You are on page 1of 188

JERZY SZUMSKI

PAN SAMOCHODZIK I...



BURSZTYNOWA
KOMNATA

TOM II
KRZY I PODKOWA













OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
* * *

- Moe jeszcze kawy? - dyrektor stadniny w Rzecznej koo Paska, Grzegorz
Foremniak, spojrza na swego gocia.
- Ale chtnie - umiechn si przybyy. Mg liczy okoo trzydziestu lat. Dziwnie
opalony jak na t por roku ubrany by w kurtk i spodnie z grubego dinsu. Na nogach mia
wysokie buty, zwane kowbojkami, z malekimi ostrogami. Na wieszaku w rogu gabinetu
wisia gruby paszcz z wielbdziej weny i kapelusz stetson. Filiank z kaw trzyma go
dziwnie, w obu doniach. Jakby chcia je ogrza.
Dyrektor pokrci gow:
- e te zachciao si panu akurat siwka. To rzadka ma wrd koni wielkopolskiej
rasy, ktre, jak pan wie, hodujemy.
Mczyzna podnis wzrok znad filianki. Mia jasne, jakby zmczone oczy:
- Umwilimy si przecie przez telefon, e ma pan takiego konia...
- Ale mam, mam - zamacha rkoma dyrektor i sign po suchawk. - Andrzej?
Niech wyprowadz Atosa na padok. Klient ju czeka - odwrci si do przybyego. - Ma pan
szczcie, e udao si panu trafi na siwka. Jeszcze raz powtarzam. Tylko pozwol sobie
doradzi, by uwaa pan na Atosa. Przynajmniej na pocztku. To nerwowy ko. Ma swoje
humory.
Go zamia si:
- A kt ich nie ma? Bdziemy z Atosem pasowa do siebie!...
Dopiero teraz Foremniak dosysza w gosie przybyego obcy, mikki akcent. Ale czas
ju byo wychodzi do konia.
Pod cian korytarza go podnis lece na kilku jukach siodo i uprz. Dyrektor
postanowi niczemu si nie dziwi. Wyszli przed budynek.
Padok obiega pikny siwek potrzsajc od czasu do czasu bem. Kilku masztalerzy i
stajennych wsparo si o drgi. Ciekawio ich, jak te ten obcy poradzi sobie z Atosem. Jakby
na powitanie nadchodzcych ko wspi si na tylne nogi i zara chrapliwie.
- A nie mwiem, e cudo - szepn dyrektor. - Ogierek, sze lat.
Go bez sowa odwizywa od sioda cienk link. Jeszcze raz sprawdzi jej zwoje i
przesun si zwinnie pod belk ogrodzenia na padok.
- Te, kowboj, uwaaj, bo jak mu podpadniesz pod kopyto, to bez biletu wrcisz do
swojej Ameryki! - zamia si jeden z masztalerzy na widok lassa w rku obcego.
Ko widzc podchodzcego do czowieka wry si kopytami w ziemi.
Znieruchomia. Tylko stulone uszy i drenie skry wiadczyy o zdenerwowaniu zwierzcia.
Gdy wreszcie czowiek by prawie o krok, ko ostro ruszy na niego szczerzc zby.
Mczyzna odskoczy na bok i gdy ko przebiega obok niego ptla lassa spada na siw szyj
ogiera. Ko chrapn, rzuci bem i wierzgn, ale jego pogromca zdy si ju odsun na
bezpieczn odlego lassa. Ogier wspiera si na tylnych nogach...
- Heja... heja... - mwi mikko jego pogromca, jednoczenie skracajc lasso.
I sta si cud, ktry dugo jeszcze bdzie pamitany w dziejach stadniny. Ot Atos,
znany dobrze ze swoich humorw, a nawet podstpnej zoliwoci, zaprzesta wierzgania czy
innych prb ataku na swego poskromiciela. Stan spokojnie przy ogrodzeniu, strzygc
uszami w sposb, ktry znawcy koni okreliliby jako przyjazny. Jego nowy waciciel sign
do kieszeni i podszed wycigajc rk.
- Ostronie! To bydl potrafi ugry! - krzykn chopak stajenny. Ale jak si okazao
niepotrzebnie. Atos z wyran przyjemnoci chrupa bowiem podsunite mu pod pysk kostki
cukru.
- Podajcie mi siodo i uprz - rzuci przez rami do widzw przybyy tulc eb konia.
Ten, po skoczeniu cukru, zdawa si szuka go mikkimi wargami w zakamarkach kurtki.
Oczywicie, po tak niespodziewanie nawizanej przyjani, Atos pod jedcem nie
mg si zachowa nieprzyzwoicie, na co zreszt liczyli niektrzy z obserwatorw. Ot, kilka
wierzgni, podskokw na czterech nogach w gr, ze dwa razy stanicie dba. Z takimi
wybrykami jedziec poradzi sobie bez trudu. Zreszt co za jedziec! Nieczsto Rzeczna
takich widywaa w swej dugiej historii. Ledwo wskoczy na siodo, a przestali istnie
oddzielnie czowiek i zwierz. Przed oczyma zdumionych, a fachowych przecie widzw,
narodzi si mityczny pczowiek, pko - centuar. Zdawao si (no, moe poza kilkoma
momentami), e jedziec trzyma uzd tylko dla ozdoby, a mdry Atos odgaduje jego rozkazy.
Jeszcze tylko prby chodw konia i nazwany kowbojem zeskoczy z sioda rzucajc uzd
stajennemu:
- Oprowad go troch. Niech si ochodzi...
Gdy przybysz wszed z dyrektorem do budynku stadniny, obecni na ujedalni syszeli
pono, jak Atos zara za swym nowym panem, jakby z alu, e go ju nigdy nie zobaczy.
- No, no - pokrci gow z podziwem dyrektor, gdy weszli do gabinetu - e tak pan
sobie z tym nerwusem Atosem poradzi. Gdybym tego nie widzia!...
- Jako mnie te zwierzaki lubi - zamia si go. - Zreszt od dziecka wychowaem
si wrd nich na rancho mojego ojca - zatar rce.
- Ojej - zatroszczy si Foremniak - a ja nawet nie zwrciem uwagi, e pan paszcz
tutaj zostawi! Panno Krysiu! Dwie kawy i to wrzce! Piorunem!
- A pki co, to moe zaatwilibymy formalnoci? - go sign do kieszeni. - Prosz,
tu mj paszport. A tu 15 000 zotych. Przyznam, e za takiego konia to niewielka cena.
- Ciesz si, e panu spodoba si ot tak, od pierwszego wejrzenia. W przyszoci te
nie sprawi panu kopotu. To dla nas zaszczyt, e, pan wybaczy, kowboje przyjedaj do nas
wybra sobie konie.
- Kowboj? - zamia si Amerykanin. - C, chyba mog si tak nazywa. Ale moi
przodkowie zawdrowali do Teksasu z Podola, czyli z Polski. Mustangi mustangami, ale
zwyczaje polskie w mojej rodzinie zachowano.
- Wanie - umiechn si dyrektor - nawet mwi pan wietnie po polsku. Ten ledwo
syszalny obcy akcent. Mylaem, e pochodzi pan z bliszych stron. Ale chopak, ktry
nazwa pana kowbojem, rozpozna pana po stroju szybciej ni ja!
Podpisano stosowne dokumenty i John Sikora sta si penoprawnym wacicielem
szecioletniego ogiera rasy wielkopolskiej - Atosa, po matce Bajce i ojcu Elewie.
- Kiedy mam oczekiwa samochodu czy te przyczepy po Atosa? - spyta dyrektor.
- Nigdy, drogi dyrektorze - zamia si Sikora - przytrocz tylko juki do sioda i w
drog!
- Ale teraz zima - zdumia si Foremniak. - Samo wyywienie...
- Wiem, wiem - unis rk Teksaczyk - taki ogier to minimum osiem kilo owsa i
tyle samo trawy lub siana dziennie. Ale niech mi pan wierzy, e podczas naszej wdrwki
Atosowi nie grozi mier godowa ani przezibienie.
Mimo tych zapewnie Sikory dyrektor nieufnie przyglda si, jak ten juczy Atosa.
Amerykanin siedzia ju w siodle, gdy Foremniak podajc na poegnanie rk spyta:
- A czy mgby mi pan powiedzie, dlaczego tak zaleao panu na koniu siwej maci?
Go odsun z czoa kapelusz:
- Bo powiedziane jest:

I ujrzaem:
oto biay ko,
a siedzcy na nim mia uk.
I dano mu wieniec,
i wyruszy jako zwycizca,
by jeszcze zwycia.
Dyrektor cofn si zdumiony:
- Gdzie zapisano te strofy?
Jedziec podnis konierz paszcza:
- W Apokalipsie witego Jana.
Atos ruszy powoli w zapadajcy mrok, gdzie z oowianej barwy nieba sypay si
drobne gwiazdki niegu.
ROZDZIA PIERWSZY

NIESPODZIEWANA KONFERENCJA PRASOWA FASZYWY
FOTOREPORTER APA BATUR CZY UDA SI ODTWORZY
UTRACON MAP


Po powrocie z Growa Iawckiego ulokowalimy wraz z panem Tomaszem jego
naburmuszon siostrzenic w dzkim ekspresie.
Narzekaa, e Murzyn zrobi swoje i Murzyn moe odej, ale pan Tomasz by
nieubagany i nie mia zamiaru przedua Zoce wakacji. Ja pomachaem jej rk, na co
moda dama odpowiedzia mi pokazaniem jzyka i tak si rozstalimy.
Wsiedlimy z szefem do Rosynanta i pojechalimy do mnie, by przy mocnej kawie i
wonnej herbacie jeszcze raz obejrze starannie map ukrywajc tajemnic - jak
przypuszczalimy - Bursztynowej Komnaty.
- I co pan sdzi? - spytaem nabijajc fajeczk. - czy cudo z jantaru jest ukryte w
miejscu zaznaczonym tym krzyykiem? A moe niemiecki napis Ona jest tu dotyczy
jakiego innego skarbu?
Szef ykn kawy z widoczn przyjemnoci i milcza przez chwil.
- Widzisz, Pawle - odezwa si wreszcie z lekk ironi - ju zastanawiasz si, czy tam
ukryto Bursztynow Komnat lub inne skarby, a przecie nie wiesz jeszcze, gdzie to
zaznaczono w czerwony krzyyk. Mapa jest przecie, jak to si mwi, lepa: bez nazw i
wskazwek
- Mylaem, e paski znajomek kartograf... - bknem zaenowany.
- Oczywicie, e zwrcimy si i do niego - skin gow pan Tomasz. - Tymczasem
pozwol sobie pomarzy. Ot, Pawle, ten brzeg morski i rozpoczynajce si tu wzgrza
wydaj mi si przypomina... tak... brzeg Zalewu Wilanego i Wzniesienie Elblskie... Masz
jak normaln map tamtych stron?
Na szczcie miaem tak.
- Jeli si pan nie myli - spojrzaem sponad porwnywanych map - to Bursztynowa
Komnata ukryta jest na jednym ze wzgrz pod Kadynami, synnymi ze swej stadniny.
- C, kady moe si myli - rozoy rce szef, ale wida byo, e jest z siebie
zadowolony. - Tak czy nie, pomoc kartografa wydaje mi si niezbdna.
- Jutro wic do Zbyszka czy jak tam na imi ma paski przyjaciel kartograf.
Ku memu zdziwieniu szef zachichota:
- Obawiam si, e jutro nie bdziesz mia na to czasu.
- A to dlaczego?
- Dlatego, e nieoceniony nasz wdz, dyrektor Jan Marczak, przygotowa w tajemnicy
przed tob konferencj prasow pod smakowitym tytuem Ostateczne rozwizanie tajemnicy
Bursztynowej Komnaty.
Zaniemwiem.
Pan Tomasz popatrzy w zadumie przez okno:
- Obawiam si tylko, e to ostateczne rozwizanie moe okaza si przedwczesnym,
a co gorsza omyk... W kadym razie trzymaj si, Paweku!
Postanowiem trzyma si! I to mocno!
Przed snem jeszcze raz przejrzaem notatki, zastanawiajc si, jakie to puapki moe
szykowa na nieuwanego bra dziennikarska. Zreszt, uspokoiem si szybko, bo ju na tyle
zdoaem pozna dyrektora Marczaka, by wiedzie, e gwn postaci konferencji bdzie on
sam.

Nastpnego dnia ogoliem si starannie i ubrany w co bardziej odwitne szaty
ruszyem Rosynantem do ministerstwa.
Prawie od progu wita mnie dystyngowanie ubrany a rozpromieniony Marczak:
- Ach, panie Pawle, co za sensacja! Najpowaniejsze pisma przysay swych
przedstawicieli. Nie brak te radia i telewizji! A mapa? Gdzie ta synna mapa?
Weszlimy do mego pokoju.
- Oto i ona - rozwinem zszarzay rulon na stole.
- A ten krzyyk, to... Panie Pawle! - utonem w objciach dyrektora.
- Pilny telefon, panie dyrektorze - odezwaa si od drzwi sekretarka, panna Monika.
- Ja zaraz! Za minutk! - zawoa Marczak i wybieg z pokoju.
- Pan dyrektor prosi - usyszaem rzeczywicie po niedugiej chwili w suchawce
telefonu gos panny Moniki.
I wtedy ja... gupiec... ale po kolei! Udzielio mi si widocznie podniecenie Marczaka,
bo wychodzc z pokoju nie zamknem drzwi na klucz. Na korytarzu min mnie jeden z
przygotowujcych si do konferencji fotoreporterw. Brodaty i dugowosy brunet, z
przewieszon przez rami charakterystyczn torb. Jego sylwetka wydaa mi si znajoma, ale
nie przypominaem sobie adnego zaprzyjanionego kudatego fotoreportera.
- Zaraz zaczynamy - poderwa si na mj widok zza swego biurka dyrektor. - Niech
pan jeszcze raz pokae t map, panie Pawle!
Lekko wzruszyem ramionami:
- Zostaa u mnie w pokoju.
- Jak to?!
- A tak to, e panna Monika nie przekazaa mi, bym przynis j do pana. To si
naprawi - sarknem odwracajc si do drzwi, bo nie lubi, jak kto traktuje mnie jak chopca
na posyki.
Zy szarpnem klamk drzwi mego pokoju i... zamarem! Biurko, na ktrym powinien
lee rulon mapy, byo puste!
Teraz ju wiecie, dlaczego nazwaem siebie gupcem!
Jeszcze w gecie rozpaczy wpadem do pana Tomasz:
- Nie bra pan przypadkiem mapy z mego pokoju?
- Nie - popatrzy na mnie zdziwiony i gos jego zabrzmia niepokojem: - Zgina?
Masz cho kopi?!
Uderzyem si w piersi z si godn zrozpaczonego Podbipity:
- Miaem zrobi ksero! Ale Marczak mnie zagada!
Spojrzaem przez okno:
- To ten skrad map! - zawoaem na widok wskakujcego do czerwonej toyoty
brodacza.
Pan Tomasz ju by przy mnie:
- Skd wiesz, e to on?
- Bo to Batura!
Pan Tomasz schwyci mnie za rami:
- Batura? Ten kudaty brunet?!
achnem si:
- A od czego sztuczne brody, peruki? Nawet uy barwionych szkie kontaktowych,
ebym nie pozna go po tych jego biaych lepiach!
- Panowie, konferencja! Mapa! - zawoa od drzwi Marczak.
- Nasza mapa odjeda w tej chwili czerwon toyot - ponuro zwiesiem gow. -
Wiezie j znany panu Jerzy Batura. A konferencja? - westchnem ciko. - C, pjd,
przyznam si do winy...
- Nigdzie pan nie pjdzie!
Ze zdumieniem spojrzaem na dyrektora:
- Ale...
- adne ale - Marczak wypry minie. W jego oczach dostrzegem bysk. - To moja
wina. Gdybym nie ogosi o znalezieniu mapy, nie zwoywa konferencji, Batura o niczym by
nie wiedzia. Wyjd teraz do dziennikarzy. Zreszt, jeszcze jedna sensacyjna kradzie na
tropie Bursztynowej Komnaty ucieszy ich prawie tak samo jak jej odnalezienie... Aha, map
skopiowa pan, panie Pawle?
- Tak si zoyo... - odpowiedziaem cichutko - e nie zdyem...
Dyrektor wznis gestem grozy pici nad moj gow.
- Panowie - rozleg si spokojny gos pana Tomasza - jeszcze nie wszystko stracone.
Batura mg sfotografowa map i znikn nie pozostawiajc ladu. Tymczasem zabra j ze
sob, a pki j ma, to nie zawadzi go poszuka...
- Poszuka? - popatrzylimy na siebie z Marczakiem w zdumieniu.
- No c - odchrzkn dyrektor - niech pan, Tomaszu, sobie szuka, ja tymczasem
musz stawi czoa chlubom dziennikarskiego wiata - co powiedziawszy wybieg trzaskajc
drzwiami.
Popatrzyem bagalnie na szefa.
Umiechn si lekko i sign po suchawk telefonu:
- Cze, Marku, tu Tomasz. Czy twoi chopcy nie mogliby si rozejrze za czerwon
toyot? Kierowca (tu caa trudno) albo brodaty brunet, albo jasny blondyn. Raczej to
drugie, bo taki powinien figurowa na zdjciu w dowodzie i prawie jazdy. Wystawiono je na
nazwisko Batura. Jerzy Batura. Dobrze. Jakby co, to czekam pod telefonem w ministerstwie.
A potem? - szef umiechn si niewesoo. - Potem to ju bdzie za pno...
Siedzielimy w milczeniu. Raz tylko przerwanym okrzykami Marczaka, ktry wpad
jak bomba, na przemian to ciskajc gromy na moj gow, to chwalc si, jaki to sukces
odnis na konferencji prasowej, podczas ktrej (jak twierdzi) nikt nie spostrzeg nawet, e
mapy nie ma!
Mina jeszcze godzina, gdy odezwa si telefon na biurku pana Tomasza. A
podskoczyem do niego, ale szef zatrzyma mnie uspokajajcym gestem doni:
- Tak, sucham - powiedzia do suchawki. - Nie mw! To bya jedna szansa na
miliard! - przysun do siebie notatnik i co zapisywa.
- Tak, Jerzy Batura. Szpital miejski. dziki, Mareczku. Jak zawsze jeste niezawodny.
Cze.
Poderwaem si z fotela:
- Co to znaczy: Batura, szpital?...
Pan Tomasz przecign si ze smakiem:
- A to, e nasz przyjaciel wpakowa si swoj toyot pod tramwaj. O, przepraszam, to
tramwaj wpakowa si na niego. I teraz pan Jerzy Batura kuruje swoj poaman nog na
oddziale ortopedii szpitala miejskiego. Mam zamiar zaraz tam zadzwoni i dowiedzie si,
czy mona obolaego odwiedzi.
Okazao si to moliwe w godzinach wieczornych. Ledwo si doczekaem!
- Ale to wszystko na nic! - gorczkowaem si jadc do szpitala wraz z panem
Tomaszem. - Przecie nie mam adnego dowodu na to, e to on zakrad si do mego pokoju i
zwin map! Wymieje nas i tyle!
- Taak - westchn szef podkrcajc ogrzewanie auta - gdy wszystko zawiedzie i
perswazja moe przynie podany skutek.
Unieruchomiony, z nog na wycigu, Batura przywita nas ironicznym ypniciem oka
spod obandaowanego czoa i salutem oklejonej plastrami rki.
-Witam serdecznie panw! - skin nam gow. - Cho przyznam, e nie tak szybko,
ba, nawet wcale, panw si tu nie spodziewaem. No, ale nie wziem pod uwag szerokich
znajomoci pana Tomasza - kiwn ponownie gow, na ktry to gest szef odpowiedzia
uprzejmym ukonem.
- Domylam si, e sprowadza tu panw sprawa pewnej mapy - cign Batura. -
Obawiam si jednak, e nie bd w stanie zaspokoi ich wymaga, a nawet ciekawoci.
- Draniu! - zacisnem pici.
- Dra to brzydkie sowa! - zamia si Jerzy. - Zwaszcza, gdy dotyka tak samo
poszkodowanego.
- Ty i poszkodowany! - nie mogem wytrzyma.
Pan Tomasz prawie si wcisn mnie w szpitalny taboret:
- Uspokj si, Pawle. Mam wielk ochot usysze, co te takiego przydarzyo si
panu Baturze, e uwaa si za podobnie do nas poszkodowanego. Bo nie chodzi tu chyba o to
zamanie, ktre tak bolenie dotkno pana, panie Jerzy?
Znw nastpia wymiana uprzejmych ukonw, po ktrej Jerzy zamia si cicho:
- Tak. Noga si zronie. Natomiast mapa, ktrej warto wysoce sobie ceni, tak
wysoko, e przedsiwziem ca wypraw, aby sporzdzi jej kopi, raczej nie wrci do
mnie. A co do wyprawy, to miaem zamiar tylko sfotografowa map... Tymczasem drogi
Paweek by taki uprzejmy, e... e mapa zmienia waciciela. Po raz pierwszy...
- Po raz pierwszy? Nie rozumiem!
- Zaraz zrozumiesz, drogi Pawle. A swoj drog ciekawi mnie, dlaczego nie
sporzdzie kopii mapy?
Poderwaem si z taboretu:
- Skd wiesz?!
Jerzy pogrozi mi artobliwie palcem, a pan Tomasz umiechn si lekko:
- Brawo, panie Jerzy - zwrci si do lecego. - Takich zdolnoci dedukcyjnych tylko
pozazdroci!
- Ale!... - nie ustawaem.
- Przecie to proste, Paweku - Jerzy poprawi si na poduszce. - Gdybycie mieli
kopi mapy, po co mielibycie si tu fatygowa? Najwyej nasalibycie na mnie policj, ale i
to mao prawdopodobne, bo fant mogem ukry, a pozby si przebrania to adna sztuka. A
dziki znajomociom pana Tomasza zaczlicie szybko mnie szuka. Po co ten popiech,
gdyby kopia mapy bya w waszych rkach? Owszem, popiech byby wskazany, ale ju w
nastpnych dniach, gdybymy cigali si, kto prdzej odnajdzie Bursztynow Komnat.
Balicie si, e wygram. Tymczasem to wy macie nade mn przewag. Ale to jest wasza
jedyna przewaga - poruszy nog na wycigu i skrzywi si z blu.
Pan Tomasz popatrzy na niego uwanie:
- Czybymy mieli przez to rozumie, e i pan nie ma mapy? e mapa znw zmienia
waciciela?
Jerzy z uznaniem pochyli gow:
- Pana myleniu te nic nie brakuje.
- Jak to si stao, e straci pan map? - pochyli si nad lecym szef.
- Niech mu pan nie wierzy - wtrciem. - Blefuje. Albo ze strachu przed policj, albo
chce przeczeka chwile, kiedy jest unieruchomiony na wycigu.
- Wierz albo nie, Pawe - skrzywi si Jerzy - ale wiele z tego co mwi mona
sprawdzi. Zreszt sprawa jest prosta: obrobili mnie faceci, ktrzy wycigali mnie z rozbitej
toyoty. Nie bardzo kontaktowaem, to nawet nie wiem, kiedy wycignli mi dokumenty.
Torba z aparatem ocalaa, bo zaklinowaa si pod desk rozdzielcz. A portfel, z ktrym bya
mapa, fiu! Ulotni si!
- Jak pan myli - spytaem szefa, gdy odjedalimy spod szpitala - Batura mwi
prawd?
Pan Tomasz przetar szyb gbk:
- Chciabym, eby tak byo. Powoywa si, e wiele z jego opowieci mona
sprawdzi. Ciekawe, czy wezwani do wypadku policjanci odnotowali kradzie dokumentw.
Nie, to pewnik. Inna sprawa, e bdziesz si musia zmierzy z Batura w wycigu po
Bursztynow Komant. A twj jedyny handicap to jego choroba...
Pokrciem gow:
- Ciekawe, jak pan sobie ten wycig wyobraa? Mapa przecie znikna...
Umiechn si lekko:
- Ale pozostay jej obrazy. W pamici Batury i twojej. No i jest twoja druga przewaga
na przeciwnikiem! Patrzye na map wiele razy. On tylko raz i to krciutko. Ale nie
lekcewaybym go. Jest wiele siy w tym czowieku.
ROZDZIA DRUGI

TAJEMNICA TRZECH WZGRZ POD KADYNAMI WIZYTA W
SZPITALU U BATURY PRZEPROSINY DYREKTORA MARCZAKA
WYPRAWA DO BARCIAN CO BURSZTYN POWIEDZIA
RZECKIEMU TAJEMNICZA FIRMA POSZUKIWACZY NOWYCH
RDE WODY MINERALNEJ


Przez wiele dni od tego, w ktrym utraciem map z Bursztynow Komnat, nie
miaem czasu o niej myle. Zaabsorboway mnie formalnoci zwizane z przekazaniem
prawowitym wacicielom dzie sztuki zrabowanych przez hitlerowcw w kijowskich
muzeach, a ktre odzyskalimy w bunkrze w Pwiosku koo Growa Iaweckiego. Jeli
dodamy do tego jeszcze konieczne w podobnych wypadkach zeznania na policji, to w
zupenoci wystarczy, by na pewien czas przesta myle o mapie, ktra znikna.
Wreszcie wszystko si uspokoio i mogem powrci do Bursztynowej Komnaty.
Dziki pomocy przyjaciela pana Tomasza zgromadziem spory plik map interesujcego mnie
rejonu i mogem pogry si w rozwaaniach, ktre ze wzgrz kryo w swym wntrzu
jantarowe skarby.
Zwrciem si take o pomoc do pana Tomasza, ktry kilkakrotnie widzia utracon
map. Wsplnie wytypowalimy trzy wzgrza w okolicach Kadyn, gdzie postanowilimy
przeprowadzi poszukiwania schowka z Komnat.
- Trzy wzgrza!... - mruczaem w ciemno mego mieszkania na Ursynowie. - I
jednego starczyoby a nadto! Zwaszcza teraz, gdy po stracie mapy nikt nie da mi ani grosza
na poszukiwania czego, o czym w ogle nie wiadomo, czy istnieje do dzisiaj. A jego lad w
postaci czerwonego krzyyka i krciutkiego zdania znikn wraz z map, na ktrej je
wypisano.
- To co mam teraz robi? Da do warszawskiej prasy ogoszenie Uczciwego
znalazc...? Bzdura!
Usypiaem nad ranem zmczony, zirytowany. A we nie znw otaczay mnie srebrn
kolumnad bukw trzy wzgrza znad Zalewu Wilanego, a kade szeptao: Tutaj! Chod do
mnie! To ja skrywam Bursztynow Komnat...
Miaem tego do! Postanowiem odwiedzi w szpitalu mego przeciwnika. Jeli Jerzy
spokojnie kuruje sw strzaskan nog, to znak, e blefowa opowiadajc o kradziey mapy.
Jeli natomiast jest zdenerwowany, to, podobnie jak mnie, mczy go obraz wzgrz pod
Kadynami. Widzia map raz tylko, krtko. Nie sdz, eby potrafi bezbdnie oznaczy
miejsce ukrycia Komnaty na mapie. Raczej bdzie na lepo szuka w pamici.
- I mam nadziej, e osacz go w niej wicej ni trzy wzgrza! - zamiaem si
podjedajc pod szpital...
Delikatnie nacisnem klamk sali 308, w ktrej lea Batura...
Na kocu przed chorym, na szafce i dwch krzesach porozpocierane byy mapy.
Jakie? Rzecz jasna, e takie same albo podobne do tych, nad ktrymi lczaem wieczorami.
Jerzy podnis gwatownie gow znad arkusza. Uwolnion ju od opatrunkw twarz
wykrzywi mu grymas zoci, jednoczenie rce wykonay ruch, jakby chciay zasoni mapy.
Ale w uamku sekundy na twarz Jerzego powrci tak dobrze mi znany zimny umieszek:
- No, no! Kto by si spodziewa! Podpora Ministerstwa Kultury i Sztuki, Pawe
Daniec, we wasnej osobie! I c ci tu sprowadza?
- Nie wygupiaj si - odgarnem mapy z krzesa i usiadem. - Chyba e, w co nie
wierz, zrezygnowae z tropienia Bursztynowej Komnaty, ktrej lad los podsun ci w tak
niespodziewany sposb.
Pokrci gow na znak, e cho unieruchomiony w szpitalnym ku i pozbawiony
tak wanej mapy, rezygnowa nic ma zamiaru.
- Jedno mnie cieszy...
- Oo, a c to takiego? - umiechn si szerzej.
- e nie okamae nas mwic, e map ci skradziono.
- A po czym tak sdzisz? - uda niewiadomo.
- Po tym! - pstryknem palcami w rozoone na kocu mapy. - Szukasz w ciemno.
Opierajc si na tej krtkiej chwili, gdy dostrzege map na moim biurku.
Popatrzy na mnie spod oka:
- Ty te nie zrezygnowae, Pawe. I tak samo jak ja bdzisz w pamici. Startujemy
wic, mj drogi, z jednego punktu. Z rwnymi szansami.
Zamiaem si:
- Z rwnymi szansami? Moe brzmi to adnie, ale mog te to zrozumie, e mnie
lekcewaysz...
- Jakebym mia! - unis rce Jerzy.
- Jeli nie miesz - wzruszyem ramionami - to zdajesz sobie chyba spraw, e
widziaem tak interesujc nas map wiele razy. I to nie przez chwil, jak ty. Tak wic nie
mw mi tu o rwnych szansach, bo jestem daleko w przedzie. A gdy jeszcze doliczymy do
tego to szpitalne eczko, do ktrego ci przykuto na czas duszy, to szans twoje widz
naprawd marnie - spojrzaem mu w oczy. Rozpaliy si na moment biaym blaskiem, ale
zaraz przygasy z powrotem:
- Szanse... A tobie kto da pienidze na sprzt, robotnikw? Gdyby cho mia t
map... A ugania si za mrzonkami moesz na wasn rk. Chocia - zamia si - wtpi,
czy przeoeni dadz ci delegacj, by mg wyprawi si nad Zalew! Tak wic pozostaje ci
prosi o bezpatny urlop, mj drogi!
Podniosem si z krzesa:
- A ty skd wemiesz fundusze na pogo za swymi zudzeniami? O ile si orientuj, to
w twojej, jak to mwicie, brany, altruici nie obrodzili specjalnie. Ja nie mam czym poprze
swych planw przed przeoonymi, ty nie masz czego pokaza swym ewentualnym
wsplnikom. Tu rzeczywicie startujemy z tego samego punktu. Czasem jednak mona
oprze si na czym innym ni pienidze, startujc w tego rodzaju zawodach...
- Ciekawe, co to takiego? - opar si na okciu.
Podszedem do drzwi:
- Co z rzeczy, ktre nie wydaj mi si by twoimi specjalnociami...
- No, gadaj, o co ci chodzi! - achn si.
- Choby o ludzk yczliwo - nacisnem klamk. - Dobranoc.
Usyszaem jeszcze za sob miech:
- Tej przewagi ci gratuluj! Jed do Kadyn i kop. Nawet zima ci bdzie sprzyja, bo
pono ma by niesychanie lekka.

Siedziaem w swoim pokoju w ministerstwie i rozmylaem, jak tu uruchomi moje
poczynania, ktrymi straszyem Batur, gdy w drzwiach stana panna Monika, sekretarka
dyrektora.
Ju sam fakt, e nie komunikowaa si ze mn przez telefon sprawi, e poderwaem
si zza biurka. A gdy do tego doda jeszcze nader powany wyraz jej twarzy!
- Pani Moniko, co si stao?!
Sekretarki, jak wiadomo, wiedz wszystko co ich szefowie, a nawet czasem jeszcze
wicej.
Popatrzya na mnie jakbym nie istnia:
- A co si miao sta? Szef pana wzywa.
Wydao mi si, e w kciku piknych rzs widz wzbierajc z.
Co robi? A tu jak na zo pan Tomasz ju drugi dzie przesiaduje w Muzeum
Narodowym. Co robi?... Gupie pytanie. Wykona polecenie przeoonego, jak przystao na
karnego pracownika, a potem si zobaczy...
Korytarz, ktrym szedem, wydawa mi si taczy z lekka pod stopami.
- Prosz. Niech pan wchodzi - panna Monika wskazaa drzwi gabinetu dyrektora. Na
wszelki wypadek, a moe tylko z nerww, zapukaem i wszedem...
Ju od drzwi dostrzegem, e dyrektor Marczak ubrany by w swj najelegantszy
garnitur, a na twarzy mia wyraz skupionej powagi.
- Dzie dobry, panie Pawle - podnis si ze swego fotela i ujmujc pod okie
zaprowadzi mnie pod przeciwleg cian, gdzie sta stolik i fotele dla lepszych goci.
Nie wiedzie kiedy na stoliku znalaza si butelka Napoleona i dwie koniakwki, do
ktrych Marczak nala po odrobinie zocistego trunku.
Nie wiedziaem, co sdzi o tym wszystkim. Awans nie wchodzi w rachub.
Podwyk dostaem w ubiegym miesicu... Pozostawao tylko wylanie z pracy. Mwio si
ostatnio w ministerstwie o redukcji etatw. No, ale ten elegancki garnitur, koniak?... Garnitur
niewany. Widocznie dyrektor ma przyjmowa jak delegacj. A koniak? Ot, na osod
wiadomoci, e od pierwszego mog rozejrze si za nowym miejscem pracy.
- Drogi panie Pawle... - szef chrzkn. - Chciaem pana przeprosi...
Jednak wymwienie - pomylaem.
- ...za to, e wysaem innych pracownikw do Barcian i Reszla - cign dyrektor -
cho panu si ten wyjazd nalea.
Stukn kieliszkiem o kieliszek:
- Na zdrowie. I jeszcze raz prosz, niech pan wybaczy staremu.
- Ale, panie dyrektorze!
Unis uspokajajcym gestem rk do gry:
Sukces paskiej akcji w Growie by pewny. Pomylaem, e dobrze by byo, gdyby i
inni pracownicy departamentu mieli okazj wykaza si sw aktywnoci. Ju panu tumacz,
skd u mnie ta myl - podnis si z fotela i podszed do okna. Milcza przez chwil.
- Ot, panie Pawle - przetar twarz doni - odchodz na emerytur. Zreszt dawno
mi na ni ju czas.
- Ale! - poderwaem si z fotela.
- Niech pan siedzi - skin mi doni - jeszcze kiedy bdzie pan siedzia tutaj - kiwn
w stron swego biurka. - Ale do rzeczy. Jest pan pierwszym moim podwadnym, ktry si o
tym dowiaduje.
- Nie liczc panny... - wyrwao mi si.
- Moniki - askawie skin dyrektor. - Ech, te sekretarki!
- A pan Tomasz?
- Chyba tylko si domyla. Nie rozmawiaem z nim nigdy o mej decyzji.
- Czemu wic mnie... - zaczem niemiao.
- Dlatego - przerwa mi ostro - e, jak ju powiedziaem, czuj si wobec pana winny!
Reszel i Barciany to raz, nieszczsna konferencja o Bursztynowej Komnacie to dwa! Zreszt
za te bdy niebiosa mnie ukaray porakami - nala koniaku. - A jak paskie odtwarzanie
mapy z Komnat?
- Nie najgorzej. Mam ju wytypowane trzy wzgrza.
- Musi si pan pieszy, bo jak si ludzie dowiedz...
- Musz si pieszy, bo jeden czowiek ju wie. A wolabym, eby dowiedzia si na
kocu.
- Kto to taki?
- Batura.
- Fiuuu!... - gwizdn Marczak - to rzeczywicie musi pan si pieszy!
Rozemiaem si:
- A moe niepotrzebnie demonizujemy Batur? Ostatecznie trzyma map w rku
tylko przez chwil. Musiaby mie rzeczywicie genialn pami fotograficzn.
- A skd pan wie, e jej nie ma? - dyrektor ykn Napoleona.
- Bo go odwiedziem niedawno w szpitalu. Lea przy nim plik map. Zdaje si na ut
szczcia. A poza tym niech pan nie zapomina, e nie liczc Rzeckiego i Zoki map
ogldaem wielokrotnie ja, no i pan Tomasz.
- Tak! - wyranie powesela Marczak. - Jeszcze bdziemy gr... A tak nie chciao si
odchodzi z ciarem tych dwch klsk na plecach.
Umiechnem si:
- Nie bd panu wylicza wszystkich paskich sukcesw, bo zna je pan lepiej ode
mnie. Ale przypomn tylko ostatni: czy kilka miesicy temu nie pokonalimy Towarzystwa
Przez Histori do Przyjani Genschego?
- No tak... niby... - umiechn si z zaenowaniem Marczak.
Ciekawe, czy Napoleon to sprawi, e poczuem w sobie napoleoskiego ducha:
- Wiem, e miejsce opisane przez, Kocha w licie do Rosjan jako schowek skarbw
ju dawno ulego zniszczeniu podczas prac budowlanych. Ale jak ma si sprawa z
Barcianami? Pono nasza ekipa przeszukaa tam teren bardzo pobienie? Jeli tak, to ja
podejmuj si sprawdzi to raz jeszcze!
- Fundusze - odchrzkn Marczak z zaenowaniem - ledwo starczyo na
wypoyczenie jednego wykrywacza metali. Gdyby pan mg...
Poderwaem si z fotela:
- Paskie yczenie jest dla mnie rozkazem!
- Niech pan nie artuje - ostrzegawczo podnis palec do gry Marczak. - Pan bdzie
dla mnie duba w Barcianach, a tymczasem Batura sprztnie nam Bursztynow Komnat
sprzed nosa!
- Nie sprztnie. O ile medycy poinformowali mnie rzetelnie, to Jerzy spdzi jeszcze w
szpitalu kilka tygodni. A my tymczasem...
- My? - zaciekawi si Marczak. - Czyby projektowa pan wypraw do Barcian z
panem Tomaszem?
- To za drobna sprawa dla niego.
- Wic?
- Wykrywacz metali poycz, jak ju nie raz, od kumpla. A towarzyszy mi bdzie
czy raczej kierowa mn znamienity teleradiesteta, pan Onufry Rzecki. Co? - lekko
podniosem gos. - Czyby mia pan zastrzeenia do jego kwalifikacji?! Po jego sukcesie w
Dzikowie?
- Sukces? - Marczak obrci kieliszek w palcach. - Kilka pustych skrzy?
- Pustych?! - ponioso mnie. - To nie od Rzeckiego zaleao, czy kto je czym
wypeni, czy zakopa pene trocin. Ale to Rzecki odkry je w miejscu, gdzie przez p wieku
czeredy najrozmaitszych poszukiwaczy skarbw nie mogy znale niczego!
- Przepraszam! Chyl czoa! - skoni si uprzejmie dyrektor.
- Czoa i ministerialnej kasy - umiechnem si do niego.
- Na ile tylko bd mg - odpowiedzia umiechem.

Do podolsztyskiej wsi, siedziby Onufrego Rzeckiego, zajechaem w porze
obiadowej, chytrze to wykalkulowawszy, jako e nasz znakomity jasnowidz by rwnie
wietnym kucharzem. I wizyta u niego, nawet nie zapowiedziana, pozwalaa mie nadziej
zakosztowania rozkoszy kulinarnych.
- Chwileczk! Jake si ciesz! Jedn chwileczk! - przywita mnie w progu
gospodarz i popdzi z rozwian brod do pyty, na ktrej w miedzianym rondlu co bulgotao
z cicha, rozsiewajc wo godn, jak myl, niebiaskich nosw.
- Go w dom! Obiad we dwch smakuje podwjnie. Ech, ten lin! Spni si tylko o
sekund z dodaniem mietany i ju po smaku! - radonie pokrzykujc pan Onufry ju
zastawia st.
Dopiero gdy raczylimy si wymienicie przyrzdzon ryb udao mi si wytumaczy
Rzeckiemu cel mojej wizyty.
- Barciany? - ucieszy si. - Ale wymienicie. Mam nadziej, e nie pogardzi pan
dzisiaj moj gocin, a jutro z samego rana ruszamy!
Pilimy herbat zioow, jako e innej nie uznawa mj gospodarz, gdy signem do
kieszeni kurtki i pooyem przed panem Onufrym bursztynow pytk wydobyt w Rynie
latem z onierskiej menaki przez siostrzeca pana Tomasza, Jacka.
- A co to? - niespodziewanie spochmurnia Rzecki.
- Jak to co? Pytka z bursztynu znaleziona w menace polegego w 1945 roku
sowieckiego onierza. Niech pan spojrzy pod wiato, a zobaczy pan wtopion w bursztyn
wak.
- Popatrze pod wiato - Rzecki pooy do na pytce. - Ot, naigrywacie si czasem,
e nie pod wiato prbuj patrze, a przez nie czy poza nie. To ja teraz panu powiem, co
takim patrzeniem widz. To ju dawno, chyba p wieku temu. Duy pokj. W nim picioro
ludzi. Czterech mczyzn i kobieta. Jeden mczyzna i kobieta starsi od pozostaej trjki. Co
pij. Nie wiem. Kaw czy herbat. Nagle tych dwoje starszych przewraca si. Kobieta na
oparcie krzesa, mczyzna na st. Widz jeszcze potem wiele mierci na tym bursztynie.
Ale to mier zwyczajnie wojenna - niewesoo umiechn si Rzecki. - Ta, o ktrej
opowiedziaem, jakby gbiej wyryta, jakby wypalona w bursztynie... Teraz ja pooyem
do na jego rce:
- mier, o ktrej pan przed chwil opowiedzia moga spotka Alfreda Rohdego,
krlewieckiego opiekuna Bursztynowej Komnaty, i jego on, Emm. Nikt nie zna
okolicznoci, w jakich zginli pastwo Rohde. Ale jedna z wersji ich mierci zbliona jest do
paskiej relacji.
- Tyle tu zagadek - pokrci gow Rzecki. - Moe wyjani mi pan jedn. Jutro mamy
jecha do Barcian, czyli Barten, jak nazywali t miecin Niemcy. Dlaczego, gdy trzymam
bursztyn w doni teraz, gdy jakby zataro si wspomnienie mierci pastwa Rohde, pojawia
mi si przed oczyma znana sylwetka zamku w Barcianach i wci, jakby powtarzana brzmi
mi w uszach nazwa miasteczka?
Podniosem pytk bursztynu ku wiatu:
- Widzi pan, z resztek pamitnika ostatniego waciciela tej pytki dowiedzielimy si,
e by przez pewien czas stranikiem magazynw w Barten. Moe wtedy, po czyjej mierci,
sta si posiadaczem tego cacka z jantaru?
Rzecki bez sowa wsta od stou i zacz sprzta naczynia. Pomagaem mu w
milczeniu.
Nastpnego dnia po sutym posiku, nazwanym skromnie przez pana Onufrego
niadankiem, ruszylimy szos; przez Dobre Miasto i dalej na Jeziorany, Reszel i Korsze.
Smutek jesiennych brzowoszarych, gdzieniegdzie zgniozielonych drzew przesaniay
od czasu do czasu smugi deszczu. Nad drzewami kooway stada gawronw.
Mino ju dobre dwadziecia minut jazdy, gdy omieliem si odezwa do mego
pasaera:
- Widzi pan, panie Onufry... Tak si zoyo, ze ten wykrywacz metali Prospector,
ktrym posugiwaem si. podczas naszej poprzedniej wyprawy, akurat nawali... To znaczy
odmwi posuszestwa podczas prby udoskonalenia go przez jego waciciela, znanego
panu Zyg.
O dziwo Rzecki odzyska dobry humor:
- Hi, hi! - zachichota gaszczc sw dug brod, przez co sta si podobny do
dobrotliwego gnoma czy te krasnoludka. - Przyrzd odmwi posuszestwa! Hi, hi!
- Tak - skinem potulnie gow. - Jedyna nadzieja w paskich nadzwyczajnych
umiejtnociach. Tak naprawd to mylaem, czy nie odwoa wyjazdu...
- No, cae szczcie, e pan nie odwoa! - naburmuszy si Rzecki. - Czowiek jest
najdoskonalszym z przyrzdw! A ju zwaszcza, gdy nazywa si Onufry Rzecki! Hi, hi!
Rozemiaem si rwnie.
- A czego tam mamy szuka konkretnie? - spyta po chwili teleradiesteta. - W licie
Kocha do Ruskich byo napisane, nie?
Skinem gow:
- Powinnimy (o ile kto nas nie ubieg) natrafi na cztery skrzynie zawierajce
obrazy, ikony oraz biuteri.
- Miejsce ukrycia podane jest dokadnie?
- Tak. Ju...
- Niech pan poczeka! - sign za pazuch, skd wyj wielkich rozmiarw notes. -
No, teraz sobie zapisz...
Miaem w torbie przygotowany dla pana Onufrego hipotetyczny plan dotarcia do
schowka, ale nie zaszkodzi, jeli sam sprbuje go odtworzy. Bdzie mia lepszy humor!
- Tak wic dyktuj: pompa wodna przed wschodni cian zamku na lewo od
podjazdu. Skad cztery kroki od niej ku poudniowemu zachodowi. Po pi krokw pod ktem
45 na pnoc od dwch najbliszych drzew. Gboko l ,5 metra.
Pomimo wstrzsw samochodu Rzecki po chwili prbowa wykreli plan w notesie.
Do Barcian dojechalimy okoo poudnia. Od razu skierowaem Rosynanta na
zamkowe wzgrze. Gdy zatrzymaem samochd pan Onufry wysiad z niego w milczeniu i
ruszy w stron widniejcej opodal starych drzew pompy. Korcio mnie ruszy za nim, ale
wiedziaem, e mistrz nie lubi asystentw podczas swej pracy. A znajc jego ostry jzyk
wiedziaem, e grozi mi pogonienie jak przysowiowemu buremu kotu.
Korzystajc z tego, e blade jesienne soce wyjrzao zza chmur, postanowiem
przespacerowa si wok zamku, wzniesionego w XIV wieku przez Krzyakw na miejscu
pruskiej warowni.
Nie odszedem jednak daleko od wozu, gdy usyszaem za sob dwiczny kobiecy
gos:
- A c to ciekawego moe kry si pod star pomp?
Odwrciem si. Moda adna kobieta pchaa bez wysiku dziecicy wzek, ktrego
rozmiary wiadczyy, e podruj w nim blinita.
- A jak pani myli?
Wzruszya ramionami:
- To panowie szukaj, nie ja. C wic po moim myleniu?
- Szukajcie a znajdziecie - z umiechem zacytowaem Bibli.
- Ale nie panowie chyba - poprawia koderk okrywajc cenn zawarto wzka.-
Jestecie ju w tym roku trzeci, co myszkuj za czym przy pompie.
- Trzeci? - zdziwiem si niemile. - Chyba drudzy?
Zamiaa si:
- Trzeci, mj panie. Trzeci. Wiem, bo mieszkam tutaj - wskazaa pobliskie domki. - A
e dzieciakom zdrowiej na powietrzu, wic mam czas patrze. Tak. Jestecie trzeci. Chyba, e
jeszcze zakrad si tu kto noc.
Poczuem niemiy dreszczyk:
- Zaraz, prosz pani. Od kiedy zaczy si te wizyty?
Zastanowia si przez chwil:
- Gdzie tak pod koniec sierpnia... A moe na pocztku wrzenia?...
Przeom sierpnia i wrzenia! To ju mi si zupenie nie podobao! Wtedy przecie
znalelimy w Gbocku list gauleitera Kocha! Czyby wrd pracownikw ministerstwa
znalaz si kto wsppracujcy te z przestpcami? C, biorc pod uwag wysoko
naszych zarobkw... - zamiaem si ponuro, a moja rozmwczyni spojrzaa na mnie ze
zdziwieniem.
- Nie, nic takiego, prosz pani - uspokoiem j ruchem rki. - Chciaem tylko zapyta
o naszych tu poprzednikw: pierwsi to byli dwaj mczyni mniej wicej w pani wieku...
Machna lekcewaco rk:
- A byo tu dwch takich. Z Warszawy, jeli si nie myl w rejestracji ich skody.
Pokrcili si tu z takim przyrzdem, jaki widziaam w telewizji i pojechali - pokrcia gow. -
Tylko e oni nie byli pierwsi, a drudzy!
Poczuem, e zasycha mi w gardle:
- Kto wic by pierwszy?
- A jaka firma, chyba polsko-rosyjska, poszukujca nowych rde wody
mineralnej...
- Skd pani wie, e w tej firmie byli Rosjanie?
- Bo rozmawiaam z jednym z nich. Tak z ruska zaciga.
- A jak si nazywaa ta firma?
Poprawia beret:
- Jak? Zaraz... Nie, nie przypomn sobie. Krtko byli. Jednego dnia przyjechali, nawet
taki pasiasty namiot rozbili tam midzy pomp i drzewami, a drugiego dnia ladu po nich nie
byo.
Przetarem oczy:
- A nie widziaa pani, eby kopali?
- Tak. Zreszt ten Ruski mwi, e prbki bior.
Odruchowo machnem rk:
- Mnie chodzi o wikszy wykop. Taki na metr gboki, na metr szeroki i na metr dugi.
Zamiaa si:
- Co si pan tak denerwuje? Nie widziaam, eby taki d robili, chyba e w nocy...
- W nocy? Jak wic wyjechali, musiay pozosta jakie lady.
- Przecie mwiam, e jak wyjechali, to nie zosta po nich aden lad. Wszystko
starannie wyrwnali...
- Ale...
- Ale z pana uparciuch - umiechna si. - Ot, zostao po nich to, e w jednym
miejscu ziemia troch miksza bya. Ale co w tym dziwnego? Przecie prbki brali. A ci z
Warszawy to przyjechali w kilka dni po nich.
- Dlaczego nie powiedziaa im pani, e tu ju szukaa jedna, jak j pani nazwaa,
firma. Byli to pracownicy Ministerstwa Kultury i Sztuki.
Wzruszya ramionami:
- Dopiero pan mi mwi, kim oni byli. A tak to co: miaam z plotkami o jednych
obcych lecie do drugich. Gdyby przyszli uprzejmie, przedstawili si... A tak azili dumnie z
t tyczk.
- Mnie jednak pani nie potraktowaa tak obco - umiechaem si mimo woli.
- Bo mi si spodoba ten starszy pan - z przekornym umiechem wskazaa na
drepczcego midzy drzewami Rzeckiego - i al mi si was zrobio.
- C, pora nam wraca...
- Widz, e zdenerwowaam pana. Czy zaszkodziam bardzo pracom ministerstwa nie
mwic o tym jego pracownikom, e kto ju tu kopa?
- Nie. To co byo do wykopania ju std zabrano...
- Ta firma, tak?
- Tak. Ta otrowska firma. Teraz interesuje mnie najbardziej, skd wiedzieli, gdzie
kopa...
Poegnaem si z moj posmutnia informatork i wrciem do Rosynanta i
krcego w jego pobliu Rzeckiego.
- Panie Onufry - zawoaem - niech si pan ju nie trudzi. Wyprzedzono nas tutaj.
otrzyki podajce si za firm poszukujc nowych rde wody mineralnej oprniy
schowek Kocha. Mnie pozostaje ju tylko przykra wiadomo, e kto z pracownikw
ministerstwa wspdziaa z przestpcami. Niewesoa jest te myl, e wysani w teren
pracownicy nie chc czy nie potrafi zwrci uwagi na fakt, e kto niedawno przekopywa
teren, ktry maj zbada. A powinni, nawet eby ta firma polsko-rosyjsko-zodziejska
najstaranniej zatara za sob lady! Aha, polsko-rosyjska! Co tu robi ten Rosjanin? Trzeba
bdzie si przy okazji zastanowi i popenetrowa, bo to moe by bardzo wany lad!
ROZDZIA TRZECI

BIADA KIEPSKIM PRAKTYKANTOM WTYCZKA W
MINISTERSTWIE WASNY RAMBO BATURA W KRLEWCU
CZY WYNAJ STAJNI JEDNA Z PRAWD O BURSZTYNOWEJ
KOMNACIE KTO BAWI SI W KADYNACH


Dokadnie nie wiem, kim chciabym by w yciu, ale wiem, e na pewno niejednym z
praktykantw wysanych na pocztku wrzenia do Bardan przez dyrektora Marczaka, a teraz
(po mym meldunku, ktry, niestety, musiaem zoy) wzywanych przed dyrektorskie
oblicze, by zda spraw ze swych myli, sw i uczynkw podczas poszukiwania
ujawnionego przez list gauleitera Kocha schowka z dzieami sztuki zrabowanymi na Ukrainie
przez hitlerowcw.
Czym tumaczyli swe zaniedbanie modzi tropiciele skarbw kultury i sztuki, nie
wiem. Nie wiem te, jakimi sowy gromi ich rozwcieczony dyrektor; chocia raczej jestem
pewien, e nie obyo si bez ulubionego przez niego walnicia pici w kant stou, jak pono
zwyk czyni Juliusz Cezar.
W kadym razie, gdy opuszczali dyrektorskie apartamenty mogli budzi w
przechodzcych korytarzem przypyw patriotycznego uczucia lako ywe uosobienie
narodowej flagi: jeden taki by biay na twarzy, a drugi czerwony. Pewne byo, e ich
nazwiska dugo nie pojawi si na listach naszych skromnych (ale zawsze!) premii i
podwyek.
Ale kto by tam zwaa na nieszcznikw, gdy niczym piorun uderzya w departament
wie: dyrektor Marczak odchodzi na emerytur! I od razu narodzio si wiele plotek z tym
zwizanych. Oczywicie wielu byo takich, ktrzy odejcie dyrektora czyli z, jak to mwili,
wyprawami pod Reszel i Barciany. Niektrzy przebkiwali co o utracie tu, w gmachu
ministerstwa, bezcennej mapy, ktra miaa nas jak za rczk zaprowadzi do Bursztynowej
Komnaty, a co za tym idzie pogry we wstydzie penetratorw skarbw poowy Europy.
Biedny dyrektor niczym swj cie snu si pod cianami korytarzy departamentu. A
zaczli si trafia ju i tacy, ktrzy na jego widok odwracali gow, byle tylko nie powiedzie
dzie dobry i nie narazi si tym nastpcy na dyrektorskim stoku, przepraszam,
dyrektorskim fotelu.
Widzielimy z panem Tomaszem te drobne podostki, robione tak zasuonemu dla
naszej kultury czowiekowi, ale co moglimy zrobi?
Na szczcie sprawiedliwo zostaa Marczakowi (a i nam przy okazji) oddana.
Wadze wysoko oceniy akcj Wilczyca z jantaru i stosownie j nagrodziy. Gdy doczyy
do nich rzdy Niemiec, Ukrainy i Rosji, to przez departament nie mona byo przej nie
potknwszy si o ekip telewizyjn, radiow czy reportera poczytnego pisma.
Wrd pracownikw ministerstwa podniosy si gosy, jakiego to fachowca tracimy z
odejciem Marczaka na emerytur. Niektrzy chcieli go prosi, aby jeszcze przez czas jaki
kierowa departamentem. Stawiano go za przykad specjalisty, ktry znakomicie wykonuje
swoj robot. Dyrektor za komplementy grzecznie dzikowa, ale zdania nie zmieni. Jedynie
po zakupie dwch nowych krawatw mona byo pozna, e dobry humor odzyska.
Wobec powyszego dziwnym moe si wydawa, e zgromadziwszy pana Tomasza i
mnie w swym gabinecie i usadziwszy nas w fotelach nad filiankami kawy, ktrej parzenia
sekret posiada tylko panna Monika, i nalawszy do koniakwek po odrobinie Sonecznego
Brzegu, odezwa si w te sowa:
- Jest bardzo le, panowie.
Moje palce nabijajce fajk zamary. Pan Tomasz odchrzkn i sign do kieszeni,
gdzie trzyma, ostatnio tak rzadko uywane, papierosy.
- Tak, prosz panw... - cign dyrektor. - Cho zblia si czas mojej emerytury i
sprawy ministerstwa powinny mnie ju nie obchodzi, to jednak... zostawiam departament nie
tak, e si tak wyra, czystym, jakbym chcia...
Zapaka zamaa mi si w palcach:
- Wydaje mi si, e wiem, o czym pan dyrektor myli. Chodzi zapewne o to, e w
swoim raporcie z Barcian sugerowaem istnienie przecieku. Czyli e kto spord
pracownikw departamentu lub osb z jego dziaaniem zwizanych dziaa na dwa fronty, jest
wtyczk przestpcw.
Pan Tomasz nerwowym gestem wycign z paczki wiarusa i pstrykn zapalniczk:
- I ja miaem kiedy takie podejrzenia. Ale poniewa zabrako mi faktw, pomylaem,
i si myl, e to tylko zbieg okolicznoci. I w kocu machnem na to wszystko rk. Teraz
przyznaj si do bdu. A mogem, psia ko, go nie popeni! - szurn popielniczk.
Czekaem milczc, a fajka rozgrzeje mi si w doni. Wraz z jej ciepem nachodziy
mnie zawsze mdre myli, ale tym razem byy to tylko myli ponure:
- Sdzi pan, szefie, e t wanie drog Batura dowiedzia si o mapie?
- Moe - wzruszy ramionami pan Tomasz.
- Niekoniecznie - Marczak podrapa si z zakopotaniem za uchem - ostatecznie
przygotowujc t nieszczsn konferencj prasow musiaem ogosi, czego bdzie ona
dotyczy. Wystarczyo, e Batura dowiedzia si o mapie od ktrego z dziennikarzy. Tamten
mg powiedzie w jak najlepszej wierze: Bursztynowa Komnata odnaleziona!
- Moe - po raz drugi wzruszy ramionami pan Tomasz.
Milczaem. Dopiero po chwili, uwanie przygldajc si fajce, powiedziaem cicho:
- Co byo, tego si ju nie wrci. Bardziej denerwuje mnie fakt, e ta otrowska
wtyczka pozostaje nadal w ministerstwie i moe nam przysporzy diabe wie jeszcze jakich
szkd. Teraz na przykad szykujemy si odnale, mimo utraty mapy, schowek z Komnat...
Kada wiadomo o postpach naszych poszukiwa moe by...
- Ech, Paweku - zamia si niewesoo pan Tomasz. - To co proponujesz? Otoczy
wszystkich pracownikw ministerstwa czu opiek policyjn? A moe wymieni cay
personel Ministerstwa Kultury i Sztuki na nowy? Od dou do gry, co? I kto ci zagwarantuje,
e ci nowi bd krysztaowo czyci? e adnego z nich nie skusi znaczna zapewne sumka
proponowana przez zodziei?
Opuciem gow:
- Co wic robi? Obowizuj nas przecie raporty, meldunki, wykazy i caa
biurokracja, ktra potem przechodzi przez nie wiadomo czyje rce. Przecie nie istniej u nas
pisma cile tajne. Eech!... Gdyby tak wszystko o czym mwimy i co planujemy
pozostawao w tych cianach!
- I tak musiaby doda do nich sekretariat panny Moniki! - zamia si pan Tomasz.
- C, panowie - dyrektor Marczak sign po koniakwk. - Na pohybel wtyczkom
i zodziejom! Bo faktycznie oprcz tego toastu niewiele moemy i niewiele bdziecie mogli
po moim odejciu. Jedynie, to skada relacje dopiero po wykonaniu pracy; zamiary - o ile
mona - trzyma w tajemnicy; notowa komu i jaki raport si przekazao. Moe wtedy, gdy
nazwisko jakiego urzdnika powtrzy si przy kilku nieudanych akcjach...

