You are on page 1of 111

Pawe Kornew

Sopel
TOM 2
Z CYKLU PRZYGRANICZE
Tumaczenie: Andrzej Sawicki

Fabryka sw 2008

Cz druga RAJD NA PNOC

Otwarta droga, wolny szlak. Nie mylc wic przed siebie przesz, Droga pod stopy pynie tak, e pki ycia i ni chcesz. By moe tak czy siak, Na lepszy trafisz szlak. Od groma czasu masz, Wdrwki dugi sta, I w gowie jedn myl,

Donikd, byle i. Czarny obelisk

Rozdzia 6
Mwi si, e ycie jest jak zebra - na przemian trafiaj si pasy biae i czarne. W ostatnim czasie wanie tak wyglday moje przebudzenia. W Dolnym Chutorze obudziem si normalnie, przedwczoraj eb mi pka od kaca, wczoraj rano byem z ycia zupenie zadowolony, a dzi omal kity nie odwaliem. Co jest grane? Ten ranek by chyba najbardziej paskudny w cigu ostatniej poowy roku. Rzecz nie w tym, e trzeba byo wsta o pitej rano - wszyscy patrolowi do szybko musz przywykn do wczesnych pobudek - po prostu, kiedy sprbowaem wsta z materaca, zapa mnie taki skurcz, e przez dziesi minut musiaem rozlunia minie. Bolao mnie wszystko, krgosup nie chcia si zgina, a w paszczy miaem sam gorycz - przykadowy pokaz dziaania Niebieskiego Doktora, ktry poprzedniego wieczoru poigra sobie z moj wtrob. Plusy byy dwa - miaem absolutnie jasn gow, a pod zdjtym z ramienia bandaem zobaczyem tylko niewielk plamk rowej skry - po ranie nie zosta nawet lad. Teraz dreptaem przy wejciu do wschodniego punktu przejciowego, zastanawiajc si, co zrobi Maksowi i Wietrickiemu, kiedy wreszcie si zjawi. Bya ju za kwadrans sidma. Brakowao tylko, ebym si spni na spotkanie z patrolowymi pierwszej kompanii. Nastrj, kiepski od momentu przebudzenia, psu si szybko w miar tego, jak minutowa wskazwka na zegarze wartowni zbliaa si do pionu. Nie, dzi by icie wyjtkowy dzie, wszystko wskazywao na to, e trzeba bdzie urzdzi spnialskim prawdziwy pogrom: wsta musiaem dobrze przed witem, nie zdyem nasyci nabojw srebrem, Dziadek Mrz, ktry wczoraj wzi wychodne, wrci w nocy, a teraz z zapaem nadrabia straty - supek rtci na termometrze w oknie wartowni opad do minus trzydziestu stopni. Bywa czasem oczywicie i zimniej, trzeba wtedy uywa termometrw spirytusowych, bo nawet rt zamarza, ale po wczorajszym ociepleniu wraenie chodu byo tym wiksze... eby chocia troch si rozluni, po raz kolejny w mylach przejrzaem amunicj. Wygldao na to, e mielimy wszystko, czego potrzebowalimy, ale w drodze nigdy nic nie wiadomo. Na ramieniu dwigaem sztucer z jeszcze nie zdjt plomb, cz nabojw w patrontaszu obok pochwy z noem, pozostae, wraz ze zwichrowanym smoczym jajem w brezentowej torbie. Inne artefakty i rozmaity drobiazg - niewielki kocioek, apteczk, elazny kubek, yk z widelcem, puszk samonagrzewajcej si konserwy, kbek srebrnego drutu, zapasowe skarpetki i ciep bielizn - wszystko umieciem w plecaku. Para noy do miotania krya si w naszytych na spodnie pochwach, zapalniczka w kieszeni. Chyba rzeczywicie o niczym nie zapomniaem. Zimno. Buty, grube watowane spodnie, kurtka, ciepa bielizna, weniany szalik, kufajka i czapka uszanka niele chroni przed mrozem, nos jednak marznie nawet pod opuszczon na twarz wizan na brodzie czapk. Podreptawszy na miejscu, poprawiem zatknity za pas toporek, wreszcie dwignem plecak oraz narty oparte o zasypan niegiem aweczk i zaszedem do wartowni. Za dziesi sidma. Co oni, sprawdzaj moj cierpliwo? Pomieszczenie byo do obszerne, a wraenie rozlegoci potgowa jeszcze brak mebli i biao cian. Wewntrz te byo zimno, a w powietrzu snuy si smugi papierosowego dymu. Palili wszyscy - onierze garnizonu, siedzcy w pokoju oddzielonym stalow krat, porozwalani ma awach pracownicy brygady remontowej, ktrym nie bardzo umiechao si wyaenie na mrz w celu sprawdzania trwaoci murw, a take druynnicy, ktrzy wpadli tu z zewntrz, eby si troch rozgrza. Naprawd nie mieli adnego zajcia? Odszedem nieco od drzwi, rzuciem plecak na podog, oparem narty o cian i zsunem czapk na czoo. Pogrzej si par minut, a potem znw na mrz. Do wartowni zaczli wchodzi ponurzy i niewyspani patrolowi z kompanii dalekiego zwiadu. Przechodzili, milczc, przez izb i znikali w drzwiach wiodcych ku dalszym pomieszczeniom. Migay mi znajome twarze, ale nikt nawet nie rzuci pozdrowienia. Elita patrolu, psiakrew, te mi co! Do nagrd piersi wystawia, to elita, a jak nienych Ludzi pilnowa, to dudy w miech! A wszyscy w ciepych kurtkach uszytych z futer szarkw. Ciekawe, dokd ci biali ludzie si wybieraj w penym bojowym rynsztunku? - Cze! - pozdrowiem Krzya, ktry zjawi si razem z patrolowymi. - Cze. - Krzy zatrzyma si na chwil, przepuszczajc innych i obrzuci pomieszczenie bacznym spojrzeniem. - Dokd wy tak wczenie rano? - zapytaem, korzystajc z okazji. - Mamy sprawdzi grobl przez Lachowsk Topiel i drog do starego myna. - Niby po co? - zdziwiem si. Z jakiej przyczyny elitarnej kompanii zleca si czarn robot?

- Tabor przepad. Ju drugi w tym tygodniu. - Krzy si skrzywi. - cignli nawet z urlopw kogo si dao. - Jasne... - A ty ktrdy pjdziesz? - Drog na Sosnowy, a na skrzyowaniu skrc w stron Wilczego Legowiska. W zasadzie, skoro chwyci mrz, szybciej byoby grobl, ale skoro przepadaj nawet tabory... Po co los kusi? Moe stracimy p dnia, ale zachowamy ycie... - Logiczne. Do Wilczego dzi si nie dostaniecie, ale do Oazy dotrzecie bez trudu. - Nie, ja planuj nocleg na Ciepej Polanie. Przy dziennym wietle do Oazy nie dojdziemy, a pcha si przez nieznany teren po ciemku to jak diaba za ogon targa. Zreszt na Ciepej Polanie mao kto na noc si zatrzymuje, wszyscy wal do Oazy i mniejsze s szanse, e si nadziejemy na jakie niepodane towarzystwo. - Te prawda. - Krzy wyszed w lad za towarzyszami, ale w drzwiach zdy jeszcze rzuci - No, to zam nog. - Na psa urok - odpowiedziaem pgosem. Podjem ekwipunek, ruszyem do drzwi i znieruchomiaem: pojawi si w nich Wietricki, ktry rozpi kurtk i zsun na szyj szerokie plastikowe okulary, zakrywajce mu poow twarzy. Niech mnie szlag! Co za bawan tak go wyposay? W jasnoniebieskim kombinezonie narciarskim z syntetycznym podbiciem mrz moe nie jest dokuczliwy, ale na rajd to kiepski wybr - kademu krokowi Wietrickiego towarzyszy szelest trcych o siebie nogawek spodni. A na mrozie dwik bdzie jeszcze goniejszy. Rwnie dobrze mgby naszy sobie na kurtk dzwoneczki, a na piersi namalowa czerwon farb wielki krzy. Teraz jednak byo za pno na zmiany i tak zreszt nie mielimy go w co przebra. - Cze! Nie spniem si? - Mikoaj podszed do mnie, zrzuci z ramienia maskujcej barwy plecak z przyczepionym do niego zwinitym teraz piworem. Narty opar o cian obok moich. Potem zdj rkawiczki, zatkn je sobie za pas i rozpiwszy byskawiczny zamek, wyj spod kurtki papierosy i zapalniczk. Papierosy zreszt nie byle tam Prima czy Astra, ale Marlboro. Ciekawe, kto go utrzymuje? - A to co niby ma by? - Wskazaem palcem dugi futera wystajcy zza plecw Wietrickiego. Czyby tak osobliwie automat zapakowa? I co to za dziwne zwitki wystaj mu z plecaka? - uk. - Co?! - uk - powtrzy spokojnie Wietricki. - Jaki znowu uk?! Kaacha powiniene dosta! - Zaczo mnie trz. - Co, obu wam z Maksem odbio? Przecie wyranie powiedziaem: dwa kaachy i cztery magazynki z nabojami! - Mnie niczego nie mwilicie - nabzdyczy si Wietricki. - A zreszt, co mi po automacie? Nigdy go w rku nawet nie trzymaem. - A uk? - W uku mam pierwsz kategori sportow. Jedziem nawet na zawody okrgowe - odpar z dum. - Ale jak zamierzasz strzela na takim mrozie? - Zbrojmistrz powiedzia: magiczna ochrona do minus czterdziestu. - A rk ci nie odmrozi? - Nie wtpiem, e ciciwa i uczysko byy chronione, ale przecie nie mona strzay nakada w rkawicach! - Do uku doczona jest bransoleta. - Wietricki przykucn, otworzy boczn kiesze plecaka i poda mi skrzany pasek obszyty na krawdziach metaliczn nici. W klamr wprawiono spory tawy opal. - Widz. - Obrciem przedmiot w palcach i oddaem Wietrickiemu. Woone w kamie zaklcie chronio do waciciela przed chodem. adunku powinno wystarczy na dwa tygodnie. Niestety, wcale mi to nie poprawio nastroju. Dokumenty wystawiono na dwa AK i dabym sobie jedno jajo uci, e Maks nie domyli si, i trzeba by je poprawi. Zbrojmistrz, skurczybyk jeden, wypisa dwa automaty, a wyda jeden. Po powrocie z rajdu zada ode mnie dwu karabinw. No, nic... pomyli si o tym pniej. - Strzay dali nie tylko zwyke duralowe, ale i z osinowym drzewcem. I jeszcze, o... - Mikoaj, ktry za chiskiego boga nie mg zrozumie, czemu nie podskakuj z zachwytu, z jednego zawinitka wyj dugi na osiemdziesit centymetrw pocisk. - Trzy sztuki ze srebrnymi grotami. - Jeeli zmarnujesz cho jedno z tych cacuszek, osobicie wetkn ci ten twj uk w dup - powiedziaem bardzo cicho i spokojnie, a potem podetknem zaskoczonemu chopakowi jeden ze srebrnych grotw, na ktrym wida byo wybity numer 6II.00143. - Wiesz, co to jest? - Jakie cyfry. - zatrzepota rzsami Mikoaj.

- To numer inwentarzowy. - Wsunem na powrt strza do plecaka. - Jeeli po powrocie z rajdu nie oddasz tego kramu, zostan obciony kosztami. A koszta w takim wypadku s spore. Sam pojmujesz, e mnie to nie ucieszy. Racz o tym pamita. - Nie zapomn. - Wietricki zasun zamek plecaka, zarzuci worek na rami i umilk. Obrazi si, czy co? A kij z nim. ucznik z boej aski. Patrzcie go, srebrny... Wziem swoje graty i wyszedem na ulic. Przez te par minut nie zrobio si ani troch cieplej. Po minucie wyszed z wartowni Wietricki, przystan obok mnie i zapali papierosa. Przy kadym wydechu z jego ust razem z dymem wydobyway si kby pary. - A czemu nikt nie wie, ilu ludzi przepado? - Wrzuci niedopaek do pomitej piciolitrowej baki, postawionej tu zamiast popielniczki. - Mwi o tym, e na Przygraniczu kupa ludzi znikna. - Bo ludzie nieustannie przepadaj - stwierdziem filozoficznie. I tak zawsze: gdy tylko przyjdzie ci chtka na przemylenie kilku spraw w ciszy i spokoju, zawsze kto musi przerwa. Mona by pomyle, e sam o tym z przyjacimi nie rozmawia. Czego si do mnie przyczepi? - A ci, co powinni, doskonale znaj liczb ofiar. - Kto powinien? Jaka supertajna suba? - sykn jadowicie Wietricki. - Przed kilkoma laty w cigu jednego dnia przepado spore terytorium z trzema miastami i mieszkacami. Sto tysicy ludzi! I co, nikt o tym niczego si nie dowiedzia? Trafiem tu przed miesicem, ale o niczym podobnym przedtem nie syszaem. - No, z tym terytorium kto przegi. - Przegiem? - umiechn si Mikoaj. - Miasto, Fort i Siewieroreczesk to nie dziecica piaskownica. - Zapomniae o miasteczku Mgliste. Tylko, by moe tego nie wiesz, przed zapadniciem si w Przygranicze, odlego midzy Fortem a Siewieroreczeskiem wynosia piset kilometrw, a teraz tylko sto. Fort to w ogle bya wojenna baza spod Chabarowska. I do tej pory Chiczycy w okolicach Fortu przechodz przez granic. A ilu Chiczykw w Forcie widziae? Ja adnego. Za w Miecie jest ich spora grupa. - Chiczycy? - zapyta zaskoczony Mikoaj, ale nie da si odwie od kontynuowania poprzedniego tematu. - A co oni maj do tego? Ja pytaem, dlaczego nikt nie szuka przepadych miast? - A ja skd mam wiedzie? Burdel w caym kraju... - W teje chwili dostrzegem wychodzcego zza rogu Maksa i przestay mnie interesowa paradoksy budowy wiata. Do objechania go za spnienie te straciem serce i tak ledwo wlk nogi przygnieciony ciarem oporzdzenia. Na plecach dwiga zwinity namiot, z jednego ramienia zwisa mu ogromny plecak, pod drugim trzyma narty, na szyi powiesi chlebak z granatami. Do pasa przytroczy ogromn maczet w pochwie, ktra dyndaa i przy kadym kroku tuka go po nogach. Jak w ogle zdoa tu doczapa? Otworzyem drzwi stranicy. Maks ostatkiem si dowlk si do stopni, rzuci na podog cae wyposaenie i pad na aweczk. - Mylaem ju, e wykorkuj - wycharcza, apic chciwie powietrze. - Nic dziwnego - umiechnem si, wskazujc automat zwisajcy Maksowi z ramienia. - Normalnych nie byo? - A ten jest zy? - Maks poprawi rzemie AKSU. - Heck wcale nie by wikszy. - No, no... - Zadaem sobie plecak na rami, chwyciem za jeden z rzemieni namiotu i kiwnem na Mikoaja. - Idziemy. Wartownicy bez zbdnych pyta wpucili nas do wewntrznych pomieszcze i nawet przytrzymali drzwi, kiedy przechodzilimy. W boczn cian korytarza wmontowano tu grub pancern szyb. Siedzcy w przypominajcym kas albo kantor pomieszczeniu ochroniarz uwanie nam si przyjrza, zerkn na lec przed nim list i przesun dwigni otwierajc drzwi do pomieszczenia przegldu. - Co oni tak z samego rana? - mrukn niechtnie starszy ju wiekiem chory, siedzcy za biurkiem po lewej stronie pomieszczenia. - Dajcie wasze mandaty. - Maa-ndaa-ty... - odezwa si odziany w poplamiony olejami kombinezon kontroler, zajmujcy przeciwlegy st z mocno porysowanym blatem. - Sam jeste mandat. Przygotujcie bro do przegldu. Wyjem dokumenty z rki Maksa i oddaem przepustk choremu, a pozwolenie na bro kontrolerowi. - Co ty mi tu papiery pod nos podtykasz - zirytowa si ten ostatni, oddajc mi dokumenty. - Bro pokacie! - Cel wyjcia za miejskie mury? - Chory otworzy podniszczony dziennik, co tam zacz wpisywa. - Tam wszystko jest w papierach. - Nie miaem ochoty na rozmowy z trepem, bo akurat rozwinem sztucer i podawaem go kontrolerowi. Maks poszed za moim przykadem. - Owszem, istotnie napisano. Ale ja moe nie umiem czyta - wymamrota jakby do siebie chory i przewrci stronic. Nudno mu byo siedzie w czterech cianach, wic szuka jakiejkolwiek rozrywki.

Teraz to jeszcze mae piwo, ale co wymyli pod koniec zmiany? - To moe by si pouczy, zamiast tu siedzie i portki tykiem przeciera! - odezwa si technik, mac plomb pdzelkiem umoczonym w jakim pynie. Poczuem lekkie wyadowanie magicznej energii i plomba razem z przewodem rozsypaa si w py. - A ja portek nie przecieram. - Chory zamkn skoroszyt i wyj drugi, jeszcze bardziej zmaltretowany. - Wykorzystuj stworzon mi przez rzd okazj do wyrobienia sobie hemoroidw. To, mwic midzy nami, jedyna rzecz, jak tu sobie mona wyrobi. - Nawet mi nie mw... - westchn kontroler, biorc si za automat Maksa. Przestaem zwraca na niego uwag. Wziem sztucer, wepchnem we pi nabojw penych oraz jeden ze rutem dwunastk. Potem odsunem sztucer na brzeg stou, rozsznurowaem plecak Maksa i zaczem przekada cz byle jak upchnitych przez mojego ora zapasw do wora Wietrickiego. O, a ot i lornetka. No oczywicie dali mi to, co im samym byo niepotrzebne - czarna elazna lornetka pochodzia z czasw drugiej wojny wiatowej. No tak, rok produkcji 1945. Dobra, na bezptasiu i dupa moe uchodzi za skowronka: szeciokrotne powikszenie i tak jest lepsze ni adne. Poprawiem skrzane futeray zakrywajce okulary i powiesiem sobie lornet na szyi. - Granaty dali? - zapytaem Maksa, gdy waga i objto naszych workw mniej wicej si wyrwnay. - Owszem. - To gdzie s? - Tutaj. - Kontroler przesun torb z granatami na brzeg stou. - Moesz zabiera. - A po co plomby naoye? - Wziem torb i zwrciem si do Maksa. - Przecie miae pozwolenie. - Nie mam pojcia, braem, jak wydawali. - Maks zabra AKSU, wyj z plecaka magazynki, jeden od razu wstawi w gniazdo automatu, dwa kolejne wsun w kieszenie naszyte po bokach kurtki i umiechn si szeroko. - Jestem bogaty! Cholernie bogaty. - Co masz na myli? - nie zrozumia Wietricki. - Jak to co, nie kumasz? Za sto dwadziecia nabojw wiesz ile krgli mona zrba? - Maks zarzuci sobie automat na rami i podskoczy kilka razy, sprawdzajc, czy magazynki nie grzechocz w kieszeniach. - To jaka bzdura. Czy tak trudno uruchomi produkcj amunicji? - zdziwi si Mikoaj. - Trudno - odpowiedziaem, wkadajc torb z granatami do swojego plecaka. - Szybko na tym pienidzy nie zrobisz, bo trzeba organizowa czas produkcji, a przez granic niekiedy przechodz wiksze transporty amunicji i ceny spadaj nieraz nawet na kilka miesicy. I naboje wyprodukowane na miejscu s drosze od importowanych. Na razie s drosze, ale strach robi inwestycje: rdki naadowane oowianymi osami lub dziurawcami powoli, ale nieubaganie taniej. Obniy ceny Bractwo albo Gimnazjon i woone pienidze pjd jak psu w dup. Nikt nie chce pakowa si w niepewny interes. - I co? Nikt tu w ogle nabojw nie produkuje? - Czemu nikt? Niektrzy rusznikarze po cichutku je wyklepuj, ale oni robi je gwnie do strzelb myliwskich. W Siewieroreczesku jest fabryczka. Ta z kolei specjalizuje si w nabojach do makara i kaacha. Tam jednak nieustannie zdarzaj si przestoje z powodu braku siarki. - No, no... modziey... Zamknijcie paszcze. Od waszych rozmwek tylko gowa moe rozbole. Chory uderzy doni w st. - Wasia, jakie zdje plomby? - Z automatu? Alfa-003125, a ze sztucera Lambda-100134. - A z granatw? - Chory pochyli si nad dziennikiem suby i zacz starannie wypisywa cyfry z literkami. - Alfa przecinek Gamma 0274 od 65 do 67. - To ju wszystko? - Odebraem dokumenty od chorego, woyem je do plastikowego etui, schowaem do kieszeni i schyliwszy si, ujem w do jeden rg namiotu. - Aa... Szczliwej drogi. - Zajty mozolnym wpisywaniem danych chory nawet nie odwrci gowy. Maks poczeka, a zamek szczknie, pocign ku sobie klamk i z trudem otworzy grube wielowarstwowe drzwi, za my z Mikoajem wywleklimy namiot do dugiego, mrocznego pomieszczenia. Przydzielony do tego posterunku czarownik melancholijnie kontemplowa migajce w krysztaowej kuli cienie, a onierze zmiany garnizonowej nawet nie spojrzeli w nasz stron. Grali w koci. Bujajcy si na krzele przy drzwiach wyjciowych dowdca warty obejrza sobie nas z kwan min, potem wsta, wzdychajc ciko, wsun w otwr strzelnicy magazyn z goymi babami na okadce, a potem na wstawionej w st klawiaturze wybra odpowiedni kod. Odczeka, a zaponie kilka zielonych lampek, przyoy do drzwi praw do, a lew wyj z kieszeni na piersi subowego uniformu acuszek

z ksem bursztynu na kocu i woy go w specjalne gniazdko. Rozleg si szum silnika, a zaraz potem zgrzyt cofajcych si zasuw. Chrzknem tylko, gdy gruba stalowa pyta zacza si odsuwa. Technika graniczca z fantastyk, Pochyliwszy si nieznacznie, weszlimy do niskiego tunelu - byej rury kanau burzowego - i ruszylimy przed siebie, ku nikemu wiateku wyjcia. Zerkajc na zionce w cianie otwory miotaczy ognia, ponaglaem chopcw, eby szli szybciej. Zawsze bardzo nieswojo czuj si w miejscu, gdzie nacinicie jednego guzika moe zamieni czowieka w kupk popiou. - A dlaczego nie ma pomieszczenia kontroli magicznej? - zadudni w rurze gos Maksa. - Caa rura jest takim wanie pomieszczeniem. - Wcignem gow w ramiona i przyspieszyem kroku. Gdy wreszcie wyszlimy na zewntrz, poczuem, e zdrtwiay mi cae plecy, jakbym od rana nie robi nic innego poza noszeniem ciarw na ugitych nogach, z pochylon gow. Tymczasem za nami zaczy opada kraty, a pyta ze zgrzytem wrcia na miejsce. Ufff... No to udao mi si zwia z Fortu. Caujcie psa w nos! Niech mnie teraz sprbuje dopa, kto zechce! Nastrj nieco mi si poprawi, jakby ciany Fortu nie pozwalay mi odetchn pen piersi. Ale, jak w kadej szanujcej si beczce miodu, nie obeszo si i bez yki dziegciu - w rajd wyprawi mnie Dron, a Ilja jest jako powizany z Gimnazjonem. eby mi tylko jakiej wini nie chcieli podoy. Maksowi mona ufa, obaj patrolowi z pierwszej kompanii s proci i nieskomplikowani, jak dwa walonki, ale Wietricki pozostaje niewiadom. Czy nie podrzucono mi tego kozaczka w jakim celu? Moe wcale nie chcieli si go pozby, a przeciwnie - obiecali wzi gocia do Druyny? Tylko nie w nagrod za sam udzia w rajdzie, ale za bardziej specyficzn usug? Trutki do kocioka sypn albo noem po krtani chlasn... Kiedy odeszlimy nieco dalej od miejskiej ciany, zatrzymalimy si na krtki odpoczynek. Rozluniem si, prbujc wyczu emanujce od nas magiczne promieniowanie - przede wszystkim interesowa mnie Wietricki, ale mnie i Maksowi te co mogli podrzuci. Nie, adnych niepokojcych sygnaw, wszystko w normie. Wyczuem tylko energi Smoczej uski, ale to akurat byo normalne. C, jeeli podsunito nam jak niespodziank, tak czy inaczej na razie bya w trybie czuwania. Dobra, nie ma co sobie teraz ama gowy. Bdzie czas, sprawdzimy raz jeszcze. Maks patrzy krytycznie na kostium Wietrickiego, ale trzyma jzyk za zbami. I bardzo susznie, po co si czepia nowicjusza? Postaem jeszcze troch, przeegnaem si, zarzuciem namiot na plecy i wsunem rce w naszyte na pokrowcu uchwyty. Troch ciko, ale dam rad. Dobrze, e na wschd od Fortu nie ma prawie adnych ruin, okolica jest o wiele bezpieczniejsza od rubiey zachodniej, a tym bardziej pnocnej. Inaczej z takim dodatkowym obcieniem za trudno by byo powojowa. Ciar ciarem, ale sprawdziem zaraz, jak szybko mog sign po zawieszony na ramieniu sztucer. No, z Bogiem! Po piciu minutach wyszlimy na drog ku Sosnowemu. W porannych promieniach ledwo byo wida sylwetki czekajcych na nas patrolowych. - Spniacie si - mrukn z wyrzutem Komandos. - A skd ci to przyszo do gowy, bobasku? - Rzuciem namiot w nieg. - To wy powinnicie by tu o sidmej, my nie. Mia do oleju w gowie, by zmilcze. - Ogie, bierz namiot i zmiatamy. - Spojrzaem na niezbyt wypchane plecaki patrolowych. Cae arcie zdyli ju wrba, czy co? Wyranie czu byo od nich nikotyn. W tej chwili nic nie dam rady zrobi, potem si zobaczy, co i jak. Najwaniejsze, e nie zapomnieli o broni. May, oprcz noa za pasem, mia AKM, a dugi uzbroi si w pokan dbow pak okut na obu kocach elazem oraz krtki karabinek, ktry w jego doniach wyglda niczym zabawka. - Nazywam si Ogniewski. - Dugi nie ruszy si z miejsca. - A czy to co zmienia? - Co? - Ogniewski, bierz namiot, mwi. Pora rusza. - Zrzuciem z ramienia narty i zaczem zapina wok butw rzemienie z grubej skry. Maks i Mikoaj poszli za moim przykadem. Ogniewski obejrza si na przyjaciela, ktry tylko wzruszy ramionami - i podj namiot. Cudownie. Skoro ustpi ju na pocztku, to potem bdzie atwiej. atwiej si zrobio dokadnie po dwudziestu minutach - tyle czasu nam wystarczyo, eby dotrze do zakrtu drogi na grobl przez Lachowsk Topiel. Zobaczywszy, e nie zamierzam tam skrci, patrolowi pierwszej kompanii zatrzymali si jak wryci. - Czemu stoicie? - Odwrciem si do nich. - Bo chyba powinnimy i tam... - Ogie wskaza drog wiodc na bota. - Nie pjdziemy przez Topiel. - Wetknem kijki w nieg i poprawiem rzemienie plecaka. Obejdziemy j bokiem.

- Co?! Cay dzie jak psu w dup! - Komandos niemal podskoczy. - I bez tego ledwo si dzi dowleczemy do Wilczego! - To co zrobimy? Mamy wraca do Fortu? - Nie, dowdco, przecie to gupota! - May ju si nakrca. - Nie pisaem si na mroonki! - Dima, daj spokj, co si tak rozindyczy? Przejdziemy si i odetchniemy czystym powietrzem. Ogniewski podj prb uspokojenia towarzysza, zerkajc przy tym na mnie. A potem doda pgosem: Na botach dzi niezdrowa atmosfera... - O wanie, odetchniemy sobie. - Ujem w donie kijki, ruszyem przed siebie. - Dima, mylenie moe zechciej zostawi mnie... A na przyszo mnie nie wkurzaj. Dima splun, przepuci Maksa i Mikoaja, a potem poszed razem z Ogniewskim. Pobieglimy w takim wanie porzdku. Od czasu do czasu zatrzymywaem si, odwracaem i bacznie przygldaem si szeregowi podajcych za mn ludzi. Najbardziej niepokoili mnie Wietricki i Ogniewski. Okazao si jednak, e mj niepokj by nieuzasadniony. Mikoaj spokojnie wytrzymywa tempo, a patrolowy z pierwszej kompanii mia niespoyte siy i nis namiot bez problemw. Zaczo si przejania. Nad horyzont powoli, jakby niechtnie, wypyn winiowy krg soca, stopniowo wyaniajc si z wiszcych nad ziemi obokw. Miaem nadziej, e do zakrtu na Wilcze dojdziemy zanim soce wzbije si wyej i zacznie nam wieci prosto w oczy. Zasypane niegiem ruiny domw zostaway z tyu, a przy drodze zaczy pojawia si drzewa. Krzaki chostane porywami wiatru cienkimi gazkami zamiatay pokryt niegiem ziemi. Od strony bota drzewa nie rosy, tak e bia pustk urozmaicay tylko kpy bladotych trzcin. Z prawej drzewa te nie rosy zbyt gsto - w pobliu Fortu kade drzewo o pniu grubszym od nadgarstka uwaano wycznie za rdo drewna. Spokojnie rosy tylko aksamitne ki, ktrych rozoyste gazie pokryway rzadkie dugie igy. Kora tych drzew zaskakujco przypominaa ludzk skr. Przed wyrbem ratowa je nie tylko paskudny zapach, jaki ich drewno wydzielao podczas palenia, ale take fakt, e dotknicie ich ywicy wywoywao wrzody. Co prawda, nawet one nie byy zupenie bezpieczne: na pocztku lata rozmaici zielarze, uzdrawiacze i czarodzieje obcinali mode pdy niemal do korzenia. Z przodu na drodze pojawiy si czarne punkciki. Machnem rk, dajc pozostaym sygna, eby si zatrzymali, wsunem rkawice pod pach i podniosem lornet - chd metalu bolenie sparzy mi palce doni obcignitych jedynie cienkimi skrzanymi rkawiczkami. Powikszone przez lornet punkty okazay si kupieckim taborem. Wysiliem oczy, dostrzegem migoczce w socu groty kopii i hemy. To nie kupiecki tabor, tylko obz Bractwa. Tuzin jedcw i pi sa. Po krtkim wahaniu poprawiem sztucer, zdjem bezpieczniki. - Moe zalegniemy w krzakach? - zaproponowa Maks, mruc oczy w socu. - Na trupa? - umiechn si Wietricki. - Ju za pno. Dostrzegli nas - westchnem. - Ruszajmy dalej. Da Bg, dobrze bdzie. I byo. Dwaj pierwsi konni, ktrzy jechali przodem minli nas spokojnie i nawet nie signli po bro. Zerknem na ich uzbrojenie i cicho gwizdnem pod nosem. Bracia mieli nie kusze czy uki, ale Ogniste Ule. Te bojowe artefakty zewntrznym wygldem przypominay osadzone na ou kuszy gniazdo os i mogy posya kuliste byskawice na odlego do stu metrw. Gdy zjechalimy na pobocze, eby przepuci sanie oraz pozostaych jedcw, jeden z ochroniarzy zamacha rk i podjecha do mnie. Roma? No, no... Co za spotkanie! - Cze, wczgo! - Zdj futrzan rkawic, poda mi do. - Cze! - Odsunem na czoo czapk, ciskajc jego rk. - Jak mnie poznae? - Mylisz, e w okolicy jest jeszcze kto, kto nosi taki koszmarny waciak, jak ty? - Sam jeste koszmarny. - Udaem, e si obraziem, ale wyszo niezbyt przekonujco. - Skd jedziecie? - Ot tak, jedzimy sobie tam i siam - rozemia si Romka. - A wy dokd? - Koczowiska nienikw bdziemy pilnowa. Nie zechciaby si z nami przejecha? Przecie ptasz si tu cakiem bezczynnie. - Akurat nie miabym nic lepszego do roboty, tylko kry si z wami po zaspach. - Romka spi konia i krzykn: - Uwaaj na siebie! - A jed sobie... - mruknem bez zoci, patrzc za nim, gdy goni reszt oddziau. Dziwne... Dlaczego zjedaj do Fortu bez przyczyny? Potem zaczem nasuwa czapk na oczy i zamarem w bezruchu, poczuwszy znajomy zapach. Do zapachniaa mi wieutk skrk szarka. Skd ta wo? Raz jeszcze powchaem do i przypomniaem sobie, jak Roma zdejmowa nowiutkie futrzane rkawice. No tak... Od razu poczuem, e lej mi si biegnie - mj mzg zaprzta mylowy proces zapocztkowany spotkaniem z Romk. Dosta futrzane rkawice ze skry szarka. Kiedy go widziaem poprzednio, jeszcze

ich nie mia. Zapach bardzo intensywny, czyli rkawice uszyto niedawno. Pytanie: gdzie mg zdoby skr? Szarki ostatnio spotyka si tylko w okolicach Mglistego. I kolejne pytanie: co bracia mieliby tam do roboty? Jan mwi, e Bractwo ostatnio zwija po cichu swoje operacje, czy jest zatem moliwe, i przenosz si do Mglistego? Infrastruktura zachowaa si tam prawie w caoci, domy te nie powinny by zanadto rozgrabione, bowiem osiedlu Mgliste dostao si znacznie gorzej ni Fortowi, Miastu czy Siewieroreczeskowi - z jego mieszkacw nikt nie przey. Moje przypuszczenie byo zupenie prawdopodobne - podczas kilku ostatnich lat Bractwo wzmocnio si, owszem, ale nie na tyle, eby bra si za bary z Druyn i Gimnazjonem. Jeeli dojdzie do otwartego sporu, zrobi si nielicha rze. Jako sia bojowa czarownicy nie s o wiele lepsi od czarodziejw, a uzbrojeni w bro automatyczn druynnicy niewiele ustpuj chronionym amuletami wojownikom Bractwa. Nie wiadomo, jaki byby wynik, a straty obie strony poniosyby bardzo cikie. Myl jednak, e koniec kocw w Forcie Bractwo zostaoby stamszone. Z drugiej strony na to, eby zebra zwykle wojsko i przenie je do Mglistego, pozostawiajc Fort zupenie bez ochrony, wojewoda nijak sobie pozwoli nie mg. - Eje! Dowdco! - rykn May, gdy niemal ju minlimy Topiel i dotarlimy do miejsca, gdzie wypywa z niej kierujcy si na poudniowy wschd strumyk. - Gdzie ty leziesz? - A bo co? - Odwrciem si do niego. - Moe pjdziemy skrtem na wprost? - Dima wskaza stopniowo zwajcy si pas bot nie przekraczajcy teraz szerokoci dwustu metrw. - Po co? - Jak to, po co? To ja pytam, po co mamy dodatkowe dziesi wiorst nakada? - Dima sapn, otar pot z czoa. No tak, go wysiada. Cay a pozielenia. Wida od razu, e wczorajszego dnia zdrowo tankowa. - Te dziesi wiorst ci nie zabije. - Pokrciem gow. - Dobry jeste. - May nie zamierza si poddawa. - Dwie minuty i jestemy na tamtym brzegu. - Nie - uciem. adn miar nie zamierzaem i przez bota, raz mi wystarczyo. - Pjdziemy dookoa. - A ide ty w choler! - krzykn Komandos. Poprawi wiszcy na plecach worek, odwrci narty w stron bot. - Ja id na wprost! - Id! - Wzruszyem ramionami i krzyknem do Ognia, ktry zamierza pj za przyjacielem: Ogniewski, sta! Wezwany zatrzyma si, spojrza na mnie, na Dim i niezbyt pewnie ruszy za nim. - Sta, do kogo mwi?! Jak ten kurdupel przejdzie, moesz i za nim! - Sprbowaem jako naprawi sytuacj, pojmujc, e zatrzyma Ogniewskiego da si teraz tylko si. Nie byby to wariant najlepszy. Moe konflikt jako sam si rozwie? - A co w tym takiego zego? Ld nie mg przecie w cigu jednego ciepego dnia stopnie tak, eby narciarz si zapad... - odezwa si niepewnie Mikoaj. - Rzecz nie w lodzie, a w apetycie botnych stworw - odpowiedziaem, wtykajc kijki w nieg. Zaraz potem poluzowaem rzemienie nart. Maks parskn krtkim mieszkiem, ale nie rozpowszechni wieci o moim niezbyt udanym dowiadczeniu. - My tu kilka razy si przeprawialimy i nikogo nie zjedzono - zadudni Ogniewski. Stalimy, obserwujc jak Dima spokojnym, pewnym krokiem przemierza boto. Zatknem rkawice za pas i ujem w donie lornetk. Komandos przeszed niemal poow drogi. Do tej pory ld si pod nim nie zarwa, aden potwor nie poakomi si na wiee, ciepe miso. Jeeli si okae, e mdrala mia racj, jak mam niby podratowa autorytet dowdcy? Sam po bocie nie pjd. I w tym momencie patrolowy znikn. Nie towarzyszy temu trzask lodu, czy chlupot wody w przerbli - znikn i tyle. Tylko kasza niegu, nasycona czerni wody w miejscu, gdzie przepad, zafalowaa lekko. Na uamek sekundy zamaro mi serce - w lornetce nie zobaczyem niczego, co wiadczyoby o tym, e Dima usiuje si wyrwa na powierzchni. Koniec, doigra si chopak... - Dimaaa! - rykn Ogniewski, rzuci namiot i pobieg w boto. Dopadem go jednym skokiem, pchnem mocno w bok. Nie utrzyma si na nogach i, wystawiwszy przed siebie rce run w zasp, z ktrej starczay nike odyki botnej trawy. Gdy wydobywa si ze zwau niegu, cofnem si ku Maksowi i Mikoajowi, eby nie kusi licha. Nowicjuszem trzs silny dreszcz. - Co ty?! - Ogniewski, podrywajc si na nogi, straci narty, ale grzznc w wysokim niegu, zrobi jeszcze kilka krokw ku botom. - Trzeba go ratowa! - Kogo? - westchn Maks. - Tam ju nawet pcherzyki powietrza nie wypywaj. - Ja bym zdy!

- Jak? Sam by pod lodem wyldowa. - To przez ciebie! - rykn Ogniewski i, odwracajc si w moj stron, tkn mnie swoj pak. - To przez ciebie polaz na boto! - Sam si upar, eby i na skrty - odpowiedziaem spokojnie. Nienawidz usprawiedliwiania si. - Ty! To ty mu pozwolie! - rycza dalej Ogniewski, jakby zupenie mnie nie sysza. - A co, trzyma i wiza go miaem? - Wycignem ze niegu jeden kijek, nacisnem guziczek zwalniajcy ukryt w drewnie cienk kling dugoci poowy okcia. - Uspokj si. - O co ci w kocu chodzi? - uj si za mn Maks. - Nam samym jest gupio, ale po co doprowadza do skrajnoci? - Bydlaki! Jestecie bydlaki! Nienawidz was! - Ogniewski z twarz zalan zami przypi narty i ruszy w stron Fortu. Nie prbowaem go zatrzyma. I tak nie byoby z niego adnego poytku. Zaama si. Za bardzo polega na swoim przyjacielu. Niech teraz porozmawiaj z nim w sztabie. Ale si ten rajd zaczyna! Ledwo wyszlimy, Straciem poow oddziau. Najwaniejsze, eby pozostali nie wymikli. Maks wietnie si trzyma, ale o Mikoaju nic konkretnego na razie powiedzie nie umiaem. No nic, znaem wietny sposb na pozbycie si niepotrzebnych myli - niewielki, ale forsowny marsz... Gdzie tak na dziesi, pitnacie kilometrw. - Maks, dawaj tu adunek, a sam bierz namiot. - Uoyem sobie na grzbiecie podany mi plecak i ruszyem przed siebie. Nic, jako przywykn. Narzuciem nieze tempo. Do rozwidlenia na Wilcze Legowisko wszystko byo normalnie, ale potem zrobio si gorzej. Od topieli ju si oddalilimy na przyzwoit odlego i obok drogi zaczy si pokazywa niewielkie brzozowe zagajniki. Niekiedy migay w nich ciemnozielone plamki sosen. A potem lasy zgstniay i wyrosy jednolit cian po obu stronach drogi. Od czasu do czasu syszelimy terkotanie dziciow, a pomidzy pniami migay szare cienie wiewirek. Im bardziej oddalalimy si od Fortu, tym czciej spotykao si sosny, a las robi si mroczniejszy. A jakie tu byo powietrze! Po zaduchu miasta wydawao si nektarem! - Moe krtki odpoczynek? - Maks odetchn z charkotem i spojrza na mnie bagalnie. Zatrzymalimy si na wskiej ciece, w ktr zamienia si droga prowadzca ku staremu mynowi. Promienie sonecznie nie przenikay przez gstwin gazi i tylko szczyty sosen oraz jasny, wski pas nieba nad ciek wiadczyy o tym, e do zmierzchu jeszcze daleko. - Zatrzymamy si, kiedy tylko znajdziemy odpowiednie miejsce. - Ruszyem dalej, ale zmniejszyem nieco tempo. Faktycznie ju pora odpocz. Przy okazji co przeksimy. - A czemu ta polana jest nieodpowiednia? - Maks wskaza palcem sosnow gstwin. - Nawet drwa tam ju le. Obaj z Mikoajem przystanlimy i spojrzelimy na niego zmczonymi oczami. - Ty co, przegrzae si czy jak? - Wietricki splun sobie pod nogi i sapn ciko, opierajc si na kijku. - Jaka polana? - Jaja sobie robicie? - Maks zacz si gorczkowa. - O, ta! - Maks, czy ty zaoye ochron? - W mojej gowie zaczo kiekowa niedobre przeczucie, kiedy pomidzy zielonymi apami sosnowych gazi zobaczyem tusto poyskujce czarne igy, koyszce si lekko mimo braku wiatru. Czerne drzewo. Bardzo jadowite wistwo, posiadajce zdolnoci mcenia w gowach i zsyania zwodniczych iluzji. - Dali, to wziem. - Maks machn doni. - I mnie da - potwierdzi Mikoaj. - Poka - poprosiem Maksa, oddychajc z ulg. Gdyby zapomnia o ochronie, mona by od razu wraca do Fortu. Mnie zwodnicze iluzje nie byy straszne, ale chopcy bez amuletw nijak nie mogliby sobie poradzi. - Prosz bardzo. - Maks wyj z kieszeni okrgy plastikowy krek wielkoci carskiego srebrnego rubla, tylko nieco grubszy. - Maks, oby pk, nie domylie si, e trzeba go aktywowa? - stknem bolenie. - A jak to si robi? - zmiesza si Maks. - Otwrz wieczko i zawie na szyi - wyjaniem. - Aaa. No prosz, czego to ci chopi z godu nie wymyl. - Maks otworzy krek, wyj sznurek z powieszonym na nim medalionem, na ktrym widniao wyryte oko i powiesi na szyi, rozpiwszy konierz kurtki. - No i jak? - Co jak? - zapyta Maks i nagle drgn. - No przecie... Wyranie polan widziaem.

- Nie zawsze mona wierzy wasnym oczom - umiechnem si. - Idziemy dalej. Rozgldajcie si za czym, co si nada na miejsce postoju. Odpowiedni polan znalelimy dwiecie metrw dalej. Skraj lasu cofn si tu od drogi na odlego dziesiciu krokw, a kto woy troch pracy i ci kilka sosen tak, e na ich pniach mona byo niele si usadowi. Worek i plecak rzuciem na nieg, wyprostowaem si z przyjemnoci, a mi chrupno w stawach. - Kola, zajmij si ogniskiem, a ja zobacz, co moglibymy przeksi. - Psiakrew, wanie t polank tam widziaem. - Maks zwali si na ziemi i nie kryjc przyjemnoci, podoy donie pod gow. Umiechnem si, signem po worek i zaczem grzeba w puszkach. - Nie le na niegu, plecy sobie przezibisz. - Mikoaj nazbiera ju gazi, a teraz szykowa si do rozpalania ogniska. - Ja? W yciu! Mam kurtk ze skry szarka. - Maks pogadzi rkaw, ale jednak wsta i zacz przebiera polana. - A co to za zwierz? - Wietricki przez chwil bez powodzenia szczka zapalniczk. Wreszcie pojawi si maleki jzyczek pomienia, suche igieki zapaliy si z trzaskiem, a potem zajy si ogniem take gazki. Wyjem kocioek, napeniem go do poowy czystym niegiem, przeoyem prt przez kabk i zawiesiem cao nad ogniskiem. Porem wziem od Maksa drugi kocio i umieciem go obok. Ten mia by na herbat. - Chomik szablastozbny - odpar Maks z absolutn powag na twarzy. - Jaki? - nie uwierzy Mikoaj. - Nigdy o takim nie syszaem. - Bo niewiele ich zostao. Wok Fortu wszystkie wybito, a one zasadniczo kopi nory w ruinach domw. - Posuchaj, mody przyrodniku, herbat wzie? - zapytaem Maksa. - Nie. Ale za to mam prawie pen puszk kawy. - Te si wypije. - Pomieszaem wrzc wod, wsypaem do niej dwie paczki grochwki. Osobicie wol herbat, ale i kaw nie pogardz. - Tam jeszcze powinny by czekoladowe batoniki, po dwa na twarz. - Maks wyj pakiet sucharw, z kieszonki plecaka wydoby yk i podszed do ogniska. - Poczekaj a si zagotuje - zatrzymaem go, nie zwracajc uwagi na umieszek Mikoaja. Czekolada, to dobrze. Szkoda tylko, e batoniki s niewielkie. - Poczstuj si. - Mikoaj podsun Maksowi rozpiecztowan paczk papierosw. - Dzikuj, dwa miesice temu rzuciem. - Masz si woli. - Wietricki wyj papierosa i sign po zapalniczk. - Sia woli si woli, ale brak forsy to dopiero motywacja. - Nie mw. Moi przyjaciele, kiedy zaczynali pali, mwili: Bdziemy pali tylko, gdy nas poczstuj, potem mwili: papierosy mona pali, ale niedopaki zbiera, nigdy w yciu. A po roku interesowao ich tylko, ile tytoniu w niedopaku zostao i czy nie pywa w kauy. - Kola zapali i zacz bawi si zapalniczk, obracajc j w palcach. - Jak niedopaek ley w kauy, mona go osuszy - podzieliem si dowiadczeniem. - Widz, e ciekawych masz przyjaci - zamia si Maks i zerkn na zdobicy zapalniczk wizerunek Gorgony. - Co to, jaki ochronny amulet? - Apotrop. - No, no... rzadko si co takiego widuje. - Maks uda, e doskonale wie, o czym mowa. - A do czego suy? - Teraz ja si zaciekawiem. - Powinien pomaga przeciwko hipnozie - Mikoaj wsun przedmiot do kieszeni - i przeciwko zym urokom. - A kolczyk te masz apot... no, przeciwko urokom? - zapyta Maks z min niewinitka. - Kolczyk zwyczajny. - To po co nosisz? - Podoba mi si. A co, masz z tym jakie problemy? - Ale nie... Uwaaj tylko, eby ucha nie odmrozi. Maks wzruszy ramionami. - Dziki za trosk. - Wietricki mocniej wcisn na czoo obszyt skr futrzan czap z daszkiem i krtkimi nausznikami. Jeeli wierzy filmom, dokadnie takie nakrycie gowy nosili Niemcy podczas drugiej wojny wiatowej. - Czstujcie si, zupa gotowa - zwoaem chopakw. Zjedlimy szybko gsty, gorcy wywar, popilimy kaw z sucharami, zasypalimy ognisko niegiem i zaczlimy si zbiera. Trzeba przej jak najwicej,

dopki jeszcze jasno. Teraz namiot nis Wietricki, a ja chwyciem jego plecak. - Zaczyna si gusza. - Wyjechaem na drog i zatrzymaem si, czekajc na chopakw. - Rozgldajcie si uwanie na boki. Amulety amuletami, ale jak wpakujemy si na olep w niebezpieczn sytuacj, niewiele nam pomog. - A... A co to za stwr Dimk porwa? - zapyta wreszcie Maks. - Myl, e wodnik - odparem nieco drcym gosem. Z pewnoci nie nawia ani kikimora, bo cho yj w botach, ale otwartej wody nie lubi. Ondyny te odpadaj, gdy z kolei nie cierpi bot. A dla wodnika tam byo w sam raz. - A ty masz jaki talizman strzegcy od urokw? - zapyta Wietricki. - Nie, ja nie potrzebuj. - Jak to? - Z urokiem iluzyjnym sam sobie jako poradz. Zdolnoci do czarw nie mam zbyt wielkich i odebraem tylko podstawowe szkolenie, ale nowicjuszy przede wszystkim ucz, jak rozpoznawa zwodnicze, wrogie iluzje. - Jeste czarownikiem?! - Mikoaj wytrzeszczy na mnie oczy. - Sabiutkim. - Mona si tego nauczy? - zapali si. - Nie. Trzeba mie wrodzone zdolnoci. - Soce zaczo si ju chyli ku zachodowi, przyspieszyem wic kroku. - Szkoda - mrukn chopak gosem penym rozczarowania. Liczy na inn odpowied? Czyby chcia si dosta do Gimnazjonu? - Nie prbowae przystpi do gimnazjalistw? - Owszem. Oksan wzili, mnie nie. - Nie przejmuj si tak bardzo - sprbowaem go pocieszy. - Oprcz czarownikw s jeszcze magowie i czarodzieje, alchemicy wreszcie. Jak tam u ciebie z chemi? - Nijak. - Znaczy, czarodzieje i alchemicy odpadaj. Wrcimy do Fortu, poznam ci z jednym magiem. Moe co wyjdzie, jeli masz zdolnoci. - A czym si magowie rni od czarownikw? - zaciekawi si Maks. - Magowie energi wykorzystuj bezporednio, a czarownicy najpierw j w sobie gromadz przytoczyem podstawow rnic. - To magowie, wychodzi, sprytniejsi s? - Owszem, maj dostp do potniejszych zakl, ale ich mobilno jest mocno ograniczona, za bardzo si uzalenili od linii siowych. Znajdzie mag dobre miejsce i ju si z niego nie rusza. Czarownikom atwiej, bo do szybko potrafi odtworzy zapas energii. - Jeeli z magami nic ci nie wyjdzie, sprbuj zajrze na Zachodni Biegun - poradzi Maks. - Jaja sobie robisz? - Najpierw posuchaj do koca... To co w rodzaju klubu w zachodniej czci Fortu. Zbieraj si tam rozmaici ludzie o paranormalnych zdolnociach. - Kto? - No, piromanci, telepaci, wrbici i chiromanci. Jeszcze i telekinetycy. A moe telekinezerzy? Jzyk poama mona - zacz wylicza Maks. - Nie ryj, sam widziaem, jak tam jeden chopaczek lewitowa. Niezy by widok, kiedy z trzech metrw zwali si nam na st. - Taki by zmczony? - Zapytaem. Temat mnie zaciekawi, ani razu nie byem wiadkiem lewitacji. - Nie, urn si w trupa. - A ty co o tym sdzisz? - Wietricki zwrci si do mnie. Nie by zbyt skonny wierzy Maksowi. - Zaj tam oczywicie mona, cho nie uwaam, eby by z tego jaki poytek. - A to czemu? - Tam si zbieraj ludzie o wsko ukierunkowanych zdolnociach, ktrzy innych niczego nauczy nie potrafi i nie mog. A ci, co mog, darmo uczy nie bd. Podskoczyem lekko, ukadajc na sobie worki. - Ruszajcie si szybciej, do Ciepej Polany mamy jeszcze trzy godziny drogi, a soce zaczo ju opada. Z prawej strony zaczy si stopniowo pojawia pokryte niegiem wzgrza, coraz wysze i bardziej strome, a w kocu zlay si w jedn wiszc nad szlakiem granitow cian wysok na pitnacie metrw. Droga sza doem, co sprawiao, e lustrujc otoczenie, trzeba byo nieustannie zadziera gow. - Dobrze byoby si tam wspi - rozmarzonym gosem odezwa si Mikoaj. - Ty co, alpinist jeste? - zdziwiem si.

- Ale nie, my si wspinamy bez adnego oprzyrzdowania. Tylko palce - westchn Wietricki. Dawno ju nie waziem, ale jak tylko t ska zobaczyem, serce mi od razu pikno. - A, jak to tam szo? Od gr lepsza jest tylko wdka? - podsun Maks ze mierteln powag. - Nic nie rozumiesz. - Kola skrzywi wargi w smutnym umiechu. - Nie bd si sprzecza - rzuci pojednawczo Maks. - Poczekajcie chwilk. - Uwolniem stopy z rzemieni i podszedem do skalnej ciany, eby si odla. Co prawda nie by to jedyny, ani nawet gwny powd, dla ktrego si zatrzymaem. Od dziesiciu minut drczy mnie niejasny niepokj. Chwilami czuem na plecach obcy wzrok i to uczucie uparcie wracao. Zupenie jakby kto szed za nami i spoglda w lornetk, eby sprawdzi, gdzie jestemy. A moe to wszystko z nerww? Skupiem si, obracajc w palcach amulet, ktry daa mi Katia. adnego efektu. Wszdzie wok panoway cisza i spokj. Wetknem ju pajka pod kurtk, kiedy poczuem w amulecie jak widmow obecno. Po plecach przemkn mi dziwny dreszcz, miaem uczucie, e ogarnia mnie cie. Nie byo w tym zagroenia, ale to jeszcze o niczym nie wiadczyo. Moe ledzi nas zawodowiec, ktry osobicie nie ywi do mnie adnych uczu, a ju na pewno nie czuje nienawici. - Idziemy. - Wrciem na drog. Wraenie obserwacji zniko natychmiast po wejciu na Ciep Polan, do ktrej dotarlimy ju o zmierzchu. Wcale mnie to jednak nie uspokoio - przeciwnie, odniosem wraenie, e kto po prostu chcia si upewni i nie przejdziemy obok. Prosimy bardzo, zachodcie w gocin... Przeszlimy wsk, wijc si pomidzy sosnami ciek, na ktrej leaa nietknita warstwa niegu gruba na p buta. Zatrzymaem si na skraju polany i obrzuciem bacznym spojrzeniem idealnie okrgy kawaek wolnej od drzew przestrzeni o rednicy trzydziestu, czterdziestu metrw. Pusto, brak wieych odciskw stp. O tym, e bywaj tu ludzie wiadczya tylko spora kupa mieci zwalona pod drzewami na przeciwnym kracu polanki i na poy zasypane niegiem lady. - Maks, rozbij namiot. - Zszedem ze cieki i, pochyliwszy si mocno, wlazem pod kujce apy sosen, starajc si ich nie trca. - A ty co? - Troch si tu rozejrz - odpowiedziaem, zamiatajc za sob lady. - Jak skoczycie, podejdcie do uschnitej sosny. - Dobra. - Mikoaj kiwn gow. Wyszed na polan i westchn ze zdziwieniem: - Ale tu ciepo! Nawet para z gby nie bucha! - No - popar go Maks. - Ja te mylaem, e Ciepa Polana to tylko ot, taka sobie nazwa. Rzuciem narty i plecaki pod drzewa, zdjem z ramienia sztucer i uwanie si rozgldajc, zaczem ostronie przekrada si lasem, uwaajc, by nie strzsa zebranego na gaziach niegu. Nigdzie nie zobaczyem ladw obecnoci kogo obcego, uspokoiem si nieco i wziem plecaki, eby odnie je ku suchej sonie wznoszcej si nad innymi drzewami niczym maszt aglowca. Zoyem worki pod ssiedni sosn, wytrzsnem nieg z butw - przydayby mi si stare walonki! - i uoyem si pasko pod rozoyst sosn rosnc na samym skraju polany. Maks i Kola wycignli ju namiot z pokrowca i umacniali go teraz, wbijajc koki gboko w udeptany nieg. Zuchy, wybrali dobre miejsce - na samym niemal rodku otwartej przestrzeni. Ustawili namiot tak, e do mnie zwrcony by stron wejciow i jedynym plastikowym okienkiem. Uoyem si wygodniej w zaspie i umieciem sztucer przed sob. Z polany byem niewidoczny. Chopcy krztali si przy namiocie jeszcze z dziesi minut, mocujc sznury. Maks odszed ku drzewom, zaczerpn do kocioka nieco czystego niegu i znikn w namiocie. Po kilku chwilach w okienku zamigota odblask nikego ognia. Czyby Maks wzi z magazynu ogrzewacz? Jako nie mogem sobie przypomnie, eby Ilja wpisa go do zamwienia na sprzt. Mikoaj odczeka a Maks wyjdzie na zewntrz i zasznuruje wejcie, a potem razem podeszli do uschnitej sosny, obok ktrej urzdziem sobie stanowisko. - Ej, Sopel, gdzie ci ponioso? - zawoa Maks. - Tu jestem, nie haasuj - warknem. - Czemu nie wyazisz? - zapyta Mikoaj, podskakujc z niecierpliwoci na miejscu. - Nastawilimy ju herbat, - Herbata poczeka - odparem. - Maks, zajmij pozycj naprzeciwko drugiego rogu namiotu. Kola, ty u si pomidzy nami. Przygotujcie bro i zamaskujcie si, eby nikt was z polany nie dostrzeg. - I dugo tak mamy lee? - wycedzi przez zby niezadowolony Wietricki. - Dopki nie pozwol wsta. - Moe najpierw co przeksimy? - zapyta jeszcze.

- Przeksimy potem. - Nie zamierzaem dyskutowa na temat swoich rozkazw. Sam zreszt na razie niczego jeszcze nie byem pewien. - I eby wam do gowy nie przyszo otwiera ogie bez rozkazu! - Jaaasne... - mrukn Kola i zacz wybiera stanowisko. Maks go dogoni, wsun mu co w do zanim odszed na wskazane miejsce. Patrzc jak zapadali pomidzy drzewami doszedem do wniosku, e kac chopcom zalec po tej stronie polany postpiem jak najbardziej rozsdnie. Ktokolwiek by nas ledzi, jeeli zechce podej niepostrzeenie, z pewnoci skorzysta z jedynej normalnej drogi. Nikt nie bdzie prbowa przedziera si przez dzicz i wiatroomy, ryzykujc, e trzaskiem amanych gazi obudzi wszystkie okoliczne zwierzta, a nas razem z nimi. Z kolei las przy drodze tak zarosy jeyny, e przedrze si przez ich gstwin, nie zostawiajc na cierniach poowy skry, mona byoby tylko w penej zbroi. Dla Wietrickiego trudno byoby znale lepsze miejsce: lea najdalej od cieki i niewielkie byo ryzyko, e kto usyszy szelest jego narciarskiego kombinezon. Nie zastanawiaem si nawet nad moliwoci zostawienia go w namiocie. Gdyby co poszo nie tak, nie miaby adnych szans. Chopcy skryli si w lesie i w gstniejcym mroku ju ich nie mogem dostrzec, cho z grubsza wiedziaem, gdzie ktry ley. Bardzo dobrze! Pozostawao tylko liczy na to, e nie ja jestem takim lepakiem, tylko oni tak dobrze si zamaskowali. Jest takie powiedzenie, e najgorsze s czekanie i pocig. Wedug mojego mniemania nie na darmo w tym powiedzonku czekanie ustawiono na pierwszym miejscu. Kiedy kogo cigasz, nie przychodz ci do gowy rozmaite idiotyczne pytania i wtpliwoci, ktre pojawiaj si natychmiast, gdy urzdzisz zasadzk. Czy dobrze si zamaskowalimy? A co, jeeli oni przyjd z drugiej strony? Czemu tak zimno? A moe nikt si nie zjawi? Czy chopcy si nie zdradz zbyt wczesn reakcj? Ilu ich bdzie? Czy Maks nie zanie? No, jeszcze dwadziecia minut - i do namiotu. Czy Koli nie wida z polany? Co tak zimno? Dugo jeszcze? Psiakrew, wyglda na to, e na darmo sobie dupska zibimy. Co powiem chopakom? Oj, wypi by kubek czego gorcego. Pi minut i basta! Czy w ogle zobaczymy co w tym mroku? A jeeli chopcw ju zdjli? Dobra, dolicz do tysica i odbj. Raz, dwa, trzy... A jak zaszeleci narciarski kombinezon? Co to za hukanie? Sowa? Dwiecie pi, dwiecie sze, dwiecie siedem... Moe mam paranoj, moe nikt nas nie ledzi? Zaraz, czy tam z tyu kto si nie przekrada? A gdyby tak si przej do drogi?.. Siedemset trzydzieci siedem, siedemset trzydzieci osiem... siedemset czterdzieci... Zimno jako, ju ng nie czuj. Aaa... Po takich rozmylaniach nerwy napiy mi si jak struny gitary - tr, a brzkn gono. Gdyby Mikoaj albo Maks sprbowali wyj z ukrycia, nawet bym si ucieszy - miabym na kim wyadowa zo. Oni jednak leeli bez ruchu. Sam ju przestaem wierzy, e kto si pojawi. Zblia si ostatni wyznaczony przeze mnie termin czuwania, kiedy na przeciwlegej stronie polany mign biay cie. Co to za zwierz? Oblaem si potem, a serce nagle zaczo mi wali wciekym rytmem. Cie zrobi jeszcze kilka krokw i z rozmytej plamy przeksztaci si w sylwetk czowieka w biaym maskujcym kombinezonie. Maskowanie! Ze zoci zagryzem warg. Miaem przecie w plecaku trzy komplety, ale o nich zapomniaem! Teraz najwaniejsze, eby chopcy gupstw nie narobili. Wkrtce wyoniy si jeszcze dwie biae figury. W odrnieniu od ruchw zwiadowcy, ich krokom towarzyszy lekki chrzst niegu. Pierwszy zatrzyma kompanw skinieniem doni, a sam zacz ostronie obchodzi namiot dookoa. Kilka bezgonych krokw i znalaz si pomidzy mn a okienkiem. Teraz mogem go zdj jednym strzaem, ale postanowiem poczeka. Patrzyem tylko, jak przesuwa si w stron Mikoaja. Jeszcze nie czas. Zabicie tego to prosta sprawa, ale pozostali dwaj s za daleko. Jeeli zalegn w niegu, nie wiadomo, kto kogo zaatwi: na Mikoaja nie liczyem za bardzo, a i Maks nie nalea do strzelcw wyborowych. A poza tym, kto powiedzia, e jest ich tylko trzech? Nie mwic ju, e mogli to by zwyczajni podrni, ktrzy tak jak my postanowili zanocowa na polanie, za ich manewry to zwyczajna i w peni uzasadniona ostrono. Pierwszy z nieznajomych przez kilka chwil obserwowa odblaski ognia na plastikowym okienku niczego wicej przez kompletnie pokryt szronem pytk dostrzec nie mg - a potem zrobi jeszcze kilka krokw i znieruchomia naprzeciwko rogu namiotu pomidzy mn a Mikoajem. Zaraz po nim na pozycje zaczli wychodzi jego dwaj towarzysze. Rozeszli si na boki i ustawili tak, e przed Mikoajem i Maksem zasania ich namiot. A to ju stawiao nas w niekorzystnej sytuacji. Dobrze cho, e ustawili si niemal na jednej linii w stosunku do mnie. Mona ich bdzie zdj jednym strzaem. Wyjem rk z futrzanej rkawicy - nie wygldali mi na zwykych goci - i wsunem palec w kabk spustu. W doni zwiadowcy pojawi si jaki poduny przedmiot - w jego ksztacie byo co znajomego - a dwaj pozostali wymierzyli w namiot automaty. Wszystko jasne. Zaraz si zacznie... Ostre machnicie rk - i strzelcy otworzyli ogie. Trzask serii uderzy w uszy, zaplta si pomidzy drzewami. Kule

przebijay cienki brezent, aby, wylatujc z drugiej strony namiotu, wzbija drobne fontanny niegu. Gdybymy byli w rodku, zostalibymy momentalnie podziurawieni. Wewntrz wybuchn i zaraz zgas pomie. No tak, jeszcze by nas przysmayo. Niespiesznie, ale i nie zwlekajc - tamci wkrtce si zorientuj, e namiot jest pusty - wymierzyem i poczstowaem obu strzelcw grubym rutem. Najbliszego, ktry dosta wiksz cz adunku, po prostu zmioto z ng. Drugi wypuci automat, unis obie donie do twarzy i powoli run w nieg. Skierowaem luf na zwiadowc i ledwo zdyem rozcign si na niegu - ten byskawicznie si odwrci i otworzy ogie. Wyduony przedmiot okaza si rdk naadowan oowianymi osami. Zwiadowca pospieszy si, przez co wymierzy zbyt wysoko - gwny adunek trafi w drzewo, pod ktrym leaem. Usyszaem seri guchych uderze, obsypay mnie drzazgi oraz igieki. Strzelec zaraz wymierzy niej i bdzie po mnie... W tej chwili z mroku wyfruna strzaa, ktra ugodzia napastnika w kolano. Noga ugia si pod nim, run na ziemi. Rka mu drgna i struga oowiu posza prosto w niebo. Niemal natychmiast potem krtka seria z automatu trafia go w plecy i rzucia twarz w nieg. Nie da si zaprzeczy, e Maks ockn si w sam por. Nie spuszczajc oczu z lecych na niegu cia, podniosem si i wyszedem na polan. Bro skierowaem na strzelca, ktrego z lekka zahaczy pierwszy wystrza. Jeeli kto zosta przy yciu, to tylko on. Trzeba by ponownie zaadowa nabj z grubym rutem: nie byo kiedy przestrzela sztucera, trudno przewidzie, jak si zachowa peny pocisk. No nic, z takiej odlegoci nawet ja nie chybi. Maks te wyszed na polan i wzi na muszk zwiadowc lecego twarz w niegu. Miaem nadziej, e Mikoaj nas ubezpiecza, a nie rzyga. Nie trzeba byo nikogo dobija. Przechodzc obok pierwszego strzelca, ktrego skosiem, zobaczyem porwany na strzpy kombinezon maskujcy, ktry zdy ju po czci zmieni barw z biaej na czerwon. Co z drugim? Te trup. Z braku plam na bieli kombinezonu wywnioskowaem, e jedna oowiana gruba rucina trafia go prosto w twarz. Wyjem n i cignem z niego biay kombinezon. Zabity mia na skroni plam wielkoci paznokcia kciuka, ktra przestaa ju nawet krwawi. No popatrz, Chiczyk... Znaczy co, Triadzie weszlimy w parad? - Maks, co u ciebie? - zadaem to pytanie, klczc i przeadowujc bro. - Ten jest gotw - pada dziwnie gucha odpowied. - Pruj ku ciece i zajmij pozycj. Moe kto ich ubezpiecza... - Nie chowajc noa, podszedem do drugiego strzelca, przyklknem, odwrciem zakrwawione ciao na plecy i zdjem mu mask. Nie, nie Triada, rysy twarzy mia cakowicie sowiaskie, a Triada z obcymi nie pracuje. Mam rozumie, e prbuj si do mnie dobra nawet tutaj? Kiepska sprawa... Czy nigdy nie zostawi mnie w spokoju? - A ja co mam robi? - zapyta Kola, ktry wanie wyszed z lasu. - Dawaj tu swoje narty i plecaki. A potem id ubezpiecza Maksa. - Co to za jedni? - Mikoaj nie ruszy si. - Bandyci, a ktby inny? No, zasuwaj - podniosem gos. Znalaz sobie czas na zadawanie pyta! Bandyci, a jake! Zwykli bandyci poczekaliby na nas przy wyjciu z polany i nie zaczliby od razu tak bez sensu namiotu dziurawi. Ci ludzie przyszli, eby zabija. - A jak ich wyczue? - Poyjesz tyle, co ja, nie takie rzeczy nauczysz si wyczuwa. - Zbyem go machniciem doni. No tak, jeeli paranoi mona si nauczy, to obowizkowo sobie j przyswoisz. Sam nie wiem, dlaczego postanowiem urzdzi zasadzk. Przeczucia? Podejrzenia? Jeszcze tydzie temu spokojnie bym si waln spa. Ale to tydzie temu... Kola odszed, a ja przysunem sobie pusty pokrowiec namiotu i zaczem przeszukiwa kieszenie zabitego. Wszystko byo pochlapane krwi, ale to drobiazg. Zdobycz nie okazaa si szczeglnie obfita. Portfel z kilkoma pitakami i paroma banknotami sturublowymi, plastikowa zapalniczka, na poy pusta paczka Petra i dwa magazynki na czterdzieci pi nabojw. N nie zasugiwa na uwag, nawet Wietricki mia lepszy. A gdzie automat? Spostrzegem przygniecion ciaem kolb, pocignem za ni. A to niespodzianka. Zamiast kaacha znalazem maszynk, ktr przedtem widywaem tylko w reklamowych prospektach i u jednego patrolowego z dalekiego zwiadu. AN-94 Abakan. Niele. Automat i magazynki wrzuciem do pokrowca, a pienidze wsunem do kieszeni. Po zastanowieniu dooyem jeszcze paczk papierosw. Wietricki sobie popali. Przybieg Mikoaj, rzuci rzeczy w nieg i skoczy za Maksem. Szarpnem pokrowiec, przecignem go do Chiczyka. A ten czym nas zdoa uradowa? Ale Chiczyk chyba wszystko zostawi w domu. Kieszenie mia absolutnie puste. Ani pienidzy, ani fajek. Tylko AKM i n na pasie. Nie mia nawet

zapasowego magazynka. Co takiego po prostu si nie zdarza. Chrzknem i zaczem obmacywa szwy kurtki, ktr nieboszczyk mia pod maskujcym kombinezonem. No prosz... W jednym miejscu moje palce natkny si na jaki twarde okrge przedmioty. Rozerwaem materia i wydobyem dwie zote piciorublwki z carskiej jeszcze mennicy oraz jaki dziwny kwadratowy pieniek z trjktn dziurk porodku. Ciekawe, moneta pokryta hieroglifami - zota czy z jakiego stopu? To ju lepiej. Wyjem n z pochwy, przez chwil podziwiaem wygrawerowane na szerokiej klindze smoki, zawinem go i dorzuciem do worka. Zosta mi jeszcze ostatni trup. Wyjem ze sztywnych ju palcw zawiadowcy rdk oowianych os. Krtki prt, zgity, z potrzaskan rzeb, okaza si nie tylko pusty, ale mia te szerokie pknicie przy podstawie. Odrzuciem go, a potem zajem si obszukaniem ciaa. Trzeba byo si pospieszy, bo zaczynay mi ju drtwie donie. W woreczku przy pasie nieboszczyka zadzwoniy monety. Nie liczyem ich ani nie wyjmowaem, po prostu wrzuciem sakiewk do pokrowca. Znalazem tali zalanych krwi kart i mocno stoczone ostrze niebezpiecznej brzytwy. Precz. Niczego wicej w kieszeniach nie byo, zajem si wic broni. Kilka noy do miotania wraz z wygitym kindaem w skrzanej toczonej zotem pochwie bez namysu dodaem do zgromadzonych w pokrowcu upw. Niby wszystko. Po krtkim namyle rozpiem i cignem pas trupa - spodobaa mi si jego gruba, doskonaej jakoci skra. Dopiero wtedy zwrciem uwag na kabur, ktra si z niego zsuna. Pistolet zaciy w doni way nie mniej ni kilogram. Colt model 1911. Albo nawet wzr 1911A1, kto je tam rozrni? Kaliber czterdzieci pi, czyli ni mniej, ni wicej tylko 11,43 milimetra. Pikna zabawka. Z tego cacuszka umiem w cokolwiek trafi z odlegoci pitnastu metrw, ale jak ju trafi... Uwzgldniajc wag kuli mona trzema, czterema strzaami rozbi Niewidzialn zbroj. A co z nabojami? Siedem w pistolecie i jeden zapasowy magazynek w kieszonce kabury - razem czternacie. Na pocztek wystarczy. Wytarem o nieg ubrudzony krwi rkaw, podszedem do miejsca, gdzie leaem, a do ktrego strzela posiadacz oowianych os. Z pomoc noa udao mi si odzyska trzy oowiane kulki - pozostae poleciay w gb lasu albo utkwiy gboko w pniach drzew. Wsunwszy drobiny oowiu w kiesze, wrciem do namiotu, eby sprawdzi, czy dam rad sam wytaszczy wszystkie pozostawione w nim rzeczy na zewntrz. I w teje chwili spostrzegem rkoje noa wystajcego z buta zwiadowcy. N trafi do pokrowca, a i sam but mnie zainteresowa. Dobra skra, cho rozmiar nieco przymay, ani dla mnie, ani dla chopakw si nie nada, a bra z trupa na sprzeda jako gupio. Chocia, z drugiej strony, czemu by nie? C w tym dziwnego? Pod grubym czubkiem buta bysn metal. Srebro? Tak, srebrna podkwka z trzema grubymi kolcami. Na drugim bucie taka sama. Nie namylajc si, wyjem n i oderwaem od podeszwy oba kawaki metalu razem z mocujcymi je kokami. Syszaem, e jegrzy z Miasta nosz takie podkwki, mnie te si przydadz. Przypomniaem sobie bezgony krok nieboszczyka i nagle zrobio mi si nieswojo. Czybym natkn si wanie na jegra? Ale nie, to bzdura. Gdyby to by jeden z tych najbardziej dowiadczonych wojownikw Miasta - powiadaj, e w porwnaniu z nimi rangersi to chopcy do bicia - zaatwiliby nas w pi sekund. Nie przeceniam a tak swoich moliwoci. Pokrciem gow, zebraem dobytek i powlokem go ku wyjciu z polanki. - Kola, bierz plecak - poprosiem Wietrickiego, ktry wpatrywa si uwanie w mrok. Maks ukry si za pniem powalonej sosny z drugiej strony. - Nikogo wicej nie byo? - Chyba nie - odpar markotnie Maks. Zupenie straci wigor. - Szybko si zbierajcie, zmiatamy std. - Idziemy do Oazy? - Zobaczy si. - Poprawiem wysunit z pokrowca luf automatu. - Grabimy zwoki? - zapyta z wyran odraz Mikoaj. - Zapamitaj sobie: grabisz zwoki wtedy, gdy natykasz si na nieboszczyka i zabierasz jego dobytek. Jeeli zabijesz czowieka i wemiesz, co przy nim znalaze, to popeniasz zabjstwo i rozbj. W naszym za przypadku mwimy o zdobyczach wojennych. Zrozumiae? Wyjaniajc mu te proste rnice z trudem powstrzymywaem ch strzelenia go w pysk. - Zrozumiaem. - Wietricki kiwn gow. Podzielilimy midzy siebie ciary, po czym szybko ruszylimy ciek przez las, wyszlimy na drog. Dobrze, e gocie nie rozstawili jakich nacigw z niespodziankami - w ciemnoci z pewnoci bymy si na nie nadziali. - Za mn - rozkazaem i ruszyem z powrotem ku skalnej grzdzie. Na samym jej pocztku, tam gdzie urwisko nie byo jeszcze tak bardzo strome, zdjem narty i zaczem si pi w gr. Przeac z wystpu na wystp, lizgajc si na oblodzonych kamieniach, dostalimy si na gr. Tak jak pamitaem, pomidzy urwiskiem a zaczynajcym si nieco dalej sosnowym lasem byo dziesi metrw wolnej przestrzeni.

