You are on page 1of 138

ISSN 2080-2633

numer 3/09 wrzesień 2009

bezpłatny kwartalnik fantastyczno-kryminalny

Krzysztof Bugajski
Anna Kleiber
Ałła Zalewska
Jakub Jałowiczor
Tomasz Orlicz
Marcin Rusnak
Anna Porębska
Wstępniak
wstępniak

Drodzy przyjaciele,
czytelnicy oraz wrogo-
wie. Brak tych ostatnich
świadczyłby o pospolito-
ści naszych działań, więc
ich również witam i  po- PUBLICYSTYKA
zdrawiam serdecznie,
dziękując w  tym miej- Adam Cebula - Ujrzane w fusach...................................... 4
scu za uważne patrzenie Natalia Bilska - Czarownik w fantasy historycznej
na ręce. Andrzeja Sapkowskiego..............................................14
Przygotowaliśmy dla Was kolejną fanta- Tomasz Orlicz - Robimy wysiadkę (?).............................20
styczno-kryminalną odsłonę. Szczególnej uwa- Anna Thol - Hardkor 44 - Warszawski Ragnarok? ..24
dze polecam wywiady z  pisarzami: Eugeniu- Katarzyna Suś - Wywiad z Mariuszem
szem Dębskim, Piotrem Wolakiem - autorem Kaszyńskim........................................................................28
„Ośmiornicy” - oraz Mariuszem Kaszyńskim. Tomasz Orlicz - Zapatrzeni w niebo...............................32
Katarzyna Suś - Ośmiornica - Wywiad...........................36
Już lada moment nastąpi najważniejsze wy-
darzenie z podjętych przez QFant inicjatyw: roz-
strzygnięcie konkursu „Horyzonty Wyobraźni”.
GALERIA
Wszystko jest już zapięte na ostatni guzik, głosy
jury rozdane, gala finałowa, która odbędzie się Piotr Antkowiak........................................................................38
w  pięknych wnętrzach Staromiejskiego Domu Darek Zabłocki.........................................................................48
Kultury zbliża się wielkimi krokami. Chciałbym
w imieniu redakcji Qfantu oraz organizatorów
złożyć wszystkim Finalistom serdeczne gratu- LITERATURA
lacje. Pokazaliście, że literaccy wyjadacze nie
mogą czuć się bezpieczni w  swych pieleszach, Krzysztof Bugajski - Łucznik...............................................56
bo po piętach depczą im godni następcy. Anna Kleiber - Obrobić staruszkę...................................60
Uprawianie literatury przypomina podróż Ałła Zalewska - Sceny z życia wampirów.....................68
autostopem - składa się z  dłuższych lub krót- Jakub Jałowiczor - Efekt śnieżnej kuli...........................74
szych etapów wiodących do  celu, choć nie Tomasz Orlicz - Dotknij mnie!!!.........................................86
Marcin Rusnak - DOWNBYLAW - Dziecko Boga..... 102
zawsze najkrótszą drogą. Podczas tej podró-
Anna Porębska - Jedwab.................................................. 114
ży, czekają na  nas nieplanowane przystanki,
przedziwne spotkania z  podobnymi nam za-
paleńcami oraz niezwykłe przygody, których POLECANKI
doświadczamy w  światach kreowanych przez
wyobraźnię. Jest to droga wymagająca deter- Martwe światło...................................................................... 124
minacji, odwagi i  wiary we  własne marzenia. Zabójca czarownic............................................................... 125
Wszyscy uczestnicy konkursu udowodnili, że Anubis...................................................................................... 126
stać ich na wiele i na pewno nie napisali jeszcze Gringo wśród dzikich plemion........................................ 127
swojego ostatniego słowa. Mediapolis.............................................................................. 128
Rydwan bogów..................................................................... 129
Z qfantowym pozdrowieniem Księżyc na wodzie................................................................ 130
Jacek Skowroński ŁUPS !........................................................................................ 131
Ostrze Tyshalle’a.................................................................... 132
Martwy aż do zmroku......................................................... 133
Błękitny Księżyc..................................................................... 134
Córki Graala............................................................................ 136

2 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
medialni
Patroni

QFANT.PL - numer 3/09 3


Adam Cebula

Ujrzane w fusach
publicystyka

Dość regularnie dostaję po głowie od Czytelni- Nie, nie jestem programistą. Komputery spo-
ków za  pisanie o  technicznych bebechach. Już to tkałem już w dość zaawansowanym życiu zawodo-
za uniksy, już to za fotografię – bo na programo- wym. Były to tak naprawdę sterowniki przemysło-
waniu się nie znam a o fotografii, to oni nie chcą we przerobione na tak zwane komputery osobiste.
czytać. Uruchamiało się je z wbudowanym interpreterem
Niestety, nie potrafię powstrzymać się od  pi- języka Basic i  właściwie nic więcej samodzielnie
sania o  szczegółach, co  gorsza technicznych, czę- nie dawało się z  tym zrobić. Można było jeszcze
sto zrozumiałych tylko dla nielicznych. Nie lubię z kasety magnetofonowej wgrać jakieś gry, ewen-
bowiem pisaniny oderwanej od  rzeczywistości. tualnie edytor tekstu.
Ona jednak wymaga tych cholernych szczegółów, W  rzeczywistości, dzięki topornej konstruk-
w których jak wiadomo jakiś diabeł siedzi i złośli- cji, maszynka dawała entuzjaście techniki wielkie
wie z nas rechocze. Wiem z doświadczenia, że jak możliwości. Na przykład przerwania na tym czymś
się bliżej przyjrzeć, to wszystko wygląda inaczej niż chodziły jak żyleta i  można było zastosować we-
na pierwszy rzut oka. Dlatego, jeśli chce się napi- wnętrzny zegar komputera do  czytania licznika
sać coś użytecznego (świadomie unikam słówka w  dokładnie określonych odstępach czasu. Wy-
„prawdziwego”), co  pozwoli nam np. coś przewi- prowadzone na zewnątrz szyny: procesora, danych
dzieć lub czegoś uniknąć, to nie ma zmiłuj, musimy i adresowa, pozwalały na majstrowanie z zewnętrz-
sięgnąć do zębatych kółek, soczewek, tranzystorów nymi urządzeniami.
i innych „flaków” tego świata. Za  pomocą kawałków drutu strzałowego „do-
lutowałem się” do  niej i  wykonałem maszynerię
demonstrującą przejście fazowe. To chyba było
moje szczytowe osiągnięcie programistyczne i in-
formatyczne zarazem. Oczywiście, musiałem grze-
bać na poziomie zawartości rejestrów układu 8255,
który służył za port danych.
Jednak teraz – dzięki temu, że to robiłem – Π
razy drzwi wiem, jak wygląda na  przykład hako-
wanie sprzętu.
A  tak swoją drogą, to nijak nie mogę zrozu-
mieć, dlaczego producent nie dostarcza dokumen-
tacji do  produkowanych przez siebie urządzeń.
Za dawnych czasów do każdego radia i telewizora
był dołączany pełny elektryczny schemat. Całkiem
niedawno rozpakowywałem (całkiem) amerykań-
ski oscyloskop i w pudle była książeczka, która za-
wiera nie tylko schematy ideowe poszczególnych
bloków, lecz także wszystkie informacje serwiso-
we, takie jak przebiegi i napięcia w poszczególnych
punktach układu, oraz rysunki płyt drukowanych,
czyli schematy montażowe.
Otóż, znów techniczny szczegół. Porządny oscy-
loskop trudno zrobić. Łatwo się wyłożyć na  tak
zwanych pojemnościach montażowych. Tu już gra
rolę nawet sposób przycięcia kabelka, jego rodzaj,
długość, nie mówiąc nawet o tym, jak zaprojekto-

4 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Ujrzane w fusach

wano ścieżki na płytce montażowej. Dość niedaw- wypaczenia pierwotnej idei.


no problem ten „wyskoczył” przy płytach głów- Tak więc, Kochany Czytelniku, żyję w  prze-
nych komputera, a tak dokładniej – zaczęto o nim świadczeniu, że ów brak dokumentacji nie ma nic
pisać, bo istniał od samego początku. Oscyloskop, wspólnego z walką konkurencyjną. Poniekąd moż-
tak na  oko, jest bardzo topornym urządzeniem, na się spodziewać, że serwis producenta owych
do czasu jednak, gdy nie zacznie się śrubować jego „chipsetów” w granicach rozsądku udzieli pomocy
parametrów. W tym śrubowaniu pies pogrzebany. każdemu – bywa nawet elektro-amatorowi – gdy-
Dlatego można, ba – trzeba dać odbiorcy pełną by chciał coś z układem zrobić. Więc brak „papie-
dokumentację. On zaś z  pewnością nie wpadnie rów” nie stanowi żadnej zapory dla ewentualnego
na pomysł zmałpowania produktu, bo – o ile nie konkurenta. Owszem, w szukanie danych nie bę-
jest durniem technicznym – będzie wiedział, że owa dzie się bawił przeciętny „naprawiacz”. Nie opłaci
instrukcja działa jak zapis nutowy: wiemy w  jaki mu się to. Ta praktyka, to zwyczajnie naganianie
klawisz w którym momencie uderzyć, jednak tylko klienta do  firmowego serwisu. A  najlepszy i  cał-
bardzo nieliczni potrafią zagrać. Tak więc, jeśli ktoś kiem pewny w  statystycznym sensie rezultat, to
robi dobre oscyloskopy, jest jak porządny muzyk, skrócenie czasu życia urządzenia. Naprawa staje
ma za sobą lata ćwiczeń, wielką wiedzę. Jak muzyk się zbyt uciążliwa, „nieopłacalna” i  trzeba powę-
może każdemu pokazać partyturę, tak on daje peł- drować do sklepu i kupić coś nowego. Celem dzia-
ną dokumentację. Jeśli masz taką szajbę, możesz łań jest nie jakaś obca firma, tylko klient. Jawi mi
sobie w kąciku dydolić na skrzypeczkach póki wy- się to jako szmaciarstwo, a także poczucie własnej
trzymają sąsiedzi, albo składać i nawet sprzedawać bezsilności.
oscyloskopy. Powodzenia! Tak to jakoś dziwnie jest, że od  technologicz-
Zwyczaj ukrywania przed odbiorcą, jak nasz nych dywagacji dochodzi człowiek do  wniosków
wspaniały produkt został zbudowany, był dla mnie socjologicznych czy może nawet psychologicznych.
czymś zaskakującym. Opowieści, jakoby chodziło Producent układów scalonych czuje się na  rynku
o to, by konkurencja nie ściągnęła, w świetle tego, pewnie. Jest pewien swojej wartości i swoich umie-
co dowiedziałem się czy raczej wypraktykowałem, jętności. Bo pokazuje wszystko co i jak. Poniekąd,
wydają się zwyczajną ściemą. Widać to w kontek- jak w bardzo dobrej restauracji, gdzie kucharz robi
ście czegoś, co się zowie czasami właśnie „hakowa- wszystko na oczach klienta. Zaś wytwórca produktu
niem sprzętu”, czasami z angielska i bardziej fine- finalnego najwyraźniej obawia się. Czego? To chy-
zyjnie, ale zwykle jest aktem rozpaczy. Producenta ba sprawa dość złożona. Wystarczy powiedzieć, że
wcięła jakaś kosmiczna czarna dziura, coś trzeba nie ma on niczego oryginalnego do zaoferowania,
koniecznie zrobić, a  nie wiadomo jak, bo  nie ma jest marnym wyrobnikiem, który w głowie ma tyl-
ani skrawka papieru, który sensownie by produkt ko jedno: jak wyszarpać od kogokolwiek możliwie
opisywał. Ano, dostajesz do  łapy coś, zazwyczaj najwięcej grosza. Znaki handlowe i licencje są za-
na początku zupełnie nie wiesz co. Oglądasz sobie słoną dymną. Nie ma niczego oprócz zmowy kliki:
płytkę drukowaną. Zwykle siedzi dziś tam jeden producent-sprzedawca-serwis przeciw klientowi.
układ zwany, mniej więcej „chipset”. Trzeba wgo- Trzyma się to tylko na niewiele wartych umowach.
oglować go w  przeglądarkę albo wleźć po  prostu Nie idą za tym jakieś szczególne umiejętności.
na stronę producenta. Zazwyczaj, mając jaką – taką
elektro-praktykę, po  oznaczeniach szybko go zi- Kiedyś szukałem zakładu zegarmistrzowskiego,
dentyfikujemy. Tamże, na stronach koncernu znaj- który podjąłby się naprawy dość nietypowego, jak
dujemy zazwyczaj specyfikację, pełną techniczną na „owe czasy” zegarka. Była to reklamówka, po-
dokumentację. niekąd pamiątkowa, ale porządna. O tym, że war-
Po kilku dniach dumania spoglądamy na naszą ta zachodu, dowiedziałem się na  końcu. Miałem
płytkę i już widzimy. Co? Że dzielny producent po- jednak podejrzenia, że choć zegarek miał trochę
wielił dokładnie to, co znaleźliśmy w dokumenta- cech jednorazówki, jest dużo porządniejszy. Tym-
cji znalezionej w Internecie. Mogą być jakieś różni- czasem kolejne zakłady odmawiały mi. W końcu
ce, ale zwykle drobne. Zazwyczaj uproszczenia czy trafiłem do machera, który obiecał spróbować, ale

QFANT.PL - numer 3/09 5


Adam Cebula

„bez gwarancji”. Chyba trudno mi się dziwić, że W  pewnym uproszczeniu, miało to działać tak,
chciałem się dowiedzieć, jak ów specjalista zabie- że komputer klient pyta się komputera udostęp-
publicystyka

rze się za robotę. niającego, czy można ten plik przeczytać. Jeśli
– Będę pana zawodu uczyć ?! – wyskoczył nie, maszyna-klient wyświetla komunikat, że do-
na  mnie. Podrapałem się za  uchem i  zabrałem stęp zabroniony i  odmawia wyświetlania pliku.
zegarek. Wylądowałem w  autoryzowanym serwi- Co  oczywiście oznacza, że wystarczy popsuć fa-
sie szwajcarskich zegarków. Tamże pan sam, bez bryczny mechanizm (albo poczekać, aż się sam po-
proszenia, wyjaśnił mi, że to zegarek marki Bosch psuje) i możemy włazić ludziom na ich komputery
(cokolwiek by  to miało znaczyć...) oraz, że jest i czytać wszystko, co dusza zapragnie.
otwierany na pompkę. Na moich oczach przyłożył O zwis szczęki przyprawił mnie stosowany kie-
ową pompkę do  pokrętła, „pompnął” i  otworzył dyś mechanizm szyfrowania dokumentów, który
czasomierz. Od  tamtej pory znoszę do  tego za- był stosowany w  starym Wordzie. A  mianowicie
kładu wszelkie zegarmistrzowskie roboty, zwykle hasło służyło do  tego, by  poinformować Worda,
zresztą wywołując skrzywienia pełne niesmaku. czy wolno wyświetlić plik, czy nie. Jeśli się zgadza-
Bo oni są od ekskluzywnych maszyn, w cenie prze- ło, program wyświetlał tekst. A  jak nie? To nale-
ciętnego samochodu, a nie od ratowania pamiątek żało otworzyć dokument w dowolnym innym edy-
po ZSRR. Ale jeszcze nigdy mnie nie wywalili. Raz torze tekstów. Nie procesorze tekstu, ale prostym
tylko wizyty tam omal nie przypłaciłem zawałem edytorze, takim jak Norton Edytor. No i wówczas
serca. Byłem obsługiwany razem z klientem, który okazywało się, że nie ma żadnego szyfrowania.
przyniósł do wyceny „takie obdrapane cóś”. Jest tylko dziwny nagłówek, a dalej leci dokładnie
– A, Patek, pozakatalogowy – powiedział pan, to, co  chcemy odczytać. Jak wieść gminna niesie,
jak pamiętam z  dokładnością do  amnezji poura- wiodąca firma informatyczna w późniejszych pro-
zowej, i  wymienił cenę. Już wiem, że o  ile prze- duktach poprawiła totalną fuszerkę i  dokumenty
ciętnemu facetowi można bez szkody detonować były naprawdę szyfrowane. Ale radość okazała się
pod nogami petardę 200-gramową, to zwyczajny przedwczesna: zawierały one fragment stałego tek-
liczebnik, wypowiedziany w  kontekście zwyczaj- stu z nagłówka. Czy trzeba tłumaczyć, jak bardzo
nie wyglądającego czasomierza, acz odnoszący się ułatwiało to złamanie hasła?
do konkretnej waluty, może zadziałać jak walnięcie Znajomy admin opowiedział mi o tym, co spę-
cegłą w łeb. Od tamtej pory, zanim wejdę, oglądam dza sens z  powiek jego znajomemu. Znany byk
się, czy nie zbliża się jakaś podejrzana o Patka per- z  szyfrowaniem haseł, wlokący się chyba jeszcze
sona. Ale to jedyna niedogodność. od  win NT ponoć (?) ciągle straszy. Podział ha-
Gdyby kto chciał wiedzieć, jak wygląda napraw- sła na  dwa siedmio-(ośmio-?)znakowe rejestry.
dę dobra firma, to właśnie tak wygląda. Wszystko Otóż, gdy ktoś wpisze hasło o jeden znak dłuższe
robią na oczach klienta, nie nacinają na pojedyncze niż pierwszy rejestr, to program krakujący ma
złotówki. Doskonale wiedzą, że, jak grosz do gro- do  sprawdzenia jakieś 32 kombinacje. Ciekawe
sza – to będą dwa grosze. w jakim czasie dokonuje tego komputer z proceso-
Pomimo tych doświadczeń dość długo trakto- rem 2 GHz? Dla zrozumienia problemu dodam, że
wałem, nazwijmy to, „symbolicznie” lamenty pro- dwa znaki tworzą jakieś 720 kombinacji, 3 kilkana-
gramistów nad rozpowszechnianiem zamkniętego ście tysięcy. Oczywiście, że w sieci mającej kilkuset
oprogramowania. Dostępność kodu? Jak kto raz userów znajdzie się najmniej kilkunastu, którzy
grzebał w  jakimkolwiek programie, to wie, że le- pomimo ostrzeżeń w końcu zrobią coś takiego.
piej nie grzebać. Wydawało mi się to ideologiczne Bodaj jedną z najbardziej bulwersujących przy-
i wydumane. Wszelako ściśle techniczne przygody, gód programistycznych przeżyłem, gdy pewna – jak
być może zrozumiałe jedynie dla speców, z wolna najbardziej profesjonalna – firma, w aplikacji przy-
zaczęły mnie przyprawiać o zwis szczęki. gotowywanej za bardzo grube pieniądze, odmówi-
Dawny admin ostrzegł mnie kiedyś przed sys- ła dopisania funkcji, która zabezpieczałaby przed
temem zabezpieczania plików w  Windowsie, przypadkowym nadpisaniem istniejącego pliku.
w  którym w  ogóle jakieś pliki są udostępnione. Bo... trudne. Prawie zleciałem pod stół z wrażenia.

6 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Ujrzane w fusach

Nie wiem w czym oni to pisali, ale w Delphi spra- wałkami kodu i by mógł skupić się na wycyzelowa-
wa sprowadzała się do  odszukania odpowiedniej niu swej znakomitej procedury, jaka kryje się pod
zakładki i przestawiania „false” na „true”. W C++ przyciskiem...
zaś trzeba było wstukać może nawet całe dziesięć Poniekąd zupełnie inną sprawą jest stałe ulep-
linijek kodu. W  czystym C to nie wiem, bo  nie szanie pakietów biurowych. Działalność, która
umiem, ale wiem w której książce w którym miej- przypomina przeprojektowywaniu łyżki czy widel-
scu i sprawdziłem, że wystarczy wpalcować na głu- ca. No cóż, mamy nowe materiały, możemy wyko-
pa. Działa. nać przyrząd do jedzenia z kompozytu wzmacnia-
Moja wiedza jest kulawa i  niekompletna, ale nego nanorurkami węglowymi, ale po kij?!
pozwala unikać nieszczęść. Na  przykład chcesz Co  nieco jeszcze się zdałoby się zrobić w  edy-
stracić dane z powodu wirusów? Używaj zamknię- torach graficznych. Na przykład mamy kulawe al-
tego oprogramowania. Znajomy po latach przyznał gorytmy usuwania szumów generowanych przez
się, że wtopił w ten sposób zlecenie na kilkadziesiąt matryce aparatów. Nie za  mądrze ciągle działa
tysięcy. No i tak został GNU i GPL. najbanalniejsza i najbardziej podstawowa funkcja
Doświadczenia czy to komputerowe, czy zegar- skalowania obrazów. Tymczasem, pamiętam z  ja-
mistrzowskie doprowadziły mnie do  takiej kon- kim szumem opisywano wprowadzenie do Photo-
kluzji: jeśli nie chcą ci pokazać, jak to robią, choć- shopa „perspektywicznego stempla”. W  GIMP-ie
by otwierają pompką zegarek, to firma jest kiepska, nazywa się to „klonem perspektywy” nie wiem jak
ukrywa okropne niedoróbki i lepiej czym prędzej we  wzorcowym programie graficznym. Gdy tyl-
stamtąd zwiewaj. ko o nim usłyszałem, odkryłem jak zasymulować
Gdyby ten tekst traktować jako opowieść o tym, jego działanie za pomocą tego, co było do tej pory,
że należy stosować oprogramowanie z  otwartymi a po drugie, choć prawie codziennie retuszuję ja-
źródłami, jadać w  dobrych restauracjach, a  złych kieś zdjęcia i zamieszczam je np. razem z artykuła-
unikać, że gazety kłamią, a wszystko w gruncie rze- mi, a więc robię to szumnie mówiąc, profesjonal-
czy wymaga sporo roboty, to szkoda czasu. nie, to nigdy nie użyłem owej niezwykłej funkcji.
Dość już dawno w jednym z pierwszych tekstów, Owszem, pojawiło się kilka wynalazków, które wy-
który opublikowałem w Fahrenheicie, zajmowałem dają mi się potrzebne, np. „łata” (GIMP-e). Jednak
się lamentami nad tym, że szalony, jak się wtedy przydatność tych programów jest właściwie bardzo
wydawało postęp, jest właśnie złudzeniem, swego podobna, tak mniej więcej od 10 lat.
rodzaju fuszerką postępu. Mój niepokój wzbudzi- Według mnie, funkcjonalność pakietów biu-
ło wówczas spostrzeżenie, że wraz z rosnącą kom- rowych spadła na  pysk. A  to dlatego, że przy
plikacją oprogramowania i mocy komputerów, ich ich uruchamianiu trzeba poświęcić kupę czasu
możliwości wcale nie rosną. Owszem zwiększa się na obezwładnianie różnych genialnych pomysłów
objętość np. produkowanych dokumentów, puchnie programistów, czego skutkiem jest psucie wpisywa-
samo oprogramowanie, owszem zwiększa się liczba nego tekstu. Wyobrażacie sobie moją radość, gdy
możliwych do kliknięcia przycisków, lecz w gruncie Open Office po mozolnym wklepywaniu do doku-
rzeczy mamy do czynienia z wodotryskami. mentu numeru konta bankowego, zamienił rado-
Chyba nie do  końca zdawałem sobie wówczas śnie zapis na: coś razy 10 do kilkunastej potęgi?
sprawę z rozmiarów i właściwego kontekstu zjawi- Po  zepsuciu wszystkich znanych mi, szumnie
ska. Owszem, wiedziałem o  tym, że programiści zwanych „procesorów tekstu” (Word był w  oko-
umieszczając przycisk na  oknie programu robią licach wersji 6 całkiem niezły, najlepsza była bo-
to często za  pomocą operacji przeciągnij-upuść daj „dwójka”, a jak pięknie chodził „chi writer”...)
w tak zwanym programie RAD (Rapid Application używam ostatnio do  pisania edytorów prostych.
Development) i że to odbywa się przez „automa- Osobliwie nieszczęsnego „vi”, literówki spraw-
tyczne wygenerowanie”, a  w  rzeczywistości mało dzam za pomocą programu aspell i zachowuję to
inteligentne przekopiowanie całej kupy kodu. Ależ wszystko (to już fanaberia) w kodowaniu iso 8859-
oczywiście, po to są programy RAD, aby uwolnić 2. Dzięki temu mogę prostym przekopiowaniem
programistę od szamotania się z rutynowymi ka- wrzucać tekst na  znajome strony www i  mam

QFANT.PL - numer 3/09 7


Adam Cebula

nadzieję „w razie co” dość prosto go odzyskać. Te ze sobą laptopa, mam w kieszeni dyskietkę, kartę
zachowania, które mogą wydać się wręcz objawa- pamięci, dziś jakiś komputer zawsze się znajdzie.
publicystyka

mi psychozy, są wynikiem doświadczeń. Właśnie Użycie tak zwanych zaawansowanych funkcji


nieoczekiwanej zamiany numeru konta na  zapis procesora tekstu – nie tylko Worda, lecz także ko-
wykładniczy, poprawianiu małych liter na  duże, chanego Open Office'a – w redakcjach, z którymi
osobliwemu zamienianiu wyrazów, radosnemu do- się spotkałem, było traktowane jako błąd. Żadne-
pisywaniu im – zdaniem programu – brakujących go formatowania, czysty tekst, żadnych wyróżnień,
części i  temu podobnych wynalazków. Szczytem a dokument z historią zmian (ja poprawiłem, red-
radości są dokumenty z  osadzonymi innymi do- nacz oprawił, a  tu notatka itd) to już prawdziwa
kumentami (np. rysunek w formacie Corel Draw! katastrofa. Owszem, te sztuczki robią wrażenie,
5.0), których otwarcie wymagałoby owego Corela, dobrze się pisze o tym artykuły, robi się z tego nie-
a czy ktoś wie, gdzie się taki jeszcze uchował? zły materiał na kursy, daje to wrażenie wiedzy, ale
Sprawa z  owymi przyciskami z  menu progra- moja dobra rada: NIGDY TEGO NIE UŻYWAJ.
mów, które dzięki aplikacjom RAD rozrasta się nie- Jeśli w dokumencie ma się znaleźć coś niedruko-
mal w postępie geometrycznym, polega na tym, że walnego, używaj tekstu „zakomentowanego”, sys-
jakkolwiek dodaje się kolejne przyciski, to robi się tem znakomicie sprawdzony w  źródłach progra-
to bez pojęcia, bez pomysłu. To nie jest tak, że pro- mów, czy LaTeX-u. Tam można wrzucić wersje,
gramista dopisuje do obsługi „kliku” jakąś bardzo pomysły i pomsty na współautorów. Dodam, jeśli
użyteczną funkcję. On już od dawna nie za bardzo chcesz porządnie złożyć dokument zgodnie z zasa-
wiedział, co z tym bogactwem zrobić. Tymczasem dami zecerskimi, to LaTeX, Scribus, może Ventu-
mamy taki „trynd”, że co raz ma być Nowa Lepsza ra, ale nie programy biurowe, bo „padają” choćby
Wersja. No więc dodaje się kolejny „klikalny ele- na  justowaniu tekstu, co  z  daleka bije po  oczach.
ment”. Przy odrobinie pomyślunku można by zro- Nie używajmy nigdy bez poprawek kodu html
bić to jak w Linuksie, gdzie do aplikacji dopisuje się wygenerowanego automatycznie z  Worda, trochę
osobne programy współpracujące z  nią i  jak ktoś lepiej jest z  Open Office'm, ale tylko trochę. Li-
chce, może użyć LaTeX-a  do  produkcji partytur terówki poprawiaj, wymuszając sprawdzanie „sło-
albo zapisów partii szachowych, ale wcale nie musi wo po słowie”, system z podkreślaniem wężykami
w nowej, lepszej wersji zaśmiecać sobie dysku tymi w locie może doprowadzić do kompromitujących
wynalazkami. Niestety, nowy patent musi walnąć błędów. Nie używaj automatycznego systemu po-
usera w gębę. Taki wymóg marketingu, trzeba zro- prawy gramatyki. Jeśli nie rozumiesz, co mówisz,
bić tak, aby nie dało się ominąć ulepszeń. I w re- lepiej nic nie pisz.
zultacie psuje się dobry program. Można nasze gdybanie rozszerzyć o ocenę tego
Cała ta filipika trafia z  pewnością do  wąskie- czegoś, co się zowie „suitą biurową”. Arkusz kalku-
go kręgu przekonanych. Znowu, by  to wszystko lacyjny? VisiCalc, zaprojektowany w 1978 w wersji
choć trochę sprowadzić do  rzeczywistości, trzeba na PC, jest do dziś w ruchu u mojego kolegi z pra-
się uciec do technicznych bebechów. Do nudnych cy. Służy do opracowywania danych. Ma jakieś 27
opowieści o technologii, które zwłaszcza humani- kB. Dzięki temu można zapisać program z danymi
stów przyprawiają o dreszcze. na dyskietce 1,44 MB. Jednak nie robi on wykre-
sów jak Excel. Genialnie do  tego nadaje się pro-
Jeśli weźmiemy na tapetę zastosowanie kompu- gram gnuplot. Jest niestety już wielki, kilka MB.
tera jako maszyny do  pisania, to można wywieść Robi to znacznie lepiej niż jakiekolwiek arkusze,
takie spostrzeżenia: wystarcza mi do pisania wła- może z wyjątkiem tzw. „grafiki biznesowej”, która
ściwie dwa malutkie i prościutkie programy. Jakiś, wszelako jest raczej dziedziną plastyki, a  z  opra-
jakikolwiek edytor i aspell. Komplikacja, jeśli jakaś cowaniem danych ma niewiele wspólnego. Gdy-
jest, wynikająca z  użycia dwóch aplikacji zamiast by komuś gnuplot wydał się „sportem ekstremal-
jednej, jest niezauważalna. Natomiast system pisa- nym” – to może być np. Grace. Też za darmo i zrobi
nia w txt daje mi wolność od komputera i oprogra- wszystko co  potrzebne do  habilitacji. Cóż jeszcze
mowania. W praktyce oznacza to, że zamiast wozić tam mamy? PowerPoint i odmiany. Od czasu, gdy

8 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Ujrzane w fusach

na własnej skórze przekonałem się, że prawdopo- jącym w trybie tekstowym. Jeśli chcemy po prostu
dobieństwo uszkodzenia pliku rośnie z  jego roz- zobaczyć dokument, piszemy antiword nazwa_pli-
miarem eksponencjalnie, nie używam. Prezentacje ku. Jeśli jesteśmy bardziej wybredni i chcemy skon-
wykonuję w  html-u. Zawsze jest jakiś komputer wertować plik np. „fusy0.doc” do pliku .pdf o wy-
z przeglądarką internetową. Jeśli coś mi się zawali, miarach kartki A4 piszemy (trochę to na  przełaj,
to w przypadku prezentacji przygotowanej w tym ale „u mnie działa”) antiword -a a4 -m 8859-2.txt
języku prawdopodobieństwo, że cokolwiek poka- fusy0.doc > fusy0.pdf
żę rośnie eksponencjalnie z jej rozmiarem. Dodam Skoro jest program, to znaczy, że jest realny
do  tego całkowite panowanie nad formatem za- problem „popsutych plików” i popsutego oprogra-
mieszczanych materiałów, dzięki czemu mogę np. mowania. Nie jest to więc tylko fanaberia czy ide-
zamieszczać duże rysunki w formacie .png w bez- ologiczny wymysł, ale praktyczne doświadczenie.
stratnej kompresji. Co  powiecie na  plik graficzny A skoro zepsuto, to nie ma postępu.
z dużą liczbą szczegółów, np. zeskanowany maszy- Można przedstawić to jeszcze inaczej: nie moż-
nopis o rozmiarze 2000x1400 pikseli i „wadze” ok. na mylić komplikacji z  postępem. Jeśli porówna-
100 kB? Owszem, jest mniej możliwości zamiesz- my świecę z żarówką, to stwierdzimy, że np. świeca
czania wodotrysków, za to mamy absolutne pano- składa się z  dwóch elementów: wosku (parafiny)
wanie nad nawigacją, w  tym sztuczki typu mapy i  knota. Żarówka w  przybliżeniu to bańka, dwa
obrazu czy sekwencyjne wyświetlanie. Co  jeszcze wyprowadzenia i  skrętka z  wolframu. Owszem,
daje nam pomysł typu suita? Bazy danych dla po- jest bardziej złożona niż świeca, ale jeśli porówna-
czątkujących. Lepiej przysiąść nad książką niż my ją z lampą naftową, to trudno się będzie zde-
używać. Mamy namiastki grafiki wektorowej, na- cydować, które urządzenie ma więcej częściej i jest
miastki grafiki ilustracyjnej. Zbiór programów bardziej skomplikowane. Tymczasem funkcjonal-
prawie tak dobrych jak inne programy pierwowzo- ność żarówki jest bezdyskusyjna, może świecić np.
ry. Z naciskiem na prawie. pod wodą, świeci jaśniej, można ją zapalać i gasić
Jaka jest konkluzja? Komputer jako maszyna tak łatwo, że da się to wykorzystać do  sygnaliza-
do  pisania dawno temu był znakomity i  dawno
już znakomicie go oprogramowano. Współcześnie
występująca „Suita biurowa” szykuje na użytkow-
nika szereg pułapek. W najlepszym razie ma sze-
reg funkcji, o których trzeba wiedzieć, że nie wol-
no ich używać. Oprogramowanie, które ma służyć
do szybkiego wyprodukowania tekstu w biurowej
jakości, działa prawie tak dobrze jak na początku,
o ile obezwładni się różne systemy auto-poprawia-
nia i auto-formatowania. Da się, choć było lepiej,
choć są schody z  kompatybilnością wstecz i  po-
między wersjami tego samego programu. Choć
komplikacja spowodowała absurdalny wzrost wy-
magań w stosunku do mocy obliczeniowej kompu-
tera, choć żal tego jak było. To co  dodano, budzi
moje zdziwienie. Po kij?!
Tak na marginesie, jak dla mnie, doskonały jest
konwerter plików Worda antiword. Niestety, nie
ma wersji na Windowsy. W dystrybucjach Linuk-
sa jest zawarty w pakietach oprogramowania (np.
Fedora 9), tak że możemy go zainstalować standar-
dowym programem (choćby rpm). Pozwala np..
czytać dokumenty Worda na  komputerze pracu-

QFANT.PL - numer 3/09 9


Adam Cebula

cji, co  w  przypadku świecy jest niemożliwe. To, nie wyeliminowała całkowicie pracę ludzi i pozwo-
że żarówka jest taka dobra, nie ma nic wspólnego liła na zastosowanie nadzwyczajnie zminiaturyzo-
publicystyka

ze złożonością, to po prostu dobry pomysł. wanych elementów.


W  informatyce postępem są pomysły pozwa- Można dywagować, czy technologia układów
lające zapanować nad złożonością: funkcje, klasy, hybrydowych i układów scalonych to kolejne wcie-
dziedziczenie. Pomysłem są maszyny wirtualne. lenia pomysłu Eislera, ale pewne jest, że są jak stół.
Niestety, jeśli służą one tylko do niwelowania skut- Przy całej swej genialności wszystkie te rozwiąza-
ków braku pomysłów, gdy np. dostaliśmy zabaw- nia mają jedną zasadniczą wadę: produkt musi być
kę w postaci języka programowania C# i strzelimy płaski. W pewnym momencie zaczynają się jednak
w niej kolejny edytor tekstu, to jest to kręcenie się schody z prowadzeniem połączeń. Spróbujcie po-
wokół własnego ogona. stawić na  kartce kilkanaście punktów i  połączyć
Ale za  to mamy szalony rozwój elektroniki... je nieprzecinającymi się liniami, a  zobaczycie,
A jako kontrapunkt chciałbym dodać, że w grud- o co chodzi. Do tego liczba elementów, jakie chce-
niu (7–19 grudnia za Wikipedią) 1972 roku odbyła my upakować, wyznacza wymiary powierzchni.
się ostatnia, szósta wyprawa Apollo 17 na Księżyc. No i na przykład trafiamy na fizyczne ograniczenie
Wyrosło już całe pokolenie ludzi, dla których czasy prędkości procesora: sygnały nie chcą biec szybciej
lotów do naszego satelity to coś, jak historia o od- niż światło, co  przy gigahertzowym taktowaniu
kryciu Ameryki. Są tacy, którzy ciągle się dziwią, daje mocne ograniczenie na  „ekonomiczny” wy-
dlaczego się skończyło? A  ponieważ było to tak miar płytki.
dawno, niektórzy nawet sądzą, że to wszystko było Montaż objętościowy w różnych wariantach sto-
mistyfikacją. sowano już dawno i czasami stosuje się go do dziś.
Jak dla mnie, szalony rozwój elektroniki, różne Ale, jakby nie ruszyło z miejsca. Metoda dziś jest
suity biurowe i  szlaban na  wyprawy księżycowe chyba znacznie rzadziej stosowana niż te 30 lat
dobrze się ze  sobą łączą. Czy można powiedzieć, temu. Jednym z  powodów jest to, że programy
że technologia produkcji układów scalonych jedzie do projektowania obwodów obsługują tylko płytki.
na tym, co wymyślono w latach 60-tych ubiegłego Kiedy trzeba zrobić przejście z jednej na drugą – to
wieku? A kto mi zabroni? Fotolitografia na ultra- jest właśnie jeden ze  sposobów upakowania ele-
fiolecie, CMOS, krzem. „Nic się nie zmieniło”. mentów w objętości – wymagana jest pracochłon-
Bodaj jeden z bardziej niepokojących objawów: na interwencja człowieka. Pracochłonna w stosun-
„płaszczakowatość” elektroniki. Bo jest technologia ku do  władowania wszystkiego na  jedną płytkę,
montażu na laminacie miedziowym. Wedle infor- bo  wówczas program potrafi sam automatycznie
macji krążących w sieci (np. Elektronika Praktycz- wygenerować rysunek druku.
na) wynaleziona przez wiedeńczyka (?) Paula Eisle- Inne zjawisko: elektronika „usiadła” na  krze-
ra – nielegalnego emigranta, który w  1936 roku mie. Materiał ten jest znakomity, ale do standardo-
żeby przeżyć zbudował tą metodą radio i zapewne wych zastosowań. Ograniczenie temperatury pra-
bez powodzenia próbował je sprzedać. W 1941 r. cy do 125, maks. 200 stopni dla struktur od dawna
miał on za 1 funta sprzedać prawa do wszystkich stwarza problemy np. w energoelektronice. Znane
swoich patentów. W  1943 r. technologię druku są materiały z  tak zwaną szeroką przerwą ener-
zastosowano do  produkcji zapalników zbliżenio- getyczną, które dałyby się rozgrzać jako półprze-
wych (data za portalem firmy Wojart) w pociskach wodniki do  ok. 700 stopni Celsjusza. Słyszy się
przeciwlotniczych. Była to jedyna metoda na  po- o węgliku krzemu (wcześniej o diamencie). No i...
prowadzenie połączeń elektrycznych. Żadne oka- Owszem, podobno już gdzieś są diody mocy i tyle.
blowanie nie wytrzyma przyspieszeń podczas wy- Jak powiedziała znajoma pani doktor, która
strzeliwania. Pomysł genialny. Być może to właśnie uczestniczyła w  bardzo międzynarodowej konfe-
on uchronił ludność Londynu przed uderzeniami rencji poświęconej temu problemowi „to wygląda
wielu V1. Współcześnie ta metoda umożliwia ma- zabawnie”. „To”, czyli rozwiązywanie problemów
sową produkcję, z  użyciem automatów. Odmiana z nowym materiałem. Zabawnie, bo inżynierowie
nazwana montażem powierzchniowym praktycz- powielają metody, które sprawdziły się w stosunku

10 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Ujrzane w fusach

do krzemu. Nie mając za bardzo pojęcia o fizyce, zwraca się uwagę, że prąd do  ładowania akumu-
majstrują na  oślep. Przypomina to trochę próby latorów także trzeba wyprodukować i  to nie ko-
uprawy glonów morskich przez rolników. Tak to niecznie ekologicznie. To już inna para kaloszy, ja
wygląda, jakby wypuścić w morze dyrektora pege- od siebie dodam, że sprawność zespołu akumula-
eru (było dawno coś takiego) bo był specem od ko- tor–ładowarka nie jest imponująca, jak to mierzy-
niczyny. łem to ponad połowa energii ogrzewa świat.
Współczesne pomysły na rozwój przypominają Gdzieś na  pograniczu wojny z  CO2 i  nafto-
trochę wizje Warszawy w roku 2000. Starsi pamię- wymi szantażami są np. samochody na  sprężone
tają taki temat w pierwszych klasach szkoły pod- powietrze. Konstrukcja, którą wymyślił ok. 1870
stawowej. Zazwyczaj należało coś narysować. Więc r. Ludwik Mękarski (ur. 1843, zm. 1923), francu-
wszyscy mają prywatne helikoptery i  sobie nimi ski konstruktor polskiego pochodzenia. Była ona
latają. Idziemy radośnie tym torem z  dziecięcym długo stosowana w  kopalniach zagrożonych wy-
uśmiecham na twarzy. Tworzymy zgodnie z prostą buchem. Współczesne samochody, które się ofe-
zasadą: nic nowego, tak samo, tylko bardziej. No ruje już w sklepach, przejadą na „pełnych butlach”
więc... komplikacja komplikacji. Jeden z  najbar- nawet ok. 300 km. Ale bynajmniej nie to jest za-
dziej efektownych „wynalazków” naszych czasów sadnicza zaleta rozwiązania, choć elektryczniaki
– telefon komórkowy – jest dość toporną chimerą. pokonują na  jednym ładowaniu zaledwie do  100
Posklejaniem radiotelefonu z komputerem. A kom- km. Ważniejsze jest coś innego: trwałość. Akumu-
puter to także taki ulepek, posklejanie odtwarzacza latory litowo-jonowe wytrzymują jakieś 1000 ła-
CD, modemu ze starym pecetem, w którym nawet dowań. Litościwie szacując, obawiam się. Patrząc
twarde dyski były łączone poprzez karty multi IO. na doświadczenia z bateryjkami np. do kompute-
Jeśli miałbym to przełożyć na rozwój źródeł świa- rów, po cyklu 300-400 ładowań pojemność spada
tła, to bynajmniej nie zastąpiono świecy żarówką. o jakieś 15 %. Producenci szacują, że na komple-
Zbudowano ogromny żyrandol z setką świec. A te- cie ogniw przejedzie się jakieś 160 tys. km. Moim
lefon komórkowy, to żyrandol na wózeczku. zdaniem można liczyć na jakieś 100 tys., po czym
trzeba wybulić pewnie z  połowę wartości bryki.
Zabawne jest ogromne przywiązanie do istnie- Pewnie gdzieś po 60. tysiącu zaczniemy odczuwać
jących systemów. Wyraźnie to widać, gdy spojrzy- efekt zmniejszania się pojemności akumulatorów.
my sobie na to, co się dzieje np., gdy ludzie pró- Po  jakichś pięciu latach, gdyby samochód nawet
bują sobie radzić z (chyba wymyślonym) efektem stał na kołkach, i tak ogniwa będą do wymiany.
cieplarnianym. Pomysł? Biopaliwa. Znaczy jeździ- Pojazdy i urządzenia na sprężone powietrze jeź-
my na oleju do smażenia placków i frytek. Podob- dziły, pracowały dziesiątki lat. Mogę dodać, że mój
no daje się, Polacy ponoć już to robią. Jako metoda ulubiony silnik Stirlinga w tej konkurencji można
kombinowania, to chyba dobre. Ale do kombino- szacować na  jakieś 800 tys. bez przeglądu, co  nie
wania. Dlaczego nie sięgnąć po rozwiązania rady- oznacza, że wytrzyma w sumie milionów kilome-
kalnie rozwiązujące problem? Na przykład do sil- trów, po remontach w stopniu komplikacji takiej,
nika pastora Stirlinga? Nie, bo  ... za  egzotyczny? jak wymiana pierścieni w silniku spalinowym.
Bo, jak znam polskich majsterklepków, pojazdy Trudno mi się pozbyć wrażenia, że pęd do elek-
jeździłyby na  śmieciach zgrabionych z  pobocza. trycznego autka ma swe podłoże w dziecięcych do-
Otóż z nieznanych mi powodów lansuje się pomysł świadczeniach z samochodzikami na bateryjki.
– moim zdaniem to techniczna katastrofa – samo- Może jeszcze jedna historyjka od  czapy, która
chodu elektrycznego lub hybrydy elektryczno-spa- jest spoglądaniem na  szczególiki. Skoro o  efekcie
linowej, czyli chimery. Entuzjastom rozwiązania cieplarnianym mowa: jak działa szklarnia? Ach...
chciałbym zwrócić uwagę, że pies jest pogrzebany wysokoenergetyczne promieniowanie Słońca, któ-
zupełnie gdzie indziej niż „piszą” w gazetach. For- re ma maksimum w okolicy światła żółto-zielone-
ma czasu przeszłego dokonanego typu „napisano” go, bez przeszkód jest przepuszczane przez szyby.
jest tu chyba wyjątkowo nieuzasadniona: napisali, Rośliny i  ziemia pochłaniają je i  nagrzewają się,
piszą pewnie nawet w tej chwili i będą pisać. Tamże lecz do temperatur znacznie niższych, kilkanaście

QFANT.PL - numer 3/09 11


Adam Cebula

stopni Celsjusza. Emitują więc długofalowe nisko- się: „fuszerka”. Dziadostwo. Z jednej strony to zwy-
energetyczne (pamiętamy że „e równa się ha razy czajne niedoróbki, z drugiej – „bezmyślny postęp”,
publicystyka

ni”?) promieniowanie, które szyby odbijają z  po- zmiany dla zmian, owczy pęd do  komplikowania
wrotem... A guzik. Z miasta(ście), a... No właśnie, wszystkiego, bez zastanowienia czy końcowy pro-
ja, ze  wsi wam powiem, jak jest naprawdę. Ten dukt do czegokolwiek się przyda.
efekt, który się tak ładnie tłumaczy, to jakieś kilka Fuszerka w  dziedzinie informatyki osiągnęła
procent cieplnej mocy szklani. W  rzeczywistości taki poziom, że część userów nie mogła już z nią
chodzi o to, aby wiatr nie dmuchał. W tych tem- wytrzymać. Tak powstał Linux. Tymczasem „za-
peraturach i w warunkach ziemskiej atmosfery, to wodowe oprogramowanie” zajęło się zagospodaro-
zasadnicze zjawisko odpowiedzialne za  transport waniem usera, który jest inteligentny inaczej i np.
ciepła. Z  tego powodu możemy sobie pomalo- wymaga językowego suportu. Ten trend w branży
wać kaloryfer na biało. Decyduje unoszenie, ruch obuwniczej wyraził się powstaniem butów z rzepa-
powietrza, nieważne czy to konwekcja, czy zefir- mi dla sznurówek. Już więcej nie trzeba się uczyć
ki. Kolejne zjawisko potężnie przenoszące ciepło, węzłów.
to parowanie. Szklarnia blokuje je utrzymując Kiedyś w Linux News dla żartu opublikowałem
we  wnętrzu wysoką względną wilgotność powie- filipikę przeciw GUI-wi, czyli graficznemu inter-
trza. Gdy temperatura na zewnątrz opada, możemy fejsowi użytkownika. Postawiłem zarzut ciężkiego
zaobserwować na  szybach czy folii skraplanie się kalibru, mianowicie, że producenci implementują
wody, które wiąże się z wydzielaniem wielkiej ilości userom dysfunkcję. Za  DOS-a  (o  Uniksach nie
ciepła parowania. To są zasadnicze zjawiska. Zapa- wspominając) potrafili wpisywać bezbłędnie za-
miętaj sobie Czytelniku: moc przenoszona przez równo polecenia, jak i ścieżki dostępu do katalogów.
promieniowanie jest proporcjonalna do  czwartej I owszem, wiem jeszcze, co się znajduje w katalogu
potęgi temperatury (w skali bezwzględnej). Dlate- /usr/bin czy gdzie szukać logów. Ale sprawdziłem
go w naszych warunkach nie gra ono zauważalnej np. na  studentach, wychowani na  systemach gra-
roli. A, żeby dowalić jeszcze do  pieca efektu cie- ficznych już nie wpiszą żadnego polecenia, a  wy-
plarnianego: jeśli dodamy do  powietrza choćby myślenie, jak powinno wyglądać (po cholerę pisu-
CO2, ale wystarczy pary wodnej, to oczywiście jemy -o nazwa_pliku?), jest po prostu niemożliwe.
stanie się ono bardziej czarne dla zakresu dalekiej Wniosek jest taki, że o ile zapomnimy, jak się wiąże
cieplnej podczerwieni. A to oznacza, że nie tylko sznurówki, to technika nam pomoże w rozwiąza-
łatwiej pochłania promieniowanie cieplne ziemi, niu tego problemu. Niestety, prawie na pewno nie
samo się przy tym ogrzewając, dokładnie w  tym będzie to tak skuteczne, jak porządny węzeł.
samym stopniu zwiększa możliwość wypromienio- Poszczególne dziedziny mają tendencję
wania tego ciepła, np. w kosmos. do „osiadania, na laurach”. Zdaje mi się, że wiedza
Po co to napisałem? To kolejna ilustracja tego, nabiera trochę charakteru magii – tak jak nikt nie
co  wynika z  przyglądania się technicznym fla- zastanawia się, dlaczego takie zaklęcie, tak nikt się
kom. Dlaczego nikt nie napisze, że zadaniem szyb nie dziwi, że montaż musi był płaski. To jest poza
w szklarni jest przede wszystkim to, żeby nie wiało? wszelką dyskusją – zmiany mogą dotyczyć tyl-
Bo... ja kto brzmi?! Przecież to oczywiste! A wykład ko tego, jak wiele się upchnie. Tak na marginesie,
o promieniowaniu, to ho, ho! zastopowanie montażu objętościowego jest chyba
Czas na  jakieś podsumowanie. Jaka jest nasza pokłosiem kiepskich postępów matematyki.
rzeczywistość oglądana poprzez techniczne fusy, Dlaczego wstrzymano wyprawy na  Księżyc?
bebechy i  inne śmieci? Jadąc od  początku, wyła- Wbrew różnym teoriom spiskowym, sprawa jest
zi fasadowość choćby takiego „haj–techu”. Mamy prosta: obciachano NASA fundusze. Niewielkie,
kilku producentów, którzy coś potrafią, i całą resz- jeśli porównamy je z  kasą wydawaną na  wojsko.
tę strojących się w  piórka wysokich technologii. To tylko najbardziej spektakularne zabranie kasy.
Widać to właśnie po tym, że ukrywają, co siedzi Mniej więcej w  tym czasie na  całym świecie za-
w ich wyrobach. Postęp w informatyce jest w lwiej częto stopować pieniądze na  badania, zwłaszcza
części udawany. Dominuje coś, co w Polsce nazywa na tak zwane badania podstawowe. Gdyby ktoś po-

12 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Ujrzane w fusach

wiedział, że przecież Unia wybudowała sobie cał- Dla mnie fantastyka zawsze była bardziej
kiem niedawno zderzacz za  jakieś – jak wyczyta- ostrzeganiem przed tym, co złego może się nieba-
łem na stronach projektu – 5 mld. CHF (inne dane wem zdarzyć, niż wesołą futurologią zajmującą się
ok. 10 mld. dolarów), to warto sobie porównać to szczęśliwym rozwojem ludzkości. Tak więc patrze-
z  wrzuconymi lekką rączką na  oko 5 bilionami $ nie w fusy i bebechy – bliskie starogreckim wróż-
w ratowanie systemu bankowego. kom i  Cygankom – jest jej nieodłączną częścią.
Owszem, postęp się dokonuje, ale niejako wbrew. Co można powiedzieć na koniec? Wciąż wydaje się
Czemu? To już temat do następnych dywagacji, ale nam, że postęp jest nieodłączną cechą ludzkości.
jeśli mamy jakieś szlachetne przedsięwzięcie, to Tymczasem...
mimo jego ochoczej realizacji, bądźmy dobrej my- Andrzej Drzewiński napisał kiedyś takie opo-
śli: postęp w końcu i z nim da sobie radę. W na- wiadanie: w pewnym mieście urodził się chłopiec,
szym świecie dopuszczamy rozwój wedle recepty, który jako nastolatek zaczął sprawiać kłopoty. Jak
tak samo, tylko bardziej. Bo zmiany – zwłaszcza te to nastolatek. Zachciało mu się zobaczyć, co  jest
nieoczekiwane – są dla nas zabójcze. za przełęczą, która wznosiła się nad miastem. Było
Z  jakichś powodów wiedza w  tym świecie, ta to bardzo niepokojące dla mieszkańców, z których
tak zwana prawdziwa, a dokładniej model rzeczy- nikt nigdy nie miał takich pomysłów. Któregoś
wistości pozwalający przewidzieć wyniki ekspery- dnia, gdy był już dość duży, ruszył w góry i dotarł
mentu, jest nam wroga. Wiedza powinna być np. na  przełęcz. Zobaczył w  dole prawie identyczne
medialna. To ważniejsze niż żeby była prawdziwa. miasto, zaś naprzeciw siebie młodego człowieka.
I dlatego opis działania szklarni musi być zgodny Ten spojrzał na jego miasto, jemu w twarz, następ-
z  obowiązującym gazetowym „tryndem”. Bo, je- nie odwrócił się i ruszył w dół. Nasz bohater zrobił
śli ludność dowie się, jak jest, to odwróci się np. tak samo. I nigdy więcej nie wrócił na przełęcz. Ja-
od naszego elektrycznego autka... koś tak to szło, opowiadam z pamięci.

QFANT.PL - numer 3/09 13


Natalia Bilska
Czarownik w fantasy historycznej
Andrzeja Sapkowskiego
publicystyka

Historyczna fantasy próbuje pogodzić dwa, otrzymują wiele ważnych informacji, dotyczących
wydawałoby się, skrajnie różne i  nieprzystawalne przede wszystkim poglądów interlokutora i  jego
porządki: historyczny i magiczny (baśniowy), nic „zawodowych” zainteresowań. Uczelnie różnią
więc dziwnego, że w powieściach tego rodzaju nie- się bowiem od siebie nie tylko atmosferą czy po-
mal zawsze pojawiają się bohaterowie posługujący ziomem nauczania, specjalizują się także w nieco
się magią. Należą oni bowiem do obu porządków, odmiennych dziedzinach magii. Krążą o nich roz-
dzięki czemu stanowią łącznik między nimi. Ich maite opinie i plotki. Zdarza się, że czarownik nie
obecność ma uzasadnienie historyczne, ponieważ tylko kończy uniwersytet (lub nawet kilka), ale zo-
niektóre dziedziny magii naprawdę wykładano staje tam później w charakterze wykładowcy.
na uniwersytetach, babki-zielarki znały się na lecz-
niczych i trujących roślinach, a domniemane cza- Uprawianie innych zawodów, między innymi
rownice rzeczywiście płonęły na stosach. Z drugiej lekarza-chirurga i  aptekarza, również ściśle wiąże
zaś strony magowie i wiedźmy to bohaterowie wie- się z działalnością magiczną. Chirurg jest „podej-
lu bajek i baśni, a także postacie najbardziej chyba rzany”, ponieważ wykonuje czynności zwyczajo-
typowe dla powieści fantasy we wszystkich jej od- wo pozostawiane katom i  balwierzom – medycy
mianach. Ponieważ magia jest fundamentem świa- uniwersyteccy „nie zniżają się nawet do  fleboto-
tów fantasy, obecność adeptów sztuk tajemnych mii, z własnych katedr chwalonej jako remedium
staje się koniecznością fabularną. Zauważalne jest, na  wszystko .” (1) Natomiast lekarze znający się
że czarownica i jej męski konfrater często odgry- na magii bynajmniej nie stronią od chirurgii i by-
wają w  literaturze nieco inne role, pełnią różne wają w  tej dziedzinie wybitnymi specjalistami.
funkcje i patrzą na rzeczywistość z odmiennej per- Główny bohater powieści Sapkowskiego, Reinmar
spektywy. Dlatego po próbie analizy postaci wiedź- z Bielawy, także zna się i na medycynie, i na magii,
my („Qfant” nr 2), przychodzi kolej na czarownika, potrafi więc wzmacniać działanie niektórych leków
wykształconego na uniwersytecie mieszkańca qu- przy pomocy zaklęcia. Podczas jednej z  operacji
asi-średniowiecznego miasta. życie pacjenta ratuje tak zwany „czar Alkmeny”,
który pozwala w jednej chwili zasklepić wszystkie
Zawód: mag? naczynia i  zatamować krwawienie. Takich sposo-
bów jest o wiele więcej.
Czarownik, w  przeciwieństwie do  czarowni-
cy, wiedzę zdobywa na  uniwersytetach, jest więc Podobnie jak chirurdzy, aptekarze zawsze znają
człowiekiem gruntownie wykształconym. Posia- się na magii, chociaż ich umiejętności ogranicza-
da pewne wrodzone predyspozycje magiczne, ale ją się często do  przygotowywania i  sprzedawania
umiejętności te zostają wzmocnione i wyszlifowa- innym czarownikom potrzebnych im leków o nie-
ne dopiero podczas nauki w szkole wyższej. W Try- zwykłych właściwościach. Nie każdy klient może
logii husyckiej mówi się o wielu ośrodkach uniwer- kupić takie produkty. Aptekarze są ostrożni i  do-
syteckich znanych z wykładania sztuk tajemnych, piero po usłyszeniu właściwego hasła udostępnia-
między innymi o Pradze, Bolonii, Padwie czy hisz- ją magiczne ingrediencje, za  posiadanie których
pańskim Alumbrados. Magowie mocno podkre- łatwo mogliby trafić na  stos. Hasło brzmi Visita
ślają związek ze swoimi macierzystymi uczelniami. Inferiora Terrae – jest to rozwinięcie pierwszych
Gdy spotykają się z innymi, nieznanymi im dotąd liter tajemnej formuły alchemików (V.I.T.R.I.O.L.),
czarownikami, zwykle zaraz po  prezentacji imie- mającej ponoć związek z legendarnym kamieniem
nia i nazwiska wymieniają nazwy szkół wyższych, filozoficznym i z procesem przemiany nieszlachet-
które ukończyli. Pozwala to na  uniknięcie niepo- nych metali w szlachetne. (2) Hasło to używane jest
trzebnych pytań. Rozmówcy na  samym wstępie także w innych sytuacjach. Dzięki niemu czarow-

14 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Czarownik w fantasy historycznej Andrzeja Sapkowskiego

nicy wzajemnie się rozpoznają, mogą załatwić wie- tek, szef husyckiego wywiadu, czy nawet Prokop
le spraw, a poza tym wiedzą, kto zasługuje na za- Goły, dowódca Taboru, nieraz proszą Reynevana
ufanie, a kto nie. o magomedyczną pomoc.

