You are on page 1of 591

FRÉDÉRIC BASTIAT

HARMONIE
EKONOMICZNE
Frédéric Bastiat
Harmonie ekonomiczne
Tytuł oryginału: Harmonies Économiques (1850)
Edycję opracowano na podstawie pierwszego wydania polskiego:
Ewelina Ahrens, Drezno 1867

© Copyright for the Polish online edition by Fundacja Instytut Ludwiga


von Misesa and Mariusz Wojtenko, 2006
Kopiowanie i rozpowszechnianie w każdej postaci (zarówno elektro-
nicznej, jak i drukowanej, fragmentów oraz całości książki) dozwolone
za podaniem źródła (www.mises.pl).

Tłumaczenie:
Ewelina Ahrens
Skany wydania oryginalnego:
Zakład Reprografii Biblioteki Narodowej
oraz
Mariusz Wojtenko
Elektroniczne rozpoznanie tekstu (OCR),
korekta OCR oraz skład PDF:
Jan Lewiński
Wstęp edycji online:
Tomasz Wyszyński

Drogi Czytelniku!
Na ekranie (lub, jeśli już uruchomiłeś drukarkę, przed sobą) widzisz
elektroniczną wersję prawdopodobnie ostatniego kompletnego polskie-
go przekładu Harmonii ekonomicznych, znajdującego się obecnie w Biblio-
tece Narodowej w Warszawie.
Aby zachować ją dla przyszłych pokoleń, Pan Mariusz Wojtenko posta-
nowił zlecić wykonanie skanów i przekazać je Instytutowi Misesa. Ra-
zem stworzyliśmy tę edycję, która w stopniu możliwie bliskim odpo-
wiada pierwotnemu wydaniu. Zachowany został układ stron, ich nume-
racja, ortografia, interpunkcja oraz wszelkie p o d k r e ś l e n i a . Wstęp na
potrzeby wydania online napisał współpracownik Instytutu Misesa, Pan
Tomasz Wyszyński. Życzę przyjemnej lektury!
Jan Lewiński

INSTYTUT LUDWIGA VON MISESA 2006


www.mises.pl
„Własność nie jest przywilejem”

Byłem niezmiernie szczęśliwy, gdy kilka tygodni temu dowie-


działem się, że to właśnie Harmonie ekonomiczne Frédérica Bastiata
będą kolejną publikacją, która dzięki zespołowi Instytutu Misesa
stanie się dostępna szerszemu gronu czytelników. Czytanie pism
Bastiata jest bowiem niepowtarzalnym przeżyciem. Autor, znany
polskim czytelnikom z dwóch znakomitych esejów Prawo oraz
Co widać, a czego nie widać 1 , to prawdziwy mistrz stylu – niewielu
było ekonomistów piszących tak błyskotliwie. A już na pewno nie
było takiego, który dowcipem dorównywałby genialnemu Francu-
zowi. Wystarczy przypomnieć choćby sławną fikcyjną Petycję 2 , którą
napisał w imieniu „producentów (…) ogólnie wszystkiego, co się wiąże
z oświetleniem”.
Zwrócił się w ich imieniu do parlamentu:
Cierpimy z powodu rujnującej konkurencji zagranicznego
rywala, który najwyraźniej pracuje w warunkach tak dalece
dla produkcji światła lepszych niż nasze, że zalewa nim nasz
krajowy rynek po niesłychanie niskiej cenie (…). Rywal ten,
którym jest nie kto inny niż Słońce, prowadzi przeciw nam
wojnę tak bezlitośnie, że podejrzewamy, iż został podburzony
przeciw nam przez perfidny Albion (…) zwłaszcza, że ma dla
tych wyniosłych wyspiarzy wzgląd, którego nie okazuje nam.
Stawiał żądania:

1
Pomyśleć tylko, że niewiele brakowało, a nie moglibyśmy się cieszyć drugim
z nich: Bastiat zgubił oryginał, przepisał go, ale był z niego tak niezadowolony, że
zdecydował się go spalić. Na szczęście, podjął jeszcze jedną próbę. Por. S. Richman,
Frédéric Bastiat: An Annotated Biography,
http://www.econlib.org/library/Bastiat/BastiatBib.html [dostępne 26 listopada 2006].
2
F. Bastiat, Petycja,
http://www.mises.pl/site/subpage.php?id=66&content_id=206&view=full [dostępne
26 listopada 2006].
Prosimy Was, byście byli tak dobrzy i uchwalili ustawę wy-
magającą zamknięcia wszystkich okien, okiennic, świetlików,
wewnętrznych i zewnętrznych żaluzji, zasłon, okien z kwate-
rami i rolet – krótko mówiąc wszystkich otworów, dziur,
szpar i szczelin, przez które światło słoneczne ma w zwyczaju
wpadać do domów ze szkodą dla uczciwych gałęzi przemysłu
(…).
Wybaczcie mi Drodzy Czytelnicy, że wykorzystam to miejsce do
przytoczenia praktycznie nieznanego, a mojego ulubionego artykułu
Bastiata: Differential Tariffs 3 . Jest to króciutka opowieść o zubożałym
farmerze, który zadał sobie wiele trudu, by wyprodukować beczkę
wina, dochód z której miał zamiar przeznaczyć na wyprawkę wesel-
ną swojej córki. Wino chciał sprzedać na targu w pobliskim mieście.
Spotkał tam Belga i Anglika. Belg powiedział:
„Daj mi swoją beczkę wina, a ja dam Ci w zamian piętnaście
paczek włókna”.
Anglik rzekł: „Daj mi swoje wino, a ja dam Ci dwadzieścia
paczek włókna, ponieważ my Anglicy przędziemy je po niż-
szych kosztach niż Belgowie”.
Znajdujący się w pobliżu celnik stwierdził: „Mój dobry czło-
wieku, handluj z Belgiem jeśli chcesz, ale moje rozkazy naka-
zują mi powstrzymać Cię od handlu z Anglikiem”.
„Co?!” – wykrzyknął farmer. „Chcesz bym zadowolił się
piętnastoma paczkami z Brukseli, gdy mógłbym otrzymać
dwadzieścia z Manchesteru?”
Odpowiedź celnika jeszcze bardziej zdumiała farmera:
„Oczywiście; czy nie rozumiesz, że Francja straciłaby, gdy-
byś otrzymał dwadzieścia paczek zamiast piętnastu?
„Ciężko mi to zrozumieć”, odrzekł farmer.
„A mi ciężko to wytłumaczyć”, przyznał zakłopotany celnik,
„ale to fakt, ponieważ wszyscy nasi deputowani, ministrowie

3
Idem, Differential Tariffs, w: idem, Economic Sophisms,
http://www.econlib.org/library/bastiat/basSoph3.html#S.1, Ch.8, Differential Tariffs
[dostępne 26 listopada 2006].
i dziennikarze zgadzają się, że im więcej naród otrzymuje za
daną ilość produktów, tym uboższy się staje”.
I tak farmer musiał zadowolić się handlem z Belgiem. Córka
farmera dostała tylko trzy czwarte wyprawki. … a ci dobrzy
ludzie nadal dziwią się, jak to się dzieje, że ktoś jest zrujno-
wany przez otrzymanie czterech paczek włókna zamiast
trzech (…).
Bastiat urodził się w 1801 roku w Bayonne, w południowo-
zachodniej Francji. Osierocony w wieku 10 lat, wychowywany był
przez dziadków. W wieku siedemnastu lat zaczął pracować w firmie
swojego wuja, by siedem lat później odziedziczyć posiadłości ziem-
skie dziadka. Jednakże władający płynnie angielskim, hiszpańskim
i włoskim Bastiat najwięcej czasu spędzał na zgłębianiu swojej wie-
dzy ekonomicznej. Ze swym najbliższym przyjacielem i sąsiadem
Felixem Coudroyem czytał i dyskutował o filozofii, ekonomii, histo-
rii, polityce, religii. Co ciekawe, Coudroy był z początku socjalistą,
lecz dzięki Bastiatowi stał się klasycznym liberałem 4 . Sam Bastiat był
pod silnym wpływem tzw. francuskiej szkoły liberalnej (Jean Bapti-
ste Say, Charles Comte, Charles Dunoyer, Destutt de Tracy). Prowa-
dził niezwykle intensywne życie: był deputowanym, mnóstwo pu-
blikował.
Jego pierwszy artykuł ukazał się w kwietniu 1834 roku. Ale na-
prawdę sławnym uczynił go dopiero artykuł opublikowany w 1844
roku w Journal des Economistes pt. The Influence of English anf French
Tariffs. Z czasem stał się bliskim przyjacielem i współpracownikiem
sławnego Richarda Cobdena, z którym razem walczyli o wolny han-
del. Bastiat wzorując się na zorganizowanej przez Cobdena Anti-
Corn Law League zorganizował Francuskie Stowarzyszenie Wolne-
go Handlu. Do dziś tylko wtajemniczeni wiedzą, iż wbrew obiego-
wej opinii, mówiącej, że Brytyjczycy prowadzili politykę wolnego
handlu, to właśnie Francja, pod wpływem francuskiej szkoły liberal-

4
T. DiLorenzo, Frédéric Bastiat,
http://www.mises.pl/site/subpage.php?id=40&content_id=65&view=full [dostępne
26 listopada 2006].
nej – a wśród jej przedstawicieli przede wszystkim Bastiata – była
o wiele przyjaźniej nastawiona do wolnego handlu 5 .
Niestety, Bastiat nie został przez ekonomistów doceniony. Alfred
Marshall pisał, że był to „klarowny pisarz, ale niezbyt głęboki myśli-
ciel”. Schumpeter nazwał Bastiata „najznakomitszym publicystą
ekonomicznym wszechczasów”, lecz zarazem napisał: „[n]ie uwa-
żam Bastiata za złego teoretyka. Uważam, że on w ogóle nie był
teoretykiem”. Podobnie Mark Blaug: „Jako teoretyk ekonomii był
trzeciorzędny”. Dodajmy tu jeszcze jako ciekawostkę opinię Marxa,
który określił Bastiata jako „najbardziej płytkiego i dlatego osiągają-
cego największe sukcesy przedstawiciela ekonomii wulgarnej” 6 .
Jednakże, jak zobaczymy, wbrew tego typu twierdzeniom, Bastiat
to coś znacznie więcej niż tylko niezwykle błyskotliwy styl 7 . To ge-
nialny ekonomista, którego wkład w teorię ekonomii dopiero
w ostatnich latach zaczyna być odkrywany 8 .
Warto tu zaznaczyć, że byli również i tacy ekonomiści, którzy na
dzieło Bastiata patrzyli bardzo przychylnie. Co ciekawe, należał do
nich William Stanley Jevons. Bardzo cenił on Bastiata i całą szkołę
francuską, o czym pisał następująco: „znakomitość ich dzieł nie zo-
stała pojęta przez Davida Ricardo, obu Millów, profesora Fawcetta
i innych, którzy uczynili ortodoksyjną szkołę ricardiańską tym, czym
jest”. W innym miejscu: „Prawda jest po stronie szkoły francuskiej

5
J. Nye, The Myth of Free Trade Britain,
http://www.econlib.org/library/Columns/y2003/Nyefreetrade.html [dostępne 26 listo-
pada 2006].
6
J. Salerno, The Neglect of French Liberal School in Anglo-American Economics,
„Review of Austrian Economics”, t. 2, nr. 1, s. 113-156. Por. też idem, The Neglect
of Bastiat’s School by English-speaking Economists, http://www.mises.org/story/2228
[dostępne 26 listopada 2006]; J. Stromberg, Frédéric Bastiat: Two Hundreds Years
On, http://www.mises.org/content/bastiat200.asp [dostępne 26 listopada 2006].
7
Swoją drogą, prostota stylu Bastiata jest często wykorzystywana jako broń prze-
ciwko niemu. Prostota świadczyć miałaby mianowicie o braku zaawansowania
w ekonomii. Sam Bastiat miał jasne stanowisko w tej sprawie: „Panująca w tem
piśmie idea, harmonia interesów, jest p r o s t ą . A czyż prostota nie jest kamieniem
probierczym prawdy?” F. Bastiat, Harmonie Ekonomiczne, Wrocław 2006, s. 9.
8
Zdaniem piszącego te słowa najlepszą pracą w tym zakresie jest esej J.G. Huels-
manna, Bastiat’s Legacy in Economics, „Quarterly Journal of Austrian Economics”,
t. 4, nr. 4, s. 55-70. Por. też M. Thornton, Frédéric Bastiat as an Austrian Econo-
mist, http://www.mises.org/journals/scholar/BastiatAustrian.pdf.
i im szybciej to dostrzeżemy, tym lepiej dla świata”. Zaś krytykując
Milla za zaprzeczanie, że konsumpcja jest działem ekonomii poli-
tycznej, jednocześnie chwalił Bastiata: „Bastiat logicznie rozpoczyna
od ludzkich potrzeb i czyni wynikający z nich popyt i konsumpcję
towarów naturalną bazą nauki o dobrobycie. Jest prawdopodobne,
że jeśli prawdziwie logiczne traktowanie nauki będzie ponownie
rozważone, porządek przyjęty przez pana Milla będzie odrzucony,
a porządek pana Bastiata będzie bliżej naśladowany”. Z kolei ame-
rykański ekonomista Arthur Latham Perry wspominał, że od czasu
przeczytania Harmonii ekonomia polityczna stała się dla niego zu-
pełnie nową nauką. Do wielbicieli jego prac zaliczyć należy też wielu
ekonomistów ze szkoły austriackiej.
Czym jest dla Bastiata ekonomia? Pyta on:
Jestże to pewném, że podobnie jak mechanizm niebieski, jak
mechanizm ciała ludzkiego, tak również i mechanizm spo-
łeczny ulega prawom powszechnym? 9
I właśnie zgłębianiem owych „praw powszechnych” zajmować
ma się nauka ekonomii.
Podmiotem ekonomii jest człowiek, a kluczową sprawą jest zbadanie,
czy Bóg, tworząc świat, sprawił, że interesy ludzkie są ze sobą
w harmonii, czy też wręcz przeciwnie – są względem siebie antago-
nistyczne. Socjaliści twierdzą, że istnieje mnóstwo fundamentalnych
antagonizmów w społeczeństwie: między mieszkańcami miast i wsi,
krajanami i obcokrajowcami, producentami i konsumentami, kapita-
łem i pracą, rolnictwem i przemysłem, zwykłymi ludźmi i burżuazją
itp. Interwencjoniści znajdują tu podstawę do zdecydowanej inge-
rencji państwa w życie społeczne, inaczej bowiem „prawa Opatrzno-
ści” poprowadziłyby nas do katastrofy. Bastiat zdecydowanie prze-
ciwstawia się temu rozumowaniu:
[W]szystkie interesa prawowite są harmonij-
n e 10 .
Nie jest więc według Bastiata prawdą, że prawa Opatrzności
prowadzą nas do katastrofy. Jak mogłoby bowiem być tak, żeby

9
F. Bastiat, Harmonie…, s. 19.
10
Ibidem, s. 1.
w zgodzie z nimi mieszkaniec jednego kraju wzbogacał się na koszt
mieszkańca innego kraju? Jak producenci mieliby wzbogacać się
kosztem konsumentów? „Jak Bóg mógłby chcieć by ludzie osiągali dobro-
byt tylko przez niesprawiedliwość i wojnę?” 11
Nie, Bóg nie mógł tego chcieć! Pytanie, które musimy sobie zadać,
brzmi więc inaczej:
[C]zy prawa te działają w całej pełni, i czy urządzenia ludzkie
działaniu ich nieprzeszkadzają? 12
Bastiatowi nie idzie tu bynajmniej o zaprzeczanie istnieniu zła
i bólu.
Żywiołem społeczeństwa jest człowiek, który jest siłą w o l -
n ą . Ponieważ zaś jest wolnym, może więc wybierać; a gdy
wybierać może, może się i mylić; skoro mylić się może, a więc
i cierpieć może 13 .
W czym więc tak naprawdę tkwi problem? Chodzi o to, by każdy
ponosił konsekwencje swoich wyborów, a nie przenosił je na innych:
Otóż, błąd każdy, rodzi cierpienie. Cierpienie to, albo spada
na tego, który błąd popełnił i wtedy wprowadza w działanie
Odpowiedzialność; lub też, uderza w niewinnych, i w takim
razie, porusza ono, ten cudownie oddziaływający przyrząd,
Solidarnością zwany.
Działanie praw tych, połączone z darem, który pozwala nam
wiązać przyczynę ze skutkiem, powinnoby nas przez samo
cierpienie, naprowadzić na drogę dobra i prawdy.
Tak więc, nie tylko że nie przeczymy istnieniu zła, lecz
owszem uznajemy jego posłannictwo, tak w społecznym jak
i materyalnym porządku.

11
Natomiast jeśli po niezwykle starannych badaniach rzeczywiście miałoby się
okazać, że musimy wybierać pomiędzy dobrami materialnymi a moralnymi, Bastiat
odrzuciłby naukę ekonomii i wycofał całkowicie ze spraw publicznych, „pozosta-
wiając ludziom innego charakteru ciężar i odpowiedzialność za tak bolesny wybór”.
Idem, Conflict of Principles, w: idem, Economic Sophisms,
http://www.econlib.org/library/Bastiat/basSophContents.html [dostępne 26 listopada 2006].
12
Idem, Harmonie…, s. 10.
13
Ibidem, s. 10.
Aby ono jednak, spełniło swe posłannictwo, nie należy
sztucznie rozciągać Solidarności, by tym sposobem nieznisz-
czyć Odpowiedzialności; czyli innemi słowy, trzeba Wolność
szanować.
Chociażby ustawy ludzkie sprzeciwiały się pod tym wzglę-
dem, prawom boskim; złe mimo to nieprzestanie być następ-
stwem błędu, zmienia ono tylko w takim razie swe miejsce.
Uderza w tych, w których uderzać nie powinno; nie jest już
przestrogą, przestaje być nauką; nie dąży już do tego, by się
ograniczyć i niszczyć przez swe własne działanie, lecz utrwa-
la się, i wzmaga (…) 14 .
Podsumowując: Istnieje porządek społeczny, który Bastiat nazy-
wa naturalnym (a który możemy nazwać wolnorynkowym), ze
względu na to, że każdy używając swojej własności, podejmuje de-
cyzje i ponosi za nie odpowiedzialność. Jego przeciwieństwem są
różnego rodzaju sztuczne systemy społeczne, które starają się nam
narzucić interwencjoniści, a które zasadniczo polegają na przymu-
szaniu ludzi do podejmowania decyzji innych niż podjęliby w wa-
runkach wolnego wyboru.
Człowiek ma nieskończenie wielkie potrzeby, ale środki do ich
realizacji są ograniczone, wobec czego nie wszystkie potrzeby mogą
zostać zaspokojone. Ludzie dokonują więc ciągle wyborów. W jaki
sposób mogą zaspokoić swoje potrzeby?
Są tylko dwa sposoby dla zdobycia środków zasadniczych dla
zachowania, ozdoby i poprawy życia: produkcja i grabież 15 .
Innymi słowy:
(…) te dwie jednak zasady: Wolność i Przymus, nigdy się
z sobą nie pogodzą 16 .

14
Ibidem, s. 10-11.
15
Idem, The Physiology of Plunder, w; idem, Economic Sophisms,
http://www.econlib.org/LIBRARY/Bastiat/basSoph5.html [dostępne 26 listopada 2006].
16
Idem, Harmonie…, s. 14. Małą dygresja – w tym miejscu widać, że nawet eko-
nomiści austriaccy nie doceniają w pełni dziedzictwa Bastiata. Często przytaczają
oni rozróżnienie na ekonomiczne i polityczne środki zdobywania dóbr, którego
autorem jest Franz Oppenheimer. Zapominają przy tym zupełnie, że to właśnie
Bastiat wprowadził ten podział, znakomicie go przy tym uzasadniając (choć nie
Wolność identyfikuje Bastiat z konkurencją, czyli „brakiem uci-
sku” – „brakiem jakiejkolwiek autorytarnej władzy ustanowionej
nad wymianą”. Każdy z nas decyduje o tym, jak użyć swojej własno-
ści. Ta jest bowiem konsekwencją natury ludzkiej.
Człowiek jest urodzonym właścicielem, ponieważ jest uro-
dzony z potrzebami, których zaspokojenie jest konieczne do
życia, i z organami i zmysłami, których wykorzystanie jest
niezbędne dla zaspokojenia tych potrzeb. Zmysły są tylko
przedłużeniem osoby, a własność niczym innym jak tylko
przedłużeniem zmysłów. Oddzielenie człowieka od jego zdol-
ności oznacza skazanie go na śmierć; oddzielenie człowieka od
produktu jego zdolności podobnie oznacza skazanie go na
śmierć 17 .
Jak człowiek staje się właścicielem? Przez pierwotne zawłaszcze-
nie lub wymianę.
Bóg stworzył ziemię. Na powierzchni i wewnątrz niej umie-
ścił mnóstwo rzeczy użytecznych człowiekowi, a użytecznych
dla tego, iż mogą zaspokajać potrzeby jego.
Prócz tego nadał materyi siły, jako to: ciążenie, sprężystość,
(…) światło, (…) życie roślinne.
A postawiwszy człowieka w obec tych materyałów i tych sił,
oddał mu je darmo.
Ludzie zaczęli wywierać działalność swoją na te materyały
i siły, tym sposobem oddawali samym sobie usługi. Pracowali
też jedni dla drugich, a tym sposobem oddawali sobie wza-
jemne usługi. Usługi te porównywane w wymianie, zrodziły
pojęcie Wartości, Wartość zaś zrodziła pojęcie Własności.
Każdy więc został właścicielem w stosunku do usług swoich.
Lecz siły i materyały, które Bóg dał ludziom darmo od samego
początku, pozostały takiemi dotąd i pozostaną niemi zawsze w
pośród wszystkich tranzakcyi ludzkich; w ocenieniu bowiem,

nazwał go dokładnie tak samo). Dostrzegał to zresztą sam Oppenheimer: „Bastiat


jasno rozróżnia pomiędzy produkcją i grabieżą (…) i wymienia jako główne formy
grabieży: wojnę, niewolnictwo, teokrację i monopol”. Por. J. Stromberg, op.cit.
17
F. Bastiat, Property and Law, w: idem, Selected Essays on Political Economy,
http://www.econlib.org/LIBRARY/Bastiat/basEss3.html [dostępne 26 listopada 2006].
jakiemu daje miejsce wymiana, o s z a c o w u j ą s i ę n i e
dary Boże, lecz usługi ludzkie.
Ztąd wynika, że póki tranzakcye będą wolne, niema ani jed-
nego z pomiędzy nas, któryby przestał kiedykolwiek z darów
tych korzystać. Jeden nam tylko postawiono warunek, to jest:
abyśmy chcąc dary te obrócić na nasz użytek wykonali po-
trzebną do tego pracę, lub, gdy kto inny za nas trud ten po-
niesie, zapłacili mu ze swej strony równoważnym trudem.
A jeśli to wszystko jest prawdą, to zaiste Własność jest nie-
wzruszoną 18 .
Analiza ta pomaga nam zrozumieć otaczający nas świat i podsu-
wa sugestie rozwiązań trapiących społeczeństwo problemów. Jeśli
bowiem mamy tu do czynienia z prawami Opatrzności, czyli, inny-
mi słowy, prawami naturalnymi 19 , to nie jesteśmy w stanie ich zmie-
niać – możemy tylko starać się je badać i na ich podstawie podejmo-
wać decyzje. A skoro Bóg pragnie dla człowieka szczęścia, to
wszystko, co stanowi wykroczenie przeciwko porządkowi natural-
nemu, prowadzi do nieszczęścia. Zaś wykroczenia przeciwko po-
rządkowi naturalnemu to nic innego jak łamanie praw własności.
Dokądby zajść mogła ludzkość, gdyby nigdy i pod żadną po-
stacią ani siła, ani podstęp, ani ucisk, ani oszustwo nie kaziły
tranzakcyj w łonie jej odbywających się? 20
Dlatego też wolny handel to coś znacznie więcej niż tylko kwestia
zniesienia ceł:
Ponieważ, przynajmniej w moich oczach, wolny handel nigdy
nie był kwestią ceł, lecz kwestią praw, sprawiedliwości, po-
rządku publicznego, własności 21 .

18
Idem, Harmonie…, s. 256-257.
19
To właśnie brak zrozumienia, że własność jest prawem naturalnym, doprowadził
do tego, że mamy tak wiele planów jej zniesienia. Utopiści twierdzą bowiem, że to
tworzone przez ludzi prawo dało początek własności – stąd budzi się w nich pra-
gnienie zdobycia władzy, dzięki której mogliby zrealizować swoje plany udoskona-
lenia systemów społecznych.
20
Ibidem, s. 490.
21
Idem, Property and Law, w: idem, Selected Essays…,
http://www.econlib.org/LIBRARY/Bastiat/basEss3.html [dostępne 26 listopada 2006].
Zwolennicy etatyzmu dopatrują się jednak korzeni zjawisk pro-
wadzących do zubożenia właśnie w porządku wolnościowym.
Przykładowo, jednym z ich ulubionych tematów jest monopolizacja.
Twierdzą, że jest to nieunikniona konsekwencja wolnego rynku.
Wysokie ceny i wyzysk konsumentów przez zachłannych kapitali-
stów – oto do czego prowadzi wolny rynek! Ale sprawy mają się
trochę inaczej:
Brak konkurencyi, może pochodzić z natury rzeczy lub prze-
wrotności ludzkiej. Jeśli pochodzi z natury rzeczy, to zoba-
czymy pracę stosunkowo bardzo małą, mającą wielką w a r -
t o ś ć , na co nikt słusznie żalić się niemoże; jak to ma miejsce
z znalazcą dyamentu, z Rubinim, Malibran, Taglioni, kraw-
cem będącym w modzie, właścicielem Clos-Vougeot etc. etc.
Okoliczności postawiły ich w posiadaniu nadzwyczajnego
środka do oddawania usług; niemają oni rywali i dla tego każą
sobie płacić drogo. (…)
Lecz jeśli jest brak konkurencyi, z powodu gwałtu ludzkiego,
wtedy też same skutki objawiają się (…) wówczas i tam,
gdzieby być niepowinny. (…) Wtedy, podobnie jak Rubini,
opierając się na tém, że sam tylko może oddać tę usługę, mówi
do dyletanta: „Żądam bardzo wielkiego wynagrodzenia lub
nie śpiewam na twym wieczorze“; — tak samo piekarz, rzeź-
nik, właściciel gruntu, bankier, mogą powiedzieć: „chcę nad-
zwyczajnego wynagrodzenia, albo niedostaniesz mego chleba,
mego mięsa, mego zboża, mego złota; a przedsiewziąłem
ostrożności, i urządziłem straż, abyś się niemógł gdzieindziej
zaopatrzyć, i aby nikt niemógł ci oddać podobnych usług.
Tacy, którzy nierozróżniają monopolu sztucznego, od tego, co
nazywają, monopolem naturalnym, dla tego, że obydwa mają
w sobie to wspólne, iż podwyższają wartość pracy, tacy, po-
wtarzam, są ślepi i płytcy.
Monopol sztuczny jest prawdziwém zdzierstwem. Wyradza
on złe, jakie by bez niego nieistniało. Sprowadza dla znacznej
części społeczeństwa, często pod względem najpotrzebniej-
szych przedmiotów, niedostatek. Rodzi prócz tego, rozdraż-
nienie, nienawiść, odwety, owoce niesprawiedliwości.
Korzyści naturalne nieprzynoszą ludzkości żadnej szkody. Co
najwięcej, moglibyśmy powiedzieć, że stwierdzają one zło od-
wieczne a którego przypisywać im nie można. Zapewne, że
przykrą jest rzeczą, iż tokaju niema tak obficie i po tak przy-
stępnych cenach jak lichego wina; ale nie jest to żaden fakt
społeczny; narzuciła go nam natura.
Pomiędzy więc korzyścią naturalną a monopolem
sztucznym zachodzi ta głęboka różnica, że:
Pierwszy, jest wynikiem odwiecznej i nieuniknionej
rzadkości;
Drugi, jest skutkiem rzadkości sztucznej, przeciwnej
naturze 22 .
Jeszcze raz więc przekonujemy się, że to nie naturalny, wolno-
ściowy porządek prowadzi do rezultatów, które tak często mu się
zarzuca. Podobną analizę przeprowadza Bastiat w przypadku wła-
ściwie każdego obszaru zainteresowań ekonomii: procentu, handlu,
kredytu itp. W tym miejscu często pojawia się krytycyzm pod adre-
sem ekonomistów zarzucający im nadmierny optymizm co do funk-
cjonowania społeczeństwa. Czyż nie dostrzegają oni biedy, wyzysku,
walki klas?
Przyszedłszy do tego miejsca, zdaje mi się, iż słyszę wykrzyk
czytelnika: „Otóż to optymizm ekonomistów! Napróżno więc
cierpienie, nędza, (…) rzucają się im w oczy, a oni tymczasem
wychwalają harmonię praw społecznych, odwracając oczy od
ohydnego widoku, obawiając się, by im nie zakłócił rozkoszo-
wania się swym własnym systematem. (…)” 23 .
Wbrew tego typu twierdzeniom, których efekty widzimy najle-
piej w tym, iż szkołę francuską nazwano „optymistyczną”, Bastiat
nie uznaje, że porządek wolnorynkowy jest rajem na ziemi. Przede
wszystkim zaś – w żadnym wypadku – jego teoria nie oznacza legi-
tymizacji obecnie istniejącego systemu społecznego! W nim bowiem
najlepiej widać wszystkie negatywne skutki etatyzmu.

22
Ibidem, s. 151-152; pogrubienie moje.
23
Ibidem, s. 492.
Otóż w imię nauki, z całą energią odpycham podobne zarzuty,
podobne tłumaczenie słów moich. I my widzimy złe, tak samo
jak nasi przeciwnicy (…). Ale kwestyą tę stawiamy inaczej
jak oni. Społeczeństwo, mówią oni, takie, jakiém go uczyniła
wolność pracy i tranzakcyi, czyli, swobodne działanie praw
naturalnych, jest nieznośném. Potrzeba zatem wyrwać z me-
chanizmu ten szkodliwy ustrój, to jest wolność (…) i za po-
średnictwem siły podstawić sztuczny ustrój naszego pomy-
słu. —
(…) My zaś, po zbadaniu praw opatrznościowych, mówimy:
Prawa te są harmonijne. Dopuszczają one zło, bo kierują nie-
mi ludzie, to jest istoty podległe błędom i cierpieniu. Ale zło
w mechanizmie społecznym ma także swe posłannictwo (…)
[d]oskonalenie się.
Dodajemy jeszcze: Nie prawda, że wolność panuje pomiędzy
ludźmi; nie prawda, że prawa opatrznościowe wywierają cał-
kowitą swą działalność (…) 24 .
To właśnie łamanie praw własności powoduje zakłócenie natu-
ralnego porządku, a przez to owe niepokoje i tarcia w społeczeń-
stwie, o które tak martwią się interwencjoniści. Przykładem jest kwe-
stia żądań klasy pracującej. Domagając się przywilejów dla siebie,
nie prosi bowiem „(…) o nic innego jak o to, czego kapitaliści i właściciele
ziemscy domagali się i otrzymali”. Ci bowiem dzięki cłom mogli wzbo-
gacić się na koszt robotników: „W cłach właściciele ziemscy i kapitaliści
zasiali ziarna komunizmu, który dzisiaj ich przeraża, ponieważ poprosili
prawo o dodatkowe zyski ze szkodą dla klasy pracującej” 25 .
Zauważmy ważny wkład Bastiata, jakim jest podkreślenie zna-
czenia analizy kontrfaktycznej w ekonomii. W systemie interwencjo-
nizmu rząd dokonuje inwazji na własność obywateli – nakładanie
regulacji i podatków sprawia, że ludzie podejmują decyzje inne niż
podjęliby na wolnym rynku – nie dysponują bowiem całą swoją
własnością. W związku z tym, aby dostrzec jak zmieniła się ich sytu-
acja, musimy porównywać decyzje, które byłyby przez nich podjęte

24
Ibidem, s. 493.
25
Idem, Property and Law, w: idem, Selected Essays…,
http://www.econlib.org/LIBRARY/Bastiat/basEss3.html [dostępne 26 listopada 2006].
w warunkach swobody wyboru, z tymi, które zostały powzięte wy-
łącznie przez wzgląd na panowanie interwencjonizmu.
Czyżby Sprawiedliwość i Wolność miały tylko fatalnie zro-
dzić Nierówność i Monopol?
Chcąc to wyśledzić należało, wedle, mego zdania, zbadać sa-
mą naturę tranzakcyj ludzkich, ich początek, ich przyczynę,
ich skutki i następstwa tych skutków, aż do kresu ostateczne-
go; i to pomijając możliwe zakłócenia, jakie zrodzić może nie-
sprawiedliwość; — bo przyznać musimy, że istotą tranzakcyj
swobodnych i dobrowolnych nie może być Niesprawiedliwość.
Nie przeczę, że Niesprawiedliwość fatalnie wcisnęła się
w społeczeństwo i że nie mogło ono jej uniknąć, a to tém bar-
dziej, iż człowiek pełen jest namiętności, egoizmu, niewiado-
mości i nieprzezorności (…).
(…) Nie ulega jednakże wątpliwości, że nauka ekonomiczna
powinna rozpoczynać od wykładu teoryi tranzakcyj ludzkich,
przypuszczając, że one są swobodne i dobrowolne (…) 26 .
Szeroko znanym przykładem analizy kontrfaktycznej Bastiata jest
esej Co widać, a czego nie widać. Jakże często, gdy mały chłopiec zbije
szybę, słyszymy:
Każdy musi zarabiać na życie. Co stałoby się ze szklarzami,
gdyby nikt nigdy nie wybił szyby?
W rzeczywistości, mówiąc tak, patrzymy tylko na to, „co widać”.
Tymczasem ważne jest również to, „czego nie widać”:
Załóżmy, że naprawa szkody kosztować będzie sześć franków.
Jeśli sądzicie, że przypadek ten daje wyżej wymienionemu
przemysłowi zachętę wartą sześć franków, zgadzam się. Nie
kwestionuję tego w żaden sposób; wasze rozumowanie jest
poprawne. Szklarz przyjdzie, wykona swoją pracę, powinszu-
je sobie i w głębi serca pobłogosławi nieostrożne dziecko. To
jest to, co widać.
Lecz jeśli, jak dzieje się zbyt często, drogą dedukcji wywnio-
skujecie, że wybijanie szyb jest korzystne, że pomaga krążyć

26
Ibidem, s. 490.
pieniądzom, że skutkuje stymulacją przemysłu, zobowiązany
jestem głośno wykrzyczeć: Tak się nigdy nie stanie! Wasza
teoria zatrzymuje się na tym, co widać. Nie bierze pod uwagę
tego, czego nie widać.
Nie widać, że ponieważ nasz obywatel wydał sześć franków
na jedną rzecz, nie będzie mógł ich wydać na inną. Nie widać,
że jeśli by nie musiał wymieniać szyby, wymieniłby, na przy-
kład, zużyte buty lub nabyłby kolejną książkę do swojej biblio-
teczki. Krótko mówiąc, użyłby swoich sześciu franków w in-
nym celu, dla którego teraz mu ich nie wystarczy 27 .
Bastiat stosuje tę analizę do szeregu przypadków: handlu mię-
dzynarodowego, dotowania sztuki, robót publicznych itd. Widzimy
tu wyraźnie, że sposób dysponowania własnością ma olbrzymie
znaczenie i leży w centrum analizy ekonomicznej.
Pomimo tak zaawansowanej analizy system Bastiata zawiera wie-
le nieścisłości. Dlaczego Bastiat arbitralnie uznaje, że jedynym pro-
ducentem bezpieczeństwa może być rząd? Dlaczego dopuszcza in-
terwencje państwa w wielu przypadkach? Dlaczego wreszcie tak
zaciekle walczący o wolny handel Bastiat godzi się na cła, o ile służą
celom fiskalnym?
Te niespójności nie są jednak decydujące dla wartości jego dzieła.
Prawdziwa i nieprzemijająca wartość to sama analiza ekonomiczna
Bastiata, przedstawiona w niezwykle błyskotliwym stylu. Jak napisał
Joerg Guido Huelsmann: „(…) nadszedł czas, by powrócić do dzieł
tego geniusza i budować na fundamentach, które położył”.

Tomasz Wyszyński

27
Idem, What Is Seen and What Is Not Seen, w: Idem, Selected Essays…,
http://www.econlib.org/library/Bastiat/basEss.html [dostępne 26 listopada 2006];
tłumaczenie moje.
FRYDERYKA BASTIAT’A

HARMONIE EKONOMICZNE.
TŁOMACZONE

PRZEZ

EWELINĘ AHRENS.

DREZNO .
NAKŁADEM TŁOMACZA.

1867.

W DRUKARNI HELMUTHA HENKLERA.


Następny zeszyt wyjdzie w końcu miesiąca Stycznia 1868 r. —
PRZEMOWA TŁOMACZA.

Gdyby mi kto, lat kilka temu, powiedział, że ekonomią polityczną


kiedykolwiek zajmować się będę, nigdybym temu nieuwierzyła, tak
dalece nauka ta wydawała mi się suchą, zimną i nudną. Wykładom
dopiero P. Korzybskiego, Professora Szkoły Głównej w Warszawie
w roku 1864, na które chwilowo uczęszczałam, zawdzięczam, że
naukę tę znalazłam nietylko dostępną i jasną, lecz nadto i nader
zajmującą. Żałuję jednak, że okoliczności nie pozwoliły mi korzystać
dłużej z tych wykładów; byłam bowiem zaledwie na kilkunastu
lekcyach, chociaż i to dostateczném było do rozbudzenia mego ducha
i zachęcenia mię do poważniejszego czytania — do pracy, z czego
wynikło, że ekonomia polityczna, tak dawniej dla mnie
niezrozumiała — dziś świeci mi jak jasna gwiazda, jak jedna
z najważniejszych czynników cywilizacyjnych — a nawet jako
korona wszystkich nauk, gdyż ona je wszystkie w sobie łączy, godzi
i potęguje. Z pomiędzy zaś ekonomistów, Bastiat najwięcej
przemówił do rozumu i serca mego praktycznością swych poglądów,
a jasność, jaka w jego Harmoniach ekonomicznych, z każdego słowa
tryska, zachęciła mię do przełożenia dzieła tego na język polski dla
pożytku uczącej się młodzieży, jako też dla kobiet, bo nawet te
z nich, które nie lubią czytać dzieł poważniejszych, z przyjemnością
odczytywać będą Harmonie ekonomiczne; tu bowiem nauka podana
jest w pięknej, interesującej i najdostępniejszej formie. Niektórzy
wprawdzie zarzucają Bastiatowi, że jest jasnym aż do znudzenia — że
się zbytecznie powtarza; lecz przyznać potrzeba, że jeżeli to
powtarzanie zbyteczném jest dla czytających go ekonomistów —
słowem dla ludzi obznajomionych już z przedmiotem, to dla
uczących się i nieobeznanych z tą nauką, to ciągłe przypominanie, to
zwracanie się do głównego przedmiotu wcale nie wadzi, owszem nie
natężając zbytecznie uwagi czytelnika, nie nużąc umysłu, zwraca
nieustannie myśl jego na główniejsze rzeczy. Lecz co mię najbardziej
w Bastiacie uderzyło, — to jego teorya wartości. — Dotąd, każdy
z ekonomistów inaczej rozumiał wartość i można powiedzieć, że
to był jeden z ważnych punktów spornych pomiędzy nimi.
I naturalnie, że szukając wartości w pracy, w użyteczności,
w trwałości i materyalności, w rzadkości i. t. p. nastręcza się
coraz nowe pole do sporów, nieporozumień i płynących ztąd
konsekwencyi, gdyż każdy inaczej te rzeczy oceniać musi. Bastiat
dopiero znalazł prawdę niczem niezbitą, której inni napróżno szukali.
Umieścił on wartość w wzajemnej usłudze i czyż może być coś
sprawiedliwszego nad to? Jedna i taż sama rzecz dla rozmaitych
indywiduów ma rozmaitą wartość, stosownie do tego jaką im tą
rzeczą wyświadczamy usługę. Weźmy najprostszy przykład.
Przypuśćmy, że ktoś jest w posiadaniu jakiejś rzadkiej i cennej bardzo
książki, którą sprzedać potrzebuje. Jeżeli trafi na amatora, który się
kocha w takich rzeczach, nietylko że mu chętnie da znaczną, za tę
książkę, summę, ale nadto będzie się uważał za szczęśliwego, że mu
właściciel onej, tak wielką ustąpieniem jej, wyrządził usługę. Lecz
zdarzyć się może, że właściciel książki, długie lata szuka znawcy
takiego napróżno, aż zmuszonym będzie sprzedać ją pierwszemu
lepszemu, który ją dla ozdoby biblioteki swej kupi, nietroszcząc się
wcale jakie ona skarby w sobie zawiera; nie zapłaci też za nią nigdy
tyle co amator, a to dla tej prostej przyczyny bo sprzedawca książki,
nie oddaje mu tak wielkiej usługi jak amatorowi. Tym sposobem,
każde indywiduum ma inne pobudki do ocenienia tej książki i dla
tego wartość jej ani jej użytecznością, jakby to sądził Say, ani nawet
rzadkością, jakby to z niejaką słusznością w tym razie twierdzić mógł
Senior, oceniać się nie może, gdyż w obu tu przytoczonych
wypadkach, chociaż nabywcy kupowali książkę dla jej rzadkości, ale
różnica ocenienia jej, to jest: nadania jej w a r t o ś c i leżała
w u s ł u d z e . Nie będę się jednak dłużej rozwodzić nad tém, co
Bastiat sam z taką prawdą rozwija, mimowolnie tylko zaczepiłam oto,
co mnie najbardziej w nim uderzyło, zostawiając innemu
zdolniejszemu pióru ocenienie całej jego wartości. Oddając zaś na
pożytek publiczności, tę pierwszą pracę moją, proszę o łaskawe dla
niej pobłażanie, a za szczęśliwą uważać się będę, jeśli ona w tym
kierunku więcej podobnych wywołać potrafi.
DO MŁ ODZIEŻY FRANCUZKIEJ.

Zamiłowanie nauki, potrzeba wiary, umysł wolny od przesądów,


serce nieznające nienawiści, gorliwość w szerzeniu prawdy, gorące
sympatye, bezinteresowność, poświęcenie się, dobra wiara, zapał do
wszystkiego co dobre, piękne, proste, wielkie, zacne i religijne — oto
są nieocenione młodości przymioty. Jej też tę pracę poświęcam. Jest
to nasienie, niemające w sobie warunków życia, jeżeli, rość niebędzie
na szlachetnym gruncie, któremu je powierzam.
Chciałbym wam dać skończony obraz, a daję szkic jego zaledwie;
wybaczcie mi to: bo czyż w teraźniejszych czasach można dzieło jakie
ważniéjsze wykończyć? Przedstawiam więc wam, szkic jakim jest,
a cieszyłbym się, gdyby który z was na widok jego, zawołał, jak ów
wielki artysta: A n c h ’ i o s o n p i t t o r e . (ja także jestem malarzem)
i chwytając pędzel do ręki, rzucił na te niewykończone płótno farbę
i ciało, cień i światło, uczucie i życie!
Młodzieńcy! znajdziecie może, iż tytuł tej książki jest za śmiały:
H a r m o n i e E k o n o m i c z n e ! Miałżebym zarozumiałość odkrywać
plan Opatrzności w porządku społecznym, i mechanizm sił
wszystkich, niezbędnych do urzeczywistnienia postępu?
Nie, — zaiste; lecz chciałbym wam wskazać drogę do tej prawdy:
w s z y s t k i e i n t e r e s a p r a w o w i t e s ą h a r m o n i j n e . Jest to
przewodnia idea w tej pracy i niepodobna nie uznać jej doniosłości.
Mogło być, w pewnym czasie, w modzie wyśmiewać to, co
nazywają z a g a d n i e n i e m s p o ł e c z n é m , a przyznać potrzeba, że
niektóre rozwiązania tego zagadnienia, usprawiedliwiały aż nadto
to szyderstwo. Samo jednak zagadnienie nigdy śmieszném
nie było; jest to cień Banka na uczcie Makbeta, ale cień
1
—2—

ten niemym nie jest i głosem strasznym woła, przerażonej


społeczności: rozwiązanie zagadnienia lub smierć!
Otóż rozwiązanie to, zrozumiecie łatwo, jest rozmaite, stosownie
do tego, czy uważamy interesa naturalnie harmonijne lub też
sprzeczne pomiędzy sobą.
W pierwszym przypadku, szuka się go w wolności, w drugim,
w przymusie. W pierwszym, dostateczném jest niesprzeciwiać się
tylko, gdy w drugim, koniecznie opierać się potrzeba.
Ale wolność, jedną ma tylko formę. I tak: jeżeli jesteśmy
przekonani, że każdy z atomów, płyn składających, ma sam w sobie
siłę, z któréj ogólny wynika poziom, to naturalnie, że
najpewniéjszym i najprostszym, do otrzymania tego poziomu,
środkiem jest: byśmy się wcale do tego nie mięszali. Ci więc, którzy
przyjmą za punkt wyjścia, że: I n t e r e s a s ą h a r m o n i j n e ,
zgodzą się na praktyczne rozwiązanie zagadnienia społecznego,
a mianowicie: niesprzeciwiać się i dać się swobodnie interesom
rozwijać.
Przeciwnie zaś przymus, może się objawiać w rozmaitych
kształtach i wedle nieskończonej liczby widoków. Szkoły więc,
wychodzące z tego punktu: I n t e r e s a s ą s o b i e s p r z e c z n e , nic
jeszcze niezrobiły dla rozwiązania zadania społecznego, chyba to, że
wolność wykluczyły. Pozostaje im do wyśledzenia pomiędzy
rozlicznymi kształtami przymusu, który z nich jest dobry, jeśli tylko
dobry między niemi być może. A dalej, jako ostateczna trudność,
pozostaje im jeszcze zmuszenie ludzi, wolnych działaczy, do ogólnego
przyjęcia tej wyborowej formy przymusu.
Lecz robiąc przypuszczenie, że interesa ludzkie naturą rzeczy,
pchane są do tego fatalnego starcia, a starcia tego uniknąć jedynie
można przez przypadkowy wynalazek sztucznego porządku
społecznego, to przyznać trzeba, że los ludzkości byłby bardzo
niepewnym, i z trwogą wówczas zapytamy się:
1o. Czy znajdzie się człowiek któryby wynalazł zadawalniającą
P P

formę przymusu?
2o. Czy człowiek ten sprowadzi do swej idei niezliczone szkoły,
P P

które już przyjęły rozmaite formy?


3o. Czy ludzkość pozwoli nagiąć się do tej formy, która
P P
—3—

wedle przypuszczenia, byłaby przeciwną wszystkim interesom


indywidualnym?
4o. Przypuścmy że ludzkość przyoblecze się w to odzienie, cóż
P P

nastąpi, gdy nowy wynalazca przedstawi strój więcej udoskonalony?


Czy przekonana o niedokładności organizacyi, powinna ją zatrzymać,
lub też zmieniać każdego poranku, stosownie do kaprysów mody, lub
obfitości wynalazców?
5o. Czyż wszyscy wynalazcy, których projekta zostaną odrzucone,
P P

niepołączą się przeciw projektowi uznanemu, a to z tém większém


prawdopodobieństwem zaniepokojenia społeczeństwa, im więcéj
projekt przyjęty, zgniecie naturą swą i celem swym, wszystkie
interesa?
6o. I wreszcie, czy istnieje siła ludzka, któraby zdolną była
P P

pokonać antagonizm przypuszczalny, jako podstawę sił ludzkich?


Mógłbym mnożyć do nieskończoności podobne pytania, i przedstawić
naprzykład podobną trudność:
Jeżeli interes osobisty, przeciwny jest interesowi ogólnemu, gdzie
umieścić wtedy pierwiastek działania przymusu? Gdzie będzie punkt
oparcia? Czy po za ludzkością? Należałoby go tam pomieścić dla
uniknięcia następstw prawa waszego. Bo gdy chcecie powierzyć
najwyższą władzę ludziom, dowiedźcież pierwej, że ci ludzie są
z innej, niż my, gliny ulepieni; że oni nie będą poruszani fatalną
zasadą interesu i że postawieni w położeniu, w którém żadnego
hamulca ani oporu nie doznają, umysł ich wolnym będzie od błędu,
ręce od chciwości, a serce od żądzy.
Nie ten lub ów szczegół, nie ten lub ów układ rządzący, rozdziela
stanowczo rozmaite szkoły socialne (a mówię tu o tych, które szukają
w sztucznej organizacyi rozwiązania zadania społecznego), od szkoły
ekonomicznej, ale sam punkt wyjścia — ta kwestya wstępna
i panująca to jest: czy interesa ludzkie, pozostawione samym sobie, są
harmonijne lub też sprzeczne pomiędzy sobą?
Jasną jest rzeczą, iż socialiści wyszukiwali sztucznej
organizacyi dla tego, że naturalną organizacyę osądzili za złą
i niedostateczną, a osądzili ją za taką, bo zdawało im się, że
w interesach tkwi radykalne sprzeciwieństwo, inaczej bowiem nie-
1*
—4—

byliby się do przymusu uciekali. Nie potrzeba zmuszać do harmonii


tego, co jest samo z siebie harmonijném.
Widzieli też oni antagonizm wszędzie:
Między właścicielem a proletariuszem,
Między kapitałem a pracą,
Między ludem a mieszczaństwem,
Między rolnictwem a fabryką,
Między wieśniakiem a mieszkańcem miasta,
Między krajowcem a cudzoziemcem,
Między producentem a konsumentem,
Między cywilizacyą a organizacyą,
Słowem:
Między Wolnością a Harmonią.
I to wyjaśnia właśnie, że chociaż pewien rodzaj filantropii
sentymentalnej zamieszkuje w ich sercu, z ust ich przecież płynie
nienawiść. Każdy z nich, zachowuje swą miłość tylko dla
wymarzonego przez siebie społeczeństwa, lecz co się tycze tego,
w którém żyjemy, mogłoby się ono wedle nich, jak najszybciéj
zawalić, aby na gruzach jego, wznieść nową Jeruzalem.
Mówiłem, że S z k o ł a e k o n o m i s t ó w , wychodząc z naturalnej
harmonii interesów, kończy wolnością.
Przyznać jednakże muszę, że jeżeli wszyscy ekonomiści kończą
Wolnością, to niestety nie wszyscy jednozgodnie wychodzą z jednej
zasady, i nie biorą za punkt wyjścia: harmonię interesów.
Zanim dalej pójdziemy i aby was zasłonić przeciwko wywodom, jakie
nieomieszkają wysnuć z wyznania mego, muszę choć słowo powiedzieć
o względném stanowisku tak Socializmu jak i Ekonomii politycznéj.
Nierozsądkiem byłoby z mej strony, gdybym utrzymywał, że
Socializm niespotkał się nigdy z prawdą, lub że Ekonomia polityczna
nigdy w błąd nie popadła.
Różnica metody, rozdziela głównie te dwie szkoły. Jedna
podobnie, jak astrologia i alchemia, działa przez wyobraźnią, druga
jak astronomia i chemia, za pośrednictwem spostrzeżeń.
Dwóch astronomów badających jedno i toż samo zjawisko, mogą
jednak nie przyjść do tych samych wywodów.
Pomimo tej przemijającej różnicy czują się oni być związa-
—5—

nemi wspólném dociekaniem, które prędzéj lub pózniéj, zetrze tę


różnicę. Uważają się oni zawsze za członków jednego i tegoż samego
zgromadzenia, Ale, pomiędzy astronomem, który obserwuje,
a astrologiem, który wyobraża sobie, jest przepaść nieprzebyta, gdyby
się nawet w swych spostrzeżeniach, przypadkiem, spotkać mogli.
Tak się ma właśnie z ekonomią polityczną i socializmem.
Ekonomiści obserwują człowieka, prawa jego organizacyi i stosunki
społeczne, z praw tych wynikające. Socialiści tworzą społeczeństwo
fantazyjne i następnie dorabiają serce ludzkie, społeczeństwu temu
odpowiednie.
Otóż więc, jeżeli się nauka nie myli, mylą się uczeni.
Niezaprzeczam, aby ekonomiści nie mogli czynić fałszywych
spostrzeżeń, owszem dodaję, że właściwie od tego zacząć musieli.
Lecz, cóż ztąd wypływa? Jeśli interesa są harmonijne, wynika
samo z siebie, że każde, źle zrobione, spostrzeżenie, prowadzi loicznie
do antagonizmu. Jakiej że więc taktyki trzymają się socialiści?
Wybierają oni z pism ekonomistów spostrzeżenia źle dokonane,
wyciągają z nich wszystkie następstwa i wykazują, jak są okropne.
Dotąd są oni w swém prawie. Następnie powstają przeciwko
obserwatorowi, który przypuśćmy nazywa się Malthus lub Ricardo.
I tu jeszcze są w swém prawie. Lecz na tém nie poprzestają, i zwracają
się przeciw samej nauce, obwiniając ją, że jest nielitościwą i pragnie
zła. W tém obrażają słuszność i sprawiedliwość; gdyż nauka nie może
być odpowiedzialną za źle dokonane spostrzeżenia. Wreszcie idą oni
jeszcze daléj. Czepiają się samego społeczeństwa, grożą mu
zniszczeniem aby je na nowo przerobić, — i dla czego? Bo, mówią
oni, nauka udowodniła, że obecne społeczeństwo, pchane jest ku
przepaści. W tym względzie rażą zdrowy rozum; bo, albo nauka nie
myli się, więc po cóż ją atakować? lub też myli się; a w takim razie,
niech pozostawią w pokoju społeczeństwo, gdyż ono nie jest
zagrożoném.
Ale taktyka ta, najzupełniej nielogiczna, niemniej jednakże
jest zgubną dla umiejętności ekonomicznéj, zwłaszcza, gdyby
ci, którzy ją uprawiają, mieli nieszczęśliwą myśl, przez
życzliwość bardzo naturalną, stać się odpowiedzialnymi jedni za
—6—

drugich i za poprzedników swoich. Nauka jest królową, której ruchy


powinny być śmiałe i swobodne. Powietrze koteryi, zabija ją.
Powiedziałem już, że w ekonomii politycznej, każdy fałszywy
wniosek, musi zrodzić antagonizm. Z drugiej strony
niepodobieństwem jest, aby liczne pisma ekonomistów,
najznakomitszych nawet, nieobejmowały w sobie wniosków
fałszywych. To zaznaczyć i sprostować musiałem w interesie nauki
i społeczeństwa.. Gdybym je chciał bezwzględnie popierać, dla
honoru zgromadzenia, naraziłbym nie tylko siebie samego, co jest
małą rzeczą, lecz co gorsza, naraziłbym prawdę samą na pociski
socialistów.
Powracam więc do rzeczy i powtarzam: ostatecznym wywodem
ekonomistów jest wolność. Lecz, aby ten wywód pozyskał poparcie
inteligencyi i pociągnął ku sobie serca, trzeba aby się stanowczo oparł
na tej prawdzie: interesa pozostawione samym sobie, dążą do
harmonijnego układu — do stopniowej przewagi dobra ogólnego.
Otóż, wielu z pomiędzy tych, którzy stanowią powagę,
wyprowadzili wnioski wiodące, koniec końcem, najloiczniej do
b e z w z g l ę d n e g o z ł a , do koniecznej niesprawiedliwości, — do
fatalnej i stopniowej nierówności, do nieuniknionego ubóstwa i. t. d.
Mało jest więc takich, o ile wiem, którzyby nie przyznawali
w a r t o ś c i , naturalnym czynnikom, darom, które Bóg nadał d a r m o
swemu stworzeniu. Słowo w a r t o ś ć , mieści w sobie pewne
uposażenie, a odstępujemy je tylko, za wynagrodzeniem. Otóż więc,
ludzie, a mianowicie, właściciele gruntów, sprzedają dary Boże za
rzeczywistą pracę i biorą wynagrodzenie za użyteczności, w których
praca ich niemiała żadnego udziału. — Niesprawiedliwość oczywista,
lecz konieczna, mówią ci pisarze.
Dalej, następuje sławna teorya Ricarda. Streszcza się ona w ten
sposób: cenę wyżywienia ustanawia praca, jaka jest potrzebną do
uprawy najpośledniéjszego gruntu, a wzrost ludności zmusza do
zajmowania coraz gorszych gruntów. Z tąd też ludność cała
(wyłączając właścicieli) zmuszoną jest dawać coraz większą ilość
pracy, za taką samą jak poprzednio ilość wyżywienia, lub
co na jedno wychodzi, odbiera coraz zmniejszającą się ilość
wyżywienia, za tęż samą, co i dawniéj pracę; wówczas, gdy
—7—

posiadacze lepszych gruntów widzą coraz bardziej wzrastające swe


dochody w miarę, jak coraz więcej złych gruntów jest zajmowanych.
Ztąd wniosek: wzrastające dostatki ludzi wolnych od pracy i stopniowa
nędza ludzi pracujących, — czyli: fatalna nierówność.
Zjawia się nakoniec, jeszcze sławniejsza, teorya Malthusa.
Ludność, mówi on, wzrasta gwałtowniej niż środki wyżywienia;
a prawo to jest niezmienném we wszystkich danych chwilach życia
ludzkości; ludzie zaś nie mogą być szczęśliwi i żyć w pokoju,
niemając czem się wyżywić. Dwie są tylko tamy przeciw temu
groźnemu przyrostowi ludności: zmniejszenie narodzin, lub
zwiększenie śmiertelności, ze wszystkiemi straszliwemi formami
towarzyszącemi jej i urzeczywistniającemi ją. Przymus moralny, aby
był skutecznym, musiałby być powszechnym, a na to nikt nie
rachuje. Pozostają więc tylko przeszkody represyjne, występek,
nędza, wojna, zaraza, głód i śmiertelność, czyli nieunikniony
pauperyzm.
Nie będę przytaczał innych systematów mniejszej doniosłości,
a które niemniéj rozpaczliwe przedstawiają wyjście. Tocqueville
naprzykład i wielu innych z nim mówią: jeśli przyjmiemy prawo
pierworodztwa, przyjdziemy do artystokracyi najściślej
zkoncentrowanej, odrzucając je zaś, przyjdziemy do rozdrobnienia
i do nieprodukcyjności gruntowej.
Lecz najgodniéjszem uwagi jest to, że cztery te fatalne systemata,
nie rażą się wzajemnie; — gdyby się z sobą ścierały, pocieszalibyśmy
się przynajmniej tą myślą, że wszystkie są fałszywe, gdyż niszczą się
wzajemnie; lecz nie — są one z sobą w zgodzie — stanowią część
jednej powszechnej teoryi, która oparta na licznych i specyalnych
faktach, zdających się tłumaczyć konwulsyjny stan nowoczesnego
społeczeństwa, a silna poparciem licznych mistrzów nauki,
przedstawia się zniechęconemu i zatrwożonemu umysłowi
z przerażającą powagą.
Pozostaje jeszcze do zrozumienia jakim sposobem ci, którzy
objawili tę smutną teoryę, mogli postawić jako zasadę h a r m o n i ą
i n t e r e s ó w , a jako konkluzią Wolność.
W istocie bowiem, jeśli to prawda, że ludzkość fatalnie jest pchaną
prawem Wartości do Niesprawiedliwości, — prawem Intraty
—8—

ku Nierówności, — prawem Ludności ku Nędzy, — a prawem


Dziedzictwa do Niepłodności, — to niemożna powiedzieć, że Bóg
uczynił ze świata społecznego jak i materyalnego harmonijne dzieło;
owszem, chyląc czoło, przyznać należy że podobało mu się
ufundować go na oburzającej i trudnej do zaradzenia dysharmonii.
Nie sądźcie, młodzi ludzie, aby socialiści zbili i odrzucili, to co
nazywać będę, niechcąc nikogo obrażać, teoryą dyssonansów. Nie, —
cokolwiekby oni mówili, uważali ją za prawdziwą, i właśnie dla tego,
że ją za prawdziwą uważają, proponują w miejsce wolności, postawić
przymus, w miejsce naturalnej organizacja, organizacyą sztuczną,
a w miejsce dzieła Bożego, dzieło własnego pomysłu. Mówią oni do
swych przeciwników (w czem bodaj czy nie konsekwentniejsi są od
nich): Gdyby to prawdą było, co głosicie, że interesa ludzkie
pozostawione samym sobie dążą do harmonijnego pomiędzy sobą
układu, nicby nam lepszego nie pozostawało, jak przyjąć je
i podobnie wam wychwalać wolność. Lecz wy, najdobitniej
wykazaliście, że jeśli pozwolimy interesom rozwijać się swobodnie,
pchają one ludzkość do niesprawiedliwości, nierówności,
pauperyzmu i bezpłodności. I właśnie dla tego, iż wasza teorya jest
prawdziwą — przeciwdziałamy jej. Chcemy zniszczyć obecne
społeczeństwo dla tego, że jest posłuszne tym fatalnym prawom,
któreście opisali; chcemy własnej wyprobować potęgi, ponieważ moc
Boska nie dopisała.
Tym sposobem godzą się z sobą co do punktu wyjścia, rozdzielając
się tylko co do konkluzyi.
Ekonomiści, o których wzmiankowałem, mówią: W i e l k i e
prawa opatrznościowe pchają społeczeństwo do zła;
lecz strzeżmy się zakłócać ich działanie; gdyż na szczęście
przeszkadzają im inne drugorzędne prawa, które opaźniają ostateczną
katastrofę i każda samowolna interwencya osłabiłaby tylko tamę, nie
wstrzymując fatalnego wznoszenia się fal.
Socialiści mówią: W i e l k i e p r a w a o p a t r z n o ś c i o w e
p c h a j ą s p o ł e c z e ń s t w o d o z ł a . Potrzeba więc je uchylić,
a wybrać inne w naszym niewyczerpanym arsenale.
Katolicy mówią: W i e l k i e p r a w a o p a t r z n o ś c i o w e
p c h a j ą s p o ł e c z e ń s t w o d o z ł a . Należy więc uniknąć ich
—9—

zrzekając się interesów doczesnych, uciekając się do zaparcia się, do


ofiar, ascetyzmu i rezygnacyi.
Pośród tego zamieszania, tych krzyków niepokoju i strapienia,
tych odwoływań się do przewrotów lub bezsilnej rozpaczy, chcę
wam dać usłyszeć te słowa, w obec których, jeśli je tylko
usprawiedliwię, zniknąć musi wszelkie rozdwojenie: N i e p r a w d a
by wielkie prawa opatrznościowe pchały
społeczeństwo do zła.
Tym sposobem, wszystkie szkoły różnią się i walczą z sobą co do
wywodów, jakie snuć należy z ich wspólnych założeń. Ja przeczę samemu
założeniu. Nie jestże to najlepszy sposób, by walce i rozdwojeniu kres
położyć?
Panująca w tem piśmie idea, harmonia interesów, jest p r o s t ą .
A czyż prostota nie jest kamieniem probierczym prawdy? Prawa
światła, dźwięku, ruchu niewydająż się nam tem więcej prawdziwemi,
im więcej są prostemi; czemużbyśmy tegoż samego zastosować nie
mogli co do prawa interesów?
Jest ona p o j e d n a w c z ą ; bo cóż może być bardziej
pojednawczym, jak wykazanie zgody pomiędzy przemysłem, stanami,
narodami, a nawet doktrynami?
Jest p o c i e s z a j ą c ą ; gdyż wykazuje fałszywość systematu,
stawiającego jako konkluzyę stopniowe złe.
Jest r e l i g i j n ą , bo mówi nam: że nie tylko niebieski mechanizm,
lecz i mechanizm społeczny objawia nam mądrość Boga i opowiada
chwałę Jego.
Jest p r a k t y c z n ą , bo też trudno sobie wyobrazić coś
praktyczniejszego jak to: pozwólmy ludziom pracować, wymieniać,
uczyć się, stowarzyszać, działać i oddziaływać jedni na drugich, gdyż
wedle wyroków opatrznościowych z ich rozumnej wolnej woli, może
tylko wypłynąć porządek, harmonija, postęp, dobro, doskonalenie się
coraz większe, doskonalenie się do nieskończoności.
Otóż to, powiecie, optymizm ekonomistów, są oni do tego stopnia
niewolnikami swych własnych systematów, że zamykają oczy przed
faktami, aby ich nie dojrzeć. Wobec wszystkich nędz,
niesprawiedliwości, ucisku, ludzkość trapiących, zaprzeczają
stanowczo złemu. Zapach prochu powstańczego nieuderza ich przytę-
— 10 —

pionego zmysłu; kamienie barykad nieprzemawiają do nich;


i społeczeństwo runąć może, a oni jeszcze powtarzać będą: „Na tym
najlepszym świecie, wszystko idzie ku lepszemu.“
Nie, zaiste, nie sądzę aby wszystko szło ku lepszemu. Wierzę
całkowicie w mądrość praw opatrznościowych, a tém samém, mam
wiarę w wolność.
Pytanie tylko, czy mamy Wolność?
Pytanie tylko, czy prawa te działają w całej pełni, i czy urządzenia
ludzkie działaniu ich nieprzeszkadzają?
Przeczyć istnieniu zła, przeczyć istnieniu boleści, któżby potrafił?
Trzebaby zapomnieć, że mowa tu o człowieku, lub że sami ludźmi
jeśteśmy. Aby prawa opatrznościowe mogły być uważane za
harmonijne, nie jest koniecznem, by usuwały złe. Dostateczném, aby
to złe, miało swe wyjaśnienie, swe posłannictwo, aby samo sobie
stawiało granicę, swem własnem niszczyło się działaniem i aby przez
każde cierpienie unikało się większego cierpienia.
Żywiołem społeczeństwa jest człowiek, który jest siłą w o l n ą .
Ponieważ zaś jest wolnym, może więc wybierać; a gdy wybierać może,
może się i mylić; skoro mylić się może, a więc i cierpieć może. Więcej
powiem: musi mylić się i cierpieć, gdyż jego punktem wyjścia jest
niewiadomość, a przed niewiadomością stoją otworem nieskończone
i nieznane drogi, a wszystkie one, prócz jednej, prowadzą do błędu.
Otóż, błąd każdy, rodzi cierpienie. Cierpienie to, albo spada na
tego, który błąd popełnił i wtedy wprowadza w działanie
Odpowiedzialność; lub też, uderza w niewinnych, i w takim razie,
porusza ono, ten cudownie oddziaływający przyrząd, Solidarnością
zwany.
Działanie praw tych, połączone z darem, który pozwala nam
wiązać przyczynę ze skutkiem, powinnoby nas przez samo cierpienie,
naprowadzić na drogę dobra i prawdy.
Tak więc, nie tylko że nie przeczymy istnieniu zła, lecz owszem
uznajemy jego posłannictwo, tak w społecznym jak i materyalnym
porządku.
Aby ono jednak, spełniło swe posłannictwo, nie należy
sztucznie rozciągać Solidarności, by tym sposobem niezniszczyć
Odpowiedzialności; czyli innemi słowy, trzeba Wolność szanować.
— 11 —

Chociażby ustawy ludzkie sprzeciwiały się pod tym względem,


prawom boskim; złe mimo to nieprzestanie być następstwem błędu,
zmienia ono tylko w takim razie swe miejsce. Uderza w tych,
w których uderzać nie powinno; nie jest już przestrogą, przestaje być
nauką; nie dąży już do tego, by się ograniczyć i niszczyć przez swe
własne działanie, lecz utrwala się, i wzmaga, jakby się to działo
w porządku fiziologicznym, gdyby nieroztropność i nadużycia
spełnione przez ludzi jednej półkuli, dawały uczuć swe smutne
następstwa, tylko ludziom półkuli przeciwnej. Na tem jednak właśnie
zasadza się dążność nie tylko większej części ustaw rządzących, lecz
nadto jeszcze i tych, jakie nam podają, jako najdoskonalsze środki
zapobiegające złemu, które nas trapi. Pod filantropijnym pozorem
rozszerzania pomiędzy ludźmi udanej Solidarności, chcą uczynić
Odpowiedzialność coraz bardziej bezsilną i bezskuteczną. Nieprawną
interwencyą siły publicznej, psują stosunek pracy do wynagrodzenia,
zakłócają prawa przemysłu i wymiany, gwałcą naturalny rozwój
wychowania, sprowadzają z właściwej drogi kapitały i ręce, fałszują
pojęcia, zapalają smieszne pretensye, swiecą przed oczyma nadziejami
urojonemi, są powodem niesłychanego niszczenia sił ludzkich,
zmieniają ogniska ludności, dotykają niemocą samo nawet
doświadczenie, zgoła wszystkim interesom nadają sztuczne podstawy,
wydają je na łup, a potem wołają: patrzcie, jak interesa są sprzeczne
pomiędzy sobą. Wolność to, sprawiła złe całe. Przeklinajmy więc
i niszczmy Wolność.
A jednakże, ponieważ to swięte słowo, ma jeszcze moc poruszania
serc, obdzierają Wolność z jej uroku, zmieniając jej nazwisko, i pod
nazwą k o n k u r e n c y i , prowadzą tę smutną ofiarę do ołtarza, przy
oklaskach tłumu wyciągającego swe ręce po kajdany służebnictwa.
Nie dość więc było przedstawić w całej majestatycznej harmonii,
naturalne prawa porządku społecznego, lecz należało jeszcze wykazać
szkodliwe przyczyny, paraliżujące ich działanie, co też starałem się
przedstawić w drugiej części tego dzieła.
Starałem się uniknąć sporu; przez co bezwątpienia straciłem
możność nadania zasadom, które przewieść chciałem, tej trwałości,
która tylko z głębokiej wynika dyskussyi. Lecz uwaga na-
— 12 —

sza zwrócona na te zboczenia, mogłażby schwycić całość? Wskazując


gmach jakim jest, cóż mnie obchodzi, jakim okiem inni nań patrzyli,
choćby oni nawet sami nauczyli mnie, jak nań potrzeć należy?
A teraz, odwołuję się z zaufaniem, do ludzi rozmaitych szkół,
ceniących sprawiedliwość, dobro powszechne i prawdę, więcej niż
swe systemata.
Ekonomiści zarówno z wami za ostatni wynik stawiam:
WOLNOŚĆ; a jeśli ośmieliłem się zachwiać niektóre z założeń
zasmucających serca wasze szlachetne, być może, że w tem
znajdziecie pobudkę, by więcej jeszcze ukochać i służyć naszej
swiętej sprawie.
Socjaliści, wy wierzycie w S t o w a r z y s z e n i a . Wzywam
więc was, byście po przeczytaniu tego dzieła, powiedzieli, czy
społeczeństwo obecne, bez jego nadużyć i zapor, a tém samém,
w warunkach Wolności, nie jest najpiękniejszém, najzupełniejszém,
najtrwalszém, najpowszechniejszém, najsprawiedliwszém ze wszystkich
stowarzyszeń?
Wy, którzy jesteście za równouprawnieniem, wy co
przypuszczacie tylko jedną zasadę W z a j e m n o ś ć u s ł u g . Niech
tylko umowy ludzkie będą swobodne, a powiadam wam, że niczém
inném być nie mogą, jak tylko wzajemną wymianą usług, malejących
co do w a r t o ś c i , a zwiększających się co do u ż y t e c z n o ś c i .
Komuniści, wy co chcecie aby ludzie, stawszy się braćmi, używali
wspólnie dóbr, jakie im Opatrzność udzieliła. Zamierzam wykazać
wam, że społeczeństwo obecne, byle tylko zdobyło sobie Wolność,
a nie tylko urzeczywistni, ale nawet przewyższy życzenia i nadzieje
wasze; bo wszystko jest wspólném wszystkim, pod tym jedynie
warunkiem, że każdy przyłoży rękę do zebrania darów Bożych, co
jest bardzo naturalném, lub dobrowolnie wynagrodzić zechce pracę
tym, którzy ją za niego podjęli, co również jest sprawiedliwém.
Chrześcijanie wszelkich wyznań, byleście wy sami, nie podawali
w wątpliwość mądrości Boga, objawiającej się w najwspanialszém
z dzieł jego, które nam dano było poznać, nieznajdziecie, w tem
piśmie, ani jednego wyrażenia obrażającego chociażby naj-
— 13 —

surowszą moralność waszą, lub rażącego w czemkolwiek najtajniejsze


dogmata wasze.
Właściciele, jakichkolwiek bądź rozmiarów własności, gdy wam
dowiodę, że prawo dziś wam zaprzeczane, ogranicza się, podobnie jak
najprostszego robotnika, na odbieraniu usług za istotne usługi przez
was lub waszych ojców niezawodnie oddanych, to prawo to,
spoczywać odtąd będzie na podstawie niewzruszonej.
Proletaryusze, wykażę wam niewątpliwie, że z daleko mniejszym
wysiłkiem otrzymujecie płody z pól, których nie posiadacie, niż
gdybyście je otrzymali za pomocą swej bezpośredniej pracy, gdyby
wam nadano te pola w stanie pierwotnym, za nim pracą ludzką
uzdolnione były do produkcyi.
Kapitaliści i robotnicy, sądzę, iż wstanie jestem postawić to prawo:
„że w miarę jak kapitały nagromadzają się, b e z w z g l ę d n e spożycie
tych kapitałów na summę całkowitą produkcyi powiększa się, a jego
stosunkowe spożycie zmniejsza się; praca widzi zwiększającą się swą
część w z g l e d n ą , a tem bardziej jeszcze swą część bezwzględną.
Skutek jest wprost przeciwny, kiedy kapitały się rozpraszają.“ *) —
Jeśli zasada ta zostanie ugruntowaną, to jasném następstwem jej
będzie, harmonia interesów między robotnikami a tymi, którzy ich
najmują.
Uczniowie Malthusa, wy szczerzy a spotwarzeni filantropi,
których jedyną winą jest chęć zabezpieczenia ludzkości przeciwko
prawu osądzonemu przez was za fatalne, podam wam inną
pocieszającą ustawę: „Przy jednakowych zkąd inąd warunkach liczba
zwiększająca się ludności, odpowiada wzrastającej łatwości
produkcyi.“ — A jeśli tak jest, to zaiste, nie wy pewnie smucić
—————
*) Uwydatniam zasadę tę w liczbach: weźmy trzy epoki, w których kapitał
wzrastał, gdy praca pozostała tąż samą. Dajmy na to, że produkcya całkowita
w tych trzech epokach będzie: 80—100—120. Podział będzie taki:
Część na kapitał. Część na pracę. Ogół produkcyi.
Pierwsza epoka: 45 35 80
Druga epoka: 50 50 100
Trzecia epoka: 55 65 120
Rozumie się, ze stosunek tych liczb, ma na celu jedynie wyjaśnienie zasady.
(Przyp. autora.)
— 14 —

się będziecie, widząc iż z czoła naszej ukochanej nauki, spada


cierniowa korona.
Łupieżcy, wy którzy siłą lub podstępem, z podeptaniem praw lub
też za ich pośrednictwem, tuczycie się kosztem ludów; wy
którzy żyjecie błędami, które sami szerzycie; ciemnotą, którą
podtrzymujecie; wojnami, które zapalacie; więzami które na umowy
nakładacie; wy którzy oceniacie pracę, uczyniwszy ją pierwej
bezpłodną i marnujecie jej więcej snopów, niż dla niej kłosów
zbieracie; wy, którzy sobie płacić każecie za stawianie przeszkód, aby
następnie mieć możność wzięcia zapłaty za częściowe ich usunięcie,
żywe objawy egoizmu w najgorszém jego znaczeniu, pasożytne
narośle fałszywej polityki, przygotujcie waszą jadowitą krytykę; do
was jednych odwoływać się bowiem nie mogę, gdyż ta praca ma na
celu poświęcić was, a raczej wasze niesprawiedliwe roszczenia.
Można bowiem bardzo kochać zgodę, te dwie jednak zasady:
Wolność i Przymus, nigdy się z sobą nie pogodzą.
Prawa opatrznościowe są harmonijne wtedy tylko, gdy działają
swobodnie, bez czego, same przez się, harmonijne być nie mogą. Jeśli
więc spotrzegamy jakiś brak harmonii w świecie, to takowy jest tylko
wypływem braku wolności lub sprawiedliwości. Wy zatem
ciemięzcy, zdziercy i pomiatacze sprawiedliwości, nie możecie
wchodzić do harmonii powszechnej, gdyż wy sami gwałt jej
zadajecie. Maż to znaczyć że praca ta, ma na celu, osłabienie władzy,
zachwianie jej trwałości, zmniejszenie jej powagi? Mam właśnie cel,
wprost przeciwny. Porozumiejmy się jednak.
Nauka polityczna polega na zrozumieniu tego, co powinno lub nie
powinno należeć do zakresu władzy Państwa; chcąc zaś dokonać ten
wielki rozdział, nie traćmy z uwagi tego: że Państwo działa zawsze za
pośrednictwem siły. Narzuca ono jednocześnie usługi, które nam
oddaje i usługi, któremi sobie płacić każe tytułem kontrybucyi.
Pytanie więc nasze zwraca się do tego: jakie to są rzeczy
któreby ludzie mieli prawo wzajemnie sobie narzucać s i ł ą ?
W tym przypadku znam tylko jedną t. j. s p r a w i e d l i w o ś ć . Nie
— 15 —

mam prawa z m u s i ć nikogo, aby był religijnym, miłosiernym,


uczonym, pracowitym; lecz mam prawo z m u s i ć go aby był
s p r a w i e d l i w y m , bo na tém zależy konieczność prawowitej
obrony. —
Otóż, nie może istnieć w zbiorowości indywiduów, żadne prawo,
któreby już wprzódy w indywiduach samych nie istniało. Gdy więc
jedynie potrzeba obrony prawowitej usprawiedliwia użycie siły
indywidualnej, dosyć nam uznać, iż działanie rządowe, objawia się
zawsze przez Siłę, aby ztąd wywnioskować, że ono z istoty swej
ograniczać się winno do zapewnienia porządku, bezpieczeństwa
i sprawiedliwości. Wszelkie działanie rządu, po za tą granicą, jest
przywłaszczeniem sumienia, inteligencyi, pracy, słowem — wolności
człowieka. —
To postawiwszy, powinniśmy bez wytchnienia i litośći, starać się
wyswobodzić całą dziedzinę działalności ludzkiej od wdzierania się
władzy, a wówczas dopiero zdobędziemy wolność czyli swobodne
działanie praw harmonijnych, jakie Bóg nakreślił dla rozwoju
i postępu ludzkości.
Czy Władza przez to osłabi się? Czy tracąc na swej rozciągłości,
straci na trwałości? Czy mając mniejszy zakres, mniej mieć będzie
powagi? Czy mniej skarg wywołując, wzbudzać będzie mniej
poważania? Czy stanie się więcej igraszką stronnictw, gdy zmniejszy
swe niezmierne budżeta i wpływ którego tak chciwa, a co jest tylko
przynętą dla stronnictw? Czy podlegać będzie większym
niebezpieczeństwom, gdy mniej mieć będzie odpowiedzialności?
Przeciwnie, sądzę iż widoczném jest, że aby zawrzeć siłę
publiczną w jej jedyném, ale istotném, dobroczynném, przez
wszystkich przyjętém i upragnioném posłannictwie, należy pogodzić
ją z poważaniem i powszechném współdziałaniem. A wówczas nie
będą już więcej miały miejsca owe systematyczne opozycye,
parlamentarne walki, powstania uliczne, rewolucye, gwałtowne
przewroty, stronnictwa, mrzonki, roszczenia wszystkich do rządzenia
pod wszelkiemi formami, owe systemata równie niebezpieczne
jak niedorzeczne, co nauczają lud wymagać wszystkiego od
rządu, owa dyplomacya kompromitująca, owe ciągle grożące
— 16 —

wojny lub zarówno zgubny zbrojny pokój, owe przeciążające,


a nierówno rozłożone opłaty, owo niszczące, a tak nienaturalne
mięszanie są do wszystkiego polityki, owo niewłaściwe i sztuczne
przenoszenie kapitału i pracy, to źródło nieużytecznych starć,
chwiejności, przesileń i strat. Wszystkie te powody, z tysiącem
innych przyczyn niepokojów, rozdrażnień, niechęci, chciwości
i nieporządku, nie miałyby wówczas racyi bytu; a dzierżący władzę
przyczynialiby się do harmonii powszechnej, zamiast ją zakłócać.
Harmonija zła nie wyklucza, lecz mając za zadanie zapobiegać i karać,
ścieśnia coraz więcej jego zakres, jaki mu zostawia niewiadomość
i zepsucie słabej naszej natury.
Młodzieży, dziś gdy bolesny Sceptycyzm zdaje się być wynikiem
i karą anarchii pojęć, za szczęśliwego uważać się będę, jeśli szereg idei
poruszanych w tém piśmie, wywoła na usta wasze to słowo, tak
pocieszające i tak urocze, to słowo, które jest nie tylko ucieczką lecz
i siłą naszą, o którem powiedziano jest, że góry porusza, słowo
stanowiące symbol chrześcijanizmu: WIERZĘ. — „Wierzę, nie tą
uległą i ciemną wiarą; bo tu nie idzie o tajemniczą dziedzinę
objawienia; ale wierzę, tą naukową i rozumowaną wiarą, jaka
przystoi rzeczom pozostawionym badaniu ludzkiemu. — Wierzę, że
ten który urządził świat materialny, niechciał pozostać obcym
urządzeniu świata społecznego, że potrafił zestawić i wprawić w ruch
harmonijny tak dobrze czynniki wolne, jak i bezwładne atomy. —
Wierzę, że opatrzność jego, jeśli nie więcej to zarówno przynajmniej
jaśnieje w prawach, którym poddał interes i wolę, jak i w tych, które
nadał ciężkości i szybkości. — Wierzę, że w społeczeństwie wszystko,
nawet to co je rani, jest przyczyną doskonalenia się i postępu. —
Wierzę, że Zło wychodzi na Dobro i wywołuje je, wówczas gdy
Dobro nie może prawadzić do Zła, z czego wypływa że Dobro musi w
końcu zapanować. — Wierzę, że nieustanną dążnością społeczną jest
ustawiczne przybliżanie ludzi do jednego poziomu fizycznego,
umysłowego i moralnego, a jednocześnie do stopniowego
i bezgranicznego podniesienia tego poziomu. — Wierzę, że ludzkość
może się rozwijać stopniowo i spokojnie, byleby tylko nie
paraliżowano jej dążności i byleby odzyskać mogła swobodę w swych
ruchach. —Wierzę w to wszystko, nie dla tego, że to jest upra-
— 17 —

gnioném i zadawalniającém me serce, lecz że rozum mój najzupełniej


się na to godzi. —
Ach! jeśli kiedykolwiek wymówicie to słowo: WIERZĘ,
znajdziecie wówczas dość zapału do szerzenia go, a zagadnienie
społeczne niebawnie rozwiązaném zostanie; bo cokolwiekbądź
mówią, jest ono łatwém do rozwiązania. — Interesa są harmonijne,
— rozwiązanie więc całkowite mieści się w słowie: WOLNOŚĆ.
HARMONIE EKONOMICZNE.

I.
ORGANIZACYA NATURALNA.
ORGANIZACYA SZTUCZNA.

Jestże to pewném, że podobnie jak mechanizm niebieski, jak


mechanizm ciała ludzkiego, tak również i mechanizm społeczny ulega
prawom powszechnym? Jestże to pewném że to jest całość
harmonijnie, z o r g a n i z o w a n a ? Czy nieuderza nas właśnie brak
w niem wszelkiej organizacji? Czy to właśnie nie o r g a n i z a c j i
poszukują dziś wszyscy ludzie zacni i ludzie przyszłości, wszyscy
publicyści postępowi, wszyscy pionierowie myśli? Nie jesteśmyż
prostym, niespójnym zbiorem indywiduów, działających niezgodnie
i oddanych wszelkim ruchom anarchicznej swobody? Nasze niezliczone
massy, zdobywszy z mozołem wszystkie wolności, nie wyczekująż
jeszcze wielkiego geniuszu, któreby je w całość harmonijną uszykował?
Czy zniszczywszy wszystko, nie należyż budować?
Gdyby kwestye te, nie miały innej doniosłości nad tę: czy
społeczeństwo może istnieć bez praw pisanych, bez urządzeń
i środków przymusowych? Czy każdy człowiek może czynić
nieograniczony użytek ze swych zdolności nawet wówczas, gdyby
tém nadwyrężał wolność drugich, lub gdyby wyrządzał szkodę
całemu społeczeństwu? Słowem, czy w tej zasadzie: p o z w ó l c i e
d z i a ł a ć , n i e p r z e s z k a d z a j c i e , należy upatrywać bezwzględną
formułę ekonomii politycznej? Jeśliby, powtarzam, na tém cała
kwestya polegała, rozwiązanie jej nie byłoby wątpliwém dla nikogo.
Ekonomiści nie twierdzą, że człowiek może zabijać, rabować,
podpalać i że społeczeństwo nie powinno mu w tém
p r z e s z k a d z a ć ; owszem utrzymują oni, że opór społeczeństwa
przeciw podobnym działaniom objawiłby się czynnie, gdyby
nawet w tym względzie żadne ustawy nie istniały; że nastę-
2*
— 20 —

pnie podobny opór jest powszechném prawem ludzkości; i że prawa


cywilne i karne powinny regulować, a nie sprzeciwiać się działaniu
tych praw powszechnych k t ó r y c h b y t u z n a j ą . Wielka różnica
zachodzi pomiędzy organizacyą społeczną, opartą na powszechnych
prawach ludzkości a organizacyą sztuczną, imaginacyjną, wymyśloną,
która nie tylko nieuwzględnia powyższych praw, lecz owszem,
przeczy im i pogardza niemi; — taką nakoniec, jaką usiłują narzucić
społeczeństwu, liczne nowoczesne szkoły.
Jeśli są bowiem prawa powszechne, działające niezawiśle od praw
pisanych, a które tylko te pierwsze, regulować powinny, należy zatem
zbadać te p r a w a p o w s z e c h n e ; mogą one być przedmiotem
umiejętności, i oto ekonomija polityczna istnieje. Przeciwnie, jeśli
społeczeństwo jest wymysłem ludzkim, jeśli ludzie są tylko materyą
bezwładną, którym, jak mówi Rousseau, wielki geniusz dopiero nadać
winien uczucie i wolę, ruch i życie; — wówczas ekonomija polityczna
nie exystuje, istnieje tylko niezliczony zbiór urządzeń możliwych
i przypuszczalnych, a przyszłość narodów jest w ręku t w ó r c y ,
któremu traf powierzył ich losy.
Nie będę się wdawał w długie wywody, aby wykazać, że społeczeństwo
podlega prawom powszechnym; ograniczę się jedynie na wskazaniu kilku
faktów, które chociaż pospolite nie są jednak, bez wartości.
Rousseau powiedział: „Potrzeba wiele filozofii, aby zauważać
fakta, zbyt blisko nas będące.“
Takiemi są właśnie zjawiska społeczne, pośród których żyjemy
i poruszamy się. Przywyczajenie do tego stopnia oswoiło nas z niemi,
że prawie niezwracamy na nie uwagi, chyba że uderzają nas czemciś
wydatném i niezwyczajném.
Weźmy człowieka średniej klassy społeczeństwa, stolarza
wiejskiego naprzykład, i badajmy usługi które on społeczeństwu
oddaje i te jakie wzajemnie od niego odbiera; a uderzy nas ogromna
pozornie niestosunkowość.
Człowiek ten, spędzający swój czas na heblowaniu desek, na
robieniu stołów i szaf, skarzy się na swój stan, a jednakże cóż on
w istocie dostaje od społeczeństwa w zamian za swą pracę?
Najprzód, codziennie wstając, bierze na siebie ubranie, którego
sam nie robił. Otóż, aby posiadać, chociażby najskromniejsze,
— 21 —

odzienie, musi być dokonaną wielka ilość pracy, przemysłu,


przewozów i pomysłowych wynalazków. Potrzeba, aby Amerykanie
dostarczyli bawełny, Indyjanie indygo, Francuzi wełnę i len,
Brazylijczykowie skórę; potrzeba aby te wszystkie materyały
przywiezione były do rozmaitych miast, aby były przerobione,
przędzone, tkane, farbowane ect.
Następnie, je śniadanie. Aby miał chleb, który spożywa i który mu
każdego ranka dostarczają, potrzeba aby ziemia była wykarczowaną,
obrobioną, uprawioną i zasianą; potrzeba aby zbiory były
zabezpieczone od rabunku i aby wpośród tego niezliczonego tłumu,
panowało pewne bezpieczeństwo; potrzeba aby zboże było zebrane,
wymłócone, i na chleb przygotowane; potrzeba aby żelazo, stal,
drzewo, kamienie przemienione zostały na narzędzia pracy; żeby
jedni zawładnęli siłą zwierząt, inni siłą spadu wody i. t. d.; mnóstwo
rzeczy, z których każda wzięta oddzielnie, domyślać się każe ogromu
podjętej pracy, nie tylko w rozmaitym czasie ale i miejscu.
Nie ma dnia, w którymby człowiek ten, nie potrzebował choć
trochę cukru, oliwy lub obywał się bez sprzętów i narzędzi.
Poséła syna swego do szkoły dla pobierania nauki, która
jakkolwiek ograniczona, niemniej jednak przeraża nas na myśl samą,
ile to potrzeba było poprzednich badań, ślęczeń i wiadomości, aby ją
zdobyć.
Wychodzi z domu, i znajduje się na ulicy brukowanej
i oświeconej.
Zaprzeczają mu jego własności, a znajdzie adwokata dla obrony
praw swoich, sędziów dla utrzymania go przy nich, urzędników
sądowych dla wykonania wyroków; wszystko to są rzeczy, w których
przypuścić musimy, wiadomości nabyte, a tém samém światło
i środki do życia.
Idzie do kościoła: jest to zadziwiający monument, a książka,
którą w ręku trzyma, jest może jeszcze bardziej zadziwiającym
pomnikiem rozumu ludzkiego. Uczą go moralności, oświecają
umysł jego, podnoszą duszę jego; lecz aby tego wszystkiego
dostąpić, potrzeba aby inny człowiek, nie potrzebując bezpośrednio
troszczyć się o byt swoj fizyczny, mógł był uczęszczać
— 22 —

do seminaryi i bibliotek i czerpać ze wszystkich źródeł wiadomości


ludzkich.
Jeśli nasz rzemieślnik puści się w drogę, spostrzeże iż dla
oszczędzenia mu czasu i zmniejszenia fatygi, inni ludzie
wyrównali ziemię, zasypali doliny, zniżyli góry, rzucili mosty na
rzekach, zmniejszyli tarcia, ustawili kolej dla kół na granitowych
blokach lub pasach żelaznych, zagarnęli pod swą władzę konia lub
parę i. t. d.
Niepodobna, aby nas nieuderzyła ta prawdziwie niepomierna
niestosunkowość, istniejąca pomiędzy zaspokojeniami jakie ten
człowiek ze społeczeństwa czerpie, a temi, które mógłby sam sobie
dostarczyć, gdyby był swym własnym siłom pozostawiony. Śmiem
nawet twierdzić, iż on więcej w dniu jednym spotrzebuje, niżby sam
był w stanie w ciągu dziesięciu wieków wyprodukować. Ale,
zjawisko to staje się jeszcze bardziej zadziwiającém, gdy zwrócimy
uwagę na to, że wszyscy ludzie znajdują się w tém samém, co i on
położeniu. Każdy z członków społeczeństwa, milion razy więcej
spotrzebuje a niżeli jest w stanie sam wyprodukować; nie okradają się
jednak ludzie wzajemnie; i jeśli się bliżej temu przypatrzymy,
przekonamy się, że ten stolarz usługami swemi, zapłacił wszystkie
usługi, jakie od społeczeństwa odebrał. Gdyby prowadził swe
rachunki z całą scisłością, przekonalibyśmy się, że za wszystko, co
otrzymał, zapłacił swém skromném rzemiosłem; że ktokolwiek był
użyty do jego usługi, bez względu na czas i miejsce, odebrał lub
odbierze wynagrodzenie za to.
Potrzeba więc, aby ustrój społeczny był bardzo potężny
i rozumnie obmyślany, skoro prowadzi do tego szczególnego
rezultatu, że każdy człowiek, którego los postawi nawet na
najniższym szczeblu, odbiera więcej z a s p o k o j e ń w dniu jednym,
niżby sam w ciągu wieków wyprodukował.
Ale to nie wszystko jeszcze, i ten ustrój społeczny przedstawiłby
się nam jeszcze doskonalszym, gdyby czytelnik zechciał zwrócić
uwagę na siebie samego.
Przypuśćmy, że jest tylko studentem. Co porabia on
w Paryżu? Jak tam żyje? Niepodobna zaprzeczyć, by społeczeńst-
wo nie dostarczało mu żywności, odzienia, mieszkania, rozry-
— 23 —

wek, książek, środków kształcenia się, i mnóstwo innych rzeczy,


których samo objaśnienie jakim sposobem się produkują, a tém
więcej ich wykonanie, wymagają znacznego czasu. I jakież usługi
oddaje on społeczeństwu w zamian za te wszystkie przedmioty,
wymagające tyle pracy w pocie czoła, tyle mozołu, przewozów,
wynalazków, umów i tyle usiłowań fizycznych lub umysłowych?
Żadnych; przysposabia się jedynie do oddawania ich. Jakto, więc
miliony ludzi którzy się poświęcili pracy pożytecznej, rzeczywistej
i produkcyjnej, zrzekliż się owoców tej pracy na rzecz jego? Oto
objaśnienie: ojciec tego studenta, będąc adwokatem, lekarzem lub
kupcem, oddał niegdyś usługi, — być może społeczeństwu
chińskiemu, — i za nie pozyskał nie usługi bezpośrednie, lecz
p r a w o do usług, jakichby mógł się domagać w czasie, miejscu i pod
formą, jaka mu najdogodniejszą będzie. Społeczeństwo, za te
przeszłe i odległe usługi, płaci mu dziś dopiero; a gdy myślą
przebiegać będziemy te nieskończone umowy, które musiały być
zawarte dla osiągnięcia tego rezultatu; to z podziwieniem
przekonamy się: że każdy zapłacony został za swą pracę; że prawa
do usług przechodziły z ręki do ręki, to drobiąc się, to łącząc, aż
póki przez s p o t r z e b o w a n i e przez studenta tego, równowaga
przywróconą nie została. Czyż cały ten proces nie jest
zadziwiającém zjawiskiem?
Trzeba być ślepym, by nie widzieć jasno, że społeczeństwo
przedstawiające tyle zawikłanych kombinacyi, w których prawa
cywilne i karne, tak małą grają rolę, nie mogło się utrzymać żadnym
sposobem, gdyby nie ulegało mechanizmowi dziwnie cudownemu,
a który właśnie jest przedmiotem badań E k o n o m i i p o l i t y c z n e j .
Ale, szczególnie godném jest uwagi to, że w tém niesłychaném
mnóstwie umów, mających na celu dać możność przeżycia dzień
jeden studentowi, milionowa nawet część tego, nie była wprost dla
niego przeznaczona. Mnóstwo rzeczy, z których on dziś korzystał,
są dziełem ludzi, których znaczna liczba oddawna już zniknęła
z powierzchni ziemi, a jednakże w swoim czasie byli oni
wynagrodzeni wedle żądania, chociaż ten który dziś korzysta
z owoców ich pracy, nic dla nich nie uczynił. Nieznał on ich
i znać nigdy nie będzie. Ten, który czyta te stronice, w chwili
— 24 —

właśnie gdy je czyta, ma potęgę, o której istnieniu być może sam


niewie, poruszania ludzi wszystkich krajów, wszystkich ras,
powiedziałbym nawet wszystkich czasów; zniewala on przeszłe
i teraźniejsze generacye do współubiegania się, o zaspokojenie jego
teraźniejszych potrzeb; a tę potęgę nadzwyczajną zawdzięcza on
swemu ojcu, który niegdyś oddał także usługi innym ludziom,
pozornie nie mającym żadnego związku z dzisiejszymi pracownikami.
A jednakże, w swoim czasie i miejscu zaszła zupełna równowaga, tak,
że każdy został wynagrodzony wedle żądania swego.
W istocie, mogłyżby się tak nadzwyczajne zjawiska
w społeczeństwie dokonywać, gdyby nie było naturalnej i rozumnej
o r g a n i z a c y i działającej, że tak powiemy, pomimo naszej wiedzy.
W naszych czasach, dużo mówią o wynalezieniu, nowej
o r g a n i z a c y i . Jest że choć aby jeden myśliciel, chociażbyśmy mu
największą przyznawali powagę, chociażby nawet był geniuszem,
któryby zdolny był wynaleść i wprowadzić doskonalszą organizacyą
nad tę, której skreśliłem teraz kilka rezultatów?
Cóż by dopiero było, gdybym opisał wszystkie jej ogniwa,
wszystkie jej sprężyny, wszystkie bodźce?
Ogniwa te — to ludzie, — to jest istoty zdolne kształcić się,
zastanawiać, rozumować, mylić się, doskonalić, a tém samém,
wpływać na ulepszenie lub zepsucie samego nawet mechanizmu
społecznego. Są oni zdolnymi do szczęścia i boleści, a przez to samo
nie tylko, że są ogniwani ale i sprężynami tego mechanizmu
społecznego. Są oni także bodźcem, bo pierwiastek działania jest
w nich samych. Więcej jeszcze jak to wszystko, bo są oni
przedmiotem i celem mechanizmu tego, ponieważ w ich cierpieniach
lub zaspokojeniu indywidualném mieści się ostateczne rozwiązanie.
Otóż, zauważano, i na nieszczęście nie trudno to było spostrzedz,
że w działaniu, w rozwoju a nawet w postępie (przypuszczalnym
przez niektórych) tego potężnego mechanizmu, wiele z ogniw jego
zostało nieochybnie i fatalnie zdruzgotanych; że wreszcie dla
znacznej liczby istot ludzkich, summa cierpień niezasłużonych,
przewyższa o wiele summę przyjemności.
Na widok tego, wiele dusz zacnych, wiele serc szlachetnych
— 25 —

zwątpiło o samym nawet mechanizmie. Zaprzeczano bytowi jego,


niechciano go badać, uderzano często z gwałtownością na tych,
którzy śledzili i wykazać chcieli prawa jego; powstawali przeciwko
naturze rzeczy i wreszcie proponowali z o r g a n i z o w a ć społeczeństwo
wedle nowego planu, w którym by, niesprawiedliwości, cierpienia
i błędów nieznano.
Nie mam bynajmniej zamiaru powstawać przeciwko tym czystym
i filantropijnym pragnieniom! Lecz chybabym nie słuchał głosu
swego sumienia i odstąpił od moich przekonań gdybym nie
powiedział, że podług mnie, ludzie ci są na fałszywej drodze.
Przedewszystkiem, sama natura ich propagandy zniewala ich do
smutnej konieczności nieuznawania dobra, jakie społeczeństwo
rozwija, zaprzeczania postępowi; przypisując mu nawet całe złe,
wyszukują je z chciwością, aby je następnie z przesadą przedstawiać.
Skoro sądzą, iż wynaleźli organizacyą społeczną, różną od tej,
która jest wypływem przyrodzonych dążności ludzkości, to, aby ją
w życie wprowadzić, muszą w najgorszém świetle przedstawiać
skutki tej organizacyi, której uchylenia pragną. Toteż publicyści,
o których wspomniałem, głosząc z zapałem a nawet przesadą
o ludzkiej zdolności doskonalenia się, popadają następnie w dziwną
sprzeczność, dowodząc znowu, że społeczeństwo coraz bardziej się
psuje. Słuchając ich, możnaby sądzić, że ludzie są dziś tysiąc razy
nieszczęśliwsi niż byli dawniej pod rządami feudalnymi i w jarzmie
niewoli, że świat stał się piekłem. Gdybyśmy mogli przywołać teraz
do życia Paryż z dziesiątego wieku, przekonany jestem, iż zmieniliby
zdanie swoje.
Następnie zmuszeni oni są potępiać samą zasadę czynności
ludzkich, to jest: i n t e r e s o s o b i s t y , gdyż on to sprowadził taki
stan rzeczy. Zauważmy, że człowiek tak jest uorganizowany iż
poszukuje zaspokojeń a unika boleści; ztąd to, przyznać muszę, rodzą
się wszystkie cierpienia społeczne, wojny, niewola, monopol,
przywileje; ale też i ztąd płyną wszystkie dobra, gdyż pragnienie
zaspokojenia potrzeb i wstręt do cierpień są bodźcami człowieka.
Kwestya więc polega na zbadaniu, czy bodziec ten, który przez swą
powszechność, z indywidualnego stał się społecznym, nie jest sam
w sobie pierwiastkiem rozwoju?
— 26 —

W każdym razie, ci wynalazcy nowych organizacyi nie


spostrzegająż się że ów pierwiastek, tak ściśle spojony z naturą
człowieka, istnieć będzie i w ich organizacyi, i że tam właśnie
sprowadzi daleko większe spustoszenia, niźli w naszej naturalnej
organizacyi, w której niesłuszne roszczenia i interes jednego
indywidyum, są powstrzymywane oporem wszystkich? Ci
publicyści, przypuszczają zawsze dwie niemożebne rzeczy: albo że
społeczeństwem takim, jak oni je pojmują, rządzić będą ludzie
nieomylni i wolni od tego bodźca, — interesu; albo, że ogół pozwoli
tym ludziom rządzić sobą.
Nareszcie organizatorowie nie myślą nawet o sposobach
wykonania swych pomysłów? Jakim sposobem zniewolą nas do
uznania ich systemów za lepsze? Jakim sposobem zmuszą wszystkich
od razu do Wyrzeczenia się tego bodźca, który ich w ruch wprawia to
jest: pociągu do zaspokojeń i wstrętu do cierpienia? Wypadałoby
wtedy jak powiedział Rousseau, z m i e n i ć c a ł y u k ł a d m o r a l n y
i fizyczny człowieka?
Dla zniewolenia ludzi, do odrzucenia, jako niewygodnego
odzienia, tego porządku społecznego, w którym ludzkość od samego
początku aż do dni dzisiejszych żyła i rozwijała się, a przyjęcia
organizacyi pomysłu ludzkiego, której by ludzie ulegali, wedle mego
zdania są tylko dwa sposoby: siła lub powszechna zgoda.
Trzeba, żeby organizator rozporządzał siłą zdolną pokonać wszelki
opór, tak aby ludzkość była w ręku jego jak miękki wosk, któryby
można zgnieść lub układać dowolnie; lub za pośrednictwem
przekonania pozyskać zgodę tak zupełną, wyłączną, ślepą nawet,
któraby stanowczo użycie siły usuwała.
Wątpię, aby mi przytoczono inny jaki sposób za pośrednictwem
którego możnaby wprowadzić w życie falanstery lub inną jaką
socialną sztuczną organizacyą.
Dwa więc są tylko sposoby, a jeśli udowodnimy, że obydwa są,
zarówno niepraktyczne, tém samém wykażemy, że organizatorowie
tracą napróżno swój czas i pracę.
Co zaś do rozporządzania siłą materyalną taką, któraby pod
ich władzę oddała wszystkich mocarzy i wszystkie ludy, o tém
nie śnił nawet żaden z marzycieli. Król Alfons zuchwale wy-
— 27 —

rzekł: „Gdybym był pomiędzy doradzcami Boga, świat planetarny


byłby lepiej urządzony.“ Lecz chociaż król ten, stawiał wyżej swą
mądrość nad mądrość Stwórcy, nie był jednakże tyle nie
z dorzecznym, aby chciał walczyć z potęgą boską; historia nie mówi
nam, aby usiłował nadać bieg gwiazdom wedle praw swego
pomysłu. Descartes, poprzestał na utworzeniu małego świata
z kostek i szpagatu, bo wiedział, iż nie jest dość s i l n y m , by
wszechświatem wstrząsnąć. Wiemy tylko że jeden Xerxes, upojony
swą potęgą, ośmielił się powiedzieć falom: „Nie pójdziecie dalej.“
Fale przecież nie cofnęły się przed nim, lecz on się cofnął przed
niemi, a bez tej poniżającej, lecz rozumnej ostrożności, byłyby go
pochłonęły. Siły więc braknie Organizatorom, aby poddać całą
ludzkość, ich probóm i doświadczenióm. Gdyby nawet, dla swej
sprawy pozyskali szacha perskiego, chana tatarskiego, i wszystkich
naczelników dzierżących nieograniczoną władzę nad swymi
poddanymi, jeszczeby dostatecznej nie posiadali siły do dzielenia
ludzi na gruppy i serye, i do zniszczenia powszechnych praw
własności, wymiany, dziedzictwa i rodziny, gdyż nawet w Persyi
i Tartaryi, potrzeba mniej więcej rachować się z ludźmi. Gdyby który
z samowładnych potentatów usiłował z m i e n i ć k o n s t y t u c i j ą
m o r a l n ą i f i z y c z n ą poddanych swoich, prawdopodobnie
miałby zaraz następcę, a ten, pomny losów swego poprzednika, nie
kusiłby się już wiecej oto. Tak zatem, gdy widocznie braknie siły
naszym licznym organizatorom, pozostaje im do użycia inny jeszcze
środek; to jest: p r z y z w o l e n i e p o w s z e c h n e .
Na to są dwa sposoby: przekonanie i oszustwo.
Przekonanie! Ależ niewidzieliśmy nigdy dwóch inteligencii,
godzących się z sobą zupełnie we wszystkich punktach
umiejętności. Jakim by więc sposobem wszyscy ludzie rozmaitych
języków, ras, zwyczajów, rozrzuceni po całym świecie, po większej
części nie umiejący czytać, i pozbawieni możności usłyszenia
kiedykolwiek o r e f o r m a t o r z e , mogli przyjąć powszechną
umiejętność? O cóż więc chodzi? Oto, o zmianę sposobu pracy,
wymiany, stosunków domowych, cywilnych, religijnych, słowem
o zmianę moralnej i fizycznej konstytucyi człowieka; — i możnaż
— 28 —

mieć nadzieję aby całą ludzkość zjednoczyć przez samo przekonanie?


Zaprawdę, zadanie to nader trudne.
Gdyby się powiedziało swym bliźnim:
„Od pięciu tysięcy lat zachodzi nieporozumienie pomiędzy
Bogiem a ludzkością“;
„Od Adama aż do chwili dzisiejszej, ród ludzki jest na fałszywej
drodze, lecz gdyby mi tylko zaufać zechciał, wprowadzę go na
dobrą“;
„Bóg chciał, by ludzkość szła inną drogą, lecz ona tego niechciała,
i oto zkąd złe powstało. Niech na głos mój, inny przybierze kierunek,
a powszechne szczęście zajaśnieje nad nią.“
Mówiąc tak, można pozyskać pięciu, sześciu wyznawców, ale do
pozyskania milionów daleko, tak daleko, że niepodobna obliczyć
tego.
A potem zastanówcie się, że liczba pomysłów socialnych jest tak
bezgraniczną, jak bezgraniczną jest dziedzina fantazyi; że niema ani
jednego publicysty, któryby zamknąwszy się na kilka godzin
w swym gabinecie, niewyszedł ztamtąd z gotowym projektem
organizacyi sztucznej; że pomysły Fouriera, Saint-Simona, Cabeta,
Blanka, etc, całkowicie rożnią się pomiędzy sobą, że nie przechodzi
ani jeden dzień, by coraz nowe się nie zjawiały; że rzeczywiście
ludzkość, poczęści słusznie zastanawia się i waha, odrzucić
organizacyą socialną, jaką jej Bóg nadał, by uczynić wybór
stanowczy i nieodwołalny pomiędy tylu pomysłami społecznymi.
Cóżby bowiem nastąpiło, gdyby przyjąwszy jeden z tych pomysłów,
następnie przedstawiłby się jej inny lepszy? A wreszcie, czy
mogłażby ona, na coraz, innych podstawach, opierać własność,
rodzinę, pracę i wymianę? Czyż może, co chwila zmieniać
organizacyą?
„Skoro więc, jak mowi Rousseau, prawodawca niemoże użyć ani
siły, ani rozumowania, jest zatem w konieczności, uciec się do władzy
innego rodzaju, która by mogła pociągnąć, bez gwałtu, a przekonać
bez dowodzenia.“
Jakaż to władza? Oto — oszustwo. Rousseau, nie ośmielił się
wymowić tego słowa, lecz wedle zwyczaju swego w podobnych
wypadkach, pokrywa je, przezroczystą zasłoną swej wymowy:
— 29 —

„To właśnie, mówi on, zmuszało we wszystkich czasach Ojców


narodów, do uciekania się do interwencyi nieba i do czczenia Bogów
swego własnego rozumu, aby narody poddane prawom państwa, jak
niemniej prawom natury i uznające tęż samą władzę w utworzeniu
człowieka, co i w tworzeniu państwa, były posłuszne dobrowolnie
i z uległością dzwigały jarzmo pomyślności publicznej. Ta najwyższa
racya, która stawia prawodawcę wyżej nad pojęcie ludzi
zwyczajnych, jest ta właśnie, że ona k ł a d z i e p o s t a n o w i e n i a
w u s t a n i e ś m i e r t e l n y c h , by pociągnąć powagą boską tych,
których mądrość ludzka poruszyć by niemogła. Ale nie każdy
człowiek ma siłę skłonienia Bogów do mówienia etc.“
Aby się nie mylono co do jego wywodów, dopełnia się
całkowicie tą myślą Machiawela: Mai non fu alcuno ordinatore di
leggi STRAORDINARIE in un popolo che non ricorresse a Dio.
Dla czego Machiawel radzi uciekać się do B o g a , a Rousseau
do Bogów, do n i e ś m i e r t e l n y c h ? pozostawiamy tę kwestyę
czytelnikowi.
Zaprawdę, nie obwiniam O j c ó w n a r o d u o uciekanie się do
tych niegodnych podstępów. Wychodząc jednakże z ich punktu
widzenia, zrozumiemy, że chęć powodzenia, mogła ich łatwo
pociągnąć. Kiedy człowiek szczery i filantrop zarazem, jest
przekonanym, iż posiada tajemnicę społeczną, za pomocą której,
wszyscy jego bliźni, używać mogą na tym świecie pomyślności bez
granic; skoro zaś widzi jasno, że idei swej nie wprowadzi ani siłą ani
rozumowaniem: że oszustwo, jest jedynym środkiem, jakże on silnie
opierać się musi pokusie. Wiadomo, że kapłani nawet brzydzący się
do najwyższego stopnia kłamstwem, niecofnęli się przed
p o b o ż n e m i o s z u s t w a m i ; widzimy, że nawet Rousseau, ten
surowy pisarz, który na czele swych dzieł postawił: V i t a m
i m p e n d e r e v e r o , że pyszna filozofia wreszcie, dała się uwieść
urokowi tej maksymy: c e l u s p r a w i e d l i w i a ś r o d k i . Cóżby
więc nadzwyczajnego było, gdyby organizatorowie nowocześni
marzyli także, a b y c z c z o n o b o g ó w i c h w ł a ś n e j m ą d r o ś c i ,
aby mogli kłaść swe rozporządzenia w usta
nieśmiertelnych, aby pociągali za sobą bez użycia
gwałtu, a przekonywali bez rozumowania?
— 30 —

Wiadomo, że Fourier na wzór Mojżesza poprzedza swą


deutoronomię genezą. Saint Simon i jego uczniowie jeszcze więcej
posunęli się w swych apostolskich zachciankach. Inni, roztropniejsi,
przyczepili się do religii najwięcej upowszechnionej, naginając ją do
swych widoków, pod i m i e n i e m n e o c h r y s t i a n i z m u ; i dla
tego, każdego z nas uderza ton przesady mistycznej, jaką prawie
wszyscy nowocześni reformatorowie do swych nauk wprowadzają.
Usiłowania jednak w tym celu przedsiębrane, posłużyły tylko do
wykazania jednej rzeczy, która nie jest bez wartości, a mianowicie, że
dziś niekażdy jest prorokiem, — kto być nim pragnie. Można się
ogłosić za Boga, nikt jednak temu nieuwierzy, ani publiczność, ani
jego poplecznicy, ani on sam nawet.
Ponieważ mowiłem o Rousseau, niech mi więc wolno będzie
rzucić kilka uwag o tym o r g a n i z a t o r z e o tyle, o ile one posłużyć
mogą do zrozumienia, o ile organizacya sztuczna różni się od
naturalnej. Zboczenie to zresztą, niebędzie niewczesnem, gdyż od
pewnego czasu U m o w ę s p o ł e c z n ą (Contrat social) uważają za
wyrocznią przyszłości.
Rousseau był przekonanym, że odosobnienie jest s t a n e m
n a t u r a l n y m człowieka, a tém samém, że społeczeństwo jest
wymysłem. P o r z ą d e k s p o ł e c z n y , mowi on, na czele, n i e
w y p ł y w a z n a t u r y , opiera się jedynie na umowie.
Nadto, filozof ten, tak namiętnie kochający wolność, miał lichą
opinią o ludziach. Sądził, że nie są zdolni do nadania sobie dobrych
urządzeń; interwencya więc twórcy, prawodawcy, naczelnika
narodu, była konieczną.
„Naród, mowi on, podlegający pewnym prawom, powinien być
ich twórcą. Stanowienie warunków społecznych, należy tylko do
stowarzyszonych, lecz jak je postanowią? Czy za wspólną zgodą, czy
przez nagłe natchnienie? Jakim sposobem ta ślepa tłuszcza, która
często niewie czego chce, bo rzadko wie co dla niej jest dobrem,
dokonała by sama przez się tak wielkie i trudne zadanie, jakim jest
systemat prawodawczy? Prywatni widzą dobro, które odrzucają,
publiczność, pragnie dobra, którego niewidzi; jedni i druga,
potrzebują przewodników .... a ztąd też rodzi się potrzeba
prawodawcy.“
— 31 —

Prawodawca ten, jakieśmy to już widzieli, nie mogąc użyć ani siły,
ani przekonania, zmuszony jest uciec się do powagi innego zakresu,
to jest, mowiąc wyraźniej, do szachrajstwa.
Trudno pojąć nawet, na jakiej wysokości stawia Rousseau, swego
prawodawcę:
„Trzeba by Bogów na to, aby ludziom nadali prawa; ten, który się
odważy, przedziewziąść urządzenie jakiego narodu, powinien czuć
się na siłach, zmienić, że tak powiem, naturę ludzką,...... przeinaczyć
naturę ludzką, celem wzmocnienia jej.... Potrzeba, aby odjął
człowiekowi jego własne siły, a nadał mu inne, obce jemu....
Prawodawca, pod każdym względem jest człowiekiem
nadzwyczajnym w państwie, jego urząd jest wyłącznym i wysokim,
z jakim niema nic wspólnego żadna władza ludzka. Jeśli prawdą jest,
że bardzo trudno o znakomitego monarchę, to bez porównania
trudniej, o wielkiego prawodawcę. Pierwszy, powinien by tylko iść
za wzorem, jaki mu tamten poda. Prawodawca jest mechanikiem,
wynalazcą maszyny, monarcha zaś tylko robotnikiem, który ją
ustawia i w ruch wprawia.“
Jakąż ludzkość gra rolę w tém wszystkiém. Jest tylko nędzną
materyą, z której się składa ta maszyna.
Zaprawdę, nie jestże to pycha szalona? A więc ludzie są tylko
materyałem maszyny, którą monarcha w ruch wprawia; prawodawca
daje model tej maszyny a filozof kieruje prawodawcą, stawiając się
tym sposobem w niezmierzonej odległości od pospólstwa, monarchy
i samego nawet prawodawcy; unosi się on ponad rodzajem ludzkim,
porusza go, przekształca, urabia, albo raczej naucza starszych narodu,
jak się wziąść do tego mają.
Jednakże twórca narodu musi sobie cel jakiś założyć. Mając zrobić
użytek z materyi ludzkiej musi ją do jakiegoś końca doprowadzić.
Ponieważ zaś ludzie pozbawieni być mają inicyatywy, a wszystko
zależeć ma od prawodawcy, on więc rozstrzygać będzie, czy naród ma
być handlującym lub rolniczym, czy też barbarzyńskim i rybożerczym,
i. t. d. Lecz pozostaje jeszcze do życzenia, by się prawodawca nie mylił,
i nie zadawał zbytniego gwałtu naturze rzeczy.
Gdy więc ludzie z g a d z a j ą się na stowarzyszenie, albo raczej
stowarzyszają się, popychani wolą prawodawcy, mają już cel wy-
— 32 —

raźnie określony. „Tym to sposobem, powiada Rousseau,


Hebrajczycy, a niedawno i Arabowie za główny przedmiot mieli
religią, Ateńczykowie, umiejętności; Kartagina i Tyr — handel;
Rodus, — marynarkę; Sparta — wojnę, a Rzym — cnotę.“
Jakiż więc przedmiot zmusi nas Francuzów do wyjścia
z odosobnienia, czyli ze s t a n u n a t u r y , dla utworzenia
społeczeństwa? Albo raczej (bo jesteśmy tylko ciałem bezwładném,
materyałem do maszyny) ku jakiemu przedmiotowi skieruje nas,
wielki nasz Z a ł o ż y c i e l ?
Podług pojęć Rousseau’a, przedmiotem tym nie mogły być ani
umiejętności, ani handel, ani żegluga. Wojna jest szlachetniejszym
celem, a cnota celem szlachetniejszym jeszcze. A jednakże jest jeszcze
cel nad wszystkie cele, który powinien być ostatnim wyrazem
prawodawczego systematu, „jest to w o l n o ś ć i r ó w n o ś ć .“
Lecz trzeba wiedzieć, co Rousseau przez wolność rozumiał.
Wedle niego, używać wolności, nieznaczy być wolnym, ale d a w a ć
s w ó j g ł o s , gdyby nas nawet do tego „pociągnęli bez gwałtu
i przekonali bez rozumowania,“ gdyż wtedy mówi on: „jesteśmy
posłuszni dobrowolnie i powolnie znosimy jarzmo publicznej
pomyślności.“
„U Greków, powiada on, wszystko co lud dokonał — dokonał
sam przez się; zbierał się ustawicznie na placach, zamieszkiwał
klimat łagodny, niebył chciwym; n i e w o l n i c y p r a c o w a l i z a ń ,
a on zajmował się jedynie sprawą wolności.
„Lud angielski, mówi on dalej, sądzi się być wolnym, lecz myli
się bardzo. Jest on tylko wolnym, podczas wyboru członków
parlamentu, po obraniu ich staje się znów niewolnikiem — niczém
więcej.“
Lud więc, jeśli pragnie być wolnym, powinien zdziałać sam
przez się to wszystko, co jest służbą publiczną, bo na tém właśnie
polega, wolność. Powinien ciągle mianować urzędników, zawsze
być na placu publicznym. Biada temu, kto marzy o pracy na życie!
Skoro tylko obywatel poważy się zająć swymi własnymi
interesami, natychmiast (jest to ulubione wyrażenie Rousseau’a)
straci wszystko.
Ale, zaprawdę, trudność, nie jest małą. Jakim sposobem
— 33 —

uczynić to? Bo nareszcie, chociażby tylko dla pełnienia cnoty,


chociażby dla rozwijania wolności, potrzeba przecież żyć? Otóż,
widzieliśmy co tylko, za jaką krasomówczą zasłoną, ukrył Rousseau,
wyraz: o s z u s t w o . Zobaczmy teraz, do jakiej się on ucieka
wymowy, aby mógł przejść do głównego, całej swej księgi wniosku,
— do niewolnictwa.
„Wasz ostry klimat rodzi rozliczne potrzeby i czyni to, że przez
sześć miesięcy niepodobna przebywać na placach publicznych; wasz
głos jest za słabym, aby mógł być słyszanym na otwartém powietrzu
i więcej się obawiacie nędzy, jak niewolnictwa.“
„Wiecie dobrze, że niemożecie być wolnymi.“
„Jakto! czyżby wolność miała się tylko utrzymywać przez
niewolę? Być może.
Jeśliby Rousseau, urwał na tém straszném słowie, czytelnik byłby
oburzony. Trzeba więc było uciec się do przesadnych deklamacyi,
czego też, uczynić nieomieszkał.
Wszystko to, co nie jest w naturze rzeczy (mówi on tu
o społeczeństwie) ma swoje niedogodności, a cywilne społeczeństwo, ma
ich najwięcej. Są nieszczęśliwe położenia, w których można zachować
wolność swoją, z krzywdą drugich i w których, aby obywatel był
zupełnie wolnym, niewolnik musi żyć w strasznej niewoli. Co do was,
narody nowoczesne, wy wcale niewolników niemacie, lecz sami niemi
jesteście; swobodę ich, opłacacie własną wolnością..... Możecie
wychwalać i nadawać pierwszeństwo temu porządkowi rzeczy, ja
znajduję w nim więcej nikczemności, aniżeli ludzkości.“
Pytam was, czy Rousseau nie mówi tém samém: Narody
nowoczesne wolelibyście mieć niewolników, niż sami być niemi.
Niech mi czytelnicy przebaczą ten długi ustęp, lecz sądziłem go
być użytecznym. Od niejakiego bowiem czasu przedstawiają nam
Rousseau’a i uczniów jego szkoły, jako apostołów braterstwa
ludzkiego. — Ludzi, jako materiał, monarchę jako mechanika, ojca
narodów, jako wynalazcę, a po nad tém wszystkiém, filozofa jeszcze
umieszczają. Oszustwo ma być środkiem, a niewola rezultatem; i to
ma być owe obiecane braterstwo?
Uważałem nadto, że badanie U m o w y s p o ł e c z n e j , było
właściwém, aby nam dać poznać, co charakteryzuje sztuczną
— 34 —

organizacyą społeczną. Wychodzić z zasady, że społeczeństwo jest


stanem przeciwnym naturze; wyszukiwać kombinacye, pod
któreby ludzkość poddać można; stracić z oczu to, że ona jest sama
dla siebie bodźcem; uważać ludzi, za nędzny materiał tylko,
pragnąc nadać im ruch i wolę, uczucie i życie; stawiać się tym
sposobem nad rodzajem ludzkim, na niezmierzonej wysokości: oto
są rysy wspólne wszystkim wynalazcom urządzeń społecznych.
Pomysły te rożnią się pomiędzy sobą, lecz wynalazcy — wszyscy
są do siebie podobni.
Pomiędzy nowemi urządzeniami, na które, słabą ludzkość,
zapraszają, jest jedno szczególniej godne uwagi. Streszcza się ono
w tej formule: S t o w a r z y s z e n i e s t o p n i o w e i d o b r o w o l n e .
Ależ i e k o n o m i a p o l i t y c z n a opiera się na tych samych
danych, że s p o ł e c z e ń s t w o nie jest niczém inném, jak
stowarzyszeniem, — stowarzyszeniem początkowo
niedoskonałém, bo i sam człowiek doskonałym nie jest, lecz
stopniowo wraz z nim doskonalącém się, to jest: p o s t ę p o w é m .
Czy chcą nam mówić o ścislejszém stowarzyszeniu pomiędzy pracą,
kapitałem, a zdolnością, zkąd wypływać powinno więcej dobra dla
członków rodziny ludzkiej i sprawiedliwszy rozdział dobrobytu?
Zgoda i na to, niesprzeciwia się to bowiem ekonomii politycznej, byle
stowarzyszenia te były d o b r o w o l n e ; byle siła i przymus nie brały
w nim udziału; byle stowarzyszeni nie rościli sobie prawa do
nakładania ciężarów na tych, którzy do stowarzyszeń ich
należeć niechcą. Czyż ekonomia polityczna, jako nauka, nie jest
obowiązana do badania rozmaitych form, za pomocą których podoba
się ludziom połączyć swe siły i rozdzielić zajęcia, w widokach
większego i bardziej ustosunkowanego dobrobytu? Czyż handel, nie
przedstawia nam często przykładu dwóch, trzech lub kilku osób
stanowiących pomiędzy sobą stowarzyszenia? Czyż wypuszczanie
w dzierżawę, nie jest pewnym rodzajem stowarzyszenia kapitału
i pracy? Czyliż w ostatnich czasach nie widzieliśmy, powstających
towarzystw akcyjnych, które pozwalały najmniejszym nawet
kapitałom, brać udział w największych przedsięwzięciach? Czyż
niema w kraju kilku fabryk, gdzie starają się swych
współpracowników stowarzyszyć i do zysków przypuścić? Czyż
— 35 —

ekonomia polityczna, potępia te próby usiłowań ludzkich dla


wyciągnienia jak największej korzyści z sił swoich? Czyż ona
kiedykolwiek utrzymywała, że ludzkość powiedziała już ostatnie swe
słowo? Przeciwnie, sądzę że niema nauki, któraby jaśniej od ekonomii
politycznej wykazała, że społeczeństwo jest jeszcze w kolebce.
Lecz, jakiekolwiek mielibyśmy nadzieje na przyszłość
i jakiekolwiekbyśmy tworzyli pojęcia o formach, któreby ludzkość
wynaleźć mogła dla udoskonalenia swych stosunków i rozszerzenia
dobrobytu, wiadomości i moralności, zawsze jednakże przyznać
musimy, że społeczeństwo jest organizacyą, której głównym
żywiołem jest czynnik intelektualny, moralny, obdarzony wolną wolą
i zdolny do doskonalenia się. Odbierzcie mu wolność a pozostanie
tylko nędzny i gruby mechanizm.
Wolność! zdaje mi się, iż jej za dni naszych nie szukają wcale. Na tej
ziemi francuzkiej, w tym uprzywilejowaném państwie mody, zdaje się, iż
wolność nie jest już dziś w modzie. A ja powiadam: ktokolwiek odpycha
wolność nie ma wiary w ludzkość. — Sądzą oni, że świeżo dopiero zrobili
to nieszczęsne odkrycie iż wolność prowadzi fatalnie do monopolu.*) Nie,
takie potworne wiązanie się, takie połączenie się przeciwne naturze nie
istnieje wcale; jest ono tylko imaginacyjnym owocem błędu, który się
prędko rozproszy przy świetle ekonomii politycznej. Wolność miałaby
zrodzić monopol! Ucisk miałby się rodzić z wolności! Strzeżmy się
podobnego twierdzenia, bo utrzymując to, dowodzimy że dążenia
ludzkości są radykalnie złe, złe same w sobie, złe przez swą naturę i przez
swą istotę; dowodzimy nadto, że człowiek ma naturalną skłonność do
stopniowego psucia się i niezwyciężony pociąg do błędu. Lecz w takim
razie, po cożby były nasze szkoły, nasze umiejętności, badania, rozprawy,
chyba dla tem szybszego popychania nas na tej fatalnej pochyłości;
gdyż w tym wypadku nauczyć ludzkość wybierać jest to samo, co
—————
*) „Niezaprzeczoną jest rzeczą, że nasz systemat wolnej konkurencji, o który
dopominała się nieświadoma Ekonomia polityczna, a postanowiony dla
zniesienia monopolu, zmierza jedynie do ogólnej organizacyi wielkich
monopolów we wszystkich gałęziach.“ (Z a s a d y s o c i a l i z m u , przez Wiktora
Considérant, strona 15.)
3*
— 36 —

nauczyć ją samobójstwa. A jeśli dążności ludzkie są tak przewrotne,


to aby je zmienić, gdzież będą organizatorowie szukać dla nich
punktu oparcia? Podług ich założenia, ten punkt oparcia musiałby
być po za ludzkością. Będąż go szukać w samych sobie, w swym
umyśle, w swém sercu? ależ i oni nie są bogami; są także ludźmi,
a tém samém, również jak i ludzkość są pchani ku tej fatalnej
przepaści. Czy wzywać będą interwencyi Państwa? ależ i państwo składa
się z ludzi, trzebaby więc dowieść, że ci ludzie tworzą klasę oddzielną
i że prawa powszechne społeczeństwa nie dla nich były ustanowione,
że owszem na nich to właśnie wkładają obowiązek tworzenia tych
praw. Bez tych bowiem dowodów, trudność nie byłaby nawet
usuniętą.
Nie potępiajmy więc ludzkości, niezbadawszy wprzódy jej praw, jej
siły, energii i dążności. Od chwili, jak Newton odkrył prawa
przyciągania, nie wymawiał odtąd, imienia Boga, bez uchylenia czoła.
O ile inteligencya jest wyższą od materyi, o tyle świat społeczny jest
wyższym od mechanicznego, który był przedmiotem uwielbienia
Newtona, mechanizm bowiem niebieski ulega prawom, o których
niema świadomości. Z większą nierównie słusznością uchylić musimy
czoła przed mądrością przedwieczną, na widok mechanizmu
społecznego, który ożywia także ta myśl powszechna m e n s a g i t a t
m o l e m , a który nadto przedstawia to nadzwyczajne zjawisko, że
każdy atom jest istotą ożywioną, myślącą, obdarzoną tą cudowną
energią, tym pierwiastkiem wszelkiej moralności, wszelkiej godności,
wszelkiego postępu, tym wyłącznym przymiotem człowieka, —
WOLNOŚCIĄ!
II.
POTRZEBY, USIŁOWANIA, ZASPOKOJENIA.

Jak głęboko zasmucający widok przedstawia nam Francya!


Trudno byłoby powiedzieć, czy anarchia przeszła od pojęć do
faktów, czy też od faktów do pojęć, to tylko pewne, że ogarnęła
wszystko.
Ubogi powstaje przeciw bogatemu, proletariat przeciwko
własności; lud wiejski przeciw mieszczaństwu; praca przeciw
kapitałowi; rolnictwo przeciw przemysłowi; wieś przeciw miastu;
prowincya przeciw stolicy; krajowiec przeciw obcemu.
I oto powstają teoretycy, którzy tworzą system z tego
antagonizmu. „Jest on, mówią, f a t a l n y m wynikiem natury rzeczy,
to jest wolności. Człowiek k o c h a s a m s i e b i e , i ztąd właśnie złe
całe wypływa; kochając bowiem siebie, dąży do swego własnego
dobra, a otrzymać je tylko, może z krzywdą swoich współbraci.
Przeszkodźmy więc dążnościom jego; zgniećmy jego wolność;
zmieńmy serce ludzkie; podstawmy inny bodziec w miejsce tego,
który Bóg w nim umieścił; wymyślmy społeczeństwo sztuczne
i rządźmy niém.“
Gdy się raz przyjdzie do takich rozumowań, to otwierają się
szranki bez granic dla logiki lub fantazyi. Jeśli kto jest obdarzony
umysłem dyalektycznym połączonym z naturą zgryźliwą, to z całą
zażartością złe rozbierać będzie. Będzie je rozczłonkowywać,
wyprobowywać, pytając je o ostatnie słowo, zejdzie aż do jego
przyczyn, będzie je ścigać w następstwach jego; a ponieważ
z naszej wrodzonej niedoskonałości, złe znajduje się wszędzie,
żadna więc rzecz nie uniknie oczernienia. Taki umysł, ukaże nam
przeto własność, rodzinę, kapitał, przemysł, konkurencyą, wolność,
interes osobisty, tylko z tej strony, która niszczy lub rani;
i historyą naturalną człowieka, że tak powiem, zatrzymuje
w klinice. Rzuci Bogu wyzwanie, aby pogodził to, co z jego
— 38 —

wypływa dobroci, z istnieniem zła. Zbrudzi wszystko, zniechęci do


wszystkiego, zaprzeczy wszystkiemu, a zyskuje tylko smutne
i niebezpieczne powodzenie u klass, których cierpienia i tak aż nadto
usposabiają do rozpaczy.
Przeciwnie zaś, jeśli kto ma serce skłonne do dobroci i umysł
lubujący się w marzeniach, zapuści się wtedy w krainy chimery.
Marzy on o Oceaniach, o Atlantydach, Salentach, Spensoniach,
Ikariach, Utopiach, Falansterach, zaludni je istotami pojętnemi,
kochającemi, poświęcającemi się, któreby nie stawiały nawet
najmniejszych przeszkód fantazyi marzyciela. On miłościwie bierze
na siebie rolę opatrzności. Urządza, szykuje i urabia ludzi według
swego widzimi się; nic go nie zatrzyma, nigdy go zawód nie spotka,
i podobnym jest do owgo kaznodziei rzymskiego, który
przedstawiając swój biret za prawdziwego Rousseau’a, gorąco zbijał
U m o w ę S p o ł e c z n ą , i tryumfował, że zmusił swego przeciwnika
do milczenia. Tym to sposobem, reformator świeci przed oczyma
cierpiących ułudnym obrazem idealnego szczęścia, które tylko
zniechęcić może, do twardych konieczności rzeczywistego życia!
Jednakże, rzadko kiedy utopista zatrzyma się w tych niewinnych
chimerach. Skoro tylko chce za sobą ludzkość całą pociągnąć, przekona
się, że ona nie tak łatwo da się przerobić. Ona stawi opór, on się jątrzy.
Aby ją nakłonić, mówi jej nie tylko o szczęściu, którego przyjąć
niechce, lecz przedewszystkiem mówi o nieszczęściach, od których
sądzi, że ją uwolni. I widzi, iż nie dość jaskrawo maluje to wszystko.
Przyzwyczaja się więc obciążać paletę i coraz wzmacniać kolory.
Wyszukuje złe w społeczeństwie rzeczywistém z taką namiętnością,
z jakąby inny człowiek zaledwie, szukał w niem dobra. Widzi tylko
cierpienia, łachmany, nędzę, osłabienie, boleści, ucisk. Dziwi się
i gniewa, że społeczeństwo niema dostatecznego uczucia nędzy swej
Niczego niezaniedbuje by je zmusić do pozbycia się swej nieczułości,
i wyszedłszy z życzliwości, kończy także na mizantropii.*)
—————
*) „Nasz system przemysłowy oparty na konkurencyi bez żadnej rękojmi i bez
organizacji, jest tylko piekłem społeczném, jest szerokiém uzupełnieniem
wszystkich udręczeń i utrapień starożytnego Tenaru. Różnicę stanowią jedynie
ofiary.“ (W. Considérant.)
— 39 —

Niech mnie Bóg uchowa od tego, abym miał wątpić


o czyjejkolwiek bądź szczerości. Lecz zaprawdę, nie jestem w stanie
wytłómaczyć sobie, aby ci publicyści, którzy widzą zasadniczą
sprzeczność na dnie porządku naturalnego społeczeństwa, mogli
choć chwilę używać spokoju i spoczynku. Sądzę, że rozpacz
i zniechęcenie muszą być smutnym ich udziałem. Wreszcie, jeśli
natura omyliła się, dając jako wielki bodziec społeczeństwu
ludzkiemu, i n t e r e s o s o b i s t y , (a jej omyłka jest widoczna, jak
tylko przypuścimy że interesa, są fatalnie sprzeczne) jakże nie
spostrzegą się oni, że w takim razie złe jest nie do poprawienia?
Sami będąc ludźmi, i odwołując się tylko do ludzi, gdzież
znajdziemy nasz punkt oparcia chcąc zmieniać dążenia ludzkości?
Będziemyż wzywać Rząd, Policyą, Sądownictwo, Prawodawcę?
Lecz tym sposobem odwołujemy się do ludzi, to jest do istot
podległych wspólnym ułomnościom. Odwołamyż się do głosowania
powszechnego? Lecz właśnie tym sposobem damy najswobodniejszy
rozwój powszechnemu dążeniu.
Pozostaje więc tym publicystom jeden tylko środek.
Przedstawiać siebie za objawicieli, za proroków ulepionych z innej
niż my gliny, czerpiących swe natchnienia z innych żródeł niż
wszyscy im podobni; i dla tego to zapewne widzimy tak często ich
rady i ich systemata osłonione jakąś mistyczną frazeologią. Lecz jeśli
oni są zesłańcami bożymi, niechże nam udowodnią posłannictwo
swoje. Czegóż się ostatecznie domagają? Oto wszechwładnej siły,
oto najbardziej samowładnego despotyzmu jaki kiedykolwiek
istniał.
Nie tylko chcą rządzić naszymi czynami, lecz nadto pragną jeszcze
przeinaczyć, do samego ich gruntu, uczucia nasze. Czegoż więc od
nich żądać możemy? Co najmniej okazania znamion posłannictwa.
Czyż bowiem sądzą oni, że ludzkość uwierzy im na słowo, wtenczas
gdy nawet sami pomiędzy sobą porozumieć się nie mogą?
Lecz przedewszystkiem nim roztrząśniemy ich pomysły co do
urządzenia sztucznych społeczeństw, musimy się zapewnić
o jednej rzeczy, mianowicie czy nie mylą się oni w samym punkcie
wyjścia? Jestże to pewném, że interesa są naturalnie sprzeczne, że
przyczyna nierówności której zaradzić niepodobna, rozwija się
— 40 —

fatalnie w naturalnym porządku społeczeństwa ludzkiego pod


wpływem interesu osobistego, i że zatem Bóg wyraźnie się omylił,
rozkazując człowiekowi dążyć do dobrobytu?
I to jest właśnie pytanie, które rozebrać zamierzyłem.
Biorąc człowieka takim, jakim się go Bogu uczynić podobało,
zdolnym do przezorności i doświadczeń, doskonalącym się,
kochającym samego siebie, nie przeczę, ale kochającym miłością
miarkowaną pierwiastkiem sympatycznym, i w każdym razie
powściąganą i równoważoną przy zetknięciu się z inném pokrewném
sobie uczuciem powszechnie rozlaném, a wpośród którego działać
musi; pytam się sam siebie, jaki porządek społeczny wyniknąć musi
z tych kombinacyi, i z wolnych dążności tych żywiołów?
Jeśli znajdziemy, że rezultatem tego nie będzie nic innego, jak
postępowy rozwój do dobrobytu, do doskonalenia się i do równości;
ciągłe zbliżanie się wszystkich klass do jednego poziomu fizycznego,
umysłowego i moralnego, jako też ciągłe podnoszenie się tego poziomu;
wtedy dzieło Boga będzie usprawiedliwione. Z uczuciem szczęścia
dowiemy się wtenczas, że próżni w naturze nie ma, i że porządek
społeczny jak i wszystkie inne, stwierdza istnienie tych p r a w
h a r m o n i j n y c h , przed którymi Newton uchylał czoło i które
psalmiście wyrwały ten wykrzyk: C o e l i e n a r r a n t g l o r i a m D e i .
Rousseau mawiał: gdybym był monarchą lub prawodawcą nie
traciłbym czasu, na gadanie co robić potrzeba, robiłbym to lub
milczałbym.
Nie jestem m o n a r c h ą , lecz zaufanie moich współobywateli,
uczyniło mnie p r a w o d a w c ą . Powiedzą mi oni, być może, że
nastąpił dla mnie czas działania, a nie pisania.
Niech mi wybaczą, bo czy to prawda sama napiera na mnie,
czy też jestem pod wpływem ułudnym, zawsze jednak czuję
potrzebę zebrania w jedną całość wszystkich pojęć, które dotąd
nie były przyjęte dla tego, że je przedstawiałem oderwanie
i w nieładzie. Zdaje mi się, iż spostrzegam w grze praw naturalnych
społeczeństwa wzniosłe i pocieszające h a r m o n i e . Czyż nie
powinienem postarać się pokazać innym to co widzę, lub co mi się
spostrzegać zdaje, aby tym sposobem obok jednej myśli jedności
i braterstwa połączyć wiele zbłąkanych umysłów, wiele serc
— 41 —

rozjątrzonych? Jeśli się oddalam ze stanowiska w chwilę, gdy


uwielbiany okręt ojczyzny burzą jest miotany, czynię to dla zebrania
sił moich, i w przekonaniu że słabe ręce moje, nie są zdolne nim
kierować. Zresztą czyż zdradzam swój mandat, gdy zastanawiam się
nad przyczynami burzy samej, i gdy usiłuję przeciwko niej działać?
A potem, któż wie czy wolno mi będzie uczynić jutro, czego dziś nie
uczynię?
Zacznę od postawienia niektórych wiadomości ekonomicznych.
Posiłkując się pracami moich poprzedników, usiłować będę streszczać
Naukę w zasadę prawdziwą, prostą i płodną, którą ona miała na oku
od samego początku, do której ciągle dążyła, a dla której dziś może
przyszła chwila ustalenia ostatniej formuły. Następnie przy blasku tej
pochodni, postaram się rozwiązać niektóre z tych zagadnień,
będących jeszcze przedmiotem sporów, jako to: konkurencyi,
machin, zewnętrznego handlu, zbytku, kapitałów i dochodów i. t. d.
Wskażę związek, a raczej harmonią ekonomii politycznej z innemi
naukami moralnemi i społecznemi, a uczynię to rzucając okiem na
ważne przedmioty, zawarte w tych słowach: Interes osobisty,
Własność, Gmina, Wolność, Równość, Odpowiedzialność,
Solidarność, Braterstwo, Jedność. Nakoniec, zwrócę uwagę czytelnika
na sztuczne przeszkody, na jakie napotyka spokojny, regularny
i postępowy rozwój społeczeństwa. Z tych dwóch idei: Prawa
naturalne harmonijne i przyczyny sztuczne niszczące —
wyprowadzimy rozwiązanie Zagadnienia społecznego.
Przyznać musimy, że na tej drodze czekają nas podwójne
trudności. Jeśli ta książka traktuje rzeczy zbyt oderwanie, to wpośród
zamętu, w którym żyjemy, czytać jej nie będą; dostąpiłaby zaś
zaszczytu być czytaną wtedy tylko, gdyby kwestye wszystkie zlekka
były dotknięte. Jak pogodzić prawa nauki z wymaganiami czytelnika?
Dla dogodzenia wszystkim warunkom zasad i formy, trzebaby każde
słowo zważyć i wynaleść właściwe mu miejsce. Tak to kryształ
wyrabia się kropla po kropli w cichości i w ciemności. Cichości,
ciemności, czasu, swobody umysłu, wszystkiego mi na raz braknie
i zmuszony jestem powierzyć się przenikliwości czytelnika, prosząc
go o pobłażanie.
Ekonomia Polityczna ma za przedmiot człowieka, nie obej-
— 42 —

muje go ona wszakże całkowicie. Nauka moralności zagarnęła


wszystko to, co wypełnia czarującą dziedzinę Sympatyi: uczucie
religijne, czułość ojcowską i macierzyńską, przywiązanie synowskie,
miłość, przyjaźń, patryotyzm, miłosierdzie, uprzejmość, zostawiając
swej siostrzycy Ekonomii politycznej, zimną tylko dziedzinę interesu
osobistego. O tém to właśnie zapominają niesprawiedliwie ci, którzy
zarzucają tej nauce, że nie ma powabu i namaszczenia, jakie ma
moralność. Jest że to możliwém? Zaprzeczcie jej prawa bytu, lecz nie
wyzuwajcie jej z właściwości jej charakteru.
Jeśli umowy ludzkie, mające za przedmiot bogactwo, są dość
rozległe i dość skomplikowane aby stworzyć specjalną naukę,
zostawmy jej postawę właściwą jej i nie zniewalajmy ją do tego, aby
językiem sentymentów mówiła o Interesach. Co, do mnie, sądzę że,
w ostatnich czasach, nie oddano jej usługi, wymagając od niej tonu
entuzyastycznej sentymentalności, która w jej ustach nie może być
czém inném jak deklamacją. O cóż tu bowiem chodzi? O dokonanie
umowy pomiędzy ludźmi wcale się nie znającemi, a którzy winni
sobie tylko sprawiedliwość, którzy bronią swych interesów, i chcą je
przeprowadzać. Idzie tu o roszczenia, które się jedne drugiemi
ograniczają, a w których żadnej roli grać nie może abnegacya
i poswięcenie się. Weźcie więc lutnią, by śpiewać o tych rzeczach.
Wolałbym raczej, aby Lamartine radził się tabelli logarytmów, chcąc
śpiewać ody swoje.
Nie mówię, aby Ekonomia Polityczna nie miała także swej poezyi;
poezya jest wszędzie gdzie jest porządek i harmonia. Lecz szukać jej
potrzeba w rezultatach, a nie w dowodzeniach. Objawia się ona, ale
się nie tworzy. Keppler nie głosił, że jest poetą, a zaiste prawa, które
odkrył są prawdziwą poezyą rozumu.
Tak więc, Ekonomia Polityczna rozpatruje człowieka z jednej
tylko strony i najpierwszém staraniem naszém powinno być zbadanie
go z tej właśnie strony. Dla tego też cofnąć się musimy do
pierwotnych zjawisk W r a ż l i w o ś c i i d z i a ł a l n o ś c i l u d z k i e j .
Niech się jednak czytelnik uspokoi. Nie będziemy długo przebywać
w zamglonej krainie metafizyki, zaczerpniemy tylko z tej nauki
wiadomości proste, jasne, i jeśli to być może, niezaprzeczone.
— 43 —

Dusza (a raczej aby nie wplątywać tu kwestyi duchowych),


człowiek obdarzony jest w r a ż l i w o ś c i ą . Czy wrażliwość znajduje
się w duszy, czy też w ciele, dość, że człowiek jako istota b i e r n a
doznaje wrażeń przykrych lub przyjemnych. Jako istota c z y n n a ,
robi usiłowania dla oddalenia jednych, a pomnożenia drugich.
Rezultat, który go obchodzi jako istotę bierną, może się nazwać
zaspokojeniem.
Z ogólnego pojęcia w r a ż l i w o ś c i wyradzają się więcej określone
pojęcia, mianowicie: dolegliwości, potrzeby, pragnienia, skłonności
i żądze z jednej strony; przyjemności, używanie, spożycie i dobrobyt,
z drugiej.
Pomiędzy temi dwoma ostatecznościami staje zaradczy środek,
i znowu z ogólnego pojęcia D z i a ł a l n o ś c i rodzą się więcej określone
pojęcia, jako to: dolegliwość, usiłowanie, znużenie, praca, produkcya.
Rozbierając W r a ż l i w o ś ć i D z i a ł a ł n o ś ć znajdziemy słowo
d o l e g l i w o ś ć w obydwóch sferach. D o l e g l i w o ś c i ą jest
doznawanie pewnych wrażeń, a nie możemy ich inaczej usunąć jak
robiąc usiłowania, które są znowu d o l e g l i w o ś c i ą . To nas przekonywa
że na tej ziemi nie pozostaje nam nic innego, jak wybór w złém.
Wszystko w tym zbiorze zjawisk jest o s o b i s t é m , tak wrażenia
poprzedzające usiłowania, jak i zadowolnienie po niém idące.
Nie możemy przeto wątpić, że główną sprężyną ludzkości, jest
I n t e r e s o s o b i s t y . Powinniśmy dobrze zrozumieć że słowo to, jest
tu wyrażeniem powszechnego i niezaprzeczonego faktu, będącego
wynikiem organizacyi człowieka, a nie krytycznego sądu jakiby
można dać o słowie e g o i z m . Nauki moralne byłyby niemożliwe,
gdyby naprzód już przekręcano słowa, któremi się one posługiwać
muszą.
Usiłowanie ludzkie nie zawsze i nie koniecznie staje pomiędzy
wrażeniem a zaspokojeniem. Czasami zaspokojenie przychodzi samo
z siebie. Częściej jednak usiłowania wywierają się na m a t e r y a ł a c h
za pośrednictwem s i ł , które natura darmo dała do rozporządzenia
człowieka.
Gdybyśmy dali nazwanie U ż y t e c z n o ś c i wszystkiemu co
urzeczywistnia zaspokojenie potrzeb, musielibyśmy je rozdzielić na
dwa rodzaje. Jedne udzielone nam przez Opatrzność darmo,
— 44 —

drugie które muszą, że tak powiem, być nabytemi przez


usiłowania.
Tak więc zupełne rozwinięcie obejmuje lub obejmować może te
cztery pojęcia:
Użyteczności daremne
Potrzeby { Użyteczności uciążliwe } Zaspokojenia.
Człowiek obdarzony jest zdolnościami postępowemi. Porównywa
on, przewiduje, uczy się przez doświadczenie. Bo, ponieważ potrzeba
jest d o l e g l i w o ś c i ą , a i usiłowanie jest d o l e g l i w o ś c i ą także,
nie ma więc racyi, aby człowiek nie starał się o zmniejszenie tej
ostatniej, gdy to uczynić może, nie szkodząc zaspokojeniu, które jest
jego celem. Owóż, osiągnie go jeśli mu się uda zastąpić
u ż y t e c z n o ś ć u c i ą ż l i w ą przez u ż y t e c z n o ś ć d a r e m n ą , i to
właśnie jest przedmiotem bezustannych jego poszukiwań.
Wynika to z natury i n t e r e s o w a n e j serca naszego, że staramy
się ciągle o powiększenie naszych zaspokojeń w stosunków usiłowań
naszych; z natury zaś inteligentnej umysłu naszego zawsze wynika to,
że dopiąć celu możemy, zwiększając stosunek daremnej użyteczności
do użyteczności uciążliwej.
Ilekroć razy odbywa się czynność tego rodzaju, część jedna
naszych usiłowań zostaje, że tak powiem, do rozporządzenia,
i mamy do wyboru albo oddać się dłuższemu wypoczynkowi, lub
też pracować na zaspokojenie nowych pragnień, gdyby się one
dość silnie w sercu naszém odezwały dla podniecenia naszej
działalności.
Taki jest początek każdego postępu w porządku ekonomicznym;
łatwém jest do zrozumienia, że to samo jest także początkiem
każdego zawodu, bo tak postęp jak i zawód, źródło swe mają w tym
cudownym i wyłącznym darze, jaki Bóg ludziom nadał, a którym jest:
wolna wola.
Jesteśmy obdarzeni zdolnością porównywania, sądzenia,
wybierania i właściwego działania; z czego się rozumie, że możemy
mieć dobry lub zły sąd, uczynić dobry lub zły wybór; co nigdy nie
jest bezużyteczném przypomnieć ludziom, ilekroć razy mówi się o
wolności.
Nie mylimy się wprawdzie co do natury naszych wrażeń i
— 45 —

rozpoznajemy nieomylnym instynktem, czy one są przykre lub


przyjemne. Lecz jakże rozmaite formy przybierać mogą błędy nasze!
Możemy się mylić w przyczynie i biegnąć z zapałem za tém, co nam
same cierpienia sprowadzi, zamiast dać nam zaspokojenia; lub
możemy się mylić co do całego pasma skutków, nie wiedząc że za
bezpośredniém zaspokojeniem, następuje większe jeszcze choć
oddalone cierpienie; lub też możemy się mylić co do względnej
ważności naszych potrzeb i pragnień naszych.
Nie tylko że przez niewiadomość możemy fałszywy nadać
kierunek naszym usiłowaniom, lecz nadto i przez skażenie naszej
woli. „Człowiek, mówi de Bonald, jest inteligencyą, posługującą się
przez organy“. Jakto, nie mamyż nic innego w sobie? wolniż jesteśmy
od namiętności?
Gdy więc mówimy o harmonii, nie chcemy przez to powiedzieć,
że naturalne urządzenie świata społecznego jest takie, iż błędy
i występki są z niego usunięte; twierdzić tak wbrew faktom, byłoby
to posunąć manią systemu aż do szaleństwa. Chcąc by harmonia
była bez dyssonansów potrzeba aby człowiek nie miał wolnej woli
lub aby był nieomylnym. My tylko powiadamy: wielkie społeczne
dążności są harmonijne w tém, że gdy każdy błąd prowadzi do
zawodu, a każdy występek pociąga za sobą karę, dyssonanse
stopniowo niknąć muszą.
Z tych założeń wyprowadzić możemy pierwszą i nieokreśloną
ideę o własności. — Ponieważ są indywidualnie doznawane przez
człowieka wrażenia, chęci, potrzeby, jak niemniej czynione przez
niego u s i ł o w a n i a , trzeba więc aby zaspokojenie wracało do niego,
inaczej usiłowanie nie miałoby racyi bytu.
To samo ze S p a d k i e m . Żadna teorya, żadna deklamacja, nie
zrobi tego, aby ojcowie nie kochali dzieci swoich. Ludzie, co się
lubują w urządzeniach imaginacyjnych społeczeństw, mogą to bardzo
niewłaściwem znajdować, lecz to się dla tego nie zmieni. Ojciec robi
tyleż a nawet i więcej u s i ł o w a ń dla zaspokojeń swych dzieci,
aniżeli dla swych własnych. Gdyby więc prawo przeciwne naturze
zabraniało przelewania prawa własności, nie tylko że tym sposobem
gwałciłoby ją, lecz nadto przeszkadzałoby do jej formowania się,
ubezwładniając przynajmniej połowę usiłowań ludzkich.
— 46 —

O Interesie Osobistym, Własności, Spadku mówić jeszcze


będziemy mieli sposobność, a teraz przedewszystkiem starajmy się
o określenie nauki, która nas zajmuje.
Nie jestem z tych, którzy sądzą iż nauka s a m a p r z e z s i ę ,
ma naturalne i niewzruszone granice. W dziedzinie pojęć jak
i w dziedzinie faktów, wszystko się wiąże, wszystkie prawdy zlewają
się jedne w drugie, i nie ma nauki, któraby chcąc być zupełną, nie
musiała wszystkie inne ogarnąć. Słusznie powiedziano, że dla
inteligencyi nieskończonej, byłaby tylko jedna prawda. Słabość więc
tylko nasza, zniewala nas do roztrząsania jedynie pewnego szeregu
zjawisk, a uszykowanie ich nie może uniknąć pewnej dowolności.
Prawdziwą zasługą jest przedstawienie z całą dokładnością,
faktów, ich przyczyn i następstw. Zasługą jest także lecz, mniejszą
i względną tylko, oznaczyć porządek faktów, które roztrząsać
zamierzamy, jeśli nie z zupełną ścisłością co jest niepodobna, to
przynajmniej racyonalnie.
Mówię to dla tego, aby mię nie posądzano o chęć krytykowania
poprzedników moich, jeśli oznaczę granice E k o n o m i i
P o l i t y c z n e j nieco inaczej, aniżeli oni je oznaczyli.
W ostatnich czasach zarzucano gorąco ekonomistom, że za nadto
się przywiązali do roztrząsania b o g a c t w a . Chcianoby aby oni
obejmowali w tej nauce, wszystko to, co z bliska lub zdaleka
przyczynia się do szczęścia i cierpień ludzkości, posunięto się dalej,
bo przypuszczano że ekonomiści zaprzeczają wszystkiemu czem się
nauka ich nie zajmuje, naprzykład, zjawiskom pierwiastku
sympatycznego tak naturalnego sercu ludzkiemu, jak mu
naturalnym jest pierwiastek interesu osobistego. Byłoby to samo
jakbyśmy zarzucali mineralogiście, że zaprzecza istnieniu królestwa
zwierzęcego. Jak to! Czyż bogactwo, prawa jego produkcyi, jego
podziału i jego spożycia, nie są dość rozległym i dość ważnym
przedmiotem, aby podać materyał do wyłącznej nauki? Gdyby
wywody ekonomistów były w sprzeczności z témi, które polityka
lub moralność podaje, rozumiałbym oskarżenie. Możnaby im
powiedzieć: „Ścieśniając naukę zabłąkaliście się, albowiem
niepodobna jest. aby dwie prawdy raziły się wzajemnie“. Może też
z pracy którą publiczności podaję, wyciągniętym zostanie ten
— 47 —

wniosek, że nauka o bogactwie jest w zupełnej harmonii z innemi


naukami.
Z trzech wyrazów które obejmują w sobie przeznaczenie
ludzkości: Potrzeba, Usiłowanie, Zaspokojenie, pierwszy i ostatni
zlewają się zawsze i koniecznie w jedném i tém samém indywiduum.
Niepodobna jest zrozumieć ich oddzielnie. Można pojąć
niezaspokojone pragnienie, potrzebę nienasyconą, lecz nigdy
nikt zrozumieć nie potrafi p o t r z e b ę w jednym człowieku,
a z a s p o k o j e n i e w innym.
Gdyby tak było względem trzeciego wyrazu U s i ł o w a n i e , to
człowiek byłby wtedy istotą zupełnie samotną. Zjawiska
ekonomiczne wypełniałyby się ostatecznie w odosobnioném
indywiduum. Byłoby więc jakieś zebranie osób, lecz nie byłoby
społeczeństwa. Zatem, mogłaby być E k o n o m i a o s o b i s t a , lecz
nie mogłaby istnieć E k o n o m i a P o l i t y c z n a .
Ale tak nie jest. Bardzo jest możliwém i bardzo częstém iż
P o t r z e b a jednego, winna swe Z a s p o k o j e n i e , U s i ł o w a n i o m
innego. Jest to faktem. Gdyby każdy z nas chciał przejrzeć wszystkie
zaspokojenia które odbiera, łatwoby się przekonał, że je po większej
części, winien usiłowaniom, których sam nie czynił; równie dzieje się
z pracą, którą każdy z nas w swym wypełnia zakresie; idzie ona
zawsze prawie na zaspokojenie potrzeb, które nie są naszemi.
To nas ostrzega, że ani w potrzebach naszych, ani
w zaspokojeniach, które są zjawiskami wyłącznie osobistemi
i nie dającemi się przekazać na nikogo, nie powinniśmy szukać
pierwiastku s p o ł e c z n e g o i początku Ekonomii Politycznej,
lecz szukać go mamy w naturze wyrazu środkowego, to jest
w Usiłowaniach ludzkich.
I w rzeczy samej, ten przymiot dany z pomiędzy wszystkich
stworzeń jednym tylko ludziom, p r a c o w a n i a j e d n y c h d l a
d r u g i c h ; to przelewanie usiłowań, ta wymiana usług, wyradzające
w czasie i przestrzeni nieskończone mnóstwo złożonych kombinacyi,
t o j e s t w ł a ś n i e , co stanowi naukę ekonomiczną, co wskazuje jej
początek i określa jej granice.
Dziedzinę Ekonomii Politycznej stanowią wszelkie
usiłowania zdolne zaspokoić, z obowiązkiem wy-
— 48 —

wzajemnienia się, potrzeby osoby innej niż tej, która


je czyniła, — a tém samém potrzeby i zaspokojenia
do takiego rodzaju usiłowań odnoszące się.
Przytoczmy przykład: czynność oddychania, chociaż zawiera
w sobie trzy termina stanowiące zjawiska ekonomiczne, nie należy
jednakże do tej nauki, a to z tej przyczyny, że tu idzie o ogół faktów,
w których nie tylko dwa ostateczne termina, to jest: potrzeby
i zaspokojenia nie są przenaszalne (bo są zawsze takiemi), lecz gdzie
termin środkowy: U s i ł o w a n i e jest także nieprzenaszalny. Niczyjej
pomocy nie wzywamy do oddychania; niema tam usługi ani do
przyjęcia ani do oddania; jest fakt z natury samej indywidualny, a nie
s p o ł e c z n y , a który tém samém nie może wejść do nauki, składającej
się całkowicie z stosunków, jak to już i samo nazwanie jej wskazuje.
Lecz gdy w szczególnych okolicznościach, ludzie muszą sobie do
oddychania pomagać, jak to się dzieje przy spuszczaniu robotnika
w dzwonie nurkowym, lub gdy lekarz działa na aparat płucowy, lub
też gdy policya przedsiębierze środki do oczyszczania powietrza,
wtedy potrzeba zaspokojona jest przez usiłowanie innej osoby, niż tej
która jej doznaje; jest więc i usługa oddana, w takim razie oddychanie
nawet, wchodzi w zakres Ekonomii Politycznej, przynajmniej pod
względem pomocy i wynagrodzenia.
Ażeby p r a c a była natury ekonomicznej, niema koniecznej
potrzeby, aby umowa była już spełniona, dość jest, gdy jest
możliwą. Rolnik uprawiający zboże dla swego użytku, spełnia
czyn ekonomiczny przez to tylko samo, że zboże może być
wymienione.
Uczynić usiłowanie dla zaspokojenia potrzeby innych, jest to
samo co oddać im u s ł u g ę . Jeśli zaś zawarujemy sobie wzajemną
usługę, nastąpi wymiana u s ł u g ; a ponieważ taki jest najczęstszy
wypadek, dla tego Ekonomia Polityczna może mieć określenie:
teorya wymiany.
Jakkolwiek między zawierającymi umowę, mogłaby być silna
potrzeba z jednej, lub też wielkie usiłowania z drugiej strony,
jeśli wymiana jest tylko dobrowolna, w takim razie obie
wymienione usługi jednej są w a r t o ś c i . Wartość zależy więc, na
porównaném oszacowaniu wzajemnych u s ł u g , i dla tego można
— 49 —

powiedzieć także, że Ekonomia Polityczna jest t e o r y ą w a r t o ś c i .


Określiłem więc Ekonomią Polityczną i oznaczyłem jej granice,
nie wspominając dotąd wcale o głównym jej żywiole: d a r m e j
użyteczności.
Wszyscy autorowie zauważyli, że ogromną ilość zaspokojeń
naszych, czerpiemy z tego źródła. Nazwali oni użyteczności takie
jak: powietrze, woda, światło słoneczne, i. t. d. b o g a c t w e m
n a t u r a l n é m , przez sprzeczność z b o g a c t w e m s p o ł e c z n é m ,
i odtąd więcej się tém nie zajmowali; i w rzeczy samej, zdaje się, że
skoro d a r m a u ż y t e c z n o ś ć nie wywołuje żadnego usiłowania,
żadnej wymiany, żadnej usługi, gdy nie wchodzi w żaden inwentarz
jako bez wartości, nie powinnaby wchodzić i w zakres nauki
Ekonomii Politycznej.
Wyłączenie takie byłoby uzasadnioném, gdyby u ż y t e c z n o ś ć
d a r m a była ilością stałą, niezmieniającą się, i zawsze oddzieloną od
użyteczności uciążliwej; a przecież one się ciągle mięszają z sobą i to
w odwrotnym stosunku. Zamienić jedną na drugą, jest ciągłém
usiłowaniem człowieka, czyli inaczej, chce on przyjść z mniejszym
wysiłkiem za pomocą czynników naturalnych i darmych, do tych
samych rezultatów. Chce on robić za pomocą wiatru, siły ciążenia,
cieplika, przez sprężystość gazu, co dawniej musiał wypełniać tylko
za pomocą siły swej muskularnej.
Cóż więc ztąd wynika? Chociaż skutek użyteczny jest taki sam
jak dawniej, lecz usiłowanie jest mniejsze. Mniejsze usiłowanie
oznacza mniejszą usługę, a mniejsza usługa oznacza mniejszą
wartość. Tak więc, postęp każdy umarza część wartości, lecz jakim
sposobem? Nie tym, aby zmniejszał skutek użyteczny, lecz tym, że
zamienia użyteczność uciążliwą, użytecznością darmą, a bogactwo
społeczne zastępuje naturalném bogactwem. Z jednego punktu
widzenia, ta część wartości takim sposobem umorzona, występuje
z dziedziny Ekonomii Politycznej, tak samo jak jest wyłączona
z inwentarzy naszych; bo ona się już więcej ani wymieniać
może, ani sprzedać lub kupić, i ludzkość korzysta z niej bez
usiłowań i prawie bez świadomości; nie liczy się już ona do
względnego bogactwa, lecz wchodzi w szereg darów bożych.
4
— 50 —

Z drugiej zaś strony, gdyby nauka na tę część wartości niezważała


wcale, błądziłaby zapewne, gdyż spuściłaby z uwagi to, co jest
najważniejszém i najgłówniejszém w każdej rzeczy, mianowicie:
rezultat, którym jest s k u t e k u ż y t e c z n y ; zaprzeczałaby
najsilniejszym dążnościom do wspólności i równości, i widziałaby
wszystko w porządku społecznym, oprócz harmonii. A jeśli
przeznaczeniem tego dzieła jest choć o krok jeden posunąć naukę
Ekonomii Politycznej, to dostąpi ono tego przedewszystkiem
zwracając nieustannie baczną uwagę czytelnika, na tę właśnie część
w a r t o ś c i , naprzemian niszczoną, to znowu przez, ludzkość całą,
zgromadzoną pod postacią d a r m e j u ż y t e c z n o ś c i .
Zrobię tu jedną uwagę, która wykaże, jak dalece nauki wszystkie
stykają się z sobą i jak są blizkie zupełnege zlania się.
Tylko co określiłem, co jest usługa. Jest to u s i ł o w a n i e jednego
człowieka, gdy p o t r z e b a i z a s p o k o j e n i e znajduje się
w innym. Czasami usługa oddaną jest darmo, bez żadnego
wynagrodzenia, bez żądania żadnej w zamian usługi. Wypływa ona
wtedy raczej z pierwiastku sympatycznego, aniżeli z zasady interesu
osobistego. Stanowi wtenczas dar, a nie wymianę. Następnie zdaje się
że nie należy ona do Ekonomii Politycznej (która jest teoryą
wymiany), lecz do moralności. I rzeczywiście czyny tego rodzaju,
z powodu pobudek swoich prędzej są moralne aniżeli ekonomiczne.
Zobaczymy jednak, że skutkami swemi zajmują one i naukę naszą.
Z drugiej strony usługi oddane tytułem uciążliwym i pod warunkiem
zwrotu, a przez to samo wyłącznie ekonomiczne, nie są jednakże
mimo to, co do skutków obce moralności.
Tak więc, te dwie gałęzie wiadomości mają nieskończone
mnóstwo punktów zejścia się; a jako dwie prawdy nie mogą być
z sobą w sprzeczności, gdy więc ekonomista naznacza zjawisku
jakiemu zgubne następstwa, a w tymże czasie moralista przyznaje mu
szczęśliwe skutki, można na pewno twierdzić, że jeden lub drugi jest
w błędzie. Tym to sposobem nauki sprawdzają, się jedne przez drugie.
III.

POTRZEBY CZŁOWIEKA.