- To nie Oaza - mrukn z alem Maks. - Aha - doda z tsknot gosie Mikoaj. - To lepsze ni Oaza - stwierdziem niezbyt zgodnie z prawd. Powlokem do lasu worek i pokrowiec z upami, ktre po stromym podejciu zdaway si znacznie cisze ni przedtem. - Patrzcie tylko, gdzie nogi stawiacie, tutaj jest peno rozmaitych jam i wykrotw. - Sopel, a kocioek z namiotu wzilimy? - sposzy si nagle Maks. - Jaki kocioek? Byo w nim tyle dziur, e za durszlak mgby suy. - A w trupie strza zostawiem - przypomnia sobie Mikoaj. - To co, mamy wraca? - Szarpnem pokrowiec, ktry zaczepi si o jaki sk. - Nie moge sobie wczeniej przypomnie? Ju na skraju lasu natknlimy si na pierwsze lady starych granitowych wyrobisk. Wyrbane przed dziesitkami lat jamy byy teraz w wikszoci zasypane niegiem. Znalaza si jednak niezbyt gboka i czysta - od razu zwrciem uwag na kilka jode rosncych niemal na krawdzi. Ku naszej uciesze okazao si, e otaczay wsk jam tak gsto, e przez kosmate apy gazi nieg nie mg si przedosta. Przedarem si przez ich gstwin, wrzuciem worek z pokrowcem na dno - jama nie bya gbsza ni wzrost czowieka - i kiwnem chopakom: - Wrzucajcie tu manatki, potem naamcie troch gazi na dno. Tylko rbcie to gdzie dalej i nie w jednym miejscu. Gdy cae dno jamy pokryy jodowe gazie, wyjem z worka miedzian kul i zaktywizowaem zamknity w niej czar. Zacza si szybko nagrzewa, wic wetknem j w jak skaln szczelin, - Zaraz bdzie cieplej - wyjaniem, rozpinajc pokrowiec namiotu. - Dzi pjdziemy spa bez ciepej kolacji - westchn Maks. - Jasnowidz z ciebie... - Kabur z coltem przypiem do pasa i zaczem grzeba w worku, szukajc czego, co daoby si zje na zimno. - A niby czemu? - Wietricki te wyj piwr, usiad na nim. - atwo nas znajd, jeli dym si rozejdzie. A zreszt moglibymy si tu spali. W to, e nas bd szukali, za bardzo nie wierzyem - o wiele atwiej byoby urzdzi zasadzk przy wyjciu z polany. Ale po co bez potrzeby kusi los? - A co tam, tak si zmczyem, e je mi si nie chce. Dojem orzechy i w kim. - Mikoaj pogrzeba w kieszeni, wyj torebk z obuskanymi ju orzechami woskimi. - Pi mi si tylko chce. - A ja wziem z magazynu pakiet napojw. - Maks wycign z dna plecaka litrowy pojemnik z jabkowym sokiem, ktrego wczeniej nie zauwayem. - Mnie te jako suszy. - Tylko mi nie mw, e sok wchodzi w skad suchego prowiantu. - Wziem picie od Maksa, uwanie przyjrzaem si wypisanym czarnym flamastrem runom zaklcia chronicego zawarto naczynia przed zamarzniciem, zdjem nakrtk i nalaem sobie pynu do kubka. - No... - zmiesza si Maks - podapaem kilka frykasw, gdy magazynier szuka misnych konserw. Teraz ju byo jasne, skd wziy si czekolada i orzechy. - I bardzo dobrze. - Wyjem puszk szprotw w sosie pomidorowym, przez kilka chwil potrzymaem j nad miedzianym promiennikiem ciepa, a potem otworzyem noem cienk blach. - Mamy chleb? - Nie. Zostao kilka sucharw. - Dawaj - zgodziem si. Gdymy troch podjedli, zaczem wyjmowa zdobycz. Abakana bez dyskusji wzi sobie Maks, jako odstpne oddajc Mikoajowi AKSU i kilka magazynkw. Z powodu noa Chiczyka wybuchn krtki spr, gdy ozdobiona smokami klinga spodobaa si obu chopcom. Machnem rk, oddaem go Maksowi, a noe do miotania i kinda zwiadowcy wrczyem Koli. Podzia, wedug mnie, by sprawiedliwy. O pienidzach nie wspomniaem - nie zamierzaem si nimi dzieli. Mam wszystko rozda, czy co? A chopaki niech si ciesz - po powrocie z rajdu trzeba bdzie jeszcze rozliczy namiot. - Ma kto zegarek? - zapytaem po zakoczeniu podziau. Oczywicie mia Wietricki. - Dziewita - zameldowa krtko. - Pierwsza zmiana twoja, druga moja. - Odebraem zaskoczonemu chopakowi piwr i zaczem kombinowa, jak si w nim najwygodniej uoy. - Zmiany co trzy godziny - obudzisz mnie o dwunastej. - Po choler tu na dole pilnowa? - wymamrota Kola, nie spodziewajc si nawet, e odpowiem. - Ni kuta nie sycha. - No to nat ten swj such. To po pierwsze. - Wycignem si w piworze, oparem gow o podoon wczeniej uszank. - A po drugie, nie syszae o stworach, ktre potrafi zaczarowa

picych? ciany pomieszczenia koysay si i rozpyway w szar plam, gdy tylko usiowaem si skupi na jakim konkretnym detalu. To samo dziao si z ludmi siedzcymi przy ssiednich stoach. Gdzie ja jestem? Aaa... rozumiem. Czapla. Opuciem wzrok i spojrzaem w kufel, na dnie ktrego zebraa si piwna piana. Nic nie rozumiem, jeszcze wczoraj byem na rajdzie. Pooyem si spa po trzewemu i wcale nie zamierzaem wraca do Fortu. Ciekawe, w jaki sposb zdyem si narba do utraty pamici i odby podr w drug stron? Niczego nie pamitam. A to Czapla jest, bez najmniejszych wtpliwoci. Ot, i Szpak za barem stoi. Podniosem kufel, ale nie dopiem piwa, odstawiem naczynie z powrotem na st. Do! Dopada mnie bardzo trzewa myl o tym, co mi zrobi za przerwanie misji. A si spociem. - Ej, ty! To nasz stolik! Ujrzaem przed sob trzech mczyzn wygldajcych na nielichych bandziorw. Jeden by tu obok, dwaj stali nieco dalej. - Ju id - stknem wbrew wasnej woli. Przecie nie to chciaem powiedzie! - A id, wolna droga. Tylko najpierw zapa za zajcie miejsca. - Rozrabiaka wyczu mj strach i przeszed do natarcia. - Owszem, ju... - Zanim woyem rk do kieszeni, wiedziaem ju co si stanie. Ja wiedziaem, a drab nie i dlatego, gdy zimna lufa pistoletu wpara mu si w czoo, skrzywi gb w pogardliwym umieszku i sprbowa doni odsun rewolwer w bok. - Zabierz t armat, szczenia... - ostatniego sowa nie dopowiedzia; mj palec sam z siebie nacisn na spust. Facet z dziur w czole zacz powoli przewraca si na plecy. - Skurwysyn! - Drugi skoczy na mnie z dzikim okrzykiem, ale dosta dwie kule w korpus i pad twarz na stolik. Trzeci stchrzy, rzuci si do wyjcia, ale nie dobieg, naprowadziem muszk na jego kark i nacisnem spust... - Sopel, bud si, twoja kolej. - Szturcha mnie Mikoaj. - Co? A, tak, tak... Ju wstaj. - Poleaem z minutk, odzyskujc wiadomo, potem wstaem, wziem zegarek i wydostaem si ze piwora. Znw ten sen. Dobrze jeszcze, e nadszed czas mojej warty i nie zobaczyem najciekawszego. Posiedziaem z minut przy ciepej cianie - podczas dyuru Mikoaja w jamie zrobio si znacznie przyjemniej, a pod jodowymi gazkami zacza chrupa niena kasza - wstaem przecignem si i wyjem z kieszeni podkwki butw zwiadowcy. Tak, z pewnoci to srebro. Zdrapaem z gwodzi resztki skry, namacaem pod gazkami odpowiedni kawaek granitu i zajem si przybijaniem podkwek do czubkw swoich butw. Wyszo nie za bardzo rwno, ale solidnie. Co takiego moe si przyda w bjce, a stanowi te may zapasik na czarn godzin. Potem wyjem z kieszeni spaszczone oowiane osy i zaczem ostronie nacina je noem. Jeden ze znajdujcych si wewntrz krysztakw by rozkruszony, za to dwa pozostae ocalay. Wielu ludzi uwaa bdnie, e ow wylatuje z rdki dziki energii wtoczonej w takie oto specjalnie obrobione kamyczki. W rzeczy samej magicznej energii w ogle w nich nie ma, ale jeeli kuleczka trafia na magiczne pole czarodziejskiego ochronnego amuletu, krysztaek natychmiast aduje si energi, eksploduje i bez problemw moe urwa czowiekowi gow. Z sekretnej kieszonki na rkawie wyjem pik zrobion z uomka noa i zaczem ostronie nacina kule colta. Krysztaki byy tylko dwa, ale gdy umocowaem w naciciach, nie poprzestaem na tym i ponacinaem na krzy wszystkie pozostae pociski. Wyszy bardzo zgrabne kule dum-dum. Nastpnie napeniem oba magazynki, jeden schowaem do kieszeni przy kaburze, drugi wsunem w kolb pistoletu. Czas mojej warty przelecia nie wiedzie kiedy. Zaczem potrzsa ramieniem Maksa. - Wstawaj, piochu. Obudzisz mnie za trzy godziny. - A ja nie pi - odpowiedzia dziwnie martwym gosem. - To gupi. Co ci jest? - Pierwszy raz w yciu zabiem czowieka. - Wylaz ze piwora, usiad pod cian. Milczaem. Co miaem mu powiedzie? Banalne pocieszenie, e ... jak nie ty ich, to oni by ciebie, ... oni zaczli pierwsi i ... nie myl ju o tym? Albo cyniczne: zapomnij, takie jest ycie czy nie ty pierwszy, nie ty ostatni? On sam doskonale o tym wie. Kady przeywa zabjstwo po swojemu. Dla jednego to trauma pozostawiajca lad na cae ycie, dla drugiego drobiazg niewart wspomnienia. Tak czy siak, Maks powinien szybko si otrzsn. - Takie jest ycie - wymamrotaem pod nosem, wszedem do piwora, ale dugo si jeszcze wierciem, prbujc zasn. Wszystko przez ten sen. W mojej podwiadomoci mocno zagniedzi si strach przed powrotem do niego i - po raz ju ktry - pezaniem po onieonym polu ku odlegej cianie. A, do diaba, przecie to tylko sen...

ROZDZIA 7
- Dobrze idziemy? - Tak. - Na pewno? - Na pewno. - Ale przyszlimy z innej strony. - I co z tego? - Idziemy w niewaciwym kierunku. - To oczywiste. - A co tu jest oczywistego? Musimy zawrci! - Naprawd? - Jake inaczej? - Inaczej prosto przez las. - Zatrzymaem si, wlazem na przydrony pagrek, rozejrzaem si i zjechaem w d. Sosnowy br, w ktrym nocowalimy, zosta za nami, ale w odlegoci pidziesiciu metrw zaczyna si drugi las, mieszany. - A nie zabdzimy? - zaniepokoi si Mikoaj, ktry przez ostatnie pitnacie minut bombardowa mnie pytaniami, a teraz oguszajco kichn. Mimo ciepego narciarskiego kombinezonu zdoa si jako przezibi. - No, to ju przegi! My mielibymy zabdzi? - zdenerwowa si ponury i niewyspany Maks, ktry wiksz cz ranka przysypia w marszu. Wczorajsza chandra ju mu przesza. - Kola, za kogo ty nas uwaasz? - A zwierzta jakie tu s? - Wietricki nie zwrci uwagi na retoryczne pytanie, zdj rkawic, z gonym trbieniem oczyci nos. - Rne s tu zwierzaki, rne... - Uwanie przyjrzaem si ladom na skraju lasu. Od wczoraj nieg nie pada, a odciski ap na utwardzonej wierzchniej warstwie wskazyway, e przebiegay tdy najzwyklejsze lene stworzenia. Kilka zajcy, wiewirki, samotna lisica. adnego, ktre mogoby nam zagraa. Nawet wilczych tropw nie byo. Zabdzi te by si nie dao - wskie pasmo drzew oddzielaa od gwnego lenego masywu droga na Wilcze Legowisko. Po wczorajszych wydarzeniach postanowiem nie kusi losu, nie zamierzaem wic wraca na stary szlak, na ktrym kto mgby nas wyledzi - zamierzaem pj na skrty przez las i z niego wyj na trakt. Stracimy godzin, ale przy odrobinie szczcia moemy trafi na jaki zdajcy w t sam stron tabor. A wtedy nie bdzie trzeba i pieszo. Weszlimy w las gsiego. Byo tu duo janiej ni w sosnowym borze. O ile pamitaem, ten kompleks stanowi najwsze miejsce caego lenego pasma. Cisz zakcay tylko szum wiatru w wierzchokach drzew, szelest gazi, skrzyp nart i pokasywanie Mikoaja. Co tu za cicho. Jakby wszyscy mieszkacy lasu zapadli w zimowy sen razem z niedwiedziami. Ale mona byo jednak dostrzec objawy aktywnoci lenych stworze: nieg pod drzewami obsypany by uskami szyszek, na poy rozdziobanymi jagodami i ptasimi odchodami. Niektre gazie zostay obgryzione, a na pniach widniay lady rogw i pazurw. Ale to byy tylko lady, nie zobaczylimy migajcych wrd gazi wiewirek, nie syszelimy szczebiotu ptakw. Mieszkacy lasu albo nas si wystraszyli, albo ycie zaczynao tu ttni dopiero po zmroku. - Daleko jeszcze do Wilczego Legowiska? - krzykn idcy za mn Maks. - Do obiadu... - zaczem i nagle podniosem lew do. Ogarno mnie ze przeczucie. Maks niemal wpad na mnie i z trudem odsun narty w bok. Mikoaj zareagowa wczeniej, zatrzyma si o kilka krokw z tyu. Chopcy zrozumieli mj gest i powoli zaczli wycofywa si z polany. Co si stao? Zdjem ciep rkawic i ju miaem rozpi waciak, eby wyj darowany mi przez Kati amulet, kiedy najblisza zaspa na rodku polany warkna gronie, otwierajc dwoje czerwonych oczu. Obnaone na chwil ky nie byy nawet bardzo dugie, ale ostroci mogy konkurowa z kling brzytwy. niegul! Sdzc z rozmiarw, jeszcze mody, ale mimo to, bardzo grony. Przeklinajc si w duchu za brak przezornoci trzeba byo od razu zwrci uwag na brak zwierzt w okolicy, bo niegule syn z tego, e wyeraj do czysta swoje owieckie terytorium - szczknem guzikiem na kijku od nart. Z jego koca wyskoczya wska klinga. Zwierz, ktrego wziem za kup tajcego w socu niegu, skuli si, przysiad na tylnych apach, ale skoczy ju nie zdy: ostrze przebio bia skr, prawie cae weszo w pier. Tyle przynajmniej poytku z tego, e osobnik nie by

dorosy, bo starych nie bierze nawet gruby rut. Polank wypenio przenikliwe wycie, a kij targn mi si w rkach tak, e niewiele brako, a bybym go wypuci. Zwierz przeora nieg apami, raz jeszcze sprbowa dobra si do mnie. Kijek wygio niebezpiecznie, ale wytrzyma. Maks zerwa z ramienia automat, doskoczy do niegula, przystawi luf do kosmatego ucha i nacisn spust. Sucho trzasn wystrza, ze szczytw drzew posypa si strcony haasem nieg, przestrzelony eb zwierza chybn si w bok, ale wycignita w agonii szponiasta apa zdya odrzuci Maksa w bok. Puciem kijek, chwyciem sztucer - mode niegule nie chodz same. Najpewniej gdzie tu w pobliu grasuje stado liczce przynajmniej dwadziecia pyskw. I jest wrd nich cho jeden dorosy samiec. Moje obawy potwierdzi trzask gazi poszycia. Na polank wypad jeszcze jeden stwr, na nasze szczcie nie starszy od pierwszego. Nacisnem spust - odrzut wbi mi kolb sztucera w rami, a adunek grubego rutu miotn niegula w krzaki. Teraz musiaem szybko nabi sztucer kul - dorosego osobnika rut ani kule z automatu nie rusz. Maks jkn, usiad, niezrcznie podginajc nog. Nie zdyem si nawet ucieszy tym, e towarzysz odzyska przytomno - z tyu gruchna duga seria z automatu. Odwrciem si ostro, gubic niemal narty i zdyem zobaczy, jak Wietricki czstuje pociskami z AKSU jeszcze jednego bydlaka, ktry gna dugimi skokami po naszych ladach. Seria przecia ciao napastnika, ale wikszo pociskw posza bokiem. Z drzew poleciay drzazgi i szczapki oderwanej kory. Kiepska sprawa, bo to by stary samiec. Znieruchomiaem z uniesionym sztucerem: jeli chybi, nie bdzie czasu na drugi wystrza. Mikoaj zrozumia, e zwierza nie da si zatrzyma, skoczy wic w bok, kryjc si za pniem najbliszej osiki. niegul min go, ujrza mnie, znieruchomia i skierowa w moj stron spaszczony nieco pysk. Przysiadszy przed skokiem, warkn krtko - wyszczerzone ky byy dugie jak palec wskazujcy. A ja wanie czekaem na t chwil - cika, oowiana kula trafia zwierza wprost w otwart paszcz. Z potylicy trysna krew i mzg, nieg pokryy czerwone bryzgi. - Maks, co z tob? - Ponownie nabiem sztucer kul. - I moesz? - Ja niby w porzdku jestem, ale z twojego kocioka kalafior si zrobi... - Maks pokaza mi pogniecione naczynie, ktre daem mu zamiast przestrzelonego wczoraj w nocy. - Ty straszny kat na kocioki jeste. - Wietricki podszed do martwego niegula i targn zbit w sople sier. - Ale gruba i szorstka! - Do diaba z kociokiem, trzeba si std wynosi, dopki nas nie zeary. - Obrciem si w miejscu, uwanie patrzc dookoa. Stary niegul porusza si do powoli, jakby czeka na mode, ktrym nie zaszkodzioby si pouczy, jak otacza grubego zwierza. - A s tu jeszcze jakie? - Maks poderwa si na nogi i natychmiast pad w nieg. - Niech to szlag! - Co z nog? - Gdzie niedaleko rozleg si znajomy ryk. Za dugo tkwilimy w tym miejscu... - Boli, cholera! - Maks znw sprbowa wsta, tym razem znacznie wolniej. - Ufff., nie jest zamana, tylko mocno stuczona. Ale dugo biec nie dam rady. - Dobrze jeszcze, e uderzenie trafio w kocioek. Pospiesznie wyjem z kieszeni plecaka niewielk szklan fiolk, ciem noem zamykajcy j korek i podaem Maksowi, starajc si unikn wdychania gryzcego zapachu. - ykaj! - Co to jest? Ryki i powarkiwania nieguli zbliay si coraz bardziej. - Marynowane pczki aksamitnika, No, pij! - Po co? - Umierza bl. Niczego ju nie objaniajc, wyrwanym z cielska niegula kijkiem nakreliem na niegu trjkt prostoktny, a przy kadym boku narysowaem po trzy runy. nieg na liniach zabarwiony by krwi - to nic: dla utkania zaklcia rysunek nie jest potrzebny, to tylko najlepszy sposb na utrwalenie w pamici magicznych dziaa. W Gimnazjonie wiedz wbijali jak motkiem i do tej pory trzymam si wpojonych mi wtedy zasad. - Joj, ale wistwo! - Maksowi skoczya grdyka, przekn, z odraz popatrzy na pust fiolk, cisn j w nieg. - Niewiele brako, a pucibym pawia... - apcie mnie pod rce! Szybko! - podniosem gos. Nie miaem adnego zapasu magicznej energii, musiaem wykorzysta wasne siy i mogem si spodziewa, e po rzuceniu czaru bdzie mi trudno nawet porusza nogami. Zaklcie ukrywajce przez obcym spojrzeniem jest prociutkie, ale czarownik ze mnie w sumie aden, przy czym w ogle nie szkoliem si w kierowaniu energi, a osania trzeba bdzie nas trzech. Chopcy domylili si, e to nie przelewki, podbiegli do mnie, stanli po bokach. Trzask amanych gazi zblia si.

- Nie zwracajcie uwagi na te bestie, uwaajcie tylko, eby ktra na was nie wpada. - Odetchnem gboko, skoncentrowaem energi w doniach i wykonaem pierwszy gest. W powietrzu pojawia si migotliwa linia. Utrwaliem j wysikiem woli, po czym, pokonujc opr magicznego pola, zczyem donie. Blada bonka, ktra zawisa w powietrzu wprost przede mn, zadraa, stajc si stopniowo coraz bardziej przezroczysta, ale udao mi si j ustabilizowa, kiedy woyem w proces jeszcze wicej wysiku. Teraz musiaem utka najbardziej skomplikowan cz czaru. Zmruyem powieki i mamroczc zaklcie regulujce potok mocy, zaczem wyprowadza zwierciadlane odbicie runy na wyranie widocznym przez zamknite powieki trjkcie. Wystarczyo, e si na nich skupiaem, a ciemnoniebieskie symbole wystpoway na beowym tle same z siebie. Potem niemal rwnie szybko znikay, gdy przenosiem uwag na kolejny symbol. Szybciej! Napis by ukoczony, ale pierwsza runa prawie rozpyna si ju w kleks, zabarwiajc pole wok siebie brudn zieleni. Rozcigajcy si trjkt musn Maksa i Kolk, ich aury zadray i powoli zaczy si rozpywa. Jeszcze raz zasiliem trjkt, wypowiedziaem zamykajc czar fraz i na koniec, powidszy po sobie poszarzaym i miejscami rozpywajcym si ju polem, skierowaem je na najblisze drzewo. Od mojej aury do osiki wycigna si cieniutka ni zaklcia. Zdyem! Na czowieka takie czary by nie podziaay, ale zwierzt chodzce drzewa nie powinny zaniepokoi. Tak miaem nadziej... Otworzywszy oczy zobaczyem, jak z trzech jednoczenie stron przez rzadkie lene poszycie przedzieraj si ku nam niegule. Znieruchomiay na skraju polany, zaczy wszy. Umiechnem si z przymusem, ale zaraz potem dopado mnie osabienie i nagle stao si wane jedynie utrzymanie czaru. Krok, drugi, trzeci... upadek, zatrzymany ostrym szarpniciem z tyu... przebiegajcy szybko obok stary, zajady niegul... niewielki skon zbocza wydajcy si urwiskiem... ga drzewa lecca mi prosto w twarz... coraz ciesza wi z osik, z kadym krokiem wrzynajca si gbiej w dusz... amice si z suchym trzaskiem gazie krzeww... wysokie zaspy na skraju lasu... olepiajce promienie soca dwiema wczniami godzce mi w oczy... krok, jeszcze jeden... Ni wica mnie z osik pka, kiedy wydostalimy si z lasu i dotarlimy na pobocze drogi. W kark wbio mi si zimne ostrze, ktre lodowatym hakiem zakrcio wewntrz gowy. Opady mnie fragmenty wspomnie pomieszanych z wizjami, ktrych nie dao si nazwa inaczej ni majakami chorego. Wyaniajcy si wprost z powietrza Jan Karowicz wetkn mi w do stopk wdki, po czym znik wrd cieni, gdy ziemi owietliy turkusowe promienie. Z nieba patrzyy na mnie dwa soca, te i lazurowe, niby oczy baniowego olbrzyma. Zego olbrzyma. Kby niegu smagny moj skr niczym bicze, by rozmy si w nico, gdy tylko uliczny kaznodzieja, ktremu spod czarnej chlamidy wystawaa kolba krcicy podnis donie i zacz wykrzykiwa jakie niezrozumiae sowa. Nie wiedzie czemu wydao mi si, e woa po hiszpasku. Jakby w odpowiedzi na jego mody - czy moe przeklestwa - z ziemi zaczy wyazi lodowe kolce, a z pociemniaego nieba sypno prchnem. Ze szczelin przeoranych lodowymi ostrzami ziony mroce wszystko na swej drodze kby nieznonie zimnego powietrza. Zdyem jeszcze dostrzec jakie migajce i poruszajce si w nadcigajcym zewszd mroku niewyrane sylwetki i w teje chwili oparzy mnie chd przykadanej do policzka garci niegu. Machnwszy rk na olep, odtoczyem si w bok, wycignem n i dopiero wtedy otworzyem oczy. Obok mnie klcza Mikoaj, ktry przyciska do do brzucha. Obok, na zwinitym piworze, siedzia spokojnie Maks, ktry umiechn si kpico. - A mwiem, nie ruszaj go, sam si ocknie... - I rb tu ludziom dobrze... - sykn Wietricki. Chwiejnie dwign si na nogi. Od gwatownych ruchw pociemniao mi w oczach. Schowaem n i padem w nieg. Kiepsko... Szum w gowie narasta, niebo z bkitnego stopniowo robio si szare, a wszystkie barwy blaky, jakby pokrywa je nieubaganie gsty nalot bladego pyu. Nawet biel niegu wydawaa si jaka matowa. Zamknem oczy, ale tylko mi si pogorszyo - musiaem je znw otworzy. Palce wycignitej rki dray, a nogami targay nieregularne skurcze. Takiego osabienia po utkaniu czaru nigdy jeszcze nie czuem. Ale te nigdy przedtem nie musiaem osania trzech ludzi naraz. Nic, pole jeszcze z pi minut, eby do siebie doj. - Dokd teraz? - Wietricki zapali, usiad na rzuconym obok plecaku. - Odpoczniemy z dziesi minut, a potem w drog. - Przeknem zbierajc si w gardle lin i zwrciem si do Maksa: - Co z tob? Moesz i? - Sam nie wiem... W lesie byo normalnie. - Powid doni po wycignitej nodze i skrzywi si z blu. - Ale teraz jest jeszcze gorzej ni wtedy, gdy mnie to bydl zahaczyo...

- A co ty myla? Preparat odj ci bl, ale na stuczenie nic nie poradzisz. - To po co w ogle to wistwo piem? - zirytowa si. - A z lasu jak, na czworakach by ucieka? I tak ledwo mi si starczyo. - Stopniowo zaczynaem dostrzega wyrazisto barw, a wiat przesta przypomina kiepsk czarno-bia fotografi. Zwodzenie cudzego wzroku to oczywicie nie przenoszenie workw z cementem, nie umiabym jednak powiedzie, ktre z tych zaj jest bardziej wyczerpujce. - Wic ty mcie im wzrok? - zdziwi si Kola. - No. - A czemu te zwierzaki nas nie zwszyy? - Bo ten czar tylko si nazywa mceniem wzroku. Ukrytych zaklciem wszyscy widz i sysz, tylko nie zwracaj na nich uwagi. Jak kto si troch skupi, czar pryska. - Ludzi te tak moesz zwodzi? - Mikoaj rzuci niedopaek na ziemi, przysypa go niegiem. - Mog, ale nie na kadego to podziaa. Tylko na bardzo roztargnionego albo zmczonego. - Wstaem powoli, wspierajc si na kijku. Natychmiast zakrcio mi si w gowie. - Na ludzi nasya si mrok. I taki mrok te tutaj nasaem, tylko bardzo prosty. Na wypadek, gdyby jaki szczeglnie uparty niegul poszed po ladach i natkn si na nas. W takim przypadku powinien zobaczy trzy rosnce obok siebie sosny. - Chytre. - Owszem, ale teraz ledwo stoj na nogach. - Spojrzaem na Maksa, on te nie za bardzo nadawa si do marszu. Co robi? Czeka, a nadjedzie jaki tabor? Spojrzaem na drog. Pusto, Ale lady pz i kopyt zupenie wiee. Tylko czy na widok naszej trjki kto si zatrzyma? Wtpliwe. Raczej strzeli w powietrze, eby nas zniechci. W tej chwili przyszed mi do gowy niezy pomys. - Kola, pom Maksowi doj do tamtych krzakw. Sprbujemy si zaapa na jaki transport. - Do ktrych krzakw? Obok tego pagrka? Wietricki sign do ucha i nagle si wzdrygn: Na palcach zosta mu lad krwi. - Aha. - Zainteresowa mnie wanie tamten pagrek. Pod grk konie nie mog szybko cign, powinnimy zatem mie czas na dogadanie si z wonic. Maks, kad si tam i odpoczywaj. - Aeby ci! - zakl serdecznie Mikoaj i pochyliwszy si, nabra gar niegu, a potem przyoy j do ucha. - Co si stao? - Maks spojrza na z ukosa. - Zaczepiem kolczykiem o ga. - Nie wyrwae? - Akurat teraz nie miaem najmniejszej ochoty na zabaw z naderwanym uchem. - Nie, ale jest skaleczenie - rzuci zakrwawiony nieg pod nogi. - Drobiazg, do wesela si zagoi. Najwaniejsze, eby zakaenie si nie wdao. - Nie nosiby kolczyka, to miaby teraz ucho cae. - Maksowi ozdoba wyranie si nie podobaa. Wygldasz jak peda. - Wygldam, jak wygldam! - zirytowa si Wietricki. - Co ci obchodzi mj wygld? - Nic a nic - umiechn si Maks. - Moesz sobie ten kolczyk w nos wetkn, sowa nie powiem. - To si zamknij, sztywniaku! - Sam si zamknij, pedale! Chwilk postaem, podjem plecak i chwiejnie ruszyem za chopakami. Jeeli Maks pooy si za naniesion przez wiatr zasp, z drogi nikt go nie zobaczy. Kola moe zaj pozycj w soniaku na pagrku, a ja zagrzebi si gdzie w niegu na rodku stoku. - Gdzie mam si schowa? - Wietricki pomg doczapa Maksowi na miejsce i zszed do mnie. - Id na gr i pki co nie pokazuj si. Przycupniemy na jakim wozie i za kilka godzin bdziemy w Wilczym. - Podaem mu swoje narty i plecak. - Dobrze by byo, bo ten sztywniak ju mi zalaz za skr. - Sztywniaki, bydo... - skrzywiem si. - Jak kogo zaszufladkujesz, to uwaasz, e ten czowiek bdzie si zachowywa zgodnie z etykietk, jak mu przykleie. Ale taka etykietka to zawsze uoglnienie. I ten, kogo nazwiesz sztywniakiem, zawsze ci moe zaskoczy. - Ale on przecie jest sztywniakiem, chyba nie zaprzeczysz? - Kola nie zrozumia. - To ty go uwaasz za sztywniaka. A kto inny moe za sztywniaka uzna ciebie. - Mnie? - zdziwi si Wietricki i zakaszla. - Ciebie. - Kiwnem gow, dochodzc do wniosku, e trzeba pogada i troch wyluzowa. Zawsze to lepiej, ni lee w zaspie. - Miaem znajomego muzyka, punka od stp po czubek gowy. Irokez na bie, widelec na acuszku na szyi sobie powiesi i tak dalej. Inni chopcy w zespole nosili si podobnie. Raz wystpowali w pewnym bardzo awangardowym klubie i poszlimy z przyjacielem posucha, jak graj i

piwka si napi. Krucho byo u nas z fors, wic nie bralimy browaru w barze, po szesnacie rubli za butelk, tylko posalimy jednego z muzykw po nalewane. Ptora litra za dych, nie wicej. Siedzimy wic przy stoliku w pitk, trzej chopcy z zespou i ja z kumplem. Muzyka dudni, nie sycha nawet tego, co siedzcy obok w ucho ci krzyczy. Kufel z piwem, wiadomo, pucilimy po krgu. A w przerwie midzy piosenkami od ssiedniego stolika sysz: Ty, zobacz, ale sztywniaki!. Dotaro? - Co powinno dotrze? - Mikoaj wysun doln warg. - Trzeba by tolerancyjnym, ot co. - Pomyl... - Pomyl. A jak jeszcze raz zaczniecie si kci, oberwiecie obaj. - Pchnem Wietrickiego w plecy. - I nie kasaj, jak sanie podjad. Dobra? - Postaram si - odburkn Mikoaj, ruszajc pod gr. Pokrciem gow, z rozbiegu skoczyem na pobocze. niegu byo tu po pas, akurat tyle, eby mona si i ukry, i atwo ze wygramoli. Odczogaem si nieco od drogi, eby przyczai si pod klonem koyszcym w porywach wiatru pkami zeschnitych nasion. W oczach migay mi czarne punkciki, ale zdoaem ju zebra sporo si. Co prawda o czarach przynajmniej na tydzie naley raczej zapomnie. Zimno. Przenikliwy wiatr co i raz przedostawa si pod waciak, wydmuchujc resztki nagrzanego od ciaa powietrza. Szybko podmuchw stopniowo narastaa, tu nad ziemi zaczy si pojawia pierwsze krte jzyczki zamieci. Zaczyna chwyta tgi mrz. Wyjem z wewntrznej kieszeni pask manierk, odkrciem zatyczk i yknem. Dobrzeeee! Od razu zrobio si cieplej, bl gowy jakby troch ustpi, ale z gorza trzeba uwaa, bo mona zasn. Nie bez alu schowaem manierk, usiadem wygodniej plecami do wiatru. Psiakrew, czy dwie doby ju przeszy? A, do diaba z tym Niebieskim Doktorem! Da Bg, nie zdechn. Ale mnie wzio. Biegasz, pezasz - i po co to wszystko? Plun by, zwia gdzie, byle daleko. Tylko dokd? Umiechnem si i precz przepdziem chandr - Niedoczekanie wasze! natychmiast si spryem, bo gdzie z daleka doleciao wilcze wycie. Rozzuchwalili si szarzy bracia, porodku dnia z lasu wychodz! ebymy si tylko na nich nie nadziali... Po pitnastu, dwudziestu moe minutach usyszaem dwiczne pojkiwanie dzwoneczkw. Doczekalimy si! Po chwili usyszelimy chrapanie koni i chrzst kopyt w niegu. Kt to do nas zjecha? Sa otwartych sztuk jeden, wonica te jeden. Dobrze si trafio! Przepuciwszy sanie, ktre niespiesznie cigny dwa konie nieokrelonej burej maci, odczekaem, a zwolni kroku na podjedzie, wylazem na drog i machniciem doni daem znak Wietrickiemu. Ten wyskoczy z krzakw jak diabe z pudeka. - Prrrr! - Wonica, tgi, czterdziestoletni mczyzna zakutany w dug baranic, nawin wodze na drek i zsun na kark futrzan czap, z ktrej sterczay kpy wyrwanej sierci. Praw rk wsun pod siedzenie. - Precz z drogi! - Cofnij rk - odezwaem si niezbyt gono z tyu, chwytajc za tyln ciank sa. Wonica wzdrygn si, posusznie wyj rk spod siedzenia. O dno sa brzkna lufa obrzyna. Potem odwrci si ostronie i ponurym spojrzeniem powid po wymierzonej w niego lufie sztucera. - Forsy nie mam. - Kto ty? - Oparem bro o krawd sa. - Mika Riachin. - Chopina pocign nosem i wydusi z siebie krzywy umieszek: - Nie zabijajcie mnie chopaki, co? - Skd jedziesz? - Z Wilczego jestem. - Pytam, skd jedziesz? - postanowiem przecign rozmow i przyjrze si chopu. - No, z Fortu, a skd miabym jecha? - Riachin pokiwa gow, na chwilk zamilk, a potem doda pospiesznie: - Do Sosnowego wpadem, eby dug odda... - Dokd jedziesz? - Do domu. Pucie mnie chopaki, dobra? Nie gubcie dufy niefczsnej... Mam on i czwrk dzieci... Ja tylko dugi pooddawaem... - Przesta si trz. Nie jestemy bandytami. Wietricki, zerkajc z obaw na konie, podszed i wrzuci plecak na sanie. - Zwiad z Patrolu. - Aaaa... - zacign chop, ale z jego ponurej gby wida byo, e niewielka to dla rnica. - No tak... - Podwieziesz nas do Wilczego Legowiska? - Mikoaj, nie czekajc na odpowied, wrzuci na sanie moje narty i uoy obok plecak Maksa. - Podwioz, czemu nie... - niezbyt pewnie wymamrota chopina, ktry zastanawia si wida, czy go nie stukniemy gdzie po drodze.

- To wspaniale. - Machniciem rki odprawiem Mikoaja nieco w bok i, nie spuszczajc gospodarza z muszki, zadaem: - Przeegnaj si. - Co? - Szczerbaty wytrzeszczy na mnie oczy. - Przeegnaj si - powtrzyem. Wonica niby w porzdku, ale na wszelki wypadek lepiej si ubezpieczy. Bo przysidziesz si do Czarnego Wozaka i ju po tobie... Chopina uczyni znak krzya, wytar spocone czoo i nacign czap na eb. - Patrol z Fortu, specjalna grupa zwiadowcza przedstawiem si, wac do sa. Podniosem obrzyna. Z berdanki go zrobili, czy co? Szybko rozadowaem bro, oddaem j wacicielowi, a sam ustawiem sobie miedzy kolanami zdobyczny AKM. - Ten nie pojedzie, czy co? - Riachin spojrza ze zdziwieniem na idcego ku szczytowi pagrka Kol. Pojedzie, tylko e tam jeszcze jeden nasz ley. - Ley! Nie, nic z tego! - Wonica gwatownie pokrci gow. - Trupa nie powioz. Moje konie nerwowe s. Boj si martwiakw, ot co. Jefcze si zbief. - Jaki tam trup? - Uoyem jako narty i kijki pod siedzeniem. - Nog sobie skrci, to ley. No, ruszaj ju. - Aaaa... Wio, kochane. - Riachin lekko ruszy wodze, konie ruszyy i sanie niespiesznie popezy po drodze w gr. - A co si stao? Kum mi mwi, e patrolowi przez las z zawizanymi oczami przejd. Kama? Gdy sanie si zatrzymay przy Maksie, Wietricki pomg mu wej do rodka. Podgiem nogi, robic mu miejsce z prawej strony. Kola usiad naprzeciwko mnie. - On to mwi raczej o jegrach. Ale jak si natkniesz na niegua, to wszystko jedno, czy jegier, czy patrolowy... - niegule! Flag by je trafi! - Riachin wzdrygn si i okrzykiem pogna konie. - Fybciej si rufajcie, cholery jedne! Sanie pomkny rano z grki, ale na dole konie doszy do wniosku, e do ju si namczyy i wrciy do dawnego tempa. Nerwowe, akurat. Wzr Regmy, psiakrew... - A jak si nazywacie? - Chop nie mg na miejscu usiedzie, nieustannie si ku nam obraca. - Ja jestem Mika. - Maks. - Mikoaj. Udaem, e nie sysz pytania. - A ciebie jak nazywaj, dowdco? - W jaki sposb wyniucha we mnie wodza? - Sopel. - ... rwa ma! - wyrwao si Maksowi, gdy sanie podskoczyy na jakim wykrocie i uderzy stuczon nog o dno. - Lej nie mona? Nie drewno przecie wieziesz! - Ale si porobio... - Wonica puci uwag Maksa mimo uszu. - Jak nie wilki, to martwiaki, a teraz jeszcze niegule! - A co z wilkami? - zapyta Maks. Te pewnie wycie usysza. - A y nie daj, pfeklte! - sarkn Miszka. - Zebray si w stado na tfydzieci pyskw i na ludzi si rzucaj. - Na ludzi? - zdumia si Mikoaj. - Przecie wilki ludzi unikaj! Wymienilimy z Maksem znaczce spojrzenia. Unikaj, akurat... - Wanie o tym mwi! - Kiwn gow Miszka i podrapa swoj kus rud brdk. - Nie na darmo o pfemiecach ludzie gada zaczli, pfemieniec tu si pojawi, rk dam sobie uci! - Przemieniec prawdziwy? - zapytaem. - Nie wilkoak? - Z wilkoakami dawno sprawy mielimy! - obrazi si wonica. - Prawie w kadym domu skra jaka jest! A to pfemieniec! I na ludzi specjalnie wilki napufcza, nie podoba mu si, kiedy innym dobrze! Zo go toczy! Ojczulek na kazaniu wyranie powiedzia: Dopki si nie pozbdziemy tego fataskiego pomiotu, nie bdziemy mieli tu ycia!. - No tak, kapan wie lepiej... - umiechnem si. W kadym domu, akurat. Co to ja, w Wilczym nie byem? - Nie wierzyf? - Miszka wyczu kpin. - Sam zobaczyf! Z caego Pfygranicza myliwi to niby po co si zjechali? O Diego Tropicielu syfae? A o Ojboli? No wanie? Gwizdnem pod nosem. Jeeli chop nam oczu nie mydli, to sprawa jest powana. Tacy ludzie za drobiazgami po lasach nie biegaj. Zamylony o may wos bybym si rbn luf w nos, gdy pozy sa wpady w rozjedon kolein. Lepiej odsun elastwo, eby wypadku nie byo. Gdy odsunem narty na bok, znalazo si i miejsce dla sztucera.

- A setk w zocie za gow pfemieca te sobie wymyliem? - gorczkowa si Riachin. Pfyjedziemy, to sam myliwych zapytaf! - Ale wierzymy, wierzymy - odpar Maks, chwytajc za krawd bocznej ciany sa. - Ale czemu wy po tej drodze jedzicie? Nie krcej to przez Lachowsk Topiel? - Pfecie ja z Sosnowego wracam - wyjani chopina. - A pfez Topiel droga nawet gorfa. - Gorsza od tej? - stkn Maks. - To tu wybj na wyboju siedzi i wybojem pogania! - Tu s wyboje. I tam s wyboje - zacz Miszka. Odwrciwszy si ku nam, mrugn znaczco. - Ale tu s zwyke wyboje, a jak o tamtych mwif nie obejdzief si bez swka zaczynajcego si na jeb... . Zrozumiae? - I czsto tak jedzicie? - Mikoaj opar okie o swj plecak, ustawiajc narty pomidzy sob a Maksem. - Zaley kiedy - odpar niechtnie Riachin. - Jak jest towar, to co tydzie. A wczeniej dwa razy tfeba byo obraca. - Co wozicie? - At, drobiazgi rozmaite - Miszka machn doni. - Gwnie arcie. - A jak z fors na tym interesie wychodzicie? Wietricki chyba po prostu nie umia utrzyma jzyka za zbami... Cho moe temat go zaciekawi. - Forsy tyle, co kot napaka - spochmurnia wonica. - Kupcy, eby ich kolki spary, ffystko za bezcen skupuj. - A czemu sami nie handlujecie? - Jake! Placyk na bazarze tyle koftuje, e bez gaci zosta moef. - Riachin odwrci si do Wietrickiego. - Wief, Kola, dawniej jako koniec z kocem wizaem, ale teraz to ju kaplica. - A co si stao? - Konkurencja si zrobia, job jej ma, i wolny rynek nasta w t i nazad! - Aaaa... - odezwa si Mikoaj, ale byo wida, e niczego nie poj. - S tacy. W fachu tydzie siedz, a ju ustanawiaj swoje reguy. - Wonica westchn ciko i zadudni pod nosem. - No nic, na kulawym koniu mnie nie wypfedzif. My te jefcze co nieco moemy. - A jakby tak zaoy spdzielnie? - zacz si mdrzy Kola. - Z tym kozem? - splun Miszka. - Ja obok niego nawet sra nie usid. A za zb to on mi jefcze odpowie! Jefcze mu zrobi koo pira! Wilczy wychowanek, job go... - Misza, a czemu te twoje konie takie dziwne s? - A co w nich dziwnego. Konie jak konie. - Ja o maci mwi. - A! To mutacja. - Co?! - Wietricki niemal si zakrztusi, a Maks wytrzeszczy ze zdziwienia oczy. - Siana mao, wic do karmy fary mech i nien jagod dodajemy. - Riachin umiechn si pod wsem. - Nic to, ma to drobiazg... - I nie zdychaj na takiej diecie? - zdziwiem si. - A czemu miayby zdycha? - Miszka wzruszy ramionami. - Na pnocy nawet ludzie niene jagody wsuwaj. Co robi? Gd niejedno wistwo apetytem przyprawia... - I co, te skra im szarzeje? - zamia si Mikoaj. - Nie, za to ysiej - stwierdzi z powag w gosie Miszka, ale po chwili doda: - artuj. - A na smak jakie s? - zaciekawiem si. - Sam nie prbowaem. Mwi, e da si zje. Ale bimber ze nienych jagd to si pio, czemu nie. Riachin a cmokn. - Nasza mroucha kfepka jest, ale jagodzianka w czach lepiej daje. - Jak za stoem nas posadz, trzeba pierwej spyta, jaki trunek la bd - najey si Maks. - A daleko si wybieracie? - zapyta z kolei nasz wonica. - Do nienych Szczytw - paln Maks bez zastanowienia. Psiakrew, po co pierwszemu lepszemu napotkanemu czowiekowi wszystko jak na spowiedzi wyznawa? - No prof! - chrzkn Misza. - Kawa drogi was niesie. Ja tak daleko na pnoc nie zagldaem, nic ciekawego tam nie ma, uwierzcie mi na sowo. Ot, raz mnie los zapdzi z kumem nad Ostyge Morze... Oj, najedlimy si wtedy strachu! Mrz luty, stwory obmierze, pfez Boga pfeklte caymi gromadami a. A tu jefcze mgielniaki caymi falami si snuj... Westchnem tylko - no tak, teraz ju chopina zacz la wod. Mgielniaki si snuj... Kto je ostatnimi laty w ogle widzia? Na trzewo chyba nikt. Chop plecie, co mu lina na jzyk przyniesie. Ciekawe, czy jak sam jedzie, to z komi rozmawia? Chyba rozmawia - od czego niby nerwowe si porobiy?

Sanie wyjechay z lasu i niespiesznie suny drog biegnc przez zanieone pole. Na otwartej przestrzeni wiatr si wzmg, ostrymi igiekami wbija si w skr. Zmruyem oczy i opuciem czap na twarz. O ile mogem zobaczy przez poce si nad ziemi nici zadymki, na polu byo pusto. Daleko w przedzie widniay dwie plamki niewielkich zagajnikw. Jeden wyrasta w odlegoci dwustu metrw z lewej - drugi nieco dalej, z prawej. Potem do samego osiedla droga sza polami. - Nie zrozumiaem tylko, czego w tej gufy fukacie? - Miszce znudzio si czstowanie nas bajkami, ale milcze nie zamierza. - nieni Ludzie niedugo rusz na poudnie - wyjani Maks. - Zobaczymy, co i jak. - O! A ja mylaem, e to wszyscy na pnoc ruszaj! - odpar natychmiast uradowany wonica. - Jak to, wszyscy? - najeyem si. - Ostatnio na przykad ludzie z Bractwa czsto tam jed. Ale oni do wsi nie zagldaj i nie mog powiedzie, dokd si wybieraj - zacz wylicza Riachin. A ostatnio rangersi kolumn samochodw pfejechali. - Naprawd? - sapn Maks. - Jak Boga kocham! - Miszka a si przeegna. - Tfy aziki, Gazela, Zi, ciarwka z paliwem i GAZ. P wsi si zbiego popatfy. - A paliwo drogie jest. - Maks odwrci si do mnie. - W Miecie wida nie brak ludzi. - Do diaba z nimi - burknem. Czego Miasto szuka na obcym terenie? Czyby nieni Ludzie tak ich nastraszyli, e zamierzaj przenie si do nas? - Na pnocy niedugo tok si zrobi. - Riachin zsun czapk na bok, podrapa si po gowie. - Ale powiem wam, e nie macie tam czego fuka. - A co mamy robi? - westchn ciko Maks. - Suba... - Suba to suba - stwierdzi z powag Miszka. - Rozumiem. Tylko ja mam tak zasad: choby nie wiedzie ile forsy dawali, za granic z Mglistym nie zrobi ani kroku. - Jak granic? - nie zrozumia Mikoaj. - Przecie tam nikt nie mieszka. O czym wy mwicie? - Ech. Mode toto i zielone... - Miszka odwrci si, zerkn taksujco na Mikoaja i zachichota. - Ty u nas niedawno jeste? No, nic, dojdzief zobaczyf jaka tam granica... Kola odwrci si do mnie po wyjanienia, ale pokrciem gow - nie teraz. Co mnie zemdlio. Sabo po Doktorze? Moe trzeba by co zje. - A jak tam? - Z jak osobliwie chciw ciekawoci naskoczy na Mikoaja Riachin. - Gdzie? - Nie zrozumia w pierwszej chwili Kola. - A, TAM... Wszystko, jak przedtem. - A pika? Jak nasi graj? - Nijak. - Wietricki nie mia ochoty na rozmowy o TAMTYM yciu. Zupenie susznie - nowicjusze ju od pierwszego dnia do maj tych pyta. Sam wiem po sobie... A co TAM?, A jak TAM?, A bye moe w TAMTYM miecie?, A znae moe takiego to a takiego? - A hokej? - Tak samo. - Ot, kurrrwa! Taki kraj pfegwizda plamisty... - Zakl Miszka i nagle rykn: - Wilkiii! Wychyliem si zza Maksa i na uamek sekundy zdbiaem - od zagajnika po polu rwaa na nas wataha wilkw. Nie mniej ni dziesi sztuk - niemal nie zapadajc si w niegu, biegy, eby nam przeci drog. Miszka zacz smaga konie po grzbietach. Te, poczuwszy wilcz wo, pognay jak uskrzydlone, ale wida byo, e nie zdymy umkn drapienikom. Kola targn mnie za rkaw i krzyczc co niezrozumiale wskaza rk wstecz. Z lasku, ktry ju minlimy, wypada druga, znacznie wiksza gromada, odcinajc nam odwrt. - Cignijcie, kochane! - zakwicza Miszka. Mikoaj wycign uk, zacz nakada ciciw. Maks chwyci za automat, ale w teje chwili sanie podskoczyy na jakim wykrocie i rzuciy chopaka stuczon nog na burt. Biedak zwin si z blu na dnie sa. Szlag by trafi! Sprbowaem wycign sztucer, ktry tak bezmylnie wetknem pod awk, ale przeszkadzay mi w tym plecak i narty przygniecione przez lecego Maksa. W kocu udao mi si wyrwa spod stosu rzeczy zdobyczny AKM. Przestawiem bezpiecznik na ogie pojedynczy, wymierzyem w przecinajce nam drog bestie - trzy z nich wyrway si przed reszt i prawie dopaday drogi. Nacisnem spust. Raz, dwa, trzy... Po czwartym strzale wybiegajcy na drog zwierz zachwia si i run w nieg. Pi, sze... Sidma kula ugodzia drugiego w bark. Utrzyma si jako na trzech apach, ale wpad w seri, ktr wypuci dochodzcy ju do siebie Maks. Osiem, dziewi... Puda. Dziesite nacinicie spustu skwitowa suchy trzask. Amunicja! Cisnem

automat na dno sa, odrzuciem na bok uwolnione przez Maksa narty i porwaem za sztucer. Co tam z tyu? - Zostaw rur! Gnaj konie! - krzykn Wietricki Miszce, ktry lew rk usiowa sign po obrzyna. Przekonawszy si, e Riachin usysza i posucha, Kola napi uk i niemal nie mierzc wypuci strza. Rwcy ku nam pierwszy z drapienikw potoczy si w bok z przebit gardziel. Ale na tym nasze sukcesy si skoczyy - trzy kolejne strzay ugrzzy w niegu. Wilki jakby odgadyway myli strzelca. Odlego midzy nami a nimi nieubaganie si zmniejszaa. Niedobrze... Jeli nas dogoni, bdzie koniec. Nawet automaty niewiele nam pomog... - Poczekaj, nie strzelaj - zatrzymaem Kol, ktry zniechcony niepowodzeniami rzuci uk i chwyci AKSU. Z automatu potrafiby chybi i na kilka metrw. Po chwili udao mi si oprze sztucer o tyln ciank sa. Poczekawszy, a podskoki zmalay przez chwil do minimum, wymierzyem starannie i nacisnem spust. Pudo! A nabj z kul! Klnc po nosem, nabiem szybko bro, wtykajc w komor nabj z grubym rutem, natychmiast wypaliem w nadbiegajce stado. Trzy drapieniki zostay na drodze. Przeadowaem i strzeliem ponownie, tym razem jednak wilki rozbiegy si na boki, jakby na czyj rozkaz i adunek poszed w pustk. Udao si zahaczy tylko jednego. Ranne wilczysko z bolesnym poszczekiwaniem cofno si i polazo w bok, kulejc na przedni ap. - Szlag by ci... - warknem. Wyjmujc ostatni nabj ze rutem, znieruchomiaem, spostrzegszy ogromnego, czarnego wilka o nieco posiwiaym futrze. Ale bestia! Wiksza chyba od wilkoaka. Najwyraniej wdz. Zwierzta rozsypay si po drodze i znw zaczy dogania samie. - Pfemieniec! - Miszka odwrci si, zobaczy przywdc stada i zdjty skrajnym przeraeniem zacz niemiosiernie siec konie. Wietricki drgn i niezbyt pewnym gestem wyj z koczana jedn ze strza o srebrnym grocie. Maks zakl, odrzuci na dno sa pusty magazynek, sign po nowy. - Nie strzelaj, jeszcze nie czas - zatrzymaem Mikoaja. Nie w tym rzecz, e nie ufaem celnoci jego strzaw - wrcz przeciwnie. Moe to bydl nie jest przemiecem, ale wilkoakiem z pewnoci. A z takiej odlegoci Wietricki go nie dosignie, choby by nawet mistrzem sportu. Pewien byem, e i ze sztucera bdzie ciko trafi. Wyjem nabj podrasowany srebrem. Ej, Misza! Zwolnij nieco! Riachin nawet si nie obejrza i nie przesta smaga koni batem. A jak trafi, skoro miota czowiekiem, jakby pokonywa w poprzek torowisko tramwaju? - Wstrzymaj konie, mwi! - ryknem, a potem dodaem nieco ciszej: - Nie ku mnie do grzechu... Podziaao. No, to teraz do roboty. Podrzuciem bro do oka i wziem na muszk wilka biegncego przed przemiecem. Strza - bydl potoczyo si po niegu. Strza - kula przeleciaa obok przemieca, ktry rozcign si w skoku nad lecym zwierzciem. Muszka niej... i kula wzbia nieg u ap wodza, ktry wanie ldowa na ziemi. Muszka wyej - wilk unikn trafienia odskoczywszy w bok. Muszka w lewo - ciki pocisk ugodzi w pier besti, ktra potoczya si po drodze. Z miejsca, nie tracc czasu, palnem srebrem. Skrawki monety trafiy tam, gdzie jeszcze uamek sekundy wczeniej lea przemieniec, ktry zdy si wygi wprost nieprawdopodobnie i stan na nogach. adunek wzbi tylko chmurk niegu, ktra ugodzia zwierza w pysk. Koniec! Jak dugo mona jeszcze strzela? A przemieniec zawy krtko, odwrci si i dugimi skokami pogna w las. Nie wierzyem wasnym oczom - cae stado popdzio za nim! Ten stwr przestraszy si srebra! Zamiaem si krtkim, nerwowym mieszkiem - to by mj ostatni nabj. Ogromnie osabiony rozcignem si na awce. Ufff., byem spocony jak ruda mysz. - Hurrraaa! - wrzasn radonie Riachin, a Wietricki natychmiast si do niego przyczy. - Moe oberniemy im uszy? - zapyta rzeczowo Maks. - Nie! - kwikn Miszka. - No dobra, tak tylko zapytaem... - odpar pojednawczo Maks i poprawi spodnie. - Cholera, znw si w nog rbnem. - A co ty rycza o przemiecu? - zapyta Mikoaj. - A bo to by pfemieniec. - Wonica jeszcze si trzs. - To wielkie, czarne wilczysko. - Tak? Nie zauwayem. - Maks odepchn od siebie osuwajce si ku niemu po dnie sa uski i wygodniej uoy rann nog. - Wiesz, Sopel, nie dostrzegem jako szczeglnej rnicy pomidzy kaachem a abakanem. - A jakimi seriami walie? - Przeadowaem sztucer i pooyem go sobie na kolanach. - Abakan jest przystosowany do serii po dwa naboje. - Tak? - zdziwi si Maks. - Bd pamita... - A co? Ten mwi prawd o przemiecu, czy... - Wietricki pokrci palcem przy skroni.

- Prawd. - Nijak nie mogem odsapn. Ale dzionek! - No, no... - mrukn z zadum w gosie Kola, po czym wycign papierosa i zapali. - Bd czowiekiem, daj si ftachn! - poprosi markotnie Miszka. Mikoaj poda mu papierosa. Riachin zacign si, umilk i tylko lekko smaga konie po zadach, kiedy zwalniay. Co prawda zdarzao si to rzadko, zwierzta same chciay jak najdalej odbiec od tego przekltego miejsca, w ktrym wilki wypaday z lasu w biay dzie. Co z Miszk? Jzyk sobie przygryz? Sam si nie spostrzegem, kiedy zdyem przywykn do jego nieustannej paplaniny. - Maks, jak noga? - zapytaem, gdy na horyzoncie zamajaczyy mury Wilczego Legowiska. - Boli. - I moesz? - Sprbuj... - odpar niezbyt tgim gosem. - Misza, jest u was we wsi nastawiacz koci? - I to niejeden! - A dobry? - uciliem. - A jake! Do mojego swojaka, Kumy Jefimycza, z okolicznych chutorw przyjedaj - nad si wonica. - Podrzucisz nas do niego? - Jasna sprawa! Wycie mi ycie uratowali! - Dzikuj - mruknem. Co do tego ycia to mia racj, sam z tym swoim obrzynem nijak by si przed wilkami nie obroni. Sanie podjechay do wsi, nieco zwalniajc, przemkny przez otwarte wrota. Rozejrzaem si po zamknitym wewntrznym dziedzicu. Szare, dawno nie bielone ciany miay po cztery metry wysokoci, a wjazdu w gb osiedla broni gruby kuty acuch. Na chwil zatrzymaem wzrok na dwu gniazdach karabinw maszynowych z zakratowanymi strzelnicami i wysokim, przynajmniej dwumetrowym eliwnym krzyu wmurowanym w ziemi na wprost bramy. Na ganku komendantury usadowili si czonkowie miejscowego oddziau samoobrony. Krzepkie chopaki uzbrojone w paki i topory przekazyway sobie w krg skrta, ktrego atomowy zapach dochodzi a do nas. U adnego z nich nie spostrzegem automatycznej broni. Oprcz nas i milicjantw na dziedzicu stao jeszcze dwoje sa, ktre wanie poddawano przegldowi. Nasze konie ledwo zdyy si zatrzyma, a ju podskoczyo ku nam trzech ochroniarzy. - Misza, kogo przywioze? - Rosy, krzepki chop, ktry w naoonej na futrzan kurtk pancernej kamizelce wyglda prawie na rwnie szerokiego, co wysokiego, klepn konia po zadzie. Nie mia w rku obrzyna, w jakie uzbroili si pozostali sudzy prawa, ale trzymana przeze kusza niewiele tylko bya mniejsza od lekkiej balisty. - A, tak... ludzi podwiozem - wymamrota Riachin do markotnie. A skurwysyn! Niby to wdziczny nam jest, ale porczy za przypadkowo spotkanych towarzyszy podry nie zamierza. Nigdy nic nie wiadomo. Podsunem starszemu ochroniarzowi przygotowane zawczasu dokumenty. - A, chopaki z Patrolu. Te przyjechalicie zapolowa na przemieca? - mrukn siacz i, nie czekajc na odpowied, odda nam dokumenty i machn rk: Ojcze Georgiju! Od ssiednich sa podszed do nas diakon w towarzystwie dwu ministrantw. - Riachin przywiz patrolowych z Fortu. - Siacz kiwn, wskazujc nas i odszed na bok. Ale odszed niedaleko i mocniej uj kusz. Diakon wymamrota pod nosem modlitw, odczeka chwil, uwanie patrzc, jak jeden z ministrantw macza kropido w szklanej bace i bryzga nas wicon wod. Drugi wyrostek obejrza konie i sanie, ktre nawet poskroba w jednym miejscu ostrzem krtkiego noa. Mikoaj zmarszczy nos, gdy prosto w twarz poleciay mu krople wody, ale zmilcza i wstrzyma si od uwag. - W jakim celu przyjechalicie? - zapyta diakon po zakoczeniu procedury. - Jestemy przejazdem, udajemy si ku nienym Szczytom - odpowiedziaem niezwocznie. Ochroniarz zreszt zdy to samo przeczyta w naszych dokumentach podry. Siacz sta za moimi plecami i mgbym przysic, e wymienia teraz porozumiewawcze spojrzenie z diakonem. - Na dugo do nas? - Jutro rano ruszamy dalej. - Obliczyem, e zanim Maksowi nog wylecz, zdy ju zapa zmrok. Nie zajdziemy daleko, lepiej wic przenocowa w ludzkich warunkach. Robota nie zajc, nie ucieknie... - Zatrzymacie si u Jakowa - ni to zapyta, ni to rozkaza diakon. - Aha... - mruknem na wszelki wypadek. I tak nie znaem innych miejsc, gdzie moglibymy si

zatrzyma. - Jedcie z Bogiem. - Diakon przeegna nas i ruszy do komendantury. Miszka skierowa konie do wewntrznych wrt. Sanie mijay ju krzy, kiedy nasz wonica skrzywi si jakby zjad nagle powk cytryny i zakl: - Patrzcie go, przywlk si, wilczy wychowanek. No nic, niedugo ju bdziesz tak ky szczerzy! Odwrciem si, eby zobaczy, o kim mowa i chrzknem cicho. Istotnie, okrelenie byo bardzo trafne. We wacicielu sa, ktre wjechay za nami byo istotnie co wilczego. Z drugiej strony, sam bym tego pewnie nie zauway. Mody mczyzna, ktry zeskoczy z sa, rozmawia o czym z ochroniarzem, ale wydao mi si, e uwanie nas przy tym obserwuje. Czyby niech kupcw bya wzajemna? - Kto to? - zapytaem Miszk, mimo woli zwrciwszy uwag na spienione konie cignce sanie konkurenta. Czemu on tak gna? - Kiry Bojarinow, eby si ab udawi - pado wyjanienie, ktremu towarzyszyo sniste splunicie. - Twj konkurent? - domyli si Mikoaj. - No - odpar wonica, a potem zamilk, tym razem na duej. - A ten atacz koci daleko mieszka? - nie wytrzyma Maks, gdy sanie miny kilka przecznic i skrcay ku skrajnym chatom wioski. Dugi zauek, do ktrego wjedalimy, mia ze sto metrw i koczy si murem. - Jestemy na miejscu. Poczekajcie tutaj... - Misza zatrzyma sanie przy wjedzie do zauka, obok chaty pokrytej pogitym ju miejscami gumoleum. Wyskoczywszy z sa, otworzy furtk i znikn za wysokim, pomalowanym na zielono potem. Doleciao nas stamtd ochrype szczekanie oraz brzk acucha. - Sopel, a czemu ty si popowi tumaczy? - Wietricki zeskoczy z sa i przysiad kilka razy, usiujc rozrusza zesztywniae nogi. - Po pierwsze, nie popowi, ale diakonowi. - Te zeskoczyem w nieg i zajrzaem za pot. Nikogo nie byo, tylko przy budzie szala kudaty pies. - A po drugie, trzeba wsppracowa z przedstawicielami miejscowych wadz. - Popi tu rzdz? - rozemia si Kola. - A co z twierdzeniem, e religia to opium dla ludu? - Kola, ty chcesz nocowa w ciepej izbie czy w zaspie? - rozeliem si. Brakowao mi tylko wojujcego ateisty. Gdyby nie mski klasztor, Wilcze Legowisko dawno by podzielio los Mglistego. A ten krci nosem! - W izbie - odpar Kola, wyczuwajc w moim pytaniu haczyk. - To uwaaj, co mwisz - stwierdziem, stuknwszy si zgitym palcem w skro. Umilkem, bo zaraz potem szczekanie ucicho i day si sysze kroki. Furtka otworzya si, razem z Miszk wyszed ku nam niewysoki uzdrawiacz. Wonica nijak nie umia si dostosowa do statecznego kroku swojaka - to wybiega naprzd, to zostawa w tyle. - To ten, Kumo Jefimyczu. - Podbieg do sa. Jakby nie byo wiadomo, kto jest chory. My z Kol w ogle nie na swoich nogach stoimy, tylko leymy martwym bykiem... - Widz. - Kuma Jefimycz zapi poy obszernej futrzanej kurtki bez rkaww. - Co z nim? Miszka ju mia co powiedzie, ale uzdrawiacz skrzywi si wyrazicie i poprosi, eby zamkn gb. Wida byo, e niespecjalnie lubi naszego przewodnika. - A ot, w nog si walnem - umiechn si niewesoo Maks. - Rana otwarta czy zamknita? - Zamknita. - Jakie preparaty przyjmowae? - Pczki aksamitnika - odpowiedziaem, widzc pytajce spojrzenie Maksa. - Dwie godziny temu. - Tak, tak... - Kuma Jefimycz zagryz warg. Trzy, sze... plus jeszcze dwie... Jeeli to co powanego, to wiadomo bdzie nie wczeniej ni jutro do obiadu. Jeeli proste stuczenie, na rano noga bdzie jak nowiutka. Urzdza to was? - A co mamy robi? - Wzruszyem ramionami. - Pogadajmy o pienidzach. - Teraz pi rubli zotem, jutro dopacicie. - Kiedy bdzie mona go zabra? - Zajdcie jutro z samego rana. - Kuma Jefimycz wzi ode mnie picierublwk. - Sam dojdziesz? - Aha... jako pokutykam. - Maks kiwn gow. - Moe zostawimy u was swoje rzeczy? - poprosiem. - Nie mam ochoty taszczy ich do Jakowa. - Rzucie na ganek, zostan tam, gdzie je pooycie. - Uzdrawiacz odwrci si i ruszy w stron potu. Kola, pom Maksowi doj, ja rzeczy popilnuj.