Czarownik a reszta społeczeństwa Magiem nie gardzi się tak jak wiejską czarow-
nicą, jest to bowiem człowiek wykształcony, oby-
Magowie mieszkają albo w  pojedynkę, albo ty w  świecie i  elastyczny, potrafiący odnaleźć się
w niewielkich grupach. Nie mają oficjalnego przy- w niemal każdej sytuacji. Bywa bardzo przydatny,
wódcy, a  jednak czują się wspólnotą. Pomagają ale mimo to uważa się go za potencjalnego wroga,
sobie w  trudnych momentach, wymieniają do- wymagającego stałej kontroli. Ludzie pozostający
świadczeniami, prowadzą korespondencję, przy- przy władzy często, wbrew własnym zarządzeniom,
jeżdżają na  konsultacje i  udzielają porad zawo- korzystają z usług magów, piją mikstury zabezpie-
dowych. Środowisko magów w  dużym stopniu czające przed trucizną, noszą amulety i, dzięki ma-
przypomina środowisko akademickie. Nie istnieje gicznym umiejętnościom swoich podopiecznych,
żaden centralny zarząd, niektórzy czarownicy cie- zyskują przewagę nad wrogami. Gdy jednak po-
szą się jednak większym szacunkiem niż inni, więc czują się zagrożeni albo gdy działania czarownika
ich zdanie ma większe znaczenie. Prestiżu dodaje nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, bez waha-
nie tylko wiedza i umiejętności, ale także zaawan- nia skazują go na śmierć lub przekazują w ręce in-
sowany wiek świadczący o tym, że dany mag od- kwizytorów. Prawo stoi wtedy po ich stronie. Mag
znacza się niesamowitym sprytem, który pozwolił to przecież heretyk i sługa szatana, więc zamordo-
mu wyjść cało z  niejednej opresji i  przeżyć wiele wanie go nie jest przestępstwem, lecz powodem
lat w  wyjątkowo niesprzyjających warunkach. To do dumy.
spostrzeżenie naprowadza nas na kolejny problem,
czyli na status czarownika, na jego pozycję w qu- Status czarownika w Trylogii husyckiej określić
asi-średniowiecznym społeczeństwie wykreowa- można jako wyjątkowo niestabilny. Człowiek para-
nym przez Sapkowskiego. jący się magią budzi strach i odrazę, a jednocześnie
szacunek, pomaga mu się zdobyć wykształcenie,
Uprawianie czarów jest potępiane zarówno przez wykorzystuje jego wiedzę, ale gdy przestaje słuchać
katolików, jak i przez husytów. Magów traktuje się poleceń protektora i  zaczyna działać na  własną
więc, przynajmniej oficjalnie, na równi z heretyka- rękę, szkaluje się go i zabija. Mag wykonuje ważne
mi, a  w  przypadku dekonspiracji poddaje się ich zawody, bywa chirurgiem, aptekarzem, naukow-
torturom i  zabija na  stosie. Jednocześnie władze cem, ale musi ukrywać swoje umiejętności, żeby
państwowe i kościelne doskonale zdają sobie sprawę nie trafić do więzienia. Wiele tu sprzeczności. Pew-
z tego, że uniwersytety propagują nauczanie magii, ne jest tylko to, że w „normalnym” społeczeństwie
rozumianej jako rozszerzenie i uzupełnienie nauk nie ma miejsca dla osób posługujących się czarami,
przyrodniczych. Nie ma mowy o  organizowaniu funkcjonują oni na marginesie, czasem tylko znaj-
z tego powodu nagonki na wykładowców-czarow- dując dla siebie półoficjalne, społeczne nisze. Prze-
ników czy na studentów uczęszczających na ich wy- wagę maga stanowi płeć: mężczyźnie jest o  wiele
kłady, wszyscy działają więc chyba za cichym przy- łatwiej niż kobiecie przetrwać w średniowiecznych
zwoleniem władz. Prawdopodobnie niektóre kraje, realiach, nawet jeżeli zajmuje się alchemią lub od-
jak chociażby Hiszpania czy Polska, mają liberalne prawia nocami tajemne rytuały.
nastawianie do kwestii magii, inne zaś traktują ją
bardziej surowo. Jednak nawet w  opanowanych Mieszczuch
przez husytów Czechach i na rządzonym przez bi-
skupa Konrada Śląsku oficjalne prawo nie zawsze Niektórzy magowie wybierają niepewny los do-
idzie w parze z rzeczywistymi działaniami. Biskup, radcy bogatego rycerza lub dostojnika kościelnego
który z urzędu potępia magię, prywatnie korzysta - ich domem staje się wtedy odosobniony zamek
z usług czarownika Birkarta von Grellenort, a Flu- lub inna, możnowładcza siedziba. Większość de-

QFANT.PL - numer 3/09 15


Natalia Bilska

cyduje się jednak na  swobodne życie na  terenie jednak przewagi nad innymi ludźmi, ponieważ stoi
miasta. Dzieje się tak z kilku istotnych powodów. za  nimi zorganizowany system społeczny, z  któ-
publicystyka

W mieście łatwiej znaleźć kryjówkę, jednocześnie rym trudno walczyć, a jeszcze trudniej go obalić.
wygodną i  zapewniającą bezpieczeństwo. Mag Magia, wraz ze związanymi z nią istotami, powoli
potrzebuje pracowni i, w przeciwieństwie do cza- odchodzi w przeszłość, jej czas mija. Nie bez po-
rownicy, uzależniony jest od  wielu przedmiotów, wodu tak często z  ust czarownic i  czarowników
od swoich alembików, ksiąg i półproduktów moż- pada stwierdzenie: „tak mało nas już zostało”. Z ich
liwych do  kupienia jedynie w  aptekach. A  tak- perspektywy nauka nie jest więc wcale finalnym
że od  przeróżnych ozdób i  rytualnych dodatków, etapem rozwoju sztuki magicznej, lecz odwrotnie
które wprawdzie nie są konieczne z praktycznego – zapowiada upadek, nadejście czasów, gdy prasta-
punktu widzenia, ale dodają magicznym czynno- ra wiedza ras nieludzkich odejdzie w zapomnienie
ściom powagi i dostojeństwa. i  żaden człowiek nie będzie potrafił z  niej korzy-
stać. Nostalgiczny motyw przemijania dawnego
Czarownik to człowiek typowo miejski, nie potra- świata pełni w powieściach Sapkowskiego bardzo
fiący obyć się bez możliwości, jakie daje mu rozwój ważną funkcję, implikuje pewne zdarzenia, które
współczesnej techniki. Poza tym niezbędna wydaje w  innych warunkach nie miałyby racji bytu oraz
mu się bliskość uniwersytetu, dzięki któremu pozo- wzmaga nastrojowość. Towarzyszy zresztą innemu,
staje w kontakcie ze swoim środowiskiem macierzy- czysto historycznemu zjawisku: powolny zmierzch
stym, ma wgląd w  najnowsze dokonania naukowe średniowiecza zapowiada jednocześnie świt ery
i może nieustannie się dokształcać. Znamienne, że nowożytnej.
czarownik, tak jak naukowiec, specjalizuje się tyl-
ko w  jednej, konkretnej dziedzinie, inne zaś zna Nieludzka magia
jedynie pobieżnie. Telesma zajmuje się talizmana-
mi, Fraudinst magią medyczną, Brehm alchemią, Z  wypowiedzi mamuna Jona Malevolta wyni-
a Rupilius bytami astralnymi - są więc wykształceni ka, że ludzie nie wynaleźli „magicznych kanonów”,
jednostronnie. Nie potrafią też czerpać mocy bez- lecz przejęli je od  Starszego Ludu i  przekształcili,
pośrednio z natury, jak czynią to leśne wiedźmy. To dodając własne, oryginalne elementy. Istnieje więc
wszystko sprawia, że miasto jest dla nich miejscem magia nieludzka, magia Starszych oraz oparta
o wiele właściwszym od puszczy czy małej wioski, na  niej magia ludzka, wykładana na  uniwersyte-
ponieważ tylko w  warunkach miejskich potrafią tach. Mamun potrafił korzystać i z jednej, i z dru-
przeżyć bez pomocy osoby z zewnątrz. giej. Po przodkach odziedziczył pewne wrodzone
umiejętności, posiadł też wiedzę przekazywaną
Miasto można więc uznać za  naturalną prze- w jego rodzie z pokolenia na pokolenie, a na stu-
strzeń czarownika. To tutaj najczęściej znajduje się diach w Bolonii i Pawii zapoznał się z dokonaniami
jego tajna pracownia, w której można przeprowa- rasy ludzi. Z tego wynika, że czarownik aż z trzech
dzać rozmaite eksperymenty. Magowie zwykle nie źródeł czerpie swoją magiczną moc. Po pierwsze,
zajmują się mało konkretnymi dziedzinami magii rodzi się już z pewnymi umiejętnościami natural-
w  rodzaju wróżbiarstwa, ich zainteresowania są nymi, rozwijanymi później podczas nauki, po dru-
bardziej „naukowe” – męskie czary i nauka ściśle gie dziedziczy zdolności typowe dla swojej rasy
się ze sobą wiążą. Magia nie jest jednak traktowana lub rodziny, a także kształci się pod okiem człon-
jako prenauka, czyli coś z gruntu niedoskonałego, ków swojego rodu. Po trzecie zaś, zdobywa wiedzę
wymagającego wielu poprawek i  zmiany dotych- w szkole wyższej, praktykując u starszych i bardziej
czasowego sposobu myślenia, lecz jako w  pełni doświadczonych magów. Przykładem czarownika,
wykształcony i okrzepły system. Czarownik łączy korzystającego z magii „narodowej” jest rabbi Ma-
więc wiedzę magiczną odziedziczoną po  przed- izl Nachman Ben Gamiel. Na pytanie Reynevana,
stawicielach Starszych Plemion ze  stricte ludzki- gdzie można się nauczyć tak perfekcyjnie i szybko
mi dokonaniami naukowymi, dzięki czemu jego leczyć wyłamane stawy, odpowiada: „U mnie […]
działania mają większą skuteczność. Nie zdobywa Będziesz miał wolne siedem lat, wpadnij. Nie zapo-

16 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Czarownik w fantasy historycznej Andrzeja Sapkowskiego

mniawszy się wpierw obrzezać. (3)” Nikt obcy nie Sapkowski korzysta z  różnych płaszczyzn sko-
może więc zostać wtajemniczonym w  żydowskie jarzeniowych, przedstawia zarówno maga uważa-
arkana, nawet jeżeli jest przyjacielem i obrońcą ży- jącego się za osobę stojącą ponad dobrem i złem,
dowskiej rodziny. Tajniki tej magii, sięgającej ko- obojętnego na  tematy religijne, pochłoniętego
rzeniami tradycji chaldejskiej (4) , muszą pozostać swoimi badaniami, jak i  maga o  jasno sprecyzo-
pilnie strzeżonym sekretem. Popularne skojarze- wanych zapatrywaniach na temat wiary. Reynevan
nia wiążą żydowskie czary z kabałą oraz z golema- jest przez pewien czas zagorzałym zwolennikiem
mi, dlatego te wątki również pojawiają się w  po- husytyzmu, Voigt satanistą, a niektórzy prascy al-
wieściach Sapkowskiego. Reynevan jest świadkiem chemicy rozpoczynali karierę magiczną w katolic-
przywołania glinianego człowieka, który, ożywio- kich klasztorach. Magowie różnią się między sobą
ny przez rabbiego Maizla, ratuje przed opryszkami nie tylko pochodzeniem i  rodzajem uprawianej
jego dom i najbliższych krewnych. magii, posiadają także odmienne poglądy.

Diabelskie sztuczki Mimo to opinia publiczna jednoznacznie łączy


magię z herezją i z postacią diabła, o czym świad-
Ostatnie zagadnienie związane ze  sposobem czy ironiczna wypowiedź Reynevana, piętnująca
funkcjonowania postaci czarownika w  Trylogii obiegowe stereotypy i  powielane w  nieskończo-
husyckiej dotyczy magii diabelskiej. Jak wiadomo ność absurdy:
z historii, dawny magus, czyli mędrzec odkrywają-
cy tajniki natury, został w średniowieczu przemia- […] Ja? Ja jestem jeszcze lepszy. Jestem czarnoksiężni-
nowany na  „źle czyniącego” heretyka, służącego kiem, znam artes prohibita. Mam to we krwi, cały na wskroś
piekielnym mocom. W powieściach Sapkowskiego przesycony jestem straszliwą czarną magią. Gdy sikam, nad
natomiast, chociaż krążą o  czarownikach rozma- strugą moczu pojawia się tęcza. […] Jestem również, ostrze-
ite plotki, niewiele z  nich znajduje potwierdzenie gam, kacerzem […] Na naszych tajemnych kacerskich zgro-
w praktyce. Birkart von Grellenort jest wprawdzie madzeniach Szatan objawia się nam pod postacią czarnego
nazywany przez biskupa Konrada „synem diabła”
(5) , ale w  gruncie rzeczy nie ma on zbyt wiele
wspólnego z  władcą podziemia. Głosi nawet, że Natalia Bilska, rocznik 1985
„diabeł losem jednostek przejmuje się mało”, a Bóg
„losem jednostek przejmuje się jeszcze mniej”. Absolwentka filo-
Tylko jeden czarownik pojawiający się w Trylogii logii polskiej na UMK
oficjalnie uważa się za  sługę szatana i  nazywa go (specjalność: wiedza
nawet swoim „ukochanym mistrzem” – to skaza- o  kulturze, folklor).
ny na śmierć aptekarz, Zachariasz Voigt. Pozostali Laureatka kilku kon-
nie przyznają się do tego rodzaju powiązań, wielu kursów tak prozą, jak
z nich w ogóle nie wyraża swoich religijnych prze- i  wierszem pisanych.
konań, jakby nie były dla nich istotne. Należy do- Książkowa maniaczka,
dać, że środowisko czarownic jest bardziej jedno- samowolny interpreta-
lite pod tym względem, kobiety łączy bowiem kult tor, „gdybacz” i „wczy-
Wielkiej Matki, gdy tymczasem magowie bardziej tywacz” – od  wielu lat działa na  literackich
ufają swojemu rozumowi niż siłom wyższym. Żad- stronach internetowych. Prywatnie wielbiciel-
na z  wykreowanych przez Sapkowskiego wiedźm ka „knajpiarskości”, prozy Andrzejewskiego,
nie uznaje się za  satanistkę. Natomiast niektórzy filmów Ozpeteka, górskich wędrówek i muzyk
czarownicy, o czym świadczy przykład Voigta, ide- folk. Mieszka w  Toruniu i  aktualnie odbywa
alnie wpisują się w propagowany przez Inkwizycję staż w  tutejszym Muzeum Etnograficznym.
model czarownika o  heretyckich, bluźnierczych W „Qfancie” zajmuje się przede wszystkim pe-
poglądach. ryferyjnymi pododmianami fantasy.

QFANT.PL - numer 3/09 17


Natalia Bilska

kota, któremu my, heretycy i husyci, zadzieramy ogon i kolejno całujemy w jego kocią dupę. (6)
publicystyka

(1) A. Sapkowski, Boży bojownicy, Warszawa 2004, s. 70.


(2) Jw., s. 581.
(3) A. Sapkowski, Lux perpetua, Warszawa 2006, s. 314.
(4) R. Bugaj, Nauki tajemne w dawnej Polsce – Mistrz Twardowski, Wrocław 1986. s. 15.
(5) Ma to zresztą dwuznaczny wydźwięk, ponieważ pogłoski mówią, że to właśnie biskup Konrad jest
biologicznym ojcem Grellenorta.
(6) A. Sapkowski, Lux perpetua, dz. cyt., s. 307.

PRZEPROSINY

DRODZY CZYTELNICY!

Czytając poprzedni numer Qfantu zapewne natknęliście się na  publicystykę sygnowaną na-
zwiskiem pana Łukasza Andrzeja Glinki, traktującą bezpośrednio, bądź też pośrednio, o  teorii
względności Einsteina. Z  przykrością zawiadamiamy, że publicystyka popularnonaukowa pana
Glinki nosiła znamiona nadużycia, bądź też miejscami wręcz plagiatu, którego oryginalnych, źró-
dłowych treści należy się doszukiwać w Wikipedii. Redakcja Qfantu, wespół ze współpracownika-
mi Wikipedii, zleciła wykonanie analizy porównawczej, która potwierdziła odtwórczą rolę autora
publikacji „Słowo o teorii względności Einsteina”, pana Łukasza Andrzeja Glinki. W związku z za-
istniałą sytuacją pragniemy Was przeprosić, jednocześnie zaznaczając, że treści zawarte w wyżej
wspomnianym rysie popularnonaukowym same w sobie stanowią wartościową całość i nie wpro-
wadzają czytelnika w błąd.

Redakcja Qfantu

18 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
medialni
Patroni

QFANT.PL - numer 3/09 19


Protuberancje: Tomasz Orlicz

Robimy wysiadkę (?)


publicystyka

Kiedy lat temu bez mała dwadzieścia i  pięć w żadnym kanonie prawd objawionych!
przyszło mi oglądać chyba najgłośniejszy polski
film science fiction, pamiętam, że jako piętnastola- Nigdy nie istniało, bo istnieć nie może, coś takiego
tek odczułem w pewnej chwili bliżej nieokreślone, jak równouprawnienie. Kobietę z mężczyzną łączy
aczkolwiek znaczące ukłucie w  okolicy podołka. zaledwie aspekt prokreacji i zbieżne z nim elementy.
Wspomnienie o  fabule „Seksmisji”, niczym noc- Cała reszta pozostaje jedynie górnolotną propagan-
ny koszmar, nieustannie powraca w  dzisiejszych dą, nierzadko wykorzystywaną w walce płci. Do tej
czasach galopującego postępu. Postępu, który - pory dominacja mężczyzn była oczywista. Mogliśmy
naśladując miecz Damoklesa – bezpardonowo się cieszyć wyższymi pensjami na porównywalnych
wprowadza w  szeregi kobiet i  mężczyzn równo- stanowiskach, a  także reputacją o  niebo lepszych
uprawnienie. myślicieli. A wszystko to dzięki sztucznie narzuco-
nym podziałom, które funkcjonują w naszych spo-
Ba!, żeby jedynie równouprawnienie; demiurg łeczeństwach na tyle długo, aby mogły w najlepsze
postępu pozwala płci pięknej przejść do  ofensy- zakotwiczyć się w zbiorowej świadomości. Tymcza-
wy. Aby namacalnie stwierdzić jej symptomy wy- sem niepostrzeżenie miejsce powolnej, siermiężnej
starczy jeden niewinny rzut oka na otaczającą nas ewolucji zajęła naukowa rewolucja, zmierzająca nie-
rzeczywistość, pozwalający na przykład zauważyć, uchronnie do  wyeliminowania z  populacji jej mę-
że za sterami nowoczesnych samochodów w prze- skiego, coraz bardziej zbytecznego pierwiastka. Już
ważającej większości zasiadają dziś kobiety. Tak od dłuższego czasu my, mężczyźni, jesteśmy wypy-
samo jak motoryzacyjny, z  dnia na  dzień padają chani z kolejnych nisz aktywności. Najśmieszniejsze
kolejne, na  pozór mniej znaczące bastiony naszej jednak jest to, że nie potrafimy niczego w danej ma-
męskości, udowadniając coraz dobitniej, że stajemy terii dostrzec. Przykład? Proszę bardzo. Oto pewna
się coraz bardziej zbytecznym dodatkiem ewolucji. zadeklarowana feministka fantastycznego getta, Ewa
Sufrażystki; niebezpiecznie ogólnikowa Deklaracja Białołęcka, w wywiadzie-reportażu, który ukazał się
Praw Człowieka; feministki i metoda zapłodnienia w  Nowej Fantastyce [8, 2009], raczyła stwierdzić
in vitro – tego typu „incydenty” powinny już daw- wprost, że z jednej strony – owszem – toleruje rów-
no sprawić, że w pewnym momencie historii ludz- nouprawnienie i  szeroko rozumianą równowagę,
kości któryś z mądrzejszych mężczyzn raczej mu- wynikająca z wzajemnych wad i zalet płci, z drugiej
siał zauważyć naszą męską drogę jako prowadzącą zaś uważa, że „mężczyźni mają prawo żyć”! No pięk-
na manowce. Niestety, nikt z „naszych” nie raczył nie... Prawda nie wygląda różowo. Czy aby nie jest
dostrzec tak „oczywistych oczywistości”. Albo i nie tak, że jak długo jesteśmy w stanie tu i ówdzie po-
chciał. I oto stało się najgorsze. Wszyscy mężczyźni myziać płeć przeciwną, ta będzie łaskawie obdarzała
świata przecierają oczy, obserwując ze zdumieniem nas prawem do egzystencji? Oby jak najdłużej pozo-
doniesienia naukowe o rzekomym wyprodukowa- stało nierozstrzygniętym pytanie: ile jeszcze wiosen,
niu (a fe!) zupełnie sztucznych plemników! Po raz czy, daj Boziu, pokoleń, mężczyzna będzie mógł się
kolejny rzeczywistość prześcignęła fantastykę na- cieszyć tak zdefiniowanym „prawem życia”. A jak to
ukową. Nawet Kościół Katolicki, który słynie z siły życie znam, w związku z cudownym wynalazkiem
bezwładności automatycznego potępiania wszyst- syntetycznych plemników już za  parę latek pojawi
kiego, co nie jest naturalne, nie zdołał zredagować się gdzieś na  świecie nowy, fundamentalistyczny
odpowiedniej rangi oświadczenia. Bo jakże to tak? odłam feministek, który poniesie na  sztandarach
W  laboratorium? Bez miłości? Bez obojga płci, hasło: PRECZ Z CHŁOPAMI!!! Tym razem jednak
które przecież na obraz i podobieństwo Stwórcy są – w przeciwieństwie do okrzyków bitewnych rodem
do siebie przypisane jak – nie przymierzając – awers z sufrażystkowej i feministycznej części XX wieku –
do rewersu? A co z grzechem pierworodnym? Prze- tego typu hasło może skutecznie dosięgnąć celu.
cież tego typu doniesienia naukowe nie mieszczą się

20 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Robimy wysiadkę

Coraz częściej słyszymy w  literackim świat- czeństwa autentyczną wrogością. W  co  w  takim
ku fantastyki o tak zwanych kobiecych akcentach razie przeistoczy się za lat kilkadziesiąt czy kilka-
(wyjątek stanowi twórczość Magdaleny Kozak) czy set mężczyzna? Miejmy nadzieję, że raczej będzie
wręcz o „ekspansji dziewczyńskiego punktu widze- to odmienny, zupełnie odrębny gatunek, któremu
nia”, co  niewątpliwie jest związane z  postępującą technologia przyszłości pozwoli na  przetrwanie
asymetrią, pojawiającą się na rynku czytelniczym. bez konieczności jakiegokolwiek międzyosobni-
Coraz więcej kobiet czyta fantastykę, sprawiając, czego myziania.
że to poletko literatury ambitnej staje się coraz
mniej stechnicyzowane, coraz bardziej baśniowe. We wspomnianym wywiadzie-reportażu stwier-
Ową kobiecą magiczność fantastyki można do- dza Ewa Białołęcka, że „Seksmisja” Machulskiego
strzec chociażby w  tym samym wydaniu Nowej ją wkurza, gdyż ukazuje wszystkie feministki jako
Fantastyki, zapoznając się z horoskopową publicy- idiotki. Ubolewam, że tak postawioną diagnozą
styką Agnieszki Haskiej i Jerzego Stachowicza. Ich omija Białołęcka szerokim, niemal Kurylskim łu-
„Przepowiednie z lamusa” jedynie na pozór mogą kiem zagadnienie odradzania się życia i  nadziei,
się ocierać o  wszelkiego typu wizje alternatywne, że nie dostrzega ironii, że jest w  stanie spojrzeć
wskazując pośrednio, że istnieje wzrastające zapo- na  fabułę, traktującą o  przyszłości, ledwie przez
trzebowanie na tego typu dywagacje. Świat literac- pryzmat feminizmu. Lecz z tym filmem jest zwią-
ki bardzo przesunął się ostatnimi czasy w  stronę zany zgoła odmienny problem. Pomijając z  przy-
kobiecej intuicji. Broń boże, nie twierdzę, że taki czyn oczywistych genialność aktorskich kreacji,
stan rzeczy nosić powinien negatywne znamiona. wspomnę jedynie, że już samym pojawieniem się
Śmiem nawet przypuszczać, iż w  pewnym sensie w świadomości polskiego społeczeństwa „Seksmi-
nasza sfera kulturowa wręcz powinna się przez to sja” zubożyła, czy wręcz zdematerializowała cały
wzbogacić. nurt polskiej literatury fantastycznej, związany
z  tematem ewolucyjnych zmian damsko-męskich
Każda oznaka profetyzmu była i  jest nieroze- relacji. Mam tu na myśli „zagrożenie” naszego ga-
rwalnie związana z  aspektem konieczności prze- tunku monopłciowością, która poza dziełem Ma-
trwania potomstwa, z  pierwiastkiem kobiecej in- chulskiego bodajże nie była nigdy i nigdzie aż tak
tuicji, który od  wieków zdaje się zaklinać różne drastycznie zarysowana. Czemu Białołęcka, uzna-
postaci płodności. Pragnę jedynie zaznaczyć, że na, fantastyczna pisarka, nie wspomniała o  tym
być może nadszedł czas, w którym mężczyzna, aby aspekcie naszej, męskiej beznadziejności? Z  wro-
zapewnić sobie jakąkolwiek formę przetrwania, dzonej przyzwoitości stwierdzając ledwie, że jako
musi przejść do kontrofensywy? Owa konieczność mężczyzna mam prawo żyć?
jest jednak bardzo silnie ograniczana prawami na- Czuję ukłucie w  podołku. Kobieta mnie bije.
tury. Jak wieść darwinowska niesie, zbędny pro- I raczej czarno to widzę. Ciemność wręcz.
dukt ewolucji zanika. Płetwa, po  wyjściu na  ląd,
na przestrzeni dziejów zmienia się w małpią łapkę
lub ewentualnie w ogon. Dlatego też obawiam się,
że nie wystarczą nam w przyszłości kolejne, niebie-
skie pigułki na potencję. Pozostaniemy dla kobiet
atrakcyjnym aspektem ich bytowania jedynie tak
długo, jak długo związani będziemy z bezpieczną
egzystencją ich męskiego potomstwa. Przyjdzie
jednak taki dzień technologicznego dobrobytu,
w którym, niczym w powieści Alfreda Eltona Van
Vogta, narodzi się jakiś bliżej nieokreślony, raczej
na  pewno zbliżony do  kobiecego wzorca, Slan.
Monopłciowa, niekoniecznie gorsza hybryda, któ-
rej potomkowie zapałają do męskiej części społe-

QFANT.PL - numer 3/09 21


ba
Ostatnia m isja Ja ku

ził się jak zw y-


dziwny. Jakub obud
en dzień był jak iś ł przed chału-
T ł, a następnie wylaz
publicystyka

kle na kacu. Wsta wę. Teraz dopiero


poskrobał się w gło
pę. Stanął, ziewnął, worzył drzwi. Na-
, że przecież nie ot
przy pomniał sobie
cz i obejrzał się.
macał w kieszeni klu Przecież i tak
A, pie s z t ym ta ńcował – burk nął. –

z. Następnie u
jestem na zewnątr ył na siodło i po- siadł na mie
Wyprowadz ił z o bory konia, wskocz Skrzy wił się. jsce i pociąg
przed wejściem, Piwo było p nął k ilka łykó
ody. „Zaparkowa ł” – Kranówą rawie bez sm w.
ga lopował do gosp y, przyoblek łszy rozcieńczył, aku.
ię. Wszedł do knajp Wrócił do la cz y co? – burk
zeskoczył na ziem miejscow ych dy i potrącił nął.
sw ój na jpi ęk ni ejszy uśmiech. Kilku trunku. W k
najpie nadal
sobie jeszcz
e karę za jako
twarz w 
ko czmychnęło. już połowę nikogo nie b ść
na jego widok szyb złocistego n yło. Gdy w ys
d nosem egzorcysta. Korczaszko apoju, spojr ączył
– Hy – burk nął po ki szacunek. Za- i  posterunk zał w ok no.
Semen
edzieć, że budzi ta patrzy, posp ow y Birsk i,
Miło było się dowi iek li? Czyżby miel
i iesznie schow widząc że n
a nich
murzył. Czemu uc – Z kumple al i się za framu
raz jednak się zach w ycz. – Nie
m się nie n
apiją? – rozż
gą.
coś na sumieniu? i jeszcze nie , to niemożl alił się Węd
dł pr zy ul ub ion ym stoliku. Kumpl A może... N iwe. ro-
Zasia o jasne! Poju
z się pojawią... k i w  ty m ro trze są jego
ma, ale pewnie zara ku. Na pew szóste imien
du że! – zadysponował. kę! Zaraz w no szykują in-
– Barman, dwa kontuarem nie maszerują d ja kąś niesp
odzian-
u głucha cisza. Za i  flaszkami. o środka ca
Odpowiedziała m ionami. Widać na .. Ale to „zar łą bandą, z  tort
Jakub wzruszył ram dziło. Jakub az” ja koś dzi em
było widać ajenta. źlony egzorcysta skończył ku wnie nie nad
Po kwadransie roze razem na kre fel i  nalał so cho-
zaplecze poszedł... po kufel, ob- chę. bie następny.
lik a. Po ds ze dł do lady, sięgnął – Konikow Tym
wstał od sto spodek. Spoj- i trza by dać
się sa m . Na we t po łożył należność na marł. – Jak
to konikowi?
... – mruk nął
pod nosem
służył byłka zdech  – szepnął. – i za-
et.
rzał na stosik mon ął, odliczając ła pół roku Przecież moj
musi być!  – mrukn Wyjrzał prz tem u ? a ko-
– O  nie, porz ek ąd
piwek. ez okno. Kil
trącił sobie jako na jakby w pop ku miejscow
miedziaki, które po nego zwierz
łochu. Przed yc
k najpą nie by h rozbiegło się
ęcia. ło oczy wiści
– U, niedobr e żad-
ze – zafrasow
wać – Przy pomnia ał się Wędro
c h o t ę zasu ła mu się ro w ycz.
pi e ostrzegał go zmowa z  lek
w na , że za dużo arzem. Dok
k i lo metró . Jaku
b mogą pojaw chla i  pod w tor
i a ł osiem i m ś butem opa!? po pijaku w
ić się urojen
ia. Wprawd
pły wem alko
holu
mu s z y  k
to bym ł się. pod c ajpy z idzi się mys zie Jakub są
a e t r z asnęły do jego k n ust piwa. białe piesk i
i  ufoludk i, al
zk i, k rasnolu dził, że
dk i, a  co naj
zadum i wejściow ł wchodzić ociągnął ha owny w y- konia może e widać soli w yżej
Drzw . Kto śmia ienia aż p Duch ni w yczarować dna delirka
ź l i ł się z d z iw p r o b oszcz.  jednej dło - – Od dziś, n
ie więcej niż
. n awet
roz e ę i  z e si ąd z z n e , w . K ro sobie solenn sześć piw dzi
ł głow czył k turgic w ia r z ennie! – obiec
Uniós okalu wkro sze szaty li twart y bre nę. Stanął ie. – Z drugi
ej strony, że ał
Do l ajlep iej o utan y- by nie to del
n y b ył w n icę, w  drug spinający s zą ł odczy t irium,
stroj o z ie l n y p a s z a c
ał kad jskow głosem
trzy m sunął za wo rzmiącym u. .  – To
w i  g zm Jakub
pidło iw Ja kuba k i egzorcy echnął się
ec uł i
naprz ńsk ie form jasne  – uśm .
a c i st k o  boku
wać ł i   w sz y ł o się z
N o z le g ął?
– n. ro
o d u rny se ziałbym – głos. ś s ię tu wzi
k d n e
t yl powie ądś te Skąd ż siąt la
t!
– Nie ysta znał sk czył oczy. –  osiemdzie ł suro-
c sz z rz a
Egzor ? – Wy trze ędzie a spoj
T a t ko! je sz ... No, b Duch ojc
– ży ?  – sz-
c i e ż ty nie go w ynika o kufla. t ą d n asz du ł
Pr z e  te e g i s ba
i  co z  własn aszyć oskro
– No gnął piwa z acząłeś str ? – Jakub p ony pa-
oc i ą pie z wać ej str
wo i p tu, w k naj gzorcyzmo ie. Z drugi obronić...
– Ż e w y e u sz n iami k
r z m usi cię to chyba sł przykrośc ż po tym, ja
pas t e N o , p r z e d a l i ju O  i le
ł bie.  – i nien b udow zepisami .
się p o p o w p ę z
ca naj  pr
syn oj u tu? Tę k iezgodne z
trząc, z e m a n ólnej
ym , c ch y b szczeg
Poza t kręciłeś. To ują. le b e z
e ul wło, a
się prz ś, co to reg umował Pa
ie d s
są jak łwan  – po
– Ba k sią ż c
e
złości
. c.d. w

22 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
QFANT.PL - numer 3/09 23
Anna Thol

Hardkor 44 - Warszawski Ragnarok?


publicystyka

W dwa dni od  wybuchu Powstania Warszaw- śniowych, bandę rzezimieszków prowadzi w samo
skiego w  porannym wydaniu londyńskiego „The centrum piekła, gdzie, jak możemy się spodziewać,
Times” można było przeczytać lakoniczną wia- przyjdzie im odkupić swoje winy. Takie podejście
domość. Było to doniesienie Delegatury Rządu do  tematu u  jednych może budzić wątpliwości,
na Kraj i Komendanta Głównego Armii Krajowej. u innych entuzjazm. Materiał źródłowy dotyczący
„ (...) 1 sierpnia o godzinie piątej po południu od- powstania jest ogromny, począwszy od lirycznych
działy Armii Krajowej wystąpiły do otwartej walki wspomnień artystów, przez dumne, lecz równie
o opanowanie Warszawy”. „Warschau wird glattra- często pełne goryczy relacje powstańców, kończąc
sind” - brzmiała odpowiedź Himmlera. Zrównana na  publikacjach specjalistycznych, włączających
z ziemią stolica miała stać się symbolem niszczącej bunt w  panoramę dziejów. Jednak przez niemal
germańskiej potęgi. Rząd polski gorączkowo za- wszystkie z  tych świadectw przemawia gniewna
biegał o pomoc mocarstw zachodnich, a w mieście bezsilność, powtarzane rozpaczliwie „w  imię cze-
przesłoniętym chmurą dymu, za  ścianami ognia go?”. Liczni potępiają powstanie jako akt bezsilnej
trwała dramatyczna walka, przez historię zapisana rozpaczy, w którym emocje wzięły górę nad rozsąd-
jako klęska, a  czy zapamiętana jako lekcja o  du- kiem i błądząca po omacku siła pociągnęła za sobą
chowej niezawisłości? Najnowsze przedsięwzięcie straszne konsekwencje. Poległo ponad dwanaście
Muzeum Powstania Warszawskiego, utrzymany tysięcy walczących, liczba zabitych cywilów sięgnę-
w  konwencji science fiction film „Hardkor 44” ła dwustu tysięcy. Zasada otwartych negocjacji nie
w  realizacji Tomasza Bagińskiego i  studia Platige obowiązywała na  polu bitwy, gdzie oczywistością
Image, ma rozwiać tę wątpliwość. była nie tylko bezwzględność wobec wroga, ale tak-
że bezkompromisowość wobec własnych słabości.
„ Chciałbym podejść do  opowieści z  Powsta- Bo  jak przytłaczający kontrast dla młodzieńców
nia Warszawskiego zupełnie inaczej niż zostali- na barykadach stanowiły świetnie wyszkolone od-
śmy przyzwyczajeni. Nie na kolanach, chyląc gło- działy szturmowe SS? Cenę jakiej wytrzymałości
wę przed ofiarami i smutnym polskim losem. Nie i  determinacji wojna ściągała od  towarzyszącym
w brudzie, pokazując beznadzieję zrywu i ponure buntownikom kobiet? I  czy istnieje taka zuchwa-
śmierci młodych Polaków w  kanałach i  wypalo- łość i  męstwo, które suszyły łzy przemykających
nych piwnicach. Chciałbym podejść do  tego tak, wśród zgliszcz małych łączników? Tymczasem
jakbym opowiadał pewną mitologię, trochę odre- głównym czynnikiem międzynarodowego układu
alniony świat archetypów” - zapowiada reżyser. sił była właśnie polityka ugodowości. Zdaje się, że
jej pierwsza zasada mogłaby brzmieć – jeśli gdzieś
Pytanie, co  więc wybuchnie przed nami dojść, to tylko krętą ścieżką. Szczere motywy i dzia-
na ekranie w filmie „Hardkor 44”? Autorzy planują łania partyzantów pozostają w  opozycji do  braku
post-nuklearny spektakl i  jako źródła możliwych jasnego stanowiska alianckich sojuszników, niewąt-
zapożyczeń wymieniają takie tytuły jak „Parszywa pliwie opieszałych w kwestii propolskiej interwencji
Dwunastka”, „Złoto dla zuchwałych”, czy „Obcy – w Moskwie. Strategia Armii Krajowej motywowana
decydujące starcie”. Za scenariusz odpowiedzialni pustymi obietnicami, dyplomatyczne manipulacje,
będą Łukasz Orbitowski, znany pisarz grozy, oraz sprzeczne informacje agentur wojskowych, po-
scenarzysta komiksowy – Tobiasz Piątkowski. słuszne lekceważenie przez koalicję niekoherencji
Historia ma początek u schyłku lata 1944 roku. rosyjskich zapewnień i działań, w końcu niekonse-
Do  Warszawy zostaje wysłana rzesza inteligent- kwencja instytucji powołanych przez państwa za-
nych maszyn wojennych kierowanych przez SS- chodnie do współpracy z ruchem oporu w Europie.
mańskiego dowódcę, Wagnera. W  ruinach miasta Krytycy powstania przypominają, że wybuch nie
zawiązuje się powstańcza kontra. Arnold, poja- miał żadnego wytłumaczenia w faktycznym stanie
wiający się znikąd bohater, uczestnik walk wrze- sił i zaopatrzenia polskiego podziemia. Nasuwa się

24 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Hardkor 44 - Warszawski Ragnarok?

również pytanie, czy powstańcy mieli świadomość, wydarzyć, a co oznacza ponury pochód skazanych
że sprawa Polski nie rozgrywa się tam, gdzie zerwa- na śmierć ludzkich istnień, w sądzie zbrodni nad
ny bruk służy za twierdzę przeciwko rażącej broni. niewinnością. Bardzo wyraźnie zarysowuje się tu-
Przegraną, niezależnie od ich intencji i poświęceń, taj spór realizmu z  fantastyką. Czy „Hardkor 44”
miał przypieczętować dokument, nie kula w boha- może okazać się osiągnięciem niweczącym spór
terskiej piersi. literatury fantastycznej z  mainstreamem? Czy li-
ryczna istota narodowowyzwoleńczego zrywu
Nie ulega wątpliwości, że powstanie jest zagad- i  klimat grozy, uzyskany dzięki efektom specjal-
nieniem aktualnym, funkcjonującym wręcz jako nym, sprawi, że kiczowate rekwizyty fantastyki zo-
narodowe sacrum. Stale na  nowo podejmuje się staną docenione?
rozważania o właściwościach społecznych, umoż- W  Muzeum Powstania Warszawskiego może-
liwiających zryw, o politycznych nadziejach przy- my obejrzeć symulację przelotu nad Warszawą
wódców, które okazały się płonne. Wszystko to z  1944 roku z  pokładu repliki Liberatora. O  ile
jednak w atmosferze publicznej debaty o  temacie więc „Hardkor 44” ma wykorzystywać powstanie
przewodnim nie dotyczącym tak naprawdę po- jako tło fabularne, ten projekt – należący również
wstania, a poprawności bądź niepoprawności spoj- do grupy Platige Image, posłuży jako materiał edu-
rzenia na nie. Z jednej strony litania strat, z drugiej kacyjny. Rekonstrukcja wizualna może odegrać
gloria victis, zaś warto podkreślić, że film „Hardkor bardzo ważną rolę, docierając do  szerokiego gro-
44” zajmować będzie się nie tym, co spowodowało na odbiorców, ale oczekiwania związane z jednym
upadek, lecz tym, co umożliwiło niespodziewaną, i drugim projektem są jednak różne.
wytrwałą walkę, której Niemcy bynajmniej nie Temat powstania został podjęty w wielu rodzi-
zdusili ani szybko, ani bezboleśnie. mych dramatach wojennych, jak choćby „Eroica”
Andrzeja Munka czy „Kanał” Wajdy, a  walcząca
Proces wchłaniania motywu historycznego stolica była tłem wyreżyserowanego przez Romana
przez popkulturę jest nieunikniony. W  spekta- Polańskiego „Pianisty”, produkcji ukazującej życie
kularnej potyczce wyjaskrawia się rycerski ideał, i wspomnienia polskiego kompozytora żydowskie-
a tragiczne przeżycia uwikłanych w dziejową burzę go pochodzenia, Władysława Szpilmana. Wszystko
jednostek nabierają na  ekranie szczególnego zna- to jednak dzieła klasyczne, którym, prócz godnej
czenia. Kipiący akcją obraz filmowy pozwala w ja- podziwu kompozycji i autentyczności, nie można
kimś stopniu niekoniecznie dotknąć, ale zrozumieć odmówić też tendencji fabularnej.
uczucia lęku i  rozpaczy. Sprawia też, że historię, Tymczasem stale podkreślana jest potrze-
pogardzaną czasami jako naukę odkurzającą zde- ba promocji dziejów Polski nie tylko w kraju, ale
aktualizowane gruzy, widzimy w  innym świetle. i za granicą. Pod tym względem najbardziej chłon-
Przestaje być makulaturą zalegającą w muzealnych ną i dobrze prosperującą platformą jest rynek gier
księgozbiorach. A  powstanie, akt sprzeciwu wo- komputerowych, ale wprowadzenie gry opartej
bec tyranii, jest dziś usprawiedliwiane. Czy można na  wydarzeniach historycznych wiąże się z  ry-
wstydzić się za odwagę i męstwo protestującej War- zykiem kontrowersji. Nie lada problem stanowi
szawy 1944 roku? Być może protest ten nie został zgodność faktów. Warto tu wspomnieć awanturę
usłyszany bądź wystarczająco zrozumiany. Jeżeli sprzed pięciu lat dotyczącą „Codename: Panzers”,
więc w filmie „Hardkor 44” zobaczymy miażdżące węgierskiego RTSa, osadzonego w realiach drugiej
starcie rebeliantów z armią zmutowanych stworów wojny światowej. Do  mediów dostała się wtedy
o  fosforyzujących ślepiach, to nie bezpodstawny wiadomość, że gra zawiera fałszujące treści – m.in.
będzie zarzut, że historię się tu z czegoś obdziera. intro głoszące, że to Polacy wywołali wojnę, napa-
Konkretniej, obdziera się ją z łachmanów. dając na  niemiecką rozgłośnię radiową w  Gliwi-
Odnośnie reżimów pojawia się jednak w  dal- cach. Magazyn „Mówią Wieki” wycofał patronat
szym ciągu pytanie, z zaskakującym dla mnie upo- nad grą, kiedy okazało się, że larum podniesiono
rem pomijane we wszystkich medialnych dyskur- niepotrzebnie. Twórcy wzorowali się na  ówcze-
sach. Jak mówić o tym, co nigdy nie powinno się snej propagandzie, by  jak najlepiej oddać warun-

QFANT.PL - numer 3/09 25


Anna Thol

ki, w  jakich niemieckiemu żołnierzowi przyszło nika obrazu opierać się będą na  złożonej graficz-
wierzyć w nieomylność Rzeszy. Inna z kolei, dość nej dekoracji, kwestie aktorskie natomiast zosta-
publicystyka

rozczarowująca jest wzmianka o „Battle for Brita- ną odegrane w studio. Na pierwszy klaps i relacje
in”. W symulatorze walk powietrznych o Anglię nie z planu zdjęciowego przyjdzie nam jeszcze trochę
spotykamy ani jednej jednostki polskiego lotnic- poczekać. Produkcja ruszy pełną parą w  połowie
twa – ani Dywizjonu 303, ani bombowców z Co- przyszłego roku, ale twórcy już teraz mają ręce peł-
astal Command. ne roboty.
Promocja historii narodu za granicą wymaga ol-
brzymich nakładów finansowych. Stworzenie po-
rywającego widowiska pochłania zwykle paromi- Anna Thol
lionowy budżet i jest to główny powód, dla którego
nie wyprodukowano jeszcze nawiązującej stricte W życiu afirmująca
do historii Polski gry bitewnej, RPG czy FPS. Za to niezależność, w sztuce
do sklepów trafiła rok temu komputerowa adapta- romantyzm, którego
cja prozy Andrzeja Sapkowskiego. Grze „Wiedź- główne założenia - jak
min” brawurowej rekonstrukcji średniowiecznego twierdzi - odrodziły
tła i  prawdziwie słowiańskiego klimatu odmówić się w  literaturze fan-
nie sposób, tym większe też zdziwienie wywołuje tastycznej. Próbuje
wiadomość, że prace CD Project RED nad edycją sił w  publicystyce, ale
konsolową zostały wstrzymane. po cichu pisze opowia-
dania pod animacje
„Hardkor 44” może okazać się alternatywą. Ob- dla dzieci, z  nadzieją wskrzeszenia stylistyki
raz zostanie wykonany w stylistyce przywołującej disneyowskiej. Scenarzystka qfantowych ko-
na myśl dzieło Zacka Sydnera, adaptację komiksu miksów. Weekendowa tenisistka.
pt. „300” autorstwa Franka Millera. Tło i mecha-

26 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
QFANT.PL - numer 3/09 27
Katarzyna Suś

Wywiad z Mariuszem Kaszyńskim


publicystyka

Do księgarń trafiło właśnie „Martwe światło”, bryczną zbrodnię. Czy nie boi się Pan, że czytelnik
kolejna książka Mariusza Kaszyńskiego. W związku może się od razu zniechęcić do książki z racji moc-
z tym postanowiliśmy zadać autorowi kilka pytań. no zużytego motywu?

Dlaczego zdecydował się Pan na horror? Jest to W literaturze, filmie, komiksach, wszędzie tam,
poniekąd już dość mocno wyczerpana tematyka. gdzie opowiadana jest jakaś historia, pewne moty-
wy przewijają się częściej niż inne. Ile to razy sły-
Czy istnieje tematyka niewyczerpana? Szczerze szeliśmy na przykład o ratowaniu świata? Nie ma
wątpię. A to, czy ktoś czyta lub właśnie pisze w ja- w  tym nic złego, że opowieść wychodzi z  dobrze
kiejś konwencji, czy to horroru, fantasy, science znanego wszystkim punktu, ważne, jak potoczy się
fiction, czy jeszcze innej, to już rzecz upodobań. dalej, czy będzie potrafiła czytelnika czymś zain-
Wszystkie te odmiany fantastyki istnieją od daw- teresować, zaskoczyć w swym dalszym biegu. Po-
na i  będą istnieć jeszcze długo, nie wierzę wręcz, nadto motyw amnezji można rozwinąć na tysiące
by kiedykolwiek miały zniknąć. Mogą się mieszać, różnych sposobów i nie tyle ma on wpływ na samą
przenikać, ale główny podział pozostanie, tym historię, co  na  sposób jej opowiedzenia. Dowia-
bardziej, że zawsze znajdą się zwolennicy czystego dujemy się, jak dana historia się kończy, a dopiero
gatunku, którym nie przeszkadza, że dany motyw, później poznajemy łańcuch zdarzeń, które do tego
dany schemat został już wielokrotnie wykorzysta- doprowadziły.
ny, i którzy wręcz będą kręcić nosem na wszelkie
nowości. Czy ma Pan jakichś ulubionych twórców?
Ja akurat należę do  miłośników horroru. Nie
oznacza to wcale, że czasem nie nachodzi mnie Myślę, że każdy ma takich autorów, których
ochota, by  napisać coś innego... Zadebiutowałem książki może kupować właściwie w  ciemno.
na  przykład opowiadaniem „Kopia bezpieczeń- Do  moich ulubionych należy, nie będę tu orygi-
stwa”, która było czystym science fiction rozgrywa- nalny, Stephen King. Chyba nie istnieje miłośnik
jącym się w stosunkowo niedalekiej przyszłości. horroru, który nie zna jego książek. Poza Mistrzem
jest jeszcze wielu autorów, których cenię, których
Pana książki są dość krwawe, nie boi się Pan po- książki w  większym lub mniejszym stopniu mnie
równań do chociażby „Piły”? ukształtowały. Myślę, że nie ma sensu próbować
ich wymieniać.
Faktycznie, zwłaszcza w  dwóch pierwszych
książkach, „Skarbie w  glinianym naczyniu” oraz Skąd pomysł na „Rytuał”?
„Rytuale” jest znaczna ilość ofiar. Narzucił to jed-
nak raczej pomysł na  ich fabułę niż jakaś tkwią- „Rytuał” jest poniekąd efektem ubocznym jed-
ca we  mnie żądza mordu. Ogólnie rzecz biorąc, nego z opowiadań, które napisałem, a mianowicie
raczej nie przepadam za slasherami. W wydanym „Przerwanej lekcji”. Już po  skończeniu opowia-
niedawno „Martwym świetle” trup nie ściele się dania pokazałem je przyjacielowi, który swego
już gęsto, właściwie mamy tylko trzy ofiary, o któ- czasu był moim pierwszym czytelnikiem wszyst-
rych dowiadujemy się już w pierwszym rozdziale, kiego, co  napisałem. Mogłem polegać na  jego
co jednak nie oznacza wcale, że książka jest lżejsza opinii, bo  zazwyczaj mówił mi, może tylko nieco
od poprzedniczek. Mam nawet wrażenie, że wręcz łagodniej, to, co później słyszałem od redaktorów,
przeciwnie. w których ręce trafiały moje prace. Miał pewne za-
strzeżenia dotyczące zakończenia. Przerobiłem je
W „Martwym świetle” rozpoczyna Pan klasycz- więc, lecz im więcej o nim myślałem, tym bardziej
nie od amnezji bohatera oraz podejrzenia o maka- utwierdzałem się w  przekonaniu, że właściwie

28 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Wywiad z Mariuszem Kaszyńskim

nie muszę kończyć całości w  miejscu, w  którym Czy odczuwa Pan kryzys?
opowiadanie się zakończyło, że akcję można po-
ciągnąć dalej, wzbogacając całą historię. Że mam Wręcz przeciwnie. Brakuje mi czasu, by  opo-
materiał, który wystarczyłby na książkę, nie tylko wiedzieć wszystkie historie, które siedzą mi w gło-
opowiadanie. Skończyło się na tym, że po pewnym wie i tylko czekają, by przelać je na papier. Ostat-
czasie, już po ukazaniu się opowiadania w antolo- nio obliczyłem, że potrzebowałbym dwuletniego
gii „Księga Strachu”, zasiadłem do pracy nad książ- urlopu, by  stworzyć książki, o  których napisaniu
ką. Zmieniłem głównych bohaterów z nastolatków myślałem.
na osoby dorosłe, a „pociągnięcie” całej akcji poza
punkt, w którym kończyła się pierwotna opowieść, Jakie ma Pan plany wydawnicze?
zaowocowało tym, że „Rytuał” nie przypomina hi-
storii, dzięki której powstał. W  każdym razie nie Nie powiem zbyt dużo, by nie zapeszyć. Pracuję
słyszałem głosów, by  ktoś to pokrewieństwo wy- obecnie nad historią, która jest bardziej zbiorem
chwycił. opowiadań niż jednolitą powieścią. W  każdym
razie jeszcze dużo pracy przede mną, a doskwiera
Jaka byłaby Pana rada odnośnie pisania? brak czasu.

Trudne pytanie. Przede wszystkim dlatego, że Jak udało się Panu zachować proporcję między
na ten temat pisze się całe książki. Jeśli mam od- opisami a akcją?
powiedzieć w  miarę zwięźle, skupię się na  trzech
rzeczach. Po  pierwsze, wytrwałość. Nie należy Pisząc raczej nie zastanawiam się nad budo-
poddawać się po porażkach, gdy kolejny redaktor wą danego fragmentu książki. Podchodzę do tego
odrzuci naszą książkę lub opowiadanie, tylko pisać czysto intuicyjnie. Wiem, jakie książki lubię - jak
dalej. Następny utwór z  pewnością będzie lepszy, napisane - i staram się osiągnąć taką konstrukcję.
jeśli tylko się postaramy i wyeliminujemy z niego W  moim przypadku praca nad tym elementem
błędy poprzednika. Jeśli chodzi o mnie, ukazała się następuje dopiero w drugim etapie tworzenia po-
dopiero szósta książka, którą napisałem. Pięć po- wieści, czyli dopiero gdy przystępuję do jej popra-
przednich leży w  szufladzie zapewne na  wieczne wiania. Wtedy, czytając, wychwytuję, że w danym
zapomnienie. Niemniej jednak uważam, że było miejscu brakuje opisu, natomiast w innym jest on
warto je napisać, gdyż bez nich nie wypracował- na przykład zbyt długi. Oczywiście trudno tu mó-
bym umiejętności pozwalających na napisanie tej wić o  jakiejś jednej jedynej recepcie na  budowę
szóstej i  kolejnych. Druga rada: piszcie systema- książki. Wiadomo, że są czytelnicy, którzy uwiel-
tycznie, najlepiej codziennie, choćby po  trochu. biają długie, szczegółowe opisy, inni natomiast
Oczywiście nie warto siadać na pięć minut, ale jeśli wolą, gdy są one skrócone do  minimum, a  zbyt
możemy wyrwać z planu dnia godzinę, to już faj- długie po  prostu przeskakują. Ja, mam nadzieję,
nie. I trzecia rada, którą spotyka się we wszelkich plasuję się gdzieś pośrodku tych upodobań.
przewodnikach o  pisaniu. Czytajmy to, co  napi-
szemy. Ja nie pokazuję nikomu utworu, nim nie
przeczytam go przynajmniej dwukrotnie. I mówię Jaki jest Pana gust filmowy?
tu o minimum. Mój debiut na przykład, opowiada-
nie „Kopia bezpieczeństwa”, czytałem i, co za tym Mój gust filmowy jak najbardziej pokrywa się
idzie, poprawiałem co  najmniej kilkunastokrot- z tym, co lubię czytać. A więc są to przede wszyst-
nie. Oczywiście wraz z  nabieraniem doświadcze- kim horrory... Ale też thrillery, kryminały, filmy
nia te autokorekty wymagają coraz mniejszej ilo- science fiction i historyczne, komedie, ale te zwa-
ści podejść, jeśli mogę to tak określić, jednak nie riowane, z  pogranicza absurdu, jak obrazy grupy
wyobrażam sobie oddać jakiegokolwiek tekstu bez Monthy Pythona lub te z Leslie Nielsenem. Jak wi-
porządnej weryfikacji. dać upodobania mam dość szerokie, łatwiej powie-
dzieć, czego nie lubię, a mianowicie filmów, gdzie

QFANT.PL - numer 3/09 29


Katarzyna Suś

efekty specjalne górują nad fabułą lub te, gdzie giej, wtedy to słucham muzyki, czytam książki lub
właściwie nie ma akcji. Kino obyczajowe jest nie oglądam telewizję - tak wygląda mój dzień podczas
publicystyka

dla mnie. tygodnia.


