You are on page 1of 142

Frontowe drogi

Waldemar Kotowicz



Spis treci
I. Strach ma wielkie oczy ......................................................................................................................... 3
II. Preludium .......................................................................................................................................... 20
III. Maski i twarze ................................................................................................................................... 29
IV. Placwka .......................................................................................................................................... 38
V. Desant ............................................................................................................................................... 45
VI. Natarcie ............................................................................................................................................ 62
VII. Sanitariuszka ................................................................................................................................... 75
VIII. Snajper ........................................................................................................................................... 89
IX. Ruchomy front ................................................................................................................................ 103
X. Ostatnie salwy ................................................................................................................................. 125
Epilog ................................................................................................................................................... 140


Towarzyszom walk znad Nysy


Nie jest to pamitnik, cho niemal wszystkie nazwiska s tu autentyczne. Nie jest to take kronika
dziaa wojennych jednej z kompanii 8 Dywizji Piechoty II Armii Wojska Polskiego, cho w jej
szeregach, jako dziewitnastoletni podporucznik, przeszedem szlak bojowy wiodcy z Lubelszczyzny
poprzez Pomorze, Wielkopolsk na Dolny lsk i dalej - poza Nys. Cho wic autentyczno wielu
opisanych tu sytuacji i akcji bojowych potwierdzi mog moi towarzysze broni - ci, co przeyli - to
jednak nie powodowaa mn pasja kronikarza. Chciaem przede wszystkim z utrwalonych w pamici
wydarze i twarzy ludzi wydoby jak najprostsz prawd tamtego czasu - niepowtarzaln
atmosfer tych kilku miesicy marszw, biwakw i walk, najdziwniej popltane losy ludzi, zwizanych
z sob wielk frontow solidarnoci, o ktrej si nie mwio, ale ktrej nie mona zapomnie.
Cieszybym si, gdyby ten zamiar cho w czci udao mi si zrealizowa.
Tym, ktrzy przeczytaj t ksik, nale si, moim zdaniem, informacje o dalszych losach jej
bohaterw. Tak wic krtko po wojnie, spotkaem na ulicy w Warszawie najlepszego celowniczego
mego plutonu, Aleksandra Zajkowskiego; mia bezwadne obie rce na skutek odniesionych ran.
Z innymi nie straciem kontaktu. Porucznik Tymicki, dzi emerytowany ju pukownik WP, mieszka
wraz ze sw maonk, czarnowos pani Krystyn, w Warszawie. Porucznik Witkowski, ktry
przez siedem miesicy leczy swj ciki postrza w pier, skoczy zaocznie Politechnik Wrocawsk,
pracuje w budownictwie. Nadal utyka, zachowa jednak swj dowcip i wieczny humor. W miejsce
zabitego na froncie Fagota mia ju par innych psw, zawsze jest to jakie ogromne bydl, bdce
postrachem okolicznej psiarni. Mieszkamy po ssiedzku. Rwnie we Wrocawiu mieszka kapral
Stanisaw Zgudko, zastpca szefa naszej kompanii. Pracowa w komunikacji miejskiej, niedawno
przeszed na zasuon emerytur. Wykurowa si z odniesionych ran porucznik saperw Ludwik,
wyszed cao dowdca naszych pukowych siedemdziesitekszstek, lecz ich nazwisk ju nie
pamitam. Dowiedziaem si, e chory Klum wkrtce po wojnie wyjecha za granic do rodziny.
Przez dugi czas bezskutecznie prbowaem odszuka szefa naszej kompanii Wacawa Kojtycha oraz
kaprala Czesia Braczkowskiego. Dopiero szesnacie lat po wojnie, po ukazaniu si drugiego wydania
tej ksiki, niespodziewanie otrzymaem list od sieranta Kojtycha. Przeczyta ksik i napisa.
Spotkalimy si wkrtce. Pracowa i mieszka w Kronie nad Odr, gdzie si osiedli zaraz po wojnie.
Mia szecioro dzieci, po kawaleryjsku - jak sam mwi. Mniej wicej w tym samym czasie da zna
o sobie Czesio Braczkowski. Zobaczyem go znw po dziewitnastu latach, piciu miesicach i ilu tam
dniach, jak sam obliczy przy spotkaniu. Nie zmieni si wiele na pierwszy rzut oka. Taki sam: czarny,
czupurny, pogodny. Ukoczy dwa fakultety Uniwersytetu im. Curie-Skodowskiej i w stopniu
pukownika pozostaje w czynnej subie wojskowej. Trzy lata temu kto zadzwoni do mego
mieszkania. Otworzyem: przed drzwiami stal porucznik Wadek arczyski. Gospodarzy od lat na
siedemnastohektarowej poniemieckiej dziace we wsi Racendw pod Jarocinem. Wspomniany
w ksice Antoni Osiadacz, ktry przez pewien czas peni na froncie funkcje mego goca i ciga
mnie rannego z przedpola, osiad na gospodarstwie w Lubnowie koo Zbkowic lskich. Stary kapral
Pobiarzyn pozosta wiemy swoim marzeniom o dziace i kawaku lasu na Dolnym lsku, gdy
osiedli si we wsi Szyszkowa koo Lubania lskiego. Pisa do mnie, e jest schorowany, ale to, co
w ksice, ma wszystko przed oczami. Nie wiem tylko, co porabia may Stasiek, synek naszej
kompanii. W kadym razie wojn przey.
I jeszcze jedna informacja: frontowe drogi s kolejnym, poprawionym i poszerzonym wydaniem
powieci, ktra pod tym samym tytuem ukazaa si w roku 1958 nakadem wrocawskiego
Ossolineum.
AUTOR
Wrocaw, sierpie 1974 r.

I. Strach ma wielkie oczy

Eskadra przesza nisko. Wibrujcy grzmot silnikw zaguszy wszystko i z wolna zacz matowie,
wsika w gboki bas artylerii, gin w chaosie toczcej si daleko za wzgrzem bitwy. Bombowce
nurzay si w dymie, chon je rdzawy tuman wiszcy nad miastem.
Opuszczajc lornetk trciem konia ostrog, aby usun si przed rozbrykanym nagle wierzchowcem
Jurka Krckiego. Jurek, najwyraniej przeraony niespodziewan wawoci swej szkapy, jedn rk
trzyma si ku, drug nieporadnie szarpa za cugle.
- cinij go kolanami, nie szarp, poklep po szyi! - krzyknem widzc, e sposzone przelotem eskadry
zwierz lada moment wysadzi mego przyjaciela z sioda. Rada bya dobra i ko uspokoi si szybko,
lecz Jurek mia do mnie pretensj.
- Zachciao ci si, cholera, konnej przejadki! - gdera podniesionym gosem, nieufnie ledzc
podrzuty gowy wierzchowca. - Moglimy przecie pojecha rowerami albo przyapa jaki samochd,
ale wy zawsze macie jakie dzikie pomysy. Teraz gupie bydl bdzie mn poniewiera...
Przyjemno, mwisz, tyek mnie boli od tej przyjemnoci, bebechy wya...
- A co by powiedzia, jakby ci przyszo cztery dni nie zazi z konia? Nieraz w partyzantce...
- Do diaba z partyzantk - przerwa mi Jurek. - Jakbym ja mia cztery dni siedzie na takim potworze,
a moe jeszcze nie spa i nie je, to moje uszanowanie. Wojujcie, rodacy, beze mnie. Na szczcie
nie su w twojej partyzantce, tylko w regularnej armii - dyskretnie zerkn na swoje naramienniki
z wyhaftowanymi gwiazdkami.
Umiechnem si. Znaem to uczucie dumy. Podobnie byo ze mn, gdy dostaem swj pierwszy
stopie podoficera dywersji. Stale zezowaem na wasne dystynkcje. Mj Boe, jak to czowiek
podsuwa kademu pod nos te dwa srebrne paski i pawie piro przy czapce, odznak podchorych
naszego oddziau. C wic si dziwi Krckiemu, ktry suy w wojsku raptem niecae trzy miesice,
a podporucznikowsk gwiazdk nosi od kilku zaledwie dni.
Konie szy stpa. Kwietniowe soce przygrzewao do mocno. Nie opodal szosy, na zielonym polu
oziminy, dostrzeglimy par baraszkujcych zajcy. Na ich widok Jurek sign po wiszcy na plecach
snajperski karabin. Zaledwie jednak poruszy si w siodle, jego ko zacz niespokojnie strzyc uszami
i podrygiwa, skutecznie hamujc myliwskie zapdy jedca. To dobrze. Miso misem, ale
strzelanie zajcy zawsze uwaaem za barbarzystwo. Krcki by innego zdania, wic ca zo skupi
na wierzchowcu i na mnie.
- Skd si to cholerne konisko wzio, nie wiesz? I w ogle skd ich tyle w naszej kompanii?
Etatowych mamy przecie tylko cztery. Moe to jeszcze wasze partyzanckie, co?
- Ty, ty... tylko z szacunkiem o partyzanckich koniach! I eby wiedzia, e kilka z nich jest jeszcze
w dywizji. Reszt chyba kwatermistrze przepili. A te nadliczbowe, ktre mamy obecnie, to ju
skombinowane w marszu.
- W marszu? Skd?
- Skd si dao. Ostatni par i t resorowan platform zabraem pewnemu facetowi
z gospodarstwa, gdzie koo Krnika czy rody, ju nie pamitam. Wiesz, tam gdzie stalimy przez
dwa dni podczas marszu z Pomorza. Wanie wtedy przyszede do kompanii...
- Wiem. Trafiem tam, cholera, akurat przed samym odmarszem. Paskudna dziura, duga na pi
kilometrw. Pl dnia szukaem najpierw sztabu dywizji, potem puku, pniej kwatery dowdcy
batalionu, a w kocu pomaszerowaem z kompani bez obiadu i kolacji.
- Czowieku, przecie moge dosta arcie w pierwszym lepszym pododdziale. Kady by ci da.
- Tak, ale nie znaem nikogo..., a kiedy zameldowaem si wreszcie dowdcy kompanii
i wspomniaem, e jestem godny...
- ...to dowdca kompanii powiedzia ci, e dupa i masz si zaj plutonem, prawda?...
- Co w tym sensie. - Jurek z niesmakiem krzywi usta. - Potem kaza szefowi zebra moich onierzy,
oznajmi, e jestem ich wieo przybyym dowdc, i ostrzeg, eby nie robili mi psikusw, bo im nogi
z tykw powyrywa. Mylaem, e wszystko bdzie troch z fasonem, z prezentacj przed frontem
caego pododdziau, z oficjalnym przyjciem do kadry puku. A tu? Pies z kulaw nog nie powiedzia
mi dzie dobry. Inni oficerowie chyba w ogle nie spostrzegli, e przyjechaem, onierze patrzyli na
mnie spode ba, honory oddawali jak z aski. Dopiero w chwili wymarszu ty podszed do mnie
z wycignit ap: Jestem dowdc pierwszego plutonu... A potem wykombinowae mi co do
arcia. Pamitasz? Pomimo to paskudne wraenie wyniosem z tej wsi.
- Ech, bracie, to bya cudowna meta. Daj nam Boe do koca ycia taki garnizon. Czy wiesz, e Wadek
arczyski i Klum pojechali pierwsi do tej wsi jako oficerowie kwaterunkowi i wycyrklowali nam
kwatery, jakich nie mia chyba sam dowdca armii? Dla mnie i plutonu przydzielili tak melin, e y
nie umiera. Wyobra sobie chaup jak dwr, pod blach, z gankiem, pokoje elegancko umeblowane
i arcie dla caego plutonu, rozumiesz?! Gospodarz, facet mocno po pidziesitce, odstpi mi swoj
sypialni i w ogle oddal wszystko do dyspozycji. Trzs portkami jak cholera. Dowiedziaem si
potem, e by angedojczem i, przypuszczam, w do dobrej komitywie z Niemcami. Ale nie o to
chodzi. Waniejsze, e mia trzy konie i siostrzenic. Konie mode, podpasione, a siostrzenica adna
dziewucha, te przy koci, lat chyba dwadziecia, moe dwadziecia jeden. Czyciutka, grzeczniutka
i strasznie nieszczliwa. Nieszczliwa, bo sierota, a szanowny wujo zagarn jakimi tam
machlojkami jej ziemi po rodzicach i zmusza dziewczyn, eby za niego wysza. Jak w powieci,
bracie.
- Skd o tym wiesz?
- Ona mi mwia... Sypialnia starego bya obok jej pokoju, poczona drzwiami. Tylko przed naszym
przyjciem przezorny wujaszek zastawi drzwi szaf. Mwiem ju, e rozkwaterowaem si w tej
sypialni. Fajnie tam byo: oe na piciu takich jak ja, poduszek a do sufitu, pierzyny, pod kiem
nocnik, generalski, bracie, p kompanii mogoby siusia naraz...
- Nie bajtluj nocnikiem. Gadaj, co z babk - Jurek wyglda na podekscytowanego.
- Chodzi ci o babk? Mylaem, e o konie - prbuj artowa.
- Cholera z twoimi komi! Odsune t szaf czy nie?!
- Czekaj, czekaj, z szaf nie tak atwo. Zajmowaa prawie ca cian, a ja byem zmachany po marszu
jak diabli. Ale pierwszego dnia, kiedy si tylko troch odespaem i wepchnem obiadek, taki
prawdziwie oficerski, wiesz: pieczony kurczak, zielona saatka z inspektw, przysmaane kartofelki...
zaczem rozpoznawa sytuacj. Czarowaem kobitk, e taka moda, adna, gospodarna, e diablo mi
si podoba, ale niby c, ja jestem dla niej na pewno tylko niepozornym frontowym oficerem
w dziurawych portkach i kierzowych butach, a ona przecie dziedziczka. Wujo ju czowiek niemody,
samotny, prdko kit odwali i jej zostawi cae gospodarstwo. Wic jeeli wrc tutaj po wojnie, nie
zechce mnie chyba zna. Taka liczna, zgrabna... Wiesz zreszt, jak si piewa po dobrym obiedzie,
kiedy solidna kolacja w perspektywie. Ona wzia wszystko na serio. Dawaj si ali na wuja i cay
swj los, spowiada ze swoich tsknot za kim z szerokiego wiata... No c, z kamienia nie jestem,
sumienie mnie ruszyo. Wieczorem zawoaem kaprala Braczkowskiego i pomg mi odsun t
cholern szaf.
- Piszczaa?
- Kto? Szafa?
Jurek odpowiedzia wymownym wzniesieniem rk, jakby wzywajc pomocy niebios, przy czym o mao
nie spad z konia. miejc si wic mwiem dalej:
- Jeli idzie o dziewuszk, to rano wesolutka bya jak szczygie. Biegaa po rzodkiewk dla mnie, po
mietank do piwnicy, dopytywaa si, co bym zjad na obiad. Wujaszek pokapowa si chyba, e co
tam midzy nami zaszo, a ja tylko czekaem, eby mnie zaczepi. Cwany by jednak. Nawet kiedy
chcc si popisa przed babk zaczem rba z pistoletu do koguta, ktry szwenda si pod stodo,
i jak na zo nie mogem trafi, wujaszek podskoczy, zatuk pietucha konic, a do mnie sodziutko:
Bdzie pan porucznik mia na obiad, moe jeszcze par kurek dla onierzy? No i we, powiedz
takiemu, e jest dra...
- Cholera, musia mie pietra!
- Mie mia i dlatego nie mogem mu nic zrobi. Bo wiesz, z ludnoci nie wolno zadziera. Za
awantur mona oberwa karn kompani. Ale kiedy ruszalimy dalej, zabraem mu par koni
i platform pod onierskie plecaki. Na jednym z tych koni wanie siedzisz, a drugiego ma szef... -
mwic to obejrzaem si za trzecim wsptowarzyszem spaceru, sierantem Kojtychem. Zosta
w tyle wyczyniajc jakie harce na skraju szosy. Chcia wida zmusi swego konia do przesadzenia
rowu, na co ten w aden sposb nie mg si zdoby.
- Widzisz - mruknem do Jurka wskazujc gow na sieranta - jeszcze kawaleryjska dusza w nim
siedzi. Gotw tak mczy szkap do wieczora. Z babami taki sam. W tamtej wsi zadekowa si
u jakiej rezerwistki i prawie przez dwa dni portek nie wciga.
- I c na to wszystko dowdca kompanii?
- Drosik? A co ty mylisz, e on wykastrowany? Wtedy wanie zaszedem do niego na kwater
i widz: dziewuszka, czerwona jak piwonia, w popochu wciga kieck, a nasz wdz w piernatach
spocony, szczliwy, jakby tygrysa rozwali...
Szosa pia si w gr. Wida ju byo zasonite dotd przez grzbiet wzniesienia lejkowate
kbowisko dymw i kurzu, podlizywane od dou grzywami poarw, a wreszcie - dno szerokiej
rwniny. U jej kraca lea huczcy walk Wrocaw. Gdzieniegdzie w zmatowiaych kpach zieleni
znaczy si fragment zabudowa lub zatarte kontury dachw, spomidzy ktrych wyrastay wysoko
czarne, faliste kolumny dymu, zlewajc si w bury czepiec szarpany od dou iskrami eksplozji.
Grzmiao tam i omotao na wszystkie tony, a w momentach wzgldnej ciszy prszyo grzechotem
kaemw i salwami rcznej broni.
cignem cugle. Jurek zatrzyma si obok. Milczelimy dug chwil. Seria potnych eksplozji
nakrya wanie cige bulgotanie wybuchw. To eskadra koczya swj atak. Konie, tulc uszy,
nerwowo grzebay nogami.
- Suchaj no - zacz Jurek nie odrywajc wzroku od twierdzy - mylisz, e naprawd wepchn nas
w ten kipicy garnek?
- Nie! Popatrze tylko dadz! - odpowiedziaem zirytowany jego naiwnoci. - Przecie Drosik
i wszyscy dowdcy kompanii pojechali rano na lini. Dzi obejrz odcinki, jutro moe by luzowanie,
a pojutrze... moemy si smay.
- To mnie pocieszy jak suk batem... - Krcki nie spuszcza oczu z twierdzy. - Ale mamy przecie
zluzowa Sowietw na odcinku Psiego Pola, gdzie podobno spokojniej. Jedzie tam wczoraj. No,
powiedz co?
- Co mam ci mwi... moe i spokojniej. Do Niemcw spory kawaek przez rzeczk i bagno. Tylko jak
przyjdzie naciera... Zreszt pjdziemy, to sam zobaczysz.
- Zmwilicie si czy co, do cholery! - wybucha Jurek. - Jak o babach, o koniach, o popijawie, to gby
si wam nie zamykaj, ale zacz o froncie, to gierojw nie ma... Wczoraj spotkaem znajomego
porucznika z dziesitej dywizji. Wiesz, e dziesitka bije si ju na Brochowie. Pytam go: Jak tam?
A on te: Pjdziesz sam, to zobaczysz, i zy si zrobi jak piorun... Gada o tym nie wolno czy co?
Podobno strzelae ju tutaj do Niemcw?-zmieni nagle temat.
- Strzelaem. Wczoraj na Psim Polu. Zaoyem si o gar tytoniu z jakim sowieckim artylerzyst, e
szstym pociskiem zwal jedn wie. Sterczaa taka o tysic dwiecie metrw.
- Trafie?
- Guzik. Waliem z czterdziestkipitki przez p godziny. Cel ledwie majaczy w dymie i nie mam
wprawy z dziaa. Przegraem gar tytoniu, psiakrew, i wstydu si najadem... Z drugiej strony lej
czowiekowi na duszy, jak tak sobie do szwabw wygarnie. Zawsze w co tam trafiem.
- Ale wiea zostaa?
- Gdzie zostaa? Ten artylerzysta rozpieprzy j zaraz dwoma granatami i chcia si apiat zakada
o jaki komin. Miaem cholern ochot, ale szkopy wmieszali si do zabawy i zaczli nas maca
z modzierzy. Musiaem pryska...
Zattnio z tyu. Nadjeda sierant, gono klnc swego wierzchowca.
- Co za pieroski ko! - woa. - Miaem ju raz takiego w jedenastym puku uanw... - urwa
spojrzawszy na miasto. - O, cholera, to lepiej wyglda ni Warszawa w trzydziestym dziewitym!
Jeeli Sowieci wal tak od dwch miesicy i zajli dopiero przedmiecia, to ja przepraszam...
- Wanie o tym myl, e bdziemy mieli niezbyt przyjemne pole do popisu... A moe nam oszczdz
tej gimnastyki?- Jurek krzywi usta.
- Nie oszczdz, szkoda mruga, panie poruczniku - Kojtych wierci si w siodle. - Ale nie taki diabe
straszny, jak wyglda. Zobaczy pan, jak si Polacy tu dorw... Zreszt co tu duo mwi, lada dzie
wszystko si zmieni. Sysza pan, e porozumienie ju zawarte. Armia zachodnia przychodzi na nasz
front. Anders zostaje naczelnym dowdc Zjednoczonego Wojska Polskiego. Zapomnia pan, jak
Karpacka wzia Monte Cassino? Co dla niej Wrocaw? Sypniemy spadochroniarzy z gry,
podeprzemy natarciem z bokw...
- Szefie, kto panu gada o tym Andersie? - przerwaem.
- Wszyscy mwi, syszaem w batalionie. Ja w trzydziestym dziewitym biem si pod jego
dowdztwem. Wspaniay kawalerzysta...
Machnem rk. Znaem Kojtycha.
Patrzylimy jeszcze chwil na twierdz dzielc si uwagami. Potem wolno ruszylimy z powrotem.
Obejrzaem si jeszcze. Daleko, na niskim horyzoncie, hucza ogniem Wrocaw. Wic tak wyglda
front, tak wyglda cel naszego trzydziestodniowego marszu. Od paru dni znalimy jego odgosy
i przywyklimy do nich, podobnie jak do widoku nieruchomej chmury dymw wiszcych nad
twierdz. Nikt wic nie zwraca uwagi na cige detonacje rozdzwaniajce szyby w oknach ani na
nieustanny szmer dzia, sczcy si przez ciany kwatery. Tylko czasami staa salwa haubic lub
eksplozje bomb lotniczych przypominay: idziemy tam...
Widok wrocawskiej twierdzy, ogldanej po raz pierwszy w caej grozie walki, przygnbi mnie. To nic
przyjemnego z grantami w zbach i automatem w rku pcha si do tego kipicego garnka - jak mwi
Jurek. Ech, nie ma to jak wolne, lesiste przestrzenie i partyzanckie naskoki. Spadao si Niemcem na
kark niby jastrzbie, oowianym gradem z automatw roztrzepywao wszystko dookoa, granatami
rozwalao zapory, trotylem zagwadao si mosty i tory i zanim wzili ci pod ogie, ju rozhukany
ko wynosi czowieka w bezpieczne miejsce. Skuteczna to bya walka i hazardowa, emocja a dech
zapieraa. Zapominao si o wszach, godzie i zimnie.
Szef znw si rozharcowa po zagonach, a Jurek, nie zwaajc na pochliwo wierzchowca, cign
z plecw karabin i jadc z dala od szosy wypatrywa jakiego zwierzaka, eby go upn na kolacj.
Jechaem wic samotnie w stron miejsca postoju baonu.
Od tygodnia batalion nasz kwaterowa we wsi Januszkowice, okalajcej niewielkie jeziorko w pobliu
wskiej szosy czcej Trzebnic z Olenic, w odlegoci dwunastu kilometrw od Wrocawia.
W ssiednich wioskach rozlokoway si inne bataliony, puki, sztaby dywizji, brygady samodzielnych
broni i sub. Skoncentrowano tu ca drug armi Wojska Polskiego, przygotowujc j do zluzowania
oddziaw radzieckich, ktre szturmoway Wrocaw. Na razie, wykopawszy cig lini obronn wok
miejsca naszego postoju, odpoczywalimy zasuenie po cikich nocnych marszach z Zachodniego
Pomorza.
Kompania nasza rozlokowaa si w szkole. Obszerne izby na dole zajy plutony. W pokojach
mieszkalnych na pitrze rozkwaterowali si oficerowie. Tylko dowdca kompanii, podporucznik
Drosik, jako e z zawodu gajowy (a moe, aby byo romantycznie), sypia w ogrodowej altanie.
Altanka, zupenie zreszt solidna, obszerna i oszklona, z aweczkami i stolikiem, stoi sobie midzy
rozkwitajcymi ju bzami. Wiosna przysza bowiem w tym roku wczenie, jakby litujc si nad
tysicami marzncych w pochodzie i na biwakach onierzy. Od razu soneczna i ciepa, nie wiadomo
kiedy rozzielenia pola, obsypaa limi drzewa, przez otwarte okna pcha si do kwater zapachem
fiokw, zwojami bluszczu owija kable polowej cznoci i rozkoysuje noce sowiczym piewem. By
moe dlatego Drosik usadowi si w altance i by moe dlatego kadego prawie wieczoru, gdy
rozbysn ju gwiazdy i roztacz si po niebie reflektory, gromadki onierzy dugo stoj przed
kwater. Patrz tam, gdzie yska ogniem horyzont, ledz race kolorowych pociskw, co barwn
kaskad pruj noc - i milcz. Milcz nawet wtedy, gdy trafiony bombowiec wali si w d ognist
komet, gdy olepiajce eksplozje tonwek wyczuwalnie askocz twarz podmuchem powietrza.
Potem ktry przebiegnie palcami po klawiszach harmonii, inny chrzknie, i w bas artylerii, w wycie
samolotw i w pie sowika wsika zgodny chr onierskich gosw: Oj sowiki, sowiki, uciszcie
swj piew...
Wczesna te bya Wielkanoc. Na pierwszego kwietnia przypada pierwszy dzie wit, kojarzcych si
w mojej pamici z dawno utraconym domem, rodzin i z czym bardziej prozaicznym - jedzeniem.
Miny bowiem dobre czasy, kiedy to maszerujc przez Pomorze, tu za frontem, zajmowalimy
ewakuowane przez Niemcw na eb na szyj wsie i miasta. Pozostao w nich wszystko, czego pragn
moe onierz idcy na lini. Cielaki wczyy si po podwrzach, godne winie chrzkay w chlewach,
a ptactwo domowe ptao si pod nogami. Do tego piwnice pene wekw, sokw, wina i dobra
wszelakiego, jakie zapobiegliwy bauer sposobi przez lata na gorsze czasy.
Pocztkowo, wygodzeni miesicznym stacjonowaniem w Warszawie, gdzie trzy razy dziennie
karmiono nas kukurydz, rzucalimy si apczywie nawet na buraczan sodk melas i kartofle.
Potem ju z rozwag, jak przystao onierzowi zwyciajcej armii, biwakujcemu w bezpiecznej
odlegoci od frontu, szed kady najpierw na wyznaczon kwater, moci sobie posanie
z piernatw, oglda zasoby kuchni i dopiero z automatem pod pach i yk w garci zazi do
piwnicznego raju. Ech, podjadao sobie wojsko, podjadao...
Szyneczka - bro Boe nie za tusta, szparagi - tylko odpowiedniej wielkoci, kompot - chyba e
z moreli i podany w rosenthalowskiej porcelanie. Znudziy si konserwy, nie dopisywa apetyt -
zaywa czowiek ruchu ucinajc szabl by indykom, pija gorcy rosoek, ale i wtedy z
obrzydzeniem ogryza udka...
Oficerowie przestali poznawa podoficera ywnociowego batalionu, szeregowi zapominali oddawa
mu honory. Kuchnia polowa? Po co toto smrodzi koo wojska? - pytano w kompaniach.
Ale na wojnie jak to na wojnie. Przyszed taki wieczr, kiedy rozkaz wycign czowieka spod
pierzyny w przytulnej kwaterze, pogna przez niene i deszczowe noce etapami po szedziesit
kilometrw a w oczyszczony nawet z melasy rejon obleganego Wrocawia. Chapnlimy jeszcze
w przelocie fur konserw z poncych magazynw w Pile, troch chleba w celofanowym opakowaniu
z dat wypieku 1930, ale skoczyo si to dawno. Dlatego w pierwszy dzie wit przy cienkiej
sojowej zupce z batalionowego kota i z grobowymi minami yczylimy sobie: Wesoego Alleluja!
Dopiero wieczorem przywieziono biay chleb, kiebas, po osiem tubek kejzy dla oficerw i dobry
kaukaski tyto. Podobno maj dowie jajka i wdk. Mija jednak trzeci dzie i nie przywo.
Dostaniemy j chyba na linii.
- Hej, Waldemar, nad czym tak dumasz? - usyszaem gos Jurka. Dogania mnie zgrabniej ju siedzc
w siodle, z podniesionym karabinem w rku; mody, umiechnity; wyglda jak chopak bawicy si
w wojsko. Za nim na lnicym od potu koniu kusowa sierant.
- Wspominam syte czasy. Nic byo ciebie jeszcze wtedy u nas - westchnem.
- Wiem. A pamitasz, jak nam szef urzdzi uczt gdzie koo Milicza?
Rozemielimy si. Pamitaem...
Bya doba odpoczynku w opustoszaej, lecz bez jednej wybitej szyby wiosce, ukrytej wrd lasw
i jezior. adne, przewanie pitrowe domki stay daleko od siebie. Oficerowie kwaterowali wic
oddzielnie, przy swoich plutonach. Pod wieczr goniec dowdcy kompanii cign nas do jego willi,
rzekomo na odpraw. Na progu szef Kojtych wita przychodzcych. Od gry by we fraku,
wykrochmalonym gorsie z muszk, w biaych rkawiczkach i cylindrze. Od dou normalnie,
w poatanych drelichowych portkach i brezentowych butach z cholewami. Nie mg widocznie
znale odpowiednich lakierkw albo ba si, e alarm moe go zaskoczy we frakowych spodniach.
Komfortow, w myliwskim stylu urzdzon jadalni rozjaniay wiece ponce w kandelabrze
i bocznych lichtarzach. Na stole przykrytym olniewajco biaym obrusem, w starej saskiej porcelanie
pachniao pieczone ptactwo, sarnina, podgrzewane konserwy, co na zimno. Staa wdka, jak si
okazao, zalatujca benzyn, ale za to w krysztaowych karafkach. Szef kompanii zrobi nam
niespodziank: skuma si z szoferami, wycygani od nich wdk i wsplnie z dowdc wyprawi bal
dla panw oficerw.
Poniewa kady z nas zabra ze sob goca, mylc, e rzeczywicie idzie na odpraw, mielimy wic
i kelnerw.
Chopcy wywizywali si z zadania znakomicie. Do kadej potrawy podawali czyste talerze, brudne
sprztali natychmiast, rzucajc je na kominek w rogu pokoju. Na deser bya zboowa kawa
w cieniutkich jak papier, dzwonicych filiankach, zdobnych w zote chiskie wzory. Now porcj
kawy nalewano w wiey, wycignity z kredensu serwis, wic chiska zastawa odbywaa drog
talerzy. Na kominku zabrako wkrtce miejsca. Wtedy ktry z nas wpad na pomys, eby ugnie
troch stos naczy. Ugniatalimy kulami z pistoletw, a skorupy pryskay, potem trafnymi strzaami
zdmuchiwalimy wiece. Gocy w kuchni uywali nie gorzej i szef dar si na nich: Spokj tam! Nie
widzicie, e panowie oficerowie si bawi...
Bawilimy si, pokj wyglda jak po trzsieniu ziemi. Tylko w kcie tyka sobie najspokojniej duy,
stary zegar. Do zegara aden z nas nie strzela.

Mija nas dychawiczny gazik wyadowany radzieckimi onierzami. Krzycz co do nas wesoo.
Odpowiadamy machaniem rk. Tylko szef Kojtych salutuje demonstracyjnie, aby pokaza
sojusznikom, e w naszej armii robi si to dwoma palcami.
Pognalimy konie. Soce wisiao nad horyzontem. Drosik wrci ju na pewno z linii, a jeeli wrci,
niewtpliwie przywiz odpowied na frapujce nas pytania: kiedy i gdzie obejmiemy odcinek.
Dojedajc do wsi zauwaylimy jakie pododdziay wiczce na wygonach taktyk i musztr lun.
Par niewielkich kolumn maszerowao polnymi drogami w stron szosy. Kojtych zwolni bieg konia
i patrzy przysoniwszy oczy rk.
- Panowie, to nasza kompania! - zawoa zdziwiony.
- Skd nasza? Po poudniu miao by generalne czyszczenie broni - powiedziaem podnoszc lornetk
do oczu.
Lecz zanim rozpoznaem postacie, melodia piosenki o piknej Alfredzie rozwiaa wtpliwoci. Kady
pododdzia mia bowiem swoj ulubion melodi, ktr wypiewywa najczciej. By to ju
niezawodny sygna rozpoznawczy.
Przystanlimy czekajc, a kompania dojdzie do szosy. Maszerowaa w szyku polowym, to znaczy
plutonami, i w penym uzbrojeniu. Na czele wali mj pluton szturmowy: rwniutkie rzdy czwrek
koysane rytmem krokw, czarne krechy erkaemw ukonie rzucone przez ramiona celowniczych,
przecinki lnicych automatw na piersiach fizylierw... gwardia kompanii. Dalej szczotka bagnetw
nad gowami - to plutony strzeleckie Krckiego i podchorego Janusza. Za nimi, w luniejszych
odstpach, pluton granatnikw ze sprztem w jukach i na kocu cekaemy Wadka arczyskiego.
onierze spostrzegli nas, wyrwnali szyk, podcignli bro. Maszerujcy w czoowej czwrce
dowdca pierwszej druyny, wysoki i chudy kapral Pobiarzyn, rodem z Biaorusi, umiechn si do
mnie z daleka, jakby przepraszajco. Natomiast mj zastpca polityczny, kapral Braczkowski, zrobi
nieokrelony ruch rk, chcia widocznie co powiedzie, ale obejrza si tylko na podporucznika
arczyskiego dajc do zrozumienia, e tamten wyjani.
arczyski mia sub w kompanii, dlatego nie pojecha z nami popatrze na Wrocaw, teraz kroczy
obok kolumny z rkami w kieszeniach paszcza, milczcy i zatroskany. Zatrzyma si koo nas.
- No co, upolowalicie co na kolacj?
- Upolowalimy: pikny widok Wrocawia. Powiedz lepiej, po co wycigne kompani ze wszystkimi
klamotami! - wpadem na niego. - Mao si chopcy naganiali, co?
- Czekaj, nie drzyj si, jak ci powiem, to z konia spadniesz. - Wadek zacz skrca papierosa. - Ot
przyjm do wiadomoci, e z twojego kochanego plutonu, w samo poudnie, jak tylko odjechalicie,
zdezerterowa plutonowy Jzef Jurek...
- Co?! Jzef?! Mj zastpca!
- Nie wiem, ktre tam u niego byo nazwisko, a ktre imi, do e urwa si facet.
- Jasna cholera! Wysae patrole?
arczyski wzruszy ramionami.
- Po co? Zaporwka patroluje przecie drogi, wieczorem obsadzamy do tego wszystkie skrzyowania
naszymi posterunkami. Dokd zreszt miaem wysa? Nie zostawi mi swojej marszruty. Wsiad
pewnie na pierwsz lepsz rosyjsk ciarwk i szukaj wiatru w polu. Jest ju chyba o sto kilometrw
std. Zameldowaem tylko w baonie i podaem jego rysopis andarmerii pukowej.
- Niech go krew zaleje! Przestraszy si frontu, dra. No, jak go zapi, bdziemy mieli jeszcze jedn
pokazow rozwak. To dlatego wycigne kompani w pole?
- Jasne. Wszystkie pododdziay wyszy po poudniu na wiczenia. Z batalionu zwiao w nocy jeszcze
paru ludzi. Znae kapitana... - Wadek wymieni nazwisko dowdcy batalionu z puku, w ktrym
poprzednio suyem, a ktry kwaterowa obecnie w ssiedniej wsi.
- Bardzo dobrze. A co?
- Wczoraj wieczorem wzi kompani pepanc, jeszcze jaki pluton i poszed sobie. Nawet pocauj
w dup nie powiedzia nikomu. Std dzisiaj taki raban z wiczeniami. Trzeba czym ludzi zaj.
- Co za cholera ich optaa?
- Jak miaa nie opta? Wojsko prnowao przez wita i rozmylao na godno. Marne arcie to
najgorszy doradca. Do tego gona gadka, e pjdziemy w cholerny ogie. Twierdza dymi pod nosem,
a kada armia ma wszy, ktre uciekaj przed praniem - mwi arczyski idc obok naszych koni.
Nagle oywi si. - Wiecie, najciekawsze, e ten kapitan, ktry nawia, mia u siebie w batalionie
syna...
- Syszaem. By szeregowym, ochotnikiem. Podobno uciek z domu do wojska i trafi pod komend
ojca. Tego kapitana zmobilizowano wczeniej jako przedwojennego oficera rezerwy.
- Moe, nie wiem, jak tam z nimi byo, w kadym razie chopak zosta, nie zdezerterowa.
- Rzeczywicie ciekawe... - mylaem gono. - Zreszt, jeeli ochotnik, to jak mia nawiewa,
chociaby z rodzonym ojcem.
- Panie poruczniku, a mao to od nas z puku ochotnikw wyrwao z powrotem, jak tylko dostali
w koszarach troch musztry w tyek? Ochotnik nie ochotnik, wane, kto jaki ma honor. Ja
w trzydziestym dziewitym byem ranny i jeszcze si biem, a inni nie zdyli Niemca zobaczy i ju
szukali cywilnych achw. Potem smrd na cae wojsko. I teraz taki plutonowy Jzef... - tu Kojtych,
wyszczeglniajc rozlege koligacje matki Jzefa, uderzy konia ostrogami i pogna galopem za
oddalajc si kolumn. Dopad jej, oblecia dookoa jak owczarski pies i ju byo sycha jego ostry,
podobny do naszczekiwania gos:
- To ma by piew?! Do dupy z takim piewem! Nka wyej! Rczki do pasa! Drugi pluton zaczyna.
Trzy... cztery!
Kompania rykna zgodnym chrem, pod niebiosa sawic cnot piknej Alfredy.
- Widzisz - powiedziaem do Jurka - teraz twj pluton w askach u szefa.
Lecz Krcki nie odpowiedzia. Puci cugle i zacz rozadowywa karabin. W zamyleniu marszczy
czoo.

Wartownik alarmowy przed bram kwatery z trzaskiem sprezentowa bro. Synek kompanii,
czternastoletni Stasiek, podbieg, aby odprowadzi konie do szopy.
- Porucznik Drosik wrci? - zapytaem go.
- Nie jeszcze. Chory Klum mwi, e dowdca przyjedzie dopiero w nocy... - zawaha si
i poczerwienia.
- Co chcesz?
- Panie poruczniku - zacz cicho chopak - czy my bdziemy bi si na tym Psim Polu, gdzie
Krzywousty narobi z Niemcw kapusty?
- Tak, na tym samym - umiechnem si mimo woli, syszc powiedzonko z lat szkolnych.
- To ja bym prosi, eby pan porucznik wstawi si za mn do dowdcy kompanii, eby kaza mi wyda
automat...
- Po co? Przecie i tak nie pjdziesz do walki - wtrci si Krcki.
- Pjd, wanie, e pjd! - zaperzy si chopak i spojrza na nas pociemniaymi ze zoci oczami.
Powtarzao si to z nim stale od chwili przekroczenia byej niemieckiej granicy.
- Przesta brzcze, bo pjdziesz, ale do kuchni kartofle obiera - zagroziem mu jak zawsze.
Z kwatery rozszumiaej przedkolacyjnym gwarem wyszed zastpca polityczny dowdcy kompanii,
chory Klum. Zataczajc si lekko i szczerzc w umiechu sztuczne zby, podszed do nas.
- Czoem, panowie, jak spacerek? - Wiao od niego alkoholem. Nie czekajc odpowiedzi klepn mnie
w rami. - Nie martw si pan, panie poruczniku, tego skurwysyna i tak przymkn. Jak bdzie
w mundurze, capn go nasi, a jak si zrobi na cywila, to Rosjanie...
- Panie Klum, skd ten humor u pana?
- Jak to skd? Nie wiecie, e wdk przywieli. Po osiemdziesit gram spirytusu na gow. Oficersk i
oniersk, sprawiedliwie. Jest demokracja w armii czy nie? Sprbowaem ju troch - rozemia si.
- Wic jednak przywieli... - oywilimy si obaj z Jurkiem.
- Tak jest, przywieli. - Klum podnis palec do gry. - To znaczy, e w nocy wejdziemy w bj albo
jutro obejmujemy lini. Tak czy inaczej, panowie, dzisiaj stypa po spokojnym yciu - machn nam
palcem pod nosami i zawrci do kwatery.
Krcc gowami poszlimy za nim. W najwikszej izbie byo gwarno. Przyniesiono i rozdano kolacj.
Sojowa, regularna od paru dni zupka dymia, w kociokach porozstawianych na paru awkach
szkolnych. Na posaniach zajmujcych poow pomieszczenia leay onierskie paszcze i plecaki
zastpujce poduszki. Przetarta naprdce bro poyskiwaa pod cian. Na skrzynkach z amunicj sta
ogromny termos. Dowdcy druyn ustawili si w kolejce z rnymi naczyniami w rkach. Reszta
onierzy skupia si wkoo chonc wzrokiem uroczysty ceremonia. Kojtych wydawa ju spirytus.
- Nastpny! - grzmia jego gos, a szyby dzwoniy. - Na ilu?
Kapral Sereda trzasn obcasami nadstawiajc menak.
- Na jeden plus dziewiciu, obywatelu szefie.
Szef przymkn oko, momentalnie sprawdzi w pamici podany stan druyny. Zgadzao si. Nalewajc
rycza wic dobrotliwie:
- Podzieli, nie rozla ani kropli, bo to z potu twego ojca i brata, co haruje w kraju, kiedy ty tutaj tylko
chleb na gwno przerabiasz. Masz... Odmaszerowa! Nastpny!
Po masz padao nieodmiennie precyzyjnie zoone swko w jzyku rosyjskim. Kojtych uywa tego
sowa wobec kadego onierza jak regulaminowej a koniecznej formuki przy waniejszych okazjach,
wypacie odu czy wydawaniu przepustek. Mia swoje metody wychowawcze szef naszej kompanii
i swj styl. Przy wszystkich uroczystociach, skadajc dowdcy raport ze stanu osobowego kompanii,
wypowiada gono i dobitnie wstpn formuk oraz meldowa, e jest: tylu panw oficerw, tylu
podoficerw, tylu i tylu szeregowych. Z tego, jeli chodzi rzecz jasna o szeregowych, na przykad:
trzech markierantw - na izbie chorych, dwch sukinsynw - w areszcie, dwch zdrajcw narodu
i ojczyzny spnionych z przepustki. Tonacj i si gosu modulowa przy tym w zalenoci od
wymienianej szary i wagi wyraanej o delikwencie opinii.
Nie zapomn nigdy, jak po przybyciu do puku, ze wzgldu na czasowy brak dowdcy kompanii,
musiaem obj z racji swej funkcji dowodzenie nad caym pododdziaem. Odebraem od szefa
uroczysty raport, przywitaem si z obecnymi dowdcami plutonw, przedstawiem si onierzom
i powiedziaem, czego bd od nich wymaga. Wwczas szef poprosi o pozwolenie wygoszenia paru
wychowawczych sw. Pozwoliem.
- Pamitajcie - grzmia wtedy z zapaem do onierzy - e dowdca kompanii to wasz ojciec, a szef
kompanii to wasza matka... kurwa wasza ma. Zrozumiano?
-Tak jest! - Odpowied stu dwudziestu onierzy pada jak jeden wystrza: rwno, gono, dobitnie jak
nigdy chyba dotd, gdy szef, lubicy musztr i dyscyplin, z uznaniem popatrzy na strzelcw
i powiedzia do mnie niemal rozrzewniony:
- Bd z nich ludzie, panie poruczniku, bd, tylko trzeba jeszcze mocniej za mord...
Jako przedwojenny zawodowy podoficer kawalerii pogardza piechot, lecz lojalnie dba o dobro
powierzonej sobie kompanii, nie okrada onierzy i czu do nich swoisty sentyment, podobny do
tego, jakim Cygan darzy swoje tresowane niedwiedzie. Nam, demokratycznym oficerom bez
matury, stara si imponowa dowiadczeniem wojskowym i wiedz ogln, w stycznoci z
przedwojennymi by mikki jak wosk. Lubili go jednak wszyscy i szanowali, uchodzi bowiem za
jednego z najlepszych szefw.
Zapad ju wieczr, gdy zebralimy si wszyscy w naszym pokoju, gdzie Kojtych przygotowywa
wanie kolacj dla kadry. Ustawi st na rodku pokoju, przykry go (z braku obrusa) jak map
zdjt ze ciany w izbie szkolnej, rozstawi menaki z zup, kroi chleb. Wreszcie wywindowa na st
dzban spirytusu i zacz celebrowa rozcieczanie szlachetnego pynu ocukrzon wod, co chwila
dajc nam do sprbowania po kilka kropel. Mieszanka bya dobra, lecz szef uzna, e musi si jeszcze
przegry, dopiero wtedy bdziemy mieli prawdziwie kawaleryjski napj, a przez ten czas powinny
dopiec si kuropatwy, ktre upolowa jeden z podoficerw ze znalezionej na kwaterze dubeltwki.
Pocheptujc zupk czekalimy wic na jedno i drugie, gadajc o rnych sprawach, lecz ani sowa
o froncie, chocia kady z nas czu, e myl o nim jak mienie zba nurtuje wszystkich. Nawet Krcki
nie zadawa naiwnych pyta. Siedzia wyranie zgaszony, z oczami wlepionymi w dzban z wdk,
i powtarza od czasu do czasu, jakby sam do siebie:
- No, to bdzie wesoo...
arczyski spoglda na Jurka, a nie domylajc si waciwej przyczyny jego przygnbienia, w pewnej
chwili powiedzia:
- Co chcesz? Mamy chyba ze trzy litry wdy... Szefie! - przestraszy si nagle. - Czy wycie nie za duo
rozcieczyli? Powinno by... zaraz: piciu dowdcw plutonw, Klum, wy i dowdca kompanii... -
liczy na palcach - razem osiem porcji. To jest szeset czterdzieci gram plus drugie tyle wody.
Wychodzi niecae ptora litra, a tu...
- Niech pan doda jeszcze sze porcji - powiedzia spokojnie szef.
- Jakich sze? Znw kto nawia?
- Jedna dezerterska i pi tryprowatych.
I szef mieszajc yk trunek opowiedzia nam, komu to zawdziczamy dodatkowych pi porcji
spirytusu. Ot w dniu przybycia do Budziwojowic kwatermistrz puku wysa kilka furgonw, a w tym
dwa wozy z naszej kompanii, do odlegej o kilkanacie kilometrw Ligoty po owies dla koni, ktrego
due zapasy znaleziono podobno w spichrzach tamtejszego poniemieckiego majtku ziemskiego.
Taboryci rzeczywicie przywieli stamtd owies i... dziewczyn. Niepozorne na pierwszy rzut oka
stworzenie o czarnych lepiach w ksztacie migdaw i ciemnych, krtkich wosach, ktre niesfornie
opaday jej na czoo. Miaa may nosek, pene, grymane usta i wyrazist, niad twarz. W ogle caa
bya niada, nawet brzuszek miaa brzowy i ze swoimi krtkimi nkami przy dugim, szczupym
tuowiu wygldaa jamnikowato, jak stwierdzi szef. Pochodzia podobno z Leszna, w Ligocie za
znalaza si na przymusowej praktyce rolnej, jaka obowizywaa uczennice niemieckich szk
rednich. Unikna ewakuacji w gb Rzeszy i po przejciu frontu czekaa, aby jakim dostpnym dla
niej rodkiem lokomocji wrci do rodzinnego miasta. Historia, jakich tysice spotyka si na terenach
objtych wojn.
Taboryci, chopaki spod Wilna, czue na ludzkie nieszczcia, yczliwe dla miych a nieporadnych istot,
wsadzili dziewcztko na furgon z owsem i przywieli do Budziwojowic. Zawsze bliej std do Leszna,
no i bdzie midzy Polakami.
- A rzecz wiadoma - koczy szef relacj - e wesz, pies i kurwa od razu do onierza przylgnie. To si
zawsze przy wojsku wyywi. Zamiast szuka drogi dalej, zadekowaa si cholera przy batalionowej
kuchni. Sam z ni gadaem. Wyszczekana, papierosy mia jak matros, a na szar patrzya jak zbita
suka. Chopcy z ni baraszkowali i dobaraszkowali si. Pisarz z batalionu, ktry jest na naszym etacie,
i czterech z druyny gospodarczej odjechao dzisiaj do abaja. Zarazia jeszcze kucharza i paru z innych
kompanii. Rano wzia j andarmeria.
- Moe Niemcy specjalnie zostawili j w tym majtku - mwi Wadek.
- Czort wie. Zreszt wypiewa. andarmeria nie ceregieluje si w takich wypadkach - wzrusza
ramionami Kojtych.
O specjalnie pozostawianych przez Niemcw wenerycznie chorych dziewczynach, ktre na zapleczu
czyniy w naszych szeregach szkody nie mniejsze ni wyborowi strzelcy na froncie, o zatrutych
artykuach ywnociowych i papierosach, o prbach zakaania wojskowych kuchni polowych
mwiono w caym pasie przyfrontowym. Temat by do interesujcy, lecz zapomnielimy o nim na
widok kuropatw w brytfannie wniesionej przez ordynansa. Rozkoszny zapach pieczonego ptactwa
wypeni pokj i wszyscy zaczli pcha si do stou.
Odoywszy Drosikowi nalen cz, cignlimy Kluma z ka i dzbanek poszed w krg.
Po godzinie leaem ju w ku i drc do taktu materac ostrogami, piewaem jak piosenk. Przy
stole haasowano, Wadek arczyski pooy mi si w poprzek na brzuchu i zacz strzela z pistoletu
do pajka spacerujcego po suficie. Czy trafi, nie wiem - usnem.
Obudzi mnie niesamowity wrzask i podrzucanie do gry. - Niech yje! - dary si optacze gosy.
Poznaem chopcw ze swego plutonu. Nie zdyem nawet podzikowa, gdy pod przewodnictwem
szefa i Wadka pognali na d, a schody trzeszczay, a za chwil znw wybuch wrzask i strzay.
Osiemdziesit gramw spirytusu pod wodnist zupk dla odwykych od alkoholu ludzi wystarczyo,
aby szef wykrzesa z nich kawaleryjski wigor.
Rozejrzaem si po pokoju rozjanionym paroma stearynowymi kagankami. Klum wodzi palcem po
zachlapanej zup i wdk mapie, klarujc co przy tym maemu Stakowi. Tamten kiwa
zdyscyplinowanie gow, pochonity ogryzaniem skrzydeka kuropatwy. Obok nich, w kbach
tytoniowego dymu, podchory Janusz gra z dowdc granatnikw w oczko o nowiutkie banknoty
z ostatniej pensji, z ktrymi nie wiadomo byo, co tutaj robi. Tylko Jurek siedzia okrakiem na krzele,
rce i brod wspar na porczy i duma daleki od wszystkiego.
Zala si na smutno - pomylaem.
Wstaem i podszedem do niego.
- Co, Juru, martwisz si, jak wojn wygra?
- Martwi si, jak wasnego ba nie przegra - odpowiedzia leniwie, nie podnoszc gowy.
- W oczko postawie? Panowie, Jurka gowa w banku! Cign na trzeciego! - zawoaem do grajcych.
Alkohol jeszcze dziaa.
- Nie wygupiaj si! Siadaj! - Krcki szarpn mnie za rkaw, a gdy usiadem, zapyta cicho:
- Powiedz lepiej, jak z tym wszystkim bdzie.
- Z czym?
- No, z tym frontem i w ogle z nami - cedzi sowa. By zupenie trzewy.
- Z nami? A co ma by? Zdobdziemy Wrocaw, rozwalimy Berlin i koniec. Ja pojad do Prus
Wschodnich jako dowdca karnej ekspedycji, ty zostaniesz komendantem garnizonu w Lublinie.
Bdziesz mia babski batalion andarmerii do dyspozycji...
- Daj spokj! Mw wreszcie po ludzku.
- No mwi. Rozpieprzymy szkopw i moesz wraca do chaupy.
- Do chaupy jak do chaupy, ale... wiesz, mam powan histori.
- Powan, mwisz? To znaczy, sercow. Zostawie dziewczyn w kraju, co? Nie martw si, ja te
zostawiem... Ech, pospacerowaby sobie z ni czowiek pod tego sowika... - mimo woli przymknem
oczy. Za oknem w ogrodzie niewidoczny ptasi piewak klska i trelowa zawzicie, jak nieraz w
dalekiej Lubelszczynie podczas spotka z Al. I teraz wspomnienia owadny mn na chwil tak
mocno, sugestywnie, e niemal czuem dotyk wosw dziewczyny na swym policzku, agodny ciar
jej ciaa, kiedy sza uwieszona u mego ramienia, ciepa, ulega, plotca co tam...
Rozemiaem si jednak:
- Nic, Juru, odbijemy sobie po wojnie! Jeszcze i nam soneczko zawieci.
- Tobie moe zawieci. Ja bd chyba oczami wieci, pra pieluchy, dziecko koysa...
- Jakie dziecko? Przecie jeste kawaler!
- A kawaler to co, eunuch? O to wanie chodzi, e nie. A teraz... - bezradnie rozoy rce.
- Przesta stka i gadaj wreszcie, w czym rzecz.
- Nie zo si. To waciwie moja prywatna sprawa, wic co ci obchodzi. - Krcki spojrza na mnie
i umiechn si smutnie. - Mam paskudn histori... osobist, ale skoro chcesz wiedzie... Widzisz,
w czasie okupacji uczyem si w Lublinie na tajnych kompletach. Tam poznaem jedn dziewczyn,
starsza ode mnie, wysiedlona z Pomorza, pracowaa na poczcie. Mwi ci, wysoka, zgrabna, w pasie...
szyjka od kabeka, a biust jak wiea Eiffla, poku si mona - oywi si uplastyczniajc rkami kobiec
figur. - A ja, wiesz, forsy miaem jak lodu, ojciec handlowa na prowincji, wic przysya mi, ile
chciaem.
- Przespae si z ni chocia?
- O to wanie chodzi. Zaczem z ni azi, ale co do tego... to szkoda mruga. Nawet witajc si ze
mn robia min Marii Antoniny przed ciciem, a mnie cholera braa. Czowieku, ile ja na ni
wydawaem...
- Nie moge sobie znale innej?
- Tak si mwi. Ale widzisz... - zaoy mi rami na szyj i urwa.
Do pokoju wpad sierant Kojtych wlokc za sob duy olejny portret Hitlera.
- Panowie!-wrzasn. - Kto trafi skurczybyka w oko, dostanie pidziesit gram poza kolejk. -
Wycign z kieszeni pen butelk, potem wskoczy na krzeso i zawiesi portret do gry nogami.
- Brawo, szefie! - Wadek z tetetk w rku wtacza si za nim, od progu wygarn cay magazynek.
Prysno tynkiem, zamierdziao spalonym prochem, obraz koysa si na cianie. Stasio przezornie
uciek do kta. Wadek zakl, nie trafi Hitlerowi w oko. Jurek umiechn si i nie zdejmujc mi rki
z szyi drug sign do kieszeni paszcza lecego na ku. Wycign swoj czternastostrzaow
efenk, podarunek chopcw z plutonu. Mierzy chwil i spokojnie siedem razy nacisn spust.
Szef podskoczy do portretu.
- Jest, p gby diabli wzili! - chwyci butelk. - W ktry kubek, panie poruczniku?
- Lej pan w te dwa - Jurek wskaza luf.
- W dwa jedn pidziesitk?
- Zaraz bdzie druga - Krcki poda mi pistolet.
Wystrzelaem reszt naboi. Obraz buja si na cianie jak zegarowe wahado. Szef nawet nie sprawdzi
celnoci strzaw, nala mnie i sobie, przysiad si do nas. Czysty spirytus zatka nam na moment
oddechy. Zapilimy kaw. Wadek porwa butelk ze stou i zacz droczy si o ni z Klumem. Dwaj
pozostali dalej grali w oczko.
- Dobrze strzelasz - mruknem do Jurka.
- Szkoa robi swoje - umiechn si w odpowiedzi. - Aha, mwiem ci o tej dziewczynie. Ot kiedy
urnem si i poszedem do niej. Zastaem tam cae towarzystwo, w tym paru moich kumpli.
Wynieli si od razu robic mapie miny. Po wdce czowiek odwany, ale co si do niej przysunem,
ona mnie w gb. Morda mi spucha, a ochota nie odesza. Co miaem robi...
- Zgwaci - wtrci szef.
- Jak? Tak po chamsku... nie, no, nie mogem. Powiedziaem jej wszystko o sobie, rodzinie...
i przysigem, e si z ni oeni.
- A ona co na to?
- Zamkna drzwi na klucz i cigna majtki... Spae kiedy z manekinem?
- Nie - odpowiedziaem zaskoczony.
- A ja, wanie wtedy... Leaa jak owca ofiarna.
- Kurwa, panie poruczniku - zawyrokowa autorytatywnie szef.-Miaem tak, jeszcze w jedenastym
puku uanw...
Uciszyem go ruchem rki.
- Ba, wita nie bya, to wiem, i jeszcze o czym innym... - Jurek zawaha si. - Ona, rozumiesz, bya
crk folksdojcza. Ojca jej wzili Niemcy do armii. By gdzie we Francji. A jakie jej paczki przysya!
Dowiedziaem si o tym znacznie pniej, ale fakt pozostaje faktem. Od tego dnia paru kumpli,
kretynw, prbowao mwi do mnie: szwagier, ale daem im po pysku i uspokoili si. A z
dziewczyn zaczo si na dobre. Po wyzwoleniu prawie kad noc spdzaem u niej. A wreszcie
poprosia, ebym si zdecydowa: lub albo...
- Nie moge z ni pogada uczciwie, ze spluw w garci?
- Nie o to chodzi... mwia, e spodziewa si dziecka.
- Z kim?
- No, ze mn - Jurek znw bezradnie rozoy rce.
- Idiota! A kumple to co, gazety u niej czytali?
- No, no tak, ale... - jka si Krcki - ale wszyscy wiedz, e bya moj kochank. Jeeli teraz jeszcze
zobacz, e mam z ni dziecko... z folksdojczk. Mj ojciec jest historykiem, tylko w czasie wojny
odkry w sobie handlowe talenty. Po wyzwoleniu dosta jak tam wysok nominacj w resorcie
owiaty. Po wojnie ma obj katedr w Warszawie. W domu jestem jedynakiem. Stary wpierw uczy
mnie greki ni pacierza, przygotowywa do studiw, wie ze mn wszystkie swoje nadzieje... Masz
pojcie, co wyrabia, gdy dowiedzia si o caej historii.
- Aha, dlatego prysne do wojska.
- A co innego mogem zrobi? Ojciec y mi nie dawa, znajomi unikali mnie jak trdowatego, inne
kobiety przestay odpowiada na ukon. Chciaem, eby wyjechaa. Ale dokd? Pomorze nie byo
jeszcze wyzwolone. Musiaem wyrwa si z tego wszystkiego, ojca udobrucha i zrehabilitowa si
jako.
- Trzeba byo wstpi do milicji albo do UB. Gromada podobnych facetw tam si lokuje.
- Nie, bracie, wolaem wojsko i szko oficersk. Mylaem, e zanim wyedukuj mnie na onierza,
wojna si skoczy, dziewczyna moe wyjedzie w swoje strony, a ojczulek mnie wyreklamuje i pole na
studia. Gwno! Wpadem z deszczu pod rynn. Dali mi dwa tygodnie przeszkolenia rekruckiego,
miesic kursu, gwiazdk na pagony i moliwoci awansu w pierwszych walczcych szeregach -
patetycznie podnis gos przy ostatnich sowach. - Z pocztku byem nawet dumny. Jest si przecie
tym podporucznikiem, kobiety na gwiazdki lec, onierze wal w dach przed tob... Ale jak dzisiaj
popatrzyem z bliska na twierdz...
- Strach ci oblecia, ochotniku?
- miej si -Jurek wzruszy ramionami. - Ale zrozum mnie i sytuacj. Tam jestem parszywy, bo yj
z folksdojczk, tutaj znw przedwojenni oficerowie patrz na mnie z pogard, bo nie mam
kwalifikacji. S uprzejmi tylko dlatego, eby pokaza swoje dobre wychowanie, wyniesione
z trzyletniej podchorwki. Znowu ty, Drosik, zreszt prawie wy wszyscy, ochotnicy z partyzantki,
traktujecie nas, czterotygodniowych oficerw z cywila, jak gwniarzy. Dla was rbn Niemca czy
bandziora to to samo, co splun, poprowadzi pluton czy kompani do natarcia... stara historia.
Potraficie zastrzeli nawet swego onierza za niewykonanie rozkazu.
- I nadstawi swj eb za niego, kiedy potrzeba, i nie spa, eby oni mogli spa - przerwaem.
- Zgoda - kiwn Jurek gow. - Kierujecie si jednak solidarnoci frontow i pozostaymi w was
jeszcze zasadami cywilnej uczciwoci. Za to was chopcy lubi i ufaj wam, a przedwojenni oficerowie
wol nie wazi w drog.
- Na tym sztuka polega, eby pogodzi jedno z drugim.
- No widzisz, a ja nie potrafi ani nadstawia ba za onierzy, ani pod pistoletem gna ich w ogie. Za
mao we mnie wojskowej odwagi i za duo cywilnej uczciwoci. Poza tym zawsze wyznawaem
zasad, e lepiej by pi minut tchrzem ni cae ycie trupem.
- Nie bj si. Prdko zgubisz swoje zasady. Tutaj po dwch miesicach bdziesz taki sam jak my.
Wtedy te tylko gwizdniesz na podobne historie jak z t twoj dziewczyn.
- eby to... - Jurek zamyli si na chwil i wrci do poprzedniego tematu. - Przecie ona czeka na
mnie... Jeeli oeni si z ni, ojciec mnie wyklnie, a bez jego pomocy z czego ja bd y? Nie oeni
si - ona skompromituje ca rodzin. Stary tego nie przeyje.
- Zosta pan na zawodowego - odezwa si Kojtych zachowujcy dotychczas neutralne milczenie.
- Nie, szefie, mwiem ju, e to nie dla mnie. Jedno tylko podoba mi si w wojsku: szczere, otwarte
koleestwo, bez rnych cholernych intryg, osobistych tajemnic i mieszania si do prywatnych
spraw drugich.
- Mamy co innego do roboty ni chowanie wasnych albo wykrywanie cudzych grzechw. Zostawiamy
to naszym oficerom Informacji.
Jurek podnis gow i spojrza na mnie uwanie.
- No, nie chciabym, ebycie moj spraw zostawili informacyjnym.
- Bd spokojny. Waniejsze, jak ci z niej wykrci - mwiem cicho. - Szefie, poradcie co, eby
zaatwi j jako z fasonem, po kawaleryjsku. Uaska gowa to tyle, co dwie w piechocie.
- Pan przecie te kawalerzysta - Kojtych gibn si w ukonie.
- Tak, ale partyzancka kawaleria to przecie nie jedenasty puk uanw...
- Jasne, jasne... - zacz przytakiwa sierant i nachmurzy si. Dobrze podchmielony, nie mg si
zorientowa: drwi, czy przyznaj wyszo ciechanowskim uanom. Wytrzasn jednak od razu swj
projekt.
- Sprawa prosta, panowie. Trzeba wysa zawiadomienie do tej pani, e podporucznik Jerzy Krcki
poleg na polu chway, i koniec.
- Oszalelicie! Na trupa mnie wrabia - Jurek a usta otworzy z przeraenia. - Gotowa jeszcze napisa
do sztabu o przysanie potwierdzenia, wszystko wylezie i ja za taki kawa dostan karn kompani.
A tam, to ju mogia. Nie, panowie...
- Spokojna gowa, panie poruczniku - przekonywa go szef. - Skombinuj blankiet ze wszystkimi
piecztkami, diabe nie pozna. Podam zmylony numer poczty polowej, numeracj jednostki na
piecztce troch si zatrze, i mucha nie siada. A zechce sprawdzi, to niech szuka sztabu, kiedy
bdziemy ju na linii. Nikt jej nie zdradzi miejsca dyslokacji. Papierek z piecztk jednostki wany?
Wany. Kada RKU potwierdzi jej na miejscu.
- Nie, nie, chopaki - krci Jurek gow. - Moe to dobre i warto ryzykowa, ale wiecie... takie
zawiadomienie to jakby wyrok mierci na siebie. A jak ona pojedzie z tym do ojca? Stary kojfnie na
serce!
- Frajer. Napiszesz ojcu delikatnie, o co chodzi, i w porzdku. Szefie, jutro wysyamy. Zgoda, Juru?
Niech yje kawalerski stan! - wycignem rk.
Krcki wsta, by jaki nieswj, nadrabia jednak min.- Zgoda. - Poda mi rk, spojrza na szefa
i powiedzia do nas obu: - Pomysy to wy macie prawdziwie koskie, niech was cholera.
- No, to za ten pomys... Klum, oddaj butelk, bo zastrzel! - miejc si zapaem za lecy na stole
pistolet.
- Po co panu butelka? - Klum przekornie szczerzy zby i chowa si za Wadka.
- eby wypi za spokj duszy mojej - Jurek teatralnym gestem podnis rk do gry.
- A... to sza. Nie strzelaj pan - kiwajc doni Klum podchodzi i nalewa nam spirytus.
- Wic ryp, panowie, i spa!
Pilimy duszkiem.
- Juru, nie zapomnij, e jutro od rana masz sub kontrolnego w batalionie - powiedziaem jeszcze.
- Upiecze mu si - wry Wadek. - Jutro bdziemy na linii. Ma szczcie...
- Szczcie? - Jurek rozemia si nieprzyjemnie. - Sra pies takie szczcie.
Spojrzaem na niego. Podchwyci mj wzrok.
- Co na mnie patrzysz jak na trupa! - zawoa znw. Ostatni yk spirytusu uderzy mu wida do gowy.
Mamrota wykrzywiajc twarz.
- Trupy nie s obowizane i na lini, co? Ale ja pjd... honorowo. Jestem podporucznik czy nie
jestem? - uderzy si doni w pier.
- Zalany jeste, id spa - przewrciem go na ko i zaczem ciga buty. Kto wychodzi, reszta
szykowaa si do snu. Znw odezwao si we mnie dziwne uczucie niepokoju, ktrego nie tumi ju
alkohol. Usyszaem przewalajcy si grzmot haubic, wycie samolotw, w okiennych szybach migotay
odblaski eksplozji rozsadzajcych wrocawsk twierdz.

