zwłaszcza gdy weźmiemy na uwagę ogól-
ny stan powstania. Zima na karku, wybór dygnitar-
stwa wojskowego i cywilnego za granicami kraju po
całej Europie rozpierzchły, powstanie samo zaledwie
tlejące, jeden jenerał Bos[ak]187 dokazywał cudów,
prowadząc więcej rozgłośną, jak skuteczną kampanię
zimową. Rząd nadludzkie robił wysilenia, aby organi-
zację w kraju ustalić, materiał wojenny gromadzić,
rozbiegłych przywołać na stanowiska; wszystko nada-
remnie — godzina zwątpienia wybiła — nie ma ra-
tunku, Bóg rzekł: Za późno! w zaborze pruskim aż do
kwietnia 1864 roku umysły skłaniały się w ogóle jesz-
cze ku popieraniu zapowiedzianego z wiosną ogólnego
ruchu. Gdy nadzieje i tu zawiodły, od dawna minująca
reakcja podniosła głowę, szybko rozsadziła nie wykoń-
czoną organizację, szczepiąc w zastępach pracowników
podejrzliwość, matactwo i zdradę, aż w końcu wszy-
stkie ogniwa popękały, ogólny powstał chaos, z którego
wyłoniła się demoralizacja, spodlenie, a pozostała- na
dnie bezgłowa tłuszcza rozbitków, winiących się, prze-
śladujących nawzajem. Rzućmy zasłonę zapomnienia
na te smutne objawy upadku ducha narodowego,
a przejdźmy do szczegółów w czasie rządów Wydziału
Wykonawczego.

Już w samym początku188 natrafiałem na opór


u członków Wydziału, zwłaszcza tych, którzy przeszli
z Komitetu Wielkopolskiego, i to o błahostki, które
wszelako mi wskazywały cierniową drogę, jaka przede
mną stoi. Dlatego prosiłem Rząd ponownie, aby skoro
organizacja wchodzi w tryb, przeznaczył mnie na inne
stanowisko, a zwłaszcza przysłał kogoś całkiem ob-
109

cego, bo nemo propheta in patria. Do tego odnosi się


ustęp w piśmie Rządu, zachęcający mnie do wytrwania.
Już na pierwszych sesjach jeden z członków: Ma-
ciek 189 (nomen-omen! tą razą pseudonim tylko) poło-
żył sobie zadanie, podjazdowymi utarczkami zdobywać
dla wydziałowych coraz to szersze atrybucje a obkra-
wać i tak szczuplutką władzę komisarza. Postawił dwa
wnioski, które większością głosów po dłuższej debacie
przyjęli: 1) że do ważności obrad i postanowień Wy-
działu potrzebna jest na posiedzeniu komisarza pełno-
mocnego i trzech członków Wydziału obecność (wedle
„Ustawy" wystarczyło 2 członków i komisarz); 2) że
każdy członek Wydziału włącznie pełnomocnika tylko
.za uchwałą prawną Wydziału może podnieść większe
kwoty z kasy głównej, po uprzednim oznaczeniu celu
ich użycia. Namacalne, że modyfikacje te „Ustawy"
głównie przeciw komisarzowi skierowane były. Mimo
to nie sprzeciwiłem się ich uchwale 190. Pierwszy bo-
wiem wniosek był niedorzeczny. Komisarz głosujący,
zawsze, a przy równości głosów posiadający votum roz-
strzygające, byle tylko miał za sobą jednego członka
Wydziału, zawsze zwycięża czy dwóch czy trzech
członków potrzebnych do uchwały. Drugi wniosek
miał więcej słuszności za sobą. Skoroć kolegialnie spra-
wy się dyskutowały i robiły, wypłata pieniędzy z kasy
za uchwałą Wydziału uskuteczniać się powinna. Na-
turalnie, że wnioskodawcy ukryty cel był, aby komi-
sarzowi przede wszystkim zagrodzić drogę do kasy, by
przypadkiem nie użył pieniędzy na jakie ultrarewo-
lucyjne zamachy lub inne niezgodne z przekonaniem
wydziałowych cele.
Widząc miły Macioś, że pierwszy atak się udał, jął
się czepiać innych paragrafów „Ustawy zasadniczej",
w których władza komisarza zdawała mu się być nie-
jasno sformułowaną, lub za wielką. Tego mi było za
110

wiele. Oświadczyłem, że podobne dyskusje wcale są


nie na czasie. Prawa choćby najmądrzejsze, gdzie
nie ma dobrej woli i zaufania, na nic się nie zdadzą.
Dziwić się należy, że członkowie Wydziału zamiast
skierować swą działalność na zaprowadzenie i ustale-
nie organizacji po województwach, marnują czas na
bezpłodnych sporach o władzę. Wprzódy trzeba zapra-
cować, a potem żądać nagrody. Dotąd zaś nic się nie
zrobiło. Ażeby raz koniec położyć podobnym zamia-
rom, protestuję i zakładam veto przeciw wszelkim dal-
szym modyfikacjom Ustawy. Mimo to nie ludzie, ale
zaszłe później okoliczności przyczyniły się do uśpienia
na czas niejaki przesadzonych pretensji ze strony nie-
których członków Wydziału. Już 4 grudnia instrukcje
dla województw i powiatów były wygotowane i nie-
bawem rozesłane z poleceniem szybkiego zorganizowa-
nia. Dla łatwiejszego znoszenia się z wojewódzkimi
i dopilnowania robót, każdy z członków Wydziału
wziął na siebie referat jednego województwa — i był
obowiązany na każdym zwyczajnym posiedzeniu zda-
wać sprawę i stawiać odpowiednie wnioski tyczące się
odnośnych województw 191. Uchwalono wreszcie pobór
4-letniego podatku dochodowego. Większość wydziałowa
sparaliżowała tę operacje, przeprowadziwszy uchwałę,
aby najprzód zebrać zaległości i 2-letni podatek, a póź-
niej dopiero resztę 192. Widząc taką opieszałość a mię-
kość rozporządzenia, niejeden z kontrybuentów ocią-
gał się ze zapłatą i pierwszej raty, zwłaszcza gdy tra-
fiły się przypadki samowolnej zmiany i tłumaczenia
uchwały podatkowej. I tak wojewódzki średzki, hr.
P[otulicki] z Jezior 193, polecony na to stanowisko jako
człek wielkiego wpływu i niby szczery stronnik pow-
stania — rozporządził się i dwuletni podatek jeszcze
na dwie raty rozłożył.
Obok przeprowadzenia organizacji poboru podat-
111

ków — trzecią z rzędu, a nie mniej ważną, sprawą


trzeba było się zająć — zakupnem i sprowadzeniem
broni. Dyrektor sekcji wojskowej Maciek bardzo ener-
gicznie wziął się do dzieła. Zawiązał stosunki na nowo
z Komisją Broni w Leodium, pootwierał sobie drogi,
poustanawiał agentów tak, że w drugiej połowie grud-
nia broń i inne rekwizyta wojenne z zagranicy nad-
chodzić poczęły; to zaś, co było w kraju, rozlokowy-
wano stosownie do potrzeb formujących się oddziałów.
Ehre, wem Ehre geführt!
Dla wykonania tego rozporządzenia 194, jak niemniej
i dla innych potrzeb, Wydział utworzył agentury zwła-
szcza w Berlinie i Wrocławiu, które wybierały z nie-
małym trudem podatki od zbiegłych z kraju właścicieli
dóbr i bogaczy. Podaję tu urywek ciekawy z raportu
Agenta w Wrocławiu J. Z.195 za miesiąc marzec 1864 r.

Do Komisarza Pełnomocnego w zaborze pruskim.


Obywatelu !
Zdaję niniejszym drugie sprawozdanie z mych czyn-
ności, nadmieniam przy tym, że stanowisko moje ze
względu na liczne dość, a nikczemne subiekta, które tu
z Kongresówki napłynęły, nieraz bardzo jest przykre
— uważam więc za stosowne, by mi Szanowny Komi-
sarz pozwolił ogłosić kilku obywateli imiennie w na-
stępnym okólniku województwa kaliskiego, jako wyła-
mujących się spod ustaw Rządu Narodowego, a rozsie-
waniem niecnych zasad, dążących do rozdwojenia nas
po dawnemu. Wprawdzie egzekucja wykonana na ob.
A[rnoldzie?] 196 nakłoniła niektórych do większej ule-
głości i posłuszeństwa rozkazom Rządu Narodowego,
ale mimo tego do dziś kilku nie zapłaciło podatku za-
granicznego, chociaż stosunki ich finansowe, sądząc
z rozmaitych wydatków, dość świetne być muszą:
a) W ostatnich dniach lutego zjechał tu emisariusz
szatana Roman R[adoliński?] ze Zborowa w Kalis-
kiem 197, który na zebraniu u J. B.198 objawem nik-
czemnych swych zasad, wielkie na słabszych zrobił
wrażenie, namawiał obywateli z zaboru moskiewskie-
112

go, tu zamieszkałych, do podpisania adresu wiernopod-


dańczego do cara. Wiadomość tę mam od obywatela,
który intrygom tym był obecny, nie mogłem atoli
stwierdzić wieści, jakoby czterech adres ten podpisało.
b) Broń z Glewic nie może jeszcze być wziętą, zbyt
ma być przez policję strzeżoną. Co się tyczy broni,
znajdującej się na składzie u Carf[unkla]199 donoszę,
że w pierwszych dniach marca wyjechał tenże do
Drezna, gdzie oznajmił, że 300 dobrych karabinów
i tyleż pałaszy znajduje się u niego w Wrocławiu na
składzie, i w przeciągu dni 14 muszą być od niego
odebrane. Zjechał więc tu z Drezna jako delegowany
po broń ob. Gr[abowski] 200 i Land[owski?]201. Spę-
dzili spokojnie w Wrocławiu dwa tygodnie, w dniu
dopiero, kiedy termin odebrania broni upłynął, upro-
sili sobie, ale to ustnie u Carf[unkla], by dwa dni jesz-
cze broń na składzie leżeć mogła, gdyż droga do tran-
sportowania nie jest bezpieczną. Termin ostateczny
przeminął, broń nie wzięta, a obaj delegaci wyjechali.
c) Na miejsce Carf [unkla] wyszukałem innego spe-
ditora, który się podjął na składzie u siebie broń prze-
chowywać; jest to człowiek dość rzetelny i niejedna
przysługę już mi wyświadczył.
d) Drukarnię zakupił ob. płk Kop[ernicki]202 w
Krakowie, która w tych dniach do Wrocławia nadej-
dzie; przeznaczył ją nam do użytku. Mam .. . zaufane-
go litografa, który już litografował kopię depeszy
Cz[artoryskiego]203 i podjął się naszą drukarnią wszy-
stko nam oddrukować.
e) Broń zabraną mi r.z. w ilości 10 karabinów ode-
brałem z policji i w pierwszych dniach b.m. wręczy-
łem ją w powiat kościański, w Śmiglu X. M.204, na
co kwit załączam.
f) (Następuje spis osób przebywających w Wrocła-
wiu ze zaboru moskiewskiego).
g) Podatek zagraniczny poleciłem opłacać stosow-
nie do rozporządzeń Rządu Narodowego, miesięcznie
15 złp. od osoby, tj. pełnoletniej 205 Oprócz tego nazna-
czyłem obywatelom od lat kilku stale tu zamieszkałym
złożyć naraz półroczny klasyczny podatek, od czego
się z wyjątkiem profesora C[ybulskiego]206 — żaden
nie uchylił; biedniejsi zaś rzemieślnicy, których przy
113

zbieraniu podatku tego pominąłem, przesłali mi także


kilka srebrników i zobowiązali się, stosownie do moż-
ności miesięcznie, ale dowolny podatek opłacać. Roz-
porządzenie Rządu Narodowego, tyczące się zbierania
podatku na rzecz funduszu przeznaczonego na wspar-
cie dla rodzin pozostałych po poległych etc.207, ode-
brałem dopiero wczoraj, podatek ten więc zacznę zbie-
rać od l kwietnia.
h) Tu podaje agent spis 21 osób, które zapłaciły w
marcu podatek zagraniczny razem 105 1/2 tal., 14 ru-
bli, 20 złp. i 15 franków.
O ile roszczenia Maćka dążące do zagarnięcia całej
władzy dla członków Wydziału były szkodliwe i nie-
wczesne, o tyle praca jego jako dyrektora wojny za-
sługuje na bezwzględne uznanie. W pięciu tygodniach
więcej zrobił, jak inni w pięciu miesiącach. Tak czyn-
nego a sumiennego członka bodaj czy Wydział później
posiadał.
Już w pierwszym miesiącu dotknęła Wydział wielka
klęska. Prusacy zaaresztowali najprzód Sowę, dyrek-
tora sekcji administracyjnej, później zaś w początku
stycznia Maćka 208. Pierwszy duszą i ciałem był oddany
sprawie powstania, człowiek czynny i wżyty w roboty
organizacji narodowej. Tak więc dwie najważniejsze
sekcje Wydziału pozbawione zostały naczelników. By-
ła to szkoda nie powetowana. Widząc, że przez ten wy-
padek zatamować albo nawet przerwać się mogą tran-
sporta, udałem się sam do Leodium, aby z Komisją
Broni porozumieć się w tej kwestii. Krom tego mia-
łem na myśli skomunikować się z jenerałem Miero-
sławskim, Aby wycofnął z zaboru pruskiego swoich lu-
dzi, którzy jako wysłańcy organizatora jeneralnego po
danej mu dymisji prawie żadnej misji wykonywać nie
mogli209. Z G[uttrym] o broń się ułożyłem.

W połowie grudnia 1863 r. 210 po załatwieniu wstęp-


nych, organizacyjnych robót, udałem się do Leodium,
114

aby z Komisją Broni ułożyć się co do zakup na i do-


stawy materiału wojennego. W sprawie tej traktowa-
łem z A. G[uttrym], który z jenerałem L. M[ierosław-
skim] naonczas, jeśli sie. nie mylę, po raz pierwszy do
otwartej wystąpił walki211. ułożyliśmy się w ten spo-
sób, że broń przeznaczona dla województw kaliskiego,
mazowieckiego i płockiego, dla augustowskiego, Litwy
i Żmudzi, przy pomocy władz narodowych w zaborze
pruskim rozsyłać się będzie. W zakupie zaś broni na
rachunek zaboru pruskiego członek Wydziału zarzą-
dzający sekcją wojskową i transportów znosić się bę-
dzie directe z Komisją Broni. Zażądał przy tym
A. G[uttry], aby mu wyszukać dogodne punkta granicz-
ne i donieść mu które, ponieważ znalazł się przedsię-
biorca [Lemaire], który na własne ryzyko chce wszelki
materiał wojenny dostawić aż do granicy zaboru mo-
skiewskiego 212. Udałem się po tym do jenerała M[ie-
rosławskiego] w zamiarze pokojowego załatwienia nie-
porozumień wynikłych z niepewności o dymisji danej
jeneralnemu organizatorowi poza granicami zaboru
moskiewskiego. Nigdym w życiu nie kierował się ani
uprzedzeniem, ani sympatią, dlatego nie potrafiłbym
zapisać się pod sztandar jakiejś partyjki lub takową
sam utworzyć. Udając się do jenerała M[ierosławskie-
go] miałem na myśli oświadczyć, iż rzeczywiście jene-
ralną organizację zewnętrzną Rząd zwinął i dlatego
wysłanników jeneralnego organizatora tolerować nie
będę w zaborze pruskim, co też na wstępie oświadczy-
łem. Wywiązała się stąd ciekawa scena. Jenerał wpadał
w natchnienie, improwizował, roztoczył całe bogactwo
podniosłych myśli i wymowy ognistej, których mu
nikt zaprzeczyć nie zdoła. Dotykam tylko punktów
najważniejszych, zamieszczonych później w mym ra-
porcie do Rządu z dnia 22 grudnia. Jenerał oświad-
czył, że w żakowski sposób podrzuconego świstka, ob-
wieszczającego mu dymisję, za wiarygodny akt Rządu
przyjąć nie może. Organizacja jeneralna zbyt ważną
była instytucją, za rozległe miała pole działania i ta-
kowe w istocie rozwinęła, aby gołosłowną, bez wszel-
kich form objawioną dymisja zniesiona być mogła. Je-
nerał zaangażował się w rozmaite obstalunki materiału
wojennego na wielką skalę i to pod osobistą odpowie-
115

dzialnością, boć Rząd Narodowy przez obcych uznany


nie był. Któż więc może jenerała zastąpić? Kto zasłoni
go przed sądem narodu? kontrahentów? własnego su-
mienia? W tym względzie jenerał M[ierosławski] miał
zupełną po sobie słuszność. Rząd powinien był równo-
cześnie z dymisją obmyślić środki do przejęcia i zam-
knięcia w rozsądny sposób czynności organizatora je-
neralnego poza granicami, powinien był wyznaczyć do
tej misji kilku ludzi — a nie wysyłać dymisji przez
okazje od Anasza do Kajfasza213. A. G[uttry], choć
osobiście, ale nie urzędownie wręczył dymisję jenera-
łowi M[ierosławskiemu], a nawet chociażby to był
uczynił, dalszych kroków przedsięwziąć nie mógł, nie
będąc do tego umocowany. — Z drugiej strony błęd-
nym zupełnie było zapatrywanie się jenerała M[iero-
sławskiego] względem stanowiska ówczesnego Rządu
Narodowego. Jenerał chciał koniecznie, aby Rząd Na-
rodowy panował, tj. był niejako bożyszczem powsta-
nia, symbolem uwydatniającym ducha narodowego,
rządy zaś zdał na ludzi poza granicami teatru wojny,
którzy by się ujawnili i niekrępowani przemocą kiero-
wali walką o niepodległość. Jeśli organizatorstwo za-
graniczne o kilkaset mil od kraju odległe było nie-
praktycznym, to kierowanie powstaniem ze zagranicy
było śmiesznym. Rządu Narodowego potęga nie obja-
wiała się li w Warszawie, li w członkach Rządu, ale
w całej organizacji narodowej, rozgałęzionej po kra-
ju, w każdym czynniku uczciwie działającym. Mimo
przeszkód i ucisku ze strony Moskwy, nawet w pier-
wszych miesiącach r. 1864 łatwiej było się skomuni-
kować z władzami narodowymi w kraju — aniżeli z
komisarzami nadzwyczajnymi i agentami dyploma-
tycznymi i wojskowymi za granicą. Rząd Narodowy
z zasady, jako wynik ostateczny wszystkich sił żywot-
nych narodu, winien być w samym ognisku walki i te-
go też nigdy nie zaniechał, uświęcając zasadę tę śmier-
cią na szubienicy ostatnich członków Rządu. Nie do-
syć, że jenerały, pułkowniki, majory, że komisarze wo-
jewódzcy, organizatorowie, agenci, że przewielebna
opozycja quand même i obserwacyjne korpusy en bloc
z dala trzymały się od teatru wojny i ze zagranicy wy-
syłali rozporządzenia do kraju, jak za dobrych czasów,
116

nawet żądając pod zagrożeniem surowych kar — dwu-


tygodniowych (!) raportów; cóż by się było stało, gdy-
by utworzyło się ministerium najjaśniej panującego
Rządu Narodowego i osiadło także za granicą? Oto
resztki organizacji, jeszcze prędzej byłyby się rozpierz-
chły, a każdy szukałby zbawienia za granicą! Dlatego
wynurzyłem jenerałowi M[ierosławskiemu], że o tak
niepodobnych rzeczach Rząd ani nie myśli nawet, ja
sam zaś na każdym kroku podobnym zachciankom opie-
rać się będę i rzeczywiście zawsze i później opór sta-
wiłem. Wreszcie jenerał oświadczył mi, że broń z Ko-
misji Broni wziąć mogę i wezmę, skoro A. G[uttry]
sam się teraz rozporządza, on wszelako, jako organi-
zator, protestuje i nie pozwala. Zwrócił mi uwagę, że
ja i tylu innych odpowiadać będziemy przed sądem
potomności, gdy ojczyzna znów zginie, a nie zasłonią
nas wtedy odebrane rozkazy Rządu, który jest tylko
fikcją. Przyszedłszy na chwilkę do słowa, oświadczy-
łem jenerałowi krótko raz jeszcze a węzłowato: że
przybyłem do niego li z oświadczeniem, iż wysłan-
ników organizatora jeneralnego poza granicami — w
zaborze pruskim, ani uznać ani przyjąć nie mogę, po-
nieważ ustnie mi Rząd ogłosił tegoż dymisję, proszę
więc jenerała, aby zawiadomił o tym swych obywateli,
którzy, jeśli poddadzą się decyzji Rządu, wedle kwa-
lifikacji do robót w zaborze przyjętymi będą. Zresztą
zaraportuję Rządowi rozmowę niniejszą z jeneralem
i odpowiednie postawię wnioski, co też uczyniłem, a
wskutek czego otrzymałem okólnik ze sekretariatu
stanu nr 3998 (nr VIII dokumentów) i pismo Rządu
nr IX, do którego objaśnienie to się odnosi214.

Z jenerałem M[ierosławskim] miałem dużo kłopotu,


mimo bowiem zaręczeń, że będąc w zeszłym miesiącu
w Warszawie, odebrałem od Rządu ustne zawiadomie-
nie, iż organizatorstwo jeneralne poza granicami kraju
zwinięte i żadnych uroszczeń z tej strony ścierpieć
nie powinienem, M[ierosławski] przekonać mnie usi-
łował o niepodobieństwie dymisji, zaklinał, groził,
abym planom jego w zaborze pruskim nie stawiał
117

tamy. Jowiszowe pioruny i demostenesowa wymowa


tą razą pozostały bez skutku. Zbyt wyraźny i jasny
miałem rozkaz od Rządu w tym względzie, abym mógł
się zawahać choćby chwilowo. Nie omieszkałem atoli
zaraportować do Warszawy o niektórych słusznych ża-
lach jenerała, przedstawiając, żeby nie jątrząc, w spra-
wiedliwy sposób drażliwą sprawę załatwić. —

Oficerowie G[rabowski] i S[kowroński]215 byli ra-


zem z innymi wysłani przez organizację jeneralną ze-
wnętrzną — do zaboru pruskiego, gdy atoli instytucja
ta zwiniętą została, zgłosili się do Wydziału o przyjęcie
w służbę narodową. Byłem zmuszony odwołać się
wprzódy do Rządu, wiedząc, że oficerowie ci zbiegli
spod sądu wojennego. Stosownie do polecenia Rządu
odniosłem się do władz kompetentnych, aby złożono
sąd na tych oficerów. Wskutek tego G[rabowski] wy-
rokiem sądu koleżeńskiego uniewinniony i przyjęty do
oddziałów formujących się w Mazowieckie.

Pod koniec grudnia objechałem województwa Księ-


stwa Poznańskiego i przekonałem się, że i organizacja,
i pobór podatków żółwim naprzód postępuje krokiem.
Powróciwszy do Poznania, przedstawiłem członkom
Wydziału, że potrzeba energiczniejszego z góry nacis-
ku, albowiem w takim stanie rzeczy i oddziałów for-
macja cierpi niezmiernie. Radziłem wysłać osobnych
agentów, którzy by nic więcej nie mieli do czynienia,
jak wypełniać luki w organizacji i egzekwować podatki.
Wydział zdecydował się zaledwie na wysłanie okólni-
ka do wszystkich wojewódzkich, aby do 10 stycznia
organizacja była ukończona, remanenta podatkowe
ściągnięte i do kasy głównej przelane. Niestety, czas
ten błogi minął, w którym rozporządzenie piśmienne
z pieczątką działało magicznie na umysły — teraz po-
trzeba — argumentów dotykalnych ad hominem! Na
miejsce S[owy] zawezwałem dotychczasowego naczel-
118

nika województwa poznańskiego, nominację otrzy-


mał atoli tylko jako zastępca.
Człowiek ten216 necessitate coactus szedł za ogól-
nym prądem, z przekonania atoli był zawsze prze-
ciwny powstaniu. Trzymając się polityki radykalnej,
należało takie indywidua całkiem wykluczyć z orga-
nizacji. Wszedłszy atoli na drogę paktowania z par-
tiami, musiałem się uciekać do dyplomatycznych wy-
krętów. Napierany przez członków Wydziału, aby
C[hłapowskiego] zamianować dyrektorem administra-
cyjnym, ponieważ stanowiskiem swym i nazwiskiem
pociągnie za sobą partię chłodnych i konserwatystów,
a zwłaszcza przy rozpisać się mającej pożyczce naro-
dowej wielce pożytecznym być może, zgodziłem się
niby z oporem, ale w duszy byłem zadowolniony z tej
propozycji. Spodziewałem się bowiem tą nominacją
prowizoryczna osiągnąć trzy rzeczy: 1) zadowolnić
członków Wydziału; 2) wycofnąć C[hłapowskiego] ze
stanowiska naczelnika województwa, na którym w da-
nym razie więcej by zaszkodzić mógł jak w Wydziale;
3) przez nominację ad intérim zostawiłem sobie furtkę
usunięcia go każdej chwili, gdyby bruździł. Gdy przy-
aresztowano Maćka, zaprosiłem C[hłapowskiego], aby
objął dyrektorstwo wojny (naturalnie wciąż intermi-
stycznie), ponieważ już uprzednio zajmował się for-
macją oddziału i transportami broni. Sekcję admini-
stracji objął zacny, ale miękiego temperamentu W[eg-
ner], pod pesudonimem Omega. Mimo wielorakich na-
pierań, aby C[hłapowskiego] przedstawić Rządowi do
nominacji na rzeczywistego członka Wydziału, przez
kilka miesięcy tego nie uczyniłem, ale dopiero wtedy,
gdym się przekonał, że zdradę knuje, a czas nie był po
temu, aby usunięcie jednego człowieka mogło po-
wstrzymać szerzącą się reakcję. Otrzymał tedy C[hła-
powski] nominację tak dawno wyczekiwaną w chwili,
119

w której organizacja, wskutek jego i consortes machia-


welstwa podminowana, rozsypywać się zaczęła. Nomi-
nacja ta zostanie mu piętnem na całe życie i nagrodą,
że się tak po meternichowsku przysłużył sprawie na-
rodowej. Lecz o tym później!
Zaledwie C[hłapowski] pod pseudonimem: Beta roz-
glądnął się w Wydziale, a już podjął od pewnego cza-
su zaniechaną walkę o prawa Wydziału. Stawił, po-
party przez większość, wniosek, aby raporta miesięcz-
ne wydziałowe składane Rządowi Narodowemu, jako
wszelkie inne akta urzędowe Wydziału, opatrywane
były pieczęcią Wydziału, zanim za pośrednictwem
komisarza pełnomocnego Rządowi przesłane będą, tym
bardziej że członkowie Wydziału za czynności swe są
Rządowi odpowiedzialnymi. Motywa tego żądania znaj-
dują [się] w tyt. V aef. „Ustawy zasadniczej" 217. Na
pierwszy rzut oka zdawałby się wniosek ten niewinny
a sprawiedliwy. Po bliższym rozpatrzeniu się atoli
wyjdzie oliwa na wierzch. Wnioskiem tym chciano za-
prowadzić kontrolę nad korespondencją komisarza peł-
nomocnego nie tylko z innymi władzami narodowymi,
ale nawet z Rządem. Mimo rutyny dyplomatycznej
wnioskodawcy plan bardzo niezręcznie był ukarto-
wany. W ,,Ustawie zasadniczej" tytuł V ustęp a) brzmi:
Wydziałowi przysłużą „wybór środków do wprowa-
dzenia w wykonanie postanowień i rozporządzeń Rzą-
du Narodowego do zaboru pruskiego odnoszących się,
z zupełnym przyjęciem na siebie odpowiedzialności
za takowe przed Rządem Narodowym". Zastosowanie
lego ustępu do powyższego wniosku nie wykazuje naj-
mniejszego logicznego związku, środki bowiem, któ-
rych Wydział ma użyć do wykonania rozkazów Rządu
i za które stawa się odpowiedzialnym — to są czyny,
to praca całej organizacji w zaborze pruskim, bynaj-
mniej zaś napisanie jakiegoś tam rozporządzenia lub
120

raportu, opatrzonego pieczęcią Wydziału. Później mie-


liśmy przykłady, że na posiedzeniu Wydziału uchwa-
lono jakąś robotę i ujęto ją we formę rozporządzenia,
któremu atoli przy ekspedycji na województwa towa-
rzyszyła ustna instrukcja jednego z członków Wydzia-
łu, nakazująca, aby tego papieru nie brać na serio i —
po przeczytaniu odłożyć ad acta. Dowodów takiego je-
zuickiego oszustwa znajdzie czytelnik pod dostatkiem
w dokumentach, np. dział II nr XX 218; albo protokół
z 32 posiedzenia Wydziału219. Co się zaś tknie ustę-
pów e, f, tytuł V, tych prawomocności komisarz nigdy
nie uchybiał, jak to sarni członkowie Wydziału przy-
znali. Dyrektor bowiem wojny co posiedzenie zdawał
sprawę z postępu robót w jego dziale i nikt mu nie
bronił ułożyć raportu miesięcznego dla Rządu, nawet
było to jego obowiązkiem. Dyrektor skarbu przesłał
już Rządowi i Izbie Obrachunkowej * miesięczny ra-
* Na mocy rozporządzenia Rządu Narodowego z dn. 10 paździer-
nika 1863220 pod nr 3276 ustanowiona w Paryżu Izba Obrachunkowa,
której się winny [przysłać obrachunki ze sum na powstanie zebra-
nych i wydanych. Żądania tej Izby były ogromne — prawie nie-
możliwe do wykonania wśród okoliczności, w jakich organizacja
w kraju się znajdowała, izba zaś chciała, aby każda ,pozycj.a uspra-
wiedliwioną była dowodami, tak rachunki, jak i dowody opatrzome
pieczęcią władzy odpowiedniej lub komisarza pełnomocnego221. Jeżeli
władze zrobiły jakie wydatku lub przyjmowały wpływy na podstawie
ogólnych rozporządzeń rządowych, nadesłać trzeba kopie tychże rozpo-
rządzeń. O tym wszystkim zawiadomił mnie komisarz Rządu ,przy izbie
Obrachunkowej pismem z dnia 15 grudnia t.r., które Wydziałowi do
wiadomości natychmiast podałem, aby dyrektor skarbu wiedział, jak
sobie postąpić.
Dziwnych to rzeczy222 wymagała ta szanowna Laba Obrachunkowa,
nie dosyć jej było na ścisłej rachunkowości, pożądała jeszcze formal-
mej historii od początku powstania. Ci panowie w Paryżu widocznie
najmniejszego wyobrażenia nie mieli o trudnościach, z jakimi organi-
zacja narodowa na każdym kroku miała do czynienia, zapomnieli, że
najmniejszy świstek, schwytany przez wroga, pociągał za sobą więzie-
nie, Sybir, szubienicę. Z początku powstania wiara i zaufanie do ludzi
tak było wielkie, że nikt nie zapytywał o zdanie rachunków z sum
przyjętych. Jeszcze w czerwcu 1863 r. sam narzuciłem się z rachun-
kami Rządowi Narodowemu, kiedym zarządzał Prusami Zachodnimi.
Komitet Wielkopolski ani karteczki nie zachował po katastrofie hr.
D[ziałyńskiego]. Za nic w świecie nikt nie zezwolił, aby w jakim akcie
121

chunek z dochodu i wydatków wraz z dowodami, i nie


ma najmniejszego powodu, aby tego i nadal czynić
nie miał. Wreszcie jeżeli większością głosów zapadnie
uchwała jaka co do zmian w urządzeniach już istnie-
jących itd., komisarz komunikuje ją Rządowi, z odpo-
wiednim naturalnie objaśnieniem ze swej strony, że
jest za, lub przeciw. Nie można więc zrozumieć, czego
właściwie chce wnioskodawca, skoro od początku ist-
nienia Wydziału dzieje się wszystko tak, jak sobie ży-
czy w powyższym wniosku. Jeśli zaś rozumie i chce,
aby i raporta, które komisarz zdaje Rządowi od siebie,
były przedkładane Wydziałowi do podpieczętowania,
wtedy zaprotestować muszę przeciw podobnym uro-
szczeniom. Albowiem komisarz pełnomocny nie tylko
jest członkiem Wydziału, ale zarazem reprezentantem
Rządu, reszta zaś członków są reprezentantami li za-
boru pruskiego, lub też są natury takiej, że wymagają
najgłębszej tajemnicy. Niech więc członkowie Wy-
działu wybiją sobie z głowy podobne zachcianki. Ma-
jąc każdy jasno wytknięty cel, niech stara się go osiąg-
nąć, a ojczyźnie dobrze się zasłuży; dążąc zaś do
wtrącania się w politykę ogólną Rządu, przyczyniają
się tylko do zamieszania i osłabienia władzy kierują-
cej powstaniem. —
Podobnym pretensjom dziwić się nie należy, pano-
wie z Wielkopolski posłując na sejmie pruskim przy-
wykli do parlamentarnego traktowania spraw pań-
władzy narodowej nazwiska figurowały. Mimo tego, rachunkowość
w zaborze pruskim szła swoim porządkiem, chociaż niszczono wszel-
kie ślady piśmienme. Zresztą, choćby się dało zatrzymywać jakieś do-
wody rachunkowe, niepodobieństwem było bawić się w biurokrację,
kiedy krew się lala. Niższy urzędnik wyższemu Składał rachunki z do-
wodami, które po sprawdzeniu zaraz niszczono, i tak szło od szczebla
na szczebel. Dostatecznym było, gdyby Wydział Wykonawczy wysyłał
był do Izby Obrachunkowej sumaryczny wykaz dochodów i rozcho-
dów. Kasy znajdowały się w ręku ludzi miejscowych, powszechnie
poważanych, najmniejszą kwotę wydawano li za asygnacją kompeten-
tnej władzy, i na tym basta!
122

stwa i zdaje im się, że są niejako cząstką Rządu. Tym-


czasem wiadomo, że hr. Bismarck223 lub inny jaki
minister bynajmniej się nie wywnętrza przed repre-
zentacja narodową, jeśli tego nie uważa za pożyteczne
i w rezultacie robi, co mu się żywnie podoba. Cóż do-
piero powiedzieć o Rządzie powstańczym, za którym
wielu szło wbrew przekonaniu, ot! dlatego że musieli.
Pięknie by wyszedł, gdyby przed przeciwnikami pow-
stania się spowiadał ze swych planów; a chociażby to
byli ludzie uczciwi, którzy by zdradzić nie umieli, to
przecież są rzeczy, których rozgadywać niepodobna,
których wartość na tym właśnie się zasadza, aby były
sekretne. Zrozumie to każde dziecko, ale członkowie
Wydziału tego pojąć nie mogli, tj. nie chcieli. Skoro
zaś przyszło raz do wyjaśnień w tej kwestii, oświad-
czyłem, że wedle „Ustawy" właśnie przeciwnie rzeczy
stoją. Nie członkowie Wydziału komisarza, lecz komi-
sarz członków Wydziału i cała organizację zaboru ma
prawo kontrolowania. Żadne rozporządzenie w spra-
wach administracji, wojskowych i prasy, uchwalone
przez Wydział, nie jest prawomocne, jeśli nie będzie
zatwierdzone przez komisarza i odtąd z kancelarii se-
kretarza pierw wyekspediowane być nie powinno, za-
nim nie będzie opatrzone pieczęcią komisarską na znak
aprobacji, a to w moc tyt. VII. Na tym zakończyły
się debaty. Członkowie Wydziału zastrzegli sobie po-
stawienie umotywowanego wniosku w tym względzie
i oddanie się pod decyzją Rządu; komisarz nic nie nad-
mienił przeciw podobnemu postępowaniu, bo legal-
nemu; oświadczył tylko, że przeciw uchwale założył
veto, o wniosku zaś raportować będzie Rządowi nie-
przychylnie. Członkowie zaniechali apelacji do Rządu,
i znów na pewien czas zapanował spokój w łonie Wy-
działu, każdy v/edle ochoty zajął się swymi obowiąz-
kami. —
123

W tym czasie224 wszczął się nowy spór pomiędzy


panami wydziałowymi a mną. Chcieli koniecznie z
4-ech sekcji Wydziału utworzyć 5, a nawet 6. Roz-
drobniłaby się działalność jeszcze bardziej władzy cen-
tralnej i doprowadziłaby była do zupełnego zastoju.
Nie mogąc wyrzucić choć jednej z istniejących już
sekcji, obstawałem przy status quo, co też Rząd za-
twierdził. Krom tego mieli wydziałowi w powiększe-
niu liczby sekcji nieszpetny planik, aby stanowisko
moje całkiem ubezwładnić. Gdy bowiem sprawy kole-
gialn[i]e i przez większość głosów się rozstrzygały w
Wydziale, trudniej byłoby mi stawać przeciwko sześ-
ciu jak przeciwko czterem.