Poszli. Miszka, nawet nie czekajc na mnie, zacz wywala nasze graty wprost na nieg. - Zamarudziem z wami, ale muf o konie zadba - wyjani, pochwyciwszy moje spojrzenie. - Nie ma sprawy. - Wyjem z sa narty i spojrzaem na dno. Oprcz usek nic naszego chyba nie zostao. - Dziki za podwiezienie. - Nie ma o czym mwi. - Riachin wspi si na sanie, nachyli si ku mnie, konspiracyjnie zniajc gos. Jefcze si zobaczymy. Mam do ciebie spraw wart sto zotych rubelkw. Z trudem powstrzymaem si przez pokrceniem palcem przy skroni. Przekazaem Koli, ktry akurat wrci, nasze plecaki. Za nastpnym kursem wemiemy narty, a potem trzeba bdzie poszuka noclegu. Odwrciwszy si, nie bez zdziwienia stwierdziem, e Miszka nie myla zawraca sa i wyjeda z zauka, tylko pogna konie ku lepej cianie. Dokd si wybiera, przecie tam nie ma przejazdu? A moe jest? Wszystko okazao si znacznie prostsze - sanie wjechay w bram odleg o trzy chaty od domu uzdrawiacza za pochy szop, ktra staa do drogi tyem - cian bez jednego okna. Pokrciem gow: Zamarudziem z wami!. Mona by pomyle, e na drugi kraniec wsi musi jecha. Ponownie rozlego si psie warczenie i przez furtk wypad Wietricki. - Duszego acucha zrobi ju nie mogli?! - zirytowa si, ogldajc z niepokojem spodnie. - Reszt zaniemy razem - zwrci si do mnie. - acuch za dugi, powiadasz? - zapytaem z udan zadum i parsknem miechem, widzc, jak si Koli wycigna gba. - Razem potaszczymy, tylko przesta si tak krzywi. - Najpierw zawrzyj znajomo z tym milusim pieskiem, a potem zobaczymy, jak bdziesz mia min zakpi Mikoaj, biorc si za narty. W tej samej chwili z ulicy do zauka wkroczyo podpite towarzystwo. Piciu modych chopakw cakowicie zagrodzio drog. Wszyscy byli niele podchmieleni, ale na nogach trzymali si cakiem pewnie. Jeden, odziany w szub z psich skr usiowa nawet w marszu nalewa z ptoralitrowej butelki wdk do plastikowych kieliszkw. Chopak idcy przodem mia lewy nadgarstek obwizany zakrwawion szmat i cign za sob czerwony lad kropli. Czyby te zmierzali do uzdrowiciela? Towarzystwo szo ju ku nam, kiedy zza rogu wyonio si dwu stranikw, czonkw wiejskiej milicji. Honorowa eskorta, czy jak? - Tam? - Chopak kiwn owinit doni ku domowi uzdrawiacza. Na nieg poleciaa struka krwi. Ranny nie zwrci na to uwagi. Byo to zrozumiae, sdzc po bijcym ode zapachu samogonu, peen by rodka znieczulajcego. - Nie, w drug stron. - Uwanie przyjrzaem si caej kompanii. Pijani, ale na adnym nie byo wida ladw bjki. Z drugiej strony, przecie piciu ludzi moe pobi jednego bez adnych nastpstw dla nich samych. Wtedy jednak stranicy wiejscy by tak za nimi nie szli. Niepojte. - Kola, sam wrzu nasze rzeczy, ja tu sobie postoj. Ranny bez najmniejszego strachu pchn furtk, wszed na podwrko. Prawie natychmiast rozlego si warczenie i przestraszony krzyk, skadajcy si wycznie z niecenzuralnych sw. Chopak w psiej szubie zajrza do rodka i parskn miechem, wypuszczajc niemal butelk doni. Kola jako obszed go dookoa, wcisn si za furtk z narczem nart. - Alik, co tam? - Jeden z przyjaci rozbawionego trci go w bok. Ten by w kompanii najwaniejszy. Wyglda powaniej od innych, by te bardziej przyzwoicie ubrany, Tylko oczy mia jakie dziwnie mtne. Gdy musn mnie spojrzeniem, poczuem zimny dreszcz. - Wasia ma dzi dobry dzie - niewiele brako, a byby suk przelecia - odpar Alik, gdy si troch uspokoi. - Nala ci Igor? - No, ten si ju zaprawi - splun Igor, odsuwajc podan mu szklank z samogonem. - Koczcie, musimy jeszcze jecha w jedno miejsce. - Igor, a moe uda si dogada? - odezwa si niemiao chopak w dugim, lunym paszczu, odbierajc szklank od Alika. - Gdzie my teraz bdziemy si wlec? Pno ju... - To id, Ryba i dogaduj si. Niewiele z tego wyjdzie, bo si po ludzku zachowa nie umiecie - przerwa mu Igor ze zoci gosie i odwrci si do mnie, dyszc mi w twarz nikotyn. - Posuchaj, brachu, ten uzdrowiciel co? Zna si na swoim fachu? - Nie mam pojcia. Sami pierwszy raz do niego przyszlimy - przyznaem si. - Co z rk? - A, w noyki si pobawi chopcy chcieli. - Igor machn rk ze zoci i skinieniem doni wskaza na wiejskich stranikw. - A ci nam kazali wynosi si ze wsi. - No tak... niedobrze wyszo - zgodziem si. - Idziemy? - Przez furtk wyszed Mikoaj, poprawiajc wiszce na plecach automat i pokrowiec z

ukiem. Zupenie susznie - w plecakach nie ma niczego szczeglnie cennego, ale broni zostawia nie wolno. Sam ju zdyem przeoy naboje i srebrny drut do brezentowej torby, ktr zostawiem przy sobie. - A ty, brachu, ucznik jeste? - Ryba natychmiast wzi na cel Wietrickiego. - A moe to takie szczuda? Chopcy zareli radosnym miechem. Odszedem nieco na bok, poprawiem pochw z noem. Nie sdziem; eby byy problemy, ale kto wie, co pijanemu do ba za pi minut moe strzeli. - ucznik jestem - odpar spokojnie Wietricki. A to jest uk. - Niemoliwe?! - nie poddawa si Ryba. A strzela z niego umiesz? - Umiem - stwierdzi Mikoaj. - A ot, w tamten punkt na pocie trafisz? - Ryba wskaza doni mur zamykajcy uliczk. Z trudem dostrzegem na nim strzp jakiej przyklejonej do muru ulotki. - Jakbym strzela z odlegoci dwu palcw. - Zaoymy si o p litra? - Alik podszed do Wietrickiego. - Stoi - odpar spokojnie Kola. Wspomniaem, jak chwacko rozprawia si z wilkami, nie obawiaem si wic o wynik zakadu. Bardziej niepokoia mnie perspektywa egzekucji wygranej od tej wesoej kompanii. - Ej, ty! To ty jeste Sopel? - Podskoczy do mnie jaki chopaczek, cigncy za sob sanki. - Tak - odpowiedziaem nieco zdziwionym gosem. - Wuj Misza prosi, eby do niego zajrza. - Chopak wytar nos i zagapi si na sztucer. - Gdzie mam go szuka? - W stajni jest, konie oporzdza. - Chopak wskaza palcem pitrowy budyneczek. - Dobra. - Kiwnem gow i odwrciem si ku Wietrickiemu. - On powiedzia, eby zaraz... - Chopaczek targn mnie za rkaw. - Ju id. - Podaem worek Mikoajowi i poszedem poszuka Riachina. W razie czego wiejscy stranicy nie pozwol skrzywdzi Wietrickiego. eby tylko sam kogo nie stukn. Ale do czego miabym teraz by Miszce potrzebny? Znw bdzie bajdurzy o tych stu sztukach zota? A moe zapomnielimy czego zabra z sa? Warto sprawdzi. Wszedem w gocinnie otwarte wrota, zatrzymaem si na podwrku. Nie, powiedzenie o gocinnoci to lekka przesada - po prostu nieg zasypa wrota niemal do poowy. Niewielki domek te wychyla si z zasp moe na jedn trzeci wysokoci. Dokd teraz? Przede wszystkim trzeba by zajrze do domu, ale chopak powiedzia, e Miszka jest przy koniach. Pjdziemy wic wanie tam. Na parterze stajni wewntrznych przegrd nie byo, cae pomieszczenie kryo si w mroku, gdy okna zamknito solidnymi skrzydami okiennic. Niczego, cholera, nie mogem dojrze - dla przywykych do sonecznego blasku oczu gsty pmrok by rwnie nieprzenikliwy, jak drewniane ciany. Wreszcie stopniowo wzrok dostosowa si do skpego owietlenia - zaczem dostrzega rozwieszone na cianach fragmenty uprzy, sioda i nawet cztery rozeschnite koa. - Jest tu kto? - Mj gos zabrzmia gucho w pustej stajni. Odpowiedziaa mi cisza. Ni ywego ducha. Tylko wci jeszcze nie rozprzgnite konie nerwowo poruszay uszami i uderzay kopytami o klepisko. Dra z tego Miszki - o zwierzta trzeba si byo zatroszczy przede wszystkim. - Misza... - odezwaem si niezbyt gono. Nadal cisza, sycha byo tylko parskanie koni i wist wiatru. Splunem, chciaem ju odej, ale si rozmyliem, obszedem bokiem stojce pod cian metalowe beczki i ruszyem ku drabinie. Spod stropu sypna si struka pyu... Zaczem wspina si na gr, baczc, by nastpowa na szczeble przy samej cianie, ale stare drewno uparcie skrzypiao. Mogem jeszcze raz zawoa Miszk, ale z jakiego powodu nie miaem zakca ciszy. Minem stojce obok drabiny grabie, motyk i widy - kto je w ogle tu postawi? - przestpiem przez porzucony pod cian lejek i znw znieruchomiaem, nasuchujc. Odwrciem si, syszc cichy szmer, ale okazao si, e to znw faszywy alarm. Nikogo. Pewnie myszy w sianie dokazuj. Szlag by trafi tego Miszk! Jak mnie potrzebuje, niech sam poszuka! Potknem si, o may wos nie spadajc z drabiny. Przed upadkiem uchronio mnie jedynie to, e w ostatniej chwili chwyciem wiszc na cianie szar od kurzu szmat. Zetlay materia pk z trzaskiem, odsaniajc przed moim wzrokiem niewielk nisz. To, co zobaczyem, zaparo mi dech w piersiach: zamykajce wski otwr ciao Riachina dosownie zoono we dwoje, a kark skrcono mu tak, e twarz mia zwrcon w kierunku plecw. Na ciemnym drewnie cian wida byo gbokie zadrapania.

Stknem ze zgrozy i, odskakujc od drabiny, porwaem za n. Po grzbiecie przebieg mi zimny dreszcz i zanim jeszcze poczuem ostrzeenie amuletu, rzuciem si w bok. W sam por - wyskakujcy z komrki czowiek jednym susem znalaz si przy mnie. Czowiek? Krzepka, muskularna figura, wzrost nieco wyszy od redniego, ale zamiast twarzy ujrzaem zaronity szczecin, wyduony pysk. Dugie palce z lekko wygitymi szponami nieustannie otwieray si i zamykay. Z oczu stwora bia matowa tawa powiata, Bestia poruszaa si pynnie, zagradzajc mi drog do drabiny... Przemieniec! Gdyby nie by ubrany jak normalny czowiek, zrozumiabym to od razu. Ale wspinajc si na stryszek stajni, nie spodziewasz si raczej znale tam lenego potwora, odzianego w solidn futrzan kurtk, ciepe spodnie i wysokie skrzane buty. - Poczekaj, porozmawiajmy. - Odsunem na bok do z noem, podejmujc prb uniknicia walki. Nos mojego prawego buta jakby mimochodem nakreli na zakurzonej pododze uk. W walce z dowiadczonym przemiecem nie miaem szans. Beznadziejna sprawa. A w to, e temu tutaj dowiadczenia nie brakowao byo poza wszelk dyskusj - czciowa transformacja, i to wcale nie podczas peni ksiyca, wymagaa nieprawdopodobnej wprost samokontroli. Jak kady drapienik, take ten nie zwrci zasadniczej uwagi na sowa ofiary, zrobi kolejny kroczek w moj stron. Bardzo may kroczek. Czemu zwleka? - Posuchaj... - Cofnem nog i, nakreliwszy drugi uk, zamknem obronny krg. Przemieniec zrobi jeszcze jeden kroczek, usyszaem jego cichy mieszek. Skoncentrowaem wszystkie wewntrzne siy niesamowicie zabolao mnie dawno zamane ebro - zaczem kierowa moc na krg, ale nie zdyem. Przemieniec rzuci si na mnie. Mimo wszystko, ochrona czciowo zadziaaa - nad lini jego ruchy zwolniy si, dziki czemu ostre szpony nie rozoray mi krtani, tylko zahaczyy o konierz waciaka. Korzystajc z tego, pchnem noem i krzyknem z blu, kiedy na moim nadgarstku zamkna si potna apa. Skierowane ku twarzy szpony drugiej udao mi si zablokowa - podstawiem lewe przedrami, a stalowe pytki wszyte w rkaw zagodziy uderzenie. Szarpnem napastnika ku sobie i kopnem skurwiela w kolano. Zawy z blu; srebrny kolec wystajcy ze stalowej pytki przeora mu skr. Niestety, na tym moje szczcie si skoczyo. Bestia skoczya naprzd i wdusia mnie w cian stryszku. Ky kapny tu przy mojej twarzy, ale w tej samej chwili cianka pka z trzaskiem i obaj runlimy w d. Krtki lot zakoczy si upadkiem w nieg. Przemieniec wdusi mnie swoim ciarem gbiej i usyszaem, e co trzasno. Wylecielimy z szopy od strony drogi. Siedzcy mi na piersi potwr postanowi zakoczy walk kilkoma silnymi uderzeniami, ale zasoniem gow ramionami i jego szpony zelizgny si po pytkach. Udao mi si niemal wysun spod niego, on jednak sprytnie szarpn za jeden rkaw, wyrwa z niego kawaek zbrojenia, kaleczc mnie przy okazji do mocno. Bl doda mi si, ale prba cicia noem zakoczya si niepowodzeniem: dra chwyci mnie za rk, wykrci j bolenie i przygnit do ziemi. W tym momencie w cian szopy z ostrym wistem wcia si duralowa strzaa. Niemal natychmiast o deski zabbniy kule. Przemieniec rykn z rozczarowaniem, odwrci si, amic mi niemal ebra, odskoczy w bok i kulejc na zranion nog, pogna w gb zauka. Przysiad ju do skoku, kiedy pod opatk utkwia mu kolejna strzaa. Podskoczy, jakby nic nie poczu, ale zawiody go siy - nie dolecia do szczytu potu, ale opad ku ziemi, zostawiajc na deskach dugie lady pazurw. Strzelanina ucicha, ludzie zaczli ostronie podchodzi do znieruchomiaego ciaa. Ryba, Alik i Igor szli jako pierwsi. Dwaj wiejscy stranicy okazali znacznie wicej zdrowego rozsdku i nie pchali si do niebezpieczestwa. A gdzie Kola? Na szczcie te starczyo mu rozumu, eby zosta na miejscu i osadzi na ciciwie kolejn strza ze srebrnym grotem. Do, zgnieciona stalowym uciskiem przemieca, odmawiaa mi posuszestwa i wetkn n w pochw udao mi si dopiero za trzeci prb. Kaszlc z blu rozrywajcego mi puca, wydostaem si z zaspy i oparem o cian szopy. Zemdlio mnie, poczuem w ustach posmak ci. cinite skurczem ebra przeszy ostry bl. Niedobrze... oj, niedobrze... Stanem prosto, lew rk wyrwaem z deski wbit niezbyt gboko strza. Tak, jak mylaem - zupenie niemal spaszczony grot by srebrny. Z wybitego numeru mona byo odczyta tylko dwie ostatnie cyfry - 44. Wydostaem si na drog i poszedem ku ludziom, ktrzy ostronie obstpili ciao. Myl, e po trafieniu srebrem bydl nie mogo wyy. Ale... Kto to moe wiedzie na pewno?.. Sdzc z tego, e nikt nie zdecydowa si podej do trupa bliej ni na dziesi krokw, wtpliwoci dotyczce mierci przemieca pojawiy si nie tylko w mojej gowie. Jeden ze stranikw pobieg ku wylotowi zauka. Z ssiednich domw zaczli wyglda mieszkacy. Kuma Jefimycz pospiesznie zamkn za sob furtk, wymieni kilka sw ze stojcym wci pod potem Mikoajem i ruszy ku nam. Rozepchnwszy gapiw,

bez obaw podszed do stwora, obejrza ciao, wpar nog w plecy trupa, eby wyrwa srebrn strza. Jej grot cakowicie pokryway czarnozielone skrzepy. Uzdrawiacz wetkn pocisk lotkami w nieg, odwrci trupa na grzbiet. Wrd gapiw rozlegy si szepty. Podszedem bliej, spojrzaem w twarz - teraz ju twarz, a nie pysk nieboszczyka - i gwizdnem. Wykrzywiona miertelnym grymasem gba bya mi znajoma. Bojarinow! No c, nie mog rzec, eby mocno mnie to zdziwio. - Trup - orzek uzdrawiacz. Ludzie przysunli si do ciaa, ale jeden ze stranikw machniciem pay i kilkoma przeklestwami zatrzyma ciekawskich. - Tyle grosza psu w dup... - z jak niezrozumia intonacj wycedzi stojcy obok mnie Alik. - Ile? Wszystkiego setka... - chrzknem, przypominajc sobie o nagrodzie nalenej Wietrickiemu. - Jaka setka? - Igor odwrci si ku mnie i pogardliwie zmruy oczy. - Nagroda za przemieca to sto sztuk zota, nieprawda? - zapytaem, niczego nie pojmujc. - Nagroda... - skrzywi si. - Komu ona potrzebna, ta nagroda? Mylisz, e Ojboli albo Toma ylin z chopakami przyjechali po te grosze? - A nie? - zapytaem, postanawiajc nie zwraca uwagi na obraliwy ton. Na razie. Tonu nie przytoczysz jako dowodu. On za w rzeczy samej mwi, e sto sztuk zota to dla tych goci groszaki. Wic po co si tu zjechali? - Co za kloc... Powiedziaem, e nie. - Ryba odwrci si do Alika. - Chodmy, kalek odwiedzimy... - To z jakiego powodu? - Bardzo uprzejmie chwyciem odchodzcego za rkaw. Kloc, znaczy... No, no... Podszed Mikoaj, stan za moimi plecami z ukiem w rku. - A masz ty cho pojcie, ile kosztuje wtroba, albo na przykad przemieca?! - wrzasn zamiast Ryby Igorek i tkn mnie pici w rami. - Albo prostata? Brylancikw daj za ni dziesi razy tyle, ile way! - To o co chodzi? Ot, trup tu ley. - Skinieniem gowy wskazaem przemieca. - Poszukajcie kupcw i czwarta cz wasza. - A komu te flaki teraz potrzebne?! - Igor bryzn mi lin w twarz. - Tam tyle srebra osiado, e ty, debilu jeden, nawet dziesiciu kopiejek za pud nie dostaniesz! - Kola, dostae od nich dziesitk? - Z trudem si powstrzymaem przed porwaniem za n. No, nic, niech tylko sprbuj zwleka z oddaniem dugu. Bdzie powd, eby ich na plasterki poci. I ani jeden wiejski stranik zego sowa mi nie powie. - Jeszcze nie. - Wietricki zerkn na przebity strza kawaek papieru i umiechn si szeroko. - Dawajcie dych. - Podszedem do Igora. - Alik, daj mu - zagadnity cofn si o krok. Alik pogrzeba w kieszeniach, wyj gar pomitych banknotw i wetkn je w wycignit do Wietrickiego. - A teraz zmiatajcie std, zanim wam ponacigam jaja na oczy. - Zrobiem jeszcze jeden krok ku chopakom, ktrzy wymienili pomidzy sob zaniepokojone spojrzenia. Igor spojrza na mj porozrywany waciak, potem odwrci si i bez sowa ruszy ku wylotowi zauka. Jego kompani podyli za nim. Tak, trzeba bdzie z tym jeszcze co zrobi. W Forcie za debila zarnbym bez dwu zda, tu jednak wadze rozprawy na noe traktuj znacznie bardziej surowo. No i dobrze... na razie skoczyo si na prbnej wymianie salw. - Zbierz strzay - przypomniaem Wietrickiemu bo znw si zorientujesz, jak bdzie za pno. Odebraem ode sztucer. Kola wzi strza ze spaszczonym grotem i ruszy do potu, brnc w gbokim niegu. Z daleka dolecia dwik dzwoneczkw, a po chwili do zauka wpady dwie trojki. W jednej zgromadzili si stranicy wiejscy, w drugiej czerniay riasy mnichw. Zebrani wok przemieca ludzie rozbiegli si na boki, eby nie wpa pod koskie kopyta. Sanie nie zdyy si nawet zatrzyma, kiedy milicjanci zeskoczyli z nich i natychmiast zabrali si do odpdzania gapiw od trupa. Dwu chopcw w towarzystwie mnicha ruszyo do domu Riachina. No, teraz to si zacznie... Pilnujcy trupa stranik wskaza mnie i Kol wysokiemu kapanowi, ktry o rozmawia z Kum Jefimyczem. - Zostacie na miejscu! - momentalnie zarzdzi mnich. Spokojnie przeszedem przez acuch ochroniarzy i zatrzymaem si obok uzdrowiciela. Kola, ktry wydoby ju strza, prowadzi oywion dyskusj z jednym z milicjantw. Mnich poczeka, a wrci jego kolega, dokonujcy ogldzin szopy Riachina, odszed z nim na bok i po wysuchaniu meldunku przywoa mnie oszczdnym gestem. - Opowiedz mi, synu, co tu si zdarzyo. - Patrol z Fortu, specjalna grupa zwiadowcza - przedstawiem si na wszelki wypadek, ale nie signem po dokumenty. Czowiek, przed ktrym stanem, z pewnoci potrafi odrni prawd od

kamstwa. Oglnie rzecz biorc, wity m idealnie odpowiada mojemu wyobraeniu inkwizytora: czarny habit, srebrny krzy, pociga blada twarz i zapadnite policzki ascety. Tylko oczy - cieple i dobre - naleay do jakby zupenie innego czowieka. Komu, kto posiada wanie takie, pene zrozumienia i wspczucia oczy, chciao si opowiedzie wszystko, zanim jeszcze zacznie zadawa pytania. Myl, e z tego typu ludzi wywodz si najlepsi ledczy. Nie miaem nic do ukrycia i pokrtce opowiedziaem mnichowi wszystko, co si wydarzyo od momentu zawarcia znajomoci z Riachinem. Kapan nie przerywa, tylko pod koniec mojej opowieci zada mi kilka pyta, ucilajc to i owo; spostrzegem jednak, e stojcy obok diakon rzuci spojrzenie na blaszki przy moich butach i odszed do przemieca, aby uwanie obejrze jego kolano. Sprawdzaj. Bardzo susznie. - No c, nie zgaszamy adnych pretensji, ucznik jednak bdzie musia przyj do komendantury i odpowiedzie na kilka pyta. Nic powanego, a przy okazji odbierze pienidze - oznajmi kapan, wysuchawszy do koca mojej opowieci. - Po ogldzinach ciao przemieca zostanie spalone. - Oczywicie, oczywicie. - Pokiwaem gow. A co mi za rnica? O Wietrickiego si nie baem. Zbyt gboko kopa nie bd, ale wybada go wybadaj, a jake. Przede wszystkim zapytaj, czy natrafilimy na przemieca przypadkiem. I skd mia srebrne strzay. - Nie bd was duej zatrzymywa - zakoczy mnich, po czym pobogosawi mnie. - Gdyby byy jakie pytania, zatrzymam si u Jakowa. Do zobaczenia - poegnaem si i ja. Krzyknem Mikoajowi, e poczekam w noclegowni i wyszedem z zauka. Co za szybko mnie wypucili. Doszli do wniosku, e nasze spotkanie z Bojarinowem byo po prostu dzieem przypadku? C, to logiczne, naleao zaoy, e bdcy przy zdrowych zmysach czowiek nie wdaje si w zapasy z przemiecem. Tym bardziej, jeli nie ma srebrnej broni. A jednak za atwo wszystko poszo... - Ej, podrzuci ci? - Jakby na potwierdzenie moich podejrze tu obok zwolniy sanie. Zagadn mnie milicjant, obok ktrego siedzia mody mnich. - Id do Jakowa - uprzedziem ich. Ot i mam wyjanienie. Tutejsi nie pozwalaj, eby podobne sprawy szy wasnym torem. - Wic oto Bg pomoc ci zsya... - umiechn si wiejski suga prawa, za co momentalnie dosta okciem pod ebro od mnicha. Nie wzywaj imienia Pana Boga twego nadaremno... - Wskakuj, podwieziemy... - Dzikuj - odparem i usadowiem si na aweczce. - A jake ty zdoa oprze si przemiecowi? zapyta wonica, gdy tylko wyjechalimy na ulic. No i zaczo si. A jak... A dlaczego... I jeszcze setka podobnych pyta. Nie odpowiedzie na nie byoby co najmniej niegrzecznoci - dziki uprzejmoci skrciem drog o przynajmniej p godziny marszu po zanieonych ulicach. Zreszt lepiej ot, tak sobie porozmawia, ni przesiedzie do rana w komendanturze. - Dzikuj - raz jeszcze pozdrowiem obu, gdy mnie wysadzili wprost przed noclegowni. - Nie ma za co. - Wonica machn lejcami i trojka znika w ssiedniej uliczce. Istotnie, nie byo za co. Mona by pomyle, e kilkanacie zakrtw pokonalimy zupenie niepotrzebnie. Gdyby nie one, przyjechalibymy kilka minut szybciej... Przeszedem przez podwrze, dotarem do parterowego hoteliku i oparem si o blat stou zarzdcy. Gospodarze zaniedbali pomieszczenie - bielony sufit pok od papierosowego dymu, dywan by mocno poprzecierany, ze cian odpada tynk. Elegancki blat te zacz si ju uszczy. Drzemicy w gbokim fotelu mczyzna podnis si niechtnie, poprawi niesforn kraciast koszul i ziewn, przykrywajc usta doni. - Czego chcesz? - S wolne pokoje? - Niedugo bd - odpar jako mglicie. - Niedugo, to znaczy kiedy? - postanowiem rzecz wyjani do koca. - No, przemieca ju zaatwili - wyjani - wic sam rozumiesz, e myliwi zwolni poow pokojw. - To ja poczekam. Ile za noc i kolacj? - Jaki pokj? - Recepcjonista wyj owek i otworzy ksik hotelow. - Jaki mniejszy. - Siedem i p. - Podrapa si owkiem za uchem. - Za noc?! - uniosem si oburzeniem. - Za dob z kolacj. - Niewzruszenie odwrci dziennik ku mnie. - Urzdza ci? - A co na kolacj?

- Co dadz, to bdzie. - Recepcjonista melancholijnie zagapi si w sufit. - Wspaniale. - Spojrzaem na rozpruty rkaw waciaka, z ktrego sterczaa stalowa podkadka. - Waciak mi zaszyj? - Za oddzieln dopat. - E-eee... Nie, nic z tego - oznajmiem twardo. - Robota na pi minut a zedr ze trzy skry. - W ramach opaty za pokj. - A co trzeba zrobi? - Rkawy tylko poprawi. - No, jeeli tylko rkawy... - Tylko rkawy. - Podpisaem si obok zaznaczonego ptaszka. Dobra nasza, kiedy zaczn wyjeda stali gocie, zawsze mona zyska pewne ulgi. Jeszcze wczoraj posaliby mnie na drzewo. - Pienidze z gry. - Recepcjonista pooy klucz na blacie, ale nie da mi go do rki. - Masz! - Na blacie znalaza si chiska moneta. Przejdzie, czy nie? - Co to jest? - Zoto. - Taaak? Dobrze, jeeli jedna trzecia jest zotem. - Akurat. Przynajmniej poowa - zablefowaem. - Dawaj reszt. - Reszt? - Recepcjonista przesun nad monet jaki amulet i poda mi klucze. - Ciesz si, e nie ka dopaci. Numer czterdzieci trzy. Za godzin pokj bdzie wolny. Na razie moesz pj i wrba kolacj. - A co z waciakiem? - Nigdzie mi si nie spieszyo i nie zamierzaem odchodzi. - Zdejmuj - westchn ciko recepcjonista. I we pod uwag, e administracja nie odpowiada za rzeczy zostawione w kieszeniach. - Jak bd pyta, powiedz, e Sopel jest w czterdziestym trzecim. - Przejrzaem kieszenie, rzuciem waciak na blat biurka, wziem klucz i poszedem na kolacj. W sali jadalnej mogo razem zasi okoo pidziesiciu ludzi, ale teraz nie byo nawet i dziesiciu. Stolik przy wejciu zajmowao jakich trzech smtnych typw, dalej siedzieli czterej krzepcy chopcy i jeden grubas. Czyby kupiec z ochroniarzami? Niespiesznie sczyli piwo i rnli w karty. W najciemniejszym rogu posila si jaki samotny jegomo. Przeszedem przez pomieszczenie, nie zwracajc uwagi na zaciekawione spojrzenia, usiadem w przeciwlegym od podejrzanych typw rogu. Sztucer oparem o cian, worek wsunem pod st. Moe ludzi tak mao, bo za wczenie jeszcze na kolacj? Chyba tak. Na trzy yrandole wiece pony tylko w jednym... Z kuchni wyjrzaa kelnerka, cofna si, a po chwili podesza do mnie z tack. Talerz z cebulow zup, ry z gulaszem, trzy kromki czerstwego chleba. A... i kufel piwa. Niele, teraz zobaczmy, jak to smakuje. Zupa bya nieza, ry te. Jedynym mankamentem gulaszu byo to, e szybko si skoczy. Ale piwo mnie rozczarowao - kwach. Po trzech ykach odsunem kufel na bok. Nie miaem ochoty na dalsze eksperymenty. Usiadem wygodniej, wycignem nogi pod stoem i zaczem czeka na moment, w ktrym bd mg wreszcie pj do mojego pokoju. Co mnie gnioto w odku, miaem wraenie, jakby do gowy nalano mi oowiu. To byo zrozumiale - mojej biednej makwce niele si dzi dostao. Oj, walnbym si spa... Ale nie mogem sobie pozwoli na dekoncentracj, trzej podejrzani faceci co za bardzo si na mnie gapili. Teraz mogem im si przyjrze uwaniej i stwierdziem, e pierwsze wraenie mnie nie zawiodo. Tak jest, z ca pewnoci bandyci. Najstarszy by pokrytymi sinymi tatuaami, dwaj modsi prezentowali typ zwykych mordobijw, W drzwi wiodce do hallu rbno co ciko z zewntrz, do rodka wpadli objci dwaj ludzie, ktrych nigdy bym si tu nie spodziewa zobaczy. Dla nich chyba nasze spotkanie byo takim samym zaskoczeniem. - liski! - rykn Arkasza Demin i kopn si ku mnie przez ca sal. - Ale spotkanie! Demin... no dobrze, ze swoimi przyjacimi ochroniarzami dorabia, gdzie si da, ale skd tu wzi si Kruk? Do tej pory przecie nie wysuwa z Fortu nosa. - Cze! - Cofnem stopy spod stou. Bandyci momentalnie przestali si mn interesowa, przenieli uwag na jegomocia siedzcego w ciemnym kcie. - A jake, cze! - Arkasza zamkn moj do w swojej apie i pooywszy na niej lew rk, mocno potrzsn. - Uwaaj! - syknem z blu, wyrywajc si z ucisku. Zdrowy z niego byczek. Wzrostu redniego, ale, jak to si mwi, krzepkiej budowy ciaa. Cho

przekroczy ju trzydziestk, zachowuje si jak dzieciak. - A bo co? - Demin postawi na stole butelk wina. - Poturbowany troch jestem. - Zerknem koso na butelk. Wygldao na to, e nijak nie zdoam si wymwi od poczstunku. - Owszem, wiadoma sprawa... - Arkasza mrugn znaczco, przez co jego okrga twarz natychmiast si upodobnia do oblicza cyrkowego bazna. I nawet nosa nie trzeba by mu barwi - Golemowy by z natury. Co prawda niewielu miaoby wystarczajco duo krzepy, eby mc si bezkarnie pomia z takiego klowna. - Jasne... A wy skd si tu wzilicie? - Targnem Kruka za dyndajcy na acuszku zegarek. - Robota... - Odebra mi czasomierz, z plastikowego pojemnika wyj trzylitrowy sj z czym bursztynowym. - Piwo? - zdziwiem si. - Wino z jabek. - Zajrza do pojemnika, wyj z niego nadgryzione z jednej strony pto kiebasy i stosik jednorazowych szklaneczek. - To dobrze, bo piwo maj tu wyjtkowo pode. - Zdjem zakrtk ze soja i powchaem zawarto. - Poczekaj - zatrzyma mnie Arkasza, gdy zabieraem si do rozlewania wina w szklanki. - Mamy co ciekawszego. Trzeba dopi, dopki si nie rozgrzao. - A co takiego? - Mrouch. - Demin nala po p szklaneczki i poczeka, a z butelki spyn ostatnie krople. - Za spotkanie! Jednym haustem wypiem ciemnoczerwony trunek, po czym umilkem na kilka chwil, oceniajc swoje wraenia. Zimne, sodkie i mocne. Uch, mocne... Trunek, z pozoru lodowaty, przetoczy si po krgosupie i da w arbuz tak, e zadzwonio mi w ciemieniu, a wosy niemal stany dba. Po chwili w brzuchu rozgorza pomie. Odamaem ks kiebasy, w tym czasie Kruk i Arkasza dopili moje piwo. - No i jak? - Demin przesun szklank na brzeg stou, odstawi pust butelk na podog. - Robi wraenie... - Otarem pot z czoa. - Co tam dodalicie? - Cha go wie... - Arkasza rozpi zamek kurtki i podwin rkawy. - Czerwone wino i spirytus s tam na pewno. - Gdzie twoi? - zapytaem. - Ju si najedli. - Gdyby by tu Sielin, powiedziaby, e naarli si po dekiel. - Krukowi zacz si ju lekko plta jzyk. - A gdyby by tu Denis, nie tylko to by powiedzia. Denis ponownie ustawi szklanki i nala, tym razem ju wino. - Zarzygali cay pokj, gnidy jedne... - Sopel, a ty co tu robisz? Te z rajdu wracasz? Kruk dugo wpatrywa si w cyferblat, usiujc skupi wzrok, ale po chwili pokrci gow i puci zegarek na acuszek. - Nie, znw mnie wygnali. - Dokd? - Arkasza targn za wosy towarzysza, ktry zoy gow na stole. - Kompania! Pobudka! Spadaj... pole troch... - odpowiedzia Kruk, nie podnoszc gowy. - Jakbym ci nie zna... Znw padniesz martwym bykiem. A potem trzeba ci bdzie do ka zataszczy... - Demin podnis towarzysza za konierz i odchyli na oparcie krzesa. - Na pnoc, mamy obserwowa nienych Ludzi. Upiem nieco wina i nie bez zdziwienia uniosem brwi. Smaczne... - To masz szczcie - umiechn si krzywo Demin. Nie wiedzie czemu, wydao mi si, e chce, bym uzna go za bardziej pijanego, ni by w istocie. - Nie to sowo. - Oprniem kubek jednym haustem. - Mwi si, e gdzie na pnoc poszli rangersi. Brakuje tylko tego, ebym si na nich nadzia. - Co ty mwisz? - Kruk najwyraniej mi nie uwierzy. - Nie odzywaj si, jak nie wiesz. - Arkasza trci kompana w rami. - Rangersi zatrzymali si w udinie. - A czego tam szukaj? - zapytaem. - Te pewnie na nienikw czekaj - Demin rozpi dwa guziki koszuli. - Gorco... - Miejscy zupenie ju si rozzuchwalili - podnieci si Kruk. - Na nasze tereny wa. - Na jakie nasze tereny? - zdumia si Arkasza. - No, Ludino stoi na terytorium Fortu - zauwayem z przeksem.

- A ja dam ci jedn rad. Jak bdziesz w udinie, nie mw o tym miejscowym - parskn miechem Arkasza. - Wymiej ci. Oni w ogle myl, e s u siebie. - A co za rnica, co oni tam sobie myl! - Kruk machn rk, w ktrej trzyma kubek i niewiele brako, a byby nas obla. - Miastowych trzeba stamtd wypieprzy! - Ale, widzisz, tak si jako obiektywnie zoyo, e Fort pod Siewieroreczeskiem jest sabszy od Miasta umiechn si sarkastycznie Demin. - Tu ju troch przesadzasz - nie wytrzymaem. - Jeeli wzi pod uwag potencja ekspansyjny, to jest sabszy - ucili Arkasza. - Jasna sprawa, szturmem nikt Fortu wzi nie zdoa, ale za mury tylko nasze patrole nos wysuwaj, a i to przy dobrej pogodzie. A w Siewieroreczesku jest normalne wojsko kozackie, e o Miecie ju nie wspomn. - I czemu tak wyszo? - Jaka cz prawdy w tych sowach bya, ale nie miaem ochoty na przytakiwanie tej opinii. Lubi si posprzecza, nawet jeeli nie mam racji. - Powtarzam pytanie: kto wtedy Fortu broni bdzie? - Ale przed kim? - Kruk zacz macha rkami. - Na Fort ju od stu lat nikt nie napada. - Dopki siedzi w nim mocny garnizon, dalej nikt napada nie bdzie. - Arkasza lekko klepn go doni w czoo. - Ale wystarczy, e zaoga wyjdzie, od razu znajd si amatorzy. - No to powiedz jeszcze o Ksiciu Dujawicy. - Kto ci powiedzia, e on nie istnieje? - Teraz zacz si irytowa Demin. - A na pnocnym biegunie yje Krlowa niegu. - Pokiwaem gow. - Aeby skis, bawanie... - Machn rk Arkasza i wyj tali kart. - Moe w oczko? - Ale ja trzymam bank - postawi warunek Kruk. - A kaca przypadkiem nie masz, Pticzkin? - Demina zatkaa zuchwao towarzysza. Wyj monet. Orze czy reszka? - Mj orze. - Kruk strzeli palcami. - Moja reszka. A twj kant, Sopel. - Moneta fruna w powietrze. Przechwyciem j nad samym stoem i rozwarem palce, na rewersie bimetalicznej dziesitki wida byo herb Ministerstwa Spraw Wewntrznych. No tak, Demin by ze sub. - Dwaj tali. - Kruk wycign do. - A idcie w choler - obrazi si Arkasza. Rzuci karty, odebra ode mnie monet i wsta od stou. Pjd, zobacz, co z moimi. - Miasto jest na poudniu, a Siewieroreczesk na poudniowym wschodzie. Wszelkie wistwo, ktre nadcignie z pnocy, przychodzi najpierw tutaj, a tamci musz jedynie wyrzyna miejscowych opryszkw i te stwory, ktrym si uda przemkn obok nas. - Do Miasta jeszcze Mglisty przylega - przypomniaem Arkaszce. - I co z tego? Granica tam krciutka, rangersi cakowicie j kontroluj. A jak co powanego si kroi, od razu jegrzy podchodz. - Poczekaj, a co nam przeszkadza pierwszym uderzy na Miasto? - Kruk dopi wino i postawi kubek na stole. - Zebra wszystkich druynnikw darmozjadw, a potem naprzd! - A kto Fortu broni bdzie? - A czarownicy od czego s? - Zamierzasz wysa druynnikw bez wsparcia? - Arkasza podnis brwi. - Przecie ich zjedz, nawet kosteczka nie zostanie. - Niby w Miecie te s czarownicy... - skrzywi si Kruk. - A co, moe nie? - odpar Demin. - Nasi alchemicy miejskim do pit nie dorastaj. - A skd tam mieliby si wzi alchemicy? - nie uwierzyem. - A std. Miasto przedtem nie byo zwyczajn wojenn baz, - No to i czarownikw z nimi posa Kruk nie zamierza si podda. - Poczekaj - zatrzymaem go. - My jutro wybieramy si do udina, ale doj nie zdymy, prawda? Gdzie najlepiej zatrzyma si po drodze? - Jest tam jeden chutor niedaleko osady. Mao kto w nim staje na noc, ale tam zjechalimy. Normalnie dali nam nocleg. - Jak go znale? - Miniecie skrzyowanie na rda i od razu skrcajcie w las. Przesiek chyba zobaczycie, macie przecie oczy. - A w tym chutorze kto mieszka? - Jacy sekciarze.

- Sekciarze? Chrzecijanie chocia? - Sam ich zapytasz. Dobra, to ja id... - Arkasza odwrci si i wyszed z sali. - A id, id... - rzuci za nim Kruk, po czym zupenie ju trzewym gosem zapyta: - Bdziecie zaglda do udina? - A bo co? - Wemiecie mnie ze sob? - Po co? - Spojrzaem na niego z zainteresowaniem. - Tam si przeprowadzia jedna moja przyjacika. - I co z tego? - Chciabym si z ni zobaczy. - Heje, Kruk, powiedz lepiej prawd. - Zabbniem palcami po stole. Cholernie nie lubi, jak mi kit kto wciska. - A bo co? - Jak to co? Nie rb ze mnie idioty. - yknem piwa. - Ty miaby ot, tak sobie z Fortu nos wytkn? W yciu nie uwierz. - No... musz po prostu przeczeka - przyzna niechtnie. - Opowiedz, co si stao? - Jak opowiem, wemiesz mnie ze sob? - O ile si za tob nic nie cignie - obiecaem. We czwrk bezpieczniej, a do udina kawa drogi. - Czy co si cignie? Nie, nic... - Kruk umiechn si jakim zym umieszkiem i westchn. - Tylko niech to zostanie midzy nami. - Jasna sprawa. - Ostatnio pracowaem dla Gribowa... - Tego, co nazywaj go Muchomorem? - przerwaem. W gowie co mi zaskoczyo: rozbj, handel narkotykami, wymuszenia. Wolny strzelec. Gdyby si nie zmwi z kilkoma czarownikami z Gimnazjonu, dawno by go konkurenci podziurawili albo aresztowali druynnicy. - Owszem. - Kruk kiwn gow. - Przedtem byo wszystko w porzdku, ale w zeszym tygodniu dosta parti towaru z Siewieroreczeska. - Co to za towar? - Szafirowy szron. Wzdrygnem si, odstawiem szklank i zaczem wyciera donie w spodnie. Kruk to kretyn. Takich rzeczy gono si nie mwi. Nawet jeeli jeste pewien na sto procent, e nikt nie podsucha, nie wolno. Powiedzenie ciany maj uszy dotyczy wanie tego typu przypadkw. Rozejrzaem si dookoa. Ludzi przybyo, ale w pobliu nikt nie siedzia. Szafirowy szron. Ale wdepn! To by jeden z najsilniejszych i najbardziej niebezpiecznych narkotykw. W Siewieroreczesku za handel tym towarem oblewali dilerw wod, a potem wystawiali ich jako lodowe posgi na skrzyowaniach, za w Miecie ukadali handlarzy w rzdzie i rozjedali czogiem poczynajc od ng. W Forcie zwyczajnie ich wieszali. To znaczy tych niewielu, ktrzy po przesuchaniach nadawali si jeszcze na szubienic... I nikt nie mia tego za ze druynnikom. Do szafirowego szronu czowiek przywyka po pierwszej dziace, a potem nie mg si ju wycofa - brak kolejnej dawki w stu procentach powodowa mier. Surogatw ani lekarstw nie byo. A szafirowy szron zbierano tylko w cigu trzech dni w roku - gdy wschodzio lazurowe soce. Zaraz potem ceny na zioa spaday, ale z czasem sigay zawrotnych kwot. Mwiono, e koca roku i nowej partii doywa tylko co dwudziesty uzaleniony. Dobr naturalny w najbardziej okrutnej formie. A strach pomyle, ile moe kosztowa teraz partia szronu, gdy do wschodu lazurowego soca zostao gra ptora tygodnia... - Po prostu mielimy pecha. W Forcie wczoraj rano wybucho mae zamieszanie, druynnicy zaczli wszy i przypadkiem nakryli Muchomora z parti towaru... - A ty mylisz, e on ci jeszcze nie wyda? - syknem, z trudem pokonujc ch natychmiastowej ucieczki. - Towar by dobrze ubezpieczony. - Kruk zrozumia moje obawy. - Gdy zaczto sprawdza sanie Gribowa, ochrona pooya i jego samego, i tuzin druynnikw. - Kto? - Mwi, e Leszy... Powstrzymaem si od komentarza. Prdzej czy pniej druynnicy dotr do Kruka. On jednak by tylko pionkiem i jako si wyga, mwic, e o niczym nie wiedzia. Najwaniejsze teraz dla niego, to ju wicej nie podpada. Mnie w zasadzie znajomo z nim niczym nie grozia. Ci, ktrzy powinni, i tak

doskonale o niej wiedzieli. Tylko... eby ubezpieczenia nie rozcignito na wszystkich, ktrzy wiedzieli o towarze. Nie... gdyby do tego miao doj, Leszy ywego Kruka by z Fortu nie wypuci. Nie taki to czowiek, ktry popenia tego rodzaju bdy - nie pamitam, eby w ogle je popenia. Niezalenie od tego, e podczas minionego roku cen za gow tego najemnego zabjcy podwyszono dziesiciokrotnie, druynnicy nie wiedz nawet, czy jest mczyzn czy kobiet. Nic dziwnego, e dostawcy z Siewieroreczeska wanie jego przysali do zabezpieczenia tajemnicy na wypadek wpadki Muchomora. Usugi Leszego byy drogie, ale narkobaronom nie umiechaa si myl o przeistoczeniu w lodowe posgi. - A ty co? - przerwaem wreszcie przecigajce si milczenie. - Jak to co? Jak tylko o tym usyszaem, natychmiast daem nog. - Logiczne - stwierdziem ostronie. eby znale czas na uporzdkowanie myli, zapytaem: - A co to za zamieszanie w Forcie wybucho? - Zabierzesz mnie do udina, czy nie? - nie wytrzyma Kruk. - Skoro obiecaem, to wezm - odparem ze cinitym sercem. - Dziki, brachu... ycie ci bd zawdzicza. - Nie przesadzaj. Opowiedz lepiej, co si stao w Forcie. - A... Cech i Sidema urzdziy rozrb. - Jak to? - zaciekawiem si. Moe Sidema na jaki czas zapomni o Loszce i Pew? - No... na pocztek Siwemu sopel na gow spad, kiedy wychodzi od Timura. Sidema z zemsty trzech mistrzw ukokosia - zacz Kruk, rad, e skoczyem nieprzyjemne dla indagacje. - Poczekaj... a czemu oni do Cechu si przyczepili? Byo ciepo, sopel mg spa sam z siebie. - Mg, ale z domu po drugiej stronie ulicy. Pod okapem u Timura ani jednego nie byo. - Kruk wla do kubka resztki wina. - Potem jeszcze kumpla Siwego, Tolika Griewa z trzech kaachw oowiem nafaszerowali. No i si zaczo... - Wasz pokj jest ju wolny. - Przechodzca obok kelnerka umiechna si do mnie. - Zajd jutro o smej do czterdziestego trzeciego. Tylko nie zapij. - Zostawiem Kruka samego i poszedem do swojego numeru. Wspiwszy si po schodach na pitro - psiakrew, czemu tak mnie w ebrach amie - bez trudu udao mi si odnale mj pokj. Przekrciem klucz w zamku, pchnem drzwi, zajrzaem do rodka i zaklem z cicha. Mniejszego pokoiku chyba nie mieli. Za t ndz ka p imperiaa paci? No, ale sam przecie prosiem o jakie mae pomieszczenie. Dobrze chocia, e ciepo tutaj. W zasadzie mona si wycign na ca dugo, ale gdzie uoy Kol, jeeli dzi jeszcze si zjawi? Pooyem worek na pododze, postawiem sztucer w kcie i na wszelki wypadek wsunem zawczasu przygotowany drewniany klin pod drzwi. W gowie mi si krcio, cho nie wiedziaem, czy po alkoholu, czy po uderzeniach przemieca, ale dotrzymaem danej sobie obietnicy: najpierw nadziaem srebrem p tuzina nabojw, a dopiero potem rozebraem si i wlazem pod koce. Zadrapania na przedramieniu dawno zaschy, nie chciao mi si traci czasu na oczyszczanie ich samogonem, ktrego zostao ju bardzo niewiele. Samo si zagoi. Ostronie wycignem si, wparem pity w drzwi, a potem namacaem n i pistolet. Wszystko w porzdku, mona spa. Nie miaem wprawdzie budzika, ale rano obowizkowo kto powinien urzdzi mi pobudk - Kola albo Kruk. Nie ma si czym przejmowa. Absolutnie.

ROZDZIA 8
Wyprbowany dobry kopniak w ebra istotnie mona uzna za najlepszy sposb budzenia picego. Najlepszy nie tylko z powodu wysokiej skutecznoci, ale i z powodu powszechnej dostpnoci tego rodka. Ostatecznie wiadro z lodowat wod czy pudeko zapaek nie zawsze jest pod rk, a przyoenie

picemu cikim butem nigdy nie przedstawia wikszych kopotw. Jeden kopniak wystarczy zwykle, eby wyrzuci kadego z pocieli. Oczywicie, od jednego uderzenia nie kady pioch ocknie si od razu, ale co robi zwyky czowiek kopnity w ebra? Podrywa si na nogi, eby da w ryo. I o to wanie chodzi. Ale Wietricki tylko chrzkn, odwrci si na drugi bok i okry kocem gow. - O ktrej on si wczoraj przywlk? - spytaem Maksa. Ten ziewn i potar oczy knykciami wskazujcych palcw. Pomyla przez chwil, zanim mrukn: - le sformuowae pytanie. Po pierwsze nie przywlk si, tylko jego przywlekli. Po drugie, nie wczoraj, ale dzisiaj. O trzeciej nad ranem. - Nie wymdrzaj si. - cignem z Koli koc. Skuli si, mruczc co ze zoci. Przymierzyem si do nastpnego kopniaka. W zasadzie jestem dobrym czowiekiem, ale nie dzi o wicie. Mao tego, e nieznonie bolaa mnie gowa, a rkawy waciaka zacerowano wyjtkowo paskudnie, to jeszcze wbrew umowie Wietricki nie zjawi si w noclegowni ani wczoraj, ani dzisiaj. Obaj z Krukiem przez ca godzin czekalimy na darmo w pokoju i ju si wybieralimy, eby i uwolni go z ap inkwizycji, kiedy wpadem na pomys, eby zajrze do Maksa. Nie pojmuj, jak mi si udao utrzyma nerwy na wodzy, kiedy odkrylimy, e nawalony jak autobus Mikoaj chrapie sobie spokojnie u Kumy Jefimycza. - Pokaleczysz go! - Kruk odcign mnie od niemrawo szarpicego si Kolki, schyli si i zacz wciekle naciera mu uszy. - Ale z ciebie agent, Sopel! Wczoraj ani sowem nie zajkne si, ecie zaatwili przemieca! - Ale ja nie miaem z tym nic wsplnego - zegaem. Podrapaem si w swdzce rami i zapytaem: Skd ci przyszo do gowy, e to my? - Jak poszede do siebie, spotkaem znajomych chopakw. Cay wieczr mwili tylko o tym, jak to Bojarinowa jaki ucznik srebrn strza pooy. Kruk cisn gow Mikoaja i unis j nieco nad poduszk. - A jak tylko zobaczyem tego picego krlewicza, od razu zrozumiaem, o kim mwili. Sam nie moge powiedzie? - Jako si nie zgadao. I nie byo o czym mwi... - Oj, oj... Znaczy, takie rzeczy mimochodem robicie? - Skoczcie ju z tym przemiecem! - Maks z rozmachem waln o cian kantem doni. - Mikoaj to, Mikoaj tamto... Tfu! Wietricki wreszcie ockn si, odepchn rce Kruka, usiad na rozoonym wprost na pododze materacu i nawet otworzy oczy. - yjesz, Kola? - Maks wsta, zapi guziki, wetkn koszul za pas i, kulejc lekko na zranion nog, podszed do zawalonego ubraniami stou. W dugiej koszuli, ktr dosta od uzdrawiacza, byo mu gorco, ale od drzwi cigno chodem. - Jeszcze nie wiem - krtko, ale bardzo obrazowo wyrazi swoje uczucia Mikoaj. - To szybciej si orientuj. - Stuknem pici o do. - I we pod uwag, e jeli nie wyjdziemy za p godziny, to na sto procent bdziesz trupem! - A dokd tak si spieszymy? - Mikoaj przycisn obie donie do skroni, koyszc si z boku na bok. - Tak w ogle powinnimy wyj ju przed godzin. - Maks wcign sweter i wzi ze stou pas. - A dzi jest ju jutro? - Wytrzeszczy na nas oczy Wietricki. - A co ty myla? Zbieraj si do kupy, ale wawo! Podaem Koli elazny kubek z wod i rozejrzaem si po pomieszczeniu. - Gdzie twj uk? - Ley pod stoem, obok automatu. - Maks powcha ostyg zioow herbatk, wyj rozmoczon skrk cytryny i wypi reszt jednym haustem. - Jefimycz powiedzia, e ko jest pknita. - Kiedy dasz rad normalnie chodzi? - Niewiele brako, abym zawy. Ale towarzystwo! Kulawy i dwaj skacowani - Kruk ju od rana zdy podleczy si gorza, ale sto gramw samogonu na dugo nie wystarczy. Ja zreszt te nie byem cakiem zdrw. - Jak obiecaem wczoraj przed obiadem... W otwartych drzwiach pojawi si uzdrawiacz, ktry spojrza na nas bez cienia umiechu na twarzy. Ciekawio go chyba, czy nie zanieczycilimy pokoiku. - Tu si o was rni wypytywali - doda z zagadkow intonacj. - A niby kto? - najey si Kruk, kadc do na kolbie mini uzi. Maszynka niezwykle skuteczna na bliskie odlegoci, ale skd on bierze do niej amunicj? Jak by nie patrze, naboju parabellum kaliber dziewi w pierwszym lepszym sklepie z broni si nie dostanie. A moe u nas te zaczli co wyklepywa? - Dziki, Kumo Jefimyczu, dalej to ju ja sam... Na progu pojawi si mnich, ktry odsun na bok uzdrawiacza. Obszerna riasa skrywaa sylwetk, ale gotw bym przysic, e przed wstpieniem do

klasztoru wity m zajmowa si zapasami albo cik atletyk. Obtuczone knykcie i nieco spaszczony nos te wiele mwiy. Gdzie go ju widziaem. No tak, to ten diakon, ktry oglda podwrko Miszki Riachina. Czego tu szuka? Nie wiem, ale sdz, e nic dobrego z tego nie wyniknie. Sdzc po tupocie milicyjnych butw w korytarzu, mnicha nie da si zby byle czym. - Przyszlicie wrczy nam nagrod? - Umiechnem si z przymusem. - ucznik ju wczoraj otrzyma sto rubli z klasztornej kasy. - Diakon spojrza na Mikoaja. Ten kiwn gow, zmruy oczy i przyoy do do czoa. - Wic jaka to niezmiernie pilna sprawa was tu sprowadza? - zapytaem najbardziej spokojnym tonem, na jaki mogem si zdoby. Ale zasunem. Nie wiedziaem nawet, e tak potrafi! - Obchodzimy teraz wszystkich ludzi, ktrzy mieli kontakty z Bojarinowem... przemiecem. Sprawdzamy, czy nikogo nie zarazi. - Diakon umilk na chwil, szukajc odpowiednich sw. Pokiwaem gow. Owszem, jeeli pojawi si kolejny przemieniec, kopotw bdzie co niemiara. Rozumiaem, do czego pije. Ale zadanie mu powierzono! Z jednej strony za zatrzymanie czonka Patrolu na trasie kodeks przewiduje surowe kary, z drugiej wypuszczenie z osady zaraonego czowieka te nikomu si nie umiechao... - Ciebie mg podczas walki drapn... - mnich celowo zawiesi gos, nie dopowiedziawszy myli do koca. Co, myla, e zemdlej? A niedoczekanie! - Prosz bardzo - wyjem z plastikowego portfelika na dokumenty przecity na p zeszyt i podsunem go pod nos witemu mowi. - Co, zaszczepili was przeciwko wilczym i innym jadom? - zapyta ze zdziwieniem mnich po przejrzeniu zawartoci zeszyciku. Pieczcie i podpisy zbada ze szczegln uwag. - Owszem. Przez dwa miesice ledwo rk mogem rusza. - Odebraem ksieczk zdrowia. - No c, to do was wicej nic nie mam. - Mnich wyszed z pokoju. - Niech was Bg chroni... Kruk zdj do z rkojeci uzi, zamkn oczy i spojrza mi w twarz. - Nie syszaem nic o szczepieniach, ktre chroni przed zaraeniem po ukszeniu przemieca. - Bo takich nie ma. - Wsunem dokumenty do kieszeni. Ukszenia przemieca lub wilkoaka w ogle rzadko kto przeywa. Paszcz maj te bestie, e daj Boe zdrowie! - Znaczy, nabrae ojczulka? - zapyta Kruk, postukujc w zadumie palcami we framug drzwi. - Eje, Sopel, a ty po nocach wy nam nie bdziesz? - Zaniepokoi si Mikoaj, ktry po wypiciu szklanki wody poczu si nieco lepiej. - Nie bd. - Na pewno? - A ty czym si martwisz? - Maks nie przepuci okazji zakpienia z towarzysza. - Przecie jeste ucznik Wilkobjca. - Przemiecem moe zosta tylko ten, kto ma do tego genetyczne skonnoci. - Postanowiem rozadowa sytuacj. - Przy werbunku do Patrolu sprawdzaj wszystkich pod wzgldem odpornoci przeciwko magicznym wpywom, odchyek od normy psychicznej i tej wanie genetycznej podatnoci. - I co? - Mikoaj wsta z pryczy i rozejrza si niespokojnie. - Maks, a gdzie tu jest klopik? - Korytarzem na prawo, ostatnie drzwi. - Ja jej nie mam. - Nie udao mi si ukry umieszku, gdy z naga pozieleniay Mikoaj, zatykajc doni usta, wypad z pomieszczenia. I tak mia szczcie - toalety zwykle umieszczano na zewntrz. - O tym wanie wiadczy zapis w mojej ksieczce zdrowia. Rozumiecie teraz? - No dobra, Sopel, co si tak rozindyczye umiechn si Kruk. - Ja tylko tak, dla twojego dobra... - No to si udao. - Postanowiem nie dry tematu. Gdybymy z Maksem nie mieli odpowiedniego stempelka w ksieczce zdrowia, do tej pory po spotkaniu z wilkoakiem gnilibymy w szpitalu. - Posuchaj, Sopel, a u mnie ten stempelek jest zupenie zamazany, ni cholery nie rozrnisz. - Maks zacz oglda odpowiedni zapis w swoich dokumentach. - A po co ci to? Niebieska piecztka. - A co napisano? - Nie wszystko jedno? - Usiadem na opuszczonej przez Wietrickiego pryczy. - A jak si czowiek zarazi, mona to wyleczy? Maks zamkn zeszycik i schowa go do wewntrznej kieszeni kurtki. - Mona. Srebrn kul w skro. - Kruk przystawi palec do gowy. - Zgadza si, to jedyny sposb - przytaknem. Ale podobno s preparaty na bazie srebra, ktre blokuj transformacj i oczyszczaj mzg podczas peni. - Nie przeszkadzam? - W otwartych drzwiach pojawi si chudy, jasnowosy mniej wicej

dwunastoletni chopaczek. - Czego chcesz? - Kruk obrzuci taksujcym spojrzeniem poatane walonki i wywiechtan kurtk przybysza. - Proponuj... - Niczego nie kupujemy - Maks przerwa mu ostro. - Ale konie... - Chopak mi w doniach swoj uszank. - Nie zrozumiae? Niczego nie potrzebujemy! Kruk ruszy w stron chopca. - Konie? Poczekaj - zainteresowaem si. - Jakie konie? - Wycie je widzieli - pospiesznie zacz chopak. - Wczoraj was tu przywiozy. - Miszki? - domyli si Maks. - A ty co za jeden? - Miszki, Miszki... - Chopak pokiwa gow niczym chiska laleczka. - A ja jestem jego krewniak. Fiodor Riachin. - No dobrze, ale co ty masz do tych koni? - Maks nie zwrci uwagi na wycignit do zawarcia znajomoci do chopaka. - Czy te konie nie powinny dosta si jego dzieciom? - Jakim dzieciom? - zdziwi si Fiodor. - Miszka nie mia dzieci. - Nie mia? - Nie to, ebym si osobliwie zdziwi. Mam on i czwrk dzieci... Prosz, prosz... - Nie mia. Wszystko na mnie przeszo - potwierdzi chopak. - Nie wierzycie, zapytajcie Kum Jefimycza. - I sprzedajesz konie? - Sprzedaj. - A do nas po co przyszede? - wycedzi Kruk. - No... - Chopak troch si zmiesza. - Bo wycie dostali nagrod za przemieca... - I co z tego? - Maks podrapa si po zaronitym szczecin podbrdku. - Bo pieniki musz si toczy. - Chopak niemal natychmiast odzyska rezon. - I dlatego proponuj wam te konie. Midzy nami mwic, wietna lokata kapitau. - Jaka, do cholery, lokata? - umiechnem si, cmokajc jzykiem. Podapa u wujka uczone sowa, skubany... - Biorc pod uwag, jakim wistwem Miszka je karmi, nawet na miso nam si nie zdadz. - A po co na miso? Ja je razem z saniami sprzedam. - Sanie sprzedajesz? - Wzi byka za rogi Wietricki, ktry wanie wrci do pokoiku. - A ile chcesz? - Trojaka. - uczniku, a czy ty przypadkiem wszystkich pienidzy wczoraj nie przepie? - Niby obojtnie, ale z ukrytym podtekstem zapyta Maks. - Nie, inni stawiali. - Mikoaj nie poj aluzji, a moe specjalnie nie zwrci na ni uwagi. I co z nim zrobi? Kto tak zaatwia interesy? Zasadniczo te sanie nie s nam potrzebne, ale gdyby udao si je tanio kupi, to czemu nie? Nie bdziemy przecie bez przerwy dreptali pieszo. - Za takie zdechlaki wicej ni ptoraka grzech da - postanowiem troch si potargowa. - Co? Ptoraka za konie z sami? - Wytrzeszczy oczy Fiedka. - Nie rozmieszajcie mnie. Dwie i p stwy, ani kopiejki mniej! - Taaaak? A czym te koniki w drodze bdziemy karmi? - Zamachaem rkami. - Ju jutro padn bez arcia. Gra siedemdziesit pi rubli! A i to tylko przed wzgld na pami Miszy. - Akurat! - Chopak nie zamierza si podda. Niby nie ma czym ich karmi? Mona pomyle, e szary mech tylko u nas ronie! Mog wam doda worek owsa i dwa worki siana... - Stwa. I koniec targw - zoyem ostatni propozycj. Wietrickiemu akurat sto rubli powinno jeszcze zosta. Nie miaem najmniejszej ochoty na wydawanie moich pienidzy. - Ile? Przecie wy w Forcie na samym misie wicej zarobicie! - Po tym, jak nie wiadomo jakim wistwem byy karmione? - A kto tam o tym bdzie wiedzia? - Fiodor przytoczy elazny argument. - Posuchajcie. Jak wy nie kupicie, sam do Fortu pojad. - Dobra, zrbmy tak... - zamyliem si. - Kola, ty w ten interes swoje pienidze woysz? - Jasne - zgodzi si bez wahania Wietricki. Od razu wida, e ma lekk rk do grosza. - Damy ci sto rubli zotem... - Podniosem AKM. I tak nie mielimy ju do niego amunicji. Odwrciem si do Fiodora. Ten zblad, cofn si o krok i opar plecami o cian. - I automat. - A na co mi ten gruchot? - Chopak znw odzyska rezon. - Twoja sprawa. Zechcesz, sprzedaj, nie, to sam korzystaj. - Umiechn si Kruk. - To co, dogadalimy si? - zapytaem.