II. Preludium

Zmczony ko wlk si noga za nog. Ulice byy puste. Tylko przy furtkach do ogrdkw otaczajcych
wille i przed drzwiami kamieniczek stali senni wartownicy. Syszc czapanie mego wierzchowca
zwracali ku mnie gowy i leniwie podcigajc bro oddawali honory. Dobrotliwa cisza otulaa
miasteczko, stuk koskich podkw budzi echo midzy domami.
Anemiczny przed godzin krek soca wylaz ju nad wrocawskie pogorzelisko, co brzowiao teraz
na poudniowo-wschodniej stronie nieba, rozjani si, rozmigota ciepymi blaskami.
Z przyjemnoci wycigaem twarz ku socu. Zwilgotniay mundur parowa lekko. W nocy pada
bowiem deszcz i paskudny wiatr naci wody w przetarte szwy peleryny, przemoczy paszcz, sign
mokrym chodem a do bielizny. Ca noc bylimy w marszu, chocia etap wynosi zaledwie
dwadziecia pi kilometrw. Jednak botnista, pena dziur droga, psia pogoda, a przede wszystkim
skutki tygodniowego odpoczynku day nam porzdnie po kociach. Odwyklimy od marszw.
Tote gdymy o wicie dobrnli do Obornik, celu etapu, wojsko od razu walio si spa. Dla swego
plutonu dostaem kwater w aptece przy skrzyowaniu ulic. Frontowe izby zawalone byy po kolana
pozrzucanymi z plek soikami i pudelkami, chopcy rozmiecili si wic w gbi domu,
w opustoszaych, jak wszystkie mieszkania, pokojach aptekarza, na kach i dywanach.
Nie czekajc na wydawanie niadania osiodaem konia i klnc sam siebie pojechaem rozmieci
placwki ochronne. Batalion nasz mia dyur pogotowia bojowego, a ja wpakowaem si na
kontrolnego. Wczoraj nie miaem po prostu sumienia budzi o wicie Jurka po wieczornej libacji
i wspaniaomylnie objem za niego sub. Niech zna przyjaciela - mylaem nie przypuszczajc, e
nadchodzcy dzie przyniesie jakie zmiany, gdy pomimo wydania wdki Drosik wrci z linii bez
konkretnych nowin. Jurek wsta okoo poudnia, przyszed do sztabu baonu i jczc, e mu eb pka,
chcia przej sub. Posaem go w diaby. Dzwoni akurat dowdca pukowych zwiadowcw,
kwaterujcy ze swoim plutonem na odlegym skraju wsi, e ma u siebie Ukraink, ktra pracowaa tu
poprzednio u bauera i zostaa po ewakuacji Niemcw, wic moe bym wdepn do niego na kieliszek
w damskim towarzystwie. Poczciwy chop z tego zwiadowcy. Razem organizowalimy plutony
rozpoznania w dywizji w okresie jej formowania si i do tej pory nie zapomnia przyjaciela.
Wygnaem wic Jurka do kompanii i po obiedzie zameldowawszy dowdcy baonu, e jad na
sprawdzenie stanu osobowego w pododdziaach, pognaem do zwiadowcw.
Ukrainka rzeczywicie bya. Moda, zdrowa wida jak rzepa, oczy zielone, biust jak kopua
w kijowskim monastyrze... Dowdca zwiadowcw podchodzi do niej jak pies do jea. Wilkiem
patrzya na Polakw. Poniewa mj ukraiski akcent wzbudziby zastrzeenia nawet u rdzennych
warszawiakw, rzuciem wic do natarcia ca rezerw swej biaoruskiej elokwencji i poparem
znajomoci ukraiskiej literatury. O zmroku sam ju uwierzyem, e cae ycie spdziem w Misku i
e Szewczenko i Iwan Franko to jedyni na wiecie pisarze. Po polsku, rzecz jasna, nie rozumiaem ani
sowa. Dowdca zwiadowcw kopa mnie z aprobat pod stoem, a gdy przy recytacji Rewe ta
stohne Dnipr szyrokij... dziewczyna zaproponowaa mi spacer po sadzie, jkn tylko: - Takie
zdolnoci...
Poaowa wida diabe tych zdolnoci, bo ledwie wyprowadziem dziewoj midzy pierwsze
rozkwite jabonki, dopad mnie goniec z baonu.
- Alarm marszowy - wychrypia zeskakujc z roweru. Jakby mi amoniaku pod nos wsadzi.
- Aeby ci jzyk skocza, nie moge pi minut pniej. - Wyrywaj! - zaklem szczerze. Z wraenia
mwiem ju po polsku. Ukrainka otworzya usta, zamrugaa oczami, zrozumiaa.
- Kady trud musi by nagrodzony - rozemiaa si byskajc rzdami biaych jak z porcelany zbw. -
Dobrze udawae, wic... - zalotnie kiwna gow.
Ech, dolo, onierska dolo, ile ty owocw ludzkiego trudu zniweczya, ile radoci ycia zabraa!
Telefonici zwijali ju kable cznoci, z kwater wybiegali objuczeni rynsztunkiem i onierze.
Machnem tylko rk i szybko zawrciem do konia. Pogalopowaem cign placwki. Pierwsze,
niespodziewane krople deszczu ostudzay resztki nie sfinalizowanych uniesie.
To byo wczoraj wieczorem. Teraz myl o tym, jak o czym bardzo odlegym i nieistotnym. W tej
chwili wane jest tylko to, e zdaem ju sub i bd mg przespa si kilka godzin, zanim ruszymy
dalej. Szkapie te naley si odpoczynek.
W marszu cignie przecie zaprzg z onierskimi plecakami.
A wic wio, koniku, na kwater. Po wojnie obejrzymy sobie liczne, przytulne Oborniki.
Soce wisiao jeszcze nad horyzontem, gdy wypoczte, haaliwe pododdziay zaczy wypywa
z uliczek i formowa si w kolumn marszow na szosie, za wiaduktem kolejowym, na zachodnim
skraju miasteczka. W nocy czeka nas pidziesiciokilometrowy spacerek do cinawy. Potem...
Z dowiadczenia wiemy, e szkoda pyta o dalszy cel marszu. Nikt z puku i tak nie powie, gdy nic nie
wie. Do wiadomoci podawana jest dokadnie tylko marszruta najbliszego nocnego etapu. Ale dokd
ruszymy nastpnej nocy, wie tylko sztab armii i wywiad niemiecki, jak przywyklimy twierdzi
artobliwie. Na razie jedno jest pewne: nie bdziemy zdobywa Wrocawia. W zwizku z tym dajemy
te wiar przypuszczeniu adiutanta baonu, porucznika Ochalskiego. Ma on za sob dobr
podchorwk, zna troch strategi, wic kalkuluje zupenie rozsdnie. Jasne jest, e szykuje si
ofensywa na Berlin. Nasza pierwsza dywizja ma podobno przyrzeczony udzia w szturmie na barg
faszystowskiej bestii. Reszta dywizji pierwszej armii w ramach operacyjnych grup radzieckich
osania bdzie akcj berlisk od pnocy. Natomiast caa druga armia prawdopodobnie zabezpieczy
uderzenie od poudnia. W Czechosowacji skoncentrowane s bowiem silne pancerne rezerwy
Hitlera, ktre niewtpliwie z chwil bezporedniego zagroenia Berlina rusz na obron swojej
stolicy. Nasze dziaanie na poudniu zwie te siy niemieckie w Sudetach, odwrci grob ich
kontrnatarcia na Dolny lsk i pokrzyuje plany odsieczy Wrocawia. Na nadziei odsieczy i konfliktu
amerykasko-radzieckiego opiera bowiem sw fanatyczn obron garnizon wrocawskiej twierdzy.
Na og wszyscy s zadowoleni z obrotu sprawy, gdy na poudniu bdziemy mieli na pewno lepsze
warunki terenowe do walki ni w naszpikowanych niemieckimi bunkrami gruzach Wrocawia, ale
z drugiej strony... kiedy si czowiek zastanowi, rzednie mu mina. Jest przecie jasne, e naszych
dywizji, wyposaonych w najnowsz radzieck bro, nie wepchn w byle dziur. Z dotychczasowych
poczyna sztabu generalnego wynika, e gwnodowodzcy rezerwuje nasz armi na zapchanie
jakiej solidnej, frontowej przerbli. Wystarczy par przykadw: gdy nasza pierwsza armia sigaa
gigantycznych umocnie Wau Pomorskiego, pomimo tgich mrozw i niegw do pasa ruszylimy
z zimowych ley w Lubelszczynie do Warszawy. Ze stolicy po miesicu intensywnego doszkalania si
draowalimy w najwiksze marcowe roztopy do Bydgoszczy, a stamtd ju tylko nocami,
w ubezpieczonych kolumnach, popchnito nas przez Nako i ponc jeszcze Pi midzy jeziora
Zachodniego Pomorza. W Koobrzegu toczyy si zacite walki. Budowalimy pas umocnie
zabezpieczajcych czekajc, e lada dzie rzuc nas do wzmocnienia koobrzeskiego szturmu.
Twierdza zostaa jednak zdobyta bez naszej pomocy, odpoczywalimy wic syto i spokojnie, dla
rozrywki polujc na rozproszone po lasach niemieckie oddziay. Sielanka trwaa krtko. Podniesiono
nas alarmem i prawie biegiem przegnano parset kilometrw pod dymicy Wrocaw. Skoro jednak
okazuje si, e nawet na chonn wrocawsk dziur jestemy zbyt cenn at, pozostaje tylko
westchn: Zbaw nas, Panie, bo na lito gwnodowodzcego nie mamy co liczy.
Lecz nikt widocznie nie chce o tym myle, gdy kolumna na drodze szumi wesoymi gosami. Przed
nami rozciga si rwniutka asfaltowa szosa, obramowana wysokopiennym lasem, dzie jest
prawdziwie wiosenny, samo otoczenie nastraja do beztroski. Chopcy ogldaj si na Oborniki,
w ktrych po naszym wyjciu nie byo ywego ducha, kombinujc, jakby tak ktr will razem
z oszklonym tarasem, elektrycznoci, gazem, wodocigiem i wypielgnowanym ogrodem przenie
w swoje biaostockie czy lubelskie strony.
- Oho, i u nas pootwieraliby chopy gby, ebym tak to wszystko na swoj dziak przetaszczy. Ksidz,
proboszcz od pana Zajkowskiego kold by wtedy rozpoczyna - dowcipkuje celowniczy Zajkowski,
rodem spod Sochaczewa.
onierze pochodzcy z Wileszczyzny suchaj artw roztargnieni. Stary kapral Pobiarzyn, ktry
przez trzydzieci lat by folwarcznym wyrobnikiem, gryzie koniuszek wsa, patrzy na mnie zatroskany
i mwi:
- jak ojczulek myli, dadz nam tutaj ziemi do wyboru, czy z papierka kademu, jak idzie, odczytaj?
Bo ja, poruczniku kochanieki, lasu chciaby kawaek. Ot, takich bukw par - wskaza na olbrzymie
drzewa, obok ktrych staa jeszcze na pozycji ochronnej bateria dzia pukowych. - eby tylko tak
byo, jak w gazecie stoi, tak by czowiek i Baranowicz odaowa. Pagrki tutaj jak u nas, ziemia
niczego sobie... Jedna tylko niewygoda, zima tu, mwi, wilgotnawa, niezdrowa.
- Przyzwyczaimy si, Pobiarzyn, nie bjcie si...
- Ja tam niestrachliwy, tylko do walonek czowiek przywykszy, a tu w drewniakach musowo bdzie
chodzi, jak Niemcy.
- Co wy si martwicie. Oficerki sobie zafundujecie i jesionk zamiast koucha. A nie, to moecie sobie
wybra inn okolic. Pamitacie, co genera ymierski mwi? Wygramy wojn, wszystko bdzie dla
nas. A ziemi kady bdzie mia...
- ...jak nie metr kwadratowy i krzyyk brzozowy, to pi hektarw, konia i dwie niewolnice. Jak Boga
kocham, tak na kursie mwili - Jurek zjawi si koo mnie, oczy mu si miay. - Osobicie reflektuj na
to drugie. Moe by nawet koo tego lasu, fajna tutaj okolica. Postawi sobie domek myliwski,
namwi starego, eby otworzy uniwerek we Wrocawiu, i bdziemy ssiadami, panie Pobiarzyn.
Zgoda?! Takie ycie - podnis okie. - Tylko sobie niewolnic dokupimy...
Popatrzyem na niego z umiechem. Wyspany, czyciutki, tryskajcy wesooci i energi, zdawa si
uosobieniem modzieczej beztroski. Podobnie jak wszyscy oficerowie, by bez paszcza i za moim
przykadem nosi gazow apaszk, aby drelich munduru nie obciera szyi. Nawet tak samo zawiza j
fantazyjnie w rozchyleniu rozpitego konierza. Na piersiach koysaa mu si lornetka, za pasem tkwi
pistolet bez futerau... Pokiwaem z uznaniem gow.
- No co, przesza chandra?
W odpowiedzi klepn mnie ze miechem po ramieniu i skoczy do swojego plutonu, gdy kolumna na
przodzie zafalowaa i ucicha, wyrniy si gosy komendy, prostokty pododdziaw przed nami
ruszyy.
- Uwaga! - krzyknem zwracajc si do kompanii.- Pokry, wyrwna... Na pas bro! Maszerowa!
Prowadziem na etapach kompani, gdy mj pluton by czoowy. Drosik z Kojtychem szli zawsze za
ostatni czwrk, majc tu za sob taczank z cekaemami i granatnikami, wz amunicyjny oraz
furmank zorganizowan pod plecaki i inne manele kompanii. Pilnowali caoci. Pozostali dowdcy
plutonw powinni byli maszerowa obok swoich ludzi, lecz przewanie, podobnie jak Klum, szwendali
si wzdu kompanii.
Teraz znw Jurek doczy do mnie, zsun powk na ty gowy i umiechn si.
- Wiesz co, przedwczorajsza wda dobrze mi zrobia, a moe ten pomys z zawiadomieniem, licho
wie. W kadym razie co si ze mn stao. Sowo daj - przeszed nagle na ironiczny ton - ebym
jeszcze krad winie w partyzantce i mia na rozkadzie paru ludzi, czubym si chyba zupenie tak jak
wy. Ale chla wd w czasie okupacji, a potem oszuka jedn folksdojczk, to jeszcze za mao dla
spokoju sumienia.
- Nie wysilaj si, Juru, no i przesta wreszcie myle o tej swojej - przerwaem mu. - Byo, mino, nie
ma o czym mwi. Zawiadomienie szef wysa? Wysa. Znaczy si, umare dla niej i odpynie sobie.
Plu i zapomnij. A co do okupacji i reszty... Mj drogi, rnie si ludzkie losy plot. We chociaby... -
wymieniem imi dowdcy naszych granatnikw. - By w Wehrmachcie, bi si na froncie wschodnim,
pniej podda si Rosjanom do niewoli, a moe go wzili. Kto to dzisiaj sprawdzi. Z obozu jecw
zosta przekazany do naszej armii, bo poda, e jest Polakiem jak kady lzak. Skoczy kurs i jest
podchorym bez stopnia. Nosi ten sam mundur co my, dowodzi kilkoma ludmi, ale zobacz, z jak
odraz patrzy na nasze jedzenie, na brezentowe buty czy parciane pasy. Posuchaj, jak mwi nieraz,
e niemiecki onierz dostaje nawet pilniczek do paznokci. A jednak suy w tym dziadowskim, wedug
niego, wojsku, bo to najlepsze dla niego wyjcie.
- O mnie mylisz to samo, prawda?
- Nie, bracie, ty y jak tysice innych... z daleka od wszystkiego... czort wie... - zastanowiem si -
moe wanie tacy najlepiej kiedy wyjd z caej historii. Polityka to kabaa, rnie si moe uoy.
C ci zreszt byo potrzeba. Pywae jak pczek w male pod opiek forsiastego ojczulka, a par
godzin zakonspirowanej nauki wystarczyo, eby si czu patriot.
- Nie drwij.
- Nie drwi. Wiem tylko, e tobie okupacja nie daa po bie, nie zabraa nauki, nie rozpdzia rodziny...
A wolno, ojczyzna, idee... to pojcia odlege i abstrakcyjne, kiedy masz fors w kieszeni i adn
dziewczynk do ka. Wiem, wiem - nie dawaem sobie przerwa - zaraz powiesz, e zawsze miae
patriotyczne cigotki, ale ojciec, koledzy... Zgoda, wierz, e brakowao ci bodca, bo wystarczya
zupenie gupia sprawa, aby wskoczy w mundur i draowa na front. Tylko jak pod ogniem narobisz
z pi razy w portki, to zrozumiesz rne rzeczy i wtedy...
- Mylisz, e wtedy zwiej jak ten twj plutonowy?
- Myl... myl wanie, co wtedy ty pomylisz. Pod Wrocawiem miae tak min...
W odpowiedzi Jurek wzruszy ramionami, obejrza si na maszerujcych tu za nami onierzy
i powiedzia:
- Ciekaw jestem, jak ty miae min, kiedy pierwszy raz zobaczy zamiast miasta kup gruzu i ognia.
Do tego mia perspektywa szturmowania czego takiego; cholernie nie lubi kurzu i gorca...
- Ech, ochotniku, ochotniku zafajdany, mylae, e bdziesz mia budk z lodami w okopach i burdelik
z prysznicem przy sztabie baonu. Teraz jeszcze mamy rajskie ycie. Mona chocia zawszon koszul
w pierwszej lepszej chaupie zmieni. W partyzantce ogryzay nas prawie do koci, a zobaczysz, jak
wleziemy w okopy...
- Przesta mnie straszy - Jurek rozzoci si nagle.- Lepiej powiedz, po choler pchasz si na front.
Mao ci byo partyzantki?
- Po co? Po to samo, czego chciaem w partyzantce.
- Aha, czyli pro publico bono oddae ciao wszom na poarcie, a dusz cnocie wojskowej, bez
strachu, e wszystko razem moesz zoy pod krzyyk brzozowy. A moe ci si marzy Virtuti Militari,
co? Przyznaj si!
- Nie, bracie. Chocia to wyglda, jakbym czyta z gazetki kompanijnej, ale ci powiem, bo prawdziwe:
marzy mi si to, czego nam nikt w prezencie nie da.
- Susznie! Tym bardziej e jak wiem, nie chcesz o nic prosi Pana Boga, tylko sam wywalczy na polu
chway. Wdziczny nard postawi ci za to pomnik, dostaniesz pi hektarw i dwie Niemki-
niewolnice... Wiesz co - porzuci ironiczny ton i rozemia si szczerze - osobicie nie mam adnych
ambicji militarnych, rezygnuj z korzyci materialnych nalenych zwycizcy, ale cholernie chciabym...
no, dosta na przykad jakie odznaczenie bojowe. Masz pojcie, jak belfry na egzaminie
wytrzeszczaliby oczy na Krzy Walecznych. A stary jakby si puszy. Ju sobie wyobraam, jak mnie
przedstawia - nad policzki i wycign do przed siebie: - Mj syn, bohater spod Berlina... A ja
dumny i blady, stalowe spojrzenie...
- Ty, sralu spod Wrocawia, trzymaj nog! - przywoaem go do rzeczywistoci. Podskoczy szybko dwa
razy, wyrwna i wrci do swoich marze nieco skonsternowany.
- No, tak - krci gow. - Krzy Walecznych to nie eton za pielgrzymk do Czstochowy, ale gdybym
na przykad zosta ranny, tylko lekko - zastrzeg stanowczo, jakbym ja o tym decydowa. - eby mi
bro Boe czego nie urwao...
- Szczeglnie tego najwaniejszego. Poowa bab w Lublinie poszaby wtedy do klasztoru...
- Tfu, cholera, odpukaj w nie malowane - Jurek z udanym czy prawdziwym strachem zakrci si
w koo, szukajc, w co by tu odpuka, i zderzy si z Klumem. Klum wyprzedzi wanie onierzy
i znalaz si obok nas na czele kompanii. Nie sysza widocznie ostatnich sw Jurka, gdy mimo woli
przystan pytajc:
- Co jest, panie poruczniku? Co pan zgubi? - rozejrza si po ziemi i odskoczy przed nadchodzc na
czoow czwrk kompanii.
- Sumienie zgubi - odpowiedziaem za Jurka. - Ale ju je odnalaz.
- Jak to zgubi? Jak mona zgubi sumienie?-dopytywa si akncy wida pogawdki Klum.
- Zwyczajnie zgubi i znalaz - mruknem, a Krcki, eby unikn dalszych indagacji, odwrci si do
onierzy:
- piew, chopcy! No, ktry tam zapiewajo? - szed par krokw tyem. Harcerz, cholera!
- Juru, oficer nie rak, odwr kuperek - dziobnem go okciem w ebra. Okrci si na picie
speszony, ale wes.
Tymczasem onierze porozumieli si wzrokiem. Znali si diaby. Rozpoczli od razu penym gosem:
Poszli ydki na wojn,
Traj lili bum!...
Klum szarpn si, lecz nie obejrza. Poczerwienia tylko i opuciwszy gow szed milczc w takt
piosenki.
- Panie poruczniku - powiedzia do mnie po chwili zdenerwowanym gosem. - Po co oni to piewaj?
Niech pan im kae przesta.
- Wojsko ma prawo piewa, co chce. Nie jestemy przecie w garnizonie - wzruszyem ramionami.
Sam nie wiem, dlaczego miaem ochot dokuczy choremu.
- Aaajjj... waj!!! - dar si przeraliwie zapiewajo.
- Giewaaat!!! - odpowiadaa rykiem kompania, a konie w taczankach przysiaday na zadach.
Klum, rozalony, podnis na nas wzrok.
- Czy oni musz to piewa? Czy nie ma innych piosenek? S przecie marsze wojskowe, s takie
adne tanga, jest Pikna Alfreda, chocia mnie ju od niej cholera bierze...
- Ale co to panu przeszkadza? A jeeli tak, to moe pan im sam zakaza piewu - powiedziaem
obojtnie.
- Panie poruczniku - Klum opuci gow, gos jego ledwie przebija si przez wrzask onierzy. - Ja im
nie zaka, pan wie. Po co? Zaraz pomyl: yd, politruk, naskakuje na ludzi. Ja nie chc, eby
onierze stracili do mnie serce. Ale ja te nie chc straci tego, co mam dla nich tutaj - pooy rk
na piersi i spojrza na nas z takim wyrzutem, e nie wiedziaem, gdzie podzia oczy.
Jurek bkn pod nosem, e on wcale nie namawia, i wzrokiem szuka u mnie potwierdzenia. Idiota,
psiakrew, zamiast obrci wszystko w art, jka si jak ptak. Dwoma skokami znalazem si na
skrzydle rodka kolumny.
- Do!
piew zamar, gdzie w ostatnich czwrkach zaszemray jeszcze postrzpione sowa, zaklekotay
wyrwane z tempa buciory.
- Rwny krok! - rzuciem dalsz komend.
Podeszwy trzasny o asfalt, przeszy w normalny rytm marszu. onierze umiechali si przymruajc
oko. Nieszkodliwie zdenerwowali szar, odgryli si troch w dostpny sobie sposb. Chciaem im
co wygarn do suchu, lecz kolumna przed nami zafalowaa, obsuga hamowaa taczanki.
- Czoo, stj! Na prawo zejd! Dziesi minut przerwy - powtrzyem biegncy od czoa rozkaz.
Kompania spyna z szosy. onierze kadli si na wznak w poprzek rowu, zadzierajc nogi do gry,
skrcali papierosy. Ten i w odbiega par krokw, zakasywa paszcz, bez enady spuszcza spodnie,
kucajc yska biaymi poladkami.
Poszedem do wozu taborowego po paszcz. Soce ju zaszo, od pl cigno chodem. Gdy byo
ciepo, cikie szynele i peleryny oficerw jechay na wozie wraz z onierskimi plecakami. Staralimy
si oszczdza w miar moliwoci siy wasne i swoich podkomendnych. onierze byli i tak
dostatecznie obcieni rynsztunkiem, niedospani, wielu cierpiao na rnego rodzaju drobne
dolegliwoci. Nienormalny, przyfrontowy tryb ycia kademu nadszarpn ju siy. Na dugich etapach
ludzie wykaczali si. Jeeli dopisywaa pogoda, pierwsze godziny marszu upyway ze piewem. Po
trzydziestu, czterdziestu kilometrach nikt ju nie piewa, rzadko kto rozmawia. Wszyscy maszerowali
zgarbieni, coraz czciej przerzucajc z ramienia na rami nabierajc ciaru bro. Najgorzej mieli
erkaemici. Ich uzbrojenie wayo cztery razy tyle co innych strzelcw. Strzelcy obowizani byli
pomaga erkaemistom w marszu. Nieraz wybuchay na tym tle ktnie. Poczucie koleestwa tpiao
w paraliujcym myl zmczeniu. Wtedy trzeba byo interweniowa rozkazem. Czasami stosowalimy
inn metod, przewanie o wicie, widzc, e onierze ledwo powcz nogami. Z Klumem i dwoma
dowdcami plutonw odbieralimy onierzom erkaemy, z udan fantazj zarzucalimy je sobie na
ramiona i maszerujc jako pierwsza czwrka drewnianymi z wysiku gosami wylimy co spronego.
Pomagao. onierze otrzsali si troch ze zmczenia, woali brawo! i po pewnym czasie
samorzutnie przejmowali z powrotem bro, artobliwie proponujc nam funkcj amunicyjnych
w druynach.
Na jedno tylko nie moglimy znale rady: na sen. W dzie nie zawsze mona byo naleycie
odpocz. W strefie przyfrontowej po przemaszerowaniu do mety etapu kopao si najpierw schrony
przeciwlotnicze lub stanowiska obronne, potem nastpowao czyszczenie broni, niadanie, jakie takie
urzdzenie kwatery. Zabierao to wszystko adnych par godzin, nie liczc szeregowym - suby
ochronnej, a oficerom - inspekcyjnej, odpraw, obiadu, apeli i dziesitkw innych czynnoci.
Szczeglnie ciko walczyo si ze snem w mgliste i niezbyt chodne noce. Czsto przychodzia taka
chwila, e nie pomaga piew ani papieros pocigany z rkawa, nie skutkoway okrzyki: Nie pij, bo
ci okradn! Pierwsi usypiali wonice nie popuszczajc ani o centymetr napronych lejcw
i obudnie trzymajc baty do gry. Pniej cekaemici, ktrzy niby od niechcenia opierali rce na
krawdzi taczanki, stawali si agodni w ruchach. Wreszcie, gdy ze sterty plecakw dobiegao
pochrapywanie tych w dziurawych butach i z obtartymi nogami, zaraaa si caa kolumna. onierze
brali si w swoich czwrkach pod rce i nie mylc kroku ani tempa usypiali jak susy. Tylko
prawoflankowi ypali przed siebie pprzytomnym okiem, aby towarzystwo nie wyldowao w rowie,
co grozio poamaniem ng albo wykuciem oczu o sterczce lufy ssiadw. Prawoflankowych
solidarnie zmieniali rodkowi, ale nieraz, gdy w ksiycow noc spojrza czowiek z taczanki, nie
koczca si kolumna wojska balansowaa nad skrajem rowu jak wataha zapitych marynarzy na molo.
Pewnego razu, jeszcze na Pomorzu, maszerowaem obok kompanii, a wic lew stron szosy. Lewa
strona stanowia dla strzelcw nieprzekraczalne tabu. Zarezerwowana bya cile przestrzeganym
rozkazem dla mijajcych nas i wyprzedzajcych oddziaw, dla dowdcw oraz gocw. W nocy
jednak rzadko kto si tam pta. Maszerowaem i patrzyem, jak onierze zaczynaj kima niczym
stare muy w kieracie, potem co sobie nuciem, a potem wsadziem nos w konierz, i koniec...
Obudzio mnie dopiero co, co wjechao midzy nogi, walno solidnie w ebra i razem ze mn
z trzaskiem zwalio si na asfalt. Zanim zorientowaem si, co si dzieje, gramolcy si spod roweru
nie mniej zaspany i wystraszony goniec otworzy gb w seplenicym wrzasku:
- Jak lezies, kutasie, nie wies, ze lew stron nie wolno. Jak ci dam w mord, to od razu pojmies!
Wzi mnie za wypadego z kolumny strzelca, gdy dystynkcje zakrywaa mi peleryna, spod ktrej,
jak i jemu sterczaa tylko lufa automatu. Ze strony znieczulonych snem i mrokiem onierzy nikt nie
zareagowa. Kompania obojtnie suna nad nami. Frajda jak nigdy: nareszcie pokci si czowiek
uczciwie, a moe i do bjki dojdzie.
- A ty, jak jedziesz, fajfusie?! pisz i ludzi rozbijasz! - ryknem tumic miech.
- Sam spae jak lepy byk, mogem ci capk zabra. Cemu si cwrki nie pilnujes...
- Swoich zbw pilnuj, bo ci je wybij.
- Sprbuj, sprbuj - rwa si do mnie.
Ju go braem za eb, stkajc z uciechy, gdy Kojtych zagrzmia nagle nad nami:
- Co si stao, panie poruczniku? - Pozna mnie wida po gosie i przystan zaintrygowany. To panie
poruczniku dgno gocem jak szydem. By ju na nogach. Dojrza chyba poza tym dystynkcje
sieranta, bo nagle wskoczy na rower i rozpyn si w mroku. Dobiego nas jeszcze stamtd gone
medytowanie:
- Demokratycny porucnik, a w zby chce bi pozdnego zonierza...
- Stj, stj! - krzycza Kojtych wyszarpujc z kabury pistolet. Ledwie go powstrzymaem.
Najgorsze s jednak ostatnie kilometry dugiego etapu. Ludzie ju nie pi; nie pozwala na to bl
caego ciaa. Czowiek ma pustk w mzgu poza jednym pytaniem: Ile jeszcze do koca? Wszyscy
id jak sparaliowani, nie zginajc ng w stawach, szeroko rozstawiajc stopy. Gdy z przodu dolatuje
rozkaz: Czoo stj... rzadko kto powtarza go dalej. Kompania za kompani zatrzymuj si same, nikt
nie schodzi do rowu, wszyscy wal si pokotem na miejscu, gdzie stanli. Obojtne, czy pod nogami
jest asfalt, czy zapakana koskim nawozem, zabocona tuczka. Ludzie le i stkaj jak zgonione
zwierzta. Lecz na komend: Powsta, maszerowa... wstaj automatycznie, zarzucaj na ramiona
bro, odruchowo rwnaj czwrki i dalej trwa marsz paralitykw.
Czasami tylko ktry nie wstawa, odczogiwa si nad rw, a gdy krzyknem na, prosi nieraz:
Niech mnie porucznik zastrzeli, ja ju naprawd nie mog. Wtedy trzeba byo kl przez zacinite
zby, gdy nawet szczki bolay, trzeba byo wypluwa wizanki aciny, bo inaczej pooyby si
chyba czowiek obok tego zesztywniaego w rowie onierza i rozpakaby si albo rzeczywicie strzeli
w eb jemu i sobie. Lecz skd tam jeszcze, ze zwojw otpiaych nerww, przypywao troch energii.
Podnosio si chopcu bro, potem jego i odsyao do szefa, na wz taborowy, jeeli starczyo na nim
miejsca i konie byy jeszcze do czego zdolne. Czciej wpychao si go pod ramiona strzelcw
w najsilniejszej czwrce. Oni klli z kolei soczycie, od serca, prowadzili jednak dalej towarzysza.
Teraz jest dopiero pocztek etapu, pierwsza przerwa. onierze dowcipkuj w rowie, przewijaj
onuce, chmura tytoniowego dymu wisi nad kompani. Woyem paszcz, wziem z taczanki swj
pistolet maszynowy i adownice. Licho wie, co si w nocy moe zdarzy.
Z chwil ruszenia kolumny Jurek gdzie si zawieruszy, Klum natomiast pozosta przy mnie.
Chopcy zaczli piewa jakie rytmiczne tango i chory powiedzia:
- No, widzi pan, czy to nie adniejsze?
- Jasne, ale e pan jest przewraliwiony, to inna sprawa.
- Panie poruczniku - Klum dotkn mego ramienia. - Moe i tak. Ale spjrz pan... - odsoni sztuczne
zby.- Do tego zamany nos i obojczyk.
- Co to ma wsplnego...
- Co ma? Pan wie, e ja byem w spadochronowym batalionie szturmowym?
- Skaka pan w akcji?
- Nie, tylko na wiczeniach i wyldowaem w szpitalu.
- Cwaniak z ciebie, Klum...
- Ja cwaniak? - Chory a przystan z oburzenia.- Oj, panie poruczniku, ja mylaem, e pan mnie
zna.
- artuj, kolego. Wic co si stao z tymi zbami?
- Ano stao si. Byem wtedy podoficerem politycznym w plutonie. Na wiczeniach skakaem razem z
onierzami. Zawsze byo dobrze, a raz, akurat po tym, jak mwiem na zajciach, e w Polsce nie
bdzie kochozw, tylko jak ludzie zechc, to zakada bdziemy spdzielnie i budowa socjalizm na
wzr Zwizku Radzieckiego, polecielimy na skoki. Wie pan, w maszynie przed zrzutem wszyscy stoj
gsiego przed drzwiami, ciasno, jeden drugiego dotyka, nie czujesz, co ten za tob majstruje. Potem
buczek i ten ostatni jak popchnie, sypi si wszyscy bem na d. Spadochrony otwieraj si
automatycznie... zreszt pan przecie wie, jak to wyglda.
- Wiem, wiem, kocz pan.
- No wic wtedy nie otworzy mi si gwny parasol. Skakalimy z szeciuset metrw. Zanim
pomylaem, co jest, i otworzyem zapasowy, ten may, ju byem nisko i po szarpniciu kiwao mn
jak cholera. Pan rozumie, jakie mogo by ldowanie: zby mi wyskoczyy, nos miaem koo ucha
i obojczyk na tyku.
- A co byo z gwnym spadochronem?
- Linka wycigowa pka, zanim wybraa czasz.
- Wic spadochron by le zoony albo...
- Nie, tylko kiedy linka bya ju zahaczona, przed samym skokiem, kto nadci j yletk.
- Cholera, co za diabelski pomys!
- No, o mao si wtedy nie wykoczyem. I za co? Czy ja jestem winien, e urodziem si ydem?
Powiedz pan, czy ja ludziom le ycz? Przecie to ja powstrzymaem pana wtedy w koszarach, kiedy
pan razem z onierzami chcia powiesi podoficera ywnociowego. A pan wie, co by z tego wyszo?
- Jasne, nie ma o czym mwi - mruknem mylc, e Klum by rzeczywicie niezym chopcem
i prawdziwie po przyjacielsku w prywatnych rozmowach dzieli si swoimi bogatymi spostrzeeniami,
udziela rad. Dziki temu uniknlimy wielu przykrych rozczarowa, a nieraz i kompanii karnej.
Chopcy lubili go take, a e popiewali nieraz dla przekory... C to za wojsko, ktre nie pata
przeoonym figli? Przede wszystkim jednak cenilimy w chorym solidarn postaw wojskow. Nie
prbowa zamelinowa si na tyach, lecz odwanie szed na front. Ostatni myl wypowiedziaem
gono.
- Oj, takie rzeczy pan gada-Klum pokrci gow.- Przecie moja rodzina od tysica lat mieszka w
Polsce i jeszcze dziadek jada sonin. Wic jak ja mam teraz nie i na front, kiedy nawet, no...
porucznik Krcki, syn takiej fiszy, a ochotniczo wstpi do wojska i sam idzie pod kule. A przecie on
mg siedzie sobie teraz w kraju jak u Pana Boga za piecem, mg spa w czystej pocieli, chodzi do
kina, y jak czowiek...
- O to chodzi, e nie mg - wyrwao mi si.
- No, ja rozumiem, on w czasie okupacji na pewno wycierpia swoje...
Spojrzaem na chorego: Drwi czy gupiego udaje? Mwi zupenie powanie, bez cienia ironii,
odruchowo pocierajc palcami skrzywiony w miejscu dawnego zamania nos. Uwiadomiem sobie
dopiero, e nie sysza przecie naszej rozmowy z Jurkiem ani pod Wrocawiem, ani dzisiaj, a Kojtych
by dyskretny w podobnych sprawach.
Oj gupi ty, Klum, gupi, pomimo caej znajomoci ycia - chciaem ju powiedzie, lecz
przypomniaem sobie ufne, pene nadziei i radoci ycia oczy Jurka, wic pokiwaem tylko gow. -
Tak, panie Klum, rni s ydzi, tak jak rni s Polacy.
- Zgoda - odpowiedzia chory popadajc w zamylenie.
Szosa dudnia rytmem onierskich krokw, furkotay taczanki, piszczay nie dotarte bolce
w sosznikach dzia. Such chwyta coraz inne, znane odgosy wielotysicznej kolumny w marszu. Nad
nami granatowiao dolnolskie niebo, a noc wieszaa na nim gruby sierp ksiyca. Gdzie w grze
zajcza samolot i lufy dyurnych kaemw uniosy si, czujnie wszc midzy gwiazdami. onierze
wyduali krok. Do koca etapu byo jeszcze czterdzieci kilometrw.

III. Maski i twarze

Trawa na stoku rowu jest mikka i wiea, wygrzana socem. Rozsiadam si wygodnie i mic
grubego skrta spogldam na okolic. U naszych stp dolina zieleni si wszystkimi odmianami
podrosych zb, mieni si brzowo i to na zoranych jesieni zagonach. W mocnej bieli rozkwitych
sadw tkwi czerwone dachy zabudowa. Tasiemki drg cz je ze sob, wij si, gin pod pachtami
lasw, ktre podcienia unoszcy si zmierzch. Dalej mga matowi dolin, a z niej na horyzoncie
wyrasta masyw gr. Miedziane skay zbkuj tam z dywanw zieleni, byszcz strzpami lodu, ktry
wgryz si w szczeliny, a wyej znw wierki, srebrne na wierzchu od blasku zachodu, piargi i szczyty
w niegowych narzutach.
Na szczycie stromego zbocza, ostro rysujcego si w dali, sterczy co jak jastrzbie gniazdo, kolczaste
i grone. Przez szka lornety wida dopiero, e to zamek rogaty basztami, o wysokich, szczerbatych
murach, ktre ogarnia wanie zwal nocnych chmur, suncych ze wschodu, ciemnych i cikich,
topicych krawdzie w czerwieni zachodzcego soca.
onierze stoj na szosie, wya na skarp za rowem, z rk do rk podaj sobie lornetki. Patrz,
wzdychaj: - Ech, to ci widok, jak na obrazku.
- Jakie to gry, panie poruczniku, Karpaty? - pyta may Stasiek, rozdziawiajc usta z zachwytu.
- Skd Karpaty! Sudety, synku. Chod, poka ci, gdzie zawdrowalimy. - Wycigam z torby map.
Jest to niemiecka Westdeutschland und Generalgouvernement w wersji fizycznej. Nasze
dowdztwo nie zatroszczyo si, niestety, o dostarczenie nam aktualnych sztabwek. Kady wic
kombinowa sobie mapy, jakie mg. Najczciej wydzieralimy je po prostu ze szkolnych niemieckich
atlasw, znalezionych na kwaterach. Dobre i to, zawsze atwiej obliczy, ile do tego Berlina jeszcze
zostao.
Stasiek i paru strzelcw patrz ponad moimi ramionami, tumacz wodzc palcem:
- O, std, od Breslau, szlimy przez Oborniki, ktrych tu nie zaznaczono, potem, pamitacie, wtedy
nad ranem przeszlimy Odr, po nowym drewnianym mocie i kwaterowalimy w cinawie. Dalej
maszerowalimy przez Leignitz, a dzisiaj by postj w Bunzlau, czyli Bolesawcu. Teraz szorujemy
drog na Grlitz, wprost nad Nys. Wic te gry na poudnie to Sudety.
- Panie poruczniku, a przez Waldenburg nie bdziemy przechodzi? - pyta jakby z alem Stasio.
- Nie. Widzisz, e Waldenburg ley daleko od osi naszego marszu i s tam jeszcze Niemcy. Trzymaj
si wzdu pasma gr, a dalej na pnoc front biegnie nad Nys i Odr. Dlaczego pytasz?
- Bo chory Klum mwi, e w Waldenburgu jest wgiel.
- Jest zagbie, a po co ci ono?
- Chciabym obejrze, bo ja przecie bd grnikiem - odpar powanie synek kompanii. Wyda mi
si bardzo zabawny, gdy tak mwi tonem penym zafrasowania. Nic dziwnego, syszy cigle nasze
rozmowy o tym, jak to bdzie i kto kim bdzie po wojnie, a gdzie konie kuj, tam i aba nog
nadstawia.
Gdzie z przodu dobieg warkot motorw, prysna niskim ukiem rakieta, stojcy onierze odsunli
si nad skraj szosy. Przed nami ruszyy jakie zmotoryzowane oddziay korkujce dotychczas drog.
Od strony Bolesawca zacz rwnie pyn sznur radzieckiej artylerii. Trzyosiowe studebakery wyjc
silnikami na niskich przekadniach wolno mijay nasz kolumn. Dugie lufy dzia kiway si na kadym
wgbieniu szosy. Za nimi suny wielkokalibrowe przeciwlotnicze kaemy na specjalnych
samochodach, ciarwki z amunicj, cysterny. Rosyjscy artylerzyci wychylaj si za burty wozw.
- Dawaj, dawaj, wpieriod... poddierym ogniom! - krzycz do nas.
Machamy rkami:
- Uspiejem, rasze was budiem w Berlinie...
yczliwe przycinki, miech i okrzyki krzyuj si midzy kolumnami, jak zawsze przy podobnych
spotkaniach.
Gdy tylko przejechali, podrywa si nasza kolumna. Biegiem marsz... - leci od czoa komenda. Klnc
ruszamy z kopyta w chrzcie rynsztunku, przebiegamy z p kilometra i stajemy stoczeni. Nowy
korek. Kompania nie zdya zej do rowu, gdy pododdziay przed nami ruszaj ostro naprzd. Po
paruset metrach znw stj! i znw marsz! Powtarza si to z dziesi razy. Wielotysiczn
kolumn wstrzsaj konwulsje. Gwnodowodzcy dosta czkawki czy co, u licha! Psioczymy
niesamowicie. Wreszcie od kilkunastu minut znw siedzimy na jednym miejscu. Gdzie tam
w przodzie zakorkowao si wida na dobre, bo sycha wrzask kccych si oficerw, stay szum
silnikw i renie cinitych koni. Brakuje tylko niemieckich samolotw. Miayby niwo!
Znw patrzymy na okolic, skrcamy papierosy. Dopki widno, kady kopci na zapas. W nocy nie
wolno pali z uwagi na samoloty. Dwa dni temu nad ssiednim pukiem zabrzcza w nocy fockewulf.
Jeden z wonicw trzyma w zbach nie osonitego papierosa. A taki ogieniek wida z gry na
siedem tysicy metrw, jak twierdz lotnicy. Niemiec spuci tylko jedn bomb. Zgino
dziewitnastu ludzi, w tym wonica, ktremu jeszcze po mierci tli si przylepiony do warg
nieszczsny ogarek. Nie warto te ryzykowa palenia w rkawie, znajc paskudny zwyczaj naszego
dowdcy puku. Podpukownik Kiryluk lubi bowiem stan sobie skromnie w cieniu drzewa
i niewidoczny lustrowa przemaszerowujce oddziay. Karna kompania nie umiecha si nikomu.
Oboczki dymu faluj w czystym powietrzu, leciutki wiatr od gr znosi go warstw w pole. Snuje si
niby mga.
- e te ludzie mog tak dymi jak hada - dziwi si may Stasiek i dodaje: - A ten szwab, panie
poruczniku, to gapi si na nas i gapi.
- Jaki szwab?-spojrzaem w kierunku jego wzroku. Za rowem na skraju pola sta jaki czowiek, stary,
zgarbiony, rce wspar sztywno na kiju przed sob, w ustach trzyma wygas fajk. Zupenie biae
wosy wymykay mu si spod spowiaego kapelusza, wygolone policzki cae byy w zmarszczkach
i fadach. Nieruchomy, milczcy, wygldaby jak zmurszay krasnal, gdyby nie ruchliwo oczu,
ktrymi wodzi po kolumnie. By bez palta, tylko w dugim wczkowym kaftanie, nie mia adnego
bagau, nawet plecaka. Nie by wic uciekinierem zepchnitym z drogi przez wojsko. W pobliu nie
spostrzegem adnych zabudowa, musia wic przyj tutaj specjalnie. Lecz czego szuka nad
zatoczon wojskiem, niebezpieczn szos, skoro nieliczni pozostali Niemcy zamykali si na trzy
spusty w chaupach, dlaczego tak uporczywie przyglda si onierzom?
Znalimy troch sztuczki niemieckiego wywiadu. Stoi taki nieborak z pust fajk, gapi si niewinnie,
no i sucha gosw w kolumnie. Potem na linii - jak mwili chopcy z pierwszej armii - Niemcy przez
megafony witaj naszych onierzy przypomnieniem, e dwa dni temu w tym a tym puku nie wydano
chleba, i po nazwiskach wzywaj do przejcia na ich stron.
Przesuwajc na brzuch kabur pistoletu podszedem do stojcego. Unis w gr powieki, wyj z ust
fajk, i zrobi jaki dziwny gest powitania.
- Alter Mann! Was machen Sie hier? - zapytaem ostro. Oczy starca cofny si w gb, drgn cay,
jakby zbudzony nagle ze snu. Milcza.
- Wer sind Sie?! - krzyknem prawie. Nie odpowiedzia, tylko wszystkie zmarszczki na jego twarzy
skurczyy si w wyrazie nie zrozumiaej dla mnie proby.
C to za typ, u diaba, niemowa czy co? - pomylaem. - Ale woa andarmeri do takiego dziada...
nie warto. Niech wyrywa, pki cay.
- Gehe weg! Aber schnell!... - wrzasnem sigajc dla postrachu po pistolet. Kilku onierzy widzc to
ruszyo w nasz stron z wymownymi gestami. I wtedy wyblake renice starca zaszkliy si zami.
Otworzy usta gboko chwytajc powietrze.
- Ja... ja... - zacz mamrota trzsc doni, jakby nie mg wykrztusi sw. - Ja nie Niemiec... ja
Polak. Stary Polak. Dziewidziesit i sze lat czeka... Na wasne oczy widzie polskie wojsko...
wita... - gos mu si zaama, zy spyway bruzdami zmarszczek po twarzy, przyciska rk do piersi. -
Junge, verstehst du mich?
Zbaraniaem. A on tymczasem unis rk, dotkn ora na mojej czapce roztrzsion doni
delikatnie, jakby w obawie, e rozkruszy si pod jego palcami, sun po naramienniku, po guzikach,
mundurze...
- Ory... mundury... wojsko... natrlich... - ka niemal.
Staem jak sup soli. Czuem, e musz mu co powiedzie, co o tych orach, ktre na zawsze
wnosimy tu, na szczyty Sudetw... Jkaem tylko:
- Ja... ja. Ich verstehe... dziadku. Hitler kaputt!
Rozlegy si gosy komendy, onierze krcc gowami i wzdychajc zbiegali na szos. Odetchnem.
cisnwszy starca za ramiona powiedziaem:
- Do widzenia, dziadku. Idziemy bi Niemcw. - Jednym susem przeskoczyem rw.
Gdy kolumna ruszya, obejrzaem si jeszcze. Sta z go gow, zwrcony w stron naszej kompanii,
i czyni w powietrzu znak krzya. Odruchowo podniosem do salutujc.
Maszerujemy ostro, aby nadrobi stracony przez korki czas. Tempo nie pozwala na piew. onierze
w czwrkach rozmawiaj jednak prawie gono. Schodz na lewo zwalniajc, a pierwsza czwrka
zrwnaa si ze mn.
- Co jest, chopcy?
- Mwimy taki o tym niemieckim Polaku - wyjania Pobiarzyn. - Patrzyli my, jak on porucznika gaska,
tak i samemu paka si chciao. Uczciwa wida dusza...
- Jasne, przecie to Polak, tylko tak wyglda jak piciu Niemcw - mwi usprawiedliwiajc siebie.
onierze widzieli przecie, jak sigaem po pistolet.
- Kady by si pomyli - kiwa gow Braczkowski. - Ale tytoniu tomy mu mogli da. Wszyscy by si po
szczypcie zoyli, niechby sobie stary kurzy za nasze zdrowie.
- Trzeba mii chocia byo orzeka z czapki zostawi - dorzuca inny.
- Spokj, nie gada w szeregu! - Jurek wyprzedzajc swj pluton ucisza rozgadanych onierzy,
dogania mnie. Przypieszajc kroku wychodzimy na czoo kompanii. Krcki patrzy na mnie zezem,
umiecha si i pyta niewinnie:
- Suchaj, ten facet, tam przy szosie, to serio by Polak?
- Serio.
- Aha, bo chopcy mi mwili, e gadae z nim jak z bratem rodzonym, a potem zrobie mu duszy
wykad o upadku militarnej i politycznej potgi Hitlera, a w kocu zapewnie...
Zamachnem si jak przy mceniu. Krcki zdy jednak uskoczy w bok, parskn miechem
i kroczc przezornie z dala od zasigu mej pici koczy ze sztuczn powag:
- ...w kocu zapewnie, e my spod lubelskich strzech i wileskich lasw, wszyscy powstali od puga
siermini oracze idziemy wywrze pomst na odwiecznym wrogu z zachodu...
- Jurek, zamkniesz si? onierze sysz! - syknem. Kiwn ze zrozumieniem gow, przyoy palec
do ust i cign dalej szeptem, ktry sycha byo chyba na kilometr wokoo:
- Chc ci tylko wyrazi swoje uznanie za akcj uwiadamiajc wrd ludnoci cywilnej na
wyzwolonych terenach. Staruszek gotw by przecie pomyle, e idziemy na przedstawienie galowe
w operze wiedeskiej, ale skoro go zapewnie, e my na Niemca, widzisz, od razu pobogosawi.
A takie bogosawiestwo w drodze do raju to jak przepustka... - Jurek gestykulowa i robi takie miny,
e obsuga dziaka przeciwpancernego, jadca tu przed nami, a piaa z uciechy.
- Jurek, przesta si wygupia, bo dostaniesz po mordzie - powiedziaem hamujc zo. - Chc ci
o co zapyta.
- O co? - Krcki przysuwa si troch, nieufnie, spod oka ledzi ruchy moich rk. Zaczynam wic
spokojnie:
- Zamiast wygupia si, powiedz mi lepiej, kiedy te strony po raz ostami widziay polskich onierzy.
- Kiedy? - Jurek w zamyleniu unosi gow, powanieje. - Kiedy? - powtarza i rozglda si dookoa,
jakby szuka tablic pamitkowych na telefonicznych supach, obwieszonych zerwanymi drutami. - No,
chyba za Napoleona, w czasie odwrotu spod Moskwy. Tdy przecie cofay si gwne siy
Bonapartego... Tak, po tym starym saksoskim szlaku naciera Kutuzow... Wiesz co, jak si tak tu
rozejrze, pomyle, historia wkoo. Przecie bylimy pod Psim Polem, mijalimy Legnickie Bonia,
gdzie zgin Henryk Pobony, gdzie niedaleko jest Gogw, a ile starych zamkw piastowskich... Ech,
wdrowao si tdy jeszcze w powszechniaku, tylko palcem po mapie... A teraz... Cholera, bdzie co
wnukom opowiada!