Zadecydowano, aby do 22 stycznia wyszły dwa od-


działy, jeden z województwa poznańskiego i średzkie-
go, drugi z bydgoskiego. Na wniosek naczelnika woje-
wództwa chełmińskiego225, przedłużono termin wyj-
ścia stamtąd oddziałów, ponieważ ruszyć postanowiono
w 1200 ludzi. Dyrektor skarbu krzątał się, napierał,
groził, aby przyspieszyć pobór podatków, mimo to bez
dostatecznego poparcia Wydziału, sumy do kasy głów-
nej wpływały powoli i kapaniną. Województwa cheł-
mińskie i pomorskie, mimo że już 7-letni złożyły poda-
tek, teraz zobowiązały się od razu 4-letnie zapłacić, co
też z małymi wyjątkami nastąpiło. Trzy województwa
zaś Księstwa Poznańskiego ociągały się ze zapłatą dwu-
letniego. Nie tyle winni kontrybuenci, co naczelnicy
powiatowi, a szczególnie wojewódzcy, traktujący ope-
rację tę chłodno i opieszale. —
W styczniu zaprowadzono także w Poznańskiem or-
ganizację niewiast, która w Prusach Zachodnich tak
wielkie przynosiła nam korzyści226. —
Będąc od roku ścigany listami gończymi przez Pru-
saków, zachować musiałem wielką ostrożność, aby
pobytu mego w Poznaniu nie wykryto. Wynalazłem
kilka pomieszkań wyśmienitych tak, że nawet w razie
124

niespodzianej wizyty pana Barensprunga227, bez-


piecznie mogłem się ulotnić. Mimo półrocznego prze-
bywania w Poznaniu, policja ani nawet się nie domy-
śliła, że jestem stałym mieszkańcem. Wprawdzie tak
bardzo stałym — nie, bom był w ciągłych rozjazdach
po województwach, nader rzadko wydalając się z za-
boru 228. Wszelako przestrzeń od Wrocławia do Kró-
lewca mimo kolei żelaznej dość jest wielką, a przecież
często ją przebiegać byłem zmuszony. W obu tych
miastach były agentury, niemniej i w Berlinie.
Zarzuty 229 czynione przez Rząd agentowi w Prusach
Wschodnich były zupełnie uzasadnione, S[tanisław]
R[ichter] 230, kolega mój z uniwersytetu, piastował ten
urząd czas krótki, lecz jak najgorzej, — nie tyle ze
zlej woli, ale raczej z nieudolności. Umiał tylko wyrze-
kać, kłócić się, a nic nie zrobił. Dziś poczciwiec — jako
dobrowolny emigrant — osiadł w stolicy brandebu-
rów 231, sądząc, że w kraju za szczupły zakres działa-
nia dla jego zdolności. Pozuje na filantropijnego re-
prezentanta wiedzy polskiej w ognisku Prusaków,
a kto wie czy z czasem nie zostanie co najmniej prze-
orem „vom grauen Haus". — Za to poprzednik jego
Piotr Drzewiecki, zmarły w r. 1869232 jako lekarz
praktyczny w Szubinie, należał do wyborowych robot-
ników w organizacji naszej. Ale zbyt gorącej duszy,
do rozpaczy przywiedziony straszną klęską narodu,
zwątpił przedwcześnie tak, że po powstaniu został
zwolennikiem mrzonki panslawistycznej, pod hegemo-
nią — Moskwy. Lecz wkrótce się z tego wyleczył i roz-
począł pracę budowniczą w swym powiecie i od razu
zjednał sobie wszystkich, wcieleniem nowych myśli,
gdy śmierć przedwczesna wyrwała go z szeregów spo-
radycznych pracowników wśród ogólnego ubezwład-
nienia po katastrofie 1863 r. Sit ei terra levis!
Królewiecka agentura była nader ważną instytucją,
zasilała w broń Litwę, Augustowskie, a po części i Płoc-
kie. Szczególniej od 1 sierpnia 1863 do końca roku
wielkie usługi oddała powstaniu. Naczelnikiem w tym
125

czasie był Piotr D[rzewiecki], człowiek sumienny


a energiczny. Komisja Broni wtedy prawie nic nie
dostarczała, trzeba samemu było szukać dróg, broni,
pośredników.

Korespondencja z Wydziałem Litewskim233 tyczyła


się głównie transportu broni. Zabór pruski zaawan-
sował 8000 tal. na tę sprawę dla Litwy, która była
ogołocona z funduszów. Kapitały zaś, które D[łuski]
AV Paryżu "miał odebrać od B[onoldiego], obłożone zo-
stały aresztem przez jen. Mierosławskiego 234. Zresztą
D[łuski] najmniejszej nie okazywał ochoty, ani do za-
jęcia się transportem broni na Litwę, ani objęciem
później dowództwa naczelnego, danego mu przez Rząd
Narodowy. Opuszczając kraj, znajdował się w usposo-
bieniu zwątpienia nieograniczonego. Mimo zaklęć
i perswazji agenta w Królewcu, nie chciał się tam za-
trzymać, ale podążał chyżo na Zachód.
Z inicjatywy Wydziału Litewskiego wychodził w Kró-
lewcu potajemnie „Głos z Litwy" redagowany przez
Drzewieckiego i Ł[epkowskiego]235. Funduszów na to
wydawnictwo dostarczał także Wydział Litewski.

Od 1 sierpnia do końca roku dostawiła agentura


Prus Wschodnich w zabór moskiewski ogółem: kara-
binów, sztucerów 789 sztuk, pałaszy 595, pistoletów
322, karabinków kawaleryjskich 211, rewolwerów 26,
grotów do lanc 140, Ponieważ najakuratniej prowadzone
były sprawozdania z czynności agentury królewiec-
kiej, nie będzie od rzeczy podać je szczegółowo.
W Augustowskie wprowadzono pałaszy 227, pen-
dentów do pałaszy 250, pałaszy oficerskich z penden-
tami 31, sztucerów z bagnetami wraz z przyborami
324, pistoletów z przyborami par 219, karabinków ka-
waleryjskich z przyborami 50, kulbak 25, wojłoków
100, ostróg par 150, rewolwerów 8, map sekcji 6, lunet
6, kompasów 6, kapiszonów zwyczajnych 30 000, gro-
tów do lanc 100. Zapas dla Augustowskiego 50 pałaszy,
126

6 rewolwerów, 2 oficerskie pałasze, 200 form do roz-


maitej broni, 200 sztucerów z przyborami i bagnetem,
105 kulbak, 4 jugi. W listopadzie zabrali Prusacy w
Ełku: 90 pałaszy (z tych 50 przysłanych od Komisji
Broni) i 100 rzemieni do lanc. Augustowskie złożyło
do kasy agentury Prus Wschodnich ogółem: 19 244 tal.,
wydano z tego 18 874 tal. — Do Litwy posłano: 53
sztucerów z przyborami i bagnetem, 50 pistoletów
z przyborami, 13 pałaszy z przyborami, 2 centnary
prochu, 10 centnarów ołowiu, 100 pendentów, 50 ła-
downic, 200 rzemieni do sztucerów. Na granicy zo-
stało broni bagnetowej 120 sztuk, pistoletów par 50,
pałaszy sztuk 40, kapiszonów 40 000, prochu 2 centna-
ry. Prusacy zabrali: 13 sztucerów z bagnetami, 37 pała-
s/y. Litwa złożyła tylko 3000 talarów, wydano zaś
z kasy agentury 8526 tal. Dla powiatu prasnyskiego
posłano: 50 sztucerów z przyborami, 100 pałaszy z pen-
dentami, 100 ostróg, 35 000 kapiszonów, l rewolwer,
l lunetę, 50 rzemieni do sztucerów, 2 podręczne sztućce
chirurgiczne, 4 torby skórzane, l torbę do listów, 1
mapę województwa płockiego. Prusacy zabrali 175 ka-
rabinów francuskich przysłanych z Komisji Broni, 25
par pistoletów, 50 pałaszy z pendentami, 50 000 kapi-
szonów, 6 par ostróg oficerskich, 22 form, 5 olstr do
rewolwerów, 5 ładownic oficerskich, 3 pałasze oficer-
skie z pendentami, 4 centnary ołowiu. Prasnyskie zło-
żyło 2000 tal., kasa zaś agentury wydała 2483 tal. 2
złp. 18 grp. — Pułtuskie odebrało sztucerów 30, form
6, kul 600, pałaszy 110, pendentów 60, karabinków ka-
waler [yjskich] 50, kluczy 30. Prusacy zabrali 50 pen-
dentów, 10 form. Pułtuskie złożyło 3053 tal., wydatki
nie wyjaśnione — Mławskie złożyło 250 tal., wydano
202,5 tal., dostarczono, o ile wiadomo, tylko 200 ła-
downic. — Dla Ostrołęckiego dawniejsze dostawy nie-
wiadome. Przed 1 sierpnia S[zulc] wysłał, lecz Pru-
127

sacy złapali: 150 sztucerów z bagnetami, 50 pałaszy,


54 sztucerów bez bagneta, 139 par pistoletów, 77 000
kapiszonów, 100 pendentów, 100 rzemieni, 1/2 centna-
ra prochu i rozmaite formy. Doszło tylko 10 par pi-
stoletów, 17 rewolwerów, 10 centnarów ołowiu, 3,5
centnara prochu, 200 ładownic. Za D[rzewieckiegoj
Prusacy jeszcze wzięli: 50 karabinów francuskich, 8
karabinów minie, 50 kawaler, ładownic, 30 penden-
tów, 9 par olster, 29 000 kapiszonów, 8 form; doszło
tylko 30 par ostróg i świstawki. Powiat ten złożył w
agenturze 9768 tal., rozchód niepewno podany około
9000 tal. — Później w grudniu dla Litwy złożono na
granicy: 95 emfieldów 236, 64 franc. karabinów, 140 pa-
łaszów, 50 par pistoletów, 40 000 kapiszonów, 2 cen-
tnary prochu, w kraju zaś złożono, ale nikt nie ode-
brał: 118 franc. karabinów, 13 pałaszy, 25 par pisto-
letów, 2 centnary prochu, 10 centnarów ołowiu, 100
pendentów, 50 nabojów, 200 pasów do sztucerów.
W Prusach Wschodnich, kilka mil od granicy litew-
skiej, złożono: 80 emfieldów, 50 karabinków kawaler.,
50 pałaszy, 20 000 kapiszonów i ostrogi. — Dla Augu-
stowskiego posłano 40 grotów do lanc i 16 rewolwe-
rów. — W Płockie przeprawiono: 52 karabinów franc.
z przyborami i 80 pałaszy przez Komisję Broni przy-
słanych; od agentury: 7 sztucerów, 2 pałasze oficer-
skie, 7 par pistoletów, 164 funty ołowiu, 120 funtów
prochu, 50 000 kapiszonów, 31 form — wreszcie 200
sztucerów i kilkadziesiąt tysięcy ostrych nabojów. Ko-
misja Broni osobno dla Prasnyskiego przysłała: 52 ka-
rabinów franc., 1 formę, 5 wałków, 1 łyżkę do ołowiu,
55 kominków, 55 krętaków, 80 pałaszy; zaś dla Litwy:
30 karabinów francuskich, kominki, krętaki, formę,
miarkę, łyżkę, nabój na próbę. Koszta przesyłki opła-
cała agentura. — Wreszcie w końcu roku nadeszło
z Komisji Broni dla Litwy 30 franc. karabinów, 30
128

kominków, 30 krętaków, 5 wałków, 1 ładunek, 1 mie-


szek do prochu, agentura za 20 emfieldów. Tak samo
dla Augustowskiego wysłała: 80 pistoletów, 50 kara-
binków kawaleryjskich, 40 000 kapiszonów, 24 kręta-
ków, 130 kominków, 34 form, 16 rewolwerów, l mun-
sztuk angielski; dalej 150 sztucerów minie, l dubel-
tówkę, 150 kominków, 24 krętaków, 8 form o 10 otwo-
rach, 51 kawaler, karabinków, 50 kominków, 3 formy,
8 krętaków. —
Z Komisji Broni dla Płockiego: 70 pałaszy, 10 kawał,
karabinów z przyborami (10 stępli, 10 form), 25 kara-
binów francuskich z przyborami, ze strony zaś agen-
tury 25 pałaszy, 3 pałasze oficerskie z pendentami, 2
rewolwery, 1 sztylet. — W końcu kasa agentury się
wyczerpała, zwłaszcza że żądania z zaboru moskiew-
skiego wzmagały się, ale pieniędzy prawie nic nie
przysłano. Wprawdzie Wydział Wykonawczy w grudniu
wyasygnował 1000 tal., a w styczniu 4000 tal., w lutym
3000 tal., lecz to agenturze nie wystarczało; później
choćby był chciał Wydział coś dać jeszcze, to fundu-
szów nie wystarczyło.
Wskutek zlecenia Rządu, oraz niniejszego pisma 237,
Wydział zaasygnował dla Płockiego oddziału 1000 tal.
Ol[szański], ledwie odebrał pieniądze, rzucił wszystko
i wyjechał do Drezna. Po zebraniu szczegółowych
wiadomości, pokazało się, że w tej sprawie Ol[szań-
ski] tyle nie winien, ile agent płocki N.238, który zapła-
ciwszy gwałtowniejsze długi, poradził O[lszańskiemu]
z resztą sumy wyjechać za granicę.

We finansach naszych przeszkodą stanęła pomiędzy,


innymi i pożyczka narodowa 239, którą kierowała Ko-
misja Długu z Paryża. Rząd pismem z dnia 23 listopa-
da 1863 r.240 zawiadomił mnie, że też komisję umoco-
wał do bezpośredniego porozumienia się ze mną w
przedmiocie zarządzenia jak najszybszego i najskutecz-
129

niejszego, tak pożyczki przymusowej, jak i ogólnej na-


rodowej. Dlatego od początku nalegałem na Wydział,
aby jak najrychlej zebrać z województw spisy opłaca-
jących podatek dochodowy rządowi pruskiemu, i takim
sposobem posiadać modłę, wedle której pożyczkę rozpi-
saćby można. Komisja tymczasem, nie powiedziawszy
mi ani słowa, zamianowała głównym poborcą na cały
zabór — P[latera] 241, który miał złożyć komitet pożycz-
kowy dla ułatwienia tej operacji finansowej. Wyborem
tym pokierowały znów względy uboczne, dyplomatycz-
ne, dlatego też zawieść musiały. P[later], znany jako je-
den z „najbielszych", uchodził za powagę finansową w
Poznańskiem, który na żadne rezyko się nie puszcza
i w podjęciu jakiego interesu nader, a może i zbyt
okazywał się ostrożnym. Sądzono więc, że skoro wia-
domym będzie szanownej publice, że taki kalkulator
stanie jako główny poborca pożyczki przymusowej
i ogólnej narodowej, pieniądz się posypie bez najmniej-
szej trudności. Ochoczość, z jaką P[later] podjął się tej
misji, dodawała otuchy. Tymczasem dalszy przebieg
rzeczy okazał, że P[later] dlatego jedynie z taką ocho-
tą się okazywał, aby w swoje szpony uchwycić i zdła-
wić poroniony pomysł tej niewczesnej pożyczki. Zre-
sztą taki Cz[artoryskil jako prezes Komisji Długu mógł
tylko takiego P[latera] wybrać na poborcę. Śmiesznymi
więc się wydają późniejsze skargi na komitet pożycz-
kowy, który de facto nigdy nie istniał, i na poborcę,
który tumaniąc na wszelkie sposoby, w końcu oświad-
czył, że pożyczkę trzeba odłożyć ad feliciora tempora;
daremnymi odzywania się poniewczasie do mnie, abym
siłą, mocą pożyczkę wyegzekwował. Konferowałem
kilka razy [z] zacnym poborcą i przekonałem się tylko,
że szlachcic wykręca się jak piskorz. Gdym go bowiem
na serio przycisnął, aby rozkazy Rządu wypełnił bez
zwłoki i zbierań z rozdawaniem listów zastawnych raz
130

początek zrobił, oświadczył mi z uroczystą miną, że


już je rozesłał, lecz wielu nawet i słyszeć o tym nie
chcą, i nawet agentów jego po prostu za drzwi wypro-
sili, potrzebuje koniecznie pomocy od władz admini-
stracyjnych. Natychmiast poprosiłem go o nazwiska
się opierających, uręczając go, że w kilka dni pieniądze
odbierze. Na takie dictum acerbum poborca zmiękł,
począł bąkać to i owo, że tę sprawę do jutra odłożyć
musi itd. Na drugi dzień już go nie było w Poznaniu,
czmychnął i już więcej się z nim zetknąć nie mo-
głem, —
Cała sprawa 242 pożyczki przymusowej była płodem
poronionym — bo za późno o tym pomyślano, a potem
oddano ją w rękę ludzi — finansistów, ergo, którzy
swej i innych kieszeni oszczędzali. Na zabór pruski
mianowano P[latera], znanego reakcjonistę, którego
szlachta na sztych brała. Osłupiałem, gdym się o tym
dowiedział. Kilkakrotnie konferowałem z tym panern,
zwłaszcza chcąc ułożyć się z nim co do rozkładu po-
życzki, aby nie zrobić zamieszania w zbieraniu zwy-
kłego podatku. Po pierwszym widzeniu, przekonałem
się, że panu P[laterowi] ani w głowie brać się na serio
do wybierania pożyczki. Przedstawiłem mu później
rozkazy Rządu i rozporządzenia z Komisji Długu, wzy-
wając do energicznej pracy, wtedy zawsze zasłaniał
się jakimiś formalnościami, nareszcie mi oświadczył,
iż rzeczywiście próbował wybierać pożyczkę, ale nikt
nie chce płacić. Poprosiłem go tedy, aby mi wskazał
tych renitentów i wygotował odpowiednie wezwania,
a ręczę, że w dwóch tygodniach złożę do kasy należ-
ność. Pan delegat na takie dictum acerbum spolityko-
wał, a wreszcie czmychnął tak, żem się już z nim zet-
knąć nie potrafił. — Rzeczywiście w zaborze pruskim,
choć już zwykłe podatki szły oporem, jednak pożycz-
ka przymusowa pod firmą Cz[artoryskiego] byłaby zna-
lazła pokup. Wzgląd, jaki kierował Komisją Długu w
wyborze pana P[latera] jako powagi finansowej i czło-
wieka znanego z przezorności (delikatnie się wyraża-
jąc), chybił celu, pan P[later] nic nie zrobił, ale nawet
131

psuł zamiary uczciwszych obywateli, którzy chętnie


przyjęli projekt pożyczki. Mnie trudno było mieszać
się w tę sprawę, raz, że miałem aż nadto do czynienia
w moim zakresie, a po tym każde czynniejsze wystą-
pienie w takich sferach, do których pan P[later] na-
leżał, dałoby pochop do zrzucenia winy na moją n i e-
przezorną żarliwość. Zwróciłem tylko uwagę Rzą-
dowi, że byłaby Komisja Długu lepiej sobie postąpiła,
gdyby była ze mną wprzódy się porozumiała co do wy-
boru osoby na delegata nowego.
Pożyczce byłem przeciwny, bo dawała malkonten-
tom wyborny powód do krzyków, że są przeciążeni
ofiarami i posłużyła za pozór do zatamowania i od-
wleczenia poboru 2-letniego podatku rozpisanego przez
Wydział. Pożyczkę w r. 1864 trudno było przeprowa-
dzić w Galicji, a tym mniej w zaborze moskiewskim;
cały więc ciężar spadał na zabór pruski, co było i nie-
sprawiedliwym, i bez korzyści dla sprawy. Zresztą
prawdą a Bogiem najmniejszej ochoty nie miałem
zbierać w krwawym pocie pieniądze, aby je przelewać
do kas paryskich — umywałem więc o ile możności
ręce od całej tej operacji, aby się sprawdziło przysło-
wie: wybito Franka (mnie), za Stefana (poborcę). Mimo
to popierałem tę sprawę w Wydziale, który gorliw-
szym się okazał od poborcy ad hoc wyznaczonego. Na
posiedzeniu z dnia 5 marca uchwalono, że pożyczka
przymusowa odkłada się na czas nieoznaczony, od do-
browolnie zaś dających będzie przyjęta za pośrednic-
twem naczelników wojewódzkich. Dwuletnia rata po-
datku liczyć się będzie à conto pożyczki243. Toż przy-
najmniej otwarcie i jasno wypowiedziane, że nic nie
damy! a przy tym co za grzeczność obywatelska! Wy-
dział dozwala wojewódzkim odbierać od tych, którzy
z własnej a nieprzymuszanej woli z pieniędzmi się na-
rzucają, i czy chcą czy nie chcą zaliczać się będzie ta
ofiara na zwykły ich podatek dochodowy!!
132

Jak się wyżej powiedziało, Wydział postanowił już


od jesieni się formujące dwa oddziały wielkopolskie,
nr 6 w bydgoskiem i nr 8 w średzkiem, wysłać na plac
boju najpóźniej 22 stycznia i nawet odpowiednie wy-
dał rozkazy do wymarszu. Obiedwie te partie obliczono
na 700 ludzi dobrze uzbrojonych. Wydział w dobrej
wierze i gorliwie zajmował się ukończeniem formacji
tych zastępów. Gdy atoli pozostający za granicą na-
czelnicy dywizji mazowieckiej i kaliskiej odebrali od
Rządu zawezwanie, aby z Wydziałem porozumieli się
co do zużytkowania ochotników gotowych do wyjścia
dla województw im oddanych, znów termin przejścia
granicy odroczony został. Albowiem tak Kop[ernicki],
jak Racz[kowski]244 oświadczyli, że dla skutecznego
oddziałania na przytłumione powstanie w Kongre-
sówce niezbędną jest. aby wkroczyły większe siły
zbrojne i to od razu na rozmaitych punktach. Żądanie,
ani słowa, całkiem słuszne. W celu bliższych układów
udał się B[eta] 245 jako prowizoryczny dyrektor sekcji
wojskowej w Wydziale w Bydgoskie, do płka R[aczkow-
skiego], ja zaś zjechałem się 18 lutego w powiecie
śremskim z płkiem K[opernickim], któremu przedsta-
wiłem faktyczny stan rzeczy, tj. że gotowych stoi 110
konnicy i 250 piechoty, karabinów dwukalibrowych
przeszło sztuk 400 i odpowiedni mundurunek. Brak
ochotnika łatwo dopełnić, trudniej daleko dostarczyć
więcej broni. Oto wszystko, co w tej chwili Kaliskiemu
ofiarować możemy. Płk K[opernicki] nawzajem wyłusz-
czył plan swój, który ze stanowiska wojskowego był
doskonałym. — Dowiódł, że małe oddziałki i to nie
razem, ale w przerwach po sobie wysyłane pozostaną
bez żadnej korzyści dla powstania — przeciwnie roz-
bite zaszkodzą szerząc demoralizację. Przemożną dziś
Moskwę zaszachować jedynie można przez wesłanie
równoczesne w kilku punktach silnych oddziałów do
133

Kongresówki. Dlatego najlepiej by było, aby oddziały


formujące się Cal[liera]246, Racz[kowskiego] równocze-
śnie wtargnęły w zabór moskiewski razem z partią
kaliską. Z takiej podstawy wychodząc, zażądał naczel-
nik dywizji kaliskiej, abyśmy mu postawili 2 bataliony
piechoty i 2 szwadrony jazdy. Każdy batalion składać
się ma z 500 strzelców i 80 kosynierów; szwadron po
100 koni. Uzbrojenie: dla strzelców 1000 sztucerów
bagnetowych jednokalibrowych ze 100 ładunkami na
chłopa, dla kawalerii: karabinek, para pistoletów i pa-
łasz. Umundurowanie: płaszcze, wełniane kaftaniki lub
koszule, spodnie i buty wysokie, kociołki na 8 ludzi
itd., nawet o bindach kochany pułkownik nie zapom-
niał. Dotąd wszystko jak najlepiej, gdyby nie końcowy
warunek, że cała ta armia powstańcza w dwóch ty-
godniach powinna być gotowa do wymarszu. Wcale
nie żartuję, mówiąc o armii, bo zabór pruski, daw-
niej przy ogólnym zapale, współudziale ludzi z prze-
konaniem i słabszym nacisku Prusaków, nie mógł się
nigdy zdobyć na utworzenie tak wielkiej siły zbrojnej
od razu, a cóż dopiero teraz, gdy wszystko na gorsze
się zmieniło?! Przedstawiłem więc z całą oględnością
płkowi K[opernickiemu], że podobne żądanie postawione
jest bez najmniejszego względu na stosunki, w jakich
się obecnie organizacja narodowa w zaborze pruskim
znajduje, że gdybyśmy nawet Prusaków nie mieli na
karku, ale zupełną swobodę działania, niepodobień-
stwem byłoby w 14 dniach zebrać i uzbroić 1360 ludzi.
Nie posiadając jednokalibrowej broni, trzeba ją spro-
wadzić z Leodium. Nim dojdzie na miejsce przeznacze-
nia — na ileż to niebezpieczeństw, przeszkód, zwłoki
trzeba być przygotowanym? a ile Prusacy zabiorą?!
W takim położeniu może by lepiej było skompletować,
co jest, i wyruszyć z połową siły i troszkę mieszaną
bronią, byle prędzej, boć w rezultacie podstawą dzia-
134

łania pozostanie zawsze zabór moskiewski, oddziały zaś


od nas wysyłane niejako za zapałkę do rozniecenia
ognia powstańczego służyć mają. Jeśli tam jest ma-
teriał palny przysposobiony, wtedy lada iskierka wy-
starczy do wybuchu, skoro zaś wszystko się wypaliło,
wtedy i najliczniejsze bataliony na nic się nie zdadzą.
Płk K[opernicki] nie umiał wnijść w sytuację, za-
słaniając się rozkazem Rządu Narodowego, nakazują-
cym mu niezwłoczny wymarsz, od jednokalibrowości
broni także odstąpić nie chciał, wygłaszając pamiętne
słowa, że i 999 karabinów nie przyjmie, jeśli tysiączny
będzie innego kalibru. Oświadczyłem tedy stanowczo,
że organizacja zaboru pruskiego pod żadnym warun-
kiem w dwóch tygodniach żądanego zastępu zbrojnego
sformować nie może, bo to jest istnym niepodobień-
stwem, lecz przy sprzyjających okolicznościach za dwa
miesiące z pewnością. Płk K[opernicki] zobowiązał się
dostawić wszystkich oficerów, co tak trudnym nie by-
ło, zważywszy, że prawie wszystko przebywało za gra-
nicą. Obiecał także wystarać się o broń bliżej złożoną
w Dreźnie lub Gota, później atoli sam się przekonał,
że nic z tego. Ustanowiliśmy także od razu organizato-
rów wojskowych, tak wojewódzkich jak powiatowych,
od których płk K[opernicki] żądał jak najczęstszych ra-
portów o postępie robót. Nic bym nie miał przeciw te-
mu, gdyby naczelnik dywizji kaliskiej pozostawał w
okolicach, w których się formowały bataliony, ale sko-
ro po naradzie wracał na leże zimowe do Wrocławia,
uważałem za potrzebne zwrócić uwagę na zamieszanie,
jakie wyniknąć musi, gdy do dwóch władz niezależ-
nych: Wydziału Wykonawczego i naczelnika Kaliskiego
podwładni organizatorowie podwójne raporta składać
i różne od tychże władz instrukcje odbierać będą. Wre-
szcie takim znoszeniem się ze zagranicą, będąc ze za-
sady przeciwnym, oświadczyłem, że uważam żądanie
135

płka K[opernickiego] za niewłaściwe, a przepisom or-


ganizacji zaboru pruskiego przeciwne. Dlatego naczel-
nik dywizji kaliskiej powinien się zdecydować albo
sam stanąć na czele formacji zbrojnych zastępów, po-
zostać na miejscu i bezpośrednio komunikować się z
Wydziałem, albo też zostawić wolną rękę organizacji
zaboru pruskiego i objąć dowództwo nad gotową do
wymarszu partią. Wreszcie przyrzekłem natychmiast
wysłać po broń do Leodium i spowodowałem nowy
zjazd z dyrektorem sekcji wojskowej, wojewódzkimi
itd., w celu szczegółowych układów i podziału pracy co
też na dniu 25 lutego nastąpiło. Płk K[opernicki], z
krwi i kości wyrutynowany żołnierz, nie mógł pojąć
— jak i wielu innych oficerów z armii regularnej —
aby bić się można z pożytkiem bez należytego uzbro-
jenia — rewolucyjna ruchawka, która wedle słów Le-
ona Fr[ankowskiego]247 dopiero na Moskalach broń
sobie zdobywać miała, była dla człowieka wrośniętego
w szynel armii rosyjskiej co najmniej szaleństwem.
Kto całe życie, jak płk K[opernicki], patrzył trzeźwym
wzrokiem taktyka na każdą wojnę i nie rozumiał, aby
coś było niepodobieństwem, gdy jest ujęte w formę:
,,wsio po ukazu"; ten zaniewidział całkiem, skoro
chciał patrzeć przez powiększające szkła zapału, po-
święcenia, rozpaczy, wreszcie — narodu rwącego się
do broni! Płk K[opernicki] do ostatniej chwili żył na-
dzieją wystąpienia raz jeszcze na plac boju i do końca
pracował w dobrej wierze, za co należy mu się cześć
i poszanowanie mimo płocho a nietaktownie rzucanych
później obelg na komisarza zaboru pruskiego i całą or-
ganizację. — Ubliżenie takie własnej i drugich powa-
dze wytłumaczyć i uniewinnić należy dotkliwą, ale
zasłużoną admonicją Rządu, jaką wraz z Racz[kow-
skim] w marcu otrzymał. Na nieszczęście byłem po-
średnikiem w udzieleniu tej noty, mnie też dostał się
136

pierwszy wybuch żalu i rozdrażnienia. Przyszło do


cierpkiej korespondencji, w której, mimo gwałtow-
nych prowokacji, zachowałem bezstronność i spokój,
bom z jednej strony uszanował serdeczny ból zacnego
płka K[opernickiego], a z drugiej czułem się całkiem
niewinny w tej sprawie.
Nieszczęsne to pismo Rządu do mnie248 nabawiło
mnie dużo nieprzyjemności. Stosownie do rozkazu
przesłałem płkom K[opernickiemu] i R[aczkowskiemu]
osnowę ich się tyczącą, ale bardzo złagodzoną w wy-
rażeniach. Płk R[aczkowski] połknął pigułkę milcząc,
za to płk K[opernicki] uczuł się tym tak boleśnie dot-
knięty, że rozżalony, aż mnie posądził, jakobym z
własnego natchnienia podobne pismo doń wystosował.
Nie żałował żółci dla rnnie. Nolens volens, aby go prze-
konać, posłałem mu tedy dosłowną kopią reskryptu
rządowego. W rzeczy samej zbyt szorstko się obszedł
Rząd z płkami K[opernickim] i R[aczkowskim], męża-
mi, którzy dobrze zasłużyli się sprawie powstania, mi-
mo to miał dużo słuszności za sobą, jak to się później
okazało.
Obadwa te raporta dowódcy dywizji kaliskiej płka
K[opernickiego]249 przesłał mi Rząd w oryginale do
wiadomości, w celu abym się wytłumaczył z zarzutów.
O ile płk R[aczkowski] do niczego nie chciał się mie-
szać, o tyle płk K[opernicki] pedantycznie do naj-
mniejszych drobnostek się wtrącał. Byłem temu prze-
ciwny, raz że płk K[opernicki] nie pozostawał na miej-
scu formacji, lecz przesiadywał w Wrocławiu, dokąd
sobie kazał przesyłać prawie od każdego urzędnika ra-
porta, potem, że obawiałem się zamieszania, gdy obok
organizatora ad hoc do formacji oddziałów kaliskich
i organizatorów cząstkowych, obok kontrolujących ko-
misarzy wojewódzkich — jeszcze trzecia władza na-
czelnika dywizyjnego, rozporządzenia wydawała. Są-
dziłem, że wystarczy, jeżeli naczelnik kaliski komuni-
kować się będzie z organizatorem. Dalej jak to z
wzmiankowanych raportów się okazuje, pragnął płk
Kfopernicki] w prędkim czasie postawić na linii bo-
jowej armię regularną, zaopatrzoną w 1000 karabinów
137

jednokalibrowych. Niestety na miejscu takiej broni


ani tyle nie było. Trzeba nowego zakupna i to aż z
Leodium. Broń zakupiono łatwo, lecz z transportem
największa trudność. Formacja oddziałów mimo naj-
szczerszej chęci w miesiącu ukończyć się nie mogła, ale
w trzech. Przyznaję, żem nieudolny w rzeczach woj-
skowych i tylko z konieczności musiałem nieraz i w
tym decydować, przyznaję żem miał skrępowane ręce
przez resztę członków Wydziału, lecz otrząść się z tych
więzów niepodobna było. Nikt mi przecież z czystym
sumieniem zarzucić nie może, ażebym się powodował
kiedykolwiek w czasie powstania zachciankami am-
bicyjnymi ze szkodą sprawy. W czasach, w których
objąłem zarząd w zaborze pruskim, potrzeba było ge-
niuszu, co by z niczego wszystko stworzył, a w pier-
siach zastygłych ludzi potrafił rozżarzyć płomień fana-
tycznego zapału, albo trza było żelazną dłonią Mara-
ta ująć cugle i terroryzmem bezdusznym całą pro-
wincję zmusić do czynu. Nie było mi danym być jed-
nym lub drugim, zwyczajny człowiek, zwykłymi cho-
dziłem drogami. Bolało wreszcie płka K[opernickiego],
że zabrano mu dla dywizji mazowieckiej Budziszew-
skiego z kawalerią250. Lecz Wydziałowi przysłużało
prawo formujące się w zaborze oddziały wysyłać
tam, gdzie osądzi właściwym. Płk R[aczkowski] wy-
chodził w marcu, płk K[opernicki] zaledwie w maju,
Budziszewski zaś był gotów od jesieni. Nic dziwnego,
że wysłano go z pierwszymi oddziałami. Płk K[oper-
nicki] zbyt był łatwowierny i lada ploteczkę brał za
dobrą monetę; spotykamy się więc w jego raportach
z najopaczniejszymi wyobrażeniami o rzeczach i lu-
dziach. Mimo to, był to jeden z najzacniejszych na-
szych dowódców i chluba naszego powstania. Wy-
szedłszy na tułactwo, zamienił oręż na pług, w pocie
czoła uczciwie pracując na kawałek chleba dla siebie
i rodziny 251, może służyć za wzór żołnierza — obywa-
tela, wzbudzającego cześć wśród obcych i swoich.