Wspomnę może jeszcze, że ostatnio, właściwie Natomiast w  wolne dni staram się uciec
zupełnie przypadkiem, natknąłem się na  anime z miasta. Lubię spokój, jaki dają wieś i tereny dział-
w konwencji horroru i muszę przyznać, że to kino, kowe - oczywiście poza chwilami, gdy wszyscy na-
a przynajmniej niektóre tytuły, naprawdę wciąga. raz odpalają kosiarki, by przystrzyc swoje trawniki.
Co robię na działce? - zazwyczaj nic, pełen relaks,
Pisanie to dla Pana praca czy hobby? spacer z dziećmi, jakieś gry, no i oczywiście zdjęcia.
To ja jestem rodzinnym fotografem, więc robię ich
Zdecydowanie hobby. sporo. Lubię zwłaszcza fotografować motyle, wła-
śnie z tego względu jest to pasja sezonowa, ale to
Czym w wolnych chwilach zajmuje się autor tak bardzo dobrze, bo nie umiem wytrwać zbyt długo
krwawych pozycji? przy jednych zainteresowaniach. Interesuje mnie
wiele rzeczy, od kosmologii, ewolucji po - ja wiem
To pytanie nawiązuje do  poprzedniego - - żeglarstwo, ale pod warunkiem, że nie zajmuję się
w wolnych chwilach zajmuję się moim hobby, czyli zbyt długo jednym tematem. Wtedy mnie to męczy
pisaniem. Zacznijmy może jednak od tego, że jeże- i szukam czegoś innego.
li uwzględnię czas poświęcony pisaniu, to właści-
wie trudno mi znaleźć wspomnianą wolną chwi- Bardzo dziękuję i nie mogę doczekać się kolej-
lę. Praca zawodowa, rodzina, trochę codziennego nych Pana książek.
stukania w  klawisze i  nagle okazuje się, że czasu
brakuje. Jeśli już uda mi się jakoś wygospodarować Rozmawiała Katarzyna Suś
chwilę dla siebie to zwykle około dwudziestej dru-

30 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
QFANT.PL - numer 3/09 31
Tomasz Orlicz

Zapatrzeni w niebo
publicystyka

Od kiedy Homo Sapiens uświadomił sobie, że które sprawiły, że opancerzona niczym czołg son-
planeta Ziemia jest ledwie kolejnym punkcikiem da Wenera 4 działała jedynie do wysokości 26 kilo-
na bezkresnym nieboskłonie (a musimy pamiętać, metrów. Tak brutalna weryfikacja niegdysiejszego
że proces ten odbywał się na raty), zastanawiamy wyobrażenia doprowadziła do tego, że na wiele lat
się, czy oprócz nas jest tam KTOŚ jeszcze, czy star- zapomniano o  Wenus, przyrównując zastane tam
cza miejsca i przyzwolenia w kosmosie na choćby warunki do panujących w piekle.
jedną dodatkową rasę braci w rozumie. Wystawia-
my w niebo coraz wymyślniej uzbrojone uszy i oczy Bardzo szybko, bo zaledwie w przeciągu kilku-
naszej ciekawości, nieustannie nasłuchując i wypa- nastu kolejnych lat, sięgnęliśmy dalej - ruszyliśmy
trując odpowiedzi – karmiąc się nadzieją. Zdarzają w kosmos. Nasze sondy obfotografowały większość
się przy tym bardzo widowiskowe niespodzianki, ciał niebieskich, a  jedna z  nich, Cassini, wysłała
jak chociażby ta związana z domniemanymi dowo- nawet próbnik Huygens na powierzchnię saturno-
dami bytowania cywilizacji na czerwonej planecie. wego księżyca Tytana. Na kolejnym księżycu, tym
Tak zwane marsjańskie kanały, które zdążyły prze- razem związanym z Jowiszem, odkryliśmy wszech-
istoczyć się w legendę, okazały się być ledwie złu- ocean Europy, ukrywający się pod grubą skorupą
dzeniem optycznym. Jednak w  chwili swego rze- lodową, który być może pozwolił na  narodziny
komego odkrycia, w roku 1877, kiedy to Giovanni i  ewolucję życia, jakiego nie znamy tu, na  Ziemi.
Schiaparelli dostrzegł podczas koniunkcji proste Jednak przede wszystkim dzięki technice lotów
linie na Marsie, oczy niemal wszystkich mieszkań- kosmicznych sięgnęliśmy znacznie dalej, zagląda-
ców Ziemi z wyrazem głębokiego zaniepokojenia jąc licznymi teleskopami orbitalnymi w  głęboki
zwróciły się w  kierunku czerwonego boga wojny. kosmos. Niezmiennie towarzyszyła nam przy tym
Co  bardziej zapobiegliwi obywatele zaczęli nawet potrzeba poznania innych światów, być może po-
nawoływać do konieczności podjęcia przygotowań dobnych do naszego.
na wypadek inwazji Marsjan. Nośność tematu się-
gnęła zenitu w roku 1938, w dniu Halloween, kiedy Ale palmę pierwszeństwa w odkrywaniu planet
to większość radioodbiorników w Stanach Zjedno- dzierży radioteleskop Arecibo w Portoryko, a wła-
czonych nadawało rzekomy reportaż (audycję Or- ściwie... nieregularne jego funkcjonowanie, spo-
sona Wellesa na podstawie „Wojny światów” Her- wodowane konserwacją tego kolosa, i  czas wolny
berta Georga Wellsa) z inwazji z kosmosu. profesora Aleksandra Wolszczana. Przewrotnością
losu można określić odkrycie pierwszego poza-
Również planeta Wenus, która, w  przeciwień- układowego zestawu planet w  okolicach pulsara
stwie do  swojej mitologicznej imienniczki, jest PSR 1257+12. Polski astronom, korzystając z nie-
szczelnie okutana kobiercem nieprzezroczystej mal nieograniczonego dostępu do radioteleskopu,
atmosfery, była rozpatrywana jako kolebka życia. dokonał w  1990 roku odkrycia planet w  miejscu,
Wielu wizjonerów końca XVIII, całego XIX i po- w  którym nikt nawet nie śmiał przypuszczać, że
czątku XX wieku przyrównywało warunki panujące mogą istnieć podobne twory natury. Najprawdo-
na tej siostrzanej planecie do tych, które być może podobniej cztery planety wokół PSR 1257+12 nie
u  zarania dziejów panowały w  biblijnym Edenie. nadają się do  podtrzymania jakiejkolwiek formy
Niestety, już pierwsza sonda, która pod banderą życia. Należy zwrócić na  to baczną uwagę, gdyż
sierpa i młota nie zdołała przedrzeć się przez nie- z  tego właśnie powodu wiele środowisk nauko-
zwykle gęstą warstwę atmosfery, odarła ze złudzeń wych uważało i  nadal uważa wolszczanowe pla-
wszelkiej maści marzycieli. Oszacowane ciśnienie nety za „nieprawdziwe”, gdyż nie okrążają zwykłej
atmosferyczne przy powierzchni planety sięgało gwiazdy. Jednak z samymi pulsarami, a właściwie
niemal 100 barów, temperatura 460°C, no i przede z  odkryciem pierwszego z  nich, wiąże się inna,
wszystkim wszędobylskie opary kwasu siarkowego, równie nieprawdopodobna historia. Kiedy w 1967

32 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Zapatrzeni w niebo

roku Jocelyn Bell, doktorantka na  Uniwersytecie nie może być nieco mylące. Zapewne każdy z nas
w  Cambridge, odebrała dziwne, powtarzające się pamięta z lekcji fizyki, że wiązka światła, po przej-
z niezwykłą regularnością sygnały radiowe, natych- ściu przez odpowiednio wąską szczelinę doznaje
miast wielu naukowców skłonnych było wyrazić ugięcia na  boki. Obrazowo przedstawiane jest to
swoje zdanie na  temat tego frapującego odkrycia w podręcznikowych przykładach w postaci płaskiej
w kategoriach umyślnego sygnału od obcej cywili- fali padającej i fali o kolistym czole, tworzącej się
zacji. Niestety, bardzo szybko okazało się, że mamy za szczeliną. Należy pamiętać, że i tak przedstawio-
„jedynie” do czynienia z nowym rodzajem obiektu ny, uproszczony przykład jest mylący, oraz przede
gwiazdopodobnego, którego istnienie przewidział wszystkim o tym, że widmo światła nie jest zjawi-
30 lat wcześniej radziecki fizyk Lew Landau. skiem ciągłym, że dzieli się na poszczególne, ściśle
określone barwy. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że
Coraz śmielej zaczynamy poszukiwać nowych fale elektromagnetyczne są w stanie doznać ugięcia
światów, posługując się coraz wymyślniejszymi me- przy przejściu obok materialnej przeszkody, jed-
todami. Obserwujemy bacznie pojedyncze gwiaz- nocześnie pamiętając o  pewnej zależności, która
dy, zwracając uwagę, czy czasem nie chybocą się, falom o  niższej, malejącej częstotliwości pozwala
co mogłoby świadczyć o obecności przy „pijanym” doznawać coraz większego ugięcia, możemy po-
słonku planety podobnej masą do naszego Jowisza, kusić się o zaadaptowanie tego zjawiska do poszu-
jak to miało miejsce w przypadku jowiszowego to- kiwania planet. Bazując na zależności kąta ugięcia
warzysza 51 Pegasi. Jesteśmy w stanie oglądać tak od  długości fali, można potraktować kuliste ciała
zwane tranzyty, podczas których planeta przecho- niebieskie jako swego rodzaju filtry i koncentrato-
dzi na tle tarczy gwiazdy, pozwalając wręcz „doj- ry, które w dogodnym położeniu byłyby w  stanie
rzeć”, z czego składa się atmosfera nowo odkryte- wyprostować w kierunku obserwatora pewną ści-
go ciała niebieskiego. Należy również wspomnieć śle określoną część widma promieniowania danej
o opracowanej przez polskich astronomów i z po- gwiazdy. W zależności od tego, jak daleko od swego
wodzeniem wdrażanej metodzie poszukiwania pla- macierzystego słońca dana planeta by przechodziła
net, bazującej na  zjawisku mikrosoczewkowania (przecinając linię obserwator-gwiazda, analogicz-
grawitacyjnego. Twórcy metody OGLE (optyczne- nie do  przypadku tranzytów), ściśle zmieniałaby
go eksperymentu soczewkowania grawitacyjnego, się barwa odfiltrowanego światła danej gwiazdy
którego angielski skrót jest akronimem puszcza- czy też częstotliwość pochodzącego od  niej pro-
nia oczka), w znakomitej większości wywodzą się mieniowania radiowego. W  związku z  faktem, że
z Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu tak odfiltrowany (monochromatyczny) sygnał był-
Warszawskiego, będąc w  ścisłej czołówce zespo- by bardzo skupiony, mielibyśmy do czynienia z po-
łów poszukujących nowych światów podobnych jedynczym błyskiem, który w zakresie widzialnym
do Ziemi. W największym skrócie metoda Polaków byłby łudząco podobny do  błysku światła lasero-
bazuje na zjawisku, polegającym na zakrzywianiu wego. Być może dałoby się odebrać również nieco
światła od odległej gwiazdy w chwili, kiedy na jego mniej wzmocnione zakresy fal, bliższe fioletowi,
drodze – między obserwowaną gwiazdą a  obser- które powinny poprzedzać błysk właściwy, a  tak-
watorem na  Ziemi – przesuwa się odpowiednio że wystąpić po  nim. Niewątpliwą zaletą metody
masywny obiekt. W  takiej sytuacji obserwowana może się okazać możliwość poszukiwania planet
gwiazda doznaje okresowego pojaśnienia, związa- w  ściśle określonych odległościach od  gwiazdy
nego z grawitacyjnym skupianiem fal świetlnych. macierzystej. Łowca-astronom – miast poszukiwać
błysków w całym widmie promieniowania – może
Jest jednak być może jeszcze inna metoda, któ- w  taki sposób skalibrować detektory teleskopów,
rej zastosowanie przy poszukiwaniu planet poza- aby te obserwowały jedynie wyznaczone wartości
układowych rozpatruję od pewnego czasu, a która światła bądź fal radiowych. Nasuwa się zasadnicze
może się okazać niezwykle interesującą. Owa hi- pytanie: czy którykolwiek z  naukowców zetknął
potetyczna metoda bazowałaby na  odwróconym się z tego typu zjawiskiem przy obserwacjach nie-
zjawisku dyfrakcji, choć - przyznaję, takie określe- ba? I  po  raz kolejny na  scenę naszych rozważań

QFANT.PL - numer 3/09 33


Tomasz Orlicz

wkraczają poszukiwania pozaziemskich cywiliza- aspekt badania Sfery Niebieskiej w kontekście sku-
cji, a konkretnie jeden sygnał, rzekomo odebrany pionego promieniowania monochromatycznego.
publicystyka

w grudniu 2008 roku w zakresie widzialnym przez Być może zjawisko dyfrakcji fal elektromagnetycz-
doktora Ragbira Bhatala z  Australii. Jak twierdzi nych, uwzględniwszy efekt ich skupiania po przej-
sam odkrywca: „Regularny impuls wśród innych ściu obok planet skalistych, pozwoli na  badanie
dźwięków kosmosu sugerował, że jego adresatem odległego kosmosu w zupełnie inny, niespotykany
[?] może być ktoś bardzo inteligentny...”. Czyżby dr dotąd sposób? Może wystarczy odpowiednio do-
Bhatal – uznany naukowiec, który kieruje australij- stroić i  nakierować radioteleskopy na  ciała nie-
ską sekcją programu OSETI – szukając oznak dzia- bieskie naszego Układu Słonecznego? Przypomi-
łalności obcych cywilizacji, przypadkowo odkrył nam, że fale radiowe – będąc dłuższymi – doznać
„ledwie” kolejną, pozaukładową planetę? W  da- powinny większego ugięcia, co  utwierdza mnie
nym przypadku należałoby obserwować tę część w przekonaniu, że znając zasadę, a także dokładną
nieba nieustannie, gdyż istnieje duże prawdopo- odległość obserwatora (radioteleskopu) od planety
dobieństwo powtórzenia się analogicznego im- (działającej w tym przypadku jak dyfrakcyjna so-
pulsu po upływie planetarnego roku (obserwować czewka), można śledzić kosmos w  jednym, ściśle
w  danym zakresie fali światła), bądź też innych, określonym zakresie częstotliwości. Oczywiście
które będą świadczyły o  istnieniu całego układu tak zorganizowane obserwacje mają także minus
planetarnego (szansa dostrzeżenia analogiczne- w postaci bardzo szybkiego przeczesywania niebo-
go błysku, związanego z kolejną planetą w danym skłonu (związanego z dużą prędkością kątową), ale
układzie, jest na poziomie kilku procent). nie sądzę, żeby ktokolwiek mógł pogardzić „plane-
tarnym radioteleskopem” o średnicy kilku tysięcy
Jest co  najmniej jeden, szalenie pozytywny kilometrów.

Bibliografia:

1. Harry Y. McSween, Jr. - Od gwiezdnego pyłu do planet, Prószyński i S-ka, seria „Na ścieżkach nauki”
Warszawa 1996
2. Albert A. Harrison – Kontakt; odpowiedź ludzkości na odkrycie cywilizacji pozaziemskiej, wydaw-
nictwo Amber Sp. z o.o. 1999
3. Michale W. Werner, Michael A. Jura - Planety których miało nie być, Świat nauki nr 7 (215) 2009
4. Metody poszukiwania pozasłonecznych układów planetarnych:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Metody_poszukiwania_pozas%C5%82onecznych_uk%C5%82ad%C3%B3w_planetarnych
5. Sygnał dr Bhatala: http://wolnemedia.net/?p=14937

34 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
programowaniekatalogi
design
grafika DTP
webdesign
internet fotografia
foldery kreacja
poligrafiakoncepcja
identyfikacja wizualna
serwisy ideaprojektowanie
skład plakaty logotypy
przygotowanie do druku

w t
layout
e
wdrażanie galerie

na y
broszury

a t o iem
z eb sta n si

r
ajlep

t e
yn

i
eśm

i
est

l
ie j

ś w
ratn
aku

e
J a gł o
tym
ow
nie, b
iej
lep
ale

n
Nie daj się złapać na tani chwyt
z gościem wiszącym głową w dół.
Po prostu wejdź na
www.adesign.8p.pl
i sprawdź naszą ofertę.
QFANT.PL - numer 3/09
e-mail: andrzej@adesign.8p.pl 35
Katarzyna Suś

Ośmiornica - Wywiad
publicystyka

Właśnie trafiła do księgarń „Ośmiornica” – de- ani za dużo.


biutancka powieść Piotra Wolaka, postanowiliśmy
zatem zadać mu kilka pytań. Dlaczego właśnie "Ośmiornica", czy ma to się
wiązać z realnymi sprawami?
Zdawać by  się mogło, że po  „Ojcu Chrzestnym”
o mafii wiemy już wszystko, dlaczego zdecydował się Szukałem jakiegoś intrygującego tytułu. Ten wy-
Pan na ten jakże trudny i wymagający gatunek? dał mi się najbardziej odpowiedni.

Mario Puzo rzeczywiście bardzo wysoko ustawił Z czego czerpał Pan inspirację?
poprzeczkę, lecz pomimo to postanowiłem spró-
bować. Miałem kilka pomysłów i  po  rozważeniu Z samego życia. To ono pisze najciekawsze, a za-
wszystkich „za” i „przeciw” wybrałem jeden z nich razem najbardziej nieprawdopodobne scenariusze.
– najbardziej obiecujący.
Swego czasu głośno było o  aferze z  Łódzką
To co niekiedy "zabija" dobrą powieść to nieodpo- „Ośmiornicą”, czy nie boi się Pan, że część czytelni-
wiedni dobór słów, lub też zbędne opisy. Jak udało się ków uzna, że Pana książka to po  prostu fabularny
Panu uniknąć tej pułapki? opis tamtych zdarzeń?

Zgadza się, nie było łatwo. Starałem się tak Szczerze mówiąc wydarzenia te gdzieś mi
wszystko wyważyć, by niczego nie było ani za mało, umknęły, dlatego zbieżność tytułu jest całkowicie
przypadkowa. W związku z tym mam nadzieję, że
się tak nie stanie.

Jaki jest Pana przepis na pisanie?

Przede wszystkim znaleźć interesujący, najlepiej


niecodzienny temat i ciekawie go przedstawić.

Czy ma Pan jakichś ulubionych autorów?

Jest wielu świetnych pisarzy. Jeżeli mam wybie-


rać – najbardziej przypadli mi do gustu: Jeffry Ar-
cher, John Grisham i Wilbur Smith.

Czy na Pana twórczość miał wpływ jakiś uzna-


wany przez Pana autorytet?

Oczywiście. Wielu cennych wskazówek udzielił


mi krytyk literacki Jan Zdzisław Brudnicki. Choć
czasem trudno jest o  obiektywizm w  stosunku
do siebie samego, to jednak dzięki niemu spojrza-
łem na pisanie z zupełnie innej perspektywy.

Przebicie się na rynku wydawniczym jest nie lada


zadaniem, Pan miał dodatkowe utrudnienia, jak

36 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Ośmiornica - wywiad

Panu udało się tego dokonać? Jakie rady dałby Pan młodym, ambitnym pisa-
rzom?
Wyciągnąłem wnioski z  błędów, jakie popełni-
łem przy pisaniu poprzedniej powieści, a  których Przede wszystkim nigdy nie poddawać się. Jeżeli
później już nie dało w stu procentach poprawić. Po- nie wyjdzie za pierwszym razem to trzeba próbo-
nadto uważnie słuchałem wszystkich słów krytyki. wać po raz drugi i kolejny - aż do skutku. Trzeba
także umieć wysłuchać słów krytyki i  wyciągać
Z reguły Pan się nie poddaje prawda? z nich właściwe wnioski.
 
Na tym polega życie. Nie można się poddawać.
Należy cały czas przeć do przodu i zamiast zniechę- Bardzo dziękuję za udzielenie wywiadu.
cać się ,wyznaczać sobie nowe cele i próbować je re-
alizować. Bez nich życie byłoby puste, monotonne.

QFANT.PL - numer 3/09 37


Piotr Antkowiak

QF: Ilustracja fantastyczna przedstawia dziś na  wyobraźnię, zwłaszcza kiedy jest się bardzo
galeria

najczęściej sylwetki zdeprawowanych elfek w krzy- młodym człowiekiem.


kliwych wdziankach, galaktycznych cowboy’ów, Do  pewnego momentu, jak wiele innych
opętanych magów czy dyktatorów. Gdzie leży źró- osób, czerpałem z tych właśnie źródeł, w brud-
dło Twojej, tak odległej od tej maniery, stylizacji? nopisach były - a jakże - elfki, galaktyczni żołnie-
rze, magowie i statki kosmiczne, a futurystyczne
Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że dotych- wizje są obecne nawet na  niektórych z  moich
czas ilustracji jako takiej nie uprawiałem – wra- wielkoformatowych grafik sprzed kilku zaledwie
żenie to może sprawiać jedynie podejmowana lat. Myślę sobie, że człowiek o twórczych aspira-
niekiedy tematyka, sugerująca istnienie opowie- cjach, który przez lata poruszał się wśród dzieł
ści wewnątrz moich, graficznych lub malarskich, (plastycznych, filmowych, literackich) niosących
przedstawień. określone treści, ukształtowanych przez pewne
Źródeł tego, co  dziś można w  nich zoba- konwencje, niejako automatycznie pragnie spró-
czyć, jest zapewne wiele i  ja sam nie potrafię bować własnych sił w ramach tychże konwencji,
ich wszystkich wymienić. Ale nie jest tak, że ja dołączyć na swój sposób do tego uniwersum po-
od lat szczenięcych żyję w całkowitym oderwa- krewnych wyobrażeń. Ja tego wcale nie neguję,
niu od tego, czym interesowali się lub interesują bo  i  na  tej drodze z  pewnością nadal powstają
nadal moi rówieśnicy. Były więc komiksy, któ- rzeczy ciekawe, niezwykłe, jednak u mnie zasad-
re dawniej rzadko gościły na półkach księgarni, niczo wystąpiło spore zmęczenie takimi obra-
a niemal każdy z nich stanowił fascynującą przy- zami, na których statek kosmiczny jest po pro-
godę. Były bajki, seriale animowane, nieco póź- stu statkiem kosmicznym, a mag obowiązkowo
niej filmy sf i cały ten niezmierzony, wciąż roz- trzyma w  ręku ognistą kulę. Obecnie skupiam
rastający się obszar literatury fantastycznej. Były się bardziej na odkrywaniu własnej wrażliwości,
też galerie malarstwa prezentowane w  piśmie która w coraz mniejszym stopniu reaguje na go-
Fantastyka, niezwykle inspirujące i  działające towe już wytwory cudzej wyobraźni, a w więk-

38 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Galeria

szym na  świat, który mnie otacza i  towarzyszy na sprawę w ten sposób, niezmienne podejmo-
mi każdego dnia, gdy wychodzę z  domu. Mam wanie tych samych tematów w  ilustracji fanta-
jednak wciąż w sobie skłonność do fantazjowa- stycznej przestaje dziwić. Zresztą zdarzyło mi się
nia, rezultatem jest więc takie trochę dryfowanie kilkakrotnie trafić na  osoby, które otwarcie de-
na pograniczu rzeczywistości i fikcji – to między klarowały, że to, co obecnie robią, jest po prostu
innymi, jak przypuszczam, stanowi punkt wyj- doskonaleniem warsztatu, a na artyzm przyjdzie
ścia dla prac plastycznych, które dziś tworzę. czas... Ja natomiast robię inaczej, bo szkoda mi
Jeszcze parę słów na temat ilustracji – nie de- trochę tego czasu i nie wiem, czy w bliżej nieokre-
monizowałbym sprawy tak bardzo, ponieważ ślonej przyszłości nadal będę miał chęć do malo-
ta forma twórczości jest ściśle związana z  tym, wania tego, co mi „w duszy gra”. Z drugiej strony,
co  ilustruje, w  tym przypadku najczęściej z  li- wcale nie twierdzę, że już nigdy, przenigdy nie
teraturą. Okładki książek, na  których roi się namaluję gwiezdnego okrętu lub uzbrojonego
od  uzbrojonych po  zęby wojowników, czaro- cyborga.
dziejów, smoków i  międzygwiezdnych flotylli,
w jednej części są, jak sądzę, efektem ich treści, QF: Jestem ciekawa Twoich inspiracji, nie tylko
w  drugiej zaś konsekwencją wymogów, jakie w dziedzinie malarstwa...
stawia ilustratorom rynek wydawniczy. Na por-
talach internetowych poświęconych twórczości Książka, film, muzyka, życie... To pewnie
plastycznej jest rzeczywiście bardzo dużo prac brzmi strasznie banalnie, ale inspirację napraw-
powielających konwencję sf i  fantasy, ale wielu dę można odnaleźć wszędzie. Człowiek zauważy,
ich twórców to prawdopodobnie ludzie albo już jak pięknie światło słoneczne zagrało na liściach
będący zawodowymi ilustratorami, albo pra- drzewa, które mijał wcześniej setki razy i już ten
gnący ten właśnie cel osiągnąć. Jeżeli spojrzymy drobiazg może być punktem wyjścia do  stwo-

QFANT.PL - numer 3/09 39


Piotr Antkowiak

rzenia obrazu, a  nawet całej opowieści. Część Przyznam z pewnym zawstydzeniem, że moja
galeria

z  moich prac powstała w  ten właśnie sposób – wiedza na temat światowych osiągnięć artystycz-
nie powiem które i z jakich dokładnie inspiracji, nych jest niewielka. Częściowo to skutek wybo-
bo i ja mam prawo do zachowania swoich ma- rów, jakich dokonywałem i dokonuję w wolnym
łych tajemnic czasie – przeważnie skupiam się wtedy na własnej
Jeśli mowa o  książkach, to jest to niewątpli- twórczości. Ale niewykluczone, że jest w tym też
wie fantastyka. Pomimo własnych dróg, które trochę zwykłego lenistwa, bo  są i  chwile, kiedy
wyznaczyłem sobie w malowaniu, nadal najczę- absolutnie nic nie robię.
ściej sięgam po ten gatunek literacki, ale robię to Nie jestem raczej typem kolekcjonera, nie
głównie z chęci obcowania ze słowem pisanym, odczuwam potrzeby gromadzenia dzieł sztu-
dla samej przyjemności wynikającej z  lektury. ki w  swoim najbliższym otoczeniu, chyba
Jeżeli coś z tych książek przenika do moich obra- wolę po  prostu pójść do  muzeum lub galerii –
zów, to nawet o tym nie wiem. co zresztą w przeszłości zdarzało mi się czynić.
Z  filmem różnie bywa. Filmowa fantastyka Zdaję sobie oczywiście sprawę z trudności, jakie
od  dawna już dostarcza mi licznych rozczaro- pojawiłyby się w  przypadku chęci obejrzenia
wań: nie wiem dlaczego, ale akurat w przypadku na  żywo architektury Inków, Zakazanego Mia-
dziesiątej muzy powielanie schematów i  kon- sta w Pekinie czy skalnych kościołów Kapadocji.
wencji bywa tak boleśnie męczące, że czasami Kto wie, może przyjdzie kiedyś czas i na dalekie
już patrzeć się nie chce... Trochę więcej mocy podróże.
dostrzegam dziś w  dramatach, filmach obycza- Parę przykładów spośród tego, co  znam,
jowych, tragikomediach – bo, choć i tu proble- mogę jednak podać. W rzeźbie byłoby to pewnie
matyka jest powtarzalna, ładunek emocjonalny któreś z dokonań Augusta Rodina – piękne dzie-
tych historii wydaje mi się chwilowo silniejszy ła, łączące doskonałość formy z  dużym ładun-
i  więcej z  nich zostaje gdzieś we  mnie. Co  nie kiem emocjonalnym. W grafice Albrecht Dürer,
oznacza, że nie tęsknię za dobrym, wciągającym Escher, Alfons Mucha. W malarstwie Rene Ma-
kinem fantastycznym. gritte, Caspar David Friedrich, Hieronim Bosch,
Często czerpię energię twórczą z muzyki – na- James Tissot, Hokusai, Mucha, z Polaków Jacek
dal zdumiewa mnie fakt, że dźwięk potrafi w tak Malczewski, z  fantastyki Siudmak, może coś
dużym stopniu natchnąć do stworzenia obrazu. z Beksińskiego, na pewno Yerka...
Zdarzało mi się nieraz rysować lub malować pod
wpływem muzyki: w kręgu moich zainteresowań QF: Twoje prace przypominają dziecięce fan-
przez długi okres pozostawał rock progresywny, tazje. Pełne ciepłych kolorów, a  zarazem niepo-
także muzyka elektroniczna, trochę filmowej. kojące, jak wyzwanie do niebezpiecznej wyprawy.
Dzisiaj ten zakres jest szerszy, dokonuję spora- Dzieci występują na ilustracjach albo jako mędr-
dycznie bardzo dziwnych wyborów, przy czym cy, albo jako wojownicy…
nadal dostrzegam w dźwiękach spory potencjał
„obrazotwórczy”. Znajoma osoba wyznała mi nawet, że moje
Z  innych inspiracji: w  ramach ciekawostki prace trochę ją przerażają – ponoć za  dużo
powiem, że jeden z moich obrazów powstał pod w nich przestrzeni...
wpływem gry wideo. Dziecięcych bohaterów rzeczywiście trochę
się namnożyło. Kluczem do  zrozumienia ich
obecności jest taka moja mała teoria, że wszy-
QF: Jakie dzieła znalazłyby się w Twojej ko- scy, bez względu na  wiek, na  poziomie emocji
lekcji, gdybyś mógł wybierać spośród wszystkich najbardziej podobni jesteśmy właśnie do  dzie-
światowych osiągnięć artystycznych? ci. Dostrzega się to w  sporadycznych chwilach
zachwytu nad otaczającym nas światem, spon-

40 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Galeria

QFANT.PL - numer 3/09 41


Piotr Antkowiak

tanicznych radościach, ale także w  nierzadkich QF: Starasz się opowiadać na  płótnie, ale
galeria

momentach bezradności, kiedy człowiek zostaje na  stronie galerii autorskiej Piotra Antkowiaka
sam na sam z własnym zwątpieniem, potyka się można znaleźć również kompozycje muzyczne…
o  kłody, które mu życie pod nogi rzuca i  staje Jak wygląda Twoje studio? Jakich programów
się jak dziecko pozostawione w ruchliwym cen- używasz do komponowania?
trum wielkiego miasta. Jeśli więc jest gdzieś tu
widoczna walka, to nieudolna i  niekoniecznie Studio? Nie ma żadnego. Zbyt szumna to na-
zwieńczona zwycięstwem. Nie znaczy to wcale, zwa dla mnie, ja tworzenie muzyki traktuję jako
że ja mam jakieś szczególnie trudne życie, takie przygodę, która być może w pewnym momencie
refleksje wynikają z  drobnych obserwacji tego, zwyczajnie się zakończy (czego póki co nie mogę
co dzieje się również poza mną, pomimo mojej powiedzieć o  malarstwie). Daję w  ten sposób
dość introwertycznej natury. upust pragnieniu tworzenia również opowieści
Mędrcy być może też tu są, ale nazwałbym to muzycznych – to pragnienie zostało mi z  cza-
mądrością nieuświadomioną, jak w  przypadku sów, kiedy wsłuchiwałem się w  rozbudowane
dziewczynki, która czyta potworowi bajkę, pozba- kompozycje i  concept albumy z  gatunku rocka
wiona zupełnie myśli, że bestia mogłaby zaatako- progresywnego. Przez długi czas nie miałem
wać. Okazuje się natomiast, że to ona miała rację. możliwości urzeczywistniania pomysłów, które
Tyle o wojownikach i mędrcach. Czasem jed- mi się po  głowie kołatały, o  kupnie komputera
nak dzieci to po prostu dzieci... w  ogóle jeszcze nie myślałem, nie mówiąc już
Jeśli zaś chodzi o  formę tego wszystkiego – o jakiejkolwiek wiedzy związanej z jego obsługą.
już jakiś czas temu doszedłem do  przekonania, Przez szereg lat z kilkoma znajomymi próbowa-
że bajkowość w  połączeniu z  powagą tematu liśmy sił jako zespół, mając nadzieję tą drogą re-
tworzy mieszankę wybuchową, która rzadko alizować nasze fascynacje muzyczne. Ja miałem
pozostawia człowieka obojętnym. Póki co  będę być basistą. Trochę nie wyszło – brak zgodności
zmierzał w tym właśnie kierunku. w kwestii repertuaru, brak wiary w sukces, brak
lidera, który całość pchałby jakoś do  przodu –
QF: Rozgraniczasz w  swojej pracy malarstwo chyba wszystko po trochu spowodowało, że ten
i  design, czy umiejętności na  obu płaszczyznach sen się skończył. Pozostała mi po nim gitara ba-
kreacji traktujesz jako elementy warsztatu? sowa, która dziś spełnia bardziej rolę mebla niż
instrumentu. Właściwie to nie umiem na  niej
Design to moja praca, na tym zarabiam i mu- grać. Może jeszcze kiedyś się nauczę, a może już
szę doskonalić swoje umiejętności, by utrzymać nie.
się na  powierzchni tego wielkiego i  głębokiego Aktualnie bawi mnie komponowanie same-
oceanu, jakim stała się już branża projektowa. mu, świadomość, że mam nad wszystkim pieczę
Do  tej pory jednak, jeżeli można mówić o  ja- i  wiem mniej więcej, w  którym kierunku dany
kiejkolwiek łączności pomiędzy tymi dwiema pomysł ma zmierzać. Wiedzy muzycznej żadnej
dziedzinami, jest ona jednostronna. Z malarstwa nie posiadam, nie znam się na nutach, wszystko
i  grafiki wyniosłem swój zmysł estetyczny, wy- robię „na czuja” i po prostu cieszę się, kiedy wy-
czucie koloru i kompozycji, które stosuję w desi- chodzi mi coś, czego da się słuchać.
gnie. Jeżeli przyjdzie mi kiedyś podjąć pracę ilu- Nazwy programu muzycznego nie podam,
stratorską, wówczas umiejętność posługiwania by uniknąć posądzeń o reklamę.
się programami graficznymi uznam za  bardzo
przydatną, podejrzewam bowiem, iż większość QF: Powraca w Twojej twórczości motyw wal-
ilustracji powstaje dziś za pomocą narzędzi cy- ki - świat sztuczny, wykreowany a utracona rze-
frowych. czywistość. Fabryki umierają, natura wydaje się
czymś niezwykłym, co człowiek z tęsknotą odtwa-

42 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Galeria

QFANT.PL - numer 3/09 43


Piotr Antkowiak

rza, lecz nie sposób tego odzyskać… Jest to więc nej w  oddali metropolii i  wciąż będzie wysyłał
galeria

świat obietnicy i rozczarowania czy świat wyzwań w przestrzeń swoje zmyślone ptaki; motyl pozo-
i spełnienia? stanie na  skałach, wiecznie oczarowany chwilą,
w której jego skrzydła ożyły; kobieta na wzgórzu
Zaryzykuję stwierdzenie, że jest jeszcze jed- nigdy nie przestanie śnić o wolności, którą może
na możliwość: podróż, której początku już nie tak naprawdę już posiada. Można te sceny po-
widać, a  końca wcale nie chce się ujrzeć. Czyli strzegać wręcz jako małe, osobiste dramaty, ale
wieczna wędrówka pomiędzy snem a jawą, pod- niekoniecznie tak musi to wyglądać – wszyscy
czas której zdarzyć się może tyle złego, co i do- przecież w podobny sposób podróżujemy przez
brego – nie postrzegałbym więc całej sprawy tak życie i jesteśmy jak małe, roztrzęsione duszycz-
fatalistycznie. ki rzucone na wiatr, rozkochane w tym długim,
Walka zaś, o  której wspominałem już wcze- niespokojnym locie. Czy jesteśmy więc nieszczę-
śniej, odbywa się bardziej na poziomie jednost- śliwi? Nie sądzę. Zdolność i chęć do opowiada-
ki, to raczej zmaganie się z  samym sobą, które nia o tym jest chyba najlepszym dowodem.
bywa nieporadne, pozbawione jakichkolwiek To oczywiście są tylko niektóre z możliwych
racjonalnych planów, a jednak piękne dzięki to- tropów. Ja sam swoje prace rzadko sobie tłuma-
warzyszącym mu emocjonalnym uniesieniom. czę, a do niektórych wniosków dochodzę przez
Ta walka w pewnym momencie być może prze- przypadek, na długo po powstaniu danego obra-
staje być walką, a  staje się taką prywatną wę- zu. Myślę, że wcale nie jestem w tej kwestii wy-
drówką, której nie chcemy już nigdy przerywać, jątkiem. Moim zdaniem dobrze jest, kiedy dzieło
bo zdajemy sobie sprawę, że to ona właśnie jest może służyć jako swoista trampolina dla wy-
tą najwspanialszą rzeczą, która nas spotkała, po- obraźni odbiorcy i zwierciadło jego wrażliwości,
mimo wszystkich ułomności, jakie nam w  niej stanowić początek różnych dróg interpretacji.
towarzyszą. A więc dziewczynka i potwór może I do podejmowania tych dróg wszystkich za-
bez końca będą czytać sobie bajki w  brzozo- chęcam.
wym lesie; śpioch nigdy nie zatęskni do widocz-

44 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Galeria

Piotr Antkowiak

Obecnie zarabiam
na  życie projekto-
waniem stron inter-
netowych, być może
w  przyszłości będę
próbował swoich sił
w ilustracji. Prywatnie
maluję obrazy olejne,
czasem komponuję
muzykę. Książki czy-
tam dziś raczej tylko "do poduszki", ale więk-
szość z  nich to niezmiennie literatura fanta-
styczna.

QFANT.PL - numer 3/09 45


Piotr Antkowiak
galeria

46 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Galeria

QFANT.PL - numer 3/09 47


Darek Zabłocki
galeria

48 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Galeria

QFANT.PL - numer 3/09 49


Darek Zabłocki
galeria

50 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Galeria

QFANT.PL - numer 3/09 51


Darek Zabłocki
galeria

Darek Zabłocki

Darek Zabłodzki to młody zdol-


ny Gdańszczanin, o  którym można
śmiało powiedzieć, że jest potwier-
dzeniem słów „trening czyni mistrza”.
W  bardzo krótkim czasie przeszedł
z  nieśmiałych szkiców ołówkiem
do  zaawansowanych technik digital-
painting. Osiągnął już wiele, ale jak
sam o sobie mówi, cały czas się uczy.
Przy pomocy tabletu wyczarowuje
na rysunkach mityczne stwory, mroczne postacie i magiczne
scenerie. Dajcie się wciągnąć w niezwykły świat Daroza.

52 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Galeria

QFANT.PL - numer 3/09 53


Darek Zabłocki
galeria

54 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Galeria

QFANT.PL - numer 3/09 55


Krzysztof Bugajski

Łucznik
opowiadanie

Spotkałem drewnianego boga z  miastem Ur prostowaną sylwetkę. Jego lubiłem najbardziej.


na głowie. Nazywał się Lynch i był bardzo stary. Był mądry i  najbliższy nam, ludziom. Nabrałem
– Jak myślisz? – spytałem. – Kiedy odlecą? powietrza i lekko dmuchnąłem w te miniaturowe
Popatrzył w dal, ponad trzema szczytami Żela- wieże, kościoły i kamienice, tak mocno wrośnięte
znej Rodziny i westchnął. w boską głowę.
– Odlecą? – uśmiechnął się. – Nie wiem, Ogi- – Ot tak, Lynch, żeby o tobie nie zapomnieli.
lvy. Myślę, że nikt nie wie. Pamiętam, kiedy przyle- Zaśmiał się tak, jak śmieje się wierzba.
ciały. Czekaliśmy tygodniami, wpatrując się w nie,
ale nic się nie zdarzyło. Potem po prostu spowsze- Dokładnie w  południe stanąłem na  miejscu
dniały i  trzeba było na  powrót zająć się waszym zwanym Ubitą Ziemią i wysoko wypuściłem pło-
życiem. Dziś patrzę na nie jak na obłoki – tak bar- nącą strzałę. Niektórzy wierzyli, że nigdy nie spa-
dzo wtopiły się w obraz naszego nieba. Choć może dają, trafiając celnie i zabijając parszywych bogów
nie… nieszczęść i tragedii. Dla innych była to tylko mar-
– Usiądziemy? – spytałem. twa tradycja, a jeszcze innym, moja płonąca strzała
Zawsze śmieszyło mnie, jak siadał. Tak nienatu- służyła za zegar, dzięki któremu mogli powiedzieć:
ralnie prosto trzymał sylwetkę i  skrzypiał, jak roz- „Łucznik Ogilvy wypuścił strzałę. Niedługo może-
sychająca się wierzba. Usiedliśmy na  ławce przed my wracać z pola do domu, do rodziny”.
jedynym placem naszego miasta – Gath Nazaret. Dla mnie strzały po prostu znikały z oczu.
– Wiesz, co się tylko zmieniło? – zapytał powo-
li, odwracając twarz w moją stronę. – To się nigdy nie zdarzyło, Łuczniku! Nigdy!
– Powiedz, Lynch. – krzyczała Głupia Małgorzata i biła się po głowie
– Ludzie zaczęli mocniej wierzyć, że będzie le- ostrym kawałkiem odłupanego krzemienia. Bardzo
piej. Dla niektórych to tylko dziewięć wielkich, mocno krwawiła. Wyciągnąłem ostrożnie dłoń.
czarnych zeppelinów, dla wielu jednak to… – Oddaj mi kamień, Małgorzato.
– Bóg? Kucnąłem obok niej i próbowałem uspokoić.
Westchnął ponownie i znów spojrzał na milczą- – Oddaj mi kamień!
ce, zawieszone w przestrzeni sterowce. Rzuciła go na  ziemię i  opadła na  kolana. Pła-
– Tak. Rodzaj Boga. kała. Nagle podniosła głowę ku niebu i na chwilę
– Sam nim jesteś, Lynch. Nie potrzebuję innych przestała krzyczeć. Gwałtownie wstała i wciąż wy-
niż ci, których mam. Siedzę teraz z bogiem, rozma- ciągała szyję, rozglądając się. Wydawało mi się, że
wiam z nim. Po co mi inni, milczący? czegoś tam szuka. Jakby chciała sprawdzić, czy to,
Zaśmiał się gorzko. co zawsze pozwalało jej być bezpieczną, nadal tam
– Widzisz, Łuczniku… Malutcy wierni miesz- tkwi. I, że tego nie znajduje.
kają na mojej głowie, daję im możliwość korzysta- Opadła na powrót na kolana i spojrzała na mnie
nia z  części mojej wiedzy i  kocham ich. Czasami przestraszona.
stosuję próby, by  wiedzieli, że jestem, i  że zawsze – Psy! – krzyczała z opuszczoną głową. – Po-
mogą zwrócić się do mnie o pomoc. Zawsze poma- gryzły się! Tak bardzo się pogryzły! Ja nigdy nie
gam i nie chcę, by się bali. Ale gdyby mnie zabrakło, widziałam takiej ciemnej krwi! Tak dużo krwi…
poradziliby sobie. Nie jestem im potrzebny, za  to Płynęła pomiędzy kamieniami, jakby to były rze-
ja ich potrzebuję. Bez nich moje serce zatrzymało ki.
by się. Usechłbym, Ogilvy. Milczący Bóg byłby tym – Wiem, Małgorzato. Widziałem i też nie mo-
Jedynym, tak myślę. Wy potrzebujecie właśnie Je- głem nic zrobić. Chcesz? Dotknę jej, ale tylko wte-
dynego. dy, kiedy przestaniesz płakać.
– Hm… Uspokoiła się nagle i popatrzyła na mnie zacie-
Popatrzyłem na  starą, lecz nienaturalnie wy- kawiona. Miała spuchniętą, brudną twarz, mokrą

56 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Łucznik

od łez i krwi. „Willow Lynch wygląda przy nich zbyt staro” –


– Chcę. Przestanę. Już przestałam, popatrz. pomyślałem o  moim ulubionym bogu, trzeszczą-
Odsłoniła piersi, brudną dłonią wytarła zapła- cym władcy Porządku, Prawa i Równowagi.
kane oczy i uśmiechnęła się. Stałem pośrodku kilkusetnego tłumu, trzyma-
jąc za rękę wystraszoną małą Smillę, a Głupia Mał-
Osiemnastego dnia miesiąca Kutych Skrzyń gorzata siedząc na ziemi, śpiewała szeptem „Nasze
i Ścinania Lasu, córka Anny Od Noża, Smilla prze- matki” i przytulała się do mojej nogi. Pogłaskałem
biegła trzy mile bez odpoczynku do Gath Nazaret, ją po  głowie i  pochyliłem się nad uchem dziew-
by  opowiedzieć matce o  czymś bardzo dziwnym czynki.
i ważnym. I o czymś, czego nie rozumiała. – Idź, Smilla. Nie bój się. Idź – powiedziałem
Przyszliśmy wszyscy najszybciej, jak tylko i  delikatnie pchnąłem ją przed siebie. Odwróciła
mogliśmy na  Ubitą Ziemię, nasze święte miejsce się i popatrzyła na mnie wystraszona.
za  miastem. Niektórzy wystraszeni, inni zacieka- – Podejdę do Bereniki, Łuczniku. Zgoda?
wieni. Jeszcze inni byli rozgorączkowani i niecier- – Zgoda. Idź. Wszyscy czekamy.
pliwi. Wszyscy oczekiwaliśmy odpowiedzi. Tłum rozstępował się przed nią. Niektórzy kła-
Lynch i inni bogowie zjawili się razem. Po pro- dli dziewczynce dłonie na  ramionach, delikatnie
stu „stali się” naprzeciw nas, jak zwykle poważni ponaglając, inni odchodzili od  niej daleko, jakby
i dostojni. Amon, sprawca Niewidzialnego Wiatru obawiając się, że Smilla niesie złe wieści.
i bóg kóz. David Hand, siewca Pomysłów i Wyna- Po  chwili stanęła przed bogami i  wyciągnęła
lazczości. Berenika, niewidzialna bogini Wycisze- rękę. Wiedzieliśmy, że w  tej chwili inna, niewi-
nia, Skromności i Miłości do Dzieci. Trzej uskrzy- dzialna dłoń bogini Miłości obejmie ją i  sprawi,
dleni bracia Tuatha De Danann, władcy naszych by dziecko przestało się obawiać.
Dobrych Uczynków i ich żony: piękna Nyx, która Mała Smilla odwróciła się w stronę tłumu i wes-
sprawia Noc, Hemera, która sprawia Dzień i wiecz- tchnęła.
nie się śmieje i Sofia, która sprawia, że to wszystko – Poszłam dziś rano na Jałowe Pustkowie opła-
rozumiemy. kać Łatka, którego rozszarpał nieznany, czarny pies

rys. Tomasz Chistowski

QFANT.PL - numer 3/09 57


Krzysztof Bugajski

– powiedziała ze łzami w oczach. – Nie chciałam, – Słucham? – zdawał się nie rozumieć pyta-
by mama widziała, że płaczę. Nie chciałam iść dale- nia.
opowiadanie

ko. Tylko tyle, żeby być samą. Już kiedyś znalazłam – Czy były inne dzieci, Lynch?
takie miejsce, gdzie widać tylko niebo, pustynię, Popatrzył na  mnie i  zaskrzypiał, zbliżając usta
dalekie szczyty Żelaznej Rodziny i  nasze sterow- do mojego ucha.
ce. Usiadłam i… – zamilkła na chwilę. – Potem – Było jedno, Ogilvy. Przed Smillą byłeś ty.
nagle się obudziłam. Trzymałam w  ręku gałązkę,
a wokół mnie było dużo rysunków na piasku. Nie- Nie pamiętam matki, ani ojca, ale pamiętam
które przedstawiały mnie, bo  poznałam po  war- sterowce. Pamiętam, że David Hand podarował
koczu, który co rano plecie mi mama. Na innych mi łuk, który noszę do dzisiaj, a Amon, władca na-
poznawałam trzy szczyty naszej Żelaznej Rodziny, szych bogów powiedział, że od teraz będę odmie-
mamę, Łatka stojącego na tylnych łapach i trzyma- rzał czas. Zabraniano mi pomocy przy żniwach,
jącego w pysku wielką kość… nie musiałem martwić się o jedzenie i wodę. Wy-
Płakała, ale ktoś niewidzialny podtrzymywał starczyło, ze raz w ciągu dnia wejdę na Ubitą Zie-
ją na duchu. Milczeliśmy, czekając na dalszą część mię i wypuszczę w niebo płonącą strzałę. Myślę, że
opowieści. niedługo muszę poprosić o zgodę Annę Od Noża
– I… dziewięć naszych sterowców, z  których i zacznę uczyć swego fachu Smillę…
zwisały liny. I  dziewięcioro spośród nas, którzy Minął jeden dzień i jedna noc od naszego zgro-
te liny trzymają. A  potem… Potem popatrzyłam madzenia. Zdawało się, że wszyscy z  mniejszym
na nie i zaczęłam słyszeć narastający odgłos. Szum. entuzjazmem podchodzą do  swoich obowiązków.
Jakby one nagle zaczynały się budzić. Nie porusza- Zauważyłem też, że plac pośrodku naszego miasta
ły się, ale stały się mniej wyraźne, jakby zamazane. opustoszał, choć zwykle o  tej porze pełen był lu-
Zaczęło mi się kręcić w głowie i potem jakby jakiś dzi. Było ciepło, choć dało się odczuć w powietrzu
szept, który pojawił się znikąd… A przecież niko- nadchodzący deszcz. Stałem przy studni i patrzy-
go tam nie było oprócz mnie. Jakby te głosy docho- łem na Gath Nazaret, które z dnia na dzień stało się
dziły z piasku, z kilku kamieni… inne, obce. Spojrzałem na wysokie słońce i powie-
Zamilkła. działem do siebie:
– Ona pachnie! Smilla pachnie różami! – – Musisz iść, Ogilvy. Południe…
krzyknął ktoś z pierwszych rzędów naszego tłumu. – Od dziś już nic nie musisz – usłyszałem głos
– Czujecie?! Amona. Stał za mną i trzymał za rękę Głupią Mał-
Czuliśmy nie tylko zapach kwiatów, ale zaczęli- gorzatę.
śmy słyszeć także ten odgłos, o którym nam opo- – Przyniosłam ci ten kamień, Łuczniku – po-
wiadała. Dziwny, stały pomruk, jakby coś się miało wiedziała i  wyciągnęła otwartą dłoń. – Są tam
zdarzyć. jeszcze ślady mojej krwi. Nie udało mi się zmyć ich
Mała córeczka Anny Od Noża popatrzyła w górę do końca. I chciałam obiecać ci, że już nigdy tego
i uśmiechnęła się. nie zrobię.
Patrzyłem na  nią, jak stała przy studni. Miała
Jeszcze tej samej nocy, Willow Lynch zwołał umyte, uczesane włosy i czyste ubranie.
najstarszych mieszkańców Gath Nazaret, by przy- – Dostałam tę sukienkę od pani Loki O Białych
pomnieć nam naszą historię. Włosach, której jednooki pierworodny kończy
Spotkaliśmy się w wielkim, drewnianym spichle- za kilka dni pięć lat – uśmiechnęła się. – Powie-
rzu, bo tylko tam kilkadziesiąt osób mogło pomieścić działa, że jej już nie będzie potrzebna.
się pod dachem. Noce miewaliśmy zimne. Drewnia- – Wyglądasz bardzo pięknie, Małgorzato.
ny bóg siedział na nieociosanym stołku i czekał, aż Spojrzała na mnie zalotnie.
zajmiemy miejsca. Podszedłem do niego. – Naprawdę? Podobam ci się?
– Zanim zaczniesz, mogę cię o coś spytać? – Tak.
– Tak – odpowiedział smutno. Roześmiała się głośno i  mocno objęła mnie
– Czy były inne dzieci? za szyję. Po chwili powiedziała:

58 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Łucznik

– Wiesz? Do dziś byłam bardzo daleko stąd. Tak na niebie.


daleko, że teraz już bym tam nie trafiła. Wystraszy- – Dajemy ci piękno nagradzania za każdy do-
łam się bardzo i poprosiłam Amona o odpowiedź. bry uczynek, który zobaczysz, lub, o którym nikt ci
Nie powiedział nic, tylko wziął mnie za rękę i przy- nie powie.
szliśmy do ciebie. – Ja daję ci siłę wiatru, który sprawia, ze wszyst-
Popatrzyłem na milczącą twarz boga, ale on nie ko się zmienia, i mądrość, że trzeba się z tym go-
patrzył na mnie. Nie znał już odpowiedzi na żadne dzić.
z naszych pytań. – Ja daję ci… – zaczął Willow Lynch, ale prze-
– Chcieliśmy cię błagać – zaczął głębokim, ci- rwałem mu podniesioną dłonią.
chym głosem – byś pozwolił nam zostać w Gath – Ty nie musisz mi nic dawać – powiedziałem
Nazaret. cicho i ogromne, błękitne skrzydła wystrzeliły mi
Pierwszy pojawił się Willow Lynch, zaraz po nim z pleców.
David Hand. Potem przyszli pochyleni bracia Tu-
atha De Danann. Zaraz za  nimi biegły uśmiech- Dwudziestego trzeciego dnia miesiąca Kutych
nięte Nyx, Hemera i Sofia. Na końcu zobaczyłem Skrzyń i  Ścinania Lasu, mały chłopiec o  jednym
przepiękną kobietę, której twarzy nie znałem. oku, syn Loki O Białych Włosach stanął pierwszy
– To Berenika – odezwał się takim samym głę- raz w  miejscu zwanym Ubitą Ziemią, z  cisowym
bokim i cichym głosem Amon. łukiem przewieszonym przez ramię. Towarzyszył
– To naturalna kolej rzeczy, Łuczniku – ode- mu bardzo stary, drewniany człowiek z  miastem
zwał się Lynch. – Jedni bogowie odchodzą, by mo- Ur na głowie.
gli przyjść inni. Ten świat, to miasto zmienia się – Jak myślisz, Lynch – spytało dziecko i wska-
wraz z upływem pokoleń. Dlatego nie jesteśmy już zało małym paluszkiem na niebo – kiedy one od-
tu potrzebni. Wystrzeliłeś w  niebo tyle strzał, ile lecą?
potrzebowaliśmy. Odmierzałeś nasz czas tymi pło- – Nie wiem, mały. Myślę, że nikt nie wie.
nącymi pociskami. Ostatnim znakiem miało być
dziecko, dziewczynka, która w smutku, bezwiednie
miała zapachnieć różami. Ona będzie u  twojego
boku. Przywitasz Smillę, jako swoją żonę. Błagamy
cię, byś pozwolił nam tu pozostać i na nowo rozpo-
cząć życie. Jak normalnym śmiertelnikom.
Milczałem i patrzyłem, jak klękają przede mną
i jak pochylają głowy.
– Daję ci swoje ręce, które pchną dalej postęp
Gath Nazaret. – David Hand wyciągnął do mnie
swoje silne dłonie. A potem reszta przeszłych bo- Krzysztof Bugajski
gów oddawała się mi z  czcią, pobożnością i  wia-
rą. „Ja miałam być tylko zawsze u  twoich kolan” Miłośnik lalek te-
– usłyszałem w myślach głos Małgorzaty. Nie pa- atralnych, kapeluszy
trzyłem, jak odchodzi. i kina. Z wykształcenia
– Ja daję ci moc miłości, byś mógł kochać swo- geodeta, ale bardziej
ich wiernych i  byś zawsze potrafił znaleźć dla nich wyedukował go teatr -
chwilę ciszy. od  aktorstwa, poprzez
– Ja ofiarowuję ci obowiązek tworzenia nocy, scenografię, pisanie
by każdy, kto cię kocha mógł odpocząć przed pra- scenariuszy, aż do  re-
cą. żyserii. Od  dwóch lat
– Ja, daję ci dzień, by rosło zboże. w  miarę poważnie
– Ja daję ci równowagę pomiędzy nimi, by lu- traktujący pisanie.
dzie mogli zrozumieć działanie tego, co  istnieje

QFANT.PL - numer 3/09 59


Anna Kleiber

Obrobić staruszkę
opowiadanie

– Zrobiłeś już tego czarnego merca? i  po  krótkiej chwili namysłu wybrała trzy sztuki.
– Co ty, szefie, od rana tyle roboty, że nie wiado- Obejrzała je jeszcze pod światło, pokiwała z zado-
mo, w co ręce włożyć. woleniem głową i podreptała do kasy.
– Psiakrew z  tym Kazikiem! – szef ze  złością – Widziałeś chama? – Kazik był oburzony.
rzucił niedopałek. – Jak tydzień temu polazł na po- – No pewnie – odpowiedział Romek i do zaku-
grzeb, to do dziś go nie ma. Rozgrzeb chociaż ten pów dołożył czteropak piwa.
samochód, żeby klient zobaczył, że coś się robi. – Biedna babcia. Trochę do mojej podobna była
Nim Romek zdążył otworzyć maskę, od strony – powiedział Kazik.
przystanku autobusowego nadeszło dwóch męż- – Ale twoja do biednych nie należała – zauważył
czyzn. Obydwaj byli krótko ostrzyżeni, barczyści, Romek z przekąsem. – A po tej stypie to do teraz
o  mocno rozbudowanych karkach. Ten wyższy do siebie nie doszedłeś.
miał dużą bliznę, która przecinała mu cały prawy – Zazdrościsz mi? – zaperzył się Kazik. – Gdy-
policzek i kończyła się dopiero przy uchu. Niższy byś dostał taki spadek, to też byś się uwalił przy
też był piękny inaczej, bo oczy miał nie tylko wyłu- pierwszej lepszej okazji. A  że to akurat była sty-
piaste, lecz także mocno zezujące. pa… – westchnął.
– No, majsterek – odezwał się wyższy – jak tam Podeszli do kasy. Staruszka zapłaciła już za za-
moje auteczko? kupy i drżącą ręką pakowała je do woreczka.
– Niestety, nie zdążyłem go zrobić – Romek roz- – Zobacz – szepnął Kazik – tylko salcesonem
łożył ręce. – Ale jutro na  piątą na  pewno będzie i bułkami się odżywia. – A wiesz, co to znaczy?
gotów. – Co?
– Że niby co?! Że niby ja do jutra do piątej mam – Że ma kupę siana!
autobusami jeździć?! – pocięty wściekł się nie – Co ty pleciesz?
na  żarty. – Słyszałeś pajaca? – zwrócił się do  wy- – No tak. Moja babka to też tylko kaszanka, su-
łupiastego. charki albo jakieś tam cienkie mleczko. Aż mi jej
– Słyszałem. Mam mu przyłożyć? – zapytał ten czasem żal było. A teraz co się okazało?...
rzeczowo i zaczął masować prawą pięść. – Wiem, wiem – Romek wszedł koledze w sło-
– Nie teraz. Jak mnie znów do wiatru wystawi, wo – bogaty jesteś.
to wtedy dasz mu łupnia. A ty już bierz się do ro- – Nie przesadzaj, w  końcu to tylko kawaler-
boty! – huknął na Romka. – Bo jutro już taki wy- ka i  auto – odrzekł Kazik, skromnie spuszczając
rozumiały nie będę! – pogroził mu jeszcze pięścią wzrok.
przed nosem i obaj pobiegli w kierunku przystan- – A ja nawet tyle nie mam – Romek znów spoj-
ku, bo akurat nadjechał autobus. rzał na staruszkę.
Poprawiła chustkę na głowie, pod jedną pachę
*** wsadziła salceson i  bułki, a  pod drugą starą to-
rebkę. Odprowadzili ją wzrokiem do drzwi, gdzie
W  dyskoncie z  powodu zbliżającego się week- zmieszała się z tłumem i znikła.
endu było bardzo tłoczno. Jednak najwięcej zamie- – Im bardziej te staruszki są biedne, to tym bar-
szania było przy lodówce z wędlinami, gdzie w ra- dziej nadziane – filozoficznie stwierdził Kazik.
mach promocji obniżono większość cen. – Taaa… – przeciągle powiedział Romek i spoj-
– Niech się pani przesunie! rzał na  kolegę. Kazik zerknął na  niego i  już wie-
Grubas z  wąsem odepchnął staruszkę grzebią- dzieli. Pomysł był w dechę.
cą w salcesonach. Starowinka pokornie zrobiła mu
miejsce i z niepokojem obserwowała, jak mężczy- ***
zna wybiera kilka sztuk i  wkłada je do  koszyka.
Gdy wreszcie odszedł, szybko dopadła do kartonu – Podaj mi olej.

60 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Obrobić staruszkę

– Który? się pod nosem i wyjęła trzy batony.


– A czyje to auto? Kazik, aby mieć alibi, wrzucił do swojego koszy-
– Tego chudego w okularach. Profesor jakiś czy ka jakieś ciastka i stanął przy kasie obok. Zapłacił
coś. za towar i poczekał, aż babcinka zapłaci za swój:
– To daj ten z lewej. Wleję mu stary, i tak się nie – Może pani pomóc? – zagaił ciepło i  uprzej-
połapie. mie.
Romek podał Kazikowi pojemnik i  oparł się Kobieta wzdrygnęła się i  spojrzała na  niego
o samochód: z popłochem.
– To jak, obrabiamy tę babcię? – Pomóc? A  w  czym? – pisnęła najwyraźniej
– Ciszej, bo jeszcze szef usłyszy – syknął Kazik. przestraszona i kurczowo przycisnęła do siebie za-
– Pewnie, a co, pękasz już? kupy.
– Oszalałeś?! – oburzył się Romek. – O co inne- – No, te zakupki mogę pani ponieść. Dokąd so-
go mi chodzi… bie pani tylko życzy! – uśmiechnął się szeroko.
– O co? – Kazik przerwał pracę i spojrzał na ko- – Nie! Dziękuję! – pisnęła jeszcze cieniej, zgrab-
legę. nie go wyminęła i szybko potuptała do drzwi.
– Bo  widzisz… ty jakiś tam spadek dostałeś, „Jakaś zdziczała ta babcia” – pomyślał z niechę-
mam na myśli to, że masz już chociażby dach nad cią. – „Cóż, tym bardziej trzeba będzie ją oswoić”.
głową, a ja nic. Więc może tak po akcji ja siedem-
dziesiąt procent, a ty resztę? ***
Kazik zaśmiał się chrapliwie i  wybrudzonym
smarem palcem popukał się w  czoło, robiąc tam Kolejnego dnia czekali na  nią we  dwóch. Tym
sobie plamę: razem postanowili, że będą ją śledzić. Schowali
– Nie ma mowy – powiedział. – Obaj ryzykuje- się za śmietnik i popalając papierosy zaglądali, czy
my tak samo, więc podział też będzie po połowie, nie idzie. Pojawiła się po szóstej. Weszła do sklepu,
a jak chcesz mieć więcej, to sam sobie ją obrabiaj – a po dziesięciu minutach wyszła z niego, dzierżąc
zakończył Kazik i z powrotem zabrał się do pracy. pod pachą zakupy, i zdecydowanym krokiem skie-
Romek zadumał się. Sam na pewno nie da rady. rowała się ku cmentarzowi. Kazik i Romek nie mieli
Aby wyśledzić, gdzie staruszka mieszka, zapoznać problemów, aby zostać niezauważonymi, ponieważ
się z  nią i  co  najważniejsze, oswoić, potrzebował droga była gęsto obsadzona drzewami i krzewami,
czasu i musiałby zwolnić się z pracy. Na to już sobie a tuż przy samym cmentarzu znajdowały się ogród-
pozwolić nie mógł, bo tak naprawdę nie był prze- ki działkowe, w których mogli się zaszyć i wszystko
konany, czy babcia rzeczywiście była bogata i gra obserwować.
była warta aż takiego poświęcenia. Starowinka kupiła znicz, zamieniła parę słów
– Niech ci będzie – zgodził się niechętnie. z  grabarzem i  weszła między nagrobki. Zatrzy-
Kazik wystawił głowę spod maski: mała się przy jednym z nich i usiadła na ławeczce.
– To idź teraz do dyskontu i zacznij ją obserwo- Po chwili z drugiej strony cmentarza nadeszła inna
wać. Ja tu jeszcze zostanę i zrobię twoją robotę. staruszka, także niosąca pod pachą zakupy. Wy-
dawała się być nieco starsza i  bardziej zgarbiona.
*** Przysiadła obok, zamieniła z koleżanką kilka słów,
wyjęła butelkę mineralnej, po  czym obie zaczęły
Kazik z pięć razy obszedł cały sklep, przeczytał jeść bułki, raz po raz zapijając wodą.
ceny na wszystkich artykułach, a babci jak nie było, – Głupie jakieś te babki – rzucił Romek. – Sie-
tak nie było. Już miał sobie odpuścić dalsze oczeki- dzą na cmentarzu i ucztę sobie urządzają. Chodź-
wanie, gdy nagle się pojawiła. Wzięła koszyk i zde- my już lepiej do domu, bo się ściemnia. Jutro znów
cydowanie podreptała w kierunku lodówki z wędli- na nią zapolujemy.
nami, po drodze zgarnęła kilka bułek i zatrzymała – Masz rację – odpowiedział Kazik. Dyskretnie
się przy pudełkach z salcesonem. Odstawiła jedno wycofali się zza okazałego krzaka jałowca.
na  bok, dokładnie obejrzała drugie, uśmiechnęła

QFANT.PL - numer 3/09 61


Anna Kleiber

***
***
opowiadanie

Przez następne trzy dni nic się nie zmieniło. Sta-


ruszka z salcesonem i bułkami leciała na cmentarz, – Naprawdę nie wiem, jak mam się wam od-
kupowała znicz, witała się z  grabarzem i  przy na- wdzięczyć – babcia Stefania siedziała w  fotelu,
grobku posilała z koleżanką. Potem wsiadała do au- a zagipsowaną nogę trzymała na taborecie.
tobusu i odjeżdżała. Romek i Kazik próbowali jechać – Ależ to drobiazg – powiedział Kazik. – My
za nią autem, ale zawsze w końcu gdzieś ją gubili. z  Romanem już jesteśmy tacy charytatywni,
Czwartego dnia lało jak z cebra, a wszędobylska we krwi to mamy. Miękkie serduszka i te rzeczy…
woda zamieniła drogę na cmentarz w śliskie, tłuste – odchrząknął i zamilkł, bo zagalopował się kłam-
błocko. Mimo to babcinka zjawiła się w dyskoncie, stwie i  w  zasadzie sam nie wiedział, co  jeszcze
a po zakupach skierowała na cmentarz. Niestety, gdy mógłby mieć miękkiego.
stamtąd wychodziła, poślizgnęła się i  przy wtórze – Tak, tak – bezmyślnie przytaknął Romek, któ-
głośnego wrzaśnięcia padła z plaskiem jak długa. ry zajęty był oglądaniem i  szacowaniem wartości
– Dalej! Lecimy jej pomóc! – Kazik wyskoczył sprzętów.
zza krzaków. Za nim wyleciał Romek i obaj pod- Niestety w dopieszczonym, niedawno wyremon-
biegli do leżącej babci. towanym mieszkaniu nie było niczego, co można
– Niech się pani nie rusza, zaraz wezwiemy po- by  było wynieść w  torbie. No, może poza kilko-
gotowie – polecił jej Romek. ma obrazami. Niewykluczone było, że stara mia-
– Noga, moja noga… – jęczała cicho. ła gdzieś zgromadzoną biżuterię, ale aby mogli się
do niej dobrać, musiałaby im dać ją dobrowolnie,
albo… sami by sobie wzięli po jej śmierci. W koń-
cu wypadki chodzą po ludziach – zachichotał.
– Czego rechoczesz?
– Ach, to z tej radości, że udało nam się urato-
wać panią Stefanię. Jeszcze by nam się w tym błocie
udusiła. A szkoda by było.
– Bardzo, bardzo wam dziękuję – Stefania z prze-
praszającym uśmiechem wyciągnęła w  kierunku
Kazika rękę z trzymaną filiżanką. Ten w mig pojął,
o co chodzi, doskoczył do niej i usłużnie odstawił
naczynie na stół.
– Tylko jak dalej pani sobie poradzi? – z fałszy-
wą troską zapytał Romek. – W końcu to złamanie
w  dwóch miejscach, a  pani oczywiście wygląda
bardzo młodo, ale swoje lata ma. Wiem, bo słysza-
łem, co pani mówiła do lekarza – dodał szybko, aby
jej przypadkiem nie obrazić.
– Przestań – wtrącił się Kazik. – Pani Stefania
na  pewno ma jakąś rodzinę, która chętnie się nią
zaopiekuje. Ma pani kogoś bliskiego? – zwrócił się
do staruszki i z napięciem oczekiwał na odpowiedź.
Babcia westchnęła:
– Niestety, nie mam…
– Och, to cudownie! – wykrzyknął radośnie Ro-
mek, a  babcia pytająco uniosła brwi. – To znaczy,
chciałem powiedzieć, że to cudownie, że na nas pani
rys. Magdalena Mińko
trafiła, bo my naprawdę bardzo chętnie pomożemy.