Zmatowiay, zatary si biae sady i domki w dolinach, gsty mrok dawno ju wpez na zbocza,
poczerni lasy i skay. awica ciemnych chmur zepchna za grzbiety wzniesie na zachodzie resztki
sonecznej uny, przewalia si dalej rozpocierajc za sob gigantyczn, granatow kurtyn. Noc
ogarna gry. Niebieskawy grzebyk nienych szczytw znaczy teraz horyzont. Niezliczone gwiazdy
wisz nisko nad nami. Due, nie mrugajce, byszcz zimn, urzekajc jasnoci. Zdaj si by blisko,
e mgbym je chyba dosign rk. Nie wycigam jednak doni. Boj si ich chodu. Le dalej na
wznak na kanciastych skrzynkach z amunicj i oparszy gow o kozio taczanki patrz, jak w luf
dyurnego kaemu wazi z wolna dyszel Wielkiego Wozu.
Taczanka jedzie cicho i rwno po gadkim asfalcie szosy. Gono klaskaj podkowy koni. Kolumna
maszeruje rytmicznym, rozkoysanym stukotem krokw. Dwicz w czystym powietrzu wyranie
akcentowane sowa piosenki Znam jedn, jedyn... Gos piewajcych wybija si nad szmery
kolumny, przyjemnie zaprzta myli. To Jurek i dowdca trzeciego plutonu, sierant podchory
Janusz, demonstruj swe talenty na czele kompanii. Nie mog zasn. Jest za chodno, a sama jazda
bez snu daje tylko zudzenie odpoczynku. Potem jeszcze gorzej bol minie. Przerzucam nogi na
zewntrz pojazdu, ciko zeskakuj na asfalt. Biegn truchtem dla rozgrzewki. W zdrtwiaych
stopach czuj pierwsze iskierki ciepa wywoanego ruchem. Lecz pokryta nalotem zamrozu stal
pistoletu maszynowego parzy donie szpilkujcym zimnem. Przerzucam bro na plecy, podnosz
konierz paszcza, szczelnie otulam si peleryn.
Wonica wciska lejce midzy kolana, szerokim zamachem zabija donie.
- Byle do lata, panie poruczniku - umiecha si byskiem zbw. - To od tych gr, od niegu tak
mrozem cignie. Stasiek na pewno uwierk tam z tylu. - Oglda si, rad by wida pogada, odpdzi
nud marszu i sen.
Maty Stasiek siedzi tyem do kierunku marszu. Po uszy wlaz w szynel, opar si plecami o tarcz
ochronn cikiego karabinu maszynowego, rce a do okci schowa w kieszenie. Usn chyba
pomimo zimna. May Stasiek, dziecko pododdziau. Przyptao si toto jeszcze w jesieni, na
Lubelszczynie, do wracajcej z wicze kompanii. Brudne i bose, dreptao obok onierzy, smutnymi
niebieskimi oczami zapatrzone w lnice oksyd automaty, w wyoliwione mechanizmy
szybkostrzelnych maksymw. Gdy kompania skrcia w bram koszar, chopak zosta na ulicy z twarz
przywart do elaznych prtw ogrodzenia.
- Co, chcesz do wojska, synu?-zapyta go artobliwie wartownik. Chopak powanie skin gow. -
Dobrze, zgo si za dziesi lat, a teraz le na obiad, bo ci ojciec skr spierze.
- Nie mam ojca.
- No to matka ci lanie sprawi.
- Nie mam matki.
- Ki diabe. Ciotka ci z litoci porodzia - dowcipkowa wartownik. - No, uciekaj do domu!
-Nie mam domu.
- Nie masz? A gdzie mieszkasz?
- Nigdzie. - Chopak nie odrywa wychudzonej twarzy od prtw ogrodzenia.
- Eee... nic bujasz? - Wartownik mierzy chopca wzrokiem, nie mia si ju. - To butw na zim te
chyba nie masz, co?
- Nie mam - odpowiedzia obojtnie chopak.
Czekajc, a kompania minie bram, syszelimy mimo woli ten dialog, nie zwracajc na niego uwagi.
Codziennie gromady mikrusw podglday koszarowe ycie i droczyy si z wartownikami. W poowie
dziedzica Drosik powiedzia do mnie krcc gow:
- Lada dzie nieg spadnie, a ten ptak boso azi. - Obejrza si i doda: - Kiedy Niemcy spalili mi
gajwk, caa rodzina zostaa w koszulach i boso na niegu. Ja te w kalesonach tylko uciekem do
oddziau. Dzieci i on dobrzy ludzie poratowali... Zajmij si kompani! - rzuci nagle ostro i zawrci
do bramy. W kilka minut pniej wepchn do kompanijnej kancelarii, sucej nam jednoczenie za
pokj mieszkalny, bosego chopca sprzed ogrodzenia i mrukn cicho, niepewnie, jak przyjmiemy ten
nabytek:
- Pogadam z kapelmistrzem, moe da si go do orkiestry wsadzi, na razie niech tutaj pobdzie.
Stasiek ma na imi...
Stasiek poby w kompanii dzie, dwa i zosta. Do orkiestry nie przyjmowano wwczas maoletnich,
wic Drosik pogada z kwatermistrzem, chopak dosta amerykaskie buty na grubej gumowej
podeszwie, pukowy krawiec dopasowa mu paszcz i drelichowy mundur z tymi guzikami
zdobnymi piastowskim orem i tak sta si synkiem kompanii. O sobie mwi niewiele. Tylko tyle, e
pochodzi ze lska, e ojciec jego zgin w jakiej kopalnianej katastrofie, a matka zmara. Twierdzi,
e ma czternacie lat, chocia wyglda najwyej na dziesi. Jakie koleje losu zagnay go a na
Lubelszczyzn, jakie jeszcze przeycia pozostawiy na twarzy chopca wyraz smutku, tak nie licujcy
z jego latami - nie wiem. Nie obchodzio to nas zreszt. Nikt si nad nim nie rozczula. Jedenacie
godzin wicze polowych dziennie, problem suszenia przemoczonych paszczy, ktre w nocy suyy
do przykrycia si na pryczy bez pocieli, niewygody ycia w zdewastowanych, pozbawionych
kanalizacji i szyb koszarach, nie sprzyjay tkliwoci. Stasiek jad z onierskiego kota, oficerowie
oddawali mu sodkie sucharki i kostkowy cukier ze swoich dodatkowych racji ywnociowych, sypia
w izbie kompanii jak wszyscy na przyrzuconej pacht namiotow somie i z futeraem maski
przeciwgazowej, zamiast poduszki, pod gow.
Nosi nam wod do mycia, zamiata kancelari, my menaki, a przy czyszczeniu broni, ostronie,
poczynajc od szabel, dobiera si do naszych pistoletw maszynowych. Gdy oswoi si na dobre,
wieczorami, kiedy zamie pojkiwaa za oknami z dykty, gdymy opracowywali konspekty wicze na
przyszy dzie, a Klum, klnc i stkajc, prbowa zobrazowa w gazetce ciennej onierski entuzjazm
do walki, Stasio krci si wokoo stou, z przejciem, wysunwszy jzyk, temperowa owki i radzi
choremu:
-Niech pan narysuje kopalni, nad kopalni ora, takiego, co w nocy wieci...
- Nie mona - przerywa mu Klum. - Samoloty zbombarduj...
- No to chorgiew - nie ustpowa Stasiek. - A pod kopalni grnika w czapce z pirami i z karabinem.
W wyniku tej rady chory malowa brzuchaty komin fabryczny, na kominie czerwon gwiazd,
troch niej traktor, dalej jakie zgarbaciae cinite obok siebie manekiny, oznaczajce polskiego
i radzieckiego onierza, ktrzy depczc zaman swastyk dziobali bagnetami w stos cegieek. eby
nie byo wtpliwoci, chory ustawia na cegiekach szyldzik z napisem Berlin.
Gdy dzieo byo skoczone, Klum cign nas kolejno, bymy je podziwiali.
- No, zobaczcie, panowie, wszystko jest... I proletariackie fabryki i mechanizacja rolnictwa,
i braterstwo broni - wskazywa na garbate bohomazy ozdobione okrg czapk i rogatywk. -
Wszystko jest, jak chce zastpca dowdcy puku. Ale czy tej cholerze czowiek dogodzi? Znw si na
pewno przyczepi, e brak przekonywajcego wydwiku politycznego. Trbk mam narysowa czy
co?
Stasio wzdycha nic nie mwic, reszta kiwaa wspczujco gowami. Kady ma swego mola. My
liniowcy, te zgodnie z wytycznymi dowdcy puku, wpajalimy onierzom na zajciach bojowych, e
w natarciu fizylierzy powinni torowa drog czogom, a nie odwrotnie. I chocia szermowalimy
astronomicznymi cyframi podajc koszty wyprodukowania czogu i prbowalimy wytumaczy, jaki
majtek diabli bior przez jeden gupi wystrza z pancerfausta, dowdca puku, uczestnik walk pod
Stalingradem, mia do nas pretensj, e o susznoci tej taktyki nic potrafilimy przekona swych
podkomendnych. Zaczlimy wic stosowa teori psychiki onierza, ktry bezpieczny idzie do
szturmu, majc za sob ogniowe wsparcie czogu, ale nie ruszy si z miejsca widzc, jak idca przed
nim maszyna chroniona omiocentymetrowej gruboci pancerzem ponie niczym zapaka od jednego
granatu. Teoria psychiki spalia jednak na panewce, gdy kapral Pobiarzyn owiadczy wobec caej
kompanii: - Tak moe by my i awtomaty zostawili z tyu, a z kamieniami poszli na niemieckie bunkry.
Awtomat te kosztuje, a tak nowa oszczdno dla pastwa.
Dlatego rozumielimy Kluma i ze wspczuciem kiwalimy gowami. Z zawodu przecie czapnik, a tutaj
musi by plastykiem, publicyst i dyplomat na wszystkie fronty. Mczy si, poci, aby z tych
poczonych umiejtnoci stworzy wydwik dany przez przeoonego, a nie uzyskuje nawet
aprobaty w oczach Staka, ktry widzc gotow gazetk unosi tylko ramiona i odwraca wzrok na
zapluskwiony sufit kancelarii. Chory macha wic rk i mwi do chopca: - Id do kaprala
Braczkowskiego, niech daje swj artyku. Od dwch tygodni pisze.
Zjawia si podoficer polityczny mego plutonu, przynoszc napisany ju wstpniak. Klum wyrywa mu
z rki arkusz; czyta pgosem.
- Dobrze... - mrucza po chwili i podnoszc gos mwi: - Tylko troch za krtkie. Wicej nikt nie
napisa?
- Nie, panie chory. Kady mwi, e nie potrafi - meldowa Braczkowski.
- Co znaczy nie potrafi? Przecie kadego, kto pisze do gazetki, zwalniam od suby.
- Tak jest. Skwierczyski by trzy razy zwolniony i napisa t modlitewk Do Krlowej Korony
Polskiej, ale jak mu pan chory da za to stjk pod cekaemem, nie ma wicej chtnych.
- Skwierczyski?! Niech go cholera wemie! On tego nie napisa, tylko cign ze starego kalendarza,
co lea w oficerskim wychodku. Po pierwsze, nie na temat, a po drugie, to piewka sanacyjnych
uanw. Jak poniosem ten wierszyk do cenzury i powiedziaem, e to kompanijny poeta uoy,
porucznik Tymicki mao mi ba nie urwa: Oj, oj, Braczkowski, wy nic ludzi nie agitujecie... Napiszcie
sami jeszcze jeden artyku i podpiszcie nazwisko jakiego strzelca. Albo czekajcie... napiszcie bardzo
dugi i podpiszcie par nazwisk. Tak bdzie lepiej. Kolektywna praca. Pojutrze oddacie mi. Moecie
odej.
- Rozkaz, panie chory! - kapral trzaska obcasami.
Stasio przysuchiwa si wszystkiemu w milczeniu, wida byo jednak, e nie pochwala metod
propagandy w wojsku i tylko sympatia dla Kluma nie pozwala mu wtrci tutaj swoich trzech groszy.
Chopak lubi chorego Kluma. Moe dlatego, e ten uczy go czyta, opowiada o bitwie pod
Grunwaldem i pod Lenino, zabiera ze sob do ani, a przede wszystkim broni, jak mg, i ukrywa
przed porucznikiem Tymickim. Polityczny zastpca dowdcy puku nie zgadza si bowiem na pobyt
chopca w kompanii i zapowiedzia, e toleruje jego obecno tylko do czasu wyruszenia puku na
front. Stasiek drczy si wyranie perspektyw rozstania z nami, ba si porucznika Tymickiego jak
diabe wiconej wody, a Klum nieraz medytowa, w jaki sposb zdoby dla chopca wzgldy srogiego
wychowawcy puku.
Rozwizanie przynis przypadek na krtko przed wymarszem do Warszawy, jeszcze zanim
skrzyowalimy klingi szabel nad gowami wieo polubionej pary, porucznika Tadeusza Tymickiego
i czarnowosej pani Krystyny. W pny sobotni wieczr zjawi si niespodziewanie w koszarach puku
zastpca dowdcy dywizji do spraw politycznych, major Kuszko. Major Eugeniusz Kuszko do czsto
zaglda do naszej jednostki, a interesujco prowadzone przez niego odprawy i odczyty cieszyy si
du popularnoci wrd wszystkich oficerw. Lecz w tym okresie puk by w stanie pogotowia
bojowego, co czyo si z bezwzgldnym zakazem opuszczania rejonu zakwaterowania, i nocna
wizyta przedstawiciela dowdztwa dywizji tym razem nie wrya nic dobrego. W dodatku
wiedzielimy, e Kuszko, o ile by przyjemny w poficjalnych spotkaniach, o tyle nie lubi artowa
w sprawach subowych.
Trzeba byo jeszcze trafu, e kompania nasza miaa sub. arczyski by dowdc warty, a ja
oficerem inspekcyjnym puku. Siedzc w dyurce jak na szpilkach, prbowalimy odgadn, co
przygnao majora w t mron noc. Zgadywalimy niedugo, gdy Kuszko wezwa mnie do sztabu
i wyda szyfrowany rozkaz alarmu dla przeprowadzenia pewnej akcji bojowej. Chodzio mu widocznie
o sprawdzenie stopnia pogotowia puku, a tym samym obecnoci kadry. W minut pniej dyurni
gocy, amic niemal nogi, gnali do swych pododdziaw, rozjczay si brzczki telefonw cigajc
na stanowiska poszczeglnych dowdcw, w koszarach zakotowao si. Gdy wpadem z powrotem
na wartowni, telefonista z centrali meldowa, e kwatera porucznika Tymickiego nie odpowiada
i nigdzie nie mona go znale.
Wiedziaem, gdzie Tymicki spdza wieczory. Jego narzeczona mieszkaa w bliskim ssiedztwie mojej
dziewczyny. Poprzedniego wieczoru nadziaem si na niego u wylotu tamtej ulicy. Ledwie zdyem
czmychn. Bo chocia niby jednakowo obowizywa nas zakaz opuszczania koszar, ale co wolno
wojewodzie... jak mwi przysowie. Jeeli w cigu kilku minut nie cigniemy Tymickiego do puku,
Kuszko ukamienuje go. Byo nie byo, szkoda chopa. A tu ordynans porucznika, zamiast warowa na
kwaterze i w razie czego skoczy po swego patrona, sam urwa si wida na dziwki. Mj goniec z racji
ssiedztwa trafiby do okopu Tymickiego z zamknitymi oczami, ale wysaem go akurat z jakim
rozkazem. Na bdcych pod rk innych onierzach, nie znajcych miasta, nie mona byo polega.
Wtedy wpad mi w oko Stasiek. Wyciga szybko z popielnika nie dopieczone ziemniaki i rozglda si
za bezpieczn kryjwk na wypadek inspekcji wartowni.
- Stasiu, wiesz, gdzie ulica Dziesitego Lutego?
- Wiem, tam jest fotograf...
- Suchaj, synu, naprzeciwko tego fotografa na rogu Pisudskiego stoi ta kamienica. Musisz znale
mieszkanie na parterze, na prawo od bramy. Znajdziesz?
- Znajd, panie poruczniku - chopak poderwa si.
- Tam jest porucznik Tymicki. Zameldujesz mu tylko, e w puku alarm, ale piorunem, na jednej nodze,
le!
Chopak sta jak wryty.
- Le, pieronie, czego si gapisz? Kada sekunda droga!
- A jak porucznik Tymicki mnie wygoni?
- Nie wygoni. Ruszaj si, nie widzisz, co si dzieje?
onierze rozrywali skrzynki z zapasow amunicj, arczyski rycza rozkazy, kolejna zmiana
wartownikw, adujc w popiechu bro, wybiegaa na wzmocnienie posterunkw. Ten zamt
i szczk repetowanych karabinw podziaay widocznie na wyobrani chopca.
- Panie poruczniku, za minut tam bd, ale da mi pan automat - powiedzia stanowczo.
- Szlag by ci trafi... - Chwyciem ze stojaka pierwszy z brzegu pistolet maszynowy, wytrzsnem
z adownika amunicj i pusty wbiem pod zaczep broni.
- Bez naboi... - Taki wyrzut zadrga w gosie chopca, e wsypaem mu do kieszeni gar pociskw. -
Le! - By ju za drzwiami.
W par minut pniej galopem niesione dorokarskie sanki stany pod koszarami. Tymicki
w rozpitym paszczu przebiega bram. Z koza, podtrzymujc przewieszony przez piersi automat,
dostojnie gramoli si Stasiek. Podszed do wartownikw przed bram i zagadn z powan
obojtnoci: - Co nowego? - Tamci w osupieniu niemo otworzyli gby, doda wic jakby od
niechcenia: - Pjd zapali. Stary mnie czstowa, ale nie mogem wzi. Suba...- Wymownie
rozoy rce i sztywnym krokiem skierowa si do wartowni.
W par godzin pniej, w poowie nocy, kiedy puk gania po zanieonych polach, gdzie daleko od
koszar, likwidujc pozorowany desant nieprzyjacielskich spadochroniarzy, a obiektw jednostki
strzec mieli czujni i gotowi zgin na posterunku subowi, Stasio znw dokona bohaterskiego
czynu. Nie zdziaa wprawdzie wiele, w kadym jednak razie uratowa arczyskiego od niechybnej
kompanii karnej. Uwaalimy bowiem, e jestemy za starzy na to, aby przestrzega wiczebnych
rygorw alarmowych, skoro sytuacja pozwalaa na nieporwnywalnie przyjemniejsze czynnoci.
Ledwie wic zamkna si brama za wychodzcymi na akcj batalionami i za caym naczalstwem
z majorem Kuszk na czele, wszyscy subowi w kwaterach odoyli strzelby do kta i uderzyli
w kimono.
Klli tylko wartownicy, szczerzc zby do wiatru na wzmocnionych posterunkach. W wartowni za nie
spa jedynie Stasio. Z pistoletem maszynowym na piersiach i min czowieka rozstrzygajcego losy
wiata czuwa przy aparacie telefonicznym. On te pierwszy usysza krzyk wartownikw przed
bram: Stj, kto idzie?! - i odpowiadajcy im gos majora. Kuszko zdradziecko wrci do koszar, aby
skontrolowa sub wartownicz. Jezus, Maria! Ratuj si, kto moe! Stasio z wrzaskiem, lecz nie
wypuszczajc z rk automatu, smyrgn pod najblisz prycz, wanie pod t, na ktrej chrapa snem
sprawiedliwego dowdca warty - Wadek arczyski. Ten, zrzucony niemal na ziemi impetem,
z jakim Stasiek dawa nura pod deski, zdy zerwa si i oprzytomnie na tyle, aby przywita
wchodzcego majora wymaganym meldunkiem.
Wskie drzwi dzieliy izb wartownicz od rwnie ciepej dyurki oficera subowego puku. Nie
syszaem, kiedy si otworzyy, gboki sen oszczdzi mi rwnie wysuchania epitetw, jakimi
obdarza mnie Kuszko, a nawet sowa: ...siedem dni aresztu domowego z potrceniem pidziesiciu
procent poborw..., jeszcze wydaway mi si sennym majakiem, chocia staem ju wycignity na
baczno, z rk przy daszku.
Nazajutrz podczas zbirki caej jednostki dla omwienia nocnego alarmu Stasiek, krcc si koo
uszeregowanej kompanii, wpad na porucznika Tymickiego. Zaskoczony, drgn, jakby chcia ucieka,
lecz natychmiast poprawnie stan na baczno i zasalutowa, a palcami drugiej rki, widocznie
z roztargnienia, wyciera jednoczenie nos. Tymicki rozemia si, poklepa chopca po ramieniu, o co
zapyta i odchodzc poda mu rk.
- Patrzcie, co si dzieje! - Klum pia nam do uszu. Stasiek sztywno podszed do nas.
- Co jest? Co on tobie mwi? - pyta szeptem chory przyskakujc do chopca.
Stasiek z rozwag, w poczuciu wanoci chwili, odpowiedzia naladujc do zudzenia ton Kluma:
- Mylaem, e znw si przyczepi, ale urobiem sobie t choler... - nie skoczy, bo dosta w pysk od
Drosika, a za chwil kopniaka od zdrtwiaego na moment ze zdumienia Kluma. Tymicki zatrzyma si
bowiem o par krokw rozmawiajc z grupk oficerw. Nie dosysza jednak widocznie sw chopca,
gdy odtd darzy zawsze Stasia yczliwym umiechem i nie wspomnia wicej o jego wydaleniu
z puku, Stasiek natomiast we wszystkich okolicznociach tytuowa odtd zastpc dowdcy puku:
pan porucznik Tymicki.
W marszu Stasiek dzielnie znosi zimno, nieg i deszcz, na postojach biega z meldunkami, dyurowa
przy telefonie, z ochot czyci Drosikowi i Klumowi buty, a wszystkim oficerom bro. Cikie etapy
przejeda na taczance lub przysiada jak wrbel na lawecie jakiego dziaa toczcego si
w ssiedztwie kompanii i fachowo dyskutowa z kanonierami o sposobie noszenia onuc.
Podczas przemarszw przez miasteczka Wielkopolski dostawa pepesz i kroczy obok oficerw na
czele kompanii. Wycigajc nogi stara si dorwna naszym krokom i sztywnia w dziecinnej dumie,
gdy z tumu ludzi przypatrujcych si wojsku, dobiegay yczliwe okrzyki zdziwienia, a czsto oklaski,
na widok tego onierzyka z nieproporcjonalnym do jego drobnej postaci automatem. Wwczas
widziaem, jak zwykle powan twarz chopca rozjania bysk umiechu.
I oto siedzi Stasio na taczance, wtuli si midzy zimn, stalow tarcz a chodnic cekaemu, usn
chyba, a moe myli o czym. O czym?

IV. Placwka

Mga osiada na ziemi, rozmazaa pnie drzew, nakrya lepk przeson stanowiska obronne onierzy.
Migoce tylko ogieniek w palenisku kuchni polowej, snuj si jakie postacie przy taczankach, sycha
pochrapywanie koni. Strzelcy pi jeszcze w swych wykopanych w ziemi, wycielonych mchem
i gazkami wnkach. Lecz soce coraz mocniej przenika gszcz zieleni nad nami, jaskrawe smugi
rozcinaj mg, migoc wszystkimi kolorami tczy w kroplach rosy na igliwiu, ciepym, olepiajcym
wachlarzem muskaj mi twarz.
Cisz poranku przerywa dwiczny terkot kaemu, jedna seria, druga, potem sucho, pojedynczym
ogniem, jak dzicio stuka pepesza i grzmoty kilku granatw targaj lasem. Spoza oson stanowisk
wysuwaj si rozespane twarze onierzy. Ten i w nasuchuje chwil, zrzuca z siebie przykrycie,
wstaje, ziewa i rozglda si dokoa, wreszcie sunie za kp jaowcw. Front frontem, ale siusiu zrobi
trzeba.
Linia okopw przed lasem raz po raz wybucha strzaami. Nie robi to na nas adnego wraenia. Tyle
tylko, e kady troch spowania i chwilami nadstawia ucha. Chopcy zjadszy niadanie zabrali si do
czyszczenia broni i porzdkowania rynsztunku, oficerowie a po lesie i spokojnie, jakby chodzio
o bloczki na obiad w kasynie, wymieniaj midzy sob adresy rodzin. Jurek przyglda si temu
skrzywiony i sysz, jak miejc si sztucznie mwi do szefa: - Ja ju nie potrzebuj, co? - Wadek
arczyski podchodzi do mnie, podaje karteczk zapisan chemicznym owkiem. - W razie czego...
wiesz, zawiadom matk - mwi jak zawsze powanym, pogodnym gosem.
Kiwam gow, chowam kartk do portfela i na wyrwanej z pamitnika pstroniczce chc napisa,
kogo ma zawiadomi na wypadek mojej wczeniejszej mierci. Waham si dugo. Dom na
Wileszczynie - obecnie pusty i obcy, bo nawet psa, wiernego Morusa, trzeba byo odda znajomym.
Ojciec - jeeli nawet yje... szeroki jest wiat; nie wiadomo, gdzie adresowa. Matka - od czterech lat
spoczywa na wiejskim, piaszczystym cmentarzyku u skraju Biaowieskiej Puszczy. Siostra - razem ze
mn zgosia si do armii i w stopniu kaprala z cenzusem peni sub maszynistki w wydziale
politycznym sztabu dywizji. Przez jej rce przechodzi bd wykazy polegych. A czy warto
zawiadamia swoj dziewczyn?... I ktr? T najmilsz? Dostanie list, moe i popacze, ludzie bd
mwili: Jej narzeczony poleg na froncie... Przyjdzie ten wymuskany cywilek, ju bez strachu przed
moim pistoletem, ezki obetrze... Nie! Szybko pisz adres moich kuzynw na Lubelszczynie. Wadek
czeka cierpliwie, wreszcie bierze kartk, czyta, odchodzi bez sowa.
onierze krc si obok, widz t wymian. Kapral Pobiarzyn przygryza wsa i patrzy na mnie
wymownie. Wzruszam ramionami.
- Suchajcie, chopcy - mwi - gdybym dosta, rozumiecie, to moj torb polow z dokumentami
i pamitnikiem przekaecie siostrze do sztabu...
- A c eto, chce nas porucznik osieroci, a gdzie tak gada hadko, a c eto ojczulek myli, e my bez
niego ostaniem...- wpada mi w sowa Pobiarzyn i zaczyna wymyla na dobre. Umiecham si,
macham rk, gdy reszta plutonu zaczyna dodawa swoje. Braczkowski klepie doni po dwch
bbnach od pepeszy wiszcych mu przy pasie i zapewnia, e w boju nie odstpi mnie ani na krok, bo
to z byymi partyzantami nigdy nic nie wiadomo, kiedy niepotrzebnie gow nadstawi.
- Politruk pierwszy bdzie ucieka - mwi artem.
Braczkowski udaje obraonego. Celowniczy Zajkowski mruga zuchowato: - Niech no tylko ktry szwab
pana ruszy, ju ja mu wygarn - pieszczotliwie gadzi kolb swego erkaemu. Nawet ta ofiara,
Skwierczyski, ktry paka, gdymy ruszali na front, rozdziawia teraz pucoowat gb i sepleni
przymilnie: - Nie daj Boe, zeby si nasemu porucnikowi co psytrafio. Psysaliby jesce wtedy
jakiego psedwojennego zupaka, a on by nam dopiero jaja wstawi. A porucnik swj chop, mona
zy...
Mam ochot zdzieli go torb przez eb, ale spojrzawszy w jego poczciwe, zadowolone z siebie oczy,
miej si wraz ze wszystkimi.
Ganiaem ich na wiczeniach, drczyem ponad plan lotnikiem i czogami z prawa, wycigaem
z nich ostatniego ducha podczas musztry lunej. Objedaem niewybrednie za byle co i narzekaem
gono, za co mnie Pan Bg takim draskim plutonem pokara. Lecz naprawd przywizaem si do
nich, polubiem wszystkich szczerze. Jake mona byo nie odpaca sympati staremu Pobiarzynowi,
ktry w godnych okresach, gdzie tylko co zarwa lepszego, przynosi, aby si podzieli, i zwraca si
do mnie prywatnie jak do najlepszego przyjaciela, nie wycigajc z tego nigdy najmniejszych korzyci
subowych. Albo mody, czarny i czupurny, zawsze rozemiany Braczkowski - may Czesio - jak sam
siebie pieszczotliwie nazywa, chocia chopisko byo wyronite i szerokie w barach. Ale nieraz na
etapach, gdy czowiek mia wszystkiego do, gdymy pprzytomnie padali na asfalt w czasie przerw,
Czesio przysuwa si do mnie i mwi cicho o swoich kopotach, zmartwieniach, z ufnoci szuka
wyjanienia wielu niezrozumiaych dla rzeczy, pocieszenia, zachty... Kapral Sereda, pierwszy
piewak, uciek z przymusowych robt w Niemczech. Ochotnik Zajkowski, podwarszawski chopek-
roztropek, ze smykak do kaemu. Amunicyjny Skwierczyski - wieczne utrapienie i uciecha plutonu...
A reszta... przewanie ziemlaki spod Oszmiany i Wooyna albo spod Grodna i Baranowicz. Chopy
yczliwe, otwarte, co w sercu to i na ustach, cite na Niemcw, dumne ze swej polskoci. Zgrao si
z nimi tych kilku z Podlasia i Warszawskiego. W plutonie jeden za drugiego murem stoi. Nawet
sierant Masowski, ktry z plutonu andarmerii pukowej przyszed na miejsce plutonowego Jzefa
Jurka, wsik od razu w trzydziestoosobow rodzin. Byo nie byo, niejeden wagon kaszy zjedlimy
razem i niejedn setk kilometrw wsplnie przemaszerowalimy. Byoby mi niezwykle ciko, gdyby
przeniesiono mnie teraz do innego oddziau. Teraz, kiedy mamy stan na pierwszej linii.

Pierwsza linia frontu - cel naszego czterdziestodniowego marszu. Soneczne, prawie upalne
popoudnie. Jasnozielone listki brzz przylegaj do palcw, gdy bierze si w do gazk. Batalion
w szyku dwjkowym posuwa si wolno ciek midzy drzewami. Tabory zostawiono gdzie w lesie,
tylko lekka artyleria sunie bokami. Jestemy w penym rynsztunku, obadowani jak wielbdy.
Cekaemici i modzierzyci nios swoj bro w jukach. Przed nami ziele lasu pokrywa ca niemal
rwnin, gdzieniegdzie to przewituje piasek. Mocno pachnie rozgrzana ywica. Kolumna przystaje
na skraju modego, gstego jak szczotka soniaka. Nie opodal, na wyrbie, widniej zamaskowane
stanowiska cikich radzieckich modzierzy. Na ziemnych burtach oson siedz artylerzyci
w spowiaych bluzach, pal krcone w gazecie kuroszki, artuj przygldajc si nam ciekawie.
Ktry przygrywa na ustnej harmonijce. Patrzc na nich mona by przypuszcza, e to drwale
odpoczywajcy na karczowisku. Skojarzenie jest tym silniejsze, e sycha odgosy zupenie podobne
do rbania drzewa. To strzelaj wysunite bardziej do przodu, niewidoczne std, batalionowe
modzierze. Chopcy rozgldaj si dokoa wytrzeszczonymi oczami, nasuchuj i na wielu twarzach
pojawia si umiech ulgi, jakby odbicie myli: no, nie taki straszny ten front.
Od przodu, podawany z ust do ust, przychodzi rozkaz: Oficerowie do dowdcy baonu!
Drosik stojcy na czele kompanii odwrci si.
- Waldemar, Krcki... A gdzie reszta? Aha, s - znalaz wzrokiem arczyskiego i Kluma. - No, chodcie.
Zrobi to zupenie jak ksidz, ktry zbiera ministrantw przed wyjciem do otarza. Ruszy pierwszy,
troch zgarbiony, spod oka patrzc na otoczenie. Zawsze tak chodzi. Swobodniej czu si na koniu.
W partyzantce obaj dowodzilimy plutonami konnymi. On zwiadowczym, ja dywersyjnym.
Poznaem go w czasie marszu na nocn akcj. Jaki kawalerzysta w mundurze sieranta chcc
wyprzedzi mj pluton ruszy galopem przez zagony, wzdu drogi. Nagle ko jego potkn si
w brudzie i zary nozdrzami w ziemi. Sierant machn koza przez eb, potoczy si jak pika. Ko ju
si poderwa, z rozpdu skoczy do przodu. Sierant lea teraz pod wzniesionymi kopytami
rozhukanego wierzchowca. Lecz mdre zwierz nie stratowao jedca, nie ponioso w pole jak inne
konie w takich wypadkach. Ostronie przesadzio lecego i stano spokojnie, czekajc, a si tamten
podniesie. Gdy sierant postkawszy troch znw ujmowa cugle, zawoaem:
- Hej, kolego, dajcie mi tego konia! Wspaniae zwierz!
Zwrci wtedy ku mnie skrzywion jeszcze twarz.
- A to plutonowy nie wie, gdzie do dworu droga? - powiedzia z powanym zdziwieniem.
W dwa dni pniej jedziem na cienkonogiej, angielskiej klaczce hrabiny Potockiej. Wstrtne bydl
kopao i gryzo jak pies, wysadzajc mnie z sioda po pi razy w cigu nocy. Przy nastpnych
spotkaniach, gdy skaryem si Drosikowi na narowist koby, mwi tylko:
- Z paskich stajni wszystkie takie, trzeba z ni tak jak z hrabin: nakarmi, wyczyci i przejeda
regularnie. A stroi fochy, wtedy krtko przy pysku i bata, bata...
Oddaem mu wic angielk na wychowanie. Nasze oddziay operoway wwczas w tym samym
rejonie. Po kilku dniach Drosik odnalaz mnie we wsi zajtej przez nasz oddzia. Przywiz dwa litry
bimbru zaprawionego miodem: - To za t arystokratk - powiedzia z rozbrajajcym umiechem - nie
mogem jej politycznie przerobi. Ma narw do AL, wic opyliem chopu...
Urnlimy si jak trzmiele.
Wchodzimy do duej ziemianki. Dowdca baonu przedstawia nas radzieckim oficerom, ktrych
pododdziay mamy zluzowa. Wysoki, szczupy lejtenant zapoznaje nowo przybyych z dyslokacj
wasnych stanowisk. Z poprzednich nieoficjalnych informacji wiemy ju, e armia zajmuje
trzydziestokilometrowy odcinek frontu wzdu Nysy, od Bielawy Dolnej do Muakowa. Nasza dywizja
jest na lewym skrzydle, najbliej Zgorzelca. Z mapy wida, e wprost za rzek ley Rothenburg, a poza
nami, troch na poudnie, przemysowe miasteczko Piesk.
Odcinek, ktry ma obj nasz batalion, gruje nad niemieckimi pozycjami, cigncymi si po tamtej
stronie rzeki na szerokiej rwninie. Nasze linie ogniowe biegn po stoku wzniesienia w odlegoci stu,
stu pidziesiciu i wicej metrw od Nysy. W jednym miejscu strome zbocze tego wzniesienia cofa
si pkolem gboko w las, pozostawiajc kotlin otwart w kierunku rzeki. Taki ukad terenu
stwarza dogodne warunki dla dziaa nieprzyjacielskich zwiadowcw i kotlina, niewtpliwie, brana
jest przez nich pod uwag jako atwy do zdobycia przyczek w razie niemieckiej kontrofensywy,
brzeg rzeki bowiem, na caej jej szerokoci, stanowi martwe pole dla naszych pozycji czoowych.
Dlatego nad sam wod znajduje si tam placwka, ktra strzee tego najbardziej czuego punktu
w odcinku bronionym przez batalion.
Lejtenant skoczy omawianie dyslokacji, poda aktualne wiadomoci o przeciwniku i odpowiedzia na
szereg pyta. Wtedy nasz dowdca batalionu, kapitan Jezierski, wyda swj rozkaz bojowy. Wyznaczy
kompani Drosika, wzmocnion plutonami cekaemw i rusznic przeciwpancernych, do obsadzenia
okopw na szkarpie, frontowym zboczu kotliny. Zapoznawszy nas ze wszystkimi punktami rozkazu,
kapitan powid wzrokiem po twarzach zebranych. Stalimy z notatnikami w rkach, stoczeni
w ciasnym pomieszczeniu, milczcy i powani. Przez otwarte drzwi wpaday promienie bladego ju
soca, sabo rozjaniajc wntrze sztabowej ziemianki.
- Poruczniku Drosik, kogo dajecie na obsadzenie placwki?- odezwa si znw dowdca baonu.
Drosik drgn, obejrza si i wymownie popatrzy na mnie. Bezwiednie skinem gow.

Pluton zszed ju w d krtym rowem czcym, mija k na dnie kotliny, wkrca si midzy kpy
brzz porastajcych brzeg rzeki. Prowadzi go radziecki dowdca luzowanej zaogi placwki, modszy
lejtenant Smirnow. Przystanem we wnce mijanki, ogldajc si ku naszym pozycjom na
wzniesieniu. Cae zbocze wzniesienia zalewa blask zachodzcego soca. Wierzchoki wysokopiennych
sosen pon czystym zotem. Niej brzowiej konary, zieleni si trawa na szkarpie, popstrzona
kretowiskami bojowych stanowisk, rozkwite chaszcze tarniny przycupny midzy nimi jak kbki
biaego ognia.
Krawd szkarpy kolicie wygina si od rzeki po trzech stronach kotliny. To pierwsza linia naszych
okopw. Cisza prawie absolutna, najmniejszego powiewu. wierkaj tylko wrble na pobliskiej
brzozie, cichutko brzczy jaki owad, szumi wodospad na Nysie. Wszystko w wiosennych pastelowych
barwach, przesycone ywicznym zapachem lasu, owiane rzekim chodem rzeki. Chciaoby si pj
tam na zbocze, pod pierwsze sosny nad szkarp, rozpali ognisko... Dym wzniesie si pionowo
w nieruchomym powietrzu, chrust bdzie trzaska amany pomieniem. Potem zej ku rzece,
rozwin wdki... Drgnem. Trzasna seria. Niemiecki kaem bije zza rzeki. Spod sosen odpowiada
mu cikim stukotem maksym. Pryskaj wizje sielanki, lecz zbocze zoci si nadal, beztrosko
baraszkuj wrble-ebraki. Uwiadamiam sobie nagle, e tam na szkarpie prawie kady metr ziemi
jey si lufami zamaskowanej broni, e cae zbocze pornite jest niewidocznymi std rowami,
setkami stanowisk, zryte wybuchami tysicy granatw, e kryje w sobie ziemianki pene zbrojnych
ludzi. W tej chwili jcz tam na pewno brzczki polowych telefonw, krzyuj si rozkazy, meldunki,
biegaj gocy pltanin wykopw.
onierze przechodz obok mnie. Id gsiego, czujni, schyleni, zerkajc na boki, znikaj za wgem
zaamania rowu. Ruszyem na kocu plutonu. Za rzek zacz znw warcze niemiecki karabin
maszynowy.
Pluton zatrzyma si u wylotu rowu dobiegowego. Przeciskajc si obok strzelcw wychodz na czoo.
Smirnow czeka rozmawiajc z sierantem Masowskim. Gestem rki zaprasza do obejrzenia
przekazywanego chaziajstwa. Stanowiska placwki zaskakuj mnie przyjemnie. Okop cigy
o penym profilu, z zadziorami dobrze rozbudowanych, wysunitych przez szyjki do przodu
stanowisk, biegnie midzy drzewami i krzakami na przestrzeni okoo stu szedziesiciu metrw.
Maskowanie solidne, cile dostosowane do barwy terenu, czno z pierwsz lini zapewniona
przez dwa rowy dobiegowe, wyryte w przyzwoitej odlegoci od siebie. Punkt dowodzenia z gbok
wnk na odpoczynek, podrczne schrony na zapasow amunicj, rezerwowe stanowiska kaemw...
Na kadym prawie stanowisku materace lub pierzyny w pomysowo urzdzonych wnkach do spania.
Zerkajc ponad przedpiersiem okopu zobaczyem wod. Nysa o par krokw w dole szeleci bystrym
prdem w zielonych pdach tataraku, pluska midzy obmytymi przez wezbrane, wiosenne wody
korzeniami drzew. Dalej, z biegiem nurtu, huczy wodospad na zrujnowanej tamie. Za rzek na dobry
rzut granatem s Niemcy. Wyranie odcina si na tle zielonego brzegu szary beton wchodzcych
w wod bunkrw, czarne ambrazury strzelnic przykuwaj wzrok. Midzy bunkrami stercz koki
i ledwie widoczna pajczyna drutw kolczastych.
Chcc lepiej zobaczy nieprzyjacielskie stanowiska, stanem na ziemnym podnku i wychyliem si
nad okop. Smirnow szarpn mnie w d.
- Po co gow nadstawiacie?! Tam strzelcy wyborowi tylko czekaj.
Zmieszany, wyjem z futerau polowy peryskop, lecz widocznie jaki promie gasncego ju soca
bysn w szkieku soczewki, gdy ledwie go wysunem, z bunkra warkn kaem. Kule z trzaskiem
wwierciy si w przedpiersie okopu. Przysiadem odruchowo. Lejtenant pozosta wyprostowany.
- Psiakrew! - zaklem pod nosem. Przecie dwumetrowej, wirowej osony kule nie przebij, a ja
kad uszy po sobie jak zajc. Brak mi byo otrzaskania z warunkami okopowymi. To nie partyzantka,
gdzie przed ogniem nieprzyjaciela chronio czowieka przewanie par gazek maskowania na
czapce.
Podszed do nas zastpca Smirnowa, stary, wsaty plutonowy. Wedug wszystkich szykan
radzieckiego regulaminu zameldowa swemu dowdcy sytuacj na placwce a nastpnie przedstawi
si mnie i Masowskiemu. Zauwayem zreszt od razu panujc tu na kadym kroku wzorow
dyscyplin i cise przestrzeganie regulaminowego zachowania si w obcowaniu z przeoonymi.
Zupene przeciwiestwo tego, co widziaem u onierzy radzieckich poza frontem. Z nami byo
odwrotnie. Na tyach a do przesady oddawano przeoonym honory, prono si na baczno,
przestrzegano zapinania guzikw i golenia si, lecz w warunkach bojowych wszystkie te akcesoria
dyscypliny odpaday automatycznie. Dlatego ze zdziwieniem patrzyem, jak tu na wysunitej
placwce pierwszej linii Sowieci staj na baczno, salutuj, jak wszyscy maj czyste, biae wypustki
podszyte u konierzy zapuszczonych oliw i wypowiaych mundurw.
Gdymy mijali punkty ogniowe, onierze Smimowa odwracali gowy, przygldali mi si a z krpujc
ciekawoci, a gdy zwrciem si do jednego z jakim pytaniem po polsku, w odpowiedzi zacz
kaleczy niemiosiernie rosyjskie wyrazy, z widocznym przekonaniem, e w ten sposb upodabnia je
do mej rodzinnej mowy. Smirnow ze swej strony upewniwszy si, e czytam po rosyjsku, da mi na
swoim punkcie dowodzenia Jak hartowaa si stal Ostrowskiego, tali kart do gry i wspaniae
skrzane spodnie, jakie nosili niemieccy pancerniacy. Gdy oponowaem, machn rk.
- Bierzcie, bierzcie, towarzyszu poruczniku, nie rbcie mi przykroci, przecie my idziemy na
odpoczynek, a wy zostajecie w okopach.
Zastpca lejtenanta kroczy powanie obok nas i dobrodusznie, niemal po ojcowsku, przekazywa
swoje uwagi o zachowaniu si i metodach walki Niemcw z naprzeciwka. Gdymy przystanli i zapalili
papierosy, momentalnie machaniem doni rozwia oboczek dymu i tumaczy szeptem:
- Niemcy cay czas obserwuj placwk. Szczeglnie ich strzelcy wyborowi, a taki kb dymu wiszcy
nad okopem zdradza obecno paru ludzi w jednym punkcie. Ot, tak i gotowi granatem machn,
a po co gin niepotrzebnie. Tak samo gos, niesie si po wodzie daleko, a fryc niegupi, sucha
kadego szmeru i wali w to miejsce. A chodzi o to, eby nie zdradzi, w ktrych punktach ludzie
siedz, gdzie kulomioty rozstawione. Dlatego my na dzie kaemy trzymamy w dole, a na noc dopiero
ustawiamy do strzelania. Bo w dzie to oni nieruchliwi, pi, dopiero w nocy rnych sztuczek
prbuj, eby wymaca nasz sil i rozplanowanie ognia. Tak, nie trzeba da si sprowokowa, bo im
tylko o to chodzi...
Gdy ruszamy do nastpnych stanowisk, plutonowy zostaje troch z tyu z Masowskim i dalej co mu
piewnie klaruje, a Smimow rwnie ciszonym gosem, lecz w treciwych jak na wykadzie sowach
wyjania mi stosowany przez niego system ogniowy, rodki cznoci i punkty orientacyjne w terenie.
- Sdz, e nie bdziecie potrzebowali czegokolwiek zmienia. Wypraktykowalimy wszystkie sposoby
i zachowalimy najlepsze, wedug mnie. Czasu na to mielimy do, przyszlimy tu jeszcze w zimie -
dodaje na zakoczenie.
Rzeczywicie, wszystko jest rozmieszczone i przewidziane po mistrzowsku. Widz, e sierant
Masowski rwnie z uznaniem kiwa gow nad rozplanowaniem caoci. Jestemy zadowoleni.
Wystarczy tylko podmieni ludzi i uzbrojenie, przekaza kademu indywidualne zadanie, aby mie
placwk bez jednego grzebnicia opatk, zorganizowan i cakowicie gotow do obrony.
Pytam jeszcze Smirnowa o ssiadw z bokw. W odpowiedzi lejtenant krci gow.
- Nie ma. Z prawa i z lewa od placwki cign si nad rzek tylko nasze pola minowe. Najbliszy wasz
ssiad to pierwsza linia z tyu...
- A tu, przed placwk, s miny?
- Nie, od rzeki dzieli nas wszdzie zaledwie par krokw, a niekiedy stanowiska prawie wisz nad
wod. Nie byo miejsca na miny. Zaoylimy wic tylko automatyczne, czerwone rakiety alarmowe.
Gdyby Niemcy niepostrzeenie przedostali si przez rzek i chcieli was zaskoczy w okopie, musz
przedtem zahaczy o ktry drut ukryty w trawie na brzegu i poczony z rakietami. Pamitajcie - uj
mnie za rami - wybuch czerwonej rakiety przed placwk oznacza, e nieprzyjaciel trzyma was za
gardo.
- Hm... no c, gdyby tak si stao, pierwsza linia przyjdzie mi natychmiast z pomoc... - wzruszyem
ramionami.
- Nie przyjdzie... - Smirnow spowania i wskaza rk na szkarp.-Widzicie, rowy czce biegn pod
gr. Pomimo e na zboczu puszczono je ukosem, nie mog da ludziom naleytej osony. W nocy
stale s pod ogniem z tamtej strony. Wstrzelali si, dranie, przecie par miesicy front tu stoi.
W czasie walki Niemcy kad tam ogie zaporowy. Dlatego nikt z pierwszej linii nie przemknie si
wam z bezporedni pomoc.
- Wic wespr mnie ogniem.
- W jaki sposb? - lejtenant rozoy rce i mwi dalej cicho: - Tak, tak... Tu nie ma artw. Przecie
dla pierwszej linii caa szeroko rzeki i podstawa przeciwlegego brzegu na odcinku kotliny jest
martwym polem... Na pierwszy rzut oka tego nie wida, ale paskudny tu wygibus terenowy,
rozumiecie?...
- Rozumiem... - kiwam gow, czujc jakie nieprzyjemne askotanie w gardle. - Wic pierwsza linia
moe pooy swj ogie w gbi tamtego brzegu, a jeeli go skrci, to dopiero na wysoko placwki
lub jeszcze bliej, w kotlin.
Dopiero teraz pojem dziwnie mocny ucisk doni Drosika, gdy egnaem si z nim odchodzc tutaj.
Dowdca kompanii mwi:
- Pamitaj, znaki umwione, czerwone rakiety, to sygna, e Niemcy wdzieraj si na twoj placwk.
Jeste zdany wycznie na wasne siy. Nie bd mg zniy ognia na twoje przedpole, bo dostaniecie
w plecy, a modzierze ci te nie pomog, rzeka wska, miny mog zahaczy o twoje stanowiska... Ale
jeeli Niemcy zdobd placwk, pooymy ogie zaporowy...
Ogie zaporowy... Gdzie?! W kotlin?!
Smirnow jakby odgad moje myli.
- Tak... jeeli Niemcy zdobd ten okop -mrukn stukajc doni po burcie rowu i wskazujc gow
w stron naszych pozycji - oni, kaemy, artyleria, modzierze, musz skierowa ogie w kotlin, na
placwk, na Niemcw, ktrzy tu bd, i... na was. Dlatego, poruczniku... - Smirnow znw uj mnie
za rami i powanie spojrza w oczy - dlatego bdziecie musieli czuwa. Czuwa w dzie i w nocy.
Wystarczy chwila nieuwagi i moe by za pno. Niemcy zorientuj si na pewno w zmianie naszych
wojsk. Dostrzeg chociaby wasze rogatywki i wtedy pjd na wszystko, eby tylko zdoby jzyka.
A tu miejsce dla nich na wypad dobre... wodospad guszy plusk wiose, wic na such w nocy nie
liczcie, ale liczcie si z tym, e desant i mier albo niewola mog spa nagle, jak grom z jasnego
nieba.