Formacja oddziałów kaliskich, wlokąca się miesią-


cami, doczekała się czasów otwartej reakcji, ze zamó-
wionej broni 800 sztuk nadeszło do Poznania, drugie
138

800 Prusacy w drodze przytrzymali. Płk K[opernicki]


podał się do dymisji, nikt po nim o wkroczeniu w Ka-
liskie już nie myślał. Przeciwnie całkiem rzeczy się
mają z naczelnikiem dywizji mazowieckiej. Przez kil-
ka miesięcy siedząc w Poznańskiem, nie dał i znaku ży-
cia i dopiero wskutek natarczywych poszukiwań Rządu
odszukany wobec formujących się oddziałów dla Ma-
zowieckiego zastrzegł sobie z góry, iż do niczego mie-
szać się nie myśli, a dowództwo, dopiero po przejściu
granicy na terytorium swego województwa obejmie.
Wydział tedy naznaczył majora L[utticha] 252 główno-
dowodzącym. Za wspólnym porozumieniem ułożono
plan następujący. Na północ od Gopła wyjść miały
dwa oddziały piechoty z asekuracją kawalerii i to je-
den z powiatu inowrocławskiego, drugi z mogilnickie-
go; na południe od Gopła zaś jeden silny oddział z
Gnieźnieńskiego. Formacja od miesięcy przysposabia-
na, postępowała szybko, nie tylko wedle raportów or-
ganizatora N.253, ale i wedle doniesień majora L[utti-
cha], tak że przeszło 500 ochotnika było gotowego
i znaczne zapasy broni, zwłaszcza gdy darowane po-
przednio kilkaset sztuk karabinów dla Mazowieckiego
S[yrewiczo]wi 254 Wydział przyłączył do tej wyprawy.
Widząc, że bataliony kaliskie nie tak prędko wyruszą
w pole, Wydział po naznaczeniu terminu, w którym
L[uttich] miał wkroczyć w Mazowieckie, zadecydował,
aby jeszcze jazdę B[udziszewskiego] od tylu miesięcy
stojąca bezczynnie w średzkim powiecie przyłączyć od
razu do wyprawy płka R[aczkowskiego], a za nią pchnąć
później piechotę z bronią, której płk K[opernicki] jako
różnokalibrowej przyjąć nie chciał, zwłaszcza że i za
L[uttichem] wkroczyć miał w dni kilka podpłk K[u-
jawa]255 z nowymi zastępami. Rozkazano więc rot-
mistrzowi B[udziszewskiemu], aby niezwłocznie się po-
rozumiał z płkiem R[aczkowskim], co do wyjścia i kie-
139

runku, w którym po przekroczeniu dążyć powinien, aby


się połączyć z główną siłą. B[udziszewski] osobiście się
udał [do] R[aczkowskiego], a odebrawszy szczegółowe
instrukcje wrócił na stanowisko, zdając komu innemu
urząd nadany mu ostatnimi czasami organizatora czą-
stkowego dla oddziałów kaliskich. Płk R[aczkowski]
odznaczył się w powstaniu jako dzielny żołnierz i do-
wódca; nie tylko Rządu szczycił się zaufaniem, ale na-
wet u Poznańczyków posiadał dobre imię, tak, że z
pewną dumą spoglądano, iż tak znakomity oficer po-
prowadzi ochocze zastępy wielkopolskie do walki.
Jeden z magnatów, i to wcale nieprzychylny po-
wstaniu, ofiarował z własnej chęci dowódcy pysznego,
jak dla powstańca, wierzchowca. Płk R[aczkowski] co
najmniej to bardzo niepolitycznie sobie postąpił, kry-
tykując ostro a niesłusznie przysłany mu podarunek.
Krom tego dla własnego i oficerów uekwipowania, wy-
magał pretensjonalnie rozmaitych fatałaszek, nie kwa-
drujących wcale z poważnym, stanowiskiem żołnierza
bijącego się za wolność i niepodległość ojczyzny, B[eta]
ambicjonujący, aby oddział pod jego auspicjami się
tworzący, jak najświetniej wypadł, wszelkie żądania za-
spokajał. Wydział nareszcie zawiadomiony został o za-
padłej uchwale, że 21 marca w nocy wyprawa w Ma-
zowieckie się uskuteczni. Z niekłamaną niecierpliwo-
ścią wyczekiwano pierwszych wieści o tym pierwszym
zbrojnym ruchu, mającym niejako dać świadectwo ży-
wotności robót podjętych przez Wydział. Jakież roz-
czarowanie i prostracja ducha, gdy rozbiegła się pogłos-
ka o dobrowolnym rozpuszczeniu oddziału przez do-
wódców z jednej, a rozpędzeniu innych i zabraniu bro-
ni przez Prusaków z drugiej strony! Faktem jest, że
na dwa punkta zboru w Mogilnickiem i obok w Ino-
wrocławskiem, ani połowa ochotników się nie stawiła.
Płk R[aczkowski], przy jednym z tych oddziałów się
140

znajdując, spowodował rozejście się do domów. Bez-


pośrednim skutkiem tego kroku było, że Prusacy zwie-
zioną na plac zboru broń i rekwizyta wojskowe, w po-
śpiechu źle ukryte, znaleźli i zabrali. Wedle urzędo-
wego ich sprawozdania, odkryli 273 wybornych jedno-
kalibrowych sztucerów bagnetowych, przeszło 300
płaszczy, kożuszków, rękawic i czapek futrzanych, kaf-
taników, toreb płóciennych, 18 skrzyń i 2 worki ła-
dunków, ładownice, pałasze itd.256 Sami Prusacy po-
dziwiali tak kompletne i wyborne wyekwipowanie po-
wstańców. Główny oddział piechoty w Gnieźnieńskiem
zaskoczony na punkcie zboru przez wojsko pruskie,
pierzchnął na cztery wiatry. Tu znowu część broni i
przyborów zabrano (blisko 200 karabinów). Oddział
konny Budziszewskiego szczęśliwie przeszedł granicę,
lecz zewsząd ścigany przez Moskwę, trzeciego dnia roz-
bity, wrócił w zabór pruski.

Tu jest miejsce257 wyjaśnienia nieudanej wyprawy


w Mazowieckie. Formacją oddziałów objął za zgodą
Wydziału i dowódcy I dywizji (mazowieckiej) major
Lüttich. Miano wyruszyć równocześnie z trzech punk-
tów. Dwa miejsca zboru były w powiecie inowrocław-
skim i na pograniczu mogilnickiego, na milę od siebie
oddalone, trzecie w gnieźnieńskim o trzy mile. Plan ca-
ły ułożony został przez oficerów, organizator miejscowy
miał przygotować broń, rynsztunek i ochotnika. De-
legat ze strony Wydziału T. Ch[łapowski] dyrygował.
Po wyjściu tych oddziałów, mających wynosić do 500
ludzi, zaraz miał ruszyć na drugi dzień podpłk K[uja-
wa]. Ponieważ przy tych oddziałach kawalerii kilka-
naście zaledwie było koni, Wydział postanowił czeka-
jący od jesieni szwadron rotmistrza B[udziszewskiego]
przyłączyć do tej wyprawy, choć był przeznaczony w
Kaliskie, lecz tam zaledwie za miesiąc oddziały we-
słać było podobieństwem. B[udziszewski] porozumiał
się z naczelnikiem dywizji I, od którego otrzymał mar-
szrutę. Oto faktyczne przedstawienie rzeczy. Dodać
141

jeszcze należy, że naczelnik dywizji I, od dawna prze-


siadujący w powiecie inowrocławskim, odsuwał się
stanowczo od formacji tych oddziałów i dopiero po
przekroczeniu granicy naczelne dowództwo objąć za-
mierzył. — Wyprawa ta spełzła na niczym wskutek:
1) nieszczęsnych okoliczności, do których zaliczam przy-
padkowe, czy też naprowadzone, zetknięcie się wojska
pruskiego z ludźmi zbierającymi się na punkt zboru w
powiecie gnieźnieńskim; 2) wskutek niedbalstwa i nie-
poradności władz cywilnych, które, zwłaszcza w naj-
ważniejszym punkcie, gdzie przebywał dowódca, nie
dostarczyli obiecanej liczby ochotnika; 3) lecz najwięk-
sza wina spada na majora L[utticha] i dowódcę I dy-
wizji, płka R[aczkowskiego]. Przypuśćmy nawet, że ofi-
cerowie ci przybywszy na jeden z punktów zboru zna-
leźli niedostateczną liczbę żołnierza, ależ nie wiedzieli,
co się dzieje z drugim oddziałem o milkę odległym,
z trzecim o trzy mile, wreszcie z konnicą B[udziszew-
skiego] o dziesięć mil, przekraczającego granicę! Nie
zadali sobie nawet tyle trudu, aby dowiedzieć się o
stan najbliższego oddziału, lecz przesłali mu nad ra-
riem bez wszystkiego rozkaz rozejścia się. Oddział
gnieźnieński (gdyby był przeszedł granicę) i B[udzi-
szewskiego] oddano z czystym sumieniem na zagładę.
Płk R[aczkowski] zbłądził nadto, że nie biorąc do osta-
tniej chwili udziału we formacji, wystąpił naraz na
miejscu zboru z niewinnym zapytaniem do oficerów,
którzy po przejściu granicy, mieli zaraz przejść pod
jego komendę, ,,czy chcą wziąć na siebie odpowie-
dzialność i przejść z taką garstką?" Odpowiedź nie
była trudna do przewidzenia. Lecz czemuż to płk
R[aczkowski] nie zapytał się oficerów, a zwłaszcza do-
wódcy chwilowego majora L[utticha], czy nie prze-
szedłszy granicy, biorą na siebie odpowiedzialność za
to, co się stanie z trzema innymi oddziałami? czy nie
lękają się demoralizujących skutków, jakie wywrzeć
musi na prowincją nieudana wyprawa? czy pamiętają
o rozporządzeniu Rządu piętnującym tych, którzy roz-
puszczają oddziały? Płk Rjaczkowski] sam powiada, że
konnica B[udziszewskiego] nigdy by się nie mogła
przedrzeć w bory Kaźmierskie. Lecz na Boga, toż nie
trzeba było wytyczać drogi, której odbyć nie był w sta-
142

nie. — B[udziszewskil nie poszedł na oślep, ale wedle


rozkazu płka R[aczkowskiego]. Żałuję bardzo, że nie-
mam pod ręką dokumentów zebranych w tej sprawie
przeze mnie, oddałem je dla wytoczenia śledztwa póź-
niejszemu organizatorowi J. D[ziałyńskiemu]. Ciekawe-
także były sprawozdania, zwłaszcza podpułkownika
K[ujawy], rzucające jaskrawe światło na przebieg tej
wyprawy, z czego nabrałem przekonania, że władze
cywilne zgrzeszyły przez niedołęstwo i nieudolność —
ale w dobrej wierze, władze zaś wojskowe przez zwąt-
pienie i lekkomyślność graniczącą oniemal ze złą wiarą.
Ogłoszenie o zbiegach, o którym mowa w reskrypcie,
brzmi jak następuje, .. 258
Przedstawiłem rządowi, czyby publikując to ogłosze-
nie w gazetach nie wypadało zmienić ustępu: „Wszy-
scy ci z powyżej wymienionych urzędników narodo-
wych, którzy do 1 marca r, b. do kraju nie wrócą, tracą
prawo obywatelstwa polskiego i nie inaczej mogą je
odzyskać, jak tylko wstępując (do wojsk narodowych)
jako szeregowcy". Wyglądało to bowiem, jakby wojsko
narodowe służyło za instytut poprawczy i karny dla
winnych, co znów by było ubliżeniem dla żołnierza
wolności. Na własne oczy widziałem w obozie jen. Lan-
giewicza w Chrobrzy, jak wskazano strzelca za małe
przekroczenie służbowe — do kosynierów za karę. Było
to poniżenie bez taktu i demoralizujące, które niemniej
i w innych oddziałach się praktykowano. Obawiając się
tedy, żeby przez ogłoszenie dosłowne o zbiegach nie
wyrodziły się mylne pojęcia o kompaniach karnych w
wojsku narodowym, zakomunikowałem spiesznie to
moje zapatrywanie się Rządowi, który uznał je za nie-
uzasadnione, a w dodatku oberwałem majestatyczną
bure!259

Zachodzi teraz pytanie, kto zawinił, że oznaczona


ilość ochotników na termin się nie stawiła? Najprzód
skonstatować trzeba, iż w każdej podobnej wyprawie
zdarzały się braki w przyborach wojskowych, nigdy
atoli nie dał się uczuć niedostatek żołnierza. Tu prze-
ciwnie — rzeczy potrzebnych do uzbrojenia było aż
143

zanadto, tak że zapasy należało zabrać ze sobą w Ma-


zowieckie, lecz zabrakło ochotników, a raczej byli, lecz
nie stawili się na miejsce zboru. Pierwszy to fakt w
swoim rodzaju. Później z zarządzonego śledztwa po-
kazało się, że organizacja cywilna w kilku miejscowo-
ściach rzeczywiście spóźniła się ze zawiadomieniem o
wyjściu tak, że żadną miarą żołnierze na czas stanąć
u zboru nie mogli, ale wykazało się także, że ze stro-
ny wojskowej wydano wielom ochotnikom rozkaz sta-
wienia się o dzień później, lub w punktach całkiem
innych od naznaczonych zborów. Fakt ten prócz do-
niesień władz cywilnych, głównie podniósł podpłk K[u-
jawa] w swym raporcie, kładąc nacisk, że był wydany
do ochotników nienależących do jego formacji, lecz nie
przez niego — naprzód sobie to zastrzega, aby go nie
posądzono, że stał się mimowolnym powodem tego
zamieszania. Który z oficerów wydał tak szkodliwy
rozkaz, wyśledzić sie nie dało, zwłaszcza że śledztwo
do połowy zaledwie doprowadzonym było 260. Bądź co
bądź — jedno stało się jawnym a odrażającym — zła
wiara płka R[aczkowskiego]. Rzeczy nie zmienia, ani wi-
ny nie umniejsza wzgląd, że część wyprawy udarem-
nili Prusacy przez rozbicie, a wyjście sto kilkudziesięciu
ludzi byłoby oddaniem się dobrowolnym na rzeź. Fak-
tem pozostanie, że pułkownik, nie wiedząc co się dzieje
z trzema oddziałami, czwarty rozpuścił i najspokoj-
niej na wygodne leże zimowe powrócił. O milkę od
oddziału, do którego się płk R[aczkowski] udał, znaj-
dował się drugi B[obrowicza], który stał aż do świtu,
aie wiedząc co ze sobą zrobić. Nikt go się przez całą
noc ze sztabu głównego nie zapytał, czy egzystuje i w
jakiej sile? natomiast odebrał nad ranem gołosłowny
rozkaz rozejścia się do domu. O gnieźnieńskim oddzia-
le i o kawalerii B[udziszewskiego] choćby chciał kto
co wiedzieć, nie było podobnym dla wielkiej odległości.
144

Podziwiać trzeba stoicyzm płka R[aczkowskiego] i ma-


jora L[ütticha] z najzimniejszą krwią oddających na
pastwę losu kilkuset ludzi. Poświęcili kawalerią B[u-
dziszewskiego], byliby poświęcili oddział gnieźnieński,
gdyby szczęśliwym trafem wojsko pruskie nie było za-
pobiegło większemu nieszczęściu. Płk R[aczkowski] za-
pomniał o świeżym dekrecie Rządu, karą śmierci ści-
gającym tych, którzy rozpuszczają oddział, nie zasta-
nowił się nad fatalnymi skutkami stąd wynikającymi.
Nad czym atoli najwięcej ubolewać trzeba to, że płk
R[aczkowski] własną niewiarę i zwątpienie w żywot-
ność powstania chce koniecznie osłonić winą innych,
upiększyć nagłym rozbłyskiem zapału — gdy już za
późno. Nie myślę bynajmniej uniewinniać władz cy-
wilnych, zgrzeszyły grubo niedołęstwem i nieumiejęt-
nością, pracowały jednak w dobrej wierze. Na płku
R[aczkowskim] i na mjrze L[üttichu]261 ciąży wina nie-
ograniczonej lekkomyślności i niedbalstwa. Major
L[üttich] jako dowódca i jego oficerowie powinni byli
kontrolować ściśle roboty organizatora i władz cywil-
nych, powinni przede wszystkim wiedzieć o każdym
z ochotników. Toż organizacja cywilna, co do niej
głównie należało: dostawienie rekwizytów i broni na
oznaczone miejsca, zrobiła, wiarogodnymi na to świad-
kami są — Prusacy. Bezpośrednia zaś kontrola nad
ochotnikami, ich rozkwaterowanie należało już do ofi-
cerów i podoficerów — winni byli wiedzieć, ilu mają
żołnierza. Płk R[aczkowski] także byłby lepiej zrobił,
gdyby zamiast u młodziutkiego S.262 po zadawnionych
trudach wojennych odpoczywać, powagą swego stano-
wiska czynnie wpływał na formację oddziałów, które
w końcu sam w ogień miał poprowadzić! Nie trzeba
było się spuszczać na nieporadność władz cywilnych,
ale od razu w silne dłonie ująć organizację wojskową,
jak to poniewczasie uczynić zamierzył. Rząd Narodowy
145

bardzo sprawiedliwie osądził postępowanie płka R[acz-


kowskiego] z jego własnego raportu, tak pośpiesznie
wysłanego do Warszawy. Otrzymał nie tylko dymisję
jako dowódca dywizji mazowieckiej, ale co gorsza wy-
kreślony został z wojsk polskich. Tak to nieraz jedna
chwila obłędu, upadku ducha i najdzielniejszego czło-
wieka ściąga na dół w motłoch uciekinierów sprawy
narodowej.

Rząd narodowy 263 dał płkowi R[aczkowskiemu] dy-


misję li tylko na podstawie przesłanego przez tegoż ra-
portu. Wyprawa miała nastąpić w dniu 21 na 22 mar-
ca, a już 23 t. m. wysłał płk R[aczkowski] raport do
Rządu drogą, którą mu poprzednio dla łatwiejszego
skomunikowania się z Rządem wskazałem. Ze strony
zaś organizacji zaboru pruskiego Rząd odebrał dopiero
z dnia 31 marca datowane sprawozdanie. Prędzej ra-
portować nie mogłem, aż nie nadeszły do Wydziału
sprawozdania organizatora miejscowego, dowódcy no-
minalnego całej wyprawy majora L[ütticha] i wreszcie
od innych władz narodowych. Zestawiam te daty dla
odparcia już wtedy przez płka R[aczkowskiego] rozsie-
wanych domysłów, że otrzymał dymisję wskutek me-
go oczerniającego go raportu. Z porównania powyż-
szych dat. wykazuje się po czyjej strome słuszność.
Dodam jeszcze, że ja wyprawiałem me raporta z Po-
znania, i dopiero po odebraniu sprawozdań z prowin-
cji, płk R[aczkowski] zaś widocznie na punkcie zboru
już przygotowywał pismo swe do Rządu i był przy
źródle ekspedycji naszej — w Bydgoszczy.

Niedoszła wyprawa w Mazowieckie dała hasło do


śmielszych knowań reakcji w Księstwie Poznańskim
a po części i w Zachodnich Prusach, szczególniej prze-
ciw zaprowadzonej organizacji wojennej. Przedsię-
wzięcia wojskowej natury chromiały i dlatego że w
Wydziale Wyk[onawczym] nie było rzeczywistego or-
146

ganizatora fachowego, a działającego wedle przekona-


nia. Z początku sądziłem, że znajdą kogoś z miejsco-
wych odpowiedniego na to stanowisko, lecz prędko się
opatrzyłem, że to nadaremne. Zacząłem więc sztur-
mować do Rządu, który naznaczył po dłuższym szu-
kaniu płka Ł[askiego] 264. Czekałem z niecierpliwością
na niego, gdym znów odebrał niefortunną wiadomość,
że przyaresztowany przez Austriaków. Organizacji
wojskowej potrzeba z każdym dniem wzrastała, przy-
wiedziony do ostateczności, zamierzyłem niewinne
coup d'état urządzić. Poznałem przypadkowo porucz-
nika K[uczewskiego]265 z Litwy, człowieka wymow-
nego i po trochu blagiera. Bądąc całkiem nieznany w
zaborze pruskim, odpowiadał w zupełności moim za-
miarom. Posiadając blankiet od Rządu, zamianowałem
go prowizorycznie organizatorem ogólnym, członkom
zaś Wydziału, nie określając bliżej sposobu nominacji,
przedstawiłem go jako organizatora naznaczonego
przez Rząd. Cały Wydział równie niecierpliwie wy-
czekiwał tej nominacji i nader przychylnie przyjął
K[uczewskiego], który w pierwszej chwili postawił się
dobrze i olśnił wymową. Na posiedzeniu tedy z dnia
11 marca uchwalił jednogłośnie Wydział ,,organizację
wojenno-polityczną" przedstawioną przez Kucz[ew-
266
skiego] .
Tego tylko chciałem. Skoro władza wykonawcza
głównie spoczywać będzie w ręku niezależnych i prze-
ważnie wojskowych, wtedy spodziewać się można lep-
szych — jak dotąd z prac organizacyjnych — rezulta-
tów.
Przez organizatora głównego267 majora K[uczew-
skiego] zaprojektowana, przez Wydział jednogłośnie
przyjęta — organizacja, całkiem wojenny zakrój ma-
jąca, wyborną była, że dwoistość władz zniosła i całą
akcję oddała w ręce ludzi czynu. Ściśle zakreślonym
147

było, co wypada czynić cywilnym, a co wojskowym


władzom. Sięgnęła do gruntu, bo zamierzyła wciągnąć
w ruch powstańczy cały naród — przede wszystkim
najniższe warstwy społeczeństwa — chłopów. Niestety
za późno było, aby owoce wydała, przed pół rokiem
było jeszcze na czasie, Z początku z zapałem przyjęta,
bo trudy i niebezpieczeństwa zdjęte z obywateli, bo
doświadczenie okazało, że dotychczasowa dwulicowa
organizacja do niczego nie doprowadziła. Lecz zapał
prędko ostygł, gdy z góry zaczęto wichrzyć, podejrze-
wając organizację wojenną o zamiary dalej sięgające,
jak pomoc dawna powstańcza, gdy przekonywano się,
że główna myśl skierowana na lud, do którego szlachta
wszelki przystęp dotąd zatamować się starała. Strach
ma wielkie oczy, a nagłe niebezpieczeństwo tchórzów
doprowadza do rozpaczliwej odwagi. Reakcja dotąd po-
kątnie tylko ujadająca, chwiejna, bez planu — widząc
się zaskoczoną przez widmo rzeczywistej rewolucji,
zcszeregowała się i na wszystkich punktach rozpoczęła
rozkładające działanie. Stąd instrukcje nr IX i X268
zaledwie tu i ówdzie wykonano, zaś instrukcję o są-
dach cywilnych (nr XII)269, zaledwie uchwaloną w Wy-
dziale, niezwłocznie wycofnięto. Organizacja wojskowa
szybko się rozwinęła, bo ludzi chętnych nigdy nie bra-
kło, lecz spotykając się na każdym kroku ze systema-
tycznym oporem, ze złą wolą a czasami z formalnym
buntem nakazanym z góry, wkrótce rozchwiać się
musiała.

Wydziałowi w pierwszej chwili ani się spostrzegli


jak wpadli w łapkę i że sobie sami spod nóg grunt usu-
nęli. Oddawszy organizatorom wojewódzkim przepro-
wadzenie szczegółowe organizacji wojennej po powia-
tach. K[uczewski] za moją poradą sam się udał do Leo-
dium po broń dla oddziałów kaliskich, interes dobrze
załatwił, lecz z powrotem zachciało mu się zawadzić o
Paryż, aby się tam pokazać w całej okazałości organiza-
tora głównego na zabór pruski. Próżność ta naraziła
go na wcale nieprzewidziane nieprzyjemności.
148

Przez uwięzienie płka Łaskiego 270, naznaczonego na


organizatora w zaborze pruskim, znów spełzła nadzieja
ujęcia sprawy wojskowej w ręce człowieka fachowe-
go. Widząc sam nieporadność sekcji wojskowej Wy-
działu Wykonawczego, kierowanej przez cywilnych,
oraz mając na względzie bliskość terminu do akcji, ze
zbliżającą się wiosna, zanominowałem sam, posiadając
odpowiedni blankiet od rządu, choćby tymczasowo or-
ganizatora ogólnego w osobie porucznika J. K[uczew-
skiego]. Posiadał jeden przymiot, który na chwilę za-
imponował panom z Wydziału — był wymownym i ru-
chliwym. Zdolności wojskowych ocenić nie mogłem,
bo się na tym nie znam. Skutek prześcignął oczekiwa-
nie. Członkowie Wydziału, raz mniemając, że wprost
od Rządu przysłany, potem wymową i porwaniem się
jego blagierskim olśnieni, bez namysłu, jednogłośnie
przyjęli tak nazwaną organizację wojskowo-policyjną.
Szło o jak najszybsze przeprowadzenie tego rewolucyj-
nego dzieła, nim by się moszerdzieje opamiętali. Co
się też w znacznej części zrobiło. Wady atoli K[uczew-
skiego] zbyt prędko wychodziły na jaw. Koniecznie
chciał, abym go przedstawił Rządowi do stopnia puł-
kownikowskiego, nie mogłem tego uczynić i prosiłem
Rząd, aby najwyżej majorem go zanominował. K[u-
czewski] atoli bez wszystkiego w pismach swych puł-
kownikiem tytułować się zaczął271. Gdy już organiza-
torowie wojewódzcy byli naznaczeni, gdy organizacja
wojskowa zaczęła na dobre się krzewić, poradziłem
K[uczewskiemu], aby sam udał się do Leodłum, i sam
wybrał broń dla pułku. Chętnie chwycił się tego, boć
to schlebiało pokazać się za granicą tak wielkim dy-
gnitarzem. Interes broni załatwił dobrze. Ale niepo-
trzebnie zawadził o Paryż, gdzie sekcja III Wydziału
Wojny gospodarzyła absolutnie. Bez wiedzy rządu, bez
porozumienia się ze mną, zamianowano tam organiza-
torem na zabór pruski J[ana] D[ziałyńskiego].
— Dwóch tedy pojawiło się papieży! Nadzwyczajny
komisarz dymisjonował K[uczewskiego]272, któremu na
dobitek odebrano podstępem papeiry w Dreźnie. Opar-
łem się tak arbitralnemu postępowaniu i wymówiłem
sobie raz na zawsze wtrącanie się władz paryskich do
149

zaboru pruskiego. K[uczewskiemu] atoli poradziłem po


załatwieniu tej sprawy, aby dobrowolnie podał się do
dymisji, bo dobro sprawy wymaga popierać wybór
J. D[ziałyńskiego] na organizatora, skoro tylko go rząd
zatwierdzi. K[uczewski] po chwilowym wahaniu się
ustąpił. Jedną zasługę ma, mimo wad i nieudolności
na tak ważne stanowisko, że wprowadził pierwszy or-
ganizację wojskową, która o kilka miesięcy pierwej
nieobrachowane byłaby przyniosła dla powstania ko-
rzyści. Zastąpił go jako zastępca organizatora — ma-
jor Gross 273.
W tym czasie forytował agent wojenny w Paryżu274
D[ziałyńskiego] J[ana] na stanowisko, które K[uczew-
ski] chwilowo zajmował, a nawet nie czekając decyzji
Rządu na organizatora głównego zamianował. Dowie-
dziawszy się o K[uczewskim], usunąć go przy pomocy
komisarza nadzwyczajnego postanowił. P[rzybylski],
nie porozumiawszy się ze mną poprzednio i nie roz-
patrzywszy rzeczy, bez wszystkiego zawiesił w urzę-
dzie mego nominata. Wiedząc jak daleko sięga władza
komisarza nadzwyczajnego, energicznie wystąpiłem
przeciw podobnym nadużyciom i zaprzeczyłem mu pra-
wa do podobnego kroku, chociaż bardzo chętnie wi-
działbym D[ziałyńskiego] J[ana] na stanowisku orga-
nizatora w zaborze pruskim. W instrukcji z dnia 7
grudnia 1863 r., danej przez Rząd komisarzowi nad-
zwyczajnemu, określoną jest czynność jego w zaborze
pruskim, jak następuje: „Zawezwiecie komisarza peł-
nom., aby w powierzonej wam czynności posłużył za
przewodnika; z nim wspólnie zarządzicie ogólną in-
spekcję i Rządowi Narodowemu szczegółowe przedło-
życie sprawozdanie z robót organizacyjnych i materia-
łu powstańczego, szczególniejszą zwracając uwagę na:
1. zbiór aktów komitetu od samego początku zacząwszy;
2. skontrolowanie sum wydanych dotąd na rzecz pow-
stania i sum pozostających do dyspozycji; 3. organiza-
150

cję narodową, jej znaczenie i ważność; 4. urządzenie


regularne] komunikacji z Warszawą; 5. czynności agen-
tów broni. Na ten punkt wraz z komisarzem pełn. prze-
de wszystkim nastawać macie i sporządzić spis broni
wprowadzonej do kraju, jako i tej, którą rząd pruski
skonfiskował, donosząc zarazem, azali jest jeszcze mo-
żebnym przez Prusy broń wprowadzać i pod jakimi
warunkami. Troskliwie zajmiecie się wytknięciem dróg
i ułatwieniem ekspedycji przez zamianowanie obrot-
nych agentów i postaracie się o dostawców dla woje-
wództwa augustowskiego i pogranicza Litwy, które w
broń i przybory wojskowe tylko z Prus zaopatrywać się
mogą. 6. Nie przesądzając przyczyny faktem jest, że
Rząd Narodowy nie posiada dokładnych wiadomości, co
w zaborze pruskim dotąd na rzecz powstania uczyniono,
dlatego przy pomocy komisarza pełnomocnego zbierze-
cie wszelkie dane i Rządowi je zaraportujecie. 7. Poro-
zumiecie się z komisarzem pełnomocnym w celu przed-
stawienia Rządowi Narodowemu kandydatów na agen-
tów policji tajnej w Berlinie, Bydgoszczy i Aleksan-
drowie, a tymczasem wygotujecie im instrukcje, regu-
lujące drogi, za pomocą których z Wydziałem Policji
w Warszawie znosić się mają. 8. Przedstawicie kan-
dydata na tajnego agenta w Poznaniu, któremu Wy-
dział Policji instrukcje nadeśle itd." 275
Komisarz nadzwyczajny przed swym przebyciem
wysłał do Poznania pomocnika P[oznańskiego]276, do
skontrolowania kas zaboru pruskiego. Poczciwy to-
wiańczyk zapomniał, po co był przysłany, a wziął się
do propagandy, która zamiast braterstwa i zgody, nie-
chęci i złe namiętności roznieciła. Wydarzył się w
tym czasie pierwszy objaw buntu — i to ze strony
naczelnika miasta Poznania.
Naczelnik miasta S[ypniewski?]277 od dawna zwią-
zany z kilkoma członkami Wydziału, próbował podko-
151

pywać stanowisko komisarza pełnomocnego, który po-


siadał własną policję, złożoną z kilku zaufanych lu-
dzi, donoszących mi nie tylko o zamiarach policji pru-
skiej, lecz niemniej o czynnościach ważniejszych człon-
ków organizacji, a w ogóle o usposobieniu ludności.
Podbechtywany przez członków Wydziału, bez samo-
istnego charakteru, dotknięty rodzajem kołowacizny
umysłowej, naczelnik miasta nareszcie wystąpił jaw-
nie przeciw komisarzowi pełnomocnemu, zakazując
pieczçtarzowi wyrobu kilku pieczątek, którem naka-
zał jak najśpieszniej wygotować. Dowiedziawszy się
o tym buncie, udałem się sam cło naczelnika miasta,
zażądałem wytłumaczenia się, a gdy to nie nastąpiło,
zawiesiłem go w urzędowaniu, rozkazując, aby nie-
zwłocznie zdał służbę czasowo naznaczonemu przeze
mnie zastępcy. Protokół dla skonstatowania faktu278
spisał zastępca komisarza pełnomocnego, aby człon-
kom Wydziału przedstawić prawne powody zasuspen-
dowania naczelnika miasta. Panowie z Wydziału pró-
bowali oporu, boć żal im było postradać własną krea-
turę. Ponieważ wkrótce potem przybył do Poznania
komisarz nadzwyczajny P[rzybylski], pokusił się wy-
konać coup d'état, co niestety skończyło się nader ucie-
szną sceną. Po posiedzeniu, na którym znajdował się
P[rzybylski], wpadł naraz do pokoju były naczelnik
miasta i stanąwszy przed komisarzem nadzwyczajnym
w dramatycznej pozie, przypominającej żywo posła
Suchodolskiego z czteroletniego sejmu279, lamentują-
cym głosem zaczął zawodzić skargi na mnie, zakli-
nając P[rzybylskiego], aby natychmiast mnie usunął,
inaczej — Ojczyzna zginąć musi. Komisarz nadzwy-
czajny cierpliwie wysłuchawszy tę jeremiadę, oświad-
czył, że pan S[ypniewski?] bardzo niewłaściwie sobie
postąpił, wchodząc bez pozwolenia w miejsce, gdzie
się posiedzenie odbywało i wskazał właściwą drogę do
zażaleń do Rządu Narodowego. Spostrzegłszy, że zro-
bili fiasko, panowie z Wydziału wyprowadzili byłego
naczelnika jak niepysznego — za drzwi. W pierwszej
chwili, mając dwóch ludzi z mej policji pod ręką,
chciałem natychmiast przyaresztować pana S[ypniew-
skiego?] i osadzić w bezpiecznym miejscu na jaki ty-
dzień, lecz przekonany przez komisarza nadzwyczaj-
152

nego, zaniechałem tego zamiaru, czego do dziś żałuję,


bo pan S[ypniewski?] w kilka dni potem, powtórzył
w miejscu prywatnym, w obecności kilku członków
organizacji z prowincji przybyłych — podobną scenę.
Uważając go za wariata, poradziłem zimne okłady na
głowę. Rada widać poskutkowała, odtąd bowiem ko-
chany wartogłów — przycichł.
Nakazałem przez mego agenta pieczętarzowi przy-
gotować dla organizatorów wojskowych maluczkie
pieczątki w kształcie guzików. Naczelnik miasta ni
stąd, ni zowąd zakazał roboty nawet wtedy, gdy wy-
raźne wprost ode mnie otrzymał upewnienie, że ja
a nie kto inny pieczątki zamówił. Zuchwalstwo takie
wymagało przykładnej kary, zwłaszcza że to nie pier-
wszy raz pokazywał naczelnik miasta taką złą wolę.
Wysłałem mu przez moich dwóch ludzi suspendowanie
w urzędzie i rozkaz, aby niezwłocznie zdał służbę cza-
sowo zamianowanemu następcy. W razie oporu naka-
załem użyć gwałtu. Wystarczyła pogróżka. Naczelnik
miasta uległ konieczności, ale czując się wolnym, od-
dał się w opiekę Wydziału. Chciano go koniecznie przy
urzędzie utrzymać, ja nie tylko przy zawieszeniu w
funkcji pozostałem, ale jeszcze zażądałem sądu na wy-
stępek naczelnika miasta. Gdy tedy pojawił się -ów
pomocnik komisarza nadzwyczajnego 280, wydziałowi
przedstawili mu sprawę z naczelnikiem miasta w naj-
czarniejszych kolorach. Poczciwy towiańczyk przybie-
ga do mnie zaklinając, aby dla miłości bliźniego za-
pomnieć, wybaczyć i — na urzędzie naczelnika miasta
pozostawić. Grzecznie ale stanowczo zganiłem pośred-
nikowi nieproszonemu jego postępowanie, radząc, aby
lepiej nie mieszał się do rzeczy, które doń nie należą,
a patrzał tego, po co go tu przysłano. Mimo towiań-
skiego namaszczenia i pobłażliwości, wziął sobie bar-
dzo do serca słowa prawdy i rozgniewany pojechał
naprzeciw komisarza nadzwyczajnego281, lecz nieba-
153

wem wrócił, przywożąc wydziałowym tę błogą wia-


domość, że dni mojego komisarstwa policzone.
Już przed tym objeżdżałem trzy województwa Księ-
stwa, aby popychać rozwój organizacji wojennej i for-
mację batalionów kaliskich. Teraz udałem się w Prusy
Zachodnie, gdzie naznaczona na dniu 28 marca wy-
prawa w Płockie spełzła na niczym. Organizatorem
naznaczono na woj. chełmińskie i pomorskie rotmistrza
B[udziszewskiego] 282, który wśród burzącej się reakcji
z rozbitków niedoszłej wyprawy, na nowo miał for-
mować oddziały. Była to praca Syzyfa. Już kilkakrot-
nie wypowiedziałem i tu jeszcze raz powtarzam, że
Prusy Zachodnie, a w szczególności woj. chełmińskie,
od samego początku aż do ostatniej godziny powsta-
nia, odznaczały się przed całym zaborem pruskim —
ofiarnością, wytrwaniem i zapałem. Toteż zdawało się,
że przez zimę przygotowująca się wyprawa, przejdzie
wszelkie oczekiwania. Naczelnik woj. chełmińskiego
„Budrys", jedyny może w zaborze człowiek, który
wszystko dla powstania gotów był poświęcić, a przy
tym posiadający dar organizacyjny niezrównany, po-
łączony wedle potrzeby to z energią zuchwałą, to
z przebiegłą ostrożnością, przygotował broń i przybory
wojenne na wielką skalę.