Zapewne niemożliwém, a w każdym razie i nie zupełnie


użyteczném, byłoby zupełne i metodyczne, wyliczenie potrzeb
człowieka. Prawie wszystkie te, które mają rzeczywistą wartość, są
następujące:
Oddychanie, (tę potrzebę utrzymuję tu, jako odznaczającą granicę,
gdzie się już zaczyna przelew pracy lub wymiana usług). — Pokarm.
— Odzież. — Mieszkanie. — Zachowanie i odzyskanie zdrowia. —
Przenoszenie się z miejsca na miejsce. — Bezpieczeństwo. —
Kształcenie się. — Rozrywki. — Uczucie piękna.
Potrzeby istnieją. To fakt, a dzieciństwem byłoby dobadywać się,
czy bez nich byłoby lepiej i dla czego nas Bóg jarzmu ich poddał.
Niezaprzeczoną jest prawdą, że człowiek c i e r p i , a nawet
umiera, gdy niemoże zaspokoić potrzeb w organizmie jego leżących.
Prawdą jest także, że c i e r p i i nawet umrzeć może, jeśli niektóre
z nich do zbytku zaspokaja.
Większej części potrzeb naszych, zaspokoić inaczej nie możemy,
jak zadając sobie pewien trud, który uważać można za c i e r p i e n i e .
Podobnegoż cierpienia doznajemy, gdy spełniając akt szlachetnego
panowania nad żądzami naszemi, nakazujemy sobie wyrzeczenie się ich.
Tak więc, c i e r p i e n i e jest dla nas nieuniknione, i pozostaje
nam tylko wybór w niem; jest ono prócz tego najgłębszém
i najbardziej osobistém na świecie uczuciem; z czego wynika, że
i n t e r e s o s o b i s t y , to uczucie napiętnowane za dni naszych,
mianem egoizmu, indywidualizmu — jest nie do zniszczenia.
Natura umieściła c z u ł o ś ć na ostatnich kończynach nerwów
naszych, na wszystkich drogach do serca i mózgu, niby
placówkę wysuniętą, by ostrzegała nas, kiedy jest brak a
4*
— 52 —

kiedy zbytek zaspokojeń. Boleść więc ma swe przeznaczenie, swe


posłannictwo. Zapytywano nieraz czy istnienie zła, da się pogodzić
z nieskończoną dobrocią Stwórcy. Straszliwy to problemat, który
filozofia zawsze poruszać będzie, a którego prawdopodobnie nigdy
rozwiązać niezdoła. Co do ekonomii politycznej, to ona bierze
człowieka takim jakim jest, tém bardziej, że nawet wyobraźnia
niezdolna jest przedstawić sobie, — a tém mniej jeszcze rozum
ogarnąć może, — istotę ożywioną i śmiertelną a wolną od cierpienia.
Wszystkie nasze usiłowania okazałyby się daremnemi, gdybyśmy
chcieli zrozumieć czułość bez boleści lub człowieka bez czułości.
Za naszych czasów, niektóre sentymentalistyczne szkoły,
odrzucają jako fałszywą, wszelką umiejętność społeczną
niewskazującą środków, za pomocą których dałaby się usunąć boleść
z tej ziemi. Osądzają surowo ekonomią polityczną za to, że
przypuszcza to, czemu zaprzeczyć niepodobna; mianowicie:
cierpienie. Idą dalej jeszcze, chcą ją za nie odpowiedzialną uczynić.
To tak samo, jakbyśmy za słabość naszych organów czynili
odpowiedzialnym fizyologa, który je bada.
Naturalnie, że ogłaszając, iż się ma w głowie sztuczny plan ustroju
społecznego, gdzie boleść pod żadną formą przeniknąć nie będzie
mogła, łatwo na czas jakiś zdobyć sobie popularność, łatwo pociągnąć
ku sobie tych co cierpią i rozjątrzyć ich przeciwko porządkowi
społecznemu. Można nawet utrzymywać, że się Bogu wykradło
tajemnicę i że się jest mniemanej woli jego tłumaczem, wypędzając
złe z powierzchni ziemi. Nie zaniedbują też nazywać b e z b o ż n ą
nauki, która pretensyi takich nie wygłasza, oskarzając ją, że zapoznaje
lub zaprzecza przezorności czy też wszechmocności Twórcy wszech
rzeczy.
Jednocześnie, też same szkoły, malują społeczeństwo obecne
w straszliwych kolorach, a nie widzą, że jeżeli b e z b o ż n o ś c i ą ma
być przewidywanie cierpień w przyszłości, niemniejszą też jest
uznawanie ich w przeszłości lub teraźniejszości. Nieskończoność
bowiem nie przypuszcza granic; a jeśli od stworzenia świata, choć
jeden człowiek cierpiał, to wystarcza, by wolno było, nie popełniając
bezbożności, przypuścić, że boleść wchodziła w zamiary
opatrznościowe.
— 53 —

Niezawodnie, że umiejętniej i odważniej jest uznać istnienie


wielkich faktów naturalnych, które nie tylko że istnieją lecz bez
których ludzkości nawet pojąć niepodobna.
Tak więc, człowiek podlega cierpieniu, a naturalném następstwem,
podlega mu i społeczeństwo także.
Cierpienie ma pewną czynność w człowieku, a tém samém ma ją
i w społeczeństwie.
Zastanowienie się nad prawami społecznemi nauczy nas, że
przeznaczeniem cierpienia jest stopniowe zniszczenie własnych jego
przyczyn, zamknięcie się w granicach coraz szczuplejszych,
a ostatecznie, zapewnienie przewagi dobra i piękna, zmuszając nas
do nabywania jej i zasługiwania na nią.
Powyższe wyliczenie potrzeb człowieka, kładzie na czele potrzeby
jego materyalne.
Czas, w którym żyjemy, zmusza mię abym ostrzegł czytelnika,
o sentymentalnej przesadzie, będącej teraz w modzie.
Są ludzie, którzy lekceważą to, co nazywają wzgardliwie:
potrzebami materyalnemi, zaspokojeniami materyal-
n e m i ; powiedzą mi oni zapewne jak Belis Chryzalinie:
*) Czyż ten łachman zbrudzony, czyż to nędzne ciało
Warte, żeby się o niém, choć trochę myślało?
I chociaż w ogóle, zaopatrzeni są we wszystko, czego im szczerze
winszuję, potępiać mię będą za to, żem wskazał jako jedną z naszych
najpierwszych potrzeb, p o k a r m naprzykład.
Przyznaję zapewne, że udoskonalenie moralne, wyższe jest jak
zachowawczość fizyczna. Ależ w końcu czyż nas już tak dalece opanowała
mania przesady deklamatorskiej, że i powiedzieć nawet nie wolno, iż aby
się doskonalić, trzeba przecież żyć? Strzeżmy się tych małostek,
szkodzących umiejętności. Chcąc koniecznie uchodzić za filantropa, stać
się można fałszywym; boć to rzecz zupełnie przeciwna tak rozumowania
jak i faktom, żeby rozwój moralny, staranie o zachowanie swej godności,
kształcenie delikatnych uczuć, iść mogły, przed wymaganiami prostej
zachowawczości. Ten rodzaj udanej cnoty jest zupełnie nowoczesny.
—————
*) Le corps, cette guenille, est-il d’une importance,
D’un prix a meriter seulement qu’on y pense?
— 54 —

Rousseau, ten zapalony chwalca s t a n u n a t u r y , umiał się tego


ustrzedz, a Fenelon, ten człowiek obdarzony nieporównaną
delikatnością i czułością serca pełną namaszczenia, ten spirytualista
aż od kwietyzmu, ten stoik dla siebie samego — mawiał: „Zresztą,
gruntowność umysłu polega na chęci poznania dokładnie sposobu,
w jaki odbywają się rzeczy stanowiące podstawę życia ludzkiego.
Wszystkie wielkie sprawy obracają się koło tego.“
Nie siląc się więc o uszykowanie potrzeb w porządek sciśle
metodyczny, powiedzieć możemy, że człowiek nie mógłby usiłowań
swoich skierować ku zaspokojeniu swych potrzeb moralnych,
szlachetniejszego i wyższego porządku dopóty, dopóki nie zaopatrzy
tych, które się do zachowania i utrzymania jego życia odnoszą. Z czego
wnioskować możemy, że każdy środek prawodawczy utrudniający
życie materyalne, szkodzi moralnemu życiu narodów Jest w tém
h a r m o n i a , na którą mimochodem zwracam uwagę czytelnika.
A ponieważ nastręcza się do tego sposobność — zaznaczę tu
i inną.
Ponieważ nieuniknione konieczności życia materyalnego stawiają
przeszkody kulturze umysłowej i moralnej, wypada ztąd, że więcej
cnót znaleść się powinno w narodach i warstwach zamożnych, jak
w narodach i warstwach ubogich. Dobry Boże! cóżto wyrzekłem
i jaki hałas przeciwko mnie się podnosi? Dziś, stało się manią
prawdziwą, ubogim warstwom, przypisywać monopol wszystkich
poświęceń, wszystkich abnegacyi, wszystko to, co stanowi wielkość
i piękność moralną człowieka, a mania ta, rozwinęła się swieżo silniej
jeszcze, pod wpływem rewolucyi, która wydobywając warstwy te na
powierzchnią społeczeństwa, zrodziła naturalnie około nich całą
zgraję pochlebców.
Niezaprzeczam, żeby dostatek, żeby bogactwo, szczególniej, gdy
jest bardzo nierównie rozdzielone, nie dążyło do rozwinięcia
pewnych wyłącznych wad.
Ale czyż można za ogólną przyjąć zasadę, że cnota jest wyłącznym
przywilejem nędzy, a występek smutnym i wiernym towarzyszem
zamożności? Trzebaby wtedy twierdzić, że kultura umysłowa
i moralna, możliwa tylko przy wolnym czasie i pewnym stopniu
dobrobytu, zwraca się na szkodę umysłu i moralności.
— 55 —

I tu odwołuję się do samychże warstw cierpiących. Do jakichby


okropnych d y s s o n a n s ó w mógł doprowadzić paradox taki?
Potrzebaby więc przyznać, że ludzkość ma przed sobą ten tylko
straszny wybór — albo pozostać wiecznie w nędzy, albo dążyć do
coraz zwiększającej się niemoralności. Odtąd wszystkie siły wiodące
do bogactwa, jak działalność, oszczędność, porządek, zręczność,
dobra wiara staną się nasieniem występku; wszystkie zaś te, które
nas utrzymują w ubóstwie, jak nieprzezorność, próżniactwo,
rozpusta, niedbalstwo będą nieocenionym zarodkiem cnoty.
Możnaż przedstawić sobie bardziej zniechęcający dyssonans
w świecie moralnym? a gdyby i tak było, to któżby się ośmielił
przemawiać do ludu i rady mu dawać? Skarzysz się na twe
cierpienia, należałoby wówczas powiedzieć, i pilno ci się ich
pozbyć. Jęczysz pod jarzmem najgwałtowniejszych potrzeb
materyalnych i wzdychasz do chwili wyzwolenia; bo i ty chciałbyś
mieć chwile wolne, by módz rozwinąć zdolności umysłu twego
i twego uczucia. Dla tego to, chcesz mieć głos w sferach
politycznych i zastrzedz tam interesa twoje. Ale znaj to, czego
żądasz, i wiedz, jak dalece spełnienie twych pragnień będzie dla
ciebie fatalném. Dobrobyt, zamożność, bogactwo, rozwijają
występek. Strzeż więc starannie twej nędzy i cnoty twojej.
Pochlebcy więc ludu, wpadają w widoczną sprzeczność,
oskarzając sfery bogate, jako brudne kloaki egoizmu i występku,
popychając jednocześnie lud ten, — i często w wielkim pośpiechu,
za pomocą środków najnieprawniejszych, — w te opłakane sfery.
Nie, taka niezgoda nie może istnieć w naturalnym porządku
społeczeństw. Niepodobna, aby gdy wszyscy ludzie dążą do
dobrobytu, — gdy droga doń wiodąca wymaga spełnienia
najtrudniejszych cnót, niepodobna mówię, aby osiągnięcie go, miało
nas poddać pod jarzmo występku. Deklamacye takie zapalają
i podtrzymują tylko wzajemną nienawiść klas. Gdyby były
prawdziwe, pogrążyłyby ludzkość w nędzę i niemoralność.
Fałszywe, kłamstwem służą nieporządkowi i oszukując, pchają do
walki te właśnie klasy, które się kochać i dopomagać sobie
wzajemnie powinny.
Taka sztuczna nierówność, nierówność, którą stwarza prawo-
— 56 —

dawstwo, podkopując porządek naturalnego rozwoju rozmaitych


klass społeczeństwa, taka nierówność jest dla wszystkich źródłem
płodném w nienawiść, zazdrość i występki. Dla tego to, zapewnić
się w końcu potrzeba, czy ten porządek naturalny prowadzi
do zrównania i postępowego udoskonalenia wszystkich klass
a bylibyśmy w poszukiwaniach naszych wstrzymani przeszkodą
nieprzełamaną, gdyby ten podwójny postęp materyalny, fatalnie
mieścił w sobie podwójny moralny upadek.
Nad potrzebami człowieka zrobić tu muszę uwagę ważną,
zasadniczą nawet w ekonomii politycznej, a mianowicie: że potrzeby
nie są ilością stałą, niewzruszoną. Nie są one nieruchome, ale z natury
swej postępowe.
Zdawałoby się, że jeżeli w czém ludzie powinni być do siebie
podobni, to przedewszystkiem w pokarmie, bo z wyjątkiem
wypadków anormalnych, żołądki są mniej więcej jednakowe.
Jednakże pokarmy które były poszukiwane w jednej epoce, w innej
stają się zupełnie pospolitemi, a to co by dostatecznie wyżywiło
lazarona, poddałoby niemałym torturom Holendra. Tak więc, ta nawet
potrzeba najbezpośredniejsza, najprostsza, najzwyczajniejsza, a tém
samém, ze wszystkich, najbardziej jednakowa, zmienia się jeszcze
w miarę wieku, płci, temperamentu, klimatu, przyzwyczajenia.
Tak się też dzieje ze wszystkiemi innemi potrzebami. Zaledwie ma
człowiek schronienie, a zaraz pragnie mieć mieszkanie; zaledwie jest
odziany a już chce mieć stroje; zaledwie zaspokoić zdołał wymagania
ciała a już nauka, umiejętności i sztuki otwierają bezgraniczne pole,
pragnieniom jego.
Godnym uwagi fenomenem jest owa szybkość za pomocą której,
dzięki ciągłemu zaspokojeniu — to co było jeszcze nieokreśloném
życzeniem, staje się gustem, a to co było gustem tylko — staje się
potrzebą, a nawet gwałtowną potrzebą.
Spojrzyj na tego nieokrzesanego i pracowitego rzemieślnika.
Przywykłemu do grubych pokarmów, do skromnej odzieży do
prostego mieszkania, zdaje się, że byłby najszczęśliwszym z ludzi,
i że nie miałby już nic więcej do życzenia, gdyby się tylko mógł
dostać o jeden szczebel, który wyżej nad sobą spostrzega. Dziwi
go, że ci którzy się już tam dostali, kłopoczą się jeszcze.
— 57 —

Lecz niechże owa skromna fortuna, o której marzył, stanie się jego
udziałem — będzie on szczęśliwy, bardzo szczęśliwy, lecz niestety,
przez kilka dni zaledwie.
Wkrótce bowiem oswaja się z nowém położeniem swojém
i powoli czuć nawet przestaje swe mniemane szczęście. Obojętnie
wdziewa ubranie do którego wzdychał pierwej. Utworzył sobie inne
towarzystwo, z innymi żyje ludźmi; od czasu do czasu może się napić
lepszego wina, wzdycha już do wyższego jeszcze szczebla, a gdyby się
tylko chciał nad sobą zastanowić, spostrzeże łatwo, że chociaż się
fortuna jego zmieniła, dusza pozostała czém była, to jest
nieprzebraném zródłem pragnień.
Zdaje się, iż natura przywiązała tę dziwną potęgę do
p r z y w y k n i e ń , aby tym sposobem stały się one dla nas tém, czém
jest koło zębate w mechanice, i aby ludzkość, ciągle pchana w coraz
wyższe sfery, nie mogła się zatrzymać na żadnym stopniu
cywilizacyi.
Być może, że p o c z u c i e g o d n o ś c i z większą jeszcze siłą działa
w tym kierunku na człowieka. Filozofia stoików, zarzucała często
ludziom, że więcej dbają oto, jakiemi się mają w y d a w a ć aniżeli
jakiemi b y ć mają. Ale, rozważając rzeczy z ogólnego stanowiska,
kto wie, czy w y d a w a ć s i ę nie jest dla człowieka jednym ze
sposobów b y t u .
Gdy rodzina jakaś, przez pracę, porządek, oszczędność, wznosząc
się ze szczebla na szczebel, dosięgnie tych sfer społecznych, gdzie
gusta stają się wykwintniejszemi, stosunki delikatniejszemi, uczucia
bardziej idealnemi, umysł więcej wykształconym i gdy potem zwrot
fortuny zmusi ją z tych sfer ustąpić, któż nie wie, jakie rozdzierające
boleści towarzyszyć muszą temu upadkowi! Nie samo ciało cierpi
wówczas. Upadek taki łamie przywyknienia, które, jak powiada
przysłowie, stały się drugą naturą; przygniata uczucie godności
własnej a z niém wszystkie potęgi duszy. Nierzadko też,
w wypadkach takich zdarzają się ofiary upadające pod rozpaczą
i wpadające gwałtownie w upadlające znikczemnienie. Z położeniem
społeczném ma się podobnie jak z atmosferą. Przywykły do
czystego powietrza góral, niszczeje wkrótce w ciasnych ulicach
miast naszych.
— 58 —

Słyszę wołanie: ekonomisto, potykasz się już. Zapowiedziałeś, że


umiejętność twoja godzi się z moralnością, a oto usprawiedliwiasz
sybarytyzm. — Filozofie, odrzeknę z kolei, zrzuć to ubranie którego
nieznał człowiek pierwotny, połam twe meble, spal ksiązki, żyw się
surowém mięsem zwierząt, a wówczas odpowiem na twój zarzut.
Zbyt wygodnie zaprzeczać potędze przywyknienia, godząc się
chętnie na to, by samemu być tejże zbyt żywym dowodem.
Wolno krytykować to usposobienie, dane przez naturę organom
naszym; ale mimo krytyki, usposobienie to niemniej powszechném
będzie. Istnieje ono u wszystkich ludów, u starożytnych
i nowoczesnych, u dzikich i u cywilizowanych, u antypodów
i we Francyi. Bez usposobienia tego, niepodobna wytłómaczyć
cywilizacyi. Czyż więc wolno umiejętności społecznej, pomijać
pewne usposobienie serca ludzkiego, gdy ono jest powszechném i nie
do pokonania?
Mogą mi tu tylko zrobić zarzut publicyści, którzy się mają za
uczniów Rousseau’a. Ależ Rousseau nie zaprzeczał nigdy zjawiskom,
o których mówię, owszem stanowczo stwierdza on i nieograniczoną
elastyczność potrzeb i potęgę nawyknienia, i tę nawet rolę jaką
zjawisku temu naznaczam, a która polega na tém, że chroni ludzkość
od ruchów wstecznych. Ta tylko między nami różnica, że co ja
uwielbiam, on opłakuje, i tak być musiało. Rousseau bowiem
przypuszcza, że był czas, kiedy ludzie nie mieli ani praw, ani
obowiązków, ani stosunków, ani węzłów serca, ani języka, i że wtedy
właśnie, wedle niego, byli szczęśliwi i doskonali. Musiał on więc
nienawidzić te wszystkie koła mechaniki społecznej, oddalające
bezustannie ludzkość od owej doskonałości idealnej. Przeciwnie zaś,
ci którzy sądzą, że doskonałość nie na początku, ale na końcu
rozwoju ludzkości istnieje, uwielbiać muszą ten właśnie czynnik,
który nas pcha naprzód. Co zaś do istnienia i ruchu samego czynnika,
jesteśmy w zgodzie.
„Ludzie, mówi on, rozporządzając wielką ilością wolnego
czasu, użyli go na to, by dostarczyć sobie rozmaitych wygód,
nieznanych ich ojcom, i to było pierwszém jarzmem, pod którém
się ugięli, nie spostrzegając go, i pierwszém źródłem złego, które
przygotowali następcom swoim; bo pominąwszy już, że tym spo-
— 59 —

sobem ciało i umysł hart straciło, prócz tego wygody te


przez p r z y w y k n i e n i e straciwszy cały prawie swój powab
i wyrodziwszy się w p r a w d z i w e p o t r z e b y , pozbawienie ich
stawało się bardziej dotkliwém, niż posiadanie było przyjemném,
i człowiek stawał się nieszczęśliwym tracąc je, niebędąc szczęśliwym,
gdy je posiadał.“
Rousseau był przekonanym, że Bóg, natura i ludzkość, nie miały
słuszności. Wiem, że w wielu jeszcze umysłach pojęcie to panuje, ale
ja zdania tego niepodzielam.
Z tém wszystkiém, broń mnie Boże, abym miał głos podnosić
przeciw najszlachetniejszej cnocie, jaką człowiek dostał w udziale,
przeciw panowaniu jego nad sobą samym i namiętnościami swemi,
przeciw powściąganiu swych pragnień i pogardzie zbytkowych
przyjemności. Nie utrzymuję bynajmniej, że powinien stać się
niewolnikiem tej lub owej sztucznej potrzeby. Powiadam tylko, że
potrzeba wzięta ogólnie, tak jak wypływa z natury razem cielesnej
i moralnej człowieka i połączona z potęgą nawyknienia i z pojęciem
własnej godności, może się rozwijać do nieskończoności, bo wypływa
z niewyczerpanego nigdy źródła — pragnienia. Któż by śmiał
człowieka możnego ganić za to, że jest wstrzemięźliwy, skromny
w odzieży, ze unika przepychu i zniewieściałości? Czyż jednak niema
wznioślejszych pragnień, którym mu uledz wolno? Potrzeba
kształcenia się, czyż ma granice jakie? Czyż usiłowania, aby ojczyznie
swej oddać usługę, aby zachęcać sztuki, upowszechniać użyteczne
idee, aby wspierać braci nieszczęśliwych, nie zgadzają się z dobrze
zrozumianém użyciem dostatków?
Nareszcie, czy się to podoba filozofii czy nie, potrzeba człowieka
nie jest ilością stałą i nieruchomą. To fakt pewny, niezaprzeczony,
powszechny. Pod względem pokarmu, mieszkania, wykształcenia,
potrzeby czternastego wieku, zupełnie różne były od naszych,
a przepowiedzieć można, że potrzeby nasze, niewyrównają potrzebom
następców naszych.
Uwaga ta zresztą wspólna jest wszystkim pierwiastkom,
wchodzącym w skład Ekonomii politycznej: bogactwu, pracy, wartości,
usługom i. t. d. słowem wszystkiemu, co ma związek z niezmierną
ruchliwością głównego przedmiotu, którym jest człowiek. Eko-
— 60 —

nomia Polityczna niema tej, co geometrya lub fizyka korzyści,


badania przedmiotów dających się zmierzyć lub zważyć; i w tym
to właśnie, najprzód leży jedna z największych jej trudności,
a potem wieczysta przyczyna błędów. Bo gdy umysł ludzki
zastanawia się nad pewnym rodzajem fenomenów, szuka
naturalnie pewnego c r i t e r i u m , pewnej miary wspólnej, do
której możnaby odnieść wszystko, a szuka tego, celem nadania tej
gałęzi, którą się zajmuje — charakteru u m i e j ę t n o ś c i ś c i s ł e j .
Dla tego też widzimy, że większa część autorów stara się znaleść
ustalenie, jedni w w a r t o ś c i , inni w m o n e c i e , ci w z b o ż u ,
tamci w p r a c y , to jest w samejże ruchliwości.
Mówiłem umyślnie szerzej o tym przedmiocie, bo wiele błędów
ekonomicznych pochodzi z pojęcia potrzeb ludzkich, jako ilości danej.
Nie lękam się więc uprzedzić przedmiotu, przedstawieniem krótkiém
tego rodzaju rozumowania. Całość potrzeb ludzkich obecnych bierze
się jako daną, nieprzypuszczając, żeby ludzkość mieć mogła inne
kiedykolwiek. Gdy zatem hojność przyrody, potęga machin,
nawyknienie do wstrzemięźliwości lub umiarkowania, zostawią na
czas pewien część pracy ludzkiej do rozporządzenia, wnet niepokoją się
tym postępem, uważają go jako klęskę, zastawiają się formułkami
niedorzecznemi wprawdzie, lecz uwodzącemi, jako to: P r o d u k c y i
mamy aż do zbytku, giniemy na zbytek krwi; potęga
produkcyi przewyższyła potęgę konsumcyi i. t. p.
Gdy się p o t r z e b ę uważa jako ilość niezmienną, gdy się nie
bierze w rachunek jej nieskończonej rozwijalności, niepodobna
znaleść dobrego rozwiązania, ani dla kwestyi m a c h i n , ani dla
kwestyi k o n k u r e n c y i z e w n ę t r z n e j , ani dla kwestyi z b y t k u .
Ale jeśli w człowieku potrzeba jest nieokreśloną, obdarzona
rozciągliwością rosnącą jak żądza, niewyczerpane źródło u którego
odżywia się bez przerwy, musiała zatem natura pod karą sprzeczności
i niezgody w ekonomicznych prawach społeczeństwa, stworzyć
w człowieku i w okół niégo nieokreślone i postępowe środki
z a s p o k o j e n i a . Bo pierwszym warunkiem wszelkiej harmonii jest
równowaga między środkami i celem. I nad tem się właśnie
zastanawiać będziemy.
Na początku tego dzieła powiedziałem, że przedmiotem Eko-
— 61 —

nomii Politycznej jest c z ł o w i e k , rozpatrywany ze względu na jego


potrzeby i na środki jakiemi rozporządza, by potrzebom tym zadość
uczynił.
Rozpocząć więc naturalnie wypada od zbadania człowieka i jego
organizacyi.
Ale widzieliśmy również, że człowiek nie jest istotą samotną;
jeżeli dzięki wraźliwej naturze p o t r z e b y i z a s p o k o j e n i a jego
są nierozłączne z jego istotą, rzecz się ma inaczej z jego
u s i ł o w a n i a m i , które rodzą się z pierwiastku czynnego i mogą być
przenaszalne. Słowem, ludzie pracują jedni dla drugich.
Otóż wywięzuje się rzecz bardzo dziwna.
Rozważając ze stanowiska ogólnego i że się tak wyrażę
abstrakcyjnego, człowieka, jego potrzeby, usiłowania, zaspokojenia,
jego budowę, skłonności i dążności jego, zdobywa się pewną ilość
spostrzeżeń, które zdają się nie ulegać wątpliwości, i mieszcząc
w sobie samych widoczny dowód prawdy — stają w całym blasku
pewności; a to do takiego stopnia, że pisarz nie wie w jaki sposób
przedstawić publiczności prawdy tak dotykalne i pospolite,
niewywoławszy uśmiechu szyderstwa. Zdaje mu się, i słusznie, że
rozgniewany czytelnik rzuci książkę wołając: „nie myślę tracić czasu
na czytanie takich dzieciństw.“
A jednak prawdy te, tak niezaprzeczalne gdy są przedstawione
w sposób ogólny, że zaledwie sobie o nich wspomnieć pozwolimy,
uchodzą za śmieszne błędy, za teorye szalone, skoro tylko zechcemy
badać człowieka w społeczeństwie. Komużby naprzykład na myśl
przyszło, rozważając człowieka odosobnionego powiedzieć: I s t n i e j e
przepełnienie produkcyi; możność spożycia nie
wyrównywa możności produkcyi; zbytek i sztuczne
potrzeby są źródłem bogactwa; wynalazek machin
z a b i j a p r a c ę ; i inne twierdzenia równej siły, które zastósowane do
nagromadzeń ludzkich, uchodzą przecież za pewniki tak ustalone że są
podstawą naszych praw przemysłowych i handlowych? W y m i a n a
sprowadza w tym względzie ułudę od której ustrzedz się niepotrafiły
najsilniejsze umysły, dla tego też twierdzę że Ekonomia polityczna
dosięgnie celu i spełni posłannictwo swoje wtedy dopiero, gdy stanowczo
wykaże, że: Co jest prawdą dla jednostki, jest także prawdą dla społe-
— 62 —

czeństwa. Odosobniony człowiek jest zarazem producentem


i konsumentem, wynalazcą i wykonawcą, kapitalistą i robotnikiem;
w nim spełniają się wszystkie zjawiska ekonomiczne i jest on niby
streszczeniem społeczeństwa. Tak samo ludzkość wzięta razem jest
jednym niezmiernym, zbiorowym, zmnożonym człowiekiem, do
którego jak najdokładniej zastosować można wszystkie prawdy
u jednostek zauważane.
Uwagę tę zrobić musiałem, zanim dalej badać będę człowieka,
a dalszy ciąg usprawiedliwi ją. Inaczej bowiem, lękałbym się, żeby
czytelnik nie odrzucił, jako zbyteczne, te wywody, te rzeczywiście
oklepane prawdy, o których mówić zamierzam.
Mówiłem o potrzebach człowieka, i dawszy im przybliżone
wyliczenie, zauważałem, że potrzeby te nie są natury nieruchomej,
ale postępowej; jest to prawdą czy każdą z nich rozważać zechcemy
osobno czy przedewszystkiem razem pod względem fizycznym,
umysłowym, lub moralnym. I jakżeby mogło być inaczej? Są potrzeby
których zaspokojenia pod karą śmierci wymaga organizacya nasza,
i choćby można do pewnego stopnia utrzymywać, że te są ilościami
stałemi, twierdzenie to jednak dalekiem byłoby jeszcze od
dokładności: bo byle tylko niepomijać owego ważnego pierwiastku,
p o t ę g i n a w y k n i e n i a , i byle zbadać siebie samego z dobrą wiarą,
przyznać będziemy musieli, że najpospolitsze potrzeby, jak
naprzykład pokarm, pod wpływem nawyknienia ulegają
niezaprzeczonym przemianom. I że ten sam, który deklamować
przeciw tej uwadze będzie, mianując ją pełną materializmu
i epikureizmu, poczułby się bardzo nieszczęśliwym, gdyby wziąwszy
go za słowo, kazać mu się żywić czarną polewką Spartanina, lub
strawą anachorety. Ale w każdym razie, gdy tego rodzaju potrzeby
zaspokojone zostaną w sposób pewny i stały, są prócz nich inne, które
źródło swe mają w najrozciąglejszej zdolności ludzkiej w pragnieniu.
Możnaż wyobrazić sobie choć jedną chwilę, w którejby człowiek
nie mógł już mieć pragnień, nawet pragnień rozsądnych?
A niezapominajmy, że pragnienia miane za nierozsądne, przy
pewnym stopniu cywilizacyi, w epoce gdy wszystkie potęgi ludzkie
skierowane są ku zaspokojeniu potrzeb niższego rzędu, przestają być
takiemi wtedy, gdy wydoskonalenie tychże potęg otwiera im szersze
— 63 —

pole. Chcieć przebyć dziesięć mil na godzinę, pragnienie nierozsądne


dwa wieki temu, dziś takiem być przestało. Utrzymywać że potrzeby
i pragnienia są ilościami stałemi i nieruchomemi, jest to zapoznawać
naturę duszy, przeczyć faktom, cywilizacyą robić niepodobną
wytłómaczenia do.
Byłaby ona również trudną do wytłómaczenia, gdyby obok
nieograniczonego rozwijania się potrzeb, nie stawało jako możliwe,
rozwijanie nieokreślone środków mogących je zaspokoić. Cóżby
bowiem znaczyła rozciągalna natura potrzeb dla postępu, gdyby do
pewnej doszedłszy granicy, zdolności nasze, nie mogły iść dalej,
napotkawszy na granicę niewzruszoną?
Tak więc, jeśli natura, opatrzność, słowem jakakolwiek władza
kierująca przeznaczeniami naszemi, nie popełniła najbardziej uderzającej,
najokropniejszej sprzeczności, to gdy nasze pragnienia są nieokreślone,
przypuszczać wolno że i środki ich zaspokojenia są takiemiż.
Mówię nieokreślone, a nie nieskończone, bo co się tylko do
człowieka odnosi, nie jest nieskończonem. Dla tego właśnie, że
pragnienia i zdolności nasze rozwijają się w nieskończoność, nie mają
granic oznaczonych, choć mają granice absolutne. Można po nad
ludzkością wskazać wielką ilość punktów, do których nie dojdzie ona
nigdy, a jednak twierdzić nie można, aby kiedykolwiek przyszła
chwila, iżby się do nich zbliżać przestała.*)
Nie chciałbym takoż twierdzić że p r a g n i e n i a i ś r o d k i idą
równoodlegle i jednakim krokiem. P r a g n i e n i e w cwał pędzi,
a ś r o d e k idzie za nim kulejąc.
Ta szybka i awanturnicza natura pragnienia, porównana
z powolnością władz naszych, ostrzega nas że na każdym stopniu
cywilizacyi, na każdym szczeblu postępu, pewna miara cierpienia jest
i będzie udziałem człowieka. Ale zarazem uczy nas, że to cierpienie
ma swe posłannictwo, gdyż inaczej pojąćbyśmy nie mogli, żeby
pragnienie było bodźcem zdolności naszych, gdyby zamiast je
poprzedzać, po nich następowało. Nieoskarzajmy jednak natury
o okrucieństwo w urządzeniu mechanizmu tego, bo pamiętać potrze-
—————
*) Prawo matematyczne bardzo często spotykane, a bardzo zapoznane
w Ekonomii Politycznej.
— 64 —
ba, że pragnienie zamienia się w prawdziwą potrzebę, to jest
w pragnienie boleśne wtedy dopiero, gdy stanie się takiém przez
n a w y k n i e n i e ciągłego zaspakajania, czyli inaczej, odkąd ś r o d e k
wynaleziony, i nieodwołalnie na nasz pożytek oddany został.*)
Dziś będziemy rozbierać tę kwestyą: Jakie mamy środki do
zaspakajania potrzeb naszych?
Zdaje mi się widoczném, że ich mamy dwa: Naturę i pracę, dary boże
i owoce usiłowań naszych, albo inaczej, zastosowanie zdolności naszych
do rzeczy, które natura na usługi nasze oddała.
O ile wiem, żadna szkoła nieprzypisywała naturze s a m e j
zaspokojenia naszych potrzeb. Samo doświadczenie zaprzecza teoryi
takiej, bo i bez Ekonomii Politycznej wiemy, że współudział
z d o l n o ś c i naszych jest niezbędnym.
Ale są szkoły, które przywilej ten przyznały samej tylko pracy.
Axiomatem ich jest, że: W s z e l k i e b o g a c t w o p o c h o d z i
z pracy, praca to bogactwo.
Nie mogę się tu wstrzymać abym nie uprzedził, że formuły te
wzięte literalnie, doprowadziły do ogromnych błędów doktrynerskich,
a w następstwie do opłakanych środków prawodawczych. Mówić o tem
będę gdzie indziej.
Tu się tylko ograniczę na przedstawieniu faktów, że n a t u r a
i p r a c a współdziałają na zaspokojenie potrzeb i pragnień naszych.
Zbadajmy fakta.
Pierwszą potrzebą, jaką postawiliśmy na czele nomenklatury naszej,
jest o d d y c h a n i e . Pod tym względem wskazaliśmy już wyżej, że
n a t u r a ponosi ogólnie wszystkie koszta, i że p r a c a ludzka
współdziała tylko w pewnych wyjątkowych wypadkach, naprzykład gdy
oczyszczenie powietrza jest konieczném.
Potrzebę zaś ugaszenia p r a g n i e n i a , Natura mniej lub więcej
zaspakaja w miarę bliskości, czystości i obfitości wody; i
—————
*) Jednym z pobocznych przedmiotów tego dzieła jest walka z
sentymentalnemi szkołami współczesnemi, które wbrew faktom przyznać
niechcą, że cierpienie, w jakimkolwiek bądź stopniu, ma cel opatrznościowy.
Ponieważ szkoły te opierają się na pismach Rousseau, winienem więc przytoczyć
słowa mistrza: „Złe które widzimy, nie jest złém absolutném; i nie tylko nie
walczy wprost z dobrém, ale wraz z niém przyczynia się do utworzenia harmonii
powszechnej.“
— 65 —

współudział pracy jest tu o tyle większym, o ile wody tej szukać dalej,
filtrować ją, lub rzadkość jej, zastępować studniami lub pompami
potrzeba.
Natura nie jest równie szczodrą względem nas, gdy idzie
o p o ż y w i e n i e ; któż bowiem powiedzieć może, że praca jest jedną
i tąż samą na ziemi żyznej lub jałowej, w lesie pełnym zwierzyny,
w jeziorze rybném, lub też wprost w przeciwnych warunkach?
Co do o ś w i e c e n i a , rzecz prosta, że praca ma tam mniej do
czynienia gdzie noce są krótsze, jak tam, gdzie są dłuższe.
Nieśmiałbym stawiać tego jako pewnik absolutny, ale zdaje mi się,
że w miarę wyższości potrzeb naszych, współdziałanie natury
zmniejsza się, zostawiając coraz szersze pole zdolnościom naszym.
Malarz, rzeźbiarz, pisarz nawet, zmuszeni są używać materyałów
i narzędzi, których sama tylko natura dostarcza; ale przyznać
potrzeba, że czerpią oni w swym własnym geniuszu to wszystko, co
wdzięk, użyteczność, zasługę i wartość ich dzieł stanowi. U c z y ć się
jest potrzebą, której prawie wyłącznie zadosyć czyni dobrze
kierowane ćwiczenie umysłowych zdolności naszych. Jednakże nie
mogliżbyśmy powiedzieć że i tu nawet n a t u r a pomaga nam,
podsuwając mniej lub więcej przedmioty do spostrzeżeń i porównań?
Czyż przy równej pracy, botanika, geologia, historya naturalna, mogą
wszędzie jednakowe robić postępy?
Zbyteczném byłoby przytaczać inne przykłady. Możemy, już
twierdzić że natura daje nam środki zaspokojenia potrzeb naszych,
w stopniu mniejszej lub większej u ż y t e c z n o ś c i (wyraz ten wzięty
w znaczeniu etymologiczném, znaczy p r z y m i o t s ł u ż e n i a .)
W wielu, prawie we wszystkich wypadkach, praca ma zadanie,
u ż y t e c z n o ś ć tę zrobić zupełną, zrozumieć zatem łatwo, że
w każdej danej okoliczności, działanie pracy jest większe lub
mniejsze, wedle tego o ile natura sama, mniej lub więcej czynność tę
naprzód posunęła.
Postawić więc można te dwie formuły:
1o. U ż y t e c z n o ś ć u d z i e l a s i ę n a m c z a s e m p r z e z s a m ą
P P

naturę, czasem przez pracę, a prawie zawsze


przez współdziałanie Natury i Pracy.
— 66 —

2o. A ż e b y r z e c z j a k ą ś d o p r o w a d z i ć d o z u p e ł n e g o
P P

stanu UŻYTECZNOŚCI, czynność pracy ma się


w stosunku odwrotnym do czynności Natury.
Z dwóch tych zestawionych zdań i z tego cośmy
o nieograniczonej rozciągliwości potrzeb powiedzieli, niech mi
wolno będzie wyprowadzić wniosek, którego ważność ciąg dalszy
wykaże. Wyobraźmy sobie dwóch ludzi bez stosunków między sobą,
postawionych w położeniach nierównych, i w ten sposób, że natura
hojna dla jednego, skąpą jest dla drugiego. Widocznie, zaspokojenie
każdej danej potrzeby mniej pracy kosztować będzie pierwszego; czyż
ztąd wypada, że ta część sił jego pozostawiona, że tak powiem, do
r o z p o r z ą d z e n i a , ma być bezwładną koniecznie, i że człowiek ten
z powodu hojności natury, skazanym jest na przymusowe
próżniactwo? Nie, — może tylko, jeśli zechce, sił tych użyć na
zwiększenie zakresu swych przyjemności, a przy równej pracy
zdobędzie sobie dwa zaspokojenia zamiast jednego; słowem, że postęp
łatwiejszym będzie dla niego.
Mylę się może, ale sądzę że żadna nauka, geometryi nawet nie
wyłączając, nie przedstawia nam w punkcie wyjścia prawd, mniej
ulegających zaprzeczeniu. I gdyby mi dowiedziono, że wszystkie te
prawdy są błędnemi, zniszczonoby nie tylko ufność jaką mam do
nich, ale razem podstawę wszelkiej pewności i wiarę w oczywistość
samą. Bo i na jakiémże rozumowaniu możnaby się oprzeć, któreby
bardziej zasługiwało na uznanie rozumu jak to, któreśmy obalili?
W dniu, w którymby znaleziony został axiomat zaprzeczający temu
pewnikowi, że linia prosta jest najkrótszą odległością jednego punktu
od drugiego, w dniu tym, umysł ludzki nieznajdzie innego
schronienia jak sceptycyzm absolutny, jeżeli tylko sceptycyzm jest
schronieniem.
To też prawdziwie zawstydzony jestem tym naciskiem, jaki kładę
na prawdy tak oklepane, tak jasne, że się aż dziecinnemi wydają.
Jednakże przyznać trzeba, że wśród pokrzyżowania stosunków
ludzkich, te prawdy proste, zapoznanemi zostały i dla usprawiedliwienia
się przed czytelnikiem, żem go tak długo zatrzymał nad
— 67 —

tém, co Anglicy nazywają t r u i s m e s , zwrócę jego uwagę na


dziwne obłędy, którym się unieść dały wytrawne nawet umysły.
Pomijając całkowicie w s p ó ł d z i a ł a n i e n a t u r y , w stosunku do
zaspokojenia potrzeb naszych, położyli oni tę bezwzględną zasadę, że:
W s z e l k i e b o g a c t w o w y p ł y w a z p r a c y . Na tej podstawie
zbudowali syllogizm następujący:
„Wszelkie bogactwo wypływa z pracy;
„Bogactwo więc jest proporcyonalne do pracy;
„Otoż praca stoi w stosunku odwrotnym do hojności natury;
„Bogactwo zatem, jest w odwrotnym stosunku do hojności
natury!“
I bądź co bądź, wiele naszych praw ekonomicznych,
natchnionémi zostało szczególném tém rozumowaniem. Prawa te,
mogą być tylko zgubne dla rozwoju i rozdziału bogactw. To właśnie,
usprawiedliwia mnie, że wykładem prawd pospolitych na pozór,
przygotowałem z góry odprawę błędom i opłakanym przesądom, pod
ciężarem których szamocze się społeczeństwo dzisiejsze.
Rozbierzmy teraz współudział natury.
Dwie rzeczy daje ona do rozporządzenia naszego: m a t e r i a ł y
i siły.
Większa część przedmiotów materyalnych, służących do
zaspokojenia potrzeb i pragnień naszych, doprowadzona jest do stanu
u ż y t e c z n o ś c i , który ją czyni właściwą do użytku, dopiero za
współdziałaniem pracy, przez zastosowanie zdolności ludzkich. Ale
w każdym razie pierwiastki, jeżeli chcemy atomy, z których przedmioty
te złożone, są darami natury i dodam jeszcze, darami d a r m y m i . Ta
uwaga jest bardzo ważna i rzuci sądzę, nowe światło na teoryą bogactw.
Pragnę, by czytelnik pamiętać raczył, że badam tu w sposób
ogólny, fizyczny i moralny ustrój człowieka, jego potrzeby, zdolności
i stosunki z naturą, bez względu na wymianę, której dotknę dopiero
w rozdziale następującym; wtedy dopiero zobaczymy w czém i jak,
zjawiska te są modyfikowane przez tranzakcye społeczne.
Widoczném jest, że jeżeli człowiek odosobniony musi, że tak
powiem, k u p o w a ć większą część swych zaspokojeń pracą
i usiłowaniem, to z największą dokładnością powiedzieć możemy, że
5*
— 68 —

te wszystkie materyały, które pod ręką znajduje, zanim praca


i usiłowanie jego w czyn weszły, że materyały te, powiadam, są
darami darmymi natury. Po pierwszém, choćby najlżejszém,
usiłowaniu przestają być darmymi. I gdyby język Ekonomii
Politycznej był zawsze dokładnym, to właśnie dla tych przedmiotów
poprzedzających wszelką pracę ludzką, służyłoby miano —
materyi pierwotnych.
Powtarzam tutaj, że ta darmość darów natury, zanim nastąpi
działanie pracy, jest największej wagi. I istotnie powiedziałem
w rozdziale drugim, że Ekonomia Polityczna jest t e o r y ą
w a r t o ś c i . Dodaję tutaj z góry, że przedmioty zaczynają mieć
wartość wtedy dopiero, gdy im ją praca nada. Zamierzam dowieść
później, że to wszystko co jest d a r m é m dla człowieka
odosobnionego, zostaje darmém i dla człowieka w społeczeństwie,
i że podobne dary natury, j a k a k o l w i e k b ę d z i e i c h
u ż y t e c z n o ś ć , niemają żadnej wartości. Powiadam, że człowieka
otrzymującego dary natury wprost i bez wszelkiego usiłowania, nie
można uważać za oddającego samemu sobie u s ł u g ę u c i ą ż l i w ą ,
a zatem, nie może on oddawać także i komu innemu żadnej usługi,
w tych rzeczach, które są wspólne wszystkim. Otóż, gdzie niema
oddanej i przyjętej usługi, tam nie ma w a r t o ś c i .
To wszystko, co mówię tu o m a t e r y a ł a c h , stosuje się i do s i ł ,
których nam natura dostarcza. Ciążenie, sprężystość gazów, potęga
wiatrów, prawa równowagi, życie roślinne, życie zwierzęce,
wszystko to są siły, które zagarniamy na nasz użytek. Trud, praca
umysłowa, jakie zużywamy, dopuszczają zawsze wynagrodzenie, bo
nikt obowiązany nie jest poświęcać darmo usiłowań swych na
korzyść innego. Ale siły te materyalne, rozważane same w sobie i nie
zależne od wszelkiej pracy umysłowej lub fizycznej, są darmymi
darami Opatrzności, i jako takie, pozostają bez w a r t o ś c i wśród
wszystkich zawikłań tranzakcyi ludzkich. Oto myśl przewodnia
naszego pisma.
Uwaga ta, byłaby przyznaję małej wartości, gdyby współdziałanie
naturalne było zawsze jednakowe, gdyby każdy człowiek, w każdym
czasie i miejscu i w każdej okoliczności, otrzymywał, zawsze od
natury pomoc jednakową i niezmienną.
— 69 —

W takim razie, nauka byłaby wytłómaczoną, iż nieprzyjmuje


w rachunek pierwiastku, który pozostając zawsze i wszędzie tym
samym, w równym stosunku dotykałby wszelkie wymienione usługi.
Jak w geometryi opuszczają się części linii wspólne dwóm
porównywanym figurom, tak i Ekonomia mogłaby pominąć to ciągle
obecne współdziałanie, i poprzestać jak dotąd czyniła, na
powiedzeniu: „Istnieją bogactwa naturalne, Ekonomia Polityczna
zaznacza to raz na zawsze i niezajmuje się tém więcej.“
Dzieje się przecież inaczej. Niezwalczona dążność umysłu
ludzkiego, podniecana w tym względzie interesem i wspierana
szeregiem wynalazków, ciąży do zastąpienia pomocy ludzkiej
i uciążliwej, pomocą naturalną i darmą. A to w ten sposób, że pewna
dana użyteczność zostając tąż samą co do rezultatu, odpowiada jednak
coraz zmniejszającej się pracy co do zaspokojeń, jakie nam daje.
I zaiste, niepodobna niespostrzedz, jaki wpływ niezmierny na pojęcie
wartości, wywiera to cudowne zjawisko. Bo cóż ztąd wynika? Oto, że
w każdym produkcie część d a r m a , dąży do zastąpienia części
u c i ą ż l i w e j . Oto, że gdy u ż y t e c z n o ś ć jest wynikiem dwóch
współdziałań, z których jedno się wynagradza, a drugie nie, to
Wartość mająca związek tylko z pierwszym z tych współdziałań,
zmniejsza się dla jednej i tejże samej użyteczności, w miarę coraz
dzielniejszej pomocy, jaką natura dawać jest zmuszona. Ztąd
powiedzieć można, że ludzkość o tyle więcej ma z a s p o k o j e ń
i b o g a c t w , o ile mniej posiada w a r t o ś c i . Otóż, wielu pisarzy
utworzyło pewien rodzaj synonimów z wyrazów: u ż y t e c z n o ś ć ,
b o g a c t w o , w a r t o ś ć , z czego urobiła się teorya wprost prawdzie
przeciwna. Szczerze przekonany jestem, że dokładny opis tej
kombinacyi, w dziele produkcyi sił naturalnych z siłami ludzkiemi,
czyli inaczej sprawiedliwe określenie Wartości, usunie powikłania
teoretyczne, z których wybrnąć i pogodzić sprzeczne dzisiaj z sobą
szkoły niepodobna. A jeżeli teraz uprzedzam o dalszym ciągu
niniejszego wykładu, to jedynie aby się usprawiedliwić przed
czytelnikiem, żem się zatrzymał nad pojęciami, których ważność bez
tego wyjaśnienia, trudno byłoby sobie wytłómaczyć.
Po ustępie tym, wracam do mego badania człowieka, uważanego
jedynie z punktu ekonomicznego.
— 70 —

Druga uwaga, którą zawdzięczamy J. Ch. Say’owi, i która


dotykalnością swą rzuca się w oczy, choć ją zbyt często wielu
autorów pomija, jest ta, że człowiek n i e t w o r z y a n i
m a t e r y a ł ó w a n i s i ł n a t u r y , jeżeli wyraz tworzyć,
przyjmujemy w znaczeniu dokładném. Materyały te i siły istnieją
same przez się. Człowiek ogranicza się na ich kombinowaniu, na
przenoszeniu ich w sposób korzystny dla siebie, lub dla kogoś innego.
Jeżeli to robi na swą korzyść, o d d a j e u s ł u g ę s o b i e s a m e m u .
Jeżeli to robi na korzyść cudzą, o d d a j e u s ł u g ę b l i ź n i e m u ,
i ma prawo żądać od niego usługi o d p o w i e d n i e j ; z czego wynika
że wartość stosuje się do oddanej usługi, a bynajmniej nie do
bezwzględnej u ż y t e c z n o ś c i przedmiotu. Bo użyteczność ta może
być po większej części wynikiem d a r m e g o działania natury,
i w takim razie usługa człowieka, usługa uciążliwa i mająca prawo do
wynagrodzenia, jest małej wartości. To wypada z axiomatu
postawionego wyżej: A ż e b y r z e c z j a k ą ś d o p r o w a d z i ć d o
zupełnego stanu użyteczności, działanie człowieka
ma się w stosunku odwrotnym do czynności natury.
Uwaga ta wywraca doktrynę mieszczącą wartość
w m a t e r y a l i z m i e rzeczy. Tymczasem rzecz się ma wprost
przeciwnie. Materyalizm jest jakością daną przez naturę, a tém
samém d a r m ą , i chociaż jest niezaprzeczonej użyteczności, niema
przecież żadnej w a r t o ś c i . Tylko czynność człowieka, która nigdy
nie zdobędzie się na s t w o r z e n i e materyi, sama jedna stanowi
usługę, jaką człowiek odosobniony oddaje sobie samemu, albo jaką
ludzie w społeczeństwie oddają jedni drugim, a dobrowolne
ocenienie tych usług, jest podstawą wartości. Wcale więc inaczej
rzecz się ma, jak tego chciał Smith, który nie mógł inaczej pojąć
Wartości, tylko wtedy, gdy była wcieloną w Materyę; między
materyą i wartością niema żadnego możliwego stosunku.
Błędna ta doktryna, o której tu wspominam, wywiodła z całą ścisłością ze
swych zasad to, że tylko klassy działające na materyą są p r o d u k c y j n e m i .
Tym sposobem Smith utorował drogę błędowi nowoczesnych
s o c i a l i s t ó w , którzy tak zwanych przez siebie p o ś r e d n i k ó w
między producentem a konsumentem, jako to: negocianta, kupca i. t. p.
nieprzestają jako nieprodukcyjnych pasożytów przedstawiać. Czy
— 71 —

ci ludzie oddają nam usługę? Czy trudząc się sami dla nas, oszczędzają
nam pracy? — W takim razie, stwarzają w a r t o ś ć , choć nie tworzą
materyi; ponieważ zaś nikt materyi nie tworzy, a nawet ponieważ
wszyscy ograniczamy się tylko na oddawaniu sobie wzajemnych
usług, z całą więc dokładnością utrzymywać można, że wszyscy
jesteśmy p o ś r e d n i k a m i jedni względem drugich, niewyłączając
rolników ani fabrykantów.
Oto, co na teraz powiedzieć chciałem o współdziałaniu natury.
Oddaje ona do naszego rozporządzenia materyały i siły w bardzo
rozmaitym stopniu, stosownie do klimatu, pór roku lub postępu
wiadomości naszych, — a l e z a w s z e d a r m o . Materyały więc te
i siły nie mają w a r t o ś c i i byłoby bardzo dziwném gdyby ją miały.
Wedle jakiegoż prawidła moglibyśmy je szacować? Jak pojąć że
natura, płacić sobie, oddawać lub wynagradzać się każe? Że wymiana
jest konieczną do oznaczenia w a r t o ś c i , zobaczymy później. Nie
kupujemy darów natury, ale je zbieramy i jeżeli to zbieranie wymaga
jakiegokolwiek usiłowania, to w tém u s i ł o w a n i u a nie w darach
natury leży pierwiastek wartości.
Przejdźmy teraz do czynności człowieka ogólném mianem
p r a c y oznaczonej.
Wyraz p r a c a , jak prawie wszystkie używane w ekonomii
politycznej jest bardzo nieokreślony; każdy autor nadaje mu mniej
lub więcej rozciągłe znaczenie. Ekonomia Polityczna nie miała
szczęścia utworzyć sobie własnego słownika, jaki mają inne nauki —
chemia naprzykład. Badając rzeczy, które zajmowały ludzi od
początku świata i stanowiły zwyczajny przedmiot ich rozmów,
znalazła wyrażenia już gotowe i posługiwać się niemi musi.
Ścieśniają często znaczenie wyrazu p r a c a do wyłącznie prawie
fizycznej czynności człowieka. Ztąd też nazwano klasami
pracującemi tych tylko, którzy wykonywają część mechaniczną
produkcyi.
Czytelnik zrozumie, że ja daję obszerniejsze znaczenie wyrazowi
temu. Przez p r a c ę rozumiem zastosowanie zdolności naszych do
zaspokojenia potrzeb naszych. P o t r z e b a , usiłowanie,
zaspokojenie, — oto zakres ekonomii politycznej.
— 72 —

U s i ł o w a n i e może być fizyczne, umysłowe lub nawet moralne jak


to niżej zobaczymy.
Dowodzić tu niepotrzeba, że wszystkie nasze organa, i wszystkie
lub prawie wszystkie zdolności nasze, mogą pomagać i istotnie
pomagają do produkcyi. I niezawodnie, uwaga, bystrość, roztropność
wyobraźnia mają w tém swój udział.
Dunoyer, w swém piękném dziele o W o l n o ś c i p r a c y ,
wprowadził i to z całą ścisłością naukową, nasze moralne władze
w szereg żywiołów, którym bogactwa nasze zawdzięczamy; jest to
pomysł równie nowy i płodny jak i sprawiedliwy; przeznaczony on
do rozszerzenia i uszlachetnienia pola ekonomii politycznej.
Na pomysł ten o tyle tylko położę nacisk, o ile mi on daje
zręczność do rzucenia nowego światła, na pierwiastek owego
potężnego działacza produkcyi, o którym dotąd niewspominałem,
a którym jest KAPITAŁ.
Rozpatrując jedne po drugich przedmioty materyalne służące do
zaspokojenia potrzeb naszych, łatwo spostrzeżemy, że wykonanie
wszystkich, lub prawie wszystkich, wymaga więcej czasu i więcej
życia ludzkiego pochłania, niż człowiek jest wstanie wyexpensować
go bez pokrzepienia sił swoich, to jest bez zaspokojenia swych
potrzeb. Przypuszczać więc trzeba że ci, którzy wykonali te
przedmioty, już naprzód zgromadzili i na bok odłożyli zapasy, aby
mogli żyć pod czas roboty.
Tak samo rzecz się ma, gdy idzie o zaspokojenie, nie mające
w sobie nic materyalnego. Ksiądz nie mógłby się poświęcić ogłaszaniu
nauki Bożej, nauczyciel nauczaniu, urzędnik utrzymaniu porządku,
gdyby oni sami, lub inni, nie przyposobili im środków utrzymania.
Idźmy dalej. Wystawmy sobie człowieka odosobnionego,
zmuszonego żyć z polowania. Łatwo zrozumieć, że jeżeli każdego
wieczora, spożyje zwierzynę, ubitą w ciągu dnia, nie będzie on nigdy
w możności przedsięwzięcia innej pracy, nie wybuduje sobie chaty,
nie naprawi broni; wszelki postęp wzbronionym mu będzie na
zawsze.
Nie miejsce tu określać naturę i działanie kapitału; mam jedynie
na celu wskazać, że nawet z punktu widzenia bogactwa, do
polepszenia naszego bytu, przyczyniają się bezpośrednio pewne
— 73 —

cnoty moralne, jak naprzykład: porządek, przezorność, panowanie


nad sobą, oszczędność.
B y ć p r z e z o r n y m , jest jednym z pięknych przywilejów
człowieka i zaledwie mówić o tem warto, że we wszystkich prawie
okolicznościach życia, daleko pomyślniejszy będzie obrót rzeczy po
stronie tego, kto zna następstwa swych postanowień i czynów.
P o w ś c i ą g a ć s w e ż ą d z e , rządzić namiętnościami swemi,
poświęcać teraźniejszość dla przyszłości, odmawiać sobie dzisiaj,
w przewidywaniu w przyszłości korzyści większych, chociaż oddalonych,
wszystko to są warunki niezbędne do stworzenia kapitałów, a kapitały,
jak to już przewidywaliśmy, są same przez się niezbędnym warunkiem
wszelkiej nieco zkomplikowanej i dłuższej pracy. Wystawmy sobie
dwóch ludzi, w zupełnie jednakowych warunkach, obdarzonych
jednakową inteligencyą i działalnością; widoczném jest, że ten z nich
większy zrobi postęp, który zgromadziwszy zapasy, postawi się
w możności pracowania długo i bez przerwy, ulepszania swych narzędzi
i zmuszenia tym sposobem sił natury, aby mu pomagały w wykonaniu
jego zamiarów.
Nie będę więcej nastawał na to. Dość rzucić w koło siebie okiem,
aby się przekonać, że wszystkie siły, zdolności i cnoty nasze,
przyczyniają się do postępu człowieka i społeczeństwa.
Z tej zaś przyczyny wypada, że niema wady, któraby nie była
pośrednią lub bezpośrednią przyczyną nędzy. Lenistwo, paraliżuje
usiłowanie, ten główny nerw produkcyi. Niewiadomość i błąd, nadają jej
fałszywy kierunek; brak przezorności, gotuje nam zawody. Poddanie się
chwilowym żądzom, przeszkadza zwiększeniu lub tworzeniu się
kapitałów. Próżność każe nam poświęcać usiłowania nasze ku
zaspokojeniu sztucznych potrzeb kosztem rzeczywistych. Gwałtowność,
podstęp, wywołując odwet, zmuszają nas do otoczenia się uciążliwemi
ostrożnościami i tym sposobem, pociągają za sobą wielkie roztrwonienie sił.
Przedwstępne to studium człowieka, zakończę uwagą, jaką już
z powodu potrzeb zrobiłem a mianowicie: że pierwiastki
wchodzące i stanowiące umiejętność ekonomiczną a zaznaczone
w tym rozdziale, są najzupełniej ruchome i rozmaite. Potrzeby,
pragnienia, materyały i potęgi dostarczane przez naturę, siła
muskularna, organa, władze umysłowe, przymioty moralne, wszy-
— 74 —

stko to zmienne jest odpowiednio do indywiduum, czasu i miejsca.


Niema dwóch ludzi, którzyby pod jakimbądź z tych względów a tém
bardziej pod wszystkiemi byli do siebie podobni; co więcej, żaden
człowiek nie jest przez dwie godzin z rzędu sam do siebie podobny.
Co umie jeden, drugiemu jest nieznane; co jeden ocenia, tém inny
gardzi; tu natura rozrzutna, tam skąpa; pewna cnota trudna w danej
temperaturze, łatwą jest w odmiennym klimacie. Umiejętność więc
ekonomiczna niema tej korzyści, jaką posiadają nauki scisłemi zwane,
niema absolutu, do któregoby wszystko odnosić mogła, niema skali
wedle której miarkowaćby mogła siłę pragnień, usiłowań i zaspokojeń.
Gdybyśmy jak pewne zwierzęta, skazani byli na pracę samotną,
bylibyśmy wszyscy postawieni w okolicznościach różniących się pod
niektóremi względami pomiędzy sobą. A gdyby nawet te zewnętrzne
okoliczności, podobne sobie były, gdyby nawet sfera działania jedna
była dla wszystkich, jeszczebyśmy się różnili pragnieniami,
potrzebami, pojęciami, bystrością, energią sposobem ocenienia
i sądzenia rzeczy, przezornością i czynnością. Tym sposobem wielka
i nieunikniona nierówność objawiłaby się pomiędzy ludźmi. Zupełne
zatem odosobnienie, brak wszelkich stosunków pomiędzy ludźmi,
jest chorobliwém urojeniem zrodzoném w imaginacyi Rousseau’a.
Lecz przypuszczając nawet że stan ten anty-społeczny zwany
s t a n e m n a t u r y , istniał kiedykolwiek, pytam się jakim szeregiem
pojęć Rousseau i jego wyznawcy doszli do umieszczenia w nim
równości? Zobaczymy później, że równość, podobnie jak bogactwo,
jak wolność, jak braterstwo, jak jedność, jest na końcu ale nie na
początku wyjścia. Powstaje ona z naturalnego i prawidłowego
rozwoju społeczeństwa. Ludzkość nie oddala się od niej ale dąży ku
niej. Jest to bardziej pocieszające i zarazem prawdziwsze.
Gdyśmy już mówili o p o t r z e b a c h naszych i ś r o d k a c h do
ich zadosyćuczynienia, pozostaje mi jeszcze słówko powiedzieć
o naszych z a s p o k o j e n i a c h . Są one wynikiem całego mechanizmu.
Poznajemy po mniejszej lub większej ilości fizycznych,
umysłowych lub moralnych zaspokojeń jakiemi się ludzkość
cieszy, czy machina społeczna źle lub dobrze idzie. Dla tego też
przyjęty przez ekonomistów wyraz s p o ż y c i e , zawierałby w
— 75 —

sobie myśl głęboką, gdyby zachowując mu jego etymologiczne


znaczenie, uczyniono zeń synonim wyrazów: k o ń c a i s p e ł n i e n i a .
Nieszczęściem, nie tylko w zwyczajnym ale nawet w naukowym
języku, ma on znaczenie zbyt proste i materyalne, dokładne
bezwątpienia, gdy idzie o potrzeby fizyczne, ale które takiém być
przestaje względem potrzeb wznioślejszego porządku. Uprawa zboża,
tkanie wełny, kończy się s p o ż y c i e m . Ale czyż podobnie rzecz się
ma z pracami artysty, ze śpiewami poety, z rozmyślaniami prawnika,
z wykładami nauczyciela, z nauczaniami kapłana? I tu znowu
wynajdujemy niedogodności wypływające z zasadniczego błędu,
który spowodował Adama Smitha do zawarcia ekonomii politycznej
w kole materyalizmu. Dla tego przebaczy mi czytelnik częste
używanie wyrazu z a s p o k o j e n i e , jako zastosowanego do
wszystkich potrzeb i pragnień naszych, jako lepiej odpowiadającego
rozszerzonym ramom, które uważałem za możliwe nadać nauce.
Zarzucano często ekonomistom, że zbyt wyłącznie zajmowali się
i n t e r e s a m i k o n s u m e n t a : „Zapominacie o producencie“,
dodawano. Ale gdy zaspokojenie jest celem i końcem wszystkich
usiłowań i jakby wielkiém s p o ż y c i e m zjawisk ekonomicznych,
nie jest że to widoczném, że ono jest kamieniem probierczym
postępu? Dobrobyt człowieka nie mierzy się jego u s i ł o w a n i a m i
lecz jego z a s p o k o j e n i a m i . Jest to również prawdą i co do
społeczeństw ludzkich. Jedna to z tych prawd jeszcze, której nikt nie
przeczy gdy mowa o człowieku odosobnionym, a o którą spór się
toczy bez przerwy, gdy jest do społeczeństwa zastosowaną. Zdanie
w sporze będące ma tylko to znaczenie: że wszelkie środki
ekonomiczne ocenia się nie wedle pracy, której wymagają, ale wedle
ostatecznego rezultatu, jaki dają, a który objawia się zwiększeniem
lub zmniejszeniem ogólnego dobrobytu.
Mówiąc o potrzebach i pragnieniach, powiedzieliśmy że
niema dwóch ludzi podobnych sobie, tak samo rzecz się ma
i z z a s p o k o j e n i a m i naszemi, Każdy inaczej je ocenia, czyli
powtórzyć przychodzi owe oklepane zdanie: że gusta są rozmaite.
Żywość więc pragnień, rozmaitość gustów, kierują usiłowaniami
naszemi. Widoczném więc tu jest wpływ moralny na przemysł. Można
sobie wyobrazić człowieka odosobnionego, któryby był niewolni-
— 76 —

kiem pragnień sztucznych, niedorzecznych, niemoralnych.


Oczywistém jest, że w takim razie, ograniczone siły jego, zaspakajać
będą zepsute jego pragnienia kosztem rozumniejszych i lepiej
pojętych pragnień. Ale, skoro tylko mowa o społeczeństwie, axiomat
ten, za błąd uważanym bywa. Skłonni jesteśmy do wierzenia że
sztuczne gusta, że zwodnicze zaspokojenia, uznane za źródło nędzy
indywidualnej, niemniej są przecież zródłem bogactw narodowych,
bo wielu gałęziom przemysłu, drogi zbytu ułatwiają. Gdyby tak było,
doszlibyśmy do bardzo smutnego wniosku, a mianowicie: że stan
społeczny, stawia człowieka pomiędzy nędzą i niemoralnością.
Jeszcze więc raz powtarzamy, że, ekonomia polityczna rozwiązuje
pozorną tę sprzeczność w sposób najściślejszy i jak najbardziej
zadawalniający.
IV.

WYMIANA.

Wymiana, to Ekonomia polityczna, to całe Społeczeństwo; bo


niepodobna pojąć Społeczeństwa bez Wymiany, ani Wymiany bez
Społeczeństwa. Nie mam też pretensyi wyczerpać w tym rozdziale,
tak obszernego przedmiotu. Całe to dzieło, przedstawi nam szkic jego
zaledwie.
Gdyby ludzie, tak jak ślimaki, żyli jedni od drugich w zupełném
odosobnieniu, gdyby nie wymieniali prac swych i swych pojęć, gdyby
nie zawierali pomiędzy sobą umów, mogłyby być zbiorowiska
jednostek ludzkich, zgromadzonych indywidualności, lecz nie byłoby
Społeczeństwa.
Co mówię? Nie byłoby nawet indywidualności, bo dla człowieka,
odosobnienie — to śmierć. Otóż, jeżeli widzimy że po za
społeczeństwem człowiek żyć nie może, wyciągamy ztąd wniosek
niezbity, że jego stanem natury jest stan społeczny.
Wszystkie umiejętności kończą na tej prawdzie, tak zapoznanej
w XVIII wieku, który politykę i moralność opierał na
dwóch przeciwnych sobie twierdzeniach. Wtedy nie zadawalniali
się przeciwstawianiem stanu natury ze stanem społecznym, lecz
nadto temu pierwszemu dawali najzupełniejsze, nad drugim,
pierwszeństwo. „Szczęśliwi byli ludzie, powiedział Montaigne, gdy
żyli bez związków pomiędzy sobą, bez praw, bez języka, bez religii!“
Wiadomem jest, że system Rousseau’a, który wywierał i dotąd
wywiera tak wielki wpływ, tak na opinią jak i na czyny, opiera się
całkowicie na tej hipotezie: że na swoje nieszczęście, jednego
pięknego poranka, ludzie z g o d z i l i s i ę opuścić niewinny s t a n
n a t u r y dla burzliwego s t a n u s p o ł e c z n e g o .
— 78 —

Niewchodzi w przedmiot tego rozdziału zbieranie wszystkich


zarzutów, jakieby można temu zasadniczemu błędowi, błędowi
najszkodliwszemu, jaki kiedykolwiek zanieczyszczał nauki
polityczne, uczynić; bo jeżeli społeczeństwo jest wynalezione
i przyjęte za powszechną zgodą, wynika ztąd, iż każdy może
wynaleźć nową formę społeczną i taki też był kierunek umysłów od
czasów Rousseau’a. Zdaje mi się, iż łatwo mi przyjdzie wykazać, że
odosobnienie wyklucza mowę, tak jak brak mowy wyklucza myśl;
a zaiste człowiek bez myśli nie tylko że nie jest człowiekiem natury,
lecz nie jest nawet człowiekiem.
Ale stanowcze zbicie idei na której się doktryna Rousseau’a
opiera, wypłynie wprost, bez naszych poszukiwań, z kilku uwag nad
Wymianą.
P o t r z e b y , u s i ł o w a n i a , z a s p o k o j e n i a : oto jest człowiek
pod względem ekonomicznym.
Widzieliśmy że dwa ostateczne termina, są ze swej istoty nie
przenaszalne, gdyż spełniają się we wrażliwości i są wrażliwością
samą, która jest najbardziej osobistém w świecie uczuciem, tak dobrze
ta, która poprzedza usiłowanie i decyduje je, jak i ta, która po niem
następuje i wynadgradza je.
Usiłowanie więc tylko jest przedmiotem wymiany, i inaczej być
niemoże gdyż wymiana mieści w sobie działalność a w usiłowaniu
jedynie, objawia się nasz pierwiastek czynny. Nie możemy cierpieć
lub też cieszyć się jedni za drugich, chociażbyśmy nawet czuli byli na
cierpienia i radości innych. Ale możemy sobie pomagać, pracować
jedni dla drugich, oddawać sobie wzajemne u s ł u g i , oddawać nasze
zdolności albo ich owoce na u s ł u g ę innych z obowiązkiem
wywzajemnienia się. Na tem właśnie polega społeczeństwo.
Przyczyny, skutki, prawa tej wymiany stanowią ekonomię polityczną
i społeczną.
Otóż to wszystko, nie tylko że możemy, ale nawet koniecznie
musimy robić i ztąd też twierdzę: że organizacja nasza jest tego
rodzaju, że zmuszeni jesteśmy pracować pod karą śmierci i to
natychmiastowej, jedni dla drugich. A jeśli tak jest, to społeczeństwo
jest naszym stanem naturalnym, w niem bowiem jedynie, dano nam
jest żyć.
— 79 —

I w rzeczy, samej zwrócić należy uwagę na zachodzącą


równowagę pomiędzy potrzebami i zdolnościami — uwagę, która
wywoływała zawsze uwielbienie moje nad opatrznościowym planem
rządzącym przeznaczeniami naszemi.
W odosobnieniu, potrzeby nasze przewyższają
zdolności nasze.
W stanie społecznym zdolności nasze przewyż-
szają nasze potrzeby.
Z czego wynika, że człowiek odosobniony żyć nie może; wówczas
gdy u człowieka społecznego najgwałtowniejsze potrzeby ustępują
miejsca wznioślejszym jego pragnieniom, postępując stopniowo na
drodze doskonalenia się, której granic okreslić nie możemy.
Nie jest to żadna deklamacya lecz twierdzenie, które jeśli nie za
pomocą doświadczeń; to w każdym razie, za pomocą rozumowania
i analogii udowodnionym być może.
A dla czegożby ono nie miało być udowodnione za pomocą
doświadczeń i bezpośrednich spostrzeżeń? Właśnie dla tego, że
jest prawdziwém, właśnie dla tego, iż człowiek nie może żyć
w odosobnieniu, niepodobném jest wykazanie skutków zupełnej
samotności na żyjącém stworzeniu. Można dowieść umysłowi memu,
że trójkąt nie może nigdy mieć czterech boków; lecz niepodobna na
potwierdzenie tego przedstawić oczom moim czworobocznego
trójkąta; bo gdyby to uczynić można, to już tém samém zniweczyłoby
się twierdzenie samo. Podobnież, nie można odemnie żądać
dowodów opartych na doświadczeniach, ani też wymagać, abym
badał skutki odosobnienia na żyjącém stworzeniu, gdyż tym
sposobem, wpadałbym w sprzeczność, bo nigdy nikt nie widział
i widzieć nie będzie ludzi żyjących bez stosunków pomiędzy sobą.
Jeżeli są, o czém wątpię, zwierzęta przeznaczone przez organizm
swój do przebiegania koła życia swego, w zupełném odosobnieniu,
to jasném jest, że natura musiała zachować równą miarę pomiędzy
ich potrzebami i zdolnościami. Możnaby jeszcze zrozumieć, że
gdyby zdolności ich przewyższały ich potrzeby, w takim razie
zwierzęta te, byłyby doskonalące się i postępowe. Zupełna
równowaga robi z nich istoty zawsze na jedném miejscu
zostające; ale nie moglibyśmy pojąć aby potrzeby ich mogły być
— 80 —

wyższe, niż ich zdolności. Należy, aby od samego ich urodzenia, od


samego ich pojawienia się na świat, zdolności ich były najzupełniej
odpowiednie potrzebom, które zaspokajać muszą, lub przynajmniej,
żeby rozwijały się w tym samym stosunku. W przeciwnym razie,
gatunki te, rodząc się, zarazby umierały, a tém samém nie
przedstawiałyby pola do spostrzeżeń.
Ze wszystkich gatunków stworzeń żyjących, jakie nas otaczają,
żadne, bez zaprzeczenia, nie jest podległe tylu potrzebom, jak
człowiek. W żadném, dzieciństwo nie jest tak wątłe, tak długie, tak
bezsilne; dojrzałość tak wielką obciążona odpowiedzialnością; starość
tak słaba i na cierpienia wystawiona. A nie poprzestając na mnogości
potrzeb, człowiek ma jeszcze gusta, zaspokojenie których rozwija
zdolności jego w takimże stopniu, jak to ma miejsce i przy
zaspokajaniu samychże potrzeb. Zaledwie głód swój zaspokoić umie,
a już podniebienie swe chce rozpieszczać; zaledwie ma się czem
okryć, a już chce się stroić; zaledwie ma się gdzie schronić a już myśli
o ozdobieniu mieszkania swego. Umysł jego niemniej jest
niespokojnym jak i potrzeby ciała są naglącemi. Chce on zgłębić
tajniki natury, zwyciężyć zwierzęta, powiązać żywioły, przeniknąć
we wnętrzności ziemi, przebyć niezmierne morza, unosić się
w powietrzu, znieść czas i przestrzeń; chce on znać wszystkie
pobudki, sprężyny i prawa woli swej i swego serca, chce panować nad
swemi namiętnościami, zdobyć nieśmiertelność, zjednoczyć się ze
swym Stwórcą, chce wszystko zagarnąć pod swe panowanie —
naturę, bliźnich swoich, siebie samego; — słowem, pragnienia jego
rozszerzają się w nieskończoność bez końca.
To też w żadnym innym gatunku zdolności nie są tak sposobne do
rozwoju jak w człowieku. On sam tylko zdaje się porównywać
i sądzić, sam tylko rozumuje i mówi, sam tylko przewiduje; sam
jedynie poświęca terazniejszość dla przyszłości, sam tylko z pokolenia
na pokolenie przenosi swe prace, swe myśli i skarby swego
doświadczenia; sam tylko nakoniec, zdolnym jest do doskonalenia
się, którego nieskończony łańcuch zdaje się być złączonym
z pozaświatem.
Zróbmy tu jedno spostrzeżenie ekonomiczne. Jakiejkolwiek
rozciągłości byłaby dziedzina zdolności naszych, nigdy ona jednak
— 81 —

wznieść nas niepotrafią do potęgi t w o r z e n i a . W istocie, nie


w mocy jest człowieka zwiększyć lub zmniejszyć liczbę istniejęcych
atomów. Działalność jego, ogranicza się na poddaniu materyi
rozproszonych w okół niego rozmaitym zmianom i kombinacyom za
pośrednictwem których, zagarnia je na swój użytek. (J. Ch. Say.)
Modyfikować materye, aby tym sposobem zwiększyć ich
użyteczność w stosunku do nas, jest to p r o d u k o w a ć albo raczej
jest to jednym ze sposobów produkcyi. Ztąd wnoszę, że wartość, jak
to później zobaczymy, nie mogłaby nigdy zawierać się w materyi
samej, lecz w zaszłém usiłowaniu dla zmodyfikowania i porównania
jej przez wymianę, na inne podobne usiłowania, Dla tego też wartość,
czy materya ma w tem udział lub nie, nie jest niczém inném, jak
ocenieniem wymienionych usług. Co do wartości, to najzupełniej
obojętném jest, czy oddaję bliźniemu memu usługę bezpośrednią,
dokonywając na nim naprzykład operacyi chirurgicznej, lub też
usługę pośrednią, przygotowując dla niego substancyę leczącą. W tym
ostatnim wypadku u ż y t e c z n o ś ć jest w substancyi, lecz w a r t o ś ć
znajduje się w usłudze, w umysłowém i materyalném usiłowaniu, które
czyni jeden człowiek na korzyść drugiego. Przez metonymią tylko,
przypisywano wartość samej materyi, a w tym wypadku podobnie jak
i w wielu innych, przenośnia sprowadziła zboczenie w nauce.
Powracam do organizacyi człowieka. Gdybyśmy się zatrzymali
na poprzedzających wiadomościach, okazałoby się że on różni się
od innych zwierząt tylko największą rozciągłością potrzeb
i wyższością zdolności swoich. I w istocie, wszystkie zwierzęta
poddane są pierwszym i zaopatrzone w drugie. Ptak przedsiębierze
dalekie podróże dla odszukania dogodnej mu temperatury; bóbr
przebywa rzekę po moście, jaki sam zbudował; krogulec ściga
zdobycz swą otwarcie; kot czatuje na nią cierpliwie; pająk stawia
na nią zasadzki; a wszystkie pracują aby żyć i rozwijać się.
Lecz kiedy natura ustanowiła zupełny stosunek pomiędzy
potrzebami a zdolnościami zwierząt, a względem człowieka
postąpiła z większą wielkością i hojnością; jeżeli dla zmuszenia go
aby był istotą s p o ł e c z n ą , zawyrokowała że w odosobnieniu
potrzeby jego przewyższałyby jego zdolności, wówczas gdy prze-
6
— 82 —

ciwnie w stanie społecznym jego zdolności przewyższając potrzeby


jego, otwierałyby pole szlachetnym jego rozkoszom, powinnyśmy
zatem uznać że podobnie jak w stosunkach swych ze Stwórcą,
człowiek wznosi się ponad wszystkie zwierzęta uczuciem religijném;
w stosunkach z bliźniemi swymi Słusznością; w stosunkach z samym
sobą Moralnością; tak również w stosunku do sposobów życia
i rozwijania się, wyróżnia się on zjawiskiem godnym uwagi.
Zjawiskiem tém, jest: W Y M I A N A .
Mamże malować nędzę, niedostatek i ciemnotę, w którychby ród
ludzki wiecznie gnił a możeby i znikł z powierzchni ziemi, gdyby nie
było możności wymiany?
Jeden z najpopularniejszych filozofów, w powieści swej, która ma
przywilej zachwycania młodzieży z pokolenia w pokolenie,
przedstawił nam człowieka, pokonywającego swą energią, swą
działalnością, swą inteligencyą, wszystkie trudności wynikające
z bezwarunkowego odosobnienia. Chcąc uwydatnić wszystkie środki
jakie posiada ta szlachetna istota, przedstawił nam ją, że tak powiem,
przypadkowo odciętą od cywilizacyi. Wchodziło więc w plan
D a n i e l a d e F o ë rzucić na wyspę Rozpaczy, Robinsona samego,
nagiego, pozbawionego jedności usiłowań, rozdziału pracy, wymiany,
towarzystwa, słowem tego wszystkiego, co potęguje siły ludzkie.
Wszelako i chociaż przeszkody są tylko igraszką dla imaginacyi,
Daniel de Foë, byłby odjął swej powieści nawet cień
prawdopodobieństwa, gdyby zbyt wierny myśli jaką chciał rozwinąć,
niebył poczynił koniecznych ustępstw dla stanu społecznego,
dozwalając bohaterowi swemu ocalić z rozbicia okrętu niektóre
niezbędne przedmioty, jako to: żywność, proch, broń, siekierę, nóż,
sznury, deski, żelazo, i. t. d. Otóż, niezbity dowód, że człowiek tylko
wśród społeczeństwa żyć może, kiedy nawet powieściopisarz, nie
mógł nam przedstawić, życia po za społeczeństwem.
I zauważcie, że Robinson miał w samotności swej, inny jeszcze,
tysiąc razy kosztowniejszy s k a r b s p o ł e c z n y , którego fale
pochłonąć nie mogły, chcę mówić o jego ideach, o jego
wspomnieniach, doświadczenia, mowie nawet, — bez której nie
mógłby rozmawiać z samym sobą, to jest myśleć.
Mamy ten smutny i nierozsądny zwyczaj przypisywania
— 83 —

S t a n o w i s p o ł e c z n e m u cierpień, których świadkami jesteśmy.


Jeśli naprzykład zechcemy porównywać społeczeństwo na dwóch
różnych stopniach rozwoju i doskonałości znajdujące się, to do
pewnego stopnia mamy racyą; lecz błądzimy gdy porównywamy Stan
społeczny, niedoskonały nawet, z odosobnieniem. Aby utrzymywać, że
społeczeństwo pogarsza położenie nasze, (nie mówię o człowieku
w ogóle, lecz wspomnę o niektórych ludziach i to o najnędzniejszych
z pomiędzy nich), należałoby zacząć od udowodnienia, że najgorzej
uposażeni bracia nasi, ponoszą w Stanie społecznym większe ciężary
niedostatku i cierpień, aniżeliby je znosić mieli w odosobnieniu. Otóż,
zbadajcie życie najuboższego wyrobnika. Przejrzyjcie przedmioty
codziennego jego spożycia, w ich wszystkich szczegółach. Nosi on na
sobie grubą odzież; spożywa trochę czarnego chleba; śpi pod dachem,
a co najmniej na deskach. A teraz, zapytajcie sami siebie, czy człowiek
odosobniony, pozbawiony środków Wymiany, miałby najmniejszą
możność zaopatrzenia się w tę grubą odzież, ten czarny chleb, to
twarde łoże, to nędzne schronienie? Sam nawet Rousseau, ten
najzapaleńszy wielbiciel S t a n u n a t u r y , zupełną niemożliwość tego
uznawał. Obywano się bez wszystkiego, mówi on, chodzili nago, spali
pod gołém niebem. Toteż Rousseau, chcąc podnieść stan natury,
zniewolony był zasadzać szczęście na odmawianiu sobie wygód. Ja
jednak utrzymuję, że nawet takie odjemne szczęście, jest urojeniem
tylko i że człowiek odosobniony umarłby nieochybnie, w nader
krótkim czasie. Być może, że Rousseau powiedziałby nawet, że w tém
jest doskonałość i byłby konsekwentnym; bo jeśli szczęście ma być
w odmawianiu sobie wszystkiego, to doskonałość jest w nicości.
Spodziewam się, iż z tego, com wyżej powiedział, czytelnik
wnosić nie będzie, że nieczuli jesteśmy na cierpienia społeczne braci
naszych. Ztąd, że cierpienia te są mniejsze w społeczeństwie
niedoskonałém, jak w odosobnieniu, nie wynika żebyśmy nie
dopominali się ze wszystkich sił naszych o postęp, który je
bezustannie zmniejsza; lecz jeżeli odosobnienie jest czemciś gorszém
nad to, co jest najgorszego w Stanie społecznym, miałem więc
słuszność powiedzieć, że stawia ono nasze potrzeby, chociażbyśmy
tylko o najniezbędniejszych mówili, ponad zdolnościami naszemi.
6*
— 84 —

Zobaczmy jakim sposobem Wymiana, wywracając na korzyść


naszą, ten porządek, stawia zdolności nasze ponad potrzebami
naszemi?
A naprzód, sama cywilizacya, fakt ten udowodniła. Gdyby
potrzeby nasze przewyższały nasze zdolności, bylibyśmy
najniezawodniej istotami wstecznemi; gdyby była równowaga,
bylibyśmy znów istotami niepostępowemi. Postępujemy, zatem
każdy okres życia społecznego w porównaniu z epoką poprzedzającą,
pozostawia rozporządzalną pewną część zdolności naszych,
stosunkowo do summy danych zaspokojeń.
Spróbujmy objaśnić to cudowne zjawisko.
Sposób, w jaki to uczynił Condillac, wydaje mi się
niedostatecznym, empirycznym, a raczej, nic nie objaśniającym.
„Przez to samo, że wymiana dokonywa się, mówi on, powinna ona
niezbędnie przynosić korzyść obydwom umawiającym się stronom,
bez czego, nie miałaby miejsca. Zatem, każda wymiana mieści
w sobie dwa zyski dla ludzkości.“
Przyjmując to zdanie za prawdziwe, widzimy w niém tylko
stwierdzenie rezultatu wymiany. W podobny sposób chory przez
imaginacyą, objaśniał własność narkotyczną opium:
Quia est in eo
Virtus dormitiva
Quae facit dormire.
Wymiana, mówicie, przynosi dwa zyski. Ale potrzeba wykazać
dla czego i jakim sposobem? — Wynika to z faktu samego że została
dokonaną. — Ale dla czego została dokonaną? Jakiż bodziec skłonił
ludzi do jej spełnienia? Czyż wymiana ma sama w sobie pewien
przymiot tajemniczy, dobroczynny, a nie dający się objaśnić?
Inni widzą rezultat wymiany w korzyści oddawania tego, czego
mamy zanadto, za to, czego nam brakuje. Wymiana, mówią oni,
jest to zamiana zbywających przedmiotów na
p o t r z e b n e . Prócz tego, że teorya ta, przeciwna jest faktom, jakie
codziennie spostrzegamy — (bo któżby się ośmielił powiedzieć, że
biedny wieśniak ustępując zboże, które uprawiał i którego sam
nigdy jeść nie będzie, oddaje to, co ma zbytecznego?)
— 85 —

— widzę jeszcze w tém twierdzeniu sposób, w jaki dwóch ludzi


urządza się przypadkowo; lecz nie widzę wyjaśnienia postępu.
Głębsze przypatrzenie się dopiero, daje nam bardziej
zadawalniające wyjaśnienie o potędze wymiany.
Wymiana ma dwa objawy: Zjednoczenie sił i rozdział pracy.
Widoczném jest, że w bardzo wielu razach, połączone siły kilku ludzi
są wyższe od summy ich sił pojedyńczo wziętych. Gdyby szło
naprzykład, o przeniesienie wielkiego ciężaru; tam gdzie tysiąc ludzi
kolejno niepodołaliby, mogłoby się to udać połączonym siłom
czworga ludzi. Przedstawcie sobie, wieleby to rzeczy na świecie, bez
tego połączenia sił, nie mogło być nigdy dokonanemi!
A potem, jednoczenie sił fizycznych ku wspólnemu celowi jest
jeszcze niczém; natura obdarzyła nas bardzo różnemi zdolnościami
fizycznemi, moralnemi, umysłowemi. We współdziałaniu tych
zdolności zachodzą niewyczerpane kombinacye. Jeżeli potrzeba
wykonać jakie dzieło użyteczne jak naprzykład, budowę drogi lub
obronę kraju, to jeden na usługę społeczeństwa oddaje swą siłę,
drugi, swą zręczność; ten swą odwagę; inny znów swe
doświadczenie, swą przezorność, swą fantazyę, a nawet swą
wziętość. Łatwém jest do zrozumienia, że ci sami ludzie, pracując
oddzielnie niemogliby ani osiągnąć podobnego rezultatu, ani nawet
pojąć go.
Tak więc, z połączenia sił wypływa koniecznie Wymiana. Aby
ludzie zgodzili się na wspólną pracę, potrzeba żeby mieli w
przyszłości nadzieję na udział w pozyskanym zaspokojeniu. Każdy
dozwala korzystać ze swych usiłowań innym, ciągnąc wzajemnie
w umówionym stosunku korzyści z ich usiłowań; to właśnie stanowi
wymianę.
Widzimy tu, jakim sposobem, pod tą postacią, wymiana zwiększa
nasze zaspokojenia, a to dla tego, że usiłowania równe co do swej
mocy, przez sam fakt połączenia, prowadzą do większych rezultatów.
Niema więc tu ani śladu owej mniemanej z a m i a n y
z b y w a j ą c e g o n a p o t r z e b n e , ani też owego podwójnego
i empirycznego zysku, przez Condillac’a przytaczanego.
Też samą uwagę zrobimy co do podziału pracy. I w istocie,
jeśli się bliżej przypatrzymy rozdziałowi zajęć, to przeko-
— 86 —

namy się że jest to tylko dla ludzi odmienny, ciągle trwający sposób,
połączenia ich sił, współdziałania, słowem s t o w a r z y s z e n i a s i ę ;
i dla tego stanowczo powiedzieć można, co wreszcie pózniej
wykażemy, że obecna społeczna organizacya, pod warunkiem jednak
uznawania wolnej wymiany, jest najpiękniejszém i najszerszém
stowarzyszeniem: stowarzyszeniem wcale inaczej doskonałém jak
owe przez socialistów wymarzone, gdyż przez mechanizm godny
podziwienia, godzi się ono z indywidualną niezależnością. Do takiego
stowarzyszenia, każdy wedle swego uznania i w każdym czasie,
wchodzi lub je opuszcza. Składa tam dań jaką sam chce, i wedle praw
słuszności przez samą naturę rzeczy, a bynajmniej nie przez
samowolę naczelnika zakreślonych, odbiera zaspokojenie wyższe
i ciągle zwiększające się. — Ale uwagi z powyższego punktu
widzenia, są na teraz zawczesne, obecnie pozostaje mi tylko wyjaśnić
jakim sposobem rozdział pracy mnoży naszą potęgę.
Nie rozwodząc się zbytecznie nad tym przedmiotem, gdyż on
należy do małej liczby tych, które przeciw sobie zarzutów nie
wywołują, nie będzie jednak bez pożytku parę słów o nim
powiedzieć. Być może, iż przedmiot ten ujęto w zbyt ciasne ramy.
Aby dowieść jak potężnym jest p o d z i a ł p r a c y , przywiązano się
głównie do wykazania cudów jakie on spełnia w pewnych
rękodzielniach, w fabrykach szpilek naprzykład. Kwestya ta może
być podniesiona do ogólniejszego i bardziej filozoficznego punktu
widzenia. Następnie siła przyzwyczajenia ma ten szczególny
przywilej, że zaciera w nas świadomość zjawisk, wpośród których
żyjemy. I niema nic głębiej prawdziwszego nad te słowa Rousseau’a:
„Potrzeba wiele filozofii aby zauważać fakta, które codziennie
widzimy.“ Nie jest więc łatwą rzeczą przypomnieć ludziom wiele oni,
niespostrzegając nawet tego, winni są wymianie.
Jakim sposobem możność wymiany podniosła ludzkość do tej
wysokości, na której ją dziś widzimy? Oto przez swój wpływ na
p r a c ę , na współdziałanie c z y n n i k ó w n a t u r a l n y c h , na
z d o l n o ś c i ludzi i na k a p i t a ł y .
Adam Smith, dostatecznie wykazał ten wpływ na pracę.
„Przyrost w ilości roboty, jaka może być wykonaną przez tęż
samą liczbę ludzi skutkiem podziału pracy, powiada sławny ten
— 87 —

ekonomista, wypływa z trzech okoliczności: 1mo. ze stopnia P P

zręczności jaką każdy robotnik nabywa; 2do. z oszczędności czasu


P P

który się traci naturalnie przy przechodzeniu z jednego do drugiego


rodzaju zajęć; 3tio. że każdy człowiek ma więcej prawdopodobieństwa
P P

odkrycia łatwej i szybkiej metody do wykonania jakiegoś przedmiotu,


jeżeli ten przedmiot jest głównym punktem jego uwagi, aniżeli wtedy
gdy ją na nieskończoną rozmaitość przedmiotów rozprasza.“
Ci, którzy jak Adam Smith widzą jedyne zródło bogactwa
w pracy, ograniczają się tylko na śledzeniu, jakim sposobem
rozdzielając się, doskonali się ona. Lecz widzieliśmy
w poprzedzającym rozdziale, że nie ona jedna jest czynnikiem
zaspokojeń naszych. Współdziałają tu i s i ł y n a t u r a l n e ; to nie
ulega zaprzeczeniu.
I tak, w rolnictwie naprzykład, działanie słońca i deszczu, skryte
ziemi soki, rozlany gaz w powietrzu, są niezawodnie czynnikami
współdziałającemi pracy ludzkiej do produkcyi roślin.
Przemysł rękodzielniczy obowiązanym jest także za podobne
usługi własnościom chemicznym pewnych substancyi: sile spadu
wody, sprężystości powietrza, sile ciążenia i elektryczności.
Handel potrafił obrócić na korzyść człowieka siłę i instynkt
pewnych gatunków zwierząt, siłę wiatru, który nadyma żagle
okrętów, prawa magnetyzmu, które działając na bussolę, kierują
niemi wpośród niezmierzoności morskich.
Są dwie prawdy nieulegające najmniejszemu zaprzeczeniu.
Pierwsza, że c z ł o w i e k o t y l e l e p i e j z a o p a t r z o n y j e s t w e
wszystko, o ile potrafi większą wyciągnąć korzyść
z s i ł n a t u r y . Istotnie, widoczném jest, że przy równych
usiłowaniach otrzymujemy więcej zboża z gruntu żyznego, jak
z suchych piasków lub skał jałowych.
Druga, że czynniki naturalne nierówno są
rozdzielone na powierzchni ziemi.
Któżby śmiał utrzymywać, że wszystkie grunta są zdolne do
jednakiej uprawy, a wszystkie kraje do tegoż samego rodzaju
przemysłu?
Jeśli więc prawdą jest, że siły naturalne różnią się na
rozmaitych punktach kuli ziemskiej, a z drugiej strony, jeśli ludzie
— 88 —

o tyle są bogatsi; o ile więcej te siły na swą korzyść zagarniają, to


wypływa ztąd, że możność wymiany powiększa w niepomiernym
stosunku, użyteczne współdziałanie tych sił.
Tu widzimy postawione naprzeciw siebie użyteczność darmą
i użyteczność uciążliwą, z których pierwsza, w skutek wymiany, stawia
się na miejscu drugiej. W istocie, nie jest że jasném, że gdyby ludzie,
pozbawieni możności wymiany, zmuszeni byli produkować lód pod
równikiem a cukier przy biegunach, musieliby wykonywać z daleko
większym trudem to, co dziś za nich czynią darmo ciepło i chłód,
i w takim razie, niezmierna ilość sił naturalnych pozostałaby
w bezwładności. Dzięki wymianie, siły te, wszędzie gdzie tylko na nie
natrafiamy, są zużytkowane. Grunt dla zboża odpowiedni zasiewa się
zbożem, ziemia właściwa do uprawy wina, używa się pod winnice; na
wybrzeżach wód mieszkają rybacy a w górach karczownicy. Tu wodę,
tam wiatr kierujemy na koło, zastępujące dziesięciu ludzi, Natura staje
się niewolnicą, której niepotrzeba ani żywić ani odziewać i której nie
płacimy ani też za jej usługi płacić nie każemy, która nic nie kosztuje ani
naszej kieszeni ani naszego sumienia.*) Ta sama summa usiłowań
ludzkich, to jest też same usługi, taż sama wartość, realizuje coraz
większą summę użyteczności. W każdym danym rezultacie jedna część
tylko działalności ludzkiej jest pochłoniętą, druga, skutkiem działania sił
naturalnych, pozostaje do rozporządzenia, walczy z nowemi
przeszkodami, zaspakaja nowe pragnienia, realizuje nowe użyteczności.
Skutki wymiany na nasze umysłowe zdolności są tego rodzaju, że
najbujniejsza nawet imaginacya nie jest w stanie obliczyć ich
doniosłości.
„Wiadomości nasze, mówi Tracy, są najcenniejszymi nabytkami
naszemi, ponieważ one kierują użyciem sił naszych i czynią je,
w miarę im są zdrowsze i rozleglejsze, użyteczniejszemi. Otóż
żaden człowiek nie jest w stanie wszystko widzieć i daleko mu jest
łatwiej nauczyć się czegoś, jak cóśkolwiek wynaleść. Ale kiedy
—————
*) Więcej powiem, niewolnica ta, z powodu swej wyższości, przychodzi
do tego, że stopniowo, wszystkich innego rodzaju niewolników, mniej
pożytecznemi czyniąc usamowalnia. Jest to h a r m o n i a , z której pozostawiam
bystrości czytelnika wysnuwać następstwa.
— 89 —

wielu ludzi wspólnie się porozumiewają, to spostrzeżenia jakie jeden


z nich uczyni, będą wkrótce przez wszystkich znane i dość jest, aby
znalazł się pomiędzy niemi jeden zdolniejszy, aby te szacowne
wynalazki stały się natychmiast własnością wszystkich. Światło więc,
w stanie społecznym, powinno daleko szybciej wzrastać jak w stanie
odosobnienia, nie licząc jeszcze i to, że w pierwszym razie może się
ono przechowywać, a tém samém z pokolenia w pokolenie
powiększać się.“
Jeżeli około człowieka natura tak urozmaiciła środki, jakie mu do
rozporządzenia daje, to niemniej rozmaitą była i w rozdziale
zdolności ludzkich. Nie w jednakowym stopniu jesteśmy uposażeni
siłą, odwagą, inteligencyą, cierpliwością, zdolnością artystyczną,
literacką, przemysłową. Bez wymiany, ta rozmaitość, nie tylko że
niezwracałaby się na korzyść naszego dobrobytu, lecz przeciwnie,
przyczyniałaby się do naszej nędzy; bo każdy czułby mniej korzyści
ze zdolności tych, które posiada, jak braku tych, których niema.
Dzięki wymianie, istota silna może do pewnego stopnia obejść się bez
geniuszu a istota zdolna bez siły; bo przez cudowną wspólność jaką
ona pomiędzy ludzmi zaprowadza każdy uczęstniczy w różnych
zdolnościach swych bliźnich.
W większej części wypadków, dla zaspokojenia swych potrzeb
i gustów, nie tylko potrzeba pracować i zdolności swe doświadczać na
lub przez czynniki naturalne; lecz nad to potrzeba narzędzi,
instrumentów, machin, zasobów, słowem kapitałów. Wystawmy sobie
maleńki ludek złożony z dziesięciu rodzin, z których każda pracując
wyłącznie dla siebie samej, zmuszoną jest prowadzić dziesięć różnych
przemysłów. Głowa każdej rodziny potrzebowałaby dziesięciu
warsztatów przemysłowych. Ludek więc ten, posiadałby dziesięć
pługów, dziesięć par wołów, dziesięć kuźni, dziesięć warsztatów
ciesielskich i stolarskich i tyleż zakładów tkackich ect. Przy wymianie
jeden pług, jedna para wołów, jedna kuźnia i jeden warsztat tkacki
byłyby dostatecznymi. Niema nawet tak bujnej imaginacyi, któraby
w stanie była obliczyć tę oszczędność kapitałów, wypływającą z wymiany.
Czytelnik widzi teraz dobrze, co stanowi prawdziwą potęgę
wymiany. Nie mieści ona w sobie, jak mówi Condillac, d w ó c h
z y s k ó w , gdyż każda ze stron umawiających się ceni więcej to,
— 90 —

co otrzymuje, niż to co daje. Nie jest ona także odstąpieniem


zbywającego dla pozyskania potrzebnego. Jest to po prostu, jak gdyby
jeden człowiek mówił drugiemu: „Rób tylko to, a ja będę robił tamto,
a potem podzielemy się“, jest w tém lepsze użycie pracy, zdolności,
naturalnych czynników, kapitałów, a tém samém i w i ę c e j będzie
się czem dzielić; tem bardziej jeżeli trzech, dziesięciu, stu, tysiąc,
kilka milionów ludzi wejdą do stowarzyszenia.
Dwa więc zdania które wyżej wypowiedziałem, są ściśle
prawdziwe a mianowicie że:
W odosobnieniu potrzeby nasze przewyższają na-
sze zdolności.
W stanie społecznym zdolności nasze przewyższa-
ją potrzeby nasze.
Pierwsze jest prawdziwe, gdyż na całej powierzchni Francyi,
nieznajdziemy ani jednego człowieka, któryby mógł żyć w stanie
bezwarunkowego odosobnienia.
Drugie jest prawdziwe, gdyż w istocie ludność tej samej Francyi
rośnie w liczbę i dobrobyt.
P o s t ę p w y m i a n y . Pierwotną formą wymiany jest z a m i a n a .
Dwie osoby, z których każda doznając pewnego pragnienia, i posiadając
przedmioty, mogące zaspokoić wzajemne te pragnienia, ustępują je sobie
lub też umawiają się pracować oddzielnie każda w innym zawodzie, pod
warunkiem podzielenia się całkowitą produkcyą w stosunku
umówionym. Otóż to jest z a m i a n a którąby socyaliści nazwali
wymianą, drobnym handlem, handlem w z a r o d k u . Spostrzegamy tu dwa
pragnienia jako bodźce, dwa usiłowania jako środki, dwa zaspokojenia
jako rezultaty lub też jako dokonanie całkowitego obrotu. I w gruncie
rzeczy, cały ten obrót nie różniłby się w niczem od podobnegoż obrotu
spełnionego w odosobnieniu, chyba w tém tylko, że pragnienia
i zaspokojenia pozostałyby wedle swej natury nieprzelewalnemi a same
tylko usiłowania byłyby wymienione; czyli innemi słowy, że dwie osoby
pracując jedna dla drugiej, oddały sobie wzajemnie u s ł u g ę .
Tam też właściwie zaczyna się ekonomia polityczna, bo tam
tylko dostrzegamy pierwsze pojawienie się w a r t o ś c i . Zamiana
dokonywa się tylko w skutek układu, umowy, każda ze stron
umawiających się, decyduje się przez wzgląd na swój interes oso-
— 91 —

bisty, każda z nich czyni wyrachowanie, którego doniosłość jest taka:


„Zamieniałbym, gdyby zamiana ta doprowadziła mię do
z a s p o k o j e n i a p r a g n i e n i a mego z mniejszém u s i ł o w a -
n i e m .“ — Jest to zapewne cudowném zjawiskiem, że zmniejszone
usiłowania mogą stawić czoło jednakim jak przedtem pragnieniom
i zaspokojeniom, a to tłumaczy się względami jakie w pierwszym
paragrafie tego rozdziału przedstawiłem. Jeżeli dwa produkta lub
dwie usługi z a m i e n i a j ą się, można powiedzieć, że są siebie
w a r t e . Później zgłębiać będziemy znaczenie w a r t o ś c i . Tym
czasem i to niedokładne określenie wystarczy.
Z a m i a n ę o b i e g o w ą któraby obejmowała wszystkie trzy
strony umawiające się, możemy sobie przedstawić w ten sposób:
P a w e ł oddaje usługę P i o t r o w i , który równąż usługę wyświadcza
J a k ó b o w i a ten z kolei, oddaje takąż usługę P a w ł o w i , wskutek
czego, wszystko jest zrównoważone. Nie mam potrzeby dodawać, że
obrót ten dokonywa się dla tego tylko, że niezmieniając ani natury
ani nastepstw zamiany, jest dla wszystkich stron dogodnym.
Istota Zamiany pozostanie taż sama, chociażby liczba umawiających
się powiększyła się. W mojej gminie naprzykład, uprawiający winnicę,
płaci winem usługi kowala, balwierza, krawca, sługi kościelnego,
proboszcza, kupca korzennego. Kowal, balwierz, krawiec oddają
znowu kupcowi, za towary, które w ciągu roku od niego
wypotrzebowują, wino, które otrzymali od uprawiającego winnicę.
Ta Zamiana obiegowa, nigdy się dość tego nie napowtarzam, nie
zmienia w niczem pojęć pierwotnych, postawionych
w poprzedzających rozdziałach. Gdy obrót jest dokonanym,
zobaczymy że każdy ze współdziałających przedstawił te trzy
zjawiska: p r a g n i e n i e , u s i ł o w a n i e , z a s p o k o j e n i e . Jedna tam
tylko rzecz znalazła się więcej, to jest: wymiana usiłowań, przelew
usług, rozdział zajęć ze wszystkiemi wypływającemi zeń korzyściami,
korzyściami, w których każdy miał udział, gdyż odosobniona praca
jest tylko ostatnim środkiem ucieczki i wyrzekamy się jej chętnie
w widoku większej korzyści.
Łatwo to pojąć, że Zamiana obiegowa i w płodach surowych,
niebardzo się może rozprzestrzenić i niemam potrzeby rozwodzić
się nad przeszkodami, jakie ona napotyka. Jakżeby naprzykład
— 92 —

uczynił ten, któryby chciał oddać swój dom za tysiące drobnych


przedmiotów, których do spożycia w ciągu roku potrzebuje?
W każdym razie Zamiana pozostać tylko może w ciasném kółku osób
znających się pomiędzy sobą. Gdyby ludzkość nie wynalazła była
sposobu ułatwiajającego wymianę, prędkoby doszła do granicy, poza
którą niema rozdziału pracy, niema postępu.
Dla tego też widzimy, że od samego początku społeczeństwa,
ludzie wprowadzili w tranzakcye swoje towar pośredniczący jako to:
zboże, wino, zwierzęta, a prawie zawsze metale. Towary te
odpowiadają mniej więcej właściwie temu przeznaczeniu, i każdy
z nich istotą swoją odpowie temu celowi, byleby w nim Usiłowanie
przedstawione było przez w a r t o ś ć , bo w tém wszystkiem głównie
chodzi o przelew tej wartości.
Za pomocą tych pośredniczących towarów, pojawiają się dwa
zjawiska ekonomiczne, które nazywamy S p r z e d a ż ą i K u p n e m .
Jasném jest, że pojęcie o s p r z e d a ż y i k u p n i e , nie jest objęte
w Zamianie prostej a nawet w Zamianie obiegowej. Jeżeli jeden
człowiek daje drugiemu za co pić, aby tamten dał mu wzajemnie za
co jeść, jest w tém tylko czyn, który się rozdzielić nieda. Otóż co,
zaraz na wstępie nauki zauważyć potrzeba, że wymiana która się
dokonywa przez pośrednictwo, nic nie traci tak natury, istoty, jak
i cechy Zamiany; jest to tylko zamiana złożona. Wedle bardzo trafnej
i bardzo głębokiej uwagi J. C. Say’a, jest to zamiana dwóch
czynników, z których jeden nazywa się s p r z e d a ż ą , a drugi
k u p n e m , czynników, połączenie których nieodbicie jest
potrzebnem dla ustanowienia zamiany zupełnej.
I w rzeczy samej, pojawienie się w świecie wygodnego środka
zamiany, niezmienia bynajmniej ani natury ludzi ani też natury
rzeczy. Pozostaje zawsze dla każdego p o t r z e b a , wywołująca
u s i ł o w a n i e , i z a s p o k o j e n i e , które je wynadgradza. Wymiana
jest zupełną wtedy tylko, gdy człowiek, który uczynił
u s i ł o w a n i e na korzyść drugiego, otrzymał za to usługę równejże
wartości, to jest z a s p o k o j e n i e . Dla tego też s p r z e d a j e on swe
usługi za towar pośredniczący, aby za ten towar pośredniczący
k u p i ć usługi równej wartości i wtedy te dwa czynniki przywracają
znowu z a m i a n ę prostą.
— 93 —

Weźmy lekarza naprzykład. W ciągu wielu lat, poświęcał on czas


swój i swe zdolności na badanie chorób i zaradczych na nie środków.
Odwiedzał chorych, udzielał im rad, słowem, oddawał u s ł u g i ;
a zamiast odebrać od swoich klientów, jako wynagrodzenie, ich
bezpośrednie u s ł u g i , coby stanowiło zamianę prostą, otrzymał od
nich towar pośredniczący, metale, za które pozyskiwał zaspokojenia,
co też i ostatecznie miał na celu. Chorzy nie dostarczyli mu chleba,
wina, sprzętów; dostarczyli mu tylko wartość takowych. Nie mogliby
oni dostarczyć mu pieniędzy, gdyby sami byli poprzednio u s ł u g nie
oddawali. Jest więc równowaga u s ł u g , tak co się ich tycze jak
i lekarza; i gdyby można było obieg ten śledzić myślą aż do
ostatecznego krańca, przekonalibyśmy się, że za pośrednictwem
monety, Wymiana obróciła się w niezliczoną moc zamian prostych.
Pod rządem zamiany prostej, w a r t o ś ć jest ocenieniem dwóch
wymienionych i bezpośrednio porównanych z sobą usług. Pod
rządem w y m i a n y z ł o ż o n e j , usługi oceniają się tak samo
wzajemnie, lecz przez porównanie, za pomocą pośredniczącego
towaru, który nazywamy Monetą. Gdzie indziej zobaczymy jakie
trudności, jakie błędy zrodziły się z tych komplikacji. W tém miejscu,
dość będzie zaznaczyć, że obecność tego pośredniczącego towaru,
niezmienia bynajmniej pojęcia o w a r t o ś c i .
Raz przyjąwszy, że wymiana jest zarazem przyczyną i skutkiem
rozdziału zajęć, raz przyjąwszy, że rozdział zajęć z powodów na czele
tego rozdziału wyłuszczonych, mnoży z a s p o k o j e n i a w stosunku
do u s i ł o w a ń , czytelnik łatwo zrozumie usługi, jakie Moneta oddała
ludzkości przez sam ten fakt tylko, że ułatwia wymianę. Dzięki
Monecie, wymiana mogła się prawdziwie do nieskończoności
rozwinąć. Każdy rzuca w społeczeństwo usługi, nie wiedząc komu
one przyniosą zaspokojenie do nich przywiązane. Tak samo nie odbiera
on od społeczeństwa bezpośrednich usług, lecz odbiera pieniądze, za
które ostatecznie kupuje usługi, gdzie, kiedy i jak mu się podoba.
Tym sposobem ostateczne tranzakcye odbywają się bez względu na
miejsce i czas pomiędzy osobami nieznanemi, tak że nikt niewie,
przynajmniej w większej części wypadkach, przez czyje u s i ł o w a n i a
p o t r z e b y jego będą z a s p o k o j o n e , i czyim p r a g n i e n i o m
7
— 94 —

przyniosą zaspokojenia jego własne usiłowania. Za


pośrednictwem monety Wymiana streszcza w sobie bez wiedzy stron
kontraktujących niezliczone z a m i a n y .
W y m i a n a jednakże, jest tak wielkiém dobrodziejstwem dla
społeczeństwa (jeśli sama jeszcze nie stanowi społeczeństwa?), że ono
nie poprzestało na wprowadzeniu monety dla ułatwienia i zmnożenia
jej. Po Potrzebie i Zaspokojeniu, zjednoczonych odosobnioném
usiłowaniem w témże samém indywiduum — po zamianie prostej, —
po zamianie o dwóch czynnikach, czyli Wymianie złożonej, zwanej
s p r z e d a ż ą i k u p n e m , przedstawiają się jeszcze, w porządku
logicznym, rozległe tranzakcye w czasie i przestrzeni za
pośrednictwem kredytu, tytułów hypotecznych, wexli, biletów
bankowych, etc. Dzięki temu cudownemu mechanizmowi
wykwitłemu z cywilizacyi, który udoskonalając ją i sam się wraz z nią
doskonali, usiłowanie wykonane dziś w Paryżu, pójdzie zaspakajać
nieznanych, poza oceany, i w odległe wieki; a ten który je
wykonywa, niemniej jest zaraz wynagrodzonym przez pośrednictwo
osób, które mu czynią zaliczkę tego wynagrodzenia w nadziei, że
sami je poźniej otrzymają w dalekich krajach lub w oddalonej
przyszłości. Komplikacya to o tyle zadziwiająca o ile cudowna, którą
jeśli poddamy dokładnemu rozbiorowi, wykaże nam ostatecznie
całość zjawiska ekonomicznego to jest: p o t r z e b ę , u s i ł o w a n i e ,
z a s p o k o j e n i e spełniające się w każdym indywiduum wedle praw
sprawiedliwości.
G r a n i c e w y m i a n y . Ogólny charakter Wymiany polega n a
zmniejszeniu stosunku usiłowania do zaspokojenia.
Pomiędzy naszemi potrzebami a zaspokojeniami napotykają się
p r z e s z k o d y , zmniejszenie których pozyskuje się przez
zjednoczenie sił lub rozdział zajęć, to jest: przez Wymianę. Ale
i Wymiana sama napotyka na przeszkody i wymaga usiłowań,
o czem przekonywamy się z niezmiernej massy prac ludzkich
w ruch przez nią wprawionych. Kosztowne metale, drogi, kanały,
koleje żelazne, powozy, okręty, wszystkie te rzeczy pochłaniają
znaczną część działalności ludzkiej. Zobaczcie zresztą wielu to
ludzi wyłącznie jest zajętych ułatwieniem wymiany, wielu jest
bankierów, negociantów, kupców, faktorów, furmanów, że-
— 95 —

glarzy! Ten obszerny i kosztowny apparat przekonywa nas bardziej


niż wszelkie rozumowania, ile to jest potęgi w zdolności wymiany;
inaczej bowiem jakżeby ludzkość zezwoliła na narzucenie jej sobie?
Ponieważ w naturze Wymiany, jest o s z c z ę d z a n i e usiłowań
a zarazem i d o m a g a n i e się ich, łatwo więc zrozumieć jakie są jej
granice naturalne. Na mocy tej siły, która pcha człowieka do
wybrania zawsze z dwójga zła mniejszego, Wymiana rozciągać się
będzie dopóty, dopóki usiłowanie wymagane przez nią, będzie
mniejsze niż to, które ona oszczędziła. I zatrzyma się naturalnie
wtedy, gdy, jedném słowem, ogół zaspokojeń otrzymanych
skutkiem rozdziału pracy, będzie mniejszy z powodu trudności
wymiany niż gdybyśmy zażądali go wprost od produkcyi. Weźmy
naprzykład jaki ludek. Jeżeli on chce dostarczyć sobie zaspokojeń,
musi przedewszystkiem czynić usiłowanie. Może się on zwrócić do
innego ludu i powiedzieć: „Róbcie dla nas to usiłowanie, a my dla
was zrobimy inne.“ Umowa ta może być dogodną dla wszystkich,
jeśli ten drugi lud naprzykład, dzięki swemu położeniu, jest
w możności wykonać tę pracę z większym udziałem sił naturalnych
i darmych. W takim razie, osiągnie on rezultat z usiłowaniem
równém 8, wówczas gdy pierwszy ludek nie mógłby inaczej
wykonać tego, jak z usiłowaniem równém 12; tym sposobem, ten
ostatni ma oszczędzonych 4. Ale dalej następuje transport,
wynagrodzenia pośredniczących ajentów, słowem, usiłowanie
wymagane przez wymianę, które naturalnie dodać należy do cyfry
8. Wymiana póty będzie się ciągnąć, póki koszta jej nie przejdą
liczby 4. Skoro dojdzie do tej liczby zatrzyma się. Wszelkie przepisy
prawne są zbyteczne w tym przedmiocie; bo — albo prawo
przyjdzie przed tém, nim ta równia nastąpi i wówczas jest
szkodliwém, bo przeszkadza oszczędzeniu usiłowań, — albo
przychodzi potem, a w takim razie jest zbyteczném. Prawo takie,
byłoby podobne do postanowienia zabraniającego wpośród dnia
zapalać lampy.
Jeśli więc Wymiana wstrzymaną została dla tego iż przestaje być
korzystną, najmniejsze udoskonalenie w a p a r a c i e h a n d l o w y m ,
nadaje jej nową działalność. Pomiędzy Orleanem a An-
7*
— 96 —

goulemem odbywa się pewna liczba tranzakcyi. Te dwa miasta


wymieniają zawsze pomiędzy sobą, gdy widzą iż tą drogą otrzymają
więcej zaspokojeń, niż od bezpośredniej produkcyi. Zatrzymają się
wówczas, kiedy produkcya przez wymianę, obciążona kosztami
samejże wymiany, przejdzie lub doścignie usiłowania bezpośredniej
produkcyi. W tych okolicznościach, jeśli polepszymy aparat
wymiany, jeśli negocyanci zniżą cenę swego współudziału, jeśli
przebijemy góry, rzucimy mosty na rzekach, urządzimy drogi,
zmniejszymy przeszkody, Wymiana zmnoży się, gdyż ludzie chcą
ciągnąć z niej wszelkie korzyści, jakie jej przyznaliśmy i zbierać
użyteczność darmą. Udoskonalenie zatem a p a r a t u h a n d l o w e g o
odpowiada materyalnemu zbliżeniu się dwóch miast. Ztąd wypływa,
że zbliżenie się materyalne ludzi odpowiada udoskonaleniu
w aparacie wymiany. — I to jest bardzo ważne, gdyż w tém właśnie
jest rozwiązanie zagadnienia zaludnienia, a w tem to wielkiem
zagadnieniu, leży żywioł pominięty przez Maltusa. W żywiole zaś
tym, w którym Maltus widział niezgodność, my widzimy Harmonią.
Jeżeli ludzie wymieniają, czynią to dla tego, iż tym sposobem,
otrzymują równe z a s p o k o j e n i a z mniejszém u s i ł o w a n i e m ,
a to z tej przyczyny, że oddają sobie wzajemnie usługi służące za
przewodnika do pozyskania większego udziału u ż y t e c z n o ś c i
darmej.
Otóż wymieniają oni o tyle więcej, o ile sama wymiana napotyka
mniej p r z e s z k ó d i mniej wymaga u s i ł o w a ń .
A wymiana o tyle mniej napotyka przeszkód, o tyle mniej
potrzebuje usiłowań o ile więcej są do siebie ludzie zbliżeni.
Większemu zatem zgęszczeniu się ludności, towarzyszy koniecznie
większa proporcya u ż y t e c z n o ś c i d a r m y c h . Zgęszczona ludność
nadaje większą potęgę aparatowi wymiany i pozostawia część
usiłowań ludzkich do rozporządzenia, słowem jest przyczyną
postępu.
Lecz wyjdźmy z ogólników i przypatrzmy się faktom:
Czyliż nie większą usługę oddaje ulica Paryża niż podobnejże
długości ulica w mieście odludném? Czyliż nie większą usługę
oddaje kilometr kolei zelaznej w departamencie Sekwany niż
w departamencie Landów? Czyż kupiec Londynu nie może się za-
— 97 —

dowalniać mniejszém wynagrodzeniem od każdej ułatwionej


tranzakcyi z powodu ich mnogości? W każdej rzeczy zobaczymy, że
dwa aparata wymiany, chociaż zupełnie jednakowe, oddają przecież
nader rozmaite usługi wedle tego, czy działają wpośród skupionej czy
też rozproszonej ludności.
Gęstość ludności nietylko że pozwala ciągnąć większe korzyści
z aparatu wymiany, lecz nadto przyczynia się do udoskonalenia tegoż
aparatu, udoskonalenie zaś jest korzystném wpośród ludności
skupionej, bo tam oszczędzi ono więcej usiłowań niż samo ich
wymaga, co niemożliwem jest w pośród rozproszonej ludności, gdyż
tam wymagałoby ono więcej usiłowań, aniżeli mogłoby ich
oszczędzić. Jeśli chwilowo opuścimy Paryż dla zamieszkania
w małém prowincyonalném mieście, to zdziwieni będziemy wielką
liczbą wypadków, w których pewne u s ł u g i dostarczyć sobie
możemy za pomocą tylko wielkich kosztów, straty czasu
i z tysiącznemi trudnościami.
W aparacie handlowym, przez sam fakt zgęszczenia ludności, nie
tylko że się zużytecznia i udoskonala część jego materyalna ale także
i część jego moralna. Ludzie zbliżeni do siebie umieją najlepiej
rozdzielić swe zajęcia, zjednoczyć swe siły, stowarzyszać się dla
zakładania szkół i muzeów, budowania kościołów, obmyślania
środków bezpieczeństwa, zakładania banków lub towarzystw
zabezpieczeń, słowem, dostarczania sobie wspólnych przyjemności
z nierównie mniejszym stosunkiem usiłowań dla każdego z nich.
Lecz powrócimy później do tych uwag, gdy będziemy mówić
o ludności. Tymczasem poprzestaniemy na tém że:
Wymiana jest środkiem danym ludziom dla ciągnienia większych
korzyści ze swych zdolności, do oszczędzania kapitałów, do
wprowadzenia większego współudziału czynników darmych, do
powiększenia stosunku użyteczności darmej do użyteczności
uciążliwej, a tém samém do zmniejszenia stosunku usiłowań do
rezultatów, do pozostawienia rozporządzeniu ich pewnej części sił,
a to dla tego aby od najgwałtowniejszych i pierwszorzędnych potrzeb
odejmować coraz większą część, dla poświęcenia jej przyjemnościom
coraz wznioślejszego porządku.
Jeśli Wymiana oszczędza usiłowania, to i spotrzebowuje je także.
— 98 —

Rozszerza się ona, zyskuje, mnoży się aż do punktu gdzie usiłowanie


którego się domaga, staje się równem temu, które oszczędza
i zatrzymuje się tam aż do czasu, gdy przez udoskonalenie aparatu
handlowego, albo przez sam fakt zgęszczenia ludności i zbliżenia
ludzi, nie wejdzie ona w konieczne warunki do dalszego jej biegu.
Z kąd wypływa, że prawa ograniczające wymianę, zawsze są albo
szkodliwe, albo zbyteczne.
Rządy skłonne do wierzenia iż nic na świecie dobrego bez nich się
nie dzieje, niechcą zrozumieć tego harmonijnego prawa.
Wymiana rozwija się naturalnie aż do punktu
w którym staje się więcej uciążliwą jak użyteczną,
i naturalnie też zatrzymuje się na tej granicy.
W skutek czego widzimy rządy te, wszędzie mocno zajętemi albo
wspieraniem lub też scieśnianiem jej.
Dla posunięcia jej p o z a j e j granice naturalne, idą na podbój
obszarów i kolonii; aby ją zaś p r z e d t ą granicą zatrzymać, tworzą
rozmaite ścieśnienia i okowy.
Tej interwencyi Siły w tranzakcyach ludzkich, towarzyszą
niezliczone zła.
Samo powiększenie tej Siły już jest pierwszem złem; bo
widocznem jest, że Państwo nie może czynić podbojów,
zatrzymywać pod swą władzą oddalone kraje, odwracać naturalny
bieg handlu ścieśniać go cłami, nie zmnażając znacznie liczby swych
ajentów.
To zaś zboczenie Siły publicznej jest jeszcze większém złém aniżeli
samo jej zwiększenie. Jej właściwem bowiem posłannictwem jest
opieka wszelkich Swobód i Własności, a tymczasem gwałci ona
Swobodę i Własność obywateli. Tym sposobem zdaje się, że rządy
wzięły sobie za zadanie pozbawiać inteligencyą wszelkich pojęć
i wszelkich zasad. Od czasu jak przyjęto, że Ucisk i Zdzierstwo są
prawowitemi, byleby tylko były prawnemi, byle się tylko dokonywały
na obywatelach za pośrednictwem siły publicznej, widzimy jak zwolna
każda klassa domaga się poświęcenia jej wszystkich innych.
Czy interwencya Siły wywołuje w wymianie to, co nie może
być dokonaném, czy też zapobiega temu, co już się spełniło,
w każdym razie sprowadza tylko Stratę i Przestawienie pracy i
— 99 —

kapitałów, a tém samém, zamieszanie w sposobach podług jakichby


się ludność była naturalnie urządziła. Na jednym punkcie nikną
interesa naturalne, na drugim zaś tworzą się sztuczne, a ludzie
mimowoli idą za biegiem tych interesów. Tym sposobem, widzimy,
że obszerne zakłady przemysłowe powstają tam, gdzie się zrodzić nie
powinny były; Francya produkuje cukier, a Anglia przędzie bawełnę
pochodzącą z równin Indyjskich. Potrzeba było wiekowych wojen,
wylanych krwi strumieni, aby osiągnąć taki rezultat, aby w miejsce
przemysłu żywotnego zaprowadzić w Europie przemysł zależny,
a tém samém, otworzyć drogę wszelkim przesileniom, zaprzestaniu
roboty, chwiejności a ostatecznie Pauperyzmowi.
Lecz spostrzegam się, że uprzedzam rzeczy; bo przedewszystkiem
powinniśmy poznać prawa swobodnego i naturalnego rozwoju
społeczeństw ludzkich; później dopiero badać będziemy ich
zamieszania.
S i ł a m o r a l n a w y m i a n y . Muszę tu powtórzyć, choćbym się
miał narazić nowoczesnemu sentymentalizmowi, że ekonomia
polityczna, sciśle się trzyma dziedziny I n t e r e s ó w , a te tworzą się
pod wpływem i n t e r e s u o s o b i s t e g o . . . . Purytanie socializmu
mogą wołać: „To okropnie, zmienimy to wszystko;“ lecz deklamacye
ich same sobie nieustannie zaprzeczać będą.
Byłoby to nowym rodzajem deklamacyi, gdybyśmy czyny
i n t e r e s e m o s o b i s t y m wywołane i rządzone, chcieli
moralności przypisywać. Ale zaiste pomysłowa natura mogła
urządzić w taki sposób porządek społeczny, że czyny na pozór
w pobudkach swych odarte z moralności, dążą niemniej do
rezultatów moralnych. Nie dziejeż się tak z pracą? Twierdzę więc,
że Wymiana, bądź w stanie zamiany prostej, bądź stawszy się już
obszernym handlem, rozwija w społeczeństwach dążności
szlachetniejsze niż były ich pobudki.
Niech mię Bóg uchowa, abym miał samej energii przypisywać
wszystko to, czego dokonywa wielkość, sława i urok przeznaczeń
naszych! Jak w świecie materyalnym są dwie siły, z których jedna
idzie od okręgu do środka, druga z środka do okręgu, tak również
w swiecie społecznym, są dwie zasady: interes prywatny
i sympatya. Któżby więc był dość nieszczęśliwym, aby zapoznawać
— 100 —

dobrodziejstwa i rozkosze pierwiastku sympatycznego, objawianego


w przyjaźni, miłości, przywiązaniu synowskiém, czułości
rodzicielskiej, miłosierdziu, patryotyczném poświęceniu, religijném
uczuciu, zapale dobra i piękna? Sa tacy, którzy utrzymują, że
pierwiastek sympatyczny jest tylko wspaniałą formą pierwiastku
egoistycznego i że w gruncie kochać innych, jest to tylko rozumny
sposób kochania samego siebie. Ale nie tu miejsce zagadnienie to
zgłębiać. Czy nasze wrodzone dwie energie są rozdzielone, czy też
zespolone, dość abyśmy wiedzieli, że dalekiemi będąc od ścierania się
z sobą, jak to nam bezustannie powtarzają, łączą się owszem
i wzajemnie pomagają do urzeczywistnienia tegoż samego rezultatu,
to jest: Dobra powszechnego.
Postawiłem te dwa twierdzenia, że:
W odosobnieniu, potrzeby nasze przewyższają
zdolności nasze.
Skutkiem wymiany, zdolności nasze przewyższają
potrzeby nasze.
Twierdzenia te dają racyą bytu społeczeństwu; — a oto są dwa
inne, zapewniające nieskończone jego doskonalenie się, to jest że:
W odosobnieniu, pomyślności szkodzą sobie wza-
jemnie.
Skutkiem wymiany pomyślności pomagają sobie
wzajemnie.
Mamże potrzebę dowodzić, że gdyby natura przeznaczyła była
ludzi do życia samotnego, to pomyslność jednego, przeszkadzałaby
pomyślności drugiego? Im byliby liczniejsi, tem mniej mieliby
prawdopodobieństwa dobrobytu. W każdym razie, widzimy jasno,
w czém skutkiem mnogości swej mogliby sobie szkodzić, a nie
pojmujemy, jakąby sobie korzyść przynosić mogli. A potem, pytam się,
pod jaką wówczas formą objawiałby się pierwiastek sympatyczny?
Z jakiegoż by powstał powodu? Mogliżbyśmy pojąć go nawet?
Ale ludzie wymieniają. Wymiana, jak widzieliśmy, mieści w sobie
rozdział zajęć. Daje ona początek powołaniu i rzemiosłom. Każdy
stara się zwyciężyć pewną przeszkodę na rzecz ogółu. Każdy
poświęca się na oddanie mu pewnego rodzaju u s ł u g . Otóż,
dokładny rozbiór wartości wykazuje że, każda usługa naj-
— 101 —

przód w a r t ą jest z powodu swej wewnętrznej użyteczności, potem


czy ofiarowaną jest pośród bogatszych to jest: pośród ogółu bardziej
usposobionego do jej żądania i będącego w możności zapłacenia za
nią, — Doświadczenie udowodniło nam, że artysta, lekarz, adwokat,
negociant, furman, profesor, uczony, ciągną większe korzyści
z swych usług w Paryżu, Londynie, New-Yorku jak w stepach
Gaskonii, górach Walii, lub też na łąkach F a r w e s t u ; doświadczenie
powtarzam, nie stwierdzaż nam tej prawdy że: C z ł o w i e k o t y l e
ma więcej prawdopodobieństwa powodzenia, o ile
w ognisku większej pomyślności żyje.
Ze wszystkich harmonii, o których wzmiankowałem, ta ostatnia
nieochybnie jest najważniejszą, najpiękniejszą, najwięcej stanowczą
i najpłodniejszą. Obejmuje ona i streszcza w sobie wszystkie inne; dla
tego też nie mógłbym tu dać zupełnego jej wyjaśnienia. Szczęśliwym
będę, jeśli ona tryskać będzie z ducha tego dzieła. Szczęśliwym nadto
będę, jeśli ona przybierze charakter takiego prawdopodobieństwa,
któreby zmusiło czytelnika właśném usiłowaniem wznieść się do
pewności!
Wątpić bowiem nie można, że w niej jest przyczyna
rozstrzygająca pomiędzy Organizacyą naturalną a Organizacyami
sztucznemi; w niej to, wyłącznie w niej, jest Zagadnienie
Społeczne. Jeżeli pomyślność wszystkich jest warunkiem
pomyślności każdego, to możemy nietylko zaufać ekonomicznej
potędze wolnej wymiany, ale nadto i sile jej moralnej. Niech tylko
ludzie zrozumieją swe prawdziwe interesa a ścieśnienia, zawiści
przemysłowe, wojny handlowe, monopole, padną pod razami
opinii, niech przedtem, nim domagać się będą takich a takich
środków rządowych, nie pytają się: „Co mnie z tego przyjdzie?“
ale: „Co przyjdzie z tego ogółowi?“ Przyznaję, że to ostatnie
pytanie czyni się niekiedy na mocy pierwiastku sympatycznego,
lecz niech się tylko stanie swiatło, a uczynimy je także na mocy
Interesu osobistego. W takim razie będziemy mogli powiedzieć, że
obydwa czynniki natury naszej, dążą do tegoż samego rezultatu:
Dobra powszechnego; i nie podobna będzie zaprzeczyć, interesowi
osobistemu i wypływającym zeń tranzakcyom, przynajmniej co do
ich skutków, Potęgi Moralnej.
— 102 —

Widoczném jest, gdy rozważamy stosunki człowieka


z człowiekiem, rodziny z rodziną, prowincyi z prowincyą, narodu
z narodem, półkuli z półkulą, kapitalisty z robotnikiem, właściciela
z proletaryuszem, — niemożemy, z żadnego punktu widzenia, nie
tylko rozwiązać, ale ani nawet kusić się o rozwiązanie zagadnienia
społecznego, zanim niewybierzemy jednego z tych dwóch zdań:
Korzyść jednego, jest szkodą drugiego.
Korzyść jednego, jest korzyścią drugiego.
Jeśli bowiem natura uporządkowała rzeczy w ten sposób, że
antagonizm musi być prawem tranzakcyi wolnych, to jedynym dla
nas byłoby ratunkiem, zwyciężyć naturę i stłumić Wolność. Jeśli zaś
przeciwnie te tranzakcye wolne są harmonijne, to jest: jeśli dążą do
ulepszenia i zrównania stanów, to usiłowania nasze ograniczyć się
powinny, na nieprzeszkadzaniu działaniu natury i utrzymaniu praw
wolności ludzkiej.
Dla tego też zaklinam młodzież, której dzieło to poświęciłem, aby
troskliwie badała zawarte w niem formuły, roztrząsała wewnętrzną
naturę i skutki wymiany. Tak, ufam że znajdą się pomiędzy nią tacy,
którzy dójdą nareszcie do ścisłego wykazania tego twierdzenia, że:
dobro każdej j e d n o s t k i p o m a g a d o b r u o g ó ł u , t a k j a k
d o b r o w s z y s t k i c h s p r z y j a d o b r u j e d n o s t k i ; — a kto
potrafi za pomocą dowodów prostych, jasnych a niezbitych,
przeniknąć tą prawdą wszystkie umysły, — ten rozwiąże zagadnienie
społeczne, ten będzie dobroczyńcą rodu ludzkiego.
I w istocie, zauważmy że: Stosownie do tego, czy axiomat ten
jest prawdziwym lub fałszywym i prawa społeczne naturalne, są
harmonijne lub sprzeczne pomiędzy sobą. — Stosownie do tego, czy
są harmonijne lub sprzeczne pomiędzy sobą, interesem jest naszym
stosować się do nich lub się od nich uchylić. — Gdyby więc raz
było dostatecznie wykazaném że, pod wolnym rządem, interesa
godzą się z sobą i wzajemnie się wspierają, to wszystkie usiłowania
jakie dziś rządy zwracają na zakłócenie działania tych praw
społecznych naturalnych, zwróciłyby się na pozostawienie prawom
tym całkowitej ich potęgi, albo raczej nie czynionoby żadnych
usiłowań, chyba te, żeby się od wszelkich działań, wstrzymać.
— Na czemże polega to sprzeciwiające się działanie rządu?
— 103 —

Wywodzi się ono z celu jaki mają na widoku. — O cóż im idzie?


o zaradzenie Nierówności, która niby z wolności wypływa. — Otóż,
do zaprowadzenia równowagi jest tylko jeden sposób, a mianowicie:
z a b r a ć j e d n y m a b y d a ć d r u g i m . — Takie jest w istocie
posłannictwo, jakie sobie rządy nadały lub je przyjęły i takie to jest
ścisłe następstwo tej formy że: K o r z y ś ć j e d n e g o , j e s t s z k o d ą
d r u g i e g o . Gdyby axiomat ten przyjąć za prawdziwy, w takim
razie, naturalnie że siła musiałaby naprawiać to złe, które wolność
wyrządza. Tak więc rządy, które mniemaliśmy że postawione są dla
zabezpieczenia każdemu jego wolności i własności, wzięły sobie za
zadanie gwałcić je, a czynią to z niejaką słusznością, jeśli prawdą jest,
że pierwiastek zła, ma swe siedlisko w wolności i własności. Ztąd też
widzimy rządy ciągle zajęte sztuczném przestawianiem pracy,
kapitałów i odpowiedzialności. Z drugiej strony, prawdziwie
niezliczona summa sił umysłowych traci się na badanie organizacyi
społecznej sztucznej: Z a b r a ć j e d n y m a b y d a ć d r u g i m ,
gwałcić wolność i własność, zaprawdę cel bardzo prosty; ale dążenie
do niego może być bardzo rozmaite. Ztąd ta mnogość systematów,
rzucających postrach we wszystkie klassy pracujących, bo samą
naturą swego celu, grożą one wszystkim interesom. To też, arbitralne
i skomplikowane rządy, przeczenie wolności i własności, antagonizm
klass i ludów, wszystko to loicznie zawarte jest w tym axiomacie że:
korzyść jednego jest szkodą drugiego. — A z tejże samej przyczyny,
prostota w rządach, uszanowanie godności indywidualnej, wolność
pracy i wymiany, pokój pomiędzy narodami, bezpieczeństwo dla osób
i własności, wszystko to zawartém jest w tej prawdzie: Interessa są
harmonijne, — pod warunkiem wszelakoż, że prawda ta powszechnie
będzie przyjętą.
Tak też i być powinno. Wiele osób, czytając to, co wyżej
powiedziałem, skłonne będą powiedzieć mi: Walczysz z urojonemi
przeszkodami, bo któż kiedy na seryo myślał zaprzeczać
wyższości wymiany nad odosobnieniem? W jakichże dziełach
z wyjątkiem chyba Rousseau’a, natrafiłeś na tak dziwaczny
paradox. Ci, którzy mi uwagę tę zrobić mogą, zapominają tylko
o dwóch rzeczach, o dwóch symptomatach, albo raczej o dwóch
postaciach naszych nowoczesnych społeczeństw, to jest: o doktry-
— 104 —

nach któremi teoretycy nas zarzucają i o działaniach narzucanych


nam przez rządy. Musi to być jednak prawdą, że Harmonia interesów
nie jest powszechnie uznaną, bo gdy z jednej strony siła publiczna
ustawicznie zajętą jest zakłócaniem ich naturalnych kombinacyi, to
z drugiej, zarzucają jej jeszcze że za mało interweniuje.
Kwestya polega na tem: Czy złe, — (rozumie się że nie mówię tu
o złém, które jest naturalném następstwem wrodzonej naszej słabości)
przypisywać należy działaniu naturalnych praw społecznych, czyli
też gwałtom jakie sami działaniu temu zadajemy?
Otóż jednocześnie istnieją dwa fakta: Złe, — i siła publiczna zajęta
sprzeciwianiem się prawom społecznym naturalnym. Jestże pierwszy
z tych faktów następstwem drugiego? Co do mnie wierzę w to, więcej
nawet powiem, pewny tego jestem. Lecz w tymże czasie jestem
świadkiem tego że: w miarę jak złe rozwija się, rządy starają się
zaradzić mu przez nowe zakłócenia wymierzone na działanie praw
naturalnych; a teoretycy zarzucają im, że nie dość je jeszcze
zakłócają. Nie mamże więc prawa wnioskować, że nie mają w nich
zaufania.
Tak, bezwątpienia, jeżeli kwestyę tę postawimy pomiędzy
odosobnieniem a wymianą, to jesteśmy w zgodzie. Lecz
niezmieniż się ona jeśli ją postawimy pomiędzy wymianą wolną
a przymusową? Czy niema we Francyi nic sztucznego,
przymusowego, ścieśniającego w sposobie jakim się wymieniają
usługi w przedmiocie handlu, kredytu, przewozów, wychowania,
religii? Czyż praca i kapitały rozdzieliły się naturalnie pomiędy
rolnictwo i fabryki? Jeżeli interesa się przestawiają, czy zawsze idą
za własnym swym popędem? Nie napotykamyż wszędzie na
ścieśnienia? Czyż niema mnóstwa professyi, dla wielkiej liczby
z pomiędzy nas, wzbronionych? Czyż katolik, nie płaci
p r z y m u s o w o usług rabina żydowskiego, a żyd, usług kapłana
katolickiego? Jestże we Francyi, aby jeden człowiek, któryby takie
odebrał wykształcenie, jakieby mu rodzice byli dali, gdyby byli
wolnemi? Czy nasza inteligencya, nasze obyczaje, idee, przemysł
nie kształtują się wedle porządku arbitralnego albo przynajmniej
sztucznego? Pytam się więc czy zakłócając wolną wymianę usług,
nie przeczy się harmonii interesów? Na jakiej zasadzie obdzie-
— 105 —

rają mię z wolności jeśli nie na tej, iż sądzą ją być szkodliwą innym?
Powiedzą może, że ona szkodzi mnie samemu? Lecz w takim razie,
będzie to jeszcze jednym antagonizmem więcej. I dokąd to zaszliśmy,
wielki Boże! bo jeśli natura umieściła w sercu każdego człowieka
bodziec stały i niepokonany, to na zasadzie czegoż antagonizm ten
rani wszystko a nawet samego siebie?
O! tylu rzeczy próbowano, a dla czegoż niesprobują najprostszej ze
wszystkich — Wolności? Wolności wszelkich działań nie
obrażających sprawiedliwości; wolności życia, rozwijania się,
doskonalenia; wolnego ćwiczenia zdolności; wolnej wymiany usług.
— Nie byłożby to piękne i wspaniałe widowisko, gdyby władza
zrodzona z rewolucyi Lutowej przemówiła była w ten sposób do
obywateli:
„Powierzyliście mi władzę publiczną. Używać jej będę tam tylko,
gdzie pośrednictwo Siły jest dozwoloném, a dozwoloném jest ono
tylko dla wymierzania Sprawiedliwości. Starać się będę aby każdy
pozostał w granicach swych praw. Aby każdy z was pracował
swobodnie podczas dnia, a w nocy spokojnie spoczywał. Biorę na
siebie bezpieczeństwo osób i własności; to moje posłannictwo
i spełnię je, — l e c z ż a d n e g o i n n e g o n i e p r z y j m u j ę n a
s i e b i e . Niech zatem, nie będzie więcej nieporozumień pomiędzy
nami. Odtąd płacić tylko będziecie niezbędny podatek na utrzymanie
porządku i wymiar sprawiedliwości. Ale wiedźcie o tém, że odtąd
każdy z was przed samym sobą będzie odpowiedzialny za byt swój
i swe doskonalenie się. Nie oglądajcie się zatem na mnie. Nie żądajcie
abym wam dał bogactwo, pracę, kredyt, wykształcenie, religią,
moralność; nie zapominajcie, że bodziec który was do rozwoju
podnieca, jest w was samych; że co do mnie, działam zawsze za
pośrednictwem siły; że nie mam nic, bezwarunkowo
nic coby niepochodziło od was; i że tém samém, nie mogę
najmniejszych korzyści nadać jednym bez uszczerbku drugich.
Uprawiajcie zatem wasze pola, przerabiajcie i przewoźcie
z nich produkta, prowadźcie handel, udzielajcie sobie wzajemnie
kredyt, dawajcie i przyjmujcie swobodnie usługi, wychowujcie
synów waszych, obmyślcie dla nich karyery, uprawiajcie
sztuki, doskonalcie wasz umysł, oczyszczajcie wasze uczucia,
— 106 —

zbliżajcie się jedni do drugich, zawiązujcie przemysłowe lub


dobroczynne stowarzyszenia, jednoczcie wasze usiłowania, tak dla
indywidualnego jak i powszechnego dobra, bądźcie posłuszni waszym
dążnościom, spełnijcie wasze przeznaczenie wedle waszych
zdolności, widoków i przezorności. Odemnie dwóch tylko rzeczy
żądajcie: „Wolności i Bezpieczeństwa, — a zrozumiejcie to dobrze, że
nie możecie żądać trzeciej, bez utraty dwóch pierwszych.“
Tak, — przekonany jestem, że gdyby rewolucya Lutowa, ogłosiła
była te zasady, byłaby ona ostatnią. Możnaż zrozumieć, aby
obywatele zupełnie zresztą wolni, pragnęli wywrócić Władzę,
działanie której ogranicza się na zaspokojeniu ze wszystkich potrzeb
społecznych najkonieczniejszej, najwięcej upragnionej — to jest:
potrzeby Sprawiedliwości?
Lecz na nieszczęście, Zgromadzenie narodowe, nie mogło wstąpić
na tę drogę, ani przemówić temi słowami. Nie odpowiadały one
bowiem, ani ich myśli ani oczekiwaniu publicznemu. Rzuciłyby
postrach w łono społeczeństwa, jakiby zaledwie wywołać mogła
proklamacya Komunizmu. Być odpowiedzialnemi przed sobą samym,
powiedzianoby. Liczyć na Państwo tylko pod względem utrzymania
porządku i pokoju! Nie wyczekiwać od niego ani bogactw ani światła!
Nie módz nań zrzucić odpowiedzialności ani za nasze błędy, ani za
nasze niedbalstwo lub nieprzezorność! Liczyć tylko na siebie samych,
tak co do środków naszego utrzymania, jak co do naszego ulepszenia
fizycznego, umysłowego i moralnego! Wielki Boże! coż się z nami
stanie? Czyliż wówczas nędza, niewiadomość, błąd, brak religii,
przewrotność nie pochłoną społeczeństwa?
Przyznać musimy, że takie obawy objawiłyby się powszechnie,
gdyby rewolucya Lutowa ogłosiła była Wolność, to jest panowanie
praw społecznych naturalnych. Zatem, albo nieznamy tych praw lub
też nieufamy im. Nieustannie trapi nas pojęcie, jakoby pobudki, które
Bóg nadał człowiekowi, są z natury swej przewrotne i że prawość
znajduje się tylko w zamiarach i widokach rządzących; że dążenia
ludzkości prowadzą do dezorganizacyi i anarchii; słowem, wierzymy
w fatalny antagonizm interesów.
Toteż nietylko że społeczeństwo francuzkie, podczas rewolucyi
Lutowej, nie objawiło najmniejszego usposobienia do organizacji
— 107 —

naturalnej, ale nigdy może jeszcze niezwróciło swych idei i nadziei


z takim jak wówczas zapałem, do kombinacyi sztucznych. Jakich? Nie
wiedziano dobrze. Chodziło jedynie, wedle ówczesnego wyrażenia,
o zrobienie p r ó b y : F a c i a m u s e x p e r i m e n t u m i n c o r p o r e
v i l i . I zdawało się, że doszli do takiej pogardy indywidualności, do
tak zupełnej assymilacyi człowieka z bezwładną materyą, że
mówiono o robieniu socyalnych doświadczeń z ludźmi, jak mówią
o doświadczeniach chemicznych nad ciałami alkalicznemi i kwasami.
Pierwsze doświadczenie rozpoczęte zostało w Luxemburgu,
a wiadomo z jakim powodzeniem. Wkrótce Zgromadzenie
ustawodawcze, ustanowiło komitet pracy, który pożerał tysiące
planów Socyalnych. Widziano przedstawiciela szkoły Fouriera
żądającego z całą powagą, ziemi i pieniędzy (nie zaniedbałby by on
zapewne domagać się i ludzi) dla urządzenia swego wzorowego
społeczeństwa. Inny znów wyznawca i p r z e d s t a w i c i e l
r ó w n o ś c i ofiarował swą receptę, która nie była przyjętą.
Szczęśliwszymi byli rękodzielnicy, którym udało się utrzymać przy
swojej. Nareszcie w tej chwili Zgromadzenie prawodawcze
zamianowało komissyą dla uorganizowania wsparcia.
Najdziwniejszém w tem wszystkiem jest to, że piastuni Władzy,
w interesie swej własnej trwałości, od czasu do czasu nie przemówili
w te słowa: „Przyzwyczajacie trzydzieści sześć milionów obywateli
do wyobrażania sobie, że jesteśmy odpowiedzialni za wszystko dobre
lub złe, jakie na nich spada. Pod tym warunkiem, żaden rząd nie jest
możliwym.“
Wreszcie, jakkolwiek te rozmaite pomysły socyalne, ozdobione
nazwą organizacyi, różnią się pomiędzy sobą w swym działaniu,
wszystkie jednak wypływają z tejże samej zasady to jest: Zabrać
jednym aby dać drugim. — Widoczném więc, że podobna zasada,
niemogłaby tak powszechnej sympatyi wpośród narodu obudzić,
gdyby nie było silnego przekonania, że interesa są naturalnie
sprzeczne pomiędzy sobą, a dążności ludzkie z istoty swej
przewrotne.
Zabrać jednym aby dać drugim! — Wiem dobrze, że oddawna tak
się dzieje. Lecz zamiast wyszukiwania rozmaitych sposobów do
urzeczywistnienia tej dziwacznej zasady, dla uleczenia nędzy,
— 108 —

nie należałoż raczej zapytać czy nie pochodzi ona właśnie


ztąd, że zasadę tę pod jakiemi bądź formami wprowadzano w życie?
Zanim szukać będziemy lekarstwa na nowe zakłócenia wprowadzone
w dziedzinę praw społecznych naturalnych, niepowinniżbyśmy się
przekonać, czy nie te to właśnie zakłócenia sprowadzają złe, jakie
uciska społeczeństwo, a z którego pragnie się ono wyleczyć?
Zabrać jednym aby dać drugim! — Niech mi tu wolno będzie
ukazać, na niebezpieczeństwo i śmieszność myśli ekonomicznej tego
pragnienia, s o c y a l n y m zwanego, które w łonie mass burzyło
i wybuchło z taką siłą podczas rewolucyi Lutowej.
Kiedy jest jeszcze wiele warstw w społeczeństwie, pojmujemy że
pierwsza z nich korzysta z przywileiów kosztem wszystkich innych.
Jest to haniebném ale niedorzeczném nie jest.
W takim razie druga warstwa, nie zaniedba zrobić wyłom
w przywilejach; i przy pomocy mass ludowych, wcześniej czy
później, wywoła Rewolucyę. A gdy siła przejdzie w jej ręce, nic
dziwnego, że sobie wyrobi przywileje. Zawsze jest to haniebném ale
nie jest niedorzeczném, nie jest to przynajmniej niemożliwém, bo
przywilej tak długo jest podobnym, dopóki jest najniższa warstwa
ludności do zasilania go. Gdy zaś trzecia lub czwarta warstwa zrobią
z kolei rewolucyą, urządzą się one jeśli będą mogły, w ten sposób, że
będą exploatować massy za pośrednictwem jak najzręczniej
skombinowanycłi przywilejów. Ale oto najniższa warstwa ludności,
deptana, uciskana, wycieńczona, robi także rewolucyę. Dla czego? Po
co? Sądzicie może że uchyli ona wszystkie przywileje a ogłosi
królestwo powszechnej sprawiedliwości? że powie: „precz ze
ścieśnieniami, precz z więzami, precz z monopolami; precz
z pośrednictwem rządu na korzyść jednej klassy, precz z uciążliwemi
podatkami, precz z intrygami dyplomatycznemi i politycznemi.“ Nie,
— roszczenia jej są zupełnie inne, domaga się ona także aby była
u p r z y w i l e j o w a n ą . Na wzór klass wyższych, ta najniższa
warstwa, błaga z kolei o przywileje! Chce prawa do pracy, prawa do
kredytu, prawa do kształcenia się, prawa do wsparcia! Lecz czyim
to ma być kosztem? Nad tém się ona właśnie nie zastanawia. Wie
tylko, że skoro jej zapewnią pracę, kredyt, naukę, spoczynek na
stare lata, a to wszystko darmo, będzie ona szczęśliwą i za-
— 109 —

pewne nikt temu nie zaprzeczy. Lecz jestże to możliwém? Niestety!


nie, i dla tego też twierdzę, że w żądaniach tych nikczemności niema;
lecz za to niedorzeczność jest u swego szczytu.
Przywileje dla mass! Ludu, zastanów się nad tém błędném kołem,
w którem chcesz się postawić. Przywilej domyślać się każe kogoś, kto
zeń korzysta i kogoś kto zań płaci. Pojmujemy uprzywilejowanego
człowieka, uprzywilejowany stan; lecz nie możemy pojąć całego ludu
uprzywilejowanego. Jestże pod tobą inny społeczny pokład, na który
ciężar zrzucić możesz? Nie zrozumieszże nigdy śmiesznej mistyfikacyi,
którą cię uwodzą? Nie zrozumieszże nigdy, że Państwo nie może nic
dać jedną ręką, aby ci w tymże czasie drugą jeszcze więcej nie wzięło?
że nie tylko z kombinacyi tej niemożliwym jest wzrost dobrobytu, ale
owszem skutkiem jej będzie rząd samowolny, bardziej uciskający,
więcej odpowiedzialny, kosztowniejszy i więcej zależny, podatki
uciążliwsze, niesprawiedliwości liczniejsze, względy więcej raniące,
wolność bardziej ograniczona, siły zmarnowane, interesa, praca
i kapitały źle użyte, chciwość podżegana, niezadowolnienie częściej
wywoływane, a indywidualna energia zniszczona.
Klassy wyższe, nie bez słuszności, trwożą się tém smutném
usposobieniem mass, dostrzegając w niem zarodek nieustannych
rewolucyi; bo i jakiż rząd będzie w stanie utrzymać się,
wypowiedziawszy raz te nieszczęsne słowa: „Mam siłę i używać jej
będę na to, aby pozwolić wszystkim, żyć kosztem wszystkich. Biorę na
siebie odpowiedzialność za szczęście powszechne!“ — Lecz przestrach
ogarniający te klassy, nie jestże zasłużoną karą? Nie oneż to dały
ludowi zgubny przykład usposobienia, na które się dziś żalą? Nie
zwracałyż one zawsze spojrzeń swych ku Państwu, wyczekując łask
jego? Opuściłyż one kiedykolwiek zręczność zapewnienia sobie
wielkich lub małych przywilei dla fabryk, banków, kopalni, własności
gruntowej, sztuk, a nawet dla rozrywek swoich, dla tańca, muzyki,
wreszcie dla wszystkiego, oprócz pracy dla ludu, pracy ręcznej? Nie
oneż to popchnęły rząd do powiększenia publicznych urzędów, aby
tym sposobem kosztem mass powiększyć środki swego utrzymania
i jestże dziś aby jeden ojciec, któryby nie marzył o zapewnieniu posady
dla swego syna? Czyż klassy te, chociażby raz jeden, dobrowolnie
8
— 110 —

chciały usunąć, uznaną nierówność podatkową? Czyliż nawet


przywileju wyborczego, nie wyzyskiwały one przez długi czas? —
A teraz dziwią się i dręczą, że lud stanął na tejże samej co i oni
pochyłości! Jeśli duch żebractwa tak długo panował w bogatych
klassach, to cóż dziwnego że wniknął dzisiaj w łono klass
cierpiących?
Wszelako, wielka rewolucya została dokonaną. Potęga
polityczna, możność stanowienia praw, rozporządzania siłą,
przeszły prawnie, jeśli nie faktycznie jeszcze, wraz z głosowaniem
powszechnem, w ręce Ludu. To też ten Lud który postawi
zagadnienie, powołanym będzie do rozwiązania go; a biada krajowi;
jeżeli idąc za danym mu przykładem, szukać będzie rozwiązania
tego w przywileju, który jest zawsze pogwałceniem praw drugiego.
Zaiste, czeka go tam zawód, a tém samém wielka dlań nauka; bo
jeżeli możliwém jest gwałcić prawa wielkiej liczby ludzi na rzecz
małej liczby, to jakżeby można gwałcić prawa wszystkich na
korzyść wszystkich? — Lecz za jakąż to cenę, nauka ta będzie
zdobytą? I cóż czynić powinny klassy wyższe, aby zapobiedz tak
groźnemu niebezpieczeństwu? Oto dwie rzeczy: powinny one zrzec
się same wszelkich przywilejów, i oświecać massy, — bo dwie są
tylko rzeczy mogące ocalić społeczeństwo: Sprawiedliwość i Światło.
Klassy wyższe powinnyby wyszukiwać starannie, czy nie korzystają
z jakiego monopolu, aby się go wyrzec; — czy nie korzystają z jakich
sztucznych nierówności, aby je zaraz zatrzeć; — czy Pauperyzm,
w części przynajmniej, nie może być przypisany, pewnym
zakłóceniom praw społecznych naturalnych, które usunąć powinny.
— Aby mogły, ukazując ręce swe, ludowi powiedzieć: patrzcie, są one
pełne ale czyste. — Czy tak to postępują klassy wyższe? Jeśli się nie
zaślepiam, mogę powiedzieć, że wprost przeciwnie postępują. —
Zaczynają one od tego, że zachowują swe monopole i widziano że
nawet z rewolucyi korzystały, by takowe rozszerzyć. Odebrawszy
sobie tym sposobem, wszelką możliwość powiedzenia prawdy
i odwołania się do zasad, obiecują ludowi uważanie go na równi z sobą
i olśniewają oczy jego ułudą Przywilei. Sądzą, że dowodzą wielkiej
przebiegłości, czyniąc dziś ustępstwo ludowi z małego przywileju:
prawa do wsparcia, w nadziei że tym sposobem odwrócą go od
— 111 —

domagania się wielkiego przywileju: prawa do pracy. A nie spostrzegają


się, że rozszerzając i coraz więcej systematyzując axiomat: Zabrać
jednym, aby dać drugim, — zasilają złudzenie, tworzące trudności dla
teraźniejszości, a niebezpieczeństwa dla przyszłości.
Nie przesadzajmy wszelakoż. Kiedy klassy wyższe szukają
w rozszerzeniu przywilejów środka na złe, jakie tenże sprawił, czynią
to w dobrej wierze, i przekonany jestem, że działają raczej przez
niewiadomość jak przez niesprawiedliwość. Jest to niepowetowaném
nieszczęściem, że rządy jakie po sobie następowały we Francyi,
stawiały zawsze przeszkody w nauczaniu ekonomii politycznej.
A większém jeszcze nieszczęściem jest to, że sposób uniwersyteckiego
nauczania, napełnia mózgi nasze przesądami rzymskiemi, to jest tém
wszystkiem, co jest najantypatyczniejszém prawdom społecznym. I to
właśnie sprowadziło zboczenie klass wyższych, przeciw którym
w modzie jest obecnie deklamować. Co do mnie, wierzę, że w żadnej
epoce nie miały one bardziej dobroczynnych zamiarów. Wierzę, że
z zapałem domagają się one, rozwiązania zagadnienia społecznego.
Wierzę, że nietylko zrzekłyby się swych przywilei, lecz nadto
poświęciłyby chętnie część nabytych swych własności na dzieła
dobroczynne, gdyby uwierzyły, że tym sposobem, położą stanowczy
kres cierpieniom klass pracujących. Może kto powie, że interes lub
postrach podnieca je do tego i że niema wielkiej wspaniałomyślności
zrzec się części dóbr swoich, dla ocalenia reszty, że to zwykła
roztropność człowieka, który przy pożarze poświęca część mienia,
aby resztę ocalić. — Nie oczerniajmy w ten sposób natury ludzkiej.
Dla czegoż przyznać jej niechcemy uczucia mniej samolubnego? Nie
jestże to naturalném, że przemagające we Francyi zwyczaje
demokratyczne, robią ludzi wrażliwszemi na cierpienia braci swoich?
Lecz jakie bądź jest uczucie panujące, niepodobna zaprzeczyć,
że wszystko co może objawić opinią: filozofia, literatura,
poezya, dramat, kazania religijne, parlamentarne rozprawy,
dziennikarstwo, wszystko to, wykazuje w klassie zamożnej nie tylko
życzenie, lecz gorące nawet pragnienie rozwiązania wielkiego
zagadnienia. Dla czegoż więc z tych Zgromadzeń prawodawczych,
nic stanowczego w tym względzie wyjść niemoże? bo nie-
8*
— 112 —

wiedzą co czynić. Ekonomia polityczna, proponuje im to


rozwiązanie: SPRAWIEDLIWOŚĆ PRAWNA, — DOBROCZYNOŚĆ
PRYWATNA. A one idą wprost w przeciwnym kierunku
i niespostrzegając się nawet, ulegają socyalistycznym wpływom, prawem
nakazując dobroczynność. Tym sposobem niszczą sprawiedliwość i tym
samym ciosem, niweczą dobroczynność przywatną, która zawsze rada
cofnąć się przed dobroczynnością prawną.
Dla czego prawodawcy burzą tak wszystkie pojęcia? Dla czego nie
pozostawią każdej rzeczy na swém miejscu: Sympatyę w swej
naturalnej dziedzinie: — Wolności; — a Sprawiedliwość w swojej, to
jest: w Prawie? Dla czego nie zastosują prawa wyłącznie do panowania
sprawiedliwości? Czyż dla tego, że sprawiedliwości nie miłują? Nie, ale
dla tego, że jej nie ufają. Sprawiedliwość, jest to wolność i własność
razem. Otóż, są oni socialistami, sami o tém nie wiedząc, bo niech
mówią co chcą, nie wierzą oni, aby za pomocą wolności, własności,
a tém samém sprawiedliwości, można było dojść do stopniowego
zmniejszenia nędzy i do nieskończonego rozszerzenia bogactwa. —
I dla tego to widzimy ich, z najlepszą wiarą, szukających
urzeczywistnienia Dobra w widoczném gwałceniu prawa.
Możemy nazwać p r a w a m i s p o ł e c z n e m i n a t u r a l n e m i ,
zbiór zjawisk, rozważanych tak w swych przyczynach jak i skutkach,
a rządzących, wolnemi czynami ludzi.
To postawiwszy — pytamy:
Czy należy pozwolić działać tym prawom, — czyli też
przeszkodzić ich działaniu?
Kwestya ta zaś, zwraca się do tego:
Czy należy przyznać każdemu jego własność, wolność, prawo do
pracy i wymiany, pod własną każdego odpowiedzialnością, bez
względu, czy ona go ukarze lub wynadgrodzi, i używać pośrednictwa
Prawa, które jest Siłą, jedynie dla dania opieki tym prawom? — Albo
raczej, czy można mieć nadzieję pozyskania większej summy
szczęścia społecznego, gwałcąc własność i wolność, poddając licznym
przepisom pracę, zakłócając wymianę i przemieszczając
odpowiedzialność?
Innemi słowy:
Czy Prawo powinno zaprowadzić panowanie ścisłej Sprawie-
— 113 —

dliwości, lub też być narzędziem Zdzierstwa, z większym lub


mniejszym pomysłem uorganizowanego?
Widoczném jest, że rozwiązanie tych kwestyi jest zależnym od
zbadania i poznania praw społecznych naturalnych. Nie można
stanowczego dać zdania póty, póki nam wiadomo nie będzie
czy własność, wolność, kombinacye usług dobrowolnie
wymienionych, prowadzą ludzi do doskonalenia się, jak sądzą
ekonomiści, lub do ich znikczemnienia, jak utrzymują socyaliści.
— W pierwszym przypadku, złe społeczne powinno być
przypisane zakłóceniu praw naturalnych, pogwałceniom prawnym
własności i wolności. Te właśnie zakłócenia i gwałty należy
usunąć, a Ekonomia polityczna będzie miała słuszność. —
W drugim, nie mamy jeszcze dostatecznego pośrednictwa rządowego;
kombinacye sztuczne i przymusowe nie są dostatecznie jeszcze
podstawione w miejsce kombinacyi naturalnych i wolnych; trzy te
zgubne zasady: Sprawiedliwość, Własność, Wolność, zbyt wielką
jeszcze mają władzę. Nie zadali im jeszcze dość silnych razów nasi
prawodawcy. Nie dość jeszcze wzięto jednym, aby dać drugim.
Dotąd brano u wielkiej liczby dla dania małej. Teraz należy zabrać
wszystkim, aby wszystkich obdzielić. Słowem potrzeba
uorganizować zdzierstwo i w takim razie z Socializmu wynijdzie
nasze zbawienie.*)
Zgubne złudzenia powstające z wymiany. —
Wymiana to społeczeństwo, a tém samém prawda ekonomiczna jest
obrazem zupełnym, błąd zaś częściowym tylko obrazem wymiany.
Gdyby człowiek niewymieniał, każde zjawisko ekonomiczne
spełniałoby się w indywidualności samej i wówczas nader łatwo
byłoby nam za pomocą spostrzeżeń, sprawdzić dobre i złe jego
skutki.
Lecz wymiana sprowadziła rozdział zajęć i mówiąc językiem
pospolitym, ustanowiła powołania i rzemiosła. Każda zatem usłu-
—————
*) To co następuje podajemy tak, jakieśmy znalezli w papierach autora. Gdyby
był żył, byłby związał to ze swą doktryną wymiany. My, ograniczamy się na
umieszczeniu tych notat na końcu niniejszego rozdziału.
(Przypisek wydawcy.)
— 114 —

ga (lub każdy produkt) ma dwa stosunki, jeden z tym, który ją oddaję;


drugi z tym, który ją odbiera.
Bezwątpienia, na końcu obrotu, tak człowiek społeczny jak
i w odosobnieniu żyjący, jest zarazem i producentem i konsumentem.
Potrzeba jednak dobrze zauważyć różnicę. Człowiek w odosobnieniu
żyjący, jest zawsze producentem tejże samej rzeczy, którą spożywa.
Ale z człowiekiem społecznym prawie nigdy tak nie jest. Jest to fakt
niezaprzeczony i który każdy może sprawdzić sam na sobie. Wynika
to zresztą z tego, że społeczeństwo jest tylko wymianą usług.
Wszyscy jesteśmy producentami i konsumentami nie rzeczy
samej, lecz wartości którąśmy wyprodukowali. Wymieniając rzeczy,
pozostajemy zawsze właścicielami ich wartości.
Z tej to okoliczności, rodzą się wszystkie ułudy i wszystkie błędy
ekonomiczne. Zapewnie nie będzie zbyteczném wykazać tu rozwój
umysłu ludzkiego pod tym względem.
Możemy nadać ogólne nazwisko p r z e s z k ó d , wszystkiemu
temu, co stawiając się pomiędzy naszemi potrzebami
a zaspokojeniami, wywołuje pośrednictwo naszych usiłowań.
Stosunek tych czterech żywiołów: potrzeby, przeszkody,
usiłowania, zaspokojenia, jest najzupełniej widzialny i zrozumiały
w człowieku odosobnionym. Nigdy, przenigdy nie przyszłaby nam
myśl powiedzenia:
„Szkoda, że Robinson nie napotyka więcej p r z e s z k ó d ; bo
„w takim razie, miałby więcej sposobności do rozwinięcia swych
„usiłowań; i byłby bogatszym.
„Szkoda, że morze wyrzuciło na brzeg wyspy Rozpaczy,
„przedmioty użyteczne, deski, żywność, broń, książki; bo to po-
„zbawiło Robinsona sposobności rozwinięcia usiłowań i uczyniło
„go mniej bogatym.
„Szkoda, że Robinson, wynalazł siecie dla łowienia ryb i
„zwierzyny; bo to znacznie zmniejsza usiłowanie, jakieby uczynić
„musiał dla osiągnięcia danego rezultatu; jest więc mniej bogatym.
„Szkoda, że Robinson nie był częściej chorym, bo to dałoby
„mu możność leczenia samego siebie, co byłoby pracą, a że
„wszelkie bogactwo wypływa z pracy, byłby zatem bogatszym.
„Szkoda, że Robinsonowi udało się ugasić pożar grożący
— 115 —

„jego chacie, bo przezto stracił szacowną sposobność do pracy,


„jest zatem mniej bogatym.
„Szkoda, że na wyspie Rozpaczy, grunt niebył mniej żyzny,
„źródła więcej oddalone, słońce krócej nie świeciło. Dla wyży-
„wienia się, dla ugaszenia pragnienia, pozyskania światła, Robin-
„son musiałby więcej ponosić trudów, byłby więc bogatszy.“
Nigdy, powiadam, zdań podobnie niedorzecznych nie uważalibyśmy
za wyrocznię prawdy. Jest bowiem zbyt oczywistém, że bogactwo nie
zawiera się w wielkości usiłowań dla każdego nabytego zaspokojenia
i że rzecz się ma wprost przeciwnie. Zrozumieć łatwo, że bogactwo nie
leży ani w potrzebach, ani w przeszkodach, ani w usiłowaniu, lecz
w zaspokojeniu; i niewahamy się uznać, że mimo iż Robinson, był
zarazem producentem i konsumentem, to aby sądzić o jego postępie,
nie pracę jego, lecz jej rezultaty rozważać należy. Słowem, ogłaszając
axiomat ten: Panującym interesem, jest interes konsumenta, —
mniemamy iż wyrażamy tylko o k l e p a n ą p r a w d ę .
Szczęśliwe narody, które się gruntownie przekonają, że to, co
znajdujemy fałszywém lub prawdziwém dla człowieka
odosobnionego, nie przestaje być fałszywém lub prawdziwém, dla
człowieka społecznego!...
Pewném jest jednakże, że pięć lub sześć zdań, które nam się
wydawały niedorzecznemi, kiedyśmy je stosowali do wyspy
Rozpaczy, wydają się tak niezaprzeczonemi, w zastosowaniu
do Francyi, iż służą za podstawę całemu prawodawstwu
ekonomicznemu. Przeciwnie, axiomat który, co do indywiduum,
wydawał nam się prawdą samą, gdy był w imie społeczeństwa
przytaczany, wywoływał zawsze uśmiech pogardy.
Byłożby więc prawdą że wymiana przekształca do tego stopnia
naszą organizacyę indywidualną, że to co stanowi nędzę
indywiduum, sprawuje bogactwo społeczne?
Nie, tak nie jest. Lecz wyznać potrzeba, twierdzenie to musi być
łudzące, bardzo łudzące, kiedy tak powszechnie jest uznawane.
Społeczeństwo polega na tém: że pracujemy jedni dla drugich.
Odbieramy o tyle więcej usług, o ile ich sami więcej dajemy,
lub o ile te, które sami dajemy, są więcej oceniane, więcej
poszukiwane, lepiej wynagradzane. Z drugiej strony, podział za-
— 116 —

jęć sprowadza to, że każdy z nas, wytęża swe usiłowania do


zwyciężenia przeszkód, sprzeciwiających się zaspokojeniom drugiego.
Rolnik zwalcza przeszkodę, zwaną głodem; lekarz, przeszkodę zwaną
chorobą; kapłan, przeszkodę zwaną występkiem; pisarz, przeszkodę
zwaną ciemnotą; górnik, przeszkodę zwaną chłodem etc. etc.
A ponieważ wszyscy nas otaczający, są o tyle więcej skłonni do
wynagrodzenia usiłowań naszych, o ile żywiej czują przeszkody
stojące im na zawadzie, wynika ztąd, że z tego punktu widzenia i jako
producenci, jesteśmy skłonni do oddawania czci przeszkodom, które
zwalczać usiłujemy. Dla tego też, w miarę zwiększania się przeszkód,
uważamy się za bogatszych, a z naszych osobistych korzyści,
wnioskujemy o ogólnych korzyściach.
V.

O WARTOŚCI.

Rozprawy, to nudy. — A rozprawy o Wartości, to nudy nad


nudami.
Toteż nie jeden z poczynających pisarzy, postawiony w obec
zagadnienia ekonomicznego, probował rozwiązać je, niewchodząc
w żadne określenie wartości.
Lecz wkrótce zapewne uznać musiał, o ile sposób ten był
niedostatecznym. Teorya Wartości, jest tém dla ekonomii
politycznej, czem są liczby dla arytmetyki. W jakiżby się był
niesłychany kłopot wprowadził Bezout, gdyby chcąc trochę fatygi
uczniom swoim oszczędzić, probował uczyć ich czterech działań
i proporcyi, nie wytłumaczywszy im poprzednio wartości, jaką
cyfry nabierają, stosownie do swego kształtu lub do miejsca, które
zajmują?
Gdybyż przynajmniej czytelnik mógł przeczuć wszystkie
piękne następstwa wywiązujące się z teoryi wartości! Zgodziłby
się on pewnie na nudy tych wstępnych wiadomości, tak jak się
chętnie poświęcamy trudnemu badaniu pierwiastków
geometrycznych, mając na widoku obszerne pole, które umysłowi
naszemu otwierają.
Lecz ten rodzaj instynktowego przewidywania, jest niemożliwym.
I im więcej sobie zadam trudu dla odróżnienia Wartości bądź od
Użyteczności, bądź od Pracy, chcąc wykazać o ile naturalnym jest, że
nauka poczynać musi od potykania się o przeszkody, tém
— 118 —

bardziej czytelnikom wydać się może, że w tej subtelnej rozprawie,


niema nic prócz jałowych i niepotrzebnych drobiazgowości, które co
najwięcej, zaspokoić mogą ciekawość ludzi fachowych.
Szukasz starannie, powiedzą mi, czy bogactwo leży w użyteczności
rzeczy, czy też w ich wartości, lub też w ich rzadkości. Nie jestże to
tego rodzaju kwestya jak owa szkolna: Czy forma jest w materyi samej
czy też w przypadku? I czyż się nie lękasz, aby cię jaki uliczny Moliere,
nie wystawił na śmiech publiczności teatru Rozmaitości? —
A jednakże powiedzieć muszę, że z punktu widzenia
ekonomicznego, Społeczeństwo to Wymiana. Pierwsze utworzenie
się wymiany jest pojęciem o w a r t o ś c i , tak że każda prawda lub
każdy błąd, wprowadzony w umysły tém słowem, staje się prawdą
lub błędem społecznym.
W piśmie tém przedsiębiorę wykazanie Harmonii praw
opatrznościowych, rządzących społeczeństwem ludzkiem. Co zaś
wpływa na to, że prawa te nie są niezgodne lecz harmonijne, to to, że
wszystkie pierwiastki, wszystkie czynniki, wszystkie sprężyny,
wszystkie interesa, przyczyniają się do wielkiego ostatecznego
rezultatu, którego ludzkość nigdy z powodu swej wrodzonej
n i e d o s k o n a ł o ś c i niedosięgnie, lecz do którego zbliża się ciągle
w skutek konieczności s t o p n i o w e g o d o s k o n a l e n i a s i ę ;
a rezultatem tym jest: nieustanne zbliżanie wszystkich klass do
jednego poziomu, Wznoszącego się nieustannie; czyli innemi słowy:
z r ó w n a n i e indywiduów w powszechném u l e p s z e n i u .
Lecz abym tego dowiódł, muszę wyjaśnić dwie rzeczy,
a mianowicie:
l0. Że U ż y t e c z n o ś ć wychodząc stopniowo z dziedziny
P P

p r z y w ł a s z c z e n i a indywidualnego, dąży do tego, aby się stać


coraz więcej d a r m ą i w s p ó l n ą .
20. Przeciwnie zaś W a r t o ś ć którą samą jedynie przywłaszczyć
P P

sobie można i która sama tylko stanowi własność z prawa i z czynu,


dąży coraz bardziej do zmniejszenia się, względnie do użyteczności,
do której jest przywiązana.
A tak więc, jeżeli podobne udowodnienie dokładnie będzie
zrobione i oparte na Własności, lecz jedynie na własności Wartości,
— i na Wspólności, lecz tylko na wspólności użyteczności, — to
— 119 —

powtarzam udowodnienie podobne, powinno zaspokoić i pojednać


wszystkie szkoły, przyznając im, że wszystkie one domyśliły się
prawdy, ale prawdy częściowej, rozważanej z rozmaitych punktów
widzenia.
Ekonomiści, bronicie własności. W porządku społecznym tylko
w a r t o ś c i stanowią własność, a własność taka jest niewzruszoną.
Komuniści, marzycie o wspólności, — macie ją. Porządek
społeczny czyni wszystkie u ż y t e c z n o ś c i wspólnémi, pod
warunkiem, aby wymiana przywłaszczonych wartości była wolną.
Podobni jesteście do architektów spierających się o pomnik, który
każdy z nich widział tylko z jednej strony. Nie widzą oni źle, lecz
niewidzą w s z y s t k i e g o . Aby ich pogodzić, potrzeba ich skłonić
tylko do obejrzenia całej budowy.
Lecz jakżebym potrafił odbudować w oczach publiczności, ten
budynek społeczny, w całej jego uroczej harmonii, jeślibym odrzucił
dwa jego węgielne kamienie: Użyteczność i Wartość? Jakżebym mógł
na gruncie prawdy, doprowadzić wszystkie szkoły do pożądanego
pojednania, gdybym usuwał się przed rozbiorem tych dwóch pojęć,
wówczas, gdy rodwojenie zrodziło się właśnie z nieszczęśliwego
zamieszania, które z nich powstało.
Ten rodzaj wstępu, był koniecznym dla skłonienia, jeśli można,
czytelnika do chwilowej uwagi, utrudzenia, a prawdopodobnie,
niestety! znudzenia. Albo się łudzę, albo też obiecująca piękność
następstw, wynagrodzi suchość tych wstępnych uwag. Gdyby
Newton, przez wstręt do pierwszych badań matematycznych,
zniechęcił się do nich w samym początku, nigdyby serce jego
nieuderzyło było z uwielbienia na widok harmonii mechanizmu
niebieskiego; utrzymuję zatem, że dość jest przejść odważnie niektóre
początkowe wiadomości, aby uznać, że Bóg i w mechanizmie
społecznym rozwinął nie mniej uderzającej dobroci, godnej
podziwienia prostoty i wspaniałego blasku.
W pierwszym rozdziale widzieliśmy, że człowiek jest b i e r n y m
i c z y n n y m ; Że P o t r z e b a i Z a s p o k o j e n i e , dotykając
jedynie w r a ż l i w o ś c i naszej, są z natury swej, osobistemi,
wewnętrznemi, nieprzenaszalnemi; że przeciwnie, U s i ł o w a n i e
będące łącznikiem pomiędzy Potrzebą a Zaspokojeniem, ś r o d -
— 120 —

k i e m pomiędzy początkiem a końcem; że wychodząc z naszej


d z i a ł a l n o ś c i , z własnego naszego popędu, z naszej woli,
tém samém nadaje się do umów i do przelewania. Wiem, że
z metafizycznego punktu widzenia możnaby zaprzeczyć temu
założeniu i utrzymywać, że Usiłowanie jest także osobistém. Nie
mam Ochoty puszczać się na ten grunt ideologii i spodziewam się,
że myśl moja, bez sporu przyjętą będzie pod tą pospolitą Lawet
formą: nie możemy c z u ć ani potrzeb ani zaspokojeń drugich,
lecz możemy jedni drugim o d d a w a ć u s ł u g i .
Ten to przelew usiłowań, ta to wymiana usług, stanowi właśnie
przedmiot ekonomii politycznej, a ponieważ z drugiej strony, nauka
ekonomiczna, streszcza się w słowie Wartość, której jest obszerném
wyjaśnieniem, wypada więc ztąd, że pojęcie o wartości będzie
niedokładnie i fałszywie zrozumiane, jeśli je opierać będziemy na
zjawiskach krańcowych, które spełniają się w naszej wrażliwości,
a mianowicie: na P o t r z e b i e i Z a s p o k o j e n i u , zjawiskach
wewnętrznych, n i e w s p ó ł m i e r n y c h , nieprzenaszalnych z jednej
osoby na drugą, zamiast coby miałyby być oparte na objawach naszej
d z i a ł a l n o ś c i , na u s i ł o w a n i a c h , na wzajemnych u s ł u g a c h ,
które mogą być wymieniane jako zdolne do porównania z sobą,
do ocenienia, do o s z a c o w a n i a , a które właśnie dla tego
i o s z a c o w a ć można że się wymieniają.
W tymże samym rozdziale doszliśmy do tych formuł:
„ U ż y t e c z n o ś ć (przymiot służenia, jaki posiadają pewne
czynności lub pewne rzeczy) jest złożona: jedną część zawdzięcza
działaniu natury, drugą, działaniu człowieka.“ — „Dla osiągnięcia
danego rezultatu, praca ludzka o tyle ma mniej do czynienia, o ile
więcej zdziałała natura.“ — „Współdziałanie natury z istoty
swej jest d a r m e ; współdziałanie człowieka, umysłowe czy
materyalne, wymienione lub nie, zbiorowe lub pojedyńcze jest
z istoty swej u c i ą ż l i w e , co też nawet samo słowo U s i ł o w a n i e ,
wyraża.“
A ponieważ to, co jest d a r m e , nie może mieć w a r t o ś c i , gdyż
idea wartości mieści w sobie pojęcie nabycia pod tytułem
u c i ą ż l i w y m , wypada ztąd, że pojęcie o Wartości będzie
i wówczas jeszcze źle zrozumiane, kiedy je w całości lub w części roz-
— 121 —

ciągać będziemy do darów lub współdziałania natury, zamiast


zawrzeć je wyłącznie w usiłowaniu ludzkiem.
Tak więc, z dwóch stron i dwoma różnemi drogami, doszliśmy do
tego wniosku, że w a r t o ś ć powinna się odnosić do u s i ł o w a ń ,
które czynią ludzie celem z a s p o k o j e n i a swych p o t r z e b .
W rozdziale trzecim wykazaliśmy, że człowiek nie może żyć
w odosobnieniu. Lecz jeśli myślą wywołamy nawet to chymeryczne
położenie, ten stan p r z e c i w n y n a t u r z e , który pod nazwą
s t a n u n a t u r y , rozpalał umysły w dziewietnastym wieku, to
przyznać nie omieszkamy, że nie odsłania nam on jeszcze pojęcia
Wartości, chociaż i przedstawia ten objaw naszego czynnego
pierwiastku, U s i ł o w a n i e m zwanego. Przyczyna tego jest prosta,
bo Wartość zawiera w sobie porównanie, ocenienie,
o s z a c o w a n i e , miarę. Aby się dwie rzeczy wymierzały jedna przez
drugą, potrzeba aby były współmiernemi, a tem samem aby były tej,
samej natury. W odosobnieniu z czemże moglibyśmy porównywać
usiłowanie? Czy z zaspokojeniem? To mogłoby nas tylko
doprowadzić do uznania większej lub mniejszej jego stosowności.
W stanie społecznym przedmiotem porównania (a z porównania
tego, rodzi się idea Wartości), jest usiłowanie jednego człowieka
z usiłowaniem drugiego, dwóch zjawisk tej samej natury, a tém
samém r ó w n o m i e r n y c h .
Zatem, aby określenie słowa wartość było prawdziwém, powinno
się odnosić nie do samych tylko usiłowań ludzkich, lecz nadto, do
tychże usiłowań wymienionych lub dających się wymienić.
Wymiana nietylko sprawdza i mierzy wartości, lecz daje im jeszcze
byt. Nie mówię, że ona nadaje byt czynnościom i rzeczom, które się
wymieniają, lecz nadaje go pojęciu w a r t o ś c i .
Kiedy więc dwóch ludzi ustępują sobie wzajemnie usiłowania
swe rzeczywiste, lub rezultaty swych poprzednich usiłowań, s ł u ż ą
oni sobie wówczas wzajemnie, tojest: oddają sobie wzajemnie
usługę.
Powtarzam więc że: WARTOŚĆ JEST TO STOSUNEK DWÓCH
WYMIENIONYCH USŁUG.
Idea w a r t o ś c i pojawiła się w świecie wówczas, gdy człowiek
powiedział do swego brata: zrób ty to dla mnie, a ja tamto
— 122 —

zrobię dla ciebie i przystali obydwa na to; wtenczas bowiem można


było powiedzieć po raz pierwszy; dwie wymienione u s ł u g i , są
siebie w a r t e .
Szczególną, jest rzeczą, że prawdziwa teorya wartości, której
nieraz napróżno po księgach szukamy, napotyka się w pięknej bajce
Floryana, Ś l e p y i S p a r a l i ż o w a n y :
Wspomagajmy się wzajemnie,
A ulżą nam nieszczęść nieba.
Ty, co ja mam, weź odemnie,
Ja użyczę czegoć trzeba.
Ja mam nogi, ty masz oczy,
Nieść cię będę, — ty prowadzić
Źycie się nasze zjednoczy,
I nie będziemy się wadzić
Co droższe oko czy ramię,
Ja iść będę za ciebie, a ty patrzeć za mnie.
Otóż, w a r t o ś ć wynaleziona i określona. Jest ona tu, w całej
swej ścisłej dokładności ekonomicznej, pominąwszy rys wzruszający
o przyjaźni, a który unosi nas w inną sferę. Pojmujemy, że dwaj
nieszczęśliwi oddają sobie wzajemnie u s ł u g ę bez dochodzenia,
k t ó r y z n i c h w y p e ł n i a p o ż y t e c z n i e j s z y obowiązek.
Położenie wyjątkowe, wymyślone przez bajkopisarza, wyjaśnia
dostatecznie, ze pierwiastek sympatyczny z wielką działając
potęgą, pochłania, że tak powiemy, drobnostkowe oszacowanie
wymienionych usług, oszacowanie które jest nieodzowne dla
zupełnego wydobycia pojęcia Wartości. To też, ukazałaby się ona
całkowicie, gdyby wszyscy ludzie lub większa ich część, dotknięci
byli paraliżem lub ślepotą; gdyż wówczas wzięłoby górę nielitościwe
prawo ofiarowania i żądania, które usuwając ciągłe poświęcenie
ponoszone przez spełniającego użyteczniejszy obowiązek,
przeniosłoby tranzakcye na grunt sprawiedliwości.
Pod pewnemi względami jesteśmy wszyscy ślepi lub
sparaliżowani. Łatwo pojmujemy, że pomagając sobie wzajemnie,
b r z e m i ę n i e s z c z ę ś c i a s t a j e s i ę l ż e j s z é m . Ztąd też powstaje
WYMIANA. Pracujemy aby się wyżywić, okryć, osłonić, oświecić,
leczyć, bronić, kształcić jedni drugich. Ztąd wzajemne USŁUGI.
Usługi te porównywamy, roztrząsamy o c e n i a m y : ztąd WARTOŚĆ.
— 123 —

Mnóstwo okoliczności może zwiększyć stosunkową ważność


usługi. Znajdujemy ją większą lub mniejszą w miarę tego, czy nam
jest więcej lub mniej pożyteczną, czy więcej lub mniej osób
skłonnych nam ją wyświadczyć; czy wymaga od nich więcej lub
mniej pracy, mozołu, zręczności, czasu, poprzednich nauk; czy nam
samym przynosi więcej lub mniej oszczędności. Wartość zależy nie
tylko od tych okoliczności, ale jeszcze i od sądu jaki o niej mamy: bo
zdarzyć się może i często się zdarza, że szacujemy zbyt wysoko
usługę, uważając ją za bardzo użyteczną, wówczas kiedy
w rzeczywistości jest dla nas szkodliwą. Toteż prózność,
niewiadomość, błąd, mają pewny wpływ na ten stosunek
rzeczywiście elastyczny i ruchliwy, który nazywamy w a r t o ś c i ą .
I możemy twierdzić, że ocenienie usług dąży o tyle do prawdy
i sprawiedliwości absolutnej, o ile ludzie więcej oświecają się,
umoralniają i doskonalą.
Szukano dotąd pierwiastku wartości w jednej z tych okoliczności,
które ją zwiększają lub zmniejszają, a mianowicie: w substancyi,
w trwałości, użyteczności, rzadkości, pracy, trudności nabycia, sądzie
etc. Jest to fałszywy kierunek w samym początku umiejętności
nadany, gdyż przypadek modyfikujący zjawisko nie jest jeszcze
zjawiskiem samém. Co więcej, każdy autor stawał się, że tak
powiemy, chrzestnym ojcem jednej z tych okoliczności, którą za
przeważającą uważał, jest to rezultat do którego się zawsze dochodzi
drogą ogólników; bo wszystko jest we wszystkiem i niema nic
czegoby niemożna wprowadzić w słowo jakie, rozszerzając
niezmiernie jego znaczenie. Dla tego też pierwiastek wartości dla
Smith’a jest w substancyi i trwałości, dla Say’a w użyteczności, dla
Ricarda w pracy, dla Seniora w rzadkości, dla Storcha w sądzie etc.
Coż ztąd wynikło i co musiało wyniknąć? Oto, że ci autorowie
zadali cios powadze i godności nauki przez to, iż chociaż
w gruncie każdy z nich miał racyę ze swego punktu widzenia,
zdawali się sobie jednak przeczyć. Prócz tego popchnęli oni
pierwsze pojęcie ekonomii politycznej w labirynt niepokonanych
trudności, gdyż też same słowa nie przedstawiały już dla autorów
tychże samych pojęć; zresztą, chociaż pewna okoliczność ogłoszoną
była za zasadniczą, to i inne okoliczności zbyt widocznie działa-
— 124 —

ły, aby sobie także nie wyrobiły miejsca. Ztąd to owe określenia
rozszerzające się bez końca.
Dzieło to niejest przeznaczone do sporów — celem jego jest
wykład. Wykazuję to, co ja widzę, a nie to, co inni widzieli.
Wszelako nie mogłem niezwrócić uwagi czytelnika na okoliczności,
w których szukano podstawy Wartości. Lecz pierwej muszę
uwydatnić ją przed oczyma czytelnika w szeregu przykładów; gdyż
tylko przez rozmaite zastosowania, najlepiej umysł pojmie teoryą.
Wykażę, jak wszystko sprowadza się do zamiany usług. Proszę
tylko niezapominać co się w poprzedzającym rozdziale o zamianie
powiedziało. Rzadko kiedy jest ona prostą; czasami dokonywa się ona
pomiędzy wielu umawiającemi się za pomocą obiegu, częściej za
pośrednictwem monety i wówczas rozkłada się na dwa czynniki,
s p r z e d a ż i k u p n o ; lecz ponieważ ta komplikacya niezmienia jej
natury, to niech mi wolno będzie, dla ułatwienia, przypuszczać tylko
bezpośrednią i prostą zamianę. To, nie może nas naprowadzić na
błędne pojęcie o naturze Wartości.
Rodzimy się wszyscy z gwałtowną materyalną potrzebą, potrzebą
oddychania, która pod karą śmierci musi być zaspokojona. Z drugiej
znów strony, żyjemy w takiem otoczeniu, że, w ogóle, bez najmniejszego
z naszej strony usiłowania, potrzeba ta jest zaopatrzoną. Powietrze
zatem, zawiera w sobie użyteczność, nie posiadając wcale w a r t o ś c i .
Niema ono Wartości, gdyż nie wywołując żadnego Usiłowania, nie daje
tém samém sposobności do żadnej usługi. Oddać komuś usługę jest to
oszczędzić mu trudu; a tam gdzie dla zrealizowania zaspokojenia, niema
podjętego trudu, tam go też i oszczędzić niemożna.
Lecz jeśli człowiek w dzwonie nurkowym, spuści się w głąb rzeki,
to obce ciało staje pomiędzy jego płucami a powietrzem; dla
przywrócenia zatem komunikacyi należy wprowadzić w ruch pompę;
jest w takim razie podjęte usiłowanie i trud spełniony; zaiste człowiek
ten chętnie przyjmie tę usługę, gdyż tu idzie o życie jego, i sam nie
mógłby sobie większej wyświadczyć usługi.
Zamiast coby sam miał zrobić to usiłowanie, prosi mię, abym
się go podjął; i aby mię do tego skłonić, obowiązuje się zadać
sobie trud, z którego zaspokojenie ja odniosę. Porozumiewamy
się i ugoda staje. Cóż tu więc widzimy? Dwie potrzeby,
— 125 —

dwa zaspokojenia, które się nie przenoszą; dwa usiłowania, które są


przedmiotem dobrowolnej umowy, dwie u s ł u g i , które się
wymieniają — i oto powstaje w a r t o ś ć .
Mówią, że użyteczność jest podstawą wartości, a ponieważ
użyteczność nieodłączną jest od powietrza, naprowadzają zatem nas na
myśl, że i wartość jest od niego nieodłączną. Jest tu widoczna pomyłka.
Powietrze, z powodu swego składu, ma własności fizyczne, zostające
w harmonii z jednym z naszych organów fizycznych, płucami. Gdy je
czerpiemy w atmosferze dla napełnienia dzwonu nurkowego,
niezmienia ono swej natury, jest to zawsze kwasoród i saletroród;
żadna nowa jakość fizyczna nie weszła w nie, żaden odczynnik
niewydobył nowego żywiołu, zwanego w a r t o ś c i ą ; bo rzeczywiście,
rodzi się ona wyłącznie z oddanej usługi. Jeśli postawimy axiomat, że
Użyteczność jest podstawą Wartości i usłyszymy twierdzących, że
Usługa ma Wartość, gdyż jest użyteczną dla temu, który ją przyjmuje
i za nią płaci, nie będziemy się oto sprzeczać. Jest to p r a w d a , którą
wyraz u s ł u g a dostatecznie usprawiedliwia.
Lecz nie należy mieszać użyteczności powietrza z użytecznością
usługi; bo to są dwie różne użyteczności, innego porządku, innej
natury, niemające z sobą żadnego stosunku ani koniecznego związku.
Są okoliczności, w których możemy z bardzo małém usiłowaniem
i oszczędzając komuś zbyt nieznacznego trudu, a tém samém
wyświadczając bardzo drobną usługę, oddać do jego rozporządzenia
substancyą ogromnej wewnętrznej u ż y t e c z n o ś c i .
Spróbujmy zbadać jak się wezmą dwaj umawiający się do
oszacowania usługi, którą jeden drugiemu oddaje, przeséłając mu
powietrze. Potrzeba do tego pewnego punktu porównania, a tym nie
może być co innego jak u s ł u g a , którą nurek zobowiązał się w zamian
oddać. Wzajemne ich wymagania zależeć będą od ich względnego
położenia, od rozciągłości ich pragnień, od większej lub mniejszej
możliwości obejścia się jednego bez drugiego i wielu okoliczności
wykazujących, że Wartość leży w usłudze, gdyż wraz z nią wzrasta.
I jeśli czytelnik zechce sobie trud zadać, łatwo mu będzie
urozmaicić to przypuszczenie, aby tym sposobem łatwiej mógł
rozpoznać, że Wartość nie zostaje w koniecznym stosunku do
9
— 126 —

usiłowań. Uwagę tę umieszczam tutaj jako mającą swe pewne


znaczenie, udowodnię bowiem, że Wartość nie jest w użyteczności,
jak nie była w pracy.
Podobało się naturze uorganizować mię w ten sposób, że
umarłbym, gdybym od czasu do czasu nie ugasił pragnienia, a źródło
wody znajduje się o milę ode wsi. Toteż każdego ranka muszę sobie
zadać trud dla, zrobienia sobie zapasu wody; jej to bowiem
przyznałem te użyteczne przymioty, mające własność uspakajać
cierpienie, Pragnieniem zwane. — Potrzeba, Usiłowanie,
Zaspokojenie, wszystko się tu znajduje. Widzę tu użyteczność, lecz
nie widzę jeszcze Wartości.
A że i sąsiad mój chodzi także codzień po wodę, powiadam mu
więc: „ O s z c z ę d ź m i t r u d u odbywania drogi; o d d a j m i
u s ł u g ę , dostarczając wody. W tym czasie, ja będę robił co innego
dla ciebie, będę uczyć dziecko twoje syllabizowania.“ Zdarzyć się
może, że to będzie dogodném dla obydwóch. Jest tu wymiana dwóch
usług; i można powiedzieć, że jedna drugiej w a r t a . Zauważcie, że
tu porównane zostały dwa usiłowania, a nie dwie potrzeby i dwa
zaspokojenia; bo wedle jakiejże miary dałyby się porównać korzyści
picia z korzyściami nauki syllabizowania?
Wkrótce znów powiadam memu sąsiadowi: „Przykrzy mi się
uczyć twoje dziecko, wolę raczej co innego robić dla ciebie, będziesz
mi nadal nosił wodę, a ja ci za to będę płacił pięć sous.“ Gdyby
propozycya ta została przyjętą, ekonomista, bez obawy pomylenia się,
mógłby powiedzieć: U s ł u g a t a W A R T A p i ę ć s o u s .
Później sąsiad mój nie czeka już aż go prosić będę. Wie on
z doświadczenia, że codziennie potrzebuję pić, uprzedza więc moje
życzenie, a za jednym razem zaopatruje i innych wieśniaków.
Słowem, staje się przekupniem wody. I wówczas zaczynają się
wyrażać w ten sposób: w o d a W A R T A j e s t p i ę ć s o u s .
Lecz w istocie, czy woda zmieniła co ze swej natury? Czy
Wartość, która dopiero co była w usłudze, zmateryalizowała się,
aby się wcielić w wodę i dodać do niej nowy żywioł chemiczny?
Czyżby lekka zmiana jaka zaszła w umowie mojej z sąsiadem,
— 127 —

miała potęgę przestawienia pierwiastku w a r t o ś c i i zmienienia jego


natury? Nie jestem takim purystą abym się spierał, gdy mi mówią:
w o d a w a r t a j e s t p i ę ć s o u s , podobnie jak kiedy się wyrażają:
S ł o ń c e z a c h o d z i . Potrzeba jednak, aby wiedziano, że tu biorą
rzecz jedną za drugą; że przenośnie nie dotykają tu rzeczywistości
faktów; że naukowo biorąc, bo traktujemy tu naukę, wartość tak
samo nie mieści się w wodzie, jak i słońce nie zachodzi za morze.
Pozostawmy więc rzeczom właściwe im przymioty tojest: wodzie
i powietrzu U ż y t e c z n o ś ć , a usługom W a r t o ś ć . Powiedzmy, że
woda jest u ż y t e c z n ą , gdyż ona ma własność gasić pragnienie; że
usługa ma w a r t o ś ć , gdyż ona to jest przedmiotem roztrząsanej
umowy. A to jest taką prawdą, że czy dalej czy bliżej znajduje się
źródło, użyteczność wody pozostaje zawsze tą samą, ale wartość jej
powiększa się lub zmniejsza. Dla czego? Dla tego, że u s ł u g a jest
większą lub mniejszą. W a r t o ś ć przeto jest w usłudze, gdyż wraz z
nią i podobnie jak ona się zmienia.
Dyament gra wielką rolę w dziełach ekonomistów. Posługują się
nim dla wyjaśnienia praw wartości, lub dla wykazania
domniemanych zakłóceń w tych prawach. Jest to świetna broń, którą
walczą z sobą wszystkie szkoły. I tak szkoła angielska mówi:
„Wartość jest w pracy“, szkoła francuzka okazując jej dyament
powiada: „Oto jest produkt, nie wymagający żadnej pracy, a jednak
zawiera on w sobie niezmierną wartość.“ Kiedy znów szkoła
francuzka twierdzi że wartość jest w użyteczności, to angielska
przeciwstawia dyamentowi powietrze, światło i wodę i powiada:
„Powietrze jest bardzo użyteczne, a niema wartości; gdy tymczasem
dyament, którego użyteczność jest bardzo wątpliwą, wart jest więcej
jak cała atmosfera.“ — I czytelnik, jak Henryk IV, wyrzeknie: na
honor, obydwie szkoły mają racyę. Nareszcie godzą się one na
większym jeszcze błędzie niż dwa poprzednie, twierdząc: iż Bóg wlał
w dzieła swe w a r t o ś ć , i że ona jest m a t e r y a l n ą .
Zdaje mi się, że te anomalie znikną w obec prostego mego
określenia, które raczej poparte, niżli osłabione zostało przez wzwyż
przytoczone przykłady.
9*
— 128 —

Przechadzam się nad brzegiem morza. Szczęśliwy traf sprawia, iż


znajduję pyszny dyament. I oto, jestem posiadaczem wielkiej
w a r t o ś c i . Dla czego? Czyż przez to rozleję wielkie dobrodziejstwo
na ludzkość? Czy dla tego, że oddawałem się długiej i ciężkiej pracy?
Ani jedno, ani drugie. Dla czegoż więc ten dyament ma tyle wartości?
Zapewne dla tego, że ten, któremu dyament ustąpię, uważać będzie,
że mu wyświadczę wielką usługę, o tyle większą, że wielu bogatych
ludzi poszukują jej, i że ja sam tylko wyświadczyć ją mogę.
Przypuśćmy, że powody jego sądu mogą podlegać sporowi, — zgoda.
Przypuśćmy, że rodzą się one z próżności, z pychy, — jeszcze zgoda.
Lecz sąd ten istnieje w głowie człowieka usposobionego działać
stosownie do niego, a to jest dostateczném.
Sąd taki bynajmniej nie jest opartym na rozumném ocenieniu
u ż y t e c z n o ś c i , owszem możemy powiedzieć, że rzecz się ma
wprost przeciwnie; bo właśnie cel jaki sobie zakłada ostentacya,
jest wykazanie jak wielkie ponosi ona ofiary dla rzeczy n i e u ż y -
tecznych.
Wartość nie jest tu bynajmniej w koniecznym stosunku do pracy
d o k o n a n e j przez tego, który oddaje usługę; możnaby raczej
powiedzieć, że jest ona proporcyonalną do zaoszczędzonej pracy tego,
który ją odbiera. Jest to zresztą prawo wartości, prawo ogólne,
którego, o ile mi wiadomo, nie badali teoretycy, chociaż rządzi ono
powszechnie stosunkami życia. Później mówić będziemy o tém, przez
jak cudowny mechanizm dąży Wartość do ustosunkowania się
z pracą, gdy ta jest wolną; niemniej jednak prawdą jest, że mniej
jest pierwiastku wartości w dokonaném usiłowaniu tego, który
s ł u ż y , aniżeli w oszczędzoném usiłowaniu tego, któremu s ł u ż ą .
I w rzeczy samej, umowa odnosząca się do naszego cennego
kamienia, domyślać się każe następnej rozmowy:
— Ustąp mi twój dyament.
— Chętnie, lecz w zamian ustąp mi swą pracę z całego roku.
— Ale przecież nie straciłeś ani chwili czasu na nabycie tego
dyamentu.
— Prawda, znajdź więc i ty podobną chwilę.
— 129 —

— Ależ wedle słuszności powinniśmy wymieniać tylko p r a c ę


równą.
— Nie, bo wedle słuszności, ty oceniasz swoje usługi, a ja
oceniam swoje. Ja nie zmuszam ciebie, dla czegożbyś więc ty miał
mię zmuszać do tej umowy. Daj mi cały rok swej pracy albo szukaj
sam dyamentu.
— Ale to pociągnęłoby za sobą dziesięć lat uciążliwych
poszukiwań, nie licząc w końcu prawdopodobnego zawodu. Sądzę, że
daleko roztropniej i korzystniej byłoby użyć tych dziesięciu lat na co
innego.
— Właśnie też żądając od ciebie tylko roku pracy, sądzę że
jeszcze oddaję ci u s ł u g ę . Oszczędzam ci zatem lat dziewięć i dla
tego to tak wielką przywiązuję w a r t o ś ć do tej u s ł u g i . Jeśli ci się
wydaje, żem zbyt wymagający, to dla tego, że szacujesz tylko pracę
którą dokonałem, lecz gdybyś uwzględnił tę którą ci zaoszczędziłem,
znalazłbyś żądanie moje przystępném.
— Prawda, lecz przyznaj, że korzystasz z pracy natury.
— Tak, lecz gdybym Ci ustąpił za nic lub za bezcen, to co
znalazłem, w takim razie tybyś z niej korzystał. Wreszcie nie
praca natury wyrabiająca od początku wieków dyament, przyczyniła
się do tak wielkiej jego wartości, bo toż samo robi ona i dla kropli
rosy.
— Tak jest, lecz gdyby dyamentów było tak wiele, jak kropel
rosy, nie stawiałbyś podobnych warunków.
— Bezwątpienia, bo w takim razie niezwracałbyś się do mnie,
albo też niechciałbyś mi tak drogo zapłacić za u s ł u g ę , którąbyś tak
łatwo sam sobie mógł wyświadczyć.
Z rozmowy tej wypływa, że Wartość, której niedostrzegliśmy
ani w wodzie, ani w powietrzu, nieznajduje się również
i w dyamencie; zawiera się ona całkowicie w oddanych i przyjętych
z powodu tych rzeczy, u s ł u g a c h , a ustanawia się wolną umową
interesowanych.
Weźcie cały zbiór dzieł ekonomicznych; czytajcie i porównywajcie
wszystkie ich określenia. Jeśli choć jedno z nich zarówno dobrze
stosować się będzie tak do powietrza jak i do dyamentu, do
dwóch przedmiotów tak sprzecznych sobie na pozór, to rzuć-
— 130 —

cie w ogień tę książkę. Lecz jeśli moje określenie, pomimo całej swej
prostoty, rozwiązuje albo raczej usuwa trudności, to w takim razie,
musisz z dobrą wiarą iść do końca, czytelniku, ponieważ sądzę, że nie
napróżno zdobyłeś jedną prawdę, która otwiera ci drogę do
umiejętności.
Niech mi wolno będzie przytoczyć więcej przykładów tak dla
wyjaśnienia mej myśli, jak i dla oswojenia czytelnika z tém nowém
określeniem.
Pomiędzy potrzebami którym skutkiem naszej budowy fizycznej
podlegamy, znajduje się pożywienie; a najwłaściwszym przedmiotem
do zaspokojenia tej potrzeby jest Chleb.
Naturalnie, ponieważ potrzeba jedzenia znajduje się we mnie,
powinienbym zatem sam uskutecznić wszystkie czynności, odnoszące
się do produkcyi chleba, w ilości jakiej potrzebuję; bo nie mogę żądać,
aby bracia moi oddawali mi tę usługę, zwłaszcza że sami podlegają
tejże potrzebie i skazani są na toż samo usiłowanie.
Gdybym sam chleb mój wyrabiał, musiałbym się oddać pracy jeszcze
więcej skomplikowanej, chociaż zupełnie podobnej do tej, do jakiej
zmusiła mię potrzeba przynoszenia sobie wody ze źródła. W istocie,
pierwiastki chleba rozlane są w całej naturze. Wedle słusznej uwagi
J. Ch. Say’a, człowiek niema ani potrzeby, ani możności tworzenia
czegokolwiekbądź. Gaz, sól, elektryczność, siła roślinna, wszystko to
istnieje; winienem tylko wszystko to połączyć, pomódz temu,
kombinować, przewieźć, posługując się tém wielkiem laboratoryum,
ziemią zwaném, na łonie którego, odbywają się tajemnice, z których
nauka ludzka zaledwie zasłonę podniosła. Jeśli całość czynności, którym
oddaję się dla osiągnięcia mego celu, jest zbyt skomplikowaną, to
każda z nich wzięta oddzielnie, jest tak prostą, jak czynność czerpania
ze źródła wody, przez naturę w niem umieszczonej. Każde więc moje
usiłowanie nie jest niczém inném, jak usługą, którą sam sobie oddaję;
a jeśli, skutkiem dobrowolnie zawartej umowy, inne osoby oszczędzą
mi niektórych lub nawet wszystkich z mych usiłowań, będą to
u s ł u g i , jakie od nich odbieram, Całość tych usług, porównanych
z temi, jakie nawzajem oddaję, ustanawia wartość Chleba i określa ją.
Dla ułatwienia, a nawet dla wymiaru względnej ważności tej
wymiany usług, znalazł się wygodny pośrednik, moneta. Ale
— 131 —

grunt rzeczy pozostaje zawsze ten sam, podobnie jak przelew sił
poddany jest jednemu i temuż samemu prawu, bez względu, czy jest
skutkiem działania jednego lub kilku kół zębatych.
Jest to tak prawdziwém, że jeżeli naprzykład chleb kosztuje cztery
sous, to gdyby dobry rachmistrz zechciał rozłożyć tę w a r t o ś ć ,
wynalazłby bezwątpienia, w szeregu tranzakcyi, bardzo licznych
wprawdzie, nie tylko u s ł u g i tych wszystkich, którzy się do jej
utworzenia przyłożyli, lecz i tych, którzy zaoszczędzili pracy temu,
który ostatecznie, jako konsument, płaci. Znajdzie się tam i piekarz,
który otrzymując dwódziestą część z całości, zapłaci z niej jeszcze
mularza, który piec jego zbudował, tracza, który mu drzewo
przysposobił etc. Następnie znajdzie się tam i młynarz, który odbierze
wynadgrodzenie nie tylko za swą własną pracę, lecz nadto będzie
miał czem opłacić kamieniarza, który mu zrobił kamień młyński,
groblarza, który groble usypał etc. Inne części całkowitej wartości
rozłożą się na młockarzy, żniwiarzy, na oraczy, na siewaczy, aż póki
rachunek nie będzie zdany do ostatniego grosza. Nie pozostanie tam
ani jeden grosz, który byłby przeznaczony na opłacenie Stwórcy lub
natury. Przypuszczenie takie jest samo przez się niedorzeczne,
a jednakże z całą ścisłością zastosować by się dało do teoryi
ekonomistów, przypisujących materyi lub siłom naturalnym pewną
część w a r t o ś c i produktu. Nie, i tu jeszcze w a r t o ś ć nie jest
w Chlebie, ale w całym szeregu u s ł u g , wskutek których doszedł on
rąk moich.
Prawda, że rachmistrz nasz znajdzie pomiędzy częściami
składowemi wartości chleba, jedną, którą będzie mu trudno
odnieść do usługi, a przynajmniej do u s ł u g i wymagającej
usiłowania Znajdzie on, że w tych 20 centymach jest jeden lub dwa
przypadające na dolę właściciela gruntu, utrzymującego owo
laboratoryum. Ta mała cząstka wartości chleba stanowi to, co
nazywamy d o c h o d e m g r u n t o w y m ; i nasz rachmistrz, tym
sposobem wyrażenia się w błąd wprowadzony, może uwierzyć że
część ta rzeczywiście przypada na czynniki naturalne, że przywiązaną
jest do gruntu samego.
Pewny jednak jestem, że jeśli jest zręcznym, to z łatwością
wykryje że i w tej cząstce jeszcze jest cena u s ł u g rzeczywistych i tejże
— 132 —

samej natury co i wszystkie inne; co zresztą dobitnie wykażemy,


gdy mówić będziemy o W ł a s n o ś c i g r u n t o w e j . Obecnie
nadmieniam tylko, iż nie zajmuję się tu własnością ale w a r t o ś c i ą .
Nie badam czy wszystkie usługi są rzeczywiste i prawowite lub czy
też ludzie każą sobie płacić za usługi, których nie wyświadczają. Mój
Boże, świat jest pełnym takich niesprawiedliwości, do których
dochód gruntowy liczyć się niepowinien.
Ja tu tylko wykazać zamierzam, że mniemana Wartość r z e c z y ,
jest jedynie Wartością u s ł u g , rzeczywistych lub urojonych,
a z powodu tych r z e c z y odebranych lub wyświadczonych; że
wartość nie leży w rzeczach samych, tojest: ani w chlebie, ani
w dyamencie, ani w wodzie lub powietrzu; że żadna jej część nie
obraca się na wynagrodzenie natury; że ostateczny konsument
rozdziela ją całkowicie pomiędzy ludzi; a udziela ją im dla tego, że
i oni, wyjąwszy wypadków podstępu i gwałtu, oddali mu usługi.
Dwóch ludzi utrzymuje, że lód dobrą rzeczą latem, a węgiel
kamienny daleko jeszcze lepszą rzeczą zimą. Odpowiadają one dwóm
naszym potrzebom, jedna z tych rzeczy orzeźwia nas, druga ogrzewa.
Powtarzamy tu raz jeszcze, że Użyteczność tych ciał polega na
pewnych własnościach m a t e r y a l n y c h , będących w harmonii
z naszemi organami m a t e r y a l n e m i . Prócz tego zauważmy, że
pomiędzy temi własnościami, jakieby fizyka lub chemia wyliczyć
mogły, nieznajduje się nic podobnego, coby wartością nazwać można
było. Zkądże się więc przyszło do przekonania, że wartość zawiera się
w materyi i jest materyalną?
Jeśli naszych dwóch ludzi zechce zaspokoić potrzeby swe, bez
wzajemnego porozumienia się, to każdy z nich będzie musiał
osobno pracować dla dostarczenia sobie tych rzeczy. Gdy się zaś
z sobą porozumieją, to jeden z nich wydobędzie z kopalni węgiel
kamienny dla obydwóch, gdy drugi dla siebie i dla tamtego
dostarczać będzie lodu z gór. Lecz w takim razie nastąpić musi
umowa. Potrzeba dokładnie urządzić stosunek dwóch usług
wymienionych. Obliczą oni wszystkie okoliczności, a mianowicie:
trudności do pokonania, niebezpieczeństwa do zwalczenia, stratę
czasu, podjęty trud, zręczność którą rozwinąć muszą, zawody jakie
ich spotkać mogą, możność zaspokojenia innym sposobem potrzeb
— 133 —

swoich i. t. d. i. t. d. Gdy ugoda stanie, wówczas ekonomista


powiedzieć może: dwie u s ł u g i wymienione są siebie w a r t e ;
wyrażając się zaś zwyczajnym językiem powiedzą tak: Taka ilość
węgla, w a r t a takiej ilości lodu, jak gdyby wartość materyalnie
przeszła w te ciała, Ale łatwém jest do zrozumienia, że jeżeli
pospolity ten sposób wyrażania się, wystarcza do uwydatnienia
rezultatów, to prawdę przyczyn jedynie wyrażenie naukowe
wyjaśnić nam może.
Zamiast dwóch usług i dwóch osób, umowa objąć może
nieskończoną ich liczbę, podstawiając w miejsce Zamiany prostej,
Wymianę złożoną; i w takim razie moneta służy do jej ułatwienia.
Czyż potrzeba mówić że pierwiastek wartości nie będzie przez to ani
przestawiony ani zamieniony?
Lecz muszę jeszcze dorzucić jedną uwagę co do węgla
kamiennego. Zdarzyć się może, że tylko jedna kopalnia węgla
znajdować się będzie w kraju i któś zagarnie ją w swe posiadanie.
W takim razie człowiek ten, ustanawiać będzie w tym względzie
prawa, tojest: naznaczy wysoką cenę za swe prawdziwe czy też
mniemane u s ł u g i .
Nie mamy tu teraz na względzie kwestyi prawa i sprawiedliwości,
ani też odróżnienia usług uczciwych od nieuczciwych. Nastąpi to
później. Obecnie idzie nam jedynie o ustalenie prawdziwej teoryi
Wartości i usunięcie z niej błędu, jaki naukę ekonomiczną dotknął.
Kiedy mówimy że to co natura uczyniła lub dała, uczyniła to i dała
d a r m o , i że tém samém niema w tém w a r t o ś c i , — odpowiadają
nam, rozkładając cenę węgla kamiennego lub też innego jakiego
produktu naturalnego. Przyznają wprawdzie, że cena nieodłączną jest
powiększej części od usług ludzkich. Jeden rozkopał ziemię, inny
wypompował wodę; ten wydobył materyał palny, tamten go
przeniosł; i całość tych prac ustanawia, mówią oni, p r a w i e
całkowitą w a r t o ś ć . Pozostaje wszelako jeszcze jedna część
wartości, nie odpowiadająca ani pracy ani u s ł u d z e . Jest nią cena
węgla kamiennego, spoczywającego pod ziemią i nietkniętego jeszcze,
jak mówią, pracą ludzką. Stanowi ona część przypadającą na
właściciela; a ponieważ ta część wartości nie jest utworem ludzkim,
musi zatem być utworem natury.
— 134 —