62 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Obrobić staruszkę

– Naprawdę? – ucieszyła się. – Źle, źle! – babcia trzasnęła pięścią w oparcie. –


– Pewnie! Okna umyjemy, ugotujemy obiadek, Widzę, że bez Leona nie dacie rady.
przepierzemy galotki i… – puścił wodze fantazji – Kto to jest ten Leon?
Romek, ale babcia mu przerwała: – Kierownik sklepu. Zadzwonię do niego i po-
– Och, nie dziękuję, w  domu dam sobie radę wiem, aby wydawał wam salceson, bo  jeszcze
sama, gorzej, że nie mogę wychodzić do sklepu… wszystko pomieszacie.
– Zakupy też zrobimy – szybko dodał Kazik. – Co pomieszamy?
– Ale mnie chodzi o salceson... – No… salcesony. Te trzy z  lewej najbardziej
– Salcesonik? Owszem, kupimy. Mam po niego mięsne są. Ma się te układy – dodała z zadowole-
lecieć? – zaoferował Romek. niem.
– Nie! – babcia się zdenerwowała, ale szybko – I co dalej? – ponaglił babcię Kazik.
pohamowała i  spokojniej dodała – Dziś już nie – Pójdziecie na  cmentarz i  tam przy grobie
trzeba. Ale musielibyście go kupić jutro, pojutrze mojego starego wymienicie z  Czesławą salceson
i w ogóle przez cały ten czas, kiedy nie będę w peł- na boczek.
ni sprawna. Nie będzie to dla was uciążliwe? – A który to nagrobek? – ziewnął znudzony Ro-
– Wcale, a  wcale – Romek walnął się pięścią mek, bo już mu bokiem wychodziło słuchanie tego
w pierś, aż echo poszło. bredzenia.
– Tylko, pamiętajcie, to jest bardzo ważne, aby – Zapytajcie pana Gienia. To mój zaprzyjaź-
codziennie kupić świeży salceson! Broń Boże, aby- niony grabarz. Zresztą do  niego też zadzwonię
ście zrobili jakieś zapasy. Codziennie świeży salce- i do Czesławy także, aby się was nie przestraszyli.
son! – babci aż żyła wyskoczyła na szyi, tak przejęła – Rozumiem, że potem ten boczek mamy pani
się świeżością salcesonu. tu przywieźć?
– No dobrze, już dobrze… – łagodnie przy- – A jakże inaczej? – obruszyła się. – No i to już
taknął Romek i  dyskretnie zakreślił na  czole kół- będzie wszystko – uśmiechnęła się łagodnie.
ko, a Kazik skinął głową na znak, że też uważa ją
za starą wariatkę. ***
– Babciu, obiecujemy, że co dzień kupimy świe-
ży salceson – przyrzekł uroczyście i  obaj wstali, – Co o niej sądzisz? – zapytał Kazik, gdy znaleźli
szykując się do wyjścia. się już na klatce schodowej.
– Siadać! Nie skończyłam jeszcze – na szyi babci – Wariatka. Ba, nawet dwie wariatki, bo ta cała
wyskoczyła kolejna żyła, więc posłusznie powrócili Czesława też ma zdrowo narąbane. Boczek za sal-
na swoje miejsca. – To jest bardzo ważne, bo na sal- ceson, salceson za boczek… – Romek zaczął naśla-
ceson czeka Czesława. dować głos babci.
– Czesława? Kto to taki? – Masz rację. Ale co tam, możemy trochę na ten
– Moja koleżanka. Ja jej kupuję w dyskoncie tani cmentarz polatać, a  potem zobaczymy, jak się
salceson, a  ona przynosi mi za  to boczek prosto sprawy ułożą. Może nam coś odpali? Albo oswoi
ze wsi. Ma swoje wtyki, a boczek wart jest grzechu się na  tyle, że nam w  końcu wszystko przepisze?
– babcia niezgrabnie poprawiła się w fotelu i prze- W końcu rodziny nie ma, sam słyszałeś.
jęta ciągnęła dalej: – I dobra nasza!
– Każdego dnia, między szesnastą a dziewięt- Przybili piątkę i rozeszli się do swoich domów.
nastą pójdziecie do tego dyskontu na osiedlu i z
lodówki z wędlinami, z drugiego kartonu od dołu ***
wyjmiecie trzy batony SALCESONU. Bierzcie za-
wsze te, które będą leżeć w lewym górnym rogu. Przez cały miesiąc Romek z Kazikiem regular-
Dacie radę? – spojrzała na nich uważnie. – Nie po- nie zanosili salceson na cmentarz. Chodzili tam ra-
mylicie się? zem, bo dni zrobiły się krótkie, a we dwóch zawsze
– Dwa batony salcesonu z trzeciego kartonu… raźniej. Na  początku wszyscy – kierownik sklepu
– powtórzył Kazik. Leon, grabarz Gienio oraz Czesława od boczku –

QFANT.PL - numer 3/09 63


Anna Kleiber

patrzyli na nich z jawną niechęcią. Jednak po pew- kiem babcia. – Ale co się stało z Gieniem?! – w jej
nym czasie zaakceptowali ich, a dalsza współpraca oczach pojawiło się przerażenie.
opowiadanie

układała się harmonijnie i bez problemów. – Nie wiemy – Kazik wzruszył ramionami. –
Któregoś dnia, gdy Czesława dała im boczek Może umarł – rzucił obojętnie.
i pospiesznie oddaliła się z salcesonem, zauważyli, – Więc nie mogę tam już chodzić… – szepnęła
że zmienił się grabarz. Ubrany był w ten sam strój zbielałymi ustami.
co Gienio i z daleka wyglądał zupełnie jak on, jed- – Gdzie? – zdziwił się Romek.
nak dopiero, gdy podszedł bliżej, okazało się, że był – Na cmentarz… to koniec… – szeptała, cała się
to nowy pracownik. Ukłonił się grzecznie i bacznie trzęsąc.
przyjrzał ich twarzom. – Dlaczego?
– Bo, bo… – ocknęła się i przypomniała o obec-
*** ności gości. – Cmentarz bez Gienia to nie ten sam
cmentarz. A wiecie, że on był z tego samego roku
– Dziękuję – babcia Stefania z  nabożną czcią co ja?
po raz kolejny odebrała od nich boczek i powącha- – I co z tego? – ziewnął Kazik.
ła go przez papier. – Co  za  zapach – westchnęła, – To z tego, że i ja niedługo mogę umrzeć…
z rozkoszą wciągając woń tłuszczu. – Może chcecie Na te słowa Romkowi zaświeciły się oczy.
kawałek? – i podsunęła go Kazikowi pod nos. – Słabo mi… – staruszka dała sobie spokój z ro-
– Nie, nie! – odwrócił się z  obrzydzeniem bieniem herbaty i przysiadła na taborecie.
do śmierdzącego opakowania. Romek szybko nalał kranówy i podał babci. Wy-
– Nie, to nie – mruknęła i  włożyła go do  za- piła ją chciwie, chlapiąc przy tym na całą kuchnię.
mrażalnika, w którym, jak zdążył zauważyć Kazik, – Tak mi się źle zrobiło… – powiedziała. – Moje
leżały tylko i  wyłącznie takie boczki. – Wyobraź- roczniki umierają… – z zadumą pokiwała głową.
cie sobie, że za  dwa dni będę bez gipsu. Lekarz – Ponosicie jeszcze Czesi ten salceson? – zapytała.
powiedział, że noga nadzwyczaj dobrze się zrosła. – Ta wiadomość zupełnie pozbawiła mnie sił – wy-
Już niedługo was zwolnię – powiedziała radośnie. jaśniła.
– A może napijecie się herbatki? – Nie ma sprawy – obiecał Kazik.
– Bo ja tam wiem? Romek, napijemy się? – Hmmm…. tego…. – odezwał się Romek, któ-
– Siadajcie, w  końcu niedługo się rozstaniemy ry zwietrzył dobry moment na podjęcie tematu te-
– powiedziała babcia i wyjęła z szafki trzy filiżanki. stamentu. – Nie, żebym pani jakoś specjalnie źle
– A co tam nowego? – zagaiła. życzył, ale skoro pani twierdzi, że już jej roczniki
– Gdzie? umierają, to może byłoby dobrze spisać jakiś testa-
– No u was, w sklepie, na cmentarzu… tak daw- mencik?
no nie wychodziłam z domu… – Że co? – spytała nieprzytomnie.
– Pan Leon ma się dobrze, Czesława chyba też, – Bo widzi pani, my tak latamy na ten cmentarz
zresztą nigdy nie mówi nic więcej ponad dzień do- i oczywiście będziemy nadal to robić – zapewnił.
bry… Aha, grabarz się zmienił. – Pomagamy z całego serca, ale niechby pani nam
– Jak to zmienił?! – Stefania z wrażenia upuściła umarła jak ten cały Gienio, to co  wtedy z  miesz-
jedną z filiżanek, która rozbiła się w drobny mak. kankiem? Krewnych pani nie ma…
– Zwyczajnie, mamy nowego, młody jakiś. Z da- – Ach tak – powiedziała i  spojrzała na  niego
leka wyglądał zupełnie jak pan Gienio – wyjaśnił spod oka. – Testament, tak?
zdziwiony poruszeniem babci Kazik. – No tak – zmieszał się Romek.
– Patrzył na  was? Obserwował? Mówił coś? – – Ale nadal będziecie chodzić na  cmentarz? –
babcia rzucała pytania jak katarynka, bez przerwy. chciała mieć pewność.
– Trochę patrzył… – Oczywiście.
– I co?! – To podaj mi komórkę. Leży na  lodówce –
– A co miało być? Nic, popatrzył i poszedł. wzięła od niego aparat i wybrała numer. – Wyjdź-
– Popatrzył i poszedł… – powtórzyła za Rom- cie stąd i zamknijcie drzwi. Po prawnika dzwonię.

64 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Obrobić staruszkę

tał, gdy już się podpisała.


*** – Przecież panu mówiłam, że za dwa dni zapła-
cę. Ci panowie nie mają grosza przy duszy.
Prawnik miał się pojawić około dwudziestej. – Ja od tych panów nic nie chcę, tylko od pani –
Kilka minut po odezwał się dzwonek. dodał z naciskiem.
– Otwórzcie, to pan Zieliński – poleciła babcia. – Teraz nic nie mam – powtórzyła dobitnie. –
Romek szybko się poderwał i  otworzył drzwi. Za dwa dni!
W  korytarzu stał wysoki, barczysty mężczyzna, – Nic? Zupełnie nic pani nie ma? – patrzył
bardziej wciśnięty niż ubrany w czarny, drogi gar- na nią zimnym wzrokiem.
nitur. Romek skądś go znał… Mężczyzna drgnął – He, he, he! – zaśmiał się nagle Romek. – Ależ
niespokojnie i przedstawił się: ma pani, ma! Niech mu pani da tego boczku –
– Zieliński Bolo jestem… – burknął. – To zna- i znów, porażony siłą swego dowcipu, radośnie za-
czy, chciałem powiedzieć, mecenas Bolesław Zie- rechotał.
liński – i wyciągnął dłoń. – Tak, o  boczek mi właśnie chodzi – zimno
Romek też się przedstawił. Zaraz, a  ta blizna powiedział Bolo mecenas. – Nawet ze  dwa bym
na policzku… przecież to był klient z warsztatu! wziął!
– Ja pana pamiętam! – wykrzyknął z  entuzja- – Wynocha! – krzyknęła strasznym głosem bab-
zmem. cia. – Bo po policję zadzwonię!
– Skąd?! – przeraził się mecenas Bolo. – Naprawdę? – tym razem to Bolowi uśmiech-
– Z  warsztatu! Z  takim wyłupiastym pan był nęła się paszcza.
po odbiór mercedesa… – ciągnął radośnie. – Jasne! – syknęła – A  co, boczków w  domu
– To nie ja! – zaprzeczył nazbyt gwałtownie. – mieć nie wolno?!
I nie znam żadnego wyłupiastego! – z nerwów pot – Chodź pan – Romek przestał się śmiać, bo bab-
wystąpił mu na czoło. cia zrobiła się biała jak kreda. – Przecież za dwa dni
– Co  się tam dzieje? – z  pokoju odezwała się panu zapłaci. Jak dożyje – dodał ciszej.
babcia Stefania.
– Pan Romek mi wpiera, że mnie zna – z pre- ***
tensją w  głosie wyjaśnił Bolo Zieliński i  pewnym
krokiem wczłapał do pokoju. – Coś długo nie widać tej Czesławy – powiedział
– Nic podobnego – kategorycznie odezwała się Kazik i naciągnął na głowę czapkę. Na cmentarzu
Stefania. – Pan na pewno go nie zna – nie znoszą- było szaro, zimno i nieprzyjemnie.
cym sprzeciwu tonem zwróciła się do Romka i do- – Może zostawmy ten salceson w  cholerę
dała – a teraz przyjdźmy już do sprawy, bo coraz i  chodźmy już stąd – trwożliwie odpowiedział
gorzej się czuję… Romek. Chyboczące na  wietrze światełka zniczy
– Coraz gorzej? – przeraził się Romek. – No to na przyprawiały go o ciarki.
dalej, rób pan ten testament! – pogonił mecenasa. – A boczek? Musimy przecież go odebrać.
– Zaraz, co  to, piekarnia, czy jak? – burknął Nagle za plecami coś zaszeleściło. Kazik szybko
prawnik z niechęcią i pogrzebał w kieszeniach ma- się obejrzał. To była Czesława:
rynarki. – O, mam – powiedział i  wyjął złożoną – Pssst… cicho… – powiedziała przykładając
na czworo kartkę. – To taki gotowy druk testamen- palec do ust. – Macie tu boczek i dawać mi salceso-
towy, z Internetu się teraz ściąga. Dajcie wasze fle- ny… – rozejrzała się nerwowo na boki.
py, to jest, chciałem powiedzieć, dowody, a wpiszę W koronach drzew zaszumiał wiatr i spadło kil-
dane i będzie testamencik, że mucha nie siada. ka żółtych liści. Od strony miasta nadjechał furgon,
Rozsiadł się za  stołem i  niewprawną ręką wy- zatrzymał się przy bramie, po czym otworzyły się
pełnił papiery. drzwi i wysiadło z niego trzech mężczyzn. Widząc
– Podpisać mi, o tu – grubym paluchem wskazał to Czesława upuściła salcesony, najwyżej jak tylko
miejsce Romkowi i  Kazikowi, po  czym podszedł mogła podkasała długą spódnicę i pędem puściła
z długopisem do Stefanii. – A honorarium? – zapy- się między nagrobkami.

QFANT.PL - numer 3/09 65


Anna Kleiber

– Co za cholera… – powiedział zdziwiony Ro- – Nie mnie takie kity! – odezwał się Romek. –
mek i  powiódł wzrokiem za  staruszką, skaczącą Na salceson każdy pies by się ślinił! A wy od razu
opowiadanie

nad grobami jak łania. Nagle od strony ogródków narkotyki i narkotyki!


z głośnym szczekaniem wyskoczył w jej kierunku – Tak? – przeciągle zapytał najstarszy. – To zo-
pies. Puścił się za nią galopem i błyskawicznie do- bacz – i długopisem zrobił w nim dziurę. Nie mu-
padł, lecz po chwili rozległ się jego żałosny skowyt, siał nawet specjalnie naciskać, bo  od  razu zaczął
a staruszka zniknęła za drzewami. wysypywać się z  niej biały proszek. Powąchał go
– Ciekawe, co mu zrobiła? ze znawstwem i powiedział:
Nim Romek otworzył usta, jak spod ziemi wy- – Jesteście aresztowani za  posiadanie narkoty-
rósł grabarz: ków – oznajmił z satysfakcją i wyjął z kieszeni kaj-
– Policja! Ręce do góry! – powiedział, mierząc danki.
w nich pistoletem. – Nie, to jakaś farsa... – zbielałymi z przeraże-
– Co? – zaśmiał się Kazik. nia ustami szepnął Kazik. – Romek – zwrócił się
– Ręce do góry! – zawtórował ktoś z tyłu. Byli do kolegi – co jest?
to mężczyźni z  furgonu. Dwóch się zatrzymało, – Nie wiem… – jęknął. – Przecież mieliśmy tyl-
a trzeci poszedł po psa. Po chwili z ogródków dział- ko obrobić staruszkę…
kowych wyłoniło się następnych pięciu mężczyzn.
– Chłopaki, co jest grane? – Romek poczuł się
jak bohater sensacyjnego filmu.
– Żadne chłopaki, tylko policja. Mówiłem prze- Anna Kleiber (1974r.)
cież – żachnął się grabarz. – Co tam macie? – zapy-
tał i skinął głową w stronę boczku. Pochodzi z  Dol-
– Boczek dla babci Stefanii – zgodnie z prawdą nego Śląska, mieszka
odpowiedział Romek. w  Wielkopolsce. Stu-
Mężczyźni zaśmiali się ironicznie. Jeden z nich, diowała ogrodnictwo
najstarszy, odwinął brudny papier. Pod spodem na Akademii Rolniczej
znajdował się czarny woreczek. Policjant rozerwał w  Poznaniu. W  roku
go i pokazał wszystkim zawartość – był tam gruby 2003 obroniła dokto-
plik dwustuzłotowych banknotów. rat, w  którym badała
– Boczek, tak?! – i  wykonał gest, jakby chciał wpływ różnych po-
uderzyć Romka w twarz. ziomów pożywek oraz
– Zobacz to – odezwał się kolejny i  pozbierał podłoży organicznych i  mineralnych na  plo-
z ziemi salcesony. nowanie oraz stan odżywienia dwóch odmian
– A to niby co? – znów zapytał grabarz. pomidora szklarniowego. Obecnie pracuje
– Nie wiem – na wszelki wypadek odpowiedział w Bibliotece Raczyńskich w Poznaniu na sta-
Kazik, bo już nie wiedział, czego się spodziewać. nowisku kustosza. Autorka prac naukowych
– To się zaraz okaże – mruknął grabarz i  od- i  popularnonaukowych z  zakresu szkółkar-
wrócił w stronę nadchodzącego z psem policjanta. stwa, uprawy warzyw pod osłonami oraz in-
– Chodź szybciej z tym Azorem, bo musi nam po- formacji naukowej. Hobby, które miało począ-
wiedzieć, co tu mamy, nie, Azorek? – poklepał psa tek w mrokach szkoły podstawowej, to pisanie
po łbie, a ten zawarczał groźnie, bo dopiero co obe- opowiadań. Przede wszystkim absurdalnych,
rwał w niego solidnego kopa. czasem kryminalnych, a  raz nawet powstała
– No, Azorek – powiedział do niego czule – co to jedna zupełnie poważna bajeczka, która zosta-
jest? – i  podsunął mu pod nos jeden z  batonów. ła wydana w  zbiorze bajek psychoedukacyj-
Pies obwąchał go, najpierw z namysłem, uważnie, nych. Kilka opowiadań zostało nagrodzonych
a potem zaczął szczekać i merdać ogonem. w  konkursach literackich. Jest żoną Tomasza
– Mówi, że narkotyki! – triumfalnie zakrzyknął oraz mamą Małgosi i Marcinka.
grabarz.

66 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
QFANT.PL - numer 3/09 67
Ałła Zalewska

Sceny z życia wampirów


opowiadanie

Wampir Włodek wstał wcześnie, bo  o  półno- chroni, jak za dawnych lat. Mógł wyjechać na wieś,
cy. Usiadł na posłaniu, przeciągnął się energicznie ale przecież stamtąd właśnie uciekł. Nic nie przera-
z nieprzyjemnym trzaskiem stawów, po  czym ze- żało go bardziej niż myśl, że zostanie sam. Bliskość
skoczył z łóżka. Tak, z łóżka. A może któreś z was innych wampirów dawała poczucie bezpieczeń-
chciałoby sypiać w dusznej, niewygodnej trumnie? stwa. Wstyd przyznać, ale bliskość ludzi również.
Nie? Wampiry też nie.
Podszedł do okna i odsunął grubą kotarę. Blask Odgłosy budzącego się miasta zwykle wpływały
księżyca zatańczył wśród zakurzonych mebli, na Włodka kojąco – kołysały do snu swoją mia-
upchniętych byle jak w kawalerce, na poddaszu za- rową melodią. Tym razem było inaczej. Pomiędzy
niedbanej kamienicy. Królestwo starego wampira dźwięki ulubionej kołysanki wdarł się niepokoją-
nie prezentowało się może wyjątkowo elegancko, cy zgrzyt, kakofonia pomieszanych nut. Pukanie
ale Włodek czuł się tu komfortowo. Przede wszyst- do drzwi, hałas na klatce schodowej, szuranie kap-
kim miał spokój. Kamienica pustoszała z biegiem ci, podniesione głosy, nerwowe rozmowy. Wampir
lat, a  dziś zamieszkiwało ją tylko kilkoro emery- z  trudem otworzył powieki. Planował długi od-
tów i jedna cicha rodzina. Nikt nie szukał sensacji poczynek po  nieprzespanej nocy. Zrezygnowany
i nie patrzył sąsiadom na ręce, nawet jeśli owe ręce zwlókł się z pościeli i wyjrzał przez wizjer. Ten, kto
opatrzone były pokaźnymi szponami. Wampir żył do  niego zapukał, schodził właśnie po  schodach.
sobie tutaj wygodnie od kilkunastu lat i nie zamie- Odczekał chwilę i otworzył drzwi. Na wycieraczce
rzał tego zmieniać. To było twarde postanowienie. leżała koperta. Podniósł ją i wycofał się do miesz-
Nie dał się namówić na przeprowadzkę, gdy grup- kania. Zaproszenie na  zebranie mieszkańców?
ka jego młodszych krewnych wykupiła dwa piętra Podwyżka czynszu? Czuł emocje falujące między
w apartamentowcu blisko centrum. Na co komu te murami kamienicy i  zaczął bać się tego, co  ujrzy
luksusy? Włodek nie nawykł. Poza tym, co  prze- na kartce papieru.
szło trzystuletni wampir robiłby z takimi małola-
tami? Oczywiście spotykali się od czasu do czasu, – Proszę pana, proszę pana! Dzień dobry! Sły-
ale z pewnością nie zniósłby codziennych imprez szał pan już? – drobna babinka spod dziewiątki
i  dzikich harców rozhulanej młodzieży. Kiedy wydawała się być bliska zawału.
o tym myślał, poczuł się nagle strasznie stary. Gdy- Włodek rzadko wychodził z domu za dnia, ale
by nie kochał życia tak mocno, dawno wybrałby tym razem sytuacja była krytyczna. Zerknął spod
Katakumby, gdzie od  tysiącleci spoczywali jego szerokiego ronda czarnego kapelusza i  poprawił
przodkowie. ciemne okulary.
– Tak, dostałem zawiadomienie.
Poły czarnego prochowca rozwiewał zimny, – I co teraz? Co teraz? Ja nie mam dokąd pójść…
listopadowy wiatr, niosący ze  sobą drobne kro- – starszej pani załamał się głos.
ple deszczu. Wymarzona pogoda na spacer. Wło- – Spokojnie, przecież zaproponowano nam lo-
dek wciągnął do płuc wilgotne, rześkie powietrze, kale zastępcze.
a  na  jego bladym obliczu pojawił się rumieniec. – Zastępcze? Pan nie wie, co to za zastępcze! To
Uwielbiał chwile, gdy sroga Matka Natura przy- slumsy są, proszę pana! Za stara jestem, żeby coś
trzymywała większość istot ludzkich w  ciepłych takiego przeżywać. Chciałam tutaj spokojnie spę-
domostwach. Dawniej było inaczej, ludzie bali się dzić jesień życia i umrzeć! – trzęsący się głos płyn-
ciemności i nikt przy zdrowych zmysłach nocą nie nie przeszedł w urywany szloch.
wychodził. Teraz uliczne światła naśladują dzień, Wampir dotknął ramienia sąsiadki, przesyłając
a ulice tętnią życiem praktycznie do białego rana. jej przy tym potężną dawkę uspokajającej energii.
Kiedyś noc była schronieniem dla kogoś takiego, Spojrzała na  niego zaskoczona, wymamrotała, że
jak on. Teraz jest sprzymierzeńcem, lecz już nie musi się położyć i wróciła do swojego mieszkania.

68 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Sceny z życia wampirów

Włodek wyszedł na  ulicę. Nie lubił światła ców. Budynek epatował odpychającą dla wampira
dziennego. Lata tradycji zepchnęły jego gatunek nowoczesnością. Przezroczysta winda zawiozła
w  mrok, ale nie było prawdą, że słońce jest dla go prosto na  czwarte piętro. Wolałby skorzystać
wampirów zabójcze. Trochę piekły go oczy, trochę ze schodów, ale natrętnie uprzejmy portier niemal
gorzej widział, musiał chronić skórę niemal po- siłą wepchnął go do  akwarium, wędrującego to
zbawioną pigmentu, jednak dzień nie był w stanie w górę, to w dół.
wyrządzić mu większej krzywdy niż poczucie dys- Na  widok nietypowego interesanta sekretarka
komfortu. Opatulił się płaszczem po sam nos i ru- stanęła na  baczność, upuszczając pilnik do  pa-
szył w kierunku nowej części miasta. znokci.
– Był pan umówiony?
Siedziba firmy deweloperskiej mieściła się – Chciałbym rozmawiać z dyrektorem.
w  jednym z  niedawno wybudowanych biurow- – Nie może pan wejść, jeśli nie był pan umó-

rys. Magdalena Mińko

QFANT.PL - numer 3/09 69


Ałła Zalewska

wiony. Młody wampir uśmiechał się przyjaźnie, ukazu-


Włodek niecierpliwie machnął ręką w skórzanej jąc swoje białe, przerośnięte kły. Kły robiły wraże-
opowiadanie

rękawiczce i sekretarka – kompletnie zdezoriento- nie od wieków, jednak uzębienie nie miało żadnego
wana – klapnęła ciężko na swój fotel. związku ze sposobem odżywiania się wampirzego
Dyrektor, z  początku zaskoczony niespodzie- rodu. Pełniło raczej funkcję „odstraszacza”.
waną wizytą, szybko przybrał służbową pozę, peł- Włodek westchnął ciężko.
ną kontrolowanej nonszalancji. – A  oni? Ci wszyscy ludzie, którzy ze  mną
– Zapraszam, co pana do nas sprowadza? Ob- mieszkają?
sługą klientów indywidualnych zajmuje się nasze – Nie rozśmieszaj mnie. Coś cię łączy z tymi ża-
biuro, piętro.... łosnymi istotami?
– Przyszedłem do pana. – Po pierwsze, te żałosne istoty rządzą obecnie
– Słucham wobec tego. światem, z  którego dobrowolnie się wycofaliśmy.
– Wykupił pan kamienicę przy ulicy Malino- Jesteśmy u nich gośćmi. Po drugie, oni mają uczu-
wej. cia.
– Tak, to prawda, ale nie tyle kamienicę, co te- – Kto by  się przejmował uczuciami zwierząt,
ren pod kilkoma starymi budynkami. Już dawno które zawładnęły tą planetą, tylko po  to, by  ją
przeznaczono je do rozbiórki, więc nie ma znacze- zniszczyć – młodzieniec nerwowo odgarnął dłu-
nia, czy zrobiłoby to miasto, czy nasza firma. gie, ciemne włosy. Trzeba przyznać, że dbał o wi-
– Dlaczego mieszkańcy dowiadują się o tym do- zerunek.
piero teraz? I  dlaczego dostaliśmy tak krótki ter- – Sam lubisz przebywać w ich towarzystwie, żeby
min opuszczenia budynku? „pożyczać” te emocje, których im zazdrościsz.
– Proooszę pana. W sąsiednich dwóch budyn- Ciemnowłosy nie odpowiedział. Chyba zrobi-
kach już nie ma lokatorów, a w waszej kamienicy ło mu się głupio. Faktycznie, całą grupą chodzili
mieszka dosłownie kilka osób. Nie możemy opóź- do klubów, gdzie mogli wmieszać się w tłum wy-
niać prac budowlanych. Mamy podpisane kon- stylizowanej wampirycznie, ludzkiej młodzieży.
trakty. Powstaje nowe osiedle i  każde opóźnienie Międzygatunkowe imprezy sprawiały im dużą
to ogromne koszty! przyjemność.
– Widzę, że jest pan oszczędny. Ile pan oszczę-
dzi, przesiedlając nas do baraków? Podjął decyzję. Doskonale rozumiał swoich
Włodek potrafił w niewielkim stopniu wpływać sąsiadów. Starych drzew się nie przesadza, a  już
na ludzkie myśli i zachowania, ale tutaj stanął twa- na  pewno nie w  takie warunki. Sam czuł się sta-
rzą w  twarz z  korporacją – tworem ukształtowa- ry i wypalony. Chociaż ciało nadal miał sprawne,
nym na podobieństwo smoka, któremu w miejsce umysł był niewyobrażalnie zmęczony. Trzysta lat.
odciętej głowy odrastają trzy nowe. Zdjął okulary I  tak wytrzymał długo. Odkąd świat stał się zbyt
i  wytarł czoło. Fosforyzująca zieleń oczu wampi- mały dla obu rozumnych gatunków, stopniowo –
ra na pewno zadziwiłaby jego rozmówcę, lecz ten jeden po drugim – odchodzili Najstarsi. Wkrótce
był zbyt zajęty właśnie rozpoczętą rozmową przez zostali tylko ci, którzy nie znali Starego Świata, ale
telefon komórkowy. Włodek po prostu wstał i wy- i  oni szybko nużyli się egzystencją. Odchodzili.
szedł. Włodek był tak samo znużony, wiedział jednak, że
Po  raz pierwszy w  życiu poczuł się tak bezsil- nim zdecyduje się odejść, musi zrobić coś, czego
ny. Znowu przebiegła mu przez głowę myśl, że być wymaga od niego niedawno odkryte sumienie.
może na niego już czas... Wampir rzadko spotykał się z  życzliwością.
Przed wiekami jego pobratymcy otrzymywali pięt-
no odmieńców, budzili strach i obrzydzenie. Krą-
– Daj spokój! Przecież u nas zawsze znajdzie się żyły wokół nich fantastyczne historie o  krwiopij-
dla ciebie miejsce! Nie martw się, ostatnio dołączył cach, którzy bez skrupułów mordują niewinnych
do  nas Stefan, jest mniej więcej w  twoim wieku ludzi. Teraz nikogo nie obchodzi kim jesteś, co ro-
i bardzo mu się tu podoba. bisz, jak żyjesz i gdzie, bylebyś nie pchał się niko-

70 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Sceny z życia wampirów

mu w przestrzeń interpersonalną i nie kłuł w oczy. inny świat. Dzieci XXI wieku. Nie to co my, stare
Obojętność, lekko podszyta wrogością, zalewała próchna.
świat. Co gorsza, szarzały powoli ludzkie emocje, Włodek roześmiał się. Zwykłemu, ludzkiemu
te smakowite wibracje kory mózgowej, wybuchy obserwatorowi niezwykle trudno byłoby ocenić
w  klatce piersiowej, rwące rzeki tętniącej krwi... ich wiek. Oblicza obu wampirów, mimo niespo-
Kto jeszcze umie kochać? Kto byłby gotów oddać tykanej, woskowej wręcz gładkości, miały w sobie
życie za  przyjaciela? Kto jest szczęśliwy? Ludzie rys mądrości życiowej i doświadczenia, charakte-
tracili powoli to wszystko, dzięki czemu warto żyć, rystyczny dla starców.
a Włodek tracił motywację, by jeszcze tu przeby- Stefan przyjechał tu ze  wsi zabitej dechami,
wać. Kamienica na Malinowej jawiła mu się jedy- w  pobliżu której wynajmował niewielki dworek.
ną ocalałą twierdzą wszelkich moralnych wartości. Posiadłość była urocza, lecz leżała zbyt daleko
To nie mogło się tak skończyć. Musiał coś zrobić. od Miejsca Mocy i wampir nie czuł się tam najle-
Po  prostu musiał. Nawet gdyby wszystko mia- piej. Zdecydował się na przeprowadzkę, gdy dowie-
ło prysnąć wraz z ostatnim oddechem ostatniego dział się, że dzieci Laury założyły swoistą komunę
mieszkańca. w  miejskiej dżungli, zaledwie kilka kilometrów
Kamienica była żywym tworem. Zamiast na- od  jednego z  najważniejszych ziemskich czakra-
czyń krwionośnych przecinały ją nitki wzajem- mów. Pożywienia było więc w  bród, ale na  tym
nych relacji, zależności i uczuć. Tutaj nikt nie był kończyły się dobre strony nowego mieszkania.
sam, mimo że okrutny los wrzucił do tego worka Stefan zupełnie nie mógł się odnaleźć w centrum
kilkanaście opuszczonych dusz. Drobne sąsiedz- zatłoczonego, hałaśliwego miasta. Dziwił się mło-
kie przysługi, ciepłe spojrzenia, troska – niby nic, dym. Wampiry z natury były samotnikami, nawet
a może uratować życie. Pan Józef co miesiąc dosta- rodzeństwo nie zwykło ze  sobą mieszkać. Dziwił
je nową porcję leków, chociaż jego renta starcza- się, jednak sam – bardziej lub mniej świadomie –
łaby ledwo na połowę z nich. Pani Zofia nie może szukał towarzystwa. Może samotność to rodzaj epi-
chodzić z powodu chorej nogi, ale codziennie ktoś demii? Propozycja Włodka spadła mu jak z nieba.
robi dla niej zakupy. Państwa Leśniewskich nie Nie był jeszcze gotów, by odejść, za to bardzo chęt-
stać na przedszkole, więc ich mała córeczka zostaje nie zmieni miejsce zamieszkania. Nawet za  cenę
pod opieką pani Lucyny, gdy jej rodzice są w pra- przebywania z ludźmi. Podali sobie ręce.
cy. Dziewczynka uwielbia starszą panią i nazywa ją
babcią. Wszystko odbyło się błyskawicznie. Po prostu,
Nawet dla niego, wampira, znalazło się miejsce nie było na  co  czekać. Właściciel posesji wyba-
w  tej niewielkiej rodzinie. Pomimo nietypowej, łuszył oczy, gdy usłyszał proponowaną sumę. To
zbyt wysokiej i smukłej sylwetki, spiczastych uszu znacznie więcej niż willa była kiedykolwiek warta,
i  niezwykłych tęczówek był dla sąsiadów „miłym nawet ze  swoją kilkuhektarową działką, toteż nie
panem Włodkiem”. Uśmiechali się na  jego wi- stanowiło dla niego problemu, żeby w  trybie na-
dok, zagadywali, nieustannie zapraszali na brydża, tychmiastowym wymówić wynajem kilku firmom.
choć nigdy z takich zaproszeń nie korzystał. Kie- Potem było już z górki. Ekipy remontowe, zmoty-
dy długo nie wychodził z mieszkania przychodzili wowane solidną premią, wyrobiły się w trzy tygo-
sprawdzić, czy wszystko w  porządku. Z  początku dnie, wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.
próbował zatrzeć swój wizerunek w ich umysłach, Włodek nie umiał powstrzymać wzruszenia,
ale odnajdywali go, gdy tylko osłabił czujność. gdy z ukrycia obserwował rozpromienione twarze
Opiekowali się nim. Teraz nadeszła chwila, by on sąsiadów, którzy właśnie ujrzeli swój nowy dom.
zaopiekował się nimi. Akcja została doskonale zorganizowana. W umó-
wiony dzień pod kamienicę zajechały ciężarówki
– Panie Stefanie, a pan, co o tym sądzi? z  firmy organizującej przeprowadzki. Ludzie byli
– Po pierwsze mówmy sobie po imieniu. Po dru- przekonani, że za  moment trafią do  rozpadające-
gie, uważam że to świetny pomysł. Nie ujmując ni- go się samotniaka, w  którym rządził niepodziel-
komu... mam już trochę dość młodzieży. To jednak nie kwiat miejskiego menelstwa. Gdy stanęli przed

QFANT.PL - numer 3/09 71


Ałła Zalewska

pięknie odnowionym, trójkondygnacyjnym bu- ze spaceru. – Ale, powie mi pan? Ten drugi… Ste-
dynkiem otoczonym przez wspaniały park, nie fan? Stefan. To też jest wampir, prawda? Oj prze-
opowiadanie

wierzyli własnym oczom. Zaczęli szeptać coś o po- praszam, nie wiem czy lubicie taką nazwę. Wydaje
myłce, ale wtedy wkroczył między nich Stefan, mi się, że wolicie „elfy”.
który wcielił się w rolę gospodarza, i rozdał klucze
do mieszkań. To była prawda.
– A pan Włodek? Gdzie jest pan Włodek? Czy
dla niego też są klucze? – zapytała jedna z kobiet.
– Właśnie! Gdzie on jest? Nie widziałem, żeby
wynosił dziś rzeczy... – zaniepokoił się starszy pan. Ałła Zalewska (1978r.)
Ukryty w cieniu rozłożystego dębu wampir po-
myślał, że nie znalazłby lepszej inwestycji dla swo-
ich oszczędności.

Siedzieli ze  Stefanem na  balkonie. Mieli dla


siebie całe piętro, resztę towarzystwa rozlokowali
na dwóch niższych poziomach. Był wyjątkowo cie-
pły, jak na tę porę roku, wieczór.
– To jest dopiero życie. Nie zdawałem sobie
sprawy, jak bardzo brakowało mi szumu drzew.
Włodek wciągnął w  nozdrza upojny zapach
dymu. Ktoś palił liście na pobliskich działkach. Urodzona w  Toruniu Olsztynianka, po-
– Aż nie chce się stąd odchodzić. czątkująca fantastka. W szufladzie trzyma za-
– Kto powiedział, że musimy? Mamy czas. Całą kurzony dyplom ukończenia filologii polskiej,
wieczność. jednak na  ścieżkę pisarską trafiła (zupełnym
– Za wieczność podziękuję, ale kilka lat jeszcze przypadkiem) dopiero kilka miesięcy temu.
się przyda. A wiesz, że twoi podopieczni zorgani- Pierwsza jej próba literacka zaowocowała de-
zowali w pralni świetlicę? biutem na  łamach Science Fiction Fantasy
– To, na co czekamy? Szachy stygną. i  Horror. Obecnie autorka jest bardzo zajęta
szukaniem nowych pomysłów i inspiracji, któ-
– Panie Włodku! Panie Włodku! – zdyszana re będzie mogła przekuć w słowo pisane.
pani Lucyna dogoniła go na schodach, gdy wracał

72 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
weryfikatorium
weryfikato
Piszesz?
atorium.pl
weryfikator
Pokaż swoje teksty na
naszym forum
katorium.pl
i zobacz, co powiedzą o

torium.pl
nich nasi użytkownicy

weryfikato
weryfikatorium.pl
QFANT.PL - numer 3/09 73
Jakub Jałowiczor

Efekt śnieżnej kuli


opowiadanie

Gęsty lepki śnieg padał na  szybę samochodu, figurantów. T.G. pojechał Wisłostradą w  prawo,
którym jechał T.G. Latarnie miejskie dla oszczęd- a na skrzyżowaniu z Tamką zawrócił. Pod czwartą
ności energii przyciemniono, Warszawę spowijał latarnią, licząc od ulicy Lipowej, miała leżeć prze-
wieczorny mrok. Jezdnia była śliska, pojazdem rzu- syłka od Mewy. Kilkunastocentymetrowa warstwa
cało na boki. Ale ewentualna stłuczka była ostatnia śniegu powinna ukryć ją przed przypadkowymi
rzeczą, o  jaką T.G. się w  tej chwili martwił. Miał przechodniami.
na głowie zupełnie co innego. Mewa był informatorem CIA, najlepszym, ja-
Ilu żołnierzy mają Sowieci? Gdzie są teraz ich kiego Agencja miała w  całym bloku wschodnim.
wojska? I najważniejsze – co z wyrzutniami? Mu- Dzięki dostępowi do  najważniejszych dokumen-
siał się tego dowiedzieć od Mewy. Natychmiast. tów polskiego Sztabu Generalnego i  spotkaniom
Informacje, które docierały do  rezydujących z  generałami sowieckimi przekazywał materiały
w Langley zwierzchników T.G., wyrwały ich z po- pochodzące z samej góry. Współpracował z Ame-
czucia błogiego odprężenia. Sowieci szykowali rykanami już od dziewięciu lat. Ale jeszcze nigdy
wojnę. Manewry pod kryptonimem Sojuz 80 były na  wiadomość od  niego Waszyngton nie czekał
tylko przykrywką przygotowań do  inwazji. Atak z taką niecierpliwością jak teraz.
na  Polskę wydawał się kwestią najbliższych dni. Na  przeciwległym pasie pojawił się radiowóz,
Tymczasem siły Paktu Północnoatlantyckiego były ale na  szczęście nie zatrzymał się. Agent był już
ślepe jak skazaniec w opasce na oczach. Gęste zi- niemal u celu, gdy nagle krew ścięła mu się żyłach.
mowe chmury zasłaniały widok satelitom szpie- Tuż przed nim przejechał pług śnieżny. Metalowa
gowskim. Oficerowie oglądający fotografie klęli łopata odrzuciła śnieg z prawego pasa na ciągnący
w  żywy kamień. Zdjęcia przedstawiały jednolitą się wzdłuż ulicy trawnik, tworząc długą, wysoką
szarą masę. Gdzieś pod tą masą przesuwały się na dobre pół metra zaspę.
pancerne kolumny Armii Czerwonej, czekające T.G. zaparkował na poboczu i wyskoczył z sa-
na rozkaz, by ruszyć w głąb kraju buntowszczików. mochodu. Przyklęknął obok niego i zaczął gorącz-
Kraju, który – wedle słów Stalina – stanowił prze- kowo rozgrzebywać śnieżną hałdę. Dla bezpieczeń-
pierzenie oddzielające ZSRR od Niemiec. I w któ- stwa musiał zgasić światła samochodu, więc szukał
rym znajdowały się wyrzutnie rakiet z głowicami prawie po  omacku. Rozdrabniał śnieg w  palcach,
nuklearnymi. ale nie znajdował niczego. Kopał coraz dalej i głę-
Oczywiście Sowieci nie uzbroili Polaków w broń biej. Ręce grabiały mu od  mrozu, a  jednocześnie
atomową. A nuż trafiłby się jakiś nawiedzony ro- zalewała go fala gorąca. Mijały minuty, a przesyłki
mantyk, który zdążyłby je posłać w kierunku od- ciągle nie było. Po kwadransie agent miał już ple-
wrotnym od  planowanego, zanim położyłaby go cy i  piersi zupełnie mokre od  potu. Jeszcze kilka
kula politruka? Nie, polacziszki nieobliczalni. Ale desperackich ruchów… Jest! T.G. nie wierzył wła-
to oni mieli wyzwolić spod jarzma kapitalizmu Da- snemu szczęściu. Ale nie mylił się, trzymał w  rę-
nię i północne Niemcy, więc rakiety jądrowe były kach owinięte w  celofan opakowanie po  kefirze.
im potrzebne. Dlatego posiadali wyrzutnie. Gło- Wewnątrz znajdował się list. Nie było czasu na na-
wice mieli dostać od  Rosjan, gdy tylko przyjdzie pawanie się sukcesem, musiał natychmiast przetłu-
rozkaz odpalenia. maczyć informacje i przesłać je do Waszyngtonu.
Dochodziła 22.30. T.G. zjechał stromą i  krę- – Ciekaw byłem, obywatelu, czego wy tak szu-
tą ulicą Karową, co  przy panujących warunkach kacie w tym śniegu.
graniczyło z próbą samobójczą. Krążył po mieście T.G. odwrócił się gwałtownie. Stojący za  nim
już od dwóch godzin, żeby upewnić się, że nikt go milicjant złośliwie się uśmiechał.
nie śledzi. Dzięki połączonemu z samochodowym
radiem urządzeniu podsłuchiwał też komunikaty ***
esbeków raportujących na  bieżąco prowadzenie

74 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Efekt śnieżnej kuli

Sala Kongresowa? Trudno o  gorszeAłła miejsce wami w  rytm zgrzytających gitarowych akordów.
Zalewska
na  występ zespołu takiego jak P.O.D. Dźwięk Kolorowe światłą pulsują przed oczami. Artyści
uderza jak fala sztormu, dredowaci faceci na sce- brodzą w  sztucznym dymie, zalewa ich czerwień
nie o  mało nie eksplodują, a  idioci z  Urzędu ds. reflektorów, a kiedy dźwięk uderza mocniej, scena
Kultury wymyślili sobie, że publiczność obejrzy rozjarza się oślepiającą jasnością. Dzikus i Tomek
widowisko siedząc grzecznie na  krzesełkach. Bez stoją obok siebie i  falują rytmicznie ze  wszystki-
żartów, siedzieć na czterech literach i wsłuchiwać mi. Dzikus zdjął flanelową koszulę i przewiązał się
się w  popisy wirtuozów to można w  filharmonii. nią w  pasie. Tomek ściągnął podkoszulek. Kiedy
Metalu słucha się całym sobą. Muzyka przeszywa podnosi głowę, dredy drapią go w plecy. Śmieszne
cię na wylot i podrywa z miejsca, gitarowy łomot uczucie. Wtem muzyka cichnie. Ale tylko na mo-
wali ci się na głowę ze wszystkich stron, otacza cię ment. Perkusja jak seria z karabinu – i zaczyna się
krzyk setek rozentuzjazmowanych fanatyków cięż- rzeź.
kiego brzmienia. Nie, tu po prostu nie da się spo- Tomek trzyma ręce nisko, chroniąc brzuch. Po-
kojnie stać. pycha ludzi stojących z przodu. Jakiś łokieć trąca
Oczywiście urzędowi specjaliści od  młodości go w plecy. Wszyscy skaczą na siebie, na oślep, bez-
nic by  z  tego nie zrozumieli. Tłumaczyć im, że ładnie. Dzikus próbuje ustać w miejscu, młóci rę-
od czasów Rolling Stonesów trochę się zmieniło – kami. Tomek podskakuje, zderza się z innymi. Jest
próżny trud. A zmieniło się na przykład zachowa- gorąco, ciała spływają potem. Nad wszystkim gó-
nie publiczności w czasie koncertu rockowego. ruje potężny hałas. Już nie powolne dudnienie, nie
Krzesła są za  blisko sceny, nie ma miejsca jazgot, jak w starym punku, i nie grunge’owy brud,
na zrobienie dymu. No to trzeba je przestawić. Jak ale czysty warkot gitary, wspieranej przez ciężki
na wytwór gospodarki PRR stawiły dziarski opór, bas i tłukący w zawrotnym tempie bęben. Wokali-
ale co to jest dla kilkuset par glanów? Rzędy drew- sta wyrzuca z siebie gardłowy krzyk, a publiczność
nianych siedzeń kruszą się jak próchno. No, teraz jest jak w  ekstazie. Błyska stroboskop. Następują
przestrzeni wystarczy. Artyści są trochę zdezorien- po  sobie ułamki sekund światła oraz ciemności,
towani. Co  tu się dzieje? Rozróba jakaś? Mamy w której nie widać zupełnie niczego. Jakby ogląda-
przerwać? Milicja nie interweniuje, a sytuacja za- ło się kolejne klatki filmu. Przed Tomkiem stoi łysy
raz wraca do normy. chłopak. Niski, ale muskularny. Ma na sobie czar-
Tomek przyszedł tu nie tylko dlatego, że lubił ną koszulkę z trupią czaszką, skórzany pas nabity
P.O.D. Prawdę mówiąc, znalazłoby się sporo kapel, ćwiekami, na rękach pieszczochy. I tymi pieszczo-
których słuchał chętniej. Ale żadna z nich nie mia- chami tłucze wszystkich dookoła. Strach podejść.
ła w sobie tego, co występ amerykańskich gwiazd. Dzikus zniknął gdzieś w tłumie, nie da się go teraz
Zapach Zachodu, możliwość zobaczenia na  wła- szukać. Wokalista przybija piątki stojącym najbli-
sne oczy świata znanego jedynie z  emitowanych żej fanom. Hałas, dym, pogo…
raz na tydzień filmów. Wizyta ludzi z wolnego kra- Milicja zaatakowała zaraz po zakończeniu kon-
ju, w  którym nie ma zomowców, Komitetów ds. certu. Na wychodzących z Sali Kongresowej ludzi
Młodzieży, sowieckich generałów i uszatego karła natarło kilkudziesięciu kadetów ZOMO. Raczej dla
w telewizji. I gdzie nie trzeba posłusznie recytować treningu niż z  rzeczywistej potrzeby. Był gaz, ar-
bełkotu o  niewzruszonej przyjaźni i  współpracy, matki wodne (bardzo przyjemne w środku zimy),
który kiedyś doprowadzał do  wściekłości, a  teraz trochę pałowania. Nikt nie podjął walki. O co tu się
już tylko upadla. bić? Przed koncertem co innego. Wtedy było ostro,
Tomek zdjął grubą frotkę, którą spinał dredy, bo okazało się, że są dwie kolejki i nie ma pewno-
i  potrząsnął głową. Zegarek dla bezpieczeństwa ści, że dla tych z drugiej wystarczy miejsca w sali.
schował do  kieszeni spranych bojówek. Trącił Zrobiła się bitwa na całego, dwie suki poszły z dy-
w ramię Dzikusa. Ten uśmiechnął się szeroko. Ro- mem. Dopiero przyjazd wozu pancernego uspokoił
bimy kocioł! Dzikus odgarnął czarne włosy z czoła sytuację. Ale teraz lepiej po prostu zwiewać, gdzie
i ruszył pod scenę. pieprz rośnie.
Muzyka jest powolna, publiczność macha gło- Tomek i Dzikus prysnęli do pierwszego lepsze-

QFANT.PL - numer 3/09 75


Jakub Jałowiczor

go autobusu. Przez chwilę nie mówili nic. Gardła – Mówi ci coś nazwa Marlboro? – gość popa-
mieli kompletnie zdarte. Bolały ponaciągane karki trzył Tomkowi w oczy. Pod sufitem kłębił się po-
opowiadanie

i obite plecy. W uszach przeciągły pisk. Dzikusowi woli dym.


puchło oko, w które dostał czyjąś głową. Do jutra – O ile wiem, to marka amerykańskich papiero-
będzie fioletowe. Kto wie, co jeszcze zacznie boleć, sów – odparł chłopak.
gdy opadną emocje. Słowem – rewelacyjny koncert. „Mściwe skurwysyny” – pomyślał. – „Przecież
Amerykański zespół u  szczytu świetności zagrał to było tak dawno!”
w  Polskiej Republice Rad! Kiedy zapowiadała go – A czym się te papierosy różnią od naszych? –
telewizja, Tomek myślał, że to jakiś propagandowy pytał dalej mężczyzna w marynarce.
wymysł. Tak jak wtedy, kiedy sprzedano tysiące bi- – Nie rozumiem – udał zdziwienie przesłuchi-
letów na występ Smashing Pumpkins na Stadionie wany.
Śląskim, a potem szef Urzędu ds. Młodzieży gdzieś – Doskonale rozumiesz – zaprzeczył spokojnie
zniknął. A wpływy z biletów razem z nim. Ale tym mężczyzna. – Bierze się dużą płachtę, pisze na niej
razem oszustwa nie było. P.O.D. już od  dłuższe- hasło, zwija w  rulon, a  do  środka wkłada ulotki.
go czasu chciało zorganizować trasę koncertową Całość związuje się sznurkiem i przymocowuje się
za  żelazną kurtyną. Początkowo władze zgodziły do  niego zapalonego papierosa. Rulon wiesza się
się na jedynie na występ na Placu Czerwonym, ale za  oknem. Potem można spokojnie zejść na  dół.
w końcu zezwoliły, by kapela w drodze powrotnej Po  chwili iskra papierosa dochodzi do  sznurka
zatrzymała się jeszcze w Warszawie. i przepala go. Płachta się rozwija i widać napisane
Autobus brnie przez zaśnieżone ulice, krąży na niej hasło, a ulotki rozsypują dookoła. Ale uwa-
po mieście, jakby szukał najdłuższej drogi. Wszyst- ga, papieros – to musi być Marlboro. Ruski by zgasł
ko w  tej cholernej republice ustawiają propagan- przed czasem.
dyści, nawet trasy komunikacji miejskiej. Zamiast Tomek wbił wzrok w ziemię. Wynalazł ten me-
pruć prosto na  Bielany, rozklekotany ikarus musi chanizm parę miesięcy temu, a zastosował zaledwie
jechać przez ruiny Nowego Miasta, mijać zryty raz. Był pewien, że esbecja zdążyła już zapomnieć
pociskami czołgowymi plac Krasińskich, okrążać o sprawie. On sam próbował, ale nie potrafił.
stojący na  rogu Nowotki i  Muranowskiej monu- To było trzynastego kwietnia. Tomek chciał
mentalny pomnik generała Jaruzelskiego. Pamię- uczcić pewną mało znaną rocznicę. Jego ojciec
tajcie, polaczki, kto tu rządzi i co wam zrobi, jak się pozostawił po  sobie kilka podziemnych broszur
będziecie stawiać. Jakby było trzeba przypominać. z  dawnych czasów. Jedna z  nich opisywała losy
Tomek był u siebie dopiero po godzinie. Pokazał polskich oficerów wziętych do  niewoli przez Ar-
dowód osobisty żandarmowi siedzącemu w dyżur- mię Czerwoną. Ich masowe groby odkryli potem
ce przy wejściu do bloku. Żandarm znał go – miał Niemcy. Informację o  znalezisku podano trzyna-
obowiązek znać wszystkich mieszkańców – ale bez stego kwietnia 1941 roku.
dokumentu nie mógł wpuścić nikogo. Chłopak wje- Tomkowi udało się sporządzić prawie dwieście
chał na siódme piętro śmierdzącą moczem windą. ulotek. Wrzucił je do  zwiniętego w  rulon trans-
Było już późno, więc klucz w drzwiach mieszkania parentu, na  którym czerwonymi literami napisał
przekręcił najciszej jak mógł. Tymczasem w kuch- „Katyń pamiętamy”. O jego akcji nie wiedział nikt
ni paliło się światło. A  mężczyzna, który siedział oprócz Doroty.
przy stole, palił papierosa. Poznał ją kilka tygodni wcześniej na imprezie.
– Siadaj – powiedział mężczyzna tonem urzęd- Nie za bardzo wiedziała, co działo się w ostatnich
nika przyjmującego petenta. Miał twarz, o  której odcinkach „Prokurator Heleny W.” i „Alei Przyja-
nie można było powiedzieć zupełnie nic. Ubrany ciół”, za  to przyznała się, że lubi Herberta. Rzecz
był w  szarą marynarkę. – Jak się udał koncert? – jasna, nikt z obecnych na przyjęciu nie miał poję-
spytał. cia, co to za jeden. Poza Tomkiem. Chłopak patrzył
– Świetnie – szepnął Tomek. Niby wiedział, że w  piękne orzechowe oczy Doroty, a  serce waliło
oni zawsze przychodzą w najmniej spodziewanym mu jak perkusja kapeli thrash metalowej. Dorocie
momencie, ale dlaczego akurat teraz…? podobało się, że Tomek próbuje coś zdziałać, w coś

76 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Efekt śnieżnej kuli

wierzy. Zwłaszcza, że wierzyli w to samo. intencje niż w  to, że zmajstrował wehikuł czasu.
Tomek wywiesił swój transparent za oknem wy- Tymczasem wehikuł stał sobie spokojnie na środ-
sokiego bloku przy Świętokrzyskiej. Jak udało mu ku garażu i nie obchodziło go, w co chłopak wie-
się dostać do  budynku zamieszkanego przez par- rzy, a w co nie. Obok wehikułu stał niedawny gość
tyjnych dygnitarzy, nie powiedział nawet Dorocie. Tomka oraz człowiek w białym kitlu. Tworzyli dość
Był z  siebie niesamowicie dumny, kiedy zbiegał ciekawą parę. Pierwszy – szary i bez właściwości,
po  schodach do  czekającej na  ulicy dziewczyny. drugi – chodząca karykatura Einsteina: siwy, z gę-
Na jej delikatną buzię wystąpił rumieniec emocji. stą i zmierzwioną brodą i wzrokiem wskazującym
Napis był widoczny z  bardzo daleka. Ludzie na  ograniczony kontakt z  rzeczywistością. Szary
zadzierali głowy do  góry, nie wierząc własnym przedstawił się (wreszcie) jako Kotwicki, a kolegę
oczom. Wiatr rozrzucił ulotki po ulicy. Kilku prze- tytułował Profesorem. Twierdzili, że należą do ja-
chodniów podniosło je i przeczytało o sowieckim kiejś organizacji, która znalazła sposób na oderwa-
ludobójstwie. Na  ulicy zapanowało poruszenie. nie Polskiej Republiki Rad od Związku Sowieckie-
Od  lat nie było w  Warszawie nawet najmniejszej go i utworzenie niepodległego państwa polskiego.
manifestacji, a tu w samym centrum miasta, w bia- – Nie ma co  mówić o  szansach powstania,
ły dzień, na bloku dla partyjnych ktoś wiesza tekst bo nie ma nawet szans na powstanie – tłumaczył
o Katyniu? Niektórzy szybko się oddalali w obawie Kotwicki. – Twoje pokolenie, młody człowieku, to
przed prowokacją, ale parę osób zatrzymało się pokolenie nie wierzących w  nic degeneratów. Al-
przed budynkiem. Jakiś staruszek miał w  oczach koholizm i narkomania są normą, pod względem
łzy. liczby samobójstw przegoniliśmy Szwecję i Japo-
Akcja pacyfikacyjna trwała pół minuty. Obok nię, a to jest niezłe osiągnięcie. Nie ma i nie będzie
skrzyżowania Świętokrzyskiej z  Marszałkowską ludzi wybitnych, bo każdy, kto zaczyna wystawać
zatrzymał się radiowóz. Oficer MO podniósł z zie- ponad przeciętną, zostaje zlikwidowany. Zrozu-
mi ulotkę, spojrzał na pospiesznie ściągany przez miesz przyczyny tego stanu rzeczy, kiedy opowiem
dozorcę transparent, wyjął z kabury pistolet, strze- ci historię ostatnich trzech dekad. Słyszałeś kiedyś
lił do  pierwszej z  brzegu osoby, po  czym wsiadł o Solidarności?
do samochodu i odjechał. To wystarczyło. Ludzie
rozpierzchli się na boki i w mgnieniu oka ulica cał- ***
kowicie opustoszała. Został tylko Tomek, który jak
skamieniały patrzył na leżącą na chodniku Doro- Nie czekali, aż gospodarz otworzy. Kiedy stanął
tę. w przedpokoju w piżamie, bardziej zaskoczony niż
Chłopak zorientował się, że płacze, dopiero przestraszony, drzwi były już do połowy rozrąbane
po długiej chwili. Wspomnienia, które chciał wy- siekierami.
rzucić z pamięci, wróciły ze zwielokrotniona siłą. – Zabieraj tylko płaszcz, zaraz wracasz – powie-
Nie próbował nawet powstrzymać targających nim dział oficer MO.
spazmów. Mężczyzna w marynarce milczał. – Jezu, środek nocy…
– Nie możemy wskrzesić umarłej – powiedział – Zamknij się!
wreszcie. – Ale możemy sprawić, by tamte wyda- Wpadli do środka, wykręcili mu ręce, zacisnę-
rzenia nigdy nie miały miejsca. li kajdanki na  przegubach. Było ich czterech: ten
oficer, dwóch funkcjonariuszy w kaskach z pleksi-
*** glasową szybką osłaniającą twarz, a  do  tego żoł-
nierz z  automatem przewieszonym przez ramię.
Facet włamuje się do domu, nie pozostawiając Narzucili na  aresztowanego kurtkę i  wywlekli go
śladów na  drzwiach, urządza przesłuchanie, wie z domu. Jego żona straciła głowę. Nie wiedziała –
o tobie więcej niż ty sam, nawet wygląd ma stupro- biec za nimi czy uspokajać płaczące dziecko?
centowo esbecki, a twierdzi, że walczy o niepodle- – Nie drzyj się, suko głupia, mówię, że on zaraz
głość Polski? To się Tomkowi w  głowie nie mie- wraca – rzucił jej na odchodnym oficer.
ściło. Ale już łatwiej było uwierzyć w jego szczere Nie wrócił ani zaraz, ani później. Tak samo

QFANT.PL - numer 3/09 77


Jakub Jałowiczor

jak prawie pięć tysięcy innych działaczy opozycji. ze Szczecinem i Poznaniem, Czesi i Słowacy – po-
Przywódcy Solidarności, księża, uznani za niebez- łudnie, w  tym Górny Śląsk, a  Rosjanie całą resz-
opowiadanie

piecznych nauczyciele i artyści. Wszyscy oni zostali tę – wschód, centrum razem z  Warszawą, Łódź,
załadowani do pociągów i wywiezieni na wschód. Kraków, aż po Wrocław. Miasta w zasadzie nie sta-
Nigdy więcej ich nie widziano. Była noc z siódme- wiały oporu. Ludzie byli zaskoczeni, pozbawiono
go na ósmego grudnia 1980 roku. ich przywódców, w  dodatku wyłączono telefony,
Aresztowania stanowiły zaledwie początek ope- uniemożliwiając kontakt. Precyzja, z jaką przepro-
racji. W  kilka godzin po  ich rozpoczęciu granicę wadzono akcję, była przebłyskiem jakiegoś diabo-
Polski przekroczyły czołgi: piętnaście dywizji ra- licznego geniuszu.
dzieckich, dwie czechosłowackie i  jedna wschod- W  specjalnej odezwie do  żołnierzy enerdow-
nioniemiecka. Wspierały je wojska PRL: 4. i  12. skich Breżniew podkreślił, że powrót wschodnich
dywizja zmechanizowana oraz 5. i  11. pancerna. landów do ojczyzny jest ważnym krokiem na dro-
Niemcy zajęli północno-zachodnią część kraju dze ku  scaleniu Niemiec w  jedno państwo. Tym-
czasowo utworzono tam komisaryczny za-
rząd złożony z Polaków i Niemców. System
sprawdził się bezbłędnie, jedni i drudzy na-
tychmiast wzięli się za  łby, więc potrzebny
był arbiter, który decydował o  wszystkim
za nich.
Do pierwszego starcia doszło na Górnym
Śląsku. Na wieść o zbliżających się czołgach
górnicy zamknęli bramę jednej z  kopalni
i zaostrzyli kilofy. Czescy żołnierze dosko-
nale pamiętali, kto w  1968 roku zapropo-
nował Związkowi Radzieckiemu pomoc
w  stłumieniu Praskiej Wiosny. Zresztą
propagandyści, którzy przypominali im, że
z ludnością kraju, któremu Czechosłowacja
zawdzięcza uratowanie socjalizmu, trzeba
się obchodzić ostrożnie, doskonale wie-
dzieli, co  robią. Ciężkie pociski rozerwały
bramę. Na  teren zakładu wpadła piechota.
Zginęło siedmiu Polaków.
Jedynie w  Warszawie udało się na  mo-
ment zaskoczyć sowietów.