V. Desant

- Panie poruczniku, panie poruczniku - szepce nerwowo goniec kulc si przy oboonym darni
wizjerze.
Odsuwam chopca na bok, wygldam. Rzeka poyskuje jak metal, przeciwlegy brzeg rysuje si czarno.
Mrok stopi bunkry z grzebieniem krzeww, z pniami drzew, ktre cz si w grze ciemnymi
konarami niczym wycinanka na tle wieczornego nieba. Midzy drzewami, skryte do poowy w cieniu,
sun ostronie ludzkie sylwetki.
- Niemcy... - dawi si z emocji goniec i siga po pistolet maszynowy.
- Niemcy... - mwi skaniajc do ziemi luf jego automatu.
- Panie poruczniku, wczoraj te tak leli jak barany, a rka wierzbi, eby po nich pocign...
- Mnie te wierzbi, ale nic z tego, bracie. Nie wolno nam zdradza swoich stanowisk. Poza tym wiesz
dobrze, e kady strza na placwce to alarm dla caej zaogi.
Niemcy wracali z dziennego odpoczynku. Widziaem ich o wicie, jak wynosili si gdzie na tyy. Na
dzie pozostaway wic w bunkrach tylko dyurne obsugi kaemw i strzelcy wyborowi. Wzorem i za
porad swego poprzednika obserwowaem ich, lecz jak dotd ani razu nie otworzyem ognia,
trzymajc nadal przeciwnikw w niewiadomoci co do siy i wielkoci placwki. Nieprzyjaciel
rozpoznawa niewtpliwie oglne zarysy naszej pozycji, a nawet niektre stanowiska, gdy
niemoliwoci byo zamaskowa naleycie zway gliny i wiru na przedpiersiu okopu, lecz na pewno
nie wiedzia, co kryj one za sob. W cigu minionej doby zdylimy si jednak przekona, e
goniejsza rozmowa, zgrzyt opatki w wirze lub najmniejsze wychylenie gowy poza oson
stanowisk cigay w to miejsce natychmiastowy ogie przeciwnika. Towarzystwo z naprzeciwka
dobrze wida obserwowao placwk.
Chopcy zorientowali si momentalnie, co grozi dostaniem w czap. Wszyscy ju mwili szeptem,
a dopki byo widno, wygldali na przedpole tylko przez wyobienia strzelnicze i wizjery
obserwacyjne. Idc okopem schylali si automatycznie w miejscach nieco pytszych. Byem
zbudowany byskawicznym dopasowaniem si moich ludzi do nowych warunkw, jak rwnie ich
opanowaniem. Wiedziaem, e kady z onierzy ma ochot wygarn ze swojej broni do Niemcw,
aby niejako mianowa siebie frontowcem i skosztowa tej swoistej, podkrelonej dreszczykiem grozy
swobody strzelania. Na garnizonowej strzelnicy kade ostre strzelanie obramowane byo cisym
celem, czasem, odpowiedni postaw, komend i innymi wiczebnymi rygorami do kopotliwego
rozliczania si z naboi wcznie. Natomiast linia ogniowa na froncie ma to do siebie, e wszystko
i wszyscy przed ni, czyli na nieprzyjacielskim terenie, od przedpola a Bg wie dokd, na wprost,
w prawo i w lewo stanowi nie tylko dozwolony, lecz nakazany cel. Mona wic strzela, ile kto chce
i jak chce, gdy nie ma obawy, e zerwany pocisk trafi kogo ze swoich. Nikt nie gani strzelca za puda,
a jeeli rani lub zabi czowieka z naprzeciwka, podpali smugowym pociskiem chaup czy zastrzeli
konia, ktry cign kuchni polow - dowdca klepie onierza po ramieniu i stawia za wzr innym,
koledzy go podziwiaj, czeka go odznaczenie, awans. Niejeden w cywilu paci za to, aby mc
posiada choby flower lub postrzela sobie z niego. Tutaj dysponuje siln, dalekosin broni,
nieograniczon iloci amunicji z moliwoci uywania tego wszystkiego a do obrzydzenia. Tylko...
e tamci z naprzeciwka dysponuj rwnie, czsto nawet lepszym, sprztem i dogodniejszym
pooeniem.
Wielu naszych onierzy pomimo kilkumiesicznej suby i formalnie ukoczonego przeszkolenia
jeszcze nigdy nie strzelao. W cywilu nie kademu zdarzya si okazja, a w wojsku w dniach ostrego
strzelania jeden mia sub, drugi by chory, inny siedzia w pace. W naszych warunkach nie byo
czasu, eby robi dla nich dodatkowe wiczenia. Odbij sobie na froncie - mwio si.
Mj goniec nalea wanie do takich. Dlatego obraca teraz w rkach automat, a wreszcie celuje
z niego na pusto, eby chocia w ten sposb uly sobie troch. Rozumiem go, ale na placwce
zmuszeni jestemy do zachowania specjalnej taktyki. Co innego pierwsze linie na szkarpie i zboczach
doliny.
Kaemy, jak i poprzedniej nocy, terkocz bez ustanku, dwicznie i ostro trzaskaj kabeki. Co chwila
omocz modzierze. Furkotanie min, podobne do odgosu leccych kaczek, guszy wtedy jkliwy
powist kul. Za kadym razem wciskam mimo woli gow w ramiona, ulegajc zudzeniu, e miny
spadaj wprost na nas, gdy furkotanie narasta i przechodzi w charakterystyczny, gony szelest. Lecz
to jakby zdyszane fukanie oddala si wyranie, cichnie, a po chwili gdzie tam za bunkrami ziemia
byska parokrotnie i hucz wybuchy. Zaamanie stromego toru min wypada nad sam placwk, std
odgosy ich wzlotu i spadania. Wida je nawet przez moment, jak obracaj si czubem w d na
szczycie trajektorii.
Niemcy ju wczoraj wieczorem musieli wyczu zmian na naszych pozycjach, gdy ich artyleria bia po
drogach ogniem zaporowym, a teraz zaczynaj gsto pryska z bunkrw rakiety i serie smugowych
pociskw nerwowo obmacuj szkarp. Wreszcie gwatowna salwa modzierzy grzmi po tamtej
stronie, charkocze nad gow i stado cikich granatw lduje na zboczu midzy okopami. Nasze
stanowiska cichn na moment, jakby przeraone czy nasuchujce, i zrywaj si wszystkie
optaczym jazgotem kanonady. Pukowe modzierze dudni salw caej chyba baterii, bo ziemia a
drga, a tysice kaczek furkocz nad placwk.
Noce zaczynaj si cakiem wesoo. Tym weselej, e musimy zachowa paradoksaln poniekd
neutralno, podczas gdy Niemcy, cho kieruj swj ogie gwnie na zbocza doliny, nie zapominaj
jednak i o nas i raz po raz, nawet bez pretekstu, przeczesuj placwk seriami z kaemw. Z drugiej
strony, stanowiska na szkarpie oraz dalsze na zboczu strzelaj rwnie ponad placwk i aby sign
bunkrw, denerwujco zniaj ogie. Boj si, e ktremu kaemicie drgnie rka, a wtedy bdzie
karambol. Tylne osony stanowisk placwki s bowiem duo nisze od czoowych. Mam jednak
nadziej, e Wadek arczyski wychowa uczciwie swoich cekaemistw, a Drosik u reszty pilnuje
dolnej granicy ognia.
Siedzimy wic niewinnie jak bezbronne sieroty midzy zajadle przestrzeliwujcymi si liniami, pod
aurow kopu ze wietlnych pociskw i rakiet. Sytuacja nie tyle gupia, co irytujca. Nie ma jednak
zego, co by na dobre nie wyszo. Ta dobra strona - to blisko nieprzyjaciela automatycznie
zabezpieczajca nas przed jego artyleri i modzierzami. Znajc skutki ognia niemieckich ryczcych
krw i widzc, co wyrabiaj miny cikich modzierzy na zboczach doliny, zaczynam bogosawi
swoj zmuszon do milczenia, przyczajon pod lufami nieprzyjacielskich bunkrw placwk.
Gd kilkudziesiciu zaledwie godzin jestemy na linii. Przezywamy drug frontow noc. Ale czowiek
ju si zasymilowa, ju myli kategoriami: my - oni, a osobiste niechci czy urazy do ludzi w tych
samych mundurach zblady od razu, stay si nieistotne w obliczu prawdziwego wroga. Na placwce
dosta czowiek pszczelich oczu, widzi jednoczenie na trzy strony, w dole i w grze. Myli si szybko,
precyzyjnie, a stae nerwowe napicie pobudza energi, tumi zmczenie fizyczne. wiadomo, e za
kady swj bd, za najmniejsze przeoczenie czy brak natychmiastowej decyzji mona zapaci wasn
gow i yciem przyjaci, nie pozwala na bierno wobec zachodzcych wypadkw.
Wiedziaem, e najgorsze dla nas bd noce. Noc bowiem stwarza dla nieprzyjaciela warunki do
operacji z zasady niemoliwych w dzie. Dlatego od zmroku do witu kady z zaogi placwki czuwa
na swoim stanowisku. Kady mia wyznaczony odcinek ogniowy, a obserwowa musia cay teren
w zasigu swego wzroku. Rosnce przed placwk na parametrowym, pochyym brzegu drzewa
i krzaki znacznie utrudniay nam obserwacj, dzielc w praktyce przedpole na szereg wycinkw
widocznych tylko z poszczeglnych punktw. Wyci zaroli nie mogem, gdy byo to poczone ze
miertelnym niebezpieczestwem dla wycinajcych, a poza tym odsonibym swoje pozycje ogniowe.
Gdyby wic w nocy zasna ktra obsuga erkaemu lub ktry z rzadko rozstawionych fizylierw,
stworzyoby to luk w cigej obserwacji przedpola i wyrw w zazbiajcym si systemie ogniowym.
A jeeli w tak luk trafi akurat niemieccy zwiadowcy? Wytumaczyem chopcom sytuacj
i ostrzegem: - Unie ktry na stanowisku, zastrzel na miejscu...
Druynowym zostawiem swobod poruszania si, lecz musieli uwaa na wyloty roww czcych
i na tyy placwki. W ciemn noc Niemcy atwo mogli przepyn rzek gdzie z boku, przekra si
przez pola minowe, zaj nas od tyu. Byo to o tyle prawdopodobne, e placwka nie zajmowaa caej
dugoci kotliny, zostawiajc szerokie przerwy na flankach, szczeglnie z lewej strony, gdzie teren by
mao zadrzewiony. Dlatego te ja, sierant Masowski i Braczkowski, obchodzc na zmian
stanowiska, podejrzliwie zerkalimy na ciemne, zarose brzoz i chaszczami dno kotliny.
Cz nocy spdzaem na swoim punkcie dowodzenia. Wykopany w rodku placwki, pod star,
rozwidlon olch, ma on najlepsze pole obserwacji. W dzie mog std obj wzrokiem wszystkie
lece naprzeciw kotliny bunkry, sign spojrzeniem daleko w lewo za rzek, gdzie midzy drzewami
przewieca cega zabudowa, lub w prawo, gdzie za wzniesieniem porosym tarnin wzrok napotyka
odlege czubki fabrycznych kominw i wie kocioa. Zabudowania na lewo to jaka wie, do ktrej
przypuszczalnie udaj si na dzienny odpoczynek Niemcy z mojego odcinka, a miasto z prawej - to
Rothenburg.
Teraz, wieczorem, z mego punktu najlepiej czuwa nad caoci i wymacywa wzrokiem gniazda
niemieckich modzierzy, yskajce w mroku tym pomykiem wystrzaw. Swoje spostrzeenia
nanios rano na szkic i przel do batalionu. Cig dalszy naley do sztabu i artylerii. Grubym, zbatym
pkolem, przecitym kresk z kropkami po bokach, oznacz te drewniano-ziemny bunkier, co
rozpaszczy si nisko nad wod, na wprost lewego koca placwki. Tkwi w nim szybkostrzelne
dziako przeciwlotnicze. Odzywa si nieprzyjemnym, ostrym terkotem, jakby kto krajzeg cign po
szkle. Gdy bije na zbocze, cz jego pociskw zahacza o drzewa nad placwk, eksploduje
z deprymujcym trzaskiem. Nie podoba mi si ten bunkier. Jest diablo czuy na kady nasz ruch czy
dwik. Wystarczy mu te niky odblask zapaki, gdy przykryty z gow peleryn zapalaem papierosa
na dnie wnki. Wygarn od razu, dokadnie w przedpiersie punktu, przeora wirow oson,
potrzaska szalunek i mao mi ba nie rozwali.
W nocy palimy na stanowiskach. Nie ma na to rady. Papieros cudownie odpra nerwy, odgania sen
i rozprasza monotoni nocy. Nie przypominam nawet chopcom o ostronoci. Niemcy robi to za
mnie w bardziej przekonywajcy sposb. onierze pal wic zgrabnie, chowajc ogarek pod klapami
rozpitego paszcza. Pociga si wsadzajc nos za pazuch. Przypali trzeba od hubki, zrobionej
z waty opatrunkowej lub paku, co tli si niedostrzegalnie we wnce na dnie stanowiska. Poniewa
hubka mi zgasa, pozwoliem sobie na zapak i... jutro bdzie robota z reperacj punktu. Szczcie
jeszcze, e goniec odpowiedzialny za pilnowanie domowego ogniska wlaz wtedy rwnie do wnki,
aby namaca wygas hubk.
Smirnow, przekazujc mi swoje uwagi o nieprzyjacielu, powiedzia o tym w bunkrze, e wlaz w teren
jak pluskwa w szpar i niele krew pije. Mylc, e chodzi tu o strzelcw wyborowych, nie zwrciem
na to specjalnej uwagi. W nocy snajperzy byli nieaktualni. Tymczasem wanie w nocy ta pluskwa
pokazaa swoj szybkostrzeln ssawk. Chopcy po pierwszej dobie yli ju pod jej strachem. Dziako
bijce seryjnym ogniem bezporednim i w dodatku ekrazytowymi pociskami to nie karabin
maszynowy, pod ostrzaem ktrego mona spokojnie gra w karty za byle kupk wiru.
Jak tu si pozby tego stracha - mylaem ogldajc przy wietle rakiet poharatane stanowisko. -
Batalion mi nie pomoe. Kaemy s wobec niego bezsilne, artyleria go nie dosignie ze zbocza ogniem
prostym, bo placwka ley na drodze jej pociskw, a z bokw osaniaj go fady terenu. Poredni
ogie dzia i cikich modzierzy odpada ze wzgldu na bliskie ssiedztwo stracha z nami. Niech no
celowniczy podkrci poziomic tylko o milimetr za mao, szesnastokilogramowe granaty dziabn
prosto w moje stanowiska. Dzikuj. Rano trzeba bdzie jednak co przedsiwzi.
Lecz do witu zostao jeszcze kilka adnych godzin. Kilka godzin to duo, bardzo duo, gdy si tak
siedzi na wysunitej przed pierwsz lini placwce, gdy trzeba nieraz do poowy ciaa wychyli si nad
okop, by lepiej dojrze przedpole, gdy wie si, jak kruche s osony stanowisk wobec uderze
nowoczesnej, silnej broni. W gwidzie pociskw nad gow czuje si wtedy chodny, paraliujcy
powiew czego... czego, co ci przygina do ziemi, zwila potem koszul, krtkim spazmem strachu
unieruchamia caego. To co ludzie spoza frontu nazywaj: mier. Tutaj nikt nie wymawia tego
sowa, kady czuje je zbyt wyranie, zbyt bezporednio. Kady broni si przed nim marzeniem,
nadziej... Stare chiskie przysowie mwi: Nie syszysz kuli, ktra ci zabije. A ja sysz, jak
gwid. Niech gwid, to cieszy.
Rzeka poyskuje w blasku rakiet, pociski smugowe jak sznury popiesznych robaczkw witojaskich
mkn nad wod, przecinaj konary drzew. Wilgotne, przejmujce dreszczami zimno cignie z dou.
Przysiadam we wnce stanowiska, zdejmuj z szyi pistolet maszynowy, poprawiam uwierajcy biodra
ciki pas z rynsztunkiem. W dzie mona odpi dokuczliwe rzemienie, zrzuci paszcz, a nawet
mundur, umy si w ktrym z mikroskopijnych jeziorek, co le na dnie osonitej krzakami kotliny,
przede wszystkim za przespa si troch pod oson tylnej burty okopu. Od witu do zmroku
dyuruj bowiem na naszych stanowiskach strzelcy wyborowi z batalionu, polujc przy okazji na
nieostronych Niemcw. Trzy razy dziennie przynosz te na placwk posiki w polowych termosach.
Siorbiemy wtedy gorc zup lub napychamy si tust kasz i popijajc kaw dochodzimy do
wniosku, e wojna nie byaby taka za, gdyby dawano czowiekowi wicej snu, tytoniu i czasu na
odwszenie koszuli.
Na wspomnienie tytoniu mam ochot zapali. Kuroszkw zostao wprawdzie na par skrtw, ale
rano moe wydadz nam co do palenia, a jeli nawet nie, to czy jest sens oszczdza? Nasze
modzierze znowu grzmi salw, a ziemia si trzsie, i znw z bunkra to cholerne dziako omiata
ekrazytwkami placwk. Po omacku odrywam duy ape gazety, zgrabiaymi palcami sypi tyto.
Reszt podaj gocowi.
- Pal, Edziu, raz czowiek yje...
- Co bd pana porucznika opala - kryguje si chopak. - Na jutrzejsz noc nic panu nie zostanie.
- Bierz, bierz, nie martw si o mnie.
onierz bierze skwapliwie pudeko, przysiada i skrcajc papierosa szepcze:
- Co to jest, panie poruczniku, e im wicej strzelaj, tym wicej by czowiek fajczy i fajczy. Ja ju
wszystko swoje wykurzyem...
- Normalna rzecz. Sam widzisz, e jak rbi po placwce i nie moemy odpowiedzie, to czort wie, co
z rkami robi. A tak przynajmniej cybucha garciami osaniasz albo do gby niesiesz.
- Oj, racja, panie poruczniku, bo jak ta krajzega po nas zasuwa, to a skra cierpnie, a sztachnie si
czowiek dymem, od razu lepiej. A co do tego bunkra, panie poruczniku, to on nam gotw jeszcze
krzywd zrobi, a osony w stanowiskach to sicher wszystkie rozdziabie.
- Albo my jego wpierw rozdziabiemy - odpowiadam i wyawiam z pamici szczup posta dowdcy
pukowych siedemdziesitekszstek. Porucznik ten nie wyrnia si w koszarach ani w marszu
niczym specjalnym. Chyba tylko wicej od innych zapaskudzonym sownikiem i zmylnymi
kradzieami siana dla swych koni. Ale o jego bojowych wyskokach i zdolnociach szkoleniowych
opowiadano cuda. Podobno w trzydziestym dziewitym roku, jeszcze jako podchory rezerwy,
plutonem starych, francuskich polwek na drewnianych koach stopowa pod Kutnem ataki
niemieckich czogw, a pniej w akowskiej partyzantce ze zdobycznych Vierlingw strca junkersy
i stukasy. Syszaem w kompanii, e tu na linii znw wylaz z niego kozak. Jak snajper trafia z armaty
w pojedynczego szkopa, jeli tylko ktrego przyuway. Moe by go tak tym rozpaszczonym bunkrem
podechta?
Nie zawiodem si na wodzu naszej kurnosej baterii. Nastpnego dnia przydybaem go w lesie na
zboczu, zapytaem o zdrowie artyleryjskich koni i rozgadaem si troch o chojrackiej obsudze
przeciwlotniczego dziaka w bunkrze. Porucznik sucha grzecznie, wspczujco kiwa gow: - A to
skurwysyny! Mwi pan kolega, e gwno z paskiej pozycji zostanie... - i niby dla towarzystwa
przyczapa ze mn na placwk. Rozejrza si troch w okolicy, zerkn na rozpaszczony bunkier,
zdziwi si nawet: - Rzeczywicie, wlaz w teren jak menda, cho we i wydrap...
Potem wzi ode mnie szkic sytuacyjny i wyczoga si na lew flank a do pl minowych. Wrci po
chwili, mitosi w zbach stokrotk, patrzyem pytajco, wic mrukn: - Lubi stokrotki, bardzo
schludne kwiatki, tylko e w czasie wojny rosn na gwnie, jako e wojny w ogle... zasrane - i
poszed sobie.
Lecz zaledwie nadchodzca noc omroczya kotlin, na flance placwki, u skraju pl minowych, zaczo
si co rusza. Nie wierzyem wasnym oczom i uszom. Moe z tego artylerzysty naprawd taki kozak,
moe polska brawura susznie jest przysowiowa, ale nie bdzie chyba takim idiot, eby ustawia
dziaa na brzegu rzeki. Wziem goca i poczogalimy si w tamtym kierunku.
Kanonierzy, wtuleni w ziemi, odwalali ju opatkami pierwsze ksy darniny pod dwie dziaobitnie.
Porucznik lea w pytkim leju po granacie, szeptem dyrygowa robot.
- Co wyrabiacie, zwariowalicie?! - zaczem przysuwajc si do niego. - Przecie Niemcy roznios was
tu na strzpy w cigu dwch minut. Wciekn si, jeeli tylko co poczuj...
- To niech si w dup ugryz - odpowiedzia znudzonym gosem. - Zaraz bdziemy mieli osony,
a zobaczy nie zobacz, bo zamwiem u gwnodowodzcego pogod, jakiej nado.
Pogoda istotnie sprzyjaa akcji. Ju po poudniu chmury zacigny pogodne od kilku dni niebo, mga
gstniaa nad rzek, wszelkie odgosy sczyy si przez ni jak przez wat. Rakiety kreliy tylko
matowe pkola nie uwypuklajc ksztatw w terenie.
- A wic jak u licha znajdziecie cel w tym mleku? - zapytaem.
- Posiedz do rana, hemoroidw chyba nie zapi...
- Do rana? Nie dacie rady wykopa stanowisk, gbiej s korzenie, a dalej glina...
- Kto by tam takie wychodki kopa, wystarczy mi jak na koczowanie, byle kaemy oczu przypadkiem nie
zaprszyy...
Zdbiaem do reszty. Mylaem poprzednio, e moe bdzie prbowa wymaca ten bunkier
stopniowo skracanym ogniem porednim z pozycji w lesie lub... no, licho wie, innego sposobu chyba
nie ma. A on tymczasem ustawia tu pbateri i czekajc dogodnego momentu bdzie tkwi do rana
za nisk, wt oson dziaobitni, z wysoko sterczcymi dziaami, midzy skrzynkami z amunicj,
ktre, trafione pierwszym lepszym pociskiem, gotowe zrobi pieko. Przecie na wprost, o czterdzieci
metrw, czatuje na najmniejszy odgos z naszej strony, na jakikolwiek ruch czy podejrzany ksztat
opancerzone ziemi i rzdami grubych bali szybkostrzelne dziako przeciwlotnicze. Z ukosa gro
dziaobitniom kaemy, modzierze, a moe i ryczca krowa zaryzykuje precyzyjn salw. Byle
powiew moe bowiem lada chwila zdmuchn mg, a rakiety zamieni noc na dzie... Bdzie wtedy
ubaw, e Boe ratuj! Ma chop fantazj, nie ma co mwi.
- Poruczniku - pytam wic, patrzc na niego z uznaniem - czy mog panu w czym pomc?
- Dzikuj! Na razie w niczym - wychyli si z leja, szeptem rzuci par sw dziaonowemu, zgrabnie
wrci do starej pozycji, a podchwyciwszy moje spojrzenie, mrukn ironicznie: - C pan kolega tak
mi si przyglda? Aha... - pogaska doni zarost na twarzy. - Tak, nie goliem si chyba z tydzie.
W ogle nie mam czasu zaj si czym ludzkim. Konie z godu ju dyszle pozjaday, chopcy
zapomnieli piewu... bo piechociarze wci a za mn: temu rozpieprz gniazdo cekaemu, tamtemu
jaki punkt obserwacyjny, panu koledze znw ten bunkier mierdzi...
- y nam nie daje, cholera...
- Taki mocny dupek? Zobaczymy, kto mocniejszy... A co do pomocy, to pan kolega najwyej osoni
mnie askawie przy zejciu z pozycji. Ile pan ma karabinw maszynowych?
- Cztery diegtiariowy...
- Ho, ho! to wystarczy, eby szkopw dwa razy tykiem do mnie odkrci... No i gdyby u mnie byli
ranni, uprzejmie prosz przyj ich na placwk, a w dzie odbior przez swoich sanitariuszy. Nie
bior na wypady apiduchw, bo fajtol w portki po kadej salwie...
opatki kanonierw zaczy denerwujco chrobota w wirze, oddechy i szepty szybko pracujcych
ludzi zdaway si hucze jak kowalskie miechy. Rzeka zupenie utona we mgle, urywanie ze
wszystkich stron warczay kaemy, w mleczku na zboczach blado migotay rakiety. Psiakrew, dobre to
akurat dla artylerzystw, ale jednoczenie jak wymarzone dla niemieckich zwiadowcw.
Poegnaem wic porucznika i szybko wrciem na placwk. Chopcy czuwali. Mga i projektowana
akcja polwek trzymaa wszystkich w napiciu. Niemcy usyszeli ju wida szmery na flance placwki.
Tam bowiem najgciej koncentruj si ich nisko wystrzeliwane rakiety, a rozpaszczony bunkier
cignie co chwila krajzeg po szkle, a w uszach kuje. Chrobotanie opatek ustaje, lecz Niemcy dla
pewnoci puszczaj jeszcze w kotlin kilka niewielkich granatw. Zaniepokojony, ruszam znw na
lewe skrzydo. W oparz i mroku dostrzegam cienie uwijajcych si kanonierw. Kopi teraz goymi
rkami, w pelerynach wynosz ziemi na szerokie burty dziaobitni, maskuj od razu, bo sycha
dyskretne amanie gazi. Gdy rakieta syczy nad nimi, padaj plackiem, nieruchomiej w jej mdym
blasku, za chwil schyleni, plec pod nkajcym ostrzaem z bunkrw, pracuj dalej bez szmeru,
szybko, zawzicie.
Odamek granatu przeora jednemu kark, ugrzz gdzie pod opatk. Chopak przypezn na
placwk. W lewoskrzydowym, pkolistym stanowisku Braczkowski zrobi mu opatrunek. Kanonier
wkada podarty paszcz, bierze swj automat i postkujc z blu, unieruchomiwszy sobie rami
paskiem od spodni, gramoli si z powrotem za burt okopu.
- Ty dokd? - powstrzymuje go Braczkowski.
Tamten milczy chwil, jakby nie rozumia pytania.
- Do swoich, panie kapral - wystkuje wreszcie i znw stawia nog na podprce do wyskakiwania.
Braczkowski przytrzymujc go za pas mwi do mnie:
- W eb przecie nie dosta, a zdurnia - i do kanoniera; - A tutaj to co, nie swoi? Tam i tak poytku
z ciebie nie bdzie...
- Przecie ja celowniczy, panie kapral... Zaraz chopaki dziaa podtocz... jak tylko mga ustpi, uderzym
w ten bunkier. Pucie mnie, panie poruczniku - usiuje stan przede mn na baczno - przecie ja
celowniczy...
- Zastpi ci dziaonowy. Moesz chodzi? - pytam, bo kanonier dyszy ciko i chwieje si na nogach.
- Mog, panie poruczniku... ja klczc dziao wyceluj...
Ogldam si w ty, gdzie biegn rowy czce. Spokj tam, tylko zbocze i bunkry przestrzeliwuj si
normalnie. Nie chc trzyma rannego na placwce, aby nie osab z upywu krwi pod prowizorycznym
opatrunkiem, a poza tym dalszy cig nocy zapowiada si niespokojnie.
- Edek - mwi do goca. - Zaprowadzisz go natychmiast na gr i oddasz sanitariuszom. Idcie
prawym rowem, bdzie bezpieczniej, a uwaajcie, eby was chopcy ze szkarpy nie postrzelili. No
jazda! Tylko cicho i ostronie. Rozumiecie?
- Tak jest - odpowiada przejty misj goniec, a kanonier, zupenie oklapy, kiwa z westchnieniem
gow i rusza za swoim przewodnikiem. Oglda si jeszcze.
Kilkanacie krokw od skraju placwki jego zdyszani koledzy uwijali si pasko przy ziemi, maskujc
ostatnie paty jasnego wiru wok gotowych ju dziaobitni. Potem jak duchy zniknli w gbi kotliny.
W par godzin pniej, kiedy przestaem wierzy, e jeszcze powrc, zjawili si cicho toczc, a raczej
niosc dziaa. W jaki sposb zdoali sprowadzi je cae z pozycji w lesie, jak pod nieustannym ogniem
niemieckich kaemw przecignli nad brzeg rzeki - nie wiem. Szli niewielk bagnist rozpadlin, co
przecina wszerz kotlin, ale koa szeciusetkilogramowych dzia grzzy w trzsawisku. Musiano je
wic dosownie przenie na rkach. Stany ju w dziaobitniach, na urwistym brzegu, czarne pyski
wysuny nad wod. Skrywa je przed Niemcami tylko mga i rzadki szpaler krzeww. Czaj si
bezczelnie na wprost gronego, pewnego swej siy i niedosigalnoci bunkra.
Wygasajce strzay i wiergot ptakw w kotlinie zwiastoway dzie. Chodny powiew ze wschodu
rozgania mg nad rzek. W pasmach czystego przedwitu jawi si stanowiska placwki, szare,
wymite twarze onierzy, licie drzew i stalowa woda w dole. Biegn na lewe skrzydo pozycji.
Zajkowski trzyma erkaem w imadle do lepego strzelania, szepcze podniecony:
- Ju si przygotowali, panie poruczniku - wskazuje wzrokiem artylerzystw.
Kanonierzy klcz kady na swoim miejscu przy dziale, bez pasw, z podwinitymi rkawami
mundurw, nieruchomi jak posgi. Amunicyjni przyciskaj oburcz do piersi lnice pociski
przeciwpancerne. Celowniczowie przywarli twarzami do szkie celownikw. Porucznik stoi za
krzakiem wysokiej tarniny, czapk zsun na bakier, rce skrzyowa niedbale przed sob, lecz w tej
pozornej beztrosce, w przechylonej na bok gowie wyczu mona napron czujno myliwego.
W postaci oficera, w zamarych, zapatrzonych w ulatujc mg kanonierach dowiadczone oko
pozna od razu rasowych, kutych na cztery nogi specw od rozrbki.
- O Jezusie, jakby si do fotografii ustawili - dyszy zachwytem Zajkowski.
- Tsii... - szturcha go may Czesio. Przylecia tu razem z Masowskim. Im te udziela si emocja.
Wanie porucznik przysiada wolno, jakby spywa w ziemi, a jednoczenie, podnosi rk. Napryy,
pochyliy si w przd sylwetki kanonierw, bezgonie zawiroway korbki nastawni pod palcami
celowniczych. Spojrzelimy za rzek. Z mgy i mroku wyrasta niemiecki brzeg, ponuro pcznia
bunkier z otworami mierciononych strzelnic... Zobaczyem tylko opadajc w d do porucznika,
byski ognia i huk jeden, drugi, trzeci, chyba dziesity trzasny jak pioruny. Skamieniaa przed
sekund obsuga dwoia si i troia optaczo. Jeszcze lufa po wystrzale nie wrcia z odrzutu, a ju
szczka powtrnie ryglowany zamek i nowy bysk, huk, znw i znw. W miejscu gdzie by bunkier,
seria biaych eksplozji, kbowisko dymu, bryy ziemi w grze, belki, drzazgi szarpane na strony. Co
koziokuje wysoko w powietrzu, pluska na rodek rzeki... ludzka noga w bucie, urwana po pachwin.
Trwao to wszystko moe pi, moe pidziesit sekund... cisza, i ju rzygny ogniem niemieckie
stanowiska z bokw, trzasny modzierze. Za pno! O moment wczeniej rozleg si ostry krzyk
komendy, kanonierzy poderwali ogony dzia, chwycili za koa: - Ho!... Razem! - skoczyli w rozpadlin,
kryt wzniesieniem brzegu.
Dopiero wieczorem pod oson ciemnoci i deszczu zabrano dziaa na zbocze. Przedtem o zmierzchu
dowdca baterii zaszed do mnie na placwk. Mundur mia wyczyszczony, twarz ogolon, lecz szar
z bezsennoci, w podpuchnitych oczach igray jak zawsze cyniczne iskierki.
- Przyszed pan obejrze swoj robot? - przywitaem go. - Gratuluj! Dawno nie widziaem takiego
majstersztyku...
- Nie... Zaraz bdziemy ciga dziaa, a przy okazji wdepnem odwiedzi pana koleg. Swojsko tu
u was, przyjemnie, wszystko gdzie tam w grze i po bokach... - unis gow, jakby chcia dojrze
furkoczce wysoko miny. - Odizolowalicie si zgrabnie...
- Podminowana izolacja, a my w roli detonatora, i najgorsze, e cholera wie, kiedy przyjdzie
wybuchn - powiedziaem rozdraniony jego szyderczym tonem.
Popatrzy na mnie zezem, umiechn si smutnie, gubic cyniczny wyraz.
- Mody pan jeszcze, panie kolego. Po co mwi o czym, co na pierwszy rzut oka jasne. Widziaem ju
w yciu troch rnych pozycji, to i owo rozrni potrafi. Sze lat polowego munduru na grzbiecie,
a pukao si z polskich, francuskich, niemieckich, wgierskich, czeskich i czort wie jakich jeszcze
armatek. Polwki, pepance, peloty, modzierze... tak, rzucao si z tego na Niemcw nawet
hacelami...
- I zawsze z takim skutkiem jak dzisiaj rano?
- Z rnym... krople w rzece... - wycign kapciuch i gazet.
- Wanie z kropel powstaj rzeki. Spjrz pan na t jedn ze swoich kropelek - podsunem mu
peryskop. Uczyni ruch zniechcenia, wic nalegaem:
- No, spjrz pan, pki jeszcze widno. Niemieckie flaki a na drzewach porozwieszao, z bunkra zostao
tylko troch miecia... Lepiej przez t rurk, bo snajperzy jeszcze poluj.
Nie wzi peryskopu, lecz podszed do wizjera i podnis I do oczu swoj lornetk. Odwrci si po
chwili skrzywiony, szybko przeykajc lin i zaciskajc usta. Wstrzymywa torsje.
- Co jest? - zapytaem zdziwiony.
- Nic... Zawsze mam ochot rzyga, jak widz co takiego... Reakcja po akcji... Skrci pan? - poda mi
kapciuch.- To nasze cholerne zaopatrzenie nie moe zrozumie, e tyto tak samo wany jak
amunicja... Kr pan, kr, wystarczy jeszcze...
- Dzikuj bardzo, chtnie skorzystam, bo u mnie ju si skoczyo. Ale e nie przywyk pan jeszcze...
W akcji jednak kozak z pana.
- Kochany panie kolego - odrzek spokojnie siadajc we wnce i przypalajc papierosa. - My nie mamy
drogi poredniej. Jeeli my nie zabijemy ich, oni zabij nas. Nie moemy wic zaatwia sprawy
poowicznie. Nie o nas tu zreszt chodzi. Dlatego mamy carte blanche na wszystko, nawet na jezuick
zasad: cel uwica rodki. Nie wolno nam bawi si w sentymenty i fuszerowa roboty. Stawka zbyt
wysoka. Tak, kiedy, jeeli przeyjemy, kademu z nas dadz po zasugam, jak mwi Rosjanie.
Wtedy ten polowy mundur i bojowe odznaczenia oprawi w ramki, powiesz na cianie. Dowd dla
ony i innych, e mskiego wigoru, modoci, zdrowia i nerww nie zszarpaem w burdelu, tylko
zostawiem w lesie i w okopach. Bd chyba mg patrze ludziom w oczy...
A e dotychczas nie przywykem i rzyga mi si chce, to inna sprawa...
- Jaka?
- Po prostu ludzka... Co nieco ludzkiego musiao w nas chyba pozosta... Szkoda, e tak niewiele,
gdy czowiek liczy sobie trzydzieci lat... - Siedzia na krawdzi wnki bardzo smutny, zgarbiony,
z bolenie cignit twarz.

Pada deszcz. Krople szeleszcz na liciach drzew. Rzeka szumi tysicami drobnych pluni zmieniajc
dotychczasowe, znane ju odgosy nocy na placwce. Tylko wodospad huczy jak zawsze sw ponur,
nieustann pie wodnej lawiny. Z przedpiersia okopu spywaj strumyki, rzebic miniaturowe
wwozy w osonach, osuwajc wirowe ciany stanowisk. Chopcy wybieraj ziemi opatkami,
wzmacniaj burty deskami od skrzynek po amunicji i gazkami powizanymi kablem telefonicznym.
Woda chlupocze pod nogami, z gry leje, jest mokro, ciemno, nieprzyjemnie. Chodz okopem jak
z zawizanymi oczami. W tej nocnej mie nie widz koca lufy wasnego automatu.
Co kilkanacie minut w rnych punktach placwki wystrzeliwuj bia rakiet owietlajc.
Magnezjowy blask zalewa na chwil teren, wydobywa z czerni zarysy bunkrw po tamtej stronie,
powierzchni rzeki i drzewa na placwce, od ktrych biegn dugie, rozdygotane cienie. Podchodzc
do koca lewego skrzyda sysz rzucone szeptem z gbi stanowiska erkaemu:
- Kto idzie?!
- Swj. To ty, Braczkowski? - Przezornie wysunite lufy naszych pistoletw maszynowych zgrzytny
o siebie.
- Ja, panie poruczniku. Gadam tak tutaj z Zajkowskim, e Niemcy co dzisiaj podejrzanie milcz. Co
noc robili koncert, a teraz nagle cisza...
Istotnie... Dzisiaj tylko modzierze na zboczu omotny kilka razy przed deszczem, Niemcy
odpowiedzieli anemicznie, z daleka, i spokj, jakby uzgodniono zawieszenie broni.
- Odechciao im si wojaczki po rannej nauczce, bali si przecie nawet trupy uprztn... Albo zmokli
i pi w bunkrach - mwi uspokajajco, tumic ziewanie.
- Oho, lepiej im nie wierzy - szepcze Braczkowski. - Te dziaka narobiy bigosu. Szwaby na pewno
kombinuj, skd si one raptem wziy na placwce. A co do spania, to wyspali si oni w dzie, na
tyach, panie poruczniku...
Z gry krtk seri charkn maksym, gdzie z boku jak echo zawtrowa mu diegtiariow. Widocznie
dyurni kaemici bronili si przed opadajc ich sennoci. Niemieckie pozycje milczay.
- Niech pan porucznik idzie przespa si troch, cay dzie pan oka nie zmruy. Ja i Masowski
bdziemy obchodzi placwk. aden z chopcw i tak teraz nie zanie. Paatki ju przesiky, zmokli
wszyscy, zimno... - radzi troskliwie Czesio.
- Poczekaj, zobaczymy... - mruknem. Cisza zacza niepokoi mnie rwnie. Niemcy dostali rano
nauczk - to fakt. Stracili jedno z najlepszych gniazd oporu, kilkunastu ludzi i automatyczne dziako
przeciwlotnicze. Moe wic boj si zdradza swoje stanowiska, moe nie chc drani nas. Jeeli
jednak tak gorliwie cigali ogniem schodzcy z pozycji pluton naszej baterii, a wiedz, e dopiero pod
oson mroku moe wycofa si dalej na zbocze, to dlaczego wieczorem nie odcili kotliny ogniem
zaporowym? A jeeli myl, e dziaa koczuj gdzie w rejonie placwki, dlaczego nie wymacuj ich
modzierzami? Czyby prowokowali do kolejnego ataku o wicie? Wedug rozpoznania zwiadu stoj
przed nami stare wycieruchy z rnych frontw. Tacy umiej dba o swoj skr. A moe chc nas
przechytrzy i... pi najspokojniej, podczas gdy my tracimy reszt si i cierpliwoci czekajc na
rewan z ich strony?
Na placwce nie mona byo dostatecznie wypocz. W dzie chopcy czycili bro, poprawiali
urzdzenia stanowisk, sporo czasu zabieray posiki, pisanie listw, pranie onuc. Ja oprcz tego
musiaem sporzdza raporty i meldunki, rysowa szkice. Chodziem do batalionu, wykcaem si z
ywnociowym o konserwy i tyto, dugo przesiadywaem w okopach kompanii gawdzc z Jurkiem,
ktry zabrawszy jakiemu snajperowi karabin z lunet, skrzywiony i rozdraniony, godzinami puka
zawzicie w stron niemieckich pozycji. Gdy wreszcie wrci czowiek na placwk i uoy si do snu
na trawce, za tyln burt okopu, ju zaczynay furkota nad gow wasne miny modzierzowe, ju
z bunkrw odpowiaday kaemy i dziaka, siekc gazie, ryjc w osonach stanowisk. Trzeba byo
wyrywa czym prdzej do rowu, zakada rynsztunek, wydawa instrukcje na biec noc. Wszyscy
wic podpierali si nosami, podobnie jak w marszu. Tote perspektywa drzemki w zacisznej wnce
punktu dowodzenia bya niezwykle pontna. A zreszt jeeli te wiskie ryje nie lazy na nasz
pozycj przez trzy noce, nie polez chyba i czwartej - mylaem. Byem za bardzo zmczony, aby
wycign z ciszy rozsdne wnioski.
Braczkowski obj ramieniem kolb erkaemu, sta wlepiwszy oczy w noc. Celowniczy Zajkowski, klnc
pod nosem, ubija rkami rozmok glin na bocznej osonie. Pod maym daszkiem z desek,
przykrytym ziemi, majaczya twarz amunicyjnego. Cofnem si w szyjk stanowiska i mylaem:
I si przespa czy nie i? Rzeka szumiaa monotonnie, deszcz szeleci w gaziach drzew. Ani
jednego wystrzau... Moe Niemcy rzeczywicie pi w najlepsze. Ju postanowiem pj i pooy si
na chwil, lecz opad mnie zwyky, ludzki strach. Moe wanie w tej chwili sun przez rzek ich
zwiadowcy lub grenadierzy, moe w czarnej przestrzeni zamierzaj si granatami, ktre lada moment
buchn eksplozj w nasze twarze, zawal stanowiska, zniszcz kaemy... Ciemne postacie wyskocz na
brzeg, ogniem pistoletw maszynowych, noami, zaczn wycina nieliczn zaog placwki
i obezwadnia podoficerw, aby wzi jzyka. Trysn w gr czerwone rakiety, a pierwsza linia,
gdy umilknie nasz ostami automat, a moe jeszcze wczeniej, pooy na placwk ogie zaporowy...
Przed oczami staje mi zmasakrowana pociskami twarz Braczkowskiego, Pobiarzyna... zjawia si
pucoowata, rozemiana gba Skwierczyskiego wykrzywiona grymasem mierci... Bezwiednie
sigam do rakietnicy. Rakieta syczc zakrela pkole, spada za bunkrami. Braczkowski wychylony nad
stanowisko rozglda si-Spokj... chyba rzeczywicie pospali si dranie - mwi cicho. - Niech pan
porucznik idzie...
Waham si jeszcze. W tej chwili chopcy s spokojni, ufni, wiedz, e czuwam z nimi...
Kto idzie okopem w nasz stron, wazi na luf mego pistoletu. Poznaj Masowskiego.
- O, to porucznik tutaj... - mwi sierant wciskajc si do stanowiska. - Myl, gdzie si pan podzia,
w caym okopie pana nie ma, na punkcie dowodzenia tylko goniec.
- Co na prawym skrzydle, kolego?
- W porzdku, panie poruczniku.
- Jak przedpole? adnego ruchu?
- Spokj jak na Popielec.
- Hm... No, to cacy. Czesiu, zastp mnie na godzin w obchodzie i uwaaj na skrzyda. Bd u siebie.
- Rozkaz, panie poruczniku - odpowiada Braczkowski.
Po chwili byem na swoim punkcie. Goniec siedzia przy wizjerze.
- Co, Edziu, dumasz sobie?
- Paskudna noc, panie poruczniku. Pali nie ma co, przemokem do nitki...
- To nic, bracie, rano soneczko nas osuszy, a jak nie, to na zmian, po kilku pjdziemy na gr, tam
w ziemiankach ciepo.
- Ee... - onierz jakby machn rk. - Moe i ciepo maj, ale gorzej ni tutaj. W dzie wal do nich
szwaby z modzierzy, czubka nosa nie mona wychyli, bo zaraz snajper ustrzeli, cigle siedz pod
ogniem. Chopaki z tamtych plutonw to ju pogarbacieli, stale za osonami, zgici we dwoje, a i to
nie pomaga. Wczoraj z batalionu czterech zgino, a rannych caa gromada.
- Masz racj, synu, tu chocia od modzierzy mamy spokj, a w dzie nosa nie potrzebujemy wytyka.
Usiadem we wnce. Z poway kapao paskudnie, po cianach spywaa woda. Wstaem wic, zdjem
zesztywnia peleryn, nakryem ramiona kocem i oparszy si okciami o krawd czoowej burty
stanowiska wpatrywaem si w noc.
- Panie poruczniku, moe pan nie ma co pali, to ja bym skoczy do Skwierczyskiego, on zawsze przy
tabace...- zaszepta z boku goniec.
- Nie mam... Skocz, jeeli chcesz, rozgrzej si troch... - powiedziaem sennie i obojtnie. Chciaem,
eby przesta gada. Nie zauwayem nawet, jak odszed.
Deszcz szumia jednostajnie, koc pcznia wilgoci, chodne krople sczyy si za konierz. Ech, eby
tak teraz zdj buciska, wykpa si w gorcej wodzie, potem do ka zacielonego chodn,
szeleszczc od czystoci pociel, ze wieo wypchanym siennikiem, jaki matka przygotowywaa
zawsze na Boe Narodzenie... Zaraz, zaraz, ile to lat nie spaem w takim ku? No tak, od
czterdziestego pierwszego roku... Nie, chwileczk, w Siedlcach przed samym wyruszeniem na front,
gdy nocowaem u Ali. Pocielia mi na otomanie w stoowym. Po koszarowej pryczy byo za mikko na
moje koci, chyba dlatego nie mogem zasn. Nie, raczej dlatego, e czekaem, a przyjdzie... Kto
idzie rowem, mruczy pod nosem jak kot na przypiecku... aha, Masowski robi obchd, dobrze...
Przysza okoo pnocy, bezszelestnie, przykucna na dywanie, nie daa mi zrobi najmniejszego
ruchu, spryny skrzypiay, a mama przez drzwi... Ala... coraz agodniej odpycha moje donie: Bd
cierpliwy, nie dzisiaj... - zdyszany szept owiewa ucho. Szlafrok jest mikki, fadzisty, szarpnity wze
opasujcego j sznura ustpuje... liski jedwab koszuli, wyej koronki na falujcych oddechem,
ciepych piersiach... Czort ze sprynami, pistolet ley pod rk, niech kto sprbuje przeszkodzi.
Mama nie mama, za dwa dni i tak id pod kule... Pantofelki z biaymi pomponami pacny cichutko na
dywan, nagie gorce ramiona ciasno obejmuj szyj... wilgotne usta zamykaj mi oczy... szepc co
przez nagy terkot. Telefon, cholera! Niemcy dzwoni? Nonsens! Panie poruczniku? Do mnie?
Niemcy?...
- Niemcy! Niemcy, panie poruczniku! - chrapliwy krzyk Braczkowskiego, jazgot kaemw z lewego
skrzyda, czerwona jasno rakiet... Odruchowo podrzucam si nad burt stanowiska, wzrok chwyta
od razu: w poowie rzeki cztery rozmigotane wiosami pontony, narose grzybami hemw, kolczaste
lufami...
Koc leci pod nogi, wyszarpnita rakietnica pryska strumieniem wiata.
- Niemcy z lewej! Do pontonw... ognia! - krzycz na prawo, gdy wszystkie lewe stanowiska terkocz
ju jak oszalae, Braczkowski przez wizjer cignie z automatu.
- Braczkowski! Biaymi w gr! Trzymaj ich w wietle - rzucam kapralowi rakietnic. Tamten aduje
w cigu sekundy, strzela raz po raz przez rozwidlenie olchy. Masowski bije jeszcze na alarm, biao-
czerwona una zawisa nad rzek. Pontony trzepocz si w demaskujcym blasku, zygzakuj szarpane
lawin pociskw i naraz same bryzgaj w placwk zielon szpryc kul.
- Na si id... To nie zwiadowcy! - chrypi niepokojem Braczkowski rozrywajc now paczk rakiet.
Desant... desant... - tucze mi si w mzgu.-Nie dopuci ich tylko do brzegu, bo wtedy przepado...
- Ognia! Ognia, chopcy! - krzycz wzdu stanowisk odcigajc zamek pistoletu maszynowego. Kto
powtarza po linii komend, gos ginie w terkocie automatw... Chopcy yj, chopcy suchaj
rozkazw. Uspokajam si nagle, tylko serce jakby wazio do garda i znany jeszcze z partyzantki
drewniany smak zacinitych szczk wypenia usta.
Ciemne postacie trafionych Niemcw wal si z burt do wody, kotuj na dnie odzi, lecz wiee rce
podchwytuj wiosa, pracuj kolbami karabinw, pontony ryj rzek ju w poprzek prdu. Jeden jest
tu, bliziutko, rozpdzony, siga niemal brzegu, Niemcy podnosz si jak do skoku. Poderwaem
automat, wytrzymaem ich w dugiej na cay magazyn serii. Wiolarze na burtach opadli nagle, reszta
przez ich by rozprysna wod, zabulgotao, charkot czepia si jeszcze rozchybotanego pontonu,
ktry bezwadny, porwany prdem, mija stanowisko. Braczkowski chwyci swj pistolet maszynowy,
bil znad osony w szamotanin rk, w prychajce gby.
- Rakiety! - wrzasnem, gdy pozostae odzie pary dalej naprzd, i byskawicznie sigam po nowy
magazyn. Palce trafiy na rnity metal granatw przy pasie. amic paznokcie wyrywaem zawleczki
i zza ucha... jeden, drugi, trzeci... a strzykno blem w okciu... Zduszone przez wod tpe wybuchy
i gone grzmoty kilku naraz eksplozji tn kanonad, wytryse pod niebo gejzery przesaniaj pontony.
Ostre bryzgi wody chlustaj na przedpiersie. Skd to? Aha... Edek stka w nowym zamachu... To on
i kto ze rodkowych stanowisk wal w rzek cikie przeciwpancerne adunki. W kipieli, pod
brzegiem, roztaczony ponton sieje na boki Niemcami. Ju lez do brzegu... Nie! Kaem Wociaca tnie
hemy zielon byskawic smugowych pociskw, druga d wykrca si unikiem spod tej brzytwy,
szarpnita wiosami, pcha si znw uparcie... Automaty? Automaty... Dlaczeg tak bij leniwie, nie
wzmocni kaemw, cho zachystuj si wszystkie...
- wiata! wiata, Braczkowski! - wychylam si nad przedpiersie, pocigam krtkimi seriami... Krzyk
przebija wystrzay. Dobra! Zmacali chopcy t drug... Przysiadem instynktownie. Grzmicym ogniem
chlasny bunkry, sypno w twarz wirem z przedpiersia. Przecierajc oczy wyczuem: milczy
rodkowy kaem!
- Jezus, Maria! Wlez w luk... Goniec za mn! - rzuciem si do tamtego stanowiska. Celowniczy
Wocianiec, wsparty plecami o burt, zakrywa twarz rkami. Spomidzy palcw sczya si krew.
Amunicyjny Skwierczyski skulony bezradnie przy kaemie bekota co otwartymi ustami.
- Co jest?! Strzelaj!
- Zabij mnie... - jkn paczliwie, kucajc nagle. Ekrazytwki trzasny w oson, zawyy rykoszety.
- Strzelaj! - szarpnem go za konierz.
Unis si chwiejnie, zmierzy z kaemu, le ujta przez rozdygotane rce bro targna nim po
pierwszej serii, lufa zataczya, smugowe pociski ciy niebo, bysny pod brzegiem.
- Won! Won, ofermo!... - rykn celowniczy. Z zakrwawion twarz, wyszczerzajc zby, jednym
ruchem odrzuci swego zastpc, chwyci kolb. Erkaem zagra jak na pokazowym strzelaniu.
Rakiety pony bez ustanku. Kiedy wrciem na punkt dowodzenia, z wody rozbrzmieway
przeraliwe krzyki rannych, toncych Niemcw. Pierwszy ponton gdzie znikn, strzpy dwch nioso
na wodospad, a czwarta d dobijaa z powrotem do brzegu naprzeciwko. Wyskakujcy z niej ludzie
padali jak cici, rozrzucajc ramiona. Obejrzaem si. Pierwsza linia za nami iskrzya si na caej
dugoci. Pociski szy nisko nad placwk, grzechotay po betonie bunkrw, jakby kto grochem sypa,
gsto czesay przeciwlegy brzeg rzeki. Modzierze wszystkich kalibrw i dziaa huczay na wycigi.
Wyo, jczao nad gow, a za bunkrami, jak wzrokiem sign, nieprzerwany pas wybuchw. Na
placwce terkotay wci erkaemy cigajc pontony nad wodospadem, zatapiajc ten pod lewym
brzegiem. odzie byy ju puste, niegrone. Automaty szpilkoway jeszcze wod kontrolnymi salwami,
niepotrzebnie cigajc na siebie uwag bunkrw.
- Przerwij ogie! Podaj dalej!... - krzyknem na boki. Byo mi ciepo, lekko na duszy, deszcz
przyjemnie chodzi twarz. Faliste zarysy wasnych, obronionych stanowisk zdaway si najmilszym
miejscem na wiecie. - Daj zna pierwszej linii, e koniec ataku - mwi do Braczkowskiego. - Gotowi
pomyle, e nas szwaby zdusili i jak rbn skrconym, to si dopiero nie pozbieramy.
Czesio szybko wystrzeliwuje trzy zielone rakiety i obraca si do mnie.
- Uff, cholera, ale si pchali po chamsku, wprost na lufy. Musieli mie srogi befel albo to byli esesi... -
i wali w kark Edka, ktry niepomny rozkazu przerwania ognia, cinie si z automatem na jego miejsce
do wizjera strzelniczego.
- Kiedy nie mogem nawet razu wystrzeli, tylko sobie granatami ap nadwichnem. Przyjemno
zawsze dla innych, a ja jak pies! - stawia si goniec.
- No, no, jeszcze bdziesz mia okazj... A pchali si, dranie, rzeczywicie na chama. Mylaem, e ten
pierwszy ponton ju wylduje, a gdyby Edek nie waln przeciwpancernym... czort wie, czyby tamte
nie doszy... - klepi goca po ramieniu i nachylam si do wizjera.
- No... - podryguje za mn chopak. - Ale te granaty maj si. Rany boskie! A kamienie z dna
wyrywao, pontony na dwa metry w gr skakay, szwaby sypali si jak gruszki, a rechotali w wodzie
jak aby, a chopaki po nich, po nich... tylko kipiao wszystko.
- Pokazali chopaki klas, nie, panie poruczniku? Przecie szwaby przycisnli nas ogniem jak cholera,
trudno byo usta. A jakby tak jeszcze z pontonw granatami rbnli... Tylko e aden zamachn si
nie mg w tej hutawce - dodaje szybko zadyszany jeszcze Braczkowski, ostronie zerkajc na
przedpole. - O, jak si teraz wciekaj...
Wszystkie pontony znikny ju z pola widzenia, rozchybotana wybuchami granatw woda wracaa do
swej zmechaconej deszczem gadkoci. Z bunkrw tryskay fontanny rakiet, strzelnice ziay ogniem.
Sierant Masowski gramoli si przez szyjk stanowiska.
- Panie poruczniku, melduj: Niemiecki desant zniszczony!
- Dzikuj! Co w plutonie, bracie?
- Dwch jest lekko rannych. Wocianiec rykoszetem w twarz i jeden z trzeciej druyny kul przez
rami...
- No, to mamy szczcie. Szkopw chyba z pidziesiciu szlag trafi.
- Stanowiska u nas jak bunkry, panie poruczniku. Dobrze, emy wczoraj wizjery przebudowali. Nie?
Chopaki siedzieli sobie jak u mamy za piecem, wic mogli rba miao, tylko... - zawaha si
i zachichota.
- Tylko co?
- Tylko Skwierczyski w portki nafajtoli.
- Aha... - rozemiaem si mimo woli. - Byem tam. Wociaca ranio, erkaem milczy, szwaby pchaj si
akurat pod luf, a ten, cholera, siedzi w kucki na dnie stanowiska i wyje.
- Co si dziwi... - mwi powanie Masowski, przedmuchuje zamek automatu - poowa chopakw
waciwie pierwszy raz bya w ogniu albo widziaa Niemcw na pitnacie metrw przed sob...
- Tak... to mona byo pozna, niektrzy strzelali jak na odpucie. Na dobr spraw powinnimy byli
przecie wykosi ich ju w poowie rzeki... Ale jak si to... - ugryzem si w jzyk i zamiast: jak si to
w ogle zaczo, pytam subowym tonem:
- Kto pierwszy zauway Niemcw?
- Zajkowski, panie poruczniku. Nie, Bronek? - szuka u sieranta potwierdzenia Braczkowski. - Byem
jeszcze na lewym skrzydle, Masowski poszed w drugi koniec, wraca i wystrzeli rakiet, a Zajkowski
mwi do mnie, e przy tamtym brzegu, daleko w lewo, co jakby si ruszao na wodzie. Myl,
przywidziao mu si, na pewno cie zobaczy. Poczekalimy chwil, suchamy, cichutko wkoo, ani
mru-mru. Sierant znw puci rakiet. Wtedy patrz... O rany! Pyn! Rbnem seri, krzyknem
Masowskiemu: alarm! I biegiem do porucznika. A Zajkowski pru do nich przez cay czas jak do
kaczek. Potem od razu Wocianiec przeci im drog do brzegu. Z pocztku nie odpowiadali, tylko
wiosowali jak diaby, dopiero jak owietlilimy na dobre i bia ju caa placwka, zaczli ogie
z bliska...
- Dobra! Zajkowskiego podam do awansu na starszego strzelca, reszt do pochway, a Skwierczyski
bdzie pra gacie dla caego plutonu... - miejemy si wszyscy nerwowym rechotem. Mylami
jestemy jeszcze w ogniu.
Po godzinie ostyglimy zupenie z bojowej gorczki i wyczerpay si pierwsze komentarze minionej
walki. Deszcz usta. Zbocze i bunkry przestrzeliway si nadal z nie sabnc si. Po obejciu placwki
i pogadaniu z onierzami stalimy znw na punkcie dowodzenia obserwujc przedpole.
- Oho, sma si, diaby - zauway Masowski wskazujc na niedalek un po tamtej stronie, w lewo
od placwki.
- Od Zajkowskiego bdzie lepiej wida. - Pocignem za sob Masowskiego na lewe skrzydo do
flankowego kaemu.
- Ostronie, poruczniku, schylcie si! - krzycza sierant, gdymy biegli okopem. - Ekrazytwkami bij,
sukinsyny! Tak dosta, to wyrwie dziur jak talerz... Nasi te wal prawie po gowach... A oberwa
od swoich, to ja chromol...
Pojaniao troch. wit by blisko. Chopcy na punktach ogniowych nawoywali si stumionymi
gosami, dowcipkowali, odpreni, syci wrae, szczliwi, e to najgorsze mino. Na ryglujcym,
skrajnym stanowisku celowniczy Zajkowski sta przy karabinie maszynowym, gotw kadej chwili do
otwarcia ognia. Jego amunicyjny brzcza we wnce nabojami, adujc wystrzelone poprzednio dyski.
Za rzek pon jaki budynek, migay doskonale widoczne na tle poaru postacie hitlerowskich
onierzy. Prbowali gasi, wida byo, jak cign drabiny, tworz szpaler do podawania wiader...
- Na pewno mieci si tam ich sztab - odezwa si Zajkowski. - Warto by ich przetrzepa, panie
poruczniku.
- Nie pokazuj niepotrzebnie swego stanowiska. To robota dla naszych chopcw na grze -
odpowiedziaem.
Jakby na potwierdzenie tych sw z gstych pasm wietlnych pociskw, mkncych ze szkarpy
w stron bunkrw, wyczy si jeden zielony raniec i sign swoim kocem poncego budynku.
Migotliwe paciorki zaczy gasn nagle w czarnych sylwetkach ludzi zdmuchujc je z pola widzenia.
- To ci artysta ten na grze. Na tak odlego jakby rk przykada - zachwyca si sierant.
Zajkowski wierci si niespokojnie.
- Panie poruczniku... co mi si kaem zacina, moe wyprbowa?
- Widziaem, jake prbowa na pontonach, tylko strzpy leciay. Ostrzeliwanie dalszych celw nie
naley do nas, panie starszy strzelec.
Celowniczy odwrci si cay do mnie. Nie mogem dojrze wyrazw jego twarzy, ale musiaa chyba
wyglda jak znak zapytania.
- Do was, do was mwi, starszy strzelec Zajkowski. Co si odpowiada? - staraem si nada gosowi
uroczysto-yczliwy ton.
Chopak nareszcie zrozumia, e chodzi o awans.
- Dzikuj, panie poruczniku! - wykrzykn.
- Tssi... Jak si odpowiada?
- Ku chwale ojczyzny, obywatelu poruczniku - wyskandowa zgodnie z regulaminem, trzaskajc
obcasami.
- Gratuluj, postaram si, eby nominacja bya w wieczornym rozkazie puku - podaem mu rk. Nie
miaem najmniejszej wtpliwoci, e wniosek przejdzie. Dowdca puku nie szczdzi onierzom
podobnej zachty w pierwszych dniach na froncie. Wystarczya jakakolwiek motywacja
bezporedniego przeoonego i podpis szczeblowych. Wszyscy pisarze kancelaryjni i taboryci
wykorzystywali to naleycie.
- Panie poruczniku, wic z tej okazji... i naprawd co mi nierwno bije - szczebiocze Zajkowski
wskazujc na swoj bro. - Zacina si...
- No to... wal - kiwnem gow.
- A to czort! Zega w ywe oczy - szepn Masowski, gdy celowniczy paroma rwnymi seriami skosi
kilka czarnych kukieek uwijajcych si wok poaru.
O wicie ogie ucich. Gdzieniegdzie tylko, jak westchnienie, jkna seria z automatu, chlapna
mina. Wytarzany w glinie i wystraszony goniec kompanii przynis mi rozkaz: Dowdca batalionu
prosi natychmiast.
Chopak rozglda si po placwce, przewraca oczami, nic nie mwi, ale cieszy si z czego.
- Co taki zadowolony, jakby wojn wygra? - zapytaem.
- Abo... bo w nocy mylelimy, e ju po placwce. Porucznik Drosik kl strasznie i sam strzela
z maksyma po tamtym brzegu. Dowdca baonu dzwoni bez ustanku. Chopaki szykowali si
z pomoc na bagnety, jakby Niemcy wleli... Ale si teraz uciesz, e tu wszyscy cali...
Odesaem rannych na punkt opatrunkowy i rowem czcym poszedem na gr. Mijaem pierwsze
stanowisko kompanijnych cekaemw na szkarpie, gdy celowniczy wyskoczy do mnie z okrzykiem:
- yje pan porucznik? - Twarz mu si miaa od ucha do ucha. - A reszta jak? Co, Niemcy szli po
jzyka?
- Szli, ale nie doszli. A u nas w porzdku, wszyscy zdrowi, kazali si kania, podzikowa za pomoc... -
odpowiedziaem miejc si rwnie.
- Ej, chyba niewiele byo z tej pomocy. Takie std paskudne pole ostrzau. Niej nie mona wzi,
tylko na bunkry... A to co? - wskaza na moje rami. Spojrzaem zezem. Naramiennik, zerwany przez
pocisk, trzyma si tylko na guziku, sukno byo poszarpane, przez strzpiast dziur wyazia wata
podkadki.
- O, cholera! Zmarnowali mi paszcz, nawet nie zauwayem - zmartwiem si szczerze.
- Paszcz to frajer, zaszyje si... grunt, e czowiek cay. Wie pan porucznik, jak zaczy bi na placwce
erkaemy, tomy si troch zdziwili, bo przecie nigdy nie strzelacie. Ale potem, jak zobaczylimy
czerwone rakiety, jak zaczy gra automaty tak na cay regulator i buchny granaty rczne, tomy
wiedzieli, e tam ju na mier i ycie idzie...
- Tak le nie byo, podeszli tylko za blisko, wic si troch szumu zrobio.
- Oho, panie poruczniku, ja od razu tutaj chopakom mwiem, e erkaemy to jeszcze nic, ale jak ju
automaty bij i granaty rczne, to znaczy, e... e... Nie tak, chopcy? - rozejrza si po strzelcach,
ktrzy zwabieni rozmow przybiegli tu z innych stanowisk i wytrzeszczali oczy, jakby mnie pierwszy
raz widzieli. Znali ju krtkie psykanie kul mijajcych gow o centymetry, przez par nocy czuli na
sobie z daleka kliw si niemieckiego ognia, pochowali paru kolegw. Tote czowiek z placwki,
ktra w nocy walczya niemal wrcz z niemieckim desantem, by dla nich nowym czowiekiem,
chocia znanym przez miesice wsplnego ycia. Sam przebieg zdarzenia frapowa rwnie.
- To jak oni, wpaw szli? - pyta ktry podniecony.
- Nie, podpynli na pontonach, z prdem, i chcieli wida cichutko pod brzegiem przysun si do
naszych stanowisk, eby na miny nie wle i naskoczy od razu. Zajkowski ich spostrzeg i wygarn
z erkaemu, a Wocianiec zagrodzi im smugowymi drog wzdu brzegu. Cz wiolarzy szlag trafi od
razu, a e prd silny, wic znioso ich w d. Przedefilowali tak przed poow placwki, i koniec.
- I co, wszyscy kaput? To musieli chopaki rabota solidnie... wiadomo, pierwszy pluton - umiechn
si yczliwie celowniczy. - A ja trzymaem ogie cay czas na bunkrach, potem, jak artyleria podpalia
ich sztab, pocignem troch do tych, co si w straakw chcieli bawi. No, na to konto chyba
zapalimy. Nie pogardzi pan porucznik?
- Zapalimy, tylko nie mam co.
- Ale ja mam! - wykrzykn z triumfem. Wyj blaszane pudeko, rozama na p jedynego papierosa.
Z rozkosz zacignem si dymem.
Odchodziem ju, gdy celowniczy zawoa jeszcze za mn:
- Alemy im wpieprzyli, panie poruczniku, co?
- Wpieprzylimy, bracie - zgodziem si.
W drzwiach ziemianki sta Drosik i wita mnie z daleka umiechem rozjaniajcym jego powan,
pooran zmarszczkami twarz. Jurek, rozebrany do swetra, bieg na spotkanie wrzeszczc z radoci.
Soce wschodzio, migotay blaskiem krople deszczu na trawie, pachniao igliwiem. Na linii byo
cicho, dary si tylko skowronki. Rozpostarem ramiona i rozemiaem si na gos. wiat by taki
pikny, a ja yem na nim dopiero dziewitnacie lat.