Odrzucam podobny wniosek, uprzedzając czytelnika, że jak tylko


przyjmie go choć w części, nie postąpi już dalej i kroku w nauce. Nie,
działanie natury nie tworzy wartości, podobnie jak działanie
człowieka, nie tworzy materyi. Jedno z dwojga: albo właściciel
przyłożył się użytecznie do ostatecznego rezultatu i oddał usługi
rzeczywiste, a wówczas część wartości przywiązana do węgla
kamiennego, wchodzi w moje określenie; albo też narzucił się jako
pasożyt i w takim razie, okazał się tak zręcznym, że kazał sobie płacić
za u s ł u g i , których nie oddał; a wtedy, cena węgla kamiennego
powiększyła się niesłusznie. Okoliczność ta dowodzi jasno, że
niesprawiedliwość wcisnęła się do tranzakcyi, lecz nie potrafi ona
obalić teoryi do tego stopnia, aby można było powiedzieć, że ta część
wartości jest materyalną, że jest połączoną, jako pierwiastek fizyczny,
z darmymi darami Opatrzności. O czém przekonać się łatwo, bo
niech tylko ustąpi niesprawiedliwość, jeśli ona tylko istnieje,
a przywiązana do niej wartość zniknie natychmiast; coby się
niezdarzyło gdyby ta wartość była utworem naturalnym i gdyby
nieodłączną była od materyi.
Przejdźmy teraz do jednej z najgwałtowniejszych potrzeb
naszych, do b e z p i e c z e ń s t w a .
Pewna liczba ludzi przybija do brzegów niegościnnych. Oddają się
tam pracy. Ale co chwila każdy z nich odrywany jest od swych zajęć
koniecznością obrony przeciwko dzikim zwierzętom lub dzikszym
jeszcze ludziom. Oprócz czasu i usiłowań poświęconych
bezpośrednio na swą obronę, zużyją ich jeszcze wiele na zaopatrzenie
się w broń i amunicyą. Przyjdą wreszcie do tego przekonania, że
gdyby kilku z nich porzuciwszy inne prace, oddało się wyłącznie tej
u s ł u d z e , całkowita strata usiłowań byłaby nieskończenie mniejsza.
Usługę tę, powierzonoby tym, którzy mają najwięcej zręczności,
odwagi i męztwa. Udoskonaliliby się oni w sztuce, która byłaby ich
stałém zajęciem; a podczas tego, gdy czuwać będą nad całością ogółu,
ten, z prac swych odtąd niczém niezakłóconych, zbierałby d l a
w s z y s t k i c h więcej zaspokojeń, niżby ich pozyskać mógł przy pomocy
tych kilku członków zajętych jego obroną. W skutek czego układ
następuje. Czyż nie widzimy tutaj nowego postępu w r o z d z i a l e
z a j ę ć wymagających wymiany u s ł u g i prowadzących do nich?
— 135 —

Czy usługi tych wojskowych, żołnierzy, milicyantów,


gwardzistów, jakkolwiek ich nazwiemy, są p r o d u k c y j n e m i ?
Bezwątpienia, bo umowa nastąpiła jedynie w celu zwiększenia
stosunku całkowitych Zaspokojeń do ogólnych usiłowań.
Czy mają one w a r t o ś ć ? Muszą ją mieć, gdyż je szacują, taksują,
o c e n i a j ą , i ostatecznie płacą za nie innemi u s ł u g a m i , z któremi
są porównywane.
Ani forma, pod którą ugoda o wynagrodzenie następuje, ani
sposób otaksowania, ani działanie za pomocą którego dochodzimy do
ułożenia i zawarcia umowy, niezmienia bynajmniej zasady. Czy tu
jedni drugim oszczędzili usiłowań? Czy tu jedni drugim dostarczyli
zaspokojeń? Tak, są tu zatem u s ł u g i wymieniane, porównane,
o c e n i o n e , a tém samém jest wartość.
Ten rodzaj usług sprowadza często straszne zjawiska wposród
komplikacyi społecznych. Ponieważ sama natura usług żądanych od
tej klassy pracowników, wymaga aby gmina złożyła w ich ręce Siłę,
i to siłę zdolną zwyciężyć wszelki opór, zdarzyć się więc może, że ci,
którzy ją piastują, nadużywając jej, zwrócą ją przeciwko samejże
gminie. — Może się też zdarzyć, że ciągnąc z gminy usługi
stosunkowe do udzielanego jej b e z p i e c z e ń s t w a , sami wywołają
niebezpieczeństwa i aby stać się potrzebniejszymi, przez zręczną
dyplomacyą, wciągać będą swych współobywateli w ustawiczne
wojny.
To wszystko widzieliśmy i widzimy dotąd. Przyznaję, że wynikają
ztąd niesłychane zakłócenia w słusznej równowadze wzajemnych
usług; lecz to bynajmniej niepsuje głównej zasady i naukowej teoryi
Wartości.
Jeszcze parę przykładów. Niech mi czytelnik wierzy, że czuję
podobnie jak on, o ile męczącym i ciężkim jest ten szereg
przypuszczeń, obejmujących też same dowody, prowadzących do
tychże samych wniosków i wyrażonych temiż samémi słowami.
Zrozumie on dobrze, że jeżeli to nie najbardziej zajmujący sposób, to
przynajmniej najpewniejszy dla postawienia prawdziwej teoryi
Wartości i oczyszczenia drogi, którą przebiedz mamy.
Jesteśmy w Paryżu. W tej obszernej stolicy codzień rodzi się
wiele pragnień, obfituje ona przecież i w środki zaspokojenia
— 136 —

ich. Mnóstwo tam ludzi bogatych lub zamożnych, oddaje się


przemysłowi, sztukom, polityce; a wieczorem z zapałem szuka
chwili wytchnienia. Pomiędzy najchciwiej poszukiwanemi
przyjemnościami, pierwsze miejsce zajmuje przyjemność słyszenia
pięknej muzyki Rossiniego, śpiewanej przez panią Malibran lub
cudownej poezyi Rassyna oddanej przez Rachel. Te dwie tylko
kobiety na świecie zdolne są dostarczyć tych szlachetnych
i wzniosłych przyjemności; a ponieważ nie możemy uciekać się do
tortur, bo i prawdopodobnie nie odniosłyby one żadnego skutku,
musimy zwrócić się zatem do ich dobrej woli. Tak więc usługi,
których wyczekujemy od Malibran i Rachel, będą miały wielką
w a r t o ś ć . Wyjaśnienie to jest bardzo prozaiczne, lecz niemniej
przeto prawdziwe.
Niech więc bogaty bankier, dla dogodzenia swej próżności,
zapragnie dać usłyszeć w swym salonie jedną z tych wielkich
artystek, przekona się wówczas z własnego doświadczenia, że teorya
moja jest pod każdym względem dokładną. Zaspokojenie którego
szuka jest wielkie, szuka go też z zapałem; jedyna jest tylko na świecie
osoba zdolna mu je dostarczyć, a jedynym sposobem skłonienia jej do
tego, jest ofiarowanie jej znacznego wynagrodzenia.
Jakież są ostateczne granice po za które umowa przekroczyć
niemoże? Bankier dójdzie do punktu, po za który przejść nie zechce,
woląc raczej wyrzeć się przyjemności, aniżeli za nią tak drogo płacić,
a śpiewaczka dójdzie do punktu, w którym będzie wolała przyjąć raczej
ofiarowane jej wynagrodzenie, niżli go wcale nie otrzymać. Równowaga
tych granic, ustanowi wartość tej specyalnej usługi, podobnie jak
i wszystkich innych usług. Prawda, że w wielu wypadkach zwyczaj
sam ustanawia granicę. Zbyt wiele delikatności posiada świat wielki, aby
miał się t a r g o w a ć o tego rodzaju usługi. Być także może, że
wynagrodzenie zamaskowane jest dość zręcznie dla osłonięcia tego, co
prawo ekonomiczne ma w sobie zbyt pospolitego. Prawo to jednak
rządzi tak samo tego rodzaju umowami, jak i najpospolitszemi, a Wartość
niezmienia swej natury, chociażby doświadczenie lub grzeczność
zwalniała w niektórych wypadkach od umawiania się o nią.
To nam wyjaśnia, jakim sposobem wielcy artyści dochodzą
do nadzwyczajnych majątków. Jest jeszcze inna okoliczność,
— 137 —

sprzyjająca im, a mianowicie, że usługi ich są tej natury, iż jedném


Usiłowaniem wyświadczać je mogą wielkiej ilości osób. Bez względu
na obszerność miejsca, byleby tylko głos Racheli napełniał je, każdy
ze słuchaczy dozna w całości wrażenia, jakie zrodzić może jej
nienaśladowana deklamacya. Pojmujemy, że to jest podstawą do
nowych układów, bo gdy trzy lub cztery tysiące, doznaje jednego
i tegoż samego pragnienia, mogą się z sobą porozumieć i zrobić
składkę; a massa usług, jakie wszyscy przyniosą w daninie wielkiej
artystce, zrównoważy się tą jedną usługą, ktorą ona wszystkim
słuchaczom równocześnie wyświadcza. Oto jest Wartość.
Podobnie jak wielu słuchaczy porozumieć się może dla słuchania,
tak również kilku aktorów może się porozumieć dla śpiewania opery
lub przedstawienia dramatu. Przedsiębiercy mogą dla ułatwienia
mnóstwa drobnych pobocznych szczegółów, wdać się pomiędzy
umawiających. Wartość mnoży się, komplikuje, rozgałęzia, rozdziela;
niezmienia jednak swej natury.
Zakończmy tém, co nazywają, wyjątkami. Są one dowodem
prawdziwości teoryi, bo kiedy prawidło jest prawdziwém, to wyjątek
nie tylko, że nieosłabia, lecz owszem popiera je.
Patrzcie, oto stary ksiądz idzie wsparty na kiju z brewiarzem
w ręku. Jak pogodne i wyraziste jego rysy, a wzrok natchniony!
Dakąd on dąży? Czyż nie widzicie w oddali tej dzwonnicy? Młody
wikaryusz wiejski nie ufając jeszcze swym własnym siłom, przyzwał
na pomoc starego missyonarza. Lecz zanim to uczynił, musiał
wprzód wydać pewne rozporządzenia. Kaznodzieja znalazł na
plebanii żywność i pomieszczenie. Lecz od postu do postu trzeba
żyć; jestto prawo wspólne. Toteż pleban zawezwał bogaczy
wiejskich do składki dobrowolnej, skromnej, ale wystarczającej, bo
stary pasterz nie był wymagającym, i oto co odpowiedział, gdy
w tym przedmiocie pisano do niego: „Dla siebie nic nie potrzebuję
prócz kawałka chleba; a grosz dla ubogiego, będzie całym moim
zbytkiem.“
Tym sposobem przedwstępne warunki ekonomiczne zostały
spełnione; bo ta natrętna ekonomia polityczna wciska się wszędzie
i mięsza się do wszystkiego i przekonany jestem, że ona to
powiedziała: „ N i l h u m a n i a m e a l i e n u m p u t o . “
— 138 —

Zastanówmy się jeszcze nieco nad tym przykładem, rozumie się


z punktu widzenia, jaki nas zajmuje.
Jest tu rzeczywista wymiana usług. Z jednej strony starzec
poświęca swój czas, swe siły, swe zdolności i swe zdrowie, aby
światłem przeniknąć umysły pewnej liczby wieśniaków i aby
podnieść ich poziom moralny. Z drugiej strony, kaznodzieja ten ma
zapewniony na czas pewien chleb, oraz piękną sutannę i nowy
kapelusz.
Ale jest w tém jeszcze coś innego. Jest tu wiele poświęcenia. Stary
kapłan odrzuca wszystko, co mu nie jest niezbędném. To skromne
utrzymanie bierze w połowie na siebie wikaryusz a Krezusi wiejscy,
zwalniając od kosztów swych braci którzy mimo to z kazań tych
korzystają, biorą na siebie drugą połowę.
Lecz czyż ofiary te obalają nasze określenie Wartości? Bynajmniej.
Każdemu wolno ustępować swe usiłowania pod warunkami jakie mu
się podobają. Jeżeli się stawia przystępne warunki, lub się też żadnych
nie stawia, to cóż ztąd wynika? Oto, że u s ł u g a zachowując swą
użyteczność, traci na swej wartości. Stary kapłan przekonanym jest,
że usiłowania jego gdzieindziej wynagrodzone będą. Nie dba oto, by
na tej ziemi zapłatę otrzymały. Wie o tém że oddaje słuchaczom
swym usługę, przemawiając do nich; lecz sądzi także, że słuchacze
oddają mu również usługę, słuchając go. Ztąd wynika, że umowa staje
na podstawach korzystnych dla jednej ze stron kontraktujących, za
zezwoleniem strony drugiej. I oto wszystko. W ogóle interes
osobisty określa i oszacowuje wymianę usług. Ale, dzięki niebu,
zdarza się niekiedy, że i pierwiastek sympatyczny dokonywa tego.
Wówczas, albo ustępujemy drugiemu zaspokojenie, którebyśmy
mieli prawo zachować dla siebie, albo czynimy dla niego
usiłowanie, którebyśmy dla siebie samych poświęcić mogli.
Szlachetność, poświęcenie się, abnegacya, są popędami naszej
natury, wpływającemi jak wiele innych okoliczności na
rzeczywistą w a r t o ś ć pewnej danej usługi, lecz niezmieniają
one powszechnego prawa w a r t o ś c i .
Mógłbym przeciwstawić temu pocieszającemu przykładowi
inny, zupełnie odmiennej natury. Aby usługa miała wartość,
w ekonomiczném znaczeniu słowa, wartość rzeczywistą, niepotrzebuje
— 139 —

być istotną, sumienną, użyteczną; dość aby była przyjętą i zapłaconą


inną usługą. Świat jest pełnym ludzi, którzy każą nam przyjmować
i płacić usługi bardzo wątpliwej wartości. Wszystko zależy od sądu,
jaki o tém wydajemy i dla tego to moralność będzie zawsze
najlepszym pomocnikiem ekonomii politycznej.
Udaje się niekiedy oszustom, dać przewagę fałszywej wierze.
Głoszą się oni być zesłańcami nieba. Otwierają wedle upodobania
podwoje raju lub piekła. A gdy już głęboko tę wiarę wkorzenić
potrafią, mówią wtedy: „Oto są małe obrazki, którym nadaliśmy
własność wiecznego uszczęśliwiania tych, którzy je na sobie
nosić będą. Ustępując wam jeden z tych obrazków, oddajemy
wam niezmierną u s ł u g ę ; zapłaćcież nam więc wzajemnémi
u s ł u g a m i . “ Otóż i w a r t o ś ć utworzona. Powiecie, że wypływa
ona z fałszywego ocenienia. Prawda, lecz toż samo można powiedzieć
o wielu rzeczach materyalnych, mających pewną wartość, bo gdyby
były puszczone na licytacyą znalazłyby nabywców. Nauka
ekonomiczna byłaby niemożliwą, gdyby przypuszczała tylko
rozumnie ocenione wartości. Co chwila, musiałaby ona rozpoczynać
kurs nauk fizycznych i moralnych. W odosobnieniu człowiek,
skutkiem zepsutych pragnień i fałszywego kierunku umysłu, może
czynić ogromne usiłowania, goniąc za urojoném zaspokojeniem, za
ułudą tylko. Tak samo i w społeczeństwie, jak mawiał pewien filozof,
zdarza się, iż nieraz drogo opłacić musimy to, co nam jedynie zawód
przynosi. Jeśli z natury umysłu ludzkiego wypływa, że stosunek jego
jest prostszym z prawdą aniżeli z błędem, to wszystkie te
oszukaństwa muszą zniknąć, wszystkie te fałszywe usługi muszą być
odrzucone i stracić na swej w a r t o ś c i . Z czasem, umieści
cywilizacya wszystkich i wszystko na właściwém miejscu.
Potrzeba jednakże skończyć ten zbyt długi rozbiór. Szukaliśmy
i zaznaczyliśmy Wartość wszędzie, gdzie tylko ona istnieje,
a mianowicie: w potrzebie oddychania, picia, jedzenia; w potrzebie
próżności, umysłu, serca, opinii, nadziei ugruntowanych lub
urojonych, słowem, wszędzie gdzie jest w y m i a n a u s ł u g .
Znaleźliśmy ją wszędzie identyczną z sobą samą, opartą na zasadzie
jasnej, prostej, absolutnej, chociaż ulegającej wpływom wielu
rozmaitych okoliczności. Moglibyśmy zrobić przegląd wszystkich
— 140 —

innych potrzeb naszych, moglibyśmy przedstawić sobie stolarza,


mularza, fabrykanta, krawca, lekarza, woźnego, adwokata, kupca,
malarza, sędziego, prezydenta rzeczypospolitej, a wszędzie
znalezlibyśmy toż samo, a mianowicie: często materyę, niekiedy siły
d a r m o przez naturę dostarczone, a zawsze usługi ludzkie, które się
pomiędzy sobą wymieniają, wymierzają, oceniają, taksują,
o s z a c o w u j ą się jedne przez drugie i które same jedynie
przedstawiają rezultat tego oszacowania czyli WARTOŚĆ.
Jest jednakże pomiędzy naszemi potrzebami jedna, nader odrębna
co do swej natury, będąca spójnią społeczeństwa, przyczyną
i skutkiem wszystkich naszych tranzakcyi, wieczném zagadnieniem
ekonomii politycznej, o której winieniem tu słów kilka powiedzieć,
a mianowicie: potrzeba w y m i a n y .
W poprzedzającym rozdziale opisaliśmy cudowne skutki wymiany,
a są one do tego stopnia cudownemi, że ludzie naturalnie muszą
doznawać pragnień ułatwienia ich, kosztem wielkich nawet ofiar.
Ztądteż powstały drogi, kanały, koleje żelazne, okręty, negocyanci,
kupcy, bankierzy; a niepodobna przypuscić, aby ludzkość dla ułatwienia
wymiany, poddawała się tak niezmiernemu wyczerpywaniu swych sił,
gdyby w samejże wymianie nieznajdowała sowitego wynagrodzenia.
Widzieliśmy także że z a m i a n a prosta umożebniała tylko
tranzakcye bardzo niedogodne i ścieśnione.
Dla tego też ludzie postanowili rozłożyć zamianę na dwa czynniki,
na s p r z e d a ż i k u p n o , a to za pomocą towaru pośredniego, łatwo
dzielącego się, a nadewszystko opatrzonego w w a r t o ś ć , aby tym
sposobem nosił on sam w sobie tytuł do ufności publicznej. Towarem
tym jest Moneta.
Chcę tu zwrócić uwagę na to, co przez przenośnią, nazywamy
Wartością złota lub srebra, a co polega na tymże samym pierwiastku
co i wartość powietrza, wody, dyamentu, kazań naszego starego
missyonarza, lub też rulad pani Malibran, tojest: na oddanych
i odebranych usługach.
W istocie, złoto rozsypane na szczęśliwych brzegach
Sakramento, otrzymuje od natury wiele szacownych przymiotów,
a mianowicie: giętkość, ciężkość, połysk, blask, jeśli chcemy
i użyteczność nawet. Jednej mu tylko rzeczy natura nie nadała, bo
— 141 —

to do niej nie należy, mianowicie: w a r t o ś c i . Człowiek wie, że


złoto odpowiada żywo uczuwanej potrzebie, że jest bardzo
upragnione, udaje się więc na poszukiwanie go do Kalifornii,
podobnie jak w tej chwili sąsiad mój szedł do źródła po wodę. Oddaje
się on ciężkim usiłowaniom, szuka go, kopie, przemywa, przenosi,
a następnie mówi do mnie: oddałbym ci usługę ustępując to złoto,
lecz jakąż wzajem oddasz mi usługę? Rozważamy więc, każdy z nas
roztrząsa wszystkie okoliczności mogące je określić; godzimy się
wreszcie i oto Wartość uwydatniona i ustalona. Wprowadzeni w błąd
tém skróconém wyrażeniem, że Złoto jest w a r t e , moglibyśmy
sądzić że wartość z tegoż samego tytułu co ciężkość i giętkość,
znajduje się w samemże złocie i że natura wzięła na siebie trud
umieszczenia jej tam. Spodziewam się, że czytelnik jest teraz
przekonany, iż tu jest nieporozumienie; a przekona się nieco później
jak dalece nieporozumienie to jest zgubném.
Jest jeszcze inne nieporozumienie co się tycze złota a raczej
monety. Ponieważ jest ona zwyczajnym pośrednikiem we wszystkich
tranzakcyach, pośrednim terminem pomiędzy dwoma czynnikami
z a m i a n y z ł o ż o n e j ; ponieważ zawsze z jej wartością
porównywają się, dwie mające się wymieniać usługi, ztąd też, stała się
ona m i a r ą wartości. W praktyce też i niemoże być inaczej; lecz
w umiejętności nie należy nigdy zapominać, że moneta co się tycze
wartości, podlega tymże samym zmianom, jak wszelki inny produkt
lub usługa, Zapomina ona o tem często i niema w tem nic dziwnego.
Wszystko zdaje się przyczyniać do uważania monety za miarę
wartości, podobnie jak litr jest miarą objętości; toteż gra ona podobną
rolę w tranzakcyach. — Nic nas nieostrzega o jej własnych zmianach,
gdyż frank, podobnież jak i drobniejsza zdawkowa moneta,
zachowują zawsze tęż samą nazwę. — Nakoniec i sama arytmetyka
spiskuje na rozszerzenie zamieszania, stawiając frank jako miarę,
pomiędzy metrem, litrem, arem,*) sterem**) i granem etc.
Określiłem wartość tak jak ją przynajmniej pojmuję. Do-
kładność określenia tego udowodniłem rozmaitymi faktami; żaden
—————
*) Miara powierzchni, **) Miara drzewa.
10
— 142 —

z nich zdaje mi się, nie zaprzeczył memu określeniu; znaczenie


wreszcie naukowe jakie wyrazowi temu nadałem, godzi się
z pospolicie przyjętém znaczeniem, co nie jest korzyścią do
pogardzenia ani też lichą jakąś rękojmią; bo i czemże jest umiejętność
jeśli nie wyrozumowanem doświadczeniem? Czemże jest teorya, jeśli
nie metodycznym wykładem praktyki powszechnej?
Niech mi wolno teraz będzie rzucić pobieżne spojrzenie na
systemata, które dotąd przeważały. Badanie to przedsiębiorę nie
w celu spierania się, a tem mniej krytykowania, owszem zrzekłbym
się go chętnie, gdybym nie był przekonany, że może ono nowe rzucić
światło na zasadniczą myśl tego pisma.
Widzieliśmy że autorowie szukali pierwiastków Wartości
w jednej lub kilku okolicznościach, znaczny wpływ na nią
wywierających, a mianowicie: materyalności, trwałości, użyteczności,
rzadkości, pracy, etc. — podobnie jak gdyby fizyolog szukał
pierwiastku życia w jedném lub kilku zjawiskach zewnętrznych
rozwijających je, a mianowicie: w powietrzu, wodzie, świetle,
elektryczności etc.
M a t e r y a l n o ś ć . „Człowiek, mówi Bonald, jest inteligencyą
obsługiwaną przez organa.“ Gdyby ekonomiści szkoły materyalistycznej
chcieli przez to jedynie wyrazić, że ludzie nie mogą sobie inaczej
oddawać wzajemnych usług jak tylko za pośrednictwem swych
organów, chcąc wyprowadzić ztąd wniosek, że zawsze w usługach tych,
a tém samém i w Wartości jest coś materyalnego, niespierałbym się oto,
gdyż wstręt mam do sprzeczek o słowa i do tych subtelności, zasobem
których umysł ludzki tak często pragnie się popisywać.
Nie w ten jednak sposób rozumieli to oni, przekonani bowiem
byli, że Wartość udziela się materyi, bądź skutkiem pracy człowieka,
bądź działania natury. Słowem, wprowadzeni w błąd tém skróconém
wyrażeniem: złoto w a r t e tyle, zboże w a r t e tyle, widzieli
w materyi przymiot zwany w a r t o ś c i ą , podobnie jak fizyk widzi
w niej nieprzenikliwość, ciężkość, — chociaż i te własności są jej
zaprzeczane.
Cokolwiekbądź zaprzeczam uroczyście aby materya miała
wartość.
A najprzód niepodobna zaprzeczyć żeby Materya i Wartość
— 143 —

często nie były rozdzielone. Kiedy mówimy do człowieka: zanieś ten


list podług adresu, przynieś mi wody, naucz mię tej umiejętności lub
tego procederu, udziel mi radę w mej chorobie lub mym procesie,
czuwaj nad mojém bezpieczeństwem, podczas gdy spać lub pracować
będę, — wzywamy wtedy jego Usługi, a usłudze tej w obliczu całego
świata przyznajemy Wartość, gdyż płacimy za nią dobrowolnie
usługą r ó w n o w a ż n ą . Dziwném byłoby, gdyby teorya odrzucała
to, co praktyka powszechnie uznaje.
Prawda, że tranzakcye nasze odnoszą się często do przedmiotów
materyalnych; lecz czegoż to dowodzi? Że ludzie w przezorności swej,
przygotowują się oddać usługi, przewidując, że ich od nich żądać będą;
czy kupię gotową suknię, czy przywołam krawca aby u mnie na dnie
pracował, w czemże to zmienia pierwiastek Wartości, zwłaszcza do
tego stopnia aby raz mieścił się w sukni, drugi raz w usłudze?
Moglibyśmy tu postawić tę delikatną kwestyę: Czy należy
upatrywać pierwiastek Wartości w przedmiotach materyalnych,
a ztąd przez analogią, nadawać go usługom? Utrzymuję, że rzecz ma
się wprost przeciwnie, tojest należy uznać go w usługach, a następnie
jeśli chcemy, nadać go, przez przenośnią, przedmiotom materyalnym.
Wreszcie, liczne przykłady, jakie sposobem ćwiczeń przedsta-
wiłem czytelnikowi, uwalniają mię od dłuższej rozprawy. Nie mogę
jednak wstrzymać się od usprawiedliwienia się, żem się tak długo
rozwodził chcąc wykazać, do jak zgubnych następstw doprowadzić
może błąd, lub jeśli chcemy, niezupełna prawda, na samym wstępie
nauki umieszczona.
Najmniejsza jeszcze niedogodność określenia które zbijam była ta,
że ścieśniało ono i obcinało ekonomią polityczną. Gdyby wartość
mieściła się w materyi, to tam gdzie niema materyi niebyłoby
i wartości. Trzy czwarte ludności fizyokraci nazwali klassami
b e z p ł o d n e m i a Smith, łagodząc to wyrażenie, klassami
nieprodukcyjnemi.
A ponieważ ostatecznie fakta silniejsze są od określeń, należało
więc, jakimkolwiekbądź sposobem wprowadzić klassy te w zakres
badań ekonomicznych. Wprowadzano je tam drogą analogii;
ale język naukowy wyrobiony na innych danych, był już
10*
— 144 —

do tego stopnia zmateryalizowanym, że rozciągłość tę czynił


rażącą. Bo czemże są wyrażenia: S p o ż y w a ć p r o d u k t
niemateryalny? Człowiek jest nagromadzonym
k a p i t a ł e m ? B e z p i e c z e ń s t w o j e s t t o w a r e m ? etc. etc.
Nie tylko że niesłychanie zmateryalizowali język, lecz nadto
zmuszeni byli przeładować go subtelnemi różnicami chcąc
zjednoczyć fałszywie rozdzielone pojęcia. Wymyślono w a r t o ś ć
u ż y t k o w ą przeciwstawiąc ją w a r t o ś c i w y m i a n y i. t. d.
Nakoniec, i tu jest jeszcze innego rodzaju niebezpieczeństwo,
dzięki temu pomieszaniu dwóch wielkich zjawisk społecznych,
w ł a s n o ś c i i w s p ó l n o ś c i ; pierwsze z nich pozostało nie do
usprawiedliwienia a drugie trudne do odróżnienia.
I w rzeczy samej, jeśli wartość jest w materyi, to miesza się ona
z przymiotami fizycznemi ciał, które z powodu tych przymiotów
użytecznemi są człowiekowi. Otóż przymioty te rzucone są tam
często przez naturę. Natura zatem przyczynia się do utworzenia
w a r t o ś c i , i oto na tej zasadzie przypisują jej to, co z istoty swej jest
d a r m é m i w s p ó l n é m . Gdzież więc w takim razie będzie
podstawa w ł a s n o ś c i ? Jeżeli wynagrodzenie które daję na nabycie
produktu materyalnego, zboża naprzykład, rozdziela się pomiędzy
wszystkich pracowników, którzy z powodu tego produktu, oddali mi
z dala lub zbliska, pewne u s ł u g i , komuż zatem przypadnie część
wynagrodzenia odpowiadająca tej części W a r t o ś c i , która obcą
będąc człowiekowi należy się naturze? Czy Bogu? Nikt tego nie
utrzymuje, i nikt też nigdy nie słyszał aby Bóg domagał się swej
zapłaty. Czy człowiekowi? Z jakiegoż tytułu, gdy wedle hypotezy, nic
on dla tej części wartości nie uczynił?
Niech czytelnik nie wyobraża sobie, że przesadzam i że
w interesie mego określenia, gwałtem wyprowadzam ścisłe
następstwa z określeń ekonomistów. Nie, sami to oni pod naciskiem
loiki, wyprowadzili te następstwa.
I tak, S e n i o r doszedł do wyrzeczenia że: „Ci którzy
zawładnęli czynnikami naturalnemi, odbierają wynagrodzenie pod
postacią dochodu, nie ponosząc na to żadnych ofiar. Cała ich rola
ogranicza się na wyciągnięciu ręki po dań, od reszty gminy.“
A S c r o p e że: „Własność ziemi jest sztucznem ograniczeniem
— 145 —

nałożonem na używanie darów jakie Bóg przeznaczył dla


zaspokojenia potrzeb wszystkich ludzi.“ Say zaś, że: „ Z d a w a ł o b y
s i ę , iż grunta zdolne do uprawy powinnyby być zaliczone do
bogactw naturalnych, gdyż nie są utworem ludzkim i że natura daje
je d a r m o człowiekowi. Lecz ponieważ bogactwo to, nie jest tego
rodzaju, co powietrze lub woda, których w stałych granicach zawrzeć
niepodobna; ponieważ pole ma przestrzeń stałą i ograniczoną, którą
p e w n i ludzie mogli sobie przywłaszczyć, usuwając wszystkich
innych na przywłaszczenie to zezwalających, ziemia, będąca
przedtém dobrem naturalném i d a r m é m , s t a ł a s i ę bogactwem
społeczném, używanie którego m u s i być opłacane.“
Jeśli tak jest, to zaiste Proudhon usprawiedliwionym jest że
postawił owo straszne pytanie i idącą w ślad za nim straszliwszą
jeszcze odpowiedź:
„Do kogo należy czynsz z ziemi? Bezwątpienia do producenta
ziemi. A któż stworzył ziemię? Bóg. W takim razie właścicielu ustąp
z niej.“
Tak jest, wskutek złych określeń ekonomii politycznej, cała logika
jest po stronie komunistów. Ja broń tę straszliwą zdruzgoczę w ich
ręku, albo raczej oddadzą mi ją chętnie sami. A jeśli zniszczę zasadę,
to i z następstw nic nie pozostanie. Zamierzam więc wykazać,
że jeżeli w produkcyi bogactw, działalność natury łączy się
z działalnością człowieka, to pierwsza, z istoty swej będąc darmą
i wspólną, pozostaje zawsze taką, wpośród wszystkich naszych
tranzakcyi; i że druga sama jedynie przedstawia u s ł u g i
i w a r t o ś c i ; że sama tylko wynagradza się i że sama tylko jest
podstawą, objaśnieniem i usprawiedliwieniem Wartości. Słowem,
utrzymuję, że ludzie jedni względnie drugich, są tylko właścicielami
wartości rzeczy i że oddając sobie z rąk do rąk produkta, umawiają się
jedynie o wartości, to jest: o wzajemne usługi, dając sobie w dodatku,
wszystkie przymioty, własności i użyteczności, jakie produkta te od
natury otrzymały.
Jeżeli, ekonomia polityczna, zapoznając dotąd ten wzgląd
zasadniczy, zachwiała opiekuńczą podstawę własności, przedstawianej
jako instytucya sztuczna, konieczna, ale niesprawiedliwa; to
tymże samym ciosem usunęła na bok, inne godne uwielbienia
— 146 —

zjawisko, najwięcej poruszającą łaskę Opatrzności dla swego


stworzenia, to jest: zjawisko p o s t ę p o w e j w s p ó l n o ś c i .
Przyjmując słowo bogactwo w ogólném jego znaczeniu, wypływa
ono z połączenia dwóch czynności, — czynności natury i człowieka;
pierwsza, z woli Opatrzności, jest zawsze d a r m ą i w s p ó l n ą ,
a charakteru tego niezatraca nigdy. Druga, sama tylko o b d a r z o n a
j e s t w a r t o ś c i ą , a tém samém, p r z y w ł a s z c z o n a . Lecz, w miarę
rozwoju umysłowego i postępu cywilizacyi, w zrealizowaniu każdej
danej użyteczności, pierwsza, coraz większy bierze udział, gdy udział
drugiej, coraz się zmniejsza; z czego wynika, że dziedzina przedmiotów
darmych i Wspólności, pośród rass ludzkich, bezustannie się rozszerza
w stosunku do dziedziny Wartości i Własności: jest to spostrzeżenie
płodne i pocieszające, a na które póty nauka nie będzie zwracać uwagi,
póki przypisywać będzie wartość współdziałaniu natury.
W każdej religii dziękują Bogu, za jego dobrodziejstwa; ojciec
rodziny błogosławi chleb, który łamie i rozdziela pomiędzy swe dzieci.
Wzruszający to zwyczaj, którego by rozum niepotrafił usprawiedliwić,
gdyby niebyło nic darmego w szczodrobliwościach Opatrzności.
T r w a ł o ś ć . Ten domniemany warunek s i n e q u a n o n
Wartości, przywiązany jest do takiej, jakąśmy co tylko roztrząsali.
S m i t h sądził, że aby wartość istniała, potrzeba aby była wcieloną
w czemś dającém się wymieniać, skupiać, zachować, a tém samém
w czemś m a t e r y a l n é m .
„Jest rodzaj pracy, mowi on, który dorzuca*) wartości przed-
miotowi, na którym się praca ta dokonywa. Jest znowu inny rodzaj
pracy, niemający tego skutku.“
„Praca przemysłowa, dodaje Smith, wciela się i realizuje
w jakimkolwiek towarze dającym się sprzedać, i który po ustaniu
nawet pracy, t r w a p r z y n a j m n i e j c z a s j a k i ś . Przeciwnie zaś
praca usług (którą autor pod tym względem porównywa z pracą
wojskowych, urzędników, muzykantów, profesorów i. t. d.) niewciela
—————
*) D o r z u c a ! Przedmiot więc sam z siebie, jeszcze przed pracą ludzką miał
wartość. Niemógł jej znikąd prócz od natury otrzymać. A czyż działanie natury
niejest d a r m e ? Któż zatem będzie miał śmiałość kazać sobie płacić tę część
wartości do utworzenia której l u d z i e nieprzyczynili się.
— 147 —

się w żaden, dający się sprzedać, towar. Usługi, w miarę jak są


oddawane, nikną, niepozostawiając po sobie żadnego śladu
Wartości.“
Widzimy, że tutaj W a r t o ś ć , odnosi się raczej do modyfikacyi
rzeczy, a nie do zaspokojeń ludzkich. Błąd to wielki; bo, zmiana
jakiej, rzeczy ulegają dobrą jest, dla tego iż doprowadza do
zaspokojenia, które jest celem, końcem i s p o ż y c i e m całego
Usiłowania. Jeśli więc zrealizujemy je przez usiłowanie bezpośrednie
i wprost idące, to skutek zawsze ten sam; jeśli zaś prócz tego
usiłowanie to nadaje się do umów, do o s z a c o w a n i a , to zawiera
wówczas w sobie pierwiastek w a r t o ś c i .
Co się tycze przeciągu czasu, jaki upływa pomiędzy usiłowaniem
a zaspokojeniem, Smith zaprawdę, nadaje mu zbyt wielką wagę,
mówiąc, że byt lub niebyt Wartości, zależnym jest od tego. —
„Wartość towaru dającego się sprzedać, mówi on, t r w a
p r z y n a j m n i e j c z a s j a k i ś . “ — Tak zapewne, trwa ona póty,
póki przedmiot ten niespełni swego przeznaczenia, to jest:
zaspokojenia potrzeby; i tak samo się rzecz ma z usługą. Dopóki ten
talerz z poziomkami stać będzie w bufecie, zachowa on swą wartość.
— Lecz dla czego? bo jest on wynikiem usługi, którą sam sobie oddać
chciałem, albo którą mi drudzy oddali tytułem wynagrodzenia,
a k t ó r e j j e s z c z e n i e z u ż y ł e m . Jak tylko, zużyję ją, zjadając
poziomki, to wartość natychmiast zniknie. Usługa zniknie,
niepozostawiając po sobie żadnego śladu wartości.
Zupełnie tak samo, jak w usłudze osobistej. Konsument pochłonie
wartość, lecz ona też na ten tylko cel była stworzona. Co do pojęcia
wartości, to bynajmniej tu oto niechodzi, czy podjęty trud zaspokoi
potrzebę natychmiast, jutro lub za rok.
Jakto, gdybym był dotknięty kataraktą i zawołał okulistę,
więc instrument, którym się posługuję, dla tego, że ma trwałość,
będzie miał Wartość, a operacya, chociaż za nią płacę, choć o cenę
jej targowałem się, choć pobudziłem do konkurencyi kilku
operatorów, mieć jej niebędzie? Ależ to jest przeciwne faktom
najzwyczajniejszym, i najogólniej przyjętym pojęciom; czémże więc
jest teorya, która nieumiejąc zdać rachunku z praktyki powszechnej,
uważa tę ostatnią za niebyłą?
— 148 —

Niech mi czytelnik uwierzy, że się tu wcale nieunoszę zbyteczném


zamiłowaniem do sprzeczek. A jeśli nastaję na te pojęcia elementarne,
czynię to dla tego, aby przygotować umysł wasz do ważnych
następstw, jakie się później przedstawią. Niewiem, czy niegwałcę praw
wykładu, dając naprzód poznać te następstwa; lecz pozwalam sobie na
to małe zboczenie, by was zbytecznie nieznudzić. Taż sama przyczyna
zmusiła mię przedwcześnie mówić z wami o W ł a s n o ś c i
i w s p ó l n o ś c i ; a z tego samego powodu powiem słowo i o K a p i t a l e .
Smith, umieściwszy bogactwo w materyi, niepojmował inaczej
kapitału, tylko jako nagromadzenie przedmiotów materyalnych.
Jakżeż więc miał przypisywać Wartość Usługom, niedającym się ani
zgromadzać ani kapitalizować?
Pomiędzy kapitałami stawiają na pierwszém miejscu narzędzia,
machiny i instrumenta pracy. Służą one siłom naturalnym do
współubiegania się w dziele produkcyi, a ponieważ siłom tym
przypisywano zdolność tworzenia wartości, wnioskowano więc, że
instrumenta pracy, s a m e z s i e b i e , niezależnie od wszelkiej pracy
ludzkiej, były takąż samą zdolnością. Tak więc rydel, pług, parowa
maszyna, uważane były, jako przyczyniające się wraz z czynnikami
naturalnymi i siłami ludzkiemi, nietylko do tworzenia Użyteczności,
ale jeszcze i Wartości. Lecz cała wartość płaci się w wymianie.
Komuż więc ta część wartości, niezależna od wszelkiej usługi
ludzkiej, przypadnie?
Tym sposobem szkoła Proudhona, zaprzeczywszy d o c h o d u
g r u n t o w e g o , zmuszona była zaprzeczyć p r o c e n t u o d
k a p i t a ł u ; twierdzenie to jeszcze szersze, obejmuje bowiem
w sobie pierwsze. Twierdzę, że z punktu widzenia naukowego, błąd
Proudhona, wyrasta z błędu Smitha. Wykażę, że kapitały, rozważane
same w sobie i w swém własném działaniu, podobnie jak i czynniki
naturalne, tworzą użyteczność, lecz nietworzą nigdy wartości; bo ta
ostatnia, z istoty swej jest owocem prawowitej u s ł u g i . Wykażę
również, że w porządku społecznym, kapitały nie są nagromadzeniem
przedmiotów materyalnych, mieszczących się w trwałości
materyalnej, lecz nagromadzeniem w a r t o ś c i , to jest: u s ł u g .
Tym sposobem, z braku racyi bytu zniszczy się wewnętrznie
przynajmniej, ta świeża walka przeciw produkcyjności ka-
— 149 —

pitału, z zadowolnieniem tych nawet, którzy ją wywołali; bo jeżeli


dowiodę, że w sferze wymiany jest tylko w z a j e m n o ś ć u s ł u g , to
Proudhon uznać się musi za zwyciężonego, zwycięstwem własnej
swej zasady.
P r a c a . Adam Smith i jego uczniowie znajdowali pierwiastek
Wartości w Pracy, pod warunkiem wszakże, aby była pomieszczoną
w Materyalności. Jest to przeciwne temu ich mniemaniu, że siły
naturalne mają jakikolwiek udział w produkcyi wartości. Niebędę
zbijał tu sprzeczności, objawiających się we wszystkich swych
zgubnych następstwach, gdy autorowie ci mówią o dochodzie
gruntowym lub o procencie od kapitału.
W każdym jednak razie, umieszczając pierwiastek Wartości
w Pracy, mogliby się bardzo zbliżyć do prawdy, gdyby niewspominali
tu o pracy ręcznej. Powiedziałem wprawdzie, zaczynając ten rozdział,
że wartość powinna odnosić się do Usiłowania, a nie do Pracy; gdyż
wolałem użyć tego wyrażenia jako ogólniejszego i więcej obejmującego
całkowitą sferę działań ludzkich. Pośpieszyłem jednak zaraz dodać, że
rodzi się ona tylko z wymienianych usiłowań albo Usług wzajemnych;
bo wartość niejest samą przez się istniejącą rzeczą, a tylko stosunkiem.
Ściśle więc biorąc, dwa są błędy w określeniu Smitha. Pierwszy, że
nie zwrócił w niém uwagi na wymianę, bez której wartości ani
wytworzyć ani pojąć niemożemy; drugi, że posługuje się ono zbyt
wązkim wyrazem, p r a c a ; chybaby wyrazowi temu nadać większą
a nie przyznawaną rozciągłość, obejmując nim nietylko moc i trwałość,
ale nadto i zręczność, bystrość a nawet mniej lub więcej szczęśliwe
prawdopodobieństwo powodzenia.
Zauważcie, że podstawiając w to określenie słowo u s ł u g a ,
usuwam tym sposobem dwa powyższe błędy. Obejmuje ona bowiem
w sobie konieczne pojęcie przelewu, gdyż usługa niemoże być
oddaną, jeśli niebędzie przyjętą; obejmuje też pojęcie Usiłowania,
nieprzysądzając mu jeszcze odpowiedniej wartości.
I tém to właśnie szczególniej grzeszy określenie ekonomistów
angielskich; bo mówić, że wartość jest w pracy, jest to naprowadzać
na myśl, że jedna służy miarą dla drugiej i że są proporcyonalne
pomiędzy sobą; co jest przeciwne faktom; a określenie przeciwne
faktom jest wadliwém określeniem.
— 150 —

Zdarza się bardzo często, że praca uważana sama w sobie jako


mało znacząca, przyjętą jest w świecie, jako niezmierna w a r t o ś ć (za
przykład służą; dyament, śpiew primadonny, podpis bankiera, szczęśliwe
spekulacye właścicieli okrętów, jeden pociąg pędzla Rafaela, bulla
zupełnego odpustu, łatwa rola królowej Angielskiej i. t. d.); lecz
jeszcze częściej się zdarza, że uparta i ciężka praca, prowadzi do
zawodu i n i e m a w a r t o ś c i . Jeśli tak jest, to jakimże sposobem
można ustanowić stosunek, i potrzebną proporcyą pomiędzy
Wartością a Pracą?
Określenie moje usuwa trudności. Jasném jest, że są okoliczności,
w których zadając sobie bardzo mało trudu, możemy wielką
wyświadczyć Usługę; a są inne znowu, w których widzimy, że
największy trud nawet, niewyświadczy nikomu u s ł u g i i dla tego
pod tym jeszcze względem, słusznie powiedzieć możemy, że Wartość
jest raczej w Usłudze, jak w Pracy, gdyż jest proporcyonalna do
pierwszej, a nie do drugiej.
Idę jeszcze dalej i twierdzę, że w a r t o ś ć szacuje się, przynajmniej
o tyle, zaoszczędzoną pracą nabywającego, jak i wykonaną pracą
zbywającego. Niech sobie czytelnik przypomnieć raczy rozmowę
zaszłą pomiędzy dwoma zawierającemi umowę z powodu cennego
kamienia; niezrodziła się ona z przypadkowych okoliczności; owszem
śmiem twierdzić, że domyślać się jej możemy w gruncie wszystkich
tranzakcyi. Nietraćmy tego z uwagi, że przypuszczamy tu dwóch
umawiających się w pełném posiadaniu wolności sądu i woli. Każdy
z nich skłania się do przyjęcia wymiany z rozlicznych względów,
pomiędzy któremi niezawodnie zajmuje pierwsze miejsce trudność,
jakąby miał nabywca w dostarczeniu sobie wprost ofiarowanego mu
zaspokojenia. Obydwa mają zwrócone oczy na tę trudność i rachują
się z nią; jeden, aby być mniej lub więcej przystępnym, drugi, aby być
mniej lub więcej wymagającym. Trud, podjęty przez zbywającego,
wywiera także wpływ na warunki umowy; jest on jednym
z żywiołów, lecz nie jest jedynym. Niesłusznie więc byłoby
utrzymywać, że Wartość ustanawia się przez pracę; bo ustanawia się
ona mnóstwem względów, obiętych całkowicie w wyrazie u s ł u g a .
Prawda, że skutkiem konkurencyi, Wartości d ą ż ą do zachowania
stosunku z Usiłowaniami, czyli do zachowania proporcyonal-
— 151 —

ności pomiędzy wynagrodzeniem a zasługą. Jest to jedna z pięknych


Harmonii porządku społecznego; lecz co się tycze wartości, to nacisk
ten równoważący, wywierany przez konkurencyą, jest zupełnie
powierzchowny; i chcąc być loicznym, niewolno jest łączyć wpływu
jakiemu z przyczyny zewnętrznej ulega zjawisko z samém
zjawiskiem.*)
U ż y t e c z n o ś ć . Jeśli się niemylę, J. C. Say, pierwszy skruszył
jarzmo m a t e r y a l n o ś c i . Nazwał on wyraźnie wartość j a k o ś c i ą
m o r a l n ą , — wyrażenie, przechodzące być może w ostateczność, bo
wartość nie jest ani fizyczną ani moralną, jest ona po prostu stosunkiem.
Lecz wielki ekonomista francuzki sam to wyrzekł że: „Ni-
—————
*) Ponieważ, pod wpływem wolności, usiłowania współubiegają się pomiędzy
sobą, dla tego to otrzymują wynagrodzenie, które prawie jest proporcyalne do ich
mocy; lecz powtarzam, proporcyonalność ta nie jest nierozłączną z pojęciem
o wartości.
A dowód jest w tem, że tam gdzie niema konkurencyi i proporcyonalność ta
nieistnieje. W takim razie niedostrzegalny najmniejszego stosunku pomiędzy
wszelkiego gatunku pracą a wynagrodzeniem.
Brak konkurencyi, może pochodzić z natury rzeczy lub przewrotności ludzkiej.
Jeśli pochodzi z natury rzeczy, to zobaczymy pracę stosunkowo bardzo małą,
mającą wielką w a r t o ś ć , na co nikt słusznie żalić się niemoże; jak to ma miejsce
z znalazcą dyamentu, z Rubinim, Malibran, Taglioni, krawcem będącym w modzie,
właścicielem Clos-Vougeot etc. etc. Okoliczności postawiły ich w posiadaniu
nadzwyczajnego środka do oddawania usług; niemają oni rywali i dla tego każą
sobie płacić drogo. A z s a m e j n a d z w y c z a j n e j r z a d k o ś c i u s ł u g i ,
przekonywamy się, że niejest ona konieczną do dobrobytu i rozwoju ludzkości. Jest
to zatem przedmiot zbytku, ostentacyi, jaki bogaci sobie dostarczają. Niejestże to
naturalnem, iż każdy człowiek, zanim o tego rodzaju zaspokojeniach pomyśli,
czeka aż zaopatrzy pierwej, gwałtowniejsze i rozsądniejsze swe potrzeby?
Lecz jeśli jest brak konkurencyi, z powodu gwałtu ludzkiego, wtedy też same
skutki objawiają się, z tą wszakże ogromną różnicą, że obiawiają się wówczas
i tam, gdzieby być niepowinny. Wtenczas także widzimy słabą w porównaniu
pracę, dającą miejsce ogromnej wartości. Jakim że to jednak sposobem?
Oto, gwałtownie niedopuszczając konkurencyi, której posłannictwem jest
uregulowanie stosunku pomiędzy wynagrodzeniem a usługą. Wtedy, podobnie
jak Rubini, opierając się na tém, że sam tylko może oddać tę usługę, mówi do
dyletanta: „Żądam bardzo wielkiego wynagrodzenia lub nie śpiewam na twym
wieczorze“; — tak samo piekarz, rzeźnik, właściciel gruntu, bankier, mogą
— 152 —

komu nie jest daném dojść do ostatecznych granic umiejętności. Uczeni


wznoszą się jedni na barkach drugich, aby wzrokiem swym ogarnąć
coraz rozleglejszy widnokrąg.“ Być może, że Say’owi przynależy sława za
przekazanie następcom swoim poglądu płodnego w skutki (mówię tu
tylko co się tycze kwestyi specyalnej, która nas zajmuje, pod innemi
bowiem względami jego tytuły do sławy są liczne i niewygasłe.)
Axiomat Say’a był taki: W a r t o ś ć m a z a p o d s t a w ę
użyteczność.
Gdyby tu chodziło o użyteczność, odnoszącą się do u s ł u g
ludzkich, niesprzeczałbym się wcale. Co najwyżej, mógłbym zrobić
jedynie uwagę, iż axiomat ten z powodu swej oczywistości
—————
powiedzieć: „chcę nadzwyczajnego wynagrodzenia, albo niedostaniesz mego
chleba, mego mięsa, mego zboża, mego złota; a przedsiewziąłem ostrożności,
i urządziłem straż, abyś się niemógł gdzieindziej zaopatrzyć, i aby nikt niemógł ci
oddać podobnych usług.
Tacy, którzy nierozróżniają monopolu sztucznego, od tego, co nazywają,
monopolem naturalnym, dla tego, że obydwa mają w sobie to wspólne, iż
podwyższają wartość pracy, tacy, powtarzam, są ślepi i płytcy.
Monopol sztuczny jest prawdziwém zdzierstwem. Wyradza on złe, jakie by
bez niego nieistniało. Sprowadza dla znacznej części społeczeństwa, często pod
względem najpotrzebniejszych przedmiotów, niedostatek. Rodzi prócz tego,
rozdrażnienie, nienawiść, odwety, owoce niesprawiedliwości.
Korzyści naturalne nieprzynoszą ludzkości żadnej szkody. Co najwięcej,
moglibyśmy powiedzieć, że stwierdzają one zło odwieczne a którego
przypisywać im nie można. Zapewne, że przykrą jest rzeczą, iż tokaju niema tak
obficie i po tak przystępnych cenach jak lichego wina; ale nie jest to żaden fakt
społeczny; narzuciła go nam natura.
Pomiędzy więc korzyścią naturalną a monopolem sztucznym zachodzi ta
głęboka różnica, że:
Pierwszy, jest wynikiem odwiecznej i nieuniknionej rzadkości;
Drugi, jest skutkiem rzadkości sztucznej, przeciwnej naturze.
W pierwszym przypadku nie brak konkurencyi sprowadza rzadkość, ale
owszem rzadkość tłumaczy brak konkurencyi. Ludzkość byłaby dziecinną, gdyby
dręczyła się i oburzała na to, że w całym świecie jest tylko jedna Jenny Lind,
jeden Clos-Vougeot i jeden Rejent.
W drugim przypadku, rzecz się ma wprost przeciwnie, bo tu konkurencya
staje się niemożliwą nie z powodu rzadkości opatrznościowej, ale dla tego, że ją
siła stłumiła, a przez to wytworzyła rzadkość którejby inaczej nie było.
(Przypisek wyjęty z rękopismu autora.)
— 153 —

jest zbytecznym. I w samej rzeczy, widzimy że każdy tylko


wówczas chce wynagrodzić u s ł u g ę , jeśli ją słusznie lub
niesłusznie za użyteczną dla siebie osądzi. Słowo u s ł u g a , tak
dalece zamyka w sobie pojęcie u ż y t e c z n o ś c i ( u t i l i t é ) , że jest
ono poprostu tylko tłómaczeniem, a raczej literalném przerobieniem
łacińskiego u t i .
Say, jednak niestety, nie tak je rozumiał. Znajdował on
pierwiastek wartości nietylko w usługach ludzkich, oddanych
z powodu rzeczy, ale nadto w przymiotach użytecznych, przez
naturę w same rzeczy włożonych. — Tym sposobem zwracał się ów
axiomat, pod jarzmo materyalności i wyznać należy, że dalekim był
od rozdarcia zgubnej zasłony, rzuconej przez ekonomistów
angielskich na kwestyą Własności.
Zanim, roztrząśniemy sam w sobie axiomat Say’a, należy
przedewszystkiem rozważyć loiczną jego doniosłość, aby mi
niezarzucano, że rzuciłem się w niepotrzebne rozprawy, pociągając za
sobą i czytelnika.
Wątpić niemożemy, że Użyteczność, o której mówi Say, jest ta,
która się zawiera w samychże rzeczach. Jeżeli zboże, drzewo, węgiel
mają wartość to dla tego, że produkta te posiadają przymioty,
czyniące je zdolnymi do naszego użytku i do zaspokojenia potrzeb
naszych, a mianowicie: karmienia, ogrzania i odziania nas. Od tej
chwili, ponieważ natura tworzy użyteczność, tworzy też i wartości;
— zgubny to błąd, który stał się straszną bronią, w ręku nieprzyjacioł
własności.
Oto jest produkt, zboże naprzykład. Kupuję je na targu, za
szesnaście franków. Większa część tych szesnastu franków przez
nieskończone rozgałęzienia, przez zawikłane komplikacye
nakładów i spłat, rozdziela się pomiędzy wszystkich ludzi, którzy
zbliska lub daleka przyczynili się do oddania zboża tego na mój
użytek. Jest tam jakaś część dla rolnika, siewcy, żniwiarza,
młockarza, woźnicy, jakoteż dla kowala, stelmacha, którzy
przygotowali narzędzia. Dotąd, ekonomista czy komunista, niema
nic do powiedzenia.
Lecz spostrzegam, że z szesnastu franków, które wydałem,
cztery idzie dla właściciela gruntu i słuszne mam prawo zapytać,
— 154 —

czy człowiek ten oddał mi usługę podobnie jak inni i czy ma


podobnież jak oni, niezaprzeczone prawo do wynagrodzenia?
Podług doktryny, jaką pismo to usiłuje przeprowadzić, odpowiedź
jest kategoryczną. Polega ona na bardzo wyraźném, t a k . Tak,
właściciel oddał mi u s ł u g ę . Jakaż ona jest? Właściciel sam lub też
jego przodkowie, wykarczował pole; oczyścił je z chwastów i wód
stojących; podniósł bujność roślinności; zbudował dom, obory,
stajnie. Wszystko to domyślać się każe długiej pracy, którą wykonał
sam, lub co na jedno wychodzi, zapłacił innym, aby ją wykonali.
Są to zapewne usługi, które wedle słusznego prawa wzajemności,
powinny mu być spłacone. Otóż, właściciel ten, całkowicie
przynajmniej, niebył nigdy wynagrodzony, i niemógł być
wynagrodzony przez pierwszego, który przyszedł do niego kupić
hektolitr zboża. Jakiż więc nastąpił układ? Najrozumniejszy,
najprawowitszy i najsłuszniejszy, jaki tylko można było wymyślić.
Polega on na tém: ktokolwiek zechce otrzymać worek zboża, to,
oprócz usług rozmaitych pracowników, przez nas wyliczonych,
zapłaci jeszcze małą część za u s ł u g i , przez właściciela oddane, czyli
innemi słowy, W a r t o ś ć u s ł u g właściciela rozdzieli się na
wszystkie worki, z pola jego wychodzące.
Teraz możnaby zapytać, czy to przypuszczalne wynagrodzenie
czterech franków, jest zbyt duże lub zbyt małe? Odpowiadam, że to
wcale do ekonomii politycznej nienależy. Nauka ta stwierdza tylko,
że wartość usług właściciela ziemskiego urządza się zupełnie wedle
tych samych praw, co i wartość wszystkich innych usług, i to
wystarcza.
Dziwić się także można, że ten system cząstkowego spłacania,
niedoprowadzi w końcu do całkowitego umorzenia, a tém samém
zniesienia praw właściciela. Ci, którzy zrobią ten zarzut, niewiedzą
o tém, że w naturze kapitałów leży przynoszenie wieczystej renty;
o czém dowiemy się poźniej.
Obecnie, niepowinienem odbiegać dłużej od kwestyi, jaka nas
zajmuje, zrobię tu tylko uwagę (bo wszystko na tem zależy), że
w naszych szesnastu frankach, nietylko niema ani jednego grosza,
odpowiadającego mniemanej w a r t o ś c i , jaką natura miała
— 155 —

wprowadzić w zboże, czyniąc je u ż y t e c z n é m , ale owszem


wszystkie idą na wynagrodzenie usług ludzkich.
Lecz jeśli opierając się na axiomacie Say’a i ekonomistów
angielskich, powiecie: z szesnastu franków, dwanaście idzie na
rolników, siewców, zniwiarzy, furmanów; dwa, na wynagrodzenie
usług właściciela; nareszcie dwa pozostałe franki, przedstawiają
wartość, mającą za podstawę użyteczność, stworzoną przez Boga,
przez czynniki naturalne i będącą poza granicami wszelkiego
ludzkiego współdziałania; — to czyż niewidzicie, że zaraz zapytają
was: Kto powinien korzystać z tej części w a r t o ś c i ? Kto ma prawo
do tego wynagrodzenia? Bóg niezjawia się po jej odebranie. Któż się
zatem w jego miejsce przedstawić ośmieli?
I im więcej Say chce na tych danych własność wytłómaczyć, tém
więcej odkrywa słabą stronę swym przeciwnikom. Słusznie najprzód
porównywa ziemię z laboratoryum, w którym dokonywają się
działania chemiczne, płodne w rezultaty użyteczne dla ludzi, a potem
dodaje: „grunt jest zatem p r o d u c e n t e m u ż y t e c z n o ś c i , i jeśli
ON (grunt), za nią w ł a ś c i c i e l o w i s w e m u w formie, zysku albo
dzierzawy każe płacić, to też i wzamian daje coś konsumentowi, za to
że ten MU (gruntowi) płaci. Daje ON (mówimy tu zawsze o gruncie),
konsumentowi wyprodukowaną użyteczność, którą produkując,
ziemia staje się tak samo produkcyjną jak i praca.
Tak więc, twierdzenie jest proste. Oto, zjawia się dwóch
pretendentów o podział wynagrodzenia należnego od konsumenta za
zboże, a mianowicie: ziemia i praca. A przedstawiają się z temi
z samemi prawami, bo grunt, tak samo jak i praca, mówi Say,
jest produkcyjnym. Praca domaga się wynagrodzenia za u s ł u g ę ;
a grunt domaga się wynagrodzenia za u ż y t e c z n o ś ć , a domaga się
tego wynagrodzenia nie dla siebie (bo i pod jakąż formą dalibyśmy
mu je), lecz żąda go dla s w e g o w ł a ś c i c i e l a .
Na tej to zasadzie wzywa Proudhon właściciela, mieniącego się
być władzcą gruntu, aby okazał pełnomocnictwo.
Chcą, abym płacił, czyli innemi słowy, abym oddał usługę, w celu
otrzymania użyteczności, wyprodukowanych, za pośrednictwem
czynników naturalnych, niezależnie od udziału człowieka. już
oddzielnie zapłaconego.
— 156 —

Zawsze się jednak dopytuję: Kto będzie korzystał z usługi


mojej?
Czy producent użyteczności, to jest grunt? Jest to niedorzeczność
i mogę bez obawy czekać, aby mi przysłał swego woźnego.
Czy człowiek? lecz z jakiegoż tytułu? Czy za to, że oddał mi
usługę? W takim razie, zgoda, lecz wtedy i wy będziecie patrzeć
z mego punktu widzenia, bo tylko usługa ludzka, a nie usługa
naturalna w a r t a j e s t . A to jest konkluzya, do której was
prowadzę.
Wszelako, sprzeciwia się to nawet waszej hipotezie. Mówicie, że
wszystkie usługi ludzkie wynagrodzone są czternastu frankami, i że
dwa franki, uzupełniające cenę zboża, odpowiadają wartości, przez
naturę stworzonej; w takim razie powtarzam pytanie moje: Z jakiego
tytułu ktokolwiekbądź zgłosi się po ich odebranie? I nie jestże to, na
nieszczęście, zbyt jasném, że skoro, wyłącznie nadajecie człowiekowi
dochodzącemu prawa otrzymania tych dwóch franków, nazwisko
właściciela, to usprawiedliwiacie tém aż nadto, ową sławną maxymę:
Własność jest kradzieżą.
Niemyślcie, aby to pomieszanie jakie istnieje pomiędzy
użytecznością a wartością, ograniczało się tylko na zachwianiu
własności ziemskiej; bo doprowadziwszy do zaprzeczenia r e n t y
z z i e m i , prowadzi nadto do zaprzeczania p r o c e n t ó w o d
kapitału.
I w rzeczy samej, machiny, narzędzia pracy, są podobnie, jak
i grunt, producentami u ż y t e c z n o ś c i . Jeśli ta użyteczność ma
w a r t o ś ć , płaci się, bo słowo Wartość, zawiera w sobie prawo do
zapłaty. Lecz komuż się płaci? Zapewne właścicielowi machin. Czy to
za osobistą usługę? W takim razie, mówcież, że wartość leży
w usłudze. Jeśli mówicie, że trzeba raz zapłacić za usługę, a drugi raz
za użyteczność wytworzoną przez maszynę i niezależnie od wszelkiej
działalności ludzkiej już zapłaconej, to zapytają was, na kogo
przypadnie ta druga zapłata i jakim sposobem człowiek,
wynagrodzony już za wszystkie swe usługi, ma prawo dopominać się
czegoś więcej jeszcze?
W rzeczy samej, użyteczność wytworzona przez naturę, jest
— 157 —

tak samo jak i użyteczność wyprodukowana za pośrednictwem


narzędzi pracy, d a r m ą , a tém samém i w s p ó l n ą . Jest ona darmą
i wspólną pod warunkiem jedynie, abyśmy zadali sobie trud zebrać ją
i tym sposobem, wyświadczyli sami sobie usługę; albo też wymagając
tej usługi lub zadając ten trud komu innemu, w zamian dali
mu r ó w n o w a ż n ą usługę. W tych to porównanych usługach
a bynajmniej nie w użyteczności naturalnej, leży wartość. Trud ten
może być większym lub mniejszym, i to właśnie urozmaica wartość,
ale nie usługę. Gdy jesteśmy przy obfitém źródle, to woda w nim jest
darmą dla wszystkich, bylebyśmy tylko chcieli schylić się dla
naczerpania jej. Jeśli zabowiązujemy naszego sąsiada do podjęcia za
nas tego trudu, wtenczas powstaje umowa, targ, w a r t o ś ć ; lecz to
nieprzeszkadza, by woda niebyła darmą. Jeśli od źródła oddaleni
będziemy o godzinę, to umowa nasza pozostanie tąż samą co do swej
zasady, ułoży się tylko na innych podstawach co do stopnia wartości;
lecz mimo to wartość nieprzejdzie ani w wodę, ani w jej użyteczność.
Woda nie przestaje być darmą, pod warunkiem, abyśmy ją sami sobie
przynieśli, albo, wskutek wolnej umowy, wynagrodzili tych, którzy
zgodzili się oszczędzić nam tego trudu, ponosząc go za nas.
Tak się dzieje ze wszystkiem. Użyteczności otaczają nas,
p o t r z e b a s i ę j e d n a k s c h y l i ć , a b y j e p o d j ą ć ; usiłowanie
to jakkolwiek jest czasami zbyt proste, bywa wszakże często i zbyt
skomplikowane. W niektórych wypadkach, niema nic łatwiejszego,
jak zaczerpnąć wodę, której natura przygotowała użyteczność. Ale
z zebraniem zboża ma się inaczej, chociaż i jego użyteczność
przygotowała natura. Dla tego też wartość tych dwóch usiłowań,
różni się co do stopnia, ale nie co do zasady. Usługa jest więcej lub
mniej uciążliwą; a zatem więcej lub mniej w a r t ą ; użyteczność zaś
pozostaje zawsze d a r m ą .
A jeśli w tém ma udział narzędzie pracy, to cóż ztąd wynika?
oto, że użyteczność jest łatwiej zebraną. To też i usługa ma wtedy
mniej w a r t o ś c i . Zapewne, niepłacimy tak drogo książek, od
chwili wynalezienia druku. Jest to cudowne lecz często
zapoznane zjawisko. Mówicie, że narzędzia pracy, produkują
Wartość; mylicie się, produkują one Użyteczność, i to Użytecz-
11
— 158 —

ność darmą; wartości zaś produkują tak mało, że nawet stopniowo ją


umarzają.
Prawda, że ten, który zrobił maszynę, wyświadczył usługę.
Wynagrodzenie jakie za nią odbiera, podnosi wartość produktu. Dla
tego też, jesteśmy gotowi wyobrażać sobie, że płacimy za
użyteczność, przez maszynę wyprodukowaną. Jest to złudzenie; bo
płacimy tylko za usługi tych wszystkich, którzy przyczynili się do
zrobienia tej maszyny i puszczenia jej w ruch. W tej
wyprodukowanej użyteczności, tak mało jest wartości, że nawet po
zapłaceniu tych nowych u s ł u g , nabywamy użyteczność na daleko
lepszych niż dawniej warunkach.
Przyzwyczajmy się więc do rozróżnienia użyteczności od
wartości; bo pod tym tylko warunkiem nauka ekonomiczna może
istnieć. Daleki jestem od sądzenia aby wartość i użyteczność były
jednakie lub podobne pojęcia, owszem śmiem twierdzić, nielękając
się dojścia do paradoksu, że są to dwa wprost sobie przeciwne pojęcia.
Potrzeba, Usiłowanie, Zaspokojenie — oto, jakieśmy powiedzieli,
człowiek pod względem ekonomicznym. Stosunek Użyteczności
odnosi się do Potrzeby i Zaspokojenia; a stosunek Wartości do
Usiłowania. Uźyteczność jest D o b r é m , usuwającém nasze potrzeby
przez zaspokojenie. Wartość jest złém, bo rodzi się z przeszkody,
stającej pomiędzy naszą potrzebą a zaspokojeniem. Bez tych
przeszkód anibyśmy robili ani wymieniali usiłowań, użyteczność
byłaby nieskończona, darma i bezwarunkowo wspólna, a pojęcie
wartości nie byłoby nawet znane w świecie. Lecz ponieważ
przeszkody istnieją, użyteczność jest darmą tylko pod warunkiem
wymienionych usług, które porównane z sobą, świadczą o wartości.
Im bardziej, wobec szczodrobliwości natury albo rozwoju nauk,
usuwają się przeszkody, tém więcej użyteczność zbliża się do tego,
aby się stała darmą i absolutnie wspólną, bo wraz z usuniętemi
przeszkodami, zmniejszają się warunki uciążliwe, a tém samém
i w a r t o ś ć . Za szczęśliwego uważać się będę, jeśli z pośród tych
wszystkich rozpraw, jakie mogą wydawać się zbyt subtelnemi, to
znów zbyt rozwlekłemu lub ścisłemi, uda mi się postawić tę uspakajającą
prawdę: p r a w o w i t a w ł a s n o ś ć w a r t o ś c i , — i tę drugą
pocieszającą prawdę: p o s t ę p o w a w s p ó l n o ś ć u ż y t e c z n o ś c i .
— 159 —

Jeszcze jedna uwaga: wszystko c o s ł u ż y , jest u ż y t e c z n é m


( u t i , s e r v i r ) ; a bardzo jest wątpliwém, aby cokolwiekbądź co na
świecie istnieje, siła czy materya, nie było z tego tytułu,
u ż y t e c z n é m człowiekowi.
Możemy przynajmniej bez obawy omylenia się upewnić, że
mnóstwo rzeczy, jest nam użytecznych, mimo naszej wiedzy. Gdyby
księżyc znajdował się dalej lub bliżej ziemi, to bardzo być może, że
królestwo nieorganiczne, a za nim roślinne, a następnie i królestwo
zwierzęce, całkowicie byłoby zmienione. Być może, że bez tej gwiazdy
błyszczącej na firmamencie, podczas gdy wyrazy te kreślę, rodzaj
ludzki nieistniałby wcale. Natura otoczyła nas użytecznościami.
A przymiot ten użyteczności, przyznajemy wielu materyom i zjawiskom;
w jednych nauka i doświadczenie odkrywają nam ją codziennie;
w innych znów znajduje się ona, choć nigdy może jej nie dostrzeżemy.
Jeśli te substancye i zjawiska, wywierają na nas, a l e p o m i m o
n a s , użyteczną swą czynność, niemamy żadnego interesu, a co
więcej, niemamy prawie żadnego środka do porównania stopnia ich
użyteczności, względem nas. Wiemy, że kwasoród i azot są nam
użyteczne, lecz niepróbujemy, a prawdopodobnie napróżno
próbowalibyśmy oznaczyć, w jakim stosunku są nam użyteczne.
Nieznajdujemy w nich pierwiastku, ani oszacowania, ani wartości.
Toż samo powiedziałbym o solach, gazach i siłach w naturze
rozlanych. Kiedy te wszystkie czynniki poruszają się i łączą z sobą,
aby produkować dla nas, l e c z b e z n a s z e g o w s p ó ł u d z i a ł u
użyteczność, to korzystamy z niej, n i e o s z a c o w u j ą c j e j w c a l e .
Wtedy dopiero kiedy następuje nasze współdziałanie, szczególniej gdy
się ono wymienia, wtedy tylko zjawia się Oszacowanie i Wartość,
padając na samo współdziałanie człowieka, a bynajmniej nie na
użyteczności substancyi lub zjawisk, o których często nawet niewiemy.
Dla tego też powiadam, że wartość jest ocenieniem
wymienionych usług. Usługi te mogą być bardzo skomplikowane;
mogą wymagać mnóstwa przeszłych i teraźniejszych prac, mogą się
przenosić z jednej półkuli na drugą, z jednej generacyi na drugą,
obejmując sobą znaczną liczbę kontraktujących, potrzebując
kredytu, nakładów i różnych umów, aż póki ogólna równowaga
11*
— 160 —

nie nastąpi; w każdym razie, pierwiastek wartości leży w nich


samych, a nie w użyteczności, której służą tylko za przewodnika
i która z istoty swej jest darmą, przechodzącą z rąk do rąk i niech mi
wolno będzie w ten sposób wyrazić się, będącą niejako d o d a t k i e m
tylko.
Z tém wszystkiém, jeśli upierać się będą szukać podstawy
użyteczności w wartości, to zgoda na to; lecz musimy się jednak
dobrze porozumieć, że tu nie idzie o użyteczność, znajdującą się
z woli Opatrzności lub potęgi sztuki w rzeczach i zjawiskach, ale
o użyteczność usług ludzkich porównanych i wymienionych.
R z a d k o ś ć . Że wszystkich okoliczności, wpływających na
Wartość, podług Seniora, najbardziej stanowczą jest rzadkość.
Niemiałbym nic tej uwadze do zarzucenia, gdyby ona nie
przypuszczała, że wartość jest nierozłączną z materyą. Jest to
przypuszczenie, które zbijać będę aż do ostatniego źdźbła. W gruncie
słowo r z a d k o ś ć , w kwestyi zajmującej nas, taką myśl w skróceniu
wyraża: cokolwiekbądź, usługa ma o tyle więcej wartości, im więcej
mieć będziemy trudności w oddaniu jej samym sobie, i że tém
samém, napotkamy na większe wymagania, gdy będziemy żądać jej
od innych. Rzadkość właśnie jest jedną z tych trudności. Jest ona
jedną więcej p r z e s z k o d ą , do przezwyciężenia; a im jest większą,
tem drożej wynagradzamy tych, którzy ją z przed nas usuwają. —
Rzadkość wywołuje często znaczne wynagrodzenie, i dla tego to
niemogę godzić się w tej chwili z ekonomistami angielskiemi, że
Wartość jest proporyonalną do pracy. Potrzeba mieć i to na uwadze,
że natura pod pewnymi względami z wielką oszczędnością względem
nas postąpiła. Słowo u s ł u g a obejmuje nietylko wszystkie te pojęcia,
lecz nawet wszystkie ich odcienia.
S ą d . Storch widzi wartość w sądzie, przez który przychodzimy
do uznania jej. — Zapewne, że za każdym razem, gdy idzie
o s t o s u n e k , musimy porównywać i s ą d z i ć . Niemniej przeto,
stosunek jest inną rzeczą a sąd inną. Kiedy porównywamy wysokość
dwóch drzew, to ich wielkość i różnica ich wielkości, są niezależne
od naszego ocenienia.
Lecz jakiż to jest stosunek, o którym sądzić mamy w ozna-
— 161 —

czeniu wartości? Jest to stosunek dwóch wymienionych usług. Kwestya


polega na tém, aby mając na względzie wszystkie okoliczności, zbadać
wiele są w a r t e jedne względem drugich oddane i przyjęte usługi,
lecz jedynie jako przeniesione czynności i przyjęte usługi a nie jako
czynności i rzeczy zawierające w sobie wewnętrzną użyteczność,
gdyż ta może być po większej części zupełnie obcą wszelkiej
działalności ludzkiej, a tém samém obcą Wartości.
Zbijam więc ten zasadniczy błąd Storch’a utrzymującego, że:
„Sąd nasz pozwala nam dostrzedz stosunek, istniejący pomiędzy
potrzebami naszemi i użytecznością rzeczy. Wyrok, który sąd wydaje
o u ż y t e c z n o ś c i r z e c z y , ustanawia w a r t o ś ć . “
I dalej znowu:
„Aby stworzyć wartość, potrzeba połączenia trzech okoliczności:
1) aby człowiek doświadczał lub pojmował potrzebę; 2) aby istniała
rzecz jakaś, mogąca potrzebę tę zaspokoić; 3) aby się objawił sąd na
korzyść użyteczności rzeczy. Wartość zatem rzeczy, jest to ich
względna u ż y t e c z n o ś ć . “
W dzień doznaję potrzeby światła. Istnieje jedna rzecz, mogąca
zaspokoić tę potrzebę, a jest nią światło słoneczne. Sąd mój przechyla
się na stronę użyteczności tej rzeczy, a jednakże... niema ona
wartości. Dla czego? Gdyż korzystam z niej, niewzywając niczyich
usług. W nocy, doświadczam tej samej potrzeby. Istnieje jedna rzecz,
która w bardzo niedokładny sposób, może ją zaspokoić, a jest nią
świeca. Sąd mój przechyla się na stronę użyteczności, stosunkowo
o wiele mniejszej, a jednakże mającej w a r t o ś ć . Dla czego? Bo ten,
który sobie żadał trud zrobienia tej świecy, niechce mi wyświadczyć
usługi, ustąpieniem jej, jak tylko pod warunkiem, abym mu oddał
równoważną usługę.
Dla ustanowienia zatem wartości, nie potrzebujemy porównywać
i sądzić o s t o s u n k o w e j u ż y t e c z n o ś c i rzeczy, ale o stosunku
dwóch usług.
W tém znaczeniu nieodrzucam określenia Storcha.
Streśćmy ten paragraf, dla wykazania, iż moje określenie, zawiera
wszystko to, co tylko było prawdziwém w definicyach mych
poprzedników, a odrzuca wszystko to, co było w nich błędném
skutkiem nadużyć lub pomyłki.
— 162 —

Powiedziałem, że zasada Wartości jest w u s ł u d z e ludzkiej,


a wynika ona z dwóch porównanych usług.
Wartość powinna mieć związek z usiłowaniem: — U s ł u g a zaś
mieści w sobie zawsze jakiekolwiek usiłowanie.
Przypuszcza ona porównanie usiłowań wymienionych,
a przynajmniej mogących się wymienić: — U s ł u g a , mieści
w sobie pojęcie dania i odebrania.
W istocie rzeczy jednakże, nie jest ona proporcyonalną do wielkości
usiłowań: — U s ł u g a , nie wymaga koniecznie tej proporcyi.
Mnóstwo zewnętrznych okoliczności, wpływa na wartość, nie
stanowiąc jednakże samej wartości. — Słowo Usługa, oblicza się
z temi okolicznościami w przyzwoitej mierze.
M a t e r y a l n o ś ć . Jeśli usługa polega na ustąpieniu, jakiejś rzeczy
materyalnej, nic nieprzeszkadza powiedzieć, że ta rzecz jest w a r t ą ;
nietraćmy jednak tego z uwagi, że to zwrot figuryczny, który
przypisuje rzeczom samym wartość usług, wówczas gdy one tylko
powód do nich dały.
T r w a ł o ś ć . Czy wartość jest w materyi lub nie, trwa ona dopóty,
dopóki trwa zaspokojenie i nie idzie dalej. Niezmienia ona swej
natury, bez względu czy zaspokojenie bezwłocznie lub też później
nastąpi, bez względu czy usługa jest osobistą lub rzeczową.
N a g r o m a d z e n i e . W porządku społecznym, oszczędność
gromadzi nie materye, lecz wartość czyli usługi. *)
—————
*) Patrz rozdział 35.
N a g r o m a d z e n i e , jest okolicznością bez żadnego znaczenia w ekonomii
politycznej.
Czy zaspokojenie jest natychmiastowe lub spóźnione, czy może być
odroczone, czy też jest nierozdzielne z usiłowaniem, w czémże to zmienia naturę
rzeczy?
Jestem usposobiony zrobić ofiarę aby usłyszeć piękny śpiew, idę do teatru
i płacę; zaspokojenie jest tu natychmiastowe. Lecz jeśli chcę poświęcić pieniądze
moje na kupienie talerza poziomek, mógłbym odłożyć to zaspokojenie do jutra;
i oto cała różnica.
Zapewne, możnaby powiedzieć, że poziomki są bogactwem, mogę je
bowiem jeszcze wymienić; to prawda, bo jak tylko usiłowanie miało miejsce,
a zaspokojenie niespełniło się, to bogactwo istnieje jeszcze, i zaspokojenie
— 163 —

U ż y t e c z n o ś ć . Przypuszczam wraz z Say’em, że Użyteczność


jest podstawą Wartości, byleby zgodzono się, że tu bynajmniej
nieidzie o użyteczność znajdującą się w rzeczach, lecz o użyteczność
odpowiednią do usług.
P r a c a . Zgadzam się z Ricardem, że Praca jest podstawą
Wartości, byleby, najprzód przyjęto wyraz praca w znaczeniu
najpowszechniejszém, a następnie nieprzychodzono do wniosku
proporcyonalności, przeciwnej wszystkim faktom, czyli innemi
słowy, byleby słowo p r a c a zamienione było na słowo u s ł u g a .
R z a d k o ś ć . Przypuszczam z Seniorem, że rzadkość wpływa na
w a r t o ś ć . Dla czego? bo w takim razie oddaje usługę o tyle
szacowniejszą.
S ą d . Przypuszczam z Storchem, że wartość wypływa z sądu,
byleby zgodzono się, że wypływa nie z sądu, jaki wydajemy
o użyteczności rzeczy, lecz z sądu o użyteczności u s ł u g .
A tak więc ekonomiści wszystkich odcieni, powinni być
zadowolnieni, przyznaję im bowiem wszystkim słuszność, gdyż
dostrzegli oni z jednej strony prawdę. Niemniej jednak błąd był na
odwrotnej stronie medalu. Do czytelnika należy osądzić, czy moje
określenie uwzględnia wszystkie prawdy, a odrzuca wszystkie błędy.
Niemogę zakończyć tej rozprawy, niepowiedziawszy choć słowa
o tej kwadraturze ekonomii politycznej, to jest: o m i e r z e
w a r t o ś c i ; — i z większą jeszcze siłą powtórzę tutaj tę uwagę, jaką
zakończyłem poprzedzające rozdziały.
Powiedziałem, że nasze potrzeby, nasze pragnienia i gusta,
niemają ani granic, ani miary oznaczonej.
Powiedziałem, że środki nasze zaradzenia im, dary natury,
zdolności, działalność, przezorność, roztropność, niemają miary
stanowczej. Każdy z tych żywiołów jest sam w sobie rozmaitym;
jest on różnym w każdym człowieku i co chwila zmienia się w
—————
niszczy je dopiero. Gdy talerz poziomek będzie zjedzony, to zaspokojenie to
pójdzie tam, gdzie poszło zaspokojenie, dostarczone mi pięknym głosem
Alboni.
Usługa odebrana i oddana: oto ekonomia polityczna.
(Przypisek wyjęty z rękopismu autora.)
— 164 —

każdym indywidyum, tak dalece, że wszystko to przedstawia całość


niezmiernie ruchliwą.
Jeśli teraz zwrócimy uwagę na to, jakie okoliczności wpływają na
wartość, użyteczność, pracę, sąd i jeśli się przekonamy, że niema ani
jednej z nich, któraby się niezmieniała, to jakżebyśmy się upierali,
szukać wartości w stałej mierze?
Byłoby ciekawém, gdyby znajdowano niezmienność w usiłowaniu,
złożoném z żywiołów ruchliwych, a które nie jest niczém inném, jak
Stosunkiem pomiędzy potrzebą i zaspokojeniem, jeszcze ruchliwszém
od niego.
Ekonomiści zatem, którzy poszukują a b s o l u t n e j m i a r y
w a r t o ś c i , gonią za chimerą, a co więcej za rzeczą zupełnie
niepotrzebną. Praktyka powszechna przyjęła złoto i srebro, chociaż
niewątpiła, o ile wartość tych kruszców jest zmienną. Cóż nas jednak
obchodzi zmienność miary, jeśli, dotykając jednakowo obydwóch
wymienianych przedmiotów, nie psuje w niczém prawości wymiany?
Jest to ś r e d n i a p r o p o r c y o n a l n a , która może się podwyższać
i zniżać, nieczyniąc ujmy swemu posłannictwu, mającemu na celu
uwydatnić stosunek pomiędzy potrzebą a zaspokojeniem.
Nauka niema na celu szukania r z e c z y w i s t e g o S t o s u n k u
d w ó c h u s ł u g , jak to czyni wymiana, bo w takim razie dla celu tego
wystarczałaby moneta. Szuka ona przedewszystkiem S t o s u n k u
p o m i ę d z y u s i ł o w a n i e m a z a s p o k o j e n i e m ; a pod tym
względem, gdyby nawet istniała miara wartości, to nieposłużyłaby jej do
niczego, bo usiłowanie zawsze przynosi zaspokojeniu zmieniającą się
proporcyą użyteczności darmej, niemającej wartości. I dla tego to większa
część pisarzy żaliła się na brak tej miary wartości, że upuściła z uwagi ten
żywioł dobrobytu, użyteczność darmą. Pisarze ci niedostrzegli, że
nieodpowiedziała by ona na to pytanie: Jakie jest Bogactwo lub
dobrobyt porównawczy dwóch klass, dwóch ludów, dwóch generacyi?
Dla rozwiązania tej kwestyi, nauka winna mieć miarę, któraby nie
uwydatniała s t o s u n k u d w ó c h u s ł u g , mogących służyć za
przewodnika bardzo rozmaitych części użyteczności darmej, ale
stosunek u s i ł o w a n i a d o z a s p o k o j e n i a ; a miarą tą nie
mogłoby być nic innego, jak samo usiłowanie lub praca.
Lecz jakim sposobem praca mogłaby służyć miarą, nie
— 165 —

jestże ona jednym z najzmienniejszych żywiołów? Czyż nie może być


mniej lub więcej zręczną, przykrą, ryzykowną, niebezpieczną,
wstrętną? Czyż nie wymaga ona mniej lub więcej współudziału
pewnych umysłowych zdolności, pewnych przymiotów moralnych?
i czy skutkiem tych wszystkich okoliczności nie prowadzi ona do
nieskończenie rozmaitego wynagrodzenia?
Jest pewien rodzaj pracy, która w każdym czasie i na każdém
miejscu jest zawsze tąż samą i ona to służyć powinna miarą. Jest to
praca najprostsza, najgrubsza, pierwotna, najbardziej muskularna,
najzupełniej wolna od wszelkiego współdziałania natury, taka, jaką
każdy człowiek jest w stanie wypełniać i oddająca usługi jakie sam
sobie każdy wyświadczyć może; nie wymagająca ani wyjątkowej
siły, ani zręczności, ani nauki; taka praca, jaka się objawiła
w samém zaraniu ludzkości, słowem, praca prostego wyrobnika.
Zaofiarowanie pracy tej jest wszędzie największe, jest ona najmniej
specyalną, najjednorodniejszą, i najmniej wynagradzaną. Wszystkie
wynagrodzenia, poczynając od tej podstawy, wiążą się i stopniują;
powiększają się one, w miarę rozmaitych okoliczności, podnoszących
jej wartość.
Jeśli więc zechcemy porównywać dwa stany społeczeństwa,
niemożemy się uciekać do m i a r y w a r t o ś c i , z dwóch jednakowo
loicznych przyczyn: najprzód, dla tego że jej niema; a powtóre, że
gdybyśmy sobie jakąkolwiek utworzyli, musielibyśmy stanąć na
fałszywém stanowisku, pomijając ważny i postępowy żywioł
dobrobytu ludzkiego: użyteczność darmą.
Przeciwnie, zupełnie zapomnieć powinniśmy o wartości,
zwłaszcza, o wartości monetarnej i postawić sobie pytanie: Jaka jest
w danym kraju i w danej epoce ilość pewnego rodzaju użyteczności
specyalnych i jaka jest summa użyteczności, któraby odpowiadała
każdej danej ilości pracy surowej, czyli innemi słowy, jaki jest
dobrobyt do któregoby mógł dojść prosty wyrobnik w zamian za swą
pracę?
Możemy twierdzić, że porządek społeczny naturalny, jest
doskonalącym się i harmonijnym, jeśli z jednej strony liczba ludzi
oddanych pracy surowej i odbierających możliwie najniższą
zapłatę, coraz się zmniejsza; a z drugiej strony, to umiarkowane
— 166 —

wynagrodzenie, nie w wartości lub monecie, lecz w zaspokojeniu


coraz więcej się powiększa. *)
Starożytni, bardzo dobrze opisali, wszystkie kombinacye
wymiany.
D o u t d e s (produkt za produkt), D o u t f a c i a s (produkt za
usługę), F a c i o u t d e s (usługa za produkt), F a c i o u t f a c i a s
(usługa za usługę).
Ponieważ produkta i usługi wymieniają się z sobą, trzeba aby
miały coś z sobą wspólnego, coś, za pomocą czego porównywaćby się
i oceniać mogły, a mianowicie: w a r t o ś ć .
Lecz Wartość jest zawsze tą samą. Musi więc ona tak w produkcie
jak i w usłudze, mieć ten sam początek, tę samą racyę bytu.
Jeśli tak jest, to czy wartość jest pierwotnie i wyłącznie
w p r o d u k c i e i czy tylko nie przez analogią rozciągnęli o niej
pojęcie do usługi?
Czy też przeciwnie wartość istnieje w usłudze, a wciela się
w produkt, właśnie i jedynie dla tego, że sama usługa weń się wciela?
Niektórzy mniemali że to jest kwestya czystej subtelności; zaraz to
zobaczymy.
Tymczasem ograniczę się na zrobieniu uwagi, że dziwném byłoby,
gdyby złe lub dobre określenie wartości obojętném było dla ekonomii
politycznej.
Nie wątpię, że w samym początku ekonomia polityczna
dopatrywała się wartości w produkcie, a nawet w samej m a t e r y i
produktu. Fizyokraci, przypisywali ją wyłącznie ziemi i tak dalece
w oczach ich m a t e r y a i w a r t o ś ć ścisle były połączone, że
wszystkie stany, które niezajmowały się pracą około materyi,
nazywali n i e p r o d u k c y j n e m i .
Zdawałoby się, że Adam Smith, wywodząc w a r t o ś ć z p r a c y ,
powinien był powyższe pojęcie obalić. Czyż proste usługi nie
wymagają pracy, a tém samém, niezawierająż w sobie wartości?
Będąc tak bliskim prawdy, Smith jednak niedoszedł do
—————
*) To co następuje przeznaczył autor również do niniejszego rozdziału.
(Przypisek wydawcy.)
— 167 —

niej, bo prócz tego iż mówi wyraźnie, że aby praca miała wartość,


potrzeba żeby wykonywała się na materyi, na czemś fizycznie
dotykalném, na czemś dającém się zgromadzać, a nadto, wraz
z fizyokratami, utrzymuje że wszystkie klassy zajmujące się
oddawaniem usług, są stanami nieprodukcyjnemi.
W rzeczy samej, Smith, w swej rozprawie o Bogactwie, zajmuje się
bardzo temi stanami. Czegoż to jednak dowodzi? Oto, że dawszy
określenie, sam musiał wyjść poza jego granice, i że tém samém
określenie jego było fałszywém? Smith, niezdobyłby sobie tej
rozgłośnej i zasłużonej sławy, gdyby nie napisał swych świetnych
rozdziałów o Nauczaniu, o Duchowieństwie, o Służbie publicznej,
i gdyby traktując o Bogactwie, ograniczył się tylko na swem
określeniu. Szczęściem, dzięki własnej niekonsekwencyi przeszedł za
szranki, w których go zamykały jego założenia. Tak się bowiem
zawsze zdarza. Nigdy człowiek genialny wychodząc z fałszywej
zasady nie uniknie niekonsekwencyi; gdyż inaczej wpadałby w coraz
większą niedorzeczność i nietylko niebyłby genialnym ale po prostu
niebyłby człowiekiem.
Tak jak Smith zrobił krok naprzód względem Fizyokratów, tak
znów Say wyprzedził Smith’a. Powoli zmuszony był uznać wartość
w usługach, lecz tylko analogicznie i w szerokim znaczeniu tego
wyrazu, w produkcie widział jedynie wartość istotną, i nic nas lepiej
o tem nie przekonywa, jak dziwaczna nazwa jaką dał usługom,
nazywając je „ p r o d u k t a m i n i e m a t e r y a l n e m i “ są to dwa
słowa które najzupełniej nie przystają do siebie. Say, opiera się na
Smith’cie, a dowodem tego jest, że cała teorya mistrza, zawiera się
w pierwszych dziesięciu wierszach, rozpoczynających pracę ucznia.*)
Lecz rozmyślał on i rozwijał się przez lat trzydzieści, to też zbliżył się
do prawdy, chociaż jej zupełnie niedosiągł.
Wreszcie, możnaby mniemać, że spełnił posłannictwo
ekonomisty, równie dobrze rozciągając wartość z produktu na
usługę, lub przenosząc ją z usługi na produkt, gdyby propaganda
socyalistyczna, oparta na jego własnych wywodach, niewykazała
niedostateczności i niebezpieczeństwa jego zasady.
—————
*) Rozprawa o ekonomii politycznej, p. 1.
— 168 —

Postawiwszy więc sobie to pytanie: Ponieważ pewne produkta


mają wartość, a pewne usługi mają także wartość, i ponieważ wartość
sama w sobie może mieć tylko jeden początek, jedną racyą bytu
i jedno obiaśnienie, czy zatem ten początek, to obiaśnienie, leży
w produkcie czy też w usłudze?
Mówię to stanowczo, a odpowiedź niewydaje mi się ani na chwilę
wątpliwą, a to z tego niezaprzeczonego powodu, że: Każdy produkt
mający wartość, zawiera w sobie usługę, wówczas kiedy usługa
niekoniecznie każe domyślać się produktu.
To mi się wydaje stanowczém, matematyczném:
Oto jest usługa; czy przybierze lub nie, — postać materyalną,
zawsze ma wartość, bo jest usługą.
Oto jest materya: jeśli ustępując ją, oddaję usługę, ma ona wartość,
lecz jeśli nie oddaje usługi, niema ona wartości.
Wartość zatem nieprzechodzi z materyi na usługę, lecz z usługi na
materyą.
Ale to nie wszystko jeszcze. Nic nie jest łatwiejszém do
wytłómaczenia, z punktu widzenia wartości, jak ta przewaga, to
pierwszeństwo dane usługom nad produktem. Zobaczymy że zależy
to od pewnej okoliczności łatwej do spostrzeżenia, a której dla tego
właśnie niedostrzeżono że sama bije w oczy. Okolicznością tą jest
owa wrodzona w człowieku przezorność, na zasadzie której zamiast
ograniczyć się na oddaniu usług jakich od niego żądamy,
przygotowuje się on naprzód do wyświadczenia tych, jakie
przewiduje iż będą od niego wymagane. Tym to sposobem f a c i o u t
f a c i a s przemienia się na d o u t d e s , nie przestając być faktem
panującym i wyjaśniającym całą tranzakcyę.
Jan mówi do Piotra: Pragnę mieć kubek. Powinienbym sam go
zrobić; jeśli jednak chcesz wykonać to za mnie, wyświadczysz mi
usługę, za którą zapłacę ci usługą równoważną.
Piotr zgadza się; skutkiem tego poszukuje odpowiedniej ziemi;
miesza ją, urabia, słowem, czyni to co Jan musiałby uczynić.
Widoczném jest że tu usługa, ustanawia wartość. Panującym
wyrazem tranzakcyi jest f a c i o . A jeśli później wartość wciela się
w produkt, to dla tego tylko, że wypływa ona z usługi która jest
połączeniem pracy wykonanej przez Piotra i zaoszczędzonej Janowi.
— 169 —

Otóż zdarzyć się może, że Jan często robić będzie podobną


propozycją Piotrowi i że inni także podobnąż mu uczynią, skutkiem
czego Piotr na pewno przewidywać może, że ten rodzaj usług będzie
od niego żądany i przygotuje się do oddania ich. Może on powiedzieć
sobie: Nabyłem pewnej zręczności w wyrabianiu kubków,
a doświadczenie uczy mię, że kubki należą do potrzeb, które muszą
być zaspokojone. Mogę zatem wyrabiać je na zapas.
Od tej chwili Jan powinienby do Piotra mówić, nie: F a c i o u t
f a c i a s ale: F a c i o u t d e s . A gdyby zaś Jan ze swej strony
przewidywał potrzeby Piotra i pracował naprzód dla ich
zaspokojenia, mógłby wówczas powiedzieć: D o u t d e s .
Lecz dla czego, pytam się, ten postęp wypływający
z przezorności ludzkiej, miałby zmieniać naturę i pierwiastek
Wartości? Czyż racyą jej bytu i miarą jej, nie jest zawsze usługa? Bo
gdy idzie o prawdziwe pojęcie wartości cóż mię obchodzi czy Piotr
czekał aż mu każą zrobić kubek czy też przewidując to żądanie
zrobił go naprzód?
Zauważmy to że: w ludzkości, niedoświadczenie i nieprzezorność
poprzedzają zwyczajnie doświadczenie i przezorność. Z czasem
dopiero ludzie doszli do tego że mogli przewidzieć swe wzajemne
potrzeby, aby się do nich przygotować i zaspokoić je. Loicznie,
f a c i o u t f a c i a s , musiało poprzedzić d o u t d e s . To ostatnie
jest zarazem owocem i znamieniem rozszerzonych pewnych
wiadomości, pewnego nabytego doświadczenia, pewnego
bezpieczeństwa politycznego, pewnego zaufania w przyszłości,
słowem, pewnej cywilizacyi. Ta przezorność społeczna, ta wiara
w ż ą d a n i e , która nakazuje przygotować z a o f i a r o w a n i e ; ten
rodzaj s t a t y s t y k i p r z e w i d u j ą c e j , o której, każdy ma mniej
lub więcej dokładne pojęcie, a która, zaprowadza tak zadziwiającą
równowagę pomiędzy potrzebami a zapasami, jest jedną
z najskuteczniejszych sprężyn doskonalenia się ludzkości. Jej to
winniśmy podział zajęć, a przynajmniej professye i rzemiosła. Jej to
obowiązani jesteśmy, za to najgoręcej przez ludzi poszukiwane dobro,
a mianowicie za: ustalenie wynagrodzenia pracy pod postacią z a p ł a t y ,
a kapitału, pod postacią p r o c e n t ó w . Jej to winni jesteśmy kredyt
i operacye handlowe z długim terminem wypłaty i te które mają za
— 170 —

przedmiot zrównanie ryzyka etc. Dziwném jest, że ten szlachetny


przymiot człowieka, Przezorność, niebył, z punktu widzenia
ekonomii politycznej, zauważany. Dzieje się tak zwykle, jak mawiał
Rousseau, z powodu trudności, jakich doświadczamy, chcąc czynić
spostrzeżenia, nad sferą naturalną, wpośród której żyjemy. Uderzają
nas tylko fakta niezwyczajne, a niedostrzegamy tych, które
ustawicznie działając na okół nas, na nas i w nas, głęboko
oddziaływają na człowieka i społeczeństwo.
Ale wracając do przedmiotu, który nas zajmuje, powiedzmy iż być
może, że przezorność ludzka w swém nieskończonem rozszerzaniu
się, dąży do podstawienia d o u t d e s , w miejsce f a c i o u t f a c i a s ;
niezapominajmy jednakże, że pod postacią pierwotną i k o n i e c z n ą
wymiany, znajduje się pierwsze pojęcie o wartości; że tą pierwotną
postacią, jest wzajemna usługa, i że nadewszystko, z punktu widzenia
wymiany, produkt jest tylko u s ł u g ą p r z e w i d z i a n ą .
Stwierdziwszy, że wartość nie jest nierozłączną z materyą, i że nie
może być pomieszczoną, pomiędzy jej przymiotami, daleki jestem od
przeczenia, aby nie mogła się ona przenieść z u s ł u g i n a
p r o d u k t i aby nie mogła się weń wcielić. Proszę mych
przeciwników, by mi wierzyli, że nie jestem takim pedantem, abym
usuwał z języka wyrażenia tak utarte, jak: z ł o t o w a r t e t y l e ,
pszenica w a r t a tyle, ziemia w a r t a tyle. Sądzę tylko, że mam
prawo zapytać się nauki, dla czego, a jeśli mi odpowie: Dla tego, że
złoto, pszenica, ziemia, same w sobie mają wewnętrzną wartość —
sądzę, że mam prawo powiedzieć jej: „Mylisz się, a błąd twój
niebezpieczny. Mylisz się, bo jest jeszcze złoto i ziemia bez wartości,
a mianowicie złoto i ziemia, które niedały powodu do żadnej usługi
ludzkiej. Błąd twój niebezpieczny, bo prowadzi do tego, że w prostem
prawie wzajemności usług, widzimy przywłaszczenie darmych darów
Bożych.
Gotów więc jestem przyznać, że produkta mają wartość, byleby
tylko zgodzono się, że nie jest ona ich istotą, i że przywiązana jest do
usług i z nich wypływa.
A to jest taką prawdą, że wynika ztąd następstwo bardzo ważne,
— zasadnicze w ekonomii politycznej, które niebyło i niemogło być
dotąd zauważane, a mianowicie:
— 171 —

Kiedy wartość przeszła z usługi do produktu,


ulega ona w produkcie tymże samym szansom, jakim
ulegała, gdy była jeszcze w samej usłudze.
Nie jest ona w produkcie stałą, jakby to musiało mieć miejsce,
gdyby była jednym z jego wewnętrznych przymiotów; nie, jest ona
z istoty swej zmienną i w ślad idąc za rodzajem usług, którym winna
swój początek, może się nieskończenie wznosić lub też spadać aż do
zera.
Ten, który wyrabia teraz kubek, aby go za rok sprzedać, kładzie
weń bezwątpienia wartość; a wartość ta, ustanawia się wartością
usługi — nie tą jaką ma usługa obecnie, lecz tą, jaką za rok mieć
będzie. Jeśli w chwili sprzedawania kubka, ten rodzaj usługi, o jakim
mówimy, będzie bardzo poszukiwany, to kubek będzie wart więcej,
w przeciwnym razie, cena jego będzie niższą.
Dla tego też człowiek nieustannie jest pobudzany, do kształcenia
swej przezorności, aby z niej zrobić, jak największy użytek.
W podniesieniu lub zniżeniu wartości, ma on zawsze w perspektywie
dla trafnych swych przewidywań nagrodę, a dla mylnych karę.
I zauważcie, że tak jego powodzenia, jak i jego zawody, wiążą
się z dobrém i złém ogólném. Jeśli trafnie przewidywał, to
przygotował się zawczasu, do oddania społeczeństwu usług, więcej
poszukiwanych, bardziej ocenianych, skuteczniejszych, słowem,
najodpowiedniejszych do zaspokojenia najbardziej uczuwanych
potrzeb; przyczynił się do zmniejszenia rzadkości, do powiększenia
obfitości tego rodzaju usług, i uczynił je dostępniejszemi dla większej
liczby osób. Jeśli przeciwnie pomylił się w ocenieniu przyszłości, to
przez swą konkurencyą, zniża wartość i tak już nieposzukiwanych
usług, i swym własnym kosztem sprawia jedynie dobro ujemne; to
jest uprzedza, że pewien rodzaj potrzeb, niewymaga obecnie
działalności społecznej, która niepowinna iść w tym kierunku, gdyż
niepozyska tu wynagrodzenia.
Ten zadziwiający fakt — że wartość, jeśli się tak wyrazić
można, w c i e l o n a , nieprzestaje mieć wspólnego przeznaczenia
z tym rodzajem usług, do jakich jest przywiązaną — jest najwyższej
doniosłości, nietylko dla tego, że coraz więcej wykazuje tę
teoryą, że pierwiastek wartości jest w usłudze; lecz nadto i
— 172 —

dla tego; że z największą łatwością, tłumaczy nam zjawiska, przez


inne systemata uważane za anormalne.
Czy ludzkość gdy raz produkt rzucony jest na targ, dąży ogólnie
do poniżenia lub podwyższenia jego wartości? To tak samo,
jakbyśmy się pytali, czy ten rodzaj usług, który wartość tę zrodził,
dąży do pozyskania mniejszego lub większego wynagrodzenia?
Jedno jest tak możliwém jak i drugie, i to właśnie otwiera
przezorności ludzkiej bezgraniczne szranki.
Jednakże zauważyć można, że postęp jest prawém
powszechném istot zdolnych do badań, kształcenia się
i doskonalenia. Prawdopodobném więc jest, że w danej epoce,
pewne użycie czasu i trudu, pozyskuje większe rezultaty, aniżeli
w epoce poprzedzającej, z czego wnosić można, że panująca dążność
wcielonej wartości, dąży do zniżenia. Jeśli naprzykład, kubek,
o którym co tylko mówiłem, jako o symbolu produktu, zrobiony
był przed kilku laty, to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa,
spadnie on w cenie. I rzeczywiście dla zrobienia podobnego
kubka, mają dziś więcej zręczności, więcej środków, lepsze
narzędzia, tańszy kapitał, i lepiej pojęty podział pracy. Otóż
mający chęć nabycia kubka, zwracając się do posiadacza jego, nie
mówi: Powiedz mi, jaka jest ilość pracy, którą nań obróciłeś, abym
cię mógł stosownie wynagrodzić. Nie — powiada on: Dzięki
rozwojowi sztuki, mogę podobny kubek albo sam zrobić albo
nabyć przez wymianę, za taką ilość i jakość pracy, i to jest właśnie
granica wynagrodzenia, które zgadzam się dać tobie.
Ztąd wynika, że każda wartość wcielona czyli inaczej każda
praca nagromadzona lub każdy kapitał wobec usług, z natury swej
doskonalących się i postępowo produkcyjnych dąży do zniżenia
ceny; i że w wymianie pracy obecnej na dawniejszą, powszechnie
korzyść jest po stronie pracy obecnej i tak być powinno, bo oddaje
nam ona więcej usług. —
I ztąd też widzimy taką próżnią w deklamacyach, bezustannie
zwracanych przeciw wartości własności gruntowych.
Wartość ta ani swym początkiem, ani swą naturą, ani
powszechném prawém swego powolnego spadania w cenie,
nieróżni się w niczém od innych wartości.
— 173 —

Przedstawia ona dawne usługi: osuszenia, karczowania, oczyszczenia


z kamieni, niwelowania, ogrodzenia, powiększenia pokładów
roślinnych, budowli etc; i wymaga zapłaty tych usług. Lecz opłaty te
nieustanawiają się przez wzgląd na pracę wykonaną. Właściciel gruntu,
nie mówi: „Dajcie mi w zamian za tę ziemię tyle pracy, ile na nią
wyłożyłem (tak by się on wyrażał, gdyby wedle teoryi Smitha, wartość
pochodziła z pracy, i była do niej proporcyonalną). Tém bardziej nie
może on, jak przypuszcza Ricardo i wielu ekonomistów, powiedzieć:
„Dajcie mi zaraz tyle pracy, ile jej grunt ten odebrał, a prócz tego, pewną
część pracy dla wynagrodzenia sił naturalnych, w nim się znajdujących.“
Nie, właściciel gruntu, jako przedstawiciel wszystkich posiadaczy jacy go
poprzedzili aż do pierwszego karczownika, zmuszony jest w ich imieniu,
tym skromnym przemówić językiem:
„Przysposobiliśmy usługi i pragniemy je wymienić na usługi
„równoważne. Pracowaliśmy dawniej wiele, bo za naszych czasów
„nieznano tych potężnych środków przychodzących w pomoc pra-
„cy; niebyło dróg, zmuszeni byliśmy robić wszystko siłą rąk;
„wiele potu, wiele nawet życia ludzkiego, pogrzebano na tych
„niwach. Ale my nieżądamy pracy za pracę; bo niemielibyśmy
„żadnych środków do uskutecznienia takiej umowy. Wiemy, że
„praca, która się dziś na gruncie wykonywa bądź we Francyi, bądź
„gdzieindziej, jest daleko doskonalszą i więcej produkcyjną. Żą-
„damy tylko i tego odmówić nam niemożna, aby dawna nasza
„praca wymieniała się proporcyalnie do pracy teraźniejszej, nie
„wedle ich wzajemnej trwałości i mocy, ale wedle ich rezultatów,
„w ten sposób, abyśmy otrzymali równe wynagrodzenie za równe
„usługi. Na tym układzie, pod względem pracy, tracimy; bo
„aby oddać tęż samą usługę potrzeba było dwa lub trzy razy
„więcej naszej pracy, aniżeli waszej; lecz jest to układ przymu-
„sowy, niemamy bowiem sposobów do przeprowadzenia innego
„układu, bo byście nań nieprzystali.“
I rzeczywiście tak się dzieje, bo gdybyśmy sobie zdali rachunek
z ilości usiłowań, trudu i ciągłego znoju, potrzebnych do
doprowadzenia każdego hektaru gruntu do stanu obecnej jego
produkcyjności, to łatwo przekonalibyśmy się, że ten, który go
12
— 174 —

teraz nabywa, niedaje pracy za pracę, — przynajmniej tak się dzieje


w dziewięćdziesięciu na sto okolicznościach.
Czynię tu to zastrzeżenie dla tego abyśmy niestracili z uwagi że
usługa wcielona, może nabywać i tracić wartość. I chociaż ogólna
dążność jest do spadania w cenie, niemniej jednak w wyjątkowych
okolicznościach objawia się niekiedy zjawisko przeciwne, tak co do
ziemi, jak i co do innych rzeczy, nie obrażając bynajmniej praw
słuszności i nietworząc monopolu.
W istocie, przy oznaczaniu wartości przedstawiają się zawsze
uwadze naszej usługi. Jest rzeczą bardzo prawdopodobną, że
w pewném zastosowaniu, dawna praca oddaje mniej usług, aniżeli
praca obecna; nie jest to jednak prawo bezwzględne. Jeśli, dawna
praca, jak to zwykle się dzieje, oddaje mniej usług aniżeli praca
obecna, to dla przywrócenia równowagi, potrzeba aby w wymianie,
było więcej pierwszej aniżeli drugiej; bo powtarzam, równowaga
ustanawia się przez usługi. Lecz jeśli się znów zdarzy, że praca dawna
oddaje więcej usług, jak praca obecna, to potrzeba aby ta ostatnia na
rzecz pierwszej poniosła ofiarę z ilości wynagrodzenia....
VI.

BOGACTWO.

We wszystkiem, co jest zdolném zaspokoić nasze potrzeby


i nasze pragnienia, rozważać i rozróżniać należy dwie rzeczy: to co
dokonała natura i co dokonywa człowiek, — co jest darme i co jest
uciążliwe, — dary Boże i usługi ludzkie, — u ż y t e c z n o ś ć
i w a r t o ś ć . W jednym i tymże samym przedmiocie, jedna z nich
może być ogromną, a druga prawie niedostrzeżoną. Pierwsza
pozostaje niezmienną, a druga może się zmniejszyć do
nieskończoności i zmniejsza się też w rzeczy samej za każdym
razem, gdy jakiś pomysłowy wynalazek pozwoli nam z mniejszém
usiłowaniem dojść do tegoż samego rezultatu.
Leży tu jedna z największych trudności, jedno z najobfitszych
źródeł nieporozumień, sprzeczek i błędów, dotyczących wstępnych
pojęć nauki ekonomicznej.
Co to jest b o g a c t w o ?
Czy b o g a c i jesteśmy w stosunku do użyteczności znajdujących
się w naszém rozporządzeniu, to jest w stosunku do potrzeb
i pragnień jakie zaspokoić możemy? „Człowiek, mówi Smith, jest
biednym lub bogatym wedle tego czy posiada więcej lub mniej
użytecznych rzeczy, któremi zaopatrzyć może swe potrzeby.“ —
Czy też jesteśmy b o g a c i w stosunku do w a r t o ś c i jakie
posiadamy, to jest do usług któremi możemy rozporządzać. „Bogactwo,
mówi Say, jest w stosunku do wartości. Jest ono wielkiém, jeśli
12*
— 176 —

i summa wartości, z jakiej się składa, jest znaczną; jest zaś małém, jeśli
i wartości, są małe.“
Nieświadomi nadają Bogactwu obydwa te znaczenia. Słyszymy ich
niekiedy mówiących: „Obfitość wody jest dla tej okolicy
Bogactwem“, i wówczas myślą jedynie o Użyteczności. Lecz jeśli kto
z nich chce poznać swe własne bogactwo, to robi to, co nazywamy
spisem inwentarza, pomieszczając w nim tylko to, co ma Wartość.
Chociażby się to niepodobało uczonym, zdaje mi się jednak, że
tym razem nieświadomi mają racyę. W samej rzeczy, bogactwo jest
r z e c z y w i s t e i w z g l ę d n e . Co do pierwszego, sądzi się o nim
z naszych zaspokojeń i ludzkość o tyle jest bogatszą, o ile więcej
zdobywa dobrobytu, bez względu na wartość przedmiotów,
dostarczających nam go. Lecz, jeśli chcemy poznać część
proporcyonalną, przypadającą na każdego człowieka z ogólnego
dobrobytu, czyli innemi słowy, b o g a c t w o w z g l ę d n e — to jest
ono prostym stosunkiem, jaki wartość jedynie objawia, bo ona sama
jest stosunkiem.
Nauka zajmuje się ogólnym dobrobytem ludzi i zachodzącym
stosunkiem, pomiędzy ich Usiłowaniami a Zaspokojeniami,
stosunkiem, który postępowe uczestnictwo użyteczności darmej
w dziele produkcyi korzystnie modyfikuje; nie może zatém
usuwać tego żywiołu z pojęcia B o g a c t w a . W jej oczach, nie
summa wartości, ale summa użyteczności darmych lub
uciążliwych, przywiązanych do tych wartości, jest Bogactwem
rzeczywistém. Ze względu na zaspokojenie, to jest na
rzeczywistość, jesteśmy zarówno bogaci wartością przez postęp
zniszczoną, jak i tą, która po nim pozostaje.
W codziennych tranzakcyach, nierachujemy wcale tych
użyteczności, które przez zniżenie wartości, stają się d a r m y m i .
Dla czego? dla tego, że to co jest darmém jest w s p ó l n é m , a co jest
wspólném, niezmienia w niczém, proporcyonalnej części
przypadającej na każdego z bogactwa rzeczywistego. Niewymieniamy
tego, co jest wspólném; a ponieważ, w zwyczajnych interesach,
potrzebujemy jedynie poznać proporcyą, stwierdzoną przez wartość,
nią więc tylko zajmujemy się.
Z tego powodu powstał spór pomiędzy Ricardem a Say’em.
— 177 —

Ricardo, nadał wyrazowi Bogactwo, znaczenie użyteczności; J. C. Say


zaś Wartości. Zwycięztwo jednego z tych dwóch zapaśników, było
niemożliwém, ponieważ wyraz ten, stosownie do tego, czy bierzemy
go pod względem bogactwa rzeczywistego czy też względnego, ma
jedno i drugie znaczenie.
Lecz wyznać musimy, a to z tém większą pewnością, o ile, w tym
przedmiocie, wyższą jest powaga Say’a, że jeśli, (w znaczeniu
dobrobytu rzeczywistego) brać będziemy Bogactwo i Wartość za
jedno, a nadewszystko, jeśli utrzymywać będziemy, że pierwsze jest
proporcyonalne do drugiej, to narażamy się na sprowadzenie nauki
z prawdziwej drogi. Dzieła Ekonomistów drugiego rzędu oraz
i socyalistów, aż nadto przekonywają nas o tém. Jest to nieszczęśliwy
punkt wyjścia, który usuwa z pod wzroku naszego to, co stanowi
najpiękniejsze dziedzictwo ludzkości. Każe nam uważać za
zniszczoną tę część dobrobytu, którą postęp uczynił wspólną
dla wszystkich i naraża umysł na jedno z największych
niebezpieczeństw, bo na wyłuszczenie zasad bez wyjścia i końca
i opaczne pojmowanie ekonomii politycznej a wiecznie miesza cel, do
którego wzdychamy, z p r z e s z k o d a m i , powstrzymującemi nas. —
I rzeczywiście, Wartość powstaje tylko wskutek tych
przeszkód. Jest ona znamieniem, symptomatem, świadkiem,
dowodem naszej wrodzonej nieudolności. Przypomina nam ona
ten wyrok przed wieki wyrzeczony: Spożywać będziesz chleb twój
w pocie czoła twego. Dla Istoty Wszechmogącej, słowa te,
Usiłowanie, Usługa, a tém samém, Wartość, nieistnieją wcale. Co
do nas, jesteśmy otoczeni na okół użytecznościami, pomiędzy
któremi znaczna liczba jest darmą, ale pozostałą, zdobywać
musimy sposobem uciążliwym. Pomiędzy temi użytecznościami
a potrzebami, które one zaspokoić mogą, stają przeszkody. Skazani
jesteśmy albo na zrzeczenie się Użyteczności, albo na zwyciężenie
Przeszkody, za pomocą naszych usiłowań. Zmuszeni jesteśmy
ciężko pracować albo dla siebie samych, albo dla tych, którzy
w pocie czoła na nas pracowali. —
Im więcej zatem w społeczeństwie jest wartości, tem
niewątpliwiej przekonywamy się, że pokonywano w niem przeszkody,
a tém samém, że były tam przeszkody do zwyciężenia. Czyż
— 178 —

możemy więc ztąd wnioskować, że przeszkody te stanowią bogactwo,


dla tego, że bez nich niebyłoby wartości?
Przedstawmy sobie dwa narody, z których jeden ma więcej
zaspokojeń niż drugi, lecz mniej ma wartości, dla tego, że sowiciej od
natury obdarzony mniej ma do zwalczenia przeszkód. Któryż będzie
bogatszym?
Co więcej: weźmy naród jaki w dwóch rozmaitych epokach.
Przeszkody do zwalczenia, są zawsze te same. Lecz dziś
zwyciężają je z taką łatwością, że naprzykład, transporta, uprawę
ziemi, roboty tkackie, wykonywają z tak małém usiłowaniém, iż
wartości w nich są znacznie zmniejszone. Mógłby się więc
zdecydować na jedno z dwojga: albo zadowolni się temiż samemi
zaspokojeniami, które miał dawniej, i wówczas postęp jego
obiawi się w tym wolnym czasie, jaki będzie miał do swego
rozporządzenia, a czyż w takim razie, powiemy, że Bogactwo jest
zacofane, dla tego, że posiada mniej wartości? — albo poświęci
swe usiłowania, któremi teraz rozporządza, do zwiększenia
swych przyjemności; i czy wówczas poważymy się powiedzieć
i wnosić, że bogactwo jego nie postępuje, dla tego, że i summa
jego wartości nie postępuje? Otóż do czego się dochodzi, biorąc,
B o g a c t w o i W a r t o ś ć , za jedno.
Szkopuł to nader niebezpieczny dla ekonomii politycznej. Czy ma
ona mierzyć bogactwo urzeczywistnionemi zaspokojeniami, czy też
utworzonemi wartościami?
Gdyby pomiędzy pragnieniami a użytecznościami niebyło nigdy
przeszkód, niebyłoby też ani usiłowań, ani usług, ani wartości, tak
samo, jak ich niema dla Boga; przyjmując więc pierwsze określenie,
ludzkość byłaby tak, jak Bóg, w posiadaniu nieskończonego
Bogactwa, wedle drugiego zaś, byłaby odartą z wszelkich Bogactw.
I z dwóch ekonomistów, z których by każdy przyjął, jedno z tych dwóch
określeń, jeden by powiedział: Ż e j e s t o n a n i e s k o ń c z e n i e
b o g a t a , — drugi: ż e j e s t n i e s k o ń c z e n i e b i e d n a .
To prawda, że nieskończoność, nie jest atrybutem ludzkości.
Lecz jednakże idzie ona w pewnym kierunku, czyni usiłowania, ma
dążności, postępuje ku stopniowemu Bogactwu lub stopniowemu
Ubóstwu. Jakżeby więc Ekonomiści mogli się porozumieć
— 179 —

pomiędzy sobą, jeżeli to stopniowe niszczenie usiłowań w stosunku


do rezultatów, tę podjętą lub wynagrodzoną pracę, tę Wartość, jedni
uważają jako postęp ku Bogactwu, a drudzy jako upadek w Nędzę?
Gdybyż jeszcze ta trudność istniała tylko pomiędzy ekonomistami,
powiedzielibyśmy, niech się spierają. — Lecz prawodawcy i rządy,
codziennie przedsiębiorą środki, wywierające na interesa ludzkie
wpływ rzeczywisty. I dokądże dojdziemy, jeśli środki te dokonane
będą bez należytego światła pozwalającego rozróżnić Bogactwo od
Ubóstwa?
Twierdzę więc, że teorya, określająca Bogactwo, przez wartość,
ostatecznie jest tylko ubóstwieniem Przeszkody. I oto jej sylogizm:
„Bogactwo jest proporcyonalne do wartości; wartość do usiłowań,
usiłowania do przeszkód; a zatem, bogactwo jest proporcyonalne do
przeszkód.“ Nadto twierdzę jeszcze: Że z powodu podziału pracy,
obejmującego wszystkich ludzi w rzemiosła i professye, ułuda ta
trudna jest do zniszczenia. Każdy z nas żyje z usług, które oddaje
z powodu jakiejś przeszkody, jakichś potrzeb, jakiegoś cierpienia:
lekarz korzysta z chorób, rolnik z nieurodzaju, rękodzielnik z zimna,
furman z odległości, adwokat z niesprawiedliwości, żołnierz
z niebezpieczeństwa kraju; a to do tego stopnia, że niema ani jednej
przeszkody zniknięcie której, nieokazało by się dla kogokolwiekbądź
nader niewczesném i niepotrzebném, a nawet z ogólnego punktu
widzenia, to zniknięcie przeszkód niszcząc niejako źródło usług,
wartości, bogactwa, wydaje się być zgubném. Bardzo mało
Ekonomistów uchroniło się przed tém złudzeniem, i jeśli
kiedykolwiek nauka przyczyni się do jego rozproszenia, to
posłannictwo jej praktyczne będzie spełnione w świecie; ja zaś dodam
to trzecie jeszcze twierdzenie: Nasza urzędowa praktyka, nasiąkła tą
teoryą, i za każdym razem, gdy rządy mniemają, iż mają obowiązek
faworyzowania pewnych stanów, rzemiosł, przemysłu, nic innego
nieumieją robić jak tylko stawiać przeszkody, chcąc dać tym
sposobem możność pewnej naturze usiłowań do rozwijania się, chcąc
rozszerzyć sztucznie koło usług, których gmina będzie musiała
poszukiwać, aby tym sposobem powiększyć wartość, i niby,
Bogactwa.
I w rzeczy samej, niezawodném jest że to postępowanie ko-
— 180 —

rzystném jest dla klass uprzywilejowanych; i widzimy je cieszące się


i przyklaskujące sobie, lecz cóż dalej czynią rządy? Oto, stopniowo
okazują też same względy i wszystkim innym klassom.
Brać najprzód Użyteczność za Wartość, a następnie Wartość za
Bogactwo, coż mogło się zdawać naturalniejszego? Była to też
najmniej spodziewana zasadzka, którą nauka napotkać mogła. Bo do
czegoż ona doszła rezonując za każdym postępem, w ten sposób: „gdy
przeszkoda się zmniejsza, zatem zmniejsza się i usiłowanie, zatem
zmniejsza się i wartość, a zatem zmniejsza się użyteczność, tém
samém bogactwo, zatem więc, żeśmy się poważyli poczynić
wynalazki, wymieniać, mieć pięć palcy zamiast trzech i dwie ręce
zamiast jednej, jesteśmy najnieszczęśliwsi z ludzi; trzeba więc
zobowiązać rząd, aby w nadużycia te wprowadził porządek.“
Ta opaczna ekonomia polityczna kosztem swoim bawi
znaczną liczbę dzienników i posiedzenia naszych zgromadzeń
prawodawczych. Obłąkała ona zacnego i filantropijnego Sismondi;
znajdujemy ją zaś bardzo loicznie wyłożoną w dziele Saint-Chamans.
„Każdy naród ma dwa rodzaje bogactw, mówi on. Jeśli tylko
rozważać będziemy produkta u ż y t e c z n e pod względem ilości
i obfitości, to wówczas jedynie zajmować się będziemy bogactwem,
dostarczającém społeczeństwu użyteczności, a które nazywać będę
Bogactwem użytkowém.“
„Jeśli zaś rozważać będziemy produkta pod względem ich
wymienialnej Wartości czyli po prostu wartości, wówczas zajmować
się będziemy Bogactwem, dostarczającém społeczeństwu wartości
i nazwę je B o g a c t w e m w a r t o ś c i . “
„Ekonomia polityczna zajmuje się wyłącznie
Bogactwem wartości i rządy tylko tego rodzaju
Bogactwem zajmować się mogą.“
To postawiwszy, nastręcza się pytanie, co może ekonomia
polityczna wraz z rządem uczynić? Pierwsza może wskazać środki
powiększenia się tego B o g a c t w a w a r t o ś c i , drugi środki te
w życie wprowadzić.
Lecz bogactwo Wartości jest proporcyonalne do usiłowań,
a usiłowania do przeszkód. Ekonomia polityczna powinna zatem
nauczyć nas tworzenia przeszkód, a Rządy powinny starać się o
— 181 —

zmnożenie ich. W obec tego następstwa, Saint-Chamans, ani na krok


się niecofnął.
Jeśliby wymiana ułatwiała ludziom środki nabycia B o g a c t w
u ż y t k o w y c h ze szkodą B o g a c t w w a r t o ś c i , to w takim razie
należałoby przeszkodzić wymianie. (str. 438).
Jeżeli jest gdziekolwiek Użyteczność darma, którą by można
zastąpić Użytecznością uciążliwą, niszcząc naprzykład jakieś
narzędzie lub machinę, to należy uczynić to, bo widoczném jest,
mówi on, że jeżeli machiny zwiększają B o g a c t w o u ż y t k o w e ,
to zmniejszają one B o g a c t w o w a r t o ś c i . „ B ł o g o s ł a w m y
p r z e s z k o d y , niedopuszczające z powodu drogości opału mnożenia
się u nas machin parowych.“ (str. 263).
Jeśli natura uposażyła nas czemkolwiek, uczyniła to z krzywdą
naszą, bo tym sposobem odjęła nam możność pracowania. „Wyznaję
iż pragnę niemal, aby to, co się dziś produkuje bez trudu i samo przez
się, dokonywało się za pomocą rąk, z mozołem i ciężką pracą.“ (str.
456).
Toteż wielka szkoda, że natura niepozwoliła fabrykować nam
wody do picia; byłaby to bowiem cudowna zręczność do
wyprodukowania B o g a c t w a w a r t o ś c i , na szczęście odbijamy to
na winie. „Znajdźcie sekret, wydobycia tak obfitych, źródeł win, jak
są źródła wody, a zobaczycie, że ten piękny porządek rzeczy, zrujnuje
czwartą część Francyi.“ (str. 456).
Wedle szeregu pojęć, z taką naiwnością przez naszego ekonomistę
poruszanych, jest mnóstwo środków, bardzo prostych, zmuszających
ludzi do stworzenia B o g a c t w a w a r t o ś c i .
Pierwszy z nich polega na stopniowém odbieraniu go ludziom.
„Jeśli podatek zabiera pieniądze tam gdzie ich dużo, aby je zanieść
tam gdzie ich braknie, służy on Państwu, i nietylko że nie jest jego
szkodą, ale owszem jest jego z a r o b k i e m .“ (str. 161.)
Drugi środek zależy na rozpraszaniu bogactwa. „Zbytek
i rozrzutność,“ tak szkodliwe majątkom prywatnym, k o r z y s t n e są
dla bogactwa publicznego. Nauczasz nas pięknej moralności,
powiedzą mi. „Niemam do tego pretensyi, bo tu idzie o ekonomią
polityczną, a nie o moralność. Szukamy sposobów zbogacenia
narodów i dla tego też, zachęcam do zbytku.“ (str. 168).
— 182 —

Dobra wojna, jest jeszcze lepszym środkiem zniszczenia bogactwa.


„Jeśli wraz ze mną przyznają, że wydatki marnotrawców, są tak samo
produkcyjne jak i inne, i że wydatki rządowe są także produkcyjne,
nie będziemy się dziwić wcale bogactwu Anglii po tak kosztownej
wojnie.“ (str. 168).
Lecz wszystkie te środki, jako to podatki, zbytki, wojny, i. t. d.
prowadzące do tworzenia bogactwa wartości, muszą uderzyć czołem,
przed daleko skuteczniejszym środkiem, — przed pożarami.
„Budowanie jest wielkiem źródłem bogactwa, sprowadza ono
bowiem dochód dla właścicieli, sprzedających materyały, dla
robotników i dla rozmaitych klass rzemieślników i artystów. Melon
przytacza Pana Petty, który uważa pracę, jaka potrzebną była do
odbudowania gmachów Londynu, po sławnym pożarze, który
pochłonął dwie trzecie części miasta za z y s k n a r o d u , i ocenia go
(ten zysk!) w ciągu czterech lat na milion sterlingów (wartość z 1666 r.)
corocznie i utrzymuje, iż to nieprzyniosło żadnego uszczerbku
handlowi. Pomijając czy z y s k t e n został dobrze obrachowany
w summie stałej, dodaje z swej strony Saint-Chamans, to pewném
jest, że pożar ten niemiał w tej epoce zgubnego wpływu na bogactwo
angielskie.... Wykazany przez P. Petty rezultat, nie jest niemożliwym
gdyż konieczność odbudowania, Londynu, musiała stworzyć
niezmierną ilość dochodów“: (Strona 63.)
Ekonomiści wychodzący z tego punktu, że: B o g a c t w o j e s t
W a r t o ś c i ą , doszliby nieochybnie do tych samych wniosków,
gdyby byli loiczni; lecz nie są niemi, bo na drodze niedorzeczności,
wedle tego, jak umysł jest mniej lub więcej przenikliwy, wcześniej
lub później, wstrzymać się potrzeba. I sam nawet Saint-Chamans
zdaje się cofać przed następstwami swej zasady, gdy ta doprowadziła
go aż do wychwalania pożaru. Widzimy, iż waha się, zadawalniając
się ujemną tylko pochwałą. Loicznie postępując powinien był dojść aż
do kresu i wypowiedzieć otwarcie to, co obecnie daje nam tylko
wyraźnie do zrozumienia.
Ze wszystkich ekonomistów, Sismondi bezwątpienia najwięcej
ugiął się pod ciężarem kwestyi, którą obecnie roztrząsamy.
Podobnie jak Saint-Chamans, przyjął on za punkt wyjścia tę ideę,
że wartość jest żywiołem bogactwa; i podobnie, jak Saint-Cha-
— 183 —

mans, na tej danej, budował E k o n o m i ą p o l i t y c z n ą o p a c z n ą ,


złorzecząc wszystkiemu, co zmniejsza wartość. On także wysławia
przeszkody, usuwa machiny, przeklina wymianę, konkurencyą,
wolność, uwielbia zbytek i podatki, i dochodzi wreszcie do tego
wniosku, że im większa jest obfitość wszystkiego, tém więcej ludzie
są ze wszystkiego ogołoceni.
Jednakże w swych pismach Sismondi, od początku do końca zdaje
się mieć w głębi swego sumienia, przekonanie że się myli i że
pomiędzy nim a prawdą zawisła zasłona, której rozedrzeć nie może.
Niema odwagi, tak jak Saint-Chamans wysnuwać ze swej zasady
wnioski, miesza się on, waha. Zapytuje niekiedy sam siebie, czy
podobna aby od początku świata wszyscy ludzie byli w błędzie i szli
powoli do samobójstwa, starając się zmniejszyć stosunek usiłowania
do zaspokojenia, słowem, zmniejszyć w a r t o ś ć . Na przemian
przyjaciel i nieprzyjaciel wolności, lęka się jej, gdyż sprowadzając
obfitość zniżającą wartość wiedzie ona do powszechnej nędzy;
a jednakże nieznajduje środka na zniszczenie tej zgubnej wolności.
Tym sposobem dochodzi on aż do granic socyalizmu i sztucznych
organizacyi, dając do zrozumienia że rząd i nauka powinny wszystko
regulować i powściągać; i znowu widząc niebezpieczeństwo rad
swoich — odwołuje je, aż wreszcie kończy rozpaczą, wołając: nie
widzę wyjścia, bo Wolność prowadzi do przepaści, a Przymus jest
zarówno niemożliwym jak i nieskutecznym. — I w rzeczy samej
niema wyjścia, jeśli Wartość ma być Bogactwem, to jest przeszkoda
do dobrobytu ma być dobrobytem; czyli złe ma być dobrem.
Proudhon, o ile mi wiadomo, ostatni z piszących poruszył tę
kwestyę. Była ona pożądanym przedmiotem dla jego S p r z e c z n o ś c i
e k o n o m i c z n y c h . Nigdy nie przedstawiła mu się lepsza zręczność
do wykazania sprzeczności i wyszydzenia nauki. Nigdy mu się lepsza
zręczność nieprzedstawiła zapytania się jej: „Czy w pomnażaniu się
wartości widzisz dobro czyli też zło? Q u i d q u i d d i x e r i s
a r g u m e n t a b o r . “ Domyślacie się jaka to była dla niego uciecha! *)
—————
*) „Jeśli trzymacie stronę konkurencyi, niemacie racyi, jeśli przeciwko niej
powstajecie, znowu niemacie racyi, co znaczy, że zawsze macie racyę.“
(P, J. Proudhon, S p r z e c z n o ś c i e k o n o m i c z n e , Strona 182.)
— 184 —

„Wzywam każdego poważnego ekonomistę, powiada on, aby


nieporuszając i niepowtarzając ciągle tej kwestyi wprost mi
odpowiedział, z jakiej przyczyny w miarę powiększania się produkcyi
wartość się zmniejsza i wzajemnie.... Czyli, wyrażając się technicznie,
dla czego wartość użyteczna i wartość wymienialna chociaż jedna dla
drugiej jest konieczną, mają się jednakże w odwrotnym stosunku do
siebie.... Tak więc wartość użyteczna i wartość wymienialna pozostają
z sobą fatalnie spojone, chociaż z natury swej dążą do wzajemnego
wykluczania się.“
„Sprzeczności nierozłączne z pojęciem o wartości nieprzedstawiają
ani przyczyn dających się oznaczyć ani możliwego wyjaśnienia.
Ponieważ człowiek potrzebuje bardzo rozmaitych produktów, jakich
tylko jego własna praca dostarczyć mu winna, ztądteż przeciwieństwa
pomiędzy wartością użyteczną a wartością wymienialną wynikać
muszą; a z tego sprzeciwieństwa wypływa sprzeczność na samym
wstępie ekonomii politycznej. Żaden rozum, żadna wola boska
i ludzka zapobiedz temu nie mogą. A zatem, zamiast szukać
niepotrzebnego wyjaśnienia, poprzestańmy raczej na uznaniu tej
konieczności sprzeczności.“
Wiadomo, iż wedle wielkiego odkrycia Proudhona wypada że
jednocześnie wszystko jest prawdziwém i fałszywém, dobrém
i złém, prawném i bezprawném, że niema żadnej zasady któraby
nieprzeczyła sama sobie i że sprzeczność znajduje się nie tylko
w fałszywych teoryach ale nawet w samym gruncie rzeczy i zjawisk;
„jest ona szczerém wyrażeniem konieczności, wewnętrzném
prawém istot, etc“; tak że jest nieuniknioną, a byłaby racionalnie
i nie do uleczenia bez Proudhonowskich s e r y i a w praktyce, bez
B a n k u l u d o w e g o . Bóg, sprzeczność; wolność, sprzeczność;
konkurencya, sprzeczność; własność, sprzeczność; wartość, kredyt,
monopol, wspólność, sprzeczność i zawsze sprzeczność. A kiedy
Proudhon uczynił to sławne odkrycie, zapewne serce jego
zadrgało z radości; bo jeżeli we wszystkiém i wszędzie jest
Sprzeczność, to znajdzie się zawsze przedmiot któremu przeczyć
można, co właśnie uważał on za najwyższe dobro dla siebie.
Pewnego razu powiedział on do mnie: Chciałbym się dostać
do nieba lecz obawiam się, aby tam wszyscy nie byli je-
— 185 —

dnego zdania, gdyż w takim razie nie znalazłbym nikogo z kim bym
się mógł sprzeczać.
Przyznać potrzeba, że Wartość dostarczyła mu doskonałej
zręczności obracania dowolnie sprzecznością. Lecz niech mi
wybaczy, bo sprzeczności i sprzeciwieństwa, które wyraz ten
uwydatnia nie leżą w samej naturze zjawisk lecz wypływają
z fałszywych teoryi.
Teoretycy zaczęli przedewszystkiem od tego, że mięszali
Wartość z użytecznością, to jest zło z dobrém (gdyż użyteczność
jest upragnionym rezultatem, gdy tymczasem Wartość wyrasta
z przeszkód stojących pomiędzy rezultatem a pragnieniem); był to
pierwszy błąd, a gdy spostrzegli jego następstwa, sądzili że usuną
trudności, tworząc różnicę pomiędzy Wartością użyteczności
a Wartością wymiany; powtarzanie zbyteczne które mylnie słowo
— Wartość — przyczepić chciało do dwóch przeciwnych sobie
zjawisk.
Lecz jeśli pozostawimy te subtelności na stronie a dotkniemy się
samych faktów, to cóż zobaczymy? — Zobaczymy tylko rzeczy
naturalne i niesprzeczne z sobą.
Weźmy naprzykład człowieka który pracuje wyłącznie dla siebie
samego. Jeśli nabędzie zręczności, jeśli siła jego i umysł rozwiną się,
jeśli natura okaże się więcej szczodrobliwą względem niego, lub jeśli
zmusi ją aby skuteczniej dziełu jego pomagała, pozyskuje on wówczas
w i ę c e j d o b r o b y t u z m n i e j s z y m t r u d e m . W czemże tu
Sprzeczność widzicie i jestże tu na co powstawać?
A teraz w miejsce stanu odosobnionego, weźmy człowieka
mającego stosunki z drugiemi ludźmi. Wymieniają oni swoje usługi
i powtarzam uwagę moją że: w miarę jak nabywają zręczności,
doświadczenia, siły, inteligencyi, w miarę jak natura staje się
szczodrobliwszą i im bardziej zmuszoną jest do skuteczniejszego
współdziałania, mają oni w i ę c e j d o b r o b y t u z m n i e j s z y m
t r u d e m . Słowem, rozporządzają większą ilością użyteczności
darmej, i w umowach swych, za każdą daną ilość pracy, przenoszą
jedni na drugich większą ilość użytecznych rezultatów. W czemże tu
jest sprzeczność?
Ach! jeśli za przykładem Smith’a i wszystkich jego następ-
— 186 —

ców błądzicie, dając nazwę w a r t o ś c i tak otrzymanym rezultatom


jak i podjętemu trudowi — to nie dziw że sprzeczność staje się
widoczną. — Lecz wiedźcie o tém że znajduje się ona całkowicie
w waszych błędnych objaśnieniach, a bynajmniej nie w faktach.
Proudhon zatem powinien był postawić tak swoje twierdzenie:
ponieważ człowiek potrzebuje nader rozmaitych produktów i jest
w konieczności zaopatrzenia się w nie przez swą pracę, i ponieważ
posiada szacowny dar kształcenia się i doskonalenia, nic więc
naturalniejszego że się ciągle zwiększają rezultata w stosunku do
usiłowań i niema w tém żadnej sprzeczności że pewna dana wartość
sprowadza coraz większą ilość rzeczywistych użyteczności.
Bo raz jeszcze powtarzam, że dla człowieka, Użyteczność jest
główną stroną, Wartość zaś jest odwrotną stroną medalu.
Użyteczność ma jedynie stosunek z naszemi Zaspokojeniami,
Wartość zaś przeciwnie z naszemi trudami. Użyteczność realizuje
nasze pragnienia i jest do nich proporcyonalną; Wartość zaś
stwierdza naszą wrodzoną nieudolność, rodzi się z przeszkód i jest do
nich proporcyonalną.
W miarę doskonalenia się ludzi, użyteczność darma dąży coraz
więcej do zastąpienia użyteczności uciążliwej, którą słowo w a r t o ś ć
wyraża. Oto jest zjawisko nieprzedstawiające zapewne nic w sobie
sprzecznego.
Pozostaje nam jeszcze jednakże do zbadania, czy słowo Bogactwo
powinno obejmować obydwie połączone użyteczności, czy też tylko
tę ostatnią.
Gdyby raz na zawsze można było ustanowić dwie klassy
użyteczności i postawić z jednej strony użyteczności darme a z drugiej
uciążliwe, możnaby też wtedy na dwie klassy podzielić i Bogactwo
którebyśmy wraz z Say’em nazwali b o g a c t w e m n a t u r a l n é m
i b o g a c t w é m s p o ł e c z n é m , albo wraz z Saint-Chamans’em
b o g a c t w e m u ż y t k o w é m i bogactwem wartości. Poczem
stosownie do ich rady niezajmowanoby się więcej temi pierwszemi.
„Dobra dostępne dla wszystkich, mówi Say, takie jak po-
„wietrze, woda, światło słoneczne etc, z których każdy korzystać
„może dowolnie, bez obowiązku nabywania ich i bez obawy wy-
„czerpania, jako darmo nam przez naturę udzielone, mogą być
— 187 —

„nazwane b o g a c t w a m i n a t u r a l n e m i . A że nie mogą być


„ani produkowanemi, ani rozdzielanemi, ani zużytemi, n i e
„wchodzą zatem w zakres ekonomii politycznej.“
„Te zaś, które są przedmiotem badań naszej umiejętności,
„składają się z dóbr przez nas posiadanych i mających uznaną
„już wartość. Możemy je nazwać bogactwami społecznemi, gdyż
„istnieć one jedynie mogą pomiędzy ludźmi żyjącemi w społe-
„czeństwie. E k o n o m i a p o l i t y c z n a , mówi Saint-Chamans,
„zajmuje się wyłącznie bogactwem wartości; ile więc razy w
„tém dziele mówić będę o bogactwie bez bliższego określenia go,
„to jedynie tego rodzaju bogactwo będę miał na myśli.“
Jest to zdanie wszystkich prawie ekonomistów:
„Najbardziej uderzająca cecha jaka się nam przedewszystkiem
„przedstawia jest ta, że są wartości dające się przywłaszczyć i
„takie które się przywłaszczyć nie dają. * ) P i e r w s z e j e d y n i e
„ s ą p r z e d m i o t e m e k o n o m i i p o l i t y c z n e j , gdyż analiza in-
„nych nie przyniosłaby żadnego rezultatu godnego uwagi męża
„Stanu.“
Co do mnie, to sądzę że właśnie ta część użyteczności, która skutkiem
postępu, przestaje być uciążliwą i przestaje mieć wartość, lecz mimo to nie
przestaje być użyteczną i wchodzi w dziedzinę w s p ó l n ą i d a r m ą ,
powinna ustawicznie zwracać na siebie uwagę mężów Stanu i ekonomistów.
Inaczej zamiast zbadania i zrozumienia wielkich rezultatów przenikających
i podnoszących ludzkość, nauka zatrzymuje się na rzeczy najzupełniej
niestałej, dążącej, jeśli nie do zupełnego zniknięcia, to przynajmniej do
zmniejszenia się, zatrzymuje się na prostym stosunku, słowem na Wartości;
a niespostrzegając się nawet rozważa jedynie trud, przeszkodę, interes
producenta, a co gorsza, mięsza go z interesem publicznym, czyli właśnie
bierze złe za dobre i pod przewodnictwem Saint-Chamans’ów i Sismondich,
wpada w socyalistyczną utopią lub Proudhonowską sprzeczność.
A potem, czy ta linia graniczna pomiędzy dwoma użyteczno-
—————
*) Zawsze ten przeklęty i wieczny zamęt pomiędzy Wartością i Użytecznością.
Mógłbym wam ukazać użyteczności niedające się przywłaszczyć, lecz wyzywam
was, wskażcie mi choć jedną wartość w świecie całym, któraby nie miała
właściciela.
— 188 —

ściami nie jest najzupełniej urojoną, niemożebną, samowolną?


Jakim sposobem chcecie rozłączyć współdziałanie natury od
współdziałania człowieka, kiedy się one z sobą mięszają, łączą,
jednoczą wszędzie, a co więcej, gdy ustawicznie jedno dąży do
zastąpienia drugiego, co właśnie stanowi postęp? Jeśli nauka
ekonomiczna tak sucha pod niektóremi względami, pod innemi
znowu tak podnosi i czaruje umysł, to dla tego że opisuje nam prawa
tego zespolenia człowieka z naturą, to dla tego że wykazuje
użyteczność darmą podstawiającą się coraz bardziej w miejsce
użyteczności uciążliwej, zwiększającą się proporcyą zaspokojeń
człowieka w stosunku do jego trudów, ciągłe zmniejszanie się
przeszkód, a z niemi i wartości, wieczne zawody producenta,
coraz bardziej wynagradzane zwiększającym się dobrobytem
konsumentów, bogactwo naturalne, tojest d a r m e i w s p ó l n e
zamieniające bogactwo o s o b i s t e i p r z y w ł a s z c z o n e . Czyż
wyłączymy z ekonomii politycznej to, co stanowi religijną jej
Harmonią?
Mówicie, że powietrze, woda, światło są darme, to prawda,
i gdybyśmy używali ich tylko w postaci pierwotnej, gdybyśmy nie
przykładali do nich własnej pracy, moglibyśmy wyłączyć je
z ekonomii politycznej, podobnie jak z niej wyłączamy możliwą
i prawdopodobną użyteczność komet. Lecz rozważajcie człowieka
z punktu z którego wyszedł i do którego doszedł. Najprzód zaledwie
niedostatecznie umiał on wodę, powietrze i światło, zmusić do
pomagania sobie. Każde z jego zaspokojeń okupione było wielkiemi
osobistemi usiłowaniami, wymagało nader znacznego stosunku pracy,
odstąpione być mogło tylko jako wielka u s ł u g a , słowem, przedstawiało
wiele wartości. Zwolna ta woda, to powietrze, to światło, siła
ciężkości, sprężystość, cieplik, elektryczność, życie roślinne wyszły
z tej względnej bezwładności. Coraz więcej zmięszały się z naszym
przemysłem. Podstawiły się w miejsce pracy ludzkiej. Czynią to
darmo, co ludzie zdobywali tylko sposobem uciążliwym. Zniszczyły
wartość nie szkodząc bynajmniej zaspokojeniu; czyli mówiąc językiem
zwyczajnym, to co kosztowało sto franków kosztuje tylko dziesięć, to
co wymagało dziesięciu dni pracy, wymaga zaledwie jednego
dnia. Cała ta zniweczona Wartość przeszła z dziedziny Własności
— 189 —

w dziedzinę Wspólności. Znaczna ilość usiłowań ludzkich oddzieliła


się i można było obrócić je na inne przedsięwzięcia: takim więc
sposobem ludzkość przy równym trudzie, równych usługach, równych
wartościach, znakomicie rozszerzyła koło swych zaspokojeń,
a tymczasem wy mówicie, że powinienem wyrzucić z umiejętności tę
użyteczność darmą, wspólną, która sama tylko wyjaśnia postęp we
wszystkich jego kierunkach.
Zakończmy wreszcie tém, iż można dać i że właściwie dają dwa
znaczenia słowu Bogactwo:
B o g a c t w o r z e c z y w i s t e , prawdziwe, realizujące zaspokojenia
czyli summę Użyteczności, które praca ludzka przy pomocy natury
do rozporządzenia społeczeństwu oddaje.
B o g a c t w o w z g l ę d n e , to jest: ta część która z ogólnego Bogactwa
przypada na każdego z osobna, a która określa się Wartością.
I oto prawo Harmonijne, objęte w tych słowach:
Działanie ludzkie za pośrednictwem pracy wiąże się z działaniem
natury.
Z tego współdziałania wypływa Użyteczność.
Z ogólnej użyteczności bierze każdy część proporcyonalną do
wartości, którą tworzy, to jest do usług które oddaje, — zgoła, do
użyteczności, którą sam przedstawia. *)
M o r a l n o ś ć b o g a c t w a . Badaliśmy bogactwo pod względem
ekonomicznym a sądzę, że niebędzie bez pewnego pożytku, jeśli choć
słów kilka powiemy o jego skutkach moralnych.
Pod względem moralnym, bogactwo, we wszystkich epokach było
przedmiotem sporów. Pewni filozofowie i pewne religie nakazywali
dlań pogardę; inni znów wysławiali mierność. A u r e a m e d i o c r i t a s .
Bardzo mało jest takich, jeśli nawet są oni, którzyby gorące
pragnienie użytkowania z fortuny za moralne uważali.
Kto tu jest w błędzie, a kto ma słuszność, tego ekonomia
polityczna rozbierać nie może, gdyż ona nie zajmuje się
moralnością indywidualną. Co do mnie, powiem tylko że: skłonny
—————
*) To co następuje jest początkiem notat przeznaczonych do uzupełnienia
dzieła, a znalezionych w papierach autora. (Przypisek wydawcy.)
13
— 190 —

jestem mniemać iż w rzeczach należących do dziedziny praktyki


powszechnej, i chcąc wprowadzić w słowo Praktyka nietylko czyny
ogółu ludzi, ale nadto ich uczucia i idee, prędzej mogą się mylić
teoretycy, uczeni i filozofowie, aniżeli sama praktyka powszechna.
Coż więc nam wykazuje praktyka powszechna? Wykazuje nam
ona, że wszyscy ludzie usiłują wyjść z nędzy, będącej punktem
naszego wyjścia; że wszyscy przekładają uczucie zaspokojenia nad
uczucie potrzeby, bogactwo nad ubóstwo; wszyscy, mówię, a nawet
i tacy, chyba z bardzo małym wyjątkiem, którzy sami przeciw niej
deklamują.
Żądza bogactwa jest niezmierną, nieustającą, powszechną,
nieprzezwyciężoną, tak że prawie na całej kuli ziemskiej pokonała
ona nasz wrodzony wstręt do pracy; a cokolwiekbyśmy powiedzieli,
objawia ona charakter nizkiej chciwości, wydatniejszej jeszcze
wpośród dzikich i barbarzyńców, aniżeli wpośród ludów
ucywilizowanych. Wszyscy żeglarze, którzy opuścili brzegi Europy
w ośmnastym wieku, przejęci w modzie wówczas będącemi ideami
Roussea, że napotkają u Antypodów człowieka natury, człowieka
bezinteresownego, szlachetnego, gościnnego, uderzeni zostali
chciwością, która te pierwotne ludy pożerała. Za naszych czasów,
żołnierze nasi mogliby nam wiele powiedzieć, co mamy myśleć o tyle
zachwalanej bezinteresowności pokoleń arabskich.
Z drugiej strony, opinia wszystkich ludzi nawet takich,
których postępowanie jest jej wprost przeciwne, oddaje cześć
bezinteresowności, szlachetności, panowaniu nad sobą, ganiąc
niepohamowaną żądzę bogactw, która dla dostarczenia ich sobie, nie
cofa się przed żadnym środkiem. — Wreszcie taż sama opinia, otacza
szacunkiem tych, którzy w jakimkolwiekbądź żyjąc stanie, wytrwale
i uczciwie pracują nad polepszeniem swego losu i podniesieniem
położenia swej rodziny. — Ten to ogół faktów, idei i uczuć, wedle
mego zdania, pozwala nam sądzić o bogactwie z punktu widzenia
moralności indywidualnej. —
Najprzód uznać potrzeba, że bodziec popychający nas ku
szukaniu bogactwa jest w naturze samej; jest on utworem
opatrznościowym, a tém samém i m o r a l n y m . Mieści się on w tej
pierwotnej i powszechnej nędzy, która byłaby wspólnym naszym
— 191 —

udziałem, gdyby nie rodziła w nas pragnienia uwolnienia się od


niej. — Dalej przyznać musimy, że usiłowania jakie czynią ludzie
dla wydobycia się z tej pierwotnej nędzy, byleby pozostawały
zawsze w granicach sprawiedliwości, godne są widać szacunku
i poszanowania, kiedy są powszechnie szanowane i poważane.
Niema zresztą zapewne nikogo ktoby nie przyznał że praca posiada
sama w sobie charakter moralny. Prawdę tę stwierdza przysłowie
znane we wszystkich krajach że: „Próżniactwo jest matką
wszystkich występków.“ Wpadlibyśmy więc w rażącą sprzeczność,
gdybyśmy z jednej strony utrzymywali że praca jest nierozłączną od
moralności ludzkiej, a z drugiej strony, że ludzie są niemoralni dla
tego, iż za pośrednictwem pracy poszukują bogactwa.
Po trzecie, przyznać należy że gdy żądza bogactw podniesiona
jest do punktu w którym już granice sprawiedliwości przekracza, to
staje się wówczas niemoralną i że chciwość staje się bardziej
naganną w miarę tego im bogatsi są ci, którzy się jej oddają.
Jest to sąd nietylko niektórych filozofów i niektórych sekt ale
i ogółu ludzi i ja też go się trzymam.
Niemniej jednak zauważyć mogę, że sąd ten może być
innym dziś niż był w starożytności, niema w tém jednak nic
sprzecznego.
Esseńczykowie i Stoicy żyli wpośród społeczeństwa, które
nabywało bogactwa zawsze za pośrednictwem tylko ucisku,
rozboju, gwałtu. Nie tylko że było ono niemoralném samo w sobie,
lecz nadto przez niemoralność środków nabycia, uwydatniało
niemoralność ludzi, którzy bogactwo to posiadali. Przesadzone więc
nawet oddziaływanie przeciwko bogactwu, było bardzo naturalném.
Filozofowie nowocześni deklamujący przeciw bogactwu, nie biorąc
na uwagę tych środków nabycia, uważają się za Seneków, za
Chrystusów; tymczasem są tylko papugami powtarzającemi to,
czego nie rozumieją.
Lecz kwestya którą stawia ekonomia polityczna jest ta: Czy dla
ludzkości bogactwo jest moralném dobrém lub moralném złém?
Czy, z punktu widzenia moralnego, postępowy rozwój bogactwa
zawiera w sobie doskonalenie się, czy też upadek ludzkości?
13*
— 192 —

Czytelnik domyśli się mej odpowiedzi i zrozumie że obowiązany


byłem powiedzieć słów kilka o moralności indywidualnej, dla
uniknienia tej sprzeczności albo raczej tej niemożliwości, że: to co
jest niemoralnością indywidualną, ma być moralnością powszechną.
Nie odwołując się do statystyki ani też radząc się rejestrów
naszych więziennych, możemy postawić zagadnienie, wyrażając je
temi słowy:
Czy człowiek poniża się w miarę tego jak rozszerza coraz więcej
władzę swą nad rzeczami i naturą, jak zmusza ją do służenia mu,
a tym sposobem tworzy sobie coraz więcej wolnego czasu, i jak
uwalniając swą organizacyą od najgwałtowniejszych potrzeb,
wydobywa zdolności umysłowe i moralne z bezwładności w której
spoczywały, a które zapewne nie dla tego były mu dane aby
w wiecznym pozostawały letargu?
Czy człowiek poniża się w miarę tego, jak oddala się, że tak
powiemy, od stanu najbardziej nieorganicznego, celem wzniesienia
się do stanu duchowego, do jakiego tylko zbliżyć się może?
W ten sposób postawione zagadnienie, jest już tém samém
rozwiązane.
Przyznaję chętnie, że jak tylko bogactwo rozwija się środkami
niemoralnemi, jak u Rzymian, ma ono wówczas i wpływ
niemoralny.
Przyznać nadto muszę, że jeśli rozwija się ono w sposób
bardzo nierówny, kopiąc głęboką przepaść pomiędzy klassami, ma
wówczas wpływ niemoralny i tworzy namiętności grożące
niebezpieczeństwem.
Lecz czy podobnie się dzieje gdy bogactwo jest owocem uczciwej
pracy, dobrowolnych umów i gdy rozlewa się porówno na wszystkie
klassy? Utrzymywać tego niepodobna.
A jednakże dzieła socyalistów pełne są deklamacyi przeciwko
bogatym.
Prawdziwie niepojmuję jakim sposobem, te szkoły tak różniące
się pod innemi względami, a tak zgodne co do tego punktu,
niespostrzegają tej sprzeczności, w którą wpadają.
Wedle naczelników tej szkoły, z jednej strony bogactwo
wywiera wpływ demoralizujący, zabójczy, poniżający duszę, zatwar-
— 193 —

dzający serce i pozwalaiący rozwijać się jedynie zepsutym


upodobaniom. Bogaci są dziedzicami wszystkich występków. Biedni
posiadają wszystkie cnoty. Są oni sprawiedliwi, rozsądni,
bezinteresowni, szlachetni; oto ich temat zwyczajny.
Z drugiej zaś strony, wszystkie imaginacyjne usiłowania
Socyalistów, wszystkie przez nich wymyślone systemata, wszystkie
prawa które chcą nam narzucić dążą do tego, jeśli wierzyć im mamy,
aby nędzę przemienić w bogactwo....
Moralność bogactwa udowodniona przez tę maxymę że: korzyść
jednego jest korzyścią drugiego. *)
—————
*) Ten ostatni ustęp niema dalszego rozwinięcia; ale inne rozdziały tego dzieła
dopełniają go; a mianowicie: o W ł a s n o ś c i i W s p ó l n o ś c i , o S t o s u n k u
ekonomii politycznej do moralności i o Solidarności.
(Przypisek wydawcy.)
VII.

KAPITAŁ.

Czy to idzie o liczne zgromadzenie ludzi, czy o dwa tylko


indywidua, czy nawet o pojedyńczą li osobę, okolicznościami skazaną
na życie w odosobnieniu, to prawa ekonomiczne działają zawsze
wedle jednej i tej samej zasady.
Gdyby ktokolwiek mógł żyć czas jakiś w odosobnieniu, to byłby
jednocześnie kapitalistą, przedsiebiorcą, robotnikiem, producentem
i konsumentem. Cały obrót ekonomiczny spełniałby się w nim
samym. Rozważając wszystkie żywioły z których ten obrót się składa,
a mianowicie: potrzebę, usiłowanie, zaspokojenie, użyteczność darmą
i uciążliwą, mógłby on sobie utworzyć pojęcie o całym mechanizmie,
chociaż sprowadzonym do najwyższej swej prostoty.
Różnica jaka zachodzi pomiędzy tém, co jest darmém a tém co
wymaga usiłowań, byłaby najwidoczniejszą dla niego.
Będzie on dobrze wiedział w jakim razie natura dostarczyła mu
materyi lub siły, bez współudziału jego pracy, wtedy nawet gdyby
one przyczyniły się do zwiększenia jej owoców.
W odosobnieniu żyjący człowiek nigdy nie będzie zużywać swej
pracy na takie rzeczy, jakie wprost od natury otrzymać może. Jeśli
będzie miał źródło tuż obok swej chaty, nie pójdzie szukać wody
o milę drogi. Z tegoż samego powodu wiele razy będzie miał do
czegokolwiek przyłożyć swą pracę będzie się starał podstawić, ile
możności, w miejsce jej współdziałanie natury.
— 195 —

Dla tego też, gdyby budował łódkę, zrobiłby ją z jak najlżejszego


drzewa, aby odnieść jak największą korzyść z ciężkości wody. Będzie
się starał o przyczepienie do niej żagli aby wiatr zastąpił go w trudzie
wiosłowania i. t. d.
Chcąc zaś zmusić potęgi naturalne do współdziałania, potrzebne są
narzędzia.
Tu widzimy że człowiek w odosobnieniu żyjący musi się w ten
sposób obliczać. Powie on sobie: Teraz przy pewném daném
usiłowaniu otrzymuję takie zaspokojenie; jeśli zaś będę w posiadaniu
narzędzi, to czy toż samo zaspokojenie otrzymam z mniejszem
usiłowaniem chociażbym doń dorzucił i to usiłowanie, które
potrzebném jest dla sporządzenia samychże narzędzi?
Nikt nie zechce napróżno trwonić swych sił dla samej
przyjemności trwonienia ich. I nasz Robinson w takim tylko razie
weźmie się do sporządzenia narzędzi kiedy będzie miał to
przekonanie, że przy pomocy ich zrobi stanowczą oszczędność
usiłowań przy równych zaspokojeniach, lub przysporzy sobie
zaspokojeń przy równych usiłowaniach.
Liczba i częstość produktów do wyrobienia których przyczynić się
mają narzędzia w czasie swego trwania, są okolicznościami które
znakomicie wpływają na ten rachunek. Dla Robinsona, pierwszym
stosunkiem porównania, jest usiłowanie obecne, to jest to usiłowanie,
któremu zawsze poddać się musi ile razy zechce dostarczyć sobie
bezpośrednio i bez niczyjej pomocy, zaspokojeń. Oblicza on wiele
w każdej z tych okoliczności, narzędzia te oszczędzą mu usiłowań;
lecz dla zrobienia narzędzi potrzeba pracować, a więc pracę tę
rozłoży on na wszystkie okoliczności w których z narzędzi tych
korzystać będzie. Im większa okaże się ich liczba, tym silniejszym
będzie bodziec skłaniający go do przywołania sobie w pomoc
czynnika naturalnego. — W tym to rozłożeniu n a k ł a d ó w na
całość produktów znajduje się pierwiastek i racya bytu Procentów.
Jak tylko Robinson zdecydował się na zrobienie narzędzi,
natychmiast spostrzega się, że do tego nie wystarczają dobra wola
i nadzieje korzyści; dla zrobienia bowiem narzędzi potrzeba
narzędzi, dla ukucia żelaza potrzeba żelaza a tak z jednej trudności
przechodzi on do drugiej, aż póki nie dójdzie do najpierwszej
— 196 —

która wydaje się być niepodobną, do usunięcia. To nam wyjaśnia tę


niesłychaną powolność z jaką w samych początkach kapitały się
tworzyły i jak ogromny stosunek usiłowań ludzkich musiał być użyty
dla każdego zaspokojenia.
Ale to nie wszystko jeszcze. Chociażbyśmy mieli statki
rzemieślnicze niezbędne do zrobienia narzędzi pracy, to potrzebne
są jeszcze m a t e r y a ł y . Jeśli natura dostarczyła nam je darmo,
jak naprzykład kamień, to potrzeba je przecież zgromadzić, co
wymaga trudu; toteż prawie zawsze posiadanie tych materyałów
domniewywać się każe poprzedniej, długiej i skomplikowanej pracy,
jak to ma miejsce w produkcyi wełny, lnu, żelaza, ołowiu i. t. d.
Lecz i to jeszcze nie wszystko. Kiedy człowiek tym sposobem
pracuje jedynie w celu ułatwienia swej przyszłej pracy, nie może
w tym samym czasie nic uczynić dla zaspokojenia obecnych swych
potrzeb. Tymczasem jest tam porządek zjawisk, w których natura
niechce doznawać przerwy. Codzień potrzeba pokarmu, okrycia,
schronienia. Robinson spostrzeże się więc, że nie może nic
przedsiewziąść w celu zmuszenia sił naturalnych do pomagania
sobie, jeśli poprzednio nie przysposobi z a p a s ó w . Musi on codzień
podwajać swą czynność na polowaniu, musi odkładać na stronę
pewną część zwierzyny, odmawiać sobie wielu rzeczy, aby zdobyć
sobie niezbędny czas, dla zrobienia zamierzonego przezeń narzędzia
pracy. Więcej jak pewna, że w tych okolicznościach, chęć jego
ograniczyć się musi na sporządzeniu narzędzia niedokładnego
i prostego, to jest bardzo mało odpowiadającego przeznaczeniu
swemu.
Później, wszystkie jego zdolności zgodnie się powiększać będą.
Rozwaga i doświadczenie nauczą wyspiarza naszego, działać
stosowniej; a samo już pierwsze narzędzie dostarczy mu środków
zrobienia sobie innych i zgromadzenia zapasów z daleko większym
pośpiechem.
Narzędzia, materyały, zapasy, oto są bezwątpienia rzeczy, które
Robinson będzie nazywać swym k a p i t a ł e m , i łatwo się on spostrzeże
że im kapitał ten będzie znaczniejszym, tym bardziej ujarzmi on siły
naturalne, tymbardziej zmusi ich, do współdziałania pracom swoim,
tym bardziej powiększy stosunek zaspokojeń do usiłowań jego.
— 197 —

Weźmy teraz człowieka w stanie społecznym żyjącego. Kapitał


jego będzie się także składał z narzędzi pracy, z materyałów
i zapasów, bez których tak w odosobnieniu jak i w stanie społecznym
niepodobna przedsięwziąść żadnej dłuższej pracy. Ci więc którzy
posiadają kapitał, posiadają go dla tego tylko, że stworzyli go
własnemi usiłowaniami lub własną oszczędnością, a czynili te
usiłowania (obce dzisiejszym swym potrzebom) i zaprowadzali tę
oszczędność jedynie w widokach przyszłych korzyści, w widokach
naprzykład, pozyskania odtąd większego stosunku sił naturalnych.
Ustąpić ten kapitał, byłoby to z ich strony pozbawić się
poszukiwanych korzyści, byłoby to ustąpić tę korzyść innym,
słowem znaczyłoby to wyświadczyć u s ł u g ę . Od tej chwili, albo
musielibyśmy się zrzec nietylko najprostszych pojęć sprawiedliwości
ale nawet i wszelkiego rozumowania, lub też musielibyśmy przyznać
im prawo odstąpienia tego kapitału tylko za u s ł u g i dobrowolnie
roztrząśnięte i przyjęte. Nie wierzę aby się znalazł choć jeden
człowiek na świecie, któryby zaprzeczał słuszności wzajemności
usług, bo wzajemność usług to słuszność sama. Czyż powiedzą, że
umowa nie może być zawarta d o b r o w o l n i e dla tego, że ten który
posiada kapitał może narzucać prawa temu, który go nieposiada?
Jakże się więc powinna zawierać umowa? Po czemże poznać
r ó w n o w a ż n o ś ć u s ł u g jeśli nie potem, że tak jedna jak i druga
strona przyjmuje wymianę dobrowolnie? Nie widzimyż zresztą że
pożyczającemu służy wolność odrzucenia umowy, jeśli w niej dla
siebie nie widzi korzyści, i że pożyczka nigdy nie może pogorszyć
jego położenia? Jasném jest, że pytanie jakie sobie postawi będzie tego
rodzaju: Czy użycie tego kapitału może mi dać takie korzyści, któreby
pokrywając straty przyniosły nadto zysk z zaciągniętej pożyczki, albo
raczej: Czy usiłowanie jakie teraz zmuszony jestem czynić dla
pozyskania pewnego danego zaspokojenia jest większém czyli też
mniejszém, od summy usiłowań do których mię zmusi pożyczka,
najprzód z powodu żądanych odemnie u s ł u g a następnie
gdybym się z pomocą pożyczonego kapitału upędzał za témże
zaspokojeniem? — Jeśli on to wszystko zgłębi i rozważy
a przekona się, że nie będzie miał z tego korzyści, nie zaciągnie
pożyczki i pozostanie w dawném swém położeniu ja-
— 198 —

każ mu się więc krzywda stanie? Mógł się on omylić, powiedzą.


Zapewne, mylić się możemy we wszystkich przypuszczalnych
umowach; lecz czyż dla tego utrzymywać będziemy że żadna z nich
nie powinna być wolną? Niechże więc dójdą aż do końca i niech nam
powiedzą co należy postawić w miejsce wolnej woli i dobrowolnego
przyzwolenia? Będzież to przymus, bo po za granicami wolności
znam tylko przymus? Nie, powiedzą mi, będzie to sąd trzeciej osoby.
Zgadzam się na to, ale pod trzema warunkami. Przedewszystkiem,
aby decyzya tej osobistości, czy jakkolwiek ją nazwiemy, nie była
wykonywaną za pomocą przymusu. Następnie, aby była nieomylną,
bo nie warto zadawać sobie trudu aby w miejsce jednej mogącej się
mylić osoby, wprowadzać inną która również mylić się może; ta
bowiem której nieomylności najmniej się jeszcze obawiam, jest to
sama interesowana osoba. Nareszcie, trzeci warunek, aby osobistość
ta nie kazała sobie płacić; byłby to bowiem szczególny, sposób
objawienia swej sympatyi dla pożyczającego obedrzeć go naprzód
z wolności, a nadto włożyć jeszcze jeden więcej ciężar na barki jego
każąc mu płacić za owe filantropijne usługi. Ale porzućmy kwestyą
prawa, a powróćmy do ekonomii politycznej.
Kapitał składający się z materyałów, zasobów i narzędzi,
przedstawia się pod dwoma postaciami: Użyteczności i Wartości.
Musiałbym był bardzo źle wyłożyć teoryą Wartości, gdyby
czytelnik niezrozumiał, że ten który ustępuje kapitał każe sobie
płacić jedynie za w a r t o ś ć , to jest za usługę tym kapitałem
wyświadczoną, to jest za trud podjęty przez ustępującego
i pokombinowany z oszczędzonym trudem nabywcy. W istocie
kapitał jest produktem jak każdy inny. Przyjmuje on tylko tę nazwę
z powodu dalszego swego przeznaczenia. Wierzyć że kapitał jest
rzeczą samą przez się istniejącą jest wielkiem złudzeniem. Wór
zboża jest zawsze worem zboża, chociażby nawet stosownie do
punktu widzenia, jeden sprzedawał go jako dochód a drugi kupował
go jako kapitał. Wymiana odbywa się zawsze wedle tej niezmiennej
zasady: wartość za wartość, usługa za usługę; użyteczność zaś
darma która wchodzi w każdą z wymienionych rzeczy daje się
w dodatku a rozumie się że to co jest darme, niema wartości,
i że sama tylko wartość figuruje w tranzakcyach. Tak więc war-
— 199 —

tości odnoszące się do kapitałów w niczém się od innych nie różnią.