Mino kilka dni na ponurych jak powysza rozmowach i rozmylaniach, gdy dziki
ostatnio nawizanych stosunkw w krgach medycznych dowiedziaem si, e Batura
wyszed ze szpitala. Pospieszyem z t wiadomoci do pana Tomasza. A ten ku memu
zdumieniu przywita mnie od drzwi:
- I co, ozdrawia twj przyjaciel, Paweku?
Do licha!
Szef wiedzia nie tylko, e Batura wypisa si ze szpitala, ale e wynaj kawalerk w
rdmieciu, a ponadto eby nie przemcza nie w peni sprawnej jeszcze nogi, kupi sobie
renault megane coupe metalic. W swobodnym poruszaniu si po stoecznych najdroszych
lokalach pomagaa mu dodajca szyku laseczka z gwk z koci soniowej wyrzebiona w
ksztacie psiego ba.
Gdy usyszaem te wygoszone cichym gosem rewelacje przyznam, e szczka mi
opada. Ten mj stan pan Tomasz przyj z nieukrywanym zadowoleniem.
Ale skd on si tego wszystkiego dowiedzia!
- I co pan... - wybkaem.
- Ja? Nic - rozoy szef rce - ale ty powoli szykuj si do wyprawy nad Zalew
Wilany. Chyba e chcesz, eby i koo Kadyn wyprzedzono nas jak w Barcianach.
Jasne, e nie chciaem! Skoniem si wic z szacunkiem memu wszechwiedzcemu
szefowi i wrciem do swego pokoju planowa akcj Kadyny.
O dziwo, zastaem u siebie wonego, a na stole dug na metr, wsk paczk.
- O, jest pan, panie Daniec - ucieszy si wony, a ja tu czekam z paczuszk dla pana.
Prosz podpisa!
Wyszed.
Przyjrzaem si paczce i nagle poczuem miy dreszczyk, zobaczyem bowiem na niej
znaczek: due czarne A z wpisanym w nie sowem Armand i pruszkowski adres.
Czyby jak z nieba spad mi na biurko jeden ze znakomitych wykrywaczy metali
pruszkowskiej firmy?
Gorczkowo rozdarem opakowanie... Jest list!

Szanowny Panie!
Dowiedziaem si od ludzi z eksploratorskiej brany o Paskich sukcesach w Growie
Iaweckim. Gratuluj! Usyszaem te o Paskich kopotach ze sprztem. Moe wic mj
Rambo bdzie pomocny w dalszej pracy.
ycz nowych osigni i pozdrawiam
Wojciech Oksieciuk

Pod spodem leaa instrukcja obsugi wykrywacza Rambo i, rozmontowany, on
sam: talerzowata sonda o rednicy kilkudziesiciu centymetrw, duga na przeszo metr
rczka, pojemnik na baterie i manipulator.
Popdziem do szefa pochwali si tak cennym darem. Ale o dziwo czeka mnie tu
ochrzan:
- Tak si boisz, Paweku, zodziejskich wtyczek w ministerstwie, a teraz latasz po
caym budynku z tym przyrzdem i chwalisz si jak kura zniesionym jajkiem! - grzmia pan
Tomasz. - Moe jeszcze ogaszasz, gdzie bdziesz mia zamiar go uy?!
Stuliem uszy po sobie.
I tak to zapanoway midzy szefem a mn ciche dni.
Przerwa je pewnego pnego wieczora telefon:
- Pawe? - usyszaem ostry gos pana Tomasza.
- Melduj si.
- Twj kumpel, Jerzy Batura, co kombinuje w Kaliningradzie. Mwie, e w
Growie Iaweckiem poznae rosyjskiego specjalist od odzyskiwania zagrabionych dzie
sztuki, Owsianowa. Nie masz z nim kontaktu?
- Znam numer jego telefonu.
- Wic moe uprzedziby tego pukownika? Batura jest sam. Posuguje si swoim
paszportem. Samochd: znany ci renault megane coupe, srebrny metalic, WBA 35 76.
Przetarem oczy:
- Uprzedzi bd mg dopiero jutro, bo telefon, ktry mi zostawi Owsianow, to
subowy. Ale co Batur ponioso do Kaliningradu? Czyby a tak zarazi si Bursztynow
Komnat? No i moe wreszcie si dowiem, skd pan to wszystko wie?!
W suchawce rozleg si cichy chichot:
- Dowiedz si tylko tyle, e Batura narozrabia na granicy. Wiesz, teraz wyniky te
afery z voucherami. Z przejcia w Gronowie - wybra takie boczne, cichutkie, eby nie
zwraca na siebie uwagi - musia cofn si a do Elblga, eby wykupi voucher. No, ale za
drugim razem przejecha ju bez przeszkd. Teraz ty si nim zajmij.
- A pan nie moe wykorzysta swoich kontaktw? - nie mogem powstrzyma si od
drobnej zoliwoci.
Odpowiedzi by odgos odkadanej suchawki.

Nastpnego dnia rano po przyjciu do pracy od razu poprosiem o poczenie ze
znanym mi numerem w Kaliningradzie. Na szczcie Owsianow by u siebie:
- Ach witam pana, panie Pawle! Co sprowadza pana, cho gosem, na nasz ziemi?
- Obawiam si, e z naszej przyby do was i to nie gosem, a osobicie jeden dra,
ktry moe sprawi panu sporo kopotu...
Opowiedziaem o Baturze.
Pukownik przyj moj relacj o dziwo bardzo spokojnie:
- Wic laseczka z psi gwk, pan mwi? No, no. eby on tylko nie poczu tej
laseczki na swym tyku... Jeli dowiem si czego konkretnego o naszym znajomym, nie
omieszkam poinformowa pana. Do usyszenia...
Usyszelimy si nad podziw szybko. Ju nastpnego dnia po poudniu zadzwoni
telefon:
- cz Kaliningrad...
- Ach, pozdrawiam pana! - usyszaem znajomy gos Owsianowa. - Jak zdrowie?
- wietnie. Cho przyznam, e bardziej w tej chwili interesuje mnie, jak czuje si
niejaki Jerzy Batura.
- Oj, co mu nasze powietrze nie suyo - zamia si pukownik - bo jest teraz w
drodze do polskiej granicy.
- Czyby?...
- Ale! - rado Owsianowa wzrosa. - Kto jak kto, ale Polak powinien docenia
znaczenie szlachetnej sztuki perswazji. Proponowalimy zreszt panu Baturze kontakt z
polskimi wadzami, ale, niech pan sobie wyobrazi, on dumnie odmwi!
Teraz ja nie mogem powstrzyma si od miechu.
- Ale do rzeczy - spowania pukownik. - Batura posiada przy sobie jakie stare
niemieckie szkice na wojskowych planach Krlewca. I bardzo si zdziwi, jak mu
powiedziaem, e najprawdopodobniej kto go oszuka, twierdzc, e dziki nim dotrze do
synnego bunkra III, najczciej wymienianego jako krlewiecki lad Bursztynowej
Komnaty. Mieci si mia on przy ulicy Steindamm albo Lange Reihe. Pono doktor Rohde
proponowa wskazanie go specjalnemu penomocnikowi Ludowego Komisariatu Kultury
ZSRR do spraw odzyskania skarbw muzealnych, profesorowi Aleksandrowi Briusowowi.
Niestety profesor informacj zlekceway, a szkoda!
- Szkoda - powtrzyem jak echo.
- Po wojnie, w 1956 roku zgosi si do wadz NRD syn SS-Obersturmbannfuehrera
Ringla, jakoby wspdziaajcego w ukryciu Komnaty. Posiada notatki po swym ojcu, w tym
jedn: Do Obersturmbannruehrera Georga Ringla. [...] W najbliszym czasie oczekuje si, e
w Krlewcu zostanie przeprowadzona operacja Ziele. W zwizku z tym powinien pan
przeprowadzi akcj Bursztynowa Komnata i dostarczy j do znanego B. III. Wejcie
zamaskowa. Budynek nad bunkrem wysadzi w powietrze.
- Tej informacji te nie sprawdzono? - zapytaem.
- Mymy z ca powag potraktowali doniesienie modego Ringla. Zaproszono go
nawet do Kaliningradu, gdy jakoby doskonale wiedzia, gdzie znajduje si bunkier III.
Niestety, gdy przyjecha w 1959 roku, nie mg absolutnie odnale owej synnej kryjwki
przy dawnej ulicy Steindamm. Zreszt, nam si to te po dzi dzie nie udao - w gosie
Owsianowa zabrzmia miech. - Moe pan sobie wyobrazi zdumienie Batury, gdy
zaproponowaem mu, aby zabra si czym prdzej do poszukiwa bunkra III, a w razie
powodzenia nie czeka go kara, ale nagroda w przewidzianej przez nasze prawo wysokoci!
To tyle z mej strony, drogi panie Pawle. Dla nas Batura niegrony. Ale jeli wam w czym
miesza, to niech pan uwaa na niego! Te jego oczy...
Ugryzem si w jzyk, bo ju miaem ochot opowiedzie sympatycznemu
Rosjaninowi o historii ze stracon przez nas map.
Niech oni szukaj Komnaty u siebie, my poszukamy u nas. Ech, obymy wygrali w
tym wycigu!

Mniej wicej w tym czasie w jednej z zagrd opodal Kadyn dwch mczyzn
pochylao si nad stoem owietlonym lamp z pknitym abaurem. W kcie cicho mamrota
telewizor. Jeden z mczyzn, ysy szedziesiciolatek ubrany by w czarny gruby golf. Drugi
nie zdejmowa paszcza z wielbdziej weny i nisko nasunitego na czoo kapelusza. Na
ceracie midzy nimi lea na talerzyku wdzony i pokrojony wgorz, a obok staa butelka z
wdk. Ale tylko jedna szklanka bya pena; ta przed gociem odwrcona bya dnem do gry.
Wiatr przenikajcy przez szczeliny we framugach okien zdawa si pulsowa rytmem
morskiej fali.
ysy sign po swoj szklank i odpi yk. Skrzywi si:
- Za obrok i chodzenie przy koniu to bdzie... to bdzie za mao...
- O konia sam zadbam - bysn oczyma spod ronda kapelusza drugi mczyzna.
- No, ale pokj dla was, gotowanie... - otar usta wierzchem doni ten w golfie.
Jego rozmwca sign w zanadrze i wycign plik banknotw, na ktrego widok
ysy znw sign po szklank.
Go w kapeluszu odliczy kilka stuzotwek i cisn na st:
- Wystarczy?
Gospodarz przekn lin i okrgym kocim ruchem zgarn banknoty ze stou:
- Starczy. Ale po prawdzie powiem, e gdybycie inaczej si nazywali...
Go wsta i pochyli si nad zmalaym nagle gospodarzem:
- Starczy, to starczy i kwita. I ebycie po caej okolicy nie rozgadywali, e tu
mieszkam. Zobaczy mnie kto, trudno. Ale trzymaj pan jzor na uwizi i swoj on uprzejmie
o to popro. Bo jeli nie, to nie do, e zarobki si skocz, ale i to co zapaciem, odbior...
Cie stojcego zogromnia nagle nad stoem, na ktrym ysy trzsc si rk szuka
szklanki.
Za oknem zara cicho ko.
Go bysn umiechem pod cienkim wsem, pstrykn w rondo kapelusza i bez
sowa wyszed z pokoju.
Waciciel czarnego golfa opad na krzeso podcigajc go pod szyj:
- A czy ja si tylko w co zego nie wpltuj? Ba, ale forsa potrzebna, zwaszcza teraz,
kiedy d rozbita i z rybaczenia nici! eby ktry chocia do zaogi przyj. A tak? Kady
patrzy swojego. Ot, staro nie rado...
Tymczasem pod domem mczyzna w kapeluszu rozczesywa palcami grzyw swego
ogiera i mwi do komrkowego telefonu:
- Tak. Jestem na miejscu. Zakwaterowaem si - zamia si cicho. - Tak. Czekam.
Niedugo powinni przyjecha.

Szedem sobie spokojnie Nowym wiatem, zerkajc od czasu do czasu na wystawy i
ciko wzdychajc, gdy porwnywaem widoczne na nich ceny z wysokoci mojej pensji.
Nagle poczuem na barku lekkie uderzenie. Odwrciem gow. W rami wpieraa mi si
gwka laski wyrzebionej w koci soniowej na ksztat gowy pudla.
Strciem j machniciem doni.
- adnie to tak? - usyszaem za sob. - Wazi si w drog, donosi Ruskim, a potem to
ju nawet nie aska si przywita!
Za mn wsparty na laseczce koysa si lekko z palcw na pity Jerzy, umiechnity
swym zimnym wskim umiechem. Ale w jasnych oczach nie byo miechu.
Dlatego postpiem w ich kierunku:
- To ty mi wazisz w drog, nieszczsny zodzieju map! A kto donosi na ciebie
Ruskim, to wybacz, ale nie wiem.
- Wiesz, wiesz! - biay psi eb zatoczy mi koo przed oczyma. - Jeden z tych Ruskich,
z ktrymi miaem wtpliw przyjemno rozmawia podczas mej wizyty w Krlewcu...
Tylko, na lito bosk, nie udawaj, e nic o niej nie wiesz! Tak wic jeden z tych Ruskich
pochwali mi si, e niedawno by w Polsce, w Growie Iaweckim, na jakim sympozjum.
Poniewa wiedziaem (o czym nie omieszka pochwali si twj zwierzchnik, dyrektor
Marczak), e i ty bye na tym zjedzie, atwo, przyznasz chyba, byo mi wywnioskowa,
komu zawdziczam ostrzeenie Rosjan przede mn. Jedno mnie tylko ciekawi: skd moge
wiedzie, e wybieram si do Rosji? W celach zreszt jak najbardziej niewinnych, bo po
prostu chciaem sprawdzi kilka starych planw. I wiesz, ten twj Rusek pokaza mi podobne
bdce w ich posiadaniu! Powiem wicej, przekona mnie, e mog sobie bezkarnie szuka,
bo i tak nic nie znajd. Tak wic w zasadzie powinienem, Pawe, by ci wdziczny, bo twoje
donosicielstwo zaoszczdzio mi trudw i wydatkw, ale wybacz... donosicielstwo pozostaje
donosicielstwem - unis laseczk w gr.
I ja podniosem do:
- Tak wic uwaasz za donosiciela, tego na przykad, ktry dzwoni na policj, widzc
zodzieja wamujcego si do sklepu?
- Czybym w Krlewcu mia zamiar gdzie si wama? - zamia si i zawrci
salutujc mi na poegnanie laseczk.

Ju w domu, wieczorem, zastanawiaem si nad fenomenem Bursztynowej Komnaty.
Nad tym, jak wielu ludzi wciga w swoje lepkie jantarowe sieci. Mija ju p wieku od czasu,
gdy zagina, wci przybywa ludzi twierdzcych, e istnieje na pewno. Niewielu jest takich,
jak ojciec Klimuszko czy mj przyjaciel Rzecki, ktrzy potrafi oprze si czarowi i
powiedzie: nie, Komnaty ju nie ma!
Signem po teczki, w ktrych gromadziem materiay zwizane z Bursztynow
Komnat i wydobyem z jednej z nich list, ktry niszczy wszystkie nadzieje zwizane z
istnieniem cudu z jantaru. Napisaa go mieszkajca w Berlinie Agnes Arndt:

Pochodz z Krlewca. Studiowaam w tym miecie od 1939 do 1945 roku. Tam te
uzyskaam dyplom nauczycielki rzemiosa.
Wiatach 1943-1945 uczyam si na jednym semestrze z crk doktora Rohdego.
Przyjaniymy si, a poniewa miaam do daleko do naszego Instytutu, bywaam czstym
gociem na obiadach u pastwa Rodhe, ktrzy mieszkali bardzo blisko szkoy.
Podczas jednego z obiadw, musiao to by w 1943 roku, doktor Rohde opowiedzia
mi, e do zamku sprowadzono Bursztynow Komnat. A do tego momentu nie wiedziaam o
jej istnieniu. Poniewa bardzo interesowaam si dzieami sztuki, co zwizane byo poniekd z
moim zawodem, doktor Rohde obieca mi pokaza Komnat, ktra miaa by wystawiona w
krlewieckim zamku. Dotrzyma przyrzeczenia. Mogam, jako jedna z pierwszych, zobaczy
skarb.
Mino kilka tygodni. Podczas jednego z kolejnych obiadw doktor Rohde powiedzia,
e w zwizku moliwoci nalotw naley przenie Komnat do piwnic zamkowych.
Sklepienia piwniczne zamku byy tak grube, e Bursztynowej Komnacie nie mogo si nic sta.
Najwiksze naloty miay miejsce latem 1944 roku. Krlewiec sprawia wraenie jednego
wielkiego rumowiska. Po nocnym poarze w czasie drugiego z wielkich nalotw udaam si w
stron rdmiecia w poszukiwaniu krewnych i znajomych. Okoo poudnia znalazam si na
dziedzicu zamku.
Spotkaam tam doktora Rohdego, ktry musia przyj krtko przede mn. Odlego
od jego mieszkania do zamku bya mniej wicej taka sama, jak od mojego. Mia wygld
czowieka zdruzgotanego, jego twarz bya popielata. Zapytaam doktora, co z Bursztynow
Komnat. Odpowiedzia, e wszystko przepado.
Zaprowadzi mnie w kierunku nie znanych mi piwnic i ujrzaam wtedy roztopion
mas, w ktrej widniay zwglone kawaki drewna. Doktor Rohde by zaamany. Nigdy wicej
nie mwilimy o Bursztynowej Komnacie.
Dziki Telewizji Polskiej dowiedziaam si, e po tylu latach szuka si nadal
Bursztynowej Komnaty. Mog to sobie tylko tak wytumaczy, e doktor Rohde w pierwszym
odruchu rozpaczy pokaza mi po owej nocy po poarze miejsce, w ktrym Bursztynowa
Komnata pada ofiar pomieni. W strachu przed odpowiedzialnoci przemilcza jednak ten
fakt przed wczesnym gauleiterem Erichem Kochem...

- Strach... - i powtrzyem cicho - jaki musi by potny, e zamyka po dzi dzie
usta tylu ludziom?

Przygotowania do uroczystoci przejcia dyrektora Marczaka na emerytur
przebiegay w naszym departamencie w jak najlepszym porzdku. Koczyem porzdkowa
list zaproszonych goci.
Otworzyy si drzwi mego pokoju w ministerstwie i wszed pan Tomasz. Niezbyt
czstym dla niego obyczajem usiad na krawdzi mego biurka i zamacha nog przybran w
elegancki pbut, dajc mi jednoczenie okazj do stwierdzenia, e i w najnowszej modzie
skarpetek nie pozostaje w tyle.
- Jak to si czuje nasz Batura? - spyta agodnie, ogldajc z lekko dziwicym mnie
zainteresowaniem moj fajk, ktr zna przecie prawie tak dobrze jak ja.
Czybym pali nader cenny fajkowy unikat, ktrego warto odkry szef. A pytanie o
zdrowie Batury jest tylko zrcznym wstpem, by tym bardziej omieszy pocztkujcego
fajczarza? - pomylaem.
- O ile wiem, czuje si dobrze. Nie liczc oczywicie kaca moralno-zodziejskiego, o
ktry przyprawi go wypad do Krlewca. O tym, e oskary nas o donosicielstwo te panu
mwiem, wic chyba nie mog doda nic nowego... Aha, pono przegra grubsz fors w
Marrriocie, ale nie to przecie pana interesuje...
- Zgade, Paweku... - tym razem zainteresowanie szefa przenioso si z mej fajki na
jego lnicy pbucik - ciekawi mnie, jak czuje si, Jerzy Batura w Kadynach...
- W Kadynach? - papiery dotyczce poegnalnego bankietu dyrektora wypady mi z
rk. Pan Tomasz zdawa si tego nie dostrzega.
- Od dwch dni zamieszkuje w trjgwiazdkowym Kadyny Palace Hotel, w byej
letniej rezydencji cesarza Wilhelma II. Ech, Kadyny! Synna stadnina i wypoyczalnia koni.
Arabw, angloarabw oraz cenionych w Europie koni rasy wielkopolskiej. Zreszt co tu
mwi o koniach! Powinnimy pomwi o osach!
- O... - odchrzknem - o osach?
Pan Tomasz stukn rkaw biurko:
- A jak mam nazywa mego zdolnego pracownika, ktry zajmuje si ukadaniem
kwiatkw w poegnalnych bukietach zamiast interesowa si tym, co porabia jego
najgroniejszy przeciwnik? Wszystko na twoj gow, biedny Tomaszu - szef z wyranym
zadowoleniem pogadzi si po skroni. I nagle odwrci si do mnie:
- Czy ty naprawd wierzysz, e jazda konna jest najlepsz kuracj na ledwo zronit
nog? A moe klimat nad Zalewem Wilanym szczeglnie suy rekonwalescentom? Ech,
Pawe, Pawe, czyby zapomnia o wzgrzach nad Kadynami? O tym jednym zaznaczonym
krzyykiem i napisanym: Ona jest tu? Co z tob? Czy nie wiesz, czego Batura szuka, w
Kadynach? Powiem ci wic: Bursztynowej Komnaty! I biada ci, jeli j znajdzie! Nie wiem
co wadze dla ciebie wymyl, ale z prac u mnie koniec!
- Nie dojdzie do tego, szefie - odzyskiwaem spokj.
- I ja tak myl - skin gow pan Tomasz. - Przeka te papiery pannie Monice...
- Ale czy dyrektor Marczak... - wtrciem.
- Najcudowniejszym prezentem, jaki moesz sprawi na poegnanie Marczakowi jest
Bursztynowa Komnata! Przesta wic tu jcze, pakuj sprzt i w drog do Kadyn!
Umiechnem si:
- A ciekawe, gdzie si zatrzymam w tej wiosce? Rachunkw za prywatne kwatery
aden ksigowy mi nie zatwierdzi... Trzygwiazdkowy Kadyny Palace Hotel? Od kiedy to
nasze ministerstwo takie hojne? Poza tym mam codziennie spotyka si przy niadaniu z
Batura i pyta: Co znalaze?
- O kwater si nie martw. Za trzy dni bdziesz mia j zaatwion.
Skinem posusznie gow.
Pan Tomasz wsta z biurka:
- Aha, wemiesz ze sob Jacka.
- Jacka?... - nie skojarzyem w pierwszej chwili.
Szef westchn ciko:
- No, mego siostrzeca, brata Zoki, ktry tak ci przypad do serca podczas polowania
na skarb Hasan-beja.
- Ale...
Pan Tomasz pooy do na klapie swej marynarki:
- To moja serdeczna proba. Akurat w odzi zaczynaj si ferie zimowe, wic chopak
si nudzi. Poza tym uwaa, e mamy wzgldem niego dug. Zoka wzia udzia w akcji
Wilczyca z jantaru...
- I to z jakim powodzeniem... - mruknem.
- Wanie - skin doni szef. - Jacek uwaa, e teraz jego kolej. I skoro Zoka tak
nam si przydaa, to z niego bdzie poytek, e hej!
Pokrciem gow:
- To moe wylemy go samego do Kadyn? Zaatwi Batur, wykopie Bursztynow
Komnat, a ja bd sobie tu spokojnie urzdowa...
- Pawe!
- Tak jest, szefie. Dyurna niaka melduje si na stanowisku!
- Nie wygupiaj si z t niak - pan Tomasz poklepa mnie po ramieniu. - Ostatecznie
Jacek ma ju szesnacie lat. Chopak w tym wieku naprawd moe si przyda.
- I na pewno si przyda - pokiwaem gow. - Bo co mi si wydaje, e on ju czeka na
mnie w paskim mieszkaniu.
Szef odchrzkn z zaenowaniem.
Zamiaem si:
- Niech wic tam siedzi i studiuje literatur o Kadynach i bursztynach. Nie chc go
widzie a do momentu wyjazdu. Czyli, jak to pan sam zaznaczy, przez trzy dni. Mam
jeszcze par spraw do zaatwienia...
ROZDZIA CZWARTY

LIST BOSMANA ELIGIUSZA SIELAWY PIECZ
FRANCISZKANW KTO ZIMOW NOC SPACERUJE DLA
PRZYJEMNOCI GENERA CZERNIACHOWSKI I MECENAS
OCHOCKI SZCZTKI AUTOSTRADY CZARNA PANTERA CO
LEY NA DNIE ZALEWU WILANEGO DAR PASTWA
OTKIEWICZW


Nigdy bym nie pomyla, e przyszych spraw do zaatwienia dostarczy mi list z
odlegych Mikoajek. Wydobyem z koperty nieco wygniecion kartk i odruchowo
spojrzaem na podpis. Wielkimi kulfonami wypisane byo: Bosman Sielawa. Umiechnem
si na wspomnienie starego wilka sonych i sodkich wd, ale list sam w sobie by nader
powany:

Panie Pawle Daniec szanowny!
Jeszcze raz gratuluj panu zwycienia mnie w regatach na niardwach, ktre chyba
powtrzymy w tym roku, ale pisa chc o czym innym. Jak panu wiadomo, suyem czas
jaki podczas drugiej wojny wiatowej przymusowo wcielony do Kriegsmarine na
miniaturowych odziach podwodnych Biber, czyli Bbr. Niedawno z wycieczk z
Niemiec przyjecha mj kolega z flotylli, Hans, czyli Jan Pipke. Ugocilimy si jak naley i
on opowiedzia mi, e we wrzeniu 44 zamiast na Batyk mia z Piawy (gdzie
stacjonowalimy) przepyn Zalewem Wilanym do Elblga. A to wszystko w wielkiej
tajemnicy pod grob rozstrzelania. W ostatniej chwili co wysiado w silniku jego Bobra i
popyna zamiast niego d Hauptmanna Paula Erdmanna. Te niby na Batyk. Na patrol.
Nigdy z niego nie wrcia, a Erdmann i jego podwadny Koche zostali pomiertnie odznaczeni
za atak na rosyjski konwj. Tymczasem Pipke dowiedzia si, e Erdmanna zatopi rosyjski
szturmowiec na Zalewie. No bo gdzie si tam schowa, jak wszystkiego kilka metrw
gbokoci? A zatopi ich Ruski mieli gdzie na wysokoci ujcia Paski, w pobliu dzisiejszej
Nowej Paski. Pipke do dzisiaj ba si o tym mwi. I musiaem naprawd serdecznie go
ugoci (niech bdzie moja strata), by mi wszystko opowiedzia. A gociem go dlatego, e
niedawno widziaem w gazecie paskie zdjcie i przeczytaem, e pan zajmujesz si z
sukcesami Bursztynow Komnat. Pomylaem wic sobie, e si do nich doo. I dlatego
pisz. Niech si pan ostronie wywie, czy kto nie wie czego o zatopionym okrcie podwodnym
na Zalewie. To moe by ten z Komnat, czego panu ycz.
Z eglarskim pozdrowieniem
Bosman Sielawa
A jak by byy jakie nagrody, to prosz o mnie starym nie zapomnie, zdjcie do gazety
te mam dobre.

Starannie zoyem list. Bbr, dwuosobowa d podwodna przewoca
Bursztynow Komnat? Niestety, odpada! Za maa. Ale mona byo wypeni skorupy jej
dwch torped zotem, biuteri... Moe niewiele nadkadajc drogi zasign informacji o
wrakach w pobliu ujcia Paski do Zalewu? Najlepiej zapyta rybakw. Mj ojciec zna
kiedy i to dobrze bosmana portu w Nowej Pasce, Romana Rbalskiego. Tylko czy on
bosmanuje tam do dzisiaj...
Wykrciem numer informacji midzymiastowej, a potem numer bosmanatu w
Pasce.
Ku mej radoci bosman Rbalski by na stanowisku. Bez trudu przypomnia mnie
sobie i, cho zamia si na wie o U-Boocie ze skarbami, to chtnie umwi si na
rozmow.

Wezwa mnie do siebie pan Tomasz i poprosiwszy siada pooy na stoliku wsk
bia kopert. Min mia przy tym wielce tajemnicz.
Ostronie podniosem kopert. Nie widniao na niej nazwisko ani inne dane adresata.
Za to z tyu wyczuem pod palcami nierwno. Obrciem tajemnicz kopert. I jakie byo
moje zdumienie, gdy ujrzaem piecz prowincjaa Poznaskiej Prowincji Franciszkanw!
Czyby Bursztynowa Komnata zniknwszy nad Zalewem Wilanym objawia si pod
Poznaniem. A moe na jaki nowy trop cudu z jantaru wpadli witobliwi poznascy mnisi?
Popatrzyem na szefa ze zdumieniem:
- To ju nie Kadyny, tylko Pozna?
- Ale Kadyny, Kadyny! - askawie skin doni. - Kaw pijesz czy herbat? A racja:
o tej porze zwyke raczy si tym zielonym wistwem!
- Zielona herbata nie jest...
- Ju dobrze, dobrze; przepraszam!
Gdy pochylilimy si nad filiankami z ulubionymi napitkami szef powiedzia:
- No, a teraz wrmy do intrygujcej ci koperty - eby byo ciekawiej troch moe
okrn, bo sigajc w gb historii, drog. Na szczycie poronitego bukami wzniesienia
nad Kadynami, od ktrego rozpoczyna si rezerwat Kadyski Las, wznosio si grodzisko
pruskie. W 1683 roku hrabia Johann Theodor Dietrich von Schlieben wystawi na jego
miejscu drewniany klasztor. W poowie XVIII wieku sta tu ju klasztor murowany i obszerny
koci w stylu neobarokowym. Przy klasztorze istniaa szkoa, odpowiednik naszej
dzisiejszej redniej. W 1870 roku nastpia na terenie Prus kasata zakonu franciszkanw.
Ostatni franciszkanin zmar w Kadynach w 1826 roku. Zabudowania klasztorne przeznaczono
na mieszkania dla suby dworskiej, a cz rozebrano na budynki gospodarcze. Nie wier
si, Paweku, ju, ju docieramy do wspczesnoci. W latach siedemdziesitych miecia si
w dawnym klasztorze placwka Pracowni Konserwacji Zabytkw z Gdaska. Nastpnie
cao przej PGR w Kadynach. W latach osiemdziesitych minister kultury i sztuki Izabella
Cywiska, moja wczesna zwierzchniczka, planowaa urzdzi tu Dom Pracy Twrczej dla
plastykw, ale koszta remontu okazay si zbyt wielkie. Resztki klasztoru i kocioa
przekazano archidiecezji warmiskiej, lecz nadal nie byo chtnych na objcie posiadoci.
Dopiero w 1992 roku, gdy powstaa nowa, poznaska prowincja zakonu franciszkanw,
zakonnicy postanowili tu powrci. Koperta, ktr tu widzisz, zawiera list polecajcy do ojca
Leszka. Zreszt i bez niej obieca on przytuli ciebie i Jacka na kilka dni. Tylko nie myl o
wielkich wygodach, bo ojciec Leszek yje po spartasku. Nie znam go osobicie, ale
przyjaciele uwaaj go za posta wybitn. yje samotnie we wci jeszcze nie
wyremontowanym do koca klasztorze. Jest gwardianem, czyli jakbymy to nazwali po
wiecku proboszczem parafii kadyskiej i jej jedynym wikarym. Jest architektem powstajcej
na nowo budowli i najciej pracujcym przy niej murarzem. Przy obku podczas pasterki
zgromadzi w kociele ywe zwierzta, a na jego kazania przyjedaj wierni a z Elblga...
Pochyliem gow:
- Naprawd z wielkim mem bd mia do czynieniu!
- A eby wiedzia! - szef z zadowoleniem ykn kawy. - Moe pomoe te ci ukry
gdzie Rosynanta. Lepiej eby po wsi nie roznioso si zbyt szybko, e do Kadyn przyby
dziwny samochd.
- Batura i tak go wywszy. Zreszt bd penetrowa wzgrza i Jerzy rwnie. Tak
wic spotka si musimy.
- Taak, Batura... - ponuro powiedzia pan Tomasz.
Ogromny ksiyc wypez ciko ponad srebrzyst kolumnad bukw i Maczajcych
klasztor. Trzasna zamana gazka i z cienia drzew wysuny si cztery postaci w
kominiarkach nasunitych na twarze. Cichym mikkim krokiem podeszy pod mur i zeszy po
schodach do wykopu, na dnie ktrego cikie drzwi przepasane solidn sztab broniy wejcia
do klasztornych piwnic. Zgrzytn metal, zatrzeszczaa wielka kdka.
- A mam was, zagubione owieczki!
Zza rogu wyskoczya wysoka posta. Nagy cios i ju wartownik zodziejskiej czwrki
lea rozcignity na ziemi. Pozostaych trzech stoczyo si przy drzwiach, jako e jedyn
drog zagradza im przybyy.
- Ech ty, klecho! - sykn ktry.
Powoli ruszyli do przodu. W rku jednego bysn om, w rku dwch pozostaych te
jakie elastwo, chyba gazrurki.
Zakonnik uchyli si przed pierwszym ciosem, ale ju groziy mu nastpne, gdy...
Gdy z gry na trzech w kominiarkach spad cie. Szybki i tak twardy, ze nie mina
chwila, a leeli nieruchomo, tylko om toczy si z brzkiem po cegach.
Zakonnik wycign rk do tak niespodziewanie przybyego mu z pomoc:
- Ojciec Leszek, pokorny suga i nieuday stranik franciszkaskich woci. Witam.
Mczyzna bez sowa ucisn podan mu do. Popatrzy na lecych, z ktrych
jeden cicho jcza. Trci go nog.
- Nie ciekawi ojca, kto to?
Franciszkanin zamia si rozgonie:
- Chyba wiem. Jak si tu yje na grze, to wida duo z tego co dzieje si, a czasem
tylko kombinuje, na dole - zatoczy szeroki uk rk nad Kadynami i pobliskimi wsiami. - Za
to pan... - popatrzy z ciekawoci na smag mod twarz, przyozdobion cienkim wsikiem.
Mczyzna cofn si o krok:
- Ja tu tylko przypadkiem. Lubi sobie czasem pospacerowa noc... Zdarza si, e
jakby to ojciec powiedzia: Ad maiorem Dei gloriam. Na wiksz chwa Bo...
Odwrci si i znik w srebrzystym pcieniu bukw. Po chwili do uszu zdumionego
zakonnika dobieg cichy ttent koskich kopyt.

Skoro miaem ju zapewnion kwater w Kadynach najwyszy czas byo mi rusza w
drog. Tym bardziej, e chciaem jeszcze wpa do pana Rbalskiego, aby sprbowa
wyjani spraw tajemniczego U-Boota. Przygotowaem te ma niespodziank dla Jacka.
- Czekam tu i czekam na pana! - jkn chopak na mj widok, nie raczc si nawet
podnie z fotela w stryjkowej kawalerce, na ktrym rozpiera si wygodnie. - Szkoda, e jest
ju wity Jacek - zamia si - bo syszaem, e mamy wstpi do zakonu franciszkanw.
Prosz na mnie spojrze, czy nie wygldam witobliwie?
Teraz ja si zamiaem:
- wity punk! No, no! Ju widz te pielgrzymki pofarbowanych, obwieszonych
blachami...
- Ee tam, punk - westchn chopak. - Ppunk. Na miar, na jak pozwala dyrekcja
naszej szkoy... Ale podczas ferii...
- Podczas ferii uczeszesz si bardziej po ludzku i ubierzesz jak czowiek!
- Pan te taki?! - popatrzy na mnie z pogard.
- Nie taki, tylko nie chc, eby zwraca na siebie niepotrzebnie uwag. Wiesz, e w
naszym fachu dyskrecja to poowa sukcesu.
- To co innego - kiwn gow ze zrozumieniem, a nawet z uznaniem. - Ale muzyki
techno bd mg sobie posucha? - zamacha jamnikiem, czyli stereotranzystorem.
- Bdziesz. Byle przez suchawki. A teraz pakuj graty. I tak ju jestemy spnieni...
Poniewa suchawki dziaay skutecznie, podr upyna nam we wzajemnym
zrozumieniu i miej mym uszom ciszy. Czasem tylko mocniej chwytaem kierownic, gdy
pod wpywem muzyki techno spity pasami bezpieczestwa Jacek prbowa wykona jaki
skomplikowany piruet.
Gdy minlimy Olsztyn zaczem myle o niespodziance przygotowanej dla mego
pasaera. Co mu powiem? Jak zareaguje? - zastanawiaem si.
Dobre Miasto. Orneta...
Tu przed Pieninem zjechaem z obwodnicy i zatrzymaem Rosynanta przed
rozlegym granitowym pomnikiem na wzniesieniu.
- Wysiadamy.
Chopak niechtnie zdj suchawki, ale posusznie wysiad z wozu i podszed za mn
pod pomnik, ktremu przyjrza si bacznie.
- O, Ruskiego tu Niemcy zabili. Ale dlaczego mi pan akurat ten pomnik pokazuje? To
by jaki paski krewny? - zachichota.
- Nie. Ale nie by to zwyczajny Ruski. Czytaj!
Jacek skrzywi si, ale posusznie odczyta z czarnej tablicy:
- W tym miejscu 18 lutego 1945 r. w czasie walk o wyzwolenie Warmii i Mazur zosta
miertelnie ranny Iwan Daniowicz Czerniachowski. Genera Armii, dowdca 3 Frontu
Biaoruskiego, dwukrotny bohater Zwizku Radzieckiego. Na wieczn chwa bohaterowi
spoeczestwo ziemi olsztyskiej.
Powiedziaem cichym, ale i zimnym gosem:
- Zgin podczas rozpoznania przedniego skraju obrony rejonu miasta Mehlsack, czyli
dzisiejszego Pienina.
- No to cze mu i chwaa, i jedziemy dalej - wzruszy ramionami Jacek.
- Poczekaj - zatrzymaem go - po pierwsze moe ci zaciekawi, e genera
Czerniachowski by najmodszym wiekiem rosyjskim dowdc na takim szczeblu i pono
nawet mia w przyszoci zdobywa Berlin. Pojedynczy strza z modzierza, ktry trafi jego
azik by oddany podczas tak zwanej ciszy artyleryjskiej i s tacy, ktrzy mwi, e nie by to
wcale modzierz niemiecki.
Jacek zatrzyma si w p kroku. Powstrzymaem umiech:
- Nie brak te i takich, ktrzy cz Czerniachowskiego z Bursztynow Komnat...
Chopak by ju z powrotem:
-To dlatego!
Pokrciem gow:
- Nie. Nie dlatego.
Signem do kieszeni:
- Spjrz na te fotografie. Co na nich widzisz?
Przyglda si przez chwil:
- Na jednej starszy pan wygapia si jak my na ten pomnik. A na drugiej jaka
chudzina, szkielet nie czowiek w waciaku. Ale co to ma...
Pooyem mu rk na ramieniu:
- Ju ci wyjaniam. Na obu fotografiach widnieje ceniony mecenas, witej pamici
Stanisaw Ochocki. Tu, podobny, jak sam okrelie, do szkieletu, wkrtce po zwolnieniu w
1953 roku z sowieckiego agru. Na drugim zdjciu przyjecha tu dokoczy rozmow z
generaem Czerniachowskim. Zacz j, gdy Rosjanie bezprawnie uwizili go, cho by
penomocnikiem rzdu polskiego uznawanego przez Moskw.. Genera obieca mu wtedy, e
zgnije w sowieckim agrze. A tu patrz: Ochocki stoi cay i ywy, a po sawnym dowdcy 3
Frontu Biaoruskiego zostay tylko szcztki...
Milczelimy przez chwil.
Dopiero po jakim czasie Jacek powiedzia:
- Po co mi pan to wszystko pokazuje: pomnik, zdjcia?
- Po to, eby nigdy nie da zgnie si wrogowi. Nie upada na duchu i wierzy, e los
w najdziwniejszy sposb potrafi wymierzy sprawiedliwo...

Ruszylimy w dalsz drog. Zauwayem, e Jacek nie wcza jamnika. Ale nie
byby sob, gdyby po jakim czasie nie zapyta:
- No a zwizki generaa z Bursztynow Komnat?
Zamiaem si:
- Odpu to sobie. O ile wiem, to nawet Rosjanie nic konkretnego na ten temat nie
wiedz. Ot, jeszcze jedna wojenna plotka. Ju bardziej prawdopodobne wydaje mi si, e
komu wysoko postawionemu w sowieckiej armii nie podobaa si perspektywa, e to wanie
Czerniachowski bdzie triumfowa w Berlinie...
Jacek powrci do swojej muzyki.
Wjedalimy na wysoki wiadukt, pod ktrym w dole przesuna si betonowa
wstga.
- Co to? - Jacek szarpn suchawki.
Zwolniem lekko:
- Autostrada Elbing-Konigsberg, czyli Elblg-Krlewiec, ktra perspektywicznie
miaa siga do Berlina.
Chopak oywi si:
- To teraz pewno uruchomili przejcie graniczne na niej!
Pokrciem gow:
- Przejcie na pewno bdzie i moe nawet rzeczywicie autostrada signie Berlina.
Wiem, e ju odbudowywane s mosty przed granic, wysadzone w powietrze przez
Niemcw.
- A moe przejechalibymy si po niej? Tyle syszaem o prdkoci, jak moe
rozwin Rosynant. Chciabym zobaczy go w akcji.
Rozbawi mnie:
- A ja, widzisz, nigdy nie chciabym zobaczy Rosynanta w akcji.
- Dlaczego?
- Bo ciche i spokojne ycie Rosynanta znaczyoby, e zniknli z powierzchni ziemi
zodzieje dzie sztuki.
- Te! - prychn Jacek i zaj si swym, jamnikiem.
- Nie lekcewa ich tak, mj drogi - przerwaem jego manipulacje. - Niedugo bdziesz
musia si z nimi zmierzy, a tu widz, e sukces w walce o skarb Hasan-beja przewrci ci w
gowie. Tymczasem dowiedz si, e wedug relacji synnego znawcy problematyki
Bursztynowej Komnaty, profesora Jacka Wilczura, piciu ze wiadkw, z ktrymi si
kontaktowa, zgino w niewyjanionych okolicznociach midzy jedn rozmow z nim a
drug.
- Zoka co tam mwia - mrukn nagle spowaniay.
Spojrzaem na niego spod oka:
- Dodam do tego, e Georg Stein z Niemiec, tropiciel ladu Bursztynowej Komnaty i
twrca wielkiego archiwum powiconego zaginionym dzieom sztuki zosta znaleziony w
1987 roku w jednym z niemieckich zamkw. Kto go zasztyletowa...
Jacek ju nie wcza swej aparatury. Zamyli si nad czym powanie.
Nie zaszkodzi - pomylaem - e chopak nie bdzie traktowa naszej wyprawy jak
zabawy w Indian!

Wjechalimy do Braniewa. Byem przygotowany na dusz opowie o tym miecie,
ktre jako jedyne z miast warmiskich naleao do Hanzy, ba, jego przedstawiciele brali
udzia w walkach z piratami na Batyku, ale nie ciekawio to zbytnio Jacka. Na wiadomo, e
w synnym Collegium Hosianum zaoonym w Braniewie przez kandydata na papiea,
kardynaa Stanisawa Hozjusza, 8 stycznia 1565 roku wprowadzono lekcje matematyki, nader
rzadkie w innych kolegiach jezuickich, pokiwa gow:
- Ja tam z matematyki mam pitk, ale ile mnie to kosztuje!
Przejechalimy obok synnego braniewskiego browaru, obecnie wczonego do
koncernu EB, a potem Morsk i witokrzysk, mijajc Sanktuarium witego Krzya
misyjnego zakonu redemptorystw, i dalej wsk szos cinajc uk Paski.
- Gdybymy mieli troch wicej czasu, no i gdybymy nic przyjechali tu zim,
zrobilimy odskok do Klejnowa - powiedziaem po chwili.
- Do Klejnowa? - zainteresowa si Jacek. - Co to za wioska czy miasteczko? Czyby i
tam znaleziono jaki trop Bursztynowej Komnaty?
- Jak dotychczas nie - zamiaem si. - Klejnowo synie z bocianw. Jest tam ich
bodaje najwiksze skupisko w Europie. Ponad trzydzieci gniazd. Trafiaj si gospodarstwa,
gdzie s i trzy bocianie gniazda.
- Fiuu - gwizdn Jacek - dla mnie bomba! Koniecznie musz wpa tu latem. Wanie
zastanawiaem si, czy nie studiowa w przyszoci ornitologii...
Ostatnie zdanie pasaera skwitowaem lekkim umiechem. Podczas naszego
ostatniego spotkania zdyem zauway, e kierunki przyszych studiw Jacka zmieniaj si
mniej wicej co dwa tygodnie.

Dojechalimy do Nowej Paski. Pod podnoszonym mostem przepyway wypenione
ryb odzie. Kad z nich obsugiwao dwch rybakw w pomaraczowych i tych
sztormiakach, czyli nieprzemakalnych kombinezonach.
Jackowi zawieciy si oczy:
- Ale ryby! Ciekawe, ile taka d pomieci?
- Trzy tony. Sezon pooww ososia w peni. e ju o dorszu nie wspomn -
przeknem link na myl o przysmaonej na maseku rybie prosto z wody.
Skrcilimy na wyoon betonowymi pytami drog, biegnc szczytem wau
przeciwpowodziowego. Wytrzso nas troch, ale ju skrcalimy drugi raz w stron budynku
bosmanatu, gdy Jacek zawoa:
- O kurcz! Rzeczywicie, byo co podziwia!
Szkuner Czarna Pantera
Na brzegu lea kadub wielkiego jachtu. Tak na oko 25 metrw dugi. O piknej linii
pokadu, lekko wznoszcej si od nawisu rufowego po smuky dzib. Jacht wymalowany by
zgodnie ze star tradycj z czasw aglowcw na czarno, z szerokim biaym pasem, na
ktrym czarne kwadraty imitoway furty dzia.
- Takim popyn! - gorczkowa si Jacek.
I ja na chwil oddaem si marzeniom.
Ale ju zajedalimy pod bosmanat.
Pastwo Rbalscy przyjli nas nader gocinnie. Ona nauczycielka. On dawny oficer
rybowstwa, zapalony eglarz i petwonurek. Jeszcze dzi potrafi przepyn na swym
windsurferze 15 kilometrw Zalewu do Krynicy Morskiej i z powrotem tylko dlatego, eby
zobaczy co dzieje si w Krynicy.
Nie zdylimy jeszcze rozsi si w saloniku nad kaw,. herbat i ciasteczkami, gdy
Jacek wypali:
- Co to za cudo marnieje tam w trawach przed domem?
Pan Roman umiechn si lekko i pokiwa gow:
- Masz racj, e cudo. Czarna Pantera. Jeszcze kilka lat temu najpikniejszy jacht na
Zalewie Wilanym. Nie byo bez niego ani filmu reklamowego, ani prospektu o tych stronach.
- Dlaczego wic nie stoi na wodzie, tylko gnije w zielskach?
- Bo swoje ju wypywa. Ale - w oku Rbalskiego bysna wesoa iskierka - jeli ci
si tak podoba, to... chtnie ci go podaruje. Dwumasztowy sztakslowy szkuner jest twj.
- Niee - Jacek a poblad z emocji. - Mog go sobie wzi?
- Tak - skin gow Rbalski - moesz go wzi Tylko bdziesz potrzebowa
szeciotonowego dwigu i odpowiedniej przyczepy. A potem funduszy na remont. Sdz, e
w starym miliardzie bdziesz mg si zmieci. No i musisz zdoby uprawnienia sternika
morskiego, by dowodzi Czarn Panter. Tak wic gdy za jakie dwa lata zacumujesz w
Nowej Pasce ju nie w zielskach, a przy nabrzeu portu, miejsce gwarantuj...
- Ee - spochmurnia chopak - nabija si pan ze mnie.
- Skde - rozoy rce pan Roman. - Czy nie powiedziaem, e szkuner nie pywa ju
od kilku lat? A ty, przejedajc obok kaduba nie dostrzege, w jak kiepskim stanie si
znajduje? eglarzowi wystarczyby rzut okiem, by zrozumia e Czarna Pantera to ju
przeszo.
Siedziaem cichutko, bo marzc o szkunerze sam nie zwrciem na to uwagi.
Naburmuszony Jacek wsta od stou i wyszed z saloniku pod pretekstem umycia rk.
- Ech, Romek! - pogrozia palcem mowi pani Mirka i wybiega za chopakiem.
Zajlimy si z panem Romanem spraw zatopionego Bobra ze skarbami.
Gospodarz, cho przej si serio spraw, to wtpi, by taki wrak lea gdzie na dnie
Zalewu, zwaszcza w pobliu Nowej Paski.
- Widzi pan - rozoy przede mn map fragmentu Zalewu - tu s zaznaczone
wszystkie przeszkody, o ktre rybacy mog drze sieci. Owszem jest to zom z czasw wojny,
ale kilka lat temu petwonurkowie z Poznania sprawdzali te przeszkody i nic ciekawego nie
wykryli. Sam te nurkowaem. Gboko rzadko gdzie przekracza 3 metry, wic okrcik
wielkoci Bobra, chocia may, wykrylibymy z atwoci. Pozostaje ewentualnie jeden
wrak: tak zwana barka zatopiona naprzeciw wioski Raniec. Jadc std do Kadyn moe
pan tam zajecha, ale przecie zim nurkowa pan nie bdzie! Co najwyej mona sprbowa
latem. Pikna tam jest plaa, caa wysana muszelkami. A w Racu bdzie pan mg
wypoyczy sobie konia pod wierzch, jeli to pana interesuje. Jest tam niewielka stadnina...
- Jeszcze jedna po Kadynach? - mruknem.
- Sucham?
- Nie, nic. Tak sobie rozwaam, ile prawdy moe by w licie bosmana Sielawy.
Miniaturowa d podwodna ze zotem zamiast torped... Moe ju kto j wydoby?
Rbalski pokrci gow:
- Wrak zostawiby, a tylko uwolni go od skarbu. A wraku nie ma. Przypywaj do
mnie co roku jachty z Niemiec, ale na adnym nie widziaem sprztu do nurkowania.
Otrzymuj te pisma wydawane przez stowarzyszenia Niemcw mieszkajcych tutaj do 1945
roku. I w nich nikt nie pochwali si tak cenn zdobycz. Na pewno na dnie Zalewu ley
wiele drogocennoci zatopionych wraz z wacicielami przez sowieckie lotnictwo podczas
ucieczki Niemcw przez skuty lodem Zalew. Moe le tam i ciarwki z Bursztynow
Komnat... Ale szuka ich trzeba by byo bardziej na pomoc, ju na wodach podlegych
Rosjanom. O, widzi pan, tdy biegy trzy gwne trasy przeprawy przez Zalew... Wyobraa
pan sobie, co si tam dziao, gdy te bezbronne tumy dostay si pod pociski i bomby
sowieckich samolotw?
Milczelimy, gdy powrci Jacek wraz z pani. Mirosaw:
- Widziaem tablic, na ktrej byy wywieszone blaszki z numerkami - zagadn, jak
gdyby nigdy nic nie zaszo. - Czy to znaczy, e bez paskiej zgody aden rybak nie moe
wypyn?
- Tak le nie jest w naszym wolnym kraju - zamiewa si Rbalski. - Ale podczas
nagego zaamania pogody, czyli niespodziewanego sztormu, lub gdy miejsce na ktry
numerek zbyt dugo pozostaje puste, wiadomo komu spieszy z pomoc. A poniewa kady
ma swe stae owiska, wiadomo dokd pyn...
Jacek, jak to si mwi, stuli uszy po sobie.
Czas zreszt by si ju egna. Obiecalimy odwiedzi gocinnych gospodarzy w
lecie, zwaszcza, e opodal bosmanatu byo niewielkie, ale przytulne pole namiotowe, i
ruszylimy w drog.
- Ten pan Rbalski to naprawd przepywa na desce Zalew? - spyta po pewnym
czasie Jacek.
- Tak.
- No, no - chopak a wychyli si przez okno, by lepiej widzie szerz Zalewu.
- Chocia nie jest on a tak szeroki - doda po chwili.
Zrozumiaem, e chodzi tu o mieszank podziwu i zemsty za art z Czarn Panter.
- Niemdry mody czowieku - machnem rk po jego ppunkowej fryzurze - nie
lekcewa tego, o czym nie masz pojcia! Ja ju miaem przyjemno, i to chwilami wtpliw,
eglowa po Zalewie. I nigdy nie odezw si o nim bez szacunku. Pamitasz, jak w przerwie
poszukiwania skarbu Hasan-beja eglowalimy po niardwach i jak ostrzegaem ci przed ich
zmienn natur?
- No - mrukn Jacek przygadzajc wosy.
- No wic Zalew, chocia pozbawiony kamienisk, jest jeszcze niebezpieczniejszy.
Pywajcy na deskach, ktrym nieobce Morze Egejskie i Morze rdziemne, tu - bywao -
szybciutko wzywali pomocy.
- Dlaczego? - zaciekawi si Jacek.
- Bo widzisz, Zalew jest pytki i szybki wzrost siy wiatru powoduje na nim
byskawiczne podniesienie si stromej fali. A eby ci bardziej nastraszy, dodam, e
powstaje tu fala nakadajca si czy, jak kto woli, krzyujca. Ta wzniesiona przez wiatr
uderza w odbit od mielizn. Daj ci sowo, e robi si diabelska kotowanina! Pamitasz fal
na niardwach? To zobacz, o ile wikszy jest Zalew od krlowej polskich jezior, a moe
wtedy wyobrazisz sobie, o ile groniejsza fala tu powstaje...
Jacek widocznie zacz sobie wyobraa, bo milcza. Tymczasem droga skrcia od
Zalewu.
- Ja tu jeszcze wrc! - Jacek pogrozi pici przez okno oowianoszarej wodzie.
- Tylko moe wpierw zrobisz tego sternika, co? - spytaem najuprzejmiej jak mogem.
- A zrobi! - waln pici w desk rozdzielcz.
Spodoba mi si jego upr.
- To co nas czeka w tych Kadynach? - odezwa si po chwili. - Paac przerobiony na
hotel, stadnina, Batura, restauracja...
- Czyby zapomnia o wzgrzach i Bursztynowej Komnacie? - zdziwiem si.
- Ale skd - a podskoczy na siedzeniu. - Tylko ta restauracja... bo chtnie bym co
przeksi. Ciasteczka u pani Rbalskiej, cho pyszne, to troch za mao!
Parsknem miechem:
- Postaraj si nie umrze z godu przed Fromborkiem. Znam tam restauracyjk, gdzie
podaj sandacza paluszki liza. Zapraszam!