- A, czort z wami. Stoi - zgodzi si Fiodor, widzc, e wicej z nas nie wydusi. Chyba si zreszt nie spodziewa, e dostanie wicej ni setk. - Dawajcie zoto. - Poczekaj - zatrzymaem go. - Maks, skocz do Kumy Jefimycza i dowiedz si, czy chopak nie zega o tym spadku. Fiodor nad si z uraz, Maks wrci po kilku minutach, kiwn gow. - W porzdku. - To chodmy obejrze towar. Rozliczymy si na miejscu. - Oddaem chopcu AKM. Po co mi dwiga dodatkowy ciar? I nagle przysza mi do gowy nieoczekiwana myl. - Chopaki, a czy kto z was umie si obchodzi z komi? Bo ja nie. Mikoaj i Maks pokrcili gowami. - A co w tym skomplikowanego? - zdziwi si Kruk. - Zaprzc i wyprzc to i ja mog. - Ty?! A skd umiesz? - Do mojej baby, gdy w Sosnowym ya, czsto jedziem i wtedy si nauczyem. - Wspaniale... Co bymy bez ciebie zrobili... - wymamrotaem. W razie czego, w Ludinie odsprzeda si zwierzta. A jak nie, oddamy je rakarzowi. Forsy na tym nie zrobimy, ale i strata bdzie mniejsza. - To chyba wszystko, bierzemy sanie i w drog... - A niadanie? - zaniepokoi si Maks. - Mymy ju zjedli u Jakowa. - Podrapaem si po karku. - Kola, a ty co by przeksi? Wietricki znw pozielenia, ale wzi si w gar i wydusi z siebie co w rodzaju odmowy. - Sam widzisz, Maks. W drodze co chapniesz. Zarzuciem na rami brezentowy worek. - Fiodor, nie zrobiby nam kilku kanapek. eby transakcj zaje... - A zrobi, czemu nie. Taki zwyczaj. Po godzinie wyjechalimy ze wsi. Droga na pnoc cigna si wrd ponurych pl. Lasy powinny zacz si dalej, tu spod niegu tylko gdzieniegdzie sterczay resztki pniakw. Pnocno zachodni wiatr, ktry zacz d jeszcze wczoraj, w nocy tylko si wzmg i na polach taczyy jzyczki dujawicy. Nie podobaa mi si ta pogoda. ebymy tylko nie trafili na nien zamie... Nie, mimo wszystko zakup sa okaza si bardzo szczliw inwestycj. Bez nich nasza kompania inwalidw zaraz po wyjedzie musiaaby si zatrzyma na postj, z ktrego bymy dalej nie ruszyli. A tak, wszyscy bylimy wawi i jdrni jak ogreczki. Powozi podpity Kruk, ktry podnis tylko konierz kurtki. Maks z automatem w rkach wycign uszkodzon nog i popatrywa w ty i na boki drogi. Mikoaj od czasu do czasu wychyla si przez lew burt i zostawia na niegu dugie lady po wczorajszych zakskach. I a robiem to samo z prawej strony, ale rzygaem ju tylko ci, wic moje wzory byy znacznie skromniejsze i mniej barwne. Psiakrew, wygldao na to, e wczoraj jednak dorobiem si wstrznienia mzgu. - Przesta - zatrzymaem Kruka, ktry kolejny ju raz wyciga zza pazuchy plastikow ptoralitrow butelk, W butli bulgota jeszcze wicej ni litr samogonu. - ucznik, golnij sobie - zaproponowa Kruk, zezujc na mnie. - Wyrzygam - wzdrygn si Mikoaj. - Wyrzygasz, to poprawisz. - Rzygn, zanim zd przekn. - Dawaj tu ten cycek - poleciem, widzc, e Kruk nie zamierza zakrca butli. Narbie si i kto koni dopilnuje? Wetknem butelk do swojego plecaka, spojrzaem w niebo. Zacigno si. Matowa plama soca, ledwo widoczna zza biaej zasony, zacza si ju chyli ku zachodowi. - I co, Kola, ulyo ci? - Maks podrapa si w czoo luf automatu. - Nieee... - Zostaw karabin - poradziem Maksowi. - Mzg sobie rozwalisz, a my potem bdziemy musieli sanie czyci. - Prawo zachowania przyjemnoci: im lepiej byo wczoraj, tym gorzej dzisiaj. - Maks uoy sobie abakana na kolanach. - Owszem, wczoraj mio byo - Mikoaj westchn marzycielsko. - Zimna wdeczka, ania, dziewczynki... - Dziewczynki? Dziewczynki to bardzo dobrze - zgodzi si z nim Maks. - Byle tylko czego nie zapa. - Mylisz? - zaniepokoi si Kola. - Oczywicie, uczniku, a jake - z absolutn powag w gosie potwierdzi Maks. - Ale nie przejmuj si. Leczenie syfa to najlepszy sposb na pozbycie si nadmiernej niemiaoci. - Aeby ci...

- Maks, uspokj si - poprosiem. Podapa to u Szurika Jermoowa, ktry mia takich powiedzonek po dwa na kad okazj. Najlepsze lekarstwo na wszystkie choroby - cyjanek potasu. Najlepszy rodek na mdoci - dwa palce w gardo. I jeszcze ca mas innych, bardzo cynicznych i absolutnie niecenzuralnych. - A bo co? - Maks nawet nie stara si ukry umieszku. - Ty, Kola, przesta si gry. W Forcie faktycznie bez trudu co zapiesz. - Postanowiem chopaka uspokoi. - W Wilczym bardzo takich rzeczy pilnuj. - Mamy problemy - odezwa si niezwykle jak na niego milczcy i zamylony Kruk. - Co takiego? - Podniosem sztucer. Maks chwyci automat i rozejrza si po bokach. Wilki? A moe co gorszego? W tak zamie przy lazurowym socu rne drastwo z nor moe powyazi. - Wiatr si wzmaga - wyjani Kruk. - I co z tego? - odetchnem z ulg. - Bdzie niena burza. Trzeba poszuka kryjwki. - A skd ci to przyszo do gowy? - mrukn Maks z powtpiewaniem w gosie. W tej samej chwili poryw wiatru rzuci mu w twarz gar niegu tak, e musia podnie konierz. Ja opuciem czap na oczy, a Mikoaj poprawi szerokie plastikowe okulary. - Rozejrzyj si uwanie - warkn Kruk. Wiatr wzmg si jeszcze bardziej, widoczno spada do dwudziestu metrw. - Popatrz, to chyba skrzyowanie na rda? - zapytaem. - Co ty, mnie pytasz? - prychn Kruk. - Ja jestem patrolowym, czy ty? W tym momencie ze nienej mgy wyoni si drewniany sup z przybitym do drogowskazem. Wytyem wzrok, osoniem oczy doni. Na jednej desce napisano: udino - Wilcze Legowisko. Gdy dojechalimy do skrzyowania, zobaczylimy drug tabliczk: rda - Sosnowy. - Patrzcie, gdzie na lewo powinna by przesieka - zawoaem, usiujc przekrzycze wycie wiatru. Oj, eby tylko nie przegapi. Wiatr gna z szybkoci wciekego byka, wciska za konierz nieustajcy potok niegu. Niewiele brako, a minlibymy przesiek. Wska przecinka pomidzy drzewami migna tylko na chwil i zaraz znika. - Zawracaj! - rykn Wietricki, szarpn Kruka za rami, wskazujc przejazd. Kruk machn doni, skierowa konie w przesiek. Koyszce si w porywach wichury gazie niemal nas dotykay. Wiatr wzmg tu swoj si niby w tunelu aerodynamicznym, wbija w skr lodowate igieki. Cae ciao natychmiast zmartwiao, a szyj i nadgarstki zacz ama bl. Na szczcie do szybko wyjechalimy na rozlegy, oczyszczony z drzew plac, gdzie napr wiatru zela. Porodku polany, przez zason niegu, wida ju byo zarysy otaczajcej chutor ciany. Dotarlimy! Teraz eby nas tylko do rodka wpucili! - Ani sowa, e jestemy z Patrolu - uprzedziem wszystkich. - Jedziemy do Mglistego po skry szarkw. - A bo co? - Do udina bliziutko, jeszcze zamelduj o nas rangersom. - Tak, to moliwe - zgodzi si ze mn Kruk. Z dziesi minut targaem za rczk dzwonka. Gdy niemal stracilimy nadziej, e nas kto usyszy i zaczlimy si zastanawia, kto powinien przele przez mur, elazna pytka zakrywajca judasza odsuna si w bok. - Czego chcecie? - usyszelimy przez wycie zamieci. - Przeczeka nieyc! - wrzasnem, podchodzc do drzwi. - Przenocowa? - Nie. Przeczeka! nieyc przeczeka! - ryknem ponownie. eby nas tylko wpucili. Jeli wiatr nie ucichnie, o noclegu bdzie jeszcze czas pogada wieczorem. - A cocie za jedni? - Myliwi! Bdziemy polowa na szarki w Mglistym. - Ilu was? - Chutornik przesun si w bok i sprbowa przebi wzrokiem zadymk, eby sprawdzi, czy kto tam jeszcze nie kryje si z boku. - Czterech ludzi, ale potrzebne te schronienie dla koni! - Zachodcie. - Grube, dbowe skrzydo bramy cofno si odrobin. Obaj z Maksem naparlimy mocno na wrota. Moj uwag zwrciy masywne, elazne zawiasy i brak na nich ochronnych run. Dziwne... Mieszkaniec chutoru w dugiej futrzanej opoczy z kapturem zupenie zakrywajcym twarz odszed na

bok, dajc przejazd saniom. Wiatr zrzuci mu kaptur z gowy, dziki czemu zdyem si przyjrze pocigej, chudej twarzy gospodarza. Cakiem jeszcze mody chopak wyglda jak kto, ktry wsta z ka po cikiej chorobie albo by duszy czas niedoywiony. Z powodu silnie zarysowanych ukw brwiowych jego oczy wydaway si gboko zapadnite. I zupenie przemarz na tym dworze, biedaczek. W twarzy ani jednej krwinki, wargi sine... - Maks, jak tam noga? - Zapytaem, zamykajc swoje skrzydo i opuszczajc zasuw. - Co? Noga? - Maks opuci do, ktr zasania twarz przed wiatrem. Na dziedzicu byo znacznie spokojniej, wydawao si nawet, e nieg nie wali tak gsto. - Normalnie, nie boli. Bardzo dobrze, wida, e Kuma Jefimycz nie bierze pienidzy za darmo. Wyjem z sa worek i rozejrzaem si dookoa. Obszerny dziedziniec ograniczay dom mieszkalny, chlew i szopa. Albo stajnia. Ot, ley tam jeszcze nie zamieciony koski nawz. Naprzeciwko bramy wystawa z gbokiej zaspy drewniany daszek, a przy nim studzienny uraw. Parterowy dom mieszkalny przypomina dugi barak. Przez wskie pozasaniane okiennicami otwory okien nie przecisnoby si nawet dziecko. Z dwu kominw, z dachu wystaway jeszcze dwa inne, bi dym. Sam dach kryty by som, ale pod ni dostrzegem solidne gonty. Dziwne, e nigdzie nie byo wida zwierzt domowych, nawet psy nie szczekay. A w ogle tutejsi niezbyt bogato yli, rzecz zwyczajna dla niewielkich chutorw. - Dokd mona wprowadzi konie? - zapytaem chutornika. - Wyprzgajcie i idcie do stajni, s tam jeszcze wolne boksy. - Chopak wskaza szop stojc naprzeciwko baraku. Maks podszed do stajni, otworzy jedno skrzydo szerokich drzwi. Gdy mozoli si z ryglami zamykajcymi drug poow, machnem rk na Kruka: - Podjedaj. Szopa chocia troch osoni zwierzta przed niegiem. Maks wreszcie upora si z drzwiami i wszed do stajni. - Pjd, zobacz, gdzie mona konie umieci wyjani. Aha, akurat kto mu uwierzy. Najwyraniej chcia si troch ogrza. Sprbowaem do koca otworzy drzwi, ale nagromadzony nieg mocno mi w tym przeszkadza. Trzeba byo naprze ze wszystkich si. Wietricki zeskoczy z sa, zarzuci na plecy worek wraz z przywizanym do niego ukiem, a potem zacz otwiera drugie skrzydo. Udao mu si to bez trudu - od jego strony napadao znacznie mniej niegu. - Potrzymaj. - Oddaem mu sztucer i worek, po czym znw naparem na drzwi. - Sopel! - okrzyk Maksa oderwa mnie od tego zajcia. Wyprostowaem si, lekko rozdraniony. - Co jest? Po co tak krzycze? Nie mona podej i normalnie powiedzie? - Sopel! Chod tu! Szybko! Zaklem pod nosem i polazem do stajni. Niczego nie rozumiejcy chutornik obejrza si na sanie i ruszy za mn. - Czemu si drzesz? - warknem na Maksa, ktry podskakiwa niespokojnie obok przywizanego do supka konia. Owszem, ko... Owszem, nie wyprzgnity... Wygldao na to, e chopak przed chwil skd tu przyjecha. Teraz byo wiadomo, czemu taki zmarznity. Ale choby mnie krajali, nie byem w stanie zgadn, czemu. Maks si tak drze? - Klejmo! Spojrzaem uwaniej, obejrzaem wypalon na koskim zadzie cech. Bardzo prosty wzr. Okrg wpisany w trjkt. Z tyu dolecia szelest krokw, Wyrwaem z kabury colta i byskawicznie si odwrciem. Wszystkie wtpliwoci - w kocu ko z cech Dolnego Chutoru mg si tu znale z rozmaitych powodw - rozwiay si natychmiast, gdy spojrzaem w dziko byszczce oczy chutornika. Nacisnem spust, chopak zachysn si wasnym wrzaskiem - cika kula wystrzelona prawie z przyoenia trafia go w czoo, rzucia w ty na podog. Wampir wyszczerzy ky i unis si na okciach, ale strzeliem mu dwa razy w pier - raz w lew, raz w praw stron. Nie pamitam ju, kto mi mwi, e krwiopijcy maj po dwa serca. Kule kalibru czterdzieci pi rozwaliy ebra i powinny zrobi sieczk z wntrza klatki piersiowej, ale nie byo co si certoli, miaem w magazynku nadpiowane naboje i pierwszy wystrza w ogle rozwali wampirowi p czaszki. Jeeli tego potwora nie zatrzymaa dziura wielkoci pici, wyrwana w potylicy... - Maks! Kruk! Trzyma mu rce! Kola, wycigaj osinowe strzay! - syknem jednym tchem, wetknem gnata w kabur i wyrwaem z pochwy n. Maks chwyci drgajc rk wampira, zwali si na ni caym ciaem. Kruk, ktry w tej chwili wpad do stajni, postpi mdrzej: porwa spod ciany widy i z rozmachem przybi nimi praw rk krwiopijcy do

desek podogi. - Trzymaj drzwi! - Mj okrzyk zmusi do dziaania krccego si wok nas Wietrickiego. Padem na kolana wprost w kau czarnej krwi, lew rk chwyciem wampira za wosy, odcignem jego gow w ty i ostro uderzyem noem. Klinga wbia si w odsonite gardo. Ostrze z chrzstem rozcio krta, w twarz trysna mi struga krwi. Do jakby porazi mi adunek elektryczny, ale nie przerywaem - nadal wbijaem i wyrywaem n. Zabolaa mnie rka rozdarta pazurami przemieca, a klinga noa z ciemnoniebieskiej staa si czarna. Szyja krwiopijcy przeksztacia si w jedn wielk ran, ale stwr wcale nie zamierza zdycha. Przeciwnie, robi wszystko, co moliwe, ebymy to my pozdychali: jego prawa noga uniosa si w gr i wygiwszy si pod niemoliwym wprost ktem uderzya Maksa w czoo. Chopak pofrun pod cian, jakby go so kopn. - A-aaa! - Brzk ciciwy zmiesza si z dzikim wrzaskiem Wietrickiego. - Maks, pom mu! - wycharczaem, usiujc osoni ramieniem szyj od uwolnionej rki wampira. Mj n ugodzi go w krgosup i ugrzz pomidzy dwoma krgami. Szarpnem w lewo i w prawo, dziki czemu udao mi si uwolni bro. Powtrzyem pchnicie w to samo miejsce. Od drzwi dobiego szczeknicie krtkiej serii na dwa naboje. Abakan. Trzecie pchnicie okazao si wreszcie skuteczne klinga przecia rdze krgowy. Ciao wampira wygio si w agonii, ja jednak nie przestawaem bi noem, dopki jego eb nie zwis mi w doni na wosach. No, co, bydl, sprbuj wyhodowa sobie now makwk do ciaa! Albo nowe ciao do gowy! Rzuciem obrzydliwe trofeum na koniec stajni, gdzie w boksach miotay si ogupiae od zapachu krwi i odgosw szamotaniny konie. Zaraz potem rozlego si kilka wystrzaw z karabinu, a przywizany naprzeciwko drzwi ko stan dba, zamci w powietrzu kopytami i run na ziemi. Oho! Powinienem da nura pod cian, zanim co tu wleci. Wsunem n do pochwy, uwolniem rami, w ktre martwym chwytem wczepi si wampir, obejrzaem si sprawdzajc, co z chopakami. Maks ukry si z drugiej strony drzwi i przeadowywa automat. Kruk ostronie wyglda zza pionowego grubego wspornika dachu. ruciny uparcie wyryway drzazgi drewna ze cian i futryny. Przyparli nas do muru, zmusili do ukrycia si i wstrzymania ognia. A jak wampiry przebiegn przed podwrko do stajni, to z nami koniec. Podskoczyem ku drzwiom, wyjrzaem i odepchnwszy na bok Wietrickiego, ukryem si za cian. W miejscu, gdzie przed chwil bya moja gowa, z futryny znw prysy drzazgi. Gruby rut. Zdyem jednak dostrzec najwaniejsze. Po pierwsze, do rzeczy zostawionych na saniach i samych sa nie uda nam si dotrze - przestraszone strzelanin konie pognay w przeciwlegy kraniec dziedzica, gdzie zostay zastrzelone przez mieszkacw chutoru. Po drugie, wampira ze sterczc z boku strza przed chwil wcignito do domu, czyli z minuty na minut naley si spodziewa nowego ataku. Trzeba choby kosztem wasnej krwi zmusi ich strzelcw do zaprzestania ognia. Mikoaj ze swoim ukiem teraz nic nie mg zdziaa: niezbyt grube deski domu doskonale chroniy przez strzaami. Ale kule, to inna sprawa... Oczywicie, zwyky ow wampira nie uspokoi, ale jak pocisk trafi, w bro... pocisk... Gdzie mj worek? Czyby Wietricki go rzuci? O, jest! Wyjem z worka torb z granatami, rzuciem j po pododze do Maksa. Zaraz urzdzimy wampirom bal. - Przygotujcie si! Maks, jeden granat, ale tylko do sieni. Ja i Kruk bdziemy ci osania. Na trzy! Raz. Maks przesta grzeba w torbie, przylgn do ciany i znieruchomia z granatem w doni. - Dwa. Podniosem z podogi sztucer, stanem obok drzwi. - Trzy! Wychyliem si zza ciany, strzeliem grubym rutem w okna sieni i zaczem wali kulami w niezbyt wyranie widoczne przez nieg sylwetki mieszkacw chutoru. Wychylony zza podpory Kruk seriami blokowa drzwi baraku. Kiedy si cofn, wyskoczy Maks i rzuci granat. Odpowiedzi by pojedynczy wystrza. Maks sykn z blu, odskoczy w bok i chwyci si za rami. Potem zagrzmia wybuch. - Mocno dostae? - zapytaem, kadc rozadowan bro na pododze. - Nie, tylko kilka rucin. - Skrzywi si. Ostronie wyjrzaem przez drzwi i chrzknem z satysfakcj: z sieni zostay tylko cz ganku oraz rozrzucone po poowie dziedzica deski i szczapy. Nawet jeeli tamci maj jeszcze karabiny, niech sprbuj si przymierzy przez te swoje strzelnice... - Osaniajcie mnie! - Na dachu rozleg si jaki szelest. Wyrwaem colta z kabury, wyskoczyem za drzwi. Zobaczyem zaczajonego na dachu wampira i w pierwszej chwili trudno mi byo si zmusi do strzau - chopak wyglda na dziesicio-, czy dwunastoletniego smarka. Niewiele brako, a bybym przypaci yciem t krtk chwil rozterki - wampirek ju si spry do skoku, kiedy podniosem do z pistoletem. Dwie kule trafiy w pier, rzuciy chuderlaka w powietrze. Nie zdoa utrzyma si na dachu i

spad w nieg przez stajni. Natychmiast odtoczy si w bok i wsta. Ale dosta w krta osinow strza i zatrzepota w skurczach agonii. No, jednego mniej... Z domu wypady dorose wampiry, pognay ku nam przez dziedziniec. Brzkna ciciwa, wampir odskoczy w bok i strzaa bzykna z rozczarowaniem, wbijajc si w cian baraczku. Wystrzeliem dwa razy - pierwsza kula chybia, ale druga rozniosa czubek gowy biegncemu z lewej. Skoczyem do stajni. Ot co, przed strzaami potrafi si uchyla. Maks, ktry zaj moje miejsce, wsadzi dwie kule w brzuch wampira pdzcego na przedzie, ten zachwia si i dosta strza w biodro od Mikoaja. Ostatni nietknity wampir pozbiera swoich rannych, potaszczy ich do domu. Uff... bdzie chwila spokoju. - Maks, strzelaj do tych stworw, gdy biegn. Kola, ty walisz w rannych. - Przeadowaem colta. Dwie ostatnie kule w magazynku powinny by z krysztakami wydobytymi z rozproszonych oowianych os. Dobrze byoby oszczdzi je na inn okazj, ale c... - Zostao mi tylko siedem strza - uprzedzi Kola. - Kiepsko. Trzeba std zmiata. - Kruk rozglda si po stajni. - Mylisz, e jeszcze raz zaatakuj? - Maks ociera pot z czoa. - Jasne... - Splunem. Pod mostkiem czuem niepojty ucisk, ktry narasta z kad chwil. Strach? Najwaniejsze, to nie da si otoczy. - Nie da rady... Piciu! - Wygldajcy na dziedziniec Maks otworzy ogie. Kruk natychmiast go wspar. Bojc si dosta od przyjaciela, przysiadem i cztery razy pod rzd wystrzeliem w najbliszego wampira - znajomy dra - szybko mu si czaszka zasklepia! Dwie kule poszy gr, trzecia trafia go w splot soneczny, a czwarta zahaczya o rami i odwrcia spowolnionego ju krwiopijc bokiem. Zobaczyem ran w plecach. Dwa wampiry, zbite z ng seriami automatw, potoczyy si po ziemi. Rozleg si dziwny, wibrujcy dwik, w oczy jakby sypno drobnym piaskiem, ale nieprzyjemne wraenie niemal natychmiast ustao. Magia? Wietricki, ktry prawie wpad na mnie, zdy wypuci dwie strzay. Jedna znika w oknie baraku, druga oderwaa wampirowi ucho - skubaniec zdy ju doj do siebie po serii z automatu - i utkwia w cianie. Unikajc dalszych strat, wampiry rozbiegy si i ukryy w domu. Szybko biegaj, przekltnicy... Mikoaj podskoczy do lecego na pododze Kruka, odcign go na bok. Chopak odzyska przytomno, potrzsn gow i usiad. Gdyby Maks i Kola nie mieli amuletw, tego ataku bymy nie przeyli. Nawet mnie troch si oberwao. Ale w nocy nasze amulety przed magi krwi nas nie uchroni. Mikoaj podszed do mnie, oddychajc ciko. - Co to byo? - Zwiad bojem. - Wziem sztucer, rozpiem patrontasz. Na mj rozum zwiad by cakiem udany. W sumie stracilimy dwie strzay z osinowymi drzewcami, a liczba wampirw nie zmalaa. - ... rrrwa ma! - westchn Maks z jak dziwn tsknot w gosie i podnis automat. Wyjrzaem przez okno i oniemiaem: przez podwrko niespiesznie sza ku nam kobieta. Czarne wosy zwisay luno poniej ramion, na ich tle skra wygldaa na nienobia, Szafirowe oczy o pionowych renicach patrzyy na nas z pogard i nienawici. Miaa na sobie dugi, podbity futrem paszcz, ktrego rozchylone na piersi poy odsaniay jaki amulet. - Strzelaj! - wrzasnem, rzuciem sztucer na podog i wymierzywszy colta, nacisnem spust. Pudo. Po niegu pobiegy ku kobiecie fontanny rozbryzgw niegu spod kul, ale tu przed jej nogami seria posza bokiem. Wietricki westchn gono i zwolni ciciw. Strzaa poleciaa prosto w pier wampirzycy, ale w odlegoci kilku krokw od celu chybna si w bok i wbia w cian baraku. Zza drzwi wypad jaki wampir i skry si za plecami przekltnicy. Oni nas zaraz porozrywaj na strzpy! - Nie strzelajcie! - Udao mi si przyjrze wietlistemu amuletowi. No, no... Uniosem pistolet, ktry nagle zaciy mi w doni, strzeliem kobiecie w pier. Masz, bydl! Kula z krysztakiem, natknwszy si na ochronne pole amuletu, eksplodowaa, oblewajc wszystko pomaraczowym blaskiem. Kobieta cofna si o krok, otaczajce j pole siowe rozbyso niebieskaw powiat i wyranie wgio si do rodka. Nie tracc czasu, posaem ostatni kul. Wybuch przebi pole ochronne, ktre ju si odtwarzao, pomaraczowy pomie osmali twarz wampirzycy i odrzuci j kilka krokw wstecz. Skradajcy si za ni krwiopijca chwyci towarzyszk pod pachy i wcign do domu. - Maks, szykuj granaty! - Zabraem si do nabijania sztucera. Nastpnego ataku nie odeprzemy, trzeba std wyrywa, pki zostao nam jeszcze kilka osinowych strza. Podrzuciwszy na doni miedzian kul, przerobion przez Bori na granat zapalajcy, nie bez alu woyem j ponownie do wora, Nie wiadomo, jaka magia ochrania baraczek. Lepiej nie ryzykowa. - Co robimy? - Przebijamy si! - Wyjem z plecaka butelk samogonu. - Kruk, zajmij si komi.

Kruk, ktry zupenie ju doszed do siebie, pogna w gb stajni ku boksom. Zaraz potem dobieg stamtd trzask wystrzaw i renie przeraonych zwierzt. Szkoda koni, ale c robi. Nie ma czasu na ich uspokajanie czy zaprzganie. Zarzuciem worek na plecy, otworzyem butelk i zaczem polewa drewniane ciany i som samogonem. Jeeli wampiry bd miay na karku waniejsze sprawy - na przykad gaszenie poaru nie od razu zdoaj puci si za nami w pogo. Szczknicie zapalniczki - nad kauami samogonu pojawiy si niemal niewidoczne, niebieskawe ogniki. Wyrwaem zawleczk, wyskoczyem na dwr, cisnem granat w otwr drzwi baraczku, porwaem sztucer i skoczyem ku wrotom. Z tyu zagrzmia wybuch i na wszystkie strony prysy szcztki ganku. eby tylko nikogo z naszych nie zahaczyo... Zza rogu wyskoczy wampir, rzuci si na mnie i run w nieg ze strza sterczc z brzucha. Maks wybieg do przodu, podskoczy do bramy i odsun na bok ciki rygiel. Gnajcy za nim Kruk i Wietricki powstrzymywali ogniem wampiry, gdy my cignlimy na siebie wrota, chwyciwszy za elazne skoble. Maks ostatni wyskoczy przez szczelin midzy skrzydami, odwrci si i cisn za siebie granat. - Biegiem! - A masz! - rykn Mikoaj, ktry po wybuchu wypuci jedn z ostatnich strza. Odwrciem si. Nad stajni wzbijay si ju kby dymu. Szarpnem Wietrickiego za rami i pognaem za niemal ju niewidocznymi wrd nieycy chopakami. Bieglimy dugo. Wiatr d prosto w twarz, nieg zalepia oczy, ale myl o pogoni dodawaa nam skrzyde. Ostatecznie opadem z si gdzie poowie przesieki. Dogoniem Maksa, trciem go w rami i wycharczaem, wskazujc las: - Skrcaj! Jeeli nam si uda, nieyca zatrze lady i wampiry zgubi nasz trop. Brnc i potykajc si w gbokim niegu, zaczlimy przebija si przez las. Wiatr by tu sabszy i tylko wy w koronach drzew. - Stjcie! - Zatrzymaem towarzyszy na niewielkiej polance, osonitej koronami wysokich choin. - Postj? - zapyta Mikoaj z nadziej, walc si na wznak w nieg. - Zaraz! - Wyjem z kieszeni dug cik probwk z czarnym proszkiem. - Szybko do mnie! - Co ty znw wymyli? - najey si Kruk. - Odczep si. - Wysypaem zawarto probwki, otaczajc nas krgiem. Ciki, jakby oowiany proszek opadajc na nieg rozbyskiwa jasnoczerwonym pomieniem. Szkoda probweczki, chowaem j na czarn godzin. No i chuj... Jak nas tu znajd wampiry, adne ochronne czary nie pomog. Zamknwszy krg, rozdzieliem go na cztery czci i zaczem wywodzi rozogniajce si napisy. Lubi te czarodziejskie sztuczki, w proszku bya ju konieczna magia i nie musiaem si sam wysila. Co prawda takim sposobem mona tka jedynie najprostsze zaklcia. Ukoczywszy rytua, odetchnem z ulg, rzuciem probwk w nieg. - To ju wszystko? Mona si waln? - Mikoaj ledwo trzyma si na nogach. - Jakie wszystko? Ruszajcie si! - Brnc po kolana w niegu, ruszyem ku drugiemu kracowi polany. - To co ty zrobie? - Kruk powlk si za mn. - Przytumiem nasze aury. - Udao mi si przecisn pomidzy dwiema sosenkami. Chwytajc za spory sk, wycignem nogi z zaspy. - Teraz wampiry nie znajd nas za pomoc swojej magii. Przez dwie lub trzy godziny... - A potem? - Potem zdoaj, o ile nie zwiejemy jak najdalej. Szlimy w milczeniu. Wiatr koysa wierzchokami drzew, a nieg wali nieustannie. Gazie, niespodziewanie wyaniajce si z pmroku, potrafiy bolenie chlasn po oczach. Szlimy gsiego, systematycznie zamieniajc si miejscami - nikt nie mia do si, eby przez cay czas przeciera drog. Zdrtwiay, ledwo poruszaem nogami, a moje charczenie sycha byo chyba w caym lesie, ktry cign si i cign bez koca. Zaczo si we mnie rodzi podejrzenie, e zabdzilimy. Ale wanie wtedy drzewa zaczy rzedn. Po kilku minutach wyszlimy na skraj lasu. Tu byo jeszcze gorzej, gdy wiatr z wysokim, przenikliwym wyciem nis prawdziwe fale niegu, a w odlegoci wikszej ni kilka krokw nic ju nie byo wida. - Dokd? - wycharcza Maks, osaniajc doni usta. - Tam. - Kruk machn rk. - Tam powinna by droga na udino. No tak. Na chutor z drogi skrcilimy w lewo, z przesieki w las tak samo. Trzeba teraz i w prawo. Na otwartej przestrzeni byo znacznie trudniej ni w lesie. Wiatr ci jak batem i mocnymi podmuchami zbija niemal z ng. Brnc w bieli niemal po pas - narty zostay w saniach - przedzieralimy si przez nieg. Po dwudziestu minutach usyszelimy jaki obcy szum. Zatrzymaem si, odwrciem w stron wiatru i

rozwizaem uszank: musiaem sprawdzi, czy to tylko wycie wiatru, czy co wicej. - Ej, syszycie? - Ten szum nie dawa mi spokoju. - Wiatr gwide - rykn mi w ucho Maks. Zawizaem uszank i powlokem si dalej. wist wichury nieco jakby ucich, ale dziwny szum nadal trwa w powietrzu. Przeciwnie, niedawno jeszcze ledwo syszalny, teraz monotonnie wbija mi si w gow. Miaem wraenie, e rdo dwiku stopniowo si przyblia. - Kola, nie syszysz niczego dziwnego? - zatrzymaem Mikoaja. Ten tylko machn rk i w tej wanie chwili zobaczyem przed nami odblask osobliwej powiaty jakby przez nieyc przebijay si wiata reflektorw. Blask pojawi si i znik, a nieg natychmiast zalepi mi oczy. Zmruyem powieki, prbowaem dostrzec, czy jest przed nami co magicznego, czy moe przed stoi tam samochd z wczonymi reflektorami? I wtedy istotnie zobaczyem. Pyno ku nam pasmo mgy o niespotykanym bladozielonym odcieniu. Nie byo jednorodne z oglnej lepkiej masy na krtko wyaniay si podobne do ludzkich ksztaty, ale zaraz ponownie si w niej rozpyway. Nigdy w yciu czego takiego nie widziaem, ale natychmiast pojem, co to jest. Przypomniaem sobie sowa Miszki Riachina: Mgielniaki si snuj.... Powinienem by mu uwierzy. Czym w istocie s te zrodzone z mrozu zjawy, nie mogli poj nawet najlepsi specjalici Gimnazjonu. Nikt nie chcia si pogodzi z teori, e to pseudo rozumne zgstki bioenergii. Bo po co, na przykad, te zgstki miayby ludzi poera? I to tak, e kosteczka nie zostawaa. I jak potem na wiecie pojawiaj si wszelkiego rodzaju paskudne stwory? - Sta! - ryknem tak, e przekrzyczaem wycie burzy. - Co ci ugryzo? Idziemy dalej. - Maks odwrci si ku mnie. - Mgielniaki! - wyjaniem, dawic si wasnym oddechem. - Zwidy masz, czy jak? - Kruk przystan obok mnie. - Jakie... rrrwa, mgielniaki? Ruszajmy kulasami, dopki nas tu nie zasypao. - Sam popatrz. - Wskazaem rozmyt mleczn pian, ktra bya ju dobrze widoczna przez niosce si po polu tumany niegu i wyjem z torby przeksztacony przez Bori artefakt. - Joooj! - Tylko tyle zdoa wydusi z siebie Wietricki. - Nie da si obej bokiem? - Kruk pokrci gow, szukajc wyjcia z puapki. - Nie, one nas wyczuy. - Zaciskajc w doni miedzian kul, postaraem si uspokoi oddech. - Jak dam rozkaz, biegiem za mn. Kto zostanie, jest trupem. W miar zbliania si mgielniakw trzso mn coraz bardziej. Groza bijca od mlecznej piany napywaa wci nowymi falami. Wiatr ucich, znalelimy si w martwej strefie. ciskaem miedzian kul a do blu w doni i czekaem - nie rzucaj, nie rzucaj! - a mgielniaki zbliyy si na pi metrw. Dopiero wtedy aktywowaem amulet. Jeli nie zadziaa, bdzie po nas. Kula znika w mglistej pianie, z ktrej wycigay si ku nam setki przejrzystych macek. Rzucilimy si wstecz. Z pocztku mgielniaki zawieciy si od rodka, potem ta plama si zwikszya, nabraa barwy krwistej czerwieni, a po uamku sekundy z wypalonej dziury buchny kby ognia. Fala uderzeniowa upna nas po uszach, w oczach zamigotay ogniste plamki. Wybuch wyrwa w pianie dziur, w ktr z gwizdem wdar si wicher. Osmalone krawdzie dziury zaczy drga kurczowo, powoli si zaciskajc. - Biegiem! - wrzasnem, rwc z kopyta i starajc si nie wdycha obrzydliwej woni spalenizny. Wskoczylimy w dziur i wypadlimy na drug stron. - A-a-aaa... - zarycza zwalniajcy Maks. - Le! - Ze wszystkich si pchnem go w plecy. - One zaraz znw si oywi! Ponownie zerwalimy si do biegu. wie te pewnie myl, e biegaj... Mgielniaki zlay si w jedn zbit mas i puciy si za nami. Teraz jednak poruszay si znacznie wolniej. Nie wiem, dlaczego przeszkadza im przeciwny wiatr, czy byy osabione wybuchem. Niewane, mielimy cho nik szans przeycia. Najwaniejsze to si nie zatrzymywa. I nie zatrzymywalimy si. Chwilami rzucaem za siebie spojrzenia - mgielniaki nie przybliay si, ale i nie zostaway w tyle. No, ale w takim tempie my si szybko zmczymy... W piersi zacz mi rosn lodowaty kamie trwogi. Dawno nie odczuwaem takiej bezsilnoci. Podczas walki z przemiecem, czy w oblonej przez wampiry stajni nie byo czasu na mylenie, strach nawet nie przeszkadza, bo zwiksza zajado i nienawi. Ale tam mogem walczy... strzela, rn, ksa zbami... Z teraz na zmagania z panik i zgroz traciem wszystkie siy. Ju niedugo run w nieg i wicej nie wstan... - Popatrz, ognisko! - charkn biegncy przodem Maks. - Tam! - Brakowao ju si na ostatni skok, ale bya to jaka szansa. Szansa na to, eby przey jeszcze

kilka chwil. Potykajc si, grzznc w niegu, dobieglimy do poncego na skraju drogi ogniska. Chwyciem Maksa za rami i targnem wstecz. Nakrelony wok ognia ochronny krg przesycony by tak zabjcz magi, e czowieka usmayoby w kilka sekund. - Pozwolicie podej i nieco si ogrza? - zwrciem si do owinitego w opocz czowieka, ktry spokojnie siedzia przy niewielkim ognisku. Milczenie. A mleczna piana ani na chwil si nie zatrzymywaa. Doszedem ju do wniosku, e odpowiedzi nie usyszymy, ale nieznajomy wreszcie machniciem rki wezwa nas do siebie. Ochronne zaklcie zmienio barw i wskoczylimy do krgu. I niemal natychmiast wszyscy wyzuci z si zwalilimy si w nieg. A byo tu ciepo: lodowaty wicher omija ochronny krg. Ponownie zdumiaem si moc pola. A Forcie do czego podobnego zdolny byby tylko Hades i moe kilku czarownikw z Gimnazjonu. - Dzikujemy za schronienie. - Zrzuciem plecak z ramion i ciko na nim usiadem. - Gdyby nie wy, kiepsko by z nami byo. - Kiepsko? - zapyta z umiechem czarownik, zrzucajc kaptur. - Po prostu zostalibycie poarci. - No tak - nie zamierzaem si spiera. - Mam nadziej, ze nasza obecno nie bdzie dla pana zbyt uciliwa? Nasz gospodarz mia dziwn twarz. Wyglda na czowieka, ktry ju dawno temu przekroczy biblijne trzy dwudziestki, a skr mia bez jednej zmarszczki, czerwon i ogorza, jak kto, kto wikszo czasu spdza na otwartej przestrzeni. Gste brwi byy czarne, ale dugie wsy zupenie biae. W jego zachowaniu i ruchach byo co, co przywodzio na myl wizerunek byego wojskowego na emeryturze. - Uciliwo niewielka, ale... - Staruszek spojrza na mgielniaki, ktre otaczay ciasnym krgiem pole siowe. Pod ich naciskiem zataczyy na nim zielononiebieskie wyadowania. W szarych oczach czarownika pojawiy si... kpina i rozbawienie. - Ale te wasze zwierzaczki... - To nie nasze! - wypali Wietricki, patrzc z niepokojem na przygasajce iskry wyadowa. - No, skoro nie wasze... - Czarownik zrcznie ulepi nien kul, paznokciem wskazujcego palca nakreli na niej jaki symbol. Ze zdziwienia otworzyem gb: nieg momentalnie zapon purpurowym blaskiem. Mczyzna podrzuci niek kilka razy w doni, a potem lekkim ruchem posa j nad ochronnym krgiem. Hukno, co si zowie. Jzyki pomieni osmaliy wszystko w promieniu dziesiciu metrw od nas. Gdy opady, okazao si, e z mgielniakw nie zostaa nawet kupka sadzy, a nieg nawet si nie podtopi. Miaem racj, nie lada to staruszek... - Poznajmy si. Na mnie mwi Jean. Mona bez patronimiku i tak prawidowo go nie wymwicie, tylko si jka zaczniecie. - Stary wzi jedno z wilgotnych polan i skrobn je krtkim wyjtym z rkawa noem. Potem rzuci suche ju drewno w ogie. - Mam nadziej, e interesujca rozmowa zrekompensuje zakcenie mojego spokoju. Przedstawilimy si kolejno. Chopcy przysunli si do ogniska. - Przykro mi rzec, ale niczym was nie mog poczstowa. Podr troch si przecigna, przez co krucho u mnie z zapasami - umiechn si Jean. - A was jaka przyczyna wygnaa na szlak w tak nieprzyjazn pogod? - Jestemy na rajdzie. - Nie zamierzaem mydli staremu oczu opowieci o polowaniu na szarki. Nie zaszkodzioby jednak co zje. Sk w tym, e Maks i Kruk zostawili swoje worki w saniach. - Musimy dotrze do nienych Szczytw, wic si spieszymy. Kola, zostao ci co do arcia? Wietricki zacz szpera w plecaku. - Daleko was niesie. - Czarownik pokiwa gow. - A nie boicie si to spotkania ze nienikami? - Wanie przez nich wysano nas w rajd. - Nie wgbiajc si w szczegy, opowiedziaem o naszym zadaniu. - Mam p baki kawy i butelk wdki. - Wietricki podsumowa wyniki poszukiwa. - I zostao jeszcze troch sucharw. - A skd masz wdk? - zdziwi si Maks. - Dali mi wczoraj, ebym mia czym kaca leczy - zmiesza si Mikoaj. - Ja miaem puszk misnej konserwy. - Zajrzaem do plecaka. le si stao, e cae arcie zostao w bambetlach Maksa. - Psiakrew! To skondensowane mleko! - I co z nim zrobimy? - Kruk skrzywi si z niezadowoleniem. - Nawet wdki nie ma czym zaksi... - Zaraz co wymylimy. - Przyoyem zimn blach do czoa. No tak, konserw kadem do worka. Czybym zaspany pomyli puszki? - Co tu myle? Pi trzeba. - Wietricki zdj zakrtk z butelki. - Dawajcie szklaneczki. - Kawa, daj tu kaw. - Otworzyem puszk noem, upiem troch mleka, wsypaem do puszki nieco kawy i zaczem miesza. - Co ty wyprawiasz? - zdumia si Wietricki.

- Nie irytuj si, takie bdzie lepsze. - Dodaem jeszcze odrobin kawy i skosztowaem. Ujdzie. - Jean, napijecie si z nami? - A co, uwaacie mnie za tak silnego czarownika, e nawet po pijaku zdoam utrzyma ochronny krg? - Owszem - odpowiedziaem, podajc mu kubek. - No... jeeli tylko odrobin... Wasze zdrowie! Umiechn si stary i wypi, nie mrugnwszy nawet powiek. - I tak niewiele mamy. - Odebraem kubek z jego rki. Mikoaj nala ponownie - teraz dopiero wypiem i zjadem kilka yek zaprawionego kaw zagszczonego mleka. Wietricki tymczasem uwanie przypatrywa si siedzcemu obok ognia Krukowi. - Co ty cakiem zielony si zrobie... - Nijak nie mog przyj do siebie - przyzna si zagadnity. - Omal puc nie wycharchaem... - A czemu ty sportu nie uprawiasz? - Mikoaj poda mu kubek z wdk. - Odpowiedzie uczciwie? Czy jak zawsze w chuj posa? - odpowiedzia pytaniem na pytanie Kruk i powcha wdk. - Samemu szkoda... - On si zajmowa... Litrobojem, babskimi zapasami i strzelaniem z cygar - zara Maks, odebra ode mnie puszk i zapyta: - I jak? - Nijak. - Odwrciem si do Jeana. - A wy, o ile to nie tajemnica, dokd zmierzacie? - Te na pnoc. Ale dalej, ni wy. - Jean ponownie ukry donie w szerokich rkawach opoczy. - Prosz, czstujcie si. - Wietricki wyj paczk papierosw, Kruk i Maks wzili po jednej sztuce. Czarownik strzeli palcami, jego papieros zapali si, chopcy musieli sign do ogniska po ponce szczapki. - Na pnoc - zjeyem si. - Obym jej sto lat nie oglda. - Nie przesadzajcie. - Jean zacign si dymem. - Jest mnstwo rzeczy, ktre mona znale tylko tam. - Na przykad? - Wietricki przysun si do nas. Maks i Kruk pogryli si w cichej rozmowie. eby tylko nie wszczli ktni... - ywa woda. - Woda ywa i martwa? - Przypominajc sobie sowa ulicznego kaznodziei, zacytowaem: - Na samej granicy ziemi i lodu wpieraj si w niebo dwa lodowe ky. Z biaego spywa woda ywa, z czarnego martwa... - Taaaa... Dojady mi ju te mitologiczne cigotki narodu - pokrci gow Jean. - Ld jednakowy, ale jak kto ma dwie lewe rce, to mu martwa woda wychodzi. - A czy nie pjdziecie obok nienych Szczytw? Jeli za udinem na zachd skrcicie... - Rozsiadem si wygodniej na plecaku. Psiakrew, jak tu nocowa? Nawet piworw nie mamy. - Nie, skrca nie bd. - Jean cisn w ogie dopalony do filtru papieros. - A co, mylisz, eby dalej pj razem? - Owszem. - No to umowa stoi. Do nienych Szczytw id z wami. - Czarownik spojrza na mnie z osobliwym namysem w oczach. - Droga pena jest niespodzianek. - Niespodzianek? - pojem nie od razu, a potem opuciem wzrok na umazane krwi wampira spodnie. I nie tylko spodnie. Ale wygldam! Trzeba bdzie cho niegiem si jako oczyci. - A nie to sowo. - A gdzie was tak urzdzio. - A tu niedaleko jest cay chutor peen wampirw - wypali jak na spowiedzi Mikoaj, gdy ja kombinowaem, co by tu zega. - Ledwo zdoalimy uciec. - Wampiry? - Starzec jakby zwtpi. - Nie upiorce przypadkiem? - Jakie upiorce? - Machnem rk. - Wampiry. Oczywicie istnieje moliwo, e mielimy pecha, ale wydaje mi si, e one tam ju od dawna yy... - Klan? - Myl, e tak. - Zdjem rkawic z prawej doni i wetknem rk w nieg. Colt ma taki odrzut, ze omal mi nadgarstka nie wybio ze stawu... - Widzielicie ich caryc? - Z ciekawoci Jean a pochyli si ku przodowi. - Nie tylko j widzielimy, ale i twarzyczk jej troch uszkodzilimy - zamia si Wietricki. - A zabilicie kogo? - A jake! Trzech albo czterech pooyem - pochwali si Mikoaj. - Ale ywotne bydlaki s. Jednemu p czerepu rozwalilimy, a po kilku minutach zdrowy by jak ogreczek. - Kiepska sprawa... - Jean podkrci wsa. - A bo co? - zaniepokoiem si,

- Caryca si nie uspokoi, dopki nie znajdzie tego, kto j zrani. - No i masz, Sopel, strugaj zapasowe koki - zamia si Mikoaj. - A potem bdzie szukaa tych, co pozabijali Jej dzieci - dokoczy staruch. Wietricki nagle si zakrztusi i umilk. C to, nie cignie go ju do opowieci o bohaterskich wyczynach? No, ale mona go zrozumie: niejeden podczas dziesiciu rajdw nie zobaczy tyle potwornoci, ile on w tym jednym. - Przytumiem nasze aury - powiedziaem, patrzc na jzyczki ognia. - Ale nie na dugo. - Zaraz sprawdzimy. - Czarownik zoy palce w dzibek i podnis do nad gow, krg ochronny zamigota bkitn powiat. - Pozwoliem sobie na poprawienie waszego zaklcia. Teraz przetrwa przynajmniej przez tydzie. - Dzikuj. - Podzikowania wypyny z gbi duszy. Za tydzie bdziemy ju w Forcie, niech cholernica sprbuje nas tam dosign. Jak tylko wrc, zamelduj gdzie naley o tym chutorze. - Moe rankiem pjdziemy na ten chutor i wszystkie zaatwimy? - Wietricki wyszczerzy zby w krwioerczym umiechu. - Z caryc nawet ja sobie nie poradz - przyzna Jean. - Mielicie szczcie, e ona po caodziennym nie si jeszcze nie odzyskaa. - Dziwne... - Kola zamyli si, obracajc w palcach ostatni strza z osinowym drzewcem. - P gowy wampirowi rozwalio i nic. A od cieniutkiej drewnianej drzazgi mr jak muchy... - Alergia - odpowiedzia czarownik na nie zadane pytanie. - Co?! - Wampiry przyszy tu z innego wiata. S silne, szybkie, ywotne... - Stary zamyli si i umilk na chwil. - Naszpikujcie wampira oowiem, nie minie p minuty, a wstanie, jakby nic si nie stao i wyrwie wam serce. Ale jakie substancje zawarte w drewnie osiny wywouj tak siln alergiczn reakcj, e organizm doznaje miertelnego szoku. - Tylko osina? - Czosnek te, ale w tym przypadku reakcja jest znacznie sabsza. - A woda wicona? - Wietricki postanowi zgbi rzecz do koca. - O to ju lepiej ksidza lub popa zapytaj - odpar Jean bez namysu. - Woda wicona usuwa dziaanie czarw - wyjaniem. - Nie wszystkich, ale wielu, szczeglnie tych nieludzkich. Jeeli regeneracja zachodzi pod wpywem stale dziaajcych zakl... one maj tak jak mdr nazw... - Rezydentnych? - podpowiedzia Mikoaj. - O, o... zakl rezydentnych - przypomniaem sobie. - Bez nich wampira mona zabi, czym chcesz. Nawet goymi rkami. - Ciekawa teoria - umiechn si Jean. Teoria? Ciekawy staruszek. Opowiada takie rzeczy, e uszy w trbk si zwijaj, a podstawowych prawd nie zna. Moe on jest z Miasta? Syszaem, e tam Cerkwi nie szanuj. - A jak wycie ten nieg zaczarowali? - nie wytrzyma Wietricki. Ot, magia wci mu w gowie. Trrach! I zamiast niegu ogie bucha! - Bardzo prosto - umiechn si stary. - Napisaem prawdziwe imi ognia i sprawa zaatwiona. - I to wszystko? - Mikoaj a si nachyli ku staruszkowi. - Wicej niczego nie trzeba. - Jean zrozumia, e trafi na chtnego suchacza. - Kada rzecz ma swj ponadczasowy obraz lub, jeli wolicie, eidos. A kluczem do niego jest jej pocztkowe, prawdziwe imi. Materia jest wtrna, zdobywszy wadz nad eidosem mona z ni robi prawdziwe cuda. Jedno machnicie pirem i papier staje si hartowan stal, jeden ruch doni i ld staje si pomieniem. I nie masz w tym adnej szarlataskiej magii, tylko prawa budowy wszechwiata. - Ale przecie to prawdziwe imi trzeba jeszcze pozna - odezwa si Kola, ktry nagle pomarkotnia. - Patrz w istot rzeczy, modziecze, szukaj u podstaw... - rozemia si czarownik. - Ja na te poszukiwania straciem wiksz cz ycia, ale teraz mam do dyspozycji ponad cztery tysice prawdziwych imion. - A mona zerkn? - zapyta Wietricki bagalnym tonem. - Choby jednym okiem? - Jeli tylko jednym, to mona - po krtkim namyle zgodzi si czarownik. Wyjwszy z torby mocno ju podniszczony dziennik bez okadek, poda go ucznikowi. - Ja mwi powanie, a wy... - Mikoaj odrzuci dziennik z powrotem, na otwartych stronicach migna piersiasta blondynka, i odszed ku ognisku. - No, no... ale bogat wyobrani ma wasz przyjaciel! - zamia si czarownik, zabierajc dziennik.

Dawno tak si nie umiaem. - Kady z nas ma jakie wady - stwierdziem filozoficznie. Kola nie powinien by a tak naiwny. Czy ktry z mistrzw pierwszemu napotkanemu czowiekowi swoje sekrety zechcia kiedy objawi? Trzeba si ka... eb cakiem jak z oowiu si zrobi. Tylko kogo na warcie postawi? Maks z Krukiem ledwo trzymaj si na nogach. - Niczego nie mog przeciwstawi tej mdroci umiechn si czarownik. - Ot, gupie arty mnie si trzymaj. - Nie mwcie... - Przez chwil grzebaem w plecaku rozmylajc o tym, co widziaem podczas ostatniej godziny. Po powrocie trzeba bdzie pogada z Hadesem. Bardzo zrcznie ten Jean zaklcia tka. Tak zrcznie, e prawie nie wyczuwam magii. - Gupie, gupie... nie prbujcie przeczy. - Czarownik podrzuci do ognia jeszcze jedno polano. I nagle zaciekawiony wyj mi z doni miedzian kul, podnis j do ucha i lekko potrzsn. - Oryginalne... Pierwszy raz widz takie niezgodne z tradycj wykorzystanie smoczego ognia. - Przekuwamy miecze na lemiesze, obrazowo mwic. - Odebraem artefakt, aktywowaem go i zaczem si zastanawia, gdzie ustawi grzejnik. Na ziemi ka nie warto - cae ciepo w grunt pjdzie i nieg bez potrzeby roztopi. - A gdyby na przykad tak? - Czarownik wzi ode mnie nagrzan ju kul, wykona jaki nieuchwytny ruch rk i artefakt zawis na wysokoci ptora metra nad ogniskiem. - Moe by. - To kadcie si spa, ja popilnuj. - Jean cianiej owin si swoj opocz. - Moe po kolei? - Myl, eby na stray zostawi cakowicie nieznajomego czowieka przeczya wszelkim pisanym i niepisanym reguom Patrolu. I mojemu instynktowi samozachowawczemu na dodatek. - A ochronne pole kto bdzie podtrzymywa? - zapyta rozumnie czarownik.. - Przesta si niepokoi. Lepszych wartownikw ni ja i moja bezsenno nigdzie nie znajdziesz. W to, e czarownik moe nie spa przez ca noc ani przez chwil nie wtpiem. Bardziej mnie niepokoia myl, e noc moe mi kto gardo podern. Albo zrobi co jeszcze gorszego. Cho jeden na jeden i tak nie bybym dla czarownika godnym przeciwnikiem, a okoo trzeciej czy czwartej nad ranem na pewno padn jak koda. Trzeba si wic ka spa, bo rano bd nie do ycia. Caa nadzieja w obowizkowoci Jeana. W obowizkowoci Jeana, lekkoci mojego snu i podarowanym przez Kati amulecie. Jakie to wszystko kruche.

ROZDZIA 9
Obudzi mnie chd. liskie macki mrozu podczas nocy przenikny przez odzie i przemroziy organizm do koci. Cae ciao zesztywniao, rce i nogi zdrtwiay, w ogle nie chciao mi si rusza. Jedyne, czego pragnem, to zwin si w kbek, rozgrza si i jeszcze cho troch zdrzemn. Czas dziaania artefaktu upyn i teraz matowa pokryta patyn miedziana kula leaa w odlegoci kilku krokw ode mnie. Sdzc ze wszystkiego, kula zdecha zupenie niedawno - nieg wok niej odtaja, ale nie zamarz i nie pokry si sadz. A ognisko ju zasypao biel. Nie sdz, eby ogie zgaszono specjalnie - nienasycone pomienie poary w nocy chyba wszystkie przygotowane przez Jeana drewna. A przy okazji, gdzie si podzia sam czarownik? I chopakw co nie wida. Pokonujc bl zesztywniaych staww, ostronie przetoczyem si na drugi bok. Zimne powietrze natychmiast wdaro si pod waciak i od razu przesza mi ochota na sen. Wczoraj w mroku nie bardzo mogem rozejrze si w miejscu, gdzie stanlimy na nocleg, wic teraz z ciekawoci gapiem si na otoczenie. Niewielki jar, w ktrym znalelimy schronienie, cign si w odlegoci moe dwudziestu metrw drogi na udino. W nocy wok ochronnego pola nawiao spory wa

niegu. Z naszej strony las siga a do drogi, z przeciwnej by oddalony o dziesi krokw. Wiatr ucich i oszronione drzewa stay zupenie nieruchomo. Dalej w stron udina zaczynao si pole, a za nim w mglistej bieli wida byo korony sosen i jode. O ile pami mnie nie zawodzia, po przejciu przez ten las powinnimy si znale odlegoci kilku kilometrw od osady. - O! Sopel si ockn! - Maks odgryz ks kanapki, energicznie poruszajc szczkami, zabra si do przeuwania kiebasy. - Zdrowy masz sen! Siedzcy na swoim plecaku Wietricki co opowiada kiwajcemu z roztargnieniem gow Krukowi. Jean rozsiad si wygodnie na rozoonym wprost na niegu dywaniku i przeglda dziennik. Sdzc po okadce, ten sam, ktry wczoraj pokazywa Koli. - Gdzie ty kanapk wynalaz? - Zakaszlaem, jako udao mi si wsta na zesztywniae nogi. Potem przysiadem. Znw si podniosem... znw przysiadem... i tak pidziesit razy. Pod koniec minie dray ze zmczenia, a stawy pony ywym ogniem, ale udao mi si troch rozgrza. Zdrtwiaa od chodu zostaa tylko prawa rka, ktra na dodatek niezwykle uciliwie swdziaa. Nic, nic... swdzi, znaczy yje... W udinie si zobaczy, co z ni jest. Wcisnem rkawice za pas, nabraem w donie gar niegu i roztarem sobie twarz. Drobne igieki bolenie wbijay si w skr, ale zama we bie przesza, jak rk odj. - Jeszcze wczoraj wziem kanapki od Fiodora, ale o nich zapomniaem. - Maks wepchn w gb ostatni ks. - Co prawda, w nocy zesztywniay na ko. Miaem je w kieszeni. - A zostay ci jeszcze jakie? - Przeknem lin, otrzepaem do z resztek niegu. - Nie obraaj mnie... - Maks podsun mi co zawinitego w poplamion tuszczem gazet. - Specjalnie dla ciebie zostawiem. - A pozostali? - Rozwinwszy gazet stwierdziem, ze nie ma w niej caej kanapki, tylko rozcita nierwno noem poowa. Pachta gazety poleciaa w ogie w lad za palcym si ju pustym pudekiem po papierosach. - Wystarczyo dla wszystkich. Kiebasa bya twarda i zimna, chleb czerstwy, ale gd jest najlepsz z przypraw. ujc, podszedem do plecaka i podniosem go, strzepujc z niego nieg. Wczoraj udao mi si jak nigdy - w saniach z moich rzeczy zostay tylko topr i lornetka. - Sopel! - Wietricki zostawi w spokoju Kruka. - Co jest? - Trzeba pogada. - Sucham ci bardzo uwanie. - Odejdmy na stron... - Mikoaj ruszy poboczem. Jean schowa dziennik do torby i zacz zawizywa worek. Maks mrugn do mnie znaczco i pozosta na miejscu, usiujc si jeszcze ogrza. Ruszyem za Kol. Co mu odbio? Nie wyspa si? Oj, nie spodoba mi si taki pocztek dnia. - Ten co? Z nami idzie? - Wietricki odwrci si i podbrdkiem wskaza Jeana. - A bo co? - Z ciekawoci spojrzaem na nabzdyczonego chopaka. Wic chodzi o czarownika? No, owszem, niele go wczoraj nabra, nie da si zaprzeczy. - Sprzeciwiam si. - Podaj powody. - Skrzyowaem rce na piersiach w postanowieniu odwoania si do pokadw mojej cierpliwoci. - Przecie my o nim niczego nie wiemy! Strzeli mu co do ba i podusi nas we nie jak kocita! - O tym powiniene pomyle wczoraj wieczorem. - Cho zarzut by jak najbardziej logiczny, nie musiaem dugo szuka odpowiedzi. - Zanim poszede spa. - Ale popatrz na niego tylko! - Usiujc powstrzyma si od krzyku, Wietricki zacisn pici. - Nawet z gby wida, e ma we bie nie po kolei! - A co, moe ty jeste zwolennikiem Lombroso? Staraem si mwi grzecznie, cho moja cierpliwo zaczynaa si wyczerpywa. - Tamten te by fizjonomist... - Ale po co mamy taszczy ze sob tego starucha? Czuje dusza moja, e co nim nie tak! - A moesz wymieni co konkretnego? - powiedziaem powoli. - Sprzeciwiam si. - Mikoaj zmarszczy brwi. - Jasna sprawa - umiechn si Maks, ktry podszed do nas cicho i niepostrzeenie. - Jeste wielkim ucznikiem, wampiry kadziesz lew rk, a tu jaki czarownik pod nogami nam si pata. - Nikt ci nie pyta! - Reakcja Mikoaja bya natychmiastowa. - A za to, to mi odpowiesz. - Maks podszed do Mikoaja, lekko tkn go pici w pier, jakby wybiera najlepsze miejsce dla uderzenia.

- Maks id si przej, gdy my tu rozmawiamy - poprosiem. Brakowao tylko, eby si pobili. - Dobra, dobra... id. - Odszed na bok i doda z pogrk w gosie: - Jeszcze o tym pogadamy... - Wic tak, Kola: czarownik pjdzie z nami. Wietricki otworzy ju usta, ale wystawiem przed siebie obgryzion kanapk. - Najpierw mnie wysuchaj! Czarownik pjdzie z nami. I nie dlatego, e gwid na twoje zdanie, ale dlatego, e z nim mamy znacznie wiksze szanse dotrze do nienych Szczytw cao i zdrowo. - Jak do tej pory sami niele dawalimy sobie rad... - Mikoaj opar si dumnie o uk w pokrowcu. - Do tej pory mielimy szczcie. - Postanowiem sprowadzi modzika na ziemi. - Takie szczcie wiecznie trwao nie bdzie. Co zrobimy, kiedy nas znajd wampiry? Strzaa z osinowym grotem jedna ci tylko zostaa? Prawda? - Co si wymyli... - mrukn Wietricki ju mniej pewnie. - Co? Koki osinowe struga bdziemy? To ju lepiej od razu si zastrzeli. - Spojrzaem mu prosto w oczy. - Bdzie tak: do nienych szczytw idziemy razem z Jeanem. To nie podlega dyskusji. Wszystko jasne? - Taaaaest!!! - Wietricki zacisn wargi z uraz i odwrci si. - Kola! - zawoaem za nim. - Tak? - Dzikuj, e mi pomoge z tym przemiecem. Gdyby nie ty, byby mnie zaatwi. - W zasadzie powiedzenie tego przyszo mi prawie bez trudu. - I z tym ukiem te wtedy racj miae. Wybacz. - Nie ma o czym gada. - Mikoaj machn rk i ruszy dumnie ku czekajcemu na Maksowi. Pogroziem palcem temu ostatniemu. Nie rajd uskutecznia, a zabawy w przedszkolu. Gdyby na moim miejscu by Krzy, obaj migiem by si uspokoili i na przyszo aden by si nie podrapa w tyek bez zezwolenia. A ja zajmuj si nimi jak dobra babunia... - Bierzcie dupy w troki, trzeba rusza. - Dojadem kanapk i wytarem donie w spodnie. - Po co pieszo draowa? Nie lepiej jaki tabor podapa? - zapyta Jean z powtpiewaniem w gosie. - Nie - sprzeciwiem si. Teraz zrozumiaem, dlaczego nie obudzili mnie od razu. Nkami rusza im si odechciao. - Do poudnia raczej tdy nikt nie przejedzie, a traci czasu nie moemy. - Ale wierz wam. - Jean zarzuci rzemie worka na rami. - Jeeli kto rankiem wyjecha z Wilczego Legowiska albo ze rde, to na razie dotar tylko do poowy drogi. Wyszlimy na drog. Uda si - kto nas podwiezie, nie uda si, za dwie godziny sami do udina trafimy. Tym bardziej e pogdka niczego sobie si zrobia - soce niemal nie wygldao zza chmur i nie olepiao, ale przyjemnie przygrzewao z gry. Tylko czemu ja tak marzn? Oj, lampk koniaku by teraz i kawusi. Ostatecznie mogoby by grzane piwo z cytryn. Powstrzymaem do, ktra sama wycigna si ku manierce. Czekaa nas duga droga, trunek jeszcze si przyda. Maks szed przodem, kopic z rozdranieniem puszysty nieg, Wietricki z Krukiem zostali nieco w tyu. Ja wlokem si obok Jeana, nie odzywajc si ani sowem. O czym zreszt mona rozmawia z zupenie nieznajomym czowiekiem? No nie, oczywicie, jaki wsplny temat zawsze si znajdzie, ale nie zrodzia si we mnie pilna potrzeba komunikacji. Jean zreszt te wola milcze. Nie mona powiedzie, ebymy szli i gb nie otwierali, ale kilku przypadkowo rzuconych fraz rozmow nazwa si nie da. - Jak mylisz, znajd nas te wampiry? - Podcignem rkaw waciaka, usiujc podrapa si w swdzce przedrami. - A kto ich tam wie? - Jean poprawi zsuwajcy mu si z ramienia rzemie. - Nie powinny. Ale jeeli zapamitay wasze aury i przypadkiem znajd si w pobliu, wtedy to niechybnie sprbuj was dopa. Znw cisz przerywa tylko chrzst suncych po niegu nart i dolatujce z tyu gosy chopakw. Wiatru nie byo, ale oboki nad naszymi gowami mkny po niebie wciekle szybko. Ciemnozielony las przed nami rozjania si od czasu do czasu, a po polu przelatyway kby iskrzcego si w socu niegu. - Widz, e macie bardzo chytrze skonstruowane amulety. - Jean odwrci gow i zobaczyem pajczyn niemal niewidocznych biaych blizn cigncych si od jego skroni ku policzkowi. Nie wyglday na skutek rany, zbyt byy rwne. Gdyby nie zaczerwienienie twarzy wywoane mrozem i soneczne wiato, w ogle niczego bym nie zauway. - Wyglda na to, e jednak nie zdoaj was po aurach odszuka. - Chytre? - zapytaem z przeksem i chrzknem znaczco. - Wcale nie, zupenie zwyke. - By moe, skoro tak mwisz... - Czarownik nie podj sporu, ale wydao mi si, e zosta przy swoim zdaniu. - Kruk! Jak mylisz, da si w udinie kupi tanio jakie arcie czy zedr z nas trzy skry? - rzuciem do

tyu. - Raz jeszcze ci powtrz, Sopel, e w udinie nigdy nie byem. - Kruk zby mnie machniciem doni i zapyta Wietrickiego: - A co ty masz za noyk? - To nie n. - Mikoaj wyj ostrze z pochwy i pokaza smoka na ostrzu. - To tsiang-tsai-ciang. A tu masz otwr na sznur. - Mj kompan mia prawie taki sam. Z gupoty wszdzie go ze sob nosi. Razu pewnego pokrci si po rynku, zrobi swoje i wraca spokojnie do domu nikogo nie zaczepiajc. Pecha mia, nadzia si na gliniarzy! A w rku trzyma takie elastwo! Dosta mu si wtedy tsiang i ciang. Przez dwa tygodnie krwi plu. - Kruk obrzuci n uwanym spojrzeniem. - Jak powiedziae? Tsiang-tsai-ciang? A ty skd takie mdrze sowa znasz? - Zajmowaem si wu-shu. - Wietricki schowa n. - A! To ty z tych... Widziaem tu niedawno dwu skonookich. Wszyscy si zastanawiali, co jest bardziej dziwaczne: bojowe grabie czy bojowa opata? - Nie powiniene si mia. Jeeli kto wie, jak tym walczy. - A wy w udinie nigdy nie bylicie? - Przestaa mnie interesowa rozmowa chopakw, postanowiem wic zapyta Jeana o co bardziej dla nas wanego. I jednoczenie dowiedzie si czego o nim samym. Nie wiecie, jak tam z arciem? - By nie bywaem, ale mog powiedzie z dowiadczenia. - Patrzcie! Okrzyk Maksa sprawi, e drgnem i odruchowo zsunem sztucer z ramienia. Co si stao? Zasadzka? Maks zachowywa si dziwnie - nie sign po automat, tylko otworzywszy usta zagapi si na nas. - Czego si lampisz? - Wietricki potar poczerwieniay na mrozie nos. - Zamknij gb, bo ci mucha wleci. - Piramida! - Maks roztrzsion rk wskazywa co za naszymi plecami. - I kiedy on zdy si napa jakiego wistwa? zdumia si Kruk. - Te rozmaite egzotyczne bzdury czek zwykle widuje po angeliksie. Odwrciem si niespiesznie, spojrzaem - i zamarem w bezruchu. Porodku pola, mniej wicej metr nad ziemi wisiaa ogromna piramida o jednorodnych cianach, bez ladu szczelin pomidzy nieznacznie rnicymi si od siebie barw kwadratowymi pytami. Konstrukcja bya wysokoci mniej wicej dziesiciopitrowego budynku. Przez krysztaowe proste ciany nie przenikay promienie soca, a nieg pod podstaw wydawa si czarny. Dziwne byo to, e cie pada tylko pod podstaw i poza ni nie wychodzi. Odbijajce si od bkitnoniebieskich pyt wiato byo tak jaskrawe, e musiaem osoni doni oczy. - Co to takiego? - stkn Mikoaj. Ciarki przeleciay mi po plecach, poczuem nag ochot, eby pa w nieg, zakrywajc gow rkami. W tej chwili na powierzchni pyt zataczyy tczowe adunki, kwadraty zadray niczym tafle wody, piramida zacza si obraca, na krtk chwil staa si paska - jakby nie miaa czterech cian a jedn, cienk jak wos - a potem znika. - Co, co... pieprzone UFO - odpowiedzia Mikoajowi Maks, ktry wczeniej od innych poj, e nikt nie ma pojcia, czym byo to zjawisko. - Zwyky mira - wyjani Jean jakby nigdy nic. - Dobre sobie. Zwyky! Niewiele brako, a zawau bym dosta. I nigdy wczeniej o czym takim nie syszaem. Zbyt realnie jak na zwodniczy mira ta piramida wygldaa! A gdy znika, jakby chodem wiono... - Zmiatajmy std! - Kruk pchn Wietrickiego w plecy, przyspieszy kroku, eby dogoni Maksa. - Nic dobrego to nam nie wry. - No tak, bez magii si tu nie obeszo. - Obrzuciem pole wrogim spojrzeniem i pospieszyem za pozostaymi. - Ale to gupi zwyczaj objania magi kade kichnicie! - Czarownik a klasn w donie. Zapamitaj chopcze: zjawiska nadprzyrodzone zachodz znacznie rzadziej, ni si to ludziom wydaje. I wikszo z tych tak zwanych cudw wcale nie dzieje si wbrew znanym prawom fizycznym. Mog jeszcze zrozumie, e ze strachu komu nie wiedzie co si zwiduje, ale teraz? To zwyke ugicie promieni soca w atmosferze. - Ale to znaczy, e ta piramida gdzie jednak stoi? zamyliem si. - Nie jest to takie pewne. Fatamorgana moe stwarza nie takie obrazy. - Wedle was, znaczy, wszyscy zajmujcy si magi s szarlatanami? - Wietricki nie mg si

powstrzyma przed rzuceniem kamyczka do ogrodu Jeana. - Wcale nie - czarownik nie da si zbi z pantayku. - Biopromieniowanie... - Biopromieniowanie! No wanie! - nie pozwoli mu dokoczy Kola. - To zechciejcie mi rzec, w jaki sposb to biopromieniowanie moe oywi trzydniowego nieboszczyka? Niedawno zdarzyo mi si przyglda pracy pewnego ledczego medium, do tej pory nie mog doj do siebie. - Medium akurat trupa wcale nie oywia. Wskrzeszanie zmarych to domena sami wiecie, kogo westchn czarownik. Wida byo, i nie w smak mu ta rozmowa i zy jest na samego siebie, e j zacz, ale nie zamierza przyznawa si do lekkiej przesady. S tacy ludzie, ktrzy nawet, kiedy paln gupstwo, obstaj przy nim i usiuj udowodni, niekiedy z powodzeniem, e mieli racj. - Chocia przy odpowiednim doborze instrumentw, kierujc si teori nieoznaczonoci, mona istotnie odtworzy yciowe funkcje martwego organizmu. - Taaaak? A co wsplnego ma dusza z fizyk kwantow? - zapyta jadowicie Wietricki. - A kto mwi o duszy? - odpowiedzia pytaniem na pytanie czarownik. A potem doda z umiechem: Normalne funkcjonowanie ludzkiego organizmu wcale nie zakada koniecznoci istnienia duszy. - Kola, a kim ty jeste z wyksztacenia? - zapytaem, zanim adwersarze zdyli sign po nowe argumenty. Teoria nieoznaczonoci, dobre sobie. Nawet o takiej nie syszaem, a Kola od razu skuma, o czym mowa. - Programist - odpowiedzia lekko zdziwiony Wietricki. - A bo co? - To skd u ciebie znajomo fizyki kwantowej? Spojrzaem na niego uwanie. Kt byby przypuszcza, e mam u swego boku tak wszechstronnie wyksztaconego wojaka! Alpinista, znawca wschodnich sztuk walki, programista, a jeszcze i fizyk, nie mwic o wprawie, z jak wada ukiem. - Katedra technik informacyjnych bya u nas czci wydziau fizyki. - Jasne. - Kiwnem gow i podniosem rk. Sta! - Co znowu? - warkn niechtnie Kruk, odwracajc si ku mnie. - Nic nie czujecie? - Powchaem powietrze i natychmiast zakryem nos rkawic. Lekki powiew wiatru nis ze sob mdlcy zapach. Mao kto wcha zgnie jaja, wszyscy jednak doskonale wiedz, e tak wanie pachnie siarkowodr. Ten zapaszek przynis teraz wiatr. - Pachnie czym... Moe kto tutaj zdech. - Maks te zacz wszy. - Chodmy, co tak sta po prnicy... - Sta! - krzyknem. Zaklem snicie, odsunem rkawic od twarzy i znw powchaem wiatr. Nie, nie wydawao mi si. Do woni siarkowodoru doczy niky odr rozkadu. Mielimy szczcie. Gdyby wiatr d nam w plecy, mogoby by znacznie gorzej. Sta, gdzie nie trzeba, i po zawodach. niene robale bardzo lubi nieostronych podrnych. Lubi, z punktu widzenia smakosza. - Ale o co chodzi? - nie wytrzyma Kruk. - Sopel, przesta nam robi wod z mzgu. - Zamknij gb. - Ulepiem niek i rzuciem j na drog przed nami po ukonej trajektorii. nieka spada na oblodzon powierzchni i rozpada na kilka czci. To samo stao si z nastpn, ktra upada nieco dalej. - Moe potrzebne ci rzutki? - zakpi Mikoaj. - Nic tam nie ma - podtrzyma go Jean. - Z pewnoci bybym poczu. - Jest, a jake... - Drog nagle owietliy promienie soca, ktre wychyno zza chmury. Udao mi si dostrzec plam na poboczu, na ktrej nieg wyglda tak jako matowo i martwo. Celnie rzucona nieka trafia w jej rodek i nie rozbijajc si w ogle, bezgonie znika porodku solidnie na pozr wydeptanej drogi. Pierwszy ockn si Jean. - Lodowe we czy niene czerwie? - niene czerwie. - Donie mi zdrtwiay, ale zrobiem jeszcze jedn niek. Upada porodku drogi i zapada si tylko do poowy. C, powinnimy da rad przej. - Idziemy gsiego, po swoich ladach. I nabierzcie wicej powietrza. Przeszedszy na przeciwlege pobocze drogi, ruszylimy ostronie naprzd. Szedem pierwszy i macaem stop przyprszon niegiem powierzchni drogi. Obrzydliwy smrd nasili si, z oczu pocieky mi zy. Maks wskaza sterczc z zaspy zacinit rozpaczliwie pi jakiego nieboszczyka, przypominajc barw ld. Komu si nie poszczcio. Przeszlimy obok, nie prbujc si nawet zatrzyma. Po dziesiciu metrach wo zacza sabn. Odetchnem z ulg. Udao si. Poszlimy w stron lasu. Nie wolno si zatrzymywa, trupi zapach moe cign tyle zwierza, ze nawet z pomoc Jeana si nie wykaraskamy. - Co tam byo? - zapyta zasapany Maks. - Co to za zwierz?