Odezwałem się 283 do komisarza Rządu w Dreźnie 284,


aby co rychlej wysłał w zabór pruski kilku zdolnych
oficerów, zwłaszcza dla formujących się oddziałów w
Prusach Zachodnich. Niezwłocznie przybył pułkownik
E[dmund] C[allier] i mimo doznanych wprzódy przy-
krości, z zapałem a energią podjął się wyprawy w Płoc-
kie. Przedstawiłem Rządowi, iż dobrze by było, tak
chętnego a rzadkiego oficera naznaczyć naczelnikiem
wojennym woj. płockiego, w miejsce zamianowanego
majora O[lszewskiego] 285, który wedle zebranych wia-
domości na miejscu, przez moich agentów, nie dorów-
154

nywał w tym względzie płkowi C[allierowi]. Rząd wsze-


lako propozycją moją odrzucił.
Skoro tedy przybył tak dzielny oficer jak płk C [al-
lier] w lutym do Prus Zachodnich, jako dowódca wy-
prawy w Płockie, formacja ograniczywszy się teraz
głównie na zebraniu i rozlokowaniu ochotników, szyb-
ko ukończoną została tak, że już 21 marca 1200 ludzi
kompletnie uzbrojonych mogło wyruszyć w pole. Or-
ganizacja cywilna zobowiązaną była li do przystawie-
nia gotowej broni i rekwizytów na oznaczone przez
wojskowych punkta, — ochotnikami zaś oficerowie
sami jako organizatorowie cząstkowi rozrządzali we-
dle zapadłego na radzie wojennej planu. Gdy się do-
wiedziała pewna maluczka klika, że C [allier] rzeczy-
wiście chce 21 marca wkroczyć do Płockiego, przelę-
kła się okropnie i koniecznie ruch ten zbrojny spara-
liżować postanowiła. Podjudzono tedy kilku referentów
powiatowych, aby oświadczyli, że proch się popsuł, ła-
dunki nie gotowe, broni tak szybko na oznaczone miej-
sca przewieźć niepodobna, dlatego proszą o tydzień
przynajmniej zwłoki. — C[allier] nie przeczuwając
podstępu, choć niechętnie, odroczył wyjście na noc z 28
na 29 marca. Czas ten wystarczył, aby zamysły zdra-
dzieckie kilku niekczemników dojrzały. — Agenta roz-
wożącego broń użyto za główne narzędzie. M[aćkow-
ski] 286, młody chłopak, — wielce się zasłużył sprawie
przez nieprzerwane a szczęśliwa przewożenie broni.
Trudnił się tym rzemiosłem prawie od roku, ani razu
przez Prusaków nie złapany. Powodzenie wbiło go -v
końcu w dumę, z której klika owa skorzystać umiała.
Uroiwszy sobie, że na coś lepszego zdać się może, jak
na agenta broni, chętnie dał ucho podszeptom poważ-
nych sensatów, przed których rozumem, znaczeniem
i stanowiskiem nie tylko on bił czołem. Podmówiony
rozkazów danych mu co do przystawienia broni w
155

punkta zboru nie wykonał, naczelnika swego okłamał,


a wreszcie zniknął. M[aćkowski] pobierał pensję z ka-
sy narodowej i jeszcze za mego komisarstwa w Pru-
sach Zachodnich otrzymał surową instrukcję, — że za
najlżejsze uchybienie wedle praw wojennych karanym
będzie. Za to, co teraz zrobił, zasłużył na śmierć, która
by go niechybnie była spotkała, gdyby nie wzgląd na
rzeczywiste zasługi oddane powstaniu, na wiek młodo-
ciany i ograniczoność umysłową, [co] wszystko razem
zniewoliło mnie później do zaniechania sądów na nie-
go, zwłaszcza że i czasy nie były po temu, aby za
podobne występki sprawiedliwość wymierzać.
M[aćkowski] był ślepym narzędziem reakcji, na karę
zasłużyli moralni sprawcy jego występku — a przede
wszystkim K[owalski]287 z Lubawskiego, który w tej,
jak i w innych kabałach, rej wodził. Człowiek nieo-
krzesany, pyszałek a ciasnej głowy, — z początku gar-
nął się do pracy powstańczej, bo tym sposobem wy-
dobył się na wierzch z nicości i stanął menerem w
powiecie. Przez jego ręce szło dużo broni w Płockie,
za przemycanie przez granicę wydawał szalone sumy,
a gdy zażądano rachunków, zwykle wyrachować się nie
mógł, a w końcu wprost odmówił wyrachowania się
z powierzonej sumy — około 1000 tal. Nie posądzam
K[owalskiego] wcale o nadużycie, ale o nieporządek
i lekkomyślne szafowanie pieniędzmi narodowymi.
Był to jedyny w Zachodnich Prusach wypadek, że
członek organizacji i to obywatel possesionatus, i choć
nie bene to przynajmniej legaliter natus, za niewyra-
chowanie się ze sum mu powierzonych z organizacji
wykluczony został. Gdy B[udrys] jako wojewódzki
wykonawcą i przestrzegaczem był tej uchwały, pow-
ziął doń banita zaciekła nienawiść i spoza węgła wszę-
dzie mu szkodzić usiłował. B[udrys] ojciec dzieciom,
zawikłany przez ofiary dla powstania majątkowo, du-
156

sza całego województwa chełmińskiego, dotknięty przez


takiego nikczemnika na honorze, proponuje pojedynek,
jedynie rozsądny w owych czasach. — Obaj mają
wyjść z oddziałami w Płockie i wspołszarżę na nie-
przyjaciela w pierwszej potyczce. B[udrys] się stawił,
K[owalski], choć kawaler (prawda stary), bez rodziny,
bez obowiązków, zużyty, wolał niecnymi intrygami
zniszczyć całą wyprawę w Płockie, aniżeli stawić się
do tak chlubnego pojedynku. Co więcej w tym czasie
rozgorzał satyra miłością do młodziutkiej niewinnej
pensjonarki, i to złożył u nóg bogdanki — trofea swoje.
— Bez upiększeń przedstawiłem nagą prawdę, ale
i bez uprzedzeń osobistych, z K[owalskim] bowiem
prócz urzędowych stosunków, żadnych innych nie mia-
łem, ani nie podałem mu sposobności do przyjaźni lub
nienawiści. Uważając go atoli jako głównego sprawcę
nieudanej się wyprawy w Płockie, zmuszony byłem
napiętnować go, jak na to zasłużył. —
Płk C[allier] zamierzał wyruszyć czterema kompa-
niami. Pierwsza toruńska, pod dowództwem J[asiń-
skiego], którego atoli przed wyprawą Prusacy przyare-
sztowali. Na jego miejsce naznaczony B[ednarski] 288
stchórzył, a napiwszy się na fantazję, obóz opuścił.
Za to łajdactwo kazałem następcy C[alliera] majorowi
B[udziszewskiemu] ująć B[ednarskiego] i sąd nań zło-
żyć. Poczęto go ścigać, lecz szlachta dowiedziawszy się,
o co idzie, sama tak pożytecznego im człowieka chro-
niąc, za granicę wysłała. Druga kompania — brodnic-
ka, pod K[ossakowskim] 289 przedostała się szczęśliwie
w powiat prasnyski, lecz na samym wstępie zmuszona
do bitwy, przez Moskali zniesioną została. Trzecia kom-
pania, środkowa, miała przejść na czele z Ca[llierem]
— po aresztowaniu go przez Prusaków rozeszła się do
domu. Kiedy na trzy dni przed wyjściem organizator
powiatu lubawskiego rozkazał broń przeznaczoną dla
157

swej kompanii ruszyć i ku miejscu zbornemu posunąć,


obywatele stawili opór, nie chcąc broni u nich złożonej
ani wydać, ani dalej ekspediować. Pachniało to otwar-
tym buntem. Cal [lier] zawiadomiony pośpieszył na
miejsce i jakoś trafił tym panom do przekonania, że
spokornieli i nieprawnie zatrzymaną własność publicz-
ną wydali komu należało. Wróciwszy na stanowisko,
zastał nowe kłopoty wskutek przeniewierstwa agenta
broni M[aćkowskiego], o którym wyżej wzmiankowa-
liśmy. Całą dobę w poszukiwaniach za przechowaną
bronią C[allier] wymykał się szczęśliwie tropiącym go
Prusakom. Nadaremne usiłowania. Ani broni nie od-
szukał, ani zbierającego się ochotnika do boju popro-
wadzić nie mógł. — Drugiej nocy aż w powiecie lu-
bawskim w sąsiedztwie siedziby pana K[owalskiego]
obsadzony przez wojsko pruskie dostał się do więzie-
nia wraz z wiernymi towarzyszami. — Prowadzone
później przez B[udziszewskiego] w tej sprawie śledz-
two wykryło ważne poszlaki, iż po prostu zadenuncjo-
wano Prusakom o całej wyprawie. Gdy atoli papiery,
które posiadam, faktycznych dowodów nie zawierają,
wolę rzucić zasłonę, aby rozdarłszy ją, nie spotkać się
twarzą w twarz z nikczemną zdradą. Zamknijmy oczy
i powiedzmy sobie: ot! fatum! allah kerim!
Czwarta kompania: lubawska, w komplecie zebrana
i uzbrojona, przed wkroczeniem w Płockie straciła
swych dowódców: Piotra Cz[arlińskiego] 290, który
rzeczywiście ciężko zaniemógł i O[lszewskiego], który
specyficznie niemieckiej dostał choroby: Kanonenfie-
ber. Ścigana przez Prusaków, niebawem po przekro-
czeniu granicy przez Moskwę rozbitą została. Kompa-
nia ta zasługuje na szczególną wzmiankę, dlatego że
przeważnie składała się z Kaszubów od Gdańska. Któż
by był pomyślał, że w cząstce tej, o której istnieniu
może i niejeden nie wie wcale, uważanej za straconą,
158

tak gorące biją serca polskie. Wybrało się do 200 chło-


pa z tamtych stron, a idąc od wybrzeża Bałtyku ku
granicy województwa Płockiego na drogę nie przy-
jęli ani złamanego szeląga żołdu, ani innej pomocy.
Za najem nie idziemy się bić, mówili, za braci naszych,
dajcie nam broń na Moskala, o resztę się nie kłopocz-
cie. I szli piechotą, podwód nie przyjmując, wśród
zimy, własnym kosztem, z oczyma wytężonymi w stro-
nę, skąd dusza ich zdawała się słyszeć jęki knutowa-
nych współbraci, chwycili za broń, przeszli granicę,
padli pod obuchem przemocy. Może myślicie, że roz-
pierzchli się i pobiegli chyżo do domu? — Nie, mimo
perswazji naszych mężów stanu i dyplomatów powia-
towych stali na pograniczu gotowi na apel. — Dopiero
gdy później i starszyzna wojskowa powiedziała im, że
wszystko stracone, ze łzą w oku powlekli się znów
o własnych środkach do domu. I któż to są ci bohaty-
rowie, przed którymi każdy z nas czołem uderzy? Ot!
biedny chłop-kaszuba, pośmiewisko obcym i własnym
rodakom!
Tak więc spełzł ostatni zakus zbrojny w zaborze pru-
skim, o którym płk Cal[lier] w swym dziełku Trzy
chwile dosadnie się wyraża: ,,Jeden major rzeczywiście
zachorował, drugi oczekiwał dnia wystąpienia, aby
przekonać się ostatecznie o swej chorobie, trzeci upił się
jak nieboskie stworzenie, a mnie syn obywatelski, za
przewózkę broni płatny, zostawił bez niej w chwili,
gdy swoich ludzi uzbroić miałem" 291. Z naszej strony
dodalibyśmy jeszcze dla wypełnienia obrazu: całą zaś
wyprawę, owoc kilkomiesięcznych wysiłków całych
Prus Zachodnich, zniweczyła szajka tchórzów, jaśnie-
wielmożnych kajdaniarzy, którym przewodził sławet-
ny K[owalski], chcący coûte que coûte starokawaler-
skie trofea złożyć na ołtarzu prawowitego hymenu,
159

choćby przyszło dobić się do tego szczęścia — szelmo-


stwem. Dii bene vertant!

Zarządziwszy co najpotrzebniejsze w Prusach Za-


chodnich, pośpieszyłem do Poznania. Przybył naresz-
cie i komisarz nadzwyczajny292. Na posiedzeniu z 28
kwietnia członkowie Wydziału składali szczegółowe
sprawozdania z swych sekcji, po czym wszczęły się
gorące rozprawy. Na zapytanie jednego z członków,
co Rząd Narodowy w obecnym stanie dalej zamyśla
robić, komisarz nadzwyczajny w gorącej przemowie,
najprzód wyraził zdziwienie nad podobną interpelacją.
Rząd powstańczy nic innego robić nie może, tylko po-
ruszyć w narodzie wszystkie żywioły i pchnąć je do
jednego celu — do powstania, do walki z wrogiem na
śmierć lub życie, w tym kierunku działa, wszystkie
władze narodowe idą za nim, żywi przekonanie nie-
złomne, że i Wydział zaboru pruskiego, zaniechawszy
sprzeczek w własnym gronie, nie pozostanie w tyle,
ale i nadal jak dotąd, czynem powstanie popierać bę-
dzie. W ciągu tych rozpraw, jeden z członków odezwał
się z czczym frazesem, że zabór pruski nie cofa się
przed ofiarami, lecz w obecnym położeniu rzeczą naj-
właściwszą stanie na stanowisku z nabitą bronią, gdzie
czekać będzie na dobrą sposobność. Zapytałem, jakaż
to będzie ta dobra okazja? czy może np. gdy nieprzy-
jaciel zbliży się na odległość strzału? a nuż wcale się
nie pokaże? co wtedy? Mimo to większością 4 przeciw
l Wydział uchwalił: przygotowywać wszystko do wy-
prawienia oddziałów, nie oznaczywszy jednak terminu
ich wyjścia. W dyplomatycznym słownictwie nazywa
się to — zbrojna neutralność.

Z przekonania osobistego293 pilnie przestrzegałem,


aby z władzy a powagi Rządu Narodowego nic się nie
uroniło. Wyznaję, że wstrętną mi była wzmagająca się
160

liczba dygnitarzy zagranicznych. Niestety sam Rząd


dawał w tym względzie gorszący przykład. Jeśli kto
był poszlakowany przez Moskwę, albo wydawał się
niebezpiecznym Rządowi Narodowemu, natychmiast
wysyłano go w senatory — za granicę. Stąd powstali
nadzwyczajni komisarze, organizatorowie jeneralni,
agentury wojskowe i dyplomatyczne, naczelnicy woje-
wództw przesiadujący za granica, a wszyscy wydający
siarczyste rozkazy do kraju i urzędujący w najlepsze
— choćby o sto mil od teatru wojny. Sam tego do-
świadczyłem niejednokrotnie, gdym otrzymywał wez-
wania, ba! nawet rozkazy od tych władz za granicą cał-
kiem sprzeczne z instrukcjami odebranymi od Rządu.
Zwracałem wiec w kilku raportach uwagę Rządu na tę
sprawę, a przede wszystkim ostrzegałem przed niebez-
pieczeństwem możliwego sformowania się niby — filii
Rządu Narodowego za granicą. Z tą myślą nosił się nie-
jeden, choć nie był wcale stronnikiem jenerała Miero-
sławskiego. Proponowałem nawet Rządowi, aby krom
niezbędnych kilkunastu ludzi potrzebnych za granicą,
np. do zakupna i transportu wojennego materiału, wszy-
stkich innych zawezwać przynajmniej, aby w zaborze
austriackim i pruskim przebywali, dopomagając w ro-
botach miejscowych. Rząd niesłusznie dał mi cierpką
odprawę, słusznie zaś żądał ode mnie dowodów na po-
twierdzenie mych obaw i podejrzeń. Niestety! zbyt wie-
le miałem do czynienia u siebie, temu nawet nie wydo-
łałem, trudno więc było udawać mi się za granicę dla
zbierania niezbitych dowodów. Zamilkłem więc, waru-
jąc sobie, aby przynajmniej w zaborze pruskim władze
zagraniczne nie mieszały się do prac prowadzonych, i
tak później nawet wymogłem na rządzie przy nomina-
cji J. D[ziałyńskiego] na organizatora ogólnego w zabo-
rze, że będzie urzędował w miejscu, albo postawi swego
alter ego, jeśli w zaborze pruskim oprzeć się nie będzie
mógł 294.
W końcu zawezwał komisarz nadzwyczajny, aby
Wydział krom prezesa wybrał jeszcze jednego członka
na zjazd notablów do Drezna, gdzie ostatecznie zakrój
organizacji wedle chwilowego położenia zadecydować
161

miano, oraz, ażeby wszystkie rachunki i dokumenta


jakie są, do Izby Obrachunkowej w Paryżu jak naj-
śpieszniej wysłano. — Potrzeba urządzenia w Pozna-
niu policji narodowej była niezbędną. Miejscowi cał-
kiem do tego nie byli zdatni, przywykli od maleńkości
do jawnego, legalnego postępowania. Trzeba było urzą-
dzić policję z kilku agentów co najsprytniejszych, któ-
rzy by wszędzie wcisnąć się potrafili. Taka kontrmina
przeciw machinacjom osławionego Bärensprunga była
konieczna, komisarz nadzwyczajny polecił mi szybkie
wprowadzenie w życie tej instytucji, obiecując przysłać
mi dwóch znamienitych członków ze Straży Bezpie-
czeństwa warszawskiej. Przedstawiłem na posiedzeniu
z 4 maja te sprawę Wydziałowi i zażądałem wyasygno-
wania na ten cel z kasy 1000 tal.295 Wydział, wystra-
szywszy się tak srogiej instytucji, ani słuchać nie chciał
o niej i asygnowania pieniędzy odmówił. Wtedy namó-
wiłem komisarza nadzwyczajnego, aby wprost na mocy
prawa mu przysługującego zażądał tej sumy dla siebie,
co też uczynił. Lecz wydziałowi wzięli na kieł, prosili
o wyjaśnienie, na jaki cel pieniądze te użyte będą. Ko-
misarz nadzwyczajny oświadczył, że wprawdzie nie
jest obowiązany się tłumaczyć, trzymając się litery pra-
wa, gdzie atoli idzie o dobro sprawy i o bratnią zgodę,
tam on chętnie poświęca formę, więc nie tai, że te
1000 tal. mają być użyte na utworzenie tajnej policji
w Poznaniu. Na tak gentelmenowskie postępowanie
odpowiedział Wydział sucho, że pieniędzy na policję
nie da. Podobny krok dawał do myślenia, był to pierw-
szy jawny opór woli Rządu, pierwsza próba buntu, za
którą niebawem nastąpiły jawne odstępstwo i zdrada.
W tej chwili popełniłem błąd nie do przebaczenia. —
Należało raz skończyć robaczywa rolę dyplomatyzo-
wania i paktowania, sposobność sama się nastręczyła:
było rozpędzić Wydział na cztery wiatry, urządzonej
162

już organizacji wojenno-policyjnej na prowincji oddać


zupełną władzę. Wtedy chociażby się było z czasem
okazało, że powstanie niepowrotnie upadło, rozwiąza-
łaby się organizacja w sposób uczciwy i z honorem,
uniknęłoby się niezgody, podstępów i nikczemnych spo-
sobików deptania po upadłych. Nie stanąłem na wy-
sokości położenia rzeczy, danej chwili nie umiałem
wyzyskać — wkrótce też poniosłem zasłużoną karę:
w miesiąc wydziałowi przywłaszczyli sobie całkowitą
władzę, organizację wojenną rozbili, ogólną zaszcze-
pili nieufność i podjudzanie jednych na drugich, na
ostatku mnie zbałamuconej opinii na pastwę oddali. —
Jak się wyżej powiedziało, za pierwszym objawem
buntu nastąpiły inne. Rząd Narodowy osobnym pis-
mem nakazał Wydziałowi wypłatę kilkuset talarów na
wydobycie 1500 karabinów, procesowanych w Gdań-
sku. Wydział oparł się tak kategorycznemu rozporzą-
dzeniu, żądając po impertynencku wprzódy przedłożenia
sobie wyroku sądowego w sprawie tej już zapadłego.
Panowie z Wydziału296 pierwszy raz stawili opór
wprost rozporządzeniom Rządu Narodowego, w spra-
wie zaliczki na przyaresztowaną broń mazowiecką,
uczynili to w mej nieobecności na posiedzeniu 30 Wy-
działu 297.
Nie mogąc wydostać w uczciwy sposób pieniędzy na
urządzenie policji, z odrazą byłem zmuszony po raz
pierwszy chwycić się podstępów, żądając większych
sum na wydatki służbowe. Urządziłem tedy policję
z pięciu ludzi w Poznaniu i jednego agenta miałem w
Bydgoszczy. Przez te kilka tygodni co istniała ta tajna
policja, już wiele stosunkowo zrobiła. Wiedziałem
o wszystkich knowaniach reakcji z jednej strony,
a z drugiej o podrzędniejszych zamiarach policji pru-
skiej, jak np. o rewizjach. Ja sam zawdzięczam tym
moim agentom, że dwukrotnie wymknąłem się z łapki,
zastawionej na mnie przez Bärensprunga, raz na ulicy,
163

drugi raz w Hotelu Krakowskim, dokąd szpieg pruski


aż do drzwi pokoju, do którego wszedłem, mnie odpro-
wadził. W ten sposób kilku innych uniknęło więzie-
nia. —
W połowie tedy maja odbył się wielki zjazd naj-
znamienitszych członków organizacji, przebywających
za granicą, że tylko wymienię: jenerałów: B[osaka],
K[ruka], R[óżyckiego], ks. S[apiehę], W[acława] P[rzy-
bylskiego], J[ózefa] J[anowskiego], Bfiernawskiego],
D[ziałyńskiego] jako desygnowanego organizatora na
zabór pruski, O[hłapowskiego] jako delegata Wydziału
itd. itd.298 Pokazało się wtedy, jak olbrzymie w naro-
dzie wśród takich katastrof jak powstanie dokonywają
się przemiany, jak szybko po sobie następują wypadki
i położenia, różniące się od siebie całkiem co do istoty
i znaczenia. Co wczoraj było na porządku dziennym,
dziś jest bez treści, a jutro należeć będzie do rupieci
archeologicznej, co przed chwilą stawało się koniecz-
nością, obecnie wyradzało się w nonsens i szaleństwo.
A stąd dalszym wynikiem, że jeśli w czasach pow-
szednich emigrowanie jest dla kraju nieszczęściem,
w chwilach przewrotu politycznego zejście choćby cza-
sowe ze stanowiska, opuszczenie areny zapasów z wro-
giem w zamiarze przygotowania się za granicą do no-
wej walki — staje się dla sprawy niepowetowaną klę-
ską. Na owym zjeździe drezdeńskim okazało się, że
ludzie najzacniejsi, najdzielniejsi, którzy zaledwie
przed kilku tygodniami kraj opuścili, już ówczesnego
zwrotu sprawy pojąć nie byli w stanie. Cóż dopiero
mówić o tych, co na miesiące liczyli pobyt swój za
granicą albo nawet na lata! We wszystkich zgromadze-
niach i naradach dominowała złudna myśl rozpoczęcia
na nowo powstania itd. wedle gigantycznych projek-
tów. Na papierze ćmiło się od kroćset tysięcy ochotni-
ka, gdzieś się obrócił, odbijały ci się o uszy korpusy,
164

dywizje, pospolite ruszenie, wyprawy lądem i morzem


itd. itd. Ból niewysłowiony pognębił mą duszę, wie-
dząc co się dzieje w kraju, a patrząc na zamysły kwint-
esencji z organizacji narodowej za granicą, straciłem
ostatni promyk nadziei, ażeby powstanie jeszcze
wskrzesić można.
Wedle planów drezdeńskich, zabór pruski miał się
stać deską zbawienia dla powstania. D[ziałyński], przez
władze narodowe za granicą przebywające na organi-
zatora zaboru kreowany, rozwinął cały szereg pomy-
słów, wedle których Polskę zbawić należało. Uwielbiać
trzeba było poświęcenie tego białego kruka wśród
strupieszałej magnaterii naszej, czcić gorącą wiarę
i zaufanie w pomyślność powstania, a przecież boleć
należało nad zupełnym niezrozumieniem sytuacji w
zaborze pruskim. Sądził, że wszyscy, jak to w począt-
kach było, tchną najlepszym duchem i jak dawniej tak
i teraz pójdą za jego głosem. Lecz zapomniał, że już
ongi oddziały powstawały raczej wysiłkiem jednostek,
aniżeli współudziałem ogółu, a cóż dopiero dzisiaj
myśleć o pospolitym ruszeniu z zaboru pruskiego na
pomoc braciom gniecionym przez Moskwę! Pod jene-
rałem Kr[ukiem] zadecydował zarządzić wyprawę na
Żmudź z Prus Wschodnich, Poznańskie i Prusy Za-
chodnie podzielił na istną szachownicę, skąd wzdłuż
całego pogranicza ze zaborem moskiewskim jeden od-
dział za drugim bez przerwy wychodzić miały, tak zu-
pełnie, jakby ani jednego żołnierza pruskiego nie było.
D[ziałyński] nie był zamianowany stanowczo przez
Rząd organizatorem, w ostatnim reskrypcie z dnia 30
kwietnia, który przywiozłem z sobą do Drezna, najdo-
wodniej się to pokazuje299. Później to nastąpiło na
moje przedstawienie, ale tylko pod tym warunkiem,
że organizator główny w zaborze, a nie za granicą,
przebywać będzie.
165

Mimo to, nie chcąc wszczynać bezużytecznych spo-


rów, reskryptu owego nikomu nie pokazałem i z D[zia-
łyńskim] jako z organizatorem zaboru traktowałem.
Wręczyłem mu potrzebne dokumenta i papiery śledz-
twa w sprawie wyprawy mazowieckiej, prosząc o ry-
chłe złożenie sądu w tej tak piekącej kwestii. Przy
obradach nad zaborem pruskim występowałem sam
jeden przeciw projektowanemu „Statutowi organicz-
nemu", nie dlatego żeby był zły, ale że nie na czasie.
Takiej ustawy potrzeba było w początkach, gdy pow-
stanie chcąc nie chcąc wszyscy popierali. Teraz, gdy
zapał ostygł, ludzie przekonania po więzieniach lub za
granicą, a wsteczne żywioły proces fermentacyjnego
rozkładu rozpoczęły, taka na wszystkie warstwy spo-
łeczeństwa obrachowana organizacja, większe jeszcze
rozbestwienie reakcyjne i zaciekłość oporu wywołać
musiała. Uwagi moje, perswazje były głosem wołają-
cego na puszczy, bo wśród obradujących bogdaj czy
nie sam jeden byłem, com do ostatniej chwili przed
zjazdem stał na stanowisku, pozostawał w ciągłych
stosunkach z Rządem i pogranicznymi województwami
zaboru moskiewskiego, a wiedział dobrze, co się dzieje
w Galicji — słowem, trzymając ręce na żywotnych ar-
teriach powstania, miałem świadomość bolesnej praw-
dy, że życie ucieka niepowrotnie. Ulżyć było można
konaniu przejednaniem i miłością; środki gwałtowne
przyśpieszały koniecznie rozpasanie przedśmiertne śle-
pych namiętności i skon wszeteczny.
Widząc, że słowa moje nie przekonają nikogo, a nie-
jednego rozdrażniły, zamilkłem, poddając się woli
wszystkich. Będący ze mną delegat Wydziału machia-
wełicznie potakiwał roztrząsanym projektom, raz po
raz pro décorum skromne robiąc przedstawienia. Postę-
powanie to wyrachowane było, aby obradujących prze-
konać o uległości Wydziału, a w istocie, aby do głębi
166

poznać plany obradujących i wedle tego z powrotem


urządzić kontrminy. — Spisano tedy ,,Ustawę organicz-
ną", którą J. J[anowski], niedawno przybyły z War-
szawy, w imieniu Rządu zatwierdził i Rządowi do osta-
tecznego zatwierdzenia przedstawił. Był to pleonas-
mus — tj. po polsku: dwa grzyby w barszcz. Albowiem
jeśli J[anowski] miał prawo w imieniu Rządu zatwier-
dzać cośkolwiek, wtedy szkoda była drogiego czasu na
przesyłkę papierów do Warszawy, a nawet zgubnym
dla czczych formalności zwłóczyć robotę; jeżeli zaś
sankcja Rządu była niezbędnie konieczną, wtedy za-
twierdzanie z pierwszej ręki przez J[anowskiego] sta-
wało się co najmniej zbytecznym.

Ustawa ta organiczna 300 nigdy nie weszła w życie,


a nawet sankcji Rządu nie otrzymała, bo go właściwie
już nie było. Zwołane w maju 1864 roku wielkie ze-
branie do Drezna głównych dowódców i komisarzy
uplanowało wiele rzeczy, które na niczym spełzły, bo
w kraju już przygasło ognisko, a którego prądy elek-
tryczne pobudzały kraj do nowych ofiar i zapasów. Bo-
lesnym było patrzeć, jak ludzie zasłużeni, przed kilku
nieraz miesiącami opuściwszy kraj, teraz zupełnie nie
zrozumieli położenia sprawy i łudzili się różowymi na-
dziejami i projektowali nowe wyprawy, i uchwalali
nowe radykalne zmiany. Do tych należał zacny
J. D[ziałyński], który w tym czasie podjął się jeszcze
dźwignąć powstanie, biorąc za podstawę działania za-
bór pruski. Stąd wynikła owa „Ustawa organiczna",
najwyśmienitsza w świecie, gdyby był duch w naro-
dzie i materiał taki, jak na początku powstania. W na-
radach nad tą „Ustawą" brałem udział ja i jeden z
członków Wydziału T. Ch[łapowski] (a raczej zastępca
członka). Bez ogródki przedstawiłem niemożliwość
przeprowadzenia takiej organizacji przy ogólnym
zwątpieniu, podsycanym umyślnie przez reakcję się-
gającą aż do Wydziału. A szkoda, bo lepszej ustawy
dla zaboru pruskiego wymyślić nie było podobna. Nie
chciano mi wierzyć. T. Ch[łapowski] dyplomatycznie,
167

tylko przeciw niektórym występował paragrafom, za-


pewniając atoli, że przy pomocy obecnego Wydziału
da się wiele zrobić. Odwołano się do Wydziału, aby
Rządowi zakomunikował swoje uwagi nad ,,Ustawą",
które też wypadły tak, że gdyby je Rząd przyjął, znów
by unicestwiły całą projektowaną organizację. Do
sankcji Rządu miał pozostać status quo. Lecz panowie
z Wydziału potrafili otumanić komisarza nadzwyczaj-
nego J[anowskiego], jen. K[ruka], a przede wszystkim
quasi mianowanego organizatora głównego D[ziałyń-
skiego] i zatamowali, oczekując tej sankcji, wszelką
działalność w zaborze. Tak najlepsze intencje i plany
najzacniejszych ludzi użyte zostały przez kilku kręta-
czy dyplomatycznych za narzędzie nawet do rozbicia
dotychczasowej zaledwie sklejonej organizacji.
W Warszawie Rządu w rzeczywistości nie było, po-
jedyncze wydziały przetrzebione strasznie, zaledwie
funkcjonowały, jedyny W[aszkowski] naczelnik miasta
dokazywał cudów, utrzymywał niezmordowaną swą
czynnością pozory silnego Rządu. J[anowski], któremu
dobrze były znane powyższe okoliczności, wraz z P[rzy-
bylskim] przemyśli wali. jaki by Rząd ze zbliżającą się
akcją wedle owych gigantycznych planów zakreśloną
tę nową fazę powstania zamanifestował. Zapropono-
wali mi, abym skoro zatwierdzenie „Ustawy organicz-
nej" nadejdzie, rozgłosił, że wziąłem dymisję, cicha-
czem zaś udał się do Warszawy, gdzie B[osak] i M[ie-
rosławski] także się stawić mieli, dla zasilenia a resp.
zreformowania Rządu Narodowego. W przekonaniu, że
akcja tak szumnie zapowiedziana do skutku nie przyj-
dzie, ani też żeby dogorywające powstanie na nowo
się rozżarzyło: w dalszej konsekwencji działanie Rzą-
du w dotychczasowym kierunku propagowania zbroj-
nej walki za bezskuteczne a nawet niemożliwe osądzić
byłem zmuszony. Mimo to bez namysłu przystałem na
zrobioną mi propozycję. Przybity, zgryziony, obdarty
z wszelkich nadziei, chwyciłem się tej ostatniej deski
168

zbawienia, na której spodziewałem się drogą najkrót-


szą dostać na łono Abrahama!
Co mi tam! wszystko mi jedno,
Czy dziś, czy jutro
Porzucę tę ziemię biedną,
I rzucę ciało — jak futro.
Oh! bo jak w futrze, tak w ciele
Dusza się nieraz spociła.