Ztąd w porządku społecznym wypływają zadziwiające poglądy,
które obowiązany jestem tu przytoczyć. Człowiek w odosobnieniu
żyjący ma wtedy tylko kapitał kiedy zgromadzi materyały, zapasy
i narzędzia. Z człowiekiem społecznym rzecz się ma inaczej. Dla
niego dostateczném jest aby oddał usługi a będzie w możności za
pośrednictwem aparatu wymiany ciągnąć ze społeczeństwa
równoważne usługi. Aparatem wymiany nazywam monetę, bilety na
okaziciela, bilety bankowe, a nawet bankierów. Ktokolwiekbądź
wyświadczył u s ł u g ę , a nie otrzymał jeszcze odpowiedniego
z a s p o k o j e n i a , jest okazicielem tytułu, opatrzonego bądź
wartością jak moneta, bądź przekazem jak bilety bankowe, które mu
dają możność kiedy, gdzie i pod jaką postacią zechce, ciągnąć ze
społeczeństwa równoważną u s ł u g ę . Co bynajmniej nie zakłóca ani
w zasadach, ani w skutkach ani z prawnego punktu widzenia tego
wielkiego prawa które wyjaśnić się staram, a mianowicie: że u s ł u g i
w y m i e n i a j ą s i ę n a u s ł u g i . Jest to zawsze zamiana w zarodku,
która się rozwinęła, powiększyła, skomplikowała, nieprzestając
jednakże być tém, czém była.
Okaziciel więc tytułu może dowolnie ciągnąć ze społeczeństwa
albo bezpośrednie zaspokojenie albo przedmiot któryby podług jego
widzenia miał charakter kapitału. Jest to rzecz która zbywającego
wcale nie obchodzi. Zważa się tylko na r ó w n o w a ż n o ś ć u s ł u g
i na nic więcej.
Może on nadto ustąpić swój tytuł innemu aby zrobił z niego
użytek jaki mu się podoba pod dwojakim jednak warunkiem:
z w r o t u tego tytułu i u s ł u g i w czasie ustanowionym. Jeśli
zgłębimy te rzeczy to przekonamy się, że w takim razie
ustępujący z r z e k a się na korzyść nabywcy albo bezpośredniego
zaspokojenia, które odsuwa od siebie na długie lata, albo narzędzia
pracy któreby zwiększało jego siły, i zmuszając do współdziałania
czynniki naturalne byłoby na korzyść jego powiększyło stosunek
zaspokojeń do usiłowań. Zrzeka się on tych korzyści dla
obdarzenia niemi drugiego. W tém to właśnie leży usługa,
i niepodobna z dobrą wiarą utrzymywać, że usługa ta niema prawa do
wzajemności. Czysty i prosty tylko zwrot tego tytułu w końcu roku
— 200 —

nie mógłby być uważany jako wynagrodzenie tej wyłącznej usługi. Ci


którzy tak utrzymują, nie pojmują że tu nie idzie o sprzedaż w której
tak jak wydanie jest natychmiastowe, tak też i wynagrodzenie
natychmiast następuje. Tu idzie o zwłokę; a zwłoka s a m a
w s o b i e , jest usługą wyłączną, nakłada bowiem ofiarę na tego
który ją udziela i przynosi korzyść temu, który jej się domaga.
Wynagrodzenie więc musi tu koniecznie mieć miejsce, bo inaczej
musielibyśmy się wyrzec tego najwyższego społecznego prawa:
U s ł u g a z a u s ł u g ę . Wynagrodzenie to przyjmuje stosownie do
okoliczności rozmaite nazwy, a mianowicie: n a j m u , d z i e r ż a w y ,
r e n t y , właściwie jednak nazywa się p r o c e n t e m . * ) Wszystko to
jest godném podziwienia, a dzięki cudownemu mechanizmowi
wymiany każda usługa jest lub stać się może kapitałem. Jeśli za lat
dziesięć dopiero robotnicy mają zacząć budować kolej żelazną, to nie
możemy od dziś zaoszczędzać dla nich w naturze ani zboża które ma
ich żywić, ani płótna które ma ich odziewać, ani taczek któremi mają
się posługiwać podczas długiej swej pracy. Ale możemy oszczędzić
i przelać na nich w a r t o ś ć tych rzeczy. Do tego dostateczném jest
wyświadczyć społeczeństwu usługi obecne i odebrać za nie tytuły,
które za dziesięć lat zamienią się na zboże i płótno. Niema nawet
potrzeby abyśmy w ciągu tej przerwy pozostawili te tytuły
w nieprodukcyjnej drzemce; bo w społeczeństwie są negocyanci,
bankierzy i składy, którzy za usługi wyświadczają nam usługi,
ponosząc też za nas wszystkie kłopoty.
Ale bardziej jeszcze zadziwiającém jest to, że jakkolwiek
na pierwszy rzut oka zdaje się to być niemożliwém, możemy
czynność tę dokonywać i odwrotnie. Możemy zamienić kapitał
który jeszcze nie istnieje, na narzędzie pracy, na kolej żelazną, na
dom, korzystając tym sposobem z usług które dopiero w XXm. P P

wieku będę oddane. Są bankierzy którzy czynią nakłady, wierząc


w to, że robotnicy i podróżni w trzeciem lub czwartém pokoleniu
spłacą je; a tytuły te w przyszłości dopiero wypłacalne, przechodzą
z rąk do rąk, nie przestając nigdy być produkcyjnemi. Wyznaję,
iż nie sądzę aby wynalazcy sztucznych społeczeństw, chociażby
—————
*) Patrz moją broszurę pod tytułem K a p i t a ł i R e n t a .
— 201 —

byli najliczniejsi, wymyślili coś bardziej prostego a zarazem tak


skomplikowanego, tak pomysłowego i tak słusznego. Zrzekliby się
oni zapewne swych ckliwych i niezręcznych utopii, gdyby poznali
piękną Harmonię mechanizmu społecznego przez Boga ustanowioną.
Pewien król Aragoński rozmyślał także nad tém jakiejby rady
udzielić Opatrzności, co się tyczy mechanizmu niebieskiego,
naturalnie gdyby się go oto pytano. Newton nie powziąłby tak
bezbożnej myśli.
Lecz wyznać należy że wszystkie przelewy usług dopełnione
w rozmaitych miejscach i czasie polegają na tej danej że u d z i e l i ć
z w ł o k ę j e s t t o s a m o c o w y ś w i a d c z y ć u s ł u g ę ; innemi
słowy, polegają na prawowitości Procentu. Ten który chciał za
naszych czasów znieść procent nierozumiał że sprowadza wymianę
do jej pierwiastkowej formy, do zamiany, do zamiany bez przyszłości
i przeszłości. Nie rozumiał on iż uważając się za najbardziej
postępowego, był najwięcej wstecznym, gdyż odbudowywał
społeczeństwo podług zarysu najbardziej pierwotnego. Chciał on, jak
mówił, w z a j e m n o ś c i u s ł u g ; tymczasem rozpoczynał od odjęcia
charakteru usług, tej właśnie naturze u s ł u g , która łączy, wiąże
i solidaryzuje wszystkie miejsca i wszystkie czasy. On to właśnie, ze
wszystkich socyalistów, pomimo śmiałości swych aforyzmów na
efekt obliczonych, najlepiej zrozumiał i najwięcej uszanował
teraźniejszy porządek społeczeństw. Wszystkie jego reformy
ograniczają się na tej jedynie, która jest przeczeniem i polega na
zniesieniu jednego z najpotężniejszych i najcudowniejszych kół
społecznych.
Gdzie indziej wyjaśniłem p r a w o w i t o ś ć i c i ą g ł o ś ć
perpétuité procentu. Tu poprzestanę jedynie na przypomnieniu że:
1o. Prawowitość procentu polega na tym fakcie: T e n k t ó r y
P P

u d z i e l a t e r m i n d o z a p ł a t y w y ś w i a d c z a u s ł u g ę . Procent
jest zatem prawowity na zasadzie u s ł u g a z a u s ł u g ę .
2o. Ciągłość procentu polega znów na tym fakcie: T e n k t ó r y
P P

pożycza powinien całkowicie zwrócić pożyczkę


w t e r m i n i e o z n a c z o n y m . Otóż jeśli rzecz lub wartość powróciła
do swego właściciela, może on ją znów wypożyczyć. A gdy mu ją po raz
drugi oddadzą, może on ją po raz trzeci wypożyczyć i tak w i e c z y ś c i e .
— 202 —

Któryż z tych kolejnych i dobrowolnych dłużników może się na


cośkolwiek uskarzać?
Ponieważ prawowitość procentu była w naszych czasach dość
zaprzeczana aby przestraszyć kapitał i zmusić go do ucieczki
i utajenia się, niech mi więc wolno będzie wykazać ile ta dziwna
walka jest niedorzeczną.
A najprzód niebyłożby to również niedorzeczném jak
i niesprawiedliwém, gdyby wynagrodzenie było zawsze jednakowe,
niezważając czy żądanoby i otrzymano termin wypłaty za rok, dwa,
dziesięć lat lub gdyby go wcale nie żądano? Gdyby na nieszczęście
Kodeks nasz pod wpływem doktryny mniemanej r ó w n o ś c i
zmuszał nas do tego, to w takim razie cała kategorya tranzakcyi
ludzkich byłaby zniesioną. Byłyby jeszcze z a m i a n y , s p r z e d a ż e
z a g o t o w i z n ę , lecz niebyłoby s p r z e d a ż y z t e r m i n e m , ani
też p o ż y c z e k . Prawda, że wyznawcy równości uwalniają
dłużników od ciężaru procentu, lecz zarazem udaremniają pożyczkę.
Z tych samych powodów; możnaby także uwolnić ludzi od
nieprzyjemnej konieczności płacenia za to, co kupują. Tego tylko
braknie aby zabronić kupowania, albo co na jedno wychodzi, aby
prawo ogłosiło iż c e n y towarów są nieprawne.
Zasada równości ma istotnie w sobie coś, co świadczy
o równości. Naprzód szkodziłaby ona tworzeniu się kapitału, bo
któżby chciał oszczędzić to, z czego by niemożna ciągnąć żadnej
korzyści? a następnie sprowadziłaby ona wynagrodzenie do zera; bo
tam gdzieby niebyło kapitału (narzędzi, materyałów i zasobów)
niebyłoby również ani pracy przyszłości ani wynagrodzenia.
Doszlibyśmy więc wkrótce do najzupełniejszej równości — bo do
równości nicości.
Lecz gdzież jest człowiek tak ślepy aby nie rozumiał że
zwłoka jest s a m a w s o b i e okolicznością u c i ą ż l i w ą , a tém
samém wynagradzalną? Czyż każdy nie stara się skrócić zwłokę,
nawet po za obrębem pożyczki, i nie jestże ona przedmiotem
ciągłych zajęć naszych? Każdy przedsiębiorca baczną zwraca uwagę
na czas w którym nakłady jego zwrócone mu będą; i stosownie do
tego czy epoka ta jest dalszą lub bliszszą sprzedaje on drożej
lub taniej. Aby być obojętnym pod tym względem trzeba-
— 203 —

by chyba nie wiedzieć o tém, że kapitał jest siłą; bo jeśli się wie o tém,
to naturalnie, że pragnie się aby spełniła jak najprędzej dzieło do
którego użytą była i aby ją znowu można było wciągnąć do nowego
dzieła.
Biedniż to ci ekonomiści, którzy sądzą, że wówczas tylko płacimy
procent od kapitałów kiedy pożyczamy. Powszechne prawidło oparte
na sprawiedliwości jest takie: że ten który odbiera zaspokojenie
powinien ponosić wszystkie ciężary produkcyi, wliczając w to
i zwłokę bez względu na to czy sam on sobie wyświadcza tę usługę
czy też zażąda jej do innych. Człowiek w odosobnieniu żyjący
i niezawierający z nikim żadnych tranzakcyi, gdyby mu odjęto broń
jego na rok cały, uważałby okoliczność tę za uciążliwą. Dla czegożby
więc i w społeczeństwie podobna okoliczność nie mogła być uważaną
jako uciążliwa? Jeśli się ktoś dobrowolnie zrzeka swych korzyści na
rzecz drugiego, umawiając się dobrowolnie o wynagrodzenie, dla
czegożby to wynagrodzenie miało być nieprawném?
Nicby się na świecie nie działo, żadne przedsięwzięcie
wymagające nakładów, nie dokonywałoby się, nie sadziliby, nie sieli,
nie uprawiali gruntów, gdyby zwłoka s a m a w s o b i e nie była
uważaną jako okoliczność uciążliwa oraz traktowaną
i wynagradzaną jako taka. W tym względzie zezwolenie powszechne
jest tak jednozgodném że niema wymiany, w którejby ta zasada nie
panowała. Zwłoka, opoźnienia, należą do oszacowania usług, a tém
samém, do ustroju w a r t o ś c i .
Tak więc wyznawcy równości, w swych krucyatach przeciwko
procentowi, depczą nogami nie tylko najprostsze pojęcia słuszności,
nietylko swą własną zasadę u s ł u g a z a u s ł u g ę , ale nadto powagę
rodu ludzkiego i powszechną praktykę. Jakżeż śmią oni przed oczami
wszystkich rozwijać tę niepomierną dumę, której podobne roszczenia
domyślać się każą? Nie jestże to dziwną i smutną rzeczą, że sekciarze
ci stawiają tę dewizę raz wyraźnie a drugi raz domyslać się nam każą
że: Od początku świata wszyscy ludzie, prócz mnie, mylili się?
Omnes, ego non.
Przebaczcie mi, żem tak długo nastawał na prawowitość procentu
opartego na tej prawdzie że: p o n i e w a ż z w ł o k a k o s z t u j e ,
potrzeba więc aby się opłacała, gdyż koszt i
— 204 —

o p ł a t a w ścisłym są z sobą związku. Błąd ten jest właściwym


duchowi naszej epoki. Należy zatem stanąć po stronie prawd
żywotnych, przez ród ludzki uznanych, choć wstrząśnionych przez
kilku fanatycznych nowatorów. Wierzcie mi, że dla pisarza chcącego
wykazać harmonijną całość zjawisk, smutną jest rzeczą, gdy co
chwila przerywać sobie musi, aby wyjaśniać pojęcia najbardziej
elementarne. Czyżby Laplace był w stanie przedstawić systemat
świata planetarnego w całej swej prostocie, gdyby pomiędzy jego
czytelnikami, niebyły poprzednio już rozpowszechnione utarte
i uznane pojęcia; i gdyby dla udowodnienia obrotu ziemi
potrzebował wprzód uczyć rachunku? Ciężki ma wybór ekonomista
w naszej epoce. Jeśli nie bada wszystkich pierwiastków, niebędzie
zrozumianym; jeśli je znów wyjaśnia, to nawał szczegółów usuwa
z przed oczu prostotę i piękność całości. —
I zaprawdę szczęściem jest dla ludzkości że P r o c e n t jest
prawowitym.
Bez tego miałaby i ona także ten ciężki wybór: albo
zginąć, pozostając sprawiedliwą, albo być postępową, lecz
w niesprawiedliwości.
Wszelki przemysł jest ogółem usiłowań. Lecz pomiędzy temi
usiłowaniami należy uczynić wyraźną różnicę. Jedne odnoszą się do
usług które należy oddać obecnie, inne zaś do nieskończonego
szeregu usług analogicznych. Objaśniam to.
Trud podjęty przez nosiwodę, w ciągu dnia, powinien być zapłacony
przez tych, którzy korzystają z tego trudu; lecz trud który on podjął dla
zrobienia swych taczek i beczki, pod względem wynagrodzenia, musi
być rozdzielony na nieoznaczoną liczbę konsumentów.
Tak samo zasiew, umierzwienie, orka, bronowanie, zżęcie,
młocka, mają tylko zbiór obecny na względzie, ogrodzenie zaś,
ukarczowanie, osuszenie budowanie, uprawa odnoszą się i ułatwiają
cały nieoznaczony szereg zbiorów poźniejszych.
Odbierający zaspokojenie, powinni wedle powszechnego
prawa, U s ł u g a z a u s ł u g ę , wynagrodzić wszystkie usiłowania
tym, którzy je dla nich czynili. Co się tycze usiłowań pierwszej
kategoryi to nie zachodzi żadna trudność. Są one roztrząsane
i o s z a c o w a n e przez tego który je czyni i przez tego który z
— 205 —

nich korzysta. Lecz usługi drugiej kategoryi jakże mogą być


o s z a c o w a n e ? Jakim sposobem sprawiedliwy stosunek ciągłych
nakładów, ogólnych wydatków, stałego, jak go nazywają ekonomiści,
kapitału, mógłby być rozdzielony na cały szereg zaspokojeń do zrealizowania
których posłużył? Jakim sposobem z zachowaniem słuszności da się ten ciężar
rozłożyć na wszystkich nabywców wody aż do czasu zużycia taczek i na
wszystkich nabywców zboża na cały czas póki pole dostarczać go będzie?
Niewiem jakim sposobem rozwiązaliby ten problemat w Ikaryi
lub Falansterze. Lecz niech nam wolno będzie wierzyć, że Panowie
wynalazcy społeczeństw, tak obfici w urządzenia sztuczne i tak
skorzy w narzucaniu nam ich za pomocą prawa, to jest Przymusu, bez
względu czy są dla nas dogodne lub nie, nie wymyśliliby rozwiązania
bardziej pomysłowego nad sposób zupełnie prosty, jaki ludzie zaraz
od początku świata sami wynalezli (co za zuchwałość!) a którego dziś
chcą im zaprzeczyć. Sposób ten wypływa z prawa P r o c e n t u .
Przypuśćmy że tysiąc franków użytych było na ulepszenia
gruntowe; przypuśćmy wysokość procentu na pięć od sta a zbiór
średni na pięćdziesiąt hektolitrów. Wedle tych danych na każdy
hektolitr zboża przypadnie jeden frank.
Frank ten widocznie jest prawowitém wynagrodzeniem za
rzeczywiste u s ł u g i przez właściciela (którego tu możemy nazwać
pracownikiem) oddane tak dobrze temu, który nabędzie hektolitr
zboża za lat dziesięć, jak i temu który go nabywa zaraz. Tym więc
sposobem prawo ścisłej sprawiedliwości jest uszanowane.
Jeżeli zaś to ulepszenie gruntowe, lub też taczki i beczka, mają
trwałość nie dającą się inaczej ocenić jak przez przybliżenie, to aby
właściciel niebył oszukanym i mógł na nowo rozpocząć należy do
procentu dorzucić i amortyzacyą. Tym więc sposobem prawo
sprawiedliwości zawsze panuje.
Nie sądźmy aby ten frank procentu którym jest obciążony
hektolitr zboża był niezmiennym. Nie, ponieważ wyobraża on
wartość, podlega zatem prawu wartości. Powiększa się on lub
zmniejsza, stosownie do rozmaitości zaofiarowania lub żądania, to
jest stosownie do wymagań czasu i korzyści społecznych.
Ogólne jest mniemanie że ten rodzaj wynagrodzenia, dąży
14
— 206 —

do powiększenia się, jeśli nie co do ulepszeń przemysłowych, to


przynajmniej co do ulepszeń gruntowych. Przypuśćmy, powiadają, że
renta była słuszną w samym początku, to w końcu staje się ona
nadużyciem, bo właściciel nie potrzebując tyle co poprzednio
pracować, przez sam tylko fakt wzrostu ludności, a tém samém
i większego żądania zboża, widzi ją jednakże co rok zwiększającą się.
Przyznaję, że dążność ta istnieje lecz nie odnosi się wyłącznie do
renty gruntowej, a przywiązaną jest do wszystkich rodzajów pracy,
i nie ma ani jednego, któregoby wartość nie powiększała się wraz
z wzrostem ludności, bo prosty nawet robotnik zyskuje więcej
w Paryżu aniżeli w Bretanii.
Następnie co do renty gruntowej, to dążność jaką jej naznaczają,
jest energicznie równoważoną przeciwną dążnością — postępem.
Ulepszenie pozyskane dziś środkami udoskonalonemi, otrzymane
mniejszą pracą ludzką i w czasie, gdy wysokość procentu zniżyła
się, niedopuszcza wszystkim dawnym ulepszeniom zbyt wysoko
podnosić swe żądania. Kapitał stały właściciela podobnie jak
i robotnika zużywa się ciągle skutkiem zjawiających się coraz
energiczniejszych narzędzi jednakiej wartości. W tém to właśnie
widzimy wspaniałe prawo wywracające smutną teoryę Ricarda,
które szczegółowiej wyłożymy, gdy mówić będziemy o wartości
gruntowej.
Zauważcie, że problemat rozdziału wynagradzalnych usług,
wypływających z ustawicznych ulepszeń, może być jedynie
rozwiązanym na zasadzie prawa p r o c e n t u . Właściciel niemógłby
rozłożyć samego Kapitału na pewną liczbę kolejnych nabywców; bo
gdzieżby się mógł zatrzymać kiedy liczba ich jest nieoznaczoną.
Pierwsi musieliby zapłacić za ostatnich, co byłoby niesłuszném. Prócz
tego nadeszłaby chwila w której właściciel byłby zarazem
w posiadaniu kapitału i ulepszeń co byłoby również niesprawiedliwém.
Przyznajmy zatem że mechanizm społeczny naturalny do tyla jest
doskonałym że nie potrzebujemy sobie mózgów suszyć dla
zastąpienia go mechanizmem sztucznym.
Przedstawiłem zjawisko to w najprostszej jego postaci, dla
łatwiejszego zrozumienia jego natury. W praktyce jednak nie
zawsze się tak dzieje.
— 207 —

Właściciel, nie dopełnia sam tego rozdziału i nie stanowi czy każdy
hektolitr zboża ma być obciążony frankiem mniej lub frankiem więcej.
Znajduje on już w świecie wszystko ustalone, tak średnią cenę zboża
jak i wysokość procentu. Opierając się na tych danych rozporządza on
swoim kapitałem; i jeśli obliczy że cena zboża dozwoli mu wydobyć
normalną wysokość procentu, obróci go na ulepszenia gruntowe.
W przeciwnym razie, zwróci go on na zyskowniejszy przemysł
a który przez to samo że jest zyskowniejszym, wywiera, w interesie
społecznym, większą siłę attrakcyjną na kapitały. Ten sposób
postępowania który jest jedynie prawdziwym, prowadzi do takiegoż
rezultatu i przedstawia jedną więcej jeszcze harmonią.
Czytelnik zrozumie że ograniczyłem się na jednym tylko fakcie,
dla lepszego wyjaśnienia prawa powszechnego któremu wszystkie
professye są poddane.
Adwokat naprzykład nie może żądać od pierwszego klienta jaki
mu w ręce wpadnie powrócenia sobie kosztów, wynoszących
przypuśćmy dwadzieścia tysięcy franków, za swe wykształcenie, za
swą aplikacyą, za swe pierwsze urządzenie się. Pomijając że żądanie
to byłoby niesprawiedliwém, lecz nadto byłoby ono jeszcze
niewykonalném; bo ten pierwszy klient nigdyby się niezgłosił do
niego i nasz Cujas zmuszonym byłby pójść w ślady owego Pana który
widząc iż nikt na jego pierwszy bal nie przybywa, wyrzekł: na
przyszły rok rozpocznę od drugiego balu.
Podobnież rzecz się ma z negocyantem, lekarzem, właścicielem
okrętów, artystą. We wszystkich zawodach stykają się dwie
kategorye usiłowań; z tych druga wymaga koniecznie rozdziału na
nieograniczoną liczbę klienteli; wątpię zaś aby można było wymyślić
jakikolwiekbądź rozdział, poza granicami p r o c e n t u .
W tych ostatnich czasach czyniono wielkie usiłowania aby wywołać
wzgardę ludu przeciw kapitałowi, nieznośnemu, przeklętemu kapitałowi;
przedstawiono go massom jako potwór żarłoczny i nienasycony, bardziej
niszczący niż cholera, więcej zatrważający niż bunt, działający na ciało
społeczne jak upior, którego zdolność ssania sama przez się nieskończenie
się powiększa. V i r e s a c q u i r i t e u n d o . Słownikiem tego potwora
jest renta, lichwa, najem, dzierżawa, procent. Pisarz który mógł się
14*
— 208 —

stać sławnym przez swe znakomite zdolności, wolał raczej nabyć


sławy przez swe paradoksa, które podobało mu się rzucać pomiędzy
lud i tak już dręczony gorączką rewolucyjną. Ja mam także do
przedstawienia czytelnikowi pozorny paradoks, prosząc by zbadał czy
nie jest on wielką i pocieszającą prawdą.
Przedewszystkiem jednak muszę powiedzieć choć słowo o sposobie
w jaki Proudhon i jego szkoła wyjaśniają to, co nazywają
niesprawiedliwością p r o c e n t u .
Kapitały są narzędziami pracy. Przeznaczeniem narzędzi pracy
jest zmuszenie darmych sił natury do pomagania nam. Machina
parowa służy nam do zawładnięcia sprężystością gazu; za pomocą
sprężyn zegarka korzystamy z elastyczności stali; za pomocą wagi lub
spadu wody z ciężkości; za pomocą stosu Wolty z błyskawicznej
szybkości elektryczności; za pośrednictwem gruntu z kombinacyi
chemicznych i fizycznych, zwanych wegetacyą i. t. d. i. t. d. — Otóż
mięszając Użyteczność i Wartość przypuszczają że te czynniki
naturalne mają wartość, k t ó r a j e s t i m w ł a ś c i w ą i że tém
samém ci, którzy niemi zawładną, każą sobie płacić za ich używanie;
wartość bowiem mieści w sobie pojęcie zapłaty. Wyobrażają sobie
że na produktach ciąży t a k s a m o zapłata za usługi ludzkie, co
uważają za słuszne, jak niemniej zapłata za usługi natury, co znów
odrzucają jako niesprawiedliwe. Dla czego kazać płacić, mówią oni,
za ciężkość, elektryczność, życie roślinne, sprężystość? i. t. d.
Odpowiedź znajdziemy w teoryi w a r t o ś c i . Ta klassa
socyalistów która przybiera na się nazwę Wyznawców
równości, miesza prawowitą wartość narzędzi, zrodzoną z usługi
ludzkiej z ich użytecznym rezultatem, który jest zawsze darmym
a który należy odciągnąć od tej prawowitej wartości lub od
odnoszącego się doń procentu. Kiedy wynagradzam rolnika,
młynarza, towarzystwo kolei żelaznej, niedaję nic, bezwarunkowo
nic, za żywioł roślinny, za ciężkość, za sprężystość pary. Płacę za
ludzką pracę użytą na zrobienie narzędzi za pomocą których siły te
zmuszone są działać albo co mi jest jeszcze dogodniejszém, płacę
procent od tej pracy. Oddaję usługę za usługę w skutek czego
działanie użyteczne tych sił obraca się całkowicie na moją korzyść
i przychodzi mi darmo; zupełnie tak samo jak w wymianie lub jak w
— 209 —

zamianie prostej. Obecność kapitału nie zmienia tego prawa, bo


kapitał nie jest niczém inném jak tylko nagromadzeniem wartości
i u s ł u g których wyłączném posłannictwem jest zmuszenie natury
do współdziałania.
A teraz przedstawiam wam mój paradoks:
Ze wszystkich pierwiastków składających całkowitą wartość
jakiegokolwiekbądź produktu, ten właśnie, który nazywamy
procentem od nakładów lub kapitału, płacimy najchętniej.
Dla czego? Oto dla tego, że gdy ten pierwiastek każe nam płacić
j e d e n , przynosi nam oszczędności d w a ; gdyż samą obecnością
swoją stwierdza, że siły naturalne przyczyniły się do ostatecznego
rezultatu, nie każąc sobie płacić za swój współudział; i że ztąd
wypływa, iż otrzymujemy tęż samą ogólną użyteczność do naszego
rozporządzenia, z tą tylko różnicą że, na szczęście nasze, w miejsce
użyteczności uciążliwej dostajemy pewną proporcyą użyteczności
darmej, czyli krótko mówiąc, ponieważ produkt zniżył swą cenę
nabywamy go z mniejszym stosunkiem własnej naszej pracy, a tym
sposobem w społeczeństwie całém dzieje się toż samo coby się było
stało z człowiekiem odosobnionym gdyby tenże mógł zrealizować
jaki pomysłowy wynalazek.
Oto skromny robotnik zarabiający cztery franki dziennie. Za
dwa franki, to jest za pół dnia pracy kupuje parę pończoch
bawełnianych. Gdyby chciał bezpośrednio i własną swą pracą,
dostarczyć sobie tych pończoch, to sądzę, że całe jego życie nie
starczyłoby mu na to. Jakimże sposobem dzieje się to, że połową
swego dnia spłaca on wszystkie u s ł u g i l u d z k i e z tego powodu
mu oddane? Jakim sposobem, trzymajac się prawa, u s ł u g a z a
u s ł u g ę , nie jest on obowiązany oddać za ten produkt kilka lat swej
pracy?
Oto dla tego, że ta para pończoch jest wynikiem u s ł u g
l u d z k i c h których proporcyą, za pośrednictwem kapitałów
zmniejszyły niesłychanie, czynniki naturalne. A jednakże, nasz
robotnik płaci nie tylko obecną pracę tych wszystkich, którzy
się do wyrobu produktu przyczynili, ale nadto jeszcze procent od
kapitałów, które zmusiły naturę do współdziałania. A zauważyć
jeszcze należy, że bez tego ostatniego wynagrodzenia, lub gdybyśmy
— 210 —

je za niesprawiedliwe uważali, kapitał byłby nie pobudził czynników


naturalnych i w produkcie byłaby tylko użyteczność uciążliwa, byłby
on jedynie wynikiem pracy ludzkiej, i nasz robotnik byłby
postawiony w takim położeniu, że alboby musiał wyrzec się
pończoch lub też zapłacić za nie kikoletnią swą pracą.
Jeśli robotnik nasz nauczy się badać zjawiska, to przekonawszy się
jak wiele obowiązany jest Kapitałowi łatwo się z nim pogodzi.
Przekona się on nadewszystko, że darmość Bożych darów była
najzupełniej dla niego zachowaną, i że za dary te tak szczodrze mu
nadane nie może być obowiązany swym własnym zasługom, lecz
przypisać je winien temu pięknemu mechanizmowi porządku
n a t u r a l n e g o społecznego. Kapitał to nie ta siła roślinna która każe
wschodzić i kwitnąć bawełnie, lecz t r u d p o d j ę t y przez
plantatora; Kapitał, to nie ten wiatr, który nadyma żagle okrętu, to
nie magnetyzm który działa na busolę, ale jest to t r u d p o d j ę t y
przez fabrykanta żagli i optyka; Kapitał, to nie ta sprężystość pary,
obracająca koła machiny ale to t r u d p o d j ę t y przez budowniczego
machin. Roślinność, siła wiatru, magnetyzm, sprężystość, wszystko to
jest darme i dla tegoto pończochy tak mało mają wartości. Co się zaś
tycze ogółu podjętych trudów przez plantatora, fabrykanta żagli,
budowniczego, marynarza, fabrykanta, negocianta, to o tyle o ile tu
Kapitał działa, rozdzielają się one, albo raczej procent od kapitału
rozdziela się na niezliczonych nabywców pończoch; i dla tego to, ta
część pracy, którą oni w zamian za nie ustępują, jest tak małą.
Reformatorzy nowocześni, w tych urządzeniach waszego pomysłu,
któremi zastąpić chcecie ten godny uwielbienia porządek, widzę
tylko dwie rzeczy (a obie one stanowią tylko jedną) które mię
zawstydzają, tojest: wasz brak wiary w Opatrzność i waszą wiarę w
siebie samych; waszą niewiadomość i waszą pychę!
Z tego co poprzedza, wypływa że postęp ludzkości wiąże się
z szybkim tworzeniem się Kapitałów, bo mówić, że tworzą się nowe
kapitały, jest toż samo, coby wyrazić innemi tylko słowy, że
przeszkody które dawniej pokonywane były uciążliwą pracą, dziś są
już darmo przez naturą pokonane i to nie na korzyść kapitalistów lecz
na korzyść ogółu.
— 211 —

Jeśli tak jest, to głównym interesem wszystkich ludzi, (rozumie


się z punktu widzenia ekonomicznego) powinno być pomaganie
szybkiemu tworzeniu się Kapitału. Ale Kapitał wzrasta, że tak
powiem, sam przez się pod potrójnym wpływem działalności,
oszczędności i bezpieczeństwa. Nie możemy wywierać wpływu
bezpośredniego na działalność i oszczędność braci naszych, chyba
za pośrednictwem opinii publicznej i duchowego szafunku
naszych sympatyi i antypatii; ale możemy bardzo wiele zdziałać
dla bezpieczeństwa bez którego kapitały nie tylko nie będą się
tworzyć lecz owszem ukryją się, znikną, zmarnieją. Ztąd też
widzimy że ma w sobie coś samobójczego zapał w zakłócaniu
spokoju publicznego, jaki okazuje niekiedy klassa robocza.
Niechże wie ona o tém, że Kapitał od samego początku pracuje
na uwolnienie ludzi z pod jarzma niewiadomości, potrzeb
i despotyzmu. Zastraszyć Kapitał, jest to samo co ukuć potrójne
kajdany na ręce Ludzkości!
V i r e s a c q u i r i t e u n d o daję się z całą ścisłą dokładnością
zastosować do Kapitału i jego dobroczynnych wpływów. Każdy
tworzący się kapitał musi dawać do naszego rozporządzenia i pracę
samą i wynagrodzenie za tę pracę. Posiada zatem sam w sobie siłę
postępową. Jest w nim coś co przypomina prawa szybkości. — I tę
właśnie siłę postępową nauka zaniedbała dotąd przeciwstawić temu
drugiemu postępowi przez Maltusa zauważanemu. Jest to Harmonia
o której tu mówić nie możemy, pozostawiając ją do rozdziału
o Ludności. —
Muszę zabezpieczyć się przed zarzutem specyalnym jaki mi
czytelnik uczynić może. Jeśli posłannictwem kapitału, powie on, ma
być dokonywanie tego co dawniej dokonywała praca ludzka, to bez
względu na dobro jakie przynosi ludzkości, musi on być szkodliwym
klassie robotników, szczególniej tej, która żyje z zarobku; bo
wszystko to, co zastępuje ręce robotników, pozostawiając część
ich pracy do rozporządzenia, wywołuje pomiędzy niemi konkurencyą
i w tém bezwątpienia leży utajona przyczyna oppozycyi jaką
proletaryusze przeciwko kapitalistom podnoszą. — Gdyby zarzut ten
był sprawiedliwym to istotnie byłby to jeden ton niezgodny
w harmonii społecznej.
— 212 —

Złudzenie ich polega na tém, iż tracą z uwagi że: w m i a r ę j a k


kapitał rozszerza swe działanie, to pozostawiając
do naszego rozporządzenia pewną ilość usiłowań
ludzkich, daje nam zarazem do rozporządzenia
n a s z e g o o d p o w i e d n i ą i l o ś ć w y n a g r o d z e n i a , a to w ten
sposób, że te dwa pierwiastki stykają się i wzajemnie się zaspokajają.
Praca nie jest ubezwładnioną, bo gdy ją, w jakimś dziele specyalném
zastąpi energia darma, zwraca się ona w dziele ogólnem postępu do
obalenia innych przeszkód, a to z tém większą nieomylnością, o ile
nagroda jej w łonie ogółu, całkowicie przygotowaną została.
I w istocie, zwracając się do powyższego przykładu, łatwo jest
przekonać się, że cena pończoch (podobnie jak książek, transportów
i innych rzeczy) zniża się nie inaczej, jak tylko pozostawiając w ręku
nabywcy część ceny dawnej. Jest tu jasność prawie przesadna; bo
robotnikowi który płaci dziś 2 franki za to za co dawniej płacił
6, pozostaje do rozporządzenia 4 franki. W tej to właśnie proporcyi
praca ludzka zastąpioną była siłami naturalnemi. Siły te zatem są
prostym i czystym nabytkiem, nie zakłócającym w niczem stosunku
pracy do rozporządzalnego wynagrodzenia. Niechże czytelnik raczy
sobie przypomnieć że odpowiedź na ten zarzut była już naprzód
przygotowaną (strona 68 i następna), wówczas, kiedy badając
człowieka żyjącego w odosobnieniu lub też sprowadzając go do
pierwotnego prawa zamiany, ostrzegałem go przed złudzeniem tak
powszechném, a które tu zniszczyć usiłuję.
Pozwólmy zatem bez żadnego skrupułu tworzyć się i mnożyć
kapitałom wedle i c h własnej dążności i wedle dążności serca
ludzkiego. Nie sądźmy aby wówczas gdy prosty robotnik oszczędza
na swe stare lata, gdy ojciec rodziny marzy o karyerze swego syna lub
o posagu dla swej córki, i gdy ćwiczą tym sposobem ten szlachetny
przymiot człowieka, Przezornością zwany, by działali na szkodę
dobra powszechnego. Byłoby jednak tak i cnoty prywatne
znajdowałyby się w sprzeczności z dobrém publiczném gdyby
pomiędzy Kapitałem a Pracą zachodziła niezgodność.
Nie, ludzkość nie podlega tej sprzeczności, więcej nawet
powiem, tej niemożliwości; (bo jakżeż pojąć złe postępowe ogółu
wynikające z dobra postępowego cząstek?) przeciwnie uznać potrze-
— 213 —

ba, iż Opatrzność w dobroci i sprawiedliwości swojej, zachowała


w postępie daleko lepszą część dla Pracy jak dla Kapitału,
skuteczniejszy bodziec i szczodrobliwsze wynagrodzenie dla tego,
który pracuje obecnie, jak i dla tego, który żyje z ojców swych pracy.
I w rzeczy samej, przypuściwszy, że każdy wzrost kapitału pociąga
za sobą nieochybnie wzrost ogólnego dobrobytu, ośmielam się, co do
rozdziału tego dobrobytu postawić, jako niewzruszony następny
aksiomat:
„W miarę jak kapitały powiększają się, absolutna
część kapitalistów w całkowitej produkcyi zwiększa
się, lecz względna ich część zmniejsza się.
Przeciwnie zaś, część przypadająca na pracowników
w jednem i drugiem znaczeniu powiększa się.“
Postaram się wyjaśnić myśl moją liczbami.
Przedstawiam całkowitą produkcyą społeczeństwa w epokach
wolejnie po sobie idących w liczbach 1000, 2000, 3000, 4000, i. t. d.
Powiadam, że częściowe pobieranie z kapitału zniżać się będzie
z 50 od 100, do 40, 35, 30 od 100, a część przypadająca na pracę tém
samém podnosić się będzie z 50 od 100 do 60, 65, 70 od 100. —
W taki jednakże sposób aby cześć a b s o l u t n a kapitału była zawsze
w każdym peryodzie większą, chociaż w z g l ę d n a jej część będzie
coraz mniejszą.
Tak więc podział dopełni się w sposób następny:
Ogół produkcyi. Część na Kapitał. Część na pracę.
Peryod pierwszy 1000 500 500
Peryod drugi 2000 800 1200
Peryod trzeci 3000 1050 1950
Peryod czwarty 4000 1200 2800.
Takie jest wielkie, godne podziwienia, pocieszające, konieczne
i n i e z ł o m n e prawo kapitału. Podług mnie, wykazaniem tego
prawa dyskredytuje się owe deklamacye bębniące nam od tak dawna
nad uszami przeciw chciwości i tyranii, tego najpotężniejszego
narzędzia cywilizacyi i równości, wykwitłego ze zdolności ludzkich.
Wywód ten możemy podzielić na dwie części. Najprzód potrzeba
wykazać że część w z g l ę d n a kapitału dąży do ustawicznego
zmniejszania się.
— 214 —

Wywód ten nie będzie długim, możemy go zawrzeć w tych


słowach:
Im Kapitały są obfitsze, tém bardziej stopa
p r o c e n t u s i ę z n i ż a . Jest to fakt niczém niezbity i niezaprzeczony.
Nie tylko nauka nam go wyjaśnia, lecz sam on rzuca się nam w oczy.
Najbardziej excentryczne szkoły przyjmują go; i ta która wyłącznie
postawiła się jako przeciwnik tego p r z e k l ę t e g o kapitału sama
czyni z niego podstawę swej teoryi bo z tego widocznego obniżania
się procentu wnioskuje o fatalném i zupełném jego zniknieniu. Otóż
powiada ona, ponieważ to zniknięcie jest fatalném, ponieważ
w danym czasie musi ono nastąpić, ponieważ zawiera w sobie
urzeczywistnienie absolutnego dobra, potrzeba więc je uchwalić
i przyspieszyć. — Nie będę tu zbijał tych zasad i wniosków jakie
z nich wyciągnąć można; stwierdzam tylko, że wszystkie Szkoły
ekonomistów, socyalistów, wyznawców równości i inne zgadzają się
co do faktu, że: w n a t u r a l n y m porządku społeczeństw im obfitsze
są kapitały, tem bardziej zniża się procent. Gdyby się oni nawet na to
niezgadzali to pomimo to fakt ten nie przestałby istnieć; ma on za
sobą powagę całego rodzaju ludzkiego i zezwolenie mimowolne
może, wszystkich kapitalistów. Faktem jest że procent od kapitałów
niższym jest w Hiszpanii niż w Meksyku, we Francyi niż
w Hiszpanii, w Anglii niż we Francyi, w Holandyi niż w Anglii. Otóż
kiedy procent zniża się z 20 od 100 do 15 od 100 i następnie do 10, do
8, do 6, do 5, do 4½, do 4, do 3½, do 3 od 100, to cóż to ma znaczyć
odnośnie do kwestyi nas zajmującej? Oto, że w miarę jak się kapitał
powiększa, to za swój współudział w dziele przemysłu dla
zrealizowania dobrobytu, zadowalnia się albo raczej zmuszonym jest
zadowolnić się coraz bardziej zmniejszającą się częścią. Z początku
kapitał miał udział w trzeciej części wartości zboża, domów, płócien,
okrętów, kanałów, czyli innemi słowy, kiedy rzeczy te były
sprzedawane to trzecia część przypadała na kapitalistów, a dwie
trzecie na robotników. Zwolna, kapitaliści otrzymywali tylko
czwartą, piątą, szóstą część; część ich zatem względna stopniowo
zmniejsza się a część robotników w tym samym stosunku powiększa
się; tym więc sposobem część pierwszą mego wywodu wykazałem.
— 215 —

Pozostaje mi teraz do udowodnienia, że część absolutna kapitału


powiększa się bez przerwy. Nie ulega wątpliwości, że procent dąży do
obniżenia się. Lecz kiedy i dla czego? Wtedy i dla tego, gdy kapitał się
zwiększa. Bardzo więc jest możliwém, że całkowity produkt
powiększa się, chociaż odsetka się zmniejsza. Kapitalista ma więcej
renty od 200,000 franków, biorąc po 4 od 100, aniżeli od 100,000
franków, biorąc bo 5 od 100 bez względu nawet, że w pierwszym
wypadku mniej bierze zapłaty od robotników za użycie kapitału. Tak
samo się dzieje z całemi narodami, z ludzkością całą. Powtarzam
zatem że o d s e t k i w swej dążności do obniżania się, nie powinny
i nie mogą ulegać tak szybkiemu postępowi żeby c a ł k o w i t a
s u m m a procentów była mniejszą wówczas kiedy kapitały są
obfitsze, aniżeli wówczas gdy ich jest mniej. Przypuszczam, że gdy
kapitał ludzkości reprezentowamy jest przez 100, a procent przez
5, — to procent ten nie będzie większy nad 4, gdy kapitał podniesie
się do 200. — Widzimy tutaj jednocześnie dwa skutki. Mniejsza część
względna a większa absolutna. — Lecz nie mogę przypuścić hypotezy
żeby wzniesienie się kapitału od 100 do 200 pociągało za sobą
obniżenie procentu z 5 od 100 do 2 od 100 naprzykład. Nie, bo
gdyby tak było, to kapitalista który miał 5000 franków renty od
100,000 franków kapitału, miałby tylko 4000 franków renty od
200,000 kapitału. — Byłby to rezultat sprzeczny i niepodobny, dziwna
anomalia na którą znalazłoby się najprostsze i najprzyjemniejsze
lekarstwo; bo wówczas dla zwiększenia się swych rent dostateczném
byłoby zjeść połowę swego kapitału. — Byłaby to szczęśliwa
i dziwaczna epoka, w której chcąc wzbogacić się, musielibyśmy się
pierwej zubożyć.
Nie trzeba zatem tracić z uwagi, że kombinacya tych dwóch
łącznych faktów: powiększenia się kapitału i zniżenia procentu
k o n i e c z n i e dokonywa się w ten sposób, że całkowity produkt
zwiększać się bezustannie musi.
A powiem to mimochodem, że tu właśnie niszczy
bezwarunkowo i zasadniczo złudzenia tych wszystkich, którzy
wyobrażają sobie że ponieważ procent obniża się, dąży zatem do
zupełnego zniknienia. Z tegoby wypadało, iż z czasem nadszedłby
dzień taki, w którym kapitały tak byłyby obfite, że jużby nic posiada-
— 216 —

czom swoim nie przynosiły. Niech się oto nie troszczą, bo nimby
dzień taki nadszedł to ci ostatni dla wydobycia nowych dochodów
pospieszą roztrwonić swe zasoby.
Tak więc, wielkie prawo Kapitału i Pracy, co się tycze rozdziału
produktu z ich współpracownictwa, zostało ustalone. Część absolutna
każdego z nich ciągle się powiększa, część zaś p r o p o r c y o n a l n a
Kapitału stosunkowo do Pracy, zmniejsza się bezustannie.
Kapitaliści zatem i robotnicy, przestańcie spoglądać na siebie
wzajemnie z nieufnością i zawiścią. Zamknijcie uszy na te
niedorzeczne deklamacye, których pycha idzie o lepsze
z niewiadomością i które ukazując nam w perspektywie filantropią,
podnoszą tymczasem niezgodę. Cokolwiekbądź zatem mówić będą,
uznajcie że wasze interesa są wspólne, tożsame, że łączą się z sobą, że
razem dążą do zrealizowania powszechnego dobra, że trudy
teraźniejszego pokolenia łączą się z trudami przeszłych pokoleń, że
potrzeba koniecznie aby część wynagrodzenia przypadała na tych
wszystkich, którzy przyczynili się do dzieła i że skutkiem praw
opatrznościowych, pod rządem swobodnych i dobrowolnych
tranzakcyi, dokonywa się najpomysłowszy i najsłuszniejszy rozdział,
niedozwalając pasożytnemu Sentymentalizmowi narzucać wam
swych praw, kosztem waszego dobrobytu, waszej wolności, waszego
bezpieczeństwa i waszej g o d n o ś c i .
Kapitał wyrasta z trzech przymiotów człowieka, Przezorności,
Intelligencyi i Oszczędności. I w rzeczy samej aby dójść do
utworzenia kapitałów, potrzeba przewidywać przyszłość, poświęcać
dla niej teraźniejszość umieć szlachetnie panować nad swemi
żądzami, opierać się nietylko pociągom rzeczywistych przyjemności
ale nawet podnietom próżności i kaprysom opinii publicznej, tak
skłonnej do stawania zawsze po stronie charakterów o nic się
nietroszczących i rozrzutnych. Nadto, należy związać skutki
z przyczynami i zbadać jakim sposobem i za pośrednictwem jakich
narzędzi, natura w dziele produkcyi pozwoliła ujarzmić się
i zawładnąć sobą. Potrzeba też przedewszystkiem być ożywionym
miłością rodziny i nie cofać się przed ofiarami z których owoce
zbierać będą drogie istoty, jakie po sobie zostawimy. Zbierać
kapitały jest to toż samo co przygotować dla przyszłych pokoleń
— 217 —

życie, mieszkanie, schronienie, wolny czas, wykształcenie,


niezależność, godność. Bez rozwoju cnót najbardziej społecznych a co
więcej bez zamienienia ich w obyczaj nic z tego wszystkiego nie
mogłoby być dokonaném.
Powszechnie jednakże przypisują Kapitałowi pewien rodzaj
zgubnej własności, skutki której mają wprowadzać w serca tych
którzy do niego wzdychają lub posiadają go, egoizm, nieczułość,
machiawelizm. Lecz czy nie mylą się oni? Są kraje w których praca
nie przynosi wielkich korzyści, bo mało zarabiając i z tém dzielić się
muszą ze skarbem publicznym. To, co nazywamy, Państwem nakłada
na was tysiące oków aby wam wydrzeć owoc waszych trudów.
Wtrąca się ono do wszystkich waszych działań, miesza się do
wszystkich waszych tranzakcyi; rządzi umysłem i religią waszą,
przestawia wszystkie interesa i umieszcza każdego z was
w stanowisku sztuczném i zależném; stając na czele wszystkich
rzeczy, osłabia czynność i indywidualną energię; zrzuca
odpowiedzialność za czyny na tych, których dotykać nie powinna,
tak że pojęcie o słuszném i niesłuszném stopniowo się zaciera. Ono to
przez swą dyplomacyą wikła naród we wszelkie możliwe spory, aby
następnie módz interwenijować marynarką i armią; wykrzywia ono
o ile może pojęcia mass co do kwestyi ekonomicznych, bo wiele mu
na tém zależy aby w mówić w nie wiarę, że jego szalone wydatki,
jego niesprawiedliwe napaści, jego zdobycze, jego kolonie są dla nich
źródłem bogactw. W takich krajach kapitał ma wiele trudu aby się
utworzyć drogami naturalnemi. Wzdychają tam przedewszystkiem
do tego, aby siłą i podstępem, wydrzeć go tym, którzy go stworzyli.
W krajach tych widzimy ludzi bogacących się wojną, służbą
publiczną, grą, liwerunkiem, ażioterstwem, przemycaniem towarów,
ryzykownemi przedsięwzięciami, licytacyami i. t. d. Przymioty
potrzebne dla wydarcia kapitału z rąk tych, którzy go tworzą, są
wprost przeciwne przymiotom niezbędnym dla utworzenia go. Nic
więc dziwnego, że w kraju tym, pomiędzy temi dwoma pojęciami
k a p i t a ł e m i e g o i z m e m utworzy się pewien rodzaj stowarzyszenia,
którego zniszczyć niepodobna będzie, jeśli wszystkie pojęcia moralne
czerpać tam będą z historyi starożytnej i średnich wieków.
Lecz jeśli zwrócimy myśl naszą, nie na ten gwałtowny zabór
— 218 —

kapitałów, lecz na tworzenie się ich za pomocą rozumnej


działalności, przezorności i oszczędności, to niepodobna abyśmy nie
uznali że cnota społeczna i umoralniająca wiąże się z ich nabyciem.
Jeśli jest towarzyskość moralna w tworzeniu się kapitału to czemużby
jej, w działaniu jego, nie było? Właściwy jego skutek objawia się
w tém, że zmusza on naturę do pomagania nam, że uwalnia
człowieka od tego wszystkiego co w dziele produkcyi najbardziej jest
materyalném, najwięcej muskularném i bydlęcém, że sprawia iż
pierwiastek inteligentny coraz bardziej góruje; że coraz bardziej
rozszerza koło, nie próżniactwa, lecz wolnych od zajęcia chwil; że
ułatwiając nasze zaspokojenia, coraz bardziej ucisza to gwałtowne
wołanie najprostszych potrzeb naszych, i podstawia w miejsce ich
przyjemności wznioślejsze, delikatniejsze, czystsze, artystyczniejsze
i więcej duchowe.
Tak więc z jakiegokolwiekbądź stanowiska rozważać będziemy
Kapitał, czy to w jego stosunkach z naszemi potrzebami które
uszlachetnia, czy z naszemi usiłowaniami które ułatwia, czy
z naszemi zaspokojeniami które oczyszcza, czy z naturą którą
pokonywa, czy z moralnością którą w zwyczaj zamienia, czy
z towarzyskością którą rozwija, czy z równością którą wywołuje, czy
z wolnością która jest jego żywiołem, czy ze słusznością którą
urzeczywistnia najpomysłowszym sposobem, to byleby się tworzył
i działał w takim porządku społecznym któryby niebył strącony
z drogi swej naturalnej, zawsze i wszędzie uznać w nim będziemy
musieli to, co stanowi pieczęć wszystkich wielkich praw
opatrznościowych tojest: Harmonię!
VIII.

WŁASNOŚĆ, WSPÓLNOŚĆ.

Przyznając ziemi, czynnikom naturalnym, narzędziom pracy, to


co niezaprzeczenie posiadają, to jest dar tworzenia Użyteczności,
starałem się im odjąć to, co błędnie im przypisywano, a mianowicie,
zdolność tworzenia Wartości, zdolność przywiązaną jedynie do
Usług, jakie ludzie pomiędzy sobą wymieniają.
To sprostowanie tak naturalne nietylko że przywracając własności
prawdziwy jej charakter wzmocni ją, lecz nadto uwydatni w nauce
fakt godny podziwienia, jeśli się nie mylę niedostrzeżony przez nią
dotąd, fakt Wspólności rzeczywistej, istotnej, p o s t ę p o w e j ,
opatrznościwy rezultat każdego porządku społecznego rządzącego się
wolnością, a którego widoczném posłannictwém jest poprowadzenie
wszystkich ludzi jako braci z tej równości pierwotnej, równości
nędzy i niewiadomości, do owej ostatecznej Równości której celem
jest posiadanie dobrobytu i prawdy.
Jeśli ta zasadnicza różnica pomiędzy Użytecznością rzeczy
a Wartością usług, tak sama w sobie jak i w swych wywodach jest
prawdziwą to niepodobna abyśmy nie uznali jej doniosłości; dąży ona
bowiem do zniszczenia utopii w nauce i pojednania przeciwnych
sobie szkół w jednej wspólnej wierze zaspakajającej tak wszystkie
inteligencye jak też i wszystkie pragnienia.
Właściciele i ludzie wolni od pracy, do jakiegokolwiekbądź
stopnia społecznego, dobiliście się za pomocą waszej pracy,
uczciwości, porządku, oszczędności, powiedzcie zkąd pochodzi ta
— 220 —

trwoga która was ogarnia? Ach, bo oto wonny, lecz zatruty Utopią
powiew grozi waszemu bytowi. Wołają że dobro zgromadzone przez
was dla zabezpieczenia waszej starości, dla zapewnienia chleba,
wykształcenia i karyery waszych dzieci, zdobyliście kosztem waszych
braci; mówią, że stanęliście pomiędzy darami Bożemi a ubogiemi; że
pod nazwą Własności, Procentu, Renty, Najmu, jako chciwi zbieracze
pobieracie od darów tych opłatę; że dobrodziejstwa które nasz
wspólny Oyciec przeznaczył dla wszystkich swych dzieci,
porwaliście je aby sprzedawać; wzywają was abyście je zwrócili;
a przestrach wasz wzrasta w miarę tego jak adwokaci wasi stając
w obronie waszej domyślać się nam każą takiego wyznania:
przywłaszczenie jest widoczne ale jest ono konieczne. A ja
powiadam: Nie, wyście darów Bożych nie zagarnęli. Wzięliście je
darmo z rąk natury to prawda; lecz przeleliście je na braci swoich nic
dla siebie nie zatrzymując; i bracia wasi tak samo względem was
postąpili a potrąconemi tu jedynie, były usiłowania fizyczne
i umysłowe, wylany pot, zwalczone niebezpieczeństwa, rozwinięta
zręczność, dobrowolne odmówienie sobie wielu rzeczy, podjęty trud,
p r z y j ę t e i o d d a n e u s ł u g i . Czyniąc tak myśleliście być może
tylko o sobie, lecz w ręku nieskończenie rozumnej i przewidującej
Opatrzności, sam nawet wasz osobisty interes był narzędziem do
szerzenia bez przerwy, w łonie rodu ludzkiego, dziedziny
Wspólności. Bez waszych usiłowań, wszystkie te u ż y t e c z n e
s k u t k i któreście wzięli od natury aby je rozlać pomiędzy ludzi bez
wynagrodzenia, byłyby w wiecznej pozostały bezwładności.
Powtarzam, b e z w y n a g r o d z e n i a , gdyż to któreście otrzymali
jest tylko prostym zwrotem waszych usiłowań a bynajmniej nie
zapłatą darów Bożych. Żyjcie zatem bez obawy i skrupułu w pokoju;
nie macie bowiem żadnej innej własności jak tylko prawo do usług,
w zamian za usługi uczciwie przez was oddane a dobrowolnie przez
waszych braci przyjęte. Taka własność jest prawna, niezbita; żadna
utopia nie przemoże jej, łączy się ona bowiem i wiąże z samą istotą
natury naszej. Żadna teorya nie będzie nigdy w stanie ani jej
wzruszyć ani osłabić.
Ludzie pracy i zaparcia się, nie możecie zamykać oczu przed tą
prawdą, że punktem wyjścia rodu ludzkiego była najzupełniej-
— 221 —

sza Wspólność, najzupełniejsza Równość, ale równość nędzy,


ubóstwa i niewiadomości. Z tej to wspólności i równości, wydobywa
się ludzkość ciężkim potem swego czoła i dąży do innej Wspólności,
wspólności darów Bożych, stopniowo z coraz mniejszemi
usiłowaniami pozyskiwanych; do innej Równości, równości
dobrobytu, światła i godności moralnej. Tak jest, pochód ludzi po tej
drodze doskonalenia się jest niejednostajmy; ale mielibyście prawo
wówczas się tylko na to żalić gdyby gwałtowniejszy bieg przedniej
straży opóźniał wasz pochód. Tymczasem dzieje się wprost
przeciwnie. Nie błyśnie bowiem ani jedna iskra światła
w czyimkolwiekbądź umyśle, któraby się choć w części i w waszym
nie odbiła; pod wpływem własności nie spełni się żaden postęp
któryby niebył zarazem i waszym postępem; nie utworzy się żadne
bogactwo któreby nie dążyło do waszego usamowolnienia, żaden
kapitał któryby nie powiększał stosunku użytkowań waszych do
pracy waszej, żadne nabycie któreby się niestało ułatwieniem nabycia
dla was, żadna Własność któraby nie miała posłannictwa rozszerzenia
dziedziny Wspólności na waszą korzyść. Porządek społeczny
naturalny tak cudownie został urządzony przez boskiego Pracownika,
że ci którzy są naprzód posunięci na drodze odkupienia, chcąc
niechcąc wyciągają do was rękę pomocy; gdyż tak On wszystko
urządził, że żaden człowiek nie może uczciwie pracować dla siebie
samego, by w tymże samym czasie nie pracował dla wszystkich.
A z całą ścisłością powiedzieć można, że wszelki zamach wymierzony
przez was na ten cudowny porządek, byłby nie tylko zabójstwem,
lecz i samobójstwem. Ludzkość jest godnym podziwienia łańcuchem
w którym spełnia się ten cud, że pierwsze ogniwa wprawiają w ruch
postępowy, wszystkie inne aż do ostatniego.
Filantropi, wielbiciele równości, ślepi obrońcy i niebezpieczni
przyjaciele tych, którzy cierpią z powodu opóźnienia się swego na drodze
cywilizacyi, wy którzy szukacie panowania Wspólności na tym świecie, dla
czego poczynacie od zachwiania interesów i sumień? Dla czego w dumie
waszej pragniecie nagiąć wolę wszystkich pod jarzmo waszych socyalnych
pomysłów? Czyż nie widzicie, że tę Wspólność do której wzdychacie i którą
uważacie jako królestwo boże na ziemi, sam Bóg stworzył i obdarzył nas
15
— 222 —

nią? że nie czekał na was aby z niej uczynić dziedzictwo dzieci


swoich? że nie potrzeba na to ani waszych pomysłów ani waszych
gwałtów? że sama ona urzeczywistnia się codziennie na zasadzie
godnych podziwienia rozkazów Jego? że dla wykonania swej woli,
niepotrzebował odwoływać się ani do możliwości dziecinnych
waszych urządzeń, ani do wzrostu pierwiastku sympatycznego
objawiającego się w miłosierdziu, lecz że powierzył urzeczywistnienie
zamiarów swoich jednej z najczynniejszych, najgłębszych i nigdy
nieustających energii naszych, Interesowi osobistemu, pewnym będąc
że energia ta nigdy nie spocznie. Badajcie zatem mechanizm
społeczny takim jakim wyszedł z rąk wielkiego Mechanika,
a przekonacie się, że jest on świadectwem troskliwości o wszystkich,
pozostawiając daleko po za sobą, wasze marzenia i wasze chimery.
Wówczas może, zamiast usiłowań przerabiania dzieła Bożego
poprzestaniecie na błogosławieniu go.
Nie mówimy, aby już na tej ziemi nie było miejsca dla reform
i reformatorów. Nie mówimy, żeby ludzkość nie miała prawa
wywoływać i zachęcać swą wdzięcznością ludzi badań, umiejętności
i poświęcenia, tych wiernych serc demokracyi. Zbyt są oni
jeszcze jej potrzebni, nie dla wywracania praw społecznych, lecz
przeciwnie dla zwalczania sztucznych przeszkód niepokojących
i psujących jej działanie. Trudno zrozumieć dla czego ciągle
powtarzają te oklepanki, że: „Ekonomia polityczna jest optymistką
pod względem faktów dokonanych; że utrzymuje iż wszystko
co być powinno j e s t , i że tak na widok zła jak i dobra poprzestaje
na wyrzeczeniu: p o z w ó l c i e d z i a ł a ć . “ Jakto, mieliżbyśmy
niewiedzieć że punktem wyjścia ludzkości jest nędza, niewiadomość,
panowanie siły brutalnej, lub mieliżbyśmy być o p t y m i s t a m i c o
d o t y c h f a k t ó w d o k o n a n y c h ! Jakto! mieliżbyśmy nie
wiedzieć, że siłą poruszającą istoty ludzkie, jest wstręt do wszelkiego
cierpienia, do wszelkiego trudu, a że praca jest trudem, pierwszym
zatem objawem interesu osobistego pomiędzy ludźmi, było zrzucenie
na drugich tego dręczącego ciężaru. Słowa Ludożerstwo, Wojna,
Niewola, Przywilej, Monopol, Oszustwo, Zdzierstwo, Kłamstwo,
byłyby nigdy nie doszły do uszu naszych, albo też widzielibyśmy
— 223 —

w tych obrzydliwościach jedynie konieczne ogniwa w dziele postępu.


Lecz czy tylko nie umyślnie mięszają te rzeczy aby nas oskarzać o ich
pomieszanie? Kiedy uwielbiamy prawo opatrznościowe tranzakcyi,
kiedy mówimy że interesa godzą się z sobą, kiedy ztąd wysnuwamy że
naturalna ich ciężkość dąży do zrealizowania względnej równości
i postępu powszechnego, to zapewne z działania tych praw a nie z ich
zakłóceń oczekujemy harmonii. Kiedy mówimy: p o z w ó l c i e
d z i a ł a ć , to zapewne rozumiemy przez to: p o z w ó l c i e d z i a ł a ć
t y m p r a w o m a bynajmniej nie: p o z w ó l c i e z a k ł ó c a ć t e
p r a w a . Wedle tego czy do praw tych się stosujemy lub je gwałcimy,
wynika dobro lub zło; czyli innemi słowy, interesa są harmonijne byleby
każdy pozostawał w swym prawie i byleby tylko dobrowolnie
i swobodnie usługi wymieniały się na usługi. I czyż dla tego mają nam
mówić, że nic nie wiemy o tej wiecznej walce pomiędzy
Niesprawiedliwością a Prawem? I czyż dla tego mają mówić, że tracimy
z uwagi lub że uznajemy za dobre usiłowania, które się we wszystkich
czasach działy i dziś się jeszcze dzieją, aby siłą lub podstępem zakłócić
naturalną równowagę usług? Ależ wszystko to właśnie odpychamy pod
nazwą obrazy praw społecznych opatrznościowych, pod nazwą
zamachów na własność; dla nas bowiem wolna wymiana usług,
sprawiedliwość, własność, wolność, bezpieczeństwo, są zawsze temiż
samemi pojęciami w różnych tylko postaciach. Nie zasadę zatem
Własności należy zwalczać, ale przeciwnie wrogą mu zasadę zdzierstwa.
Właściciele wszelkiego rodzaju, reformatorowie wszelkich szkół, oto
posłannictwo które powinno nas pogodzić i zjednoczyć.
Czas też, wielki czas rozpocząć tę krucyatę. Wojna teoretyczna
przeciw Własności nie należy do najzaciętszych i najnie-
bezpieczniejszych. Od początku świata istnieje przeciwko niej
praktyczne sprzysiężenie które nie tak prędko ustanie. Wojna,
niewola, kłamstwo, nieprawne opłaty, monopole, przywileje,
oszustwa handlowe, kolonie prawo do pracy, prawo do kredytu,
prawo do pomocy, prawo do wykształcenia, podatki postępowe
w prostym lub odwrotnym stosunku do zdolności uderzają jak tarany
podwójnemi razami w chwiejącą się kolumnę; i mógłżeby mi kto
powiedzieć że we Francyi wielu jest ludzi, nawet pomiędzy tymi
15*
— 224 —

którzy się uważają za konserwatystów, którzyby pod jakąkolwiekbądź


formą nie przykładali ręki do dzieła zniszczenia?
Są ludzie, którzy inaczej sobie własności przedstawić nie mogą,
jak tylko pod postacią poła, lub worka pieniędzy. Byleby tylko nie
przekroczyć tych uświęconych granic i byle tylko materyalnie nie
wypróżnić kieszeni, o resztę się nie troszczą.
Lecz czyż niema Własności pracy, własności zdolności, własności
pojęć, słowem czyż niema Własności usług? Jeśli rzucam wpośród
społeczeństwa jakąś usługę, to niemamże prawa trzymać ją, że się tak
wyrażę, w zawieszeniu, póty póki wedle prawa naturalnej równowagi
nie odbiorę za nią odpowiedniej i dobrowolnie ofiarowanej mi
usługi? Wskutek wspólnej zgody ustanowiliśmy siłę publiczną dla
opiekowania się w ten sposób zrozumianą własnością. Dokądże to
zajdziemy jeśli ta sama siła nada sobie posłannictwo zakłócania tej
równowagi, pod pozorem socyalistycznym, że monopol rodzi się
z wolności, że aksiomat p o z w ó l c i e d z i a ł a ć jest niecny i bez
litości? Jeśli tak rzeczy pójdą, to być może iż kradzieże indywidualne
będą rzadkie i surowo powściągane ale za to zdzierstwo będzie
uogarnizowane uprawnione, usystematyzowane. Uspokójcie się
reformatorowie, dzieło wasze nieskończone jeszcze; starajcie się tylko
zrozumieć je.
Ale zanim zbadamy zdzierstwo publiczne lub prywatne, prawne
lub nieprawne, jego rolę w świecie, jego doniosłość jako żywiołu
zagadnienia społecznego, potrzeba przedewszystkiem, jeśli to możliwe,
stworzyć sobie pojęcia sprawiedliwe o wspólności i Własności: bo, jak
to pózniej zobaczymy, zdzierstwo nie jest niczém inném jak granicą
własności, podobnie jak własność jest granicą wspólności.
Z poprzedzających rozdziałów a mianowicie z tego w którym
mówiliśmy o Użyteczności i Wartości możemy wyprowadzić
następującą formułę:
Każdy człowiek korzysta DARMO że wszystkich
użyteczności dostarczonych lub wypracowanych
przez naturę, pod warunkiem jednakże aby zadał
sobie trud zebrania ich, lub aby za usługę jaką mu
oddają ci, którzy ponoszą trud ten za niego, zapłacił
równoważną usługą.
— 225 —

Są tu dwa fakta łączne, zlewające się w jeden, chociaż co do swej


istoty różne.
Są dary naturalne, materyały i siły darme i te stanowią dziedzinę
Wspólności.
A nadto są jeszcze usiłowania ludzkie poświęcone zbieraniu tych
materyałów, kierowaniu tych sił; usiłowania które się wymieniają,
o s z a c o w u j ą , wynagradzają i te stanowią dziedzinę W ł a s n o ś c i .
Czyli innemi słowy: że jedni względem drugich nie jesteśmy
właścicielami Użyteczności rzeczy ale ich wartości, a wartość jest
tylko oszacowaniem wzajemnych usług.
Własność i wspólność są dwoma pojęciami łączącemi się
z pojęciami u c i ą ż l i w o ś c i i d a r m o ś c i które z nich wypływają.
To co jest d a r m é m jest w s p ó l n é m , bo do użytkowania z tego
każdy dopuszczony jest bezwarunkowo.
To co jest u c i ą ż l i w é m może być p r z y w ł a s z c z o n é m , gdyż
tutaj trud podjęty jest warunkiem zaspokojenia, tak jak zaspokojenie
jest skutkiem podjętego trudu.
Jeśli następuje wymiana, to dokonywa się ona za pośrednictwem
oszacowania dwóch trudów lub dwóch usług.
To uciekanie się do trudu mieści w sobie pojęcie Przeszkody.
Możemy zatem powiedzieć, że przedmiot przez nas poszukiwany
o tyle więcej zbliża się do darmości i wspólności, o ile Przeszkoda jest
mniejszą, gdyż podług tego cośmy poprzednio powiedzieli, zupełny
brak przeszkód, pociąga za sobą zupełną darmość i wspólność.
Otóż, w obec rodu ludzkiego, postępowego i doskonalącego się,
przeszkody nie mogą być nigdy uważane jako ilości niezmienne
i absolutne. Zmniejszają się one, z niemi zatem zmniejsza się i trud,
— a z trudem usługa, — z usługą wartość, — z wartością zaś
zmniejsza się i własność.
Użyteczność pozostaje zawsze tąż samą, a zatem to, co traci
uciążliwość i własność zyskuje darmość i wspólność.
Aby skłonić człowieka do pracy potrzeba bodźca; bodźcem
tym jest zaspokojenie jakie ma na widoku, czyli użyteczność.
Dążnością jego nieprzepartą i niepokonaną jest zrealizowanie
jak największego zaspokojenia, jak najmniejszą pracą, to jest chce
on dojść do tego aby ciągnąć jak najwięcej użyteczności z jak
— 226 —

najmniejszej własności, — z czego wynika że posłannictwem


Własności a raczej ducha własności jest coraz większe rozszerzanie
Wspólności.
Że zaś punktem wyjścia rodu ludzkiego było maximum nędzy
czyli maximum przeszkód do zwyciężenia, to jasném jest, że
wszystko to co od czasu do czasu zyskuje on, zawdzięcza jedynie
duchowi własności.
A jeśli tak rzeczy stoją, to czyż znajdzie się na całym świecie
chociażby jeden teoretyczny przeciwnik własności? Czyż nie
widzimy że niepodobna przedstawić sobie siły społecznej, któraby
była sprawiedliwszą a zarazem bardziej demokratyczną. Proudhon
nawet uważał wzajemność usług za dogmat zasadniczy. Zgadzamy się
z nim w tym względzie. Różnimy się tylko w tym, że dogmat
ten nazywamy w ł a s n o ś c i ą , gdyż wnikając w głąb rzeczy
przekonywamy się, że ludzie jeśli są wolnymi nie mają i nie mogą
mieć innej własności, jak tylko własność wartości lub usług.
Przeciwnie zaś Proudhon, jak i wielu ekonomistów sądzi, że pewne
czynniki naturalne mają w ł a ś c i w ą s o b i e w a r t o ś ć i że tém
samém bywają p r z y w ł a s z c z a n e . Lecz co się tycze własności
usług, to nie tylko że jej nie przeczy, ale owszem wierzy w nią całą
siłą. Czyż zechcielibyśmy pójść jeszcze dalej? Czyż chcielibyśmy
twierdzić, że człowiek nie powinien być właścicielem nawet
własnego trudu i że nie dość jest w wymianie, ustąpić darmo
współdziałanie czynników naturalnych, a trzeba jeszcze ustąpić
darmo swe własne usiłowania? Strzeżmy się tego, bo tym sposobem
wychwalalibyśmy niewolę, gdyż utrzymywać, że pewni ludzie
powinni oddawać usługi nie wynagradzane, jest to samo coby
powiedzieć, że inni znowu ludzie powinni je przyjmować, co byłoby
zapewne niewolą. Twierdzić że ta darmość powinna być wzajemną
jest to samo co wprowadzać jakąś niezrozumiałą kłótnię o wyrazy; bo
albo jest jakaś sprawiedliwość w wymianie i w takim razie usługi
będą tym lub innym sposobem oszacowane i wynagrodzone; albo też
nie będą one o s z a c o w a n e i wynagrodzone i w takim razie jedni
będą oddawać ich dużo, a drudzy mało i znowu wpadniemy w niewolę.
Niepodobna więc zaprzeczać prawowitej Własności usług,
wymienionych na zasadzie wzajemności. Dla wyjaśnienia tej pra-
— 227 —

wowitości niepotrzebujemy się uciekać ani do filozofii, ani do nauki


prawa, ani do metafizyki. Socyaliści, Ekonomiści, Wyznawcy równości
i braterstwa, wzywam was wszystkich jak jesteście, znajdźcie choć cień
zarzutu przeciw p r a w o w i t e j w z a j e m n o ś c i d o b r o w o l n y c h
u s ł u g , a tém samém przeciw Własności takiej jaką określiłem, takiej
jaka istnieje w porządku społecznym naturalnym.
Wiem zaiste, że dalecy jeszcze jesteśmy od tego aby w praktyce
Własność panowała bez podziału; obok niej istnieją fakta przeciwne;
istnieją usługi które nie są dobrowolnemi, których wynagrodzenie nie
jest swobodnie ustanowione; istnieją usługi których równoważność
zakłóconą jest siłą lub podstępem, słowem, istnieje Zdzierstwo. Przez
to jednak prawowita zasada Własności nie tylko się nie obala, lecz
owszem wzmacnia się. Gwałcą ją, więc jest dowód że istnieje. Albo
musielibyśmy zaprzeczyć wszystkiemu na świecie, tak faktom jak
i sprawiedliwości, tak zgodzie powszechnej jak i mowie ludzkiej, albo
przyznać musimy że te dwa słowa Własność i Zdzierstwo wyrażają
dwa wprost sobie przeciwne i niedające się pogodzić pojęcia, a które
tak nie można zjednoczyć jak nie można zjednoczyć twierdzenia
z przeczeniem, światła z ciemnością, dobra ze złem, harmonii
z niezgodnością. Owa zatem sławna formuła: w ł a s n o ś ć j e s t
k r a d z i e ż ą , w dosłownem znaczeniu jest niedorzecznością
posuniętą do ostatecznych granic. Nie byłoby zatem żadną
nadzwyczajnością powiedzieć: k r a d z i e ż jest własnością; prawne
jest nieprawném, to co istnieje nie istnieje i. t. d. Bardzo być może że
autor tego dziwacznego aforyzmu chciał silnie porwać umysły,
zawsze żądne dowiedzenia się jakim sposobem usprawiedliwionym
będzie paradoks taki a w gruncie chciał tylko to wyrazić: Że pewni
ludzie każą sobie płacić nie tylko za pracę którą sami uskutecznili
lecz i za tę której sami nieuskutecznili, przywłaszczając sobie tym
sposobem wyłącznie dary Boże, użyteczność darmą, dobro należące
do wszystkich. — W takim razie należało przedewszystkiem dowieść
założenia a następnie powiedzieć: k r a d z i e ż j e s t k r a d z i e ż ą .
K r a ś ć w języku zwyczajnym, znaczy, zawładnąć za
pośrednictwem siły lub podstępu wartością, na szkodę i bez
zezwolenia tego, który ją stworzył. Nie trudno zrozumieć jakim spo-
— 228 —

sobem fałszywa ekonomia polityczna mogła rozciągnąć znaczenie


tego smutnego słowa k r a ś ć .
Zaczęli od tego, że pomieszali Użyteczność z Wartością. Dalej,
ponieważ natura przyczynia się do tworzenia użyteczności,
wyprowadzili ztąd wniosek, że przyczynia się ona także do
utworzenia wartości i powiedzieli sobie: ponieważ ta część wartości
nie jest wynikiem niczyjej pracy, należy zatem do wszystkich.
Nakoniec zauważywszy, że wartość nieustępuje się nigdy bez
wynagrodzenia, dodali jeszcze: k r a d n i e kto każe sobie płacić za
wartość która jest utworem naturalnym, niezawisłą od wszelkiej
pracy ludzkiej, n i e o d ł ą c z n ą o d r z e c z y i która podobnie jak
ciężkość, dziurkowatość, kształt, lub kolor jest jedną z ich
wewnętrznych przymiotów.
Ścisły rozbiór wartości wywraca to subtelne rusztowanie,
z którego chcieli wywieść potworne pokrewieństwo pomiędzy
Zdzierstwem a Własnością.
Materye i Siły oddał Bóg do rozporządzenia człowieka. Albo
potrzeba ponieść Trud dla zawładnięcia temi materyami i temi siłami
albo też niepotrzeba. Jeśli niepotrzeba żadnego usiłowania, to któż
zechce dobrowolnie kupować płacąc usiłowaniem swém za to, co może
bez usiłowania otrzymać z rąk natury? W tym razie nie możliwe tu są
ani usługi ani wymiania ani wartość ani w ł a s n o ś ć . Jeśli zaś potrzeba
trud ponieść, to słusznie że spadnie on na tego, który ma doznać
zaspokojenia; zkąd wynika że z zaspokojenia powinien korzystać ten
który poniósł trud. I oto jest zasada Własności. To postawiwszy,
widzimy że człowiek podejmuje trud dla samego siebie; staje się
właścicielem całej użyteczności wyprodukowanej za pośrednictwem
tego trudu i natury. Jeśli zaś podejmuje trud ten dla kogo innego,
w takim razie zastrzega sobie nawzajem odstąpienie równoważnego
trudu, prowadzącego również do użyteczności; a w rezultacie zatem
zobaczymy dwa Trudy, dwie Użyteczności, które przeszły z rąk
do rąk, i dwa Zaspokojenia. Nie potrzeba jednakże zapominać o tem,
że tranzakcya dokonywa się porównawczo za pośrednictwem
o s z a c o w a n i a nie dwóch użyteczności, (bo te nie dają się
oszacować) lecz dwóch wymienionych usług. Słusznie więc
powiedzieć możemy, że z punktu widzenia osobistego, człowiek
— 229 —

za pośrednictwem pracy staje się właścicielem użyteczności


naturalnej (dla tego też tylko i pracuje) chociażby stosunek pracy do
użyteczności był nieskończenie rozmaitym. Z punktu jednak
widzenia s p o ł e c z n e g o , ludzie, jedni względem drugich, są tylko
właścicielami wartości mających za podstawę nie szczodrobliwość
natury, ale usługę ludzką, trud podjęty, niebezpieczeństwo
zwalczone i zręczność rozwiniętą dla zebrania tej szczodrobliwości.
Słowem, co się tyczy użyteczności naturalnej i darmej, to wymiana
stawia ostatniego nabywcę, to jest tego który korzysta
z zaspokojenia, najzupełniej w miejscu pierwszego pracownika.
Pracownik ten dla zebrania użyteczności darmej musiał podjąć trud,
nabywca zaś zwróciwszy mu trud równoważny wszedł we
wszystkie jego prawa; zdobył więc użyteczność tym samym tytułem
to jest tytułem darmym lecz pod warunkiem trudu. Nie ma więc tu
nie tylko faktu ale nawet pozoru nieprawnego zagarnięcia darów
Bożych.
Tak więc śmiem utrzymywać, że założenie to jest niewzruszoném.
Ludzie jedni względem drugich są właścicielami li
tylko wartości a wartości reprezentują jedynie
usługi porównane, dobrowolnie przyjęte i oddane.
W tém właśnie jest z jednej strony prawdziwe znaczenie słowa
w a r t o ś ć , co już wykazałem (rozdział V.); z drugiej zaś strony
wypływa tak dobrze z rozumowania jak i z doświadczenia, że ludzie
jedni względem drugich są i mogą być tylko właścicielami wartości.
Z rozumowania, — bo czyżbym chciał za trud mój kupować od kogoś to,
co mógłbym bez trudu albo z mniejszym trudem otrzymać od natury?
Z doświadczenia powszechnego,— które w kwestyi nas obchodzącej
nie małej jest wagi, bo nic właściwie nie daje tak wielkiego zaufania do
jakiejkolwiekbądź teoryi, jak wyrozumowane zezwolenie i praktyka
ludzi wszystkich czasów i wszystkich krajów. Otóż powiadam, że
zezwolenie powszechne zatwierdza nadawane tu przezemnie
znaczenie słowu Własności. Jeżeli notaryusz po zejściu czyimś
albo z upoważnienia sądu spisuje i n w e n t a r z , jeżeli negocyant,
rękodzielnik, dzierżawca dopełniają podobnej czynności z własnego
interesu czy też powierzoną ona będzie syndykom upadłości, to cóż oni
w miarę podawania przedmiotów, wpiszą do inwentarza czy ich uży-
— 230 —

teczność, czy też ich wewnętrzne przymioty? Nie, tylko ich wartość,
to jest równoważność trudu, jakiby każdy z kupujących musiał
ponieść, chcąc sobie podobny przedmiot dostarczyć. Czy biegli
zajmują się badaniem o ile jeden przedmiot użyteczniejszym jest od
drugiego? Czy zwracają oni uwagę na zaspokojenia, jakie przedmioty
te dostarczyć mogą? Czyż ocenią wyżej młot niż wyroby chińskie, dla
tego że młot ten tak doskonale obraca na korzyść swego posiadacza,
prawa ciężkości? lub szklankę wody wyżej od dyamentu dla tego, że
ona bezwarunkowo dostarcza więcej rzeczywistych usług? lub też
dzieło Say’a wyżej niż dzieło Fourier’a, dla tego że z pierwszego
odnieść możemy więcej pożytku i gruntownej nauki. Nie,
o s z a c o w u j ą oni, podnoszą w a r t o ś ć , stosując się ściśle,
zauważcie to dobrze, do mego określenia. —
Albo raczej określenie moje godzi się z ich praktyką. — Nie
zwracają oni bynajmniej uwagi na korzyści naturalne lub
przywiązaną do każdego przedmiotu użyteczność darmą, lecz na
usługi jakieby każdy nabywca musiał oddać sam sobie lub wymagał
od kogo innego chcąc ich sobie dostarczyć. Nie oceniają oni,
wybaczcie mi to zuchwałe wyrażenie, trudu przez Boga podjętego,
lecz tylko ten jakiby nabywca sam podjąć musiał. A gdy czynność
została ukończoną i gdy publiczność poznała summę wartości
w bilansie wyrażonych, powiedziała wówczas jednozgodnie: Oto,
czego dziedzic jest WŁAŚCICIELEM.
Ponieważ własności obejmują jedynie wartości, a wartości nie są
niczém inném jak tylko stosunkiem, ztąd wypada że własności są
także tylko stosunkiem.
Jeśli publiczność rozpatrzywszy się w dwóch inwentarzach
wyrzeknie: „ten człowiek bogatszym jest od tamtego“ to bynajmniej
nie myśli ona tym sposobem powiedzieć że stosunek dwóch
własności wyraża stosunek dwóch bezwzględnych bogactw lub
dobrobytu; bo w zaspokojenia i w dobrobyt bezwzględny wchodzi
pewna część u ż y t e c z n o ś c i w s p ó l n e j która stosunek ten
zmienia bardzo. I w istocie wszyscy ludzie zarówno korzystają
z światła dziennego, z powietrza którym oddychają, z ciepła
słonecznego; pod N i e r ó w n o ś c i ą zaś rozumieć należy tylko
różnicę własności lub wartości czyli u ż y t e c z n o ś ć u c i ą ż l i w ą .
— 231 —

Otóż powiedziałem już kilkakrotnie i zapewne jeszcze


nieraz powtórzyć mi przyjdzie o tej harmonii społecznej, która
choć może najbardziej zapoznana jest jednakże największą,
najpiękniejszą i strzeszcza w sobie wszystkie inne, mianowicie: że
w naturze postępu — i na tém właśnie postęp polega — jest ciągła
zamiana użyteczności uciążliwej na użyteczność darmą; ciągłe
zmniejszanie wartości bez zmniejszania użyteczności; ciągłe staranie
się oto abyśmy pozyskiwali też same rzeczy z mniejszym trudem lub
za mniejsze wynagrodzenie; ciągłe powiększanie massy tych
w s p ó l n y c h rzeczy, używanie których dzieląc się w sposób
jednostajny na wszystkich, osłabia zwolna nierówność wynikającą
z różnicy własności.
Nie nużmy się jednak badaniem rezultatów tego mechanizmu.
Ileż to razy zastanawiając się nad zjawiskami świata społecznego
miałem zręczność przekonać się o głębokiej prawdzie tych słów
Rousseau’a. „Potrzeba wiele filozofii dla spostrzeżenia tego co
widzimy codzień.“ Tym to sposobem p r z y z w y c z a j e n i e , ta
zasłona przykrywająca oczy gminu i którą nawet nie każdy
baczny spostrzegacz uchylić potrafi, nie dozwala nam rozeznać
najcudowniejszego zjawiska ekonomicznego, to jest że: rzeczywiste
bogactwo nieustannie przechodzi z dziedziny Własności do dziedziny
Wspólności.
Spróbujmy jednakże sprawdzić, a nawet jeśli można zmierzyć całą
doniosłość tego demokratycznego obrotu.
Powiedziałem już gdzieindziej że gdybyśmy chcieli porównać
z sobą dwie epoki, z punktu widzenia dobrobytu rzeczywistego,
musielibyśmy wszystko odnosić do najgrubszej pracy wymierzonej
czasem i musielibyśmy postawić sobie pytanie takie: Jaka jest różnica
w zaspokojeniach które, wedle stopnia postępu w społeczeństwie,
może dać określony czas pracy grubej: dzień jeden prostego
robotnika, naprzykład?
To pytanie mieści w sobie dwa inne jeszcze:
Jaki jest stosunek zaspokojenia do najprostszej pracy w samém
poczęciu się obrotu?
I jaki jest ten sam stosunek dzisiaj?
— 232 —

Różnica ztąd, wykaże nam najlepiej wzrost użyteczności darmej


odnośnie do użyteczności uciążliwej, wzrost dziedziny wspólnej
odnośnie do dziedziny przywłaszczonej.
Nie sądzę, aby człowiekowi politycznemu mogło się
przedstawić bardziej zajmujące i bardziej nauczające zagadnienie
do rozwiązania. — Niech mi jednak czytelnik przebaczy jeśli,
chcąc dojść do zaspakajającego rozwiązania, znużę go zbyt licznemi
przykładami.
Na wstępie zaraz wyliczyłem najbardziej ogólne potrzeby ludzkie,
to jest: oddychanie, pokarm, odzienie, pomieszkanie, przenoszenie się
z miejsca na miejsce, wychowanie, rozrywki, i. t. d.
Wróćmy do tego porządku i zobaczmy wiele, za pewną określoną
liczbę dni pracy, mógł sobie prosty robotnik dostarczyć zaspokojeń
pierwiastkowo, a wiele ich dziś sobie dostarczyć może?
O d d y c h a n i e . Tu darmość i wspólność są zupełne od samego
początku, gdyż natura podjęła się wszystkiego, nie pozostawiając
nam nic do roboty. Nie ma tu ani usiłowań, ani usług, ani
wartości, ani własności, ani możliwego postępu. Ze względu na
użyteczność, Diogenes jest tak samo bogatym jak i Alexander;
ze względu na wartość, Alexander jest również jak i Diogenes
bogatym.
P o k a r m . W obecnym stanie rzeczy, wartość hektolitra zboża
we Francyi równa się piętnastu do dwódziestu dni pracy najprostszej.
Jest to fakt który może być zapoznany, niepozostając mimo to
godnym być uwagi. To pewna, że jeżeli rozważać będziemy dzisiejszą
ludzkość biorąc ją nawet w postaci najmniej postępowej, to jest
w postaci dziennego wyrobnika proletaryusza, stwierdzamy, że
otrzymuje ona zaspokojenie przywiązane do hektolitra zboża za
piętnaście dni najprostszej pracy ludzkiej. Wyrachowano, że potrzeba
trzy hektolitry zboża na wyżywienie człowieka. Prosty zatem
wyrobnik wyprodukowuje jeśli nie swe własne utrzymanie to
przynajmniej (co na jedno wychodzi) wartość swego utrzymania
odkładając na to od czterdziestu pięciu do sześćdziesięciu dni
ze swej rocznej pracy. Jeżeli typową wartość przedstawiać
będzie j e d e n (co dla nas znaczy d z i e ń g r u b e j p r a c y , ) to
— 233 —

wartość hektolitra zboża wyrażać się będzie przez 15, 18 lub 20.
stosownie do lat.
Stosunek tych dwóch wartości będzie j e d e n d o p i ę t n a s t u .
Aby się przekonać czy postęp został dokonany i aby go wymierzyć
potrzeba postawić sobie pytanie, jaki był ów stosunek w samem
zaraniu ludzkości? Zaprawdę nieodważyłbym się cyfry tej postawić,
lecz znajdzie się sposób na rozwikłanie tego X. Jeśli usłyszycie
kogo deklamującego przeciw porządkowi społecznemu, przeciw
przywłaszczeniu gruntu, przeciw rencie, przeciw machinom,
poprowadźcie go do dziewiczego jeszcze lasu lub pokażcie mu zgniłe
bagna i powiedźcie: Chcę cię uwolnić z pod jarzma na które się
skarzysz; chcę cię wyrwać z okropnych walk anarchicznej
konkurencyi, z antagonizmu interesów, z egoizmu bogatych, z ucisku
własności, z gniotącej rywalizacyi machin, z dławiącej cię atmosfery
społeczeństwa. Oto przed tobą ziemia podobna tej którą napotykali
pierwsi karczownicy. Weź jej wiele chcesz, dziesiątki, setki
hektarów. Uprawiaj ją sam. Wszystko co z niej wyprodukujesz będzie
do ciebie należeć. Jeden tylko kładę warunek, to jest: że w niczem nie
będziesz się uciekał do tego społeczeństwa, którego mniemasz się być
ofiarą.
Zauważcie to dobrze, że człowiek ten znalazłby się w obec gruntu
zupełnie w tych samych warunkach w jakich znajdowała się ludzkość
cała w samém zaraniu. Otóż sądzę że nikt mi niezaprzeczy gdy
powiem, że człowiek ten nie wyprodukuje nawet hektolitra zboża co
dwa lata. Stosunek 15 do 600.
I oto już postęp wymierzony. Względnie do zboża robotnik, — mimo
iż płacić musi rentę gruntu, procent z kapitału, za najem narzędzi, —
albo raczej właśnie dla tego że to wszystko opłaca, — otrzymuje
piętnastu dniami pracy to, co z takim trudem zaledwieby mógł otrzymać
w sześciuset dniach. Wartość zatem zboża, wymierzona najgrubszą
pracą, spadła z 600 na 15 czyli z 40 na 1. Hektolitr zaś zboża posiada
teraz dla człowieka najzupełniej tęż samą użyteczność, jakąby mógł mieć
na drugi dzień po potopie; zawiera on w sobie tęż samą ilość substancyi
pożywnych; zaspakaja też same potrzeby i w tejże samej mierze.
— Jest on równém jak i dawniej b o g a c t w e m r z e c z y w i s t é m
lecz przestaje być równém b o g a c t w e m w z g l ę d n é m . Pro-
— 234 —

dukcyą jego w większej części w ł o ż o n o n a n a t u r ę , to też


otrzymano ją z m n i e j s z é m u s i ł o w a n i e m l u d z k i e m ; oddają
sobie zatem m n i e j s z ą u s ł u g ę ustępując go sobie z rąk do rąk,
ma on mniej w a r t o ś c i ; słowem stał się on darmym, nie
bezwarunkowo lecz w stosunku czterdziestu do jednego.
Nie tylko jednak stał się on d a r m y m , lecz nadto stał się
w tymże samym stosunku w s p ó l n y m , gdyż 39/40 usiłowań
zniszczono wcale nie na korzyść tego który zboże produkował,
(niezważając na rodzaj pracy jakiemu się oddawał,) lecz na korzyść
tego który je konsumuje.
O d z i e n i e . Tu przedstawia się nam toż samo zjawisko. Prosty
rękodzielnik wchodzi do magazynu i bierze tam odzienie, przypuśmy
najgorszego gatunku, odpowiadające wartości dwódziestu dni jego
pracy. Gdyby odzienie to chciał sam sobie zrobić, niestarczyłoby mu
na to całego życia. Gdyby się zaś chciał w podobne odzienie
zaopatrzyć za czasów Henryka IV, musiałby za nie zapłacić pracą
trzechset lub cztérechset dni. Zkądże więc wynikła ta różnica
w a r t o ś c i materyi którąśmy ilością dni pracy grubej wyrazili?
Została ona zniszczoną, gdyż siły naturalne d a r m e zastąpiły pracę,
a zniszczoną została na korzyść całej ludzkości.
Bo nieupuszczajmy nigdy z uwagi tego że: każdy obowiązany
oddać bliźniemu swemu usługę równoważną tej, jaką sam od niego
odbiera. Gdyby tkactwo niezrobiło było żadnego postępu i gdyby siły
d a r m e nie przyczyniały się choć w części do tkania, tkacz nie
mógłby wyrobić materyi nieobróciwszy na to dwieście lub trzysta
dni, i dla otrzymania jej rękodzielnik nasz musiałby ustąpić dwieście
lub trzysta dni swej pracy. A ponieważ tkacz, pomimo całej swej
chęci, nie może zmusić do ustąpienia dwóstu lub trzystu dni pracy
jako wynagrodzenie za pomoc sił darmych i za dokonany postęp,
z całą więc słusznością powiedzieć możemy, że postęp ten
spełnionym został na korzyść nabywcy, konsumenta, zgoła na
korzyść całej ludzkości.
P r z e n o s z e n i e z m i e j s c a n a m i e j s c e . Gdyby w czasie
poprzedzającym wszelki postęp, kiedy rodzaj ludzki podobnie jak
nasz robotnik, któregośmy tu za przykład przedstawili, zmuszonym
był do pracy grubej i pierwotnej, gdyby mówię, wtedy czło-
— 235 —

wiek zechciał przenieść z Paryża do Bayonny ciężar ważący


centnar, miałby jedno z dwójga do wyboru: albo włożywszy ciężar
na barki swoje nieść go samemu przez góry i d o l i n y , na coby
musiał użyć przynajmniej rok czasu; albo też prosić kogoś żeby tę
ciężką pracę za niego wykonał, a ponieważ, wedle przypuszczenia,
ten drugi człowiek zniewolonym byłby użyć tych samych sposobów
i tyleż co i tamten potrzebował czasu, żądałby więc za zapłatę rok
pracy. W tej zatem epoce wartość pracy grubej, jak przeniesienie
ciężaru centnara o 200 mil drogi, miała się do transportu jak jeden
do 300.
Teraz się rzeczy bardzo zmieniły. Jakoż, niema dziś w Paryżu ani
jednego robotnika, któryby niemógł dosięgnąć tegoż samego
rezultatu poświęcając na to dwa dni tylko. Wybór pozostaje mu
zawsze ten sam, bo albo musi ciężar sam przenieść albo też żądać tego
za wynagrodzenie, od innych. Jeżeli nasz robotnik sam zechce tego
dokonać to i dziś cały rok trudu na to poświęcić musi; lecz niech się
zwróci do ludzi fachowych a znajdzie dwódziestu przedsiebiorców,
którzy się podejmą transportu tego za 3 lub 4 franki, co równa się
dwóm dniom grubej pracy. Toteż gdy wartość grubej pracy
reprezentować będzie j e d e n , wartość transportu którą dawniej
wyrażała cyfra 300, dziś oznaczać tylko będzie d w a .
I jakżeż się spełniła ta zadziwiająca zmiana? O! potrzeba na to
było wielu wieków. Zawładnięto pewnemi zwierzętami, przebito
góry, zasypano doliny, rzucono mosty na rzekach; wynaleziono
najprzód, sanie a potem koło; zmniejszono przeszkody lub też
przyczyny pracy, usługi, wartości; słowem, przyszło do tego, że to
co dawniej otrzymać można było trudem równającym się trzystu,
dziś otrzymujemy trudem równającym się dwóm. Postęp ten
dokonali ludzie, którzy mieli tylko własny interes na widoku. Ktoż
jednakże dziś z tego korzysta? oto nasz prosty robotnik a z nim
i wszyscy inni.
Niechże mi nie mówią, że w tém niema Wspólności, bo
powiadam, że tu jest Wspólność w całém najścislejszém znaczeniu
słowa. Dawniej dla wszystkich ludzi, zaspokojenie, o którém tu
mówimy, równoważném było 300 dniom pracy grubej, lub mniejszej
lecz proporcyonalnej pracy umysłowej. Dziś, 298 części tych
— 236 —

usiłowań, z 300, zwalono na naturę i o tyle się ludzkość od nich


uwolnioną czuje. Otóż widocznie, że wszyscy ludzie równi są w obec
tych usuniętych przeszkód, w obec tej zniesionej odległości, w obec
tego skasowanego trudu, w obec tej zniszczonej wartości, wszyscy
bowiem otrzymują rezultat nie będąc zmuszonymi wynagrodzić zań.
Wynagrodzą tylko to, co usiłowaniu ludzkiemu pozostaje do
zrobienia, to jest pracę grubą wymierzoną przez 2. Czyli innemi
słowy, że ten który się jeszcze nie wydoskonalił i który nic innego
nad siłę muskularną ofiarować nie może, musi i teraz jeszcze dwa dni
pracy swej ofiarować chcąc otrzymać to zaspokojenie. Inni ludzie
otrzymują je za pracę mniej potrzebującą czasu: adwokat paryzki
który zarabia rocznie 30,000 franków, otrzymuje za dwódziestą piątą
część dnia, i. t. d.; z czego widzimy że ludzie równi są w obec
zniszczonej wartości i że nierówność zamyka się tylko w granicach
które stanowią pozostałą jeszcze dziedzinę Wartości, czyli Własności.
Prawdziwym szkopułem dla nauki, jest sposób dowodzenia za
pośrednictwem przykładów, gdyż umysł czytelnika skłonnym być
może do uwierzenia że zjawiska które ona opisuje są prawdziwe
w tych tylko szczególnych przypadkach, których użyła na stwierdzenie
swych wywodów. Chociaż jasném jest, że to co się mówiło o zbożu,
o odzieniu, o transporcie stosuje się do wszystkiego. Gdy autor
uogólnia, do czytelnika należy szczegóły przedstawić; i gdy pierwszy
poświęca się ciężkiemu i zimnemu rozbiorowi to przynajmniej
niechże drugi zada sobie przyjemność zrobienia syntezy.
Możemy wszelako to prawo syntetyczne sformułować w ten
sposób:
Wartość która jest własnością społeczną rodzi się
z usiłowań i przeszkód.
W miarę jak przeszkody się zmniejszają,
zmniejsza się wraz z niemi, usiłowanie, wartość,
czyli dziedzina własności.
W każdém daném zaspokojeniu własność cofa się
ciągle, gdy tymczasem Wspólność coraz posuwa się
naprzód.
Czyżby ztąd wnioskować należało, jak to czyni Proudhon, że
przeznaczeniem Własności jest zniknąć zupełnie? Czyż dla tego,
— 237 —

że wszędzie gdzie idzie o zrealizowanie każdego użytecznego


skutku, o otrzymanie każdego zaspokojenia, ustępuje ona miejsca
Wspólności, czyż dla tego powtarzam twierdzić możemy, że ma się
dać pochłonąć i zniknąć?
Tak wnioskować, jest to zapoznawać najzupełniej samą naturę
ludzką. Spotykamy się tu z sofizmatem podobnym do tego, jaki już
r a z odparliśmy co do procentu od kapitałów. Procent dąży do
zniżenia, mówiono, zatem przeznaczeniem jego jest zupełne
zniknięcie. — Wartość i własność zmniejszają się, mówią teraz,
zatem przeznaczeniem ich jest zupełne zniesienie.
Cały zaś sofizmat wypływa poprostu z opuszczenia tych słów:
w k a ż d y m o z n a c z o n y m w y p a d k u . Tak jest, to prawda, że
ludzie otrzymują o z n a c z o n e w y p a d k i zmniejszém usiłowaniem;
że w tém właśnie są oni postępowi i doskonalący się; że dla tego
właśnie twierdzić możemy, iż rozważając ze stanowiska pewnego
danego zaspokojenia, dziedzina w z g l ę d n a własności ścieśnia się.
Lecz nie jest prawdą, aby wszystkie m o ż l i w e do otrzymania
w y p a d k i były kiedykolwiek wyczerpane, a w takim razie
niedorzecznością jest sądzić, jakoby w naturze postępu leżała
zmiana b e z w z g l ę d n e j dziedziny Własności.
Powiedzieliśmy już kilka razy i pod rozmaitemi formami,
że z czasem każde usiłowanie może służyć za przewodnika do
otrzymania coraz większej summy użyteczności darmej; mimo to nie
upoważniliśmy wcale do wyciągania ztąd wniosków jakoby ludzie
kiedykolwiek zaprzestać mieli czynić usiłowania. Wszystko co ztąd
wywnioskować możemy jest to, iż pozostałe do rozporządzenia siły,
zwrócą oni do innych przeszkód i przy równej pracy osiągną
nieznane im dotąd zaspokojenia.
Lecz muszę więcej jeszcze wyjaśnić tę ideę, gdyż w obecnym
czasie, kto tylko odważy się wymówić te straszne słowa: Własność
i Wspólność, musi kwestyę tę postawić tak jasno aby fałszywym
tłumaczeniom miejsca nie dopuścić.
W pewnej danej chwili exystencyi swojej, człowiek Odosobniony
może tylko pewną summą usiłowań rozporządzać. Toż samo się
dzieje i że społeczeństwem.
16
— 238 —

Jeżeli człowiek odosobniony zmusiwszy siły naturalne do pomagania


swemu dziełu, dokona postępu, to w z g l ę d n i e d o w y p a d k u
u ż y t e c z n e g o , k t ó r e g o s z u k a ł summa jego usiłowań
zmniejszy się; mogłaby się ona także zmniejszyć i b e z w z g l ę d n i e ,
gdyby człowiek, zadawalniając się tém co ma, nie obracał zdobytych
przez postęp usiłowań na szukanie nowych zaspokojeń, lecz oddał
się wypoczynkowi. Ale w takim razie musielibyśmy przypuścić że
ambicya, żądze i pragnienia są siłami mającemi pewne granice; i że
serce ludzkie nie jest nieskończenie rozciągliwe. Tym czasem tak nie
jest. Zaledwie bowiem Robinson włożył część pracy swojej na barki
natury, a już zwraca się do nowych przedsięwzięć. Ogół jego
usiłowań pozostaje tenże sam, tylko że jedno z nich, wspomagane
w znacznej części współudziałem naturalnym i darmym, bardziej
będzie produkcyjne i przyniesie więcej korzyści. — I oto właśnie jest
zjawisko spełniające się w łonie społeczeństwa.
Prawda, że pług i brona, że młot i piła, woły i konie, że żagle, spad
wody i para stopniowo uwalniały ludzkość od ogromnej massy
usiłowań, które trzeba było czynić dla otrzymania danego rezultatu;
lecz miałożby ztąd koniecznie wynikać aby pozostałe do
rozporządzenia usiłowania, miały spoczywać w bezczynności?
Przypomnijmy sobie co było powiedziane o niesłychanej rozciągłości
potrzeb i pragnień naszych. Rzućmy wreszcie okiem na świat,
a niezawahamy się przyznać, że za każdym razem, gdy człowiek za
pomocą siły naturalnej może zwyciężyć przeszkodę jaką, natychmiast
siły swe własne zwraca do innych przeszkód. Dziś druk jest o wiele
łatwiejszym, lecz za to drukują daleko więcej. Każda książka
odpowiada mniejszym usiłowaniom ludzkim, mniejszej wartości,
mniejszej własności; lecz za to jest więcej książek, a w summie tyleż
usiłowań, tyleż wartości, tyleż Własności. Toż samo mógłbym
powiedzieć o odzieniu, o domach, o kolei żelaznej i o wszystkich
produkcyach ludzkich. Nie zmniejsza się tu ogół wartości, lecz
powiększa się ogół użyteczności. Nie ścieśnia się tu b e z w z g l ę d n a
dziedzina Własności, lecz owszem rozszerza się bezwzględna
dziedzina Wspólności. Postęp nie sparaliżował pracy, rozszerzył tylko
dobrobyt.
Darmość i Wspólność jest to dziedzina sił naturalnych, a
— 239 —

dziedzina ta rozszerza się coraz bardziej. Prawdę tę stwierdza tak


rozumowanie jak i fakta.
Wartość i Własność jest znowu dziedziną usiłowań ludzkich
i wzajemnych usług, a dziedzina ta ścieśnia się nieustannie dla
każdego danego rezultatu, lecz nie dla summy rezultatów, — dla
pewnego oznaczonego zaspokojenia, lecz nie dla summy zaspokojeń,
gdyż przed ludzkością odkrywa się ciągle nowy a bezgraniczny
horyzont m o ż l i w y c h zaspokojeń.
O ile zatem prawdziwém jest to, że względna Własność stopniowo
ustępuje miejsca Wspólności, o tyle fałszywém jest to, że bezwzględna
Własność dąży do zupełnego zniknięcia. Jest to pionier który
dokonawszy dzieła w jednym obrębie, przechodzi następnie do
drugiego. Aby własność zniknęła musiałyby chyba zniknąć wszystkie
przeszkody, musiałyby usiłowania ludzkie stać się zupełnie
bezużytecznemi; chybaby ludzie nie mogli więcej wymieniać
i oddawać sobie usług; chybaby cała produkcya, wypływała sama
z siebie, chybaby zaraz po objawioném pragnieniu następowało
natychmiastowe zaspokojenie, słowem, chybabyśmy się wszyscy s t a l i
r ó w n i b o g o m . W takim razie wszystko byłoby darmém, wszystko
wspólném, bo wszystko to co stwierdza naszą wrodzoną nieudolność,
jakoto: usiłowanie, usługa, wartość, własność, nie miałyby racyi bytu.
Lecz człowiek, gdyby się niewiem jak wzniósł, zawsze dalekim
będzie od wszechmocności. Coż znaczą stopnie, które przebiegać
musi po drabinie nieskończoności? O ile nam daném jest zrozumieć,
to główna charakterystyka Bóstwa na tém polega, że pomiędzy jego
wolą a jej spełnieniem, niema przeszkód: F i a t l u x , e t l u x f a c t a
e s t . Jak dalece jest to obcém słabej naturze ludzkiej przekonywamy
się z tego przypuszczenia Mojżesza, że: nawet pomiędzy słowem
boskiem a światłem była przeszkoda, przeszkoda wyrzeczonego
słowa. Bez względu jednak na wielkość postępu do którego, z powodu
swej doskonalącej się natury, rości sobie prawo ludzkość, upewnić
możemy że nie dójdzie człowiek nigdy do tego, aby mógł. zniszczyć
wszystkie przeszkody na drodze dobrobytu nieskończonego i aby
miał unicestwić wszelką pracę tak muskularną jak i inteligentną.
Przyczyna tego prosta: w miarę jak pewne przeszkody są zwycię-
16*
— 240 —

żone, pragnienia się rozszerzają i nowe przeszkody przedstawiają się


nowym usiłowaniom. Będziemy zatem zawsze mieli do spełnienia, do
wymieniania i do o s z a c o w a n i a pracę. Własność zatem istnieć
będzie do końca świata, i w miarę tego im liczniejsi, im bardziej
czynni będą ludzie, tém massa jej zwiększać się będzie, niezważając
że każde usiłowanie, każda usługa, każda wartość, każda własność
względna, przechodząc z rąk do rąk, służyć będzie za przewodnika
coraz wzrastającej proporcyi użyteczności darmej i wspólnej.
Czytelnik widzi, że dajemy wyrazowi Własność znaczenie bardzo
rozciągłe, niemniej przeto jest ono dokładném. W ł a s n o ś ć j e s t t o
prawo obrócenia na własny użytek swych własnych
usiłowań, albo też ustąpienia ich komu innemu,
lecz jedynie pod warunkiem otrzymania za nie
r ó w n o w a ż n y c h u s i ł o w a ń . Różnica zatem pomiędzy Właścicielem
i Proletaryuszem jest najzupełniej fałszywą; — chybabyśmy
przypuszczali że jest klassa ludzi nie zajmująca się żadną pracą,
lub nie mająca prawa rozporządzania swemi własnemi usiłowaniami
albo też usługami, które oddaje lub które nawzajem odbiera.
Nie słusznie nadają miano Własności jednej z tych wyłącznych
form, jako to: kapitałowi, ziemi, lub temu co przynosi procent albo
daje rentę; i na zasadzie tego fałszywego określenia rozdzielają
natychmiast ludzi na dwie przeciwne sobie klassy. Rozbiór zaś
wykazał, że tak procent jak i renta są owocem oddanych usług, że
mają też same źródło, tejże są natury i mają podobneż prawa jak
i ręczna praca.
Świat jest obszerną pracownią, w której Opatrzność rozrzuciła
materyały i siły; do tych to materyałów i sił przykłada się praca
ludzka. Usiłowania tak przeszłe, jak i obecne, a nawet usiłowania,
albo tylko obietnice usiłowań przyszłych, wymieniają się jedne
na drugie. Ich rzeczywista względna zasługa, dowiedziona przez
wymianę i zupełnie niezależnie od materyałów i sił darmych, objawia
wartość. Tej to właśnie wyprodukowanej przez siebie wartości każdy
jest Właścicielem.
Powiedzą mi może: Cóż z tego że, jak utrzymujesz, człowiek
jest właścicielem li tylko wartości czyli zasługi jaką mu za jego
usługę przyznano, kiedy własność wartości pociąga za sobą i wła-
— 241 —

sność przywiązanej do niej użyteczności. Jan posiada dwa worki


zboża, gdy Piotr ma tylko jeden. Jan, powiadasz, jest w dwójnasób
bogatszym w w a r t o ś ć , ależ u licha, jest on również w dwójnasób
bogatszym i w użyteczność, a nawet w użyteczność naturalną; bo
może jeść dwa razy tyle.
Zapewne, lecz nie wykonałże on podwójnej pracy?
Wejdźmy jednakże w głąb zarzutu.
Powiedzieliśmy już, że istotne i bezwzględne bogactwo znajduje
się w użyteczności; co też i sam wyraz doskonale wyraża.
U ż y t e c z n o ś ć t y l k o s ł u ż y ć może ( u t i , służyć). Ona sama
tylko ma związek z naszemi potrzebami i ją jedynie ma na celu
człowiek, gdy pracuje. Ostatecznie przynajmniej za nią goni, gdyż
rzeczy mogą zaspokoić głód nasz lub pragnienie, nie dla tego iż
zawierają w sobie wartość, lecz dla tego iż są użyteczne.
Trzeba jednakże zdać sobie sprawę ze zjawiska, jakie się w tej
mierze objawia w społeczeństwie.
W odosobnieniu człowiek dążyłby do zrealizowania użyteczności,
nie troszcząc się wcale o wartość, gdyż pojęcie nawet o niej nie
mogłoby istnieć dla niego.
Przeciwnie zaś, w stanie społecznym, człowiek dąży do
zrealizowania wartości nie troszcząc się wcale o użyteczność; a to dla
tego, że rzecz którą produkuje nie jest przeznaczona na jego własne
potrzeby. W takim razie cóż go to obchodzi, o ile jest ona użyteczną?
Sąd o niej pod tym względem wydać może tylko nabywca. Jego
obchodzi jedynie to, aby wyniosłszy ją na rynek pozyskać za nią jak
tylko można najwięcej wartości, pewnym będąc, że im więcej ze
sprzedaży tej przyniesie wartości, tém więcej za nią, i to wedle swego
wyboru, nabędzie użyteczności.
Rozdział zajęć sprowadza ten stan rzeczy, iż każdy produkuje to, czego
sam spożywać nie będzie i spożywa to, czego sam nie wyprodukował.
Jako producenci gonimy za wartością; jako konsumenci za
użytecznością. Tego nas uczy powszechne doświadczenie. Ten, który
szlifuje dyament, wyrabia koronki, dystyluje wódkę lub uprawia
mak, nie pyta o to, czy spożycie tych rzeczy jest źle lub dobrze
zrozumiane? Pracuje on, a byleby praca jego realizowała wartość, to
mu wystarcza.
— 242 —

Mówiąc więc nawiasem, płynie ztąd dowód, że tu nie praca jest


moralną lub niemoralną lecz pragnienie; że ludzkość doskonali się
przez umoralnienie konsumenta a nie producenta. Wieleż to
krzyczeli na Anglików za to, iż zbierali w Indyach opium
z pewném przekonaniem żeby truć nim, jak mówiono, Chińczyków.
Nie jestże to zapoznanie i fałszywe umieszczenie zasady
moralności? Nigdy nie można będzie przeszkodzić produkować
tego co, będzie poszukiwaném, a tém samém będzie miało wartość.
Do tego tylko który się ubiega za zaspokojeniami, należy
obrachowanie się ze skutkami i darmobyśmy się starali oddzielić
przezorność od odpowiedzialności. We Francyi wyrabiają wino
i póty wyrabiać je będą, póki tylko będzie miało wartość nie
troszcząc się wcale, czy winem tém upijać się będą we Francyi czy
też zabijać się niem będą w Ameryce. I oto jest sąd który ludzie
mają o swych potrzebach i swych zaspokojeniach, a sąd ten nadaje
kierunek pracy. Prawdę tę zastosować nawet można do człowieka
odosobnionego; bo gdyby głupia próżność przemówiła do Robinsona
silniej aniżeli głód, to zamiast pójść na polowanie użyłby czasu
tego na strojenie się w pióra. Tak samo i naród poważny wywołuje
poważny przemysł, a naród błahy wywołuje błahy przemysł.
(Obacz rozdział XI.)
Lecz wróćmy do rzeczy. Powiadam że:
Człowiek pracujący dla samego, siebie ma na widoku użyteczność.
Człowiek pracujący dla drugich, ma na celu wartość.
Otóż Własność taka jak ją określiłem, opiera się na wartości, a że
wartość jest tylko stosunkiem; wynika ztąd, że i własność sama
niczém inném nie jest jak stosunkiem.
Gdyby tylko jeden człowiek był na świecie, to pewnie że
pojęcie Własności nie przedstawiłoby się nigdy umysłowi jego.
Mając możność przywłaszczenia sobie wszystkich użyteczności
któremi byłby otoczonym, nie spotykając nigdy podobnego swemu
prawa, któreby mu niejako granicą być mogło, zkądże powziąłby
myśl powiedzieć: T o d o m n i e n a l e ż y ! To słowo domyślać
się każe odpowiedniego jemu słowa: T o d o m n i e n i e n a l e ż y
albo też, t o n a l e ż y d o i n n e g o . T w o j e i M o j e nieda się
pojąć odrębnie, dla tego też słowo Własność mieści w sobie sto-
— 243 —

sunek, kiedy tak energicznie wyraża, iż to co jest w ł a s n o ś c i ą


jednej osobej, niemoże być w ł a s n o ś c i ą innej.
Rousseau powiedział, że pierwszy człowiek, który ogrodziwszy
grunt odważył się wyrzec: „To do mnie należy“, był prawdziwym
założycielem cywilnego społeczeństwa.
Cóżby miało znaczyć to ogrodzenie, jeśli nie myśl oddzielenia się,
a tém samém stosunku? Gdyby miało jedynie na celu ochronienie
pola przeciwko zwierzętom, byłaby to prosta tylko ostrożność lecz
nie oznaka własności. Przeciwnie zaś granica jest znakiem własności,
a nie ostrożności.
Właściwie więc, ludzie są Właścicielami tylko jedni względem
drugich. Czegoż są zatem właścicielami? Wartości, — jak to dobrze
widzimy z wymiany, którą robią pomiędzy sobą.
Weźmy zatem, wedle naszego zwyczaju, przykład bardzo
prosty.
Całą wieczność może pracuje natura na to, aby nadać źródlanej
wodzie te przymioty, które jej nadają własność zaspokojenia naszego
pragnienia i które dla nas stanowią jej u ż y t e c z n o ś ć . Nie jest to
zapewne dziełem naszém, gdyż wyrabiała się ona bez naszego udziału
i bez wiedzy naszej. Pod tym więc względem śmiało powiedzieć
mogę, że woda jest dla mnie darmym darem Bożym. Mojém zaś
w ł a s n é m dziełem jest tu tylko usiłowanie, które uczynić musiałem
dla zaopatrzenia się w nią na dzień cały.
A uczyniwszy to, czegoż zostałem właścicielem?
Względem siebie samego, zostałem właścicielem, jeśli się tak
wyrazić mogę, całej użyteczności, którą natura w wodę tę włożyła.
Mogę ją obrócić na korzyść moją jak mi się podoba; a właściwie, dla
tego tylko i zadałem sobie trud przyniesienia jej. Zaprzeczać prawu
memu byłoby to powiedzieć: wprawdzie ludzie nie mogą się obejść
bez picia wody, lecz nie mają prawa pić tej, którą sobie własną swą
pracą dostarczą. Wątpię aby nawet komuniści, którzy zbyt daleko idą,
mogli się posunąć aż do tego. Sądzę, że nawet pod rządem Cabet’a
wolno będzie jagniątkom ikaryjskim, pragnienie swe zaspokoić
w falach czystej wody.
Lecz względem innych ludzi, którzy takież same, jak i ja mają
prawa do tej wody, jestem i mogę być właścicielem li tylko
— 244 —

tego co przez przenośnię nazywamy w a r t o ś c i ą w o d y , to jest


wartości u s ł u g , którebym oddał ustępując ją. Ponieważ zaś
przyznają mi prawo picia tej wody, czemużby mi mieli zaprzeczyć
prawa ustąpienia jej. — A że i kontraktującemu ze mną przysługuje
prawo pojścia po nią do źródła, niepodobna zaprzeczyć mu prawa
przyjęcia mojej wody. Jeżeli jeden ma prawo ustąpić, a drugi, za
dobrowolnie ugodzoną zapłatę przyjąć, pierwszy zatem będzie
w ł a ś c i c i e l e m względem drugiego. — Smutno jest zaiste pisać
w czasie, gdy kroku prawie zrobić nie można w ekonomii politycznej,
bez ciągłego zaczepiania o tak dziecinne wyjaśnienia.
Lecz na jakiejże podstawie zawiera się układ taki? Oto jest
właśnie, co szczególniej wiedzieć należy aby umieć ocenić całą
społeczną doniosłość tego słowa, W ł a s n o ś ć , słowa, które tak źle
brzmi w uszach sentymentalizmu demokratycznego.
Rozumie się, że ponieważ obydwa jesteśmy wolni, weźmiemy
zatem na uwagę trud, który sobie zadałem i ten który jemu
oszczędziłem, jakoteż i wszystkie okoliczności stanowiące wartość.
Roztrząśniemy nasze warunki, i jeśli ugoda stanie, to bez
przesady i nie bojąc się drobiazgowości, powiedzieć można, że sąsiad
mój dostał d a r m o , albo jeżeli chcecie, na t y l e d a r m o c o i j a ,
całą naturalną użyteczność wody. Potrzebaż dowodów na to, że
usiłowania ludzkie a nie wewnętrzna użyteczność decydują o mniej
lub więcej uciążliwych warunkach tranzakcyi? Przyznać przecież
musimy, że ta użyteczność pozostanie zawsze jednaka, czy źródło
będzie mniej lub więcej oddalone. Cóż się tu zatem zmienia w miarę
odległości? oto trud podjęty lub ponieść się mający, a ponieważ
w miarę tego trudu zmienia się i wynagrodzenie, słusznie zatem, że
w trudzie a nie w użyteczności, znajduje się zasada wartości, czyli
Własności względnej.
Pewném więc jest, że względnie drugich, jestem i mogę być
Właścicielem li tylko moich własnych usiłowań i moich własnych
usług, które nic nie mają wspólnego z tajemniczemi i nieznanemi
pracami, za pomocą których natura udzieliła użyteczności rzeczom
wywołującym usługi moje. A chociażbym niewiem jak chciał dalej
rozciągnąć moje pretensye, to w rzeczy samej Własność moja
na tem tylko ograniczyć się musi; bo gdybym żądał więcej
— 245 —

niżli wartości mojej usługi, w takim razie, sąsiad mój sam ją sobie
odda. Jestto absolutna, nie do przebycia i ostateczna granica.
Tłumaczy ona i w pełni usprawiedliwia Własność, która zmuszoną
jest zejść do bardzo naturalnego prawa żądania usługi za usługę.
Mieści ona w sobie i to, że korzystanie z naturalnych użyteczności
przywłaszczoném jest tylko nominalnie i pozornie; że wyrażenie:
Własność hektara ziemi, centnara żelaza, hektolitra zboża, metra
sukna jest prawdziwą przenośnią, tak samo jak Wartość wody, żelaza
i. t. d.; że o tyle o ile natura dała dobra te ludziom, mogą oni
korzystać z nich darmo i wspólnie; słowem, że Wspólność godzi się
harmonijnie z Własnością, pozostawiając dary Boże w dziedzinie
pierwszej, gdy zupełnie prawdziwą dziedzinę drugiej stanowią
jedynie usługi ludzkie.
Wybrałem przykład bardzo prosty dla oznaczenia tej linii
granicznej, oddzielającej dziedzinę wspólną od dziedziny
przywłaszczonej; nie sądzę jednak aby to dało powód do wniosku,
iż ta linia zgubi się i zatrze w bardziej zawikłanych tranzakcyach.
Nie, trwa ona zawsze i zawsze ją widzimy w każdej wolnej
tranzakcyi. Zapewne, że czynność taka jak pójście po wodę jest
bardzo prostą, lecz przypatrzywszy się z bliska, przekonamy
się, że i czynność uprawiania zboża jest tylko dla tego bardziej
skomplikowaną, że obejmuje w sobie cały szereg czynności równie
prostych jak i tamta, a w każdej z nich łączy się współdziałanie
natury ze współpracownictwem człowieka, tak iż wybrany przez
nas przykład służyć może za typ każdego innego czynu
ekonomicznego. Czy idzie o wodę, o zboże, o materye, książki,
o transporta, obrazy, tańce lub muzykę, to jakieśmy już
powiedzieli, pewne okoliczności mogą nadawać wielką wartość
pewnym usługom, lecz nikt nie może kazać sobie póty płacić za co
innego, a mianowicie za przyczynienie się natury, póki jeden
z kontraktujących będzie mógł powiedzieć drugiemu: Jeżeli żądać
odemnie będziesz więcej aniżeli usługa twoja w a r t a , zwrócę się
gdzieindziej albo sam ją sobie oddam.
Ale nie dość jest usprawiedliwić Własność chciałbym jeszcze
zmusić aby ją pokochali najgorętsi nawet Komuniści. Cóż do
tego potrzeba? potrzeba wykazać jej rolę demokratyczną,
— 246 —

postępową i miłującą równość; wyjaśnić że nie tylko nie


monopolizuje ona darów Bożych w ręku niektórych, lecz że właśnie
wyłączném jej posłannictwém jest bezustanne zwiększanie zakresu
Wspólności. A w tym względzie jest ona więcej pomysłową aniżeli
Platon, Morus, Fenelon, albo Cabet.
Że są dobra, z których ludzie użytkują darmo i wspólnie na
prawach zupełnej równości, i że pod własnością w porządku
społecznym jest najrzeczywistsza Wspólność, tego nikt niezaprzecza.
Nie potrzeba zresztą być ani ekonomistą ani socyalistą, dość jest mieć
oczy, aby to dostrzedz. Wszystkie dzieci Boże są poniekąd jednakowo
traktowane. Wszyscy są sobie równi w obec siły ciążenia która ich
trzyma przy ziemi, w obec powietrza, którem oddychają, w obec
dziennego światła i wody znajdującej się w strumieniach. Ten
rozległy, niewspółmierny i wspólny fundusz niemający żadnego
związku z Wartością lub Własnością, Say nazywa b o g a c t w e m
n a t u r a l n é m dla odróżnienia od b o g a c t w a s p o ł e c z n e g o ;
Proudhon, d o b r a m i n a t u r a l n e m i , dla odróżnienia od
d ó b r n a b y t y c h ; Considerant, K a p i t a ł e m n a t u r a l n y m , dla
odróżnienia od K a p i t a ł u u t w o r z o n e g o ; Saint-Chamans
bogactwem użytku dla odróżnienia od b o g a c t w a
w a r t o ś c i ; my nazwaliśmy go u ż y t e c z n o ś c i ą d a r m ą dla
odróżnienia od u ż y t e c z n o ś c i u c i ą ż l i w e j . Nazywajmy go jak
chcemy, dość że on istnieje, a to wystarcza abyśmy powiedzieć mogli:
Jest pomiędzy ludźmi wspólny fundusz darmych i równych
zaskokojeń.
A jeżeli bogactwo s p o ł e c z n e , n a b y t e , u t w o r z o n e ,
bogactwo wartości, uciążliwe, słowem Własność,
nierównie jest rozdzieloną, to nie można powiedzieć aby to było
niesprawiedliwem, gdyż dzieli się ona proporcyonalnie do u s ł u g
z których bierze początek i których ocenieniem jest jedynie. Prócz
tego, widzimy jasno, że nierówność ta łagodzoną jest istnieniem
funduszu wspólnego, a to na mocy tego matematycznego prawidła:
względna nierówność dwóch liczb nierównych słabnie jeżeli do
każdej z nich dodamy liczby równe. Gdyby więc nawet spisy
inwentarzy stwierdzały że jeden człowiek podwójnie jest bogatszym
od innego, to proporcya ta przestaje być ścisłą, jeżeli weźmiemy
— 247 —

na uwagę ich udział w użyteczności darmej, a nawet nierówność ta


zacierałaby się stopniowo, gdyby ta massa wspólna sama była
postępową.
Kwestya więc polega na zbadaniu, czy ów w s p ó l n y f u n d u s z
jest ilością stałą, nadaną ludziom przez Opatrzność i od samego początku
raz na zawsze, po którym idzie, f u n d u s z p r z y w ł a s z c z o n y i czy
pomiędy temi dwoma porządkami zjawisk niema żadnego związku
i żadnego współdziałania.
Ekonomiści sądzili, że porządek społeczny niemiał żadnego
wpływu na te wspólne i naturalne bogactwo i dla tego to wyłączyli go
zupełnie z ekonomii politycznej.
Socyaliści dalej jeszcze idą: sądzą oni że porządek społeczny
dąży do przeniesienia funduszu wspólnego do dziedziny własności
i że uświęca przywłaszczenie na korzyść niektórych tego, co do
wszystkich należy. I dla tego to powstają oni przeciwko ekonomii
politycznej za to, iż ona zapoznaje zgubną tę dążność, a przeciwko
obecnemu społeczeństwu, że jej ulega.
Lecz co mówię? Socyalizm potępia ekonomią polityczną
że jest w tym razie niekonsekwentną, a czyni to z niejaką
słusznością, bo gdy ta ostatnia ogłosiła pierwej, ze pomiędzy
bogactwem wspólném a bogactwem przywłaszczoném, niema
żadnego związku, to następnie sama obalila twierdzenia swoje, gdy
mięszając wartość z użytecznością, dowodziła że materyały i siły
natury, to jest dary Boże, mają wewnętrzną wartość, wartość która im
jest właściwą, — a wiadomo że wartość mieści w sobie zawsze
i koniecznie, przywłaszczenie. Otóż od czasu ogłoszenia tego
ostatniego zdania, ekonomia polityczna nietylko że wywołała skargi
socyalistyczne, ale nadto, straciła prawo i możność logicznego
bronienia Własności.
Ja zaś twierdzę, i to z przekonaniem które jest dla mnie
absolutną pewnością, że jest nieustanne działanie z zasobów
przywłaszczonych na zasoby wspólne, i że z tego względu pierwsze
twierdzenie ekonomiczne jest fałszywém. Lecz drugie, rozwinięte
i zużytkowane przez socyalistów jest jeszcze szkodliwszém; bo
działanie, o którym tu mówimy, dokonywa się nie w
— 248 —

ten sposób aby zasoby wspólne przenosiło do zasobów przywła-


szczonych, lecz przeciwnie dziedzinę własności nieustannie przenosi
do dziedziny wspólności. Własność sprawiedliwa i prawa sama
w sobie, gdyż wynika zawsze z usług, dąży do przemienienia
użyteczności uciążliwej na użyteczność darmą. Jest ona owym
bodźcem zmuszającym umysł ludzki do wyprowadzania
z bezwładności ukrytych sił naturalnych. Walczy ona wprawdzie, na
swoją tylko korzyść, przeciw przeszkodom czyniącym użyteczność
uciążliwą, lecz gdy przeszkody te są w pewnej mierze usunięte
spostrzegamy, że usunięte są one w tejże samej mierze na korzyść
wszystkich. A wtedy niezmordowana Własność czepia się innych
przeszkód, i tak zawsze i bez przerwy, podnosząc nieustannie poziom
ludzki i doprowadzając wielką rodzinę społeczną do coraz większej
Wspólności a z nią i do Równości.
I na tem to głównie zależy prawdziwie cudowna Harmonia
porządku społecznego naturalnego. A harmonii tej nie mogę nawet
opisać bez zwalczenia ciągle wzrastających zarzutów i bez wpadania
w nużące powtarzania. Lecz bądź co bądź poświęcę się temu, niechże
i czytelnik także poświęci się nieco z swej strony.
Trzeba się dobrze przejąć tym fundamentalném pojęciem, że tam
gdzie pomiędzy pragnieniem a zaspokojeniem niema dla nikogo
żadnej przeszkody (a niema jej naprzykład pomiędzy naszemi oczami
a światłem dzienném), żadnego usiłowania do zrobienia, żadnej
usługi do oddania sobie lub drugim, tam niemoże być żadnej
wartości, żadnej możliwej Własności. Jeżeli zaś istnieje przeszkoda to
to wszystko, natychmiast się zjawia. Najprzód zjawi się Usiłowanie; —
potem dobrowolna wymiana usiłowań i usług; — potem porównawcze
ocenienie usług czyli Wartość; nakoniec, prawo przysługujące
każdemu użytkowania z przywiązanych do wartości użyteczności,
czyli Własność.
Gdyby w tej walce przeciwko równym zawsze przeszkodom
udział tak natury jak i pracy był także zawsze względnie równy,
wtedyby Własność i Wspólność szły zawsze linią równoległą
niezmieniając nigdy proporcyi.
Lecz tak nie jest. Powszechna dążność w przedsięwzięciach
— 249 —

ludzi jest ta, aby zmniejszyć stosunek usiłowań do rezultatu i dla


tego to coraz zwiększającą się proporcyę czynników naturalnych
przyłączają do swej pracy. I niema na całej ziemi ani jednego rolnika,
ani jednego rękodzielnika, negocyanta, robotnika, właściciela okrętu,
artysty, którzyby tém nie byli nieustannie zajęci. Wszystkie ich
zdolności dążą tylko do tego; dla tego tylko wynajdują narzędzia
i machiny, wywołują siły chemiczne i mechaniczne żywiołów,
rozdzielają pomiędzy siebie pracę, łączą swe usiłowania. Wydobyć
jak najwięcej z jak najmniejszém usiłowaniem, oto jest wieczyste
zagadnienie które sobie stawiają we wszystkich czasach, we
wszystkich miejscach, w każdym położeniu i w każdej rzeczy.
Że popychani są oni do tego interesem osobistym, któż temu
zaprzeczy? Bo i jakiż inny bodziec mógłby ich z taką podniecać
energią? Ponieważ na tym świecie każdy człowiek odpowiedzialnym
jest przedewszystkiem za swą własną egzystencyę i za swe rozwinięcie
się, czy podobna więc aby siła poruszająca go nieustannie, była inną
jak interes osobisty? Oburzacie się na to; lecz poczekajcie do końca,
a zobaczycie, że jeżeli każdy myśli tylko o sobie, to Bóg myśli
o wszystkich.
Nieustanném zatem staraniem naszém jest zmniejszenie usiłowania
w stosunku do poszukiwanego użytecznego skutku. Lecz jeśli, bądź
skutkiem zniesionej przeszkody, bądź przez wynalazek machin,
rozdział pracy, połączenie sił i. t. d., usiłowanie zmniejszy się, to to
zmniejszone usiłowanie mniej jest w porównaniu z innemi cenione;
czyniąc je dla kogoś mniejszą nim oddajemy u s ł u g ę ; mniej ma ono
Wartości i słusznie powiedzieć możemy, że Własność cofnęła się.
Lecz czy skutek użyteczny stracił co na tém? Nie, wedle samej nawet
hipotezy, nie. Dokądże więc przeszedł? do dziedziny Wspólności. Co
zaś do tej części usiłowań ludzkich, którą skutek użyteczny nie
pochłania, to nie pozostaje ona mimo to bezpłodną, lecz zwraca się
do drugich zdobyczy. Nieskończona rozciągłość potrzeb naszych tak
fizycznych, jak umysłowych i moralnych napotyka i napotykać
zawsze będzie dość przeszkód, aby praca uwolniona od jednych
nie zwróciła się gdzie indziej. — I w ten to sposób gdy zasób
przywłaszczony pozostaje zawsze ten sam, zasób wspólny rozsze-
— 250 —

rza się jak koło, którego promienie coraz bardziej się przedłużają.
Inaczej jakżebyśmy mogli wytłumaczyć postęp i chociażby
najmniej nawet doskonałą cywilizacyą? Zwróćmy tylko uwagę na nas
samych; zastanówmy się nad słabością naszą; porównajmy naszą moc
i nasze wiadomości z mocą i wiadomościami jakich wymagają
niezliczone zaspokojenia z których dano nam jest czerpać wpośród
społeczeństwa. Zaiste nie trudno się przekonać, że gdybyśmy
pozostawieni byli naszym własnym usiłowaniom, nie osiągnęlibyśmy
tego i w milionowej części, chociażby każdemu z nas do
rozporządzenia dano miliony hektarów ziemi nieuprawnej.
Niezawodną jest zatem rzeczą, że pewna dana ilość usiłowań ludzkich
przynosi nieskończenie więcej rezultatów dziś, niżeli za czasów
Druidów. Gdyby to prawdziwém było tylko względem jednego
indywiduum, to naturalny wywód byłby ten, że żyje on i używa
szczęścia kosztem drugich. Lecz ponieważ zjawisko to objawia się
we wszystkich członkach rodziny ludzkiej, musimy koniecznie
przyjść do tego pocieszającego wniosku, że w pomoc naszą przyszło
coś, co nie jest z nas samych; że darme współdziałanie natury
stopniowo przyczynia się do naszych własnych usiłowań i że
wpośród wszystkich naszych tranzakcyi pozostaje ono zawsze
darmém — bo gdyby nie było darmém, nicby nam nie objaśniało.
Z tego co poprzedza wyprowadzić musimy dwie formuły, że:
Każda własność jest Wartością; każda Wartość
jest Własnością.
Co niema wartości jest darmém; co jest darmém
jest wspólném.
Zniżenie wartości, jest to przybliżenie do dar-
mości.
Przybliżenie do darmości, jest to częściowe do-
prowadzenie do Wspólności.
Są czasy w których niepodobna wymówić pewnych wyrazów nie
narazając się na najfałszywsze ich tłumaczenie. Nie zabraknie
zapewne ludzi którzy stosownie do swego stanowiska, bądź w celu
chwalenia, bądź krytyki gotowi będą zawołać:
— 251 —

„Autor mówi o wspólności, jest więc komunistą“. Spodziewam się


tego i zdaję się na wolą Boską; lecz przyjmując naprzód ten
kielich goryczy, niemniej przeto powinienem usiłować oddalić go od
siebie.
Musiałby czytelnik być bardzo nieuważnym (i dla tego to
najstraszniejsza dla nas jest ta klassa czytelników, która wcale nie
czyta) gdyby niespostrzegł jaka przepaść rozdziela Wspólność od
Komunizmu. Pomiędzy temi dwoma ideami, jest jeszcze cały ogrom
nietylko własności, lecz nadto prawa, wolności, sprawiedliwości,
a nawet osobistości ludzkiej.
Pod Wspólnością rozumiemy dobra, z których z przeznaczenia
Opatrzności, użytkujemy wszyscy wspólnie, i nie czyniąc
najmniejszego usiłowania, aby je do użytku naszego zastosować; —
nie może tu zatem mieć miejsca żadna usługa, żadna tranzakcya,
żadna Własność. Własność bowiem ma za zasadę prawo służące nam
do oddawania usług sobie samym, lub do oddawania ich innym
z obowiązkiem wzajemności.
Komunista zaś chce uczynić wspólnemi, nie darme dary Boże, lecz
usiłowania ludzkie — usługi.
Chce on, aby każdy odniósł cały owoc swej pracy do ogólnej
massy, obowiązując następnie władzę do słusznego rozdzielenia tej
massy.
Otóż jedno z dwojga być musi: albo rozdział ten dokona się
w stosunku do wkładu, albo będzie się opierać na innej jakiej
podstawie.
W pierwszym razie, komunizm stara się pod względem
rezultatu, doprowadzić do porządku jaki obecnie istnieje,
podstawiając tylko w miejsce wolności wszystkich, samowładztwo
jednego.
W drugim razie, jakażby to miała być podstawa do tego
rozdziału? Komunizm odpowiada, że Równość. — Jakto!
równość bez względu na rozmaitość trudu! Dostaną więc r ó w n ą
c z ę ś ć , tak ci którzy pracują sześć godzin jak i ci którzy
dwanaście pracują, tak za pracę mechaniczną jak i za umysłową?
— Lecz nie jestże to ze wszystkich najbardziej rażąca
— 252 —

nierówność? Prócz tego, nierówność taka niszczy całą działalność,


całą wolność, całą godność, całą przenikliwość. Sądzicie że zabijecie
tym sposobem konkurencyą; lecz strzeżcie się, abyście jej tylko nie
przekształcili. Dziś ubiegają się o to, kto lepiej i prędzej pracować
będzie; pod waszym zaś rządem ubiegać się będą o to, kto mniej
i gorzej pracować będzie.
Komunizm, zapoznaje nawet samą naturę ludzkę. Usiłowanie
przykrém jest samo w sobie; cóż więc nas do niego nakłonić może?
Oto uczucie jeszcze przykrzejsze od pierwszego, oto potrzeba którą
zaspokoić musimy, cierpienie które oddalić chcemy, dobro które
spełnić pragniemy. Sprężyną zatem naszą jest interes osobisty, a gdy
się Komunizmu pytają co w zamian zań postawić zechce, odpowiada
on nam przez usta Louis Blanc’a: P u n k t h o n o r u , — i przez usta
Cabet’a: B r a t e r s t w o . Uczyńcież abym mógł doznawać wrażeń za
kogoś, abym przynajmniej mógł wiedzieć, jaki nadać kierunek pracy
mojej.
A potem cóż to jest za punkt honoru i co za braterstwo
wprowadzone dla ludzkości całej za podnietą i pod nadzorem Panów
Louis Blanc’a i Cabet’a?
Lecz nie tu miejsce zbijać Komunizm. Chciałem tylko zwrócić
uwagę na to, że jest on właśnie, pod każdym względem przeciwnym
systematowi, jaki postawić starałem się.
Przyznajemy człowiekowi prawo służenia samemu sobie lub
służenia innym pod warunkami dobrowolnie roztrząśnionemi.
Komunizm, zaprzecza prawu temu, centralizuje bowiem wszystkie
usługi w ręku władzy despotycznej.
Nasza nauka opiera się na Własności; Komunizm zaś, opiera się na
systematycznym gwałcie, zasadza się bowiem na tém aby pracę
jednego oddać bez wynagrodzenia drugiemu. I w rzeczy samej, gdyby
komunizm obdzielał każdego wedle jego pracy, już tém samém
uznawałby własność i przestałby być Komunizmem.
Nauka nasza opiera się na wolności, bo prawdę powiedziawszy,
w oczach naszych, własność i wolność jest jednąż i tąż samą
rzeczą; cóż nas bowiem czyni właścicielami naszej usługi?
oto prawo i zdolność rozporządzania nią. Komunizm niszczy
— 253 —

wolność, gdyż nikomu nie pozostawia wolności rozporządzania swą


pracą.
Nauka nasza opiera się na sprawiedliwości; Komunizm zaś na
niesprawiedliwości. Wynika to z tego cośmy poprzednio powiedzieli.
Istnieje zatem tylko jeden punkt zetknięcia się naszego
z komunistami: jest nim pewne podobieństwo syllab składających
słowa k o m u n i z m i w s p ó l n o ś ć ( c o m m u n i s m e e t
communauté.)
Lecz niech to podobieństwo nie wprowadzi w błąd umysłu
czytelnika. Bo gdy Komunizm jest tylko zaprzeczeniem Własności, to
w naszej nauce o Wspólności, widzimy najdobitniejsze potwierdzenie
i najbardziej stanowcze wykazanie Własności.
Bo jeżeli prawowitość własności mogła się wydawać, nawet ludziom
nie należącym do komunistów, wątpliwą i niewytłumaczoną, to dla
tego tylko, iż ludzie ci sądzili, że wszystkie dary Boże, które
pierwiastkowo były wspólne, koncentruje ona w ręku niektórych
ludzi, wyłączając od tego innych. Sądzę żeśmy z gruntu rozproszyli tę
wątpliwość wykazując, że to co z przeznaczenia opatrzności było
wspólném, pozostało też takiem wpośród wszystkich tranzakcyi
ludzkich, że dziedzina własności nie może się rozciągać po za
wartość, po za prawo, uciążliwie za oddane usługi nabyte.
A tak zrozumianej własności, któż będzie śmiał zaprzeczyć?
Trzebaby być waryatem aby utrzymywać, że ludzie nie mają żadnego
prawa do swej własnej pracy i że bezprawnie otrzymują dobrowolne
usługi tych, którym sami dobrowolne oddali usługi.
Lecz jest jeszcze jeden wyraz który objaśnić muszę, ostatniemi
bowiem czasy dziwnie go nadużywano. Jest to słowo d a r m o ś ć .
Mamże mówić że nazywam darmém nie to, co nic nie kosztuje
jednego człowieka, dla tego że zabraném zostało innemu, lecz to, co
nie kosztuje nic nikogo z ludzi. —
Kiedy Diogenes grzał się na słońcu, można było powiedzieć że
grzał się darmo, zbierał bowiem ze szczodrobliwości boskiej
zaspokojenie nie kosztujące żadnej pracy tak jego jak i nikogo
z jego współczesnych. Dodam jeszcze, że to ciepło promieni sło-
17
— 254 —

necznych pozostanie darmém i wtedy, gdy właściciel zużytkuje je dla


dojrzewania swego zboża lub swych winogron. Rozumie się, że
sprzedając te winogrona i to zboże każe on sobie płacić jedynie za
swe własne usługi a nie za usługi słońca. Pogląd ten może być
fałszywym (a wtedy nie pozostaje nam nic więcej jak stać się
komunistami); w każdym jednak razie takie jest znaczenie które
nadaję i które widocznie nosi na sobie słowo d a r m o ś ć .
Od czasu Rzeczypospolitej dużo mówią o kredycie d a r m y m ,
o nauce d a r m e j . Lecz jasném jest, że słowem tym pokrywają tylko
gruby sofizmat. Czyż Państwo może to uczynić, aby nauka rozlała się
dokoła jak światło dzienne nie kosztując nikogo żadnych usiłowań?
Czyż może ono pokryć Francyę zakładami, i profesorami, którychby
tym lub owym sposobem opłacać nie musiało? Państwo to tylko
uczynić może, że zamiast pozostawić każdemu prawo dobrowolnego
upominania się i wynagradzania tego rodzaju usług, może za pomocą
podatku wyrwać od obywateli to wynagrodzenie, a następnie udzielić
im nauki wedle swego wyboru, niewymagając już potem innego
wynagrodzenia. Lecz w takim razie ci, którzy się wcale nieuczą, płacą
za tych, co się uczą; ci, którzy się uczą mało, płacą za tych, co się
dużo uczą; ci, którzy mają zamiar oddać się pracy ręcznej, płacą za
tych, którzy obejmą zawód umysłowy. Jest to Komunizm
zastosowany do jednej gałęzi działalności ludzkiej. Pod takim rządem,
którego osądzać tutaj niechcę, można będzie a raczej trzeba będzie
powiedzieć: n a u k a j e s t w s p ó l n a , lecz smieszném byłoby
powiedzieć: n a u k a j e s t d a r m a . Darma! tak, dla niektórych
z tych co ją odbierają, lecz nie dla tych co za nią, jeżeli nie
profesorowi to poborcy płacą.
Niema nic coby Państwo mogło dać pod tym warunkiem
d a r m o i gdyby słowo to nie było mistyfikacią; możnaby
również wymagać od Państwa, aby dało nietylką d a r m ą naukę,
lecz także d a r m y pokarm, d a r m e odzienie, d a r m e życie
i okrycie i. t. d. Lecz niech się strzegą, bo lud i tak już nie dalekim
jest od tych żądań; a przynajmniej nie brak ludzi którzy w imieniu
jego domagają się d a r m e g o kredytu, d a r m y c h narzędzi
pracy i. t. d. i. t. d. Zwiedzeni jednym wyrazem, postą-
— 255 —

piliśmy o krok jeden w Komunizmie, czemużbyśmy nie mieli uczynić


drugi i trzeci, aż dopóki niestracilibyśmy całej wolności, całej
własności i sprawiedliwości? — Może powiedzą mi, że nauka tak jest
powszechnie potrzebną, iż na jej korzyść można odstąpić od praw
i zasad? Lecz czyż pożywienie nie jest jeszcze potrzebniejszém?
P r i m o v i v e r e , d e i n d e p h i l o s o p h a r i , powie lud, i niewiem
zaprawdę coby mu na to odpowiedzieć można.
Kto wie? może ci którzy mi przypisywać będą komunizm dla tego
że stwierdziłem opatrznościową wspólność darów Bożych, sami
pogwałcą prawa uczenia się i nauczania, czyli samą istotę własności.
Te niekonsekwencye bardziej są zadziwiające aniżeli rzadkie.

17*
IX.

WŁASNOŚĆ GRUNTOWA.

Jeżeli panująca w tém pismie idea jest prawdziwą, to stosunki


Ludzkości ze światem zewnętrznym powinniśmy sobie przedstawiać
w ten sposób:
Bóg stworzył ziemię. Na powierzchni i wewnątrz niej umieścił
mnóstwo rzeczy użytecznych człowiekowi, a użytecznych dla tego,
iż mogą zaspokajać potrzeby jego.
Prócz tego nadał materyi siły, jako to: ciążenie, sprężystość,
dziurkowatość, ściśliwość, cieplik, światło, elektryczność, krystalizacyą,
życie roślinne.
A postawiwszy człowieka w obec tych materyałów i tych sił,
oddał mu je darmo.
Ludzie zaczęli wywierać działalność swoją na te materyały i siły,
tym sposobem oddawali samym sobie usługi. Pracowali też jedni dla
drugich, a tym sposobem oddawali sobie wzajemne usługi. Usługi te
porównywane w wymianie, zrodziły pojęcie Wartości, Wartość zaś
zrodziła pojęcie Własności.
Każdy więc został właścicielem w stosunku do usług swoich.
Lecz siły i materyały, które Bóg dał ludziom darmo od samego
początku, pozostały takiemi dotąd i pozostaną niemi zawsze
w pośród wszystkich tranzakcyi ludzkich; w ocenieniu bowiem,
jakiemu daje miejsce wymiana, o s z a c o w u j ą s i ę n i e d a r y
Boże, lecz usługi ludzkie.
Ztąd wynika, że póki tranzakcye będą wolne, niema ani
jednego z pomiędzy nas, któryby przestał kiedykolwiek z darów
tych korzystać. Jeden nam tylko postawiono warunek, to jest:
— 257 —

abyśmy chcąc dary te obrócić na nasz użytek wykonali potrzebną do


tego pracę, lub, gdy kto inny za nas trud ten poniesie, zapłacili mu ze
swej strony równoważnym trudem.
A jeśli to wszystko jest prawdą, to zaiste Własność jest nie-
wzruszoną.
Powszechny instynkt Ludzkości bardziej nieomylny, aniżeli
wszystkie indywidualne dociekania, trzymał się tych danych nie
rozbierając ich wcale, gdy w tem zjawiła się teorya roztrząsająca
podstawy Własności.
Na nieszczęście zaczęła ona od pomyłki, wzięła bowiem
Użyteczność za Wartość. Przypisała bądź materyałom, bądź siłom
naturalnym w a r t o ś ć , wyłącznie im służącą i niezależną od
wszystkich usług ludzkich; a w tejże chwili Własność stała się nie
tylko niezrozumiałą ale i niewytłumaczoną.
Użyteczność jest to stosunek pomiędzy jakąś rzeczą a naszym
organizmem. Nie potrzebuje ona mieścić w sobie ani usiłowań, ani
tranzakcyi, ani porównania; pojąć się daje sama w sobie, albo też
względnie do odosobnionego człowieka. Wartość zaś przeciwnie jest
stosunkiem pomiędzy człowiekiem a człowiekiem, i aby istniała musi
istnieć podwójnie; porównywać bowiem odosobnionych rzeczy
niepodobna. Wartość domyślać się każe, iż ten który jest jej
posiadaczem ustąpi ją litylko za równą jej wartość. — Teorya zatem,
która mięsza z sobą te dwa pojęcia, dochodzi do tego, iż przypuszcza,
że gdy w wymianie z jednej strony dają mniemaną wartość utworu
naturalnego, to z drugiej, stawią prawdziwą wartość utworu
ludzkiego; że użyteczność nie wymagającą żadnej pracy zamieniają na
użyteczność, która takowej wymagała; słowem, że jeden człowiek
może korzystać z pracy drugiego, chociaż sam nie pracuje. —
W ten sposób zrozumianą Własność, teorya nazwała naprzód
m o n o p o l e m k o n i e c z n y m , potem po prostu m o n o p o l e m ,
nareszcie n i e p r a w n o ś c i ą , a ostatecznie k r a d z i e ż ą .
Pierwszy cios wymierzonym został na Własność ziemską.
I tak być musiało; a to nie dla tego, aby inny przemysł nie
używał do dzieł swoich sił naturalnych, lecz dla tego tylko, że
w oczach tłumu w innych zjawiskach życia roślinnego
i zwierzęcego, siły te nie objawiają się tak wyraźnie jak w
— 258 —

produkcyi pożywienia i w tém co niesłusznie nazywają m a t e r y a m i


p i e r w o t n e m i , a które są wyłączném dziełem rolnictwa.
Zresztą cóż dziwnego, że monopol zastosowany do rzeczy
najpotrzebniejszych w życiu, mógł bardziej niż każdy inny obruszyć
na siebie sumienie ludzkie?
Pomyłka, o której mówimy, dość już uwodząca z punktu widzenia
naukowego, gdyż o ile wiem nie uniknął jej żaden teoretyk, stała się
jeszcze bardziej uwodzącą z powodu widowni jaką nam świat
przedstawia. Widziano często Właściciela ziemskiego żyjącego bez
pracy i wyciągano ztąd wniosek pozornie bardzo słuszny, że: „Musiał
on znaleść jakiś sposób aby kazać sobie płacić za co innego
niż za pracę.“ Cóż jest tą inną rzeczą, jeśli nie urodzajność,
produkcyjność i współdziałanie narzędzi pracy, to jest grunt? Zatem
nie co innego jak renta gruntowa napiętnowaną była w rozmaitych
czasach, raz imieniem monopolu koniecznego, to znowu przywileju,
nieprawności, kradzieży.
A przyznać potrzeba, że teorya napotkała na drodze swej fakt
jeden, który przyczynił się znakomicie do wprowadzenia jej w błąd.
Mało jest ziemi w Europie, któreby nie były zdobyte i nie pociągały
za sobą wszystkich ztąd wynikających nadużyć. Nauka mogła
zmieszać sposób gwałtowny w jaki nabytą została Własność ziemska
ze sposobem naturalnym w jaki się ona tworzy.
Lecz nie sądźmy, aby fałszywe określenie wartości ograniczyło się
tylko na obaleniu Własności gruntowej. Loika, czy z dobrej lub złej
wychodzi zasady, jest zawsze okropną i niczem nieznużoną potęgą!
Powiedziano więc sobie: ponieważ do wyprodukowania wartości
z ziemi przyczyniły się promienie światła, ciepło, elektryczność,
życie roślinne i. t. d., tak samo zaś do wyprodukowania wartości
kapitału przyczynił się wiatr, elastyczność, siła ciążenia; są więc prócz
rolników ludzie, którzy sobie każą płacić za współdziałanie
czynników naturalnych. Wynagrodzenie to otrzymują oni z procentu
od kapitału; właściciele zaś gruntowi z renty ziemi. Wydać trzeba
zatem wojnę tak Procentowi jak i Rencie!
W imię więc tej, wedle mnie fałszywej a wedle ekonomistów
i wyznawców równości prawdziwej zasady, że c z y n n i k i
n a t u r a l n e p o s i a d a j ą l u b t w o r z ą w a r t o ś ć , padały stopniowo
— 259 —

ciosy na Własność. — Potrzeba bowiem dobrze to zauważyć, że co do


tego twierdzenia, to wszystkie szkoły są pomiędzy sobą w zgodzie.
Różnią się one jedynie trwożliwszemi lub zuchwalszemi wywodami.
Ekonomiści powiedzieli: w ł a s n o ś ć (gruntu) j e s t p r z y -
w i l e j e m , ale że przywilej ten jest koniecznym, należy go więc
utrzymać.
Socyaliści, że: w ł a s n o ś ć (gruntu) j e s t p r z y w i l e j e m ; ale że
przywilej ten jest koniecznym, należy go więc utrzymać, domagając
się w zamian prawa do pracy.
Komuniści i Wyznawcy równości, że: w ł a s n o ś ć (w ogóle)
j e s t p r z y w i l e j e m , potrzeba więc ją zniszczyć.
Ja zaś wołam z całej siły: NIE, WŁASNOŚĆ NIE JEST
PRZYWILEJEM. Wspólne wasze pierwsze założenie jest fałszywém
i dla tego to wszystkie trzy wasze wnioski, chociaż różne pomiędzy
sobą, są także fałszywe. WŁASNOŚĆ NIE JEST PRZYWILEJEM i dla
tego to niepotrzebujemy ani z łaski ją tolerować, ani żądać za nią
wynagrodzenia, ani też ją niszczyć.
Przejrzyjmy choć w krótkości opinie rozmaitych szkół co do tego
ważnego przedmiotu.
Wiadomo że angielscy ekonomiści postawili zasadę, na którą
pozornie wszyscy się zgadzają, a mianowicie: w a r t o ś ć w y n i k a
z p r a c y . Że się pomiędzy sobą godzą, to bardzo jest możliwe, ale
czy każdy z nich sam z sobą się godzi? To właśnie pragnęlibyśmy
w nich widzieć, a czytelnikowi pozostawiamy osądzenie czy tak jest.
Przekona on się łatwo, że zawsze i wszędzie mięszają oni Użyteczność
darmą niewynagradzalną, bez wartości, z Użytecznością uciążliwą,
która sama tylko wynika z pracy i która wedle ich własnego zdania,
sama jedynie opatrzona jest wartością.
AD. SMITH. „W uprawie ziemi natura pracuje pospołu
z człowiekiem i c h o c i a ż p r a c a n a t u r y n i e w y m a g a
ż a d n e g o k o s z t u , to jednak co ona produkuje, n i e m n i e j m a
s w o j ą W A R T O Ś Ć , tak samo jak i to co wyprodukowali najdrożej
opłacani robotnicy.“
Widzimy tu naturę produkującą Wartość. Nabywca zatem zboża
musi za nią zapłacić, chociaż niczyjej nawet pracy nie ko-
— 260 —

sztowała. Któż się zatem ośmieli przedstawić jako odbiorca tej


mniemanej w a r t o ś c i ? Postawcie zatem w miejsce tego słowa,
słowo u ż y t e c z n o ś ć a wszystko się wyjaśni; Własność będzie
uzasadnioną i stanie się zadość sprawiedliwości.
„Rentę uważać możemy jako produkt t e j p o t ę g i n a t u r y ,
z której właściciel pozwala użytkować dzierżawcy.... Jest ona (renta)
d z i e ł e m n a t u r y , która, po odciągnieniu lub wynagrodzeniu
wszystkiego tego, co tylko za dzieło człowieka
uważaném być może, przypadnie zawsze na
w ł a ś c i c i e l a . Rzadko kiedy jest ona czwartą częścią, a często
więcej niż trzecią całkowitego produktu. Gdyby równą ilość pracy
ludzkiej użyć do fabryk, nigdyby ona nie potrafiła wywołać tak
wielkiej reprodukcyi; tam bowiem człowiek wszystko sam robi;
natura w niczem mu nie pomaga.“
Możnaż w mniej słowach, zebrać więcej niebezpiecznych błędów?
Czwartą zatem lub trzecią część w a r t o ś c i wyżywienia winni
jesteśmy w y ł ą c z n e j potędze natury; a jednakże właściciel każe
płacić dzierżawcy, a dzierżawca proletaryuszowi, za tę mniemaną
wartość, która po wynagrodzeniu d z i e ł a c z ł o w i e k a , pozostaje
jeszcze. I na takiej to podstawie ugruntować chcecie Własność! Cóż
zresztą w takim razie uczynicie z aksiomatem: K a ż d a w a r t o ś ć
pochodzi z pracy.
Cóżto za twierdzenie, że natura d o n i c z e g o s i ę n i e
p r z y c z y n i a w fabrykach? Jakto! czyż siła ciążenia, sprężystość
gazu, siła zwierząt, nie pomagają rękodzielnikom? Siły te działają tak
samo w fabrykach jak i w polu, to jest: produkują darmo, nie wartość,
lecz użyteczność. Inaczej własność kapitałów byłaby tak samo
narażoną na napaści komunistów jak i własność gruntowa.
BUCHANAN. Komentator ten przyjmując teoryę mistrza swego
o Rencie, pchany jednak loiką, gani go za to, iż uważał ją za
korzystną.
„Smith, powiada on, uważając tę część produkcyi z ziemi, która
reprezentuje z y s k z f u n d u s z ó w z i e m i (co za język!) za
korzystną dla społeczeństwa, nie zastanowił się dobrze nad tém,
że Renta jest tylko wynikiem drożyzny i że zysk właściciela
— 261 —

opłaca się tu jedynie kosztem konsumenta. Przez reprodukcyą


zysków ziemi, jedna tylko klassa wzbogaca się kosztem drugiej —
społeczeństwo zaś nic na tém nie wygrywa.“
Loiczny więc wniosek jaki ztąd wyciągnąć możemy jest ten, że
renta jest niesprawiedliwością.
RICARDO. „Renta jest tą częścią produkcyi ziemi, k t ó r ą p ł a c ą
właścicielowi za prawo ciągnienia korzyści z p r o d u k c y j n y c h
i nieulegających zniszczeniu przymiotów gruntu.“
Żebyśmy się zaś nieomylili, autor dodaje:
„Często mięszają rentę z procentem i zyskiem kapitału.... To
oczywiste, że część renty reprezentuje procent od kapitału,
poświeconego na ulepszenie roli, na wzniesienie potrzebnych
budynków i. t. d., r e s z t a z a ś , p ł a c i s i ę d l a w y z y s k i w a n i a
naturalnych i nieulegających zniszczeniu własności
g r u n t u . — Dla tego też, gdy w dalszym ciągu tej pracy, mówić
będę o r e n c i e , to nazwą tą oznaczać tylko będę to, co dzierżawca
płaci właścicielowi za prawo wyzyskiwania p i e r w o t n y c h
i nieulegających zniszczeniu przymiotów gruntu.“
MAC CULLOCH. „Rentą właściwie nazywają, summę płaconą
za użytkowanie sił naturalnych i tej potęgi która
j e s t o d g r u n t u n i e o d ł ą c z n ą . Summa ta jest zupełnie
oddzielną od tej, którą płacą z powodu zabudowań, ogrodzeń, dróg
i innych grutowych ulepszeń. R e n t a z a t e m j e s t z a w s z e
monopolem.“
SCROPE. „Wartość ziemi i możność ciągnienia z niej Renty
winniśmy dwóm okolicznościom: 1o. przywłaszczeniu sobie, jej
P P

p o t ę g n a t u r a l n y c h ; 2o. włożonej na jej ulepszenie pracy.“


P P

Niedługo też zjawia się następstwo tych rozumowań, a jest ono


takie:
„W pierwszym razie, r e n t a j e s t m o n o p o l e m . Jest to
ścieśnienie położone na użytkowanie z darów, które Stwórca dał
ludziom dla zaspokojenia ich potrzeb. Ścieśnienie to, o t y l e j e s t
t y l k o s p r a w i e d l i w é m , o ile dla wspólnego dobra j e s t
konieczném.“
— 262 —

I jaki to być musi kłopot dla tych zacnych dusz, które nie chcą
przypuścić, aby cokolwiekbądź co nie jest sprawiedliwém mogło być
potrzebném.
Nareszcie Scrope kończy w ten sposób:
„Gdy zaś ono przejdzie po za tę granicę, to na mocy tejże zasady
która je postawiła, potrzeba je zmienić.“
Niepodobna aby czytelnik nie spostrzegł, że autorowie ci,
prowadzili nas do zaprzeczenia Własności, a prowadzili bardzo
loicznie wychodząc z tego punktu: że właściciel każe sobie płacić
za dary Boże. I oto dzierżawa przedstawia się nam jako
niesprawiedliwość, którą Prawo ustanowiło z konieczności, a którą
znów zmienić może z powodu innej konieczności. Komuniści toż
samo zawsze twierdzili.
SENIOR. „Narzędziami produkcyi są praca i czynniki naturalne.
Że zaś czynniki naturalne zostały przywłaszczone, w ł a ś c i c i e l e
zatem każą sobie za użytkowanie z nich płacić
w formie Renty, która bynajmniej nie jest wynagrodzeniem za
jakąkolwiekbądź uczynioną ofiarę, owszem przyjmują ją ci, którzy
ani pracowali ani żadnych nierobili nakładów, lecz którzy jedynie
ograniczają się na wyciągnieniu ręki po dary wspólności.“
Zadawszy ten silny cios własności Senior tłumaczy że część Renty
odpowiada procentowi z kapitału, a potem dodaje:
„Przewyżkę pobiera w ł a ś c i c i e l c z y n n i k ó w n a t u r a l -
n y c h ; stanowi ona jego wynagrodzenie n i e z a t o , ż e p r a c o -
w a ł l u b o s z c z ę d z a ł , lecz po prostu za to, że nie zachował dla
siebie tego, co mógł zachować, że pozwolił czerpać z darów natury.“
Jak widzimy, jest to zawsze ta sama teorya. Przypuszczają, że
właściciel staje pomiędzy zgłodniałą gębą, a przeznaczonym jej od
Boga pod warunkiem pracy, pokarmem. Przypuszczają że właściciel,
który się do produkcyi przyczynił, każe sobie płacić za swą pracę, co
jest sprawiedliwém, lecz że prócz tego, każe sobie płacić jeszcze za
pracę natury, za użytek sił produkcyjnych, za niezniszczone potęgi
gruntu, co jest niegodném.
Z przykrością widzimy, że teorya ta, rozwinięta przez ekonomistów
angielskich, Mill’a, Malthus’a i innych, przeważa także i na stałym
lądzie.
— 263 —

„Jeżeli jeden frank nasienia, mówi SCIALOJA, daje nam sto


franków w zbożu, to zwiększenie się to w a r t o ś c i w znacznej
części zawdzięczamy ziemi.“
Nie jestże to mięszanie Użyteczności z wartością? To na jedno
wychodzi jak gdyby któś powiedział: woda źródlana, znajdująca się
o dziesięć kroków kosztuje tylko jeden sou, gdy się zaś znajduje o sto
kroków kosztuje dziesięć sou, zwiększenie się zatem tej wartości,
zawdzięczamy w części interwencyi natury.
FLOREZ ESTRADA. „Renta jest tą, częścią produktu rolnego,
która p o o p ł a c e n i u w s z y s t k i c h k o s z t ó w p r o d u k c y i
przypada na właściciela.“
Jest zatem coś, co właściciel otrzymuje za nic.
Wszyscy ekonomiści angielscy zaczynają zwykle od postawienia tej
zasady: W a r t o ś ć w y n i k a z p r a c y . Przypisując zaś następnie
w a r t o ś ć p o t ę g o m g r u n t u , są niekonsekwentni.
Ekonomiści francuzcy w ogóle, szukają wartości w użyteczności;
nie mniej przeto ciężki cios zadają Własności przez to, iż mięszają
użyteczność darmą z użytecznością uciążliwą,.
J. C. SAY. „Ziemia nie jest jedynym produkcyjnym czynnikiem
natury, ale jest to jedyny, albo prawie jedyny czynnik, jaki człowiek
mógł sobie przywłaszczyć. Wody mórz i rzek, przez to że mają
zdolność wprowadzania w ruch machin naszych, karmienia ryb,
noszenia statków naszych, mają także moc produkcyjną. Wiatr,
a nawet ciepło słoneczne pracują dla nas; lecz s z c z ę ś c i e m , nikt
jeszcze nie mógł powiedzieć: wiatr i słońce należą do mnie i mnie to
powinniście zapłacić za usługi, które one oddają.“
Say zdaje się tu narzekać, iż są tacy, którzy mogą powiedzieć:
Ziemia należy do mnie i usługi które ona oddaje, mnie powinny być
opłacone. — S z c z ę ś c i e m , odpowiem, że jak za usługi wiatru
i słońca, tak samo za usługi gruntu, właściciel nie jest mocen kazać
sobie płacić.
„Ziemia jest godną podziwienia pracownią chemiczną, w której się
układa i wyrabia mnóstwo materyałów i pierwiatsków
wychodzących w kształcie przenicy, owoców, lnu i. t. d. Rozległą tą
pracownią, podzieloną na mnóstwo części zdolnych do rozmaitej
produkcyi, obdarzyła natura człowieka d a r m o . Ale niektórzy
— 264 —

ludzie zagarnęli ją w swe posiadanie mówiąc: do mnie należy ta część,


a do mnie tamta; co się z niej urodzi będzie moją wyłączną
własnością. I dziwna rzecz! nie tylko iż ten p r z y w ł a s z c z o n y
p r z y w i l e j nie stał się społeczeństwu szkodliwym, lecz owszem był
dlań korzystnym.“
Zapewne, że urządzenie takie korzystném było dla społeczeństwa;
ale dla czego? Oto dla tego, iż nie jest ani u p r z y l e j o w a n é m ani
p r z y w ł a s z c z o n é m ; ten bowiem który wyrzekł: „Do mnie ta
część ziemi należy,“ nie mógł dodać „a co się z niej urodzi będzie
moją wyłączną własnością“ lecz dodać musiał: To co się z niej urodzi
będzie wyłączną własnością tego, który je kupi zwracając mi po
prostu trud, jaki za niego podjąłem i jaki mu oszczędziłem;
współpracownictwo natury darme dla mnie, będzie też darmém i dla
niego.
Zauważmy to dobrze, że w wartości zboża, Say rozróżnia część
przypadającą na Własność, część na Kapitał i część na Pracę.
Z poczciwej chęci, zadaje on sobie dużo trudu, chcąc usprawiedliwić
tę pierwszą część wynagrodzenia, która niebędąc wynagrodzeniem
ani przeszłej ani teraźniejszej pracy, przypada na właściciela. Trudno
mu to jednak przychodzi, bo tak jak i Scrope, chwyta się ostatniego
i najmniej zaspakajającego środka tojest: k o n i e c z n o ś c i .
„Jeżeli produkcya istnieć nie może, nie tylko bez posiadłości
ziemskiej i kapitału, ale nadto te środki produkcyi muszą być
w ł a s n o ś c i a m i , to czyż nie wolno powiedzieć, że właściciele ich
wykonywają czynność produkcyjną, bez niej bowiem produkcya nie
miałaby miejsca? Czynność to wprawdzie bardzo dogodna, w obecnym
jednak stanie naszych społeczeństw, wymaga ona nagromadzeń, to
jest owoców produkcyi lub oszczędności i. t, d.“
Zamieszanie tu jest widoczne. Wymaga tu nagromadzeń rola
właściciela, jako kapitalisty a ta jest niezaprzeczoną i kwestyi o niej
być nie może. Ale co tu jest dogodném to rola właściciela jako
właściciela, jako każącego sobie płacić za dary Boże. Tę to rolę
potrzeba było usprawiedliwić a niemożna w niej przytoczyć ani
nagromadzeń ani też oszczędności.
„Jeżeli zatem własności ziemskie i kapitałowe (po co mięszać
z sobą to co jest różném?) są owocem produkcyi, tém samém
— 265 —

przedstawić mogę te własności jako machiny pracujące


i produkcyjne, twórcy których mogliby próżnując, ciągnąć z nich
korzyści.“
Zawsze toż samo zamieszanie. Ten który zrobił machinę,
posiada własność k a p i t a ł o w ą , z której słuszną pobiera opłatę,
płacić sobie bowiem każe nie za pracę machiny, lecz za pracę, którą
wykonał sam, sporządzając machinę. Ależ g r u n t ta własność
t e r y t o r y a l n a , nie jest o w o c e m p r o d u k c y i l u d z k i e j .
Z jakiegoż więc tytułu każą sobie płacić za jej współdziałanie? Autor,
chcąc naprowadzić umysł na usprawiedliwienie jednej, z przyczyn
usprawiedliwiających drugą, zestawił te dwie własności różnej
zupełnie natury.
BLANQUI. „Rolnik który orze, mierzwi, zasiewa i zbiera ze swego
pola, dostarcza pracę bez jakiej nicby nie zebrał. Ale czynność ziemi
za pomocą której fermentuje nasienie i czynność słońca za pomocą
którego roślina dojrzewa, niezależnemi są od tej pracy, a przyczyniają
się jednakże do utworzenia w a r t o ś c i w zbiorze reprezentowanej...
Smith i kilku innych ekonomistów sądziło, że jedyném źródłem
w a r t o ś c i , była praca człowieka. Nie, zaiste, przemysł rolnika nie
jest jedyném źródłem wartości worka zboża, lub też miary kartofli.
Bo oczywiste, że nigdy talent człowieka nie dójdzie do tego, aby
potrafił stworzyć zjawisko wschodzenia roślin, tak samo jak cała
cierpliwość alchemistów nie odkryła sekretu robienia złota.“
Niepodobna już do większego dojść zamieszania najprzód
pomiędzy użytecznością a wartością, następnie pomiędzy
użytecznością darmą, a użytecznością uciążliwą.
JÓZEF GARNIER. „Renta właściciela różni się ze swej istoty od
zapłaty jaka się daje robotnikowi za jego pracę i od korzyści jakie ma
przedsiębiorca z czynionych przezeń nakładów; z obydwóch tych
bowiem wynagrodzeń, jedno jest wynagrodzeniem za trud, drugie
za prywacyą i ryzyko któremu się przedsiębiorca poddał, gdy
natomiast Rentę pobiera właściciel bardziej d a r m o i j e d y n i e n a
z a s a d z i e p r a w n e g o u k ł a d u , utrzymującego i przyznającego
niektórym indywiduom prawa własności gruntowej.“ (P i e r w s z e
z a s a d y e k o n o m i i p o l i t y c z n e j , 2gie wydanie, str. 293.)
P P
— 266 —

Czyli innemi słowy: robotnik i przedsiebiorca płaceni są w imie


sprawiedliwości za usługi, które oddali; właściciel zaś płacony jest
w imie prawa za usługi, których nie oddał.
„Najśmielsi nowatorzy nie proponują nam nic innego, jak zamianę
własności indywidualnej na własność zbiorową. I z d a j e n a m
się, że wedle praw ludzkich, mają zupełną słu-
s z n o ś ć ; ale praktycznie, nie będą oni mieli słuszności dopóty,
dopóki nie wykażą nam korzyści lepszego systematu ekonomicznego.“
(Tamże, strona 377 i 378.)
Długo jeszcze jednakże, p r z y z n a j ą c ż e w ł a s n o ś ć j e s t
p r z y w i l e j e m , m o n o p o l e m , dodawać przytem będą, że jest to
monopol użyteczny, naturalny...
„Słowem, zdają się przypuszczać, że własność w ekonomii
politycznej (Tak jest, niestety! i w tém właśnie złe), nie wypływa
z prawa Boskiego, ani z nadania, ani też z żadnego innego
teoretycznego prawa, lecz tylko ze swej użyteczności. J e s t t o
monopol tolerowany jedynie w interesie wszystkich
i. t. d.“
Jest to takiż sam wyrok, jaki wydał Scrope, a powtórzył Say, tylko
trochę złagodzony.
Dostatecznie zdaje mi się dowiodłem, iż ekonomia polityczna
wychodząc z tych fałszywych danych, że: „ C z y n n i k i n a t u -
r a l n e m a j ą l u b t w o r z ą w a r t o ś ć , “ doszła do tego wniosku:
„Własność (o tyle o ile nagromadza i każe sobie płacić tę wartość
obcą wszelkiej usłudze ludzkiej) jest przywilejem, monopolem,
przywłaszczeniem. Ale jest to przywilej konieczny i podtrzymać go
potrzeba.“
Pozostaje mi jeszcze wykazać że i socyaliści wychodzą z tych
samych danych, tylko że wniosek swój w ten sposób zmieniają
„Własność jest przywilejem koniecznym, potrzeba go podtrzymywać,
l e c z żądać zań należy od właściciela wynagrodzenia, na korzyść
proletaryuszów, dając im p r a w o d o p r a c y .“ Następnie, ukażę
wam komunistów, którzy opierając się na tychże samych danych
powiadają: Własność jest przywilejem i znieść ją potrzeba.
W ostatku, chociażbym się niewiem jak miał powtarzać,
zakończę, wywracając jeśli to, podobna wspólne założenie tych
— 267 —

trzech wniosków: ż e c z y n n i k i n a t u r a l n e m a j ą l u b
t w o r z ą w a r t o ś ć . A jeśli mi się to uda, jeśli wykażę że czynniki
naturalne, nawet przywłaszczone, nie produkują Wartości lecz
Użyteczność, która przechodząc przez ręce właściciela i nic mu
w nich nie pozostawiając, dostaje się darmo konsumentowi, —
w takim razie tak ekonomiści jak i socyaliści i komuniści zgodzić się
będą musieli na to, aby zostawić świat takim jakim jest.
C O N S I D E R A N T . Aby się przekonać jak i na jakich
warunkach może się Prawnie objawiać i rozwijać W ł a s n o ś ć
p r y w a t n a , potrzeba posiadać f u n d a m e n t a l n ą z a s a d ę p r a -
w a W ł a s n o ś c i , a jest ona taka:
„ K a ż d y c z ł o w i e k PRAWNIE POSIADA RZECZ k t ó r ą
j e g o p r a c a , j e g o r o z u m albo ogólniej powiem, KTÓRĄ JEGO
DZIAŁALNOŚĆ STWORZYŁA.
„Zasada ta jest niezaprzeczoną i warto abyśmy zwrócili uwagę, że
lubo ona nie wyraża jasno tego, mieści jednak w sobie uznanie Prawa
wszystkich ludzi do Ziemi. I w rzeczy samej, ponieważ człowiek nie
stworzył ziemi, z samej więc fundamentalnej Zasady Własności
wynika, że Ziemia, oddana Rodzajowi ludzkiemu jako posiadłość
wspólna, żadnym sposobem nie może stać się całkowitą i wyłączną
własnością tego lub owego indywiduum. który w a r t o ś c i tej
niestworzył. — Ustanówmy więc prawdziwą teoryę Własności,
gruntując ją na nieodpartej zasadzie, gdzie P r a w o w i t o ś ć
W ł a s n o ś c i opierać się będzie na fakcie STWORZENIA
p o s i a d a n e j r z e c z y l u b w a r t o ś c i . Aby dójść do tego
pomówmy wprzód o tworzeniu się w Społeczeństwie ludzkiem
przemysłu, to jest o początku i rozwinięciu się uprawy ziemi,
wyrobów fabrycznych, sztuk i. t. d.
„Przypuśćmy, że na gruncie jakiejś odosobnionej wyspy, lub na
gruncie należącym do jakiegoś narodu, albo też na przestrzeni całej ziemi
(rozciągłość bowiem miejsca działalności, nic nie przeszkadza ocenieniu
faktów), jakieś pokolenie ludzkie odda się po raz pierwszy przemysłowi,
rozpocznie po raz pierwszy uprawiać, fabrykować i. t. d. — Każde zatem
pokolenie za pomocą swej własnej pracy, swego rozumu, swej
działalności, t w o r z y p r o d u k t a , r o z w i j a w a r t o ś c i , które
w pierwotnym stanie ziemi nie istniały wcale. Nie jest że to aż nadto wido-
— 268 —

czném, że w tém pierwszém przemysłowém pokoleniu, Własność


odpowiednią będzie Prawu, JEŻELI w y p r o d u k o w a n a p r z e z
działalność wszystkich wartość, lub bogactwo
rozdzieloną będzie pomiędzy producentów, STOSUNKOWO DO
PRZYCZYNIENIA SIĘ każdego z nich dla utworzenia tego
wspólnego bogactwa? — Temu nikt pewnie nie zaprzeczy.
„Otóż rezultaty pracy tego pokolenia, dzielą się na dwie
kategorye, a wiele na tém zależy aby je od siebie rozróżnić.
„ D o p i e r w s z e j k a t e g o r y i odnoszą się produkta gruntu,
którym zawładnęło, użytkując zeń, pierwsze pokolenie, a pracą swą
i przemysłem swoim zwiększyło i wyrobiło je. — Produkta te, bądź
w stanie pierwotnym się znajdujące, bądź też wyrobione składają się
albo z przedmiotów konsumpcyi albo z narzędzi pracy. — To
widoczne, że produkta te s ą c a ł k o w i t ą i p r a w o w i t ą
w ł a s n o ś c i ą tych, którzy je działalnością swą stworzyli. Każdy
więc z nich ma PRAWO użyć ich jak mu się podoba. Nie potrzebując
niczyjego na to pozwolenia, może produkta te spożyć natychmiast
sam, może je zachować aby się niemi później wedle swej woli
rozporządzić, bądź użyć je do czego, bądź wymieniać, bądź oddać
komu i przelać swe prawa na kogo mu się podoba. Wedle tej hypotezy
Własność ta jest oczywiście S ł u s z n ą , godną poszanowania, świętą.
Naruszając ją, musielibyśmy się targnąć na S p r a w i e d l i w o ś ć , na
P r a w o , na W o l n o ś ć i n d y w i d u a l n ą , nareszcie, musielibyśmy
popełnić zdzierstwo.
„Druga kategorya. Ależ to wszystko co stworzyła przemysłowa
działalność tego pierwszego pokolenia, nie zawiera się
w poprzedzającej kategoryi. Pokolenie to nie tylko stworzyło
produkta o których wyżej mówiliśmy (przedmioty konsumcyi
i narzędzia pracy), lecz nadto do pierwotnej wartości gruntu
dorzuciło przewyżkę, a to za pomocą uprawy, zabudowań, i przez
wszystkie prace które dla posiadłości i własności ziemskiej wykonało.
„Przewyżkę tę stanowi oczywiście produkt, wartość, którą
działalności pierwszego pokolenia zawdzięczamy. Gdyby
jakimkolwiekbądź sposobem (nie będziemy tu rozbierać kwestyi tych
sposobów), gdyby więc powtarzam, jakimkolwiekbądź sposobem,
własność tej przewyżki, była słusznie, to jest wedle proporcyi w
— 269 —

jakiej każdy do utworzenia się jej przyczynił, rozdzieloną pomiędzy


rozmaitych członków społeczeństwa, w takim razie każdy z nich posiadałby
S ł u s z n i e część przypadłą na niego. Mógłby zatem rozporządzać wedle
swej woli tą słuszną Własnością indywidualną; mógłby ją wymieniać, dać
ją lub przelać na kogo innego swe prawa do niej, a żadne inne
indywiduum, czyli Społeczeństwo, nie mogłoby rościć żadnych praw ani
też żadnej rozciągać władzy nad temi wartościami.
„Łatwo zatem zrozumiemy, że gdy drugie przybędzie pokolenie,
znajdzie ono na ziemi dwa rodzaje kapitałów.
A. „ K a p i t a ł P i e r w o t n y c z y l i N a t u r a l n y , którego
pierwsze pokolenie nie stworzyło, to jest w a r t o ś ć pierwotną ziemi;
B. „ K a p i t a ł s t w o r z o n y przez pierwsze pokolenie,
zawierający w sobie 1o. p r o d u k t a , artykuły żywności i narzędzia,
P P

które nie były spotrzebowane i zniszczone przez pierwsze pokolenie;


2o. P r z e w y ż k ę , jaką pierwsze pokolenie pracą swoją dorzuciło do
P P

pierwotnej wartości ziemi.


„Oczywistém jest zatem, i wypływa to wyraźnie i koniecznie
z samej, co tylko przez nas postawionej kardynalnej Zasady Prawa
Własności, że każde indywiduum drugiego pokolenia ma jednakowe
Prawo do Kapitału Pierwotnego czyli Naturalnego; *) do drugiego zaś
K a p i t a ł u S t w o r z o n e g o pracą pierwszego pokolenia, nikt niema
prawa. **) Każde zatem indywiduum pierwszego pokolenia, będzie
mogło rozporządzać częścią swoją K a p i t a ł u S t w o r z o n e g o , na
korzyść tego lub owego indywiduum drugiego pokolenia, które sam
sobie wybierze, to jest: na dzieci, przyjaciół i. t. d., a nikt, i jakieśmy
to już raz powiedzieli, Państwo nawet samo, nie może (w imie Prawa
Własności) rościć sobie prawa do rozporządzeń uczynionych przez
darującego lub legat czyniącego.
—————
*) To zupełnie słusznie, ale też ten pierwotny kapitał tak jak nic nie
kosztował pierwsze pokolenie, tak też drugiemu i dziesiątemu darmo się
dostaje. — (Przyp. Tłó.)
**) A to dla tego, że ten drugi kapitał stworzony pracą ludzką przedstawia już
w a r t o ś c i , których nikt niema prawa zabierać bez wynagrodzenia; gdy pierwszy
kapitał, przedstawia tylko użyteczności które zawsze i wszędzie są darme. —
(Przyp. Tłó.)
18
— 270 —

„Zauważmy, że wedle naszej hipotezy, indywiduum drugiego


pokolenia, ma zapewnione większe korzyści, od pierwszego, a to dla
tego, iż oprócz zachowanego mu Prawa do K a p i t a ł u P i e r -
w o t n e g o , ma ono jeszcze wszelkie prawdopodobieństwo otrzymania
części K a p i t a ł u S t w o r z o n e g o , to jest wartości, której samo nie
wyprodukowało, a która przedstawia poprzednią pracę.
„Jeżeli zatem przypuścimy, że w Społeczeństwie rzeczy układają
się w ten sposób:
1o. „Że Prawo do K a p i t a ł u P i e r w o t n e g o , to jest do Użytkowania
P P

z gruntu w pierwotnym stanie znajdującego się, zachowaném będzie


każdemu indywiduum, w jakimkolwiek by czasie przyszło na świat, albo że
przyznają mu PRAWO RÓWNOWAŻNE tamtemu.
2o. „Że K a p i t a ł S t w o r z o n y w m i a r ę t e g o j a k s i ę
P P

t w o r z y , nieustannie rozdzielanym być powinien pomiędzy ludzi i to


w stosunku przyczynienia się każdego z nich do wyprodukowania tego Kapitału:
„Jeżeli, powiadamy, mechanizm organizacyi społecznej odpowiada tym
dwom warunkom, to pod takim rządem WŁASNOŚĆ u s t a n o w i o n ą
b ę d z i e W BEZWZGLĘDNEJ SWEJ SŁUSZNOŚCI. — C z y n
zgodny będzie z P r a w e m . “ ( T e o r y a p r a w a w ł a s n o ś c i
i p r a w a d o p r a c y , 3cie wydanie, str. 15.)
P P

Widzimy tu autora socyalistę rozróżniającego dwa rodzaje wartości:


wartość s t w o r z o n ą , będącą przedmiotem własności słusznej,
i wartość n i e s t w o r z o n ą , inaczej zwaną w a r t o ś c i ą z i e m i
w pierwotnym jej stanie, kapitałem pierwotnym,
k a p i t a ł e m n a t u r a l n y m , który nie mógłby się stać własnością
indywidualną, chyba przez przywłaszczenie. Otóż, wedle teoryi,
którą przeprowadzić usiłuję, pojęcia wyrażone w tych wyrazach:
s t w o r z o n e , p i e r w o t n e , n a t u r a l n e , najzupełniej wykluczają
pojęcie o w a r t o ś c i i k a p i t a l e .*) Toteż fałszywe założenie
prowadzi Pana Considerant do tego smutnego wniosku:
„Pod Rządem który we wszystkich ucywilizowanych narodach
ustanawiał własność, wspólna posiadłość z której cały rodzaj
—————
*) Zapewne, bo te pojęcia mieszczą w sobie pojęcie u ż y t e c z n o ś c i
i d a r m o ś c i , które jest wprost przeciwne pojęciu w a r t o ś c i i k a p i t a ł u .
(Przyp. Tłó.)
— 271 —

ludzki użytkować miał zupełne prawo, została zawładniętą,


a zagrabiła ją mała liczba ludzi z wyłączeniem wielkiej. Przypuśćmy
więc, że gdyby z samej natury Zarządu Własnością wyniknęło, iż
znalazłby się choć jeden tylko człowiek wykluczony z Prawa
Użytkowania ze wspólnej posiadłości, to wykluczenie takie,
zawierałoby już samo w sobie naruszenie Prawa, a zarząd uświęcający
taką Własność, musiałby być niesprawiedliwym i niesłusznym.“
Jednakże Considerant przyznaje, że ziemia nie może być inaczej,
jak tylko pod rządem własności indywidualnej, uprawianą. Ztądteż
jego m o n o p o l k o n i e c z n y . I jakże tu zrobić aby wszystko
pogodzić i razem zabezpieczyć prawa, jakie mają proletaryusze do
kapitału pierwotnego, naturalnego, niestworzonego, do wartości
ziemi w pierwotnym znajdującej się stanie?
„Niechże zatem Społeczeństwo przemysłowe, które weźmie
w posiadanie Ziemię i tym sposobem odbierze człowiekowi możność
swobodnie i na los szczęścia cwiczyć swoje cztery naturalne Prawa;
niechże Społeczeństwo to, wyzuwszy indywiduum z praw jego, da
mu przynajmniej w nagrodę PRAWO DO PRACY.“
Teorya ta, wyjąwszy wniosku jest najwidoczniej, taką samą jak
i teorya ekonomistów. Ten który kupuje produkt rolniczy wynagradza
trzy rzeczy: 1o. Obecną pracę; nic słuszniejszego; 2o. P r z e w y ż k ę jaką
P P P P

nadaje gruntowi praca poprzednia; co również jest rzeczą najsłuszniejszą;


3o. nareszcie, k a p i t a ł p i e r w o t n y czyli n a t u r a l n y czyli
P P

s t w o r z o n y , ten darmy dar Boży, który Considerant nazywa w a r t o ś c i ą


z i e m i w p i e r w o t n y m z n a j d u j ą c e j s i ę s t a n i e ; Smith,
p o t ę g ą g r u n t u n i e u l e g a j ą c ą z n i s z c z e n i u ; Ricardo,
p r o d u k c y j n y m i w i e c z y s t y m p r z y m i o t e m z i e m i ; Say,
c z y n n i k a m i n a t u r a l n e m i . I TO j e s t właśnie, co było
p r z y w ł a s z c z o n e wedle Considerant; TO j e s t , co Say nazywa
p r z y w ł a s z c z o n é m ; TO jest właśnie, co w oczach socyalistów stanowi
n i e s ł u s z n o ś ć i z d z i e r s t w o ; TO j e s t , co się oczom ekonomistów
przedstawia jako m o n o p o l i p r z y w i l e j . Godzą się oni jeszcze co do
k o n i e c z n o ś c i , co do użyteczności takiego urządzenia. Bez niego,
powiadają uczniowie Smith’a, ziemia nie produkowałaby wcale; bez
niego, powtarzają zwolennicy Fourier’a, wrócilibyśmy do stanu dzikości.
18*
— 272 —

Widzimy, że co do teoryi i prawa, to porozumienie się pomiędzy


temi dwoma szkołami (przynajmniej co do tej ważnej kwestyi) jest
serdeczniejsze, aniżelibyśmy mogli przypuszczać. Rozdzielają się one
dopiero wtedy, gdy z faktu, co do którego wszyscy są z sobą
w zgodzie, przychodzi wyprowadzać prawowite wnioski. „Jakkolwiek
własność skażoną jest niesłusznością, a to z powodu iż przyznaje
właścicielowi część wynagrodzenia, która mu się nienależy, ale że
z drugiej strony, jest ona konieczną, szanujmy ją więc, żądając od niej
tylko wynagrodzenia. — Nie, powiadają ekonomiści, chociaż
własność jest monopolem, ale że jest konieczną, szanujmy ją
i zostawmy w pokoju.“ Bronią ją oni jednakże chociaż bardzo słabo,
bo jeden z ostatnich ich organów J. Garnier, dodaje: „Wedle praw
ludzkich macie zupełną słuszność, ale praktycznie póty mylić się
będziecie, póki nie wykażecie skutków lepszego systematu.“ Na co też
socyaliści nie zaniedbują odpowiedzieć: „Znalezliśmy go, jest nim
p r a w o d o p r a c y , spróbujcie tylko.“
Gdy się to dzieje, zjawia się Proudhon. Sądzicie może że ten
sławny przeciwnik będzie zbijać wielkie założenie Ekonomiczne lub
Socyalistyczne? Broń Boże. Aby zburzyć Własność, nie potrzebuje on
tego. Przeciwnie, chwyta to założenie, naciera na nie, ściska je
i nareszcie wyprowadza zeń najloiczniejszy wniosek. „Ah! powiada
on, przyznajecie że darme dary Boże posiadają nie tylko użyteczność
ale i w a r t o ś ć ; przyznajecie, że właściciele przywłaszczają je
i sprzedają, Własność zatem jest kradzieżą. Niepotrzeba więc ani
utrzymywać jej, ani wymagać od niej wynagrodzenia, ale owszem
potrzeba ją z n i e ś ć . “
Proudhon nagromadził dużo argumentów przeciwko Własności
gruntowej. Najpoważniejszym a raczej jedynie poważnym jest ten,
jaki mu dostarczyli autorowie, mięszając użyteczność z wartością.
„Kto ma prawo, pyta on, kazać płacić za użytkowanie gruntu, tego
bogactwa które nie jest dziełem człowieka? Do kogo należy opłata za
dzierżawę ziemi? Do tego zapewne, który ziemię wyprodukował.
Któż stworzył ziemię? Bóg. W takim razie właścicielu — usuń się.
— 273 —

„..... Ależ stwórca ziemi, nie sprzedaje jej, daje ją i daje ją każdemu
bez różnicy. Jakimże więc sposobem zpośród wszystkich jego dzieci
jedni dostają wszystko, a drudzy nic? Jakto, jeżeli równość schedy
była pierwotnym prawem, to czyż następném ma być nierówność
stanów?“
Odpowiadając Say’owi, który przyrównał ziemię do narzędzia,
powiada on:
„Zgadzam się, że ziemia jest narzędziem, ale któż jest jej
robotniczym? Czy właściciel? Czy przez skuteczny przymiot prawa
własności nadaje on jej siłę i urodzajność? I w tem to właśnie zawiera
się monopol właściciela, że niesporządziwszy narzędzia, każe sobie za
użytek jego płacić. Niech Stwórca sam przyjdzie upominać się
o zapłatę za dzierżawę ziemi, a porachujemy się z nim. Albo niechaj
właściciel, który niby jest jego pełnomocnikiem, pokaże nam swe
upoważnienie.“
Nie jestże to widoczném, że wszystkie te trzy systemata stanowią
tylko jeden? Ekonomiści, Socyaliści, Wyznawcy równości, wszyscy
zwracają się do Własności ziemskiej z j e d n ą i t ą ż s a m ą
wymówką, to jest: każą sobie płacić za to, za co niemają prawa
wymagać zapłaty. To nadużycie jedni nazywają m o n o p o l e m ,
drudzy n i e s ł u s z n o ś c i ą , trzeci k r a d z i e ż ą ; jestto tylko
rozmaite stopniowanie jednej i tejże samej krzywdy.
A teraz odwołuję się do każdego uważnego czytelnika czy
krzywda ta jest uzasadnioną? Czyż niewykazałem że pomiędzy
zgłodniałą gębą, a darami Bożemi stoi tylko jedna rzecz, a jest nią
usługa ludzka?
Ekonomiści, wy mówicie że: „Rentą nazywa się to, co płacą
właścicielowi za użytkowanie produkcyjnych i nieulegających
zniszczeniu przymiotów gruntu.“ Ja zaś powiadam: Nie, Rentą
nazywa się to, co się płaci nosiwodzie za trud, który podjął robiąc
taczki i koła, bo gdyby wodę tę nosił na swych plecach, kosztowałaby
nas drożej. Tak samo zboże, len, wełna, drzewo, mięso, owoce,
kosztowały by nas drożej, gdyby właściciel nie wydoskonalił był
narzędzi, które mu pracę ułatwiają. —
— 274 —

Socyaliści, wy mówicie: „Pierwotnie massy korzystały z praw


swych do ziemi, pod warunkiem tylko pracy; dziś zaś są ich
pozbawione i odarte ze swego naturalnego dziedzictwa.“ Ja zaś
odpowiadam: Nie, nie są one ich pozbawione ani z nich odarte;
owszem darmo zbierają użyteczność przez ziemię wyrobioną, tylko
pod warunkiem pracy, to jest, powracając pracę tym, którzy im ją
oszczędzili.
Wyznawcy równości, wy powiadacie: „Monopol właściciela
zależy właśnie na tém, że niestworzywszy narzędzia, każe sobie za
jego usługę, płacić.“ Ja zaś odpowiadam: Nie, Ziemia jako narzędzie,
w stanie w jakim ją Bóg stworzył, produkuje u ż y t e c z n o ś ć ,
a użyteczność ta jest darmą i właściciel nie jest mocen kazać sobie za
nią płacić. Ziemia, jako narzędzie w stanie jak ją właściciel
przygotował, obrobił, ogrodził, osuszył, uprawił, zaopatrzył w inne
niezbędne narzędzia, produkuje w a r t o ś ć , jaka przedstawia
rzeczywiste u s ł u g i ludzkie, a to jest jedyna rzecz za którą
właściciel ma prawo żądać zapłaty. Albo więc musicie uznać
słuszność tego prawa, lub odrzucić własną waszą zasadę:
wzajemność usług.
Aby zbadać jakie są prawdziwe żywioły wartości ziemskiej,
przypatrzmy się tworzeniu Własności gruntowej nie wedle praw
gwałtu i podboju, ale wedle praw pracy i wymiany. Zobaczmy jak się
dzieje w Stanach Ziednoczonych.
Brat Jonatan, pracowity nosiwoda z New-Yorku udaje się do
F a r - W e s t u , unosząc w swym trzosie tysiąc dolarów, cały owoc
swej pracy i swych oszczędności.
Przebiegł on wiele żyznych okolic, w których ziemia, słońce, deszcz,
dokonywają swych cudów, a które jednak mimo to, w znaczeniu
ekonomicznym i p r a k t y c z n y m n i e m a j ą ż a d n e j w a r t o ś c i .
Że zaś był trochę filozofem, powiedział więc sobie:
„Cokolwiekbądź mówią Smith i Ricardo, w a r t o ś ć jednak musi się
w czemś innem zawierać jak w p o t ę d z e g r u n t u p r o d u k c y j n e j
naturalnej i nieulegającej zniszczeniu.“
Przybył nareszcie do stanu Arkansas, gdzie znalazł około stu
akrów pięknej ziemi, którą rząd wystawił na sprzedaż po cenie dolara
za akr.
— 275 —

— Dolar za akr, wyrzekł sam do siebie, to bardzo mało, tak


mało, że prawie darmo. Kupię tę ziemię, uprawię ją, sprzedam
me zbiory, a z nosiwody jakim byłem, stanę się i ja także
Właścicielem!
Brat Jonatan jako nielitościwy loik, lubiał ze wszystkiego zdawać
sobie sprawę. Myślał więc sobie, dla czegoż akr samej ziemi, ma
kosztować dolar? Toż do niej nikt jeszcze ręki nie przyłożył. Toż ją
jeszcze żadna nie dotknęła praca. Miałżeby Smith i Ricardo, a po nich
cały szereg teoretyków aż do Proudhona, racyę? Miałażby ziemia
wartość niezależną od wszelkiej pracy, wszelkiej usługi i wszelkiego
współudziału ludzkiego? Należałożby przypuścić, że potęgi gruntu
produkcyjne i nieulegające zniszczeniu m a j ą w a r t o ś ć ? Lecz
w takim razie dla czegoż n i e m a j ą t e j w a r t o ś c i w krajach,
które przebiegłem? Zresztą, ponieważ w tak niesłychanym stosunku
przewyższają one zdolności człowieka, które wedle rozumnej uwagi
Pana Blanqui, nigdy nie dojdą do tego, aby mogły stworzyć fenomen
wschodzenia roślin, dla czegoż więc te cudowne potęgi m a j ą
t y l k o w a r t o ś ć jednego dolara?
Ale spostrzegł się niedługo, że wartość ta, podobnie jak
i wszystkie inne, jest utworem ludzi i społeczeństwa. Rząd
amerykański domagał się wprawdzie dolara za akr, z drugiej jednak
strony, w pewnej mierze dawał nabywcy rękojmię bezpieczeństwa;
urządził on drogi, ułatwił przesyłkę listów i dzienników i. t. d.
i. t. d. Usługa za usługę, mówił Jonatan, rząd każe mi płacić dolar,
lecz w zamian daje mi równą wartość. Od tej chwili, chociażby się
to Ricardowi niepodobało, objaśniam sobie po ludzku Wartość tej
ziemi, wartość któraby jeszcze była większą, jeśliby droga była
bliższą, poczta więcej dostępną, i opieka skuteczniejszą. — Tak
rozprawiając Jonatan nie przestawał jednakże pracować, bo trzeba
mu oddać sprawiedliwość, że zwykle umiał te dwie rzeczy godzić
z sobą.
Wydawszy resztę swoich dolarów na zabudowania, ogrodzenia, na
wykarczowanie, skopanie, oszuszenie, uporządkowanie i. t. d.;
skopawszy ziemię, uprawiwszy ją, zbronowawszy, zasiawszy
i zżąwszy, doczekał się chwili zbioru. „Zobaczę nareszcie, zawołał
Jonatan, zawsze zajęty rozwiązaniem zagadnienia wartości,
— 276 —

zobaczę, czy stawszy się właścicielem ziemskim, stałem się


monopolistą i uprzywilejowanym arystokratą, czy stałem się zdziercą
moich braci i przywłaszczycielem szczodrobliwości Boskiej.“
Powiózł więc ziarno swoje na rynek, a spotkawszy się
z pewnym Yankesem, zapytał go: — Przyjacielu co dasz mi za tę
kukurudzę?
— Cenę obecną, odpowiedział mu tenże.
— Cenę obecną? Ale czyż tym sposobem zyskam coś więcej nad
procent od mego kapitału i wynagrodzenie za pracę moją?
— Jestem kupcem, rzekł Yankes, a zadawalniam się
otrzymaném wynagrodzeniem za przeszłą lub teraźniejszą moją
pracę.
— I ja się tem zadowalniałem, gdy byłem nosiwodą, odparł Jonatan,
ale teraz jestem właścicielem ziemskim. Angielscy zaś i francuzcy
ekonomiści upewnili mię, że jako taki, mam nie tylko prawo do
podwójnego wynagrodzenia, o jakim mówisz, lecz nadto powininem
ciągnąć korzyści z p r o d u k c y j n y c h i n i e u l e g a j ą c y c h
z n i s z c z e n i u p o t ę g g r u n t u , ciągnąć korzyści z darów Bożych.
— Dary Boże należą do wszystkich, odpowiedział kupiec. I ja
także posługuję się p r o d u k c y j n ą p o t ę g ą wiatru, który pcha
statki moje, ale nie każę sobie za nią płacić.
— A ja rozumiem że powinieneś mi cośkolwiek za te siły
zapłacić, chociażby dla tego tylko, aby Panowie Senior, Considerant
i Proudhon nie napróżno mię monopolistą i przywłaszczycielem
nazywali. Jeśli wstyd za to ponosić muszę, niechże mam z tego
przynajmniej korzyść jakąś.
— W takim razie, żegnam cię, bracie, chcąc dostać kukurudzy
zwrócę się do innych właścicieli, a jeżeli i oni podobnie jak ty, będą
usposobieni, w takim razie sam będą ją uprawiał.
Jonatan zrozumiał wtedy tę prawdę, że pod rządem wolności
nie tak łatwo stać się monopolistą. Pomyślał więc sobie: póki
w Stanach Zjednoczonych będzie ziemia do wykarczowania, póty
nie będę niczém inném jak uprawiającym temi sławnemi,
produkcyjnemi i nieulegającemi zniszczeniu siłami.
Będą mi płacić za trud mój; za nic więcej, zupełnie tak samo jak
kiedy byłem nosiwodą, płacono mi za pracę moją, ale nie za pracę
— 277 —

natury. Widzę to dobrze, że rzeczywiście użytkuje z darów Bożych,


nie ten, kto uprawia zboże, ale ten, kto je spożywa.
Po kilku latach, gdy nowe jakieś przedsięwzięcie pociągało Jonatana,
zaczął szukać dzierżawcy na swoją ziemię. Rozmowa, jaka miała
miejsce pomiędzy dwoma kontraktującemi była bardzo ciekawa
i rzuciłaby wielkie światło na kwestyę która nas zajmuje, gdybym ją
w całości przytoczył.
Oto z niej wyjątek:
W ł a ś c i c i e l . Jakto, chcesz mi Pan za dzierżawę zapłacić wedle
kursu, jedynie procent od kapitału który wyłożyłem?
D z i e r ż a w c a . Ani grosza więcej.
W ł a ś c i c i e l . Dla czegoż to, proszę Pana?
D z i e r ż a w c a . Dla tego, że wyłożywszy równy twemu kapitał,
doprowadzę inną ziemię do tegoż samego stanu w jakim się twoja
znajduje.
W ł a ś c i c i e l . To dość stanowcze, lecz pomyśl iż gdy zostaniesz
moim dzierżawcą, nie tylko mój kapitał będzie dla ciebie pracować,
lecz nadto jeszcze i te p r o d u k c y j n e a n i e u l e g a j ą c e
z n i s z c z e n i u p o t ę g i g r u n t u . Będziesz miał na swoje usługi
cudowne skutki słońca i księżyca, powinowactwa materyi
i elektryczności. Chceszże, abym ci to wszystko darmo ustąpił?...
D z i e r ż a w c a . Czemużby nie, kiedy to wszystko nic cię nie
kosztowało, kiedy ci to nic nie przynosi, jak również i mnie nic nie
przyniesie.
W ł a ś c i c i e l . Jakto nic mi nie przynosi? Wyciągam z nich
wszystko; bez tych bowiem cudownych zjawisk przy całej mojej
zręczności, nie byłbym w stanie wyprowadzić z pod ziemi nawet
ździebełka trawy.
D z i e r ż a w c a . Bez wątpienia, ale przypomnij Pan sobie
Yankesa. Nie chciał ci dać ani grosza za to współdziałanie natury,
tak samo zupełnie jak gospodynie New-Yorku nie chciały ci dać
ani grosza za tę cudowną pracę, za pomocą której natura zasila
źródło.
W ł a ś c i c i e l . Jednakże Ricardo i Proudhon....
D z i e r ż a w c a . Żartuję sobie z Ricarda. Układajmy się na
podstawie, jaką ci proponowałem, albo s a m s o b i e w y k a r -
— 278 —

c z u j ę z i e m i ę , tuż obok twojej. Słońce i księżyc darmo mi służyć


będą.
Były to zawsze też same argumenta i Jonatan zaczynał pojmować,
że Pan Bóg rozumnie zapobiegł temu, aby dary Jego nie tak łatwo
mogły być przywłaszczone.
Zniechęcony więc nieco stanem właściciela, postanowił Jonatan
gdzie indziej zwrócić swoją działalność. Zdecydował się więc
wystawić ziemię swoją na s p r z e d a ż .
Nie potrzebuję mówić, że nikt niechciał mu dać więcej nadto, co
on sam za nią zapłacił. Nic mu nie pomogło powoływanie się na
Ricarda i przytaczanie mniemanej wartości, nieodłącznej jakoby od
nieulegającej zniszczeniu potęgi gruntu, odpowiadano mu zawsze:
„Jest jeszcze inna ziemia obok ciebie.“ A jedno to słowo, unicestwiało
tak wymagania jego jak i złudzenia.
W umowie tej nawet zaszedł fakt jeden wielkiej doniosłości
ekonomicznej, a na który dotąd nie zwracano bardzo uwagi.
Każdy to rozumie, że gdyby który fabrykant zechciał sprzęt swój,
chociażby ten był nawet zupełnie nowym, sprzedać, z pewnością
musiałby na nim stracić. Przyczyna tego bardzo prosta: w przeciągu
dziesięciu lub piętnastu lat musiał zajść postęp w mechanice. Dla tego
też ten, który wystawia na sprzedaż narzędzie zrobione przed laty
piętnastu, nie może się spodziewać aby mu zwrócono całą pracę
której narzędzie to potrzebowało, ze względu bowiem na spełniony
postęp, nabywca będzie mógł za równąż cenę nabyć machinę więcej
wydoskonaloną, — co, mówiąc nawiasem, coraz mocniej dowodzi że
wartość nie jest stosunkową do pracy, lecz do usług.
Z tego też wywnioskować możemy, że w samej naturze narzędzi
pracy leży to, iż tracą one wartość, zupełnie niezależnie od zepsucia,
jakiemu ulegają z powodu ich używania, a tylko z powodu działania
czasu i postawić sobie tę formułę: J e d n y m z e s k u t k ó w
postępu jest to, że zmniejsza on wartość wszystkich
istniejących narzędzi.“
I w rzeczy samej, czyż nie widzimy, że im szybszym jest postęp,
tém trudniej jest dawnym narzędziom utrzymać współzawodnictwo
z nowemi.
— 279 —

Nie będę się tu zatrzymywać, nad wykazaniem harmonijnych


konsekwencyi tego prawa, chcę tylko zwrócić uwagę na to, że
i własność gruntowa tak jak i każda inna uniknąć ich niemoże.
Brat Jonatan przekonał się o tem, gdy bowiem przemawiał do
swego nabywcy w ten sposób: „To co na ciągłe ulepszenia tej ziemi
wydałem, reprezentuje tysiąc dni pracy. Chciałbym, abyś mi zwrócił
te tysiąc dni pracy, a następnie, abyś mi prócz tego zapłacił za wartość
nieodłączną od gruntu a niezależną od wszelkiej pracy ludzkiej.“
Nabywca odpowiedział mu:
Najprzód nic ci niedam za właściwą wartość gruntu, która po
prostu jest użytecznością, jaką posiada każda ziemia. Otóż tę
wrodzoną, nadludzką użyteczność dostać mogę darmo, co dowodzi,
że niema ona wartości.
„Powtóre, chociaż twoje księgi stwierdzają, że użyłeś tysiąc dni
dla doprowadzenia posiadłości swej do stanu, w jakim się dziś
znajduje, nie zwrócę ci jednak więcej jak ośmset dni, a to dla tego,
że ośmiuset dniami zrobię dziś to na nowej ziemi, coś ty zaledwie
mógł dawniej tysiącem dni wykonać. Weź zresztą na uwagę, że
od piętnastu lat sztuka osuszania, karczowania, budowania,
wykopywania studni, urządzania obór, wykonywania transportów,
uczyniła postęp, który nie tobie i nie mnie, ale całej ludzkości korzyść
przynosi.“
Tym sposobem Jonatan zmuszonym był albo sprzedać ziemię swą
ze stratą, albo zachować ją dla siebie.
Zapewne, że wartość ziemi nie od jednego tylko zjawiska jest
zależną. Inne znowu okoliczności, jako to, wykopanie kanału, lub
założenie miasta, mogą wpłynąć na podwyższenie jej ceny. Ale
okoliczność jaką wyżej zaznaczyłem jest bardzo powszechną
i nieuniknioną, a wpływa zawsze i koniecznie na zniżenie ceny.
Wniosek z tego wszystkiego jest następujący: Dopóki w kraju
jakim będzie obfitość ziemi do wykarczowania, dopóty żaden
właściciel gruntowy, czy to sam będzie uprawiać, czy też odda
w dzierżawę lub sprzeda ziemię, nie korzysta z żadnego przywileju,
z żadnego monopolu, z żadnych zysków wyłącznych, a mianowicie
nie ciągnie żadnych korzyści z darmej szczodrobliwości natury.
I jakżeby inaczej być mogło, jeśli przypuścimy że ludzie są wolni?
— 280 —

Czyż każdemu kto ma kapitał i ręce niesłuży wolność wybierania


pomiędzy rolnictwem, fabryką, handlem, rybołówstwem, żeglugą,
sztuką lub professyą wyzwoloną? Czyż ręce i kapitały nie zwróciłyby
się gwałtownie do innego zawodu obiecującego nadzwyczajne
korzyści? Nie opuściłyżby zajęć, któreby je narażały na straty? Czyż
w hypotezie naszej, ten nieomylny rozdział sił ludzkich nie
wystarcza do zaprowadzenia równowagi w wynagrodzeniu? Czyż
widzimy, aby w Stanach Zjednoczonych rolnik prędzej zrobił
majątek aniżeli negocyant, właściciel okrętu, bankier lub lekarz, co
musiałoby koniecznie nastąpić gdyby biorąc jak wszyscy inni
wynagrodzenie za swoją pracę, brał jeszcze prócz tego, jak to
mniemają, wynagrodzenie za niespółmierną pracę natury?
A chcecie wiedzieć jakim sposobem, nawet w Stanach
Zjednoczonych, mógłby właściciel gruntowy ustanowić monopol?
Postaram się to wam objaśnić.
Przypuszczam, że Jonatan zebrawszy wszystkich właścicieli
ziemskich Stanów Zjednoczonych, przemawia do nich w te słowa:
Chciałem sprzedać zbiory moje, ale cena którą mi za nie dawano
była za małą. Chciałem wydzierżawić ziemię moją, ale wymagania
moje napotkały granice. Chciałem sprzedać ją, ale takiż sam zawód mię
spotkał, a wszędzie roszczenia moje zatrzymywano temi słowy: s ą
j e s z c z e i n n e z i e m i e o b o k c i e b i e . Tym więc sposobem,
niestety, usługi moje mimo wszystkich pięknych obietnic teoretyków,
tyle są tylko cenione jak i każde inne usługi, to jest tyle, i l e s ą
w a r t e . Nic, ale to zupełnie nic, niechcą mi dać za tę produkcyjną
i nieulegającą zniszczeniu potęgę gruntu, nic za te czynniki naturalne,
za promienie słońca i księżyca, za deszcz, wiatr, rosę, mróz, które
uważałem za moją własność, a których jak widzę jestem tylko
nominalnym właścicielem. Nie jestże to niegodziwość, iż płacą mi
jedynie za usługi moje i to jeszcze wedle taksy do jakiej konkurencya
zechce je sprowadzić? I wy wszyscy jesteście pod tymże samym
uciskiem, i wy jesteście ofiarą anarchicznej konkurencyi. Zrozumiecie
jednak łatwo, że byłoby inaczej, gdybyśmy własność gruntową
z o r g a n i z o w a l i , gdybyśmy się pomiędzy sobą ułożyli, że odtąd
w Ameryce nikt nie będzie dopuszczonym do wykarczowania
chociażby najmniejszego kawałeczka ziemi. Wtedy przy coraz wzra-
— 281 —

stającej ludności tłoczyć się wszyscy będą około stałej prawie ilości
wyżywienia; my sami będziemy ceny ustanawiać i dójdziemy do
niesłychanych bogactw, co będzie wielkiem szczęściem i dla innych,
będąc bowiem bogatymi dostarczymy im pracy.
Gdyby więc w skutek tej jego rozprawy, sprzymierzeni właściciele
zawładnęli władzą prawodawczą; gdyby wydali akt zabraniający
wykarczowywania nowej ziemi, nie wątpimy że na pewien czas
zwiększyliby swe korzyści. Na pewien czas tylko, powiadam, bo
chybaby prawa społeczne nie były wcale harmonijne, gdyby zbrodnia
taka nie nosiła sama w sobie zarodku kary. Przez wzgląd na ścisłość
naukową, nie powiem aby prawo takie mogło nadać wartość potęgom
gruntu lub czynnikom naturalnym (gdyby tak było to prawo nie
szkodziłoby nikomu) ale powiem: Równowaga usług gwałtownie jest
nadwerężoną; jedna klassa obdziera drugą; pierwiastek niewolnictwa
wniknął do kraju.
Przejdźmy teraz do innej hypotezy, która prawdę powiedziawszy,
rzeczywistością jest dla cywilizowanych narodów Europy.
Przypuśćmy że wszystek grunt przeszedł na własność prywatną.
Musimy rozpatrzeć czy i w tym wypadku, massa konsumentów,
czyli ogół nie przestaje użytkować darmo z produkcyjnych sił gruntu
i czynników naturalnych; czy obecni posiadacze ziemi, są właścicielami
czegoś więcej jak jej w a r t o ś c i , to jest swych słusznych usług,
wedle praw konkurencyi ocenionych; i czy żądając wynagrodzenia za
swe usługi, nie są oni, tak jak i wszyscy inni, zmuszeni dary Boże
dodawać w dodatku.
Przypuśćmy więc, że cała ziemia w Arkansas wyprzedaną jest
przez rząd, podzieloną na dziedzictwa prywatne i uprawianą. Gdyby
więc w takim porządku rzeczy Jonatan chciał sprzedać swe zboże lub
ziemię, to czy korzysta on z produkcyjnej siły gruntu i czy może ją
choć w części wprowadzić w wartość? Widzimy, że nie możemy go
jak w poprzedzającym wypadku przygnieść odpowiedzią: „Są jeszcze
inne obok ciebie ziemie do wykarczowania.“
Taki nowy porządek rzeczy każe się nam domyślać, że ludność
wzrosła i podzieliła się na dwie klassy: 1o. tę, która przynosi ogółowi
P P

usługi rolnicze, i 2o. tę, która przynosi mu usługi przemysłowe,


P P

intelektualne lub inne.