Żołnierze w  uszankach z  czerwo-


ną gwiazdą patrzyli tęsknym wzrokiem
na  otwarte drzwi Katedry Polowej Wojska
Polskiego. Wewnątrz kościoła na pewno nie
było tak przenikliwie zimno, jak na  wiel-
kim, pustym placu, po którym hulał wiatr.
Nie wolno im było jednak wejść do środka.
Mieli stać w  widocznym miejscu. Pięciu
czerwonoarmistów tłoczyło się zatem wokół
koksownika, a kilku innych kuliło wewnątrz
zaparkowanej pod klasycystycznym gma-
rys. Magdalena Mińko
chem dawnej Biblioteki Narodowej szaro-

78 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Efekt śnieżnej kuli

zielonej ciężarówki z płócienną budą. Koksownik ca.


za nic nie chciał się zapalić, bo żołnierze nie dostali Trzej buntownicy podbiegli do kamienicy stoją-
drewna na rozpałkę. Próbowali użyć do tego gałę- cej na rogu Długiej i Miodowej i przywarli do ścia-
zi przyniesionych z przylegającego do placu parku ny. Warkot narastał z każda chwilą, wtórował mu
Krasińskich, ale te były mokre od  śniegu. Po  kil- chrzęst ciężkich gąsienic. Ziemia drżała pod cięża-
ku bezskutecznych próbach jeden z krasnoarmiej- rem stalowego cielska.
ców, dryblas o szerokiej azjatyckiej twarzy, wpadł Staszek wyjrzał ostrożnie zza węgła, odkręcając
wreszcie na  najprostsze rozwiązanie. Wbiegł po- jednocześnie zakrętkę butelki. Jacek zatkał szyjkę
spiesznie do  najbliższej klatki schodowej i  zanim kawałkiem szmaty i sięgnął po zapałki.
zdążył się napatoczyć ktoś z  dowództwa i  zrobić Ta sekunda rozciągnęła się na  całą wieczność.
awanturę z powodu opuszczenia stanowiska, wró- Staszek najpierw zobaczył wyłaniającą się zza rogu
cił, dźwigając pod pachą rzeźbione krzesło. Sporo opuszczoną nisko lufę, potem podłużny kadłub,
wysiłku wymagało pocięcie bagnetami nogi na cie- wreszcie wielką, płaską jak latający talerz z  filmu
niutkie paski, ale w końcu się udało. Stare drewno wieżyczkę.
szybko zajęło się ogniem i już po chwili rozżarzył „Tył kadłuba, zbiorniki paliwa, Boże, niech one
się również koks. Na poczerwieniałych od mrozu będę pełne…”.
twarzach pojawiły się uśmiechy ulgi. Ktoś z radości Staszek przytknął szmatę do  zapalonej przez
pomachał nawet nadchodzącemu ulicą Miodową Jacka zapałki. Wyskoczył z ukrycia.
polskiemu żołnierzowi. Ten odmachał, a następnie „Za Pyjasa, skurwysyny…!”.
zdjął z ramienia kałasznikowa i posłał serię. Rzucił prawie na  oślep. Nie patrzył na  skutek,
Jednocześnie zaterkotały dwa inne karabiny. natychmiast dopadł z  powrotem muru. Ognisty
Jedna seria przecięła budę ciężarówki, druga po- podmuch przeszedł za  jego plecami. Eksplozja
dziurawiła maskę, zmieniając silnik w  kupę zło- zatrzęsła ziemią. Na  skulonych żołnierzy posypa-
mu. ły się kawałki gruzu. Huk powybijał szyby z okien
Żołnierz, który położył czerwonoarmistów okolicznych budynków. Powietrze wypełniło się
stojących przy koksowniku, miał może dwadzie- śmierdzącym dymem.
ścia lat. Był spokojny i  opanowany, jakby spędził – Jacek, Piotrek – wysapał Staszek. – Na moją
na wojnie całe życie. Ogarnął wzrokiem pobojowi- komendę zrywamy się stąd. – Odczekał chwilę. –
sko. Żaden Rosjanin nie dawał znaku życia. Już!
– Znikamy! – zawołał Polak do swoich dwóch Popędzili w  kierunku kościoła paulinów. Ich
kolegów. podkute ćwiekami buty ślizgały się na  chodniku.
– Co ty, Staszek? Na piechotę? – Spytał go ner- Krótkimi seriami położyli czerwonoarmistów na-
wowo tęgawy towarzysz. – Niepotrzebnie rozwali- potkanych koło Barbakanu. Pobiegli na nowomiej-
liśmy samochód. ski rynek. Tam, o dziwo, nie zastali wroga. Strzała-
– Damy radę – uspokoił go zapytany. – W mie- mi z karabinów rozbili drzwi zamkniętej kawiarni
ście tyle wojska, że nikt nie zwróci na nas uwagi. i weszli do środka. Potrzebowali chwili, żeby uspo-
Potem skombinujemy cywilne ciuchy i  gdzieś się koić się i zastanowić, co dalej.
zamelinujemy. Szybko, zanim ktoś da Ruskim Na  skrzyżowaniu Miodowej z  Długą pozostał
cynk. buchający ciemnoczerwonym płomieniem wrak
Nie zdążyli. Od strony placu Bankowego dał się ciężkiego T-72. W niebo bił gęsty jak smoła dym.
słyszeć ryk potężnego silnika. Strzelanina zwabiła Sowieci skierowali w  ten rejon kilka czołgów,
czołg. wozów pancernych i nieco piechoty. Nie zaatako-
– Masz ten koktajl, Jacek? – Staszek zwrócił się wali Nowego Miasta, lecz je zablokowali, strzelając
do  milczącego dotąd trzeciego z  przyjaciół. Ten do  każdego, kto próbował się wydostać. Dopiero
wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki półlitro- po kilku godzinach z dudnieniem silników i łopo-
wą butelką po wódce wypełnioną przezroczystym tem śmigieł nadleciały znad Pragi obładowane ra-
płynem. kietami helikoptery.
– Chodźcie – zakomenderował krótko dowód- Termit to środek zapalający składający się

QFANT.PL - numer 3/09 79


Jakub Jałowiczor

z  tlenku żelaza, diżelaza oraz glinu. Płonąc, wy- – Ten naród gnije i rozpada się – kontynuował
twarza on temperaturę blisko trzech tysięcy stopni, Kotwicki. – Cios zadany mu prawie trzydzieści lat
opowiadanie

co wystarcza, by stopić żelazo lub zniszczyć beto- temu był śmiertelny. Od momentu najazdu szwa-
nową konstrukcję. Proces spalania termitu polega drony śmierci bezpieki działają nieprzerwanie,
na wzajemnej wymianie atomów tlenu zawartych eliminując najbardziej wartościowe jednostki. Wy-
w tlenkach, dlatego nie da się go ugasić przez zala- mordowano niemal całą inteligencję. Ginie każdy
nie wodą czy zasypanie piaskiem. uznany za  mądrzejszego od  bezrozumnej masy
Swąd pożaru czuć było w całej Warszawie przez dookoła. Oprócz naszej organizacji nie ma całej
wiele dni. republice w  zasadzie żadnego podziemia. Ludzie
Przez Ludowe Wojsko Polskie przetoczyła się są bierni i  zastraszeni. Mózgi wykastrowała im
po tych wydarzeniach fala dezercji. Wielu żołnie- „publicystyka ekonomiczna” wmawiająca im, że
rzy schroniło się w lasach. Szwadrony Służby Bez- są zerami i jedyne, co potrafią, to machanie łopatą
pieczeństwa i KGB jeszcze przed nadejściem wio- albo kilofem. Że nic się nie da zrobić, bo są „realia,
sny wymordowały wszystkich, którzy nie zdążyli panowie, realia”, nie rzucaj się z  szablą na  czołgi,
wcześniej zginąć z głodu i zimna. a  demokracja to nie dla nas, bo  z  tym narodem
Dotychczasowy minister obrony narodowej inaczej niż siłą się nie da. I  ludzie w  to wierzą.
generał Jaruzelski wystąpił w  telewizji, by  poin- Buntują się tylko wtedy, kiedy się im obetnie przy-
formować o  powstaniu Komitetu Obrony Demo- działy żywnościowe. Wtedy – owszem, wychodzą
kracji. Jej przewodniczącym został Michaił Susłow, na ulice i gotowi są zabijać. Władza rzuca im jakieś
a  w  składzie oprócz Jaruzelskiego znalazł się mi- ochłapy, a przy okazji wyłapuje najaktywniejszych
nister spraw wewnętrznych i dwóch innych gene- buntowników. Przed koncertem, na którym byłeś,
rałów. KOD objął władzę na terenie całej Polskiej setki osób ruszyły na milicję. Zabrano im igrzyska.
Republiki Rad. PRR nie została oficjalnie prokla- A  kto pójdzie bić się o  niepodległość? Ci, którzy
mowana. Po co dodatkowo podgrzewać nastroje? poszli, pewnego dnia po  prostu zniknęli, tak jak
Nazwa ta padła mimochodem w  przemówieniu zniknął twój ojciec. Wkrótce podzielimy los Cze-
i  odtąd władza używała jej, jakby państwo leżące czenów, jeśli cokolwiek ci to mówi. Chyba, że od-
między Bugiem a Odrą i Wartą nigdy nie nazywało wrócisz bieg historii.
się inaczej. – Dlaczego akurat ja? – spytał Tomek, patrząc
Zachodnie rządy były wobec komunistycznej Kotwickiemu w oczy.
inwazji bezsilne. Na kilka dni przed nią prezydent – Bo  masz powód. Jeśli ci się uda, nie dojdzie
Carter wysłał do  Moskwy depeszę ostrzegającą do tego, co wydarzyło się w rocznicę odkrycia gro-
przed skutkami ataku na Polskę, ale to było wszyst- bów katyńskich.
ko, co mógł zrobić bez szczegółowych informacji. – Nie pozwalaj sobie! – syknął Tomek.
Zachodnie Niemcy milczały, podobnie jak Fran- – Uspokój się, dzieciaku – twarz Kotwickiego
cja. Głos w obronie swojej ojczyzny miał podobno była jak głaz. – To jedyna szansa. Dla ciebie i dla
zabrać Jan Paweł II, ale niespodziewanie zachoro- Doroty. I dla twojego ojca też. Zgadzasz się?
wał. Osobisty lekarz papieża był akurat na  kilku- – Zgadzam się – odpowiedział chłopak, patrząc
dniowym urlopie, a w klinice Gemelli zastępował w ziemię. – Co mam zrobić?
go zatrudniony niedawno Bułgar. Natychmiastowa
pomoc nie przyniosła rezultatu. Lekarz mógł jedy-
nie stwierdzić zgon wskutek zawału serca. Wehikuł czasu wyglądał niepozornie. Dwie
szklane półkule o  średnicy półtora metra połą-
*** czone zawiasem tak, by  można je było zamknąć.
Do jednej z nich przymocowany był ciekłokrysta-
Tomek słuchał opowieści z  zapartym tchem. liczny wyświetlacz i  urządzenie przypominające
Niektóre fakty znał z  bibuł po  ojcu, ale większa prymitywny silniczek elektryczny.
część najnowszej historii stanowiła dla niego białą – Kucnij w środku – instruował Tomka Profe-
plamę. sor. – Wylądujesz czwartego grudnia 1980 roku

80 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Efekt śnieżnej kuli

dokładnie w  tym miejscu, w  którym jesteśmy te- zwyczaiła go do ryzyka, ale tak ważnej sprawy nie
raz. prowadził jeszcze nigdy. Jeździł ulicami Śródmie-
Trzej opozycjoniści znajdowali się w  parku ścia od  godziny. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie
przylegającym do warszawskiej cytadeli. Po jednej z  planem, za  trzydzieści minut Mewa podrzuci
stronie mieli podziurawione okienkami strzelni- przesyłkę na umówione miejsce. „Odbiorę ją około
czymi mury rosyjskiej twierdzy, po drugiej skarpę, 22.30” – pomyślał Amerykanin i kolejny już dzisiaj
na  której stały wille Starego Żoliborza. Wehikuł raz spojrzał w lusterko wsteczne.
ustawili na pustym od niepamiętnych czasów co-
kole pomalowanym na  zielono-żółto-czerwono, Tomek patrzył na  ciemną plamę gotyckiego
który lud Warszawy nazywał pomnikiem Boba kościoła Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny.
Marleya. Musieli się spieszyć. Dochodziła czwarta Bardzo chciałby móc wspiąć się na skarpę i prze-
nad ranem i było ciemno, ale milicyjny patrol mógł spacerować uliczkami Nowego Miasta. Widział je
się pojawić w każdej chwili. pierwszy raz życiu. W jego czasach od placu Kra-
– Nie myśl, że sami nie wykonalibyśmy tej misji sińskich aż po  Konwiktorską ciągnęło się wielkie
– tłumaczył Profesor – ale my w 1980 roku byliśmy pogorzelisko. Nie było jednak czasu na zwiedzanie.
już na świecie. Doszłoby do sprzężenia jaźni, któ- Fosforyzujące wskazówki wskazywały 21.58.
rego skutki trudno przewidzieć.
– Jeszcze jedno – zdążył zapytać Tomek, nim Zaparowane szyby utrudniały widoczność, ale
Profesor opuścił nad nim szklaną pokrywę. – Jak T.G. był pewien, że nie ma ogona. W  podsłuchi-
wy mnie właściwie znaleźliście? wanych rozmowach także nie zauważył jakiegoś
– Jesteś na liście młodych gnoi – odparł Kotwic- szczególnego podekscytowania. Żaden z  esbeków
ki. – To taki ranking prowadzony przez bezpiekę. nie wspominał o prowadzeniu pracownika amba-
Mamy w niej swojego człowieka, pokazał nam two- sady USA. Zbliżał się czas odbioru przesyłki. Agent
je dossier. Nie zapomniano ci akcji ze Świętokrzy- skręcił z Krakowskiego Przedmieścia w Karową.
skiej. Masz zginąć w ciągu najbliższych tygodni.
– Dlaczego mi nie powiedzieliście? – przeraził Zimno przenikało Tomka na  wylot. Dotarł
się chłopak. na  wskazane przez Kotwickiego miejsce przed
– W twojej sytuacji mógłbyś to uznać za niezłe czasem i  teraz każda sekunda ciągnęła się w  nie-
rozwiązanie – wyjaśnił Profesor, po czym zamknął skończoność. Stał na chodniku, patrząc na przejeż-
kulę. dżające Wisłostradą samochody. Od  Kotwickiego
Elektryczny zgrzyt, błysk przed oczami, ssanie dowiedział się jedynie, że ma nie dopuścić do aresz-
w  żołądku, jak w  czasie jazdy ekspresową windą towania człowieka w brązowej kurtce, który będzie
w dół, a potem nagłe uderzenie w całą powierzch- szukał czegoś w  zaspie śnieżnej. „Ciekawe, jak to
nię ciała. Tomek niepewnie otworzył oczy i rozej- zrobić” – myślał. – „Mam się rzucić na milicjantów
rzał się dokoła. Po  jednej stronie miał cytadelę, i powalić ich jak Rambo?”. Ulicą śmignął radiowóz,
po  drugiej skarpę. Wehikuł dalej stał na  pomni- w przeciwnym kierunku sunął pług śnieżny.
ku Marleya. Kotwicki i  Profesor gdzieś zniknęli. – Co  ty masz na  głowie, brudasie? – odezwał
A na szklaną pokrywę padał gęsty lepki śnieg. się głos za  plecami Tomka. Milicjant zaszedł go
Chłopak wyszedł z  pojazdu. Nie miał go jak od tyłu jak małe dziecko.
ukryć. „Cała nadzieja w  tym, że nikt nie zwró- – To taka choroba skóry.
ci uwagi na  półtorametrową szklaną kulę stojącą Milicjant przyjrzał się Tomkowi uważnie.
na cokole na środku parku” – pomyślał. Zegar we- – Dowód osobisty – zażądał.
hikułu pokazywał 21.32. Tomek ustawił na tę porę – Już daję – odparł, siląc się na spokój. Zaczął
własny zegarek, po  czym ruszył piechotą wzdłuż przetrząsać kieszenie, udając, że szuka dokumen-
Wisłostrady. Według instrukcji Kotwickiego miał tów. „Jezu, skąd ja wezmę peerelowskie papiery?”.
w ciągu godziny znaleźć się na Powiślu. – No, ruchy! – pospieszał go milicjant. Tomek
gorączkowo próbował wymyślić jakieś wytłuma-
Agent T.G. był niespokojny. Praca w CIA przy- czenie, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Tym-

QFANT.PL - numer 3/09 81


Jakub Jałowiczor

czasem funkcjonariusz rzucał nerwowe spojrzenia że żyje i odzyskał normalną postać. Jego oczy po-
na drugą stronę ulicy. raziło światło.
opowiadanie

– Stój tu, zaraz do  ciebie wrócę – powiedział


nagle. Podniesieniem ręki zatrzymał pojazdy jadą- T.G. jedną ręką trzymał kierownicę, a  drugą
ce ulicą i przemierzył ją szybkim krokiem. Tomek rozwijał folię, w którą owinięty był kubek po kefi-
odetchnął z ulgą. Było blisko. rze. Wszystko się zgadzało, w środku były złożone
Milicjant szedł w kierunku jakiegoś mężczyzny, starannie kartki. Agent rozpoznał charakter pisma.
który przykucnął obok samochodu i szukał czegoś „Drodzy przyjaciele” – pisał Mewa. – „Na polece-
w śniegu. nie ministra obrony Jaruzelskiego, gen. Hupałow-
ski i  płk Puchała zatwierdzili w  siedzibie Sztabu
Minął kwadrans, a przesyłki ciągle nie było. T.G. Generalnego ZSRR plan wprowadzenia (pod pre-
był tak pochłonięty szukaniem, że nie rozglądał tekstem manewrów) oddziałów Armii Czerwonej,
się dookoła. Zdenerwowanie zmieniło się w prze- armii NRD i armii czechosłowackiej na terytorium
rażenie. Walcząc z  zimnem i  zmęczeniem, agent Polski.”
rozkopywał zaspę. Był już bliski rezygnacji. Nagle Przetłumaczony tekst trafił do ambasady ame-
natrafił palcami na  jakieś zawiniątko. Podniósł je rykańskiej o  dziewiątej rano. Natychmiast prze-
do światła. Jest! Wiadomość od Mewy znaleziona! słano go do  Waszyngtonu, choć była tam jeszcze
– Ciekaw byłem, obywatelu, czego wy tak szu- noc. O 9.10 miejscowego czasu dyrektor CIA Stan
kacie w tym śniegu! Turner zatelefonował do Zbigniewa Brzezińskiego
T.G. odwrócił się gwałtownie. Stojący za  nim i  poinformował go o  sytuacji. Brzeziński natych-
milicjant złośliwie się uśmiechał. miast przekazał wiadomość prezydentowi Cartero-
– Dajcie mi tę paczkę! – powiedział ostro funk- wi. Nazajutrz, w sobotę 6 grudnia Turner przedsta-
cjonariusz. Wtem zachwiał się trafiony czymś wił doradcom prezydenta informacje otrzymane
w głowę. Granatowa czapka spadła na ziemię. od  Mewy: atak z  trzech stron na  Polskę nastąpi
– Palant! – krzyknął Tomek i  rzucił następną w ciągu 48 godzin, milicja aresztuje opozycję, roz-
śnieżką. lew krwi jest pewny. Następnego ranka, na  spo-
– Ty gnoju…! – milicjant nie posiadał się z obu- tkaniu w  Sali Gabinetowej Białego Domu Jimmy
rzenia. Nie patrząc na  boki, ruszył przez ulicę Carter wysłuchał szczegółowego raportu. Podczas
w kierunku bezczelnego brudasa. Tomek puścił się spotkania Turner został poproszony do telefonu.
biegiem. – Wszystkie oddziały mają już wyznaczone za-
Korzystając z chwili nieuwagi pana władzy, T.G. dania – powiedział, gdy tylko wrócił. – Nasz nie-
wsiadł do samochodu i pospiesznie odjechał. miecki informator twierdzi, że inwazja może na-
Trudno było biec po  zaśnieżonym chodniku stąpić jeszcze dziś w nocy.
w butach sznurowanych za kostkę. Tomek słyszał Nie było czasu na  jałowe dyskusje. Prezydent
tuż za plecami sapanie wściekłego milicjanta. Wtem zatwierdził oświadczenie, w  którym stwierdzono,
zauważył, że świat dookoła cichnie i ciemnieje. że przygotowania do ataku wydają się zakończone,
Milicjant nie dowierzał własnym oczom. Chło- ale rząd USA ma nadzieję, że nie dojdzie do niego,
pak, którego gonił, bladł. Ale nie na  twarzy, tej gdyż miałby on bardzo negatywny wpływ na sto-
przecież mundurowy nie widział. Bladła cała po- sunki amerykańsko-radzieckie. W  tłumaczeniu
stać, jakby człowiek rozpływał się w powietrzu. na  rosyjski oświadczenie brzmiało: Wiemy o  was
Tomek czuł dziwną lekkość potęgującą się wszystko. I nie myślcie sobie, że bez naszej wiedzy
z każdą chwilą. Przestawała istnieć ulica, przesta- potraficie choćby kiwnąć palcem.
wało istnieć wszystko wokół. Zapanowała ciem- Jednocześnie wysłano noty do  sekretarza ge-
ność. Tomek miał wrażenie, jakby jego ciało sta- neralnego ONZ oraz przywódców Wielkiej Bry-
wało się bezkształtną masą, którą zasysa potężna tanii, Niemiec, Włoch, Kanady, Australii, Francji
próżnia. Potem coś ścisnęło go ze wszystkich stron i Japonii. Zbigniew Brzeziński zatelefonował także
i wystrzeliło z ogromną siłą jak pocisk z lufy. Ude- do Jana Pawła II i przedstawił mu położenie Polski.
rzenie w całą powierzchnię ciała uświadomiło mu, Poprosił o numer prywatnego telefonu, pod który

82 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Efekt śnieżnej kuli

mógłby zadzwonić, gdyby pojawiły się nowe infor- pluło w innym? Tak po prostu? Może i jest w tym
macje. logika – jeżeli misja się udała i  nie doszło do  in-
– Proszę zaczekać – odparł Jan Paweł II. Brze- terwencji, to przecież nie mogłem spotkać Ko-
ziński usłyszał, jak papież zwraca się do  kogoś twickiego i  Profesora. Czyli nie mogłem znaleźć
po polsku: się w  przeszłości. Czyli, kiedy już w  niej byłem,
– Stasiu, czy ja mam prywatny telefon? musiałem z  niej jakoś zniknąć. Proste. Ale dla-
czego wylądowałem tu i teraz?”. Tomek sprawdził
W poniedziałek ósmego grudnia 1980 roku Pola- w telefonie komórkowym datę. Był ten sam dzień,
cy wstali jak co rano. Klnąc na śnieg, ziąb i spóźnia- w którym wsiadł do wehikułu czasu. „No to czemu
jące się autobusy, pojechali do pracy. Po południu jestem w miejscu, z którego mnie porwało w 1980
w  Warszawie wykoleił się tramwaj. A  następnego roku, a nie w parku? I dlaczego jest dziewiąta, a nie
dnia zapalił się odwiert naftowy w Karlinie. Koniec czwarta nad ranem? Podróż w czasie zajęła mi pięć
marzeń o  polskim Kuwejcie! godzin, czy jak? Ciekawe, czy Profesor umiałby
Natomiast Amerykanie wysłali jeszcze jeden
ważny list.
„Twoje informacje mają wyjątkową wartość
i przyszły w samą porę. Twój raport odegrał bar-
dzo ważną rolę przy podejmowaniu decyzji przez
rząd Stanów Zjednoczonych” – odczytał Mewa,
czyli pułkownik Ryszard Kukliński.
***

Oczy Tomka powoli przyzwyczajały się do świa-


tła przenikającego przez dach zrobiony z zielonka-
wego szkła. Chłopak rozejrzał się niepewnie, choć
przecież wiedział, gdzie jest. Doskonale znał ten
budynek wykonany z betonu i metalu imitującego
zaśniedziałą miedź. Czuł się jak ktoś, kto odzysku-
je świadomość po gwałtownym wybudzeniu z głę-
bokiego snu. Miał w  głowie bolesną pustkę, lecz
przedmioty, które widział, poruszały w jego umy-
śle ciągi wspomnień, jakby wokół pojedynczego
puzzla wyrastała sama cała układanka.
„Biblioteka Uniwersytecka – kolokwium
ze  wstępu do  językoznawstwa – ostatnie podej-
ście, ten rzeźnik Kotowski oblał mnie już dwa
razy – Dzikus zdał, taki z niego kolega. Zamknię-
te, bo nie ma jeszcze dziewiątej – zegarek – imie-
niny – prezent od rodziców – pasek wymieniony
po tym, jak pogryzł go pies…”.
Gdy tylko Tomek uświadamiał sobie te fakty,
stawały się one nagle najoczywistsze pod słońcem.
Za to wydarzenia, które miały miejsce w rzeczywi-
stości Polskiej Republiki Rad, wydawały się teraz
odległe. Między nimi a obecną jaźnią Tomka wy-
rosła gdzieniegdzie tylko prześwitująca zasłona.
„Jak ja się tu znalazłem?” – zastanawiał się. –
rys. Magdalena Mińko
„Wessało mnie w  jednym punkcie historii, a  wy-

QFANT.PL - numer 3/09 83


Jakub Jałowiczor

to wyjaśnić. A swoja drogą, co się tu działo przez wołg? Żeby esbecy z  mordowania opozycji prze-
ostatnie dwadzieścia lat?”. kwalifikowali się na  usuwanie niewygodnych po-
opowiadanie

Tego Tomek za nic nie mógł sobie przypomnieć. licjantów? Żeby motłoch, zamiast żyć pod butem
„Potrzebuję jakiegoś bodźca” – pomyślał. „Prosta bezpieczniaka mógł go sobie wybrać powszechnie,
sprawa, przecież tu jest internet!”. równo, bezpośrednio, proporcjonalnie i  w  głoso-
Szklane drzwi rozsunęły się automatycznie. waniu tajnym na posła?
Chłopak zeskanował w  czytniku kod karty wstę- Po co ja się w ogóle mieszałem w historię? Za-
pu i  wszedł po  szerokich schodach na  poziom chciało mi się poprawiać po Panu Bogu…!”.
pierwszy biblioteki. („Tron papieski – pielgrzymki – Przepraszam, nie korzystasz już z  kompute-
do Polski – Dni Młodzieży – spalony kark w Rzy- ra?
mie w dwutysięcznym”). Znalazł wolny komputer Tomek słyszał ten głos pierwszy raz w  życiu,
i wpisał w wyszukiwarce „1981”. Znowu to uczucie jednak wydał mu się on znajomy i bliski. Chłopak
podobne do déjà vu. To samo co zaraz po wylądo- odwrócił się i spojrzał prosto w piękne orzechowe
waniu. Nazwiska i daty widoczne na ekranie budzą oczy.
wspomnienia. Niektóre z nich są silne, inne słab- 2008
sze, bo dotyczą wydarzeń znanych jedynie z ksią-
żek. „Stan wojenny – ZOMO – wojsko na ulicach Treść korespondencji między pułkownikiem Kuklińskim
– Wujek i  Manifest lipcowy – Niedzielak, Popie- a CIA została zacytowana z książki Benjamina Weisera „Ry-
łuszko, Zych, Suchowolec – nie za bardzo im po- szard Kukliński: życie ściśle tajne”.
mogłem. Lata wegetacji. Okrągły stół – negocjacje
– kontrakt...”.
Tomek nabrał powietrza jak nurek przed zej-
ściem pod wodę. Właściwie już wiedział, co  jego
pamięć odkryje za moment.
„…Pojednanie – ludzie honoru – karłowaty Jakub Jałowiczor (1984r.)
rzecznik stanu wojennego i  bohater podziemia
na  wódce u  prezydenta – groby polskich ofice- Z wykształcenia
rów…”. politolog, z  zawodu
„…Uwłaszczenie – enrichessez-vous, bogaćcie dziennikarz. Pracuje
się, panowie proletariat – przekręt za przekrętem, w „Tygodniku Solidar-
zadłużenie zagraniczne, alkohol, spółki polsko-ro- ność”, gdzie prowadzi
syjskie – wy nie wiecie, jak daleko oni zaszli, ja ich dział kulturalny i  ru-
nie mogę jutro wpuścić do biura! – ci ludzie są cho- brykę satyryczną oraz
rzy z nienawiści…”. pisze reportaże. Wcze-
Tomek ukrył twarz w  dłoniach. Wiedział już śniej w  „Polsce The
wszystko. Times”, przez moment
„Za  dużo tego na  raz. Nie wyrobię, po  prostu w radiu Józef, dłużej w radiu Kampus. Pierw-
nie dam rady. To po to się narażałem? Po to wam sze opowiadanie opublikował w  portalu Cre-
uratowałem tyłki, żebyście się teraz bratali z esbe- atio Fantastica. Jest też współautorem scena-
kami? Żebyście mogli pomiatać tymi, którzy wypo- riusza filmu sensacyjnego. Całe życie mieszka
minają wam zdradę? Żeby Polacy mogli wyręczyć na  warszawskich Bielanach i  ma nadzieję, że
krasnoarmiejców w  strzelaniu do  Polaków? Żeby tak zostanie.
partyjni podostawali mercedesy full wypas zamiast

84 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Nieposkromiona wyobraź-
nia pracująca na irracjo-
nalnych założeniach —
i lewicowe manifesty. Fan-
tastyczne, malarskie stwo-
ry, krajobrazy, maszyny —
i rewolucja proletariatu.
Nad wszystkim zaś unosi
się duch westernów noir
i gorączkowego futury-
zmu sprzed wieku.
Jacek Dukaj

RYDWAN BOGÓW mediapolis ostatnia awatara

Podróż po starożyt- Połączenie tego, co Brat zakonu Templa-


nym Egipcie, współ- najlepsze w „Łowcy riuszy, wzór wszelkich
czesnej Polsce oraz androidów” oraz cnót i wartości kodek-
tajemniczych krainach „V jak Vendetta”. su rycerskiego,
nie z tego świata. w ostatecznej walce
z siłami ciemności.

Zysk i S-ka Wydawnictwo


QFANT.PL
ul. Wielka - Poznań,
10, 61-774 numer tel.
3/09
(061) 853 27 67, 85
sklep@zysk.com.pl, www.zysk.com.pl
Tomasz Orlicz

Dotknij mnie!!!
opowiadanie

Rozdział I  Bezbarwne, kolorowe i  błyszczące – niczym klej-


„Należy trwać” – jedna z prawd sztuki religijnej noty z najdalszych zakątków znanego kosmosu ko-
Terengi”. lejno materializowały się tuż przed oczami Adama.
Melodyjny głos programu reklamowego tłumaczył
Cyberfeerię wypełniła mgła – raz bladoczer- mu przeznaczenie tajemniczych tworów nieludz-
wona, raz bezbarwna jak prawdziwa, to znów kich rąk. Adam zatrzymał prezentację przy nie-
połyskująca złotą poświatą. Kłębiła się, wirowa- zwykle ciekawym z nazwy „Animatorze boskości”.
ła i  delikatnie jaśniała od  wewnątrz. Adam Trel – Że... niby co? – nie dowierzał. Zmusił program
przelotnie dostrzegł jakieś rzeczy – artefakty ob- do ponownego przeliterowania domniemanych za-
cych cywilizacji, ich urządzenia, wymyślne dzieła stosowań tajemniczego urządzenia – niby-wazy.
sztuki i  jakieś zupełnie mu nieznane przedmioty, – Animator boskości pochodzi z Palladiusa V –
których nie potrafił rozpoznać, gdyż niczemu nie powtórzył miękki baryton. – Na tamtejszym świe-
mógł się dokładniej przyjrzeć. Mgła krążyła wo- cie wykorzystywany był prawdopodobnie przez
kół nich zmysłowo, ukazując fragment to jednej, szamanów i  starszyznę plemienną do  kreowania
to drugiej rzeczy, by potem znów osnuć wszystko. bliżej nieokreślonych, boskich rzeczywistości.
Nowoczesna reklama zdawała się działać na każdy – Co to, do diaska, znaczy?
zmysł Adama, atakując umysł kolekcjonera wciąż – Nie do końca wiadomo – odpowiedział cier-
nowymi bodźcami. To było intrygujące. pliwie głos. – Artefakt nie ma technologicznie zi-
Gdy tak patrzył, mgła formowała się w  coraz dentyfikowanej struktury wewnętrznej, na  pod-
wyraźniejsze, tym razem pojedyncze przedmioty. stawie której potrafilibyśmy w  pełni odtworzyć

rys. Adam Śmietański

86 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Dotknij mnie!!!

zasadę jego działania. Brak podstaw do naukowej pulsującego obrazu. Poza pustym wnętrzem nie
klasyfikacji wytworu jako urządzenia, zmusił nas dopatrzył się niczego szczególnego. Jeszcze raz
do skatalogowania go jako zwykłego eksponatu ru- przyjrzał się eksponatowi z boku. Z tej perspekty-
chomego. wy poruszające się punkciki zapełniały niemal całą
– Chcecie przez to powiedzieć, że sprzedajecie objętość naczynia, zdawały się przesuwać wzdłuż
grata, który może nie działać?! widmowych nici.
– Proszę spojrzeć na ten przedmiot jak na dzie- Czyżby jakiś hologram?
ło sztuki – uspokajająco zaproponował głos. – To, co pan obserwuje, panie Trel, nie jest tri-
Dopiero po  tych słowach Adam Trel przyjrzał kiem marketingowym – pośpieszył z wyjaśnieniem
się bliżej wytworowi rąk (łap?) obcej cywiliza- program. – Jednocześnie informuję pana, że nasza
cji. Przedmiot był podobny do jakiegoś naczynia, firma nie jest w stanie dokonać skutecznej replika-
ale równie dobrze mógł służyć za  zwykły wazon cji przedmiotu.
na  kwiaty. Wysoka na  piętnaście centymetrów, – Stąd ta cena – bezwiednie skonstatował na głos
owalna bryła o solidnych ściankach, ozdobionych zaskoczony kolekcjoner. Niezmiernie zaciekawio-
czymś w rodzaju ornamentu – mieszaniną jakichś ny, zaczął oglądać egzotyczny artefakt wokół jego
nieznanych Adamowi, delikatnych piktogramów wszystkich możliwych osi obrotu. Za  każdym ra-
i  zmyślnie wkomponowanych arabesek. Rzeczy- zem, gdy zaglądał do  środka naczynia, ruchliwe
wiście, na  pierwszy rzut oka wyglądało to inte- punkciki znikały. Mimo wszystko wyglądało to jak
resująco. Skromnie, lecz jednocześnie niezwykle zwykły hologram. – Nigdy nie sprzedacie tego cu-
interesująco. Zwłaszcza, kiedy Adam przypomniał deńka – stwierdził po minucie. – Nie za takie pie-
sobie nazwę cudeńka. Animator boskości. Brzmia- niądze.
ło obiecująco. A przecież takich rzeczy on – zapa-
lony hobbysta wszelkiej maści egzotyki – szukał – Wręcz przeciwnie – zaoponował melodyjnie
niemalże od dziecka. głos i dodał natychmiast:
– Ile? – zapytał przekonany, że już za  chwilę – Byłby pan... hm, powiedzmy, że byłby pan
stanie się szczęśliwym właścicielem tajemniczego kolejnym zadowolonym właścicielem Animatora
naczynka. boskości.
– Siedemset tysięcy dewarów – poinformował – Kolejnym? A  więc jednak nie warta skórka
ze stoickim spokojem program. za wyprawkę!
– Za coś takiego...?! – wybełkotał Adam. – To są – Niekoniecznie. – Adam zauważył materiali-
jakieś kpiny! Skąd taka cena? zującą się przed nim, uśmiechniętą twarz jakiegoś
– Proszę się przyjrzeć uważniej. – Program starszego mężczyzny. Po chwili głos sprecyzował: –
powiększył wizualizację artefaktu do  rozmiarów Nie może pan wykupić tego przedmiotu na zawsze,
średniej klasy autolotu. a jego poprzedni właściciel, niejaki pan Jan Mgła,
Ścianki przedmiotu ożyły delikatnym, migotli- był niezmiernie zadowolony z jego użytkowania.
wym ruchem. Równocześnie Adam zauważył, że – A co to za zwyczaje?! – żachnął się Trel. – Kto
to, co jeszcze przed chwilą uważał za metal – być słyszał, żeby w  dzisiejszych czasach cokolwiek
może starożytny brąz – tak naprawdę jest czymś odnajmować za  taką cenę?! Chyba popełniłem
w rodzaju półprzezroczystego szkła o miodowym kardynalny błąd, przyjmując wasze zaproszenie
zabarwieniu. W  rzeczywistości ścianki były ide- handlowe. Marnuję czas na pogawędki z niekom-
alnie gładkie, a  zauważone wcześniej piktogramy petentnym programem.
i arabeski, to przeświecająca, wewnętrzna struktu- – Panie Adamie. Siedemset tysięcy dewarów
ra tajemniczego naczynia – jakieś delikatne ruszto- za rok w raju nie jest zbyt wygórowaną ceną. Rę-
wanie, które zdawało się być utkane... Z plątaniny czymy...
pajęczych nici? Zajrzał do środka i ze zdziwieniem – Jak to, za rok w raju?! – warknął Trel. – Prze-
stwierdził, że niczego tam nie ma! Ot, ścianki prze- cież jeszcze przed chwilą wspominaliście, że nie
chodzące płynnie w denko – a całość jest równo- wiecie jak to działa!
miernie oświetlona zewnętrzną poświatą miarowo – Poniekąd – sprostował program. – Wspo-

QFANT.PL - numer 3/09 87


Tomasz Orlicz

mnieliśmy jedynie, że nie wiemy, na jakiej zasadzie wypełnić wyszukiwaniem informacji na  temat
działa Animator boskości, gdyż nie posiada on żad- cywilizacji konstruktorów dziwnego przedmiotu.
opowiadanie

nej struktury wewnętrznej, definiowalnej naszymi W sieci doszukał się ledwie wzmianki o mieszkań-
kryteriami technologicznymi. Nie bardzo wiemy cach Palladiusa V – niestety wybili się doszczętnie
również, do czego mógł służyć jego konstruktorom w bratobójczych walkach o tajemniczym, zupełnie
czy może jedynie jego budowniczym. Zaręczamy niezrozumiałym podłożu zanim Liga zaintereso-
jednak, że działa i że na pewno jest wart wydania wała się ich planetą. Gdy spróbował w swych po-
tych pieniędzy. szukiwaniach kierować się bezpośrednio hasłem
– Czy to już wszystko? – Adam odsunął wizuali- „Animator boskości”, odnalazł jedynie niezliczoną
zację wazy i jeszcze raz przyjrzał się uważnie reszcie ilość wirtualnych gierek zręcznościowych i drugie
prezentowanych przedmiotów. – Nie zamierzam tyle przepisów zdrowego sposobu odchudzania
wydawać fortuny na  jakąś tajemniczą, migoczącą i biodynamicznego trybu życia w cyberze.
ciekawostkę. W  końcu, zrezygnowawszy z  bezowocnego
– Owszem, jest coś jeszcze. – Program zawie- szperania w  sieci, po  raz kolejny przejrzał, odku-
sił głos na dłuższą chwilę, po czym doprecyzował rzył i zrestartował wszystkie inne przedmioty z ko-
podniosłym tonem: – Animator boskości jest per- lekcji. Było tego co prawda niewiele, lecz Adam nie
fekcyjnie działającym modelem całego Wszech- kupował byle czego. W  końcu był nie lada kone-
świata. serem, którego niejednokrotnie proszono o różne-
go kalibru konsultacje specjalistyczne, w  ramach
1. prac archeologicznych prowadzonych na  plane-
tach Lewego Ramienia. W  przestronnym salonie,
Czy to samotność kazała mu otaczać się wątpli- pracowni, jak również w holu głównym – pośród
wą magią nieziemskich przedmiotów? Co prawda, grona zwyczajnych ziemskich przedmiotów, wśród
był historykiem egzoteologii i  uznanym w  śro- wiecznie zaniedbanej plątaniny egzotycznych ro-
dowisku kolekcjonerem wszelkiej maści instru- ślin – wisiały na ścianach, leżały i stały na półkach
mentarium magicznego, lecz – być może – wciąż rzeczy, które na pierwszy rzut oka zupełnie nie pa-
uparcie oddychał oparami wspomnień i tęsknoty, sowały do reszty wystroju mieszkania.
nierealną obietnicą potęgi wiecznej, niezniszczal- Na przykład Twonk – totem plemienny, którym
nej miłości. Czyżby – mimo utraty sensu życia, – nie wiedzieć, czemu – został obdarowany przez
pomimo dziwaczności wszystkich swych decyzji tajemniczych Śmiechanów na Zenedii 69. Przypo-
– nadal poszukiwał jej imienia pośród dziwactw minający niepozorną, drucianą spiralę „rupieć”,
Wszechświata? wisiał nad holo łazienki, a jego jedynym zadaniem
Elza nie żyła od czterech lat. było dodanie wigoru zaspanej, czy też zmęczonej
Jak zwykle powróciła nocą, wraz z  kolejnym twarzy właściciela. Adam nie miał zielonego poję-
sennym koszmarem kolekcjonera. Uśmiechała się. cia, na jakiej zasadzie działa to urządzenie. Akcep-
Zapewniała, że go kocha i jak dawniej uśmiechała tował jego obecność wyłącznie dlatego, że działało
się tylko dla niego. Delikatny, letni wiatr rozkołysał bezbłędnie gdy było potrzebne, czyli niemal każ-
jasne loki bujnej czupryny jego ukochanej. Chwilę dego poranka.
później pojawił się stalowy ptak i w krzyku poje- Salonu broniły trzy ateny – niewielkie, pirami-
dynczej detonacji rozszarpał sen Adama na tysiące dalne statuetki, imitujące kolorem lustrzanych po-
zakrwawionych kawałków. wierzchni i połyskiem złoto. Pochodziły z planety
wojów i wdów – z Boy Dong. Dwie stały na czar-
2. nym fornirze fortepianu, trzecia spoglądała na sa-
lon z  poziomu niewielkiej półki z  papierowymi
Starał się solidnie przygotować przed sfinali- książkami. Każda była zaprogramowana w  taki
zowaniem zakupu Animatora boskości. Dni ner- sposób, by  chroniła właściciela przed śmiercią
wowego wyczekiwania na  przesyłkę, która ponoć z rąk potencjalnego zabójcy. Swego czasu zapłacił
utknęła gdzieś w  obłoku Oorta, usilnie próbował okrągłą sumkę 600 dewarów za – nie do końca uza-

88 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Dotknij mnie!!!

sadnioną – potrzebę posiadania tak nietypowych nej księgi i zatrzymał się na wersecie, opisującym
obrończyń. Drugie tyle wydał na  przeprogramo- prawdy o życiu w niewiedzy. Niestety, tym razem
wanie aten na własne potrzeby. Nie miał czasu ani Kodeks nie przemówił słowami mądrości; Adam
ochoty na  recytowanie długiej litanii kluczowych nie potrafił zrozumieć sensu króciutkiej przypo-
zaklęć w nazbyt trudnym języku Boy Dong, więc wieści o ośleonie ze zbyt wścibską trąbą. Animatora
przeprogramowanie aten powierzył profesjona- boskości wciąż władał wyobraźnią Trela. Pieczoło-
liście. Od  tej chwili potrafiły konkretnie poplątać wicie zamknął grubą księgę i odłożył ją do gabloty
w głowie każdemu napastnikowi, o czym przekonał próżniowej. Przebiegł wzrokiem po półkach z pa-
się powróciwszy przed rokiem z wykopalisk ratun- pierowymi książkami, które okupowały niemal całą
kowych na Nowej Sofii. Zastał wtedy w mieszkaniu ścianę jego przestronnej, gustownie umeblowanej
komando policjantów z  oddziałów specjalnych, pracowni, po czym skierował swe kroki do salonu.
sześć kilogramów nieuzbrojonego plastiku i  dwa Zastanawiał się, gdzie powinien postawić Ani-
niezbyt świeże, zupełnie martwe ciała niedoszłych matora; które miejsce będzie najodpowiedniejsze
terrorystów. Policja nie zdołała pozyskać zeznań na  tak niezwykłego eksponatu? Do  upilnowania
od  dwójki włamywaczy – ich mózgi zdążyły się drogocennej zabawki przydałby się co  najmniej
przeistoczyć w  galaretowate paskudztwa, które tuzin kolejnych aten – których niestety nie miał
ożyły zgoła odmiennymi, mniej przyjemnymi by- – w  końcu postanowił, że artefakt ze  świata Pal-
tami jakichś mikroskopijnych śmierdzieli. Wszelka ladiusa V będzie stał w salonie, tuż przy ścianie –
informacja o motywach niedoszłego przestępstwa na małym stoliku z litego, niemalowanego hebanu.
wyparowała z ich głów wraz z wszechobecnym fe- Trzy ateny musiały wystarczyć.
torem, który na  dobre zadomowił się w  szczelnie – Litości! Tylko nie to! – usłyszał w głowie prze-
pozamykanym mieszkaniu Trela. kaz spanikowanej agawy.
Z  kolei Kamidokushi – niewielka, kolorowa Uśmiechnął się zawadiacko. Przysiągłby, że ro-
płaskorzeźba z  amorfiku plazmy, wisząca bezpo- ślinka się poruszyła. Wiedział jednak, że to tylko
średnio nad wejściem do pracowni Adama – była jego wyobraźnia.
zwykłym holoplastem. Za nią również Trel zapłacił – Coś nie tak? – zapytał na głos.
sporą sumkę dewarów, lecz tyko dlatego, że chciał Od jakiegoś czasu używał mowy w kontaktach
mieć w  swojej kolekcji pamiątkę rozejmu zawar- z  kwiatem. Kilka lat wcześniej przywiózł agawę
tego po  bitwie pod Thargartem. Miał sentyment z podróży po świecie tropików planety Darewquen.
do  tej bitwy – kiedy był młody, nieraz powracał Prawdę mówiąc, sama się prosiła, żeby ją kupić. Są-
do niej w swych lekturach, wzdychając do niedo- siedzi Adama mieli psy, koty, paszczury, piaseczni-
ścignionych, heroicznych czynów garstki bohate- ki, egzotyczne plazmoskoczki, kochanki, czy nawet
rów tamtej wojny. (– Wyrzuć tę potworność – pro- real żony, a on od czterech lat łatał swą samotność
siła go co jakiś czas Żywa Agawa stojąca w salonie, przyjaźnią z niepozorną, zieloną roślinką. Po roku
roślina – w miarę rozrastania się wzwyż i wszerz – bezpośredniego obcowania z  kwiatem niemal za-
obejmowała polem empatii coraz więcej zakamar- pomniał o  Elzie – w pewnym sensie pogodził się
ków mieszkania Trela. On jednak, zamiast spełnić ze śmiercią kobiety, którą kiedyś kochał nad życie.
jej prośbę, za  każdym razem przesuwał donicę Zielona agawa nigdy o niej nie wspominała – jak
z  protestującym kwiatem nieco bliżej okna. Tym twierdziła, nigdy ze sobą nie rozmawiały.
prostym sposobem zapewniał sobie spokój na ja- – Animator boskości? Adaś! Wystarczy, że w każ-
kiś czas). dej sekundzie prześwietlają mnie twoje żądne krwi
Z  najwyższą uwagą odkurzył również najcen- strażniczki, że z twego gabinetu coraz wyraźniej do-
niejszy eksponat kolekcji – oprawiony w  auten- chodzą mnie odczucia bezsensownej walki na śmierć
tyczną skórę paszczura Kodeks Wszelkiej Prawdy i życie z bitwy pod Thargartem. Nie piszę się na nic
i  Oszustwa – kilkunastokilogramowy inkunabuł, więcej.
spisany przez sześciuset mnichów sztuki religij- – Nie masz zbytniego wyboru.
nej Terengi. Korzystając z  nadarzającej się okazji, – Doigrasz się kiedyś. Obiecuję ci solennie, że je-
ostrożnie przekartkował kilka stron historycz- śli ów Animator boskości zabierze się do gmerania

QFANT.PL - numer 3/09 89


Tomasz Orlicz

przy moich dendrytach, to postaram się o jakieś nogi mowy zbędną etykietą.
i ucieknę gdzie pieprz rośnie. – Rozumiem, że zrealizowali państwo przelew
opowiadanie

Adam, nie przestając się uśmiechać, doszedł z mojego konta.


do  wniosku, że mimo wszystko roślinka również Na twarzach mężczyzn zagościły kolejne uśmie-
jest zainteresowana nowym zakupem. chy, w tym jeden – jak przypuszczał Adam – całko-
– Wstydziłabyś się, aga. Głęboko szperałaś? Ob- wicie sztuczny.
serwowałaś moją nerwową krzątaninę i milczałaś – Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony
pełne dwie doby. To do ciebie niepodobne. z naszych usług.
– Nie jestem zainteresowana – roślina skorygo- John Fog sięgnął po walizeczkę, rozsunął zamek
wała domysły Trela. – Sądziłam, że wyraziłam się błyskawiczny i po chwili postawił na hebanowym
jasno. Jestem zaintrygowana jedynie nazwą ekspo- stoliku standardowy pojemnik zabezpieczający,
natu. Tym niemniej obawiam się tego typu zabawek, który ukrywał w swym wnętrzu nowy skarb kolek-
dobrze o tym wiesz. cjonera. Po sekundzie ścianki pojemnika rozłożyły
Tego wieczoru Adam długo nie mógł zasnąć. Jak się, przyjmując postać gustownej podstawki.
zwykle agawa pomagała mu w  tym jak potrafiła, – Jest piękny, nieprawdaż?
przywołując wspomnienia ptasich treli i zapachów Animator boskości wyglądał tak samo jak
najcudowniejszych kwiatów planety Darewquen. w sieciowej cyberfeerii i na swój specyficzny spo-
W końcu poddał się i ochoczo zanurzył w gęstych sób rzeczywiście mógł uchodzić za piękny. Pozor-
ramionach gąbczastej trawy. Przyśnił mu się wścib- na prostota i tajemnicza wyjątkowość. Trel poczuł
ski ośleon i  jego irracjonalnie długa trąba. Adam przemożną potrzebę natychmiastowego dotknię-
żywo dyskutował ze zwierzęciem o jakichś bardzo cia artefaktu, lecz powstrzymał rozdygotane ręce.
ważnych, być może fundamentalnych kwestiach. Z wysiłkiem przeniósł wzrok na Foga.
Niestety, po przebudzeniu się nie był w stanie przy- – Mam jeszcze jedno pytanie – kolekcjonerowi
pomnieć sobie treści tamtej dyskusji. zdawało się, że i jego głosowi udzieliło się drżenie.
– Tak?
3. – Nie do końca zrozumiałem, jak się go urucha-
mia.
Przedstawiciel handlowy RealFlashShoping Przedstawiciel handlowy rozejrzał się po  salo-
uśmiechnął się na  powitanie błyskiem śnieżno- nie, zatrzymując na moment badawcze spojrzenie
białych zębów. Starszy mężczyzna, odziany w kon- na gotowych do działania atenach, po czym zatopił
wencjonalny, bury frak spacerowy nie wyróżniał wzrok w rozedrganej strukturze szkła Animatora.
się wśród miliona innych ludzi. – Sam pan do  tego dojdzie – odpowiedział
– John Fog. Bardzo się cieszę z naszego spotka- po  chwili milczenia. Wciąż wpatrywał się nieru-
nia, panie Trel. chomo w  miodowe wnętrze artefaktu. – Jestem
Puszczony kurtuazyjnie przodem przelotnie przekonany, że dojdziecie do tego wspólnie – do-
rzucił okiem na  ściany holu, przeszedł do  salonu dał niby bezwiednie i, uśmiechając się ponownie
i  – postawiwszy ostrożnie na  podłodze zbyt sze- do  Adama, wstał niespodziewanie i  podał dłoń
roką , popielatą walizeczkę – rozsiadł się w fotelu na pożegnanie.
naprzeciw Adama. Ograniczając swą wizytę do  niezbędnego mi-
– Ten facet jest automatem! – ostrzegawczo po- nimum, albo darzył kolekcjonera szacunkiem
informowała Adama roślinka. – Nie wyczuwam i  rozumiał, że jego rola jako doręczyciela właśnie
obecności nawet grama płynów ustrojowych. się skończyła, albo też zorientował się, że Adam
– ?! po prostu nie za bardzo chce z nim rozmawiać.
Kolekcjoner posłał przedstawicielowi handlo- Gdy już wyszedł z mieszkania, Adam pośpiesz-
wemu wymuszony uśmieszek. Przed kilkoma se- nie wrócił do salonu i dowiedział się o kolejnej ta-
kundami przysiągłby, że czuje nieznany mu zapach jemnicy.
męskiej wody po  goleniu, coś na  bazie jaśminu. – On wiedział o mnie – natychmiast poinformo-
Postanowił przejść do rzeczy bez upiększania roz- wała go roślina.

90 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Dotknij mnie!!!

– Przecież stwierdziłaś, że... zganiła wywody Trela.