VI. Natarcie

Tego dnia po poudniu otrzymaem rozkaz: przygotowa si do przekazania placwki. Z pewnym
alem patrzyem na stanowiska, ktre miaem opuci, a w ktrych przeyem tyle wzrusze
i wziem ze swoim plutonem pierwszy frontowy chrzest. Chopcy, chocia ucieszeni, e id na
odpoczynek, gderali: Siedzielimy tu tyle, pilnowali, bronili, a teraz przyjdzie jaki pluton i gotw
jeszcze straci nasz placwk...
Zamiast plutonu na zluzowanie nas przysza caa kompania z innego puku. Nieznajome, wsate
chopiska roztarasowali swoje cekaemy, e erkaemw nie byo gdzie podzia, siedzieli jeden na
drugim, ypic przeraonymi lepiami na bunkry i ogldajc moich zuchw jak rarogw. Zagcili ca
placwk i wnieli od razu jak atmosfer niepokoju. Chopcy gubili si w domysach, co ma
oznacza to ilociowe wzmocnienie, a Skwierczyski tumaczy wszystkim:
- Psecies nas pluton wart tyle co kompania, jeeli nie wicej. Wic co si dziwi... A oni do tego
z tseciej linii, prochu nie wchali...
- Ty, ty - Pobiarzyn nastroszy wsy. - My tu przez ciebie nie tylko proch niuchali, ale i jeszcze co
innego...
- Ojej, co tez druynowy mwi. Byem akurat wtedy na stronie, no i jesce nie tego... a tu raptem
Zajkowski rbie. Nie zdzyem portek zapi, jak Wociaca ranio i musiaem stsela... Ale co to ma do
zecy. Psysali kompani, znacy, ze drugiego tak bojowego jak nas plutonu nie ma w caej dywizji.
Byem rwnie zdziwiony decyzj sztabu, a dowdca luzujcej kompanii nie potrafi mi nic wyjani.
Dopiero gdy przysza wiadomo, e cay nasz puk wycofuj na tyy, zrozumiaem: ofensywa.
Nastpowao ju widocznie przegrupowanie jednostek, nieodzowne przed kadym natarciem dla
oddziaw stojcych pewien czas na pozycjach obronnych.
O zmroku znalelimy si w lesie za trzeci lini okopw, gdzie rozkwaterowa si cay nasz batalion.
Rozkad zaj by krtki: odpoczywa. Wykonania podobnego rozkazu nie trzeba tumaczy chyba w
adnej armii, a cztery doby czuwania, napicia nerwowego i cigej ostronoci we wszystkich
czynnociach na placwce te zrobiy swoje. Chopcy chodzili wyprostowani, dziwic si, e nad gow
nic nie gwide, biegali odwiedza kolegw z pozostaych plutonw, krzyczeli na cae gardo, chcc
powetowa sobie dni mwienia szeptem. Pierwsza rado swobody po okopowym skrpowaniu
mina jednak szybko, ustpujc odczuwanemu dopiero teraz w caej peni zmczeniu. Chocia wic
szron pobiela rankami ziemi, robiono posanie z gazek wierkowych, plecak zastpowa poduszk,
owijano si paszczami, przykrywano z gow paatk i byo jak u mamy. Spaem rwnie ca noc jak
zabity i wstaem dopiero wraz z innymi okoo poudnia. Humory w plutonie wyjtkowe. Braczkowski
wry chopcom z rki plotc im takie rzeczy, e pluton a pieje ze miechu. Pobiarzyn nawet
przerwa golenie si i wyciera zazawione oczy. Skwierczyski zobaczywszy mnie trzasn chwacko
obcasami.
- Alem si wyspa, panie porucniku, jak w chaupie na Wielkanoc...
- Tylko ci dziewuchy brakowao, co?
- Ee... panie porucniku, psysigem zonie wierno, co mi tam dziewuchy. Zeby pan widzia moj
kobit, taka...- pokaza pkolicie na piersi i biodra.
Ten dwudziestodwuletni chopak, pochodzcy z zapadej podlaskiej wsi, nie znajdowa na wiecie nic
adniejszego ani lepszego od swojej okolicy, chaty, ony i krowy, nie mg sobie wyobrazi, e jest
bardziej yzna ziemia ni jego piaszczyste morgi pod Tarnwkiem. I teraz siga tam myl
z najmilszym dla siebie projektem.
- My tu, panie porucniku, rozbijemy Niemca w try miga, a jak wrc do domu, od razu prosiaka w eb,
bimbru wygoni z dziesi litrw... nie, dwadziecia - dooy po namyle - i zapros cay pluton do
siebie. Jedzta, pijta, chopaki, ile dusa zapragnie...
- Zanim zaprosisz nas na t uczt, bierz termos i wal po obiad dla druyny - wmiesza si Pobiarzyn. -
A parsiuka swoj drog moemy ci zje po wojnie, bimber, cho to baracho, te wypijemy, czemu
nie. Tak, nie kopocz si, synku...
Wraz z obiadem przyszed rozkaz: zbirka batalionu na polanie. Polan tworzy obszerny wyrb.
Pododdziay cigay ze piewem w penym rynsztunku bojowym. Pierwsza, jak zawsze na wszystkie
zbirki, przyleciaa najlepiej wymusztrowana kompania strzelecka porucznika Magdziaka. Tu za ni
zjawia si nasza i stana robic luk, by druga strzelecka moga zaj swoje miejsce w szyku.
Cekaemici porucznika Aleksandrowicza przytaszczyli swoje maksymy, ustawili je jak pod sznurek
i patrzyli na nas niemal z pogard jako ci, co to osaniaj i wspieraj, a jedn maszynk potrafi
odeprze cay nieprzyjacielski batalion. Modzierzyci przyczapali objuczeni jak wielbdy rurami
i podstawami swych dzia, ktre nie znaj martwego pola. Nad stojc kompani rusznic
przeciwpancernych sterczay niby lance dwumetrowe, cienkie lufy zakoczone prostoktami
tumikw. Spoza krtkiego dwuszeregu artylerzystw wyzieray poczciwe koskie pyski, znikajce co
chwila, gdy rozpieszczone szkapy pchay swe by onierzom pod ramiona, aby wycign im chleb
z kieszeni. Wszystkie pododdziay sformoway trjbok, frontem do zamaskowanych midzy sosnami
czogw. Biae ory na wieach maszyn przewiecay spod narzuty z gazi. Czogici w granatowych
kombinezonach i czarnych hemach ze suchawkami, powiewajc kablami od radia, krcili si po
botnikach, udawali, e co tam majstruj, i dowcipkowali niedwuznacznie pod naszym adresem,
wybuchajc co chwila miechem. Jeden z nich zacz kica jak zajc po platformie, imitujc rkami
klapiaste ucho i podrygujcy ogon, czyli robi piechociarza, co wywoao ryk zachwytu wrd reszty
pancerniakw. mielimy si rwnie, przyjmujc te objawy artobliwego antagonizmu jako
nieodzowny, uwicony tradycj element wspycia midzy rnymi rodzajami broni.
Tylko Jurek, mic ze zoci papierosa, odgryza si czogistom niewybrednymi sowami, a gdy
znaczco szturchnem go w bok, odpowiedzia wzruszajc ramionami:
- Bo czego si, karawaniarze, wygupiaj. W Lublinie jedzili nam po bach i tutaj znowu wani...
- Czogi z przodu! Niszczyciele, granaty w do! - rozemiaem si rzucajc wiczebn komend.
- Tak, im byo dobrze, a czowiek siedzia w dziurze jak glista i to drastwo jedzio ci gsienicami nad
gow. Przez cztery dni trzeba byo potem piasek z wosw i sam czort wie skd wytrzsa. A oni,
cholera...
- Ale to byo fajne uczucie, gdy trzydzieci pi ton elaza nakrywao ci stanowisko. W Warszawie
przechodzilimy t przyjemno... A tutaj, poczekaj, zmiknie im rura, jak karawany w bagnie albo
w piachu ugrzzn. Przyjdzie wtedy koza do woza, paka bd i o pomoc prosi. Bdziesz mia
satysfakcj...
- E tam - Jurek machn rk. - Satysfakcj... Pal ich diabli, waniejsze, gdzie nas znowu popchn, bo
jeeli z powrotem do takich zasranych roww jak na szkarpie, to przepraszam, wysiadam nerwowo.
Czego tu wszyscy rechocz? - rozejrza si wokoo po rozweselonych szeregach.
- Rechocz i ty. yjemy przecie, soneczko wieci...
- Nie wygupiaj si- Krcki rozdeptuje niedopaek nog i mwi cicho: - Popatrz, kady si mieje,
a gb ma skrzywion i oczy jak lunatyk... Z wierzchu chi chi, a w rodku... - nie skoczy, machn
znw rk i obrci si z jakim pytaniem do arczyskiego, ktry sta obok nas na prawym skrzydle
kompanii.
Zepsu mi humor, psiakrew! Wiadomo, e kadego wierci co tam w duszy. Przywyklimy ju jednak
do tego. Podobno s ludzie, ktrzy polubili nawet gorzk sl zaywajc j przez lata. W partyzantce za
takie gadanie chopcy daliby Jurkowi koca.
Sugestia, nie sugestia, ale rzeczywicie w wesoym nastroju, miechu, w beztroskich na pozr
rozmowach oficerw mona byo wyczu jakie naprenie, wyczekiwanie na co - niechybny sygna
powanych wydarze.
Drosik, stojcy z mojej prawej strony, trca mnie lekko okciem i mwi:
- Co mi si zdaje, e dzisiaj w nocy pjdziemy do natarcia. Jako za bardzo tu witecznie...
- Mylisz o ofensywie? - zapytaem.
- No, a o czym? Przecie nie bez kozery nastpio przegrupowanie w caej armii. Nasz puk wycofano
na odpoczynek. Widocznie otrzymamy nowy odcinek i pjdziemy w pierwszym rzucie.
Popatrzyem na niego z boku. Sta z lekko opuszczon gow i wyrazem zatroskania na twarzy.
Siwiejce pasma wosw wymykay mu si spod gboko wcinitej polwki. Przypomniaem sobie
jego on, starsz, wiejsk kobiet, mwic cichym, niemiaym gosem. Ostatniego wieczoru przed
naszym wymarszem z Warszawy przyjechaa poegna ma. Gdy Drosik wyszed na chwil
z kancelarii, zwrcia si do mnie:
- Prosz pana, jak szed do lasu, nic mu nie mwiam. Idzie teraz na front... Trzeba, kto bdzie
ojcowizny broni. Dlatego nie pacz, nie narzekam, cho przecie troje dzieci w domu... Pan jest jego
przyjacielem jeszcze z partyzantki, niech wic pan uwaa na Franka, tam, na froncie, on nieraz taki
narwany...
Wspomnienie tych sw wprawio mnie w zakopotanie. Zerknem znw na swego dowdc.
- Franu - zaczem, skubic rzemie lornetki - jeeli ruszymy do natarcia, pamitaj, e dowodzisz
kompani, nie pchaj si przed tyralier...
- Co ci do ba przyszo? - fukn pod nosem.
- Nie zo si, ale widzisz, ty czsto lubisz usi przy maksymie albo z automatem na szkopw
polowa. Trzymaj si ciebie jeszcze partyzanckie wyskoki, w pojedynk... A tu przecie front
i odpowiadasz za gromad ludzi.
- Ot, przygania kocio garnkowi. Co? em dowdca kompanii, to mi samemu strzela nie wolno?
- Wolno ci, wolno, tylko pamitaj, e zawsze od jakich wyskokw masz mnie przede wszystkim.
- Dobrze, dobrze... patrzcie, wasn piersi mnie zastawia, bohater. Wiem, e ci ona gupstw
nagadaa w Warszawie - spojrza na mnie ukosem i umiechn si bardzo po przyjacielsku.
Nadszed wanie dowdca batalionu z jakim radzieckim kapitanem, odebra meldunek o stanie
liczebnym oddziau i zacz podejrzanie wodzi wzrokiem po sformowanych kolumnach. Wreszcie
oznajmi, e kapitan - wskaza na towarzyszcego mu oficera - poinstruuje nas o ostatnich metodach
wspdziaania czogw z piechot i aktualnej taktyce hitlerowskich jednostek pancernych.
Suchalimy wszystkiego z nalenym dla wspdziaania szacunkiem, czujc jednak, e co tu jest nie
dopowiedziane. e bdzie natarcie, wiadomo, ale kiedy? - gowi si kady. Ledwie kapitan skoczy,
przed frontem baonu zjawi si porucznik-saper i zacz nam klarowa procedur przeprawy
pontonami. Poznaem go od razu. By to jeden z dowdcw samodzielnych kompanii saperskich
naszej armii. Widywaem go poprzednio w lesie midzy drug a trzeci lini okopw, gdzie urzdzi
ca wytwrni odzi i tratew, czerpic z miejscowego surowca. Saperzy cinali drzewa, tarli kloce na
deski, haasowali, stukali od rana do nocy.
Okoliczne pododdziay kly ich niemiosiernie. Bo co ktry pluton strzelecki urzdzi sobie ziemiank
czy schron bojowy, ledwie to wszystko zamaskowano darni, gaziami lub nawet pieczoowicie
sadzc po jednej trawce w rozkopanej ziemi, ju saperzy wycili rosnce obok sosny, roztarasowali
swoje kozy, namiecili biaymi wirami i cae maskowanie miejsca dyslokacji piechoty szo w diaby.
A do takich wirw jak ma do lampy lecia messerschmitt. Wypada przewanie z jakiej chmurki,
pikowa w d z diabelskim wyciem, wiry pryskay sieczone kulami, saperzy z wrzaskiem czmychali
pod najblisze chojarki, a piechurzy rzucali swoje dostatki, apali rusznice, erkaemy, co byo pod rk,
i drc si jeszcze goniej, odpierali napastnika. Potem kazali sprztn saperom ich majdan. Za to
wieczorem, gdy pierwsze linie rozpoczynay swoi caonocny koncert ogniowy, midzy piechot
a saperami nastpowaa jak najlepsza zgoda. Porucznik siada wwczas na jakim pniaku z harmoni
w rkach i wyciga na niej smtne sybirskie melodie lub ucina skoczne krakowiaki. Wracajc
ktrego wieczoru z batalionu widziaem go otoczonego piechurami, z ktrych paru wyczyniao w takt
melodii jakie amace, majce imitowa regionalny taniec.
Pamitam, e ktry z oficerw nazywa porucznika Ludwikiem. I oto Ludwik stoi w trjboku
batalionu i mwi o sposobie czekajcej nas przeprawy przez Nys.
- A co, widzisz - szepcze mi z satysfakcj Drosik. - Mwiem, e to ostatnie namaszczenie. Jak nic,
w nocy ruszamy...
Sowa jego znalazy potwierdzenie niespodziewanie szybko. W godzin potem otrzymalimy rozkaz
bojowy natarcia. Z kompanii, jako grup szturmow, zgodnie z zaoeniem, wydzielono mj pierwszy
pluton, dodajc mi cekaemy pod komend arczyskiego, druyny rusznic i granatnikw oraz obsug
elektrycznego wykrywacza min. Zapoznaem chopcw z czekajcym nas zadaniem sforsowania
o wicie rzeki i przeamania hitlerowskich pozycji. Wysuchali wszystkiego w skupieniu, zerkajc na
potne cielska pancernych maszyn, ktre miay nas wspiera w dalszym natarciu, i spokojnie zaczli
porzdkowa rynsztunek.
O zmroku przyszed do mnie porucznik Rysiek Szudrawski - niski, szczuplutki, o dziecinnej twarzy,
zastpca dowdcy naszego batalionu. Przywitaem go troch zaskoczony, a on jakby nigdy nic
poczstowa mnie papierosem i zacz pogwark o aktualnych sprawach baonu. A trzeba wiedzie, e
Rysiek, jak tylko mg, unika mnie od czasu lubu porucznika Tymickiego. Wtedy to bowiem,
w imieniu oficerw batalionu, poyczy ode mnie dziewiset zotych na lubny bukiet dla
przeoonego. Dziewiset zotych to przecitna pensja miesiczna niszego oficera, ale praktycznie
wystarczaa tylko na par obiadw w restauracji lub kilka paczek papierosw. Dlatego aden
z oficerw ju w par dni po pierwszym nie mia grosza w kieszeni, a ja padem ofiar, gdy wwczas,
przed samym wyruszeniem na front, przezornie sprzedaem zegarek po ojcu. Daem wic
Szudrawskiemu fors, jako e z naczalstwem lepiej zawsze by w zgodzie. Oficerowie mieli si zoy
po najbliszej pensji i zwrci mi dug. Rzecz jasna, po otrzymaniu pensji nikt nawet o tym nie
pomyla, wobec czego miaem odtd do Ryka uzasadnion pretensj. A teraz oto Rysiek patrzy na
mnie niewinnie, puszcza keczka dymu z papierosa i gada przyjacielsko o majcym nastpi
forsowaniu Nysy. W boju pod Lenino pozna, co to jest natarcie poczone z forsowaniem rzeki. Ja te
orientowaem si co nieco. Za kilka godzin bdziemy forsowa... Dziewiset zotych! Mj Boe, e
te czowiek mg myle kiedy o takich gupstwach.
Pnym wieczorem wychodzimy na wyznaczony odcinek. Ciasnymi okopami drugiej linii przepychamy
si w lewo. Magiel niesamowity, bo rowy zatoczone obsadzajcymi je onierzami; wprost nie
sposb wymin si w takiej kiszce dwm ludziom. W dodatku kady z nas objuczony jest
rynsztunkiem. Sam wygldam jak panna w krynolinie. Od ramion do pasa obcinity jestem
dziesicioma chyba rzemieniami na krzy, a od pasa poszerzam si gwatownie. adownice
z magazynkami od automatu, torba polowa, mapnik, pistolet, rakietnica, futera lornetki, peryskop,
maska przeciwgazowa, do tego automat w rkach i kieszenie wypchane granatami. Cikie to
wszystko jak diabli, ale najgorsze, e utrudnia czowiekowi ruchy. Strzelcy maj jeszcze gorzej, bo
oprcz normalnego uzbrojenia dwigaj plecaki wyadowane zapasow amunicj i granatami
przeciwpancernymi. Niektrzy troch krzywili si na te zapasy twierdzc, e przecie zawsze mona
nam podrzuci amunicj. Byem jednak innego zdania. Wiedziaem, e po przeamaniu niemieckiej
obrony pluton, jako grupa szturmowa, bdzie pcha si, moe nawet samodzielnie, w gb
nieprzyjacielskiego terytorium. Kto wie, co si tam moe przydarzy, a wtedy amunicja - to ycie.
Niemcy zauwayli ruch na naszych pozycjach. Cikie miny modzierzowe oguszajco eksploduj
w pobliu okopw. Nagl swych ludzi do popiechu. Dochodzimy wreszcie do lasu i std po szerokim,
prowizorycznym mocie nad zatoczk przebiegamy na pwysep, z ktrego mamy ruszy do natarcia.
Za mostem, w wietle rakiet, widz Ludwika. Jego saperzy przenosz z lasu dugie, wskie odzie, pod
oson drzew i zaroli porastajcych pwysep cign je do przodu, gdzie nad brzeg rzeki. Na tych
odziach bdziemy forsowa Nys. Na razie pytkim rowem dobiegowym przedostajemy si na skraj
rzadkiego lasku do czoowych, przygotowanych dla nas okopw. Przypad mi anemiczny, nie
oszalowany rw, spycony jeszcze wybuchami granatw, ktre poobsuway wirowe burty. Widocznie
saperzy pracowali tu w popiechu, pod ostrzaem.
Wyznaczam odcinki dla broni wspierajcej i swoich druyn. Wadek arczyski z miejsca zabiera si
do pogbiania stanowisk cekaemw. Fizylierom to niepotrzebne, wic chopcy lokuj si ciasno na
dnie okopu, robic miejsce saperom, ktrzy zmczeni i podrapani wskakuj do rowu. Pozostae
plutony kompanii usadowiy si w gbi lasku. Musi tu by sporo ludzi i sprztu, gdy cay pwysep
jakby si rusza w posadach, a pomimo rozkazu zachowania ciszy sycha gosy komendy,
nawoywania, brzk rynsztunku. Szczcie, e nasze modzierze zaczy ka ogie na pierwsze linie
nieprzyjacielskie, zasaniajc przed Niemcami cay ten harmider pod ich nosem.
Wybieram sobie punkt obserwacyjny i ciekawie zerkam na przedpole. Zalesienie urywa si na
wysokoci okopu. Przed nami kilkadziesit metrw paskiego, odsonitego brzegu i woda. Nysa
wydaje si wsza w tym miejscu ni na odcinku kotliny, lecz prd jest silniejszy, gdy pieni si i
gono rwie po przybrzenych kamieniach. Ogie modzierzy ju ucich. Po tamtej stronie migoc
tylko rakiety, blade w mocnej powiacie ksiyca. Dostrzegam zarysy niemieckich okopw,
wybrzuszenia niektrych stanowisk, nie widz natomiast betonowych bunkrw, wic oddycham
nieco spokojniej. Z gbi pwyspu nadchodzi Drosik, pyta o co chopcw, a po chwili siada na dnie
mego stanowiska i bez wikszych wstpw zaczyna przypomina plan forsowania:
- Wic o wicie artyleria rozpocznie podgotowk. Jak tylko urwie, wal wprost na brzeg. Saperzy
bd ju tam czekali z odziami. Pamitaj, e idziesz jako czowka pierwszego uderzenia...
- No, no, zaszczyt niewski - umiechnem si. - A jak rozwal odzie, to co?
- Pjdziesz po linie. To ju sprawa saperw, eby ci przetransportowa na tamten brzeg. Ten
porucznik, ktry robi nam dzisiaj wykad, odpowiada za to. Musi gdzie tutaj by.
- Jest, siedzi par krokw std i medytuje.
- Niech medytuje. - Drosik podnis si i wskaza rk na przedpole. - Std do rzeki jakie czterdzieci
metrw, widzisz? Uwaaj, bo teren tu otwarty, piaseczek, cholera, jak na play. Musisz przeskoczy t
przestrze piorunem, a na tamtym brzegu od razu wciskaj si w ich okopy. Jeeli nie wpadniesz do
nich pierwszym skokiem - przepade.
- Dobra, tylko przepchnij od razu za mn reszt plutonw, bo bd par naprzd, a one musz
oczyci zdobyte stanowiska, ebym nie dosta z tyu ognia.
- Jasne. Ale uwaaj, bo i tak mog ci odci, no i nie zmie kierunku natarcia. U nich okopy to
zupeny labirynt.
- Nie bj si. Aha, powiedz mi jeszcze, co jest w lewo za tymi krzakami - ruchem gowy wskazaem
zagajnik blisko wody.
- Tam?... - Drosik wychyli si mocniej, wpatrzy w byskajcy rzadkimi rakietami przejrzysty od
ksiyca mrok nocy. - Taka czka, a raczej bagno, odcinek nie zajty.
- To dobrze. Jeeli poo mi tu ogie zaporowy, pjd do forsowania pod oson tych krzakw.
- To ju sprawa twoja i saperw. Uzgodnij z nimi. Masz co jeszcze do mnie? Nic. No, to trzymaj si,
stary! - wycign rk. - Chopcy mog przespa si troch.
- Cze, trzymaj si!
Ledwie Drosik odszed, gdy przeac przez siedzcych w okopie onierzy podszed do mnie Ludwik.
Czuj, e jest zdenerwowany.
- Masz ogie? - pyta, zwracajc si do mnie niespodziewanie przez ty.
Bez sowa podaj mu zapaki. Przysiada, osania gow peleryn i zapala papierosa. Mruczy co ni to
do mnie, ni do siebie.
- Co tam burczysz? - zwracam si do niego tak samo bezporednio, chocia jest starszy stopniem ode
mnie. Przyj to jak rzecz naturaln i mwi ju wyranie:
- Myl o odziach, eby ich dranie nie wymacali, bo rozwal, a wtedy na wasnych brzuchach
bdziecie si przeprawia.
- A gdzie je umiecie? Twoi saperzy zacignli je chyba a nad Szprew.
- Nie miej si... to dobrzy chopcy. A odzie s tam - Ludwik wstaje i wyciga rk wskazujc zagajnik
na bagnistej czce.
Patrz, lecz nie mog nic dostrzec midzy krzakami.
- Dobrze zamaskowae, diabe nie pozna. A gdzie mylisz spuci te balie na wod?
- Tutaj, na wprost nas - Ludwik brod pokazuje przed siebie. - Brzeg twardy, atwy wybieg...
- Dla ciebie atwy, dla mnie bdzie ju trudniejszy. Niemcy bd nas mieli jak na doni.
- Zasona dymna nas przykryje, powinnimy zdy, zanim Niemcy zorientuj si w momencie
forsowania.
- A jeeli nie zdymy, to co mylisz o tamtym miejscu? - ruchem gowy wskazuj zagajnik.
- Tam, gdzie odzie? Hm... Osona niby lepsza i prd w rzece mniejszy, ale na brzegu bagno jak
cholera, utopi si mona, zanim czowiek dobrnie do wody... Zobaczymy zreszt, jaka bdzie
sytuacja.
Umilk, przysiad z powrotem i zdawa si drzema.
Tylko przewitujcy spod nadgarstka ognik pociganego co chwila papierosa zdradza, e nie pi.
Poprzednio ju goniec wykopa mi niewielk wnk w burcie stanowiska, usiadem, nacignem na
gow kaptur peleryny i troskliwie chronic przed piachem zamek automatu, prbuj drzema. Nie
mog jednak zasn. Noc jest cicha, niezbyt chodna, brzcz komary. Nie... co trzyma czowieka
w napiciu, mi w mylach wyczekiwaniem. Paskudna atmosfera nocy przed bojem. Niby spokj, niby
cisza, nie ma si czym przejmowa, bo tamto bdzie dopiero rano... ale ju guszy wszystkie inne
myli, ktrych jak na zo nie ma czym zaj. Czy wszystkie noce przed bojem musz by ciche,
ksiycowe, a przedtem soce musi zachodzi krwawo? O takich nocach pisa Sienkiewicz i Strug,
taka bya podobno przed bitw pod Lenino i taka, psiakrew, jakby wyjta z batalistycznej nowelki,
musi by teraz. onierze te nie pi. Rozmawiaj ciszonymi gosami o jakich przygodach w cywilu,
eniaczce, miej si krtko, nerwowo, o natarciu ani sowa. Wysunity nad okop obserwator
plutonu odwraca co chwil gow i psyka uciszajco, jakby szepty kolegw przeszkadzay mu
w ledzeniu ewentualnych ruchw nieprzyjaciela.
Czas wlecze si leniwie. Zaczyna by chodno. onierze milkn po kolei, drzemi. Ktry saper
pochrapuje ju gono. Ludwik cigle mi papierosy. Liczc do stu prbuj zasn.
Pierwsza salwa rozdara cisz jak grzmot zbliajcej si nawanicy, wyrwaa z sennej drtwoty.
Odruchowo spojrzaem na zegarek. Niebieskie strzaki wskazyway szst pitnacie. To ju! Mglisty
ranek wscza si do okopu, lepkie niemal powietrze i wiadomo tego ju przejmoway
dreszczem. Salwy biy coraz gciej, zleway si w jeden przecigy hurkot. Pociski jczay, wyy
w powietrzu, rzekby dziesitki tramwajw hamuj naraz swj bieg.
onierze podnieli gowy, szturchali jeden drugiego.
- Artyleria zacza, przygotowanie ruszyo - pobieg szept oywionym nagle okopem. Zwijano paatki,
cinito si do stanowisk, aby obejrze przedpole. Ludzie umiechali si do siebie nerwowym
skrzywieniem ust, rzucali jakie uwagi. Niemieckie pozycje zaczy ton w dymie i ogniu,
przecinanym ciemnymi smugami pryskajcej w gr ziemi, piropuszami kurzu. Szary, ciki czad
spalonego trotylu rozprzestrzenia si na nasz stron. Trudno jest oddycha. Zaczynamy dawi si
i kaszle. Ktrego chwyciy torsje. To zaraliwe. Wycigam chusteczk i wsadzam j w usta, aby mie
jaki taki filtr powietrza. Chopcy id za moim przykadem. Paru siga po maski przeciwgazowe, lecz
obejrzawszy si na innych rezygnuj.
Dziay biy, biy bez ustanku. Cigy huk zdawa si rozsadza gow. Po godzinie zobaczyem, e
wybuchy pociskw na nieprzyjacielskim brzegu odskoczyy troch w ty. Daj sygna arczyskiemu.
Ten na migi pokazuje cele swym cekaemistom. Maksymy zagrzechotay momentalnie. Lecz
poszarpane przez artyleri niemieckie stanowiska czoowe odpowiadaj nagle gstym ogniem
kaemw i modzierzy.
Seria granatw rbie w lasek za nami. Po chwili zgrzyta przeraliwie w powietrzu. Rakietowe pociski z
ryczcej krowy wyrywaj pobliskie drzewa. Spomidzy wybuchw, jakby wyrzucony ich sil,
wyskakuje dowdca pukowych siedemdziesitekszstek. Jest bez paszcza, z lornetk w rku,
odwraca gow do tyu, krzyczy co pokazujc doni na nasz okop. Wrd czarnych wytryskw ziemi,
omijajc drzewa i leje, zziajani, brudni kanonierzy biegiem cign dziaa, przerzucajc je nad rowem
ustawiaj na przedpiersiu okopu. Amunicyjni o rozpalonych emocj twarzach przyskakuj z narczami
pociskw. Oglny huk guszy sowa komendy. Sysz tylko krzyk porucznika:
- Za Warszaw! Ognia!
Lufy dzia szarpi si w ty, ogony ryj ziemi.
- Ognia! Ognia! - Rka dowdcy baterii opada w d raz po raz. Milkn nieprzyjacielskie kaemy
naprzeciwko. Wiatr z wolna rozwiewa dym, robi si janiej. Niemcy dojrzeli dziaa na przedpiersiu
okopu. Smugowe pociski z bokw wskazuj cel modzierzom. Granaty macajc bateri ryj teraz
przedpole, plaskaj w zagajniku na bagnistej czce, zdmuchuj zielone listowie maskowania na
saperskim sprzcie. W posiekanych odamkami krzakach bielej odzie. Widz, jak po kadej detonacji
Ludwik nerwowo zaciska szczki. Stoi wychylony nad okop, nie osaniajc ju trzymanego w ustach
papierosa.
Dziaa na przedpiersiu bij w dalszym cigu szybko i dwicznie. Przeskakujc przez okop ponad
gowami fizylierw, tam i z powrotem biegaj amunicyjni. Jeden z nich, mody chopak z obszywk
cenzusow na naramiennikach, wybiega zza drzew niosc pociski jak drwa na zgitym przedramieniu.
Trafia go jaki odamek. Chopak pada na twarz, szeroko rozkadajc rce, jakby chcia jeszcze zgarn
rozsypane, lnice naboje.
Seria granatw wali si na skrzydo okopu. Eksplozje ra jak byskawice, gwid odamki, drani
swd spalonego szedytu. W rowie krzyczy kto ranny. Sanitariusz kompanijny, starszy strzelec Lipka,
przebiega w tamt stron. Ogldam si i widz niesamowicie rozszerzone oczy Skwierczyskicgo.
Pobiarzyn skubie wsa i kiwa mi rk, jakby mwi, e wszystko w porzdku. Znowu zgrzyt
przeraliwy, gwizd, a widruje w mzgu, i seria eksplozji niemal rozsadza gow. Impet wybuchw
rzuca mnie na przeciwleg cian stanowiska, zatyka na moment oddech. Odpycham si rkami
i jednym susem wracam na swoje miejsce. Ludwik otrzepuje gow z piachu, krzyczy co wskazujc na
przedpiersie. Spojrzaem na bateri. Milczaa. Kanonierzy leeli w rnych pozach. Jeden klcza
oparty doni na nie doryglowanym zamku... Wysoko stojce dziaa rysoway si wyranie na tle
rozbyskanego nieba, milczce, czarne i straszne, oblepione ciaami polegej obsugi.
Dym zasnuwa rozbrzmiewajce jkami rannych okopy. Karabiny maszynowe rz i pluj pomykami
ognia z tumikw. Niemieckie rakietowe modzierze znw rycz, zgrzyta w powietrzu, trzaskaj
w okopie wybuchy. Krzyk, milkn najblisze kaemy. Przeskakujc przez rannych i zabitych biegn
w tamt stron. Za pierwszym zaamaniem rowu blady jak papier Masowski opiera si chwiejnie
o burt okopu. Szepcze co z wysikiem.
- Sierancie, co wam?
- Dostaem, poruczniku... w pier odamkami... Oj, dusi, cholera, pomcie... - omdlewajcymi
ruchami usiuje zdj plecak.
- Sanitariusz, sanitariusz! - krzycz rozpinajc sierantowi paszcz. Lipka z zakrwawionymi po okcie
rkami zjawia si natychmiast.
- Wocianiec zabity... byo szeciu rannych, a teraz znw nowi, cekaemy oberway... - mwi szybko,
noem przecina Masowskiemu szelki plecaka, rozchyla paszcz na piersiach.
Biegn dalej, wpadam do stanowiska Zajkowskiego. Amunicyjny ze zmiadon gow podkuli kolana
pod brod, jakby spa oparty okciem o torb z zapasowymi dyskami. Zajkowski rzuca si na rozbitej
osonie stanowiska. Jedno rami mia strzaskane i piersi zryte odamkami. Zbami i zdrow rk
prbowa zaoy nowy dysk do karabinu. Chwyciem go wp przy pasie.
- Zajkowski! Jeste ranny, wycofaj si na punkt opatrunkowy!
Obrci na mnie nieprzytomne z blu oczy, opluwajc zamek krwi, ktra buchaa mu z ust,
wybekota:
- Id na nas... zdechn, nie puszcz...
Spojrzaem za rzek. Ciemne sylwetki Niemcw podryway si z okopw, biegy gdzie w bok.
Znieruchomiaem. Kontratak? Nie, uciekaj z rozwalonych stanowisk. Seria oddana przez
Zajkowskiego oprzytomnia mnie. O dwa kroki w prawo stoi przechylony, zaryty luf w piach
przedpiersia maksym. Skacz do niego. Pod nogami kto jczy. Schylam si. To arczyski. Oguszony,
z nieprzytomn twarz, trzsie gow, krzyczy co bez zwizku. Obok cekaemu le zabici onierze
obsugi. Z boku skrzecz automaty, Pobiarzyn i Sereda gono wykrzykuj komend. Ich druyny
strzelaj salwami za rzek. Na tamtym brzegu coraz wicej biegncych w nieadzie postaci. Odsuwam
szybko trupa celowniczego, chwytam za tylce maksyma, tama jest zaoona, naprowadzam luf na
poszarpan lini hitlerowskich stanowisk. Zawa ziemi nie pozwala chwyci celu, szarpi karabinem.
- Panie poruczniku, zaraz... - goniec wyskakuje na przedpiersie.
- Za, idioto! Zestrzel ci! - krzycz.
- Zaraz, zaraz, tylko odgarn... - opatk wyrzuca ziemi sprzed lufy, wskakuje do stanowiska. Mierzc
trcam okciem w martw twarz celowniczego, tylce karabinu lepi si od jego nie zakrzepej jeszcze
krwi, a tam o sto metrw ci, ktrzy go zabili... Uciekaj, uchodz bezpiecznie... I nagle rozumiem
Zajkowskiego. Ogarnia mnie dzika dza zemsty. Chwytam na muszk drgajce sylwetki, naciskam
spust. Maksym bije rwno, czuy na kady ruch rki, szyje gstym ciegiem kul przez biegnce
postacie.
- O rany, ale si wal! Po nich, po nich, jeszcze, panie poruczniku! - dopinguje mnie goniec
i podskakuje, nie wiem dlaczego.
Zaciskam zby. Cekaem dry pod moimi palcami jak ywe, rozumne stworzenie. Bije szybko, rwno,
nieomal radonie.
Mija dugie, szarpice wntrznoci sto czterdzieci pi minut kanonady. Czterysta dwadziecia dzia
ryczy bez ustanku na dwukilometrowym odcinku naszej dywizji. Wybuchy na tamtym brzegu znw
odskoczyy nieznacznie w ty.
- Przygotuj si! Spuszczam odzie! - krzyczy do mnie Ludwik, wychyla si z okopu, podnosi rk. -
Saperzy! Do odzi... biegiem marrsz!...
Wyskoczyo ich kilkudziesiciu, biegli schyleni, dopadli dek w zagajniku na bagnistej czce, odrzucili
reszt maskowania, poderwali je na ramiona, ruszyli ku rzece przed okopami. Brzeg skoowacia
przed nimi w lawinie wybuchw. Ludwik wybiega na czoo swych ludzi.
- Naprzd! Naprzd! -w rku trzyma pistolet.
Saperzy dwigajc sprzt skoczyli w ogie... Potrzaskane deski roznosio na wszystkie strony, na
zniszczonych burtach zawisy poszarpane ciaa onierzy, krew spywaa jak ywica wzdu soi jasnego
drzewa. Kilku ocalaych wtulio si w ziemi pod tnc zakosem ulew odamkw. Tylko Ludwik,
w rozwianym paszczu, z go gow, biegnie midzy wybuchami. Chwyta za rami kaprala, ktry
przypad w leju, obok cekaemu osaniajcego przepraw, krzyczy mu co do ucha. Tamten unosi
wreszcie kaem z podstawy, owija si tamami amunicji, podpeza drugi saper, zabiera podstaw
karabinu, trzeci sadzi skokami wzdu brzegu ze zwojem stalowej liny w rku; podrywa si jeszcze
paru. Ludwik zagarnia ich krzykiem, skacz pod oson zagajnika, pezn do brzegu.
Nasza artyleria zamilka nagle. Chwilowa cisza porazia uszy. Tylko kaemy szemrz w niej sabo niczym
dziecinne grzechotki. Serie niemieckich granatw znw ryj piasek przed nami.
Z tyu zdenerwowany gos Drosika:
- Waldemar, atakuj! Atakuj!... Nie daj si opamita ich pierwszej linii.
onierze z nerwowo cignitymi bladymi twarzami wpatruj si w moje usta. Czekaj rozkazu. A na
przedpolu zapora ogniowa huczy wulkanicznym pasmem eksplozji, przesania rzek i wiat przed
nami. Ale my musimy, musimy przej Nys! Ktrdy? Tam, spod osony krzakw na bagnistej czce.
- Uwaga! - podnosz w gr automat. - Pierwsza druyna kierunkowa! Pobiarzyn, wal w te krzaki i na
brzeg. Druyny, skokami marsz... marsz!...
Kilkanacie krokw od brzegu przydusi nas ogie modzierzy i kaemw. Zaleglimy na skraju
bagienka. Miny wal si jak grad, chlastaj botem w twarze. Domi zgarniamy szlam przed sob,
tulimy gowy do tych miesznych oson, wczogujemy si do wieych, gorcych jeszcze lei, ktre
szybko wypenia woda. Przez trzask wybuchw i gwizd odamkw sczy si rozdzierajcy skowyt:
- Bracia, ratujcie... bracia...
Na czce midzy nami a rzek ley modziutki saper. Paszcz w strzpach, bordowe od krwi spodnie
zaamane wklniciem powyej kolan, wykrcone kikuty ng...
- Bracia... O Jezu, bracia... ratujcie... - wyciga do nas kredowe, umazane botem donie. Ktry
z chopcw skacze ku niemu, zwija si wp kroku, nieruchomieje...
- Poczekaj, synu, wytrzymaj jeszcze troch, zaraz wezm ci sanitariusze!... - woam.
Klniemy bezsilnie, prbujc nie patrze na umierajcego sapera. Skwierczyski modli si gono.
Z tyu niespodziewanie bliski i wyrany krzyk Drosika:
- Waldemar! Czemu zaleg, do cholery... Przeskocz zapor ogniow... Forsuj wpaw! Nacieraj!
Nacieraj... bo ci w eb strzel... - szarpie si rozpaczliw prob, jakby ze zami.
Ogldam si... Nie widz Drosika, lecz w krzakach za nami dostrzegam rozpaszczone sylwetki
przyczajonych onierzy kompanii. Wic Drosik podcign ju reszt plutonw do forsowania... Jeeli
w cigu kilkunastu minut nie przejd rzeki, nie zdusz najbliszych kaemw i gniazd modzierzy, wy
tuk nas tu Niemcy wszystkich do nogi.
Forsuj wpaw! Fizylierzy moe przejd, ale plutony wspierajce ze swoim cikim sprztem? Tu mi
ludzi wybij, tam ich prd zniesie, uton. Przecie nie zasoni sob chopcw przed tymi cholernymi
granatami, nie przenios ich na rkach... Przed nami Nysa, bystra, wzburzona wybuchami,
niedostpna... Lecz tam w bryzgach wody miga par rogatywek, czyje ramiona szarpi byszczc ni
stalowej liny. To Ludwik z saperami buduje prowizoryczn przepraw. Wida kaprala z cekaemem,
zgarbion w wodzie posta drugiego sapera dwigajcego podstaw. Zakrya ich fontanna wybuchu,
mign but nabity gwodziami, poszed z prdem saper z podstaw maksyma. Chowam gow, bo
gwizd bliski, krtki i trzask straszliwy... Trzepno co w plecy nad pasem, drtwieje na moment
wszystko pod ebrami... Odamek, cholera, czuj, jak koszula nasika krwi. Otrzsam si z bota
i sysz gos goca:
- W torb pan dosta... o jaka dziura, papiery porwao.
Przecigy krzyk guszy jego sowa:
- obie nogi mi urwao... O Jezu, moje nogi... - To wyje Skwierczyski. Unis si na okciach, usta
otwarte, nieprzytomne ze strachu czy blu oczy. Majta przy tym urwanymi nogami. Lea obok
w malekim leju, gow w d, z tykiem na wierzchu jak kopua bunkra. Odamek trzepn go wida
po poladkach, gdy paszcz by rozdarty w tym miejscu. Straci chwilowo czucie w nogach.
- Przeka erkaem druynowemu i cofnij si na punkt opatrunkowy - mwi gono.
Skwierczyski zrzuca tylko z siebie torby z magazynkami, zrywa si i sadzi na ukos przez szpilkowan
kulami czk, przewraca si od bliskiego wybuchu, wstaje i pdzi dalej, do okopu.
Obok nadbrzenej olchy skulony saper macha niecierpliwie doni. Po tamtej stronie, wprost z wody,
jazgoce cekaem kaprala, Ludwik wbija pal, kotwiczy lin.
- Uwaga! - krzycz wzdu tyraliery. - Kaemy ognia! Pierwsza druyna... forsowa!
Pobiarzyn podrywa swych ludzi, skacz do przodu, padaj, zalegli, przed nimi fontanny bota, ciana
ognia... trzask... gwizd... pieko nie do przebycia. Ludzie przylgnli do ziemi, wtulaj gowy midzy
kpy trawy...
- Druga druyna... naprzd! - krzycz.
Kapral Sereda chwyta erkaem Skwierczyskiego, szarpniciem sprawdza dysk.
- Druga druyna! Naprzd!
Chopcy podczoguj si niezdarnie do niego, wciskaj si po paru do jednego leja, nikt si nie
poderwa. Goniec dygoce przycinity do moich ng, ci z pierwszej druyny pezn tyem jak raki, ju
Pobiarzyn chrypi mi nad uchem:
- Zginiem, ojczulku... nie przejdziem... - i skowyt umierajcego sapera stapia resztki onierskiej
odwagi:
- Bracia... dobijcie mnie... O Jezu... bracia, dobijcie...
Wkoo pozieleniae twarze moich ludzi, rozpaczliwe, bagalne oczy jak krzyk wyrzutu: rb co, ratuj
nas!
O Boe, p ycia za chwil, w ktrej nie byoby si dowdc! Lecz chopcy sami nie pjd do przodu,
zbili si w gromadki, jakby szukajc towarzyszy mierci, kilku przytula si do mnie, goniec wciska
gow pod moj peleryn. Czort z regulaminem, tu trzeba jak w partyzantce: Ech, raz rodya maty,
raz treba pomeraty. Zrzucam z ramion peleryn, podrywam si nagle:
- Za mn, chopcy! - Nie poznaj wasnego gosu.
- Za mn!... Za mn!... - jak echo krzyk druynowych, zerwany trzaskiem granatw.
Biegn skaczc przez leje, po kpach, zapadajc w bagno, strzelam na lepo w dym przeciwlegego
brzegu. Sysz jeszcze gos komendy arczyskiego, stukot jego maksymw i huk wspierajcych nas
granatnikw. Ju brzeg, ju saper przyklejony do ziemi pod olch krzyczy co wskazujc na lin... Rzut
oka do tyu. Id chopcy! Id jak burza, grzmi ogniem automatw; Sereda tu za mn z erkaemem
pod pach na pasie, wali seriami, i goniec z granatem w zbach... Wskakuj do wody, rk chwytam
si liny, prd uderza, spycha, owija paszcz wok ng. Woda zimna, zbblaa od kaemw, sfadowana
wybuchami, siga ramion, cik lodowat fal wlewa si za konierz. Chopcy sun gsiego, tylko
gowy i donie nad lin...
- Szybciej, szybciej! - kiwam automatem. Niemiecki brzeg majaczy poszarpany w dymnej zasonie
rozbyskanej wybuchami. To czogi na zboczu strzelaj ogniem prostym, wspomagajc grupy
szturmowe. Jeszcze dwadziecia metrw, jeszcze dziesi... z tyu kto krzykn, drgna lina, raz,
drugi, znw jk, bulgotanie... Prd porywa rannych. - Szybciej, szybciej!...
Olize kamienie pod stopami, pynce trupy, chyba tych, co forsuj w grze rzeki, jakby chwytay za
nogi, szlam paraliuje, wciga z powrotem...
Na brzegu do poowy w wodzie ley Ludwik jak omulony pie drzewa, ciarem ciaa wzmacnia pal
z zakotwiczon lin.
W skrwawionej, wysunitej do przodu rce trzyma jeszcze i pistolet. Obok, na tamach po
wystrzelonej amunicji, twarz kaprala skrzywiona w miertelnym grymasie, cekaem bez podstawy
dymi rozgrzan chodnic...
Zdyszani, prychajcy ludzie wyrywaj si z wody, przypadaj do miniaturowych oson na brzegu. Licz
ich wzrokiem... Boe, jak mao!
- W tyralier! Granaty w do! Naprzd! Naprzd! - Sadzimy ogromnymi krokami, ociekajce wod
paszcze ci jak oowiane, kolczaste druty chwytaj za poy, ptaj nogi, pomienie kaemw przed
oczami...
- Granatami, chopcy! Szturm! Szturm! Naprzd!
Fala wybuchw gasi kaemy, przecige huraa! matowo obija si o uszy, grzechocz huraganowym
ogniem automaty. Z krzykiem, nie syszc swoich gosw, wskakujemy do niemieckich okopw.
W porozwalanych stanowiskach stamszone trupy hitlerowcw, ranni przywarli nieruchomo we
wnkach, niezdarnie unieli donie, skamlcym wzrokiem hipnotyzuj nam lufy. Kozy omotane
kolczastym drutem zagradzaj przejcia. Lufami automatw wyrzucamy je na wierzch. Granatami
oczyszczamy drog przed sob, skaczc od razu w dym od zaomu do zaomu okopu, przemy naprzd.
Rozbudowane daleko w gb pozycji, kryjce z gow ludzi, oszalowane wiklin rowy, stanowiska,
schrony urzdzone jak bombonierki, niektre tylko zdewastowane ogniem artylerii, mijanki, szyjki
cign si w nieskoczono. Ale gdzie reszta ich zaogi? Aha, uciekaj przed nami pltanin roww,
zawalajc przejcia kozami, kryj si w stanowiskach jak szczury.
- Dusi ich granatami, chopcy... i naprzd, naprzd! Pobiarzyn, bierz si w lewo, kierunek na wie! -
woam.
Paru onierzy chce wyskoczy na powierzchni, kryj si szybko z powrotem. Niemieckie kaemy
jazgocz gdzie z bokw i z przodu.
- Nie wyazi, bo skosz!... - ostrzega krzykiem Braczkowski i rzuca si w boczny korytarz, gdzie
strzay, krzyk, szamotanina. Ju i z przodu wybuchy i jazgot pepeszy, nawoywania. Wykurzaj chopcy
szkopw...
- Ale wiej, sukinsyny, wszystko zostawili. O... ile tu konserw, papierosw, koce... Panie poruczniku,
tam chopcy znaleli radio - woa biegncy za mn goniec i daje nura do jakiej ziemianki.
- Nie rozazi si po zakamarkach, psiakrew! Naprzd, naprzd!
Lecz w labiryncie pozaamywanych, krtych roww, w stanowiskach, schronach, ziemiankach pluton
rozproszy si, nie wiadomo kiedy. Z prawa brzmiao: huraa! - to ssiednie grupy szturmowe
atakoway na swych odcinkach. Wyjrzaem ostronie na powierzchni. Przed nami blisko ju wie,
bardziej na prawo dachy i wiee Rothenburga byszczce w porannym socu. Za nami, za rzek,
biegnce tyraliery piechoty dwigaj tratwy do przeprawy. Konie o rozwianych grzywach kusem
wlok belki na budowany ju most, rzek sun odzie. Czog, ugrzzy nosem w wodzie, sterczy nad
brzegiem z zadartym w gr tyem. Cay ich rzd wyjeda z lasu na przepraw.
eby prdzej zdoby t wie, tam odpoczniemy - pomylaem.- Trzeba pogna chopakw... Ale gdzie
oni, u licha? Ze wszystkich stron krzyki, wybuchy rcznych granatw... Z gotowym do strzau
automatem ruszyem przed siebie. W bok biegn szyjki, wejcia do ziemianek. Tdy ju chyba chopcy
przechodzili, wic dlaczego ten kozio z drutu sterczy jeszcze na drodze - zastanowiem si w pewnej
chwili, czujc niepokojce osamotnienie.
Sam nie dabym rady go wyrzuci. Trzeba byo przeskoczy. Przerzucajc automat na plecy, syknem
z blu. Odamek granatu, ktrym dostaem przed forsowaniem, ku nielitociwie. Chwyciem rkami
za wiklinowe burty okopu, podcignem si w gr, skoczyem. Poy paszcza zostay na kolcach.
Klnc odczepiaem je szybko. Obok byo wskie przejcie, nie zwrciem na nie uwagi. Nagle w gbi
tej szyjki trzasna seria, kto krzykn: Hnde hoch! Zakotowao si, zrobiem zwrot sigajc
jednoczenie po automat i twarz w twarz zderzyem si z hitlerowcem. Nie zdyem ju uczyni
jakiegokolwiek ruchu, gdy rozcapierzone jak szpony palce chwyciy mnie za gardo. Szarpnem si,
chciaem skoczy w ty, kolczasty kozio zaku w plecy. Rw by wski, Niemiec przyciska mnie caym
swoim ciaem, lecz nie mg dobrze zdusi, cofnem podbrdek. Za pasem miaem pistolet bez
futerau, signem rk, palcami wyczuwaem chropowato kolby. Lecz sprzczka pasa hitlerowca
prasowaa mi, niemal miadya do. Drab by wyszy ode mnie o gow, w barach jak niedwied.
Mocowalimy si dug jak wieczno chwil, a przed oczami zamigotay czarne patki, roztapiajc
srebrne byskawice na konierzu mego przeciwnika. Jakim skurczem ciaa szarpnem si jeszcze raz
i mga przesonia mi wzrok. Nagle ucisk esesmana zwiotcza, a on jako mikko zacz opiera si na
mnie. Pojaniao mi w oczach, odepchnem go rk, upad na kolana, bezwadnie stukn gow
o burt okopu.
- O rany, pan porucznik! Chopaki, do mnie! Porucznik ranny...
Edek, mj kochany goniec, sta naprzeciwko z zakrwawionym noem w rku, automatem pod pach
i otwartymi z przeraenia ustami.
Rce esesmana w szybkich drgawkach chwytay mnie za nogi. Wstrzsnem si jak od dotknicia
paza, odchyliem w ty i wyszarpnem pistolet zza pasa. Nie patrzc naciskaem spust...
- Panie poruczniku, szkoda naboi, on ju gotw - Braczkowski zjawi si tu za gocem, dalej widniay
rogatywki kilku fizylierw.
- Ale skd on si tutaj znalaz? - wskaza na trupa esesmana.
- A bo wycie poszli inn drog, mijank - pia zdenerwowany goniec. - A ja polazem tu do ziemianki,
a stamtd przez takie wyjcie do stanowiska. Patrz, a tam dwch esesw z kaemu pruje na rzek.
Pocignem po nich seri, jeden si zwali, a drugi w nogi. Krzycz za nim: Hnde hoch!, ale zwia,
sukinsyn. Wic skradam si pomau jego ladami, a tu patrz, stoi tyem do mnie i dusi kogo
z naszych, bo paszcz byo wida. eby nie rani swojego, dziobnem go fink w ebra... - spojrza na
mnie i krzykn: - Chopaki, kto ma wod?!
- Nic, nic, zdusi mnie dra troch, mia wida wpraw - szepnem z trudem przeykajc lin
i oparem si o wiklin. - Czesiu, zbierz pluton... wychodzi na powierzchni. Nacieramy na wie...
Potne huraa! zagrzmiao od rzeki. Trzasny wystrzay. Edek by ju na przedpiersiu.
- Panie poruczniku, o rany, niech pan patrzy! - zerwa czapk z gowy. Ciko wywindowaem si nad
okop.
Za nami, na brzegu Nysy, dziesitki onierskich rk wznosiy wysoki maszt z biao-czerwon flag.
Pierwszy po wiekach sup graniczny nad Nys. Zapomniaem o wszystkim. Poderwalimy w gr
automaty. Salwami, onierskim pozdrowieniem witalimy powrt Dolnego lska do Macierzy.

VII. Sanitariuszka

- Lewe skrzydo... podcign! Trzyma odstpy... podaj dalej! - onierze z lewa podchwytuj rozkaz,
przekazuj go z ust do ust. Idziemy szerok tyralier przez las. Plutony wspierajce drepcz w jednej
linii z fizylierami, cekaemici dwigaj obsadzone na kkowych podstawach maksymy, zmontowane,
gotowe do akcji granatniki garbi plecy modzierzystw. Im szczeglnie ciko przedziera si przez
spltane, kolczaste pncze dzikich jeyn, midzy gaziami leszczyny, przemyka si pod nisko
nawisymi apami wierkw. Lecz wszystkie przesieki i cieki przegrodzone s grubymi pniami
citych drzew. Niemiecka organizacja obrony ju dawno wida liczya si z ewentualnymi sukcesami
naszej ofensywy. Mniej wicej co pi kilometrw nadziewamy si na zawczasu przygotowane,
rezerwowe umocnienia. Nie zapomnieli te o przesiekach, nawet w takich zabagnionych lasach, jakie
wanie przeczesujemy.
W miejscach przewitujcych rzadzizn drzew widz, e lewe skrzydo grupy znw zostaje w tyle,
onierze grzzn w jakim bajorku, a omijajc je skupiaj si nieostronie.
- Lewe skrzydo! Podcign! Trzyma odstpy! - powtarzam ostrym pgosem.
Fizylierzy ruszaj biegiem, odskakuj od siebie na przykazane sze krokw. Cekaemici kln, dyrdaj
zziajani.
- Wolniej, do cholery! C to, wycigi?! - krzyczy na cale gardo arczyski. onierze odwracaj
zdziwione, napite spojrzenia.
- Tss... - wyrywa si ktremu podoficerowi.
Za kadym krzakiem, za kadym zasiekiem moe czai si nieprzyjacielski karabin maszynowy. Haas
gotw uprzedzi zasadzk lub cign skuteczny ogie na lepo. Depczemy przecie po pitach
odstpujcych Niemcw.
Wkadek uspokaja si i szybkim krokiem podchodzi do mnie wzdu tyraliery.
- Daj mi paru ludzi. Przecie mam tylko siedmiu na dwa cekaemy... eby chocia skrzynki ponieli -
mwi ze zoci stumionym gosem.
- Dobrze... we po dwch z drugiej i trzeciej druyny. Wystarczy ci czterech?
- Starczy. Do zasobnikw tylko... Ale nie pd tak, ludzie zostaj...
- Nie pd! Jak si szwaby oderw, a zrobi zasadzk, guzik mi wtedy twoje cekaemy pomog. Trzeba
pogania, dopki mona, me zazi im z karku.
arczyski machn tylko rk, zawaha si i poda mi wypalone do poowy, arzce si cygaro.
- Chopcy znaleli kilka sztuk w tym rozbitym samochodzie... Skoczysz?
- Pytasz si!
Wetknem w usta zaliniony koniuszek, zacignem si solidnie, a w oczach zakoowao. Dawno nie
paliem czego takiego. Mocny, aromatyczny tyto od razu poprawi samopoczucie. Pobiarzyn
przesuwa si nieznacznie.
- Jak ojczulek wypali, to niech nie wyrzuca ostatka, ja do fajki wezm...
Szybko pocigam par razy i oddaj kapralowi spory jeszcze ogarek.
- Ooo... daj Boe zdrowie panu porucznikowi. Tak po co tyle, kochanieki, koniuszek tylko starczy...
- Bierzcie, bierzcie, ju mi si we bie krci.
Pobiarzyn mruczy co jeszcze z ukontentowania, cofa si na swoje miejsce w rodku pierwszej
druyny. Idziemy szybko, ostronie, z automatami na pasach pod pach. Mijajc zaway na
przesiekach, kadziemy palce na spusty, wzrokiem badamy kad kp krzakw, gszcz konarw
w grze. Fizylierzy bez rozkazu obchodz polanki, nie ryzykujc wyjcia na otwart przestrze.
Tyraliera kurczy si wtedy jak harmonijka, po chwili rozciga si mw w rwne odstpy midzy
onierzami.
Niemcy umykaj przed nami. Sycha chwilami trzask amanych przez nich gazi lub chrapliwy
okrzyk. Nie widzimy ich jednak. To denerwuje, trzyma ludzi w wyczerpujcym napiciu, nie pozwala
na jak tak swobod marszu.
O par krokw za tyralier id amunicyjni z obsugi granatnikw. Na piersiach i plecach kolebi si im
zwizane paskiem przerzuconym przez rami skrzynki z minami do naszych 50-milimetrowych
modzierzy. Obok amunicyjnych maszeruje moda, szczupa sanitariuszka w dopasowanym, krtkim
paszczu z dystynkcjami kaprala na naramiennikach. Jej zgrabn sylwetk deformuj tylko buty
z brezentowymi cholewami, kontrastujce w dodatku z poyskiem jedwabnych poczoch na
zgrabnych ydkach. Dziwnie odbija si schludna posta dziewczyny w furaerce na bakier od
zaronitych i brudnych, obwieszonych rynsztunkiem onierzy. Idzie te swobodnie, podtrzymujc
rk niewielk torb sanitarn. Przyptaa si do nas z brygady czogw, ktrej pluton zacz wspiera
natarcie mojej grupy. Zanim weszlimy do lasu, robia opatrunek rannemu cekaemicie i pozostaa
w tyle. Zaway na przesiekach zmusiy czogi do jazdy okrn drog. Po uzgodnieniu ze mn punktu
spotkania skrciy wic w bok i w tumanach kurzu poszy penym gazem ku niedalekiej szosie.
Dziewczyna dogonia nas w lesie, bezceremonialnie dotkna mego ramienia.
- Wy tu, poruczniku, komendantem? Maszyny mi ucieky, powiedzcie, gdzie je znale - pytaa,
zniecierpliwiona, amanym polskim jzykiem.
- Nieprdko je znajdziecie. Poszy szos na Niesky...
- A wy te tam?
- Tak!
- A spotkacie si z tymi czogami?
- Jak przejdziemy las, to si spotkamy. Maj nas podrzuci do szturmu na miasto - powiedziaem
i przyspieszyem kroku. Dogonia mnie znw i, cierajc z twarzy pajczyn:
- Wic bdziecie desantem - rado w czarnych oczach.
- Desantem.
- To pjd z wami - postanowienie w zacinitych ustach.
- Z nami? Co wy? Wracajcie do swojej brygady, stoi chyba jeszcze w wwozie, gdzie ten spalony
samochd...
- Moje miejsce w pierwszej linii... - upr w cignitych brwiach.
- Ciszej... i wynocie mi si z tyraliery. Czort wie, co przed nami siedzi, a kule nie patrz, sanitariuszka,
nie sanitariuszka...- powiedziaem ju ostro, zirytowany jej natrctwem.
- No i c kule?... Kule te dla ludzi... - odpowiedziaa mikko, po rosyjsku. Popatrzyem na ni zezem:
odwana dziewuszka i jak teraz sama wrci, nawet broni nie ma...
- Dobrze. Idcie za tyralier - zgodziem si.
Przed nami migny akurat jakie cienie, chybotay si krzaki. Pobiarzyn wygarn seri z automatu.
Wszyscy pochylili si mimo woli, dopasowywali w rkach bro, zgrzytny odcigane zamki
erkaemw. Dziewczyna cofna si posusznie, sza teraz obok amunicyjnych modzierzystw.
Chopcy nie zwracali na ni uwagi. Kady godny, zmczony i zy uwaa, aby nie wdepn na
maszyngewera lub nie oberwa od snajpera zaczajonego gdzie na drzewie. Tylko Czesio
Braczkowski, idcy najbliej mnie, mruga i robi mapie miny:
- Fajna dziewuszka, panie poruczniku, Ormianka chyba albo Gruzinka... pasowaaby do pana... - zerka
w ty. - Nki zgrabne, eby jeszcze jej ten paszczyk i spodenki podcign...
- Podcignij lepiej cekaemy, wintuchu, gotowe zgubi si w tej gstwinie - mwi agodnie. Mj
politruk w kadej sytuacji potrafi zachowa pogod ducha. I teraz ruszajc w stron cekaemistw
wzdycha, wznosi oczy ku niebu i mamrocze co dowcipnego o powiceniu dla demokracji ludowej.
Las gstnieje, ludzie zmniejszaj odstpy w tyralierze, rkami odginaj zagradzajce drog gazie.
Widoczno zaledwie na par metrw. Odbezpieczam automat, zwalniam kroku. Diabli wiedz, ilu
tych szkopw przed nami i co knuj. eby mi si tylko chopcy nie rozsypali jak wczoraj w tamtych
okopach po sforsowaniu rzeki. cign do kupy nie mona, wpadniemy na kaem, to wysiecze
poow. Jeszcze ta dziewuszka przyptaa si. Rzeczywicie adna, oj adna bestia, chyba Ormianka.
Ormianka czy Polka na jedno wychodzi: baba. Baba w mojej grupie szturmowej - skandal! Jeszcze
nieszczcie przyniesie. Baby zawsze przynosz nieszczcie, tak przynajmniej twierdzi ojciec. Wic
po kiego licha prosi ssiadk o pokazywanie kolana, gdy wychodzi na polowanie? Podobno w tym
wypadku na szczcie. Tutaj te polowanie, a zwierz gorszy od wciekego odyca. I ona pokazaaby
chyba kolana, gdyby tak j poprosi, powiedzie, e... na szczcie. No, skoczya si gstwina.