— 282 —

Otóż powiadam, że widoczném mi się być zdaje, iż gdyby


pracownicy (inni aniżeli właściciele gruntowi) zechcieli dostarczyć
sobie zboża, to niepodobna aby Jonatan narzucał im swe prawa
niesłuszne; będąc bowiem zupełnie wolnemi mogliby w takim razie
zamiast do niego, udać się do jego sąsiadów albo do właścicieli
Stanów pogranicznych, albo też wykarczować nieuprawne jeszcze
ziemie poza granicami Arkansas. Sam ten fakt bowiem, że są gdzieś
ziemie nie mające wartości, staje się już nieprzepartą przeszkodą dla
przywileju, i tym sposobem znowu się w pierwszej znajdujemy
hypotezie. Usługi rolnicze podpadają powszechnemu prawu
współzawodnictwa, i niepodobna jest żądać za nie więcej, nad to co
są warte. Ja zaś dodaję, że nie są warte więcej (c a e t e r i s p a r i b u s )
jak jakiekolwiekbądź inne usługi. Tak jak rękodzielnik, gdy każe
sobie zapłacić za swój czas, za swe starania, swoj trud, ryzyko, nakład,
za swą zręczność (wszystko to są rzeczy stanowiące usługi ludzkie
i reprezentowane w wartości), nic nie może wymagać za prawo
ciążenia, i za sprężystość pary któremi się posługiwał; tak samo
Jonatan w wartość swego zboża, nic innego wrachować nie może jak
tylko summę swych osobistych, przeszłych lub teraźniejszych usług,
nigdy zaś pomoc jaką w prawach fizyologii roślinnej znajduje.
Równowaga usług nie może być zakłóconą póty, póki się one
swobodnie, po cenach dobrowolnie umówionych wymieniają, a dary
Boże którym usługi ludzkie służą jedynie za przewodnika, dają się tak
z jednej jak i z drugiej strony w dodatku, pozostając zawsze
w dziedzinie wspólności.
Powiedzą mi zapewne, że w rzeczy samej, wartość gruntu coraz
więcej wzrasta. To prawda. W miarę jak ludność staje się gęstszą
i bogatszą, środki komunikacyi łatwiejszemi, właściciel gruntowy
ciągnie większe z swych usług korzyści. Ale jestże to prawo
wyłączne dla niego, nie jestże ono jednakie dla wszystkich
pracowników? Czy lekarz, adwokat, śpiewak, malarz, prosty
robotnik, przy równej zupełnie pracy, nie dostarczą sobie więcej
zaspokojeń w dziewiętnastym wieku, niż gdyby ich dostarczyć
sobie mogli w czwartym wieku; w Paryżu niż w Bretanii; we
Francyi niż w Maroko? Ale przyrost ten zaspokojeń nabywa się
nieprzynosząc nikomu szkody, i to jest właśnie co zrozumieć
— 283 —

potrzeba. Zresztą, to prawo (metonimiczne) wartości gruntu zgłębiać


będziemy w innej części tej pracy, i gdy dójdziemy do teoryi Ricarda.
(V. tom II., mowa z 29 Września 1846.)
Obecnie poprzestaję na zaznaczeniu, że w hypotezie nad którą się
teraz zastanawiamy, byleby wymiana usług było wolną, byleby praca
nie napotykała żadnej prawnej przeszkody i mogła się, pomiędzy
wszelkiego rodzaju produkcye, bądź w Arkansas lub innem jakim
miejscu, rozchodzić, Jonatan nie może żadnego ucisku wywierać na
klassy przemysłowe. Wolność ta niedopuszcza aby właściciele zagarniali
na swoją korzyść darme dary natury.
Inaczejby się jednak rzeczy miały, gdyby Jonatan wraz ze swemi
współkolegami, zawładnęli prawodawstwem; gdyby prześladowali
lub krępowali wolność wymiany; gdyby postanowili naprzykład, że
ani jednego ziarna obcego zboża nie wolno przywieść do ziemi
Arkansas. W takim razie wymiana usług pomiędy właścicielami i nie
właścicielami, nie rządziłaby się już sprawiedliwością. Ci ostatni nie
mieliby żadnych środków do powstrzymania wymagań właścicieli.
Prawodawczy ten środek byłby równie niegodnym jak ten, o którym
wspominaliśmy już pierwej. Byłoby to zupełnie tak samo, jak gdyby
Jonatan wywiózł na rynek worek zboża, który mógł być sprzedanym
za piętnaście franków, a wyciągnąwszy z kieszeni pistolet i mierząc
nim w swego nabywcę, zawołał: dasz mi trzy franki więcej albo ci
w łeb palnę.
Sposób ten (musimy go nazwać właściwym mu imieniem) nazywa
się z d z i e r s t w e m , a czy jest on B r u t a l n y m czy p r a w n y m ,
niezmienia to bynajmniej natury jego. Brutalnym będąc, jak w wypadku
z pistoletem, gwałci własność. Prawnym zaś, jak w wypadku zakazu, nie
tylko że gwałci własność ale nadto zaprzecza samej jej zasadzie.
Przekonaliśmy się już, że jest się właścicielem jedynie wartości,
a Wartość jest ocenieniem dwóch dobrowolnie wymienionych usług.
Nic zatem nie może być bardziej sprzecznego z samą zasadą własności,
jak to, co w imieniu prawa, zakłóca równowagę usług.
Nie bez pożytku zapewne będzie zrobić tu uwagę, że
jakakolwiekbądź mogłaby w tym względzie być opinia ciemiężców
a nawet i ciemiężonych, prawa tego rodzaju będą zawsze haniebne
i okropne. Widzimy, że w niektórych krajach klassy robotnicze
— 284 —

unoszą się nad temi ścieśnieniami, dla tego, że one wzbogacają


właścicieli. Nie spostrzegają się jednak, że dzieje się to ich własnym
kosztem, a wiem to z doświadczenia, że mówić nawet im o tem, nie
zawsze jest bezpiecznie.
Dziwna rzecz! że lud zawsze chętnie słucha sekciarzy prawiących
mu o Komunizmie, który jest niewolnictwem, bo nie jestże to
niewolnictwo nie módz być właścicielem swych własnych usług? —
a pogardza temi, którzy zawsze i wszędzie bronią Wolności, która jest
Wspólnością dobrodziejstw Bożych.
Rozbierzmy teraz trzecią hypotezę, a mianowicie: gdyby całość
powierzchni ziemi zdolnej do uprawy przeszła w posiadanie
przywłaszczenia indywidualnego.
Tu znowu mamy przed sobą dwie klassy: tę, która grunt posiada
i tę, która go niema. Czyż w takim razie pierwsza nie będzie uciskać
drugą? i czy ta ostatnia nie będzie zmuszoną za równą ilość
wyżywienia, dawać coraz większą ilość pracy?
Jeżeli na zarzut ten odpowiem, to odpowiedź ta zaszczyt tylko
nauce przynieść może; oddzieleni bowiem jesteśmy przynajmniej
kilku setkami wieków od epoki, w której hypoteza ta stać się może
rzeczywistością.
Wszystko nam jednak zwiastuje, że może kiedyś nastąpić czas gdy
roszczeń właściciela nie będziemy już mogli powstrzymać temi
słowy: są jeszcze inne ziemie do karczowania.
Niech jednak czytelnik zauważyć zechce, że ta hypoteza mieści
w sobie inną, a mianowicie: że w tej epoce ludność wzrośnie do takich
granic, po za któremi ziemia niebyłaby już w stanie wyżywić jej więcej.
Jest to nowy i bardzo ważny żywioł w kwestyi naszej. Jest to prawie,
toż samo jakby mię zapytano: Co się stanie gdy tyle przybędzie piersi,
że im zabraknie powietrza?
Cokolwiekbądź sądzą o podstawie ludności, to jednakże pewna,
że może się ona z w i ę k s z a ć , że nawet d ą ż y do zwiększenia się,
wzrasta bowiem. Cały układ społeczeństwa ekonomicznego zdaje
się być tak urządzony, jak gdyby dążność tę przewidywał. Jest
on z nią w najzupełniejszej harmonii. Właściciel gruntu dąży
zawsze do tego aby sobie kazać płacić za użytek czynników
naturalnych, które zatrzymuje; ale nieustannie się zawodzi w swych
— 285 —

niesłusznych i szalonych wymaganiach, bo już sama obfitość podobnych


czynników naturalnych, nie będących we władaniu jego, kładzie im
tamę. Jest on jedynie prostym posiadaczem szczodrobliwości natury,
która tylko pod pewnemi względami jest niewyczerpaną. Teraz
naciskacie mię pytaniem, co będzie, gdy dojdą do ostatecznych granic téj
szczodrobliwości? Powiem więc wam, że z téj strony nie będzie się już
czego spodziewać i że stanie się konieczném wówczas paraliżowanie
dążności ludzkiéj do zwiększania się; wzrost jéj musi się zatrzymać.
Żaden porządek ekonomiczny nie będzie w stanie uwolnić jéj od téj
konieczności. W takiéj hypotezie każdy dalszy wzrost ludności musiałby
być powstrzymywany śmiertelnością, i niema nawet tak optymistycznéj
filantropii, któraby przypuszczać mogła, że liczba istot ludzkich może
ciągle wzrastać wtedy, gdy środki wyżywienia odpowiednio do jéj
wzrostu, nie mogą się już powiększać.
Byłby to zupełnie nowy porządek rzeczy i prawa świata
społecznego nie byłyby harmonijnemi, gdyby nie umiały obmyślić
środków na podobny stan rzeczy, który jest możliwym, a jednak tak
bardzo różni się od tego, w jakim obecnie żyjemy.
Przedstawiona nam zatém trudność jest zupełnie taka sama, jak
gdybyśmy sobie wyobrazili okręt znajdujący się na wodach oceanu, który
potrzebuje jeszcze miesiąc czasu, aby dopłynąć do lądu, a wyżywienia ma
tylko na dni piętnaście. Cóżby więc w tym razie czynić należało?
Naturalnie, że trzebaby zmniejszyć porcyę żywności każdego majtka. Nie
byłoby to dowodem złego serca, lecz tylko roztropności i sprawiedliwości.
Tak samo gdyby i ludność wzrosła do tak ostatecznych granic,
w których ziemia zdolna do uprawy wyżywićby jéj nie mogła, to
prawa, któreby przedsiębrało jak najłagodniejsze i najniezawodniejsze
środki dla przeszkodzenia rozmnażaniu się ludzi, nie możnaby
nazwać ani surowém ani niesprawiedliwém. Otóż własność gruntowa
i tu jeszcze rozwięzuje nam trudność zadania. Ona to z podniety
interesu osobistego, wyprodukuje z gruntu jak można największą
ilość wyżywienia. Ona to, rozdrobiwszy się na dziedzictwa,
postawi każdą rodzinę w możności ocenienia, przynajmniéj co do
siebie, całego niebezpieczeństwa nieroztropnego rozmnażania się.
To tylko pewna, że każdy inny porządek, komunizm naprzykład,
19
— 286 —

byłby dla produkcyi mniéj czynnym bodźcem, a dla wzrostu ludności


mniéj potężnym hamulcem.
Zdaje mi się zresztą, że ekonomia polityczna spełniła zadanie
swoje, kiedy dowiodła, że póki postęp nie będzie wzbronionym
ludzkości, póty w z a j e m n o ś ć u s ł u g dopełniać się będzie w sposób
harmonijny. Nie jestże pocieszającém to przekonanie, że póki rząd
będzie wolnym, póty jedna klassa ludności nie będzie mogła uciskać
drugiéj? Czy do Nauki ekonomicznéj należy rozwiązanie i téj jeszcze
kwestyi: Co się stanie z ludźmi, gdy się tak rozmnożą, że już nie
będzie miejsca na ziemi dla nowych mieszkańcow? Czy na epokę ową
zachował Bóg jakiś kataklizm twórczy, jakiś cudowny objaw swéj
potęgi nieskończonéj? Albo téż czy wraz z dogmatem chrześciańskim,
uwierzyć musimy w zniszczenie tego świata? Widzimy dobrze, że nie
są to już zagadnienia ekonomiczne i że każda nauka może dojść do
podobnych trudności. Fizycy dobrze o tém wiedzą, że każde ciało
poruszające się na powierzchni ziemi spada, lecz nie podnosi się
więcéj. Wedle tego więc przyjdzie czas, kiedy góry zawalą doliny,
kiedy ujścia rzeki będą na jednéj równi ze źródłem ich, kiedy wody
nie będą mogły już płynąć itd. itd. Cóż się wówczas stanie? Czyż dla
tego, że fizyka nie może odgadnąć, jaką będzie ta nowa harmonia, którą
Bóg nas obdarzy w owym oddalonym wprawdzie, ale nieuniknionym
stanie rzeczy, czyż dla tego, powtarzam, fizyka nie ma się zachwycać
harmonią świata obecnego? Zdaje mi się, że w tym właśnie wypadku
tak ekonomista jak i fizyk obowiązani są, budzić w nas nie ciekawość,
ale owszém zaufanie. Ten bowiem, który umiał tak dobrze urządzić
życie nasze teraźniejsze, potrafi zapewne i w innych okolicznościach
urządzić je również dobrze.
O produkujności gruntu i o zręczności ludzkiéj sądzimy z faktów,
których jesteśmy świadkami. Czy prawidło to jest uzasadnioném?
Przyjmując je nawet, moglibyśmy powiedzieć: Ponieważ potrzeba
było sześciu tysięcy lat, aby zaledwie dziesiątą część ziemi
doprowadzić do jakiéj takiéj uprawy, to wieleż jeszcze setek
wieków upłynąć musi, nim cała jéj powierzchnia przemienioną
będzie w ogrody?
W ocenieniu tém, które i tak już jest dość uspakajające, przypuścić
jeszcze możemy po prostu rozpowszechnienie dzisiejszéj umie-
— 287 —

jętności, a raczéj nieumiejętności w rolnictwie. Ale dla czegoż


jedynie to przypuszczać mamy, możemy raczéj z wszelkiém
prawdopodobieństwem powiedzieć: że nieprzenikniona zasłona
zakrywa przed nami nieskończoną może potęgę téj sztuki. Dziki
żyje z łowów i aby się wyżywił, potrzebuje gruntu rozległości mili
kwadratowéj. Jakżeby się zdziwił, gdyby mu powiedziano, że życie
pasterskie mogłoby wyżywić dziesięć razy tyle osób na téjże saméj
przestrzeni ziemi. Z kolei i pasterz koczujący bardzoby się zdziwił,
gdyby się dowiedział, że trzypolowa uprawa ziemi dziesięć razy
większą ludność z łatwością wyżywić może. Powiedz chłopu, który
przywykł do takiéj uprawy, że równyż rezultat można otrzymać
z uprawy płodozmiennéj, a tak samo wierzyć ci nie będzie. Sama
uprawa płodozmienna, która jest ostatnim wyrazem dla nas,
będzież ostatnim wyrazem i dla ludzkości? Uspokójmy się zatém,
co do jéj losu, ma ona bowiem przed sobą jeszcze tysiące wieków;
a w każdym razie zamiast żądać od ekonomii politycznej
rozwiązania zagadnienia do dziedziny jéj nie należącego, złóżmy
raczéj losy przyszłych pokoleń z zaufaniem w ręce tego, który
je do życia powołał.
Zbierzmy w krótkości zawarte w tym rozdziale wiadomości.
Dwa te zjawiska, Użyteczność i Wartość, współudział natury
i współudział człowieka, a tém samém Wspólność i Własność, łączą
się ze sobą tak dobrze w dziele rólnictwa, jak i w każdém inném.
Z produkowaniem zboża, które głód nasz zaspokaja, dzieje się
podobnie jak z tworzeniem się wody, zaspakajającéj pragnienie
nasze. Ekonomiści, czyż ocean, który budzi natchnienie w poecie,
nie przedstawia nam także pięknego do rozmyślań przedmiotu? Jest
to ten obszerny rezerwoar, który ma gasić pragnienie wszystkich
istot ludzkich. Ale w jakiż się to odbywa sposób, kiedy niektóre
z nich tak są od wód jego oddalone i gdy zresztą wody téj pić nie
można? Tu właśnie powinniśmy podziwiać cudowny przemysł
natury. Oto słońce ogrzewa tę massę ruchliwą i sprowadza
powolne jéj ulatnianie się. Woda w gaz się zamienia, a oddzieliwszy
się od soli, która ją psuła, wznosi się w nadpowietrzną
krainę. Wiatry krzyżujące się we wszystkich kierunkach, popy-
19*
— 288 —

chają ją ponad stały ląd zamieszkały. Tam napotyka na zimno, które


ją zgęszcza i w takim stanie stałym przyczepia ją do gór. Wkrótce
ciepło wiosenne roztapia ją. Naciskana ciężarem swoim oczyszcza się,
przeciskając się przez kamień łupkowy i żwir; rozgałęzia się ona,
rozdziela i idzie zasilać orzeźwiające źródła na wszystkich częściach kuli
ziemskiéj. Nie jestże to zaiste niezmierne i cudowne przedsiębierstwo,
jakie natura na rzecz ludzkości dopełnia? Jest tu zmiana formy,
zmiana miejsca, jest użyteczność, słowem nic nie brakuje, gdzież jest
jednakże w a r t o ś ć ? Ta się jeszcze nie zrodziła i gdyby to, co
nazwać byśmy mogli pracą Bożą, płaciło się (a płaciłoby się, gdyby
miało w a r t o ś ć ), kto jest w stanie powiedzieć, coby mogła być
w a r t ą jedna kropla wody?
Nie wszyscy jednakże ludzie znajdują zawsze wodę pod ręką.
Aby zaspokoić swe pragnienie, zmuszeni są ponieść trud, uczynić
usiłowanie, muszą być przezorni, zręczni. I ta to d o p e ł n i a j ą c a
praca ludzka sprowadza układy, umowy, o c e n i e n i a . W niéj zatém
znajduje się pierwiastek i podstawa wartości.
Człowiek przedewszystkiém nic nie umie, potém dopiero się uczy.
Zaczyna więc od tego, że sam sobie przynosić musi wodę i wykonać
dopełniającą pracę, jaką natura z możliwym m a x i m u m trudu
włożyła na barki jego. Jest to właśnie czas, kiedy woda w wymianie
ma największą wartość. Powoli wynajduje on taczki i koło, zawłada
koniem, wynajduje rury, odkrywa prawa syfonu itd.; słowem, część
swéj pracy wkłada na darme siły naturalne i w miarę tego zmniejsza
się wartość wody, ale nie jéj użyteczność.
I dzieje się tu coś, co potrzeba dobrze zrozumieć i zaznaczyć,
jeśli nie chcemy widzieć niezgody tam, gdzie właśnie jest harmonia.
A tém coś jest to, że za każdym razem, gdy spełni się tego rodzaju
postęp, to nie zważając, iż w takim wypadku nabywca wody musi
zapłacić jeszcze i za narzędzie, za pomocą którego zmuszono naturę
do działania, zawsze jednak nabywa ją w lepszych warunkach, to
jest, za daną jéj ilość ustępuje mniejszą proporcyę swéj pracy.
Dawniéj płacił on za pracę przyniesienia wody, dziś płaci i za tamtą
pracę i za tę, która potrzebną była do zrobienia taczek, kół i rur,
a jednakże w s z y s t k o r a z e m w z i ą w s z y , płaci mniéj; z czego
przekonywamy się, jak smutném i fałszywém jest uprzedze-
— 289 —

nie tych, którzy sądzą, że wynagrodzenie przypadające na kapitał jest


ciężarem dla konsumenta. Nigdyż nie zrozumieją, że w każdym
wypadku kapitał niweczy więcéj pracy niż jéj potrzebuje?
Wszystko, cośmy tu powiedzieli, stósuje się najdokładniéj do
produkcyi zboża; w produkcyi téj bowiem przemysł ludzki
poprzedzony jest bezgranicznym, niewspółmiernym przemysłem
natury, tajemnic którego najbardziéj rozwinięta nauka odkryć
jeszcze nie potrafiła. Gazy i sole rozlane są w ziemi i w powietrzu.
Elektryczność, związki chemiczne, wiatr, deszcz, światło, ciepło,
życie stopniowo i nieraz bez wiedzy naszéj zajęte są
przenoszeniem, przerabianiem, zbliżaniem, dzieleniem, łączeniem
tych pierwiastków; a cudowny ten przemysł, którego czynność
i użyteczność usuwa się nie tylko z przed ocenienia naszego, ale
nawet z przed naszéj fantazyi, nie ma jednakże żadnéj wartości.
Wartość zjawia się dopiero przy pierwszém wmięszaniu się
człowieka, interwencya ta wywołuje ze strony jego tyleż a nawet
więcéj d o p e ł n i a j ą c é j pracy, niż potrzebował jéj ten cudowny
przemysł natury.
Aby kierować temi siłami naturalnemi i uchylić przeszkody nie
dopuszczające ich działaniu, opanowuje człowiek narzędzie, którém
jest grunt, a czyni to nie szkodząc nikomu, bo narzędzie to nie ma
żadnéj wartości. Nie jest to materya do roztrząsania, jest to fakt tylko,
bo pokażcie mi, proszę, na jakimkolwiekbądź punkcie kuli ziemskiéj
grunt, na którymby człowiek wprost lub ubocznie nie wywarł
działalności swéj, a pokażę wam ziemię pozbawioną wartości.
Chcąc jednakże wspólnemi siłami z naturą dojść do wypro-
dukowania zboża, rolnik musi wykonać dwa zupełnie różne rodzaje
prac. Jedne, odnoszą się bezpośrednio i wprost do zbioru rocznego, do
niego się tylko odnoszą i przezeń mają być zapłacone, jakoto: zasiew,
pełcie, żniwo, młocka. Drugie, jakoto: zabudowania, osuszanie,
karczowanie, ogradzanie itd. przyczyniają się do nieokreślonéj seryi
następnych zbiorów. Ciężar ten powinien być rozłożony na następne
lata, a czyni się to z największą dokładnością za pomocą godnéj
podziwienia kombinacji, którą nazywają prawem procentu
i amortyzacyą. Jeśli rolnik sam zbiory swe spożywa, są one
nagrodą jego; jeśli je zaś wymienia, to wymienia je na usługi
— 290 —

innego rodzaju, a ocenienie tych wymienionych usług, ustanawia


wartość.
Łatwo teraz zrozumiemy, że cała kategorya tych prac ustawicznych,
przez rolnika na gruncie dokonywanych, stanowi wartość, która nie
odebrała jeszcze całego wynagrodzenia, ale które minąć jéj nie może.
Czyż podobna wymagać od rolnika, aby dokonawszy prac tych na ziemi,
wyniósł się z niéj, pozwalając, aby inni przywłaszczyli sobie prawa jego
bez żadnego wynagrodzenia? Wartość Wcieliła się już, zlała się
z gruntem; dla tego też przez metonymię można powiedzieć że: z i e m i a
w a r t a . — Wartą jest ona w saméj rzeczy, nikt bowiem teraz już nabyć
jéj nie może inaczéj, jak dając w zamian równoważność téj pracy. Ale ja
utrzymuję, że ziemia ta, któréj potęga naturalna płodzenia, nie nadała
pierwiastkowo żadnéj wartości, z tego samego tytułu nieposiada jéj
i teraz. Ta potęga naturalna, która była darmą, jest nią jeszcze i pozostanie
taką zawsze. Zapewne można powiedzieć: Ta ziemia w a r t a , lecz
w gruncie rzeczy nie ona to jest warta, ale praca ludzka, która ją ulepszyła,
ale kapitał, który w nią był włożony. Odtąd nieomylimy się, jeżeli
powiemy, że koniec końców, właściciel jest posiadaczem téj wartości,
którą sam stworzył, usług które sam oddał; a jakaż wartość mogłaby być
opartą na większéj słuszności? Nie utworzyła się ona niczyim kosztem,
nie przejmuje ani téż otaksowuje żadnego z darów niebios.
Ale to nie wszystko jeszcze. Nie tylko, że naprzód wyłożony kapitał,
procent od którego rozdzielonym być musi na następne zbiory, nie
podwyższa cen i nie stanowi ciężaru dla konsumentów, lecz przeciwnie,
w miarę tego, jak kapitał się zwiększa, to jest, w miarę tego, jak wartość
gruntów wzrasta, konsumenci nabywają produkta rolne na daleko
lepszych warunkach. Tak już przyzwyczajono się wartość gruntu uważać
jako klęskę, jeśli nie jako niesprawiedliwość, iż nie wątpię, że twierdzenie
moje przyjmą, za przesadzony i pełen optymizmu, paradoks. Ja zaś
twierdzę, że nie dość, iż wartość gruntów tworzy się czyimkolwiek bądź
kosztem; iż nie dość, że nie szkodzi ona nikomu, przyznać jeszcze
musimy, że przynosi korzyść wszystkim bez wyjątku. Nie tylko że jest
słuszną, jest także korzystną, nawet dla proletaryuszy.
I w istocie widzimy tu powtarzające się toż samo zjawisko, które
co tylko zaznaczyliśmy, mówiąc o wodzie. Prawda, mówiliśmy,
— 291 —

że od chwili, jak nosiwoda wynalazł taczki i koło, nabywca wody


musiał opłacać dwa rodzaje pracy zamiast jednego: 1) pracę potrzebną
dla zrobienia koła i taczek, a raczéj procent i amortyzacyę tego
kapitału; 2) pracę bezpośrednią, którą nosiwoda jeszcze wykonać
musi. Lecz niemniéj jest także prawdą, że obie te połączone prace,
nie wyrównają téj jednéj, jaką ludzkość przed tym wynalazkiem
spełniać musiała. Dla czego? Dla tego, że część téj pracy włożyła na
darme siły natury. A nawet jedynie w celu zmniejszenia trudu
ludzkiego, wynalazek ten był wywołany i przyjęty.
Zupełnie toż samo ma miejsce, co się tyczy ziemi i zboża.
Niezaprzeczoną jest rzeczą, że za każdym razem, gdy rolnik wkłada
kapitał na ciągłe ulepszenia, to następne zbiory muszą być obciążone
procentem od tego kapitału. Ale bardziéj jeszcze niezaprzeczonem jest
to, że przez te ulepszenia inna kategorya pracy, to jest: praca gruba
i obecna, w znacznym stosunku jest zmniejszoną; tym więc sposobem
każdy nowy zbiór otrzymuje właściciel, a tém samém i nabywca,
na mniéj uciążliwych warunkach; właściwie bowiem działanie
kapitału zależy na tém, aby w miejsce pracy ludzkiéj wynagradzalnéj,
podstawić współpracownictwo naturalne i darme.
Przykład. Chcąc mieć zbiór dobry, potrzeba uwolnić pole od zbytku
wilgoci. Przypuśćmy, że praca ta należałaby do pierwszéj kategoryi;
przypuśćmy, że rolnik musiałby iść co rano z naczyniem dla
wyczerpania stojącéj wody z miejsc, w których jest zbyteczną. To
oczywiste, że z tego powodu grunt ten w końcu roku nie nabędzie
żadnéj w a r t o ś c i , ale za to cena zbioru niesłychanie obciążoną będzie.
I w następnych latach będzie toż samo, jeżeli sztuka uprawiania będzie
się trzymać tego pierwotnego działania. Jeżeli zaś właściciel wykopie
rów, w tejże chwili grunt nabędzie w a r t o ś c i , bo praca ta należy do
drugiéj kategoryi. Jest ona z tych, które wcielają się w ziemię, które
powinny być wynagrodzone przez produkta lat następnych i nikt nie
może stać się nabywcą gruntu, nie wynagrodziwszy téj roboty. Nie jestże
więc prawdą, iż przyczynia się ona do zniżenia wartości zbioru? Nie
jestże prawdą, że chociaż w pierwszym roku wymagała usiłowań
nadzwyczajnych, ostatecznie jednakże oszczędziła ich więcéj, niż
wywołała? Nie jestże prawdą, że odtąd osuszanie dokonywać się będzie
wedle praw hidrostatyki, o wiele oszczędniéj, niżby się za pomocą rąk
— 292 —

było dokonało? Nie jestże prawdą, że nabywcy zboża skorzystają na


téj operacji? Nieprawdaż, że za szczęśliwych uważać się będą dla tego,
iż grunt nabył nową wartość? A uogólniając to wszystko, nieprawdaż
wreszcie, że wartość gruntu świadczy o postępie dokonanym, nie na
korzyść właściciela jedynie, ale na korzyść ludzkości całéj? Nie
byłażby więc ona niedorzeczną i nieprzyjaciółką saméj siebie, gdyby
chciała utrzymywać, że procent i amortyzacya tego rowu, którym
obciążona jest cena zboża, albo które reprezentowane są w wartości
gruntu, są przywilejem, monopolem, kradzieżą! — Gdyby tak było, to
aby nie zostać monopolistą i złodziejem, właściciel powinienby zasypać
rów swój i rozpocząć na nowo wyczerpywać wodę naczyniem.
Proletaryusze czy zyskalibyście co na tem?
Przyjrzyjcie się tylko ustawicznym ulepszeniom, ogół których
stanowi o wartości gruntu, a przekonacie się że uwagi te, mogą się
do każdego z nich zastosować. Zniszczywszy rów, zniszczcie także
ogrodzenie, zmuście rolnika aby sam pilnował swego pola; zniszczcie
studnie, stodoły, drogi, pług, zrównywanie i sztuczne obrabianie
ziem; połóżcie nazad na polu kamienie, posadźcie rośliny pasożytne,
korzenie drzew, a sprowadzicie utopię równości. Grunt, a z nim i ród
ludzki wróci do stanu pierwotnego, to jest: nie będzie mieć żadnéj
wartości. Zbiory nie będą już miały żadnych starć z kapitałem. Cena
ich uwolnioną będzie od tego przeklętego pierwiastku, procentem
zwanego. Wszystko, co się nazywa wszystko, robić się będzie pracą
obecną, pracą, jaką dostrzedz będzie można gołem okiem. Ekonomia
polityczna zupełnie się uprości. Francya będzie mogła wyżywić
jednego człowieka na milę kwadratową, reszta zginie z wycieńczenia;
— ale nikt już więcéj nie będzie mógł powiedzieć: Własność jest
monopolem, niesprawiedliwością, kradzieżą.
Nie bądźcie więc nieczułemi na te harmonie ekonomiczne, które
rozwijają się przed naszemi oczami, w miarę tego jak rozbieramy
pojęcia wymiany, wartości, kapitału, procentu, własności, wspólności.
O! czyż będę kiedy w stanie przebiedz cały ich zakres? Lecz możeśmy
już dość naprzód posunięci abyśmy rozpoznać mogli, że tak jak świat
materyalny, tak téż i świat społeczny, nosi na sobie piętno ręki Bożéj,
z któréj wypływa mądrość i dobroć, a do któréj uwielbienie nasze
i wdzięczność nasza zwracać się powinny.
— 293 —

Nie mogę się powstrzymać, aby nie zwrócić się tu jeszcze do


pewnéj opinii pana Considerant.
Wychodząc z téj danéj, że grunt ma swą własną i niezależną
od wszelkiéj pracy ludzkiéj wartość, że jest p i e r w o t n y m
i n i e s t w o r z o n y m k a p i t a ł e m , wyciąga on wniosek, słuszny
z jego punktu widzenia, że (appropriation) z p r z y w ł a s z c z e n i a
przychodzi się do u z u r p a c y i . Ta mniemana niegodziwość
wywołuje ze strony jego gwałtowne wyrzuty przeciwko porządkowi
nowożytnych społeczeństw. Z drugiéj zaś strony przyznaje on, że
ustawiczne ulepszenia dorzucają p r z e w y ż k ę do tego pierwotnego
kapitału, a przewyżka ta, tak dalece zmieszaną jest z głównym kapitałem,
iż rozdzielić ich niepodobna. Cóż więć czynić? Jest się bowiem
w obec całkowitéj Wartości, złożonéj z dwóch pierwiastków,
z ktorych jeden jest owocem pracy i słuszną własnością, gdy drugi,
będąc dziełem Bożém, jest niegodziwą uzurpacyą.
Trudność to nie mała i pan Considerant rozwiązuje ją za pomocą
prawa do pracy.
„Rozwój Ludzkości na ziemi widocznie wymaga tego, aby grunt
nie pozostawał nieuprawnym i dzikim. Przeznaczenie zatém
Ludzkości saméj sprzeciwia się temu, aby człowiek zachował
Prawo swe do Ziemi w p i e r w o t n é j i g r u b éj FORMIE.
„Dziki pośród lasów i łąk obszernych korzysta z czterech
naturalnych praw: Polowania, Rybołowstwa, Zbioru owoców,
Pastwiska. Taka to jest pierwsza forma Prawa.
„We wszystkich cywilizowanych społeczeństwach, człowiek
z ludu, proletaryusz, który nic nie odziedzicza i nic nie
posiada, jest po prostu z praw tych odartym. Nie można zatém
powiedzieć, że pierwotne Prawo zmieniło tu tylko formę, nie
istnieje już ona bowiem wcale. Wraz z Podstawą zniknęła
i Forma.
„W jakiéjże więc formie mogłoby się to Prawo pogodzić
z warunkami przemysłowego Społeczeństwa? Odpowiedź na
to łatwa.
„Aby korzystać z Prawa swego, człowiek w stanie dzikim,
z m u s z o n y m j e s t d z i a ł a ć . Prace około Rybołowstwa,
Polowania, Zbioru owoców, Pastwiska, są warunkami
— 294 —

do wykonywania praw jego. Prawo zatém pierwotne jest


jedynie P r a w e m d o t y c h p r a c .
„Niechże zatém takie przemysłowe społeczeństwo, które wzięło
w posiadanie Ziemię i odebrało człowiekowi możność, wedle swéj
woli i upodobania korzystać ze swych czterech naturalnych praw,
niechże takie społeczeństwo w nagrodę Praw tych, z których
jednostkę wyzuło, nada jéj w zamian za nie, PRAWO DO PRACY,
a wtedy w zasadzie i przy odpowiedniém zastósowaniu jednostka
ta, nie będzie miała przyczyny, być niezadowolnioną.
„Aby więc Własność była słuszną, warunkiem s i n e q u a
n o n , jest to, aby społeczeństwo przyznało Proletaryuszowi
PRAWO DO PRACY, i aby za pewną daną działalność
jego, z a p e w n i ł o mu takie środki do życia, jakich za
pomocą téj działalności m ó g ł b y b y ł dostarczyć sobie
w stanie pierwotnym.“
Nie chcę powtarzać się aż do znudzenia i toczyć spór z panem
Considerant o kwestye zasadnicze. Gdybym mu wykazał, że to,
co on nazywa k a p i t a ł e m n i e s t w o r z o n y m , nie jest wcale
k a p i t a ł e m ; że to co on nazywa p r z e w y ż k ą gruntu, nie jest
przewyżką, ale c a ł ą w a r t o ś c i ą (la toute value), musiałby uznać,
że runęło całe jego rozumowanie, a z nim i wszystkie jego skargi
przeciw porządkowi, jaki ludzkość od czasów Adama uważała dla
siebie za najdogodniejszy. Ale spór ten zmusiłby mię do powtórzenia
tego wszystkiego, co już powiedziałem o istotnéj i wieczystéj darmości
czynników naturalnych.
Ograniczę się więc jedynie na uwadze, że jeśli Considerant
przemawia w imieniu proletaryuszów, to jest tak mało wymagającym,
że w istocie mogą się oni za zawiedzionych uważać. Jakto! więc
właściciele przywłaszczyli sobie ziemię a z nią wszystkie cuda
roślinności! przywłaszczyli sobie słońce, deszcz, rosę, kwasoród,
wodoród, saletroród, przynajmniéj na tyle, na ile przyczyniają się one
do wytworzenia produktów rolnych; — a wy żądacie od nich, aby
w nagrodę tego zapewnili proletaryuszom, za pewną daną działalność,
przynajmniéj takie środki do życia, jakichby sobie za pomocą téj
działalności w życiu pierwotnym i dzikim dostarczyć mogli?
— 295 —

Lecz czyż nie widzicie, że własność ziemska nie czekała rozkazów


waszych, aby się milion razy hojniejszą okazać? bo w końcu na
czémże się żądania wasze ograniczają?
W pierwotnym stanie wasze cztery prawa, rybołowstwa,
polowania, zbioru owoców i pastwiska, pozwalały żyć, a raczéj
w całéj okropności niedostatku, wegetować, mniéj więcéj jednemu
człowiekowi na mili kwadratowéj. Przywłaszczenie zatém ziemi wedle
was nawet będzie upoważnioném, jeżeli ci, co się przywłaszczenia
tego dopuścili, wyżywią jednego człowieka na mili kwadratowéj,
notabene wymagając od niego tyle działalności, ile jéj rozwija
Hurończyk lub Irokez. Zauważcie, proszę, że Francya ma tylko
trzydzieści tysięcy mil kwadratowych i że tém samém, byle
utrzymywała ona trzydzieści tysięcy mieszkańców w tym stanie
dobrobytu, jakiego dostarczyć może życie w stanie dzikim, to już
w imieniu proletaryuszów niczego więcéj domagać się od własności
nie możecie. Tymczasem jest trzydzieści milionów Francuzów nie
posiadających ani kawałka ziemi, a w liczbie ich znajduje się wielu
prezydentów rzeczypospolitéj, ministrów, wyższych urzędników,
bankierów, negocyantów, marynarzy, professorów, dziennikarzy itd.,
którzy losu swego nie zamieniliby na losy Jowajczyka. Własność
ziemska zatém, czyni daleko więcéj niż to, czego od niéj wymagacie.
Żądacie od niéj p r a w a d o p r a c y i to tylko do pewnéj określonéj
granicy, to jest, póki nie rozleje wpośród mass, i to w zamian za
pewną daną ilość działalności, tyle wyżywienia, ileby go sobie
w stanie dzikim dostarczyć mogły. Czyni ona więcéj: daje więcéj niż
prawo do pracy, daje bowiem pracę samą, i gdyby własność ziemska
nic więcéj nie zrobiła, jak tylko to, że spłaca podatki, to już czyni sto
razy więcéj jak to, czego od niéj wymagacie.
Niestety! Z wielkim moim żalem nie skończyłem jeszcze z własnością
ziemską i jéj wartością. Pozostaje mi jeszcze o ile można najzwięźléj
przedstawić i zbić bardzo ułudny a pomimo to bardzo poważny
zarzut.
Powiedzą zapewne:
„Teoryi twojéj zaprzeczają fakta. Prawda, że dopóki w ja-
kimkolwiekbądź kraju jest obfitość nieuprawnéj ziemi, to sama jéj
obecność przeszkadza, aby grunt uprawny nie nabierał zbytecznéj
— 296 —

wartości. Prawda, że i wtedy jeszcze, gdy już cały obszar przejdzie do


dziedziny przywłaszczonéj, to jeżeli sąsiednie narody mają tylko
ogromne przestrzenie do dania pod pług, wówczas wolność
tranzakcyi wystarcza, aby utrzymać wartość własności gruntowéj
w sprawiedliwych granicach. W obu tych razach zdaje się, że cenę
ziemi reprezentuje jedynie wyłożony kapitał, a rentę procent od tego
kapitału. Ztąd idąc za twoim przykładem potrzebaby wyciągnąć
wniosek, że ponieważ czynność właściwa ziemi i przyczynienie się
czynników naturalnych nie liczą się za nic i nie obciążają ceny
zbiorów, pozostają zatém darmemi, a tém samém wspólnemi.
Wszystko to jest bardzo ułudném. Być może, iż trudno nam będzie
wskazać wszystkie niedostatki tego dowodzenia, pomimo to jest ono
mylném. Aby się o tém przekonać, dostateczném jest sprawdzić ten
fakt, że są we Francyi uprawne ziemie kosztujące od sta aż do sześciu
tysięcy franków za hektar, a ta niesłychana różnica w cenie daleko
łatwiéj da się objaśnić żyznością, aniżeli włożoną weń poprzednią
pracą. Nie zaprzeczaj więc, że żyzność ziemi ma właściwą sobie
wartość, a każda sprzedaż dowodzi tego. Każdy kupujący ziemię
rozpatruje się pierwéj w jéj przymiotach i stósownie do nich płaci
za nią. Gdyby z dwóch pól tuż obok siebie znajdujących się
i przedstawiających zupełnie jednakowe korzyści położenia, jedno
miało tłusty i żyzny grunt, a drugie piasek tylko, to nie ulega żadnéj
wątpliwości, że pierwsze więcéj warte będzie jak drugie, nawet w
razie gdyby obadwa pochłonęły jednakowy kapitał; bo prawdę
powiedziawszy, nabywca wcale się o tę okoliczność nie troszczy.
Zwraca on swą uwagę na przyszłość, ale nie na przeszłość. Jego nie
obchodzi to, co ziemia kosztowała, ale to co będzie przynosić, a wie
że przynosić będzie w miarę swéj urodzajności. Urodzajność ta zatém
ma wartość właściwą sobie, wewnętrzną, niezależną od wszelkiéj
pracy ludzkiéj. Kto inaczéj utrzymuje, ten chyba chce słuszność
zajęcia w posiadanie osobiste ziemi wyprowadzać z subtelności albo
raczéj z paradoksu.“
Szukajmy więc prawdziwéj przyczyny wartości gruntu.
Niechże czytelnik nie traci z uwagi tego, że w dzisiejszym czasie
kwestya ta jest ważną. Dotąd mogła ona być przez ekono-
mistów pomijaną albo z lekka tylko traktowaną; zajmowała ich
— 297 —

bowiem jedynie z ciekawości. Prawowitość przywłaszczenia


indywidualnego nie była jeszcze zaprzeczaną. Dziś już jest inaczéj.
Teoretycy, którzy niestety zbyt wielkie mieli powodzenie, rzucili
pod względem prawa własności, zwątpienie w najbardziéj wybrane
umysły. I na czémże teorye te uzasadniają swe zażalenia? Na
twierdzeniu zawartém w zarzucie, który wyżéj postawiłem. Właśnie
na tym fakcie, przyjętym na nieszczęście przez wszystkie szkoły, że
grunt ma właściwą sobie wartość, opierającą się na urodzajności jego,
a wartość ta nie została mu udzieloną przez ludzi, lecz ma ją od
natury. Tymczasem wartość, nie ustępuje się darmo. Samo jéj imie
wyłącza już pojęcie darmości. Powiadają więc do właściciela: Żądasz
odemnie wartości, która jest owocem mojéj pracy, a w zamian za nią
dajesz mi inną wartość, która nie jest owocem ani twojéj ani żadnéj
innéj pracy, ale która wypływa ze szczodrobliwości natury.
Wiedzmy o tém, że gdyby skarga ta była uzasadnioną, byłaby
okropną. Nie podnosili jéj ani Considerant ani Proudhon, spotykamy
ją dopiero u Smitha, Ricarda, Seniora, u wszystkich ekonomistów bez
wyjątku, i to nie tylko jako teoryę ale jako oskarzenie. Autorowie ci,
nie ograniczyli się na tém, że przypisali gruntowi wartość niezależną
od pracy ludzkiéj, lecz nadto jawne z tego wyprowadzili wnioski
i obrzucili własność gruntową imionami przywileju, monopolu,
przywłaszczenia. A zaprawdę dopiero napiętnowawszy ją w ten
sposób, bronili jéj w imie k o n i e c z n o ś c i . Ale cóż warta taka
obrona; jest to tylko fałszywa dyalektyka, którą naprawić pospieszyli
loicy komunistyczni.
Jeżeli dotykam tego delikatnego przedmiotu, to wcale nie dla tego,
abym miał upodobanie w subtelnych rozprawach; byłbym owszem
wolał tak sobie jak i czytelnikowi oszczędzić nudów, które czuję że
go ogarną w końcu tego rozdziału.
Odpowiedź na zarzut jaki sobie poprzednio postawiłem, znajduje
się w teoryi o wartości, wyłożony w rozdziale V. Tam powiedziałem:
że własność nie mieści w sobie głównie pracy, a co więcéj nie
koniecznie jest do niéj proporcyonalną. Wykazałem, że wartość nie
tyle się zasadza na p o d j ę t y m t r u d z i e przez tego, który ją
ustępuje ile na o s z c z ę d z o n y m t r u d z i e temu, który ją odbiera
i dla tego to umieściłem ją w czemś, co obydwa te pierwiastki
— 298 —

obemuje, to jest: w u s ł u d z e . Powiedziałem, że małem bardzo


usiłowaniem, można oddać bardzo wielką, jakotéż wielkim
usiłowaniem zdarza się oddać bardzo mierną usługę. Ztąd wynika,
że praca nie koniecznie otrzymuje wynagrodzenie, któreby zawsze
było stósowném do jéj wielkości. A tak samo stósuje się to do
człowieka odosobnionego jak i do człowieka społecznego.
Wartość ustanawia się wskutek targu pomiędzy dwóma
kontraktującemi. Do tego targu każdy przynosi swój sposób widzenia.
Dajesz mi zboże — cóż mię obchodzi czas i trud jakich ono ciebie
kosztowało? Mnie przedewszystkiem obchodzi czas i trud, jakibym
ponieść musiał, gdybym zboże to gdzieindziéj chciał dostać. To co wiesz
o mojem położeniu, może cię uczynić mniéj lub więcéj wymagającym,
to zaś co wiem o twojém, czyni mię mniéj lub więcéj zgodnym do
ustępstw. Niema zatém żadnéj miary, jakie z pracy swéj masz wyciągnąć
wynagrodzenie. Zależy to od okoliczności i od ceny jakie one nadają
usługom, które pomiędzy sobą wymieniać zamierzamy. Wkrótce
uwydatniemy tu zewnętrzną siłę, nazwaną Konkurencyą, która ma
posłannictwo regulować wartości i czynić je coraz stosowniejszemi do
usiłowań. Proporcyonalność ta jednakże nie leży w saméj istocie
wartości, kiedy ustanawia się pod naciskiem mogącego się zdarzyć faktu.
To przypomniawszy, powiadam, że wartość gruntu rodzi się,
chwieje, ustala się zupełnie tak samo, jak wartość złota, żelaza, wody,
rady adwokata, konsultacji lekarza, śpiewu, tańca lub obrazu artysty,
to jest tak, jak wszystkie inne wartości, że nie ulega ona jakimś
wyłącznym prawom; że stanowi wartość tegoż samego pierwiastku,
tejże saméj natury i tak samo słuszną jak i każda inna wartość. —
Lecz nie wynika ztąd wcale, — zrozumiejmy to dobrze, — aby
z dwóch wyłożonych prac na obrobienie gruntu, jedna niemiała być
szczęśliwiéj wynagrodzoną niż druga.
Zwróćmy się raz jeszcze do téj profesyi, najprostszéj ze
wszystkich, a najwłaściwszéj do wykazania nam téj delikatnéj
granicy, która rozdziela uciążliwą pracę człowieka od darmego
współdziałania natury; chcę tu mówić o skromnéj profesyi nosiwody.
Przupuśćmy, że jakiś człowiek zebrał sobie beczkę wody. Pytamy
więc, czy wartość, któréj on się staje właścicielem, koniecznie
odpowiednią być musi do jego pracy? W takim bowiem razie
— 299 —

wartość byłaby zupełnie niezależną od usługi, jaką oddać może.


Więcéj powiem, byłaby ona niewzruszoną, gdyż przeszła praca
nie może się już ani podnieść ani spadać.
Otóż owa beczka wody, mogłaby na drugi dzień stracić całą swą
wartość, gdyby naprzykład, całą noc deszcz padał. W takim bowiem
razie wszyscy będą zaopatrzeni, nikomu się już ustąpieniem jéj nie
wyświadczy usługi, nikt już jéj nie będzie potrzebował. Co się
w języku ekonomicznym nazywa: że nie będzie na nią żądania.
Przeciwnie zaś, mogłaby ta woda nabrać wielkiéj wartości,
gdyby się objawiła jakaś nadzwyczajna, niespodziana a nagła jéj
potrzeba.
Cóż ztąd wynika? Oto, że człowiek pracujący na przyszłość, nigdy
na pewno wiedzieć nie może ceny jaką przyszłość ta dla niego
zachowuje. Wartość wcielona w jakikolwiek przedmiot materyalny,
mniéj lub więcéj podnieść się może, w miarę tego, jak mniejszą lub
większą oddaje usługę, albo raczéj, praca ludzka, z któréj się ta
wartość rodzi, otrzyma wedle okoliczności, mniejsze lub większe
wynagrodzenie. Na takichto przypadkach rozwija się przezorność
ludzka, która ma takie prawa do wynagrodzenia.
Lecz, pytam się, jaki może być stosunek pomiędzy tym
kołysaniem się wartości, pomiędzy tą rozmaitością wynagrodzenia,
które oczekuje pracę, a tym cudownym kunsztem natury, temi
godnemi podziwienia prawami fizycznemi, które bez naszéj pomocy,
sprowadzają z Oceanu wodę do źródła? Czyż dla tego, że wartość téj
beczki wody może się wraz z okolicznościami zmieniać, mielibyśmy
ztąd wnosić, że natura każe sobie płacić raz dużo, czasami mało,
a czasami wcale nic, za ulotnienie się wody, za przeniesienie obłoków
z Oceanu na góry, za zamarzanie, roztapianie i cały ten cudowny
sposób, którym się źródło zasila?
Toż samo się dzieje z produktami rolnemi.
Wartość gruntu, a raczéj włożonego weń kapitału, nie jeden tylko
pierwiastek posiada, ma ich ona dwa. Zależy nie tylko od pracy, która
była na to poświęcona, ale nadto jeszcze i od możności, jaką ma
społeczeństwo do wynagrodzenia téj pracy; tak dobrze od Żądania jak
i od Ofiarowania.
Oto jest pole. Niema roku, w którymby nie włożono w nie
— 300 —

jakiejś pracy, skutki któréj są téj natury, że się liczą do prac


ustawicznych, a z tego punktu wypływa wzrost wartości.
Prócz tego, drogi się zbliżają i wydoskonalają, coraz większe
jest bezpieczeństwo, odbyt się zwiększa, ludność wzrasta w liczbę
i bogactwo; coraz nowe otwierają się drogi dla rozmaitéj uprawy, dla
rozumu i zręczności; a z téj zmiany tego wszystkiego co nas otacza,
z téj ogólnéj pomyślności, wynika tak dla obecnéj jak i dla przeszłéj
pracy przyczynek do wynagrodzenia, a skutkiem tego powiększa się
i wartość pola.
Niema w tém ani niesprawiedliwości, ani wyłącznéj jakiejś łaski
dla własności ziemskiéj. Niema ani jednego rodzaju pracy, zacząwszy
od banku aż do pracy ręcznéj, któraby tych samych zjawisk nie
przedstawiała. Niema ani jednéj, któraby nie otrzymała wyższego
wynagrodzenia, przez ten sam fakt tylko, że się pod szczęśliwemi
warunkami dokonała. To działanie i oddziaływanie pomyślności
każdego indywiduum na pomyślność wszystkich i odwrotnie,
stanowi właśnie prawo wartości. Jakże fałszywem jest wniosek, iż
sam grunt albo téż jego potęgi produkcyjne mogłyby przybrać
mniemaną wartość, gdy tymczasem praca umysłowa, profesye
i rzemiosła, w które nie wchodzi materya i do których nie
przyczyniają się prawa fizyczne, nie miałyby tychże korzyści, kiedy
korzyści te nie są wyłączne, ale powszechne. Adwokat, lekarz,
professor, artysta, poeta, przy równéj pracy, lepiéj są wynagradzani
w miarę tego, jak miasto i naród do którego należą rosną w dobrobyt,
w miarę tego jak zamiłowanie i potrzeba ich usług rozprzestrzenia
się, w miarę tego jak publiczność więcéj ich żąda, więcéj jest za nie
obowiązaną i jest w stanie lepiéj je zapłacić. Proste odstąpienie
klijenteli, nauki, praktyki kupieckiéj, dokonywa się na téj zasadzie.
Olbrzym baskijski i Tom Pouce, którzy żyją jedynie z pokazywania
swéj anormalnéj postaci, z daleko większą korzyścią wystawiają
się na pokaz ciekawemu, licznemu a dostatniemu tłumowi miast
stołecznych, aniżeli kilku biednym wieśniakom. W tym wypadku
żądanie nie zwiększa wartości, ale całkiem ją tworzy. Jakżeby więc
brać można za niesprawiedliwość i wyłączność to, iż żądanie wpływa
także na wartość gruntu lub na wartość rolnych produktów?
Czyż zechcą utrzymywać, że tym sposobem grunt ten dojść
— 301 —

może do przesadzonéj wartości? Ci którzy, to mówią nie zastanowili się


chyba nigdy nad niesłychaną ilością pracy, jaką pochłonęła ziemia
zdolna do uprawy. Śmiało twierdzić mogę, że we Francyi niema ani
jednego gruntu, któryby w a r t był tyle, ile kosztował, ani jednego
któryby można wymienić za takąż ilość pracy, jakiéj wymagał, aby go
doprowadzić do obecnego stanu produkcyjności, a jeśli uwaga ta słuszną
jest, to jest zarazem i stanowczą. Ściera ona z własności gruntowéj
wszelki ślad niesprawiedliwości. Dla tego téż wrócę jeszcze do niéj,
gdy roztrząsać będę teoryę Ricarda o rencie. Wykażę, że do kapitałów
gruntowych można zastósować téż same ogólne prawidło, które
wyraziłem w tych słowach: w miarę jak kapitał się zwiększa,
produkta rozdzielają się na kapitalistów lub właścicieli i robotników
w ten sposób, iż w z g l ę d n a część pierwszych coraz się zmniejsza,
chociaż b e z w z g l ę d n a ich część coraz się zwiększa; wtedy, gdy część
przypadająca na robotników zwiększa się w obydwóch tych kierunkach.
Złudzenie, w skutek którego ludzie wierzą, że dla tego iż potęgi
produkcyjne posiadają użyteczność, powinny mieć i właściwą sobie
wartość, doprowadziło już do wielkich zawodów i nieszczęść. Ono to,
pchało najczęściéj do przedwczesnych kolonizacyi, których historya
jest tylko boleśną martyrologią. Rezonowali oni w ten sposób: w kraju
naszym nie możemy inaczéj otrzymać wartości jak za pracę; a gdy
pracujemy, mamy jedynie wartość proporcyonalną do pracy naszéj.
Gdybyśmy więc pojechali do Cayenny, nad brzegi Mississipi, do
Australii, do Afryki, wzięlibyśmy w posiadanie rozległe, nieuprawne
wprawdzie, lecz żyzne ziemie. W nagrodę tego, stalibyśmy się
właścicielami tak stworzonéj przez nas wartości, jak i w a r t o ś c i
w ł a ś c i w é j nieodłącznéj od tych gruntów. Jadą więc, a okropne
doświadczenie utwierdzi ich wkrótce w teoryi którą tu wyłożyłem.
Pracują tam, wykarczowują, wycieńczają się, narażają na niedostatki,
na cierpienia, choroby; a potém kiedy chcą odprzedać ziemię, którą
uprawili, nie dostają za nią tego, co w nią włożyli i zmuszeni są
uznać, że wartość jest utworem ludzkim. Wątpię, aby mi ktokolwiek
pokazał kolonizacyą któraby się klęską nie zaczęła.
„Więcéj niż tysiąc robotników skierowano ku rzece Łabędziéj, ale
nadzwyczaj nizka cena ziemi (1 szyl. 6 d. za akr czyli mniéj niż 2 fr.)
20
— 302 —

i szalona cena pracy ręcznéj, dodała im ochoty stania się właścicielami.


Kapitaliści nie mogli już nikogo znaleźć do pracy. Kapitał
pięciomilionowy zmarnował się i kolonia obróciła się w okropne
pustkowie. Robotnicy dla zwodniczego zaspokojenia zostania
właścicielami ziemi, opuścili swoich panów, narzędzia rolnicze rdzą
się okryły, nasiona zbutwiały, trzody, z braku starania poginęły.
Dopiero głód okropny zdołał wyleczyć robotników z ich uprzedzenia.
Powrócili do kapitalistów, prosząc ich o pracę, lecz już było po
niewczasie.“ ( P r o c e e d i n g s o f t h e S o u t h A u s t r a l i a n
association).
Stowarzyszeni przypisując tę klęskę zbytniéj taniości ziemi,
podnieśli cenę jéj do 12 szyl. ale dodaje Carej, z którego wyciąg
ten przytaczam, prawdziwą jéj przyczyną było to, że robotnicy
wyobraziwszy sobie, iż ziemia ma w ł a s n ą s w ą w a r t o ś ć ,
niezależną od pracy, pospieszyli zawładnąć mniemaną tą
w a r t o ś c i ą , która, jak sądzili miała zawierać w sobie Rentę.
Dalszy ciąg dostarcza mi jeszcze bardziéj stanowczego dowodu. —
„W roku 1837. własność gruntową nad rzeką Łabędzią dostać
można było od pierwszych jéj nabywców po jednym szylingu za akr.“
(New Monthly Magazine).
Tak więc, ten grunt sprzedawany przez kompanią po 12 szyl. —
w który dużo pracy i pieniędzy włożyli nabywcy, odprzedać go musieli po
jednym szylingu! Gdzież jest zatem wartość tych p r o d u k c y j n y c h ,
naturalnych i nieulegających zniszczeniu, potęg? *)
Czuję to bardzo dobrze, że ten rozległy i ważny przedmiot
o wartości ziemi, nie jest dostatecznie wyczerpanym w tym rozdziale,
który pisałem dorywczo i w pośród ciągłych zajęć; wrócę więc
późniéj do niego, a tymczasem nie mogę skończyć nie uczyniwszy
czytelnikom, a szczególniéj ekonomistom jednéj jeszcze uwagi.
Znakomici uczeni, którzy dokonali tak wielki postęp w nauce,
których pisma i życie tchną samą dobrocią i filantropią, którzy
pod pewnym przynajmniéj względem, to jest w zakresie swoich
—————
*) Ricarda.
— 303 —

poszukiwań, odkryli prawdziwe rozwiązanie zagadnienia społecznego;


tacy nawet ludzie, jak Quesnay, Turgot, Smith, Maltus, Say nietylko
nie uniknęli tego, aby nie zbijano ich dowodów, bo do tego każdy ma
prawo, ale nieuniknęli nawet potwarzy, oczernienia, brutalnych
obelg. Napadać na ich pisma, a nawet na ich zamiary, stało się prawie
modą. — Powiedzą może, że i ja w rozdziale tym dostarczyłem broni
ich oszczercom, a zaiste byłaby to bardzo źle obrana chwila
zwrócenia się przeciwko tym, których wyznaję uroczyście, uważam
za mych przewodników, za mistrzy moich, którzy mię z nauką tą
obeznali. Ale czyż najwyższe prawo nie należy przedewszystkiém
Prawdzie, czyli temu, co szczerze przynajmniéj, za Prawdę uważam?
Jestże choć jedna książka, w którąby się błąd jaki nie wcisnął? Otóż,
jeśli w ekononii politycznéj znajdzie się błąd jaki, a zacznie się go na
wszystkie strony obracać, naciskać i szukać logicznych następstw,
znajdą się w nim one wszystkie; doprowadzi on do chaosu. Niema
zatém dzieła, z któregoby się niedało wyciągnąć jakiegoś oddzielnego,
niezupełnego, fałszywego zdania, a któreby tém samém nie zawierało
w sobie mnóstwa błędów i zamięszania. W liczbie ich, sumiennie
powiedzić mogę, jest także określenie, jakie ekonomiści słowu
W a r t o ś c i nadali. Przekonaliśmy się, że to określenie doprowadziło
ich samych do rzucenia niebezpiecznéj wątpliwości na słuszność
Własności gruntowéj, a za pomocą wywodów i na słuszność
kapitałów; a na zgubnéj téj drodze zatrzymała ich dopiero
niekonsekwencya. Niekonsekwencya ta, była ich zbawieniem. Poszli
więc daléj drogą prawdy, a błąd ich, jeśli on jest tylko błędem,
pozostał w dziełach ich odosobnioną plamką. Socyalizm tedy
pochwycił to fałszywe określenie nie dla tego, aby je zbić, lecz aby je
przyjąć, poprzeć, wziąść je za punkt wyjścia dla swéj propagandy
i wykazać wszystkie jego niekonsekwencye. W czasach, w jakich
żyjemy, widzę w tym grożące niebezpieczeństwo społeczne i dla
tego to uważałem za obowiązek, zstąpiwszy aż do samych źródeł
fałszywéj teoryi, wypowiedzieć całą myśl moją. Gdyby ztąd
wyprowadzić chciano, iż wypieram się mistrzów moich Smith’a
i Say’a, przyjaciół moich Blanqui’ego i Garnier’a, jedynie dla tego, że
w uczonych i wybornych pismach swoich, uczynili fałszywe, wedle
20*
— 304 —

mnie, zastosowanie słowa W a r t o ś c i ; gdyby ztąd wnioskowano, że


niemam wiary w ekonomię polityczną i w ekonomistów, nie
pozostałoby mi nic więcéj, jak tylko zaprotestować przeciwko temu,
— zresztą czyż sam tytuł tego dzieła nie jest najenergiczniejszą
protestacją?
X.

KONKURENCYA.

W całym słowniku ekonomii politycznéj niema ani jednego słowa,


któreby tyle wywołało nienawiści w reformatorach nowoczesnych,
ile słowo K o n k u r e n c y a , któréj, aby ją, więcéj jeszcze zrobić
nienawistną, dodają zawsze epitet: a n a r c h i c z n a .
Coby miała znaczyć K o n k u r e n c y a a n a r c h i c z n a ? Nie
wiem. Coby można w miejsce jéj podstawić? Również nie wiem.
Słyszę, jak mi ze wszech stron podpowiadają: O r g a n i z a c y a !
S t o w a r z y s z e n i e ! Ale cóż to ma znaczyć? Porozumiejmy się raz na
zawsze. Trzeba wreszcie, abym raz wiedział, jakiego rodzaju powagę
pisarze ci sądzą, iż wywierają na mnie i na wszystkich ludzi żyjących na
kuli ziemskiéj; gdyż zaprawdę, mógłbym im przyznać jedyną tylko
powagę, to jest powagę słuszności, gdyby ta po ich stronie była. Czyż chcą
pozbawić mię prawa kierowania się wedle mego własnego zdania, gdy
o byt mój idzie? Czyż chcą pozbawić mię władzy porównywania usług
jakie oddaję, z temi jakie odbieram. Czyż sądzą, że zamiast działać pod
wpływem własnego mego rozumu, działać raczéj będę pod naciskiem
przymusu, jaki wywierają? Jeśli mi wolność moją pozostawią, to
Konkurencya istnieje. Jeśli mię z wolności ogołocą, wtedy stanę się ich
niewolnikiem. Stowarzyszenie ma być s w o b o d n e i d o b r o w o l n e ,
powiadają oni. Bardzo dobrze! Lecz wówczas każda grupa stowarzyszonych
będzie tém samém względem innych grup, czém dziś są jednostki
względem siebie, i K o n k u r e n c y a znowu istnieć będzie. Stowarzyszenie
będzie swobodném i dobrowolném. O! to już więcéj niż żart. Jakto!
więc konkurencya anarchiczna trapi obecnie społeczeństwo, a aby się
z choroby téj wyleczyć, potrzebaż czekać, aż wszyscy ludzie, Francuzi,
— 306 —

Anglicy, Chińczycy, Japończycy, Kafrowie, Hotentoci, Lapończycy,


Kozacy, Patagończykowie, na wiarę pism waszych, porozumieli się
pomiędzy sobą co do tego, aby przyjąć jednę z form stowarzyszenia
przez was wymyślonego? Strzeżcie się, bo tém samém przyznajecie,
że Konkurencyi znieść nie można, A ośmielicież się utrzymywać, aby
zjawisko nie ulegające zniszczeniu, a tém samém, opatrznościowe,
mogło być szkodliwém?
A zresztą cóż to jest Konkurencya? Jestże to rzecz istniejąca i działająca
sama przez się, jak np. cholera? Nie, Konkurencya jest tylko dowodem
braku ucisku. Cała rzecz na tém zależy, abym w tém, co Się mnie samego
tyczy, miał wybór wolny, a nie żeby ktoś inny dla mnie i pomimo mnie
wybierał. A gdyby ktoś usiłował sąd swój podstawić w miejsce mojego
w rzeczach, które mię obchodzą, domagałbym się również podstawienia
swego sądu w transakcyach odnoszących się do niego. Gdzież więc
rękojmia, aby w takim razie rzeczy lepszy wzięły obrót? Widoczném jest,
że Konkurencya — to wolność. Niszcząc zatém wolność działania,
niszczy się możność a następnie zdolność wybierania, sądzenia,
porównywania; zabija się rozum, zabija się myśl, zabija się człowieka.
Z jakiegokolwiekbądź punktu wychodzą ci nowocześni reformatorzy,
zawsze na tém kończą, że chcąc poprawić społeczeństwo, rozpoczynają
od niszczenia jednostki pod pozorem że wszystko złe z niéj wynika, tak
jak gdyby i wszystko dobre nie płynęło z niéj także. Widzieliśmy, że
usługi wymieniają się na usługi. W gruncie rzeczy, każdy z nas na tym
świecie obowiązany jest, swemi własnemi usiłowaniami zaopatrzyć swe
zaspokojenia. Zatém, jeśli nam kto trud jaki oszczędza, to wzajemnie
i my powinniśmy mu podobnyż oszczędzić. Daje nam on pewne
zaspokojenie wypływające z jego usiłowania; toż samo i my powinniśmy
dla niego uczynić. Ale któż robić będzie to porównanie? bo pomiędzy
temi usiłowaniami, temi trudami, temi wymienionemi usługami, aby
dojść do równowagi i sprawiedliwości, potrzeba przedewszystkiém
zrobić porównanie; chyba żeby nam chciano narzucać za prawo
niesprawiedliwość, nierówność, przypadek; a byłby to tylko inny sposób
sprowadzenia umysłu ludzkiego na manowce. Potrzebny jest zatém
sędzia lub sędziowie. Ktoż niemi będzie? Nie jestże to naturalném, aby
w każdéj okoliczności o potrzebach sądzili ci, którzy ich doświadczają,
o zaspokojeniach ci, którzy ich poszukują, o usiłowaniach ci,
— 307 —

którzy je wymieniają? I czy na seryo proponują nam w miejsce téj


powszechnéj czujności interesowanych, podstawienie powagi społecznéj
(choćby nią była powaga samego reformatora), a któraby musiała na
wszystkich punktach kuli ziemskiéj roztrzygać o najdelikatniejszych
warunkach tych niezliczonych wymian. Czyż nie widzimy że tym
sposobem stworzyłby się najbardziéj zawodzący, najogólniejszy, najwięcéj
bezpośredni, najbardziéj inkwizycyjny, najnieznośniejszy, najdotykalniejszy,
najdokuczliwszy i na szczęście powiedzieć możemy, najniemożliwszy ze
wszystkich despotyzmów, jaki mógłby kiedykolwiek powstać w głowie
paszy lub muftego?
Dość jest wiedzieć, że Konkurencya właśnie niczém inném nie jest, jak
brakiem powagi arbitralnéj, któraby nam narzucała sąd o wymianie, aby
ztąd wyprowadzić wniosek, że zniszczyć jéj niepodobna. Zapewne, że za
pomocą nadużyć można ścieśniać, przeszkadzać, uciskać wolność zamiany,
podobnie jak wolność chodzenia, ale niwecząc jedno i drugie, tém samém,
niweczy się człowieka. A jeśli tak jest, to pozostaje do zbadania, czy
Konkurencya działa na szczęście lub nieszczęście ludzkości. Kwestyą więc
tę sprowadzić można do tego: czy ludzkość jest naturalnie postępową lub
fatalnie wsteczną?
Śmiało powiedzieć mogę, że Konkurencya, którą nazwaćbyśmy mogli
Wolnością na przekor zarzutom, jakie się przeciwko niéj podnoszą, na złość
deklamacyom, które ją ścigają, z istoty swéj jest prawem demokratyczném.
A ze wszystkich tych praw, którym Opatrzność powierzyła rozwój
społeczeństw ludzkich, prawo to jest najbardziéj postępowém i najwięcéj
przyczynia się do wprowadzenia równości i wspólności. Ono to, wprowadza
w dziedzinę w s p ó l n ą używanie tych dóbr, które natura zdaje się nadała
darmo pewnym tylko okolicom. Ono to jeszcze, wprowadza w dziedzinę
w s p ó l n ą wszystkie zdobycze, jakiemi geniusz każdego wieku powiększył
bogactwo następujących po sobie pokoleń, pozostawiając na teraz li tylko
prace dopełniające, które wymieniając się pomiędzy sobą, nie mogą tak,
jakby sobie życzyły, dopiąć tego, aby pobierać wynagrodzenie za
współudział natury. Jeśli więc prace te, jak to się zwykle w początkach
dzieje, mają, wartość nieodpowiednią do swéj doniosłości, to i wówczas
jeszcze Konkurencya przez swe niedostrzegalne lecz nieustanne działanie,
wprowadza równowagę, uświęconą przez sprawiedliwość, a która
dokładniejszą jest od téj, jaką błędna przezorność władzy ludzkiéj napróżno
— 308 —

wprowadzić usiłuje. Nietylko że Konkurencya nie sprowadza, jak jéj


to niesłusznie zarzucają nierówność, lecz przeciwnie twierdzić
możemy, że cała s z t u c z n a nierówność wypływa właśnie z jéj
nieobecności, a jeżeli przepaść pomiędzy wielkim lamą a pariasem
głębszą jest, aniżeli pomiędzy prezydentem a rzemieślnikiem Stanów
Zjednoczonych, pochodzi to ztąd, że Konkurencya (czyli wolność)
rozszerzoną jest w Ameryce a ugniecioną w Azyi. I dla tego to, gdy
socyaliści przyczynę całego zła widzą w Konkurencyi, szukajmy
raczéj przyczyn zakłócających dobro w tych napaściach, jakich ona
jest przedmiotem. A chociaż wielkie prawo konkurencyi zapoznane
jest przez socyalistów i ich wyznawców; chociaż często jest ono zbyt
szorstkiém w swém zastosowaniu, niema jednak prawa, które byłoby
obfitszém w harmonie społeczne, niema prawa dobroczynniejszego
w swych ogólnych rezultatach, niema prawa, któreby w sposób
bardziéj uderzający świadczyło o niepomiernéj wyższości zamiarów
Boskich nad próżnemi i niedołężnemi kombinacyami ludzkiemi.
W tym miejscu jeszcze muszę przypomnieć o tym szczególnym
a niezaprzeczonym rezultacie porządku społecznego, na który już
zwracałem uwagę czytelnika (str. 25), a który potęga przyzwyczajenia
usuwa z przed oczu naszych, mianowicie: ż e s u m m a z a s p o k o j e ń ,
jakie każdy człowiek czerpie ze społeczeństwa, nie-
równie jest większą od téj, jakąby sobie własnemi
u s i ł o w a n i a m i m ó g ł d o s t a r c z y ć . Czyli innemi słowy, że
pomiędzy spożyciem a pracą naszą istnieje widoczna niestosunkowość.
Zjawisko to, które każdy z nas, gdyby tylko na chwilę chciał zwrócić
na siebie uwagę, łatwo mógłby stwierdzić, powinnoby, zdaje mi się,
pobudzić nas do pewnéj wdzięczności względem społeczeństwa,
któremu je zawdzięczamy.
Na świat ten przybywamy ogołoceni ze wszystkiego, dręczeni
mnóstwem potrzeb, a zdolności, jakiemi jesteśmy obdarzeni, zaledwie
czoło stawić im mogą. A p r i o r i , zdaje się, że zaledwie moglibyśmy
sobie rościć prawo do zaspokojeń w stosunku do pracy naszéj. Jeśli
zaś mamy więcéj, nieskończenie więcéj, komuż za to obowiązani
jesteśmy? Bezwarunkowo téj organizacyi naturalnéj, przeciwko któréj
deklamujemy bezustannie, jeśli jeszcze nie staramy się jéj zniszczyć.
Zjawisko to samo w sobie jest prawdziwie nadzwyczajném; bo że
— 309 —

pewni ludzie nadużywający w ten lub ów sposób praw innych ludzi,


odbierając usługi, których nie oddają, spożywają tym sposobem
więcéj, niż produkują, łatwo to zrozumieć, ale jakże się to może
odnosić do wszystkich ludzi jednocześnie? Jakże może być, aby każdy
człowiek, wymieniwszy usługi swe bez przymusu, bez zdzierstwa i wedle
r ó w n é j w a r t o ś c i , mógł nie kłamiąc powiedzieć: Spożyłem
w jednym dniu więcéj, niżbym w ciągu wieku mógł stworzyć!
A jednakże tak jest i czytelnik zrozumie, że tym dodatkowym
żywiołem, rozwiązującym zagadnienie, jest to coraz większy udział
czynników naturalnych w dziele produkcyi; jest to użyteczność
darma, coraz więcéj wkraczająca w dziedzinę w s p ó l n o ś c i , jest to
praca ciepła, chłodu, światła, ciężkości, powinowactwa chemicznego,
sprężystości, które stopniowo przyłączając się do pracy ludzkiéj,
czynią łatwiejszemi usługi a tém samém zmniejszają ich wartość.
Musiałbym chyba bardzo źle objaśnić teoryę w a r t o ś c i , gdyby
czytelnik sądził, że zniża się ona natychmiast i sama przez się przez
sam fakt jedynie współdziałania siły naturalnéj, ułatwiającéj pracę
ludzką. Nie, tak nie jest; inaczéj bowiem musielibyśmy wraz
z angielskiemi ekonomistami utrzymywać! że wartość stosunkową
jest do pracy. Ten, który zmusza siły naturalne i darme, aby mu
pomagały, ułatwia swoje usługi, nie chce się jednak mimo to
wyrzec dobrowolnie choćby najmniejszéj cząstki zwyczajnego swego
wynagrodzenia. Aby go więc do tego nakłonić, potrzeba pewnego
zewnętrznego nacisku, który, chociażby nawet był surowym, nie
przestałby jednak być sprawiedliwym. Konkurencya właśnie nacisk
ten wywiera. Póki ona nie interweniuje, póki ten, który skorzystał
z czynnika naturalnego, jest panem swego sekretu, póty bez wątpienia
czynnik ten naturalny jest darmym, ale w s p ó l n y m jeszcze nie jest,
został on zdobytym, ale tylko na rzecz jednego człowieka lub jednéj
klassy. Nie staje się jeszcze dobrodziejstwem dla całéj ludzkości.
Dotąd nic się dla ogółu nie zmieniło, chyba tylko to, że u s ł u g i
pewnéj natury, chociaż uwolnione w części od ciężaru trudu,
tak samo jednak jak i dawniéj domagają się całkowitego
wynagrodzenia. Widzimy z jednéj strony jednostkę, która chociaż
zmniejszoną już pracę swoją ofiaruje, domaga się jednak od swych
— 310 —

bliźnich podobnéj pracy jak poprzednio; z drugiéj zaś strony ludzkość


całą, zmuszoną do czynienia jeszcze tychże samych ofiar z czasu
i pracy dla pozyskania produktu, do utworzenia którego przyczynia
się już w części natura.
Gdyby stan rzeczy pozostał zawsze takim, to mimo wszelkich
wynalazków, pierwiastek nieokreślonéj nierówności musiałby się
w świecie ustalić. Nietylko więc nie moglibyśmy powiedzieć: że
wartość jest proporcyonalną do pracy, lecz nawet nie moglibyśmy
powiedzieć, że wartość dąży do ustosunkowania się z pracą. Wszystko
to, cośmy w poprzednich rozdziałach powiedzieli o u ż y t e c z n o ś c i
d a r m é j , o w s p ó l n o ś c i p o s t ę p o w é j , byłoby tylko fantazyą.
Nie byłoby prawdą, że usługi wymieniają się wzajemnie w ten sposób,
iż dary Boże przechodząc z rąk do rąk w dodatku, w dodatku téż dostają
się w ostatnie ręce, to jest w ręce konsumenta. Każdy, wyzyskawszy
raz na swą korzyść siły naturalne, kazałby sobie płacić raz na zawsze
nie tylko za pracę swoją, ale i za te siły, słowem, zamiast coby ludzkość
stać miała na zasadzie postępowéj Wspólności, stanęłaby na zasadzie
powszechnego monopolu.
Tak jednak nie jest; Bóg, który wszystkie swe stworzenia obdarzył
ciepłem, światłem, ciężkością, powietrzem, wodą, ziemią, cudami
życia roślinnego, elektrycznością i tylu innemi niezliczonemi
dobrodziejstwami, których wyszczególnić nawet niepodobna, Bóg,
który wlał w każdą jednostkę i n t e r e s o s o b i s t y , który jak
magnes przyciąga wszystko do siebie, Bóg powiadam, rzucił w łono
społeczeństwa inny jeszcze bodziec, któremu powierzył staranie
o zachowanie dobrodziejstwom swoim darmości i wspólności
pierwotnego ich przeznaczenia, a bodźcem tym jest Konkurencya.
Tak więc interes osobisty jest tą siłą indywidualną, nieprzepartą,
która każe nam szukać i odkrywać postęp, która nas wszystkiemi
siłami pcha ku niemu, ale która zarazem sprawia to, że chcemy go
zmonopolizować. Konkurencja zaś jest tą niemniéj nieprzepartą siłą
ludzkości, która w miarę jak się postęp urzeczywistnia, wyrywa go
z rąk jednostek, aby go uczynić wspólném dziedzictwem wielkiéj
rodziny ludzkiéj. Obydwie te siły, które możemy krytykować,
rozbierając je odrębnie, w całości swéj jednakże, w skutek wzajemnych
kombinacyi, stanowią Harmonią społeczną.
— 311 —

A mówiąc nawiasem, nic dziwnego, że interes człowieka jako


producenta od początku świata powstaje przeciwko Konkurencyi, że
stara się ją zniszczyć, przywołując na swą pomoc siłę, podstęp, przywiléj,
sofizmata, monopol, ścieśnienia, opiekę rządową itd. Moralność jego
środków dostatecznie mówi o moralności jego celów, Ale nas najwięcéj
uderza to, że sama nawet nauka, fałszywa wprawdzie, z takiém zapałem
przez szkołę socyalistów w imię filantropii, równości i braterstwa
rozpowszechniona, poślubiła sprawę Indywidualizmu w najciaśniejszych
jego objawach, a odstąpiła sprawy ludzkości.
Zobaczmy teraz, jak działa Konkurencya.
Pod wpływem osobistego interesu, człowiek wyszukuje zawsze
i niezbędnie takich okoliczności, któreby mogły nadać jak największą
w a r t o ś ć jego usługom. Co się tyczy darów Bożych, to łatwo się on
postrzega, że może z nich korzystać trojakim sposobem (Patrz
przypisek na stronie 175.):
1) Albo jeśli sam darami temi zawładnie,
2) albo jeśli sam tylko zna s p o s ó b do zużytkowania ich,
3) albo jeśli sam tylko posiada n a r z ę d z i e , za pomocą którego
zmusić je może do współdziałania.
W każdéj z tych okoliczności daje on m a ł o swéj pracy za
w i e l k ą pracę innych. Usługi jego mają wielką wartość względną,
a zwykle sądzimy, że ten naddatek wartości nieodłącznym jest od
czynnika naturalnego. Gdyby tak było, to wartość ta pozostałaby nie
zmienną. Że wartość leży w usłudze, widzimy ztąd, iż konkurencya
zmniejszając pierwszą, tém samém zmniejsza i drugą.
Czynniki naturalne, dary Boże, rozdzielone są nierówno na ziemi.
Jakie to nieskończone stopniowanie roślinności, począwszy od sosny
aż do palmy! Tu spotykamy grunt więcéj urodzajny, tam ciepło
bardziéj ożywcze; tu spotykamy kamień, tam gips, owdzie żelazo,
miedź, węgiel. Nie wszędzie są spady wód, nie wszędzie zarówno
korzystać można z działania wiatru. Sama już odległość, na któréj
znajdujemy niezbędne nam przedmioty, urozmaica nieskończenie
przeszkody, które usiłowania nasze napotykają; same nawet zdolności
ludzkie nie są jednakowe i przy rozmaitości klimatu i rass różnią się
w pewnéj mierze pomiędzy sobą.
Zrozumiemy łatwo, że gdyby nie prawa konkurencyi, to nie-
— 312 —

równość ta w podziale darów Bożych sprowadziłaby odpowiednią


nierówność w położeniu ludzi.
Gdyby ktokolwiek mógł zawładnąć jakąś korzyścią naturalną,
odnosiłby z niéj zyski sam, lecz nie pozwoliłby z niéj korzystać
bliźnim swoim. Innym ludziom pozwoliłby mieć udział w niéj, za
pośrednictwem swoim, w takim jedynie razie, gdyby mu za to dano
ogromne wynagrodzenie, granice którego sam oznaczałby arbitralnie.
Usługom swoim nadawałby wartość wedle swéj woli. Widzieliśmy, że
dwiema ostatecznemi granicami, pomiędzy któremi wartość się
usadowiła, są: t r u d p o d j ę t y przez tego, który oddaje usługę,
i t r u d o s z c z ę d z o n y temu, który ją odbiera. Gdyby nie było
konkurencyi, wartość nie znalazłaby żadnéj tamy do ciągłego
wznoszenia się. Człowiek bowiem mieszkający na przykład pod
zwrotnikiem, mógłby do Europejczyka powiedzieć: „Dzięki słońcu,
jakie tu mam, mogę otrzymać daną ilość cukru, kawy, kakao,
bawełny, trudem r ó w n a j ą c y m s i ę d z i e s i ę c i u , wtedy, gdy ty
zmuszonym będąc, w zimnéj krainie uciekać się do oranżeryi, do
pieców, do schronień, mógłbyś tę samą ilość otrzymać zaledwie trudem
r ó w n a j ą c y m s i ę s t u . Chcesz mego cukru, méj kawy, mojéj
bawełny, a nie gniewałbyś się zapewne, gdybym w ugodzie, jaką z tobą
zawieram, liczył jedynie trud, który sam poniósłem. Ja tymczasem
zwracam szczególniéj baczność na trud, który tobie oszczędzam;
wiedząc bowiem, że to on stanowi granicę twego oporu, staram się
z niego uczynić granicę moich żądań. To co mogę zrobić trudem równym
dziesięciu, ty zrobić zaledwie możesz trudem r ó w n y m s t u ; to téż
gdybym w zamian za mój cukier żądał od ciebie produktu, któryby cię
kosztował trudu równego s t u j e d n e m u , pewniebyś mi odmówił, ale
ja żądam tylko trudu d z i e w i ę ć d z i e s i ę c i u d z i e w i ę c i u . Możesz
się czas jakiś dąsać na mnie; lecz w końcu wrócisz do mnie. Wedle téj
taksy bowiem masz jeszcze korzyści dla siebie z téj zamiany. Znajdziesz
może podstawy takie niesprawiedliwemi; lecz z tém wszystkiém mnie
to a nie tobie uczynił Bóg dar z téj temperatury podniesionéj. Mam
sposób do eksploatowania tego dobrodziejstwa Opatrzności i mogę cię
go pozbawić, jeśli się nie zgodzisz, zapłacić mi zań wedle ceny, którą
ustanawiam, nie mam bowiem konkurentów. Bierz zatém mój
cukier, moje kakao, moją kawę, moją bawełnę, pod warunkami, jakie
— 313 —

na ciebie nakładam, albo wyrabiaj je sam, lub téż obywaj się bez
nich.“
Prawda, że Europejczyk mógłby także ze swéj strony w ten sposób
przemówić do człowieka pod zwrotnikiem mieszkającego: Wzrusz
twój grunt, wykop studnie, szukaj żelaza i węgla i ciesz się jeśli je
znajdziesz; inaczéj bowiem i ja postanowiłem posunąć żądania swe do
ostateczności. Obydwom nam dał Bóg dary szacowne. Bierzmy
z nich naprzód to, co nam jest potrzebne, daléj niedopuśćmy, aby
ktokolwiekbądź korzystał z tego, niezapłaciwszy nam za to.
Gdyby nawet tak było, to i wtedy jeszcze ścisłość naukowa
niepozwoliłaby aby czynnikom naturalnym nadawać Wartość, która
się w usługach jedynie mieści. Możnaby się jednak omylić, bo czy
wartość leżałaby w usługach, czy téż w czynnikach naturalnych,
rezultat byłby ten sam. Usługi wymieniałyby się na usługi, lecz nie
mierzyłyby się ani usiłowaniem ani téż pracą. Dary Boże byłyby
przywilejem o s o b i s t y m , a nie darami w s p ó l n e m i ,
i moglibyśmy się nawet z niejaką słusznością żalić na to, że Twórca
tych rzeczy, w tak nierówny a niedający się sprostować sposób,
postąpił z nami. Byliżbyśmy braćmi na téj ziemi? Mogliżbyśmy się
uważać za synów wspólnego ojca? Brak Konkurencji, to jest Wolności,
byłby najprzód nieprzepartą przeszkodą do Równości. Brak równości,
wyłączałby wszelką ideę Braterstwa, I tak z dewizy republikańskiéj
nicby nam nie pozostało.
Ale oto zjawia się Konkurencya; widzimy jak bezwarunkowo
uniemożliwia owe sprzedaże z wyłączną korzyścią jednego, owe
nagromadzenia darów Bożych, owe krzyczące roszczenia co do
ocenienia usług, owe nierówności co do wymienionych usiłowań.
A najprzód zauważmy, że te właśnie nierówności zmuszają
Konkurencją do zjawienia się. Praca instynktownie zwraca się w stronę,
gdzie jest najlepiéj wynagradzaną i tym sposobem usuwa te anormalne
korzyści. Tak więc, Nierówność jest tylko bodźcem, który nas
pomimowolnie pcha do Równości. Jest to jedno z najpiękniejszych
o s t a t e c z n y c h c e l ó w mechanizmu społecznego. Zdaje się, że
Dobroć nieskończona, która tyle dobrodziejstw na ziemię rozsypała,
umyślnie wybrała chciwego producenta dla dokonania pomiędzy
ludźmi słusznego podziału; i zaiste, jakże cudowny widok przed-
— 314 —

stawia interes prywatny, spełniając ciągle to, czego właśnie zawsze


unika. Jako producent, człowiek fatalnie i nieodbicie dąży do
pozyskania wielkiego wynagrodzenia, przez co samo, reguluje je.
Słucha on tu jedynie własnego swego interesu, a jednak ani chcąc, ani
wiedząc, ani szukając, na cóż to on natrafia? Oto, na ogólny interes.
Wracając zatém do naszego przykładu, powiadam że właśnie dla
tego iż człowiek pod zwrotnikiem mieszkający, wyzyskując dary
Boże, pobiera zbyteczne wynagrodzenie, wywołuje Konkurencyą.
Praca ludzka zwraca się w tę stronę ze stósownym zapałem, jeśli się
tak wyrazić można, do nierówności i póty nie będzie miała pokoju,
póki jéj nie zetrze. Widzimy, jak stopniowo praca zwrotnikowa
r ó w n a d z i e s i ę c i u , pod wpływem Konkurencyi, wymienia się na
pracę Europejczyka równą ośmdziesięciu, daléj sześćdziesięsięciu,
następnie pięćdziesięciu, czterdziestu, dwudziestu i wreszcie
dochodzi do dziesięciu. Pod wpływem praw specyalnych
naturalnych, niema żadnéj przyczyny któraby przeszkadzała usługom
wymienionym, mierzyć się pracą, trudem podjętym, i aby tak z jednéj
jak z drugiéj strony, dary Boże nie dawały się w dodatku. Jeśli tak zaś
rzeczy stoją, to spełnioną w tym razie rewolucyą, należy cenić
i błogosławić. — Najprzód tak z jednéj jak i z drugiéj strony, trud
podjęty jest równy, co zadawalnia sumienie ludzkie, żądne zawsze
sprawiedliwości. — Cóż się następnie dzieje z darami Bożemi? To
właśnie zasługuje na całą uwagę czytelnika. — Nie odebrano ich
nikomu. Nie dajmy się ustraszyć, pod tym względem krzykami
producenta pod zwrotnikiem mieszkającego, Brazylijczyk, bowiem
o ile sam konsumuje cukier, bawełnę, kawę, — korzysta z ciepła
słonecznego, gdyż dobroczynne słońce nie przestało pomagać mu w
dziele produkcyi. Jeśli stracił co, to chyba niesłuszną możność
pobierania zysków za konsumcyą od mieszkańców Europy. Ponieważ
dobrodziejstwo opatrznościowe jest d a r m é m , musiało stać się
i stało się w s p ó l n é m , d a r m o ś ć bowiem i wspólność są tejże
saméj natury.
Dary Boże stały się wspólnemi, — a niech czytelnik nie traci
z uwagi, że posługuję się tu faktem specyalnym dla wyjaśnienia
zjawiska powszechnego, — powtarzam, stały się wspólnemi dla
wszystkich ludzi. Nie ma w tém deklamacyi, lecz prawda ściśle
— 315 —

matematyczna. Dla czego jednak piękne to zjawisko było zapoznane?


Oto dla tego, że wspólność urzeczywistnia się w postaci w a r t o ś c i
z n i s z c z o n é j , a umysł nasz z trudnością pojmuje taką przemianę.
Bo, jeśli nabywam pewną ilość cukru, kawy lub bawełny i daję za nią
dziesiątą tylko część trudu, jakibym podjąć musiał, gdybym sam je
produkował, to dla tego, że w Brazylii dziewięć dziesiątych pracy
w téj produkcyi dopełnia słońce, więc pytam się czyż nie prawda, że
wymieniam pracę na pracę? I czyż nie otrzymuję najwyraźniéj, prócz
pracy Brazylijczyka, w dodatku jeszcze współdziałania klimatu
podzwrotnikowego? I czyż nie mogę z całą ścisłością utrzymywać, że
co się tycze produkcyi, o których wyżéj mówiliśmy, stałem się
podobnie jak i wszyscy ludzie, z tego samego tytułu co i Indyanie
i Amerykanie, to jest pod tytułem darmym, uczestnikiem
szczodrobliwości natury?
Są pewne kraje, jak naprzykład Anglia, obfitujące w kopalnie
węgla. Jest to bezwątpienia wielka korzyść m i e j s c o w a , zwłaszcza
jeśli dla uproszczenia dowodów, przypuścimy że na stałym lądzie
niema węgla. — Dopóki niema wymiany, to cała korzyść Anglików jest
ta, że mają większą, niż inne narody obfitość paliwa, że zaopatrują się
weń z mniejszym trudem, mniéj poświęcając na to użytecznego
swego czasu. Jak tylko zjawia się wymiana, to nawet bez względu na
konkurencyę, wyłączne posiadanie min pozwala im żądać znacznego
wynagrodzenia i trud swój wysoko szacować. A że niemożemy ani
sami trudu tego podjąć, ani téż żądać go gdzieindziéj, musimy uledz ich
prawu. Praca zatém angielska zastosowana do tego rodzaju przedsiębierstwa,
będzie zbyt wysoko wynagradzana; czyli że węgieł będzie drogim
i moglibyśmy wtedy sądzić, że dobrodziejstwo natury, nadane tu jest,
nie całéj ludzkości, ale tylko pewnemu narodowi.
Ale podobny stan rzeczy nie może trwać długo; istnieje bowiem wielkie
prawo przyrodzone i socyalne, które mu przeciwdziała, a prawem tym
jest Konkurencya. Już tém samém, że ten rodzaj pracy tak wysoko
w Anglii jest wynagradzany, będzie on bardzo poszukiwanym, gdyż
ludzie zwykle uganiają się za wielkim wynagrodzeniem. Liczba
górników powiększać się będzie, tak przez przybieranie pomocników,
jak i przez rozmnożenie się ich; obniżą oni swe żądania; będą
się zadawalniać coraz zmniejszającém się wynagrodzeniem,
— 316 —

które dojdzie do s t a n u n o r m a l n e g o , do poziomu równego


wszystkim podobnym pracom w innych krajach. To znaczy, że cena
węgla angielskiego, obniży się we Francyi; to znaczy, że za pewną,
daną ilość pracy francuzkiéj, otrzymać będzie można coraz wzrastającą
ilość węgla angielskiego, albo raczéj pracy angielskiéj, wcielonéj
w węgiel, to znaczy wreszcie, i na to szczególną zwracam uwagę, że dar
natury, jaki pozornie nadanym był jedynie Anglii, rzeczywiście należy
do całéj ludzkości. Węgiel Newcastle, rozdziela się darmo pomiędzy
wszystkich ludzi. Niema w tém ani paradoksu ani przesady: rozdziela
się tytułem d a r m y m , podobnie jak woda strumienia, pod jednym
warunkiem poniesienia t r u d u wyszukiwania go, albo zwrócenia
trudu tego, tym, którzy go za nas poniosą. Kupując węgiel, płacimy nie
za węgiel, ale za pracę potrzebną do wydobycia go i przewiezienia.
Ograniczamy się zatém na daniu takiej saméj ilości pracy, jaka
potrzebną była do wyprodukowania wina lub jedwabiu. Tak dalece jest
to prawdą, że szczodrobliwość natury rozciąga się i do Francyi, iż praca
którą wynagradzamy niczém nieprzewyższa téj, jakąbyśmy sami
dopełnić musieli, gdyby skład węgla był we Francyi. Co do węgla,
Konkurencya zrównała ceny u obydwóch tych narodów, wyjąwszy
nieuniknioną i małą różnicę, jaka wypływa z odległości i transportu.
Przytoczyłem tu dwa przykłady, a chcąc bardziéj jeszcze
uwydatnić wielkość zjawiska, wybrałem stosunki międzynarodowe
odbywające się na wielką skalę. Boję się, czy tym sposobem nie
uchyliłem z przed oka czytelnika tego, że zjawisko to zupełnie tak
samo działa i w tranzakcyach najbliżéj nas dotyczących. Weźmy
w rękę najprostszy jaki przedmiot, jakoto: szklankę, ćwiek, kawałek
chleba, książkę, i zastanówmy się nad temi zwyczajnemi produktami.
Zapytajmy się, jakaby zaprawdę niezliczona massa użyteczności
darméj, pozostała wprawdzie darmą dla producenta, ale niestałaby się
nigdy darmą dla ludzkości, to jest, niestałaby się w s p ó l n ą , gdyby
nie Konkurencya. Powiedzmy sobie, że dzięki Konkurencyi, kupując
chleb ten, nic nie płacimy za działanie słońca, nic za deszcz,
nic za mróz, nic za prawa fizyologiczne roślinne, i choćby niewiem
co mówiono, nic, za samo działanie gruntu; nie płacimy nic,
za prawa ciążenia, których użył młynarz, nic, za prawa palenia
się, których użył piekarz, nic za siły zwierzęce, których użył
— 317 —

woźnica. Płacimy jedynie za oddane usługi, za trud podjęty za pomocą


czynników ludzkich; a wiedzmy o tém, że gdyby nie było konkurencyi,
musielibyśmy prócz tego płacić taksę za przyczynienie się wszystkich
czynników naturalnych; że taksa ta niemiałaby innéj granicy jak tylko
trudność, jakąbyśmy mieli w dostarczeniu sobie chleba swémi
własnemi usiłowaniami; że tém samém niestarczyłoby pracy całego
życia na to, abyśmy byli w stanie opłacić to, czego od nas żądają.
Pomyślmy, że wszystkie przedmioty, których używamy, mogą
i powinny pobudzać nas do podobnych rozmyślań, i że rozmyślania
te, są prawdą dla wszystkich ludzi bez wyjątku, a wtedy dopiero
zrozumiemy cały błąd teoryi socyalistów, którzy patrząc na rzeczy
powierzchownie tylko, patrząc na społeczeństwo li tylko ze strony
zewnętrznej, tak lekkomyślnie powstali przeciw Konkurencyi, to jest,
przeciw Wolności ludzkiej; zrozumiemy, że Konkurencya utrzymując
w darach, które natura nierównie po ziemi rozsypała, podwójny
charakter darmości i wspólności, uważaną być winna, jako zasada
sprawiedliwej i naturalnej równości; musimy ją podziwiać jako siłę
trzymającą w szachu interes osobisty, z ktorym się ona kombinuje, tak
artystycznie, że będąc hamulcem jego chciwości, jest zarazem bodźcem
jego działalności, musimy ją błogosławić jako najwidoczniejszy objaw
bezstronnej Bożej troskliwości względem wszystkich stworzeń swoich.
Z tego co poprzedza, możemy wyprowadzić rozwiązanie jednéj
z najbardziéj spornych kwestyi, to jest wolności handlu jednego narodu
z drugim. Jeżeli to, co mi się wydaje być niezaprzeczoném, jest prawdą,
jeżeli Konkurencya zmusza rozmaite narody do wymieniania pomiędzy
sobą jedynie pracy, jedynie coraz to więcéj zrównanego trudu
i ustępowania sobie wzajemnie korzyści naturalnych, które każdy z nich
ma na swe zawołanie, w d o d a t k u ; to za jakże ślepych i niedorzecznych
musimy uważać tych, którzy za pomocą prawodawstwa odpychają od
siebie produkta obce, pod pozorem że są tanie, że względnie do swej
całkowitej użyteczności za mało posiadają wartości, czyli właśnie dla
tego, iż zawierają w sobie ogromną część użyteczności darmej!
Powiedziałem już i powtarzam jeszcze, że ta tylko teorya wzbudza
zaufanie we mnie, która się godzi z praktyką powszechną. Otóż,
pewną jest rzeczą, że narody czyniłyby pomiędzy sobą pewne
21
— 318 —

wymiany, gdyby im tego s i ł ą niewzbraniano. Chcąc im tego


wzbronić, muszą się uciekać do oręża, co samo już jest dowodem, że
źle czynią przeszkadzając wolności wymiany.
2. Jest znowu inna okoliczność, która stawia pewnych ludzi
w dogodném i wyłączném położeniu co do wynagrodzenia, a jest nią
wyłączna znajomość p r o c e d e r u , za pomocą którego zawładnąć można
c z y n n i k a m i n a t u r a l n e m i . To, co nazywamy wynalazkiem, jest
zdobyczą geniuszu ludzkiego. Zobaczmy jak te piękne a spokojne
zdobycze, będące w początku źródłem bogactwa dla tych, którzy je
dokonali, stają się wkrótce, pod działaniem Konkurencyi, w s p ó l n é m
i d a r m é m dziedzictwem wszystkich ludzi.
Siły natury należą do wszystkich. Siła ciążenia naprzykład, jest
własnością wspólną; otacza nas ona, przenika i panuje nad nami; gdyby
jednak był tylko jeden sposób zmuszenia jéj, aby przyczyniała się do
pewnego danego użytecznego rezultatu i gdyby był jeden tylko
człowiek, znający ten sposob, to człowiek ten, mógłby trud swój cenić
bardzo wysoko lub podjęcia się go odmówić, gdyby mu w zamian
znacznego nie dano wynagrodzenia. Przypuśćmy, że wynalazłby on
sposób zniszczenia dziewięć dziesiątych pracy potrzebnej do
wyprodukowania przedmiotu x. — Ale x ma obecnie bieżącą cenę
ustanowioną na zasadzie trudu, jakiego wymaga produkcya jego wedle
zwyczajnej metody. Wynalazca sprzedaje x podług kursu, czyli innemi
słowy, trud jego dziesięć razy drożéj opłaconym jest, jak trud jego
współzawodników. Jest to pierwsza faza wynalazku.
Zauważmy najprzód, że nie razi ona w niczém sprawiedliwości.
Słuszném jest, aby ten, który światu użyteczny odkrywa proceder,
był wynagrodzonym: K a ż d y w e d l e s w é j z d o l n o ś c i .
Zauważmy to jeszcze, że dotąd zyskał tylko na tém wynalazca,
ludzkość zaś nic nie zyskała, chyba wewnętrznie i, że tak powiem,
w perspektywie dopiero, bo dla nabycia produktu x, te same ponosić
musi ofiary, które i dawniéj ponosiła.
Wynalazek jednak wchodzi w drugą fazę, to jest, w fazę
n a ś l a d o w n i c t w a . W saméj naturze nadzwyczajnych wynagrodzeń
leży to, że rozbudzają one chciwość. Nowy proceder rozpowszechnia
się, cena x spada ciągle i wynagrodzenie zmniejsza się także w miarę
tego, im naśladownictwo dalszém będzie od epoki wynalazku, to
— 319 —

jest, im się stanie łatwiejszém, mniéj ryzykowném, a tém samém, im


mniéj ma zasług. A zaprawdę niema tu nic takiego, czegoby
najbardziéj pomysłowe i najbardziéj bezstronne prawodawstwo
przyznać nie mogło.
Nareście wynalazek przechodzi w trzecią fazę, w stanowczy okres, to
jest w powszechne z l a n i e s i ę , w w s p ó l n o ś ć , w d a r m o ś ć ,
a zakres jego kończy się, jak tylko Konkurencya sprowadziła
wynagrodzenie producentów x do ogólnej i normalnej ceny wszystkich
prac podobnych. Wówczas dziewięć dziesiątych oszczędzonego przezeń
trudu, jak to w hypotezie naszej przypuściliśmy, stają się zdobyczą całej
ludzkości. Użyteczność x, jest zawsze tąż samą, ale te dziewięć
dziesiątych weszły weń za pomocą prawa ciążenia, które w zasadzie
zawsze było wspólném wszystkim, a stało się takimże w tym
szczegółowym zastosowaniu. Jest to do tego stopnia prawdą, że wszyscy
na kuli ziemskiej konsumenci, mogą kupować x, ofiarując zań dziesiątą
tylko część tego trudu, jakiego dawniéj na to potrzebowali. Przewyżkę
bowiem, umorzył całkowicie ten nowy proceder.
Jeżeli dobrze zastanowić się nad tém zechcemy, że niema ani jednego
wynalazku ludzkiego, któryby nie musiał drogi tej przebiegać, że x jest tu
znakiem algebraicznym reprezentującym zboże, odzienie, książki, okręta,
na produkcyą których niezliczona massa trudu lub wartości umorzoną
została za pośrednictwem pługa, machiny do przędzenia, drukarni i żagli,
to uwaga ta, stosować się również może tak do najprostszych narzędzi jak
i do najbardziéj skomplikowanego mechanizmu, również do ćwieka, klina,
drąga jak i do machiny parowej i telegrafu elektrycznego. Spodziewam się,
że zrozumiemy jakim sposobem to wielkie zagadnienie rozwiąże się dla
ludzkości, a mianowicie, że k a ż d a s t a ł a i l o ś ć p r a c y l u d z k i e j ,
otrzymywać będzie coraz znaczniejszą i coraz rów-
niej rozłożoną massę użyteczności lub zaspokojeń.
3. Wykazałem że Konkurencya wciąga w dziedzinę w s p ó l n o ś c i
i d a r m o ś c i nietylko s i ł y n a t u r a l n e , ale i ten p r o c e d e r , za
pośrednictwem którego siłami temi zawładamy; obecnie pozostaje mi
jeszcze do udowodnienia, że co się tycze n a r z ę d z i za pomocą
których siły te w ruch wprawiamy, spełnia ona tęż samą czynność.
21*
— 320 —

Nie dość na tém, że w naturze istnieje siła ciepła, światła, siła


ciążenia, elektryczności, nie dość na tém, że umysł ludzki pojmie
sposób zużytkowania ich, ale dla wykonania tego pomysłu potrzeba
jeszcze n a r z ę d z i , potrzeba z a p a s ó w ż y w n o ś c i , aby ci,
którzy się wykonaniu jego oddają, mogli żyć przez czas zatrudnienia
się tą robotą.
Posiadanie k a p i t a ł ó w jest trzecią okolicznością korzystną pod
względem wynagrodzenia tak dla pojedyńczego człowieka jak i dla
całej klassy ludzi. Ten kto ma w ręku swoim narzędzie potrzebne do
pracy, materyały na których praca ta ma się wykonywać i środki do
życia potrzebne w ciągu téj pracy, ten się tylko umawiać może
o wynagrodzenie; jest to zupełnie słuszna zasada, kapitał bowiem nie
jest niczém inném, jak tylko pracą poprzednią, która jeszcze nie była
wynagrodzoną. Zapewne, że położenie kapitalisty jest dobrem i że
może on prawa swoje narzucać; lecz zastanówmy się, że gdyby nawet
był on wolnym od Konkurencyi, zawsze jeszcze są pewne granice, po
za które żądania jego przejść nigdy nie mogą; granicą tą jest ta linia po
za którą żądane przez niego wynagrodzenie przewyższałoby usługi,
jakie on oddał. A ponieważ tak jest, nie wolno więc nam, jak się to
często zdarza, narzekać na t y r a n i ę k a p i t a ł u , albowiem nawet
w najostateczniejszych wypadkach, obecność jego nie może być tak
szkodliwą położeniu robotnika, jak brak jego zupełny. Kapitalista
co najwyżéj może to uczynić, co człowiek z pod zwrotnika
rozporządzający siłą światła, którego natura odmówiła innym, lub,
co uczynić może wynalazca posiadający sekret p r o c e d e r u
nieznanego innym ludziom, to jest, może powiedzieć: „Jeśli chcecie
rozporządzać trudem moim, cena jego jest taka; jeżeli zaś cenę tę
znajdziecie zbyt wysoką, czyńcie to, coście dotąd robili, to jest
obywajcie się bez niego.“
Ale oto Konkurencya zjawia się wpośród kapitalistów.
Narzędzia, materyały, zaopatrzenie się w żywność, prowadzą do
urzeczywistnienia użyteczności, ale jedynie pod warunkiem użycia
ich w robocie; kapitaliści zatém współzawodniczą pomiędzy sobą
szukając sposobu użycia swych kapitałów. Wszystko to zatém, co
z powodu współzawodnictwa ustąpić muszą ze swych nadzwyczajnych
wymagań, granice których określiłem, wszystko to, wpływając
— 321 —

na zmniejszenie ceny produktu staje się czystą korzyścią, d a r m y m


zyskiem dla konsumenta, to jest, dla ludzkości!
Zapewne, że darmość nie może tu nigdy być zupełną; każdy
bowiem kapitał reprezentuje trud i zawsze będzie miał w sobie
pierwiastek wynagrodzenia.
Tranzakcye dotyczące kapitału ulegają powszechnemu prawu
wymiany, a dokonywają się wtedy jedynie, jeżeli w dokonaniu ich
jest korzyść dla obydwóch kontraktujących, chociażby korzyść ta,
ciążąca zresztą do zrównania się, mogła być przypadkowo większą dla
jednego niż dla drugiego.
W wynagrodzeniu za kapitał jest pewna granica po za którą nie
pożycza się już; granicą tą jest z e r o u s ł u g dla dłużnika. Tak, samo
jest pewna granica po za którą nie udziela się pożyczki; granicą tą jest
z e r o w y n a g r o d z e n i a dla wierzyciela. To się rozumie samo przez
się. Niech tylko wymaganie jednego z kontraktujących posunie się do
tego stopnia, że sprowadzi korzyść drugiego do z e r a , a pożyczka
stanie się niemożliwą. Wynagrodzenie od kapitału oscyluje pomiędzy
temi dwoma ostatecznościami. Ku wyższéj granicy pcha je Konkurencya
dłużników, do niższéj zaś sprowadza je Konkurencya wierzycieli; tym
to sposobem z powodu konieczności harmonizującéj ze sprawiedliwością,
wynagrodzenie to, podnosi się gdy kapitał jest rzadkim i zniża się gdy
tenże jest obfitym.
Wielu ekonomistów sądzi, że liczba poszukujących pożyczki
daleko gwałtowniéj wzrasta, niźli kapitały tworzyć się mogą,
z czego wynikałoby, że w naturze procentu jest dążenie do
podwyżki. F a k t a są stanowczo po stronie przeciwnej; widzimy jak
cywilizacya zniża wszędzie najem kapitałów. Za ten najem,
powiadają, płaciło się od 30 do 40 od sta w Rzymie, 20 od sta
płaci się jeszcze w Brazylii, 10 od sta w Algierze, 8 od sta w Hiszpanii,
6 od sta we Włoszech, 5 od sta w Niemczech, 4 od sta we Francyi,
3 od sta w Anglii, a jeszcze mniéj w Holandyi. Otóż wszystko to, co
postęp niszczy w najmie kapitałów, straconém jest dla kapitalistów,
a nie dla ludzkości. Jeżeli procent począwszy od 40 dochodzi do 2 od
sta, to te 38 części z 40 oszczędzonych na tym pierwiastku
kosztów produkcyi, dojdą do konsumenta, który zwolnionym będzie
z tego ciężaru w stosunku 19 dwódziestych; jest to siła, którą tak
— 322 —

samo jak c z y n n i k i n a t u r a l n e , jak szybkie p r o c e d e r y


rozlewa się w o b f i t o ś ć , w r ó w n o ś ć i ostatecznie podwyższa
ogólny poziom rodu ludzkiego.
Pozostaje mi jeszcze słów kilka powiedzieć o Konkurencyi, jaką
praca sama sobie czyni; jest to przedmiot, który ostatniemi czasy
wywołał wiele sentymentalnych deklamacyi. Ale czyż uważny czytelnik
z tego co poprzedza, nie uważa iż przedmiot dość już wyczerpnięty?
Dowiodłem już, że dzięki działaniu Konkurencyi, pobieranie
anormalnego wynagrodzenia za współudział sił n a t u r a l n y c h , za
znajomość p r o c e d e r u , albo posiadanie n a r z ę d z i , za pomocą
których zawłada się temi siłami, nie może trwać długo. Jest to to samo,
jak gdybym powiedział, że usiłowania dążą do tego, żeby się wymieniać
na zasadzie równości, czyli że wartość dąży do tego, aby się stała
proporcyonalną do pracy. To dowiodłszy, doprawdy że niewiem coby
jeszcze nazwać można Konkurencyą robotników, a tém mniéj jeszcze
widzę, jakimby ona sposobem mogła stan ich pogorszyć; z tego bowiem
punktu widzenia, robotnicy są właśnie sami konsumentami; klassa
pracująca, to wszyscy ludzie, to ta wielka Społeczność, która ostatecznie
zbiera wszystkie dobrodziejstwa Konkurencyi i całą korzyść wartości,
stopniowo przez postęp umarzanych.
A dzieje się to tym sposobem: usługi wymieniają się na usługi lub
wartości na wartości. Kiedy pewien człowiek (lub pewna klassa ludzi)
zawładnie czynnikiem naturalnym lub jakim procederem, to żądania
jego regulują się nie wedle podjętego przezeń trudu, ale wedle
trudu oszczędzonego innym. Posuwa on je do ostatecznej granicy,
niepogarszając tem nigdy położenia innych. Usługom swym stara się
nadać jak największą wartość. Wartość ta jednak stopniowo pod
wpływem Konkurencyi dąży do ustosunkowania się z podjętym
trudem; i obrot ten kończy się dopiero wtedy, kiedy dwa równe
trudy wymieniają się pomiędzy sobą, każdy z nich służąc za
przewodnika ciągle wzrastającej massie użyteczności na korzyść całej
społeczności. A kiedy tak jest, to wpadlibyśmy w uderzającą
sprzeczność, gdybyśmy utrzymywać chcieli, że Konkurencya działa
na szkodę robotników.
Powtarzają to jednak bezustannie, a nawet w to wierzą. Dla
czego? Oto dla tego, że pod słowem r o b o t n i k nie rozumieją
— 323 —

oni wielkiej pracującej społeczności, ale tylko pewną wyłączną klassę.


Społeczność dzielą na dwie części. Po jednej stronie stawiają
wszystkich posiadających kapitały, żyjących całkowicie lub w części
z prac poprzednich, z prac umysłowych lub też podatku, który inni
płacą; po drugiej, stawiają ludzi posiadających jedynie swe ręce,
płatnych i, że się posłużę uświęconém już wyrażeniem,
proletaryuszów. Rozważają stosunki tych dwóch klass pomiędzy sobą
i zapytują się, czy w stanie, w jakim się stosunki te znajdują,
Konkurencya pomiędzy robotnikami nie jest dla nichże samych
zgubną?
Powiadają: Położenie tych ostatnich z natury swej wyłącznie
zależném jest od cudzej łaski. Ponieważ biorą zapłatę z dnia na dzień,
żyją téż z dnia na dzień. Pod rządem wolności, w układach jakie
zwykle poprzedzają każdą umowę, muszą oni przystać na wszelkie
warunki, bo pod karą śmierci muszą mieć pracę na jutro. Jeśli tego
o wszystkich powiedzieć nie można, to przynajmniéj o wielu z nich,
a wystarcza to do poniżenia całej klassy, najbardziéj bowiem
przygnieceni i najbiedniejsi z nich, pierwsi zwykle kapitulują i oni
to ustanawiają wysokość dziennego zarobku. Ztąd wynika, że zarobek
dzienny sprowadza się do tego, co nieodbicie potrzebném jest do
życia; a w tym stanie rzeczy najmniejszy nadmiar Konkurencyi pomiędzy
robotnikami, staje się prawdziwém nieszczęściem, bo tu już nie idzie
o zmniejszenie ich dobrobytu, ale poprostu o ich życie.
W przytoczeniu tym, co do samego f a k t u jest zaiste wiele,
bardzo wiele prawdy. Zaprzeczać cierpieniom i poniżeniu tej klassy,
spełniającej część materyalną w dziele produkcyi, byłoby toż samo, co
zamykać oczy przed światłem. — Prawdę powiedziawszy, do tego to
opłakanego położenia, wielkiéj liczby braci naszych odnosi się to, co
słusznie nazywamy z a g a d n i e n i e m s p o ł e c z n é m ; bo chociaż
i inne klassy w społeczeństwie, nagabane są rozmaitemi niepokojami,
cierpieniami, nagłemi zmianami, przesileniami, ekonomicznemi
wstrząśnieniami, mimo to jednak w o l n o ś ć mogłaby być przyjętą
jako rozwiązanie zagadnienia, gdyby niezdawała się być zbyt słabą na
wyleczenie tej bolesnej rany, zwanej Pauperyzmem.
A ponieważ w tém właśnie mieści się zagadnienie społeczne,
zrozumie więc czytelnik, że dotykać go tu nie mogę. Szczęśliwym
— 324 —

będę, jeśli wypłynie ono z całego dzieła tego, bo rozumie się że od


jednego rozdziału oczekiwać tego niemożemy.
Przedstawiam teraz prawa powszechne, które uważam za
harmonijne i mam nadzieję, iż czytelnik zaczyna się już domyślać, że
prawa te istnieją, skoro działają w duchu wspólności, a tém samém,
równości. Niezaprzeczałem jednakże, aby działanie praw tych, nie
bywało zakłócane niszczącemi przyczynami. Jeśli zatém napotykamy
równocześnie f a k t uderzającej nierówności, to jakimże sposobem
moglibyśmy go ocenić, nieznając ani praw regularnych porządku
społecznego, ani przyczyn zakłócających te prawa?
Z drugiej znów strony, nieprzeczyłem ani istnieniu zła, ani jego
przeznaczeniu. Sądziłem, że mam prawo powiedzieć, że skoro
człowiek ma sobie nadaną w o l n ą w o l ę , to całości z której
wykluczoném byłoby nieszczęście, niemożnaby nazywać h a r m o n i ą ;
w wolnej bowiem woli mieścić się może błąd, a błąd jest złém.
Harmonia społeczna, jak wszystko co dotycze człowieka, jest
względną; złe jest jedném z tych niezbędnych kół, przeznaczonych
do pokonywania błędu, niewiadomości, niesprawiedliwości, a to
z tego powodu, że wprowadza w działanie te dwa wielkie prawa
natury naszej: prawa odpowiedzialności i solidarności.
Teraz zaś, ponieważ faktem jest, iż pauperyzm istnieje, to kogoż
winić mamy o to, czy prawa naturalne, które rządzą porządkiem
społecznym — czy urządzenia ludzkie, które w duchu przeciwnym
praw tych działają — czy téż wreszcie tych, którzy sami są jego
ofiarami i którzy przez błędy i winy swoje, ściągnęli na głowę swą tę
ciężką karę?
Innemi słowy: czy pauperyzm istnieje skutkiem przeznaczenia
opatrznościowego, — czy téż przeciwnie wypływa z tego, co jest
sztuczném w naszej organizacyi politycznej — czy wreszcie, jest on
po prostu osobistą zapłatą? Której z tych trzech przyczyn: Fatalności,
— Niesprawiedliwości, — czy téż Odpowiedzialności, przypisać
należy tę straszliwą plagę?
Nie lękam się powiedzieć: że nie może ona wypływać z praw
naturalnych, które są przedmiotem naszych badań, gdyż wszystkie
te prawa dążą do zrównania nas w ulepszeniu, to jest: dążą do
zbliżenia wszystkich ludzi do równego, nieustannie wznoszącego się
— 325 —

poziomu. W tej zatém chwili nie możemy zajmować się zgłębianiem


zagadnienia przyczyn nędzy.
Jeśli w tej chwili zechcemy zastanawiać się li tylko nad tą klassą
robotników, która wykonywa część najbardziéj materyalną produkcyi
i która niemając w niej żadnych osobistych widoków, żyje jedynie
z wynagrodzenia stałego, nazywanego d z i e n n ą z a p ł a t ą , to
pomijając dobre lub złe urządzenia ekonomiczne, pomijając zło
jakiemu proletaryusze z własnej swej winy uledz mogą, pytanie
jakiebyśmy sobie postawić mogli, jest to: jakie odnośnie do nich mogą
być skutki Konkurencyi?
Działanie Konkurencyi, tak względem téj klassy jak i względem
wszystkich, jest dwojakie. Dotyka ono ich, jako kupujących
i sprzedających usługi. Wina piszących w tej materyi polega na tém,
że widzą oni zawsze jedną tylko stronę kwestyi, podobnie
jak fizycy, którzy uznając jedynie siłę odśrodkową, wierzą
i przepowiadają że wszystko jest stracone. Przepuśćcie im tylko
fałszywe ich założenie, a zobaczycie z jaką nieugiętą logiką
poprowadzą was do swego zgubnego wniosku. Toż samo powiedzieć
można o narzekaniach socyalistów, jakie snują z wyłącznych
spostrzeżeń o Konkurencyi odśrodkowej, jeśli się tak wyrazić
można; niezwracają oni uwagi na Konkurencyą dośrodkową, a to
wystarcza do sprowadzenia doktryn ich do niepotrzebnych
deklamacyi. Zapominają oni, że kiedy robotnik przychodzi na rynek
z zapracowanym przez się dziennym zarobkiem, to staje się
ogniskiem do którego zbiegają się niezliczone przemysły i że
korzysta on wówczas z powszechnej Konkurencyi, niezważając iż
na nią też same przemysły kolejno krzyki podnoszą.
Prawda, że jeżeli patrzymy na proletaryusza jako na producenta,
jako na ofiarującego pracę lub usługi, to skarzy się on również na
Konkurencyą. Przypuśćmy zatém, że dając mu z jednej strony
korzyści, z drugiej go strony uciska; chodzi więc tylko o to, aby się
dowiedzieć, co tu przeważa i czy straty, jakie ona sprowadza,
wynagradza korzyściami, jakie daje.
Chyba niejasno tłumaczyłem się, jeśli czytelnik niezrozumiał, że
w cudownym tym mechanizmie, sprzeczne pozornie działanie
Konkurencyi zmierza jednak do tego szczególnego i pocieszającego
— 326 —

rezultatu, że wszyscy ludzie znajdą w nim jednocześnie korzystną


równowagę, a to z powodu Użyteczności darmej, ciągle zwiększającej
obszar produkcyi i wkraczającej bezustannie w dziedzinę Wspólności.
Otóż, to co się staje wspólném, przynosi korzyści wszystkim,
nieszkodząc nikomu; możemy nawet dodać, a jest to prawdą
matematyczną, że korzysta z niej każdy w miarę poprzedniej swej
nędzy. Ta to właśnie część użyteczności darmej, którą Konkurencya
zmusza, aby się stała w s p ó l n ą , sprowadza to, że wartości dążą do
ustosunkowania się z pracą, co widoczną przynosi korzyść
pracującemu. Ona to także, tłumaczy nam to zagadnienie społeczne,
jakie ciągle przedstawiam oczom czytelnika, a które zasłania nam
jedynie przyzwyczajenie, a mianowicie: że za pewną oznaczoną
pracę, każdy otrzymuje pewną summę zaspokojeń, dążącą do
zwiększenia się i zrównania.
Zresztą, położenie robotnika nie wypływa tylko z jednego prawa
ekonomicznego, lecz ze wszystkich razem. Poznać je, wykryć ich
widoki i ich przyszłość, jest zadaniem całej ekonomii politycznej; bo
czyż nauka ta może mieć co innego, jak robotników, na widoku?...
Ale mylę się, bo są jeszcze i zdziercy. Co sprowadza równowagę
usług? Wolność. Cóż zakłóca tę równowagę? Ucisk. I oto jest zakres
jaki przebiedz mamy.
Co się tycze losu klassy robotników zajętej bezpośrednią pracą
produkcyi, to wtedy dopiero ocenionym on być może, kiedy poznamy
jakim sposobem prawa Konkurencyi, godzą się z prawami dziennej
Zapłaty i Ludności, a także z niszczącemi skutkami nierównej taksy
i monopolów.
Dodam tu tylko kilka słów jeszcze odnośnie do Konkurencyi. Jasną
jest rzeczą, że zmniejszenie się massy zaspokojeń rozdzielających się
pomiędzy ludźmi, jest wypadkiem obcym jej naturze. Czy rozdziału
tego dopełnia ona w duchu nierówności? Niema nic w świecie
widoczniejszego, jeśli się tak wyrazić mogę, jak to, że przywiązawszy
do każdej usługi, do każdej wartości, coraz większy stosunek
użyteczności, Konkurencya nieprzerwanie pracuje na zrównanie
samychże usług i uczynienie ich proporcyoalnemi do usiłowań.
I w rzeczy samej, nie jestże ona tym bodźcem, który ze szranek
bezpłodnych wprowadza wszystko w szranki obfitości? Właściwém
— 327 —

jej zatém działaniem jest coraz to większe urzeczywistnianie równości,


podnosząc jednocześnie poziom społeczny.
Porozumiejmy się wszelako, co do wyrazu równości. Równość, nie
znaczy jednakowe dla wszystkich wynagrodzenie, ale wynagrodzenie
stosunkowe do ilości, a nawet jakości ich usiłowań.
Mnóstwo okoliczności przyczynia się do tego, że wynagrodzenie za
pracę jest nierówne (mówię tu jedynie o pracy wolnej, podlegającej
Konkurencyi); jeśli się przypatrzymy zbliska, to spostrzeżemy, że
zawsze prawie ta mniemana nierówność słusznie i koniecznie jest tylko
prawdziwą równością. Zresztą, prace połączone z niebezpieczeństwem
przynoszą więcéj korzyści jak inne; zatrudnienia wymagające długiej
nauki i nakładów przez długi czas nieprodukujących, co domyślać się
każe, że pewna rodzina pielęgnowała przez długi czas pewne cnoty,
jak te dla których dostateczną była siła muskularna, zatrudnienia
wymagające wykształcenia umysłu, a które wyradzają delikatne gusta,
jak zatrudnienia wymagające jedynie rąk. Nie jestże to wszystko
słuszném? Otóż, K o n k u r e n c y a musi ustanawiać te różnice;
społeczeństwo niepotrzebuje aby w tym względzie rozstrzygał
Fourier lub L. Blanc.
Najpowszechniejszą z tych wszystkich okoliczności jest
nierówność wykształcenia; otóż w tym wypadku jak i w każdym
innym widzimy, że Konkurencya działa dwojako, znosi stany
i podnosi społeczeństwo.
Jeśli przedstawimy sobie, że społeczeństwo składa się z dwóch warstw,
z których jedna góruje nad drugą, że w jednej z nich panuje pierwiastek
inteligentny, w drugiej zaś pierwiastek siły brutalnej, i jeśli zbadamy
stosunki naturalne tych dwóch warstw, z łatwością dostrzeżemy
w pierwszej, siłę przyciągania, w drugiej zaś siłę wznoszenia się, a obydwie
te siły dążą do zlania się. Sama nierówność zysków, jest dla niższej
warstwy, podnietą do niepowstrzymanego zapału dążenia do dobrobytu
i pozyskania coraz więcéj wolnego od zajęć czasu, a zapał ten popiera
jeszcze i ta aureola światła, jaka otacza klassy wyższe. Metody nauczania
doskonalą się; książki zniżają się w cenie, naukę nabywa się w krótszym
czasie i z mniejszym kosztem; umiejętność, która dotąd była monopolem
pewnej klassy lub nawet kasty, którą osłaniał język martwy
i pieczętowało pismo hieroglificzne, dziś pisze się i drukuje językiem
— 328 —

zwyczajnym, przenika, że tak powiem, atmosferę i wdycha się jak


powietrze.
Lecz nie na tém koniec; w tymże samym czasie, kiedy nauczanie
bardziéj rozpowszechnione i równiejsze zbliża do siebie dwie warstwy
społeczne, to jednocześnie nader ważne zjawisko ekonomiczne,
wiążące się z wielkiem prawem Konkurencyi, przyspiesza to zlanie
się. Postęp w mechanice zmniejsza ciągle stosunek pracy grubej,
Podział pracy upraszczając i oddzielając każdą czynność, która
przyczynia się do rezultatu produkcyi, sprawia to, że przemysł, który
dawniéj prowadzić mogli niektórzy tylko, dziś jest w ręku
wszystkich. Więcéj powiem: ten ogół prac, który w początkach
wymagał tyle różnorodnych wiadomości, dziś samą siłą czasu,
pod nazwaniem r u t y n y , wkracza w dziedzinę działalności klass
najmniéj wykształconych, tak jak to miało miejsce w rolnictwie.
W starożytności podnoszono aż do apoteozy ludzi, którzy odkrywali
światu sposób uprawy roli, dziś sposób ten, stał się dziedzictwem
i prawie monopolem najniższej warstwy ludzi, a to do tego stopnia,
że gałęź ta tyle, ważna przemysłu ludzkiego, została, że tak powiem,
całkowicie klassom oświeconym odjętą.
Z tego co poprzedza, moglibyśmy wyciągnąć fałszywy wniosek
i powiedzieć: „Widzimy dobrze, że we wszystkich zawodach, we
wszystkich stanach, Konkurencya zniża wynagrodzenia i d r o g ą
r e d u k c y i sprowadza je do równości; ale w takim razie, tym typem
i tą miarą wszelkiego wynagrodzenia, będzie zapłata dzienna za pracę
prostą, za trud fizyczny.“
Chybabym źle był zrozumianym, gdyby nie spostrzeżono że
Konkurencya, która usiłuje sprowadzić wszystkie wynagrodzenia do
coraz prawidłowszej średniej proporcyonalnej, musi k o n i e c z n i e tę
średnią proporcyonalną coraz to wyżéj podnosić; przyznaję, że gniecie
ona ludzi jako producentów, ale czyni to tylko w interesie polepszenia
ogólnego położenia rodu ludzkiego i jedynie z punktu dobrobytu,
dostatków, pozyskania wolnego czasu, moralnego doskonalenia się czyli
słowem z punktu k o n s u m p c y i , podniesienie może być słuszném.
Zapytają może, czy z postępu jaki teorya ta zdaje się w sobie
mieścić, korzystała w rzeczy samej ludzkość?
Przedewszystkiem odpowiedziałbym, że w społeczeństwach no-
— 329 —

woczesnych daleko jeszcze do tego, aby działanie Konkurencyi


wypełniać mogło naturalną jej sferę. Prawa nasze o tyle przynajmniéj
przeszkadzają jej o ile i pomagają; a kiedy zapytamy sami siebie, czy ta
nierówność położenia w świecie wynika z jej obecności czy téż z braku
jej, to dość jest spojrzeć na ludzi mających wziętość i olśniewających
nas rozgłosem swych fortun skandalicznych, aby się przekonać, że
wszystko, co jest sztuczném i niesprawiedliwém w nierówności, płynie
jedynie z podboju, monopolów, ścieśnień, uprzywilejowanych urzędów,
wysokich posad, sprzedaży administracyjnych, słowem, z tych wszystkich
rzeczy, z któremi Konkurencya nic niema wspólnego.
Następnie sądzę, że nie widzą chyba rzeczywistego postępu, jaki
ludzkość uczyniła od bardzo niedawnéj epoki, a któréj przypisać
należy częściowe oswobodzenie pracy. Słusznie téż powiedziano, że
potrzeba wiele filozofii, aby umieć rozróżniać otaczające nas fakta.
Fakt naprzykład, ile spożywa jedna uczciwa i pracowita rodzina
klassy robotniczej nie zadziwia nas, bośmy się z tém zanadto obyli.
Gdybyśmy wszelako porównali dobrobyt jéj dzisiejszy, z tém
położeniem, jakie byłoby jéj udziałem, w przypuszczalnym porządku
społecznym, z którego Konkurencya byłaby wykluczona; gdyby
statystycy uzbrojeni w narzędzia dokładne, mogli podobnie jak
dynamometrem zmierzyć w tych dwóch różnych epokach stosunek
pracy téj rodziny z jéj zaspokojeniami, to przekonalibyśmy się, jakich,
na korzyść jéj, tak nawet jak dzisiaj ścieśniona wolność, dokonała
cudów, a których dla tego tylko dojrzeć niemożemy, że je ciągle
mamy przed oczyma. Ta część usiłowań ludzkich, która dla pewnego
danego rezultatu zniszczoną została, jest istotnie nieobliczoną. Był
czas, kiedy rzemieślnik za całodzienny swój zarobek nie mógł
dostarczyć sobie najprostszego nawet dziennika. Dziś za pięć
centymów czyli za pięćdziesiątą część dziennego zarobku, otrzymuje
gazetę, treść któréj starczyć może na cały tom. Mógłbym to samo
powiedzieć co do odzieży, co do komunikacyi, transportów, oświecenia
i mnóstwa innych zaspokojeń. Czemuż przypisać ten rezutat? Oto
temu, że ogromna część pracy ludzkiej, którą potrzeba było
wynagradzać, zrzuconą została na darme siły natury. Jest to wartość
zniszczona, której wynagradzać już nie potrzeba. Pod wpływem
Konkurencyi zastąpiła ją użyteczność wspólna i darma. I zauważmy;
— 330 —

to dobrze, że gdy skutkiem postępu, cena jakiegokolwiekbądź


produktu zniża się, to dla otrzymania go, z a o s z c z ę d z o n a praca
biednego nabywcy, jest stosunkowo większą od téj, jaką zaoszczędza
sobie bogaty nabywca; jest to prawdą matematyczną.
Zresztą, ten przypływ ciągle wzrastających użyteczności, który
praca przynosi, a który Konkurencya wprowadza we wszystkie żyły
ciała społecznego, niestreszcza się całkowicie w dobrobycie, lecz
pochłoniętym bywa przez coraz liczniejszy przypływ nowych
pokoleń, obraca się on na zwiększenie ludności, a to wedle praw jakie
mają ś c i s ł y związek z zajmującym nas przedmiotem i o jakich
mówić będziemy w innym rozdziale.
Zatrzymajmy się na chwilę, i przypomnijmy sobie w krótkości to
wszystko, o czém dotąd mówiliśmy.
Człowiek ma potrzeby nie mające granic, pragnienia jego są
nienasycone. Dla zaspokojenia ich, ma on materyały i czynniki, jakich mu
natura dostarczyła, ma zdolności, narzędzia i wszystko to, co p r a c a
w ruch wprowadza. Praca jest tém, co najrówniéj wszystkim zostało
udzieloném; każdy instynktownie stara się przyłączyć do niéj jak najwięcéj
sił naturalnych, jak najwięcéj zdolności wrodzonych lub nabytych, jak
można najwięcéj kapitałów, a to dla tego, aby rezultat tego współdziałania
przyniósł więcéj wyprodukowanych użyteczności, lub co na jedno
wychodzi, więcéj zaspokojeń. Tak więc, coraz skuteczniejszy współudział
czynników naturalnych, nieskończenie wielki rozwój inteligencyi,
stopniowy wzrost kapitałów, sprowadzają to dziwne na pierwszy rzut oka
zjawisko, że pewna dana ilość pracy, dostarcza coraz wzrastającą summę
użyteczności, i że nie krzywdząc nikogo, każdy spożywać może daleko
więcéj, niż to, czego by sobie dostarczyć mógł własnemi usiłowaniami.
Ale zjawisko to, wypływające z cudownej harmonii, jaką Opatrzność
nadała mechanizmowi społecznemu, zwróciłoby się na szkodę samego
społeczeństwa, wprowadzając weń zarodek niesłychanej nierówności,
gdyby nie łączyło się z inną harmonią, niemniéj podziwienia godną,
a która jest jedną z gałęzi wielkiego prawa s o l i d a r n o ś c i ludzkiej,
to jest z Konkurencyą.
I w rzeczy samej, gdyby to możliwém było, aby jakiekolwiek
indywiduum, rodzina, klassa lub naród jaki, byli w posiadaniu
pewnych naturalnych korzyści, lub gdyby dokonali jakie ważne od-
— 331 —

krycie w przemyśle lub téż oszczędnością na narzędzia produkcyi; gdyby


powiadam, możliwém to było, aby się oni ciągle z pod praw
Konkurencyi uchylać mogli, to rozumie się, że takie indywiduum,
rodzina czy téż naród taki, pozyskałyby kosztem ludzkości raz na zawsze
monopol wyjątkowego wynagrodzenia. Cóżby to było, gdyby mieszkańcy
stref zwrotnikowych, wolni od wszelkiego współzawodnictwa pomiędzy
sobą, wymagali abyśmy za ich cukier, kawę, bawełnę, korzenie, płacili
nie pracą równą ich pracy, ale taką ilością pracy, jakiejbyśmy użyć
musieli, chcąc rzeczy te wyprodukować w naszym surowym klimacie?
Jakaż by to niezgłębiona przepaść rozdzielać musiała rozmaite stany
ludzi, gdyby jedynie rasa Kadmusa czytać umiała; gdyby nikomu nie
wolno było prowadzić pługa, prócz tych, którzy w prostej linii od
Triptolema pochodzą; gdyby sami tylko następcy Gutenberga drukowali,
gdyby tylko synowie Arkwright’a przędzalnią, a wnuki Watt’a, parą
lokomotywy poruszali? Ale Opatrzność niechciała tego. Umieściła ona
w machinie społecznej sprężynę, która nie tyle nas zadziwia swą potęgą,
ile raczéj prostotą swoją; sprężynę, działaniem której wszelka siła
produkcyjna, wszelka wyższość procederu, wszelkie korzyści, słowem,
wszystko to, co niewypływa z p r a c y właściwej, przechodzi przez ręce
producenta, zatrzymując się tam, w postaci wyjątkowego wynagrodzenia
tak długo tylko, ile niezbędnie potrzeba do rozbudzenia jego gorliwości;
ostatecznie zaś zwiększa wspólne i darme dziedzictwo ludzkości i obraca
się na coraz większe i coraz równiéj rozdzielone zaspokojenia
indywidualne; sprężyną tą jest K o n k u r e n c y a . Widzieliśmy jéj skutki
ekonomiczne, teraz zwróćmy jeszcze uwagę naszą na niektóre z jéj
następstw politycznych i moralnych. Ograniczę się tu jedynie na
wskazaniu najważniejszych.
Płytkie umysły oskarzają Konkurencyą, iż wprowadza
a n t a g o n i z m pomiędzy ludzi. Jest to o tyle prawdziwém i konieczném,
o ile rozważamy ich jako producentów, lecz patrzcie ze stanowiska
konsumpcyi, a przekonacie się, że Konkurencya wiąże właśnie węzłami
powszechnego braterstwa, rodziny, stany, narody i rasy.
Że zaś dobra, które na razie zdawały się być uposażeniem
niektórych tylko, przez cudowne zrządzenie szczodrobliwości
Boskiéj, stają się wspólném dziedzictwem wszystkich; że n a t u r a l n e
k o r z y ś c i położenia, urodzajności, temperatury, bogactw mineralo-
— 332 —

gicznych, a nawet zdolności przemysłowych z powodu Konkurencyi,


przechodzą tylko przez ręce producentów, obracając się na wyłączną,
korzyść konsumentów; ztąd wynika, że niema ani jednego kraju
któregoby postęp innych krajów nie obchodził. Wszelki postęp
dokonany na Wschodzie, jest w perspektywie bogactwem dla
Zachodu. Materyał palny odkryty na Południu, zasłania od zimna
mieszkańców Północy. Niech sobie Wielka Brytania jak chce
udoskonala swe przędzalnie, nie jéj to jednak kapitaliści ani jéj
robotnicy korzystać będą z tego dobrodziejstwa, bo ani procenta od
kapitałów ani téż zapłata dzienna niepodniesie się, ale ostatecznie
Rossya, Francya, Hiszpania, słowem ludzkość cała, pozyskuje równe
zaspokojenia przy mniejszéj pracy, lub co na jedno wychodzi, wyższe
zaspokojenia przy równym trudzie.
Mówiłem tu jedynie o dobrodziejstwach, mógłbym toż samo
powiedzieć o złem, jakie trapi pewne ludy i pewne kraje. Właściwe
działanie Konkurencyi polega na tém, że wszystko co jest osobistém,
przenosi ona w dziedzinę powszechną. Działa na ścisłej zasadzie
wzajemności. Jeśli klęska jaka dotknie kraj rolniczy, to wszyscy
konsumenci chleba ucierpią na tém. Jeżeli niesłuszny podatek dotyka
winnice we Francyi, to drogość wina pada na tych, którzy je piją: tak
więc każde cokolwiek dłużéj trwające zło i dobro, przesuwa się zaledwie
po nad indywidualnościami, stanami i narodami; opatrznościowe
bowiem przeznaczenie ich jest takie, iż dotykać muszą całą ludzkość
i podnosić lub zniżać poziom jej położenia. Dla tego téż, kto zazdrości
jakiemukolwiekbądź ludowi urodzajności jego gruntów, piękności jego
portów i rzek lub ciepła jego słońca, ten zapoznaje dobra, do uczestniczenia
w których, wszyscy jesteśmy powołani; ten pogardza ofiarowaną nam
o b f i t o ś c i ą , ten żałuje, iż oszczędzono mu t r u d u . Dla tego téż,
zawiści narodowe są nietylko złemi, lecz nadto i niedorzecznemi
uczuciami. Szkodząc drugim, szkodzi się samemu sobie: stawiając
tego rodzaju przeszkody jak: taryfy, koalicye lub wojny, utrudza się
tylko własną drogę. Ztąd téż, złe namiętności ponoszą karę, tak jak
szlachetne odnoszą nagrodę. Nieunikniona siła ścisłego wymiaru
sprawiedliwości przemawia do interesu, oświeca opinią, ogłasza
i w końcu musi, pomiędzy ludźmi, nadać przewagę téj wielkiéj,
wiekuistéj prawdzie, że: Użyteczność jest jednym z objawów spra-
— 333 —

wiedliwości; wolność jest jedną z najpiękniejszych harmonii


społecznych, słuszność jest najlepszą polityką.
Chrześcianizm wprowadził w świat wielki pierwiastek braterstwa
pomiędzy ludźmi. Zwraca się on do serca, do uczucia, do szlachetnych
instynktów. Ekonomia polityczna przyjęła tenże sam pierwiastek
z zimnego wyrachowania, a wykazując związek pomiędzy przyczyną
a skutkiem, godzi najdrażliwsze interesa z wymaganiami najszczytniejszej
moralności, zlewając je w jeden harmonijny akord.
Drugiem następstwem, wypływającém z tej doktryny jest to, że
społeczeństwo jest prawdziwą w s p ó l n o ś c i ą . Owen i Cabet mogą sobie
oszczędzić mozołu poszukiwań, celem rozwiązania wielkiego zagadnienia
k o m u n i s t y c z n e g o , bo ono już rozwiązane, a wypływa nie z ich
samowolnych kombinacyi, ale z organizacyi, jaką Bóg nadał człowiekowi
i społeczeństwu. Siły naturalne, procedery szybkie, narzędzia pracy,
wszystko jest lub dąży do tego, aby się stało wspólném pomiędzy ludźmi,
wszystko, p r ó c z t r u d u , pracy i usiłowań indywidualnych. Niema i nie
może być pomiędzy niemi innéj n i e r ó w n o ś c i , co wreszcie i najzaciętsi
komuniści przyznają, tylko ta, która wypływa z nierówności usiłowań. Te to
usiłowania wymieniają się jedne na drugie za umówioną cenę. Wszystko to,
co natura, geniusz wieku i przezorność ludzka rzuciły użytecznego
w wymienione produkta, dostajemy w d o d a t k u . Wzajemne
wynagrodzenia odnoszą się jedynie do usiłowań względnych, bądź
obecnych, pod nazwą pracy, bądź przygotowawczych, pod nazwą
kapitału; jest to zatem wspólność w najściślejszem znaczeniu tego
wyrazu, bo chybabyśmy chcieli jeszcze, aby dział osobistych
zaspokojeń pozostał równym, chociażby dział pracy nie był takim, co
zaiste byłoby najniegodziwszą i najpotworniejszą nierównością,
a dodam i najzgubniejszą, bo nie zabijając konkurencyi, nadałaby jej
tylko wprost przeciwne działanie; walczylibyśmy zawsze, ale
walczylibyśmy o lepsze w lenistwie, ciemnocie i nieprzezorności.
Wreszcie doktryna, którą tu rozwijamy, tak prosta i wedle naszego
przekonania tak prawdziwa, wyprowadzając ten wielki pierwiastek
d o s k o n a l e n i a się ludzkiego z dziedziny deklamacyi, wprowadza
go w dziedzinę ścisłego wywodu. — Z tego to wewnętrznego
bodźca, który zawsze jest czynnym w łonie indywidualności
22
— 334 —

i który zniewala ją do ulepszania położenia swego, rodzi się postęp


sztuk, który niczém inném nie jest, jak tylko stopniowém
współudziałem sił z natury swéj obcych wszelkiemu wynagrodzeniu.
Konkurencya czyni wspólnemi te korzyści, jakie początkowo były
indywidualnemi. Wielkość trudu potrzebnego dla każdego danego
rezultatu, coraz się zmniejszając, obraca się na korzyść rodu
ludzkiego, który widzi, iż z pokolenia w pokolenie rozszerza się koło
jego zaspokojeń, przybywa mu wolnego czasu i wznosi się poziom tak
fizycznego, jakoteż umysłowego i moralnego jego doskonalenia się;
a z tego urządzenia, tak godnego naszego badania i zasługującego na
nasze wiekuiste uwielbienie, widzimy jasno, jak ludzkość podnosi się
ze swego upadku.
Obawiam się, aby słowa moje nie były źle zrozumiane. Nie
mówię bynajmniej, aby wszelkie braterstwo, wszelka wspólność,
wszelkie doskonalenie się, zawierały się w Konkurencyi. Mówię
tylko, że jednoczy się ona z niemi, że się wiąże z temi trzema
wielkiemi dogmatami, że część ich stanowi, że je uwydatnia i że
jest jedną z najpotężniejszych czynników ich najszczytniejszego
urzeczywistnienia.
Dotąd głównie opisywałem powszechne, a tém samém dobro-
czynne skutki Konkurencyi; bezbożnością bowiem byłoby przypu-
szczenie, że jakiekolwiekbądź wielkie prawo natury mogłoby wy-
dawać skutki szkodliwe, i nigdy nieustające. Nie przeczę jednakże,
aby z działaniem tego prawa nie łączyło się wiele starć i boleści. Zdaje
mi się, że teorya którą wyłożyłem wyjaśnia i te cierpienia i te
nieuniknione skargi wywołane przez nie. Ponieważ działanie
Konkurencyi polega na n i w e l o w a n i u , wypada więc koniecznie,
że musi ona sprzeciwiać się wszystkiemu, co wznosi nad poziom swą
zuchwałą głowę. Pojmujemy to dobrze, że każdy producent chcąc
nadać swej pracy jak największą cenę, usiłuje jak najdłużej utrzymać
w wyłącznym użytku swojem jakiś c z y n n i k , jakiś p r o c e d e r lub
też n a r z ę d z i e produkcyi. Że zaś celem i posłannictwem
K o n k u r e n c y i jest przeniesienie na w s p ó l n ą własność tego, co
było w wyłącznem, indywidualnem użytku, dla tego też ze
smutkiem widzimy, że wszyscy ludzie, jako producenci, jednym
chórem złorzeczą jej. Godzą się z nią zaledwie ze względu na
— 335 —

swe stosunki z konsumcyą; bo wtedy zapominają, że są członkami pewnej


koteryi, korporacyi, lecz po prostu uważają się za zwyczajnych ludzi.
Przyznać trzeba, że ekonomia polityczna nie dość jeszcze uczyniła,
aby rozproszyć to zgubne złudzenie, źródło tylu nienawiści, klęsk,
rozdrażnień i wojen. Przez szczególne, a niezgodne z nauką upodobanie,
wyczerpnęła się ona cała na rozbiór zjawisk jedynie produkcyi; jej
nomenklatura nawet, chociaż bardzo wygodna, nie jest w zgodzie z jej
przedmiotem. Rolnictwo, rękodzieła, handel — jest to może bardzo
dobra klasyfikacya, o ile się odnosi do p r o c e d e r u sztuk; ale podział
ten wyborny w technologii, stanowi zaledwie cząstkę w ekonomii
społecznej: a dodam nawet, że podział ten jest niebezpiecznym. Jeżeli
podzielimy ludzi na rolników, fabrykantów i negocyantów, to o czemże
z niemi mówić będziemy, jeśli nie o interesach tych klass, o tych
wyłącznych interesach, z któremi ściera się Konkurencya, a które są
w sprzeczności z dobrem ogółu? Rolnictwo nie jest jedynie dla rolników,
tak jak rękodzieła nie są jedynie dla rękodzielników, tak jak wymiany
nie dokonywają się w celu jedynie dogodzenia negocyantom, ale
wszystko to dokonywa się dla tego, aby wszyscy ludzie mieli w swem
rozporządzeniu jak największą ilość wszelkiego rodzaju produktów.
Dopiero prawa k o n s u m c y i sprzyjają jej, równają i umoralniają ją:
w nich to właściwie znajduje się prawdziwy interes społeczny,
humanitarny, w nich to leży rzeczywisty przedmiot nauki, na nie to
powinna ona ześrodkować całe swe światło, bo w nich to mieści się
węzeł jednoczący stany, narody, rasy, oraz pierwiastek i wyjaśnienie
braterstwa ludzkiego. Z żalem też widzimy, ile to ekonomiści
poświęcają swych najpotężniejszych zdolności i jak niezmierną ilość
zużywają mądrości na anatomiczny rozbiór produkcyi, zostawiając
zaledwie mały kącik, i to w rozdziałach dopełniających ich dzieło, dla
zjawisk konsumcyi. Lecz co mówię! słyszeliśmy niedawno profesora
cieszącego się zasłużoną sławą, który tę część umiejętności całkowicie
usuwał, który zajmował się ś r o d k a m i , nie mówiąc nigdy
o r e z u l t a c i e , i który w wykładach swych unikał tego wszystkiego, co
się odnosi do k o n s u m c y i b o g a c t w , bo dział ten, jak mówił, należy
do moralności, a nie do ekonomii politycznej. I możnaż się dziwić, że
22*
— 336 —

publiczność więcej uderzają, niedogodności Konkurencyi, aniżeli jej


korzyści; pierwsze bowiem dotykają ją z punktu widzenia specjalnego
p r o d u k c y i , o której słyszy nieustannie; drugie zaś poznaje jedynie
z punktu widzenia ogólnego konsumcyi, o której nigdy jej nic nie
mówią?
Powtarzam zresztą, iż bynajmniej nie zaprzeczam i nie zapoznaję,
lecz owszem, wraz z innemi, opłakuję te cierpienia, któremi Konkurencja
dotyka ludzi; ale czyż to dostateczny powód do zamykania oczu na
dobro, które urzeczywistnia? Dobro to o tyle jest przyjemniejszém, o ile
widzimy, że Konkurencya tak jak wszystkie wielkie prawa natury,
nie ulega zniszczeniu. Gdyby tylko mogła zniknąć, zniknęłaby już
dawno pod ogólnym naciskiem wszystkich ludzi, którzy od początku
świata kiedykolwiekbądź przyczyniali się do utworzenia produktów,
a szczególniej pod o g ó l n y m n a c i s k i e m nowoczesnych
reformatorów, którzy choć mieli dość szalone pomysły, nie mieli
jednak sił do ich wykonania.
Bo i jestże w świecie jakakolwiek zasada postępowa, którejby
dobroczynne działanie, zwłaszcza w początku, nie wiązało się z wielu
boleściami i nieszczęściami? — Wielkie skupienia się istot ludzkich
sprzyjają polotowi myśli, ale często też usuwając życie prywatne z pod
hamulca opinii, stają się przytułkiem zepsucia i zbrodni. Bogactwo,
dając wolne od zajęcia chwile, sprzyja rozwojowi inteligencji, lecz
wyradza zarazem przepych i dumę u wielkich, a rozdrażnienie
i chciwość u małych. — Za pośrednictwem druku, światło i prawda
wnika we wszystkie warstwy społeczne, ale też szerzą się boleśne
zwątpienia i okropne błędy. — Z wolności politycznej wylało się dość
burz na ziemię; tak głęboko zmodyfikowała ona proste i naiwne
zwyczaje ludów pierwotnych, że poważniejsze umysły miały niejako
prawo zapytać, czyby nie przenieść nad nią spokój, chociażby pod
osłoną despotyzmu? Sam nawet chrześcianizm rzucił wielkie ziarno
miłości i dobroczynności na ziemię zbroczoną krwią męczenników.
Dla czego weszło w zamiary dobroci i sprawiedliwości
nieskończonéj, aby szczęście pewnéj krainy i pewnego Wieku
okupywało się cierpieniami innego wieku i innej krainy? Jakaż myśl
boska ukrywa się pod tem wielkiem i nieprzepartem prawem
s o l i d a r n o ś c i , której jednym z tajemniczych objawów jest K o n -
— 337 —

k u r e n c y a ? Przed okiem umiejętności ludzkiej zakryte to dotąd.


Wie ona tylko, że dobro rozszerza się nieustannie, a złe zmniejsza się
ciągle. Począwszy od stanu społecznego, jaki skutkiem zdobyczy
utworzył się, a w którym byli tylko panowie i niewolnicy i gdzie
nierówność stanów była nadzwyczajną, Konkurencya nie mogła
pracować nad zbliżeniem stanów, majątków, inteligencyi, nie zadając
cierpień pojedyńczym osobom i tylko w miarę rozwijania się jej
działalności, siła tych cierpień słabnie, podobnie jak drganie głosu lub
oscylacye wahadła. Cierpieniom zaś, które Konkurencya jeszcze
dotąd wywołuje, ludzkość przeciwstawić może dwa potężne zaradcze
środki: p r z e z o r n o ś ć , która jest owocem doświadczenia i światła,
i s t o w a r z y s z e n i e , które jest uorganizowaną przezornością.
W tej pierwszej, niestety, zbyt pospiesznej części dzieła tego, które
przedstawiam publiczności, starałem się ciągle zatrzymać jej uwagę
na tej linii granicznej, zawsze ruchomej, a jednak zawsze wydatnej,
rozdzielającej dwie dziedziny świata ekonomicznego, a mianowicie:
na współdziałaniu natury i pracy ludzkiej, na szczodrobliwości Boga
i dziele człowieka, — na darmości i uciążliwości, — na tém, co się
w wymianie wynagradza i tém, co się ustępuje bez wynagrodzenia, —
na użyteczności całkowitej i użyteczności częściowej i dopełniającej,
która stanowi Wartość, — na bogactwie bezwzględném i bogactwie
względném, na współudziale sił chemicznych lub mechanicznych,
które za pośrednictwem narzędzi, zmuszone są pomagać produkcyi
i na słuszném wynagrodzeniu, należném pracy, która narzędzia te
stworzyła, — na Wspólności i Własności.
Nie podobna było ograniczyć się na wskazaniu tych dwóch tylko
porządków zjawisk, tak bardzo różnych pomiędzy sobą; należało
nadto opisać ich stosunki i jeśli się można tak wyrazić, ich zwroty
harmonijne. Starałem się wyjaśnić, jakim sposobem sprawa Własności
polega na zdobyciu dla rodu ludzkiego użyteczności, na rzuceniu jej
w dziedzinę wspólną, by znowu lecieć po nowe zdobycze; — tym
sposobem każde dane usiłowanie, a następnie ogół wszystkich
usiłowań, — dostarcza ludzkości coraz wzrastających zaspokojeń. Na
témto właśnie polega postęp, że wymieniane usługi ludzkie
zachowując swą względną wartość, służą za przewodnika coraz
większej ilości użyteczności darmej, a tém samém wspólnej. Nie
sądźmy więc, aby posiadacze wartości, w jakiejkolwiekbądź formie
zawartej, nadużywali i monopolizowali dary Boże, owszem, zmnażają
je oni, nie niszcząc bynajmniej tego charakteru szczodrobliwości, to
jest Darmości, która jest ich opatrznościowém przeznaczeniem.
— 339 —

W miarę tego, jak postęp zwala zaspokojenia nasze na barki


natury, a tém samém, jak wchodzą one w dziedzinę wspólną, stają się
wtedy r ó w n e m i ; nierówność bowiem pojąć się jedynie daje
w dziedzinie usług ludzkich, które się porównywają, oceniają jedne
przez drugie i o s z a c o w u j ą się celem wymiany. Z czego wynika, że
Równość musi się coraz więcej pomiędzy ludźmi rozwijać; a jest
ona postępową z innego jeszcze względu, a to z powodu działania
Konkurencyi, której nieuniknionem rezultatem jest zrównanie
samychże usług i coraz większe ustosunkowanie wynagrodzenia
odpowiedniego ich wartości.
A teraz rzućmy choć pobieżnie okiem na przestrzeń, jaką przebiedz
jeszcze mamy.
Przy świetle teoryi, której zasady rzuciliśmy w tém dziele, musimy
jeszcze zbadać:
Stosunek człowieka rozważanego jako producenta i jako konsumenta
ze zjawiskami ekonomicznemi;
Prawa Renty gruntowej;
Prawa Zapłaty dziennej (Salaire);
Prawa Kredytu;
Prawa Podatków, które wtajemniczając nas w Politykę, w ścisłem
znaczeniu słowa, doprowadzą nas do porównania usług prywatnych
i dobrowolnych z usługami publicznemi i przymusowemi;
Prawa ludności.
Zgłębiwszy to, dopiero wówczas będziemy w możności rozwiązania
niektórych zagadnień praktycznych, dotąd spornych, jakoto: Wolności
handlowej, Machin, Zbytku, Wolnego od zajęcia czasu, Stowarzyszeń,
Organizacyi pracy itd.
Śmiało powiedzieć mogę, że rezultat tego badania można już
naprzód w tych słowach wyrazić: U s t a w i c z n e z b l i ż a n i e
wszystkich ludzi do coraz wznoszącego się poziomu,
— czyli: Udoskonalanie się i zrównanie, — słowem: HARMONIA.
Taki to jest stanowczy rezultat ustroju opatrznościowego wielkich
praw natury, gdy te bez przeszkód panują, gdy rozważamy je same
w sobie i bez względu na zamieszanie jakie błąd i gwałt zadają
ich działaniu. Na widok takiej Harmonii ekonomista podobnie
jak astronom na widok ruchu planetarnego, jak fizyolog badając
— 340 —

układ organów ludzkich, śmiało zawołać może: D i g i t u s D e i


est hic!
Ale człowiek jest potęgą wolną, a tém samém może błądzić.
Podlega on niewiadomości i namiętnościom. Wola jego, która może
błądzić, wchodzi jako żywioł w grę praw ekonomicznych; może je
zapoznawać, zacierać, może je odwracać od ich celu. Tak jak fizyolog,
kiedy już dość nauwielbia nieskończoną mądrość, którą podziwiać
musi w każdem z naszych organów i w ogóle w całem naszem
wewnętrznym układzie, jak niemniej w ich związku pomiędzy sobą,
bada następnie stan anormalny, chorobliwy i cierpiący; tak też i my
będziemy musieli wniknąć w świat nowy, w świat zaburzeń
socyalnych.
Musimy przygotować się do tych nowych badań kilkoma uwagami
nad samym człowiekiem. Niepodobnaby nam było zdać sprawę ze z ł a
s p o ł e c z n e g o , jego początku, skutków, posłannictwa, jego coraz
cieśniejszych granic, w których zamyka się swem własnem
działaniem (co stanowi, jeślibym się ośmielił tak wyrazić, dyssonans
harmonijny), gdybyśmy nie doprowadzili naszego badania do
koniecznych następstw wypływających z Wolnéj Woli, do potępianych
zawsze zboczeń Interesu osobistego, do wielkich praw Odpowiedzialności
i Solidarności pomiędzy ludźmi.
Zarodek wszystkich Harmonii społecznych widzieliśmy zawarty
w tych dwóch zasadach; WŁASNOŚĆ, WOLNOŚĆ. Następnie
zobaczymy, że wszystkie d y s s o n a n s e s p o ł e c z n e nie są niczém
inném jak tylko rozwojem tych dwóch innych sprzecznych
z pierwszemi zasad: ZDZIERSTWA i UCISKU.
Same nawet słowa Własność i Wolność, wyrażają tęż samą ideę
pod dwoma różnemi postaciami. Pod względem ekonomicznym Wolność
odnosi się do czynności produkowania, a Własność do produktu. —
A ponieważ Wartość ma racyą bytu w czynności ludzkiej, można
zatem powiedzieć, że Wolność mieści i zawiera w sobie Własność. —
Taki sam stosunek istnieje pomiędzy Uciskiem a Zdzierstwem.
Wolność! oto, co stanowi podstawę harmonii. Ucisk! oto, co
stanowi podstawę dyssonansu, a walka tych dwóch potęg zapełnia
sobą roczniki rodu ludzkiego. Że zaś celem Ucisku jest dokonanie
— 341 —

niesłusznego przywłaszczenia, że zamienia się w Zdzierstwo i w niem


się streszcza, Zdzierstwo zatem muszę wyprowadzić na scenę.
Jak tylko człowiek na świat przychodzi, ugniata go zaraz brzemię
potrzeb, co jest pierwszą jego przykrością.
Uniknąć jej inaczej nie może, jak zaprzęgając się do jarzma pracy,
co również jest przykrością.
Musi zatem wybierać pomiędzy jednem a drugiem cierpieniem,
a nienawidzi cierpienia.
I dla tego to ogląda się naokół, a jeśli spostrzeże, że jego bliźni
zebrał bogactwa, rodzi się w nim myśl przywłaszczenia ich sobie.
Ztądto powstaje fałszywa własność czyli Zdzierstwo.
Zdzierstwo! wchodzi więc jako nowy żywioł do ekonomii
społeczeństw.
Od chwili, w której po raz pierwszy zjawił się w świecie, aż
do czasu, w którym zupełnie zniknie, jeśli to kiedykolwiekbądź
nastąpi, żywioł ten, głęboko dotykać będzie cały mechanizm
społeczny i zakłóci aż do niepoznania prawa harmonijne, któreśmy
się starali wykryć i opisać.
Nie spełnimy zatem zadania naszego, jeżeli nie damy zupełnego
obrazu Zdzierstwa. Pomyślą być może, że mówimy tu o fakcie
przypadkowym, anormalnym, o pladze przemijającej, niegodnej
badań umiejętności.
Lecz strzeżmy się podobnego mniemania, gdyż Zdzierstwo,
tak w podaniach rodzin jak i w historyi ludów, tak w zajęciach
indywiduów, jak w energii fizycznej i intelektualnej klass, tak
w ustroju społeczeństwa, jak i w przewidywaniach rządów, zajmuje
prawie takież miejsce jak i Własność sama.
O! nie, Zdzierstwo nie jest przemijającą chłostą, któraby
przypadkowo tylko dotykała mechanizm społeczny i dla tego nie
może być pominiętém w umiejętności ekonomicznej.
Pierwszy już człowiek usłyszał ten wyrok: spożywać będziesz
chleb twój w pocie czoła twego. Ztąd się pokazuje, że usiłowanie
i zaspokojenie nierozerwalnie są z sobą złączone i że to ostatnie może
być tylko nagrodą pierwszego. Ale widzimy, że człowiek zawsze
i wszędzie buntuje się przeciwko temu prawu i mówi do brata swego:
Dla ciebie praca a dla mnie owoce z niej.
— 342 —

Zajrzyjcie do chaty dzikiego, trudniącego się polowaniem lub


idźcie pod namiot koczującego pasterza. Jakiż widok przedstawia się
oczom waszym? Kobieta wynędzniała, zeszpecona, zafukana, zwiędła
przedwcześnie, dźwiga całe brzemię domowych zatrudnień, wówczas
gdy mężczyzna rozkoszuje się bezczynnością. I gdzież tu jest idea,
jaką mamy o Harmonii, która powinna być w rodzinie? Znikła ona,
gdyż Siła zrzuciła na Słabość cały ciężar trudu. I ileż to potrzeba było
wieków pracy cywilizacyjnej, aby Kobieta powstać mogła z tego
straszliwego upadku!
Zdzierstwo w postaci najbardziej brutalnej, uzbrojone pochodnią
i mieczem, zapełnia dzieje rodu ludzkiego. W jakichże to imionach
streszcza się historya? Cyrus, Sezostrys, Aleksander, Scypion, Cezar,
Attyla, Tamerlan, Mahomet, Pizaro, Wilhelm Zdobywca; nie jestże to
Zdzierstwo, pod postacią zdobyczy? A jednak daje im ono laury,
pomniki, posągi, łuki tryumfalne, pieśni poetów, upajający entuzyazm
kobiet.
Wkrótce zwycięzca spostrzega się, że większą może
wyciągnąć korzyść ze zwyciężonego, jeśli go nie zabije,
i Niewolnictwo rozszerza się na ziemi. Było ono na całej kuli
ziemskiej, aż do dni naszych prawie, jedyną formą istnienia
społeczeństw, siejąc poza sobą nienawiść, opór, walki wewnętrzne,
rewolucye. Bo i czemże jest Niewolnictwo, jeśli nie zorganizowaném
uciskiem w celu Zdzierstwa?
Jeżeli Zdzierstwo uzbraja Siłę przeciw Słabości, to niemniej też
zwraca ono Inteligencyę przeciwko Łatwowierności. Gdzież są na
świecie pracujące ludy, któreby nie były exploatowane przez teokracyę
kapłańską, kapłanów egipskich, wyrocznie greckie, wróżbitów rzymskich,
druidów galskich, braminów indyjskich, muftych, ulemów, bonzów,
mnichów, księży, kuglarzy, czarnoksiężników, wieszczbiarzy, słowem,
przez zdzierców pod wszelkiemi postaciami i wszelkiemi nazwiskami.
A kiedy geniusz Zdzierstwa tę sobie formę obierze, to punktu oporu
szuka w niebie i przybiera sobie świętokradzkie wspólnictwo Boga!
Krępuje ono nietylko ręce, ale i ducha. Wyciska piętno służalstwa, tak
dobrze na sumieniu Zeida, jak i na czole Spartakusa, urzeczywistniając
to, co zdawało się niemożliwém do urzeczywistnienia, to jest:
Niewolnictwo Umysłowe.
— 343 —

Niewolnictwo Umysłowe! cóżto za okropne połączenie wyrazów!


O wolności! czyż nie widzieliśmy, jak cię zewsząd wypierano, jak cię
za pomocą zdobyczy ugniatano, jak konałaś pod niewolnictwem, jak
cię znieważano w sądach, wypędzano ze szkół, wyszydzano w salonach,
zapoznawano w warsztatach, wyklinano w świątyniach. Zdawałoby
się, że powinnaś była znaleść przynajmniej bezpieczne schronienie w duszy
człowieka. Ale jeśli i w tem ostatnim schronieniu nie jesteś bezpieczną,
to cóż się stanie z nadziejami wieków, i godnością natury ludzkiej?
Ostatecznie jednakże w temże samem otoczeniu, w którem
Zdzierstwo działanie swe wywiera, rozwija ono zarazem (bo tak chce
postępowa natura człowieka) opór paraliżujący jego siły i światło,
które odsłania jego oszustwa. Nie cofa się ono przecież, staje się tylko
przebieglejszem, a przybierając na się formę rządu, równowagi, rodzi
politykę, która się stanie dlań kopalnią niewyczerpaną. Widzimy też, jak
ono nadużywa wówczas wolności obywateli, dla tem lepszego wyzyskania
ich bogactw i jak niszczy ich bogactwa, dla tem szybszego wytępienia ich
wolności. Działalność prywatna przechodzi w działalność publiczną.
Wszystko się załatwia za pośrednictwem urzędników; bezduszna
i swarliwa biurokracya okrywa kraj cały. Skarb publiczny staje się
obszernym rezerwoarem, do którego pracownicy wrzucają swe
oszczędności, a które potem dzielą się pomiędzy urzędników. Wolna
umowa przestaje już być prawem dla tranzakcyi i nic już nie może
ani urzeczywistnić, ani stwierdzić w z a j e m n o ś ć u s ł u g .
W takim stanie rzeczy prawdziwe pojęcie o Własności niknie,
każdy odwołuje się do Prawa, domagając się od niego nadania
wartości sztucznej swym usługom.
Tym sposobem wchodzi się w sferę przywilejów. Zdzierstwo
usadawia się w Monopolach, osłania Ścieśnieniami; zamienia naturalny
bieg wymiany, pcha w sztucznym kierunku kapitał, z kapitałem
pracę, a z pracą i ludność samą. Każe na Północy z trudnością
produkować to, co się na Południu z łatwością produkować daje,
tworzy przemysł i exystencye zależne; w miejsce sił darmych natury
podstawia uciążliwy trud pracy; wywołuje tego rodzaju zakłady,
które nie mogą wytrzymać rywalizacyi i używa przeciwko ich
współzawodnikom siły; wzywa międzynarodowe zawiści, schlebia
— 344 —

dumie patryotycznej i wymyśla dowcipne teorye, do wykonania których


pomagają mu sami oszukani; czyni nieuniknionemi przesilenia
przemysłowe i bankructwa; zachwiewa w obywatelach wszelką
ufność w przyszłość, wszelką wiarę w wolność, aż do samego
poczucia tego, co jest słuszném. A gdy nareszcie nauka odsłoni jego
nadużycia, podburza przeciwko niej nawet ofiary swoje, wołając: To
Utopia! Co więcej, nietylko przeczy nauce, która mu przeszkody
stawia, ale nie dopuszcza nawet możliwości jej istnienia, posiłkując
się tém zdaniem sceptycyzmu: Niema zasad!
Pod naciskiem cierpień wszelako cała massa robotników
powstaje i wywraca wszystko, co znajduje ponad sobą. Rząd, podatki,
prawodawstwo, wszystko jest na ich łasce, i sądzicie może, że się już
raz skończy panowanie Zdzierstwa; sądzicie może, że wymiana usług
opierać się będzie na swej jedynie możliwej i takiej jaką tylko sobie
wymarzyć możemy podstawie, to jest na Wolności? Nie łudźcie się;
bo niestety! wsiąkło już w massy to zgubne pojęcie: że Własność ma
ten sam początek, tęż samą sankcyę, tęż samą prawowitość, tęż samą
racyę bytu co i Prawo; i oto wszyscy rozpoczynają prawny rabunek
samych siebie. Cierpiąc jeszcze na rany, które im zostały zadane, chcą
leczyć każdego ze swych członków tém, że mu ustępują prawo
ucisku nad drugim ze swych członków; nazywa się to Solidarnością,
Braterstwem. — „Ty wyprodukowałeś jakąś rzecz; ja nic nie
wyprodukowałem; lecz że jesteśmy solidarni pomiędzy sobą, zatem
dzielmy się.“ — „Ty posiadasz jakąś rzecz, ja nie posiadam nic; lecz
że braćmi jesteśmy, podzielmy się więc.“ — Będziemy zatem musieli
zbadać te nadużycia, jakie się w ostatnich czasach wkradły do wyrazów
takich jak stowarzyszenie, organizacya pracy, darmość kredytu itd.
Musimy się przekonać, czy mieści się w nich Wolność, czy też Ucisk?
Czyli inaczej: czy zgodne są one z wielkiemi prawami ekonomicznemi,
lub też czy je zakłócają?
Zdzierstwo jest zbyt powszechném, zbyt długo trwającém zjawiskiem,
abyśmy mogli nadawać mu charakter czysto przypadkowy. W tym
przedmiocie podobnie jak i w innych, niepodobna rozdzielać badania
praw naturalnych od tych, które wykazują zakłócenia powyższych
praw.
Ale, powiedzą nam, jeśli Zdzierstwo wchodzić koniecznie
— 345 —

musi w grę mechanizmu społecznego, jako d y s s o n a n s , to jakże


możecie utrzymywać; że w prawach ekonomicznych jest Harmonia?
Powtórzę tu teraz, co już gdzieindziej powiedziałem, to jest: że we
wszystkiem co się tyczy człowieka, tej istoty która dla tego tylko jest
d o s k o n a l ą c ą s i ę że jest n i e d o s k o n a ł ą , Harmonia polega nie
na absolutném braku zła, lecz na stopniowém zmniejszaniu się jego.
Ciało społeczne podobnie jak ciało ludzkie opatrzone jest pewną
siłą leczącą, v i s m e d i c a t r i x , której praw i nieomylnej potęgi
zgłębiać niepodobna bez wykrzyknienia raz jeszcze: D i g i t u s D e i
est hic.*)
—————
*) Na tem w pierwszem wydaniu kończą się Harmonie ekonomiczne.
(Przypisek wydawcy.)
SPIS ROZDZIAŁÓW
PRZEZNACZONYCH DO UZUPEŁNIENIA HARMONII EKONOMICZNYCH.*)

ZJAWISKA NORMALNE.
1. Producent, Konsument. 6. O dziennej zapłacie.
2. Dwie dewizy. 7. O oszczędności.
3. Teorya Renty. 8. O ludności.
4. *O monecie. 9. Usługi prywatne, usługi publiczne.
5. *O kredycie. 10. *O podatku.
ZJAWISKA DODATKOWE.
11. *O machinach. 14. *Materye pierwotne, produkta
12. *Wolność wymiany. wyrobione.
13. *O pośrednikach. 15. *O zbytku.
ZJAWISKA ZAKŁÓCAJĄCE.
16. *Zdzierstwo. 20. *Monopol.
17. Wojna. 21. *Exploatacya rządowa.
18. *Niewolnictwo. 22. *Fałszywe Braterstwo czyli
19. *Teokracya. komunizm.
POGLĄDY OGÓLNE.
23. Odpowiedzialność, solidarność. 27. *Stosunek ekonomii politycznej do
24. Interes osobisty czyli motor moralności,
społeczny. 28. *Do polityki,
25. Zdolność doskonalenia się. 29. *Do prawodawstwa,
26. *Opinia publiczna. 30. Do religii.
—————
*) Spis tych rozdziałów podajemy tu wedle własnoręcznej notatki autora.
Wykazuje on prace jakie autor zamierzał wykonać, a zarazem służył on nam
za wskazówkę do układu rozdziałów i fragmentów, które były w naszem
rozporządzeniu. — Gwiazdki oznaczają te przedmioty, których nie znaleźliśmy
w pracy autora. (Przypisek wydawcy)
XI.

PRODUCENT. — KONSUMENT.