We Fromborku Jacek na tyle zapanowa nad swym godem, e gdy przejedalimy
(specjalnie nadoyem drogi w celach poznawczych) obok portu, poprosi:
- A moe zatrzymalibymy si tu na chwil? Czego takiego jeszcze nie widziaem.
Zgasiem silnik Rosynanta.
Haas panowa w porcie niezgorszy. Krzyczay mewy, nawoywali si rybacy i
noszcy skrzynki z rybami. Dudniy silniki odzi i warczay ciarwki, na ktre adowano
ryby. Ze zdziwieniem dostrzegem na niektrych z nich numery rejestracyjne z wojewdztw
te pooonych nad morzem, a odlegych od Fromborka, jak choby koszaliskie. Spytaem o
to przechodzcego rybaka.
- C pan chcesz - zamia si - ososiowe niwa!
Wyadowane po brzegi rybami odzie wolno podpyway do wag, na ktre szufle
sypay srebrzysty potok ryb. Drobnic wrzucano do osobnych pojemnikw, skd najbiedniejsi
mieszkacy grodu Kopernika mogli j bra za darmo. Spodoba mi si ten gest rybakw. Ale
dla nas, mylc o wizycie u ojca Leszka, wybraem sze dorodnych ososi, za ktre
zapaciem, wydajc zreszt czterokrotnie mniejsz sum ni musiabym uici w byle sklepie
rybnym w gbi kraju.
Widok pakowanych do plastikowej torby ryb przypomnia Jackowi o jego godzie.
Skoczylimy wic zwiedzanie portu i pojechalimy niedaleko, bo do Restauracji Akcent,
bdcej wasnoci pani Iwony Borowskiej, otwierajcej gocinne podwoje przy ulicy
Rybackiej 4.
Lubiem to przytulne wntrze o cianach wyoonych dbow boazeri, gboko
nacinan. W kilku miejscach ciany przyozdabiay maski stylizowane na murzyskie.
Przeknlimy zup - krem z kury - a wtedy na stole pojawiy si przed nami dugie
pmiski, z ktrych do mych nozdrzy dolecia jedyny w swoim rodzaju zapach wieego
sandacza smaonego na rwnie wieym male.
Jacek uchwyci sztuce z takim zapaem, jakby by co najmniej rycerzem krla
Jagiey, szykujcego si do uderzenia na Krzyakw pod Grunwaldem.
Nad naszym stoem zapanowaa cisza, przerywana (co tu ukrywa) od czasu do czasu
mlaniciami...
Widzc, z jakim zapaem Jacek dojada sandacza, dyskretnie podszedem do kelnerki i
poprosiem:
- Jeszcze po porcyjce wdzonego wgorza, jeli mona...
Widzc nowe danie, zastpujce przed nim na stole resztki sandacza, Jacek jkn, ale
by to jk rozkoszy!
Teraz, pojadajc pachnce olchowojaowcowym dymem miso moglimy wreszcie
pogada (cho mwi jedzc jest bardzo nieelegancko).
- Czy w drodze do Fromborka wymienie, Jacusiu, wszystkie ciekawostki Kadyn?
- Ja wiem? - wzruszy ramionami.
- Pozwolisz wic, e ci uzupeni... Kaw poprosz - zwrciem si do przechodzcej
kelnerki - a dla tego modego czowieka herbat. Tak wic, Jacku, w Kadynach znajdoway
si dwie cegielnie. Synne z wyrobw majolikowych, czyli pewnego rodzaju fajansu
pokrytego rnobarwn glazur. Wyobra sobie, e podobno nie byo w Europie dworu, ktry
by nie posiada majolik kadyskich. Uyto ich midzy innymi przy restauracji Zamku
Krlewskiego w Warszawie...
- Przepraszam panw...
Podniosem gow znad filianki.
- Czy mona panom zaj chwil?
Przy stoliku sta wysoki, barczysty brunet okoo trzydziestki.
- Su uprzejmie - wskazaem wolne krzeso.
- Ale... - brunet zajkn si - jestem tu z on.
- Zapraszamy pask maonk rwnie!
Po chwili dokonalimy wzajemnej prezentacji i szczupa blondynka zaja wraz z
mem miejsce przy naszym stoliku.
- Prosz wybaczy najcie - tumaczy si Lech otkiewicz ( i t podkreli w
wymowie, na co Jacek cicho burkn, e zna ju niejakiego pana Trskawk przez o z
kresk i by to osobnik bardzo podejrzany).
Na szczcie nasi gocie tego nie usyszeli.
- Tak si zoyo, e widziaem reporta o panu w telewizji, zwizany ze spraw
jakiej Wilczycy z jantaru - kontynuowa pan Lech. - I dzisiaj patrz: to to pan! Znakomity
znawca dzie sztuki i ich historii!
Odchrzknem z zaenowaniem.
otkiewicz wydoby z torby podune zawinitko:
- A tak si zoyo, e na braniewskim targu nabylimy map tych okolic, pono
trzystuletni. Czy nie byoby dla pana duym kopotem dokonanie choby pobienej jej
oceny?...
Ostronie rozwinem pergamin... Okolica Tolkmicka...
Na znaki kartograficzne naniesiono niezrozumiae na pierwszy rzut oka oznaczenie...
Popatrzyem na otkiewicza:
- Czy jest pan tak zwanym poszukiwaczem skarbw?
Unis rce do gry:
- Ale skd! T map kupilimy tylko dla ozdoby naszego mieszkania w Olsztynie.
Zreszt od samego pocztku wydawaa mi si falsyfikatem. Ale adny falsyfikat - czemu nie?
Cena bya naprawd niewygrowana. Dopiero ocena pana...
Uniosem map ku wiatu:
- Skoro obdarza mnie pan takim zaufaniem... to musz stwierdzi, e mamy tu przed
sob orygina mapy z XVII wieku. Dziwne moe si wydawa, e sporzdzono map tak
mao znaczcego zaktka Prus, ale to nic... Honor zawodowy nakazuje mi zwrci uwag
pana na te znaki, ktre mog prowadzi do wielkich bogactw.
Odpowiedzia mi tubalny miech pana Lecha i dwiczny jego ony Izabeli.
- To ju pastwo tacy bogaci, e im wicej bogactwa nie potrzeba? - wyrwa si Jacek.
otkiewicz podkrci wsa:
- Ech, te bogactwa z marze! Ja wol to (o ile w ogle uda mi si je uzyska) z pracy
mojej i Izy - tu przytuli swoj wiotk on o niespokojnych oczach.
Odwrciem si ku niemu:
- Czy w takim razie nie bdzie mia pan nic przeciw temu, e skopiuj pask map?
Radonie klepn mnie w rami tak mocno, e o mao nie wyldowaem nosem w
filiance:
- A na c kopiowa? Bierz pan t map! Zwrci j pan jak ju nie bdzie potrzebna.
Tu moja wizytwka.
- Ale to jest cenna rzecz - sumitowaem si.
- Jeli tamten reporta nie kama, to pan jest czowiekiem, ktry odda kad
poyczon rzecz.
Wydawao mi si, e Jacek z trudem tumi miech. Na wszelki wypadek kopnem go
w kostk. Ucich.
Poprawiem golf:
- Nie bd przed panem ukrywa, e podejrzewam, i niektre ze znakw na mapie
mog prowadzi do interesujcych, jak ju powiedziaem, ale i cennych pod materialnym
wzgldem odkry...
Gromki miech i ponowne klepnicie w rami z si, ktrej nie powstydziby si Mike
Tyson, ponownie wtoczyo mnie w blat stolika:
- To wtedy zawiadomi mnie pan, nieprawda? Albo znam si na ludziach, albo nie
nazywam si Lech otkiewicz! No, Iza, egnamy si z panami! Przed nami tyle do
zwiedzania, a tak mao mamy czasu!
I sympatyczne maestwo zniko ,jak sen jaki zoty zostawiajc nader cenn i
interesujc map w mych rkach.
Jacek wyszed przed restauracj, a ja pozostaem, by uici rachunek, jako e
elektroniczna kasa zaniemoga.
Gdy wyszedem przed Akcent zobaczyem Jacka otoczonego przez czterech
osikw, ktrym zdawa si przewodzi szczeglnie pkaty.
- Panowie maj jak spraw do tego modzieca? - spytaem podchodzc na lekko
rozkoysanych nogach (dziki temu jest si przygotowanym na odparcie ataku z kadej
strony).
- Nie paska rzecz - napuszy si pkaty - ale akurat my nie lubimy punkw...
Krtki ruch kciukiem z dou i pkaty (nie uwierzycie mi) pozielenia i jakby zeszo z
niego powietrze! A z podziwu cofnem rk, a e przy okazji mj okie trafi w nos
nastpnego z czwrki, to ju przepraszam! W kadym razie dobrana gromadka uznaa
dyskusj za zakoczon i tylko klnc pod nosem poczapaa za rg domu.
- Czego si pan wtrca?! Ja bym sam!... - rozkrzycza si za to Jacek.
- Sam by kwicza na chodniku pod obcasami tych czterech! Koniec dyskusji!
ROZDZIA PITY

SAMOTNY GRB MODEJ DZIEWCZYNY DWA PISTOLETY P-64
W KOMISARIACIE POLICJI W TOLKMICKU PRZYJAZD DO
KADYN JAK SMAKUJE OSO z OGNISKA POWRT OJCA
LESZKA GOCINA WE FRANCISZKASKICH WOCIACH
POTRZEBA MI SPRZYMIERZECW


Z Fromborka jechalimy dobrze utrzyman szos przez Narus, skrcajc w Pogrodziu
na Tolkmicko i dalej do Kadyn.
- Oprcz portu nie pokazaem ci nic z ciekawostek Fromborka, a przecie bye tam
pierwszy raz - powiedziaem.
- Nie szkodzi - zamia si Jacek - jeszcze odrobimy straty. Teraz ciekawi mnie, co nas
czeka?
Czekaa, a moe bdzie waciwiej powiedzie: czekay.
Na wzgrzu pod ogromnymi lipami bielaa kapliczka, a przy niej brzowy krzy na
samotnej mogile.
Wspilimy si po murszejcych drewnianych stopniach.
- A c tu ciekawego pan przygotowa? - Jacek zerka na mnie spod oka.
- Kapliczka, ktr widzisz, pochodzi z pocztku XVIII wieku. Nosi ona nazw
Kapliczki Moru, stanowi bowiem jedyny lad po dawnym cmentarzu dla zmarych w czasie
zarazy. Chod, podsadz ci, eby mg spojrze przez okienko do rodka. Jeszcze jest do
wiata... Zobaczysz wyrzebion w jednym kawaku drewna figur Marii z Dziecitkiem.
Jacek posusznie wspi si na moje splecione donie, popatrzy przez okienko nad
drzwiami i zeskoczy na ziemi.
Jak si spodziewaem, bardziej intrygowa go samotny grb, ktrego krzy
odwieano niedawno brzow farb, a przy nim czyja troskliwa rka pooya sztuczne
kwiaty i postawia znicze.
- Gertrud Schultz 1928-1945 - sylabizowa gotycki napis Jacek. - Siedemnacie lat...
Nie wie pan, kim bya ta moda Niemka? Dlaczego do dzisiaj kto dba o jej grb, a wok nie
ma adnego innego?
Pooyem rk na krzyu:
- Kim bya Gertruda Schultz? Pozwl, e opowiem ci wersj, ktra najbardziej
przypada mi do serca, cho z gry ostrzegam, e moe nieprawdziw. Wedug niej ta
siedemnastolatka zgina tutaj osaniajc z karabinu maszynowego ucieczk swojej rodziny,
zaskoczonej przez szpic wojsk sowieckich.
- Nie wierz! - pokrci gow Jacek.
Spojrzaem mu w oczy:
- Dlaczego? Czy ty postpiby inaczej majc bro w rku, gdy twojej rodzinie
zagraaoby miertelne niebezpieczestwo?
Opuci gow:
- No niby tak. Ale eby dziewczyna, sama jedna...
- We powstanie warszawskie. Ile tam...
achn si:
- No tak, ale...
Przerwaem mu machniciem rki:
- Chcesz powiedzie: ale tam walczyy Polki! Czy mam przez to rozumie, e
niemiecka dziewczyna nie byaby zdolna do bohaterstwa? Co jest, Jacek? Gdybym
powiedzia, e popenia tu samobjstwo z mioci, wszystko byoby w porzdku?
Pokrci gow:
- Co pan chtnie broni Niemcw, naszych wrogw.
- Broni prawa tej dziewczyny do uznania jej bohaterskiej mierci. A wrogowie!...
atwo chyba wyliczy, e Gertruda w chwili wybuchu wojny miaa jedenacie lat...
- Jak rany, pan chce, ebym pokocha Niemaszkw! Za Krzyakw, za rozbiory, za
wrzesie 1939 roku, za obozy koncentracyjne!
Pooyem mu rk na ramieniu:
- Ech, Jacek! Nie chc, eby ich wszystkich pokocha. Ale eby umia wyodrbni
pojedynczego czowieka z narodu, ktrego winy wobec twojego s ogromne. Byoby mi
przykro, gdyby zalicza si do tych, dla ktrych Rosjanin to Stalin, Niemiec to Hitler,
Amerykanin to ten pilot, ktrego bombowiec zrzuci pierwsz bomb atomow. Co bdzie,
jeli dla Ukraicw kady Polak to bdzie Jeremi Winiowiecki, dla Litwinw Jzef
Pisudski? Czy naprawd uda si wtedy zjednoczy Europ?
- Kto jednak tutaj dba o grb - po chwili powiedzia cicho chopak.
- I kto dba o grb matki i serca Pisudskiego w Wilnie. Ukraicy szanuj cmentarz
Orlt Lwowskich, ktre polegy przecie w walce z nimi...
- W zasadzie ma pan racj... - powoli odszed od grobu w kierunku najbliszej lipy. -
Ale niech pan spojrzy! Tu wida na darni nacicia, jakby kto wyj jej kawaek i woy z
powrotem!
- Znw Bursztynowa Komnata! - zamiaem si podchodzc. - Ale nie wydaje mi si,
by zmiecio si tutaj dwanacie skrzy!
Mimo to przyklknem i podniosem kwadrat zrudziaej trawy. Zobaczyem pod ni
natuszczone szmaty co owijajce i poczuem gorcy dreszcz przebiegajcy mi plecy.
Signem po pakunek By ciki, z trudem mieci si w doni. Ostronie odwinem
szmaty...
- Fiuu! - gwizdn Jacek na widok dwch pistoletw. - A pan tak dobrze o Niemcach!
- Gupi - trciem chopaka oksydowan na czarno luf. - Lepiej rozejrzyj si, czy
nikt nas nie widzi! Gdyby to bya pieczoowicie przechowywana pamitka po owych
Niemcach, byby to pistolety parabellum lub walter. A to P-64, standardowa bro naszej
policji i wojska.
Jacek rozejrza si, a nawet obieg kapliczk dookoa:
- Nikogo. Tylko daleko po ce jaka babcia przegania dwie krowy.
- W porzdku! - odetchnem.
- A co teraz? - niecierpliwi si Jacek.
- Teraz wyjmiemy amunicj z tych spluw i gazem do Tolkmicka na policj.
- To nie moemy tych P-64 wzi ze sob?
Zamiaem si:
- Po raz wtry powtarzam ci dzi: gupi. Moe w czasie naszej nieobecnoci kto
bdzie chcia zerkn, czy w schowku wszystko ley na miejscu. Wic bdzie leao. A e
bez amunicji, to otrowscy waciciele broni dowiedz si dopiero podejmujc jak akcj;
mam nadziej uniemoliwion przez policj tym atwiej, e zbiry nie bd miay z czego
strzela, bo nie sdz, by miay zapasowe magazynki ukryte w innym miejscu. Gdyby je
mieli, leayby tutaj, pod lip. No a teraz zawinitko i dar na miejsce... O, tak... Nie wida,
e kto niepowoany tu grzeba.
- No! - ucieszy si Jacek. - Pan mi tu od nacjonalistw i gupcw wymyla, a
tymczasem dziki memu bystremu oku zostaa udaremniona jaka strrraszliwa - zbieg po
schodkach - zbrodnia!
- Kiepski mzg i bystre oko? Jedno drugiego nie wyklucza! - pobiegem za nim ze
miechem.
Wskoczylimy do wozu.
- Tolkmicko - przecign si Jacek na ile pozwoliy mu pasy bezpieczestwa - pikna
nazwa!
- A niby dlaczego?
- A tak sobie, dla radoci - parskn miechem.
- To wiedz - odpowiedziaem rwnie wesoo - e siga czasw, gdy prasowiaski
grd opanowali Prusowie z plemienia Warmw. Od ich legendarnego wadcy Tolkmita
pochodzi nazwa grodziska Way Tolkmita, z czasem przeksztacona w Tolkmicko. Moe
teraz, po twym znalezisku zmieni si nazwa na Jackowo, a prezydent uczyni tu starostwo i
przekae je tobie, jak to uczyni krl Kazimierz Jagielloczyk po wojnie trzynastoletniej,
nadajc Tolkmicko rodzinie Bayskich. Nawiasem mwic Tolkmicko pozostao przy
Polsce a do jej pierwszego rozbioru.
- A widzi pan - kiwn palcem Jacek - sympatyczne miasteczko. Tylko nabijanie si z
mego starostwa mg sobie pan darowa.

W Komisariacie Policji w Tolkmicku przyjto nas na pocztku nader nieufnie, potem
serdecznie:
- To byoby to - zatar rce komendant komisariatu komisarz Piotr Karwacki. - Ju
dzwoni do Elblga po posiki. Nad schowkiem bandytw trzeba czuwa dzie i noc! Bo
ostatnio w naszej okolicy wydarzyo si kilka napadw na samotne gospodarstwa.
Napastnikw byo trzech czy czterech, ale zawsze mieli dwa pistolety. To oni!
- Gdybym jeszcze mg si przyda, oto numer mojego telefonu komrkowego.
Zreszt przez kilka dni bdziemy uchwytni w klasztorze franciszkaskim w Kadynach...
- A, u ojca Leszka... - nie bez zdziwienia popatrzy na mnie komendant. - Ale co tam
pana sprowadza? O ile wiem, szczeglnych zabytkw tam pan nie znajdzie.
- Bursztynowa Komnata - szepnem tajemniczo.
Na to komisarz Karwacki znw spojrza na mnie podejrzliwie. I wydao mi si, e
jeszcze raz chce sign po suchawk, ale eby tym razem nie dzwoni do kolegw z
Elblga, a do szpitala psychiatrycznego. Opanowa si jednak.
- W razie gdyby planowali panowie jak akcj przeciwko tym od pistoletw, to czy
mgbym liczy na udzia w niej?
- W zasadzie... - skrzywi si komendant.
- Moe si zdarzy, e bd na miejscu przypadkiem - umiechnem si agodnie i
proszco.
- No, moe... - przygadzi wosy policjant. - Syszao si co nieco o pana
dziaaniach pod Growem Iaweckim...
- A ja? - jkn Jacek.
- O nie! - zamia si Karwacki. - Ty, mody czowieku, odpadasz! Jako
niepenoletniego nie moemy ci naraa...
- Na co naraa? - achn si chopak. - Przecie pan Pawe powyjmowa z tych
spluw kulki!
- A jak znajdzie si trzecia spluwa? Nie i koniec! - komendant uderzy pici w st.
C byo robi? Podpisalimy stosowne dokumenty i serdecznie egnani wsiedlimy
do Rosynanta.
- Nie martw si... - zaczem zapala silnik, gdy Jacek przerwa mi raptownie:
- Tak, nie martw si. A Zoka? W tylu aferach pod Growem braa udzia!
Umiechnem si lekko:
- Jak mwi: nie martw si, to masz si nie martwi. Co wykombinuj, eby ci
zbytnio nie naraa, ale eby i twj bohaterski duch nie ucierpia...
Jacek odetchn z ulg.
- Podskoczymy jeszcze pod Pogrodzie, moe co lub kogo zobaczymy, a stamtd
okrn drog przez Ogrodniki i cze do Kadyn.
Przy kapliczce i grobie nie byo nikogo, ale kilkanacie metrw od drewnianych
schodw sta maluch z elblsk rejestracj. O podniesion mask opiera si mczyzna, drugi
siedzia w rodku.
- Te zbiry! - szepn Jacek.
- Akurat - wzruszyem ramionami. - Gdyby to byli oni, to wziliby co swoje i chodu.
To raczej elblska policja nie zlekcewaya twego znaleziska. Ale e tak si popieszya, no,
no. Chwali si jej to!
Przez chwil jechalimy w milczeniu.
- Czemu straci pan humor? - spyta wreszcie Jacek. - Mamy przecie pierwszy
sukces. I to tak przypadkiem.
- Nie przypadkiem, a dziki twojej spostrzegawczoci - odpowiedziaem powanie. -
A milcz, bo zmczyo mnie to cige potykanie si o zo. Najpierw wspomnienie tej
nieszczsnej Gertrudy Schultz, potem schowek bandziorw z broni, wiadomo, e dokonali
ju w okolicy kilku napadw... aha, wczeniej genera Czerniachowski... nie... Dosy! Wol
sobie pomyle o przyrodzie tej ziemi ni o jej nieszczciach!
Jacek skrzywi si:
- O przyrodzie? Taka sama jak wszdzie u nas.
- Owszem niczym nie moe zaimponowa najwyszy punkt Wzniesienia Elblskiego,
Gra Milejewska, zwana rwnie Gr Malan, bo liczy zaledwie 197 m n.p.m. Ale w
pobliu wsi Rychnowy, gdzie moe wpadniemy, znajduje si rezerwat Piropusznikowy
Jar, w ktrym wystpuje wspaniaa papro, piropusznik strusi. W Kadynach rozpoczyna si
rezerwat bukowo-dbowy, Kadyski Las. Zobaczy tu mona rzadko nad rzadkociami:
azjatyckie jelenie sika. Na plaach Zalewu Wilanego mona spotka malekie kraby
wenistorkie. A kogo interesuje ogrom, to moe zapatrzy si na rosncy przy ciece
kocielnej w Kadynach tysicletni db, zwany dbem Jana Bayskiego. Gdy w 1888 roku
waciciel Kadyn Artur Birkner zarzdzi dokonanie pomiarw drzewa, okazao si, e ma
ono 864 cm obwodu na wysokoci piersi i liczy 25 metrw wysokoci. W wydronej u
podstawy dziupli zmiecio si jedenastu onierzy w penym rynsztunku, z plecakami i
karabinami. Na polecenie Birknera wejcie do dbu przesonite drewnianymi drzwiami,
ktre na prob zwiedzajcych otwiera dyurujcy tu stranik.
- Taki db to ju jest co! - z uznaniem pokiwa gow Jacek. - A kim by ten
Bayski? Mieszkaem kiedy w Gdasku na koloniach przy ulicy Bayskiego...
- Bayski, mwisz... Kiedy w 1440 roku tutejsi rycerze i mieszczanie zawizali
konfederacj antykrzyack, ktra przesza do historii pod nazw Zwizku Pruskiego, na
czele jej stan polski szlachcic, wanie Jan Bayski. Wysannicy Zwizku ofiarowali Prusy
krlowi Kazimierzowi Jagielloczykowi. Zakon jednak nie chcia ustpi i tak w 1454 roku
doszo w kocu do wojny trzynastoletniej. Po pokoju toruskim przyczona do Polski cz
ziem krzyackich zostaa nazwana Prusami Krlewskimi, a Jan Bayski otrzyma w nich
starostwo. Pniej zreszt krl mianowa go gubernatorem Prus Krlewskich.
- Taa - odpar bez zbytniego zainteresowania mj pasaer.
- Jeli masz gow zbyt ma na prawdziw histori, to su legend o zaoycielu
rodu Bayskich, ktrym przypisane byy Kadyny od 1431 roku a po wiek XVII, niestety z
przerwami. Ot, bdc posem od krla z misj pokojow do Portugalii rycerz Jan mia si
tam potyka w szrankach z pewnym saraceskim ksiciem. Stawk byo to, czy wyznawcy
Allacha opuszcz Europ. Bayski oczywicie pojedynek wygra i tym samym zbawi Stary
Kontynent.
- Hi! Hi! - zamia si Jacek. - To ci dopiero opowie!
Trciem go okciem:
- Nie miej si gupio. W t legend wierzono jeszcze w XIX wieku.
Dojedalimy do Kadyn. ciemniao si, wic wczyem reflektory. W ich wietle
grupki modziey, nie zawsze trzewej, niechtnie usuway si na boki. Przejechalimy przez
wiosk i skrciem na poln drog za ostatnim budynkiem stadniny. Po chwili migny z boku
wysmuka biaa kapliczka i wysoki obelisk.
- O, zaczynaj si franciszkaskie woci! - ucieszy si Jacek.
Pokrciem ze smutkiem gow:
- Jeszcze nie. To tylko synne, cho dzi w szcztkowej postaci Trzy Krzye, pocztek
Drogi Krzyowej. Obejrzymy je dokadniej za dnia. Na razie niech ci wystarczy, e
fundatorem ich siedemnastowiecznego wystroju by hetman koronny i wojewoda inflancki
Johann Theodor Dietrich hrabia von Schlieben, zaoyciel rwnie klasztoru
franciszkaskiego, do ktrego jedziemy...
- Bylebymy tylko dojechali! Bo chocia aduje mi pan do gowy tyle poytecznej
wiedzy, to jednoczenie czuj, jak w brzuchu powiksza mi si miejsce na (jak by to nazwa
Kubu Puchatek) mae co nieco. Gdy pomyl o tych ososiach w baganiku!
miejc si skrciem ostro pod gr.
- A tam prosto to dokd? - zaciekawi si Jacek.
- Do siedziby waciciela znanej ci firmy Masmix.
- Moe tak zaczniemy skada kadyskie wizyty od niego? - zaproponowa chopak. -
Nie przepadam za margaryn, ale...
- A niech ci! Wytrzymaj. Klasztor tu, tu.
Ostre wiato reflektorw wyonio zza wysokich pni bukw wyniose mury kocioa i
przylegego do klasztoru. Zatrzymaem Rosynanta na placu przed przykocielnym krzyem i
wtedy wydao mi si, e od potnych murw odskoczya drobna sylwetka i znika w
ciemnociach.
- Czy to ojciec Leszek tak wita goci? - nasroy si Jacek
Pokrciem gow:
- To by raczej kto, kto nie chcia si z ojcem Leszkiem spotka. Ciekawe, co
kombinowa; grunt, e pokrzyowalimy mu plany.
- Ale to znaczy, e wielebnego ojca nie ma w domu! - zajcza mj towarzysz. - O mj
brzuszku! O ososie w baganiku!
Rzeczywicie koci by zamknity, a w adnym z okienek klasztoru nie palio si
wiato. We framug drzwi klasztornych zatknita bya kartka:
- Pojechaem do chorego - odczytaem w wietle samochodowych reflektorw. Jacek
jkn jeszcze goniej. Wrciem do Rosynanta i wycignem fink ze schowka:
- Trzymaj, Jacu - podrzuciem j w stron chopca.
- Trzymam, ale co mam z ni zrobi? - odpar ponuro.
- Oczycisz i wypatroszysz ryby - otworzyem baganik. - Ja w tym czasie rozpal
ognisko. Zobacz, ile tu suchego drewna. A potem... oso z ogniska to jest to, co najbardziej
lubi tygrysy - teraz ja zacytowaem Milnego.
- Ale zimno - mrukn Jacek. - Lepiej poczekajmy w Rosynancie.
Popchnem go lekko w stron wozu:
- Zdecyduj si. Jeste bardziej godny czy zmarznity. Zreszt przy ogniu si
rozgrzejesz. A jeli mi nie pomoesz, to sam zaopiekuj si ososiami. I nie licz wtedy, e
dostaniesz choby ostk do oblizania!
Tak zachcony rzuci si na ryby z zapaem i wpraw godn przodujcego pracownika
Centrali Rybnej. Ja zakrztnem si przy rozpalaniu ogniska. I nie mino wiele czasu, a
przysiedlimy na piekach przy ogniu, ostronie obracajc nad nim patyki z nadzianymi
ososiami. Jacek jeszcze co burcza, e nie mamy soli, ale ju w chodnym powietrzu
rozszed si zapach przypiekanej ryby.
Gdy pierwsze ososie dopieky si, zagbilimy z rozkosz zby w soczyste wonne
miso. Pycha! Jacek ju nie narzeka, tylko ze smakiem oblizywa palce.
Ale ryby si skoczyy, cho byy to naprawd dorodne sztuki, a ojca Leszka wci
nie byo wida. Jacek dorzuci drew do ogniska, a ja nabijaem krzepko fajk.
Piknie byo. Czerwono podwietlone ogniskiem pnie bukw srebrzyy si dalej od
niego, by wreszcie roztopi si w srebrnogranatowej ciemnoci. Na bezchmurnym niebie
rozjarzya si najpikniejsza ozdoba zimowego nieba, gwiazdozbir Oriona wsparty nad
szczytami drzew bkitnym klejnotem najjaniejszej gwiazdy, Syriusza.
Jacek poruszy ar ogniska, a poderway si ze zote iskry i uleciay ku czarnej
sylwetce kocioa.
- Ma pan przygotowany plan naszego dziaania? - spyta po chwili. - Bo mapy
przecie nie ma i szuka musimy na olep. A na dodatek w popiechu, eby nie ubieg nas
Batura...
Przecignem si leniwie:
- Batura nie jest grony tak bardzo, jak ci si wydaje: widzia map. raz i to krtko.
Mimo caego uznania, jakie mam dla jego talentw, nie sdz jednak, eby zapamita, ktre
konkretnie wzgrze oznaczono krzyykiem. Zreszt gdyby byo inaczej nic siedziaby
bezczynnie w hotelu, a ju dawno sprbowa wykopa Komnat. Taak, jego poszukiwania
bd jeszcze bardziej lepe ni nasze. Bo widzisz Jacku, ja - odchrzknem z niejak dum
- wyznaczyem na szczegowej mapie, otrzymanej dziki pomocy twego wujka, trzy
wzgrza, liczc ku wschodowi od Wzgrza Klasztornego, zwanego niegdy Zamkiem, na
ktrym teraz si znajdujemy. Sdz, e ich spenetrowanie, przy twej wydatnej pomocy oraz
uyciu wykrywacza Rambo i sondy, nic powinno zabra nam duo czasu.
- Gites! - ucieszy si Jacek. - To bdziemy mogli si te zaj tymi tajemniczymi
znaczkami na mapie, ktr poyczy pan otkiewicz?
Ucieszy mnie ten zapa nowo pozyskanego poszukiwacza skarbw:
- Su sob i swoim sprztem!
Jacek podrapa si po nosie:
- A jeli ju mwimy o sprzcie, to czemu nie wzi pan ze sob pana Rzeckiego?
Zoka cuda opowiadaa o jego talencie jasnowidza!
- Po pierwsze prosz nie nazywa pana Onufrego sprztem. Po drugie ganianie po
tych stromiznach wydao mi zbyt mczce dla starszego pana. Po trzecie Rzecki uwaa, e
Bursztynowa Komnata ulega zniszczeniu podczas nalotu alianckich bombowcw na
Krlewiec noc 2 wrzenia 1944 roku. Gdyby chocia ta przeklta mapa istniaa, a tak? Mam
powiedzie: Panie Onufry, co mi si wydaje, e Komnat zakopano na jednym z tych
wzgrz, prosz si wic gramoli i szuka... O nie, Jacku! Przecie te trzy wzgrza to moje
domysy! Sam musze sprbowa je przebada. Owszem, jestem pewien, e si nie myl. Ale
to jest taka moja prywatna pewno...
- I Batury - mrukn chopak.
Rozemiaem si:
- A skd wiesz, e Jerzy myli o tych samych wzgrzach co ja? Pamitaj, e tu
zaczyna si Wzniesienie Elblskie: dla tropiciela Bursztynowej Komnaty pagrkw i wzgrz
w nadmiarze!
- Jednak Batura przyjecha tu, do Kadyn - upiera si Jacek. - Obszar wic, ktry
zamierza spenetrowa, nie moe by bardzo odlegy od tego, ktry pan sobie wyznaczy...
- Masz racj - cisnem ga do ogniska. - Ale najpierw sam zmierz si z nim i
trzema wzgrzami! Dopiero potem wezw na pomoc Rzeckiego.
- A tak... z tymi wzgrzami... przepraszam - odchrzkn Jacek - to jest pan pewien
tych trzech?
- Musz - zamiaem si niewesoo. - Wiesz, ile nocy przesiedziaem nad mapami? Ile
nie przespaem wpatrujc si w sufit i prbujc odtworzy w pamici t skradzion map?
Koniec dumania, trzeba dziaa!
Siedzielimy w milczeniu, tylko cichutko potrzaskiwa ogie.
I wtedy na stoku wzgrza, gdzie pod nami, trzasna ga.
- Cicho! - schwyciem za rami ju podrywajcego si Jacka.
Wydao mi si, e w mroku parowu sysz mikkie stpanie jakiego duego
zwierzcia. Powoli oddalao si. Ucicho.
- Co to mogo by? - Jacek odruchowo przysun si bliej ognia. - Przecie nie
czowiek!
- Nie - pokrciem gow. - Ale moe jeden z tych jeleni sika, o ktrych ci
opowiadaem. Nie zdziwibym si, gdyby ojciec Leszek y w bliskiej komitywie ze
zwierztami tego lasu, na wzr witego Franciszka - umiechnem si. - Moe jele
przyszed z wizyt do niego, a widzc obcych wycofa si. Aha, a propos tych jeleni!
Zapomniaem doda, e rozmnoyy si w tym jedynym miejscu w Polsce ze stada
podarowanego przez cara Mikoaja II cesarzowi Wilhelmowi II...
Gadalimy w najlepsze o znanych nam prawdziwych i nieprawdziwych zwyczajach
zwierzt, gdy od zakrtu wspinajcej si na wzgrze drogi dobieg nas warkot silnika i
bysny wiata.
- Co za rzch - mrukn z niechci Jacek.
- Rzch nie rzch, ale zdaje si przywozi nam tutaj tak oczekiwanego gospodarza -
odparem.
Chwila coraz goniejszego warkotu i podzwaniania blach i oto na plac wtoczy si
pogity i podrdzewiay tarpan. Ledwo si zatrzyma, a ju wyskoczy z niego kierowca.
Wysoki mczyzna o dugich siwych wosach, ubrany, brr, tylko w brunatn sutann z
podwinitymi rkawami i sanday na goych nogach.
- Ach witani, witam warszawsk inteligencj! - zawoa z poznaskim akcentem
wycigajc do nas rce.
- Jestem... - ucisnem do, ktra zamkna si na mojej z si imada.
- Wiem, wiem - rozemia si gromko zakonnik. - Wystarczy na samochd spojrze,
aby wiedzie, e ma si honor z uczniem Pana Samochodzika! A to zapewne jego
siostrzeniec!
Jacek a jkn cicho i strzepn palcami po ucisku doni ojca Leszka.
Franciszkanin zerkn na nasze ognisko:
- Zimno, co?
Gupio mi si zrobio, gdy patrzyem na jego podwinite rkawy i bose nogi.
- Widz, e i o kolacj zadbalicie - umiechn si ojciec Leszek.
- Przepraszam, e nie byo mnie tak dugo. Ale - gos mu spowania - tam byem
bardzo potrzebny - wyj z samochodu zwinit stu i cyborium; przyklknlimy. - Niech
mu ziemia... Ale c... Prosz, prosz do mnie na gr. Pozwolicie, e pjd przodem...
- Ale podobny do tego aktora, Franciszka Pieczki - szepn Jacek.
Szturchnem go okciem w bok.
Poniewa najedzeni bylimy ososiami, a ojciec Leszek, jak twierdzi, przeksi co
we wsi, zadowolilimy si herbat. Nad jej parujcymi szklankami wtajemniczyem
gospodarza w histori Bursztynowej Komnaty i powody, ktre zmusiy mnie prosi go o
gocin. Jacek poszed zaraz spa, stwierdziwszy - o pyszaek - e wszystko to jest mu dobrze
znane.
Wysuchawszy mej historii ojciec Leszek zaduma si:
- Tak wic, czcigodna inteligencjo...
Umiechnem si z tego nie zawierajcego ni krzty zoliwoci okrelenia.
- ...tak wic idziesz na lepo. Bd si musia pomodli w twojej intencji. Bo dobra to
sprawa i chwalebna, gdy kto powica swe siy i umiejtnoci, aby przywrci jak rzecz jej
prawowitym wacicielom. Zwaszcza, e na swej drodze ma tyle przeszkd i gronego
przeciwnika.

Zasypiajc wydawao mi si, e sysz szept modlitwy. I ogarn mnie bogi spokj.
ROZDZIA SZSTY

NA WZGRZE NUMER JEDEN! MIKOAJ I WIADOMO O
KONTUZJI BATURY MAPA I LAD DO WWOZU JACEK
ODKRYWA TUNEL SZKIELETY I SZLACHETNE KAMIENIE
ZAWA W TUNELU NA PRZYJACI ZAWSZE MONA LICZY
WYPAD DO STOLICY


- Pora wstawa. niadanie na stole - dobiego do mnie przez sen. Poderwaem si.
Nade mn sta pochylony ojciec Leszek. Wok unosi si aromat wieo parzonej kawy.
- Przepraszam, e tak zaspaem... - tumaczyem si zawstydzony.
- Nic, nic! - tubalnie zamia si franciszkanin. - To powietrze naszego lasu. Kadego
zmoe!
Wycignem zaspanego Jacka z ka za uszy. Umylimy si i siedlimy za stoem.
Ojciec Leszek zmwi bogosawiestwo i... okazao si, e tutejsze powietrze rwnie dobrze
wpywa na apetyt jak na sen. Podczas niadania jeszcze raz zostaem zawstydzony, ale i
wzruszony. Ot podczas gdymy spali, ojciec Leszek odprawi msz w intencji naszej
wyprawy. Dowiedziawszy si o tym Jacek zrobi ogromne oczy. To co traktowa jako
zabaw, ukazywao mu si w innym wietle. Nabierao znaczenia. Zrozumia, e to nie
rozwizywanie kryminalnej zagadki, ot tak, dla sawy i moe pienidzy, ale przywracanie
dzie sztuki ich prawowitym wacicielom i walka o nie ze wiatem przestpczym.
Uzmysowi mu to o wiele trafniej ni pan Tomasz i ja ten yjcy w osamotnieniu pord
bukw franciszkanin.
Goliem si, a Jacek przymierza suchawki sondy mikrogeosejsmicznej i
wyprbowywa jej dziaanie, gdy ojciec Leszek zapyta:
- A gdzie inteligencja zamierza dzi dziaa?
- Na tym wzgrzu od wschodu - wskazaem maszynk na mapie - zaznaczyem je
numerem jeden, bo przyznam si, e z nim wi najwiksze nadzieje.
- No to niech Bg prowadzi. Do godziny drugiej - zamia si zakonnik. - Bo wtedy
obiad.
- Wrcimy wczeniej, aby pomc przygotowa.
Ojciec Leszek nieco lekcewaco skin rk.
- Zobaczymy, jak to bdzie z t pomoc. Ale z gry dzikuj. Ja postaram si znale
dla was kogo, kto byby waszym uchem i okiem w Kadynach. Jak si wczoraj
zorientowaem, ten otr co mieszka w hotelu zna was dobrze, wic nie moecie krci si w
jego pobliu, a wiedzie by si przydao, co facet robi, nie?
Skinem gow:
- I to jeszcze jak!
- No to wybior kogo wrd co bystrzejszych chopakw i to takich, co umiej
trzyma jzyk za zbami. Aha, ten paski supersamochd schowamy za stert belek za
klasztorem. I tak prdzej czy pniej kto go zobaczy, ale im pniej, tym lepiej.
- wite sowa! - zasalutowaem maszynk do golenia.
Wziem mego Rambo, map i busol, a Jacek sond i ruszylimy w d zbocza
kierujc si na wzgrze I. Gdybymy odkryli co, za czym trzeba byoby pogrzeba, to
budowa klasztoru bya bogata w opaty i kilofy, po ktre mona byo w kadej chwili wrci.
- Ciekawe, czy wykombinowa pan, jak to zrobi, ebymy nie dreptali w kko.
Busola niewiele chyba pomoe? - zainteresowa si, zoliwie nieco, Jacek. - Gdybymy
cignli za sob czerwon nitk... Ale trzeba byoby szpuli wielkiej jak chop.
Rozemiaem si:
- Niezy pomys, cho zernity z mitologii greckiej, z mitu o Tezeuszu i Ariadnie i
sposobie, w jaki poradzi sobie z Labiryntem. My zrobimy inaczej: u stp wzgrza nacicie
na korze drzewa i powdrujemy w gr badajc teren czujnikami naszych przyrzdw. Gdy
zejdziemy na drug stron wzgrza znw znaczek na korze i kierujc si busol przesuniemy
si ku pnocy o jakie dziesi metrw, znw nacicie i na drug stron wzgrza. A tam
wszystko od pocztku. I tak do skutku.
- Chce pan kaleczy drzewa? - uda oburzenie Jacek. - To to rezerwat!
- Mae nacicie kory to nie okaleczenie drzewa. Czy ty mylisz, e bd obdziera
buki z kory? Poza tym robi to nie dla przyjemnoci, a dla wyszych celw. Jak odkryjemy
Komnat, to zadasz od Ruskich setki sadzonek bukw. Pewien jestem, e dadz ci je z
wielk ochot!
Sprawdziem na mapie, gdzie jestemy i naciem fink kor dorodnego buka:
- No, suchawki na uszy i ruszamy. Tylko pamitaj, eby da mi zna o kadej,
najmniejszej nawet, zmianie sygnau...
- Tak jest, szefie! - zakrzykn Jacek i dziarsko ruszy pod gr.
Swoj drog to dobrze, e wybralimy si do Kadyskiego Lasu zim. Nie
przeszkadzay nam w penetracji drobne roliny podszycia, ani ulistnione krzewy i mode
buczki.
Wyzerowaem wykrywacz i ruszyem za Jackiem, zataczajc talerzowatym czujnikiem
Rambo pkola przed sob. I tak w gr i w d. Nacicie. Dziesi krokw i znw
wspinaczka. Nacicie i dalej.
Nie zbadalimy jeszcze nawet poowy wzgrza, gdy Jacek zatrzyma si i cign
suchawki:
- Litoci, panie Pawle! Chwil odpoczynku! Tak wspina si i zazi, i cigle uwaa
na sygna sondy! - klapn na lecy pie. Zdjem suchawki i wyczyem Rambo.
Przyznam si, e te z ulg siadem obok towarzysza:
- Pomyl, e Batura ma wicej wzgrz do przeszukania.
Jacek skrzywi si:
- Niewielka to pociecha dla moich biednych ng. Zreszt ten dra od razu trafi na
waciwe!
- Kto wie?... - w zadumie signem po fajk.
Wysoko na stoku ssiedniego wzgrza przesuno si midzy srebrnymi pniami
bukw stadko popielato-brzowych zwierzt. Na oko nieco wikszych od saren.
- Masz jelenie sika - wskazaem cybuchem. - Moe wanie jeden z tego stadka
przestraszy ci wczoraj wieczorem.
- Wcale nie przestraszy - achn si chopak. - A moe to wcale nie sika, tylko
daniele - popisa si sw zoologiczn wiedz.
Wzruszyem ramionami:
- Moe. Nie zwrciem uwagi na ich ogonki, ktre sika posiada cakiem sporej
dugoci. Ale czy to daniele, wtpi. Jele unika towarzystwa danieli.
- Dlaczego?
- A dlatego, e jele prowadzi ustatkowany tryb ycia. eruje od pnego wieczora do
rana, a reszt dnia przesypia zaszyty gdzie w bezpiecznym modniku. Tymczasem daniel
wczy si ca dob. Wczy si, a wic i haasuje. Biedny jele musi za kadym takim
haasem podrywa si, bo a nu to jego najwikszy wrg, czowiek. Dla witego spokoju
wynosi si wic tam, gdzie daniel si nie wasa.
- No, no! Nigdy bym nie pomyla, e may daniel przegania duego jelenia - zamia
si Jacek.
- A teraz ja ci przegoni! Suchawki na uszy, sonda w ap i idziemy.
Poszlimy. I chodzilimy tak prawie do drugiej nie natrafiajc na aden lad. Jedynym
sukcesem byo to, e p wzgrza, a wiec jedn szst zaplanowanej przeze mnie roboty,
mielimy za sob.

W klasztorze ojciec Leszek przywita nas w towarzystwie rwienika (przynajmniej
tak mi si wydawao) Jacka. Ostrzyonego na zero i przyodzianego w ortalionowy dres i
adidasy.
- Oto trzeci do waszego zespou - klepn chopaka w ram. - Teraz bdzie dobrze, jak
bowiem mawiaj Rosjanie: Boh Trojcu lubit.
- Mikoaj - wycign do nas rk przybyy.
- Mikoaj? - ucieszy si nie wiedzie czemu Jacek - To bdzie Kola! Prociej, nie?
Ostrzyony ypn na niego ponuro:
- Jak powiedziaem Mikoaj, to Mikoaj.
- Orientujesz si, czego tu szukamy, kto nam przeszkadza - wtrciem szybko, aby
zaegna ktni - i w czym mgby by nam pomocny, Mikoaju?
Umiechn si lekko na takie poszanowanie jego imienia:
- Jo. Ojciec Leszek ju mi powiedzia. Mam filowa na jednego gocia z hotelu, bo to
jaki parszywiec. A wy tu szukacie Bursztynowej Komnaty. Ale po co, kiedy j zdaje si
znaleli? Przynajmniej co takiego mwili w telewizji..
- Duo to gadaj w telewizji! - prbowa podj ktni Jacek.
Uspokoiem go ruchem rki:
- Tak. Szukamy tu Bursztynowej Komnaty. A wiedz, e jeli j znajdziemy, to nie
minie ci nagroda.
- Ja nie dla nagrody - Mikoaj wzruszy ramionami.
- A co? Dla rozrywki? - wyrwao mi si.
Chopak popatrzy na mnie powanie:
- Nie. Dla ojca Leszka.
Nie wiedziaem co odpowiedzie.
Ojciec Leszek zamacha rkoma, a zafurczay rkawy habitu.
- Wy tu gadacie nie wiedzie o czym, a Mikoaj ma ju pierwsz wiadomo o tym
Baturze!
Poderwaem si:
- Tak? Mw.
- No to ten go ju trzeci dzie nie wychodzi z pokoju, bo si kuruje, jak z
Turkmenki zlecia.
- Z Turkmenki?
- No z klaczy takiej, narowistej dziebko. Sam widziaem, bo przy komach robi. A z
ka to ma wsta dopiero pojutrze.
- To te przy koniach powiedzieli? - umiechn si serdecznie Jacek. Za t
serdeczno zarobi ode mnie pstryczka w ucho.
Ale Mikoaj odpowiedzia spokojnie:
- Moja Anka w hotelu pracuje. Jest pokojow. To od niej wiem.
- Dziki ci, Mikoaju - ucisnem rk chopaka. - To dla nas bardzo wana
wiadomo. Batura nie rozpocz poszukiwa w Kadyskim Lesie, a w dodatku zyskalimy
jeszcze trzy dni przewagi nad nim.
- Mwisz, e ten zbj ju trzy dni z pokoju si nie rusza? e na koniu nie jedzi?...
- O czym ojciec myli? - zdumiao mnie zamylenie w gosie ojca Leszka.
- Bo widzi pan, dwa dni temu noc tacy jedni prbowali wama si do klasztornej
piwnicy. Durnie, bo nie mam tam nic cennego. No i kiedy wanie prosiem ich uprzejmie,
eby sobie poszli i wzili ze sob tego co ley, bo go niechccy potrciem - zakonnik z
trosk obejrza sw pie - ci zastawili si omami. Na to wyskoczy nie wiadomo skd jaki
obcy, no i ju wszyscy amatorzy klasztornego dobra leeli grzecznie obok siebie. Mj
pomocnik nie by na tyle uprzejmy, eby si przedstawi. Ale gow dabym sobie uci, e
spod klasztoru odjecha konno. Syszaem ttent. Tak wic teraz pomylaem sobie, czy to nie
ten wasz... Ale sysz, e lea wtedy na ou boleci. Skd zreszt u bandyty czy zodzieja
taka ch do dobrych uczynkw!
Rozemielimy si.

Po obiedzie wyruszylimy na wzgrze I. Z Mikoajem umwiem si, e da nam zna
o kadym kroku Batury, a take o wszystkim, co jego zdaniem dziwnego wydarzy si w
Kadyny Palace Hotel. Naleao si liczy z moliwoci przybycia wsplnikw Jerzego.
Przemierzalimy stoki wzgrza a do zmroku. Bezskutecznie. Mimo to byem dobrej
myli. Nazajutrz do obiadu powinnimy mie wzgrze I za sob. A jeli nie popsuje si
pogoda, to zanim Jerzy opuci swj pokj hotelowy, my mielimy zakoczy nasze prace.
Zakoczymy - pomylaem - czyli odkryjemy Bursztynow Komnat. Taki pewny,
e to wanie jedno z wybranych przez ciebie wzgrz znaczy krzyyk i napis Ona jest tu?
Przecie wystarczy, eby pomyli si. Co zrobisz, gdy twj Rambo nie odezwie si?
Wezwiesz na pomoc Rzeckiego? Przecie on nie wierzy w istnienie Komnaty? Ale w akcji
Wilczyca z jantaru pomg! Teraz te nie odmwi!

Wieczorem Jacek po cichutku, bez sowa, rozoy na stole map poyczon nam
przez otkiewicza.
Umiechnem si, ale udaem zapatrzonego w okienko, o ktrego szyby uderza
deszcz ze niegiem.
- Panie Pawle - usyszaem wreszcie.
Odwrciem si ku stoowi:
- Oo - zdziwiem si najszczerzej jak umiaem. - Mapa pana otkiewicza! Przecie
gdy tylko we Fromborku dowiedziae si, e jego nazwisko pisze si przez i t, pomny
otra Trskawki przez o z kresk z czasw walki o skarb Hasan-beja, okrzykne go
oszustem! Czego wic szukasz na tej podrobionej mapie?
(Dobrze wiedziaem czego: jeden z wyrysowanych gsim pirem na pergaminie
szlaczkw prowadzi do wwozu odlegego od naszego klasztoru niespena kilometr!)
- Bo, panie Pawle, tak sobie pomylaem, e jutro to skoczymy do obiadu pierwsze
wzgrze, a po obiedzie odwalimy kawa drugiego... Batura rusza si nie moe, wic...
Uniosem palec gronym gestem w gr:
- Bursztynowa Komnata nade wszystko.
- Przecie podczas akcji Wilczyca z jantaru te szukalicie Bursztynowej Komnaty,
a ile przy tym rzeczy, i to jakich, odkrylicie!
Nie mogem powstrzyma miechu:
- No dobrze, dobrze! Jutro dalej dreptanina po wzgrzach, a pojutrze dzie przerwy
dla skarbu otkiewicza!
- Hura! - zakrzykn Jacek, co spowodowao moj cierpk uwag:
- Co mi si wydaje, e mj asystent nie bardzo wierzy, e trafnie umiejscowiem
schowek z Bursztynow Komnat. Ale c, bd cierpia w milczeniu. Za to triumf mj
bdzie wikszy!

Drugi dzie poszukiwa Bursztynowej Komnaty by bardzo mczcy. Jedyny plus, e
przesta pada deszcz ze niegiem. Od monotonnej wspinaczki i schodzenia po zboczach, a
take od omiatania czujnikiem ziemi, nie tylko Jacka, ale i mnie rozbolay minie. Nalea
si nam dzie przerwy!
(Nie bd ukrywa, e mnie samego rwnie ciekawia tajemnica mapy otkiewicza!)
Nastpnego dnia rano pierwszy zerwa si ze snu Jacek. To szykowa niadanie, to
sprawdza sprzt, do ktrego doda zwj linki, halogenow latark, kilof i szpadel, to
podpiewywa... Zwariowao chopaczysko!
A ja tymczasem przerysowaem interesujcy nas fragment mapy; zbyt cenna rzecz, by
narazi j na zniszczenie podczas wczgi po wwozach.
Postanowilimy i pieszo. Rosynant zosta w ukryciu za stert drewna.
Ojciec Leszek z pobaliwym umiechem przyglda si naszym przygotowaniom:
- Owszem syszaem o lochach midzy Tolkmickiem a Fromborkiem, ale eby tu?...
- Niech ojciec spojrzy na map. Gwarantuj, e to autentyk!
- Im bardziej autentyk, tym bardziej wecie ze sob kanapki i termos kawy, bo na
obiad nie wrcicie.
Uwaga bya jak najbardziej suszna. Zajem si wic parzeniem kawy, a Jacka
pogoniem do robienia kanapek.