Oto słowami poety (Wasilewskiego)301 najlepiej od-


malowany ówczesny stan mej duszy. Idąc do Warsza-
wy, wiedziałem, że głowa nałożę wraz z towarzyszami.
Consummatum est — w tym streszczała się nasza mis-
ja; chodziło tedy, aby jak najgodniej wywiązać się
z tak zaszczytnego zadania. Dla uchylenia płonnych
usiłowań, mających na celu wskrzeszenie powstania
i umniejszenia cierpień a klęsk publicznych; dla wy-
trącenia nieprzyjacielowi po naszym upadku broni du-
chowej roznoszącej pożogę niezgody, odstępstwa, wza-
jemne nienawiści; dla wypowiedzenia ostatniej woli
konającego powstania i przypomnienia Europie, że bez
niepodległej Polski spokoju zażywać nie będzie: uwa-
żałem za konieczne, aby się sformował przedśmiertny
Rząd Narodowy, manifestujący się jednym aktem uro-
czystym wobec całego świata.
Pod hasłem: morituri te salutant należało narodowi
przedstawić, że na dziś walki zbrojnej dłużej prowa-
dzić z pożytkiem niepodobna. Dobrowolne zaś ustąpie-
nie z placu bojów to ma za sobą, że zbliży do siebie,
przejedna, zespoli ogniwem miłości powaśnioną dzia-
twę jednej matki, wystawi przez to trwałą tamę prze-
ciw gwałtom i bezprawiu barbarzyńskiej dziczy caratu.
W końcu wypadło rozporządzenie własnością publicz-
ną, której Rząd Narodowy był dotychczas szafarzem.
Pierwszą rzeczą byłoby zaopatrzenie wdów i sierot po
poległych lub na Sybir pognanych, resztę zaś zasobów
169

oddać stowarzyszeniu choćby najkonserwatywniej-


szych, byle prawych ziomków, na krzewienie prze-
mysłu, podniesienie rolnictwa, rozszerzenie ogólnej
oświaty.
Tym sposobem od razu podałoby się rękę kamienu-
jącym się partiom i rzuciłoby się naturalny most wio-
dący od szczęku broni do prac pokojowych. Spełni-
wszy to wszystko, a przynajmniej dawszy inicjatywę
do tej ekspiacyjnej akcji, winni członkowie Rządu
krótkim manifestem zakląć naród, aby z wrogami
nigdy w żadne ugody nie wchodził, ofiarowaną przez
nieprzyjaciela zgodę aby odpychał ze wzgardą, nie
oglądał się na nikogo, li pracą wytrwałą budząc po-
wszechne zaufanie do własnych sił i utwierdzając się
w przekonaniu, że Ojczyzna wolną i niepodległą być
musi. Po tym manifeście Rząd Narodowy zrywa ta-
jemniczość go otaczającą, na swoje barki bierze odpo-
wiedzialność za wszystkich i wszystko, spokojnie przyj-
muje całą zemstę rozszalałej Moskwy: Rząd Narodo-
wy się ujawnia w Warszawie! Oto plan, jaki zamy-
śliłem przeprowadzić, wszedłszy w skład proponowa-
nego Rządu. Tymczasem wróciłem na moje stanowisko
w zaborze pruskim, aby wychylić do dna kielich gory-
czy. Pośpieszył przede mną delegat Wydziału 302. Odtąd
rozpoczyna się systematyczne a skryte paraliżowanie
wszelkich robót, nie mówię powstańczych, ale nawet
organizacyjnych. Sekretarz Wydziału L[ambda], zażą-
dał w kwietniu kilkudniowego urlopu. Jako zastępcę
zamianowano Łop[acińskiego] 303, któremu urlopowany
sekretarz oddał archiwum i pieczęć wielką Wydziału.
Po niejakim czasie zmiarkowali wydziałowi, że wiel-
kie popełnili głupstwo, oddając z rąk oddanego im
L[ambdy] pieczęć i dokumenta takiemu rewolucjoniś-
cie Ł[opacińskiemu]. Wzięto się do podstępu, aby głu-
pi krok naprawić. Przed wyjazdem moim do Drezna
170

Wydział uchwalił instrukcję dla sądów cywilnych, za-


raz po sesji zastępca sekretarza ekspediował ten doku-
ment na województwa. Wtem zjawia się u niego urlo-
powany sekretarz L[ambda] i prosi, aby mu pozwolił
na chwilę pieczęci dla przyłożenia jej na niektórych
zaległych pismach Wydziału, które niezwłocznie teraz
mają być wy słane. Ł[opaciński] nie domyślając zdrady
dał pieczęć i — więcej się z nią nie zobaczył. Dowie-
dziawszy się o tym, zawezwałem L[ambdę] do tłuma-
czenia, jak śmiał, nie będąc w urzędowaniu, zabierać
pieczęć, nakazując natychmiast zwrot takowej. L[am-
bda] począł tumanić; nie mając czasu z nim się zaba-
wiać, dałem mu dymisję, aby i pozoru nie miał do
dłuższego przetrzymywania pieczęci. Na posiedzenie
Wydziału w czasie mojej nieobecności L[ambda] sta-
wił się, aby zdać służbę, ale szanowni członkowie
orzekli, ,,że pomimo otrzymanej dymisji, sekretarz ma
prawo i obowiązek posiadać pieczęć Wydziału, i że ta-
kowa przy nim zostanie, aż do ogólnego posiedzenia".
Na to naturalnie L[ambda] oświadczył, że pieczęć za-
trzymuje i złoży ją temu z członków Wydziału, od któ-
rego ją przyjął. Wróciwszy z Drezna przeforsowałem
usunięcie ze sekretarstwa L[ambdy]; zamianowany zo-
stał w jego miejsce Ł[opaciński], mimo to do pieczęci
już nie przyszedł, jeden z wydziałowych pod rozma-
itymi pozorami ją przetrzymywał. W krótkim czasie
Ł[opaciński] rozniemógł ciężko, na śmiertelnym łożu
spoczywającemu chciano wykraść jeszcze protokoły
i dokumenta Wydziału, lecz je obronił i w porę do
mnie odesłał. Wśród strasznych bólów skonał. Pokój
jego popiołom! Była to jedna z tych sympatycznych
istot, które każdego chwytają za serce — nawet prze-
ciwników politycznych.
Zaraz po powrocie z Drezna zwołałem dnia 24 ma-
304
ja posiedzenie. Członkowie Wydziału już przy goto-
171

wali na piśmie nad „Ustawą organiczną" uwagi wcale


inaczej brzmiące, aniżeli obietnice delegata Wydziału
w Dreźnie. Po prostu przedstawiono Rządowi Naro-
dowemu, że ustawa jest niewykonalna i zażądano cof-
nięcia jej305. Poprosiłem członków, aby uwagi swe
ułożyli w memoriał dla przesłania go jak najśpiesz-
niej do Warszawy. Chodziło mi o dostarczenie dowo-
dów dwulicowego postępowania wydziałowych. Zacny
dyrektor skarbu 306, widząc na jak brudne zanosi się
kabały, podał się do dymisji, lecz nie przyjąłem, propo-
nując mu urlop. Tak samo zrobił później i dyrektor
administracji307, nie chcący choćby nominalnie być
wmieszanym w niecne intrygi.
Po posiedzeniu z dnia 24 maja zrobiłem objazd 3
województw Księstwa i przekonałem się na wstępie
o sygnalizowanej mi jawnej reakcji na prowincji. Już
w końcu kwietnia włóczyły się po prowincji ad hoc
przez Wydział potajemnie wysłane i dobrze zapłaco-
ne indywidua, podjudzając urzędników cywilnych orga-
nizacji przeciwko wojskowym. Obok tego polecali ci
agenci zawieszenie wszelkich czynności, choćby przez
wyższą władzę nakazanych — a robić to tylko, co oso-
by dobrze znane wprost z Wydziału polecą. Zwłaszcza
przeciw rozporządzeniom komisarza pełnomocnego
i jego pomocników działać, którzy otwartą wojnę pro-
wadzą już nie tylko z Wydziałem, ale z wszystkimi
rozsądnymi mieszkańcami, usiłując popchnąć zabór w
otchłań rewolucji i terroryzmu — dlatego i propagan-
dzie politycznej wśród ludu krzewionej wszelkimi spo-
sobami przeszkodzić. Jednego takiego ptaszka odkry-
łem. Nazywał się jeśli się nie mylę K.308 Dawniej prze-
siadując jako guwerner u Witolda T[urny], pozował
na ultraczerwonego, teraz przeszedł na żołd Wydziału
i był jednym z najczynniej szych agentów - prowoka-
torów reakcji. Mając dowody w ręku, posłałem za nim
172

jednego z moich ludzi z wyrokiem przyaresztowania,


odstawienia do najbliższego organizatora wojskowego,
wyliczenia 30 bizunów ze stosowną nauką moralną.
Tropiącego wysłannika mego na nieszczęście Prusacy
przypadkowo wprzódy schwycili, zanim wyrok wyko-
nać zdołał.
W objażdżce mej wpadłem krom tego na ślady, ja-
koby Wydział zaraz po powrocie delegata z zjazdu
drezdeńskiego rozesłał do wojewódzkich jakiś poufny
okólnik, którego atoli w oryginale na razie wyszperać
nie mogłem 309. Zgryziony takim obrotem rzeczy, wró-
ciłem do Poznania, aby członkom Wydziału przedsta-
wić, na jaką odpowiedzialność tak niegodnym postę-
powaniem się narażają. Raz i drugi poprosiłem na po-
siedzenie, ale nikt się nie stawił. Dowiedziawszy się
przez moją policję, że wydziałowi już kilka odbyli po-
siedzeń i moje wezwanie ignorować zamierzają, posła-
łem im króciutkie ultimatum, aby na wyznaczone
przez mnie posiedzenie przybyli, w przeciwnym razie
uważać będę, że się już nie poczuwają do obowiązków
na nich ciążących, a mnie zmuszą do chwycenia się
środków im wcale nieprzyjemnych310. Na takie dic-
tum acerbum przybyło dwóch członków Wydziału i je-
den zastępca, — posiedzenie zatem było prawomocne.
Zagaiłem sesję sprawozdaniem com widział na pro-
wincji. Stan województwa i Księstwa grozi rozpadnię-
ciem się organizacji i wymaga ze strony Wydziału
energicznej pomocy. Natomiast widzę, że członkowie
nie tylko obojętnym spoglądają okiem na wszystko złe,
które się dzieje, ale niejako bezczynnością swą po-
twierdzają pogłoski, jakoby destrukcja ta z góry przez
niektórych wydziałowych (tu wymieniłem nazwiska)
nakazaną była.
Dokumenta te 311 poświadczają demoralizację i upa-
dek ducha na prowincji, wywołane przez powolną re-
173

akcję, idącą z góry od niektórych członków Wydziału.


Raport organizatora województwa poznańskiego 312 za-
sługuje na szczególniejszą uwagę, bo pochodzi od
człowieka miejscowego, ze wszech miar zacnego i na-
der przedmiotowo zapatrującego się na smutny stan
rzeczy. Raport komisarza średzkiego województwa313
odczytałem na posiedzeniu Wydziału. — Członek, o
którym wiedziałem na pewno, że rozsiewał te demora-
lizujące wieści, zaprzeczył wszystkiemu. Wreszcie ra-
port organizatora Prus Zachodnich (nr XXII) majora
B[udziszewskiego] był niejako testamentem rozpada-
jącej się tam organizacji, ostatnim krzykiem boleści
konającego człowieka 314.
Po mnie zabrał głos Ch[łapowski] zawiadamiając, że
członkowie Wydziału bynajmniej nie są bezczynni,
owszem spełniają swe obowiązki sumiennie. Od 24
maja odbyli już trzy posiedzenia, na które komisarza
pełnomocnego nie wezwali, bo po prostu nie mają naj-
mniejszego doń zaufania — raz że jeszcze w listopa-
dzie roku zeszłego będąc w Warszawie przejął i zniwe-
czył papiery byłego komisarza wielkopolskiego, później
zaś zamianowanego przez siebie samowolnie organiza-
tora przedstawił Wydziałowi jako przysłanego z Rządu.
Wyraziłem moje zdziwienie, dlaczego to szanowni człon-
kowie dopiero dzisiaj dają mi wotum niezaufania za
fakta, z których jeden zdarzył się na początku mego
urzędowania, drugi zaś przed przeszło dwoma miesią-
cami. Zarzuty tedy mi czynione mają tylko posłużyć
za płaszczyk osłaniający bezprawne postępowanie
członków Wydziału, mimo to odeprzeć je muszę jako
fałsz wierutny, aby na przyszłość i taka nawet wrze-
koma zasłona nie zasłaniała bezwstydu reakcyjnej na-
gości. Papiery komitetowe Rząd w listopadzie roku ze-
szłego odebrał, a nawet zanadto uwzględnił przy na-
pisaniu ustawy do teraz obowiązującej, osobnym pis-
mem podziękował komitetowym za oddane sprawie
174

usługi itd. Gdyby tak jawne dowody nie wystarczyły,


powołuję się na świadectwo żyjącego dotąd J. J[anow-
skiego], który wtedy był sekretarzem stanu. Dziwię
się, czemu to delegat Wydziału na zjeździe drezdeń-
skim nie rozpytał się o tę sprawę obecnego tam J[a-
nowskiego], byłby osiągnął pewność i niepotrzebnie aż
do dziś sumienie obciążał sobie podejrzeniem bezpod-
stawnym. Co do zamianowania K[uczewskiego], orga-
nizatorem uczyniłem to na podstawie danego mu na-
przód przez Rząd Narodowy blankietu ad hoc — i w
takim razie czyniący mi obecnie z tego zarzut, bez-
prawnie zasiada w Wydziale, bo także przeze mnie
zanominowany niedawno został na fundamencie po-
dobnego blankietu 315. Zresztą Rząd najwyraźniej K[u-
czewskiego] organizatorem zatwierdza w piśmie z dnia
30 kwietnia roku bieżącego 316, co względem oskarża-
jącego członka jeszcze nie nastąpiło, więc mógłbym
go każdej chwili, gdyby tego uznał potrzebę, usunąć
z Wydziału, lecz niech się nie obawia, obecność jego w
Wydziale obecnie uważam za konieczną. Wracając do
głównego punktu — niezaufania, nie daje ono bynaj-
mniej członkom prawa odbywania posiedzeń. Nie ma-
cie we mnie ufności, jest zastępca komisarza, z nim
obradujcie, bo przecież jemu nic zarzucić nie możecie.
Odbywając posiedzenia bez komisarza, zdeptaliście
ustawę, na mocy której sprawujecie wasze urzęda,
popełniliście bezprawie, za następstwa sami odpowie-
cie. Jeśli taka swywola panuje w górze wśród ojców
ojczyzny, nie dziw, że u dołu organizacja się rozsypuje
na atomy. Tak jest, nie macie panowie do mnie za-
ufania, ale nie dla przytoczonych powodów — ot! nie
ufacie mi, abym był zdolny razem z wami podstępem
burzyć organizację powstańczą, nie wierzycie, abym
wyrzekł się propagandy rewolucyjnej. Otóż oświadczam
uroczyście, że zdaniem moim powstania obecnie
175

wskrzesić niepodobna, formacja oddziałów i sprowa-


dzenie broni jest bezużytecznym wysiłkiem. Mimo to,
do ostatniej chwili stać i rozkazy Rządu Narodowego
spełniać będę, dopóki inaczej nie postanowi. Wydział
Wykonawczy powinien był dawno przedstawić otwar-
cie i bezwzględnie Rządowi to, co myśli, to co pota-
jemnie robi — gdyby nie był wysłuchanym, podać się
in gremio do dymisji i zawiadomić o tym rodaków
odezwą, wyłuszczając powody ustąpienia. Opinia pu-
bliczna osądziłaby, po której stronie słuszność i co da-
lej wypada czynić. Atoli pod żadnym warunkiem nie
godzi się pozostawać na dawnym stanowisku na to, aby
pod taką zasłoną szerzyć reakcją i demoralizację. Na to
oświadczyli jednogłośnie członkowie Wydziału, że z
dniem dzisiejszym wszelkie czynności zawieszają,
zwłaszcza gdy de jure organizator główny D[ziałyń-
ski] już objął służbę. Załatwiono bieżące sprawy, po
czym zamknąłem ostatnie to legalne posiedzenie Wy-
działu na dniu 19 czerwca 1864 roku.
Wyczekując odpowiedzi co do „Ustawy organicznej"
ze strony Rządu i sposobiąc się do szubienicznej po-
dróży do Warszawy, objeżdżałem dalej województwa,
zachowując się całkiem biernie wobec rozszalałej re-
akcji. Zbierałem skrzętnie fakta i wreszcie udało mi
się wydostać kilka dokumentów dowodzących niezbi-
cie zdrady Wydziału, a raczej szajki wsteczników, pod-
szywających się pod tę nazwę i frymarczących pieczę-
cią. Oświadczam raz jeszcze, że czcigodni R[adkiewicz]
i W[egner] członkowie Wydziału czynnego nie wzięli
udziału w tej niecnej robocie; natomiast głównie
Ch[łapowski] dyrektor sekcji transportów, potem
317
Sz[ułdrzyński] były członek Wydziału i Sw[ider-
318
ski] zastępca dyrektora skarbu rej tam wodzili.
Trzy te dokumenta 319 okryją sromem na zawsze -
autorów. Reakcyjnych zamachów nie odważyli się
176

członkowie Wydziału i ich satelici spełnić w biały


dzień, z odkrytą przyłbicą, ale podminowali organi-
zację chyłkiem przez fałsz i poziome kłamstwo. Dzień
18 maja w dziejach organizacji narodowej zaboru
pruskiego pozostanie plamą niestartą. Z jednej strony
wydaje Wydział patriotyczną odezwę Do Braci w za-
borze pruskim wzywając do ofiar, niezmordowanej
pracy i ufności w przyszłość, a z drugiej — i to, w tym
samym dniu — rozsyła tajemny okólnik do wojewódz-
kich, w którym dając z siebie przykład, wzywa człon-
ków organizacji do odszczepieństwa, do zdrady Rządu
Narodowego. Nikt nie zaprzeczy, ze w maju 1864 r.
powstanie dogorywało, ze znikały nadzieje prowadze-
nia dałej walki o niepodległość. Lecz na Boga, widząc
kraj w tak rozpaczliwym położeniu, na cóż wzywać
publicznie do wytrwania, a cichcem zadawać kłam so-
bie samemu i zaszczepiać jad niezgody i nikczem-
nych intryg pomiędzy rodaków?! Panowie z Wydziału
przecież to byli ludzie poważni z wieku i urzędu! roz-
sądniej, a przynajmniej uczciwiej byliby sobie postą-
pili, gdyby byli złożyli swe mandaty jawnie wypowia-
dając, że wszystko stracone i dalej iść nie wolno. Zo-
stając zaś na stanowisku, na którym Rząd Narodowy
ich postawił, rozsyłając okólniki, które wedle „Ustawy
zasadniczej" bez zatwierdzenia komisarza na świat
wyjść nie mogły, fałszując fakta, uzurpując sobie wła-
dzę — stali się (nie cofam słowa) winnymi zdrady. Na
szczęście, że do karygodnego tego postępowania przy-
łożył rękę tylko jeden rzeczywisty członek Wydziału
i dwóch zastępców. Dwóch innych członków, ludzi zac-
nych i nieposzlakowanych, widząc na jak niecne zanosi
się machinacje odsunęli się od wszystkiego. Żałuję, że
dziś nie wolno mi jeszcze nazwisk wymienić, jednych
na hańbę, drugich na chwałę.
Nikt zasad na gruncie moralnym opartych, a choćby
niezgodnych z naszym przekonaniem, potępiać nie po-
winien. Niechaj każdy wiernie a statecznie broni, co
uznał być prawdą i treścią swego żywota, niech szuka
zwolenników i propaguje swoje wyznanie wiary, ale
conditio sine qua non, żeby godziwymi środka-
177

mi dążyć do celu. Reakcja kontrpowstańcza w zabo-


rze pruskim miała rację bytu wobec dogorywającej
walki zbrojnej, zadaniem jej było: ukoić bóle, zagoić
rany, słowem rozwagi i pobłażliwości rozburzone nie-
zwyczajnymi wypadkami umysły uspokoić i ku zwy-
kłym zwrócić zatrudnieniom, pozostałe z walki zasoby
wojskowe zebrać i spieniężyć w celu użycia zabranych
sum na potrzeby publiczne, ale pokojowe, wreszcie
otoczyć bratnią opieką tych kilkudziesięciu rozbitków
z powstania, którzy wyrzuceni gwałtownie ze zajmo-
wanego dotąd stanowiska w społeczeństwie, oddani na
pastwę losu, potrzebowali pomocy i rady uczciwej, aby
nie upaść, nie pójść fałszywymi drogami, nie oddać
się rozpaczy.
Reakcja tymczasem szła o lepsze z wrogami naszy-
mi, tak względem zniszczenia nawet śladów organi-
zacji narodowej, jak w prześladowaniu, czernieniu,
upokarzaniu pozostałych powstańców; w zaciekłości
swej nawet prześcigła rządy najezdnicze, które otwar-
cie i jawnie walczyły przeciw powstaniu, reakcja zaś
nasza podstępem zdradzieckim, chyłkiem zza węgła za-
dawała ciosy własnym rodakom. Wydział pod datą 18
maja wydaje manifest do Braci w zaborze pruskim, w
którym powołując się na dotychczasowe ich wierne
popieranie powstania, wzywa w obecnej decydującej
o naszym bycie chwili do nowych ofiar i wytrwałości
aż do końca. W tym samym dnia łamie ustawę zasadni-
czą, wydaje potajemny okólnik 320 do naczelników cy-
wilnych województw321, mający na celu: 1. powaśnie-
nie organizacji cywilnej z wojskową, 2. powstrzyma-
nie rozporządzeń dawniej uchwalonych, 3. sparaliżo-
wanie formacji oddziałów, 4. zdyskredytowanie i po-
danie w podejrzenie tak komisarza pełnomocnego i je-
go agentów, jak niemniej całą organizację wojenno-
-polityczną. Na posiedzeniu ostatnim z dnia 19 czerw-
178

ca członkowie Wydziału oświadczyli, że zawieszają


swe czynności, zostawiając dalszą robotę organizato-
rowi głównemu. Mimo to nie ustają w zamachach
przeciw zachwianej już organizacji i w kilka dni po
tak uroczystym zapewnieniu zadają jej ostatni cios
okólnikiem z dnia 24 czerwca322. Dokument ten jest
przepełniony kłamstwami, obłudą i bezczelnością. Na
wstępie oświadcza Wydział, że nie znosząc się od pew-
nego czasu bezpośrednio z Rządem Narodowym:
„nie był dostatecznie poinformowany o dalszych jego
zamiarach". — Co słowo to fałsz. Członkowie Wydzia-
łu nigdy z Rządem w bezpośrednich nie pozostawali
stosunkach, organem, przez który Wydział jako władza
komunikował się z Rządem, był zawsze komisarz peł-
nomocny. O zamiarach zaś Rządu, o ile to potrzebnym
było dla wiadomości Wydziału, był on poinformowa-
ny aż do 19 czerwca, kiedym na posiedzeniu ostatnim
zakomunikował różne reskrypta rządowe. Niemniej
komisarz nadzwyczajny, jak i zjazd drezdeński, zbyt
dobitnie objaśnił wydziałowym zamiary Rządu. —
Okólnik dalej konstatuje różnicę zdań pomiędzy komi-
sarzem pełnomocnym a wydziałowymi, przypisując na-
turalnie pierwszemu najzgubniejsze ,,dla dobra kraju"
zamiary. Mimo to Wydział do tej chwili nie wystąpił
nieprzyjaźnie przeciw organowi Rządu Narodowego,
aby nawet pozoru nieposłuszeństwa i kontrrewolucyj-
nych knowań na siebie nie ściągnąć. Ha! co za bez-
czelności Więc rozsyłanie agentów po województwach
wzywających do zaniechania formacji oddziałów itd.
— to nic? więc ustna instrukcja dana przez Ch[łapow-
skiego] — członka Wydziału — na początku maja wo-
jewódzkiemu średzkiemu, upoważniająca do niewypeł-
niania i uważania za nieważne wszelkich rozkazów
i rozporządzeń — to także nic? Wreszcie okólnik pod
179

pieczęcią Wydziału bez wiedzy komisarza wydany na


dniu 18 maja i to nic?
Lecz idźmy dalej. Wydział dopiero teraz z ust
organizatora nieograniczoną władzą opatrzonego do-
wiedziawszy się, że Rząd Narodowy zaniechał myśli
wyprowadzenia zbrojnych oddziałów „z Księstwa do
Królestwa", przystępuje z najczystszym sumieniem do
zniszczenia organizacji wojenno-policyjnej, która go
tyle niepokoju nabawiała, do pośpiesznej sprzedaży
koni i rekwizytów wojennych, do zagarnięcia wszel-
kich sum narodowych, rozrzuconych po powiatach,
wreszcie do serdecznego pozbycia się wychodźców z
Królestwa i byłych wojskowych! Finis coronat opus!
Wydział nie byłby z własnej inicjatywy nigdy na krok
tak stanowczy się odważył, nie ma bowiem lojalniej-
szej od niego władzy?? Więc też nie Wydział, ale sam
Rząd Narodowy przez usta wszechwładnego organiza-
tora zadekretował — śmierć Organizacji Narodowej!!
Zostawiam byłemu organizatorowi odpowiedź na tak
ciężki zarzut uczyniony mu przez Wydział. Nim to
nastąpi, w obronie Rządu ja stawam i zarzucam Wy-
działowi — kłamstwo i oszczerstwo. Rząd Narodowy
nie usankcjonował nawet „Ustawy organicznej" —
po prostu z tej przyczyny, że nie był w komplecie,
Rząd oddał władzę nad zaborem komisarzowi poza
granicami zaboru moskiewskiego naznaczonemu, a ten
nigdy nie polecił rozbicia organizacji, ani nawet za-
wieszenia robót. O organizatorze D[ziałyńskim] zaś
wiem tyle, że pozostawił aż do swego przybycia status
quo, tj. miało się wykończać rozpoczętą formację od-
działów kaliskich i płockich; wiem dalej, że wysłał
swego alter ego i kilku urzędników do Poznania, któ-
rzy przez wydziałowych w pole wywiedzeni, z niczym
powrócili. Od początku więc tej sprawy, aż do końca
trzymał się Wydział jezuickiej zasady: cel uświęca
180

środki. Nie wzdrygał się przed niczym. Kłamstwem,


oszczerstwem, obłudą wojował na wszystkie strony.
I nie dziw — matadorowie tej kabały — czerpali nat-
chnienia z szajki świętoszków, których mistrzem prze-
biegły ksiądz K[ajsiewicz], a sztandarem ohydny „Ty-
godnik Katolicki" 323. —
W takim stanie rzeczy najrozsądniejszym było co
najprędzej zejść z oczu roznamiętnionej reakcji. O wy-
jeździe do Warszawy nie było co myśleć, żaden z po-
stanowionych kandydatów się nie zgłaszał, komisarze
nadzwyczajni gdzieś aż do Włoch czy Hiszpanii zabłą-
dzili. W ciągu miesiąca przygotowałem sobie wybor-
ny paszport, a los szczęśliwy zdarzył, że pewna zacna
dama, Rosjanka, mająca nawet u dworu carskiego pew-
ne znaczenie, a więc tym większy posłuch u urzędni-
ków, dała mi list do sławnego Trepowa 324 rekomen-
dujący mnie jako wyśmienitego guwernera i człowie-
ka tak spokojnego usposobienia, iż na zupełne zasługuję
zaufanie. Byłbym więc przez pewien czas bezpiecznie
w Warszawie mógł pracować, ale sam jeden abym się
udawał i to bez mandatu — nie było sensu. Zażądałem
tedy od Rządu dymisji i wskazania komu mam oddać
służbę. Rząd polecił mi udać się do komisarza świe-
żo zamianowanego poza granicami zaboru moskiew-
skiego 325.

Był to ostatni reskrypt326, jaki odebrałem pod pie-


częcią Rządu, bo rzeczywistego Rządu właściwie już
nie było, ale tylko rozbitki niektórych wydziałów Rzą-
du. Komisarza pełnomocnego poza granicami zaboru
moskiewskiego ani nie widziałem, anim się z nim sko-
munikować nie mógł, choć zażądałem, widząc wszystko
stracone, dymisji i odebrania służby. Smutne wrażenie
robi to ostatnie pismo dogorywającego Rządu, jeszcze
chciałby się ubrać w majestatu powagę, jeszczeby
pragnął dowieść, że żyje — lecz niestety, poza tą dra-
perią widać próchno!
181

Mimo kilkukrotnych raportów, odpowiedzi żadnej


nie odebrałem. Sądząc, żem zrobił swoje, pomyślałem
w końcu o uregulowaniu moich prywatnych interesów.
Najmniejszej nie czując skłonności wysiad[yw]ania
kilkuletniego kozy pruskiej, nie pozostawało mi nic
innego, jak — wyemigrowanie. Jako lekarz spodziewa-
łem się wszędzie znaleźć kawałek chleba. Udając się
w świat daleki, postanowiłem zabezpieczyć się od bez-
celowego tułactwa — małżeństwem.