Gdyby poziom ludzkości ciągle się nie wznosił, człowiek nie byłby
istotą doskonalącą się.
Gdyby dążność społeczeństwa nie zmierzała do ustawicznego
zbliżania wszystkich ludzi do tego postępowego poziomu, to prawa
ekonomiczne nie byłyby harmonijnemi.
Otóż, jakimby sposobem ten poziom ludzki mógł się wznosić,
gdyby każda dana ilość pracy nie dawała coraz wzrastającej proporcyi
zaspokojeń, zjawiska, które objaśnić się daje jedynie przemianą
użyteczności uciążliwej na użyteczność darmą.
Z drugiej zaś strony, jakimby sposobem użyteczność ta, stawszy
się darmą, zbliżać mogła wszystkich ludzi do wspólnego poziomu,
gdyby jednocześnie nie stawała się wspólną.
Oto są najistotniejsze prawa harmonii społecznej.
Chciałbym bardzo, aby język ekonomiczny dostarczył mi na
oznaczenie oddanych i odebranych usług, dwóch innych wyrazów, aniżeli
p r o d u k c y a i k o n s u m c y a , które zbyt są materyalne. Widzimy
bowiem, że są usługi, jak naprzykład: księdza, profesora, wojskowego,
artysty, które rodzą moralność, naukę, bezpieczeństwo, uczucie piękna
i które nic nie mają wspólnego z tym, co właściwie nazywamy przemysłem,
chyba to jedynie, że również mają na celu z a s p o k o j e n i a .
Lecz wyrazy te są przyjęte, niemam zatem potrzeby wprowadzać
nowych. Należy jednak dobrze o tem pamiętać, że pod nazwą
p r o d u k c y i rozumiem to, co odnosi się do użyteczności; pod
konsumcyą zaś użytkowanie z tej użyteczności.
— 348 —

Niech szkoła protekcyonistów — ta odmiana komunizmu —


zechce nam uwierzyć, że kiedy wymawiamy wyrazy p r o d u c e n t
i k o n s u m e n t , nie jesteśmy na tyle śmieszni, abyśmy wystawiali
sobie, jak nam to zarzucają, iż ród ludzki dzieli się na dwie odrębne
klassy, z których jedna zajmuje się li tylko produkcyą, a druga
konsumcyą. Naturalista może dzielić ród ludzki na czarnych
i białych, na mężczyzn i kobiety, ale ekonomista nie może dzielić
ludzi na producentów i konsumentów, a to dla tego, że jak to bardzo
trafnie zauważyli panowie protekcyoniści, p r o d u c e n t i k o n s u m e n t
stanowią jedno.
Ale właśnie dla tego, że stanowią jedno, nauka powinna rozważać
każdego człowieka w tych dwóch jego przymiotach. Nie idzie tu
o podział rodu ludzkiego, ale o zbadanie dwóch nader różnych postaci
człowieka. Gdyby protekcyoniści wzbronili gramatyce używanie zaimka
j a i t y pod pozorem, że każdy z nas jest kolejno t y m k t ó r y
m ó w i lub t y m , d o k t ó r e g o s i ę m ó w i , możnaby zwrócić ich
uwagę na to, że chociaż to prawda, iż niepodobna, aby jedni zawsze
mówili a drudzy ciągle słuchali, boć przecie każdy ma tak uszy jak
i język, z czego jednak nie wynika, aby co do każdego podanego
wniosku do jednych nie mogło należyć słowo a do drugich słuchanie.
Toż samo powiedzieć możemy c o d o k a ż d é j u s ł u g i , że ten,
który ją oddaje, jest zupełnie różnym od tego, który ją przyjmuje.
Producent i konsument stoją zawsze w obec siebie, a to do tego
stopnia, iż nieustannie spory z sobą wiodą.
Ciż sami, którzy nie dozwalają nam badania interesów ludzkich
z tego podwójnego stanowiska jako producentów i konsumentów, nie
wstydzą się bynajmniej, odwołując się do zgromadzeń prawodawczych,
uwydatniać tę różnicę. Widzimy, jak wówczas na przemian domagają
się monopolu lub wolności, a to stósownie do tego, czy sami są
sprzedawcami lub nabywcami.
Pomijając z resztą niezgadzanie się w tym względzie protekcyonistów,
przyznajmy, że podział zajęć w porządku społecznym wytworzył dla
każdego dwa stanowiska dość pomiędzy sobą różne, aby mogły wywołać
działalność i stosunki godne naszych badań!
W ogóle oddajemy się jakiemuś rzemiosłu, professyi, zawo-
dowi, nie w nich jednakże szukamy bezpośrednio przedmiotów
— 349 —

naszych zaspokojeń. Oddajemy i przyjmujemy usługi; ofiarujemy


i żądamy wartości; kupujemy i sprzedajemy; pracujemy dla drugich,
a drudzy dla nas pracują: zgoła, jesteśmy zarazem p r o d u c e n t a m i
i konsumentami.
Stosownie do tego, w jakim z tych dwóch charakterów zjawiamy się
na targu, stajemy zupełnie różnemi ludźmi, a nawet powiedzieć
możemy, ludźmi wprost sobie przeciwnemi. Przypuśćmy naprzykład, że
idzie o zboże, to ten sam człowiek stawia inne żądania kupując, aniżeli
wówczas, kiedy je sprzedaje. Nabywca pragnie obfitości, sprzedawca
niedostatku. Obydwa te pragnienia wypływają z jednego i tegoż samego
źródła, z interesu osobistego; a ponieważ sprzedawać lub kupować,
dawać lub brać, ofiarować lub żądać, są dwoma, jak najbardziej
sprzecznemi z sobą czynami, niepodobna zatem, aby w moc powyższego
czynnika, nie wywoływały dwóch sprzecznych żądań.
Żądania, które się z sobą ścierają, nie mogą się zarazem łączyć
z dobrem powszechném. W innej pracy mojéj*) starałem się wykazać,
że te jedynie pragnienia, jakie ludzie objawiają w charakterze
konsumentów, harmonizują z interesem ogólnym, i inaczej też być
nie może. Ponieważ zaspokojenie jest celem pracy, a praca określa się
jedynie przeszkodami, widocznem jest zatem, że praca jest z ł e m
i że wszystko dążyć powinno do jej zmniejszenia; że z a s p o k o j e n i e
jest d o b r e m , a więc wszystko przyczyniać się powinno do
zwiększenia go.
Tu przedstawia się wielkie, wiekuiste, opłakane złudzenie,
powstałe z fałszywego określenia w a r t o ś c i i ciągłego mięszania
jej z u ż y t e c z n o ś c i ą .
Ponieważ wartość nie jest niczém inném jak stosunkiem, o ile ma
zatem wielkie znaczenie dla każdej jednostki, o tyle mało bardzo
waży dla mass.
Massy korzystają jedynie z użyteczności, miarą której nie może
być nigdy wartość.
Jednostka tak samo jedynie z użyteczności korzysta, ale w tym
wypadku wartość jest już jej miarą, bo wedle tej miary tylko może
—————
*) S o f i z m a t a e k o n o m i c z n e , rozdział 1., tom IV., str. 5.
23
— 350 —

ona za każdą daną wartość czerpać, z pośród społeczeństwa,


użyteczności podług swego wyboru.
Gdybyśmy rozważali człowieka w stanie odosobnionym, byłoby
jasném jak słońce, że tu grałaby główną rolę konsumcya, a nie
produkcya; konsumcya bowiem mieści w sobie dostatecznie pracę,
praca zaś nie mieści w sobie konsumcyi.
Niektórzy ekonomiści doszli do tego, że na zasadzie podziału zajęć
mierzyli dobrobyt ogólny nie konsumcyą, lecz pracą, a inni idąc ich
śladem doszli aż do tak dziwnego wywrotu zasad, że wspierali pracę
kosztem jej rezultatów.
Rozumowali w ten sposób:
Im więcej będzie przeszkód do zwyciężenia, tem drożej to będzie
kosztować. Zmnażajmy zatem przeszkody!
Błąd tego rozumowania jest aż nadto widocznym.
Zapewne byłoby to wielkiem szczęściem, gdyby dana ilość pracy
przewyższyła o ile możności daną ilość trudności; ale jakżeby to było
potwornem, aby dla zwiększenia wartości zmniejszać potęgę pracy
lub zwiększać siłę przeszkód. W społeczeństwie każda jednostka
pragnęłaby, aby jej usługi, nie zwiększając nawet swej użyteczności,
większą jednakże miały wartość. Przypuśćmy, że pragnieniom tym
zadość się stanie, to łatwo przewidzieć, co z tąd wyniknie. Oto mieć
ona będzie więcej dobrobytu, ale za to bracia jej mniej go posiadać
będą, albowiem całkowita użyteczność nie powiększyła się.
Ze szczegółów niepodobna zatem wnioskować o ogóle i mówić:
wynajdźmy taki sposób, któryby rezultatami swemi dogadzał
zachceniom wszystkich indywiduów, zwiększając wartości ich usług.
Że zaś wartość jest tylko stosunkiem, nicby się zatem nie stało
złego, gdyby wzrost jej był wszędzie proporcyonalnym do
poprzedniej wartości; — gdyby zaś wzrost ten był samowolnym
i nierównym, dla rozmaitych usług wprowadzonoby tym sposobem
niesprawiedliwość w rozdzielaniu użyteczności.
W naturze każdej tranzakcyi jest to, że koniecznie poprzedzać ją
muszą s p o r y (débat). Wielki Boże! jakież to słowo wymówiłem?
Czyż nie powstaną przeciwko mnie wszystkie tak liczne
w naszych czasach szkoły sentymentalistów? Powiedzą one: s p o r y
mieszczą w sobie pojęcie a n t a g o n i z m u ; zgadzasz się zatem, że
— 351 —

antagonizm jest stanem naturalnym społeczeństw. — I to mnie


zmusza do skruszenia jeszcze jednej kopii. W kraju naszym nauka
ekonomiczna tak mało jeszcze jest znaną, że niepodobna wymówić
ani jednego słowa, aby się na nie przeciwnicy twoi nie rzucili.
Słusznie mi wyrzucano, iż napisałem to zdanie: „pomiędzy sprzedawcą
a nabywcą istnieje radykalny antagonizm.“ Słowo a n t a g o n i z m ,
wzmocnione zwłaszcza słowem r a d y k a l n y , przechodzi o wiele
myśl, którą wyrazić chciałem. Zdawałoby się, że mieści ono w sobie
wieczną opozycyę, sprzeczność interesów, a tém samém dyssonans
społeczny, niepodobny do usunięcia, wówczas gdy chciałem jedynie
mówić o tych przemijających sporach, poprzedzających każdy targ
i nieodłącznych od samej idei tranzakcyi.
Dopóki, na wielkie zmartwienie sentymentalnych utopistów, choć cień
wolności na tym świecie pozostanie, dopóty sprzedawca i nabywca
roztrząsać będą swe interesa, spierać się będą o ceny, słowem, jak to
zwyczajnie mówią, b ę d ą s i ę t a r g o w a ć , — a to nie przeszkodzi
bynajmniej, aby prawa społeczne pozostały harmonijnemi. Czy podobna
pojąć nawet, aby tak o f i a r u j ą c y jak i ż ą d a j ą c y usług mieli
jednakowe pojęcie o w a r t o ś c i ? I czyżby dla tego świat miał uledz
gwałtownemu jakiemuś przewrotowi? Albo należy wypędzić z ziemi tej
wszelkie tranzakcye, wszelką wymianę, wszelką zamianę, wszelką wolność,
albo należy dozwolić, aby każdy z kontraktujących mógł podnosić wartość
swoich motywów? Z tego to właśnie tak okrzyczanego sporu wypływa
równowaga usług i słuszność tranzakcyi. Jakimże innym sposobem
organizatorowie dochodzą do tej tak upragnionej słuszności? Czyż chcą
prawami swemi skrępować wolność jednej tylko ze stron kontraktujących?
Ale w takim razie druga pozostanie na łasce pierwszej. Czy ogołocą może
obie z wolności urządzania swych interesów pod pozorem, że odtąd
powinny one kupować i sprzedawać na zasadzie braterstwa? Ale pozwólcież
sobie powiedzieć panowie socyaliści, że z tego właśnie powstałby chaos;
bo przecież interesa muszą się regulować. Czyż zatem spór będzie się
załatwiać w odwrotnym kierunku i czy nabywca ma bronić interesów
sprzedawcy i wzajemnie? Zgodzić się trzeba, że tranzakcye byłyby wówczas
nader pocieszne. „Dasz mi za to sukno tylko 10 franków. — Co mó-
„wisz? chcę ci dać 20 fr. — Ależ ono nic nie warte; wyszło już
23*
— 352 —

„z mody; w przeciągu dwóch tygodni zużyje się, odpowiada ku-


„piec. — Dobrze się ono nosić będzie i wytrzyma ze dwie zimy,
„odpowiada klient. — A więc dobrze, aby tobie dogodzić, biorę
„jeszcze 5 fr. więcej; ale to już wszystko, co mi braterstwo uczynić
„pozwala. — Z socyalizmem moim nie zgadza się to, abym zapła-
„cił mniej jak 20 fr.; ale trzeba umieć ponosić ofiary i dla tego
„zgadzam się.“ Tak więc ta dziwaczna tranzakcya doprowadzi znowu
do rezultatu zwyczajnego i organizatorowie ze smutkiem przekonają
się, że ta przeklęta wolność nie zginęła, chociaż objawia się w
odwrotny sposób i wyradza takiż antagonizm.
Ale nie tego chcemy, bo to byłaby wolność, mówią organizatorowie.
— Czegoż zatem chcecie, bo przecież usługi muszą się wymieniać,
a warunki regulować? — Chcemy, aby staranie o urządzenie ich było
nam powierzone. — Nie wątpiłem o tem....
Braterstwo! Ty spójnio dusz, iskro Boża, która zstąpiłaś z nieba
w serca ludzkie, czyż mało już nadużyto imienia twego? W twoim to
bowiem imieniu usiłują stłumić wszelką wolność. W twoim to imieniu
usiłują wznieść nowy despotyzm i taki, jakiego świat nigdy nie widział;
i doprawdy można się obawiać, aby to imię, pod które się podszywało
tyle marnot, które służyło za maskę dla tylu ambicyi, za igraszkę dla
tak dumnego poniewierania godnością ludzką, aby imię to tak
splamione nie straciło swego wielkiego i szlachetnego znaczenia.
Nie miejmy zatem pretensyi do wywracania wszystkiego, do
urządzania wszystkiego i do wyłamywania tak ludzi jak i rzeczy z pod
praw właściwych ich naturze. Zostawmy świat takim, jakim go Bóg
stworzył. Nie wyobrażajmy sobie, my biedni pismacy, abyśmy byli
czém inném, jak tylko prostemi, mniej lub więcej dokładnemu
spostrzegaczami. Nie narażajmy się na śmieszną pretensyą zmienienia
ludzkości, tak jakbyśmy sami do niej nie należeli, nie mieli tych
samych błędów, tych samych słabości. Pozwólmy producentom
i konsumentom mieć swe interesa, roztrząsać je, spierać się o nie,
urządzać je za pośrednictwem uczciwych i spokojnych umów.
Ograniczmy się jedynie na dostrzeganiu ich związków pomiędzy
sobą i skutków, jakie ztąd wypływają. I ja z mej strony to tylko
uczynić zamierzam, opierając się zawsze na tem wielkiem prawie,
które za prawo społeczeństw ludzkich uważam, a mianowicie,
— 353 —

na prawie stopniowego zrównania jednostek i stanów, wiążącem się


z powszechnym postępem.
Linia nie więcej nadaje się do wymiaru siły i szybkości, jak i do
wymiaru wartości i użyteczności, a jednakże matematycy używają jej
z korzyścią. Dla czegożby i ekonomista nie mógł toż samo uczynić?
Są wartości, które są równe pomiędzy sobą, są wartości, których
stosunek jest znany, naprzykład połowa, czwarta część, podwójna,
potrójna. Nic nam nie przeszkadza, wyrazić te różnice w liniach
rozmaitej długości.
Inaczej się rzecz ma, co się tyczy u ż y t e c z n o ś c i . Jak to już
widzieliśmy, użyteczność ogólna rozkłada się na użyteczność darmą
i użyteczność uciążliwą; to jest na tę, którą winni jesteśmy naturze
i tę, która jest wynikiem pracy ludzkiej. Ponieważ ta ostatnia
oszacowuje się i wymierza, można ją zatem wyrazić linią pewnego
określonego wymiaru, druga zaś nie daje się ani oszacować, ani
wymierzyć. To pewno, że natura dużo czyni dla wyprodukowania
hektolitra zboża, beczki wina, wolu, kilogramu wełny, beczki oliwy,
sążnia drzewa. Ale nie mamy żadnego sposobu na wymierzenie
współudziału natury, zawierającego się w tej massie sił, po większej
części nieznanych, a działających od stworzenia świata. Co więcej, nie
mamy w tém nawet żadnego interesu. Musimy zatem użyteczność
darmą wyrazić linią nieokreśloną.
Przypuśćmy zatem, że mamy dwa produkta, z których pierwszy
w a r t dwa razy więcej jak drugi; wyrazić to możemy liniami
następującemi!
J A B

J C D

JB, JD, to produkt całkowity, użyteczność ogólna, słowem to, co


zaspokaja potrzebę, absolutne bogactwo;
JA, JC, to współudział natury, użyteczność darma, część przypadająca
na wspólność;
AB, CD, to usługa ludzka, użyteczność uciążliwa, w a r t o ś ć ,
bogactwo względne, część przypadająca na własność.
— 354 —

Nie mam potrzeby mówić, że AB, w miejsce którego postawić


sobie możecie co tylko sami zechcecie, naprzykład dom, meble,
książkę, cavatinę śpiewaną przez Jenny Lind, konia, sztukę materyi,
radę lekarza itd., wymieni się na dwa razy wzięte CD i że dwaj
kontraktujący nie wiedząc nawet o tem dają sobie prócz tego,
wzajemnie w dodatku, jeden raz wzięte JA, drugi, zaś dwa razy
wzięte JC.
Człowiek już tak stworzony, że ciągłem jego staraniem
jest zmniejszanie stosunku usiłowań do rezultatu, podstawianie
w miejsce własnej pracy działania natury, słowem, chęć osiągnięcia
jak największych rezultatów jak najmniejszemi środkami. Jest to
ustawiczny przedmiot jego zdolności, jego inteligencyi, jego zapału.
Przypuśćmy zatem, że Jan producent JB, wynajduje proceder,
za pomocą którego, policzywszy wszystko, nawet sporządzenie
narzędzia przeznaczonego do sprowadzenia współudziału natury,
dokonywa swego dzieła połową tej pracy, jakiej poprzednio
potrzebował.
Póki sekret tego wynalazku przy nim zostanie, nic się w powyższych
figurach nie zmienia. AB i CD przedstawiać będą też same stosunki;
Jan bowiem, znając sam tylko ten wydoskonalony proceder, obróci go
na wyłączną swą korzyść. Będzie on odpoczywał pół dnia, albo też
zamiast jednego JB wyrobi ich dwa w dniu jednym; praca jego będzie
lepiej wynagrodzoną. Zdobycz ta dokona się na rzecz ludzkości, ale
w tym razie jeden tylko człowiek reprezentować będzie ludzkość.
A mówiąc nawiasem, sądzę, iż czytelnik widzi z tego, jak ślizkiem
jest twierdzenie ekonomistów angielskich, że wartość wypływa z pracy,
— jeżeli przez nie chcą nam dać poznać że w a r t o ś ć i p r a c a są
proporcyonalne. Oto jest praca zmniejszona o połowę, a wartość się
tam nie zmieniła wcale, a zdarza się to zawsze. Dla czego? Dla tego,
że usługa pozostaje tąż samą. Tak przed, jak i po wynalazku, dopóki
pozostaje on sekretem, ten który ustępuje JB, oddaje zawsze jednakową
usługę. Ale przyjdzie chwila, kiedy Piotr producent JD będzie mógł
Janowi powiedzieć: „Żądasz odemnie dwie godzin pracy za jedną
godzinę twojej; lecz że znam twój proceder, to ponieważ cenisz
usługę swoją zbyt wysoko, wolę sam ją sobie wyświadczyć.“
— 355 —

Otóż chwila ta nieochybnie nastąpi, bo gdy jakiś proceder raz jest


w życie wprowadzony, nie może on już pozostać tajemnicą. Wówczas
to wartość produktu JB zniży się o połowę i mieć będziemy dwie
następujące figury:
J A A’ B

J C D

AA’ jest to wartość zniesiona, jest to bogactwo względne, które


zniknęło, własność która się stała wspólną, użyteczność która niegdyś
była uciążliwą, a dziś stała się darmą.
Co się zaś tyczy Jana, który jest tu symbolem producenta, to wraca
on na swe pierwsze stanowisko. Temiż samemi usiłowaniami,
których, potrzebował dla wyprodukowania JB, dziś produkuje dwa
razy więcej. Chcąc zatem dostać dwa razy JD, zmuszonym jest dać
dwa razy JC, bądź w meblach, książkach, domie itd.
Kto z tego wszystkiego korzysta? Naturalnie, że Piotr producent
JD, który jest symbolem wszystkich producentów, a w tej liczbie
i samego Jana. I w rzeczy samej, jeżeli Jan zechce spożyć swój własny
produkt, to sam skorzysta z oszczędności czasu, pozyskanej ze
zniszczenia AA’. Co się tyczy Piotra czyli wszystkich na świecie
konsumentów, to kupować oni będą JB za połowę tego czasu, tych
usiłowań, tej pracy, tych wartości, jakich przed wynalezieniem sił
natury potrzebowali. A zatem siła ta jest darmą, a tém samém
wspólną.
Ponieważ już raz odważyłem się użyć figur jeometrycznych,
niechże mi wolno będzie i nadal posługiwać się niemi, a szczęśliwym
będę, jeśli ten sposób, przyznaję, trochę dziwaczny w ekonomii
politycznej, ułatwi czytelnikowi zrozumienie zjawisk, które
objaśniam.
Czy to jako producent, czy jako konsument, każdy człowiek jest
ogniskiem, z którego rozchodzą się usługi, jakie oddaje i do którego
odnoszą się usługi, jakie w zamian otrzymuje.
Wyobraźmy sobie że punkt A (fig. 1) jest producentem, kopistą
naprzykład, który jest symbolem wszystkich producentów czyli
w ogóle produkcyi. Daje on społeczeństwu cztery rękopisma.
— 356 —

Jeżeli w chwili, gdy czynimy te spostrzeżenia, w a r t o ś ć każdego


z jego rękopismów wynosi 15, to usługi jego równają się 60 i równą
temu, tylko rozmaicie rozdzieloną na mnóstwo usług, otrzymuje
wartość. Chcąc dowodzenie moje uprościć, oznaczam obwód tylko
czterema punktami, a mianowicie BCDE.

Wartość wyprodukowana . . . . = 60. Wartość wyprodukowana . . . . = 60.


Wartość otrzymana . . . . . . . . . = 60. Wartość otrzymana . . . . . . . . . = 60.
Użyteczność wyprodukowana = 4. Użyteczność wyprodukowana = 6.
Ale przypuśćmy, że producent ten wynalazł druk, to odtąd w czterdziestu
godzinach dokona tego, na co poprzednio sześćdziesięciu godzin potrzebował.
Dalej przypuśćmy, że konkurencya zmusiła go do stosunkowego obniżenia
ceny jego książek; zamiast 15 kosztują, one tylko 10, ale też zamiast czterech
wyrabiać ich może sześć. Z drugiej zaś strony, fundusz przeznaczony na
wynagrodzenie, a który oznaczyliśmy na obwodzie przez 60, wcale się nie
zmienił. Na jedno bowiem wychodzi, czy gdy się obecnie płaci za każdą
książkę, kiedy ich jest sześć po 10, czy też jak się dawniej płaciło za każdy
rękopism po 15, gdy ich tylko cztery było.
Muszę tu jeszcze nadmienić, że to jest właśnie co zwykle tracimy
z uwagi w kwestyach machin, wymiany i w ogóle we wszelkich
kwestyach rozwoju. Widzimy, iż z powodu ułatwiajacego procederu
pozostaje dziś praca do naszego rozporządzenia, i to nas niepokoi, a nie
widzimy, że z tejże samej przyczyny podobnaż ilość wynagrodzenia
pozostaje również do naszego rozporządzenia.
Figura 2. przedstawia nam te nowe tranzakcye, a widzimy na
niej, iż ze środka A. rozchodzą się promienie całkowitej wartości
60 rozdzielonych na sześć książek, zamiast jak poprzednio na cztéry
— 357 —

rękopismów. Z obwodu nie przestaje rozchodzić się wartość równa


60, która tak jak dawniej, tak i dziś niezbędną, jest dla równowagi.
Któż zatem wygrał na tej zmianie? Pod względem wartości nikt.
Ale pod względem bogactwa rzeczywistego, pod względem istotnych
zaspokojeń, wygrywa ta niezliczona ilość samych tylko konsumentów,
ustawiona w okół obwodu. Każdy z nich kupuje książkę za pracę
obniżoną o jedną trzecią. Ale konsumenci to ludzkość cała. Bo
zauważcie, że jeżeli A. nie wygrywa nic jako producent, jeżeli musi
jak i poprzednio sześćdziesiąt godzin pracy swej dawać za dawne
wynagrodzenie, to jako producent zyskuje on książki na tych samych
jak i wszyscy inni warunkach. Może on, jak wszyscy inni, czytać,
a dostarczy sobie tego zaspokojenia, oszczędzając o jedną trzecią pracy.
A jeśli jako producent ujrzy, iż skutkiem konkurencyi wyśliznie
mu się z czasem zysk, jaki miał ze swych własnych wynalazków, to
w czem wówczas znajdzie dla siebie wynagrodzenie?
Wynagrodzenie to polegać będzie na tem: 1) że dopóki zachowa
się sekret jego, będzie ciągle sprzedawał po piętnaście to, co go
dziesięć tylko kosztowało.
2) Że na swój własny użytek otrzyma książki z mniejszym kosztem,
a tym sposobem ma udział w korzyściach, jakich społeczeństwu
dostarczył.
3) Ale wynagrodzenie jego głównie polega na tem: że tak samo
jak był zmuszony pozwolić aby ludzkość korzystała z postępu, jaki
dokonał, tak samo też i on korzysta z postępu ludzkości.
Podobnie jak postęp dokonany przez A, przynosi korzyść B, C, D,
E, tak samo z postępu dokonanego przez. B, C, D, E, korzysta A.
A znajduje się kolejno raz w środku,
drugi raz w obwodzie przemysłu powszech-
nego, bo też raz jest producentem a drugi
raz konsumentem. Jeżeli naprzykład B
przędzie bawełnę i w miejsce wrzeciona
używa szpulki, to korzyść z tego spłynie
tak samo na A, jak i na C i D. — Jeżeli C
jest marynarzem i wiosło zastąpi żaglem,
to z pozyskanej ztąd oszczędności korzystać
będą B, A, E.
— 358 —

Słowem, cały mechanizm polega na tém prawie:


Korzyść, jaką postęp sprowadza, tak długo się tylko zatrzymuje
przy producencie jako wynalazcy, dopóki nie wynagrodzi jego
zręczności. Następnie postęp ten sprowadza obniżenie wartości, które
zawsze jeszcze przyniesie słuszne, choć już mniejsze wynagrodzenie
dla pierwszych naśladowców; aż wreszcie wartość ustosunkuje się do
zmniejszonej pracy i całą tę oszczędność pozyskuje ludzkość.
Tak więc, jak wszyscy korzystają z postępu każdego, tak też
każdy korzysta z postępu wszystkich. Ta prawda: k a ż d y d l a
w s z y s t k i c h i w s z y s c y d l a k a ż d e g o , na którą socyaliści
kładą nacisk i dają ją światu jako nowość, zarodek której ma
się mieścić w ich organizacyach, opartych jedynie na ucisku
i przymusie, prawda ta jest dziełem samego Boga, a wyprowadzał
On ją z wolności.
Powtarzam, że jest ona dziełem samego Boga, a nie objawia
On swego prawa w jakimś pospolitém urządzeniu, którego wzór
przedstawia nam Considerant, albo w jakimś falansterze sześciuset
harmonii, albo w jakiejś Ikaryi urządzonej na próbę, gdzie stawiano
za warunek, żeby kilku fanatyków poddało się pod samowładną
władzę jednego monomana i gdzie niewierzący płacili za wierzących.
Nie, Bóg rozpowszechnił tę prawdę za pośrednictwem Cudownego
mechanizmu, w którym sprawiedliwość, wolność, użyteczność,
uspołecznienie się, łączą się i godzą tak dalece, że powinnoby to
zniechęcić wszystkich przedsiębiorców organizacyi społecznych.
Ale zwróćcie uwagę na to, że to wielkie prawo k a ż d y d l a
wszystkich i wszyscy dla każdego jest daleko
powszechniejszém, aniżeli z mego wywodu wnieśćby się to dało.
Słowa idą tak leniwo, a pióro jeszcze się wolniej posuwa. Pisarz
zmuszonym jest, z rozpaczliwą powolnością przedstawiać jedne po
drugich zjawiska, które dopiero razem wzięte budzą w nas
uwielbienie.
Tak więc, dopiero co mówiłem o w y n a l a z k a c h . Możnaby
ztąd wnosić, że to jest jedyny wypadek, w którym dokonany
postęp, wymykając się z rąk producenta, idzie powiększyć wspólny
fundusz ludzkości. Tymczasem tak nie jest. Jest to prawo
powszechne, że każda korzyść wypływająca, bądź z miejscowości,
— 359 —

bądź z klimatu lub jakiejkolwiekbądź szczodrobliwości natury,


prześlizguje się tylko szybko przez ręce tego, który ją pierwszy
dostrzegł i zawładnął nią, nie zatraca się ona jednak, ale idzie zasilać
ten niezmierny rezerwoar, z którego wszyscy ludzie czerpią
wspólne swe zaspokojenia. Chcąc dojść do tego rezultatu, potrzeba
tylko jednego warunku, to jest: aby praca i tranzakcye były wolne.
Sprzeciwiać się wolności, jest to toż samo, co sprzeciwiać się
zamiarom Opatrzności, jest to toż samo co zawieszać skutki jej
praw; jest to toż samo, co ograniczać postęp w obydwóch jego
znaczeniach.
To, co tu mówiłem o dobru, odnosi się tak samo i do zła. Ani
korzyść, ani niedogodność nie zatrzymają się na producencie, bo tak
jedne jak i drugie dążą do rozlania się po całém społeczeństwie.
Widzieliśmy, z jaką chciwością producent poszukuje tego, co mu
ułatwić może dokonania jego dzieła, a widzieliśmy też, że korzyści,
jakie ztąd ciągnie, niedługo przy nim pozostają. Zdaje się, że korzyści
te przeznaczone są na to, aby w ręku wyższej intelligencyi były
ślepém i posłuszném narzędziem powszechnego postępu.
Z tymże samym zapałem unika on wszystkiego, co krępuje jego
działanie, co jest bardzo szczęśliwém dla ludzkości, bo w końcu te
przeszkody jej samej przynoszą straty. Przypuśćmy naprzykład, że
wielki jakiś podatek pada na A, producenta książek, to naturalnie że
musi go on doliczyć do ceny swych książek. Podatek ten wejdzie
jako część składowa do ich wartości, co znaczy, że B, C, D, E, chcąc
sobie kupić równe dawniejszemu zaspokojenie, będą musieli dać za
nie daleko więcej pracy. Stósownie do użytku, jaki rząd z podatku
tego uczyni, mogą oni otrzymać kompensatę za ten podatek lub też
ponieść jeszcze większą stratę; bo jeżeli rząd użyje go dobrze, to nie
tylko nie stracą, lecz nawet zyskują na takim urządzeniu. Jeśli zaś rząd
użyje go na gnębienie ich, w takim razie będą to dwa zmnożone
przez siebie uciski. Co się zaś tyczy A, to nie zważając na to, że
opłacić musiał podatek, właściwie wszakże nie on ponosił ten
ciężar.
Nie wynika jednak ztąd, aby producent nie cierpiał często
z powodu jakichbądź stawianych mu przeszkód, a pomiędzy innemi
— 360 —

i z powodu podatku. Cierpi on nieraz bardzo i dla tego też złe, jakie
ztąd wypływa, dąży ostatecznie do przeniesienia i rozłożenia na
massy.
Tak, we Francyi nałożono na wino mnóstwo podatków, mnóstwo
zrobiono utrudnień. Następnie wymyślono pewien systemat niedozwalający
sprzedawania go po za granicami Francyi.
Oto przez jakie odbicia się złe dąży do przejścia z producenta na
konsumenta. Jak tylko podatek wprowadza się i powstają przeszkody,
producent stara się natychmiast o powetowanie swych strat. Lecz że
ż ą d a n i e konsumentów podobnie jak i ilość wina nie zwiększyły się,
nie może on zatem podnieść ceny. Z początku więc mimo nałożonego
podatku cena pozostaje taż sama. A że przed nałożeniem podatku
otrzymywał on normalne wynagrodzenie, określone wartością usług
dobrowolnie wymienionych, ztąd więc wypada, że cały ten podatek
pada pierwiastkowo tylko na niego. Chcąc, aby się ceny wina
podniosły, musiałaby się chyba zmniejszyć jego produkcya....*)

Konsument czyli publiczność jest tém względem strat lub


korzyści, jakie najpierw dotykają tę lub ową klassę producentów,
czém jest ziemia względem elektryczności, to jest: wielkim wspólnym
rezerwoarem. Wszystko zeń wychodzi i po mniej lub więcej długich
obrotach, po zrodzeniu mniej lub więcej rozmaitych zjawisk, wszystko
doń znowu wraca.
Zaznaczyliśmy tu, że rezultaty ekonomiczne prześlizgują się
tylko, że tak powiemy, po producencie, a ostatecznie dosięgają
konsumenta i że tém samém, kto chce ogarnąć ogólne i niezmienne
następstwa, powinien wszystkie wielkie kwestye badać z punktu
widzenia konsumenta.
Ta podrzędność roli producenta odnośnie do roli konsumenta,
jakąśmy wywiedli rozważając u ż y t e c z n o ś ć , jest także najzupełniej
udowodnioną i ze względu m o r a l n o ś c i .
—————
*) Patrz rozprawę autora o p o d a t k u o d n a p o j ó w , tom V. str. 468.
(Przypisek wydawcy.)
— 361 —

I w rzeczy samej odpowiedzialność wszędzie i zawsze pada na


inicyatywę. A gdzież szukać inicyatywy? W ż ą d a n i u .
Ż ą d a n i e (mieszczące w sobie sposoby wynagrodzenia) stanowi
o wszystkiem, a mianowicie: o kierunku kapitału i pracy, o podziale ludności,
o moralności profesyi i t. d.; a to dla tego, że ż ą d a n i e odpowiada
pragnieniu, wówczas gdy o f i a r o w a n i e odpowiada usiłowaniu. Pragnienie
może być rozsądném lub nierozsądném, moralném lub niemoralném.
Usiłowanie, które niczém inném nie jest, tylko skutkiem, moralnie jest
nijakiem, czyli po prostu odbija się w nim tylko moralność żądania.
Żądanie czyli konsumcya przemawia w ten sposób do producenta:
„Zrób mi to a to.“ Producent zatem idzie tylko za popędem, jaki mu
inni nadają, i byłoby to widoczném dla wszystkich, gdyby producent
zawsze i wszędzie czekał na żądanie.
Lecz w rzeczywistości dzieje się inaczej.
Subtelna to i zbyteczna kwestya, czy wymiana sprowadza podział
pracy, czy też podział pracy zniewala do wymiany. Dość, gdy powiemy,
że człowiek jako istota rozumna i towarzyska wymienia, bo pojmuje,
że tym sposobem zwiększa stosunek rezultatu do usiłowań. Z podziału
pracy i z przezorności to tylko wypływa, że nikt nie czeka, aż mu
zaproponują pracę za drugich; doświadczenie nauczyło go bowiem, iż
w stosunkach ludzkich propozycyi tej domyślać się należy; słowem,
wie on, iż żądanie istnieje.
Dla zaspokojenia tego żądania czyni on już naprzód usiłowanie
i ztąd rodzą się profesye. Naprzód już wyrabiamy trzewiki, kapelusze;
przygotowujemy się do dobrego śpiewania, do nauczania, do
bronienia spraw w sądzie, do leczenia i t. d. Ale czy tu istotnie
zaofiarowanie uprzedza żądanie i wywołuje je?
Nie. — Przygotowują rozmaite usługi dla tego, bo mają
dostateczną pewność, iż będą ich żądać, chociaż nawet nie zawsze
wiedzą dokładnie, zkąd przyjdzie to żądanie. A że stosunek pomiędzy
temi rozmaitemi usługami jest dostatecznie znany i że w a r t o ś ć ich
jest powszechnie wykazaną, mamy dowód w tem, iż ludzie z całym
bezpieczeństwem oddają się temu lub owemu przemysłowi,
poświęcają się temu lub owemu zawodowi.
Widać zatem, że żądanie odwiecznie istnieje, skoro z taką
dokładnością obliczyć można jego doniosłość.
— 362 —

Toteż kiedy człowiek obiera sobie jakiś stan, jakąś profesyę, kiedy
zaczyna produkować, cóż go wówczas najbardziej zajmuje? Czy
u ż y t e c z n o ś ć rzeczy, którą produkuje, czy jej dobre lub złe,
moralne lub niemoralne rezultaty? — Bynajmniej; myśli on jedynie o jej
w a r t o ś c i ; żądający tylko zwraca uwagę na jej u ż y t e c z n o ś ć .
Użyteczność odpowiada jego potrzebom, jego pragnieniom, jego
kaprysom. Przeciwnie zaś wartość odpowiada jedynie ustąpionemu
usiłowaniu, przelanej na kogoś usłudze. Kiedy ofiarujący staje się
z kolei żądającym, wtedy dopiero obchodzi go użyteczność. Jeżeli
wolę raczej wyrabiać trzewiki niż kapelusze, to wcale nie dla tego,
aby mię zajmowała ta kwestya: czy ludzie powinni się więcej
troszczyć o swe nogi niż o głowy? Nie, obchodzić to tylko może
żądającego i to decyduje o żądaniu. Z drugiej zaś strony żądanie
stanowi o Wartości lub oszacowaniu, jakie publiczność nadaje
usłudze. Wartość wreszcie stanowi o usiłowaniu czyli zaofiarowaniu.
Wypływają też ztąd następstwa moralne nader wydatne. Dwa
jakieś narody mogą być zupełnie równo zaopatrzone w bogactwa
względne (patrz rozdz. VI.) a bardzo nierówno w użyteczności
rzeczywiste, bogactwa absolutne; zdarza się to wówczas, kiedy jeden
z nich ma pragnienia niedorzeczne i tworzy sobie potrzeby sztuczne
lub niemoralne, wówczas gdy drugi myśli o rzeczywistych swych
potrzebach.
W pewnym narodzie przeważać może zamiłowanie do nauki, w
innym znów do smacznego jedzenia. Pierwszemu zatem oddamy
usługę, jeśli go czegokolwiek nauczymy, drugiemu, gdy dogodzimy
jego podniebieniu.
Otóż ludzie wynagradzają usługi wedle wagi, jaką sami do
nich przywiązują. Gdyby nie wymieniali, sami sobie oddawaliby
usługi; a cóżby ich do tego nakłaniało, jeśli nie natura i siła ich
pragnień!
Jeden z tych narodów będzie miał dużo profesorów a drugi
kucharzy.
Tak w jednym jak i w drugim z nich może się wymieniać
równa ilość usług co do summy, a tém samém reprezentować one
będą równe wartości, toż samo bogactwo względne, ale bardzo
— 363 —

różne bogactwo absolutne; co znaczy, że jeden używa dobrze swej


pracy, a drugi źle.
A rezultat pod względem zaspokojeń będzie taki: że jeden z tych
narodów będzie miał wiele nauki, a drugi będzie smacznie zajadać.
Następstwa wynikające z tej rozmaitości gustów, mają nader wielki
wpływ nietylko na bogactwo rzeczywiste, ale nawet na bogactwo
względne; bo nauka naprzykład może rozwinąć nowe sposoby
oddawania usługi, czego uczty nie dokażą.
Zauważano, że pomiędzy narodami istnieje wielka rozmaitość
gustów, która wynika z ich przeszłości, z ich przekonań, z ich
charakteru, próżności i t. d.
Bezwątpienia są tak gwałtowne potrzeby, jak naprzykład potrzeba
picia lub jedzenia, że możnaby je uważać jako dane ilości. Wszelako
dość często widzimy ludzi, którzy odejmują sobie od ust, aby sprawić
czyste odzienie, wówczas gdy inni wtedy dopiero myślą o czystém
odzieniu, gdy już głód swój zaspokoją.
Toż samo można powiedzieć o całych narodach.
Ale jak tylko raz te gwałtowne potrzeby są zaspokojone, to zresztą
wszystko co pozatem leży, więcej już zawisło od własnej woli człowieka;
jest to rzecz gustu, a w tej dziedzinie panowanie moralności i zdrowego
rozumu jest niesłychanie wielkie.
Siła rozmaitych pragnień narodowych określa zawsze ilość pracy, jaką
każdy naród czerpie z ogółu swych usiłowań dla zaspokojenia swych
potrzeb. Anglik przedewszystkiem chce być dobrze żywionym. Poświęca
też ogromną ilość pracy dla wyprodukowania artykułów żywności;
a jeśli wyrabia co innego, to dla tego jedynie, aby mógł to wymienić na
żywność; słowem, zastraszająca jest cyfra tego, co się w Anglii w zbożu,
mięsie, maśle, mleku, cukrze i t. d. spożywa. Francuz znowu chce się
bawić, kocha się w tém, co bawi oko, lubuje się w ciągłych zmianach;
toteż kierunek prac jego posłusznym jest tym jego pragnieniom. Francya
ma dużo śpiewaczek, skoczków, modniarek, szynkowni, eleganckich
sklepów i t. d. W Chinach wzdychają do tego, aby za pomocą
opium przyjemnym oddawać się marzeniom. I dla tego też wielką
ilość pracy narodowej poświęcają dostarczeniu sobie, bądź wprost
przez produkcyę, bądź pośrednio przez wymianę, tego kosztownego
narkotyku. W Hiszpanii, gdzie ludność rozmiłowaną jest w wy-
— 364 —

stawnych obrzędach religijnych, wszystkie usiłowania zwracają się


głównie do przyozdobienia świątyni i t. d.
Nie będę utrzymywał, aby Usiłowanie dążące do oddania usług
odpowiednich niemoralnym lub zepsutym pragnieniom, nie było
również niemoralném, ale czyż nie widzimy, iż pierwastek
niemoralności wyraźnie leży w pragnieniu?
Nie byłoby pod tym względem żadnej wątpliwości, gdyby
człowiek był odosobnionym; sądzę, iż nie może też być wątpliwości,
gdy idzie o ludzkość stowarzyszoną; stowarzyszona bowiem ludzkość
jest to taż sama indywidualność, w szerszych tylko rozmiarach.
Toteż widzicie, czy kto myśli ganić naszych południowych
robotników za to, iż wyrabiają wódkę? Czynią oni jedynie zadość
ż ą d a n i u . Kopią oni ziemię, pielęgnują winnice, zbierają wino,
destylują je, nie troszcząc się wcale o to, co z tym produktem
nabywcy uczynią. To już ten, który szuka zaspokojenia, powinien
wiedzieć, czy ono jest poczciwém, moralném, rozsądném,
dobroczynném. Odpowiedzialność pada jedynie na niego
i inaczej też być nie może. Bo i dokądżebyśmy zaszli, gdybyśmy
wymagali, aby krawiec naprzykład rezonował w ten sposób: „Nie
będę robił odzienia tej formy, jakiej żądają, gdyż grzeszy ono
zbytkiem, lub przeszkadza oddychaniu i t. d.?“
Cóż to może obchodzić naszych uprawiaczy winnic, że
bogaci smakosze angielscy upijają się winem francuzkiem? I czyż
z większą słusznością oskarzać możemy Anglików o uprawianie
opium w Indyach, kiedy z góry już wiedzą o tém, iż truć nim będą
Chińczyków?
Nie, — naród płochy wywołuje zawsze odpowiedni przemysł,
tak jak naród poważny rodzi przemysł poważny. Jeśli ludzkość
doskonali się, to nie pochodzi to z umoralniania się producenta, lecz
konsumenta.
Dobrze też to zrozumiała religia, gdy zwracając się do bogacza, to
jest do wielkiego k o n s u m e n t a , surowo mu przypomina o jego
niezmiernej odpowiedzialności. Ekonomia tenże sam wyprowadza
wniosek, tylko że z innego wychodzi stanowiska i innym
przemawia językiem. Twierdzi ona, iż nie można przeszkadzać
o f i a r o w a n i u tego, na co jest ż ą d a n i e ; że produkt jest dla pro-
— 365 —

ducenta tylko w a r t o ś c i ą , pewnym rodzajem monety, nie


przedstawiającej ani zła ani dobra, wówczas gdy konsument uważa go
za u ż y t e c z n o ś ć , za zaspokojenie moralne lub niemoralne, i że
tém samém odpowiada zań ten, który objawia pragnienie i na
siebie użyteczne lub zgubne jego następstwa, nadto chce być
odpowiedzialnym tak przed sprawiedliwością Boską, jak i opinią
ludzką za zły lub dobry kierunek, jaki sam na pracy wycisnął.
Tak więc, z jakiegokolwiekbądź stanowiska rozpatrywać to będziemy,
przekonamy się, że konsumcya jest wielkim celem ekonomii politycznej;
że tak dobro jak i zło, tak moralność jak i niemoralność, tak harmonię
jak i dyssonans, zgoła wszystko ostatecznie rozwiązuje konsument; on
bowiem reprezentuje ludzkość całą.
—————
Patrz w tomie IV. przypisek do stronicy 72. (Przypisek wydawcy.)

24
XII.

DWIE DEWIZY.

Nowocześni moraliści, którzy starodawnemu przysłowiu: K a ż d y


d l a s i e b i e , k a ż d y u s i e b i e przeciwstawiają axiomat: K a ż d y
d l a w s z y s t k i c h , w s z y s c y d l a k a ż d e g o , tworzą sobie
niezupełne, a już przez to samo fałszywe, dodałbym nawet,
co ich pewnie zadziwi, bardzo smutne o Społeczeństwie pojęcie.
Przedewszystkiem wyrzućmy z tych dwóch sławnych dewiz to,
co w nich jest zbyteczném. „Wszyscy dla każdego“ jest po prostu
dodatkiem tylko, umieszczonym tu przez zamiłowanie antitezy, bo
axiomat ten mieści się już nieodbicie w pierwszym: K a ż d y d l a
w s z y s t k i c h . Co zaś do tego: K a ż d y u s i e b i e , jest to pojęcie
nie mające bezpośredniego związku z trzema innemi; ale że jest ono
wielkiej doniosłości w ekonomii politycznej, rozpatrzymy zatem
później, co w sobie zawiera.
Pozostaje zatem mniemana sprzeczność pomiędzy temi dwoma
częściami przysłowia: K a ż d y d l a w s z y s t k i c h , — k a ż d y d l a
s i e b i e . Jedna z nich, mówią, wyraża pierwiastek sympatyczny,
druga indywidualny. Pierwsza łączy, druga dzieli.
Jeślibyśmy mieli jedynie na uwadze czynnik sprowadzający
usiłowanie, to sprzeczność ta pomiędzy niemi jest niezaprzeczoną.
Ja zaś utrzymuję, że gdy rozważamy ogół usiłowań ludzkich w ich
rezultatach, to rzecz się ma wcale inaczej. Badajcie społeczeństwo,
takiem jakim ono jest, to jest, iż co do usług wynagradzalnych
ulega pierwiastkowi indywidualnemu, a przekonacie się, że każdy
pracując d l a s i e b i e , rzeczywiście pracuje d l a w s z y s t k i c h .
— 367 —

Istotnie niepodobna temu zaprzeczyć. Jeśli ten, który czyta te wyrazy,


prowadzi jakąś professyę lub rzemiosło, to proszę go, aby zechciał choć
na chwilę zwrócić na siebie samego uwagę. Pytam się go, czy wszystkie
jego prace nie mają na celu zaspokojenia innych ludzi i czy z drugiej
strony nie zawdzięcza on wszystkich swych zaspokojeń pracy drugich?
Widocznie iż ci, którzy utrzymują, że k a ż d y d l a s i e b i e
i k a ż d y d l a w s z y s t k i c h , nie mogą istnieć obok siebie, wierzą w to,
iż jest pewna sprzeczność pomiędzy indywidualizmem a stowarzyszeniem.
Sądzą oni, że k a ż d y d l a s i e b i e mieści w sobie pojęcie odosobnienia,
albo dążność do odosobnienia; że interes osobisty nie łączy, lecz rozdziela
i że prowadzi do tego axiomatu k a ż d y u s i e b i e , czyli do usunięcia
wszelkich stosunków społecznych.
Powtarzam raz jeszcze, że pod tym względem mają niedokładne,
a przez to samo fałszywe pojęcia o Społeczeństwie; bo nawet kiedy li
tylko interes osobisty porusza ludźmi, to wtedy jeszcze starają się oni
zbliżyć się do siebie, łączyć swe usiłowania, jednoczyć swe siły,
pracować jedni dla drugich, oddawać sobie wzajemne usługi,
ł ą c z y ć s i ę z s o b ą czyli stowarzyszać się. Niesłuszném byłoby
twierdzenie, iż działają oni wbrew interesowi osobistemu, owszem,
właśnie ten osobisty interes pobudza ich do tego działania.
Ł ą c z ą s i ę , bo im z tém dobrze. Gdyby im z tém było źle, nie
łączyliby się. Dzieło zatem, jakie nowocześni sentymentaliści radziby
przypisać Braterstwu, abnegacyi lub innemu jakiemuś czynnikowi wprost
przeciwnemu miłości siebie samego, dokonywa tu indywidualizm.
A to nas przekonywa i to jest wywód, do którego zawsze dojść
musimy, że Opatrzność umiała o wiele lepiej zaradzić naszemu
uspołecznieniu się, niż ci, którzy się mienią być jej prorokami. Jedno
bowiem z dwojga, albo zjednoczenie szkodzi indywidualności, albo
też jest dla niej korzystném. Jeśli szkodzi, to jakże się panowie
socyaliści wezmą do tego i jakie słuszne wynajdą przyczyny, aby
wprowadzić to, co rani wszystkich?
Jeśli zaś przeciwnie zjednoczenie jest korzystném, to
dokona się ono na zasadzie interesu osobistego, który, niech co chcą
mówią, jest najsilniejszym, najtrwalszym, najmniej zmiennym,
najpowszechniejszym ze wszystkich czynników.
22*
— 368 —

Zobaczmy, jak się to dzieje. Pewien S q u a t t e r udaje się do F a r -


w e s t u dla karczowania ziemi. Czuje on co chwila, ile odosobnienie
sprawia mu trudności. Wkrótce inny S q u a t e r podąża także na to
pustkowie. Gdzież rozłoży on swój namiot? Czy z n a t u r y r z e c z y
wypada oddalić mu się od pierwszego? Nie, owszem n a t u r a l n ą jest
rzeczą, iż zbliży się raczej do niego. Dla czego? Dla tego, że znane mu
są dobrze korzyści, jakie przy równych usiłowaniach wyciągają ludzie
z prostego tylko zbliżenia się do siebie. Wie dobrze, że w wielu
okolicznościach mogą sobie wzajemnie wypożyczać narzędzia,
jednoczyć swe usiłowania, zwyciężać trudności, którychby siły
indywidualne zwyciężyć nie były w stanie, otwierać sobie wzajemnie
drogi odbytu, udzielać sobie wzajemnie swe idee i poglądy, obmyślać
środki wspólnej obrony. Potem trzeci, czwarty, piąty Squatter
przenikają w to pustkowie i każdego z nich bez wyjątku ciągnie do
siebie ognisko pierwszych osadników. Inni znów, wiedząc iż znajdą
tam ręce zdolne do pracy, przybyć tam mogą ze znaczniejszemi
kapitałami. Tym sposobem tworzy się osada. Można już tam będzie
zaprowadzić trochę rozmaitości w uprawie; poprowadzić ścieżki do
dróg, któremi chodzi poczta; wprowadzać i wywozić towary;
pomyśleć już o budowie kościoła, gmachu szkólnego i t. d. i t. d.;
słowem, że przez sam tylko fakt zbliżenia się do siebie osadników,
potęga ich wzrasta do tego stopnia, iż niesłychanie przewyższa ich
siły pojedyńczo wzięte. I to jest właśnie przyczyna, która ich
wzajemnie ku sobie pociągała.
Ale powiedzą nam może, że k a ż d y d l a s i e b i e jest bardzo
smutną i nader zimną maksymą. Wszystkie w świecie rozumowania,
wszystkie paradoksy, nie przeszkodzą, aby maksyma ta nie wzbudzała
w nas antypatyi, ażeby o milę nie trąciła egoizmem; a czyż egoizm
nie jest więcej jak złém w Społeczeństwie, czyż nie jest on źródłem
wszystkich nieszczęść?
Porozumiejmy się, jeśli łaska.
Jeżeli aksiomat k a ż d y d l a s i e b i e bierzemy w tym znaczeniu,
iż ma on kierować wszystkiemi naszemi myślami, wszystkiemi
naszemi czynnościami, wszystkiemi naszemi stosunkami, że powinien
być gruntem wszystkich naszych uczuć, jako ojca, syna, brata,
— 369 —

małżonka, przyjaciela, obywatela, albo raczej że powinien tłumić


wszystkie te uczucia; to jest on wówczas strasznym, okropnym
i wątpię, aby się znalazł choć jeden człowiek, który, chociażby sam
się nim w życiu swem zawsze powodował, mimo to miałby odwagę
podnieść go do wysokości teoryi..
Lecz czyż Socyaliści, mimo powagi faktów powszechnych, nigdy
przyznać nie zechcą, iż są dwa rodzaje stosunków pomiędzy ludźmi:
jedne z nich płyną z pierwiastku sympatycznego i te pozostawiamy
w dziedzinie moralności; drugie, rodzą się z interesu osobistego
i dokonywają się pomiędzy ludźmi, którzy się nie znają i którzy do
niczego prócz sprawiedliwości nie są względem siebie obowiązani,
a urządzają się na podstawie umów dobrowolnie i swobodnie
roztrząsanych? Właśnie umowy tego ostatniego rodzaju tworzą
dziedzinę ekonomii politycznej. Otóż tranzakcyi tych niepodobna
opierać na pierwiastku sympatycznym, jak również nierozsądném
byłoby opierać stosunki rodziny i przyjaźni na zasadzie interesu.
Wiecznie więc będę powtarzał Socyalistom: chcecie połączyć dwie
rzeczy, które nigdy się połączyć nie dadzą. Jeśli jesteście dość szaleni,
to nie jesteście dość silni, aby to uczynić. Ten kowal ten cieśla, ten
rolnik, którzy tak ciężko pracują, mogą być wybornemi ojcami,
najlepszemi synami; mogą mieć bardzo rozwinięte moralne uczucie
i nosić w swoich piersiach najczulsze serce; a mimo to nie zmusicie
ich, aby na zasadzie poświęcenia pracowali dla drugich w pocie czoła
od rana do wieczora i odmawiali sobie wszystkiego. Sentymentalne
kazania wasze są i pozostaną zawsze bezsilnemi. A jeśliby na
nieszczęście uwiodły małą liczbę pracujących, to tyluż byłoby
i oszukanych. Niech tylko kupiec zacznie sprzedawać na zasadzie
braterstwa, a zaręczam, że najdalej za miesiąc dzieci jego będą
żebrakami.
Dobrze zatem uczyniła Opatrzność dając Uspołecznieniu się inne
rękojmie. Skoro człowiek już jest takim, jakim jest, skoro uczuciowość
nie może być odłączoną od indywidualności, to niepodobna
spodziewać się, pragnąć ani nawet pojąć, jakimby sposobem interes
osobisty mógł być p o w s z e c h n i e zniesionym; a musiałoby to
jednak nastąpić koniecznie, gdyby chciano oprzeć stosunki ludzkie
na sprawiedliwej równowadze. Bo gdyby interes osobisty zni-
— 370 —

szczono tylko w niektórych wybranych duszach, to utworzyłyby się


dwie klassy: złych, którzyby żyli kosztem drugich i dobrych,
którzyby przyjąć na siebie musieli role ofiar.
Ponieważ w przedmiocie pracy i wymiany, zasada k a ż d y d l a
s i e b i e jako czynnik nieochybnie przeważać musi, to jakże godném
podziwienia, jak cudowném jest to, że Stwórca tych rzeczy użył
czynnika tego, aby przezeń wprowadzić w łono społeczeństwa axiomat
k a ż d y d l a w s z y s t k i c h ; że jego umiejętna ręka z przeszkody
uczyniła narzędzie; że interes powszechny powierzyła interesowi
osobistemu i że przez to samo, iż ten ostatni nie ulega zniszczeniu,
pierwszy jest niezawodnym. Zdaje mi się, że w obec tych rezultatów
komuniści i inni wynalazcy sztucznych społeczeństw mogą — bez
ubliżenia sobie — stanowczo przyznać, że co się tyczy organizacyi,
ich współzawodnik na wysokościach, jest bezwarunkowo mocniejszym
jak oni.
A zauważcie to dobrze, że w naturalnym porządku społecznym
k a ż d y d l a w s z y s t k i c h , wypływając z k a ż d y d l a s i e b i e ,
jest o wiele zupełniejszém, bardziej absolutném i nierównie
głębszém, aniżeli gdyby wypływał z punktu widzenia komunistów.
Nie tylko pracujemy dla wszystkich, ale nie możemy dokonać
postępu jakiejkolwiekbądź natury, aby z niego nie korzystał ogół
cały. (Patrz rozdz. X. i XI.) Wszystko jest w tak cudowny sposób
urządzoném, że jak tylko wymyślimy jakiś nowy proceder,
odkryjemy jakąś szczodrobliwość natury, jakąś nową urodzajność
gruntu, jakiś nowy sposób działania jednego z praw świata
fizycznego, to korzyść ztąd dla nas będzie tylko chwilową,
przechodnią, jak to słuszném było w przedmiocie wynagrodzenia
i użyteczném, gdy szło o zachętę, poczém korzyści te pomimo
usiłowań naszych, aby je zatrzymać, wymykają się nam;
z indywidualnych stają się społecznemi i zawsze przechodzą
w dziedzinę darmej wspólności. A kiedy tym sposobem pozwalamy
ludzkości korzystać z naszego postępu, to jednocześnie i my
korzystamy z postępu dokonanego przez wszystkich innych ludzi.
Słowem, przez k a ż d y d l a s i e b i e , wszystkie usiłowania
podniesionego indywidualizmu działają na rzecz k a ż d y d l a
w s z y s t k i c h , a każdy postęp częściowy przynosi Społeczeństwu w użytecz-
— 371 —

ności darmej milion razy więcej korzyści, aniżeli ich przyniósł


wynalazcy swemu.
Gdyby się opierano na axiomacie k a ż d y d l a w s z y s t k i c h , to
niktby nawet d l a s i e b i e s a m e g o nie pracował, bo i jakiżby
producent miał odwagę zdwoić pracę na to jedynie, aby za nią
pozyskać co najwięcej trzydziesto milionową część zapłaty?
Powiedzą może: poco zbijać axiomat Socyalistów? cóż złego może
on zdziałać? Nie wprowadzi zapewne abnegacyi do warsztatów, ani
do biur handlowych, ani do magazynów, ani też nie nada jej przewagi
tak na targach jak i na jarmarkach. Wreszcie, albo axiomat ten nie
doprowadzi do niczego i wówczas możecie go zostawić w pokoju,
albo też zmniejszy cokolwiek chłód zasady egoistycznej, która
usuwając wszelką sympatyę, traci tém samém prawo i do naszej.
A ja powiadam: że to co jest fałszywém, jest zawsze niebezpieczném.
Niebezpieczną jest zawsze rzeczą przedstawiać jako godną kary
i potępienia zasadę powszechną, odwieczną, którą Bóg widocznie
ustanowił dla zachowania i rozwoju ludzkości; zasadę, która,
przyznaję, iż jako bodziec nie przemawia do naszego serca, ale która
rezultatami swemi zadziwia i zaspokaja nasz umysł; zasadę wreszcie,
która zostawia całkowicie wolne pole i innym bodźcom wyższego
porządku, jakie Bóg włożył w serca ludzkie.
Ale czy wiecie co ztąd wynika? Oto, że ogół Socyalistów przyjmuje
tylko połowę i to tylko ostatnią połowę z axiomatu w s z y s c y d l a
k a ż d e g o . Tak teraz jak i przedtém ludzie nie przestają pracować
d l a s i e b i e , ale nadto wymagają aby wszyscy także pracowali d l a
siebie.
I tak być musiało. Kiedy marzyciele zmienić chcieli wielką
sprężynę działalności ludzkiej, ażeby w miejsce indywidualizmu
podstawić braterstwo, to cóż na to wymyślili? Oto sprzeczność
podszytą hypokryzyą. Wołali oni do tłumów: „Zagłuszcie w sercu
waszém interes osobisty i idźcie za nami; nagrodą waszą będą
wszystkie bogactwa tego świata.“ Kiedy już parodiują słowa
Ewangelii, to niechże i konkludują jak ona; bo abnegacya na rzecz
braterstwa zawiera w sobie ofiarę i cierpienie. „Poświęć się“ to
znaczy: „Zajmij ostatnie miejsce, bądź biednym i cierp dobrowolnie.“
Ale pod pozorem zaparcia się obiecywać rozkosze, poza mniemaną
— 372 —

ofiarą ukazywać dobrobyt i bogactwo; dla zwalczenia namiętności,


które piętnują nazwą egoizmu, zwracać się do ich najbardziej
materyalnych dążności, — jest to nietylko dawać świadectwo
niespożytej żywotności zasady, którą chciano zniszczyć, lecz
deklamując przeciwko niej, podnosić ją do najwyższego stopnia; jest
to zdwajać siły nieprzyjaciela, zamiast go pokonywać; jest to
podstawiać w miejsce prawowitego indywidualizmu niesłuszną
chciwość i pomimo całej sztuki jakiejś mistycznej paplaniny,
rozbudzać najgrubszą zmysłowość. Naturalnie że chciwość musiała
odpowiedzieć na takie wezwanie.*)
I czyż dziś inaczej się dzieje? Jakiż jest powszechny okrzyk
wszystkich stanów i wszystkich klass? W s z y s c y d l a k a ż d e g o .
Wymawiając wyraz d l a k a ż d e g o , myślimy tylko o sobie
a domagamy się tego, abyśmy wzięli niezasłużoną część z pracy
wszystkich, — czyli innemi słowy, organizujemy zdzierstwo.
Bezwątpienia, że proste i naiwne zdzierstwo jest do tyla niesłuszném,
iż wstręt w nas obudza; ale dzięki maxymie w s z y s c y d l a
k a ż d e g o , uspakajamy skrupuły naszego sumienia. Nakładamy na
drugich o b o w i ą z e k pracowania dla nas, a sami przywłaszczamy
sobie p r a w o do korzystania z pracy innych; wzywamy państwo,
wzywamy prawo o narzucenie tego mniemanego o b o w i ą z k u ,
o opiekowanie się tém mniemaném p r a w e m , i dochodzimy do tego
śmiesznego rezultatu, iż w imię braterstwa wzajemnie się obdzieramy.
Żyjąc kosztem innych, chełpimy się heroizmem poświęcenia. Co za
śmieszność rozumu ludzkiego! Co za subtelność chciwości! Nie
dość, że każdy z nas usiłuje zwiększyć część swoją kosztem innych;
nie dość, że chcemy korzystać z pracy, którejśmy nie dokonali,
wyobrażamy sobie jeszcze, że tym sposobem spełniamy wielki akt
—————
*) Kiedy pierwsza wyprawa Ikaryjska opuszczała Havre, rozpytywałem Wielu
z tych szaleńców, starając się zbadać głąb ich myśli. Ł a t w y d o b r o b y t , oto były
ich nadzieje i pobudki. Jeden z nich powiedział mi: „Wyjeżdzam teraz a mój brat
należy do drugiéj wysyłki. Ma on ośmioro dzieci i pojmujesz pan, jak korzystném
będzie dla niego, nie troszczyć się więcej o ich wychowanie i wyżywienie.“ —
„Rozumiem to dobrze, odpowiedziałem, ale w takim razie ciężkie to brzemię spaść
musi na innych.“ Zrzucić na innych to co nas ugniata, oto był sposób braterski, pod
którym ci nieszczęśliwi rozumieli dewizę w s z y s c y d l a k a ż d e g o .
— 373 —

poświęcenia; o mało co nie porównywamy się z Chrystusem,


a zaślepienie nasze dochodzi do tego stopnia, iż nie widzimy, że te
ofiary, nad któremi, przypisując je sobie, łzy zachwycenia wylewamy,
inni ponoszą.
Sposób, w jaki się dokonywa ta wielka mistyfikacya, zasługuje na
ścisłą uwagę.
Kraść, to szkaradnie; zresztą to prowadzi na galery, prawo bowiem
zabrania kradzieży. — Ale gdyby prawo pozwoliło na nią i powagą ją
swoją osłaniało, jakżeby to było wygodnie! O! cóżto za świetny pomysł!
Natychmiast też żądamy od prawa małego przywileju, małego
monopolu, a że musielibyśmy ponieść pewien trud dla zjednania mu
powagi, wolimy zatém obowiązek ten włożyć na państwo. Państwo
i prawo porozumiewają się pomiędzy sobą, aby wprowadzić w życie
to, czemu właśnie powinny były zapobiedz i co powinny były karać.
Powoli zamiłowanie do monopolów rozszerza się i w końcu niema
klassy, któraby ich dla siebie nie pragnęła. W s z y s c y d l a
k a ż d e g o ! wołają oni, bo i my chcemy być filantropami i okazać, że
rozumiemy, czém to jest solidarność.
Ale cóż się dzieje? Oto że klassy uprzywilejowane okradając się
wzajemnie, tracą tyle przynajmniej skutkiem zdzierstwa, jakiemu
podlegają, ile zyskują na zdzierstwach, jakich się sami dopuszczają.
Prócz tego ogromna massa robotników, którym niepodobna było
nadać przywilejów, cierpi, marnieje i nie jest w stanie wyżyć w tym
położeniu. Powstaje więc, pokrywa ulice barykadami i zalewa je
krwią i dla tego też muszą się z nią rachować.
I czegoż to ci robotnicy domagać się będą? Czy żądać będą
zniesienia nadużyć, przywilejów, monopolów, ścieśnień, pod jakiemi upadają?
Bynajmniej. Napojono ich również filantropią. Wmówiono w nich, że w owém
sławném w s z y s c y d l a k a ż d e g o mieści się rozwiązanie zagadnienia
społecznego; dowiedziono im licznemi przykładami, że jeżeli przywilej
(który niczém inném nie jest jak kradzieżą) opiera się na prawie, jest
wtedy bardzo moralnym. Tym sposobem widzimy, iż i lud żąda... Czego...?
Przywileju I on wzywa Państwo, aby mu dostarczyło wykształcenia, pracy,
—————
*) Patrz broszurę Zdzierstwo i Prawo, tom V. str. 2. i nast. (Przypisek
wydawcy.)
— 374 —

kredytu, wsparcia i to wszystko kosztem ludu. — O! jakież to dziwne


złudzenie! jakżeż długo trwać ono jeszcze będzie! Pojmujemy, że
wszystkie klassy wykształcone, poczynając od najwyższej, jedna po
drugiej domagają się względów, przywilejów, bo pod niemi jest
wielka massa ludu, na którą to wszystko pada. Ale żeby lud raz
zwyciężony mógł sobie wyobrazić, że i on wszystek wejść może do
klassy uprzywilejowanéj, że stworzy monopol dla siebie i przeciwko
sobie, że rozszerzy podstawę nadużyć, aby z nich żyć; że lud,
powtarzam, nie widzi tego, iż dla zasilania tych niesprawiedliwości
niema pod nim nikogo, oto właśnie zjawisko, które tak w naszéj jak
i w jakiejkolwiekbądź epoce, będzie budzić zawsze podziwienie.
Cóż ztąd wynikło? Oto że Społeczeństwo idąc po tej drodze,
doprowadzoném zostało do powszechnego rozbicia. To też nic
dziwnego, że się zaniepokoiło. Lud stracił prędko swą potęgę i dawny
rozdział nadużyć został znowu tymczasowo wprowadzonym.
Nauka ta jednak nie była straconą dla klass wyższych. Czują one,
że potrzeba wymierzyć sprawiedliwość robotnikom. Szczerze pragną
dojść do tego, nie tylko dla tego, iż na tém polega ich własne
bezpieczeństwo, ale także, co przyznać musimy, i z poczucia
słuszności. Tak jest, mam mocne przekonanie, iż klassa bogata sama
gorąco pragnie rozwiązania wielkiego zagadnienia. Jestem
przekonany, iż większość bogatych, gdyby wymagano od nich
zrzeczenia się znacznej części majątku, zapewniając, że odtąd lud
będzie szczęśliwym, chętnie spełniłaby tę ofiarę. Szuka więc ona
z zapałem, jakimby sposobem mogła przyjść w p o m o c k l a s s i e
p r a c u j ą c e j . Lecz cóż na to wynalazła? Oto znowu komunizm
przywilejów, komunizm umiarkowany wprawdzie i poddany pod
kierunek roztropności, tak przynajmniej pochlebia sobie. Oto
wszystko co dotąd zrobili; poza to nie idą dalej.
XIII.

O RENCIE.*

Gdyby przy zwiększaniu się wartości gruntu zwiększała się także


i cena produktów, to rozumiałbym opozycyę, jaką napotyka teorya
wyłożona w tym dziele (rozdział IX.). Możnaby wówczas powiedzieć:
„W miarę jak cywilizacya rozwija się, stan pracownika względnie do
właściciela pogarsza się. Być może, że to konieczność fatalna, ale
niema tu prawa harmonijnego.“
Szczęściem tak nie jest. W ogóle też same okoliczności, które
zwiększają wartość gruntu, jednocześnie zmniejszają cenę żywności.
Wyjaśnijmy to przykładem.
Przypuśćmy, że o dziesięć mil od miasta jest pole wartości
100 franków; ale robią drogę, która przechodząc obok niego otwiera
drogę zbytu zbiorom polnym i natychmiast nabywa ono wartości
150 franków. — Następnie gdy właściciel za pomocą tej drogi
pozyskawszy bądź to łatwość wprowadzenia ulepszeń, lub też
możność wyciągnięcia z ziemi produktów bardziej rozmaitych,
poprawia swe gospodarstwo i tym sposobem podnosi znów wartość
swej własności do 200 franków.
Wartość pola została zdwojoną. Zbadajmy zatém tę przewyżkę,
najprzód pod względem sprawiedliwości, a następnie pod
—————
*) Dwa lub trzy urywki, oto wszystko co autor w tym ważnym przedmiocie
zostawił. Tłumaczy się to tém, iż zamierzał on, jak to sam oświadczył, dla zbicia
teoryi Ricarda, oprzeć się głównie na prawach Carey’a z Filadelfii. (Przypisek
wydawcy.)
— 376 —

względem użyteczności; lecz nie tej użyteczności, którą zebrał


właściciel pola, ale tej, którą zebrali konsumenci miasta.
Co się tyczy wzrostu wartości, która powstaje z ulepszeń, jakich
właściciel dokonywa kosztem swoim, to w tym względzie niema
żadnych wątpliwości. Jest to kapitał, który podlega prawu wszystkich
kapitałów.
Co zaś do drogi, to ośmielam się utrzymywać, to dzieje się
podobnie, tylko że cały obrót odbywa się powolniéj a rezultat zawsze
ten sam.
Istotnie z powodu swego pola właściciel przykłada się także do
wydatków publicznych; w przeciągu wielu lat przyczynia się on
pracami swemi dokonanemi na oddalonych częściach terrytoryum do
użyteczności powszechnej. Nareszcie powstaje droga w kierunku dla
niego korzystnym. Cały ogół podatków, jakie opłaca, może być
uważany za akcye, jakieby wziął na przedsiębiorstwa rządowe i za
rentę roczną, którą skutkiem tej nowej drogi pobiera, jako
d y w i d e n d ę od tych akcyi.
Powiedzą może, że właściciel zawsze musi opłacać podatek, nie
zawsze zaś odnosząc korzyści. W tym wypadku dzieje się toż samo co
i w poprzedzającym. I chociaż ulepszenia te dokonane bywają
skomplikowaną i niewidoczną drogą podatku, niemniej jednak, o ile
właściciel ciągnie z nich korzyści osobiste, uważane być mogą jako
dokonane przez niego i jego kosztem.
Mówiłem tu o drodze, a zauważcie iż mógłbym przytoczyć zupełnie
inną interwencję rządową. Bezpieczeństwo naprzykład tak samo
przyczynia się do nadania wartości gruntowi jak i kapitałom i pracy.
Ale któż płaci za to bezpieczeństwo? Właściciel, kapitalista, pracownik.
Jeśli państwo dobry czyni z podatków użytek, to wydana wartość
w jakiejkolwiekbądź postaci powinna znowu się znaleźć w rękach
właściciela, kapitalisty, pracownika. Właściciel znajduje ją w podniesieniu
ceny swego gruntu. — Jeśli zaś państwo zły robi użytek z podatku,
jest to nieszczęście; bo wówczas podatek jest straconym, czego
kontrybuenci nie powinni dopuszczać. W tym wypadku wartość
ziemi nie wzrasta, a wina ztąd nie pada na właściciela.
Ale czy za produkta gruntu, którego wartość podniosła się tak
przez działanie rządowe jak i przez industryą prywatną, —
— 377 —

czy za produkta te drożej płacić będą mieszkańcy miasta? Czyli inaczej,


czy procent od tych stu franków obciąży każdy hektolitr pszenicy,
jaki z pola tego zbiorą? Jeżeli dawniej płacono za nią 15 franków, to
czy odtąd płacić będą 15 z czémś franków? — Jest to jedna z najbardziej
zajmujących kwestyi, ponieważ sprawiedliwość i powszechna harmonia
interesów ściśle się z nią wiąże.
Otóż śmiało odpowiadam: n i e .
Bezwątpienia, że właściciel odbierać odtąd będzie 5 franków
więcej (przypuszczam wysokość procentu na 5 od sta), ale to co
odbierze, nie będzie z krzywdą niczyją; bo owszem nabywca ze swej
strony większą jeszcze niż poprzednio będzie mieć korzyść.
W istocie pole, które wzięliśmy za przykład, nie miało dawniéj
ułatwionej drogi zbytu i mało produkować na nim można było;
z powodu trudności transportu produkta dostawione na targ
sprzedawały się drogo. Dziś produkcya jest szybszą a transport
oszczędniejszy; większa ilość pszenicy a z mniejszym kosztem
przybywa na targ i taniej się tam przedaje. Tym sposobem nie tylko
że właściciel zyskuje 5 franków, ale nabywca zyskuje jeszcze więcej.
Słowem, siły zostały zaoszczędzone. Na czyjąż korzyść jednakże?
Na korzyść obydwóch stron kontraktujących. — Jakież jest prawo
podziału tych zysków zdobytych na naturze? Prawo, któreśmy już
często przytaczali, mówiąc o kapitałach, gdyż zwiększenie się to jest
kapitałem.
Kiedy kapitał zwiększa się, to część właściciela czyli kapitalisty
zwiększa się w wartości absolutnej a zmniejsza się w wartości
względnej; część zaś pracownika (czyli konsumenta) zwiększa się tak
w wartości absolutnej jak i w wartości względnej.
Zauważcie, jak się to dzieje. W miarę jak cywilizacya rozwija się,
grunta najwięcej zbliżone do ognisk ludności podnoszą się w wartości.
Produkcye niższego porządku ustepują miejsca produkcyom wyższego
porządku. Najprzód pastwiska ustępują miejsce uprawie zboża, a za
tym ostatnim idzie ogrodnictwo. Artykuły żywności otrzymują się
mniejszym kosztem, i jest to faktem niezaprzeczonym, że mięso,
chleb, jarzyny, a nawet kwiaty, są tańsze w okolicach więcej
rozwiniętych, aniżeli w innych, chociaż tam praca ręczna lepiej jest
wynagradzana niż gdzieindziej.
— 378 —

CLOS VOUGEOT.*)

U s ł u g i w y m i e n i a j ą s i ę n a u s ł u g i . Często naprzód
przygotowane usługi wymieniają się na obecne lub przyszłe usługi.
Usługi mają wartość nie odpowiednio do pracy, jakiej wymagały
lub wymagają, lecz stosownie do zaoszczędzonej pracy.
A faktem jest, że praca ludzka się doskonali.
Z tego cośmy powiedzieli, wyprowadzamy zjawisko nader
ważne w Ekonomii politycznej, a mianowicie: że w o g ó l e praca
poprzednia traci przy wymianie na pracę obecną.**)
Przed dwódziestu laty zrobiłem jakąś rzecz, która mię
kosztowała sto dni pracy. Proponując wymianę w ten sposób
przemawiam do mego nabywcy: Dasz mi za nią rzecz, która ciebie
również sto dni pracy kosztuje. Prawdopodobnie będzie on
w stanie odpowiedzieć mi tak: Od dwudziestu lat dokonał się
wielki postęp. To, co dawniej wymagało stu dni pracy, obecnie
potrzebuje tylko sześćdziesięciu. Dla tego też nie mierzę usługi
twej czasem, jaki na nią zużyłeś, ale mierzę ją usługą, jaką mi
oddajesz: usługa ta warta jest tylko sześćdziesiąt dni czasu, bo czy
sam ją sobie oddać zechcę, czy też znajdę kogoś innego do oddania
mi jej, zawsze więcej niż sześćdziesiąt dni czasu wymagać ona nie
będzie.
Ztąd wynika, że wartość kapitałów zmniejsza się nieustannie i że
kapitał czyli praca poprzednia nie jest tak bardzo popłatną, jak to
sądzą ci Ekonomiści, którzy się na te rzeczy powierzchownie
zapatrują.
Niema ani jednej z dawniejszych machin, nie mówiąc już nic
o psuciu się używaniem, na której by się nie traciło, a to z tego
powodu, że dziś w fabrykach wyrabiają lepsze.
Toż samo powiedzieć można i o ziemi. Mało jest takiej ziemi,
która, aby mogła być doprowadzoną do stanu takiej urodzajności,
—————
*) Clos Vougeot, sławne z swych winnic, znajduje się w Burgundyi
w departamencie Côte d’Or, niedaleko Dijon. (Przypisek tłumacza.)
**) Taż sama idea przedstawioną była w końcu dodatku do rozdziału V. str.
202. i następne. (Przypisek wydawcy.)
— 379 —

w jakiej się dziś znajduje, kosztowała daleko więcej pracy, aniżeli jej
obecnie potrzebujemy, gdy środki działania daleko są energiczniejsze.
Taki to jest rozwój o g ó l n y , ale nie k o n i e c z n y .
Czasami praca poprzednia może dziś większą oddać usługę niż
dawniej. Zdarza się to wprawdzie bardzo rzadko. Zachowałem
naprzykład wino, które reprezentuje sto dni pracy. Gdybym je
był zaraz sprzedał, otrzymałbym pewne wynagrodzenie; lecz
zachowałem je, ulepszyło się ono, przytém zbiór następnego lata nie
dopisał, słowem, cena wina mego się podniosła i tém samém
otrzymuję za nie większe wynagrodzenie. Dla czego? Dla tego, że
oddaję w i ę k s z ą usługę, że nabywcy musieliby ponieść w i ę k s z y
t r u d dla dostawienia sobie tego wina, niż ja go poniósłem, — że
zaspakajam potrzebę większą, cenniejszą i t. d. Na to właśnie należy
zawsze zwracać uwagę.
Przypuśćmy, że jest nas tysiąc. Każdy z nas posiada hektar ziemi i
karczuje ją; po upływie pewnego czasu sprzedaje ją. Otóż zdarza się,
że na 1000, 998 nie dostają lub nigdy nie odbiorą w zamian za ziemię
tyle pracy obecnej, ile na nią dawniej włożyli, a to dla tego, że praca
dawniejsza, grubsza, nie oddaje porównawczo tyle usług, ile praca
obecna. Ale znajdzie się może dwóch właścicieli, których praca była
inteligentniejszą lub jeśli chcecie szczęśliwszą. I kiedy ją na targu
ofiarują, okazuje się, że przedstawia ona usługi nie dające się
naśladować. Każdy powiada sobie: gdybym chciał sam sobie
wyświadczyć tę usługę, kosztowałoby mię to bardzo dużo i dla tegoto
zapłacę za nią drogo; a byleby mię nikt nie zmuszał, pewny jestem, że
zawsze jeszcze mniej mię ona kosztować będzie, aniżeli gdybym ją
sobie dostarczył każdym innym sposobem.
Oto jest historya Clos Vougeot. Zachodzi tu ten sam fakt, co z
owym człowiekiem, który znajduje dyament, który posiada piękny
głos lub postać do okazywania za pieniądze i t. d....................................
— 380 —

W kraju moim jest wiele ziemi nieuprawnej. Cudzoziemiec nie


zaniedba zapytać mię: Dla czego ziemi tej nie uprawiasz? — Dla tego,
że jest złą. — Ale patrz, tuż obok niej jest ziemia zupełnie takaż sama,
a jednak uprawiona. — Na taki zarzut krajowiec nie znajdzie
odpowiedzi.
Pierwsza bowiem jego odpowiedź, że z i e m i a j e s t z ł ą , była
mylną.
Nie, ziemia ta nie jest złą, a nie uprawiają nowej ziemi nie dla
tego, aby złą była, bo są doskonałe ziemie, których jednakże nie
karczują; nie karczują zaś ich dla tego, bo chcąc doprowadzić tę
nieuprawną ziemię do takiego stanu produkcyjności, w jakim się
znajduje przyległe ma pole, kosztowałoby więcej niż zakupienie
uprawionego już pola.
Otóż dla tych, co umieją się zastanawiać, płynie ztąd nieochybny
dowód, że ziemia sama z siebie nie ma wartości....
[Rozwinąć tę ideę pod wszystkiemi względami....]*)
—————
*) Autor jednakże nie dokonał tego, ale oto są dwa główne następstwa, które
wyciągnąć możemy z przytoczonego przez niego faktu:
1) Weźmy naprzykład dwa grunta, jeden uprawny A, drugi nieuprawny B,
i przypuśćmy że obydwa są tegoż samego gatunku; miarą zatem pracy, jakiej
potrzebować będziemy na wykarczowanie B, będzie praca, jaką dawniej użyto na
wykarczowanie A. Można nawet powiedzieć, iż z powodu wyższości naszych
obecnych wiadomości, naszych narzędzi, naszych środków komunikacyjnych
i t. d. mniej będziemy potrzebowali dni pracy na uprawienie gruntu B, niżeli ich
potrzeba było na uprawienie gruntu A. Gdyby ziemia miała wartość sama z siebie,
A kosztowałby nie tylko to, co kosztowało doprowadzanie go do stanu kultury,
ale nadto kosztowałby j e s z c z e c o ś w i ę c e j z a s w e p r o d u k c y j n e
n a t u r a l n e z d o l n o ś c i , to jest kosztowałby d a l e k o w i ę c e j niż ilość
tego, co potrzeba, aby grunt B doprowadzić do kultury. Tymczasem dzieje się
zupełnie przeciwnie, grunt A wart jest mniej, gdyż wolą go raczej kupić, niż
karczować B. Nie płacimy zatem nic za siły naturalne nabywając A, bo nawet nie
płacimy tej wszystkiej pracy, jakiej potrzeba było na pierwotne wykarczowanie.
2) Jeśli grunt A przynosi rocznie 1000 miar zboża, to grunt B, gdyby był
wykarczowany, przyniósłby tyleż. Grunt A uprawiono dla tego, że dawniej 1000
miar zboża wynagradzało sowicie całą pracę, jaka była potrzebna bądź na
wykarczowanie, bądź na roczną uprawę. B zaś nie uprawiają dla tego, iż obecnie
1000 miar zboża nie jest w stanie opłacić podobnej, a nawet mniejszej jakieśmy
tu wykazali, pracy.
— 381 —
Cóż to ma znaczyć? Widocznie to, że wartość p r a c y l u d z k i é j ,
w stosunku do wartości zboża podniosła się; że dzień robotnika kosztuje
i otrzymuje większe wynagrodzenie w zbożu. Czyli innemi słowy: ponieważ
zboże otrzymuje się mniejszem usiłowaniem, wymienia się zatem na mniejszą
pracę; teorya więc c i ą g l e w z r a s t a j ą c é j d r o ż y z n y ż y w n o ś c i j e s t
f a ł s z y w ą . — Patrz w tomie I. przypisek do listu, pod dniem 8 Grudnia 1850
roku pisanego do Dziennika ekonomistów. — Patrz także w tym przedmiocie
napisane dzieło ucznia Bastiata: O dochodzie gruntowym przez R. de Fontenay.
(Przypisek wydawcy.)

25
O MONECIE.*)

—————

O KREDYCIE.**)

—————

XIV.

O ZAROBKU. (Salaire.)

Ludzie z zapałem dążą do ustalenia swego bytu. Znajdą się


zapewne pomiędzy niemi niespokojni i awanturniczego usposobienia
dla których życie na chybił trafił jest pewnego rodzaju potrzebą.
Można jednakże twierdzić, że w ogóle ludzie lubią być spokojni
o swoją przyszłość, i naprzód wiedzieć na co mają rachować i jak
się mają urządzić. Aby zrozumieć jak dalece cenią oni ustalenie się,
dość jest spojrzeć z jakim pośpiechem chwytają urzęda publiczne.
—————
*) Patrz Przeklęty pieniądz! tom V str 64.
**) Patrz Darmość kredytu tom V str. 94. (Przypisek wydawcy.)
— 383 —

Nie sądźcie, aby tu szło o honor jaki z nich spływa, bo niestety są takie
urzędy, które nic w sobie wzniosłego nie mają. Są takie naprzykład,
które polegają na dozorowaniu, poniewieraniu i uciskaniu obywateli,
a jednak niemniej są one poszukiwanemi. Dla czego? Dla tego, że
zapewniają jakieś stanowisko. Czyż nie słyszymy ojców rodziny
mówiących w ten sposób: „Chciałbym, aby syn mój mógł w tym lub
owym zarządzie starać się o posadę nadetatową. Zapewne, przykro to,
iż wymagają od niego pewnej nauki, która drogo kosztuje; zapewne
jeszcze, że posiadając taką naukę mógłby rozpocząć świetniejszy
zawód. Zostawszy urzędnikiem nie zbogaci się, ale będzie miał z czego
żyć. Będzie miał zawsze chleb. Po czterech lub pięciu latach otrzyma
800 franków pensyi; dalej dojdzie stopniowo do 3 lub 4,000 franków.
Po trzydziestu latach służby będzie miał prawo do emerytury, tym
sposobem byt jego będzie zapewnionym, a od niego samego zależeć
będzie, aby umiał żyć skromnie, umiarkowanie i t. d.“
Ustalenie więc bytu ma niesłychany powab dla ludzi.
A jednakże jeżeli rozważymy tak naturę człowieka, jak i naturę prac
jego, to zdaje się, że tak jedna jak i druga nie godzą się z ustaleniem
bytu.
Ktokolwiekbądź zwróci się myślą do początku tworzenia się
społeczeństw ludzkich, to zaledwie pojąć zdoła, jakim sposobem takie
mnóstwo ludzi może ciągnąć ze społeczeństwa pewną oznaczoną,
zabezpieczoną i stałą ilość środków do życia. Jest to jeszcze jedno
z tych zjawisk, które, dla tego właśnie, że je ciągle mamy przed
oczyma, nie uderzają nas. Widzimy urzędników stałą pobierających
pensyę, właścicieli, naprzód obliczających swe dochody, kapitalistów,
którzy mogą dokładnie obrachować swą rentę, robotników, pobierających
każdodziennie jednakową zapłatę, — a jeśli pozostawimy na stronie
monetę, która służy nam jedynie do ułatwienia oszacowania
i wymiany, to przekonamy się, że jeśli tu jest co stałego, to właśnie ta
ilość środków do życia, ta wartość zaspokojeń otrzymanych za
pośrednictwem rozmaitego rodzaju pracowników. Otóż powiadam,
że to ustalenie się, które zwolna rozszerza się na wszystkich ludzi, na
wszystkie rodzaje prac, jest cudownym wynikiem cywilizacyi i wypływa
z tego, tak niedorzecznie dziś okrzyczanego, społeczeństwa.
25*
— 384 —

Przenieśmy się bowiem myślą do stanu społecznego pierwotnego


i przypuśćmy, że do ludu zajmującego się polowaniem, rybołówstwem
albo pasterstwem, wojną lub rolnictwem, przemówilibyśmy w ten
sposób: „W miarę tego, jak postęp wpośród was rozwijać się będzie,
z coraz większą pewnością wiedzieć będziecie, jaką ilość użytkować
każdy rok przynieść wam może.“ Ci poczciwi ludzie mogliby nam
niewierzyć. Mogliby nam powiedzieć: „Zależeć to zawsze będzie od
czegoś, co się obliczyć nie daje, — naprzykład, niestałości pór roku
i t. d,“ A to dla tego, że nie mogliby sobie utworzyć pojęcia o tych
pomysłowych usiłowaniach, za pośrednictwem których, ludzie doszli
do ustanowienia pewnego rodzaju zabezpieczeń we wszystkich czasach
i miejscach.
Otóż, to wzajemne zabezpieczenie przeciwko szansom przyszłości,
jest najzupełniej podporządkowane pod pewien rodzaj nauki ludzkiej,
którą nazywać będziemy s t a t y s t y k ą d o ś w i a d c z a l n ą . Że zaś
statystyka ta czyni ciągły postęp, gdyż się opiera na doświadczeniu, ztąd
więc wynika, że i ustalenie się czyni także nieskończony postęp. Sprzyjają
mu ustawicznie dwie okoliczności: 1sza że ludzie dążą do niego; 2ga że
codzień nowe zdobywają środki do urzeczywistnienia go.
Zanim wykażemy, jakim sposobem ustalenie się zawiera się
w tranzakcyach ludzkich, które zdają się niem wcale nie zajmować,
zobaczmy przedewszystkiem jakim sposobem wypływa ono z tych
tranzakcyj, których też jest wyłącznym przedmiotem. Tym sposobem,
czytelnik pojmie co rozumiem przez statystykę doświadczalną.
Weźmy naprzykład kilku ludzi, z których każdy ma dom, —
Niechże się jeden z tych domów spali, właściciel będzie zrujnowany.
Przestrach ogarnie natychmiast i innych właścicieli. Każdy z nich
powie sobie: „Mogłoby i mnie to samo spotkać.“ Nicby zatem nie było
dziwnego, gdyby właściciele połączyli się z sobą i rozdzielili
pomiędzy siebie szkody wynikające z podobnych wypadków,
tworząc wzajemne ubezpieczenie od ognia. Umowa ich byłaby
bardzo prostą. Zawierałaby się w tych słowach: „W razie gdy dom
jednego z nas się spali, wszyscy inni złożą się, aby przyjść w pomoc
poszkodowanemu.“
Tym sposobem każdy właściciel zdobywa podwójną pewność:
najprzód, że będzie musiał w małej części brać udział we wszyst-
— 385 —

kich nieszczęściach tego rodzaju; następnie, że nieszczęścia te nie


dotkną go nigdy całkowicie.
W gruncie rzeczy, i jeżeli obliczać się będzie na wielką ilość lat, to
zobaczymy, że właściciel robi, że się tak wyrazimy, układ sam z sobą.
Oszczędza, aby miał czém wynagrodzić nieszczęścia, jakie go spotkać
mogą.
Takim to sposobem tworzy się s t o w a r z y s z e n i e , a właśnie
tego rodzaju urządzeniom, socyaliści nadają wyłącznie nazwę
s t o w a r z y s z e n i a . Wedle nich, jak tylko spekulacya wmiesza się
do stowarzyszenia, ustaje ono natychmiast, ja zaś sądzę, że przeciwnie,
doskonali się ono wtedy, jak to niżej zobaczymy.
Bo cóż spowodowało naszych właścicieli do stowarzyszenia się, do
wzajemnego zabezpieczenia, jeżeli nie zamiłowanie ustalenia się
i pozyskania pewności. Przekładają oni znane szanse nad te, których
nie znają i wolą raczej małe choć częste ryzyko, niż jedno a wielkie.
Cel ich wszelako nie jest jeszcze dopiętym, ponieważ dużo jest
jeszcze niepewnego w ich położeniu. Każdy z nich może powiedzieć
sobie: „Jeżeli nieszczęścia będą zbyt częste, to czyż składka, jaka na
mnie przypada, nie będzie bardzo uciążliwą? Wolałbym naprzód wiedzieć
jej wysokość i następnie w tenże sam sposób zabezpieczyłbym moje
ruchomości, towary i t. d.“
Zdaje się, że niedogodności te leżą w naturze rzeczy i że
niepodobna ich uniknąć.
Sądzićby można, że po każdym dokonanym postępie nic już nie
pozostaje da zrobienia. Ale jakże usunąć tę n i e p e w n o ś ć zależną
od nieznanego nam jeszcze nieszczęścia?
Lecz oto zabezpieczenie wzajemne rozwinęło w łonie społeczeństwa
wiadomości na doświadczeniu oparte, a mianowicie: pouczyło nas,
jaki jest stosunek średni roczny pomiędzy wartościami zniszczonemi
przez nieszczęście, a wartościami zabezpieczonemi.
Na tem też opierając się przedsiębiorca lub towarzystwo, obliczywszy
wszystko, zgłasza się. do właścicieli, mówiąc:
„Ubezpieczając się wzajemnie chcieliście kupić sobie spokojność,
i składka nieokreślona, jaką na pokrycie mogących się zdarzyć
nieszczęść, odkładacie corocznie, jest ceną jaką opłacacie tak
kosztowne dobro. Ale ceny tej nigdy nie znacie naprzód; a tém sa-
— 386 —

mém spokój wasz nie jest zupełny. Otóż proponuję wam inny
proceder. Za pewną s t a ł ą r o c z n ą k w o t ę , którą mi płacić
będziecie, biorę na siebie wszystkie mogące was dotknąć nieszczęścia;
zabezpieczam wam wszystko, a oto kapitał, który wam daję jako
rękojmię wykonania mych zobowiązań.“
Wynosiła w przecięciu więcej jak gdyby nawet ta stała kwota
składka wzajemnego zabezpieczenia, właściciele pospieszyliby przyjąć
tę propozycyę, bo idzie im tu głównie nie o oszczędzenie kilku
franków, lecz o zdobycie jak najzupełniejszego spokoju.
Skoro stowarzyszenie taką formę przybiera, socyaliści mniemają, iż
przestaje ono być stowarzyszeniem. Ja zaś utrzymuję, iż udoskonaliło
się tylko i jest na drodze do nieustannego doskonalenia się.
Ale powiadają socyaliści, niema żadnej spójni pomiędzy
zabezpieczonymi. Nie widują się oni z sobą i nie mogą się
porozumieć. Pasożytni pośrednicy stanęli pomiędzy niemi, a wielkie
korzyści jakie osiągają są dowodem, że właściciele płacą teraz więcej,
aniżeli potrzeba na pokrycie mogących się zdarzyć nieszczęść.
Łatwo jest odeprzeć tę krytykę.
Najprzód, stowarzyszenie przybiera inną formę. Kwota składana
przez zabezpieczonych będzie i teraz funduszem na pokrycie nieszczęść.
Ale zabezpieczeni znaleźli sposób pozostania w stowarzyszeniu nie
troszcząc się o nic. Jest w tem widoczna korzyść dla każdego z nich,
bo cel, jaki sobie założyli, został osiągniętym. Ta właśnie możliwość
pozostania w stowarzyszeniu, obok odzyskanej niezależności działania
i swobodnego użycia swych sił, najlepiej charakteryzuje postęp
społeczny.
Co się tycze korzyści pośredników, to objaśnić je i usprawiedliwić
bardzo łatwo. Zabezpieczeni stowarzyszyli się dla powetowania strat
z nieszczęścia wyniknąć mogących. — Ale oto zjawia się
towarzystwo, które im ofiarowuje następujące korzyści: „1) Uwalnia
ich od tego wszystkiego, co było w ich położeniu niepewném;
2) uwalnia ich od wszelkich kłopotów i prac, wynikających
z nieszczęść. Są to usługi. Otóż usługi za usługi. Że pośrednictwo
towarzystwa jest usługą, mającą pewną wartość, widzimy ztąd, iż jest
dobrowolnie przyjmowaną i opłacaną. Socyaliści zatem deklamując
przeciwko pośrednikom, śmiesznością się tylko okrywają. Czyż po-
— 387 —

średnicy ci przemocą się narzucają? Czyż przyjęcie ich na


pośredników nie polega jedynie na tej ich propozycyi: „Musicie dla
nas ponosić pewien trud, ale czyż my nie oszczędzamy wam go
jeszcze więcej?“ Jeśli więc tak jest, to czyż można nazywać ich
pasożytami lub nawet pośrednikami?
Powiem wreszcie, że w ten sposób przeistoczone stowarzyszenie
jest pod każdym względem na drodze do coraz nowego postępu.
I w rzeczy samej, towarzystwa, spodziewając się korzyści
odpowiednich do rozciągłości swych interesów, popychają do
zabezpieczeń. W tym celu mają wszędzie ajentów. Dają kredyt i tworzą
tysiączne kombinacye dla zwiększenia liczby zabezpieczonych czyli
s t o w a r z y s z o n y c h . — Zabezpieczają one mnóstwo ryzyków,
na które pierwotne towarzystwo nie zwracało uwagi. Słowem,
stowarzyszenie rozciąga się stopniowo na coraz większą liczbę osób
i przedmiotów. W miarę tego jak się ono rozszerza, może też zniżać
wysokość zabezpieczenia, a nawet zmusza je do tego konkurencya.
I tu się znowu spotykamy z tem wielkiem prawem, że: dobro
przesuwa się tylko przez ręce producenta, aby stanowczo przejść
w ręce konsumenta.
Ale nie na tem koniec. Stowarzyszenia zabezpieczają się powtórnie
pomiędzy sobą, zkąd wynika, że co do wynagrodzenia za szkody, co
jest podstawą zjawiska, tysiące rozmaitych stowarzyszeń, utworzonych
w Anglii, we Francyi, w Niemczech, w Ameryce, zlewają się w jedno
wielkie i jedyne stowarzyszenie. I jakiż ztąd rezultat? Oto, jeżeli jaki
dom spali się w Bordeaux, Paryżu lub gdziekolwiekbądź — właściciele
świata całego Anglicy, Belgijczycy, Hamburgczycy, Hiszpanie trzymają
w zapasie swe składki i gotowi są wynagrodzić tę szkodę.
Oto jest przykład, do jakiego stopnia potęgi, powszechności
i udoskonalenia może doprowadzić swobodne i dobrowolne
stowarzyszenie. Ale aby do tego przyszło, potrzeba mu pozostawić
wolność działania. Tymczasem, cóż uczynili socyaliści, ci wielcy
stronnicy stowarzyszeń, kiedy mieli władzę? Nic pilniejszego nie
mieli jak zagrozić pod jakąbądź formą powstającemu stowarzyszeniu,
a szczególniej stowarzyszeniu zabezpieczeń. I dla czego? Oto dla tego,
że stowarzyszenie to chcąc się rozpowszechnić, działa w ten sposób,
iż każdy z jego członków zachowuje swą niezależność. — Tak to ci
— 388 —

nieszczęśliwi socyaliści mało pojmują mechanizm społeczny!


Pierwsze, że tak powiem, kwilenie, pierwsze niepewne kroki
społeczeństwa, pierwotne i prawie dzikie formy stowarzyszenia, oto
stanowisko, na które chcą nas sprowadzić. Znoszą oni wszelki postęp
pod pozorem, że usuwa się z pod tych form.
Zobaczymy dalej, że skutkiem tych samych uprzedzeń, tej samej
ciemnoty, deklamują oni bez przerwy jużto przeciw p r o c e n t o w i
jużto przeciw z a r o b k o w i — jako s t a ł e j , a tém samém
udoskonalonej formie wynagrodzenia, przypadającej; na kapitał i pracę.
Zapłata zarobkowa była szczególniej wystawiona na pociski
socyalistów. O mało, że nie uważali jej za jedną z form złagodzonego
niewolnictwa lub poddaństwa. W każdym razie widzieli w niej
umowę pełną nadużyć i zapewniającą jednej ze stron o wiele wyższe
korzyści niż drugiej, umowę, w której wolność jest tylko pozorną,
w której mocny uciska słabego i w której kapitał tyranizuje pracę.
W wiecznej z sobą walce gdy idzie o mające się założyć
instytucye, są oni uderzającej jednozgodności w okazywaniu
wspólnej nienawiści, gdy idzie o instytucye już istniejące,
a szczególniej gdy idzie o zapłatę zarobkową; bo jeżeli nie mogą oni
porozumieć się co do porządku społecznego; swego wyboru, to
musimy im oddać tę sprawiedliwość, iż kiedy idzie o odjęcie powagi,
o zniesławienie, o spotwarzenie, o znienawidzenie lub zmuszenie do
znienawidzenia istniejącego już porządku, są w zupełnej z sobą
zgodzie. Wypowiedziałem już zresztą przyczynę tego. *)
Na nieszczęście cała rzecz nie skończyła się na rozprawach
filozoficznych, i propaganda socyalistyczna popierana przez ciemną
i nikczemną prassę, która nie przyznając się do socyalizmu,
niemniej przeto szukała popularności w modnych deklamacyach,
doprowadziła do tego, iż nienawiść do zarobku przeniknęła w te
nawet klassy, które z niego żyły. Robotnicy zniechęcili się do tej
formy wynagrodzenia. Zdawała im się ona niesłuszną, poniżającą,
nienawistną. Mniemali, iż wyciska na nich piętno służalstwa. Chcieli
innym sposobem dojść do udziału w rozdziale bogactw. O jeden krok
jeszcze a dojść można do najdzikszych utopij — i krok ten zrobili
—————
*) Roz. Iszy, stronnica 30 i 31, i roz. IIgi stronnica 45 i następne.
— 389 —

oni. W czasie rewolucyi Lutowej robotnicy głównie nad tem rozmyślali,


jakby uchylić się od płacy zarobkowej. Rady w tym względzie zasięgali
u swych bogów; a że bogowie ich nie mogli pozostać niememi,
wyrocznia zatem, jaką dali wedle zwyczaju, była ciemną, uwydatniało
się w niej tylko jedno wielkie słowo a s o c y a c y a , jak gdyby
a s o c y a c y a i z a r o b k o w a z a p ł a t a nie były z sobą w zgodzie.
Wówczas robotnicy chcieli wypróbować wszystkie formy tej zbawczej
asocyacyi, a dla nadania jej więcej uroku, przystroili ją we wszystkie
wdzięki Solidarności i przypisali jej wszystkie zalety Braterstwa.
Chwilowo sądzić nawet było można, że samo serce ludzkie uległo
wielkiej zmianie i zrzucając z siebie jarzmo interesu przyjęło jedynie
zasadę poświęcenia się. Jakaż to dziwna sprzeczność!
Spodziewano się, że asocyacya przyniesie im nietylko sławę
poświęcenia się, lecz nadto i nieznane dotąd korzyści. Uganiano się za
majątkiem, a zarazem dopominano się i rozdawano sobie oklaski należne
męczenikom. Wchodząc na drogę niesłuszności, zdaje się, iż ci obłąkani
robotnicy łudzili się potrzebą wysławiania procederów zdzierstwa, jakie
odziedziczyli po swych apostołach a osłoniwszy je przed wzrokiem
innych, chcieli postawić je w przybytku nowego objawienia. Nigdy też
może przedtem umysł ludzki nie był przeniknięty tylu niebezpiecznemi
błędami, tylu grubemi sprzecznościami.
Zobaczmy też co to jest z a r o b k o w a z a p ł a t a . Zbadajmy
jej początek, jej formy, jej skutki. Przyznajmy jej racyę bytu.
Przekonajmy się, czy w rozwoju ludzkości była ona cofaniem się, czy
też postępem? Sprawdźmy czy jest w niej co poniżającego,
upadlającego, znikczemniającego, i czy możemy dostrzedz w niej ten
mniemany związek z niewolnictwem.
Usługi wymieniają się na usługi. Tak to co się ustępuje jak i to co się
odbiera jest jedynie pracą, usiłowaniem, trudem, staraniem, zręcznością
naturalną lub nabytą. Co udziela jeden drugiemu? Zaspokojenie. Co stanowi
o wymianie? Wspólna korzyść. A co jest jej miarą? Swobodne ocenienie
usług wzajemnych. Liczne kombinacye wypływające z tranzakcyj ludzkich,
wywołały potrzebę słownika ekonomicznego wielkiej objętości. Ale wyrazy:
korzyść, procent, zarobkowa zapłata, to tylko odcienia, które nie zmieniają
gruntu rzeczy. Jest to zawsze do ut des albo facio ut facias, które z punktu
ekonomicznego, są podstawą wszystkich obrotów ludzkich.
— 390 —

Robotnicy biorący zarobkową zapłatę nie są wyjątkiem od tego


prawa. Zbadajmy to dobrze. Czy oddają oni usługi? to nie ulega
wątpliwości. Czy przyjmują je? to niemniej jest pewném. Czy usługi
te wymieniają się dobrowolnie, swobodnie? Czy w tego rodzaju
tranzakcyach dostrzegamy oszustwo, gwałt? Tu właśnie może
zaczynają się skargi robotników. Nie żalą się oni wprawdzie na
obdarcie ich z wolności, ale utrzymują, że wolność ta jest czysto
nominalną i jakby szyderstwem, gdyż ten, którego konieczność
zmusza do powzięcia postanowienia, nie jest rzeczywiście wolnym.
Pozostaje zatem do zbadania, czy brak w ten sposób pojętej wolności
nie wynika raczej z położenia robotnika, aniżeli ze sposobu w jaki jest
wynagradzanym?
Jeżeli ktoś oddaje usługę komuś, to wynagrodzenie swe otrzymać
może, tak dobrze biorąc część wyprodukowanej rzeczy, jak też
otrzymując zarobkową zapłatę określoną. Tak w jednym jak
i drugim wypadku należy się umówić o tę część, — bo ona może
być większą lub mniejszą, — lub o tę zapłatę, bo ona może być
niższą lub wyższą. A jeśli ten ktoś jest w zupełnej nędzy, jeśli nie
może czekać, jeśli jest pod naciskiem gwałtownej potrzeby, to musi
uledz prawu i nie może uchylić się od wymagań swego wspólnika,
Ale zauważmy to dobrze, że nie forma wynagrodzenia tworzy dla
niego ten rodzaj zawisłości. Czy ma udział w szansach przedsięwzięcia,
czy umawia się na zysk i stratę, to niższość jego wobec zawieranych
tranzakcyj, wypływa jedynie z jego zależnego położenia. Nowatorzy
zatem, którzy robotnikom przedstawili a s o c y a c y ę jako lekarstwo
niezawodne, i ich i siebie oszukiwali. Przekonać się o tem mogą,
jeżeli troskliwie badać będą okoliczności, w których biedny robotnik
zamiast z a r o b k o w e j z a p ł a t y otrzymuje część produktów.
Zapewne, iż w całej Francyi niema biedniejszych ludzi jak rybacy
i uprawiacze wina z mej okolicy, chociaż mają szczęście korzystania
z tych wszystkich dobrodziejstw, którym socyaliści dają wyłączną
nazwę — a s o c y a c y i .
Lecz zanim przystąpię do wykazania tego, co wpływa na
wysokość zarobkowej zapłaty, przedewszystkiem winienem określić,
a raczej opisać naturę tej tranzakcyi. Naturalnem jest w każdym
człowieku, a tém samém korzystném, moralném, powszechném i nie-
— 391 —

przepartém, iż dąży on do zabezpieczenia się pod względem środków


utrzymania, iż stara się o ustalenie się, a unika niepewności.
Stan ten jednakże niepewności w początkowych społeczeństwach
panuje, że tak powiemy, wszechwładnie; i często dziwiłem się, że
ekonomia polityczna zaniedbała zaznaczyć te wielkie i szczęśliwie
usiłowania, które dla zamknięcia stanu tego w coraz ciaśniejsze
granice dokonane były.
Bo weźmy naprzykład naród zajmujący się myśliwstwem,
pokolenia koczujące, lub nowo założoną osadę i zobaczmy, czy
ktokolwiek z nich może powiedzieć na pewno, co mu praca dnia
jutrzejszego przyniesie? Są to rzeczy niepodobne; bo niema nic
bardziej przypadkowego, jak rezultat pracy włożonej w polowanie,
rybołówstwo lub uprawę roli.
To też byłoby bardzo trudno w niemowlęctwie spółeczeństw
znaleźć coś, coby było podobném do płacy, pensyi, gaży, zarobkowej
zapłaty, przychodu, renty, procentów, zabezpieczeń i t. d. słowem
tego wszystkiego, co wynaleziono dla coraz większego ustalenia się
położenia osobistego i dla oddalenia od ludzkości coraz więcej tego
przykrego uczucia, a mianowicie: obawy przed nieznanem jutrem, co
do środków utrzymania.
I rzeczywiście, że dokonany pod tym względem postęp jest cudownym,
a tylko obycie się z tem zjawiskiem dostrzedz go nam nie pozwala. W istocie
ponieważ rezultaty pracy, a tém samém użytkowanie z nich, może
być głęboko zmodyfikowaném rozmaitemi wypadkami, nieprzewidzianemi
okolicznościami, kaprysami natury, niepewnością pór roku i nieszczęściami
wszelkiego rodzaju, jakże się to dzieje, że stała zapłata zarobkowa, renta,
płaca, pensya emerytalna, uwolniła tak wielką liczbę ludzi na pewien czas,
a niektórych nawet na całe życie od tego udziału w p r z y p a d k o w o ś c i ,
która zdaje się być samą istotą natury naszej.
A prawdziwą przyczyną i bodźcem tego pięknego obrotu
ludzkości jest ta dążność wszystkich ludzi do dobrobytu,
najistotniejszą częścią którego jest ustalenie się. Dochodzi się do tego
za pośrednictwem u m o w y n a z y s k i s t r a t ę co do możliwych
szans, czyli na stopniowem odstępowaniu od tych pierwotnych form
stowarzyszenia, które były tego rodzaju, iż narażały stowarzyszonych
na wszystkie szanse przedsięwzięcia, — czyli innemi słowy, na udo-
— 392 —

skonaleniu stowarzyszenia; dziwném się zatem wydaje, że nowocześni


reformatorzy przedstawiają nam jako niszczące stowarzyszenie te
właśnie pierwiastki, które je udoskonalają.
Ażeby pewni ludzie zgodzili się wszystkie ryzyka jakie naturalnie
padają na innych, wziąść na siebie na zysk i stratę, musiałaby nauka,
którą nazwałem s t a t y s t y k ą d o ś w i a d c z a l n ą , dojść już do
pewnego postępu; bo koniecznie potrzeba, aby doświadczenie dało
nam choć jaką taką możność ocenienia tych ryzyków, a tém samém
tej w a r t o ś c i u s ł u g i , jaką się oddaje komuś zwalniając go od
ryzyka. Że zaś narody nieokrzesane i ciemne w tranzakcyach swych
i stowarzyszeniach, niedopuszczają tego rodzaju zastrzeżeń; dla tego
też, jak powiedziałem, przypadkowość panuje tam w całej swej
potędze. Jeżeli dziki człowiek posiadający niejakie zapasy żywności,
przyjmuje na starość młodego strzelca do swych usług, to nie
może mu dać stałej zapłaty, ale go przypuści do pewnego udziału
w zdobyczy; bo i w rzeczy samej, jakżeby oni mogli stanowić coś
pewnego sami nie mając żadnych danych. Nauka przeszłości nie
istnieje dla nich w tym stopniu, aby z niej mogli czerpać
doświadczenie dla przyszłości.
Zapewne, że i w czasach niedoświadczenia i barbarzyństwa ludzie
ż y l i s p o ł e c z n i e i stowarzyszali się, bo, jak to już wykazałem,
inaczej żyćby nie mogli; ale stowarzyszenia ich nie mogły mieć innej
formy jak pierwotną, elementarną, to jest taką, jaką socyaliści
przedstawiają nam za prawo i zbawienie przyszłości.
Później, gdy dwóch ludzi długi już czas wspólnie przy równych
szansach pracowali, przyjdzie chwila, w której mogąc ocenić ryzyka,
jeden z nich, za pewne umówione wynagrodzenie, bierze je całkowicie
na siebie.
Zapewne, że układ ten jest postępem. Ażeby się o tem
przekonać, dość wiedzieć, że dokonał się swobodnie, ze zgodą stron
obydwóch, co nie mogłoby nastąpić, gdyby był dla nich
niedogodnym. Łatwo jednakże pojąć na czem jego korzyść polega.
Jedna ze stron, chociaż bierze na siebie wszystkie ryzyka, zyskuje na
tem, iż zarząd w wyłącznem jej jest posiadaniu; druga, zdobywa
tylecenne dla ludzi ustalenie swego położenia. Co się zaś tycze
społeczeństwa, to zyskać ono tylko może na tem, że przedsięwzięcie,
— 393 —

które pierwej podlegało woli i inteligencyi dwóch rozmaitych ludzi,


odtąd poddanem będzie jedności poglądu i działania.
Ale czyż można powiedzieć, iż gdy stowarzyszenie jest zmodyfikowaném,
tém samém zostało już rozwiązaném, wówczas gdy współudział dwóch
ludzi istnieje jeszcze i gdy zaszła jedynie zmiana w sposobie podziału
produktu? A nadewszystko czyż można powiedzieć, iż stowarzyszenie
to gorszém się stało wówczas, gdy na zaszłe zmiany zgodzono się
dobrowolnie i gdy zmiany te wszystkich zadowalniają?
Dla zdobycia nowych sposobów zaspokojeń potrzeba prawie
zawsze, mogę nawet śmiało powiedzieć, że zawsze, połączenia pracy
poprzedniej z pracą obecną. Najprzód tak kapitał jak i praca łącząc się
we wspólnem dziele, zmuszone są poddać się każde ze swej strony
ryzykom przedsięwzięcia. Trwa to dopóty, dopóki doświadczenie nie
nauczy nas oceniać te ryzyka. Wówczas to objawiają się dwie
dążności tak właściwe sercu ludzkiemu; chcę tu mówić o dążności do
j e d n o ś c i z a r z ą d u i d o u s t a l e n i a s y t u a c y i . Cóż może być
prostszego jak to, że Kapitał przemawia w ten sposób do Pracy:
„Doświadczenie uczy nas, że zysk twój, który się ciągle zmienia,
stanowi dla ciebie średnie wynagrodzenie takie a takie. Jeśli chcesz,
zapewnię ci tę ilość wynagrodzenia, a za to wezmę na siebie cały
zarząd przedsięwzięcia z jego złemi i dobremi szansami.“
Bardzo być może, że Praca odpowie na to: „Propozycya twoja
dogodną mi jest. Jednego roku zyskuję 300 fran., innego znowu mam
900 fran. Te ciągłe zmiany są mi nieprzyjemne; przeszkadzają mi one
w urządzeniu tak moich jak i rodziny mojej wydatków. Zabezpieczyć
się przeciwko tym niespodziankom i pobierać stałe wynagrodzenie
600 fran. będzie dla mnie korzystném.“
W skutek tej odpowiedzi warunki kontraktu zmieniają się. I nadal
będą ł ą c z y ć s w e u s i ł o w a n i a , b ę d ą d z i e l i ć s i ę
p r o d u k t a m i , a tém samém stowarzyszenie istnieć nie przestanie,
ale będzie zmodyfikowaném pod tym względem, że jedna ze stron,
to jest Kapitał, weźmie na siebie wszystkie ryzyka, wszystkie
nadzwyczajne korzyści, gdy druga, to jest Praca, zapewni sobie
korzyść ustalenia się. Taki to jest początek zarobkowej zapłaty.
I na odwrót, często się zdarza, że przedsiębiorca mówi do
kapitalisty: „Szanse nasze były równe w tej pracy, ale teraz kiedy
— 394 —

je lepiej znamy, proponuję ci ułożyć się ze mną na zysk i stratę.


W przedsiębiorstwo to włożyłeś 20,000 fran., od których miałeś
w jednym roku 500 fran., w drugim 1,500 fr.; jeżeli zgodzisz się na to,
dam ci 1,000 rocznie czyli 5 od 100, i zwolnię cię z wszelkiego
ryzyka, pod warunkiem, że pracą, tą sam będę zarządzał wedle mego
upodobania.“
Prawdopodobnie kapitalista odpowie w ten sposób: „Ponieważ
wskutek wielkich i nieszczęśliwych zboczeń, średnia moich
przychodów składa się nie więcej jak z 1,000 fran. rocznie, wolę
zatem, że ta summa stale mi będzie zabezpieczoną. Kapitał mój zatem
będzie mię trzymał w stowarzyszeniu lecz zwolnionym będę od
wszelkich szans. Odtąd z większą swobodą będę mógł na co innego
obrócić moją działalność i inteligencyę.“
Tak ze względu społecznego jak i ze względu indywidualnego jest
to korzystném.
Widzimy, że w łonie ludzkości istnieje pragnienie ustalenia bytu
swego; pracuje ona ustawicznie, aby ścieśnić i ograniczyć w koło
siebie wszelką przypadkowość. Jeżeli dwie osoby mają udział
w jakiemś wspólnem ryzyku, to skoro ono raz istnieje, nie może być
zniszczoném, ale dąży się do tego, aby jedna z tych dwóch osób
wzięła je całkowicie na siebie. Jeżeli kapitał bierze to ryzyko na
siebie, wówczas wynagrodzenie pracy ustala się pod nazwą z a p ł a t y
z a r o b k o w e j . Jeżeli zaś praca bierze na siebie tak złe jak i dobre
szanse, wówczas kapitał się od nich uwalnia i wynagrodzenie jego
ustala się pod nazwą procentu.
A ponieważ kapitały niczem innem nie są jak tylko usługami
ludzkiemi, można zatem powiedzieć, ż e k a p i t a ł i p r a c a są to
dwa słowa, które w gruncie wyrażają wspólne pojęcia; zupełnie toż
samo powiedzieć można o wyrazach p r o c e n t i z a p ł a t a
z a r o b k o w a . Tam więc gdzie fałszywa nauka nieomieszka wynajdywać
zawsze sprzeczności, nauka prawdziwa dochodzi zawsze do jednozgodności.
Rozważając zatem w samym zarodzie tak naturę jako też i formę
zapłaty zarobkowej widzimy, iż podobnie jak i procent nie poniża
człowieka i nie ubliża mu. Tak pierwsza jak i drugi są częścią
przypadającą na pracę poprzednią, jako skutek wspólnego
przedsięwzięcia. Tylko, że prawie zawsze przychodzi w końcu do tego,
— 395 —

że stowarzyszeni układają się na zysk i stratę o jedną z tych części.


Jeżeli nią jest praca obecna, która pragnie wynagrodzenia
jednostajnego, to ustępuje ona swą część niepewną za z a p ł a t ę
z a r o b k o w ą . Jeśli zaś jest nią praca poprzednia, to część swoją
niepewną ustępuje za p r o c e n t .
Co do mnie, to przekonany jestem, że ten nowy układ, jaki
następuje po stowarzyszeniu pierwotnem, nietylko że nie niszczy ale
owszem udoskonala je. — A nie mam pod tym względem żadnej
wątpliwości, jeżeli rozważę, iż układ ten wypływa z koniecznej
potrzeby, z naturalnej dążności wszystkich ludzi do ustalenia swego
bytu, a nadewszystko, że nietylko zadawalnia wszystkich nie raniąc
nikogo, ale owszem dogadza interesowi ogólnemu.
Reformatorzy nowocześni, którzy, pod pozorem iż wynaleźli
stowarzyszenie, chcą nas nagiąć do swych form szorstkich,
powinniby nam wykazać, w czem u k ł a d y n a z y s k i s t r a t ę
obrażają prawo lub równość; jakim sposobem szkodzą one postępowi
i na zasadzie czego chcieliby ich wzbronić? Powinniby nam także
powiedzieć, jakim sposobem, jeżeli takie układy mają charakter
barbarzyński, można godzić ich ciągłą i postępową interwencyę,
z tem, co oni o doskonaleniu się ludzkiem ogłaszają.
W moich oczach układy te są najcudowniejszém zjawiskiem i jednym
z najpotężniejszych czynników postępu. Są one zarazem uwieńczeniem
i nagrodą cywilizacyi bardzo dawnej co do przeszłości, i punktem
wyjścia dla cywilizacyi bezgranicznej w przyszłości. Gdyby
społeczeństwo pozostawiło stowarzyszenie w tej pierwotnej formie,
w której wszyscy stowarzyszeni narażają się na ryzyka przedsięwzięcia,
to dziewięćdziesiąt dziewięć setnych tranzakcyi nie przyszłoby wcale
do skutku. Ten, który dziś uczestniczyć może w dwudziestu
przedsięwzięciach, musiałby wówczas być przykutym do jednego
tylko. We wszystkich przedsięwzięciach dawałby się czuć brak
jedności poglądów i woli. Wreszcie, człowiek nie zakosztowałby tego
cennego dobra, które może być źródłem geniuszu — ustalenia bytu.
Z tej zatem przyrodzonej i nieprzepartej dążności do ustalenia
bytu rodzi się z a r o b k o w a z a p ł a t a (salariat). Musimy jednakże
zaznaczyć, że niedostatecznie zaspakaja ona pragnienia ludzkie.
Czyni wprawdzie to, że wynagrodzenie robotników zbliża się więcej
— 396 —
do średniej proporcyonalnej, że jest równiejszém; ale jest jedna rzecz,
której podobnie zresztą jak i stowarzyszenie na ryzykach oparte dokonać
nie może, to jest: zapewnić im pracę.
Tu znowu nie mogę się powstrzymać, abym nie uwydatnił jak dalece
potężném jest to uczucie, na które w ciągu całego rozdziału zwracam
uwagę czytelnika, a o istnieniu którego ani się śniło nowoczesnym
reformatorom; mówię tu o wstręcie, jaki mamy do niepewności. I ten to
wstręt do niepewności ułatwił bardzo deklamatorom socyalistycznym,
zadanie jakie sobie założyli, a mianowicie, obudzenia nienawiści do
zapłaty zarobkowej w robotnikach.
Położenie robotnika może być trojakiego rodzaju: albo przeważa
w niem przypadkowość, albo pewność bytu, albo ten pośredni stan,
w którym choć przypadkowość w części już usuniętą została, nie dość
jednakże jest pewności ustalenia bytu.
Robotnicy tego właśnie nie zrozumieli; że stowarzyszenie, o jakiem
im prawią socyaliści, jest zaledwie niemowlęctwem społeczeństwa,
peryodem chodzenia po omacku, epoką gwałtownych zboczeń, raz
pełnych życia, to znowu pełnych wycieńczenia. Słowem, panuje w niem
najzupełniejsza przypadkowość. Zapłata zaś zarobkowa jest przeciwnie
tym pośrednim stopniem pomiędzy niepewnością a ustaleniem bytu.
Otóż robotnicy nie czując, aby bliscy byli ustalenia swego bytu,
podobnie jak wszyscy ludzie cierpiący, pokładali całe swe nadzieje
w jakiejkolwiekbądź zmianie położenia swego. To też socyaliści
z łatwością narzucili im to wielkie słowo s t o w a r z y s z e n i e .
Robotnicy sądzili, że idą naprzód, gdy tymczasem cofali się wtył.
Tak jest, nieszczęśliwi ci zepchnięci zostali do tego pierwotnego stanu
rozwijania się społecznego; bo czemże inném było stowarzyszenie,
o którem im prawiono, jeżeli nie pociągnięciem wszystkich do
wszystkich ryzyk? Jeśli nie fatalną kombinacyą z czasów ciemnoty
bezwarunkowej, układ bowiem na zysk i stratę domniemywać się
przynajmniej pozwala początku statystyki doświadczalnej. Czemże, jeśli
nie czystém i prostém odnowieniem panowania przypadkowości?
To też dopóki robotnicy znali tylko stowarzyszenie z teoryi, pragnęli
go z zapałem, ale jak tylko rewolucja Lutowa pokazała możność
wprowadzenia go w życie, natychmiast zmienili swe zdanie.
W tym czasie wielu opiekunów, bądź pod wpływem powszech-
nego uprzedzenia, bądź pod naciskiem bojaźni, ofiarowało podsta-
— 397 —

wić w miejsce zapłaty zarobkowej rachunek udziałowy. Ale robotnicy


cofnęli się wobec tej solidarności ryzyka. Zrozumieli oni dobrze, że to, co
im ofiarowywano, w razie nieudania się przedsięwzięcia, nie zapewniało
im najmniejszego wynagrodzenia, co równałoby się śmierci.
Wówczas to zaszło to, co uważaćby można za hańbiące robotników
naszego kraju, gdyby wstyd ten nie spadał raczej na mniemanych
reformatorów, którym zaufali. Widziano, iż klasa robotnicza domagała
się stowarzyszenia mięszanego, które zapewniając im zapłatę zarobkową
przypuszczałoby ich do udziału w zyskach, nie pociągając w żadnym
razie do udziału w stratach.
Wątpić należy, aby robotnicy sami przez się podnosili kiedykolwiek tego
rodzaju pretensye. W głębi natury ludzkiej jest tyle zdrowego rozsądku
i sprawiedliwości, że wzdryga się ona przed widoczną nieprawością. Chcąc
zepsuć serce ludzkie, potrzeba przedewszystkiem obałamucić umysł.
To też naczelnicy szkoły socyalistycznej nieomieszkali tego uczynić
i zapatrując się z tego punktu nieraz zadawałem sobie pytanie, czy nie
mieli też oni przewrotnych zamiarów. Zamiary ludzkie, jest to rzecz,
którą gotów jestem zawsze uszanować. W tej jednakże okoliczności,
kiedy mówię o naczelnikach szkoły socyalistycznej niepodobna
niezrobić wyjątku.
Otóż ci naczelnicy wywoławszy wprzód niechęć robotników przeciwko
patronom ich, deklamacyami niesprawiedliwemi a nieustannemi,
których tak pełno w ich pismach, przedstawiwszy im, że prowadzą
oni wojnę, a w czasie wojny wszystko wolno przeciw nieprzyjacielowi;
aby przeprowadzić ultimatum robotników, osłonili je naukowemi
subtelnościami, a nawet pewnego rodzaju mistycyzmem. Stworzyli
sobie jakąś abstrakcyjną istotę, którą nazwali Społeczeństwem, i która
obowiązaną była dawać każdemu ze swych członków m i n i m u m ,
to jest: niezbędne środki do życia. „Macie prawo, mówili oni robotnikom,
domagać się stałej zapłaty zarobkowej.“ Był to początek zaspokojenia
wrodzonej dążności ludzkiej do ustalenia bytu. Następnie wytłumaczyli
im, że niezależnie od zapłaty zarobkowej, robotnik powinien mieć
udział w zyskach, a kiedy ich zapytano: czy powinien mieć udział
i w stratach, odpowiedzieli: że za pośrednictwem interwencyi Państwa
i dzięki rękojmi podatkujących, utworzyli systemat powszech-
26
— 398 —

nego przemysłu, który miał uwalniać od wszelkich strat. Tym więc


sposobem, uwolnili od reszty skrupułów nieszczęśliwych robotników,
którzy też, jak to już powiedziałem, w czasie rewolucyi Lutowej byli
bardzo usposobieni do zastrzeżenia na rzecz swą, tych trzech
warunków:
1) Dalszego pobierania zapłaty zarobkowej,
2) udziału w zyskach,
3) zupełnego uwolnienia się od udziału w stratach.
Mógłby ktoś powiedzieć, iż układ ten nie jest ani tak
niesprawiedliwym, ani tak niepodobnym, jak się na pozór wydaje,
został bowiem zaprowadzonym i utrzymał się w wielu przedsięwzięciach
dziennikarskich, drogach żelaznych i t. d.
Odpowiem na to, że dzieciństwem jest oszukiwać samego siebie
i z niczego robić wielkie rzeczy. — Mając choć trochę dobrej wiary
przyznać potrzeba, że taki rozdział zysków, jaki ma miejsce
w niektórych przedsiębiorstwach, nie stanowi jeszcze stowarzyszenia
ani też zasługuje na tę nazwę, i że nie wprowadził on w stosunki
dwóch klas społecznych żadnych wielkich zmian. Jest to dobry pomysł
wynagrodzenia i użyteczna zachęta dla robotników biorących zapłatę
zarobkową, a forma jego nie jest wcale nową, chociaż chcą nam ją za
wynik socyalizmu przedstawić. Niektórzy patroni robotników
przyjmując ten zwyczaj, poświęcają dziesiątą, dwudziestą, setną część
swych zysków, jeżeli tylko one do takich rozmiarów dochodzą, szukają
w tem rozgłosu i ogłaszają się za szlachetnych odnowicieli porządku
społecznego; ale to są rzeczy, któremi się nawet nie warto zajmować.
Wróćmy więc lepiej do naszego przedmiotu.
I tak powiedziałem, że zapłata zarobkowa była postępem. —
Najprzód praca poprzednia i praca obecna, na wspólne ryzyka,
połączyły się z sobą do wspólnych przedsięwzięć, których koło, przy
tego rodzaju formule, musiało być bardzo ścieśnione. Gdyby
Społeczeństwo nie wynalazło było innych kombinacyj, nigdyby się
nic wielkiego nie dokonało. Ludzkość byłaby pozostała przy
polowaniu, rybołowstwie i przy małych próbach rolnictwa.
Później ulegając podwójnemu uczuciu, tak temu, które nam każe
pragnąć i poszukiwać ustalenia bytu, jak i temu, które zachęca nas do
objęcia kierunku nad przedsięwzięciami niepewnemi, dwaj stowarzy-
— 399 —

szeni układają się na zysk i stratę o wspólne ryzyka, przez co


bynajmniej nie psuje się stowarzyszenie. Godzą się na to, iż jedna ze
stron daje drugiej stałe wynagrodzenie, a na siebie bierze wszystkie
ryzyka, jako też i kierunek przedsięwzięcia. Jeżeli ta stałość
wynagrodzenia przypadnie na pracę poprzednią, to jest na kapitał,
nazywa się wówczas P r o c e n t e m , kiedy zaś przypada na pracę
obecną, nazywa się Z a p ł a t ą z a r o b k o w ą .
Ale, jak to już zauważyłem, zapłata zarobkowa nie osiąga stanowczo celu
i nie daje pewnej klasie ludzi pewności pod względem środków utrzymania.
Jest to krok bardzo wyraźny, bardzo trudny, i który z początku
zdawał się prawie niepodobnym, krok prowadzący do zrealizowania
tego dobrodziejstwa; ale nie urzeczywistnia on go całkowicie.
Nie bez użytku może będzie, gdy powiem tu mimochodem, że
ustalenie położenia, zapewnienie bytu podobném jest do wszystkich
wielkich rezultatów, za jakiemi ludzkość goni. Zbliża się ona do nich
nieustannie, ale nigdy ich nie dosięgnie. Już przez to samo, że
ustalenie bytu jest dobrém, czynić będziemy ciągłe usiłowania dla
rozszerzenia coraz więcej jego panowania pomiędzy nami. Ale na
zdobycie jego zupełne, sama natura nasza nie pozwala. Możnaby
nawet powiedzieć, że nie pragniemy tego, przynajmniej dla
człowieka takiego, jakim dziś jest. W każdej zgoła rzeczy, dobro
absolutne byłoby śmiercią wszystkich pragnień, wszystkich usiłowań,
wszystkich kombinacyj, wszystkich myśli, wszelkiej przezorności,
wszystkich cnót; doskonałość bowiem wyklucza doskonalenie się.
I klasy robotnicze doszedłszy skutkiem czasu i dzięki postępowi
cywilizacyi aż do Zapłaty zarobkowej, nie powstrzymały jednak
swych usiłowań dla zdobycia ustalenia bytu.
Zapewne, że każdy dzień oddany pracy, przynosi w końcu zapłatę
zarobkową, ale kiedy okoliczności, przesilenia przemysłowe lub po
prostu choroba, zmuszą ręce do spoczynku, to czyż i zapłata
zarobkowa ma wówczas spocząć i czy pożywienie robotnika, jego
żony i jego dzieci ma także spoczywać?
Ma on tylko jedno wyjście. Musi oszczędzać w dniach pracy,
ażeby miał czém zaspakajać potrzeby w dniach starości i choroby.
Ale jakże, ze względu na jednostkę obliczyć można, jak długo
26*
— 400 —

ma trwać czas oszczędzania, i kiedy ma nastąpić chwila użycia


oszczędności?
Ale to, co jest niepodobném dla jednostki, jest możliwém dla mass,
a to na zasadzie p r a w a w i e l k i c h l i c z b . Dla tego też ta opłata,
jaką składają peryody pracy na peryody odpoczynku, dościga swego
celu z daleko większą skutecznością, prawidłowością i pewnością,
kiedy ją stowarzyszenie centralizuje, aniżeli kiedy jest zdaną na łaskę
szans indywidualnych.
Ztąd też powstało s t o w a r z y s z e n i e w z a j e m n e j p o m o c y ,
ta cudowna instytucya, którą zrodził duch ludzkości wówczas, gdy
jeszcze nawet nazwy socyalizmu nie było. Trudno nawet powiedzieć,
kto jest wynalazcą tej kombinacyi. Sądzę, że prawdziwym jej
wynalazcą była ta potrzeba, ta dążność człowieka do ustalenia się, ten
instynkt zawsze niespokojny, zawsze czynny, który zmusza nas do
zapełnienia tych szczerb, jakie ludzkość napotyka w swym pochodzie
ku ustaleniu swego położenia.
Dość, że przeszło od dwudziestu pięciu lat widzę jak dobrowolnie
powstają stowarzyszenia wzajemnej pomocy pomiędzy najbiedniejszymi
robotnikami i rzemieślnikami, i to po wsiach najbiedniejszych
departamentów Landów.
Celem tych stowarzyszeń jest powszechne zrównanie zaspokojeń,
rozdział zapłaty zarobkowej, zyskanej w dniach pracy na inne epoki
życia. Gdzie tylko one istnieją, tworzą niesłychane dobro. Stowarzyszonych
podtrzymuje uczucie bezpieczeństwa, to najcenniejsze i najwięcej
pocieszające uczucie, jakie może towarzyszyć człowiekowi w jego
ziemskiej pielgrzymce. Co więcej, czują oni wszyscy, że są wzajemnie
zależni od siebie, że są użyteczni jedni dla drugich; czują oni do
jakiego stopnia dobro lub zło każdego indywiduum lub każdej
professyi, staje się dobrém lub złém ogólném; łączą się przy kilku
obrządkach religijnych statutami ich ustanowionych; nareszcie są
zmuszeni do czujnego nad sobą nadzoru, co budzi w nich
poszanowanie samych siebie i daje im poczucie godności ludzkiej,
która jest pierwszym i najtrudniejszym stopniem każdej cywilizacyi.
Postęp, jaki stowarzyszenia te dotąd uczyniły, jest wprawdzie
powolny jak wszystko co się odnosi do mass, ale postęp ten jest
i zawiera się w wolności, co jest łatwém do wytłumaczenia.
— 401 —

Prawdziwy szkopuł tych stowarzyszeń zależy na przestawieniu


Odpowiedzialności. — Niepodobna, uchylając jednostkę od następstw
wywołanych jej własnemi czynami, nie ściągnąć na przyszłość wielkich
trudności i niebezpieczeństw. *) Gdyby kiedykolwiek przyszedł czas,
w którymby wszyscy obywatele mogli powiedzieć: „Składamy się, aby
przyjść w pomoc tym, którzy nie mogą pracować albo nie znajdują
roboty“, wówczas należałoby się obawiać, aby się w groźny sposób nie
rozwinęła naturalna dążność człowieka do nieczynności, i aby wkrótce
pracowici nie stali się łupem próżniaków. Wzajemna pomoc mieści
w sobie wzajemny nadzór, bez którego fundusz zabezpieczenia
wkrótceby się wyczerpał. Prócz tego, iż wzajemny nadzór jest rękojmią
bytu dla stowarzyszenia, a dla każdego ze stowarzyszonych pewnością,
iż nie będzie grał roli oszukanego, wprowadza on jeszcze prawdziwą
moralność do instytucji. Dzięki jemu, widzimy zwolna znikające
pijaństwo i rozpustę, bo jakież prawo miałby do pomocy z kassy
wspólnej ten, któremuby dowiedziono, iż dobrowolnie popadł w chorobę
i musi być bezczynnym z własnej swej winy i skutkiem występnego
życia? Otóż, ten nadzór przywraca Odpowiedzialność, zakres której,
w skutek stowarzyszenia, zmniejszył się.
Otóż, aby ten nadzór miał miejsce i przynosił korzyści,
stowarzyszenia pomocy muszą być wolne, wyraźne i mieć pełną
władzę, tak co do swych statutów, jak i co do swych funduszów.
Potrzeba, aby mogły one naginać swe urządzenia do wymagań każdej
miejscowości.
Przypuśćmy, iż rząd zechce się w to wtrącić. Łatwo odgadnąć
można jaką rolę przyjmie na siebie. Przedewszystkiem, pod pozorem
scentralizowania wszystkich kass, zagarnąć je zechce, a ubarwi ten
zamach obietnicą zwiększenia kass za pomocą podatków.**) „Bo,
powiedziałby rząd, nie jestże słuszném i naturalném, aby Państwo
przyczyniało się do dzieła tak wielkiego, tak szlachetnego, tak
filantropijnego, tak humanitarnego?“ Pierwsza niesprawiedliwość: bo
jakże siłą zmuszać obywateli, aby za pomocą składek weszli do
—————
*) Patrz niżej rozdział o Odpowiedzialności.
**) Patrz w tomie IV, broszura o P r a w i e , a mianowicie stronę 300 i
następne. (Przypisek wydawcy.)
— 402 —

stowarzyszenia, gdyby nie mieli prawa korzystać z pomocy.


Następnie, pod pozorem jedności, solidarności (i Bóg wie czego),
dojdzie aż do połączenia wszystkich stowarzyszeń w jedno i nada
wszystkim jednakie urządzenia.
A teraz pytam się, co się stanie z moralnością instytucyi, jeśli kassa
zasilać się będzie z podatku; kiedy prócz kilku biurokratów nikt nie
będzie miał interesu bronienia funduszów wspólnych; kiedy każdy
zamiast poczuwania się do obowiązku zapobiegania nadużyciom,
sprzyjać im będzie; kiedy zniknie wszelki nadzór wzajemny i gdy
udanie choroby będzie poprostu spłataniem figla rządowi? Rząd
zapragnie się bronić, a nie mogąc się oprzeć na działaniu prywatnem,
odwoła się do działania oficyalnego. Zamianuje kontrolerów
i inspektorów. Zobaczymy, iż pomiędzy potrzebą a pomocą, stanie
niesłychana moc formalności. Słowem, najpiękniejsza z instytucyi, od
samej chwili poczęcia, stanie się jedną z gałęzi policyjnych.
Państwo dostrzega przedewszystkiem korzyść w powiększeniu
zgrai swych kreatur, w zmnożeniu liczby miejsc do rozdawania,
w rozszerzeniu swej opieki i swego wpływu wyborczego. Nie dostrzega
zaś, iż przywłaszczając sobie nową władzę, bierze zarazem na siebie
nową odpowiedzialność, powiem nawet straszliwą odpowiedzialność.
Bo cóż z tego wyniknie? Robotnicy przestaną już patrzeć na wspólną
kassę jako na własność, którą zarządzali, którą zasilali, i granice której
określały ich prawa. Zwolna przyzwyczają się uważać pomoc
w czasie choroby lub bezczynności, jako dług Społeczeństwa, nie zaś
jako pochodzącą z funduszu ograniczonego, a zebranego ich własną
przezornością. Nie przypuszczą nigdy, aby społeczeństwo było
kiedykolwiek w niemożności płacenia, i nigdy nie będą zadowolnieni
z tego, co im udzielą. Państwo zmuszoném będzie domagać się ciągle
dodatków do budżetu. Tu zaś napotkawszy opozycyę komissyj
finansowych, znajdzie się w położeniu bez wyjścia. Nadużycia coraz
się zwiększać będą, a usunięcie ich będą odkładać od roku do roku, aż
póki nie nastąpi wybuch. Ale wtedy to spostrzegą się, iż mają do
czynienia z ludnością, która nie umie sama sobie zaradzić, która
wszystkiego, nawet pożywienia, wyczekuje od ministra lub prefekta,
i której pojęcia do tego stopnia są skrzywione, iż straciła nawet
poczucie Prawa, Własności, Wolności i Sprawiedliwości.
— 403 —

Oto są niektóre z przyczyn, które, wyznaję, iż zatrwożyły mię,


gdy się dowiedziałem, że na komissyę ciała prawodawczego włożono
obowiązek przygotowania projektu do prawa o towarzystwach
wzajemnej pomocy. Sądziłem, że ostatnia godzina wybiła dla nich,
a martwiło mię to tembardziej, iż widziałem, że mają one wielką
przyszłość, byle im nie odbierano ożywczego ciepła wolności. Cóż,
czyż to tak trudno dozwolić ludziom, aby czynili próby, szukali,
wybierali, mylili się, poprawiali się, uczyli się, porozumiewali się,
zarządzali swą własnością i swemi interesami, działali sami przez się,
narażając się na niebezpieczeństwa i ryzyka, na własną odpowiedzialność;
i czyż nie widzimy, iż to właśnie robi ich ludźmi? Czyż zawsze
wychodzić będziemy z tej fatalnej hypotezy, że wszyscy rządzący są
opiekunami, a wszyscy rządzeni małoletniemi?
Powiadam, że stowarzyszenia wzajemnej pomocy, pozostawione
staraniom i czujności interesowanych, mają wielką przyszłość przed
sobą, a na potwierdzenie tego spojrzmy tylko co się dzieje z drugiej
strony la Manche.
„W Anglii przezorność indywidualna nie czekała zachęty rządu dla
uorganizowania potężnej i wzajemnej pomocy pomiędzy dwoma klasami
pracującemi. Oddawna już w głównych miastach Wielkiej Brytanii
potworzyły się stowarzyszenia w o l n e , które się same rządziły i t. d.
„Całkowita liczba tych stowarzyszeń w trzech królestwach wynosi
do 33,223, które mieszczą w sobie najmniej trzy miliony pięćdziesiąt
dwie osób. Licząc tylko dojrzałych, jest to połowa ludności Wielkiej
Brytanii...
„To wielkie zjednoczenie się klas pracujących, ta instytucya istotnego
i praktycznego braterstwa, spoczywa na bardzo trwałych podstawach.
Dochód ich wynosi 125 milionów, a kapitał nagromadzony dosięga
280 milionów.
„Z tego to funduszu pokrywają się wszystkie potrzeby, w razie
kiedy się praca zmniejsza lub zatrzymuje.“
Dziwiono się nieraz, jakim sposobem Anglia mogła opierać się
ciosom, jakie ją od czasu do czasu, można powiedzieć peryodycznie,
dotykały z powodu głębokich zakłóceń, zdarzały się w jej olbrzymim
przemyśle. Wyjaśnienie tego zjawiska leży po większej części w fakcie,
jaki dopiero zaznaczyliśmy.
— 404 —

„Roebuck *) chciał, aby rząd, z powodu ważności tej kwestyi,


s p e ł n i ł a k t i n i c y a t y w y i o p i e k i , biorąc ją w swe ręce... —
Kanclerz skarbu sprzeciwił się temu.
„W Anglii władza uważa za niepotrzebne mięszanie się do tego
rodzaju indywidualnych interesów, które same swobodnie mogą się
rządzić. Czuwa ona tylko nad tem, aby wszystko odbywało się
prawidłowo; pozostawia jednak każdemu zasługę własnych usiłowań
i staranie o zarząd swą własnością, wedle tego, jakie ma kto widoki,
i co dla siebie za odpowiednie uważa. Tej to niezależności obywateli,
zawdzięcza Anglia po większej części, wielkość swego narodu.“ **)
Autor mógłby był jeszcze dodać: tej to jeszcze niezależności
zawdzięczają obywatele swe doświadczenie i swą wartość osobistą. Tej
to niezależności zawdzięcza rząd swą względną nieodpowiedzialność,
a tém samém i swą trwałość.
Z pomiędzy instytucyj, jakie zrodzić się mogą z t o w a r z y s t w
w z a j e m n e j p o m o c y , jeżeli są już w zupełnem rozwinięciu, na
pierwszem miejscu kładę, z powodu ważności socyalnej, k a s s ę
e m e r y t a l n ą dla robotników.
Są tacy, którzy tego rodzaju instytucye uważają za niemożliwe.
Mają oni zapewne pretensye, iż wiedzą gdzie są, co się tycze
Ustalenia się, granice, których Ludzkość przekroczyć nie może. —
Pytam się ich po prostu: Gdyby oni nie znali nigdy innego
stanu społecznego ludów nad ten, w którym żyją z polowania
i rybołowstwa, to jakimże sposobem mogliby przewidzieć, czy będą
kiedyś, już nie mówię dochody gruntowe, renta Państwowa, dochody
stałe, ale nawet zapłata zarobkowa, ten pierwszy stopień ustalenia się
najbiedniejszych klass? Później zaś, gdyby byli jedynie znali zapłatę
zarobkową, taką, jaka istnieje w krajach, gdzie duch stowa-
rzyszeń jeszcze nie przeniknął, czyby odgadnąć mogli jaką przy-
—————
*) Zwracam tu uwagę, że Roebuck należy w Izbie gmin do s k r a j n e j
l e w i c y . Z tego tytułu jest on naturalnym przeciwnikiem wszystkich
możliwych rządów; a jednocześnie zachęca rząd, aby pochłonął wszystkie prawa
i wszystkie zdolności. Fałszywém jest zatem przysłowie, że: G ó r y n i e
stykają się z sobą.
**) Wyjątek z Pressy z dnia 22 Czerwca 1850 roku.
— 405 —

szłość mają przed sobą t o w a r z y s t w a w z a j e m n e j p o m o c y ,


takie, jakie istnieją już w Anglii? Wreszcie, czyż mają jakąkolwiek
słuszność mniemać, iż klasom pracującym daleko łatwiej wznieść się
było najprzód do zapłaty zarobkowej, potem do towarzystw pomocy,
aniżeli dojść kiedykolwiek do kass e m e r y t a l n y c h ? Czyżby to
trzecie trudniejszém było do zdobycia jak dwa pierwsze?
Co do mnie, widzę, iż Ludzkość pragnie ustalenia się; widzę, jak od
czasu do czasu dorzuca coś do swych niekompletnych zdobyczy, do
zysków tej lub innej klassy, a czyni to za pomocą cudownego procederu,
który o wiele przewyższa wszelkie wynalazki indywidualne; a zaiste, nie
umiałbym powiedzieć, gdzie się ona na tej drodze zatrzyma.
To tylko pewne, że powszechném, jednozgodném, energiczném, gorącém
pragnieniem wszystkich robotników, jest k a s s a e m e r y t a l n a ; co
jest bardzo naturalném.
Rozpytywałem ich często o to, przekonałem się, że największém
cierpieniem ich życia, nie ciężar pracy, nie skromność zapłaty zarobkowej,
ani nawet to uczucie rozdrażnienia, jakie mogłoby zrodzić się w ich duszy
na widok nierówności; ale dotyka ich, odbiera im odwagę, rozdziera
im serce, krzyżuje ich ta niepewność przyszłości. Do jakiejkolwiekbądź
professyi należymy, czy jesteśmy urzędnikami, kapitalistami,
właścicielami, negocyantami, lekarzami, adwokatami lub wojskowemi, to
nawet nie spostrzegając się a tém samém nie poczuwając się do żadnej
wdzięczności, korzystamy z postępu dokonanego przez Społeczeństwo,
a to do tego stopnia, iż nie pojmujemy nawet, że tak powiem, tych tortur
niepewności. Ale postawmy się w miejscu robotnika, rzemieślnika,
którego co rano przy każdem przebudzeniu dręczą takie myśli:
„Jestem młody i silny; pracuję, i zdaje mi się, że mniej mam wolnego
czasu i więcej się morduję, niż większa część bliźnich moich. Jednakże
ledwie jestem wstanie wystarczyć potrzebom moim, mej żony i dzieci
moich. Lecz cóż się ze mną i z niemi stanie, kiedy wiek lub choroba
ubezwładnią ręce moje? Potrzebaby mieć władzę nad sobą, potrzebaby
mieć siłę i roztropność nadludzką, abym mógł oszczędzać z zapłaty
zarobkowej tyle, żebym mógł stawić czoło dniom nieszczęścia. Jeszcze,
co się tycze choroby, mogę liczyć na szczęście, iż mię nienawiedzi,
a przytem są towarzystwa wzajemnej pomocy. Ale starości nie
można liczyć do podobnych ewentualności; przyjdzie ona nieochybnie.
— 406 —

Czuję codzień jej zbliżanie się, wiem, że koniecznie doścignąć mię


musi; a wtedy, po życiu uczciwem i pracowitem, cóż mię czeka?
Szpital, więzienie lub barłog dla mnie, żebranina dla żony mojej, a dla
córki mojej jeszcze coś gorszego. O! czemuż nie istnieje taka
instytucya społeczna, któraby, pókim młody, odbierała mi chociażby
gwałtem tyle, ile potrzeba do zabezpieczenia mej starości!“
Musimy przyznać, iż myśl, którą tu zaledwie słabo wyraziłem,
w chwili gdy to piszę, jak też i każdego dnia, każdej nocy i każdej
godziny, dręczy przestraszoną wyobraźnię ogromnej liczby braci
naszych. A jeżeli zagadnienie jakieś stawi się przed Ludzkością
w tego rodzaju warunkach, bądźmy pewni, że rozwiązanie jego nie
jest niepodobném.
Jeżeli robotnicy w usiłowaniach swoich co do ustalenia przyszłości
swej rzucali postrach pomiędzy inne klassy społeczeństwa, pochodziło
to ztąd, iż usiłowaniom tym nadawali kierunek fałszywy,
niesprawiedliwy, niebezpieczny. Pierwszą ich myślą było — a taki to
już zwyczaj we Francyi — uczynić zamach na dobra publiczne; założyć
kassę emerytalną z dochodów kontrybucyjnych; zniewolić Państwo
lub Prawo do interwencyi, to jest: posiąść wszystkie zyski powstałe ze
zdzierstwa, nie narażając się ani na wstyd ani na niebezpieczeństwa.
Nie z tej to strony horyzontu społecznego może nadejść
instytucya, tak przez robotników upragniona. Chcąc, aby kassa
emerytalna była użyteczną, godną pochwały, trwałą i aby w niej
harmonia od początku do końca zakłóconą nie była, potrzeba aby
była owocem ich usiłowań, ich energii, ich rozumu, ich
doświadczenia, ich przezorności. Powinna wzrastać zasilana ich
ofiarami i zlewana ich potem. Prócz swobody działania i kary za
wszelkie oszustwa, niczego więcej nie powinni się od rządu domagać.
Ale nadszedłże już czas, w którymby zakładanie kass
emerytalnych dla robotników było możliwém? Nieśmiem tego
utrzymywać; powiem nawet, iż nie zdaje mi się. Aby stanąć mogła
instytucya, któraby dawała nowe korzyści w ustaleniu się pewnej
klassie, potrzeba, aby społeczeństwo to, w którem instytucya ta
pragnie wejść w życie, doszło już do pewnego stopnia postępu, i aby
cywilizacya do pewnego już doszła rozwoju. Jeśli się nie mylę, to
t o w a r z y s t w o w z a j e m n e j p o m o c y może dać początek kassom
— 407 —

emerytalnym, a uczynić to może za pośrednictwem korzyści materyalnych,


jakie stworzy, za pośrednictwem ducha stowarzyszenia, za pośrednictwem
doświadczenia, przezorności, uczucia godności, które przeniknąć
muszą klassy pracujące.
Spojrzyjcie bowiem co się dzieje w Anglii, a przekonacie się, że
wszystko wiąże się z sobą, i że, aby jakiś nowy postęp możliwym był
do zrealizowania, musi go poprzedzać inny postęp.
W Anglii wszyscy pełnoletni, którzy się tem interesowali, doszli
stopniowo i bez przeszkody do t o w a r z y s t w p o m o c y , a jest to
punkt bardzo ważny, kiedy mówimy o operacyach, o których
wówczas dopiero sądzić można dokładnie, kiedy rozwinięte są na
wielką skalę, a to na zasadzie prawa wielkich liczb.
Towarzystwa te posiadają znaczne kapitały, i prócz tego corocznie
zgromadzają znaczne dochody.
Wolno mniemać, i inaczej musielibyśmy zwątpić o cywilizacyi,
że użycie tych znacznych summ na dawanie pomocy stopniowo
ścieśniać się będzie.
Świeże, zdrowe powietrze, jest jedném z dobrodziejstw, jakie
cywilizacya rozwija. Hygiena, ta sztuka leczenia, robi także postępy;
machiny biorą na siebie najuciążliwszą część pracy ludzkiej;
długość życia zwiększa się. Pod wszystkiemi temi zatem względami
obowiązki stowarzyszeń pomocy dążą do zmniejszenia się.
Ale co najbardziej jeszcze stanowczém jest i pewném to
zniknienie wielkich przesileń przemysłowych w Anglii. Przyczyna
tego leży raz w tem nagłem zniechęceniu, jakie od czasu do czasu
zawłada Anglikami do przedsięwzięć więcej niż hazardownych, które
pociągały za sobą rozproszenie niezmiernych kapitałów; to znowu w
usunięciu cen nałożonych na żywność pod systematem ścieśniającym;
bo jasném jest, że skoro chleb i mięso są bardzo drogie, to wszystkie
zasoby ludu obracają się na zaopatrzenie się w nie, a konsumcya
innych rzeczy ustaje i fabryki spoczywać muszą.
Pierwsza z tych przyczyn widzimy, iż upada dziś przy świetle
dyskussyj publicznych i pod ciężkiemi naukami doświadczenia; i mo-
żna już przewidzieć, iż naród ten, który się z tak baranią łatwo-
wiernością rzucał kiedyś w pożyczkę amerykańską, w exploatacyę
— 408 —

kopalni Meksykańskich, w przedsiębiorstwa kolei żelaznej, o wiele


mniej nad innych da się dziś złapać illuzyom Kalifornijskim.
Cóż mam powiedzieć o Wolnej wymianie, zwycięztwo, której
winniśmy nie Robertowi Peel, ale Cobdenowi, bo apostoł może
zawsze wznieść się do męża stanu; wtedy kiedy mąż stanu nie może
obejść się bez apostoła? Zjawia się więc w świecie nowa potęga, która,
spodziewam się, iż zada silny cios potworowi zwanemu b e z r o b o c i e .
Wszystkie zakazy prowadzą do tego, czemu nikt niezaprzeczy, iż
stawiają niektóre rodzaje przemysłu krajowego, a tém samém i jakąś
część jego ludności w pewne zależne położenie. Tak jak te fale, które
przemijająca siła wzniesie chwilowo nad poziom morza, dążą
nieustannie do powrócenia do poprzedniego stanu, podobnież i ten
sztuczny przemysł otoczony ze wszech stron zwycięzką konkurencyą,
ustawicznie grozi runięciem. Czegoż potrzeba, aby przyspieszyć jego
upadek? Potrzeba tylko małej zmiany w jednym z artykułów
niezliczonych taryf, a natychmiast nastąpi przesilenie. Prócz tego, im
ciaśniejszy jest zakres konkurencyi, tem zmiany cen na artykuły
żywności są większe. Gdyby otoczono komorami celnemi jakiś
departament, powiat lub gminę, w takim razie ceny znacznym
ulegałyby zmianom. Wolność działać jedynie może na zasadzie
zabezpieczeń. One to w rozmaitych krajach i rozmaitych czasach
równoważą złe i dobre urodzaje. Zbliżają ciągle ceny do średniej
proporcyonalnej. Są zatem siłą prowadzącą do równowagi.
Przyczyniają się do ustalenia się; zwyciężają zatem tę niepewność
bytu, która jest źródłem wszystkich przesileń, i która sprowadza
bezrobocie. Bez przesady powiedzieć można, że pierwsza część dzieła
Cobden’a, osłabiła znacznie niebezpieczeństwa jakie stowarzyszenia
wzajemnej pomocy zrodziły w Anglii.
Cobden założył sobie jeszcze inne zadanie (a udać się ono musi, bo każda
prawda dobrze kierowana zawsze zwycięży), które niemniej wielki wpływ
wywrze na ustalenie losu robotników. Mówię tu o zniesieniu wojny, albo co
na jedno wychodzi, o rozszerzeniu ducha pokoju w opinii tych, którzy
decydują o wojnie i pokoju. Wojna, jest to zawsze jedno z największych
zakłóceń, jakie dotknąć mogą naród w jego przemyśle, w biegu jego
interesów, w kierunku jego kapitałów, w gustach jego nawet. A tém samém,
jest to najpotężniejsza przyczyna rozstroju i niemocy, dla klass, które najmniej
— 409 —

mogą zmieniać kierunek swych prac. Im bardziej przyczyna ta będzie


słabnąć, tem mniej uciążliwemi będą obowiązki towarzystwa
wzajemnej pomocy.
Z drugiej znów strony, siłą postępu i przez samo dobrodziejstwo
czasu, korzyści ich coraz to zwiększać się będą. Przyjdzie więc czas,
w którym będą się one mogły postarać o nowe i stanowcze zwycięztwo
nad niepewnością, tak nieodłączną od natury rzeczy ludzkich,
przekształcając się w kassy emerytalne. A stanie się to niewątpliwie;
jest to bowiem najgorętszém i powszechném pragnieniem robotników.
Potrzeba zauważyć, że kiedy okoliczności materyalne przygotowują
to przetwarzanie, jednocześnie i okoliczności moralne, przez sam
wpływ towarzystw pomocy, także się do tego przyczyniają.
Towarzystwa te rozwijają pomiędzy robotnikami przyzwyczajenia,
przymioty i cnoty, posiadanie i rozszerzenie których, jest
niezbędnym początkiem kass emerytalnych. Przypatrzmy się temu
bliżej, a przekonamy się, iż instytucye takie powstawać tylko mogą
tam, gdzie już cywilizacya bardzo jest posuniętą. Zjawienie się ich
musi być zarazem skutkiem i nagrodą. Czyż, gdyby ludzie nie mieli
zwyczaju zbierania się, naradzania się i zarządzania wspólnemi
interesami; gdyby się oddawali występkom, sprowadzającym
przedwczesną starość; gdyby sądzili, że wszystko wolno przeciwko
ogółowi i gdyby interes zbiorowy, wzięli za cel wszystkich swoich
nadużyć, czyż, powtarzam, podobne instytucye były możliwemi.
Aby instytucya kass emerytalnych nie była przedmiotem
zamieszania i niezgody, potrzeba żeby robotnicy zrozumieli dobrze,
iż powinni jedynie na samych sobie polegać, że fundusz zbiorowy
powinien pochodzić ze składek dobrowolnych tych jedynie,
którzy mogą czerpać z niego; byłoby bardzo niesprawiedliwém
i antysocyalném zmuszać, klassy nie mogące mieć prawa do udziału;
aby się przyczyniały do złożenia funduszu za pośrednictwem
podatku, to jest, za pośrednictwem siły. Otoż wiele nam jeszcze
brakuje aby dojść do tego, i częste odwoływania się robotników do
Państwa, aż nadto nam wykazują jakie są ich nadzieje i żądania. Sądzą
oni, że Państwo powinno zasilać ich kassy emerytalne, podobnie jak
to czyni względem kass urzędniczych. Takim to sposobem jedno
nadużycie pociąga za sobą drugie.
— 410 —

Ale jeśli kassy emerytalne mają być utrzymywane wyłącznie przez


tych, którzy są w nich interesowani, to czyż nie możnaby powiedzieć,
iż istnieją już one, i czyż towarzystwa zabezpieczeń na życie nie
przedstawiają kombinacyj, z których widzimy, iż każdy robotnik może
korzystać na przyszłość ze wszystkich ofiar, jakie teraz ponosi?
Rozszerzyłem się bardzo, mówiąc o t o w a r z y s t w a c h p o m o c y
i k a s s a c h e m e r y t a l n y c h , chociaż instytucye te niewiążą się
wprost z przedmiotem tego rozdziału. Ale nie mogłem się oprzeć chęci
wykazania jak ludzkość dąży stopniowo do zdobycia ustalenia się,
a raczej (ponieważ ustalenie się wyraża niby coś nieruchomego) iż
wychodzi z walki swej przeciwko p r z y p a d k o w o ś c i zwycięzko;
przypadkowość, ta groźba nieustająca, która sama już wystarcza do
zaniepokojenia wszystkich przyjemności życia; ten miecz Damoklesa,
który zdaje się nieochybnie zagrażać losom człowieka. Że groźba ta
może być stopniowo i stanowczo usuniętą przez sprowadzenie
wszystkich czasów, wszystkich miejsc i ludzi do pewnej średniej
proporcyonalnej szans, jest to zapewne jedna z najcudowniejszych
harmonii socyalnych godnych rozmyślania ekonomisty filozofa.
Nie należy znowu sądzić, aby zwycięztwo to zależało od dwóch
instytucyi podobnych mniej więcej do siebie. Nie; bo chociażby
doświadczenie wykazało, iż są one niepraktycznemi, nieprzeszkodziłoby to
bynajmniej ludzkości iść swoją drogą ku ustaleniu się. Dość jest wiedzieć, iż
niepewność jest złém, aby być przekonanym, że wcześniej lub później
nieochybnie zwalczoną ona będzie, bo takie jest prawo natury naszej.
Jeżeli jak to widzieliśmy, zapłata zarobkowa była pod względem
ustalenia bytu, doskonalszą już formą stowarzyszenia, pozostawia ona
jednakże jeszcze dość obszerne pole dla przypadkowości. I w rzeczy
samej, póki robotnik pracuje, wie na co ma rachować. Lecz czyż
zawsze będzie miał pracę i siłę do jej dokonywania? Oto jest właśnie
czego on niewie i co stanowi straszliwy problemat dla jego przyszłości.
Niepewność kapitalisty zupełnie jest inną. Niemieści ona w sobie
kwestyi życia i śmierci. „Będę zawsze pobierał procent od moich
funduszów; ale czy ten procent będzie wielkim lub małym?“ Oto jest
pytanie jakie sobie stawia praca poprzednia.
Sentymentalni filantropi, którzy widzą w tem rażącą nierówność,
chcieliby stucznemi a mógłbym powiedzieć niesprawiedliwemi i gwał-
— 411 —

townemi sposobami znieść ją, a niezwracają na to uwagi, że


przedewszystkiem niepodobna zmienić natury rzeczy, niepodobna, aby
praca poprzednia nie dawała więcej rękojmi, aniżeli praca obecna, tak
jak niepodobna, aby produkta już istniejące nie przynosiły więcej
korzyści, jak produkta, które się dopiero tworzyć mają; aby usługi już
oddane, przyjęte i oszacowane, nie przedstawiały trwalszej podstawy
jak usługi, które dopiero ofiarować możemy. Jeśli patrząc na dwóch
rybaków, z których jeden spokojniejszym jest o swą przyszłość, bo
pracując i oszczędzając, posiada wędki, sieci, czółna i zasób ryb,
wówczas gdy drugi prócz dobrej woli zajmowania się rybołowstwem,
nieposiada zgoła nic, jeśli powtarzam, patrząc na to, nie dziwicie się
temu, to dla czegoż dziwicie się, iż w porządku społecznym
w jakimkolwiekbądź stopniu, objawiają się też same różnice? Ażeby
niechęć, zazdrość i po prostu złość robotnika przeciwko kapitaliście,
mogła być usprawiedliwioną, musiałoby chyba ustalenie się względne
jednego przeszkadzać ustaleniu się drugiego. Lecz właśnie dzieje się
wprost przeciwnie, bo kapitał zebrany w ręku jednego człowieka, jest
rękojmią zapłaty zarobkowej dla drugiego, jakkolwiek mogłaby się ona
wydawać niedostateczną. Zaiste, bez kapitału niepewność byłaby
jeszcze groźniejszą i bardziej nieuniknioną. Cyżby robotnicy odnieśli
ztąd jakąś korzyść, gdyby niepewność w całej swej sile wzrosła, gdyby
stała się wspólną dla wszystkich i równie wszystkich dotykała?
Przypuśćmy, że dwóch ludzi narażało się na wspólne ryzyka, po
40 na każdego. Jeden z nich tak dobrze się urządził, iż przez swą
pracę i przezorność sprowadził ryzyko, które na niego przypadło, do
10 tylko. A za jednym zamachem i ryzyko jego towarzysza w skutek
tej cudownej solidarności, sprowadzone zostało już nie do 10, ale do
20. Nie jestże to słuszném, aby ten, który miał zasługę, odbierał też
większą część wynagrodzenia? i czyż to nie jest godne podziwienia, iż
drugi korzysta z przymiotów swego brata? I oto, co filantropia
odpycha pod pozorem, iż porządek taki razi równość.
Stary rybak przemawia pewnego dnia w ten sposób do swego towarzysza:
„Prócz rąk swoich nie masz nic, ani sieci, ani łodzi, ani innych
narzędzi potrzebnych do rybołowstwa, narażasz się zatem na wielkie
niepowodzenie. Niemasz także żadnych zapasów, a jednak chcąc
pracować niepodobna mieć żołądek pusty. Chodź więc ze mną, a tak
— 412 —

dobrze twój jak i mój interes zyska na tem. — Twój, bo ci ustąpię


część z naszego połowu, a jakimkolwiek on będzie, zawsze będzie
jeszcze korzystniejszym dla ciebie, aniżeli owoce twej odosobnionej
pracy. Mój interes także, bo to co więcej ułowię, dzięki twej pomocy,
przewyższy zawsze to, co tobie wydzielę. Słowem, połączenie twej
pracy z moją pracą i moim kapitałem, stosunkowo do działania
naszego odosobnionego, przyniesie nam p r z e w y ż k ę , a podział
właśnie tej przewyżki, wyjaśnia jakim sposobem stowarzyszenie
może być dla nas obydwóch korzystném.“
Tak się też i stało. — Lecz później młody rybak woli raczej dostać
każdego dnia pewną stałą ilość ryb. Jego niepewne zyski zmieniły się
w zarobek stały, nienaruszając bynajmniej korzyści stowarzyszenia,
a co ważniejsze, nie rozwiązując samego stowarzyszenia.
I w takich to okolicznościach, mniemana filantropia
socyalistyczna występuje z deklamacyami przeciwko tyranii
łódek i sieci, i naturalnie przeciwko mniej niepewnemu położeniu
tego, który je posiada, a który właśnie dla tego się w nie zaopatrzył,
ażeby usunąć tę niepewność! W takim razie usiłuje ona wmówić
w biedaka, który nic nieposiada, iż jest on ofiarą d o b r o w o l n e g o
układu jaki zawarł ze starym rybakiem, i że powinien co prędzej
zerwać z nim i pracować oddzielnie!
Prawda, że przyszłość kapitalisty jest więcej zabezpieczoną aniżeli
robotnika; co na jedno wychodzi, jak gdybyśmy powiedzieli, że temu,
który już posiada, lepiej się powodzi aniżeli temu, który nic nie
posiada. Tak jest i tak być musi i to jest przyczyna dla której każdy
pragnie coś posiadać.
Wszyscy zatem pragną wyjść ze stanu zarobkowania i stać się
kapitalistami. Jest to dążność zgodna z naturą serca ludzkiego. Któryż
robotnik nie pragnie mieć własnych narzędzi, własnych zasobów,
własnego sklepu, warsztatu, pola, domu? Któryż robotnik nie pragnie
być gospodarzem? Któż ulegając ciągle innym, nie będzie się czuć
szczęśliwym, mogąc rozkazywać? Pozostaje jeszcze do zbadania, czy
wielkie prawa świata ekonomicznego, czy gra naturalna organów
społecznych, sprzyja lub przeszkadza tej dążności? Jest to ostateczna
kwestya, jaką w przedmiocie zarobkowej zapłaty zbadać musimy.
— 413 —

I czyż w tym względzie może istnieć jakakolwiek wątpliwość?


Przypomnijmy sobie jaki to obrót produkcya koniecznie dokonywać
musi, a mianowicie: użyteczność darma podstawia się nieustannie
w miejsce użyteczności uciążliwej; usiłowania ludzkie, w każdym
danym rezultacie zmniejszają się, a tym sposobem zostając w naszem
rozporządzeniu, mogą być zwrócone do nowych przedsięwzięć; każda
godzina pracy coraz to większe sprowadza zaspokojenia.
Jakże więc z tego co poprzedza niewyprowadzić wniosku, iż
u ż y t e c z n e r e z u l t a t a , które rozdzielać można, stopniowo się
zwiększają, a tém samém, iż ciągle polepsza się byt robotników, a tém
samém jeszcze, iż polepszenie to rozwija się bez końca?
Bo gdy skutek stanie się przyczyną, widzimy, iż postęp nie tylko idzie
ale nadto przyspieszonym idzie krokiem, vires acquirere eundo. I w rzeczy
samej, z ubiegiem czasu, robienie oszczędności coraz staje się łatwiejszém,
dla tego, że wynagrodzenie pracy coraz to jest obfitszém. Otóż
oszczędności, zwiększają kapitały, wywołują żądanie pracy i stanowią
o podwyższeniu zarobkowej zapłaty. Podwyższenie zaś jej ułatwia, ze
swej strony, oszczędzanie i pomaga zarobkującemu, aby się mógł stać
kapitalistą. Pomiędzy wynagrodzeniem pracy a oszczędzaniem, zachodzi
ustawiczne działanie i przeciwdziałanie zawsze korzystne dla klassy
pracującej i zawsze zwrócone do ulżenia jarzma niezbędnych potrzeb.
Powiedzą być może, że zbieram to wszystko, co może budzić
nadzieję w duszy proletariatu, i że usuwam wszystko to, co może ich
zniechęcić. Powiedzą może także, że kiedy są dążności prowadzące do
równości, to może są i takie, które prowadzą do nierówności. Czemuż
zatem, powiedzą wreszcie, nie roztrząsasz wszystkich, aby wyjaśnić
prawdziwe położenie proletariatu i aby nauka była w zgodzie ze smutnemi
faktami, których jak gdyby niechciała widzieć? Wykazujesz nam, że
użyteczność darma podstawia się w miejsce użyteczności uciążliwej, że
dary Boże wchodzą coraz więcej w dziedzinę wspólności, i że przez ten
sam już fakt praca ludzka otrzymuje coraz to większe wynagrodzenie.
Z tego powiększenia się wynagrodzenia wyprowadzasz wzrastającą
łatwość oszczędzania, a z tej łatwości oszczędzania nowy przyrost
wynagrodzenia prowadzący do nowych, coraz obfitszych, oszczędności,
i tak dalej aż do nieskończoności. Bardzo być może, iż system
27
— 414 —

ten jest o tyle loicznym o ile jest optymistycznym, bardzo być może,
iż nie będziemy w możności odeprzeć go naukowo. Ale gdzież są
fakta, które go potwierdzają? Czyż widzimy, aby usamowolnienie
proletaryatu przychodziło do skutku? Maż ono miejsce w wielkich
ogniskach przemysłowych, czy też pomiędzy rękodzielnikami
wiejskiemi? A jeśli twoje przewidywania teoretyczne, niesprawdzają
się, niejestże to dowodem, że obok prac ekonomicznych, które
przytaczasz istnieją jeszcze inne prawa działające w kierunku
przeciwnym, a o których tu przemilczasz? Czemuż naprzykład, nic
nie mówisz o tej konkurencyi pomiędzy robotnikami, która zmusza
ich do najmowania się po zniżonych cenach; czemu nie mówisz
o tych gwałtownych potrzebach życia, które uciskają proletaryusza
i zmuszają go do przyjęcia wszystkich warunków jakie nań kapitał
nakłada, i tym sposobem właśnie, najbiedniejszy, najbardziej
zgłodniały i najwięcej odosobniony, a tém samém najmniej
wymagający robotnik ustanawia dla wszystkich wysokość zarobkowej
zapłaty? A jeżeli, mimo tych wszystkich przeszkód, położenie
naszych nieszczęśliwych braci stanie się znośniejszém, to czemuż
niewykażesz nam praw odnoszących się do wzrostu ludności, a które
wciskając się tu swém fatalném działaniem zwiększają liczbę
biednych, ożywiają konkurencyę, zwiększają zaofiarowanie pracy,
stają po stronie kapitału, i zmuszają robotnika do przyjęcia za pracę
dwunasto lub szesnastogodzinną tego tylko, c o n i e o d b i c i e (jest
to słowo uświęcone) p o t r z e b n e m u j e s t d o u t r z y m a n i a ?
Jeżeli nie dotknąłem tu wszystkich tych kwestyi, to dla tego tylko, iż
niepodobna objąć wszystkiego w jednym rozdziale. Przedstawiłem już
ogólne prawa konkurencyi i widzieliśmy, iż daleką jest ona od tego, iżby
jakiejkolwiekbądź klassie a tembardziej klassie najnieszczęśliwszej,
dostarczać mogła słusznych powodów do zniechęcenia. Później
przedstawię prawa o ludności i mam nadzieję, że będę mógł przekonać,
iż w ogólnych swych skutkach, nie są one tak nielitościwe. Nie moja
w tem wina, jeżeli rozwiązanie tak wielkiej kwestyi, jak naprzykład
kwestyi o przyszłych losach pewnej części ludzkości, nie wypływa
z pojedyńczego prawa ekonomicznego, a tém samém z jednego rozdziału
niniejszego dzieła, ale z ogółu tych praw czyli z całego dzieła.
Następnie i zwracam właśnie uwagę czytelnika na tę różnicę,
— 415 —

która zaprawdę nie jest żadną subtelnością, jeżeli staniemy w obec


jakiego faktu, strzeżmy się przypisywać go prawom ogólnym
i opatrznościowym, ale przedewszystkiem zbadajmy czy nie jest on
właśnie wynikiem pogwałcenia tych praw.
Niezaprzeczam zapewne nieszczęściom, które pod rozmaitemi
postaciami, jako to: przeciążającej pracy, niedostatecznego zarobku,
niepewnej przyszłości, uczucia niższości, — dotykają tych z naszych
braci, którzy nieposiadając jeszcze własności, nie mogli zdobyć sobie
lepszej sytuacyi. Ale przyznać musimy, że punktem wyjścia dla całej
ludzkości jest niepewność, niedostatek i niewiadomość. A jeżeli tak jest.
to zdaje mi się, iż kwestya zależy na tem, aby wiedzieć, 1) czy prawa
powszechne opatrznościowe nie dążą do ulżenia wszystkim klassom tego
potrójnego ciężaru; 2) czy zdobycze dokonane przez klassy najwięcej
rozwinięte, nie są niejako ułatwieniem dla klass zacofanych. A jeżeli
odpowiedź na te pytania będzie twierdzącą, można wówczas
powiedzieć, że harmonia społeczna istnieje, i że opatrzność mogłaby być
usprawiedliwioną, gdyby usprawiedliwioną być potrzebowała.
Dalej widzimy, że ponieważ człowiek obdarzony jest chęciami
i wolną wolą, nie ulega zatem wątpliwości, że dobroczynne prawa
opatrzności o tyle są dlań korzystne, o ile umie się on do nich
zastosować; a chociaż przyznaję mu naturę doskonalącą się, nie mogę
jednak powiedzieć, że i wówczas nawet postępuje naprzód, kiedy prawa
te zapoznaje albo gwałci. Powiadam zatem, że tranzakcye wzajemne,
dobrowolne, wolne od oszustw i gwałtu zawierają same w sobie
pierwiastek rozwoju dla wszystkich. Ale nie wynika ztąd bynajmniej,
abym utrzymywał, że postęp jest nieochybnym, i że powinien wypływać
z wojny, monopolu i oszustwa. Powiadam, że zarobek dąży do
wzniesienia się, że to podniesienie ułatwia oszczędzanie a ze swej strony
oszczędzanie podnosi zarobkową zapłatę. Ale jeśli zarobkujący z powodu
nałogu marnotrawstwa i rozpusty, przyczynę tę sprowadzającą rozwój,
osłabi w samym zarodku, to nie mówię, żeby rozwój ten miał się objawić
sam przez się, owszem wprost przeciwnie utrzymywałem.
Chcąc wywód naukowy poddać próbie faktów potrzebaby wziąść
dwie epoki: na przykład 1750 i 1850.
Trzebaby naprzód oznaczyć, jaki jest w tych dwóch epokach
27*
— 416 —

stosunek proletaryuszów do właścicieli. Sądzę, iż przekonanoby się,


że liczba tych, którzy mają jakieś zasoby, w stosunku do tych, którzy
nic nie mają, znacznie wzrosła.
Potrzebaby następnie przedstawić właściwe położenie każdej
z tych dwóch klass, czego niemożnaby dokonać niebadając ich
zaspokojeń. Przekonamy się zapewne, że teraz daleko więcej aniżeli
za czasów regencyi, ciągną one rzeczywistych zaspokojeń, jedna ze
swej pracy nagromadzonej, druga ze swej pracy obecnej.
Jeżeli ten podwójny postęp odnoszący się do wszystkich w ogóle
i do każdego z osobna, niebył, szczególniej dla klassy robotniczej tém,
czémbyśmy go mieć pragnęli, to trzeba się zapytać, czy mniej więcej
niebył on wstrzymanym przez błędy, niesprawiedliwości, gwałty,
fałsze, namiętności, słowem, przez błędy właściwe ludzkości i inne
mogące zdarzyć się przyczyny, a których nie należy mięszać z temi,
które nazywam wielkiemi i niezmiennemi prawami ekonomii
społecznej. Czyż naprzykład niebyło wojen i rewolucyi, których
można było uniknąć? Czyż te okropności nie pochłonęły naprzód
a następnie nie rozproszyły nieobliczonej ilości kapitału, a tém
samém, czy niezmniejszyły funduszu zarobkowego i nieopóźniły na
długo chwili usamowolnienia dla rodzin pracujących? Prócz tego,
czyż nie odwróciły pracy od jej celu, żądając od niej zamiast
zaspokojeń, zniszczenia? Czyż nie było monopolów, przywilei
i podatków źle rozłożonych? Czyż nie było dziwnych zaspakajań
potrzeb, śmiesznych mód, i zatraty sił, co przypisać jedynie można
niedorzecznym uczuciom i przesądom?
Zobaczmy co z faktów tych wynika.
Są ogólne prawa, do których każdy może się stosować lub gwałcić je.
Jeżeli niezaprzeczoną jest rzeczą, że Francuzi od stu lat często sprzeciwiali
się porządkowi naturalnemu rozwoju społecznego; jezeli nieustającym
wojnom, peryodycznym rewolucyom, i niesprawiedliwościom, przypisywać
musimy przywileje, marnotrawstwa, głupstwa wszelkiego rodzaju i straszliwy
ubytek sił, kapitałów i pracy;
I jeśli znów z drugiej strony, mimo tego pierwszego faktu,
wyraźnie objawionego, uwydatnił się inny fakt a mianowicie, iż
podczas tego samego stuletniego peryodu, klassa właścicieli rekru-
towała się z klassy proletaryuszów, i że jednocześnie obydwie one
— 417 —

mają do swego rozporządzenia więcej zaspokojeń względnych; to


czyż ściśle biorąc nie dojdziemy do tego wniosku:
Że ogólne prawa świata społecznego są harmonijne,
i pod każdym względem dążą do udoskonalenia
ludzkości?
Bo wreszcie, działanie tych praw, musi być na tyle dobroczynném,
iż jest nawet w stanie wynagrodzić działanie przyczyn zakłócających,
skoro po przejściu stu lat w czasie których tak często i tak gwałtownie
były zakłócane, ludzkość jednakże znacznie się naprzód posunęła.
Jakże zresztą mogłoby być inaczej? Niejestże to rodzaj dwu-
znacznika, a raczej pleonazmu, wyrażać się w ten sposób: P r a w a
p o w s z e c h n e d o b r o c z y n n e . A mogąż być one innemi?... Od
chwili, gdy Bóg obdarzył każdego człowieka niepowstrzymanym
popędem do dobrego i dla rozpoznania go dał mu światło, którémby się
mógł kierować, od tej chwili postanowioném było, iż Ludzkość jest
doskonalącą się, i że pomimo, iż często musi iść omackiem, mimo
błędów, zawodów, ucisków, zboczeń, postępować będzie ku
nieskończonemu dobru. A pochód ten Ludzkości, o ile wolnym jest od
błędów, zawodów, ucisków, nazywamy właśnie prawami powszechnemi
porządku społecznego. Błędy zaś i ucisk, oto są rzeczy, które nazywam
obrazą tych praw, albo przyczynami zakłócającemi. Niepodobna
zatem, aby pierwsze niebyły dobroczynne, a drugie szkodliwe, chyba
w razie gdybyśmy zwątpili o tem, że działanie praw dobroczynnych
mniej jest niezmienném, aniżeli działanie przyczyn zakłócających.
Otóż twierdzenie takie zawierałoby sprzeczność w samem założeniu:
albowiem, chociaż umysł nasz się myli, posiada on także zdolność
poprawiania się. Widzimy jasno, iż w świecie społecznym takim jaki
istnieje, wcześniej lub później błąd powstrzymanym będzie zawsze przez
odpowiedzialność; ucisk wcześniej lub później rozbije się o solidarność;
z czego wynika, że przyczyny zakłócające nie są natury niezmiennej i dla
tego też, to co one zakłócają zasługuje na nazwę praw powszechnych.
Chcąc się stosować do praw powszechnych potrzeba je przede-
wszystkiem poznać. Niech mi zatem wolno będzie uwydatnić jeszcze,
te tak źle zrozumiane stosunki pomiędzy kapitalistą a robotnikiem.
Tak kapitał jak i praca nie mogą się obejść jedno bez drugiego.
— 418 —

Stojąc wiecznie naprzeciw siebie, układy ich są jedne z najważniejszych


i najbardziej interesujących faktów, jakie ekonomista badać może.
A zastanówmy się nad tem, ileby to powstać mogło zastarzałych
nienawiści, zaciętych walk, zbrodni, ileby się potoków krwi wylało,
gdyby się rozpowszechnić mogły źle dokonane badania.
Otóż powiadam z największem przekonaniem, że od lat kilku
nasycano publiczność najfałszywszemi teoryami w tej materyi.
Twierdzono, że z dobrowolnych tranzakcyi pomiędzy kapitałem a pracą,
nie przypadkowo ale koniecznie, musiał wyniknąć monopol dla kapitalisty
i ucisk dla robotnika, z czego też odważnie wyprowadzili wniosek, iż
wolność powinna być wszędzie stłumioną; bo powtarzam, iż oskarzając
wolność o zrodzenie monopolu, nie tylko pragnęli zaznaczyć fakt, ale
i postawić prawo. Na poparcie tego twierdzenia wskazywali na działanie
machin i konkurencyi. Sismondi, o ile mi się zdaje, był twórcą a Buret
rozpowszechniał tę smutną doktrynę, chociaż ten ostatni czynił wnioski
swe z wielką ostrożnością a pierwszy wcale niemiał odwagi wyprowadzać
ich. Ale po nich przyszli inni, którzy mieli więcej odwagi. Roznieciwszy
nienawiść do k a p i t a ł ó w (du capitalisme) i w ł a s n o ś c i (du
proprietarisme), zniewoliwszy niejako massy do przyjęcia za niezbity
axiomat, że: w o l n o ś ć p r o w a d z i f a t a l n i e d o m o n o p o l u ,
pociągnęli lud, który chcąc nie chcąc, podniósł rękę na tę przeklętą
wolność. *) Cztery dni krwawej walki uwolniły go od niej, ale nie
dały mu pewności, iż niewróci ona więcej; bo czyż niewidzimy, iż
państwo, posłuszne przesądom pospólstwa, w każdej chwili gotowém
jest wmięszać się w stosunki kapitału i pracy?
Działanie konkurencyi wywiodłem już z teoryi wartości, jaką
postawiłem. Później zobaczymy skutek jaki sprowadzają machiny.
Tymczasem zaś musimy się ograniczyć na postawieniu niektórych
ogólnych pojęć o stosunkach pomiędzy kapitalistą i robotnikiem.
Przedewszystkiem wielce uderza naszych pessymistycznych
reformatorów, ten fakt, że kapitaliści są bogatsi jak robotnicy, że
dostarczają sobie więcej zaspokojeń, z czego wynika, że przysądzają
sobie niesprawiedliwie znaczniejszą część wspólnie wyrobionego
produktu. Oto do czego prowadzi statystyka ich mniej lub więcej
—————
*) Dni Czerwcowe 1848 roku.
— 419 —

wyrozumowana, mniej lub więcej bezstronna, która nam przedstawia


położenie klassy robotników.
Panowie ci zapominają, że fatalnym punktem wyjścia wszystkich
ludzi jest a b s o l u t n a nędza i ciążyć będzie fatalnie nad niemi póty,
póki albo oni sami albo ktoś inny niezdobędzie czegoś dla nich.
Wziąść zaś ogółem wszystkich kapitalistów i prostych robotników
i powiedzieć, że pierwsi lepiej są zaopatrzeni niż drudzy, byłoby to po
prostu zaznaczać, że ci, którzy coś posiadają, mają więcej od tych,
którzy nic nie posiadają.
Kwestye jakie sobie robotnik stawia, niepowinny być takie:
„Czy praca moja przynosi mi dużo? czy przynosi mi mało? czy
przynosi mi tyle ile innemu? czy przynosi mi to, czego pragnęłem?“
Ale powinny być takie:
„Czy praca moja przynosi mi mniej przez to, iż oddałem ją na
usługi kapitalisty? Czy przyniosłaby mi więcej gdybym pracował sam
jeden, albo gdybym się stowarzyszył z innemi robotnikami podobnie
jak ja ze wszystkiego ogołoconemi? Źle mi jest ale czyż byłoby lepiej
gdyby niebyło kapitałów na świecie? Jeżeli część jaka mi się dostaje
w skutek mego układu z kapitałem, jest większą od tej jakąbym
otrzymał bez tego układu, na jakiej zatem zasadzie żalę się? A potem,
wedle jakich praw, część nasza względna zmniejsza się lub zwiększa,
gdy tranzakcye są dobrowolne? Jeżeli w naturze tych tranzakcyi leży
to, iż w miarę jak całość przeznaczona do podziału wzrasta, wzrasta
także i część moja w tej przewyżce (rozdział VII, strona 249), to
zamiast zwracać się z nienawiścią do kapitału, czyż nie lepiej
traktować go jak przyjaciela? Jeżeli dowiedzioném jest, że istnienie
kapitału dogodném mi jest a brak takowego prowadzi do śmierci,
czyż roztropnie zatem i przezornie byłoby z mej strony, spotwarzać
go, trworzyć i zmuszać aby się rozpraszał lub krył się?“
Przytaczają nam nieustannie, że w sporach poprzedzających
układy, położenie obydwóch stron nie jest równe, kapitał bowiem
może czekać, gdy praca czekać nie może. Ten, którego potrzeba
więcej naciska, pierwszy ustąpić musi i tym sposobem kapitalista
ustanawia cenę zarobku.
— 420 —

Zapewne, że patrząc na rzeczy powierzchownie, widzimy, że ten,


który się zaopatrzył w zasoby, i który dzięki swej przezorności może
czekać, ma po swej stronie wszystkie korzyści targu. Patrząc zatem na
jakąś pojedyńczą tranzakcyę, widzimy, iż aby dojść do jakiejś
konkluzyi mniej naciśniętym jest ten, który mówi: Do ut facias,
aniżeli ten, który odpowiada: Facio ut des. Bo kiedy można
powiedzieć do posiada się coś, a ten kto posiada, może czekać.
Nie traćmy jednak tego z uwagi, że pierwiastek wartości jest ten
sam, tak w usłudze jak i w produkcie. Jeżeli jedna ze stron mówi do
w miejsce facio, to dla tego jedynie, iż była na tyle przezorną, że wprzód
już dokonała facio. W gruncie zawsze tak z jednej jak z drugiej strony
usługa tylko jest miarą wartości. Otóż tak jak dla pracy obecnej,
każde spóźnienie przynosi cierpienie, tak też dla pracy poprzedniej,
przynosi ono stratę. Nie możemy zatem przypuszczać, żeby ten, który
mówi do to jest kapitalista, bawił się następnie w odraczanie targu,
zwłaszcza jeżeli mamy na uwadze ogół jego tranzakcyi. Bo w istocie,
czyż dużo widzimy kapitałów spoczywających bezczynnie z tego
powodu? Czyż dużo jest takich przemysłowców, którzyby zatrzymali
swoje fabryki, takich właścicieli okrętów, którzyby wstrzymywali
swe wyprawy, rolników którzyby opóźnili swe zbiory jedynie dla
tego, aby chociaż głodem zmusić robotnika do obniżenia zarobku.
Lecz nie zaprzeczając bynajmniej, że pod tym względem położenie
kapitalisty w stosunku do robotnika jest korzystniejszém, szukajmy
raczej czy w tych ich układach nieznajdziemy czego innego, coby
było godném naszej uwagi? I tak naprzykład, czyż okoliczność, że
p r a c a n a g r o m a d z o n a samém działaniem czasu, traci na swej
wartości, czyż okoliczność, ta nie przemawia na korzyść pracy
obecnej? Dawniej już napomknąłem o tem zjawisku. Ważną jest
bowiem rzeczą, abyśmy zwrócili nań na nowo uwagę czytelnika,
gdyż wielkim jest jego wpływ na wynagrodzenie pracy obecnej.
Wedle mnie, teorya Smith’a, ż e w a r t o ś ć w y n i k a z p r a c y ,
jest tém fałszywa a przynajmniej niedokładna, iż przyznaje wartości
jeden tylko pierwiastek, wówczas kiedy uważana jako stosunek musi
ich mieć koniecznie dwa. Prócz tego, gdyby wartość rodziła się
jedynie z pracy i reprezentowała ją, byłaby do niej proporcyonalną,
czemu przeczą wszystkie fakta.
— 421 —

Nie, wartość wypływa z przyjętej i oddanej usługi; a usługa zależy


o tyle, jeśli nie więcej jeszcze od trudu oszczędzonego temu, który ją
przyjmuje, jak od trudu podjętego przez tego, który ją oddaje. W tym
względzie najzwyczajniejsze fakta stwierdzają nasze rozumowanie.
Kupując jakiś produkt, mogę się śmiało zapytać; „Ile potrzeba było
czasu do zrobienia go? „I zapewne jest to jeden z pierwiastków mego
oszacowania; ale pytam się jeszcze i to nadewszystko o to: Ilebym ja
potrzebował czasu na wyprodukowanie go? I ile użyłem czasu na
zrobienie tej rzeczy, której w zamian odemnie żądają?“ Kupując jakąś
usługę, nie poprzestaję na tem tylko pytaniu: „Wiele kosztować ona
będzie sprzedawcę, który chce mi ją wyświadczyć?“ ale czynię sobie
jeszcze takie pytanie: „Ileby mię ona kosztowała, gdybym ją sobie sam
wyświadczył?“
Pytania te i odpowiedzi jakie one wywołują, tak dalece, stanowią
istotną część oszacowania, że najczęściej też, same o nim stanowią.
Targuj naprzykład dyament znaleziony przypadkiem. W tym razie
ustępują ci bardzo mało pracy, a żądają jej w zamian bardzo wiele.
Dla czegóż jednakże zgodzisz się na to? Dla tego, że masz tu na
względzie pracę, jaką ci oszczędzają, i jaką musiałbyś ponieść, chcąc
jakimkolwiekbądź innym sposobem zadość uczynić pragnieniu
posiadania dyamentu.
Kiedy zatem p r a c a p o p r z e d n i a i p r a c a o b e c n a
wymieniają się wzajemnie, nie czynią nigdy tego na podstawie
równej sobie tęgości lub trwałości, ale na podstawie swej wartości, to
jest usługi, jaką sobie wzajemnie oddają, i użyteczności, jaką
względem siebie mają. Przypuśćmy, że kapitał mógłby powiedzieć:
„Oto produkt, który mię kiedyś kosztował dziesięć godzin pracy.“
Gdyby praca obecna mogła jemu odpowiedzieć w ten sposób:
„Produkt ten, mogę sama wyrobić w pięciu godzinach;“ i kapitał
byłby zmuszonym ponieść stratę, pochodzącą z tej różnicy, bo jeszcze
raz powtarzam, iż obecny nabywca mało się troszczy o to, ile pracy
kiedyś kosztował produkt przezeń żądany, ale troszczy się głównie
o to, ile mu jej dziś oszczędza, i jaką przezeń odbiera usługę.
Kapitalistą w najogólniejszem znaczeniu jest ten, który
przewidując, że tego rodzaju usługa będzie żądaną, przygotował ją
naprzód i ruchomą jej wartość wcielił w produkt.
— 422 —

Kiedy w ten sposób praca w nadziei przyszłego wynagrodzenia


naprzód dokonaną została, nie można być pewnym, czy w przyszłości
odda ona zupełnie tę samą usługę, oszczędzi ten sam trud, a tém samém,
zachowa tęż samą wartość. To byłoby nawet niepodobieństwem.
Mogłaby ona być bardzo poszukiwaną, mogłaby być taką, że
trudnoby ją było zastąpić czém inném, mogłaby oddawać usługi,
któreby były lepiej lub przez większą liczbę osób oceniane, mogłaby
nabyć wartość wzrastającą z czasem, czyli inaczej, mogłaby
wymieniać się na coraz wzrastającą ilość pracy obecnej. Nie jest
zatem niepodobném, aby taki naprzykład produkt jak dyament,
skrzypce Stradywarego, obraz Rafaela, winnica Château Lafitte, nie
mógł się wymienić na tysiąc razy więcej dni pracy, aniżeli ich
potrzebował. Jest to toż samo, cobyśmy powiedzieli, że w tym
wypadku praca poprzednia jest dobrze wynagrodzoną, bo oddaje
wielką usługę.
Ale może się także dziać przeciwnie. Może się zdarzyć, że to, co
kosztowało cztery dni pracy, sprzeda się zaledwie za trzy godzin
takiejże pracy.
Ale, — i to jest właśnie, co mi się nadzwyczajnie ważném wydaje
z punktu widzenia i w interesie klassy robotniczej, tej klassy, która
słusznie z takim zapałem dąży, aby wyjść ze stanu zależności, który ją
tyle trwoży, — chociaż dwie te alternatywy są możliwe, i naprzemian
się zdarzają, chociaż praca nagromadzona może niekiedy zyskać
a niekiedy tracić na swej wartości względnie do pracy obecnej;
pierwszy jednak przypadek jest dość rzadki i uważać go możemy jako
przypadkowy, wyjątkowy, wówczas gdy drugi jest wynikiem prawa
powszechnego, nieodłącznego od samej organizacyi człowieka.
Nieulega wątpliwości, że człowiek ze swemi nabytkami
umysłowemi i doświadczalnemi, przynajmniej ze względu na
przemysł (bo pod względem moralności mogłoby twierdzenie to
napotkać na przeciwników), jest natury postępowej.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że większa część tych rzeczy,
które dawniej wymagały pewnej danej ilości pracy, dziś z powodu
udoskonalenia machin, interwencyi darmej sił naturalnych, wymagają
mniejszej ilości pracy; i można twierdzić bez obawy omylenia
się, że w każdym peryodzie dziesięciu lat naprzykład, w więk-
— 423 —

szej części wypadkach pewna dana ilość pracy dokona daleko


większych rezultatów, aniżeliby ta sama ilość pracy mogła ich
dokonać w poprzednim dziesięcioletnim peryodzie.
I jakiż ztąd wniosek wyprowadzić można? Oto, że praca
poprzednia względnie do pracy teraźniejszej traci; oto, że, nie
popełniając żadnej niesprawiedliwości, dla urzeczywistnienia
równoważności usług, praca pierwsza dała drugiej więcej godzin,
aniżeli ich odbierze. Jest to konsekwencya, którą postęp koniecznie
sprowadza.
Ktoś mi powie: „Oto jest machina; ma już ona lat dziesięć, ale jest
jeszcze nową. Zrobienie jej kosztowało 1000 dni pracy. Ustąpię ci ją za tęż
samą liczbę dni.“ Na co odpowiem: Od dziesięciu lat wynaleziono nowe
narzędzia, wykryto nowe procedery, tak, że dziś mogę zrobić lub kazać
zrobić, co na jedno wychodzi, podobną machinę w 600 dni; a zatem nie
dam ci nadto nic więcej. — Ale ja stracę 400 dni.“ — Nie, bo dzisiejszych 6
dni warte są 10 dni dawniejszych. W każdym razie najlepiej rozstrzyga
o naszym sporze to, że co mi ofiarujesz za 1000, mogę sobie sam za
600 dostarczyć; bo jeżeli czas obniżył wartość twej pracy, to dla czegoż strata ta
mnie ma dotykać? Powiedzą mi znowu: „Oto jest pole. Dla doprowadzenia
go do stanu urodzajności, w jakiej się obecnie znajduje, ja i moi
przodkowie włożyliśmy weń 1000 dni pracy. Wprawdzie nie znali oni ani
siekiery, ani piły, ani rydla i wykonywali wszystko za pomocą rąk. Nic to
mi jednak nie przeszkadza wymagać od ciebie naprzód 1000 dni twoich,
aby zrównoważyć te 1000 dni, które ci ustępuję; dodaj jeszcze do tego 300
dni za wartość produkcyjnej potęgi gruntu, i weź sobie moje pole.“
Odpowiem wtedy: Nie tylko, że ci nie dam 1300, ale nawet 1000 dni, a to
z tych powodów: Na powierzchni ziemi znajduje się nieskończona ilość
potęg produkcyjnych bez żadnej wartości. Z drugiej znów strony, znamy
już dziś piłę, rydel, siekierę, pług i wiele innych sposobów skrócenia
i użyznienia pracy, a to do tego stopnia, że 600 dniami mogę bądź to
doprowadzić ziemię nieurodzajną do stanu, w jakim się twoje pole
znajduje, bądź to (co najzupełniej dla mnie na jedno wychodzi)
dostarczyć sobie za pośrednictwem wymiany
wszystkich korzyści, jakie ciągniesz z twego pola.
Daję ci zatem, jeśli chcesz, 600 dni i ani godziny więcej. „Ależ w takim razie
nietylko że nie zyskuję mniemanej wartości produkcyjnych sił tego gruntu,
— 424 —

ale nie odbieram nawet tej ilości dni, jaką ja i moi przodkowie musieli
użyć na ulepszenie go. Nie jestże to dziwném, że Ricardo oskarża mię
o sprzedawanie potęg natury; że Senior oskarża mię o nagromadzenie
darów bożych; że wszyscy ekonomiści uważają mię za monopolistę;
Proudhon za złodzieja, wówczas kiedy to ja właśnie oszukanym
jestem.“ — Nie jesteś ani oszukanym, ani monopolistą. Za to, co
dajesz, odbierasz równoważną wartość. A czyż byłoby naturalném,
sprawiedliwém i możliwém, aby praca prosta, uskuteczniona przed
wieki ręką, mogła być wymienioną dzień za dzień, za pracę obecną
bardziej inteligentną i więcej produkcyjną.
I tak widzimy dobrze, że przez cudowny skutek mechanizmu
społecznego, kiedy postawimy wobec siebie pracę poprzednią i pracę
obecną, i kiedy zechcemy się dowiedzieć, w jakim stosunku podzieli
się pomiędzy nie produkt przez nie wyrobiony, to zobaczymy, że tak
względem jednej jak i drugiej bierze się tu w rachunek wyższość
gatunkowa; mają one udział w podziale tym wedle usług
porównawczych jakie oddają. Otóż, może się czasem, zupełnie
wyjątkowo zdarzyć, że wyższość ta będzie po stronie pracy
poprzedniej. Ale tak natura człowieka jak i prawo postępu sprawiają
to, że we wszystkich prawie wypadkach znajdujemy ją po stronie
pracy obecnej. Postęp obraca się na korzyść tej ostatniej; straty zaś
wszystkie padają na kapitał.
Niezawiśle od tego rezultatu, który wykazuje jak dalece czcze
i próżne są owe deklamacye nowoczesnych reformatorów, wywołane
jakoby mniemaną t y r a n i ą k a p i t a ł u , jest jeszcze jedna
okoliczność więcej jeszcze zdolna przytłumić w sercach robotników,
tę stronniczą i trapiącą ich przeciwko innym klassom, nienawiść,
którą z takiem powodzeniem udało się im rozniecić.
Okoliczność ta jest taka:
Gdyby pretensye kapitału najdalej się nawet rozciągały, gdyby był
nawet tak szczęśliwym, iżby usiłowania jego górę wzięły, to
i w takim razie jeszcze nie mógłby on postawić pracy w gorszem
położeniu jak to, w jakiem ją stawia odosobnienie. Czyli inaczej, że
obecność kapitału zawsze korzystniejszą jest dla pracy, niż jego
nieobecność.
Przypomnijmy sobie przykład, jaki dopiero co stawiałem.
— 425 —

Dwóch ludzi zmuszonych jest trudnić się rybołówstwem, aby


zarobić na życie. Jeden z nich w oczekiwaniu owoców z przyszłej
swej pracy, ma sieci, wędkę, łódź i niejakie zapasy. Drugi, prócz rąk
swoich nic nie posiada. Naturalnie, że wspólnym ich interesem jest
stowarzyszyć się. *) Na jakichkolwiekbądź warunkach nastąpiłby
pomiędzy nimi podział, nie mógłby on nigdy pogorszyć położenia
żadnego z nich, tak bogatszego jak i biedniejszego, bo od chwili,
w którejby jednemu z nich mogło się zdawać, że stowarzyszenie
uciążliwszém jest od odosobnienia, natychmiast wróciłby do tego
ostatniego.
Przykład ten, co do stosunku kapitału i pracy, powtarza się tak
w życiu dzikich jak i w życiu pasterskiem, tak w życiu rolniczem jak
i w życiu przemysłowem.
Tak więc od pracy zależy usunąć się od kapitału, gdyby to za
lepsze dla siebie uważała. Gdyby roszczenia kapitału sięgały za
daleko, gdyby praca spostrzegła, iż wspólne z nim działanie mniej jej
zapewnia korzyści niż działanie odosobnione, w takim razie mogłaby
się uchylić przed stowarzyszeniem dobrowolnem i uciążliwem
i zamknąć się w odosobnieniu, które zawsze i wszędzie (wyjąwszy
w niewolnictwie) przed wszystkiemi stoi otworem. Praca bowiem
może zawsze powiedzieć kapitałowi: Wolę działać sama niż przyjąć
warunki, jakie mi ofiarujesz.
Odpowiadają na to, że takie uchylenie się pracy jest omamieniem
i urągowiskiem, bo wiadoma rzecz, że odosobnione działanie pracy
jest radykalnie niepodobném, a to dla tego, że praca pod karą śmierci
nie może się obejść bez narzędzi.
Jest to prawda, ale prawda ta popiera zarazem prawdziwość mego
twierdzenia, a mianowicie, że: chociażby kapitał i poszedł aż do ostatecznych
granic swoich wymagań, zawsze on będzie korzystnym dla pracy, chociażby
tylko dla tego, iż stowarzysza ją z sobą. Praca Wówczas dopiero wchodzi
w położenie gorsze jeszcze niż najgorsze stowarzyszenie, kiedy stowarzyszenie
to ustaje; słowem, kiedy kapitał usuwa się. Przestańcie zatem, apostołowie
nieszczęścia, krzyczeć na tyranię kapitału, gdyż zgodzicie się, że działanie
jego jest zawsze, — mniej lub więcej bez wątpienia, — ale zawsze dobro-
—————
*) Zobacz rozdział IV.
— 426 —

czynném. Szczególniejszy tyran, którego potęga pomocną jest dla


tych, którzy chcą doznawać jej skutków, a który szkodzi wówczas
tylko, gdy go niema!
Ale obstają przy swoim dowodząc, że: Tak mogło być tylko na
początku istnienia społeczeństw. Dziś kapitał pochłonął wszystko
zajmuje wszystkie stanowiska, zagarnął w swe władanie wszystką
ziemię. — Proletaryusz niema ani powietrza, ani przestrzeni, ani gruntu,
na którymby mógł, bez pozwolenia kapitału, postawić swą stopę, niema
ani kamienia, na którymby mógł złożyć głowę swoją. Musi zatem ulegać
temu prawu, przeciw któremu nie dajecie mu innego schronienia, jak
odosobnienie, które, jak sami nawet przyznajecie, jest śmiercią.
Jakaż tu gruba nieznajomość ekonomii społecznej i godne
pożałowania zamieszanie!
Jeśli to prawda, co mówią, że kapitał zagarnął wszystkie siły
natury, wszystkie grunta, cały przestwór, to pytam się: na czyjąż
korzyść dokonał tego? Bezwątpienia, uczynił to na korzyść swoją. Ale
w takim razie, jakże się to stało, że prosty robotnik, który prócz rąk
swoich nic nie posiada, dostarcza sobie we Francyi, Anglii, Belgii nie
tysiąc, ale milion razy więcej zaspokojeń aniżeli dostarczyłby ich
sobie, żyjąc w odosobnieniu, — nie wedle tej hypotezy społecznej, na
którą się zżymacie, ale wedle tej, którą tak ukochaliście, a w której
kapitał nie gra jeszcze żadnej roli?
Póty będę się z wami spierał co do tego faktu, póki mi nowa wasza
nauka nie objaśni go inaczej, bo, co do mnie, to sądzę, że
usprawiedliwiłem swe twierdzenie (rozdział VII).
Tak jest, weźcie w Paryżu naprzykład pierwszego lepszego
robotnika. Zastanówcie się wiele on tam zyskuje i ile zaspokojeń sobie
dostarcza. A jeżeli tak wy jak i robotnik powstawać będziecie przeciw
przeklętemu kapitałowi, wówczas powiem temu robotnikowi:
Zniszczmy kapitał i wszystko co on stworzył. Umieszczę cię
pośród stu milionów hektarów najurodzajniejszej ziemi, oddam ci ją
na zupełną własność i posiadanie, z tem wszystkiem co w sobie
wewnątrz i zewnątrz zawiera. Nie potrącisz się tam o żadnego
kapitalistę. Korzystać będziesz w pełni z czterech twych praw
naturalnych: polowania, rybołówstwa, zbioru płodów i pasterstwa.
To prawda, że nie będziesz miał kapitału, bo gdybyś go posiadał, zna-
— 427 —

lazłbyś się właśnie w tem położeniu, jakie w innych krytykujesz. Ale


za to nie będziesz się mógł żalić ani na właścicieli, ani na
kapitalistów, ani na indywidualizm, ani na lichwiarzy, ani na graczy
giełdowych, ani na bankierów, hurtowników i t. d. Ziemia ta
wyłącznie do ciebie należeć będzie. Zastanów się, czy chcesz przystać
na takie położenie.
Najprzód naszemu robotnikowi roić się będzie, iż los jego byłby
podobnym do losu potężnego monarchy. Zastanawiając się jednakże
nad tem, bardzo być może, że powie sobie: Weźmy tę rzecz pod
kredkę. Czy się ma lub nie, sto milionów hektarów dobrej ziemi,
przedewszystkiem trzeba mieć co jeść. Obrachujmy zatem ile w
każdem z tych położeń będę miał chleba.
Teraz zarabiam 3 franki dziennie. Ponieważ hektolitr zboża
kosztuje 15, mogę go więc sobie dostarczyć co pięć dni. To na jedno
wychodzi, jak gdybym go sam siał i zbierał.
Kiedy zaś będę właścicielem stu milionów hektarów ziemi, to bez
kapitału zaledwie przez dwa lata mógłbym wyprodukować jeden
hektolitr zboża, a tymczasem mógłbym sto razy umrzeć z głodu...
Wolę zatem poprzestać na tem, co dziś zarabiam.
Prawdziwie, że nie dość zastanawiamy się nad postępem, jaki
ludzkość dokonać musiała, nawet dla podtrzymania tak nędznego
bytu, jakim jest byt robotników. *) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Polepszenie losu robotników zawiera się już w samej zarobkowej
zapłacie i w prawach, jakie nią rządzą.
1) Robotnik dąży do tego, aby kiedyś mógł się stać przedsiębiorcą,
kapitalistą.
2) Zarobek dąży do podniesienia się.
Przypisek: — Przejście od zarobku do przedsiębiorstwa jest coraz
mniej pożądaném a coraz to łatwiejszém. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
—————
*) Na tem kończy się rękopism pisany w Rzymie. Ten krótki przypisek, jaki
dalej następuje, znaleźliśmy w papierach autora pozostałych w Paryżu. —
Widzimy z niego w jaki sposób pragnął autor zakończyć i streścić ten rozdział.
(Przypisek wydawcy.)
XV.