Wwz, ku ktremu pieszylimy, otwiera si przed nami. Wski, o stromych
zboczach, wygina si lekko w stron odlegych Kadyn. Gr przelatywa powistujc wiatr i
rozgania ostatki bukowych lici. Kraczc przelizgna si nad nami para krukw. Od
wwozu powiao wilgotnym, pachncym grzybni chodem.
- No, Jacku, gotuj sprzt! Suchawki na uszy i idziemy. Ty pierwszy.
Chopakowi trzsy si rce. To wypad z nich czujnik sondy, to upuszczony kilof albo
szpadel. Wreszcie zabraem cz sprztu od niego i weszlimy w wwz.
Minlimy jego pierwszy zakrt, drugi... Jacek zatrzyma si nagle:
- Mam sygna! - krzykn tak, e usyszaem go mimo suchawek.
Podbiegem do niego:
- Suchawki!
Zrzuciem swoje i przyoyem do ucha suchawk sondy. Sygna by wyrany. Tu
pod warstw ziemi sygnay wysyane przez sond natrafiay na co twardego.
- Moe to gaz - mruknem. - Przejdmy kilka krokw. Jeli sygna nie ucichnie, to...
- To odkryem jaki tunel!
Zamiaem si:
- Moe lepiej by przyzna: to otkiewicz nie jest oszustem. Ruszylimy powoli w
gr wwozu. Sygna w suchawkach sondy nie milk. Wreszcie, gdy w jednym miejscu
przybra na sile, zatrzymaem si:
- Jeli jest tu naprawd jaki tunel, tutaj bdzie najpycej do jego stropu. No, Jacek, za
szpadel, a ja za kilof!
Nie musz dodawa, e robota palia nam si w rkach. Wreszcie poczuem, e ostrze
kilofa uderza w co twardego:
- Tutaj, Jacek! Nie auj szpadla!
Ciko dyszc odsanialimy cega po cegle lekko wypuke sklepienie. Gdy jego
dobry metr ujrza wiato dzienne powiedziaem, a raczej wysapaem:
- Dosy kopania. Teraz trzeba sprbowa si przebi - uderzyem kilofem w cegy. -
Syszysz, Jacek, echo? Tu nawet nie bdzie dwch warstw cegie. Cud, e si pod nami nie
zawalio.
Przyoyem si do kilofa. Wreszcie za ktrym uderzeniem rozleg si omot i kilka
cegie runo w czarny otwr. Jacek ju klka nad nim.
- Poczekaj, wariacie, poszerz t dziur! I przywi link do drzewa, a potem spu do
otworu. Jak si tunel zawali pod nami, bdziemy mieli kopoty z wyjciem.
Jacek obwiza link rosncy opodal buk i cisn zwj na d:
- Ale dlaczego sonda wczeniej nie wykrya tunelu? - pokrci gow. - Przecie ju
kawaek wwozu przeszlimy. Tunel tak ni std ni zowd skoczy si czy te zacz?
- By moe. Zaraz si przekonamy.
Przycupnem nad otworem i zawieciem we latark. Wydawa si by gboki na
jaki dwa metry, szeroki na ptora. Obmurowano go wiksz ni dzisiejsza ceg.
Nachyliem si niej. Wiono stch, zimn wilgoci.
- I co teraz, co teraz? - niecierpliwi si Jacek.
Podniosem si z ziemi:
- Uspokj si. Oczywicie, e tam wejdziemy. No, wrzucaj do dziury kilof i szpadel.
Ja zaopiekuj si torb z jedzeniem. Sond i Rambo ukryjemy na dole.
- A na co nam to elastwo? - ziewn niechtnie Jacek. - Tylko bdzie przeszkadza.
- Na to, eby jak gdzie cegy przywal twoj przemdr gow, byo czym j
odkopa.
Narzdzia posusznie znikny w otworze. Uchwyciem si linki i opuciem za nimi.
Musiaem si pieszy, bo buty Jacka deptay mi po palcach. Skierowaem wiato latarki w
stron pocztku tunelu...
Miaem wyjanienie, dlaczego tunel pojawi si tak nagle!
Przed nami wida byo zmurszae resztki rusztowania, jak toporn taczk, beczk i
stosik przygotowanych do wmurowania w cian cegie.
- Tak. Tunel mia doprowadzi do Kadyn. Ale z jakich powodw przerwano prac
nad nim. Zreszt on sam nie by znany po dzi dzie! - zamiaem si.
- Skoro za mymy go poznali, to ruszajmy nim dalej, w przeciwn stron - Jacek
rzeko uchwyci kilof i szpadel. - Ciekawe dokd nas doprowadzi?!
Tunel prowadzi prosto, czasem tylko skrcajc, aby, jak myl, dostosowa si do
biegu wwozu. Ciemno przecita smug wiata latarki i przenikliwe wilgotne zimno.
Nasze buty szuray cicho po ceglanej pododze. Sycha byo, jak gdzie kapie woda.
Nagle w ciemnoci przed nami rozleg si pisk.
- Co to? - Jacek o mao nie wyrn mnie szpadlem w gow.
- Szczury. Tunel musi mie jeszcze jaki kontakt ze wiatem oprcz naszego otworu.
- A moe one tu s od czasu jego wykopania?
- Ech, ty zoologu za dych! - zamiaem si. - Przecie musz si czym ywi. A
znalaze ju co, co by wykarmio najchudszego szczurka?
- A moe - w gosie Jacka zabrzmiaa nadzieja - tunel doprowadzi do jakich
podziemnych magazynw?
- O tak! Ogromnych magazynw! Penych boczku dla szczurw, a zota dla Jacka!
- E, pan to zawsze! - chopak wyranie si obrazi.
- Przepraszam. Zreszt Bogiem a prawd na jakie skady czy schowki moemy
natrafi i co wartociowego w nich znale...
Tunel skrci nieco ostrzej. Minem zakrt i zatrzymaem si nagle. Jacek wpad na
mnie...
Na pododze przed nami wpoparty o cian lea ludzki szkielet gdzieniegdzie
przykryty zetla tkanin. Po butach i pasie zostay tylko zaniedziae sprzczki. Szczury ju
dawno poary skr. Obawiam si, e ten sam los spotka ciao nieszcznika.
Nagle co ostro zalnio w wietle. Pod komi doni lecego rozwietli si may, ale
jake cenny stosik. Rubiny, topazy, szmaragdy...
Jacek odrzuci swoje elastwo i przyklkn nad szkieletem:
- Ile jedzenia mgby kupi biedak za najmniejszy z tych kamykw...
- Gdyby tylko mg std wyj... - dopowiedziaem cicho.
- Przecie mg zawrci! - mj towarzysz wyranie przej si losem zmarego.
To dobrze - pomylaem - e bardziej obchodzi go ludzkie ycie ni klejnoty. Bd z
niego ludzie!
Powiodem latark po cianach tunelu:
- Prbowa wyj. O tu, zobacz, wydubana cega... Ale zaraz nad ni druga! A w
szczelinie obok pordzewiae resztki zamanego noa...
- Czemu nie prbowa tam, gdzie mymy wybili otwr? - gorczkowa si Jacek. -
Tam tylko jedna warstwa cegie!
Wzruszyem niechtnie ramionami:
- Moe myla, e ten grubszy mur cignie si a do koca?
- Biedak. By tak blisko uratowania...
- Trudno. ycia ju mu nie wrcimy. Najwyej ojciec Leszek pochowa go po
chrzecijasku.
- A te kamyki? - Jacek przesypa klejnoty z jednej rki do drugiej.
- Syp tu, do torby.
- No a potem co z nimi?
- Sporzdz protok, w ktrym napisz, e znalaze je ty, pan otkiewicz, a i
podanie osoby ojca Leszka wydaje mi si na miejscu. Odbudowa kocioa i klasztoru to rzecz
kosztowna...
- Git, e pan o nim te pomyla!
- Nie martwisz si, e bdzie was wicej do podziau nagrody?
- Panie Pawle! Swoj cz pan odstpuje, a o mnie myli, e taki ze mnie skpiec!
- Ju nie myl! W ogle tak nie mylaem! A mojej czci nie ma, bo jestem tu
subowo. No, idziemy dalej. Ciekawi mnie, dlaczego ten nieszcznik nie mg si cofn...
Wyjanienie tragedii czekao nas za nastpnym zakrtem korytarza. Rwnie tragiczne,
jak pierwsze odkrycie.
Drog zagradzay nam pokryte usk rdzy stalowe drzwi, a przed nimi jeszcze jeden
szkielet. Ten lea wzdu korytarza z szeroko rozrzuconymi rkoma, twarz do ziemi.
- O rany - westchn Jacek. - Oni si tu pomordowali!
- Raczej ten pierwszy zabi tu lecego. Dziwna jest sprawiedliwo losu, bo w
nagrod czekaa go mier nieporwnanie cisza...
- No ale przecie wystarczyo otworzy drzwi! - zawoa Jacek a zadudnio.
- Zaraz je sprawdzimy. Potrzymaj latark - podaem j chopcu. - W dawnych czasach
drzwi miay swoje tajemnice. Zwaszcza drzwi w tajnym tunelu...
Przestpiem szkielet i naparem na drzwi. Ani drgny. Posypaa si tylko rdza.
Sprbowaem pocign je ku sobie. To samo.
- Widzisz - cofnem si do towarzysza - musz mie jak ukryt zapadk, ktrej ci
dwaj nie dostrzegli.
- A jak mogli dostrzec, jeli szli po ciemku. Ani przy tym, ani przy tamtym ni ladu
wiecy! - achn si Jacek.
Skierowaem wiato latarki na podog:
- Zapominasz o apetycie szczurw. Tusta wieca to dla nich co wielce smakowitego.
Spjrz zreszt tam. Widzisz t miseczk z uszkiem, niby filiank? To kaganek. Ju dawno
wyjedzony, ba, wylizany przez te gryzonie. Zapomniaem ci zwrci uwag, e przy
pierwszym szkielecie lea podobny. Zreszt moe wyjedzony przez waciciela, ktry wola
ciemno ni gd? Zreszt tak czy inaczej doczeka si tylko mierci.
Jacek wzruszy ramionami:
- A na co innego mg czeka?
- Nie na co, tylko na kogo. Sdz, e tunel nie by pozostawiony samemu sobie. Co
pewien czas na pewno jego stan sprawdzali stranicy.
- I ci stranicy - zamia si mj towarzysz - jakby znaleli tego tutaj, to od razu
popieszyliby go nagrodzi. Zdaje si w tamtych czasach modne byo nabijanie na pal i
amanie koem? Tak, panie Pawle?
Niechtnie skinem gow:
- Moe biedak myla, e kupi sobie ycie za te drogie kamienie, ktre nis ze sob?
Pki ycia, poty nadziei, mwi przysowie... Zaraz! Skoro szkielety tu leay, a przy jednym z
nich nieze bogactwo, to znak, e tych drzwi od czasu wizyty naszych nieszcznikw nikt nie
otworzy! Dlaczego? Czy dlatego, e byy zablokowane i to uspokajao, czy dlatego, e nagle
przerwano prace nad dalszym dreniem tunelu?
- Tak czy inaczej... - zacz Jacek i nagle oywi si. - Tu wystaje ze ciany metalowe
ucho. Moe otworzy nam jaki schowek z klejnotami! Pocign...
- Nie rusz! - skoczyem w jego stron. -To moe by... Za pno!
Zgrzytno i z omotem zarwa si strop nad nami. Cegy, kamienie i bryy ziemi
runy w d, zasypujc tunel. Ledwo udao mi si wyszarpn Jacka spod obwau. Zgasiem
latark.
- Ech ty, przemdrzay gupku! Nie do ci byo nauczki z drzwiami? Chyba, e
miae zamiar doczy do swych kocianych kolesiw!
- Niech pan zapali latark! - piskliwie zawoa Jacek. - Ja chc widzie!
Zamiaem si mimo woli:
- Ja te. Ale poczekajmy, a py opadnie. Wtedy rozejrzymy si. A kilof i szpadel
gdzie?
- Ttam - zajka si chopak. - Zostawiem je przy pierwszym nieboszczyku...
- A niech szlag...
- Aleja...
- Nie ciebie przeklinam, specu od niespodzianek w tunelach, tylko siebie! e te nie
dopilnowaem!
- Co teraz zrobimy?
Gdzie w ciemnoci zapiszcza szczur. Poczuem, e Jacek si wzdrygn.
- Spoko! To znak, e w drzwiach s jakie szczeliny, ktrymi te gryzonie tu si
dostaj. A skoro tak, to nie jestemy odcici od dopywu powietrza z gbi tunelu. Nie
udusimy si w naszej norze. No, obejrzyjmy j sobie.
Zapaliem latark i owietliem przeszkod zagradzajc nam drog.
- Z tego co zdyem zobaczy jak strop si wali, to obryw ma jakie 3 metry. Nieco
za duo jak na dwie pary rk i fink. Sprbujemy wic przebi si w gr. To powinno nam
si uda, o ile znw co nie zleci nam na gowy. Ale wpierw drobne zabezpieczenie...
Podniosem kaganek i wyszukawszy miejsce, gdzie po murze ciekay krople wody,
wcisnem go w szczelin midzy cegami.
- A to po co? - zaciekawi si Jacek.
- Bez jedzenia wytrzymamy tu i dwa tygodnie - mruknem - a bez wody trzy dni.
Nasz termos z kaw - o ile si nie potuk - ma pojemno zaledwie jednego litra...
- Myli pan, e my tak dugo... - jkn Jacek.
- Nie bj si. Nie myl. Ale wol si zabezpieczy.
Zdjem skafander:
- No, a teraz do roboty! Bd adowa w niego gruz, a ty odcigaj go i wysypuj na
podog, tam gdzie ley szkielet. Niezbyt chrzecijaski sprawimy mu pogrzeb, ale trudno.
Tylko uwaaj, eby nie zasypa drzwi, bo si podusimy.
- A moe sprbowaby pan je otworzy?
Wzruszyem ramionami:
- Po pierwsze nie wiadomo, czy nie doszlibymy tunelem w jeszcze gorsze miejsce.
Tu wiemy przynajmniej, e warstwa ziemi nad tunelem nie moe by gruba. Po drugie, czy
mylisz, e ten od zamanego noa nie prbowa ich odblokowa, zanim nie zabra si do
cegie w stropie?
- Ale szczury...
- Im wystarczy byle szczelina, jak choby ta. Nam potrzebne by byy narzdzia do
przecicia stalowych sztab. A moe masz jakie w kieszeni?
- Pan znw si ze mnie nabija!
Poklepaem go po ramieniu:
- Bo sprawia mi to wiksz przyjemno ni rozpaczanie. Ruszajmy si! I naucz si
pracowa po ciemku. Baterie trzeba oszczdza...
- No c, skoro pan kae, zabawimy si w krety - po raz pierwszy od zasypania
usyszaem miech Jacka.
Dobra! Oswoi si ju z sytuacj! - pomylaem.
Wygrzebaem z usypiska dziesi skafandrw gruzu i byem jak najlepszej myli, gdy
w grze tpno i pieczoowicie wygrzebana przeze mnie dziura zawalia si.
- O rany! - jkn Jacek.
- Nie piskaj! - udaem dobry humor. - Im wicej si zapado, tym bliej jestemy
powierzchni!
- Nie piskam - oburzy si. - Tylko w gardle mi zascho!
- No to zapalmy latark i dostaniesz p kubka kawy w nagrod za dzieln postaw.
- A pan? - spyta wycigajc rk po kubek.
- Ja wyprbuj leczniczych waciwoci tutejszych wd, o ktrych zdaje mi si
opowiadaem ci. Tyle mi zostao, co mi nakapao, jak piewa Andrzej Rosiewicz -
signem po kaganek. - No prosz! Peny prawie do poowy! Z pragnienia tu nie umrzemy!
- A z godu? - przekornie spyta chopak.
- Jeszcze dziesi skafandrw i dostaniesz p kanapki! - zamiaem si. - Ja
postanowiem nieco si odchudzi. No, do pracy, poszukiwaczu Bursztynowej Komnaty!
- A pan to jej niby nie szuka!
- Teraz nie. Ale jak std wyjdziemy...
Przesypalimy kolejne skafandry. Jacek wgryz si w obiecane p kanapki, a ja
powiciem na kaganek...
- Jacek! Patrz!
Lusterko wody we wpartym pod cegy naczyku drao lekko.
- Widz. Ale co to...
- To, e pomoc nadciga. Podaj mi ten kamie!
Ujem zomek granitu i zaczem rytmicznie stuka nim w cian. Po jakim czasie
przestaem i wpatrzyem si znw w wod w naczyku. Tym razem ani drgna.
- Ma pan swoj pomoc - osowia Jacek.
- A mam. Kto chcia si dowiedzie, czy yjemy. Sdz, e moje stukanie do niego
dotaro. Teraz moe poszuka i odnajdzie koniec zawaliska i sprbuje dosta si do nas od
gry. I my si bierzmy za skafander. Trzeba wspomc naszego ratownika!
Wanie Jacek odciga nastpny transport ziemi, gdy znw posypao si mi na
gow, ale tym razem z podmuchem wieego powietrza.
Usyszaem tubalne:
- Inteligencjo, yjesz? - i spad wprost na mnie ojciec Leszek.
- Hura! - zakrzykn Jacek.
Po wymianie stosownych uciskw wygramolilimy si. wszyscy na powierzchni,
gdzie czeka Mikoaj.
- Jak trwoga, to do Boga, a przynajmniej do jego niegodnego sugi! - mia si
franciszkanin. - Patrz, e ju ciemno na dworze, a was jak nie wida, tak nie wida... A e
akurat przyszed Mikoaj, to pomylaem sobie, e trzeba pj pomc wam dwiga te
skarby, ktrecie pewnie znaleli. Map zostawi pan na stole, wiedziaem wic, gdzie was
szuka. Zreszt znamy tu z Mikoajem kady kt. Szybko doszlimy do waszej dziury, gdzie
ten nieboszczyk ley (ktrego pochowa jak naley bd musia), a tu patrzymy, e tunel si
zawali. Ju mylaem, e po was. Ale jak na moje stukanie odpowiedzielicie, tom odetchn.
opat i kilof, cocie zostawili, zabralimy. I tak sobie pomylaem, e prdzej gr si jako
do was dodubiemy. No i jestemy! A skarby jakie macie?
- Znajd si!
Signem do torby i pokazaem gar drogich kamieni.
- To piknie! - zatar rce zakonnik. - Ale te dziury, cocie je tu narobili, trzeba bdzie
zasypa i nikomu ani mru-mru, bo jeszcze przyjdzie komu ochota was naladowa i le
skoczy!
- Zrobi si - skin gow Mikoaj. - Ani ladu nie bdzie.
- To zaatw to jutro - skin mu gow ojciec Leszek.
- Ja ci pomog - oywi si Jacek. - Chyba, e pan Pawe pogoni mnie penetrowa
drugie wzgrze...
- Nie pogoni - uspokoiem chopaka - bo musz pojecha do Warszawy, aby
przekaza te kamyki panu Tomaszowi i zoy raport oraz pokaza map otkiewicza. Niech
szef pogrzebie w archiwach, a moe odkryje tajemnic naszego tunelu.
- Wyjeda pan? - zmartwi si mj pomocnik. - A jeli w tym czasie Batura...
- Ten Batura ley w hotelu jak lea - mrukn Mikoaj.
- Jad tylko na jeden dzie - uspokoiem Jacka. - Jeszcze poazisz po wzgrzach.
- No to do domu, bo ju pno... - ponagli ojciec Leszek.
Spojrzaem na zegarek (specjalnie nie robiem tego wczeniej, bo po co si
denerwowa?). Dochodzia dziesita.
ROZDZIA SIDMY

ZEZNANIE HANSA GOTTESHALTA RUINY KADYSKIEGO
KOCIOA EVA HOUTEN, TAJEMNICZY JEDZIEC I ODKRYCIE
W CEGIELNI ZNW DO WARSZAWY


Pan Tomasz z wielk radoci przyj drogie kamienie znalezione przy szkielecie w
tunelu. Mapa dziwia go bardzo. Owszem sysza o podziemnych korytarzach pomidzy
Tolkmickiem a Fromborkiem, ale aden z nich nie bieg w kierunku Kadyn. Dotd istniay
tylko w legendach. Tymczasem lea przed nim dowd na istnienie tuneli, a przed chwil
usysza ode mnie opowie o jednym z nich.
- To bdzie wymagao oddelegowanie tam specjalnej ekipy - podsumowa. - A na to
na razie nie mamy funduszw. Ale jak znajdziesz Bursztynow Komnat... - zamia si. -
Chocia sprawa Komnaty zaczyna si komplikowa - sign do biurka. - Masz, czytaj...
Signem po zszyte zszywk poke kartki. Na pierwszej zauwayem u gry
piecz Urzdu Bezpieczestwa Publicznego i dat: 28 padziernika 1952 roku.
A oto czego dowiedziaem si ze zniszczonych kart. Niejaki Hans Gotteshalt zosta
schwytany podczas ucieczki z transportu wiozcego zwolnionych jecw wojennych ze
Zwizku Radzieckiego do Niemiec. Tumaczy si (wykrtnie - zaznaczono), e chcia
dotrze do Kadyn, w ktrych mieszka i gdzie jest grb jego ojca. W kocu przyzna, e
pewnej listopadowej nocy 1944 roku by wiadkiem, jak na kadyski cmentarz zajechay
wojskowe ciarwki, a cay teren otoczono. Co robiono tej nocy na cmentarzu, nie wiedzia.
Ale nastpnego dnia nie byo adnego ladu. Gdy tak chodzi midzy grobami spotka oficera
SS, ktry go wylegitymowa i spisa jego dane. Po dwch dniach otrzyma skierowanie do
formacji Todta budujcych umocnienia nad mazurskimi jeziorami. Wysano go tam, chocia
by inwalid (przykurcz palcw lewej rki). Gdy prbowa protestowa, powiedziano mu
(najprawdopodobniej ten sam oficer SS), e moe Bogu dzikowa, i tylko na tym si
skoczyo...
Popatrzyem na pana Tomasza:
- Czyby wic Bursztynowa Komnata do dzisiaj leaa w ktrym z kadyskich
grobw?
Pokrci gow:
- To byoby zbyt pikne. Chocia moe przez jaki czas tam bya ukryta. Zaparz kaw.
A ja ci poka jeszcze jedn karteczk. Ciekaw. Bardzo ciekaw... Sodzisz dwie yeczki?
- Dwie. Ale...
- Ju, ju karteczka wdruje na st. Jak wiesz, kadyski koci rozebrano po wojnie?
- Tak. Bodaje w latach pidziesitych.
- No to rzu okiem na ten papierek. Bez pieczci, bez podpisu, bez daty, ale ciekawy...
Na karteczce wygldajcej jak oderwana od wikszej caoci napisano wyblakym
atramentem: Wywie z Kadyn. Koci i cmentarz zrwna z ziemi.
- Koci w Kadynach rozebrano w 1958 roku.
- Tak - pokiwa gow pan Tomasz - trzynacie lat po wojnie raptem komu ta
witynia zacza przeszkadza.
- I nagle trzeba byo co wywie z niebogatych przecie Kadyn - dodaem nalewajc
wrztku do filianek. - Koci nie obfitowa w zabytki. Zbudowano go na yczenie cesarza
Wilhelma II w latach 1913-1917. Cesarz chcia, by nowo zbudowany koci nazwano
wityni Pokoju, by przyczyni si do jego ustanowienia na wiecie po wsze czasy. I tak
nadszed rok 1945...
Pan Tomasz skrzywi si:
- Nie kpij, Pawle.
- Nie kpi, tylko si zoszcz. Komu i czym zawini ten koci? Piknem? Bo z
wielk maestri zakomponowano i wykonano kady jego szczeg. Licowe i klinkierowe
cegy oraz polewane rnokolorow glazur pochodziy z tutejszej fabryki majoliki, gdzie
wykonano je pod kierunkiem Wilhelma Dietricha. Niektrzy znawcy twierdzili, e nie ma
takiej drugiej wityni na wiecie.
Szef skrzywi si niechtnie:
- Rwnie dobrze moga przeszkadza znakomita akustyka wityni. Wnuk cesarza
Wilhelma Luis Ferdinand i jego ona, rosyjska ksiniczka Kira, nazywali kadyski koci
nasz kieszonkow katedr. Chtnie urzdzali tu koncerty organowe, wykorzystujc
instrument wykonany w warsztacie mistrza Witteka z Elblga oraz talent proboszcza katedry
fromborskiej Brunona Doehringa i kierownika elblskiego konserwatorium Gerharda
Wagnera. Notabene w kadyskim kociele Luis Ferdinand chrzci swe dwie crki: urodzon
28 maja 1942 roku Mari Cecyli i urodzon 27 czerwca 1943 roku Kir. Aktu chrztu
dokona tolkmicki proboszcz Alfred Schroter...
Oparzyem wargi gorc kaw:
- No i co nam z tych historii? By pikny koci i nie ma go, by cmentarz i po nim.
Co, pono, przywieziono tam jesieni 1944 roku, co wywieziono w 1958 roku... A propos!
Skd szef ma te informacje?!
Pan Tomasz przecign si:
- Dopatruj si w twym pytaniu zarzutu, e co przegapiem, albo co niecnie
ukrywam. piesz wic donie, e adnych informacji ponad te, ktrych udzieliem, nie
posiadam. Skd wiem, to wiem. Nazwisko informatora nic ci nie powie, a rcz zdrowiem i
honorem, e ten kto nie wie wicej od nas. W gbi nader niesympatycznych archiww, w
zmurszaej teczce, natrafi na te dwie notatki. Domniemywujc, e mog mie co wsplnego
z Bursztynow Komnat, ktr, jak wiedzia, tropi, przekaza mi te kartki. Dodam, e zama
obowizujce go przepisy. Starczy?
Skupiem si nad swoj fajk i dopiero po chwili zadaem nader mdre pytanie:
- Wic?
Szef rozemia si:
- Wic skoro ganiasz po kadyskich wzgrzach i grzebiesz w ich korytarzach, to nie
zawadzi, by nieco uwagi powici kocielnym ruinom i resztkom cmentarza. Co mi tu nie
gra. Jeli ukryta bya tam Bursztynowa Komnata, to, biorc pod uwag przyja czc nas
z ssiadami zza Buga, jeli wydobyto by j w 1958 roku, dawno by ju trafia do Carskiego
Sioa czy, jak kto woli, Puszkino. I po ptakach. A tymczasem tylu jej szuka nadal. W tym
Rosjanie amatorzy i Rosjanie oficjalni. Moe wic chodzio o co innego? Relacja Hansa
Gottenshalta o tajemniczych ciarwkach jest rwnie dobra jak wiele jej podobnych.
Sprawdzajc dane o ewentualnym miejscu ukrycia Komnaty, co rusz trafia si na tajemniczy
konwj ciarwek. Ale nikt z relacjonujcych nigdy nie widzia na wasne oczy ich
adunku... Taak, ciarwki, zesanie na roboty, po latach zburzenie kocioa i zrwnanie z
ziemi cmentarza... wiadkw tego wszystkiego raczej nie znajdziesz, ale nie zaszkodzi, jeli
przewdrujesz po ruinach z t swoj aparatur. A nu?...
- A nu Batura?...
- Ii... - szef machn rk - niech ci to bdzie za pochwa, ale bardziej wierz w ciebie
ni w niego!
I jak tu zachwia tak wiar? Jasnym byo, e zamiast z Jackiem penetrowa grzbiet
wzgrza II, bdziemy przedziera si przez chaszcze i zrujnowane groby kadyskiego
cmentarza, e o szcztkach wityni Pokoju nie wspomn.

Ojciec Leszek nie mia nic przeciwko zmianie naszych planw. Umiechn si tylko
lekko (mam nadziej, e bez ironii).
Wybralimy si Rosynantem na nasze nowe miejsce penetracji rankiem, gdy
najbardziej pena ciekawoci cz mieszkacw Kadyn, czyli dzieci, pobieraa lekcje.
Ani sonda Jacka, ani mj Rambo nie natrafiy na nic ciekawego, cho dwie godziny
myszkowalimy wrd porosych olszyn ruin. Jedyne co zwrcio nasz uwag, to wielki
obelisk czczcy pami Wilhelma Rehfelda. Grb przed nim by solennie rozgrzebany, jakby
kto szuka w nim nie wiadomo jakich skarbw. A moe chodzio tu tylko o ekshumacj?
Ciekawo mg te wzbudzi otwr w fundamentach kocioa, nad ktrym wystawaa
solidna metalowa klamra, suca, jak mi si wydawao, do opuszczania i podnoszenia
znacznych ciarw.
Przedzwoniem do pana Tomasza. Przyj moj relacj spokojnie. Widocznie nie
spodziewa si rewelacyjnych odkry po wyprawie na cmentarz. Moglimy wrci na
wzgrze II.
Wdrowalimy ju dugo pord srebrnych bukw, gdy Jacek nagle si zatrzyma:
- Panie Pawle! Chyba trafiem!
Rzeczywicie sygna jego sondy wskazywa, e pod ziemi ukrywa si twarda
powoka. W sam raz na pokryw bunkra.
Nie mielimy ze sob opaty ani kilofa. Ale nie trzeba byo duo czasu, by Jacek
dobieg do klasztoru i wrci z potrzebnymi narzdziami. Nie zapomnia nawet o latarce i
lince!
Peni emocji zagbilimy nasze narzdzia w ziemi...
Jeszcze kilka sztychw opaty... Odgarnicie ziemi na bok. I...
- Wiesz co, Jacek, ale zarobisz sporo grosza sprzedajc ten pikny okaz granitu
jakiemu rzebiarzowi...
- Co pan!
Poduba kilofem to z tej, to z tamtej strony.
- Eee! A ja mylaem...
- Nie narzekaj. Zrzekam si praw do tego gazu na twoj korzy. Gdy po dugim
yciu zdecydujesz si opuci ziemski pad, twoi potomkowie bd mogli tanim kosztem
ufundowa ci nagrobny pomnik!

Tymczasem Batura ozdrowia. Ale zamiast wybra si ze swym wykrywaczem metali
(Anka widziaa, jak to nazwaa, przyrzd podobny do Rambo, schowany przez Jerzego w
szafce na buty do konnej jazdy) do Kadyskiego Lasu, wyjecha gdzie, najprawdopodobniej
do Elblga. Wrci stamtd po dwch dniach, przywoc - jak donis Mikoaj - narcze
kijw z przymocowanymi skuwkami dugimi na metr grubymi drutami.
- Co on kombinuje? - zaciekawi si Jacek. - Nie rozumiem.
Rozemiaem si:
- To proste. Zaangauje kilkunastu modocianych i rusz na wzgrza, nakuwajc
ziemi co jakie dwa metry. Jeli rozstawi swych pracownikw co kilka metrw od siebie, to
za jednym przejciem ma spenetrowany adny kawaek lasu. Jeli dodamy do tego jego
wykrywacz, to plan Jerzego jest cakiem, cakiem.
- Ale jeli bunkier jest ukryty gbiej ni sigaj te druty? - nie ustawa Jacek.
- To ju jego ryzyko. I nie ma si tu z czego mia, mj ty specu ganiajcy za moimi
zudzeniami po wzgrzach. Kiedy pomyl, e Bursztynowa Komnata jest ukryta wanie na
tym, ktre ominlimy, to, przyznam ci si, ciarki mnie przechodz. A teraz jeszcze ta ekipa
Batury. Brr!...
Na szczcie akurat do klasztoru przyszed Mikoaj, ktry ledzi Batur i powiedzia,
e penetratorzy z drutami ruszyli na wzgrza pooone dalej na pnocny-wschd od
badanych przez nas. Nie! Tam Komnaty by nie mogo!
- Wie pan - zwrci si do mnie Mikoaj, gdy ju odsapn po wspinaczce na
klasztorne wzgrze - ci druciarze niech tam sobie kuj ziemi. Na pewno bd to robi
starannie i z entuzjazmem, bo Batura obieca znaczn nagrod dla tego, ktry trafi na co
ciekawego. Ja mam co, co moe pana zainteresowa, gdy moe wiza si z tajemnic
Komnaty. Ot w hotelu zamieszkaa moda Holenderka. Przyjechaa jak naley mercem i ma
zamiar pojedzi tu sobie konno. Mwi po polsku. Kiepsko, ale da si zrozumie. Na razie
bardziej ni konie interesuje j stara cegielnia. Chodzia tam, ogldaa, rozmawiaa. Std
wiem, e rozwaa moliwo uruchomienia jej i przywrcenia dawnej wietnoci z czasw,
gdy kadyskie cegy i, jak to pan nazwa, majoliki znane byy daleko.
- A tak - skinem gow - uyto ich nawet przy odbudowie Zamku Krlewskiego w
Warszawie.
- Moe - zgodzi si Mikoaj. - Ale chyba bardziej interesujce bdzie to, e owa
Holenderka, Eva Houten, nie ma najmniejszego pojcia o produkcji cegie.
Popatrzyem na Mikoaja uwanie:
- A ty skd to wiesz?
- Mwili ludzie z cegielni. I jeszcze jak si z niej nabijali. Ale to nie wszystko. Kiedy
Holenderka kpaa si w hotelowym basenie, moja Anka natkna si pod drzwiami jej
pokoju na jakiego obcego faceta w kowbojskim kapeluszu. Wygldao na to, e przed chwil
wyszed z pokoju. Zabajerowa j, e szuka tu jakiego Kowalczyka i wynis si czym
prdzej. Dopiero po chwili dziewczyna skojarzya, e aden Kowalczyk nie mieszka w
hotelu! Zdenerwowaa si, e palna gupstwo. Ale Houten po powrocie z basenu nie
skarya si, by co jej zgino czy te kto grzeba w jej rzeczach. Anka wolaa przemilcze
ca spraw, bo po co podpada dyrekcji. T Holenderk te widziaem w nieco dziwnych
okolicznociach. Za skrzyowaniem opodal cegielni rozmawiaa z dwoma facetami, ktrzy
przyjechali podniszczonym citroenem na gdaskiej rejestracji. Nie znam si zanadto na
ludziach, ale te dwa typki stanowczo mi si nie podobay! Tak wic, panie Pawle, przybya
nam dama, ktrej marzy si remont cegielni, a na rzeczy si nie zna. Chce pojedzi na
kadyskich koniach, a wybiera wycieczki tak niesprzyjajc por, w zimie. Ma towarzyszy, z
ktrymi woli raczej nie pokazywa si publicznie. No i jest facet w kapeluszu nazwanym
przez Ank kowbojskim, ktry take woli, by go nie widziano. Co pan na to?
- Nie wiem - odpowiedziaem szczerze. - Ale rzeczywicie co tu si kroi. I trzeba
bdzie si temu przyjrze. W kadym razie, drogi Mikoaju, gratuluj tobie i pannie Annie
zdolnoci spostrzegawczych!
Chopak a poczerwienia z dumy. A Jacek jakby lekko pozielenia z zazdroci.

Ko zara z cicha, stumiony rk zniecierpliwionego jedca.
Noc chylia sw podbit gwiazdami cisz ku wschodowi nierychego soca. Sierp
ksiyca panowa na krwawym od srebrnej krwi gwiazd niebie. W przechodni godzin nocy
mury starej cegielni spowia niska mga znad k. Zbkany podmuch nis zmroon wo
siana...
Cisza.
W koronie na p uschnitego klonu puszczyk obwieszcza mier maemu
stworzeniu...
Zgrzyt.
Z popielejcej ciemnoci pod drzewami oderwa si ks i potoczy po skarpie. Czarny.
Poyskliwy nagle w zimnym wietle gwiazd. I znw czarny. Kamie.
Iskra.
Zmroone powietrze tao od zapachu siarki.
Cika podeszwa wdeptujca w poyskliw biel niegu drobn przeszkod postpia
krok dalej...
Na czerni bezchmurnego zimowego nieba skrzy si Orion.
Obszed star cegielni i przelizgn si wybitym oknem do dawnej maszynowni.
miao zeskoczy w wilgotn, przesiknit zapachem gliny ciemno. Odamki cegie
zazgrzytay pod stopami i grzechoczc posypay si w d, na resztki maszyn. Dopiero teraz
zapali latark. Przez chwil zatrzyma jej promie na ogromnym kole napdowym po
mieszarce gliny, z ktrej wyrabiano tu przed laty synne holenderskie cegy.
Musi by gdzie przy nim - pomyla. Przyniesionym patykiem odmierzy metr od
wschodniej ciany i pi metrw od poudniowej. Rozepchn na krzy gruz pokrywajcy
beton posadzki.
- Trzeba bdzie jutro przyj z kilofem - mrukn.
Wyznaczone przeciciem linii miejsce wydao mu si nagle bezbronne, atwe do
odkrycia. A co bdzie, jeli ani jutro, ani przez nastpne dni nie bdzie mg tu wrci?
- eby to parszywe koo ruszy cho o wier obrotu?
Podnis z rumowiska metalowy drg. Woy jego jeden koniec midzy zby koa.
rodek opar na korpusie jakiej maszyny i napar na drugi, uniesiony ku grze koniec.
Drgno!
I wanie wtedy usysza na zewntrz szmer podjedajcego samochodu. Puci drg i
skoczy ku oknu...
Przed bram w ogrodzeniu, na szosie od Kadyn czerniaa na niegu paska i duga
sylwetka citroena. Wysiado z niego dwch mczyzn. Jeden ju przeciska si midzy
rozgitymi na boki prtami. Drugi wyciga co z baganika.
Mczyzna w cegielni sign pod paszcz. Ale tylko pokrci gow i dmuchn w
otwr lufy, otaczajc go oboczkiem pary. Colt wrci z powrotem do kabury.
Jego waciciel odskoczy na swe miejsce przy drgu, zasaniajc si tylko wielkim
arkuszem blachy.
wiato dwu latarek przenikno ju ciemno maszynowni. Przybyli mamroczc
gramolili si do rodka przez dziur w kracie:
- Wa.
- Powie. Daj om.
- A si nie chce wierzy, e tak zaraz...
- Nie bd taki wierzcy, tylko odmierzaj dokadnie...
- Patrz! Wydrapany krzyyk! Kto tu by niedawno!
- Albo jeszcze jest!
Mczyzna za blach caym ciarem zawis na drgu. Zgrzytn metal i zachrzciy
miadone cegy...
- Ty, koo!
- O rany! Leci!
- Puapka! Zaraz nas zmiady!
- Chodu!
Gubic latarki, potykajc si o gruz, klnc i przepychajc si dwaj z citroena wywalili
si przez okno na nieg i popdzili do samochodu. Jeszcze tylko ryk silnika, wizg opon po
lodzie...
Pod roziskrzonym Orionem zapanowaa cisza. Taka sama jak w ciemnoci
opuszczonej maszynowni, gdzie z ostatnim zgrzytem znieruchomiao wielkie koo.
Mczyzna, ktry wprawi je w ruch mia si bezgonie.
- Pilnuj mi tego dobrze - uderzy pici w eliwny tryb.
Wyskoczy przez okno i ruszy w stron wycitej dziury w pocie na skraju ostro
wznoszcego si zbocza w srebrzystoszarym cieniu bezlistnych bukw.
Pomidzy drzewami zadzwoni metal i rozlego si ciche renie.
- Taak, Atos, taak... ju id - mczyzna wycign z kieszeni kostk cukru, ktr
chwyciy mikkie, gorce wargi. Ko potar gow o rami przybyego. Ten sprawdzi poprg
i wskoczy na siodo. Nie ponaglany ko ruszy stpa trawersujc strome zbocze ciek.
Wysoko nad nimi janiay w migotliwym wietle gwiazd mury klasztoru. Jedziec w
zamyleniu pochyli si ku szyi wierzchowca, ale w pewnym momencie podnis gow i
spojrza w gr, odruchowo cigajc wodze...
W srebrzystej ramie bukowej kolumnady czerniaa wysmuka sylwetka zakonnika.
Lew rk wspiera na skatej wysokiej lasce. Praw wycign przed siebie gestem nie
wiedzie bogosawiestwa czy przeklestwa.

Nastpnego dnia, gdy szykowalimy si do wymarszu na wzgrze III, nadbieg do
klasztoru podekscytowany Mikoaj.
- Co taki zdyszany? - przywitaem go ze miechem. Machn rk:
- Bo co dziwnego dzieje si w naszej spokojnej okolicy. Najpierw pan i Bursztynowa
Komnata, potem Batura, wreszcie dziwna Holenderka, a na koniec upir!
- Upir? - podniosem w przeraeniu rce. - Nie moe by!
- A moe, moe - Mikoaj z politowaniem pokiwa gow. - Od jakiego czasu idcy
czy jadcy noc przez nasz las spotykaj jedca na siwym koniu. Ubrany jest w kapelusz i
dugi paszcz. Gdy tylko zorientuje si, e jest ledzony, znika galopem w gbi lasu.
- Co mi si wydaje, e i ja go widziaem - mrukn ojciec Leszek, ale nie zwrcilimy
na to uwagi, zajci ukadaniem marszruty na wzgrze.
Kto by tam wierzy w upiory?
Spenetrowalimy spory kawa wzgrza, ale nie przynioso to nam nic prcz
zmczenia. Tak wic wczenie tego dnia pooylimy si spa. Rankiem obudzio mnie
szarpnicie za rami. Nad kiem pochyla si ojciec Leszek:
- Wydaje si, e ten upir, o ktrym mwi Mikoaj, ma jak spraw do pana - poda
mi zoon kartk. - Znalazem j zatknit za framug.
Sigajc po papier, odruchowo spojrzaem przez okno na pobielone gazie bukw. W
nocy spad niewielki nieg.
- Szybko, pki nie stopnieje! - zakadaem buty i skafander na piam. - Jeli nasz
nocny go nie jest prawdziwym upiorem, to powinien zostawi jakie lady!
Rzeczywicie! Od drzwi prowadziy lady mskich butw o wskich noskach i nieco
podwyszonych obcasach, zakoczone krtkimi kreskami w niegu, jakby... No tak, wszystko
si wyjanio! To ostrogi. nieg pod bukiem zdeptany by koskimi kopytami. Uciekem z
mronego powietrza do ciepego wntrza klasztoru i tam dopiero rozoyem trzyman w
garci kartk. Napisane byo na niej:

Szanowny Panie!
Jeli interesuj Pana ciekawostki starej cegielni i zobowizuje si Pan zachowa w tej
materii dyskrecj, czyli nie powiadamia adnych oficjalnych czynnikw, prosz zatkn za
wycieraczk swego znakomitego samochodu czerwon szmatk. Nastpnego dnia znajdzie
Pan w tym miejscu dalsze instrukcje.
J.S.

- No prosz - zachichota zagldajcy mi przez rami Jacek. - Jaki grzeczny upir.
Chocia inicjaami, ale si podpisa!
- Co ojciec radzi? - spytaem ojca Leszka, gdy i ten przeczyta kartk.
Podrapa si w zadumie po nieogolonym policzku:
- Ja bym zatkn t szmatk. Co mi si widzi, e ten J.S. wie, co pana tu sprowadza. I
wie te, e jest pan, jak to si mwi, porzdnym czowiekiem. Natkn si w cegielni na co,
co powinno pana zainteresowa, wic pisze. A z t cegielni, to pamitacie, jak Mikoaj
mwi, e jego dziewczyna spotkaa na hotelowym korytarzu gocia w kapeluszu; teraz ten
upir na siwym koniu te jedzi w tym rzadko tu spotykanym nakryciu gowy...
- Ja tam nadal nie rozumiem, na co te wszystkie wygupy ze straszeniem poczciwych
kmiotkw, czerwona szmatka i niepowiadamianie oficjalnych czynnikw - wtrci Jacek.
Zamiaem si:
- Poczekaj, a przyjdzie Mikoaj. Da ci on poczciwych kmiotkw! A szmatk wo za
wycieraczk. Te dziwi mnie tajemniczo naszego upiora, ale niech tam! Podobnie jak
ojciec Leszek uwaam, e gociem w kapeluszu nie kieruj ze intencje!
Wieczorem przyszed do nas Mikoaj z informacj, e najczciej widuje si upiora
na drogach od strony cza.
- cze i upiory? - signem po przewodnik. Dowiedziaem si z niego, e pierwsi
mieszkacy, plemiona uyckie, przybyli na ten teren w epoce elaza. Pozostae po nich
grodzisko ley w odlegoci kilkuset metrw na pomocny zachd od wsi.
- A widzi pan? Jak jest grodzisko, to mog by i upiory! - zatar rce Jacek. Jednak
Mikoaj szybko go uspokoi:
- Nie sdz, eby uyczanie chodzili w kapeluszach.
Studiowalimy przewodnik dalej, ale oprcz napadu i zniszczenia wsi przez
Krzyakw, a potem podczas wojny gdaszczan ze Stefanem Batorym, nie natrafilimy na
wydarzenia mogce dostarczy upiorw. Z ciekawoci przeczytaem tylko, e najwikszy
rozwj wsi nastpi w XVI wieku, kiedy Angielska Kompania Handlowa zaoya tu sw
stacj.
Urwaem kawaek czerwonej szmaty i zaniosem j na d, by zatkn za wycieraczk
Rosynanta. Jacek chcia czuwa ca noc, by podpatrzy naszego tajemniczego gocia. Ale
by to pomys bez sensu, bo z naszych okien nie byo wida wozu, a trudno wymaga od
tajemniczego gocia, eby podczas nocnej wizyty podjeda koniem pod same drzwi
klasztoru.
Mikoaj poegna si z nami i zszed do Kadyn, obiecujc, e rano urwie si z pracy,
aby by obecnym przy odczytaniu kolejnego listu upiora.

Ranek.
Rzeczywicie za wycieraczk Rosynanta tkwia zatknita koperta.
- Inteligencjo, nie przezib si! - hucza od klasztoru gos ojca Leszka. Zawrciem
wic posusznie i nie otwierajc nawet koperty pooyem j na stole.
Jacek niecierpliwie wycign po ni rk. Walnem go po apach:
- A ty gdzie? Zaszczyt otwarcia koperty naley si naszemu gospodarzowi! Prosz! -
podsunem papier ojcu Leszkowi.
- Nno - mrukn mocujc si z kopert.
Wreszcie bya otwarta!
A w niej krtki list i zdjcie planu jakiego budynku.
- To chyba bdzie cegielnia! - ucieszy si Jacek.
Nie zdyem go wymia, bo ju zadudnio na schodach i do pokoju wpad Mikoaj:
- Niech bdzie pochwalony! - zawoa od progu.
- Na wieki, synu, na wieki - dobrotliwie odpowiedzia ojciec Leszek. - A teraz siadaj i
rzu okiem na ten sfotografowany plan. Czy czego ci nie przypomina?
Mikoaj pochwyci fotografi:
- To ani chybi stara cegielnia. Ta jej cz, gdzie bya mieszalnia gliny!
- Fajnie! - ucieszy si Jacek. - To ju wiemy, e panna Houten miaa jaki interes do
staruszki cegielni. A jaki, to sdz, e ten list wyjani - nim kto go ubieg, sign po papier i
zacz czyta drcym z emocji gosem:
- Szanowny panie Pawle! Przepraszam, e nadal pozostaj w ukryciu, ale sdz, e
prdko si spotkamy. A zwaszcza, e taki detektyw jak pan atwo zdemaskuje moj
kryjwk.
- Hm - odchrzknem z dum, cho Bg mi wiadkiem nie miaem pojcia, gdzie
szuka kapelusznika przemierzajcego Wzniesienie Elblskie na siwym koniu.
- Zanim jednak dotrze pan do Bursztynowej Komnaty, pozwol sobie podrzuci
panu ma robtk. Ot w maszynowni cegielni stoi ogromne koo od mieszarki gliny.
Chocia jest wielkie, atwo je odtoczy jeszcze o wier obrotu. W tej chwili pod betonow
posadzk, na ktrej stoi koo, jest co ukryte. Na pewno nie Bursztynowa Komnata, bo za
mao tu miejsca. Ale musi to by co cennego, skoro fatygowaa si do Kadyn panna Eva
Houten wraz z dwoma, poal si Boe, pomocnikami, ktrzy dziwnie si mnie przestraszyli i
rcz, e do cegielni ju za adne skarby nie wlez. Tymczasem Holenderka rozglda si za
now ekip, ale to potrwa. Dlatego prosz pana, ebycie z panami Jackiem i Mikoajem...
- On zna nas jak palce swojej rki! No, no! - pokrci z podziwem gow Mikoaj.
- ...wzili za kilofy i nocn por sprbowali rozbi posadzk cegielni, aby zobaczy,
co te si pod ni ukrywa. Zalecam nocn por, bo nie chc, eby Kadyny oszalay na punkcie
skarbw. Ju i tak sporo si tu mwi o akcji Batury.

Nastpnego dnia odczekalimy do jedenastej w nocy i ostronie ruszylimy ciek w
d zbocza do cegielni. Pomimo zachty ojciec Leszek odmwi pjcia z nami, jako e
duchownej osobie nie wypada bra udziau w wyprawie lekko pachncej wamaniem.
Okrylimy cegielni. Cisza. Nikogo.
- A co tu jest do piklowania? - mrukn Mikoaj. - Kupa zomu i tyle...
Podwaylimy koo poniewierajcymi si pod cian drgami i odtoczylimy w
zgrzycie miadonych cegie, jak nakazywa list. Odczekalimy chwil, ale nigdzie nikt si
nie poruszy. Cegielnia rzeczywicie bya pusta.
Uderzyy nasze kilofy. Beton nad podziw atwo dawa si kruszy. Wreszcie Mikoaj
sapn:
- Chyba trafiem!
Powieciem latark. W posadzce czernia sporych rozmiarw otwr. Popieszylimy
z Jackiem pomc go poszerzy. Ukazay si metalowe, przearte rdz skrzynki.
Nie zdyem ostrzec przed moliw puapk, a ju Mikoaj taszczy pierwsz
skrzynk na gr.
Byo nie byo! Podwayem wieko ostrzem kilofa. Zgrzytno i naszym oczom
ukazay si zmurszae pergaminy.
- Ii - odsun kilof Jacek - a ja mylaem...
- Mylae, e ci bursztyny posypi si na rce? - zamiaem si. - Owszem, wielkiego
skarbu nie odkrylimy, ale zawsze rzecz cenn. Spjrzcie na t piecz. To z biblioteki
krlewieckiej.
Skrzynek byo w sumie sze.
- I co teraz z nimi zrobimy? - potar nos Mikoaj. - Bdziemy czeka do rana, a
przyjd robole? Pan Pawe pokae swoj legitymacj, to i znajdzie si jaki samochd, eby
to wszystko wywie, gdzie trzeba.
Moich wspornikw ogarna rezygnacja.
- Wicej szacunku dla zabytkw pimiennictwa - pogroziem kilofem Mikoajowi. - A
czeka do rana nie moemy z dwch powodw: po pierwsze wywieszajc czerwon szmatk
przystaem na warunki autora listu, a wic i na zachowanie dyskrecji. Po drugie, mnie
samemu zaley na tym, eby jak najmniej osb wiedziao kim jestem.
- No to... - westchn Jacek.
- No to skrzynka po skrzyneczce i dwigamy je do klasztoru.
Mikoaj zamia si:
- Ale ci z cegielni zdziwi si jak zobacz z rana nasz dziur!
- Akurat zwrc na ni uwag w tych ruinach - wzruszy ramionami Jacek.
- Zwrc uwag czy nie zwrc - machnem kilofem nie zaszkodzi nasypa tu troch
gruzu...
Tak wic odnielimy kolejne zwycistwo w walce pod Kadynami. Ale nie
przybliyo ono nas ani o krok do ostatecznego triumfu, jakim byoby odkrycie Bursztynowej
Komnaty. A nadal przecie dziaa ze swoj ekip Jerzy Batura, przeciwnik, jakiego w
adnym wypadku lekceway nie naleao. Co prawda prowadzi swoje poszukiwania w zej,
mym zdaniem, stronie, ale w kadej chwili mg przenie je tam, gdzie - jak podejrzewaem
- jest ukryta Bursztynowa Komnata.
Na razie w naszych pracach nastpia kolejna przerwa, musiaem bowiem, wraz ze
stosown relacj, odwie wykopane starodruki do Warszawy.
Ju ruszaem spod klasztoru, gdy na wzgrze wdrapa si Mikoaj:
- Mam dla pana dwie informacje do rozwaenia po drodze: Holenderka ju wie, e
schowek w cegielni zosta odkryty, ale nie odjeda, Batura za znw prbuje swych si w
siodle. Tym razem na buanku, czterolatku. Konik nazywa si Skarbek. eby Baturze tylko
prawdziwego skarbu nie przynis!
- Bez obaw! - zamiaem si. - Ale w miar moliwoci sprawdzaj od czasu do czasu,
co tam sycha u naszego przyjaciela. Nie zawadzi te, ebycie ty i Anka bardziej
zainteresowali si, co te porabia panna Houten. Masz racj. Fakt, e pomimo klski w
cegielni nadal nie wyjeda z Kadyn moe znaczy co wicej ni tylko niewinne
zamiowanie do konnych przejadek zimow por. Jak wrc, chciabym wiedzie jak
najwicej o niej. O jej korespondencji, telefonach. Moe te i o tym, z kim spord
mieszkacw Kadyn prbuje nawiza znajomoci. Wspominae, e troch mwi po polsku.
- Da si zrobi - umiechn si chopak. - Ju j tam w hotelu Anka dopilnuje, a na
zewntrz to oboje postaramy si nie spuci z niej oka. Przydaby nam si i Jacek do pomocy.
Ale rozumiem: Batura by go pozna i od razu wyczu, e pan jest w pobliu...
Skinem gow:
- Tak. Przedwczesne ujawnienie si przed Batur mogoby przynie nam wiele
kopotw. Kiedy do tego dojdzie, ale im pniej, tym lepiej. Aha, bybym zapomnia -
wychyliem si przez okienko Rosynanta - ten tajemniczy jedziec czy te upir. Moe
dowiecie si czego o nim.
- Postaramy si! - zasalutowa Mikoaj. - Tylko... - zajkn si - jak pan wrci... to
Anka... chciaaby pana pozna. Posucha o kindale Hasan-beja i o dotychczasowych
poszukiwaniach Bursztynowej Komnaty.
- Postaramy si! - odsalutowaem ze miechem i ruszyem w d, strom drog czc
Klasztorne Wzgrze z szos. Minem krzywk, gdzie do klasztornej drogi doczaa
rozjedona cikim sprztem, a prowadzca do ukrytej wrd wzgrz siedziby waciciela
zakadw produkujcych Masmix.
Moe tam? - pomylaem.
- Ech, Pawe, wszdzie by widzia Bursztynow Komnat! - zamiaem si i dodaem
gazu.
ROZDZIA SMY

PASCKI TROP BURSZTYNOWEJ KOMNATY UROKI ELBLGA I
HOTELU ELZAM HRABIANKA I LIST KSICIA TAJEMNICE
KAPLICY DOMOWEJ W KADYNACH KRUCYFIKS NA DESER


Tym razem, gdy zajechaem do ministerstwa, pan Tomasz nazwa mnie chlub
polskich poszukiwaczy dzie sztuki. Doda na ucho, e dyrektor Marczak przesun termin
swego odejcia na emerytur do czasu odnalezienia przeze mnie Bursztynowej Komnaty, co
powinno nastpi, zdaniem samego dyrektora, lada dzie.
Pokrciem ze smutkiem gow:
- Niestety, chyba bd musia zawie dyrektora. Zostao mi do spenetrowania ju
tylko jedno wzgrze. Na innych szaleje Batura. A taki przypadek jak z Holenderk kademu
mg si trafi.
Szef zerkn na mnie spod oka:
- Kademu? To czemu wanie tobie pomg w tajemniczy jedziec? A propos. Nie
dowiedziae si jeszcze, kto to taki?
- Pana te intryguje?
- Nie, skd - szef uda bardzo zainteresowanego starodrukami.
Nagle odoy trzyman ksik:
- Suchaj. A moe wracajc odskoczysz pod Olsztyn i porwiesz na jeden dzie
Rzeckiego.
- A to po co? Tak si zmartwi nasz porak w Barcianach - skrzywiem si. - Mam
go wie do Kadyn?
- Na razie nie trzeba - uspokajajco skin rk szef. - Ale tak sobie myl, e moe
bycie obejrzeli sobie pnocno-wschodni wie pasckiego zamku? O, zobacz - podsun
mi wycinek z gazety - jeszcze jeden jasnowidz twierdzi, e Komnata ukryta jest w Pasku.
- Pan Onufry, w ktrego talent jasnowidza chyba pan nie wtpi, zwaszcza po jego
udziale w akcji Wilczyca z jantaru, absolutnie nie wierzy w istnienie Bursztynowej
Komnaty. Dla niego spona na dziedzicu krlewieckiego zamku podczas nalotu w nocy 2
wrzenia 1944 roku.
- Ale mimo to pomaga ci, na ile jego zdolnoci pozwalay - upiera si pan Tomasz.
- Ee - skrzywiem si - sam nie wierz w ten Pask.
- A to dlaczego? - szef wycign z szuflady widocznie wczeniej przygotowane
notatki. - Przecie 6 wrzenia 1944 doktor Rohde, opiekujcy si Komnat, napisa (zapewne
na polecenie Kocha) list do ksicia Aleksandra zu Dohny, waciciela majtku Schlobitten
(dzisiejsze Sobity) z prob o przechowanie Bursztynowej Komnaty.
- Ale ksi odmwi.
- To co z tego - wzruszy ramionami pan Tomasz. - Dla nas moe by to pierwszy
sygna, e miejsca na kryjwk dla bursztynowego cudu szukano gdzie tutaj, a nie na terenie
obecnych Niemiec.
- Na terytorium byej NRD ekipy Stasi przeszukay sto trzydzieci pewnych miejsc -
mruknem - i nic z tego.
- Wanie! - oywi si szef. - Przyjrzyjmy si teraz poczeniom Preussisch Holland,
bo tak nazywa si wwczas Pask, z osob gauleitera NSDAP i nadprezydenta Prus
Wschodnich, a jednoczenie komisarza okupowanej Ukrainy i Biaorusi, Ericha Kocha.
- Grossherzoga Ericha, czyli wielkiego ksicia Ericha, bd brunatnego cara, jak
nazywali go Niemcy - wtrciem.
Pan Tomasz przypali papierosa, a ja zajem si fajeczk.
- Erich Koch by szczeglnie zwizany z tymi terenami. Mia tu duy majtek ziemski
(dzisiejsze Topolno), tu mieszkali jego krewni. A mieszkacy Preussisch Holland nazwali
jedn z ulic jego nazwiskiem. Tak wic istniay powody, dla ktrych Koch mg uwaa, e
sigajce gboko podziemia tutejszego zamku nadaj si wietnie na kryjwk dla jego
najwikszego skarbu. A tu spjrz: relacja wiadkw twierdzcych stanowczo, e widzieli, jak
jesienn noc 1944 roku pod zamek podjeday ciarwki wojskowe wyadowane duymi
skrzyniami, ktre nastpnie onierze wnosili do zaniku. Na tw obron musz przyzna, e
nikt nie wie, co zawieray skrzynie.
- A kim byli ci wiadkowie?
- Tego te ci, niestety - mam nadziej, e na razie - nie powiem, poniewa ich
nazwiska utajniono.
- Za duo tych tajemnic - ziewnem.
Szef stukn palcem o biurko:
- No to przejdmy do konkretw. Pascki trop Komnaty poparli dwaj teleradiesteci:
nieyjcy ju Edward Trusielewicz i Lucjan Nowak. Specjalici w swej brany nie gorsi od
pana Rzeckiego. Oto ich werdykt: Bursztynowa Komnata jest ukryta w podziemiach
pnocno-wschodniej wiey zamku w Pasku, na gbokoci okoo dziesiciu metrw.
Dojcie do niej jest zamurowane i najprawdopodobniej zaminowane. wczesne wadze
podjy nawet prb dotarcia do podziemi. Ale prace przerwano, pono z braku funduszy. Ty
myl o tym, co chcesz. Ale moim zdaniem odwiedzi pascki zamek z Rzeckim powiniene!
Signem po telefon:
- Skoro przeoony uwaa, e podwadny powinien, to ju dzwoni do Rzeckiego.
Jeli tylko pan Onufry nie odmwi, to pojedziemy do Paska jutro. Zawiadomi te Jacka.
Na szczcie zostawiem mu swj komrkowiec. Chopak nigdy by mi nie darowa, gdyby
omina go taka gratka jak tropienie pasckiego ladu Bursztynowej Komnaty.
Rzecki rozemia si swoim Hi! Hi!, ale ku memu zdumieniu zgodzi si odwiedzi
ze mn Pask dla, jak to powiedzia, rozprostowania koci.
Jacek oczywicie by gotw pdzi za Bursztynow Komnat na koniec wiata, a nie
tylko do, jak si wyrazi, marnego Paska. Umwiem si z nim, e bdzie na nas czeka w
samo poudnie na przyzamkowym parkingu.

Nastpnego dnia wyruszyem z Warszawy jeszcze za ciemna, by zdy do
podolsztyskiej wsi, gdzie mieszka Onufry Rzecki (niestety nadal nie chce zdradzi miejsca
swego zamieszkania), a z nim na dwunast do Paska.
Przywitaem si ze synnym teleradiestet serdecznie. Rzecki zapakowa swe
przyrzdy i po maym niadanku ruszylimy w drog. Silnik mrucza i mrucza pan Onufry
studiujcy histori Paska:
- Okolice dzisiejszego Paska przed wiekami zamieszkiwali pruscy Pogezanie, ktrzy
zaoyli tu drewniano-ziemny grd Passaluc. W 1238 roku zdobyli go osiedli w pobliskim
Elblgu Krzyacy. Potem Pogezanie trzykrotnie prbowali si wyzwoli, ale ostatecznie w
1277 roku zostali pokonani. Cztery lata pniej Krzyacy sprowadzili tu osadnikw z
Holandii, by osuszyli i zagospodarowali bagniste okolice jeziora Druno, ktrego bagna w
tamtych czasach sigay a po wzgrze, na ktrym Krzyacy wznieli zamek. U jego podna
powstao szybko rozwijajce si miasto, ktre 29 wrzenia 1297 roku otrzymao akt
lokacyjny. A od holenderskich osadnikw nazw Preussisch Holland... I tak to pynie historia
grodu a po ostatnie dni 1944 roku, kiedy to skrzynie z tajemniczym adunkiem zoono w
podziemiach zamku lub te w ktrym z tuneli. Jeden z nich prowadzi z zamku do
pobliskiego kocioa witego Bartomieja, a drugi - pod rzek Wsk - do odlegej o 3 km
wsi Robity. e nie jest ten tunel wymysem, wiadczy ciekawa relacja doktora Carla
Creutzwiesera, mieszkajcego w Preussisch Holland w latach 1820-1835. Przeszed on w
towarzystwie jeszcze kilku osb ten dobrze jeszcze wwczas zachowany tunel, na tyle
obszerny, e pono mona nim byo jecha konno.
- O, to rzeczywicie ciekawe - wtrciem.
- Rok 1945 by szczeglnie tragiczny dla miasta. Zdobyte przez sowieck armi,
zostao podpalone. Ogie zniszczy wszystkie co cenniejsze budynki, w tym zamek...
- Niech si pan nie martwi, panie Onufry - wtrciem - zamek odbudowano.
Rzecki ze zoci szarpn sw tak pielgnowan brod:
- Tak. Tylko przy okazji odbudowy zasypano podziemia. A nas, chyba si nie myl,
bardziej interesuje, co tam moe kry si pod ziemi, a nie nad ni.
Pokiwaem gow:
- Ma pan racj... No, ale Pask ju niedaleko! A tam...
- A tam nic, drogi panie Pawle! Hi! Hi! - odzyska dobry humor Rzecki.