- W rzy pieprzony. - Kruk smarkn w nieg, wyj worek z tytoniem i zacz robi skrta. Wpadniesz w kruchy nieg nad gniazdem, zer ci ywcem. - Poczstowaby... - poprosi Mikoaj, ktry zdy ju wypali wszystkie swoje i zdobyczne papierosy. - Zapalimy... Zostay mi jakie resztki. - Kruk splun okruchami tabaki i szczkn kkiem gazowej zapalniczki. - Ale jak ich gniazdo znalazo si na drodze? - Jean nijak nie mg uwierzy, e przeoczy gniazdo robali. - A co za rnica? Patrzcie uwanie na boki. Zdjem z ramienia sztucer, sprawdziem naboje i dopiero wtedy ruszyem ku drzewom. - Opowiemy mieszkacom wioski, niech sami rzecz wyjaniaj. Myl jednak, e albo skona tam kto zaraony, albo specjalnie podrzucono larw, bo miejsce na gniazdo raczej nieodpowiednie. Przez las przeszlimy bez problemw. Oczyszczona z drzew przestrze wok drogi sigaa w niektrych miejscach dwudziestu metrw, a od mojej ostatniej wizyty w udinie znacznie przybyo pniaczkw. Podczas marszu ani razu nie spostrzeglimy ani lian jeowca, ani drcych igie czarnego drzewa. Odnosio si wraenie, e to nie las, ale miejski park. Ciekawe, czy tak jest wszdzie, czy tylko wzdu drogi pilnuj? Mimo panujcej wok ciszy rozgldalimy si na boki, tylko Jean szed spokojnie, patrzc przed siebie. Ale po tym, jak nie wyczu gniazda nienych robali, wcale mnie to nie uspokajao. Czowiek jest tylko czowiekiem, zawsze moe si pomyli. Po upywie p godziny las si skoczy. Przechodzc przeze nie natknlimy si na ani jedno zwierz, ale pozwoliem sobie na rozlunienie uwagi dopiero, gdy odeszlimy od drzew na odlego kilkuset metrw. - Ot i udino. - Powiesiem strzelb na ramieniu i spojrzaem na rozcigajc si nieopodal wie. Domy kryy si za wysokim czstokoem, nad ktrym wznosiy si tylko zocone kopuy cerkwi, szare ciany dwupitrowego budynku miejscowej milicji oraz pokryty upkiem dach siedziby wiejskiej rady. Z licznych kominw bi w niebo dym, nad ca wiosk unosia si brudnoszara mgieka. Bezwietrzna pogoda ma swoje minusy. - To? - Twarz Mikoaja wycigna si ponuro. Wilcze Legowisko jest pi razy wiksze! - Pi, nie pi... ale Wilcze to dua wie - zgodziem si. - A czemu czstok taki mizerny? - Zmruy oczy Maks. - Fort przecie ley daleko na poudnie, a ciana tam trzy razy grubsza od tej tutaj... - To, co wida goym okiem, nie zawsze odpowiada rzeczywistoci - stwierdzi filozoficznie Jean. - Znw zaczynasz nam mci w gowach? - Wietricki spojrza na niego nieufnie. - ciany s chronione potnymi czarami. - Czarownik zamkn oczy. - Promie krgu jest niewielki, a miejscowi magowie trzymaj sub na zmiany. - Magowie? - zdziwiem si. Magw rzadko si spotyka, oprcz Aarona nie natknem si na adnego z nich. - A nie czarownicy? Pierwsze sysz, eby magowie chronili caa osad. Miejscowi te nigdy o nich nie mwili. - Bracia Borysowowie nie lubi rozgosu, ale pod wzgldem mocy niewiele ustpuj Hadesowi z Fortu. Jean otworzy oczy. - A Baron ze rde do pit im nie dorasta. - Baron? W rdach czarownik rzdzi. - Szaman? Ten jest u Barona chopcem na posyki. - Taaak? I jak ten mag wyglda? - W rdach bywam do czsto, wic moe poznam go z opisu. - Sam go nie widziaem, ale powiadaj, e zdrowy byk. - Byk? - prychnem nerwowym mieszkiem. I zawsze chodzi z toporem? - Ten sam! - A drrranie! - Umiechnem si. Nabrali mnie jak dzieciaka. I przecie tego drgala wszyscy nasi, wcznie z Krzyem i Dronem uwaaj za zwykego ochroniarza. Konspiracja, psiakrew! Ciekawe, skd si Jean o nim dowiedzia. - O kim mwisz? - zapyta Maks. - A... tak, sam do siebie. - Pokrciem gow. - Jak podejdzie wiksza banda, adne zaklcia nie pomog - stwierdzi Wietricki po krtkim namyle. - Bandyci to w duej mierze sprawa milicji. - Jean potar ucho. - A zreszt skd by si tu miaa wzi du grupa? Chyba e z pnocy nadejd nieni Ludzie. Waniejsza jest obrona przed wszelkiego rodzaju nieczystymi stworami, ktre w cigu jednej nocy mog wyrn ca wie. - To po co takie ciany w Forcie stawiali? I jeszcze trzy rzdy kolczastego drutu? - Jak budowali te mury, czarownikw na palcach jednej rki mona byo policzy. A poza tym,

czarownicy to nie magowie, oni swoje czary musz nieustannie kontrolowa i stabilizowa. Gimnazjon cay perymetr najwyej przez trzy dni zdoa utrzyma, a potem wszyscy przez tydzie bd lee martwym bykiem. - Przerwaem wyjanienia, bo podczas rozmowy czstok znacznie si przybliy. Posuchajcie! Na wypadek, jakby kto pyta, idziemy do Mglistego za szarkami. - Psiakrew! Co ty si tak tych szarkw uczepi? nie wytrzyma Wietricki. - Co nam zrobi, jeeli si przedstawimy jako patrolowi? - Nic. Zamkn do celi i wyrzuc klucze, a jak wypuszcz, znw ci zamkn, tylko w Forcie i ju na zawsze. - Widzc zdziwienie na twarzy Jeana pospieszyem z wyjanieniami: - W udinie zatrzymali si rangersi. Jeli si dowiedz, e jestemy z Patrolu, zaczn si czepia. Nie wydajcie nas. - Nie ma o czym mwi! Oczywicie, e nie wydam - czarownik niemal si obrazi. - A czemu Miastowi zapucili si tak daleko na pnoc? - Nie wiem - przyznaem z niechci. - Sami o nich usyszelimy mimochodem. Jeeli bd pyta, jak mam was przedstawia? Moe te jako myliwego? - Czemu nie? - Jean ochoczo przyj moj propozycj. - Mniej pyta bdzie. A w ogle to nie mam pewnoci, czy jest sens w tym, eby do tej wsi zaglda. - Sens jest. Bez nart i zapasw daleko nie zajdziemy. - Sam te nie bardzo miaem ochot ka gow pod topr, ale nie byo wyboru. - A zreszt... przejdziemy obok i co? Na pewno ich patrole przeszukuj okolic. - Wanie. - Kruk wskaza na stranika, ktry wyazi zza wrt. W drewnianej baszcie nad bram, obok stanowiska karabinu maszynowego bysny szka lornetki. - Ju nas obserwuj. - Ale on wyszed zapali. - Maks przyjrza si wartownikowi. - A jeeli zapytaj o wyposaenie, to co powiedzie? - Prawd. - Uwanie przyjrzaem si zamiecionemu placykowi przed wrotami i zmarszczyem brwi wida byo na nim lady bienikw opon samochodu. Nie byo czasu na wymylanie jakiej odpowiedniej historyjki. Zaczn wypytywa pojedynczo i przyapi na niekonsekwencjach. - Sami ledwo mgielniakom zwialimy i trzeba byo porzuci manatki. - Chopaki, popatrzcie, a co to takiego? - Wietricki wskaza doni pole obok osady, na ktrym wida byo niemal dwumetrowe zaspy niegu. - Co oni, nieg ze wsi wywo, czy jak? - Kola, a ty co? Mylisz, e buki na drzewach rosn? - Maks pokrci palcem koo skroni. - Sowo ozime co ci w ogle mwi? - Jakie ozime? Za dwa miesice nawet perz nie zdy wyrosn! A te drzewa prawie po szczyty koron s zasypane! - Prawidowo... eby jabonie nie pomarzy - poparem Maksa. - Kto jest we wsi najbardziej szanowanym czowiekiem? Czarownik agronom. To kto znacznie bardziej uczony, ni zwyky agronom. A magicznie zmodyfikowane plony dojrzewaj znacznie szybciej, ni po modyfikacji genetycznej. - I te jabka dojrzewaj? - zapyta ogupiay Mikoaj. - A jak mylisz, dlaczego tu ludzie jeszcze z godu nie poumierali? - Umiechnem si. - Magia agronomiczna ustpuje wprawdzie bojowej pod wzgldem popularnoci, ale jest nie mniej wana. Jaki gatunek modyfikowa, przyspieszy rozwj zaklciem, ochroni przed przymrozkami, poprawi niektre podane waciwoci... i nadaj plony zebra podczas dwu miesicy. Samym wieniakom wystarczy i jeszcze do Fortu na sprzeda wo. No, co prawda do kwietnia wszystkie zapasy i tak si wyjada... - A ty skd to wszystko wiesz? - nie wytrzyma Wietricki. - Rozmawiaem z mdrymi ludmi. Do, przestamy si gorczkowa. Jestemy prawie na miejscu. Gdy podeszlimy do bramy, palacz zdy ju skoczy papierosa i cofn si w gb, a my bez przeszkd przecisnlimy si przez wskie drzwi obok wrt. Naprzeciwko wejcia wkopano BTR w charakterze miej niespodzianki dla napastnikw. Skd oni go wytrzasnli? Humanitarna pomoc Miasta? P roku temu niczego podobnego tu nie byo. - Dokd si wybieracie? - pado pytanie gdzie z gry. - Tutaj, do was. - Zadarszy gow zobaczyem wartownika zsuwajcego si po drabinie z wiey nadbramnej. By to czowiek wysoki, wsaty, majcy nieco ponad trzydzieci lat. Niby nic, wartownik jak wartownik, ale gdy si ku nam nachyli, zobaczylimy pagony na ramionach. Pagony na biao-szarej kurtce maskujcej byy kapitaskie: cztery malekie picioramienne gwiazdeczki. O ile wiedziaem, sowieckie szare stosowano wycznie w Miecie. Mieli tam skad dawnego umundurowania, czy co? Miejscowi milicjanci nosili gliniarskie mundury, druynnicy w Forcie dawno ju, nie wiedzie zreszt czemu, przeszli na romby i ptle, a my w Patrolu obchodzilimy si w ogle bez tych wszystkich pierd.

Po raz pierwszy widziaem ywego rangersa. Co prawda martwych onierzy potencjalnego przeciwnika te raz tylko widziaem, kiedy nasz oddzia znalaz ich zwiadowcw, ktrzy wpadli w bandyck zasadzk. Widok by paskudny - zwierzta niele ju zdyy poharata nieboszczykw. - Przecie widz, e nie tam. - Kapitan przytrzyma zwisajcy mu z ramienia na rzemieniu pistolet maszynowy i zeskoczy na ziemi z trzech stopni. - Drugi ochroniarz, ten ju by miejscowy, wysun si z okienka i skierowa na nas luf AKM. - Ej, Michajycz! Chono tutaj! Po chwili zza rogu wyskoczy tgi chopina, literalnie cignity za namotany na nadgarstek rzemie przez dwie rose rudawe ajki. Na nasz widok psy zaczy zajadle szczeka, wywijajc energicznie obwarzankami ogonw. Chopina si spry - ciasno zapita kurtka niemal popkaa mu w szwach - i zapar walonkami w nieg, ale zdoa zatrzyma psy, gdy znalazy si ju tu przed nami. Komu strzelio do ba, eby myliwskim psom kaza zajmowa si wart? Owszem, wch maj wspaniay, nie bd przeczy i jeeli prawidowo si je naprowadzi, znajd wszystko, ale na strw za bardzo s zapalczywe. - Cocie za jedni? - zapyta kapitan, gdy na koniec udao si odcign od nas zwierzta. Sdzc po jego zachowaniu tak burzliwa reakcja zwierzt bya tu rzecz zwyczajn. Gdyby zwszyy co podejrzanego, zachowayby si pewnie zupenie inaczej. Z wartowni wyjrza jeszcze jeden stranik, sdzc z pagonw, starszy sierant. Zza rogu ssiedniej uliczki wyszli trzej milicjanci. Dwaj zatrzymali si obok pancerki, a trzeci w szarym paszczu i nieokrelonej barwy uszance podszed bliej. - Idziemy do Mglistego zapolowa na szarki - podsunem wczeniej przygotowane wyjanienie. - Taaak? - Rangers przyjrza nam si z umiechem. - I ot tak, bez bagau idziecie? - Zamierzalimy w udinie zakupi potrzebne rzeczy. - Postanowiem nie odstpowa za bardzo od obmylanej legendy. Nie uwierzy. Ani chybi nie uwierzy. Ale nie da po sobie niczego pozna, jakby i tak byo mu wszystko jedno, co powiemy. I patrzy tak jako dziwnie, niby bokiem. Nawet nie wiadomo, do kogo mwi. Dopiero po chwili dotaro do mnie, e go jest zezowaty! - A ja mam tu przyjacik - wtrci si Kruk. Najpewniej zostan u niej do wiosny. - Zaklem w duchu. Co on kombinuje? Teraz jeszcze niech tylko Jean oznajmi, e pozna nas bardzo niedawno temu i w ogle wszystko si pokitrasi! Ale nie, czarownik sta, milczc, za moimi plecami, i nikogo nie zamierza denuncjowa. Przeciwnie... wydao mi si, e nie chce ciga na siebie uwagi. - Co za jedna? - zapyta miejscowy glina. - Tatiana Gorlicka. Mieszka niedaleko cerkwi. - Jest taka. - Kiwn gow milicjant. - Tylko e ona ma narzeczonego. - Wyjanimy, co i jak - odpowiedzia Kruk, ktrego humor uleg gwatownemu pogorszeniu. - Zapamitaj sobie, narozrabiasz, od razu zadyndasz na stryku. - Ale co wy? Jak sobie kogo znalaza, nie bd si narzuca - wybka Kruk. Rura mu nagle wyranie zmika. - Wrmy do tematu - zaproponowa kapitan, ktry nie spuszcza z nas uwanego spojrzenia. - Jak dugo zamierzacie zosta w osadzie? - Najchtniej ruszylibymy dalej zaraz po obiedzie. - Nie zamierzaem kry naszych planw. - Ale tylko wtedy, gdy zdymy kupi wszystko, czego nam trzeba. - Jasne. Jeszcze tylko dwa pytania. - Rangers umilk na chwilk. - Skd idziecie? - Z Wilczego Legowiska - nawet nie zegaem wczoraj stamtd wyszlimy. - Wszyscy? - Wszyscy. - A dokumenty s? - pytanie zadano raczej dla formy, bo kapitan przesta si ju nami interesowa. Zdjem rkawice, rozpiem kurtk i wyjem wysmotruchany paszport. Kapitan przelotnie przejrza stronice i w zadumie obrci nim w palcach. Nie wiem, co jeszcze mgby wygrzeba, ale w tej chwili z gry rozleg si okrzyk: - Popow jedzie! - Prujcie do wartowni, popatrzcie na fotki i jestecie wolni - zarzdzi kapitan i zwrci si do milicjanta: Popow wczenie dzi zjeda. eby tylko co si nie stao... Co o tym mylisz. Walery... - A co mamy zgadywa? - Milicjant wzruszy ramionami. - Sam zaraz wszystko opowie. - Towarzyszu kapitanie - przypomniaem sobie. Od strony Wilczego przy drodze jest gniazdo nienych czerwi. - Ale wiemy, wiemy... - Machn doni Walery. - Wy co, tabliczki nie widzielicie? - Niczego tam nie byo. - Kurrrcz! Wczoraj tak do, e pewnie wszystko znioso precz. - Rangers spojrza na Walerego. Trzeba tam ogrodzenie postawi, bo jeszcze kto si nadzieje...

- Brak mi ludzi - milicjant od razu zrozumia, do czego pije kapitan. - A na posterunku? - Tam tylko trzech zostao. - To niech dwaj pjd i si tym zajm. Wszystkiego robota na kilka godzin. - A kto bdzie arsenau pilnowa? - Walery wbi spojrzenie w czubki swoich butw. - A tu jeszcze zaopatrzenie przywieziono. - Ja przydziel jednego wojaka. - Kapitan sign po radiotelefon. - I co? Twj wojak w cieple grza sobie dup bdzie, a moi chopcy przez las pieszo pjd? - Walery, odbio ci, czy jak? Mj oddzia przez cay dzie zwiad w okolicy przeprowadza! - Piotr, nie przesadzaj ty, dobrze? - Gliniarz nie zamierza si poddawa. - Wycie tu jak do sanatorium przyjechali, a my od jesieni bez dnia wolnego siedzimy! Moi towarzysze szli ju ku wartowni. Podniosem lecy na ziemi worek i cichutko ruszyem w lad za nimi. Nie ma co si pcha miejscowym do oczu, bo jeszcze im do bw jakie gupie myli przyjd. W malekim i kiepsko ogrzanym pokoiku wyoono przed nami dwa grube albumy, zapchane gwnie czarno-biaymi fotografiami. Jake rnorodne pyski si tu trafiay! Twarze, rya, mordy... Pulchne i z zapadnitymi policzkami, zwyczajnie bandyckie i cakiem przyzwoite, stare i mode... Pod koniec sierant wyj kopert z zupenie niedawno porobionymi zdjciami. Na tych twarzach nie byo ju wida otwartej wrogoci, czy zacitoci. Odnosio si wraenie, e te fotki robiono do paszportw albo w ogle nie mwic obiektom, e s zdejmowane. - Nie poznajecie nikogo? - zapyta sierant, ziewajc szeroko. - Nie - odpar za wszystkich Maks. - No to wynocie si. I bez was nie ma tu czym oddycha. Wyszlimy na ganek. Wrota ju otworzono, wjecha przez nie azik, z ktrego wyskoczy jaki porucznik i ruszy w stron kapitana. Kierowca odchyli si ku oparciu siedzenia, zamkn oczy, a dwaj szeregowi stanli obok maszyny i zapalili. - Czemu wrcilicie tak wczenie? - Kapitan obcign rzemie pistoletu maszynowego. - Dobra, Popow, skoro ju jestecie, przejedcie si do gniazda nienych robali i postawcie tam ogrodzenie. - Wypali je trzeba, a nie ogrodzenia stawia. - Popow rozkaszla si i wycharkn flegm na nieg. Natknlimy si na lady przy nowej przesiece. Rankiem przeszo tam siedmiu do dziesiciu ludzi. Sam rozumiesz, we czwrk nie byo sensu pcha si za nimi w gstwin. - Suszna decyzja. - Kapitan wyranie si oywi. - Bierz zia, pluton Krawczenki i przeczeszcie okolic. Wyglda na to, e to nasi klienci. - Stamtd do Mglistego jest rzut beretem, bracia mogli ju przekroczy granic. - Walery nie podziela entuzjazmu kolegi. - lady niegoazw byy niewielkie, taki sprzt nie utrzymaby ciaru braci - oznajmi porucznik po namyle. - Odpocznijcie na razie, sam skocz do Krawczenki. - Kapitan podszed do azika. - Towarzyszu kapitanie! - Z wartowni wyskoczy sierant. - Za godzin czno z centrum! - Zd! - Piotr usiad obok kierowcy. No prosz, jeszcze i radiostacj maj! Zamelduje si po powrocie, moe nawet premia jaka wpadnie. Cho bardziej prawdopodobne, e dostan podzikowanie przed frontem wasnym Drona albo Krzya. Bardziej prawdopodobnie, mniej mio. Trciem w rami Wietrickiego, ktry nieco si zagapi i skrciem w ssiedni uliczk. Cokolwiek by nie mwi, dobrze zrobilimy zagldajc do tej wsi. Nadzielibymy si na obaw i udowadniaj tu potem z dziur w gowie, e nie jeste wielbdem. A teraz, skoro ju tu wyjanilimy, kim jestemy, bez uprzedzenia strzela nie bd... Chyba nie bd. - Co ty za lip wcisn ochroniarzowi? - zapyta z ciekawoci Wietricki. - Jak lip? To mj paszport. Autentyczny! - Poklepaem si po kieszeni na piersi. - Znaczy co, nasze paszporty s tu wane? - Paszport jest paszportem, nawet w Afryce. - Swego czasu w Forcie chcieli wprowadzi nowe dokumenty tosamoci, ale z braku pienidzy i przez komplikacje z wydrukiem sprawa rozmya si w szczegach. I tak problemw nie brakuje. Teraz w uyciu s paszporty, dowody osobiste, prawa jazdy, legitymacje wojskowe i w ogle jakie zupenie egzotyczne dokumenty. - Nie am si z powodu tej baby, nie warto. - Maks podj prb pocieszenia podupadego na duchu Kruka. - Szczerze mwic, gwid na to. - Tamten zwolni nieco kroku. - Gryz si tym, e teraz mnie z osady wypdz.

- To moe chod z nami? - zaproponowaem. - Bd musia. Ale najpierw zajrz do tej kurwy. Moe co jednak wykukam. - Kruk z rozdranieniem kopn bry zamarznitego niegu. - Kiedy pjdziecie na zakupy? Mnie ju si prawie naboje skoczyy. - Jak mylisz, dostan tu amunicj do parabelki? - zaniepokoiem si. - Czemu nie? W Forcie mona j byo kupi bez problemw. - Nie jestemy w Forcie. - A co za rnica? Nie taki to cymes, jak mylisz. Widziae rur kapitana? - Klin - przypomniaem sobie. - No wanie. Te naboje dziewitnastki. - Takiego waa! - Nie uwierzyem. - Jak Siemionycz sprzedawa swojego klina, to mwi, e pasuj do niego zwyke naboje makarowa. Podskakujc na wybojach i plujc sinym dymem z rury min nas gazik, ktry znikn za zakrtem. - Nie oszukasz, to nie sprzedasz - umiechn si Kruk. - Ile za niego chcia? - Setk, ale odda za p zotem. - Tak tanio? - zdziwi si Maks. - Sam bym kupi. - I po co ci on? - skrytykowaem wybr. - Nieza maszynka, ale tylko w miejskich warunkach. Optymalny dystans ognia dwadziecia pi metrw. Siemionycz go wtedy z trudem jakiemu druynnikowi wcisn. - Skoczcie wy o tych rurach - zirytowa si Wietricki. - Kiedy pjdziemy co zere? - Nareszcie komu przysza do gowy mdra myl. - Jean zatrzyma si na skrzyowaniu. Rozejrzaem si. Ulica, na ktr wyszlimy, bya zabudowana tulcymi si jeden do drugiego parterowymi domkami. Tu na pewno nie znajdziemy tego, czego szukamy. Trzeba i bliej centrum. W obery obok cerkwi nie mona si pokazywa, nasz oddzia, zatrzymujc si w udinie, zawsze si tam stoowa. Opowiadano mi jednak jeszcze o jadodajni wiejskiej rady. Zatem pjdziemy wanie tam. - Tdy! - Machnem rk, wskazujc uliczk, w ktrej znikn azik. Od razu zauwaylimy, e domki wyglday tu na lepsze i nie gnioty si tak jeden przy drugim. - No to prowad, Iwanie Susanin. - Maks potar doni brzuch pod kurtk. - Bo zaczn gry. Co znaczy prowad? Osada niewielka, dach wiejskiej rady z daleka wida, a jeszcze jest jasno. Nawet ja nie zdoabym zabdzi. Prawda, kilka razy skrcilimy w niewaciw uliczk, a raz zabrnlimy w lepy zauek, ale do ogrodzonego potem z desek domku z szyldem Jadodajnia doszlimy w cigu dziesiciu minut. Lokal wyglda do solidnie. Wida byo, e waciciel pilnuje dobytku. W pocie nie zobaczylimy ani jednej sprchniaej czy zamanej deski, rzebione okiennice niedawno pomalowano, a dach pokryto falist blach. Za dwa szerokie okna obok wejcia nie byy zabite dykt, ale piknie oszklone. - Niele. - Wietricki otworzy drzwi i wszed do rodka. Przycignite mocn spryn skrzydo natychmiast si za nim zatrzasno. Oszczdno ciepa, kurcz. Weszlimy za Mikoajem. Wewntrz rzeczywicie byo niele, ale pustawo. Jedyny klient akurat kierowa si ku drzwiom. Zerknem na niego mimochodem i natychmiast odwrciem wzrok. Nie spodoba mi si. Jak to si mwi, cwaniaczek. Gitki jaki taki. Palce zbyt zwinne... latajce oczy. Dobrze, e ju wychodzi. Mikoaj nie czeka na nas, tylko podszed do stojcego na rodku sali stou, powiesi plecak na oparciu krzesa i zdj kaptur. Z pocztku wybr miejsca nie bardzo mi si spodoba, ale po namyle stwierdziem, e trudno o lepszy: wikszo stolikw obliczono na cztery osoby, a usi przy drzwiach - przewieje czowieka na wylot. W pomieszczeniu panowa pmrok, rzecz zrozumiaa, po co pali wiece, skoro brak klientw. Szynkwasu jako takiego nie byo, zastpowa go parapet okna wychodzcego wprost na kuchni. Tanio i efektywnie. - Co panowie zamwicie? - Z okienka wychyli si ysy jak bilardowa kula gospodarz. - Prosimy... - zaczem kombinowa, na ile starczy nam grosza. - Ja zamwi - przerwa mi Jean. - Ale... - Wycie mnie poczstowali, teraz moja kolej. Czarownik nawet nie zwrci uwagi na mj sprzeciw. No, jeeli myla, e bdziemy protestowa, to si pomyli. A tyle dumy w sobie nie mamy. Zapytajcie czonka patrolu, co jest lepszego od butelki wdki? Odpowied: dwie butelki. A co jest lepsze od dwu butelek? Dwie, ale fundowane. No tak. - Jak sobie chcecie. - Rozwizaem uszank, ale kurtki nie rozpinaem. A tak ciepo tu nie byo. - Sopel, a ty czemu si nie rozbierasz? - Maks pooy kurtk na ssiednim stole, zosta tylko w dugim bezrkawniku. Pozostali te zdjli wierzchni odzie. Kruk poprawia koszul pod swetrem, a spod

narciarskiego kombinezonu Wietrickiego ukazaa si krtka sportowa kurtka. - Co mi zimno... - Usiadem twarz do wejcia i pooyem sobie sztucer na kolanach. Dziwna rzecz, przyzwyczajenie. W Forcie nie dbam o to, jak siadam, a podczas rajdu natychmiast zaczynam si denerwowa, kiedy nie widz wejcia. A przecie dosta kos po nerkach w Forcie rwnie atwo, jak wszdzie indziej. Powiedziabym nawet, e atwiej. - Wypijemy, to si rozgrzejesz. - Maks z zapaem zatar rce. Aha, wypijemy. Nabra apetytu. Nie, oczywicie dla rozgrzewki to niemal konieczne. Ale tylko troszeczk. Nie wicej ni po dwiecie gramw na gow, a i to tylko jeli miejscowa berbelucha okae si znona. Chrzknem, ale postanowiem nie psu nastroju. Niech si chopaki ciesz. A ja co, mam podej do ognia, eby si rozgrza? A moe sprbowa przesun st? - Wychodzi na to, e rangersi kogo szukaj... Fotografie, obawy... - Kruk trci rkawem i przewrci solniczk, Na szczcie okazaa si pusta. - Tfu! Na psa urok! - Uwaaj! - Poprawiem przechylon piramidk chusteczek. No prosz, papierowe chusteczki. Ju zapomniaem, gdzie i kiedy ostatnio takie widziaem. Moe i szukaj. - Ciekawe, kogo? - Wszystko ju zamwiem. - Jean wrci do stou. - Zaraz podadz. - Co na obiad? - Kruk natychmiast zapomnia o pytaniu. - Zupa grochowa, pieczone karasie i makaron. Stary skrzywi si lekko. - Gospodarz proponowa piure ze nienych jagd i bitki z miejscowych wi, ale nie daem si namwi. - I bardzo dobrze. - A kompot? - Maks mrugn znaczco. - Prosz bardzo. - Czarownik postawi na stole dwie wyjte z kieszeni paszcza plitrwki. - O, to, to. - Maks przyjrza si etykietce i odkrci korek. - Poczekaj. - Wstrzymaem go, odsuwajc butelk. - Bo co? - Bo to. Po pierwsze, nie ma szklanek. Po drugie, najpierw co zjedzmy. - A jako aperitif, dla apetytu? - zapyta Mikoaj. Szklanki to nie problem. - Apetytu nikomu nie brakuje, a picie na pusty odek to samobjstwo. - Nie ustpiem. W przeciwnym razie trzeba by jeszcze dwie butelki do ciepych potraw zamwi. - Ale ty jeste... - Wietricki potar policzek i z przestrachem wpatrzy si w dugie pasmo zuszczonej skry. - A to co?! - Nie panikuj. - Kruk natychmiast poj w czym rzecz. - Opalie si i tyle. - Opaliem si?! Zim? - Mikoaj chwyci za krawd uszczcej si skry i za jednym zamachem oderwa pat wielkoci poowy policzka. - Nie rb jaj... - Zwyka sprawa - potwierdziem. - Nie bj si. Za pierwszym razem wszyscy liniej. - Zwariowa mona... - Kola tar energicznie twarz, usiujc zwin odchodzcy naskrek w rulon. - A tam, gdzie okulary twarz mi zakryway, normalnie jest. - Nie przejmuj si. - Machn rk Maks, ktry sam dwa tygodnie temu zrzuci skr. - Niektrzy co miesic to maj. - Id do diaba! - Mwi powanie. Z pewnoci sam widziae czerwone mordy. To od soca. - wistwo. - Pewnie. Jak mi powieki obaziy, mylaem, e zdechn. - Maks zamyli si nad czym. - A to nie jest niebezpieczne? - Mikoaj zaj si poronitym szczecin podbrdkiem. - Nie przejmuj si. Najwaniejsze, eby nie doszo do mutacji. - Zniecierpliwiony czekaniem Kruk odwrci si w stron kuchni. - A moe? - Wietricki przekn nerwowo lin. - A pewnie. Wtedy masz ju tylko jedn drog: do Czarnego Kwadratu. - Gdzie? - Do getta. Nie bierz sobie tego do serca. Tam zamykaj tylko prawdziwych wyrodkw. Czerwona morda to drobiazg. - Przypomniaem sobie ponuro wygldajce, otoczone potem z drutu kolczastego baraki getta. Ostatnia przysta dla tych, ktrych Przygranicze przerobio na osobliwe istoty niekiedy tylko z grubsza podobne do czowieka. Wanie z powodu moliwych komplikacji, a nie z troski o ludzi po kadym powrocie z trasy patrolowi odpoczywali przez czas nie krtszy od czasu trwania rajdu. - A czemu zamykaj? - Gwnie dla ich wasnego bezpieczestwa - rozpiem konierz waciaka. - Wyrodkw nikt nie lubi. Szczeglnie mieszkacy dzielnic najbliszych Czarnemu Kwadratowi.

Do sali wszed maleki gospodarz, oburcz podtrzymujc ogromn tac pen naczy i talerzy. Ustawi j na brzegu stou i szybko zacz rozkada przed nami talerze i szklanki. Porem znikn w kuchni, eby wrci po chwili z wielk waz pen zupy. Ciekawe, czy w ogle nie ma obsugi? Sam do chwacko potrafi sprawi si z zastaw. A moe jaki pomocnik przychodzi dopiero pod wieczr? - Gospodarzu, mandarynkami tu pachnie. - Maks pocign nosem. - Nooo - odpowied bya przytumiona, jakby gospodarza drczy katar. - Po ile? - Czerwoniec. - Za pud? - Wietricki wytrzeszczy oczy. - Za funt. - Sam jedz! - Maks przysun sobie talerz z zup. - Jak chcecie. - Gospodarz wzruszy ramionami i znikn w kuchni. Rozlaem w szklaneczki po pidziesit gramw gorzaki. - Zdrwko! - Owszem. - Niele. - Maksowi natychmiast zawieciy si oczy. - Ale wistwo! Nie potrafi chochoy wdki pdzi. Ale miodowa z pieprzem, nieza rzecz. - Mikoaj wykrzywi gb i szybko wrzuci sobie w paszcz pen ych zupy. - Popitki nie ma? - A po choler ci, uczniku, popitka? Zup wsuwaj. - Maks wzi butelk i ponownie napeni szklaneczki. - Dobrze poszo. - No to midzy pierwszym i drugim - podnis szklaneczk Jean. Wypiem, wziem niewielki przysmaony pieroek, po czym zabraem si do zupy. Trzeba co zje, bo czowieka rozoy. Zapija czterdziestoprocentow to kiepski interes. Zupa bya smaczna, cho mogoby si w niej znale nieco wicej misa, a mniej koci. Ale w kocu to drobiazg. - Rozgrzae si ju? - Maks zjad ju swoj porcj, a teraz leniwie duba paznokciem w zbach. - Tak jakby. - Wsuchaem si w siebie. Rozgrza si rzeczywicie rozgrzaem, tylko jako amao mnie w kociach. Czyby szo na zmian pogody? Trzeba by si natrze maci rozgrzewajc. - Dokd teraz idziecie? Na rynek? - Kruk wla sobie na talerz resztki zupy z wazy. - Przydaoby si... - zamyliem si. - Po co? - Wietricki wyowi z zupy ko, zacz objada j z misa. - Kupi arcie, narty. Moe znajdziemy co w rodzaju peleryn-namiotw. - Rozumiem. - Mikoaj pooy ko na talerzu. Co to za miso? - Jeste pewien, e chcesz wiedzie? - Jean przerwa na chwil jedzenie. - Nieee... - To po co pytasz? Zobaczywszy, e zjedlimy zup, gospodarz zabra waz i przynis wielk mich z pieczon ryb, waz z makaronem i czark ostrego sosu. Dla uczczenia tego wydarzenia golnlimy sobie jeszcze po jednym. Jean jad niewiele, a wkrtce odchyli si na krzele, zamykajc oczy. - Uwielbiam karasie! Znakomita zakska! - Uradowany Kruk wyciga oci z niemaego rybiszona. Niby taki kurdupel, a je za trzech. I gdzie si w nim to wszystko podziewa? - A za co bdziemy kupowa? - Maks zepsu mi nastrj gupim pytaniem. - To, oczywicie, ciekawe - westchnem ciko. Poniewa forsy nie mamy, trzeba bdzie sprzeda co, co nam si ju nie przyda. - Aeby sprzeda co, co ju nam si nie przyda. - upomnia mnie Mikoaj. - Na szczcie nie trzeba kupowa czego, co nam si nie przyda - umiechnem si. - Do czego ty pijesz? - zaniepokoi si Wietricki. - On mwi o twoim noyku ze smokami - zachichota Maks. - A czemu o moim noyku, a nie o twoim kindale? - No tak, dla dobra sprawy nie poauj. - wielkodusznie zgodzi si Maks. I dobrze, nikt go nie zmusza, teraz bdzie go mona reprywatyzowa bez problemw. Tymczasem Maks wyplu rybie oci i gorzko si umiechn. - Mnie ten kinda ni cholery potrzebny nie jest. Mam maczet. - Maks, ty jak co powiesz, to nie wiadomo, czy w pysk la, czy dzikowa - odezwa si Kruk znad swojego karasia. - Co ty w tym rupieciu takiego widzisz? - Sam jeste rupie. Ta maczeta to trupobij. - Tobie to samo, tylko dwa razy wicej... wiesz, o co mi chodzi. - Otworzyem drug butelk. Dogadalimy si.

Trupobij to klinga, na ktr naoono kompleksowe zaklcie bojowe. Oprcz trwaoci i niezwykej ostroci taka gownia miaa inne waciwoci - moga przebija zaczarowane pancerze i praktycznie bez udziau waciciela znajdowaa szczeliny oraz sabe miejsca w zbrojach. Jedno uderzenie - jeden trup. W Bractwie takie klingi bardzo ceniono. Co prawda nie mogem sobie wyobrazi czarodzieja, ktry zechciaby traci czas i siy na nieporczne elastwo Maksa. Prawdziwy trupobij kosztowa zreszt tyle, e taniej by byo obwiesi si lufami od stp do gw. Maksa po prostu nie byo sta na takie cudo. - Ile za niego dae? - zapyta Kruk. - Co wy tam wiecie. - zirytowa si Maks i obnay kling. Na szerokim ostrzu bez rowkw rozbysn srebrem dziwaczny wzr. - Wydano mi go ze skadu. - Zaklcie silne i trwae. - Jean zerkn na ostrze i zamkn oczy. - A adunek prawie peen. - A powiedz mi Maks, przyjacielu - zapytaem agodnie - z jakiej racji magazynier ci wyda taki skarb? Skoro Jean mwi, e zaklcie jest autentyczne, to znaczy, e tak jest w istocie. Ale o ile przedmioty zwykego zaopatrzenia mona jako wynie chykiem z magazynu, to z broni taki numer nie przejdzie. Tym bardziej z magiczn. - No... - zmiesza si zagadnity - dogadaem si z nim. - W jaki sposb? - zaczem co podejrzewa. - To eksperymentalna klinga, jedna z pierwszych serii. - Wyczuwao si, e Maks co ukrywa. - Zreszt i tak bez poytku na skadzie leaa i kurzem si pokrywaa. - Luk te lea bez poytku, co? - No tak. - Maks uciek spojrzeniem w bok. Trafiem w sedno. - Co z moim ukiem? - ockn si Wietricki. - Wszystko normalnie. - Postukaem w st widelcem. - Wzie ten cham i zostawie magazynierowi drugiego kaacha? - Taaa. - wydusi z siebie Maks, jakby to wyznanie wydobywano ze na torturach. - Co jeszcze? - Jakie jeszcze? - Nie rnij gupa! - warknem. - Co jeszcze mu zostawie? - Morsk lornetk, par amuletw: Kocie oko i Ig poszukiwa. - zacz wylicza poblady z naga Maks. - No... brachu... - Kruk w odrnieniu od Wietrickiego, od razu poj, w czym rzecz. - Dlaczego? - zapytaem z gorycz i golnem sobie gorzay. Spis wyszed cakiem pokany. Cz z tych rzeczy mona bdzie wpisa jako straty, ale i tak dobior mi si do tyka. - Potrzebne mi byy pienidze. - Po choler ci pienidze na rajdzie? - Skrzywiem si, mylc, czy nie zastrzeli drania na miejscu. Bro miaem pod rk... Nie, nie czas teraz na to, ale po powrocie do Fortu bdziemy musieli si porachowa. - Zwrc, jak tylko wrcimy. Na pewno zwrc! powiedzia szybko Maks jakby odczyta moje myli. Sowo honoru. Bd mia pienidze! - Ale na co ci byy potrzebne? - Postawiem na Araba! - przyzna si z cikim westchnieniem. - Walka z Mahometowem w przyszym tygodniu? - odgadem. - Tak. - Postawie jeden do trzech? - No. - Mam nadziej, e nie u Honzy? - Podrapaem si w czubek nosa. - U niego. - Akurat ci wypaci - mrukn Kruk z pen gb. - Mnie ten dra ju raz wylizga... - To si jeszcze zobaczy... - mruknem. Nie bardzo miaem ochot na wchodzenie w konflikt z tym ajdakiem, ale nie dostanie mojej, owszem, tak wanie! mojej, wygranej. Jak bdzie trzeba, na paski potn. Gwid na to, e paci haracz nie tylko Zwizkowi Handlowemu, ale i Sidemie. Najwaniejsze, eby Arab zaatwi Mahometowa. - Dobra, Maks, odmy t rozmow do powrotu. - Dziki! - O czym wy mwicie? - Wietricki niczego nie zrozumia. - Walka bez regu, czy jak? - Boks - Maks jednym haustem wypi p szklanki gorzay. - Walka o tytu mistrza Fortu. Oglnie rzecz biorc, Wietricki tak bardzo si znw nie pomyli. Regu rzeczywicie byo niewiele. Nie uderza poniej pasa, nie bi okciem, nie kopa. I to ju wszystko. Liczba rund nieograniczona, nikt

oczywicie nie liczy punktw. Kto utrzyma si na nogach, ten zwycia. To najbardziej popularne zawody w Forcie. A stawki szy ogromne. - Ktra godzina? - Rozejrzaem si, szukajc na cianie jakiego czasomierza. - Dwunasta. - Kruk wyj zegarek i pomajta nim na acuszku. - Arab nie da rady pokona mistrza. Mahomet zaatwi go jedn rk. - Mnie to mwisz? - zaperzy si Maks. - Dziesi lat si boksem zajmowaem! Widziaem, jak walczy ten wasz osawiony Mahomet. Nieustannie si odsania. Arab bitk ze zrobi. - Powiedz jeszcze, e z zawizanymi rkami. Zamy si. Arab w pierwszej rundzie padnie. - Sam padniesz. To Mahornetow trzech rund nie przetrzyma. Krzepki byk, ale techniki nie ma i rusza si jakby w gacie nawali. - A Arab to zdechlak. Jeden cios w splot soneczny i po nim. - Mahomet to zdecha krowa! - Przecie ty ni chuja na boksie si nie znasz! - Ja?! - Maks bryzn lin i z przejcia a unis si z krzesa. - Hej! Nie pobijcie si! - Wietricki przestawi pust butelk pod st. - No dobra... - Maks odsun od siebie talerz. - Chcecie, to zagadk wam zadam. - Wal. - Dynda midzy nogami i zaczyna si na ch. Kruk ju otworzy usta, ale Maks go uprzedzi: - I nie to, o czym mylisz. - A co? - Zegarek. A na ch, bo chujowy. - Maks wsta. - Pjd si odla. - Break! - Jean machn doni przed twarz Kruka, ktry nagle silnie poblad. - Szlag by go trafi! - zakl Kruk w lad za oddalajcym si antagonist. Zegarek by dla niego witoci. Ku mojemu zdziwieniu, toaleta znajdowaa si nie na zewntrz, ale wewntrz domu, trafi mona byo do niej, nie wychodzc na ulic, przez zasonite kotar przejcie na prawo od drzwi wejciowych. Co w takim razie moe by w szopie za domem? - Co robimy? - Wietricki zagapi si na resztki jedzenia. - Moe jeszcze po maym? - zaproponowa Kruk. - Nie - odpowiedziaem bez namysu. - Jeszcze tylko brakowao, ebymy si nawalili. - Na dzi wystarczy. - Nikt nie wypije? - Kruk nie doczeka si odpowiedzi, wic sam ruszy ku kuchennemu oknu. - To sam sobie wezm. - Trzeba mie umiar - stwierdzi pouczajco Jean. - Wszystkie problemy bior si std, e ludzie nie znaj umiaru. - Nie mwcie nawet - westchnem. Jak Kruk si narbie, nie zabior go ze sob, niech spada do przyjaciki. - Wyobracie sobie - oznajmi Maks, wracajc do stou - e tam jest nawet papier toaletowy. - I co z tego? - zdziwi si Wietricki. - Nie zrozumiae? Nie gazety poprzycinane, tylko rolka normalnego papieru. - Nie piernicz... - Wietricki nie uwierzy. - Id, sam zobacz. - Chodmy razem - zaproponowa Kola. - Chodmy - zgodzi si Maks. - Wecie swoje rzeczy. Poczekamy na ulicy - zatrzymaem ich. Dziwnie si jako czuem: na zewntrz marzem, a w pomieszczeniu byo mi duszno. I gorzaka wcale mnie nie ruszaa, cho chyba nie bya chrzczona wod. Chopcy si ubrali, wzili swoje rzeczy i ruszyli do toalety. Jak mae dzieci. Gazety im nie odpowiadaj. - Zbieramy si? - zapyta Jean. - Aha, zaraz pjdziemy. - Spojrzaem mu prosto w oczy. - Zechciejcie mi powiedzie, Jean, jak przy tak maym wydatku energii udaje si wam tworzy tak potne zaklcia? - Musiaem przej dug drog samodoskonalenia. - Czarownik uchyli si od konkretnej odpowiedzi, wzi chusteczk i zacz j rozkada. - Nauczycie mnie tego? - Oczywicie byem pewien, e odmwi, ale ciekawia mnie jego reakcja. - Tego nie da si nauczy. - Nie patrzc na mnie, Jean zoy kwadratow chusteczk po przektnej. -

Mona nauczy si myle i mona wbi komu wiedz do ba. Ale czarw... tych mona si nauczy tylko samemu. Wszelkie szkolenia bd tylko ogupianiem i zamiast prawdziwej wiedzy czowiek otrzyma tylko zbir martwych formu. To nie mistrzostwo, to tylko protezy i szczuda... - Ale przecie ucz tych rzeczy! - Mwisz o Gimnazjonie? - prychn pogardliwie Jean. - Tam wanie ogupiaj w sposb wrcz pokazowy. Jakiekolwiek by byy zdolnoci czowieka, ociosaj go wedle jednego wzorca. Potencjau ucznia w ogle nie bior pod uwag. Ten, kto moe sta si prawdziwym mistrzem, do koca ycia bdzie si w wielkim trudzie uczy zapala wieczk wzrokiem tylko dlatego, e jego wrodzone zdolnoci le na nieco innej paszczynie. W Gimnazjonie do czego dochodz tylko ci, ktrzy od pocztku pasuj do ich standardw. - A czarodzieje? - Nie zamierzaem si poddawa. - Oni s bardziej rzemielnikami ni prawdziwymi mistykami. - Jean rzuci na st zoon w trjkt serwetk. - Dla nich najwaniejsze s formuy i recepty, a zdolnoci to sprawa odlega, mao istotna... - Znaczy, odkry i rozwin swoje zdolnoci mona tylko samodzielnie? - Na pierwszy rzut oka mogoby si tak wydawa. - Czarownik przebiegle zmruy oczy. - Wemy jednak magw i czarownikw. Pierwsi maj dostp do morza energii, z ktrego wykorzystuj tylko krople. Ale mag na najprostsze zaklcie straci tyle energii, co czarownik na setk potniejszych czarw. Dlaczego? Magowie id drog ekstensywn, wicej energii, coraz wicej... Maksymalnie otwieraj si tylko wtedy, gdy s podpici do jakiej linii siowej. A czarownicy trac czas na znajdowanie coraz bardziej efektywnych sposobw wydatkowania dostpnych im kropli mocy. Nieatwa to i bardzo skomplikowana sprawa dla czarownika: zwikszenie zdolnoci adaptacji istniejcej w przyrodzie energii. Magowie id po tej drodze bez trudnoci czy przeszkd, ale gdy pojm, e zabrnli w lepy zauek, jest ju za pno. - Czyli gdyby by nauczyciel lub wychowawca mogcy podpowiedzie. - W tym cay problem: - Jean wymierzy we mnie palec. - Jak kogo uczy, nie przygniatajc go wasnym dowiadczeniem? Kady sam powinien trzewo ocenia wasne zdolnoci pochaniania mocy i pracy nad ni. I na podstawie tego ukada priorytety. - Wam, widz, to si udao? - Kurcz, gdzie si podziewaj Maks i Kola? Nie mog si podzieli sralnym papierem? - Moe to zabrzmi nieskromnie, ale tak. Ty te nie powiniene si zniechca, w Gimnazjonie nie zdyli znieksztaci twojej energetyki. - A skd wiecie, e mnie uczono w Gimnazjonie? nastroszyem si. - A moe jestem samorodnym talentem? - Nie rozmieszaj mnie. Od razu wida standardowe schematy. Optymalizacja twojej wewntrznej energii, wzmocniony blok mentalny, nieco zmieniony odbir rzeczywistoci. Nie idealny wprawdzie wariant, ale... - Czarownik nie skoczy zdania: otworzyy si drzwi i do sali wszed kapitan, ktry u wrt przyjmowa nasz kompani. A ten czego tu szuka? Nas czy wpad na obiad? Pooyem do na sztucerze, kapitan jednak ruszy do kuchni ku gospodarzowi. Wszystko jasne, siedziba pododdziau niedaleko, gdzie indziej miaby si stoowa? - Wic o czym to ja... - Jean wetkn wskazujcy palec w talerz z sosem i mazn po zoonej chusteczce. - Standardowe schematy... Przechodzcy obok nas kapitan odwrci si nagle i skierowa na nas pistolet maszynowy. Krtka lufa mierzya pomidzy mnie i Jeana. W tym momencie z hukiem otworzyy si drzwi i do rodka wpadli dwaj wojacy. - Gdzie reszta? - Kapitan przesun si nieco w bok, eby nie zasania linii strzau rangersom. Jeden z nich mierzy gdzie poza mnie, tam by Kruk, a drugi osania kapitana. - Poszli do toalety - odezwa si natychmiast gospodarz. Osaniajcy kapitana onierz odwrci si w stron ubikacji. Wsiklimy. Baem si nawet przekn lin, nie to, eby rk ruszy. Jean niewzruszenie wyciera o chusteczk umazany sosem palec. Rangersw jest tylko trzech? Zd zaatwi wszystkich, zanim Smocza uska zdechnie? Jeeli... - I po co byo te bajeczki opowiada? Mylae, e si nie zorientujemy? - Kapitan umiechn si niewesoo patrzc gdzie w bok. Na kogo on patrzy? Na ktrego z nas gapi si ten zezowaty skurwiel? No, pojedlicie i bdzie do. Sam... Szybkiego zamachu rki Jeana nie dostrzeg nie tylko kapitan - ja te niczego nie zauwayem.

Gryzmoy na zacinitej w jego doni serwetce poczerwieniay nagle i papier bez najmniejszego trudu przeci nadgarstek rangersa. Bryzna krew, klin pad na st, rozupujc talerz. Drugi zamach - teraz po przektnej - rozci krta zezowatego. A potem ju nie papierowy, ale stalowy trjkt, wirujc wciekle, frun ku wojakowi trzymajcemu na muszce Kruka. Stal przecia garb nosa i gboko wbia si w czoo. Poderwaem si z miejsca i, zmiatajc luf zastaw ze stou, zaczem unosi sztucer, ale pozostay przy yciu onierz z automatem okaza si szybszy: ju prawie skierowa na nas luf, kiedy przez zasaniajc wejcie do toalety kotar przedara si krtka seria. Rangers wypuci z rk AKM i run na ziemi. Z tyu dolecia dwik rozbijanego szka. Kruk uderzeniem butelki w ysy czerep posa gospodarza do krainy snw. - Zmiatamy! - Zarzuciwszy worek na plecy, podbiegem do drzwi. Nie byo czasu na badanie, za co si do nas przyczepili. Trzeba wia z osady. - Szybciej! Maks i Mikoaj wypadli ju na podwrko. Wybiegem za nimi. Nikogo. Jeeli tutejsi maj braki kadrowe, moe zdoamy jako wynie std gowy. - Biegiem! - krzyknem do Kruka trzymajcego pod pach pak i odskoczyem w bok, przepuszczajc wkadajcego opocz Jeana. - Maks, do bramy! Wybiegajcy Kruk potkn si o taboret, ale jako zdoa utrzyma rwnowag i wypad bokiem na ulic. Cikie drzwi cofny si, a Kruk nagle zwolni, zatrzymany acuchem zasuwy. Nie chcc traci czasu, cofn si i on, ale z obery nagle wyleciaa seria z automatu. Kruk run w nieg i zwin si w kbek, przyciskajc donie do brzucha. - Padnij! - Ledwo zdyem uskoczy przed leccymi na wszystkie strony odamkami szka. Strzeliem do rodka grubym rutem i natychmiast przylgnem do ciany obery. Z ulicy na podwrko wpada obracajca si jak bczek kulka nie wiksza od pieczki tenisowej, potoczya si ku gankowi. Odwrciem si i skoczyem za rg domu, ale si spniem: z tyu gruchno, po oczach ci mnie bysk wiata. Cay wiat zacz nagle zachowywa si bardzo dziwnie: moje nagle zdrtwiae nogi ugiy si, ale zanim uderzyem policzkiem w udeptany nieg upyna caa wieczno. Sprbowaem si podnie, ale wiat ani myla wrci do normalnego stanu. Gdzie z boku zjawi si czubek buta, ktry ze zwodnicz powolnoci popyn ku mojej gowie. Jedyne, co zdoaem zrobi, tu zakry doni skro uamek sekundy wczeniej, zanim ciki bucior wtrci mnie w otcha niepamici. Przytomno wracaa bolenie, wolno i jako tak kawakami. Najpierw poczuem, e le na ziemi, potem pojem, i biay ekran przed oczami to nieg. Sporo czasu upyno, zanim udao mi si mrugn powiekami i przekn nagromadzon w gbie lin. Rce i nogi nie chciay mnie sucha, ale nawet kiedy cakowicie ju odzyskaem zdolno ruchu, nie zamierzaem wstawa, nie zorientowawszy si najpierw w sytuacji. Najgorzej byo ze suchem: nie od razu do mnie dotaro, e niepojte otaczajce mnie dwiki to ludzkie gosy. Nieco pniej zaczem rozrnia sowa, ale glosy pyny i dwiczay jakby spod ziemi. Nie mogem si zorientowa, ilu ludzi rozmawia, nie potrafibym nawet okreli, gdzie stoj i czy stoj. - ... co... - ...gospo... - ...rang... - Kapitan i sierant zabici. Pietrow... Such mi jakby wrci, ale kopniak w ebra przeszkodzi w dosuchaniu zdania do koca. - Wszystkich wzilicie? - Tak. - Walery, gdzie ich powiesimy? - ...bio ci? Kapitan mwi: ywcem bra! - Pietia nie yje. - Co z tego? Dosta rozkaz od pukownika. - Jak Popow wrci, to ich wykoczy. - To niech pukownik Popowa wiesza, a nie nas! - Rozumiem. - ... abakan. - Po, gdzie lea, bawanie! Najpierw niech rangersi wszystko sprawdz. - Cholera, przecie nie bd szukali automatu. - Po, mwi! - Walery, a ktrego do specjalnej celi? - Zaraz zobaczymy... o, ten bdzie naszym klientem.

- A ten? Przyrzd co nawala... Jerum pajtasz! adunek si prawie wyczerpa! - Powyazili, ma ich w dup... do ssiedniej celi. Odwieziecie, wracajcie tutaj... - Automat nie zakca? Moe... - A w mord chcesz?! Co walno mnie w ciemni i ocknem si ju w celi. Nie trzeba mi byo wiele czasu, by si zorientowa, e to areszt wiejskiej milicji. Psiakrew, w kocu nie pierwszy raz znalazem si na doku. Wska, ciemna nora. Z jednej strony jaka osmalona drewniana awka, obite blach drzwi, niewielkie okienko z jakiej grubej plastycznej masy z ponawiercanymi dziurkami, wzmocnione krat. ciany jednak nie betonowe, ale ceglane. Zimnica i smrd moczu. W odlegym kcie plastykowy pojemnik ptoralitrowy do poowy napeniony jak bladot ciecz. Co znaczy jaki? Nie moe by wtpliwoci. Trzeba by strzelcem wyborowym, eby trafi do baki. Ale jak nie chcesz wcha smrodu, to trafisz. Usiadem na awce i obejrzaem spuchnity nadgarstek. Niby, zaraza, zamania nie ma, ale rwie, e trudno wytrzyma. No nic, za to gowa caa. Mimowolnie wspomniaem rozmow w sdzie, kiedy mia spraw jeden z moich kumpli. Sdzia: Czy oskarony kopa poszkodowanego po gowie?. Oskarony: W adnym wypadku, wysoki sdzie!. Sdzia: Ale wiadkowie zeznaj.. Oskarony: Kopaem go po rkach. A rkami on gow zasania.. Sd - to jeszcze nic. Sd - to dopiero pocztek. Pytanie kto bdzie sdzi? nie powinno nas teraz zajmowa. Wybr niewielki: Albo Popow, albo ten tajemniczy pukownik. Kto wczeniej wrci do udina, ten nas pod murem postawi. Trzech trupw nam nie daruj. A jeeli wzi pod uwag, e ktry z nas powanie zainteresowa miastowych, to ju w ogle nieprzyjemnie si robi na duszy. Po kogo przyszli? Po mnie albo po Jeana. Innej moliwoci nie ma. Od rozmyla rozbola mnie eb. Postanowiem da sobie na razie spokj i sprawdzi, czym dysponuj. W kieszeniach nie pustka, ale prnia! Absolutne zero. Z szyi te mi zdjli acuszek. Bydlaki, nawet amulet od Karki zabrali. W kieszeniach podniesionej z ziemi kufajki te mona by kulki przetacza. Sowo na cztery litery, pierwsza D, ostatnia A, dwie rodkowe U i P. A wszystkie due i tuste. Skurwiele zadali sobie nawet trud wyjcia sznurwek z butw i zdjli mi pasek. Co prawda, wcale nie miaem zamiaru si wiesza, a jednak jakie to upokarzajce. Zmacaem na pododze buty, krzywic si z blu w lewej rce, wzuem je jako na stopy. eby si tylko nie wykopyrtn przez ten brak sznurwek. Co mi si w tej celi nie podobao. Takie pomieszczenie w zasadzie nie powinno si w ogle podoba, tu jednak atmosfera w dodatku dawia, dusia, wciskaa si pod skr i wysysaa siy... No tak! Skupiem si i sprbowaem wyczu magiczne strumienie. Biay szum. Wszystko unicestwiay mocne zakcenia elektryczne. Cela specjalna, jasna sprawa. Ale to nie wszystko, pojem ze zgroz, e wyciekaj ze mnie ostatki magicznej energii. To byo moe nie najgorsze - i tak nie zdoaem odtworzy zapasu po ataku nieguli - ale zrozumiaem, e nie ma co liczy na pomoc Jeana. Pod sklepieniem co drgno, na konierz sypna mi si struka pyu, ledwo zdoaem si uchyli przed wypadajc ze ciany ceg. C to za wizie Monte Christo? Stanem na awie i nie bez obaw zajrzaem w otwr. Ujrzaem nabiege krwi oczy Jeana. Ciarki przebiegy mi po skrze. Ta ciana bya gruba na cztery cegy! - Kto tam? - zapyta czarownik zduszonym gosem. Po jego twarzy spyway struki potu i krwi. - Ja. - Sopel! Podejd do drzwi i przywoaj stranika! - Po co? - Wcale mi si nie umiechao otrzyma kilka dodatkowych kopniakw za naruszanie spokoju. Do celi i tak wejdzie przynajmniej dwch. - Zawoaj. A jak podejdzie, pchnij drzwi. Ja powyrywam zawiasy. - A co z tob? - Sprbowaem si zorientowa w sytuacji. Wyszo na to, e gorzej ju by nie moe. Ostatecznie, co za rnica: dosta kul w eb teraz, czy za kilka godzin zataczy na stryku, kopic powietrze? - Ja po tym numerze nawet szparki nie otworz - przyzna Jean. Chyba powiedzia prawd. - Zdy odskoczy. - Mimo wszystko zwtpiem w powodzenie desperackiej akcji. - Ty tylko pchnij, reszt ju ja si zajm. No c, i tak rachunek wystawi nam za wszystko jeden. Podszedem do drzwi, kilka razy w nie kopnem. Dwik by do guchy, a pozbawiony sznurwek but niemal zlecia mi ze stopy. Podejdzie kto? Chyba nie. Odczekawszy kilka minut, odwrciem si i z caej siy walnem podeszw w elazn pyt, wzmacniajc drzwi. Tym razem mnie usyszeli. - Czego si tuczesz? - W okienku pojawi si nieco rozmyty przez gruby plastyk wizerunek gby stranika. - Gow wal lepiej, kretynie!