[ZAKOŃCZENIE]

Moja narzeczona, mimo że znikły nadzieje, abym mi-


nistrem został w przyszłej Polsce, wierną mi pozostała;
za to ojciec, widząc mnie znów bardzo pospolitym czło-
wiekiem i to bez zapewnionej przyszłości, jedynaczki
na niepewne losy oddać nie chciał. Miłość w końcu
przemogła wszelkie przeszkody. Choć ścigany przez
Prusaków, załatwiłem się z wszelkimi formalnościa-
mi ślubnymi, nawet z ambony zapowiadany byłem.
Wynalazłem księdza na ustroniu, który ślub nam dać
się ofiarował. Wszystko było gotowe, dzień naznaczo-
ny. Skorciło mnie przed wyjazdem za granicę pożeg-
nać kilka osób mi przychylnych. Pojechałem do czci-
godnego D. L.327, którego dom był dla mnie jakby drugi
rodzicielski. Przepędziwszy dni kilka, jednego wie-
czora zabierałem się do wyjazdu, bo nazajutrz ślub
brać miałem w miejscu o kilka mil oddalonym. Na-
mówiono mnie, abym do rana się zatrzymał. Coś mnie
parło, aby wyjeżdżać, jakieś złe przeczucie mną targało
— mimo to zanocowałem. Ledwie dnieć zaczęło, gdy
wpada ekonom do pokoju z krzykiem, że żandarmi
przyjechali na rewizję. Rozespany zrywam się z pościeli
i żądam klucza do znanego mi schowka, który już kil-
kakrotnie uratował mnie od szpon policji pruskiej.
Szukanie na rozbój — klucz przepadł. Straciłem głowę,
182

ratunku na oślep szukając, wyskakuję oknem do ogro-


du. Żandarmi mnie dostrzegli, hejże! za mną w pogoń.
Zginąłem! ucieczka daremna. Rzuciłem tedy tylko pu-
gilares z niektórymi papierami w krzaki i dałem się
ująć. Z triumfem odprowadzili mnie żandarmi do dwo-
ru, niebawem i wojsko nadciągnęło. Przyznam się
szczerze, żem w moim życiu tak głupiej nie miał miny,
jak w ten dzień fatalny, prowadzony wśród żołdactwa
do najbliższego miasta. Ot! wyprawili mi wesele Pru-
saczyska! pomyślałem, widocznie, że śmierć i żona od
Boga przeznaczona. Przy śledztwie wydałem się za
powstańca z Królestwa uciekającego za granicę, pro-
siłem zatem panów Prusaków o ułatwienie mi tej
podróży. Byli jednak innego zdania i mieli wielką
ochotę odesłać mnie do Poznania, czego znów ja wca-
le sobie nie życzyłem. Wszedłszy do więzienia, pier-
wsza myśl jak najprędzej uciec, ale zwykłą drogą
uskutecznić tego nie można było, bo mnie bardzo pil-
nowano. Od pierwszego dnia zacząłem częstować wód-
ką każdego na warcie postawionego u mnie żołnierza.
Mimo sumiennego przestrzegania obowiązków, z czego
armia pruska jest znaną, kieliszek siwuchy utorował mi
drogę do porozumienia się z mymi przyjaciółmi i zro-
bienia przygotowań do ucieczki. Na przekupienie pew-
nych osobistości trzeba było pieniędzy. Zawiadomiłem
jednego z przyjaciół, aby mi dostarczył 400 talarów.
Chwilowo sam będąc bez grosza, objeżdżał okoliczną
szlachtę, szukając na swoje imię pożyczki. Lecz który-
kolwiek się dowiedział o celu, że to na moje wyswo-
bodzenie, każdy odmówił! Jeśli kto — to on odpoku-
tować powinien za wszystkich, siedzą nasi, niech i on
się przesiedzi, nie damy pieniędzy! tak mówili rodacy,
prawowierni katolicy, ludzie niby ucywilizowani,
z pretensjami do wyższości w narodzie. Poczciwy
Pantaś 328 aż do Żyda się udać musiał i pieniędzy na
183

procent pożyczyć. Osoba, która zdecydowała się ułat-


wić mi ucieczkę, zażądała grubej sumy w nagrodę —
zapłaciłem; gdy atoli nadeszła chwila stanowcza dzia-
łania, bardzo mało mi dopomogła, zostawiając mnie
własnemu przemysłowi. Noc była ciemna, deszcz lał jak
z cebra. Dostałem z miasta poprzednio morfiny, domie-
szałem ją do wódki i poczęstowałem mego argusa. Wy-
pił jeden, drugi kieliszek, lecz tylko się rozmarzył.
Wtem wszedł jego kolega pilnujący z podwórza mego
okna, zmokły zapragnął także rozgrzać się kordiałem.
Wcale mi to nie było na rękę, trzeba było i tego spajać,
a tu czas zmiany warty się zbliżał. Gorączkowo tedy za-
cząłem go traktować, lecz się ociągał z piciem, widząc
że kamrad ścięty jak cztery dziewki, po trochu już
podrzemuje. Dla dodania mu odwagi sam przypiłem
do niego, a dodając mu resztę rozpuszczonej morfiny
prawie gwałtem wlałem mu w gardziel. Lecz szelma
Pomorczyk tęga miał głowę, trzymał się ostro a tu za-
ledwie pół godziny do zmiany warty. Oparty na kara-
binie, zapierał mi wyjście drzwiami, za to kamrad jego
w najlepsze chrapał. Widząc że i wódka, i morfina zbyt
powolnie działają, przyskoczyłem nagle do gapiącego
się żołdaka, jednym zamachem wciągnąłem do celi wię-
ziennej, wyskoczyłem do sieni, drzwi zatarasowałem
i hejże! w nogi.
Topografii miasta329 nie znałem dobrze, instynk-
tem kierując się, szczęśliwie wydostałem się na czy-
ste pole — w stronę, gdzie właśnie miały na mnie cze-
kać ukryte konie. Lecz za późno przybyłem, trzeba
było opętane dwie mile piechotą kłusować, zanim do-
stałem się do znajomego, który mnie niezwłocznie do
Bydgoszczy odesłał. Siedziałem ośm dni w więzieniu,
kosztował mnie ten figiel przeszło 400 tal. i był po-
wodem, żem bez żony wyruszył na emigrację. Panna
młoda przybyła wraz z rodziną na dzień naznaczony
184

ślubu; minął dzień, dwa — aż trzeciego nadeszła kart-


ka ode mnie z więzienia pisana, w której nie chcąc,
aby wiedziano, żem uwięziony, napisałem, że nagle do
Warszawy powołany zostałem, ślub więc odłożyć trze-
ba. Łatwo sobie wystawić płacz i zgrzytanie zębów po
takiej wiadomości, lecz dalipan i mnie nie lepiej było
na sercu. Rozkoszować nadzieją, że za kilka godzin
nastąpi połączenie na zawsze z ukochaną istotą i wy-
jazd za granicę, a znaleźć się natomiast w lochu wię-
ziennym, rozdzielającym mnie na długie lata, a może
na zawsze od bogdanki, pozbawiający swobody, niwe-
czący całą przyszłość — zaiste! położenie nie do za-
zdrości. Wypadek ten, gdyby nie wesoła a nawet ko-
miczna ucieczka z kozy, zawiera w sobie tyle sytuacji
dramatycznych, że wybornie posłużyłby za tło do ja-
kiej eschylowskiej tragedii. Ale ponieważ żyjemy w
wieku XIX po objawieniu idealnej nauki Chry-
stusa, więc fatum, chcące koniecznie dwojga kochan-
ków wystrychnąć na bohatyrkę i bohatyra szczytnego
dramatu, ustąpić musiało względom praktycznym
i przyzwoitości. Mimo obawy, że będę ściganym, za-
trzymałem się jeszcze przez dwa tygodnie w Bydgo-
szczy, aby spowodować nowy termin ślubu. Ojciec
atoli mej narzeczonej zerwał wszelkie zobowiązania,
obiecując oddać rękę jedynaczki wtedy, gdy już pewne
a donośne zajmę stanowisko. Za tego odkosza przyrze-
kłem odpłacić się z procentami. Tymczasem wydoby-
łem z kasy Prus Zachodnich pieniądze na zapłacenie
długu więziennego, zebrałem wszystkie dokumenta tu
ogłoszone, które znajdowały się u różnych osób prze-
chowane, opłaciłem agenta bydgoskiego, utrzymujące-
go wciąż komunikację z Warszawą, zarazem Rząd za-
wiadamiając po raz ostatni, że wynoszę się za granicę,
jako der letzte der Mohikaner 330.
W pierwszych dniach września stanąłem na gościn-
185

nej ziemi Szwajcarów. Tu mnie zaskoczyła jeszcze


jedna niespodzianka, którą ponieważ się odnosi do
sprawy publicznej, na zakończenie opowiem. — Rząd
Narodowy właściwie już nie istniał, ani nawet nie miał
racji bytu, skoro powstanie upadło. Skoro jednak ja-
kimś uroczystym aktem nie zamknął swych czynności,
owszem gdy raz po raz pojawiały się pisma z War-
szawy, podpieczętowane pieczęcią Rządu Narodowego:
ludzie krótkowidzący albo wielkiej wiary byli naj-
święciej przekonani, że Rząd wciąż istnieje i działa.
Tymczasem inni ambitni, chcieli za granicą karykatu-
rować tę cudowną instytucję, dobijali się o łachman ma-
jestatu, galwanizowali trupa, myśląc, że powetują teraz
kunktatorstwo, bezczynność, jaką w pierwszych chwi-
lach powstania się odznaczali. — Otóż tedy w paździer-
niku odebrałem od G[uttrego], piastującego naówczas
urząd komisarza Francji331, list, w którym wykazując
niby konieczność prowadzenia dalej walki zbrojnej,
wzywa mnie, abym mu wskazał w zaborze pruskim
ludzi zaufanych i zdolnych do wytworzenia nowej or-
ganizacji powstańczej, oraz podał miejscowości, gdzie
by najlepiej broń składać można dla formować się ma-
jących oddziałów. W pierwszej chwili myślałem, że to
żart, ale w tak poważnych rzeczach się nie żartuje.
Przeczytałem raz jeszcze, a ból i politowanie nad za-
ślepieniem podyktowały mi słowa do p. G[uttrego],
którymi myślałem, że go przekonam o niedorzeczności
poruszonych przez niego zamiarów. Nie mogłem po-
minąć uwagi, że p. G[uttry], gdy była pora dzia-
łania, gdy przed powstaniem zaklinano go, aby w Poz-
nańskiem przysposabiał materiał powstańczy, wtedy
umywał od wszystkiego ręce i komitetowi wyrzucał
przedwczesność i parcie do powstania; gdy zaś już
wybuchło, to jedną ręką pomagał, a drugą hamował,
aż dopiero skoro Dz[iałyński] stanął na czele robót,
186

wtedy i p. G[uttry] się rozruchał i stawał się coraz


zapaleńszym zwolennikiem powstania i Rządu tak da-
lece, że gdy ani jednego, ani drugiego już nie było,
wtedy nawet jeszcze na serio marzył o bojach. Przed-
stawiłem tedy p. G[uttremu], że dziś powstańcze za-
miary są całkiem niemożliwe i tylko rozjątrzą tym
bardziej tak zaborców naszych, jak i panoszącą się
już reakcję domową. W zaborze pruskim nie znajdzie
bogdaj czy kilku ludzi, którzy by wierzyli w możność
jakiejś powstańczej roboty, nikogo zaś nie ma, co by
się podjął takiego zadania. Więc żądaniu zadosyć uczy-
nić nie mogę, — a radzę zaniechanie podobnych
mrzonek. —
Musiałem trafić w samo sedno, bom zwykle tak po-
ważnego i przyzwoitego p. G[uttrego] ujrzał naraz
strasznie po grubiańsku dąsającego się. „Nie rozu-
miem — pisze mi pan G[uttry] — skąd wywodzisz
prawo do pisania podobnego listu do mnie, do kryty-
kowania moich czynności przedpowstańczych i na po-
czątku powstania dokonanych . . Aby być Cato cen-
sorius, trzeba mieć i wiek po temu, i rozum, i zasłu-
gi". Wreszcie, kończy pan G[uttry] oświadczeniem, że
dalszych mych listów w tej materii czytać nie będzie,
zmusza mnie więc tym samym, że dziś tu dopiero mu
kilku słowami odpowiadam.
Panie G[uttry]! prawo krytykowania wywodzę naj-
przód z tej logicznej zasady, o której zdajecie się nie
wiedzieć, że człowieka oddającego się sprawom pu-
blicznym sadzić nie tylko może, ale powinien każdy,
choćby najlichszy prostaczek, jeśli mu miła ojczyzna.
— Można kogoś krytykować błędnie, nie znając wszy-
stkich danych, wtedy rzeczą jest krytykowanego, dać
objaśnienia, atoli nie wolno mu nakazywać milczenia
krzykiem: nie masz aspan prawa! Coś podobnego po
republikaninie i demokracie, za jakiego zawsze p.
187

G[uttrego] uważam i cenię, nigdym się nie spodzie-


wał. — Wprawdzie absolutyzm swój ogranicza pan
G[uttry] podając pewne kryteria, dające prawo do
krytykowania, lecz są one także nader zagadkowej
wartości. Aby być Cato censorius, trzeba mieć wedle
pana G[uttrego] 1) wiek po temu. Szkoda wielka, że
nowożytny nasz Likurg nie oznaczył od razu, ile to
lat mieć potrzeba, aby mieć kwalifikacją krytyka?
A może też wedle osobistości krytykowanej zmienia
się liczba lat? W takim razie wartałoby podać od razu
tabelę wedle szematu np. p. G[uttrego] krytykować
można dopiero w roku życia 60, Kurzynę, gdy kto ma
lat 40, Napoleona, gdy lat 99, Bismarcka zaś — do-
piero wtedy, jak się dojdzie do lat Matuzalowych. Nie
zapominajmy o francuskim przysłowiu: la valeur n'at-
tend pas le nombre des années.
Drugą kwalifikacją krytyki jest — rozum. Nic słusz-
niejszego. — Pozwolę sobie jednej tylko uwagi, że na
osądzenie faktów, zdarzeń w historii bieżącej najle-
piej mieć — rozum chłopski, a jeszcze lepiej specy-
ficznie — owczarski. Tak jak pan G[uttry] zapatruje
się na tę sprawę, to potrzeba by ad hoc wyznaczyć
komisję, złożoną z lekarzy i prawników, która by tak-
sowała rozum każdego krytyka.
Niestety, choć nam brak rozmaitych swobód, wol-
ności myśli nikt człowieka pozbawić nie może, ani
nawet sam Bóg! Trzecia kwalifikacja pana G[uttrego]
— jest już całkiem podejrzana, powiada bowiem, że
krytykować tylko ten może, kto ma zasługi, tj. trzeba
mieć dyplom przynajmniej doktora krytyki, inaczej
ani rusz, albo też trzeba więcej lub tyle zrobić dla
sprawy publicznej, co krytykowany: szlachcic szlach-
cica, jenerał jenerała, poseł posła, ksiądz księdza,
szewc szewca — czyn czyna poczytajet! A nuż mi fa-
brykant obuwia za drogie pieniądze złe zrobi buty!
188

ha! trzeba milczeć, bo tylko równy równego — tj,


szewc szewca sądzić może.
Odnosząc do mnie te guttrowskie kwalifikacje, po-
wiem bez ogródek, że zasług nie mam żadnych, bom
zawsze był tego przekonania, że robiąc coś dla kraju,
spełnia się po prostu obowiązek i nie należy się mó-
wić o zasługach. — Co do rozumu, to dalipan wystar-
cza mi go aż nadto, aby godnie osądzić wielkie czyny
pana G[uttrego]. Wreszcie co do wieku, — właśnie
miałem 29 rok życia, trzy dni i 12 godzin, gdym dal
odpowiedź na list nieszczęsny pana G[uttrego], jest to
wiek wcale przyzwoity, dozwalający w ucywilizowa-
nych państwach nawet głupcom zajmować poważne
stanowiska w ustroju społecznym.
Nikt by mi za złe nie wziął — gdybym powyższe
kwalifikacje na samym ich twórcy zastosował. Ale
gdy tylko z konieczności o osobistości zaczepiać zwy-
kłem, wolę opowiadanie moje zakończyć życzeniem,
ażeby ludzie jednych zasad postępowych, jednych dąż-
ności przebaczali sobie winy, byli pobłażliwymi na
błędy, prawdę i sprawiedliwość mieli za drużki ży-
wota. — Potrzebniejsze to tym bardziej dziś, gdy po
siedmioletnim letargu kraj się nie budzi do pracy, — ję-
cząc tylko nad klęskami zadanymi przez ostatnie powsta-
nie, reakcja zaś zamiast słabnąć, potężnieje z dniem
każdym i tuczy się obłudą i fałszem. — Ofiary ostat-
niej katastrofy były wielkie, lecz niczym są w porów-
naniu z ruiną przygotowywaną nam przez zaborców.
Otóż Prusacy od 1863 roku, trzecią już wojnę pro—
wadzą 332. Ileż to krwi przelali i przeleją nasi żołnie-
rze za sprawę cudzą! na rzecz despotyzmu, — ileż to
ciężarów się przysporzy zaborowi pruskiemu! mimo
to nikt nie odważy się zaprotestować przeciw takiej
niedoli, nikt się nie pożali; — milcząc idzie tłum nie-
wolników na rzeź, — zdobywając sobie walecznością
189

szydercze pochwały Bismarcka. Austria najżywotniej-


sze soki wysysa z Galicji; co połknąć nie może, to za-
truwa jadem obskurantyzmu lub szczepowej niezgody.
Mimo to ojcowie ojczyzny galilejskiej cuchną z daleka
serwilizmem, dla drobnych zysków frymarczą godno-
ścią całego kraju, oddają skarby swej ziemi na pastwę
nienasyconych chuci Hubsburgów. Nie dziw. że z ta-
kiego cudzołóstwa rodzą się bękarty stańczykowe 333.
Natomiast w zaborze moskiewskim, na tym teatrze
najdzikszych gwałtów i rozboju hordy barbarzyńskiej,
— duch polski co chwila tryska nowym życiem. Het!
tam z dalekiej Litwy, odzywa się głos potężnej wiary
ks. Piotrowicza 334, świat zdumiewający.
Emigracja zbezczeszczana systematycznie, uparcie
przez „zonanizowanych" pismaków krakowskich, pozo-
staje dotąd mimo wysiłków ludzi uczciwych — splu-
waczką narodu. — Niechaj tym fabrykantom „niepo-
prawnych", wynalazcom „mdłej pożądliwości onanicz-
nych ruchów" 335, autorom partii „Stańczyków", „wy-
kolejnego patriotyzmu'' woźnym Pan Bóg przebaczy
i nie karze dłuższym zaślepieniem, inaczej chwilowy
obłęd zamieni się dłuższym trwaniem w istną waria-
cję, czego najgorszym nawet ludziom nie życzymy.
Poza tą skandaliczną, gorszącą i rozwielmożnioną
reakcją stoi na drugim polu dopiero skromna, cicha,
bezinteresowna praca ludzi dobrej woli, którzy tak
w kraju, jak na wychodźstwie mimo krzyków i obelg,
wiernie a twardo stoją przy sztandarze narodowym,
wytrwale pracują nad rozkrzewieniem oświaty pow-
szechnej, zaszczepieniem zdrowych pojęć i zasad, wre-
szcie nad ugruntowaniem w całym narodzie wielkiej,
potężnej miłości ojczyzny.
Szczęść Wam Boże! zacni robotnicy w winnicy przyszłej
Rzeczypospolitej Polskiej.
Jassy, dnia 5 sierpnia 1870 r.
190

PRZYPISY DO PAMIĘTNIKA

1
Były to m. in. Elementarz polski dla szkól katolickich
wiejskich i miejskich (Leszno 1844), takiż Elementarz polsko-
-niemiecki (Leszno 1845), Książka do czytania, podług A. Prę-
ussa i J. Vettera (Berlin 1847), Nauka pisania listów (Gliwice
1847), Słownik podręczny icyrazów obcych i rzadkich (Króle-
wiec 1847), Wszystkie pozycje te miały po kilka wydań. Estrei-
cher, Bibliografia, t. III.
2
Na uniwersytet w Pradze przeniósł się Łukaszewski
w roku akademickim 1860 - 1861. Na 2 semestr t. r. przeniósł
się do Krakowa. Od jesieni 1861 studiował w Berlinie.
3
Tow. Naukowej Pomocy, założone w 1842 przez drą
K. Marcinkowskiego, udzielało stypendiów kształcącej się,
zdolnej młodzieży polskiej.
4
Tradycje organizacyjne polskiej kolonii studenckiej w Ber-
linie sięgają 1818 r. A. Karbowiak, Młodzież polska akademicka
za granicą, Kraków 1910, s. 115, wspomina o polskim „Zgroma-
dzeniu Bibliotek" na Uniw. Berlińskim, czynnym w 1. 1849 -
- 1852. Być może cytowane tu Tow. Literackie wywodziło się
z owej wcześniejszej organizacji.
5
Seweryn Mielżyński (1805-1872), właściciel ziemski, ucze-
stnik powstań 1831 i 1848 r., współzałożyciel Tow. Przyjaciół
Nauk w Poznaniu. List tu cytowany, por. B. Oss. rps 4397,
k. 394.
6
Adolf Łączyński (1796 - 1870), właściciel ziemski i polityk
konserwatywny.
7
Ludwik Mierosławski (1814 -1878), emigracyjny polityk
demokratyczny, autor dzieł z zakresu historii wojskowości,
przywódca powstania poznańskiego w 1848 r.
8
Giuseppe Garibaldi (1807 -1882), przywódca ruchu rewo-
lucyjnego we Włoszech, powołał do życia Legion międzynaro-
dowy w okresie sprawowania przez siebie dyktatury w Nea-
polu. Legion miał wziąć udział w przewidywanej wojnie z Au-
191

strią, dając początek powstaniom na Węgrzech i w Polsce.


Po złożeniu władzy przez Garibaldiego w listopadzie 1860 r. formacja
Legionu została zaniechana.
9
Osobistość skądinąd nieznana.
10
Przeniesienie szkoły do Cuneo w Piemoncie nastąpiło na
wiosnę 1862 r.
11
Józef Wysocki (1809 - 1875), dowódca legionu polskiego
w powstaniu węgierskim 1849 r.
12
Urbano Rattazzi (1810 - 1873), szef rządu włoskiego od
marca do grudnia 1862 r.
13
Organizacja obozu czerwonych w zaborze rosyjskim od
października 1861 r. miała na czele tajny Komitet zwany
„Miejskim", lub tez „Komitetem Ruchu". Na wiosnę 1862 r.
wchodzili w jego skład: Jarosław Dąbrowski, Ignacy Chmie-
leński i Stanisław Matuszewicz.
14
Włodzimierz Milowicz (1838 - 1884), współzałożyciel Zwią-
zku Trojnickiego na Uniw. Kijowskim, w 1862 r. agent zagra-
niczny Komitetu Centralnego Narodowego.
15
Gustaw Wasilewski (1839-1863), uczestnik Związku Troj-
nickiego, słuchacz szkoły wojskowej w Genui, w powstaniu
komisarz wojewódzki lubelski; poległ 24 IV 1863.
16
Pierwodruk: ustanowienie.
17
Był nim Józef Narzymski (1839 - 1872), organizator mani-
festacji warszawskich w lutym 1861 r., członek Rządu Naro-
dowego we wrześniu 1863 r., później autor dramatyczny.
18
Zygmunt Padlewski (1835 -1863), oficer i uczestnik or-
ganizacji rewolucyjnej w armii carskiej, członek Komitetu
Centralnego od października 1862 r., naczelnik wojenny woj.
płockiego od stycznia 1863 r., rozstrzelany w Płocku 15 V
1863 r.
19
Do gen. Aleksandra Lüdersa (1790 - 1874), p.o. namiestnika
carskiego w Królestwie Polskim, strzelał 27 VI 1862 r. Andrzej
Potebnia. Do mianowanego po nim namiestnika, w.ks. Kon-
stantego Mikołajewicza (1827-1892), strzelał 4 VII 1862 r.
Ludwik Jaroszyński. Na Aleksandra Wielopolskiego (1803 -
-1877), naczelnika rządu cywilnego w Królestwie, usiłowali
dokonać zamachów: Ludwik Ryll i Jan Rzońca (7 i 15 VIII
1862 r.). Zamachy były dziełem lewego skrzydła warszawskiej
organizacji czerwonej.
20
Nazwisko rozwiązane w „Mrówce". Aleksander Guttry
(1813-1891), właściciel ziemski, uczestnik powstań 1831 i 1848 r.,
już w latach 50-tych odsunął się od Mierosławskiego i zajmo-
192

wał w tym czasie pozycję centrową między obozem białych


i czerwonych.
21
J. w. Edmund Taczanowski (1822 - 1879), właściciel ziem-
ski, w 1849 r. wziął udział w rewolucji włoskiej, w 1863 r.
naczelnik wojskowy woj. kaliskiego w stopniu generała.
22
J. w. Adolf Koczorowski (1823 - 1893), właściciel ziemski,
polityk konserwatywny.
23
J. w. Józef Cwierczakiewicz (1822 - 1869), w 1861 r. był
agentem w Prusach Zachodnich, następnie zaś agentem dyplo-
matycznym KCN za granicą. Odwołany ze stanowiska w maju
1863 r.
24
J. w. Józef Demontowicz (1823 - 1876), od marca 1862 r.
następca Ćwierczakiewicza jako agent KCN na Prusy Za-
chodnie. Na wiosnę 1863 r. komisarz rządowy wyprawy mor-
skiej skierowanej z Anglii ku brzegom Żmudzi; później agent
dyplomatyczny w Skandynawii.
25
W „Mrówce" błędna pisownia Jałowiecki. Józef Iłowiecki
(1825 -1871), właściciel ziemski z pow. wąbrzeskiego, aktywny
uczestnik przygotowań powstańczych w 1863 r.
26
Nazwisko rozwiązane w „Mrówce". Natalis Sulerzyski
(1801 - 1878), właściciel ziemski z pow. wąbrzeskiego, uczestnik
wielu poczynań spiskowych począwszy od 1831 r.
27
Leon Przyłuski (1789 -1865), arcybiskup gnieźnieński
i poznański od 1844. W 1. 1861 - 1862 przeciwstawiał sic mani-
festacjom patriotycznym w kościołach; w 1863 r. współpraco-
wał z ruchem narodowym.
28
Arcybiskupem gnieźnieńskim i poznańskim został w 1865
Mieczysław Ledóchowski (1822 - 1902), przeciwnik polskich dą-
żeń niepodległościowych. W 1874 r., na tle konfliktu pomiędzy
rządem pruskim a Kościołem został aresztowany i usunięty
z diecezji.
29
13-14 X 1862 r. bawił jeszcze Łukaszewski w Poznaniu.
Por. raport Bärensprunsa z 1 VII 1863, WAPP PP, vol. 896.
30
Do kolegów Łukaszewskiego należeli: późniejszy kompo-
zytor Władysław Żeleński oraz późniejszy profesor UJ Stani-
sław Janikowski. Por. ich listy, B.Oss. rps 4397, k. 234 - 247.
31
Bronisław Szwarce (1834 -1904), członek KCN od lipca
1862 r., aresztowany w końcu grudnia, więziony długie lata
w Schlusselburgu i na Syberii. Niektórzy badacze sądzili, że
litery SB oznaczają Stefana Bobrowskiego, który jednakże
zginął w 1863 r., podczas gdy wchodzący tu w grę „delegowa-
ny", jak o tym mowa niżej, jest w 1870 „gdzieś tam zaprze-
193

paszczony w kaźni moskiewskiej". Łukaszewski podkreśla też,


że jego rozmówca jest „nie pierwszej młodości" (Bobrowski
liczył wtedy lat 22).
32
Demontowicz.
33
W. Tokarz, Kraków w początkach powstania stycznio-
wego, t. I, Kraków 1915, s. 117, sądzi, że idzie tu o Kazimierza
Józefa Turowskiego (um, 1874), dziennikarza związanego
z czerwonymi. Był jednak wówczas wśród studentów krakow-
skich Jan Kanty Turski, por. Korespondencję K. Szajnochy,
t. II, Wrocław 1959, s. 347.
34
Zygmunt Golian (1824 - 1885), kaznodzieja krakowski, w l.
1862 - 1867 profesor Akademii Duchownej w Warszawie, gwał-
towny przeciwnik czerwonej konspiracji. Dziennik krakowski
"Czas" w 1. 1861 - 1862 zwalczał ideę porozumienia Polaków
z caratem, był więc krytykowany przez skrajnych konserwa-
tystów.
35
Wincentego Pola (1807 - 1872).
38
Szwarce został aresztowany w Warszawie 23 XII 1862 r.
37
Aluzja do tytułu broszury J. Szujskiego (Kraków 1868),
potępiającej czerwonych wychodźców, myślących o wznowieniu
akcji konspiracyjnej.
38
program organizacji narodowej z 24 VII 1862 r. stawiał
za cel „przygotowanie kraju do powszechnego, a na dobry sku-
tek obrachowanego powstania". Dokumenty KCN i RN, s. 3.
39
Ławami nazywały się komitety spiskowe w Krakowie
i Lwowie, związane z warszawska organizacją czerwoną. Głów-
nymi działaczami Ławy krakowskiej byli Alfred Szczepański
i Ludwik Kubala.
40
Nazwisko rozwiązane w „Mrówce".
41
List ten wpadł w ręce policji pruskiej w kwietniu 1863 r.,
co zmusiło Guttrego do ucieczki z kraju.
42
W „Mrówce" figuruje jako K. Szcz. Kazimierz Sczanie-
cki (1836 -1918), urodzony w Poznaniu, doktorat praw zrobił
w Lipsku w 1862 r., po czym zabiegał o habilitację na Uniw.
w Krakowie. W 1863 r. czynny tamże w organizacji powstań-
czej. Por. Powstanie styczniowe w pamiętnikach K, Sczaniec-
kiego, Kraków 1963, s. 7 - 9.
43
Nazwisko rozszyfrowuje H. Barycz, Polska młodzież aka-
demicka we Wrocławiu przed powstaniem styczniowym, „So-
bótka" 1946, s. 215.
44
Nazwisko rozwiązane w „Mrówce". Karol Libelt, ur.
1843, syn filozofa, poległ pod Brdowem 22 IV 1863 r.
194

45
J. w. Kazimierz Szulc (1824 - 1887), nauczyciel gimnazjal-
ny w Poznaniu, historyk, w 1863 r. komisarz rządowy w Pru-
sach Wschodnich.
46
Aleksander Hercen (1812 - 1870) i Michał Bakunin (1814 -
- 1876) współdziałali z polskim obozem czerwonych, m. in. jako
organizatorzy agitacji w szeregach armii carskiej okupującej
Polskę.
47
Księciem serbskim był w 1. 1860 - 1869 Michał Obrenovic.
48
Leon Young de Blankenheim, ochotnik francuski i do-
wódca oddziału w powstaniu styczniowym, poległ 29 IV 1863 r,
49
Bitwa pod Ignacewem stoczona przez Taczanowskiego
8 V 1863 r. Raport Bärensprunga z 18 IV 1863 r. sygnalizował
przyjazd z Berlina 2 Serbów: por. Efraima Markovica i por.
Jerzego Mickovica. Zabór pruski, s. 60.
50
Nie jest jasne, czy mowa tu o powstaniu serbskim 1815 r.,
czy o zatargu zbrojnym między Serbami a Turkami w 1862 r.
51
Seweryn Elżanowski (1821 -1874) był w 1. 1857 - 1863 re-
daktorem „Przeglądu Rzeczy Polskich", centrowego organu
emigracji polskiej w Paryżu.
52
Komitet Narodowy Rewolucyjny, zawiązany latem 1862
w Warszawie za sprawą Mierosławskiego stawiał sobie za cel
podporządkowanie temu generałowi organizacji czerwonej.
Wiedząc, że Mierosławski w oczach ziemiaństwa polskiego ucho-
dzi za niebezpiecznego radykała, propaganda Wielopolskiego
głosiła, że stoi on na czele KCN. Dekret KCN o podatku został
wydany w połowie października 1862 r., por. Dokumenty
KCN i RN, s. 23 n.
53
Por. ibidem, s. 14 - 16, odezwa z 1 IX 1862.
54
W skład tajnej Dyrekcji obozu białych wchodzili w owym
czasie: L. Kronenberg, E. Jürgens, K. Ruprecht, J. Paszkiewicz
i W. Zamoyski.
55
Wielopolski objął stanowisko w połowie czerwca, Kon-
stanty w początku lipca 1862 r.
56
Korespondencja z kraju (s. 40-50) datowana 16 XI 1862 r.
i sygnowana 2 gwiazdkami, referowała z pochwałą program
KCN, do którego „Przegląd" odnosił sią dotąd z rezerwą. Arty-
kuł „nadesłany" pt. Organizacja społeczna (s. 50 - 67), sygno-
wany Sx, przedstawiał stosunek do ruchu różnych grup spo-
łeczeństwa, potępiał egoizm posiadającej szlachty i wskazywał,
że „rzemieślnik i wieśniak to rdzeń narodu i siła jego fizycz-
na". Redakcja zgłaszała wobec artykułu niektóre zastrzeżenia.
57
Agaton Giller (1831 -1887) był członkiem KCN od połowy
195

czerwca 1862 r. do pierwszych dni stycznia 1863 r., następnie


zaś od marca do maja członkiem Rządu Narodowego. Repre-
zentował prawe skrzydło obozu czerwonych.
58
Przyczyną zerwania była odmowa KCN podporządkowa-
nia się rozkazom Mierosławskiego; ten ostatni zaś oskarżył
KCN, że w układach z Hercenem i Bakuninem przyznał Litwie
i Rusi prawo do samostanowienia.
59
Nazwiska rozwiązane w „Mrówce". Ugoda przybrała for-
mę wymiany listów pomiędzy KCN a redakcją „Kołokoła",
ogłoszonych w tym piśmie l i 15 X 1862 r. Por. Współpraca
rewolucyjna polsko-rosyjska, Moskwa 1963, t. I, s. 525 - 543.
Układ ten potwierdzony został w grudniu t. r. w porozumieniu
zawartym pomiędzy Padlewskim, jako wysłannikiem KCN,
a Komitetem Ziemli i Woli w Petersburgu.
60
Urzędowa zapowiedź o poborze do wojska carskiego
wskazanych imiennie rekrutów została ogłoszona w „Dzienniku
Powszechnym" 8 X 1862 r. Ogłoszenie to nie wymieniało daty
poboru.
61
W pierwodruku omyłka: złe powstanie,
62
Por. w tej sprawie pisma Giuseppe Mazziniego (1805 -
- 1872) do F. Pulszkiego z 28 X, 27 XI 1862. F. Pulszky, Meine
Zeit, mein Leben, t. IV, Presburg 1883, s. 127 - 129.
63
Przed wybuchem powstania tylko niewielkie grupy zie-
miaństwa, a w niektórych diecezjach liczniejsze grupy niższego
kleru, podporządkowały się rozkazom KCN.
64
Nazwiska rozwiązane w „Mrówce". Stanisław Szachow-
ski (1843-1906) student Szkoły Sztuk Pięknych, aktywny w ma-
nifestacjach 1861 r. W 1863 r. należał do lewicowej opozycji
przeciw Rządowi Narodowemu. We wrześniu mianowany ko-
misarzem pełnomocnym woj. kaliskiego.
65
Ksawery Liske (1838 -1891), student Uniwersytetu Wroc-
ławskiego, później zasłużony historyk. W 1862 był „gospoda-
rzem" nielegalnej organizacji studenckiej, tzw. Bractwa. H. Ba-
rycz, op. cit., s. 195. O jego współdziałaniu z ruchem por. raport
Bärensprunga z 22 III 1863, Zabór pruski, s. 37.
66
Nazwisko rozwiązane w „Mrówce". Franciszek Godlew-
ski (1834 -1863) jeden z czynniejszych agentów obozu ruchu
od 1858. W jesieni 1862 r. członek KCN, wyprawiony do Pa-
ryża ok. 10 XII. Poległ pod Pawą 4 II 1863.
67
Andrej Budberg (1820 -1881), dyplomata rosyjski, nie-
dawno właśnie (1862) przeniesiony z placówki berlińskiej do
196