Ledwo zajechalimy na przyzamkowy parking, gdy Jacek by ju przy samochodzie.
- Widz, e nie sprawio ci trudnoci trafienie tu z kadyskiego klasztoru! - zamiaem
si przedstawiajc Jacka panu Onufremu.
- Jeli jeste, modziecze, cho w poowie tak utalentowany jak twoja siostra, to
dzielnego ma pan Pawe pomocnika - umiechn si jasnowidz gadzc sw brod, ale
widziaem, e przypatruje si Jackowi uwanie.
- W poowie? - achn si chopak. - Tego, co ona umie, ode mnie si nauczya!
- Od ciebie, powiadasz? - umiech jasnowidza sta si zagadkowy. - To wietnie! No,
ale pozwolisz, e swe zainteresowanie przenios z twej godnej osoby na w budynek przed
nami...
- Ten zamek - Jacek nie wiedzie czemu ciszy gos - jest na mj gust jaki za mao
zamczysty...
Popatrzyem na niewysoki budynek w ksztacie litery C, opatrzony na rogach
okrgymi basztami. W lewym skrzydle miecia si siedziba wadz miasta. Przed nami
nieczynne kino i zamknita restauracja. Jasno otynkowany zamek rzeczywicie wyglda tak
poczciwie i zwyczajnie, e w innym, wikszym miecie nikt nie zwrciby na uwagi. A ju
myle, e ukrywa gdzie w swych podziemiach Bursztynow Komnat? No, to ju trzeba by
nielichej fantazji.
- Masz racj - zamiaem si do Jacka. - Rzeczywicie, to mao zamczysty zamek. Ale
nie zapominaj, e czasem nader niepozorne miejsca kryj w sobie wielkie tajemnice.
Rzecki milcza. Wiedziaem, e zbiera swe siy jasnowidza, by przenikn nimi ziemi
i mury.
Ruszylimy szerokim przejciem midzy wschodni cian zamku a niskim tu, lecz
wysokim z przeciwnej strony, murem obronnym, ktry podwyszaa jeszcze stroma skarpa.
Wreszcie zatrzymaem si przy otynkowanej jak caa reszta zamku okrgej wiey o
dachu stromym, krytym dachwk.
- Oto baszta pnocno-wschodnia... - przyznam si, e pomimo caej zwyczajnoci
otoczenia poczuem przebiegajcy po krzyu dreszczyk.
Jacek te spowania.
Tymczasem pan Onufry pooy na kamieniu swe pudeeczko i otworzywszy je
umiechn si niemiao:
- Czy panowie... - zrobi nieokrelony ruch rk.
Zrozumiaem go. Chcia by sam, aby lepiej skupi nad czekajcym go zadaniem..
- Chod, Jacek. Przejdziemy si troch. Pan Onufry potrzebuje spokoju do pracy.
Popychajc przed sob niechtnie odchodzcego spod baszty Jacka zdyem jeszcze
zauway, e pan Onfury oprcz swej rdki wyjmuje z pudeeczka bryk czego, co mi
wygldao na bursztyn.
- Co si tak ogldasz, jakby Komnata miaa zaraz wyskoczy spod ziemi -
zaartowaem z mego towarzysza. - Jasnowidz potrzebuje spokoju i skupienia. Jeli trafi na
jaki lad, na pewno da nam o tym zna.
- A jeli... - zajkn si Jacek.
- Oj, co mi si widzi, e podejrzewasz zacnego pana Rzeckiego o ch
przywaszczenia sobie Bursztynowej Komnaty!
- Ale skd! - oburzy si. Ale po poczerwieniaych koniuszkach jego uszu poznaem,
e si nie myliem.
- No ju dobrze, dobrze - trciem Jacka okciem. - Chodmy do Rosynanta i
poczekajmy, jakie to wieci przyniesie nam pan Rzecki. Cokolwiek by inni sdzili, jego
werdykt bdzie dla mnie ostateczny.
- Dla mnie te - odpowiedzia Jacek, ale co mi si wydao, e bez wikszego
przekonania. C, kady ma prawo do marze i zudze, z ktrych nie mona go okrada!
Czekalimy dugo. Dwa razy musiaem wcza ogrzewanie, bo zaczynalimy
szczka zbami w szybko wyzibiajcym si wntrzu auta.
Wreszcie zza naronika zamku wyszed pan Onufry. Szed przygarbiony, ocierajc
czoo kraciast chustk. Gdy podszed bliej zobaczyem, e jest bardzo blady. Prba dotarcia
do tajemnicy Komnaty musiaa go kosztowa wiele wysiku.
- Widzisz, Jacek - trciem chopaka - a ty mylae, e tylko pan Rzecki machnie
rdk i ju Komnata nasza!
Rzecki stknwszy wgramoli si do wozu. Z napiciem czekaem na to, co powie.
Dysza przez chwil ciko, wreszcie odezwa si stumionym przez zmczenie
gosem:
- Tak jak mwiem, Komnaty tu nie ma. Owszem, pod ziemi wok wiey tkwi
potne mury, ale nie wyczuem lochu pod nimi. To zapewne fundamenty dawnych
umocnie. Na pnoc od wiey wyczuem chyba wziutki tunel. Ale zbyt may, by ukrywa w
nim skrzynie z Bursztynow Komnat czy innymi skarbami. Teleradiesteta doktor Nowak
lokalizowa pono na gbokoci kilkunastu metrw pokady bursztynu. Ja nic takiego nie
wyczuem. Owszem, jestem pewien, e w tym miejscu wielu ludzi kopao. Ale czy si czego
dokopao, nie wiem. Tak wic pozwol panowie, e pozostan przy swoim: Bursztynowa
Komnata spona w Krlewcu. Wielki jasnowidz, ojciec Czesaw Klimuszko, te spostrzega
w swych wizjach Komnat ponc. Co prawda nie w Krlewcu, ale w jakim innym zamku.
Lecz powtarzam: ponc, nie istniejc! - zastanawia si przez dusz chwil. - Jednak
musz przyzna, e w aurze wok tej wiey czy baszty, ktr badaem, jest co dziwnego.
Ale eby powiedzie co bardziej konkretnego, musiabym chyba w zamku pasckim
zamieszka na stae.
- I co teraz bdzie? - zmartwi si Jacek.
Rzecki umiechn si:
- No c. Ja odjad pocigiem, ktry odchodzi za p godziny (dlatego uprzejmie
prosz o odwiezienie mnie na dworzec), a tajemnica pasckiego zamku pozostanie. Zreszt,
zajmuje si ni tylu jasnowidzw i eksploratorw, e jeli naprawd jest co w niej, to owo
co prdzej czy pniej zostanie odkryte. Syszaem te, e wadze Paska maj zamiar
powanie zainwestowa w prace badawcze. Tak wic uszy do gry, modziecze!
Bursztynowa Komnata, o ile tylko jest tutaj, bdzie odnaleziona!
- Ale nie przez nas! - westchn chopak.
- Hi! Hi! - zachichota Rzecki. - Wybacz mi, ale co mi si wydaje, e najchtniej
zachowaby Komnat dla siebie!
Zamiaem si rwnie:
- Nie musi pan prosi Jacka o wybaczenie, bo on te podejrzewa pana o podobne
zamiary.
Jacek skuli si w swym fotelu jak myszka, ale spojrzenie jakim mnie obdarzy,
mogoby zabi sonia.
Odwielimy pana Onufrego na dworzec i poegnalimy przepraszajc, e wbrew jego
opinii fatygowalimy go do Paska.
- Nie szkodzi! - machn rk. - Sam chciabym si myli. Czy to nie pikne byoby
teraz otwiera drcymi ze zniecierpliwienia rkoma tajemnicze skrzynie wydobyte z lochu
pod wie?
- Jasne - odpowiedzielimy mu zgodnie z Jackiem.
- W kadym razie zawsze moecie na mnie liczy - Rzecki jeszcze raz ucisn mam
rce i wspi si na stopnie wagonu.

Wyjechalimy na szos elblsk i ju wkrtce minlimy Elblg, synny kiedy z
turbin, a obecnie z piwa EB, produkowanego przez koncern, ktrego szef czeka teraz w
polskim wizieniu na ekstradycj do Australii.
Dojedalimy do Rubna, gdy zadzwoni komrko wiec, ktrego Jacek nie zapomnia
zabra z Kadyn.
Wcisnem przecznik:
- Tak, sucham.
- No i co? - usyszaem gos szefa.
- I nic. Jak przewidywaem. Pan Rzecki jest w tej chwili w drodze do Olsztyna.
- A wy gdzie jestecie?
- Wanie przed chwil minlimy Elblg.
- To wracajcie tam. Przez godzin moecie sobie pozwiedza miasto, a potem
meldujcie si w restauracji Hotelu Elzam.
Skrzywiem si:
- Elzam? To czterogwiazdkowy hotel. Nie na moj kiesze.
Usyszaem miech pana Tomasza:
- Ju dobrze, dobrze. Zamw co niedrogiego i popro o rachunek. Ministerstwo
stawia!
- Chwaa ministerstwu - umiechnem si mimo woli. - Ale nie powiedzia pan
jeszcze, z kim mamy si spotka w tym cudzie hotelowej sztuki, ktry, jak syszaem, goci
ostatnio premiera Buzka? A nawet wyszykowa si na przyjcie prezydenta Wasy, ale ten,
jak przystao na prostego elektryka, nie uwaa za stosowne pojawi si w godnych cianach
Elzamu.
W suchawce zabulgotao radonie:
- Ej, Pawe! Byego prezydenta nie oczekuj, ale e kogo z wyszych sfer, to prawda!
Zwolniem, zjechaem na pobocze i zatrzymaem Rosynanta:
- A po czym ja tego klienta z wyszych sfer poznam? A jeli ju poznam, to moe on
zapaci rachunek za nas?
- Paweku! - szef bawi si w najlepsze. - Bez obaw. Gocia rozpoznasz. Zreszt on
ciebie rwnie. A co do rachunku, to pamitaj, e honor polskiego urzdnika...
- Tak, bd pamita - wtrciem.
- Ciesz si - gos pana Tomasza by podejrzanie radosny. - A jakby wydarzyo si co
nowego w tych cudownych Kadynach bd w okolicy, to melduj!
- Zamelduj.
Szef nie wiedzie czemu chichoczc odoy suchawk, a ja - wykorzystujc
chwilow przerw w ruchu na zatoczonej szosie - zawrciem w stron Elblga.
- Ciekawe, z kim mamy tam si spotka? - pokrci gow Jacek, dajc tym samym
dowd, e pilnie podsuchiwa moj rozmow z panem Tomaszem.
- Tyle wiem co ty - wzruszyem ramionami. - Zreszt, jak zapewne syszae, twj
wujek zaleci nam najpierw godzinne zwiedzanie miasta, a dopiero potem spotkanie z
tajemnicz postaci w restauracji Hotelu Elzam.
Jacek ziewn:
- Moe darujemy sobie zwiedzanie. Nic mnie tak nie mczy jak natok wiadomoci i
zabytkw, ktre miasto gromadzio przez wieki, a ja musz pozna i, co gorsza, zrozumie
ich sens w cigu godziny!
- O nie, mj kochany! - odparem. - Nie bdziesz tak lekcewaco traktowa starego
grodu elblskiego. Czy wiesz, e jego pocztki sigaj IV w. p.n.e., kiedy dotara tutaj
ludno prapruska ze wschodnich terenw dzisiejszych Mazur? Istnieje te szkoa dowodzca,
e osiedlili si tu przodkowie Prusw wdrujcy od zachodu. Kimkolwiek byli, znani s dzi
pod nazw Pogezanw. A pierwsze ich szersze opisanie pochodzi z koca IX wieku i wyszo
spod pira anglosaskiego eglarza Wulfstana. Zapisa on, e nad Zalewem Wilanym istniaa
bogata osada handlowa Truso, wany punkt na tak zwanym Bursztynowym Szlaku,
wiodcym od Wikingw na poudnie. Najprawdopodobniej Truso istniao jeszcze w XI
wieku. Niestety, nastpi dynamiczny rozwj korzystniej pooonego Gdaska i Truso
znikno z mapy wiata. I to tak dokadnie, e po dzi dzie nie zdoano okreli z ca
pewnoci lokalizacji owej osady. Najbardziej prawdopodobne wydaje si, e ley gdzie tu,
pod narosymi przez stulecia szcztkami murw Elblga. Zreszt, dowiesz si tego
wszystkiego w muzeum. Jako ciekawostk powiem ci tylko, e gdy w 1570 roku krl
Zygmunt August zdecydowa o budowie pierwszej floty wojennej w dziejach Polski, do
realizacji tego wielkiego planu wybra wanie stocznie elblskie. Niestety, mier monarchy
przerwaa rozpoczte z wielkim rozmachem prace i skoczyo si jedynie...
- Na zwodowaniu galeonu Smok - wtrci Jacek.
- A ty skd to wiesz? - spytaem.
- Prbowaem kiedy zrobi jego model - odpar dumnie. - Ale nie wyszo - zakoczy
smutnie.
Zaparkowaem Rosynanta u progu Starego Miasta i ruszylimy uliczk Rycersk, a
nastpnie Wigilijn, gdzie mieszcz si starannie odrestaurowane gotyckie kamieniczki.
- Spjrz, Jacku, na t z numerem 13 - powiedziaem peen zachwytu. - Czy to nie
istne cacko?!
- Jak pan sobie yczy - odpar ten gagatek z pieka rodem, patrzc na mnie niewinnym
wzrokiem.
Mao brakowao, a trzepnbym go w ucho! Ale udao mi si zachowa spokj.
Przed kocioem witego Ducha skrcilimy w lewo, w Gimnazjaln, prowadzc na
teren dawnego zamku krzyackiego, po ktrym pozostay tylko resztki cokou i granitowej
kolumny.
- No, Jacku, skup si - zachichotaem. - Przed nami, w budynku dawnego gimnazjum,
muzeum!
Jacek ypn na mnie okiem i spokojnie wmaszerowa do gmachu.
Solennie zapoznawszy si z wszystkimi cudami historii, jakie ma do zaoferowania
Muzeum Elblskie, wyszlimy z powrotem na pozamkowy placyk.
- Cakiem ciekawe, co tu pokazuj - mrukn w zamyleniu Jacek.
Spojrzaem na zegarek:
- Ciesz si, e ci to muzeum odpowiada. No, moemy ju chyba powoli zajeda
pod Hotel Elzam.
- A tam czeka restauracja, restauracja! - zanuci radonie mj towarzysz.
- Cieszy ci ona tak ze wzgldu na tajemniczego gocia, ktrego tam spotkamy, czy
dlatego, e po prostu chce ci si je?
- I jedno, i drugie! - zamia si chopak. - Cho przyznam, e w tej chwili to drugie
jest bardziej pierwsze ni to pierwsze!
- A niech ci! - parsknem miechem. - Mistrz maego co nieco, Kubu Puchatek,
mgby si od ciebie wiele nauczy!

Znalazem wolne miejsce na parkingu przed hotelem i ju po chwili Elzam otworzy
przed nami swe gocinne podwoje. Weszlimy do holu i korytarzem w lewo, a nastpnie po
schodkach w d skierowalimy si do restauracji. Jacek mia wyran ochot odwiedzi
Restauracj Chisk, ale, pomny na wskazwki szefa, zawrciem go we waciw stron.
Weszlimy do obszernej sali o lilarowych cianach. Na stoach prezentoway si
nienagannie wykrochmalone niebieskie obrusy.
Nikt z niewielu siedzcych na sali goci Restauracji Europejskiej nie zwrci na
nasze wejcie uwagi.
- No i gdzie ten, co mia na nas czeka? - scenicznym szeptem spyta Jacek.
- Spoko. Znajdzie si. Zreszt, przed chwil bardziej interesowao ci, co tu mona
zje, ni kogo spotka. No, ruszaj do tamtego stolika pod oknem...
Ubrana z dyskretn elegancj kelnerka podaa nam menu.
Jacek otworzy swoje i poblad lekko.
Umiechnem si do niego yczliwie:
- No, wybieraj! Nie krpuj si: moe na zaksk led w sosie umiech diaba albo
wymienite abie udka z cytryn, potem moe piecze z sarny z urawinami czy te stek w.
Huberta? A gdyby tak, na zamwienie, prosi pieczone z jabkami?
- Panie Pawle - jkn bagalnie Jacek - niech pan przestanie!
- Dlaczego? - rozoyem rce. - Nie krpuj si. Ministerstwo i ja pacimy!
ypn na mnie spod oka:
- Jeli paci ministerstwo do spki z panem - powiedzia do mnie cicho - to - odwrci
si do kelnerki i dokoczy penym gosem - czy s w karcie pierogi ruskie?
Elegancka moda dama a si cofna:
- Ru... ruskie... Wybaczy pan... ale... niestety.
A ten otr tylko si umiechn.
A mnie wstyd, e rany koguta!
- Jacek!
- O co chodzi, panie Pawle? Europejsk nazywa si restauracja, a Rosja, o ile mi
wiadomo, do Europy si zalicza, mylaem wic, biorc te pod uwag bogactwo
ministerstwa i paskiej kieszeni...
- Dobra, dobra. Punkt dla ciebie. A teraz wybieraj normalnie z karty!
Skoczyo si w miar skromnie na gulaszu z dzika, ale deser to ju sobie Jacek
zayczy ekstra: babeczk z biaej czekolady z musem z lenych owocw. Podnosi wanie
kolejn yeczk owych pysznoci do ust, gdy zobaczyem, e oczy mu okrglej:
- Hra... hrabianka Anna - wyjka.
Odwrciem si szybko w stron, w ktr patrzy...
Lekkim krokiem podchodzia ku naszemu stolikowi hrabianka Anna von Linndorf,
skupiajc na swej smukej, ubranej w zamszowy kostiumik, postaci spojrzenia mczyzn.
Poderwaem si z krzesa:
- Pani Anna? Co pani tutaj sprowadza?
- Oj, Pawe. Czyby ju zapomnia, e jestemy na ty?
- Co wic ciebie...
- Zaraz wytumacz. Pozwl tylko, e si czego napij. Zmczona jestem. Najpierw
samolot, potem gnaam tu samochodem za tob - odwrcia si do kelnerki. - Bardzo mocn
kaw poprosz - umiechna si - col, tak z lodu. A potem kieliszek campari. A dla ciebie,
Pawe?
- Moe by campari. Kaw wanie kocz.
Jacek grzecznie pozosta przy coli.
Tak wic znw siedziaem naprzeciw piknej Niemki, o ktrej mylaem, e ju nigdy
jej nie spotkam. Mylaem te o innych, bardziej przyjemnych rzeczach, ale milcz, serce! W
czasie walki z Batur o skarb Hasan-beja czyy mnie z Ann sprawy i przykre, i radosne.
Gdzie przecie powinienem mie acuszek otrzymany od niej w nagrod za zwycistwo w
regatach na niardwach, ktry to obiecaem nosi na szyi zawsze...
Anna wypia duszkiem zmroon col i odetchna gboko:
- Opowiadaj, co si wydarzyo!
Umiechnem si:
- To raczej ty przyjechaa do Elblga, by co mi powiedzie.
Wycigna z torebki paczk cameli i zapalia:
- Ju mwi... Aha! Jeszcze wracajc do naszych dawnych spraw ze skarbem Hasana
czy jak mu tam, to kucyk, ktrego wtedy da mi ten dra Batura, czuje si wietnie, rozty si
jak serdelek!
Signem po fajk:
- Z naszej strony nie wszystkim tak si udao. Pilot migowca, ktrym docignlimy
Jerzego i ciebie na gdaskiej szosie, nie yje. Roztrzaska si ze swoj maszyn o ld na
niardwach.
Anna opucia na chwil gow:
- Szkoda. Nie znaam go, ale z tego jak wykrca kko nad gow Batury, by mu
podmuchem wirnika strci czapk w boto, musia to by wietny pilot! No, ale do rzeczy.
Skinem gow:
- Nareszcie dowiem si, co ci tu sprowadza!
Poprawia wosy:
- Tak wic na pocztek doszo do moich niefachowych, ale zawsze ciekawie
nastawionych uszu, jak znakomicie poradzie sobie z tym przynoszcym hab uczciwym
Niemcom Towarzystwem Przez Histori do Przyjani. Wyobra sobie, e byo o tym u nas
nawet gono.
- U nas to si nazywao akcj Wilczyca z jantaru - wtrci Jacek.
- Pikna nazwa - skina mu gow Anna. - Ale najwaniejsze, e przy okazji
zbierania informacji o owej akcji utkwio mi w pamici kilka nazwisk, ktre utrwaliy si, gdy
zainteresowaam si bardziej Bursztynow Komnat. I tak si zoyo, e na jedno z tych
nazwisk natrafiem przegldajc zbiory przyjaciela ojca, pana von Dambitza...
- Jakie to nazwisko?! - poderwaem si z krzesa.
- Rohde. Doktor Rohde - zamiaa si Anna.
- Ee... - usiadem z powrotem. - Nie ma dzieka, ba, nawet broszury o Bursztynowej
Komnacie, by nie natrafi na to nazwisko.
Jacek ziewn zniechcony.
- Drogi mj - pooya do na mej rce Anna, sprawiajc mi tym wicej radoci ni
mylaa - rzecz w tym, gdzie natrafiam na nazwisko doktora...
- No wic gdzie? - spytaem bardziej zainteresowany doni hrabianki ni doktorem
Rohdem.
- W licie ostatniego niemieckiego pana na Kadynach, ksicia Luisa Ferdinanda,
wnuka cesarza Wilhelma II.
Gdyby nie ta do na mej rce poderwabym si drugi raz od stou!
- No, mw, mw, co napisa ksi! Wiem, e mieszka w Kadynach od 1941 do 1944
roku ze sw on, ksiniczk Kir, i trjk dzieci!
- Co ci bd mwia - Anna signa do torebki - sam przeczytaj. Wadasz pono
niemieckim rwnie dobre w pimie, jak w mowie. Przywiozam dwa mogce ci
zainteresowa fragmenty listu. I nie krzyw mi si tu, e nie cay, bo nie masz pojcia, ile
wysiku kosztowao mnie wypoyczenie od von Dambitza tych stroniczek.
- Moga przecie zadzwoni i przekaza ich tre telefonicznie mnie lub panu
Tomaszowi.
- adnie mi dzikujesz - rozemiaa si Anna, podajc mi podun kopert. - Po
prostu jedna z moich przyjaciek leciaa akurat swym Fokkerem do Warszawy.
Pomylaam wic, dlaczego si nie przewietrzy i czc przyjemne z poytecznym nie
odwiedzi przyjaci?
Ostronie rozoyem na stole tawe arkusiki papieru z wytoczonym herbem.
- Najpierw przeczytaj to - Anna nachylia si ku mnie owiewajc dyskretn woni
perfum.
- Ten twj doktor Rohde - tumaczyem dla Jacka zapisany wyblakym liliowym
atramentem tekst - nader grzeczny, ale i natarczywy. Dosownie nie ma dnia bez telefonu
bd listu od niego. Wiem, e nachodzi w tej sprawie biednego Aleksandra powoujc si na
penomocnictwa Kocha. U mnie nie ma czego szuka. Chocia, gdyby tak przyspieszy prace
przy kaplicy...
Tak, tu musi chodzi o Bursztynow Komnat. Biedny Aleksander to na pewno
ksi Aleksander zu Dohna, do ktrego Rohde zwraca si z prob o ukrycie Komnaty!
- No, no! - mruknem z aprobat. - Trzeba bdzie sprawdzi, czy prowadzono i
przyspieszano prace przy kaplicy.
- A wie pan, o jak kaplic chodzi? - gorczkowa si Jacek.
- Sdz, e mowa tu o kaplicy domowej w Kadynach, zwanej te Mauzoleum
Birknerw.
- Przeczytaj teraz tutaj - Anna podsuna drugi arkusik. - Szkoda, e brak poprzedniej
strony, ale i tak znajdzie si tu chyba co ciekawego dla historyka, co ja mwi, znamienitego
detektywa Pawa!
- Daj spokj! - zamiaem si, ale skwapliwie signem po papier.
- Zostawiam go - czytaem tumaczc - cho spord posiadanych tu przeze mnie
krucyfiksw ten jest najcenniejszy. Zostawiam dobrze ukryty, jako wyzwanie rzucone losowi.
Moe jego obecno sprawi, e jeli nie my, to nasi potomkowie kiedy tu wrc. Drzewo
krzya, drzewo prawdy.
- Zwr uwag na dat pod podpisem - szepna Anna.
- Cadinen, 20 padziernika 1944 roku.
- No i co o tym sdzisz? - spytaa z dum Anna.
Ucaowaem jej smuk do:
- Cudowna przyjaciko! Nie do, e dziki tobie poznalimy jeszcze jeden trop
Bursztynowej Komnaty, to dowiadujemy si, e gdzie w Kadynach ukryty jest krucyfiks
wielkiej wartoci! To a za wiele, jak dla skromnego eksploratora dzie sztuki, jakim jestem!
Pozwolisz, e teraz, dla pamici, przepisz sobie te fragmenty ksicych listw, a ty
opowiedz, jak mnie tu znalaza.
- Drzewo krzya, drzewo prawdy - szepn w zamyleniu Jacek.
Poklepaem go po ramieniu:
- Spokojnie, mj asystencie, poszukamy i tego drzewa! Ale na razie mw, Anno!
- W ministerstwie spotkaam pana Tomasza, od ktrego dowiedziaam si, e jeste na
pasckim zamku. Wynajam wic samochd i dalej do Paska. Dobrze, e zostawiam
twemu szefowi numer mego telefonu komrkowego, z ktrym si nie rozstaj. Tak wic mg
on skierowa mnie dalej, do Elblga, a ciebie zawrci. Znalazabym ci i w Kadynach, ale
pan Tomasz uwaa, e lepiej bdzie, jak si tam nie poka.
- Jak zawsze mia racj - skinem gow. - Bo wiesz - popatrzyem na Ann uwanie -
kto taki zamieszka w kadyskim hotelu i rwnie pilnie jak ja szuka Bursztynowej Komnaty?
Wzruszya ramionami:
- Skd mam wiedzie?
- Nasz wsplny znajomy.
achna si:
- Jerzy?
Rozoyem rce:
- Bingo! Jerzy Batura.
- Tym bardziej musisz si przyoy do poszukiwa. Bursztynowa Komnata i ten
krucyfiks musz by twoje!
Gdy sigaa po jeszcze jednego papierosa dostrzegem, e jej rce dr.
- Postaram si.
- Staraj si - wyranie stracia humor. - A na pocztek przepisz wreszcie ten list, bo
musz go zabra ze sob - zerkna na zegarek. - Czas mi wraca do Warszawy, bo jeszcze
Zuzanna odleci beze mnie.
Po przepisaniu przeze mnie krtkiego tekstu woya list do koperty i wrzucia do
torebki. Wstaa:
- No to trzymajcie si, moi dzielni! A tu, Pawe, masz mj adres i telefon - pooya na
stole jasnoniebiesk wizytwk. - Daj mi zna, jak co odkryjesz - wycigna do mnie
smag drobn do. - A nawet jeli nie odkryjesz, to mgby przecie zadzwoni czy
napisa - i umiechna si swym tajemniczym umiechem, ktry mia dziwn zdolno
trafiania wprost do mego serca.
W milczeniu patrzyem jak odchodzi przez sal, odprowadzana spojrzeniami
mczyzn.
- Ech, te hrabianki - westchn u mego boku Jacek. - Co teraz, wodzu?
- A teraz poprosisz kelnerk o rachunek, asystencie - odparem ostro, bo nie wiedzie
czemu mnie zdenerwowa.
Wyjechalimy ju z Elblga, gdy dopiero odway si odezwa do mnie:
- A ta kaplica? - spyta.
- Na pnocnym stoku Gry Klasztornej zbudowano niegdy drewnian samotni. y
w niej pustelnik nie odzywajcy si do nikogo i pogrony w medytacjach. Nie wiadomo
nawet co jad, bo przynoszone mu posiki rozczstowywa midzy zwierzta i ptaki, z ktrymi
pi wod z klasztornego stawu. Gdy ten przyjaciel zwierzt i gbokich myli zmar, wczesny
waciciel Kadyn, Artur Birkner, zbudowa na miejscu jego samotni rodzinn kaplic. Tam, w
podziemnej krypcie zoy trumny ze zwokami brata i ony, ktrzy zmarli w 1878 roku
prawie jednoczenie. A do mierci Artura do wntrza tej witynki nikogo nie wpuszczano.
Przesiadywa w niej samotnie lub w towarzystwie ksidza. W burzliwym i okrutnym roku
1945 kaplic i krypt spldrowano. Ale, kto wie... Zreszt ksi Luis Ferdinand pisa o
ewentualnym przyspieszeniu czy te rozszerzeniu jakich prac. Moe w ogle do tego nie
doszo. A nawet jeli, to czy musi tam koniecznie by ukryta Bursztynowa Komnata, mj
marzycielu?... Owszem, kapliczk lub jak kto woli mauzoleum te si zajmiemy, ale na razie
czeka nas prozaiczne dreptanie po wzgrzu III.
- Si podrepcze - westchn pogodzony z losem Jacek, ale po chwili oywi si
ponownie:
- A co z krucyfiksem?
Umiechnem si:
- To ju zostawimy sobie na deser!
ROZDZIA DZIEWITY

ZA BATUR DO BRANIEWA SPOTKANIE JERZEGO I
KUROWLEWA PRACA PRZY BUDOWIE KLASZTORU NA
KADYSKIM CMENTARZU STRASZY PAN JZEF, CZYLI
BUNKIER JAK TA LALA KOMU PRZYPADNIE KSICY
KRUCYFIKS


Wieczerzalimy wanie (to pikne staropolskie okrelenie bardzo pasowao do
atmosfery zagubionego wrd bukw klasztoru), gdy wpad na gr zasapany Mikoaj.
- Prdko! Batura wyjeda!
- Na zawsze?! - ucieszy si Jacek.
- Nie! - potrzsn gow nasz nieoceniony wsppracownik. - Umwi si za
godzin... Tylko - stropi si - tylko nie bardzo wiem, gdzie i z kim. Tyle, e widziaem, jak
wyjeda w stron Braniewa!
- Zaraz. Spokojnie - usadziem Mikoaja na taborecie. - Mw po kolei!
- Tak, synu - zadudni ojciec Leszek - zapanuj nad sob, bo jak nie, to ze moce
zapanuj nad tob!
Mikoaj otar pot z czoa:
- No to po kolei. Anka bya akurat na dole w hotelu i... tak si zoyo, e sprztaa
pod drzwiami pokoju Batury... - zawstydzi si nie wiadomo czemu.
- Nie wstyd si, synu, bo susznym jest tropi wrogi nasze! - znaczcym gestem
podnis palec nasz gospodarz.
- Zasuwaj dalej! - zniecierpliwi si Jacek.
Mikoaj poprawi si na taborecie:
- No i usyszaa, jak ten dra mwi: No to za godzin w Warmii. Ale o jak
Warmi mu chodzio?
Zastanowiem si przez chwil i rozemiaem si zacierajc rce:
- Kierunek Braniewo, Warmia. Ech, Mikoaju, czyby poza Kadynami wiata nie
widzia! Jeli nie chodzio tu o Hotel Warmia w Braniewie, to moesz nazywa mnie
Batura! A teraz do wozu! Jedziemy.
- Ja te? - ucieszy si chopak.
- Gwnie ty, bo ciebie Batura nie zna i bdziesz si mg rozejrze, z kim on
konferuje, moe nawet co interesujcego usyszysz. My w Rosynancie bdziemy musieli
zaczai si gdzie w mroku, bo kiepsko by byo, gdyby Jerzy nas dostrzeg...

Gdy dojechalimy (przepraszam, ale nieco amic przepisy o dozwolonej prdkoci)
do Braniewa, wjechaem na Gdask i zaparkowaem Rosynanta pod drzewami za hotelowym
parkingiem. Mikoaj wyruszy na zwiady, a ja wyjem ze schowka lornetk i nad opuszczon
szyb wycelowaem j w wejcie do hotelu. Po chwili zobaczyem w jej szkach spokojnie
wychodzcego z hotelu naszego wysaca.
- Namierzy ich! - ucieszy si Jacek.
Mikoaj odszed kawaek ulic, a potem, kryjc si za zaparkowanymi autami,
podbieg do nas i wskoczy do wozu:
- Jest! Siedzi z jednym facetem w hotelowej restauracji!
Signem do kieszeni:
- Masz tu par groszy. Wracaj tam, zamw sobie co do picia i staraj si usi
moliwie jak najbliej tych dwch. Moe co usyszysz.
Mikoaj obszernym ukiem zawrci do hotelu.
- E, ja to dopiero bym podsucha - mrukn z zazdroci Jacek.
- O ile wczeniej Batura nie pourywaby ci uszu! - odparem ze miechem. Spojrzaem
na parking. Widziaem wyranie renault Jerzego. Dobrze byoby wiedzie, ktrym z kilku
stojcych tam aut przyjecha rozmwca Batury. Moe tak spisa ich numery? -
pomylaem. Ale z alem zrezygnowaem z tego pomysu. Parking by dobrze owietlony, a
nad jego bezpieczestwem czuwao dwch wyranie znudzonych osikw, ktrzy z radoci
skorzystaliby z okazji zapolowania na obcego, krccego si przy samochodach.
Czyby Jerzy cign pomocnikw do poszukiwania Komnaty? - mylaem
leniwie. - Ale w takim razie pojechaliby prosto do Kadyn, gdzie prdzej czy pniej musz
si pokaza... Po co ta schadzka w Warmii?
Nagle poczuem uszczypnicie w rami:
- Batura! - prawie wrzasn Jacek, ktry, cho bez lornetki, nie odrywa oczu od
hotelowego wejcia.
Podniosem lornetk:
- Masz racj. Jerzy. A za nim... Nie, to niemoliwie! Kurowlew!
- Kto?
- Nie znasz. Potem ci powiem.
Jerzy i Kurowlew powoli, wci rozmawiajc, ruszyli w stron parkingu. Dostrzegem
przemykajcego za ich plecami Mikoaja, ktry po chwili zameldowa si w Rosynancie:
- Niewiele syszaem. Co gadali o wodzie. Ten drugi mwi ze miesznym akcentem,
ale nic w tym dziwnego, bo Batura nazywa go Iwan.
- Dobra - uspokoiem go. - Wiem co trzeba. Teraz niech sobie Batura wraca do Kadyn,
a my zobaczymy, dokd to pojedzie Iwan.
Coupe Jerzego ostro ruszyo z parkingu, za nim wykrci passat z biaymi -
najprawdopodobniej rosyjskimi - tablicami rejestracyjnymi.
- No to my powolutku za nim - zamruczaem radonie.
Owszem. Za nim. Do pierwszego skrzyowania! Ogromna cysterna, jak najbardziej
rosyjska, zatarasowaa nam drog. A chodniki jak na zo takie wskie, e ani jej objecha.
Wrzuciem wsteczny i caym gazem do tyu, do najbliszej uliczki. Moe ni przejedziemy?
A eby to! lepa! Kluczylimy jeszcze zaukami, nim udao mi si wyjecha na ulic
prowadzc ku przejciu granicznemu w Gronowie. Gnaem ile mocy w silniku, ale szosa
przed nami bya pusta. Wreszcie zwolniem. Co ty wyprawiasz, Paweku? To Kurowlew nie
przyjecha tu z Rosji dla jednej rozmowy z Jerzym. Moesz da sobie gow uci, e jeszcze
go spotkasz w Kadynach!
Moi pomocnicy ponuro milczeli, gdy na najbliszym skrzyowaniu zawrciem w
stron Braniewa.
Wreszcie Jacek spyta:
- Ten Kurowlew, to kto? Obieca pan powiedzie...
- A, Kurowlew. Podczas akcji Wilczyca z jantaru przewin si taki jeden Ruski,
podajcy si za dziennikarza. Jestem pewien, e mia powizania z Towarzystwem Przez
Histori do Przyjani. Ale pojawi si i znikn jak sen. Nawet synny komnatolog
pukownik Owsianow nie mia pojcia, kto to jest. A tymczasem znw krzyuj si nasze
cieki! Mwisz, Mikoaju, e rozmawiali o jakiej wodzie? Czyby tu chodzio o prb
przemytu spirytusu jako niby wody mineralnej? Ciekawe. Ale co moe mie z tym wsplnego
Batura? Tu Bursztynowa Komnata, tu przemyt. No c, zobaczymy!
Spaem sobie smacznie najbardziej przeze mnie cenionym porannym snem, kiedy
wdaro si we piewane dononym gosem:

Kiedy ranne wstaj zorze,
Tobie ziemia, Tobie morze...
Nie zdziwiaby mnie ta nabona pie, jako e nocowalimy w klasztorze, ale nie
dochodzia ona z zakrystii, ani z kocioa! Kto piewa j za mym, pooonym na wysokim
pitrze, oknem! Zerwaem si z pocieli i podskoczyem ku oknu, szeroko je otwierajc.
Za nim, po rusztowaniu, dwigajc w kadym rku po penym zaprawy wiadrze,
wspina si ojciec Leszek, gromko oznajmiajc:

Tobie piewa ywio wszelki,
Bd pochwalon, Boe wielki!

Przypomniaem sobie, jak to pan Tomasz mwi o zacnym franciszkaninie, e jest tu
gwnym architektem i najgwniejszym murarzem odbudowywanego sanktuarium.
Odetchnem napywajcym przez okno powietrzem. Byo ciepe i pachniao wiosn.
Jasne si stao, e ojciec Leszek nie chcia zmarnowa darowanego mu przez ciep
tegoroczn zim dnia i wzi si do murarki. Staem jeszcze chwil przy oknie wpatrujc si
w harce stadka kowalikw i sikorek na pobliskim buku, na karkoomne przebiegi dwch
wiewirek, po czym cofnem si w gb pokoju, gdzie snem sprawiedliwego pochrapywa
Jacek i bezlitonie pstryknem go w nos.
- Co? Ju?... - poderwa si chopak. - Idziemy na wzgrze?
- Chodzi to bdziemy - zamiaem si - ale po rusztowaniach! Dzi dzie
gospodarczy, czyli praca na rzecz klasztoru.
- Aha - poziewujc wyjrza przez okno. - Rozumiem. Tylko jak Batura...
Nie daem mu skoczy:
- Jeli Jerzego bd dzi wspiera moce piekielne, to przeszkod mu moce niebieskie!
- zawoaem natchnionym gosem.
Jacek parskn miechem:
- Moce jak moce. Nam duych nie bdzie trzeba. mignie si par razy wiaderkiem na
gr i ju!
To wiaderko (z jakimi dwoma lekko wspina si po rusztowaniu ojciec Leszek)
przygio Jacka, chopaka jak si patrzy, do ziemi. Zreszt i mnie nie poszo tak atwo z tym
miganiem, jak mylaem na pocztku. Ale niewane! Grunt, e pracowalimy solidnie, kady
na miar swych si.
Koo poudnia przyszed nam z pomoc Mikoaj, ktry urwa si z roboty, i jeszcze
kilku chopcw z Kadyn. Zachowywali si w stosunku do mnie i Jacka w porzdku, ale nie
raz i nie dwa przyapaem ich niechtne spojrzenia.
- Co si pan martwi - pociesza mnie Mikoaj. - Nikt nie musi kocha obcego jak
siebie samego - zamia si. - To porzdne chopaki. Nie rozrabiaj, piwka nie pij. Jak maj
czas, do dorabiaj u Batury z tymi szpilkami, co nimi las dziurawi.
- U Batury, mwisz...
Wzruszy ramionami:
- Co pan taki podejrzliwy? Skd oni mog wiedzie, e i pan za Bursztynow
Komnat lata? Ja im nie powiem, a ju ojciec Leszek to na mur beton!
Podszed do Jacka i przysiad wraz z nim na belkach. Przyciszonymi gosami
rozpoczli czy te kontynuowali spr, z ktrego - zajty kolejnymi wiaderkami ojca Leszka -
usyszaem tylko co o odwadze i sile woli. A potem klasny donie, przybijajce targ czy
zakad.
Wieczorem, zmczony cik caodniow prac, zasnem, gdy tylko przyoyem
gow do poduszki. Przez sen wydao mi si, e sysz jakie szmery w pokoju, a nawet
skrzyp drzwi wejciowych, ale nie chciao mi si otwiera oczu. Zreszt po chwili spaem
znw gbokim snem.

Dochodzia pnoc, gdy w ciemnoci znieruchomiaych w bezwietrzu olszyn
porastajcych ruiny kadyskiego cmentarza co si poruszyo. Cie mroczniejszy od innych
wspi si na pagrek. Sapanie, szelest opadych lici i trzask amanych gazek. Co
wleczono po ziemi. Cikiego i zaczepiajcego o mode drzewka. Nocny go dotar ze swym
ciarem do drogi porosej na p wyschnit traw. Tu porusza si nieco szybciej, ale nadal
sycha byo ciki oddech wiadczcy o wysiku. Wreszcie trzasny gazie po drugiej
stronie drogi, cie warkn ze zoci mocujc si z opornym ciarem. I wtedy w
czerniejcej opodal kpie wierkw rozleg si stumiony, jakby dobiegajcy spod ziemi jk.
Cie opuci nagle to, co wlk, i krzykn:
- O rany!...
I zacz popiesznie przedziera si przez gstwin ku szarzejcej za olszyn ce. Pod
wierkami co zachichotao, ale w teje chwili od szczytu cmentarza, gdzie od ruin kocioa
rozdaro cisz wcieke renie. Midzy wierkami co zakotowao si i drugi cie doczy do
kutykajcego przez k pierwszego...

Obudziem si wczenie i zostawiajc Jacka zagrzebanego po uszy w koce, zszedem
na d, do kocioa. Ale tam, zamiast agodnej ciszy porannej mszy, usyszaem podniesione
gosy. Kobieciny otaczajce ubranego w ornat ojca Leszka domagay si krzykliwymi
gosami pomocy, jako e na starym cmentarzu znw straszy.
- Diaby tam o pnocy r i wyj! - woaa jedna, okryta kwiecist chust.
- Diaby albo biedne dusze! - wtrcia druga, w wielkiej futrzanej czapie.
- Ae we wiosce sycha! - dodaa trzecia, z kurzajk na nosie.
Ojciec Leszek przyobieca im stosowne mody za zmarych, ale wzbrania si i i
powici cmentarne ruiny:
- Ju raz tam ziemia bya powicona, a to wystarczy na wiek wiekw.
I przystpi do odprawiania mszy. Starsze panie wydaway si niezbyt przekonane, ale
posusznie zajy miejsca w kocielnych awkach.
Gdy wrcilimy po mszy do klasztoru Jacek ju si krzta. Zdziwio mnie, e utyka
na praw nog. Przecie kad si spa cay i zdrowy!
Podumaem chwil: Te szmery, ktre syszaem w nocy, trzask drzwi...
Korzystajc z tego, e nasz gospodarz zszed na d, przysiadem si do mego
towarzysza i jak najdelikatniej uchwyciem go za ucho:
- Co, draniu, wyprawia dzi w nocy na starym cmentarzu?
- Ja? To jakie nieporozumienie.
- A dlaczego utykasz?
- Skrciem nog wyskakujc rano z ka.
- To podcignij nogawk.
- Ale...
- Podcignij, mwi!
Niechtnie wykona polecenie. Od kolana prawie do kostki znaczy mu praw nog
szlak otartej do krwi skry.
- adnie ci to ko urzdzio! - zamiaem si. - A teraz gadaj prawd! -
spowaniaem.
- Niech bdzie - westchn ciko. - Pamita pan ten betonowy krzy lecy na grce
cmentarnej?
- Mniej wicej.
- No wic zaoyem si z Mikoajem, e pjd o pomocy na cmentarz i przecign ten
krzy na k.
- Hiena cmentarna.
- adna hiena - obruszy si. - Krzy nie by przy adnym grobie, a w krzakach.
Zreszt mielimy zamiar z Mikoajem postawi go na grobie tego znalezionego w tunelu, co
go ojciec Leszek pochowa!
- No, przynajmniej to w porzdku. Ale wycia, renia? Czy nie za starzy jestecie na
takie dziecinady?
Jacek skrzywi si:
- Dziecko by tego krzya o centymetr nie ruszyo. I ja ledwo daem rad. Ju go
miaem po drugiej stronie drogi, a tu zza drzewa jak nie zawy Mikoaj, to krzy upuciem... i
std ta szrama, bo spad mi na nog. No... no i niech bdzie, spietraem si nieco i na k,
gdzie janiej. A tu od ruin kocioa jak co nie zary! Patrz, a tu ju Mikoaj biegnie ze mn.
Wybuchnem miechem:
- Bohaterowie! Zapomnielicie o tajemniczym jedcu?
Jacek zaczerwieni si lekko:
- To by odruch. Zreszt sam pan nazywa tego faceta tajemniczym. A wiadomo czego
taki szuka o pnocy na starym cmentarzu?
- Na pewno nie sawy, jak ty!
Jacek chcia si odci, ale wrci wanie ojciec Leszek i mj pomocnik wola nie
kontynuowa rozmowy o tajemnicach starego cmentarza.
- Zejd do Rosynanta - mruknem. - Gdzie jest apteczka, wiesz. Opatrz sobie nog.
- Ale Mikoajowi ani sowa, zgoda? - szepn Jacek wychodzc.
Skinem gow:
- Pod warunkiem, e ten krzy znajdzie si naprawd tam, gdzie zaplanowalicie.
- O jakim krzyu mwicie? - zaciekawi si franciszkanin.
- Chopcy chc postawi ktry ze starych krzyy na grobie tego nieszcznika z
tunelu - odparem.
- Pikny pomys, moda inteligencjo. Ale co to - zwrci si do mnie - nie wyrusza pan
dzi polowa na Bursztynow Komnat?
- Chyba nie. Jacka troch boli noga, a to przez cige aenie po wzgrzach, w gr i
w d. Zrobimy dzie przerwy, a ja moe pomog w czym ojcu...
- Pikny pomys, moda, przepraszam - zamia si zakonnik - inteligencjo.

Ale nie byo mi dane tego dnia przyczyni si do remontu klasztoru, bo gdy
wyszedem na dwr, zza dbu, kaniajc si, z czapk w doni, wychyli si obdarty do
jegomo w starszym wieku, ktrego fioletowawy nos zdradza niejak skonno jego
waciciela do trunkw.
- Najmocniej przepraszam pana - ukoni si raz jeszcze - ale czy to pan jest tym,
ktrego interesuj rne bunkry i inne dziury w ziemi?
Skd w wiosce ju wiedz o tym - pomylaem. Ale odparem spokojnie:
- A jeli to wanie ja?
Go oywi si:
- To ja mam dla pana bunkier jak ta lala! I nikt w nim jeszcze nie grzeba, a moe by
tani zoto czy co drogiego! I to niedaleczko, kawaltek paskim piknym wozem!
Wiedz te o Rosynancie - przemkno mi przez myl. - A niech to, przecie stoi tu
ju kilka dni!
- Naprawd zna pan jaki bunkier? - przyznam si, e nie zwykem dowierza
fioletowonosym obdartusom. Dobrze ubranym o podobnych upodobaniach te nie.
- A znam, znam! Bo - zmi czapk w doniach - ja tam czasem, ciki los taki,
nocuj.
Wszystko to wydao mi si funta kakw nie warte. Ale moe? Czasem do wielkich
odkry dochodzi si krtymi ciekami.
- A ile na tym strac? - spojrzaem spod oka na przybysza.
Ten a podskoczy z oburzenia:
- Pan straci? Pan tylko zyska moe! A dla mnie to tylko dziesi zotych za
przewodnictwo.
A niech ci! - machnem rk. - I tak dzie stracony.
- Poczekaj pan tutaj. Spakuj si. Ale forsa dopiero jak obejrz ten paski bunkier.
- Jakeby inaczej! - zamacha czapk obdartus.
Wrzuciem sond i Rambo do Rosynanta i zajechaem przed klasztor:
- Wsiadaj pan.
- Na imi mam Jzef - powiedzia gramolc si do rodka. - Klasa wzek. Paski?
- Poyczony - zamiaem si. - No to dokd, panie Jzefie?
- Do Tolkmicka - pokrci si niespokojnie - i tam ju zaraz...

Kiedy tylko minlimy Tolkmicko i zaczy si sady, mj towarzysz kaza mi
zatrzyma si. Wypakowaem sprzt i przeszlimy na drug stron szosy. Za rowem, na
maym pagrku pan Jzef wycign przed siebie dumnym ruchem rk:
- A oto on!
Ze zbocza wystaway zardzewiae framugi i resztki potnych zawiasw. Weszlimy
do rodka. Bunkier, a raczej bunkierek, mia ze 3 metry wysokoci. Szeroki by i dugi na 5
metrw. Nie wiedziaem, czy mia si, czy paka z mojej naiwnoci. To to malestwo w
swych najlepszych czasach mogo suy najwyej jako przechowalnia owocw i warzyw z
okolicznych sdw! Ale ostatecznie mogo by co zamurowane w jego cianach lub ukryte
pod piaszczyst podog. Zmusiem si, by starannie, sond i wykrywaczem metali, przebada
betonow cel. Nic, oprcz charakterystycznego dla zbrojonego betonu echa. Cho w jednym
miejscu echo wydao mi jakby silniejsze. Ale sprowadza pneumatyczne widry, by dowierci
si do zabetonowanej rury?
- I co, nic? - dopytywa si pan Jzef.
- Nic! - odparem ze zoci.
- A niech to... - zmartwi si. - To i moje pieniki...
- Masz pan je - wcisnem mu w gar banknot.
Ucieszy si wyranie:
- Dziki! Serdeczne dziki! No bo przecie bunkier jest, prawda, prosz pana?
miech zwyciy zo:
- Jest. Jak ta lala. To nie paska wina, e pusty. Wracamy?
- Nie, nie... ja tu... mam spraw. Jeszcze raz panu dzikuj... - i ju go nie byo.

Gdy ustawiem Rosynanta na jego dawnym miejscu, przykula Jacek:
- Gdzie pan jedzi z tym obszarpacem? Jaki nowy lad? Syszaem, e co mwi o
bunkrze...
- Tak. By bunkier. Pusty jak twoja gowa! - wyadowaem si na Bogu ducha winnym
chopaku. - A nog eby jutro mia zdrow! - dooyem jeszcze.
Ale to ja straciem dziesi zotych, nie on. Poza tym na jak mieszno si
naraziem! To dyrektor Marczak zemdlaby chyba, gdyby dowiedzia si, e lec na byle
pstryknicie podejrzanego typka i z namaszczeniem badam ciany dawnej piwnicy na owoce!
A pan Tomasz?... A dostaem dreszczy, gdy wyobraziem sobie jego niby spokojne, a
przecie pene ironii: Nie byo tam wic Bursztynowej Komnaty, Paweku?
Zreszt nie takie wane, co by pomyleli zwierzchnicy o moim nierozwanym kroku.
Przecie niewiele moe jest mdrzejsze od niego moje uganianie si po bukowych wzgrzach
za mtnym rysunkiem pamici, a nikt z niego si nie mieje. Ba, najgroniejszy rywal,
czowiek o wielkiej inteligencji i rozumie, postpuje podobnie!
Taak, Jerzy...
Niektrzy z pracujcych dla niego chopakw byli tu wczoraj. Widzieli mnie i Jacka.
Na pewno widzieli te i Rosynanta. I potem przychodzi oberwaniec i pyta o pana szukajcego
bunkrw. W Kadynach musz wic by ludzie dobrze poinformowani o moim tu pobycie i
zainteresowaniach. A jeli wiedz oni, to czy wiadomo nie dotara i do Batury?
Jeszcze ta Holenderka...
No i co z tego! Nikt nikomu nie moe zabroni polowania na jantarowy smy cud
wiata! Rzecz w tym, kto bdzie pierwszy!
A tym musz by ja!