– Adaś, posłuchaj! – Agawa najwyraźniej była – W takim razie jak brzmi to prawidłowe?
bardzo zdenerwowana. – Przez te kilka minut – Prawidłowe pytanie? Hmm... Może: co ja, nie-
starałam się obserwować pana Foga, próbowałam szczęsny mam uczynić z tym fantem? Czyżbyś, Ada-
cokolwiek wyczuć. Bezskutecznie! Niczego nie od- siu, musiał zabawiać się w Stwórcę?
nalazłam... Tak, jakby tego... kogoś tu nie było, ro- – No jasne! Boże... – Kolekcjoner poderwał się
zumiesz? Jednocześnie poczułam coś w  sobie, jakiś na  równe nogi. – Właśnie, o  to chodzi! Aga, ko-
nieznany mi dotąd rodzaj penetracji! Żadnych pól cham Cię!
elektromagnetycznych, tylko ta permanentna, nie- –?
zrozumiała infiltracja...! – Dokładnie to chciał mi uświadomić pro-
Trel postąpił krok w przód i z iskierką strachu gram reklamowy, twierdząc, że mogę spędzić rok
w oku przyjrzał się swemu nowemu nabytkowi. w raju!
– Sugerował, że to ty możesz mi pomóc przy – Czy kochasz, to się jeszcze okaże. W razie czego
uruchomieniu Animatora...? wiedz, że ja ze swej strony oddałabym ci w potrzebie
nerkę. Nawet tą lewą, spod serca.
– I nie mylił się. – Przecież ty nie masz serca – stwierdził prze-
– Wiesz, co powinniśmy zrobić?! – Adam z nie- wrotnie i  szczerze się uśmiechnął. Po  raz kolejny
dowierzaniem spojrzał na roślinkę, jakby spodzie- spojrzał na nieruchomego kwiatka jak na najlepszą
wał się, że ta podejdzie do stolika i wskaże, którymi przyjaciółkę.
przyciskami należy operować. Jednak agawa nie- – Zawsze mogę poczęstować cię cieplutkim chlo-
zmiennie trwała w  swym naturalnym, roślinnym rofilem – odparowała agawa.
bezruchu. Nie było również żadnych przycisków. – Jak to może... Jak coś takiego może na mnie
Tym niemniej krystaliczny przedmiot, stojący te- wpłynąć? – spytał, spoglądając nieufnie na Anima-
raz dumnie pośrodku hebanowego stolika i poły- tora.
skujący od czasu do czasu ruchliwymi drobinkami – Chlorofil?
wielokolorowych świateł, zdawał się czekać wy- – Oj, przestań się wygłupiać! Dobrze wiesz, że
łącznie na niego. chodzi mi o Animatora boskości.
– Tak, wiem, co  powinieneś zrobić – stwierdzi- – Dotknij go, a się przekonasz – odpowiedziała
ła najprościej jak potrafiła. – Wystarczy, że go do- wprost.
tkniesz.
Nie odważył się. Nie po tym, czego się dowie- – I to wystarczy?
dział od  rośliny. Był zbyt zaskoczony ostatnimi – Chyba tak.
zdarzeniami i tym, co przekazała mu jego niepo- – Chyba?
zorna przyjaciółka. Agawa twierdziła, że Animator – Nie wiem. Tak to odczuwam.
boskości może być zupełnie innym urządzeniem, – A co, jeśli...
może nie widzą całej konstrukcji, a  jedynie tele- – Jeśli się mylę? Wtedy, Adasiu, poszukamy ja-
port jej niewielkiej części w naszej czterowymiaro- kiegoś innego fortelu. Coś wymyślimy, spoko. Chyba
wej rzeczywistości. nie powiesz mi, że boisz się dotknąć jakiejś szklanej
– ...reszta najprawdopodobniej funkcjonuje w po- wazy?
zostałych 22 wymiarach! – podsumowała z przeję- Jednak Adam nie zdołał zapanować nad stra-
ciem. chem, nie tego wieczoru. Operację penetrowania
Trel opadł na  fotel z  przejęciem wpatrując się raju odłożył na najbliższy sobotni poranek. Albo...
w miodowe szkło wazy. ewentualnie na  niedzielę. Potrzebował kilku dni
– Tak, czy siak – podjął po chwili milczenia – na  przeanalizowanie nazbyt niezrozumiałej sytu-
na  co  komu model całego Wszechświata? Komu acji, w którą tak bezmyślnie się wpakował.
chciałoby się odwiedzać wszystkie miejsca w  ko- Kolejny sen kolekcjonera nawiedził następny
smosie? ośleon, tym razem zielony i oślizgły, z jeszcze dłuż-
– Źle postawione pytanie – roślinka ironicznie szą trąbą, którą nerwowo wymachiwał tuż przed

QFANT.PL - numer 3/09 91


Tomasz Orlicz

twarzą zdezorientowanego Adama. Była tam też ścianach pomieszczenia, szukając jakiegoś punktu
Elza. Ze łzami w oczach przekonywała Adama, że zaczepienia. Spróbował otworzyć usta.
opowiadanie

jednak żyje. Przebudził się oblany zimnym potem. – Dlaczego... Nnie rozumiem. Gdzie ja jestem?
Gdy uspokoił przyśpieszony oddech i  galopadę Wymówiwszy te słowa, zauważył ożywającą
wystraszonego serca, zwlekł się z  trudem z  łóżka projekcję holo pośrodku stolika. Natychmiast po-
i poczłapał do łazienki. Tym razem Twonk nie po- znał Animatora boskości.
mógł – w  holoodbiciu czterdziestoletniej twarzy – Czy jest pan patriotą, panie Trel?
Adama uparcie majaczyło przerażenie. – Słucham?! – Zaskoczony Adam ponownie
– Co ja kupiłem? – wyrzucił żałośnie i ponow- spróbował ze  wszystkich sił szarpnąć nieposłusz-
nie odkręcił kurek natrysku. Zimna woda zdawała nym ciałem. Niestety, nie drgnął żaden jego mię-
się bez końca wylewać na odrętwiałe ciało. Nie po- sień, jedynie twarz kolekcjonera pozostawała wol-
trafił zmyć z siebie poczucia tchórzostwa. na od wpływu trucizny paralizatora.
– Będę z  panem szczery – niewidoczny wła-
4. ściciel głosu przeszedł w bok, nieco bliżej Adama,
kontynuując opanowanym tonem – tylko my zda-
Dwa dni później ogłuszono go, kiedy wracał jemy sobie sprawę, co  tak naprawdę potrafi Ani-
z miasta. Zdarzyło się to sto metrów od jego domu mator boskości. Niestety, to pan, panie Trel, został
– w  miejscu, w  którym osiedlowy chodnik krzy- wybrany przez Przedwiecznych. Przyznaję, że nie
żuje się z alejką prowadzącą do miejskiego parku. rozumiemy tego. Modliliśmy się, zabiegaliśmy
Chciał jak każdego dnia nakarmić wiewiórkę – je- od wieków o prawo do posiadania Animatora, a tu
dyne ziemskie żyjątko Wolina, które wśród okolicz- proszę: prawo to powędrowało do  statystycznego
nej społeczności uchodziło za  nietykalny, jeszcze kolekcjonera dziwactw.
żywy symbol bezpowrotnie utraconej fauny. Nikt – My, czyli kto?
nie potrafił wytłumaczyć, w jaki sposób wiewiórka – Po prostu my. Reszty może się pan domyślić,
przetrwała w środowisku, którym od kilkunastu lat proszę mnie jedynie wysłuchać. Zapewne zna pan
niepodzielnie władały wszechobecne kretoskoczki legendę o Świętym Graalu?
almasceńskie. Niestety, tym razem rude stworzon- Trel wstrzymał oddech. W  lot pochwycił ana-
ko nie doczekało się garści pożywnych orzeszków. logię.
Wysiadłszy z mustanga, Adam poczuł delikatne –... Zapewne.
ukłucie w lewym ramieniu i ból tężejącej z każdą – I  pewnie nie ma pan pojęcia, czym tak na-
chwilą niemocy. Nieoczekiwany, bezwładny upa- prawdę mógł być ów przedmiot?
dek na  twarde podłoże był konsekwencją ataku – Wypraszam sobie! Jestem historykiem!
nieznanych napastników. Jak przez mgłę dostrzegł – A jednak nie zdaje pan sobie sprawy z łaski,
kilka rozsypanych orzeszków i własną, znierucho- jakiej dostąpił. Najchętniej pozbyłby się pan ciążą-
miałą w niemym geście rękę. Trucizna rozlała się cej odpowiedzialności, tchórząc już przed pierw-
po całym ciele potwornym żarem. Chcąc za wszel- szym krokiem.
ką cenę uciec przed cierpieniem, zacisnął powieki. – Czyżby mój Animator boskości... Śledzicie
Ocknął się w niezbyt dużej, obskurnej sali z go- mnie...? Co chcecie z nim zrobić?
łymi ścianami i  z  plastikowym stolikiem, przed Mężczyzna podszedł do  unieruchomionego
którym go posadzono. Nie był skrępowany żadny- Adama. Historyk poczuł znajomy zapach jaśminu
mi widocznymi więzami, zorientował się jednak, i usłyszał hipnotyczny szept:
że nie jest w stanie się poruszyć. – To pan, panie Trel, uczyni, co uzna za stosow-
– Proszę nam wybaczyć – usłyszał dobiegający ne. W  tej chwili nikt prócz pana nie ma dostępu
z tyłu, mięsisty głos mężczyzny. – Mając na uwa- do Animatora boskości. Nawet pośród Przedwiecz-
dze dobro obopólne, postanowiliśmy zatroszczyć nych są zarówno dobrzy, jak i źli. Ci ostatni zrobią
się o możliwie najdalej posuniętą anonimowość. wszystko, by  poprzez pańską osobę wykorzystać
Trel nie potrafił ruszyć głową nawet o centymetr do swych niecnych celów moc Animatora bosko-
w bok. Nerwowo przebiegł wzrokiem po brudnych ści. Proszę pamiętać, że kiedyś, w dobrych czasach,

92 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Dotknij mnie!!!

istniała Rzeczpospolita. Tylko tyle. Na  szczęście Świadomość faktu, że w dowolnej chwili może
jest pan historykiem. przerwać przebywanie w  dziwnym środowisku,
– Nie rozumiem. dodała mu odwagi. Był gotów ruszyć dalej.
– Zrozumie pan. – Głos stał się ledwie słyszalny Zaistniał czas. Wraz z  nim ożyła pierwsza pi-
i zdawał się odpływać gdzieś ku górze. – Już nieba- kosekunda doskonałej formy czasoprzestrzeni,
wem; proszę jedynie zapamiętać treść naszej roz- komplet jej 26 wymiarów. Wyobraził sobie światło,
mowy. Tyle wystarczy. Przyda się to panu w chwili które natychmiast eksplodowało na wszystkie stro-
ostatecznej próby. ny bielą. Z  zapartym tchem obserwował wszech-
obecną ekspansję początku. Siła inflacji pozwoli-
5. ła Adamowi wtopić się w  strukturę pierwotnych
nukleotydów. Natychmiast zorientował się, że jest
Adam szarpnął z  całych sił wszystkimi mię- niepożądanym zaburzeniem w idealnie jednorod-
śniami. Ze zdziwieniem stwierdził, że leży we wła- nej strukturze powstającej rzeczywistości, że za kil-
snym łóżku i że odzyskał pełnię władzy nad resztą ka milionów lat zaburzenie to pozwoli narodzić się
ciała. Nie był w stanie uwierzyć, że przebudził się zalążkom protogalaktyk i pierwszym supermasyw-
ze  zwykłego koszmaru sennego. Natychmiast ru- nym gwiazdom. Potrafił to dostrzec.
szył na roztrzęsionych nogach do salonu. Następny miliard lat przyniósł znaczące zmia-
– Znalazłeś się w  centrum jakiejś tajemniczej ny. Większość galaktyk zdążyła zająć swoje miejsca
przepowiedni. Wiesz o tym. otoczone pustką. Teraz Adam obserwował naro-
Wiedział. Wczoraj, być może w odruchu pani- dziny pierwszych gwiazd kolejnej generacji. Odna-
ki, postanowił zwrócić nazbyt kłopotliwy eksponat lazł wylęgarnie życia – setki, tysiące młodziutkich
firmie, w której go zakupił. Okazało się jednak, że planet, pławiących się w przypływach i odpływach
RealFlashShoping nigdy nie istniał, że nikt nigdy narodzin. Wciąż były niszczone kosmicznymi ka-
nie był klientem firmy o takiej nazwie, a wszelkie taklizmami i  eksplodowały nowymi, lepiej przy-
wiadomości o sieciowej cyberfeerii, ot tak wyparo- stosowanymi społecznościami upartych mikroor-
wały ze wszystkich privcatalogów Adama. Podszedł ganizmów.
do  hebanowego stolika, na  którym stał Anima- Wszechświat Adama zdążył się postarzeć; orga-
tor boskości, albo może... Graal? W każdym razie nizmy wielokomórkowe na ożywionych planetach
wszystko wskazywało na to, że stał tam przedmiot, niezmiennie dążyły do  coraz bardziej złożonych
który przybył znikąd. Istniał tylko jeden sposób, bytów, nastała era względnej stabilizacji i  powol-
aby poznać prawdę. Przybliżył roztrzęsione dłonie nych ewolucji. Trel zaczął poznawać indywidual-
do miodowego szkła Animatora. ne stworzenia, ich potrzeby, pragnienia, w  końcu
wierzenia i  pytania. Nie potrafił jednak ogarnąć
6. rozumem miliarda odrębnych, odizolowanych
od  siebie społeczności. Nie potrafił także zrozu-
Odczuł otaczającą go zewsząd pustkę. Dopiero mieć roli, jaką powinien odegrać w tak niezwykle
w  kolejnej wieczności uświadomił sobie swą nie- realistycznym modelu funkcjonowania Wszech-
materialność. Zaczął od  ustalenia podstawowych świata. Czyżby rzeczywiście miał być kimś w  ro-
reguł, od ery Plancka. Boże – żebym tylko tego nie dzaju boga? Owszem, był w stanie cofnąć w czasie
spieprzył, pomyślał i  od  razu odnalazł przyjazną pewne sekwencje, by jeszcze raz je obejrzeć. Mógł
obecność agawy. Roślinna przyjaciółka wciąż przy też dowolnie zaginać lokalną czasoprzestrzeń,
nim była. Tak, jakby widowisko, w którym właśnie przeskoczyć o dziesięć miliardów lat w przyszłość
uczestniczył, ograniczało się do przestrzeni salonu, i robić inne, całkiem ciekawe sztuczki. Nie potrafił
albo jak gdyby kolekcjoner rzeczywiście jakimś cu- jednak bezpośrednio wpływać na samo życie. Nie
dem wcisnął się do wnętrza niewielkiego Anima- mógł go stworzyć, czy też unicestwić siłą woli. To,
tora boskości. że zdarzyło mu się posłać na  kilka planet dosyć
– Niczym się nie przejmuj. Po  prostu obserwuj sporej wielkości planetoidy, jeszcze nie świadczy-
wszystko. ło o posiadaniu pełni boskości. Co w takim razie

QFANT.PL - numer 3/09 93


Tomasz Orlicz

oznaczała obietnica przebywania w raju? Nie wie- czanych wywarem z  miejscowych ziół. Z  pokole-
dział, co tak naprawdę powinien uczynić. nia na pokolenie słowa proroków przeistaczały się
opowiadanie

Zniechęcony odwiedzaniem jakże podobnych w  dzieło sztuki. W  końcu gotowe naczynie, z  za-
do  siebie miejsc, coraz częściej uciekał w  rejo- łożenia doskonałe i  od  tej chwili nietykalne, sta-
ny zimnej pustki, między gromady galaktyk, czy nęło w miejscu przenajświętszym – w centralnym
wręcz poza horyzont zdarzeń – w  ciemności su- punkcie głównej świątyni jednego z  wyznań mo-
permasywnych czarnych dziur. W końcu postano- noteistycznych. Religijne arcydzieło palladyjskich
wił udać się do  źródła. Zdecydował się odnaleźć rzemieślników pozostawało zamknięte w  małym,
zieloną planetę Palladius V. To powinno się udać, głuchym pomieszczeniu kamiennej krypty, dodat-
myślał. Jeśli model Wszechświata był wiernym kowo umieszczone w płytkiej misie, którą uplecio-
odwzorowaniem prawdziwej rzeczywistości, pró- no z najlepszego gatunkowo sitowia agawy zielonej.
ba odszukania odpowiednika Palladiusa V mogła Jedynie raz do  roku mógł bezpośrednio obcować
się okazać ciekawym doświadczeniem. Spodziewał z naczyniem pierwszy arcykapłan.
się odnaleźć tam odpowiedź na pytanie, dlaczego Adam obserwował, jak bogato odziany du-
Obcy zbudowali tak precyzyjny model kosmosu. chowny po raz pierwszy przeciska się przez wąskie
podwoje krypty. Oczywiście postanowił mu towa-
7. rzyszyć. Jakże wielkie było zdziwienie Trela, kiedy
zauważył, że Animator boskości ze świątyni – któ-
Wszystkie inteligentne stworzenia, zamieszkują- ry przecież „żył” jedynie we  wnętrzu właściwego
ce sztuczny wszechświat Adama, charakteryzowała Animatora boskości – ożył dokładnie takim sa-
niepohamowana potrzeba odpowiedzi na  wszel- mym migotem drobiazgu światełek. Blask animacji
kie pytania. Również mieszkańcy Palladusa V żyli Wszechświata był na tyle intensywny, że pozwalał
w  rytmie pojawiających się pytań i  nieustannych na  oświetlenie ciepłymi promykami wszystkich
poszukiwań odpowiedzi. Obserwował jak rodzą się ścian niewielkiego pomieszczenia. Arcykapłan na-
jako gatunek; jak krok po kroku zasiedlają całą pla- tychmiast upadł jak nieżywy na kamienną posadz-
netę; jak łatwo mnożą się ponad miarę, zachęceni kę. W  jego mniemaniu wydarzył się prawdziwy
nadwyżkami produkowanej żywności, by  w  kon- cud, gdyż oto – po dwóch latach nieustannych mo-
sekwencji swych coraz bardziej przemyślanych po- dłów – naczynie przeistoczyło się w dowód prawd
czynań, stworzyć zalążek cywilizacji technicznej. natchnionych. Na  twarzy sługi bożego zagościło
Z politowaniem spoglądał na ich praktyki religijne przerażenie, zmieszane z bezgranicznym uwielbie-
– wpierw politeistyczne, jakże prymitywne, a jed- niem. Zdołał wybełkotać kilka dziękczynnych mo-
nak starające się wprowadzać domniemany ład dlitw i niezwłocznie wyszedł z krypty tyłem.
w otaczającą Palladian rzeczywistość, aż po naro- W  wielkiej chwale powiadomił melodyjnym
dziny zalążków monoteizmu. krzykiem o  nadnaturalnym wydarzeniu tłum
Gdy postanowił odnaleźć Animatora boskości, wyznawców. Palladianie, zanurzeni do  tej chwili
natychmiast przeniósł się w otoczenie jakiejś grup- w  nieruchomej atmosferze wyczekiwania, poczę-
ki mnichów. Mężczyźni, odziani w wielokolorowe li jak jeden mąż śpiewać i tańczyć. Jedynie Adam
tuniki, wytrwale wędrowali w góry z zamiarem od- nie rozumiał, dlaczego to cholerne naczynko i tutaj
szukania odpowiedniej jakości rubinu. Tak – we- zaczęło działać i czemu owo działanie tak napraw-
dług słów ich charyzmatycznego proroka – kazał dę miało służyć, skoro nie zdołał dostrzec żadnej
im postąpić Duch Wielkiego Ojca, Stwórca nie- siły sprawczej. Czyżby wszystkie zaobserwowane
bios i  ziemi. Musieli odnaleźć miodowy kryształ, zdarzenia były jedynie dokładną kalką tych z jego
by przeistoczyć jego bezkształtną, dwudziestokilo- świata, a  cud miał pozostać nieweryfikowalny?
gramową bryłę w naczynie doskonałe. Wzdrygnął się na myśl, co się stanie z tymi stwo-
Zajęło to społeczności Palladian dwieście lat. rzeniami w przyszłości i natychmiast tam ruszył.
Szlifowanie twardego rubinu odbywało się wyłącz- I w jednej chwili pożałował swej decyzji. Inte-
nie w trakcie ceremonii religijnych. Używali w tym ligentne istoty – jakimi pamiętał Palladian – led-
celu najdelikatniejszych futer zwierzęcych, nasą- wie sto lat później, z  niezrozumiałych powodów,

94 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Dotknij mnie!!!

zmieniły się w  dzikie, owładnięte żądzą krwi be- Podejrzewał, że wciąż nie wie o  czymś bardzo
stie. Z ciężkim sercem obserwował wszechobecny ważnym.
kanibalizm, który zdawał się całkowicie przeczyć W  końcu – walcząc z  plątaniną sprzecznych
jakimkolwiek normom moralnym, czy tym bar- myśli – zdecydował się odnaleźć ziemską rzeczywi-
dziej instynktom rządzącym poczynaniami ga- stość sprzed czterech lat i poznać wszystkie szcze-
tunku. Widział matki, które łapczywie pożerały góły śmierci Elzy, aż po  najdrobniejszy duperel
swe nowo narodzone dzieci, by  po  tak haniebnej maleńkiego scalaka, który rzekomo wtedy zawiódł
czynności zacząć walczyć na śmierć i życie z pozo- i spowodował fatalną awarię autolotu.
stałymi członkami swych rodzin, z współplemień- – Co  ci to da? – spytała agawa. Starała się od-
cami i rodakami – aż po ostatniego przedstawiciela wieść Adama od próby prześledzenia katastrofy. –
gatunku! Za mało się naoglądałeś śmierci?
Nie potrafił niczego uczynić. Nerwowo prze- – Po prostu muszę to zobaczyć.
biegał po  skali czasu, usilnie próbując odnaleźć – Niby dlaczego? Chcesz po raz kolejny pogrzebać
przyczynę szaleństwa Palladian. Niestety, na prze- swoją miłość? Tego się nie da odkręcić, zrozum! Po-
strzeni dziejowej istot, które zbudowały naczynie zostaw samym sobie sprawy, które odeszły! Przecież
doskonałe, nic nie wskazywało na jakikolwiek kry- niczego nie zmienisz.
zys społeczny, czy też na  załamanie gatunkowe,
a  sam kanibalizm zrodził się w  głowach wszyst-
kich Palladian niemal z  dnia na  dzień – niczym
jakieś niezrozumiałe przekleństwo. Coraz bardziej
przerażonemu Adamowi udało się jedynie wnik-
nąć w  strukturę wyimaginowanego Animatora
ze świątyni, co – o dziwo – zaowocowało wędrów-
ką w przestrzeni i czasie kolejnego Wszechświata,
aż po identyczną w każdym szczególe planetę Pal-
ladius V. Również i tam istniał Animator boskości.
Zaistniał też kanibalizm. Adam podejrzewał, że
taka sytuacja może występować na wszystkich po-
ziomach, że mógłby tak wędrować w nieskończo-
ność, odwiedzając jedynie następne wierne kopie
szkatułkowych rzeczywistości.
Zaniechawszy kolejnej, nieokreślonej próby bo-
skiej interwencji w pożerającą się doszczętnie cy-
wilizację, powrócił myślami do innej śmierci i na-
tychmiast opuścił świat Palladian.

8.

Opadł bezwładnie na  sofę w  salonie. Nie po-


trafił pozbyć się poczucia żywej obecności natar-
czywych, zakrwawionych obrazów z  Animatora.
Wciąż odczuwał potworny ból w sercu, do którego
po raz kolejny wkradła się samotność. Niespokoj-
na myśl zaczęła mu ciążyć na  duszy niczym tona
cegieł. A jeśli zrobił coś nie tak? I... Gdyby potra-
fił zrobić cokolwiek ponad sztuczki z naginaniem
czasoprzestrzeni, jak daleko mógłby się posunąć?
rys. Adam Śmietański
Czy był w stanie uratować choćby jedno życie?

QFANT.PL - numer 3/09 95


Tomasz Orlicz

Adam wstał z sofy i zaczął chodzić nerwowym nie pobudzić mnie do działania?
krokiem po salonie. Rozważał wszystkie argumen- Zdecydowany na skok podszedł do Animatora.
opowiadanie

ty za i przeciw swej podróży w przeszłość, w ani-


mację dni, które – jak twierdziła jego przyjaciółka 9.
– bezpowrotnie utracił lata temu. Nagle przystanął
i spojrzał w okno. Z łatwością odnalazł świat z 16 listopada 2089
– A jeśli się mylisz? – wyrzucił krótko i zamilkł. roku – nieprzyjemną niedzielę sprzed kilku dni.
Reszta myśli natychmiast dotarła do roślinki w po- Obserwował swego złocistego Mustanga tango
staci empatycznej gmatwaniny emocji Adama. i siebie za kierownicą. Pojazd zjechał nieco z pasa
– ?!!! ruchu i zatrzymał się przed samobieżnym chodni-
– Tak, dokładnie tego chcę – podjął po chwili. kiem parkowej alejki.
– Niby dlaczego nie miałbym tego zrobić?! Pra- Po  katastrofie, w  której zginęła Elza, przestał
gnę przynajmniej zobaczyć ją żywą, u mego boku, korzystać z  dobrodziejstw automatycznej komu-
przekonać się, że naprawdę była szczęśliwa! nikacji. Co prawda siermiężny Mustang z lat pięć-
– Wiesz, że to byłoby nie w porządku względem dziesiątych nie był w stanie dowieźć go do wszyst-
waszej miłości! – Adamowi zdawało się, że agawa kich miejsc użyteczności publicznej, lecz Adam
krzyczy we  wnętrzu jego głowy. – Zastanów się! po jakimś czasie bardzo przywiązał się do cztero-
Chcesz poznać wszystkie jej myśli?! kołowca napędzanego 300 konnym elektrykiem,
– Nie, to nie tak – odpowiedział zmieszany. – traktując go w pewnym sensie tak samo, jak resztę
Może i pomyślałem o takiej możliwości... Przecież eksponatów z kolekcji. Musiał odprowadzać z tego
wystarczyłoby, żebym jeszcze raz zobaczył nas ra- tytułu spory podatek ekologiczny, ale niezbyt się
zem. przejmował takim „drobiazgiem”, skoro – prowa-
– Trele morele. Wystarczy, że włączysz sobie holo- dząc własnoręcznie maszynę – raz na zawsze wy-
album ze wspominkami. Czy to nie to samo? eliminował element bezdusznych układów nawi-
– Jest jeszcze inna możliwość. – Adam wymow- gacyjnych, którym nie potrafił w pełni zaufać.
nie spojrzał na agawę. Po raz pierwszy spoglądał na swoje poczynania
– No jasne – podchwyciła jego myśl – w sprawę z  zewnątrz. Poznał też myśli – zaprzątnięte oba-
są umoczeni twoi tajemniczy porywacze, którzy rze- wą przed dotknięciem tajemniczej wazy. Adam
komo wiedzą, a jednak nie wiedzą, jak należy uży- z  przeszłości chciał zwrócić Animatora boskości.
wać naczynia doskonałego. Czyżby porywacze wiedzieli o tym? Nie był w sta-
– Muszę to sprawdzić. nie odnaleźć napastników, czy też jakiejkolwiek
– Nie zapominaj, że chcieli zachować anonimo- formy ich obecności. Zauważył jedynie pulsowa-
wość. Pewnie zatroszczyli się, żebyś nie mógł ich od- nie delikatnej poświaty ochronnego pola siłowego,
naleźć w Animatorze boskości. które roztaczało się szerokim na sześć metrów wa-
Na twarz Adama wypłynął uśmieszek rozbawie- chlarzem nad wiewiórką, oskubującą pracowicie
nia, który natychmiast ustąpił miejsca zdziwionej sporej wielkości sosnową szyszkę. Jego sobowtór
minie. Kolekcjoner przypomniał sobie zapach ja- z przeszłości, tuż po tym jak zamknął drzwi Mu-
śminu, towarzyszący tajemniczemu mężczyźnie stanga, padł na  ziemię rażony niewidzialną nie-
z obskurnego pokoju i ten sam zapach domniema- mocą. Wbrew oczekiwaniom, dokładnie tak, jak
nej wody po goleniu „nieistniejącego” przedstawi- przed kilkoma dniami, w jednej chwili znaleźli się
ciela handlowego. w  opuszczonym pomieszczeniu. Dostrzegł siebie,
– Aga! To oni sprzedali mi Animatora boskości! siedzącego nieruchomo przed stolikiem i... niko-
– stwierdził po chwili podekscytowany. – Jan Mgła go więcej! Usłyszał jedynie głos – znajomy baryton
i John Fog... Nieistniejący Przedwieczny. Dobre so- niewidocznego mężczyzny – który w niezrozumia-
bie. Wpierw wycenili moje marzenie na siedemset ły sposób zdawał się materializować bezpośrednio
tysięcy dewarów, a po kilku dniach okazało się, że w powietrzu.
i tak wszedłbym w posiadanie naczynia... Czyżby – Czy jest pan patriotą, panie Trel?
za pomocą tak pokrętnej intrygi chcieli maksymal- Czy był patriotą? Wiedział, jakie znaczenie

96 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Dotknij mnie!!!

miało owo określenie w  dawnych czasach, kiedy Mimo usilnych starań nie potrafił nic zrobić,
jeszcze istniał aparat przymusu zwany państwem mógł tylko biernie obserwować tajemniczy rytuał.
narodowym. Wiedział też, jak to wyglądało z  hi- Podejrzewał, że modlitewna pieśń najprawdopo-
storycznego punktu widzenia. W  2061 roku, dobniej dotyczy jego osoby, że ma Adamowi w jakiś
po rozejmie ostatniej wojny globalnej, władzę nad sposób dopomóc w  zrozumieniu istoty działania
światem przejęła Liga. Po raz pierwszy w dziejach Animatora boskości. Zasiadający dookoła mandali
cywilizacji ziemskich człowiek powierzył podej- zdawali się zaklinać przychylność rzeczywistości.
mowanie najważniejszych decyzji gospodarczych Czy potrzebował jedynie uskrzydlającej idei, której
komputerowi. Adam miał wtedy ledwie 11 lat i je- sensu i tu – wśród grupki jakichś fundamentalnych
dyną rzeczą, jaką pamiętał z tamtego okresu, była pomyleńców – nie potrafił odnaleźć?
wszechobecna euforia ludzi, przekonanych, że oto
wstępują w Złotą Erę dobrobytu. Czyżby porywa- 10.
cze, których wbrew wcześniejszym oczekiwaniom
nijak nie mógł namierzyć, liczyli na powrót do pry- Przeniósł się do 2080 roku, w miejsce odosob-
mitywizmu oddzielnych narodowości? nienia na  nadmorskim wzgórzu, z  którego rozta-
Zmusił umysł do nadludzkiego wysiłku i mak- czał się imponujący widok na oddalone o kilka ki-
symalnie skoncentrował się na  słowach bezoso- lometrów miasto Wolin. Z tej odległości metropolia
bowego głosu. Uniósł się ponad unieruchomioną zdawała się być szczelnie otulona parną, sierpniową
postać siebie z  przeszłości. Jakiś zdecydowany, nocą. Światła miasta odbijały się od zachmurzone-
rozkazujący szept kazał mu wniknąć w  skulone go nieba wielokolorową łuną Purpurowe księżyce,
na krześle ciało i przejąć nad nim kontrolę. Uczynił jak gdyby umówiły się, że będą na zmianę odnaj-
to natychmiast, bez zastanowienia, przebijając się dywać prześwity w  chmurach, raz za  razem uka-
przez warstwę niemocy i wystraszonych myśli swej zywały swe oblicza nad przeciwległymi krańcami
kopii sprzed kilku dni. Tuż po tym uzmysłowił so- Wolina. Barwny spektakl pozwolił zawiesić myśli
bie, że spada w przepastną ciemność. Adama w sferze niebytu.
Odnalazł blade światełko, które rozbłysło w od- – Doprawdy, inspirujący widok – usłyszał po raz
dali niczym niegasnący symbol nadziei. Gdy zbli- kolejny jej pierwsze słowa z  nocy sprzed lat. Ak-
żył się do niego, znów poczuł znajomy zapach ja- samitny głos, którego nie sposób zapomnieć. Nie
śminu. Jak przez mgłę dostrzegł grupę dziesięciu zapomniał też filuternych tęczówek nieznajomej,
jednakowo ubranych osób. Bezosobowe sylwetki iskrzących się pośród ciemności szmaragdową zie-
kobiet i mężczyzn, siedząc bezpośrednio na ziemi, lenią.
otaczały zwartym kręgiem wielokolorowe koło, Zadawało mu się wtedy, że Elza Budziłło poja-
z  grubsza przypominające aztecką personifika- wiła się znikąd. Dwudziestopięcioletnia dziewczy-
cję boga słońca, albo równie kolorową, buddyj- na bardzo długo obserwowała z  ukrycia Adama.
ską mandalę. Usłyszał też fragmenty niewyraźnej W  końcu postanowiła przestraszyć marzyciela
pieśni, która brzmiała jak powtarzana na okrągło wpatrzonego w  miejskie światła. Trzydziestoletni
mantra hinduskich mnichów: Trel nie spodziewał się kogokolwiek zastać poza
– Ideo Jedyna... obrębem miejskiego pola siłowego, a  Elza skwa-
– Przebudź, przywołaj, uskrzydl sny Adama... pliwie wykorzystała ten fakt. Widząc przerażoną
– Jednym stań się z Bożej mocy... minę Trela, nie wytrzymała i  głośno parsknęła
– Świat rzeczy stanie na zrębie... śmiechem, po czym błagalnym, teatralnym tonem
– Ten tylko, kto się wrył w księgi, w metal, w licz- poczęła przepraszać go za żart. W tak nietypowych
bę, w trupie ciało... okolicznościach się poznali.
– Temu się tylko udało przywłaszczyć część Twej Teraz Adam bez przeszkód mógł wniknąć
potęgi... w myśli dziewczyny. Dostrzegł, że tamtej nocy Elza
– Witaj jutrzenko swobody, zbawienia za  tobą podświadomie pragnęła dotknąć jego twarzy. Przy-
słońce... pomniał sobie, jak później – kiedy już zaprzysięgli
– Wskrześ Ideo Wielka dzień jutrzejszy... sobie dozgonną miłość – niejednokrotnie wodziła

QFANT.PL - numer 3/09 97


Tomasz Orlicz

palcami po jego policzkach, nosie, wokół zamknię- nurzył się z  chmur. Adam, powracając myślami
tych powiek, aż po  coraz mniej bujną czuprynę do widoku martwego ciała ukochanej, mimowolnie
opowiadanie

Adama, twierdząc, że to ją uspokaja. Zawstydzo- szarpnął czasoprzestrzenią wokół maszyny. Na trzy


ny swym postępkiem, natychmiast przebiegł rok sekundy przed utratą kontroli nad autolotem,
w  przód – ku  pierwszym dniom ich cielesnych w którym podróżowała Elza, komputer pokładowy
namiętności. Mógł prześledzić każdy szczegół nadał komunikat ostrzegawczy do centrali. Adam
wszystkich wspólnie spędzonych dni i nocy, dopa- przechwycił jego treść: Gwałtowny wzrost tempera-
trując się za  każdym razem jakże niesamowitych tury w sektorze sterowania lewym pędnikiem. Do-
elementów ich związku, nie dostrzeganych przez strzegł iskrę zwarcia i przerwę w dopływie prądu;
Adama wcześniej – w realnej przeszłości. jeden z  trzech silników autolotu zaniemówił. Siła
Kochała go bezgranicznie... Jego i  niejakiego bezwładności natychmiast rzuciła powietrznym
Boba. Zauważył to od razu. statkiem w bok. Kolejne spięcie w tym samym sca-
– Ostrzegałam cię – usłyszał w  głowie przekaz laku spowodowało awarię układu zarządzającego
agawy. – Nie budzi się demonów, z którymi nie moż- pracą silniczków pomocniczych, które nie zdołały
na żyć pod jednym dachem. odpalić na  czas. Błędny kod programu awaryjne-
Czy można podzielić uczucie na pół? A jednak, go został przyjęty przez jednostkę zastępczą jako
pomimo obecności innego mężczyzny, Elza kocha- oznaka zwykłego przyziemienia.
ła Adama zupełnie normalnie – całym sercem. Gdy Dostrzegł przerażenie w oczach Elzy. Niezwłocz-
szli do łóżka, oddawała się cielesnej miłości Adama nie cofnął całą sekwencję zdarzeń do  chwili tuż
bez reszty, bezgranicznie zawierzając duszę ich po- przed awarią i  spróbował zagiąć czasoprzestrzeń
jedynczemu aktowi seksualnych igraszek. To samo wokół pechowego scalaka tak, by  jak najbardziej
czyniła z  pięćdziesięcioletnim Robertem Sielcem, oddalić w  czasie moment zwarcia. Niestety, nie
którego jedynie ona nazywała Bobem. Zbyt moc- był w  stanie długo utrzymać zmienionego stanu
ne to były uczucia, by Elza potrafiła zrezygnować rzeczywistości. Spostrzegł, że Autolot i  tak spad-
z któregoś z mężczyzn. nie – jedynie dwie minuty później – 32 kilometry
Zdezorientowany, dostrzegł, że jego ukochana dalej. Obserwował, jak kilkutonowa bryła autolotu
była skłonna przyznać się do znajomości z Bobem. wbija się w  trawnik jakiegoś podwórka, po  czym
Wystarczyło zapytać, nadmienić choćby jednym doszczętnie burzy siedem domów na przedmieściu
słowem o  zdradzie („Jak powinnam ci powiedzieć Haale, zabijając dodatkowo sześć osób. Ponownie
o czymś takim? Czy każesz mi odejść?”). Nigdy jed- cofnął się o kilka minut.
nak nie wspomniała Adamowi o swoim przyjacie- Kolejna próba bezpośredniego wpływu na prze-
lu. Również Trel niczego się nie domyślał. Teraz szłość również skończyła się jedynie przesunięciem
– z  punktu widzenia rzeczywistości Animatora – obserwowanej katastrofy w  czasie. Adam uparcie
musiał przełknąć gorzką pigułkę prawdy. starał się skoncentrować na całości zdarzeń, chciał
Głupcze! – zaświtało mu w głowie – Spodziewa- okiełznać śmiercionośną rzeczywistość tamtego
łeś się, że przebywając w Animatorze będziesz spijał dnia. Wciąż wierzył, że potrafi tego dokonać.
życie przez różową słomkę?! W chwili, w której z niezrozumiałych powodów
Pomimo tak porażających faktów, postanowił przypomniał sobie słowa monotonnej mandali
za wszelką cenę ocalić tę miłość i podążył do chwi- (...– Ten tylko, kto się wrył w księgi, w metal, w liczbę,
li katastrofy. w trupie ciało...), niczym grom z jasnego nieba za-
atakowało go zrozumienie. Już wiedział, że nie zja-
11. wił się tu przypadkowo, że początkowe szarpnięcie
czasoprzestrzenią było nieodwracalną przyczyną
Zawisł nad niewielkim miastem Północnych katastrofy. Duszę Adama zalały słone, nieistniejące
Niemiec, nad Haale sprzed czterech lat. Gdzieś łzy. Zamarł w jednym punkcie przestrzeni i w mil-
w pobliżu, tuż obok bezosobowego Adama, przy- czeniu obserwował, jak autolot, który zamknął jego
czaiła się samotność. Była gotowa do ataku. ukochaną za kratami pędzącej w dół bezwładności,
Stalowy ptak z  jego sennych koszmarów wy- uderza z impetem o ziemię.

98 kwartalnik fantastyczno-kryminalny
Dotknij mnie!!!

świadomie chciałeś ją ukarać. Załóżmy, że pojawiły


12. się wtedy wokół waszego związku jakieś ponadcza-
sowe... myślokształty, które kazały ci kupić w przy-
– Zabiłem ją – wychrypiał głosem, który zda- szłości Animatora boskości, dzięki któremu mógłbyś
wał się być wyprany ze wszelkich emocji. Potok łez przenieść się z powrotem w przeszłość, poznać praw-
przetoczył się ciężkimi kroplami po  jego twarzy, dę i doprowadzić... do katastrofy?
gdy dotarł do  rozdygotanego podbródka, zaczął – Wiedziałaś o wszystkim – oskarżył ją niespo-
obficie skapywać na podłogę salonu. dziewanie, spoglądając raz na agawę, raz na Ani-
– Obwiniasz się na  siłę. Nie potrafiłeś zmienić matora boskości. – Wiedziałaś, że Elza mnie zdra-
przeszłości, ponieważ coś takiego byłoby pogwałce- dza!
niem praw fizyki. – Jedynie wyczuwałam – odparowała spokojnie
– Czyżby...? – Spojrzał na  roślinę błądzącym roślinka. – Nie miałam z Elzą bezpośredniego kon-
wzrokiem. – Jak w takim razie wytłumaczysz fakt, taktu. Dopiero przy tobie, po  kilku latach, w  pełni
że katastrofa wydarzyła się właśnie dlatego, że mo- rozkwitło moje pole empatii. Wspominałam ci już
głem się tam pojawić, dzięki Animatorowi bosko- o tym.
ści?!!! – Cholera! Przecież musi być jakieś logiczniej-
–? sze rozwiązanie! – Adam poderwał się z  dywanu
Runął na dywan, wyrzucając z siebie resztkę na- i ruszył w kierunku stolika z Animatorem. Zatrzy-
dziei w jednym, długim westchnieniu. mał się tuż przed naczyniem. Na jego twarzy poja-
– Aga, to ja byłem bezpośrednią przyczyną tam- wił się grymas nienawiści, w  źrenicach zapłonęły
tej katastrofy... – załkał żałośnie. – Tuż po tym, jak ogniki szaleństwa.
przypomniałem sobie widok twarzy martwej Elzy... Przywłaszczyć część twej potęgi... Ten tylko, kto
Zakrzywiłem czasoprzestrzeń i  sprawy potoczyły się wrył w księgi, w metal, w liczbę w trupie ciało,
się w  nieodwracalnym kierunku! Boże!!! Jak mo- temu się tylko udało przywłaszczyć część twej potę-
głem być tak głupi! Zabiłem ją. Aga... Jakby na to gi*... – rozbiegane myśli usilnie szukały jakiejś alter-
nie patrzeć, to ja ją zabiłem! natywy. I znalazły ją w najskrytszych zakamarkach
Czyżby wszystkiemu była winna szatańska nienawiści Adama. Owładnęła nim irracjonalna
przewrotność Animatora boskości? Czy w  jego myśl doszczętnego unicestwienia swego istnienia.
objęciach działo się wyłącznie to, co wydawało się Postanowił odebrać sobie życie w podobny sposób,
być nieodwracalne? Dlatego nie potrafił pomóc w jaki doprowadził do śmierci Elzy – wykorzystu-
pożerającym się wzajemnie mieszkańcom Palla- jąc właściwości Animatora.
diusa V. Nie był w stanie dostrzec niczego więcej
ponad wzmiankę w  sieci, dotyczącą ich tajemni- 13.
czej, totalnej eksterminacji. Istniało też drugie dno
natury szatańskiego naczynka, które – posługu- W  jednej chwili chwycił naczynie oburącz
jąc się niewinną ciekawością swego właściciela – i  gwałtownie przyciągnął je do  tułowia, po  czym
skutecznie uśmierciło miłość Adama. Dokładnie w mgnieniu oka zamachnął się, ciskając z całych sił
w taki sposób, jak gdyby dla Animatora nie istniała kryształowym Animatorem o ścianę.
jasno określona strzałka czasu... Adam nie potrafił Zanim naczynie doskonałe dotarło do  twardej
tego inaczej wytłumaczyć. Swoiste złudzenia, które powierzchni ściany, zdążyło aktywować proces
ochoczo podsuwał zmysłom Trela Animator, ku- transformacji. Adam ponownie zaczął żyć w całej
sząc go namiastką boskości, okazały się być jedynie rozciągłości przestrzeni Wszechświata, wewnątrz
przewrotnym podstępem. Animatora boskości.
Czy rzeczywiście zabił swoją ukochaną? Agawa, Ostatni raz zobaczył twarz Elzy. Gdy odnalazł
po  dłuższej chwili martwego milczenia, spróbo- pojedynczą łzę na jej policzku, powiedziała: – Mo-
wała możliwie jasno przeanalizować całą sytuację: gliśmy żyć – i zgasła wraz ze świadomością Ada-
–... Mimo wszystko w jakiś sposób musiałeś się do- ma.
myślić, że Elza była nieuczciwa... Być może pod-

QFANT.PL - numer 3/09 99


Tomasz Orlicz

14. – Nie tym razem – odpowiedział po chwili, wal-


cząc z zadyszką jak po biegu na sto metrów. – Śniło
opowiadanie

Żadna z aten nie zdołała w jakikolwiek sposób mi się, że mam roślinę, która przemawia do mnie
zareagować na zdarzenia rozgrywające się w salo- takim ujmującym, aksamitnym głosem. Miała
nie. Nie były zaprogramowane na ewentualność sa- nawet imię, Elza. I prosiła mnie... Nie, ona błaga-
mobójstwa właściciela. Nie potrafiły też namierzyć ła mnie, żebym ją uwolnił, że niby jest uwięziona
agresora – nie tym razem. Kruchy kryształ ciem- w strukturze nieruchomej zieleni.
nomiodowego naczynia roztrzaskał się na  tysiące – Jesteś taki szlachetny. – Nie przestając się
drobin. Agawa odczuła, że wokół rozpryskujących uśmiechać, zaczęła wodzić opuszkami palców
się we wszystkie strony szkiełek narasta pole pier- po  twarzy męża. Wiedziała, że ten gest powinien
wotnej rzeczywistości, na  ułamek sekundy zjawi- uspokoić nerwy Adama. – Nawet w  snach wyba-
sko nie z tego świata ponownie otwierało się tylko wiasz z  łap niedobrych oprawców nieszczęśliwe
dla niej. księżniczki. Jesteś kochany.
Na  taką chwilę czekała od  trzech tysięcy lat – Ułożyli się twarz przy twarzy. Adam, wpatrzony
od pierwszej uświadomionej myśli, która zrodziła w szmaragdową zieleń oczu żony, uciszył rozbiega-
się w ziarenku pramatki, przypadkiem wrzuconym ne myśli i odwzajemnił uśmiech Agi.
do naczynia doskonałego jeszcze na Palladiusie V. – A więc tym razem nie było ośleonów? – spyta-
Pomyślała o  Adamie. Biedny człowiek. Nie wy- ła, całując go czule w przymkniętą powiekę.
korzystał danej mu szansy wypełnienia mesjani- – Nie. Na  szczęście, tym razem durne ośleony
stycznej misji. Nie był też w stanie zauważyć halu- dały mi spokój. Ale nadal uważam, że za wszystkie
cynogennego fluidu roślin, który – po uprzednim te realistyczne sny odpowiedzialny jest twój Ani-
rozplenieniu się agaw na  całej planecie – bezgło- mator boskości. Obiecałaś, że się go pozbędziesz...
śnie kazał pozabijać się wzajemnie twórcom Ani- – Jutro już go nie będzie – zapewniła Aga, doda-
matora. Był pierwszym, który nie rozumiał jak on jąc rozkazującym tonem: – A teraz śpij, mój szla-
działa i  zatańczył dokładnie tak, jak chciała tego chetny patrioto. Nie zapominaj, że czeka cię bardzo
pasożytnicza agawa. Już wiedziała, że ma ochotę ważne spotkanie w  Departamencie Obrony. Nie-
na więcej, że jest w stanie połknąć kolejny miliard często podejmuje się decyzje o użyciu broni maso-
dusz. Wystarczyło jedynie dobrze rozegrać jeszcze wego rażenia. Musisz być wypoczęty. Niech ci się
jedną partyjkę jakże przyjemnej gierki, tym razem przyśnią najcudowniejsze kwiaty z Darewquen.
pośród ludzi. Czternasty prezydent Rzeczypospolitej Polskiej
A potem ruszy dalej... ucałował żonę w usta.
Aż w  końcu dotrze do  siedliska Przedwiecz- Po niespełna minucie zasnął, otoczony miodo-
nych. wym bukietem zapachów Żywej Agawy i jaśminu.
Natychmiast wniknęła jaźnią w strukturę zjawi- Przez resztę nocy nie nawiedził go już żaden kosz-
ska. Dwadzieścia sześć wymiarów nowego świata mar.
przywitało ją wszechobecnym, intensywnym świa-
tłem. Wiedziała, że na  jakiekolwiek działanie ma C.D.N.
niewiele czasu, więc niezwłocznie wprowadziła
ostateczne korekty. * Treści domniemanych mantr są luźnymi kom-
pilacjami utworów Adama Mickiewicza.
15.

– Aga...?! – zbudzony sennym koszmarem po-


derwał się nerwowo z posłania i po omacku odszu-
kał dłoń żony.
– Znów dopadły cię ośleony – stwierdziła, zapa-
lając nocną lampkę, po czym przesłała wystraszo-
nemu Adamowi łagodny uśmiech.

100 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


QFANT.PL - numer 3/09 101
Marcin Rusnak

DOWNBYLAW - Dziecko Boga


opowiadanie

Opowiadanie zdobyło grand prix w pierwszej pracy całego jury oraz ufundował dwa dodatkowe
edycji konkursu literackiego o  Platynowy Kała- wyróżnienia dla uczestników konkursu. Podzięko-
marz. wać też trzeba kwartalnikowi „Qfant”, który sponso-
  rował część nagród i zgodził się na publikację zwy-
I Konkurs Literacki o Platynowy Kałamarz naro- cięskiego tekstu.
dził się wraz z pomysłem pobudzenia do życia jedne-
go, małego forum dyskusyjnego. O tej inicjatywie zo-
stał poinformowany właściciel portalu, przy którym
funkcjonuje forum. Niedługo potem administracja Prolog
zabrała się, z błogosławieństwem firmy Micro Pro- W  ciągu kilku kolejnych tygodni wiele razy
ject, do organizacji, co – jak się okazało – nie było przeklinałem chwilę, w  której Izekesz poczęsto-
takie proste. Nie udało się uniknąć niedociągnięć: wał mnie swoim winem. Tak naprawdę jednak to,
regulamin nie dla wszystkich był zrozumiały, termi- co  się wydarzyło później, nie było jego winą, nie
ny nie zostały dotrzymane. Dzięki tym wszystkim, było też moją; nie było nawet winą opróżnionego
niekoniecznie pozytywnym, aspektom udało się wy- przez nas bukłaka. Ciśnie mi się na usta, że winny
ciągnąć wnioski, które umożliwią zorganizowanie wszystkiemu był Bóg, ale nie jestem wcale pewien,
kolejnego konkursu już bez ryzyka popełnienia tych czy wciąż wierzę w Jego istnienie. Niech więc bę-
samych błędów. dzie los. Winny był los.
Konkurs o Platynowy Kałamarz ma odbywać się Ten sam los, który czterysta osiemdziesiąt trzy
co rok, najprawdopodobniej, tak jak za pierwszym dni wcześniej odebrał mi moją kochaną Tanar i na-
razem - w dwóch kategoriach: poetyckiej i prozator- szą małą Tanesz.
skiej. Od  Izekesza wracałem lekkim krokiem, radu-
Miłym zaskoczeniem dla organizatorów była jąc się wilgotnym wiatrem znad rzeki. Gwiazdy
liczba nadesłanych tekstów. Do  kategorii prozator- skrzyły się na  niebie tak jasno, jakby znajdowały
skiej nadesłano ponad siedemdziesiąt opowiadań, się na wyciągnięcie ręki, a piasek pod moimi san-
do  poetyckiej o  wiele więcej. Liczba prac może nie dałami chrzęścił cicho. Daktylowe wino odegnało
jest powalająca, ale należy wziąć pod uwagę, że kon- wszelkie troski.
kursu nie organizowało żadne duże wydawnictwo Wszedłem do chatki bezszelestnie, wpuszczając
czy szeroko znany portal literacki. Właściwie była to do środka światło księżyca, szelest trzciny i chłod-
pewna próba – mimo wszystko zakończona sukce- ne, nocne powietrze. Obmyłem twarz nad misą,
sem, który zachęcił do kontynuowania projektu. zrzuciłem szatę i wsunąłem się pod koc z aramej-
Inną sprawą była jakość nadesłanych prac. Część skiej wełny.
jurorów miała bardzo podobne opinie na ich temat, Sameia mruknęła i  przeciągnęła się jak kotka,
głównym zarzutem była przeciętność nadesłanych gdy ją objąłem. Pocałowałem ją w  ramię, później
tekstów. Bardzo starannie zostały wybrane te prace, w  szyję, a  gdy obróciła się w  moją stronę, zaczą-
które się czymś wyróżniały. Z wyborem czołówki nie łem błądzić językiem po jej cudownych piersiach.
było większego kłopotu. Problem pojawił się  przy Jej uda przesunęły się wolno i namiętnie po moich
uszeregowaniu jej na podium. Miejmy nadzieję, że biodrach i  po  chwili delikatnych pieszczot rzuci-
w  następnym konkursie będzie o  wiele więcej tek- liśmy się na łeb, na szyję ku słodyczy i zapomnie-
stów pretendujących do czołówki. niu.
Ogromne podziękowania należą się Panu Kon- Opadliśmy na posłanie jakiś czas później, spo-
radowi T. Lewandowskiemu, który zgodził się wejść ceni i szczęśliwi. Kręciło mi się w głowie i z trudem
w  skład jury. Dziękujemy również Panu Stefanowi mogłem zebrać myśli.
Dardzie, który nie dość, że był jednym z jurorów, to – Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię – beł-
jeszcze stanowił nieocenioną pomoc w  organizacji kotałem. Język plątał mi się nieco, ale bardzo chcia-

102 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


Dziecko Boga

łem, żeby zdawała sobie sprawę z  moich uczuć. gotowy do drogi. Padła mi wtedy do nóg i zaczęła
Zamknęła mi usta pocałunkiem. Jej włosy otuliły płakać.
moją twarz jedwabnym kloszem o woni fig. – Błagam cię, Karisz. Zostań ze  mną. Nie od-
– Pójdę zobaczyć, czy Tanesz śpi – wykrztusi- chodź! Zrobię, cokolwiek zechcesz. Zmienię imię.
łem, kiedy wreszcie oderwała swoje wargi od mo- Nie będę już Sameią, będę twoją Tanar. Dam ci
ich. Podniosłem się z posłania. Znieruchomiałem. córkę i będziemy szczęśliwi. Proszę cię! Mogę cię
Zrozumienie przyszło nagle, jakby ktoś wylał mi uczynić szczęśliwym, tylko mi pozwól. Daj mi
na głowę misę lodowatej wody. W jednej chwili nie szansę.
pozostał ślad po upojeniu winem i miłością. Przej- Z  trudem rozpoznawałem jej słowa, wtykane
rzałem na oczy i przypomniałem sobie, że przede pomiędzy jęki i szloch. Objąłem ją czule i trzyma-
mną leży moja śliczna i młoda Sameia. Tanesz nie łem przy sobie, trzęsącą się z  rozpaczy. Łzy cały
żyła od dawna, podobnie jak Tanar. czas jeszcze płynęły wolno po jej policzkach, kiedy
– Sameia, wyba... – zacząłem, ale położyła mi pomogłem jej usiąść na  skraju łóżka i  pocałowa-
palec na ustach. Uśmiechnęła się i tylko pociągnię- łem w czoło.
cie nosem zdradziło, jak bardzo ją zraniłem. Po- – Wrócę do ciebie – zapewniłem.
kręciła głową, jakby chciała powiedzieć „nic się nie Następnie wyszedłem na  słońce i, owinąwszy
stało”. głowę białą chustą, ruszyłem przed siebie. Nikt
Położyłem się i  przymknąłem oczy. Za  późno mnie nie zatrzymał, gdy opuszczałem wioskę, zna-
było na żal, słowa już uleciały w świat i żyły wła- cząc swój szlak odciskami sandałów i  ściskanego
snym życiem. Leżałem w  mroku, nagle trzeźwy w dłoni kostura.
i zawstydzony, bo nie mogłem zapomnieć o prze- Nie obejrzałem się, choć czułem na karku spoj-
szłości i oddać Sameii całego siebie, takiego, na ja- rzenie Sameii.
kiego zasługiwała.
Część mnie wcale nie chciała zapomnieć i  by- Minęła może godzina, gdy wioska została da-
łem gotów oddać duszę diabłu, byle objąć moją leko za moimi plecami. Wokół rozciągały się pła-
maleńką Tanesz i jeszcze raz spojrzeć w wiecznie skie, popielate bezdroża, nakrapiane samotnymi
uśmiechnięte oczy Tanar. brunatnymi skałami. Było jeszcze wcześnie, ale
piasek wpadający do sandałów szybko się nagrze-
Dzień I wał. Nim słońce zbliżyło się do zenitu, znalazłem
Decyzję podjąłem zaraz po  przebudzeniu. Lu- większy głaz i skryłem się w rzucanym przez niego
dzie z naszej wioski od lat zaszywali się na pustyni: cieniu. Wypiłem nieco wody z  bukłaka, nie dość
kapłani – by umartwianiem ciała zasłużyć na zsyła- jednak, by ugasić pragnienie. Żar w gardle i susza
ne przez Boga wizje, chłopcy – by podczas rytuału w ustach – oto czego potrzebowałem, by oderwać
przejścia zmienić się w mężczyzn. Kobiety ponoć myśli od  tematów, którymi nie chciałem się póki
czasem znikały w nocy pośród piasków, by od zmór co zajmować.
i dżinnów uczyć się tajników cielesnej miłości. Za- Przesuwałem się wraz z  cieniem, przesypiając
mierzałem pójść śladem tych ludzi. Pomyślałem, pół godziny, niekiedy kwadrans, budząc się, ilekroć
że jeśli zwyczajowe czterdzieści dni osamotnienia mordercze promienie padały na  moją skórę. Do-
nie pomoże, mogę równie dobrze zdechnąć tam, trwałem w ten sposób do godziny szóstej. Upał ze-
na pustkowiu. lżał na tyle, by dalsza wędrówka miała sens. Nie za-
Sameia domyśliła się, co zamierzam, kiedy tylko mierzałem iść nigdzie daleko, wiedziałem bowiem,
zacząłem się pakować. że najpóźniej za  dziesięć godzin trafię pomiędzy
– Nie odchodź – poprosiła. więcej skał, tam zaś znajdę wodę i  pożywienie –
– Muszę. Dla ciebie. I dla mnie. Przede wszyst- korzonki, myszy, węże. Szukałem odosobnienia
kim dla mnie. i udręki ciała, nie śmierci.
– Proszę cię, Karisz. Zatrzymałem się na  noc przy innej skale. Nie
– Wybacz mi. miałem drewna ani żadnego paliwa, wykopałem
Najgorsze miało nastąpić dopiero, gdy byłem więc przy samym głazie dół głęboki na blisko sto-