- Teraz! - rozkaza czarownik. Cofnem si kilka krokw, wziem rozpd - wydao mi si, e na gbie klawisza pojawi si pogardliwy umieszek - i z caej siy walnem ramieniem w cikie drzwi. Runy, jakby w ogle nie trzymay ich zawiasy i zamki. Klawisz wrzasn, ale krzyk stumi natychmiast ciar przygniatajcej draba przynajmniej czteropudowej drewnianej, wzmocnionej elaznymi okuciami i blach pyty. Nie tracc czasu, wyskoczyem z celi. Jak naleao si spodziewa, stranikw byo dwch. Drugi - mody chopak z brod - siedzia przy stole obok wyjcia i wanie wyciga z kabury pistolet. Dobiec do niego nie zdyby mistrz wiata w biegach krtkich, skoczyem wic ku stojcym pod cian pkom zapchanym rozmaitymi rupieciami i rzuciem pierwszym przedmiotem, ktry mi si nawin puszk konserw. Trafia go prosto w brod. Machajc rozpaczliwie rkami, chopak zlecia ze stoka. Teraz ju nie zwlekaem - dra zacz akurat wstawa, kiedy mj but trafi go w skro. Gowa chybna si w bok, rbna w cian i ochroniarz sflacza. No tak, nie tylko wy umiecie kopa. Porwaem z ziemi makara, zgarnem ze stou pk kluczy i pobiegem ku celom, szurajc po pododze skarpetk - but z prawej nogi spad mi przy kopniciu. Przygnieciony stranik usiowa wydosta si spod drzwi, zatem musiaem go ukoi. Straciem na to znacznie wicej czasu, ni na jego koleg. Albo mia twardszy eb, albo kopniaki lew wychodziy mi gorzej. Po trzeciej prbie dobrania klucza do celi Jeana, drzwi stany wreszcie otworem. Czarownik wyskoczy na zewntrz i zwin si na pododze, rozpaczliwie chwytajc powietrze. Z jego nosa i uszu pyny cieknie strumyczki krwi, a nabrzmiae yy na szyi wyglday tak, jakby miay lada moment pkn. Straci zbyt wiele si przy tkaniu czaru. Dobrze, e nie dosta wylewu. Nie mogem mu pomc, pobiegem wic uwalnia pozostaych towarzyszy. Zamknite cele byy trzy i nie umiechao mi si otwieranie ich na chybi trafi. Wrg mojego wroga jest moim przyjacielem, ale sprbuj to wyjani miejscowym bandziorom. Takiego waa zdysz. Walc rkojeci pistoletu w drzwi, obszedem wszystkie cele. - Kola, Maks, Kruk! - Tu jestemy! - Otwieram. - Wypuciem chopakw. W celi byli tylko Maks i Mikoaj. - Gdzie Kruk? - Nie byo go z nami - wybekota niewyranie rozbitymi wargami, stojcy pod cian Wietricki. Mia mocno spuchnity nos i siniaki pod oczami. - Chwat z ciebie. - Maks spojrza z szacunkiem na wywalone drzwi. Ten by nietknity. Albo gliniarze ca zo wyadowali na Wietrickim, albo przyday si lekcje boksu, potrafi si przynajmniej zasoni. - To nie ja, to Jean. - Spojrzaem na przygniecionego drzwiami stranika, ktry zaczyna si niemrawo rusza. - Trzeba psw pozamyka. - A moe ich... ten tego? - Maks pocign palcem po krtani. - Chcesz, eby ruszyli za nami nie tylko rangersi, ale i miejscowe gliny? - Z ciekawoci spojrzaem na Jeana, ktry wsta ju i zdj ze stelaa policyjn pak. Co zamierza z ni zrobi? Bdzie la gliniarzy? Tymczasem czarownik wzi zamach i waln w wiszcy na cianie przyrzd, przypominajcy nieco licznik energii elektrycznej. elazna pokrywa pofruna w bok, a na podog poleciay kawaki jakiego ukadu scalonego i odamki barwnego szka. Niewielka lampka pod przyrzdem rozbysa janiej, a przeszkadzajcy si skupi biay szum nagle ucich. Poliniem palec, potarem rozcity jak szklan drobin policzek i spojrzaem na trzymajcego si stelau Jeana. - Na przyszo trzeba uprzedzi. Kola, wycigaj tego draba, a ja przytrzymam drzwi. Maks, tam za stoem te ley glina, dawaj go tutaj. I rzu mi mj but. Wetknem makara w kiesze i chwyciem drzwi. Maks, szurajc po pododze lunymi butami, podszed do stou i przechyliwszy si przeze, spojrza w d. W teje chwili silnie pchnite z zewntrz drzwi za jego plecami otworzyy si i do pomieszczenia wpad kolejny stranik. - Chopaki, co tu za haasy? - Na nasz widok natychmiast zerwa z ramienia automat. - Skur... Na tym skoczya si jego aktywno. Maks odepchn si od stou, jednym skokiem dopad stranika i, poparszy cios caym ciarem ciaa, rbn prawym prostym. Rosego gliniarza rzucio w ty. Odbi si od futryny jak bilardowa kula, polecia ku przodowi i nadzia si na lewy podbrdkowy. Taaa... Dobrze wymierzony cios to rzecz przeraajco skuteczna. Maks przekroczy ciao lecego bez ruchu milicjanta, wyjrza na korytarz, przez chwilk nasuchiwa, a potem zamkn drzwi. - Id, przywlecz tego drugiego - poleciem Wietrickiemu. Sam podszedem do lecego wci pod drzwiami osika, wziem go pod pachy i wtaszczyem do celi. No tak, a po co ci, brachu, w celi makarow? Nam, owszem, przyda si drugie kopyto. Wkrtce potem chopaki przywlekli pozostaych

stranikw. Zamknwszy za nimi drzwi, zamaem klucz w szczelinie zamka. - Maks, bierz automat i wal na wiec. - ap! - Maks rzuci mi but, podnis z podogi AKM, lekko uchyli drzwi. - Moe trzeba byo zapyta klawiszy, gdzie wsadzili nasze rzeczy? - zapyta Wietricki, biorc ode mnie makarowa. - Czemu przedtem nic nie mwie? - rozsierdziem si. Teraz, nawet gdybymy chcieli, nie damy rady dosta si do winiw. A bez oporzdzenia i broni ucieka z osady to kiepski interes. Nie mielibymy najmniejszych szans uj pogoni. Owszem, zdobylimy automat i dwa pistolety, ale amunicji byo niewiele. - Dopiero co mi przyszo do gowy. - Przyszo mu... - Nie kcie si, wszystko jest tutaj. - Jean przyszed ju do siebie, otworzy zwyky czarny worek, w jaki zwykle pakuje si mieci i grzeba w nim z zapaem. Zdjem z pki jeszcze jeden taki worek, rozpruem jakim rubokrtem, zajrzaem do rodka i skinem na Wietrickiego. Moje rzeczy byy w trzecim worze. To oznaczao, e rzeczy Maksa powinny by czwartym. Szybko zasznurowaem buty, zaoyem pasek i znalazem acuszek z amuletem. Jak rozkaza Walery, nic nie przepado. To ju lepiej. - Dziwne, wszystko jest na miejscu - zdumia si Mikoaj. - Nawet srebrna strzaa i notes. Popatrz, a na pce le konserwy! - Wrzu do swojego worka. - Przyczepiem sobie do pasa pokrowiec z noem do miotania. - Rzeczywicie nic nie gwizdnli. - Jean podrzuci na doni powk niewielkiej jaspisowej kulki, po czym mocno zacisn na niej palce. - Mamy szans. - Masz wsy cae we krwi. - Wziem sztucer i zaadowaem nabojem z grubym rutem. - Niewane. - Czarownik otworzy do i przesun drug rk nad kamienn psfer. - Co to jest? - Wietricki ktem oka zauway, e kamie zmienia barw i spojrza na czarownika pytajco. - I dokd wiedzie ta droga? - Zaczem co podejrzewa. Oczy Jeana zapony mocnym wiatem. Zaraz zacinie pi i... - Zostawiem niedaleko Fortu boj. W ruinach zakadu przemiau kruszywa. - Czarownik schowa kamie w kieszeni. - Stary myn? - domyliem si. - To na co czekamy? - zdenerwowa si Mikoaj. - Teleportujmy si tam! - Aha! A w Forcie poprzypinaj nam medale za to, emy zadania nie wykonali. - Maks usiad przy drzwiach i, wygldajc co chwila na korytarz, wyjmowa z worka swoje rzeczy. - Portal jest obliczony na jednego. - Jean wsta z trudem, przycisn obie donie do gowy. - Na dwu trwaoci jeszcze wystarczy, ale nie na trzech, a tym bardziej czterech... - Wszystko jasne? - Podszedem do wyamanych drzwi. - Pomcie mi je wstawi na miejsce. Wsplnymi siami udao si umieci drzwi tam, gdzie byy i jako tako umocowa zasuw. Wyamane zawiasy nie rzucay si zbytnio w oczy. - Wynosimy si. - Podniosem wywrcony st, rozejrzaem si uwanie. Niby wszystko na swoich miejscach. - Na posterunku nie powinno by zbyt wielu ludzi. Sprbujmy si wynie po angielsku tylnym wyjciem. I tak si stao. Brnc przez mroczne korytarze w kierunku wyjcia na wewntrzny dziedziniec nie spotkalimy ywej duszy. Na stole dyurnego parowa kubek kawy. Wyszed dokd, czy te zamknlimy go razem z klawiszami? Tak czy owak, trzeba si pospieszy. Rano Walery mwi, e na posterunku zostao trzech ludzi i jeeli z naszego powodu dodano dwu, to znaczy, e gdzie tu jeszcze krc si uzbrojeni gliniarze. - Za mn! - Zerknem w przeziernik furtki, odcignem zasuw i wymknem si przez uchylone drzwi. - Czemu nie otwieracie? - Stojcy na stopniach plecami do drzwi rangers wyrzuci w nieg niedopaek i zacz si odwraca. Bez wahania ciem go noem w szyj, a potem odtaszczyem trupa na bok. Zaraz za mn wyskoczy Maks i obrci si w miejscu, szukajc wzrokiem celu. Pusto. - Kluczyki w stacyjce. - Wietricki zajrza do stojcej porodku podwrka pasaerskiej gazeli. - Kto umie prowadzi? - Ja - odezwa si Maks. - Zdejmuj z trupa kombinezon maskujcy i czapk. - Zaczerpnem gar niegu, zasypaem lady krwi

na ganku. Potem otworzyem furt i przez tylne drzwiczki wozu wsadziem Jeana do maszyny. Wewntrz byy dwie metalowe aweczki wzdu burt. Niewygodnie, ale trudno, luksus nie by teraz najwaniejszy. Pojedziemy samochodem. - A mwie, e trupy na nic nam si nie przydadz - mrukn Maks, zdejmujc mundur z martwego rangersa. - Ale ten tutaj, jest wanie martwy. Powiedzmy... nietypowy nieboszczyk. - To nie glina, a rangersi i tak nie dadz nam spokoju. - Odcignem trupa pod cian i postaraem si go zasypa niegiem. Nie za bardzo mi si udao, ale liczyem na nadcigajce ciemnoci. Skoczywszy z trupem, wlazem do wozu, usiadem obok Jeana i wziem od Wietrickiego lecy na przednim siedzeniu cedr. Przyznam uczciwie, e troch si pogubiem. - Ruszaj si. - Tu jest granat. - Dawaj. Granat wyldowa w plecaku. - Ech, dawno kierownicy w rkach nie miaem! Maks narzuci maskujcy kombinezon na kurtk, a teraz rozpiera si na siedzeniu kierowcy. - Ruszaaaamy dzi w drog. Przed nami dugi szlak, w dugi szlak trzeba rusza nam... - zapiewa cicho. - No to jazda! Pamitasz drog do bramy? - Miaem nadziej, e w mroku rangersi nie spostrzeg od razu, kto siedzi za kierownic. eby tylko udao nam si wyjecha ze wsi. - Do bramy? Moe przez mur sprbujemy przele? - zaproponowa Wietricki. - Zadziaaj czary ostrzegawcze - mrukn Jean. - A co zrobimy, jak nas zechc zatrzyma? - Na moje polecenie Mikoaj przesiad si z przedniego siedzenia i przeszed na ty, do nas. Nie ma sensu niepotrzebnie si naraa. - Bdziemy strzela. - Odwrciem cedr i zerknem w boczne okienko. Ni cholery nie wida. - Jean, moe dasz nam oson? - Na mnie nie liczcie. - Czarownik rozkaszla si. - Musz cho troch odzyska siy. - Moe rzucisz na nich urok ogupiajcy? - Na bram naoono takie czary, e kade zaklcie podziaa jak czerwona pachta na byka. - Kiepsko. - A co si dziwisz? Wtedy przyszed mi do gowy cakiem niezy pomys. - Maks, posuchaj, znalazby ten lepy zauek, w ktry zabrnlimy? - Czemu nie, znajd. - No to jed. Ciekawe, e Maks trafi do zauka od razu. Wjecha tyem, cofn si nieco w gb i wyczy silnik. Niele. Wtpliwe, eby kto tu zajrza za swoimi sprawami, a z drogi nie byo nas wida - widok zasania wysoki pot. - Poczekajcie. - Wyskoczyem na zewntrz, rozejrzaem si i wyszedem na drog. Pami mnie nie zawioda. Dach, ktrego szukaem, stercza ze niegu na ssiedniej uliczce. eby tylko zasta gospodarza. Starajc si trzyma z dala od potw i nie drani podwrkowych psw, minem kilka domw i skrciem na skrzyowaniu. Na ulicy byo pusto. Miaem nadziej, e nikt nie bdzie strzela przez okno. Przeac przez wysok kup rupieci, miecia i oblanego pomyjami niegu, wcisnem si w wsk szczelin midzy potami. Aha, w okienku pono wiateko. Podniosem kawaek niezbyt jeszcze umazanego mieciami niegu przymierzyem si i rzuciem w okno. Trafiem w ram, pocisk pad w nieg. Teraz pozostao mi ju tylko czeka. Po kilku chwilach na progu pojawi si gospodarz. Lew rk zacisn poy futra, w prawej ukrywajc trzyman za plecami pepesz. Rozejrza si ostronie, zanim ruszy ku ogrodzeniu. - Kogo diabli przynieli? - Lufa pepeszy skierowaa si na pot. - Sawa, spokojnie, to ja. - Trzymaem ju w doni odbezpieczonego makara. - Sopel? - Sawa zarzuci sobie pepesz na plecy, rozejrza si jeszcze raz dookoa i rozsun deski w pocie. Pieprzony konspirator. - A ktby inny? - Nie chowaem pistoletu. - Ty... tego... Co tu robisz? ycie ci zbrzydo? - Tak wyszo. - Przestpiem z nogi na nog. - A bo co? - Wszystkich, ktrzy wsppracowali z Patrolem, jaki skurwysyn wyda - Sawa zakoczy mow i zapali. - Ty nie wsppracowae z Patrolem, tylko z nami - uciem. Z nami, to znaczy ze mn i z Szurikiem Jermoowem. Kiedy swego czasu azilimy na pnoc, wracajc przynosilimy rozmaite rzeczy, czasami

sami nawet nie wiedzielimy, co niesiemy. Do Fortu z takim towarem nie byo si co pcha, potrzebowalimy zatem czowieka, przez ktrego le widziane przez prawo, ale interesujce przedmioty mona byo upynni. W tym wzgldzie Sawa by wprost niezastpiony. Za odpowiednie wynagrodzenie potrafi sprzeda wszystko. A co istotnie, ani razu nas nie zawid. - Jak mnie wyl na karne roboty - mrukn - to na pewno lej mi od tego nie bdzie. Kto ci widzia? - Nikt. Musimy si wynie z osady. Jakie pomysy? - Nie miaem ani czasu, ani ochoty na wysuchiwanie jego narzeka. - Jakie ja mog mie pomysy? Gliny dogaday si z rangersami, wszystko jest pod stra. - Sawa splun. - A po dzisiejszym kipiszu to ju w ogle interes trzeba bdzie zamkn. - A co si stao? - Jakby nie wiedzia. - Sawa wyrzuci niedopaek. - Trzy trupy si stay. I jeszcze dwu ciko rannych w szpitaliku. - Rozumiem - odparem, ukrywajc zdziwienie. Znaczy, co? Kruk przey? Tak czy owak ze szpitala go nie wycigniemy, sami musimy wia. - Wic nam pomoesz? - Ale nie mog! - kwikn Sawa. - Nie mog! Rozumiesz? - Wszystko rozumiem, ale musimy si wynie z osady. - Dzi czekaj na jak szych. Na bramie nie bd, a tak wszystkiego sprawdzali. - Sawka odwrci si i ruszy ku domowi. - Powodzenia. - Dzikuj. - Wylazem na ulic i ruszyem do samochodu. Gdyby nie ta gazela, nie byoby sensu pcha si do bramy, ale tak... Zobaczymy. - Jak tam? - Wietricki odda abakana Maksowi i wlaz do wozu. - Udao si? - Jazda. - Zamknem z hukiem drzwiczki. Wal do bramy. Maks prowadzi samochd ostronie, dodawa gazu tylko po przejechaniu skrzyowa, ale na rozjedonych drogach i tak okropnie rzucao. Kierowcy dobrze, ale my na awkach chyba wszystko sobie poobtukiwalimy. Przed samym wyjazdem z osady droga bya lepsza, ale Maks postanowi utrzymywa tempo dobre dla wich wycigw. Zupenie susznie - brakowao jeszcze tylko, ebymy wpakowali si na jakie sanie. Posterunek przy bramie przypomina trcone kijem mrowisko. Tu, podobnie jak w przypadku mrwek, nie byo wida w tej krztaninie adnej celowoci. Co gdzie taszczyli, podcigali jaki kabel, wieszali czort wie, po co - nowy reaktor. Wszystkim zajmowali si rangersi, a przypatrujcy si zawierusze milicjanci komentowali widowisko ze smakiem, cieszc si, e nie zagoniono ich do roboty. Przygotowania szy z rozmachem. Czyby czekali ta tajemniczego pukownika? Objechalimy zaparkowany obok BTR-a zi, na pace ktrego wida byo jak zawinit w brezent konstrukcj - ciki karabin maszynowy? - i podjechalimy do wrt. Nikt nie zwrci na nas uwagi, tylko stojcy przy wieyczce wartowniczej szeregowiec wciekle zamacha rkami. Cofnwszy nieco wz, Maks nabra prdkoci i ju chcia przeskoczy, ale nagle skrzyda wrt powoli zaczy si otwiera. Wyjechalimy z osady. W tyln szyb zawieci snop wiata z reflektora i przejedajca obok nas kolumna wozw wjechaa do rodka. - Maks, wycz wiata pozycyjne, skrcaj na pnoc i gazu! Podskakujc na wybojach i zamarznitych koleinach, gazela pognaa na pnoc. Kade szarpnicie bolenie odzywao si w poobijanym ciele, ale tym si ju nie przejmowalimy. Wyrwalimy si! Wszystkie problemy, nawet nieuchronna pogo, odeszy na dalszy plan. Udao si! Gdybymy mieli siy, od nadmiaru radoci zaczlibymy si wali po plecach. A tak, po prostu wszyscy padli na aweczki. - A-a-a-ha-a-a... Ale ich zrobilimy! - rykn radonie Wietricki, przechylajc si do przodu i wtykajc w samochodowy odtwarzacz jedn z lecych w skrytce kaset. - Nie mw hop! - Muzyka nieznanej nam grupy metalowej nieprzyjemnie szarpna nerwy. Rangersi tak atwo nie odpuszczaj. Teraz trzeba jeszcze uj pocigowi. Soce stao si wrogiem, soce si stao ogniem Oto ju topi si koci w tym piekle. Gdybym tylko wiedzia, kto urzdzi ten bal, Trzymabym si z daleka od tych przekltych miejsc! Wok morze ognia, pod nogami ponie ziemia, Soce odchodzi na zachd, my idziemy na wschd. Obymy tylko doszli, doszli na kraniec wiata, Skd wiatem rzdzi ognisty mag.

Maks przecign si i wyczy odtwarzacz. - Co jest? - odwrci si ku niemu Wietricki. - Rozprasza mnie. - A! To jak chcesz... - Mikoaj rozwali si na siedzeniu i zapad w drzemk. - Dokd jecha? - Prosto. - Jak dugo? - Dopki nie skoczy si albo benzyna, albo droga. Wesp z Jeanem z przyjemnoci poszlibymy za przykadem Wietrickiego, ale wskie i twarde awki kiepsko nadaway si do spania. Gowa podskakiwaa na kadym wyboju. Odwrcony w stron tylnych drzwi, patrzyem w okno. W pewnej odlegoci z boku drogi wida byo bijc w niebo strug ognia. Czyby spalano tam jakie gazy ropopochodne? Maj szyb wydobywczy, czy co? Ciekawe. Taaakk, a co z pogoni? Na razie nikogo nie wida, ale dugo to nie potrwa. Nic, jeeli zdymy dotrze do lasu, diaba pierwej zjedz, ni nas znajd. Rangersi to nie jegrzy. Nagle samochd rzucio w bok, szarpno, poleciaem na tylne drzwi i niewiele brako, a wybibym szyb gow. Jean stoczy si na podog. Mikoaj zdy wystawi rce przed siebie i uchroni si przed zderzeniem z przedni szyb. - Tomy dojechali. - Maks pomasowa pier, ktr uderzy w kierownic i ucili. - Waciwie tomy dopynli. - Zasne, czy jak? - Wietricki potrzsn uderzon rk. - Pieprzony kierowca. Mord obi temu, kto da ci prawo jazdy. Przesunem boczne drzwi i wydostaem si z wozu. Rzeczywicie - dopynlimy. Gazela wyleciaa z szosy i utkna na amen w zaspie. Prby wycignicia jej czy wypchnicia niczego nie dadz. Trzeba bdzie pieszo drepta do lasu. Na szczcie to niedaleko na janiejszym tle nieba wyranie rysoway si ciemne wierzchoki drzew. - I co? - Wietricki te wyskoczy na zewntrz. - Wszystko. Zbierajcie si szybciej. - Odwrciem si i uwanie spojrzaem na drog za nami. Ni cholery nie wida. Jean poda mi worek i AKM. - Moe automat sobie zostawicie? Ja mam sztucer. - A po co mi to? - Czarownik, pokasujc wydosta si z wozu. - Moe ja wezm? - Wietricki podnis lecy na pododze wozu cedr. - Bierz - postanowiem. - Ile nabojw? - Jeden magazynek na trzydzieci sztuk. - Maks, a u ciebie? - Dwa magazynki. I jeszcze jeden u mnie. Niele. Rano mielimy nawet mniej. AKM-u moglimy nie taszczy, jednak po namyle postanowiem go wzi. Nie powinien zbytnio przeszkadza. - Maks, co si tak grzebiesz? - Obszedem wz dookoa, wszystkie opony poprzebijaem noem. Moe zostawi kogo do pilnowania maszyny, nam zawsze bdzie troch atwiej. - Ja zaraz... - Maks zaciekle grzeba w apteczce. - Czego tam szukasz? - Nerwowo obejrzaem si na drog. Wydao mi si, czy zobaczyem bysk reflektorw? - Tarenu. [Taren - popularne wrd onierzy rosyjskich tabletki przeciwdziaajce zatruciu gazami fosforopochodnymi, majce uboczne skutki w postaci rozmaitych odjazdw. (przypis tumacza)] - onierze dawno ju wyarli wszystkie tabletki. Wypieprz j w choler. - Poszedem w kierunku idcych ju stron lasu Jeana i Mikoaja. Wyrzuciwszy apteczk, Maks podbieg do nas. Okazao si, e drzewa s bliej, ni wydao si w mroku. Po piciu minutach zeszlimy z drogi i przez gboki nieg dobrnlimy do lasu. Oczywicie, lepiej byoby doj do nowej przesieki i dopiero z niej skrci jak myliwsk cieyn, ale teraz najwaniejsze byo zej z otwartej przestrzeni. - Szybciej, szybciej - poganiaem. - Przygotujcie bro. - Tu jest cieka. - Mikoaj zatrzyma si. - Pjdziemy? - Owszem, skrcamy - postanowiem. Daleko w las moe si nie zagbimy, ale szybciej znajdziemy przesiek. A ja tam znaem kilka przytulnych miejsc. I po ciece byo znacznie atwiej ni przedziera si przez zaspy naniesione pod drzewami, nie mogem jednak pozby si uczucia, e popenilimy bd. W gstwinie byoby o wiele trudniej nas znale. Na dodatek zaczo mi si wydawa, e kto nas obserwuje. Intuicja czy paranoja?

- Skrcamy! - rozkazaem. Zostawilimy ciek z boku. Przed nami otworzya si niewielka polanka, otoczona z trzech stron gstym soniakiem. Trzeba j byo min jak najszybciej. Maks dobieg do pierwszych sosenek. Jean nie mg wytrzyma zadanego przeze mnie tempa, wic Kola musia go cign za rk. Wyskoczyem nieco naprzd, dotknem palcami amuletu ostrzegawczego. Wszystko spokojnie. Dogonilimy czekajcego na nas Maksa, ale w tej chwili z soniaka od strony drogi wypadli na polan trzej ludzie. Syszc trzask gazi, odwrciem si, opadem na jedno kolano i otworzyem ogie. Maks da nura za powalon sosn, wspar mnie dug seri. Atakujcy nie wpadli w panik, tylko zalegli w niegu i zaczli si ostrzeliwa. Sekund pniej w soninie zamigotay ogniki wystrzaw. Wpadlimy! W lesie ukryo si co najmniej piciu, szeciu ludzi. Walili z kaachw, mieli kilku ucznikw. Ogniowa przewaga bya oczywicie po ich stronie. Ledwo zdyem pa za sosn obok Maksa, gdy nadlatujca z mroku strzaa rozszczepia ga, przy ktrej uamek sekundy wczeniej znajdowaa si moja gowa. Jean odepchn Mikoaja, unis rce ku grze i natychmiast okrya nas migotliwa kopua ochronna. Zdumiaem si prostocie i skutecznoci zaklcia: kule uderzay o sfer oowianymi roztopionymi kroplami, wybuchay biaym pomieniem i natychmiast si spalay. - Uciekajcie! - krzyknem. Umieciem automat na powalonej sonie, jedn dug seri oprniem magazynek. Nie sadz, ebym kogo trafi. Nad soniakiem pojawia si magiczna osona nie sabsza od naszej. Kule z gwizdem wzbijay si w gr, tnc gazie. To na pewno nie byli rangersi, oni takich sztuczek nie stosuj. Odziani te byli do dziwnie - krtkie kurtki, ciasno przylegajce do gw kaptury, maski cakowicie zakrywajce twarze, wysokie buty. Gdzie ju takich widziaem, tylko gdzie. Wietricki obj Jeana za ramiona i pocign gdzie w gb lasu. Obronne pole zamigotao i zniko. Czarownik najwyraniej nie by w formie. Maks przeturla si ku ciece, machn mi rk: - Osoni ci! Porzuciem rozadowany AKM, przygiem si ku ziemi i pdem opuciem polan. Tu obok przeleciaa seria z automatu, ale amulet nie zawid - nie trafi mnie ani jeden pocisk. Gdzie z daleka dotar niski warkot potnego silnika, a potem od strony drogi siekna seria cikiego karabinu maszynowego. Pierwsza posza wysoko, cinajc wierzchoki sosen. To ju bya najwyraniej robota rangersw. Gwizd kul budzi pragnienie rzucenia si w nieg i zakrycia gowy rkami. Druga seria posza niej, kule mocno przerzedziy poszycie. Pomylaem, e nie chciabym by na miejscu tych, ktrzy zalegli - przed kul cekaemu nie ma ochrony. Pojwszy, e w soniaku duej zatrzymywa si nie wolno, kilku ludzi wypado spomidzy drzew. Strzelajc w biegu, zalegli przy pniach. Maks unis si nad powalonym pniem i zacz smaga seriami rozcignite w biegu figurki. Nie musia czeka dugo na odpowied - w pie sosny uderzy podugowaty przedmiot podobny do purchawki, odbi si i eksplodowa, wyrzucajc w powietrze spory obok iskrzcego si pyu. Obok samym brzekiem musn Maksa, ktry natychmiast si skuli i zacz trze oczy. Wstrzymaem oddech, zakryem twarz rkawem i, capnwszy za konierz krccego gow Maksa, powlokem go w gb lasu. Kiedy odbieglimy kilkanacie krokw, nabraem niegu w gar i przetarem mu twarz. - Nie poykaj! - wrzasnem - Pluj. I chodu! Pobieg, a ja za nim. Wkrtce dogonilimy Wietrickiego, ktry wlk za sob ledwo przebierajcego nogami czarownika. Jean czu si jeszcze gorzej ni Maks, ktry nieustannie kaszla, kicha, smarka i nijak nie mg doj do siebie. Co za wistwo byo w tym granacie? - Dogoni was. - Daem nura pod gazie i zaczem nasuchiwa. Niedaleko nas toczya si walka, ale odgosw pogoni nie rozrniaem. Zupenie susznie, jedni i drudzy nie mog sobie teraz pozwoli na pocig. Jeeli zdymy przej przez przesiek, zanim tamci si poapi, bdzie ju dobrze. Zdylimy. Strzelanina ucicha, kiedy rozgldajc si trwonie na boki, przebieglimy niebezpieczny pas, wolny od drzew i, nie wybierajc drogi, wpadlimy midzy krzaki. Potem jeszcze godzin bkalimy si po lesie, a w kocu wyszlimy na pogorzelisko, porodku ktrego stercza rozszczepiony piorunem pie modrzewia. Znajome miejsce. Po godzinie wyprowadziem oddzia prosto na niewielki zasypany niegiem domek. Okna byy wyamane, belki przegnie, ale lepszego miejsca na nocleg dzi i tak nie moglibymy znale. - Co to za chaupa? - wycharcza Maks. - Chatka wrd lodw. - Rozejrzaem si. Niby pusto. Przynajmniej nie wida ladw na niegu. Ze sztucerem w pogotowiu zajrzaem w okno. Przywykym do ciemnoci oczom do byo nikego wiata ksiyca, eby obejrze izb i stwierdzi, i w istocie wewntrz nikogo nie ma. Otworzyem niemiosiernie skrzypice drzwi, przelazem przez porozrzucane na pododze rupiecie, wspiem si kilka stopni po rozeschnitej drabinie, eby zajrze na stryszek. W porzdku. Leay tam tylko jakie miecie.

- Wacie. - Zerknem ku drzwiom. Potem wyjem z szafy zakurzony czajnik. Gdzie tu powinien by te jaki ogarek. Rzeczywicie, znalazem go w szczelinie pomidzy pk a tyln ciank. wieca rozjania izb. Po cianach przebiegy tajemnicze cienie. - Ale brud! - zakrztusi si Maks. - To ju u nas w pokoju byo czyciej. - Czuj si wic jak u siebie w domu. - Wietricki wymit nog mieci za prg i sprbowa zatka jedno z okien oderwanym oparciem krzesa. - Zajmijcie si ogniem. - Nic prostszego. - Maks zacisn nos palcami, wysmarka si i zacz maczet upa resztki mebli. - O, tu s nawet przygotowane drwa! Wyszedem na zewntrz, eby napeni czajnik niegiem. - A nie znajd nas tutaj? - Kiedy wrciem, Wietricki upora si z oknem i przysiad pod cian, kadc plecak na kolanach. - O tym miejscu mao kto wie. - Zasoniem drugie okno, zastawiajc je szaf. - A zim nikt tu si nie krci. Maks szczkn zapalniczk, szczapki zajy si ogniem, ale zaraz zaczy strasznie dymi i zgasy. Izb wypeniy kby dymu. - Kto tak rozpala ogie! - Mikoaj potar doni zazawione oczy. - Dymu tylko narobie! - Normalnie rozpalam. - Maks ponownie szczkn keczkiem. - A e dymi... Powtarzaj: Dymie, dymie ide precz!, wtedy wszystko bdzie jak trzeba. - Dymnik otwarty? - Otwarty. - Czyli przewd kominowy jest zatkany - podsunem. - Zaraz to zaatwimy - mrukn Jean. Podszed do pieca, klkn i skupiwszy si klasn w donie. Fala dwikowa posza w gr, z komina sypny si jakie paprochy razem z sadz. - Zrczno rk oraz maleka odrobina magii. Tym razem ogie zapon bez przeszkd. Przewd kominowy z lekkim poszumem wciga dym. Schowaem niepotrzebn ju wiec na miejsce. Jeszcze moe si przyda. Jeli nie mnie, to innym. Przy ogniu od razu zrobio si bardziej przytulnie. Zapominajc o oszczdnoci, aktywowaem dodatkowo ogrzewajcy amulet. Trzeba szybko co przeksi i i spa. Jean, ktry doszed ju do siebie, uwanie obejrza twarz nieustannie smarkajcego Maksa, pogrzeba w swoim worku i poda mu bez sowa jaki papierowy pakiecik. - Co to jest? - Zalej wrztkiem i wypij. - Czarownik owin si opocz, pooy si na pododze tyem do wszystkich. - Kadcie si spa, ja zajm si ochron. - A si ci wystarczy? - Mikoaj zacz wyciga konserwy z plecaka. - Na sygnalizacj wiele nie trzeba. - Dwaj tu. - Odebraem Maksowi elazny kubek, wsypaem do proszek i zalaem wod, ktra wanie zawrzaa w czajniczku. - Jean, a od czego to jest? - Sdzc po objawach, chopak zosta lekko podtruty jakim paraliujcym zielskiem. Ten absorbent oczyci mu drogi oddechowe. - Pij. - Zamieszaem osad w kubku i podsunem wywar Maksowi. Paraliujce? Dziwne, zwykle wal byskawic kulist. Ale gdzie ju syszaem o czym podobnym... - Wypij, jak ostygnie. - Maks odsun kubek na bok. - Kurrcz! Nie ma nawet czym wypi toastu za pami Kruka! - To zawsze jeszcze zdymy. - Nie byem wcale taki pewien, e Kruk nie yje. - Kola, co mamy do arcia? - Kubaski konserwowany bb, duska kiebasa, bugarski zielony groszek, oczywicie te konserwowany. A to co? - Wietricki podrzuci w doniach zafoliowany pakiet. - Wyglda na koncentrat rosou z kurczaka z ryem. - Dawaj. I otwrz kiebas. Podjadszy troch, zaczlimy sobie moci miejsca na nocleg. Miejsca nie byo za wiele, ale na strychu panowa zbyt wielki chd, eby tam i. Po krtkim wahaniu postanowiem nie wyznacza wartownika - w razie czego powinno zadziaa zaklcie Jeana, a jutro czeka nas ciki dzie. Rangersi na pewno nie odpuszcz. A przy okazji nadzialimy si na jakich innych natrtw. Ciekawe, co to za jedni? Ci, ktrych lady rangersi widzieli rano? Moe nie powinienem by strzela? Dziwne, e o ich obecnoci nie uprzedzi mnie czujnik w amulecie.

Noc nas tu nie znajd - o tej porze nikt przy zdrowych zmysach nie bdzie azi po lesie. A przypadkiem na nasz chatk te si nie trafi. Nawet jeli kto zna drog, to nie za kadym razem j potrafi odnale. Strefa anomalii, psiakrew! Ale rankiem trzeba jak najwczeniej przej przez granic. Moe na pnocy zdoamy zgubi przeladowcw. Znam tam kilka niele ukrytych ktw. Nie sadz, eby w przecigu roku co si z nimi stao. Postanowione - ruszymy wprost na wyrb ku ysej Grze. Troch nie po drodze, ale koniecznie powinnimy zgubi ogon. - Jean - zawoaem cicho, odczekaem chwil i zawoaem ponownie. - Nie udawaj, wiem, e nie pisz. - O co chodzi? - Dlaczego ci rangersi szukali? - Mnie? Mylaem, e to po was przyszli. - Czarownik nie nabra si na mj blef. - Nie udawaj, kapitan cay czas patrzy na ciebie. - Nie rezygnowaem. - Masz paranoj. - Jean umilk, a po chwili zacz chrapa. Zasn. Paranoja? Moe i tak. Ale to w aden sposb nie mogo rozstrzygn dylematu: kamie ten Jean czy nagle cay wiat postanowi si mnie pozby? Jeeli kamie - zrozumiae, normalna rzecz, zdarza si. Ale jeli rangersi polowali wanie na mnie - tego ju ogle w adne ramki wcisn si nie da! Dlaczego? Co ja takiego zrobiem, e kady, kto mnie spotka, pragnie mnie zaraz zabi? Spisek wiatowy, czy jak? Usadowiem si wygodniej w kcie obok piecyka, wycignem nogi i oparem o cian. Co mnie wci w kociach amie. Osobliwie w rkach. Lewy nadgarstek, rzecz zrozumiaa, ale czemu i prawa rwie? W gowie upie, przeyka trudno... czy przypadkiem nie zachorowaem? Psiakrew, nie teraz! Nie mog si nawet wylee. Miejmy nadziej, e jutrzejszy dzie bdzie lepszy. Bardzo na to licz... Cho nie wiadomo dlaczego - zupenie nie chce mi si w to wierzy.

ROZDZIA 10
Czasem sny prowadz ludzi w dziwne miejsca. W ogle mzg jest rzecz mao zrozumia: nigdy czowiek nie wie, w jakiej grze zaproponuje udzia. Wystarczy straci kontrol, a ju z podwiadomoci zaczynaj wypeza zapomniane krzywdy, a ze zwyczajnych, nieznaczcych faktw, ukadaj si obrazy pene surrealistycznych elementw. Czasem nie da si nawet powiedzie, jakie wydarzenie ktr chimer zrodzio. Byem przekonany, e znam swoje koszmary, jak wasnych pi palcw. Byem w bdzie. Dokoa rozpocieraa si martwa niena pustynia. Zimnym blaskiem lnio lazurowe soce, jego promienie odbijay si od niezliczonych grani rozsianych po pustyni lodowych kolcw. Horyzont gubi si w skbionej mgle, ale niebo olniewao czerni. Kady czowiek przy zdrowych zmysach pospiesznie wiaby std jak najdalej. Niestety, moje yczenia w tej chwili nic nie znaczyy: wmarznite w ld rce i nogi sprawiay, e nieruchomo leaem na plecach. Kto powiedzia, e we nie nie czuje si blu? Wykrcone w okciach koczyny bolay jak przypalane, a nadgarstki i stopy kuy niewyobraalnie dugie igy zimna. Obrzydliwe pooenie. Natyem si i usiowaem uwolni, ale to tylko pogorszyo spraw. Chocia, czy mogo by jeszcze gorzej? Niby nie, ale w powietrzu nagle pojawio si pi ostrych sopelkw, co oznaczao, e mam do czynienia dopiero z pocztkiem koszmaru. Lodowe ostrza nakreliy w powietrzu uki, a nastpnie jedno po drugim runy w d. Cztery gwatowne uderzenia przebiy mi stopy i nadgarstki, nieco spniony pity sopel wbi si midzy ebra. Przez chwil przygldaem si sterczcej z piersi rkojeci wasnego noa, potem targn mn spazm blu. Szalony skurcz zdawi puca, usiowaem odetchn, z garda wyrwa mi si ni to szloch, ni to jk. Nie mogc wcign ani odrobiny powietrza, zaczem si rzuca po pododze. Butem trciem czajnik, a ten, pobrzkujc, odturla si pod drzwi.

- Hej, Sopel! Zadawie si, czy co? - Obudzony haasem Maks energicznie waln mnie w plecy. Niewiele, ale troch jednak to pomogo. Rozkaszlaem si, co sprawio, e mogem wreszcie zaczerpn tchu. Nie udao si nabra powietrza pen piersi: podczas kadego oddechu przeszywa mnie ostry spazm blu, ale i tak byo znacznie lepiej. - Co taki zimny? - Zdziwi si potrzsajcy mn Maks. - Daj, popatrz. - Jean strzeli palcami i zapalony pod sufitem may pomyk rozpdzi mrok. - Ktra godzina? - wychrypiaem. Twarz miaem skamienia, niczym po znieczulajcym zastrzyku stomatologa, przez co musiaem bardzo starannie wymawia sowa. Na skronie wystpi pot. Ale mnie skrcio! Wszystko byo nieco rozmazane i szare. - Jeszcze noc. - Jean chwyci moj gow i wywiczonym ruchem odcign powiek. Rzeczywicie - noc, nawet podgrzewacz jeszcze dziaa. Cofnem si i oparem o cian. Nie podobao mi si spojrzenie Jeana, oj, nie podobao. Krzy te si tak gapi na Charpina, kiedy mu bandyci wpakowali kilka kul w brzuch. Charpin nawet godziny po tym nie przey. - Cigle le? - Nowy atak kaszlu niemal rozerwa mi puca. Splunwszy, zobaczyem z ulg, e plwocina jest czysta, bez krwi. - Boli ci co? - Czarownik podnis czajnik i skin na Wietrickiego. - Nabierz niegu. - Nic mnie nie boli - powiedziaem i, cisnwszy praw pi, wpiem paznokie w do. - Zimno mi tylko. Nie czuj prawej rki. - Zdejmij waciak - zarzdzi Jean, zabra Mikoajowi kocioek i umocowa go nad ogniem. - Maksymie, rozpal, prosz, ogie. - Zimno. - Wczepiem si w waciak. - Ale nie, tu jest ciepo. - Maks oderwa drzwi szafy, ustawi je ukonie pod cian i rozszczepi kopniakiem. Ze szczap uoy szaasik i zacz szuka zapalniczki. Niechtnie zdjem waciak. Duszno. Brakowao powietrza, nie mona byo normalnie odetchn. - Poka rk - zada Jean. Rkaw swetra udao si podwin bez wikszego trudu, ale koszula przyscha i trzeba j byo oderwa. Na przedramieniu widniay czarne pasma rozmazanych zadrapa. Z przeraeniem zobaczyem bia, z niebiesk otoczk skr dokoa rozognionych ran. Nawet kompletny medyczny dyletant zrozumiaby, e sprawy maj si le. Wiedziaem co nieco o ranach kutych i citych. Dotknem rki. Przedrami byo zimne i twarde, jak kloc. I ta wo... zapach ju nawet nie gnijcego, a rozkadajcego si misa. - Gangrena? - Wietricki odsun si. - eby tylko - jako dziwnie, jakby z daleka odpowiedzia Jean. - Zimna febra - wychrypiaem, z trudem dobywajc gosu z wyschnitego garda. - Przesta. - Teraz odsun si te Maks. - Nie gadaj gupot. - Czy to zaraliwe? - Mikoaj chwyci za klamk. - Nie - owiadczy z niezachwian pewnoci czarownik. - Choroba nie przechodzi z czowieka na czowieka. - A daje si leczy? - zapyta nieco uspokojony Wietricki. - Nie. - Uoyem si wygodniej, potarem obolae ebra. Z zimnych dreszczy nie mona byo si wyleczy ani przy pomocy lekw, ani magii. We wczesnym stadium choroba nie ujawniaa si, a po jej przejciu do stadium aktywnego chory zasypia i ju si nie budzi, rano znajdowano jego zlodowaciae ciao. Nikt nie mg nawet w przyblieniu okreli przyczyny zachorowania. Nie bybym taki przekonany co do niemonoci zakaenia. Zaraza w ogle ma okres inkubacyjny trwajcy sze lat. - artujesz sobie. - Jean cisn palcami mj nadgarstek i odwrci przedrami wewntrzn stron w swoim kierunku. - Skazacowi wolno. - Ujrzaem spuchnit, granatow y. Przed oczami wszystko zaczo si mi rozpywa, skrci mnie nowy atak kaszlu. Boe, jak zimno! Ju i ng nie czuem. - Ile mi zostao? - Nie wiem. - Starzec puci rk i zamyli si. W ogle nie powiniene by si obudzi. - Czyli, pki znowu nie zasn... - usiowaem zaartowa. - Nie jestem pewien. - Jean zdj z czajnika pokrywk. - Co za wolno rozwija si ta twoja choroba. Daj chwil pomyle... - O czym tu myle - opdzaem si od jego stara. Dopty dzban wod nosi... Dziwne, dlaczego wcale mnie to nie irytuje? Tylko to zimno... Kurcz, niechby cho troch cieplej byo. - Co tak stoicie jak barany? Chodcie tu, przeprowadz instrukta. - Nie idziesz z nami dalej? - Maks przykucn obok.

- Nie. - Nie widziaem sensu, eby si mczy tylko po to, by zdechn w jakiej zaspie. W chacie s przynajmniej jakie takie wygody. Ale i tu zimno, za zimno... - Masz jeszcze to? - Jean pstrykniciem przeturla miedzian kul na bok. - Zabierajcie - pozwoliem wielkodusznie. Mnie ju nie byy potrzebne. Zimne powietrze lodowymi grudami wbijao si w puca, powstrzymywanie kaszlu kosztowao coraz wicej wysiku. - Nie pkaj. - Czarownik wyowi artefakt i z wyranym alem wyrwa kartk ze swojego dziennika. Dawno ju chciaem poeksperymentowa z zimn febr, ale jako mi nie wychodzio. - Spadaj - rzuciem. To nie daje si leczy i kropka. Nie ma co robi ze mnie krlika dowiadczalnego. I nagle co eksplodowao w moim umyle. KONIEC. To koniec! Dziwna sprawa, ta ludzka psychika. Do tej chwili jako nie byem wiadomy swego pooenia i bliskoci mierci. Wydawao si, e wystarczy zamkn oczy, pospa kilka minut i wszystko si jako uoy, rozejdzie po kociach. A propozycja Jeana, eby poeksperymentowa kompletnie wybia mnie z tego stanu. W gowie zaszumiao, przed oczami pojawia si szara kurtyna. - Ja powanie. - Czarownik zwin z kartki rurk, przejecha po niej maym palcem i zupenie bez trudu wcisn w kul. Papier gadko przeszed przez pokryt patyn mied. - Ale zimna febra jest nieuleczalna. - Maks obserwowa z zafascynowaniem, jak przez rurk do wrztku zaczyna si przelewa zawarto rozgrzewajcego artefaktu. Woda wzburzya si i staa mtno-matowa. - Wszystko jest uleczalne. - Jean postawi kubek na pododze, przykry go dziennikiem i, otworzywszy drzwi, wyrzuci kul na zewntrz. Po chwili bezgonie eksplodowa tam olepiajcy pomie. - Na dodatek nigdy jeszcze nie wpad mi w rce pacjent w takim stanie. ebym jeszcze wiedzia, jak ci si udao obudzi. - Przyni mi si koszmar. - Nie zamierzaem tego ukrywa. - Miae szczcie. - Ja bym tak tego nie nazwa. - Co to za choroba? - Wietricki odszed od drzwi, ale ulokowa si w najdalszym kcie. Ba si zarazy. I bardzo susznie. - Ciekawa przypado. aden z badaczy nie odkry czynnika inicjujcego. Uznano, e przyczyny musz by czysto magiczne. Nie opuszczaj rkawa! - powstrzyma mnie Jean, rozpakowujc wyjte z torby narzdzia. Zacz uwanie bada ostro przypominajcych skalpele noy. - Zaraaj si gwnie ci, ktrzy zbyt dugo znajduj si na mrozie. Zasypiaj w cieple, a do rana zmieniaj si w kawaek lodu. - Dlaczego? - Istnieje opinia, e wewntrzne strumienie energii przestrajaj si tak, e zaczynaj mrozi ciao. W kocu ostro sprztu zadowolia starca. Wsun jeden z noy w ogie. - Co zamierzacie zrobi? - zaniepokoiem si. Jako nieadnie popatrzy na moj rk. - Ci. - Usun dziennik i woy rozarzone ostrze do kubka. Rozlego si syczenie, po wyjtym ostrzu przemkny przezroczyste jzyczki pomieni. - Po co? - Odpezem w kt. I tak zdycham, nawet dla nauki nie pozwol si jeszcze na koniec ci. - Jeli rany si nie przypali, choroba zacznie si rozwija. - Jean z noem w rku przysun si do mnie. A jzyczki pomieni wcale nie zamierzay gasn. - A jeli si wypali? - Czy zimna febra i zadrapania s jako powizane? Nie rozumiem. - Wtedy moe si nie zacznie. Taka odpowied wcale mnie nie zadowolia, ale czarownik ju chwyci rk i chlasn noem po przedramieniu. Nie poczuem blu, tylko na skrze pojawio si dugie cicie i zamierdziao spalonymi wosami. W jakim dziwnym odrtwieniu patrzyem jak Jean wypisuje na mojej rce niezrozumiae symbole i czy je w dziwaczny wzr. Ostrze nie zagbiao si w ciele, cicia nie krwawiy. Maks i Mikoaj nie wytrzymali woni spalonego misa. Wyszli na mrz. Stopniowo w przedramieniu zaczem czu lekkie pieczenie, pod paznokciami pojawio si kucie. Kiedy czarownik przeszed do wewntrznej strony rki, zemdlio mnie. Wyszarpnem nadgarstek, odwrciem si i zwymiotowaem. I - co dziwne - od razu mi ulyo. Zimno i bl w piersi ustpiy, znikna kurtyna przed oczami. - Widzisz, a ty si bae. - Jean cisn w kierunku ognia sczerniay n, na ktrym pomie niemal zgas i chwyci kubek z rozpuszczonym smoczym ogniem. Wypij. - Co?! Nie jestem smokiem! Kompletnie zwariowa! Ten zajzajer cakiem mi wyre wntrznoci!

- Pij! - Czarownik podsun mi kubek po nos. W tej chwili cigle wolno zamarzasz, a ten napj ci zagrzeje, pomoe moim zaklciom doprowadzi do normy wewntrzn energi ciaa. - Poczekaj, poczekaj. - Odsunem kubek od ust. - Przecie mwie, e gadanie o wewntrznych strumieniach energii to tylko przypuszczenia. A jeli spon? - I to wanie teraz sprawdzimy. - Jean popatrzy mi prosto w oczy. - Szanse s pidziesit na pidziesit, ale to lepsze ni powolne zamarzanie. A ju na pewno nie sponiesz, to nie ta koncentracja energii. - No, no. - Westchnem ciko i duszkiem wypiem mtn ciecz. Ciepy roztwr nie mia jakiego okrelonego smaku, ale bolenie oparzy gardo, przewd pokarmowy i odek. Przepalajc wntrznoci nieznonym blem, ogie zacz si rozpywa po caym ciele. Zachrypiaem, a wyrywajce si z puc powietrze oparzyo nozdrza. Nie pamitam, jak straciem przytomno, ale kiedy si ocknem, Maks i Mikoaj trzymali mnie przyduszonego do podogi. Czybym zdy narozrabia? Jean w zamyleniu obraca w palcach zmity kubek, a potem wstawi go do kredensu. - Do. - Rozluniem napite minie. Chopcy spojrzeli na Jeana. Pucili mnie dopiero, kiedy skin przyzwalajco gow. - No i jak? - Jeszcze nie wiem. Dziwne odczucia: ogromny kawa lodu w moim wntrzu nijak nie mg si roztopi w szalejcym dokoa niego pomieniu. W kadym razie ju nie byo mi zimno. Niemal nie byo zimno... Ale zmarzlina jakby po prostu si przyczaia i jej ostrone wypustki od czasu do czasu lekkimi dotkniciami usioway zamrozi dusz. - Poka rce. - Czarownik kucn przy mnie. - Patrz. - Podniosem si, fala aru uderzya mi do gowy, z oczu popyny gorce zy. - Dugo jeszcze bdzie mnie tak telepao? - Ju nie. - Jean przejecha doni nad przedramieniem i uoy palce w dziwn figur. - A-a-a! - ryknem, gdy z chorej rki zaczo speza miso. Nie przesadzam, odczucia miaem wanie takie. Wykonane przez czarownika na przedramieniu nacicia odyy i zaczy si wydua, przecinajc skr. Linie, romby i dziwne symbole zapony ywym ogniem, rozpezy si po rce, tworzc skomplikowany wzr. Myl, e nawet gdyby do znalaza si w palenisku pieca, bl nie byby tak dotkliwy. Na dodatek tym razem nie udao mi si straci przytomnoci. - Wspaniale! - wysycza triumfujco czatownik. Ile zdziwienia usyszaem w jego gosie. Co za bydl! - Gnoju! - wychrypiaem. - Nie moge po prostu odpowiedzie na pytanie? - Uspokj si, wszystko skoczone. - Jean obejrza moj rk. Czarne wzory na skrze wyglday jak wypalone, a jeszcze nie tak dawno szerokie i zaognione zadrapania wiy si biaymi bliznami. Oczywicie, moliwe s nawroty, ale na to ju nic nie poradz, bo zaraza do koca jeszcze nie zostaa wypalona. - A ja teraz co, jestem jak beczka z prochem? Informacja o moliwych nawrotach bardzo mi si nie spodobaa. - Obawiam si, e tak. Ale nie na dugo. - A jeli smoczy ogie nie potrafi wypali zimnej febry? - odezwa si siedzcy pod drzwiami Wietricki. - Mamy jeszcze jedn kul. - Niedbale machn rk czarownik. - Inne pytanie. - Mikoaj si nie mg uspokoi. - A jeli wypali j bardzo szybko? - Trzeba bdzie skorygowa terapi. - Wzruszy ramionami Jean i, wsuchawszy si w co, co usysza tylko on, zgasi palc si pod sufitem kulk. - Mamy goci. - Kola, szybko na strych. Maks do drzwi - poleciem, w ciemnociach nacigajc waciak. Kto to? Rangersi czy ci drudzy? Jakim cudem tak szybko nas znaleli? - Ilu ich? - Raz, dwa... piciu. Trzej od frontu, dwaj z tyu. - Ciekawe, czego od nas chc? - pomylaem na gos, zapiem waciak i, podnisszy z podogi sztucer, zainstalowaem si przy oknie. Oczy szybko przywyky do ciemnoci, ale noc bya zbyt jasna. Barwy zamazyway si, wszystko zdawao si szare. Ksiyc zaszed dawno temu, ale przez wsk szczelin znakomicie wida byo drzewa, pozostawione przez nas na niegu lady i... i skamienia na skraju polany sylwetk czowieka. Oczy zaczy mnie piec, popyny zy, a potem, kiedy mrugnem kilka razy, wiat znowu nabra barw i ciemnia. Co to za arty? Dopiero co doskonale widziaem! Uboczne efekty

kuracji? A przede wszystkim - czego chc nieznani gocie? Ani odpowiada na moje pytanie, ani wysuwa da nikt na razie nie zamierza. Z ciemnoci w chatk uderzyy serie z broni maszynowej. Ledwo zdyem przykucn, zanim pociski zwaliy z parapetu owinite szmatami oparcie krzesa i cisny je na podog. Nastpna seria trafia w drugie okno i zostawia acuszek dziurek w drzwiczkach szafy. Na szczcie pociski poszy wysoko i trafiy w cian gdzie pod sufitem. Maks wysun luf automatu w uchylone drzwi i chlasn seri po zaspach. Podniosem si, wsadziem kilka pociskw i adunek rutu w to miejsce, w ktrym wczeniej widziaem nieruchom sylwetk. Nagle podoga drgna, cisno mnie na piec, a za oknem wzbi si w niebo sup ognia. wiat znowu sta si szary, otwarte przez fal uderzeniow drzwi walny Maksa w twarz. Strzelanina ustaa. - Co to byo? - Maks wytar pync z rozbitego nosa krew i nog zatrzasn drzwi. - May dzbanek salamandry - jako niezbyt pewnie odpar przyklejony do drugiej ciany pieca Jean. - A dlaczego nie Duy? - Wydawao mi si, e cigle jeszcze widz wolno gasnce byski ognistej magii. - Po Duym nawet popi by z nas nie zosta. Ledwie mi si udao May zablokowa. - Kola, co u ciebie? - Wystarczyo, bym mrugn, a ciemno znowu staa si nieprzenikniona. Co to za numery?! - W porzdku, tylko przywalio mnie czym. Z gry da si sysze szelest, potem spada drewniana skrzynia i rozsypaa si na kilka czci. - I to wszystko? - wsuchujc si w ciemno na zewntrz, zdziwi si Maks. - Liczyli na zaskoczenie, czy skoczya im si amunicja? - eby czego gorszego nie wymylili. - Odpukaem w drewnian podog i trzy razy splunem przez lewe rami. Nie pomogo. Z lekkim wistem w cianach domku zaczy si pojawia okrge otwory o rednicy okoo ptora centymetra. Drewniany py wolno sypa si na d. Dziurkacz! Na ca dugo pomieszczenia nie wystarczao mocy elaza: wyranie widziane przeze mnie promienie wysuway si ze cian najwyej na czterdzieci centymetrw. Dziurki powstaway w zaskakujcych miejscach, ale jak na razie nieznanemu strzelcowi nie udawao si wymaca naszego rozmieszczenia. Taka sobie gra w okrty. Nie mogem poj, dlaczego pod tak oson nie id do szturmu. - Jean, zrb co - jknem, kiedy kolejna dziurka powstaa dokadnie nad moj gow. - A co ja mog?! I tak omal nie przegapiem zaklcia skanujcego! - warkn rozelony czarownik. Zaraz potem wyj skde spod poy paszcza dug ig z duym czerwonym kamieniem na kocu i zamachnwszy si, wsadzi szpic w podog. ciany lekko zadray, a nowa dziurka przestaa rosn, nie osignwszy nawet centymetra rednicy. - adunek nie wystarczy na dugo. - A nie moesz czym upn w tych goci? - Jak zaczarowany wpatrywaem si w migoccy w ciemnociach purpurowy ognik wieccego kamienia. Wydawao si, e pulsowao niewielkie rubinowe serce. W takt z tym stale zmieniajcym si pulsowaniem leciutko podrygiwaa chaupka. - Osania ich wiedma. - Jean uspokoi si, przyoy do czoa ostatni miedzian kulk. - Ona zniweluje migiem kady mj czar. Tylko temu amuletowi nie da rady. - Dlaczego? - Dwadziecia milionw herzw czstotliwoci, ot czemu - niezbyt zrozumiale wyjani czarownik. W sumie to ja ich pole obronne te mog zdj, ale na gra cztery, pi sekund. - Za mao - oszacowaem. Gdybymy nawet wiedzieli mniej wicej, gdzie zalegli napastnicy, i tak nie zdymy ich wystrzela. Nagle dotar do mnie sens wypowiedzi Jeana: wiedma. Jak fragmenty rozbitej filianki zaczy skada si w cao niezwizane ze sob fakty. Granat paraliujcy, niewielkie wymiary rakiet, lekkie odzienie i nawet ta szybko, z jak nas wytropili. - Liga? - Nie inaczej - potwierdzi moje domysy Jean. Gdyby to byy zwyczajne wiedmy, poradzibym sobie z nimi bez trudu, ale w ichniej babskiej Lidze za dobrze ucz, jak z nami wojowa. - Walkirie?! - poderwa si Maks. - Do czego moemy by tym babskom potrzebni? - Sam chciabym wiedzie. - Odczepiem podarowanego przez Kati pajczka, podaem go czarownikowi. - Sprawd amulet. - A co tu sprawdza? - Jean wzi brosz. - Zwyczajne nasilajce intuicj zaklcie. - Bez adnych sztuczek? - Jakie sztuczki? - Czarownik nakry pajka doni i cicho si rozemia. - Aha! Sprytnie wymylone. adnego samodzielnego promieniowania, zastosowano tu zasad radaru.

- Czy przy pomocy tego mona nas ledzi? - ledzi? Nie. Ale zafiksowa lokalizacj bez trudu. I, co najwaniejsze, sam pajczek w aden sposb nie promieniuje, po prostu wysya si szeroki promie i namierza. - Czarownik rzuci mi amulet. - Na razie go dezaktywowaem. - I susznie - burknem, cisnem skronie domi. Suka! Przez ca drog miay nas na oku. Przez ten diabelski prezencik w kadej chwili mogli nas znale zabjcy! Na caym ciele wystpi mi pot, a pod paznokciami poruszyy si rozarzone igy. No nie, tak dalej by nie moe. Uspokj si, stary, a ywo. Emocje potem, na razie masz inne problemy. Wygldao wic na to, e nie udao si zostawi problemw w Forcie, znalazy mnie i tu. Co do tego, e ostatnie zamachy s ze sob powizane, nie miaem ju wtpliwoci. adn paranoj nie da si wytumaczy tych zbiegw okolicznoci. Ale czego chciay ode mnie walkirie? - Co tam u was? - krzykn z gry Wietricki. Std ni cholery nie wida? - Wziy si za nas walkirie - natychmiast poinformowa go Maks. - Baby?! - Zamknijcie si obaj! - ryknem. - Musz pomyle. Z trudem udao mi si uspokoi oddech. Dobr minut siedziaem, po prostu gapic si w ciemno, czujc, jak stygn igy pod paznokciami. I znowu pojawia si myl o Katii, A jeli ona tam jest w ciemnociach? Jak mam do niej strzela?! Czy moe jest jedn z tych, ktre nie przeyy walki z rangersami? Przecie wczoraj byo ich co najmniej osiem, a dzi tylko pi. W piersi poruszy si tpy bl, a dawno temu zamane ebra znowu zaczy bole. Zamknij si! Zdradzia ci! Dobra, siostrzyczki, zaraz was urzdzimy. Ale nie udao mi si nic urzdzi... - Hej, Sopel! Wychod, mamy do pogadania! - rozleg si dwiczny dziewczcy gos. - Ju pdz! - Odepchnem Maksa w bok i, pooywszy na kolana karabin, usiadem przy drzwiach. - Nic ci nie zrobimy. - Na polan wysza niewysoka dziewczyna, zdja mask i kaptur. Na ramiona spyny dugie jasne wosy. - Pamitasz mnie? Jestem Alisa. - I co teraz, mam z radoci zataczy? - odgryzem si, mylc gorczkowo, z jakiego powodu walkirie godz si na pertraktacje. Problemy z amunicj? Nie. Rany po walce z rangersami? Pudo. Chc oszacowa nasze siy? Raczej nie. Puapka? I tak nas trzymaj za gardo. Brak czasu na dugotrwae oblenie? O, to moe by, przecie nie wiedz, na ile starczy nam siy amuletu. A moe maj na ogonie rangersw? Bardzo moliwe. Usioway capn nas z marszu, nie udao si. Teraz wymyliy jaki pody podstp. - Proponuj rozej si po dobremu! - No to idcie sobie. - Odwrciem si do czarownika. - Gdzie s pozostae? - Dwie w zagajniku jodowym dokadnie za t dziewoj, jedna naprzeciwko okna. - Czarownik wskaza podziurawion szaf. - Jakby si zaczy rusza, mw mi od razu. - Oddaj nam n i pjdziemy sobie. - Wiedma skrzyowaa rce na piersi. - Jaki n? - Nie zrozumiaem, o co jej chodzi. - Twj. Niebieskie ostrze z zielonym wzorem, rkoje z szarego kamienia. Odpowied Alisy zaskoczya mnie zupenie. N? W gowie mi zaszumiao. Czyli to z powodu noa? Wszystkie zamachy, napaci, krew, wszystko z powodu kawaka elaza?! A co w nim jest takiego cennego? ysy, Wyszew, Wasia. Krzywy, kupa innych ludzi... Co to bya za gra? I co ma do tego mj kozik? Moe Alisa blefuje i chodzi o co zupenie innego? Ciekawe, ale wszystkie problemy zaczy si w chwili, kiedy w moje rce trafi ten n. Pogadziem zimn rkoje koniuszkami palcw. Jak tajemnic kryjesz? - Zgadzasz si? - Po raz pierwszy w gosie Alisy zabrzmiao zniecierpliwienie. - A po co on wam? - Nie twoja sprawa. I nie prbuj kombinowa, bo bdziemy musiay zlikwidowa was wszystkich. A tak, po prostu zabierzemy n i odejdziemy. - Sprawd go, Jean! - Wyjem kling z pochwy i podaem czarownikowi rkojeci w jego stron. - Ciekawe. - Jean nie dotyka noa, tylko przejecha nad nim doni. - Bardzo to ciekawe. Mocne szcztkowe to magiczne, ale tylko w bezporedniej bliskoci. Takie wraenie, jakby wykorzystywano go w jakim skomplikowanym rytuale. Myl, e jest tu druga warstwa informacji, ale cakowicie zaguszona rnymi zakceniami. Jak bdzie czas, mona by... - Sopel, ju czas! Decyduj si prdzej!

- ... pogrzeba troch. - Co tu si decydowa: zgoda! - zawoaem, ruchami doni opdzajc si od machajcego rkami Maksa. Gdzie si pcha? Jakby nie mia w gowie mzgu. Sam rozumiem, e Alisie nie mona wierzy. Ani przez chwil nie miaa zamiaru zostawi nas ywych. wiadkowie w takiej sprawie nikomu nie s potrzebni. W przeciwnym przypadku ju w rodku Fortu daliby mi w eb i zabrali n. Wychodzi, e nie tylko o samo ostrze chodzi, ale i o to, eby zawadn nim w sekrecie przed innymi. Ale jakimi innymi? Innymi graczami? W jak to gr zdoaem si wpakowa? - No to nie przecigaj! - Jean, moesz zdj ich czary obronne na mj znak? - Zmruywszy oczy wyranie widziaem pulsujce dokoa walkirii pole siowe. - Na bardzo krtko. - Ale na znak? - Podjwszy decyzj, uspokoiem si, podcignem do siebie worek i wymacaem w nim granat. - Na znak - potwierdzi Jean. - No to jedziemy. - Decyzja podjta i pki jest czas trzeba pozbiera myli. A-a-a, co tu myle! Albo si uda, albo nie. Teraz caa nadzieja w usce Smoka i moliwociach Jeana. - Kola, ty bierzesz na siebie wiedm, ktra si czai za chaup. Maks, dziaaj wedle okolicznoci. - Stj! - Rzuci si za mn Maks. - Jaki sygna? - Jak przestan trzyma rce za plecami, zaczynaj - zdecydowaem niemal bez namysu. Wyszarpnita zawleczka poleciaa na podog. No to ju, gotw: w prawej n, w lewej granat. - Hej tam? Wychodz. Uchyliem drzwi, westchnem i wyszedem z chaty. No i co? No i nic - nie zaczy strzela od razu, dobre i to. Trzydzieci krokw do czekajcej na mnie Alisy przebyem z trudem: nogi nie chciay si zgina, po plecach spywa pot, a serce omotao jak szalone. Cholernie chciao mi si otrze mokre, ale rce miaem przecie zajte. Mrugnem kilka razy i nagle wiat znowu sta si szary, tylko dwa zaadowane magi amulety Alisy wieciy tawymi ognikami. Obronna mga dokoa walkirii staa si gstsza, splecione linie siowe ruszyy mi na spotkanie, zapulsowa odchodzcy ku drzewom energetyczny powrz. Czyli wiedma jest tam. Bardzo dobrze. Ciemno zwalia si nagle, wraz z ni pojawi si gwatowny bl oczu i parzca pulsacja w doni trzymajcej rkoje noa. Kilka odbijajcych si bolesnym echem w gowie krokw musiaem zrobi niemal na olep. Na szczcie wzrok powrci, a bl w oczach troch zela. Czy to aby nie reakcja na zaklcia wiedmy? - Gdzie n? - Do Alisy nerwowo podrygiwaa obok kabury ze stieczkinem. - Tu. - Zaczem wolno rozkada rce. Tego ruchu Jean przegapi nie moe. Nie ma na co czeka, rce wysuny si do przodu. Alisa w peni wykorzystaa zaproponowane jej fory, n dopiero wylecia z mojej doni, a ona ju wpakowaa we mnie seri z APS-u. Amulet nie zawid, pociski sypny si w rne strony. Przebijajc zaczynajce pomrugiwa pole obronne, ostrze wpio si walkirii w splot soneczny. Skde z tyu rozlego si kilka pojedynczych wystrzaw, ale pociski poszy gr. Granat upad w zagajniku, a ja zwaliem si na plecy. Seria z automatu wrya si w nieg tu obok mnie. Gdzie za domem zaterkota i niemal od razu ucich karabin maszynowy. Nad zagajnikiem jodowym zacz si formowa ciemnoszary obok, w rodku ktrego plsay krtkie wyadowania byskawic. I wtedy granat eksplodowa, a zaraz potem w ognistofioletowej eksplozji znikn obok ochronnego czaru. Fala uderzeniowa wprasowaa mnie w ziemi, zwalio si kilka zamanych sosen. Wystrzay od strony zagajnika urway si, ale kiedy zaczem si obraca na brzuch, mocne uderzenie w pier odrzucio mnie do tyu. Maks wypad na ganek i, wypuciwszy kilka dugich serii w zasp, skd dopiero co mnie ostrzelano, wpad z powrotem do chaty. Na kilka minut zapanowaa cisza. Koniec? Na razie tak czy siak nie warto si rusza, jeli ktra z walkirii przeya, to kady ruch skwituje oowian odpowiedzi. A na razie pole sobie, nie ruszajc koczynami, e niby jestem gotw. Lec na plecach, wpatrywaem si w jaskrawe niebieskozielone gwiazdy, a w kocu skrzypny drzwi i na zewntrz wyszed Jean. Za nim ostronie wyjrza Maks, a Mikoaj z cedrem w rku wyskoczy przez okno i przycupn pod cian, - Nie trzcie si - owiadczy z niezachwian pewnoci w gosie czarownik, maszerujc wyprostowany w moim kierunku. - Wszystkie zaatwione. Dokoa nie ma ywego ducha. Usiadem na niegu i od razu sprawdziem usk Smoka. Dziaaa. Co prawda, zostaa co najwyej jedna trzecia adunku, ale zawsze. A jak w takim razie wyjani dziurk w waciaku dokadnie na

wysokoci serca? Wsunwszy rk za pazuch, wycignem srebrn manierk, ktr zmi dziwny zocisty pocisk. Grudka tawego metalu bya prawie niewaka, na jedynym fragmencie nieuszkodzonej powierzchni bielay cienkie nici magicznych symboli. Czyli siostry maj pociski przebijajce amulety obronne. A to dopiero niespodzianka dla Bractwa! To ci fart: nie do, e pocisk trafi w manierk, to jeszcze okaza si za lekki, by j przebi. Co by nie powiedzie - fartowna manierka. - Wszystko w porzdku? - Nie zwalniajc kroku, Jean omin mnie i skierowa si do zagajnika, gdzie przykucn nad zmasakrowanym ciaem wiedmy. - Maksymie, prosz obejrze ciaa. Mikoaj - pilnujesz okolicy. Patrzcie go, jak si rozdowodzi! Odprowadziem wzrokiem Maksa brncego przez zaspy w kierunku drzew, usiowaem podnie si. Do gowy uderzya fala gorca. Troch pomg nieg, przyoony do skroni. Topniejcy nieg, spywajc po szyi, przyjemnie j chodzi. A ja si zupenie rozkleiem. Niech ich wszystkich! Posiedz sobie, jestem miertelnie zmczony, ale przynajmniej ywy. - Kola, gdzie uk? - zapytaem, patrzc na bezsensownie przestpujcego z nogi na nog Wietrickiego. - Ciciwa pka. - Mikoaj przyoy palec do czoa, pokazujc dug prg nad brwi. - Dobrze, e nie w oko. - Jasne. - Ostronie pokrciem gow. Tak, teraz ju byo wiadomo, dlaczego magazynier wcisn Maksowi ten uk. Ciekawe, jaki feler ma maczeta? - Nie stj jak sup soli, tylko id si ukryj w domu. Nie wiadomo, kto si tu jeszcze przypata. Wietricki uciek do chaty, a ja powlokem si do ciaa Alisy i wyszarpnem z jej piersi n. Odczuem, jak zawsze, zimno. No i co takiego w nim jest niezwykego, poza tym, e rkoje byskawicznie stygnie? Woyem bro do pochwy przy pasie, potem wyjem magazynek ze stieczkina i zaczem wygrzebywa naboje z kieszeni Alisy. Oddam Wietrickiemu. Szabli i noy nie potrzebujemy, sami mamy peno elastwa. Szkoda, e walkiria tym razem nie miaa ze sob uku - bardzo by si przyda. W skrzanej portmonecie ze zotymi naronikami znalazo si kilka srebrnych monet i pi sturublowych banknotw. Jeden rubel Morska piechota, wybity w dwa tysice pitym. Nie znaem tego wzoru. Natrudziy si, zanim nas dopady, nie ma co. W kieszeni kurtki znalazem poow kocianego dysku soca z ukonie doczonymi drewnianymi promieniami. Ho-ho! Zmierzchowy moric, nic innego. Amulet by napakowany magi do oporu. Bardzo dobrze. Gdy skoczyem z kieszeniami, zwrciem uwag na ozdoby, ale tu pow by mizerny - tylko na maym palcu byszcza niklowany piercionek z wyrzebion z biaej koci gow wilka. Oddech pnocy, te peny. Wsunwszy piercionek do kieszeni i strzsnwszy z kolan niepotrzebne drobiazgi w rodzaju zepsutej gazowej zapalniczki, dugopisu i chusteczek do nosa, wstaem. Aha, jeszcze rakiety! Jean dziaa przy trupach, a obadowany zdobycz Maks ju wraca od strony drzew. W prawej rce majta mu si pkaty worek i dwie pary rakiet. Poza wiszcym u pasa wasnym automatem, wlk za sob, ryjc bruzdy w niegu, karabin maszynowy Kaasznikowa. Zdobywca, psiakrew. Machnem mu w kierunku chaty i chwiejnym krokiem sam do niej poszedem. Jeli Jean yczy sobie marzn na zewntrz, to jego sprawa. Ale w domu byo jeszcze gorzej - zaczy mi zawi oczy i bole poduczone ebra. Czyby nastpia reakcja? - Kola, bierz pociski. - Wywrciem kiesze waciaka i wysypaem na podog ze czterdzieci makarowskich nabojw. - A ja dla niego kaem przywlokem. - Maks postawi worek w rogu. - Co ty? Przecie to z dziesi kilo way! - Wietricki przesta upycha naboje w kieszeniach i pokrci jednym palcem przy skroni. - No, nie dziesi, a o kilka kilo mniej... - No to sam sobie taszcz, skoro taki lekki. A ja sobie mog twj automat wzi. - Maks, tam powinna by jeszcze jedna lufa. - Zajrzaem do worka. Nic dobrego, jeli scharakteryzowa zawarto jednym sowem, najbardziej pasowao sowo baracho. - Pocisk rozwali kolb. - A te manele po choler wzie? - Wrzuciem do worka rozadowanego stieczkina. - A co? Przecie to trofea. - No, no. Ale pamitaj, e sam je poniesiesz. - Ale ja nie mam nic przeciwko. - Maks zarzuci worek na rami. - Dam rad. Sopel, a o co chodzi z tym noem? - ebym to ja wiedzia. - Splunem na podog i w zamyleniu potarem czubkiem buta ciemniejsze w

miejscu trafienia liny drewno. Wyglda, e samozapon w moim przypadku nie jest zjawiskiem a tak bardzo fantastycznym. Miejmy nadziej, e kuracja bdzie przebiegaa dokadnie tak, jak to sobie zaplanowa czarownik. - Dugo tu zamierzacie jeszcze siedzie? - wysycza ze zoci zagldajcy do chaty Jean. Powietrze nad granic migotao i falowao. Poranne soce dopiero zaczynao podwietla purpur nisko wiszce oboki na wschodzie, ale niebo wiecio rwnie na pnocy. - Ja ci krc! - jednoczenie westchnli Maks i Mikoaj. Z otwartymi ustami obserwowali mienic si cian powietrza. - A wy co sobie mylelicie - zauwayem pgosem, nieco tylko mniej wstrznity. Tyle ju razy to widziaem, a cigle nie mog si przyzwyczai. Wraenie takie, jakby powietrze tam i powietrze tu miay rn gsto i nijak nie mogy zmiesza si ze sob. Koncentracja magicznej energii po tej stronie jest silniejsza. Mimo iluzji - a czy to w ogle jest iluzja? - skrzywienia przestrzeni, zdecydowaem, e do lasu zostao nam nie wicej ni dwa, trzy kilometry. To dobrze - im mniej czasu bdziemy widoczni na otwartej przestrzeni, tym lepiej. - Kurde! - wrzasn Maks i mocno trzasn si w policzek. Na rkawiczce zostaa niebieska lepka plama z kropelkami krwi. - Co to jest?! - Moskit - powiedziaem. - Lodowy moskit? - Nie. - nieny? - Nie. - No to jaki to, kurde, moskit?! Przecie nie jestemy w tropikach! - rozdar si, bryzgajc lin, Maks. - Pnocny moskit - umiechnem si. - ... rwa twoja ma! P policzka mi zmrozio! - Do! - nie wytrzyma Jean i, westchnwszy gboko, ju spokojniej doda: - Tracimy czas. - Ruszamy gsiego. Ja prowadz, Jean zamyka. I cokolwiek bycie zobaczyli, nie dekoncentrujcie si poleciem. - Tutaj jest zatrzsienie lodowych mij. Idziemy! Poszlimy przez pole jeden za drugim. Im bardziej zblialimy si do granicy, tym wyraniejsze stawao si zjawisko przypominajce zorz pnocn oraz zawirowania przestrzeni. Powietrze zgstniao i zaczo przypomina przezroczysty el. Las po tamtej stronie wcale si nie przyblia. - A czy ludzie tu yj? - Wietricki wzdrygn si pod uderzeniem lodowatego wiatru. - Jest jeden chutor, ale my tam na pewno nie wstpimy. - Opuciem na twarz wenian czapeczk. - Przecie nie mamy yew. - Mikoaj patrzy na byszczc przed nami gad zamarznitego jeziora. Na absolutnie przejrzystym lodzie nie biela ani jeden patek niegu. Dziwne, gdzie si podzia nieg? Przecie nikt go nie wymit. - Co za problem? Rozpdzimy si i przejedziemy. Maks ju przygotowa si do biegu, ale Jean go powstrzyma. - Stje! Tam! Spojrzaem we wskazanym przez czarownika kierunku i skamieniaem: pod lodem niespiesznie porusza si cie. Na krtk chwil plama zbliya si do powierzchni i nad lodow gad pynnie wysuna si matowa petwa grzbietowa. Przepynwszy kawaek tu pod powierzchni, rybi potwr znowu zanurzy si w toni, nie pozostawiajc na lodzie ani jednego pknicia. Co to za stwr? - Ja t-tam nie pjd! - zapewni Wietricki. - Moe to mira? - Maks odwrci si do mnie. - Akurat, mira. Odgryzie ci p nogi ten Moby Dick i co zrobimy? - Lepiej obej - neutralnym tonem owiadczy Jean. Nie sprzeczaem si, poszlimy dookoa. Na szczcie jezioro byo nie wiksze od boiska pikarskiego, wic nadoylimy niewiele drogi. Ale do chwili, gdy skryo si wreszcie za gsto rosncymi drzewami z wskimi niebieskawymi limi, po plecach biegay mi ciarki. Udao si. Bo jakby wynurzy si zi z jakim karabinem maszynowym na pace, byoby po zabawie. Teraz przynajmniej moglimy si ukry. - A dlaczego niebo jest czarne? - Wietricki nagle zatrzyma si, zadar gow. - Nie czarne, a ciemnogranatowe - poprawiem go. - Czarne jest dopiero dalej na pnocy. Przed nami rozciga si mao przyjemny pejza. Niemal czarne niebo z oowianymi plamami obokw, purpurowa kula soca, wskie i ostre ciemnoniebieskie licie na drzewach. A do tego byszczca w sonecznych promieniach biel niegu.