Wieczr na Klasztornym Wzgrzu zapowiada si ponuro. Jacek wci milcza,
obraony za mj napad na niego. Ojciec Leszek wyjecha za swymi sprawami. Z tym
wiksz radoci powitaem stukanie do drzwi. Zbiegem po schodach i otworzyem drzwi
szeroko. Staa w nich blondyneczka o lekko skonych oczach i ukadajcych si w umiech
penych ustach. Ubrana bya w dinsy i czerwon ortalionow kurtk z kapturem.
- Pan Daniec? - pytajco uniosa brwi.
- Do usug - skoniem si uprzejmie.
- Jestem Anka. Ta od Mikoaja. Miki musia wyjecha nagle z komi. A e powiedzia
mi, ebym jak co wanego, daa panu zna, przyszam wic.
- A czy na pewno jeste t Ank? - udaem nieufno.
Cisza klasztoru rozdzwonia si perlistym miechem:
- Ale pan dziwny! Jeli powiem, e starodruki, ktre wydubalicie w skrzynkach spod
podogi cegielni pochodziy z krlewieckich zbiorw, to pan mi uwierzy?
- Uwierz - odpowiedziaem miechem. - Ale Mikoajowi natr uszu za
nieprzestrzeganie tajemnicy subowej.
- Mnie mona mwi - oda pene wargi blond osbka. - A pan dugo zamierza
trzyma mnie tu na progu?
Co do trzymania, to chyba ta panienka trzyma swego Mikiego krciutko! -
pomylaem.
- Ale prosz, prosz. Tdy. Na gr...
- Znam drog - nieco zadara nosa Anka i nie ogldajc si na mnie wesza na schody.
No, no! - pokrciem gow. - Czyby przyby mi jeszcze jeden przeoony?
Na grze nowe zdziwienie: rozpromieniony Jacek. To podsuwajcy dziewczynie fotel,
to proponujcy herbat.
Anka popatrzya spod oka na jego krztanin:
- Prawie nie wida, e tamten krzy tak ci urzdzi nog.
Chopak (ku mej cichej radoci) zamar w p gestu z nie najmdrzejsz min.
- Nie pkaj - klepna go w rami Anka. - Miki te pryska z cmentarza!
- Aleja...
- No dobrze, ju dobrze - wtrciem si - nie tumacz si, tylko szykuj obiecan
herbat! A ciebie, Aniu, co sprowadza? - siadem naprzeciw dziewczyny. - Bursztynowa
Komnata ju odnaleziona?
- Tak le to nie jest! - zdmuchna grzywk z czoa. - Ten Batura nie wychodzi cay
dzie z pokoju. Dzwoni gdzie kilka razy i do niego dzwoniono, ale niestety...
- Nie udao si podsucha - dokoczyem nieco zoliwie.
Ale Anka nie daa sobie dmucha w kasz:
- Miaam go pilnowa, czy nie?
Potulnie skuliem si na swym miejscu, co dziewczyna przyja z nieukrywan
satysfakcj. Jacek zreszt te.
- Uwaaj, bo rozlejesz herbat - warknem na niego. Ale on nie zwrci na mnie
uwagi, zapatrzony w dziewczyn.
- Przyszam tu - umiechna si do niego - w sprawie tej Holenderki, Evy Houten,
ktra te was interesuje...
Poruszyem si niespokojnie: Batura w zupenoci mi wystarcza. A tu znw pani
Houten, o ktrej mylaem, e sprawa z ni zakoczona!
- ...tak wic ta pani miaa dzi dwukrotnie goci - kontynuowaa Anka. - Najpierw
przyszli do niej z cegielni, ale ich zaatwia krtko, mwic, e ju jej ta rudera nie interesuje.
- Jasne - zamia si Jacek - przecie skrytka bya ju wypatroszona!
- A skd wiesz, e tak ich zaatwia? - spytaem ostronie Ank.
- Bo klli na ni i na korytarzu hotelowym, i po drodze - odpowiedziaa spokojnie. -
Druga wizyta bya ciekawsza: przyjechao takich dwch w skrzanych marynarkach.
Przechodzonym troch citroenem na gdaskiej rejestracji. Z tymi rozmowa trwaa duej. Co
tam mwili o spapranej robocie, o wypacie i nie wiem jeszcze o czym, ale nagle usyszaam
jak Holenderka mwi gono, chyba do telefonu: Prosi. Komendant policji. Ale chyba z
policj nie rozmawiaa, bo jej gocie zmyli si byskawicznie, nadwerajc swego citroena
na krawniku, a ona zaraz wysza za nimi i zamiast na posterunek posza na ujedalni. Ale
pomylcie moe o tym, o czym ja wtedy pomylaam. Co j trzyma w Kadynach? Z cegielni
nie wyszo. Zreszt, pani Houten oczekiwaa czego wicej po tej skrytce ni wydobyte przez
was papiery. Owszem, konno mona jedzi, bo to niby zima, ale tu deszcz, tu troch niegu.
Jednak wydaje mi si, e pani Eva ma jeszcze namiary na jaki schowek, do ktrego nie moe
na razie si dosta! Co wy na to?
- Zuch dziewczyna! - zasalutowaem szklank z herbat.
- Zgadzam si w zupenoci! - doda wpatrzony w Ank jak w obraz Jacek.
Zamiaem si:
- Nie zgadzaj si tak ochoczo, bo ta zgoda moe ci doprowadzi do powanej
niezgody z Mikoajem!
Anka popatrzya na nas niewinnie, jakby nie wiedziaa, o jak niezgod chodzi.
- Jeszcze jedna skrytka? By moe - yknem herbaty. - Ale dlaczego nie da nam o
niej zna nasz dobroczyca-informator, zwany przez ciebie, Aniu, facetem w kowbojskim
kapeluszu?
Dziewczyna zamylia si:
- Moe Holenderka informacje o niej lepiej ukrya ni te o cegielni? Moe uzyskaa je
ju tu, w Kadynach? W kadym razie popatrzcie - wyja z kieszeni i rozprostowaa pomit
kartk, zarysowan duymi i maymi krzyykami, w dodatku czasem ozdobionymi, a czasem
prostymi.
- Fiu! - gwizdn Jacek.
- Tak, to ciekawe - kiwna gwk Anka, zadowolona z wraenia, jakie wywara
przyniesiona przez ni kartka. - Dotychczas, gdy sprztaam pokj pani Houten, kosz na
papiery by pusty. Dopiero wczoraj ta kartka. Panie Pawle, wyglda chyba na to, e nagle
zacza myle o jakim krzyu?
Jacek a podskoczy:
- Krucyfiks, o ktrym pisa ksi Luis Ferdinand!
- Nie podskakuj, bo uszkodzisz sobie drug nog - zamiaem si, ale, na Boga,
chopak mg mie racj! Tylko eby a taki zbieg okolicznoci?!
- O jaki krucyfiks ci chodzi? - zaciekawia si Anka.
- Ostatni pruski pan na Kadynach i wnuk cesarza Wilhelma II pisa, e pozostawia co
takiego tutaj. No i mymy jego list czytali... - nad si dumnie Jacek. - Ale pan Pawe
powiedzia, e zostawia krucyfiks na deser - popatrzy na mnie z wyran pogard. - A tu
wyglda, e jak sidziemy do deseru, to Holenderka dawno ju wstanie od stou!
- Ha! Ha! - rozemiaa si Anka.
(Przyznam, e dawno nie syszaem tak niemile miejcej si dziewczyny!)
- Niech wam bdzie: Ha! Ha!- wzruszyem ramionami. - A moe po prostu pani
Ev gryza chandra albo naszy myli o tym, e prdzej czy pniej wszyscy umrzemy?
Zaraz... - signem po kartk, dostrzegajc na niej krciutko przekrelony napis. Drzewo
krzya, drzewo prawdy - przetumaczyem z niemieckiego - motto z listu ksicia. Masz racj
Jacek: Holenderka, i my bdziemy szuka tego samego krucyfiksu...
- Bursztynowa Komnata i ksicy krucyfiks. Dwie sroki za ogon - pokrcia gow
Anka, ale jej oczy byszczay radonie.
ROZDZIA DZIESITY

UROCZYSTO W TOLKMICKIM KOMISARIACIE BUANEK I
PODKOWA ZNW DRZEWO KRZYA, DRZEWO YCIA
DZIEJE KADYSKIEGO SANKTUARIUM WIKTYMOLOGIA,
CZYLI NAUKA O OFIARACH


Nastpnego dnia Jacek nie musia si obawia, e nadwyry sobie skaleczon nog
wdrapujc si na wzgrze III. Z rana zadzwoni komendant komisariatu w Tolkmicku,
komisarz Karwacki, i zaprosi na skromn uroczysto podzikowania za pomoc w
zlikwidowaniu gronej szajki przestpcw. Jake byo nie jecha!
- Na way Tolkmita, na way Tolkmita! - podpiewywa Jacek, dajc tym dowd, e
pamita opowiedzian przeze mnie legend.
Umiechnem si:
- Su ci jeszcze jedn opowieci. yli niegdy dwaj bracia olbrzymi: ysk, ktry
mieszka na Mierzei oraz Tolko w Tolkmicku. Obydwaj budowali domy, ale mieli tylko jedn
siekier, ktr przerzucali sobie przez Zalew. Pewnego razu olbrzym z Tolkmicka by tak
zapracowany, e nie dosysza woania brata, ktremu akurat bya potrzebna siekiera. ysk,
nie mogc doprosi si o ni, chwyci ogromny gaz i cisn nim w Tolka. Kamie jednak
wymkn mu si z rk i upad do Zalewu. Tkwi tam do dzisiaj wystajc ponad powierzchni
wody w odlegoci okoo czterech kilometrw od Tolkmicka. Prusowie niegdy skadali na
nim ofiary, by zapewni sobie obfite poowy. Po wiekach przebiegaa przeze granica midzy
Warmi i Prusami Krlewskimi. Po dzi dzie ten gaz jest znany jako wity Kamie. A oto
jego dane: obwd 14 metrw, wysoko ponad powierzchni wody 1,5 metra, odlego od
brzegu 30 metrw.
- Co tam dane - machn rk Jacek. - Grunt, e opowie sympatyczna!

Komisarz Karwacki przyj nas w swoim skromnym gabinecie nader serdecznie. Nie
zabrako nawet kwiatw i stosownych dyplomw. Przy kawie i ciastkach suchalimy, jak to
otoczono czu opiek wskazany przez nas schowek bandy. Wreszcie przedwczoraj bandyci
ujawnili si przy Kapliczce Moru. Byo ich czterech. Trzech ujto. Jednemu udao si uciec.
Ale e kolesie zdradzili jego meliny i kontakty, schwytanie go - jak owiadczy komisarz -
byo tylko kwesti godzin.
Porozmawialimy jeszcze chwil o tym, jak to praca historyka sztuki jest podobna do
pracy policjanta. Jeszcze raz podzikowano nam serdecznie i zawrcilimy do Kadyn.
Podczas jazdy wydawao mi si, e wci widz w lusterku tego samego malucha. Ale
e z Tolkmicka do Kadyn jest raptem 7 kilometrw, a maluchw na naszych drogach peno,
nie przyjrzaem si mu dokadniej . Gdy skrcalimy na drog ku klasztorowi, maluch powoli
przetoczy si szos dalej.

Korzystajc z tego, e poudniowy wiatr rozerwa powok chmur na stada biaych
oboczkw i soce roziskrzyo bukowy las pokryty cieniutk warstw spadego w nocy
niegu, postanowiem pospacerowa po nim. Jacek wola zosta w klasztorze.
Nagle na skrzyowaniu cieek zobaczyem przecinajce mi drog lady podkw.
Mimowolnie ruszyem za nimi. Tropiony przeze mnie ko szed wolno, czasem nawet lizga
si na warstwie zmarzych lici. Jakby jedziec w zamyleniu wypuci wodze z rki.
Po rozstpie ladw poznaem, e ko, ktry szed przede mn ciek jest wysokiego
wzrostu. Na kolcu tarniny dostrzegem strzp brzowej sierci. Zdjem go pieczoowicie i
podniosem ku socu. Zalni miedzianym poyskiem. Tak wic prowadzi mnie Buanek!
Jego ladem dotarem do maej polanki. Tu musia czeka na Buanka inny ko. O
drobniejszym kopycie, ktrego prawa przednia podkowa bya ukruszona. Czeka dugo, bo
zdoa wydepta spory krg niegu i poogryza gazki leszczyny.
Nasuchiwaem chwil, czy nie usysz gdzie ttentu kopyt, ale w bukowym lesie
panowaa cisza. Tylko daleko zacmokaa wiewirka i pofruwistym lotem przemkno stadko
raniuszkw.
Starannie obejrzaem wydeptan kopytami polank. Ale jedyne co znalazem, to trzy
dopalone do poowy papierosy niewiadomej marki ze zot koron i o brzowej bibuce, a
take ustnik niemieckiej cygaretki. Zawinem je w papierek i schowaem do kieszeni.
Tymczasem Podkow i Buanka musiaa znudzi rozmowa, bo ruszyy z polanki
dalej. Szy stpa, obok siebie, bo cieka bya tu szersza. Ale i tak usuna tarnina
poinformowaa mnie, e Podkowa jest karoszem. Znaleziony strzp sierci zalni w mych
palcach granatowym poyskiem. Kare konie o takiej sierci zwane s krukami.
Nagle Buanek skoczy do przodu! Dwa, trzy kroki! Stan w poprzek cieki. O
wida, jak wry si kopytami w nieg i spade licie! lady Podkowy nadal prowadziy
spokojnie, rwno, a do stojcego na ciece towarzysza czy te moe przeciwnika. Tu
Podkowa wspia si w pobrocie na tylne nogi i lekkim kusem pobiega midzy buki.
Buanek jej nie ciga. Przez chwil drepta w miejscu, a potem ruszy ciek zataczajc tu
uk w stron Kadyn. Jeszcze raz spojrzaem na miejsce, gdzie Buanek prbowa zatrzyma
Podkow. I a przyklknem!... Na onieonym liciu buku wspartym na gazce czerwienia
si kropla krwi, opodal druga!
Poczuem strach. Nie, nie o siebie! O tego jedca, ktry tu zosta ranny. Ale ktry z
dwch? Ten na Buanku czy ten na Podkowie? Buanek! Prbowa zatrzyma tamtego! Ale
odjecha std spokojnie, gdy Podkowa bya ju daleko! Nie, nie on. A Podkowa? To nage
spicie i bieg przez las... Tamten j zrani, przestraszy... ucieka wic! Na wszelki wypadek
ruszyem jej ladem.
Ale niepotrzebnie si denerwowaem! Ko zwolni, wreszcie - co pokaza trop -
przeszed z kusa w stpa i najblisz ze cieek ruszy do Kadyn.
Tak wic obaj jedcy s cali i zdrowi! - pomylaem. - Ale w takim razie skd ta
krew? Ech, Pawe! Zobaczye swym sokolim okiem dwie krople krwi i ju wpadasz w
panik! A moe ktry z koni skaleczy si o kolec tarniny? Ale jeli jeden jedziec zrani
drugiego? Pawe, daj spokj! Sprawdzie przecie, e obaj poczapali na swych rumakach z
powrotem do Kadyn. Jeli co przydarzyo si jednemu z goci hotelowych, Anka bdzie o
tym wiedziaa! A Mikoaj atwo sprawdzi, kto jedzi dzisiaj na drobnym karoszu z ukruszon
podkow!
Mimo wszystko wracaem do klasztoru troch niespokojny.

Ledwo mina szesnasta, a ju moglimy powita Ank w naszej samotni na
Klasztornej Grze.
- Czy co si stao? - pytaem pomagajc zdj dziewczynie kurtk.
- Nie, nic! - zamiaa si w odpowiedzi. - Tylko Miki jeszcze nie wrci. Przeduyli
mu delegacj. A ja przyszam ot, tak sobie. Poplotkowa.
- Pasjami lubi plotki! - owiadczy z gbokim przekonaniem Jacek przysuwajc si
do Anki. Ktem oka dostrzegem, jak ojciec Leszek grozi mu palcem. Ale jedynym co mogo
przywrci siostrzeca pana Tomasza do rzeczywistoci byaby pi Mikoaja, ktremu na
nieszczcie pracodawcy przeduyli wyjazd! Ale i ja zrobiem co mogem, czyli przegoniem
Jacka na drugi koniec stou, dosiadajc si do Anki:
- Suchaj, Aniu... U was w hotelu wszystko w porzdku? Nikomu z goci nic si nie
stao?
Popatrzya na mnie ze zdumieniem:
- A wanie!... Tylko, e ja na mier zapomniaam... No bo to takie gupstwo. Jak
wic pan pyta na pocztku, czy co si stao...
- Dziewczyno! - jknem.
- Ju mwi - poprawia si za stoem. - No wic Batura o mao oka dzisiaj nie
straci...
- Jakim cudem?! - wtrci Jacek.
A mnie zaczo si wydawa, e wiem jakim...
- A takim - odpowiedziaa dziewczyna - e jak galopowa przez las, to nadzia si na
ga i policzek sobie rozciacha. Taaka krecha.
Poczuem, e robi mi si gorco:
- A nie wiesz, na jakim koniu jecha?
Skina gow:
- Jak wydobrza po tym upadku z Turkmenki, to najczciej wypoycza Ali Bab.
- Jakiej maci jest ten ko?
Anka podrapaa si po nosie:
- Buanej.
Umiechnem si:
- Jeste pewna, e nie kasztan?
Dziewczyna wzruszya ramionami ze zniecierpliwieniem:
- Jak mwi, to wiem! Przecie my tu w Kadynach od maego przy koniach!
- Przepraszam! - uniosem rce do gry. - A kto dzisiaj jedzi na niewysokim karoszu
z ukruszon praw przedni podkow?
Anka zastanawiaa si przez chwil:
- O podkowy to niech si ju pan Mikiego pyta. Ale may kary konik... najbardziej mi
podchodzi, e to bdzie Bohun!
Wstrzymaem oddech:
- I kto go dzisiaj...
- Dzisiaj? To nie wiem - posmutniaa Anka.
- Szkoda! - opuciem gow.
- Ale wie pan - oywia si dziewczyna - to musiaa by ta Holenderka, Houten!
Odetchnem gboko:
- Jeste pewna?
Umiechna si:
- Ale pan nerwowy. Ona zawsze na nim jedzi. A dzisiaj widziaam j w jedzieckim
stroju.
Przecignem si z rozkosz:
- No to, kochani, mam dla was ciekaw wiadomo!
Obecni spojrzeli na mnie z uwag.
- Szkoda tylko, e nie wiem, czy jest to wiadomo dobra czy za. Ot, pan Jerzy
Batura mia dzisiaj w lesie ma konn randk z pani Ev Houten. O czym mwiono, nie
wiem. Ale jedno jest pewne: nie rozstali si w zgodzie. A Batura zarobi szpicrut po buzi! To
wanie bya ta ga, na ktr si niby nadzia! - zamiaem si.
Odpowiedzia mi trjgos pyta, skd to wszystko wiem. Musiaem wic opowiedzie,
jak to si bawiem w tropiciela i do jakich krwawych wnioskw mnie ta zabawa
doprowadzia.
- Ten Batura musi mie jakiego haka na Holenderk - ojciec Leszek podnis ku
grze palec.
- I ja tak sdz - skinem gow. - Do czego prbowa j zmusi. Moe co zabra?
Moe to bya prba szantau?
- Niewane, co to byo; wane, e Houten nie daa si otrowi! - zamiaa si Anka z
triumfu kobiety nad mczyzn.
Umiechnem si, ale pokrciem gow:
- Martwi si, e Batura moe co wiedzie o tak interesujcym nas krucyfiksie Luisa
Ferdinanda. A jeli wie, to prawie jakby go mia. To naprawd znakomity specjalista!
- Gdzie si nie ruszy: Batura! - westchn Jacek.
Machnem rk po jego ppunk fryzurze:
- To rusz si i zrb herbat. Przynajmniej przy tej czynnoci jeste bezpieczny przed
spotkaniem z nim.
Anka i ojciec Leszek wybuchnli miechem, ktry wyranie popsu humor Jackowi.
- Ja dzikuj za herbat - podnis si z fotela ojciec Leszek - ale mam jedn spraw
we wsi...
Zostalimy we trjk, prbujc odszyfrowa tajemnic ukryt przez ksicia pod
sowami Drzewo krzya, drzewo ycia.
- To popularne wrd nas, chrzecijan, okrelenie dla krzya, na ktrym skona
Chrystus... - zaczem, gdy wtrci si Jacek:
- Jasne, e popularne! I wydaje mi si, e taki napis musia by tu na ktrej ze cian, a
krucyfiks zamurowany zosta gdzie w pobliu.
- Mwic tu na ktrej ze cian nie miae chyba na myli naszego klasztoru ani
kocioa? - spytaem.
- A czemu nie? - nastroszy si chopak.
- Dlatego, e w czasach, kiedy ksi Luis Ferdinand pisa znany nam list, koci i
klasztor byy ruin. A nierozsdnym byoby ukrywanie czego cennego, do czego maj
wrci potomkowie, w zarastajcych drzewami gruzach.
- Punkt dla pana Pawa! - zamiaa si Anka.
- Jeli oprzemy si na zaoeniu, e powinnimy poszukiwa napisu Drzewo krzya,
drzewo ycia - kontynuowaem - sdz, e moglibymy szuka go w jednym z trzech miejsc
znaczcych w Kadynach w 1944 roku, miejsc zwizanych z religi, z wiar...
- Ma pan na myli stary koci - oywia si Anka. - I...
- I cmentarz - wpad jej w sowo Jacek.
- I kaplic domow, to Mauzoleum Birknerw! - nie daa si dziewczyna.
Rozemiaem si:
- A e po kociele i cmentarzu zostay tylko ruiny, pozostaje nam zaj si kaplic.
Pamitacie chyba, co ksi pisa o doktorze Rohdem i kaplicy?
- Mhm - mrukn Jacek.
- A jeli nie znajdziemy nic w mauzoleum? - spytaa Anka.
Wzruszyem ramionami:
- To moesz uwaa, e krucyfiks wpad w apy tych, co obrcili w perzyn kadyski
koci i cmentarz, albo te ley gdzie pod gruzami.
- Holenderka nie interesuje si kaplic - mrukn Jacek. - Inaczej przyszaby do ojca
Leszka, ktry ma klucz, z prob o pokazanie jej.
Popatrzyem na niego uwanie:
- Moe pani Ev poszy nasza obecno tutaj? A moe ma inne, lepsze od naszych,
informacje?
Jacek oywi si nagle:
- Drzewo ycia! Opowiada mi pan o potdze dbu Bayskiego. Czy krucyfiks nie
mgby by ukryty w tym dbie?
Zaimponowa mi chopak! Ale niestety nie mogem si zgodzi z jego hipotez:
- Nie bardzo odpowiada mi twj pomys. Bayski by jednym z najwikszych
przeciwnikw zakonu krzyackiego. Czy, bdc ksiciem Prus, wybraby na pamitk po
sobie drzewo nazwane imieniem twego wroga?
- Ksi co wspomnia o kpinie losu! - nie dawa si przekona chopak.
- Ale Holenderki te db nie interesuje - stana po mojej stronie Anka.
- Bo aby si nim zainteresowa, moe trzeba najpierw skojarzy go z krucyfiksem! -
Jacek uj si pod boki. - Tak jak ja to zrobiem!
Wybuchnlimy miechem, ale wida byo, e nasz miech nie przekona Jacka. A na
tyle go ju znaem, e wiedziaem, i jeli czyj miech nie zachwia jego przekonaniami, to
traktuje swoj racj naprawd serio. Na razie jednak do koca wieczoru nie byo ju mowy o
Bayskim i jego dbie.
Zarzdziem drug herbat. Przygotowanie jej wzia tym razem na siebie Anka. Gdy
przechodzia ze szklankami koo okna, chwil zatrzymaa si i popatrzya przez nie:
- Ciemno i zimno! Brr! Ponuro tutaj.
Zamiaem si do niej:
- Nie bd taka smutna. Jeszcze wrc czasy wietnoci kadyskiego sanktuarium!
- No wanie - powesela Jacek. - Od przybycia tutaj czekam na histori klasztoru i
doczeka si nie mog. Od czego to si zaczo?
- Od widzenia, jakie mia hetman koronny i wojewoda inflancki, Johann Theodor
Dietrich hrabia von Schlieben, ktry lubowa Matce Boskiej wybudowanie kaplicy, jeli
wyjdzie z yciem z przegrywanej bitwy. ycie ocali, bitw wygra, ale o przysidze
zapomnia. Do czasu, kiedy ukazali mu si we nie wici Franciszek i Dominik. Von
Schlieben przeszed na katolicyzm, a 23 sierpnia 1683 roku otrzyma zgod biskupa
warmiskiego Michaa Stefana Radziejowskiego na zaoenie klasztoru. Jednak za ycia
hetmana wzniesiono jedynie kaplic, zwan Loreto. W sklepionej krypcie pod jej posadzk
byli chowani niektrzy waciciele Kadyn. Po likwidacji klasztoru zdjto dach z kaplicy i
urzdzono na niej taras, z ktrego widokiem napawa si midzy innymi krl pruski Fryderyk
Wilhelm II, gdy w 1845 roku zawita do Kadyn.
- No, ale jestemy ju przy likwidacji klasztoru, a jeszcze nie byo jego wybudowania!
- zamia si Jacek.
- A oto i ono! Budow klasztoru zakoczyo uroczyste powicenie, ktrego dokona
ordynariusz warmiski Adam Stanisaw Grabowski 22 czerwca 1749 roku. We wzniesionym
kociele klasztornym zoono relikwie mczennikw: Gentianusa, Pelagiusa i Erculanusa.
Umieszczono je pod mens otarza gwnego powiconego witym Franciszkowi i
Antoniemu. W dniu 5 lipca 1751 roku biskup Grabowski udzieli zezwolenia zakonnikom na
szczeglne odprawianie w Wielkim Tygodniu drogi krzyowej, inscenizowanej przy
wspudziale mieszkacw Kadyn. Kto wie, gdyby nie kasata zakonu franciszkanw na
terenie Prus, moe mielibymy tutaj sanktuarium dorwnujce znaczeniem i piknem
Kalwarii Zebrzydowskiej?
Milczelimy przez chwil.
Spojrzaem na zegarek:
- Pnawo ju. No, Anka, odprowadz ci do domu - wstaem od stou.
- Odprowadz? - prychna. - A po co? Ja tu wszystkich znam i wszyscy mnie znaj!
Popatrzyem na ni spod oka:
- Skoro tak lubisz samotne nocne spacery, to proponuj ci, by zainteresowaa si
wiktymologi...
Zamiaa si:
- A co to za diabe?!
Powoli wkadaem kurtk, ktra zastpia zniszczony w podziemnym korytarzu
skafander.
- Nauka o ofiarach.
Anka spowaniaa, a Jacek cicho gwizdn.
- To niby ja mam by t ofiar? - spytaa.
Skinem gow:
- Potencjalnie tak. Angielscy wiktymolodzy przebadali 10 000 napadw na kobiety.
Ponad 8000 napadnitych przyznao si, e czsto spaceroway noc bd te po
podejrzanych dzielnicach czy parkach. Nie bay si tych spacerw. Ba, lubiy je.
- To ju do koca ycia bdzie pan moim Anioem Strem? - sprbowaa zaartowa
dziewczyna.
- Do koca ycia nie. Ale kiedy mog, to su uprzejmie!
Signem po halogenow latark. Dziki swej dugoci i wadze stanowia w razie
czego - odpuka - rodzaj krtkiej, gronej dla kadej gowy, paki. Machnem ni od
niechcenia.
Jacek poderwa si:
- Widz, e pan si zbroi, a ja?
Zamiaem si:
- A ty zostaniesz w domu. Masz oszczdza swoj nog, a nie wczy si po
wertepach. Jutro ma by w peni sprawna. Ruszamy przecie na wzgrze III!
(Tak naprawd to wolaem trzyma go z daleka od Anki, dziewczyny Mikoaja.
Spokj w zespole to rzecz najwaniejsza!)
Zamrucza pod nosem co ponurego i chyba nieco obraliwego dla mnie, ale
posusznie wrci na swoje miejsce.

Wyszlimy z Ank przed klasztor. Dopiero tu poczuem, e pogoda si zmienia.
Cieniutka warstwa niegu okrywajcego wzgrza znikna, a wysmukymi bukami koysa
poudniowy, wilgotny wiatr.
Odetchnem pen piersi.
- Co pan tak wdycha? - zainteresowaa si moja towarzyszka.
Odwrciem si nosem ku poudniowi:
- Mj ukochany zapach. Zapach przedwionia.
Pokrcia gow:
- Ja tam nic wyjtkowego nie czuj. Przedwionie? Szk wielkich nie koczyam, ale
wiem, e jest ksika eromskiego o takim tytule... Tylko gdzie tu przedwionie w rodku
zimy?
Zamiaem si:
- W marzeniach, a one czasem s silniejsze od rzeczywistoci!
Zapaliem latark i ruszylimy przez plac ku ciece zbiegajcej z Klasztornego
Wzgrza ku Kadynom.
- Ale na tych mczennikach to si pan zna - odezwaa si po chwili Anka.
- Mhm - chrzknem.
(Miaem si przyzna, e o Kadynach naczytaem si dopiero przed samym
przyjazdem tutaj?)
Schodzilimy niej. I wtedy wydao mi si, e raz i drugi sysz z boku cieki trzask
amanej gazki. Odruchowo powieciem latark w tamt stron. Nikogo. Zreszt kto oprcz
jakiego zwariowanego jelenia sika wczyby si po buczynie noc? Chyba e Mikoaj
wrci wczeniej i sprawdza, jak to dbamy o jego dziewczyn. Poniewa przypomnia mi si
Mikoaj, powiedziaem:
- Aniu, przepraszam, e zapytam, ale czy z Mikim to powanie?
Obruszya si:
- A panu co do tego? Bursztynowa Komnata jestem czy co?
Zrobio mi si gupio:
- Nic. Przepraszam raz jeszcze. Podzielam i rozumiem.
- Ciesz si, e pan podziela. Ale wtpi, czy rozumie! - dooya mi jeszcze.
W niezbyt sympatycznym milczeniu doszlimy do pierwszych domw wioski.
- No to moe pan ju wraca - Anka wycigna do mnie rk - tu ju mnie nikt nie
napadnie - zamiaa si ironicznie.
C byo robi? Zawrciem. Zreszt tu ju dziewczynie naprawd nic nie grozio...
ROZDZIA JEDENASTY

WALKA Z CZWARTYM CZY JEST TE PITY ZBIR KUKESZKO
ZAGUBIONA OWIECZKA MDROCI LAO-TSY TAJEMNICA
SPRYNOWCA LADY PODKW OJCIEC LESZEK -
SUPERKIEROWCA PODEJRZLIWY LEKARZ


Wszedem midzy drzewa... i nagle ogarn mnie lk przed wznoszcym si nade mn
w ciemnoci masywem wzgrza. Irracjonalny lk nakazujcy czowiekowi od momentu
odkrycia ognia gromadzenie si w jego wietle. Trzymaem w rku siln latark, ale uywajc
jej wskazywaem przeciwnikowi miejsce, w ktrym si znajduj... Przeciwnik... Tamta
zamana gazka... Przeciwnik... Kt nim mg by? Batura? To nie w jego stylu. Komu
jeszcze mogem si narazi? Bzdura! Rusza dalej! A moe zgasi latark, odczeka, a oczy
przyzwyczaj si do ciemnoci i ruszy ciek w gr? Cofn si? Nie. Jeli raz si cofn,
ju zawsze bd si cofa! Wiem, wiem! Wiktymolog radziby cofn si do Kadyn, przej
przez wiosk do drogi na Klasztorne Wzgrze i tam zaczeka na powracajcego swym
tarpanem ojca Leszka. Ale to wstyd, Paweku, wstyd! Ucieka przed jednym trzaniciem
gazki?
Zataczajc wiatem latarki szerokie i szybkie pkola zaczem wspina si ciek.
Doszedem ju do jakiej jednej trzeciej zbocza, gdy poczuem obecno. Kto
jeszcze oprcz mnie znajdowa si w srebrzystej kolumnadzie bukw!
(Nie nio si jeszcze nikomu o szkoach przetrwania, gdy ojciec uczy mnie czu
las. Miaem wtedy osiem, dziewi lat... Mogem dopiero wtedy wej spa do namiotu, gdy
przyniosem, po ciemku, bez latarki, wbit w ziemi za dnia ga, do ktrej by kawaek
drogi przez las. Czasem te ojciec wychodzi za mn i stawa gdzie nieruchomo pord
drzew, a ja miaem wyczu jego obecno. Brr! To bya szkoa! Ale teraz mi si przydaa!)
Umiechnem si:
- No, zobaczymy, czego mnie tatko nauczy!
Oparem si plecami o gruby buk i zgasiem latark.
Na moje szczcie wiatr rozegna cikie chmury i czarny mrok lasu zszarza. Pnie
drzew stay si wyraniejsze. Wydao mi si nawet, e wysoko na szczycie wzgrza widz
czarn bry klasztoru. Bysk gwiazd zdawa si odblaskiem wiata palonego przez Jacka.
Jeszcze raz zastanowiem si, kto oprcz mnie jest tu w lesie. Na myl przyszli mi wsplnicy
Holenderki. Ale przecie ich pogonia! Zreszt ona nic o mnie nie wie. Wiejski opryszek? Za
daleko mu wazi w las. Jeszcze jeden wielbiciel Anki? Ten najpierw zajby si Mikoajem!
Jeli kto tu jest, to czai si przy ciece... Odej wic najciszej i najdalej w prawo, na
zbocze ponad cegielni. I wtedy szybko w gr. Tamten, chcc dogoni, bdzie musia i
szybciej, a moe nawet biec. Jeli uda mu si zrobi to bezgonie, to Winnetou, a nie
opryszek!
Wolniutko ruszyem midzy drzewa.
Znw trzask gazki... Powyej mnie na stoku, nieco z tyu... Ale zaraz ju z przodu...
- pieszy ci si, bratku - mruknem. - I tak przecie musimy si spotka!
Drog zagrodzia mi czerniejca kpa jakich krzeww. Mija j z lewej czy z prawej
strony? Z lewej. Wiedziaem, e wanie tam go spotkam, ale miaem ju do tych
podchodw!
Czarna plama krzeww bya coraz bliej. Kusia, eby przeszy j wietlistym ostrzem
latarki. Ale dumnie cofnem palec z wycznika. Nie! Zagramy jak gralimy dotd!
Tu przed krzakami namacaem stop such ga. Nadepnem j z caej siy, a
trzasna i w teje chwili skoczyem w ty.
O uamek sekundy za pno! Cios drga wytrci mi latark-pak z rki. Odrzuciem
go kopniciem daleko w bok i skoczyem w kbic si przede mn ciemno. Wyrzuci
mnie z niej suchy podbrdkowy. Zatoczyem si na ma polank. Tamten skoczy za mn.
By niszy ode mnie o gow, ale szerokoci w barach mgbym mu pozazdroci.
Zatoczylimy kko wok polanki.
- Ty kapusiu! - sykn.
Zrozumiaem, z kim mam przyjemno! Z tym czwartym, co uciek policjantom z
obawy pod Tolkmickiem! Przypomnia mi si maluch, ktry jecha za nami do Kadyn.
Wszystko jasne! Ale jednak...
- Jak na mnie trafie?
- H! H! - zarechota. - Tolkmicko to mae miasto. Jak mi dali cynk, e gliny kupuj
kwiaty, to wystarczyo tylko pogwkowa! Grae, to si i doigrae!
Rozleg si cichy szczk i zabyso ostrze sprynowego noa. Dziki Bogu, e nie
poczstowa mnie nim od razu - pomylaem! Czwarty pochyli si przed skokiem...
- Karate, kung-fu, tai-chi, kickboxing, judo? - spytaem uprzejmie.
Po drobnym zachwianiu poznaem, e facet lekko zwtpi w siebie.
- Kosa - znw sykn lekko zniajc n.
- Mwi te majcher - zrobiem krok w jego stron, by dosta go w mj zasig...
Skoczy, tnc ostrzem w gr!
Chciaem wytrci mu n kopniciem z pobrotu, ale polizgnem si na
zbutwiaych liciach. Piekce smagnicie po lewym przedramieniu. Odpowiedziaem
prostym, trafiajc go midzy oczy. Zachwia si, ale odskoczy... Tam, gdzie chciaem!
Przyoyem si do tego kopnicia! Wyszo mi tak, e mgby by dumny ze mnie wuj
Li, mj stary nauczyciel kung-fu! Sprynowiec tylko furkn ginc w ciemnoci, a prawa
rka Czwartego lekko obwisa. Mylaem, e go prynie mi gdzie midzy buki, ale nie. By
charakterny. I w dodatku makut, czyli, jak by si sam nazwa, szmaja! Podnis praw rk
do gry jako gard, a lew lekko cofn szykujc si do zadania ciosu. Sam na cios by
odporny, co sprawdziem trafiajc go dwa razy hakami w podbrdek. Natomiast jego
uderzenie w splot soneczny o mao nie wyparo ze mnie powietrza i nie zwalio z ng.
No, dosy! - pomylaem. - Tysonem i tak nigdy nie bd, a tu chlanita
sprynowcem rka zaczyna sabn. Trzeba robi to, co si umie!
Na t robot zoyy si dwa rzuty karate Zakoczone duszeniem, ktre wcale udanie
mi wyszo.
- Puu - wystka.
Ja jednak wolaem zaczeka, a mi zwiotczeje w rkach. Niestety, bywaj w yciu
chwile, gdy zbytni altruizm nie popaca!
I bd tu dobry!
Moment wspczucia przypaciem tym, e udajcy podduszonego, ju niby nie
groniejszy od gnijcych lici, na ktre si osuwa, gdy tylko poczu zwolnienie ucisku,
nagym ruchem przerzuci mnie przez bark.
Po triumfalnym ryku, jaki wyda, poznaem, e ju uwaa mnie za wykoczonego na
amen.
Odbi si wysoko w gr, by spa na mnie caym ciarem.
Szczcie, e przewrcony na plecy, zdyem jeszcze zasoni si nagym
uniesieniem zgitego kolana. Pite: Nie zabijaj! - przemkno mi przez myl, gdy ryk
Czwartego przeszed w kwik, mile dla mego ucha czc si z chrzstem amanego nosa
przeciwnika. Wytyem siy i nog odrzuciem go na bok. Poderwaem si z ziemi.
Czwarty te podnosi si, tylko wolniej, koyszc gow. Od nosa w d twarz mia
czarn i poyskliw. To krew w wietle wychodzcego zza chmur ksiyca.
- Znoteciejaeszsiewo - wybekota.
Chwil trwao, zanim zrozumiaem, e zawiadamia mnie: Zgniot ci jak wesz,
cierwo!
Ta kolejna chwila roztargnienia rwnie moga skoczy si dla mnie tragicznie.
Czwarty postanowi bowiem byskawicznie wprowadzi bekot w czyn i z nisko pochylon
gow, nie baczc na bl okaleczonego nosa, run na mnie (jak ju powiedziaem, by
gociem charakternym), by przygwodzi mnie do ziemi popularnym w jego krgach
bykiem.
Osobowo moja doznaa byskawicznego rozdwojenia: pierwszy Pawe oburzy si
na tak prostack odpowied wroga na subtelne propozycje wschodnich walk; drugi westchn
do witego Franciszka, e na ziemi jemu, ktry nie skrzywdzi boego stworzenia,
powiconej, tak boe stworzenie, jakim by Czwarty, potraktuje.
Tu osobowoci si zjednoczyy i wyskoczyy w gr, by, oszczdzajc nadwyron
rk, dokoczy dziea tak jak je zaczy, czyli przy pomocy ng...
Nareszcie! Moje wyprone stopy - najpierw prawa, potem lewa - trafiy w szczk
Czwartego. Trafiony tymi pikarskimi noycami polecia w ty i waln jeszcze gow w
najbliszy buk. Nie mia prawa wsta tak potraktowany.
Uciszyem oddech i wsuchaem si w mrok bukowego lasu. Cisza. Nawet sowa nie
zawoaa. Ale znw wyczuem obecno! Czyby Czwarty trzyma gdzie w rezerwie
Pitego? Nie. Obecno oddalaa si... Cichy trzask suszu, coraz dalsze stpanie cikiego
zwierzcia.
Ech, te nerwy! Tym razem to musia by naprawd jele!
Zajem si zranion rk. Do czerniaa i poyskiwaa od krwi, podobnie jak buka
Czwartego. Z trudem poruszyem palcami. Zabolao jak diabli. Tyle krwi i ten bl. Musiao
pkn jakie naczyko krwionone i chyba ostrze zahaczyo o ktry z nerww. Trzeba si
szybko zaj nieszczsnym apskiem!
Ale na razie kolej na Czwartego. Pochyliem si nad nim. Oddycha pytko, z lekka
bulgocc krwi sczc si z rozkwaszonego nosa. Bdzie y! Problem w tym, eby ch do
bardziej aktywnego ycia nie obudzia si w nim zbyt wczenie! Nie bd przecie dwiga
go do klasztoru, ani taszczy do wsi! Ale gdybym wypuci drania z rk, nie darowabym
sobie tego!
Kto go bdzie pilnowa przez ten czas, zanim dojd do klasztoru, opatrz rk, wezw
policj z Tolkmicka? No i zanim ona wdrapie si na Klasztorne Wzgrze, a potem zejdzie po
zboczu do klienta?
Pilnowa go bdzie pasek od mych spodni! A moe jeszcze i drugi, jeli spoczywajcy
u mych stp posiada ten szczeg garderoby. Posiada. Przycignem wic go do jednego ze
smuklejszych buczkw i skrpowaem mu rce z tyu za pniem, wysilajc ca m wiedz o
wizaniu wzw. To nie szo mi atwo, biorc pod uwag pulsujcy bl lewej rki i jej
niepewny chwyt.
Aha, latarka... Gdzie tu powinna lee w krzakach. Ee... Nie chciao mi si jej szuka.
Znajd j potem, jak wrc z policj. Poszuka te by wypadao sprynowca, eby nie dosta
si w apy jakiego krewkiego modzieca z Kadyn. Ale to ju potem... potem...
Zadowolony, e ksiyc jako tako owietla mi drog, podreptaem na przeaj w gr
zbocza. Szczciem do cieki nie byo daleko.
Im byem wyej, a co za tym idzie bliej klasztoru, tym bardziej w me uszy wwiercaa
si zupenie nie pasujca do witobliwych murw sanktuarium muzyka.
To Jacek, przy pomocy puszczonego na cay regulator Jamnika zbrojonego w kasety
techno, koi sw tsknot za Ank. A moe mci si na mnie za jej porwanie, wiedzc, e
nie cierpi tej muzyki?
Na mj widok poderwa si z fotela:
- Co si panu stao?!
- Przerabiaem Czwartego na Zerowego - umiechnem si krzywo.
- Jakiego czwartego? - oczy Jacka zaokrgliy si ze zdumienia.
- Tego bandziora, brakujcego do kompletu policjantom z Tolkmicka.
- Aha! Kapuj! - zamia si Jacek. - I co? Da si przerobi?
- Nie mia prawa si nie da - dumnie (co tu ukrywa) wypiem pier.
- Ale paska rka...
- Wanie - przerwaem chopakowi. - Pom mi cign kurtk i sweter. I le do
Rosynanta po apteczk! Nie! Wpierw wycz t koci muzyk.
Jamnik zamilk pod pici Jacka.
cigajc ze mnie kurtk Jacek mrukn:
- To ju nas dwch pocharatanych. e te mnie przy tym nie byo!
achnem si:
- Nigdy nie tsknij i rwij si do bjek. Oszczdzi ci to mas kopotw w yciu.
- Nawet wtedy, gdy racja bdzie po mojej stronie, tak jak teraz po pana?
Ostronie zdejmowaem sweter:
- Patrz - pokazaem zlepiony krwi rkaw - mao brakowao, a przekonywabym do
swojej racji witego Piotra. Poza tym, aj - pisnem, odklejajc koszul od skrzepu na ranie
- poza tym dla teje racji skatowaem czowieka i zostawiem w lesie skrpowanego,
nieprzytomnego. A mamy przecie zim.
- Skatowa pan czowieka? - zdziwi si szczerze Jacek. - Bandyt, skurczygnata!
Popatrzyem na niego z uwag:
- Odmawiaj komu prawa do czowieczestwa, a zrobisz pierwszy krok, by siebie
samego czowieczestwa pozbawi...
- Ale kazanie! - burkn Jacek, ale po oczach poznaem, e co rozwaa. I dobrze!
- No rusz si wreszcie po apteczk! - przerwaem mu rozwaania i zajem si sw
kalek rk.
Chwila i chopaka nie byo, druga chwila i zadyszany stawia ju apteczk na stole...
Pamitka, ktra zostawi mi Czwarty przedstawiaa si dosy paskudnie. Po
wewntrznej stronie przedramienia sigaa prawie od okcia po przegub i silnie zaczynaa
krwawi. Zaoyem opask uciskow, ktra uspokoia czerwony strumyczek i na wszelki
wypadek chlusnem jodyn na gbokie, rozwierajce si cicie:
- aj! - zapieko jak za najlepszych dziecinnych lat!
Teraz jeszcze tylko gruby tampon z gazy i ju Jacek lekko trzscymi si z wraenia
rkoma mg mi zabandaowa przedrami.
Pomimo tak fachowej opieki czuem przepywajce przez rk fale blu i z trudem
przychodzio mi zgina palce. Tak, majcher Czwartego musia drasn jaki nerw i cigna.
Ale tym zajmie si lekarz. Posykujc z blu woyem drug koszul i nowy sweter.
Jacek zaoferowa mi sw zapasow puchat kurtk, zaocznie zlecajc Ance zajcie si
moj, rozcit i ubabran we krwi.
Z wdzicznoci zaproponowaem mu, by wczy swoje techno, ale on, widzc, e
sigam po komrkowiec, odmwi; wola wysucha rozmowy.
- Na policj? - spyta. - Do Elblga czy Tolkmicka?
- Tolkmicko ma pierwszestwo - odparem wystukujc numer.
- Komisariat policji Tolkmicko - usyszaem, z radoci poznajc gos komendanta
Karwackiego.
- Tu Pawe Daniec. Nocny dyur, komendancie?
Karwacki zamia si:
- A pan po nocy znalaz now skrytk z broni?
- Mam co lepszego.
- Oou? - zdziwi si uprzejmie komendant. - Co mianowicie?
- Tego czwartego bandziora, co wam nawia z zasadzki.
- Co pan wyprawia?! - obruszy si Karwacki. - To nasza sprawa ciga bandytw!
Czyja si mieszam w histori sztuki?!
- Ale ja go nie cigaem. Wrcz przeciwnie - stumiem miech. - Przyznam z
przykroci, e nawet przed nim uciekaem.
- No ju dobrze - westchn komendant. - Gdzie go pan ma?
- Bdzie si pan musia pofatygowa do klasztoru w Kadynach, a potem zejdziemy
kawaeczek ze wzgrza i on tam powinien by. Przy buczku.
- Nie rozumiem - znw rozzoci si oficer. - Czeka tam potulnie, a go zgarniemy?!
- Hm - odchrzknem z zaenowaniem. - Czeka, bo musi. Ganiajc za mn po tych
wertepach, w ciemnoci zama sobie nos i chyba do powanie nadwyry szczk.
Obawiam si nawet, e na jaki czas straci przytomno...
- Na jaki czas?! - zakrzyczaa suchawka. - A jak j odzyska i zasuwa gdzie w sin
dal?!
- O, co to to nie! - odparem z moc.
- Taki pan tego pewien?
- Jak buczka.
- Co?!
Wydao mi si, e zamiast zwykego komrkowca trzymam w rku wideotelefon, bo
tak wyranie ujrzaem przed sob twarz rozsierdzonego komendanta.
Odparem wic potulnie:
- Tego buczka, do ktrego przywizaem go paskami od jego i moich spodni. Wanie
musz odnale drugi, bo mi spadaj...
- Co mi pan tu o spadajcych gaciach! Zaraz przyjedam.
- Dobra! - ucieszyem si. - Tylko moe wziby pan ze sob ktrego z podwadnych,
bo chyba trzeba bdzie dwiga drania do auta. A to kawa chopa, no i wzgrze strome...
Zdaem sobie spraw, e po tamtej stronie odoono suchawk.
- Dawaj t twoj kurtk i ani sowa komendantowi o moim zadrapaniu! - pogroziem
palcem Jackowi.
- adne mi zadrapanie - zamia si chopak, gdy krzywic si i mamroczc pod
nosem wciskaem obolae rami w rkaw.

Zawarczao, zarzzio pod oknami - znak, e ojciec Leszek powraca do swego
klasztoru. Nie mogem przed nim zgrywa chojraka. Na porczy fotela wisiaa moja
pokrwawiona kurtka, a na stole poniewieray si takie opatrunki i staa rozbebeszona
apteczka. W dodatku w pokoju na potg pachniao jodyn.
- Ministerialna inteligencjo! - zawoa od progu godny nastpca witego Franciszka
zaamujc rce. - C ci si przydarzyo?
Nie chcc dopuci do dalszych aktw rozpaczy naszego gospodarza, jem zabawia
go opowieci o zwyciskiej potyczce z Czwartym.
O dziwo, witobliwy m wykaza pene zrozumienie dla moich poczyna. A nawet
raczy pochwali finaowe noyce. Wykaza te trosk, czy aby buczek utrzymujcy drania
w wybranym przeze mnie miejscu jest dostatecznie mocny. Uspokoiem go, e jest.
Gawdzilimy tak sobie mile o bukach i bandytach, gdy z gracj zajecha pod klasztor
gazik. Zbieglimy po schodach i ju ciskalimy donie komendanta Karwackiego i jego
podwadnego o do niewyranie wymwionym nazwisku. (Na usprawiedliwienie dzielnego
stra prawa dodam, e by wyranie zaspany. Najprawdopodobniej komendant wycign go
prosto z ka.)
- A panu nic si nie stao? - komendant popatrzy dowiadczonym okiem na moj
trzyman nieco sztywno lew rk.
- Drobiazg - prbowaem ni zamacha. - Walnem si w pie.
Popatrzy na mnie podejrzliwie:
- Czyby nie mia pan zamiaru oskary Kukeszki Zenona, bo tak nazywa si ten
go, o napad?
- Ale skd! Jaki napad? Po prostu nazwijmy to nieporozumieniem towarzyskim.
Moe jednak Kukeszko bdzie mia zamiar ciga mnie po sdach? C, mwi si trudno!
Komendant umiechn si pod wsem:
- Ju moja w tym gowa, by takiego zamiaru nie mia!

Owietlajc drog latarkami policjantw i potnym reflektorem ojca Leszka
ruszylimy w d zbocza...
Po raz kolejny mogem zauway, e z Czwartego, czyli Zenona Kukeszki,
charakterny go! Nie do, e si obudzi z omdlenia, to jeszcze zdoa napocz
skomplikowany wze na krpujcych go paskach i zry ziemi wok buczka tak, e nie
powstydziby si tego odyniec!
Nie zaprzesta nawet szamotania si, gdy ju dochodzilimy do niego i dopiero widok
policyjnych mundurw ostudzi jego zapay.
Komendant chwyci Kukeszk pod brod i owietli latark jego pokiereszowan
facjat.
- Co pan wadza?! - szarpn si opryszek.
- Nic - zamia si komendant. - Patrz jak si urzdzie... Nos chyba zamany, ale do
wesela si zagoi. Zreszt rano ci medyk opatrzy.
- To ne ja si urzdziem - wybekota Kukeszko. - To ten dra!
- A masz wiadkw na to? - spokojnie spyta oficer.
- Ne.
- To sied cicho! - machn latark policjant. - A w nagrod napisz o tobie w
protokole kilka ciepych zda!
- Nech stace - mrukn zwieszajc gow bandzior. - Ale i tak bdzie mia
przechlapane. Sepnie si i chopcy go dow. Albo ja ne Kukesko!
- Zdaje mi si, e ma zamiar si odwdziczy panu za t trosk - policjant owietli
paski zwizujce rce Kukeszki. - Ciekawa kombinacja supw i wzekw! - zamia si. -
No, rozwizuj go pan - bysn kajdankami. - Koniec zabawy w Indian, czas na policjantw i
zodziei!
Ukucnem przy pniu i wycignem rce do wzw zacinitych (a z lekka ju
naruszonych przez mego winia) na paskach. I jak mnie lewa rka nie zakuje! Puciem
pasek, jakby by z rozarzonego elaza...
- Przepraszam, moe panowie...
Komendant popatrzy na mnie spod oka:
- Co mi si wydaje, e ten buk, o ktry si pan uderzy... Janek, zajmij si klientem! -
poda kajdanki modszemu koledze.
Uwolniony Kukeszko wsta z trudem ze zrytej jego butami ziemi. Mamroczc jakie
obelgi pod moim adresem masowa obolae przeguby.
- No, dawaj apy! - wycign do niego kajdanki policjant.
- Ale nie, mundurowa inteligencjo! - zastpi mu drog ojciec Leszek. - Tak nie
mona! Niech biedak chocia otrze sobie twarz z krwi. Mam te plaster i gaz. Zao mu
prowizoryczny opatrunek!
I w rkach litociwego franciszkanina pojawio si wyposaenie apteczki Rosynanta.
Umiechnem si lekko. Ale innym nie byo do miechu! Kukeszko waln z caej
siy oburcz w pier ojca Leszka i skoczy midzy buki.
- Stj, zaginiona owieczko! - krzykn zakonnik i hycn za bandyt w ciemno, a
zafurkota habit.
- Stj, bo strzelam! - doczyli do jego gosu swj chrek policjanci odpinajc kabury.
- A strzelajcie so... Oj! - dobieg zza drzew urwany okrzyk bandyty.
I po chwili ukaza si w wietle latarek on sam.
Nie by to dobrowolny powrt. O nie! Krok w krok za Kukeszk szed ojciec Leszek,
trzymajc go krzepko za wykrcon do tyu rk.
- Staroytny mdrzec chiski, Lao-tsy - powiedzia franciszkanin przekazujc
Kukeszk pod czu opiek policjantw - rzek: Kim jest dobry czowiek, jeli nie
nauczycielem zego czowieka? Czym jest zy czowiek, jeli nie surowcem w rkach
dobrego?
Skinlimy potakujco gowami, tylko opryszek burkn co obraliwego pod adresem
swego pogromcy.
- Czy nie mogliby panowie poyczy mi na chwil latarki? - spytaem policjantw. -
Chciabym znale swoj, ktr zgubiem podczas szamotaniny z tym draniem...
Komisarz podawa mi swoj, gdy w jej wietle co bysno na pobliskim drzewie... A
niech to licho! Sprynowiec Kukeszki! Skd si tu wzi? Przecie moje kopnicie odrzucio
go daleko w krzaki!
- Oo - zdziwi si uprzejmie Karwacki wycigajc z drzewa mocno wbity majcher -
jeli kadyskie buki rodz takie owoce, to ju mnie nie dziwi stan paskiej rki - zamia si
do mnie. - Nadal nie zgasza pan pretensji do tego tu? - trci zbira.
- Nadal - mruknem ze zoci, prbujc zrozumie, skd wzi si ten sprynowiec
na drzewie. A moja latarka? Nie trzeba byo duo kombinowa, by szuka jej pod
ozdobionym noem bukiem. Faktycznie! Leaa oparta o pie.
Kto tu musia by, podczas gdy Kukeszko lea nieprzytomny, a ja opatrywaem si
w klasztorze. Zapaliem latark i obszedem dookoa kp krzakw. Nic. I wreszcie natrafiem
na to, czego szukaem. Z gbi lasu prowadziy pod krzaki lady podkw. Ko sta tu przez
jaki czas, a potem zawrci. I ja wrciem do czekajcych na mnie. Postanowiem sobie nic
nie mwi o mym odkryciu.
- Czego pan tam szuka? - zaciekawi si komendant. - Nasz pacjent jeszcze co
zgubi?
- I co, co? - Jacek przysun si do mnie.
Daem mu znak, eby milcza.
Kim jeste? - mylaem gorczkowo. - Nie pomoge bandycie, a wic nie stoisz po
stronie za... Przypomniao mi si powolne stpanie, ktre wziem za chd jelenia. Czy
bye tu, gdy walczyem z Kukeszk? Przecie mao brakowao, a bybym przegra.
Ryzykowaem ycie, a ty?...
- No, idziemy - powiedzia wreszcie uraony moim milczeniem Karwacki. - Ruszaj
przodem - trci Kukeszk - tylko bez adnych numerw. A pana, jak tylko opatrzy pan lepiej
sw trcon przez buk - zamia si cicho - rk, prosibym na komisariat do Tolkmicka.
Trzeba bdzie sporzdzi raporcik.
Dostrzeg moje skrzywienie.
- Co to? Przestraszy si pan grb tego drania?
Skrzywiem si jeszcze bardziej:
- Nie, skd. Ale wiem, e policja zwyka informowa rodki masowego przekazu o
swych zakoczonych sukcesem akcjach. Tymczasem bardzo mi zaley na tym, by o mojej
obecnoci w Kadynach nie dowiedziay si pewne osoby. Nie moe pan poda, e sami
ujlicie Kukeszk?
Komendant rozoy rce:
- Wybaczy pan, ale nie. Jedyne co mog zrobi, to zaznaczy, e yczy pan sobie
anonimowoci.
Wspilimy si na Klasztorne Wzgrze. Policjanci zaadowali swj cenny baga do
gazika i odjechali. W sam por, bo ju dostrzegem na wierzchu doni spywajc struk
krwi.
- Teraz kolej na nas - odwrciem si w stron ojca Leszka. - Niech ojciec okiezna
swego tarpana i zawiezie mnie do Elblga.
- A na c tam, obolaa inteligencjo? - zdziwi si zakonnik.
- Na pogotowie, ojcze.
- Jasne! - uderzy si w czoo. - Ale, bybym zapomnia! Tarpanem sam ledwo si
dotoczyem, zgubi po drodze cay olej!
- Skoro tarpan wysiad, to kolej na Rosynanta. Tylko boj si, czy bd mg go
prowadzi. Ta paskudna rka...
- A kto ci, biedna inteligencjo, kae prowadzi samochd? - achn si ojciec Leszek.
- Od czego ja jestem? Dawaj kluczyki.
- Ale czy ojciec...
- Czy sobie poradz, mwisz? - oburzy si zakonnik. - Nie takimi wozami si
jedzio!
- I ja mgbym w razie czego - niemiao, ale z nadziej wtrci Jacek.
- A czy moda inteligencja prawo jazdy posiada? - zapyta uprzejmie ojciec Leszek.
- Nno, nie... wanie w tym roku bd robi - zaplta si chopak. - Ale potrafi!
- To wietnie - zamia si zakonnik - jeli po drodze i mnie si, nie daj Boe, co
przytrafi, sidziesz za kierownic. Ale nie wczeniej! No idziemy do tego waszego
Rosynanta!
Przyznaj, e ojciec Leszek prowadzi znakomicie, co nie powstrzymao Jacka od
gonego szepnicia:
- Pono wity Franciszek nakazywa swym uczniom chodzi pieszo.
Ojciec Leszek odpowiedzia mu gromkim miechem zwijajc Rosynanta na ostrym
zakrcie. Spojrzaem na prdkociomierz: strzaka przekroczya 150 kilometrw na godzin.
- Rannego przecie wioz - mrukn do mnie znakomity kierowca. - Kada chwila
droga!
C miaem powiedzie?
Lekarz w elblskim pogotowiu, czerstwawy staruszek, bardzo podejrzliwym okiem
oglda moj ran. Wydao mi si, e ma wielk ochot sign po telefon i wezwa policj.
Powstrzymywa go chyba tylko widok habitu ojca Leszka. Moje tumaczenie, ze zostaem
napadnity na Placu Sowiaskim, gdzie opryszek wyrwa mi z rki dyplomatk, zby
mrukniciem:
- Jak pana napadnito, to trzeba na policj. Moe pan std zadzwoni...
Jeszcze mi elblskiej policji trzeba! - jknem w duchu.
Na szczcie ojciec Leszek czuwa:
- Wanie tam pojedziemy. Jak tylko pan opatrzy mego przyjaciela.
To uspokoio starego lekarza. Reszty dopenia moja legitymacja pracownika
Ministerstwa Kultury i Sztuki.
Mona byo przystpi do opatrywania mej biednej rki.
- Ma pan szczcie w nieszczciu - lekarz unis gow znad rany. - Jeszcze milimetr
i ostrze przecioby cigna. Z tym krwawieniem sobie poradzimy. Ale chciabym, eby t
ran obejrza jutro chirurg...
Akurat! Bd si wczy po przychodniach - pomylaem. Jednak potulnie
skinem gow.
Jeszcze tylko pi szww i antybiotyk. I moglimy wraca.
Ojciec Leszek wyciska ca moc z Rosynanta, co sprowokowao Jacka do uwagi:
- Przecie patronem kierowcw jest wity Krzysztof, a nie wity Franciszek...
ROZDZIA DWUNASTY

NOCNE ZMORY ZBYTECZNA REKLAMA ZASADZKA NA
TAJEMNICZEGO JEDCA CZY APOKALIPSA MOE SI MYLI
TAJEMNICA KORESPONDENCJI


Przez mrok przede mn ulatywaa ogromna waka. Goniem za nianie baczc na
rwcy bl w zranionej rce. Ciemno przede mn janiaa. Dostrzegem, e to nie wielki
owad ucieka przede mn, a przyozdobiony zielonkawymi skrzydami Jerzy Batura. Ju, ju go
chwytam, gdy wtapia si w zotaw cian. ypie na mnie obelywie, skrzyda powoli
nieruchomiej. Widz teraz, e s misternie uplecione z banknotw studolarowych. Teraz ja
nieruchomiej, jakby zatopiony w bursztynie. A przede mn waka-Batura przycupna na
stosie skrzy. Na kadej z nich napis: Bursztynowa Komnata.
- Komu, komu, bo id do domu - woa ochrypym gosem mj przeciwnik. A przed
nim ju kolejka. Brzuchaci, z cygarami w zbach, kady z nich wachluje si plikiem dolarw.
Znw atak blu. I nowy obraz. W bursztynowym kapeluszu nadjeda tajemniczy
jedziec. Ko pod nim z mlecznobiaego bursztynu. Jad przez bukowy las, a ko gubi
podkowy. Jedn, drug... czwart... Zbieram je, cho rka tak boli.
- Bursztynowe masz oczy, kochana - nuci jedziec. Doganiani go, chwytam konia za
ogon z bursztynu. Ko wspina si na tylne nogi, rwie w galop. Pozostaje mi w obolaym rku
wos z ogona. Jakim cudem wos przybiera ksztat doni, grozi mi palcem, a potem zwija si
w fig. Jeszcze daje mi pstryczka w nos i rozpywa si w powietrzu.
A dokoa mnie ju nie las, tylko bursztynowo-zwierciadlana sala. Na rodku niej za
bursztynowym biurkiem w takim fotelu rozpiera si dyrektor Marczak:
- Jak dugo mam czeka na pana, kolego Daniec?
Przypala papierosa w bursztynowej lufce:
- Prosz to porzdnie skatalogowa!
I ju po bursztynowym blacie sun ku mnie papiery. A na kadym z nich nagwek:
Bursztynowa Komnata. Sensacyjne odkrycie dyrektora Marczaka!
Zbudziem si zlany zimnym potem. Bl w zranionym przedramieniu rwa jak
wszyscy diabli. Poczapaem do apteczki i krztuszc si poknem cztery tabletki gardanu.
Wrciem do ka i sprbowaem znw zasn. Zasnem, ale do rana odwiedzali mnie we
nie jeszcze doktor Rohde i gauleiter Koch. Obaj z propozycj uniemiertelnienia mnie, o ile
przestan szuka Komnaty. Brr!

