Professional Documents
Culture Documents
Byłem
miejscowym, ale chwilowo..."
Czyli emigracyjny mit współczesnego rozumienia i poczucia przynależności
narodowej.
Zaskakuje mnie - kiedy patrzę na nas, Polaków mieszkających za granicą swego kraju
- mnogość
znaczeń, które wyrażamy oktreślając siebie samych mianem Polaków. Dla jednych z
nas jest to określenie
swoich rodaków, którymi gardzimy ze względu na prezentowane postawy życiowe.
Dal drugich jest to termin
socjologiczno-społeczny określający kolejnych migrantów napływających falami do
kraju, w którym teraz zamieszkujemy.
Dla trzecich to po prostu wyraz niemalże równoznaczny wulgaryzmowi określającemu
jakąś negatywną figurę
behawioralną.
Określenie mianem "polaka" w ustach Polaków żyjących poza granicami swego kraju
zyskało silne zabarwienie
negatywne. Wyraża pogardliwy stosunek do zachowań naszych pobratymców,
których spotykamy w miejscach
zamieszkania, w pracy, w klubach i na ulicach, ale co więcej (!) stało też się wyrazem
pewnej tendencji, którą my
sami przejawiamy i wyrażamy w ten sposób.
Polak, o którym się tak wyrażamy jest dla nas bezwartościową istotą niższego rzędu.
Jest negacją tego, kim
"jestem" ja. Słowo jestem specjalnie ujęte zostało w cudzysłów, bo właśnie (...) czy
wiemy, kim jesteśmy? Czyż
właśnie nie określamy siebie jedynie w drodze negacji otaczających nas Polaków? Czy
nie pragniemy w ten sposób
powiedzieć sobie, że nie bywam wcale aż tak "nawalony" w piątkowe wieczory w
drodze z pubu do pubu? Czy nie
negujemy w ten sam sposób tego, że i my sami pojawiliśy się tutaj kierowani tymi
smaymi powodami, a co więcej,
marzeniami? Czy nie chcemy sobie w ten sam sposób powiedzieć: "nigdy nie
zrobiłbym czegoś takiego swemu
rodakowi."? Czy w ostateczności "nie robimy mu tego" właśnie?
Zdaje się, że daliśmy wciągnąć się w błędne koło swoich aspiracji i marzeń, które
staramy się osiągnąć za wszelką
cenę. Cenę negacji, a nawet niszczenia drugiego człowieka. Co ważniejsze - swego
rodaka, który ma
swoje własne problemy, ale ma też swoje cudowne marzenia i sny, do których
realizacji stara się dążyć.
Bycie "polakiem" staje się wyrazem pewnej tendencji przejawianej przez nas -
opuszczających swój kraj Polaków.
Część z nas wkrótce po przyjeździe za granicę stara się odizolować od otaczających
rodaków, którzy mogą nam
przypominać o pobudkach naszego wyjazdu, ale chyba raczej - i co jest bardziej
prawdopodobne - ze względu na
tworzenie konkurencji, czy to w zdobyciu pracy, czy to cennych znajomości, które w
efekcie zawsze owocują
zarobieniem funtów.
Ile to historii słyszeliśmy o "ściąganiu" przez rodzinę kolejnych konkurentów?
Dlaczego to robią, skoro sami
nie mają tak kolorowego tutaj życia? Dlaczego okaleczają rodzinne relacje w tak
drastyczny sposób, jak nie jedna
została okaleczona? Ba, nawet niekiedy amputowana? Każdy z nas zna przecież, lub
conajmniej słyszał o kimś, kto
zaproszony tu przez rodzinę musiał potem podróżować po mieście przez długie dnie i
noce, a nawet tygodnie
w poszukiwaniu pracy, a nawet tułal się po parkach szukając chcoćby zapleśniałych
czterech ścian, w których
mógłby spokojnie zamknąć powieki bez obawy przed pobiciem, czy rabunkiem. Ludzi
liczących na łut szczęścia.
Ludzi starających się nadal nie grzebać wiary w dobro drugiego człowieka. Ludzi, dla
których niejednokrotnie to
właśnie rodacy są jedyną deską ratunku - czy to ze względu na znajomość języka, czy
łatwość zrozumienia sytuacji.
Historie ludzi, których w tych sytuacjach postawił niejednokrotnie rodak, czasem
przyjaciel, a nawet członek rodziny.
Zatem dążymy. Dążymy. Staramy się osiągać. Czerpać. Brać. W końcu może się
okazać, że najzwyczajniej zapomnimy
o pobudkach dla których to robiliśmy, którymi na samym początku mogła być po
prostu najbliższa rodzina, przyjaciele, sąsiedzi,
którzy z taką wiarą w nas powtarzali, że powinniśmy spróbować, że nic nie stracimy,
a możemy jedynie zyskać, bo życie
w kraju i tak niejest nic warte. Ilu z nas miało ich wsparcie w podjęciu tak ważnej
pzrzecież życiowej decyzji? Przecież
doskonbale wiemy jaką cenę "płacimy" za podjęcie tej decyzji.
Nie pragnę w ten sposób negować pozytywnych aspektów działania dla samego
siebie, jako że zawsze jest to dla nas
indywidualnym bodźcem rozwojowym i motywacyjnym. Chodzi mi tu mianowicie o
model społeczeństwa, w którym na
codzień żyjemy. Model kultury zachodniej, gdzie co raz większe znaczenie zyskuje
człowiek jako jednostka. Gdzie
człowiek staje się w pewnym sensie towarem. Nasz pracodawca "kupuje nas".
Kobieta bądź mężczyzna w klubie
"kupuje nasze konsumpcyjne walory". "Kupuje nas" oferta w supermarkecie. "Kupuje
nas" strona internetowa. "Kupje nas"
program telewizyjny. Co więcej, jest to to nieuniknione. Prawa marketingu regulują
już bowiem nawet zasady komunikacji
interpersonalnej. W samej bowiem rozmowie, w jakiś sposób "sprzedajemy się". A
wteorii negocjacji odpowiednie
"sprzedanie się" odgrywa kluczową rolę.
Nie jest niczym niecodziennym, że wielu z rodaków, którzy nas otaczają traci swój
akcent, wtrąca angielskie słówka do
konwersacji z nami, ale co gorsza nawet do rozmów z rodziną. Co to znaczy? Czego
jest to efektem? Jakie konsekwencje
może to powodować?