- Nie widz adnej rnicy. - Wzruszy ramionami Mikoaj. - Dokd prowadzi ta droga? - Donikd. - Jean rozejrza si ostronie, ale nie widzc niczego podejrzanego, nieco si uspokoi. Prowadzi na pnoc, tyle e tam nic nie ma. - No to kto z niej korzysta? - Nie bj si, korzystaj - prychnem. - Myliwi, drwale pozyskujcy pnocny cedr i modrzew, czarni kopacze, chtni do grzebania w ruinach, zielarze, chocia nie wiadomo, po co. yknem lodowatego powietrza i rozkaszlaem si. Poczuem, jakby w moich pucach pka baka z zimn wod zmieszan z lodowym kruszywem. Trzeba koczy z tym gadaniem. Gdy las zosta za nami, na poboczach drogi pojawiy si pczki sterczcej spod niegu trawy, a przed nami na wysokim wzgrzu ukazay si ruiny wiey. Twierdza wznosia si tylko na dwie kondygnacje, wyej sterczay ju tylko kamienne odamki. - Czy tu mieszkali ludzie? - Mikoaj zagapi si na wzgrze, za co dosta szturchaca od Maksa. - Nie sdz, eby ludzie. - Jean uwanie przyjrza si wycignitym trjktom strzelnic i, skrciwszy na pobocze, zerwa owoc w kolorze mleka. Gazie krzewu uginay si pod ciarem jeszcze dobrych pidziesiciu podobnych owocw. Czarownik mitosi chwil zdobycz. - Niedojrzay - zawyrokowa. Po co si pcha z apami? Zapytaby mnie, to bym mu powiedzia. Na pnocy niene jagody dojrzewaj dopiero przed latem. - W wiey nie zostao nic cennego? - Dawno ju wszystko wygrzebane. - A dlaczego nikt si tu nie osiedli? - Maks kopn porzucony przez czarownika owoc i wytar o nieg zaplamiony biaym sokiem but. - Wspaniay punkt obserwacyjny, nawiasem mwic. - Ostatni raz usiowano si tu osiedli rok temu. Poprawiem zsuwajce si z ramion zwizane w pary rakiety. - Wytrzymali moe trzy dni, czwartego zginli. - Co ich zabio? - A kto to wie? Wspilimy si na pagrek i minlimy wie, W twarz uderzy mnie ciepy wiatr i nieuchwytny aromat pytkiej wody podgrzanej przez promienie soneczne. W dolinie poyskiwao niewielkie jezioro. Ciemne fale z cichym pluskiem wpyway na piasek, gdzie caoway odstpujcy od brzegu nieg i szeleszczc spyway z powrotem. Wzdu wody cigno si trzymetrowe pasmo, na ktrym poyskiwa oblodzony wir. Nad jeziorem kbia si gsta mga, tak e przeciwlegy brzeg gin za mleczn kurtyn. - Czy to jest to synne Zimne Morze? - sceptycznie rozejrza si Wietricki. - Tak. - Zaczerpnem powietrza pen piersi i poczuem, jak bl ustpuje. Nie znikn bez ladu, ale wycofa si i ukry gdzie w gbi ciaa. - A dlaczego zaraz morze? To nawet do jeziora nie jest podobne, co najwyej staw niezamarzajcy. - Morze, bo nie dasz rady zobaczy przeciwlegego brzegu. - Jean przesta nas pogania i take odetchn gboko. - Kaua. - Mikoaj nadal nie by przekonany. Ruszylimy dalej. Droga prowadzia brzegiem Morza Zimnego i, wijc si midzy wielkimi gazami, wspinaa si na zbocze wzgrza pooonego po drugiej stronie doliny. Na szczycie porywy lodowatego wichru byskawicznie wydmuchay z fad ubra cieplejsze powietrze doliny, a na zasadzie kontrastu mrz wyda si po prostu nieznony. Po uspokajajcym drobnym falowaniu wody, poszarpane kontury sterczcych ze niegu odamw skalnych i gwatownie koyszce si gazie przywodziy na myl przedsionek pieka. Tyle e nie pieka rozumianego jako kanoniczna ognista gehenna, ale bdcego krlestwem zimna, lodu i mierci. Nic to, czowiek jest jak karaluch - do wszystkiego potrafi si przystosowa. - Hej, a to co? - Maks, gdy ju zeszlimy ze wzgrza, zatrzyma si i spojrza w gr. - Gdzie? - Pobiegem wzrokiem za jego spojrzeniem i chwyciem za bro. Z nisko wiszcych obokw wynurzyy si trzy poyskujce w socu skrzydlate sylwetki i wolno szyboway w naszym kierunku. Niech to licho, przecie nie przeadowaem sztucera! Gwatownie rozpiem adownic, wymacaem nabj ze rutem. I w tym momencie harpie zoyy lodowe skrzyda i niczym kamienie runy na nas. Szybciej! Zesztywniae na mrozie palce nijak nie mogy wyczepi naboju. Maks odzyska przytomno umysu, podnis automat i zanim udao mi si szarpn jego luf w d, wypuci dug seri. Pociski zahaczyy o lew harpi, a ta rozleciaa si na kup lodowych odamkw. Spadajce z szalon szybkoci drobiny dosownie przeoray drog zaledwie o kilka metrw od nas. Dwie pozostae bestie wyprostoway skrzyda i znikny za wzgrzami.

- Czego? - Maks szarpn bro do siebie. - Czy ciebie, debilu, nikt nie uprzedzi, e niemal zawsze odamki pikujcej harpii trafiaj w strzelca? A mnie trzso. - Nie - zmiesza si Maks. - A co mielimy niby robi? - Czeka! - Na co? - Syszaem, e one zwalniaj nad sam ziemi. - Jean opad na kolana i, owinwszy rk po paszcza, wyowi z puszystego niegu odamek harpii o krawdziach ostrych jak brzytwa. - Wanie. - Przeadowaem w kocu strzelb. - No dobra, przecie si udao. - Rozoy rce nasz dzielny strzelec. - Tracimy czas - przypomnia nam czarownik i, wyrzuciwszy odamek, pomaszerowa dalej. Jaki niecierpliwy. Dokd tak si spieszy? Straciem resztki dobrego humoru. Przypomniay mi si moje wasne, skierowane do Mikoaja sowa, e fortuna nie moe nam wiecznie sprzyja. Och, ebymy tylko nie wpadli dla odmiany w czarne pasmo. Bo wszystko jakby ku temu zmierzao. - Patrz, pokrzywa! - Ju uspokojony, Maks wskaza zarola bladozielonkawej roliny, zewntrznie rzeczywicie przypominajcej pokrzyw. Tyle e niektre odygi sigay trzech metrw, a parzce woski przypominay bardziej kolce r. Rosa jakie dziesi metrw od pobocza, przed zbliajcym si ju do drogi lasem. - Sam jeste pokrzywa - owiadczy w odpowiedzi Mikoaj. - No co?! Sopel, powiedz mu! - A ja co jestem, mody botanik? - rozzociem si, Nie widzi, e le si czuj? Jak ten Kaj z bani, jakby mi kto wbi w serce kawaek lodu. - Ale mwi ci, Kola, e to pokrzywa. - Ju mam do twoich numerw. To adna pokrzywa. - Do gadania, skrcamy. - Wskazaem Wietrickiemu ciek wchodzc w las. Nie ma si co pcha po drodze, kiedy mona skrtem zaoszczdzi czasu i trudu. Mikoaj zszed na ciek. - Sopel, co si ciskasz? - Maks zatrzyma si. - Id, id. Wszystko w porzdku. - Odwrciem si do czarownika. - Skrcimy przez las... - Stj! - krzykn Jean, ale byo ju za pno: idcy na czele Wietricki zatrzepota rkami, zapadajc si pod ziemi. Obok nas we wszystkie strony wzleciay grudy niegu, ze schronu wyskoczy nieny Czowiek. Jego kociste ciao, cznie ze spaszczon gow na krtkiej grubej szyi, cakowicie pokryway dugie spltane wosy, ale pas z mnstwem zaczepw i trzymana w doni wcznia z szerokim zbatym grotem wyranie wskazyway, e jest to istota, niestety, obdarzona rozumem. Zanim Maks zdy chwyci za bro, nieny Czowiek znalaz si tu obok, zasycza i dgn go ostrzem kocianej wczni. Skra szarka wytrzymaa, ostrze zelizgno si z pkouszka. Maks niezrcznie machn wyszarpnit z pochwy maczet, tnc kosmat gow dzikusa. Chlusna duga struga krwi. Upuciwszy maczet, chopak odskoczy od niemal pozbawionego gowy ciaa i chwyci za peem. Z zaroli pokrzyw w milczeniu wystpili ukryci w zasadzce nieni Ludzie i zaczli ciska wczniami. Jean, klasnwszy w donie, rozoy rce, drzewce spony w powstaej na ich drodze srebrzystej mgiece. Z nastpnej dziesitki wczni dwm udao si pokona przeszkod i wbi si w drog obok czarownika. Maks cigle jeszcze grzeba przy swoim rozpylaczu, a ja, niewiele mylc, cisnem w doni powk soca i zaktywizowaem Zmierzchowy moric, nienych Ludzi otulio mikkie fioletowe lnienie, potem nastpi wybuch, jakby eksplodowao kilka kilo proszku magnezowego i na niegu zadymiy stygnce resztki popiow. - Maks, co si dzieje z twoim gnatem? - Ze strzelb gotow do strzau ruszyem ostronie w kierunku miejsca, gdzie znikn Wietricki. - Ju w porzdku. - Osaniaj! - Udao mi si podej do samego skraju dziury i ostronie zajrze do wntrza. D mierzy dobre sze metrw. Usyszaem jk, a potem przeklestwa. - Kola, co u ciebie? - Chujowo - odpar Mikoaj. Kiedy sprbowa si poruszy, zawy z blu. - Z lew nog co nie tak, zupenie nie mog ni rusza. - Jak zamierzasz go wydoby? - Jean wolno podszed do puapki. - Co wymylimy. Co znaczy zamierzasz? Wszyscy siedzimy w jednej odzi. Podwodnej. I lepiej, eby czarownik nie

okaza si szczurem, uciekajcym z toncego okrtu. Lepiej dla jego wasnego zdrowia. - Dobrze, e spadem na jakiego zdechego zwierza, bo bym si zabi w choler - zawoa Wietricki. Macie lin? - Kto tam wlezie? - Maks doczy do nas. Z pewn obaw zerka na zarola. - Szybko w krzaki! - Czarownik pchn nas w pokrzywy, a sam zatrzyma si, wyj jaspisow pkul, cisn j Mikoajowi do dou i puci si biegiem za nami. - Hej! Wracajcie! - dar si w dole Mikoaj. - Nie zostawiajcie mnie tu! Sopel! - Co si stao? - Maks spojrza badawczo na czarownika, gdy ju przebieglimy przez kompletnie nie kujce zielsko i dostalimy si midzy drzewa. - Dokd biegniemy? Te patrzyem na Jeana, oczekujc wyjanie. Najpierw zadziaa wywiczony w Patrolu odruch, wykona rozkaz, potem myle, ale zostawi w tej norze Wietrickiego byoby wistwem. - Rangersw mamy na ogonie, oto co si stao. Jean wskaza rk widniejce w przewitach midzy odygami pokrzywy wzgrze. Na potwierdzenie jego sw na pagrek wolno wjecha zi, rykn silnikiem i poturla si w d. Za nim wypezy na szczyt dwa UAZ-y. - Przecie nas tu nie znajd. - Maks odruchowo ukry si za drzewem. - Bez zudze. Teraz ju si nie odczepi. - Jean wytar doni czoo pokryte kroplami potu i szarpn si za ws. - Wytropi. - Chodmy na ys Gr, tam si oderwiemy - zaproponowaem. - Mylisz? - rzuci czarownik z powtpiewaniem. - Znam t okolic, jeli tam si od nich nie oderwiemy, to gdzie indziej tym bardziej. - Dlaczego? - zada wyjanie Jean. - Tam s katakumby, pod t gr. - Przymocowaem do butw rakiety i zerknem spode ba na czarownika. - Jean, po co zostawi Wietrickiemu teleport? - A! To drobiazg. I tak by nam teraz nie pomg. - Machn rk starzec. - Przez granic aden teleport nie przerzuci. Ale jeli Mikoaj przez ni z powrotem... - I tak nie umie si nim posugiwa. - Jeli nadajnik zacznie emitowa cigy sygna, to teleport sam si uruchomi. Szlimy dalej w milczeniu. Po co traci siy na bezsensown gadanin? Najpierw wszystko szo niele, ale wkrtce opadem z si i nie zostawaem z tyu tylko dlatego, e to ja wskazywaem drog. A staruch by jakby nie z koci i tkanek, a ze stalowych gnatw i lin okrtowych, cho na oko taki boy dmuchawiec. Znowu podniosa mi si temperatura, w skroniach zaczy stuka moteczki blu i wybieranie waciwego kierunku przychodzio z coraz wikszym trudem. Dobrze, e nie wchodzilimy w gstwin, a szli wzdu drogi. Ale nawet niedobre moe si zamieni w jeszcze gorsze. Na rangersw napatoczylimy si ju pod sam ys Gr, kiedy przebiegalimy przez drog. Na nasze szczcie dwaj gocie z peemami zauwayli nas za pno i zanim otworzyli ogie, udao nam si ukry w lesie. - Jean - wychrypiaem w biegu - przecie jeste czarownikiem! Zaczaruj ich! Czuem oddech rangersw na karku. Gdzie na lenej drodze zawarcza silnik. Wkrtce nas dogoni. - Maj zaguszacze! - gapic si gdzie w jeden punkt, wytchn Jean. - Gdzie s te twoje katakumby? - Ju jestemy, prawie... Wypadlimy z lasu na wsk ciek i, zdarszy z ng rakiety, pomknlimy do zbudowanej z grubych bali chaty, widniejcej na zboczu gry. - Gazu! - Dotarszy do poowy zbocza, odwrciem si, przypadem na jedno kolano i zaczem strzela do wyaniajcych si z gstwiny drzew rangersw. Okutani w maskujce stroje miastowi zalegli i od razu stopili si ze niegiem. Zdradzay ich pooenie tylko byski wystrzaw. Ale ju niele si oderwalimy, niech sobie marnuj amunicj. Tym bardziej e mi ich kule nie straszne: uska Smoka jeszcze dziaaa. Strzelcy zorientowali si, w co z nimi pogrywam, zaczli wic krtkimi przebiekami skraca dystans. Nadszed najwyszy czas da dyla. Biec pod gr nie byo atwo. Nogi wypenia ow, a w odcharkiwanym przy kaszlu luzie pojawiy si plamy krwi. W gowie, gdzie za oczami, zacz narasta kujcy bl. Jeana nigdzie nie byo wida, a kulejcego Maksa dogoniem ju przy chacie. - Co si stao? Szybciej do domu! - Jap-p! Kij im Dziadka Mroza w zad! - Maks zachwia si, omal nie upad i zacz skaka do drzwi na lewej nodze. - Zahaczyli! Zapaem go za rami i w tym momencie w ciany chaty zaczy trafia kule i to adnie skupione, a

potem, po krtkiej wibracji, wyczya si uska Smoka. Mgnienie oka pniej mj bok oparzy ostry bl i wiat dokoa zawirowa. Przekoziokowaem kilka razy, rozcignem si na ciece i zrozumiaem, e problemy s nie ze wiatem, a ze mn - pod ebra mi jakby kto wsadzi rozarzony prt. U podna zbocza zabuksowa UAZ, z otwartych drzwi wysypali si rangersi. W drzwiach chaty pojawi si Jean, zrzuci paszcz i cisn w kt torb, cisn w rku miedzian kul. Wstaem na czworakach, chwyciem za konierz pkouszka lecego na ziemi Maksa i znowu poturlaem si po niegu - jaki pocisk, ju straciwszy energi, trafi we wszyt w waciak stalow pytk. Kurde, jeszcze mi tylko brakowao drugiej dziury w brzuchu! W przestrzelonym boku pulsowa bl, koszula przesiknita bya krwi. Nie usiujc ju pomc Maksowi - otwr wlotowy na tyle jego gowy by niemal niewidoczny, ale zamiast oka widniaa krwawa wyrwa - chwyciem jego bro i popezem do domu. - Skurwysyny! - Niemal nie celujc, wystrzeliem wszystkie pociski z peemu. - Bydlaki! Maksa zabili! - Gdzie te twoje katakumby? - Jean szarpn mnie, widrujc kompletnie szalonym wzrokiem. - Odczep si! - Znowu uniosem strzelb. - Nie zatrzymamy ich! Musimy si wycofa - wywrzeszcza mi prosto w ucho czarownik. Otumanienie wciekoci i blem zaczo znika, wrcia zdolno do mniej wicej logicznego mylenia. Przed rangersami tu si nie obronimy, czas ruszy mzgiem i nogami. - W boku mam dziur, moesz mi jako pomc? Odpezem od drzwi i ulokowaem si na stercie mieci, w ktrej przewaay paczki po papierosach, opakowania i zmite puszki po konserwach. Co za cham ludzie ze sob nosz. - Nie wykrwawisz si, pki moje czary dziaaj. Stary zerkn przez okno z wybit szyb i w zamyleniu podrzuci na doni moj ostatni miedzian kulk. A jak si urwiemy, to nie ja, a chirurg bdzie ci potrzebny. Gdzie jest wejcie do podziemi? - Tu. - Ostronie signem rk pod waciak. Ju od lekkiego dotknicia bok przeszy ostry bl. Otwr po pocisku zasklepi si, ale nadal czuem si podle. Z coraz wikszym trudem mogem porusza rkami i nogami, a palcy dotd w piersi ar zmieni si w chd mogilnego kamienia. Zaczo mi si wydawa, e pojawiajce si na skroniach krople potu zamarzaj, nie zdywszy spyn do policzkw. - Mio by byo zostawi tym gnojom niespodziank. - Tote zostawimy. - Jean rzuci mi swoj torb i uwanie przyjrza si rozgrzewajcemu artefaktowi. Obowizkowo zostawimy. - Co robisz? Przecie powinno ci zosta od cholery amuletw przeciwko walkiriom! - Wybuchy wszystko pokruszyy na py. - Czarownik gono westchn i, w jednej chwili zestarzawszy si okrutnie, co zamamrota pod nosem, jakie dugie zaklcie. Odwrciem spojrzenie od rozpalajcej si miedzianej kuli - a co zrobimy, jeli znowu w ramach kuracji potrzebny bdzie smoczy ogie? - zarzuciem rzemie torby na rami, przygiem si, eby nie zahaczyy mnie wpadajce przez drzwi i okna pociski i, opierajc si rk o cian, powlokem do drugiego pokoju. Nie dostaniecie mnie, gnoje! May pokoik nie mia okien, ale w dachu zia spory otwr, dlatego nieg przenikn do wntrza. Zamykajc wejcie do katakumb klap pokrywaa warstwa ludzkich odchodw i rnego chamu. Niby zrozumiae: rni tu pomieszkuj, ale o piwnicy nie wszyscy wiedz. Dobrze, e zamarznite gwno nie mierdzi. Z trudem odcignem na bok przysypan tym niegiem jut i wsadziem ostrze noa w ledwo widoczn szczelin w pododze. Klinga wygia si, ale wytrzymaa. Udao mi si zahaczy palcami cik pokryw, podnie j i oprze o cian. Torba razem z plecakiem poleciay w d. - Dugo tam jeszcze? - Obejrzaem si na czarownika. Jego mamrotanie przybrao na sile, miedziana kula rozjarzya si jasnopurpurowym wiatem. Usiadem na skraju otworu i zwiesiem nogi w d, wymacujc drabin. I w tym momencie trafili nas! Nie wiem, z czego huknli - wygldao, e z rcznego modzierza ale troch spudowali. Gdyby trafili dokadnie w otwr okienny - trzeba by nas zeskrobywa ze cian. Ale granat trafi nieco niej, do domu wpady tylko odamki parapetu i trzymajcych si jeszcze ram szyb. Masywna elazna klamka przebia nadgarstek czarownika i mienica si purpur miedziana kula upada na podog. Ostatni rzecz, jak zobaczyem, by zaciskajcy kikut rki Jean, a potem kula uderzya o deski i zmiota mnie w d fala uderzeniowa. Rozpywajcy si we wszystkie strony pomie przelecia nad pokryw, a ta z hukiem zatrzasna si. Przeleciaem kilka metrw, wyldowaem, odbijajc sobie nogi, na plecaku i poturlaem si w gb niskiego tunelu. Druga eksplozja bya nawet silniejsza od pierwszej, ziemia zadraa, przegnie deski piwnicy nie wytrzymay, podoga si zawalia. Odpezem od dyszcych arem odamkw. Problem, co zrobi ze smoczym jajem Jean martwi mnie w tej chwili najmniej. Tym bardziej e czarownik nie mia ju do mocy, eby wyrwa si z tego pieka.

Udao mi si wsta z ogromnym trudem, ale, starajc si nie zwraca uwagi na wyczerpujce pieczenie w boku i pulsujcy bl gowy, na olep wymacaem wyduban w cianie nisz i zapaliem znalezion w niej pochodni. W wietle kopccej i plujcej kroplami smoy pochodni stay si widoczne niemal ukryte pod szronem biae znaki na kamieniach. Jasne, to jest mj kierunek. Nogi si pode mn uginay, w oczach plsay wiecce punkty, ale uderzajc barkiem to jedn cian to drug, wlokem si dalej. Tunel prowadzi w d, coraz trudniej byo oddycha. Przytajony dotd w piersi ar zacz si rozlewa po caym ciele. eby tylko nie zapalio si ubranie. Powietrza! I wody! Szybciej na zewntrz, nar si niegu! Znaki na cianach niemal przestay si pojawia, z odng tunelu cigno zastaym powietrzem. Pod nogami kilka razy zachrzciy drobne kosteczki. Byem niemal u celu. Krok, jeszcze jeden. Wyjcie byo tu-tu. Blisko, bliziutko... Myli pltay si i przeskakiway z jednego tematu na drugi. A jeli wyjcie zasypa nieg? Pi... Trzeba by sprawdzi, co z Wietrickim. Nie tu, nastpne rozwidlenie. Skoncentruj si! Pochodnia wkrtce zganie. Szybciej! Pojawiy si majaki. Jean co mi mamrota do ucha o swojej torbie, z ciemnoci zymi wilczymi oczami patrzy Dron, Maks skary si na magazyniera, ktry go oszuka, Hamlet tru te swoje teksty. Stopniowo mamrotanie zlao si w jeden usypiajcy gos. Potknwszy si o wystajcy kamie, runem na podog. Pochodnia wypada mi z rki, poleciaa do wypenionej wod dziury zasyczaa i zgasa. Bl upadku i bryzgi zimnej wody nieco mnie otrzewiy. Podstawiem donie pod spywajc ze sklepienia struk, napiem si i postanowiem odpocz. Zosta mi jeszcze jeden zakrt, ze dwadziecia metrw tunelu. Ale jeli kto gdzie na mnie czyha, to wanie tam. No nic, jako si wykrc. A teraz troch odpoczn. Tylko przymkn na chwil oczy i od razu ruszam. Tylko oczy przymkn

Cz trzecia CZARNE POUDNIE

Kto podda si wadzy lodowatej namitnoci, Ten na wieki zgin w mroku niczym zimny ld! W tym morzu chodu gin wasze dusze, I nikt nie ma mocy przywrci poprzedni ogie... Fort Royal Troch ognia - rodek drogi, Troch ognia moe ci uratowa, W blasku kamstwa! kamstwa... Piknik

ROZDZIA 11
Dziwny dwik na mgnienie oka wybi si z mikkiej ciszy podziemi i sabym echem przemkn po tunelu. Nie otwierajc oczu, nadstawiem ucha, usiujc zrozumie, co mnie waciwie obudzio. Dwiczny plusk spadajcych ze sklepienia kropli wody? Gwizd przecigu? Nie, ju wiem! W pobliu rozlego si nieprzyjemne skrzypienie, jakby po kamieniach zgrzytay setki leciutkich pazurkw. Pokrciem kkiem zapalniczki, skrzesaem par dugich iskier, ale gaz nie zapon. Nie by ju, zreszt, wcale potrzebny - odgos pazurkw byskawicznie si oddali. W dobrej chwili si ocknem, nie ma co. Obudzibym si rano bez nosa czy uszu, o ile w ogle bym si obudzi. A wanie, dlaczego niczego mi nie odgryzy? Sdzc po odczuciach, wszystkie organy i koczyny byy na swoim miejscu. I nie tylko byy, ale te koszmarnie bolay. Zwaszcza przedrami prawej rki. Potuczone ebra i przestrzelony bok dokuczay nieco mniej. Nachyliem si, podcignem rkaw waciaka i wsunem do do lodowatej wody. Pieczenie mino, z zimna a wykrcio mi nadgarstek. To nic, rozgrzeje si. Byo mi gorco, Jakby w piersi pon jaki piec. Obmacaem palcami obola do i nachmurzyem si - czybym na wierzchu mia bble oparze? Tego jeszcze brakowao. Cay si tu podsma. Ciekawe, ile przespaem? Straciem poczucie czasu. Tak czy inaczej, najwyszy czas std spada. Macaem na olep dokoa siebie, ale nie znalazem nic przydatnego, wstaem zatem i pomaszerowaem do wyjcia. Ni cholery nie byo wida. ciana, druga ciana, zakrt, niskie sklepienie... Uderzyem gow w kamienny wystp a stany mi w oczach gwiazdy. Odczekaem chwil, po czym kontynuowaem marsz. Za nastpnym zakrtem zrobio si janiej - sabe wiato przebijao si przez nieg zasaniajcy otwr. Zatrzymaem si na chwil, aby sprawdzi pozostae mi wyposaenie. Nie za wiele tego byo. Zbroja tylko n do miotania, peem i ten nieszczsny majcher. Wyrzuci go, czy jak? Nie, nie naley si pieszy. Moe uda si jeszcze korzystnie rozegra t kart. Na dodatek, z tym noem po prostu mnie zabij, a bez niego mog dodatkowo podda torturom. Z manelami byem kompletnie do tyu. Sztucer zgubiony, grube rkawice przepady, plecak przywalony odamkami, nic do jedzenia. Waciak, nie do, e przestrzelony w trzech miejscach, to jeszcze pocity ostrymi limi pnocnych drzew. Dobrze, e wczoraj miaem na twarzy kominiark. Wszystko jasne, nie ma co si rozsiada, pora i. I? Dokd? Na pewno nie ku nienym Szczytom, wiadomo - bez broni i zapasw nie bybym w stanie przey nawet doby. Powinienem wraca do Fortu, tym bardziej e spotkalimy nienych Ludzi. ebym tak ich w yciu nie zobaczy. Czyli do Fortu. Tylko najpierw trzeba bdzie wpa po Wietrickiego. Ale czy to ma sens? Nawet jeli rangersi go w tej dziurze nie zobaczyli, sam go stamtd nie wycign. Niewane, trzeba po niego i i ju. Zaraz, bez popiechu, po co czas marnowa i ryzykowa spotkanie ze nienymi Ludmi? Uwaasz, e lepiej zostawi chopaka, eby zamarza w tej dziurze? Bez pomocy na pewno nie wylezie. Jego problem. Mnie nikt nigdy nie pomaga. Stop, a Jermoow, Jan Karowicz, Hamlet? Oni te nie? Ale oni mieli w tym swj interes. Ty te masz - kamie portalu wala si w jamie i wraca samemu do Fortu te nie jest dobrze. Przeoeni zadrcz pytaniami, gdzie stracie cay oddzia. A tak bdzie cho jeden wiadek. Porzuciem wewntrzny dialog, nacignem weniane rkawiczki i ostronie przebiem si przez skorup niegu. Promienie soneczne podwietlay niebo delikatnym rowym odcieniem. Dopiero wita? Czyli co - przeleaem ca dob? To niemoliwe. Czy wanie moliwe? Metodycznie powikszyem otwr w oblodzonym niegu, wylazem na wschodnie zbocze gry i przylgnem do skalnego wystpu, osaniajcego wyjcie z podziemi. Niby nikt na mnie nie czeka. To jasne: po takim wybuchu nie szuka si yjcych. Mogem postawi wasne zby, e rangersi odjechali, zanim jeszcze pomienie opady. Ale i tak niebezpiecznie i drog, trzeba si dosta do lasu. Sturlaem si po zboczu, najszybciej jak mogem przebyem otwart przestrze obok gry i dobiegem do drzew. Uf, zasapaem si okrutnie. Dobrze, e dzi czuem si mniej wicej normalnie. Bok, oczywicie, boli, ale uwzgldniajc wczorajsze wydarzenia, ta dolegliwo to po prostu betka. Po dziesiciu minutach bdzenia po lesie udao mi si wyj na przysypan niegiem myliwsk ciek. Promienie wysoko wiszcego soca przedzieray si przez pprzezroczyste, niebieskawe licie. Srebrzysty szron pokrywa gazie jasn biel. Las wydawa si zamarznity i oczekujcy nadejcia

wiosny. Ale wiosny wcale nie bdzie... Idc po ciece zbliyem si do drogi, wszedem w las i zaczem przedziera si do tego miejsca, gdzie wczoraj wpadlimy w zasadzk nienych Ludzi. Spoza drzew widziaem ju wzgrze i wysokie odygi pokrzyw. O, tu trzeba byo zachowa ostrono, sam nie dabym rady odeprze ataku ani dzikusw, ani rangersw. Nie powinienem si natkn na zasadzk, ale zudne nie powinienem to stanowczo za mao. Rozwizaem uszank i wsuchaem si w cisz. No to co: ryzyk czy fizyk? Ryzyk, nie ma wyboru. Rozcignem si na niegu i, starajc si nie haasowa i nie koysa odygami pokrzyw, wpezem w jej zarola. Wiatr zmieni kierunek i przynis do mnie trupi wo. No tak, znalazem si ju blisko poszukiwanego miejsca. Przede mn w trawie pojawia si jaka jasno - niebieska plama. Kola? Twarzy nie widziaem - czowiek siedzia plecami do mnie. Od drogi prowadzi tu jego lad - pomite i poamane odygi mniejszych pokrzyw. Skuliem si i ostronie brnc w niegu, zaczem wolno zblia si do tajemniczej postaci. A moe to przynta? Nie, bzdury. Usysza mnie, gdy dzielio nas ze dwa metry. Rzuci si na plecy i wysun w moim kierunku rk z pistoletem maszynowym. To by Wietricki. Skoczyem do przodu, zapaem za przegub i wdusiem cedr luf w nieg. Drug rk chwyciem go za gardo. Troch bryka, ale szybko opad z si. - Kola - wyszeptaem, czujnie rozgldajc si na boki. - To ja. - Sopel? - wytrzeszczy oczy. - Wrcilicie? - Jak widzisz. - Udao mi si wyj rkoje cedra ze spazmatycznie zacinitych palcw. Kurde, nawet nie odbezpieczy. - Jak si wydostae? - Nie pamitam. - Chopak zacz dygota. Wycie poszli, podjecha samochd. Wlazem pod martwego zwierza... z gry zrzucili trupa. Prawie mnie zgnit. Krew, smrd... Przez ca noc czekaem na was, a jak zaczem wyazi, okazao si, e nie mog. Noga bezwadna, trupy skostniay... a ja pod nimi... mrz straszliwy... - A gdzie teleport? - Potrzsnem Wietrickim, przerywajc rodzcy si atak histerii. - Kamie, ktry mi czarownik rzuci? Schowaem do kieszeni. - Niemal si uspokoi, ale od razu zacz znowu chlipa: - Wiesz, jak si baem? Ju mylaem, e nie wyjd i zdechn tam w tej dziurze! A wycie uciekli... Przecie zostawilicie mnie, ebym zamarz! - To lepiej, eby nas rangersi wystrzelali? - Powiesiem pas z cedrem na ramieniu, chwyciem Mikoaja pod pachy i odcignem dalej od drogi. Jak on si wydosta? Alpinista cholerny. ebym tylko nie musia go wlec na wasnych plecach. - Moesz i? - Mog pezn, a i to z trudem. - O e, w pyt. I co teraz robi? Zabra mu kamie i zostawi go tutaj? Bez artw. Wybraem grubsz odyg pokrzywy, kilkoma uderzeniami noa przeciem j. Potem ciem jeszcze kilka sztuk. Zamarznite odygi nie wyginay si, ale wsplnym wysikiem udao si sple co na ksztat wk. Mizerna konstrukcja grozia rozsypaniem si w kadej chwili, ale mielimy przecie dotrze tylko do granicy. - A Jean z Maksem gdzie s? - Wietricki oderwa si na chwil od przeplatania odyg. - Mamy dwa warianty - burknem. Nienawidz odpowiada na takie pytania. - Jakie? - Niedobre. - Przecignem Kol na wki i chwyciem za odygi. Odpowiedzi byy naprawd niedobre: albo s w piekle, albo w raju. Dlaczego obie niedobre? Niby w raju powinno by niele, ale co mi podpowiada, e przy naszym trybie ycia zbdna dziurka w gowie kieruje nas raczej w d, ni w gr. - A-a-a... - stkn przecigle Wietricki, urzdzajc wygodniej sztywn nog. No i masz swoje a-a. Nie ma rady, musimy wyle na drog - po lesie z wkami nie ma nawet co prbowa. Spociem si, zanim dowlokem Wietrickiego do drogi. Dalej byo atwiej, ale wywoany silnym napiciem bl gowy z czasem nasili si, prawe przedrami zaczo koszmarnie swdzie, a rana w boku parzya wntrznoci ywym ogniem. To nic, przebijemy si... przebijemy... przebijemy... Powtarzaem to sowo niby magiczn mantr. To ono zmuszao mnie do poruszania nogami, kazao chwyta raz po raz wymykajce si z rk koce odyg. W gr po wzgrzu... na d ze wzgrza... W gr po zboczu... w d ze zbocza... Rce wypeni pynny ow, oddech sta si pytki, ale - jak na razie - si na przestawianie ng jeszcze mi starczao. A oto i granica. To si nazywa zachowywa ostrono: pchamy si przez pole na przeaj, niczym dwa wielbdy przez pustyni. Napatoczy si jaki patrol - kaplica. Niebo stopniowo janiao, a ciana skrzcego si powietrza

nad granic przybliaa si i stawaa coraz wysza. Poruszanie si kosztowao coraz wicej wysiku. Teraz przeszkadza mi ju nie tylko ciar wk, ale i przytaczajcy opr przestrzeni. Nieoczekiwanie, w jednej chwili zapada noc, a na niebie zalniy lodowe gwiazdy. Wcignem lodowate powietrze i rozkaszlaem si, Po ciele zaczo rozpywa si lodowate zimno na podobiestwo jakiej trucizny albo zamraajcego znieczulenia. Bl w prawej rce eksplodowa z now moc, a od nadgarstka ku grze przemkno kucie. Wkrtce ca rk ogarno pieczenie, przeszkadzajce si skoncentrowa. Bl zbija z rytmu i wypiera ze wiadomoci dodajc si prociutk mantr. Wytrci mnie z rytmu, a w rezultacie omal nie wycignem si na drodze jak dugi. Nic to, jeszcze troch, jeszcze odrobina, ostatni bj jest najtrudniejszy. Wyrwaem si wreszcie nocy, przez wiszc przed oczami rowaw kurtyn kilka chwil tpo przygldaem si widokowi z drugiej strony - kiwajce si na wietrze drzewa w lesie, drog na udino, stojcy na drodze uazik - rangersi?! - i w kocu zrobiem krok przed siebie. Zasona, jak si okazao, nie bya halucynacj. Okleia mnie czarn mokr szmat, stamsia i wywrcia na nice. Teleport zadziaa, wypadem z niego i runem na betonow podog w ciemnej piwnicy. Jako, cholera, parszywie! Zwymiotowaem. W trzewiach eksplodowa nafaszerowany napalmem adunek i przez kilka chwil nie wiedziaem - zapal si jak pochodnia czy wykpi si tylko oparzeniami pierwszego stopnia. Nie, zaczo puszcza. Machinacje czarownika, gadziny, albo mnie usma, albo zapiek si ywcem. - Kola! - wypluem kwan lin, potarem piekcy nadgarstek. - Kola, gdzie jeste? Tam zosta? W piwnicy byo ciemno, ale przez wyom w murze przenikao mtne wiato. Kiedy wzrok troch zaadaptowa si do skpego, owietlenia, udao mi si wypatrze lecego pod przeciwleg cian Wietrickiego. - Kola, co tak milczysz? - zawoaem niezadowolony. - Wstawaj! A w odpowiedzi - cisza. Tego jeszcze brakowao! Wstaem, dowlokem si do Mikoaja i przewrciem go na plecy. Szlag jasny! Przez cae czoo chopaka bieg ogromny siniec. Guz, e ja dzikuj! Ale najwaniejsze - oddycha. O co tak waln? W mur si wpieprzy? - Kola, ty mnie wykoczysz. - Zafundowaem mu kilka strzaw z licia. Efekt: zero. Kurde, za choler go std nie wycign. A trzeba bdzie... Powlokem si w stron wyomu w murze i, starajc si nie zwraca uwagi na bl w prawym przedramieniu, wysunem si na zewntrz. A Jean to cholerny artowni - nadajnik teleportu umieci wcale nie w piwnicy, jak mi si wydawao w pierwszej chwili, a na przedostatnim pitrze na poy rozwalonej wiey z cegie. Std otwiera si widok na cay kompleks myna. Na wprost znajdoway si ruiny budynku elewatora zboowego, nieco na prawo widziaem budynek zarzdu. No i pytanie - jak std zej? Zeskoczyem na podog - nie, tak po prostu nie wyleziemy. Ale czarownik przecie jako si tu dostawa! Krzywic si z blu przy kadym kroku, przeszedem pomieszczenie po przektnej. Aha, tu jest! Niezauwaony przy pierwszym ogldzie zardzewiay arkusz elaznej blachy zazgrzyta, kiedy go odsuwaem. Okazao si, e zasania wyjcie na krzywe schody. Chwyciem porcz, z trudem wycignem Wietrickiego przez otwr i zaczem schodzi. Stopnie skrzypiay i kiway si na wszystkie strony. Udao si zej tylko dwa pitra. Dalej schody zapady si i w postaci elaznego zomu spoczyway na dnie ciemnej studni. Dokd teraz? Wysunwszy si przez niewielkie kwadratowe okienko, wypatrzyem ptora metra niej zasypany niegiem dach przylegajcego do wiey magazynu. Spuciem tam Mikoaja, ktry podczas tej operacji nawet si nie poruszy - nastpnie przecignem go i zrzuciem w wysok zasp. A potem sam skoczyem. Kiedy dotarlimy do czciowo rozebranego, a czciowo rozwalonego potu myna, zatrzymaem si przy drodze i otarem pot z twarzy. Dokd teraz? Lepiej chyba doj do chutoru - tam kogo wynajm, eby dowiz do Fortu. To jasne, a dalej? Jako wczeniej o tym nie mylaem, a trzeba byo. Po pierwsze, koniecznie musiaem dogada si z Janem Karowiczem - przecie on chcia nas przed czym przestrzec! Ale przez zachodni bram wraca nie wolno - to teren Ligi. Capn mnie tam raz-dwa! Ze wschodni sytuacja jest identyczna - przylegajcy do rejon kontroluje Gimnazjum, a co mi podpowiadao, e w tej sprawie bez nich si nie obyo. Pozostawao tylko poudniowowschodnie wejcie. Z Druyn nie powinno by problemw, czyli Poudniowy Bulwar i centrum Fortu bd dla mnie stosunkowo bezpieczne. Na dodatek tamtdy wal tumy ludzi - bdzie wic atwiej przemkn si niepostrzeenie. Zamylony, nie od razu usyszaem koskie renie i, porzuciwszy Wietrickiego w ostatniej chwili zdoaem wyskoczy na drog wprost przed cigncym sanie koniem.

- Z drogi! - Wonica, przysadzisty mczyzna w podeszym wieku, odziany w zszargany pkouszek do kolan, zamachn si batem, ale chwyciem konia za uzd i wycelowaem w niego cedra. - Za. - Pistolet maszynowy nie dra w moim rku, ale rka zacza wolno opada. - Nie wygupiaj si, schowaj kopyto. - Wonica zeskoczy z sa, cigle trzymajc bat w rku. - Nie podskakuj. Patrol. - Skinem w stron Wietrickiego. - Trzeba rannego dowie do Fortu. - Do chutoru bdzie bliej. - Zmierzywszy odlego midzy nami mczyzna ciko sapn i cisn bat na sanie. - Nie mdrkuj. Bierz rannego i aduj. Chop poprawi kudat futrzan czapk i zdecydowanie pomaszerowa w kierunku Mikoaja. Poczekaem a uoy go na tylnej awce i, nie chowajc broni, usiadem obok rannego. - Ruszaj. - Na chutor? - Do Fortu. Do poudniowej bramy - zarzdziem. Wonica ju si wicej nie odezwa. Wkrtce po obu stronach zaczo si pospne pustkowie Lachowskiej Topieli. Sanie od czasu do czasu podskakiway na jakich kpkach, a ja co i rusz waliem plecami o tyln ciank. Cedr pooyem na kolanach, a przez kurtyn blu przebijay si tylko rozmazane pejzae bagniska. W gowie mi dzwonio, zmczenie zwalio si znienacka, cikim adunkiem gnioto w plecy. Czasem wonica odwraca si, wtedy ponuro mierzyem go wzrokiem. Widocznie miaem wystarczajco niedobre spojrzenie, bo chopina natychmiast wlepia wzrok w koskie zady. To i lepiej - gdyby si zdecydowa wyrzuci nas z sa, nie miaby z tym wikszych kopotw. Gdy z prawej pojawia si ciana Fortu, omal nie kazaem podjecha do wschodniej bramy. Nie, nie wolno! Do poudniowej byo ju bliziutko. W tym momencie ju prawie nic nie widziaem i bezsilnie pleaem na awie. Uderzenie twarz w drog przywrcio mi przytomno. Starem pync z rozbitego nosa krew i zobaczyem, e chop, wyrzuciwszy nas z sa, zawrci i chlasta batem koniki. Suczysyn! Gdzie automat? Nigdzie nie wida. Dobra, niech sobie yje - dowiz nas niemal do bramy. Walalimy si na tyach kramw na placyku przed wjazdem do Fortu. Wystarczy troch przepezn, a tam ju bd sprzedawcy, druynnicy, wracajcy za mury handlarze... Kto pomoe. A niby czemu mieliby nam pomc? Pomog, aski nie robi - peem jeszcze mam, wic dobry samarytanin, bezinteresowny altruista, znajdzie si na pewno. Usiowaem wsta, eby podnie Wietrickiego, ale ze zdziwieniem zauwayem, e ziemia ucieka mi spod stp, a wiat zawirowa w szaleczym tempie. Drugie podejcie te zakoczyo si porak: nogi mi zwiotczay, w gowie szumiao, uszy miaem jakby zaczopowane woskowymi korkami. No nic, pole chwil, zapi oddech. Nieoczekiwanie pochyli si nade mn jaki czowiek. Wyda mi si jakby znajomy, ale nasunita na czoo futrzana czapka, wysoko podniesiony konierz koucha i ciemne soneczne okulary przeszkadzay w identyfikacji twarzy. Na dodatek w oczach wszystko mi si rozpywao i rozmazywao. Ale gdzie tego typa ju widziaem. Z pomoc medyczn czy jak inn wcale si nie pieszy. Poczuem, e kieszenie zaczy mi penetrowa obce rce, usiowaem zrzuci z siebie odrtwienie i signem po pistolet. Po prostu odsun moj rk. - Co tam robisz? - Czyj okrzyk zmusi zodzieja do ucieczki. Odzyskujc such, odnotowaem skrzypienie niegu pod stopami zbliajcych si ludzi. Kto to? Bracia? Wanie tak, oto idzie Grisza Komisarow - koleka Klima. - Hej! - Zza namiotw wyskoczya trjka druynnikw i zacza wrzeszcze do uciekajcego chopaka. Stj! - Boria, wal za nim! - Hukno kilka pojedynczych wystrzaw. Mody druynnik pogna za znikajcym wrd kramw czowiekiem. - Co tu si dzieje? - Druynnicy wzili braci na muszki. - Nie widzicie, e le z nimi? - Grisza pochyli si nad Wietrickim. - Stj i do tyu! - Przenoszc luf z jednego brata na drugiego, rykn starszy druynnik. - Odsun si od nich! Migiem! Do kogo mwi?! - Chopy, wy co, kompletnie zgupielicie? - Bracia nie spieszyli si z wykonywaniem polece. Byo ich piciu i dwaj gocie z peemami nie byli w stanie ich zastraszy. Z drugiej strony, z Druyn nie wygrasz. - Milcze, rce za gow! - Upiera si druynnik i poleci swojemu podwadnemu: - Go przyprowad lejtnanta. Powiedz, e wedle naszych danych zatrzymalimy chopaka. Zatrzymali? Wedle danych? To o mnie mowa? Co to za gupota nieziemska? Szarpnem si, chcc wyjani o co chodzi, ale mrok w gowie zgstnia, eksplodowa ogniem i cisn mn w niebyt.

- ywy? - Na razie tak. - Co to znaczy na razie? - To wanie znaczy. Nie znam leku na zimn febr. Mam nadziej, e nie wtpisz w moje kwalifikacje? - Nie, no co ty? To o mnie? Gdzie jestem? Usiowaem unie powieki, ale nie udao si. Zdarza si czasem co takiego we nie - rozumiesz, e pisz, usiujesz si obudzi i nie moesz. Albo budzisz si, ale tylko w innym nie. - Ocknie si? - Wtpi. - Musimy go przesucha. - Sprbujcie z tym drugim. Tylko e jest nieprzytomny. - A z nim co? - Zamanie biodra i wstrznienie mzgu. Przypadek ciki, ale szans ma wicej ni ten. Przesucha? Nie ocknie si? Natyem si, ale ani mrugn, ani krzykn nie miaem siy. Ciao odmwio mi posuszestwa. Wydawao si, e wszystko zostao owinite grub kodr, nie pozwalajc ani si poruszy, ani nawet odetchn gboko. C, nie pozostaje nic innego, jak odpry si i sucha. Wystarczyo, e si uspokoiem, a od razu rozpoznaem gos jednego z rozmawiajcych - Pierow. Zastpca wojewody zamierza osobicie mnie przesucha? To ci dopiero... Gos jego rozmwcy te wydawa si znajomy. - A jakby mu do mzgu wle? - Mamy jakiego zbdnego telepat? On ma tak kasz w gowie, e kadego do szalestwa doprowadzi. - Suchaj, Dogonosow, wyjanij mi, co tu si w ogle dzieje? - Co si dzieje? To twoi ludzie dostarczyli tego gocia. I ty powiniene lepiej wiedzie, dlaczego powinienem porzuci swoich pacjentw i operowa tego waszego zdechlaka. I eby tylko bok mu trzeba byo zaszywa, to nie, jeszcze gdzie zimn febr podapa. Dogonosow? Chirurg, znaczy. Przecie mwiem: cudz krwi... - Od tej chwili poprosz bardziej szczegowo. - W jakim sensie? - W sensie, dlaczego jeszcze yje? - A o to naley zapyta tego dyletanta, ktry go napoi smoczym ogniem. - Dyletanta? Ale pacjent jest raczej ywy ni martwy. - Wanie dyletanta. To z definicji wiadoma lepa uliczka. - Dlaczego? - Dlatego e jego ciao - Dogonosow chwyci mnie za rk i pocign - zamarza rwnomiernie, a koncentracja smoczego ognia nie wyrnia si tak jednorodnoci, No i wychodzi, e jedne organy zamarzaj, a inne - skra, na przykad - sma si. Widzisz oparzenia? - Widz. A nie mona osign rwnowagi? - We nie organizm ma wicej moliwoci samoregulacji. Ale to raczej nie wystarczy. Z drugiej strony, wyksztacony czarownik moe... Trzasny drzwi, po deskach podogi zastukay podkute buty. Sdzc z odgosw krokw, do pokoju weszo kilku ludzi. Zaskrzypiao przesuwane po pododze krzeso. - Do Fortu dowiz ich chutornik ze Starego Myna. Sprawdzilimy go, nie ma z tym nic wsplnego. - No to pjd sobie - owiadczy Dogonosow. Znowu trzasny drzwi. - Skd taka pewno, Siemionie Pietrowiczu? - sceptycznie odezwa si Pierow. - No i ten n mg mu si po prostu spodoba. Siemion Pietrowicz? To ten, co ma na nazwisko Carko - dowdca oddziau kontrwywiadu Druyny. - Cedr mu si spodoba, a nie n. Nic wicej przy rewizji nie znalelimy. Rewirowy twierdzi, e podejrzanych kontaktw nie odnotowano - wcale nie straci kontenansu Carko. - Do tego mamy zeznania dyurujcych przy poudniowo wschodniej bramie, tam by sierant Riabych, a take szeregowi Mironow i Wasin. Do znajdujcych si w stanie nieprzytomnoci patrolowych zbliy si niezidentyfikowany osobnik, ktry natychmiast oddali si z miejsca wydarzenia, kiedy pojawio si piciu braci. Zorganizowany natychmiast pocig i nastpujce po nim poszukiwania nie przyniosy wynikw. - Od tego naleao zacz - burkn zastpca wojewody. - Bracia przesuchani? - Twierdz, e znaleli si tam przypadkowo i rozpozna owego osobnika nie s w stanie - zameldowa

Carko. - Nadajnik w usce Smoka te przypadkowo si znalaz? Nie wierz w takie zbiegi okolicznoci. Pierow zacz bbni palcami po parapecie. - Trzeba ich przycisn. - To by byo politycznie ze posunicie - sprzeciwi si Artiom Gelman. Oho! I ten tutaj. Kim wic jest ostami milczek? - Dlaczego? - Przy Wykopie Andriejewskim widziano trzech nienych Lordw. Do ochrony obiektu wynajlimy p setki czonkw Bractwa. - A co, Gimnazjon ju nic sam nie moe? - Jak zrozumiaem, zastpca wojewody zwrci si do czowieka do tej pory zachowujcego milczenie. - To moe bymy lepiej si z Lig dogadali co do wsppracy? Jak mylisz, czarowniku? Co na to powiesz? - Powiem, e to nie jest tematem naszego spotkania - odpar lekkim tonem Piotr Li. - I nie musz chyba przypomina, co moe si sta, gdyby ten przeklty artefakt trafi do niepowoanych rk. - Gdyby nie te wasze zabawy, nie doszoby do tego - zjadliwie zauway Carko. - Ile razy mam powtarza, e to nie bya inicjatywa Gimnazjonu, ale dziaalno indywidualna kilku todziobw? - westchn najwyraniej zmczony cigym prostowaniem sprawy Li. - Zachciao im si poda Bergmanowi na tacy n z bkitnym wzorkiem i wszystko spieprzyli. Zatajniaczyli si... - A jestecie pewni, e Strielcow chcia wanie przysuy si, a nie zasi w fotelu dyrektora? Kontrwywiadowca nie mg si powstrzyma, by nie wsadzi komu szpili. - Pewni. - Tak naprawd to nie jest wane, kto czego chcia. Odpowiedzialno za to, co si wydarzyo w caoci spoczywa na Gimnazjonie. - Pierow zaj zdecydowane stanowisko. - Gdybycie nas powiadomili o znalezieniu tego artefaktu, natychmiast bymy go przejli i nie urzdzali tych szpiegowskich igrzysk. - Tak? Tak po prostu bycie wzili i przejli? Czarownik nie pozwoli si zahuka. - miem wtpi, uwzgldniajc fakt, e p Miasta ju co o nim wiedziao. - Pieprzy, kto tam co wiedzia. Nikt by nawet nie odway si pisn! - Wierz, e wy to pieprzycie... - Piotr Li zrobi pauz. - A jak Miasto przyprowadzi pod mury Fortu dziesi czogw, to kogo pieprzy wtedy bdziecie? - Co tu ma do rzeczy Miasto? - zdziwi si Gelman. - Bo oni, nawiasem mwic, te si artefaktem mocno zainteresowali. Nawet specgrup wysali na poszukiwania. Dywersantw zlikwidowalimy, ale gdyby Miechow dowiedzia si, e n trafi w nasze rce, natychmiast wystosowaby ultimatum do Rady Miejskiej. A wy lepiej ni ja wiecie, e ich wywiad wszdzie ma ludzi. - Co do waszej tak zwanej likwidacji: trzech ludzi zgubilicie, agenta sposzyli... Ale to jeszcze jest zrozumiae. Macie dwie lewe rce, trudno co na to poradzi - burkn Carko, ktrego dum urazi czarownik. - Nie mog jednak zrozumie jednej rzeczy: jak mona byo pozwoli na wywiezienie artefaktu z Fortu? - Powinien by przejty jeszcze przed Starym Mynem. - I dlaczego nie zosta przejty? - Najpierw postanowili pj w obejcie Lachowskiej Topieli. - Czarownik nagle zrozumia, e zacz si usprawiedliwia i przeszed do natarcia: - Co ty mi tu kit wciskasz, sam wiesz, co i jak si wydarzyo! - Wiem, pewnie, e wiem - zarechota kontrwywiadowca. - Ale eby dziesiciu czarownikw stado wilkw rozszarpao. - Jakby nie wygrzewa dupska w gabinecie, to by wiedzia, czym jest stado wilkw prowadzone przez przemieca - ze zoci wysycza Li. - I nie dziesiciu naszych byo, a tylko piciu. - Komu gowa nie pracuje, ten musi nogami przebiera! - nie pozosta duny Carko. - Do! - rykn Pierow. - Teraz nie mamy si gry, ale zdecydowa, co robi dalej. I po pierwsze naley ustali, kto zawadn noem. - No, od tego trupola nie dowiemy si niczego poytecznego. - Sdzc z odgosw, Carko, nie zatrzymujc si, maszerowa od jednej ciany do drugiej. - Piotrze, moecie zlokalizowa artefakt? - Tylko w sytuacji, gdy bdzie si znajdowa w strefie bezporedniej widocznoci. Lokalne zakcenia s zbyt mocne - czarownik westchn: - Dlatego rwnie nie dao si zlikwidowa waciciela zwykymi metodami. - adnego z was poytku. - Szef kontrwywiadu doszed do ciany, skrzypic podeszw wykona zwrot i pomaszerowa z powrotem. - Przyjdzie nam ruszy gow. Proponuj zastanawia si od koca: odrzuci tych, ktrzy w aden sposb nie mogli zabra noa.

- To nietrudne. My i Gimnazjon. Teraz, mam nadziej, nie bdzie adnych sekretw? - Pierow doczeka si twierdzcego milczenia czarownika i kontynuowa: - Bractwo... - Dlaczego? - zada sprecyzowania Gelman. - Nie zdyliby ukry zdobyczy, zreszt cay czas byli na widoku. - Moe po prostu odcigali uwag od swojego czowieka? - Mao prawdopodobne. Jeli chodzi o Lig, wiadkowie twierdz, e ten, kto ukrad n, by mczyzn. I Zwizek Handlowy. - A to niby dlaczego? - nie zgodzi si Carko. Giorgadze uzyska tam spor wadz, mg zaryzykowa. Ale Li zgadza si z Pierowem: - ora ma tak filozofi: dzie stracony jak interes niezamcony. Ale w tak porban spraw pcha si nie bdzie. - Dobra idziemy dalej. Siostry, handlowcy... Cech i sekciarze take odpadaj: cakowicie ich kontrolujemy. Siemionie Pietrowiczu, a jak z Komun? - Pudo - zapewni go Carko. - Dziaania operacyjne nie wykryy adnej podejrzanej aktywnoci. - To kto nam zostaje? - Gelman zaskrzypia krzesem. - Miasto, konduktorzy i nasi przyjaciele z pnocy? - Z pnocy? Wyczulibymy ich przybycie - bez specjalnego przekonania wyrazi wtpliwo Li. - Jak nie oni sami, to ich sudzy. - Miasto cigle przerzuca ludzi i technik ku granicy. - Carko pstrykn benzynow zapaliczk. - Myl, e oni te dostali po nosie. - Logiczne. - Pierow lekko postuka w brzczc szyb. - Wyglda, e konduktorzy albo Sudzy Mrozu. Fajne perspektywy, psiakrew! Nawet nie wiem, ktrych si boj bardziej. - Taa... Perspektywy mamy bajeczne - powiedzia przecigle czarownik. - Zostaa doba, eby znale tego zodzieja bydlaka. - Dlaczego tylko doba? - Gelman wsta i odsun krzeso do ciany. - Dzi pierwszy raz wzeszo lazurowe soce, jutro bdzie czarne poudnie. To bardzo sprzyjajcy czas na wszelkie rytuay. Skrzypny drzwi, kto wszed do izby. - Co si tak na mnie gapicie? - W gosie Dogonosowa sycha byo wyran kpin. - Chcecie z nim pogada czy nie? - Przecie mwie, e w aden sposb si nie uda - zdziwi si Pierow. - No, nauka nie stoi w miejscu. - Nie stoi? No to wal. - Bdziecie mieli maksimum trzydzieci sekund. - Dogonosow podwin rkaw mojej koszuli i wbi w y ig. Zastrzyk kompletnie nie bola, ale po minucie parali zastpiy skurcze i swdzenie caego ciaa. Kaszlc, wycignem si na ku. - Syszysz nas? - Carko przycisn mnie i spoliczkowa kilka razy. - Sysz - wyszeptaem, usiujc odsun twarz od tukcych j doni. - N, ktry kupie u Eldara, gdzie jest? Umys pracowa niezbyt dobrze, przez jaki czas usiowaem zrozumie, kim jest Eldar i jaki n mi sprzeda. Potem musiaem sobie przypomnie, co si stao z maczet. I w kocu, kiedy Carko znowu unis rk, wyrzuciem z siebie: - Ukradli. - Kto? - Nie wiem. - Wydawao mi si, e niemal przy - pomniaem sobie, gdzie wczeniej spotkaem zodzieja, ale znowu spyno na mnie odrtwienie i ju nie miaem si z nim walczy. - Nie kamie, wyczubym - owiadczy czarownik. - Wydmuszka. - Splun rozelony Pierow. - Leczy go czy ju nie? - Dogonosow wyrzuci pust strzykawk do kuba. - No to jak? Artiom zdecyduj, co robimy z twoim podwadnym - rzek zastpca wojewody. - Wraamy zgod na eutanazj, czy niech si jeszcze pomczy? - Czy Gildia ma co do niego jakie pretensje? - zamyli si Gelman. - Nie. - No to niech yje. - A rachunek za kuracj na kogo wystawi? - Lekarz zaszeleci papierkami. - To jest kwota, za ktr ju go przeleczylimy.

- Niekiepsko - gwizdn Artiom. - ebym tak podskoczy! Tyle zapacimy, ale na tym koniec filmu. - Czyli jednak nie leczymy? - No co ty taki, Dogonosow, jak dziecko? Masz tu jego szmaty, przeszukaj kieszenie, ile znajdziesz, za tyle lecz. - Pierow otworzy drzwi i wyszed na korytarz, za nim ruszyli pozostali. - Wyj z Fortu zamyka nie bdziemy, ale poziom skanowania koniecznie naley podnie. - Hej, jeli pacjent si ocknie, co robi? - zapyta jeszcze Dogonosow. - Niech pisze podanie o przeniesienie do Pnocnej Strefy Przemysowej. - Szans na przeycie, szczerze mwic, ma niewiele. - No to odpracuje jako zombie - prychn Gelman. - Olegu Wadymirowiczu, nieni Ludzie ju doszli do Zimnego Morza, mona zacz przerzuca tam ludzi z poudniowego kierunku i strefy przemysowej? artownisie, w dup jea. W mylach splunem na skpego lekarza - gdzie twoja przysiga Hipokratesa, gnoju? - ale w tym momencie pod skr nieco ponad okciem wpia si iga i mikkie odrtwienie zamienio si w lodowate. Zaczo rozpywa si po caym ciele, a po kilku chwilach zwaliem si w niespokojny i bardzo chodny sen.