O OSZCZĘDNOŚCI.

O s z c z ę d z a ć , to nie znaczy gromadzić ćwierciami zwierzynę,


składać stogi zboża lub sztuki pieniędzy. Takie nagromadzenie
materyalne przedmiotów, dających się zastąpić, z samej już natury
zamknięte w granicach bardzo ciasnych, reprezentować może
o s z c z ę d n o ś ć jedynie dla odosobnionego człowieka. Wszystko to,
cośmy dotąd o wartości, o usługach, o bogactwie względnem,
powiedzieli, uczy nas, że społecznie biorąc, oszczędność, chociaż
zrodzona z tegoż pierwiastku, przyjmuje przecież i rozwój i charakter
zupełnie inny.
O s z c z ę d z a ć to znaczy dobrowolnie zgadzać się na przerwę
pomiędzy chwilą, w której oddają się usługi społeczeństwu, a chwilą,
w której odbierają się za nie równoważne usługi. I tak naprzykład:
ktoś poczynając od lat dwudziestu aż do sześćdziesięciu, może
bliźnim swoim oddawać usługi, wypływające z jego professyi równe
czterem, a żądać od nich usług równych trzem. Tym sposobem
nabiera prawa, gdy już będzie starym i nie będzie mógł pracować
więcej, odebrania od społeczeństwa wypłaty czwartej części swej
czterdziestoletniej pracy.
Ta okoliczność, że otrzymał i zgromadził stopniowo tytuły
wdzięczności, zawarte przypuśćmy w wekslach, w biletach
bankowych, w monecie, jest zupełnie rzeczą podrzędną i rzeczą
formy tylko. Odnosi się ona jedynie do środków wykonania; nie
możewszakże zmieniać ani natury ani skutków oszczędności.
Złudzenie, jakiem jest dla nas pod tym względem moneta, nie
przestaje być złudzeniem, chociaż wszyscy prawie dajemy się temu
uwodzić.
— 429 —

I w rzeczy samej, trudno nam się obronić od tej myśli, iż ten,


który oszczędza, usuwa pewną wartość z obiegu, i tym sposobem
przynosi niejako szkodę społeczeństwu.
Tu właśnie napotykamy na jedną z owych pozornych sprzeczności,
niezgodnych z logiką, na jedno z owych miejsc, których przebrnąć
niepodobna, a które zdają się stawiać nieprzebytą tamę postępowi, na
jeden z tych dyssonansów, które zasmucają serce i niejako oskarżają
potęgę lub wolę Stwórcy tych rzeczy.
Z jednej strony wiemy, że ludzkość nie może się inaczej rozwijać,
wznosić, doskonalić, zdobywać coraz więcej wolnego czasu, dążyć do
ustalenia się, a tém samém rozwijać się umysłowo i kształcić się
moralnie, jak tylko przez obfite tworzenie i wytrwałe nagromadzanie
kapitałów. Wiemy także, że żądanie pracy, wysokość zarobku,
a skutkiem tego postęp ku równości, zależy od szybkiego mnożenia
się kapitałów.
Ale z drugiej strony, czyż o s z c z ę d z a n i e nie jest wprost
przeciwném w y d a w a n i u , i jeżeli ten który wydaje, wywołuje pracę
i przyśpiesza ją, to czyż ten, który oszczędza nie czyni przeciwnie? —
Gdyby każdy zaczął oszczędzać, o ile można najwięcej, to zobaczylibyśmy,
że i praca w tym samym stosunku słabłaby, a nawet zatrzymałaby się
zupełnie, gdyby oszczędzanie doszło do ostatecznych granic.
Cóż zatem możemy radzić ludziom? I jakąż podstawą dla
moralności może być ekonomia polityczna, kiedy widzimy, iż
wypływa z niej taka jedynie sprzeczna i zgubna alternatywa.
„ J e ż e l i n i e o s z c z ę d z a c i e , nie utworzycie nowych
kapitałów lecz je rozproszycie; ręce do pracy się zmnożą, ale że środki
do opłacania ich pozostaną też same, otworzą się zatem szranki dla
konkurencyi, ofiarowywać będą swą pracę po zniżonej cenie, zarobek
się zmniejszy i pod tym względem ludzkość będzie się chylić ku
upadkowi, będzie się nam też ona inaczej przedstawiać, bo jeżeli nie
oszczędzacie, nie będziecie mieć chleba na starość, nie będziecie
mogli stworzyć szerszej karyery waszemu synowi, uposażyć córkę,
zwiększyć przedsięwzięcia i t. d.“
„ J e ś l i o s z c z ę d z a c i e , zmniejszacie fundusz zarobkowy,
szkodzicie niezmiernej liczbie waszych braci, przynosicie uszczerbek
28
— 430 —

pracy, tej powszechnej tworzycielce zaspokojeń ludzkich; a tym


sposobem zniżacie poziom ludzkości.“
Te uderzające sprzeczności nikną wobec wyjaśnienia, jakie dajemy
o oszczędności, wyjaśnienia, opartego na pojęciach, jakie kierowały
nami przy badaniu wartości.
Usługi wymieniają się na usługi.
Wartość jest oszacowaniem dwóch porównanych z sobą usług.
Wedle tego, oszczędzać jest to to samo, co oddawszy usługę,
przystać na zwłokę w odebraniu równoważnej usługi, albo mówiąc
ogólniej, jest to zezwolić na to, aby upłynął pewien czas pomiędzy
oddaną a odebraną usługą.
Otóż, ciekaw jestem, jaką krzywdę czyni społeczeństwu, albo jaką
szkodę wyrządza pracy ten, który mając prawo wziąść jakąś usługę
z pośród społeczeństwa — wstrzymuje się od tego. Pragnę odebrać
wartość, która mi się należy po upływie roku dopiero, chociaż mam prawo
żądać jej natychmiast. Daję zatem społeczeństwu cały rok zwłoki. Podczas
tej przerwy praca postępuje dalej, usługi wymieniają się jakby mię wcale
nie było. Nie wprowadzam w to wszystko żadnego zamieszania.
Przeciwnie, do innych zaspokojeń bliźnich moich, dorzuciłem jeszcze
jedno zaspokojenie i w ciągu roku całego korzystają z niego darmo.
Darmo nie jest właściwém wyrażeniem, i muszę dalej rozwijać
opisanie tego zjawiska.
Sama przerwa czasu, która dzieli dwie wymienione usługi, jest już
przedmiotem tranzakcyi jak niemniej wymiany, bo ma w a r t o ś ć .
I tu jest właśnie źródło i wyjaśnienie p r o c e n t u .
I w rzeczy samej, ktoś oddaje usługę rzeczywistą. Usługi
równoważnej, która mu się należy, nie chce on odebrać wcześniej aż
po upływie dziesięciu lat. I oto wartość, której bezpośredniego
używania zrzeka się on. Charakterem zatem wartości jest możność
przybierania na siebie najrozmaitszych form. Za każdą wartość
określoną można być pewnym, iż się otrzyma wszelką, jaką tylko sobie
wyobrazić można, usługę wartości równej, bądź produkcyjną, bądź
nieprodukcyjną. — Ten, który do lat dziesięciu odroczył odebranie
swej wierzytelności, nietylko odroczył użytkowanie z niej, ale
i możność produkcyi. To też znajdą się ludzie, którzy zechcą układać
się o to odroczenie. Jeden z nich powie do naszego oszczędnickiego:
— 431 —

„Masz prawo natychmiast odebrać pewną wartość a podoba ci się


odebrać ją dopiero po upływie lat dziesięciu, a zatem, ustąp mi swoje
prawa na te dziesięć lat i podstaw mnie w swe miejsce. Odbiorę za
ciebie wartość, której jesteś wierzycielem; używać jej będę przez całe
dziesięć lat obracając na produkcyę i zwrócę ci ją w terminie
oznaczonym. Tym sposobem oddasz mi usługę, a że wszelka usługa ma
wartość, która się ocenia porównawczo z inną usługą, nie pozostaje
nam zatem nic więcej, jak oszacować tę, jakiej się od ciebie domagam,
i oznaczyć jej w a r t o ś ć . Jak się to raz ułoży i urządzi, to w oznaczonym
terminie będę ci musiał oddać nietylko wartość usługi, której jesteś
wierzycielem, ale nadto i wartość tej usługi, jaką mnie oddajesz.“
A wartość właśnie tego czasowego ustępstwa oszczędzonych
wartości nazywamy procentem.
Na tej samej zasadzie, na jakiej ten ktoś mógł opierać swoje
żądania, aby mu ustąpiono używania wartości oszczędzonej pod
tytułem u c i ą ż l i w y m , i dłużnik pierwiastkowy może także
domagać się podobnego układu. Tak w jednym jak i w drugim
wypadku nazywamy to ż ą d a n i e m k r e d y t u . Dawać kredyt jest
toż samo, co dawać czas do spłacenia jakiejś wartości, jest to toż samo,
co pozbawić się użytkowania tej wartości, jest to toż samo, co oddać
usługę, jest to toż samo, co nabyć prawo do równoważnej usługi.
Ale, wracając do uwydatnienia skutków ekonomicznych oszczędności,
teraz, kiedy już znamy wszystkie szczegóły tego zjawiska, widzimy, że nie
przynosi ono żadnego uszczerbku ani działalności powszechnej, ani pracy
ludzkiej. — Gdyby nawet ten, który robi oszczędności, dostawszy
w zamian za odebrane usługi pieniądze, gdyby, powtarzam, składał je, nie
czyniłby tém żadnej krzywdy społeczeństwu; bo nie mógł on z łona jego
wziąść tych wartości inaczej, tylko dając za nie równoważne wartości.
Dodam jeszcze, że takie składanie pieniędzy jest niepodobne, wyjątkowe,
niezwyczajne, bo obrażałoby interessa osobiste tych, którzyby to czynili.
Pieniądz w ręku człowieka ma znaczenie takie: „Ten, który nas
posiada, oddał społeczeństwu usługi, za które nie został zapłaconym.
Społeczeństwo złożyło nas w jego ręce, abyśmy mu służyły za tytuł.
Jesteśmy mu dane, aby mu służyć jako wyraz wdzięczności,
nagrody i zarazem rękojmi. W każdej chwili, jak tylko zechce, bę-
28*
— 432 —

dzie on mógł, okazawszy nas i zwróciwszy społeczeństwu, wziąść


z pośród niego usługi, których jest wierzycielem.“
Ale dajmy na to, że nie pilno mu, to czyż ztąd wynika, że zachowa
swoje pieniądze? Nie, a to dla tego, że, jak widzieliśmy, sama przerwa
czasu rozdzielająca dwie wymienione usługi, jest już przedmiotem
tranzakcyi. Jeżeli nasz oszczędnicki ma zamiar przez dziesięć lat
wstrzymać się z żądaniem od społeczeństwa usług, które mu się
należą, to własnym jego interesem będzie podstawić w miejsce swoje
kogoś, aby tym sposobem do wartości, której jest wierzycielem,
dorzucić jeszcze wartość tej specyalnej usługi. — Pod oszczędnością
w żaden sposób nie możemy rozumieć nagromadzenia materyalnego.
Niech zatem wzgląd ten nie zatrzymuje na przyszłość
moralistów. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
XVI.

O LUDNOŚCI.

Spieszno mi było rozpocząć ten rozdział, chociażby dla tego, aby


pomścić się za Malthus’a, za te gwałtowne napaści, których był
przedmiotem. Niepodobna prawie uwierzyć, aby pisarze bez żadnego
znaczenia, bez żadnej wartości i z pism których z każdej stronnicy
wieje niewiadomość, aby pisarze tacy, przytaczając się wciąż
wzajemnie, doszli aż do tego, iżby autora tak poważnego, sumiennego
i takiego filantropa okrzyczeli w opinii publicznej i niejako zniewolili
ją, aby system, który co najmniej zasługuje na poważne badanie,
uważała za niedorzeczny.
I ja, być może, nie podzielam wszystkich pojęć Malthus’a. —
Każda kwestya ma dwie strony i zdaje mi się, że Malthus zbyt
wyłącznie zwrócił uwagę na stronę ciemną. Co do mnie, przyznaję,
że w badaniach mych ekonomicznych tak często mi się zdarzało
dojść do tej konsekwencyi, że: W s z y s t k o , c o B ó g u c z y n i ł ,
d o b r z e u c z y n i ł , iż kiedy logika moja doprowadzała mię do
przeciwnego wniosku, to wówczas przestawałem jej wierzyć. Wiem,
że ta wiara w ostateczne cele jest niebezpieczną dla umysłu. — Czy
uprzedzenia moje w błąd mię wprowadziły, to czytelnik później
osądzi. — To mi jednak nie przeszkadza przyznać, iż jest nadzwyczaj
wiele prawdy w godnem uwielbienia dziele tego ekonomisty, to mi
nie przeszkadza oddać hołd tej gorącej miłości dla ludzkości, jaka
tryska z każdego jego wiersza.
Malthus, który znał z gruntu Ekonomią społeczną, miał jasny
pogląd na wszystkie cudowne środki, jakiemi natura nadzieliła ludz-
— 434 —

kość, aby zapewnić jej pochód na drodze postępu. Sądził on zarazem,


że postęp ludzki może być sparaliżowany taką zasadą, jak naprzykład
Ludność. Rozważając nad światem, powtarzał ze smutkiem: „Zdaje
się, iż Bóg troszczył się wiele o rodzaje, ale zbyt mało o indywidua.
I w rzeczy samej o jakiejkolwiekbądź klassie istot żyjących
pomyślimy, widzimy ją obdarzoną tak nadzwyczajną, płodnością, tak
niepomierną możnością rozmnażania się, tak niesłychaną obfitością
zarodków, iż zdaje się: „że los rodzajów jest zupełnie zapewnionym,
chociaż los indywiduów jest bardzo niepewnym; nie wszystkie
bowiem zarodki mogą się rozwinąć w życie i wiele z nich albo wcale
się nie narodzi, albo zamrzeć musi przedwcześnie.“
„Człowiek nie jest wyjątkiem od tego ogólnego prawa. (I dziwną
jest rzeczą, że to właśnie razi socyalistów, którzy nieustannie
powtarzają, że prawo powszechne powinno mieć pierwszeństwo przed
prawem indywidualném.) Nie ulega wątpliwości, że Bóg zapewnił
istnienie ludzkości, obdarzając ją wielką potęgą rozmnażania się.
Naturalnie zatem, że bez przezorności ludzkiej liczba ludzi mogłaby
wzrość do tego stopnia, iż ziemia nie mogłaby już ich wszystkich
wyżywić. Ale człowiek jest przezornym, i właśnie rozum jego i jego
wola mogą jedynie położyć tamę temu fatalnemu postępowi.“
Wychodząc tedy z tych danych, którym możemy przeczyć, jeśli
chcemy, ale które Maltus uważał za niezaprzeczone, musiał on
przywiązywać nadzwyczaj wielką cenę do rozwijania przezorności. Bo
nie było innego sposobu, tylko albo człowiek musiał z dobrej woli nie
dopuścić do nadzwyczajnego rozmnażania się, albo musiał uledz, jak
wszystkie inne rodzaje stworzeń, skutkom przeszkód represyjnych.
Maltusowi zdawało się zatem, że za mało jeszcze uczynił, aby
zachęcić ludzi do przezorności; im więcej był filantropem, tém więcej
czuł się w obowiązku uwydatnić te zgubne następstwa nierozsądnego
rozmnażania się, a to dla tego, aby ich uniknąć można. Mawiał on
zwykle: Jeżeli się nierozważnie rozmnażać będziecie, nie unikniecie
kary w jakiejkolwiekbądź, a zawsze okropnej postaci: głodu, wojny,
zarazy, i t. d... Abnegacya bogatych, miłosierdzie, sprawiedliwość
praw ekonomicznych, wszystko to są środki niedostateczne.
W zapale wyrwało się Maltusowi wyrażenie, które wzięte od-
dzielnie od całego systematu i od uczucia jakie niem kierowało, mo-
— 435 —

gło się wydawać zbyt szorstkiem. Znajdowało się ono w pierwszem


wydaniu jego dzieła, które wówczas było zaledwie broszurą, a następnie
wzrosło aż do czterech tomów. Zwrócono uwagę jego na to, że forma,
w jaką oblekł myśl swoją, mogła być źle tłumaczoną. Pospieszył ją
zatem złagodzić, i już nigdy więcej wyrażenia tego w licznych
wydaniach: R o z p r a w y o l u d n o ś c i nie napotykamy.
Ale jeden z jego przeciwników Godwin podniósł je. I cóż ztąd
wynikło? Oto, że Sismondi (jeden z tych ludzi, którzy przy najlepszych
w świecie chęciach najwięcej zła sprawili) wydobył na jaw to
nieszczęśliwe wyrażenie. Natychmiast też wszyscy socyaliści podnieśli
je, a to było dostateczném do osądzenia, skazania i zawyrokowania
o Malthusie. Zaiste podziękować za to mogą erudycyi Sismondi’ego; bo
co do nich, nie czytali oni nigdy ani Malthus’a ani Godwin’a.
Z wyrażenia zatem, które sam Malthus usunął, zrobili socyaliści
podstawę jego systematu. Powtarzają je aż do przesytu; Piotr Leroux,
w małym swym tomiku in-18, przytacza je przynajmniej czterdzieści
razy; dostarcza ono materyału wszystkim reformatorom drugiego
rzędu.
Kiedy raz rozmawiałem z jednym z najznakomitszych
wyznawców tej szkoły, który w jednym z rozdziałów swego dzieła
wystąpił przeciwko Malthus’owi, i kiedy mu przytoczyłem zdania
wyrażone w R o z p r a w i e o l u d n o ś c i , dostrzegłem wtedy, iż
niema o nich najmniejszego pojęcia. „Czyżbyś Pan, który zbijałeś
Malthus’a, nie miał go przeczytać od początku do końca?“ Rzekłem
do niego. — „Nie czytałem go wcale, odpowiedział mi. Cały jego
systemat zawiera się w jednej stronnicy i streszcza się w owym
sławnym postępie jeometrycznym i arytmetycznym, a to mi
wystarcza.“ — „Chyba Pan żartujesz z publiczności, z Malthus’a
z prawdy, z sumienia, a nawet z siebie samego, odpowiedziałem...“
Otóż widzimy, jakim sposobem opinia we Francyi przewagę bierze.
Pięćdziesięciu głupców powtarza chórem złośliwość niedorzeczną,
którą podniósł jeszcze większy głupiec; a byleby złośliwość ta
odpowiadała usposobieniom i namiętnościom danej chwili, staje się
pewnikiem.
Przyznać jednakże musimy, że nauka nie może przystąpić do
rozwiązania jakiegokolwiek zagadnienia ze stałem postanowieniem
— 436 —

dojścia do zadawalniającego rezultatu. Cóżbyśmy powiedzieli


o człowieku, któryby studyował fizyologię z postanowieniem z góry
powziętem wykazania, że Bóg bynajmniej nie chciał, aby człowiek
ulegał chorobie. I gdyby, opierając się na tych podstawach, fizyologista
jaki chciał budować swój systemat, a ktoś inny zadowalniał się
stawianiem mu przeciwnych faktów, prawdopodobnie, że pierwszy
uniosłby się gniewem, a nawet oskarzałby może kolegę swego
o b e z b o ż n o ś ć ; — ale niepodobna przypuścić, aby się posunął aż do
oskarzania go o sprowadzanie chorób.
Wszelako coś podobnego spotkało Malthus’a. W dziele prze-
pełnionem faktami i cyframi, wyłożył on prawo, które razi wielu
optymistów. Ci, którzy nie chcieli uznać tego prawa, uderzyli na
Malthus’a z wściekłą nienawiścią, z widoczną złą wiarą, tak jak gdyby
on sam i z dobrej woli stawiał rodzajowi ludzkiemu przeszkody, które,
wedle niego, wypływają z zasady ludności. — Czyżby niewłaściwiej
było dowieść po prostu Malthus’owi, że jego mniemane prawo nie jest
wcale prawem. Przyznać musimy, że Ludność jest jednym z tych
przedmiotów, dość licznych zresztą, które nam przypominają, że
człowiek wybierać może jedynie z pośród zła, które go otacza. Nie
wiemy, jakie były zamiary Boga, to pewna jednak, że w plany jego
wchodziło cierpienie. Nie zasadzajmy więc harmonii na tem, aby zło
wcale nie istniało, ale szukajmy jej raczej w tem, iż zwraca nas ono ku
dobremu, a samo zmniejsza się stopniowo. Bóg nam dał wolną wolę.
Potrzeba, żebyśmy się u c z y l i , — co jest rzeczą długą i trudną —
a następnie, abyśmy d z i a ł a l i zgodnie z nabytem przez nas światłem,
co jest równie trudném. Pod tym warunkiem uwalniamy się stopniowo
od cierpień, wszakże uniknąć ich zupełnie niepodobna; bo gdyby się
nam nawet udało zupełnie usunąć karę, jakaby na nas spaść mogła, to
zawsze przezorność nasza, zapobiegając temu, musiałaby ponieść
ciężkie usiłowania. Im więcej uwalniamy się od zła, które nas naciska,
tym więcej poddajemy się przykrościom, jakich przezorność wymaga.
Na nic się nie przyda powstawać przeciwko temu porządkowi
rzeczy, otacza on nas, jest, że tak powiem, atmosferą naszą.
Trzymając się tej sfery nędzy i wielkości ludzkiej, od której się nigdy
nie oddalimy, przystąpimy wraz z :Malthusem do rozwiązania
zagadnienia o Ludności. W tej wielkiej kwestyi ograniczymy się naj-
— 437 —

przód niejako na roli prostego sprawozdawcy, następnie, wypowiemy


własny nasz pogląd. — Gdyby prawa o ludności mogły się streścić
w krótkim aforyzmie, to zapewne, że byłoby to bardzo szczęśliwie
dla postępu i szerzenia się nauki. — Ale jeżeli w skutek ilości
i zmienności danych, składających się na to zagadnienie, przekonamy
się, że prawa te nie dadzą się ująć w krótką i ścisłą formułę, to
pójdziemy inną drogą. Przekładamy bowiem rozwlekłą nawet
dokładność nad zwięzłość nie dość jasną.
Widzieliśmy, że postęp zależy na coraz większem współdziałaniu
sił naturalnych celem zaspokojenia naszych potrzeb, a dzieje się to
w ten sposób, że każda nowa epoka, przynosząc nam zawsze tę samą
ilość użyteczności, pozostawia Społeczeństwu — albo coraz więcej
wolnego czasu — albo pozwala mu zwrócić tę pracę na zdobycie
nowych zaspokojeń.
Z drugiej znów strony wykazaliśmy już, że każda ze zdobyczy,
w ten sposób na naturze dokonanych, przyniosłszy przypadkowo,
jedynie kilku inicyatorom, korzyści, stała się następnie, za pośrednictwem
konkurencyi, dziedzictwem wspólném i darmém całej ludzkości.
Z czego wnosząc, zdawałoby się, iż dobrobyt ludzi musiałby
bardzo szybko wzrastać i równo się pomiędzy wszystkich rozdzielać.
Tak jednakże nie było; co jest faktem niezaprzeczonym.
Jest na świecie bożym ogromna liczba nieszczęśliwych, a których
nieszczęście nie wypływa z ich winy.
Jakież są zatem przyczyny tego zjawiska?
Sądzę, że jest ich wiele. Jedna z nich nazywa się z d z i e r s t w e m ,
lub, jeśli chcecie, n i e s p r a w i e d l i w o ś c i ą . Ekonomiści mówili
o niem zawsze tylko nawiasowo i o tyle, o ile mieścił się w niem błąd
lub jakaś mylna wiadomość naukowa, Przedstawiając prawa powszechne,
sądzili, iż nie mieli potrzeby zajmować się skutkami tych praw, kiedy one
nie działały, lub były pogwałcone. — Zdzierstwo wszelako grało i gra
jeszcze w świecie zbyt wielką rolę, abyśmy, nawet jako ekonomiści, nie
byli zmuszeni rachować się z niem. Nie idzie tu jedynie o przypadkowe
kradzieże, o odosobnione zbrodnie. — Wojna, niewolnictwo, oszustwa
teokratyczne, przywileje, monopole, ścieśnienia, nadużycia podatków, oto
są najwydatniejsze zjawiska zdzierstwa. Łatwo zrozumieć, jaki to wpływ
— 438 —

musiały mieć i mają, na nierówność stanów, siły zakłócające tej


doniosłości, które albo jeszcze istnieją, albo pozostawiły po sobie
ślady; wielkość ich doniosłości postaramy się później wykazać.
Ale inną przyczyną, która, wedle niektórych autorów, opóźniła
postęp, a nadewszystko przeszkodziła mu się w jednaki sposób
rozszerzyć pomiędzy wszystkiemi ludźmi, jest zasada ludności.
I w rzeczy samej, jeśli w miarę, jak bogactwo wzrasta, wzrasta także
szybciej i ludność, pomiędzy którą powinno być rozdzieloném, to bogactwo
absolutne może być większém, a bogactwo indywidualne mniejszém.
Co więcej, gdybyśmy wzięli tego rodzaju usługi, które każdy oddać
może i które wymagają jedynie usiłowań fizycznych, i gdybyśmy
zwrócili uwagę, że ta klassa ludzi, która wyłącznie się im oddaje
i najmniej jest wynagradzana, rozmnaża się z większą niż inne
szybkością, zobaczylibyśmy, że praca sama sobie stawiałaby fatalną
konkurencyę. Będzie zatem zawsze jedna najniższa klassa społeczna,
która nigdy nie będzie korzystać z postępu, jeśli narastać będzie
prędzej, aniżeli się on mógł rozwinąć.
Widzimy więc, jak wielkiego znaczenia jest zasada ludności.
Zasadę tę wyraził Malthus w tych słowach:
Ludność dąży do zrównania się ze środkami ży-
wności.
Muszę tu mimochodem zauważyć, iż dziwném jest, że
Malthusowi chcą przypisać zaszczyt lub odpowiedzialność za to
prawdziwe czy fałszywe prawo. Zresztą, począwszy od Arystotelesa,
nie było ani jednego prawie publicysty, któryby nie ogłaszał, i to
często, w tych samych słowach, tego prawa.
To też dość rzucić okiem na ogół istot żyjących, aby się z największą
pewnością przekonać, że natura daleko więcej się troszczyła o rodzaje
aniżeli o indywidua.
Ostrożności, jakie przedsięwzięła dla uwiecznienia rass, są
zadziwiające, najwydatniejszą z nich jest obfitość zarodków. Obfitość
ta zdaje się być obrachowaną w odwrotnym stosunku do czułości,
rozumu i siły, z jaką każdy rodzaj opiera się zniszczeniu.
I tak, w królestwie roślinnem, środki rozpładzania się za pomocą
nasienia, szczepu i t. d., jakich dostarczyć może pojedyńcza
jednostka, są niezliczone. Nie dziwiłbym się, gdyby jedno drzewo
— 439 —

wiązu, gdyby wszystkie ziarna się udały, zrodziło w roku milion


drzew. Dla czego jednak tak się nie dzieje? Oto dla tego, że nie
wszystkie ziarna mają warunki potrzebne do życia, to jest: przestrzeń
i pożywienie. Przepadają one zatem, a że rośliny nie posiadają
czułości, natura też nie szczędziła im tak środków rozmnażania się,
jako też i środków niszczenia ich.
Zwierzęta, których życie jest prawie roślinném, rozmnażają się
niesłychanie. Kto też sobie nie zadawał pytania, jakim sposobem
ostrygi rozmnażać się mogą, aby nastarczyć nadzwyczaj wielkiej
konsumcyi, jakiej ulegają.
W miarę tego, jak rozpatrujemy coraz więcej rozwinięte istoty,
przekonywamy się, że, co do środków rozmnażania się, natura daleko
skąpszą względem nich się okazała, niż względem tamtych.
Zwierzęta mające kość pacierzową, szczególniej w większych
gatunkach nie mogą się tak szybko rozmnażać, jak inne. Krowa nosi
płód dziewięć miesięcy i rodzi tylko jedno cielę, które jakiś czas
żywić musi. Musimy wszelako przyznać, że u tego gatunku bydła
przymiot rozmnażania się jest większy nad potrzebę. W krajach
bogatych, jak Anglia, Francya, Szwajcarya, liczba zwierząt tej rassy
narasta pomimo niesłychanego ich niszczenia. I gdybyśmy posiadali
niezliczoną ilość łąk, moglibyśmy niewątpliwie doprowadzić je do
coraz większego rozmnażania się, a następnie jeszcze więcej
niszczyćbyśmy mogli. Przywodzę ten fakt, że gdyby nam nie brakło
miejsca i żywności, to w ciągu kilku lat, chociażbyśmy dziesięć razy
więcej jak dziś mięsa jedli, mielibyśmy dziesięć razy więcej wołów
i krów. Nie mamy miary całej potęgi rozmnażania się bydła, bo
odtrącić potrzeba przeszkody, jakie im w tym względzie stawiamy
z powodu braku miejsca i żywności.
To zapewna, że przymiot rozmnażania się pomiędzy ludźmi
o wiele jest mniejszym niż w każdym innym gatunku; i tak być
powinno. Niszczenie jest zjawiskiem, któremu człowiek nie powinien
podlegać w tym stopniu, jak inne zwierzęta, a to z powodu, iż
natura obdarzyła go obficiej uczuciem, rozumem i sympatyą. Ale
czy f i z y c z n i e może on uniknąć tego prawa, na zasadzie którego
wszystkie gatunki rozmnażają się więcej, aniżeli na to pozwalają
miejsce i żywność. Żadną miarą tego przypuścić nie można.
— 440 —

Powiadam f i z y c z n i e , bo mówię tu jedynie o prawie fizyolo-


gicznem.
Pomiędzy p o t ę g ą f i z y o l o g i c z n ą a r e a l n é m r o z m n a ż a -
n i e m się istnieje radykalna różnica.
Pierwsza jest potęgą, absolutnie organiczną, wolną od wszelkich
przeszkód, wszelkich zewnętrznych ograniczeń. — Drugie jest
wynikiem tej siły połączonej z ogółem wszystkich przeszkód, które ją
powstrzymują i ograniczają. I tak naprzykład, potęga rozmnażania się
maku mogłaby może dojść do miliona — tymczasem pole zasiane
makiem wydawałoby realnie zawsze jednakową ilość; a ilość ta
mogłaby się nawet zmniejszać.
Jest to właśnie to prawo fizyologiczne, jakie Malthus probował
sformułować. Dochodził on, w jakimby to okresie mogła się
zdwoić pewna ilość ludzi, g d y b y i c h p r z e s t r z e ń i ż y w n o ś ć
nie ograniczała.
Z góry już widzimy, że ponieważ ta hypoteza z u p e ł n e g o
zaspokojenia wszystkich potrzeb nie może być
zrealizowaną, okres t e o r e t y c z n y o r e a l n e m zdwojeniu się
ludności musi być bezwarunkowo krótszym jak każdy inny okres
oparty na badaniu.
I w istocie, badanie ruchu ludności podaje nam bardzo rozmaite liczby.
Wedle spostrzeżeń Moreau de Jonnès, przyjmując za podstawę obecny ruch
ludności, zdwojenie się jej wymagałoby — 555 lat w Turcyi, — 227 lat
w Szwajcaryi, — 138 we Francyi, — 106 w Hiszpanii, — 100 w Holandyi,
— 76 w Niemczech, — 43 w Rossyi i w Anglii, — 25 w Stanach
Zjednoczonych, potrącając kontyngens, jaki dostarcza emigracya.
Zkądże te nadzwyczajne różnice? Nie mamy przyczyn sądzić,
ażeby one wypływały z powodów fizyologicznych.
Kobiety szwajcarskie są tak samo dobrze zbudowane i tak samo
płodne, jak i kobiety amerykańskie.
Przeszkody zatem obce muszą powstrzymywać tę potęgę rodzącą
absolutną. A dowód mamy niewątpliwy w tem, iż objawia się ona
natychmiast, jak tylko jakakolwiekbądź okoliczność usuwa te
przeszkody. To też udoskonalone rolnictwo, nowy przemysł lub
jakiekolwiekbądź źródło miejscowych bogactw, sprowadza natychmiast
liczniejszy wzrost ludności. To też po klęskach takich jak zaraza,
— 441 —

głód lub wojna, które niszczą wielką część ludności widzimy, iż


ludzie rozmnażają się niesłychanie szybko.
Kiedy zaś rozmnażanie się wstrzymuje się, to widocznie, iż mu
brakuje lub brakować może żywności i przestrzeni; albo też, iż
widząc przed sobą przeszkodę, rozbija się o nią lub się przed nią cofa.
I rzeczywiście, zjawisko to, którego ogłoszenie wywołało tyle
krzyków przeciwko Malthus’owi, jest wedle mnie niezaprzeczoném.
Gdyby zamknięto w klatce tysiąc myszy wraz z tem, czego
nieodbicie potrzebują do życia, to liczba ich, pomimo znanej ich
płodności, nie mogłaby przewyższyć tysiąca, albo, gdyby przeszła poza
tę liczbę, musiałyby przechodzić przez prywacyę i cierpienia, to jest
przez te dwie rzeczy, które wpływają na zmniejszenie liczby. W takim
wypadku możnaby z całą słusznością powiedzieć, że przyczyna
zewnętrzna ogranicza nie potęgę płodności, ale jej rezultat. Zapewne,
iż pomiędzy dążnością fizyologiczną a siłą ograniczającą zajdzie
antagonizm, z czego wypływa ta niezmienność liczby. Przekonaćby się
łatwo można o tem, zwiększając stopniowo porcyę żywności, aż pókiby
się nie zdwoiła a zobaczylibyśmy wkrótce dwa tysiące myszy w klatce.
Chcecie wiedzieć, co odpowiedziano Malthus’owi. Przeciwstawiono
mu f a k t . Powiedziano mu: Że potęga rozmnażania się nie jest
w ludziach tak wielką, to mamy dowód w tem, iż w niektórych
krajach ludność nie powiększa się wcale. Gdyby prawa progressyi
były prawdziwe, gdyby ludność co dwadzieścia pięć lat zdwajała się,
to Francya, która miała w 1820 roku 30 milionów mieszkańców,
miałaby dziś więcej jak 60 milionów.
Jest że w tem loika?
Jakto! Zaczynam sam od zaznaczenia, że ludność we Francyi
wzrosła w ciągu dwudziestu pięciu lat zaledwie o piątą część, wówczas
kiedy gdzieindziej zdwoiła się. Szukam więc przyczyny tego.
Znajduję ją w braku przestrzeni i pożywienia. Widzę, że w warunkach
kultury, ludności i obyczajów, w jakich się obecnie znajdujemy,
trudno jest tak szybko zdobyć środki wyżywienia, aby pokolenia
mogące się p o c z ą ć narodziły się, lub n a r o d z o n e mogły się
wyżywić. Mówię, że środki utrzymania nie mogą się zdwoić, —
a przynajmniej się nie zdwoiły — w ciągu dwudziestu pięciu lat we
Francyi. Jest to właśnie ogół tych sił negatywnych, który, wedle mnie,
— 442 —

powstrzymuje potęgę fizyologiczną; — a wy mnie przeciwstawiacie


powolność rozmnażania się, aby ztąd wywnioskować, że potęga
fizyologiczna nie istnieje wcale. Tego rodzaju sporów niepodobna
brać na seryo.
Czyż nie tak samo niesłusznie zaprzeczano postępowi
jeometrycznemu, jaki Malthus wykazał? Malthus nigdy nie stawiał
tego niedorzecznego założenia, że „ F a k t e m jest, iż ludzie
rozmnażają się wedle postępu jeometrycznego.“ Utrzymywał
przeciwnie, że f a k t ten nie istnieje, bo właśnie szukał, jakie są
przeszkody, które się temu sprzeciwiają, przedstawiał nam jedynie
ten postęp, jako formułę potęgi o r g a n i c z n e j rozmnażania się.
Poszukując, w ilu latach dana ilość ludności mogłaby się zdwoić,
w przypuszczeniu, że zaspokojenie wszystkich
p o t r z e b n i e n a p o t k a n a ż a d n e p r z e s z k o d y , wziął on
peryod dwudziestopięcioletni. — A wybrał peryod taki dlatego, że
odpowiadał on najlepiej spostrzeżeniom, jakie bezpośrednio poczynił
nad ludem amerykańskim, który, jakkolwiek dalekim był od jego
hypotezy, zbliżał się jednak do niej więcej od innych. Raz zatem
przyjąwszy ten peryod, a miał tu na myśli zawsze tylko potęgę
w e w n ę t r z n ą rozmnażania się, powiedział, że ludność d ą ż y d o
z w i ę k s z e n i a s i ę w stosunku jeometrycznym.
Zaprzeczają temu. Ale zaprawdę tym sposobem zaprzecza się
oczywistości. Możnaby powiedzieć, że peryod zdwojenia się ludności
nie wszędzie będzie dwudziestopięcioletni; że będzie 30, 40, 50 letni;
że różnica zawisłą będzie od rassy. Wszystko to mniej lub więcej
może ulegać sporowi, ale to pewna, że nie można twierdzić, aby
wedle hypotezy tej, postęp nie miał być jeometrycznym. I w istocie,
jeśli w ciągu danego peryodu sto par zrodzi dwieście, dlaczegóż by
dwieście par nie mogły w równym czasie zrodzić czterystu?
Dlatego, mówią oni, że rozmnażanie się będzie powstrzymywane.
Właśnie to samo mówi Malthus.
Ale co je będzie powstrzymywać?
Malthus wykazuje dwie główne przeszkody nieskończonego roz-
mnażania się ludzi: nazywa je p r z e s z k o d a m i z a p o b i e g a j ą c e m i
i przeszkodami repressyjnemi.
Ponieważ dążność fizyologiczna ludzkości może być powstrzy-
— 443 —

mywaną jedynie brakiem narodzin lub wzrostem śmiertelności, nie


ulega zatem wątpliwości, że nomenklatura Malthus’a jest dokładną.
Prócz tego, jeśli warunki przestrzeni i żywności są takie, że
ludność nie może przejść po za pewną liczbę, to niema wątpliwości,
im więcej działa przeszkoda niszcząca, tem mniej ma do działania
przeszkoda zapobiegająca. Utrzymując, że przy jednakowej ilości
żywności, może się więcej ludzi rodzić, chociażby śmiertelność się
nie zwiększała, wpadałoby się w jawną sprzeczność.
Z góry widzimy i niezależnie od innych względów ekonomicznych
niezmiernie ważnych, że w takiem położeniu rzeczy powstrzymywanie
się dobrowolne, lepszém jest od środków przymusowych.
Dotąd zatem i to na wszystkich punktach, teorya Malthus’a nie
ulega zaprzeczeniu.
Może być, że Malthus mylił się przyjmując peryod dwódziesto-
pięcioletni, który okazał się prawdziwym w Stanach Zjednoczonych,
jako granicę płodności ludzkiej. Wiem dobrze, że tym sposobem chciał
on uniknąć zarzutu przesady lub bujania w powietrzu. Jakżeby się ktoś
ośmielił mówić, że nadaję zbyt wielką doniosłość m o ż l i w e m u ,
wówczas kiedy się opieram na r z e c z y w i s t e m ? Nie zwrócił on uwagi,
że mieszając tu potęgę w e w n ę t r z n ą z potęgą r z e c z y w i s t ą , i że
pozostawiwszy na stronie prawo o g r a n i c z a n i a , a biorąc za miarę
r o z m n a ż a n i a się peryod wypływający z f a k t ó w r z ą d z o n y c h
p r z e z o b y d w a t e p r a w a , musiał stać się niezrozumiałym. Co
też się i stało. Żartowano sobie z jego postępu jeometrycznego
i arytmetycznego, wyrzucano mu, że przyjął za normę całego świata
Stany Zjednoczone; słowem, posługiwano się tem, iż pomieszał on
z sobą te dwa zupełnie różne prawa, aby jedno z nich zbijać drugiem.
Jeśli się chce zbadać jaką jest ta potęga sama w sobie bez względu
na fakt rozmnażania się, to potrzeba na chwilę zapomnieć
o wszystkich fizycznych i moralnych przeszkodach, wypływających
z braku przestrzeni, żywności i dobrobytu. Ale gdyby raz kwestya
postawiona była w ten sposób, to dokładne jej rozwiązanie okazałoby
się zbyteczném. — Tak w rodzaju ludzkim jak i w innych istotach
uorganizowanych, ta potęga niesłychanie przewyższa wszystkie
zjawiska szybkiego rozmnażania się, jakie dotąd były obserwowane,
lub jakie w przyszłości przedstawić się mogą. — Co do psze-
— 444 —

nicy naprzykład, przypuszczając pięć łodyg z jednego nasienia,


a dwadzieścia ziarn na jednej łodydze, to jedno ziarno w ciągu pięciu
lat ma wewnętrzną potęgę wyprodukowania dziesięć miliardów.
Co do rodzaju psiego, to opierając się na tych dwóch podstawach,
że każda para płodną jest przez lat sześć, i wydaje za każdą razą po
cztery pomioty, to przekonamy się, że we dwanaście lat jedna para
może zrodzić ośm milionów jednostek.
W rodzaju ludzkim, przyjmując, że dojrzałość następuje
w szesnastu, a ustanie płodności w trzydziestu latach, każda para
mogłaby zrodzić ośmioro dzieci. Dużo już będzie, jeśli liczbę tę
zmniejszymy o połowę, z powodu przedwczesnej śmiertelności. Bo
mówiąc to, mamy na uwadze hypotezę, wedle której wszystkie
potrzeby są zaspokojone, co znacznie wpływa na zmniejszenie
śmiertelności. — W każdym razie, wychodząc z tego założenia,
będziemy mieli w peryodzie dwódziesto czteroletnim następujące
cyfry:
2—4—8—16—32—64—128—256—512 i t. d.; wreszcie, w
przeciągu dwóch wieków dwa miliony.
Jeśli rachować będziemy na podstawie przyjętej przez Euler’a, to
peryod zdwojenia nastąpi w dwanaście i pół lat; ośm peryodów złożą
właśnie jeden wiek i wzrost ludności w przeciągu tego czasu będzie
się miał jak 512 : 2.
W żadnej epoce, ani w żadnym kraju nie widzieliśmy, aby liczba ludzi
wzrastała z tak zastraszającą szybkością. Wedle k s i ę g i r o d z a j u
wiadomo, iż Hebrajczykowie weszli do Egiptu w liczbie siedmdziesięciu
par; a widzimy z k s i ę g i l i c z b , że wedle obrachowania w dwa wieki
później dopełnionego przez Mojżesza, liczba ludzi mających więcej jak
dwadzieścia jeden lat, wynosiła sześćset tysięcy; co przypuszczać pozwala,
iż ogólna liczbą ludności wynosiła najmniej dwa miliony. Z tego możemy
wyprowadzić wniosek, że zdwojenie ludności następowało co czternaście
lat. — Tablice biura długości nie są w stanie skontrolować tych faktów
biblijnych. Czyż utrzymywać będą, że ludność mająca sześćset tysięcy
wojowników, może być liczniejszą nad dwa miliony i czy wyprowadzą
ztąd wniosek, że peryod zdwojenia ludności jest mniejszym od tego, jaki
obrachował Euler? — Wolno jest podać w wątpliwość obrachowanie
Mojżesza lub rachunek Eulera, ale niepodobna przypuszczać,
— 445 —

aby Hebrajczykowie rozmnażali się nad możność. Tego też tylko


właśnie chcemy.
Po tym przykładzie, w którym prawdopodobnie płodność
r z e c z y w i s t a jest najwięcej zbliżona do płodności wewnętrznej,
mamy jeszcze przykład na Stanach Zjednoczonych. Wiadomo, że
w kraju tym zdwojenie następuje w mniej niż w dwudziestu pięciu latach.
Bezużyteczném byłoby posuwać dalej poszukiwania; dostatecznie
jest uznać, że potęga organiczna rozmnażania się przewyższa samo
rozmnażanie się, zresztą czyżby to nie było dziwném, żeby
rzeczywistość wyższą była niż możliwość?
Ze względu na tę siłę absolutną, której nie mamy potrzeby ściślej
określać, i którą zawsze możemy uważać za nieodmienną, istnieje,
jakeśmy już powiedzieli, inna jeszcze siła, która ogranicza,
powstrzymuje, zawiesza w pewnej mierze działanie tej pierwszej
siły, i przeciwstawia najrozmaitsze przeszkody, stosownie do czasu
i miejsca, zajęcia, obyczajów, praw lub religii rozmaitych narodów
Drugą tę siłę nazywam p r a w e m o g r a n i c z e n i a , i widoczném
jest, że w każdym kraju i w każdej klassie ruch ludności wypływa
z połączonych działań tych dwóch praw.
Ale na czemże zależy prawo ograniczenia? Ogólnie można
powiedzieć, że rozszerzaniu się życia przeszkadza i zapobiega
trudność utrzymania go. Ważném jest, abyśmy zgłębili te myśl,
jakąśmy już wyrazili w formule Malthus’a. Stanowi ona istotną część
naszego przedmiotu. *)
Istoty uorganizowane, które mają życie a nie posiadają uczucia, są
najzupełniej biernemi w tej walce pomiędzy dwoma zasadami. Co do
roślin, to niezaprzeczoną jest prawdą, że środki utrzymania ograniczają
liczbę ich w każdym gatunku. Obfitość zarodków jest nieskończona, ale
może zabraknąć przestrzeni, a urodzajność ziemi ma swoje granice. Zarodki
szkodzą sobie wzajemnie i niszczą się; wiele z nich marnieje, słowem,
tyle się z nich tylko udaje, ile ich grunt wyżywić może. Zwierzęta obdarzone
są uczuciem, ale zdaje się, że w ogóle nie posiadają one przezorności;
płodzą, rozmnażają się, nie troszcząc się o los swego potomstwa. Śmierć tylko
—————
*) To co następuje, napisane było w 1846 roku. (Przypisek wydawcy.)
29
— 446 —

przedwczesna może położyć tamę ich rozmnażaniu się, i utrzymać


równowagę pomiędzy ich liczbą a środkami wyżywienia.
Kiedy Lamenais, zwracając się do ludu w swej niepodobnej do
naśladowania mowie, powiedział:
„Dla wszystkich jest miejsce na ziemi i Bóg uczynił ją dość płodną,
aby zaopatrzyła obficie potrzeby wszystkich.“ I nieco dalej: „Stwórca
wszechświata nie postawił człowieka w gorszych warunkach aniżeli
zwierzęta; czyż nie wszyscy powołani są do bogatej uczty, jaką im
zastawia natura? Czy aby jeden z nich jest z niej wyłączonym?“ —
I znowu: „Rośliny polne zapuszczają jedne przy drugich swe
korzenie, w gruncie który je wszystkie żywi i wszystkie tam rosną
spokojnie, i żadne nie zabiera soków drugiemu.“
Widzimy w tem jedynie deklamacye ułudne, które służą za
podstawę zgubnym wnioskom i żałujemy, że tak świetna mowa
zużywa się na rozpowszechnianie najzgubniejszych błędów.
Zaiste, niema w tem prawdy, aby jedna roślina nie zabierała soków
drugiej, i aby wszystkie zapuszczały swe korzenie nie niszcząc gruntu.
Miliardy zarodków roślinnych padają corocznie na ziemię, czerpią
z niej początek życia, a zagłuszone są mocniejszemi i żywotniejszemi.
Niema w tem prawdy, aby wszystkie zwierzęta, jakie się rodzą,
zawezwane były na ucztę, jaką natura zastawia, i aby żadne z nich nie
było z niej wykluczone. Pomiędzy gatunkami dzikich zwierząt, jedne
niszczą drugie, a pomiędzy swojskiemi, człowiek niszczy niezliczoną
ich ilość. — Nic łatwiejszego jak udowodnić istnienie i stosunki tych
dwóch zasad: zasady rozmnażania i zasady ograniczania. Dla czego we
Francyi jest tyle wołów i baranów, pomimo rzezi jaką im wyprawiają?
Dla czego jest tak mało niedźwiedzi i wilków, chociaż zabijają ich
mniej, i chociaż organizacya ich zdolniejszą jest do szybkiego
rozmnażania się? Oto dla tego, że człowiek przygotowuje żywność
pierwszym, a usuwa ją z przed drugich. Rozporządza względem nich
prawem ograniczenia w taki sposób, że pozwala na mniej lub więcej
szerokie zastosowanie prawa płodności.
Tak więc dla roślin jak i dla zwierząt, siła ograniczająca okazywać
się zdaje jedynie w postaci n i s z c z e n i a . — Ale człowiek
obdarzony jest rozumem, przezornością, a ten nowy żywioł łagodzi,
zmienia nawet na jego korzyść sposób działania tej siły.
— 447 —

Bez wątpienia, człowiek o tyle, o ile jest istotą obdarzoną


organami materyalnemi, czyli krótko mówiąc, o ile jest zwierzęciem,
to i do niego może być zastosowaném p r a w o o g r a n i c z a n i a za
pośrednictwem niszczenia. Niepodobném jest, aby liczba ludzi
przewyższała środki utrzymania, coby na jedno wychodziło, jak
gdyby powiedzieć, że więcej istnieje ludzi niż ich istnieć może, co jest
niepodobieństwem. Jeżeli w nim zatem rozum i przezorność będą
uśpione, stanie się on niejako rośliną, zwierzęciem; w takim razie, na
zasadzie wielkiego prawa fizyologicznego, które rządzi wszystkiemi
gatunkami, rozmnażanie się jego byłoby fatalném, ale byłoby także
fatalném, gdyby był wyniszczanym na zasadzie prawa ograniczenia,
wykonaniu którego pozostałby on w tym wypadku obcym.
Ale jeżeli człowiek jest przezornym, to, to drugie prawo wchodzi
w sferę jego woli; modyfikuje on je, kieruje niem, i w takim razie zmienia
się ono zupełnie: przestaje już być siłą ślepą, a staje się siłą inteligentną;
przestaje być prawem naturalném, a staje się prawem społeczném. —
Człowiek jest punktem, w którym się spotykają, łączą i mięszają te dwa
pierwiastki, materya i rozum; niedziała w nim wyłącznie ani jeden
ani drugi. P r a w o zatem o g r a n i c z a n i a objawia się, w rodzaju
ludzkim, dwojakim sposobem i w skutek podwójnego działania
przezorności i niszczenia utrzymuje ludność na równi jaka jest potrzebna.
Te dwa działania nie są jednakiej siły; przeciwnie w miarę tego jak jedno
z nich się rozwija, drugie się zmniejsza. Jest jeden rezultat, do którego
koniecznie dojść potrzeba, a tym jest ograniczenie: dojść do niego można
mniej lub więcej przez r e p r e s s y ę lub przez z a p o b i e g a n i e , wedle
tego, czy człowiek bydlęceje czy też duchowo się podnosi; wedle tego,
czy jest on więcej materyą, czy rozumem, wedle tego, czy żyje więcej
życiem roślinném czy moralném; prawo to jest mniej lub więcej
zewnątrz niego lub w niem, ale dość, że zawsze gdzieś ono być musi.
Trudno sobie z całą ścisłością przedstawić tę obszerną
dziedzinę przezorności, którą tłómacz Malthus’a znacznie ścieśnił
puszczając w obieg to niewyraźne i niedostateczne wyrażenie,
p r z y m u s m o r a l n y , doniosłość, którego zmniejszył jeszcze przez
określenie takie: „Jest to cnotą, powiada on, która polega na tem, aby
się nie żenić, kiedy się niema środków do u t r z y m a n i a ro-
29*
— 448 —

dziny, a wszelako żyć w czystości. Tymczasem przeszkody, jakie rozumne


społeczeństwo ludzkie stawia m o ż l i w e m u rozmnażaniu się ludzi, ma
zupełnie inne formy, aniżeli przymus osobisty w ten sposób skreślony.
Tak naprzykład: czemże jest ta święta niewiadomość młodzieńczego
wieku, ta jedyna zapewne niewiadomość, którą zbrodnią byłoby
rozpraszać, którą każdy szanuje i nad którą trwożliwa matka czuwa jak
nad skarbem? Czém jest ten wstyd, który idzie za wiadomością; ta
tajemnicza broń młodej dziewicy, która czaruje i onieśmiela kochanka,
i która przyozdabiając, przedłuża chwile niewinnej miłości? A ta zasłona,
w ten sposób rzucona naprzód pomiędzy niewiadomość a prawdę,
a potem te czarodziejskie przeszkody postawione pomiędzy prawdą
a szczęściem, nie sąż cudowną rzeczą chociaż w każdej innej materyi
byłyby niedorzecznością? Czemże jest ta potęga opinii narzucająca
osobom różnej płci, tak surowe prawa, potępiająca najmniejsze
przestąpienie tych praw i ścigająca słabość, tak tej, która upadła jak
i, z pokolenia w pokolenie, tych, którzy są jej smutnym owocem?
Czemże jest ten honor tak delikatny, ta surowa powściągliwość tak
powszechnie uwielbiana nawet przez tych, którzy się od niej zwalniają?
Czemże są te instytucye, te utrudnienia jakich przyzwoitość wymaga, te
wszelkiego rodzaju ostrożności, jeśli nie d z i a ł a n i e m p r a w a
ograniczenia objawiającego się w porządku umysłowym, moralnym,
z a p o b i e g a j ą c y m , a tém samém, wyłącznie ludzkim?
Niechże te baryery będą wywrócone, niechże rodzaj ludzki
w tym, co dotycze związku płci, niezajmuje się ani przyzwoitością,
ani majątkiem, ani przyszłością, ani opinią, ani obyczajami, niechże
się zniży do gatunku roślin i zwierząt, to czyż wątpić możemy, że
wówczas w rodzaju ludzkim podobnie jak w zwierzęcym i roślinnym
potęga rozmnażania się, działać będzie tak potężnie, iż wkrótce
wywoła interwencyę p r a w a o g r a n i c z e n i a , które się w takim
razie objawi w porządku fizycznym, brutalnym, r e p r e s s y j n y m ,
to jest: przez panowanie nędzy, chorób i śmierci?
Pozostawiwszy na stronie wszelką przezorność i wszelką
moralność, nie podobna zaprzeczyć, iż tyle jest uroku w zbliżeniu
się płci, iż chęć do tego, tak w naszym rodzaju jak i we wszystkich
innych, powstaje w nas zaraz od pierwszego zjawienia się dojrzałości.
Jeżeli ją oznaczymy na szesnasty rok życia, a tymczasem z akt
— 449 —

stanu cywilnego widzimy, iż w pewnych krajach nie żenią się przed


dwódziestym czwartym rokiem, to tym sposobem, część moralna
i zapobiegająca p r a w a o g r a n i c z e n i a , usuwa z pod działania
prawa rozmnażania się ośm lat; a jeśli do tej liczby, dodamy jeszcze
to, co przypada na celibat bezwarunkowy, przekonamy się, że
Stwórca nie traktował rozumną ludzkość tak jak brutalne zwierzę
i że od niej samej zależy, zmienić ograniczenia r e p r e s s y j n e na
ograniczenie z a p o b i e g a j ą c e .
Jest to dość szczególne, że szkoła spirytualistów i szkoła
materialistów w tej wielkiej kwestyi pomieniały się, że tak powiem,
na role; pierwsza, powstając przeciw przezorności nadaje powagę
pierwiastkowi brutalnemu; druga, podnosząc, w człowieku stronę
moralną, zaleca aby rozum panował nad namiętnościami i żądzami.
Pochodzi to ztąd, że w tem wszystkiem jest prawdziwe niezrozumienie
się. Niech naprzykład ojciec rodziny radzi się księdza najprawowierniejszego
względem spraw swego domu; ksiądz ten zapewne da mu w tym
wyjątkowym wypadku rady zgodne z pojęciami, które nauka
postawiła jako z a s a d y , a które on sam nieuważa za takie. „Schroń
twoją córkę, powie stary kapłan; oddalaj od niej o ile możesz
wszystkie pokusy świata; pielęgnuj jak kwiat kosztowny jej świętą
niewiadomość, jej niebiańską wstydliwość, która jest zarazem jej
wdziękiem i obroną. Czekaj aż uczciwe i stosowne zamęzcie się jej
trafi; pracuj jednakże i postaraj się zapewnić jej przyzwoite
utrzymanie. Pomyśl, że małżeństwo w ubóstwie pociąga za sobą
wiele cierpień, a jeszcze więcej niebezpieczeństw. Przypomnij sobie
te stare przysłowia, które są mądrością narodów, i które ostrzegają, że
dobrobyt jest najpewniejszą rękojmią jedności i pokoju. Czegóżbyś się
miał spieszyć? Czyżbyś chciał, żeby w dwudziestu pięciu latach córka
twoja obciążona była rodziną, której nie byłaby w stanie wychować
i dać jej wykształcenie stosownie do twego stanowiska i położenia
w świecie? Czyżbyś chciał, aby mąż jej nie będąc w stanie zdobyć
potrzebnego utrzymania, martwił się i rozpaczał i w ostatku wpadł
w nierząd? Projekt, który cię obecnie zajmuje, jest najważniejszym ze
wszystkich, jakie cię kiedykolwiek obchodzić mogą. Zważ go dobrze,
osądź, a przedewszystkiem strzeż się pośpiechu, i t. d.“
Przypuśćmy, że ów ojciec odpowie językiem, jakim przemawiał
— 450 —

Lamenais: „Od początku świata dał Bóg wszystkim ludziom taki


rozkaz: Rośnijcie i rozmnażajcie się, napełniajcie ziemię i władajcie nią.
A ty mówisz młodej dziewicy: „Wyrzeknij się rodziny, niewinnych
słodyczy małżeństwa, świętych radości macierzyństwa; odmów sobie
tego wszystkiego, żyj sama; bo i pocóż ci mnożyć tylko nieszczęścia
swoje?“ Czyż sądzimy, że stary kapłan nie znajdzie stosownej
odpowiedzi na to rezonowanie? Bóg, odpowie on, nie kazał ludziom
mnożyć się bez miary i rozwagi i kojarzyć się jak zwierzęta bez żadnej
przezorności na przyszłość; nie na to dał rozum wybranej przez siebie
istocie, aby w najuroczystszych okolicznościach nie mogła zeń robić
użytku? rozkazał on wprawdzie człowiekowi rozmnażać się, ale aby
rozmnażać się, potrzeba mieć środki ku temu; dla tego też, pod
rozkazem rozmnażania się, potrzeba rozumieć i rozkaz przygotowania
środków wyżywienia dla młodszego pokolenia. Religia nie uważa
dziewictwa za zbrodnię; owszem uważa je za cnotę, otoczyła je czcią,
świętością i chwałą; nie można zatem uważać, iż ktoś przekracza
rozkazy jej dla tego, iż ze względu na dobro, szczęście i godność swej
rodziny, przygotowuje się roztropnie pozostać w dziewictwie.
Czemże są zatem takie i temu podobne rozumowania, które
dyktuje doświadczenie, które codziennie w świecie się powtarzają
i rządzą postępowaniem wszystkich moralnych i oświeconych rodzin,
jeśli nie zastosowaniem ogólnej doktryny do wypadków wyjątkowych?
albo raczej, czemże jest ta doktryna jeśli nie uogólnieniem rozumowania,
które się nadaje do wszystkich wypadków wyjątkowych. Spirytualista,
odrzucający w zasadzie interwencją ograniczenia zapobiegającego,
podobnym jest do fizyka, któryby w ten sposób przemawiał do ludzi:
„Działajcie w każdym razie tak, jak gdyby ciężkość istniała, ale w teoryi
nie uznawajcie jej.“
Dotąd nie bardzo oddaliliśmy się od teoryi Malthus’a; ale jest
jeszcze jeden przymiot właściwy ludzkości, na ważność którego, ile
mi się zdaje, większa część autorów nie zwróciła uwagi, który gra
niesłychaną rolę w zjawiskach dotyczących ludności, który
rozwiązuje wiele zagadnień podniesionych przez tę wielką kwestyę
i rodzi w duszy filantropa pogodę i ufność, jakie z niej niedokładna
nauka wygnała; przymiot ten zresztą mieści się już w pojęciu
rozumu i przezorności; przymiotem tym jest d o s k o n a l e n i e s i ę .
— 451 —

Człowiek jest istotą doskonalącą się; może się on doskonalić i cofać


się; a jeżeli, ściśle rzeczy biorąc, możemy przypuszczać, iż stać on też
może na miejscu, to również może on wchodzić i schodzić po
nieskończonych stopniach cywilizacyi. A jest to prawdą tak co do
jednostek jak niemniej co do narodów i rass.
Dla tego też właśnie, że Malthus nie zwracał uwagi na ten
pierwiastek postępowy, doszedł do zniechęcających konsekwencyj,
które tak powszechny wstręt wywołały.
Patrząc bowiem na przeszkodę zapobiegającą, jak na coś
istniejącego w formie, że tak powiem, ascetycznej i mało przyjętej,
przyznać musimy, iż nie mógł on jej nadać wielkiego znaczenia. Tak
więc, wedle niego, działa powszechnie p r z e s z k o d a r e p r e s s y j n a ,
czyli innemi słowy, występek, nędza, wojna, zbrodnia i t. d
Jest w tem, wedle mnie, błąd i przekonamy się, że działanie siły
ograniczającej nie przedstawia się ludziom jedynie jako usiłowanie
zachowania czystości, jako akt zaparcia się samego siebie, ale jeszcze
i nadewszystko, jako warunek dobrobytu, jako ruch instynktowy,
chroniący siebie i swoją rodzinę od upadku.
Powiedziano już, iż ludność dąży do tego, aby stanąć na równi ze
ś r o d k a m i w y ż y w i e n i a . Zwracam tu uwagę, że w miejsce tego
wyrażenia ś r o d k i w y ż y w i e n i a , powszechnie dawniej przyjętego,
J. C. Say wprowadził inne, daleko poprawniejsze, a mianowicie: ś r o d k i
u t r z y m a n i a . Zdawaćby się tu mogło na razie, iż w kwestyi tej chodzi
tu jedynie o w y ż y w i e n i e . Tymczasem tak nie jest; c z ł o w i e k n i e
ż y j e w y ł ą c z n i e c h l e b e m , a badanie faktów, jasno pokazuje, że
kiedy ogół wszystkich środków utrzymania, licząc w to ubranie, mieszkanie,
które ze względu na klimat lub nawet przyzwyczajenia są koniecznemi, nie
dopisze, wówczas ludność powstrzymaną jest w rozmnażaniu się.
Otóż mówimy, że ludność dąży do tego, aby stanąć na równi, ze
środkami utrzymania.
Ale czyż środki te są rzeczą stałą, absolutną, jednakową? Nie, zaiste:
W miarę tego jak człowiek się cywilizuje, to możemy powiedzieć, że
nawet co się tycze najprostszego w y ż y w i e n i a , koło jego potrzeb
znacznie się rozszerza. Jeżeli mając na względzie to, iż człowiek
jest istotą doskonalącą się, rozważamy ś r o d k i u t r z y m a n i a ,
a wliczyć w nie musimy zaspokojenia potrzeb fizycznych,
— 452 —

umysłowych, moralnych, to widzimy, iż tyle jest w nich stopni, ile


w samej cywilizacyi, to jest, postępują w nieskończoność. Zapewne,
że jest w nich jakaś granica niższa, a mianowicie: zaspokojenie głodu,
zabezpieczenie się od pewnego stopnia chłodu, bo to są warunki
życia, a granicę tę łatwo dostrzedz można w stanie dzikich Ameryki
i u biednych w Europie; wyższej jednak granicy nie znam i niema jej.
Kiedy jedne potrzeby naturalne są zaspokojone, wówczas rodzą się
inne, które możemy, jeśli chcemy, nazwać sztucznemi, ale które
później samo przyzwyczajenie czyni naturalnemi; z nich rodzą się
inne, i znowu inne i tak do nieskończoności.
W pochodzie zatem cywilizacyjnym człowieka, na każdym kroku
potrzeby jego obejmują coraz szersze koło, a ś r o d k i u t r z y m a n i a ,
ten punkt, w którym się spotykają dwa wielkie prawa r o z m n a ż a n i a
s i ę i ograniczenia, zmieniają się, aby się powiększyć. — Bo chociaż
człowiek tak dobrze może się cofać jak i doskonalić się, pierwsze
wszakże jest mu wstrętném, drugiego zaś pragnie, usiłowania jego dążą,
aby na stanowisku, jakie zdobył, nie tylko się utrzymać, ale podnieść je
jeszcze; a z w y c z a j , tak słusznie nazwany drugą naturą, i który tu
pełni tę samą rolę co łuszczynki w naszym systemacie arteryjnym,
niedopuszcza żadnego cofania się. Bardzo zatem prostą jest rzeczą, że
działanie umysłowe i moralne, jakie człowiek wywiera na swe własne
rozmnażanie, odbija się, odciska się, porusza się w tych usiłowaniach
i łączy się z temi ciągle wzrastającemi przyzwyczajeniami.
Następstwa, jakie wypływają z takiej organizacyi człowieka
przedstawiają się gromadnie; my ograniczymy się na wskazaniu
niektórych z nich. — Najprzód, wraz z innemi ekonomistami,
zrobimy przypuszczenie, że ludność i środki utrzymania zachowują
pomiędzy sobą równowagę; ale ponieważ te ostatnie niesłychanie są
ruchliwe i stosownie do cywilizacyi i przyzwyczajenia zmieniają się,
to porównywując narody i stany nie możemy wraz z Say’em *)
przypuścić, aby ludność proporcyonalną była do p r o d u k c y i , lub
też do d o c h o d ó w , jak utrzymuje Sismondi. — Następnie, w każdej
fazie doskonalenia się, jakie całe społeczeństwo albo część jego
—————
*) Słuszność mi tu wyznać każe, że J. C. Say zaznaczał już także, iż środki
utrzymania były ilości zmiennej.
— 453 —

jakaś dokonała, każdy stopień wyższej kultury, mieszcząc w sobie


więcej przezorności musi coraz więcej przeszkodą moralną
i zapobiegającą neutralizować przeszkodę brutalną i repressyjną. —
Ztąd wynika, że każdy postęp społeczny mieści w sobie zarodek
nowego postępu, vires acquirit eundo; gdyż dobrobyt i przezorność
rodzą się jedno z drugiego w nieprzerwanem następstwie. — Tak
samo, kiedy z jakiejkolwiekbądź przyczyny ludzkość zrobi ruch
wsteczny, niemoc i brak przezorności działać będą naprzemian jako
przyczyna i skutek i szłoby ciągle ku upadkowi, gdyby społeczeństwo
nie było obdarzone tą siłą leczącą, vis medicatrix, jaką Opatrzność
umieściła we wszystkich ciałach uorganizowanych. I w istocie
zauważmy to dobrze, ze w każdym peryodzie upadku, działanie
ograniczania, w swym sposobie niszczącym, staje się jednocześnie
i boleśniejszém i widoczniejszém. Najprzód, przychodzi zepsucie,
poniżenie; dalej nędza, głód, nierząd, wojna, śmierć; smutne ale
niezbędne środki dla pouczenia nas.
Pragnęlibyśmy dłużej się nad tem zatrzymać, aby wykazać o ile
teorya wyjaśnia fakta i o ile one znów usprawiedliwiają teoryę. Jeśli
w jakimś narodzie lub klassie jakiejś środki utrzymania zejdą do tej
niższej granicy, w której składają się jedynie ze środków wyżywienia,
jak naprzykład w Chinach, w Irlandyi i w biedniejszych klassach
wszystkich krajów, najmniejsza oscylacja w ludności lub środkach do
życia objawia się w śmiertelności; pod tym względem fakta
stwierdzają wywody naukowe. — Głód już od dawna nie nawiedza
Europy, a usunięcie tej klęski przypisują wielu przyczynom. Jest ich
wiele zapewne, ale najpowszechniejszą z nich jest ta, że ś r o d k i
u t r z y m a n i a , skutkiem postępu społecznego podniosły się o wiele
wyżej nad to, co niezbędném jest do życia. Kiedy przychodzą lata
nieurodzajne, to zanim przyjdziem do odjęcia sobie czegoś
z pożywienia, mamy jeszcze dość innych zaspokojeń, bez których
się obejść i które odrzucić możemy. Ale inaczej jest w Chinach
i Irlandyi; jeżeli ludzie nic prócz trochę ryżu lub kartofli nie mają, to
za cóż kupią inną żywność gdy im tego ryżu i kartofli zabraknie?
Jest jeszcze zresztą trzecie następstwo doskonalenia się czło-
wieka, które tu zaznaczymy dla tego, że zaprzeczono temu, co
w doktrynie Malthus’a jest zasmucającego. — Przypisywaliśmy temu
— 454 —

ekonomiście formułę taką: „Ludność dąży do zrównania się ze


środkami wyżywienia.“ — A powinniśmy byli powiedzieć, iż poszedł
on o wiele dalej i że prawdziwą jego formułą, z której wyciągnął tak
zasmucające wnioski, jest ta: Ludność dąży d o p r z e j ś c i a po za środki
wyżywienia. Gdyby Malthus przez to chciał powiedzieć, że w rassie
ludzkiej potęga rozmnażania życia przewyższa potęgę utrzymywania
go, to nie byłoby temu nic do zarzucania. Ale nie to miał on na myśli:
utrzymuje on, że mając na uwadze z jednej strony płodność absolutną,
z drugiej zaś ograniczenie objawiające się w tych dwóch sposobach
represyjnym i zapobiegającym, to rezultat niemniej wypadnie taki, że
ludność zawsze dąży do przejścia poza środki wyżywienia.*)
Jest to prawdą co do wszystkich istot żyjących, prócz rodzaju
ludzkiego. Człowiek jest istotą rozumną i może z ograniczenia
zapobiegającego robić nieograniczony użytek. Jest on doskonalącym się,
pragnie postępu i wstręt ma do cofania się; postęp jest jego stanem
normalnym; postęp zaś mieści w sobie coraz to rozumniejszy sposób,
w jaki można wprowadzić ograniczenie zapobiegające: zatem ś r o d k i
u t r z y m a n i a w z r a s t a j ą s z y b c i e j n i ż l u d n o ś ć . A nietylko
że rezultat ten wypływa z zasady doskonalenia się, ale nadto stwierdzają
go fakta, bo koło zaspokojeń wszędzie się rozszerzyło. Gdyby to było
prawdą, jak Malthus powiedział, że przy każdej przewyżce środków
egzystencyi następowałaby przewyżka ludności, to nędza naszej rassy
postępowałaby fatalnie i zacząwszy od cywilizacyi, skończylibyśmy na
barbarzyństwie. Dzieje się jednak przeciwnie; ztąd więc widzimy, że
prawo ograniczania miało dość siły, aby nie dopuścić rozmnażania się
ludzi ponad obfitość produkcyi. Z tego, co poprzedza, przekonywamy się,
jak obszerną i trudną jest kwestya o ludności. Szkoda zapewne, że nie objęto
ją w jakąś dokładną formułę a naturalnie, iż jeszcze więcej żałuję, iż i ja
tego uczynić nie mogę. Ale czyż nie widzimy jak przedmiot ten nie nadaje
—————
*) Mało jest krajów, w którychby ludność nie dążyła do rozmnożenia się
po za środki wyżywienia. — Dążność tak stale się objawiająca jak ta, musi
k o n i e c z n i e zrodzić nędzę w klasach niższych, przeszkodzić w s z e l k i e m u
t r w a l s z e m u p o l e p s z e n i u i c h b y t u . . . Zasada ludności... przysporzy
liczbę jednostek w p r z ó d nim nastąpi przysporzenie środków wyżywienia, i t. d.
(Malthus przytaczany przez Rossi).
— 455 —

się do szczupłych granic dogmatycznego aksiomatu? Czyżby to nie


było próżném usiłowaniem chcieć wyrazić w stałem zrównaniu
stosunki danych z istoty swej zmiennych? Przypomnijmy sobie te
dane:
1 ) P r a w o r o z m n a ż a n i a s i ę . Potęga absolutna, wewnętrzna
fizyologiczna, jaka jest w rassie ludzkiej i służy do rozmnażania życia,
bez względu na trudności utrzymania go. Tę pierwszą jedynie daną
możnaby łatwo określić z pewną ścisłością, ale ścisłość byłaby tu
zbyteczną; bo cóż nas może obchodzić gdzie wedle przypuszczenia
może być ta wyższa granica rozmnażania się, kiedy jej nigdy
dosięgnąć nie zdołamy w rzeczywistem położeniu człowieka, który
dla utrzymania życia w pocie czoła pracować musi?
2) Jest zatem g r a n i c a w prawie rozmnażania się. Jakaż jest ta granica?
Środki utrzymania odpowiadają nam. Ale cóż to są środki utrzymania? Jest
to ogół zaspokojeń nie dających się uchwycić. Zmieniają się one, a tém
samém stosownie do miejsca, czasu, rassy, stanowiska, obyczajów,
opinii i przyzwyczajeń zmieniają granicę przez nas poszukiwaną.
3) Wreszcie, na czem polega ta siła, która zamyka ludność w tej
ruchomej granicy. Odnośnie do człowieka rozkłada się ona na dwie
siły, jedną, która p o w ś c i ą g a , i drugą, która z a p o b i e g a , Otóż
działania tej pierwszej niepodobna ściśle ocenić, a co więcej podlega
ono całkowicie działaniu tej drugiej, które zależy od stopnia
cywilizacyi, potęgi przyzwyczajeń, od kierunku instytucyj religijnych
i politycznych, od organizacyi własności pracy i rodziny i t. d. —
Niepodobna zatem pomiędzy prawem rozmnażania się a prawem
ograniczenia postawić zrównanie, wedle którego możnaby wykazać
ludność rzeczywistą. W algebrze a i b przedstawiają ilości oznaczone,
które się liczą, mierzą, i proporcyą których oznaczyć można; ale
środki utrzymania, panowanie moralne wolnej woli,
f a t a l n e d z i a ł a n i e ś m i e r t e l n o ś c i , oto są trzy dane co do
zagadnienia o ludności, dane zmienne same w sobie, a które prócz tego
pożyczają jeszcze coś z tej nadzwyczajnej ruchliwości przedmiotu,
którym rządzą, to jest z człowieka, tej istoty tak dziwnie zmiennej
i rozmaitej wedle Montaigne’a. Nic zatem nadzwyczajnego, że chcąc
nadać temu zrównaniu niewłaściwą mu dokładność, ekonomiści
zamiast zbliżyć, rozdzielili umysły; niema bowiem ani jednego
— 456 —

wyrazu w ich formułach, któryby nie przedstawiał słabej strony


niesłychanej ilości zarzutów opartych na rozumowaniu i na faktach.
Wejdźmy teraz w dziedzinę zastosowania: zastosowanie, prócz
tego, iż służy do wyjaśnienia nauki, jest jeszcze prawdziwym owocem
na drzewie umiejętności.
Powiedzieliśmy już, że praca jest jedynym przedmiotem
wymiany. Chcąc nabyć jakąś użyteczność (chybaby go nam natura
darmo dała), potrzeba dla wyprodukowania jej podjąć trud lub
wynagrodzić trud ten temu, kto go za nas podejmie. Człowiek
bezwarunkowo nic nie tworzy: urządza on, rozporządza i odnosi
wszystko do użytecznego celu. Nic z tego nie może on robić bez
trudu, a rezultatat tego trudu jest jego własnością; jeśli ją ustępuje, ma
prawo do zwrotu jej w formie usługi, dobrowolnie uznanej za równą
jego usłudze. Jest w tem zasada wartości, wynagrodzenia, wymiany,
zasada, która chociaż jest bardzo prostą, niemniej przeto prawdziwą.
W to, co nazywamy p r o d u k t a m i , wchodzą rozmaite stopnie
u ż y t e c z n o ś c i n a t u r a l n e j i rozmaite stopnie u ż y t e c z n o ś c i
s z t u c z n e j ; ta jedynie, która mieści w sobie pracę, jest wyłącznie
przedmiotem tranzakcyj ludzkich, i nie zaprzeczając wcale
znakomitej i tak płodnej w skutki formule J. C. Say’a że: „Produkta
wymieniają się na produkta,“ uważam, że ściślej naukową jest ta
formuła, że: P r a c a w y m i e n i a s i ę n a p r a c ę , albo co jeszcze
lepiej że: U s ł u g i w y m i e n i a j ą s i ę n a u s ł u g i .
Nie należy przez to rozumieć, żeby praca wymieniała się na pracę na
zasadzie jej trwałości lub jej siły, żeby zawsze ten, kto ustępuje godzinę
trudu, albo ten, który pociągnął igłę siłomierza o 100 stopni, mógł
wymagać, aby wzajem toż samo usiłowanie dla niego uczyniono.
T r w a ł o ś ć , s i ł a , są to dwa pierwiastki, które wpływają na ocenienie
pracy, nie są one jedynemi. Może być bowiem praca mniej lub więcej
wstrętna, niebezpieczna, trudna, umysłowa, obliczona na przyszłość, praca
szczęśliwa nawet. Tam, gdzie są tranzakcye wolne, gdzie własność jest
zupełnie zabezpieczoną, tam każdy jest panem własnego trudu, a tém
samém jest panem ustąpienia go za cenę, jaką sam ustanowi. Jest jednakże
granica jego powolności, a jest ona w tym punkcie, w którym znajduje
on więcej korzyści w zatrzymaniu swej pracy, aniżeli w wymianie. Ale
jego roszczenia mają także granicę; granicą tą jest ta chwila, kiedy
— 457 —

druga ze stron kontraktujących ze względu na swój interes odrzuca zamianę.


Niema nawet w społeczeństwie tyle warstw — że się tak wyrażę —
ile jest stopniowania w cenie wynagrodzenia. Najmniej ze wszystkich
wynagradzaną jest ta praca, która się najwięcej zbliża do czynności
prostej, automatycznej; jest w tem zrządzenie opatrznościowe,
sprawiedliwe, a zarazem użyteczne i fatalne. Prosty robotnik bardzo
prędko dojdzie do tej g r a n i c y , d o j a k i e j r o s z c z e n i a jego
rozciągać się mogą, a o której co tylko mówiłem, bo pracę
mechaniczną, jaką on ofiaruje, każdy wykonać może; sam on raczej
przypartym jest do g r a n i c y s w e j p o w o l n o ś c i , a to dla tego, że
nie może podjąć trudu umysłowego, jakiego od innych się domaga.
T r w a ł o ś ć , s i ł a , jako przymioty materyi, są wyłącznemi
pierwiastkami wynagrodzenia dla tego rodzaju pracy materyalnej;
i oto, dla czego płacą ją zwyczajnie d z i e n n i e . — Cały postęp
w przemyśle streszcza się w tem, aby w każdym produkcie w miejsce
pewnej ilości u ż y t e c z n o ś c i s z t u c z n e j , a tém samém uciążliwej,
podstawić takąż samą ilość u ż y t e c z n o ś c i n a t u r a l n e j , a więc
d a r m e j . Z tego wynika, że wolna konkurencya nikogo
w społeczeństwie całem bardziej obchodzić nie może, jak klassę
robotniczą. Jakiż byłby ich los, gdyby czynniki naturalne, procedery
i narzędzia produkcyi nie były ustawicznie w skutek współzawodnictwa
zmuszane do udzielania wszystkim darmo rezultatów swego
współdziałania? Nie prosty bowiem robotnik potrafi wyciągnąć
korzyści z ciepła, ciężkości, sprężystości, nie on to wynajdzie
procedery, nie on posiada narzędzia, za pomocą których mógłby siły te
zużytkować. — W samym początku jakiegoś odkrycia praca
wynalazcy, do najwyższego stopnia rozumna, jest bardzo
wynagradzaną, czyli innemi słowy, jest równoważną niesłychanej
masie pracy grubej, albo inaczej jeszcze, produkt jej jest d r o g i m . Ale
zjawia się konkurencya, produkt obniża się w cenie, współudział
usług naturalnych nie przynosi już korzyści producentowi ale
konsumentowi, a praca, która zużyła te usługi, zbliża się pod względem
wynagrodzenia do tej, która oblicza się na długotrwałość. Tak więc zasób
wspólny bogactw darmych ustawicznie wzrasta, produkta wszelkiego
rodzaju dążą do przyjęcia i przyjmują też z dnia na dzień stanowczo
charakter tego stanu darmości, który nam daje wodę, powietrze
— 458 —

i światło; tak więc poziom ludzkości dąży do wzniesienia się


i zrównania, tak więc, pozostawiając na strome prawo o ludności,
w najniższej właśnie klassie społeczeństwa polepszenie losu jest
najszybszém. Ale powiedzieliśmy: pozostawiając na stronie prawo
o ludności, i to nas sprowadza do naszego przedmiotu.
Wyobraźmy sobie sadzawkę z otworem, który mógłby się coraz
więcej rozszerzać, i przez który coraz więcej wprowadziłoby się do
niej wody. Gdybyśmy mieli tę jedynie okoliczność na względzie,
widzielibyśmy, iż powierzchnia wody coraz się w niej wznosi; ale
gdyby ściany tej sadzawki były ruchome i gdyby można je było
dowolnie zsuwać i rozsuwać, to widoczném jest, że wysokość wody
zależałaby od tego, w jaki sposób ta nowa okoliczność łączyłaby się
z pierwszą. Chociażby woda zasilająca sadzawkę, nie wiem w jak
znacznej ilości przypływała, powierzchnia jej zniżałaby się jednak,
gdyby ściany sadzawki jeszcze szybciej się rozszerzały; powierzchnia
ta wznosiłaby się wyżej, gdyby przy tym samym przypływie wody
koło rezerwoaru rozszerzało się stosunkowo z tym przypływem;
wznowiłaby się jeszcze wyżej, gdyby ściany sadzawki nie rozszerzały
się wcale; a jeszcze wyżej, gdyby się ściany te zwężały.
Jest to obraz warstw społecznych, których losy badamy,
a które, przyznać musimy, stanowią większą część ludzkości. —
Wynagrodzenie, przedmioty zdolne do zaspokojenia potrzeb, do
utrzymania życia, oto jest ta woda, która do nich przypływa otworem
elastycznym. Ruchomość ścian sadzawki stanowi ruch ludności. To
pewném jest, *) że środki utrzymania przybywają jej w coraz większej
ilości, ale i to jest pewném, że i ona w coraz większych rozmiarach
rozszerzać się może. Życie zatem w tej klassie o tyle będzie mniej lub
więcej szczęśliwém i godném, o ile prawo ograniczania działaniem
swém, li tylko moralném, rozumném i zapobiegającém, ograniczy
mniej lub więcej absolutną zasadę rozmnażania się. Jest pewna
granica co do wzrostu liczby ludzi w tej klassie ludności, a jest nią
ta chwila, w której zasób postępowy wynagrodzenia niedo-
statecznym jest do utrzymania ich życia. Niema zaś granicy co do
możliwego podniesienia ich, gdyż z dwóch żywiołów ulepszenie to
—————
*) Zobacz rozdział XI. str. 405 i następne.
— 459 —

stanowiących, bogactwo wzrasta ciągle, a wzrost ludności stopniowo


wchodzi w sferę dowolności człowieka.
Wszystko to, co powiedzieliśmy o klassie społecznej najniższej, to
jest tej, która wykonywa najprostszą pracę, stosuje się i do wszystkich
innych wyższych warstw postawionych, że tak powiem, w stosunku
odwrotnym do tej prostej i wyłącznie materyalnej pracy najniższej
klassy. Rozważając każdą klassę samą w sobie, widzimy, że wszystkie
podlegają ogólnym prawom. We wszystkich wre walka pomiędzy
potęgą fizyologiczną rozmnażania się, a potęgą moralną ograniczania.
Jedyna rzecz, jaka stanowi różnicę pomiędzy jedną a drugą klassą, jest
punkt, gdzie spotykają się te dwie siły, gdzie wysokość do jakiego
dochodzi wynagrodzenie i zwyczaje ustalają pomiędzy temi dwoma
prawami granicę, którą nazywamy ś r o d k a m i utrzymania.
Ale jeżeli rozważamy rozmaite warstwy, już nie same w sobie, ale
w ich wzajemnych stosunkach, to sądzę, że nie trudno rozróżnić
wpływ dwóch pierwiastków działających w stosunku odwrotnym
i w tem jest zapewne wyjaśnienie rzeczywistego stanu ludzkości. —
Przedstawiliśmy już jakim sposobem wszystkie zjawiska
ekonomiczne, a wyłącznie prawo konkurencyi, dążyły do zrównania
stanów. Jako teorya, zdaje nam się, iż nie ulega to zaprzeczeniu.
Ponieważ żadna korzyść naturalna, żaden proceder pomysłowy,
żadne narzędzie, za pomocą którego procedery te wchodzą
w wykonanie, nie mogą zatrzymać się jako takie przy producencie;
ponieważ rezultaty tego wszystkiego, niezłomném zrządzeniem
Opatrzności, dążą do tego, aby stać się dziedzictwem wspólném,
darmém, a tém samém, równém dla wszystkich ludzi; jasném jest
zatem, że klassa najbiedniejsza jest ta właśnie, która najwięcej ciągnie
korzyści w z g l ę d n y c h z tego cudownego urządzenia praw
ekonomii społecznej. Tak samo, jak biedny na równi z bogatym
obdarzony jest powietrzem, którém oddycha, podobnież stoi on na
równi z bogatym co do tych rzeczy, których cenę postęp bezustannie
zniża. Rassa ludzka zatem posiada sama w sobie nadzwyczajną
dążność do r ó w n o ś c i . Nie mówię tu o tej dążności, której pragniemy,
ale o tej, która się urzeczywistnia. Równość jednakże nie urzeczywistnia
się, a jeżeli się i urzeczywistnia, to tak powolnie, iż porównywając dwa
oddalone od siebie wieki, zaledwie dostrzegamy jej postęp. Postęp ten
— 460 —

jest nawet tak mało znacznym, że wielu nawet rozumnych ludzi


zaprzecza, iż on istnieje chociaż nie mają w tym względzie słuszności.
Jakaż jest zatem ta przyczyna, która opóźnia sprowadzenie tych klass
do wspólnego, a coraz więcej postępowego poziomu?
Sądzę, że nie gdzieindziej szukać jej należy, jak w rozmaitych
stopniach tej p r z e z o r n o ś c i , która, co się tyczy ludności, ożywia
każdą warstwę społeczną. — Powiedzieliśmy już, że prawo ograniczania,
co się tycze jego strony m o r a l n e j i z a p o b i e g a j ą c e j , jest
w zupełnem rozporządzeniu człowieka. Powiedzieliśmy także, że
człowiek jest doskonalącym się, a w miarę tego, jak się doskonali,
coraz to rozumniejszy użytek z prawa tego czyni. Naturalném jest
zatem, że im więcej klassy są oświecone, tem lepiej będą umiały
poddać się usiłowaniom coraz skuteczniejszym i nałożyć na siebie
coraz lepiej zrozumiane ofiary, aby utrzymać ludność na równi ze
ś r o d k a m i u t r z y m a n i a , jakie posiada.
Gdyby statystyka była dość posuniętą, to stwierdziłaby ten wywód
teoretyczny, wykazując, że w wyższych sferach społeczeństwa
małżeństwa nie tak wcześnie zawierają się jak w niższych. Otóż, jeśli
tak jest, to łatwo zrozumieć, że na wielki rynek, na który wszystkie
klassy znoszą usługi swe, na którym wymieniają się prace rozmaitej
natury, pracy grubej, zaofiarowują w większej stosunkowo obfitości
niż pracy umysłowej, co wyjaśnia nam, dla czego tak długo trwa ta
nierówność stanów, którą tyle i tak potężnych przyczyn innego
porządku nieustannie zniszczyć usiłują.
Teorya, którąśmy tu treściwie przedstawili, prowadzi do tego
praktycznego rezultatu, że najlepszym rodzajem filantropii, najlepszemi
instytucyami społecznemi są te, które działając w myśl planu opatrznościowego
takiego, jakim go harmonie społeczne przedstawiają, to jest zrównanie
w postępie, wprowadzają we wszystkie słoje społeczeństwa, a szczególnie
w najniższy, wiadomości, rozum, moralność, przezorność.
Mówimy instytucyami, gdyż w istocie przezorność wypływa
o tyle z konieczności położenia, o ile z rozpraw czysto umysłowych.
Jest pewna organizacya własności albo raczej exploatacyi, która
więcej niż każda inna sprzyja tému, co ekonomiści nazywają
znajomością potrzeb rynku, a tém samém, p r z e z o r n o ś c i ą . Zdaje
się być pewném, że naprzykład wielkie dzierżawy są skuteczniejszą za-
— 461 —

pobiegającą przeszkodą zbytecznemu rozmnażaniu się ludności


w klassie niższej, aniżeli małe dzierżawy *) Rodzina dzierżawcy
daleko więcej niż rodzina prostego najemnika może rozumieć
niedogodności wypływające z przedwczesnych małżeństw i zbyt
wielkiego rozmnażania się.
Powtarzamy jeszcze rodzaje filantropii. W rzeczy samej, jałmużna
może uczynić dobro rzeczywiste i lokalne, ale na dobrobyt klassy
pracującej może mieć wpływ bardzo ograniczony jeśli nawet nie
zgubny; bo nie tylko, że nie rozwija, ale owszem paraliżuje cnotę
najwłaściwszą do podniesienia tej klassy, to jest p r z e z o r n o ś ć .
Szerzyć idee zdrowe, a nadewszystko przywyknienia nacechowane
pewną godnością, oto największe i najtrwalsze dobro, jakie można
nadać klassom niższym.
Ś r o d k i u t r z y m a n i a , nie mogę się tego dość napowtarzać, nie
są ilością stałą, zależą one od obyczajów, opinii, p r z y z w y c z a j e ń .
Tak na najniższej jak i na innych stopniach drabiny społecznej czuje
się ten sam wstręt do porzucenia tej sfery przyzwyczajeń, w których
się żyło. Być może nawet, iż więcej cierpi arystokrata, którego
szlachetne latorośle przechodzą w mieszczaństwo, aniżeli
mieszczanin, którego synowie stają się rękodzielnikami, lub też
rękodzielnik, którego dzieci zniewolone są żebrać. Przyzwyczajenie
zatem do pewnego dobrobytu, do pewnej godności w życiu,
najsilniejszym jest bodźcem do rozwinięcia przezorności. — I jeśli
klassa pracująca wzniesie się raz do pewnych wygód, to nie będzie
chciała niżej już zstąpić nawet gdyby dla utrzymania się na swem
stanowisku i zachowania harmonii pomiędzy zarobkiem a swemi
nowemi przyzwyczajeniami, musiała użyć tego niezawodnego
środka, ograniczenia zapobiegającego.
Dla tego też uważamy za jeden z najpiękniejszych objawów
filantropii, iż wielu właścicieli i rękodzielników w Anglii postanowiło
znieść z gliny lepione i słomą kryte c h a ł u p y , a w miejsce ich
postawić domy murowane, czyste, przestronne, dobrze oświecone,
mające dość powietrza i przyzwoicie umeblowane. Gdyby środek
—————
*) Które wymagają klassy najemników.
30
— 462 —

ten był powszechnym, podniósłby on sposób życia klassy pracującej,


zmieniłby w potrzeby rzeczywiste to, co się dziś uważa za zbytek
względny, wzniósłby tę granicę, którą, nazywamy ś r o d k a m i
u t r z y m a n i a , a tém samém i skalę w y n a g r o d z e n i a tam, gdzie
jest nizką. — Dla czegóżby nie? Najniższa klassa w krajach
cywilizowanych daleko wyżej stoi, niż najniższa klassa u dzikich.
A więc się podniosła; czemużby więc jeszcze wyżej podnieść się nie
miała?
Nie potrzeba się jednakże łudzić; postęp musi być powolnym,
gdyż musi on być w pewnym stopniu powszechnym. Mogłoby się
stać, iż na pewnym punkcie kuli ziemskiej postęp rozwijałby się
prędzej niż gdzieindziej, gdyby narody wzajemnie na siebie nie
wpływały; ale tak nie jest; dla rassy ludzkiej tak w postępie jak
i w cofaniu się istnieje wielkie prawo s o l i d a r n o ś c i . Gdyby
naprzykład w Anglii, w skutek powszechnej podwyżki zarobku,
położenie robotników znacznie się polepszyło, w takim razie
przemysł francuzki miałby więcej szans wziąść górę nad swoją
współzawodniczką, a polotem swym miarkowałby postępowy ruch
objawiający się z drugiej strony cieśniny. Zdaje się, iż Opatrzność nie
chciała, aby jeden naród mógł prześcignąć drugi poza pewne granice;
widzimy więc, iż tak w ogóle całem jak i w drobnych szczegółach
społeczeństwa ludzkiego, cudowne i niezachwiane siły zawsze dążą
do tego, aby ostatecznie nadać massom korzyści indywidualne lub
zbiorowe i sprowadzić każdą wyższość pod jarzmo wspólnego
poziomu, który podobnie jak ocean ma swe godziny przypływu,
wyrównywa się nieustannie i znowu się wznosi.
Słowem, skoro doskonalenie się, które jest wydatną cechą człowieka, jest
mu daném, skoro działanie konkurencyi i prawa ograniczenia, są znane, losy
zatem rassy ludzkiej, z punktu jedynie przeznaczeń ziemskich dadzą, ile
nam się zdaje, streścić się w ten sposób: 1. Jednoczesne wzniesienie się
wszystkich warstw społecznych czyli poziomu powszechnego ludzkości.
2. Ciągłe zbliżanie wszystkich stopni i usuwanie stopniowe odległości
dzielących klassy pomiędzy sobą aż do granicy nakreślonej przez
sprawiedliwość absolutną. 3. Względne zmniejszenie pierwszej i ostatniej
warstwy społecznej a wzrost warstw średnich. — Powiedzą może, że prawa
te powinny sprowadzić równość absolutną. — Bynajmniej, bo to tak-
— 463 —

samo, jak gdyby chcieć, żeby w wiecznem zbliżaniu się linii prostej
z asymptotem nastąpić nareszcie miało zetknięcie się ich. *) . . . . . . . .
.........................................................
—————
*) Z rozdziału tego, pisanego po większej części po roku 1846, nie widzimy
dość jasno opozycyi, jaką autor stawiał pojęciom Malthus’a.
Bastiat wykazał dobrze działanie niedostrzeżone i naturalnie zapobiegające
czynnika indywidualnego, — pragnienie postępowe dobrobytu, ubieganie się
o lepsze i przyzwyczajenie, które z raz nabytego dobrobytu czyni prawdziwą
potrzebę, stawia ostateczną granicę środków utrzymania, poniżej której niktby nie
chciał, aby rodzina jego zeszła. Ale jest tu jedynie przecząca niejako strona prawa;
wykazuje on tylko, że w całem społeczeństwie opartem na własności i rodzinie,
wzrost ludności nie może grozić niebezpieczeństwem.
Powinien był jeszcze wykazać, że l u d n o ś ć j e s t s a m a p r z e z s i ę
s i ł ą , i udowodnić konieczny wzrost potęgi produkcyjnej, wynikającej ze
zgęstnienia ludności. W tem właśnie, jak sam autor powiedział, na stronie
115, zawiera się pierwiastek ważny, pominięty przez Malthus’a, a w którym
znajdziemy harmonię tam, gdzie Malthus widział niezgodę.
Z tego, co było powiedziane w rozdziale o w y m i a n i e strona 115 i 116 i co
Bastiat chciał rozwinąć mówiąc o ludności, widzimy, iż wyprowadza on wniosek
przeciwny pojęciom Malthus’a. — Wniosek ten znajdujemy w ostatnich
notatkach, jakie napisał i którego trzymać się zaleca: „W rozdziale o wymianie
wykazano, że w odosobnieniu potrzeby przewyższają zdolności nasze: a w stanie
społecznym zdolności przewyższają potrzeby nasze.
„Ta przewyżka zdolności nad potrzebami wypływa z wymiany, która jest —
zespoleniem usiłowań — rozdziałem zajęć.
„Ztąd też działanie i przeciwdziałanie przyczyn i skutków w zakresie
nieustającego postępu.
„Wyższość zdolności nad potrzebami, tworząc w każdem pokoleniu przewyżkę
bogactw, pozwala mu wychować liczniejsze znów pokolenie. Liczniejsze pokolenie to znowu
lepszy i większy jeszcze rozdział zajęć, to nowy stopień przewagi zdolności nad potrzebami.
„Jakaż to cudowna harmonia?
„I tak dajmy na to, że w pewnej danej epoce całość potrzeb ogólnych
przedstawia liczba 100, a zdolności liczba 110, przewyżka 10 dzieli się, —
5 naprzykład na polepszenie losu ludzi, na wywołanie wznioślejszych potrzeb, na
rozwinięcie w nich uczucia godności i t. d., a 5 na powiększenie ich liczby.
„W drugiem już pokoleniu potrzeby reprezentować będzie liczba 110, —
a mianowicie 5 wyżej w ilości i 5 wyżej w jakości.
„Ale przez to samo (z podwójnej przyczyny tak rozwoju fizycznego, umy-
słowego i więcej udoskonalonego moralnego oraz i z większego zgęszczenia lu-
30*
— 464 —
dności, co ułatwia produkcją) potęga ludności zwiększyła się także. Teraz
naprzykład reprezentować je będzie liczba 120 lub 130. Nowa przewyżka, nowy
podział, i t. d.
„I niech się nie obawiają n a d m i a r u , wzniesienia się potrzeb, bo to niczém
inném nie jest, jak tylko uczuciem godności, granicą naturalną...“
(Przypisek wydawcy).
XVII.

USŁUGI PRYWATNE, USŁUGI PUBLICZNE.

Usługi wymieniają się na u s ł u g i .


R ó w n o w a ż n o ś ć usług wypływa z dobrowolnej wymiany
i swobodnej dyskusyi, która ją poprzedza.
Czyli innemi słowy, k a ż d a usługa rzucona wpośród społeczeństwo
w a r t a jest tyle, ile każda inna usługa, której jest równoważną,
byleby wszystkie z a o f i a r o w a n i a i wszystkie ż ą d a n i a miały
w o l n o ś ć produkowania, porównywania się i roztrząsania.
Można w najlepsze krytykować i rozprawiać, ale niepodobna
pojąć idei wartości, bez idei wolności.
Kiedy żaden gwałt, żadne ścieśnienie, żaden podstęp nie
psuje równowagi usług, wówczas można powiedzieć, że panuje
sprawiédliwość.
Nie należy jednak pod tem rozumieć, że wówczas ludzkość
dosięgła już kresu swego udoskonalenia; wolność bowiem zostawia
otwarte pole błędom ocenienia indywidualnego. Człowiek łudzony
namiętnościami w sądzie swym często się myli; pragnienia jego nie
zawsze idą w parze z rozsądkiem. Widzieliśmy, że usługa może być
oceniona w wartości swej bez względu na słuszny stosunek pomiędzy
jej wartością a użytecznością; wystarcza na to, abyśmy dali przewagę
jednym pragnieniom na drugiemi. Stosunku tego pięknego, który
każdą usługę stawia na jej stanowisku, że się tak wyrazić mogę,
moralnem, dokonywa postęp rozumu, zdrowego sensu i obyczajów.
Przedmiota błahe, widowiska dziecinne, zabawy niemoralne,
— 466 —

mogą być w wielkiej cenie w jednym kraju, gdy w drugim będą


w pogardzie i poniżeniu. Równowaga zatem usług jest wcale czém
inném, jak słuszném ocenieniem ich użyteczności. Ale i pod tym
nawet względem wolność i uczucie odpowiedzialności poprawiają
i udoskonalają nasze gusta, nasze zaspokojenia, nasz sposób ocenienia.
We wszystkich na świecie krajach jest pewna klassa usług, które
co do sposobu w jaki się oddają, rozdzielają i wynagradzają, robią
zupełnie inny obrót, aniżeli usługi prywatne albo dobrowolne. Są to
usługi publiczne.
Jeśli potrzeba jakaś ma charakter powszechny i jednostajny na
tyle, aby mogła być nazwaną p o t r z e b ą p u b l i c z n ą , wówczas
ludzie składający jedno jakieś zgromadzenie (gminę, prowincyą, naród)
mogą uważać za dogodne dla siebie zaspokoić potrzebę tę działaniem lub
delegacyą zbiorową. W takim razie mianują urzędników obowiązanych
oddać i rozdzielić pomiędzy gminę usługę o jaką chodzi, wynagradzają
zaś ich za pośrednictwem składki, która, w zasadzie przynajmniej,
proporcyonalną jest do zdolności każdego ze stowarzyszonych.
W gruncie rzeczy, ta wyjątkowa forma wymiany, zwłaszcza kiedy
się przypuszcza zgodę ze wszystkich stron, bynajmniej nie psuje
pierwotnych żywiołów ekonomii społecznej. Jest to zawsze ten sam
przelew usiłowań, przelew usług. Urzędnicy pracują na zaspokojenie
potrzeb podatkujących, podatkujący znów pracują na zaspokojenie
potrzeb urzędników. Względną wartość tych wzajemnych usług
określa pewien proceder, jaki później zbadamy; ale zasadnicze
pierwiastki wymiany, przynajmniej abstrakcyjnie mówiąc, pozostają
nienaruszonemi.
Niesłusznie zatem niektórzy autorowie, widząc do jakiego sto-
H H

pnia opłaty są ciężkie i nieprawne, uważali za s t r a c o n ą wszelką


wartość poświęconą na usługi publiczne. *) Takie stanowcze potę-
—————
*) „Od chwili, kiedy wartość tę zapłaci podatkujący, jest ona dla niego
straconą; od chwili zaś gdy ją rząd zużyje, straconą jest dla wszystkich i nie wraca
już do społeczeństwa.“
(J. C. Say’a R o z p r a w a o e k o n o m i i p o l i t y c z n e j , księga III. roz. IX.
str. 504.)
Bezwątpienia, ale społeczeństwo zyskuje wzajemną usługę — bezpieczeń-
— 467 —

pienie nie wytrzymuje krytyki. Pod względem s t r a t y lub z y s k u


u s ł u g a p u b l i c z n a w niczem się naukowo nie różni od u s ł u g i
p r y w a t n e j . Czy sam pilnuję pola mego, czy zapłacę komuś kto je
pilnuje, czy też Państwu, które je każe pilnować, zawsze to ofiara,
którą ponosząc, mam na widoku własną korzyść. Czy w ten czy w ów
sposób, tracę zapewne usiłowanie, ale zyskuję bezpieczeństwo. Nie
jest to zatem strata, ale wymiana.
Powiedzą może, że daję przedmiot materyalny a otrzymuję coś, co nie
jest w żadne formy ujęte. Tym sposobem wpadłoby się znów w fałszywą
teoryę wartości. Póty, póki się nadawało wartość materyi a nie usługom,
póty musiano wierzyć, że każda usługa publiczna była straconą
wartością. Później, kiedy pod względem wartości wahano się pomiędzy
prawdą a fałszem, było toż samo wahanie i pod względem podatku.
Jeżeli podatek nie koniecznie musi być stratą, tém mniej
widzę konieczności, aby miał być zdzierstwem. *) Zapewne, że
w nowoczesnych społeczeństwach, zdzierstwo za pośrednictwem
podatku wykonywa się na wielką skalę. Zobaczymy to później
i przekonamy się, że jest ono jedną z najważniejszych przyczyn, jakie
zakłócają równowagę usług i harmonię interesów. Ale najlepszym
sposobem zwalczenia i zniesienia nadużyć podatku jest chronienie się
przesady, która widzi w istocie podatku zdzierstwo.
I tu jeszcze poboczny wniosek prostuje to, coby w powyższym sądzie
mogło być zbyt absolutnego. Doktryna, że u s ł u g i w y m i e n i a j ą
s i ę n a u s ł u g i , upraszcza znacznie tak samo zadanie, jak i jego
rozwiązanie.
—————
stwo naprzykład. Zresztą niżej trochę Say ustanawia prawdziwą doktrynę w tych
słowach:
„Nakładając podatek czyni się szkodę społeczeństwu, szkodę, która się nie
wynagrodzi żadnemi korzyściami, z a k a ż d y m r a z e m k i e d y s i ę
w z a j e m żadnej nie oddaje usługi. (Tamże.)
*) „Kontrybucje publiczne, wówczas nawet kiedy pobierane są z zezwolenia
narodu, są gwałtem zadanym własności, nie można bowiem pobierać wartości z żadnej
innej własności jak z tej, jaką wyprodukowała ziemia, kapitały i przemysł prywatny.
To też z a k a ż d y m r a z e m , k i e d y k o n t r y b u c y e p r z e w y ż s z a j ą
s u m m ę n i e z b ę d n ą d l a u t r z y m a n i a s p o ł e c z e ń s t w a , uważać je
można jako zdzierstwo.“ (Tamże).
— 468 —

To też kiedy rozważamy u s ł u g i p u b l i c z n e same w sobie, wedle ich


właściwej natury i stanu normalnego, pozostawiając na stronie wszystkie
nadużycia, są one podobnie jak u s ł u g i p r y w a t n e czystą wymianą.
Ale proceder, za pomocą którego usługi, w tych dwóch formach
wymiany porównywują się, roztrząsają, przenoszą się, równoważą
i objawiają swą wartość, tak jest różny i sam w sobie i w swych
skutkach, że czytelnik nie weźmie mi za złe, iż obszerniej pomówię
o tym trudnym przedmiocie, który jest najgodniejszym rozmyślań
ekonomisty i męża stanu. Prawdę powiedziawszy, to jest właśnie
węzeł wiążący politykę z ekonomią społeczną. I tu także możemy
zaznaczyć początek i doniosłość najzgubniejszego błędu, jaki
kiedykolwiek skaził naukę, a który polega na mieszaniu
społeczeństwa z rządem.— S p o ł e c z e ń s t w o , t o c a ł o ś ć , która
obejmuje jednocześnie usługi prywatne i usługi publiczne, r z ą d zaś
jest c z ę ś c i ą , do której należą jedynie usługi publiczne.
Jeżeli na nieszczęście idąc za szkołą Rousseau’a i wszystkich
republikanów francuzkich, wyznawców jego, używamy bez różnicy
tych dwóch wyrazów rząd i społeczeństwo to stanowimy niejako
naprzód już i nieroztrząsając wcale, że P a ń s t w o może i powinno
ogarnąć całkowicie działalność prywatną, wolność i odpowiedzialność
indywidualną; stanowimy, że wszystkie usługi prywatne powinny
być przemienione w usługi publiczne; stanowimy, że porządek
społeczny jest faktem przypadkowym i wynikłym z umowy, któremu
prawo dopiero byt nadaje; stanowimy wszechwładztwo prawodawcy
a detronizujemy ludzkość.
W istocie widzimy jak usługi publiczne czyli działalność rządowa,
stosownie do czasu, miejsca i okoliczności, rozszerza się lub ścieśnia,
począwszy od komunizmu Sparty lub missyi Paraguajskich doszła aż
do indywidualizmu Stanów Zjednoczonych, przeszedłszy przez
centralizacyę francuzką.
Pierwsza kwestya, jaka się przedstawia przy wstępie do Polityki
jako umiejętności, jest ta:
Jakie są usługi, które powinny należeć do działalności prywatnej?
— Jakie są te, które powinny należeć do działalności zbiorowej czyli
publicznej?
Kwestyą tę można sprowadzić do tego:
— 469 —

Nakreślmy sobie w myśli wielkie koło, które nazwiemy


s p o ł e c z e ń s t w e m i wpiszmy w nie drugie koło nazwane r z ą d e m .
Widoczném jest, że kwestya ta wiąże się z ekonomią polityczną,
wymaga bowiem porównawczego zbadania dwóch bardzo różnych
form wymiany.
Jak tylko rozwiązaném zostanie to zagadnienie, pozostanie jeszcze
inne, a mianowicie: Jaka jest organizacya usług publicznych?
Zagadnienia tego, jako należącego do czystej polityki, nie będziemy
dotykać wcale.
Zbadajmy istotne różnice charakteryzujące u s ł u g i p r y w a t n e
i u s ł u g i p u b l i c z n e , badanie to przedwstępne niezbędném jest dla
ustalenia granicy, która powinna rozdzielać je. Cała część tego dzieła aż
do niniejszego rozdziału poświeconą była wykazaniu ewolucyi u s ł u g i
p r y w a t n e j . Widzieliśmy ją wykluwającą się w tym wniosku, bądź
to wyraźnym, bądź domyślnym. U c z y ń t o d l a m n i e , a j a d l a
c i e b i e t o u c z y n i ę ; co domyślać się każe, że tak ze strony ustępującego
jak i ze strony przyjmującego nastąpiło wzajemne zezwolenie. Pojęcia zatem
o zamianie, wymianie, oszacowaniu i wartości nie możemy zrozumieć
bez w o l n o ś c i , a tej ostatniej bez o d p o w i e d z i a l n o ś c i .
Przy wymianie, każda ze stron obejmuje ogół swego położenia, radząc
się swych potrzeb, swego ryzyka i niebezpieczeństw, swych pragnień,
zdolności, swych skłonności, swych wygód, a nie zaprzeczaliśmy temu
nigdy, aby z wykonaniem wolnej woli nie wiązała się możliwość
nierozważnego lub szalonego wyboru. Błąd zatem nie leży w wymianie
lecz w niedoskonałości natury ludzkiej; lekarstwem na to nie mogłoby
być nic innego jak o d p o w i e d z i a l n o ś ć (to jest wolność), ona
bowiem jest źródłem wszelkiego doświadczenia. Gdyby uorganizowano
przymus w wymianie, zniszczono wolną wolę pod pozorem, że
wszyscy ludzie mylić się mogą, nie byłoby to żadném ulepszeniem;
chybabyśmy dowiedli, że osoba zajmująca się wywieraniem
przymusu, nie podlega ułomnościom natury ludzkiej, że nie ma
namiętności, wolną jest od błędów i nie należy do ludzkości.
Czyż nie widzimy, że w takim razie odpowiedzialność byłaby
nietylko niewłaściwie przestawioną, ale nadto zniszczoną, w tem
przynajmniej, co ma w sobie najkosztowniejszego, to jest straciłaby
swój charakter wynagradzający, karzący, doświadczalny, popraw-
— 470 —

czy, a tém samém, postępowy? Widzieliśmy jeszcze, że wolna


wymiana, czyli usługi dobrowolnie przyjęte i oddane, pod wpływem
konkurencyi ustawicznie zwiększają stosunek współudziału sił
darmych do współudziału sił uciążliwych, i stosunek dziedziny
wspólności do dziedziny własności; a to nas doprowadziło do uznania,
iż w wolności zawiera się potęga urzeczywistniająca coraz więcej i pod
każdym względem postępową równość, czyli Harmonię społeczną.
Co się zaś tycze procederów wolnej wymiany, nie potrzebujemy
opisywać ich, bo wtedy, kiedy przymus ma niesłychaną rozmaitość
form, to wolność ma tylko jedną. Jeszcze raz powtarzam, przelew
dobrowolny usług prywatnych określa się najlepiej temi prostemi
słowami: „Daj mi to, a ja ci dam to; — uczyń dla mnie to, a ja dla
ciebie uczynię to.“ „Do ut des; facio ut facias.“
Nie w ten sposób wymieniają się usługi p u b l i c z n e . I tu w pewnej
mierze p r z y m u s jest nieuchronnym, a widzimy go w rozmaitych
formach, począwszy od despotyzmu najabsolutniejszego, aż do interwencyi
najpowszechniejszej i najbardziej bezpośredniej wszystkich obywateli.
Chociażby nawet taki ideał polityczny nie istniał jeszcze nigdzie,
chociażbyśmy nawet przypuszczali, że gdyby kiedykolwiek i był
w życie wprowadzonym, to chyba w bardzo niedokładny sposób.
Dajmy jednakże na to, iż istnieje on. Bo czegoż szukamy? Szukamy
modyfikacyj, jakie przybierają na siebie usługi gdy wchodzą
w dziedzinę publiczną; badając zaś tę rzecz z punktu widzenia
nauki, musimy pozostawić na stronie gwałty prywatne i lokalne,
a rozważać jedynie usługę publiczną samą w sobie i w jej objawach
najprawowitszych. Słowem, powinniśmy zbadać przemianę, jakiej
usługa, już przez to samo, że się staje publiczną, ulega, pozostawiając
na stronie przyczynę, która ją taką a nie inną uczyniła, i te nadużycia,
jakie się mogą wiązać ze sposobem jej wykonania.
Proceder cały polega na tem:
Obywatele mianują pełnomocników. Zgromadzeni pełnomocnicy
decydują większością, że pewna kategorya potrzeb, potrzeba
wychowania, naprzykład, będzie odtąd zaspakajana nie przez wolne
usiłowanie lub wolną wymianę dokonaną przez obywateli, lecz przez
pewną klassę urzędników wyłącznie do tego naznaczonych. Oto, co
się tycze usługi o d d a n e j . Co do usługi p r z y j ę t e j , to ponieważ
— 471 —

Państwo zabiera czas i zdolności nowych urzędników na rzecz obywateli,


musi zatem od obywateli brać środki utrzymania dla urzędników.
Dokonywa się tego za pośrednictwem składki lub kontrybucji powszechnej.
We wszystkich krajach cywilizowanych kontrybucya ta płaci się
pieniędzmi. Prawie nie mamy potrzeby zwracać na to uwagi, że poza
temi pieniędzmi jest praca. W gruncie rzeczy, obywatele pracują na
urzędników a urzędnicy na obywateli tak samo jak wtedy, gdy usługi
są wolne i jedni obywatele pracują na drugich.
Robimy tu tę uwagę, aby uprzedzić bardzo rozpowszechniony
sofizmat, pochodzący z iluzyi monetarnej. Słyszymy często
mówiących w ten sposób: pieniądze, jakie urzędnicy pobierają,
deszczem spadają na obywateli. I wnoszą ztąd, że ten mniemany
deszcz jest drugiem dobrem dodaném do tego, jakie wypływa
z usługi. W ten sposób rezonując dojdziemy do tego, iż
usprawiedliwiać będziemy urzędy najbardziej pasożytne. Nie
zwracają uwagi na to, że gdyby usługa pozostała w dziedzinie
działalności prywatnej, to pieniądze zamiast iść do skarbu a z tamtąd
do urzędników, przeszłyby bezpośrednio do ludzi, którzyby się
podjęli oddać usługi te dobrowolnie; pieniądze te, powtarzam,
spadłyby także deszczem na massy. Ale jak tylko przestaniemy mieć
na uwadze cyrkulacyą pieniężną i kiedy przekonamy się, że w głębi
jest tu praca wymieniona na pracę, usługi na usługi, to sofizmat ten
upaść musi. W porządku publicznym może się zdarzyć, iż urzędnicy
przyjmują usługę nie oddając sami żadnej, w takim razie, jakkolwiek
mógłby nas łudzić pod tym względem ruch pieniężny, dla
podatkujących zawsze będzie tu strata.
Ale bądź cobądź, wróćmy do naszej analizy:
Mamy zatem wymianę w nowej formie. Wymiana mieści w sobie
dwa wyrazy: d a ć i p r z y j ą ć . Zbadajmy tak ze względu na
o d d a n e jak i p r z y j ę t e usługi, jakim sposobem dokonywa się
umowa, która z prywatnej stała się publiczną. Najprzód zaznaczymy,
że zawsze lub prawie zawsze usługa publiczna prawnie lub faktycznie
tłumi usługę prywatną tejże samej natury. Kiedy Państwo bierze na
siebie jakąś usługę, to zwykle stanowi, że nikt inny prócz niego
nie będzie miał prawo oddawać jej, zwłaszcza, jeśli ma przy tem
na widoku stworzyć sobie z tego dochód. Dowodem tego są
— 472 —

poczty, tytoń, karty do grania, proch i t. d. A chociażby Państwo nie


powzięło tej ostrożności, rezultat zawsze będzie ten sam. Jakiż przemysł
może się zająć oddawaniem publiczności usługi, którą Państwo darmo
daje? Prawie nigdy nie widzimy, aby ktoś szukał środków utrzymania
w nauczaniu prawa lub medycyny, w budowaniu wielkich dróg,
w hodowaniu stadniny czystej krwi, w zakładaniu szkół sztuk
i rzemiosł, w wykarczowywaniu ziem w Algierze, w wystawianiu
Muzeów i t. d. A przyczyną tego jest to, iż nikt nie pójdzie kupować
tego, co mu Państwo darmo daje. Tak więc, jak mówił Cormenin, że
gdyby nawet pierwszym artykułem konstytucyi nadał rząd
przemysłowi szewskiemu nie wiem jakie przywileje, upadłby on
jednakże szybko, gdyby rządowi przyszło do głowy wszystkim dawać
buty darmo.
I w rzeczy samej słowo d a r m y , zastosowane do usług
publicznych, mieści w sobie najgrubszy i że tak powiem
najniedorzeczniejszy z sofizmatów.
Z mojej strony, podziwiam nadzwyczajną łatwowierność, z jaką
publiczność daje się łowić na to słowo. Czy nie chcesz, mówią nam,
darmego wychowania, d a r m e g o rozpładniania stadniny?
Zapewne że chcę, chciałbym także i pożywienia darmego i darmego
mieszkania... jeśli to możliwe.
Ale prawdziwie darmém to tylko nazwać można, co nic nikogo
nie kosztuje. Tymczasem publiczne usługi kosztują wszystkich; i dla
tego, że wszyscy zapłacili je naprzód, nie kosztują nic tego, który je
odbiera. Ten, kto zapłaci część swoją do ogólnej składki, nie będzie
chciał uciekać się do podobnej usługi prywatnej, za którą znów
będzie musiał zapłacić.
Tak więc usługa publiczna podstawia się w miejsce usługi prywatnej.
Nie dorzuca ona nic do ogólnej pracy narodu, ani też do jego bogactwa.
Za pośrednictwem urzędników dokonywa tego, co mógłby dokonać
przemysł prywatny. Pozostaje jeszcze do zbadania, która z tych dwóch
czynności pociąga za sobą więcej dodatkowych niedogodności.
W rozdziale tym postanawiam zająć się rozwiązaniem tych kwestyj.
Jak tylko zaspokojenie potrzeby jakiejś staje się przedmiotem
usługi publicznej, znaczna część jego usuwa się wówczas z dziedziny
wolności i odpowiedzialności indywidualnej. Indywiduum nie może
— 473 —

kupować tego czego chce i kiedy chce, nie może stosować się do swych
zasobów, swych dogodności, do swego położenia, do swego ocenienia
moralnego, ani też do tego porządku stopniowego, który mu się
najlepszym wydawać będzie do zaspokojenia potrzeb. Rad nierad, musi
brać z pośród społeczeństwa nie taką miarę usług, jaką dla siebie za
użyteczną uzna, jak to czyni w usługach prywatnych, ale część, jaką
rząd uzna za właściwą, udzielić mu bez względu na ilość i na jakość.
Niema on, być może, chleba do zaspokojenia głodu, tymczasem
zabierają mu z tej niezbędnej ilości część chleba, aby mu za nią dać
wykształcenie lub widowiska, których wcale nie potrzebuje. Nie wolno
mu kontrolować swych własnych zaspokojeń, a nie dźwigając za nie
odpowiedzialności, tém samém traci inteligencyą. Przezorność staje się
tu zarówno nieużyteczną jak i doświadczenie. Mniej już on do siebie
należy, stracił część swej własnej woli, jest mniej postępowym, jest
mniej człowiekiem. Nie tylko że w danym wypadku nie myśli sam
przez się, a nawet odzwyczaja się myśleć o sobie. To odrętwienie
moralne, które go ogarnia, ogarnia także z tej samej przyczyny
i wszystkich jego współobywateli; widziano też już nieraz całe narody
wpadające w zgubną niemoc. *)
—————
*) Skutki tej przemiany wykazuje nam dotykalnie przykład, jaki przytacza
minister wojny d’Haulpoul. „Na każdego żołnierza, powiedział on, przypada po
16 centymów na żywność, rząd bierze od nich te 16 centymów, zobowiązując się
żywić ich za nie. Ztąd też każdy z nich dostaje jednakową porcyę w jednaki sposób
przyrządzoną, bez względu na to, czy to dla niego dogodne lub nie. Jeden ma za
dużo chleba i wyrzuca go. Inny za mało ma mięsa, i t. d. Ale zrobiliśmy próbę,
zostawiliśmy do wolnego rozporządzenia żołnierzy te 16 centymów i szczęśliwi
jesteśmy, iż możemy poświadczyć, że odtąd los ich znacznie się polepszył. Każdy
z nich idzie za swym gustem, za swym temperamentem i stosuje się do cen
targowych. Wogóle zastąpili oni w części chleb mięsem. W jedném miejscu kupują
więcej chleba, tam więcej mięsa, ówdzie więcej jarzyn, gdzieindziej znów więcej
ryb. Zdrowie ich jest w dobrym stanie; są oni więcej niż pierwej zadowolnieni,
a Państwo uwolnionem zostało od wielkiej odpowiedzialności.“
Czytelnik zrozumie, że nie osądzamy tej próby ze względu militarnego.
Przytoczyłem ją jedynie dla wykazania pierwszej różnicy, jaka zachodzi pomiędzy
usługą publiczną a prywatną, pomiędzy nakazem a wolnością. Czy lepiej, żeby
Państwo miało w ręku swoim środki przeznaczone na nasze wyżywienie
— 474 —

Póki jakaś kategorya potrzeb i odpowiednich im zaspokojeń pozostaje


w dziedzinie wolności, póty każdy może rządzić się pod tym względem
swojem własném prawem zmieniając je wedle swéj woli. Jest to bardzo
naturalném i sprawiedliwém, bo niema nawet dwóch ludzi, którzyby się
znajdowali w tych samych okolicznościach, i niema ani jednego
człowieka, którego okoliczności nie zmieniałyby się z każdym dniem.
W takich razach wszystkie zdolności ludzkie, a mianowicie:
porównywanie, sąd, przezorność, są czynnemi. Wtedy każde dobre
postanowienie sprowadza nagrodę, a każdy błąd karę; a doświadczenie,
ten ciężki zastępca przezorności, spełnia przynajmniej posłannictwo
swoje i tym sposobem społeczeństwo musi doskonalić się.
Lecz kiedy usługa stanie się publiczną, wówczas wszystkie prawa
indywidualne znikają, aby się stopić i uogólnić w prawie pisanem,
przymusowem, jednakowem dla wszystkich, które nie zwraca uwagi
na położenia prywatne, i ubezwładnia najszlachetniejsze zdolności
natury ludzkiéj.
Jeżeli interwencya Państwa, odnośnie do usług jakie mu oddawać
mamy, nie dozwala nam rządzić się samym sobą, to jeszcze więcéj
nam tego zabrania gdy idzie o usługi, które mu w zamian oddajemy.
Ta interwencya Państwa, ten dodatek do wymiany, pozbawiony jest
również wolności, bo musi być jednostajnie urządzaną, wedle prawa
naprzód już ustanowionego, siłą wykonywanego, a od którego nic się
uchylić nie może. Słowem, tak jak usługi, które nam Państwo daje, są
nam narzucone, tak samo i te usługi, których od nas żąda w zamian
za swoje, są nam również narzucone, i przyjmują téż we wszystkich
językach nazwę p o d a t k u .
Tu przedstawia się ogrom trudności i niedogodności teoretycznych,
w praktyce bowiem Państwo przezwycięża wszystkie przeszkody, za
pomocą siły zbrojnéj, która jest niezbędnym dodatkiem każdego
prawa. Idąc zaś za teoryą, przemiana usług prywatnych na publiczne
rodzi tego rodzaju trudne kwestye:
Czy Państwo zawsze i w każdym wypadku domagać się będzie
—————
i samo zajmowało się żywieniem nas, czy też lepiej, aby nam samym pozostawiło
tak te środki jak też i staranie o zaspokojenie naszego wyżywienia? Przy każdej
z naszych potrzeb możemy sobie postawić toż samo pytanie.
— 475 —

od każdego obywatela podatku r ó w n o w a ż n e g o oddanym usługom?


Byłoby to sprawiedliwie, i właśnie ta r ó w n o w a g a wypływa
nieochybnie z tranzakcyj dobrowolnych i z c e n y r o z t r z ą s a n é j
przed zawarciem ich. Nie warto zatem było wyprowadzać pewnéj
kategoryi usług z dziedziny działalności prywatnéj, jeżeli Państwo
dążyło do zrealizowania téj r ó w n o w a g i , która jest ścisłą słusznością.
Ale nie myśli ono o tém i myśleć nawet nie może. Nie można się
t a r g o w a ć z urzędnikami. Prawo działa w sposób ogólny i nie może
układać warunków rozmaitych na każdy szczegółowy wypadek. — Co
najwyżéj, i to wówczas tylko, kiedy prawo pojmowane jest w duchu
sprawiedliwości, szuka ono pewnego rodzaju równowagi pośredniéj,
równowagi, która w przybliżeniu przynajmniéj, przedstawia naturę
dwóch wymienionych usług. Przybliżenie to, zdaje się, iż posuniętém
było do ostatecznych granic przez te dwie zasady, mianowicie:
proporcjonalność i postępowość podatku, chociaż każda z nich wychodzi
z innego tytułu. — Ale najprostsze zastanowienie wystarcza do
wykazania, że tak samo podatek proporcyonalny jak i podatek
postępowy nie mogą sprowadzić równowagi ścisłéj pomiędzy
wymienionemi usługami. Usługi zatém publiczne, ogołociwszy
obywateli z wolności, tak ze względu przyjętych jak i oddanych usług,
mają jeszcze i tę wadę, że zakłócają wartość tych usług.
Nie jest to wcale małą rzeczą, iż niszczą one zasadę
odpowiedzialności, a przynajmniéj przestawiają ją. Odpowiedzialność!
Ależ ona jest wszystkiém dla człowieka; jest ona jego bodźcem, jego
mistrzem, wynagradza go i karze. Bez niéj, człowiek przestaje mieć
wolną wolę, przestaje się doskonalić, przestaje być istotą moralną, nie
kształci się, słowem, jest niczém. Wpada w bezwładność i liczy się
tylko jako prosta jednostka należąca do trzody.
Jeżeli nieszczęściem jest, kiedy uczucie odpowiedzialności wygasa
w jednostce, to również nieszczęściem jest, kiedy się ona do przesady
rozwinie w Państwie. Nawet zepsuty człowiek ma jeszcze dość
światła, aby mógł rozpoznać zkąd mu przychodzi dobro i zło; a kiedy
Państwo bierze na siebie wszystko, odpowiada téż za wszystko. Jeżeli
zatém pod wpływem tych sztucznych urządzeń naród jaki cierpi,
może to jedynie rządowi przypisywać, a jedyném lekarstwem
i jedyną polityką w takim razie jest wywrócenie podobnego rządu.
— 476 —

Ztąd nieuniknione pasmo rewolucyi. Mówię nieuniknione, bo pod


takim rządem naród koniecznie cierpieć musi, a to z téj przyczyny,
iż system usług publicznych prócz tego, iż zakłóca równowagę
wartości, co jest niesprawiedliwością, sprowadza nadto ubytek
bogactw, co znów jest ruiną; ruina i niesprawiedliwość — to
cierpienie i niezadowolnienie, — cztéry najzgubniejsze czynniki,
które łącznie z przestawieniem odpowiedzialności muszą sprowadzać
te konwulsye polityczne, których nieszczęśliwymi świadkami
jesteśmy przeszło od pół wieku.
Nie chciałbym odbiegać od mego przedmiotu. Muszę jednakże
zrobić uwagę, że kiedy wszystko w ten sposób jest zorganizowane,
kiedy rząd, przemieniając stopniowo tranzakcye wolne na usługi
publiczne, wzrośnie do olbrzymich rozmiarów, to potrzeba się
obawiać, aby rewolucye, które same z siebie są tak wielkiém złém,
nie stały się, przynajmniéj ze względu na doświadczenie jakie
przynoszą, pewnego, rodzaju lekarstwem. Przemieszczenie
odpowiedzialności skrzywi opinię ludu. Lud przyzwyczajony
wyczekiwać wszystkiego od Państwa, nie oskarża go o to, iż za wiele
robi, ale o to, iż nie dość jeszcze robi. Wywraca go zatém, zamienia
innym i nie mówi doń: R ó b m n i é j , ale: R ó b w i ę c é j , i tym
sposobem wpada w coraz to głębszą przepaść.
A gdy nareszcie przyjdzie chwila, że się oczy wszystkim otworzą,
gdy poczują potrzebę zmniejszenia zakresu władzy i odpowiedzialności
Państwa, wtenczas przedstawiają się inne przeszkody. — Z jednéj
strony P r a w a n a b y t e podnoszą się i łączą się z sobą; niepodobna
zgnieść mnóstwa egzystencyj, które się do życia powołało. Z drugiéj
strony publiczność oduczyła się działać sama przez się. W chwili
odzyskania téj wolności, o którą się tak gorąco ubiegała, obawia się jéj,
odpycha ją. Ofiarujcież jéj wolność nauczania.*) Sądzić ona będzie, że
wówczas wszelka umiejętność zniknie. Ofiarujcie jej wolność religijną.
— Sądzić będzie, że ateizm pochłonie wszystko. Czyż jej tyle razy nie
powtarzano, że każda religia, każda nauka, wszelkie światło, wszelka
moralność mieści się w Państwie lub zeń wypływa.
—————
*) Patrz broszurę pod tytułem: B a k a l a u r a t i S o c y a l i z m , tom IV., str.
442. (Przypisek wydawcy).
— 477 —

Ale nad temi uwagami zastanowimy się jeszcze gdzieindziej,


a teraz wracam do mego przedmiotu.
Staraliśmy się wykazać prawdziwą rolę, jaką gra konkurencya w rozwoju
bogactw. Widzieliśmy, iż polega ona na tém, że przesuwa jedynie dobro
przez ręce producenta, a postęp cały zwraca na korzyść wspólności, że
rozszerza bezustannie dziedzinę darmości, a tém samém, wspólności.
Ale kiedy usługi prywatne stają się publicznemi, usuwają się wówczas
z pod praw konkurencyi i ta piękna harmonia działać już nie może.
I w rzeczy samej, urzędnik nie ma żadnego bodźca, któryby go pchał do
postępu, jakże więc chcemy, aby postęp obracał się na korzyść wspólną,
kiedy nie istnieje on wówczas wcale. Urzędnik nie działa za podnietą
interesu, ale pod naciskiem prawa. Prawo przemawia do niego w ten
sposób: „Oddasz publiczności pewną oznaczoną usługę, a w zamian
odbierzesz od niej również pewną oznaczoną usługę.“ Czy okaże on
trochę więcej lub trochę mniej gorliwości, nie zmieni to wcale stałej
granicy tych dwóch usług. Przeciwnie zaś, interes prywatny szepcze
wolnemu robotnikowi te słowa do ucha: „Im więcej zrobisz dla drugich,
tym więcej drudzy dla ciebie zrobią.“ Tu wynagrodzenie całkowicie
zależy od mniej lub więcej silnego, mniej lub więcej oświeconego
usiłowania. Zapewne, że pamięć na potrzeby ciała, pragnienie awansów,
przywiązanie do obowiązków, mogą być czynnym bodźcem dla
urzędnika; nie zastąpią jednak one nigdy owej niepokonanej podniety,
jaką jest interes osobisty. Doświadczenie stwierdza w tym względzie
rozumowanie. Wszystko, co wpada w dziedzinę urzędniczą, unieruchomia
się prawie. Wątpić należy, czy dziś lepiej uczą jak za czasów Franciszka I.
i nie sądzę, aby ktoś nawet mógł porównywać działalność biór
ministeryalnych z działalnością jakiegoś przemysłu.
W miarę zatém jak usługi prywatne wchodzą w dziedzinę usług
publicznych, dotknięte są, przynajmniej w pewnym stopniu,
nieruchomością i bezpłodnością, nie na szkodę tych, którzy je oddają
(bo ich płaca nie zmienia się), ale na szkodę wszystkich. — Mimo
tych wielkich niedogodności, tak pod względem moralnym,
politycznym jak i ekonomicznym, niedogodności, o których tu licząc
na domyślność czytelnika, z lekka tylko wspomniałem, czasami
korzystném być może podstawienie w miejsce czynności indywidual-
31
— 478 —

nej, czynności zbiorowej. Są tego rodzaju usługi, których główną


zaletą jest prawidłowość i jednostajność. Być nawet może, że
w pewnych okolicznościach podstawienie takie zmniejszy ilość
instancyi i oszczędzi ogółowi, przy osiągnieniu danego zaspokojenia,
pewną summę usiłowań. Pozostaje więc do rozwiązania kwestya
następująca: Jakie usługi powinny zostać w dziedzinie działalności
prywatnej? Jakie usługi powinny należeć do działalności zbiorowej
czyli publicznej? Badania, jakieśmy dopiero robili co do istotnych
różnic charakteryzujących te dwa rodzaje usług, ułatwi nam
rozwiązanie tego ważnego zadania.
A naprzód, czy jest jakakolwiek zasada, na podstawie której
możnaby rozróżnić, co prawowicie wejść może w zakres działalności
zbiorowej, a co powinno pozostać w zakresie działalności prywatnej?
Przedewszystkiem objaśniam, że nazywam tu d z i a ł a l n o ś c i ą
z b i o r o w ą , tę wielką organizacyę, której podstawą jest p r a w o ,
a środkiem wykonania s i ł a , czyli inaczej r z ą d . Niech mi nie
mówią, że w stowarzyszeniach swobodnych i dobrowolnych objawia
się także działalność zbiorowa. Niech nie przypuszczają, że nadaję
słowom d z i a ł a l n o ś ć prywatna znaczenie d z i a ł a n i a o d o s o b n i o -
n e g o . Nie. Ale powiadam, że stowarzyszenie swobodne i dobrowolne
należy jeszcze do działalności prywatnej, dla tego, że jest jednym i to
z najdzielniejszych sposobów wymiany. Nie psuje ono równowagi usług,
nie przeszkadza wolnemu oszacowaniu wartości, nie przestawia
odpowiedzialności, nie niszczy wolnej woli, nie usuwa ani
konkurencyi ani jej skutków, słowem, podstawą jego nie jest
przymus.
Ale działalność rządowa rozciąga się na ogół za pośrednictwem
p r z y m u s u . Powołuje się ona koniecznie na compelle intrare,
działa na podstawie p r a w a , któremu każdy musi się poddać, bo
prawo mieści w sobie s a n k c y ą . Nie sądzę, aby ktokolwiek
zaprzeczył temu założeniu, poddaję je pod osłonę tej najpotężniejszej
powagi, pod osłonę faktu powszechnego. Wszędzie istnieją prawa
i siła, aby jednać dla siebie, posłuszeństwo upornych.
I ztąd to zapewne na użytek tych, którzy biorąc za jedno r z ą d
i S p o ł e c z e ń s t w o , sądzą, że ono podobnie jak i rząd jest
sztuczném i z umowy powstałém, zrodził się pewnik, że: Ludzie łą-
— 479 —

cząc się w społeczeństwa, poświęcają jakąś część swej wolności, aby


jéj resztę zachować.“
Widzimy dobrze, że pewnik ten jest fałszywym, gdy idzie o tranzakcye
swobodne i dobrowolne. Kiedy dwóch ludzi zamierzy pracować
oddzielnie, w nadziei osiągnięcia korzystniejszego rezultatu, kiedy
wymieniają swe usługi lub stowarzyszają swe usiłowania, to gdzież tu
widzimy ofiarę z wolności? I czyż to znaczy poświęcać wolność,
kiedy się z niej lepszy robi użytek?
Co najwyżej, możnaby tylko powiedzieć: „Ludzie poświęcają część
swej wolności, aby zachować jéj resztę, nie wówczas gdy się łączą
w społeczeństwo, lecz wówczas, kiedy się poddają rządowi, bo
bezwarunkowym środkiem działania rządu jest siła.“
Otóż, obok takiego nawet sprostowania, mniemany ten pewnik
będzie zawsze błędnym, jeśli rząd pozostanie przy swych
atrybucyach racyonalnych.
I jakież to są te atrybucye?
Oto ten charakter specyalny, wypływający z obowiązkowej pomocy
siły, który powinien nam uwydatnić ich rozciągłość i granice. Powiadam:
Rząd nie działa inaczej jak za pośrednictwem siły,
zatém działanie jego jest tam tylko prawowitém,
gdzie i samo pośrednictwo siły jest prawowitém.
Otóż, kiedy siła pośredniczy prawowicie, to czyni to nie w celu
zniesienia wolności, ale owszem dla zjednania dla niej szacunku.
A to do tego stopnia, że aksiomat ten, który brano za podstawę
nauki politycznej, tak jak był fałszywym w zastosowaniu do
społeczeństwa, tak też jest fałszywym w zastosowaniu do rządu.
Z radością widzę zawsze jak te smutne teoretyczne niezgodności
znikają w obec gruntownego badania.
W jakim wypadku użycie siły jest prawowitém? W jednym tylko
i sądzę, że li tylko w tym jednym, to jest: w razie słusznej obrony.
A jeśli tak jest, to już mamy racyę bytu tak rządu jak i jego granicy
uzasadnionej.*)
—————
*) Autor, w jedném z poprzedzających swych pism, miał zamiar rozwiązać tę
samą kwestyę. Badał on jaka była słuszna dziedzina prawa. Wszystko,
31*
— 480 —

Jakie jest prawo jednostki? Prawo zawiera z bliźnimi swymi


trankzakcyj wolnych, zkąd znowu podobne prawo i im przysługuje.
Kiedyż prawo to bywa pogwałcone? Wówczas; kiedy jedna ze stron
targnie się na wolność drugiej. W takim wypadku błędem byłoby, jak
to się zwykle dzieje, utrzymywać, że: „Jest to nadużyciem, zbytkiem
wolności.“ Należałoby raczej powiedzieć: „Nie ma wolności;
zniszczoną ona została.“ Zapewne, jeśli mieć będziemy na uwadze
jedynie napastnika, to widzimy zbytek wolności, jeśli zaś zwrócimy
uwagę na ofiarę, albo raczej na ogół zjawiska, jak to czynić
powinniśmy, to zobaczemy, iż zniszczoną ona została.
Ten, na którego wolność nastają, albo, co na jedno wychodzi,
nastają na jego wolność, na jego zdolności, na jego pracę, ma prawo
bronienia tego wszystkiego n a w e t s i ł ą ; co też właśnie czynią
wszyscy ludzie zawsze i wszędzie, kiedy tylko czynić to mogą.
Ztąd też, jakakolwiek będzie ilość ludzi, mają oni prawo
naradzania się, stowarzyszania, aby bronić, chociażby n a w e t
z a p o ś r e d n i c t w e m s i ł y wspólnej, wolności i własności
indywidualnej.
Ale indywiduum nie ma prawa w żadnym innym celu używać
siły. Nie mam prawa zmuszać bliźnich moich, aby byli pracowitymi,
wstrzemięźliwymi, oszczędnymi, szlachetnymi, uczonymi, pobożnymi;
ale mam prawo zmuszać ich, aby byli sprawiedliwemi.
A tém samém siła zbiorowa nie może być słusznie użytą do
rozwinięcia zamiłowania pracy, wstrzemieźliwości, oszczędności,
szlachetności, nauki, wiary religijnej, ale można jej słusznie użyć
dla sprowadzenia panowania sprawiedliwości i utrzymania każdego
przy jego prawie.
Bo i gdzieżbyśmy indziej mieli szukać źródła prawa zbiorowego,
jeśli nie w prawie indywidualném.
Jest to nieszczęśliwą manią naszej epoki, iż chcemy nadawać życie
właściwe czystym abstrakcyom, wyobrażać sobie państwo poza
obrębem obywateli, ludzkość poza obrębem ludzi, całość poza
obrębem jej części, zbiorowość poza obrębem składających ją indywi-
—————
co powiedział w broszurze pod tytułem P r a w o , odnosi się do jego obecnego
twierdzenia. Odsyłamy czytelnika do tomu IV. str. 342. (Przypisek wydawcy).
— 481 —

dualności. To tak samo, jakby powiedzieć: „Oto człowiek, zniszczcie


w myśli swej jego członki, jego trzewia, jego organy, jego ciało
i duszę; słowem wszystkie pierwiastki składające go, a pozostanie
zawsze człowiek.“
Gdyby prawo jakieś nie istniało w żadnym z indywiduów
składających całość, którą przez skrócenie nazywamy n a r o d e m , to
jakimże sposobem mogłoby ono istnieć w narodzie? Jakże
nadewszystko mogłoby ono istnieć w tej części narodu, która ma te
jedynie prawa, jakie złożyła w rządzie? Jakimże sposobem indywidua
mogłyby przelewać prawa, jakich sami nie posiadają?
Za fundamentalną zatem zasadę całej polityki potrzeba przyjąć tę
niezaprzeczoną prawdę:
Interwencya siły pomiędzy indywiduami słuszną jest jedynie
w razie prawnej obrony. Dla zbiorowych indywiduów, pod
względem słusznego użycia siły, istnieje taż sama granica.
Tymczasem sama istota rządu polega na tem, aby działać na
obywateli za pośrednictwem przymusu. — Zatém nie może on mieć
innych uzasadnionych atrybucyj, jak tylko słuszną obronę wszystkich
praw indywidualnych; nie może być umocowanym do czego innego,
jak do nakazania poszanowania wolności i własności wszystkich.
Zauważcie, że jeżeli rząd przekracza te granice, wychodzi on
wszranki niczém nieograniczone, i nie tylko iż nie może uniknąć
konsekwencyi, aby pójść dalej niż tego wymaga jego posłannictwo,
ale nawet niweczy je zupełnie, co stanowi jedną z najpotworniejszych
sprzeczności.
W istocie, kiedy Państwo nakazało szacunek dla tej granicy stałej
i nieznanej, rozróżniającej prawa obywateli, kiedy utrzymało
pomiędzy niemi sprawiedliwość, cóżby ono mogło więcej nadto
zrobić nie gwałcąc tej granicy i nie niszcząc własnemi rękami, i to
zapomocą siły, wolności i własności jego opiece powierzonych. Nie
sądzę, aby interwencya rządowa, przekroczywszy raz granicę
sprawiedliwości, mogła co innego jak niesprawiedliwość popełniać.
Możecie mi przytaczać wiele chcecie czynów natchnionych, niby
najszczerszą filantropią, takich naprzykład, jak zachęcanie do pracy,
jak dawanie nagród, łask, bezpośrednich protekcyj, darów, rzekomo
darmych, inicyatywy, tak zwanej szlachetną, po za temi je-
— 482 —

dnak pięknemi pozorami, lub, jeśli chcecie, po za tą piękną


rzeczywistością, okażę wam inną rzeczywistość wcale niepocieszającą,
to jest: gwałcone prawa jednych na korzyść drugich, poświęconą
wolność, pogwałconą własność, krępowane zdolności i popełniane
zdzierstwa. I czyż może być smutniejszy i boleśniejszy widok nad ten,
iż siła zbiorowa popełnia zbrodnie, które miała obowiązek powściągać?
W zasadzie, dostateczném jest, że rząd używa jako niezbędne
narzędzie s i ł ę , abyśmy wiedzieli wreszcie, jakie są usługi prywatne,
które mogą być prawowicie na u s ł u g i p u b l i c z n e z m i e n i o n e .
Są to te usługi, których celem jest utrzymanie wszystkich Swobód,
wszystkich własności, wszystkich praw indywidualnych, zapobieganie
przewinieniom i zbrodniom, słowem, wszystkiemu temu, co odnosi się
do b e z p i e c z e ń s t w a p u b l i c z n e g o .
Ale rządy mają jeszcze inne posłannictwo.
W każdym kraju są niektóre własności wspólne, dobra, których
wszyscy obywatele używają niepodzielnie, jako to: rzeki, lasy, drogi.
W zamian za to na nieszczęście są także i długi. Do rządu należy
zarządzać tą częścią czynną i bierną dóbr narodowych.
Z tych wreszcie dwóch atrybucyj wypływa jeszcze inna, to jest:
Pobieranie kontrybucyj nieodbicie potrzebnych dla dobrego
wykonywania u s ł u g p u b l i c z n y c h .
A zatém:
Czuwanie nad bezpieczeństwem publiczném,
Zarządzanie dobrami wspólnemi,
Pobieranie kontrybucyi.
Taki jest, wedle mnie, uzasadniony zakres, w którym powinno być
objęte, albo do którego mają być sprowadzone atrybucye rządowe.
Wiem, że zdanie takie bardzo razi raz przyjęte opinie.
„Jakto! powiedzą, chcecie sprowadzić rząd do roli żandarma?
Chcecie pozbawić go wszelkiej inicyatywy! Wzbraniacie mu, aby
dawał impuls do nauk, sztuk, handlu, żeglugi, rolnictwa, idei
moralnych i religijnych? Odzieracie go więc z najpiękniejszego jego
przymiotu, to jest, otwierania narodowi drogi do postępu!“
Do tych, którzy się w ten sposób wyrażają, zwrócę kilka pytań
Gdzie umieścił Bóg bodziec wszystkich działań ludzkich
i pragnienie postępu? Czy we wszystkich ludziach, czy też tylko w tych,
— 483 —

którzy przyjęli lub przywłaszczyli sobie mandat prawodawczy, albo


patent urzędniczy? Czyż każdy z nas nie nosi w swym organizmie,
w całej swej istocie, tego niezmordowanego i nieograniczonego
bodźca, zwanego p r a g n i e n i e m ? Czyż w miarę tego jak
najgwałtowniejsze potrzeby nasze zostają zaspokojone, nie tworzymy
sobie koła pragnień coraz wznioślejszego porządku? Czy zamiłowanie
sztuk pięknych, nauk, umiejętności, prawdy moralnej i religijnej, czy
pragnienie rozwiązania zagadnień odnoszących się do naszego
teraźniejszego i przyszłego istnienia nie przechodzi ze zbiorowości
w indywidualność, to jest z abstrakcyi w rzeczywistość i ze słowa
w istoty żyjące i czujące?
Jeżeli odrazu wychodzicie z tego nierozsądnego przypuszczenia,
że działalność moralna znajduje się w Państwie, a bierność
w narodzie, to czyż w takim razie nie zdajecie na ludzi kolejno
będących u steru władzy, tak obyczai, nauk, opinii jak i bogactw,
słowem, tego wszystkiego, co stanowi życie indywidualne?
Następnie, czy Państwo posiada właściwe sobie środki dla
spełnienia ogromnego zadania, jakie mu powierzyć chcecie? — Czyż
wszystko, czém ono rozporządza, aż do ostatniego grosza, nie musi
brać od samychże obywateli? Jeżeli od jednostek domaga się środków
wykonania, to któż stworzył te środki jeżeli nie jednostki? —
Niesłusznie jest zatém przypuszczać, że indywidualność jest bierną
i bezwładną. Dla czego indywidualność stworzyła środki? Aby je
obrócić na zaspokojenia swego wyboru. Cóż czyni Państwo
zawładnąwszy temi środkami? Nie tworzy zaspokojeń, ale je
p r z e s t a w i a . Nie daje ich temu, który na nie zasłużył, lecz
temu, który nie ma do nich żadnego prawa. Systematyzuje zatém
niesprawiedliwość, zamiast ją karać, jak to było jego obowiązkiem.
Powiedzą może, że, przestawiając zaspokojenia, podnosi je
i umoralnia? Że bogactwa, które indywidualność mogłaby obrócić na
potrzeby prostacze, Państwo obraca na potrzeby moralne? Ale któżby
poważył się utrzymywać, iż mógłby być korzystnym przewrót, z a
p o ś r e d n i c t w e m s i ł y i z d z i e r s t w a , porządku naturalnego,
wedle którego potrzeby i pragnienia rozwijają się w ludzkości, i że się
zgadza z moralnością, wydrzeć głodnemu wieśniakowi kawałek chleba,
aby go oddać mieszczaninowi na widowisko wątpliwej moralności?
— 484 —

A potém, nie można przedstawiać bogactw nie przedstawiając


pracy i ludności. Będzie to zatém zawsze sztuczny i zależny ustrój,
podstawiony w miejsce porządku poważnego i prawidłowego,
spoczywającego na niewzruszonych prawach natury.
Są tacy, którzy utrzymują, że rząd ograniczony jest słabszym.
Zdaje im się, że liczne atrybucye i mnodzy urzędnicy dają Państwu
trwałą i szeroką podstawę. — Ale jest to tylko złudzenie. Jeżeli
państwo nie może wyjść po za koło zakreślone, aby się zaraz nie
zmieniło w narzędzie niesprawiedliwości, ruiny i zdzierstwa, aby nie
zburzyło naturalnego podziału pracy, użytkowań, kapitałów i rąk,
aby nie zrodziło rzeczywistych przyczyn bezrobocia, przesileń
przemysłowych i pauperyzmu, aby nie zwiększyło stosunku
przestępstw i zbrodni, aby nie uciekało się do coraz energiczniejszych
środków repressyi, aby niewywoływało niezadowolenia i niechęci, to
jakimże sposobem może ono wyprowadzić rękojmię trwałości z tych
nagromadzonych żywiołów rozstroju?
Żalą się na rewolucyjne dążności ludzi. Czynią to widocznie bez
zastanowienia. Kiedy widzimy, iż w jakimś wielkim narodzie usługi
prywatne zagarnięte są i obrócone na usługi publiczne, że rząd
zawładnął trzecią częścią bogactw wyprodukowanych przez obywateli,
że prawo w ręku samychże obywateli stało się bronią zdzierstwa, aby
pod pozorem wprowadzenia równowagi usług, zakłócać je tylko, kiedy
widzimy że za pośrednictwem prawa przestawiają ludność i pracę, że
pomiędzy bogactwem a nędzą coraz większa powstaje przepaść, że
niepodobna nagromadzić tyle kapitałów, aby módz dostarczyć pracy
coraz więcej rozmnażającym się pokoleniom, że są całe klassy ludzi
zmuszone żyć w największym niedostatku; kiedy widzimy, iż rządy,
chcąc, aby im jedynie przypisywano tę trochę dobra, które się dzieje,
ogłasza ją się jako powszechny czynnik, przyjmując tym sposobem na
siebie odpowiedzialność za zło, to zdziwieni jesteśmy, że rewolucje nie
były częstszemi i podziwiamy ofiary, jakie narody umieją ponosić dla
porządku i spokoju publicznego.
Gdyby Prawa i Rządy, które są ich organami, zamykały się
w granicach, które wskazałem, to pytam się, zkąd powstałyby
rewolucye? Gdyby każdy obywatel był wolnym, cierpiałby bez
wątpienia mniej, a gdy zarazem czuł ze wszystkich stron naciskającą
— 485 —

go odpowiedzialność, to zkądżeby mu nawet przyszła myśl przypisywać


cierpienie swe Prawu lub Rządowi, któryby zajmował się nim, na tyle
tylko, żeby mógł powściągać jego niesprawiedliwości, lub bronić go
przed niesprawiedliwością innych? Czyż widziano kiedy, aby wieś
cała powstała przeciwko swemu sędziemu pokoju?
Wpływ wolności na porządek widocznym jest w Stanach
Zjednoczonych. Tam, z wyjątkiem Sprawiedliwości, z wyjątkiem
zarządu własności wspólnych, wszystko jest pozostawione
swobodnym i dobrowolnym tranzakcyom ludzkim, i czujemy
wszyscy instynktownie, że to jest jedyny kraj, który przedstawia
najmniej żywiołów i szans dla rewolucyi. Jakiż, chociażby nawet
pozorny interes mogli mieć obywatele w gwałtownej zmianie
porządku raz ustalonego, kiedy z jednej strony porządek ten nikogo
nie razi, i gdy z drugiej strony porządek ten w razie potrzeby
z największą łatwością może być zmienionym?
Mylę się, są dwie wielkie przyczyny rewolucyi w Stanach
Zjednoczonych: Niewolnictwo i Systemat cłowy. Każdemu wiadomo,
że te dwie kwestye co chwila narazić mogą na niebezpieczeństwo
pokój publiczny i związek federacyjny. Czyż możnaby przytoczyć
bardziej stanowczy dowód na poparcie twierdzenia mego? Czyż nie
widzimy, że prawo działa tu wbrew celowi swemu? Czyż nie
widzimy, że Prawo i Siła publiczna, których posłannictwem powinno
być opiekowanie się wolnością i własnością, uświęca tymczasem,
wzmacnia, uwiecznia, systematyzuje i proteguje ucisk i zdzierstwo?
W kwestyi niewolnictwa prawo mówi: „Stworzę siłę kosztem
obywateli, nie na to, aby utrzymać każdego w jego prawie, ale na to,
aby niektórym z nich odjąć wszystkie prawa.“ W kwestyi taryf prawo
mówi: „Stworzę siłę kosztem obywateli, nie na to, aby tranzakcye ich
były wolnemi, ale właśnie na to, aby ich pozbawić tej wolności, na to,
aby zakłócić równowagę usług, na to, aby jeden obywatel używał
wolności za dwóch, a drugi był jej zupełnie pozbawiony. Biorę na
siebie popełnianie tych niesprawiedliwości, gdyby zaś ktokolwiek
z obywateli dopuścił się podobnych niesprawiedliwości bez mego
zezwolenia, skarałbym go za to surowo.“
Nie dla tego można się obawiać rewolucyi, aby było za mało praw
i urzędników, czyli — inaczej mówiąc — za mało usług publi-
— 486 —

cznych, ale przeciwnie właśnie dla tego, że jest za wiele praw, za


wiele urzędników, za wiele usług publicznych; bo tak z natury swej
jak i z prawa które je urządza, jak i wskutek siły która im nadaję
przewagę, usługi publiczne, nie mogą być nijakiemi. Mogą i powinny
rozszerzać się bez niebezpieczeństwa i z korzyścią o tyle tylko, o ile to
jest niezbędném dla zapewnienia panowania ścisłej sprawiedliwości
dla wszystkich: po za tém są one prawnemi narzędziami ucisku
i zdzierstwa, przyczynami nieporządku, fermentem rewolucyjnym.
Czyż potrzebuję mówić o tej jadowitej niemoralności sączącej się
ze wszystkich żył ciała społecznego, kiedy w zasadzie prawo odda się
na usługę wszystkim zachciankom zdzierstwa? Idźcie na posiedzenie
Zgromadzenia narodowego, kiedy roztrząsać tam będą kwestye
o nagrodach, zachętach, łaskach, ścieśnieniach. Zobaczcie z jaką
bezwstydną chciwością każdy chce zapewnić sobie część z kradzieży,
kradzieży, którą osobiście każdy z nich wstydziłby się popełnić.
Każdy z nich uważałby się za bandytę, gdyby z pistoletem w ręku
przeszkadzał mi na granicy zawrzeć tranzakcye odpowiednie moim
interesom, nie ma on jednakże żadnego skrupułu domagać się
i głosować za takiém prawem, które w miejsce jego siły podstawia siłę
publiczną, i własnym moim kosztem narzuca mi ten niesprawiedliwy
zakaz. Jakiż smutny widok przedstawia nam obecnie pod tym
względem Francya! Wszystkie klassy cierpią, a zamiast tego, aby
domagać się zniesienia, raz na zawsze, wszelkiego prawnego
zdzierstwa, każda z nich zwraca się do prawa, mówiąc: „Wy, którzy
wszystko możecie, wy, którzy rozporządzacie siłą, wy, którzy
zmieniacie zło na dobro, zmiłujcie się, obedrzyjcie wszystkie klassy
na moją korzyść. Zmuście je, aby się do mnie zwracały w przedmiocie
kupna, żeby mi dawały nagrody lub darme wykształcenie albo też
pożyczały mi bez procentu i t. d. i t. d...“ Tym to sposobem prawo
staje się wielką szkołą demoralizacyi; a jeżeli nas co dziwić powinno,
to chyba to, że kiedy zmysł narodów został tak skażonym przez samo
prawodawstwo, skłonność do kradzieży indywidualnej nie rozwinęła
się jeszcze więcej.
Najsmutniejszém w tém wszystkiém jest to, że kiedy w ten sposób
przy pomocy prawa dokonywa się zdzierstwo, a żaden skrupuł
indywidualny nie stawia mu przeszkody, to staje się ono wresz-
— 487 —

cie uczoną teoryą, mającą swych profesorów, swe dzienniki, swych


doktorów, swych prawodawców, swe sofizmata, swe subtelności. —
Z pomiędzy tradycyonalnych subtelności, które przedewszystkiem
zachwalają, godnemi uwagi są te: bądź co bądź wzrost ż ą d a n i a jest
dobrém dla tych, którzy mają usługę jakąś do ofiarowania, gdyż ten
nowy stosunek pomiędzy wzrastającém żądaniem a zawsze jednakiém
zaofiarowaniem zwiększa w a r t o ś ć usługi. — Ztąd wysnuwają
następny wniosek, że: zdzierstwo korzystném jest dla wszystkich: dla
klassy dopuszczającej się zdzierstwa, bo ją bezpośrednio wzbogaca, i dla
klassy, którą obdarto, bo ta wzbogaca się pośrednio. I w rzeczy samej
klassa obdzierająca, stawszy się bogatszą, w możności jest rozszerzyć koło
swych użytkowań. Uczynić zaś tego nie może inaczej, jak ż ą d a j ą c coraz
większego stosunku usług od klass przez nią zrabowanych. Otóż w stosunku
do każdej usługi wzrost żądania jest zarazem wzrostem wartości. Klassy
zatém prawnie okradane czują się szczęśliwemi, że ich okradają,
produkt bowiem kradzieży przyczynia się do tego, że mają pracę.
Dopóki prawo ograniczało się na obdzieraniu wielkiej liczby ludzi
na rzecz małej liczby, póty subtelność ta wydawała się bardzo
uwodzącą i używano ją z powodzeniem. „Bierzmy z biednych
podatki, mówiono, i oddawajmy je bogatym, tym sposobem
zwiększymy kapitał bogatych. Bogaci oddawać się będą zbytkom,
a zbytek da pracę biednym.“ I każdy, nie wyjmując biednych,
znajdował proceder taki bardzo dobrym. Dla tego, że starałem się
wykazać wadliwość tego procederu, to uchodziłem zawsze i teraz
jeszcze uchodzę za nieprzyjaciela klass pracujących.
Ale po rewolucyi Lutowej biedni mieli przewagę, gdy szło
o ustanowienie prawa. Czyż domagali się, aby przestało ono być
narzędziem zdzierstwa? Bynajmniej, sofizmat rykoszetowy (ricochet)
zbyt silnie był w nich zakorzenionym. Czegóż się zatém domagali? Aby
prawo, stawszy się bezstronnym, raczyło z kolei obedrzeć teraz
bogatych. Domagali się darmego wykształcenia, darmych zaliczek
kapitałów, kass emerytalnych ustanowionych przez Państwo, podatku
postępowego i t. d. i t. d... Bogaci podjęli krzyk: „O zgorszenie!
Wszystko przepadło! Nowi barbarzyńcy nachodzą społeczeństwo!“
Stawili oni roszczeniom biednych opór rozpaczny. Z początku
walczono z bronią w ręku, a dziś walczą przy urnie wyborczej. Ale
— 488 —

czyż dla tego bogaci zrzekli się zdzierstwa? — Ani im się o tém śniło.
Argument rykoszetowy nie przestaje im służyć za pozór.
Gdyby jednakże zwrócono ich uwagę na to, iż zamiast
obdzierać za pośrednictwem prawa, mogą dopuszczać się
zdzierstwa sami; wówczas sofizmat ich zniknąłby natychmiast:
Gdybyś posiadał moc osobistą zabrać z kieszeni robotnika jeden
frank, któryby ci ułatwiał pójście na teatr, czy mógłbyś mu
wówczas powiedzieć: „Mój przyjacielu, frank ten pójdzie w obieg,
i da tobie i braciom twoim pracę.“ — Czyż robotnik nie miałby
słuszności odpowiadając tak: „Frank ten i tak poszedłby w obieg,
gdybyś mi go nie ukradł; poszedłby do piekarza zamiast pójść do
maszynisty; dostarczyłby mi chleba zamiast opłacić twoje
widowisko.“
Prócz tego trzeba zauważyć, że sofizmat rykoszetowy mógłby być
tak samo na rzecz biednych zużytkowany. Mogliby oni także
powiedzieć do bogatych: „Niech prawo pomaga nam okradać was,
będziemy wówczas zużywać więcej sukna, co przyniesie korzyść
waszym fabrykom; zużywać będziemy więcej mięsa, co przyniesie
korzyść waszym ziemiom; zużywać będziemy więcej cukru, na czém
skorzystają wasze uzbrojenia.“
Nieszczęśliwy, po trzykroć nieszczęśliwy naród, gdzie kwestye
stawiają się w ten sposób; gdzie nikt nie marzy nawet, aby z prawa
uczynić regułę sprawiedliwości, gdzie każdy chce uczynić z niego
narzędzie kradzieży dla swej korzyści, i gdzie wszystkie siły
umysłowe zwrócone są na to, aby w oddalonych i skomplikowanych
skutkach zdzierstwa znaleść dlań usprawiedliwienie.
Na poparcie powyższych uwag, nie bez pożytku będzie tu
przytoczenie wyjątku z rozpraw, jakie miały miejsce na Radzie
jeneralnej Rzemiosł, Rolnictwa i Handlu, w Sobotę dnia 27. Kwietnia
1850. roku.*)
—————
*) Na tém urywa się rękopism. Odsyłamy czytelników do broszury pod
tytułem z d z i e r s t w o i p r a w o , gdzie w drugiej części autor ocenił sofizmata
podnoszone na tém posiedzeniu Rady jeneralnej. (Tom V. strona 1 i następne.)
Co do sześciu rozdziałów, które powinny następować pod tytułem
Podatki, — Machiny, — Wolność wymiany — Pośrednicy, — Materye pier-
— 489 —
wotne, — Zbytek, — odsyłamy: 1mo do rozprawy o podatku od napojów pomieszczonej
w drugiém wydaniu broszury N i e z g o d n o ś c i p a r l a m e n t a r n e (tom V.
strona 468); 2do do broszury pod tytułem C o w i d z i m y i t o c z e g o n i e
w i d z i m y (tom V. strona 336); 3o do S o f i z m a t ó w e k o n o m i c z n y c h
(tom IV. strona 1). (Przypisek wydawcy).
XVIII.

PRZYCZYNY ZAKŁÓCAJĄCE.