Zabezpieczam automat, rozgldam si na boki. Wysokopienny las bez poszycia daje do niez
widoczno. Tyraliera rozciga si szerzej, cekaemici, odcieni pomoc fizylierw, trzymaj si
w linii, rusznice pepanc drauj solidnie, granatniki troch zostay. Dziewczyna ju si wida zmczya.
Rozpia grne guziki paszcza, koce kolorowej apaszki owiewaj jej blad twarz. Zdja wanie
furaerk, ruchem gowy strzepuje z wosw igliwie i zesche licie. Wosy ma czarne, lekko falujce,
podcite na chopczyc, przygadza je teraz leniwie, jako po kociemu, szczup, tak bardzo kobiec
doni... Kokietka, psiakrew, jeszcze te czarne lepia mruy, tylko si jej iskrz spod wywinitych rzs.
Czort j tu nada, mao sobie ba o sosn nie rozwaliem, a si Pobiarzyn mieje. Wicej si nie
obejrz... Maszyny jej ucieky... Moga wrci do brygady, ale ona chce by na linii. Do desantu
przystaa, koleanka, cholera... Aha, jaka polanka przed nami, mona j przej na wprost, troch
krzakw daje oson, za ni chyba druga, bo jasny przewit midzy drzewami... Za lasem powinien
by kana, trzeba si trzyma uzgodnionego z czogami azymutu, i napdzi im pod gsienice te
cienie, co wiej przed nami...
Serie kaemw uderzyy w nas na skraju wskiej, porosej chaszczami polanki. Odruchowo
przypadlimy do ziemi, znieruchomielimy na moment i ju rozszczekay si nasze automaty
i erkaemy, smyrgny niskim ukiem granaty rczne.
Las odbija dziesiciokrotnym echem wciek kanonad. Po tamtej stronie wida pierzchajce
sylwetki...
- Naprzd, chopcy!
Idziemy skokami, wykorzystujc oson krzakw, za nami, przez luk w tyralierze, dudni oba
cekaemy arczyskiego. Pod drzewami, skd przed sekund strzelali Niemcy, dwa trupy w panterkach
i w gumowych butach, z przodu ochrypy wrzask: Halt, halt... zurck Hundschweine!, ale Niemcy
wiej dalej przez drug, zupenie ys polank, wpadaj pomidzy drzewa, sycha krzyki, trzask gazi
i cisza. Zalegli chyba w gszczu. Tylko na otwartej przestrzeni miota si jeszcze strzelajcy z pistoletu
Niemiec w siodatej czapce. Czesio bije z przyklku, krtk seri, tamten zakrci si w miejscu jak
bk, pistolet wyprysn mu z doni, chlapn w traw, na rodku polany. Z gszczu zaczyna piowa
maszyngewer, dwicznie trzaskaj mausery, kule wiergoc nad nami, pacaj w sosny... Tyraliera
chykiem zajmuje skraj drugiej polany. Wadek podciga maksymy, przerywanym gosem podaje
wsprzdne.
Trzeba ich obej bokami, niewielka tam wida sia, wic moe ywcem wszystkich chapniemy -
kombinuj szybko, lec za grubym wierkiem. Niemieckie strzay milkn stopniowo i chwilow cisz
przerywa charkot ze rodka polany. Trafiony przez Braczkowskiego Niemiec prbuje wsta, opiera si
na rkach, jasna grzywa wosw zakrywa mu oczy, z szyi cienk wysok fontann tryska krew.
- Kameraden, nicht schieen... Hilfe, Kameraden...- charczy i opada twarz w traw.
- Wykocz sukinsyna... - Braczkowski przymyka oko, celuje uwanie.
- Zostaw, sam zdechnie - szepcz wyawiajc wzrokiem chybotliwe krzaczki. Pod kadym chwiejcym
si siedzi wida Niemiec. Przyczaili si dranie. Tyraliera te milczy, chopcy kokosz si midzy
drzewami, szukajc dobrych stanowisk. Zaraz odezw si nasze cekaemy i wtedy pchn skrzydowe
druyny na kocio. Damy dziadom bobu.
- Hilfe... mein Gott... - chrypi ten na rodku polany, znw prbuje si podnie, wiotczeje. miertelnie
wida ranny.
Zatupao co koo mnie, poy paszcza owiay twarz, bysny jedwabne poczochy.
- Padnij! Zwariowaa! - Nie zdyem jej chwyci. Rozwiewajc poy dopasowanego szynela biega ju
przez polan, wprost do lecego Niemca. W obu rkach przed sob trzymaa torb sanitarn.
- Jezus, Maria! Zabij dziewczyn... Padnij, idiotko! - woam chcc uprzedzi strzay. Strzaw nie byo.
Niemcy milczeli, obezwadni ich wida czerwony krzy na sanitarnej torbie dziewczyny.
- Nie strzela, chopcy! Nie strzela! - wrzeszcz wic do swoich.
- Co ona... co ona? - bekoce Braczkowski. A pozielenia z przeraenia.
Sanitariuszka przyklka ju obok rannego. Tamten szarpn si, odepchn j.
- Soldaten, nicht schieen! Hier ist euer Offizier! - darem si w stron przeciwlegych krzakw, zdajc
sobie jednoczenie spraw, e Niemcy doskonale przecie widz, co si dzieje na polanie.
Ranny jako podejrzanie gmera rkami, wzywa swoich. Jeszcze j noem pchnie - pomylaem. -
A jeli tamci wyskocz i zabior j do niewoli? Chopcy rbn wtedy po nich... zginie gupia
dziewczyna. Co mnie podnioso na nogi i pchno do przodu. Z opuszczonym na pasie automatem,
odchylajc na boki bezbronne donie wyszedem na otwart przestrze. Strzel - nie strzel, strzel -
nie strzel - wryem krokami. Co za okropne uczucie, jakbym nago defilowa przed pukiem
podkomendnych... Stpanie z tyu, zerknem. Trupio blada twarz Czesia Braczkowskiego, rozbiegane
oczy lustruj krzaki naprzeciwko, rce kurczowo ciskaj gotowy do strzau pistolet maszynowy.
- Spu automat - syknem.
Dziewczyna obejrzaa si, rzucia tylko jedno sowo:
- Pomcie...
- Oszalaa... - zaczem przyklkajc. - Kryj si za nim, jak zaczn strzela. Dla Niemca eb nadstawia!
- To przede wszystkim ranny... wzywa pomocy. Przytrzymajcie go...
Ranny nieprzytomnie maca rk wok siebie. Niklowany vis lea poza zasigiem jego doni.
Przycisnem mu rami do ziemi. Automat kolebn mi si na pasie, uderzy go luf w pier. Niemiec
zesztywnia. Jego niebieskie oczy wpijay mi si w twarz w zwierzcym przeraeniu. Krew tryskaa
cigle z niewielkiej rany w szyi.
- Keine Angst, keine Angst... hier ist ein Arzt... - mwiem szybko i mylaem: - O Jezu, Jezu, jak rbn
salw, pierze z nas zostanie. I Czesio zginie... - baem si podnie oczy na przeciwlegy skraj polany.
Czesio sta wyprostowany, blady, z niewinnie opuszczonym w d automatem, oczami kosi krzaki.
Szumiao tam zduszonym szeptem, trzaskay gazki, instynktownie czuem skierowane na nas lufy.
Nie strzelajcie tylko, chamy, dranie, widzicie, e ratujemy waszego rannego... uznajecie przecie
konwencj genewsk i jestecie uczciwym Wehrmachtem - cisno mi si na usta.
- Obetnijcie guziki... nie mog rozpi... - szepcze dziewczyna. Jej twarz jest tu obok mojej, widz
delikatne, pulsujce yki na skroniach, brwi cignite prawie w jedn lini, doln warg ma
zagryzion. Trzymajc w rku rozpakowany opatrunek, bezskutecznie usiuje rozluni Niemcowi
mundur wok szyi. Wyszarpnem n z pochwy, zbliyem ostrze do guzika pod konierzem.
- Nein!... - zawy Niemiec, szarpn si.
- Keine Angst, durniu, przecie nie chc ci zarn, guziki tylko... bo jak ci wyrn w mord... -
zaczem i nagle zrozumiaem, dlaczego si boi. Na ciemnej patce konierza z jednej strony lniy
zbato litery SS. Zawahaem si... Ech, eby nie ta dziewczyna, ju by poszed n pod ebra, potem z
Czesiem za trupa jak za oson i od razu granatami w krzaki, chopcy skoczyliby w dym... Chocia nie,
rannego... gdy tak ley... Nie! Esesman niespodziewanie chwyci mnie silnie za przegub doni, trzyma
konwulsyjnie, baga wyacymi z orbit oczami, ktre podcieniaa ju mier. Wtedy drug rk
rozpiem mu mundur. Dziewczyna jednym ruchem naoya opatrunek i unoszc mu gow motaa
banda. Ucisk esesmana zela, ciao odpryo si. Opatrunek by skoczony, lecz grube, biae zwoje
szybko nasikay krwi, oczy rannego zapaday w gb, matowiay, ycie z nich uchodzio, w miar jak
czerwieniay bandae. Jeszcze poruszy gow, spojrza przytomnie, przenis wzrok na sanitariuszk,
Braczkowskiego, co, chyba zdziwienie, zamigotao w jego renicach, powieki opady wyciskajc
kropelki ez w kcikach. cisn mnie lekko za przegub, umiechn si ledwie dostrzegalnym
skrzywieniem ust, westchn i jakby zapad si w sobie.
- Koniec... - usyszaem szept dziewczyny.
Podnielimy si oboje, nie czujc na sobie spojrze dziesitkw oczu z dwch kracw polany. Cisza
zdawaa si absolutna. Stalimy chwil nieruchomo, wpatrzeni w twarz umarego. Dziewczyna
nieznacznymi ruchami kakiem waty automatycznie cieraa krew ze swoich palcw.
- Cofaj si... poruczniku... - szepce Braczkowski.
Oprzytomniaem. Krzaki naprzeciwko chybotay si, jakie sylwetki cofay si ostronie w gb lasu,
byska w smugach soca metal broni.
- Strzela?... - Braczkowski podnosi automat, opiera palec na spucie...
- Nie strzelaj...
Czesio spojrza zdziwiony, odetchn z wielk ulg:
- Aaa... racja... Uhhh... cholera, ale si spociem...
Ruchem rki rzuciem tyralier do przodu. Fizylierzy wytrzeszczajc zdziwione, nie rozumiejce oczy
biegli bez strzau przez polan. Schyliem si i podniosem z ziemi esesmaskiego visa. Na niklowanej
stali widniaa marka Radomskiej Fabryki Uzbrojenia...

- Hej, tam... mechanik, przykryjcie no ten reflektor, byszczy jak cholera! - krzyczy Drosik. Idzie przez
podwrze, jak zawsze lekko zgarbiony, przechyli na bok gow, mruy oczy. Blask zachodzcego
soca pali si ostrym refleksem w le zamaskowanej szybce czogowego reflektora. Taki odblask
wida na kilometry, gotowy cel dla niemieckich modzierzy czy samolotw. Wysoki, szczupy czogista
w granatowym kombinezonie przestaje gmera w odsonitym, nie ostygym jeszcze motorze,
zachodzi maszyn od przodu, patrzy krytycznie:
- Ot i tak to, gdzie sam nie dopilnujesz, a durnym si posuysz... Ty, saponik, jak si maskuje, tak ci
uczyli?! - pokrzykuje do jednego z zaogi, ktry siedzi na baszcie, spuci nogi w luk, podpiewujc
aduje grube dyski czogowych kaemw.
- Ju si poprawia, panie sierancie! - adowniczy wysypuje z garci naboje, zgrabnie zeskakuje na
ziemi, a przykrywajc reflektor gaziami zagaduje dowdc maszyny: - Jak, sierancie, ruszymy, gdy
motory ostygn? Wemiemy jeszcze dzisiaj ten kana czy nie?
- Ruszymy na raki - mruczy sierant. - Most nam wysadzili, gady, przed nosem, trzeba bdzie czeka
na saperw.
- A tak nie przeskoczymy? Kana przecie wski. Zaklinujemy luki, luf do gry, i jazda! A tam
miasteczko fajne wida, arcie by byo...
- Czudak pokojnik, widziae tego, co chcia tak Nys przeskoczy? Jeszcze go chyba nie wycignli... -
Sierant wzrusza ramionami i wraca do odkrytego motoru, pyta o co zafrasowanego kierowc.
Drosik podchodzi do nas, krci gow.
- Mwi, e na saperw bd czekali, a tymczasem Niemcy zd zaminowa si wokoo, pozbiera
do kupy. Co mi si zdaje, e o wicie znw bdziemy mieli robot i bez pomocy czogw bdziemy
moczy tyki w wodzie.
- Co, znw forsowa? Kana? Nie bd! - Jurek podciga kolana pod brod, oplata je ramionami,
burczy ni to artem, ni serio. - Je nie daj, pi nie daj, pali nie daj, tylko goni od rzeczki do
rzeczki. W dupie mam tak wojn!
- No, no, zaraz kuchnia nadjedzie... sam bym co przegryz. Szef, masz tam co na wozie? - Drosik
siada obok nas pod cian leniczwki, zdejmuje z szyi pistolet maszynowy i lornetk, wyczekujco
patrzy na Kojtycha.
- Chleb i cukier tylko, panie poruczniku - odpowiada Kojtych, nie przerywajc wydawania amunicji dla
plutonw.
Wzdychamy chrem. Ma Jurek racj. Jak tu wojowa bez arcia, bez palenia? Ju dwa dni, od chwili
sforsowania Nysy, galopujemy w cigym natarciu. Minion noc przeleelimy w lesie na
prowizorycznych stanowiskach ogniowych szczkajc zbami w przemoczonych mundurach, a od
rana znw cwaem przez jak wie, e ani mowy o obejrzeniu si za czym do wsunicia, potem
nadeszy czogi i trzeba byo przeczesa las. Reszta kompanii zostaa w tyle i nacieraa polami
w prawo od lasu, lecz te nie miaa szczcia w zdobyciu prowiantu. Wreszcie czeka nas noc na tym
podwrzu pod ogoocon ze wszystkiego leniczwk, skryt w chojakach koczcego si nie opodal
nad kanaem lasu. Ech, zote czasy na Pomorzu, z chaupami o puchowych loach i zasobnych
piwnicach, z chlewami penymi prosiakw, co chrzkaniem radoway onierskie serca, z podwrzami,
na ktrych indyki wycigay by pod szable... Czemucie miny?
Podoficerowie wlok skrzynki z amunicj do swoich plutonw, nios chleb w paatkach i cukier
w menakach.
- Ostronie tam przy wyjciu z lasu! - woa Drosik za paroma z trzeciego plutonu, ktrzy wychodz
przez rozwalon bram. Trzeci pluton wraz z plutonami kompanijnych cekaemw i granatnikw
obsadzi lini nad kanaem w rejonie zburzonego mostu. Czogi nie zdyy uchwyci przyczka. Gdy
nadcignem ze swoj grup na umwione miejsce, manewroway wzdu kanau, ostrzeliwujc
z dzia niemieckie pozycje i niedalekie miasteczko. Wkrtce przywlk si Drosik z reszt kompanii,
nadeszy inne pododdziay baonu. Pomieszane to wszystko, przetrzebione, zdezorientowane co do
swoich zada, gdy polowe radiostacje o krtkim zasigu nie mogy ju zapa fali pozostaych gdzie
w tyle sztabw. W praktyce kady pododdzia dziaa wic na wasn rk i trzymajc si wyznaczonej
z grubsza osi ofensywy, pcha si na zachd klinami postrzpionego frontu. Kana zatrzyma cae
towarzystwo, troch wyrwna, pozwoli na jakie takie zorientowanie si w sytuacji, nawizanie
cznoci z ssiednimi oddziaami.
Turek krci gow na to wszystko, duma gboko z kolanami podcignitymi pod brod i wreszcie
mwi do mnie:
- Wiesz co, taktyk ze mnie niewielki, praktyki liniowej... tych siedem dni, liczc obron nad Nys, ale
przecie mam oczy i patrz...
- No, patrzysz, patrzysz, i co? Moe wypatrzye gdzie kur?
- Nie... ale patrz na t ofensyw i prbuj co zrozumie.
Powinny by awy czogw z rozwinitymi sztandarami, stosy niemieckich trupw, opanowani
sztabowcy, ktrzy przesuwaj swoje oddziay jak pionki po szachownicy, i dumni, wiadomi
wszystkiego onierze z zapiek w oczach nienawici do wroga...
- Przesta bredzi!
- Nie bredz... widziaem na filmach, czytaem, na kursie mwiono...
- Idiota!
- Czekaj, czekaj... - Jurek mia min filozofa. - Tutaj nie ma tego wszystkiego, zgoda. Ot, trzy czogi,
ktre si oderway od swojej brygady, troch tego zziajanego i godnego bractwa... - wskaza na
onierzy rozoonych pod drzewami i dam sobie gow uci, e sztab puku nie wie, gdzie w tej
chwili znajduje si waleczna kompania pana porucznika Drosika, tak jak pan porucznik Drosik od
dwch dni nie ma pojcia, jak utrzyma czno chociaby ze sztabem baonu.
- No i co z tego? Grunt, e idziemy do przodu - oburzy si Drosik.
- O to wanie chodzi. - Jurek obj kolana ramionami: - Powiedzcie mi wobec tego: jakim cudem my
idziemy do przodu?
- Ilu ludzi stracie z plutonu? - pytam.
- W natarciu dwch...
- Jak stracisz dwudziestu, wtedy sam zrozumiesz.
Jurek gwizdn przecigle przez zby i powiedzia przekrcajc rosyjskie sowa:
- Toczno... ludiej u nas mnogo.
Kojtych przyklkn wanie przed nami, rozcielajc paatk.
- apcie si za chleb, panowie. Cukier, prosz... - podsun menak.
Zwilony wod, posypany cukrem razowiec chrzci nam w zbach. W jasnej unie zachodu
przewitujcej midzy drzewami zjawia si co dugiego, cienkiego i utykajcego, w rogatywce na
bakier. Bure i rwnie kulawe psisko kutyka obok. lepy poznaby na trzy kilometry: porucznik
Witkowski ze swoim Fagotem.
Z Genkiem Witkowskim zaprzyjaniem si w pocztkowym okresie formowania naszej dywizji, kiedy
byli w niej jeszcze sami partyzanci. W czasie okupacji by on podporucznikiem w oddziale AK Szarugi,
obecnie jest dowdc kompanii strzeleckiej w ssiednim puku. Ostatni raz widziaem go podczas
obejmowania linii nad Nys. Sta wwczas na piaszczystym wzniesieniu pod lasem, zupenie
odsonity, opar rce na biodrach, patrzy na swych ludzi, ktrzy idc na stanowiska rozcignli si
w rowie czcym, i dziwi si gono: Kt tak t kompani rozpuci, do jasnej cholery?! Fagot, nie
wiesz? - nachyla si do psa. Lecz Fagot tylko leniwie kapa paszczk na biaoskrzydego pazia
krlowej, obojtny na stan dyscypliny w kompanii, za to na rwni ze swoim panem okazujc pogard
dla niemieckich snajperw.
Szczerze ucieszony nieoczekiwanym widokiem starego przyjaciela, woam:
- Genka! Skd si tu wzie, diable kosoapy?!
Witkowski przystaje nie okazujc zdziwienia, opiera swoim zwyczajem rce na biodrach.
- Aaa... yjesz? - artobliwe rozczarowanie brzmi w jego gosie. - Widzisz, Fagot, ten pan yje, chocia
si tyle ludzi utopio. Zawsze mwiem, e co ma wisie, nie utonie...
Jurek wybucha troch sztucznym miechem, Drosik ciga zmarszczki wkoo oczu, ukada w myli
jakie dopenienie artu, tylko Kojtych zadarszy gow szacuje wzrokiem nie znanego sobie oficera:
polska dusza czy prowokator?
- Humorek, widz, cigle ci dopisuje, chod, siadaj i gadaj, co poza tym u ciebie - mwi.
- Poza tym w porzdku... - Genek mruy czarne, wesoe oczy. - Stolec rwny, wiaterki odchodz... co
wicej potrzeba?
- Siadaj, chcesz chleba z cukrem?
Witkowski miesznie postkujc siada obok mnie, ostronie rozprostowuje przestrzelon
w partyzantce nog, poprawia pas z dziesiciostrzaowym supercoltem, garbi si, przechyla gow.
Taki ju z niego poamaniec o niadej, przystojnej i wiecznie rozbyskanej biaymi zbiskami gbie.
Dopiero gdy usiad, mwi:
- Dzie dobry! Przywitaj si wreszcie z koleg.
ciskamy sobie donie, szybko przedstawiam mu obecnych, gdy jest najstarszy rang wrd nas.
Jakie formy trzeba I przecie zachowa, nawet na pierwszej linii. Genek kadzie mi si niemal na
kolana wycigajc do wszystkich rk i nagle odskakuje!
- Co jest?
- Nic... pchy masz! Fagot, szukaj tutaj - odchyla po mego paszcza. - Szukaj panu pcheek, dobrych,
tustych pcheek...
Psisko podsuwa si gronie, wyszczerza zby i zaczyna jedzi nimi jak maszynka po moim udzie.
Warczy, gdy prbuj go odsun.
- Genka, we tego bydlaka, bo mnie zere! - woam troch zirytowany. Nie mam ochoty na arty,
a znam Fagota; godzinami potrafi tak iska czowieka nie dajc mu si ruszy. Genek, jakby nie sysza,
co mwi, patrzy na czerstwy chleb, zaglda do menaki z cukrem, przymrua oko:
- C to, przejady si panom konserwy? Czy moe z pielgrzymk cigniecie i obarstwem gardzicie, e
tak tylko mokry chlebu zamiast gorcej kolacji...
- Genka, przesta cudaczy, moe masz co zapali?
- Zapali? Owszem, ale nie wiem, czy to uchodzi po tym smoczku dla niemowlt - wskaza na nasze
jedzenie. - Gdybycie tak jaki kotlecik wtrajali, z dymicymi kartofelkami, z ogreczkiem, a wszystko
podlane troch przyrumienionym masekiem...
- Z cebulk, z cebulk, panie poruczniku. - Kojtychowi oczy zaczynaj lata.
- Moe by z cebulk - zgadza si Witkowski. - Tylko eby nie bya przypalona... A moe by panowie
woleli sznycelek po wiedesku?
- Taki z jajkiem na wierzchu? - pyta powanie Drosik.
- Naturalnie!
- Z ogrkiem?... - Drosik zmarszczywszy czoo patrzy na Witkowskiego.
- Nie... - Genek wydyma usta. - Z zielonym groszkiem, z frytkami...
- I par pieczarek na maseku... cholera... - zgrzyta zbami Kojtych.
- Z zielonym groszkiem i par pieczarek... Drosik nie moe si zdecydowa na frykane, obce mu
potrawy. Uderza wic doni w kolano. - Grunt, eby z wdk! Pod sto gram moe sobie by nawet
z tymi fert... no... fer... fer...
- Fryt-ka-mi... - skanduje krzywic si Jurek. - Tfu, cholera! - wypluwa z obrzydzeniem chlebowo-
cukrzan papk.
- Niech bdzie byle misa kawaek i kartofle - decyduje si ostatecznie Drosik pchajc do ust now
pajd razowca. Mirae najwonniejszych, rozkosznie chrupicych kotletw nie potrafi stumi w nim
poczucia rzeczywistoci. Chopska natura, znajomo partyzanckiego godu ka mu je, co daj.
Pniej i tego moe nie by. Patrzy wic na prychajcego Jurka i pyta zdziwiony.
- Co wy?
- Nic, najadem si. Dzikuj... - Jurek wyciera usta chusteczk. Wyglda, jakby si mia za chwil
rozpaka. Genek patrzy na niego z jawn kpin, szczerzy biae zby.
- No, skoro si pan najad, to moe teraz papieroska?
- Panie poruczniku! arty artami... ale pan, zdaje mi si, z taborw... a my, liniowcy. Moe si pan
mia dalej! - wybucha Jurek i dumnie zadziera skamienia twarz.
- Aaa... przepraszam. Ja, rzeczywicie, wprawdzie nie z taborw, ale ostatnio jestem w grupie
artystyczno-cyrkowej - Genek nie przestaje rechota. - Nie wiedziaem, e liniowcy musz gardzi
dobrym jedzeniem, tytoniem, no i pewno dziewczynkami! A kolega, jak widz, szczeglnie si
umartwia. Za co ta pokuta, jeli wolno zapyta? - wyciga przy tym paczk niemieckich juno
i podsuwa mi j. - Zapalisz? Fagot, do! Odpchlie ju pana porucznika - klepie psa po karku. Jurek
nic nie odpowiada, przeuwa co w sobie. Kojtych z sympati spoziera na Witkowskiego.
- Czy nie by pan w kawalerii, panie poruczniku? - pyta grzecznie.
- Nie, nie by - odpowiadam za Genka i do niego: - Gdzie to zaapa? - ogldam grubego to
nabitego papierosa. W partyzantce palilimy zdobyczne juno. Sabe i mde, zrobione s z krajanej
bibuki sprytnie nasyconej jak namiastk nikotyny, wystarczy wrzuci do menaki z gorc wod,
aby si przekona. Ale na bezrybiu i rak ryba. Zapalam z radoci. Krcki zaczyna spoglda na nas
koso, umiecha si zaenowany. Kojtych chrzka gono.
- Bierzcie, bierzcie, panowie, mam jeszcze jedn paczk - Genek klepie si po kieszeni. - Par godzin
temu wleli nam Niemcy pod nogi, a chopcy, jak to chopcy... jednak te automaty na blisk odlego
cholernie skuteczne...
- To pan jednak z linii! - rehabilituje Jurek Witkowskiego, aby da sobie moralne prawo do wyuskania
papierosa z jego paczki.
- Nie, z orkiestry - mwi i pytam Genka: - Gdzie zdyba tych Niemcw?
- Niedaleko std, w lewo, na skraju lasu, biegli wzdu kanau, most ju by zerwany, wic szukali
chyba...
- Czekaj, bracie - przerywam mu. - To na pewno ta grupa, ktr cigaem. Czogi ich odciy, wic
prysnli w bok i wpadli wida na twoj kompani.
- Jeeli czesae las na tej osi, to chyba tak. Byem niedaleko od ciebie, bo syszaem kaemy i granaty
rczne, a jecy z tej grupy mwili, e w lesie zostawili swego rannego opiekuna z ramienia SS...
- No, tak. Zgadza si... - i zaczynam opowiada pokrtce o przygodzie na polanie, o esesmanie
i sanitariuszce. Genek sucha, kiwa gow, wreszcie mwi:
- Wiesz, jeszcze nad Nys nie dowieli kawy do ktrej kompanii, wic onierze wzdychali za piciem.
Jaki plutonowy, tak dla humoru, powiedzia: Nad wod stoicie i pi prosicie. Chopaki si wciekli
i do niego: Sam prbuj si napi. A ten chcia bohaterem narodowym zosta albo go onka-herod
w domu czeka... do, e odoy wintwk, cign mundur, czapk, wzi kocioek i wylaz z okopu.
Machajc tym kociokiem przelaz ca k midzy naszymi minami, zaczerpn wod z Nysy, napi
si, umy i zacz buty ciga. Onuce chcia wypra, elegant. A tu widzi z bunkra naprzeciwko wyazi
szwab, w rozpitym mundurze, te z menak w rku. Pokiwali wic do siebie apami, poszczerzyli
zby, ydki im si trzsy ze strachu, ale wrcili cao.
- No i co?
- Nic. Nasi snajperzy trzymali cay czas szwaba na muszce, ale aden nie trzepn. eb za eb by
poszed. Matematyka prosta. Podobno odtd chopaki zrobili sobie z tego zabaw. Kto przegra
w oczko, bra kocioki i hula po wod do rzeki. Prawie zawsze wyazili w tym czasie Niemcy...
- Tak, ale jak poszed zwiad bojem, to prawie siedemset chopa pado. Zdaje si, trzeci batalion
z waszego puku szed wtedy rano na rzek? - mwi Drosik zwracajc si do Witkowskiego. Lecz
tamten macha tylko rk spochmurniay nagle i w milczeniu mi papierosa.
Niewesoe to wspomnienie. Na dwa dni przed forsowaniem Nysy dywizje przeprowadzay
rozpoznanie si przeciwnika przez walk. W soneczny ranek czternastego kwietnia wyznaczony
batalion piechoty podnis si z okopw na zboczu. Do rzeki byo okoo trzystu metrw. Tyraliery
biegy jedna za drug w d, przez k, i kady si koszone ogniem broni maszynowej i modzierzy.
Nie przykryy ich samoloty, nie osaniay czogi, i tylko kapitan-kapelan ze stu na szyi dugo
bogosawi biegnce jeszcze szeregi i rozgrzesza zabitych. Nieprzyjaciel zdradzi sw si i rodki
ogniowe, ale z kilkuset uczestnikw rozpoznania tylko kilkunastu ocalaym udao si wrci - dopiero
pod oson nocy - na pozycje wyjciowe. Pamitam, e w dzie potem, idc na wyznaczony do
forsowania odcinek, spotkalimy starego, wsatego sieranta. Sta pod sosn na skraju lasu,
u krawdzi zbocza, z czapk pod pach, zapatrzony jakby niewidzcymi oczami w dolin, na rozkwit
k, na rzek. Widok by tak pocigajcy, rozlegy, skpany w socu, e zapominajc o niemieckich
snajperach, wyszedem na skraj lasu. Sierant, ujrzawszy mnie, ockn si, przeegna si szybko
szerokim zamachem i chcia odej. Zatrzymaem go pytajc o co. Rozmawialimy dugo. By on
jednym z ocalaych podoficerw nieszczsnego batalionu. Usta mu si trzsy i zy kapay na wsy,
gdy mwi do mnie na poegnanie: adny tu widok, adny, lasy jakby nasze, wileskie... i co te sosny
tu wczoraj widziay, ile krwi ta rzeka poniosa... nie wypowiesz tego, ani w pieni nie wypiewasz...
eby cho ta ziemia nasz zostaa, eby pami na niej...
Niewesoe to wspomnienie... Omracza myli poczuciem niezatartej krzywdy, demobilizuje, zniechca
do walki, tkwi wewntrz czowieka rozpaczliwym pragnieniem koca tego wszystkiego. I bol ramiona
gniecione rzemieniami cikiego rynsztunku, wszy dokuczaj nieznonie i piek stopy
w przepoconych onucach. Czujesz godne ssanie w odku, brak nikotyny. A wiesz, e o tej porze
daleko w kraju zapalaj si wiata na ulicach miast...
Dlatego Witkowski milknie raptem nachmurzony, a Jurek opiera brod na kolanach oplecionych
ramionami i mruczy:
- Da, da... ludiej u nas mnogo...
Potem spoglda na mnie ze zoci i mwi:
- Po co laz za t sanitariuszk, mogli ci przecie trzepn!
- Panie poruczniku... - Kojtych mruy oko. - Za tak sanitariuszk warto i pod kule, niech skonam.
Widzia pan j? Nie?
- Nie - Jurek oywia si podnoszc wzrok na szefa.
- Hm... mwi panu, laleczka. Czarna, zgrabna, w przodzie nie za szeroka, nie za wska, w sam raz.
W pci tylko troch gruba, bo w butach, ale si nie strychuje. Mwi panu, rasowa, bez feleru. Mj
rotmistrz w 11 puku uanw mia podobn bab...
- No dobrze, ale gdzie j pan widzia? - Jurek nie ukrywa zniecierpliwienia.
- A tutaj, krcia si przy czogach - Kojtych ruchem gowy wskazuje na trzy zamaskowane pod
drzewami maszyny.
Jurek rozplt rce, przecign si, a w stawach trzasno, i drapic si pod paszczem, mwi:
- Ciekawie zbudowane te czogi. Lubi motoryzacj. Uwaam, e kada armia powinna by do
maksimum zmotoryzowana, jak amerykaska albo niemiecka. Nie czuby si wtedy czowiek
zajcem... Hm... fasonowe maszyny, warto je z bliska obejrze. Chyba na stae ju przydzielili je do
nas? - zrobi ruch, jakby chcia si podnie.
- Czekaj, czekaj, Juru - powstrzymaem go. - Po pierwsze, o ile sobie przypominam, masz nieco inne
zdanie o czogach i czogistach, a po drugie, jeeli je przydzielili na stae, to do mojej grupy, do
szturmowej. Razem z obsug i przedstawicielk polowej suby zdrowia. Wic si nie fatyguj. Inni
maj pierwszestwo i wobec tego przypomnij sobie star, wojskow zasad, e uwie sympati lub
on podkomendnego albo modszego rang - to haba, przeoonego - to zaszczyt i obowizek, ale
kolegi - to wistwo. Nikt by ci potem rki w kasynie nie poda.
- Co ty? Czego si czepiasz - zaperzy si Jurek.- Czogw nie wolno obejrze czy co? Patrz, ten
rodkowy ma wgbienie na baszcie z przodu, dziura chyba...
Wszyscy rozemieli si z jego miny, a Kojtych wsypujc do ust resztki cukru z menaki mamrota niby
do siebie:
- Dziura jak dziura, ale zobaczy samemu warto by byo w myl zasady...
Witkowski otrzsn si ju z chwilowej zadumy, znw szczerzy zby, klepie psa:
- Co, Fagot, odwiedzilimy walecznych kolegw, wracajmy do siebie, bo tam chopcy gotowi bez nas
pj na Berlin albo... w drug stron. No, moje uszanowanie walecznym kolegom - podnis si
stkajc.
- Gdzie stoisz? - pytam jeszcze, ciskajc mu rk.
- Tu, niedaleko, na lewo od was. Chciaem si zorientowa, jakich mam ssiadw, i co do arcia
znale. Nad kad uczciw wod powinny by gsi albo jaka kaczka, a tu ni cholery... No, trzymajcie
si, noc ju prawie... - odszed utykajc. Psisko powloko si z nosem przy paskich pitach.
Jurek popatrzy za nim ponuro.
- Ten by si nada na koleg dla dowdcy naszych siedemdziesitekszstek. Obaj by, diaby, tylko kpili
z ludzi.
- Aha... - przypomniaem sobie. - Suchajcie, co si stao z naszym artylerzyst? Widziaem, jak
rozwalio mu bateri nad rzek, przy jednym dziale caa obsuga leaa.
- yje - Jurek macha rk. - Sanitariusze wlekli go pniej z zawizanym bem, a on jeszcze kl
okropnie jakiego kanoniera, bo ten podobno szkap batem zdzieli. cigali akurat ocalae powki.
- Dobrze, e yje... - ucieszyem si.
- yje - powtarza Jurek za mn, wyciga si na wznak podkadajc rce pod gow. - Pjdzie do
szpitala... ciepe mleczko, siostrzyczki jak anioki, potem urlop zdrowotny... Ludzie bd ogldali
bohatera. Do tego czasu Berlin klapnie, czyli dla faceta wojna ju si skoczya...
- Ale nie dla nas - stwierdza rzeczowo Drosik, patrzc na rozoonych pod drzewami onierzy. - Id
no, Krcki, przesu chopakw dalej w las. Niech wykopi stanowiska lece, przeczyszcz bro
i fajrant na dzisiaj. Tylko eby tam ktremu nie przysza ochota butw na noc ciga. Id, id,
przypilnuj... A gdzie Klum i Stasiek? Kto wie? - rozejrza si dookoa.
- Chory Klum by niedawno przy cekaemach, panie poruczniku - odpowiada Kojtych - ale zdaje si,
e poszed wanie szuka Staka, bo si podobno gwniarz do zwiadowcw zapta. Obiecali mu tam
automat...
Jurek podnosi si niechtnie, granaty chrobocz mu w kieszeni paszcza, wyciga pistolet, dmucha
w luf, chowa z powrotem, odchodzi pomau.
- Nie nocie tych granatw w kieszeniach razem z pistoletem, zawleczka zahaczy o co, wyskoczy
i bdzie bigos. No i wzilibycie wreszcie automat... - woa jeszcze Drosik za oddalajcym si i dodaje:
- Jak do baby, to go podnosi, a jak ludzi przypilnowa, to ledwie lezie.
- E tam, do baby... - odpowiadam cigajc z ramion cz rynsztunku. - Komu teraz baby w gowie?
Wiedziaem, e zainteresowanie Jurka adn sanitariuszk wypywao tylko z nawyku. Czternacie
godzin natarcia w szyku rozwinitym z krtkimi tylko przerwami na rozpoznanie sytuacji, w dodatku
o suchym pysku, to chyba a nadto, eby wyjaowi czowieka z erotycznych zachcianek.
Soce ju zaszo, lekka mga i mrok unosi si z ziemi. Chroboczc elastwem wyjedaj spod drzew
nasze trzy czogi. Otrzymay radiowy rozkaz doczenia do swojej brygady, rozlokowanej na noc
gdzie w ssiednim lesie. Do chaupy, pod ktr siedzimy, przycign sztab batalionu. Przez rozbite
okno wida, jak adiutant, porucznik Ochalski, lczy nad map, klnie, przeciera okulary, kci si przez
telefon z Brzoz o wysanie Olchy po nowiny do Niebieskich i podesanie mu obiecanej
Jarzbiny. Na cae gardo zniewaa czyj tam matk i da rozmowy z samym gospodarzem
Brzozy. Radiotelegrafista jak zacita pyta gramofonowa akompaniuje mu swoim: Sosna, Sosna, tu
wierk, tu wierk, syszysz mnie? Syszysz mnie? Sosna, odpowiedz, tu wierk... odbir!
Ogupiali zupenie gocy ptaj si bezradnie wzdu potu, nie majc pojcia, ktrdy i do
gospodarstwa Kiryluka czy Grancowskiego, do ktrych maj zanie meldunki. Mamroczc litani
przeklestw roza si niepewnie w obce, niegocinne strony, tak na chybi trafi, byle tylko zej
z oczu urzdujcemu adiutantowi. Porucznik Ochalski, chocia chop mody, z ostatniej przed wojn
promocji komorowskich podchorych, potrafi jednak bi w mord niczym carski praporszczyk.
A gocy, chopcy przy sztabach otrzaskani, wiedz, e lepiej zastanowi si gdzie na uboczu, ni
naczalstwu sw gupot pokazywa i ju od progu drogi szuka. Adiutant baonu zy w dodatku jak
pies: rozpoznania nieprzyjaciela zza kanau brak, bateria wspierajca gdzie si zawieruszya,
dowdca batalionu zosta wezwany i pojecha do dowdcy puku, a z tym ostatnim nie mona si
poczy i nie wiadomo, gdzie ten sztab puku.
- Chryste Panie, co za burdel! Zupenie jak w trzydziestym dziewitym, tylko e w odwrotnym
kierunku - opiniuje Kojtych sztabow organizacj cznoci i taktyki.
Trudno si z nim nie zgodzi. Gdy nacierajc mamy nieprzyjaciela w zasigu swej broni, caa wojna,
pomimo wasnych strat, wyglda do solidnie. Kady zdobyty punkt niemieckiego oporu wkada nam
koskie okulary. Pchamy si gbiej w wyrbany granatami przesmyk, lepi na wszystko, co z boku i z
tyu. Wasne sukcesy hazarduj, wcigaj czowieka dalej i dalej: jeszcze ten lasek, jeszcze ten
pagrek, jeszcze tylko dopa t grupk, co umyka ci spod luf... Dopiero gdy si czowiek zatrzyma,
aby odsapn, rozejrzy na boki i za siebie, a nie daj Boe popatrzy na wszystko troch od tyu, ogarnia
go przeraenie. Co to bdzie w razie nagej kontrofensywy?...
Spomidzy drzew wychodzi druyna zwiadowcw, maszeruje na ukos przez podwrze. Na czele
dowdca plutonu, ten sam, ktry pod Wrocawiem dzieli si ze mn towarzystwem niedostpnej
Ukrainki. Jest w niemieckim, przyciasnym na niego mundurze i w furaerce feldgrau z hitlerowskim
bczkiem. Za nim chopcy w aciatych, maskujcych kurtkach, bez zbdnego rynsztunku, a na kocu...
na kocu, nie kto inny, tylko Stasio - synek naszej kompanii - I wyciga posuwicie nogi. Automat
przez plecy, przy pasie I dwa granaty i zapasowy dysk w parcianej adownicy, mina Napoleona
wchodzcego na most pod Austerlitz.
- Panie poruczniku Drosik, przecie oni id po jzyka, a ten ptak z nimi. Niech pan go zatrzyma! -
mwi Kojtych.
Drosik mruga oczami, chrzka z namysem, lecz zanim si na co zdecydowa, spostrzeg nas dowdca
zwiadowcw i machn wesoo doni imitujc powitanie.
- Idziesz?... - pytam go gono wskazujc gow w stron kanau.
- Id! - zwiadowca nie zwalniajc kroku wykonuje rk charakterystyczny gest zdeterminowanej
odwagi i klnie pitrowo, po rosyjsku, wida, eby byo soczyciej.
- A po co naszego chopaka cigniesz z sob?! - krzycz dalej.
Stasiek, ktry spostrzeg nas wczeniej, lecz udawa, e nie widzi, drepcze teraz szybciutko, chowajc
si za idcego przed nim onierza, a dowdca zwiadowcw odkrzykuje tylko:
- Nie da si odgoni!... Niech idzie, zna niemiecki, podejdziemy sukinsynw...
- Stasiek, stj!... Mwi ci, stj, gwniarzu! - woa nagle Drosik. Chopak oglda si, podryguje
i przystaje niepewnie, zwrcony twarz do nas. Potem szybko ciga obcasy, salutuje i ledwie
oderwawszy palce od czapki pcha je do nosa, jak zawsze, gdy si czego przestraszy. Z duej, fadzistej
panterki wyazi mu tylko maa gowa na goej szyi i cienkie, cinite owijaczami nogi. Wyglda jak
niedopierzony, wystraszony kurczak.
- Gdzie zgubi Kluma? - pyta Drosik.
Stasio jest zaskoczony pytaniem nie mniej od nas, lecz odpowiada bez zajknienia:
- Zatrzyma si u modzierzystw, bo akurat przyjechaa kuchnia, mwi, e zaraz przycignie j do
kompanii.
- A ty co, na zwiad? - Drosik ciga zmarszczki dookoa oczu w ledwo dostrzegalnym umiechu.
Zadowolony wida z odwagi chopca.
- Na zwiad... - i Stasio bardzo niepewnie powtarza sowo w sowo pitrowe przeklestwa dowdcy
zwiadowcw.
- No, wyksztacenie na razwiedczyka to ty ju masz...- kiwa Drosik gow i dodaje tym samym
spokojnym tonem: - Ale jak jeszcze raz powtrzysz co takiego, to ci tak dup pasem wyli, e przez
miesic nie usidziesz. Rozumiesz, szczeniaku? A teraz uciekaj!
Stasiek zawrci jak fryga, pogna za oddalajc si druyn. Duy automat ciko obija mu plecy.
Drosik popatrzy za nim, klepn doni po uchwycie ktrego z naszych lecych pod cian lekkich
automatw ze skadan kolb i mrukn pod adresem zwiadowcw:
- Ot, sukinsyny, nie mogli da dziecku porzdnej broni. Na star pepesz go nabrali...

VIII. Snajper

Znad kanau dolatyway rzadkie strzay, zamigotaa rakieta, bokiem, nisko nad lasem przecigny
samoloty na nocne bombardowanie. W chaupie zawieszono ju okna kocami, kto tam wchodzi,
wychodzi i radiotelegrafista skamla znw monotonnie o odpowied do jakiej Kaliny. Nie
doczekawszy si kuchni, nie cigajc butw ani mundurw, kadziemy si na rozcielonych paatkach
i przykrywajc si z gow paszczami zapadamy szybko w czujny, frontowy sen. Tylko Jurek krci si,
przewraca z boku na bok.
- Waldemar, pisz? - dochodzi mnie w pewnej chwili jego szept.
Odruchowo nacigam gbiej nauszniki polwki, nie odpowiadam.
- Ty, pisz? No, odpowiedz, byku...-w szepcie Jurka zrezygnowany ju ton proby.
- pi! - odpowiadam wic, nie wysuwajc gowy spod paszcza.
- Oj, jak tobie niewiele do szczcia potrzeba - wzdycha Jurek. - Byle kota szwabom popdzi, potem
nare si byle czego i spa.
- A czemu ty nie pisz? - pytam odrzucajc paszcz z gowy.
- Nie mog - Jurek obraca si na brzuch, kadzie policzek na pasko skrzyowanych doniach i znw
wzdycha jak umierajca szkapa.
- Dlaczego nie moesz? Godny jeste?
- No tak, jak nie lulu, to papu. Wy mi si chce. Rozumiesz?!
- Wy?
- Wy! Jak pies, cholera!
- No to wyj. Tylko odejd troch dalej, bo tu ci Ochalski opieprzy i ludzi pobudzisz.
- Ech, eby tak w ogle mona byo odej... To bym poszed, na piechot bym poszed, cholera! -
gorycz i tsknota brzmice w gosie Jurka otrzewiaj ze snu. Nie lubi tych nut, lecz noc jest
gwiadzista i wczesne bzy w ogrdku przed chat pachn jak w kraju. Mwi wic tylko agodnie,
z lekk ironi:
- Ckni si panu porucznikowi, co? Za swoimi, za domem... Mnie si te tak cknio w partyzantce. Znam
ten bl. Pocztkowo wszystko nowe, ciekawe, czowiek nie wspomina, a potem przychodziy takie
chwile, e cho we i umieraj. Brzydo wszystko. Najlepiej wtedy zagra w salonowca albo, jak si jest
samemu, to onuce przewin... Pniej to ju tylko mi, mi, ale nie boli. Przywykniesz, Juru. A teraz
pij i nie drcz blinich.
Jurek unosi jednak gow, opiera si na okciu i cicho mwi:
- Jak sobie pomyl, e ona w tej chwili moe z innym... Ech! - uderzy nagle pici w lece obok
adownice. Drosik przesta oddycha, wartownik spacerujcy wzdu potu zatrzyma si, nasuchiwa
chwil, potem jego bagnet zacz znw sun po krawdzi nieba nad postrzpionymi wierzchokami
drzew. Franek zachrapa. Pytam wic, wybity ju zupenie ze snu:
- Kto ona? Ta sanitariuszka?
- Jaka tam sanitariuszka... - Jurek odwraca gow.- Nie wiesz? Ona...
- Kto? Moe ta... ta twoja folksdojczka?
- Ech, eby ty j widzia... mwi ci - odpowiada Jurek przecigajc sowa. - Wiesz, ona ma takie due
zielone oczy, ale zmieniaj odcienie zalenie od humoru albo pogody.
Wosy same si jej krc, mikkie jak jedwab, zarastaj tak miesznie, piercionkami koo uszu. Wiesz,
kiedy nieraz schowaem twarz w te kudy, zapominaem o boym wiecie. A zgrabna - mwi ju
szybciej, wida w obawie, abym mu nie przerwa. - Jak woya pantofle na wysokim obcasie, bya
rwna ze mn, metr siedemdziesit osiem, bracie. W pasie moge j obj palcami, a do tego biust,
nogi, wszystko bez feleru, jak mwi Kojtych. Usta wydyma tak fajnie, kiedy nad czym myli, nos ma
moe tylko troch za dugi i zby takie mieszne... Dwa grne kieki s troch krzywe, mieje si jak
kot. Widziae, jak si kot mieje?-I nie czekajc odpowiedzi: - Ubieraa si zawsze skromnie, ale
z szykiem. Ja te chodziem z fasonem, po polsku. Odpalantowaem si nieraz w buty z cholewami,
e si mg w nich przejrze, gabardynowe bryczesy, wiatrwka angielskiego kroju. Ludzie si za
nami ogldali na ulicy... Waldemar, pisz?
- Nie pi, gadaj dalej.
- Wiesz co?
- No?
- Zapalibym, a ty?
- Pytasz si!
- A masz?
- Idiota!
- Ja te nie mam - Jurek wzdycha, kadzie si z powrotem na brzuch. - Trzeba byo wzi par juno od
tego... jak mu tam... Witkowskiego. Fajny z niego chop. Z grupy artystyczno-cyrkowej, mwi. Hm...
my tu wszyscy akrobacj robimy. A wiesz, ona te palia...
- Jurek, ty si jeszcze w niej bujasz?
- Ja?... Widzisz, bracie... ona jest najlepsz dziewczyn, jak znam.
- A e z innymi si puszczaa i e folksdojczka, to nie szkodzi, co?!
- Tak... zgoda. Puszczaa si. Sama mwia mi o swoich poprzednich kochankach... a wiesz, kiedy
spostrzega, e bdzie miaa dziecko, powiedziaa mi tylko ze zdziwieniem: Ja nigdy nie zachodziam
w ci, co za pech. Tak po prostu powiedziaa. W ogle u niej co drugie sowo byo pech,
mwione z wydechem, jak parsknicie kota. Ona, rozumiesz, miaa tak niad skr, gadk jak
aksamit. Opalaa si w dwa dni na brzowo i przez ca zim jeszcze zna byo na ramionach biae
paski od kostiumu. Wiesz, jak tak przecigne rk po jej ciele... - Jurek gadzi doni futera
peryskopu. - Ja jej zawsze miaem mao... Taki cigy niedosyt...
- Przecie mwie, e bya jak manekin.
- Pierwszy raz, wtedy... potem co nas optao. Poemat, bracie. Pniej, kiedy nie widziaem jej trzy
dni, chodziem jak bdny... A e ona przedtem z innymi... moe dlatego, e kiedy chorowaa na
puca, a te pucne s cholernie pobudliwe. C, witych dzisiaj nie ma, ale znasz Lublin. W jednym
kocu czowiek kichnie, to mu w drugim na zdrowie mwi. Moi kumple, chamy, zrobili jej opini
folksdojczki i puszczalskiej. Zrozum, kada dziewczyna chce kogo mie, a oni traktowali to jak
prostytucj. Ale ja wierz, e bdzie dobr, najwierniejsz on.
- Wic po jak choler od niej ucieke?
- Ech, bracie... mdry Polak po szkodzie. Teraz to mam gdzie ludzkie gadanie...
- Obejrza si kusy, jak mu ogona nie stao. Nic, Juru, pamitaj, e nie ma tego zego, co by na dobre
nie wyszo.
- Albo na gorsze... - odpowiada Jurek z wyran gorycz w gosie. - Dopki ona bya pewna, e yj,
wiedziaa, e wrc do niej. A teraz, po tym waszym zawiadomieniu o mojej mierci, c... albo
pozbya si dziecka, albo posza z innym do ka, eby si asekurowa. Zasza w ci przed samym
moim odjazdem na front. Ja do niej wpadaem ze szkoy w kadym tygodniu, tylko przed promocj
nie mogem si wyrwa. Wic zmacha musiaem potem, bo cholernie byem wyposzczony...
- Jurek, powiedz szczerze, oenisz si z ni po powrocie?
- Och, tak... tak... - odpowiada jako ciepo, zachannie i chowa twarz w paatk.
- Suchaj, Jurek - mwi ojcowskim tonem - z kim ty, idioto, chcesz si eni? Z folksdojczk? Ty,
oficer? Przecie midzy nami a nimi jest przepa na cae ycie. Rozumiesz? Ja, prosz ciebie, kiedy
jeszcze byem w bojwce BCh i pracowaem jako parobek w ligenszafcie, miaem tak Halink.
Dwadziecia dwa lata, dziewuszka, e ta twoja... jak jej na imi?
- Renata...
- e ta twoja Renata na pewno przy niej wysiada. A do tego inteligentna bya, oczytana, lubia
wiersze. A ja te; byem troch oblatany w rosyjskiej i niemieckiej poezji, wic tak pomalutku, przez
Puszkina i Goethego, dobraem si dziewczynce do majtek... A potem dziewuszka zaproponowaa mi
prac w gestapo. Bujaem si w niej jak gupi. Te chowaem pysk w jej wosy i ywcem ulatywaem
do nieba. Ale w miesic po tej propozycji ju miaem na ni wyrok ze sztabu organizacji. Chciaem
wykona po cichu i zgrabnie, u niej w mieszkaniu, sztyletem. Mj komendant ba si, e mi
w ostatniej chwili rka zadry...
- No i co?-Jurek opiera brod na rkach.
- Mia j rozwali kolega z bojwki. Halinka przeniosa si ju do Siedlec i otworzya tam kawiarni.
Wanie w tej kawiarni Zygmu, ten kolega, postanowi zaatwi ca spraw. Ale ona urzeka go
swoimi lepiami czy co, czort wie. Wsadzi jej tylko dwie kule w kapelusz, miaa tak modn facjat na
gowie, potem, kiedy si ukrya za bufet, rbn jeszcze sze razy przez szklane gabloty z ciastkami
i na lepo przez kontuar. Wytapetowa kremem cian, postrzeli bufetow - tak jedn dzir, a
Halinki nie trafi. Dosta pniej od komendanta po pysku i dopiero wtedy powiedziano mi, e mog
j sprztn na wasn rk. Ale ta suka nie czekaa, od razu ulotnia si jak kamfora. Do dzisiaj pluj
sobie w brod... Widzisz, bracie z folksdojczkami nie mona cacy.
- Suchaj... - Jurek wzdycha ciko - nie bd wikszym katolikiem ni papie. Ja wiem, e wszystkich
folksdojczw naleaoby powiesi. Ale Renata jest tylko crk folksdojcza, nikomu nie zrobia nic
zego, przeciwnie, komu moga, temu pomagaa. Masz zreszt najlepszy dowd, bo po wyzwoleniu
aresztowano u nas wszystkich, ktrzy podpisali folkslist, a jej nie ruszono. Nie chciabym tylko, aby
jej ojciec wrci po wojnie, bo wiesz... to by ju i dla mnie byo mierdzce.
- A gdzie on si teraz obraca, nie wiesz?
- Podobno na froncie zachodnim. Renata niechtnie mwia na ten temat... Teraz Niemcy sporo
wojska przerzucaj stamtd na nasz front...
- To si moe spotkacie.
- Daj spokj... Lepiej dla niego, eby mnie nie spotka na swojej drodze. Wiesz, jak ja strzelam? Ze
snajpera na trzysta metrw trafi kurze w oko. Ale z Renat jest inna sprawa. Dlatego...
Gona seria eksplozji kazaa nam unie gowy, suchalimy chwil.
- To za kanaem - mwi Jurek. - Patrz, rakiety, a tamto chyba granaty...
- Nie, to raczej miny przeciwpiechotne... - Umilkem, gdy po niemieckiej stronie gsto rozterkotay
si kaemy i nasze placwki otworzyy gwatowny ogie ze wszystkiej broni.
- Co za cholera, moe kontrnatarcie... - niepokoi si Krcki, zerkajc ku oknom leniczwki, gdzie
kwateruje sztab baonu. Drosik poruszy si, odrzuci po paszcza, od razu przytomny.
- Co jest? - pyta widzc, e nie pimy.
- Czort wie - odpowiadam. - Widocznie chopcy ze zwiadu wleli na miny albo ich Niemcy odkryli.
- Cholera, Stasiek tam z nimi. Niepotrzebnie go puciem...- Drosik siada, drapie si pod pachami.
Nasuchiwalimy dug chwil. Ogie troch zela, pacn jeszcze gdzie daleko rczny granat,
w chaupie matowo zawy brzczyk aparatu, telefonista odzywa si szyfrem i zaspany gos
Ochalskiego kaza Aleksandrowiczowi osania Olch.
- Tak, zwiad chyba wraca - mruczy Drosik i ukada si z powrotem. - Obudcie mnie, jak bdzie co
nowego - mamrocze jeszcze spod paszcza. Kojtych przewrci si tylko na drugi bok, spa dalej. Jurek
zaczyna znw mwi. Dobrze tak lee bezpiecznie, z dala od linii ogniowej, pod oson chaupy...
Wzdrygam si mimo woli na myl, e mgbym by teraz na miejscu zwiadowcw, czoga si
w blasku rakiet, w trzasku wybuchajcych min lub i wpaw przez kana pod ogniem
nieprzyjacielskich kaemw.
- Wyjechalibymy na Pomorze czy gdzie, gdzie jej nikt nie zna - dochodz wreszcie do mej
wiadomoci sowa Jurka. - Ja bym pracowa i studiowa, ona te mogaby znale jak robot.
A poza tym przecie my, frontowcy, nie pozostaniemy chyba po wojnie bez pomocy. Myl wic, e
poradz sobie bez ojca. A wiesz, Dolny lsk cholernie mi si podoba. Te gry, zamki... widziae, ile
tam zwierzyny, jakie drogi... Tak, bracie, dlatego chc do niej napisa.
- Co ty?
- A tak. Napisz, e tamto zawiadomienie to lipa... Zrozum! - Jurek nachyla si nade mn. - To tak,
jakbym mia wyrok mierci na siebie i... ja nie mog bez niej...
- Znajdziesz sobie inn.
- O to chodzi, e inn... cakiem inn...
- Frajer. Dlaczego cakiem? Bdzie te miaa nogi, wosy, oczy, no i to wszystko. A e troch inne
w kolorze, masz si czym przejmowa. Grunt, e to baba i to baba. We kabeka, jeden bejcowany na
jasno, drugi na ciemno, a wszystkich uywasz jednakowo! - Nie mam siy dyskutowa powanie. Lecz
Jurek nie zwraca uwagi na moje sowa i mwi pomau:
- Suchaj, ja ju do niej napisaem...
- Napisae?! Co?
- Nie drzyj si. Jeszcze nie wysaem. Napisaem, e byem w pewnej akcji, tak oglnikowo, eby
cenzura przepucia, no i e miaem przygod, ale yj i jestem zdrw, no i e wiesz...
- Zgrabnie wymylie z t akcj. A kiedy ci tak si wszystko we bie przewrcio?
- W okopach, nad Nys...
- Wic dlaczego, u pioruna, nie wysae tego listu?
- Napisaem go dzie przed forsowaniem, przed sam odpraw, potem zacz si cay ten baagan.
Nie miaem po prostu okazji odesa go na skadnic, a przez szefa nie wypadao mi, no i chciaem
poradzi si jeszcze ciebie...
- Dobrze, dobrze, oddaj wic jutro szefowi, a on ju przele dalej.
- Hm... ale co Kojtych sobie pomyli, jak zobaczy adres?
- Co ma pomyle? Powiesz mu, e nabrae ochoty pokaza jeszcze babie szko w ku i e pniej
j spawisz. Przecie to kawalerzysta, zrozumie.
- Wic dobrze robi, prawda? - gos Jurka drga wewntrzn, niecierpliw nadziej.
- Moe i dobrze. Na gupot i mio nie ma podobno rady, a te dwie rzeczy zawsze id z sob
w parze. pij, Juru, wit blisko, rano znw natarcie. Trzeba troch siy zapa - nacignem paszcz
na gow. Caa historia zobojtniaa mi od razu wobec perspektywy forsowania kanau.
Nie dane mi byo zasn tej nocy. Ledwie si zdrzemnem, zatupotay na podwrzu kroki kilku ludzi,
ruch zacz si w chaupie: zwiad wrci z rozpoznania. Drosik obudzi si rwnie. Ciekawo, jakie
wieci przynieli zwiadowcy, nie pozwolia nam ulee.
W owietlonej akumulatorow lamp izbie mody plutonowy, do niepoznania ubabrany botem,
skada Ochalskiemu raport. Z jego sw wynikao, e przeszli kana wpaw, w lewo od zburzonego
mostu, gdzie rozcigao si bagno i niemieckie placwki cofnite byy daleko w gb terenu. Czogali
si dugo midzy kpami, topili w jakich bajorkach, a gdy sigali ju nieprzyjacielskich okopw,
nagle wiat wkoo nich skoowacia; zahaczyli o druty poczone z minami. Od razu te spad na nich
ogie kaemw. Dwch, co posuwali si pierwsi, rozszarpay miny, trzeci pad od kuli, zanim dowdca
zrcznym uskokiem do tyu i w bok zdoa wyprowadzi ich spod ostrzau. Zdemaskowani przez miny
i rakiety, cigani ogniem kaemw, nie mieli ju szans na powodzenie akcji. Przyczaili si wyczekujc
dogodnej dla odwrotu chwili. Wtedy wanie spostrzegli, e nie ma wrd nich Staka. Postanowili
szuka. Dowdca podnis si pierwszy i dosta w brzuch smugowym pociskiem. Zrezygnowali wic
z poszukiwa, wyczekali tylko, a ogie troch przycich, zabrali rannego porucznika, wrcili. Rannym
dowdc zaopiekowali si ju sanitariusze, ciaa zabitych zostay na tamtym brzegu, a Stasiek... nie
wiadomo, przepad.
Korzyci z akcji prawie adne. Tylko tyle, e kana przej atwo, gdy nasze czogi rozbiy luz gdzie
w dole, woda spywa wic niegboko. Jak si przedstawia obrona niemiecka, nie zdoali bliej
stwierdzi. Orientujc si po rdach ognia, nieprzyjacielskie pozycje wzdu bagna obsadzone s
do rzadko, ale jak jest na odcinku miasteczka, nie mona wywnioskowa.
Plutonowy koczy relacj z niefortunnego wypadu, gdy nie wiadomo skd zjawi si Klum. Wiedzia
ju od zwiadowcw czekajcych na podwrzu o caej historii, gdy wpad do izby jak oszalay
i przyskoczy do plutonowego z naganem w rku.
Tupa nogami i wrzeszcza, e go zastrzeli, a dla reszty druyny postara si o karn kompani, jeeli
Stasiek si nie odnajdzie. Plutonowy nie mg nawet doj do sowa, aby si usprawiedliwi. Nigdy
jeszcze nie widziaem Kluma tak rozsierdzonego. Ochalski prbowa go uspokoi, a gdy perswazje nie
skutkoway, podnis gos przywoujc chorego do porzdku. I wtedy Klum, ten spokojny, nikomu
nie szkodzcy chory Klum ze zamanym nosem, ktry nie ufa onierzom i ba si starszych rang,
podsadzi si z pyskiem do adiutanta baonu, grozi interwencj u zastpcy dowdcy puku,
cigniciem specjalnej komisji, da natychmiastowego wysania patroli na poszukiwanie Staka,
przeklina rannego dowdc zwiadowcw. Zdawao si, e gotw by powici ca armi za cen
odzyskania synka kompanii.
I nie wiadomo, jakby si to wszystko skoczyo, gdyby raptem nie otworzyy si drzwi i nie stan
w nich... Stasiek. Zabocony by po biaka oczu, przemoczona ochronna kurtka zwisaa na nim
w fantastycznych fadach, za pasem sterczao ogromne parabellum, automat mia przewieszony przez
piersi. Sta na progu i mruga oczami, jakby si chcia rozpaka. W izbie zrobio si cicho. Wszyscy na
chwil osupieli. Pierwszy ochon- Klum. Siad ciko na stoku i zwiesiwszy midzy rozstawionymi
kolanami rk z naganem, odezwa si zgnbionym gosem:
- Gdzie ty by? Gdzie ty, cholero, przepad? Oj, ju ja z tob pogadam... - i niespodziewanie do
Ochalskiego: - Ja bardzo przepraszam, panie poruczniku, ach, jak ja si zdenerwowaem...
Stasiek popatrzy tymczasem proszco na Kluma i ujwszy automat na prezentuj bro, zrobi dwa
kroki przed Ochalskiego. Stukn obcasami.
- Obywatelu poruczniku, melduj swj powrt ze zwiadu... - zajkn si - i melduj, e nie mogem
wykona zadania do koca, bo... bo... - nie skoczy, wykrzywiajc jak do paczu pokryt pacynami
bota twarz.
- Jakie zadanie? Co si z tob dziao, ptaku? - Ochalski straci swj normalny, wyniososubowy ton.
- Gadaj, gdzie by! No, mw! Jak ty wygldasz? Skd masz tai pistolet? - Klum podskoczy ze stoka,
wycign chopcu parabellum zza pasa.
- To od tego Niemca...
- Od jakiego Niemca? Wyjm paluchy z nosa!... - wrzeszcza Klum. Ochalski spowania nagle, ruchem
rki odsun chorego, dajc chopcu znak, aby mwi.
Stasiek zacz, jkajc si, nieskadnie, trudno byo wyowi z tego kolejno wypadkw, a pomau
uspokoi si, rozkrci i caa przygoda nabraa sensu. Ot kiedy przed samymi pozycjami Niemcw
wleli na miny i uderzyy w nich kaemy, druyna odpowiedziaa chaotycznym ogniem, odskoczya
w mrok, Stasiek, otoczony wybuchami, strzaami ze wszystkich stron, pierwszy raz bdc w podobnej
sytuacji, instynktownie wpez midzy kpy, lea sparaliowany napadem strachu. Niemcy kierowali
ogie w lad za uchodzc druyn, chopak przyszed do siebie, lecz dopiero po pewnym czasie
zrozumia, e pozosta sam. Pomimo przeraenia zdawa sobie spraw, e jeeli bdzie siedzia nadal
w tym bocie, Niemcy wybior go rano jak piskorza. Przed wypadem dowdca zwiadowcw mwi
mu, e najgorzej jest tkwi na przedpolu. W blasku rakiet nieprzyjacielskie okopy ciy si tu, tu,
na zboczu porosego krzakami wzniesienia. Suchy grunt i przytulny mrok zaroli czyniy to miejsce
bezpiecznym w porwnaniu z ostrzeliwanym bagnem. Odbezpieczy wic na wszelki wypadek
automat, wyczeka, a rakiety zgasy, czmychn chykiem w krzaki i jakim cudem wtoczy si do
niemieckiego okopu. Pociski wietlne prayy teraz znw w to miejsce, gdzie lea przed chwil,
i chopak wiedzia, e nie przejdzie tamtdy z powrotem do swoich. Zacz wic i ostronie rowem
wzdu bagna, szukajc dogodnego do ucieczki przesmyku. Przysiad z dusz na ramieniu, gdy
niespodziewanie zabbni mu jakby spod ng karabin maszynowy. Bi na przedpole z wysunitego
i pooonego niej stanowiska zaledwie kilka krokw od chopca. Stasiek widzia dokadnie cae
gniazdo oraz zwrcone do tyem sylwetki obsugi. Nie mia odwagi i dalej, a wraca znan drog
i potem przez bagno znaczyo wle pod kule lub z powrotem na miny. W kompanii mwiono, e
granaty najlepiej toruj drog... Opuci na pas automat, wycign granat, odchyli uszka zawleczki
i szarpn za kko. Gdy yka odskoczya z trzaskiem zaponu, chopak pkolistym ruchem, jak
niegdy rzuca kamienie w czarne otwory starych szybw, cisn elazne jajko w owal stanowiska.
Skuli si w rowie i po wybuchu siedzia jeszcze dugo, a tam ustao rzenie i przesta osypywa si
piasek przez wiklinowe burty. Ju chcia wyskoczy i ucieka na olep, gdy tupot krokw osadzi go
w miejscu. Rowem z naprzeciwka biego dwch Niemcw. W blasku dalekiej rakiety Stasiek dostrzeg
automat w rkach pierwszego i cienkolufy pistolet w doni biegncego za nim. Nie czeka, wrzasn
tylko: Hnde hoch! i nieopanowanie nacisn spust wycelowanej ju pepeszy. Niemiec
z automatem chwyci si rkami za brzuch i zary twarz w dno rowu, drugi strzeli z podrzutu, chcia
skoczy w ty, znw podnis pistolet... Hnde hoch - powtrzy Stasiek nie opuszczajc swego
automatu i nie wstajc spod osony burty. Niemiec zakl, rzuci pistolet pod nogi i unis donie do
gry.
- Od razu rzuci pistolet? - przerwa w tym miejscu Klum opowiadanie chopca. - Oj, to jaki dobry
Niemiec, od razu si podda i nie strzela, mg ci przecie zabi, mg si broni, w rowie atwo, mia
peny magazyn! - pokazywa wycignity z parabelki adownik.
- Nie, strzela, raz tylko i nie trafi, a potem od razu rzuci...- powtrzy Stasiek swoj relacj.
Drosik podszed, wzi od Kluma zdobyczny pistolet, szarpn za repetownik. Nie puszczao. Szarpn
z caej siy. Repetownik odskoczy wyrzucajc stalowego koloru usk. Drosik podnis, obejrza pod
wiato.
- Rozdta... zacia suport. Ot, macie, dlaczego rzuci pistolet - orzek spokojnie. - Od dawna ju
produkuj naboje ze szmelcu, od razu po kolorze wida. Masz szczcie, szczeniaku! No, gadaj dalej,
jake si wyrwa - obrci si do Staka.
Stasiek, przestpujc z nogi na nog i wodzc po nas smutnymi, rozszerzonymi od doznanych przey
oczami, mwi dalej, jak pod grob automatu wysadza Niemca z rowu, jak tamten szwargota, e nie
pjdzie przez bagno, bo tam ich pole minowe, wic woli, eby go tutaj, na miejscu, zastrzelono. Lecz
trudno mu byo dyskutowa ze Stakowym automatem, ktry by jedynym argumentem chopca.
Sczogali si wic ze wzgrza i Niemiec sam znalaz wolny od min, wypeniony szlamem rw, ktrym
brnli dalej na czworakach, pod rzadkim ostrzaem z dalekich stanowisk. Stasiek pogania go
szturchaniem luf w tyek i cigym schneller, schneller, gnido...
Gnida bya bardzo wysoka i gruba, ze srebrnymi naramiennikami i wida niegupia, bo gdy si
zorientowaa, e ma do czynienia tylko z osamotnionym i wystraszonym chopcem, zbuntowaa si.
Najpierw jeniec prbowa niespodziewanie a skutecznie kopn swego maego konwojenta w zby,
ale e chopak przezornie trzyma si w przyzwoitej odlegoci i zareagowa byskawicznie, puszczajc
mu nad bem seri z pepeszy, Niemiec rozpaszczy si w szlamie i owiadczy, e dalej nie pjdzie, po
prostu nie pjdzie, i koniec. Prno Stasiek gronie trzaska zamkiem automatu, prno przysiga, e
uczyni jego dzieci sierotami, i przekonywa, jak umia, najczulej, po rosyjsku i w lsko-niemieckiej
gwarze - nie pomogo. Z najwiksz wic ostronoci, nie popuszczajc z rki wycelowanego
automatu, swoim paskiem od spodni zwiza jecowi nogi, kaza mu wycign rce przed siebie,
a zrobiwszy z jego wasnego odpitego pasa ptl, zarzuci j na przeguby wycignitych doni,
zacisn i chwyciwszy pas za koniec, zacz wlec Niemca, jak barana na postronku, w stron bliskiego
ju kanau. Szamoczcego si, z gb na szczcie zapchan szlamem, wcign wreszcie chopak do
wody i o mao sam si nie utopiwszy przeholowa jako na drugi brzeg. Najgorsze stao si potem.
Stasiek mwi o tym lamentujcym tonem:
- ...A po naszej stronie, to on zagi nogi, zahaczy nimi o drzewo i ani rusz dalej. Prosiem go, groziem
- nic. Prycha tylko i kapa zbiskami jak pies. Zaci si. Wida mu si wstyd zrobio, bo to takie due
bydl i ciki strasznie, a ja z nim jak niaka...
- I co z nim zrobie? - zapyta Ochalski, nie wierzc wida caej historii.
- Przywizaem go do drzewa... nasze stanowiska byy ju blisko, jak tylko doszedem i powiedziaem,
porucznik Aleksandrowicz wysa tam chopakw, a mnie kaza i do sztabu. Na pewno zaraz go
przynios, bo ja ju nie mogem...
- Trzeba go byo kropn tam w okopie i ucieka samemu! - dar si zdenerwowany Klum.
- Tak... a zwiadowcy jeszcze raz musieliby i po jzyka i wazi na miny - odpowiedzia Stasiek. Sta
garbic si pod ciarem automatu.
W sieni zaszurgotay kroki, skrzypny drzwi. Dwch onierzy kolbami karabinw pomagao wej
rozdygotanemu oberleutnantowi Wehrmachtu.