ROZDZIA 12
Zimno - upa, zimno - upa. Obudziem si okoo pnocy, skulony na szpitalnym ku i albo owijaem si cienk szpitaln kodr, albo zrzucaem j na podog. Zimno - upa, zimno - upa. Przerwa na szczyt nicujcego stawy blu, a potem od nowa: zimno - upa, zimno... I tak przez kilka godzin pod rzd. Takie temperaturowe skoki mogy skruszy kamie, ale organizm czowieka jest silniejszy. Z niektrych ludzi mona by nawet gwodzie robi. Mnie do takiej doskonaoci byo daleko, dlatego udao mi si zapa w sen dopiero przed witem. A i to sen bardziej przypomina majaczenie. Ani krztanina personelu medycznego, zmieniajcego nasczone maciami opatrunki, ani gone dyspozycje Dogonosowa, ani pooona na czole wilgotna gaza nie mogy mnie obudzi. Sen to wspaniaa rzecz, a sen bez koszmarw jest podwjnie cudowny. Ma tylko jedn niedogodno: wczeniej czy pniej czowiek musi si obudzi. A moe to wanie zaleta snu? Chyba wszystko zaley od okolicznoci przebudzenia. Dlatego po przebudzeniu nie otwieraem oczu, wszyem i rozwaaem: lepiej mi teraz czy gorzej ni przedtem? Nie, niby samopoczucie w porzdku - nic mnie szczeglnie nie bolao, tylko w ciele rozpanoszya si sabo. Chodzio o co innego... - No, w kocu si ockne - powiedziaa Katia. Chcesz herbaty? - Nie odmwi. - Uznaem, e nie ma wicej sensu udawa picego, wic otworzyem oczy. Poza Kati, siedzc na krzele przy ku, w pokoju nie byo nikogo. Dziewczyna odkrcia pokrywk termosu i nalaa herbaty do szklanki. - Tylko nasz papier ma ten niepowtarzalny herbaciany smak. - Powchaem pyn. Mimo wszystko herbata w torebkach to straszna lura! Ale martwia mnie nie tyle jako napoju, co obecno w pokoju Siostry Zimna. Jakby nie patrze, Katia jest przede wszystkim wanie walkiri, a dopiero potem moj by przyjacik. Dobra, pki jestem w klinice, nie mam si czego obawia. A moe jest czego? Szpital znajduje si akurat w centrum kontrolowanego przez Lig rejonu. - Tak dobrze znasz si na herbacie? - Nie, po prostu nie lubi papierowego posmaku. - yknem ostronie i odstawiem szklank na szafk obok ka. Poza tym nie spodobaa mi si w napoju koska porcja rodka nasennego. - Jak wystygnie, dopij. - Jak chcesz. - Dziewczyna podniosa z podogi popielniczk i wyja z kieszeni wiszcej na krzele kurtki paczk papierosw. - Jak si czujesz? - W porzdku. - Postanowiem by cwany. Nie zwracaem te uwagi na wyrzuty sumienia i jakie inne duchowe zaszoci. W porzdku, a jake, a jake. Samopoczucie nie nadzwyczajne, humor obrzydliwy do

cna jakby mnie cigno gdzie, a dokd, nie wiadomo. Ale podstawowym powodem niepokoju sta si wizerunek srebrnej sowy na kurtce dziewczyny. Znak Nocnych. Gdyby na emblemacie widnia komar z opuchnitym od krwi brzuszkiem czy nawet pajk z rozpostartymi szeroko nogami, moe miabym jakie zudzenia co do udziau Katii w tym przedsiwziciu. Ale nie - sowa! A to oznacza, e nic tu nie byo przypadkowe - ani nasze spotkanie w Saint Tropez przed wyruszeniem w rajd, ani prezent. Komarzyc czy Czarn Wdow mona wykorzysta bez jej wiedzy, ale na pewno adnej z Nocnych. Wiedziaa wszystko. Wszystko! - Jak si tu znalaza? - Plotki szybko si rozchodz. - Nie dopaliwszy papierosa nawet do poowy, wdusia go w dno popielniczki. - Na szczcie moich oszczdnoci wystarczyo na opacenie twojego leczenia. - Po co ci to? - Uniosem gow i popatrzyem jej prosto w oczy. - Po co? - Chc myle, e postpiby tak samo. - To nie jest odpowied. - Nie zamierzaem si broni. adne sowa. Nic wicej. Sam mog takich naple co niemiara. I tymi sowami nie wytumaczy si ani drugiego dna w podarowanym amulecie, ani nocnego ataku. Czego siostry ode mnie chc? Dowiedzie si, gdzie jest n? I co jeszcze? Bo w ch odkupienia winy za nic nie uwierz. Wychodzi, e nic si nie skoczyo? Czyby walkirie wiedziay wicej ni Druyna i Gimnazjum? Zanim dam std nog, trzeba bdzie wyjani, co si dzieje. I czym jest tak naprawd ten zaginiony n. I jaka gra si dokoa niego toczy. I jak mam przemkn midzy myskimi kamieniami, eby nie roztary mnie na py. I... W ogle, to jest odpowiednia chwila, eby wyjani sytuacj. - Dure. - Nie wiem, co wyczytaa w moich oczach, ale poderwaa si z krzesa i z popielniczk w rku ruszya do drzwi. Tomy pogadali. Wyglda, e trzeba po prostu wia moliwie szybko i cholera z ni, znaczy z informacj. Byle uj z yciem. Odrzuciem kodr i usiadem na ku. Od razu przypomniay o sobie rany. Cicie w boku wstrzymao mi oddech, praw rk zaczy szarpa rytmiczne skurcze blu, a po krgosupie w kierunku gowy popyny strumienie ognia. Cicho, spokojnie, bez gwatownych ruchw. Co tam Dogonosow mwi? Przyoyem do skroni donie i usiowaem poczu pynce przeze mnie strumienie mocy. Wyranych ladw obecnoci zimnej febry nie udao mi si wykry, ale co przecie nie pozwalao mi zapon z powodu nierwnomiernie rozoonych w ciele resztek smoczego ziela. Skoncentrowaem si, zaczem rozkada energi ognia rwnomiernie po caym ciele. Dobra, skupiamy si na ciemieniu i wolno zjedamy w d, pozwalajc przescza si przez utworzon przy pomocy siy woli kurtyn tylko pojedynczym kroplom obcej energii. Najwaniejsze to nie zahaczy o dziaajce jeszcze lecznicze zaklcia Dogonosowa. Pod koniec kuracji stopy zapony mi ywym ogniem i musiaem wykona dziaanie w odwrotnym kierunku. Wynik nie by oszaamiajcy. Udao si rozproszy tylko najwiksze skupiska i splecione powrozy spalajcej mnie mocy. Na subtelniejsze dziaania nie wystarczyo mi ani wiedzy, ani, szczerze mwic, zdolnoci. Co ze mnie za czarownik, miech na sali. Gorczka ustpia, ale przed oczami migotay gwiazdy, a pokj przeszyy dziwne wiecce linie. Co to za syf? Widziaem je przez chwil, potem znikny. Przeciyem si? Wsuchaem si w swoje odczucia. Niby poczuem si lepiej. W kadym razie ryzyko samozaponu ustpio. Nie na dugo - lont cigle si tli - ale ustpio. Mia racj Dogonosow: dowiadczony czarownik na moim miejscu miaby skromne szanse powodzenia, ja adnych. Ale jeden pomys sprawdzi warto. eby tylko nikt forsy nie skomunidoli i Obrbek nigdzie nie zwia. Wolno podnisszy si z ka, od razu podszedem do okna, doni podgrzaem pokrywajcy szyb szron i wyjrzaem na ulic. Miejska klinika. Pierwsze pitro. Skrzydo pnocne. Na czarnym niebie z niebieskim odblaskiem ani chmurki. Na pewno jest bardzo zimno. Zajrzaem do szafy. Na pkach walay si moje rzeczy. Prosz, prosz, nikogo nie skusiy. Nacignem trykot, ciepe spodnie i skarpety. Podkoszulek razem z flanelow koszul musiaem wyrzuci do kuba - zakrzepa na nich skorupa krwi. Potem zastanowiem si, wyjem te rzeczy i woyem pod materac. Moe nie naleao zostawia ciuchw z krwawymi plamami, ale jeli komu byy potrzebne moje wosy, cinki paznokci, lina czy krew, to mia kup czasu, eby je zdoby. Bluza bya niemal czysta, nacignem j na goe ciao. Co jeszcze? Czapka uszanka, n do miotania i pas. A w plastikowej torbie? Przebita manierka, papiery na delegacj, acuszek, krzyyk, piercie z Oddechem pnocy. Ho, ho! uska Smoka zostaa! Co o niej mwiono - a, potem sobie przypomn. Obrzydliwie poyskiwa wbity w rg torby amulet z pajkiem. Tego bra nie bd, niech si tu wala. Podszedem do drugiej szafy, otworzyem popkane drzwiczki, zdjem z haka waciak - tyle mia dziur, e przypomina nie wierzchnie okrycie, ale raczej sito i poklepaem do po kieszeniach. Makarow zosta? To ci prezent. Poza zaadowanym pistoletem w kieszeni walay si wycignite z rozprutej sekretnej

kieszeni pienidze. Patrzcie, nie gwizdnli! To ci dyscyplina! Czyby ludzie Carki tak si bali szefa? Cztery z groszami tysice rubli, jedna zota piciorublwka i cztery nowiutkie srebrne monety wielu by skusiy. A i manierka srebrna te niemao way. A wanie, ile tego srebra w rubelkach? 7-8 gramw. Niele. Wybite technik proof ale - dawno wyjte z futeraw - straciy blask i byy pobrudzone odciskami palcw. To nic, nie przeznaczyem ich do kolekcji. Pistolet woyem do prawej kieszeni, n - we wszyte w spodnie ptle, zasznurowaem buty i, nie wiadomo po co jednak biorc pajczy amulet, wyszedem pewnym krokiem z izby. Nikogo! Ale mrok dokoa! Mogliby chocia kilka arwek wkrci. Dokd i? Budynek kliniki mia ksztat podkowy, moja izba znajdowaa si mniej wicej w poowie jednego z bocznych skrzyde. Jako nie przyszo mi tu bywa czsto, dlatego, zdecydowawszy, e szwendanie si po ciemnych korytarzach nic mi nie da, ruszyem mniej wicej znan sobie tras. O ile pamitaem, za tymi drzwiami powinien by niewielki holl z wyjciem na klatk schodow. Nie myliem si. Ale lepiej, ebym si jednak pomyli. - Dokd to? - Katia odwrcia si od wysokiego okna. Dziki przeszklonym otworom okiennym niemal cakowicie zajmujcym boczn cian, narony pokj by dobrze owietlony. - Sprawy, zotko, sprawy - wymamrotaem i boczkiem ruszyem do wyjcia. Ch wyjanienia kwestii naszych stosunkw jako migiem mi przesza. Poczuem niepokj i niedobre przeczucia, jedno i drugie gnao mnie na zewntrz. - Sprawy? Czy ty rozumiesz, czym ryzykujesz? Przecie nie zostae wyleczony do koca! Dziewczyna poruszaa si nieznacznie, ale drog ku schodom odcia mi skutecznie. - Wszystko rozumiem. - Rozelony parem prosto na ni. - Tylko skd taka troska o moje zdrowie? - Co ty pleciesz, liski? - unoszc brwi, lodowatym tonem zapytaa Katia. - A to. - Kiedy taki jej ton wystarczyby, eby cakowicie przesza mi ochota na zadawanie pyta, ale teraz tylko si podkrciem i wycignem do przodu rk z zacinitym midzy palcami amuletem. - To byo dla twojego przecie dobra. - Walkiria nie udawaa, e nie rozumie, o co chodzi, wzruszya ramionami i zrobia krok w kierunku okna. - Co ty powiesz? - W oczach mi pociemniao, na palcach pojawiy si pcherze oparze i amulet w postaci srebrnej kropli spad na podog. Droga do schodw staa otworem, ale ju nie mogem si pohamowa. - Posuchaj mnie! To bya jedyna szansa by pozosta ywy! - amicym si gosem wykrzyczaa mi w twarz Katia. - Inaczej nie wypuciliby ci ywego z Fortu! - A nie mona byo po prostu mnie ostrzec? - Zapaem odsuwajc si ode mnie dziewczyn i uwanie popatrzyem jej w oczy. Okropnie chciao mi si jej wierzy, ale nie mogem sobie na to pozwoli. Przecie ci ufaem. - Nie mogam nic powiedzie. Nie uwierzyby, a poza tym niczego by to nie zmienio. Gra sza o zbyt wysok stawk. - Katia odsuna si ode mnie, ale nie zdoaa si wyrwa. Na schodach zadudniy czyje kroki, otworzyy si drzwi i do hollu wpado kilku ludzi. Dziewczyna natychmiast nabraa pewnoci siebie. - Teraz te jeszcze nie jest za pno, by wszystko naprawi. Wr do swojego pokoju, opacimy jeszcze jeden dzie kuracji, a jutro moesz by wolny. Jutro. Kuszce sowo. Jutro wszystko bdzie dobrze. Jutro wszystko bdzie. Jutro bdzie. Jutro. A dzi cierp albo zrelaksuj si i bd zadowolony. Zacisnwszy zby, gorczkowo szukaem wyjcia. Zezem widziaem obecne ju w pomieszczeniu walkirie. Dwie trzymay w rkach automaty - na swoim terenie Liga miaa w nosie zakaz posiadania broni palnej - trzecia dzierya kusz. Mogem zapomnie o przebiciu si do schodw. Co robi? - Tutejszy ordynator jest znakomitym specjalist, jeli kto moe ci wyleczy z zimnej febry, to tylko on. - Katia zakrcia star kataryn. Dziewczyny stany przy wyjciu i nie wtrcay si do rozmowy. - Gdzie s twoje skrzyda? - Podjwszy w kocu decyzj, umiechnem si. Co do niektrych osb mamy pewno, e znamy je lepiej ni siebie samych. To niebezpieczne przekonanie. Moja bya przyjacieczka zdya bardzo dobrze mnie pozna, ale ludzie si zmieniaj. Niekoniecznie na lepsze. Ja te nie byem wyjtkiem. Psiakrew, kto by pomyla, e dojd do takiego czego? Czuem do siebie obrzydzenie w duszy, ale nie miaem innego wyjcia. - Co?! - Katia otworzya ze zdumienia usta. Wyranie nie bya przygotowana na tak reakcj z mojej strony. Wykorzystujc chwil dekoncentracji, objem j i runem na okno. Katia zdya tylko pisn i ju wylatywalimy na zewntrz. W d poleciay odamki, po nich my. Wyldowaem na grze. Trzasny

zby, usta wypeniy si krwi. Upadek z pitra zniwelowaa zaspa na trawniku, ale uderzenie i tak byo silne. eby tylko Katia sobie czego nie poamaa, przemkna i natychmiast zgina myl. Nie zamaa... Tak i z okna sama sobie wypada. Sama sobie winna, e tak powiem. Ale z ciebie bydl, Sopel... Nie tracc czasu na samobiczowanie, wyjc w duchu z powodu przeszywajcego plecy blu, odturlaem si od walkirii i myknem pod balkon. Zdyem; z gry posza seria z automatu. Guzik tam! Skaka z pitra nikt nie zaryzykuje, okna na parterze zakratowane, czyli mam kilka minut na ucieczk. Tylko eby jakim magicznym wistwem nie walny. Z drugiej strony, atakujce zaklcia nigdy nie byy siln broni wiedm Ligi. Ale by jeden problem - nastpny budynek znajdowa si sto metrw dalej i po drodze trzeba byo pokona pot. Zanim bym tam dobieg, zostabym napakowany oowiem po uszy. Co jak co, ale strzela Siostrzyczki potrafi. Ech, eby tak troch magicznej energii, wier karata, nie wicej - mgbym zrealizowa podpatrzone u Jeana zawieszenie tarczy siowej. Przypomnia mi si roztopiony w palcach amulet, rozemiaem si ochryple. A dlaczego nie? Nie miaem nic do stracenia. Odetchnem gboko, powtrzyem w mylach kolejno czynnoci, po czym skoncentrowaem przy splocie sonecznym ca dostpn mi energi smoczego ognia i skierowaem j w zaklcie tarczy. Parzca moc nijak nie chciaa si podporzdkowa, cigle usiowaa wyrwa si na wolno i spali wszystko dokoa, ale pod moim naporem w kocu zlaa si w otaczajc mnie kurtyn. Od razu wiat zszarza, a najdrobniejsze szczegy otoczenia odbiy si na siatkwce oka: pknicia w murze, zapltany w siwych strzpach drutu kolczastego suchy li, pulsujca na szyi Kati yka, zardzewiae trzpienie elaznego ogrodzenia. I z miejsca zawadn mn chd, lodowe macki momentalnie oploty ciao i zaczy dociera do serca. Daj chopu zegarek... Pozbywszy si odrtwienia, z gracj nakrcanej lalki wytoczyem si spod balkonu, chlasnem Oddechem pnocy po oknach pitra - sucho trzasny przemroone szyby, a na cianach wykwita gruba warstwa szronu - i mechanicznie przestawiajc nogi, zaczem oddala si od szpitala. Moje pooenie miao jeden duy plus: zmroone ciao natychmiast utracio wraliwo i, mimo e poruszaem si wycznie dziki nadludzkiemu wysikowi woli, pot zblia si z nieprawdopodobn szybkoci. Skok - zardzewiae prty drapi donie i dr rkawy - i ju pot za moimi plecami. Strzelanina zacza si, gdy do najbliszego domu zostao mi jakie pitnacie metrw. Pociski z guchymi klaniciami wybuchay w ochronnej osonie, ich fragmenty w postaci stygncych szrapneli syczay, przepalajc waciak. Za kadym trafieniem zaklcie zanikao i mogo znikn cakowicie w kadej chwili. Zebraem ca reszt woli, runem przed siebie. Ju niemal padajc, skrciem za rg budynku. Zdyem! W tej samej chwili, zostawiajc za sob ciek z roztopionego niegu, niemal nad sam ziemi przemkna ognista strzaa i, trafiajc w zasp, wywalia j w powietrze od rodka. Na boki trysny krople gstej brei, poncej nawet na niegu. A potem znowu by wyczerpujcy bieg. Uznajc chyba, e zadanie zostao wykonane, wiadomo niezauwaalnie wyczya si. Jedyne wyrane wspomnienie stanowia twarda decyzja, eby zwia gdzie daleko, a jednoczenie denie, eby wbi si w ciemny kt i tam przeczeka obaw. Musiaem si jednak uciec do wariantu kompromisowego: pki regenerowaem si, biegem, ale nie po prostej, kilka zrazy skrcajc i mylc tropy. wiadomo powrcia na zagraconym podwrku odgrodzonym murem od ulicy. Leaem na niegu obok na gucho zaspawanych metalowych drzwi bramy. Znajome miejsce. Serio, kiedy o wicie wracalimy z Wiosny, czsto tu skrcalimy, eby si odla. Czyli wykonaem niezy marszobieg. Do Janusa miaem ju cakiem blisko. Tyle e moje problemy nie zamierzay si koczy. Usiadszy na niegu, z niepokojem wsuchiwaem si w siebie. Niepokj, do ktrego ju jakbym przywyk, nie odpuszcza, pdzi mnie gdzie, zmusza do dziaania, ale w tym momencie doczyo si do niego co jeszcze. W gowie hucza zbliajcy si huragan, z suchym trzaskiem trysny iskrami i zapalay si wysuszone upaem drzewa. Jaki huragan, jakie drzewa? Majaczenie! Realny by tylko poncy we wntrzu ogie. Dmuchniesz w ognisko - pomie przycupnie, a po chwili wyprostuje si, znacznie silniejszy. Kierujc energi na utworzenie magicznej tarczy, przytumiem spalajcy ciao ogie, ale teraz wahado kiwno si z powrotem. Jego poncy odwanik nabiera prdkoci, by wreszcie wbi si we mnie. I zosta tylko pomie... Durnie maj szczcie. Och, nie dobry to prognostyk, e zaczem do siebie powiedzonka o durniach stosowa, ale co mona innego powiedzie - znowu miaem farta, Przy tym kompletnie z gupoty. Gdybym by mdrzejszy, bardziej utalentowany albo potrafi lepiej czarowa, zaczerpnbym wicej energii smoczego ognia, cisn go w zaklcie tarczy i... i zmieni si w popi w straszliwej co do siy reakcji o przeciwnym kierunku dziaania. A tak - ledwo-ledwo, ale jako pozbieraem si do kupy. Co do

wosw - odrosn... Koniec, adnych wicej eksperymentw, pki nie znajd Obrbka. Pozbierae si? No to ruszamy. Jczc cicho przy kadym ruchu - bolao mnie absolutnie cae ciao doszedem do furtki. I ju na ulicy zwrciem uwag na biegnce za mn po ziemi dwa cienie: jeden ciemny, drugi jasny. Podniosem gow. Na niebie wieciy dwa soca. Dokadniej rzecz ujmujc wiecio tylko jedno, te. Jadowicie lazurowa plama drugiego, przeciwnie - wysysaa z przestrzeni wiato i barwy. Tam, gdzie jego promienie nie paday, na przykad w moim cieniu, paradoksalnie byo nieco janiej. Zmruyem oczy i potrzsnem gow, potem poszedem dalej pod padajcymi z nieba lodowatymi promieniami obcego soca. Zimnica musiaa by cholerna, a ja wszystko miaem w nosie. No nic, to tylko pocztki. W poudnie, kiedy oba soca spotkaj si na nieboskonie, wtedy zacznie si prawdziwy koszmar. Przez czarn plam, jak przez wyrnit w niebie dziur, chlunie na ziemi kosmiczne zimno. Okropno. Na p godziny zib zapanuje nawet w miejscowej filii inferno. Jedno jest tylko pocieszajce: z trzech dni lazurowego soca czarne poudnie zdarza si tylko podczas drugiej doby. W drodze do Janusa nikogo nie spotkaem - bo kto przy zdrowych zmysach wychodzi z domu w tak pogod? Wszystko dobrze, walkiriom chyba do gowy nie przyszo, e uciekinier pogna w gb ich terenu. Urzdzaj obawy pewnie gdzie na pnocno-wschodnich obszarach. Przecie tym zarazom nawet dzisiejszy mrz nie przeszkadza. We wntrzu domu handlowego dwaj nieznani mi ciemnowosi chopcy usiowali zamontowa na cianie midzy sufitem i stelaami stary automat do wody sodowej. Mieli do dyspozycji katastrofalnie mao miejsca. - Cze - przywitaem si z obserwujcym beznamitnie monterw Beniaminem, ktry przy okazji oprnia puszk ze skondensowanym mlekiem. - E-e-e... - rozcign gosk sprzedawca, odwrciwszy si do mnie i poprawiajc zjedajc na ty gowy czapeczk. - Z jakiego mietnika si wyczogae? - Spadaj - skwitowaem marny dowcip. - Co to za rupie? - Z piwnicy Obwodowego Wydziau Handlu, postanowilimy popatrze, a nu si przyda. - Uwanie przyjrza si mojemu podartemu i przestrzelonemu w kilku miejscach waciakowi. - Ale ty wygldasz. Dopiero co z rajdu, czy co? - Aha. - Nie wdawaem si w wyjanienia, wskazaem brod monterw. - Nowi? - Gieorgadze poprosi, ebym mu krewniakw gdzie urzdzi. - Jan Karowicz jest wolny? - Moesz i. Kiedy przecisnem si midzy regaami do drzwi, okazao si, e s ju otwarte. Czekali na mnie? - Dzie dobry. - Zrzuciem waciak od razu za progiem. Czarodziejska kula tym razem wiecia niezwykle sabo. Czyby gospodarz mia jesienny nastrj? - Wchod. - Jan Karowicz postawi na stole dwa pkate kieliszki i nala do nich koniaku. - Czstuj si. - Dzikuj. - Usiadem, ukryem kieliszek w doniach i nagle uwiadomiem sobie, e nie mam pojcia, jak zacz rozmow. Pretensje byyby nie na miejscu, a jakie zada pytania, nie wiem, za na dyplomatyczne dugie pogaduchy nie znajd do si. W dodatku obrzydliwe uczucie, jakby moj dusz zaczepi kto hakiem i cign nie wiadomo dokd, przeszkadzao si skoncentrowa. - Przepraszam, e odcigam pana od spraw, ale mam kilka pyta... - Wal. - Handlarz skrzywi si, kiedy duszkiem wypiem swj koniak. - Lepiej od razu pytaj o wszystko, eby czasu nie marnowa. - Jestem za. - Odstawiem kieliszek na st. Dobry koniak, ale w tej chwili nie dla mnie. Pije czowiek i myli, czy nie zapali si aby spirytus w ustach? Lepsze by byo piwo. - O czym chcia mnie pan uprzedzi poprzednim razem? Dlaczego tak wany jest mj n? Kim s niebieskoocy? Co... - Stop, stop. Poczekaj. - Jan Karowicz wycign przed siebie rce. - Dawaj lepiej po kolei. - Jak po kolei, to po kolei - westchnem i zaczem opowiada. O kupionym nou, zamachach, walkiriach, rozmowie w szpitalu. Przemilczaem tylko zimn febr - ze stygncym trupem rozmawia si inaczej, i o zabjstwie Wasi Kriwiencowa. Duo czasu ta opowie nie zaja, skoczywszy popatrzyem na handlarza wyczekujco. - Co mog powiedzie? - Gospodarz zdj okulary i potar skronie. - Wpakowae si. - To sam wiem. - Skoro wiesz, powiniene posucha rady przyjaciki, na dzie dzisiejszy zagrzeba si gdzie gboko i nie przeszkadza duym wujkom w odrywaniu sobie gw. - Tak wanie zamierzaem - zgodziem si. - Ale potrzebuj informacji. - Dua wiedza niesie duo goryczy.

- Wiedza to potga - odparowaem. - Zacznijmy wic od samiukiego pocztku. - Jan Karowicz przetar okulary kawakiem zamszu. - Jak, twoim zdaniem, powstao Przygranicze? - Naturalny kataklizm? - podaem najbardziej rozpowszechnion wersj. - A tak selektywny? Nie, tu nie mogo si obej bez racjonalnego planowania. Kto umylnie zwiza nasze przestrzenie. - Gocie z pnocy? - Przypomniaa mi si wczorajsza rozmowa. - Moliwe. Ale nas obchodzi nawet nie tyle kto, a jak to zrobi. - Handlarz przyjrza mi si uwanie. Przeprowadzi taki rytua, a tym bardziej pi nie daliby rady wszyscy czarownicy, magowie, wiedmy i inne taatajstwo Przygranicza razem wzite. I kierowa tak potnym strumieniem energii nawet teoretycznie nikt nie da rady. Logicznie wic byoby przyj, e podczas wykonania rytuau wykorzystano jaki specjalny artefakt. - Straszliwie Koszmarny Artefakt, Ktry Gotw Jest Zniszczy wiat? - Powiedziabym: niezwykle precyzyjne wyspecjalizowane narzdzie. - Puci mimo uszu moje drwiny. - A co ma do tego mj n? - Tak naprawd wydawao mi si, e si domylam, do czego pije Jan Karowicz. - Ktry z czarownikw zauway na nim resztki bardzo specyficznego i mocnego czaru. - Pan to wiedzia? - Podczas ostatniego naszego spotkania jeszcze nie. - Mia nieprzeniknion min, mwi z przekonujc pewnoci siebie. - Takie tam plotki, nic konkretnego. A potem zwaliy si na mnie moje wasne problemy, nie miaem do ciebie gowy. - Dobra, przypumy, e tak byo. - Byem skonny mu uwierzy. - Ale dlaczego z powodu wykorzystanego narzdzia taki harmider si zrobi? - Nie rozumiesz? - Skrzywi si bolenie gospodarz. - Si na nowe zaklcie nikt nie ma, ale kto powiedzia, e nie da si skorygowa ju istniejcego? Przesun jego parametrw w jedn lub drug stron? Jak by ci si spodobao y cay rok pod lazurowym socem? A jeli kto zechce rozszerzy teren Fortu? - Albo przywrci go normalnemu wiatu? - To te. Jeden chce zachowa status quo, inni maj wasne cele. Zamyliem si. Nic zatem dziwnego, e na n zaczo si takie polowanie. Oferowa zbyt wiele moliwoci. Zwrci Fort normalnemu wiatu. Za to zapacioby wielu. Jeszcze wiksze siy zainteresowane s zachowaniem istniejcego stanu rzeczy - wraz z powrotem strac wadz, a czarownicy, o ktrych mowa, w ogle stan si krlikami dowiadczalnymi. Ale przecie znajd si i tacy, ktrzy bd chcieli jeszcze mocniej zwiza nas z innym wiatem. Na przykad Liga tym sposobem pozbyaby si wszystkich przeciwnikw. Im zimno nie straszne. - Teraz rozumiesz, w jak rozgrywk si wpakowae? - Jan Karowicz zmruy oczy. - Tak, wszystko rozumiem. Nie rozumiem tylko, po kiego pchao si do tej gry Miasto. Przecie ich woci musz mie wasne narzdzie. Czy moe jest uniwersalne? - Wyobraasz sobie, jakie kataklizmy zaczn si, jeli w jednej chwili zniknie z Przygranicza Fort? Nikt nie wie, w jaki sposb zareaguje czasoprzestrze. Moe kto chce pogrzeba spraw? Bo si boi, e pocigniemy wszystkich za sob? - Niebieskoocy to ci z pnocy? - Postanowiem sprecyzowa dane. - Nie. Wczeniej bya taka sekta. Ni to Ludzie Lodu ni to Pachoki Mrozu. Nie wiem, na czym si potknli, ale Druyna ich rozpdzia, a potem dugo na nich jeszcze polowano. - Jako im si udao przetrwa z takim wygldem? - Masz na myli oczy? One robi si im niebieskie na silnym mrozie, a i to nie zawsze. Poza tym s zwyczajnymi ludmi. - Janie Karowiczu, sanie gotowe. - Zajrza do nas Beniamin. - Ostatnie? - Tak. Towar rozwieziemy do punktw, a wraca ju nie bdziemy. - Podrzuci ci do Czerwonego? - zaproponowa Jan Karowicz. - Oczywicie. - Nie robiem z siebie hardego durnia. Tu ju niczego wicej si nie dowiem, a le pieszo przez ca dzielnic to ryzykowna sprawa. - No to si zbieraj - burkn Beniamin i zamkn drzwi. - Janie Karowiczu, wie pan, e u walkirii pojawiy si pociski przebijajce obronne amulety czarownikw? - I ja postanowiem podzieli si informacjami.

- Syszaem o czym takim. - Handlarza zbytnio to nie zainteresowao. - A co na to Bractwo? - A co moe? Stop pocisku jest mikki, nie przebija nawet kolczugi. Poza tym osonowe dziaanie pola obronnego jakie jednak zostaje. - Rozumiem. - Narzuciem na ramiona waciak. - Czy ja ci kiedy le radziem? - zapyta handlarz. - Nie, Janie Karowiczu. - No to posuchaj mnie i teraz. Nie pakuj si w t spraw. - Nie bd. - Pokiwaem gow i, poegnawszy si, wyskoczyem dogania subiekta. Czy ja jestem durniem, eby si pcha w maszynk do misa? Do prospektu dojechalimy w dziesi minut przez ca drog wonica z obaw zerka na niebo i smaga batem konie. Ju po zejciu z sa pacnem si w czoo - trzeba byo wzi od Beniamina co do przegryzienia. Dobra, teraz ju za pno. Musz wpa gdzie na obiad, bo zaczem si ju chwia z godu. Nie mogem usta w jednym miejscu - dokd mnie tak cigno przez cay czas? - ominem wic z beztrosk min trzech druynnikw i zbiegem po schodkach do byego schronu przeciwlotniczego. Na wypchan kiesze waciaka nikt nie zwrci uwagi. W bunkrze, a dokadniej rzecz ujmujc, caym systemie podziemnych schronw i tuneli, miecia si Kiszka - wieczny bl gowy Druyny, a jednoczenie najbardziej dochodowy, po sklepach i bazarach na Poudniowym Bulwarze, punkt Zwizku Handlowego. A przy okazji take centrum kulturalnego ycia Fortu. Dziwne miejsce: jedni, po zejciu tutaj znikali bez ladu w podziemnych korytarzach, a czasem na wiat Boy wychodzili std ci, ktrzy nijak nie powinni si tu znajdowa. Mao kto mg z ca pewnoci okreli, ile w ciemnych zaukach byo kramw, sklepw i barw. A ju wyliczy choby poowy ich asortymentu nie daby rady nikt. Od samego pocztku Kiszk upodobali sobie uliczni artyci, ebracy, kieszonkowcy, kuglarze i kanciarze wszystkich moliwych opcji. Nawet nie szukajc niczego specjalnie, mg czowiek kupi tutaj niemal wszystko. A jeli by okrelony cel i wystarczajca ilo srebra, to moliwoci nie ograniczao adne prawie. W sumie, na dole zawsze byo wesoo. Najwaniejsze to nie by safandu i pilnowa portfela. Przeszedem ciemnym korytarzem, ktrego ciany zdobiy wiecce graffiti - w oczy rzuci si przekrelony czarn krech napis Nasz Arbat - naparem na cikie drzwi i, znalazszy si wewntrz, zaczem przeciska si midzy ludmi. A jako duo tu byo dzi narodu. Pochowali si przed lazurowym socem? Pod wysokim sklepieniem wieciy ogniste kule, na bocznych cianach rozlokoway si ubogie na oko kramy. Futra, Prawdziwa wrba, uki i kusze,. Taroo-salon Silver, Prowiant od Antipa, Spucizna Przodkw, Talizman Losu, Magic Horne, Noe, Czeburek, ChudyGun. Niektre szyldy namalowane zostay wiecc farb, inne tworzyli prawdziwi mistrzowie w swoim fachu: migotay i zmieniay ksztaty, a litery ukaday si w nowe sowa. Nie zatrzymujc si, minem wejcie do Zachodniego Bieguna, na ktrego szyldzie wio si co kompletnie niewyobraalnego, przeskoczyem przez lecego na tlcych si wglach jog i przyspieszyem kroku. Przy iluzjonicie zebra si niewielki tumek. W powietrzu wiroway konstrukcje zoone ze splecionych wieccych promieni. Ruch rki i powsta zamek, zapon wypeniajcy fos ogie, zatrzepotay flagi i sztandary. To tylko niewinne dziecice igraszki. Ominem artyst Za moimi plecami eksplodowao jakie wiato, rozlegy si mizerniutkie brawka. W Kiszce nie zamierzaem nic kupowa, ale podziemiem mona do do placu Polegych, a stamtd do prosektorium rzut beretem. Nie, dzi nocowa w domu nie wolno, ale u Denisa czy Hamleta mona. I lepiej ju tu si szwenda, ni wystawia na lodowaty wicher. - Czego tak szukasz, chopczyku-wdrowniku w tym przez Boga zapomnianym kraju? - Siedzcy na betonie chopak ze smutkiem zajrza do puszki po kawie (czy ktokolwiek wrzuca tam monety), podmucha na zzibnite palce i zacz gra melodi Bosonogi chopiec Agutina. No tak, z podobnym repertuarem nie zarobi si na chleb. Gdyby gra kawaki szmondackie, to i na maseko by zarobi. Wszedem w niskie przejcie, na cianach ktrego matowo wieciy napisy reklamowe i znalazem si w nowej podziemnej sali. Tu byo jeszcze weselej: pijane towarzystwo tacowao przy niewielkiej orkiestrze, a snujcy si w tumie kelnerzy donosili im picie z najbliszego baru. Niele si tu urzdzili. Ciekawe, zawsze tu tyle ludzi, czy tylko dzi cay Fort tu uciek? Podeszli dwaj ochroniarze ze Zwizku Handlowego, uwanie przyjrzeli si bractwu i nie odzywajc si poszli dalej. Wystawione wzdu ciany automaty do gier przycigay przechodniw migotaniem. onglujcy przy wejciu do swojego zakadu fryzjer zamkn oczy i doda do trzech fruwajcych par noyczek otwart brzytw.

Gdzie tu jest wyjcie? Odkryem schody na gr midzy kramem lombardu a chronion migoccym polem siowym witryn jubilera. Wyszedem na zewntrz przy postumencie z dwiema betonowymi postaciami: rami w rami stali brodaty mczyzna z automatem i ciskajcy w rku gruban ksig starzec. Po trzeciej postaci zostay tylko sterczce prty zbrojeniowe. U podna pomnika siedzia owinity w szmaty kaleka. Na rozcielonej przed nim ceracie leay najprzerniejsze noe. Ci, ktrzy chcieli doprowadzi do porzdku wasne klingi, mogli tu naby zestawy kamieni do ostrzenia. - Cze. - Podszedem do kaleki. - Jak sprawy id? - Kpisz czy jak? A, rozumiem. Miae takie widzenie, e sta si cud cudowny i nogi mi odrosy? Nie? I susznie, nadal zw mnie Obrbek. - Jego oczy, uwanie patrzce spod nawinitego na gow szala, szybko spenetroway plac i zatrzymay si na mnie. - Kup n! - Najpierw bym musia zrobi porzdek z tymi, ktre ju mam - prychnem i przykucnem przed nim. - No to czego tu przylaz? Przecie nie pogada. - Po ile porcja Magistra? - A kto powiedzia, e ci sprzedam? - A dlaczego nie? - Podniosem z ceraty n z wygitym wskim ostrzem i, obejrzawszy go dokadnie, cisnem z powrotem. Nie zaprzeczy, e ma Magistra, czyli sprzeda. - Po co ci? - Potrzebuj. - Potrzebujesz?! Czy ty rozumiesz, e co trzeci wpada po pierwszej dawce? - podkrci si Obrbek. Chcesz by linicym si idiot? Sopel, ubogich ludzi nikt nie lubi! - Szedziesit sze procent to dla mnie w tej chwili cakiem dua szansa. - Rozejrzaem si na boki. Magister dawa kademu czowiekowi moliwo poczucia si prawdziwym czarownikiem. Na kilka minut moliwoci czarowania zwikszay si wielokrotnie. Inna sprawa, e jeli kto nie by wyszkolony, i tak nic mu to nie dawao, ale mnie czego tam jednak w Gimnazjum nauczono. Myl, e zwikszonych moliwoci wystarczy, ebym doprowadzi si do porzdku. - Potrzebuj gardowo. - Co si stao? - waha si cigle kaleka. - Duga historia, kiedy ci opowiem - westchnem. - I wszystkie noe wykupi. - Jak przyjdziesz po drug dawk, od razu tu ci zarn. - Obrbek pogrzeba w szmatach, cisn mi zatopion w celofanie elow kulk. - Rubel dziesi w srebrze si naley. Fors masz? - Mam. - Ukryem pakuneczek w sekretnej kieszeni, rzuciem trzy srebrne monety i wskazaem n, ktry mi si spodoba. - Wezm zamiast reszty. - Szewski? Bierz. - Obrbek zwin pienidze z ceraty do kieszeni. - I nie prbuj zaywa Magistra na czczo. Aha, gdyby druynnicy si czepili, polij ich w choler. Magister cigle jeszcze nie jest zakazany. - Dobra, bd pamita. - Co do jedzenia to susznie, e uprzedzi. A e Magister nie jest zakazany sam wiem. Zbyt specyficzny to napj, eby sta si szeroko rozpowszechniony. I drogi, na dodatek. Tylko fanatycy-ekstremalici tym si rozkoszuj. - Patrz, potwora! - Tu? Niech ja skonam! - Spadaj do getta, potworze! Nie widziaem, kiedy ci chopcy podeszli. Zaczli wolno zblia si do kaleki. Sdzc po licznych wizerunkach celtyckiego krzya na ubraniu - czonkowie bandy Krzyowcw. Co za pyski! Specjalnie si po ryjach wal, eby osign efekt, czy co? - Sami jestecie potwory! - Kaleka unis rk, na krtkim acuchu majtaa si miedziana pytka z wybitym wizerunkiem Merkurego - symbolu Zwizku Handlowego. - Hej, bdziarze! Spada mi std, ale ju! - Niedbale bawic si paami, do chopakw zbliali si dwaj ochroniarze. Splunwszy za pospiesznie umykajcymi bandziorami, Obrbek rozemia si zoliwie. - Kaleki od potwora nie odrniaj, dr-rrakonici! Ta-a, wpieprzyli si Krzyowcy, nie ma co. Niechby kto ruszy Obrbka! Ochroniarze Zwizku Handlowego albo zwyczajnie wynajte zbiry migiem znaleliby winnych i wybili im z gw gupot, pienidze a najpewniej i mzgi. Skoro ju handlowcy trac fors na ochron, daj za to maksymalnej obsugi. Chocia Czystych to by nie powstrzymao. Poegnawszy si z Obrbkiem, opuciem plac i niezbyt pewny, czy susznie czyni, skierowaem si w stron prosektorium. Trzeba by co przeksi, tylko gdzie? Tu w podwrzu powinien by kram, zajrz

najpierw do niego. Ku mojemu gbokiemu alowi, byo zamknite. Na drzwiach obok okienka do wydawania jedzenia majtaa si le umocowana kartka z lakonicznym napisem: Nieczynne. Troch postaem, przygldajc si elaznym drzwiom ze sporymi wgbieniami powstaymi w czasie ostatniego godowego buntu, splunem i pomaszerowaem do najbliszego baru. Nie byo najmdrzejsz rzecz pojawia si w ludnych miejscach, ale nigdzie wicej nie miaem szans dosta jakiekolwiek arcia. A wizyta w domu bya zbyt ryzykowna. Do przejcia miaem nieduo - omiopitrowiec wznosi si nad innymi budynkami, widoczny i bliski. Skrciwszy w podwrko, zeszedem do piwnicy. Tutejszy wymiotnik nie mia nawet wasnej nazwy, przychodzili tu na obiady wycznie ludzie z odpornymi odkami, natomiast nie naduywano tu podawania podej wdki, bo tego okoliczni mionicy by nie wybaczyli. Schylajc si, eby nie waln bem o podwieszon pod sufitem rur wodocigow, wszedem do ciemnego pomieszczenia zastawionego stoami. Co za zaduch! Koszmarna mieszanka dymu tytoniowego, wyzieww alkoholowych i przypalonego jedzenia. Kopcce na cianach pochodnie nawet nie prboway rozpdzi mroku. Dymiy sobie powolutku. Klientw byo niewielu, ale taki mj fart, e nie zdyem przekroczy progu, jak ju kto zacz macha do mnie rk: - Sopel, wal do nas! Z pewnym trudem rozpoznaem siedzcych w najciemniejszym chyba kcie chopakw. Ni to kolesie Denisa, ni to Kruka. Pilimy kiedy razem. A z Maniakiem - biaowosym albinosem okoo trzydziestki nawet razem dorabialimy jako tragarze w jednej brygadzie. Moe nie by wysoki, ale mas mia ze dwa razy wiksz ode mnie. - Czoem - przywitaem si, siadajc na wolnym krzele. - Pijecie? - Jemy obiad. - Pokrci gow wygolony przywdca, Kuma i zabrzcza monetami w kieszeni puchowej kurtki. By nieco niszy od Maniaka, ale nie ustpowa mu szerokoci ramion, a nawet zdawa si troch tszy. - Co na obiad? - Wycignem z kieszeni gar pomitych banknotw i zaczem je prostowa na blacie. Rzeczywicie obiad, tylko jedna butelka wina, a to dla tych chopakw kpiny. - Chianti Renzo Mazzi, z dwa tysice trzeciego - odwrciwszy butelk etykiet do siebie, przeczyta zakutany w podarty kaszmirowy paszcz uk, jedyny, ktry nie mg tu pochwali si budow herosa. Wysoki i chudy, w swoich szmatach przypomina stracha na wrble, a nasunita na twarz kudata czapka z psiego futra zwikszaa tylko to wraenie. - Skosztujesz? - Nalewaj - zgodziem si i, yknwszy wina z czwartej, nie wiadomo jak i kiedy postawionej na stoliku szklanki, wymamrotaem. - Jabkowe, urodzaj tegoroczny. - Koneser, w mord. - Umiechn si uk. - Gospodarzu! - wrzasnem, dopiwszy wino. - Nie drzyj si! - Kuma skrzywi si. - Skrci nog, mamy tu teraz samoobsug. - Id zamwi jakie arcie. - Zaczem si podnosi, ale Kuma chwyci mnie za rkaw. - Mamy do pogadania. Men, skocz, nakop czego do przypakowania. - We fors. - Od razu zrobiem si czujny, rzuciem na st kilka pidziesitek. - O czym gadka? - Moe wezm przydupeczki i piwo? - Maniak podnis si z krzesa. - Wino bierz! Dawno nie wisiae nad bardach? Id ju. - Kuma wycign z kieszeni puchowca srebrn monet i poturla j w moim kierunku. - Co powiesz? Chwyciem trzyrublwk z sobolem na rewersie podniosem do oczu, usiujc obejrze j w nikym wietle pochodni. Moneta jak moneta, bardzo czsto spotykana. W czym tkwi haczyk? Jeszcze raz przyjrzaem si wizerunkowi sobola i dwugowego ora. Nie, no srebro na pewno, nie melchior, a tym bardziej nie cyna. I wyranie bita - po odlewach kontury wizerunkw si rozjedaj. Co jeszcze? ladw cierania, zdrapywania czy nadgryzania nie wida. A co z rantem? A! Moj uwag przycigno nierwne w dwch miejscach zbkowanie. I kolor monety w tym miejscu jakby nieco inny. Doprasowanie? Tak, sdz, e moneta zostaa tu nawiercona, a potem zaprasowana ponownie. Jeli uwzgldni wag - okoo trzydziestu jeden gramw - to na jej realn warto wpyno to istotnie. - To jest akurat ten przypadek, kiedy za rubla bd wali w zby. - Zwrciem monet wacicielowi. - Zauwaye? - Kuma wrzuci j do kieszeni. - Sami wiercilicie? - eby. - Maniak wrci i postawi na stole butelk wina oraz talerz z przypalon kasz perow i dwoma kawakami chleba. - Skumalimy si z jednym czarownikiem. - uk splun na podog. Wyj ze swoich szmat brzytw.

Ale okazao si, e on ni cholery nie umie. Wiesz, opuci w ogoszeniu przecinek Usuwam psuje. Wzilimy odstpne. - Teraz si zastanawiamy, komu to wcisn. Masz pomysy? - Kuma rozla wino do szklanek i hukn na otwierajcego i zamykajcego swoj zabawk uka: Schowaje to! - Sprbujcie zwaowa towar do Wieni w Janusie, on nie zdziera za poredniak - zaproponowaem i zabraem si do jedzenia. wistwo jak rzadko. - To moe by jakie wyjcie... - mrukn Kuma i trci uka w rami. - Co ty si tak bawisz tym zomem? - Ludzie robi si od razu rozmowniejsi - wyjani uk, ale schowa brzytw. - Boj si, - Co drugi tu ma kilo noy w kieszeni, a bdzie si ba zwyczajnej brzytwy? - Kuma znowu pobrzcza monetami. Zawodowiec prostym ogrodowym sekatorem moe takich numerw nawyczynia. - My nie zawodowcy, my amatorzy - rozemia si Maniak. - Kuma, moe za jedn monet wemiemy wina? Przez tydzie si nad nimi modlimy... - Nie, lepiej wypakujmy je i walimy do Timura zdecydowa Kuma. - Przeczekamy tu poudnie i pjdziemy. - No to moe zagramy? - Maniak wyj tali kart spuchnitych jak naleniki. - Sopel, co ty na to? - Ja pasuj. - Nie miaem gowy do kart. Z kad chwil dziwne cinienie w gowie i ciele nasilao si i musiaem mocno si przykada, eby nie wsta, nie pobiec diabli wiedz dokd. Co si dzieje? Rka odruchowo signa pasa, ale rkojeci tam nie byo. I w tym momencie w kocu uksztatowaa si myl, od rana niedajca mi spokoju: Trzeba znale n. Trzeba go znale, wtedy problemy same si rozwi. Stao si jasne, e nie da si tak po prostu wyskoczy z pdzcego wagonu - pocig okaza si nie pocigiem, a odzi podwodn. Nie, nie zamierzaem ratowa wiata - niech sobie tym Druyna w parze z Gimnazjum gow zaprzta ale co nie pozwalao mi ukry si i przeczeka ten dzie. Co za diabelstwo! Strach. Jakby dusza bya bukakiem z wod, a kto przeku go i po cichu wysysa ze mnie siy. Jeli tak dalej pjdzie, do wieczora nie docign. A jeli zasn, to jutro si ju nie obudz. I nie wiadomo, zreszt, czy jutro walkirie wreszcie si ode mnie odczepi. Przed oczami rozsypay si iskry, a kanalizacyjna rura w kcie staa si przeroczysta i popyn pod ni srebrzysty dym. Po chwili halucynacja znika. Czy to przypomniaa o sobie zimna febra? Ju wiedziaem na pewno, e jedyne wyjcie dla mnie to znalezienie zaginionego noa. Wszystkie pozostae myli gubiy si w panoszcej si w umyle mgle. Znale... - A ja na karcie biaej narysuj ci kwiatki... - zamrucza pod nosem Maniak, tasujc tali. Gdy tylko podjem decyzj o szukaniu noa, mga w gowie znikna i znowu wrcia zdolno normalnego mylenia. Ale nie udao mi si przypomnie sobie twarzy zodzieja. Zamiast niej widniaa rozmazana plama. Pamitam tylko, e ju go wczeniej widziaem. - Czarn farbk pocign wszystkie jego patki... Z cichymi planiciami karty upaday na st: raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy... Trzeba bdzie dziaa metod przebierania. Czasem zapomina czowiek czyje imi i zaczyna prbowa jedn literk po drugiej, a moe co si skojarzy? Gdzie mogem widzie tego zodzieja? W Patrolu? Na pewno nie. Pijany mistrz na ramieniu wydzierga mi kwiatki... I znowu: raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy... Druyna? Zero skojarze. Gimnazjum? Nie to. Jaki uczestnik popijawy? Co si poruszyo w gbi duszy. Kto? Nie, chyba jednak pudo. Sprbujmy inaczej. Piem z nim? Czy jako inaczej si z piciem kojarzy? Knajpy? Jest kontakt! Wiosna, Pierogarnia, Zachodni Biegun, Srebrna Podkowa, Gawra, Czapla... Gawra! Kto?! Tylko ty nie zobaczysz, ty jeste u matki... - Chopak odwrci doln kart i wsun j pod tali. Krzye, triumfy. Magadan - porzucona kraina. Magadan - zaprszona kraina. Kris? Nie. Artur? Tak jest, on. Gnido jedna, och, ja ci na strzpy rozerw! Do Gawry nie tak daleko, zd nawet przed poudniem. A tam urzdz wszystkim karnawa na biegunie. - Men, zmie pyt - nie wytrzyma Kuma. - Moe co pozytywnego. Kto ma szstk? - Ja. - uk pokaza kart. - Pewnie, moe to: W miecie Soczi ciemne s noce, a ja ci kocham, dziewczyno i mam ochot. - No dobra. Spadam. - Dopiem wino, podniosem si. - Do zoba. - Kuma skin gow. - Nie daj si zje. - Musz batoniki wywali... Wyskoczyem na ulic i wzdrygnem si. Zrobio si wyranie zimniej, a lazurowe soce mocno zbliyo si do naszego tego karzeka. Do poudnia jeszcze ze dwie godziny. Trzeba si spieszy. Na

murach domw plsay i wiy si koszmarne cienie. Kiedy szedem do Gawry, zimne powietrze pomogo mi oprzytomnie i zmusio do mylenia nad dalszym tokiem postpowania. Nie mona tak sobie wpa do knajpy z jednym pistoletem i par noy. Zatuk w mig. Dobra, zobaczymy na miejscu. Skrciem w podwrka, wlazem w ssiadujce z Gawr ruiny i ulokowaem si przy wyamanym oknie, eby obserwowa wejcie. Wygldao, e knajpa jest zamknita. Podchodzcy tam ludzie czytali informacj na drzwiach, przeklinali, spluwali, potem odchodzili. I co robi - czeka, a otworz? Nie, tak si nie bawi. Minuty wloky si jedna a drug, nic sensownego nie przychodzio mi do gowy. Midzy opatkami swdziao coraz mocniej. Z ssiedniej ulicy zajechay sanie i zatrzymay si przy wejciu. Dwaj tragarze zaczli wyadowywa cikie pakunki, a wonica zacz wali w drzwi. No, no, stukaj-pukaj. Ale, ku mojemu zdziwieniu po jakim czasie drzwi otworzyy si, a na ulic wyszed Artur i zoy podpis w notesie ekspedytora. Tragarze zaczli pakowa si do sa, ale wonica, przyjwszy od Artura kilka monet, zarzdzi przeniesienie adunku do wntrza Gawry. Kto tam jeszcze jest? Odczogaem si od okna, wylazem na podwrko i podbiegem do rogu budynku. Artur odczeka, a tragarze wtaszcz pakunki, potem zamkn knajp. Gdy tylko sanie znikny za rogiem, podbiegem do drzwi i zaczem w nie wali rkojeci noa. Otworzy czy nie? Niemal od razu drzwi stany otworem, w progu pojawi si zdumiony Artur, ktremu nawet nie przyszo do gowy uy zasuwy zasaniajcej wizjer. Chyba uzna, e to sanie wrciy. Czy moe jeszcze na kogo czeka? Masz! Oberwa rkojeci w czoo i wpad do rodka, zanim zdy zamachn si pa. Kopnem go w pachwin i kantem doni przyoyem w grdyk. Zachrypia, zwali si na kolana, podstawiajc skro pod kopniak. Dla pewnoci sprzedaem mu jeszcze kilka ciosw w gow, sptaem rce zdartym z pakunkw sznurem i zainstalowaem winia na uchwycie pochodni. Nacignem. Jeszcze? Nie, wystarczy na razie. Teraz kilka dodatkowych wzw i mona si zaj nogami. A drzwi? Drzwi si same zatrzasny. Znakomicie. Zasuwa - i po kopocie. Artur ockn si, usiowa sign mnie zwizanymi nogami, spudowa. - Jest tu kto? - zapytaem, grzmotnwszy go w splot soneczny. - Spadaj - warkn i szarpn si, caym ciaem zwisajc na sznurze. Po kilku minutach, kiedy przyszed do przytomnoci, ju si nie miota i, pocigajc zakrwawionym nosem, z nienawici gapi si na mnie jednym okiem. Drugie mia spuchnite tak, e nic przez nie nie widzia. - Czy-jest-tu-kto-jeszcze? - zadaem znowu pytanie, wolno wymawiajc sowa. - Nie ma nikogo. - Krwawic z rozbitego nosa, pokrci gow pomocnik Krisa i splun na podog skrzepem krwi. - Gdzie mj n? - Oddaem Krisowi - odpowiedzia zaskoczony Artur i urwa. - Gdzie on jest? - Nie wiem. Kama. - Dlaczego mnie nie zabilicie? - Na razie nie zwracaem uwagi na jego mataczenie. - Nie chciaem sobie brudzi rk - odpowiedzia i zasycza, szarpn si, uciekajc od przecinajcego mu nog ostrza. - Dogadajmy si tak: ty odpowiadasz na moje pytania, a ja zostawi ci ywego. I nie bd musia ci ci na kawaki. Moe tak by? - Strzsnem z noa krople krwi. - Zgoda. - Dlaczego mnie nie zabilicie? - powtrzyem pytanie. - Jeste jako zwizany z noem. - Co z tego? - Pki ta wi istnieje, atwiej jest kierowa artefaktem, dlatego zdecydowalimy, e niech zostanie tak, jak jest. - Artur pocign rozwalonym nosem i cicho wymamrota: - Ja nie wnikaem w te okultystyczne pierdoy! - Po co to wam? - Zapytaj o co prostszego, dobra? - Chopak obliza rozbit warg i znowu splun krwi. - Kris mi nie melduje. - Z kim dziaacie? - zapytaem na chybi trafi. - Co masz na myli? - Artur uda, e nie rozumie. - Bractwo. Komuna. Miasto?

Chopak pokrci gow. Ukuem go lekko w bok. - Nie podskakuj. - Jak walkirie s z wami zwizane? - Postanowiem bez maskowania sprawdzi swoje domysy. - Nie wiem. Kris dogadywa si z kim bezporednio. - Chopak pokrci gow, ale na widok dygoccego w mojej rce ostrza, szybko doda: - Nie wiem tego! Ja tu tylko sprztam! Nawet dzi mnie tu zostawili. - Wierz, wierz. - Pokiwaem gow, ale noa nie schowaem. - Wic gdzie, powiadasz, wszyscy s? - Gdzie za miastem. Dokadnie nie wiem. - Jak mawia pewien znany reyser: Nie wierz. - Rozpruem nogawk jego spodni i zaczem przymierza si do oprawienia nogi. Czy jemu si wydaje, e jestem idiot? Przecie i tak nic wanego nie powiedzia, bydlak. Ma nadziej si wykrci? - Przecie mwi, e nie wiem. - Na czole Artura wystpiy krople potu. - Wszyscy dostali dzi wolne, tylko Kris z kilkoma ludmi pojecha gdzie przygotowywa rytua. - Ilu ich? - W dziesiciu si zbierali. - Dlaczego bez ciebie? - Tylko czarownikw wzili. A ja si nawet nie pchaem. - A dlaczego niby? - Zaczo mi si wydawa, e kto mnie tutaj tylko zagaduje, grajc na zwok. - Nie jestem wcale pewien, e wszyscy wrc. - Dokd pojechali? - powtrzyem najwaniejsze dla mnie pytanie. - Nie wiem! - Potn ci na kawaki! - eby nie by goosownym, ostronie dgnem go w ydk. Trafiem gdzie trzeba. Artur a si skrci. - Dogadalimy si przecie, prawda? - Ja dokadnie nie wiem, ale jakby... - Artur nie dokoczy, zachrypia i wygi si w uk. Z ust chlusna krew, uchwyt na pochodni nie wytrzyma, wyrwa si ze ciany i upad. - Zabierz!... Przyciskajc do podogi dygocce ciao, usiowaem zrozumie, o co Artur mnie prosi, ale byo ju za pno - znieruchomia. Czy zadziaao naoone na niego zaklcie? Dziwne, co za szybko zesztywnia. Trzeba go zrewidowa i wynosi si std. W portmonetce pienidze i klucze, na pasie kinda. A to co? Moja piramidka? Ach, to on j buchn! Chwyciem acuszek, podniosem amulet do oczu i zaskoczony - upuciem na podog: przypominajcy kryszta przejrzysty kamie kilka razy zamigota niebieskim pomieniem. Kaua krwi, w ktr upad Artur, natychmiast pokrya si lodem. Taka historia... Wyglda, e go z powodu amuletu kopn w kalendarz w tak niesprzyjajcej chwili. A przecie Kulawy powiedzia, e amulet jest z kim zwizany. Wyglda, e nie z tym niebieskookim chopakiem, ktrego zarnem. Ale jeli tak, to czy nie uda si znale waciciela? Bardzo ostronie skierowaem energi do prawej doni, podniosem piramidk - w rk od razu usioway wgry si lodowe robaczki - i otoczyem j magicznym ogniem. Amulet szarpn si, wice go z wacicielem struny mocy zaczy pka, ale udao mi si zablokowa jedn z ostatnich nici i przeczy j na siebie. Piramidka nieoczekiwanie gwatownie ukua mnie zimn ig, ale ju si dokonao: rka sama skoczya w bok, wskazujc miejsce, gdzie powinien znajdowa si waciciel amuletu. Usiowaem oszacowa dzielc nas przestrze i zawyem ze zoci: jak powiedzia Artur, waciciel amuletu znajdowa si poza murami Fortu. Ale raczej niedaleko. Moe z pi kilometrw. C, miejmy nadziej, ze piramidka jest przywizana do Krisa. Tu ju nie miaem czego szuka. ciskajc amulet w garci, wyszedem na ulic. Strumienie mocy znowu si poruszyy, ale na razie pieczenie rozcigno si tylko na praw rk. Furda - damy rad. Ukucia zimna cigny za zachd, ale, z rzadka zerkajc w niebo, wypadem na Czerwony Prospekt i pobiegem na poudnie - wyj przez zachodni bram nie miaem najmniejszych szans. Czasu, na razie, miaem do. Godzin, moe nawet ptorej. Dwa soca ju si zbliyy i niemal stykay. W punkcie kontrolnym by korek - przed bram ustawia si duga kolejka chtnych do wejcia. onierzom garnizonu z wielkim trudem udawao si utrzyma porzdek, nikt na mnie nie zwraca specjalnej uwagi. Moe tylko czarownik zbyt uwanie popatrzy w swoj krysztaow pkul, ale nic nie powiedzia. Kapral, rzuciwszy tylko okiem na dokumenty, kaza onierzom wypuci mnie na zewntrz. Kucie w zacinitej garci narastao i wkrtce ju na nic innego nie zwracaem uwagi. Iskry blu przeskakiway od kici po okie, ale wanie dziki temu wybieranie waciwego kierunku stawao si coraz prostsze. Wiksza, cz drogi w ogle nie pozostaa w mojej pamici i gina w mglistym p zamroczeniu. Ocknem si dopiero wtedy, gdy ukucia energii bijcej od piramidki, stay si nie do zniesienia.

Pynce od nadgarstka fale blu dochodziy ju do szyi i za kadym razem coraz bliej tyu gowy. Napompowan energi rk bl rozszarpywa na kawaki, sprzeciwianie si obcemu oddziaywaniu stawao si coraz trudniejsze. Ledwie powstrzymujc gone przeklestwa, odcignem lew rk kiesze waciaka i wyprostowaem nad ni palce. Piramidka wpada tam, przynioso to raptown ulg, ale teraz, jako nieuchronne nastpstwo zapaty za wykorzystan energi ognia, pojawio si skoncentrowane w sonecznym splocie pieczenie. Albo spon, albo zamarzn. O ile nie zd mnie zastrzeli. Dobra, gdzie mnie przynioso? Ruiny garaowej wsplnoty zostay z tyu, czyli gdzie tam jest zachodnie przejcie do Fortu. Co mamy na kursie? Szko? To chyba jest mj cel. Musz si pospieszy do koca pozostao nie tak znowu duo czasu. Dwa soca ju si zetkny brzegami, zaczo si midzy nimi poszerza czarne pasmo, i ciemnio si wyranie. Obok byej szkoy nie byo wida ludzi, ale jaka czsteczka mojej duszy bez wahania cigna mnie do wntrza. Tam! Szybciej! Tam! Biegnij! Tam! Nie zwlekaj! Jakie wariactwo, sowo daj. atwo powiedzie Tam - a co pocz z otaczajc budynek mg? Przez kilka minut badaem struktur ochronnego zaklcia, a potem umiechnem si, gboko odetchnem i zrobiem krok do przodu. Temperatura z bardzo zimno, w jednej chwili przeskoczya na znaczek nieznone zimno i runa w kierunku zera absolutnego. Nieprzygotowanego czowieka przemrozioby na wylot, zanim zdyby zrobi drugi krok, ale pomie we mnie tylko mrugn, zwin si i zacz wolno przygasa pod uderzeniami rozlewajcego si dokoa morza chodu. Szybciej! Biegnce po zaklciu zakcenia na pewno day czarownikom zna o pojawieniu si obcego. Nie marnujc czasu, pomknem w stron gwnego wejcia, w biegu wycigajc pistolet. W oknach sali sportowej zamigotay niebieskie byski, a kotujcej si tam energii wystarczyoby na wyprawienie prostym kursem do pieka nie tylko samego budynku, ale te terenu w promieniu dwch-trzech kilometrw. Teraz musz uwaa. Wybiegajcy na ganek mczyzna dosta kulk w brzuch i zwali si na ziemi. Jego kole wysun si zza drzwi i cisn we mnie lodow ig, ale ta przemkna obok i wywalia tuzin cegie z pustego postumentu pomnika, stojcego na rodku dziedzica. Dure, przecie ja jestem zimniejszy od tego jego lodu! Na szczcie niebieskooki zaklinacz nie zatroszczy si o ochron od broni palnej i mj pocisk trafi go dokadnie midzy oczy. Przeskoczywszy przez ciaa, wpadem do wntrza, pognaem do sali. Na pierwszym zakrcie napotkaem chopaka z karabinem. Gdyby sekciarz by troch mniej zdziwiony i nieco zrczniejszy, zaatwiby mnie, a tak pocisk wycharata tylko ze ciany betonowe kruszywo. Drugi raz ju nie zdy nacisn spustu - dwa pociski w pier powaliy go na podog. Pozostay mi cztery kule i siedmiu sekciarzy. Za cholery si debet z kredytem nie zgadzay! Nie chcc da czas na opamitanie pozostaym ludziom Krisa, bo to by im uwiadomio liczebn przewag, runem ku wejciu do sali. A wyrywajcy si z duszy bezgony zew tylko doda mi szybkoci. Drzwi - skok. Drzwi - uderzenie ramieniem. Zakrt, skok. Drzwi, kopniak. Wszystko, co dobre kiedy si koczy. Mj fart zdech, gdy wpadem do rodka i ugrzzem we wrzcej energi przestrzeni. Powietrze byo tak zamroone, e, wydawao si, i w kadej chwili mogo skrusze i opa w postaci lodowych odamkw. W mgnieniu oka pistolet pokry si szronem i upad na podog. Tu byo zbyt zimno nawet jak na mnie. Szpony upiornego mrozu zaczy drze ciao na strzpy, ale wystarczyo mi si, by wykona kilka krokw. Resztki zdrowego rozsdku natomiast yczyy mi znalezienia si moliwie jak najdalej std. Nawet w kompletnie beznadziejnej sytuacji zawsze mona znale jakie pozytywne elementy. Co typu yki miodu w beczce dziegciu. Teraz ten pozytywny element lea przede mn, inaczej i dokadniej: liczy caych sze sztuk - piciu martwych nagich sekciarzy znieruchomiao na pododze w rogach picioramiennej gwiazdy, nad ktr powietrze mienio si jasnobkitnym lnieniem, szsty ze sterczc z piersi znajom mi szaro zielon rkojeci lea na wznak w rodku pentagramu. Ciaa ludzi pokrywa szarawy szron, tylko wykute oczy czerniay plamami zaschnitej krwi. Przynajmniej nimi nie musiaem si przejmowa. Ale, jak wiadomo istnia te wielki tusty minus: z przeciwlegej strony sali ponuro umiecha si do mnie Kris. Ten te nie obcia si odzieniem, ale opuszczone kciki ust nadaway jego obliczu tak pyszny wyraz, jakbym to ja sta przed nim nagi, a nie odwrotnie. Tak si patrzy nawet nie na wroga, a na uwizion pod szklank much, I mia, musz przyzna, ku temu podstawy: n, ktrym cisnem w czarownika po prostu rozsypa si na metalowy py. Rozoone rce sekciarza zaczy wolno, pokonujc opr iskrzcych si strumieni energii, zblia si do siebie. Sylwetka Krisa zamigotaa i rozmya si, napicie powstrzymywanych przeze si byo tak wielkie, e deski podogi ulegy wypaczeniu, a przez sufit przebiegy zygzaki pkni. Widok zlodowaciaych cia odbiera ochot doczekania do koca tego magicznego rytuau, ale zamiast prbowa

uciec z sali, skoczyem przed siebie. Nad lini pentagramu jakby mnie roznioso na py; wszystkie moje przepenione energi amulety rozerwao na strzpy, srebrny krzy z acuszkiem rozarzyy si do czerwonoci - ale chwila bezcielesnoci skoczya si, gdy wyldowaem wewntrz wymalowanej krwi gwiazdy. Kris ju zczy rce, midzy jego domi spucho czarne soce i runa ku mnie fala takiego mrozu, e w porwnaniu z ni zwyczajny nieg wydawa si gorcy. Od tak silnych czarw nie uratowaby mnie nawet smoczy ogie, chobym go wypi teraz w czystej postaci. Moja do spocza na rkojeci noa sterczcego z piersi trupa, szarpna go do gry. Zimno. Rzucajc si w rwcych cigna spazmach, nie straciem wiadomoci, ale z powodu przeszywajcych moje ciao byskawic w oczach zamigotay mi jzory czarnego pomienia. Wysane przez sekciarza zaklcie setk ostrzy wpio si we mnie, ale nie mogo pokona znacznie wyszego poziomu energii bijcej od noa i eksplodowao. Kris nie by na to przygotowany. Cisno nim o cian i wbio w beton. W uamku sekundy jego ciao zostao przemroone na wylot, zastyge oczy lepo wpatrzyy si w sufit. Buchajca krew czarnymi strumieniami zamarza na cianie. Wraz ze mierci zaklinacza powietrze nad liniami pentagramu ciemniao, a w sali gwatownie ocieplio si. Z wypaczonych desek podogi buchna gsta para. Podniosem si na czworakach i, niezupenie wiadomy co robi, zaczem przesuwa si do wyjcia. Migna w gowie myl, eby zabra n, ktry wylecia mi z rki, ale zaganiajce mnie tu cinienie opado, a szuka po omacku ostrza w gstniejcej mgle byo ponad moje siy. Szkolne korytarze cigny si bez koca. Betonowe sufity przygniatay, miaem wraenie, e ju le na moich plecach. Nogi nie chciay mnie sucha, na ganek musiaem si wyczoga. Tu cakowicie opadem z si. Usiadem, opierajc si plecami o cian. ywy? ywy. Ale nie na dugo. Nic mnie nie bolao. Zupenie nic. Czuem tylko lekkie pieczenie w przestrzelonym przedwczoraj boku. Podniosem do oczu zlodowacia praw do - palce, zgite, zesztywniay i nie poruszay si. Nawet bez magicznych wysikw poczuem, jak rozprzestrzenia si od rki po caym ciele zimno, jak pkaj zastyge naczynia krwionone. Smoczy ogie te nie znikn, po cichutku rewanowa si za dostarczone memu ciau atrakcje, w boku palio coraz mocniej i mocniej. Energia niedawnego rytuau znacznie przyspieszya rujnujce mnie procesy. Gdybym chocia jeszcze mg zdecydowa, jaki rodzaj mierci wybra - spon czy zamarzn... Ale wyboru nie byo, wic odwinem z opakowania i wrzuciem do ust elatynow kulk. Nie wiem, ile czasu mino, zanim Magister podziaa, ale nie sdz, by zbyt duo - tylko rami zdyo zesztywnie. Zakres dostpnych mi si kilkoma skokami osign swoje maksimum, zaczem zaprowadza porzdek w wewntrznych strumieniach energii. Zimne chorbsko, smoczy ogie, szok z powodu przerwanego rytuau. Problemw byo sporo. A co mona zrobi w cigu piciu minut dziaania narkotyku? Tak naprawd cakiem sporo. ebym tylko wiedzia, czy wybraem waciw drog. Ale krok po kroku ruch wewntrznej energii uporzdkowa si i tak samo krok po kroku traciem czno z otoczeniem, cakowicie zanurzajc si w kierowanie wasnym ciaem. Najprawdopodobniej pod koniec tej operacji zasnem. W kadym razie, w piekle klimat powinien by o wiele cieplejszy. Bardzo na to licz.

You might also like