Paryża. Do wspomnianych aresztowań doszło w nocy na 21


XII 1862 r.
68
Edward Kolski, komisarz KCN w woj. płockim, zginął
pod Drążdżewem 12 II 1863 r.
69
Por. T. Żychliński, Wspomnienia z r. 1863, Poznań 1888
s. 76. Witold Turno (1835 -1863), syn zamożnego ziemianina;
poległ 9 V pod Ignacewem.
70
Mowa zapewne o wspomnianym wyżej Gustawie Wasi-
lewskim, w danym momencie komisarzu woj. płockiego. Autor
omyłkowo daje inicjał imienia E, mając w pamięci poetę Ed-
munda Wasilewskiego.
71
Cyt. raport Bärensprunga z 1 VII 1863 r. notuje 12 I
t. r. wyjazd Łukaszewskiego z Poznania do Berlina.
72
KCN już w grudniu 1862 r. zapraszał do Warszawy na
narady wojskowe wielu oficerów typowanych na dowódców
w powstaniu.
73
Taczanowski miał zawodowe wykształcenie oficera pru-
skiego oraz majątek w pow. pleszewskim.
74
Por. wyżej, s. 71.
75
Józef Godebski (1803 - 1868), emigrant z 1831 r., b. oficer
armii belgijskiej, był autorem podręcznika wojskowego: Géo-
métrie du jalon (1845). Stopień pułkownika uzyskał w 1863 r.,
gdy powołany został na członka Komisji Broni w Liège,
76
Ul. Schumannstrasse 1. Cyt. raport Bärensprunga 1 VII
1863.
77
Wskazywał go m. in. KCN w piśmie do Komisji Zagra-
nicznej z 28 XI 1862 r. jako pośrednika na trasie Paryż—Ber-
lin—Warszawa. Por. Anklageschrift... gegen die Beteiligten,..
wegen Hochverrats, Berlin 1864, t. II, s. 63-65.
78
Maksymilian Langenbeck (1818 - 1877), znakomity chirurg
berliński, przyjaciel sprawy polskiej.
79
Nazwiska niektórych akademików, którzy udali się do
powstania, odtwarza A. Bukowski, op. cit., s. 53.
80
Osoba trudna do zidentyfikowania.
81
Mowa o posłach polskich do sejmu pruskiego. W wybo-
rach z 30 III 1862 r. przeszło ich 23, m. in. W. Bentkowski,
T. Chłapowski, J. Działyński, A. Guttry, B. Łubieński, S. Pla-
ter i inne osoby niebawem zaangażowane w powstaniu. Preze-
sem Koła Polskiego był K. Libelt.
82
Formował się w pow. lubawskim, por. S. Myśliborski-Wo-
łowski, op. cit., s. 142 n.
83
Teodor Jackowski (1831 - 1885), właściciel ziemski w pow.
197

chełmińskim, czynny w organizacji narodowej. Nazwisko jego


jako agenta sprowadzającego broń do Prus Zachodnich wy-
mienia A. Guttry w piśmie do Izby Obrachunkowej z 4 II
1865, BPP 10, vol. 483/6, k. 29.
84
Hieronim Ruszczewski (1813-1880), ze starej emigracji,
b. członek Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, w końcu
1862 r. zajęty wysyłką broni z Paryża. Por. odpisy jego ko-
respondencji, B. PAN rps 2324, t. I, k. 107, t. II, k. 187.
85
Cyt. raport Bärensprunga z l VII 1863 r. odnotował po-
byt Łukaszewskiego w Bazarze poznańskim 2-3 II i 15-16 II
1863 r.
86
Wśród poznańskich działaczy organicznych, którzy acz
z opóźnieniem przyszli z pomocą powstaniu, mogą wchodzić
w grę: Stanisław Motty (1827 -1900), prawnik, poseł do sej-
mu pruskiego, albo też Teofil Matecki (1810 -1886), lekarz
i społecznik.
87
Wśród osób, z którymi współpracował Łukaszewski w Poz-
naniu w 1864, figuruje niejaki Wilhelm Alkiewicz. Raport
Bärensprunga 22 XI 1864, WAPP PP, vol. 896. Poszlaka to za
słaba dla identyfikacji.
88
Roger Raczyński (1819 - 1864) i Jan Działyński (1829 - 1880),
magnaci wielkopolscy, przychodzili z pomocą powstaniu od mo-
mentu jego wybuchu, następnie zaś stanęli na czele Komitetu
Wielkopolskiego.
89
Nazwiska nie udało się ustalić.
90
Pisma Bakunina do Rządu Narodowego, Londyn 21 II,
oraz do Guttrego, Kopenhaga 2 III 1863, Współpraca rewolu-
cyjna, t. II, s. 22 - 30.
91
Brak orzeczenia: zapewne: była płonna.
92
Marian Langiewicz (1827 -1887), w styczniu 1863 r. miano-
wany naczelnikiem wojskowym woj. sandomierskiego, stoczył
wiele bitew, które przyniosły mu rozgłos, a 10 III ogłosił się
dyktatorem.
93
Leopold Różycki (1838 -1904) z Zajączkowa w pow. lu-
bawskim, kolega Łukaszewskiego z Uniw. w Berlinie, äw 1863
agent Komisji Broni w Niemczech. Por. Polska działalność
dyplomatyczna 1863 - 1864, t. II, Warszawa 1963, s. 398. A. Bu-
kowski, op. cit., s, 161.
94
Por. rachunek J. Cwierczakiewicza, 26 VI 1863, BPP IO,
vol. 481/6, k. 14 - 18: „Posłano Łukaszewskiemu do Berlina na
listowne żądanie Milowicza" tal. 807 sgr 18 = Ł 119 s. 1. „Wek-
sel w liście nadeszłym do Berlina pod nieobecność Łukaszew-
198

skiego zabrała policja wraz z innymi papierami. Wszelkie


starania o wydobycie tych pieniędzy nie odniosły skutku.
Jedyny sposób pozostaje, aby Łukaszewski indosował załączoną
sekundę, a pieniądze w Berlinie wypłacone być muszą".
95
Data zdaje się mylna. Cyt. raport komisarza z Miłosła-
wia z 28 VII 1863 r. stwierdza, że Łukaszewski odmeldował
się stamtąd 12 III podając, że wyjeżdża do Wiednia „dla zwie-
dzenia szpitali". Gdyby stanął w Krakowie już 8 III, nic by go
nie usprawiedliwiało, że nie zawiózł od razu listu Bakunina
do obozu Langiewicza w Goszczy.
96
Bogusław Łubieński (1825 - 1885), właściciel ziemski, czło-
nek kolejnych komitetów wielkopolskich, od kwietnia do wrze-
śnia 1863 r. komisarz rządowy w Poznańskiem.
97
W pierwodruku fabrykantem.
98
10 III 1863 r. dyktator Langiewicz mianował Łubieńskiego
komisarzem rządowym na Galicję Zachodnią.
99
Właściwie Marchocice. Langiewicz stał tu obozem 13 III.
100
Z tekstu wynika, że był to dawny znajomy Łukaszew-
skiego rodem z Krakowa, najpewniej więc tamtejszy student.
Adres studentów krakowskich z 6 VII 1862 r. (Korespondencja
K. Szajnochy, t. II, s. 346 - 349) zawiera, sądzić można, nazwi-
ska patriotycznie zaangażowanej młodzieży. Figurują w nim
na literę E: Józef Ekielski (1842 -1930), późniejszy urzędnik
Wydziału Krajowego, Walery Eliasz (1840 -1905), późniejszy
malarz, oraz Józef Etgens, poległy pod Imbramowicami 15 VIII
1863 r. Najprawdopodobniejszy wydaje się ten ostatni.
101
Był to Lejb Finkenstein, Żyd pochodzenia polskiego osia-
dły w Londynie i noszący tu nazwisko Funkestone. Trudnił
się on dostawą broni dla Langiewicza.
102
w Giebułtowie 15 III rano oddział rosyjski zabił kilku
maruderów z oddziału Langiewicza, a poranił wspomnianego
Funkestona. Majątek ten należał do Bielskiego.
105
Anna Henryka Pustowojtow (1838 -1881), córka gene-
rała rosyjskiego i Polki, wsławiła się jako adiutant Langie-
wicza. Po powstaniu na emigracji poślubiła S. Löwenhardta,
104
Franciszek Rochebrune (1829 -1870), b. oficer francuski,
prowadził w Krakowie szkołę szermierki. W początku powsta-
nia zorganizował oddział „żuawów śmierci". Po upadku Lan-
giewicza pełnił przejściowo funkcje naczelnika wojskowego
woj. krakowskiego.
105
Nazwiska tego b. ucznia gimnazjum w Trzemesznie nie
udało się odtworzyć.
199

106
W Chrobrzu, rezydencji Wielopolskiego, Langiewicz no-
cował z 16 na 17 III.
107
Marian Sokołowski (1839-1911), b. student Uniw. Ki-
jowskiego, używany był do różnych misji zarówno przez Rząd
Tymczasowy, jak i przez Dyrekcję białych. W relacji swej
z lat 90-tych, B.PAN rps 2045, s. 118, twierdzi, że widział się
w obozie z Langiewiczem. Następnie był czas krótki komisa-
rzem rządowym na Rusi,
108
Leon Skorupka (1821 - 1875), poseł na sejm krajowy i po-
lityk biały. Odwołany z Poznania po upadku Langiewicza, był
członkiem Wydziału Wykonawczego Galicji Zachodniej, a od
lata 1863 r. agentem dyplomatycznym w Wiedniu.
109
Władysław Bentkowski (1817 - 1887), uczestnik kampanii
węgierskiej 1849 r., redaktor „Dziennika Poznańskiego". Wbrew
przypuszczeniu Łukaszewskiego był on w obozie Langiewicza
mężem zaufania białych.
110
Pod Telegrafem — żartobliwa nazwa więzienia w Kra-
kowie. Bentkowskiego aresztowano 9 IV 1863 r.
111
Bitwa pod Grochowiskami została stoczona 18 III; Lan-
giewicz opuścił obóz następnego dnia.
112
Dionizy Czachowski (1810 -1863), pułkownik, uczestnik
kampanii Langiewicza, później szczęśliwy dowódca partyzantki
sandomierskiej, poległ 6 XI 1863 r. pod Wierzchowiskami.
113
Stefan Bobrowski (1840 -1863), naczelnik m. Warszawy
i przewodniczący Komisji Wykonawczej Rządu Tymczasowego
w pierwszych tygodniach po wybuchu. Przybył do Krakowa
20 III 1863 r. dla wyświetlenia intrygi, która doprowadziła
Langiewicza do dyktatury.
114
Giller i Józef Janowskt (1832 - 1914), członkowie Rządu
Tymczasowego, przybyli do Krakowa dla porozumienia się
z dyktatorem 17 III, a wiec przed Bobrowskim.
115
Odezwa Bobrowskiego z 21 III 1863 r., Dokumenty KCN
i RN, s. 69.
116
Wysocki mianowany został dyrektorem Wydziału Wojny
przez Langiewicza; Bobrowski zatwierdził go na tym stano-
wisku.
117
Mowa o piśmie TRN do Langiewicza z 16 III 1863, Do-
kumenty KCN i RN, s. 64 - 66.
118
por. A. Giller, Historia powstania narodu polskiego, t. I, Paryż
1867, s. 42 - 45.
119
Leon Chrzanowski (1828 -1899), redaktor krakowskiego
„Czasu", niebawem po wybuchu powstania nawiązał stosunki
200

z obozem ruchu, z główną myślą opanowania steru powstania


przez białych.
120
Adam Grabowski (1827 -1899), zrujnowany arystokrata,
agent Dyrekcji białych, wykorzystany w Krakowie przez or-
ganizatorów dyktatury w roli rzekomego pełnomocnika Rządu
Tymczasowego.
121
Ignacy Kruszewski (1799 -1879), uczestnik powstania
1831 r., później w służbie belgijskiej, następca gen, Wysockiego
jako dyrektor Wydziału Wojny w Krakowie.
122
Bobrowski odmówił podania ręki Grabowskiemu uznając
w nim politycznego oszusta. Giller podał mu rękę, ponieważ
należał do uczestników intrygi, która doprowadziła do dykta-
tury.
123
Kazimierz Krasicki (um, 1881), ziemianin z Poznańskiego,
w 1868 r. poseł do sejmu pruskiego, należał do przyjaciół Lan-
giewicza. Nie jest jasne, gdzie i kiedy mógł się zaprzyjaźnić
z Bobrowskim.
124
Bobrowski poległ w pojedynku z Grabowskim 12 IV
1863 r., w okolicy Rawicza.
123
Nominacja dla Guttrego z 27 III 1863 r., Anklageschrift,
t. I, s. 40.
126
w skład jego wchodzili: J. Działyński, A. Guttry, M. Ja-
roczyński, W. Kosiński, W. Niegolewski, R. Raczyński i W. Wol-
niewicz.
127
Stanisław Radkiewicz (1799 -1875), właściciel ziemski
z Pomorza Gdańskiego, b. major w powstaniu 1831 r. Por.
S. Myśliborski-Wołowski, op. cit., s. 185.
128
Mieczysław Łyskowski (1825 -1894), sędzia, poseł do
sejmu pruskiego. S. Myśliborski-Wołowski, op. cit., s. 61.
129
Oddział ten, dowodzony przez Henryka Łowińskiego
(pseud. Szermentowski) rozminął się z Padlewskim i został
rozbity 23 IV pod Nietrzebą. Zdążający na jego spotkanie Pa-
dlewski został aresztowany 21 IV koło Borzymina. Podejrze-
wano, że do aresztowania przyczynili się jego biali przeciwnicy.
Por. W. Karbowski, Zygmunt Padlewski, Warszawa 1969,
s. 376- 381.
130
Zygmunt Działowski (1843 -1878), syn ziemianina, czynny
w organizacji Prus Zachodnich aż do aresztowania we wrze-
śniu 1863 r. Por. S. Myśliborski-Wołowski, op. cit., s. 149.
131
W rachunkach Komisji Broni w Liège suma 13500 tal.
zaksięgowana została 7 V 1863 r. jako wpływ od B. Łubień-
skiego z kasy W. Ks. Poznańskiego, BPP IO, vol. 472.
201

132
Roman Maćkowski, skądinąd nie znany, rodem, zdaje
się, z Torunia. Por. S. Myśliborski-Wołowski, op. cit., s. 127.
133
Zielone Święta w 1863 r. przypadały 24 V. W wilię 23
V czerwona opozycja wykradła pieczęcie Rządu Narodowego
zmuszając go do ustąpienia. Por. A. Giller do Łukaszewskiego
23 VII 1867 r., B.Oss. rps 4397, k. 115: „W Warszawie z Drze-
wieckim byłeś w miesiącu maju 1863 r., wiem, że w tym
czasie z tego powodu, żeś mi wymawiał nominację Taczanow-
skiego jenerała, on zaś w maju był nominowany". Z tego
ujęcia wynikałoby, że Łukaszewski przybył do Warszawy przed
zamachem zielonoświątecznym.
134
Karol Ruprecht (1821 -1875), uczestnik spisków war-
szawskich lat 40-tych, sybirak, członek Dyrekcji białych
w 1862 r., wszedł do Rządu Narodowego w kwietniu 1863 r.
właśnie z ramienia białych.
135
Stanisław Olszański, wśród wybitniejszych czerwieńców
warszawskich jedyny na literę O, jako magazynier na Dworcu
Wiedeńskim stał na czele organizacji kolejowej. Nie należał
do inicjatorów zamachu, ale go umożliwił przechodząc na
stronę opozycji wraz z Włodzimierzem Lempke, intendentem
m. Warszawy. Litera O mogłaby oznaczać i Lempkego, który
nosił pseudonim Okularnik. Por. J. K. Janowski, Pamiętniki
o powstaniu styczniowym, t. II, Warszawa 1927, s. 3.
136
Oskar Awejde (1837 -1897), prawnik, był członkiem
wszystkich kolejnych władz powstańczych od października 1862
do lipca 1863 r. Aresztowany, złożył w śledztwie obszerne, kom-
promitujące zeznania.
137
Henryk Bąkowski, urzędnik sądowy; Franciszek Dobro-
wolski (1830 - 1896), adwokat, po powstaniu redaktor „Dziennika
Poznańskiego"; Piotr Kobylański (1823-1868), adwokat; Erazm
Malinowski, adwokat. Stąd nazwa „rządu czerwonych praw-
ników".
138
Papiery te wpadły w ręce policji w czasie rewizji w Pa-
łacu Działyńskich w Poznaniu 28 IV 1863 r.
139
Por. zestawienie osób aresztowanych, A. Bukowski, op,
cit., s. 79 - 84,
140
17 V 1863 r. aresztowany został w Gdańsku Jan Röhr
(1816 - 1877), architekt, komisarz rządowy na Prusy Wschodnie.
141
Stanisław Frankowski (1840 - 1899), jeden z najwcześniej-
szych działaczy organizacji warszawskiej, od jesieni 1862 ko-
misarz woj. mazowieckiego, od marca 1863 r. kaliskiego. Na-
leżał do opozycji czerwonej.
202

142
W dniach 6-8 VI 1863 r. z Kasy Głównej Królestwa
zabrano na rzecz powstania ok. 24 min złp., jednakże tylko
drobną część w gotówce, a resztę w papierach procentowych
Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, które potem bez po-
wodzenia starano się spieniężyć za granicą. Aleksander Wasz-
kowski (1841 - 1865), okręgowy organizacji miejskiej, był głów-
nym wykonawcą zaboru. Ostatni naczelnik m. Warszawy od
grudnia 1863 r. aż do aresztowania w grudniu 1864 r. i śmierci
na szubienicy.
143
Por. aneks 3.
144
Por. pismo RN do S. Frankowskiego, 5 IX 1863 r., Prasa
tajna, t. III, Wrocław 1970, s. 316.
145
Ignacy Chmieleński v. Chmieliński (1837 - 1871), członek
Komitetu Ruchu w 1. 1861 -1862, następnie agent KCN za
granicą. Jeden z przywódców opozycji przeciw Rządowi Na-
rodowemu, przez krótki czas członek rządu we wrześniu 1863 r.
146
W skład jego wchodzili: W. Wierzbiński, T. Chłapowski,
T. Matecki, S. Motty, I. Ch[lebowski?] i L. Wegner. Relacja
B. Łubieńskiego, Bibl. Raczyńskich, rps. 1098.
147
Czerwony Rząd Narodowy doszedł do władzy 14 IX
1863 r.
148
Antoni Kalkstein, por. A. Bukowski, op. cit., s. 45; S. My-
śliborski-Wołowski, op. cit., s. 186. Ojciec jego, Karol, właści-
ciel ziemski, zmarł w 1862.
149
Nazwiska narzeczonej Łukaszewskiego nie udało się
ustalić. Mogłaby ew. wchodzić w grę wymieniona w aneksie
11 „panna Józefa Siemiątkowska". Jednakże litera S może
być też inicjałem imienia, nie nazwiska.
150
Hotel Niemiecki, ul. Długa 31.
151
Józef Piotrowski (1836 -1863), poprzednio komisarz rzą-
dowy augustowski, naczelnik m. Warszawy od połowy wrze-
śnia, aresztowany 9 X, stracony 21 XI 1863 r.
152
Adam Asnyk (1838 -1897), późniejszy znany poeta, na-
leżał do najwcześniejszych kółek czerwonych w Warszawie;
współpracował z I. Chmieleńskim.
153
Janowski wszedł do rządu wrześniowego jako sekre-
tarz stanu dopiero 16 X 1863 r., w przededniu jego upadku.
Litera J może też oznaczać Józefa Narzymskiego, członka rządu
od l X.
154
Mowa o Adolfie Pepłowskim (1843 -1916), poprzednio
naczelniku m. Częstochowy, a naczelniku m. Warszwy od po-
łowy października do końca listopada 1863 r. Nie jest ścisłe,
203

aby uchował się od prześladowań, spędził bowiem kilka lat


na zesłaniu. Władze carskie nie odkryły jednak jego rzeczy-
wistej funkcji, dzięki czemu mógł on po powrocie z zesłania
objąć stanowisko adwokata.
155
Wojciech Biechoński (1839 -1926), komisarz woj. kra-
kowskiego w początkowym okresie powstania, wrócił na to
stanowisko 15 X 1863 r.
158
Józef Gałęzowski (1834-1916), oficer armii carskiej, pro-
fesor Akademii Wojskowej w Petersburgu, był członkiem,
a następnie dyrektorem Wydziału Wojny, nie wchodził jednak
w skład rządu.
157
Romuald Traugutt (1825 - 1864) od maja do lipca 1863 r.
dowodził oddziałami partyzanckimi na Polesiu; od połowy sierp-
nia w misji zagranicznej; powrócił do Warszawy 10 X.
158
Traugutt został aresztowany 12 IV 1864 r.; stracony na
szubienicy wraz z R. Krajewskim, J. Jeziorańskim, J. Toczy-
skim i R. Żulińskim 5 VIII 1864 r.
159
Delegatem Litwy w RN był Wacław Przybylski, dele-
gatem Rusi Marian Dubiecki.
160
przez cały czas powstania toczył się w Galicji spór
między lokalnymi komitetami i władzami narodowymi, o skła-
dzie przeważnie ziemiańskim, a komisarzami przysłanymi
z Warszawy, o zakres kompetencji i o kierunek polityki. Obie
strony w tym sporze odwoływały się do Rządu Narodowego.
161
W czasie rewizji w Pałacu Działyńskich trafiły do rąk
policji liczne nazwiska urzędników organizacji w Poznańskiem,
którzy też zostali aresztowani.
162
Pepłowski.
163
Nestor du Laurans (urn. 1868), b. urzędnik kolejowy
w Wilnie, od końca 1862 r. komisarz przy kolejnych władzach
narodowych na Litwie. Usunięty z tego stanowiska, został
wysłany latem 1863 r. do Poznania, do pomocy Frankow-
skiemu.
164
Objaśnienie do działu I, nr I.
165
oryginał z datą 22 IX 1863 r., B. Czart, rps 3881, k. 92. Przedruk:
Zabór pruski, s. 144 - 147.
166
Leon Wegner (1824 -1873), historyk, sekretarz generalny
Tow. Przyjaciół Nauk w Poznaniu. Jedyny członek Komitetu
Wielkopolskiego z inicjałami LW.
167
Nazwisko nie ustalone.
168
Paweł Kamiński (1834 - 1907), neofita, od 1859 r. ksiądz,
czynny w ruchu patriotycznym w Warszawie 1861 r. W 1863
204

kapelan w obozie Langiewicza, autor odezw w duchu rady-


kalnym. W 1866 r. ogłosił w Paryżu broszurę atakującą obóz
białych. W 1871 r. przystał na Górnym Śląsku do sekty staro-
katolików. Artykułu jego w „Nadwiślaninie" nie odnaleziono.
„Nadwiślanin" ukazywał się w Chełmnie w 1. 1850-1867, w cza-
sie powstania sympatyzował z obozem czerwonych.
169
Emilia Sczaniecka (1804 - 1896), ziemianka, patriotka i fi-
lantropka, opiekowała się rannymi w 1831 i 1848 r.
170
Franciszka z Wilksyckich Mielżyńska (um. 1874), żona
opiekuna Łukaszewskiego.
171
Waleria z Bukowieckich Motty (um. 1893), żona Marce-
lego, nauczyciela gimnazjalnego w Poznaniu i autora Prze-
chadzek po mieście.
172
Bibianna Moraczewska (1811 -1887), literatka i eman-
cypantka, uczestniczka robót demokratycznych w Poznańskiem
od lat 40-tych.
173
Leon Czarliński (1835 -1918), pseud. Budrys, oraz Hia-
cynt Jackowski (1805 -1877). Obaj byli właścicielami ziem-
skimi. Inicjały rozwiązuje S. Myśliborski-Wołowski, op. cit.,
s. 186 - 187. Woj. pomorskie obejmowało część Prus Zach. na
lewym brzegu Wisły, a woj. chełmińskie na prawym.
174
Objaśnienie do działu II, nr XII. Jest to raport L. Czar-
lińskiego z l III 1864, wyd. I, s. 142-145.
175
Kowalski ze Trzcina, por. s. 187.
176
Z Prus Zachodnich wszedł do Wydziału, jak wynika
z tekstu, Radkiewicz (pseud. Teofil). Z dawnego Komitetu
Władysław Wierzbiński (1831-1888), urzędnik sądowy (pseud.
Maciek) oraz Leon Wegner (pseud. Omega). „Z Poznania lub
prowincji" wszedł ktoś nie ustalony o pseud. Sowa. Por. aneks
l protokół 1. S. Myśliborski-Wołowski, op. cit., s. 186. „Posie-
dzenia Komitetu odbywały się u panien Danysz, w ich miesz-
kaniu przy ul. Małe Garbary". P. W. Zakrzewski, Pamiętnik
wielkopolskiego powstańca z 1863 r., Poznań 1934, s. 88.
177
Podobizny pieczęci Wydziału Wykonawczego i komi-
sarza pełnomocnego, por. fascimile aneksu 22.
178
Zaufany- ów, nazwany niżej Serafinem, niestety, nie zi-
dentyfikowany.
179
Nie zidentyfikowana.
180
Hotel Angielski przy ul. Wierzbowej.
181
Objaśnienie do działu I, nr III. Jest to pismo RN z 22
XI 1863, Dokumenty KCN i RN, s. 273.
182
por. przypis 165.
205

183
Objaśnienie do działu I, nr IV. Tekst ustawy z 22 XT
1863, Dokumenty KCN i RN, s. 273 - 275.
184
Odezwa ta, przedrukowana w tłum, niemieckim, Zabór
pruski, s. 162 n., została tam przypisana Mierosławskiemu.
185
Objaśnienie do działu I, nr XIII. Jest to pismo RN z 27
I 1864, Dokumenty KCN i RN, s. 310.
186
Autor ma na myśli wojewódzkiego poznańskiego, którym
był T. Chłapowski, oraz średzkiego, J. Potulickiego.
187
Józef Hauke-Bosak (1834 -1871), naczelnik wojskowy
woj. krakowskiego i sandomierskiego od października 1863 r.,
utrzymał się w terenie do kwietnia 1864 r.
188
Objaśnienie do działu I, nr IXb. Idzie o pismo RN z 29
XII 1863, Dokumenty KCN i RN, s. 298.
189
wierzbiński.
190
Por. aneks l, protokół 2.
191
Ibidem, protokół 3.
192
Por. aneks 2.
193
Właścicielem Jezior był w 1863 r. Józef Potulicki (1828-
-1870). W numerariuszu akt Wydziału Wykonawczego (wyd.
I, s. 192) figuruje on pod pseud. „Pateli".
194
Objaśnienie do działu I, nr VII. Jest to pismo RN z 30 XI 1863,
Dokumenty KCN i RN, s. 277 - 278.
195
Por. aneks 9. JZ — czy nie Jan Zagórski (1842 - 1909),
później na emigracji głośny stronnik M. Bakunina? Por. J. Bo-
rejsza, W kręgu wielkich wygnańców, Warszawa 1963, s. 50t.
196
Jest to jedyna w Kaliskiem, dość wtedy rozrodzona ro-
dzina ziemiańska na literę A.
197
Roman Radoliński (1806 -1876) był właścicielem Żelaz-
kowa w Kaliskiem.
198
Nie zidentyfikowany.
199
Juliusz Carfunkel v. Karfunkel, komisant warszaw-
skiego domu „Giwartowski i ska" we Wrocławiu, uzyskał od
agenta broni Zdzisława Janczewskiego zaliczkę na broń, w wy-
sokości 50250 tal., którą sprzeniewierzył. Równocześnie denun-
cjował policji wrocławskiej Janczewskiego i innych agentów
powstańczych. Por. pismo Izby Obrachunkowej do A. Guttrego,
17 IV 1864, BPP I O, vol. 474/3d, k. 11. W. Daniłowski, No-
tatki do pamiętników, Kraków 1908, s. 375.
200
Prawdopodobnie Józef Grabowski (1826 -1899), inżynier,
w 1863 r. komisarz pełnomocny RN w Galicji, a następnie
206

komisarz RN u boku Mierosławskiego jako organizatora je-


neralnego.
201
Paweł Landowski (1843 - 1894), naczelnik żandarmerii na-
rodowej w Warszawie, następnie dowódca oddziału partyzanc-
kiego. O jego stosunkach z Wrocławiem por. W. Daniłowski,
op. cit., s. 330.
202
Franciszek Kopernicki (1824 - 1892), b„ oficer armii car-
skiej, od września 1863 do maja 1864 r. naczelnik wojskowy
woj. kaliskiego, kwaterujący podówczas we Wrocławiu. Jego
Pamiętnik z powstania styczniowego, Warszawa 1959, urywa
się na schyłku 1863 r., a sprawy następnego roku podaje w krót-
kim streszczeniu (s. 90 - 91).
203
Mowa o Władysławie Czartoryskim (1828 -1894), przy-
wódcy konserwatywnego skrzydła emigracji po śmierci jego
ojca Adama, agencie dyplomatycznym RN od maja 1863 do
kwietnia 1864 r. Idzie, jak się wydaje, o jego odpowiedź z 20
II 1864 r. na memoriał grupy ziemian kaliskich, domagających
się zakończenia powstania. Czartoryski opowiadał się wtedy
za kontynuacją walki. Por. B, Czart, rps 5739, k. 721 - 725.
Polska działalność dyplomatyczna, t. I, Warszawa 1938, s. 444 -
-446.
204
Nie zidentyfikowany; być może idzie o księdza.
205
Dekret RN z 22 XI 1863, Dokumenty KCN i RN, s. 272,
nakładał na wszystkich obywateli polskich przebywających
za granicą bez misji urzędowej podatek w wysokości 15 złp
miesięcznie.
208
Wojciech Cybulski (1808 - 1867), profesor języków i lite-
ratur słowiańskich, zrazu w Berlinie (1842), a od 1860 r. we
Wrocławiu.
207
Dekret z 22 II 1864, Dokumenty KCN i RN, s. 326.
208
por. raport Barensprunga z 12 I 1864, Zabór pruski, s. 180.
209
Mierosławski został mianowany we wrześniu 1863 r.
organizatorem generalnym sił zbrojnych poza granicami zaboru
rosyjskiego. Z tego tytułu ustanowił w Galicji i zaborze pru-
skim sieć podwładnych sobie agentów. W listopadzie RN udzie-
lił Mierosławskiemu dymisji, tym samym jego podwładni utra-
cili charakter urzędowy.
210
Objaśnienie do działu I, nr IXa.
211
Guttry należał do zwolenników Mierosławskiego w la-
tach 40-tych. Już przed 1863 r. przeciwstawiał się jego pro-
pagandzie w Poznańskiem. Zerwanie nastąpiło w chwili, gdy
Guttry jako agent broni w Liège przyjął do wiadomości dy-
207

misję udzieloną Mierosławskiemu ze stanowiska organizatora.


Polemika między dwoma eks-przyjaciółmi ciągnęła się na emi-
gracji w ciągu lat następnych.
212
Lemaire, kupiec z Liège, należał do głównych dostawców
Komisji Broni od maja 1863 r. W końcu t.r. został aresztowany
przez władze pruskie w Berlinie. Por. A. Guttry do Izby Obra-
chunkowej, 20 VI 1864, BP IO vol. 473/5, k. 49 - 50.
213
Pismo RN z dymisją dla Mierosîawskiego zawiózł z Kra-
kowa do Liège A. Gorayski (S. Koźmian, Rok 1863, t. I, s. 231).
Wysyłka była otoczona tajemnicą, szło bowiem o to, aby dy-
misja została doręczona publicznie, a nie została przechwycona
w drodze,
214
Por. 2 pisma RN z 29 XII 1863, Dokumenty KCN i RN,
s. 296 - 298.
215
Objaśnienie do działu I, nr X. Jest to pismo Wydziału
Wojny z 4 I 1864 r., wyd. I, s. 21. Wymienieni tu: Władysław
Grabowski, latem 1863 dowodził oddziałem jazdy w woj. ma-
zowieckim; Robert Skowroński, b. oficer austriacki; RN ode-
brał mu dowództwo po przegranej pod Dalikowem 10 IX
1863 r.
216
Tadeusz Chłapowski (1826 -1879), zamożny właściciel
ziemski, polityk katolicko-konserwatywny. Por. Zabór pruski,
s. 279.
217
Mowa o ustawie z 22 XI 1863, Dokumenty KCN i RN,
s. 274.
218
w cyt. raporcie A. Kr..., komisarza woj. średzkiego,
z 21 V 1864, wyd. I, s. 162, czytamy: „Skoro wrócił z Poznania
naczelnik pow. średzkiego, który podał do wiadomości pow-
szechnej, że jeden z członków Wydziału Wykonawczego, wi-
dząc się z nim w Poznaniu, zapewniwszy go z jednej strony
o zupełnym zawieszeniu na czas pewien wszelkich prac orga-
nizacyjnych, upoważnił z drugiej strony do niewypełnienia
i uważania za nieważne wszelkich rozkazów i rozporządzeń,
jakie by skądinąd w przyszłości przychodzić miały. Rozpow-
szechnienie powyższej wersji tak łatwo trafiającej do dzisiej-
szego usposobienia i przekonania obywateli województwa kom-
pletnie odebrało mi możność działania".
219
Por. aneks 1.
220
Ma być 16 X 1863, por. Dokumenty KCN i RN, s. 248.
221
Karol Ruprecht, por. aneksy 6 i 12.
222
Objaśnienie do działu I, nr XLI i XLII. Są to 2 pisma
Izby Obrachunkowej z 31 V 1864, wyd. I, s. 85 - 91.
208

223
Otto Bismarck (1815 - 1898) był szefem rządu pruskiego
i ministrem spraw zagranicznych od końca 1862.
224
Objaśnienie do działu I, nr XIXb. Jest to pismo RN
z 25 III 1864, Dokumenty KCN i RN, s. 376 - 378.
225
Czarlińskiego.
226
Por. wyd. I, s. 212-214, Instrukcja dla Stowarzyszenia
Niewiast w zaborze pruskim z 4 V 1864.
227
Edmund Bärensprung (1816 - 1868), prezydent policji pru-
skiej w Poznaniu, wyjątkowo dobrze zorientowany w polskich
działaniach niepodległościowych w tej prowincji. W 1858 r.
organizator głośnej prowokacji, której ofiarą padło jedno z le-
wicowych stowarzyszeń emigracyjnych, Gromada Rewolucyjna
Londyn.
228
Czy Łukaszewski nie dojeżdżał wtedy i do Warszawy?
F. Dobrowolski pisał doń z Drezna 21 III 1870 r.: „Była nawet
chwila, żem miał się widzieć z Panem w r. 1864 w Warszawie
w miesiącu styczniu czy lutym, kiedy tam Pan zajrzałeś i w Ho-
telu Angielskim pod imieniem Ojca Abrahama miałem Sz.
Pana odwiedzić". B.Oss. rps 4397, k. 330.
229
Objaśnienie do działu I, nr XIVb. Jest to pismo RN
z 17 II 1864. Dokumenty KCN i RN, s. 320-323.
230
Stanisław Richter (pseud. Andrzej Janota), Por. jego
raporty z 14 II, 3 i 19 IV 1864, wyd. I, s. 131 - 137. B. Gro-
niowska, Rola Prus Wschodnich w powstaniu styczniowym,
„Komunikaty Mazursko-Warmińskie" 1960, nr 1, s. 25.
231
Berlinie. Aluzja: ,,vom grauen Haus" niezrozumiała.
232
Piotr Drzewiecki (1838 - 1868) był kolegą Łukaszewskiego
ze studiów w Greifswaldzie. Por. B. Groniowska, op. cit., s. 17.
233
Objaśnienie do działu I, nr XXVII - XXXII. Są to pisma
Wydziału Wykonawczego w Prowincjach Litwy, 2 VII 1863,
24 I, 29 II i 14 IV 1864, wyd. I, s. 63 - 67.
234
Idzie o sumę ok. 400 tyś. fr., którą dysponował za gra-
nicą Achilles Bonoldi (1821 -1871), osiadły w Wilnie artysta
włoskiego pochodzenia, w 1863 r. agent zagraniczny kolejnych
władz powstańczych na Litwie. Sumy te miał przekazać Bo-
lesławowi Dłuskiemu (1826 -1906) pseud. Jabłonowski, leka-
rzowi, w 1863 r. dowódcy partyzantki na Żmudzi, w 1864 r.
komisarzowi pełnomocnemu litewskiemu za granicą. Część
tej sumy za zgodą Bonoldiego została złożona jako kaucja
w kontrakcie na zakup broni ze wspomnianym wyżej kupcem
Lemaire — i na tą sumę położył areszt Mierosławski, jako dy-
misjonowany organizator generalny. Wywiązał się stąd długo-
209

trwały proces przed sądem belgijskim. Por. A. Guttry, Pan


Ludwik Mierosławski, jego dzieła i działania, Liège 1870, s. 18
n. Aneksy 13 i 16. Dłuski do S. Richtera 26 II 1864, wyd. I,
s. 66 - 67.
233
„Głos z Litwy" wychodził od l II do l IV 1864, por.
Prasa tajna, t. III, s. 199 n. Por. pisma Wydziału Wykonaw-
czego Litwy do S. Richtera, 24 I, 29 II 1864, wyd. I, s. 64 - 66,
ze wzmianką o „Michale Ł". Pozwala to przypuszczać, iż mowa
o Michale Lepko wskim, kandydacie praw Uni w. Petersbur-
skiego, rodem z po w. dynaburskiego. W 1863 r. był on aktyw-
nym członkiem organizacji miejskiej w Wilnie, a w końcu
t.r. zbiegł za granicę. Por, Powstanie na Litwie i Białorusi
1863-1864, Moskwa 1965, s. 559.
236
Karabinów marki Enfield.
237
Objaśnienie do działu I, nr XXXVI. Jest to pismo ppłka
Ostroroga, naczelnika siły zbrojnej woj. płockiego z 11 IV
1864 r. (wyd. I s. 71 - 72, mylna data 11 II). Ostroróg pisze,
że RN zlecił mu udać się do Łukaszewskiego po zasiłek 1000
tal. „dla zebrania oddziałów w woj. płockim". Tymczasem „ja
pc obliczeniu się, nie mając najmniej 4000 tal. ruszyć się nie
mogę". Poprzednik mój płk Topór otrzymał dymisję „za po-
wolne działanie i stracenie zimy". „Jeżeli ja nie będę mia]
pomocy, nie będę oczekiwał tego zhańbienia, a w przeciągu
8 dni podaję prośbę o uwolnienie". Z komentarza Łukaszew-
skiego wynika, że Ostroróg to pseudonim Teofila Olszańskiego,
b. oficera armii carskiej, mianowanego w istocie w marcu
1864 r. naczelnikiem w woj. płockim. Por. Dokumenty KCN
i RN, s. 353, oraz aneksy 17 - 18. L. Ratajczyk, Polska wojna
partyzancka 1863 -1864, Warszawa 1966, s. 324, traktuje Ol-
szańskiego i Ostroroga jako 2 różne osoby.
238
Nazwiska nie dało się ustalić. Wątpliwe, by chodziło
o płka L. Navone, por. aneksy 6 i 8.
239
Pożyczkę narodową od „zamożniejszych kapitalistów
krajowych" zadekretował RN 5 VII 1863 r. w wysokości 21
min złp, powołując dla znegocjowania jej Komisję Długu
Narodowego w Paryżu. Dekret z 10 X 1863 r. podwyższył po-
życzkę do 40 mln — tym razem wezwani zostali do udziału
„wszyscy obywatele ziem polskich". Dokumenty KCN i RN,
s. 177. Proces R. Traugutta, Warszawa I960, t. I, s. 286.
240
Dokumenty KCN i RN, s. 276.
241
Stanisław Plater (1822 -1890), właściciel ziemski, kore-
spondent Hotelu Lambert. W 1864 Komisja Długu przekazała
210

mu obligacji na sumę 1,75 min złp, które następnie zwrócił


nie sprzedane. W księdze kontrolnej obligacji odnotowano
w dniach 31 I — l II 1864 r. wydanie dla Poznańskiego obli-
gacji na sumę 2 375 tyś. złp., za pokwitowaniem T. Chłapow-
skiego i L. Trzetrzewińskiego. BPP IO, vol. 472, 476a.
242
Objaśnienie do działu I, nr XXXIII: RN. Komisja Długu
Narodowego do ob. komisarza pełnomocnego w zaborze pru-
skim, Paryż 5 I 1864, nr 167. "Po porozumieniu się z delega-
tem naszym do ściągnięcia pożyczki w zaborze pruskim wyzna-
czonym w kwestii przypadkowej równoczesności w ściąganiu
pożyczki przez tegoż, a podatku przez Wydział w zaborze pru-
skim — dla nieopóźnienia z jednej strony wpływu pożyczki,
z drugiej zaś dla zapewnienia Wydziałowi potrzebnych fun-
duszów, jako jeden z punktów instrukcji dla naszego delegata
postanowiliśmy: 1) aby pożyczkę bez uwagi na podatek bez-
zwłocznie od wszystkich majątkowo odpowiednich obywateli
ściągał, 2) ażeby zawezwał Wydział, iżby tych, od których
pożyczkę ściągnie, chwilowo podatkiem nie okładał, 3) ażeby
sumę, jaka od uiszczających się z pożyczki jako podatek przez
Wydział mogłaby być ściągniętą z wpływów pożyczkowych,
kasie Wydziału zaforszusował, 4) ażeby zawezwał Wydział,
iżby suma ta po kilku miesiącach, tj. gdy podatek od osób
pożyczką obłożonych przez Wydział będzie ściągnięty, z kasy
Wydziału do kasy Komisji przesłaną została. O tej modyfi-
kacji w danej delegatowi naszemu instrukcji mam zaszczyt
Was, Obywatelu, i Wydział w zaborze pruskim zawiadomić
i powtórnie zawezwać o chętne dopomożenie delegatowi w jak
najszybszym ściąganiu pożyczki. Prezes (—) W. Czartoryski.
Sekretarz (—) J. B[anzemer1". Wyd. I, s. 68.
243
Zobacz aneks 1, protokół 17. RN. Komisarz rządowy
do komisarza pełnomocnego w zaborze pruskim, Paryż 11 III
1864, nr 38. "Główny nasz poborca w W. Ks. Poznańskim pod
datą 5 III 1864 r. donosi Komisji Długu Narodowego, że miej-
scowy komitet pożyczkowy ze względu na upadek ducha miesz-
kańców postanowił pożyczkę ogólną narodową jednogłośnie od-
łożyć do czasu, w którym opinia publiczna rozbudzona nowymi
faktami żywotności powstania mocniejszej presji nie wywrze
na pieniężną klasę większych właścicieli. Komisja Długu Narodo-
wego również, jak komisarz rządowy przy niej, przekonani są,
że W Ks. Poznańskie, które w kolei historycznej naszych
walk o niepodległość dało tyle dowodów patriotyzmu i poświę-
cenia, więcej ma ducha obywatelskiego, niżcii komitet po-
211