- Skokami od prawego... marsz! - Jurek klczy schylony za piaszczyst wydm, odwrciwszy gow
swobodnie wykrzykuje komend, podciga swych ludzi na wysoko mego plutonu. onierze
podrywaj si kolejno, biegn par krokw pod niecelnym ostrzaem niemieckiego kaemu, padaj,
odczoguj si automatycznie za jak oson. Bagnety pal si w socu, yskaj oksyd lejkowate
tumiki erkaemw. Oba nasze plutony zajmuj podstaw wyjciow do forsowania kanau. Le obok
Jurka wygodnie na brzuchu, spogldam na swoich chopcw rozrzuconych w lini, ju na
stanowiskach, przez lornetk badam jeszcze nieprzyjacielski teren.
Prawd mwi chyba wzity w nocy przez Staka dowdca niemieckiej kompanii. Na naszym odcinku
broni przeprawy zdekompletowany batalion Volkssturmu i jakie zlepki ze starych, frontowych
oddziaw. Maj nawet samobiene dziaa szturmowe typu Ferdinand, ale z braku paliwa okopay
si podobno na zachodnim przedpolu miasteczka, gdzie twardy grunt i agodne brzegi kanau
stwarzaj warunki operacji dla naszych czogw. Tam te zgrupowali Niemcy gros swoich si, a rejonu
bagna i zburzonego mostu broni tylko par kaemw i rzadko rozstawieni ostatni obrocy
Vaterlandu.
Jak dotd zgadza si wszystko, gdy od witu na prawo od nas omocz dziaa czogowe i po tamtej
stronie wznosi si ku niebu kilka czarnych supw dymu. Nasza brygada pancerna rozupuje wida
unieruchomione ferdynandy. Natomiast przed nami jazgocz w popochu rzadkie kaemy, a poza tym
przestraszona cisza wypenia niemieckie zaplecze. Oberleutnant plt co jeszcze o rezerwach
pancernych cigncych z Sudetw i z gbi Czechosowacji, o wsparciu przez lotnictwo i o tajemniczej
broni, ktrej uycie zapowiedzia Hitler, a ktra zniesie z powierzchni ziemi armie alianckie i bdzie
fundamentem rozkwitu tysicletniej Rzeszy, ale zarobi za to od Kluma naganem po mordzie
i obietnic kuli w eb. Od razu wic zacz gada do rzeczy, e nazi to winie, a on jest rezerwist,
uczciwym buchalterem Banku Drezdeskiego i e miasteczko nie zdyo si ewakuowa...
- Natychmiast ka jakiej Niemce usmay jajecznic z dziesiciu jaj, zrobi wann i da sobie czyste
gacie po jej mu, a potem rozwal pierwszy sklep tytoniowy. Napal si za wszystkie czasy. Dadz
nam chyba odpocz w tym miasteczku, jak mylisz? - pogaduje Jurek i podnosi do oczu lornetk.
Oglda dachy zabudowa miasta, jakby siedziay na nich Niemki z patelniami i tuzinem jaj w podoku.
Rano przyjechaa wprawdzie kuchnia z kaw i wczorajsz przypalon kasz na soninie, ale jak zawsze
po nie przespanej nocy i przed samym natarciem nie dopisywa nam apetyt. Teraz jednak soneczko
si podnioso, przygrzewa, cel natarcia z przylegociami wyglda do przyjemnie, wic i apetyt
wraca. Szkoda tej kaszy, psiakrew! Jurek ma wiksze aspiracje gastronomiczne, wic znw pogaduje
wodzc szkami na wszystkie strony:
- Czogi ju si chyba przekaraskay na tamt stron, wlez diaby pierwsi do miasta, wszystko wyr.
Brzuchw przecie nie nosz, tylko wo, mog re za czterech, na zapas... Zdaje si, e pierwsza
i druga kompania poszy za czogami, syszysz, automaty graj... a z lewa, zdaje si, ten twj kumpel
Witkowski te ju forsuje, bo co si tam miga i wrzaski jak cholera. No jak, ruszamy?
- Poczekaj... niech inni pogimnastykuj si troch... - mam ochot polee jeszcze na suchym piasku,
za dobr oson. Woda w kanale musi by diablo zimna i ten maszyngewer jazgocze nieprzyzwoicie.
Prawd mwic, czuj si troch niepewnie, dysponujc zamiast ca grup szturmow tylko swoim,
pozbawionym najlepszych celowniczych i jednego erkaemu, porzdnie przetrzebionym plutonem
oraz skpo zaopatrzonym w bro automatyczn plutonem Jurka. Forsujc Nys miaem cekaemy,
granatniki, rusznice i cztery wasne diegtiary. Byo si czym podeprze. Teraz bro towarzyszca
i trzeci pluton pomoe nam tylko ogniem ze swoich nocnych stanowisk i pjdzie dopiero, gdy
stworzymy przyczek. Wprawdzie dziadowskiej obrony kanau nie mona nawet porwnywa
z siami Niemcw nad Nys, ale niech czogi wgryz si gbiej, niech ssiednie kompanie oflankuj
Niemcw przed nami, wtedy ruszymy. W jednej linii pchniemy oba plutony przez te kilkadziesit
metrw opadajcych ku kanaowi wydm, potem przez wod i od razu w prawo na wiadukt biegncy
od zburzonego mostu. Na wiadukcie tkwi niemiecki karabin maszynowy. Rusznice spdziy go jednak,
wlaz wic midzy bryy betonu i pokrconego elastwa pod ostatnim, sterczcym wrd zwalonych
przse filarem. Jazgocze stamtd prawie bez ustanku. Na filarze nie ma chyba nikogo, wierzchoek
do spiczasty, poupany, za mao tam miejsca na gniazdo.
- Suchaj, Drosik si piekli, dlaczego nie ruszamy - mwi Jurek patrzc za siebie. Dowdca kompanii
rzeczywicie grozi nam pici zza krzaka jaowca na skraju lasu, co krzyczy i chocia nie sycha, bo
strzelaj wanie nasze granatniki, domylamy si jednak, o co mu chodzi.
- Co go tak nagle ugryzo - mwi. - Dobra! Uwaaj, Jurek. Jednym skokiem musimy dopa tej barki
nad wod. Osoni nas przed kaemem, co bije spod filaru. Widzisz, ju go tam obrabiaj nasze
granatniki. Cholera, przydaoby si jakie dziako, jeden pocisk by wystarczy... Aha, ju ucich. Nie ma
strachu. Gdy wyleziemy na tamten brzeg, przydusimy go z erkaemw, a jak Drosik przepchnie
rusznice, rozupiemy dziada...
- Fajno! Komanduj! - odpowiada Jurek, przypina do guzika lornetk, aby nie majtaa na rzemieniu,
wyciga pistolet. Szybko rozkadam kolb automatu, zatykam pod pas poy paszcza, podnosz rk:
- Uwaga...
Pierwszy polecia kozem przez eb i potoczy si jeszcze z rozpdu par krokw, zanim znieruchomia
z rozkrzyowanymi ramionami, biegncy obok nas celowniczy z plutonu Jurka. Prawie jednoczenie
pad dowdca druyny, przecity niemal na p, i wysoki strzelec z karabinem zwali si jak koda
twarz w piasek. Tyraliera przypada do ziemi, znieruchomiaa. Skd z lewa chlasn nas flankowym
ogniem niemiecki kaem. Umilk, gdy tyraliera zalega.
- Pojedynczo, skokami naprzd! Naprzd! - krzycz wic wzdu linii. Gniazdo pod filarem, majce nas
jak na doni, milczy nakryte przez granatniki kompanii, ale moe si ockn, wtedy bdzie bieda.
Trzeba si wyrwa z tej przekltej wydmy bez adnej osony, na ktrej kady onierz widoczny jest
z daleka jak kleks na tym papierze. Lecz zaledwie onierze ruszaj skokami, terkocze z lewa duga
seria, przecina drog jkliwym pasmem kul. Jasne, gdy leymy, jestemy w jego martwym polu, ale
wystarczy si podnie na p metra...
- Padnij! Czogaj si! Szybciej, szybciej, chopcy! - pasko wystrzeliwanymi rakietami pokazuj
granatnikom kierunek, z ktrego flankuje nas karabin maszynowy. Tyraliera czoga si szybko w d
wydmy. Ale dlaczego ten amunicyjny, ktry podnosi erkaem po zabitym celowniczym, szarpn si
nagle i opad z roztrzaskan gow? Dlaczego drugi erkaemista osaniajcy przed chwil ogniem
tyralier ley nieruchomo i piasek czerwienieje wok jego gowy? Czemu ten kapral krzyczy co,
strzela jak oszalay z automatu, gdzie w gr i zwija si nagle. Dosta w gow, ekrazytwk, bo
czapka poleciaa... Co si dzieje, u diaba?! Skd ten regularny trzask mausera?! Snajper! Ale gdzie?
Znw strza i drugi celowniczy zwala si twarz na dysk erkaemu, amunicyjny prbuje wyszarpn
karabin spod jego ciaa, kryje si mdrze za trupa... Strza. Dosta w gow, a by przecie za poziom
oson... Filar! Braczkowski te pokazuje na niego, strzela, pdzi ludzi pod oson dugiej elaznej
barki. Chopcy zrywaj si, lecz padaj z powrotem przyduszeni ogniem kaemu z lewa. A z
wierzchoka filaru zburzonego mostu raz po raz byska pomyk wystrzau. Strza i trup, strza i trup.
Wszyscy trafieni w gow ekrazytwkami. Niemiecki strzelec wyborowy ley na filarze, za blokami
poupanego betonu. Z wskiej szpary sterczy tylko lufa jego karabinu. Wszystkie erkaemy bij ju w to
miejsce, lecz bezskutecznie...
- Za bark, za bark, chopcy!
Znaczc sw drog szeregiem zabitych dopadamy wreszcie zbawczej osony. Zdyszani, stoczeni za
nisk burt, czujemy si jak myszy w puapce. Ze skraju lasu zauwaono wida morderc, bo sycha
ostre wystrzay rusznic, a gdy wysuwam na moment gow, widz na filarze iskrzcy lad ich pociskw
i jednoczenie kula snajpera trzaska w burt, blisko mej twarzy. Niemiec drwi sobie po prostu
z rusznic, tak jak drwi z erkaemw, bezpieczny za dobr oson. Trzyma nas w szachu. Co gorsza,
barka ley ukosem, przechylona, drug burt i ruf ma prawie cakiem zatopione, wic nie daje
wszystkim dobrego krycia. Cz onierzy musi siedzie po szyj w wodzie, a gdy prbuj zmieni
swoj pozycj, snajper bbni od razu po elazie statku. W dodatku kaem z lewa dobra sobie lepsze
gniazdo, gdy niespodziewana seria szpilkuje piasek koo dziobu barki i zmiata wszystkich do wody.
Braczkowski zatyka czapk na lufie automatu, wysuwa nad burt. Pocisk zrywa j od razu. Kaem
wstrzeliwuje si coraz bliej, ciska nas pod zanurzon cz statku. W oczach chopcw rozpacz.
Wiedz, e zanim kompania co poradzi, kaem nas wystrzela albo zepchnie za ruf, a tam snajper ju
chyba czeka na to, bo milczy do dugo. Jedyne wyjcie to rzuci si przez kana. Moe cho kilku
zdy dopa osony drugiego brzegu, sign snajpera kul lub granatem...
- Jurek - mwi. - Zostaniesz tu z dwoma erkaemami. Staraj si nas osoni. Z wody wemiemy te
filar pod ogie...
Lecz Jurek patrzy na mnie dziwnie zamylonym wzrokiem, obraca gow w stron wydmy, gdzie le
zabici onierze, i mwi pomau:
- Wszyscy z mego plutonu... poczekaj...
- Panie poruczniku! Wida go... przekada karabin, wysun ca gow! - przerywa mu nagle
Braczkowski, ktry przez jak dziurk w burcie jednym okiem obserwuje filar.
Jurek sucha, oczy mu si rozszerzaj, nagle wyrywa ktremu onierzowi karabin i mwi
przerywanie:
- Wysucie czapki... szybko... szybko... - zakada na okie pas karabinu, usztywniajc bro do
strzelania z wolnej rki.
- Jurek, co ty? - kad mu do na ramieniu. W tym momencie pada strza snajpera, jedna
z wysunitych nad burt czapek chlapie w wod, Jurek dwoma skokami, nie zwaajc na serie kaemu,
przyczaja si koo dziobu, znw strza i Krcki wyskakuje zza barki, jak tarcza na wprost snajpera,
strzela w tej samej sekundzie...
- Dosta! Dosta! Naprzd! - drze si Braczkowski i rbic na lepo z automatu rzuca si przez kana.
Skaczc pobrotem wok dziobu ujrzaem, jak co cienkiego spadao z filaru: karabin snajpera. Jurek
stoi jeszcze w postawie strzeleckiej, kryty tu bark od kaemu, wolno repetuje karabin.
- Naprzd, chopcy - porywajc za sob Jurka wpadamy w wod. Krcki jest blady jak papier, milczy.
Odda ju karabin onierzowi, znw trzyma w rku pistolet, brnie przez kana jaki otpiay,
zapatrzony w filar, jakby nie wierzy, e nie padaj stamtd strzay.
- Jurek, chopie, uratowae nam ycie. Cholera jasna, ale go zrobi! - klepi przyjaciela po ramieniu,
cign za sob. Woda siga zaledwie do pasa i nie jest szeroka, w minut jestemy na drugim brzegu.
Modzierze urywaj ogie, Braczkowski wali dwa granaty w miejsce, gdzie pod filarem tkwi kaem,
onierze biegn bezadnym rojem, pior z automatw w wierzchoek filaru, skd zwisa drgajca rka
snajpera.
- W tyralier! - krzycz. - Lewe skrzydo, zachod! Kierunek wiadukt! Biegiem... marsz!
Z lewa odzywa si terkot kaemu. To ten sam, co przydusi nas na wydmie. Ju go widzimy.
- Erkaemy drugiego plutonu, stj! Uwaga! W lewo, odlego trzysta, kpa krzakw, dwa palce
w prawo, dalej sto. Kaem. Zniszczy! - umylnie uywam regulaminowej komendy, aby wzbudzi w
onierzach poczucie dyscypliny.
Za chwil trzy erkaemy Jurka rozstrzeliwuj niemieckie gniazdo. Wdrapujemy si na wiadukt.
Miasteczko ley przed nami. Troch w bok dymi jeszcze rozbite ferdynandy i wida gste,
rozcigajce si warkocze kurzu. Brygada pancerna wali do przodu. Daleko, na lewo od nas, karaska
si przez bagno jaka tyraliera. Na pewno kompania Witkowskiego. Lecz chopcy wlepiaj wzrok
w filar. Z poziomu wiaduktu widzimy lecego na jego wierzchoku snajpera. Dosta wida od Jurka
postrza w gow, gdy zrzuci hem i twarz ma we krwi, rusza si, podciga nogi, zdrow rk czepia
si poupanego betonu, nie moe ju si utrzyma na ukonej, odsonitej z tej strony powierzchni...
- Wykoczy go! Powiesi! Mat jego!... - krzycz nienawistnie onierze, podnosz automaty.
- Nie strzela! ywcem go... - drze si z dou zapieniony Braczkowski i z pierwsz druyn, co zostaa
na dole, otacza filar, czekajc, a Niemiec spadnie im w rce. Jurek strzela niespodziewanie
z pistoletu. Snajper spada. Przyskakuj do rozwcieczeni onierze, wal kolbami, kopi, mc
zajadle... Gdy po rozmieszczeniu erkaemw na wiadukcie zbieglimy z Jurkiem na d, krwawa masa
podrygiwaa jeszcze pod kolbami ogarnitej szaem zemsty druyny.
Przez kana przechodzi szybko trzeci pluton i bro wspierajca. Kapral Zgudko patrzy na
zmasakrowanego snajpera, rozkada rce:
- Ludzie, co wy, ludzie? Boga w sercu nie macie... Gdzie tak czowieka, kolbami... - krtk seri
z automatu dobija Niemca. onierze krc si zasapani, rozjtrzeni.
- Na swoje miejsca, chopcy! Wyla wod z butw, wy paszcze - zagarniam ich do tyraliery.
Trzeci pluton grupuje si w odwodzie, cekaemy i rusznice wa na wiadukt. arczyski ju tam
gospodarzy. Drosik podchodzi zgarbiony, gbokie bruzdy smutku uwypuklaj mu brod.
- No, yjecie. Wdepnlicie cholernie, kto by si tego spodziewa. Niech chopcy odpoczn troch.
- Odpoczn... - mwi do niego z wyrzutem. - Wszyscy odpoczniemy na zawsze, jak bdziemy mieli
takie wsparcie. Nie moge zdusi tego kaemu z lewa? Pokazywaem ci przecie rakietami.
- Czym? - Drosik patrzy na mnie zwonymi oczami. - By od nas na jakie siedemset metrw.
Z granatnikw nie doniesie, a z rusznic i cekaemw mogem maca do jutra. Zmienia stanowiska
i maskowa si jak cholera. Chciaem chocia ten czoowy i snajpera uciszy...
- Moge wpierw go uciszy, a pniej gna nas do forsowania. Nie zdylimy si dobrze rozejrze...
- Ty!... - dowdca kompanii gwatownie podnosi gow, spostrzega jednak, e obaj z Jurkiem
patrzymy na wydm, gdzie wanie szef rozpoznaje i spisuje zabitych, hamuje si wic i mwi
zgnbiony:
- Mnie te poganiali... Suchajcie, obaj macie Virtuti Militari, kazano mi wam pogratulowa.
- Kto? Za co? -pytam zdziwiony. Jurek wzrusza ramionami, jakby to jego nie dotyczyo.
- Tobie naley si jeszcze za Nys - odpowiada powanie dowdca kompanii. - A Krcki dosta za
unieszkodliwienie tego snajpera. A nam dech zaparo, jak wyskoczy przed bark z karabinem. Major
a krzykn...
- Jaki major?
- Zastpca Szefa Zarzdu Politycznego Armii... zapomniaem nazwiska. Dlatego przedtem wam
groziem, ebycie szybciej ruszali do forsowania.
- A co? Naskoczy na ciebie?
- Nie... tylko Landsmann pokazywa mi na migi.
- Kapitan Landsmann? Skd si tutaj wzi?! - wykrzyknem. Szef sztabu naszego puku nie zjawi si
bowiem jeszcze nigdy dotd na pierwszej linii. Drosik te wzrusza ramionami i odpowiada:
- A cholera go wie. Jak tylko Krcki podcign do ciebie na podstaw wyjciow, nadjecha willys, a w
nim jaki major i podporucznik w garnizonowym mundurze. Major przedstawi mi si jako zastpca
szefa ZPW Armii i zacz gada z chopakami. Wtedy wanie zjawi si Landsmann. W paszczu, bez
pasa, rce w kieszeniach, jakby na spacer sobie szed. Zameldowa si temu majorowi, razem azili
midzy onierzami, a pniej obserwowali wasze natarcie. Major wypyta mnie potem o wszystkie
wasze dane i kaza swemu podporucznikowi zapisa do Virtuti Militari. Widzia wszystko, jakecie szli
przez wydm i ten wyskok Krckiego. A mu si broda trzsa, gdy patrzy...
- Cholera, ciekaw jestem, co by mu si trzso, jakby sam szed... No nic, Jurek, masz Virtuti, bracie! -
obrciem si do przyjaciela, ktry sta nadal otpiay, jakby senny. Trciem go w rami:
- Co ci jest? No, wiem, e ci snajper ludzi wybi? Trudno, bracie. Gdzie drwa rbi, tam wiry lec.
Sam cudem ocalae... Uczciwie zasuye sobie na odznaczenie.
- Ech, daj spokj... - Jurek wci patrzy za kana, na wydm.
- No, no, chopcze, nie rozklejaj si, bo to jeszcze nie koniec... Po co bierzesz tego mausera? - pytam,
widzc, e przewiesza na ramieniu karabin z lunet po zabitym niemieckim snajperze.
- Po co? Lepsze to od mosina, gdzie bezpiecznik trzeba traktorem odciga, a ja, widzisz, mam pewne
rachunki do wyrwnania... - cedzi pomau, gdy z powrotem ruszamy w stron wiaduktu.
- Wyrwnasz, nie bj si - wdrapalimy si ju na nasyp. - A napisz do niej o tym krzyu. Przecie tak
chciae dosta chociaby Walecznych. Ona te si ucieszy...- sztucznie nacigam na temat, aby tylko
odwrci myli przyjaciela od przey na wydmie. Jurek na te sowa przystaje w poowie nasypu,
oddycha gboko, umiecha si smutnie, lecz ciepe ogniki migaj w jego niebieskich oczach, gdy
obraca ku mnie blad jeszcze twarz i mwi:
- Nie to jest wane w tej chwili, ale napisz, a raczej dopisz, bo widzisz, jeszcze nie wysaem tego
listu.
- To si dobrze skada. Dopisz jej, e dostae krzy za tamt akcj... co wymyli, i wieczorem oddaj
szefowi. Sztaby ju podcigny, poczta powinna chodzi.
- Wieczorem... co jeszcze moe by do wieczora...- wzdycha niespodziewanie w odpowiedzi i znw ze
znieruchomiaym wzrokiem rusza dalej.
- Co ci jest, u diaba! Otrznij si wreszcie! - mwi ju rozzoszczony.
- Po prostu jako mi nieswojo - odpowiada Jurek.- Chciabym odpocz troch... Przemarzem chyba
w tej wodzie...
arczyski ley obok cekaemu na skraju szosy biegncej po wiadukcie, informuje nas nie odrywajc
lornetki od oczu:
- Czogi ju wyszy na t stron miasta, piechota jeszcze przeczesuje. Z lewa te idzie jaka tyraliera.
Tylko czort wie, gdzie Niemcy. Ani jednego nie wida.
Drosik azi wzdu tyraliery, obserwuje teren dookoa, wreszcie przystaje koo nas.
- Suchaj - mwi do mnie. - Pjdziesz doem z prawej strony, trzymajc si wiaduktu i dalej prosto
wzdu szosy. Staraj si spotka z czogami. Ty, Krcki - odwraca si do Jurka - id po lewej, przeczesz
las i nawi czno z tamt tyralier, co przechodzi przez bagna. Potem obaj moecie wsiada na
czogi. Ja pjd rodkiem, szos. Szef ju przeprawia wozy, wic wrzucimy zaraz cekaemy na taczanki
i ruszymy za wami. Musimy osioda wiadukt i t szos, co omija miasto. Do miasta nie mamy si ju
po co pcha. Jasne?
- Jasne. Poczekaj, wylej tylko wod z butw - mwi siadajc na ziemi. - Jurek, wykr sobie onuce,
bo kataru dostaniesz. A musisz przecie dba o zdrowie. Kawaler krzya, kandydat na ojca... -
urwaem. Jurek obraca w palcach zupenie rozklejon niebiesk kopert, z ktrej wysun si
przemoczony list. Patrzy na mnie wzrokiem skazaca.
Nasze trzy czogi chwyciem kilkaset metrw za rozwidleniem szos, gdzie przystany, aby ostudzi
motory. Szybko dogadaem si z poznanym poprzedniego dnia sierantem, penicym obecnie
funkcje dowdcy plutonu. Waciwy dowdca zosta ranny przy szturmie na miasto.
- Jedna maszyna nam ugrzza - opowiada sierant.- Desantu nie byo, wyskoczylimy sami, eby
belki podoy albo j na buksy wzi. Porucznik zosta w luku, widzi, e nie moemy da rady, wylaz
i on pomc. A kto mg zna, e w krzaczku o pitnacie metrw ich awtomatczyk siedzia. Wyczeka
gad, a porucznik wylaz, i dopiero seri puci. Uciec, wida, nie zdy, to si jeszcze przyczai
i szar chcia upolowa. Porucznika nam rani, ale akurat moja maszyna zawracaa i wzia gada od
razu pod gsienice...
Czekalimy na pluton Jurka, aby razem jako desant ruszy dalej. Krcki spnia si jednak.
Poprzednio, w lesie, z osi jego marszu syszelimy par detonacji, ale bro rczna milczaa i nic nie
sygnalizowano mi rakietami, byem wic spokojny o los przyjaciela. Wanie z lasu wysza grupka jego
onierzy, przystana niezdecydowanie, ogldaa si za siebie, marudzia.
- Edek! - krzyknem na goca. - Skocz tam i podcignij ich tutaj. Moe nas nie poznali.
Lecz onierze pod lasem kiwali ju do nas rkami, nie ruszajc si z miejsca. Czekali wida na kogo.
Nie dostrzegem wrd nich sylwetki Jurka.
- Poczekaj, sam pjd... - zatrzymaem goca. Tkno mnie nagle jakie ze przeczucie. Szybko
zbliyem si do nich.
- Co jest, chopcy? Gdzie reszta?
- Zaraz wrc. Czekamy - odpowiedzia ponuro kapral Sokoek. - Ponieli porucznika i tych dwch...
- Co?!
- W lesie, na przesiece, byy miny, takie porcelanowe. Wystrzeliway z ziemi i rway si jak szrapnele
na wysokoci chopa. Porucznik szed pierwszy, zahaczy o jaki drut... dosta w piersi par tych kulek
i jeszcze dwch chopcw oberwao. Ponieli ich na punkt opatrunkowy...
- Gdzie? Daleko std?
- Jakie dwiecie metrw, ale niech pan uwaa, bo nie wszystkie jeszcze wybuchy.
Biegem przesiek, przeskoczyem jakie druty i biae skorupy rozerwanych porcelanwek, minem
miejsce, gdzie trawa bya wieo zgnieciona, splamiona krwi, a pod starym dbem ujrzaem
czterech onierzy. Siedzieli wok kogo lecego na paatce. Spostrzegszy mnie podnieli si
w milczeniu. Twarz Jurka przykryta bya polwk, rozpity paszcz i mundur mia przygadzony,
zoone na piersiach, zastyge donie, pod nimi skrwawione opatrunki. Jeszcze nie wierzyem,
uklkem obok, zsunem mu czapk z twarzy, chwyciem za ramiona... Zamknite powieki pogbiay
charakterystyczne cienie dookoa oczu, z obu stron spokojnych, jakby umiechnitych ust dwie
zakrzepe struki krwi. Tylko wiatr porusza jasne kosmyki wosw nad czoem...
- Panie poruczniku, panie poruczniku - jeden z onierzy dotyka delikatnie mego ramienia. Podnosz
si, ogldam. Smutek i nieporadno w oczach onierza. W rkach trzyma portfel i niebiesk
pogniecion kopert. - Takie ju mu wida byo przeznaczenie - mwi pocieszajco. - Snajperowi pod
luf sam wyskoczy i nic... a tu, ot, na prostej drodze... Jak my go nieli, to umiecha si jeszcze:
skoczya si dla mnie wojna, mwi... Cay czas mwi, przytomny by i skoczy nie wiadomo kiedy.
A ostronie przecie nielim biedaczka, na paatce...
- Panie poruczniku... - zaczyna znw, nie doczekawszy si mojej odpowiedzi - tu s dokumenty pana
porucznika Krckiego, jest list, chyba do narzeczonej, bo inne nazwisko na kopercie. Moe pan
porucznik kae wysa. Zanim dziewczyna dowie si o jego mierci, niech si jeszcze cieszy...
Wziem list z rk onierza i porwaem go w strzpy. Nie ogldajc si ruszyem z powrotem.