- No, obolaa inteligencjo, nie wyglda mi to najlepiej - powiedzia ojciec Leszek,
pomagajc mi z rana zmieni opatrunek.
- Wyglda nie wyglda - prbowaem si zamia - ale jak boli! Trzeba bdzie chyba
rzeczywicie pojecha do Elblga, do chirurga...
- Po co od razu chirurg - pokrci gow zakonnik. - Zamiast antybiotykw i innej
chemii sprbujemy starej dobrej medycyny - wsta od stou i zaraz do wrci dwigajc
doniczk z jakim kwiatem.
- A c to takiego? - zdziwiem si.
- Lek nad leki, a ju zwaszcza na trudno gojce si rany - umiechn si mj
gospodarz. - Aloes.
- Czy przy jego zastosowaniu wymawia si jakie zaklcia? - zaciekawi si Jacek.
- Ech ty, moda inteligencjo! - zamia si franciszkanin. - Gonisz za nowinkami, a nic
dla ciebie nie znaczy to, co suyo - i to jak skutecznie - twoim przodkom przez wieki!
Porozcina wzdu misiste, z lekka kolczaste licie i oboy nimi opuchnite i
zsiniae cicie na mej rce. Przykry licie gaz i obwiza czystym bandaem.
Moe to potga sugestii, ale rana od razu zacza mnie mniej bole.
Mimo to zadzwoniem na komisariat do Tolkmicka, przepraszajc za zwok w
zoeniu zezna.
- Aha! - zamia si komisarz Karwacki, a zadudnio w suchawce. - Boli rczka, co?
A skary tamtego drania nadal si nie chce?
- Bo nie ma o co - warknem - tuklimy si rwno. A skoro tamtemu sprynowiec
nie pomg, to pies z nim tacowa!
- Jak pan sobie yczy - odpowiedzia, jak mi wydao z szacunkiem, komisarz. - Do
zobaczenia.
- To co bdziemy robili, skoro pan nieczynny? - zmartwi si Jacek. - Niedugo
zmienimy ten klasztor w szpital.
- Ty si nie martw o mnie - zburzyem jego ppunkfryzur, przygotowan, jak mi si.
wydawao, z myl o Ance. - Martw si o to, czy Batura nie grasuje gdzie na wzgrzach. Co
za cicho o nim ostatnio. A znasz okrelenie cisza przed burz?
- E tam, taka mi burza - machn rk chopak i zabra si do studiowania, przy
pomocy ogromnej lupy ojca Leszka, mapy otkiewicza.
Ojciec Leszek wyszed, by dopilnowa rozadunku cementu, ktry akurat
przywieziono.
A ja tymczasem, moe pod zbawiennym wpywem aloesu, a moe chcc odespa
koszmary dzisiejszej nocy, zdrzemnem si na chwil.
- Panie Pawle, panie Pawle, niech si pan obudzi, chyba co mam! - wyrwa mnie ze
snu podekscytowany gos Jacka.
- Co? Co? Co masz? - z trudem wracaem do rzeczywistoci. I najbardziej obchodzio
mnie w tym momencie, e rka pod aloesowym okadem przycicha.
- No, niech pan spojrzy tutaj - Jacek pchn mi pod nos pergamin.
- Gdzie?
- Tu! Na kreseczk wyznaczajc korytarz, w ktrym tak gupio utknlimy!
Poderwaem si z ka:
- Poka! A co do gupiego utknicia, to nie byoby go, gdyby ci si nie zachciao
cign za kady drut wystajcy ze ciany!
- Jeszcze raz przepraszam - ukoni si chopak. - Ale niech pan patrzy! Tu, powyej
naszego zawau.
Spojrzaem na map:
- Myl o mnie co chcesz, ale nic nie widz! - oddaem pergamin Jackowi.
Zamacha nim:
- Przepraszam! Bo to trzeba przez lup. O, prosz. Teraz pan widzi?
- Nie! - wrzasnem. - I jeli mi zaraz nie powiesz, co mam widzie, to nie baczc na
bolc rk sprawi ci takie lanie, e pan Tomasz wyrzuci mnie z roboty za zncanie si nad
jego krewnymi!
- Ju pokazuj! - Jacek by wcieleniem pewnej siebie grzecznoci. - Prosz. Czy widzi
pan, e na pewnym odcinku ta tak nas interesujca kreseczka i obrys wzgrz s jakby
pogbione?
Teraz i ja to dostrzegem, ale nie mogem si powstrzyma, by nie burkn:
- Widz. Ale co z tego pogbienia wynika, dzki Sherlocku Holmesie?
Jacek nie da si zbi z tropu:
- To, e najprawdopodobniej kto przerysowywa na kalk techniczn przebieg tunelu.
Poniewa nie znano takiej kalki w czasach powstania tej mapy, odcisk musia pojawi si
stosunkowo niedawno.
- A poniewa niedawno, wic domniemywasz, mj drogi, e tam czeka na nas
Bursztynowa Komnata?
- Panie Pawle - achn si chopak.
Zrobio mi si przykro:
- Przepraszam.
- Nie ma za co - rozpogodzi si znw mj asystent.
- Co wic proponujesz?
- Hm - odchrzkn. - Dopki pan... to ja moe przeszedbym si tam... powszybym.
- Jacek! - oparem si na okciu i pomachaem palcem przed nosem mego
wsppracownika. - Ju raz dae plam z wszeniem w tunelu. Jeli chcesz wszy po raz
drugi, to prosz, moesz wzi ze sob Rambo czy te sond, ale adnej latarki, opaty ani
kilofa! Przysigniesz mi tu na zdrowie twego wuja, e nic takiego nie wemiesz ze sob!
- Przysigam! - uroczycie owiadczy chopak. Ale oczy podejrzanie mu si wieciy!
e te nie zwrciem na to uwagi! Poprosi jeszcze o kluczyki do Rosynanta, by zmieni buty.
Wrci, odda kluczyki, jeszcze raz przysig, e adnej opaty i ruszy w d drog.
Zastanowio mnie, dlaczego idzie tak sztywno wyprostowany, ale niech tam!
Mina jedna godzina, druga... Zaczem si niepokoi. Na prno tumaczyem sobie,
e Jacek przysiga, a poza tym widziaem, i nie niesie ze sob adnego sprztu, przy
pomocy ktrego dokopaby si do tunelu. Ba, nie wzi nawet sondy ani Rambo...
Ojciec Leszek zacz przebkiwa co o niefrasobliwej inteligencji...
Wreszcie zaomotao na schodach! Jacek! Umorusany w wilgotnej ziemi jak nieboskie
stworzenie. W prawej rce dumnie dziery sapersk opatk, bdc na wyposaeniu
Rosynanta. To ona bya tymi butami, w ktre gagatek mia si przebra! A dlatego szed tak
sztywno, bo j chowa pod kurtk.
- Przysigae, draniu! - zakrzyknem budzc miech ojca Leszka.
Jacek wzruszy ramionami:
- Przysigi dotrzymaem. Ani opaty, ani latarki, ani kilofa. Saperka nie bya w rocie
przysigi wymieniona.
Nie mogem powstrzyma si od miechu:
- No ju dobrze! Udao ci si z t przysig. Ale opowiadaj co tam wykopa, bo
widz, e rye w ziemi jak stado kretw.
Jacek skrzywi si:
- Ry to ryem, ale o p wieku za pno!
- Skd wiesz, e o tyle si spnie? - popatrzyem na niego spod oka.
Wzruszy ramionami:
- Prosz - wycign ku mnie brudn od ziemi do. Lea na niej pokryty niedzi
krzy.
Wziem go do rki:
- Niemiecki brzowy Krzy Zasugi za kampani wrzeniow 1939 roku w Polsce. Jak
go znalaze?
Jacek przygadzi z dum wosy:
- Szedem dalej wwozem, jak wskazuje mapa, a tu patrz: d w ziemi. Cakiem taki
jak ten, ktry zrobilimy dokopujc si do tunelu. Ale prawie cay zasypany. Pomylaem
sobie, e grzebn raz i drugi opatk. No bo przecie nic mi nie grozio, no nie? - ypn na
mnie pytajco.
Na wszelki wypadek pogroziem mu pici, co zlekceway.
- No wic skoro nic mi nie grozio, to zaczem kopa - cign dalej. - No i
dokopaem si do tego - pstrykn w brzowy krzy. - Std wiem, e spniem si o p
wieku - zastanowi si - chocia odkopa schowek mg kto pniej, ale te nie bardzo, bo
ziemi przerastay korzenie drzew. Musiaem raba je opatk...
Popatrzy ponuro na swe znalezisko:
- A ja ju mylaem...
- Jacku drogi - przerwaem mu - w naszym fachu trzeba by przygotowanym na
poraki. Trafiaj si one nawet czciej od zwycistw. Su ci opowieci o tym, co
przydarzyo mi si niedawno tutaj wanie...
I opowiedziaem Jackowi histori z bunkrem pod Tolkmickiem oraz panem Jzefem.
mia si Jacek, gromko pohukiwa ojciec Leszek.
Trudno. Ale wida memu podopiecznemu w kocu zrobio si mnie al, bo odezwa
si po chwili:
- Pies drapa tunele i bunkry. Niech pan lepiej dokoczy sw opowie o kadyskim
klasztorze, ktr zacz pan, jak bya tu Anka.
Zamiaem si:
- Zaley ci na Ance czy na historii klasztoru?
achn si:
- Te pan!
- Ju dobrze, dobrze - uniosem rce w przepraszajcym gecie. - Tak wic do
kocioa przylega zbudowany w ksztacie litery T murowany budynek. Mieciy si w nim
refektarz, kuchnia, dormitorium, nowicjat, biblioteka i mieszkanie gwardiana, czyli
przeoonego wsplnoty. Na pitrze umieszczono cele zakonnikw, cel pokuty oraz karcer.
Po poudniowej i wschodniej stronie wzniesiono drewniane zabudowania inwentarskie. Przed
nimi na obszernym podwrzu gospodarczym staa studnia, zwieczona namiotowym
daszkiem. Granic pomocn i zachodni stanowi wysoki na 7 stp mur. Zaczyna si on na
pnocy przy wolno stojcej trzypitrowej dzwonnicy. Na najwyszym pitrze umieszczono
zocony zegar z dat na tarczy: 1775. We wntrzu dzwonnicy umieszczono dzwon, ktry
odzywa si tylko w soboty i niedziele. Dalej, kilkanacie krokw od wiey, dla klasztornych
goci wybudowano omiopokojowy Dom Pielgrzyma.
- To musiao wyglda! - wtrci z przekonaniem Jacek.
- O, tak - rozmarzy si ojciec Leszek. - Fronty Domu Pielgrzyma, mieszkania
gwardiana oraz kocioa wychodziy na reprezentacyjny zieleniec, zwany Ogrodami
Gwardiana, wytyczony w stylu francuskim przez dwie krzyujce si cieki. Wikszy ogrd,
zwany Ogrodem Klasztornym, lea na tyach klasztoru, od poudnia. Rosy tam drzewa
owocowe i krzewy. Mona byo spotka drb, tak przydatny w klasztornej kuchni. Taak -
zaduma si zacny franciszkanin - szedziesit krokw od klasztoru znajdowa si krgy
staw, w ktrym pojono trzod wypasan za poudniow skarp Klasztornej Gry. Aleja
lipowa prowadzia z klasztoru do dworu. Moi poprzednicy w kadyskim sanktuarium
wypielgnowali jego wntrze i ssiedztwo z godn podziwu pieczoowitoci. Niestety,
dzisiaj po upywie ponad stu lat od kasaty zakonu w Prusach trudno odnale jego minione
dostojestwo. Ni ladu po ogrodach, cmentarzu. Wszystko pochon las bukowo-grabowy...
Zadumalimy si nad upadkiem sanktuarium.
- Ja bym tych Prusakw!... - zawoa w pewnym momencie Jacek.
Skinem gow w penej z nim zgodzie, a ojciec Leszek westchn:
- I za wrogi swoje modli si bdziesz!
Po czym zatar swe potne donie z tak si, e nie chciabym by Prusakiem, ktry
by si w nie dosta!
Dla poprawy humoru franciszkanin zacz opowiada nam, jak to on widzi
wyremontowany koci i klasztor. Zaiste pikny i potny by to widok!
Wtem kto zastuka do drzwi.
- A!... - poderwa si Jacek.
- Mylisz, e Anka? - wtrci zoliwie. - Wybij j sobie z gowy, bo jak ty tego nie
zrobisz, zrobi to Mikoaj.
Jacek bez sowa, z ponur min ruszy do drzwi. Potkn si na schodach i po chwili
wrci z Mikoajem i Ank.
- No, ale z pana kozak - Mikoaj z szacunkiem ucisn mi rk.
- Czy to byo bardzo niebezpieczne? - zawoaa Anka.
- Jaki kozak? Co za niebezpieczestwo?
- Niech pan nie udaje skromnisia - zamia si chopak - przecie nie co dzie udaje
si cywilowi schwyta bandyt. I takiego chojraka, co ju raz prysn policji!
- Ach, ten komendant Karwacki! - chwyciem za telefon. - To tak wygldaj obietnice
oficera policji?
Udao mi si zasta komendanta w komisariacie.
- Przepraszam, po stokro przepraszam - usyszaem jak tumi miech. - Ale decyzja o
ujawnianiu pana bohaterstwa zapada na wyszych szczeblach. Sam pan to zrozumie.
Ludno coraz bardziej boi si przestpcw. Fachowcy od propagandy doszli wic do
wniosku, e wiadomo o paskim wyczynie podniesie ducha w narodzie. Std informacje do
prasy, radia i telewizji.
- Mam nadziej, ze Batura nie oglda telewizji.
- Sucham?
- Nie, nic. Tak sobie marz, panie komendancie. Jutro bd u pana, aby zoy
zeznania. Do widzenia.
- Aha, rczka jeszcze dolega - znw usyszaem podwik miechu w gosie oficera. -
Niech si wic kuruje na zdrowie. Do widzenia.
- To i wycie syszeli o mnie w telewizji? - spytaem Mikoaja.
- Anka syszaa, ja tam nie miaem czasu. Jaki by to program?
- Telewizja gdaska - spojrzaa na mnie z umiechem, w ktrym ujrzaem chyba
(myliem si na pewno!) co wicej ni podziw. - To paska kurtka. Ten bandyta zrani
pana?! Wezm j do domu, wypior, a mama zaceruje rkaw, e ladu nie bdzie!
Jacek prychn miechem, ale umilk pod mym wzrokiem.
Nie dostrzegajcy tej wymiany spojrze Mikoaj rozpar si w fotelu:
- A teraz opowie pan nam co i jak. Dokadnie. Pracujemy przecie razem, nie?
- Dobra, wsplniku - zamiaem si - opowiem. Tylko wy mi najpierw opowiecie, co
sycha u Batury. Moe co zmienio si w jego zachowaniu po komunikacie o mych
kadyskich wyczynach? Chocia wtpi, eby ledzi telewizj, ale zawsze...
Anka zastanowia si:
- Siedzi jak siedzia w pokoju, schodzi tylko na posiki do restauracji. Widocznie
wstydzi si tej szramy na twarzy.
- Moliwe - powiedziaem, ale pomylaem: Jureczek chyba czeka na Kurowlewa.
Dlaczego jednak zarzuci poszukiwania Bursztynowej Komnaty? - Skoro ju jestemy przy
szramie Batury, to co sycha u Holenderki?
- Ttent kopyt - zamia si Mikoaj - prawie po caych dniach nie zsiada z konia. Ale
niech pan wreszcie opowiada!
C byo robi. Zaczem opowiada o nocnym spotkaniu z Kukeszk. Gdy opowie
moja dobiega koca wczy si do niej Jacek z relacj o swojej wyprawie nad zasypany
tunel i zademonstrowa gociom sw zdobycz. Czym, ku swej nieukrywanej radoci, zasuy
na yczliwy umiech Anki.
Ja rwnie si cieszyem, bo bl rki pod dobroczynnym okadem z aloesu wyranie
si zmniejsza.
Anka z Mikoajem zbierali si ju do powrotu do Kadyn. Zszedem z nimi po
schodach, bo chciaem przynie z Rosynanta zapas bandau. Otworzyem drzwi i wtedy
zobaczyem na progu kolorowe podune pudeeczko z wetknit we kartk.
- A co to? - zdziwia si Anka podnoszc pudeko. - To do pana. Czyby Batura
oglda jednak telewizj?
- Wtpi - mruknem podnoszc kartk ku wiatu. Wydawao mi si, e domylam
si, od kogo pochodzi.
- No, co tam pisze? - niecierpliwia si Anka.
- Gratuluj zwycistwa! To bya pikna walka. A tu co na pask ran -
przeczytaem. - A niech ci! - zaklem. - Widziae wic, jak tuk si z tym zbirem!
(Przyznam, e w mojej opowieci o walce z Kukeszk nie byo ani sowa o ladach
kopyt. A sprynowiec? Zbir cisn nim we mnie, a ja si uchyliem i tak wbi si w drzewo).
- O kim pan mwi? - spyta Mikoaj.
- Sam nie wiem - wzruszyem ramionami. - Zreszt niewane! Grunt, e cho pno,
to pospieszy z pomoc. Spjrzcie na pudeeczko: Galax. Na trudno gojce si rany. Made in
USA. A w rodku... jaka zgrabna tubka! Od razu poczuem si lepiej! Aha, a propos nocnych
wdrowcw, Mikoaju, nie sycha czego nowego o tajemniczym jedcu?
Chopak popatrzy na mnie uwanie:
- To by ten jedziec?
- Nie wiem! - machnem zdrow rk. - Tak tylko przyszo mi na myl!
- No wic ten jedziec - w gosie Mikoaja sycha byo podejrzliwo - jedzi pono
nocami po okolicy...
- A najchtniej gdzie? - przerwaem.
- Mwi, ze najczciej przyjeda drog i ciekami od cza - chopak wyranie
straci humor. - Pan si na niego zaczai. Beze mnie...
Udaem, e nie syszaem ostatniego zdania:
- A ty znasz te cieki?
- Znam kady kamyk w Kadynach - odpar nie bez dumy.
- To poka mi najblisz.
- Ju si robi. Tylko zejdmy niej zbocza, do skrzyowania. Jednak pan temu
gociowi nie popuci! - zamia si ponuro.
- A my mamy tylko czeka na komunikaty w telewizji i paskie opowieci! - achna
si Anka.
Nie odpowiedziaem.
Mimo mego niezbyt grzecznego zachowania zostaem doprowadzony tam, gdzie
droga czya si ze zbiegajc ze wschodniego wzgrza ciek. Rozstalimy si, jak to
mwi dyplomaci, nie uzgodniwszy pogldw.
Ale co miaem robi? W klasztorze czeka na mnie Jacek. A ten nie daby si tak atwo
pozbawi udziau w nocnej wyprawie. Zreszt, sdzc po dotychczasowym zachowaniu
jedca, nie wydaa mi si ona niebezpieczna.
Wrciem do klasztoru i pooyem na stole pudeeczko z kartk.
- To jest go! - zawoa Jacek, mylc o tajemniczym ofiarodawcy.
- Tak. Tylko czemu nie pomg mi w bjce z Kukeszk?
- Bo wierzy w pana - odpowiedzia spokojnie chopak. - Jak i ja wierz...
Co miaem odpowiedzie na taki komplement?
- To ju aloes idzie w odstawk? - zmartwi si ojciec Leszek, przesuwajc z niechci
czerwon tubk po stole.
- Ale skd, ojcze! - zawoaem zgarniajc przedmiot sporu do apteczki. - Nie zdradz
wyprbowanego przyjaciela! Prosz o nowy opatrunek z aloesu i to podwjny, bo czeka mnie
nocna wyprawa!
- A mnie?! - a podskoczy na krzele Jacek.
- Ciebie te - zamiaem si - jeeli przestaniesz maltretowa zabytkowe meble!
Jacek znieruchomia niczym egipski posek, a ojciec Leszek zaj si opatrywaniem
mojej rki. Rzeczywicie, aloes czyni cuda: opuchlizna prawie znika i zblada ohydna
czerwonosina barwa!
Opatrunek by prawie gotowy, gdy Jacek odway si szepn:
- Batura?
- Nie - odszepnem.
- Holenderka?
- Nie.
- Kto wic?
- Tajemniczy jedziec - umiechnem si. - Posta w zasadzie sympatyczna, czego
mamy tu dowd - pstryknem w pudeeczko po Galaxie. - Ale przyznam si, e zaczyna
mnie nieco denerwowa. Wydaje si, e wie on o nas wicej, ni powinien. Trzeba by go
zapyta, skd te wiadomoci i dlaczego wczy si za nami. Zapolujemy na niego!
- Dzisiaj?! - Jacek znw narazi na szwank krzeso.
- Tak. Podrzuci to lekarstwo, istnieje wic nadzieja, e krci si tu po okolicy. Czuwa
nad nami czy te nas pilnuje.
Sprawdziem sw latark. Nie wydawao si, by drg Kukeszki zrobi jej wiksz
krzywd oprcz niewielkiego wgniecenia.
- Nie ma z klasztoru jakiego innego wyjcia oprcz gwnego? - spytaem naszego
gospodarza.
- Da si wyj przez parter, gdzie jeszcze remont nie skoczony - odpowiedzia
zakonnik. - A co, podejrzewa pan, e moe obserwowa klasztor?
- Po tym gociu, ktry pojawia si i znika, zostawiajc po sobie tylko lady podkw,
wszystkiego mona si spodziewa.
(Dopiero teraz opowiedziaem o znalezionych ladach na miejscu bitki z bandziorem
oraz o wbitym w drzewo majchrze, ktry powinien poniewiera si gdzie w krzakach.)
- To moe i ja z wami pjd? - zatar rce franciszkanin.
Masz ci los! Wygldao na to, e niedugo porusza si bd pod oson caego
plutonu dzielnych ochotnikw.
- Nie ma potrzeby, ojcze! - zamiaem si. - Jak ju wspomniaem, go nie wyglda
na gronego. Sdz, e skoczy si na rozmowie...
- O ile go w ogle spotkamy - mrukn Jacek.
- A ty cicho, bo zostaniesz w klasztorze! - szturchnem go pod ebro latark.
Tak wic wyruszalimy w penej zgodzie.
Przez niedokadnie zabite deskami okno wydostalimy si z klasztoru na pomocne
zbocze wzgrza.
- Psia ko! Nie mg pan powieci - biadoli Jacek. - Rozdarem nowiutk kurtk o
gwd!
- Aha - odszepnem - powieci tobie i jedcowi. wietny pomys.
- Sorry - mrukn.
Pogoda znw si zmienia. Czarne, ociae niegiem chmury suny nisko, zda si
zaczepiajc o wierzchoki drzew, ktrymi koysa wschodni wiatr. Zrobio si jeszcze
chodniej. Zbutwiae licie, zamienione teraz w tafelki lodu potrzaskiway pod stopami. I ta
ciemno wok. Przysowiowa. Cho oko wykol.
- eby tak powieci - znw zacz Jacek.
- Jak rbniesz gow w drzewo, to nie latark zobaczysz, a wszystkie gwiazdy -
zachichotaem cichutko. - No dalej!
Potykajc si i lizgajc na zmarzych liciach okrylimy obszernym ukiem klasztor
migoccy wiatem z okna ojca Leszka. Wreszcie poczuem pod nogami tward ziemi.
Bylimy na drodze.
eby tylko nie przegapi cieki od cza. Ba, ale jak jej nie omin w tej ciemnoci.
Po odlegoci od klasztornego wiata orientowaem si mniej wicej, gdzie jestemy. Na
szczcie nadepnem na do dugi patyk. Podniosem go i idc praw stron drogi
uderzaem lekko o pnie bukw czy te grabw. Jeli nie trafi na adne drzewo na przestrzeni
kilku krokw, bdzie to znak, e mijamy wylot cieki. O, teraz!...
- Jacek! - szepnem. - Jest cieka. Skrcaj w prawo.
Przeszlimy adny kawaek drogi wymacujc jej bieg stopami. Jedno skrzyowanie,
drugie. Stanem.
- A, to tu si zaczaimy! - ucieszy si Jacek.
- Tu! Tylko cicho bd, na lito bosk. Sta po lewej stronie cieki, najlepiej za
jakim drzewem...
- A czemu to mam chowa si za pie? - oburzy si.
Umiechnem si:
- Przestraszone konie lubi wierzga, a ja obiecaem panu Tomaszowi zwrci ci
caym i zdrowym. A teraz cisza!
Cyferki na podwietlonej tarczy zegarka zmieniay si powoli, zbyt wolno. Pitnacie
minut, p godziny. Od strony, gdzie sta Jacek, zaczo dobiega cichutkie posapywanie.
Niecierpliwi si chopak!
Oznajmiem, e bdziemy jeszcze tkwi w zasadzce pitnacie minut, gdy usyszaem
na ciece cikie kroki. Ko idcy stpa! Ale nie od cza, a od Kadyn. Brzkna uprz.
Niski podmuch wiatru przynis zapach koskiego potu. Przede mn na ciece zamajaczya
janiejsza plama. Skierowaem na ni latark. Nacisnem wcznik.
I nic!
Widocznie drg Kukeszki musia co uszkodzi w delikatnym urzdzeniu!
- A niech to! - zaklem i skoczyem w kierunku jasnej plamy na ciece.
Ale ko ju si obraca w miejscu spity ostrogami. Przez myl mi przemkn sen z
ubiegej nocy. To samo smagnicie koskiego ogona po twarzy...
oskot kopyt w kusie i coraz dalszy miech.

- adnie wypadlimy - zamrucza Jacek, gramolc si zza pnia.
- Ostatecznie, to ty jeste zwolennikiem nowoczesnej techniki, nie ja - zrezygnowany
przysiadem na zwalonym drzewie. - Masz, pobaw si - podaem wsplnikowi latark - moe
ciebie posucha. Mam ju do wykrcania ng w tych ciemnociach.
Ale latarka i Jacka nie chciaa posucha. Czekaa nas wdrwka w ciemnoci i to nie
za bardzo moglimy uzgodni w ktr stron. Jacek chcia w lewo, ja w prawo. Jacek
twierdzi, e przyciga mnie komisariat w Tolkmicku, ja, e ma zamiar gna za tajemniczym
jedcem do cza.
- A paska busola pi sobie smacznie w Rosynancie - zamia si.
Tego byo za duo! Poderwaem si z pnia:
- Suchaj, mdralo, busola busol; latarka latark. Od Kadyn odeszlimy niedaleko,
zgadza si?
- Niby tak - bez przekonania zgodzi si Jacek.
- No to na trzy, cztery krzyczymy teraz. Na przykad: hura!
- A to po co? - zaciekawi si nie bez ironii. - Batura przybiegnie z pomoc?
- Nie ironizuj, tylko krzycz!
- Jestem gotw.
- No to - trzy, cztery:
- Hura!!!
W stronie, w ktr chciaem i, odezway si liczne szczekania.
- Teraz wiesz, gdzie s Kadyny i dokd mamy i? - stwierdziem z satysfakcj.
- Fiuu! - gwizdn peen podziwu Jacek. - Ale sprytne. Pan sam to wymyli?
- Niestety nie - umiechnem si. - To poleski sposb. Opowiedzia mi o nim znany
fotografik-przyrodnik Ryszard Czerwiski. Zapamitaj go sobie. Psy maj o wiele czulszy
such ni ludzie i zawsze tak reaguj na podejrzane dwiki dochodzce z lasu do ich uszu.
- Mam nadziej, e ju nie zabdz w lesie...
- Nie zabdzisz? Ech, odzianinie, odzianinie...
- A pan, panie Pawle, warszawiaku? Te si pan pogubi w tym lesie. I to wcale nie w
jakiej puszczy.
achnem si:
- Psy szczekay w stronie, ktr wskazywaem!
- Zgoda, przepraszam - poczuem na doni palce Jacka. Ucisnlimy sobie donie w
milczcej mskiej sympatii.
- No, ale skoro nie zawodz nas najprostsze sposoby, to dawaj latark - uchwyciem j
mocno.
- Przecie zepsuta.
- Mam zamiar postpi w myl starej i mdrej zasady: Nic na si, tylko motkiem.
I walnem z ca moc latark w najbliszy pie. Zawiecia!
W pogodnym nastroju, buchajc kbami pary, jako e nucilimy Pierwszy siwy
wos na cze siwka tajemniczego jedca, ruszylimy ciek w d, w stron drogi na
Klasztorne Wzgrze.
Nagle wydao mi si, e przed nami migno raz i drugi wiato latarki. Zgasiem
swoj i nakazaem Jackowi cisz.
Kto wielkimi krokami i przywiecajc sobie rwnie wielk latark szed w nasz
stron. Jeszcze chwila i...
- Jak si masz, inteligencjo, co si wczysz po nocy! - rozleg si tubalny gos ojca
Leszka.
Jakim cudem wyczu on nas ukrytych w ciemnoci? Powitalimy go serdecznie, cho
z niejakim wstydem.
- I co? - bardziej stwierdzi ni zapyta franciszkanin. - Spotkalicie jedca, ale wam
nawia.
- Skd ojciec to wie? - zdumia si Jacek.
- Wystarczy umie czyta - zamia si ojciec - cho cieka to nie brewiarz, ale i z
niej mona wiele wyczyta... - powieci.
W przymarzajcej ziemi cieki wyranie znaczyy si lady podkw galopujcego
konia.
- Hm - odchrzknem z zaenowaniem. - Pitka z dedukcji, ojcze. Jeszcze jak nam
ojciec powie, jakiej maci by ko tajemniczego jedca...
- Jakiej? - ojciec Leszek wesoo zamacha latark. - Siwej!
- Ee, to nie sztuka - pokrciem gow - wpad ojcu pod reflektor!
- Sowo sugi Boego, e nie! - zakonnik waln si pici w pier a zadudnio.
- Wic w jaki sposb? - zdumia si Jacek.
- Te czasem noc spaceruj. Zwaszcza, gdy picie smacznie - unis palec w gr
zakonnik. - A poza tym, dobrze jest czasem zajrze do Biblii, zwaszcza do Nowego
Testamentu!
Zatrzymaem si:
- Mwi ojciec: do Nowego Testamentu. A chyba jedynym miejscem, gdzie w
Nowym Testamencie mowa o koniach, jest Objawienie witego Jana, czyli Apokalipsa?
Ojciec Leszek umiechn si:
- No, wspominaj to szlachetne zwierz i Dzieje Apostolskie, e zacytuj: Kaza te
przygotowa konia dla Pawa. Ale i tak dobrze dla imiennika tego apostoa, e, cho z
modej inteligencji, to zna Apokalips!
Chyba si zarumieniem, ale odpowiedziaem spokojnie:
- Spieszmy wic do rda, czyli do klasztoru! Odczuwam wielk potrzeb zajrzenia
do Pisma witego!

Ledwo rozsiedlimy si za stoem, a ju ojciec Leszek kad przed kadym z nas
egzemplarz Biblii Tysiclecia wydanej z inicjatywy Benedyktynw Tynieckich przez
Wydawnictwo Pallotinum.
- Szukajcie a znajdziecie - umiechn si do nas. - To te cytat z Pisma witego.
Rzucilimy si do wertowania Apokalipsy. Dugo nie musielimy szuka.
Wyszeptaem:

I ujrzaem:
oto biay ko,
a siedzcy na nim mia uk.
I dano mu wieniec,
i wyruszy jako zwycizca,
by jeszcze zwycia...

Spojrzaem na gospodarza z uwag:
- Tak wic ojciec te uwaa tajemniczego jedca za naszego sprzymierzeca, za
rzecznika dobrej sprawy?
Skin gow.
- To dlaczego tak si ukrywa przed nami? - uderzyem doni w st.
Zakonnik rozoy rce:
- Nie wiem. Moe uwaa, e jeszcze na to nie czas? Wane, e - rozemia si -
moemy zaliczy go do naszej bandy. Niech si ten paski Batura strzee!
- Taak - zamyliem si. - To ten jedziec pomg nam w wykryciu schowka, na ktry
miaa apetyt panna czy te pani Houten. Tak. Zmieniem te zdanie o jego zachowaniu
podczas mej tuczki z tolkmickim zbirem. Czuwa. A e widzia, jak sobie radz, wic si nie
wtrca - zamiaem si. - Nie do, e sprzymierzeniec, to jeszcze dentelmen!
- Ale, ale - wtrci rozgorczkowany Jacek. - Naprawd wity Jan by wielkim
witym!
- A co, wtpie w to? - rozemiaem si.
- Nigdy - z moc owiadczy mj asystent. - Ale tu patrzcie: przewidzia pojawienie
si Batury. Bo przecie Batura jedzi na buanku, nie? Czytam wic:

I wyszed inny ko barwy ognia,
a siedzcemu na nim dano odebra ziemi pokj.

Uff! Szczciem, e proroctwo pozostawia zwycistwo przy tym na siwku. Czyli
moe i przy nas!
Popatrzylimy po sobie z ojcem Leszkiem. Jasne, e mona by rozemia si z takiej
interpretacji Apokalipsy. Ale gupi jest ten, co mieje si z proroctw, ktre potrafi okaza
sw prawd w najmniej spodziewanych okolicznociach.

Ojciec Leszek zakrztn si przy kolacji, a Jacek zagbi si w lekturze Ksigi nad
Ksigami, jak susznie nazywano Pismo wite. Raz oywi si, potem zamyli i wynotowa
jaki cytat na kartce. Jaki, nie chcia otr powiedzie, zasaniajc si tajemnic
korespondencji!
ROZDZIA TRZYNASTY

JACEK I NAUKA KONNEJ JAZDY W KOMISARIACIE POLICJI W
TOLKMICKU CZYBY KRUCYFIKS KSICIA LUISA
FERDINANDA BURSZTYN I KOPERNIK TAJEMNICE, UROKI I
NIESPODZIANKI FROMBORKA


Nastpnego ranka obudziem si rzeki i zdrowy. Zraniona rka ju nie bolaa.
- Jedziemy do Tolkmicka, by zoy wizyt komisarzowi Karwackiemu i stosowne
zeznanie! - oznajmiem wygrzebujcemu si z pocieli Jackowi.
Ziewn:
- A po co ja tam? Nie tukem si z Kukeszk, nie trbia o mnie telewizja. Poza tym
Mikoaj obieca, e pozwoli mi pojedzi konno.
Ciekawe kiedy - pomylaem - skoro wczoraj cay czas byli przy mnie, a o adnej
propozycji nauki hippiki nie syszaem.
- Jak wpadniesz Baturze w oko, to wypadniesz z gry. Jasne? - kiwnem na niego
maszynk do golenia. - W ogle to dosy tego szwdania! Bursztynowa Komnata kinie
gdzie tam pod ziemi!
- Bursztyn nie kinie - zamia si Jacek. - A poza tym pan sam si szwenda. Jak nie
za przestpcami, to za policjantami, e o tajemniczym jedcu nie wspomn!
Wiedziaem, e naga mio Jacka do koni ma jaki zwizek z przepisanym przez
niego poprzedniego dnia cytatem z Biblii, ale skoro nie chcia sam powiedzie? Nie mogem
przecie go zmusza, ani szantaowa przedwczesnym odesaniem do odzi.
- Tylko mi pamitaj, eby unika Batury jak diabe wiconej wody! adnych
wygupw, po ktrych trzeba bdzie ci znw opatrywa, kulasie!
Zadudni miech ojca Leszka, a Jacek spokojnie odpar:
- A jak tam paska rka, panie Pawle?
Niech go drzwi cisn!

W komisariacie w Tolkmicku przyjto mnie serdecznie. Zoyem zeznanie i
dowiedziaem si, e mj przyjaciel, Zenon Kukeszko, nie jest z Tolkmicka, a przyjecha tu z
Woomina, jako kto w rodzaju instruktora.
- To dlatego taki charakterny - pokiwaem gow.
Przy kawie komendant Karwacki spyta:
- Czy mog wiedzie, jakie to tajemnicze historie sprowadzaj pana tutaj?
Odpowiedziaem o zaginionej poniemieckiej lepej mapie, o krzyu na niej i napisie
oraz przypuszczeniach, e Bursztynowa Komnata ukryta jest na ktrym ze wzgrz nad
Kadynami.
Popatrzy na mnie z zaskoczeniem, ale i z szacunkiem:
- Nie mylaem, e jest pan a takim marzycielem - rzek po chwili.
Umiechnem si:
- W kadym marzeniu jest okruch prawdy. W tym przypadku jakby winkrustowany w
bursztyn. Ten krzyyk i napis... Zreszt Jerzy Batura, mj grony przeciwnik, ktrego trudno
posdzi o uganianie si za miraami, te jest w Kadynach. A map widzia tylko przez
chwil...
- Skoro jest taki grony, to moe obrzydzi mu pobyt nad Zalewem? - komisarz ju
podnosi si z krzesa.
Pokrciem gow:
- Nie da si. To twarda sztuka. A panu zabraknie podstaw prawnych. Ostatecznie
mieszkanie w luksusowym hotelu, przejadki konne, a nawet zorganizowanie armii
poszukiwaczy Bursztynowej Komnaty to nic zdronego. C, albo obaj si mylimy, albo ja
ten wycig musz wygra!
- Ktra to paska prba odnalezienia Komnaty?
- Dopiero druga. Ale obawiam si, e bdzie ich jeszcze duo wicej. Pewne
miejsca ukrycia tego skarbu z jantaru liczy si ju nie na dziesitki, a na setki. Kady
szanujcy si komnatolog (oczywicie w miar moliwoci) powinien je sprawdzi -
signem do kieszeni po notatnik. - A czsto informacje s sprzeczne. Wemy trzy z nich:
1) opiekujcy si Komnat doktor Alfred Rohde napisa 12 stycznia 1945 roku do
miejskiego zarzdu kultury w Krlewcu, e Komnat spakowano do skrzy i pojemnikw,
aby j wysa do Wechselburga;
2) jasnowidz Czesaw Klimuszko twierdzi: Ona zostaa spalona na terenie jakiego
zamczyska w Prusach. Nigdy nie wywieziono jej w gb Niemiec,
3) naczelny kustosz muzew w Puszkino jest gboko przekonany, e Bursztynowa
Komnata ocalaa i naley jej szuka w Kaliningradzie.
- No, no, kolego - powiedzia komendant bez ironii. - Widz, e ma pan przed sob
naprawd trudn spraw. A czy nie przeszkadza panu w jej rozwikaniu kto jeszcze? -
spojrza na mnie z uwag.
Czyby wiedzia o tajemniczym jedcu? - przemkno mi przez myl.
- Nie, nikt - odpowiedziaem.

W klasztorze zastaem Jacka rozpartego z wiele dumn min za stoem (widocznie
nauka jazdy konnej musiaa nader si uda!). Nawet popijajcy kaw ojciec Leszek mia oczy
janiejce dziwnym blaskiem.
Postanowiem zaatakowa uszczliwionych pierwszy:
- No, ce nabroi w Kadynach? Namwie Batur, eby przeszed na nasz stron?
Jacek poderwa si na baczno:
- Melduj posusznie, e Batury nie widziaem. On mnie te nie. Siedzia cay czas w
pokoju. Anka go pilnowaa. Za to znalazem... to znaczy znalelimy - poprawi si - tylko
Mikoaj musia wraca do roboty. Tak wic znalelimy to!
Dumnie postawi na stole wysoki na jakie trzydzieci centymetrw srebrny krucyfiks.
- Prosz. Oto krucyfiks ksicia Luisa Ferdinanda!
Popatrzyem smutnie to na rozradowan twarz chopaka, to na krzy:
- Jacku drogi! Czy tak skromnie moe wyglda najcenniejszy krucyfiks ksicia?
Chopak stropi si, ale nie rezygnowa:
- Moe ksi uy okrelenia najcenniejszy w sensie: najdroszy jego sercu?
Przecie reszta si zgadzaa...
- Jaka reszta?
- No - chopak opad z powrotem na krzeso - jak wczoraj przegldaem Bibli, to w
ewangelii witego Marka zwrciem przypadkiem uwag na jeden wers: Widz ludzi, bo
gdy chodz dostrzegam ich niby drzewa. I tak jako przypomniaa mi si rozmowa, w ktrej
podda pan w wtpliwo, czy pruski ksi mg ukry tak cenn pamitk w drzewie
nazwanym imieniem wroga Prus. I pomylaem, e obok dbu Bayskiego rosn inne dby. I
moe patrzc na nie, na ich dugowieczno, Luis Ferdinand mg pomyle, e doczekaj
one powrotu do Kadyn jeli nie jego, to jego potomkw. I wanie dlatego ukry w jednym z
nich swj krucyfiks...
- Nie mog odmwi twym spekulacjom racji. Ale eby od cytatu ze witego Marka
doj do pruskiego ksicia? No, no! Mw, co dalej.
Na powrt pojaniay z dumy Jacek poprawi si na krzele:
- Pozwoliem sobie wzi Rambo, cho nie byem pewien, czy to dziaa przez
drzewo i chykiem zbiegem do stajni. Mikoaj na szczcie by. Pogada z szefem, wzi
drabin i poszlimy pod dby, niby to sprawdza, ktre drzewo chore. Mielimy szczcie, bo
Rambo, przyoony ju do pierwszej dziupli, da sygna. Wsadziem w dziupl rk i
namacaem co mikkiego. Wycigam, a tu prawie rozpadajcy si w rku skrzany
woreczek. Patrzymy z Mikoajem - krucyfiks w rodku!
Nie wiem dlaczego spojrza na ojca Leszka, jakby proszc go o milczenie.
Podniosem krzy ze stou: prawie ca srebrn konstrukcj pokrya czarna nied.
Imitacje drogich kamieni na podstawce i kocach ramion zmatowiay.
- Naprawd uwaa go pan za bezwartociowy? - zmartwi si Jacek.
Umiechnem si do niego:
- Tak le to nie jest. Patrz, tu na podstawce wytoczona jest data: 1836. To zabytek,
ubogi, ale zabytek. Ojciec Leszek zapewne bdzie widzia go z chci w swym kociele.
Franciszkanin skin z zadowoleniem gow.
Jacek oywi si:
- Ten ubogi zabytek moe mie jeszcze jak warto. Niech pan spojrzy - sign po
krzy. - Podstawka si odkrca! Moe jaki wany, cho may rozmiarami dokument ukryty
jest w rodku? Tak pomylaem, bo przypomniaa mi si skrytka w rkojeci kindau Hasan-
beja. Ale z dotarciem do niej wolaem zaczeka do paskiego przyjazdu. eby nie byo na
mnie, jak co nie wyjdzie - zakoczy z min lorda rozdajcego jamun.
Skinem gow na znak, e uznaj jego ask i powoli rozkrciem krucyfiks...
O rany! W wydronym wntrzu wida byo rzeczywicie jaki rulonik!
- Jacek, biegiem po drucik!
Po chwili ostronie wsuwaem zakrzywiony w haczyk drut do wntrza krucyfiksu.
Pocignem go i na st wypad zwitek papieru. Nieco tylko zmurszay.
- Dobrze si zachowa. Zakrtka musiaa by szczelna - mruknem.
Przy wtrze posapywania ojca Leszka i Jacka, a nawet odtrcajc ich pchajce mi si
pod rce gowy rozwinem papierek i przeczytaem niemiecki napis, tumaczc go od razu na
polski:
- Zatrzymaj, Chryste, Ruskich. I daj nam bezpieczn przepraw przez Zalew. Stycze
1945.
- Hi! - zamia si Jacek. - Ale Germacy mieli pietra!
Nasz gospodarz fukn co ze zoci. Ja popatrzyem na Jacka niechtnie:
- I ty by mia otoczony przez wrog armi, po przejciu ktrej zostaway tylko
zgliszcza i trupy. Poza tym kto ci powiedzia, e ten tekst pisa na pewno Niemiec, a nie
Mazur?
- Hm - odchrzkn po chwili Jacek. - To moe ja lepiej od razu poka, co
znalelimy na dnie woreczka - wcisn mi w do zotawy przedmiot.
By to bursztynowy wisiorek, na ktrym wyryto ukad soneczny: orbity i aciskie
nazwy planet.
- Jak pan myli, czy to medalion?
Pokrciem gow:
- Raczej talizman. Ten kto wola ubezpieczy si na dwie strony. W myl zasady:
Panu Bogu wieczk, a diabu ogarek.
Zadudni miech ojca Leszka.
- Ale... - Jacek nie przestawa si gorczkowa. - Czy nie pomyla pan, e ten
wisiorek moe wskazywa, e Bursztynowa Komnata jest ukryta gdzie w pobliu.
Z alem rozoyem rce;
- Przykro mi, ale nie. Chyba, e jest to znak, e Niemcy sami rozgrabili schowek
bursztynowego cudu. W co wtpi, bo wicej fragmentw Komnaty pojawioby si na rynku
antykwarskim.
- A bursztynowa pytka, ktr odkopaem w Rynie? - Jacek nawiza do przygd z
wakacji.
- Masz po prostu wyjtkowe szczcie do bursztynu. Bo pomyl, gdzie Ryn, gdzie
Kadyny. Pytk chowa w manierce czerwonoarmista, a ten wisiorek ukry Niemiec czy te
Mazur.
Jacek posmutnia.
- Szukaj i badaj. Ale nie dopatruj si w kadym kawaku bursztynu zaginionej
Komnaty. Wiesz przecie, e zwaszcza na Wybrzeu sklepy jubilerskie s zawalone
wyrobami z bursztynu. Gdyby bada kady, czy nie jest czci wykadziny ze ciany
Komnaty, historycy sztuki powariowaliby!
- No wic? - ponuro zwiesi gow Jacek.
- To wic, ze najprawdopodobniej oba twoje znaleziska poczy przypadek. Ale nie
naley te lekceway moliwoci, e i pytka, i wisiorek nale do jednej z kolekcji
bursztynw doktora Rohdego. Popatrz, e rysunek na medalionie jest zatarty, a we
fragmentach prawie nieczytelny. To dawna robota. Kto wie, czy nie nalea moe do samego
Mikoaja Kopernika?
- Do Kopernika? - oczy Jacka zabysy. - Moe wic...
- Wszystko we waciwym czasie - uspokoiem go ruchem rki. - Na razie zapraszam
ci jutro na wycieczk do grodu sawnego astronoma... Komnata poczeka na nas jeszcze jeden
dzie.
- A czy Anka... - zacz niemiao Jacek.
- Anka mieszka tutaj - przerwaem mu - czyli o krok od Fromborka. Moe go
zwiedza ile razy zechce. Zwiedza w towarzystwie nie naszym, a swego Mikiego! -
spojrzaem surowo na Jacka.
Zakopotany odwrci wzrok i zaj si na powrt skrcaniem krucyfiksu.
Jadc do Fromborka zaczem wywizywa si ze swej roli przewodnika:
- Z zaoeniem miasta zwizana jest nastpujca legenda. Pani grodu Supona,
nazywana te Plastwig, zostaa nawrcona przez biskupa Anzelma, pierwszego ordynariusza
warmiskiego, i podarowaa kapitule fromborskiej swe dobra. Nie jest pewne, czy grd owej
pruskiej pani lea dokadnie tu, gdzie dzi Frombork. Ale od tej wanie legendy wywodzona
jest nazwa miasta: Castrum Dominae Nostrae, Frauenburg (spolszczony Frombork), ktra
oznacza Grd Pani (Matki Boskiej), Przeniesienia siedziby diecezji z Braniewa do Fromborka
dokona biskup Henryk Fleming okoo 1270 roku, a lokacji miasta na prawie lubeckim biskup
Eberhard z Nysy 8 lipca 1310 roku.
Wjechalimy do miasta ulic Elblsk a na rynek, gdzie zaparkowaem Rosynanta.
Jacek z uwag przyjrza si fromborskiemu wzgrzu:
- Jake to pikne - szepn.
- Tak - skinem gow - szkoda tylko, e ta pera Pnocy miaa tak smutn histori...
Opowiem ci po drodze na wzgrze. Pierwszy raz Frombork uleg zniszczeniu z rki krla
Wadysawa Jagiey w 1414 roku, podczas wojny zwanej godow. Podczas wojny
trzynastoletniej resztki miasta zniszczy komtur elblski Henryk Reuss von Plauen w odwecie
za przystpienie Fromborka do Zwizku Pruskiego. W 1455 roku zacine wojska czeskie
Jana Bayskiego oszczdziy jedynie katedr, dzwonnic, koci parafialny i myn, a to w
odwecie za knowania kanonikw z von Plauenem. Potem przysza kolej na von Plauena, a
nastpnie znw na Bayskiego.
- Fiuu, jak na takie miasteczko niezy kocio - gwizdn Jacek.
- We wzgldnym spokoju przetrwa Frombork do roku 1626, czyli do wojen
szwedzkich. Wojska Gustawa Adolfa spaliy miasto i spldroway doszcztnie katedr, kurie
kanonickie i wspania bibliotek. Dzwony przetopiono na dziaa. Ledwo mieszczanie jako
tako odbudowali si, a ju nastpi drugi najazd szwedzki. Dalsze klski przynis peen
wojen wiek XVIII oraz wielki poar miasta w 1703 roku, z ktrego ocala tylko koci
parafialny, nie liczc oczywicie Wzgrza Katedralnego. Odebranie przez Prusy po
pierwszym rozbiorze Polski biskupom i kanonikom dbr ziemskich zuboyo diecezj. Miary
zniszczenia dopeniy wojny napoleoskie. No a potem ju panowa pokj. A do
straszliwego 1945 roku, kiedy to ponownie z waniejszych miejskich budynkw ocalay
waciwie tylko koci parafialny, koci pod wezwaniem witego Mikoaja, Baszta
Rybacka i Wiea Wodna.
Weszlimy na Wzgrze Katedralne.
- Spjrz, Jacku - ujem pod okie swego towarzysza. - Rozoony na tym wzgrzu
zesp katedralny jest rzadkim przykadem kocioa obronnego. W obrbie warowni znajduj
si koci, paac biskupi wraz z kapitularzem oraz Nowy Wikariat z kuri Najwitszej Marii
Panny. W murach usytuowano dwie bramy, furt, trzy baszty i dwie wiee... Teraz wejdziemy
do katedry pod wezwaniem Najwitszej Marii Panny i witego Andrzeja. Podczas gdy ty
bdziesz zwiedza ten monumentalny koci, ja sobie pomedytuj... Zwr uwag na
rzebiarsk dekoracj zachodniej kruchty. Wyraa ona ide kocioa misyjnego, ktrego
zadaniem jest krzewienie wiary wrd pogaskich Prusw...
- Ju dobrze - zniecierpliwi si Jacek. - Niech si pan nie mczy - doda, jak mu si
wydawao, askawie. - Kupi sobie przewodnik, a pan niech medytuje!
Zamiaem si:
- Tylko nie przegap wietnego artystycznie gwnego otarza, poliptyku z 1504 roku,
ufundowanego przez wuja Mikoaja Kopernika, biskupa ukasza Watzenrodego, ani
inkrustowanych i intarsjowanych stalli kanonickich z XVIII wieku. Obok nich znajdziesz
pikne epitafium kanonika Mikoaja Boreschowa... Nie zapomnij te o plastyce nagrobnej -
stu dwudziestu pytach oraz epitafiach i nagrobkach biskupw i kanonikw. Jest wrd nich
ufundowane przez kapitu w 1735 roku epitafium Kopernika. Ale prno szukaby pod nim
jego szcztkw. Jeszcze organy z 1935 roku synne z nagra i koncertw...
Jacek ju pdzi w stron stoiska z przewodnikami i pamitkami. Mogem w spokoju
odda si rozmylaniom!
O czym mylaem? O piknie uwzniolajcym czowieka. O jego twrcach. Tych
znanych z nazwiska i tych, redniowiecznych, bezimiennych, ktrzy bali si, e umieszczajc
na dziele swoje imi, bd posdzeni o pych. Mylaem te o tych, co pikno niszcz czy
grabi je. O tych, dla ktrych przedstawia ono tylko okrelon warto w dolarach,
zotwkach. Na myl mi przysza Bursztynowa Komnata zrabowana przez Niemcw
Rosjanom. Ale zaraz nasza mnie myl druga: wiele skarbw z rosyjskich muzew stanowi
prawowit wasno Niemiec...
- To jest dopiero katedra! - rozentuzjazmowany Jacek by ju z powrotem.
Wyszlimy z kocioa.
- I gdzie teraz mnie zaprowadzisz, bogatszy o przewodnik? - umiechnem si lekko.
- Do wyboru! - odpowiedzia umiechem. - Kuria Najwitszej Marii Panny w obecnej
postaci z 1630 roku! Kuria Kustosza z pocztkw XVI wieku, paac biskupi - siedziba
biskupw od 1526 roku, Nowy Wikariat! Wiea Kopernika!...
- Dosy, dosy! - zatkaem uszy. - Kiepski byby ze mnie historyk sztuki, gdybym nie
zna fromborskiego wzgrza!
- Ale ja tu musz wrci! - powanie oznajmi chopak.
- ycz ci tego z caego serca - poklepaem go po ramieniu. - Wszystkiego za jednym
razem ani nie obejrzysz, ani nie zapamitasz. Chodmy teraz do miasta. Chc ci pokaza
jeszcze dwie ciekawostki.
- Szalenie jestem ich ciekaw! - machn przewodnikiem Jacek.
- Dawny ksztat miasta przypomina wiartk koa opartego ukiem o Wzgrze
Katedralne. W redniowieczu od pnocy, zachodu i wschodu otaczaa miasto palisada,
rozebrana w XVIII wieku. Po stronie poudniowej znajdowa si rw i pyn kana Baudy. W
cigu palisady stay dwie bramy: Myska i Kowalska oraz zachowana do dzisiaj Baszta
Rybacka. Obszar miasta podzielono prostopadymi do siebie ulicami...
- Pikne to musiao by miasteczko - rozejrza si Jacek - tylko nigdzie teraz tego
pikna nie widz!
Wzruszyem ramionami:
- Podzikuj za to tym co rozptali drug wojn wiatow i tym co j w rwnie
barbarzyski sposb zakoczyli.
- Taa. Niemcy i Ruscy. A gdzie te ciekawostki?
Wziem go za rk;
- Tu widzisz jedn. Resztki wybudowanego w 1310 roku kanau, o dugoci 5
kilometrw i szerokoci 5 metrw. Doprowadza on do miasta wod pitn z rzeczki Baudy.
Wyposaono go w system luz, a w miejscu jego wpywu do Zalewu powsta w XV wieku
port. Co roku okoo witego Jana mieszczanie spuszczali wod z kanau i czycili go.
Dlatego, cho w czci, dotrwa do dzisiaj. Tylko e mylnie jest uwaany za dzieo Mikoaja
Kopernika.
- A druga ciekawostka?
Pokrciem gow:
- Moe niezrcznie nazwaem to ciekawostk. Jeli ju uywa takiej nazwy, to
ciekawostk ponur...
Skrcilimy w Basztow.
- Widzisz ten budynek?
- A c to takiego? - zdziwi si Jacek. - Ni to koci, ni to fabryka.
- To tylekro wspominany przeze mnie koci parafialny pod wezwaniem
interesujcego ci jako sternika patrona eglarzy, witego Mikoaja. Zbudowany w pierwszej
poowie XV wieku, zachowa od dzi swj wygld gotyckiej trjnawowej hali bez
wyodrbnionego prezbiterium, tak charakterystycznej dla Warmii.
- No ale co robi te sterty ula?! - zdenerwowa si chopak.
Rwnie nerwowo zacisnem rce:
- Bo po przetrwaniu tylu wojen, cznie z poarem w 1945 roku, koci ten
przerobiono w latach siedemdziesitych na kotowni!
- A niech to! - uderzy pici o pi Jacek. - adn niespodziank przygotowa mi
pan na koniec zwiedzania!
Umiechnem si niewesoo:
- Nie ja, tylko Polska Ludowa.