Dokądby zajść mogła ludzkość, gdyby nigdy i pod żadną postacią


ani siła, ani podstęp, ani ucisk, ani oszustwo nie kaziły tranzakcyj
w łonie jej odbywających się?
Czyżby Sprawiedliwość i Wolność miały tylko fatalnie zrodzić
Nierówność i Monopol?
Chcąc to wyśledzić należało, wedle mego zdania, zbadać samą
naturę tranzakcyj ludzkich, ich początek, ich przyczynę, ich skutki
i następstwa tych skutków, aż do kresu ostatecznego; i to pomijając
możliwe zakłócenia, jakie zrodzić może niesprawiedliwość; — bo
przyznać musimy, że istotą tranzakcyj swobodnych i dobrowolnych
nie może być Niesprawiedliwość.
Nie przeczę, że Niesprawiedliwość fatalnie wcisnęła się w spo-
łeczeństwo i że nie mogło ono jej uniknąć, a to tém bardziej, iż człowiek
pełen jest namiętności, egoizmu, niewiadomości i nieprzezorności. —
Zbadamy później także naturę, początek i skutki Niesprawiedliwości.
Nie ulega jednakże wątpliwości, że nauka ekonomiczna powinna
rozpoczynać od wykładu teoryi tranzakcyj ludzkich, przypuszczając, że
one są swobodne i dobrowolne, podobnie jak fizyologia przedstawia
naturę i stosunki organów, pomijając przyczyny zakłócające, które
zmieniać mogą te stosunki.
Przekonani jesteśmy, że usługi wymieniają się na usługi; wierzymy,
że wielkim desideratum jest równowaga wymienionych usług.
Przekonani jesteśmy, że najlepszym sposobem otrzymania tej
— 491 —

równowagi jest to, aby się ona wytwarzała pod wpływem Wolności
i aby każdy mógł mieć swój własny sąd:
Wiemy, że ludzie mogą się mylić; ale wiemy także, że mogą błędy
swe prostować; przekonani jesteśmy, że im dłużej się było w błędzie,
tém bliższym się jest poprawy:
Przekonani jesteśmy, że wszystko to, co ugniata Wolność, zakłóca
równowagę usług, wyradza przesadną nierówność, niezasłużone
bogactwo jednych i niemniej niezasłużoną nędzę drugich, oraz ubytek
powszechny bogactw; wyradza nienawiści, niezgody, walki, rewolucye.
Nie posuwamy się aż do tego, abyśmy dowodzili, że Wolność — czyli
równowaga usług — sprowadzą absolutną równość, bo przekonani
jesteśmy, że wszystko, co dotycze człowieka, nie może być absolutném.
Sądzimy jednak, że wolność dąży do zbliżenia wszystkich ludzi do
poziomu ruchomego, który się ustawicznie wznosi.
Przekonani jesteśmy, że jeżeli nawet pod rządem wolnym
pozostają jeszcze jakie resztki nierówności, to są one wynikiem albo
okoliczności przypadkowych, albo karą za błędy i występki, albo
wynagrodzeniem innych korzyści przeciwstawionych korzyściom
bogactwa; a tém samém, że nie mogłaby ta nierówność wprowadzić
pomiędzy ludzi rozdrażnienia.
Wreszcie przekonani jesteśmy, że W o l n o ś ć t o H a r m o n i a .
Chcąc się jednak dowiedzieć, czy ta harmonia istnieje w rzeczywistości,
czy też tylko w naszej wyobraźni, czy ją dostrzedz możemy zmysłami
naszemi czy też tylko marzymy o niej, potrzeba było tranzakcye
wolne poddać próbie badań naukowych; potrzeba było zbadać fakta,
ich stosunki i następstwa.
Co też właśnie uczyniliśmy.
Widzieliśmy, że jeżeli mnóstwo przeszkód stawiało się pomiędzy
potrzebami człowieka a jego zaspokojeniami w ten sposób, że
w odosobnieniu musiał być przez nie zwyciężonym, — to
zjednoczenie sił, rozdział zajęć, słowem, wymiana, rozwijała w nim
dosyć zdolności, przy pomocy których, wywróciwszy jedne
przeszkody, mógł uderzać na drugie i iść coraz dalej, a to w stosunku
o tyle szybszym, o ile narastanie ludności ułatwiało wymianę.
Widzieliśmy, że umysł jego zawładnął środkami działania
coraz liczniejszemi i doskonalszemi; że w miarę wzrostu Kapitału
— 492 —

część jego absolutna w produkcyi zwiększa się, a część jego względna


zmniejsza się, gdy tymczasem tak część absolutna jak i część
względna pracy obecnej zwiększa się nieustannie; jest to pierwsza
i potężna przyczyna równości.
Widzieliśmy, że to podziwienia godne narzędzie, zwane ziemią, że
to cudowne laboratoryum, w którém się wyrabia wszystko co służy
ludziom za pożywienie, odzież i schronienie, otrzymali oni darmo od
Stwórcy, i że, chociaż nominalnie, zostało ono przywłaszczone, to
działanie jego produkcyjne wbrew wszystkim tranzakcyom ludzkim,
pozostanie darmém.
Widzieliśmy, że Własność nietylko nie nastawała na Wspólność,
lecz owszem bezpośrednio i nieustannie pracowała na jej
rozszerzenie, i oto jest druga przyczyna równości, bo im obfitszym
jest zasób wspólny, tém więcej słabnie nierówność własności.
Widzieliśmy, że pod wpływem wolności usługi dążą do zdobycia
prawidłowej wartości, to jest: stosunkowej do pracy, i oto trzecia
przyczyna równości.
Tym sposobem przekonaliśmy się, że naturalną dążnością w ludziach
jest zbliżanie się nie do takiego poziomu, któryby ich spychał do
zacofania się i utrzymywał zawsze w jednakowym stanie, ale owszem do
takiego, któryby ich powoływał do coraz wyższego rozwoju.
Widzieliśmy wreszcie, że w ten piękny porządek społeczny nie
wprowadziły dyssonansu, ani prawa Wartości, ani prawa Procentu,
Renty, Ludności, ani żadne inne wielkie prawa naturalne, jak to
utrzymuje błędna nauka, gdyż przeciwnie z praw tych wypływa
harmonia.
Przyszedłszy do tego miejsca, zdaje mi się, iż słyszę wykrzyk
czytelnika: „Otóż to optymizm ekonomistów! Napróżno więc cierpienie,
nędza, proletaryat, pauperyzm, porzucanie dzieci, wyniszczenie,
zbrodnie, bunty, nierówność, rzucają się im w oczy, a oni tymczasem
wychwalają harmonię praw społecznych, odwracając oczy od
ohydnego widoku, obawiając się, by im nie zakłócił rozkoszowania
się swym własnym systematem. Uciekają od świata rzeczywistego
chroniąc się, podobnie jak utopiści, których ganią, w świat złudzeń.
Bardziej w tém nieloiczni niż Socyaliści, niż nawet Komuniści, —
którzy widzą zło, czują je, opisują, nienawidzą, błądząc w tém je-
— 493 —

dynie, że lekarstwa, jakie na nie wskazują, są nieskuteczne, niepodobne


do wykonania lub zwodnicze, ekonomiści zaś zaprzeczają złu albo są
na nie nieczuli, a kto wie czy nie rodzą je nawet, wołając na chore
społeczeństwo: „ P o z w ó l c i e d z i a ł a ć , n i e p r z e s z k a d z a j c i e ;
wszystko dobrze idzie na tym najlepszym świecie.“
Otóż w imię nauki, z całą energią odpycham podobne zarzuty,
podobne tłumaczenie słów moich. I my widzimy złe, tak samo jak
nasi przeciwnicy; i my, tak samo jak oni, ubolewamy nad niém, i my,
tak samo jak oni, usiłujemy zgłębić przyczyny jego, i tak samo jak
oni, gotowiśmy walczyć przeciwko niemu. Ale kwestyą tę stawiamy
inaczej jak oni. Społeczeństwo, mówią oni, takie, jakiém go uczyniła
wolność pracy i tranzakcyi, czyli, swobodne działanie praw
naturalnych, jest nieznośném. Potrzeba zatem wyrwać z mechanizmu
ten szkodliwy ustrój, to jest wolność (który z umysłu nazywają
konkurencyą, a nawet anarchiczną konkurencyą) i za pośrednictwem
siły podstawić sztuczny ustrój naszego pomysłu. —
I w skutek tego przedstawiają nam miliony pomysłów. Jest to
bardzo naturalném, wyobraźnia bowiem nie ma granic.
My zaś, po zbadaniu praw opatrznościowych, mówimy: Prawa te są
harmonijne. Dopuszczają one zło, bo kierują niemi ludzie, to jest istoty
podległe błędom i cierpieniu. Ale zło w mechanizmie społecznym ma
także swe posłannictwo, polegające na tém, że ogranicza i niszczy samo
siebie, dając ludziom ostrzeżenie, poprawę, doświadczenie, światło,
zgoła wszystko to, co się streszcza w słowie: Doskonalenie się.
Dodajemy jeszcze: Nie prawda, że wolność panuje pomiędzy
ludźmi; nie prawda, że prawa opatrznościowe wywierają całkowitą
swą działalność, a przynajmniej jeśli i działają, to zaledwie powoli
i z wielkim trudem naprawiają zakłócające działanie niewiadomości
i błędu. — Nie oskarzajcie nas zatem, kiedy mówimy, p o z w ó l c i e
d z i a ł a ć ; bo pod tém nie rozumiemy wcale: pozwólcie działać
ludziom nawet wówczas, gdy zło tworzą. Mówimy tylko: Badajcie
prawa opatrznościowe, podziwiajcie je i p o z w ó l c i e im działać.
Usuwajcie przeszkody, jakie one napotykają w nadużyciach siły
i podstępu, a zobaczycie, iż wówczas w łonie społeczeństwa postęp
objawi się: zrównaniem wszystkich w ulepszeniu.
32
— 494 —

Bo nareszcie jedno z dwojga. Albo interesa ludzkie z istoty swej są


zgodne, lub też sprzeczne pomiędzy sobą. Kiedy mówimy o Interesie,
mówimy o takiej rzeczy, która nieprzezwyciężenie ciągnie do siebie
ludzi, i to właśnie stanowi interes; gdyby zaś inna jakaś rzecz ciągnęła
ich ku sobie, to ta inna rzecz nazywałaby się interesem. Jeżeli zatem
interesa zgodne są pomiędzy sobą, to ponieważ w samej naturze
człowieka leży, iż ku nim ciąży, dość jest przeto, aby je rozpoznał,
a dobro i harmonia z nich spłyną. To samo też i my utrzymujemy, i dla
tego mówimy: Oświecajcie i pozwólcie działać. — Jeżeli, z samej natury
swej, interesa są niezgodne, w takim razie macie słuszność; i niema
innego sposobu sprowadzenia harmonii, jak tylko gwałcąc, uciskając
i przeszkadzając wszystkim interesom. Dziwnaby to była harmonia,
któraby wypływała z zewnętrznego i despotycznego działania,
przeciwnego interesom wszystkich! Bo zrozumiejcie to dobrze, że ludzie
nie pozwoliliby się bezkarnie uciskać; a chcąc aby się poddali waszym
pomysłom, musielibyście zacząć od tego, żebyście byli silniejszemi od
nich wszystkich; — albo musielibyście umieć wprowadzać ich w błąd co
do prawdziwych ich interesów. I w rzeczy samej, w takiej hypotezie,
wedle której interesa byłyby niezgodne pomiędzy sobą, to nicby
lepszego nie mogło być jak to, aby się wszyscy pod tym względem mylili.
Siła zatem i oszustwo, oto jedyna wasza ucieczka. Wzywam was,
abyście mi znaleźli co innego, chybabyście przyznali, że interesa
zgodne są pomiędzy sobą; a jeśli to przyznacie, to jesteście z nami
i wraz z nami musicie powiedzieć: Pozwólcie działać prawom
opatrznościowym.
Otóż wy tego nie chcecie i muszę tu powtórzyć, iż waszym
punktem wyjścia jest: że interesa niezgodne są pomiędzy sobą; dla
tego też przeszkadzacie, aby się porozumiały i ułożyły pomiędzy
sobą; dla tego też nie chcecie wolności, dla tego też chcecie samowoli.
— Zaprawdę jesteście konsekwentni.
Ale strzeżcie się, walka ta nie ograniczy się pomiędzy wami
a ludzkością. Przyjmujecie ją, bo celem waszym jest ucisk
interesów. Ale walka ta wciśnie się i wpośród was wynalazcy
i przedsiębiorcy społeczeństw, bo jest was tysiąc a wkrótce będzie
was dziesięć tysięcy, a każdy z innym poglądem. Cóż poczniecie?
Odgaduję to; postaracie się o zawładnięcie rządem; tam bowiem spo-
— 495 —

czywa jedyna siła zdolna złamać wszelki opór. Jeżeli jednemu z was się to
uda, to podczas, gdy zajmie się uciskiem rządzonych, zobaczy, iż wszyscy
inni wynalazcy, którym także śpieszno będzie zawładnąć narzędziem
rządowym, uderzą na niego. O tyle będą oni mieli więcej szans powodzenia,
o ile niechęć publiczna przyjdzie im w pomoc, bo nie zapominajmy,
że ów rządzący będzie obrażać wszystkie interesa. Pogrążymy się
więc w ciągłe rewolucye, których jedynym celem będzie rozwiązanie
tej kwestyi: Jakim sposobem i przez kogo interesa będą uciskane?
Nie posądzajcie mnie o przesadę. Wszystko to musi nastąpić, jeżeli
interesa ludzkie niezgodne są pomiędzy sobą; bo w hypotezie waszej
nie możecie nigdy wyjść z tej dylemy, że: albo interesa pozostawione
będą same sobie i wówczas musi nastąpić nieporządek; — albo
musiałby ktoś być dość silnym, aby im się sprzeciwiał, a w takim
razie znowu się zrodzi nieporządek.
Prawda, że istnieje jeszcze trzeci sposób, który wyżej wskazałem.
Polega on na oszukiwaniu wszystkich ludzi co do ich prawdziwych
interesów: a ponieważ to rzecz nie łatwa dla prostego śmiertelnika,
najlepiej zatem zrobić się Bogiem. To też utopiści nie zaniedbują to
czynić, jak tylko mają do tego odwagę, a tymczasem przedstawiają się
jako jego Namiestnicy. Język mistyczny panuje zawsze w ich
pismach. Służy on im dla zbadania łatwowierności publicznej. Na
nieszczęście sposób ten nie udaje się w dziewiętnastym wieku.
Wyznajmy zatem otwarcie: że chcąc wyjść z tych niesłychanych
trudności, pragniemy, aby po ścisłém zbadaniu interesa ludzkie
przedstawiały się nam harmonijnemi. Wówczas zadanie tak pisarzy
jak i rządów będzie racyonalniejszém i łatwiejszém.
Ponieważ człowiek myli się często co do swych własnych
interesów, nasza zatem rola, jako pisarzy, polegać będzie na
wytłómaczeniu ich, opisaniu, objaśnieniu, a pewni jesteśmy, że, raz je
poznawszy, pójdzie za niemi. — Ponieważ człowiek, myląc się co do
swych interesów, szkodzi interesom ogólnym, obowiązkiem zatem
rządu będzie wprowadzić tę małą liczbę odstępców, tych gwałcicieli
praw opatrznościowych, na drogę sprawiedliwości, która jest zarazem
drogą użyteczności. Czyli inaczej, że jedyném posłannictwem
rządu będzie zaprowadzenie panowania sprawiedliwości. Nie będzie
32**
— 496 —

już więcej miał potrzeby troszczyć się o sprowadzanie z mozołem,


wielkim kosztem i nastając na wolność indywidualną tej Harmonii,
która sama z siebie wypływa, a którą działanie rządowe zwykle
niszczy.
Z tego, co poprzedza, widzicie, że nie jesteśmy fanatykami, gdy
idzie o harmonią społeczną i nie zaprzeczamy, że ona może być i jest
często zakłócaną. — Muszę nawet powiedzieć, że, wedle mnie,
zakłócenia, jakie w ten piękny porządek wprowadzają ślepe
namiętności, niewiadomość i błąd, są większe i dłużej trwające aniżeli
przypuszczać możemy. To są właśnie te przyczyny zakłócające, które
zbadać zamierzamy.
Człowiek rzucony został na tę ziemię. Nosi on w sobie
nieprzeparty pociąg do szczęścia, a odrazę do cierpienia. — A ponieważ
idzie za temi popędami, niepodobna więc zaprzeczyć, aby interes
osobisty nie był wielkim bodźcem dla jednostki, dla wszystkich
jednostek, a tém samém, dla społeczeństwa. — A ponieważ interes
osobisty w sferze ekonomicznej jest bodźcem czynności ludzkiej
i wielką siłą poruszającą społeczeństwem, tak zatem Zło jak i Dobro
z niego wypływać muszą; w nim to właśnie tak harmonii jak i tego co
ją zakłóca, szukać należy.
Jakaż jest nieustanna dążność interesu osobistego? Oto nakazać milczenie
potrzebom, lub ogólniej mówiąc, pragnieniom za pośrednictwem
zaspokojenia.
Pomiędzy potrzebą i zaspokojeniem, które z istoty swej są
wewnętrznemi i nieprzenaszalnemi, staje pośrednia, przenaszalna
i wymienialna rzecz, to jest: usiłowanie.
A po nad tém wszystkiém unosi się zdolność porównywania,
sądzenia, to jest: rozum. Ale rozum ludzki jest omylnym. Możemy się
więc mylić. To nie ulega zaprzeczeniu; bo gdyby nam kto powiedział:
Człowiek nie może się mylić, odpowiedzielibyśmy mu: Nie ty nam
będziesz wykazywać harmonią.
Możemy się mylić na rozmaity sposób; możemy źle oceniać
względną doniosłość naszych potrzeb. W takim razie, żyjąc
w odosobnieniu, nadajemy usiłowaniom naszym kierunek nieodpowiedni
naszym interesom dobrze zrozumianym. W porządku społecznym
i pod prawem wymiany, skutek jest ten sam; zwracamy żądanie
— 497 —

i wynagrodzenie na rodzaj usług błahych lub szkodliwych i w tę


stronę nakłaniamy bieg pracy ludzkiej.
Możemy się także mylić, nie wiedząc, że czasami gorąco
poszukiwane zaspokojenie, chociaż usunie jedno jakieś cierpienie,
otworzy natomiast źródło daleko większych cierpień. Niestety niema
skutku, któryby się później nie stał przyczyną. — Przezorność daną
nam była na to, abyśmy ogarnąć mogli cały ciąg skutków, abyśmy dla
teraźniejszości nie poświęcali przyszłości, ale przezorności tej braknie
nam właśnie często.
Błąd, jaki się rodzi z mylności naszego sądu i w skutek siły naszych
namiętności, jest pierwszém źródłem złego. Ale to już należy wyłącznie
do dziedziny moralności. W tym razie, ponieważ błąd i namiętności są
indywidualne, i zło zatem jest w pewnej mierze także indywidualném.
Rozwaga, doświadczenie i działanie odpowiedzialności, mogą je
skutecznie prostować.
Jednakże błędy tej natury mogą przybrać charakter społeczny,
i usystematyzowawszy się, zrodzić zło wielkiej doniosłości. Są naprzykład
kraje, w których rządzący są mocno przekonani, że pomyślność narodów
mierzy się nie wedle zaspokojonych potrzeb, ale wedle usiłowań, bez
względu na ich rezultaty. Podział pracy wielce sprzyja temu złudzeniu.
Ponieważ widzą, że każda professya uderza na jakąś przeszkodę,
wyobrażają więc sobie, że istnienie przeszkód jest źródłem bogactw.
Kiedy w takich krajach próżność, drobiazgowość, fałszywa miłość
sławy, są panującemi namiętnościami, wywołując odpowiednie temu
pragnienia i zwracając w tę stronę pewną część przemysłu, to jak tylko
rządzący dostrzegą najmniejszą chęć zreformowania się i umoralnienia
w tych, którymi rządzą, sądzą zaraz, że wszystko stracone. Coby stało
się, pytają oni, z fryzyerami, kucharzami, gromami, haftarkami,
tancerkami, fabrykantami galonów i t. d.? — Nie widzą oni, że serce
ludzkie zawierać w sobie będzie dość pragnień uczciwych, rozsądnych
i prawowitych, aby dostarczyć żywiołu pracy; że kwestya nigdy nie
będzie polegać na zniesieniu upodobań, ale na tém, aby je podnieść
i przekształcić; że, tém samém, praca idąc tym torem, przestawia się
jedynie, ale się nie wstrzymuje. W krajach, gdzie panują te smutne
doktryny, słyszymy często powtarzane te słowa: Szkoda, że
moralność i przemysł nie mogą postępować razem. Chcielibyśmy, aby
— 498 —

obywatele byli moralnymi, ale nie możemy dopuścić, aby się stali
leniwymi i nędzarzami. To też nie przestaniemy wydawać praw
popierających zbytek. W razie potrzeby nałożymy podatki na lud;
i w jego interesie, ażeby mu dostarczyć pracy, włożymy na królów,
prezydentów, dyplomatów, ministrów, obowiązek świetnej R e p r e -
z e n t a c y i . Mówi się to i robi w najlepszej w świecie wierze,
a nawet lud chętnie się temu poddaje. — Rozumie się, że kiedy
zbytek i płochość staną się rzeczą uprawnioną, uporządkowaną,
nakazaną, narzuconą, usystematyzowaną za pośrednictwem siły
publicznej, to prawo Odpowiedzialności traci wówczas całą swą siłę
moralną...*)
—————
*) Autor nie mógł dalej prowadzić tego badania nad błędami, sprowadzającemi
natychmiastowe cierpienie dla tych, którzy im ulegają, ani też mógł opisać inny
rodzaj błędów, uwydatniających się za pośrednictwem gwałtów i chytrości,
a których pierwsze skutki padają na niewinnych. W notatkach jego, prócz
poprzedzającego ustępu i tego jaki następuje, nie znaleźliśmy nic, coby się
odnosiło do P r z y c z y n z a k ł ó c a j ą c y c h . Ktoby się chciał coś więcej w tym
względzie dowiedzieć, odsyłamy go do 1go rozdziału drugiej seryi S o f i z m ó w ,
noszącego tytuł F i z y o l o g i a Z d z i e r s t w a . (Tom V. str. 127).
(Przypisek wydawcy.)
XIX.

WOJNA.

Ze wszystkich okoliczności, które posługują do nadania narodowi


jego fizyonomii, jego stanu moralnego, jego charakteru, jego
zwyczajów, praw, jego geniuszu, okoliczność w jaki sposób dostarcza
on sobie środków egzystencyi, jest najważniejszą ze wszystkich, gdyż
je prawie wszystkie zawiera w sobie. Uwagę tę zawdzięczamy
Karolowi Comte i dziwić się należy, iż nie wywarła ona większego
wpływu na nauki moralne i polityczne.
I w rzeczy samej, okoliczność ta wpływa na ród ludzki dwoja-
kim zarówno sposobem: za pośrednictwem ciągłości i wielkiego roz-
powszechnienia. Żyć, zachowywać się, rozwijać się, wychowywać
swoją rodzinę, nie jest rzeczą czasu i miejsca, nie jest rzeczą gustu,
opinii, wyboru; ale jest codzienném, wieczystém i nieuniknioném
zajęciem wszystkich ludzi, we wszystkich epokach i we wszystkich
krajach.
Wszędzie, największa część ich sił fizycznych, umysłowych i moralnych,
pośrednio lub bezpośrednio, poświęca się tworzeniu i przestawianiu środków
utrzymania. Jakkolwiek prozaiczném jest to wyznanie, jednakże tak myśliwy,
jak rybak, pasterz, rolnik, fabrykant, negocyant, robotnik, rzemieślnik,
kapitalista, przedewszystkiem chcą żyć, a następnie żyć o ile można coraz
lepiej. A dowód tego oczywisty mamy w tém, że w tym właśnie celu stali
się myśliwcami, fabrykantami, rolnikami i t. d. Tak samo żołnierz,
urzędnik i t. d. oddają się temu zawodowi o tyle tylko, o ile on zaspokaja
ich potrzeby. Nie można mieć za złe, jeżeli nawet człowiek poświęcenia
się i zaparcia się odwołuje się jednakże do tego przysłowia: Ksiądz
— 500 —

żyje z ołtarza, — bo i on, zaczém został księdzem, należał do


ludzkości. I gdyby w tej chwili napisał ktoś dzieło przeciwko
pospolitości tego spostrzeżenia, lub przeciwko pospolitości zajęć
ludzkich, to już przez to samo, że dzieło to sprzedawałoby się,
występowałoby przeciwko własnemu twierdzeniu.
Niechże Bóg broni, abym zaprzeczał, iż człowiek nie może żyć w
abnegacyi. Ale zgodzić się musimy, że życie tego rodzaju jest
wyjątkowém, i dla tego to uważamy je za zasługę i uwielbiamy je.
Jeżeli rozważamy cały ogół ludzkości, to, byleśmy nie byli zarażeni
sentymentalizmem, przyznać musimy, że liczba usiłowań
bezinteresownych żadną miarą nie da się porównać z liczbą tych, które
są wynikiem ciężkiej konieczności natury naszej. I dla tego właśnie,
że usiłowania te, stanowiące ogół naszych prac, zajmują tak wielkie
miejsce w życiu każdego z nas, niepodobna aby one nie wywierały
wielkiego wpływu na objawy naszej egzystencyi narodowej.
Saint-Marc Girardin, mówi gdzieś, że przekonał się o względnej
błahości form politycznych w stosunku do wielkich praw powszechnych,
jakie ludom narzucają ich potrzeby i prace ich. „Chcecie wiedzieć, mówi
on, czém jest jakiś naród? nie pytajcie się jak się on rządzi, ale co robi.“
Ten pogląd „ogólny jest sprawiedliwym. Autor nie zaniedbał
skrzywić go natychmiast, tworząc zeń systemat. Doniosłość form
politycznych była przesadzoną; cóż więc autor czyni? Oto sprowadza
ją do nicestwa, zaprzecza jej, a jeśli i przyznaje, to jedynie na to, aby
ją wyszydzić. Formy polityczne, mówi on, zajmują nas jedynie
w czasie wyborów lub w chwili przeznaczonej na czytanie dzienników.
Cóż nas obchodzi czy będzie Monarchia czy Rzeczpospolita,
Arystokracya czy Demokracya? — To też zobaczmy do jakich
rezultatów dochodzi on. Utrzymując, że narody będące jeszcze
w d z i e c i ń s t w i e , bez względu na ich ustrój polityczny, podobne są
do siebie, stawia na równi Stany Zjednoczone ze starożytnym
Egiptem, a to dla tego, że w obydwóch tych krajach wykonywano
olbrzymie roboty. Jakto! Amerykanie karczują ziemię, kopią kanały,
budują koleje żelazne, a czynią to wszystko dla siebie samych, bo są
demokracyą i należą do siebie samych! Egipcyanie zaś wznosili
świątynie, piramidy, obeliski, pałace dla swych króli i swych
kapłanów, bo byli niewolnikami! I to uważa on za mało ważną ró-
— 501 —

żnicę, za rzecz formy tylko, którą nie warto zaznaczyć, a jeśli się
ją zaznacza, to jedynie aby ją wyśmiać!... O! czci bałwochwalcza
klasycyzmu! o zgubna zarazo, jakżeś ty zepsuła twych przesądnych
sekciarzy!
Wkrótce Saint Marc-Girardin, wychodząc zawsze z tego punktu,
że geniusz narodu zależy od głównych jego zajęć, dodaje: Dawniej
zajmowano się wojną i religią; dziś zaś handlem i przemysłem, dla
tego też pokolenia, które nas poprzedziły, noszą na sobie cechę
wojowniczą i religijną.
Rousseau już twierdził, że staranie o byt materyalny było główném
zajęciem niektórych tylko narodów i to najprozaiczniejszych; inne
zaś narody, godniejsze tego imienia, poświęcały się pracom
szlachetniejszym.
Czyż Saint Marc Girardin i Rousseau nie dali się uwieść w tym
razie złudzeniom historycznym? — Czy nie uważali oni za zajęcie
wszystkich tego, co służyło za zabawę, rozrywkę lub za pozór
i narzędzie despotyzmu dla niektórych tylko? A czyż złudzenie to nie
pochodzi ztąd, iż historycy mówią nam ciągle o klassie, która nie
pracuje a nigdy o klassie pracującej, a to do tego stopnia, iż
zwyczajnie w tej pierwszej widzimy cały naród?
Sądzę, że tak samo u Greków jak i u Rzymian, jak też i w średnich
wiekach ludzkość była taka sama jak i dziś, to jest podlegała
potrzebom tak gwałtownym i ciągle odradzającym się, że pod karą
śmierci należało je zaspokoić. Ztąd też sądzę, że tak dawniej jak
i dzisiaj było to główném i najbardziej pochłaniającém zajęciem
największej części ludzi.
Zdaje się być tylko pewném, że bardzo mała liczba ludzi doszła do
tego, iż nic nie robiąc żyła kosztem pracy mass ujarzmionych. Ta mała
liczba próżniaków wznosiła sobie rękoma niewolników kosztowne
pałace, obszerne zamki lub ponure fortece. Lubili oni się otaczać
wszystkiemi ponętami życia, wszystkiemi pomnikami sztuk pięknych.
Mieli upodobanie w rozprawach o filozofii i kosmogonii. Starannie
wreszcie uprawiali dwie nauki, którym zawdzięczali swe panowanie
i swe przyjemności: to jest naukę o sile i naukę o podstępie.
A chociaż pod tą arystokracyą były niezliczone massy zajęte
tworzeniem dla siebie środków utrzymania, a dla swych ciemięzców
— 502 —

środków nasycenia ich przyjemnościami; — lecz że historycy nie


czynią najmniejszej wzmianki o tych massach, to też zapominamy
o ich istnieniu i najzupełniej je pomijamy. Zwracamy jedynie uwagę na
arystokracyą; ją to nazywamy s p o ł e c z e ń s t w e m s t a r o ż y t n é m
l u b s p o ł e c z e ń s t w e m f e o d a l n é m . Wyobrażamy sobie, że
takie społeczeństwa stały o własnych siłach, nie uciekając się ani
do handlu, ani do przemysłu, ani do pracy, ani do żadnych
innych pospolitych zajęć; podziwiamy ich bezinteresowność, ich
szlachetność, ich zamiłowanie do sztuk pięknych, ich duchowość,
ich pogardę do zajęć służalczych, wzniosłość ich uczuć i myśli;
utrzymujemy z pewną afektacyą, iż w pewnej epoce ludy zajmowały
się jedynie sławą, w innej znów sztukami pięknemi, w innej filozofią,
w innej religią, a w innej cnotami; płaczemy szczerze nad samemi
sobą, wyrzucamy sobie gorzko, że pomimo tak pięknych wzorów nie
możemy wznieść się do takiej wysokości i zmuszeni jesteśmy nadać
pracy i wszystkim pospolitym zasługom z niej wypływającym, znaczne
miejsce w naszém nowoczesném życiu.
Pocieszmy się, bo ona i w starożytnym świecie zajmowała równie
znaczne miejsce. Tylko że ta praca, od której się uwolnili niektórzy,
całym ciężarem padała na massy ujarzmione, z wielką ujmą
sprawiedliwości, wolności, własności, bogactwa, równości, postępu; i to
jest właśnie pierwsza z przyczyn zakłócających, o których mówić będę.
Sposoby, za pośrednictwem których ludzie dostarczają sobie
środków utrzymania, muszą wywierać znaczny wpływ na ich stan
moralny, fizyczny, umysłowy, ekonomiczny i polityczny. Gdybyśmy
mogli czynić spostrzeżenia nad kilkoma plemionami, z których jedno
poświęcałoby się wyłącznie polowaniu, drugie rybołówstwu, trzecie
rolnictwu, czwarte żegludze, to ani wątpić, że te plemiona
przedstawiałyby nam znaczne różnice w swych pojęciach, opiniach,
zwyczajach, obyczajach, prawach, religii. Zapewne, że grunt natury
ludzkiej wszędzie byłby ten sam; to też w tych prawach, w tych
zwyczajach, W tych religiach znalazłyby się punkta wspólne, a te
właśnie wspólne punkta, sądzę, że nazwać można powszechnemi
prawami ludzkości.
Bądź co bądź, w naszych wielkich nowoczesnych społeczeństwach
wszystkie lub prawie wszystkie procedery produkcyi, rybołóstwo,
— 503 —

rolnictwo, przemysł, handel, nauki i sztuki są jednocześnie w ruchu,


chociaż w każdym kraju w innym stosunku. To też nie istnieją
pomiędzy narodami tak wielkie różnice, jakieby istniały wówczas,
gdyby każdy z nich poświęcał się jakiemuś wyłącznemu zajęciu.
Ale jeżeli natura zajęć jakiegoś narodu, wywiera wielki wpływ na jego
moralność, to wzajemnie jego pragnienia, jego gusta, jego moralność,
wywierają znaczny wpływ na naturę jego zajęć, a przynajmniej, na
stosunek tych zajęć. Nie rozwodzę się dłużéj nad tém, bo mówiłem
już o tém w innej części tego dzieła*) a pospieszam do głównego
przedmiotu tego rozdziału.
Człowiek (a stosuje się toż samo i do narodu) może sobie
dostarczyć środków utrzymania dwojakim sposobem, tworząc je
albo kradnąc.
Każdy z tych dwóch wielkich źródeł nabywania, ma liczne
procedery.
Można t w o r z y ć środki utrzymania za pośrednictwém
polowania, rybołóstwa, uprawy roli i t. d.
Można k r a ś ć za pomocą złej wiary, gwałtu, podstępu, siły,
wojny i t. d.
Jeśli, nie wychodząc poza obręb tych dwóch kategoryi,
przewaga jednego z dwóch procederów właściwych tej kategoryi,
dostateczną jest do wprowadzenia ogromnej różnicy pomiędzy
narodami, to o ileż ta różnica będzie wydatniejszą pomiędzy
narodem, który wyłącznie żyje z produkcyi a narodem, który
żyje ze zdzierstwa?
Bo niema ani jednéj z naszych zdolności, bez względu na to do
jakiegoby ona porządku nie należała, któraby nie była wprowadzoną
w ruch koniecznością zaopatrzenia naszej egzystencyi; a czyż możemy
sobie wyobrazić aby było coś właściwszego do zmodyfikowania stanu
społecznego ludów, nad tę konieczność, która modyfikuje wszystkie
zdolności ludzkie?
A że pomimo całej ważności tej uwagi, nie dość się nad nią
zastanawiano, dla tego też muszę się chwilkę przy niej zatrzymać.
—————
*) Patrz koniec rozdziału XI.
— 504 —

Dla zrealizowania jakiegoś zaspokojenia, potrzeba dokonać jakąś


pracę, z czego wynika, że zdzierstwo we wszystkich swych objawach,
nietylko że nie wyłącza produkcyi, ale ją przypuszcza.
Co już samo, o ile mi się zdaje, dostateczném jest aby zmniejszyć
uprzedzenia jakie historycy, poeci i romanso-pisarze, objawiają dla
tych szlachetnych epok, w których nie panowało to, co nazywają
industryalizmem.
W tych epokach ludzie także żyli; a zatém podobnie jak dziś praca
spełniała swe ciężkie zadanie. Tylko że pewne narody, pewne klassy,
pewne indywidualności, zrzucały pewną część swej pracy i trudu, na
inne narody, inne klasy i inne indywidualności.
Charakterem produkcyi jest, ciągnąć, że tak powiem, z nicości
zaspokojenia, utrzymujące i przyozdabiające życie w ten, sposób, aby
człowiek mógł je mnożyć do nieskończoności, nieczyniąc krzywdy
innym ludziom i innym narodom; owszem, głębokie badania
mechanizmu ekonomicznego wykazały nam, że powodzenie pracy
jednego narodu, otwiera szanse powodzeniu pracy innych narodów.
Charakterem zdzierstwa jest, iż nie może ono udzielić zaspokojenia,
aby zaraz nieodpowiadała mu równa ilość prywacyi; zdzierstwo
bowiem nie tworzy, ale przestawia to, co praca stworzyła. Pociąga
ono za sobą, konieczną stratę całego usiłowania, jakie strony
interesowane zużyć muszą z jego powodu. Nie tylko zatem nie
dorzuca nic do użytkowań ludzkości, ale nadto rozdaje je tym, którzy
na to niezasługują.
Chcąc produkować potrzeba zwrócić wszystkie swe zdolności na
zawładnięcie naturą; bo ją to właśnie należy zwyciężyć, pokonać,
ujarzmić. Dla tego też żelazo zamienione na pług, jest godłem
produkcyi.
Chcąc dopuszczać się zdzierstwa, potrzeba zwrócić wszystkie swe
zdolności na zawładnięcie ludźmi, bo ich to właśnie potrzeba
zwyciężyć, zabić, lub ujarzmić. Dla tego też żelazo zamienione na
miecz, jest godłem zdzierstwa.
O ile więc zachodzi różnicy pomiędzy pługiem, który żywi
a mieczem który zabija, o tyle musi być różnicy pomiędzy
narodem pracowników a narodem zdzierców. Nic nie może być
między niemi wspólnego. Nie mogą one mieć ani tych samych
— 505 —

pojęć, ani tych samych prawideł oszacowania, ani tych samych


upodobań, ani tego samego charakteru, ani tych samych obyczajów,
ani tych samych praw, ani tej samej moralności, ani tej samej religii.
Zaiste, niema smutniejszego widoku nad ten, jaki się
przedstawia oczom filantropa, kiedy widzi, że wiek produkcyjny
zwraca wszystkie swe usiłowania, aby za pomocą wychowania,
zaszczepić sobie pojęcia, uczucia, błędy, przesądy i występki narodu
zdzierczego.
Obwiniają często naszą epokę o brak jedności i że pomiędzy
poglądem a działaniem, niema w niej zgody; mają słuszność i zdaje mi
się, że właśnie tylko co zaznaczyłem główną tego przyczynę.
Zdzierstwo dokonywane za pośrednictwem wojny, to jest
zdzierstwo zupełniej jeszcze naiwne, proste, nierozwinięte, ma swój
pierwiastek w sercu ludzkim, w organizacyi człowieka, w tym
powszechnym bodźcu świata społecznego, to jest: w pociągu do
zaspokojeń a wstręcie do cierpienia; słowem, w tym czynniku, który
wszyscy nosimy w sobie samych, to jest, w interesie osobistym.
Nie gniewam się oto, że muszę być jego oskarzycielem. Dotąd można
było sądzić, że dla czynnika tego, miałem cześć bałwochwalczą, że
przypisywałem mu jedynie zbawienne następstwa dla ludzkości,
a nawet, że stawiałem go w szacunku moim wyżej nad czynnik
sympatyczny, nad poświęcenie, zaparcie się. Nie, tak niemyślałem;
zaznaczyłem jedynie jego istnienie i jego potęgę. Bardzobym źle
oceniał tę potęgę, i byłbym w sprzeczności sam z sobą, przedstawiając
interes osobisty jako powszechny bodziec ludzkości, gdybym obecnie
nie wykazał zakłócających przyczyn, jakie zeń wypływają, tak jak
poprzednio wykazałem prawa harmonijne porządku społecznego
wynikające z niego.
Powiedzieliśmy już, że człowiek chce koniecznie zabezpieczyć
swe istnienie, polepszyć byt swój, posiąść tyle szczęścia, ile go tylko
ogarnąć może albo przynajmniej zbliżyć się do niego. Z tej właśnie
przyczyny unika on trudu, cierpienia.
Otóż praca, to działanie jakie człowiek musi wywierać na naturę,
chcąc zrealizować produkcyą, jest przykrością, trudem. Z tego
— 506 —

też powodu człowiek ma do niej wstręt i wówczas się jej tylko


poddaje, kiedy idzie o usunięcie jeszcze większej przykrości.
Zapatrując się ze stanowiska filozoficznego, niektórzy powiadają
że: Praca jest dobrem. I słusznie jeśli się ma na względzie jej
rezultaty. Jest ona względném dobrem czyli inaczej, jest złem
ochraniającém nas od większego zła. I dla tego to ludzie tak starannie
unikają pracy, zwłaszcza kiedy mają nadzieję korzystać z jej
rezultatów, nieuciekając się do niej.
Inni znów mówią, że praca jest dobrem s a m a p r z e z s i ę , że
niezależnie od swych rezultatów produkcyjnych, umoralnia
człowieka, wzmacnia go, jest dla niego źródłem pociechy i zdrowia.
Wszystko to prawda i to nam więcej jeszcze odkrywa tę cudowną
obfitość ostatecznych celów, jakie Bóg wlał we wszystkie części
swego dzieła. Tak jest, pomijając nawet jej rezultaty produkcyjne,
praca daje człowiekowi jako dodatkową nagrodę, siłę ciała i radość
duszy; ponieważ mówią, że próżniactwo jest matką wszystkich
występków, to także trzeba przyznać, że praca jest matką licznych
cnót.
Ale nic nam nie przeszkadza, abyśmy mając na widoku dodatkowe
wynagrodzenie, poświęcili to wszystko pracom, odpowiednim
naszym upodobaniom, nie uwłaczając tém bynajmniéj naturalnym
i nieprzepartym skłonnościom serca ludzkiego; nieuwłaczając temu
uczuciu, które nie pcha nas do poszukiwania pracy dla niej samej;
które sprawia, że porównywamy ją zawsze z jéj rezultatami: że
staramy się aby nie zdobywać wielką pracą tego, co może być
zdobytém małą pracą; że postawieni pomiędzy dwoma trudami,
wybieramy zawsze mniejszy i że zwykle dążymy do zmniejszenia
stosunku usiłowania do rezultatu, aby tym sposobem zdobyć sobie
więcéj wolnego czasu.
Zresztą, w tym względzie fakta powszechne decydują. Widzimy
że zawsze i wszędzie człowiek uważa pracę jako stronę uciążliwą
swego położenia a zaspokojenie jako stronę wynagradzającą.
Widzimy, że zawsze i wszędzie, o ile to tylko od niego zależy,
zrzuca on ciężar pracy bądź na zwierzęta, bądź na wiatr, wodę, siły
natury, bądź też, niestety! na bliźniego swego, jeśli mu się tylko uda
nad nim zapanować. W tym ostatnim wypadku, a powtarzam to,
— 507 —

bo aż nazbyt często o tem zapominają, praca niezmniejsza się, tylko


się przestawia. *)
Postawiony zatém w ten sposób człowiek pomiędzy dwoma
przykrościami, to jest, pomiędzy potrzebą a pracą, naciskany
interesem osobistym, szuka czy niema sposobu choć w pewnej mierze
uniknięcia obydwóch tych przykrości. I wówczas to jako rozwiązanie
tego zagadnienia, przedstawia mu się zdzierstwo.
Powiada on sobie: Prawda, że niemam żadnego sposobu
dostarczenia sobie niezbędnych rzeczy do mego istnienia, do moich
zaspokojeń, prawda, że niemogę sobie dostarczyć ani żywności, ani
odzienia, ani schronienia bez tego, aby wszystko to niebyło już
poprzednio przez pracę wyprodukowaném. Ale nie potrzebuję
koniecznie wyprodukować to wszystko m o j ą własną pracą. Dość,
aby w tem była c z y j a ś praca i bylebym tylko był od tego kogoś
silniejszym.
Taki jest początek wojny.
Nie będę się długo rozwodził nad jej następstwami.
Jeśli rzeczy idą; w taki sposób, że jeden człowiek lub naród oddaje
się pracy, gdy tymczasem drugi człowiek lub naród czatuje tylko, aby
tę dokonaną pracę zagrabić, to czytelnik zrozumie od razu, ile się
w tym wypadku sił ludzkich straci.
Z jednej strony zdzierca nie dojdzie nigdy do tego aby, jak tego
pragnie, uniknął wszelkiej pracy. Zbrojne zdzierstwo wymaga także
usiłowań, a niekiedy nawet niesłychanych usiłowań. Toteż kiedy
producent poświęca swój czas na stworzenie przedmiotów
zaspokojenia, zdzierca obraca swój czas na przygotowanie środków
do wydarcia mu ich. Ale czy dzieło gwałtu zostało już lub ma być
dopiero dokonaném, nie wpływa to bynajmniej na ilość przedmiotów
zaspokojeń. Mogą one zaspokajać potrzeby tych lub owych osób, ale
nie zaspokoją większej ilości potrzeb. Wszystkie zatem usiłowania
jakie zdzierca poczynił dla zdzierstwa, a prócz tego wszystkie jakich
nieuczynił dla produkcyi, są całkowicie stracone dla ludzkości.
—————
*) Zapominają o tem, kiedy stawiają kwestyę taką: Czy praca niewolników,
tańszą, czy też droższą jest od pracy zapłaconéj?
— 508 —

To nie wszystko jeszcze; w większej części wypadków odpowiednia


strata dotyka i producenta. I w rzeczy samej, niepodobna aby on
spokojnie wyczekiwał wypadków, jakie mu grożą; a wszystkie te
ostrożności, armie, fortyfikacye, uzbrojenia, wojska, są, pracą, i pracą
zawsze straconą, nie tylko dla tego, który szuka w nich bezpieczeństwa,
ale i dla całego rodu ludzkiego.
A jeżeli producent zmuszonym będąc oddawać się podwójnej
pracy, nie będzie się czuć dość silnym, aby stawić czoło zdzierstwu,
to temci gorzej, gdyż siły ludzkie tracą się wówczas także choć na
innej drodze; praca ustaje, nikt bowiem niema ochoty produkować
aby być obdartym.
Co do następstw moralnych, to ze względu na sposób w jaki obydwie
strony używają swych zdolności, rezultat nie mniej będzie fatalny.
Bóg chciał, aby człowiek staczał spokojną walkę z naturą i aby
bezpośrednio od niej zbierał owoce zwycięstwa. Jeżeli zaś dochodzi
on do panowania nad naturą, jedynie za pośrednictwém panowania
nad swemi bliźniemi, wówczas posłannictwo jego jest skrzywioném,
i nadaje on swym zdolnościom całkowicie inny kierunek. Zobaczmy
tylko ile p r z e z o r n o ś ć , ten wzrok sięgający w przyszłość, która
w pewnym stopniu stawia nas prawie na równi z o p a t r z n o ś c i ą ,
— bo p r z e w i d y w a ć jest toż samo, co z a o p a t r z a ć , —
zobaczmy, ile jest różną u producenta i u zdziercy.
Dla producenta potrzebna jest znajomość związku zachodzącego
pomiędzy przyczyną a skutkiem. Z tego też punktu widzenia bada on
prawa świata fizycznego i stara się wyciągnąć z niego coraz
użyteczniejszą pomoc. Jeżeli czyni spostrzeżenia nad swemi
bliźniemi, to dla tego jedynie aby przewidywać ich pragnienia i aby
je zaopatrzyć z obowiązkiem wzajemności.
Zdzierca nie bada natury. Jeśli śledzi za ludźmi, to chyba tylko jak
orzeł, czyhający na zdobycz, szukając środków osłabienia jej lub
pochwycenia znienacka.
Też same różnice uwydatniają się i w innych zdolnościach
a nawet rozciągają się i do pojęć...*)
—————
*) Zobacz B a k a l a u r a t i S o c y a l i z m , tom IV. strona 442.
(Przypisek wydawcy).
— 509 —

Zdzierstwo za pośrednictwem wojny nie jest faktem przypadkowym,


odrębnym, przemijającym; jest to fakt bardzo powszechny i bardzo
stały, który co do ciągłości swej ustępuje chyba tylko pracy.
Wskażcie mi jakikolwiek punkt na kuli ziemskiej, gdzieby się
znajdowały dwie rassy, zwycięzców i zwyciężonych i gdzieby ci
pierwsi nie przewodzili nad drugiemi. Wskażcie mi w Europie, w Azyi,
na wyspach Wielkiego Oceanu miejsce błogosławione, które byłoby jeszcze
zajęte przez rassę pierwotną. Jeżeli wędrówki narodów nie oszczędziły
żadnego kraju, to wojna musiała być faktem powszechnym.
Ślady tego niemniej są powszechne. Pomijając wylaną krew,
zdobyte łupy, sfałszowane pojęcia, skrzywione zdolności, wszędzie
pozostawiła ona swe piętna do których liczby zaliczyć należy
niewolnictwo i arystokracyą...
Człowiek niezadawalniał się grabieżą bogactwa, w miarę tego jak
się ono tworzyło, zawładnął on nadto bogactwem nagromadzoném,
kapitałem pod wszelkiemi postaciami a szczególniej zwrócił wzrok
swój na kapitał pod postacią najbardziej nieruchomą, to jest, na
własność gruntową. Wreszcie zawładnął człowiekiem nawet. —
Ponieważ zaś zdolności ludzkie są narzędziami pracy, zdawało mu się
zatém, że dogodniej jest zawładnąć temi zdolnościami aniżeli ich
produkcyą...
A czyż te wielkie wypadki nie musiały być przyczynami
zakłócającemi, okowami przyrodzonego postępu przeznaczeń
ludzkich? Jeżeli zwrócimy uwagę na ubytek pracy spowodowany
przez wojnę, jeśli zwrócimy uwagę na to, że produkt rzeczywisty,
który ona zmniejsza, skupia się w ręku kilku zwycięzców, to łatwo
zrozumieć będzie można nędzę mass, nędzę, której przy dzisiejszej
wolności pojąć nawet nie możemy....
Jakim sposobem duch wojowniczy upowszechnia się?
Narody napastnicze wystawione są na odwet. Napastując często,
muszą się też niekiedy i bronić. Kiedy się bronią, wtenczas mają
poczucie sprawiedliwości i świętości swej sprawy. Wówczas
wysławiać mogą odwagę, poświęcenie, patryotyzm. Ale niestety, temi
samemi pojęciami i uczuciami chcą się oni rządzić w wojnie
zaczepnéj. I cóż wtedy stanowi patryotyzm?...
33
— 510 —

Kiedy dwie rassy jedna zwycięzka i próżnująca, druga zwyciężona


i poniżona, zajmują ten sam obszar ziemi, wówczas wszystko to, co
budzi pragnienia, sympatye, jest udziałem pierwszej. Może ona
próżnować. Uroczystości, zamiłowanie sztuk pięknych, bogactwa,
ćwiczenia wojenne, turnieje, łaski, elegancyą, literaturę, poezyę,
wszystko ma w swym ręku. Rassie zaś zwyciężonej nie pozostaje nic
więcej jak spracowane ręce, zniszczone chaty, nędzne odzienie...
Ztąd wynika, że pojęcia i przesądy rassy panującej, idące zawsze
w parze z panowaniem militarnem, stanowią opinję. Mężczyzni,
kobiety, dzieci, wszyscy przenoszą życie wojskowe nad życie
pracowite, wojnę nad pracę, zdzierstwo nad produkcję. Rassa
zwyciężona podziela sama te uczucia, i kiedy weźmie górę nad swemi
oprawcami, to w epoce przejściowej stara się ich naśladować. Co
mówię, posuwa się w tem nieraz aż do szaleństwa...
Jakim sposobem kończy się wojna...
Ponieważ tak zdzierstwo jak i produkcya, mają swoje źródło w sercu
ludzkiem, to prawa świata społecznego, nawet w tak ograniczonem
znaczeniu, jakie im nadałem, niebyłyby harmonijnemi, gdyby w końcu,
produkcya nie zdetronizowała zdzierstwa...
XX.

ODPOWIEDZIALNOŚĆ.

W dziele tym, jest pewna myśl górująca; bije ona z każdéj


stronicy, ożywia każdy wiersz. Myśl ta jest taż sama, jaką rozpoczyna
się symbol chrześciaństwa: WIERZĘ W BOGA.
Tak jest, jeżeli dzieło to różni się od dzieł innych ekonomistów, to
dla tego, że kiedy oni zdają się mówić: „Prawie zupełnie nie
wierzymy w Boga; bo widzimy, że prawa naturalne prowadzą do
przepaści;“ to my mówimy: „ P o z w ó l c i e d z i a ł a ć ! bo jeszcze
mniéj mamy wiary w samych siebie i rozumiemy, że wszystkie
usiłowania ludzkie dla powstrzymania tych praw, przyspieszają
jedynie katastrofę.“
Jeżeli się różni ono od pism socyalistów, to dla tego, że oni mówią:
„Udajemy tylko wiarę w Boga; ale w gruncie wierzymy jedynie
w samych siebie, gdyż nie chcemy p o z w o l i ć d z i a ł a ć i że każdy
z naszych planów socyalnych uważamy za nieskończenie wyższy od
planu Opatrzności.“
Ja zaś mówię: P o z w ó l c i e d z i a ł a ć , czyli inaczej, szanujcie
wolność, inicjatywę ludzką...*)
—————
*) Wierzę bowiem, iż ponieważ wyższy bodziec kieruje nią, ponieważ
w porządku moralnym Bóg działać może, jedynie za pośrednictwem interesów
i woli, niepodobna zatém, ażeby wynik naturalny tych interesów, ażeby dążność
wspólna téj woli zmierzała do zła ostatecznego; — bo wówczas błądziłby nie
tylko człowiek lub ludzkość, ale błądziłby nawet sam Bóg, bezsilny i zły, popychając
poronione swe stworzenie do zła.
33*
— 512 —

O d p o w i e d z i a l n o ś ć , s o l i d a r n o ś ć ; te tajemnicze prawa
przyczyn, których poza Objawieniem niepodobna ocenić, ale skutki,
których i nieomylne działanie na postęp społeczeństwa, jesteśmy
w możności ocenić; te prawa, które już przez to samo że człowiek jest
istotą społeczną, wiążą się z sobą, mieszają, współdziałają, chociaż
czasami zdają się z sobą się ścierać; i które należałoby rozpatrzeć
w ich całości, w ich wspólnem działaniu, ale uczynić tego nie można,
bo nauka musi się trzymać metody, — tej smutnéj podpory, która
stanowiąc jej siłę, wykazuje zarazem jéj słabość.
—————
Wierzymy zatem w wolność, bo wierzymy w harmonią powszechną, to jest
w Boga.
Ogłaszając w imię wiary, formułując w imię nauki giętkie a pełne życia
prawa boskie ruchu moralnego, z pogardą odrzucamy te ciasne, szorstkie
i nieruchome instytucye, które nam zaślepieńcy stawiają w miejsce cudownego
mechanizmu. Niedorzecznością byłoby, gdyby patrząc z punktu widzenia
ateuszów, mówić: P o z w ó l c i e d z i a ł a ć trafowi! Ale my wierzący mamy
prawo wołać: n i e p r z e s z k a d z a j c i e porządkowi i sprawiedliwości Boga!
Pozwólcie swobodnie postępować tej sile nieomylnego czynnika, który
nazywamy inicyatywą ludzką! — A w ten sposób pojęta wolność, nie będzie już
anarchiczném ubóstwieniem indywidualizmu, bo to, co uwielbiamy po za
działającym człowiekiem, jest ten Bóg, który nim kieruje.
Wiemy dobrze, że umysł ludzki może błądzić; tak jest bez wątpienia, cały
przedział czasu pomiędzy zdobytą już prawdą a prawdą, którą się dopiero
przeczuwa, może być zapełniony błędami. Ale ponieważ s z u k a ć , leży
w naturze człowieka, z n a l e ź ć zatem jest jego przeznaczeniem. Zauważmy to,
że prawda znajduje się w stosunku harmonijnym, w koniecznym związku
nietylko z ustrojem naszego rozumu i instynktami naszego serca, ale nadto i ze
wszystkiemi fizycznemi i moralnemi warunkami naszej egzystencyi; a to do tego
stopnia, że jeżeli nawet usunie się ona z przed umysłu człowieka jako p r a w d a
a b s o l u t n a , z przed jego wrodzonych sympatyi, jako s p r a w i e d l i w a , lub z
przed jego pragnień idealnych jako p i ę k n a , to w końcu przyjąć ją musi pod jej
praktyczną i niezaprzeczoną postacią, jako u ż y t e c z n ą .
Wiemy, że wolność może prowadzić do zła. — Ale i Zło ma swoje
posłannictwo. Zaiste Bóg nie rzucił je przypadkowo przed nami, aby nas
prowadziło do upadku, umieścił je niejako po obydwóch stronach drogi, po
której iść musimy, aby potrącając o nie, człowiek przez Zło samo, był ku dobru
sprowadzany.
Wola, tak samo jak i każdy atom bezwładny ma swe prawo ciężkości.
— 513 —

Nosce te ipsum. Znaj siebie samego; jest to, jak mówi wyrocznia
początkiem, środkiem i końcem moralnych i politycznych nauk.
Poprzednio już powiedzieliśmy, że co się tycze człowieka lub
społeczeństwa ludzkiego, Harmonia nie może oznaczać Doskonałości,
ale Doskonalenie się. Otóż doskonalenie się, mieści w sobie zawsze
w pewnym stopniu niedoskonałość, tak w przyszłości jak
i w przeszłości. Gdyby człowiek mógł kiedy wejść do tej ziemi
obiecanej D o b r a a b s o l u t n e g o , nie potrzebowałby, ani rozumu
ani zmysłów, słowem, przestałby być człowiekiem.
Zło istnieje, jest ono nieodłączném od ułomności ludzkiéj;
—————
Ale — wówczas gdy istoty nieożywione, ulegają odwiecznym i fatalnym
dążnościom, to dla umysłów wolnych, siła przyciągania i odpychania nie
poprzedza ruchu, lecz się rodzi z postanowienia dobrowolnego, na które niejako
wyczekuje, rozwija się wskutek samego działania i oddziaływa wówczas za lub
przeciw czynnikowi, przez stopniowe usiłowanie współudziału lub oporu,
zwanego nagrodą lub karą, przyjemnością lub cierpieniem. Jeżeli kierunek woli
idzie w duchu praw powszechnych, jeżeli czyn jest d o b r y m , to ruch jest
wspieranym i wypływa zeń dobrobyt dla człowieka — przeciwnie zaś, jeżeli
czyn ten zboczy, jeżeli jest z ł y m , to coś go odpycha; z błędu rodzi się
cierpienie, które jest zarazem i środkiem zaradczym i granicą jego. Tak więc Złu
sprzeciwia się zawsze Zło, tak samo jak Dobro wywołuje zawsze Dobro. I patrząc
z oddalenia, możnaby powiedzieć, że usterki wolnéj woli ograniczają się jedynie
do małych zboczeń od téj raz wytkniętéj, w kierunku wyższym i koniecznym
linii. Każdy uparty rokosz w celu przekroczenia tej granicy, zniszczyłby tylko
sam siebie, nie zakłóciwszy w niczem porządku jej sfery.
Ta siła reakcyjna współudziału i odpychania, która za pośrednictwem
nagrody i kary, kieruje drogą zarazem dobrowolną i fatalną ludzkości, to
p r a w o c i ę ż k o ś c i istot wolnych, (którego Zło jest połową konieczną)
określić się da temi dwoma wielkiemi wyrażeniami — Odpowiedzialność
i Solidarność; pierwsza, która dotyka jednostki, — druga, która odbija na ciele
społeczném dobre lub złe skutki czynu: pierwsza, która zwraca się do człowieka
jako całości odosobnionej i samoistnej; — druga, która wciąga go w tę
nieuniknioną wspólność dobra i zła, jako cząstkę żywiołu, jako zależnego członka
istoty zbiorowej i wiecznej, to jest ludzkości. O d p o w i e d z i a l n o ś ć , to
uświęcenie wolności indywidualnej, to racya praw człowieka; — Solidarność, to
dowód subordynacyi jego społecznéj, to podstawa jego obowiązków...
W rękopiśmie Bastiata brakowało jednéj stronicy.
Przebaczcie mi, że ośmieliłem się rozwijać dalej myśl tego religijnego wstępu.)
R. F.
— 514 —

objawia się ono tak w porządku moralnym, jak i w porządku


materyalnym, tak w massach jak i w jednostkach, tak w całości jak
i w części. Czyż dla tego, że oko może cierpieć i zagasnąć, fizyologista
miałby zapoznawać harmonijny mechanizm tego cudownego przyrządu?
Czyż miałby zaprzeczać pomysłowéj budowie ciała ludzkiego, dla tego,
że ciało to podlega cierpieniu, chorobie, śmierci i dla tego, że Psalmista
mógł zawołać w rozpaczy! „O grobie, ty jesteś moją matką! Robactwo
grobów, wy jesteście memi braćmi i siostrami memi!“ Tak samo, czyż
dla tego, że porządek społeczny nie doprowadzi nigdy ludzkości do
fantastycznego portu absolutnego dobra, ekonomista nie miałby
uznawać tego, co jest cudowne w organizacyi porządku społecznego,
który urządzonym jest w ten sposób, iż coraz to większą ilość
rozszerza światła, moralności i szczęścia?
Dziwném byłoby zaprzeczać nauce ekonomicznéj prawa do
uwielbienia, gdy się je przyznaje fizyologii! Bo jakaż zresztą zachodzi
różnica, z punktu widzenia harmonii, co do ostatecznych przyczyn,
pomiędzy istotą indywidualną, a istotą zbiorową? — Bez wątpienia,
indywiduum rodzi się, rośnie, rozwija się, pięknieje, doskonali się pod
wpływem życia, aż nadejdzie chwila, iż inne pochodnie zapalą się przy
téj pochodni. Po téj chwili wszystko w nim przystraja się w barwy
piękności; wszystko oddycha w nim radością i wdziękiem; jest on cały
wylaniem, czułością, dobrocią, harmonią. Potem czas jakiś jeszcze, umysł
jego rozszerza się i wzmacnia, jak gdyby na to tylko, aby po krętych
drogach życia prowadził tych, których do życia powołał. Ale wkrótce
piękność jego zaciera się, jego wdzięki nikną, zmysły tępieją, ciało
pochyla się ku upadkowi, pamięć słabnie, pojęcia mięszają się, i niestety!
same uczucia nawet z wyjątkiem małej liczby istot wybranych, zdają się
nasiąkać egoizmem, tracą ten wdzięk, tę świeżość, tę szczerą i naiwną
naturalność, tę głębokość, tę idealność, to zaparcie się, tę poezyę, ten
nieopisany urok, które są przywilejami młodego wieku. I pomimo
pomysłowej przezorności, jaką natura obmyśliła dla opóźnienia jego
rozkładu, przezorności którą fizyologija streszcza w słowie vis
medicatrix, smutna to i jedyna harmonia, jaką się nauka ta musi
zadowalniać, — przechodzi on teraz w stosunku odwrotnym cały szereg
swych udoskonaleń, porzuca po drodze jeden po drugim wszystkie
swe nabytki i od prywacyi do prywacyi, przychodzi nareszcie do
— 515 —

tej, która je wszystkie w sobie mieści. O! sam nawet geniusz


optymizmu nie znalazłby nic pocieszającego i harmonijnego w tym
powolnym i nieuniknionym upadku, patrząc na tę istotę dawniéj tak
dumną i piękną, schodzącą smutnie do grobu... Do grobu!... a czyż
grób nie otwiera nam podwoi do innego świata!... Tym to sposobem
tam gdzie nauka się zatrzymuje, religia, nawet dla jednostki,
zawiązuje*) w nowéj ojczyźnie związki harmonijne tu zerwane.**)
Czyż pomimo tego fatalnego rozwijania, fizyologia nie będzie
widzieć w ciele ludzkim najdoskonalszego arcydzieła, jakie wyszło
z rąk Stwórcy?
Ale jeżeli ciało społeczne podległém jest cierpieniu, jeżeli nawet
może umrzeć z tego cierpienia, nie idzie zatém, aby śmierć koniecznie
dotknąć go miała. Cokolwiekbądź w tym względzie powiedziano,
nieprawda, aby po wzniesieniu się do najwyższego szczytu, koniecznie
upaść ono musiało. Upadek nawet państw, nie jest bynajmniej
cofaniem się ludzkości; i stare formy cywilizacyi ustępują jedynie, aby
dać miejsce cywilizacyi więcej rozwiniętej. Dynastye mogą wygasnąć,
formy władzy mogą się zmienić, pomimo to ród ludzki postępuje
ciągle. Upadek państw, podobnym jest do upadku liści w jesieni.
Użyznia on grunt, przygotowuje się na powrót wiosny, przyrzekając
przyszłym pokoleniom bogatszą roślinność i obfitsze żniwo.
Co mówię, z punktu nawet widzenia czysto narodowego, ta teorya
o koniecznym upadku jest zarówno fałszywą, jak zbutwiałą.
Niepodobna dostrzedz w sposobie życia narodów, żadnej przyczyny
nieuniknionego ich upadku. Analogia, wedle której porównywano
naród z jednostką i przypisywano tak pierwszemu jak i drugiéj
—————
*) Religia (religare, relier), wiąże życie obecne z życiem przyszłym żyjących
ze zmarłemi, czas z wiecznością, skończone z nieskończoném, człowieka z Bogiem.
**) Czyż nie można powiedzieć, że sprawiedliwość boska, tak dla nas
niepojęta, gdy rozważamy losy jednostek, dziwnie uderza nas swoją prawdą,
kiedy się zastanawiamy nad losami narodów. Życie każdego człowieka jest
dramatem zawiązanym na jednym teatrze a rozwiązanym na drugim; ale
zupełnie inaczej rzeczy się mają z życiem narodów. Ta pouczajaca tragedya
zaczyna się i kończy na ziemi. Dla tego téż czytanie historyi jest niejako
czytaniem pisma świętego, w niej bowiem widzimy sprawiedliwość Opatrzności.
(De Custines, Rossya.)
— 516 —

dzieciństwo i starość, jest tylko fałszywą przenośnią. Zbiorowość


odnawia się nieustannie. Byle jej instytucye były elastyczne i giętkie,
i zamiast ścierania się z potęgami nowemi, jakie rodzi umysł ludzki,
uorganizowały się w ten sposób, iżby dopuszczały, rozszerzenie energii
umysłowej i do niej się zastosowały; to nie widzimy, dla czegoby w tej
zbiorowości nie miała kwitnąć wieczna młodość. Cokolwiekbądź
myśleć możemy o nietrwałości i łamaniu się Państw, to pewna jednak,
że społeczeństwo, które wzięte w swéj całości jest to samo co ludzkość,
spoczywa na daleko trwalszych podstawach. Im więcej je badamy, tém
więcej się przekonywamy, że podobnie jak i ciało ludzkie obdarzone
jest s i ł ą l e c z ą c ą , która uwalnia je od cierpień, a prócz tego nosi
ono w swém łonie siłę p o s t ę p o w ą . Siła ta popycha społeczeństwo
ku doskonaleniu się, którego granic niepodobna oznaczyć.
Jeżeli zatem zło indywidualne nie osłabia harmonii fizyologicznej,
to zło zbiorowe jeszcze mniej osłabia harmonią społeczną.
Ale jakim sposobem pogodzić zło z nieskończoną dobrocią Boga?
Niemogę objaśnić tego czego sam nie rozumiem. Muszę tylko zauważyć,
że rozwiązania tego zagadnienia nie można narzucać ani ekonomii ani
anatomii. Nauki te pełne spostrzeżeń, badają człowieka takim, jakim jest,
nie żądając, aby się nam Bóg tłumaczył ze swych niezgłębionych tajemnic.
Tak więc powtarzam, wszystko cokolwiekbądź w tym dziele
powiedziałem o harmonii, nie odpowiada absolutnej doskonałości, ale
nieskończonemu doskonaleniu się. Widać, że podobało się Bogu związać
cierpienie z naturą naszą, kiedy chciał aby słabość poprzedzała siłę,
niewiadomość naukę, potrzeba zaspokojenie, usiłowanie skutek, chęć
nabycia posiadanie, nędza bogactwo, błąd prawdę, doświadczenie
przezorność. Poddaję się zresztą bez szemrania temu wyrokowi, tem
bardziéj, że niepodobna mi nawet wyobrazić innéj kombinacyi. Jeżeli
za pośrednictwem prostego a pomysłowego mechanizmu, sprawił, że
wszyscy ludzie zbliżają się do wspólnego poziomu,
k t ó r y s i ę n i e u s t a n n i e w z n o s i , jeżeli, — przez samo działanie
tego, co nazywamy Złém, — poręczył tak trwałość jak i rozszerzenie
się postępu, to wówczas nie poprzestaję na uchyleniu czoła przed tą
ręką zarówno wspaniałą jak i potężną, ale ją jeszcze błogosławię,
uwielbiam i czczę.
—————
— 517 —

Widzieliśmy powstające szkoły, które korzystały, (mówiąc po


ludzku) z nierozwiązalności tej kwestyi, aby zawikłać wszystkie inne,
tak jakby nasz umysł ograniczony, mógł pojąć i pogodzić to wszystko,
co jest nieskończone. Stawiając na samym wstępie nauki społecznej
zdanie że: B ó g n i e m ó g ł c h c i e ć z ł a , dochodzą do szeregu
takich wniosków: „Ponieważ zło istnieje w społeczeństwie, nie jest
ono zatem urządzone wedle zamiarów Bożych. Zmieniajmy wiec,
ciągle zmieniajmy tę organizacyą; probójmy, doświadczajmy dotąd,
dopóki nieznajdziemy takiéj formy, któraby z tego świata zetrzeć
mogła wszelki ślad nawet cierpienia. Po tym znaku poznamy, że
królestwo Boże nadeszło.“
Ale to nie wszystko jeszcze. Szkoły te, skłonne są do wykluczania
z swych planów społecznych wolności, a to z tego samego tytułu
z jakiego wykluczają cierpienie, bo wolność mieści w sobie
możliwość błędu, a tém samém, możliwość zła. „Pozwólcie abyśmy
was zorganizowali i nie mieszajcie się do tego, mówią oni do ludzi nie
porównywajcie, nie sądźcie, nie decydujcie o niczem sami przez się
i dla siebie; mamy w obrzydzeniu tę formułę: p o z w ó l c i e d z i a ł a ć ,
ale chcemy byście sami sobie i nam pozwolili działać. A jeżeli
doprowadzimy was do zupełnego szczęścia, wówczas nieskończona
dobroć Boga będzie usprawiedliwioną.“
Niewiadomo, co w powyższych słowach przeważa, nieloiczność,
sprzeczność czy pycha.“
Między innemi jest sekta niebardzo filozoficzna, ale za to bardzo
hałaśliwa, która przyrzeka ludzkości szczęście bez zakłócenia. Niech
jej tylko powierzą zarząd ludzkością, czuje się dość silną, aby przy
pomocy kilku formuł, wypędzić z niej zupełnie wszelkie przykrości.
A jeżeli nie uwierzycie na ślepo jej obietnicom, podniesie
natychmiast to niebezpieczne i niepodobne do rozwiązania zagadnienie,
które od początku świata przyprowadza filozofię do rozpaczy, to jest,
wezwie was abyście pogodzili egzystencję zła z nieskończoną dobrocią
Boga. Zawahajcie się, a oskarzą was o bezbożność.
Fourrier wyczerpał wszystkie kombinacye, jakie się tylko wywieść
dały z tego tematu.
„ A l b o B ó g n i e u m i a ł nadać nam społecznego kodeksu
przyciągania, sprawiedliwości, prawdy, jedności, a w takim razie
— 518 —

niesprawiedliwym jest tworząc w nas potrzebę, kiedy nie ma


środków zaspokojenia jéj.“
„ A l b o n i e c h c i a ł ; a w takim razie jest rozmyślnym
prześladowcą, mając przyjemność tworzyć potrzeby, których
niepodobna zadowolnić.“
„ A l b o u m i a ł a n i e c h c i a ł ; a w takim razie jest
współzawodnikiem szatana, gdyż umiejąc robić dobrze, woli
panowanie zła.“
„ A l b o c h c i a ł a n i e u m i a ł , a w takim razie niezdolnym jest
rządzić nami; zna dobro i chce go, nie umiejąc go sprowadzić.“
„ A l b o n i e u m i a ł i n i e c h c i a ł ; a w takim razie jest niższym
jeszcze od szatana, który jest zbrodniarzem ale nie bydlęciem.“
„ A l b o u m i a ł i c h c i a ł , a w takim razie kodeks istnieje,
musiał go On objawić, i t. d.“
Więc Fourrier jest prorokiem. Oddajmy się jemu i jego
wyznawcom; Opatrzność będzie usprawiedliwioną, wrażliwość
zmieni swój charakter i cierpienie zniknie z powierzchni ziemi.
Ale jakim sposobem apostołowie dobra absolutnego, ci zuchwali
logicy, którzy nam bezustannie powtarzają: „Ponieważ Bóg jest
doskonałym i dzieło jego doskonałém być musi,“ którzy nas oskarżają
o bezbożność dla tego, że przyznajemy, iż istnieje niedoskonałość
ludzka, — jakim sposobem, powtarzam, niespostrzegają się oni, że
nawet przy najdogodniejszej dla nich hipotezie, byliby niemniej
bezbożni jak i my. Chciałbym bardzo, aby za rządów Considerant’a,
Hennequin’a i t. d. i innych nie znalazł się ani jeden człowiek na
powierzchni ziemi, któryby nie stracił matki lub nie cierpiał na zęby,
— w jakim to wypadku mógłby także śpiewać tę litanię: A l b o B ó g
n i e u m i a ł a l b o n i e c h c i a ł ; — Chciałbym aby, począwszy od
wielkiego dnia objawienia socyalistycznego zło, zstąpiło do odchłani
piekielnych; aby jeden z ich planów, falanster, kredyt darmy,
anarchia, triada, warsztat socyalny i t. d. posiadał przymiot niszczenia
wszystkiego zła w przyszłości. Ale czy będzie on miał siłę, zniszczyć
cierpienia przeszłości? — Otoż, nieskończoność nie ma granic, gdyby
zatem od stworzenia świata choć jeden nieszczęśliwy znalazł się
człowiek, to dość już, aby zagadnienie o nieskończonej dobroci Boga,
z ich punktu widzenia, nie mogło być rozwiązaném.
— 519 —

Nie wiążmy zatem nauki o skończoności z tajemnicami


nieskończoności. Poddajmy pierwszą spostrzeżeniom i rozumowi;
a drugą pozostawmy w dziedzinie objawienia i wiary.
Zawsze i pod każdym względem, człowiek jest niedoskonałym. Na
téj ziemi przynajmniej, napotyka granice we wszystkich kierunkach
i dotyka skończoności we wszystkich punktach. Jego siła, rozum,
uczucia, życie, nie mają w sobie nic absolutnego i zależnemi są od
tego materyalnego aparatu, który podlega znużeniu, psuciu się,
śmierci.
A nie tylko, że tak jest, lecz nadto niedoskonałość nasza, jest tak
radykalną, że nawet wyobrazić sobie nie możemy żadnéj
doskonałości, ani w nas ani poza nami. Nasz rozum w stosunku do tej
idei, jest tak maluczkim, że darmo nawet usiłuje pochwycić ją. Im
więcej ją chce ogarnąć, tém więcej usuwa się ona z przed niego, tak
że gubić się musi w nierozwikłanych trudnościach. Pokażcie mi
człowieka doskonałego; pokażecie mi chyba człowieka, który nie
może cierpieć, a tém samém, niema potrzeb ani pragnień, ani uczuć,
ani zmysłów, ani nerwów, ani muskułów; dla którego niema nic
niewiadomego, a tém samém, nie potrzebuje mieć ani uwagi, ani
sądu, ani rozumu, ani pamięci, ani wyobraźni, ani mózgu, słowem,
pokażecie mi istotę jaka nie istnieje.
Tak więc z jakiegobądź względu, rozważamy człowieka, widzimy
w nim istotę podległą cierpieniu. Musimy przypuścić, że wchodziło
w plany opatrznościowe, aby zło użyte zostało jako sprężyna, zamiast
zatem urojonych środków zniszczenia go, należy raczej zbadać jego
rolę i posłannictwo.
Od chwili, gdy się Bogu podobało stworzyć istotę złożoną z potrzeb
i zdolności zaspokojenia ich, od téj chwili postanowioném było, iż
istota ta, podlegać będzie cierpieniu. Bo bez cierpienia nie możemy
pojąć potrzeb, a bez potrzeb nie możemy pojąć ani użyteczności, ani
nawet racyi bytu żadnej z naszych zdolności, — wszystko to, co
stanowi naszą wielkość, ma swe źródło w naszéj słabości.
Naciskani rozlicznemi popędami, udarowani rozumem, który
oświeca nasze usiłowania i ocenia ich rezultaty, posiadamy prócz
tego jeszcze w o l n ą w o l ę , która pomaga nam do powzięcia
postanowienia.
— 520 —

Wolna wola mieści w sobie możliwość błędu, a ten ze swej strony,


mieści w sobie cierpienie, jako skutek jego nieochybny. Mieć
w o l n o ś ć w y b o r u , to znaczy, że można zrobić i zły wybór;
a zrobiwszy zły wybór, przygotowuje się cierpienie.
I dla tego też zapewne szkoły, które się niczém zadowolnić nie dają,
domagając się conajmniej absolutnego dobra dla ludzkości, są wszystkie
materyalistyczne i fatalistyczne. Nie przypuszczają one wolnej woli.
Pojmują one, że wolność działania rodzi wolność wyboru; — że
wolność wyboru, przypuszcza możliwość błądzenia; — że możliwość
błądzenia sprowadza możliwość zła. — Otóż w społeczeństwie
sztucznem, takiém jakiém je tworzy organizator, zło nie może istnieć.
Żeby tak być mogło, trzeba uwolnić ludzi od możności błądzenia;
a najpewniéjszym środkiem dojścia do tego, jest pozbawienie ich
wolności działania i wybierania, czyli, pozbawienie ich wolnej woli.
Słusznie téż mówią, że socyalizm jest wcielonym despotyzmem.
W obec tych niedorzeczności, pytamy się, na jakiej zasadzie
organizator ośmiela się myśleć, działać i wybierać nie tylko dla siebie
ale i dla wszystkich; bo i on przecież należy do ludzkości, a z tego
tytułu jest także mylnym, a jest nim jeszcze więcej, gdy rości sobie
prawo, aby nauka i wola jego górowały po nad innemi.
Zapewne, że organizator znajdzie, że zarzut pod względem
porównania go z innemi ludźmi, jest bezpodstawny. — Rozpoznawszy
bowiem błędy dzieła Bożego i zamierzywszy je sprostować, przestał
być człowiekiem, jest Bogiem, a nawet więcéj niż Bogiem.
Socyalizm składa się z dwóch żywiołów: szału niekonsekwencji
i szału pychy!
Ale skoro znajdują się tacy, którzy zaprzeczają wolnej woli,
służącej za punkt wyjścia całej naszéj nauki, to czy niepowinnibyśmy
jej w tem miejscu wykazać? Niewidzę potrzeby tego. Każdy ją czuje
i to wystarcza. Nie przedstawia mi się ona niejasno, owszem czuję ją
stokroć silniéj, niż gdyby mi ją wykazał Aristoteles lub Euklides.
Czuję ją po radości mego sumienia, kiedy zrobiłem wybór, który mi
zaszczyt przynosi; po wyrzutach zaś sumienia, gdy zrobiłem wybór,
który mnie poniża. Prócz tego, widzę że wszyscy ludzie
postępowaniem swoim stwierdzają istnienie wolnej woli, chociaż
niektórzy z nich w pismach swoich zaprzeczają temu. Wszyscy
— 521 —

porównywają pobudki, rozstrząsają, decydują, odwołują swe zdania,


starają się przewidywać, wszyscy udzielają rad, oburzają się na
niesprawiedliwość, uwielbiają czyny poświęcenia się, wszyscy zatem
uznają wolną wolę tak w sobie jak i w drugich, bo bez niej,
niepodobnym jest ani wybór, ani rada, ani moralność, ani przezorność,
ani cnota. Pocóż mamy wykazywać to, co praktyka powszechna
udowodniła. Nawet w Konstantynopolu niema fatalistów absolutnych,
tak samo jak nie było absolutnych sceptyków, nawet w Aleksandryi.
Ci, którzy się za takich mają, mogą być dość szaleni, aby wmawiać to
w innych, — ale nie są na tyle pewni, aby samych siebie przekonać.
Dowodzą oni bardzo subtelnie, że nie mają woli, ale ponieważ
działają tak jak by ją mieli, nie spierajmy się więc z niemi.

—————

Jesteśmy zatem na łonie natury wpośród braci naszych, naciskani


popędami, potrzebami, żądzami, pragnieniami — obdarzeni
rozmaitemi zdolnościami dla wywierania wpływu bądź na rzeczy,
bądź na ludzi, — zachęcani do działania przez naszą wolną wolę, —
obdarzeni rozumem doskonalącym się, a tém samém, niedoskonałym,
i który tak samo jak oświeca nas, tak również może nas mylić co do
następstw naszych czynów.
Każde działanie ludzkie, — tworząc szereg następstw dobrych lub
złych, z których jedne padają na samego sprawcę czynu, inne znowu
dotykają jego rodziny, jego bliźnich, jego współobywateli, a niekiedy
ludzkość całą, — porusza, że tak powiem, dwie struny; dźwięki
których są to jest: Odpowiedzialność i solidarność, wyrocznią.
Co się tyczy istoty działającej, to odpowiedzialność jest związkiem
naturalnym jaki istnieje pomiędzy czynem a jego następstwami, jest
dokładnym systematem f a t a l n y c h kar i nagród, którego żaden
człowiek nie wynalazł, który działa z całą prawidłowością wielkich
praw naturalnych, i który, tém samém, uważać możemy za instytucyą
Bożą. Celem więc Odpowiedzialności widocznie jest ograniczenie
liczby działań zgubnych, a zwiększenie użytecznych.
Ten aparat poprawczy i postępowy zarazem, karzący i zarazem
— 522 —

wynagradzający, jest tak prostym, tak bliskim nas, tak zjednoczonym


z całą naszą istotą, tak wiecznie działającym, że nie tylko nie możemy
zaprzeczać istnieniu jego, ale przyznać musimy, że podobnie jak zło,
jest on jednym z tych zjawisk, bez których całe życie nasze, byłoby
dla nas niepojętém.
Księga Rodzaju opowiada nam, że kiedy pierwszy człowiek został
wypędzonym z raju, za to, iż nauczył się poznawać Dobro i Zło, sciens
bonum et malum, Bóg mu ogłosił taki wyrok: In laboribus comedes ex
terra cunctis diebus vitae tuae. — Spinas et tribulos germinabit tibi. —
In sudore vultus tui vesceris pane, donec revertaris in terram de qua
sumptus es: quia pulvis es et in pulverem reverteris.
Oto jest dobro i zło — czyli ludzkość. Oto są czyny i zwyczaje
sprowadzające dobre i złe następstwa — czyli ludzkość. Oto praca,
pot, kolce, utrapienie i śmierć — czyli ludzkość.
Ludzkość, powiadam: bo wybieranie, mylenie się, cierpienie, słowem,
wszystkie żywioły składające ideę odpowiedzialności, są nieodłączne
od naszej wrażliwej, rozumnej i swobodnej natury, są nawet naturą
samą; a to do tego stopnia, iż nie sądzę, aby najbujniejsza wyobraźnia
mogła wymyślić dla człowieka inny sposób egzystencyi.
Że człowiek mógł żyć w raju in paradiso voluptatis, nie znając ani
dobra ani zła, scientiam boni et mali, możemy temu wierzyć, ale
zrozumieć tego nie możemy, do tego stopnia przekształconą została
natura nasza.
Nie podobna nam rozdzielić idei ż y c i a od idei w r a ż l i w o -
ś c i , idei wrażliwości od idei p r z y j e m n o ś c i i c i e r p i e n i a , idei,
przyjemności i cierpienia od idei k a r y i n a g r o d y , idei rozumu
od idei w o l n o ś c i i w y b o r u , a wszystkich tych idei od idei
Odpowiedzialności, bo dopiero ogół ich daje nam pojęcie o Istnieniu,
a to do tego stopnia, że kiedy myślimy, iż Bóg może nie cierpieć, to
rozum nasz miesza się, myśl bowiem o Istnieniu i wrażliwości, jest
dla nas nierozdzielną.
I to właśnie sprawia, iż W i a r a jest koniecznym dodatkiem
naszych przeznaczeń. Stanowi ona jedyny możliwy związek
pomiędzy stworzeniem a Stwórcą, bo dla rozumu jest On, i będzie
zawsze Bogiem niepojętym, Deus absconditus.
Aby przekonać się do jakiego stopnia odpowiedzialność dotyka
— 523 —

nas z bliska i ze wszech stron naciska, dostatecznie zwrócić uwagę na


najprostsze fakta.
Ogień nas parzy, uderzenie o jakiekolwiek ciało tłucze nas
gdybyśmy więc nie byli obdarzeni wrażliwością, albo gdyby nasza
wrażliwość nie czuła tak dotkliwie bliskości ognia lub przykrego
zetknięcia się z ciałami, to co chwila bylibyśmy narażeni na śmierć.
Od pierwszego dzieciństwa, aż do późnej starości, życie nasze jest długą
nauką. Ciągle padając, uczymy się chodzić. Przykrém i wielokrotném
doświadczeniem, uczymy się unikać gorąca, chłodu, głodu, pragnienia,
nadużyć. Nie żalmy się, że doświadczenie jest gorzkiem, bo gdyby nie
było takiém, nic by nas nie nauczyło.
Podobnież się dzieje i w porządku moralnym. Tylko smutne następstwo
okrucieństwa, niesprawiedliwości, bojaźni, gwałtu, oszustwa, lenistwa,
uczą nas być miłymi, sprawiedliwymi, odważnymi, umiarkowanymi,
szczerymi i pracowitymi. Doświadczenie jest długie; nie ustaje nawet
nigdy, ale jest skuteczne.
A ponieważ człowiek jest w ten sposób stworzony, musimy zatem
uznać, że odpowiedzialność jest sprężyną, której postęp społeczny
wyłącznie jest powierzony. Jest to tygiel, w którym się wyrabia
doświadczenie. Ci zatem, którzy wierzą w wyższość czasów
minionych, podobnie jak i ci, którzy rozpaczają o przyszłości,
popełniają najwidoczniejszą sprzeczność. Nie spostrzegają się nawet,
że wychwalają błąd a potępiają światło. To tak samo jak by powiedzieli:
„Im więcéj się nauczyłem, tém mniej umiem, im więcej umiem
rozróżnić to, co mi szkodzi, tém więcej się na to narażam;“ gdyby
ludzkość opierała się na takich danych, dawnoby już przestała istnieć.
Punktem wyjścia człowieka jest niewiadomość i niedoświadczenie.
A im więcej cofamy się w przeszłość, widzimy, iż daleko mniej miał
on wówczas tego światła, odpowiedniego do kierowania jego
wyborem, które nabyć można tylko jednym z tych dwóch sposobów
to jest rozwagi lub doświadczenia.
Otóż zdarza się czasami, że jakiś czyn ludzki, mieści w sobie nie
jedno następstwo, ale cały ich szereg. Niekiedy pierwsze jest dobrém
a wszystkie inne są złemi. Z jakiegoś postanowienia ludzkiego
mogą wynikać dobre i złe kombinacye w rozmaitym stosunku.
Niech nam wolno będzie nazwać b ł ę d n e m i te czyny, które
— 524 —

sprowadzają więcej zła niż dobra, a c n o t l i w e m i te, które rodzą


więcej dobra niż zła.
Kiedy jakikolwiek z naszych czynów sprowadzi dla nas
pierwsze następstwo dobre a dalsze będą szkodliwe, tak że ilość
złych przewyższy ilość dobrych, to im więcej nabywamy
przezorności tém więcej czyny takie będą się zmniejszać a nawet
znikną zupełnie.
Naturalnie, że ludzie spostrzegają pierwej następstwa
natychmiastowe aniżeli oddalone. Z czego wynika, że czyny
które nazwaliśmy błędnemi, są daleko liczniejsze w czasach
ciemnoty. Otóż częste powtarzanie się tych samych czynów tworzy
zwyczaje. W wiekach zatem ciemnoty panują złe zwyczaje.
Następnie panują tam i złe prawa, bo czyny ciągle się
powtarzające, zwyczaje powszechne, tworzą obyczaje, wedle
których układa się prawo, ten, że tak powiem, urzędowy wyraz
obyczajów.
Jakim sposobem ustaje ta ciemnota? Jakim sposobem ludzie nauczą
się poznawać drugie, trzecie i tak aż do ostatecznych następstw
swych czynów i swych zwyczajów?
Najlepszym do tego sposobem, jest: zastosowanie téj zdolności
odróżnienia i rozumowania, jaką otrzymali od Opatrzności.
Ale jest daleko jeszcze pewniejszy i skuteczniejszy sposób: to jest,
doświadczenie. Kiedy czyn jaki się dokona, następstwa jego zjawiają
się fatalnie. Że pierwsze będzie dobrém, wiadomo było, bo właśnie
dla otrzymania go spełniono czyn. Lecz drugie, wywołuje cierpienie,
trzecie sprowadza jeszcze większe cierpienie i tak dalej.
Wówczas oczy się otwierają i światło się stanie. Nie ponawiają
więc czynu; poświęcają dobro pierwszego następstwa z obawy
większego zła mieszczącego się w innych. Jeżeli czyn stał się
zwyczajem i nie mają siły wyrzec się go, to przynajmniej spełniają go
z pewném wahaniem i wstrętem i wskutek walki wewnętrznéj. Nie
doradzają go, owszem ganią, odwracając od niego swe dzieci.
Naturalnie, że tym sposobem wchodzą na drogę postępu.
Jeżelzaś przeciwnie, idzie o czyn użyteczny, lecz od spełnienia
którego się powstrzymano, — dla tego, że pierwsze następstwo
jedynie wiadome jest przykrém, a o dalszych dobrych następstwach
— 525 —

nie wiedziano, — czują zawsze skutki tego powstrzymania. Dziki,


naprzykład, jest obżartym. Nieprzewiduje on jednak, że jutro będzie
głód cierpiał. Dla czegóżby więc miał pracować? Praca jest trudem
obecnym i nie potrzeba przezorności, aby wiedzieć o tém. Pozostaje
on zatém bezczynnym. Ale dzień po dniu mija, głód mu dokucza
i jest bodźcem do pracy. — Jest to nauka, która powtarzając się
często, musi rozwinąć przezorność. Zwolna przyzwyczają się oceniać
lenistwo, jak na to zasługuje. Potępiają je, odwracają od niego
młodzież. Powaga opinii publicznej staje po stronie pracy.
Lecz aby doświadczenie było nauką, aby spełniało swe posłannictwo
w świecie, aby rozwijało przezorność, aby przedstawiało cały szereg skutków,
aby wywoływało dobre zwyczaje a ścieśniało złe, słowem, aby było właściwém
narzędziem postępu i doskonalenia się moralnego, potrzeba, żeby prawo
Odpowiedzialności działało. Trzeba żeby złe następstwa dawały się uczuć,
i rzućmy to wielkie słowo, potrzeba, aby chwilowo zło się rozszerzyło.
Zapewne, że byłoby lepiéj, gdyby zło nie istniało, możeby to i mogło
być, gdyby człowiek inaczéj był stworzonym. — Ale ponieważ
bierzemy człowieka takim, jakim jest, to jest z jego potrzebami, z jego
pragnieniami, wrażliwością, wolną wolą, zdolnością wybierania i mylenia
się, z jego zdolnością wprowadzenia w działanie przyczyny mieszczącej
w sobie konieczne następstwa, których, dopóki ona istnieje, zniszczyć
niepodobna; zatem jedynym sposobem zniszczenia tej przyczyny, jest
oświecanie wolnej woli, prostowanie wyboru, uchylanie czynu lub
zwyczaju błędnego; a to wszystko nastąpić może jedynie za
pośrednictwem prawa Odpowiedzialności.
Można więc słusznie powiedzieć: że ponieważ człowiek jest takim
jakim jest, zło nietylko jest konieczném ale użyteczném. Ma ono
posłannictwo; wchodzi w zakres harmonii powszechnej. Posłannictwo
jego zależy na niszczeniu swej własnej przyczyny i tym sposobem na
ograniczaniu samego siebie, na przyczynianiu się do urzeczywistnienia
dobrobytu, na pobudzaniu do postępu.
Objaśnijmy to kilkoma przykładami wziętemi z zakresu pojęć,
jakiemi się zajmujemy, to jest z ekonomii politycznej.
Oszczędność, Marnotrawstwo.
Monopole.
34
— 526 —

Ludność...*)
Odpowiedzialność objawia się w trzech sankcyach:
1 ) S a n k c y i n a t u r a l n e j , to jest téj właśnie, o której tylko co
mówiłem: A jest nią konieczna kara lub nagroda jako następstwo
czynów i zwyczajów;
2 ) S a n k c y i r e l i g i j n e j , a jest nią kara lub nagroda obiecana w
przyszłym świecie za czyny i zwyczaje, wedle tego czy są, one błędne
lub cnotliwe.
3 ) S a n k c y i p r a w n e j , która wyraża się w karach i nagrodach,
jakie społeczeństwo naprzód przygotowuje.
Przyznaję, iż z tych trzech sankcyi, pierwsza wydaje mi się
najgruntowniejszą. Wyrażając się w ten sposób, muszę obrażać
uczucia, które szanuję; ale proszę, aby chrześcianie pozwolili mi
wypowiedzieć moją opinią.
Zapewnie, że przedmiotem wiecznych sporów pomiędzy religią
a filozofią będzie badanie, czy czyn jakiś jest błędnym dla tego, że
religia objawiona uznała go z góry za taki, niezależnie od jego
następstw, — czy też, że uznała go za błędny dla jego złych następstw.
Sądzę, że chrześcianizm może stanąć po stronie tej ostatniej
opinii. Przecież sam on mówi, że nie przyszedł przeczyć prawu
przyrodzonemu, ale owszem wzmocnić je. Niepodobna przypuścić,
aby Bóg, który jest najwyższym porządkiem, mógł rozklasyfikować
czyny ludzkie, mógł przyrzec karę za jedne, a nagrodę za drugie i to
bez żadnego względu na ich skutki, to jest, bez względu na to, czy są
zgodne lub niezgodne z harmonią powszechną.
Kiedy On powiedział: „Nie zabijaj, — nie kradnij,“ to zapewne
miał na celu zakazanie pewnych czynów szkodzących człowiekowi
i społeczeństwu, które są jego dziełem.
Wzgląd na następstwa tak potężnie wpływa na człowieka, że
gdyby należał on do religii wzbraniającej czynów, które doświad-
—————
*) Niestety, tych zajmujących przykładów, których charakter naprzód już
oznaczył nie rozwinął autor wcale. Jeśli czytelnik zechce sobie brak ten
wypełnić, niech się odniesie do rozdziału XVI. tego dzieła, jak niemniej do
rozdziału VII. i XI. i broszury pod tytułem: O t é m c o w i d z i m y i c z e g o
n i e w i d z i m y , Tom V str. 363 i 383. (Przypisek wydawcy.)
— 527 —

czenie powszechne uznało za użyteczne, albo nakazującej zwyczaje,


których szkodliwość byłaby widoczną, to sądzę, że religia taka nie
mogłaby się utrzymać i z czasem upaść by musiała w obec rozwoju
światła. Nie możnaby długo utrzymać ludzi w tem przekonaniu, że
Bóg miał rozmyślny zamiar robić źle i nie dopuszczać dobra.
Kwestya, którą tu zaledwie dotykam, być może ze względu na
chrześcianizm, niema zbyt wielkiej doniosłości, bo ten nakazuje to,
co samo w sobie jest dobrém, a zabrania tego, co jest złém.
Ale głównie mię tu zajmuje zbadanie kwestyi, czy sankcya
religijna stwierdza sankcyą naturalną; albo też, czy sankcya naturalna
niema żadnego znaczenia w obec sankcyi religijnej i czy powinna jéj
ustąpić, kiedy się znajdą z sobą w sprzeczności?
Otóż, jeśli się nie mylę, kapłani religii, bardzo mało zajmują się
sankcyą naturalną. Zasłaniają się w tym względzie taką niczém nie
zbitą racyą: „Bóg rozkazał to, a zabronił tego.“ Nie ma co rozumować,
gdyż Bóg jest nieomylnym i wszechmocnym. A chociażby czyn
nakazany miał zniszczyć świat cały, potrzeba iść naprzód, zupełnie
tak samo, jakbyście to czynili, gdyby sam Bóg wprost do was
przemawiał, ukazując wam niebo i piekło.
Może się zdarzyć nawet w prawdziwej religii, że czyny zupełnie niewinne
wzbraniane są w imie Boga. Pobieranie naprzykład procentu, uważane było
za grzech; Gdyby ludzkość stosowała się była do tego zakazu, to jużby dawno
zniknęła z powierzchni ziemi, bo bez procentu niema kapitału, bez kapitału
niema łączności pomiędzy pracą poprzednią a pracą obecną; bez tej
łączności niema społeczeństwa, a bez społeczeństwa niema człowieka.
Z drugiej znów strony, zastanawiając się zbliska nad procentem,
przekonywamy się, że nietylko w skutkach swych powszechnych jest
on użytecznym, ale nadto niesprzeciwia się w niczem ani miłosierdziu ani
prawdzie, — a przynajmniéj nie więcéj, jak płaca kapłana, a napewno,
że mniéj niż niektóre dochody skarbu publicznego.
Cała zatem potęga Kościoła, nie była w stanie w tym względzie
powstrzymać, chociażby na chwilę natury rzeczy. Co najwyżej jeżeli
potrafiła i to w nieskończenie małej liczbie przypadków, zmienić
jednę z najzwyczajniejszych form procentu.
Tak samo i co do innych nakazów. — Kiedy Ewangielia mowi:
34*
— 528 —

„Jeśli cię kto uderzy w jeden policzek, nadstaw mu i drugi,“ udziela


nam naukę, która, gdybyśmy ją brali literalnie, odjęłaby jednostce,
a tém samém społeczeństwu, prawo prawowitej obrony. Tymczasem
bez tego prawa, ludzkość istnieć nie może.
To téż widzimy, co ztąd wynikło. Oto, od ośmnastu wieków
powtarzają to słowo, jako czczy konwencyonalizm.
Ale co ważniejsza, są religie fałszywe na tym świecie. — Zawierają
one w sobie bezwarunkowo przepisy i zakazy będące w sprzeczności
z sankcyą naturalną, odpowiadającą takim a takim czynom. Otóż ze
wszystkich sposobów, jakie nam w tej ważnej materyi dane były do
rozróżnienia prawdy od fałszu i tego co pochodzi od Boga, od tego co
wypływa z oszustwa, najważniejszém i najbardziej stanowczém jest
zbadanie złych i dobrych następstw, jakie doktryna jaka wpływem
swym na pochód i rozwój ludzkości, może wywołać: a fructibus
eorum cognoscetis eos.
S a n k c y a p r a w n a . Kiedy natura przygotowała cały system kar
i nagród, spadających na nas w skutkach, jakie nieochybnie wypływają
z każdego czynu i każdego zwyczaju, to cóż powinno czynić prawo
ludzkie? Ma ono tylko trzy drogi przed sobą, to jest: pozwolić działać
Odpowiedzialności, obstawać przy niej, lub jej przeszkadzać.
Zdaje mi się, iż nieulega wątpliwości, iż jeśli sankcya prawna ma
wejść w życie, to jedynie na to, aby nadać więcej siły, prawidłowości,
pewności i skuteczności sankcyi naturalnej. Są to dwie potęgi, które
powinny wzajem pomagać sobie a nie przeszkadzać.
Naprzykład: chociaż oszustwo z początku korzystném jest dla tego
kto je popełnia, najczęściej w końcu staje się dla niego zgubném;
szkodzi bowiem jego kredytowi, jego powadze, jego honorowi.
Tworzy w okół niego nieufność i podejrzenie. Prócz tego, jest zawsze
szkodliwém dla tego, który staje się jego ofiarą. Szerzy wreszcie
niepokój w społeczeństwie i zmusza je do użycia pewnej części swych
sił na uciążliwą ostrożność. Tak więc ilość zła, jakie z oszustwa
wypływa, przewyższa o wiele ilość dobra. I to właśnie wywołuje
Odpowiedzialność naturalną, która działa nieustannie, jako środek
zapobiegający i karzący. Pojmujemy jednakże, że ogół nie może zdać
się wyłącznie na powolne działanie odpowiedzialności koniecznej
i że uważa za stosowne do sankcyi naturalnej, dorzucić sankcyę
— 529 —

prawną. Można powiedzieć, że w tym wypadku sankcya prawna nie


jest niczém inném, jak sankcyą naturalną, tylko uorganizowaną
i uporządkowaną.
Sprowadza ona karę prędzej i pewniej; nadaje czynom więcej
jawności i prawdziwości; daje oskarzonemu rękojmię i możność
uniewinnienia się, jeśli jest niewinnym, zapobiega szerzeniu się
błędnej opinii ucisza zemstę osobistą, podstawiając w jej miejsce
zemstę publiczną. Wreszcie, i to jest może najważniejszém, nie
niszczy nauki, jaką daje doświadczenie.
Nie można zatem powiedzieć, aby sankcya prawna była nielogiczną
w zasadzie, kiedy idzie równolegle z sankcyą naturalną i przyczynia
się do tegoż samego rezultatu.
Nie wynika ztąd wszakże, aby sankcya prawna, w każdym wypadku,
musiała się podstawiać w miejsce sankcyi naturalnej i aby prawo, przez
to tylko, że działa w duchu odpowiedzialności, było usprawiedliwioném.
Sztuczny rozdział kar i nagród, mieści w sobie pewną ilość
niedogodności, które padają na ogół, a z któremi trzeba się rachować.
Aparat sankcyi prawnej wychodzi od ludzi, działa za pośrednictwem
ludzi i jest uciążliwym.
Zanim się podda jakieś działanie lub zwyczaj jakiś repressyi
uorganizowanej, zawsze należy postawić pytanie takie:
Czy przewyżka dobra, pozyskana wskutek dodania repressyi
prawnej do repressyi naturalnéj, może wynagrodzić zło nieodłączne
od aparatu repressyjnego?
Czyli innemi słowy: Czy złe z repressyi sztucznej wynikające, jest
większém czy też mniejszém od zła z bezkarności płynącego?
W razie kradzieży, morderstwa, większej części przestępstw i zbrodni,
nie może być pod tym względem wątpliwości. Dla tego też wszystkie
narody powściągają je za pomocą siły publicznej.
Ale kiedy idzie o zwyczaj trudny do udowodnienia, który może
rodzić się z przyczyn moralnych, niełatwo dających się ocenić,
wówczas kwestya się zmienia, i łatwo zdarzyć się może, że chociażby
zwyczaj ten powszechnie był uważany za zgubny i szkodliwy, prawo
go nie karze, zdając się na odpowiedzialność naturalną.
A naprzód powiedzmy, że prawo powinno się trzymać tego
sposobu zawsze, gdy tylko idzie o czyn lub zwyczaj wątpliwy, to
— 530 —

jest, gdy pewna część ludności znajduje dobrém to, co druga uważa za
złe. Wam się zdaje, że źle czynię wyznając religię katolicką, mnie się
znów zdaje, że wy się mylicie wyznając religię luterańską. Sąd o tém
zostawmy Bogu. Pocóż mamy wzajemnie na siebie napadać? Jeżeli zaś
uważamy za złe, aby jeden napadał na drugiego, to dla czegóż miałoby
być dobrém, gdybyśmy upoważnili kogoś trzeciego, depozytaryusza siły
publicznej, do napadania na jednego z nas, dla przyjemności drugiego?
Wam się zdaje, że się mylę, ucząc dziecko moje, nauk
przyrodzonych, moralnych, ja zaś sądzę, że wy się mylicie, ucząc
dziecko wasze wyłącznie języków greckiego i łacińskiego. Niech
każdy czyni wedle swego sumienia. Niech prawo Odpowiedzialności
wpływa samo jedynie na rodziny. Ukarze ono tego, który się myli.
Nie przywołujmy w pomoc prawa ludzkiego, mogłoby ono ukarać
tego właśnie, który się nie myli.
Wy twierdzicie, że lepiéj bym zrobił, gdybym obrał taki zawód,
gdybym pracował wedle takiego procederu, gdybym używał pługa
żelaznego zamiast drewnianego, gdybym siał rzadko zamiast siania
gęsto, gdybym kupował na Wschodzie zamiast na Zachodzie. Ja zaś
utrzymuję wprost przeciwnie. — Obliczam wszystko; a ostatecznie
jestem więcej interesowany, abym się nie mylił w przedmiotach, od
których zależy mój dobrobyt, moja egzystencya, szczęście mej
rodziny, niż wy, których wszystko to interesuje o tyle tylko, o ile to
dotyka waszą miłość własną lub wasz systemat. Radźcie mi więc, lecz
nie zmuszajcie mię do niczego. Ja sam będę o sobie decydował na z y s k
i s t r a t ę , i to jest dostateczném, wszelka zaś w tym względzie
interwencya prawa, byłaby tylko tyranią.
Widzimy, że prawie we wszystkich ważnych czynnościach życia,
należy szanować wolną wolę, zdać się na indywidualny sąd ludzi, na
to wewnętrzne światło, jakim Bóg ich obdarzył, aby się niem
posługiwali, a resztę, pozostawić działaniu Odpowiedzialności.
W podobnych wypadkach, interwencya prawa, nietylko że
przedstawia wielkie niedogodności, dając równą szansę tak błędowi
jak i prawdzie; ale nadto, miałaby jeszcze ważniejszą niedogodność,
ubezwładniając sam umysł, gasząc to ognisko, które jest uposażeniem
ludzkości i rękojmią jéj postępu.
Ale wówczas nawet, kiedy zdrowy zmysł publiczny uzna czyn
— 531 —

jakiś, zwyczaj, lub praktykę za złe, błędne lub niemoralne, kiedy pod
tym względem niema najmniejszej wątpliwości, kiedy nawet ci, którzy
to popełniają, pierwsi gotowi są do potępienia samych siebie, wszystko
to nie jest jeszcze dostateczném do usprawiedliwienia interwencyi
prawa ludzkiego. Tak więc, jak dopiero co powiedziałem, należy
przedewszystkiem wiedzieć, czy dodając złe następstwa nieodłączne od
każdego prawnego aparatu do złych następstw tego występku, nie
utworzy się ostatecznie pewna summa zła, która przewyższy dobro,
jakie sankcya prawna dorzuca do sankcyi naturalnej.
Moglibyśmy tu zbadać dobro i zło, jakie sprowadzić może sankcya
prawna, zastosowana do powściągania lenistwa, rozrzutności,
skąpstwa, egoizmu, chciwości, ambicyi.
Weźmy naprzykład lenistwo.
Jest to skłonność dość naturalna i nie zbywa na ludziach, którzy
wtórują Włochom, gdy ci wychwalają dolce farniente lub Rousseau,
gdy tenże mówi: Rozkoszuję się lenistwem. Nie ulega zatem
wątpliwości, że lenistwo musi być przyjemném, bo inaczej nie byłoby
wcale leniwych na świecie.
A jednakże widać, że ze skłonności tej wypłynęła taka mnogość
zła, że aż Mądrość narodów nazwała P r ó ż n i a c t w o m a t k ą
wszystkich występków.
Zła jest o wiele więcej na świecie niż dobra; i prawo
Odpowiedzialności naturalnej musiało z pewnym skutkiem, już to
jako nauka, jużto jako bodziec działać w tych rzeczach, skoro świat
doszedł pracą do tego stopnia cywilizacyi, na jakim go dziś widzimy.
A teraz, pytam się, cóż dorzuci do sankcyi opatrznościowej
sankcya legalna, działając bądź jako nauka, bądź jako bodziec?
Przypuśćmy takie prawo, które karałoby leniwych. To do jakiegóż
stopnia działalności narodowej doprowadziłoby podobne prawo?
Gdyby o tém można było wiedzieć na pewno, mielibyśmy
wówczas dokładną miarę dobrodziejstwa tego prawa. Wyznaję, że co
do mnie, nie mogę sobie w tym względzie utworzyć najmniejszego
pojęcia. Ale zapytajmy się, za jaką cenę dobrodziejstwo to może być
nabytém; to bylebyśmy się tylko trochę nad tém zastanowili,
przekonamy się, że niezawodne niedogodności z repressyi prawnej
wynikające, przewyższą znacznie jéj problematyczne korzyści.
— 532 —

Przedewszystkiem, we Francyi jest trzydzieści sześć milionów


obywateli. Potrzebaby wykonywać nad wszystkiemi dozór ścisły,
śledzić za niemi w polu, warsztacie, na łonie ogniska domowego.
Pomyślcie tylko, wielu do tego wszystkiego potrzeba urzędników, na
ile musi się podwyższyć podatek, i t, d.
Następnie, ci którzy są dziś pracowitemi, a dzięki Bogu liczba ich
jest dość wielka, byliby na równi z leniwemi poddani téj nieznośnej
inkwizycyi. Byłoby nader niewłaściwém zastosowywać do stu
niewinnych środki poniżające, dla ukarania jednego winnego,
którego i sama natura ukarze.
Zresztą, gdzie się zaczyna lenistwo? W każdym wypadku, któryby
podlegał rozpoznaniu sądu, potrzebaby wyprowadzić śledztwo
nadzwyczaj szczegółowe i ścisłe. Czy obwiniony istotnie próżnował, czy
téż używał tylko koniecznego spoczynku? Czy był chorym, czy téż spędzał
ten czas na rozmyślaniu lub nabożeństwie i t. d.? Jakże ocenić wszystkie te
odcienia? Czy też może pracował więcej z rana, aby mieć wolny czas
wieczorem? Wielużby na to potrzeba było świadków, biegłych, sędziów,
żandarmów, wieleżby się znalazło oporu, skarg, nienawiści!...
Teraz zwróćmy uwagę na omylność sądów. Wielużby to
próżniaków uniknęło kary, a w zamian za to, wielużby to ludzi
pracowitych poszło do więzienia, aby za bezczynność dnia jednego
być skazanym na bezczynność przez cały miesiąc!
To też widząc to, jak niemniej wiele innych rzeczy, powiedziano
sobie: Pozwólmy działać Odpowiedzialności naturalnej. I dobrze się
też stało.
Socyaliści, którzy nie cofają się przed despotyzmem dla dojścia do
celu, — bo ogłosili oni wszechwładztwo celu, — napiętnowali
Odpowiedzialność nazwą i n d y w i d u a l i z m u ; a potem usiłowali
zniszczyć i pochłonąć ją w sferze działania S o l i d a r n o ś c i , którą
rozszerzali poza jej granice naturalne.
Następstwa tego zepsucia dwóch wielkich czynników doskonalenia
się ludzkiego, są fatalne. Odtąd ginie już wszelka godność i wolność
dla człowieka. Bo od chwili, gdy ten, który działa, przestaje odpo-
wiadać osobiście za złe lub dobre następstwa swego czynu, od tej
chwili, prawo działania odosobnionego nie istnieje wcale. Jeśli każdy
ruch jednostki, szeregiem swych skutków odbija się na całém
— 533 —

społeczeństwie, to w takim razie, inicyatywę każdego ruchu nie


można zostawić jednostce; inicyatywa ta należy do społeczeństwa.
Ogół zatem jedynie powinien stanowić o wszystkiem, urządzić
wszystko, a mianowicie: Wychowanie, żywność, zapłatę dzienną,
przyjemności, przejażdzki, uczucia, rodzinę i t. d. i t. d. Otóż,
społeczeństwo wyraża się za pośrednictwem prawa, a prawo, to
prawodawca. Jest zatém trzoda i pasterz, — mniej nawet jeszcze, bo
tylko materya bezwładna i jeden działacz. Widzimy zatem, dokąd
prowadzi zniesienie Odpowiedzialności i indywidualizmu.
Chcąc ukryć przed wzrokiem prostaczków ten cel okropny, musieli,
krzycząc na egoizm, pochlebiać najegoistyczniejszym namiętnościom.
Socyalizm tak przemawiał do nieszczęśliwych: „Nie badajcie tego, czy
cierpicie wskutek prawa Odpowiedzialności. Są szczęśliwcy na tym świecie,
którzy na zasadzie prawa Solidarności, muszą się podzielić z wami
szczęściem swoim.“ I aby sprowadzić do tego poniżającego poziomu
Solidarności sztucznej, urzędowej, prawnej, przymusowej, zwróconej ze
swéj naturalnej drogi, podniesiono zdzierstwo do systematu, fałszowano
wszelkie pojęcie o tém, co sprawiedliwe i to uczucie indywidualne, — które
mniemali, iż usuwają, — podnoszono do najwyższej potęgi i przewrotności.
Tak więc, wszystko się tu wiąże: negacya harmonii wolności w zasadzie,
— despotyzm i niewola w rezultacie, niemoralność w środkach.
—————

Wszelkie usiłowanie do odwrócenia naturalnego biegu


odpowiedzialności, jest zamachem na sprawiedliwość, wolność,
porządek, cywilizacyą lub postęp.
N a S p r a w i e d l i w o ś ć . Dajmy na to, że istnieje jakiś czyn lub
zwyczaj, to złe lub dobre następstwa nieochybnie zeń wypływać
muszą. O! gdyby tylko podobna było powstrzymać te następstwa, to
zapewne, że można by osiągnąć jakąś korzyść z zawieszenia
naturalnego prawa odpowiedzialności. Ale jedyny rezultat, do
jakiegoby można dojść za pośrednictwem prawa pisanego, jest taki, że
dobre następstwa złego czynu dostają się sprawcy czynu, złe zaś
spadają na trzeciego lub na ogół; co jest właśnie wyłącznym
charakterem niesprawiedliwości.
— 534 —

Tak więc, społeczeństwa nowoczesne urządzone są, na tej


zasadzie, iż ojciec rodziny powinien pielęgnować i wychowywać
dzieci, którym dał życie. — I właśnie ta zasada utrzymuje
w słusznych granicach wzrost i rozdział ludności, gdyż na każdym
ciąży odpowiedzialność. Nie wszyscy ludzie obdarzeni są w jednakim
stopniu przezornością, a * w wielkich miastach do nieprzezorności
przyłącza się jeszcze niemoralność. Teraz istnieje już cały budżet
i cała administracya dla dania przytułku dzieciom przez rodziców
swych opuszczonym; żadne poszukiwania nie odstraszają od tego
bezwstydnego podrzucania, i ciągle wzrastająca ilość opuszczonych
dzieci, zalewa nasze najbiedniejsze wsie.
I oto widzimy wieśniaka, który się ożenił późno, aby nie być
obciążonym rodziną, tymczasem zmuszają go, aby żywił dzieci
innych. — Nie będzie on doradzał synowi swemu przezorności. Inny
znowu żył w powściągliwości, tym czasem każą mu płacić na
wychowanie bękartów. Z punktu religijnego, jego sumienie jest
spokojném, ale z punktu ludzkiego musi sobie powiedzieć, że jest
głupcem...
Nie myślimy tu dotykać ważnej kwestyi miłosierdzia publicznego,
chcemy tu jedynie głównie zaznaczyć, że im więcej państwo
centralizuje, im więcej zmienia odpowiedzialność naturalną na
solidarność sztuczną, tym więcej skutkom, spadającym odtąd na
niewinnych, odejmuje opatrznościowy charakter sprawiedliwości,
kary i przeszkody zapobiegającej.
Jeżeli już rząd niemoże uniknąć tego, aby się nie podjął jakiejś
usługi należącej do zakresu działalności prywatnej, to przynajmniej,
o ile to jest możliwém, powinien pozostawić odpowiedzialność przy
tym, na kogo ona z natury rzeczy spada.
Co się tycze kwestyi podrzutków, to wziąwszy za zasadę, że ojciec
i matka powinni wychowywać dziecko, prawo zatem musi
wyczerpnąć wszystkie środki, aby wedle tego się działo. W braku
rodziców, musiałaby się niemi zająć gmina; — w braku zaś gminy,
departament. Chcecie zmnożyć do nieskończoności liczbę podrzut-
—————
* Koniec tego rozdziału jest tylko dalszym ciągiem notatek, pobieżnie na
papier rzuconych. (Przypisek wydawcy.)
— 535 —

ków? ogłoście tylko, że państwo się niemi zajmuje. Daleko gorzej by


jeszcze było, gdyby Francya żywiła dzieci Chińczyków i wzajemnie.
Istotnie, dziwna to rzecz, że chcą tworzyć prawa, aby za pośrednictwem
ich zawładnąć złém, wynikającém z odpowiedzialności! Czyż nigdy
tego nie zrozumieją, że zła tego zniszczyć nie podobna i że się tylko
w inną stronę zwraca? A rezultat tego jest jedną niesprawiedliwością
więcej i jedną nauką mniej...
Inaczej świat się nie może doskonalić, jak tylko w miarę tego, gdy
każdy co raz lepiej spełnia swe obowiązki. A czyż każdy nie będzie
coraz lepiej spełniał swych obowiązków, im więcej się przekonywać
będzie, że gwałcąc je, sam cierpi na tém. Gdyby działanie społeczne
miało się po co mieszać do sprawy odpowiedzialności, to chyba po to
tylko, aby jej pomagać a nie odwracać, ją, aby skoncentrowywać
skutki a nie rozpraszać je na los szczęścia.
Mówią zwyczajnie, że opinia jest królową świata. Aby jednak dobrze rządzić
swém państwem potrzeba, aby była oświeconą, a o tyle będzie ona więcej
oświeconą, o ile każdy człowiek, przyczyniający się do jej utworzenia, będzie
więcej rozumiał związek pomiędzy skutkami a przyczynami. Otóż, nic nam
nie daje tak dobrze poznać tego związku jak doświadczenie, a doświadczenie
jak wiemy jest rzeczą czysto osobistą; jest ono owocem odpowiedzialności.
W grze zatem naturalnéj tego wielkiego prawa jest wyborny
systemat nauki, na który targnąć się, byłoby wielką nieroztropnością.
Jeśli przez jakieś nierozważne kombinacye uwolnicie ludzi od
odpowiedzialności za ich czyny, to mogłaby ich jeszcze oświecać
teorya, — ale już nie doświadczenie. A niewiem czy nauka, którą
nigdy nie stwierdzi i nie uświęci doświadczenie, nie jest jeszcze
niebezpieczniejszą nad samą niewiadomość.
U c z u c i e o d p o w i e d z i a l n o ś c i jest w najwyższym stopniu
doskonalącem się.
Jest ono jedném z najpiękniejszych zjawisk moralnych.
Nie znamy nic godniejszego uwielbienia tak w człowieku, klassach
jak i narodzie, jak uczucie opowiedzialności. Wskazuje nam ono
wysoki stan moralny i delikatny, draźliwość na wyroki opinii. Ale
zdarzyć się może, że uczucie odpowiedzialności bardzo jest
rozwinięte w jednym jakimś przedmiocie, a za mało w innym. Gdyby
we Francyi schwytano kogoś z wyższych klas na oszustwie w kartach
— 536 —

lub pokątnym pijaństwie, umarłby niezawodnie ze wstydu; włościanie


tymczasem śmieją się tylko z takich rzeczy. Ale kramarzyć swemi
prawami politycznemi, wyzyskiwać swój głos, być w sprzeczności
z samym sobą, krzyczeć na przemian: Niech żyje król! niech żyje liga,
i to wszystko dla chwilowego interesu... oto są rzeczy, które wedle
naszych obyczajów nie mają w sobie nic haniebnego.
Rozwój uczucia odpowiedzialności może się wiele spodziewać od
interwencyi kobiet.
Uczucie to wszechwładnie nad niemi panuje i od nich tylko zależy
udzielić tę siłę moralną i mężczyznom; bo one tylko mogą skutecznie
rozdzielać nagany i pochwały... Dla czegóż nie czynią tego? Bo nie znają
dostatecznie, jaki zachodzi związek pomiędzy skutkiem a przyczyną
w rzeczach moralności.
Moralność jest nauką, którą wszyscy znać powinni, a szczególniej
kobiety, one to bowiem tworzą obyczaje...
XXI

SOLIDARNOŚĆ.

Gdyby człowiek był doskonałym, gdyby był nieomylnym, to


społeczeństwo przedstawiałoby zupełnie inną harmonią od tej, jaką
teraz poszukiwać musimy. Harmonia nasza nie jest taka, jak Fouriera.
Nie wyłącza ona zła; dopuszcza dyssonanse; że nie przestaje wszakże
być harmonią, poznajemy ztąd, że dyssonanse te przygotowują
zgodny akord i sprowadzają nas do niego.
Przyjęliśmy za punkt wyjścia to, że człowiek jest omylnym, że
Bóg obdarzył go wolną wolą, że obok zdolności wybierania, dał mu
możność mylenia się, przyjmowania fałszu za prawdę, poświęcania
przyszłości dla teraźniejszości, ulegania nierozsądnym pragnieniom
swego serca i t. d.
Człowiek się myli: Ale wszelki czyn, wszelki zwyczaj, ma swe
następstwa.
Widzieliśmy już, iż wskutek Odpowiedzialności następstwa te,
padają na sprawcę czynu; całe zatem naturalne pasmo nagród i kar,
ciągnie go ku dobremu, a odpycha od złego.
Gdyby człowiek z natury samej przeznaczonym był do życia
i pracy odosobnionej, to Odpowiedzialność byłaby jedyném jego
prawem.
Ale tak nie jest, bo p r z e z n a c z e n i e m człowieka jest żyć
w społeczeństwie. Nieprawdę zatem powiedział Rousseau, jakoby
człowiek z natury samej był c a ł o ś c i ą d o s k o n a ł ą i zdolną ż y ć
w o d o s o b n i e n i u , i że dopiero wola prawodawcy musiała go zmienić
na ułamek większej c a ł o ś c i . Rodzina, gmina, naród, ludzkość, są
— 538 —

to zgromadzenia, z któremi człowiek ma k o n i e c z n e stosunki.


Ztąd wynika, że czyny i zwyczaje jednostki, prócz następstw
jakie na nią samą sprowadzają, rodzą jeszcze inne następstwa, dobre
lub złe, które się rozciągają na jej bliźnich. — To właśnie
nazywamy prawem s o l i d a r n o ś c i , które jest pewném rodzajem
Odpowiedzialności zbiorowej.
Idea ta Rousseau’a jakoby prawodawca wynalazł społeczeństwo,
— idea fałszywa sama w sobie, — była prócz tego zgubną, i pod tym
względem, iż naprowadziła na myśl, że solidarność jest również
utworem prawodawczym; i zobaczemy zaraz, iż nowocześni
prawodawcy opierali się na tej doktrynie, aby poddać społeczeństwo
S o l i d a r n o ś c i s z t u c z n e j , która działa w duchu wprost
przeciwnym S o l i d a r n o ś c i n a t u r a l n e j . W każdym razie,
zasada tych wielkich działaczy rodu ludzkiego polega na tem, ażeby
w miejsce dzieła Bożego, którego nie uznają, podstawić swoje własne.
Zaznaczmy przedewszystkiem istnienie naturalnego prawa
Solidarności.
W ośmnastym wieku niewierzono w nią, trzymano się maksymy
o błędach osobistych. Wiek tem zajęty przedewszystkiem oddziaływaniem
przeciwko katolicyzmowi, obawiał się, aby przyjmując zasadę
S o l i d a r n o ś c i , nie dał, tém samém, przystępu doktrynie, o G r z e c h u
P i e r w o r o d n y m . Za każdym razem, gdy Voltaire czytając Pismo Święte,
natrafiał na to, że jeden człowiek cierpi za drugiego, mawiał ironicznie:
„To okropnie, ależ sprawiedliwość Boska, nie jest sprawiedliwością ludzką.“
Nie będziemy tu rozprawiać o g r z e c h u p i e r w o r o d n y m .
To jednakże, z czego się wyśmiewał Voltaire, jest faktem zarówno
niezaprzeczonym jak i tajemniczym. Prawo Solidarności tak widocznie
się objawia, tak na jednostkach jak i w massach, tak w szczegółach jak
i w ogóle, tak w faktach pojedyńczych jak ogólnych, że potrzeba
chyba całego zaślepienia ducha sekciarskiego, albo całego ognia
zażartej walki, aby go nie uznać.
Pierwszém prawidłem wszelkiej sprawiedliwości ludzkiej, jest
zwrócenie kary za czyn jakiś, na jego sprawcę, a to na mocy tej
zasady, że błędy są osobiste. Ale to święte prawo jednostek, nie jest
ani prawem Bożém, ani nawet prawem społeczeństwa.
Dla czego człowiek ten jest bogatym? Dla tego, że ojciec
— 539 —

jego był czynnym, uczciwym, pracowitym, rządnym. Ojciec żył


cnotliwie, a syn za to otrzymał nagrodę.
Dla czego znów inny jest zawsze cierpiącym, chorowitym, słabym,
trwożliwym i nieszczęśliwym? Dla tego, że chociaż ojciec jego
obdarzonym był silną budową ciała, zniszczył ją jednak rozpustą
i zbytkiem. Winowajca zatem doznawał tylko przyjemnych skutków
błędu, a na niewinnego spadają same zgubne następstwa.
Niema ani jednego w świecie człowieka, którego położenie nie
byłoby określone milionami faktów, na które on wcale nie wpływał.
To, na co się dziś skarżę, jest może skutkiem jakiegoś dziwactwa
mego pradziada i t. d.
Jeżeli rozważamy stosunki rozmaitych narodów lub rozmaitych
pokoleń tegoż samego narodu, to widzimy że Solidarność objawia
się w większych jeszcze rozmiarach i w bardziej zadziwiających
odstępach czasu.
Nie jest że to dziwném, że wiek ośmnasty tak mocno był zajęty
pracami umysłowemi lub materyalnemi, z których dziś korzystamy? Nie
jest że to nadzwyczajną rzeczą, że sami trudzimy się pokryciem kraju
kolejami żelaznemi, któremi żaden z nas, być może, jeździć nie będzie?
Któż może nieuznawać tego głębokiego wpływu przeszłych rewolucyj
na to, co się dziś dzieje? Któż może przewidzieć, czy z dzisiejszych
naszych sporów, pokój lub niezgody spłyną na nasze dzieci?
Zwróćmy uwagę na pożyczki publiczne. Prowadzimy z sobą
wojny, słuchamy barbarzyńskich namiętności; niszczymy przeto
cenne siły, i tym sposobem zrzucamy brzemie tego zniszczenia na
nasze dzieci, które, być może, będą miały wojnę w obrzydzeniu, i nie
będą mogły pojąć naszych wrogich namiętności.
Rzućcie okiem na Europę. Rozważcie wypadki, jakie poruszają
Francyą, Niemcami, Włochami, Polską, i powiedźcie czy prawo
S o l i d a r n o ś c i jest prawem urojoném?
Nie posuwajmy dalej tego wyliczania. Dla stwierdzenia tego prawa
dość jest wykazać, że działanie jednego człowieka, narodu lub
pokolenia, wywiera wpływ na inny naród lub inne pokolenie.
Społeczeństwo całe nie jest niczém inném, jak zbiorem krzyżujących
się z sobą solidarności. Wszystkoto wynika ztąd, że umysł jest z natury
udzielającym się. Przykłady, rozprawy, literatura, wynalazki, nauka,
— 540 —

moralność i t. d. wszystkie te niedostrzeżone strumienie, przez które


łączą się dusze, Wszystkie te usiłowania bez widocznego związku
a rezultat których pcha ludzkość ku równowadze, ku średniemu
poziomowi nieustannie się wznoszącemu cały ten obszerny skarb
użyteczności i nabytych wiadomości, z którego każdy czerpie nie
zmniejszając go, i który każdy powiększa sam nie wiedząc o tem, cała ta
wymiana myśli, produktów, usług i pracy, zła i dobra, cnót i przestępstw,
tworzących z całej rodziny ludzkiej jedną wielką jedność, i z tych
miliardów przemijających egzystencyi, życie wspólne, powszechne,
nieprzerwane, wszystko to razem wzięte, stanowi S o l i d a r n o ś ć .
Z samej więc natury rzeczy, Solidarność musi się w pewnej mierze
pomiędzy ludźmi znajdować. Czyli innemi słowy, Odpowiedzialność nie
jest wyłącznie osobistą, ale się także przenosi i na innych. Działanie
wypływa z indywidualności, ale następstwa rozdzielają się na ogół.
Otóż, należy zauważyć, że w naturze każdego człowieka jest
p r a g n i e n i e b y ć s z c z ę ś l i w y m . — Niech mi mówią co chcą, że
wychwalam tu egoizm; nie wychwalam tu nic, tylko zaznaczam,
zaznaczam to uczucie wrodzone, powszechne, a które nie może nie być,
to jest: Interes osobisty, pociąg do dobrobytu, wstręt do cierpienia.
Ztąd wypływa, że jednostka dąży do urządzenia się w ten sposób, aby
dobre następstwa wynikające z jej czynów, jej się dostawały, a złe
spadały na innych; i stara się aby o ile można, rozrzucić te ostatnie
pomiędzy jak największą liczbę ludzi, aby przeszły niespostrzeżenie
i wywoływały jak najmniejszą reakcyą.
Ale opinia, ta k r ó l o w a ś w i a t a , która jest córką solidarności,
zbiera wszystkie te rozproszone krzywdy, grupuje wszystkie te
obrażone interesa, wiąże je w jedną ogromną wiązkę przeszkód. Jeżeli
przyzwyczajenie jakiegoś człowieka jest zgubném dla tych, którzy go
otaczają, to wstręt ogólny objawia się przeciw temu zwyczajowi. Sądzą go
surowo, krytykują, potępiają; ten który mu się oddaje, staje się przedmiotem
nieufności, wzgardy, nienawiści. Gdyby zwyczaj ten przynosił mu
nawet jakie korzyści, to cierpienia, jakieby na niego wzgarda publiczna
sprowadziła, przewyższyłyby je. Do przykrych następstw, jakie zawsze
za sobą, w skutek prawa O d p o w i e d z i a l n o ś c i , pociąga zły zwyczaj
dołączają, się daleko jeszcze przykrzejsze następstwa, w skutek prawa
Solidarności.
— 541 —

Wzgarda dla człowieka przenosi się wkrótce na ten zwyczaj


jego, na błąd a, ponieważ potrzeba szacunku jest jednym z naj-
potężniejszych bodźców, jasną jest zatem rzeczą, że solidarność, przez
samą reakcyą, jaką wywołuje przeciwko błędnym czynom, dąży do
zmniejszenia i do ich zniszczenia.
Solidarność zatem podobnie jak i odpowiedzialność, jest s i ł ą
p o s t ę p o w ą ; i widzimy, że odnośnie do sprawcy czynu, zamienia
się w O d p o w i e d z i a l n o ś ć o d b i j a n ą , jeżeli się tak wyrazić
można; — a jest to znowu systematem wzajemnych kar i nagród,
doskonale obrachowanym na zniszczenie zła, rozszerzenie dobra
i pchanie ludzkości po drodze prowadzącej do postępu.
Ale aby ona działała w tym duchu, — aby ci, którzy cierpią lub
odnoszą korzyści z powodu jakiegoś czynu, którego nie popełnili,
oddziaływać mogli na sprawcę jego, za pośrednictwem zachęty lub
nagany, wdzięczności lub oporu, szacunku, życzliwości, pochwały,
lub wzgardy, nienawiści i zemsty, — niezbędnym jest warunek, żeby,
związek jaki istnieje pomiędzy czynem i wszystkiemi jego skutkami,
znanym był i ocenionym.
Kiedy się publiczność myli pod tym względem, wówczas prawo
niemoże osięgnąć swego celu.
Przypuśćmy, że jakiś czyn szkodliwym jest wielu ludziom, ale oni są
przekonani, że jest im korzystnym. To cóż z tąd wyniknie? Oto, że zamiast
oddziaływać przeciwko niemu, zamiast go potępiać a tém samém
ścieśniać, publiczność pochwala go, otacza czcią wysławia i zmnaża.
Bardzo się to często dzieje, a przyczyna tego jest taka:
Czyn jakiś nie sprowadza na massy jednego tylko skutku, ale cały
ich szereg. Otóż zdarza się często, że pierwszy skutek sprowadza dobro
lokalne bardzo widoczne, gdy tymczasem dalsze skutki sączą w ciało
społeczne zło trudne do rozpoznania lub związania z jego przyczyną.
Dowodem tego jest wojna. W dzieciństwie społeczeństw nie
dostrzegają wszystkich następstw wojny. — I prawdę powiedziawszy,
w takiej cywilizacyi, gdzie mniej jest prac poprzednich, wystawionych
na zniszczenie, mniej nauki i pieniędzy, poświęconych na aparat
wojenny, itd., następstwa te nie są tak zgubnemi jak wtenczas, gdy
cywilizacya więcej jest już posunięta. Widzą tylko pierwszą wyprawę
35
— 542 —

wojenną, zdobycz jaką przynosi zwycięztwo, upojenie się tryumfami;


wówczas więc wojna i wojownicy są nader popularnemi. Później
widzą, że nieprzyjaciel stawszy się z kolei zwyciężcą, spali zasiewy
i zbiory, nakłada kontrybucye i narzuca prawą. — Widzą, jak
w zmiennych kolejach powodzenia i klęsk giną całe pokolenia, upada
rolnictwo, ubożeją obydwa narody. Widzą, że najżywotniejsza część
narodu, pogardza nauką, że zwraca broń przeciwko instytucyom kraju,
służy za narzędzie despotyzmowi, zużywa ruchliwą swą energię na
rozruchy i niezgody wewnętrzne, a przyzwyczaiwszy się, obchodzić
barbarzyńsko ze swymi sąsiadami i spustoszywszy ich, czyni następnie
toż samo u siebie. Czyż powiedzą może wojna jest rozbojem na wielkie
rozmiary? Nie, widzą tylko bowiem jej skutki, nie chcąc zrozumieć
przyczyn; a kiedy z kolei naród upadły opanuje tłuszcza zdobywców,
to gdy już wieki upłyną, po tej katastrofie poważni historycy pisać
będą: Naród ten upadł, bo w pokoju zniewieściał, bo zapomniał
o sztuce wojennej i surowej cnocie swych naddziadów.
Mógłbym wykazać, iż te same istnieją złudzenia co się tycze,
niewolnictwa;.
Toż samo stosuje się i do błędów religijnych... W naszych czasach,
systemat prohibicyjny przedstawia nam toż samo zjawisko.
Jeżeli przez szerzenie światła, przez głębokie rozstrząsanie
skutków i przyczyn, zwraca się opinią publiczną na ten rozumny
kierunek, który potępia, złe dążności i sprzeciwia się zgubnym
środkom, oddaje się tem niezmierną usługę krajowi. Jeżeli zaś rozum
publiczny zbłąka się do tego stopnia, że otacza szacunkiem to, co jest
godném pogardy, a pogardza tém, co godne szacunku, jeżeli karze
cnotę, a wynagradza występek, daje zachętę do szkodliwych rzeczy,
a zniechęca do tego, co użyteczne, poklaskuje kłamstwu, a tłumi
prawdę przez obojętność lub wzgardę, wówczas naród odwraca się od
postępu i zwrócić go doń mogą jedynie straszliwe katastrofy.
Wykazaliśmy już gdzieindziej, jak dalece niektóre szkoły So-
cyalistyczne, nadużywają to słowo Solidarność...
Zobaczmy teraz w jakim duchu powinno być pojmowane prawo
ludzkie.
Zdaje mi się, że pod tym względem nie zachodzą żadne wąt-
pliwości. Prawo ludzkie powinno się głównie opierać na duchu
— 543 —

prawa naturalnego. Powinno przyspieszać i zapewnić sprawiedliwy


rozdział następstw z czynów wynikających; czyli inaczej, powinno
ograniczyć solidarność, zorganizować reakcyą aby wzmocnić
odpowiedzialność. Prawo nie może mieć innego celu, jak ścieśnianie
czynów szkodliwych, a rozmnażanie czynów pożytecznych, a tém
samém, powinno popierać sprawiedliwy rozdział nagród i kar, w taki
sposób, aby złe skutki jakiegoś czynu spadały o ile można, na tego,
który je popełnił...
Działając w ten sposób, prawo zgadza się z naturą rzeczy.
Solidarność sama wywołuje reakcyą przeciwko szkodliwemu
czynowi, prawo zaś reguluje jedynie tę reakcyę.
Prawo przyczynia się zatem do postępu, a im szybciej zwraca złe
skutki czynu na samego sprawcę jego, tem pewniej zmniejsza ilość
podobnych czynów.
Weźmy jakiś przykład. Gwałt ma zgubne następstwa: u dzikich
kara za to pozostawia się naturalnemu biegowi rzeczy; cóż ztąd
wynika? oto, wywołuje on straszliwą reakcyą. Kiedy jakiś człowiek
dopuścił się gwałtu względem innego człowieka, wtedy w rodzinie
tego ostatniego zapala się nieugaszone pragnienie zemsty, która
przechodzi z pokolenia na pokolenie. Dajmy na to, że wmiesza się do
tego prawo, to cóż ma ono czynić? Czy powinno ograniczyć się na
tłumieniu ducha zemsty, na powściągnieniu i ukaraniu go? Rozumie
się, że tym sposobem, zachęcałoby się tylko gwałt ochraniając go od
wszelkiego odwetu. To też prawo inaczej powinno postępować.
Powinno się ono, że tak powiem, podstawić w miejsce zemsty,
urządzając natomiast reakcyą przeciw gwałtowi; powinno przemówić
do rodziny obrażonej, tak: biorę na siebie ukaranie czynu, na który
się żalicie. — Wtenczas całe pokolenie uważa się za obrażone
i zagrożone. Słucha skargi, bada obwinionego, zapewnia się czy
niezachodzi błąd co do czynu lub osoby i karze na pewno
i prawidłowo czyn, który inaczej byłby ukaranym nieprawidłowo... *)
—————
*) Szkic ten urywa się tu raptownie; e k o n o m i c z n a strona prawa nie
została wykazaną. Możemy odesłać czytelnika do rozdziału X. i XI.
Konkurencya, Producent i Konsument.
35*
— 544 —
Czemże jest zresztą w gruncie całe to dzieło o Harmoniach, czemże jest ta
zgodność interesów i te wielkie maksymy: P o m y ś l n o ś ć k a ż d e g o j e s t
pomyślnością wszystkich; — Pomyślność wszystkich jest
p o m y ś l n o ś c i ą k a ż d e g o i t . d . ; — czemże jest ta zgoda w ł a s n o ś c i
ze w s p ó l n o ś c i ą , te usługi kapitału, ta rozciągłość darmości, i t. d.; — jeżeli
nie rozwijaniem z punktu utylitarnego samego tytułu tego rozdziału:
Solidarność? (Przypisek wydawcy.)
XXII.

MOTOR SPOŁECZNY.

Żadna nauka ludzka nie może dać ostatecznego objaśnienia


rzeczy.
Człowiek cierpi, społeczeństwo cierpi. Pytać się dla czego się tak
dzieje, jest to tak samo, jakby się pytać, dla czego Bogu się podobało
obdarzyć człowieka wrażliwością i wolną wolą? Pod tym względem
nikt więcej nie wie nad to, o czem poucza go objawienie, w które
wierzy.
Ale, to tylko pewne, że jakiekolwiekbądź były zamiary Boga,
nauka ludzka, może śmiało wziąść za punkt wyjścia to: że człowiek
stworzonym był w r a ż l i w y m i w o l n y m .
Jest to tak dalece prawdą, iż nie przypuszczam, aby się znaleźli
tacy, którzyby sobie mogli wyobrazić jakąś istotę żyjącą,
myślącą, pragnącą, kochającą, działającą, słowem, coś podobnego do
człowieka, a coby jednak pozbawioném było wrażliwości lub wolnej
woli.
Czy mógł Bóg uczynić inaczej? Bezwątpienia, że rozum nam
powie t a k , ale wyobraźnia wiecznie nam mówić będzie n i e ; do
tego stopnia niemożliwém się nam wydaje, w myśli nawet naszej,
ogołocić ludzkość z tego podwójnego przymiotu. Otóż, istota
w r a ż l i w a , jest istotą zdolną przyjmować wrażenia, dające się
rozróżnić, to jest wrażenia przyjemne lub przykre. Ztąd też wypływa
dobrobyt i nędza. Od chwili bowiem, jak Bóg stworzył wrażliwość,
dopuścił zło czyli możliwość zła.
Dając nam wojną wolę, obdarzył nas, w pewnej przynajmniej,
— 546 —

mierze, zdolnością uniknienia zła i poszukiwania dobra. Wolna wola


domniemywać się pozwala rozumu, z którym też idzie w parze. Cóż
znaczyłaby wolność wyboru, gdyby do niej nie dołączyć zdolności
badania, porównywania, sądzenia? Tak więc, każdy człowiek
przychodząc na świat, przynosi z sobą pewien motor i pewne światło.
Motor, jest to ten popęd wewnętrzny, niepokonany, ta istota
wszystkich sił naszych, która każe nam chronić się Zła, a poszukiwać
Dobra. Nazywamy go instynktem zachowawczym, interesem osobistym,
czyli prywatnym.
Uczucie to, nieraz okrzyczane, istnieje jednakże niezaprzeczenie.
Uparcie szukamy tego wszystkiego, co wedle pojęć naszych może
ulepszyć nasze przeznaczenie, unikamy zaś tego, co może je
pogorszyć. A to jest przynajmniej na tyle pewném, na ile pewném
jest to, że każdy atom materyi, mieści w sobie siłę odśrodkową
i dośrodkową. I tak samo jak podwójny ten ruch przyciągania
i odpychania, jest wielką sprężyną świata fizycznego, tak też podwójna
siła przyciągania ludzi do szczęścia i odpychania ich od cierpienia,
jest wielką sprężyną mechanizmu społecznego.
Nie dość, aby człowiek miał nieprzezwyciężoną skłonność do
tego, żeby przenosił dobro nad zło, potrzeba jeszcze aby je umiał
rozróżnić. I w tym też celu Bóg zaopatrzył go tym złożonym
i cudownym aparatem, który nazywamy rozumem. Zwracać
swą uwagę, porównywać, sądzić, rezonować, wiązać skutki
z przyczynami, przypominać sobie, przewidywać; taki jest skład,
jeśli się tak wyrazić mogę, tego cudownego narzędzia.
Siła popędu, która jest w każdym z nas, porusza się pod
kierunkiem naszego rozumu. Ale rozum nasz, jest niedoskonałym.
Podlega on błędowi. Porównywamy, sądzimy i wedle tego działamy,
ale możemy się mylić, możemy uczynić zły wybór, możemy dążyć ku
złu, biorąc je za dobro i unikać dobra, sądząc że to zło. Jest to
pierwsze źródło d y s s o n a n s ó w , społecznych; a już przez to samo,
uniknąć go niepodobna, że interes osobisty, ta wielka sprężyna
ludzkości, nie jest siłą ślepą, podobnie jak nią jest siła przyciągająca
materyę, ale jest siłą, która kieruje umysł niedoskonały.
Wiedzmy zatem dobrze o tém, że pod tém tylko zastrzeżeniem
możemy szukać harmonii. Bogu się podobało oprzeć porządek
— 547 —

społeczny nie na doskonałości, ale na doskonaleniu się ludzkiem.


Prawda, że rozum nasz nie jest doskonałym, ale jest doskonalącym
się. Rozwija się on, rozszerza, poprawia się; rozpoczyna na nowo
i sprawdza swe czynności, doświadczenie, co chwila prostuje go,
a Odpowiedzialność zawiesza nad naszemi głowami cały systemat kar
i nagród. Każdy nasz krok na drodze błędu, popycha nas w coraz to
większe cierpienie, tym sposobem, nie zbywa nam na ostrzeżeniach
i sprostowanie naszych postanowień, a tém samém, naszych czynów,
prędzej lub później nastąpić musi.
Człowiek idąc za naciskającemi go popędami, chciwie poszukując
dobra i zawsze skory do pochwycenia go, może szukać swego dobra
w nieszczęściu innych. Jest to drugie i obfite źródło społecznych
niezgodnych kombinacyi. Ale granica ich jest oznaczoną, kres ich
musi być w fatalnem prawie Solidarności. Tym sposobem,
sprowadzona z drogi swej siła indywidualna, wywołuje opozycją
wszystkich innych odpowiednich sił, które z natury samej mając
wstręt do złego, odpychają niesprawiedliwość i karę.
W taki to sposób urzeczywistnia się postęp, który choć drogo
okupiony, nie mniej przeto jest postępem. Wypływa on zpopędu
wrodzonego, powszechnego, nieodłącznego od naszej natury, którym
kieruje nieraz zbłąkany rozum, i który ulega nieraz spaczonej
woli. Jeśli pochód jego powstrzymuje Błąd i Niesprawiedliwość, to
dla zwalczenia tych przeszkód doznaje on potężnej pomocy
w Odpowiedzialności i Solidarności, a nigdy mu na niej zbywać nie
będzie, bo rodzi się ona z tych właśnie przeszkód.
Ten czynnik wewnętrzny, niewygasły, powszechny, który ma swe
siedlisko w każdej indywidualności i tworzy z niej istotę czynną: ta dążność
każdego człowieka do poszukiwania szczęścia, a unikania nieszczęścia,
ten owoc, ten skutek, ten konieczny dodatek do wrażliwości, bez którego
byłaby ona tylko karą, niczem nie wyjaśnioną; to zjawisko pierwotne,
które jest początkiem wszystkich czynności ludzkich; ta siła, przyciągająca
i odpychająca, którą nazwaliśmy wielką sprężyną Mechanizmu społecznego,
znalazła swych potwarców w większej części publicystów; i zaprawdę, jest
to jedno z najdziwniejszych zboczeń, jakie przedstawić mogą roczniki nauki.
To prawda, że interes osobisty jest przyczyną, tak wszelkiego
zła, jak i wszelkiego dobra, jakie przypisujemy człowiekowi. I nie
— 548 —

może być inaczej, gdyż on właśnie stanowi o wszystkich czynach. To


też ze względu na to, niektórzy publicyści chcąc zniszczyć zło
w samem zarodku, umyślili stłumić i n t e r e s o s o b i s t y . Ale ponieważ
tym sposobem zniszczyliby główny czynnik naszej działalności, chcieli
więc obdarzyć nas innym czynnikiem, to jest: p o ś w i ę c e n i e m s i ę ,
o f i a r ą . Sądzili, że odtąd wszystkie trankzakcye i kombinacye
ludzkie dokonywać się będą, wedle ich rozkazów, na zasadzie
zaparcia się samego siebie. Nie będziemy już poszukiwać szczęścia dla
siebie, ale dla innych; ostrzeżenia pochodzące z wrażliwości, nie będą
już mieć żadnego znaczenia, podobnie jak i kary i nagrody, płynące z
odpowiedzialności. Wszystkie prawa natury, będą wywrócone; duch
ofiary będzie podstawiony w miejsce ducha zachowawczego; słowem,
nikt już myśleć nie będzie o własnym interesie, o własnej osobie, lecz
każdy myśleć będzie o poświęceniu, się dla dobra ogólnego. Od tej to
powszechnej zmiany serca ludzkiego, niektórzy publicyści, którzy się
mają za bardzo religijnych, wyczekują zupełnej harmonii społecznej.
Zapominają nam tylko powiedzieć, jakim sposobem, chcą uskutecznić te
konieczne, przedwstępne prace, mające na celu, sprowadzić zmianę
serca ludzkiego.
Gdyby nawet byli dość niedorzeczni, aby podjąć te prace, to nie
mieliby dość siły do ich wykonania. Czy potrzebują na to dowodów?
Niech tylko sprobują na sobie samych; niech usiłują stłumić w sercu
swojem interes osobisty do tego stopnia, aby się nie objawił nigdy,
nawet w najzwyczajniejszych czynach życia nie omieszkają oni
zapewne, uznać swą bezsilność. Jakżeż zatem, chcą wszystkim bez
wyjątku ludziom narzucić doktrynę, której sami poddać się nie mogą?
Przyznam się, że w tych teoryach przesadzonych, w tych maksymach
niepodobnych do wykonania, prócz pozorów, a co najwyżej intencyi,
nie widzę nic religijnego, bo ci, którzy je wyznają, wyznają je tylko
ustami, nie przestając postępować jak motłoch. Czyż to prawdziwa
religia natchnęła ekonomistów katolickich tą dumną myślą, że Bóg
źle stworzył swe dzieło i że oni dopiero muszą poprawić je? Inaczej
myślał Bossuet, gdy mówił: „Człowiek wzdycha do szczęścia i nie
może nie wzdychać do niego.“
Deklamacye przeciwko interesowi osobistemu, nie będą miały
nigdy wielkiej doniosłości naukowej; bo z natury swej nie ulega
— 549 —

on zniszczeniu, a przynajmniej nie można go zniszczyć w człowieku,


nie niszcząc samego człowieka. Religia, moralność, ekonomia
polityczna, mogą jedynie oświecać tę siłę poruszającą, ukazując jej nie
tylko pierwsze, ale i ostateczne następstwa czynów, do których nas
pobudza. Wyższe i postępowe zaspokojenie, po przemijającem
cierpieniu i długie, a ciągle zwiększające się cierpienie, po chwilowej
przyjemności; oto, co ostatecznie stanowi dobro i zło moralne. Jeśli
człowiek wybiera drogę cnoty, to i tym wyborem kierować będzie
interes, podniosły wprawdzie i oświecony, ale w gruncie będzie to
zawsze interes osobisty.
Jeżeli dziwném jest, że okrzyczano interes prywatny, rozważany
nie tylko ze strony nadużyć jego moralnych, ale nadto i jako czynnik
opatrznościowy wszelkiej ludzkiej działalności, to jeszcze bardziej
dziwić się należy, jeżeli nie liczą się z nim wcale i mniemają, że tak
postępując, będą mogli rozwijać naukę społeczną.
Przez niewytłómaczoną i szaloną dumę, powszechnie publicyści
uważają siebie za depozytaryuszów i arbitrów tego motora. Punktem
wyjścia każdego z nich jest to: Przypuśćmy, że ludzkość jest trzodą,
a ja pasterzem, to jakże się mam wziąść do tego, aby ją uszczęśliwić?
— Albo znowu: dajmy na to, że z jednéj strony jest pewna ilość gliny,
z drugiej zaś strony garncarz, to cóż garncarz czynić powinien, aby
z gliny tej wyciągnąć jak największą korzyść?
Szanowni publicyści różnią się może pomiędzy sobą, co do tego;
który z tych garncarzy najlepiej wyrabia glinę; ale wszyscy godzą
się na to, że do garncarzy należy wyrabiać glinę, jak również na to,
że glina powinna im służyć za materjał. Stawiając się w charakterze
prawodawcy, ustanawiają pomiędzy sobą a ludzkością, podobne
stosunki jakie zwyczajnie istnieją pomiędzy opiekunem a małoletnim.
Nigdy im to nawet na myśl nie przychodzi, że ludzkość jest ciałem
żyjącém, czującém, która chce działać i działa wedle praw,
których nie potrzeba wynajdywać, gdyż one istnieją; których
nie trzeba narzucać, ale tylko badać; że składa się ona z istot
całkowicie do nich podobnych, i ani niższych od nich, ani im
podrzędnych, które są obdarzone i popędem do działania i rozumem
zdolnym czynić wybór, które czują zewsząd naciskającą ich
Odpowiedzialność i Solidarność; i że wreszcie, ze wszystkich tych
— 550 —

zjawisk wynika całość stosunków, istniejących samych przez się,


których nauka nie tworzy, jak to sobie oni wyobrażają, ale które
badać powinna.
Rousseau, zdaje mi się, jest jednym z tych publicystów, który z całą
naiwnością, odgrzebał ze starożytności tę wszechmoc prawodawcy,
podając nam to jako rzecz nową. Przekonanym będąc, że porządek
społeczny jest wymysłem ludzkim, porównywał go do machiny,
w której ludzie są kółkami i którą monarcha w ruch wprowadza.
Prawodawca tworzy ją pod wpływem publicysty, który też
ostatecznie uważa się za motora i kierownika rodu ludzkiego. To też
publicysta zwyczajnie zwraca się do prawodawcy rozkazując mu
rozkazywać. „Urządźcie wasz lud na takiej podstawie; dajcie mu
dobre obyczaje, nagnijcie go pod jarzmo religii; skierujcie go do
wojskowości lub handlu, rolnictwa lub cnoty i t. d. i t. d.“
Najskromniejsi z nich wyrażają się nieosobiście. „Nie b ę d z i e s i ę
cierpieć próżniaków w rzeczypospolitej; r o z d z i e l i się stosownie
ludność pomiędzy miasta i wsie; z a r a d z i s i ę temu aby nie było
ani bogatych ani biednych i t. d. i t. d.“
Same te formuły dowodzą, jak dalece ci, którzy ich używają muszą
być dumni. Zawierają one w sobie doktrynę, która nie pozostawia
rodzajowi ludzkiemu ani zdźbła godności.
Nie może już być fałszywszej w teoryi i zgubniejszej w praktyce
doktryny jak ta. Tak pod jednym jak i drugim względem prowadzi
ona do opłakanych następstw.
Każe się nam domyślać, że ekonomia społeczna, jest urządzeniem
sztuczném, zrodzonem w głowie wynalazcy. Odtąd też każdy publicysta
staje się wynalazcą. Największem jego pragnieniem, aby przyjęto jego pomysł,
największem jego staraniem zohydzić wszystkie inne, a szczególniej ten,
który się rodzi z samej organizacyi człowieka i z natury rzeczy. Dzieła,
w ten sposób poczęte są i muszą być długą tylko deklamacją przeciwko
Społeczeństwu. Fałszywa ta nauka nie bada związku pomiędzy skutkami
a przyczynami. Nie poszukuje ona zła i dobra, jakie wypływa
z czynów, aby dla wyboru drogi, którą iść potrzeba, odnieść się
następnie do siły poruszającej Społeczeństwem. Nie — nakazuje ona,
przymusza, a jeśli tego czynić nie może, to przynajmniej radzi,
zupełnie tak samo, jak gdyby fizyk przemawiał do kamienia: Nie
— 551 —

jesteś podtrzymywany, rozkazuję ci upaść, a przynajmniej radzę ci


to.“ Na tej to zasadzie Droz powiedział: „Celem ekonomii politycznej
jest rozszerzenie o ile można dobrobytu powszechnego,“ określenie,
które Socyalizm przyjął z wielką radością, bo pozwala ono wprowadzić
wszystkie utopije i wiedzie do regulaminu. Cóżby powiedziano o Arago,
gdyby kurs swój w ten sposób rozpoczynał: „Celem astronomii jest
rozpowszechnienie, o ile się tylko da, praw ciężkości.“ To prawdą, że
ludzie są istotami ożywionemi, obdarzonemi wolą i działającemi pod
wpływem wolnej woli. Ale mają oni w sobie także siłę wewnętrzną,
pewien rodzaj siły ciążenia, należy więc zbadać ku czemu oni ciążą.
Jeżeli ciążą fatalnie ku złu, to niema na to żadnej rady, a nie poda
nam jej zapewnie żaden publicysta, bo i on jako człowiek podlega
ogólnej dążności. Jeśli zaś ciążą ku dobru, to już i motor mamy
gotowy i nauka niema potrzeby podstawiać w miejsce jego przymus,
lub radę. Jej rola polega na oświecaniu wolnej woli, na wykazaniu
skutków i przyczyn, a może być pewną, że pod wpływem prawdy,
„dobrobyt dążyć będzie, aby się stał, o ile można, powszechnym.“
W praktyce, doktryna która uważa, że siła poruszającą Spo-
łeczeństwem znajduje się w prawodawcach i w rządach, a nie
wpośród ogółu ludzi i ich własnej organizacyi, ma jeszcze zgubniejsze
następstwa. Dąży ona do tego, aby obciążyć rząd ciężką a niezasłużoną
odpowiedzialnością. Jeśli są jakie cierpienia, to wina rządu; jeśli są
biedni, to znowu wina rządu. Nie jestże on motorem powszechnym?
Jeśli motor ten jest złym, to należy go zniszczyć, a wybrać inny. — Albo
też czepiają się o to samej nauki i w ostatnich czasach słyszeliśmy, aż
do przesytu powtarzających: „Wszystkie cierpienia społeczne przypisać
należy ekonomii politycznej. *) I czemużby nie, kiedy przedstawia się
ona jako nauka mająca na celu zrealizowanie szczęścia ludzi bez ich
współudziału. A gdy takie idee biorą górę, to ani myśleć, aby ludzie mogli
zwrócić uwagę na siebie samych i aby szukali, czy prawdziwa przyczyna
—————
*) Przyczyną nędzy jest ekonomia polityczna... Ekonomia polityczna
potrzebuje, aby śmierć przychodziła jej w pomoc... Jestto teorya o niestałości
i kradzieży (Proudhon, S p r z e c z n o ś c i e k o n o m i c z n e tom II str. 214.)
Jeśli ład niema dostatecznych środków utrzymania... to wina ekonomii
politycznej. (Tamże, strona 430.)
— 552 —

ich nieszczęść nie płynie z ich niewiadomości i z ich


niesprawiedliwości; ich niewiadomości, która naraża ich na ciosy
Odpowiedzialności; ich niesprawiedliwości, która ściąga na nich
reakcyę Solidarności. Jakimże sposobem ludzkość mogłaby nawet
myśleć o szukaniu przyczyny nieszczęść w swych własnych błędach,
kiedy perswadują jej ciągle, że jest ona bezwładną z natury swej,
że pierwiastek wszelkiego działania, a tém samém, wszelkiej
odpowiedzialności, nie znajduje się w niej, ale w woli monarchy
i prawodawcy?
Gdybym chciał wykazać rys charakterystyczny, stanowiący różnicę
pomiędzy Socyalizmem, a ekonomią polityczną, nie potrzebowałbym
go szukać, bo on tu sam z siebie wypływa. Socyalizm ma ogromną
liczbę sekt. Każda z nich ma swoję utopią i można powiedzieć, że
dalekiemi są od tego, aby się pomiędzy sobą porozumiały; przeciwnie,
wiodą z sobą ciągle zaciętą wojnę. Pomiędzy u o r g a n i z o w a n y m
w a r s z t a t e m s o c y a l n y m Blanc’a a anarchią Proudhon’a,
pomiędzy stowarzyszeniem Fourier’a, a komunizmem Cabet’a, jest
niesłychana różnica. Jakim zatem sposobem, ci naczelnicy szkół,
biorą na siebie jedną wspólną nazwę Socyalistów i jaki węzeł
jednoczy ich w walce przeciw społeczeństwu naturalnemu czyli
opatrznościowemu? Jeden tylko, a mianowicie: Ż e n i e c h c ą
s p o ł e c z e ń s t w a n a t u r a l n e g o . Chcą mieć społeczeństwo sztuczne,
które całkiem już gotowe wychodzi z mózgu wynalazcy. Prawda, że
każdy z nich chce być Jowiszem tej Minerwy; prawda, że każdy z nich
pieści swój utwór i marzy o swym porządku społecznym. Ale
wspólném pomiędzy niemi jest to, że nie uznają w ludzkości ani siły
poruszającej, która prowadzi ku dobra, ani siły l e c z ą c e j , która
uwalnia ją od zła. Kłócą się z sobą oto, kto ma z nich urabiać glinę
ludzką, ale wszyscy godzą się na to, że ją urabiać potrzeba. Ludzkość
w ich oczach nie jest istotą żyjącą i harmonijną, którą sam Bóg
obdarzył siłą postępową i zachowawczą; jest to materya bezwładna,
która czekała tylko na nich, aby jej nadali uczucie i życie, nie jest
przedmiot do badań, ale tylko materya do doświadczeń.
Przeciwnie zaś ekonomia polityczna, zaznaczywszy, że w każ-
dym człowieku jest siła przyciągania i odpychania, które razem
wzięte stanowią motor społeczny, i przekonawszy się, że motor ten
— 553 —

dąży ku dobru, nie myśli o niszczeniu go i zastąpieniu innym swego


pomysłu. Bada oraz zjawiska społeczne, tak rozmaite i skomplikowane,
jakie z niego powstają.
Czyżby już tém samém powiedzieć można było, że ekonomia
polityczna jest tak samo obcą postępowi społecznemu, jak astronomia
biegowi ciał niebieskich? Nie zaiste. Ekonomia polityczna zajmuje się
istotami rozumnemi i wolnemi, które nie zapomnijmy o tem, iż jako
takie, podlegle są błędowi. Dążą one ku dobru, ale mogą się i mylić.
Nauka przychodzi nam w pomoc użyteczną nie dla tego, aby
tworzyła przyczyny i skutki i aby zmieniała dążności w człowieku,
nie dla tego, aby poddawać go pod organizacyę, pod rozkazy, a nawet
chociażby tylko rady, ale żeby mu wykazać dobro i zło, jakie wypływa
z jego własnych postanowień.
Tak więc, ekonomia polityczna cała opiera się na spostrzeżeniach
i wykładzie. Nie mówi ona do ludzi: „Rozkazuję wam, radzę, nie
zbliżajcie się zbyt blisko do ognia,“ albo: „Wynalazłam organizacyę
społeczną, bogowie natchnęli mię pomysłem takich instytucyi, które
nas dostatecznie chronić będą od ognia. „Nie, zaznacza ona tylko, że
ogień parzy; ogłasza to, dowodzi tego, i w ten sam sposób postępuje ze
wszystkiemi innemi podobnemi zjawiskami porządku ekonomicznego
lub moralnego, przekonaną będąc, że to wystarcza.
Wstręt do śmierci, do ognia, uważa ona jako fakt odwieczny zawsze
istniejący, którego ani tworzyć ani psuć nie potrzebuje. Ekonomiści
mogą nie zawsze być z sobą w zgodzie, ale nie trudno to widzieć, że
rozdwojenie pomiędzy nimi, zupełnie jest inne, aniżeli to, które dzieli
socyalistów. Dwóch ludzi, którzy poświęcili swe życie badaniu jednego
i tegoż samego zjawiska, jak na przykład renty, wymiany, konkurencyi,
— mogą nie przyjść do tego samego wniosku; ale to dowodzi tylko, że
jeden z nich złe czynił spostrzeżenia. Można więc rzecz tę rozpocząć
na nowo. A że i inni badacze mogą przyjść w pomoc, trzeba się zatem
spodziewać, że w końcu, prawda będzie wykrytą. Dla tego też, — pod
warunkiem jedynie, że każdy ekonomista tak jak każdy astronom,
będzie dokładnie wiedział o wszystkiem, co jego poprzednicy już
w tym celu zrobili, nauka może się coraz bardziej rozwijać, a tém
samém, coraz bardziej być użyteczną, poprawiając ciągle źle dokonane
spostrzeżenia, i dorzucając bezustannie nowe do dawniejszych.
— 554 —

Ale socyaliści, — oddalając się ciągle jedni od drugich, dla


szukania każdy ze swej strony kombinacyi sztucznych, swego
własnego pomysłu, — mogliby badać przez wieczność całą, nie
porozumiawszy się z sobą nigdy i praca jednego nieprzyniosłaby
żadnej korzyści drugiemu. Say korzystał z badań Smith’a, Rossi
z Say’a, Blanqui i Józef Garnier z badań wszystkich swoich
poprzedników. Ale Plato, Morus, Harrington, Fenelon, Fourier mogą
się cieszyć, iż utworzyli wedle swej fantazyi, swoją Respublikę, swoją
Utopię, swoją Oceanię, swoją Salentę, swój Falanster, pomimo to nie
będzie żadnego związku pomiędzy ich chimerycznemi utworami
Marzyciele ci, wszystko wydobywają ze swej głowy, tak ludzi jak
i rzeczy. Wymyślają oni porządek społeczny po za obrębem serca
ludzkiego, a potem chcą utworzyć serce ludzkie, które musi się
stosować do ich porządku społecznego. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
.........................................................
XXIII.

ZŁO.

Ostatniemi czasy zmuszono naukę do cofnięcia się; skrzywiono ją,


narzucając jej, że tak powiem, obowiązek przeczyć złu i dowodząc, że
gdyby inaczej czyniła, zaprzeczałaby istnieniu Boga.
Pisarze, którzy chcieli zapewne wykazać nadzwyczajną swą
czułość, filantropię bez granic i niezrównanej dobroci religię, zaczęli
wołać: „Zło nie może wchodzić w zamiary opatrznościowe, cierpienie
nie pochodzi, ani od Boga, ani od natury, wypływa ono z instytucyi
ludzkich.“
A ponieważ doktryna ta dogadzała namiętnościom, którym
chciano schlebiać, stała się więc wkrótce popularną. Tak książki jak
i dzienniki, przepełniono deklamacyami przeciwko społeczeństwu.
Nie wolno już było nauce bezstronnie badać faktów. Ktokolwiekbądź
ośmielał się ostrzegać ludzkość, że takie a takie błędy i zwyczaje,
sprowadzają nieochybnie odpowiednie zgubne następstwa, uważanym
był za człowieka bez serca, bezbożnika, ateusza, zwolennika Malthus’a,
ekonomistę.
Chociaż socyalizm posunął głupstwo aż do tego, iż ogłosił kres
wszystkich cierpień społecznych, ale nie mógł tegoż samego powiedzieć
o cierpieniach indywidualnych i nie odważył się przepowiadać, iż
człowiek dojdzie do tego stanu, iż nie będzie już cierpiał, starzał się
i umierał.
Otóż pytam się, czy łatwiej jest pogodzić z ideą nieskończonej
dobroci Boga, zło, dotykające indywidualnie każdego człowieka na
świat przychodzącego, czy też zło, rozciągające się na społeczeństwo
— 556 —

całe? A potem, nie jestżeto zbyt jawną i dziecinną sprzecznością, nie


uznawać cierpień w massach, kiedy uznajemy je w indywiduach?
Człowiek cierpi i cierpieć będzie zawsze, A zatem, społeczeństwo
cierpi i cierpieć będzie zawsze. Ci, którzy doń przemawiają, powinni
mieć odwagę powiedzieć mu to. Ludzkość nie jest jakąś tam elegantką
z nerwami rozdrażnionemi, przed którą należy ukrywać walkę, jaka
ją czeka, tembardziej, że jej samej wiele zależy na tem, aby walkę tę
przewidzieć i z niej wyjść zwycięzko. Pod tym względem, wszystkim
dziełom, któremi Francya zalaną została, począwszy od Sismondi’ego
i Buret’a, zarzucić można brak odwagi. Nie śmią oni powiedzieć
prawdy; co mówię, nie śmią nawet badać jej z obawy, aby nie odkryli,
że nędza absolutna jest koniecznym punktem wyjścia rodzaju
ludzkiego, i że, tém samém, nietylko nie można przypisywać ją
porządkowi społecznemu, ale przeciwnie, jemu to przypisać należy
wszystkie zwycięztwa nad nią odniesione. Ale po takiem wyznaniu
niepodobna byłoby zostać trybunem i mścicielem mass uciśnionych
przez cywilizacyę.
Zresztą nauka zaznacza, wiąże, wyprowadza fakta, nie tworzy ich,
nie wymyśla; nie jest też za nie dopowiedzialną. Nie jestże to
dziwném, że nietylko puszczono w obieg, ale nawet spospolitowano
ten paradox: Jeżeli ludzkość cierpi, jest to winą ekonomii politycznej.
Tak więc, niedość że zganiono jej, iż robiła spostrzeżenia nad złem,
jakie istnieje w społeczeństwie, ale nadto na zasadzie tych
spostrzeżeń, obwiniono ją o zrodzenie samego zła
Mówię, że nauka może tylko badać i zaznaczać. Gdyby nawet
kiedy nauka doszła do uznania, że ludzkość zamiast być postępową,
jest wsteczną, że prawa fatalne i nieprzeparte pchają ją ku zepsuciu,
na które niema ratunku, gdyby doszła do przekonania, że prawa
Malthus’a i Ricard’a, w ich najzgubniejszem znaczeniu, są
prawdziwemi, gdyby nie mogła zaprzeczyć ani tyranii kapitałów, ani
niezgodności pomiędzy machinami a pracą, ani żadnej z tych kolejnych
przeciwności pomiędzy któremi Chateaubriand i Tocqueville
umieszczają ród ludzki, — i wówczas nawet, chociaż z żalem,
powinna ona mówić to i mówić śmiało.
Na cóż się przyda zasłaniać sobie oczy w obec przepaści, gdy
przepaść ta stoi przed nami rozwarta? Czyż możemy wymagać od
— 557 —

naturalisty i fizyologa, aby rozprawiali o człowieku indywidualnym, tak


jakby jego organy wolne były od cierpienia i zniszczenia? „Pulvis es, et in
pulverem reverteris.“ Oto, co nam mówi nauka anatomiczna, podparta
powszechném doświadczeniem. Zaiste, przykra to prawda dla uszu
naszych, a pewnie nie mniej przykra jak wątpliwe wnioski Malthus’a
i Ricard’a. Czyliż zatem potrzeba, aby dla oszczędzenia tej delikatnej
czułości, która się nagle rozwinęła pomiędzy nowoczesnemi publicystami
i stworzyła socyalizm, czyliż potrzeba, aby i nauki medyczne twierdziły
zuchwale o naszej wiecznie odradzającej się młodości i o naszej
nieśmiertelności? Jeżeli zaś nie zechcą się zniżyć do tych kuglarstw, czyliż
ztąd wypada, aby tak samo, jak na nauki społeczne, wrzeszczano
z wściekłością: „Nauki medyczne dopuszczają cierpienie i śmierć, są zatem
wrogie i bez litości, oskarżają Boga o złą wolę lub niemoc, są bezbożnemi,
ateuszowskiemi. Co więcej, tworzą one wszystko zło, o istnieniu którego
uporczywie twierdzą.“ Nigdy nie wątpiłem, aby szkoły socyalistyczne, nie
pociągnęły za sobą, wiele serc szlachetnych i nie przekonały umysłów.
Niech mnie Bóg uchowa, abym chciał kogokolwiekbądź poniżać. Ale
przyznać muszę, że ogólny charakter socyalizmu jest dość dziwny i pytam
sam siebie, jak długo jeszcze moda będzie mogła podtrzymać tyle dzieciństw?
Wszystko w nim jest prawdą.
Przesada ta jest w formie i w języku naukowym a widzieliśmy
także, jak dalece wkradła się ona i do nauki.
Przesada ta przebija się w pismach jego, z taką drażliwością, można
powiedzieć, kobiecą, że i słyszeć nawet on niechce o cierpieniach
spełnionych. W tym samym czasie, gdy wprowadził w literaturę, modę
tej ckliwej czułostkowości, wprowadził zarazem w sztuki piękne smak
trywialny i szkaradny; — z samej postawy człowieku, robił straszydło,
wprowadził w modę długie brody, fizyognomie nachmurzone, miny
Tytanów lub Prometeuszów mieszczańskich; — w politykę zaś (co już
jest mniej niewinném dzieciństwem) wprowadził doktrynę środków
energicznych p r z e j ś c i o w y c h , gwałtowność praktyki rewolucyjnej,
a życie i interessa materyalne poświęcał najzupełniej i d e i . Ale
nadewszystko przesadza socyalizm w religijności. Wprawdzie jest to
tylko taktyka, ale kiedy taktyka prowadzi do hypokryzyi, jest zawsze
haniebną dla szkoły.
36
— 558 —

Mówią nam zawsze o Chrystusie, pytam się więc ich dla czego
przyznając, że Chrystus, najniewinniejszy w świecie, mógł cierpieć
i w udręczeniu swem zawołać: „Boże, odwróć odemnie ten kielich,
ale niech się stanie wola twoja;“ — znajdują jednak dziwném, aby
cała ludzkość okazywała ten sam akt rezygnacyi.
Zapewne, gdyby Bóg był miał inne zamiary względem ludzkości,
byłby urządził w ten sposób rzeczy, aby tak samo jak indywiduum
posuwa się ku nieochybnej śmierci, tak samo i ludzkość postępowała
ku fatalnemu zniszczeniu. Trzebaby się temu poddać i nauka
z przekleństwem lub błogosławieństwem na ustach, musiałaby
zaznaczyć smutne rozwiązanie spółczesne, podobnie jak zaznacza
smutne rozwiązanie indywidualne.
Szczęściem tak nie jest.
Przed człowiekiem i ludzkością stoi zbawienie.
Człowiek ma duszę nieśmiertelną. Ludzkość, przymiot nieskoń-
czonego doskonalenia się. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
..........................................................
XXIV.

DOSKONALENIE SIĘ.

Że ludzkość jest doskonalącą się; że posuwa się do coraz bardziej


wznoszącego, się poziomu; że bogactwo jej wzrasta i dąży do tego,
aby się równo rozdzieliło; że pojęcia jej rozszerzają się i oczyszczają;
że błędy jej nikną, a z niemi i ucisk, który się na nich opiera, że
świeci ona coraz to żywszém światłem; że moralność jej doskonali się;
że nauczona bądź rozumem, bądź doświadczeniem czerpie z dziedziny
odpowiedzialności coraz więcej nagród, a coraz mniej kar; a tém
samém, że zło zmniejsza się nieustannie, a dobro ciągle się w jej łonie
rozszerza; o czem wszystkiem wątpić nie należy, jeśli zbadamy
dobrze naturę człowieka i ten pierwiastek intelektualny będący jego
istotą, a który nadany mu był wraz z życiem, i na nim też opierając
się Mojżesz mógł słusznie powiedzieć, że człowiek jest stworzony na
obraz i podobieństwo Boga!
Bo wiemy o tem aż nadto dobrze, że człowiek nie jest
doskonałym; gdyby bowiem był doskonałym, nie byłby słabem
odbiciem Boga, ale byłby sam Bogiem. Jest zatem niedoskonałym,
podlega błędowi i cierpieniu; gdyby jeszcze przytem nie rozwijał się
i niepostępował, to z jakiegoż tytułu śmiałby się upominać o ten
wielki przywilej, że on sam tylko ma być obrazem Istoty doskonałej?
Zresztą gdyby rozum, który jest zdolnością porównywania,
sądzenia, poprawiania się, uczenia się, nie był pierwiastkiem
doskonalenia się ludzkiego, to czemże byłby wówczas?
A jeśli połączenie wszystkich tych udoskonaleń indywidualnych,
zwłaszcza u istot zdolnych do przelewu swych nabytków, nie zapewnia
36*
— 560 —

nam doskonalenia się zbiorowego, to niepotrzebna nam już ani


filozofia, ani żadna nauka moralna i polityczna.
Cóż pomaga doskonaleniu się człowieka, jeśli nie jego rozum czyli
zdolność jaka mu jest dana, aby mógł przechodzić od błędu tej matki
zła, do prawdy tej rodzicielki dobra?
Cóż zmusza człowieka, aby naprzód w myśli swej, porzucił błąd
dla prawdy, a następnie w postępowaniu swem, zło dla dobra, jeśli nie
nauka i doświadczenie; jeśli nie odkrycia skutków, wypływających ze
zjawisk i czynów, o których poprzednio najmniejszego nie miał
wyobrażenia?
Ale żeby zdobył tę naukę, potrzeba aby mu coś zależało na
zdobyciu jej. Żeby ktoś korzystał z doświadczenia, potrzeba aby
miał w tem jakiś interes. W prawie zatem odpowiedzialności
ostatecznie szukać potrzeba środków urzeczywistnienia doskonalenia
się ludzkiego.
A ponieważ wyobrazić sobie nie możemy, aby istnieć nawet mogła
odpowiedzialność bez wolności, ponieważ czyny, któreby nie były
dobrowolnemi nie dawałyby żadnej nauki ani doświadczenia;
o istotach więc, które by się mogły doskonalić lub psuć jedynie
w skutek przyczyn zewnętrznych, bez żadnego udziału woli, rozmysłu,
wolnej woli, jak się to dzieje z materyą organiczną pierwotną,
niemożnaby powiedzieć, iż są istotami doskonalącemi się w moralnem
znaczeniu tego słowa, ztąd też wnieść należy, że wolność jest treścią
postępu. Naruszając wolność człowieka nietylko, że mu się szkodzi, że
się go poniża, ale nadto przeinacza się jeszcze jego naturę; ugniatając
go, przeszkadza się jego doskonaleniu się; obdziera go się z jego
podobieństwa do Stwórcy, przygasza się na jego szlachetnem obliczu,
to tchnienie życia, jakie tam istnieje od samego początku jego istnienia.
Czyż dla tego, że mamy odwagę głosić, iż niewzruszonym
artykułem naszej wiary, jest doskonalenie się ludzkie, postęp
konieczny we wszystkich kierunkach, który skutkiem cudownej
łączności im więcej czynności rozwija we wszystkich, tym czynniejszym
jest w jednym jakimś, — czyż dla tego mamy być utopistami, lub
choćby nawet optymistami, czyż mamy wierzyć, że wszystko idzie
najlepiej na tym najlepszym świecie, i wyczekiwać z pierwszym
brzaskiem słońca przyjścia królestwa Milenium? Niestety, kiedy
— 561 —

rzucimy okiem na świat rzeczywisty i widzimy, że tam w poniżeniu


i błocie porusza się jeszcze tak wielka massa cierpień, narzekań,
występków i zbrodni; kiedy chcemy zdać sobie rachunek z działania
moralnego, jakie wywierają na społeczeństwo klassy, które powinny
zacofanemu motłochowi wskazywać drogi prowadzące do nowego
Jeruzalem; kiedy się zapytamy, jaki czynią użytek bogaci ze swego
majątku, poeci z iskry boskiej jaką natura rozżarzyła w ich geniuszu,
filozofie ze swych rozmyślań, dziennikarze z kapłaństwa, w które się
przyoblekli, wysocy urzędnicy, ministrowie, reprezentanci i królowie
z władzy jaką los złożył w ich ręku; kiedy jesteśmy świadkami
rewolucyi podobnych do tej, która w tych ostatnich czasach poruszyła
Europą, gdzie każde stronnictwo starało się szukać tego, co w końcu
musiało być tak dla niego, jak i dla ludzkości najzgubniejszém; kiedy
widzimy zawsze i wszędzie chciwość, ustawiczne poświęcanie drugich
dla siebie samego, przyszłość dla terazniejszości; kiedy widzimy ten
wielki i nieprzezwyciężony motor rodzaju ludzkiego, interes osobisty,
objawiający się jedynie w swych zjawiskach najbardziej materjalnych
i nie przezornych; kiedy widzimy, jak klassy pracujące niszczone
w swem dobrobycie, poniżane w swej godności przez urzęda publiczne,
które są prawdziwemi pasożytami, zwracają się w roztrząśnieniach
rewolucyjnych nie przeciwko tym niszczącym ich pasożytom, ale
przeciwko dobrze nabytemu bogactwu, to jest przeciwko żywiołowi
własnego ich wyzwolenia i pierwiastkowi ich własnej siły, kiedy takie
widoki przesuwają się przed naszemi oczyma w jakimkolwiekbądź
kraju jesteśmy, wówczas obawiamy się samych siebie, bojemy się
o naszą wiarę, zdaje nam się, że to światło chwieje się, jest bliskiem
zagaśnięcia i pozostawi nas w straszliwych ciemnościach pessymizmu.
Ale nie rozpaczajmy. Bo bez względu na wpływy otaczających nas
okoliczności, ludzkość ciągle naprzód postępuje. A jeżeli pod tym
względem, mamy jakie złudzenia, pochodzi to ztąd, że mierzymy
życie jej wedle naszego, a że dla nas kilka lat dużo znaczy, zdaje nam
się więc, że toż samo stosuje się i do ludzkości. Ale patrząc na
społeczeństwo, dostrzeżemy w nim wielostronny postęp. Nie mam
prawie potrzeby przypominać, jak cudownie rozwinął się on
w kierunku pewnych korzyści materyalnych, urządzenia miast
pod względem sanitarnym, ułatwień komunikacji i t. d.
— 562 —

Czy pod względem politycznym naród francuzki nie nabył wcale


doświadczenia? Czyżby się kto odważył twierdzić, iż gdyby przed pół
wiekiem lub wcześniej jeszcze przedstawiły się narodowi temu
podobne trudności, jak te, które obecnie przebył, to czy rozwiązałby
je z taką zręcznością, roztropnością, rozumem i tak małemi ofiarami?
Wyrazy te kreślę w kraju, który obfitował w rewolucye. Co pięć lat
Florencya ulegała gwałtownym wstrząśnieniom, a za każdym razem,
jedna połowa obywateli rabowała i mordowała drugą połowę.
O! gdybyśmy tylko mieli więcej imaginacyi, nie taką, która tworzy,
wymyśla lub przypuszcza, wówczas bylibyśmy sprawiedliwszemi
w osądzeniu naszych czasów i naszych współczesnych. Ale prawdą,
o której nikt, a tembardziej ekonomista, wątpić nie może, pozostanie
zawsze to, że postęp ludzki, szczególniej w zaraniu jest nadzwyczaj
powolnym, tak powolnym, że może serce filantropa napełnić
rozpaczą..... Wedle mnie, ludzie, którzy przez geniusz swój, stają się
kapłanami jawności, powinniby głęboko rozważyć wszystko, zanim
rzucą w łono społeczne jednę z tych zniechęcających sentencyi, które
przedstawiają dla ludzkości możność wyboru jedynie pomiędzy
dwoma sposobami poniżenia.
Widzieliśmy kilka tego przykładów co się tycze ludności, renty,
machin, podziału dziedzictwa i t. d.
Oto jeszcze jeden przykład, jaki mi dostarcza Chateaubriand, który
powtarza zresztą tylko konwencyonalizm, bardzo rozpowszechniony:
„Zepsucie obyczajów idzie w parze z cywilizacyą narodów.
A jeżeli ta ostatnia podaje nam sposoby do zdobycia wolności, to
pierwsze jest niewyczerpaném źródłem niewolnictwa.
Nie ulega wątpliwości, że cywilizacya podaje nam środki do
zdobycia wolności. Jak też niemniej pewném jest, że zepsucie
obyczajów jest źródłem niewolnictwa. Ale wątpliwém jest, więcej
nawet jak wątpliwém, a co się mniej tycze to zupełnie nawet temu
zaprzeczam, aby cywilizacya i zepsucie szły w parze. Gdyby tak było,
to wówczas zaszłaby fatalna równowaga pomiędzy ś r o d k a m i
do zdobycia wolności, a źródłami niewolnictwa;
zastój byłby odtąd udziałem rodu ludzkiego.
Zresztą, czyż może sercem zawładnąć smutniejsza, bardziej
zniechęcająca, więcej trapiąca i prowadząca do rozpaczy, do braku
— 563 —

religii, bezbożności, złorzeczeń, bluźnierstwa, jak ta myśl: każde


ludzkie stworzenie, czy chce czy nie chce, świadomie lub
nieświadomie, działa w kierunku cywilizacyi a... cywilizacya, to
zepsucie!
Następnie jeżeli każda cywilizacya jest zepsuciem, to na czemże
polegają jej korzyści? Bo niepodobna przypuszczać, aby cywilizacya nie
przynosiła żadnych korzyści materyalnych, umysłowych moralnych,
przestałaby bowiem być cywilizacyą. Wedle Chateaubriand’a
cywilizacya oznacza postęp materyalny, przyrost ludności, bogactw,
dobrobytu, rozwój umysłowy i naukowy, — a cały ten postęp mieści
w sobie i sprawdza się w kierunku moralnym.
O! wszystko to mogłoby sprowadzić samobójstwo całej ludzkości;
bo powtarzam raz jeszcze, że nie myśmy przygotowali i nakazali
postęp materyalny i umysłowy. Bóg sam ustanowił go, nadając nam
ciągle wzrastające pragnienia i doskonalące się zdolności. Posuwamy
go wszyscy mimowoli i wiedzy; Chateaubriand i jemu podobni, jeśli
są tacy, więcej niż kto inny. Miałżeby ten postęp w skutek zepsucia
zanużać nas coraz to więcej w niemoralność i niewolnictwo!...
Z początku myślałem, że Chateaubriand, jak to często czynią poeci,
rzucił frazes nie zastanowiwszy się nad nim. Tego rodzaju pisarze,
zwykle cenią więcej formę niż grunt rzeczy. Byle tylko antyteza była
sympatyczną, mniejsza o to, że myśl jest fałszywą i wstrętną! Byleby
tylko przenośnia sprawiała efekt, byle miała pozór natchnienia
i głębokości, byle wywoływała oklaski publiczności, byle z autora
robiła pewien rodzaj wyroczni, mniejsza o dokładność lub prawdę!
Sądziłem więc, że Chateaubriand poddając się chwilowemu na-
padowi mizantropii użył tego pospolitego wyrażenia że: „Cywilizacya
i zepsucie idą w parze;“ powtarza się to od czasów Heraklita, a nie jest
jednakże prawdą.
Ale po wielu latach, ten sam wielki pisarz, przytoczył tę samą myśl,
przyoblekłszy ją w formę naukową, z czego przekonawszy się, że
wyrażała ona jego stałe przekonanie, należało by ją odeprzeć nie dla
tego, że pochodzi od Chateaubriand’a, lecz dla tego, że jest bardzo
rozpowszechnioną.
„Stan materyalny polepsza się (mówi on), postęp umysłowy
wzrasta, a narody zamiast korzystać z tego, zmniejszają się. —
— 564 —

Oto jakim sposobem objaśnia się niszczenie społeczeństw,


a wzrost jednostki. Gdyby zmysł moralny rozwijał się w miarę
rozwoju umysłu, nastąpiłaby równowaga i ludzkość wzrastałaby bez
H H

niebezpieczeństwa. Ale dzieje się wprost przeciwnie. W miarę tego


jak się umysł oświeca, pojęcia dobra i zła zaciemniają się; w miarę jak
idee się rozszerzają, ścieśnia się sumienie.“ (P a m i ę t n i k i
p o ś m i e r t n e tom XI.) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
..........................................................
XXV.

ZWIĄZEK EKONOMII POLITYCZNEJ

z MORALNOŚCIĄ, POLITYKĄ, PRAWODAWSTWEM, i


RELIGIĄ.*)

Każde zjawisko mieści się pomiędzy dwoma innemi zjawiskami,


z których jedno jest jego przyczyną s k u t e k s p r a w i a j ą c ą , a drugie
celem jego o s t a t e c z n y m i nauka dopóty nie wypowiada o nim
ostatniego słowa, dopóki nie zbada związku jego z jednym lub drugim
z otaczających go zjawisk.
Zdaje mi się, że zwykle rozpoczyna umysł ludzki od odkrycia celu
ostatniego, bo ten interesuje nas najbardziej bezpośrednio. I zaiste,
nic nie może więcej nas popychać do idei religijnych, nic nie jest
właściwszém do poruszenia wszystkich strun serca ludzkiego
i wzbudzenia żywego uczucia wdzięczności, dla niewypowiedzianej
dobroci Boga, jak poznanie tego celu.
Prawda, że przyzwyczajenie oswaja nas z wielką liczbą
z a m i a r ó w o p a t r z n o ś c i o w y c h do tego stopnia, że korzystamy
z nich nie myśląc o tem. Widzimy, słyszymy, nie myśląc bynajmniej
o mechanizmie pomysłowym oka i ucha; promienie słońca, krople
rosy lub deszczu, przynoszą nam skutki użyteczne lub wywierają
przyjemne wrażenia, nie budząc w nas ani podziwienia, ani
wdzięczności. A pochodzi to ztąd, że zjawiska te cudowne nieustannie
—————
*) Na nieszczęście autor nie pozostawił nic odnoszącego się do czterech wyżej
przytoczonych rozdziałów, prócz wstępu do ostatniego, chociaż wszystkie objęte
były planem jego prac. (Przypisek wydawcy.)
— 566 —

na nas działają. Bo niech nam odkryją jakiś cel ostateczny, sto-


sunkowo nawet mało znaczący: niech na przykład botanik nauczy
nas, dla czego taka roślina ma taki kształt, dla czego znów inna ma
taki kolor, a natychmiast czujemy w sercu naszém niewymowne
zachwycenie, jakie nas zwykle otacza, gdy zdobywamy nowe dowody
potęgi Boga, jego dobroci i mądrości.
Dziedzina zatém zamiarów ostatecznych, jest dla wyobraźni
człowieka, niejako atmosferą, ideami religijnemi nasyconą.
Ale, jak tylko dostrzeżemy lub domyślimy się tej strony zjawiska,
to należy je jeszcze zbadać pod innym względem, to jest, wyśledzić
jego przyczynę, skutek sprawiającą.
Rzecz jednak dziwna! zdarza się czasami, że kiedy dobrze
rozpoznamy tę przyczynę, widzimy że wywołuje ona tak koniecznie
skutek, któryśmy podziwiali, iż niechcemy przyznać mu tego
charakteru celu ostatecznego, i mówimy; byłem bardzo naiwnym
wierząc, iż Bóg obmyślił taki porządek z takim zamiarem, teraz
widzę, że pomijając mniemane zamiary opatrznościowe, porządek
taki nieochybnie musiał nastąpić, skoro przyczyna, którą odkryłem,
istniała, a istnieć ona musiała.
Takim to sposobem niedokładna nauka, swoim skalpelem i swoją
analizą, niszczy niekiedy w duszach naszych uczucie religijne, które
się tam zrodziło na prosty widok natury.
Często się to widzieć daje w anatomii lub astronomii. Jakie to
cudowne, powie ktoś nieświadomy rzeczy, iż gdy obce ciało jakieś
wejdzie w naszą tkankę, gdzie sprawi wielkie spustoszenie, powstanie
tam natychmiast zapalenie i ropienie dążące do wyparcia go! — Nie,
odpowiada anatomista, to wyparcie niema w sobie nic takiego, coby
było naprzód obliczoném. Jest ono k o n i e c z n y m skutkiem
ropienia, a samo ropienie jest koniecznym skutkiem tego, że w tkankach
naszych znajduje się obce ciało. Jeżeli chcecie objaśnię wam cały
mechanizm, a sami przyznacie, że skutek jest następstwem przyczyny
i że przyczyna nie była urządzoną z zamiarem, aby wydała skutek, bo
sama ona jest koniecznym skutkiem poprzedzającej przyczyny.
Jakże uwielbiam, mówi nieświadomy rzeczy, przezorność Boga,
który nie chciał, aby deszcz spadał potokiem, ale kroplami na
ziemię, bez czego wszelka roślinność byłaby niemożliwą. — Niepo-
— 567 —

trzebnie wysilasz się na uwielbienie, odpowiada uczony fizyk.


Chmura niejest jedną massą wody, powietrze bowiem utrzymaćby ją
nie mogło. Jest to zbiór mikroskopicznych pęcherzyków, podobnych
do baniek mydlanych. Kiedy ich gęstość powiększy się lub
kiedy naciśnięte pękają, wówczas miliony kropelek spadają, i coraz
zwiększając się napotykaną po drodze parą wodną wraz z nią spadają
na ziemię i t. d... Jeżeli roślinność dobrze na tem wychodzi, jest to
czysto przypadek; ale nie należy wierzyć aby Bóg zajmował się
polewaniem ziemi i spuszczaniem na nas wody przez sito niezmiernie
wielkiej konwi.
Przyznać potrzeba, że w ten sposób przez naukę zrozumiany
związek przyczyn ze skutkami może mieć niejaki pozór słuszności
z tego względu, iż często ciemnota przypisuje zjawiska jakieś
zamiarowi ostatecznemu jaki nie istnieje, i który ustąpić musi w obec
światła.
Dawniej na przykład, kiedy nieznano elektryczności, to narody
przestraszone hukiem grzmotu brały ten imponujący odgłos
rozlegający się wśród burzy, za objaw gniewu Bożego. Takie
polączenie idei, podobnie jak wiele innych, nie może się obstać
w obec postępu fizyki.
Człowiek już tak stworzony. Kiedy go jakieś zjawisko; uderza
szuka jego przyczyny, a znalazłszy, ukazuje ją. Potem zaczyna szukać
przyczynę tej przyczyny i tak dalej, dopóki aż nie mogąc już iść dalej,
nie będzie zmuszonym zatrzymać się i powiedzieć: T o B ó g , t o
w o l a B o ż a . Oto nasza u l t i m a r a t i o . Przestanek jednakże jaki
człowiek czyni jest tylko chwilowym. Nauka postępuje i wkrótce też
ta druga, trzecia lub czwarta przyczyna, która była niedostrzeżoną
odkrywa się oczom jego. Wtenczas nauka powiada: Skutek ten nie
zawdzięczamy jakby to sądzić było, można, bezpośredniej woli
Boga, ale tej przyczynie naturalnej, którą odkryłem. A ludzkość
zawładnąwszy tym odkryciem zadawalniając się posunięciem, że tak
powiem, o jedną linię granicy swej wiary pyta się: Jaka jest przyczyna
tej przyczyny? — A nieznajdując jej wraca do swego zwyczajnego
wyjaśnienia: T o w o l a B o ż a . I tak się dzieje przez nieskończone
wieki w niezliczonych następstwach odkryć naukowych i aktów wiary.
Umysłom płytkim, może się wydawać, że ten pochód ludzkości
— 568 —

niszczy wszelkie idee religijne; bo czyż nie wynika z niego, że


w miarę jak nauka postępuje, Bog się cofa. I czyż nie jest widoczném,
że dziedzina zamiarów ostatecznych zcieśnia się w miarę tego jak
dziedzina przyczyn naturalnych rozszerza się?
Jakże nieszczęśliwi są ci, którzy tak piękne zagadnienie, tak
mizernie rozwięzują. Nie, to nieprawda, żeby w miarę posuwania się
nauki, pojęcie o Bogu znikało; przeciwnie, niezaprzeczoną jest prawdą,
że pojęcie to wzrasta, rozszerza się i podnosi się w umyśle naszym.
Kiedy odkryjemy przyczynę naturalną tam, gdzieśmy się spodziewali
napotkać bezpośredni, dobrowolny czyn woli Bożej to czyż mamy
prawo utrzymywać, że ta wola jest nieobecną lub obojętną? Nie, zaiste;
wszystko to dowodzi tylko, że działa ona innemi sposobami od tych
jakieśmy sobie przedstawiali. Wszystko to dowodzi tylko, że zjawisko
jakie uważaliśmy za przypadkowe w stworzeniu, zajmuje swe miejsce
w powszechnym porządku rzeczy, i że wszystko, aż do najbardziej
szczegółowych skutków, myśl Boża od wieków, przewidziała. Jakto!
Czyżby pojęcie jakie robimy sobie o potędze Boga miało się zniszczeć
dla tego, że odkryjemy, iż każdy z niezliczonych rezultatów, które widzimy
lub które usuwają się z przed naszych poszukiwań, nietylko mają swą
przyczynę, naturalną, lecz nadto łączą się z sobą w nieskończony
łańcuch przyczyn; a to do tego stopnia, że niema ani jednego
odrębnego ruchu, siły, kształtu, życia, które niebyłyby wynikiem
ogółu, i które wzięte oddzielnie dałyby się objaśnić?
A teraz, zapyta kto może, po co ta rozprawa, jak się zdaje obca
przedmiotowi naszych badań? Oto dla tego, że zjawiska ekonomii
społecznej mają także swą przyczynę skutek sprawiającą i swe zamiary
opatrznościowe. Oto dla tego, że w zakresie tych pojęć podobnie jak
w fizyce, anatomii lub astronomii, zaprzeczono istnieniu przyczyny
ostatecznej właśnie dla tego, że przyczyna skutek sprawiająca
przedstawiła się tak, jak gdyby miała charakter absolutnej konieczności.
Świat społeczny obfituje w harmonie, które całkowicie dla nas
zrozumiałemi są wówczas tylko, gdy rozum nasz wzniesie się aż do
przyczyn, szukając w nich wyjaśnienia, lub znijdzie do zbadania
skutków dla zrozumienia, jakie jest przeznaczenie zjawisk.
KONIEC.
SPIS PRZEDMIOTÓW
—————

Do Młodzieży francuzkiej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1.
ROZDZIAŁ I. Organizacja naturalna, organizacja sztuczna . . . . . . 19.
„ II. Potrzeby, Usiłowania, Zaspokojenie . . . . . . . . . . . . . 37.
„ III. Potrzeby człowieka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51.
„ IV. Wymiana . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 77.
„ V. O Wartości . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 117.
„ VI. Bogactwo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 175.
„ VII. Kapitał . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 194.
„ VIII. Wolność, wspólność . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 219.
„ IX. Własność gruntowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 256.
„ X. Konkurencya . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 305.
„ XI. Produkt, Konsument . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 347.
„ XII. Dwie dewizy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 366.
„ XIII. O Rencie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 375.
„ XIV. O Zapłacie dziennej (Salaire) . . . . . . . . . . . . . . . . . 382.
„ XV. O Oszczędności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 428.
„ XVI. O Ludności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 433.
„ XVII. Usługi prywatne, Usługi publiczne . . . . . . . . . . . . 465.
„ XVIII. Przyczyny zakłócające . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 490.
„ XIX. Wojna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 499.
„ XX. Odpowiedzialność . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 511.
„ XXI. Solidarność . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 537.
„ XXII. Motor społeczny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 545.
„ XXIII. Zło . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 555.
„ XXIV. Doskonalenie się . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 559.
„ XXV. Związek ekonomii z moralnością, polityką,
prawodawstwem i religią . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 565.

KONIEC SPISU PRZEDMIOTÓW.


Drukiem J. I. Kraszewskiego w Dreznie.

You might also like