życzkowy sądzi, że szanuje Rząd Narodowy i uznaje jego po-


stanowienia. Uważają zatem to postanowienie komitetu pożycz-
kowego za żadne i niebyłe i wzywają Cię, Obywatelu, abyś
oświadczywszy to członkom komitet składającym wezwał ich
natychmiast pod najsurowszą osobistą odpowiedzialnością do
wykonania postanowień rządowych. (—) K. Ruprecht". Wyd. I,
s. 69.
244
Płk Wincenty Raczkowski przed powstaniem służył woj-
skowo w Brazylii. Towarzyszył Mierosławskiemu w jego kam-
panii kujawskiej w lutym 1863 r. W czerwcu t.r. dowodził
oddziałem w Kaliskiem.
245
Tadeusz Chłapowski.
246
Edmund Gallier (1833-1893), b. oficer legii cudzoziem-
skiej, latem 1863 r. naczelnik wojskowy woj. mazowieckiego.
W początku 1864 r, organizował oddział w woj. chełmińskim,
z zamiarem wkroczenia w Płockie.
247
Leon Frankowski (1843 - 1863), brat Stanisława, uczestnik
konspiracji warszawskiej od ławy szkolnej, jeden z najru-
chliwszych agentów KCN. W 1863 r. komisarz rządowy w Lu-
belskiem. Stracony na szubienicy 16 IV 1863 r. Przypisywano
mu hasło: Gołymi rękami zdobywać mamy karabiny, a kara-
binami armaty!
248
Objaśnienie do działu I, nr XVI. Jest to pismo RN z 12
III 1864. Dokumenty KCN i RN, s. 351 n. Traugutt ostro na-
ganiał w nim obu pułkownikom, że zwlekają, z powrotem na
plac boju.
249
Objaśnienie do działu I, nr XLa i b. Są to raporty
z 14 III i 2 IV 1864 r., wyd. I, s. 77 - 85. Treść ich została
sparafrazowana powyżej. Por. też aneksy 15 i 16.
250
Franciszek Budziszewski (1833 - 1866), b. oficer legii cu-
dzoziemskiej, wkroczył w Kaliskie z oddziałem jazdy 22 III
1864 r. i tegoż dnia został rozbity.
251
W 1. 1865 - 1869 Kopernicki dzierżawił niewielki folwark
w północnej Mołdawii, w sąsiedztwie Łukaszewskiego. Obaj
współpracowali w Gminie Michaleny Zjednoczenia Emigracji
Polskiej. Por. jego listy, B.Oss. spr 4397.
252
Aleksander Lüttich (nazwisko wymienione poniżej bez
skrótu), b. uczeń szkoły wojskowej w Genui, wojował w Ka-
liskiem od stycznia do lipca 1863 r. Por. T. Oxiński, Wspom-
nienia, Warszawa 1965.
253
Idzie być może o majora Nowaka, por. aneks 21.
254
Emeryk Syrewicz, lekarz wojskowy, dowodził w woj.
212

mazowieckim od lipca do listopada 1863 r. Z innych mazowiec-


kich dowódców z celownikiem nazwiska na -wi mógłby wcho-
dzić w grę rtm. Schenk, wspomniany w raporcie Raczkowskiego
z 30 III 1864, wyd. I, s. 76.
255
Cyt. raport Raczkowskiego wymienia ppłka Kujawę, któ-
ry „formuje 1 batalion strzelców na północ Gopła" oraz „ma
wkroczyć na Kujawy". Być może wchodzi w grą Henryk Mie-
rzyński, major z 1831 r. ranny pod Kleczewem 10 VI 1863,
nazywany „dziadusiem kujawskim". S. Zieliński, Bitwy i po-
tyczki, Rapperswil 1913, s. 205.
256
Por. raport landrata Glaesera, 30 III 1864 r., Zabór pru-
ski, s. 224.
257
Objaśnienie do działu I, nr XXXIX. Jest to pismo
W. Raczkowskiego z 30 III 1864 r., wyd. I, s. 74 - 77.
258
Objaśnienie do działu I, nr XIVc. Jest to pismo RN
z 27 I 1864, Dokumenty KCN i RN, s. 310 n. Ibidem, s. 312,
dekret z tegoż dnia w niniejszym wydawnictwie opuszczony.
259
17 II 1864 r. Traugutt pisał do Łukaszewskiego: „Ogło-
szenie o zbiegach powinno pozostać literalnie takim, jak od nas
wyszło, jeżeliście przetrzymali, najgorzej postąpiliście i nigdy
nic podobnego nie róbcie". Dokumenty KCN i RN, s. 322.
260
Dalsze szczegóły śledztwa por. aneks 21.
261
Nazwisko wymienia cyt. raport Raczkowskiego, 30 III
1864, wyd. I, s. 75.
262
Nazwisko nie zidentyfikowane, idzie zapewne o właści-
ciela ziemskiego z sąsiedztwa.
263
Objaśnienie do działu I, nr XX - XXI. Zaczyna się ono
od słów: „Dckumenta te odnoszą się do nieudałej wyprawy w
Mazowieckie, o której na innym miejscu pomówimy". Są to
pisma Wydziału Wojny RN do Łukaszewskiego i Raczkowskie-
go z 31 III 1864, wyd. I, s. 43 - 46.
264
Pełne nazwisko por. niżej. Zdzisław Łaski latem 1863 r.
dowodził oddziałem żandarmerii narodowej na Podlasiu.
265
Pełne nazwisko wymienia pismo RN z 25 III 1864, Do-
kumenty KCN i RN, s. 376. Jerzy Poraj - Kuczewski, syn zie-
mianina z pow. trockiego, b. oficer armii carskiej, członek or-
ganizacji litewskiej od 1862 r. O jego działalności por. pismo
Wydziału Wykonawczego Litwy z 14 IV 1864, wyd. I, s. 67.
Fragment pamiętników, Ruch rewolucyjny na Litwie i Bia-
łorusi, Moskwa 1964, s. 188 - 199.
266
Odnośną instrukcję przedrukował S. Gawęda, op. cit.,
s. 106 n.
213

267
Objaśnienie do działu III, nr VIII-XII, tj. do zbioru
instrukcji, w większości przedrukowanych w wydawnictwie:
Zabór pruski, lub też u S. Gawędy, op. cit.
268
Instrukcja dla władz cywilnych w zaborze pruskim,
Zabór pruski, s. 106-108. „Dalszym rozprowadzeniem" tej in-
strukcji nazywa Łukaszewski tekst następujący: Organizacja
policji miejskiej. 1. We wszystkich miastach, w których kon-
systuje wojsko, ma być uorganizowana policja narodowa, 2.
Zwierzchnikami policji będą setnicy, a nad tymi organizato-
rowie okręgowi. 3. Setnik wybierze spomiędzy mieszkańców
miasta i organizacji przysięgłej ilość ludzi stosowną do po-
trzeb miasta, najgodniejszych zaufania i mających stosunki
i znajomości, których do zamianowania organizatorowi okrę-
gowemu przedstawi. 4. Tacy przybierają nazwę członków po-
licji narodowej, 5. Członkowie policji odbywać będą dyżury
dzienne i nocne, z której to służby złożą raport setnikowi, ja-
ko zwierzchnikowi policji. Dyżury nocne mają być z całą prze-
zornością uskutecznione. 6. Obowiązkiem policji jest śledzić
wszystkie obroty wojska pruskiego, a widząc wymarsz natych-
miast uwiadomić wsie, do których prawdopodobnie wojsko
się udaje. 7. Tym końcem, usilnym staraniem policji narodo-
wej będzie przekupienie lub wejście w pozorne stosunki przy-
jaźni z urzędnikami landratur i policji, jako też z żandarmerią
pruską. Tym sposobem dowiadywać się o mających się odbyć
rewizjach we wsiach okolicznych i natychmiast ostrzegać inte-
resowanych na ich koszta. 8. Każdy członek policji codziennie
ze swej służby, czyli odbytego dyżuru, setnik co 10 dni po-
cząwszy od l każdego miesiąca lub częściej, gdy tego zajdzie
potrzeba, złoży raport szczegółowy organizatorowi okręgowemu.
9. Każdy członek policji, jeżeli będzie żądał, ma być płatnym
tak za dzień, jak za noc. tę tylko, w których służbę odbywał,
złp 2, które setnik wypłaci. — Instrukcja co do organizacji policji.
Główną wskazówką i podstawą do urządzenia policji wiejskiej
jest instrukcja dla policji miejskiej. Poleca się jednak orga-
nizatorom okręgowym, aby wspólnie z setnikami uorganizo-
wali nieprzerwany łańcuch wiejskich poczt policyjnych, tak aby
każdy policjant wiejski znał wokoło siebie najbliższe punkta,
iżby się z każdym w razie potrzeby mógł porozumieć. Do policji
wiejskiej należy także obserwowanie idącego wojska, aby wsie,
do których ono dąży, uprzedzić o tym, i śledzić ludzi źle my-
ślących we wsiach dla dania o nich wiadomości setnikom do
stosownego użytku. Członkowie policji wiejskiej wynagrodzeni
214

są za każdą posługę. Wynagrodzenie to zostawia się organizato-


rowi okręgowemu, którego wysokość każdorazową oznaczy i wy-
płaci na ręce setnika, jeśli członek policji narodowej takowe
przyjmie lub zażąda. Zabrania się fałszywych alarmów. Każ-
dy fałszywy alarm powinien być przez setnika sprawdzony,
wyśledzony i do stanowczego ukarania przedstawiony. —
Uwaga I. Czyni się tutaj szczególna uwaga tak co do policji
miejskiej, jak wiejskiej, aby dający znać o przechodzie wojska
dokładnie powiedział miejsce i godzinę, w których się wojsko
znajdowało. Odbierający zaś wiadomość ma obowiązek wy-
pytać o to, a to dlatego, aby okoliczność ta przcpomnioną nie
była. Uwaga II. Dyżury tak dzienne, jak nocne urządzać we
wsiach najbliższych tego miasta, w którym wojsko stoi,
dla obserwowania idącego patrolu lub jadącego żandarma
i ostrzeżenia przyległych dworów. Za takie dyżury wynagra-
dzać stale po złp 2, jak w miastach. Uwaga III. Instrukcja
wskazuje tylko ogólne zasady, resztę zaś urządzenia oddaje
się setnikowi do jego rozumienia rzeczy i jego przezorności
zostawiając, aby przedmiot tyczący się policji traktowany był
jak najenergiczniej, jak najlepiej, z całą przezornością i su-
miennością, jako przedmiot w organizacji bardzo ważny i nie-
odzowny. Wyd. I, s. 209 - 212.
269
S. Gawęda, op. cit., s. 108 n.
270
Objaśnienie do działu I, nr XIXa, tj. do cyt. wyżej pis-
ma RN z 25 III 1864 r.
271
Por. jego pismo z 30 IV 1864, podpisane „płk Poraj",
Zabór pruski, s. 244 - 245, mylnie przypisane J. Działyńskiemu.
Także wyd. I, s. 123.
272
Komisarzem nadzwyczajnym RN za granicą był od
grudnia 1863 r. Wacław Przybylski (1828-1872). Por. jego pis-
mo do komisarza pełnomocnego w zaborze pruskim, Paryż
18 III 1864, nr 196: Przysłany przez Was jako organizator za-
boru pruskiego ob. Poraj v. Kuczewski po zebraniu o nim
szczegółowych wiadomości nie dawał przeszłością swoją ko-
niecznych rękojmi dla zapewnienia [powodzenia?] przedsięwzię-
ciu przez Was mu powierzonemu. Oprócz tego z woli RN
mianowany został organizatorem w zaborze pruskim ob. Jan
D[ziałyński] i rozdwojenie robót przyniosłoby krzywdę sprawie,
tym bardziej że ob. Poraj bardzo niekorzystny zrobił wybór lu-
dzi. Stosując się do woli Rządu ajent wojskowy w Paryżu otrzy-
mał polecenie zawieszenia ob. Poraja w urzędowaniu, ściągnięcia
z niego rachunków i zdania Wam sprawy o wszystkim. Robo-
215

ty organizacyjne idą. Nowy organizator od paru tygodni krzą-


ta się z poświęceniem. Środki finansowe odszukać potrafi,
chciejcie go tylko wspierać. Doszły mię wiadomości, że potrze-
bujecie ludzi do organizacji zaboru pruskiego; przyślijcie mi
wiadomości, do jakich zajęć potrzebujecie, a moim będzie sta-
raniem odszukać ich i do Was posłać. Pozdrowienie i bra-
terstwo". Wyd. I, s. 73.
W następnym piśmie z 6 IV 1864 (wyd. I, s. 74) Przybylski
stwierdził: „Jeżeli zawiniłem przeciwko Wam, to tylko nieza-
chowaniem formy, lecz tam, gdzie idzie o sprawę, poświęcam
zawsze formę dla treści... Stosownie więc do tego poleciłem
odebrać służbę od ob. Poraja, że zaś ob. Poraj nie daje najmniej-
szej gwarancji roboty, to najlepiej możecie Obywatelu prze-
konać się z załączającej się opinii ob. T., b. komisarza wojsko-
wego woj. augustowskiego". Por. objaśnienie do działu I, nr
XXXVII i XXXVIII: Z tych 2 pism bije najoczywistsza do-
wolność władz narodowych za granicą. Agent wojskowy w
Paryżu sua sponte zanominował na organizatora w zaborze
pruskim J. D[ziałyńskiego] i nie czekając zatwierdzenia Rzą-
du, ani nie zniósłszy się ze mną w tej sprawie, osądził rzecz
za skończoną, spowodował komisarza nadzwyczajnego do da-
nia dymisji mianowanemu z mej porqki K[uczewskiemu].
Tymczasem Rząd wcale nie zatwierdził w organizatorstwie
J. D[ziałyńskiego], ale położył poprzednio conditio sine qua
non — aby J. D[ziałyński] stale przebywał w zaborze.
273
Zapewne Seweryn Gross (ur. 1821), ziemianin z pow.
telszewskiego, w 1863 dowódca partii na Żmudzi pod pseud.
Aleksandrajtis. Po powstaniu zmarł jako uczestnik wyprawy
przyrodniczej do płd. Afryki. Por. Pamiętniki J. Gieysztora,
Wilno 1913, t. I, s. 328, oraz aneks 21.
274
Był nim Eugeniusz Kaczkowski (pseud. Dębiński, Kot,
1820 -1887), poprzednio oficer armii francuskiej, a w 1863 r.
członek Wydziału Wojny RN. Mianując Działyńskiego orga-
nizatorem sił zbrojnych w zaborze pruskim (22 II 1864) Kacz-
kowski przekroczył swoje kompetencje.
275
Por. Dokumenty KCN i RN, s. 283 - 286,
276
Nazwisko wymienia Kopernicki w piśmie do Przybyl-
skiego 5 IV 1864, BPP IO vol. 474/3c, k. 41. Por. S. Szpotański,
Andrzej Towiański, Warszawa 1938, s. 274.
277
Objaśnienie do działu II, nr XVIII. W spisach członków
organizacji przejętych w kwietniu 1863 r. przez władze prus-
kie jako naczelnik m. Poznania figurował A. Sypniewski. W
216

styczniu 1864 r. policja zrobiła u niego rewizję, ale bez rezul-


tatu. Por. Zabór pruski, s. 81, 180. Być może krewny znanego
w Poznaniu kupca winnego, Felicjana Sypniewskiego.
278
Protokół z 29 IV 1864, wyd. I, s. 158 n,
279
Wojciech Suchodolski (1749 -1826), poseł chełmski na
sejmie czteroletnim, członek partii hetmańskiej, a przeciwnik
obozu reform.
280
Poznański.
281
Przybylskiego. Nieścisłe: Przybylski bawił już wtedy w Poznaniu,
por. s. 191.
282
por. podpisany przezeń raport, wyd. I, s. 157,
283
Objaśnienie do działu I, nr XVIII. Jest to pismo RN z
17 III 1864, Dokumenty KCN i RN, s. 353 n.
284
Leona Trzetrzewińskiego, por. A. Lewak, Polska dzia-
łalność, t. II, s. 399, oraz aneks 8.
285
Poniżej oznaczony jako OL S. Myśliborski-Wołowski, op.
cit., s. 168, nazywa go dowódcą kompanii lubawskiej.
286
Nazwisko wymienia raport Budziszewskiego, wyd. I,
s. 157.
287
Nazwisko ustala S. Myśliborski-Wołowski, op. cit. s, 86.
Był on właścicielem majątku Trzcin.
288
Oba nazwiska, por. S. Myśliborski-Wołowski, op. cit.,
s. 168.
289
Ibidem, s. 170. Adolf Kossakowski poległ pod Łapinóż-
kiem 29 III 1864.
290
Ibidem, s. 169. Piotr Czarliński (ur. 1836, pseud. Piotr
Czarny) właściciel ziemski, pruski oficer rezerwy, w maju
1863 r. dowodził oddziałem w Płockiem w randze majora.
291
E. Gallier, Trzy ustępy z powstania polskiego 1863 - 64,
Poznań 1868, s. 120 n.
292
Por. pismo W. Przybylskiego do RN, Poznań 28 IV 1864:
„Przybyłem tu od dni kilku. - Komisarz pełnomocny pocz-
ciwy i zacny jako człowiek, ale jako urzędnik trochę niezu-
pełnie zręczny; uparty jest i zbyt o swoje dostojeństwo dbały,
sprawie wszelako szczerze oddany, wierny jej i ruchawy, choć
niewielkiej głowy. Wydział i cała niemal organizacja cywilna
z szlachty złożona nie śmie jeszcze wyraźnie wypowiedzieć
posłuszeństwa, ale knuje pokątnie, skądinąd zaś są to ludzie
w gruncie poczciwi i dobrego imienia. Antagonizm między
Wydziałem i komisarzem zbyt wielki zachodzi, rozdrażnie-
nie graniczy z krańcowościami i wątpię, czy się uda jakkol-
wiek zgodnie to załatwić". B. Nar., rps 6000, t. V, k. 5.
217

293
Objaśnienie do działu I, nr XIVa — cyt. wyżej pismo
RN z 17 II 1864.
294
O tym żądaniu Łukaszewskiego por. Z. Podczaski do
J. Dzialyńskiego, Poznań 29 IV 1864, B. Kórn. rps 7408, s. 120 n.
Działyński 2 V posłał wyciąg z tego listu A. Sapieże z następu-
jącym komentarzem: „Organizator zwraca uwagę na fakt, że
te bezczelne uwagi robione były jego zastępcy z urzędową no-
minacją przebywającemu od dawna w Poznaniu. Czy może
przyjąć odpowiedzialność za wypadki wynikające z tak bez-
przykładnego pojmowania rzeczy?" BPP IO rps 474/3c, k. 11.
295
Por. aneks 1 protokół 28.
296
Objaśnienie do działu I, nr XXII - XXIII. Są to pisma
Wydziału Wojny RN z 30 IV i 26 V 1864, wyd. 1, s. 43 - 49.
297
9 V 1864.
298
por. aneks 21. S. Kieniewicz, Adam Sapieha, Lwów 1939, s. 146.
299
Por. wyd. I, s. 47.
300
Objaśnienie do działu III, nr XIII. Zabór pruski, s. 256 -260.
301
Edmund Wasilewski (1814-1846) romantyczny poeta krakowski.
302
T. Chłapowski.
303
por. aneks 1, protokół 27, gdzie Lambda mianowany
p. o. sekretarza Wydziału i p. o. członka sekcji skarbu. Na-
zwisko jego autor (aneks 25) określa inicjałem M, piętnując
go jako przywódcę reakcji N. du Laurans w piśmie z 9 VII
1864, Zabór pruski, s. 277, wśród czołowych reakcjonistów w
Wydziale wymienia S. Mottego. Kpt. Józef Łopaciński (um.
1864), od 16 IV 1864 r. organizator wojskowy woj. średzkiego.
S. Gawęda, op. cit., s. 112.
304
W tekście mylnie 29 V.
305
Por. aneks 23, legenda.
306
Radkiewicz.
307
Wegner.
308
Nie zidentyfikowany,
309
Por. aneks 24.
310
Por. aneks l, protokół 33 oraz aneksy 25 - 27.
311
Objaśnienie do działu II, nr XIX - XXII.
312
Organizator woj. poznańskiego W. Z[akrzewski?]. Raport
jego do majora Grossa z 15 V 1864 r. z prośbą o dymisję wo-
bec przeszkód stawianych jego działaniu, wyd. 1, s. 159 -162.
218

313
Ibidem, s. 162 n. Fragment tego raportu, por. przypis
218.
314
Organizator wojskowy woj. pomorskiego i chełmińskie-
go do komisarza pełnomocnego w zaborze pruskim, raport.
10 VII 1864. W braku wyższej władzy organizacyjno-wojsko-
wej, która od 3 już miesięcy nie raczyła spytać się przynaj-
mniej nas, skromnych urzędników organizacji wojskowej pra-
cujących po województwach o czynności nasze, zechciejcie
Obywatelu przyjąć i przedstawić niniejszy mój raport władzy
właściwej. Stosownie do instrukcji z d. 27 III r. b. i uzupeł-
niającego jej [s] rozporządzenia p. ob. organizatora na zabór
pruski w tym czasie mjr. Grossa tylko organizacja wojskowo-
-policyjna wprowadzoną została w życie w województwach
mi powierzonych. W kilku nawet powiatach, mianowicie w lu-
bawskim (woj. chełmińskie) i w starogardzkim (woj. pomor-
skie) wcale organizatorów umieścić nie mogłem, już to dla
większej w tych stronach czujności Prusaków, już to dla nie-
chęci własnych a nielicznych obywateli ziemskich. Woj. po-
morskie nie posiadało przy objęciu urzędowania mego żadnych
zasobów w broni i rekwizytach wojskowych, odesławszy w marcu
jeszcze wszystkie te efekta do woj. chełmińskiego, gdzie płk
C[allier], uwięziony później przez Prusaków, formował swój od-
dział. Zastałem więc tam tylko rozrzuconych po powiatach 8 ko-
ni kawaleryjskich, nad którymi naczelnikowi cywilnemu i za-
stępcy wojew. w tym województwie ob. But[lerowi] dozór po-
leciłem. Jeden z tych koni w pow. świeckim został sprzedany
jako przeze mnie za niezdatnego uznany. Otrzymane za niego
pieniądze posiada kasa powiatowa, oprócz tego-naczelnik cy-
wilny województwa ma w swym ręku pieniądze do tzw. ka-
sy końskiej należące, a złożone przez obywateli, którzy za-
miast koni dali gotówkę na ich zakupienie. Organizatorowie
więc powiatowi zajmowali się głównie utrzymywaniem po-
licji narodowej i rozszerzaniem propagandy między ludem,
werbując oprócz tego i zaprzysięgając, gdzie to bez narażenia
interesu publicznego zrobić można było, ochotników. Takich
ochotników szczególnie w pow. gniewskim i na Kaszubach ok,
180 każdej chwili dostać można. Organizatorami powiatowymi
byli: 1. pow. świecki ppor. Nejman, 2. Chojnicki rtm. Graski,
3. złotowski ob. Eustachy, 4. gniewski naczelnik cywilny po-
wiatowy, 5. wej[he]rowski, 6. kościerzyński, 7. kartuski —
zastępca mój ob. Butler i ob. An... jako jego pomocnik. Dzie-
siątki nie wszędzie można było formować dla nadzwyczajnych
219

środków ostrożności i szpiegostwa zaprowadzonego przez Pru-


saków, ale staram się przez miejscowych mieszkańców z niż-
szej warstwy społeczeństwa, bo ci jedynie szczerze nam po-
magać chcieli, utrzymywać jakąkolwiek kontrolę i znać liczbę
zawerbowanych. Powtarzam, że ostatnie raporta organizato-
rów powiatowych wykazy wały liczby ochotników 180 ludzi. Woj.
chełmińskie: W tym województwie zastałem, mianowicie w
pow. brodnickim, chełmińskim i toruńskim, znaczną liczbę
dawnych ochotników z nieudanej wyprawy płka Gallier, rów-
nież kilkudziesięciu rozbitków z oddziałów płockich. Materia-
ły wojenne i zapasy zachowane i o których wie naczelnik cy-
wilny województwa, posiadający także dokładny ich spis prze-
ze mnie ratyfikowany, są następujące mniej więcej: 240 ka-
rabinów i sztucerów dla piechoty, 20 rewolwerów, 250 mundu-
rów letnich, 250 par spodni, 250 płaszczy, 100 karabinów kawa-
leryjskich, 100 pałaszy kawaleryjskich, 36 kulbak, 40 koni (oko-
ło) u obywateli ulokowanych. Oprócz tych efektów jest jeszcze
broni ok. 160 sztuk w Toruniu i Grudziądzu, również buty,
spodnie i kulbaki w Toruniu i Brodnicy, za które jeszcze kilka-
set tal. dopłacić należy, a które dla braku funduszów nie mogły
być odebrane. Organizatorowie powiatowi byli następujący: 1.
Pow. chełmiński, 2. toruński — mjr. Włodek i por. Zalewski, 3.
brodnicki ppor. G. Ochotników pow. chełmiński 92, toruński 48,
brodnicki 66, suma 206. We wszystkich tych powiatach było
ustanowionych kilkunastu podoficerów i ochotnicy zostawali
pod ich dozorem rozkwaterowani u obywateli Polaków. Żan-
darmeria zaprowadzona w pow. brodnickim ukarała śmiercią
za rozkazem 3 szpiegów pruskich, którzy broń wydali Pru-
sakom, w Toruńskim potrzeba było 2 razy ukarać cieleśnie
ochotników dopuszczających się nadużyć i w jednym ra-
zie wymierzyć chłostę niechętnemu bardzo dla naszej sprawy
obywatelowi, co się uskuteczniło. Robota postępowała ciągle
i szła pomyślnie, dopóki była dobra wola u właścicieli ziem-
skich. Oficerowie, podoficerowie i żandarmi w służbie od-
bierali żołd stosownie do postanowienia organizatora głównego
mjr. Grossa, zatwierdzonego przez Wydział Wykonawczy i ko-
misarza pełnomocnego. Pod d. 18 V Wydział Wykonawczy
przesłał już naczelnikom cywilnym województwa ostrzeżenie
i rozkaz, aby się opierali wszelkiemu energicznemu działaniu
organizacji wojskowej. To zrobiło już zły efekt, bo u szlachty
polskiej rozporządzenie każde urzędowe jest przedmiotem do
traktowania na sejmikach, wizytach i naradach, a liczne wy-
220

ciągane stąd wnioski i komentarze wykrzywiać je tylko muszą,


szkodząc przeto sprawie. Wrażenia jednak tego rozporządze-
nia udało nam się jeszcze zatrzeć i robota postępowała, chociaż
gdzieniegdzie z oporem. Ostatnie rozporządzenie Wydziału
z d. 24 VI, które wprost zakazuje wszystkim urzędnikom słu-
chać jakichkolwiek bądź rozkazów pod inną jak Wydziału
pieczęcią wydawanych i rozwiązujące organizacją wojskową,
udziela[jąc] wszystkim jej urzędnikom dymisji, stawia mnie
w niepodobieństwie pracowania dalej. Z tejże samej przyczy-
ny nie mogę przyjść w pomoc ani co do ludzi, ani co do bro-
ni jen. Krukowi, przez którego w imieniu organizatora głów-
nego na zabór pruski byłem o to zawezwany. Zechciejcie ob.
Komisarzu zakomunikować ten mój raport komu należy, abym
mógł, dostawszy prawną dymisję, której teraz żądam, zadyspo-
nować w inny sposób moją osobą. /—/ Major Budziszewski.
Wy d. I, s. 165 - 168.
315
Aluzja do Chłapowskiego.
316
Por. wyd. I, s. 47.
317
Zygmunt Szułdrzyński, właściciel Lubasza (ur. 1830),
por, p. W. Zakrzewski, op. cit., s. 88.
318
Doktor Władysław Swiderski (1824 -1892), por. cyt. pis-
mo N. du Lauransa z 9 VII 1864 r.
319
Objaśnienie do działu III, nr XXIV - XXVI. Mowa o
okólnikach Wydziału Wykonawczego z 18 i 21 V oraz 24 VI1864.
Zabór pruski, s. 262-263. S. Gawęda, op. cit., s. 115-116.
320
W pierwodruku mylny odsyłacz: Dokumenta, dział II,
nr XXIII, gdy omawiany okólnik znajduje się pod nr XXIV.
Zabór pruski, s. 261.
321
W pierwodruku mylnie: województwa.
322
por. Zabór pruski, s. 274.
323
Hieronim Kajsiewicz (1812 - 1873), zakonnik zmartwych-
wstaniec, głośny z powodu ogłoszenia w chwili wybuchu po-
wstania Listu do braci księży grzesznie spiskujących i do bra-
ci szlachty niemądrze umiarkowanej, w którym kategorycz-
nie potępił dążenie do niepodległości drogą rewolucyjną. List
ten ukazał się w „Tygodniku Katolickim", wydawanym w
Grodzisku Wielkopolskim.
324
Teodor Trepow (1803 -1889), od końca 1863 do 1866 ge-
nerał-policmajster Królestwa Polskiego.
325
Jana Kurzyny.
326
Objaśnienie do działu I, nr XXV. Pismo z 2 VI 1864,
wyd. 1, s. 52.
221

327
Najpewniej: Doktora Libella.
328
Pantaleon Libelt, starszy syn filozofa Karola.
329
Zapewne Inowrocław, stosunkowo bliski Czeszewa, ma-
jątku Libelta.
330
Por. aneks 27. Pełnienie funkcji swych jako zastępcy
przekazał Łukaszewski E. Kesslerowi, por. S. Gawęda, op, cit. s. 118.
331
Guttry pełnił ten urząd od lipca 1864 r. z ramienia
J. Kurzyny.
332
w wyd. I: drugą już wojnę. 18 VII 1870 Łukaszewski
prosił Kraszewskiego o zmianę przymiotnika na „trzecią", w
zw. z wybuchem wojny francusko-pruskiej.
333
Aluzja do Teki Stańczyka, pamfletu politycznego ogło-
szonego przez grupę konserwatystów krakowskich w 1869 r.,
a skierowanego przeciwko epigonom powstania styczniowego.
334
Ksiądz Stanisław Piotrowicz, proboszcz u św. Rafała
w Wilnie (um. 1897), 25 III 1870 r. publicznie spalił na ambo-
nie narzucony mu przez władze modlitewnik rosyjski, rzuca-
jąc przekleństwo na tych, którzy się nim posługują. Zesłany
do gub. archangielskiej, spędził na wygnaniu 24 lata. P. Ku-
bicki, Bojownicy kapłani, t. III, cz. II, Sandomierz 1936,
s. 48 n.
335
„Onanicznymi ruchami" nazywała Teka Stańczyka kon-
spirację polską.

You might also like