Wrcilimy do Kadyn okoo pierwszej i postanowiem przej si troch po lesie, by
rzuci okiem na wzgrze III. Jacek wola pozosta w klasztorze, by zaj si studiowaniem
przewodnikw i ksiek o Fromborku, ktrych nakupowa przed wyjazdem z grodu
Kopernika.
Wspiem si na wzgrze III. Kady krok tu by jak wyzwanie. Jeszcze jeden dzie.
Co bdzie, jeli Rambo si nie odezwie? Nic. Sze wzgrz Batury i trzy moje to jeszcze
nie wszystkie w okolicy. Trzeba bdzie tu wrci! Tak podtrzymujc si na duchu zszedem
na ciek.
Wtem przede mn usyszaem szybko zbliajcy si ttent. W perspektywie cieki
zobaczyem pdzcego cwaem karosza. Spod czarnego toczka dosiadajcej go amazonki
wysuny si dugie blond wosy rozwiewane przez pd powietrza. Ubrana bya w biae
spodnie, tak ortalionow bluz i czarne buty do konnej jazdy. Czerwona apaszka furkotaa
wpltujc si we wosy.
- Eva Houten!
- Niech si pan odsunie! - zawoaa po niemiecku. - Pan na bok - dodaa po polsku.
Stanem na rodku cieki i podniosem rk. Eva cigna wodze z si, o ktr
bym jej nie posdza. Bohun przysiad na zadzie i wry si czterema kopytami w ziemi.
- Co pan? Pienidze nie mam - due niebieskie oczy o dugich rzsach ciemniay.
Zamiaem si:
- adne mniemanie ma pani o Polakach - powiedziaem po niemiecku. - Nazywam si
Pawe Daniec i jestem pracownikiem polskiego Ministerstwa Kultury i Sztuki.
- Kady to moe powiedzie!
C, sprbujemy z t tward dam inaczej:
- To ja oprniem schowek w cegielni, na ktry miaa pani oko. Pociesz pani, e
klejnotw w nim nie byo, a tylko zabytkowe rkopisy i starodruki.
Zaczerwienia si a po drobne piegi na zgrabnym nosku:
- Wiedzia pan, e ja... i nie zawiadomi policji?
- Nie wiem jak w Holandii, ale u nas kady moe szuka skarbw. W nagrod za
dyskrecj prosz, by powiedziaa mi pani, za co przejechaa Batur szpicrut po twarzy.
- Od razu: przejechaa. Musnam go tylko. A za to, e zaproponowa mi wspprac.
Dowiedzia si od tych ebkw z Gdaska, ktrych zatrudniam i potem pogoniam, o cegielni
i o tym, e miaam w planie jeszcze jedn robot dla nich. No wic bardzo chcia si
dowiedzie, o jak robot chodzi i proponowa swoj pomoc. Gdy go wymiaam prbowa
straszy policj. Wtedy nie wytrzymaam i daam mu po buzi - wybuchna miechem. - A
pan co tu robi? - spytaa po chwili.
- Goni za marzeniami - odpowiedziaem miechem. - Szukam Bursztynowej
Komnaty. Batur zreszt ona te tu sprowadzia.
Eva ponownie si rozemiaa:
- Powany urzdnik w pocigu za marzeniami. Bardzo bogate musi by paskie
ministerstwo, skoro finansuje takie poczynania!
Wolaem zmieni temat na bardziej interesujcy:
- A kto finansuje pogo za Drzewem krzya, drzewem prawdy? - spojrzaem ostro
w bkitne oczy.
Eva szarpna wodzami, a oburzony takim traktowaniem Bohun potrzsn bem i
parskn.
- Skd pan o nim wie?! - prawie krzykna, odruchowo sprawdzajc zamek kieszeni.
- Czytaem pewien list ksicia Luisa Ferdinanda, wnuka cesarza Wilhelma II.
- To niemoliwe! - ponownie schwycia si za kiesze.
Lekko skoniem gow:
- Mnie z kolei wydaje si niemoliwe, by miaa pani przy sobie ten list. Wedle tego co
wiem, odlecia kilka dni temu do Niemiec z rwnie pikn dam jak pani. Chyba, e ma pani
jak jego wczeniejsz kopi.
- Ale ja posiadam orygina!
- Czy mgbym w takim razie go zobaczy?
Popatrzya na mnie nieufnie.
- Niczym pani nie ryzykuje. Oboje wiemy, e chodzi tu o najcenniejszy krucyfiks w
kolekcji ksicia.
Wyja z kieszeni portfel, a z niego zoon we czworo kartk niebieskawego papieru.
Powoli rozoyem j. Rzut oka wystarczy, by stwierdzi, e to inny list ni przywieziony
przez Ann. Ksi nie pisa o najcenniejszym krucyfiksie i przyszoci swej i potomkw, a
tylko zawiadamia: Z pamitk, ktra tu zostanie po mnie, z krucyfiksem, postpi zgodnie z
dewiz na jego podstawie wyrytej Drzewo krzya, drzewo prawdy...
Czyli Jacek nie myli si, szukajc go w dbach! Szkoda tylko, e na prno. Bo ten
ubouchny, znaleziony w dziupli, na pewno nie by ksicym.
- Myli pani, e krucyfiks ukrywa ktry ze sawnych kadyskich dbw?
Oywia si:
- Pan te tak sdzi?!
Umiechnem si skromnie, okradajc w ten sposb Jacka ze sawy.
Ech, Pawe! adnie to tak?!
- No to razem...
- Przykro mi - przerwaem piknej Holenderce - ale wczoraj moi wsppracownicy
spenetrowali i przebadali czcigodne drzewa. Jedynym znalezionym krucyfiksem by skromny
krzyyk pozostawiony w 1945 roku przez ktrego z mieszkacw Kadyn.
- No c - potrzsna gow. - I tu mnie pan wyprzedzi. Dopiero wczoraj
telefonowaam do domu, by mi kupili i przysali wykrywacz metali. Ale nic to, bd szuka
dalej! Przecie krucyfiks Luisa Ferdinanda musi gdzie tu by! Inaczej nie pisaby o nim
dwukrotnie!
Umiechnem si:
- W takim razie skorzystajmy z mego wykrywacza. Rambo jest na pani usugi.
Sprawdzimy, czy krucyfiksu nie ukrywa przypadkiem w swych murach kaplica domowa.
Goszczcy mnie ojciec Leszek ma do niej klucze.
Eva spojrzaa na mnie z uwag:
- Dlaczego pan uwaa, e ksi ukry krucyfiks w kaplicy? Przecie pisze:
...zgodnie z dewiz: Drzewo krzya, drzewo prawdy.
- Paac kompletnie przebudowano, koci i cmentarz zrwnano z ziemi, a ze
znaczcych budynkw pozostaa tylko ta kaplica zwana Mauzoleum Birknerw. Moemy tam
pj choby dzisiaj. Zdymy przed zmrokiem.
Eva skina gow i zawrcia Bohuna. Powoli ruszylimy ciek.
- Czy zdradzi mi pani, skd ma wiadomo o schowku w cegielni i krucyfiksie?
Zamiaa si:
- List ksicia i plan cegielni z zaznaczon skrytk wygrzeba na giedzie w
Amsterdamie mj wuj, antykwariusz. Planowa przyjecha tu dopiero latem, by rozpocz
poszukiwania. Jako e nie miaam co robi, zaoyam si z wujem, e krucyfiks i zawarto
schowka zdobd ju teraz, zim. Dodatkowym magnesem przycigajcym mnie do Kadyn
bya wiadomo, e jest tu znana stadnina. Pasjami lubi jedzi konno - poklepaa Bohuna
po lnicej szyi.
- A znajomo polskiego?
- Te mi znajomo - pokrcia gow - ot, par sw. Nauczya mnie ich ciotka, ona
drugiego wujka, z pochodzenia Polka.
Spojrzaem na amazonk uwanie:
- Mam jeszcze jedn prob. Nie chciabym, eby Batura wiedzia, e tu jestem...
- Za kogo pan mnie ma! - szpicruta wisna niebezpiecznie blisko mego ucha.
- Przepraszam bardzo, ale sama pani rozumie...
- Ju dobrze, wybaczam! - umiechna si. - A co do pana Batury, to niech pan sobie
wyobrazi, e kania mi si jak najuprzejmiej. Nawet zaproponowa kolejn przejadk!
Pokiwaem gow, umiechajc si mimo woli:
- Cay Jerzy!
Eva popatrzya w d, na dachy wioski:
- Wie pan, w tej wioszczynie jest co, co chwyta za serce.
- Tak. Hotel trzygwiazdkowy z basenem! - nie mogem si powstrzyma.
I znw zagrozia mi szpicrut, wic czym prdzej dodaem:
- Rwnie pikna jak Kadyny jest legenda o ich powstaniu. Dawno, dawno temu syn
legendarnego Widowuta, Hoggos, wada ziemiami oblanymi Morzem Estw, czyli
dzisiejszym Zalewem Wilanym. Z on i trzema crkami mieszka w strzeonym przez
magiczne moce zamczysku - Tolko. Sched po nim przeja najstarsza z crek, Mita, rzdzc
z zamku zwanym odtd Tolkomita, pooonym na poudniu od dzisiejszego Tolkmicka.
rednia z cr Hoggosa, Cadina, znalaza opodal Tolko miejsce promieniujce rwnie
niezwyk moc. Pocztkowo nie lubia nowej siedziby, co znalazo wyraz w nadanej mu
nazwie. Pono nazwa Kadyny pochodzi od staropruskiego lub litewskiego kudas, kuds,
co oznacza chudy jaowy albo te bied, wygnanie. Cadina odkrya jednak wkrtce
bogactwo tkwice w pozornie jaowej ziemi. Z zalegajcych pokadw gliny nauczya si
wypala rnorodne naczynia, ktre nastpnie farbowano rolinnymi barwnikami. I tak
zacza si ceramiczna kariera Kadyn: majoliki std s dzi wielkim i cennym rarytasem,
poszukiwanym przez koneserw.
- A co stao si z najmodsz siostr? - spytaa przekornie Eva.
- O, Pogesana zrobia chyba najwiksz karier z trzech crek Hoggosa! Zostaa
uznana za opiekunk caej krainy, Pogezanii...

Gdy wychodzcy z klasztoru Jacek zobaczy mnie w towarzystwie piknej
Holenderki, dosownie go zamurowao.
Przedstawiem go, a on caujc smuk do wybekota:
- Ich bin... Jacek... Gut... ocze prijatno! - zakoczy niespodziewanie czerwony po
punk fryzur.
- Co to po polsku znaczy ocze prijatno? - spytaa panna Houten.
- O, to wyraz najwyszego zachwytu. W tym wypadku nad pani urod -
odpowiedziaem powanie, czym zasuyem sobie na pene wdzicznoci spojrzenie Jacka.
Wzilimy Rambo, poyczylimy klucze od ojca Leszka i ruszylimy czym prdzej
ku mauzoleum, bo zblia si zmierzch. Niestety kaplica przyniosa nam jeszcze jedno
rozczarowanie. W jej ubogich malowidach nie moglimy doszuka si jakiejkolwiek aluzji
do sw Drzewo krzya, drzewo prawdy. Sygnalizator Rambo milcza jak zaklty.
Eva posmutniaa.
- Prosz pani - ujem j pod rk - nie trzeba si smuci. Przeszo p wieku mino
od ukrycia krucyfiksu przez ksicia. Moe kto go odnalaz. Moe ksi zrezygnowa z
zamiaru zostawienia go w Kadynach. Przecie jego listy mwi tylko o zamiarze...
W milczeniu odwizywaa wodze Bohuna od drzewa.
Pokrciem gow:
- eby pani pocieszy, przyznam si do dwch innych niby poraek poniesionych tu
w Kadynach. Widziaem zeznania mieszkaca wioski, e by wiadkiem, jak tajemnicze
ciarwki zajeday pod ochron SS na kadyski cmentarz. Czytaem rozkaz,
najprawdopodobniej kogo z wadz naszej policji politycznej z 1958 roku, nakazujcy co
wywie z kadyskiego kocioa, a nastpnie koci i przylegajcy do cmentarz zniszczy.
Nie jestem w stanie odpowiedzie, co przywiozy ciarwki w 1945 i co wywieziono w 1958
roku. Solennie przebadalimy ruiny kocioa i cmentarza moim Rambo i sond
mikrogeosejsmiczn. I nic to nie dao, bo, na zdrowy rozsdek, da nie mogo. Tak jak
ogromnego szczcia trzeba by byo, by na podstawie wzmianki w dwch listach odnale
najcenniejszy krucyfiks ksicia pruskiego. I tak wychodzimy z losem na remis, bo skrytka w
cegielni... - zakopotaem si. - No tak, to ja j oprniem, nie pani... Przepraszam. Ale
musiaem tak postpi...
Wskoczya na siodo:
- Niech si pan nie tumaczy - umiechna si - tylko dopilnuje, by zawarto
schowka trafia do prawowitego waciciela. Do widzenia!
Ponaglony ostrogami Bohun ruszy w skok.
- Czemu gada jej pan o porakach na cmentarzu - odezwa si z pretensj Jacek - a nie
o klejnotach z tunelu?
- Bo ta zwariowana kobieta jeszcze by tam poleciaa, co by si zawalio i nieszczcie
gotowe! A co do cmentarza, to jeszcze nie ustawilicie z Mikoajem tego krzya, co go
taszczy!
- Tylko skoczymy z tym trzecim wzgrzem i wezm si za krzy!
ROZDZIA CZTERNASTY

KUROWLEW W KADYNACH SPOTKANIE Z BATUR SZTUCZKA
W BUNKRZE POCIG ZA PASSATEM ROSYNANT DZIAA NA
NIEKTRYCH USYPIAJCO PUDEKO PO PAPIEROSACH
JUNO SZYFR SZACHOW ZAGADK?


W klasztorze czekali ju na nas Anka i Mikoaj, oboje z tajemniczymi minami.
- Przynosz pana kurtk. Wyprana, wysuszona i zacerowana - umiechna si do
mnie dziewczyna.
- Dziki, Aniu.
- No prosz, jaki popiech - zamrucza Jacek - pan to ma szczcie do kobiet. Jak nie
pruska hrabianka, to Holenderka lub te...
Trciem go lekko, a wpar si nosem w cian.
- A wiecie, e Kadyny bd uzdrowiskiem? - odezwa si ni std ni zowd Mikoaj.
- Tak nagle? - zakpi rozcierajc nos Jacek.
- Moe nie nagle - odpowiedzia spokojnie Mikoaj. - Ale dzi przyjechaa firma
zajmujca si poszukiwaniem nowych rde. Cakiem adnie przyjechaa: nowiutki passat,
opelek, ford transit i volkswagen transporter.
- Jak si ta firma nazywa? - zapytaem.
- Dugo - zamia si Mikoaj. - Polsko-Rosyjska Spka Poszukiwa Wodnych
rdo.
- A jakie nazwiska macie? - zainteresowaem si.
- Mamy - Anka wycigna z kieszeni kartk. - Na razie tylko szefw. Dane piciu
pracownikw odpisz jutro.
- Pies ich drapa! Dawaj tych gwnych!
- No to bd: Stefan Sosnowski...
- Nie znam.
Anka zerkna na mnie triumfalnie:
- ...i Iwan Iwanowicz Kurowlew!
A podskoczyem. A Mikoaj zanis si miechem:
- Ale niespodzianka, co? Specjalnie si tak czailimy z tym uzdrowiskiem!
Opadem na fotel:
Wic to nie o przemyt spirytusu chodzio Kurowlewowi i Baturze, gdy w Warmii
rozmawiali o wodzie! Jerzy cign tu spk dla jej sprztu, by tym atwiej znale
bunkier z Komnat!
Mikoaj wsta i z dum zacz przechadza si po pokoju. Nagle zatrzyma si przed
oknem:
- Jak rany! Kurowlew i ten Sosnowski tu zasuwaj!
- Ju ja im zasun! - poderwa si ojciec Leszek. I zadudniy schody pod jego stopami.
Rozmowa przed wejciowymi drzwiami, dobrze syszalna, bya krtka:
- Niech bdzie pochwalony, wielebny ojcze.
- Na wieki wiekw. O co chodzi?
- Reprezentujemy spk zajmujc si poszukiwaniem nowych rde wd
mineralnych. Pragniemy przebada okolice Kadyn. Poniewa cz okolicznych wzgrz
naley do klasztoru, chcielibymy uzyska zgod ojca na prbne wiercenia na nich.
- Za przeproszeniem, za gupiego mnie panowie maj?! - zadudnio. - Od kiedy to
zaczyna si szuka rde od szczytw wzgrz? Sprawdcie wpierw wszystkie wwozy, jary,
dolinki, ktrych tu mnstwo, a potem przyjdcie do mnie. No, z Bogiem, panowie, cho nie
wiem, czy wasza praca jest Panu mia!
Trzaniecie drzwiami.
- Pooszli! - zaraportowa Mikoaj od okna.
Ojciec Leszek wbieg na gr zamiewajc si - jak wytumaczy - na wspomnienie
min wacicieli spki.

Nastpnego dnia z rana zadzwoni Mikoaj, e Batura poprowadzi pracownikw
spki wyposaonych w wykrywacze metali, ktre nazywali wykrywaczami ciekw wodnych,
na wzgrze graniczce z wybranym przeze mnie wzgrzem III. Naleao si pieszy!
Wspinalimy si wanie, omiatajc czujnikami teren, na szczyt wzgrza, gdy zza
dorodnego buka ukaza si... micy cygaretk Jerzy Batura, rwnie uzbrojony w
wykrywacz metali!
- Witam panw - zoy drwicy ukon. - A ty, Paweku, co tak patrzysz na mnie,
jakbym by ufoludkiem?
- Siadajcie, panowie - przysiad na zwalonym pniu. - Nie ma co tak sta. Przecie
kiedy musielimy si spotka. Wy wiedzielicie prawie o kadym moim kroku, a za obraz
sobie poczytam, jeli sdzilicie, e ja nie wiem o was.
Jednak to musi by prawda o tym przecieku w ministerstwie - pomylaem siadajc
obok Jerzego. Jacek przycupn nieco dalej, demonstrujc w ten sposb swe potpienie dla
poczyna Batury i w ogle jego osoby.
- Jak dowiedziae si o moim pobycie tutaj? - spytaem.
- Po pierwsze - zacign si dymem - to ju w czasie twego pobytu u mnie w szpitalu
wzajemnie obiecywalimy sobie walk o Bursztynow Komnat tu w Kadynach. Wystarczyo
wic tylko czeka na ciebie. No i doczekaem si. Taki samochd jak twj trudno ukry. Moi
chopcy wykryli go dosy szybko. Lekkim niepokojem napeni mnie tylko fakt, e wybrae
do poszukiwa inne wzgrze ni ja. A poniewa widziae map czciej i duej ni ja, nie
mogem lekceway twoich pomysw co do lokalizacji ukrycia Bursztynowej Komnaty. Ju
nawet mylaem, czy nie wyda ci otwartej wojny i nie wle na twoje wzgrza. Ale honor,
Paweku, nie pozwoli. Na czym zreszt nie straciem, bo jak do tej pory znalaze to samo co
ja, czyli fig z makiem - zamia si i rozgnit ustnik cygaretki o kamie.
- Co wic robisz dzi na moim wzgrzu?
- A tak sobie przyszedem pogada. Bo ju do tej zabawy w ciuciubabk - gos
Jerzego stwardnia. - Mam takie samo prawo do poszukiwa Bursztynowej Komnaty jak ty!
- Ale ja nie angauj do tego zodziei!
- Zodziei? - sign po now cygaretk. - Zapal fajk, Paweku, to pono uspokaja
nerwy!
achnem si:
- Tak, zodziei. Zgarnli w Barcianach jeden ze schowkw ze skarbami Ericha Kocha!
- Barciany - Jerzy popatrzy na mnie spod oka. - Spka prowadzia tam prbne
wiercenia... Barciany - przecign si leniwie - obfite rda! - zamia si swoim zimnym
miechem i nagle spowania. - A moesz co im udowodni?
Podniosem si z pnia:
- Nie. Ale tego co wiem o nich wystarczy, bym na swj uytek traktowa ich jako
zodziei.
Jerzy take wsta:
- Tak jak i mnie traktujesz?
Wzruszyem ramionami:
- Ty to powiedzia.
Zmilcza. Prawie jednoczenie woylimy suchawki wykrywacza i wczylimy je
odchodzc od siebie i wtedy usyszaem mego Rambo. Po nagym ruchu Jerzego poznaem,
e i jego wykrywacz sygnalizuje.
Popatrzylimy na siebie i wybuchnlimy miechem, w ktrym rado z odkrycia
mieszaa si ze zoci, e trzeba bdzie podzieli je z rywalem.
ebym zacz od tego wzgrza! - walnem pici w buk.
- A co by, Jerzy, powiedzia, gdyby obecny tu Jacek zezna przed sdem, e to ja
pierwszy natknem si na bunkier. e ty doszede do nas dopiero potem? To byoby chyba
wedle twojej szkoy, nie?
Twarz Batory skamieniaa:
- Odczep si od mojej szkoy, bo co mi si wydaje, e mylisz j z jak inn!
- Przepraszam - wycignem do niego rk.
Niechtnie ucisn mi do.
- Usidziemy tu sobie na pieku - usiowaem zaagodzi przykry nastrj, jaki
zapanowa - a Jacek skoczy do klasztoru po jak opat... kilof te moe si przyda... a i
latarka nie zawadzi.
- A moe jeszcze rolk papy w zbach? - obruszy si chopak, ale pobieg ile si w
nogach.
- I co teraz? - wycignem fajk i kapciuch.
Jerzy zapali trzeci cygaretk:
- Wiem, e z nagrod mnie nie wykoujesz. Jasne, e wolabym zgarn Komnat dla
siebie, bo moe wtedy bybym najbogatszym czowiekiem w Polsce.
- Nie przesadzaj. Komnat wyceniaj zaledwie na p miliona dolarw...
- No, to tej nagrody te bdzie troszk - zamia si Jerzy.
Przytaknem mu piknym kkiem z dymu.
Rozkoszowalimy si bliskoci ukrytego pod naszymi stopami smego cudu wiata...
- A eby! - przerwa marzenia Jerzy. - Przecie musz pozby si std tego
parszywego rda.
Wzruszyem ramionami:
- Powiedz im, e sprawa nieaktualna, bo kapu z ministerstwa pooy ap na
Komnacie, zapa, co im obieca za nieudan akcj, i ju.
Jerzy z politowaniem kiwn gow:
- Czowieku! Mog to zrobi tylko w jednym wypadku, jeli zaraz polecisz dzwoni
po policj. Niech to przyjeda i to w sporej liczbie! Nie zdajesz sobie sprawy, do czego
Kurowlew i ysy, czyli Sosnowski, s zdolni, gdy zorientuj si, e Komnata jest to, to!
- Z policj to moe niezy pomys - pomylaem o komisarzu Karwackim.
Ale Jerzy skrzywi si:
- Tak mi si chlapno. Bo to moe dobre dla Komnaty i dla ciebie. Ja bd mia
przerbane, jak moi si dowiedz, e im wykopaem Komnat spod apy i to do spki z
glinami. Nie daruj mi.
Zamyliem si nad fajk:
- No to wyjed razem z nimi. Obiecuj odczeka dwa dni i dopiero wtedy ogosi o
odkryciu Komnaty. Ale uwaaj, bd pilnowa, eby mi jej nie wykrad noc! A co do
nagrody, to sam powiedziae, e mi wierzysz. eby nie wyszo, e bye w spce ze mn,
zamiast ciebie bdzie figurowa ojciec Leszek. Pienidze odbierzesz od niego.
- I nie poauj datku na koci! - zamia si Jerzy. - To co mwisz, ma rce i nogi!
Odpowiedziaem miechem:
- I dobre nogi ma Jacek, bo ju biegnie z powrotem!

Zaznaczylimy miejsce, gdzie sygnay w wykrywaczach byy najsilniejsze.
Spulchniaem ziemi kilofem, a Jerzy odrzuca j na bok opat. Jacek wydawa dopingujce
okrzyki. Na dwa sztychy w gb ostrze kilofu zgrzytno o metal. Przy pomocy opaty Jerzego
naszym oczom ukazaa si rwna, cho pordzewiaa metalowa powierzchnia.
- Oj, kiepsko - westchn Jacek - bez spawarki nie otworzymy tej blachy. Pewnie ma
jeszcze dodatkowe zbrojenia.
- Sprbujemy kopa wzdu - otar pot z czoa Jerzy - moe znajdziemy jaki waz.
Przekopalimy jakie dwa metry i hura! Pod opat ukazay si zawiasy.
- Skonam, jeli okae si, e ten waz jest zamknity na jak ogromniast kdk! -
jkn Jacek.
Owszem, skobel by, ale bez kdki, ot tak, dla porzdku. Widocznie budowniczy
bunkra liczy si z tym, e jeli ju kto si do niego dokopie, to nie powstrzymaj go adne
zamki.
Starannie oczycilimy z ziemi klap o powierzchni metr na metr:
- Jak oni przez tak dziur pakowali tu skrzynie? - znw zabra gos chopak.
Zamiaem si:
- Nie masz czym si martwi? Moe cz blachy, ktr odkopalimy daje si
podnie? Jak Komnata bdzie wycigana z bunkra, to si przekonamy!
Wskazaem Jerzemu skobel:
- Prosz. Bd askaw pierwszy!
Batura ukoni si szarmancko i zacz mocowa si z zardzewiaym elastwem.
Wreszcie dao si przesun ze straszliwym zgrzytem. Jerzy napar na krawd pokrywy i z
wolna unis j w gr, a przewrcia si z oskotem na drug stron.
Batura pochyli si nad otworem... Usyszelimy nerwowy chichot.
Czyby mojego wroga poniosy nerwy na widok tak bliskiego, a nieosigalnego dotd
dla niego skarbu?
Zeskoczyem do wykopu:
- I co, jest?
Batura odzyska ju swj zimny spokj.
- Jest - powiedzia pgosem odsuwajc si na bok. - Pusty bunkier.
Przypadem do wazu. Owiona mnie stcha wilgo. Promie latarki lizga si po
nagich betonowych cianach ze ladami szalunku. Bunkier by gboki na jakie 2,5 metra.
Uchwyciem si krawdzi wazu i skoczyem do rodka. Jerzy zwinnie opuci si za mn.
Jacek ju gotw by i w nasze lady, gdy przypomniaem mu:
- Najpierw wykrywacze!
Poda nam sprzt i dopiero zeskoczy.
Powieciem wok. Bunkier mia dugo dobrych piciu metrw i by na tyle
szeroki. Rzeczywicie cz stropu bya metalowa i mona j byo w razie potrzeby otworzy
na dwie strony. To tdy miay by adowane skrzynie z Komnat. A tymczasem dokoa
pustka.
- I gruzy naszych marze - dopowiedzia ze miechem Jerzy, jakby czytajc w moich
mylach. - Mimo to sdz, Paweku, e trzeba opuka ciany i podog wykrywaczami. Ja z
tej, ty z tamtej strony.
Czujniki wykrywaczy metali zaczy sun nad betonem. Jacek tkwi porodku bunkra
owietlajc nas w miar moliwoci latark.
- Mgby tu powieci? - zawoa nagle Jerzy i Jacek posusznie skierowa wiato w
jego stron.
- Nie, nic. Powie Pawowi. Zreszt to przeszukiwanie jest chyba bez sensu,
Paweku. Czy liczymy, e trawestujc piosenk: Bunkier na bunkrze, a na tym bunkrze
jeszcze jeden bunkier? - Jerzy rozpar si w kcie. - Ja zwijam swj wykrywacz, a ty jak
chcesz.
- Dokocz - mruknem przesuwajc si w stron Jerzego.
- Ten kcik ju sprawdziem - powstrzyma mnie, gdy czujnik Rambo dojecha do
jego butw.
Jako wygramolilimy si na powierzchni. Chciaem skl Jacka, e nie wzi linki,
ale o dziwo Jerzy, ktrego humor uleg niespodziewanej poprawie, wzi chopaka w obron.
- No i co teraz? - umiechn si do mnie.
- Musimy zasypa i zamaskowa nasze wykopalisko - mruknem niechtnie. -
Najwyej zrobi si znak na drzewie. Moe ojciec Leszek bdzie mia pomys, jak ten bunkier
wykorzysta.
- Nie tak szybko, Pawe - machn rk Jerzy. - Zasypuj go sobie jak chcesz, ale
dopiero jutro. Dzi go musz pokaza wsplnikom, eby wynieli si std w spokoju. Wyjd
na lebieg, ale lepsze to ni cios majchra czy strza w ciemnej uliczce.
- Dobra. Pokazuj sobie. Ja to jutro przed wyjazdem do Warszawy uprztn -
zamknem klap wazu.
Poegnalimy si i kady ruszy w swj stron. Ja z Jackiem do klasztoru, Jerzy do
bdzcych po wzgrzach pracownikw rda, ktrych czerwone kombinezony migay w
dali midzy drzewami.
Wracalimy w milczeniu. Bo po pierwsze: jak tu wraca po wielkiej przegranej (armia
Napoleona wycofujca si spod Moskwy te nie bya zbyt gadatliwa). A po drugie...
zastanawiaa mnie zmiana nastroju mego przeciwnika! Przecie przegra. Z wasnej kieszeni
opaci dugi pobyt w drogim hotelu, swoj armi poszukiwaczy, a wreszcie przyjazd tych
oszustw ze rda.
- Moje gratulacje, bursztynowa inteligencjo! - przywita nas radonie ojciec Leszek.
Umiechnem si blado:
- Nie ma czego gratulowa. Zamiast Bursztynowej Komnaty zgnie powietrze. Zreszt
Jacek opowie wszystko lepiej ode mnie. Ja musz przemyle jeszcze par spraw...
Przysunem sobie fotel do okna i popalajc ukochan fajeczk staraem si rozgry
Batur.
Czas mija.
Wpada Anka z wiadomoci, e Batura chodzi do lasu z Kurowlewem i
Sosnowskim. Wrcili w kiepskich nastrojach i szefowie rda zaraz si zwinli z hotelu.
Ale nie egnali si z Jerzym serdecznie, o czym wiadcz ostatnie sowa Sosnowskiego
skierowane do niego: Ty si pilnuj, boja tu wietrz grubszy szwindel. A wtedy wiesz...
Eva Houten te wyjechaa.
Nadszed wieczr...
Co Batura wie o poczynaniach moich i Jacka w Kadynach, o Ance i Mikoaju? Chyba
nic, bo nie omieszkaby si pochwali. Nie wie te chyba nic o tajemniczym jedcu albo nas
z nim nie kojarzy... O moim spotkaniu z Ev Houten nie wie... Zreszt to wszystko nieistotne.
Wane jest - czuem to przez skr - dlaczego zmieni mu si tak humor. Od rezygnacji po
wesoe pogwizdywanie i lekcewaenie gronych przecie wsplnikw...
Zaraz, Paweku, po kolei... Bunkier wykrylimy razem. Gdyby Jerzy trafi na niego
wczeniej sam, nie odgrywaby tej caej komedii. Razem go odkopywalimy. Do rodka
zeskoczyem pierwszy. Co prawda Jerzy by tam zaraz za mn i nawet podda pomys
sprawdzenia cian wykrywaczami. Ale szybko z tego sprawdzania zrezygnowa, podczas gdy
ja omiotem czujnikiem cay bunkier... Cay?
Poczuem gsi skrk:
- Cay oprcz naronika, gdzie rozpiera si Jerzy! A ta jego proba do Jacka, eby
powieci? I zaraz potem rezygnacja z dalszych bada? Tak, Jureczku, co dostrzege w tym
kcie bunkra!
- Jacek, wstawaj, lecimy!
- Dokd, dlaczego? - poderwa si chopak.
- Na wzgrze III! eby nadrobi nasze gapiostwo!
Narzuciem na siebie kurtk, chwyciem latark i ju zbiegaem po schodach. Jacek
dudni za mn, a za nim gos ojca Leszka:
- Tylko uwaaj, zwariowana inteligencjo, ebym nie musia znw ci odkopywa!
Srebrne pnie bukw tylko migotay wok nas, gdy pdzilimy przez wzgrza. Ju z
daleka w wietle latarki dostrzegem podniesion klap wazu. Wic nie myliem si! Jerzy
wrci po co do bunkra! Bzdura! Przecie Anka mwia, e chodzi z Kurowlowem i
ysym do lasu. Po prostu pokaza im, e bunkier jest pusty i nic poza tym!
- A nie, tak atwo nie dam si spawi! - warknem zeskakujc w gb bunkra. Jacek
spad mi na gow, ale nie czas byo go ochrzania. Skierowaem wiato latarki w naronik,
gdzie podczas naszej dzisiejszej penetracji sta Jerzy.
- Patrz, Jacek...
- Alemy fujary! - podsumowa nas mj nieoceniony wsppracownik.
Odupany prostokt cementu, dugi na kilkanacie centymetrw, a na kilka szeroki,
lea na pododze. W cianie czerniaa szczelina, ot taka, by wsun w ni do. Nie musiaem
sprawdza, by wiedzie, e jest pusta. Po pozbyciu si wsplnikw Jerzy wrci raz jeszcze
do bunkra i wydoby ze skrytki jak wiadomo, moe kolejn map?
Ale jak trafi na t skrytk? Przyoyem odupany cement do ciany. Niewiele, ale
rni si barw od niej. Owszem, mona by nie zwrci na uwagi, ale jeli w szczelinie
ukryte byo co w metalowym futerale, na ktry zareagowa wykrywacz Jerzego? Tak, to by
pasowao: najpierw saby sygna wykrywacza, potem proba o powiecenie i ju tylko trzeba
byo pozby si nas z bunkra, spawi wsplnikw... I Batura gr!
- O nie! - zawoaem a zadudnio echo w bunkrze. - Jacek, wyazimy i to szybko!
Podcignem si na wazie i pomogem wygramoli si Jackowi, ktry nie kry swego
zego humoru.
- A teraz dokd pdzimy?
- Do Rosynanta, a nim do Kadyny Palace Hotel! Moe Batura jeszcze nie wyjecha!
- I myli pan, e tak po dobremu odda to, co tu wygrzeba?
- Nigdy nie wiadomo, jakimi drogami chadza dusza ludzka! - zamiaem si, cho po
prawdzie nie byo mi do miechu.
O dziwo przed klasztorem czeka na nas ojciec Leszek. Budzi dreszcze swym
widokiem, jako e pomimo zaczynajcego my deszczu ze niegiem ubrany by w swj
zwyky habit z podwinitymi rkawami i sanday na bosych nogach.
- I jak tam, jantarowa inteligencjo - zadudni - znalelicie?
Skrzywiem si.:
- Tak. lad, e Batura co znalaz.
- To szatan, nie kogut - pokrci gow Jacek, gdy otwieraem Rosynanta.
- Jeli szatan, to przyda si wam osoba duchowa - zamia si ojciec Leszek. - Poza
tym chciabym by wiadkiem, jak inteligencja dobra zwycia inteligencj za!
Mimo woli umiechnem si:
- Oby nie by ojciec wiadkiem czego wrcz odwrotnego!
Ruszylimy ostrym zrywem i popdzilimy w d drog, ale po chwili noga jakby
sama cofna si z pedau gazu.
Ten talent Jerzego do poruszania si na granicy prawa i bezprawia! Przecie znw, jak
pocztkowo w walce o skarb Hasan-beja, nie bd mia adnych podstaw prawnych do
wydarcia tajemnicy Bursztynowej Komnaty temu draniowi. Choby to by kwit z
przechowalni bagau, a on wachlowa si nim przed moim nosem! Chociaby sta za mn
pluton policji i dziesiciu ojcw Leszkw z kropidami! Ju widziaem Batur, jak we nie,
siedzcego na stosie skrzy z napisem: Bursztynowa Komnata. Gdyby chocia mia Komnat,
to ju prawo by si nim zajo, ale on tylko ma jak wskazwk, dotyczc ostatecznego
miejsca jej ukrycia. eby mu j odebra, nie ma ju szans, chyba e si. Przyznam ze
skruch, e myl nie byem daleki od takiego rozwizania!
Ech - docisnem gaz - trzeba liczy na hit szczcia albo moment nieuwagi Jerzego!
A wtedy, niech no tylko bd mia t wiadomo w rku!
- Historia ze skradzion map ju si nie powtrzy! - zakrzyknem gromko a
niespodziewanie, budzc przeraenie moich towarzyszy, ale i uznanie dla mej zawzitoci.

Niczym bomba wpadlimy na parking hotelowy i popdzilimy do holu, gdzie rozleg
si krzyk recepcjonistki, ktry ucich dopiero na widok ojca Leszka.
- Batura u siebie?! - zawoaem.
- Tak. Pan Batura jest w pokoju - prbowao umiechn si poblade dziewcz. -
Przed chwil wyszli od niego panowie ze spki rdo.
Zatrzymaem si na moment. Co tu u diaba jeszcze robi Kurowlew? Przecie Anka
powiedziaa, e wynieli si z Kadyn?
Wbieglimy na schody... Zatrzymaem swoich przed drzwiami Jerzego i nakazaem
cisz. Taka sama panowaa w pokoju. Zastukaem. Nic. Zastukaem mocniej. Dalej cisza.
Nacisnem klamk...
Od razu zobaczyem Jerzego. Lea w przedpokoju z szeroko rozrzuconymi rkoma.
Pochyliem si nad nim. Oddycha.
Za mn gono odetchn Jacek, a ojciec Leszek zacz co szepta, co dziwne
przypominao mi pocztek modlitwy za zmarych.
- Bez obaw - umiechnem si podnoszc - yje. Musieli go potraktowa emitorem
infradwikw. Inaczej nie daby si zaskoczy.
Omijajc ciao Jerzego weszlimy do pokoju.
Na ku staa rozbebeszona walizka, a na stole poniewieray si jakie dokumenty i
portfel.
Odwrciem si do towarzyszy:
- Chyba Kurowlew i spka namierzyli Jerzego i wrcili tu po to samo co my. Nie
wiem co to, ale maj to na pewno. Byli u Batury kilka minut przed nami, dogonimy wic ich
spokojnie.
- Spokojnie? - mrukn Jacek.
- A co? Czyby nie wierzy w Rosynanta? Zreszt ci dranie nie bd spodziewa si
pogoni. Problem w tym, w ktr stron pojechali: na Elblg czy na Kaliningrad przez
przejcie w Gronowie. Sdzc po randze, jak ma w szajce Kurowlew, stawiam na
Kaliningrad. Co wy na to?
Odpowiedziay mi dwa zgodne skinicia gowami.
- No to, jak mawiaj Rosjanie: po maszynam! Gdy dopadniemy skubacw i, jakim
cudem, ich bagay, to zwrcie uwag na metalowe pudeko, moe papieronic. Nie sdz,
by im si chciao przepakowywa fant Batury... No, ruszajcie si! Tamci maj jakie dziesi
minut przewagi nad nami!

- Gazu! - krzycza ojciec Leszek bbnic pici w oparcie fotela.
- Spoko - odwrciem si ku niemu na moment - my wycigamy ju prawie dwiecie,
a oni nie przekraczaj dziewidziesitki, eby nie podpa jakiemu patrolowi policji. Swoj
drog przydaby si policjant w Rosynancie. Wtedy moglibymy ich zatrzyma w majestacie
prawa. A tak...
- No wanie - zaniepokoi si Jacek. - Nawet jeli ich dogonimy... Oni na pewno maj
bro!
- Spoko! - powtrzyem, bo zacz mi si jawi pewien plan, ktry poprawi mi
humor. Na razie bogosawiem projektantw Rosynanta za wystajc z przodu samochodu
niczym taran cigark i jeszcze jedno udoskonalenie... Do szczcia potrzebne mi byo,
oprcz dogonienia uciekajcych, pustkowie...
- Mgby pan wczy noktowizor, o ktrym takie cuda opowiadaa Zoka -
denerwowa si Jacek - a wyczy wiata. Przecie oni zobacz, e kto za nimi goni!
- I wanie o to chodzi, eby zobaczyli! - odpowiedziaem z tajemnicz min.
Tu przed Braniewem zamigotay charakterystyczne tylne wiata passata.
- A oto i Kurowlew! - zamiaem si. Podcignem Rosynantem tu, tu za cigany
wz, i zwolniem, przeczajc wiata na mijania. Tak, eby ci z passata wiedzieli, e nie
bd ich wyprzedza.
Passat ostro przyspieszy. Rosynant rwnie.
- No teraz ju wiedz, e kto ma spraw do nich - klepnem z uciechy kierownic.
- Bdzie ich pan tak radonie eskortowa a do przejcia granicznego? - z przeksem
spyta Jacek.
- Mody punku - przecignem si - dam si ostrzyc i ufarbowa wosy na
podobiestwo twoich, jeli oni sprbuj legalnie przekroczy granic. Przecie nie wiedz,
kto jedzie za nimi. Moe Batura z oskareniem o napad i rabunek? Pamitaj, e widziaa ich
suba hotelowa, a Batura moe i i na wspprac, cho chwilow, z policj i narobi
rabanu na granicy. Signij po map, zapal wiato i powiedz, czy od szosy na Gronowo
odchodz jakie boczne drogi...
Passat i Rosynant przejechay przez Braniewo z zachowaniem przepisw o ruchu
drogowym w terenie zabudowanym i popdziy (nie przekraczajc dziewidziesitki) ku
Gronowu, odlegemu o 8 kilometrw.
- Mam - wrzasn Jacek, a zadudnio w uszach. - Od Gronowa odchodzi w lewo
szosa, ktra si potem rozdwaja: ku granicy i ku Gronwku, ale od tej na Gronowo odchodzi
znw ku granicy polna droga!
- Chyba tamtdy wanie pojedziemy - skinem z zadowoleniem gow.
- Nierozwana inteligencjo! - zawoa ojciec Leszek. - To oni nas wystrzelaj na
takim bezludziu.
- Doo stara, eby do tego nie doszo - umiechnem si. - Aha, Jacek, a co dalej z
drog do Gronwka?
- czy si z t poniemieck autostrad, ktr mi pan pokazywa.
- wietnie - ucieszyem si - moe wanie na niej Kurowlew sprbuje nam uciec,
widzc, e na krtych drogach nie daje rady.
Migna biaa tablica z napisem: Gronowo.
Jak przewidywaem, passat skrci w boczn szos. Nie tracc odlegoci skrciem za
nim. A teraz: polna droga czy ku autostradzie?
Kurowlew czy kto tam prowadzi passata wybra drug moliwo. Doda gazu i
pomkn ku Gronowku. Na wszelki wypadek, aby cigajcy nie mg go wyprzedzi, jecha
rodkiem wskiej i wyboistej szosy.
- No, zobaczymy, co bdzie na autostradzie! - mruknem.
- A jak on ma podrasowany silnik? - zwtpi Jacek.
- Jeszcze jedno sowo niewiary w Rosynanta i wysiadasz!
- Ufno to wielka cnota - popar mnie ojciec Leszek.

Nareszcie Gronwko! Ostry podjazd tak zwanym limakiem i ju bylimy na
autostradzie. Przed nami o jakie 7 kilometrw zerwane, a odbudowywane teraz mosty.
Co tam wyprawia kierowca passata i czy mia rzeczywicie podrasowany silnik, nie
wiem. Grunt, e uciec nie mg, a ja jeszcze miaem sporo gazu pod nog.
- Zaraz bdzie skrzyowanie w lewo, przez Pdziszewo, do granicy - poinformowa
Jacek.
Bdziesz prbowa terenowego objazdu rozbebeszonego mostu czy skrcisz nagle
tutaj? - pomylaem.
- Trzymajcie si! - zawoaem na wszelki wypadek do zaogi Rosynanta.
A trzyma naleao si i to mocno!
Ledwo migna krzywka passat ostro zahamowa i skrci nagle. Ale jego kierowca
przedobrzy, samochd zosta bowiem obrcony przez polizg wok swej osi.
Wdepnem hamulec. Rosynant zataczy po betonowej jezdni, ale ju odzyskiwaem
panowanie nad nim. Skrciem kierownic i celujc w przednie koo rbnem w passata!
Rozleg si zgrzyt dartych blach i krzyk ojca Leszka:
- Co robisz tym nieszcznikom, szalona inteligencjo?!
Wrzuciem wsteczny bieg. Rosynant cofn si posusznie. Wida chroniony przez
cigark i dodatkowe wzmocnienia przd samochodu nie ucierpia.
Wyczyem silnik i wcisnem jeden z przyciskw na tablicy rozdzielczej:
- No to wysiadamy i idziemy zobaczy, jak maj si ci nieszczliwcy - zamiaem si
ku oburzeniu zacnego franciszkanina.
Passat sta cichy, tylko syczaa woda wyciekajca z roztrzaskanej chodnicy. A zza
wozu patrzyy na nas lufy dwch pistoletw...
- Ruki do gry!
Poznaem gos Kurowlewa.
Odetchnem z ulg, bo to by najbardziej ryzykowny punkt mego planu. Gdyby
Rosjanin chcia nas zabi, ju by strzeli!
- Kog my tu widzimy?! - doczy do Kurowlewa gos, w ktrym domyliem si
Sosnowskiego. - Polsk kultur i sztuk, i przedstawiciela duchowiestwa, i reprezentanta
modziey, zapewne dziarskiego harcerza!
- Jestem wolnym zuchem! - burkn Jacek. Pooyem mu do na ramieniu, by si
uspokoi. Poskutkowao.
- Batura w wozie?! - ostro odezwa si Kurowlew, wci kryjc si za passatem.
Wzruszyem ramionami na tyle, na ile pozwoliy mi uniesione w gr rce:
- Przecie wie pan, e -jak mwi przysowie - nie jadam z jednej miski z tym
obywatelem.
- Racja! - rozleg si miech ysego. - Mamy tu wszystkich, co nas gonili.
- Ale jak gonili - w gosie Kurowlewa usyszaem szacunek.
- Moe za sabo uciekae! - dworowa sobie z kumpla Sosnowski. - Jak byo, tak byo
- ku memu zdziwieniu ugodowo skin luf pistoletu Rosjanin. - Rzecz w tym, co bdzie. A
budiet tak, e poczstujemy naszych gostiej maym ykiem prdu, no i odjediem w sinuju dal
na ich maszynie. Ocze charoszaja maszyna, bo z passata placek, a jej nic! - kiwn na mnie
pistoletem. - Nie bdzie pan dugo szuka swojej maszyny. Waszi pograniczniki znajd j,
tylko bez nas - zachichota. - A tak po prawdzie, to ja na was policj wezwa powinienem. No
bo kto w kogo uderzy? Maszyn moj zniszczylicie! Ale znaj serce Ruska! - zamia si, a
zachybota mu si w rku pistolet. Gdyby mi na tym zaleao... Jeden kop z lewej...
- Iwan - przerwa mi bogie rozmylania ysy - to elektryczne wistwo wysiado!
- Niczewo - rozemia si Kurowlew. - To tu nie ma adnego czowieka. -
Odjedamy na ich maszynie. A zanim oni dobior si do telefonu i powiadomi policj, to
sam wiesz, e po nas nie bdzie ni ladu. No, Stiopa, bierz torby i przesiadamy si do ich, jak
go nazwali: Rosynanta! Don Kichoty! A ty dawaj komrk - machn na mnie spluw.
Potulnie wykonaem rozkaz.
- Poczekaj - ysy chudzina, w ktrym domyliem si Sosnowskiego wyszed zza
passata i poda swoj bro Kurowlewowi - najpierw sprawdz, czy s czyci... - obszuka nas.
- W porzdku, Wania! - zawoa.
- Czyli opony nam nie przestrzel, ani innych kopotw nie narobi - skwitowa ca
spraw Rosjanin. - No, Stiopa, nie torby!
- Pan ich tak puci?! - nie wytrzyma Jacek.
- Ot, charoszyj malczyk - Kurowlew gasn luf Jacka po ramieniu - ja takiego syna
chciabym mie!
- A jak mam nie puci - pokrciem gow - przecie s uzbrojeni.
- Jeden, drugi szybki kop, z ktrych pono pan synie i przestan by uzbrojeni - nie
ustawa chopak.
- A gdzie takie kopy widzia?
- W byle filmie!
- Wanie. A tu my mamy rzeczywisto!
Wydao mi si, e Kurowlew patrzy na mnie z politowaniem.
- Pokorne ciele dwie matki ssie - powiedzia ojciec Leszek, ale jednoczenie zrobi
krok w stron Rosjanina i ypn ku mnie pytajco.
Pokrciem przeczco gow. Franciszkanin wsun potne donie w rkawy habitu,
bo zapewne go swdziay, by spuci je na by naszych przeciwnikw.
- Czy moemy opuci rce? - spytaem grzecznie.
- A opuszczajcie je sobie - zamia si ysy. - O, kluczyki w stacyjce. Wsiadaj,
Wania. Tam Grigorij nie moe si nas doczeka.
Warkn silnik Rosynanta zaguszajc chr protestw moich towarzyszy. Samochd
min nas nabierajc prdkoci. I nagle...
Zatoczy raz i drugi, rykn pen moc i utkn w skarpie. Silnik ucich. Zgasy
wiata.
- Co to? - zawoa ojciec Leszek.
Zamiaem si:
- Przewaga gazu usypiajcego nad inteligencj za. Jak widzisz - zwrciem si do
Jacka - nie zawsze trzeba kopa.
- Dla mnie bomba! - nie kry podziwu.
- No a teraz pjdziemy, przewietrzymy Rosynanta i przeszukamy bossw rda.
Jeszcze raz przypomn, eby zwraca uwag na blaszane paskie pudeko lub papieronic.
Otworzylimy drzwi wozu, w ktrym bogo nili Kurowlew i Sosnowski i
odczekawszy chwil wycignlimy na pobocze ich torby.
- Ojciec Leszek jedna torba, Jacek druga. Ja zajrz im do kieszeni.
- Ale czy to si godzi? - wyrazi zastrzeenie franciszkanin.
- Okra zodzieja? - zerknem na niego. - W moim kodeksie moralnym jak
najbardziej. Po to tu jechaem. Ale skoro ojciec uwaa, e nie wypada, to prosz stan z
boku. Moe najwyej ojciec zabra im pistolety, baretty jak sdz. Rzucimy je po drodze do
Paski.
- Chyba mam - usyszelimy peen zachwytu szept Jacka, ktry buszowa w torbie
Kurowlewa.
Podskoczyem do niego. Trzyma blaszane, pordzewiae pudeko po papierosach
Juno, produkowanych w czasie ostatniej wojny.
- No to na co czekasz, otwieraj!
W pudeku leaa zoona na p kartka. Zapaliem reflektor-szperacz Rosynanta i
podeszlimy do Jacka.
Czytaem, tumaczc od razu na polski:

Szanowny Panie Doktorze!
Jestem zmuszony przenie skrzynie w inne miejsce. Ten gupiec Kruger wpad w rce
czerwonych. Na pewno wypiewa im, co wie o bunkrze. Szczciem nie wie nic o schowku na
list, ktry pisz nie mogc skontaktowa si z Panem drog radiow. Tak wic
F3H4F5D6F7D8, E2D4B5D6B7D8.
Heil Hitler!
SS-Obersturmbannfuhrer Georg Wichmann

- Tak wic mamy szyfr - zoyem kartk i schowaem z powrotem do pudeka. - Ale
specjalici sobie z nim poradz. Zreszt i my, wrciwszy do klasztoru, przyjrzymy mu si raz
jeszcze przy dobrej kawie czy herbacie, jak kto woli.
- Ee - skrzywi si Jacek - w licie nie byo ani sowa o Bursztynowej Komnacie.
- Jeszcze jedno maskowanie - wzruszyem ramionami. - Wichmann napisa
skrzynie, by kto nie wiedzcy o Komnacie zlekceway list. No, zabieramy si za
Kurowlewa i Sosnowskiego.
- Co pan proponuje?
- Najchtniej oddabym tych picych rycerzy w rce policji. Ale o co moemy ich
oskary? Ju prdzej oni mnie o spowodowanie wypadku.
- A Batura?
- Na tyle go poznaem, ty zreszt te, e wybierze prywatn drog zemsty.
Wyadowujemy klientw! Niech si przedrzemi na skarpie...
- Nielitociwa inteligencjo - zaama rce ojciec Leszek - to zamarzn tutaj! Ten
deszcz ze niegiem!
- Nic si im nie stanie - wysapaem taszczc Kurowlewa. - Najwyej dostan kataru.
Za jak godzin powinni si obudzi.
Po chwili ysy spocz obok swego kompana. Torby ustawiem elegancko przy ich
nogach...

Podjedalimy pod klasztor, gdy od stosu desek oderwaa si jaka ciemna posta:
- Jerzy! - zawoaem ze zdumieniem.
Batura szybkim krokiem podszed do Rosynanta.
- Dorwae ich?
Skinem z satysfakcj gow.
- Ju ja tych drani... - zmi nie zapalon cygaretk.
- Czego chcesz? Kto oszustwem wojuje, od oszustwa ginie. Ja na przykad mgbym
mie do ciebie pretensje o numer w bunkrze...
- Na wojnie jak to na wojnie - zamia si zimno. - Zreszt co mi si wydaje, e
pudeko po Juno wraz z zawartoci jest w twoich rkach.
- Zgadza si - odpowiedziaem klepic si po kieszeni.
Wydawao mi si, e rzuci si na mnie. Ale cofn si w p kroku.
- Jeszcze si spotkamy, Paweku!
Zawrci i odszed w ciemno.
- Za to inteligencja - mrukn ojciec Leszek stajc przy mnie.
- Ale za to jakiej klasy! - pokiwaem gow.
Po niejakim czasie siedzielimy nad parujcymi kubkami i szyfrem Georga
Wichmanna.
- Tak mi si wydaje - odezwa si niemiao Jacek - e to prociutki szyfr...
- No to mw - wymruczaem nabijajc fajk.
- Zapis ruchw skoczka szachowego biaych. Nieco zamaskowany przez zastosowanie
duych liter...
Spojrzaem na niego z uwag:
- Skoczki biaych stoj na b1 i g1. Szyfr zaczyna si od f3.
Jacek nabra pewnoci:
- Wichamnn napisa: Tak wiec F3..., co mona przetumaczy: Tak wic skoczek
na f3 - zapis pierwszego ruchu. I dalej a po ruch na d8!
- Brawo, punkowa inteligencjo! - zawoa ojciec Leszek.
- Chwila! - podniosem kubek. - A co sdzisz, Jacusiu, o tym pojawiajcym si w
rodku szyfru przecinku i e2, i kolejnych zapisach?
Chopak zastanawia si do dugo. Wreszcie twarz jego pojaniaa:
- Jeli przyjmiemy, e szyfr zawiadamia o drodze przewozu Bursztynowej Komnaty
do d8, to moe po przecinku jest wskazana druga z moliwych drg transportu.
Teraz ja zawoaem:
- Brawo!
Jacek napuszy si i susznie!
- W zapisie powtarza si te pozycja d6 - pochyli si nad kartk ojciec Leszek. - Obie
drogi musz wic prowadzi przez jak jedn miejscowo.
- Brawo, franciszkaska inteligencjo! - odci si po czasie Jacek.
Ale mnie interesowao co innego. Wydao mi si, e sysz jakie szelesty za oknem.
- Kto azi po rusztowaniach - powiedziaem cicho.
- Batura - rwnie cicho powiedzia Jacek.
Skoczylimy do okna. Otworzyem je szeroko. Jacek ju wieci latark...
Nikogo.
- Pewno wiatr tak haasuje - machn rk ojciec Leszek.
Wrcilimy do szyfru.
- Tak wic istotne punkty to d6 i d8 - zapaliem zgas fajk - no i mapa. Mapa, do
ktrej ten zapis bdzie pasowa.
- Czyli od mapy si zaczo - zamia si Jacek - i na mapie si koczy!
yknem mej ulubionej zielonej herbaty:
- Skoczy si dopiero, jak odnajdziemy Bursztynow Komnat!
W nocy obudzi nas oskot. Kto dobija si do drzwi klasztoru. Przecigajc si
zbieglimy na d.
Przywizany wodzami do klamki grzeba niecierpliwie ziemi kopytem pikny
osiodany siwy ko. Do uzdy przypit mia kopert. Ojciec Leszek rozerwa j niecierpliwie.
W rodku bya zoona na p kartka.
- Wielebny ojcze! - czyta franciszkanin w wietle Jackowej latarki. - Wasza mdro i
dzielno sprawiy, e nie jestem tu ju potrzebny. Bdzie mi mio, jeli zechce ojciec przyj
Atosa w podarunku. Dziki niemu dotrze ojciec szybciej do ludzi w potrzebie. Gdyby jednak
jazda konna bya ojcu niemi, to prosz sprzeda Atosa w dobre rce, a za uzyskane
pienidze kupi ze dwa kucyki dla dzieci specjalnej troski leczonych hippoterapi. Szczerze
oddany J.S.
ZAKOCZENIE


Poegnanie odchodzcego na zasuony odpoczynek dyrektora Jana Marczaka byo
naprawd pikn imprez, ktra jeszcze dugo pozostanie w pamici pracownikw
Ministerstwa Kultury i Sztuki! Ech te mowy, odznaczenia, dyplomy i kwiaty!
Moe tylko nieco dziwio jej uczestnikw, e nawet w najbardziej podniosych
momentach dyrektor szepta: f3, h4, f5, d6, f7, d8...
Ale jak wytumaczya jego znakomita sekretarka, panna Monika, wolny od obcie
pracy dyrektor zamierza powici swj czas dogbnemu studiowaniu ulubionej gry w
szachy...

You might also like