QFANT.PL - numer 3/09 103


Marcin Rusnak

pę. Ułożyłem się w nim i otuliłem szczelnie szatą. było tylko piach i skały.
Nagrzany słońcem kamień miał mi zapewnić cie- Chwilę później ułożyłem się ponownie pod gła-
opowiadanie

pło, a dół chronić mnie przed wiatrem. zem, ale byłem zbyt roztrzęsiony, by zapaść w sen.
Obudziłem się w środku nocy. Otworzyłem za- Doczekałem świtu i ruszyłem w dalszą drogę.
spane oczy i zadrżałem, widząc stojącą nade mną
postać. Chmury, jak na  złość, przesłoniły akurat Dzień III
księżyc oraz najjaśniejsze gwiazdy, mogłem więc Obudziłem się spokojny i wyciszony. Poprzed-
dostrzec tylko czarny zarys sylwetki, która znaj- niego wieczoru dotarłem do miejsca zwanego Zę-
dowała się na  wyciągnięcie ręki. Zastanawiałem bami – płaskiego, kamienistego pustkowia pełnego
się, czego chce ów nieznajomy i czy zdążę sięgnąć koślawych skał, dających dużo cienia. Spod jednej
po kostur, jeśli spróbuje mnie zaatakować. Nie ata- z nich wypływał strumyk czystej, lodowatej wody.
kował jednak; stał tylko w bezruchu, jakby uważnie W paru miejscach ze spękanej ziemi wyrastały kar-
mnie obserwował. Włosy zjeżyły mi się na karku. łowate krzewy, które miały mnóstwo cierni, i pędy
Niespodziewanie poczułem w  nogach jakiś pokryte woskiem; gdzie indziej sterczały pionowo
ruch. Wąż!, zrozumiałem i zareagowałem szybciej, grube, postrzępione liście aloesu.
niż zdążyłem pomyśleć. Poderwałem się z miejsca, Nie byłem zziębnięty, ale leżałem przez pewien
odczołgując się czym prędzej z wykopanej za dnia czas w błogim bezruchu, rozkoszując się promie-
dziury. Odetchnąłem z ulgą, gdy usłyszałem cichy niami słońca wtłaczającymi ciepło z  powrotem
pisk i dostrzegłem zarys okrągłego ciałka pustyn- w moje ciało. Przyjemność nie trwała jednak długo
nej myszy. – zaraz powróciło dziwne uczucie, które towarzy-
Obróciłem głowę, ale nieznajomego już nie szyło mi przez cały poprzedni dzień.
było, zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu. Ro- Byłem pewien, że ktoś mnie obserwuje.
zejrzałem się wokół, ale jak okiem sięgnąć widać Otarłem twarz z  ziaren piasku naniesionych

rys. Tomasz Chistowski

104 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


Dziecko Boga

przez wiatr i otworzyłem oczy. Stanęły mi w pamięci przebyte w ciągu ostatnich


Nie musiałem daleko szukać. Nieznajomy sie- dni całe połacie gładkiej pustyni, gdzie sięgałem
dział zaledwie parę kroków ode mnie, na niewyso- wzrokiem na  całe kilometry wokół. Niemożliwe,
kim, wygodnym głazie, którego – mógłbym przy- żeby obcy faktycznie cały czas mnie obserwował.
siąc – poprzedniego dnia tam nie było. Musiałem Chciałem otworzyć usta i  napomknąć o  tym, ale
osłonić oczy przed rażącym słońcem, żeby móc on mnie uprzedził.
mu się przyjrzeć. – Nie – pogroził mi palcem. – Tylko nie to. Nie
Był mniej więcej mojego wzrostu, ani wysoki, korzystaj z tego słowa. Przez najbliższy czas słowo
ani niski. Szczupły, o  czarnych włosach i  policz- „niemożliwe” przestaje dla ciebie istnieć. A  teraz
kach bez śladu zarostu, ubrany w gładką szarą sza- do rzeczy, bo nie mam wiele czasu. Imię.
tę. Miał cerę, jakiej jeszcze nie widziałem. Miesz- – Co? – zgłupiałem po raz kolejny.
kańcy mojej wioski mieli skórę miodowobrązową, – Imię. To jak na ciebie wołają. No, wiesz: Ish-
a na zachodzie i południu żyły ponoć ludy czarne mael, Abraham, Gamoń, Świnia-Brodząca-Po-Py-
jak smoła. Nieznajomy miał skórę jasną jak wybla- sk-W-Łajnie. Coś takiego.
kłe w słońcu kości. – Nazywam się Karisz.
– Kim jesteś? – zapytałem niepewnie. Jego czar- Pokręcił głową, utkwiwszy wzrok w niebie, jak-
ne oczy badały mnie z zaciekawieniem, jakbym był by próbując sobie coś przypomnieć. Po chwili dał
nieznanym gatunkiem pustynnego gryzonia. za wygraną.
– Trywialne – odrzekł, skrzywiwszy się z  nie- – Dobra, niech będzie Karisz. Co tam. Twój oj-
smakiem. Jego odpowiedź zbiła mnie zupełnie ciec, mam rozumieć jest cieślą?
z tropu. – Mój ojciec? – zapytałem, zaskoczony. Pospie-
– Co takiego? szyłem jednak z  odpowiedzią, chcąc uprzedzić
– Twoje pytanie było jednym z najgłupszych, ja- kolejną serię złośliwości. – Nie żyje. Był budow-
kie można zadać. Jeszcze brakowało, żebyś spytał, niczym. Wybudował wszystkie studnie w  naszej
jak się tu znalazłem. wiosce.
Spojrzałem na  niego bez zrozumienia. Czy to – Budowniczy studni, co? W  dodatku trup. –
mógł być jeden z ludzi, którzy całe lata temu ode- nieznajomy, znowu się skrzywił. – No nic, niezły
szli na pustkowie i nie wrócili? W jego słowach po- burdel. Coś wymyślimy. Bywaj, Karisz. Spotkamy
brzmiewała szaleńcza nuta, ale doskonała szata ka- się jeszcze.
zała sądzić, że nie przeżył tu ani dnia więcej niż ja. Podniósł się, obrócił na  pięcie i  poszedł przed
– Kontynuując – podjął nieznajomy, kwitując siebie.
łagodnym uśmiechem głupawy wyraz na  mojej – Zaczekaj! – zawołałem. Zerknął przez ramię.
twarzy – do trafniejszych pytań należałyby: „czego – Kim jesteś?
ode mnie chcesz?”, albo „czemu mi się przyglądasz – A ten dalej swoje. Możesz mówić mi Baal-ga-
od trzech dni?”, albo „w czym mogę służyć, panie ber.
mój i władco?”. Nie będę ukrywał, iż ostatnia moż- – Ale kim jesteś?
liwość nie dość, że sprawiłaby mi nielichą przyjem- Zaśmiał się serdecznie, zanim odpowiedział:
ność, to uprościłaby wiele spraw. – Diabłem. Przecież to oczywiste.
Nic nie rozumiałem. Póki co  uznałem jednak, Powiew wiatru sypnął mi w  twarz piaskiem
że nieznajomy jest niegroźny. Pod ręką miałem naniesionym na  skałę. Zasłoniłem oczy tylko ma
mój kostur, podczas gdy on wydawał się być bez moment, ale gdy opuściłem rękę, Baal-gabera już
broni. nigdzie nie było. Zniknął.
– Przyglądasz mi się od  trzech dni? – bąkną- Podobnie jak niewielki, wygodny głaz, na któ-
łem. rym siedział. Jedno słowo cisnęło mi się na usta, ale
– Żałosne – oznajmił nieznajomy, kryjąc twarz – zgodnie z sugestią diabła – milczałem uparcie.
w dłoniach. – Lubisz dźwięk swojego głosu tak bar-
dzo, że wszystko powtarzasz, czy jesteś zwyczajnie Dzień VII
głupi? Kolejne dni upływały mi w powolnym, powta-

QFANT.PL - numer 3/09 105


Marcin Rusnak

rzalnym rytmie. Z rana wylegiwałem się na słoń- łem.


cu, by wygnać z kości chłód minionej nocy, póź- – Żeby uniknąć żmudnego procesu udowadnia-
opowiadanie

niej piłem wodę ze  strumienia i  przeszukiwałem nia własnej egzystencji. Dalej uważasz, że jestem
zastawione poprzedniego dnia wnyki. Zazwyczaj przywidzeniem?
w którejś z prowizorycznych pułapek znajdowałem – Czego ode mnie chcesz? – odparłem.
mysz albo jaszczurkę, kiedy indziej raczyłem się – No! – diabeł podrzucił figę wysoko w  górę
korzonkami nielicznych obecnych w  okolicy ro- i zatarł ręce z radością. – Nareszcie do czegoś do-
ślin; raz znalazłem przepiórcze gniazdo i wyssałem chodzimy. Na  początek chciałbym zaproponować
kilkanaście jajeczek. Czasami przed południem ci ten oto owoc. Wiem, że nie jadasz tu najlepiej,
wyruszałem na mały spacer w poszukiwaniu grze- a  on – wystawił rękę w  moją stronę i  złapał spa-
jących się na  kamieniach węży i  dwa razy wróci- dającą figę. Miałem ją na wyciągnięcie ręki – jest
łem z upolowanym posiłkiem. Nie potrzebowałem pyszny.
dużo jedzenia, bo i moja aktywność ograniczała się – Jesteś kompletnie szalony! Najpierw mnie bi-
do  minimum – większość dnia spędzałem w  cie- jesz, a teraz chcesz, żebym wziął to od ciebie?
niu, leżąc i rozmyślając. – Pobudka! – Baal-gaber pomachał do  mnie
Jedzenie nie było problemem, podobnie jak obiema rękami, jakbym go nie widział. – Jestem
i woda do picia. Zaczęła mi natomiast – choć nie diabłem! To oczywiste, że jestem szalony!
od razu się do tego przed sobą przyznałem – do- – Daj mi spokój – odparłem i  odwróciłem się
skwierać samotność. Dwa razy złapałem się na tym, do niego plecami. Obszedł mnie niedużym łukiem
że zacząłem rozmawiać sam ze sobą. Diabeł nie po- i jeszcze raz wystawił owoc w moją stronę. Tym ra-
jawił się więcej i powoli skłonny byłem przyznać, zem wyszczerzył zęby w uśmiechu, który w założe-
że zwyczajnie mi się przyśnił. Wycieńczenie i zbyt niu chyba miał być przepraszający.
dużo słońca – taka mieszanka mogła zaowocować – Na  zgodę? – zaproponował, machając mi
delikatnymi omamami. przed twarzą figą.
– Jasne. Delikatnymi omamami – odezwał się Wziąłem ją do  ręki, zamachnąłem się i  z  całej
głos za  moimi plecami. Poderwałem się z  miej- siły posłałem owoc kilkadziesiąt kroków od siebie.
sca, jakby mi ktoś pod zadkiem rozpalił ognisko, Usłyszałem westchnienie, a gdy obróciłem się z po-
i ujrzałem Baal-gabera rozwalonego na znajomym wrotem w stronę diabła, Baal-gabera już nie było.
kamieniu. Szatę miał tym razem czarną, a na jego
piersi lśnił w słońcu złoty łańcuch. Siedział w peł- Dzień XIII
nym słońcu, ale na jego czole nie było widać choć- W nocy miałem paskudny sen. Śniło mi się, że
by kropli potu. siedzimy we dwójkę przy ognisku – diabeł i ja. Wo-
Wstał i zbliżył się do mnie na odległość dwóch kół nas cisza, nad głowami niebo z tysiącem gwiazd.
kroków. Dopiero wtedy zauważyłem, co  trzyma Jakiś głos powtarzał mi: „To dzisiaj. Dzisiaj jest noc
w dłoni, i nagle usta pełne miałem śliny. wyznań”, a ja wiedziałem, że palące się pędy szyb-
Diabeł obracał w  palcach olbrzymią, sinopur- ko zaczną dogasać, na  wschodzie zaś wykwitnie
purową figę. Z  łatwością wyobraziłem sobie, jak różowawy blask nadchodzącego dnia. Nie miałem
cudownie byłoby zatopić zęby w jej twardym, so- wiele czasu, a jedynym słuchaczem na podorędziu
czystym miąższu. był diabeł.
– Jesteś przywidzeniem – powiedziałem na wpół Wiedziałem, o  czym miałem mówić. O  Tanar
do Baal-gabera, na wpół do trzymanej przez niego i  Tanesz. O  tym, jak za  nimi tęskniłem. O  tym,
figi. że wciąż nie wyobrażałem sobie życia bez nich.
W jednej chwili wlepiałem oczy w owoc, w dru- O tym, że nie pamiętałem już, jak to jest nie czuć
giej trzymałem się za nos, który bolał jak po ude- bólu w sercu.
rzeniu kowalskim młotem. Pięść diabła w  ze- Jednak kiedy otworzyłem usta, diabeł posłuchał
tknięciu z  moją twarzą wydawała się wyjątkowo słowa lub dwóch i  zasnął jak na  zawołanie. Nie
rzeczywista. zdążyłem mrugnąć, a  nocną ciszę już rozrywało
– Czemu żeś to zrobił, do  cholery?! – rykną- na strzępy jego nosowe pochrapywanie. Chciałem

106 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


Dziecko Boga

wyciągnąć do  niego dłoń, potrząsnąć nim i  obu- chcieć? To nie moja domena, lecz twojego Boga. To
dzić, ale czułem, jak piasek ucieka mi spod stóp, on ciągle czegoś chce. Ja po prostu... oferuję moją
a ja sam zapadam się, najpierw po kolana, później przyjaźń.
po  pas. Paniczny strach nie pozwalał mi się ode- Kieliszek w  mojej dłoni znów stał się pełen.
zwać, aż w końcu zginąłem pod... Czułem przez kamionkę, że arak jest niemal wrzą-
Obudziłem się. Słońce nie wzeszło jeszcze, a po- cy, ale z zimna nie byłem w stanie trzeźwo myśleć.
między skałami zalegały wstęgi rzadkiej mgły. Cały Wlałem alkohol do gardła i zacząłem gwałtownie
trząsłem się z  zimna – przemarznięty do  szpiku kaszleć. Był gorętszy niż wcześniej i  mocniejszy.
kości po wyjątkowo chłodnej nocy i w szacie wil- A  jednak pomógł: czułem, jak ustępują dreszcze
gotnej od wszędobylskiej mgły. Czekało mnie jesz- i zęby przestają obijać się o siebie.
cze parę godzin szarówki, nim na niebie pojawi się – To może być początek pięknej przyjaźni –
słońce i wraz z nim błogosławione ciepło. powiedział diabeł. Nim się zorientowałem, kieli-
– Rześki poranek – usłyszałem głos diabła. Spoj- szek znów miałem pełny. Uniosłem go do ust, ale
rzałem w jego stronę i zaraz tego pożałowałem. na moment przed wypiciem pochwyciłem spojrze-
Baal-gaber siedział na krześle wyłożonym koź- nie Baal-gabera. Wesołe spojrzenie. Cwane. Wtedy
lęcą skórą, opatulony w  gruby brunatny kożuch zauważyłem, że on nie pije. Odsunąłem kieliszek
i  pociągał z  niewielkiego ceramicznego kieliszka. od ust.
Na  domiar złego, zawartość kieliszka parowała – Myślałem o tobie – odezwał się natychmiast,
i roztaczała wokół woń alkoholu. jakby próbował skierować moje myśli na inny tor.
– Pierwszorzędny arak – rzekł diabeł, biorąc ko- – Zrobiło mi się przykro, kiedy pomyślałem, że
lejny łyk i oblizując z lubością wargi. Dopiero wte- mój przyjaciel Karisz musi cierpieć tu głód, chłód
dy spojrzał na mnie, trzęsącego się i szczękającego i niewygody.
zębami. Perfidnie udawał zaskoczonego. – Powie- Arak pity na pusty żołądek szybko uderzył mi
działbym: dobry Boże!, ale szefostwo by  na  mnie do  głowy. Przemknęło mi nawet przez myśl, że
krzywo patrzyło. No więc raczej: niech mnie dia- może Baal-gaber nie jest taki zły. W końcu zadbał
bli! – zachichotał, wyraźnie zadowolony z własne- o to, żebym się rozgrzał, gdy było mi to najbardziej
go żartu. – Jak ty wyglądasz?! potrzebne.
Podniosłem się i  podszedłem bliżej. Liczyłem – Rozumiem twój plan z  umartwianiem się –
na  to, że ta odrobina ruchu mnie rozgrzeje, ale zapewnił diabeł – i popieram go w zupełności. Nie
efekt był wręcz odwrotny – dopiero kiedy wstałem widzę jednak przeszkód, by nie wprowadzić w nim
z ziemi, poczułem delikatny powiew wiatru wdzie- pewnych... nieistotnych zmian. Już samotność
rającego się pod szatę. musi ci doskwierać. Ciężko żyje się o wodzie i ko-
– Proszę. Napij się – zaoferował diabeł. W jego rzonkach. Sen pod gołym niebem to właściwie też
dłoni dosłownie znikąd pojawił się identyczny nic miłego. Oj, przyjacielu, niełatwą obrałeś drogę.
kieliszek. Zajrzałem do  niego ostrożnie, po  czym Mówiąc ostatnie słowa objął mnie poufale ra-
zachęcony przez Baal-gabera wlałem całą zawar- mieniem. Pomyślałem gorzko, że diabeł myśli
tość do gardła. Przyjemne ciepło objęło moje usta o mnie więcej niż ludzie z mojej wioski. Czy Same-
i gardło, ale nie było go dość, by naprawdę dotrzeć ia zadbała o to, abym miał ciepłe szaty? Czy myślała
do wnętrza. Diabeł pochwycił moje spojrzenie, gdy o mnie i o cierpieniach jakie – z myślą o niej prze-
zerknąłem na jego – rzecz jasna, pełny – kieliszek cież – przeżywałem? Przypomniałem sobie o ara-
i ponownie zachichotał. ku stygnącym w  kieliszku i  pociągnąłem do  dna.
– Więcej? – kusił słodkim głosem. Było mi pa- Aż mnie otrzepało, ale poczułem się jakoś lepiej.
skudnie zimno i  byłem pewien, że choćby jedna – Mogę ci pomóc – powiedział do  mnie dia-
jeszcze porcja trunku pomogłaby mi doczekać beł, dźgając mnie po przyjacielsku palcem w pierś,
słońca. Niemniej jednak prawie słyszałem czające jak starszy brat. – Musisz tylko dać sobie pomóc!
się gdzieś wielkie „ale”. Chcesz cieplejsze szaty? Będziesz je miał! Chcesz
– Czego chcesz w zamian? – zapytałem. koc? Nie ma sprawy! Ba, jeśli zechcesz – a to prze-
– Ja? – oburzył się. – Czemu miałbym czegoś cież nic takiego, wszak chodzi o medytację i kon-

QFANT.PL - numer 3/09 107


Marcin Rusnak

templację, ciało wcale nie musi cierpieć – możemy ny.


rozłożyć ci tutaj namiot z  jasnego płótna. Słowo – Chodź ze mną. Chcę ci coś pokazać – powie-
opowiadanie

powiesz, a twój przyjaciel Baal-gaber zrobi dla cie- dział. Zmiana zaszła nie tylko w jego zachowaniu,
bie wszystko. A teraz do dzioba, napij się ze swoim ale i  wyglądzie. Miał na  sobie szarą szatę bogato
druhem. zdobioną srebrnymi i złotymi nićmi. Sprawiał wra-
Kolejny kieliszek powędrował w dół gardła. Krę- żenie wyższego i lepiej zbudowanego niż wcześniej.
ciło mi się trochę w głowie, ale przyjemne ciepło Trzymał się prosto, z nieco zadartą głową – prezen-
panowało we mnie niepodzielnie. Spostrzegłem, że tował się... majestatycznie, to chyba najlepsze okre-
siedzę na ziemi, podniosłem się więc, zachwiałem, ślenie. Nie pomyślałem nawet, żeby mu odmówić.
zamrugałem gwałtownie i skupiłem wzrok na twa- Zaprowadził mnie nad strumień, po czym po-
rzy siedzącego przede mną diabła. prosił, żebym pochylił się nad nim. Gdy ujrzałem
– Jesteś... – bardziej wybełkotałem niż powie- siebie w  tafli wody, zaniemówiłem. Moje odbicie
działem. – Jesteś... miało na  sobie identyczną szatę jak diabeł. Spoj-
– Twoim przyjacielem – uzupełnił diabeł, znów rzałem po sobie i zobaczyłem, że faktycznie noszę
klepiąc mnie po ramieniu. – Twoim przyjacielem. takie samo ubranie co  Baal-gaber. Było zupełnie
Wystarczy, że to powiesz – uśmiechnął się do mnie inne niż sztywne i  szorstkie tkaniny, do  których
zachęcająco. przywykłem. Materiał był niesamowicie lekki i tak
v Jesteś... – powtórzyłem. Uniósł brwi i nachylił miły w dotyku, że samo noszenie takiej szaty mu-
się w moją stronę, czekając na słowa, które wyjdą siało być bardzo przyjemne. Już chciałem powie-
z moich ust. – Jesteś... niezła... szuja. dzieć, że to niemożliwe, ale ugryzłem się w język.
Zachwiałem się i tym razem już nie przytrzymał – To nie wszystko – powiedział diabeł i wskazał
mnie w pionie. Padłem na ziemię i, czknąwszy, za- dłonią za moje plecy. – Spójrz tam.
cząłem odpływać w sen. Powiodłem wzrokiem za  jego gestem i  ujrza-
– Dzięki... za... arak – wymruczałem, ale nie łem długi stół zastawiony jadłem. Mnóstwo tam
wiem, czy mnie słyszał. było wystawnych potraw: przepiórcze skrzydełka
Moment później spałem smacznie w  promie- na zimno; ryba siekana z warzywami; wciąż paru-
niach wschodzącego słońca. jące kurczęce udka o złotobrązowej skórce; mięso
wołu, baranie i wieprzowe – w sosie, z grzybami,
Dzień XXIII oprószone ziołami; placki daktylowe. Obok dań
Sen powtarzał się prawie co noc. Za każdym ra- stały wina w złotych dzbanach, wszystkie tak schło-
zem scenariusz był ten sam: głos nakazujący po- dzone, że ścianki naczyń były wilgotne i  pokryte
śpiech i  przypominający o  „nocy wyznań”, moja jakby parą. Ledwo byłem w stanie ustać na nogach,
opowieść o Tanar i Tanesz, zasypiający ze znudze- widząc takie bogactwo, mając zaś w żołądku tylko
nia diabeł i  ja sam wciągany pod piasek. Za  każ- nędzne wspomnienie zjedzonego poprzedniego
dym razem budziłem się rano zniechęcony i pode- dnia węża. Z  trudem opanowałem chęć rzucenia
nerwowany. Ogarniało mnie poczucie beznadziei, się na te wszystkie cuda. Z jeszcze większym ode-
wrażenie, że czas mija, a ja tkwię w miejscu i nie rwałem od  nich wzrok. Czułem, jak ślina ścieka
posuwam się ani o krok do przodu. mi po  brodzie, ale nie byłem w  stanie nic na  to
Diabeł pojawił się w  międzyczasie parę razy. poradzić. Sam zapach tych wszystkich mięs prze-
Kusił mnie na wiele sposobów: oferując jadło, gdy mieszany z wonią grzybów, imbiru, kolendry, gałki
przez cały dzień nic nie znalazłem; koc, gdy za- muszkatołowej i  bazylii wystarczył, by  pozbawić
padł już zmrok, a po pustyni szalał lodowaty wiatr; mnie zmysłów.
drewno, bym mógł rozpalić ognisko. Robił to jed- Przeniosłem w końcu spojrzenie na diabła. Stał
nak bez przekonania – jakby musiał, ale osobiście obrócony do  mnie plecami i  gładził opuszkami
nie wierzył w sens przedsięwzięcia. palców idealnie gładką kamienną ścianę. Nagle
Tego dnia pojawił się znienacka – jak zawsze zdałem sobie sprawę z  tego, że jesteśmy w  po-
– ale próżno szukałem wesołych ogników w  jego mieszczeniu. Przez okna wciąż widziałem pustynię
oczach. Był poważny, powściągliwy, zdystansowa- – te same skały zwane Zębami – ale wszystkie moje

108 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


Dziecko Boga

zmysły zgadzały się, że od piasków, wiatru i skwaru ła.


dzielą mnie teraz grube, chłodne ściany z olbrzy- Wsunąłem nos w jej bujne, czarne loki i wcią-
mich kamiennych bloków. W życiu nie widziałem gnąłem głęboko powietrze. Figi, zapach fig był
takiej budowli. Na posadzce leżał puszysty dywan, wszystkim. Opanował moje zmysły tak, jak uczy-
który uginał się miękko pod naciskiem moich stóp. nił to już kiedyś. Wtedy, gdy po raz pierwszy byłem
Pod ścianą stał długi, niski mebel, obity czerwonym z Sameią.
materiałem, i na niego wskazał teraz Baal-gaber. – Sameia – bąknąłem, czując na szyi pocałunki
– To szezlong. Połóż się – zaproponował. Uczy- kobiety. Jej usta były ciepłe, wilgotne i z przyjem-
niłem, jak prosił, zupełnie ogłupiały od  otaczają- nością bym im się oddał. Ale te figi...
cego mnie przepychu. Z początku nie wiedziałem – Dość! – ryknąłem i  odepchnąłem kobietę.
jak, ale zaraz znalazłem dogodną pozycję. Diabeł klasnął w  dłonie raz jeszcze i  cała trójka
Diabeł klasnął w dłonie. wyszła z pomieszczenia bez słowa.
Do pomieszczenia nie tyle weszły, ile wpłynęły – Nie musisz wybierać ich – powiedział, patrząc
trzy kobiety. Wszystkie były smukłe i młode, ubra- w ślad za trzema pięknościami. – Chcesz, przypro-
ne w zwiewne szaty, przez które prześwitywały ich wadzę ci ją. Sameię. Teraz możesz jej dać coś, czego
cudownie kobiece kształty. Stanęły przede mną – nikt inny by jej nie dał. Możesz jej ofiarować takie
śliczne, zmysłowe, zalotnie uśmiechnięte – i zaczę- życie, Karisz – powiódł ręką wokół. – Wiesz, że ona
ły tańczyć. Z odrobiną wstydu i ogromną dozą roz- na to zasługuje. Wiesz, że ona tego pragnie.
koszy patrzyłem jak kręcą biodrami, jak spomiędzy Byłem gotów się z nim zgodzić, ale to ostatnie
cieniutkich szat i złotych frędzli raz po raz migają zdanie przypomniało mi coś, co przeżyłem... zda-
mi ich gładkie łydki, ramiona, brzuchy, plecy, de- wać by się mogło, całe wieki temu. Ale nie, w rze-
kolty, uda – niemal całe nagie ciała barwy palonego czywistości minęły nieco ponad trzy tygodnie.
cukru. Ogarniało mnie coraz większe podniecenie.
Kiedy jedna z nich włożyła palec do ust i przygry- Błagam cię, Karisz. Zostań ze mną. Nie odchodź!
zła go lekko zębami, a  pozostałe dwie objęły się Zrobię, cokolwiek zechcesz. Zmienię imię. Nie będę
i zaczęły pieścić nawzajem po piersiach, jęknąłem już Sameią, będę twoją Tanar. Dam ci córkę i  bę-
przeciągle. dziemy szczęśliwi.
– Dość – stęknąłem. – Proszę.
Nie przestawały, a mnie jakaś perwersyjna siła Sameia nie chciała takiego życia. Chciała mnie
nie pozwalała zamknąć oczu ani odwrócić wzroku. i tego, co mieliśmy w naszej wiosce. I dopiero teraz
Diabeł stanął obok mnie i, nachyliwszy się, szepnął zdałem sobie sprawę, że chcę tego samego. Pragną-
mi do ucha: łem naszej chatki, twardego łóżka i zapachu fig.
– To wszystko może być twoje. Wystawne ży- – Nic z  tego – odparłem. – Nie chcę bogac-
cie, drogie szaty, najsmakowitsze dania oraz ko- twa, nie chcę wina i nie chcę kobiet. Zostaw mnie
biety, które spełnią każdą twoją zachciankę, zanim w spokoju!
zdążysz powiedzieć choć słowo. Koniec z  nędzną Wstałem z  miejsca, a  iluzja pomieszczenia za-
wioską i czerpaniem wody ze studni. Koniec z cier- częła rozpadać się na kawałki, rozpływać i rozwie-
pieniem na pustyni. Bogactwo, o jakim innym się wać – wszystko jednocześnie. Podniosłem leżący
nawet nie śniło. Przyjemność, co  ja mówię, roz- u moich stóp kostur i ruszyłem w kierunku zasta-
kosz! Rozkosz od teraz do końca twojego długiego wionych poprzedniego dnia wnyków. Nie prze-
i szczęśliwego życia. Wystarczy jeden ukłon. Ukłoń szedłem trzech kroków, gdy zatrzymał mnie głos
mi się raz, jeden jedyny raz, a to wszystko będzie diabła.
twoje. – Stój! – rozkazał Baal-gaber. Stanął przede mną.
Jedna z kobiet siadła na mnie okrakiem, otulo- Oczy mu gorzały czerwienią, a  na  twarzy po  raz
na tylko w  zwiewną, półprzezroczystą czerwoną pierwszy pojawił się grymas wściekłości. – Padnij
tkaninę i zapach fig. Przyłożyła usta do moich ust na kolana i oddaj mi pokłon, śmiertelniku. Jestem
i położyła swoją dłoń na moim policzku. Baal-gaber i rozkazuję ci uznać moją potęgę!
– Będę twoja, jeśli tylko zechcesz – wymrucza- – Nie – odrzekłem, choć sporo mnie to kosz-

QFANT.PL - numer 3/09 109


Marcin Rusnak

towało. Diabeł w takiej postaci autentycznie mnie dział, że odchodzi.


przerażał i nie miałem pojęcia, do czego jest zdol- – Siła niższa – wzruszył ramionami Baal-ga-
opowiadanie

ny. ber. – Do wczoraj sądziliśmy, że jesteś kimś innym,


Pstryknął palcami, a kostur w mojej dłoni prze- a on... w każdym razie jestem potrzebny gdzie in-
mienił się w jadowitego węża, którego teraz trzy- dziej. Ja i mnie podobni.
małem za ogon. – Sądziliście... – powtórzyłem. – Kim miałem
Są tacy, którzy w tym momencie by spanikowali być? Według was.
i nie można ich za to winić. Nie chciał odpowiedzieć. Musiałem długo go
Jednak w  naszej wiosce zawsze trudno było namawiać i przekonywać, żeby w końcu mi uległ.
o pożywienie i od lat zajmowałem się polowaniem – Synem Boga – rzekł ze wzrokiem utkwionym
na węże oraz wybieraniem jaj z wężowych gniazd. w ziemi. Zaczerwienił się, chyba ze wstydu.
Nie bałem się ich bardziej – choć może niesłusznie v Co takiego?! Ja?! Synem Boga? Ale... ale jak?
– niż polnych myszy. – niedowierzanie walczyło u mnie o lepsze z roz-
Zanim zastanowiłem się, co robię, zamachnąłem bawieniem. Czy można było usłyszeć coś bardziej
się, zakręciłem wężem nad głową i trzasnąłem nim absurdalnego? – Wystarczyło mnie zapytać. Zaraz
diabła w twarz. Łeb gada trafił Baal-gabera w po- bym ci powiedział, jakie ze mnie bóstwo.
liczek; klasnęło, jakby go ktoś uderzył z  otwartej – Nie wiedzieliśmy dość i działaliśmy po omac-
dłoni. Odrzuciłem węża kilka metrów od nas i sta- ku, dobra? – warknął Baal-gaber. – Każdy może się
łem w bezruchu, patrząc, jak połowa twarzy diabła pomylić!
czerwienieje. Ciągle jeszcze chichotałem, nie mogąc opano-
– Uderzyłeś mnie – stwierdził z  niedowierza- wać wesołości, kiedy nagle zauważyłem, że diabeł
niem. – Uderzyłeś mnie cholernym wężem! zniknął, zabierając ze sobą namiot. Umilkłem na-
Czułem się pobudzony i dziwnie pewny siebie. tychmiast.
Kostury zamieniające się w  węże, piękne kobiety Przez kolejne dni ani razu się nie uśmiechną-
i bogate stroje... to wszystko, na co cię stać, diable? łem.
Uśmiechnąłem się szeroko i zapytałem:
– To co? Na zgodę? Dzień XXX
Potem wyrżnąłem diabła pięścią w szczękę. Sen tego dnia przypominał wszystkie poprzed-
Przez następny kwadrans albo coś koło tego ta- nie. Dziwnie się w nim czułem: trochę jakbym był
rzaliśmy się po ziemi, szamocząc się ze sobą, okła- pijany ze zmęczenia. Nigdy wcześniej nic podobne-
dając pięściami, kopiąc, gryząc, sapiąc i wyzywając go mi się nie śniło. Oczy mi się kleiły, ogień doga-
się nawzajem od takich i owakich. sał, a głos przypominał, że oto nastała noc wyznań.
W końcu odczołgaliśmy się od siebie, z trudem Diabeł siedział obok, gotowy, żeby wysłuchać mo-
łapiąc powietrze. Miałem pękniętą wargę, wybite jej opowieści.
dwa zęby, otarte nadgarstki i coś kłuło mnie w płu- Jak tyle razy wcześniej, zacząłem opowiadać;
cach, jakbym miał złamane żebro. Diabeł cały czas tym razem jednak, paskudnie zmęczony, pomy-
jeszcze pluł piaskiem, a  wokół jego lewego oka liłem się i  zamiast o  Tanar, zacząłem opowiadać
szybko wyrastał purpurowy okrąg. o Sameii. Dopiero po paru zdaniach zauważyłem,
Leżeliśmy tak przez minutę, po czym słońce za- że diabeł milczy i słucha uważnie. Mówiłem więc
częło nam dokuczać. Baal-gaber niedbałym mach- dalej – o Sameii.
nięciem dłoni rozpiął nad nami płachtę namiotu Ciągnąłem opowieść, aż niebo na  wschodzie
i już w przyjemnym cieniu kontynuowaliśmy po- przybrało kolor błękitu. Diabeł nie przerywał mi,
wolne odzyskiwanie sił. nie zasnął; słuchał, siedząc na ziemi ze skrzyżowa-
– Muszę odejść – oznajmił, gdy już uspokoił od- nymi nogami, nachylony w moją stronę.
dech. – Opuszczę cię na jakiś czas. – To dobra historia – Baal-gaber pokiwał głową,
– Czemu? – zapytałem. Bolały mnie żebra, gdy skończyłem. – Lepsza niż ta, którą opowiada-
szczęka i właściwie cała twarz, ale i tak poczułem łeś wcześniej. Ta o żonie i córce – ziewnął wymow-
delikatne ukłucie, gdzieś tam w głębi, kiedy powie- nie na samo wspomnienie.

110 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


Dziecko Boga

– Czemu niby? – burknąłem urażony. Jednak wobec stada nie pozostawała choćby iskra
– Czemu? Przecież to oczywiste. Bo... nadziei.
Nie zdążyłem usłyszeć odpowiedzi diabła. – Skąd nadchodzą?
Ze snu wyrwał mnie mocny szturchaniec w ramię. – Ze wschodu.
Uniosłem głowę i zlepionymi od snu oczyma spoj- Pochyliłem się tylko na  chwilę, by  napić się
rzałem w twarz Baal-gabera. wody ze strumienia i napełnić bukłak. Diabeł cho-
– Wstawaj – rozkazał. – Szybko. Jesteś w  nie- dził wokół mnie – był wyraźnie zniecierpliwiony.
bezpieczeństwie. – Mam nadzieję, że to nie jest twój kolejny pod-
Głos miał trzeźwy, suchy, rzeczowy. Sen natych- stęp – mruknąłem, wstając z klęczek.
miast zszedł na  plan dalszy, podobnie jak głód, – Jeśli chcesz, możesz zostać tu i się przekonać.
pragnienie i spowodowane zimnem odrętwienie. Ruszyłem szybkim tempem, przebierając za-
– Co się dzieje? wzięcie nogami, diabeł zaś podążał obok mnie.
– Hieny. Są niedaleko i zwęszyły cię. Szybko się zasapałem – miałem nadzieję, że Ba-
– Jak niedaleko? al-gaber powie zaraz, że mogę zwolnić, że hieny
– Masz pół godziny przewagi. To znaczy miałeś, są daleko, ale nic takiego nie nastąpiło. Mknął ra-
minutę temu. mię w  ramię ze  mną, zerkając niekiedy za  plecy
Szybko pochwyciłem kostur, poprawiłem rze- i marszcząc nos, zupełnie jakby mógł wyczuć za-
mienie sandałów i opatuliłem się szatą. Było jesz- pach pogoni.
cze ciemno, a ja trząsłem się cały – po części z po- – Przyspieszyły – oświadczył po paru chwilach.
wodu chłodu, po  części z  podniecenia. Człowiek – Skąd możesz to wiedzieć?! – warknąłem. Słoń-
miał niewielkie szanse w spotkaniu z dorosłą hie- ce jeszcze nie wzeszło, a ja już zaczynałem się pocić.
ną, ale można było zawsze liczyć na to, że pojedyn- Nie odpowiedział, ale nie zamierzałem kwestiono-
cze zwierzę pójdzie szukać łatwiejszej zdobyczy. wać jego słów. Przyspieszyłem, choć mięśnie łydek

rys. Tomasz Chistowski

QFANT.PL - numer 3/09 111


Marcin Rusnak

zaczynały mi pulsować jak chyba nigdy wcześniej. tracę równowagę. Upadłem i  przez parę sekund
Kiedy słońce pojawiło się wreszcie na  niebie, przebierałem nogami, jakby część mnie nie zauwa-
opowiadanie

byłem już nieźle umordowany. Musieliśmy znajdo- żyła, że leżę w piasku.


wać się parę dobrych mil od Zębów – skały były te- – Poddaję się – wybełkotałem. – Masz mnie,
raz ledwie widocznymi punktami na horyzoncie. diable, osiągnąłeś, co chciałeś. Jestem nikim.
– Nie wytrzymam dłużej. Muszę odpocząć – Oczy zamglone miałem od potu i łez, szczypa-
wysapałem i  padłem na  ziemię. Wypiłem chyba ły mnie paskudnie i nic nie widziałem. Poczułem
jedną trzecią zawartości bukłaka, wylałem też tro- na wargach wodę z bukłaka, a ktoś otarł mi twarz
chę wody na  głowę. Pomyślałem, że słońce zaraz chustą.
zacznie prażyć tak mocno, że będzie prawie nie – Nie bądź baba – usłyszałem zniecierpliwiony
do wytrzymania. Siedziałem jednak na środku do- głos Baal-gabera. – Musisz wstać i ruszyć stąd zad
skonale płaskiego pustkowia – o  cieniu mogłem albo posłużysz za żer dla hien.
co najwyżej pomarzyć. – No i dobrze – wykrztusiłem. Byłem tak prze-
– Trzeba iść dalej – przypomniał Baal-gaber, rażająco zmęczony, zgrzany i  słaby, że nie było
choć wydawało mi się, że odpoczywam ledwie mowy o kontynuowaniu marszu. – Zdechnę tutaj
od paru sekund. Nie zdążyłem nawet uspokoić od- i przynajmniej nareszcie trafię do Tanar i Tanesz.
dechu. W brzuchu ssało mnie z głodu. Nareszcie będę z nimi.
– No już, wstawaj. – Tak. Jasne – prychnął rozbawiony diabeł.
Podniosłem się. Nogi mi się trzęsły, ale wy- – Co  to miało znaczyć? – spytałem, chrypiąc
glądało na  to, że jeszcze trochę przejdę, zanim potwornie.
do  reszty opadnę z  sił. Owiązałem głowę chustą – Skąd niby pomysł, że one gdzieś na ciebie cze-
z jasnego lnu i pospieszyłem za diabłem. Przestał kają? – odrzekł Baal-gaber.
zerkać za siebie, co uznałem za zły znak. Zupełnie Chciałem mu powiedzieć, że to oczywiste. Że
jakby obecność hien wyczuwał tak wyraźnie, że nie kapłani przecież zawsze... że wszyscy ludzie...
potrzebował już patrzeć w ich kierunku. Spojrza- Zadrżałem, gdy spłynęło na mnie zrozumienie.
łem przez ramię i hen, daleko za nami ujrzałem ja- Kapłani byli tylko ludźmi. Nie mieli większego po-
kieś poruszające się punkty. Mogło mi się zdawać, jęcia o tym, co czeka nas po śmierci, niż ja o tym,
bo powietrze zaczynało falować od gorąca. Mogło, co leżało po drugiej stronie Wielkiej Pustyni. Mnie
ale wcale nie musiało. natomiast towarzyszył ktoś, kto mógł udzielić od-
– Chyba niedługo zrezygnują – powiedziałem powiedzi na wiele pytań.
bez przekonania – Przecież zaraz zacznie się taki – Baal-gaber. Co się z nami dzieje? – zapytałem
skwar... nagle. – Po śmierci. Co z nami?
Baal-gaber nie odpowiedział. Wydawało mi się Wstrzymałem oddech, czekając na  jego odpo-
natomiast, że jeszcze przyspieszył. Zacisnąłem zęby wiedź. Musiał mi odpowiedzieć – po tym wszyst-
i wytężyłem siły, by dotrzymać mu kroku. kim, gdy byłem tak blisko końca.
Koło południa straciłem zupełnie orientację. – A co za różnica? – odparł w końcu.
Słońce stojące w  zenicie biło zabójczymi promie- Otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, ale
niami po  mojej głowie i  ramionach. Twarz zlaną zaraz je zamknąłem. Brakowało mi słów. I  nagle
miałem potem, a bukłak przewieszony przez ramię zrozumiałem, że faktycznie nie ma żadnej różnicy.
był już więcej niż w połowie pusty. Światło odbijało Dopiero w tym okropnym słońcu, ze stadem hien
się od piasku i kamieni, raniąc oczy, i już po paru podążających moim śladem i z diabłem jako prze-
chwilach zgubiłem się – nie wiedziałem w  którą wodnikiem, zrozumiałem, że kiedyś umrę. Że ten
stronę idziemy, starałem się tylko trzymać ciemnej moment mnie nie ominie. A do tej chwili, liczy się
sylwetki Baal-gabera. tu i teraz.
Wystarczyło pół godziny marszu w takich wa- Liczy się życie.
runkach, a  ja poczułem, że przegrywam walkę – One na ciebie czekają lub nie – diabeł wyszep-
ze  słabością własnego ciała. Zataczałem się już tał mi do ucha – ale jest ktoś, kto z całą pewnością
od paru chwil, ale teraz nie zauważyłem nawet, że na ciebie czeka.

112 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


Dziecko Boga

Sameia, przemknęło mi przez myśl. Moja Same- Cały czas była ze mną. Objęła mnie delikatnie i po-
ia. łożyła swoją małą główkę na mojej piersi. Czułem,
Poczułem dłoń diabła pod pachą i  moment jak jej łzy kapią mi na tors. Wróciłem do domu.
później udało mi się stanąć na  nogach. Diabeł
podtrzymywał mnie i w ten sposób zaczęliśmy iść Ludzie wciąż odchodzą na pustynię. Niektórzy
dalej. Każdy krok był dla mnie wyzwaniem, ale za- nigdy nie wracają. Wielu wraca tylko pozornie,
mierzałem mu sprostać. I robiłem to. postradali bowiem zmysły tam pośród skał, gdzie
Nie wiem do  końca, co  działo się później. słońce, nocny chłód i potworna samotność.
Omdlewałem parę razy, diabeł cucił mnie, poma- Wciąż nie mam pewności, czy Bóg istnieje, ale
gał mi iść dalej i  dalej. Pamiętam, że w  pewnym wiem, że istnieje diabeł. I choć ludzie z mojej wio-
momencie biegliśmy po małych kamieniach, upa- ski kazaliby mi się wynosić, gdyby usłyszeli moje
dliśmy obaj i  zsunęliśmy się w  dół jakiejś skarpy. słowa, stwierdzam, że kocham diabła. Za  to, że
Wydawało mi się wtedy, że w oddali słyszę jękliwe był tam wtedy i  uratował mnie – przed hienami
poszczekiwanie hien. i  przede mną samym. Przed samotnością, która
Gdy wylądowaliśmy na  dole tej rozpadliny – niszczy pewniej niż głód, chłód i rozpacz.
czy cokolwiek to było – nie byłem już w stanie się Najbardziej jednak dziękuję mu za  to, o  czym
podnieść. Byłem tak słaby, że nie miałem nawet Sameia powiedziała mi wieczorem, tego dnia, gdy
siły otworzyć oczu. odzyskałem przytomność we własnym domu.
– Baal-gaber – przywołałem diabła słabiutkim – Gdy spałeś, mówiłeś przez sen – wyznała, ma-
głosem. Na nic więcej nie było mnie stać. jąc w oczach łzy. – Mówiłeś moje imię.
Poczułem na nadgarstku dotyk dłoni.
– Mogłeś... mogłeś mnie złamać, wiesz? – wy-
mruczałem. – Mogłeś mnie skusić. Gdybyś mi je
obiecał. Tanar i Tanesz.
– Wiem – usłyszałem jego wesoły głos i  wy-
obraziłem sobie, jak szczerzy zęby. – Ale to by było
świństwo.
Uśmiechnąłem się i straciłem przytomność. Nie
nagle – odpływałem w sen i nicość powoli, jakby
ciągnięty po ziemi za skraj szaty. Wydawało mi się,
że dotarło do mnie jeszcze parę słów.
– Wy tego nie rozumiecie – westchnął diabeł,
jakby mówił do siebie. – Ale każde z was jest dziec-
kiem Boga. Marcin Rusnak

Epilog Z wykształcenia an-


Sen trwał wieczność. I na ułamek sekundy przed glista, z  zamiłowania
jego końcem, już na granicy jawy, ujrzałem po raz pisarz. Fan Neila Ga-
ostatni twarz diabła, siedzącego przy gasnącym imana, ostrego rocka
ognisku, i usłyszałem, jak mówi: i czeskiego piwa.
– Ta historia jest lepsza, bo nie znamy jej koń-
ca.

Obudziłem się. Otaczał mnie przyjemny chłód


oraz zapach mięty i  aloesu. Pod plecami miałem
posłanie, które tak dobrze znałem, a pod szyję na- Więcej na:
ciągnięte okrycie z delikatnej aramejskiej wełny. www.rusnak.unreal-fantasy.pl
Otworzyłem oczy i Sameia była tam, przy mnie.

QFANT.PL - numer 3/09 113


Anna Porębska

Jedwab
opowiadanie

Dziś znów ich słyszałam. Mamili mnie słodką wity, że miałam wrażenie, iż przemawia do  mnie
muzyką, która zdawała się przenikać przez grube żmija. – Pamiętaj, to nie kara. To lekcja szacunku.
mury fabryki, podporządkowując sobie jej ciasną, – Tak, proszę pana – ukłoniłam się głęboko,
szarą przestrzeń; całkowicie wypełniając otocze- czując, że nadal drżę. Tak bardzo chciałabym nie
nie swą słodką obecnością. W  jednym momen- dawać mu satysfakcji z mojego strachu, ale nie po-
cie szczęk sztućców, brzęk metalowych tac i cichy trafiłam, zwyczajnie nie potrafiłam. – Dziękuję,
szum zakładowych automatów został zastąpiony proszę pana.
przez delikatne dźwięki zhu – kruchych złotych – A  teraz sprzątnij to – nakazał, w  jego głosie
dzwonków – i  melodyjne trele fletu. Zatańczy- dało się wyczuć zadowolenie. – Za pięć minut wra-
ły wokół mnie, porwały, a zaraz potem porzuciły, casz do pracy. Nie spóźnij się.
urywając się nagle, jak gdyby nigdy nie istniały… – Dobrze, proszę pana.
bo nie istniały, prawda? Kiedy wreszcie odszedł na  tyle daleko, bym
Otrząsnęłam się szybko i  z  przerażeniem spo- na  powrót odważyła się oddychać, natychmiast
strzegłam, że upuściłam tacę z  jedzeniem. Nie rzuciłam się do  zbierania wszystkiego, co  spadło
wiem, jakim sposobem mogłam tego nie usłyszeć. z tacy. Nie skończyło się tak źle. Naczelnik wysyłał
Huk aluminium opadającego na surową, betonową ludzi do  obozów karnych z  byle powodu – tylko
posadzkę rozniósł się zapewne po  całej stołówce po to, by  ich więcej nie oglądać.
oraz kilku okolicznych korytarzach. Rozejrzałam – Wszystko w porządku, Mei? – Shun pochylił
się panicznie dookoła. Ludzie stojący w kolejkach się nade mną troskliwie i pomógł mi zebrać resztki
do  automatów dozujących zdawali się niczego ryżowej papki z  podłogi. Zaabsorbowana powo-
nie zauważać. Cóż, wcale mnie to nie zdziwiło. li opuszczającym mnie przerażeniem, ogłuszona
W końcu tak było bezpieczniej, zarówno dla nich przez kołacące serce, nawet nie usłyszałam, kiedy
jak i dla mnie. Może zdążę to wszystko posprzątać, podszedł.
zanim… – Tak, Shun. Jeszcze tu chyba trochę zostanę –
– 15–41! 15–41! – szorstki, natarczywy głos uśmiechnęłam się słabo.
naczelnika przebił się przez gwar stołówki, który „Do następnego razu”, gorzko dodałam w my-
równocześnie natychmiast stracił na sile, aż w koń- ślach.
cu przeszedł niemalże w szept. – Jak cię ukarał? – spytał z troską.
„O nie, o nie, o nie…” – Ograniczył mi racje – odparłam spokojnie. –
Odruchowo wbiłam wzrok w  podłogę, jeszcze Do połowy miski ryżu dziennie.
zanim zdążył podejść. – Co?! – na jego szczupłej, wciąż młodzieńczo
– 15–41, co to ma być? – warknął, stając przede delikatnej twarzy malowało się oburzenie. Nie
mną. wiem, jakim sposobem pobyt tutaj nie odcisnął
– Zakręciło mi się w głowie – odparłam ledwie na  nim swojego piętna. Zawsze wydawał się taki
słyszalnie. Głos drżał mi lekko. świeży, taki… irracjonalnie pełen życia. I wciąż nie
– Zakręciło się w głowie – parsknął. – To ty coś potrafił kontrolować emocji.
kręcisz, 15–41. – To nic, to nic – odparłam szybko, nerwowo
Nie potwierdziłam. Nie zaprzeczyłam. Tak było rozglądając się dookoła. Idiota, takie niekontrolo-
bezpieczniej. wane wybuchy mogą sprowadzić tylko kłopoty. –
– Marnujesz jedzenie, 15–41! Nie szanujesz ani Poradzę sobie.
ciężkiej pracy, ani jej owoców! – Poradzisz sobie? Mei! Spójrz na  siebie! Już
W milczeniu zagryzłam wargi. wyglądasz, jakbyś stała nad grobem! – chwycił
„Coraz gorzej…” mnie za ramiona, ale zaraz się zreflektował, zerka-
– Od dzisiaj, przez miesiąc będziesz dostawała jąc na boki. – Widzisz? Boję się nawet mocniej cię
pół miski ryżu dziennie – jego głos był tak jado- ścisnąć, żeby przypadkiem nie połamać ci kości –

114 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


Jedwab

spróbował zażartować. nie widziałam, choć na  samym początku miałam


– Porozmawiamy później Shun, dobrze? – od- jeszcze nadzieję, że w końcu kiedyś wróci.
parłam niecierpliwie, spoglądając na  zegar. Mia- Matka nienawidziła nowych Chin z całego serca,
łam jeszcze dwie minuty. Cudownie. – Jeśli spóź- jednak starała się poddać ich regułom. Harowała
nię się do  pracy, naczelnik naprawdę ześle mnie w pocie czoła, bezskutecznie próbując dopasować
do obozu. się do obowiązującego tutaj rytmu, a jej twarz za-
– Mei… wsze wyrażała beznadziejną desperację. Zaciskała
– Później, Shun. Wieczorem – powiedziałam, zęby i żyła dalej, lecz każdy dzień przysparzał tyl-
wstając szybko. Starałam się na niego nie patrzeć. ko coraz więcej bólu. Gdy zabrali ojca, nie wytrzy-
Nie dlatego, by nie widzieć jego zatroskanego spoj- mała zbyt długo – załamała się, popadła w apatię,
rzenia… choć teraz wydaje mi się, że nie tyle się poddała,
„Wyglądasz, jakbyś stała nad grobem”. co po prostu zabrakło jej już sił na gniew, żal czy
Cóż, nie są to słowa, jakie chciałaby usłyszeć rozpacz. A potem również zniknęła na zawsze.
jakakolwiek kobieta od mężczyzny, który… które- Oboje zostali uznani za  „nieprzystosowanych”
go… i  pewnie gdybym była trochę starsza, trafiłabym
Zaciskałam zęby, idąc przez oświetlony jarze- do  obozu razem z  którymś z  nich,. – tak władza
niówkami korytarz razem z niekończącym się, sza- pozbywała się potencjalnych problemów. Uznano
rym potokiem ludzi. Nie czas na to. Ani miejsce. jednak, że można jeszcze ze mnie zrobić przydat-
I nigdy nie będzie. nego obywatela, więc wylądowałam w szkole pełnej
dzieci w podobnej sytuacji, gdzie dzień za dniem
*** wypełniano moje życie szarością i strachem. Potem
przydzielono mi pokój w  dzielnicy zamieszkanej
Z  fabryki znów wracałam późno. Naczelnik przez podobnych, zupełnie zrezygnowanych ludzi
zadbał o to, by nie zbrakło mi pracy, która odpo- i  kazano pracować w  jednej z  tamtejszych fabryk
wiednio nadwątliłaby siły głodującego organizmu. do  śmierci lub do  chwili, gdy narażę się na  tyle,
Ulice Pekinu były opustoszałe. Pewnie specjalnie by zabrano mnie do obozu, gdzie również umrę.
pozwolił mi wyjść dopiero po rozpoczęciu godzi- W  naszym życiu nie ma więc nadziei. Na  nic.
ny policyjnej. Liczył na to, że trafię na patrol, któ- Może mi się wydawać, że słyszę dźwięki z zamierz-
ry najpierw zamknie mnie w  więzieniu, a  potem chłej przeszłości, ale to jej nie obudzi. Zresztą
wywiezie do  obozu. W  końcu i  tak traktowano pewnie i tak okazałaby się jednym, wielkim zawo-
mnie jak odszczepieńca – inaczej trafiłabym może dem… prawda?
do trochę lepszej pracy. Może… Cóż, na pewno nie Przeszłość…
mam na to szans, skoro pochodzę z takiej rodziny. Zatrzymałam się na  chwilę i  zadarłam głowę.
Ojciec był… pewnie śmiesznie to zabrzmi Nad dzisiejszym Pekinem nie widać gwiazd. Ja…
w czasach, w których za sztukę uważa się betonowy nawet nie wiem, jak wyglądają. Urodziłam się
blok… był na swój sposób artystą. W dodatku ko- długo po tym, gdy natarczywe światło metropolii
chał tradycję, lecz niestety nie tę, którą narzucał re- ostatecznie przyćmiło ich chłodny blask. Ojciec
żim, lecz tę dawno zapomnianą, pełną przepychu, często siadał ze  mną w  oknie i, wskazując ręką
kolorów i wyszukanego piękna. Starał się odnaleźć na  szarożółte niebo, długo opowiadał o  konstela-
wszystko, co miało związek z dawnym cesarstwem, cjach, Drodze Mlecznej, ich niezwykłym czarze
karmił się ochłapami starej kultury – wierszem oraz mroźnym, odległym pięknie. Gdy go zabra-
uważanym za dawno zaginiony, fragmentem histo- kło, przychodziłam do matki po dalsze opowieści,
rycznego rękopisu, połamanym drzeworytem… lecz ona jedynie wzruszała ramionami, twierdząc,
Może to dziwne, ale zawsze miałam wrażenie, że że gwiazdy to tylko kolejne światła, w których nie
uzależnił się od tych rzeczy. Zdawały się go prze- ma nic szczególnego i nie warto już o nich wspo-
nosić w inny, cudowny świat – nie potrafił bez nich minać. Dziś wiem, że miała rację. Relikty przeszło-
żyć, choć wiedział, jakie to niebezpieczne. Do obo- ści, nawet te nieskończenie cudne nie mają dziś
zu trafił gdy byłam jeszcze mała. Nigdy więcej go znaczenia.

QFANT.PL - numer 3/09 115


Anna Porębska

Latarnie powoli gasły, w miarę jak oddalałam się sem metalowym czajnikiem, kiedy tylko weszłam
od fabryk, a zbliżałam do robotniczych mieszkań. do pokoju.
opowiadanie

Słaniając się ze  zmęczenia, przemierzałam ulice – Tak, poproszę… – odparłam, starając się
kryjące pod sobą tysiące lat tradycji, obecnej tutaj na  niego nie patrzeć. Bywały dni, gdy w  jego
jeszcze do  niedawna. Ze  starych Chin pamiętam obecności czułam się wyjątkowo nieswojo. Kiedy
tylko resztki Zakazanego Miasta. Władze wybu- przypominałam sobie, że oprócz robotnicy i przy-
rzały je stopniowo, nie starając się uczynić z niego jaciółki, jestem także kobietą. W dodatku kobietą
symbolu, który trzeba obalić, lecz po  prostu sta- w opłakanym stanie.
roć stojący na  drodze postępowi. Dziś nie zosta- – Dobrze się czujesz? – W takie dni, nie znosi-
ło po nim już nic, oprócz wspomnień tych, którzy łam tej ciepłej troski w jego głosie. Złudzeń, jakie
jeszcze mieli odwagę pamiętać. niosła. Myśli o tym, że może w innym czasie i miej-
No tak, zaś dla mnie byli jeszcze oni… scu, wszystko mogłoby się lepiej potoczyć. – Jestem
Dziś widziałam tylko jedną. Pojawiła się nagle trochę zmęczona – powiedziałam wymijająco.
wprost przede mną, pośród krystalicznych dźwię- Wiem, że straciłabym go, gdybym mu oznajmiła,
ków dzwonków i szelestu jedwabiu. Drobnymi kro- że widuję dawno zmarłych członków cesarskie-
kami stąpała po płatkach lotosu, akacji i hibiskusa go dworu, że słyszę muzykę, której dźwięki prze-
rozsypanych na  granatowo-złotym chodniku pod brzmiały setki lat temu, czuję zapach pachnideł ko-
jej stopami. Ubrana w uroczyste mianfu o głębo- biet nie żyjących od kilku wieków. Nawet mojego
kiej, niebieskiej barwie, z której wyróżniały się de- ojca uważano za szaleńca, a on chciał się do tego
likatne, cynobrowe wzory. Skrzyła się od szlachet- wszystkiego zbliżyć tylko w wyobraźni.
nych kamieni i  wyszukanej biżuterii. Błyszczące – Jesteś taka delikatna – szepnął, lecz kiedy spoj-
włosy miała spięte w misterny kok, podtrzymywa- rzałam na niego zdziwiona, jakby się zreflektował.
ny finezyjnie zdobionymi, jadeitowymi grzebienia- – Taka drobna. Tak właśnie musiały wyglądać ary-
mi. Mimo woli wstrzymałam oddech, gdy zaczęła stokratki i cesarskie dwórki – zaśmiał się. – Zasta-
zwracać ku mnie swą twarz, piękną i gładką niczym nawiałaś się kiedyś nad tym? Może twoja rodzina
u porcelanowej lalki. Spod półprzymkniętych po- wywodzi się z dawnych wyższych sfer?
wiek błysnęły antracytowe oczy, a ja, nie wiedzieć – Nie wiem – uśmiechnęłam się lekko. – Mam
czemu, w duchu błagałam, by na mnie nie patrzy- nadzieję, że nie, bo moi przodkowie muszą czuć się
ła. By  nie oglądała tego wymiętego, potarganego strasznie, widząc swoją dziedziczkę w takim stanie.
stworzenia w  szarych, workowatych łachmanach, – A  może właśnie widują? Może Shun ma rację?
parodii kobiety o zniszczonych dłoniach, zmęczo- Cóż, nawet jeśli to prawda, widocznie im to nie
nej twarzy i rozczochranych włosach. I wtedy znik- przeszkadza…
nęła, pozostawiając po sobie jedynie delikatną woń – Boję się o ciebie, Mei – powiedział nagle, sia-
kwiatów unoszącą się w powietrzu. dając obok mnie. Zamarłam na  chwilę. – Z  dnia
Czym byli? Wspomnieniem? Może snem? na dzień zdajesz się znikać, zapadać gdzieś w sie-
A  może tak naprawdę to ja żyłam w  koszmarze, bie. Jeszcze ta kara, którą wyznaczył ci naczelnik…
którzy śnili oni…? Nie wiem. Szczerze mówiąc, Nie, to nie tak, że on zlitował się nad tobą i nie wy-
coraz mniej mnie to obchodziło, a  równocześnie słał cię do obozu. Ten potwór zwyczajnie skazał cię
coraz mocniej denerwowało. na powolną śmierć z głodu i wyczerpania.
Do  mieszkania dowlokłam się niemalże ostat- – Wytrzymam, Shun, zobaczysz – próbowałam
kiem sił. W  pierwszej chwili zdziwiłam się, gdy go uspokoić. Gdy położyłam mu rękę na  ramie-
zobaczyłam włączone światło, lecz zaraz przy- niu okazało się, że cały się trzęsie. – Coś wymy-
pomniałam sobie o  obietnicy rzuconej Shunowi ślę – skłamałam. Właściwie nie miałam pojęcia,
od niechcenia. Nie mogłam się oszukiwać, że nie co  mogę zrobić, poza oszczędzeniem sobie męki
przyjdzie, nigdy nie rzucał słów na wiatr, a w koń- już teraz.
cu byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Swoimi jedy- – Nie, Mei – zaprotestował. – Nie mogę dłu-
nymi przyjaciółmi. żej bezczynnie obserwować, jak mi cię odbierają.
– Herbaty? – zapytał, machając mi przed no- Każdego ranka boję się, że nie pojawisz się w pracy

116 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


Jedwab

i już nigdy cię nie zobaczę. Ja po prostu… boję się i  zostanę całkiem sama na  tym świecie, nękana
o ciebie – powtórzył niezręcznie. rzeczami, których nie rozumiem i nigdy nie zrozu-
Uśmiechnęłam się lekko i  pociągnęłam łyk miem! – I z dnia na dzień będę czuć coraz większą
mętnej herbaty z metalowego, poobijanego kubka. niemoc, coraz większą rozpacz i  tę niezrozumia-
Pachniała stęchlizną, a smakowa-
ła gotowanym sianem i miętowy-
mi cukierkami. Nie rób sobie na-
dziei, Mei. Ważne jest „tu i teraz”,
a ono właśnie tak się prezentuje.
– Boisz się o mnie… – szepnę-
łam. To będzie początek końca.
Ale nie szkodzi, już czas. – Wiesz,
Shun, zawsze cię podziwiałam
– odparłam, patrząc w  wysłu-
żony skrawek materiału, będący
czymś w  rodzaju dywanika pod
prostym, drewnianym stolikiem.
– A równocześnie potrafiłam nie-
nawidzić.
Nie odpowiedział, patrzył tyl-
ko wyczekująco. Jego czarne oczy
błyszczały, niczym tafla wody
w  świetle księżyca. Hm, chyba.
Nie wiem właściwie, skąd wzię-
łam to porównanie. Nigdy nawet
nie widziałam tafli wody większej
niż kałuża.
– Czasem tak bardzo przypo-
minasz mi mojego ojca, te skrawki
wspomnień o nim, które utkwiły
mi w  pamięci – podjęłam, znów
spuszczając wzrok. – Ta two-
ja wiara w  lepsze jutro, ta ciągła
wola życia fascynuje mnie i budzi
odrazę. Boję się. Ciebie i o ciebie.
Nie rozumiem, skąd bierzesz tę
nadzieję, tę swoją beznadziej-
ną wiarę w  przyszłość? Wiesz,
że kiedy tylko zauważą u  ciebie
podejrzane zachowania, ześlą
cię do  obozu, a  mimo to wciąż
jesteś tak… beztroski, bezpo-
średni. Zazdroszczę ci tego i gar-
dzę tobą. Mówisz, że się o  mnie
troszczysz, a  pewnie nawet nie
bierzesz pod uwagę, że kiedyś –
z  powodu tego twojego głupiego
rys. Barbara Wyrowińska
charakteru – po prostu znikniesz

QFANT.PL - numer 3/09 117


Anna Porębska

łą tęsknotę za  cichym dźwiękiem kryształowych brwi. To nie mogło dziać się naprawdę…
dzwonków i delikatnym dotykiem jedwabiu. A jak – Żyjmy – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
opowiadanie

można tęsknić za  czymś, czego tak naprawdę ni- – Tu i teraz. Choć przez chwilę.
gdy się nie widziało? – Nienawidzę, – ciągnęłam – Co… – nie zdążyłam. Świat zdał się eksplodo-
– nienawidzę tej twojej nieświadomej, idiotycznej wać wraz z pierwszym dotykiem jego warg. Czułam
odwagi, tym bardziej, że w głębi duszy pragnę być gorąco rozlewające się po ciele i takie przyjemne,
taka sama, ale nie potrafię. Bo  jestem cholernym choć dziwne uczucie, gdy szukał moich ust coraz
tchórzem, śmieciem, dokładnie takim, jakiego oni bardziej łapczywie, jakbym… jakbym wewnątrz
chcieli stworzyć. Jestem szarym, przerażonym ro- cała drżała. Każda jego pieszczota zdawała się palić
bakiem posłusznie pełznącym w  obranym przez żywym ogniem, każdy kolejny oddech stawał się
nich kierunku. Boję się żyć, boję się umrzeć, więc coraz bardziej niespokojny, coraz bardziej niecier-
powiedz, co mi pozostaje? No dalej, Shun! Ty prze- pliwy, a ja ochoczo się temu poddawałam.
cież wiesz wszystko, radzisz sobie ze  wszystkim! Dopóki nie zaczął powoli zsuwać szarej, robo-
Co mam zrobić, żeby choć na chwilę przestać się czej koszuli z  moich ramion, obsypując pocałun-
bać, na moment zmyć tę hańbę, ten cały brud i raz, kami każdy odsłonięty kawałek ciała. Tak przyjem-
jeden jedyny raz nie czuć obrzydzenia do samej sie- nie… ale przecież nie mogę, nie chcę tak mu się
bie! – nawet nie zorientowałam się, kiedy zaczęłam pokazywać. Ja…
krzyczeć. Ja… nie wiedziałam nawet, że w  ogóle – Nie – odepchnęłam go lekko i  odwróciłam
jestem zdolna do krzyku, że mój głos potrafi wy- wzrok. Nawet nie wiedziałam, co powiedzieć.
bić się ponad zwykłą, cichą służalczość. Dopiero – Przepraszam, Mei, jeśli nie chcesz…– odparł
po chwili poczułam też ciepłe, piekące strumienie szybko, lekko drżącym głosem.
płynące po  moich policzkach. Łzy? Nie płakałam – Nie, to nie to. Ja nie…–
od… Nawet nie pamiętam. „…nie chcę, żebyś patrzył na mnie z tak bliska.
– Idź, Shun – powiedziałam cicho, wciąż nie Żebyś oglądał moje wychudłe, kościste ciało, moją
mając odwagi na niego spojrzeć. – Odejdź. Nie je- niemalże chłopięcą sylwetkę. Żebyś gładził szorst-
stem godna twojej przyjaźni. Nie mam prawa cię ką, poszarzałą skórę ani wtulał twarz w  matowe,
absorbować. Po prostu zostaw mnie, pozwól mi się łamliwe włosy. Dla ciebie chciałabym być taka jak
zamęczyć i wreszcie zdechnąć pod którymś z tych one. Mieć pełne piersi, gładką cerę pachnącą kwia-
obrzydliwych, betonowych budynków, które stoją towymi olejkami i kusząco zmysłowe usta. Pieścić
na  Zakazanym Mieście. Potrafię być tylko coraz cię delikatnymi, zadbanymi dłońmi, których do-
bardziej żałosna. tyk przywodzi na myśl muśnięcie skrzydeł motyla.
I  choć myślałam, że właśnie osiągnęłam stan Patrzeć na ciebie błyszczącymi oczami, kryjącymi
całkowitej obojętności, że nic na  tym świecie nie słodką tajemnicę, płonącymi pożądaniem. Zwy-
jest w  stanie mnie poruszyć, zadrżałam, gdy po- czajnie czuć się kobietą.”
czułam ciepło jego ciała przy moim, nie śmiałam – …nie jestem piękna – dokończyłam zamiast
odetchnąć, kiedy zbliżył swoją twarz do mojej. To tego.
wydawało mi się jeszcze mniej realne niż ta kobie- Milczał przez chwilę, a ja nie miałam nawet od-
ta, która „nawiedziła” mnie po  drodze. Jakby za- wagi na niego spojrzeć, nerwowo mnąc szary ma-
czął się spełniać wyjątkowo cudowny sen, a ja nie teriał koszuli.
dostrzegałam, że to już rzeczywistość. – Mei – w  głosie Shuna słychać było rozba-
– Już dobrze, Mei, już dobrze – szepnął, gładząc wienie. Zirytowana natychmiast odwróciłam się
mnie po włosach. – Moja biedna, zagubiona Mei. w  jego stronę, ale on od  razu skorzystał z  okazji
Wybacz mi, powinienem był się tobą zaopiekować i przyciągnął mnie blisko do siebie.
już dawno temu, ale widzisz, ja też jestem tchó- – Gdybym był jednym ze  starych poetów, po-
rzem. Wmawiałem sobie, że cię wspieram, a tak na- wiedziałbym, że jesteś piękna niczym kwiat loto-
prawdę bałem się zrobić jakikolwiek zdecydowany su. Albo że twoja uroda zawstydza gwiazdy. Ale ja
ruch. Zawiodłem cię. Ale z tym już koniec, Mei. nigdy nie widziałem ani gwiazd, ani tym bardziej
– C… co masz na myśli? – spytałam, marszcząc kwiatu lotosu. Założę się jednak, że gdyby nagle

118 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


Jedwab

rozbłysły na niebie całe plejady, a dookoła nas za- medyka.


kwitł ogród, to nawet nie zwróciłbym na nie uwa- – Miałam zły sen – wymamrotałam, podciąga-
gi, bo nadal ty byłabyś tym, co najbardziej pragnę jąc pod brodę czerwoną kapę wyszywaną złotą ni-
oglądać. cią. Cóż za  upokorzenie! – Niech Jego Wysokość
Popatrzyłam na niego zdziwiona. Nigdy wcze- mi wybaczy, jeśli go zbudziłam.
śniej nie słyszałam niczego bardziej banalnego. – I tak już pora, bym wracał do własnych kom-
Ani piękniejszego…– Nie myślałam o tym więcej. nat – odparł, ubierając się. – Powiedz mi jednak,
Pierwszy raz mogłam wreszcie zatracić się całko- jakiż to koszmar mógł przyśnić się wspaniałej
wicie. Pierwszy raz czułam, że żyję naprawdę. Yixian? Służąca podarła twój szal? Zgubiłaś ulu-
biony grzebień?
*** – Śniło mi się, że zostałam niewolnicą. Nie,
nie tak, ja urodziłam się niewolnicą – skupiona
– Mei… – zaczął, gdy leżeliśmy przytuleni na próbie przypomnienia sobie całego snu, nawet
do siebie. Dookoła panowała miękka, cicha ciem- nie poczułam się zraniona, znów słysząc z jego ust
ność, która tym razem nie niosła strachu, lecz koiła tylko kpiny. – Jakby w innym świecie, choć także
zmysły. w Cesarstwie. Przede wszystkim pamiętam, że się
– Tak? bałam, cały czas moim życiem rządził strach. Wo-
– Ucieknijmy stąd – szepnął. – Na wieś, w góry, kół panowało ubóstwo, szarość i  monotonia, a  ja
gdziekolwiek. Jeszcze dzisiaj. byłam przerażona, zrezygnowana… nieszczęśliwa.
Zamknęłam na chwilę oczy i, pozostając w cał- I okropnie samotna – dodałam ciszej.
kowitym bezruchu, po  prostu rozkoszowałam się – Yixian niewolnicą! – parsknął. – A to dobre!
ciepłem jego ciała, smakowałam słodkiego rozle- Tak jakbyś w  ogóle wiedziała, jak żyje niewolni-
niwienia, niesamowitego spokoju chwili. Wiedzia- ca. W dodatku w innym świecie. Ha! Znakomite!
łam, że nie wrócę już do monotonii codzienności. Chętnie opowiem to rano na dworze.
Wszystko jedno, co się zdarzy, nowe Chiny nigdy – Nie, proszę Jego Wysokość, wyśmieją mnie!
mnie nie zaakceptują, a ja ich nie pokocham. Nie Poza tym – pokręciłam głową – to był naprawdę
wytrzymam dłużej tego substytutu prawdziwego straszny sen. I taki prawdziwy.
życia. – Ale tylko sen – wzruszył ramionami i już od-
– Dobrze – uśmiechnęłam się smutno i  przy- suwał kotarę, gdy coś mnie opętało, by jeszcze się
lgnęłam mocniej do Shuna. – Jeszcze dzisiaj. odezwać.
– Chciałabym… – zaczęłam, nie wiedząc, gdzie
*** podziać wzrok.
– Jakby pałac jeszcze mało na ciebie wydawał –
Obudziłam się zlana potem, z trudem łapiąc od- przewrócił oczami. – Czego tym razem?
dech. Ledwie powstrzymałam się przed zerwaniem Zawahałam się chwilę.
delikatnych kurtyn, szczelnie zasłaniających łóżko, – Ja tylko… Jestem taka roztrzęsiona. Chciała-
co i tak byłoby bezcelowe – w komnacie wiecznie bym po prostu, żebyś mnie przytulił, pocieszył…
panował zaduch, zaś w  powietrzu wciąż wisiała – I  co  jeszcze? – parsknął, z  niedowierzaniem
ciężka woń kadzideł zapalonych wieczorem. Sta- kręcąc głową. – Oszalałaś, czego ty ode mnie wy-
rając się uspokoić kołacące serce, rozejrzałam się magasz?
niepewnie wokół siebie. Leżałam całkiem naga – W końcu jesteś moim mężem – odparłam nie-
wśród spoconych, pomiętych prześcieradeł w ko- śmiało.
lorze głębokiego szkarłatu. A obok mnie… Cofnę- – I  z  tej okazji mam zachowywać się jak jakiś
łam się lekko. wieśniak? Nie bądź dzieckiem, Nuying. Wiesz, że
On jeszcze tu był? przychodzę tu tylko po  to, by  wreszcie spłodzić
– Co się stało? – spytał, wstając z posłania i spo- dziedzica.
glądając na mnie srogim wzrokiem. – Miotałaś się – Tak. Przepraszam – skłoniłam głowę. – Jego
jak oszalała. Bałem się, że trzeba będzie wezwać Wysokość mi wybaczy, jestem niemądra.

QFANT.PL - numer 3/09 119


Anna Porębska

– Owszem. Chcesz czułostek, to weź sobie ko- Minął tydzień, odkąd mnie i Shuna złapali, za-
chanka. Tylko najlepiej niemego, żeby nie rozpo- nim udało nam się choćby zbliżyć do granic mia-
opowiadanie

wiadał po całym pałacu, że rżnie cesarzową. sta. I to drugi dzień, odkąd postanowiłam po pro-
I wyszedł, nawet nie zaszczyciwszy mnie spoj- stu położyć się na piasku i wreszcie, najzwyczajniej
rzeniem. Zostałam znów sama wśród czerwo- w świecie spokojnie sobie umrzeć.
no-złotych jedwabi, które nagle wydały się zimne Ciekawe, czy dzisiaj znowu spróbują mnie pod-
i  nieprzyjemne w  dotyku. Musnęłam lekko kur- nieść, żeby zagonić do jakiejś bezsensownej robo-
tyny zasłaniające łóżko – choć wystarczyłoby jed- ty? A jak się nie uda – pobiją i skopią? Tak byłoby
no szarpnięcie, by  je zerwać i  tak czułam się jak nawet lepiej. Mój organizm tego nie wytrzyma, boli
w  klatce. Położyłam się z  powrotem, wzdrygając mnie już całe ciało i chyba nawet udało im się zła-
się pod wpływem niespodziewanie obrzydliwej dla mać mi żebro. Przynajmniej już nie będę musiała
mnie śliskości prześcieradeł i wtuliłam w nie moc- dłużej się męczyć w tym palącym słońcu. Nie będę
no głowę. musiała już więcej czekać. Na nic.
To takie żałosne. Dostawałam wszystko, czego Ciekawe, co się stało z Shunem…
zapragnęłam, ale teraz najbardziej chciałam znów To śmieszne. Nigdy nawet nie powiedział, że
zasnąć, by móc ukraść chwile cudzego szczęścia. mnie kocha. Jednak, czy miało to znaczenie? Waż-
ne, że ten jeden raz czułam się kochana.
*** Ha! O jeden raz więcej niż ona.
Wokół mnie powoli robi się ciemno. Już? Tak
Budzę się. Żar lejący się z  nieba zaczyna palić wcześnie? Przecież słońce dopiero zaczynało swą
twarz, zdaje się wyżerać powieki, a usta zamieniać katującą wędrówkę…
w bolesną, stwardniałą masę. Zaczyna się kolejny W uszach brzęczą mi delikatne dźwięki dzwon-
dzień powolnej agonii. Jednak nie to cierpienie – ków z kryształu. Ktoś cicho wygrywa na zhu przej-
tak dobrze już przecież znane – zaprząta dziś moje mująco smutną melodię, jakby próbował wycisnąć
myśli. łzy z samego instrumentu.
To był… dziwny sen. I wprawił mnie w całko- „Nie płacz. Wszystko już będzie dobrze.”
wicie irracjonalne rozbawienie. Bolą spękane usta. Każdy oddech pali żywym
„Ja – cesarzową Chin. A to dobre! Za taki sen ogniem. Szorstkie ziarenka piasku wbijają się
mogłabym trafić do  obozu. Oczywiście, gdybym w skórę.
już w nim nie była.” „Nie płacz. Nie wolno ci płakać.”
Mam przemożną ochotę roześmiać się dziko, Dusi zapach kwiatowych kadzideł. Czerwony
lecz brakuje mi sił. Nie jestem w stanie ruszyć na- jedwab kaleczy me dłonie.
wet palcem, ledwie zresztą udało mi się otworzyć
oczy. W gardle mam palącą suchość, a to powietrze
nie nadaje się do oddychania. Ile jeszcze przyjdzie
mi tu zdychać?

120 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


QFANT.PL - numer 3/09 121
Lady Godiva & Otis
komiks

122 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


Zupełnie Zieloni

QFANT.PL - numer 3/09 123


POLECANKI

Mariusz Kaszyński pamięta z tego, co zaszło.


"Martwe światło" Piotr zostaje oskarżony o dokonanie zbrodni na
polecanki

swoich dzieciach i jest uważany za potwora.


Kiedy wzięłam do  ręki tę powieść i  przeczyta-  
łam streszczenie na okładce, byłam przekonana, że Bohater usiłuje mozolnie przypomnieć sobie
to kryminał. Na pierwszy rzut oka widać przecież, zdarzenia zprzed wypadku. Czy jednak nie jest to
że to morderstwo. Okazało się jednak, że nic nie zbyt przerażające? Nasuwa się pytanie, czy amne-
jest tak proste i oczywiste jak sądziłam. To nie jest zja spowodowana jest urazem fizycznym, czy ra-
„zwykła” zbrodnia. Ale po kolei… czej celowym wypchnięciem ze  świadomości tak
W  niewielkiej, nadwiślanej miejscowości, drastycznych zdarzeń?
na  jednym z  osiedli, patrol policji otrzymuje we- Czytelnik – wraz z bohaterem – dowiaduje się
zwanie do pewnego mieszkania. Podobno docho- o  tragedii jaka wcześniej spotkała rodzinę – tra-
dzą z niego „jakieś” podejrzane hałasy. To, co uka- gicznym wypadku, w  którym zginęła matka za-
zuje się oczom funkcjonariuszy jest jedną wielką mordowanych dzieci. Nie jest to zresztą jedyne
masakrą. Krwawa jatka przedstawia okaleczone niepokojące odkrycie, z  czasem dowiadujemy się
ciała dzieci, pozarzynane i wypatroszone jak zwie- o interwencji osoby związanej z siłami nadprzyro-
rzęta. Pośród tego koszmaru ich ojciec „dyndający” dzonymi. Czyżby zatem siły zła spowodowały ma-
na  żyrandolu. Obraz przerażający, którego widok sakrę? Jeśli tak, to w jakim stopniu? A może po pro-
nasuwa pytanie, jak do tego doszło? Jest to również stu zrozpaczony po śmierci żony Piotr w napadzie
zagadką dla Piotra – ojca ofiar – odratowanego, szału „zaszlachtował” własne dzieci? Odpowiedź
niedoszłego wisielca. Niestety mężczyzna nic nie znajdziecie na kartach tej wspaniałej pozycji.

Książkę przeczytałam „jednym tchem”, jak


najszybciej chciałam dowiedzieć się, kto dokonał
zbrodni takiego kalibru i dlaczego. Fabuła jest zde-
cydowanie przejrzysta od początku do końca. Myli
się jednak każdy, kto sądzi, że jest pozbawiona ta-
jemniczej otoczki. Dla rozpalenia Waszej ciekawo-
ści, dodam że autor nie pozostawia wątpliwości,
co  kierowało poczynaniami głównego bohatera.
Umiejscowienie akcji na  zwykłym blokowisku
uzmysławia czytelnikowi, że prawdziwy horror
może rozegrać się wszędzie. Opisy rozterek i zma-
gań Piotra z własnym sumieniem dają do myślenia.
Jak ja bym się zachowała – zachował – jako rodzic
w obliczu takiej sytuacji?

Powieść pomimo ogromnej ilości krwi, którą


„ocieka”, jest zajmująca do tego stopnia, że chce się
ją czytać w każdej wolnej chwili i w każdym miej-
scu, poczynając od  domu przez podróż, a  koń-
cząc – o zgrozo – w miejscu pracy. Z chęcią sięgnę
po inne pozycje tego autora.
Dorota "Ditanka" Skowrońska

124 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


POLECANKI

Krzysztof Kochański
„Zabójca czarownic”

Po  lekturze „Zabójcy czarownic” Krzysztofa


Kochańskiego nasunęło mi się jedno, dominują-
ce spostrzeżenie: opowiadania zostały napisane,
poskładane, czy też skompilowane (na  poziomie
podświadomego przekazu?) z  założeniem ich re-
fleksyjności - w możliwie jak najbardziej otwartej
formule fantastyczności, a także, albo może przede
wszystkim, w formule otwartych zakończeń.

Zabójca czarownic, Nik Anders, jest zmuszo-


ny walczyć z samym sobą (chociaż... może jednak
z  czarownicą?). Astel Wendeek, łyżwiarz, który
(być może) już za  chwilę przestanie być łyżwia-
rzem, przemierza lodowe pustkowia planety Alce-
da. No i przede wszystkim dom, któremu zebrało
się na sentymentalne poszukiwania, związane z ko-
niecznością zapełnienia „pustki” swego wnętrza
lokatorami. Można by powiedzieć, że na pierwszy
rzut czytelniczego oka wszystkie historyjki są jakieś
takie niedorobione, wyjeżdżające niebezpiecznie
poza nawias książki, dosięgające co rusz filozoficz-
nych rozważań i zmuszające czytelnika do dodat-
kowego wysiłku intelektualnego. zdaniach, zapraszają do przygody. Rozważania nad
Muszę zaznaczyć, że po  przeczytaniu dwóch bytem i niebytem świadomości. Wreszcie obca Zie-
pierwszych opowiadań zbiorku miałem przemoż- mia, którą po  latach hibernacji odkrywa pewien
ną ochotę rzucić książką Kochańskiego w kąt. No niepozbawiony sumienia smok. Zaprezentowany
bo  jakże to tak?! Żeby obarczać czytelnika alter- miszmasz tematyczny sprawia, że nie sposób „Za-
natywnymi zakończeniami, które snuły się potem bójcy czarownic” zaszufladkować i  wskazać jego
w mojej głowie, podszeptując na tysiące sposobów ściśle określony typ czytelnika.
tysiące rozwiązań? W przypadku tego zbioru ośmiu
opowiadań mamy do czynienia z niezwykle sym- Co  prawda potknąłem się i  nieco zawiodłem
patycznym zabiegiem. Zazwyczaj pisarz konstruuje na tytułowym opowiadaniu, co niewątpliwie może
fabułę dzieła literackiego jako wersję ostateczną – być ledwie oznaką mego postępującego z wiekiem
skończoną, w pełni skompletowaną wizję. Jest „tak subiektywizmu, lecz nie rozczarowałem się dalszą
i tak”, bo „tak” ma być i basta. Należy czytać. I zero lekturą. Zwłaszcza „Domem spotykającym chłop-
gadania. Tymczasem „Zabójca czarownic” zdaje ca” i  „Naletnikiem, wciąż ognistym”. Szczególnie
się zapraszać czytelnika do intelektualnej dyskusji, pomysłowością, skrzącą się kolejnymi kreacjami
bezlitośnie skłaniając do przemyśleń. wymyślnych fabuł. Przede wszystkim jednak je-
stem mile zaskoczony baśniowością, która - dzięki
Podejrzewam, że taki rodzaj twórczości może zabiegom autora – mogła się wkraść w niemal każ-
się co  niektórym czytelnikom nie podobać. Zna- dą z opisywanych historii.
lazł jednak i  na  to Kochański sposób w  postaci Prosty, oszczędny język, niosący niebanalne
kreacji nowych światów, zasłużenie pretendują- treści. Polecam czytelnikom, którzy muszą co jakiś
cych do  miana bardzo fantastycznych. Obce pla- czas doładować akumulatorki wyobraźni. 
nety, których odmienność autor opisuje w  kilku Tomek Orlicz.

QFANT.PL - numer 3/09 125


POLECANKI

Wolfgang Hohlbein kusząca, chociażby dlatego, że pozwoli profesorowi


„Anubis” wyrwać się z zapadłej prowincji.
polecanki

To co uderza przy pierwszym kontakcie z książ- Mroczna świątynia, która nie ma prawa istnieć.
ką, to magnetyczna okładka. Przed czytelnikiem Zagadka z pogranicza historii i mistycyzmu. Jakim
z mroku wyłania się ON – Anubis. Jego spojrzenie cudem takie miejsce znalazło się w tej właśnie lo-
zdaje się rzucać wyzwanie – czy odważysz się prze- kalizacji? Jakie tajemnice ukrywa Grave? Czy to
czytać? naprawdę świątynia Anubisa?

Książka wydana jest w  niezwykle estetyczny Czytelnik wraz z profesorem Mogensem powoli
sposób. Niesamowita okładka to dopiero początek, stara się rozwikłać tajemniczą zagadkę. Wszystko
w  środku czekają postarzone strony, ozdobione jednak zdaje się być inne niż początkowo zakłada-
na górze i dole egipskimi kartuszami. Całość robi no, czy jednak na pewno?
niezwykłe wrażenie. Zdecydowanie forma mnie
uwiodła, nastrajając optymistycznie do treści. Akcja toczy się może nie szybko, ale na  pew-
no płynnie. Książka pozwala smakować powoli
Głównym bohaterem powieści jest profesor swą treść, leniwie zdradzając kolejne sekrety. Nie-
Mogens Vanandt. Popadłszy wiele lat temu w nie- spodziewane zwroty akcji, ślepe uliczki, błędne
łaskę, zmuszony jest uczyć w małym, nic nie zna- założenia, niejasne sytuację, wszystko to składa
czącym miasteczku. Jego los zaczyna się odmieniać się na  mozaikę doskonałego kryminału skrytego
wraz z wizytą starego znajomego, doktora Gravesa. w mrokach świątyni.
Tajemnicza propozycja wydaje się być niezwykle
Opisy są barwne i  przekonujące, dialogi płyn-
ne, pełne pasji. Jednocześnie bogate w  informa-
cje z  zakresu historii i  mistyki, jaką niewątpliwie
okrywał się starożytny Egipt. Polecam tak fanom
historii, jak i  mitologii. Sądzę, że każdy miłośnik
tych gatunków znajdzie coś dla siebie w tej pozycji,
jednocześnie polecam ją wszystkim gustującym
w dobrym kryminale.

Jedyną niezwykle irytującą postacią, która nie


tyle psuje treść, co męczy swoją osobą, jest gospo-
dyni profesora. Być może postać ta ma swój urok,
jednakże ja mam jej serdecznie dość. Książka ma
czar, jednocześnie mroczną tajemnicę. Jest w niej
wszystko - zagadka, tajemnice przeszłości i niewy-
jaśnione zjawiska, zatem gorąco polecam.

Katarzyna "Kiriana" Suś

126 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


POLECANKI

Wojciech Cejrowski
„Gringo wśród dzikich plemion”

Wojciech Cejrowski jest postacią budzącą kon-


trowersje. Jego programy, wystąpienia i  książki
mają tak swoich zwolenników, jak i przeciwników.
Jednak nie można odmówić mu niesamowitego
poczucia humoru, wyczucia ironii, oraz nieprze-
ciętnej umiejętności snucia opowieści.

„Gringo wśród dzikich plemion” to…właśnie…


ciężko jednoznacznie określić, co. Na  pewno jest
to powieść o  przygodach białego człowieka, któ-
ry – niczym Indiana Jones – zanurza się w objęcia
amazońskiej dżungli. Co prawda nie ma bata tylko
aparat fotograficzny. Z drugiej strony to opowieść
antropologiczna, pełna obserwacji, istotnych wia-
domości o  kulturze i  obyczajach poszczególnych
plemion. Jest to również dziennik wyprawy, zapi-
ski współczesnego mężczyzny rzuconego w "dziką
dzicz". Dostrzec można także refleksje psycholo-
giczno-filozoficzne, związane z  zderzeniem mię-
dzykulturowym.

Całość złożona jest z  krótkich historii. Część


z  nich łączy się ze  sobą, tworząc opowieści we- ko to, co chcielibyśmy wiedzieć o „dzikich”, a nie
wnątrz opowieści. Można się z  nich dowiedzieć bardzo mamy kogo zapytać – od stosunku do liści
wiele o  tym, jak Indianie pojmują świat, jak pro- koki, po przyjazne relacje międzyludzkie.
sto podchodzą do wielu rzeczy, które my – „ludzie
cywilizowani” – zbędnie komplikujemy. Jednocze- Książka dostępna jest w dwóch wersjach – droż-
śnie, czytelnik poznaje ich życie codzienne: co je- szej i tańszej. Wydana w sztywnej okładce zawiera
dzą, jak się zachowują, jak pojmują pojęcia abs- kolorowe ilustracje i zdjęcia, ta w miękkiej wydana
trakcyjne, np. czas. jest na równie dobrym papierze, jednak część zdję-
cia jest czarno-biała. Niektóre ujęcia w książkach są
Szczerze powiedziawszy kuchnia prezentowa- inne, również sam układ się różni. Nie odpowiem
na w  książce wymaga mocnych nerwów i  jeszcze jednak na pytanie, czy w obu wydaniach powtarza-
mocniejszego żołądka. Jakoś widok apetycznie ją się wszystkie fotografie.
przyrządzonych pędraczków nie zaostrzył mi ape-
tytu, podobnie jak zupa z małpy przyrządzona bez Zdecydowanie polecam wszystkim ceniącym
jakichkolwiek przypraw. Warunki lokalowe też dobre opowieści, miłośnikom antropologii, jak
specjalnie nie zachęcają. Dobrze się o  tym czyta, również fanom podróży i przygód w stylu Indiany
jednak osobiście nie chciałabym doświadczać tego Jonesa.
wszystkiego na własnej skórze.
Katarzyna "Kiriana" Suś
Niewątpliwie „Gringo wśród dzikich plemion”
to doskonała pozycja dla wszystkich ciekawych
świata. Autor zabiera czytelnika w  niesamowitą,
pełną niebezpieczeństw podróż, pokazując wszyst-

QFANT.PL - numer 3/09 127


POLECANKI

Tomasz Kopecki głównemu bohaterowi „Mediapolis”. Wychowanie,


„Mediapolis” które otrzymał od  stryja, pozwala mu przetrwać.
polecanki

Wie, że prawo do szczęścia musi sobie wyszarpać


Nieodłącznym elementem każdej antyutopii przemocą i  jest gotowy zabijać w  jego obronie.
jest wizja zniewolenia społeczeństwa, za  pomocą I w tym Abel jest całkiem niezły- zabijaniu - lecz
dyktatury elit, które to twierdzą, iż o  wiele lepiej nie sprawia mu to przyjemności.
wiedza co jest dobre, a co złe. Dla tej idei są gotowe Czy starczy mu jednak odwagi i  umiejętności
zabijać i torturować tych, którym obiecali zapew- by wygrać wojnę z Systemem?
nić raj. Sami jednak przeważnie nie przestrzegają Pierwsze rozdziały mile zaskakują. Mroczny kli-
zasad narzucanych innym. mat miasta, intrygująca fabuła, barwne opisy, tak
Nie inaczej wygląda sytuacja w  powieści To- statyczne, jak i  te wypełnione gwizdem kul, oraz
masza Kopeckiego „Mediapolis”, szumnie porów- ciekawe postacie, które nie krepują się wyciągnąć
nywanej do  „Roku 1984” George’a  Orwella, czy spluwy by udowodnić swoje racje. Tomasz Kopec-
„Łowcy Androidów” Dicka i  Scotta. Republiką ki nie boi się mocnych słów i brutalnych scen, ale
Smoka rządzi Pierwszy Kapłan, wspomagając się nimi nie epatuje. To duża zaleta książki.
rozległym aparatem biurokratyczno-policyjnym Główny zarzut, który stawiam powieści Kopec-
i  oddziałami zbrojnych Zakonników. Republika kiego to schematyczność i liniowość fabuły. Prawie
ma, co prawda, parlament, lecz jest on w istocie te- od  samego początku dostajemy na  tacy rozwią-
atrzykiem, podległym całkowicie dyktatorowi. zanie większości zagadek. W  rezultacie pozostaje
nam tylko śledzenie dążeń Abla by  odnaleźć to
W  takim właśnie świecie przyszło żyć Ablowi, czego pragnie, a i rozwiązanie tej zagadki okazuje
się banalne.
Książce brakuje głębi „Roku 1984”, czy „Łowcy
Androidów”, miast tego zapożycza garściami roz-
wiązania sensacyjno-technologiczne, kreując się
na barwną książkę akcji. Główna ideą powieści, nie
zdradzę czym ona jest, choć zapewne niejeden czy-
telnik zorientuje się już po okładce, jest bliźniaczo
podobna do tego z hollywoodzkiej komedii ze zna-
nym aktorem w roli głównej. Widać to szczególnie
w  zakończeniu książki, które swoją droga, urywa
fabułę zbyt gwałtownie, pozostawiając niedosyt.
Szkoda, że autor nie wykorzystał potencjału
pisarskiego jaki niewątpliwie posiada i  poszedł
w miksowanie uznanych dzieł gatunku. To dobra
powieść akcji dziejąca się w  zniewolonym świe-
cie, która zapewniła mi kilka godzin rozrywki. Ale
moje oczekiwania były o wiele większe.

Piotr Michalik

128 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


POLECANKI

Aleksander Kowarz
„Rydwan bogów”

„Rydwan bogów” Aleksandra Kowarza jest tym


rodzajem opowieści, który lubię najbardziej. Dwie
płaszczyzny narracji i  podróż ze  złotym skarabe-
uszem w tle, jak również wiele innych, pobocznych
wydarzeń, składających się na  fabułę tej książki,
nie pozwoliły mi przespać dwóch nocy. Co może
łączyć wydarzenia w  starożytnym Egipcie sprzed
kilku tysięcy lat z  przypadkowym odkryciem
na wyspie nieopodal Kazimierza?

Zbieg okoliczności niejednokrotnie każe się na-


zywać w opowieści Kowarza przeznaczeniem, które
co rusz bierze w swe posiadanie bohaterów książ-
ki, zmuszając ich wręcz do wędrówki w nieznane.
W miarę zagłębiania się w lekturę, można odnieść
wrażenie, że postacie, oddalone od siebie o tysiące
kilometrów i  milenia, nieuchronnie się do  siebie
zbliżają. Oto mag–kapłan świątyni Horusa o imie-
niu Sefian, wyrusza z  misją przez ocean pustyni.
Nie podejrzewa, że już wkrótce, pośród wydm, od-
najdzie swojego syna, że odkryje jego prawdziwą
naturę, która pozwoli na odnalezienie się obydwu
w  innym, ponadmaterialnym wymiarze. Odtąd
Sefian i  Achon podążają dalej w  towarzystwie ta-
jemniczego artefaktu, który nie pozwoli im nawet rej nie brak dbałości o  wszelkie niezbędne szcze-
na chwilę zapomnieć o towarzyszącej im magii... góły i  szczególiki. Pozwolę sobie wspomnieć, iż
„Rydwan bogów” nie tyle nie pozwolił mi zasnąć
Trzy tysiące lat później magia ożyje podczas w pejoratywnym sensie, ile dwukrotnie dosięgnął
wykopalisk archeologicznych na  Skałce, którą to mego snu – jedynego zjawiska, które było w  sta-
wyspę mają w posiadaniu Franciszkanie. Dwie ko- nie przerwać mi lekturę. Pokuszę się o stwierdze-
biety, trzech mężczyzn i pies dosłownie i w prze- nie, że tego typu książki w założeniu sięgają jednej
nośni wskoczą w objęcia przygody, uciekając przed z najstarszych świadomości zbiorowych ludzkości,
demonami przeszłości. Odtąd wydarzenia, wydają- a  mianowicie archetypu drogi, czy też podróży
ce się oczywistymi, ustąpią miejsca tym, które zna- wewnętrznej. „Rydwan bogów” precyzyjnie nakie-
my chociażby z baśni. Niewiarygodnej przygodzie rowany jest w stronę ciekawości czytelnika. Jeżeli
piątce śmiałków będzie towarzyszyła krok za kro- do tego dorzuci się żyłkę zainteresowań egiptologią
kiem tajemnica rodem ze starożytnego Egiptu. tegoż czytelnika, powstająca mieszanka może się
okazać wybuchową. Polecam jednak z ręką na ser-
Powieść czyta się bardzo szybko przemierzają- cu tę książkę także wszystkim osobom, które lu-
cemu wraz z  bohaterami tajemnicze krainy czy- bują się w przeżywaniu egzotycznych przygód. No
telnikowi, zastanawiającemu się, co też tym razem i oczywiście czekam na kolejne pozycje Aleksandra
może ich czekać za  kolejnym barchanem, czy też Kowarza, które okazać się powinny zaproszeniem
za następnym tajemniczym głazem. Debiut Alek- do równie intelektualnej degustacji, jaką okazał się
sandra Kowarza jest ze wszech miar godnym polec być wypełniony po brzegi „Rydwan bogów”.
enia dziełem. Sprawnie napisana opowieść, któ- Tomasz Orlicz

QFANT.PL - numer 3/09 129


Mort Castle kie formy sprawiają wrażenie jak gdyby były stwo-
„Księżyc na wodzie” rzone specjalnie dla niego. Właściwie z największą
polecanki

przyjemnością czytałam opowiadania najkrótsze,


Zbiór opowiadań „Księżyc na  wodzie” zebrał które były dla mnie jak skoncentrowana uczta dla
naprawdę liczne pochlebne opinie prasowe i przed- zmysłów. W tych dłuższych Castle gubi gdzieś rze-
mowy, nic dziwnego więc, że moje oczekiwania od- czy najistotniejsze, rozcieńcza je w  mniej znaczą-
nośnie tej pozycji osiągnęły apogeum jeszcze przed cych opisach. Mimo to, każdy kolejny tekst sprawia,
rozpoczęciem lektury. W takiej sytuacji wystarczy że chce się czytać dalej i dalej. A czytać niewątpli-
drobne potknięcie autora by  wielkie nadzieje za- wie jest co, ponieważ pisarz ten zaskakuje nie tyl-
mieniły się w niechęć, lecz z ulgą mogę stwierdzić, ko intrygującymi tematami i mrocznym klimatem,
że w tym wypadku medialne pochlebstwa nie były ale i urozmaiceniem formy. Doskonale wie, jak nie
w żadnym stopniu przesadzone. znudzić czytelnika i  zainteresować go ekspresyjną
kompozycją – dzięki niej potrafi doskonale oddać
Mort Castle jest z całą pewnością pisarzem nie- surrealistyczne szaleństwo halucynacji lub silne
zwykłym. W swoich krótkich opowiadaniach grozy emocje targające bohaterami. Doskonałym przykła-
wywołuje strach subtelnie, w sposób wyrafinowany dem jest opowiadanie „Historia Dani”, które stanowi
i  różnorodny. W  tych małych perełkach literatu- błyszczący klejnot tego zbioru. Mort Castle ofiaro-
ry nie ma nic z ordynarnych, krwawych horrorów, wał nam w nim cząstkę siebie, ukazując powstające
mimo to wiele z nich wywołuje silne emocje, które podczas procesu tworzenia, intymne relacje między
nie pozwolą mi o nich szybko zapomnieć. Te krót- pisarzem a  tekstem. Dzięki temu utworowi może-
my poznać go bliżej, i przekonać się o tym, że każde
swoje opowiadanie pisze z pełną świadomością kre-
owania – doskonale wie, że nie wystarczy dorzucić
jakiegokolwiek trupa, czy wilkołaka aby stworzyć
dobry horror trafiający do czytelnika.

W  „Księżycu na  wodzie” dużej części wątków


towarzyszy mocno amerykański klimat początków
XX wieku, w których królował luksus gramofonów
i cadillaców, a równouprawnienie rasowe nie było
rzeczą tak oczywistą jak dziś. Mort Castle często
skupia się właśnie na nietolerancji, która spotyka-
ła czarnoskórych i  imigrantów. Ponadto w  wielu
momentach można poczuć jego wielką miłość dla
muzyki jazzowej, wokół której wykreował wręcz
mistyczną aurę. Porusza również tematy religijne,
jednak nie czyni z nich moralizatorskich, przepeł-
nionych patosem kazań, a  pozwala czytelnikowi
na wyciągnięcie własnych wniosków.

Myślę, że magia tego zbioru tkwi w jego zróż-


nicowaniu, zwłaszcza w  kwestii podmiotu opo-
wiadań. Znajdziemy tu historie ludzi o  trudnym
dzieciństwie (jak np., w  „Jeśli weźmiesz mnie
za  rękę synu”, wzruszającym „Altenmoor, gdzie
tańczą psy” lub w  porażającej „Porze przyjęcia”),
wspomnianych już przeze mnie, niesprawiedliwie
traktowanych czarnoskórych oraz ich oprawców

130 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


(„Kasztanowy Jim w  Egipcie”) a  także odniesie- pozycji jest z całą pewnością odpowiedź. Mort Ca-
nia do  autentycznych postaci („Bird nie żyje”). stle pozostawił po sobie jedynie pytania, które każ-
Nie brakuje też tajemniczych istot o  niezwykłych dy kiedyś sobie zadawał, o  których myślał mniej
predyspozycjach („Uzdrawiacze”)i niejasnych, nie- lub bardziej intensywnie. Castle w  całym swoim
wytłumaczalnych zjawisk , które Castle przemyca pisarskim kunszcie jedynie nas na nie naprowadza.
w każdej historii. I to one wywołują największy strach.

Jedyną rzeczą, której nie można znaleźć w  tej Milena Rządkiewicz

Terry Pratchett - ŁUPS !" kwestie jak: niechęć rasowa, problemy z  asymila-
cją, wreszcie próby dostosowywania historii do ce-
„Łups” – to już siódmy tom z  cyklu opowie- lów politycznych. Całość tworzy zgrabną syntezę
ści o  straży miejskiej Terry’ego Pratchetta. Ankh- powieści kryminalnej, społecznej, groteskowej
Morpork stoi na  krawędzi wojny domowej: trolle i fantastycznej.
i krasnoludy przestały się tolerować i czekają tylko Lektura powieści skłania czytelnika do przemy-
na pretekst do walki. A wszystko z powodu Trady- śleń na  temat różnic rasowych i  religijnych, oraz
cji, która obudziła się w krasnoludach w rocznicę wynikających z  nich konfliktów. Książka sięga
wielkiej bitwy w  Dolinie Koom. To ona nakazuje do korzeni tego typu sporów i tłumaczy je w dość
im mieszkać pod ziemią, ukrywać swoją płeć i fa- ironiczny, ale przerażająco trafny sposób.
natycznie walczyć o  przekonania, w  które nawet Reasumując, książka zapewniła mi sporo dobrej
nie do końca wierzą… rozrywki – czyta się ją lekko i przyjemnie. Dlatego
uważam, że warto po nią sięgnąć.
W samej Straży źle się dzieje, napięcia między Olga Michalik
frakcjami trolli i krasnoludów dają się odczuć bar-
dzo wyraźnie, a jakby tego było mało – do straży
zostaje przyjęta wampirzyca, której obecność dzia-
ła na Anguę jak płachta na byka.
I  w  takiej właśnie niezręcznej sytuacji zosta-
je popełnione morderstwo: tajemnicze zabójstwo
jednego z  krasnoludzkich przywódców politycz-
nych. Wszystko wskazuje na robotę trolla, co było-
by iskrą padającą na stos.
Zadaniem komendanta Vimesa jest rozwikła-
nie tej zagadki w  nadziei na  zażegnanie konflik-
tu. Od  tego ważniejsze dla niego jest tylko jedno
– zdążyć do  domu, by  przeczytać synkowi bajkę
na dobranoc.
„Łups” trzyma poziom poprzednich części prat-
chettowskiej sagi. Są tu barwne opisy, zabawne dia-
logi, błyskotliwe porównania i dobrze zarysowani
bohaterowie. Akcja rozwija się dynamicznie, wcią-
gając czytelnika w głąb intrygi, by trzymać w na-
pięciu do samego końca.
Dla niektórych miłośników prozy Pratchetta,
ten kolejny tom może się wydawać nieco mniej
zabawny od innych powieści z serii, ale i tematy-
ka jest poważniejsza. Fabuła książki porusza takie

QFANT.PL - numer 3/09 131


POLECANKI

M. W. Stover śnie posiadł to o  co  walczył. Słodko gorzki smak


„Ostrze Tyshalle’a" zwycięstwa, zmieszany z  porażką i  wewnętrzną
polecanki

  pustką daje nam wyraźny obraz psychiki bohatera.


„Ostrze Tyshalle’a” to druga już odsło- Los Hariego zupełnie go nie satysfakcjonuje, życie
na przygód Caine’a. Ci, którzy zapozna- pośród kast – uprzywilejowanych, biznesmeanów,
li się z  „Bohaterowie umierają” doskona- administratorów – nie jest szczytem jego marzeń.
le znają jtego bezwzględną acz uroczą postać. Jedynie żona i córka zdają się być kotwicą nie po-
Na wstępie drobna uwaga – pierwsza część to sza- zwalającą mu popaść w szaleństwo. Wkrótce jed-
leńcza akcja i adrenalina – druga zaś jest bardziej nak los ponownie wywróci życie Hariego do góry
subtelna i mocno osadzona psychologicznie. O ile nogami. Misterny spisek, prośba starego przyja-
w pierwszej części zanurzyliśmy się w Nadświecie, ciela, problemy z  policją społeczną - wszystko to
to teraz tutaj dość często stąpamy mocno „po zie- sprawi, że Caine znów zacznie żyć pełną piersią,
mi”. Dlatego też ostrzegam osoby spodziewające jednocześnie walcząc o to co jest mu najdroższe.
się równie szybkiej akcji. Książka nie rozczarowu-
je, wręcz przeciwnie, pozwala o  wiele lepiej zro- Przyznam, że książka wymaga od  czytelnika
zumieć bohatera. Z jednej strony poznajemy jego całkowitego skupienia i pełnej uwagi. Jest to spo-
przeszłość, dowiadujemy się jak to się stało, że zo- wodowane zmianami w narracji. Początkowo lek-
stał tym, kim go poznaliśmy. Z drugiej okazuje do- tura może wydać się wam nieco chaotyczna i bez-
wiadujemy się jakie dosięgły go konsekwencje. sensowna. W  pierwszych rozdziałach faktycznie
można się pogubić, ale wytrwali czytelnicy zostaną
Dumny Caine, poskładany przez lekarzy stał się rzecz jasna nagrodzeni, gdy wszystkie nitki powę-
zależny, stracił to co było jego dumą, a jednocze- drują do kłębka.

Trudność w  odbiorze i  głęboki rys psycholo-


giczny, autor łagodzi uproszczeniem nieco głów-
nych wątków. Ich niedociągnięcia spowodowane
są przełożeniem punktu ciężkości na psychikę po-
staci. Gdyby zawartość była bardziej złożona, moc-
niej zawiła, czy też silniej ugruntowana w realiach,
czytelnik mógłby odrzucić ją jako nazbyt naszpi-
kowaną treścią.

Wszystkich fanów fantastyki, oraz opowieści


z dreszczykiem serdecznie zapraszam do zapozna-
nia się z tą ekscytującą powieścią. Jest tutaj wszyst-
ko: walka o władzę, koneksje, różnica klas, miłość,
oddanie i magia. Zdecydowanie polecam.

Katarzyna "Kiriana" Suś

132 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


POLECANKI

Charlaine Harris
„Martwy aż do zmroku”

Nakładem wydawnictwa MAG zagościła u nas


jedna z  najpopularniejszych wampirzych serii,
czyli przygody Sookie Stackhouse. „Martwy aż
do  zmroku” jest pierwszym tomem tego cyklu.
Na podstawie książek Charlaine Harris nakręcono
bijący rekordy popularności serial „Czysta Krew”.

Jak łatwo wydedukować treść serialu i książki jest


zbliżona, jednak nie identyczna. Dlatego też osoby
oglądające najpierw serial, a dopiero później czyta-
jące książkę, mogą poczuć się nieco zagubione.

Miejscem akcji są współczesne Stany Zjedno-


czone, różniące się od znanych nam jedynie tym, że
wampiry wyszły z ukrycia . Od czasu gdy pojawiła
się butelkowana krew, która zastępuje inną formę
żywienia wampirów, te postanowiły się ujawnić.
Część z nich postanowiła zasymilować się ze spo-
łecznością, inne wolą żyć na  pograniczu prawa,
traktując ludzi jak bydło. Oczywiście wraz z  for-
malnym pojawieniem się krwiopijców pojawił się
też niesamowity rynek zbytu, tak na sztuczną krew,
jak i pewnego rodzaju usługi związane z udostęp- stępnie napadnięty przez parę wysączającą krew
nianiem swojej krwi wampirom. Rzecz jasna rów- z wampirów, nie spodziewa się ratunku, zwłaszcza
nież krew wampirów jest cenna wzmagając ludzkie z rąk niepozornej Sooki.
możliwości, a także potencjał.
Bill odkrywa, że dziewczyna zdecydowanie go
Główną bohaterką książki jest Sooki, kelnerka fascynuje, natomiast Sookie dowiaduje się, że jedy-
z  niewielkiego miasteczka. Dziewczyna uważana nie jego myśli nie słyszy, co daje jej poczucie spo-
jest za dziwaczkę, a to za sprawą jej „małego sekre- koju i normalności. Związek obdarowanej paranor-
tu”. Otóż Sookie potrafi odczytywać ludzkie myśli. malnymi zdolnościami dziewczyny z  wampirem
Dar ten jest także jej przekleństwem fatalnie wpły- pełen jest wzlotów i  upadków. Jak bywa w  przy-
wającym na związki. Ciężko jest bowiem kontrolo- padku takich par, będą musieli poradzić sobie tak
wać nie odbieranie cudzych myśli i emocji w dość z nietolerancją, powiedzmy różnicą kulturową, jak
powiedzmy jednoznacznych sytuacjach. Dlatego również brakiem doświadczenia w relacjach dam-
też dziewczyna pomimo swych dwudziestu pięciu sko męskich. Sooki niekiedy w  sposób niezwykle
lat, nie miała żadnego prawdziwego związku. rozbrajający potrafi mylnie zinterpretować oczy-
wiste dla czytelnika zachowania.
Bill jest wampirem. Od  czasu ujawnienia się
szuka swojego „domu”, w końcu decyduje się osiąść Książka pełna humoru, dylematów moralnych,
w miejscu doskonale znanym mu z czasów „życia”. akcji, sensacji i kryminalnej zagadki. Dialogi lekkie
Remont starego domu nie jest jednak prosty, gdy i przyjemne, opisy nie nachalne, a „sceny rozbierane”
za  dnia nie można wezwać specjalistów. Lokalna silnie umotywowane. Pasja, miłość, obsesja wszyst-
społeczność, też różnie podchodzi do  krwiopij- ko to znajdziecie w „Martwym aż do zmroku”.
ców. Dlatego też gdy pewnej nocy Bill zostaje pod- Black Angael

QFANT.PL - numer 3/09 133


POLECANKI

Simon Green czytalny) do  odziedziczenia tronu, młodszy syn


"Błękitny Księżyc" stał się piątym kołem u  wozu. Król John wysłał
polecanki

Ruperta na samotną wyprawę z misją znalezienia


Wyobraźcie sobie odważnego księcia na  bia- i zgładzenia smoka (o ile jeszcze jakieś istnieją...).
łym rumaku, który przybywa, by ocalić bezbronną Inaczej mówiąc, wymyślił niezły sposób, żeby się
księżniczkę więzioną przez krwiożerczego smo- go pozbyć. Pokorny młodzieniec wsiada na  swe-
ka. Macie przed sobą ten obrazek? Tak? To teraz go jednorożca i  wyrusza w  niezapomnianą po-
przewróćcie go do góry nogami. Macie teraz przed dróż, mając świadomość, że został spisany na stra-
oczami... „Błękitny Księżyc”. ty. Tymczasem prawdziwe zło zbiera siły i  czeka
na odpowiedni moment, aby uderzyć...
Gdy streszczałem kilkoma słowami koledze,
o czym jest ta powieść, zaczął kojarzyć ją ze „Shre- Fabuła jest taka, jaka być powinna: ciekawa
kiem”. Czy naprawdę można śmiało porównywać i wciągająca. Rzadko trafiają się fragmenty nużące.
tę książkę z filmami o zielonym Ogrze? Hm... Historia pochłonęła mnie do reszty. Jedyną i dosyć
poważną wadą fabuły jest niekiedy jej przewidy-
Dawno, dawno temu... walność. Gdy pogłówkowałem nad podsuwanymi
Władca Leśnego Królestwa miał dwóch synów mi poszlakami, dałem radę skojarzyć je z pewnymi
– Haralda i  Ruperta. Gdy jego pierworodny, Ha- osobami; potem było zdziwienie, że bohater jest
rald, okazał się w pełni zdolny (czyt. zdrowy i po- głupcem, skoro nie dostrzega tego, co ja...
...byli sobie... Hm...
Od czasu do czasu trudno było mi określić, kto
jest głównym bohaterem tej fantastycznej opowie-
ści. Wszechwiedzący narrator pokazuje czytel-
nikom zdarzenia oczami tylu osób, że ciężko jest
opowiedzieć się za którąś z nich.

Większość postaci nie jest zła do  szpiku kości


albo dobra, niczym miłosierny Samarytanin, ich
portrety psychologiczne są bardzo rozbudowane,
ciężko stwierdzić, po której stronie barykady stoją.

Jest... bajecznie!
Autor widać wie, o czym pisze. Opisy są wiary-
godne, a  słownictwo, jakiego używa wskazuje, że
nie obce mu dworskie zwyczaje, czy zwroty. Po raz
kolejny komuś udało się stworzyć świat, w którym
chciałbym się zanurzyć i nigdy nie wypłynąć!

Styl jest przeciętny. Jeśli ktoś oczekuje od  nie-


go jakiejś oryginalności, to będzie zawiedziony. Mi
osobiście odpowiadał.

Green zabiera nas w  podróż przez zamki, wie-


że, zielone lasy, a nawet mamy okazję pooddychać
górskim powietrzem, czy przeżyć mrożące krew
w żyłach chwile w Czarnohorze – krainie wiecznej
nocy.

134 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


POLECANKI

Wytwórnia atrakcji
Okładka przedstawia się całkiem dobrze. Przy-
jemnie się patrzy na  napisy z  tytułem i  autorem
dzieła. Jedyne, co może razić, to mieszanie ilustracji
z tymi poprzednimi (np. ręka Ruperta wychodząca
z pomiędzy liter). Rysunek Księcia Demonów jest
wierny opisowi z książki, co cieszy.

Na  dwa tomy powieści błędów w  tekście jest


mało, zaledwie jakaś literówka i kilka wpadek in-
terpunkcyjnych. Jedyną wadą wydania wpływającą
na komfort czytania są wymiary książki. Dla mnie
była ona za wąska i przez to nie dało jej się położyć
na stole, bo się zamykała; czytać, trzymając ją tylko
jedną ręką za grzbiet też nie polecam. Mogła być
szersza, a mieć mniej stron...

Chcę iść z wami!


„Błękitny księżyc” jest pozycją dla tych, któ-
rzy tęsknią za  starymi baśniami opowiedziany-
mi w  oryginalny sposób. Ja jestem jej wdzięcz-
ny za  zmienienie mojej opinii o  imieniu Julia,
bo po dramacie Szekspira nie była ona najlepsza...
A  co  do  porównań do  „Shreka”, to nawet, jeśli te
pierwsze skojarzenie wydaje się być słuszne, to za-
pewniam was, że te dwie rzeczy mają między sobą
tyle różnic, że po  przeczytaniu ostatniej strony,
będziecie na  siebie źli o  swoje początkowe sądy.
Bo  przecież o  to chodzi, żeby książki nas uczyły
i dawały nauczkę na przyszłość...

Jarosław Makowiecki

QFANT.PL - numer 3/09 135


POLECANKI

Elizabeth Chadwick
"Córki Graala" Niestety, wbrew temu co  napisane na  okładce,
polecanki

nie czekało mnie oczarowanie, a  rozczarowanie.


Sięgałam po  tę powieść z  pewną dozą niepo- Historia nie zachwyca. Gdy pozbawimy ją hi-
koju, ale i  z  zaciekawieniem. Zawsze pasjonował storycznego tła okazuje się dość banalna, i  przy-
mnie świat średniowiecznej Europy, więc książka, wodzi na  myśl raczej przeciętny romans fantasy,
której akcja rozgrywa się w XIII-wiecznej Francji, okraszony ostentacyjną erotyką dość niskich lo-
mnie zaintrygowała. Rzecz dzieje się w  czasach, tów. Już w  połowie książki poczułam nieodpartą
gdy południową Europę zalewa fala herezji. Kata- tęsknotę, by wszystkich bohaterów hurtem spalo-
rzy z zaskakującym sukcesem nawracają na swoją no na  stosie, a  mnie oszczędzono dalszej lektury.
wiarę tysiące katolików. Po  latach bezskutecznej Nie należy opierać na tej powieści swojego wyobra-
ewangelizacji papież Innocenty III decyduje się żenia o średniowiecznej Francji. O ile autorka dość
na ostateczność – zwołuje krucjatę przeciwko Ka- dokładnie przedstawia przebieg krucjaty, o  tyle
tarom, która to krucjata okaże się w  przyszłości obce jej są realia życia w XIII wieku. W tekście nie
jedną z  najczarniejszych kart historii Kościoła. brakuje błędów merytorycznych. Rycerze salutują,
W opanowanej wojną Langwedocji Bridget – po- walczą XVI-wiecznymi lancami, krzyżowcy mia-
tomkini Marii Magdaleny obdarzona niezwykłymi nują się współczesnymi stopniami wojskowymi,
zdolnościami uzdrowicielskimi – próbuje wypeł- a  byle szlachcic obnosi się obszytymi złotem je-
nić swoje przeznaczenie. Musi zadbać o  ciągłość dwabnymi szatami. Forma prowadzenia dialogów,
rodu i przekazać swojej córce nie tylko zdolności, zwłaszcza damsko-męskich, nie oddaje zupełnie
ale i tajemnicę swojego pochodzenia. ducha tamtych czasów. Również stylistyka pozo-
stawia wiele do życzenia. To wszystko sprawia, iż
pozycji tej nie można traktować zbyt poważnie. Ot,
kolejna lektura, którą można (ale niekoniecznie
trzeba) zapełnić nudny wieczór, a  którą zapomni
się w krótszym czasie, niż zajęło jej przeczytanie.

Barbara Wyrowińska

136 kwartalnik fantastyczno-kryminalny


Redaktor naczelny:
Piotr Michalik

Z-ca redaktora naczelnego:


Jacek Skowroński

Administrator portalu, programista:


Marek Bartniczak

Skład techniczny:
Andrzej Kidaj

Spec ds. publicystyki


Tomasz Orlicz

Spec. ds marketingu
Katarzyna Suś

Korektorzy:
Agata Michniewicz, Anna Perzyńska, Piotr Jabłoński

Ilustracja okładki:
Barbara „Yuhime” Wyrowińska

Ilustracje opowiadań:
Tomasz Chistowski, Magdalena Mińko,
Adam Śmietański, Barbara „Yuhime” Wyrowińska

Redaktorzy:
Piotr Dresler, Artur Kaczmarczyk, Anna Romańczyk, Jarosław Makowiecki,
Natalia Bilska, Anna Thol, Katarzyna 'Kiriana' Suś, Anna Rzepecka,
Rafał "Ninetongues" Sadowski, Delfina Rytlewska

redakcja@qfant.pl

QFANT.PL - numer 3/09 137


Partnerzy medialni

weryfikatorium.pl

arenahorror.pl

fantasta.pl

civilization.org.pl

stefandarda.pl

blog.adesign.8p.pl

swiat-fantastyki.pl

piszmy.pl

portal-pisarski.pl

bractwocienia.com

trojcarpg.pl

zaginiona-biblioteka.pl

www.jacekskowronski.com.pl

Serdecznie dziękujemy za wsparcie

You might also like