IX. Ruchomy front

Od paru dni idziemy przez kraj, na ktry nie upada dotychczas adna bomba, ktry nie sysza jeszcze
w tej wojnie huku dzia ani warkotu czogw. Idziemy przez lene masywy, przez bagna i wertepy lub
bocznymi drogami trafiamy do oaz - bogatych wsi i schludnych miasteczek, zatopionych czerwieni
dachw w bieli rozkwitych sadw. Popasamy w nich krtko. Tylko tyle, aby ostygy troch silniki, aby
sierant-dowdca plutonu mg skombinowa paliwo, i ruszamy dalej.
Kraj ten - Saksoni, podobnie jak Dolny lsk, nazywali Niemcy swoim schronem przeciwlotniczym.
W tych cichych dzielnicach Rzeszy, dugo lecych poza zasigiem i strategicznym celem alianckich
eskadr bombowych, chroniy si rodziny brunatnych dygnitarzy, magazynowano cenniejsz zdobycz
z podbitych krajw Europy i wasne zapasy, a wreszcie uchodziy tu placwki gestapo, NSDAP,
gauleiterzy, ewakuowano tu obozy koncentracyjne oraz wszelkiego rodzaju urzdy i instytucje
gwatownie ograniczanej w swym terytorialnym zasigu militarno-gospodarczej machiny. Ziemie te
stay si wic ogromnym rezerwatem rodkw materialnych i zbankrutowanych nadludzi.
Ewakuowani dygnitarze byli jednak przezorni i z chwil przeamania obrony niemieckiej na Nysie
umknli ju chyba gdzie dalej, gdy nie trafio si nam dotd zapa adnej szyszki z tak zwanej
Generalnej Guberni.
Czsto natomiast, jeeli wypadnie nam maszerowa po szosie, doganiamy pospolitych, cywilnych
uchodcw. W kurzu i upale wyjtkowo ciepych ju dni wlok si apatycznie dugie kolumny
taborw. Wyadowane tumokami wozy, zaprzone w cikie, belgijskie konie lub woy, taczki
i dziecinne wzki, popychane przez brodatych starcw, wyrostkw i kobiety, sun ca szerokoci
szosy. Gdy zbliamy si do nich, wida tam zamieszanie, czasami panik, ale po chwili ju wszystko
zatrzymuje si, a na kadym wozie i wzku powiewa biaa flaga, czsto zaimprowizowana z koszuli
lub innej czci kobiecej garderoby. Mczyni wi sobie na ramionach biae przepaski. Wszyscy
staj stoczeni na brzegu szosy, z goymi gowami, witajc nas ponurym milczeniem. Dopiero ory na
basztach czogw, nasze rogatywki i koloratki broni na konierzach mundurw wywouj poruszenie
i szept: Polen... Polen... - a somianowose, piegowate dziewuchy o paskich piersiach i nogach jak
filary zaczynaj szczerzy zby w przymilnym umiechu.
Chopcy przekrzykujc warkot motorw dowcipkuj niewybrednie, gestami zapraszaj do siebie na
czogi. Nawet kapral Pobiarzyn prostuje si wtedy dziarsko na platformie maszyny, podkrca wsa
i gronie poprawiajc automat na wpadnitym brzuchu, robi uwodzicielskie oko. Kiedy mu jednak
prorokuj artem, e zapie jeszcze karn kompani za dokonanie gwatu, tumaczy si powanie, ku
uciesze swojej druyny:
- Gdzie tam mnie staremu do dziewuch, ojczulku kochanieki, tak ja tylko sercem i rk mog,
a mrugam ot tak, dla fasonu.
Nic dziwnego, e arty teraz ludziom w gowic. Najgorsze zdaje si by ju za nami. Przeamalimy
przecie drug lini obrony Niemcw nad kanaem i rzek Weier Schps, zdobylimy zaarcie
bronione miasto Niesky, rozbilimy trzeci lini szwabw nad rzek Schwarzer Schps i w pocigu za
cofajcym si przeciwnikiem, poprzez Kollm, Baruth i przedmiecia Budziszyna, ktry zdobyty zosta
przez wspdziaajcy na skrzydle naszej armii radziecki korpus zmotoryzowany i dywizj piechoty,
pchamy si obecnie w gb nieprzyjacielskiego terytorium. Idcy za nami macierzysty puk i brygada
czogw ueraj si jeszcze solidnie z pancernymi grupkami nieprzyjaciela, z jego garnizonami
i zasadzkami, lecz walki te maj charakter raczej duych potyczek ni powanych dziaa liniowych.
My natomiast spotykamy tylko niewielkie, zdezorientowane oddziaki Niemcw, z ktrymi radzimy
sobie szybko i bez wikszego wysiku. Chopcy odpoczli wic troch, odpali si, jad rozwaleni na
czogach do gry brzuchem, bo miejsca duo i powodzenie natarcia dodaje im animuszu. Nie
zapominamy jednak, e nieprzyjaciel ma jeszcze powane rezerwy bojowe, ktre niewtpliwie wejd
do akcji przeciwko naszej armii i na ktre moemy nadzia si niespodziewanie. Dlatego jedna
maszyna, wzmocniona druyn fizylierw, ubezpiecza nas stale od czoa, sygnalizujc kad
podejrzan rzecz. Czogi zajmuj wtedy dogodne pozycje ogniowe, a piesze patrole ostronie badaj
teren. Jak dotd alarmy okazuj si faszywe, wic znw, wysuwajc do przodu szperajc maszyn,
ruszamy dalej.
Nieraz zaskakujemy mieszkacw tych stron przy ich codziennych, normalnych zajciach. Uwierzyli
zapewnieniom Hitlera, e nasze armie nigdy do nich nie dotr, gdy lada moment zostan rozbite
przez tajemnicz a potn bro. To nic, e ju pod Dreznem grzmi dziaa, e komunikacja jest
nieczynna, e obce wojska s podobno o dziesi kilometrw od ich wsi czy miasteczka. Obywatele
Rzeszy ufaj swemu wodzowi i wierz, e zanim przejdziemy te dziesi kilometrw, przestaniemy
istnie.
Dlatego chyba nasze nage, ciche zjawienie si w zapadych midzy lasami osadach jest niepojte dla
ich mieszkacw. Fanatyczna wiara tych ludzi w wojenny geniusz Hitlera, a tym samym
w niezwyciono wasnej armii, bywa nieraz przyczyn zabawnych dla nas sytuacji.
Tak byo na przykad w miasteczku Horka, gdzie nasz patrol rozpoznawczy, ubrany w zdobyczne
panterki, zosta wzity przez cywilnych przechodniw za wasowcw, chopcy grali komedi, a
wdepn na nich dumnie kroczcy w penym mundurze, z owczarkiem alzackim u nogi, oficer
Schutzpolizei. Wtedy dowodzcy patrolem i biegle mwicy po niemiecku kapral Sereda przedstawi
si grzecznie oficerowi, rozbroi go i przy okazji zastrzeli jakiego faceta w mundurze SA, ktry
napatoczy si w tym czasie i mylc, e chodzi tu o wybryk satelickich onierzy, sign po pistolet
w obronie oficera, jak si okazao, komendanta miejscowej policji. Po tym wypadku cywile zrozumieli,
jakich maj goci, i blady strach pad na miasteczko. Oficer osupia jednak do tego stopnia, e nawet
wtedy, gdy czogi wjechay ju na rynek i wszdzie pojawiy si biae flagi, jeszcze patrzy na nas jak na
przybyszw z innej planety, nie mogc uwierzy, e jestemy polskim oddziaem frontowym. Dopiero
kiedy musia wasnorcznie zerwa portret Hitlera wiszcy w lokalu Schupo, a jego rozbrojeni
podkomendni zdart z budynku flag wycierali botniki naszych czogw, nieszczsny str porzdku
Trzeciej Rzeszy zacz skomle o lito.
W tym samym co posterunek budynku by zarzd miasta. Czesio Braczkowski sprowadzi stamtd
zaywnego burmistrza, a ujrzawszy w klapie jego marynarki srebrn odznak partyjn zacz przy
pomocy rcznego sownika tumaczy mu, e jest ogniwem faszystowskiego jarzma i jako taki
powinien by rozerwany, lecz otrzymuje szanse rehabilitacji.
W rezultacie moglimy si przekona o skutkach tej metody uwiadamiania hitlerowcw i o
sprawnoci niemieckiej organizacji. W cigu nastpnej p godziny na ulicznej latarni dyndali zgodnie:
przedstawiciel gestapo i lokalny szef NSDAP, wycignici z mieszka i gorliwie powieszeni przez
mieszkacw wykazujcych sw lojalno wobec zwycizcw, a kilkadziesit dziewczt ze sprawn
dyscyplin, nabyt w Bund Deutscher Mdel, wynosio na ulic miednice z wod, rczniki i mydo,
rzucao si do czyszczenia naszych zaboconych butw i mundurw, pucowao gsienice czogw,
maio bzami pancerze. Wreszcie grono dobranych panienek z miejscowej elity, poganiane przez
ruchliwego burmistrza, szczebioczc wyszukane komplementy, zaczo rozdawa onierzom cygara,
czekolad i batystowe chusteczki do nosa. Chocia wic od paru dni wszystkiego mielimy pod
dostatkiem, chopcy brali chtnie, jako e od przybytku gowa nie boli, a wyrzuci zawsze mona.
askawie szczypali przy tym panny w poladki, poklepywali, a ten i w ju szuka wzrokiem jakiego
ustronnego kcika.
Pobiarzyn oglda dziewoje jak konie na maneu, z uznaniem obwcha cygaro, a w otrzymany batyst
zawin przyrzdy do czyszczenia automatu. Tylko sierant-czogista wyama si z roli
obaskawionego zwycizcy. Zar wprawdzie czekolad i zapali cygaro, ale wyrazi si dosadnie, gdzie
ofiarodawczyni ma podzia swoj chusteczk, i aby podkreli sw pogard dla kapitalistyczno-
paskich nawykw, wysmarka si pannie na pantofle.
Czesio Braczkowski, inicjator caej tej hecy, mia si, dowcipkowa, na migi wydawa brzuchatym,
poddziadziaym schutzmanom rne polecenia. Tamci pryli na baczno rozdygotane nogi,
trzaskajc obcasami powtarzali w kko: Jawohl, jawohl..., krztusili si nie wiedzc, jakim tytuem
uhonorowa tego obcego wojaka z dwoma srebrnymi paskami na naramiennikach, ktry w bardzo
nieprzyjemny sposb dotyka ich brzuchw wylotem cikiego pistoletu maszynowego o kwadratowej
chodnicy i zasobnym adowniku.
Burmistrz biega za mn krok w krok i kaniajc si bez ustanku, szybkim szwargotem pyta, czego
potrzebuj dla wojska, gdy mieszkacy miasta gotowi s wszystkiego natychmiast dostarczy. Tylko
niech panowie onierze nie bior sami, bo po c maj si trudzi. Pokornie te prosi, aby nakaza
panom wojskowym ostrone obchodzenie si z ogniem. Taka teraz susza, iskra z cygara upadnie
i poar gotw. Wyraa jednoczenie zdziwienie, dlaczego lufy dzia wycelowane s na skrzyowania
ulic i obserwator na czogu lornetkuje dachy zabudowa. Przecie szlachetni polscy onierze nie
powinni obawia si niczego w miecie, ktre pod jego zarzdem ma zaszczyt przyjmowa ich i goci.
Na dachach siedz straacy miejscy i jeeli tylko, co nie daj Boe, pojawi si z ktrej strony jaki
oddzia przekltych nazi, natychmiast ostrzeg panw polskich onierzy, aby mieli czas wycofa si
na bardzo dogodne do walki tereny poza miastem. Wic zupenie niepotrzebnie ten czog rozwali
mur, wjecha do ogrdka i nastawi dziao w wylot ulicy. Tam na rogu jest wanie jego dom, bardzo
adny dom, za domem ogrd, a w ogrodzie oraneria. Moe pan oficer askawie zechce obejrze.
Zanim te zostanie przygotowane waciwe przyjcie, uprzejmie prosi panw oficerw do siebie na
skromn przeksk. ona z crk ju czekaj i bd niezwykle szczliwe, jeeli spotka je zaszczyt
osobistego poznania potomkw dzielnego Jagiey, zwycizcy Ulryka von Jungingen, rodakw
Szopena i Mickiewicza. Caa jego rodzina uwielbia polsk muzyk i poezj oraz ywi uznanie dla
dzielnoci Polakw. Rozumie te doskonale, e uderzenie Polski na Niemcw w trzydziestym
dziewitym roku, bez wypowiedzenia wojny, podyktowane byo na pewno koniecznoci i e Hitler za
daleko posun si w zbrojnym odwecie, bo nawet bardzo przykre wypadki bydgoskie, ktrych ofiar
padli obywatele Rzeszy, nie wymagay rozcignicia protektoratu nad ca Polsk, chocia jeszcze za
ycia pana marszaka Pisudskiego pastwo polskie miao pewne trudnoci natury administracyjnej
i gospodarczej. Ale wszystkiemu jest winien Hitler. Doszed przecie do wadzy nielegalnie, wbrew
narodowi niemieckiemu, no i ta winia Himmler, ktry si wtrcaj do kadej sprawy...
Suchaem tego bez zdziwienia. Jeeli bowiem nawet butni esesmani, wzici do niewoli, caowali buty
naszych onierzy, skomlc o darowanie ycia, nie mona byo dziwi si opywajcemu w dostatki
cywilnego ycia burmistrzowi. Na latarni w rynku byo jeszcze wprawdzie miejsce; schutzmani na
jedno moje kiwnicie powiesiliby swojego burmistrza z rwn gorliwoci, z jak dokona on
asekuracyjnego samosdu nad swymi przeoonymi. Gdy jednak popatrzyem na jego trzscy si
podbrdek i nieruchome ze strachu oczy, zrozumiaem, e wszystko to gada w najlepszej wierze.
A przecie by czowiekiem wyksztaconym, doktorem praw, jak zdy mnie poinformowa.
Prbowaem mu wytumaczy co nieco, ale gdy burmistrz z miejsca zacz mi potakiwa
i zapewnia, e wanie wszystko tak byo, jak mwi, machnem rk. Kr kota za ogon i pytaj, czy
mia buty. Wiadomo, co odpowie.
Burmistrz ze swej strony uzna wida, i dostatecznie zapewni mnie o swojej politycznej lojalnoci,
gdy zacz znw zaprasza na przeksk. Kto wie, moe bym i poszed. Wojna jest przecie midzy
innymi od tego, eby je, gdzie si da, a zanosio si na dobre arcie, wdk, no i... crk. Ale czuem
si w danej chwili rzeczywicie szlachetnym potomkiem nie tyle wprawdzie Szopena, co Jagiey. Wic
chocia miasto plackiem u stp i zwycizcy wszystko uchodzi, lecz tradycje, tradycje... Trzeba by byo
puszczaskie nawyki zostawi w przedpokoju i wej do salonu z szopenowskim zbolao-dumnym
obliczem. Potem konsekwentnie, w imi zasady znaj, chamie, serce Polaka, askawie je
z talerzykw, nie rozbija krysztaowych kieliszkw i co najgorsze, rozmawia z wychowanymi
kobietami czort wie o czym. Jednym sowem, reprezentowa narodow kultur i obyczaje w taki
sposb, aby nie zhabi pamici moich wielkich wsprodakw. Nie. To byo ponad moje siy.
Poza tym wolaem by razem z chopcami i na wszystko mie oko. Bo chocia Niemcy zachowywali si
dotd jak owieczki i nic nie wskazywao na blisko hitlerowskich oddziaw, licho nie pi. Kadej
chwili moga z ktrego okna smyrgn na czog butelka zapalajca lub jaki rozfanatyzowany
szczeniak z Hitlerjugend mg ustawi za kominem karabin maszynowy. W dodatku dyurny
radiooperator meldowa, e puk nasz znajduje si ju w odlegoci zaledwie paru kilometrw
i maszeruje w stron miasta. Musielimy wic rusza dalej, aby rozpozna teren i sytuacj w kierunku
natarcia.
Podzikowaem burmistrzowi za zaproszenie, uprzedziem o nadciganiu do miasta naszych duych
oddziaw oraz ostrzegem, by nikt nie pta si poza rejonem zamieszkania, gdy bdzie
potraktowany jako szpieg i rozstrzelany. Poprzednio ju jeden z czogistw poprzecina na poczcie
midzymiastowe kable telefoniczne, wpakowalimy wic tylko schutzmanw do ich wasnego aresztu
i oddawszy klucze burmistrzowi z nakazem, aby wrczy je naszej andarmerii, gdy puk wejdzie do
miasta, ruszylimy dalej.
Idziemy przez obce, nie tknite jeszcze stop naszego onierza terytorium. Z kadego pagrka
lustrujemy okolic, wypatrujc nieprzyjaciela. Czasami uskakujemy w cie drzew przed nisko i na
duej szybkoci leccym messerschmittem, nieraz chwytamy fal radzieckich bombowcw ciko
suncych na zachd w eskorcie zwinnych myliwcw. Priwiet, lotcziki! - drze si wtedy w eter
sierant. Wpieriod, tankisty, wpieriod!... - brzczy w suchawkach odpowied i bombowce,
przyjacielsko pokiwawszy nam skrzydami, znikaj w pierzastych cumulusach.
- No, no... - mieje si sierant na t zacht-tisze jediesz, dalsze budiesz.
Przyznajemy mu racj. Wprawdzie nasz korpus pancerny poszorowa ju podobno na Drezno,
a kroczca za nim dziewita dywizja wyprzedzia nas, dajc tym samym oson z poudniowej strony,
ponadto w ostatnich dniach mamy wyjtkowe szczcie, jeeli chodzi o straty wasne, lecz
strzeonego Pan Bg strzee, jak mwi chopcy. Jestemy ostroni, wiemy bowiem, e jeeli
wpadniemy w nieprzyjacielsk zasadzk lub damy si zaskoczy wikszej liczebnie jednostce
pancernej, losy nasze mog rozstrzygn si w cigu paru minut. Nawet gdybymy wtedy zdyli
zaalarmowa przez radio macierzyste oddziay, ich pomoc przyszaby niewtpliwie za pno.
Dowdztwo nie hamuje naszego wyrywania si naprzd, przeciwnie, wci zachca do jak
najszybszego samodzielnego marszu na zachd, wic dziaamy zdani na wasne siy.
A siy naszej grupy s niewielkie. Gwne jej atuty to trzy czogi dowodzone przez sieranta. Jest to
Rosjanin polskiego pochodzenia, a chocia mody wiekiem, zdy ju by cztery razy ranny na froncie
leningradzkim, kilka razy wyskakiwa z poncych maszyn i zasuy na szereg radzieckich medali,
ktre brzcz mu na mundurze pod kombinezonem. Chopak z niego odwany, dobry artylerzysta
i mechanik, a co najwaniejsze, zna wszystkie szusy niemieckich pancerniakw. Tote czsto zasigam
jego opinii, jeeli chodzi o taktyk caej grupy, a cakowicie polegam na nim w sprawach czogw.
Na czogach jedzie mj pluton fizylierw i drugi pluton strzelecki, nad ktrym formalnie objem
komend po mierci Jurka Krckiego. Oba plutony w poprzednich walkach i ostatnich potyczkach
stopniay do stanu jednego etatowego, cekaemy, granatniki i rusznice przeciwpancerne zostay przy
kompanii, lecz sil ognia dawnej grupy szturmowej rwnowa mi z nawizk dziaa i kaemy czogw.
Amunicji mamy spory zapas, wykorzystujemy te zdobyczne pancerfausty i granaty rczne. Nosimy na
sobie tylko najpotrzebniejszy rynsztunek bojowy. Zrolowane paszcze i paatki le na platformach
czogw, maski przeciwgazowe, poow plecakw, peryskopy i podobny balast wyrzucilimy dawno.
Poszed nawet w krzaki elektryczny poszukiwacz min, do ktrego wyczerpay si baterie, a nowych
nie mona byo dosta. Pomimo tych prb ulenia sobie i zyskania jak najwikszej swobody ruchw
pasy mamy solidnie obcione adownicami i granatami, a wielu podoficerw wetkno jeszcze za nie
niemieckie pistolety. Sam nosz obecnie niklowanego visa polskiej produkcji, ktrego zabraem
zmaremu na polanie oficerowi SS. Mj subowy TT dosta si Braczkowskiemu.
Czogici natomiast przejawiaj wyrany wstrt do noszenia rynsztunku. Swoje granatowe
kombinezony opinaj tylko pasami. Pistolety nosz wetknite za cholew buta. Grne guziki maj
zawsze rozpite, aby w razie koniecznoci mogli szybko wsadzi za pazuch dyski do erkaemw czy
automatw i granaty rczne. Moe to nastpi w wypadku zapalenia si czogu. Z uznaniem patrz na
ich przezorno. Wazy lukw s bowiem ciasne, a kady rzemie grozi zahaczeniem o dziesitki
urzdze maszyny. Trafiony czog zapala si przewanie z szybkoci dobrej zapaki i o yciu zaogi
decyduj wtedy sekundy, w ktrych zdy wyskoczy z wntrza wozu. Dlatego w czasie walki grne
luki s zawsze otwarte i std wstrt od obwieszania si czymkolwiek.
Czogici paraduj wic sobie leciutko, do figury, za to czogi podobne s do arsenaw. Wewntrz
stojaki cienne wypenione pociskami do dzia, grubymi dyskami do kaemw, granatami, rakietami,
podog wycieaj jeszcze metalowe skrzynki z amunicj. Zapasowe baki pene s ropy, a kilkanacie
kanistrw z benzyn i olejem zawala platformy. Sierant ma bzika na punkcie paliwa do swoich
dieslw. Uzupenia je i robi zapasy niemal w kadej mijanej osadzie. Wszystko to wyglda bardzo
krzepico, ale wol nie korzysta zbyt czsto z zaprosze sieranta do jazdy wewntrz czogu,
szczeglnie w niepewnych momentach. Niech mnie uwaa za skoczonego zajca, lecz czuj si
dziwnie nieswojo w rodku stalowego pudla oboonego ze wszystkich stron prochem, trotylem
i benzyn. Pogardliwa nazwa czogu, ywa trumna lub karawan, nabiera tu wcale nieobraliwego
sensu.
Jedziemy wic na wierzchu karawanw i pomimo niesamowitego trzsienia, ryku silnikw, kurzu oraz
swdu gazw spalinowych czujemy si szczliwi. Nie zapomnielimy jeszcze mki przedfrontowych
marszw i trudu pieszego natarcia.
Posuwamy si tylko w dzie. Na noc wyszukujemy dogodne dla obrony, odludne miejsca, czogi staj
w krg, zamaskowane lufy dzia kieruj w trzy strony wiata. Midzy nimi okopuj si erkaemy i czujki
moszcz si na punktach podsuchu. A gdy mrok gstnieje nad obc nam ziemi, w specjalnych
dokach pod oson drzew wesoo pon malekie, bezdymne ogieki, skwiercz podgrzewane
w puszkach konserwy i ziemniaki bulgoc w kociokach. Wolni od suby onierze rozprostowuj
zdrtwiae podczas jazdy nogi, rozsiadszy si wygodnie czyszcz bro, pogaduj niefrasobliwie.
Kierowcy majstruj co przy silnikach, z kanistrw dopeniaj zbiorniki paliwa, a dyurny
radiooperator bdzi po falach, nadstawia ucha na cudze gosy, wyapuje szyfry.
Zanim ciemni si zupenie, obchodz jeszcze z sierantem pozycje, jeszcze lustrujemy teren,
uzgadniamy sposb ataku lub obrony na wypadek zjawienia si nieprzyjaciela. Kiedy wracamy
w przytulny, swojski rejon obozowiska, sierant zawsze zbacza do swego czogu. Pieszczotliwie
gaszcze chropowaty pancerz i mruczy swoj mieszn polszczyzn:
- Wierna maszyna, wierna, na oddych miaa i, a suy... Berlin chce zobaczy... Ot, intieriesno, gdzie
ona t bawank dostaa? - pokazuje mi charakterystyczne wgbienie u szczytu baszty, obok nasady
dziaa. lad po trafieniu lanym pociskiem przeciwpancernym, popularnie zwanym bawank.
Sieranta frapuje nieznana historia tego czogu, ktry jak wida jest weteranem niejednej bitwy i pod
now ochronn farb i znakowaniem zachowa jeszcze kontury gwiadzistego goda. Dowodzi tym
czogiem krtko. W jego poprzedniej maszynie, otrzymanej po przybyciu do polskiej armii, pk taran
przy pokonywaniu jakiej przeszkody pod Wrocawiem. Park remontowy w Olenicy nie mg szybko
naprawi uszkodzenia, a brygada ruszaa ju dalej, nad Nys. Dano wic sierantowi w zamian
solidnie postrzelany, lecz skrupulatnie wyatany i odnowiony czog, ktry przywdrowa tu z gbi
Rosji z jak radzieck jednostk pancern i dopiero na Dolnym lsku odmwiwszy posuszestwa
znalaz si, chyba przypadkiem, w naszych polowych warsztatach naprawczych. Mechanicy dobrze go
wida odmodzili, skoro doszed do Nysy, a od chwili jej sforsowania jest w ruchu na pierwszej linii.
Nie bzikuje, nie nawala, lecz zachowuje si tak, e nawet wyczulony w sprawach maszyn sierant nie
moe wyrazi si ujemnie o tyowikach, w tym wypadku o pracownikach warsztatw.
Lecz nie tylko mio do swego wozu bojowego kae sierantowi zatrzyma si przy nim. Poklepujc
pancerz, chwalc jego silnik i z luboci wcigajc zapach rozgrzanych smarw, sierant rozglda si
jednoczenie, czy przypadkiem czyje niepowoane oko nie przejrzao jego sekretu, a potem zwinnie
wsmykuje si do rodka maszyny przez waz przedniego luku. Czekam cierpliwie, pilnujc, aby nikt z
onierzy nie zblia si teraz do czogu. Z wntrza dobiega szurgotanie odsuwanych skrzynek
z amunicj, szczk otwieranego kanistra, potem gone sapnicie. Domylam si, e sierant zassa ju
gumowym szlauchem i ciurka teraz do manierek swoje osobiste, lecz na uytek caej grupy
zdobywane trofeum: nie destylowany spirytus z niemieckich gorzelni.
Jako po chwili z czeluci wazu zostaj mi podane trzy pene blaszanki: jedna dla czogistw, dwie dla
desantu. Sprawiedliwie, wedug liczebnoci. Ale e oficerom przysuguje tak zwany doppajok,
ktrego zaopatrzenie armii nie dostarcza mi ze zrozumiaych powodw, sierant rekompensuje to
niejako z wasnej szkatuy i bezceremonialnie. Po prostu wychyla si z luku, wtyka mi do ust koniec
szlaucha i mwi:
- Cignijcie...
Cign jak smok. Okowita dobra, ytniowa, mocna niczym ogie. Gdy wreszcie chwytam oddech
i wycieram zazawione oczy, dowdca czogw skrztnie maskuje kanister pod bojeukadk, nie
omieszkawszy przedtem skorzysta rwnie z gumowej rurki, a po chwili, niosc manierki, wchodzimy
w krg bogo umiechnitych onierzy.
Wieczory s chodne, rankami zimna rosa lub szron przenika czowieka do koci. Wic takie
pidziesit gram po trudach dnia, denerwujcych potyczkach i na sen pod goym niebem -
bogosawiestwo dla chopcw. Aby jednak chopcy nie pokusili si o samowolne korzystanie z tego
dobrodziejstwa, co mogoby by fatalne w skutkach, sierant rozsdnie ukrywa swe zapasy, a ja
wydaem kategoryczny zakaz przyjmowania lub zabierania wdki od Niemcw.
Po kolacji fizylierzy ukadaj si pod drzewami, szeregowi czogici ciel sobie grube, czogowe
plandeki na ciepych od pracy silnika platformach, za dowdcy i kierowcy poszczeglnych wozw
pi w swoich czogach.
Na noc bez zastrzee wa do karawanu. Sierant moci kocami bojeukadk, z paru pociskw
robi podgwek, a z paszczy przykrycie. cigamy buty, zdejmujemy pasy i rozpinamy mundury.
Mikko, ciepo, bezpiecznie. Dla dopenienia bogoci wkadamy suchawki radiostacji do menaki,
z powodzeniem penicej rol gonika, chwytamy dobr muzyk z Czechosowacji i leymy dugo
mic cygara, gadajc leniwie, koysani melodi i dziaaniem alkoholu. Sielank zakcaj tylko wszy,
rnce nas niemiosiernie wok pasa i pod pachami.
Walczymy wic uczciwie i z komfortem, nie ma co mwi. Gdyby jeszcze nasze linie zarysoway si
bardziej zdecydowanie i Niemcy nie robili gupich wyskokw gdzie tam na flankach, co grozi nam
odciciem od macierzystych oddziaw, oraz gdyby dawano w naszej armii okresowe urlopy
wypoczynkowe, nawet Jurek Krcki, gdyby y, nie miaby chyba nic przeciwko takiej wojnie. Sierant
jest jednak zdania, e urlopy wypoczynkowe s drobnomieszczaskim wymysem
w imperialistycznych wojskach, niegodnym zastosowania wrd ludzi, ktrzy nie powinni odczuwa
ich braku, dc ku wzniosym i zgoa innym celom ni jakie tam Angliczany i Amerykany.
Trudno mi si z nim zgodzi, a przekonywa nie ma sensu, wic przekorn myl uciekam w ojczyste
strony, w zudzenia nie zagroonego niczym cichego wieczoru. Lecz zamiast niebieskich oczu Ali jawi
mi si tam czarne renice zgrabnej sanitariuszki z czogowej brygady.
Patrol fizylierw w maskujcych narzutach schodzi w d ku osadzie. Czogi uszeregowane frontem
do kierunku marszu dozoruj przedpole lufami zaadowanych dzia. Obsugi erkaemw przycupny
w pogotowiu i tylko strzelcy krc si poza maszynami, rozgldaj si, podmiewaj. Czerwona kula
soca wylaza ju ponad las, przegania resztki nocnego oparu w nizinie, srebrem nakrywa zroszone
wierki, ponie na szybach domw. Trzepocz si w grze skowronki, koguty w osadzie piej na
wycigi i krowa porykuje gdzie niedaleko. Od strony soca dobiega przecige grzmienie artylerii.
Macamy przez lornetki okolic. Wok - najmniejszego ruchu. Osada w dole, przed nami, ley w bieli
ogrodw, pocita uliczkami i szachownic ywopotw, cichutka, jakby w ogle nie dotyczya jej
wojna. Jaki czowiek tylko pcha wzek przed sob, przystaje, demonstracyjnie zamiata ulic, oglda
si w ty na niewielki ratusz, gdzie smtnie zwisa hitlerowska flaga. Druga chorgiew pstrokaci si na
jakim maszcie, ktry sterczy ponad pagrkiem, co rozciga si za osad i skrywa przed nami dalsz
okolic.
Patrol wsika ostronie midzy pierwsze ywopoty, okracza ulic, wlaz na zamiatajcego. Przez szka
wida wyranie, jak Niemiec zdejmuje kapelusz, kania si do ziemi, rozkada rce odpowiadajc co
na pytania. Znaczy si, nie ma wojska w osadzie. Jako po chwili patrol sygnalizuje: droga wolna.
Dwa sowa komendy, wskakujemy na czogi. Maszyny ruszaj w d na wolnych obrotach. Skuleni
wok baszt, przezornie trzymajc bro w pogotowiu, wjedamy w ulice osady, posuwamy si
w stron rynku. Rwnoczenie z naszym przejazdem, jak za dotkniciem rdki czarodziejskiej, na
wszystkich domach zjawiaj si biae flagi. Przez szyby majacz wystraszone twarze mieszkacw.
Lecz na wiey ratusza powiewa jeszcze czerwona pachta z biaym polem i hakenkrojcem w rodku.
Sierant nie wytrzyma) nerwowo flagowych kontrastw. Grzmotn z dziaa. Czub wiey zdmuchno
wraz z chorgwi, posypay si dachwki. Fizylierzy podnoszc bro do gry wrzasnli: Huraa!
Jeszcze jedno miasteczko zdobyte. Strza armatni jakby oczyci atmosfer z niepewnoci, oywi
wszystkich. Zawsze to jako raniej z hukiem i wrzaskiem. Kademu ju zbrzydo cige skradanie si,
wypatrywanie, myszkowanie cichcem.
Rynek jest niewielki, brukowany, stare kamieniczki ciasno przytulone do siebie opasuj go wkoo.
Czogi staj w wylotach ulicy, obrona przeciwlotnicza obejmuje dozr nad grup, druyny ruszaj, aby
przetrzsn miasteczko do koca i ubezpieczy patrol, ktry ju wyszed na wierzchoek pobliskiego
pagrka. Nagle warkn stamtd kaem i automaty zachysny si od razu dugimi seriami. Lecz
zielona rakieta mwi, e to nic gronego. Jednoczenie buchn za pagrkiem zmieszany krzyk tysicy
gosw, z boku chaotycznie zaczy trzaska mausery.
Chopcy bez rozkazu wskakuj na platformy, sierant znika w grnym luku.
- Jecha? - pyta ruchem gowy i uniesionymi brwiami.
- Jazda! - krzyknem windujc si od przodu na czog. Maszyny ryczc na penym gazie zerway si
ostro. Przytuleni do pancerzy, wytknwszy przed siebie lufy odbezpieczonej broni, gnalimy w stron
krzyku i strzaw. Zaamanie ulicy zakrywao widoczno. Ale chrobot gsienic nie zagusza ju
bliskiego, nie milkncego krzyku, tumultu, ktry narasta, toczy si jak lawina.
Ki diabe? - mylaem zirytowany. - Volkssturm wyroi si z jakiej bazy i chce nas wrzaskiem
zawojowa, czy co u licha?
Wpadlimy na zakrt... Z naprzeciwka, ca szerokoci ulicy, gowa przy gowie, bez koca, wali
rozkrzyczany tum. Mczyni i kobiety w wiziennych pasiakach i cywilnych achmanach, ogolone
czaszki, rozwichrzone wosy, tysice twarzy, otwarte w krzyku usta, rozmachane donie, barwne
chorgiewki.
Czogi hamuj gwatownie. Tum ogarn nas jak fala, zala maszyny, wciska si do lukw. Dziesitki,
setki ramion unosz w gr onierzy.
- Niech yj Rosjanie! Wiwat Armia Czerwona! - huczy po polsku, po francusku, serbsku... ciskaj,
cauj, wprost rozrywaj.
- Vive la Pologne! - drze si jaki pasiak na wierzchoku baszty, wymachujc czapk. Nareszcie
rozpoznano ory.
- Niech yje Polska! - powtarza po polsku ogromne chopisko z ogolon gow i plczc obejmuje
Braczkowskiego.
- Niech yje armia polska!
- Niech yje wolno!
Tylko od tamtych z tyu, ktrzy nie mog docisn si do nas, w dziesiciu jzykach dobiega woanie:
- Je! Je... chleba!
onierze broni si nieporadnie przed wylewami czuoci, obcigaj potarmoszone mundury, pytaj,
skd, z jakiego obozu. Z chaotycznych wyjanie mona wywnioskowa: z filii Gro-Rosen,
internowani z Warszawy, wywiezieni na przymusowe roboty. Za pagrkiem jest obz koncentracyjny.
O wicie usyszeli kanonad. Formowali ich wanie do ewakuacji, gdy rozleg si warkot czogw i w
osadzie hukn strza armatni. Stra zacza ucieka, wpada pod ogie z pagrka. Winiowie rzucili
si od razu na spotkanie zwycizcw. Czy dostan bro? Czy przyjm ich do armii? Ktrdy wraca do
domu? Kiedy koniec wojny? - pytaj z kolei natarczywie, gotowi uwierzy we wszystko.
Jeden, straszliwie wyndzniay, z szerok blizn na skroni, przywar do czoowego pancerza maszyny.
Unosi gow, jak lunatyk patrzy na wgbienie w baszcie po dawnym pocisku i znw kajc, tuli
twarz do chropowatej stali. Dojrza go sierant z botnika czogu. Energicznie uwolni si z obj dwu
Francuzek, zeskoczy na ziemi obok winia.
- Czowieku... uspokj si, no, uspokj... czowieku...- zacz, delikatnie dotykajc jego ramienia.
Wzruszenie chyba sprawio, e mwi jzykiem, w ktrym go wychowano - po rosyjsku.
Czowiek ze szram poderwa si na dwik tych sw, w odruchu radoci chwyci sieranta za
rozpite klapy kombinezonu, rozchyli mimo woli i ujrza radzieckie medale.
- Ty russkij! - zawoa spazmatycznie. - Ty russkij... brat rodnoj... Dodasia ja szczastja...
- Doczekae, doczekae... no, uspokj si, czowieku, uspokj - mwi sierant po rosyjsku, otaczajc
winia ramieniem.
Lecz tamten zdawa si nieprzytomny, apa powietrze otwartymi ustami, powtarza:
- Dodalsia ja... brat, brat rodnoj... smotri... - chcia wskaza rk na baszt czogu, zachwia si, twarz
mu zsiniaa. Sierant prbowa go podtrzyma, lecz on lecia mu przez rce, wiotcza, bezwadnie
opada piersi na taran maszyny... Nie y.
A tum hucza jeszcze wkoo, wiwatowa, pod niebiosa wykrzykiwa sw rado. Wystrzeliem w gr
seri z automatu. Ucicho.
- Kto to by?-zapytaem najbliej stojcych.
Jaka rozczochrana i niesamowicie brudna Cyganka, z czerwonym trjktem na bluzie, zacza
wyjania szybko mieszanin wgiersko-niemieckich sw. By Rosjaninem, jecem wojennym,
przysanym do obozu koncentracyjnego za prb ucieczki. W Gro-Rosen lea w izbie chorych, bo
odnowiy mu si stare rany frontowe otrzymane gdzie w gbi Rosji, gdzie walczy podobno jako
czogista. Tak przynajmniej mwi wspwiniom. A na rewirze majaczy w gorczce o swoim czogu,
potnym i szybkim, i czeka na niego wierzc, e przyjdzie, wyamie bramy obozu...
Lea teraz pod nawisym taranem maszyny, okrywajcej go swym szerokim cieniem, midzy
wyszlifowanymi gsienicami, ktre niczym olbrzymie ramiona zdaway si obejmowa jego ciao.
mier zagodzia rysy wychudej twarzy winia, nadaa jej wyraz spokojnej powagi. Nie wiem, kto
w gbi Rosji walczy na czogu noszcym lad uderzenia pocisku na baszcie, nie wiem, kim by zmary
wizie.
Tysice zgodniaych ludzi coraz goniej woao: je! Na nas, jako jedynej wadzy na tym terenie,
ciy obowizek zorganizowania ywnoci dla uwolnionych winiw. Pozostawienie tych ludzi ich
wasnemu losowi lub danie im wolnej rki mogo si skoczy niepodanym zdemolowaniem caej
osady i pogromem miejscowej ludnoci niemieckiej. Cofnlimy si na rynek. Lecz na nasze spotkanie
nie wyszed tu aden przedstawiciel byej administracji hitlerowskiej, wszystkie domy zdaway si
wymare, nikt nie odpowiada na koatanie do poszczeglnych drzwi. Tymczasem brzkno ju par
rozbitych wystaw sklepowych, niektrzy z winiw dostali si do wntrz domw, ogoacajc je
niemal ze wszystkiego. onierze rozdzielali swoje konserwy, chleb, sodycze, rozdali cay nasz zapas
ywnoci. Ale wszystko to bya kropla w morzu. Wci wycigay si ku czogom niecierpliwe donie.
Proszono o kawaek chleba, ogarek papierosa. Rozgorczkowane oczy ludzi coraz czciej kieroway
si ku zasobnie wygldajcym sklepom i kamieniczkom. Tum falowa, przelewa si po rynku,
niespokojny, podniecony. Nie moglimy patrze bezczynnie na te szkielety w achmanach.
Czesio Braczkowski wskazuje mi na duy, sdzc po szyldzie i opatrzonych aluzjami wystawach, sklep
spoywczo-galanteryjny.
- Trzeba bdzie otworzy ten magazyn... Nie, panie poruczniku?
Kiwam gow. Trzeba. Nie ma innej rady.
- Rbn bawankoj w cian i samochodem mona zajeda...- ofiarowuje si sierant klepic luf
dziaa.
Projekt nie przechodzi. Pocisk zdemoluje wntrze sklepu. Lepiej ju w drzwi z pancerfausta.
aluzje wyrwao razem z futrynami. Tum odsunity poprzednio na bezpieczn odlego rzuci si od
razu do rodka porywajc ze sob mnie i sieranta. Aby nas nie stratowano, schronilimy si na
schodki we wnce drzwiczek prowadzcych gdzie w gb sklepu. A ju setki ludzi toczyo si,
przeskakiwao kontuar, sigao po towary. W ich ruchach, grymasach twarzy, w nieopanowanym
chwytaniu wszystkiego, co byo pod rk, widziao si jedno pragnienie: je, je, je...
Jaki drobny czowiek w pasiastej kurtce i smokingowych spodniach porwa tekturowe pudo:
sucharki, keksy, moe czekolada!... Przyciska je do piersi, szturchany, popychany, lawiruje zrcznie,
ucieka w osonite kontuarem miejsce, aby tylko dla siebie zachowa zdobyty skarb, samemu zje
wszystkie smakoyki. Trzsc si z godu i emocji rozrywa opakowanie: konierzyki. Ciska pudo pod
nogi, brnie z powrotem do pek...
Inny, chop jak Herkules, znalaz worek cukru. Na plecach dwiga go do wyjcia. Zahaczy o co po
drodze. Worek pka chlustajc bia strug. Sto garci i czapek wyciga si momentalnie, ludzie si
przepychaj, krzycz, wal gromad. Po chwili ten, ktry nis worek, obalony, stratowany, postkuje
na pododze, w zacinitych garciach trzyma troch sodkiego krysztau. Tylko tyle mu pozostao.
Dorwano si do marmolady, serw, cukierkw i papierosw. Chwytano wszystko pchajc za pazuch.
Ju tu i wdzie wybucha miech, nawoywania... Wntrze najwikszego chyba sklepu w osadzie
zmienia szybko swj poprzedni wygld.
Drzwi za nami, we wnce ktrych stalimy z sierantem, otworzyy si niespodziewanie. Uskoczylimy
instynktownie... wypad stamtd niepozorny czowieczek z siw brdk, w binoklach...
- Precz... precz, bandyci, zodzieje, wiskie psy... precz z mego sklepu!... To moja praca, moja
krwawica... precz!... - zacz drze si po niemiecku, odpycha ludzi od pek, wyrywa towary, bi
opornych.
- Ot, swoocz... jeszcze bi mie! - sierant dwoma skokami dopad Niemca, chwyci go za rami,
odrzuci pod cian. Lecz Niemiec odwin si i... z rozmachem uderzy sieranta w twarz. Zapomnia
wida, a moe nie zdawa sobie z tego sprawy, e totalna wojna bezporednio obja ju jego dom.
Nie zdyem odbezpieczy automatu, sierant by szybszy... Nagan mia za cholew buta, prawie pod
rk...

Tego dnia nie ruszylimy ju dalej na zachd. Nagy radiowy rozkaz odnalaz nasz grup, wzywajc
do cofnicia si i poczenia z macierzystymi jednostkami. Kanonada od poudniowej strony narastaa
z kad godzin. Radiooperator ze sztabu puku po wywoaniu naszej radiostacji, zanim przeszed na
szyfrowany tekst, zapyta otwarcie, ucieszony: - yjecie? Spokj u was? - a otrzymawszy twierdzc
odpowied, doda tylko: - No to korzystajcie, pki moecie - lecz nic nie wyjani. Dao nam to wiele
do mylenia. Zorientowawszy wic pokrtce uwolnionych winiw w oglnej sytuacji i poradziwszy
im, aby kierowali si na wschd, gdzie teren powinien by cakowicie przez nas opanowany,
ruszylimy drog na Hork.
Po kilku godzinach ujrzelimy znajome z poprzedniego dnia miasto, pamitne przygod
z burmistrzem i schutzmanami. W ogrodach obok szosy stay okopane dziaa przeciwpancerne
z jakiego samodzielnego dywizjonu, a na zboczach wzniesie usadowiy si gniazda modzierzy
i silne placwki piechoty. Ubezpieczenie stojcego w miecie puku byo wic wzmocnione. Do
staego werbla artylerii z poudnia doczy si odgos kanonady ze wschodu, stwarzajc
przygnbiajc atmosfer.
Na dziedzicu przed szko, w ktrej kwaterowa sztab, spotkaem komendanta pukowej
andarmerii. Mody ten podporucznik, chodzcy dotd jak witeczna choinka w czerwieni i srebrze
zewntrznych atrybutw swej wadzy, nosi teraz skromn, pozbawion nawet usztywniajcych
drutw polwk, blaszane gwiazdki i mae, czerwono-te koloratki na konierzu munduru. Zawsze
by poprawnie grzeczny i tylko koleeski. Obecnie sta si niezwykle gadatliwy i wprost przyjacielski.
Potrzsajc na powitanie moj doni wyraa rado ze spotkania.
- No, jeste, to wietnie! Mylelimy, e was moe odcili. Pohulae sobie troch, co? Nie masz
jecw z sob? Nic nie szkodzi. adnych podejrzanych cywilw te nie? To nic. Bo wiesz, gestapowcy
i podobne typy przebieraj si za cywilw, udaj uchodcw, a ktry zna jeszcze polski jzyk, struga,
e by winiem.
- Wiem o tym. Ale powiedz mi, co si tam waciwie dzieje - wskazaem gow w stron kanonady. -
Dlaczego nas cofnito? Byem ju pod Kamiecem...
- Tam... - komendant andarmerii niechtnie wzruszy ramionami i spowania. - Podobno szwaby
wbijaj klina, i to duymi siami. Jakie formacje pancerne i zmotoryzowane. Nasz trzydziesty czwarty
puk i cikie czogi kotuj si tam z nimi od witu. W poudnie posza im jeszcze na wsparcie brygada
pancerna... Mwi, e Niemcy wyparli Sowietw z Budziszyna...
- A co u nas w puku?
- A, nic specjalnego. Trzy dni temu, akurat jake si wyrwa naprzd, rzucono nas z powrotem a pod
Krischa i dernitz, bo Niemcy tam si skd raptem wzili. Potem znw tutaj, a teraz, zdaje mi si,
znw pjdziemy do tyu...
- Cholera, co za koomyjka! No, a na razie jak tutaj? Skapcaniae co, widz. A moe mi si zdaje, nie
widziaem ci kup czasu...
- Mnie? No, bo zaraz po sforsowaniu musiaem odstawi do sanbatu jednego rannego oficera od nas
i zanim dostaem si z powrotem... wiesz, nie mogem znale... potem ciebie nie byo, ale mniejsza
o to. A tutaj, jeeli chodzi o miasto, mwi ci, Kanada. y, nie umiera - rozemia si
niespodziewanie, mrugajc obuzersko. - Wtedy, wiesz, jak zapalimy z tob czno i dae cynk, e
w miecie wszystko wyregulowane, puk wszed w kolumnie czwrkowej, jakby wraca z manewrw
do swego garnizonu. Burmistrz wita nas chlebem, czekolad i kluczami. Tymicki myla, e te klucze
to od bram miasta, i chcia je odesa do muzeum w Warszawie. Ale si okazao, e to od aresztu
z schutzmanami. Siedzieli grzecznie, jak ich posadzie. Ochalski radzi wypcha ich i odesa zamiast
kluczy jako eksponaty. Na razie zamiataj w sztabie, czyszcz wychodki. A burmistrz od razu przynis
mi list cywilnych esesw w miecie. Potem sami Niemcy cignli nas, eby pokaza: tu mieszka
przywdca Hitlerjugend, tu zastpca szefa NSDAP, tam jeszcze jaka figura.
- Co ty powiesz? Taki sprawiedliwy nard ci Niemcy? A co zrobili z burmistrzem? Przecie to
Parteigenosse tych wszystkich drani. Nosi srebrn odznak partyjn...
- Tak? Nie wiedziaem... Ale to chyba niemoliwe, bo dzisiaj rano zebralimy mieszkacw, eby
wybrali sobie nowy samorzd, i jednogonie przeszed stary burmistrz. Urzduje dalej w ratuszu.
Aha, ja mam u niego kwater razem z Wackiem, wiesz, dowdc plutonu zaporowego. Fajna chaupa.
Caa rodzinka taczy w niej koo nas jak cholera. Crka burmistrza... taka daj Boe zdrowie, graa nam
na fortepianie i gadaa wiersze po francusku, bo to niby salonowy jzyk Polakw. Ja jej potem: mersi
boku, a Wacek: pard... Elegancko jest...
- I na tym koniec? Dwch takich byczkw...
- Gdzie koniec! Co ty?! Nie bj si, Wacek i tak by nie przepuci, bo co by sobie baby o nas
pomylay. Ale wieczorem leymy w swoim pokoju i kombinujemy, jakby tu tego burmistrza upi, a
tu skrobie si co do drzwi. Mylelimy, e wilkoak. Wacek zapa spluw i wyskoczy w gaciach na
korytarz. Dobrze, e przez drzwi nie rbn od razu, bo to bya suca. Przysza wzi buty do
czyszczenia. Ale ucieka, jak zobaczya go z pistoletem. Zaraz potem przyleciaa sama panienka, tylko
w szlafroku, eby przeprosi i wyjani. Czort j wie zreszt. W pokoju ciemno, ona gada i gada... Ja
po niemiecku nie bardzo tego... po francusku tylko: mersi boku, ona znw po polsku ani sowa, a
Wacek po koleesku udawa, e chrapie, wic... Wic si matka wida przestraszya, e crki dugo
nie ma, i te przyleciaa. Zmwiy si mapy na pewno i wpierw suc wysay na rozpoznanie. Ta
mama lepsza od cry, wic si Wacek od razu obudzi... Potem ja swojej: mersi boku, Wacek te:
pard... Elegancko, jak w Paryu... Aha, moe chcesz jak Niemk. Buty oczyci, konierzyk przyszy,
upra co? Podel ci na kwater tak ze skoczonym uniwersytetem. Obieraj nam w kuchni
kartofle. Do wyboru, do koloru... jakie lubisz? Brunetki, blondynki?...
- Id do diaba, ledwie nogami wcz... Ale a propos kwatery. Gdzie stoi nasz batalion?
- Pierwszy?... Poczekaj... - rozejrza si dookoa. - Aha, tam, koo szpitala. Pjdziesz alej do koca,
przetniesz szos na Budziszyn i w tych willach pod lasem...
Poniewa musiaem zameldowa si jeszcze w sztabie puku, a korcio mnie ju, aby si znale
w swojej kompanii, poegnalimy si wic serdecznie, przy czym komendant andarmerii nie
omieszka zaprosi mnie do siebie w odwiedziny. Zaproszenie byo aktualne z dwch powodw:
burmistrz mia dobry likier, a jego ona i crka uwielbiay ju na pewno nie tylko polsk muzyk
i poezj, lecz rwnie trzeci umiejtno moich rodakw.
Szef sztabu powita mnie obojtnie tradycyjnym:
- Nu jak, Kotowicz, yjesz?
- yj, panie kapitanie. Ostatnio niezbyt pewnie, ale yj.
- Nu tak i dobrze. Lepiej niepewnie ni wcale - stwierdzi filozoficznie, przechodzc od razu do spraw
subowych. Gdy odchodzc zapytaem go, co oznacza trwajca od witu kanonada na naszych tyach,
odpowiedzia z rwnie niezmconym spokojem:
- Strzelaj?... Od tego wojna, eby strzelali. A kto powiedzia, e koniecznie musz z przodu?
Lecz widocznie kto jednak powiedzia, skoro kapitan doda, e puk otrzyma rozkaz zmiany swoich
pozycji, aby mie przeciwnika przed sob, i w zwizku z tym wymaszeruje o wicie. Poniewa czogi,
na ktrych wrciem, pozostaway nadal w dyspozycji naszego baonu, a ten najczciej draowa
w stray przedniej, szef sztabu poleci mi przy okazji by w pogotowiu do wyruszenia na rozpoznanie
szosy budziszyskiej.
W rezultacie, klnc, jak umiaem najserdeczniej, siedziaem jeszcze w sztabie ze dwie godziny,
studiujc mapy i kopiujc sobie tras ewentualnego rozpoznania.
Soce ju zachodzio, gdy wyruszyem wreszcie do kompanii. Minem alejk, wlazem w jakie
uliczki, lecz w aden sposb nie mogem trafi do willi koo szpitala. Na ulicach nie byo prawie
onierzy. Pogotowie trzymao wszystkich na placwkach lub w rejonie zakwaterowania. Przelatywali
tylko gocy na motocyklach i regulujcy ruch cznociowcy stali na skrzyowaniach z sygnaowymi
chorgiewkami w rkach. Niemcy krztali si w ogrdkach, zamiatali ulice lub siedzieli w oknach,
wypatrujc licho wie czego. Nielicznych wojskowych pozdrawiali z przesadn unionoci. Oto jaki
staruszek podpierajc si lask idzie naprzeciwko mnie chodnikiem. Z daleka zdejmuje czapk,
schodzi na jezdni, pochylony w ukonie czeka, a go min. askawie kiwam mu gow.

W otwartej furtce stoi dwunastoletni moe chopak, ubrany w tyrolskie skrzane spodenki, skarpety
pod kolana i bluz z zakasanymi rkawami.
- Guten Abend! - trzaska obcasami mocnych pbutw.
Odpowiadam mu po niemiecku i przystaj. - Suchaj, chopcze, gdzie tu jest szpital, nie wiesz?
- Wiem, panie oficerze - chopak wedug pruskiej musztry opiera donie na poladkach. - Czy mam
zaprowadzi?
- Prowad!
Idzie o krok przede mn, z lewej strony, odwraca stale gow, uwanie przygldajc si memu
uzbrojeniu. Automat dla wygody przerzuciem sobie poziomo na pasie, przez lewe rami, luf w d.
W pewnej chwili, gdy przystanem, aby zapali papierosa, chopiec przysun si i nieznacznie
dotkn jego rkojeci.
- Umiaby z tego strzela, co? - pytam, umiechajc si.
- Z tego chyba nie. Z niemieckiego... tak - odpowiada zmieszany.
Nie pytam nawet, skd umiaby z niemieckiego. W hitlerowskich organizacjach w czasie wojny ju
dziesicioletnich szczeniakw uczono obchodzi si z broni maszynow. A ten opalony podrostek
z podrapanymi kolanami wyglda, jakby wanie wrci ze zbirki w terenie.
Znw gapi si na visa tkwicego mi za pasem.
- Podoba ci si? - pytam, widzc, e nie spuszcza oka z pistoletu.
- Tak. Taki sam mia mj ojciec-odpowiada z przechwak.
- Taki sam, niklowany? -bior bro do rki i pokazuj mu dokadnie.
- Tak - odpowiada pewnie, przyjrzawszy si uwanie.
- A gdzie twj ojciec obecnie?
- W wojsku...
- W Wehrmachcie czy w SS?
- W Volkssturmie - spieszy si chopiec i wida od razu, e kamie.
- A dawno w tym Volkssturmie? Od ktrego roku? - pytam dalej.
- Dawno... nie pamitam... - mruczy niewyranie w odpowiedzi i nie oglda si wicej.
Wygada si mimo woli. Volkssturm mobilizowany by w ostatnim dopiero okresie, szy do niego
najpoledniejsze wyskrobki rezerwy; podrostki i dziadygi. Ojciec tego ptaka nie by chyba ani
jednym, ani drugim i skd wreszcie niklowany vis u volkssturmisty. Poza tym dowdztwo hitlerowskie
stosowao ostatnio zwyczaj przydzielania na opiekunw jednostek Wehrmachtu i Volkssturmu
przedstawicieli SS, pochodzcych z tych okolic, w ktrych walczya dana jednostka. Znajomo
terenu, ludzi oraz bezporednie zagroenie miejsca zamieszkania opiekuna sprzyjay lepszemu
wykonywaniu jego obowizkw. A ten smarkacz ma takie same jasnoniebieskie oczy i wiska blond
grzywa spada mu na czoo jak tamtemu oficerowi SS na polanie, po ktrym mam tego visa... Ale
wikszo Niemcw ma jasne wosy i niebieskie oczy - cechy nordyckiej rasy. Nie mona si wic
sugerowa podobiestwem.
Wyszlimy na szos. Chopiec wskaza mi pitrowy, biay budynek z szerokim tarasem, pooony
malowniczo na zboczu wzniesienia pod lasem.
- Szpital - powiedzia.
- Dobrze. Poczekaj - w bocznej kieszeni munduru znalazem p tabliczki rozmikej czekolady.
- Masz!
- Danke... - chopiec strzeli obcasami i uczyni rk jaki nieokrelony gest w por powstrzymujc si
od automatycznego Heil Hitler.
No, no... - pomylaem. - Jeli za jakie pitnacie lat podronie takich par milionw i nowy
postrzeleniec roztoczy przed nimi wiee perspektywy lebensraumu, kto wie, czy si znw nie
spotkamy... Ale nard niemiecki zapamita chyba obecn nauczk, a Krupp nie bdzie przecie
produkowa armat. Pastwo niemieckie zostanie zdemilitaryzowane, zdenazyfikowane
i zdemokratyzowane. Po to tu jestemy...
Nie opodal wzdu lasu cigny si jednorodzinne wille otoczone kwadratami ogrodw. Pod
rozkwitymi drzewami czereni stay zamaskowane czogi mojej grupy. Przed jednym z domw
parkowa azik. Omijajc szpital ruszyem ku willom.
- Poruczniku... hej, poruczniku! - dwiczny kobiecy gos osadza mnie w miejscu. Od szpitala ciek
po stromym zboczu biegnie dziewczyna w biaym chaacie. Prdziutko i troch niezdarnie
przebierajc nogami, z rkoma rozoonymi na boki dla zachowania rwnowagi, toczy si toto
rozemiane, czarnowose i strasznie mie. Ju dobiega.
- Poruczniku... - zadyszana, przyciska donie do piersi, krci gow na wszystkie strony, rozchyla
wilgotne usta, byska rzdami drobnych zbw. Pod dachem rzs ciemne, szczliwe oczy... Patrz
zaskoczony i uradowany.
- Aaa... bohaterka z polany... - mwi wreszcie wycigajc rk. - Dobry wieczr, koleanko. Nie
spodziewaem si spotka was tutaj, brygada przecie odesza.
- Dobry wieczr, poruczniku - odpowiada z rosyjskim akcentem. Delikatna, drobna do mocno
odwzajemnia mj ucisk. Stoi, jeszcze zmczona biegiem, jako przyjemnie zaenowana, nie wie
wida, co dalej mwi.
Przytrzymujc jej do w swojej ogldam dziewczyn od stp do gowy. Zamszowe czarne pantofelki
na wysokim obcasie dodaj jeszcze smukoci i tak bardzo zgrabnym nogom w gazowych
poczochach. Foremne, wysokie piersi rysuj si wyranie pod sanitarnym kitlem. Jest wiea,
czyciutka, diablo pontna. Wikszo tych cudw zakryway wtedy w lesie paszcz i buty
z cholewami. A eby j tak w ogle z tego kitla i reszty aszkw wytrzsn...
- I tak adn dziewczyn mogli zastrzeli - mwi mylc o przygodzie na polanie. - Ech, warci
jestecie dosta za to lanie. Kt to widzia dla Niemca ycie ryzykowa...
- Chcecie mi znw nawymyla, jak wtedy? Nie mona tak, poruczniku... - umiecha si cigle,
potrzsajc gow. - Zrozumcie, e dla mnie wszyscy przestaj by Niemcami, Polakami czy
Rosjanami, gdy s ranni. Staj si po prostu ludmi potrzebujcymi mojej pomocy. Tu, w sanbacie,
mamy te rannych Niemcw i traktujemy ich na rwni z naszymi onierzami. Zreszt wycie sami
wyszli wtedy na przedpole...
- Wyszedem nie dla tego esesmana.
- Wiem... - czerwieni si po uszy i ciepo patrzy mi w oczy. Nie lubi, gdy kobiety spogldaj w ten
sposb. Nie wiem, co mam wtedy robi. Wypada chyba pocaowa. Wobec niej grzech nie zrobi
tego. Taka adna. Ale stoimy niczym nie osonici, w pobliu sztabu baonu, wic nie mog zdoby si
na odwag. Dlatego pytam jakby nigdy nic:
- Powiedzcie mi wreszcie, co tutaj robicie?
- Tutaj? Tutaj w sanbacie dziewitej dywizji le nasi ranni czogici - wskazuje oczami na szpital
i mwi dalej, widocznie, aby przecign spotkanie. - Jutro bdziemy ewakuowa. Czekamy na
samochody. A ja zostaam jako dyurna konwoju. Ale wiecie, a szkoda std wyjeda, takie tu
mamy warunki. Niemcy oddali nam do dyspozycji cay swj szpital miejski, a ile lekarstw, jakie
aparaty, narzdzia, wszystko.
Swoich chorych poprzenosili do prywatnych mieszka. Usunli si te z tych will obok, eby suba
miaa kwatery. A wy na kwater?
- Tak. Tylko nie wiem jeszcze, gdzie stoi moja kompania.
- A tutaj, w tym domu - wyciga do wskazujc budyneczek opleciony dzikim winem.
- Skd wiecie?
- Wiem... - znw rumieniec oblewa jej twarz.
- Czy chcielicie co ode mnie?
- Nie, nie! - zaprzecza szybko. - Szam ze szpitala, zobaczyam was, wic zawoaam. Zawsze mio
spotka znajomego. Nie gniewacie si chyba? Nie? To dobrze. Ju przedtem widziaam, jak wrci ten
pluton czogw. Rozmawiaam z sierantem, to przecie z naszej brygady, mwi, e zostalicie jeszcze
w sztabie puku...
Aha, wic pytaa o mnie. Wnuki by nie miay dla mnie szacunku, gdybym zmarnowa tak okazj.
- A wy gdzie kwaterujecie? - pytam na pozr obojtnie, jako e skryte rozpoznanie terenu to jeden
z warunkw powodzenia natarcia.
- Niedaleko od was. O... ten ty dom. Na pierwszym pitrze, gdzie balkon.
- To jestemy ssiadami.
- Tak, ssiadami... Moe... moe bycie zaszli do mnie wieczorem. Zrobi wam herbaty... - patrzy
otwarcie, wyczekujco.
- Dzikuj, z przyjemnoci... - Psiakrew, przecie mam wyjecha na rozpoznanie, przypominam sobie
nagle. Kocz wic zaspiony: - Nie wiem tylko, czy bd mg, bo...
- Bo co? - dugie rzsy zatrzepotay.
Wyjaniam, co stoi na przeszkodzie.
- Moe nie pojedziecie - pociesza, nie wiem kogo, siebie czy mnie. - Patrzcie, jak si chmurzy... Burza
idzie. Na pewno bdziecie musieli przeczeka - obraca sw adn twarz ku zachodowi, skd
rzeczywicie nadciga ciemna, deszczowa chmura, zakrywajc odblask soca, ktre zaszo przed
chwil.
- Tak, burza idzie... - powtarzam za ni, patrzc z kolei w t stron, gdzie cigle grzmi artyleria i bure
chmury dymu i coraz wyej powlekaj niebo. Milczymy oboje przez dug chwil.
- Wic jeeli nie pojedziecie na to rozpoznanie, to przyjdziecie, prawda? - odzywa si wreszcie
dziewczyna. - Wybaczcie, e omielam si prosi... i e wtedy zwracaam si do was jak do rwnego
stopniem. Ale wtedy byam zdenerwowana, a teraz... - troch przekory i kokieterii brzmi w jej gosie -
teraz nie jestem ju w waszej tyralierze. Ale chciaam was prosi, ebycie nadal traktowali mnie tylko
jako przyjaciela, jak towarzysza broni... Dobrze? - mwi pomau, z widocznym staraniem o poprawny
polski akcent.
- A dlaczego miabym was traktowa inaczej?
- Dlaczego?... Nie wiem, moe si myl. Nie gniewajcie si. Widzicie, ja ju nieraz wynosiam rannych
z przedpola. Naszych i Niemcw. Mnie te nieraz ratowali. Ale jak kto mi pomg, to ledwie kule
przestay gwizda, ju przychodzi eni si... upomina si jak o swoje. Stale musz si opdza.
Wszystkim o jedno chodzi - cigna wskie uki brwi i spochmurniaa. Po chwili dodaa jednak
z zaenowanym umiechem: - Wy pierwsi, poruczniku, nakrzyczelicie tylko na mnie jak ojciec, a to
takie przyjemne wobec waszego wieku, a potem nawet nie poegnalicie si ze mn...
- Aha, wtedy nad kanaem... No c, zapomniaem po prostu. Miaem widocznie inne zmartwienia. Za
to postaram si wpa do was wieczorem, porozmawiamy sobie. I nie mylcie, e kademu o jedno
i to samo chodzi, chocia bardzo przystojna z was dziewczyna. Teraz jednak musz ju i... -
powiedziaem usiujc zachowa powag.
Poegnawszy si z dziewczyn ruszyem wprost do kompanii. Na dobr spraw powinienem by
pokaza si jeszcze w sztabie baonu. Machnem jednak rk. Sierant by tam na pewno, a mnie
wezw, gdy bdzie potrzeba.
Mio po duszej nieobecnoci wle z powrotem na miecie wasnego pododdziau. To tak, jakby
czowiek wrci do rodzinnego domu. W pokoju kompanijnej kadry zrobi si wrzask. Drosik, Kojtych,
podchory Janusz, kapral Zgudko otoczyli mnie koem. Uciskali, pytania, przyjacielska yczliwo
w kadym sowie mwi od razu, e nie zapomniano tu o czowieku, martwiono si o moje losy,
czekano.
Sypi si kompanijne nowiny, niezbyt wesoe: Wadek arczyski, dowdca naszych cekaemw,
zosta ranny w nog podczas potyczki w par godzin potem, jak zgin Jurek Krcki. Ko ma jednak
nienaruszon, wylie si. Zdy na pewno akurat, eby wyskroba swoje nazwisko na cianie Galerii
Drezdeskiej lub na Reichstagu w Berlinie. Gorzej z Genkiem Witkowskim, tym pyskatym i zawsze
penym humoru dowdc kompanii z ssiedniego puku. Nad Schwarzer Schps dosta w pier
ekrazytwk od snajpera. Podobno wyrwao mu dziur w plecach jak dysk od erkaemu. Ale e od
razu zosta odstawiony do szpitala polowego, moe go tam uratuj. Tylko pies jego, Fagot, przepad
gdzie bez ladu. Kapral Harasimowicz z naszej kompanii zgin wczoraj przez paskudny wypadek
z broni. Pukali z jednym strzelcem do drzwi jakiego domu, a e nikt nie otwiera, onierz stukn
kolb karabinu. Kula bya w lufie, a bro zabezpieczona niedozwolonym - cho powszechnie
praktykowanym - sposobem przez ciche spuszczenie iglicy na sponk. Wstrzs przy stukniciu
spowodowa wystrza. Kapral sta za strzelcem, nieszczliwie na wprost lufy. Trup na miejscu.
Poza tym ten pieron, dowdca naszych granatnikw, wymiguje si, jak moe, od walki. Boi si,
a raczej wszystko ma gdzie. Jedzi tylko rowerem i zbiera trofieje. Ma ju podobno dziewi
zotych zegarkw. Jeden strzelec z ssiedniej kompanii mia trzynacie. Dwa dni temu szed jako
ubezpieczenie pododdziau i nadepta na min przeciwczogow. Zostao troch gwna i zegarki.
aden chopak nie chcia ich bra po nim. Zakopano je razem ze szcztkami niefortunnego
trofiejczyka.
No, a z weselszych to nasz synek zosta przedstawiony do Krzya Walecznych za swoj postaw
w czasie wypadu zwiadowcw po jzyka nad kanaem. Wanie poszed z Klumem do wydziau
politycznego puku, bo korespondenci wojenni chcc go obfotografowa. A jeszcze weselsze to to,
e kompania dostaa nowe buty na cay aktualny stan ludzi. Gdy tylko puk wszed do miasta,
burmistrz zapyta, czego wojsko potrzebuje. Podpukownik Kiryluk od razu: butw. I racja. Przecie
puk by prawie bosy i obdarty. Poowa onierzy musi chodzi w spodniach cignitych z Niemcw.
Ale co do butw burmistrz zapyta: Ile? Dowdca puku mwi: Dwa tysice par. Burmistrz
poprosi tylko o transport, bo sami nie maj czym przewie z magazynw sklepowych. Kwatermistrz
da ciarwk, no i chopcy maj solidne, batowskie kamasze. Tam w kcie le te przeznaczone dla
moich ludzi. Z wasnej inicjatywy ofiarowali jeszcze Niemcy parset kuponw materiau ubraniowego.
Sztab rozdzieli je midzy oficerw. Mieszkacy miasta przekazali te pukowi du ilo paczek
upominkowych, naszykowanych dla niemieckich onierzy. Chopaki maj frajd.
Opowiadaj mi to wszystko, podczas gdy oberam si konserwow woowin, odgrzan szybko przez
szefa, i popijam kaw. Szef mwi najmniej. Krzta si koo mnie z szorstk yczliwoci, unikajc
spojrzenia w oczy. Wiem. Obydwu nas drczy historia Jurka Krckiego. Czujemy si jak gdyby
sprawcami jego mierci. Chocia trzewo rzecz biorc, rozumiemy, e to nonsens. Ale zawsze...
Wszyscy jestemy przesdni. Czort nam wtedy podszepn ten pomys z zawiadomieniem... Dlatego
nie chc nawet myl powraca do tych spraw, nie chc pyta, gdzie Jurek zosta pochowany.
Pozostali nie wspominaj go. Na linii nie rozmawia si o polegych towarzyszach. W dodatku Jurek by
krtko w naszej kompanii, co ponad trzy tygodnie. Nie zdy wsikn w pami wszystkich jako
kto nierozerwalnie zwizany z losami pododdziau. wiee wypadki, aktualne radoci i troski szybko
zacieraj w naszych warunkach niedawne przeycia. Na froncie yje si dniem obecnym, yje si
chwil. Po wojnie... jeeli y bdziemy... zrobimy rachunek sumienia. Po wojnie...
Na razie jestem w zdobytym miecie, gdzie tam kontratakuj Niemcy, a ja jem konserwy, pij
zboow kaw, sucham nowin i myl o czekajcym mnie znw marszu na rozpoznanie. Drosik po
pierwszych objawach radoci wraca do przymierzania butw ze sztywnymi cholewami. Buty te znalaz
w zajtym przez nas domu. Niemcy usunli si bowiem, zostawiajc wszystko: meble, pociel na
kach, ubranie w szafach, bielizn. Buty maj niskie podbicie, dobre na platfusa. Nie pasuj na
nikogo z kompanii. Z nas wszystkich Drosik ma najmniejsz stop, nie liczc synka. Przymierza wic,
tupie, stka, klnie i... okazuj si dobre.
Szef przynosi mi dwie paczuszki z kolorowo drukowanym napisem: fr Infanterie. Po bokach
ozdobne hasa w rodzaju: Jeden Schuss - ein Ru. W paczce czekolada, marmoladki w cukrze, keksy
i papierosy. Po chwili Kojtych rzuca jeszcze na st paski zwj materiau:
- To wdz pobra dla pana - kiwa gow w stron dowdcy kompanii.
Drosik umiecha si zmarszczkami wkoo oczu.
- Podoba ci si? - pyta.
Gadz mikk setk jasnobeowego koloru w delikatn angielsk krat. Wymarzone na wiosenny
garnitur. W yciu jeszcze takiego nie miaem.
- Owszem... niczego sobie - udaj znawc. - A co zrobie ze swoim, Franu?
Franu wzrusza ramionami.
- Przykryem koby...
miejc si zrzucam kupon ze stou. Kojtych zgrabnym kopniciem przenosi go pod drzwi i posuwajc
nog wyciera nim rozlan w progu oliw do czyszczenia broni.
Drosik spaceruje po pokoju, wyprbowujc nowe buty:
- Skrzypi, cholera... nie zapacone. Szef, daj no czym naoliwi.
Ze skrzyni na kompanijne dokumenty wyjeda litrowa butelka likieru mitowego. Franek rozlewa do
kubkw, stuka si z nami:
- Pod te buty i za zwycistwo!
Pijemy, gadamy o minionych walkach, przewidujemy dalsze koleje wojny i dochodzimy do zgodnego
wniosku, e cudw nie ma: rozbijemy szwabw na miazg. Kojtych zasania okna, zapala wiato.
Elektrownia miejska pracuje cay czas. Czynne s te lokalne telefony. Niemcom nie wolno jednak
z nich korzysta. Centrale obsadzili nasi cznociowcy.
Nagl szefa, aby szybciej obu mych ludzi, gdy w kadej chwili mog wysa nas na rozpoznanie.
Zastanawiam si przy tym, czy w ogle warto skorzysta z zaproszenia sanitariuszki. Nie wiadomo, ile
mam czasu, a po drugie, fizyczne zmczenie minionych dni wyazi dopiero z czowieka, gdy chocia
przez godzin nie jest zaaferowany dziesitkami spraw, jak na linii. Poza tym czuj si wrd
przyjaci tak dobrze, e nie mam ochoty rusza si gdziekolwiek.
W pewnej chwili dolatuje nas skondensowany warkot silnikw. Suchamy przez chwil. - Czogi! -
wyrywa si nam jednoczenie. Wybiegamy na dwr. Wieczr jest ciemny, zacz sipi nieprzyjemny,
chodny deszcz i wiatr targa drzewami. Horyzont przed nami rozjania una. Dudni artyleria. Szos od
Drezna spywa w miasto podwjny rzd przerywanych smuek ognia; iskry z rur wydechowych
maszyn, idcych wida na penym gazie. Czogi skrcaj na drog budziszysk, biegnc wzdu
naszych kwater.
- Korpus pancerny, ktry szed na Drezno - mwi Drosik zgnbionym gosem.
- Zawrcili go i rzucaj na Budziszyn. Musi tam by ciepo... - dopowiada Kojtych i zauwaa: - Wic
teraz jestemy zupenie odsonici z zachodu. Waciwie na pierwszej linii ogniowej.
- Niech mi pan raczej powie, gdzie tu jest waciwie pierwsza linia ogniowa i w ogle front? - zaczyna
zrzdzi podchory Janusz. - Ofensywa idzie na zachd, bijemy si na poudniu, od wschodu nas
atakuj... Jak si tu w tym wszystkim rozezna? A wyglda na to, e dopiero zaczyna si koowrotek...
Wchodzimy z powrotem do pokoju. Poprzedni nastrj przygas troch, ale za to w moich skrytych
mylach pojawia si i zabysa iskierka. Skoro bowiem korpus pancerny poszed t szos, ktr
miaem i na rozpoznanie, odpada ju potrzeba rozpoznawania tej trasy. A skoro odpada, mam
wolny czas do witu, to znaczy, do chwili wymarszu puku. Wobec tego warto wpa do sanitariuszki
i na sen zostanie jeszcze par godzin. Dlatego trzeba si umy, a moe nawet i ogoli.
Na linii nie mamy zwyczaju goli si zbyt czsto. Po mierci zarost ronie podobno szybciej ni za
ycia. Wic po co prny wysiek robienia z siebie eleganckiego truposza. Mycie si za - twierdzimy
zgodnie - to buruazyjny zwyczaj i mona z niego korzysta tylko w przypadku tak zwanej wyszej
koniecznoci. Ale e wizyta u adnej dziewczyny to wanie taki przypadek, rozbieram si
i przechodz do ssiedniej azienki. Golc si sucham przez otwarte drzwi, o czym pogaduj
przyjaciele.
Podchory Janusz nie moe zgodzi si ze strategi ruchomych frontw w obecnej wojnie. Siedzi
okrakiem na krzele i prbuje nas przekona, e Niemcy robi wistwo obskakujc nasze wojska od
tylu i uderzajc z poudnia. Powinni przecie, jak przystao na armi bdc z nami w konflikcie, cofa
si na zachd albo w ogle poddawa si bez walki. Jego pena, pogodna twarz prowincjonalnego
nauczyciela wyraa prawdziwy niesmak, gdy ocenia siy przeciwnikw operujce w tej chwili pod
Budziszynem.
- To s elazne rezerwy Hitlera zachowane na czarn godzin. Podobno bdziemy mie do czynienia
z dywizj pancern Gring, ze zmotoryzowan brygad Brandenburg i esesowskimi
zmotoryzowanymi batalionami szturmowymi. Same doborowe oddziay! Stosuj podobno, e si tak
wyra, psychologiczn taktyk atakw. Za oson dzia szturmowych id zwartymi szeregami,
utrzymujc cigy ogie z broni maszynowej. Nie kryj si, nie padaj...
- A jak si im seri po brzuchach przejedzie, to te nie padaj? - pyta poirytowany Drosik.
- No... no tak, ale...
- No co, ale?... Jak si ich kule imaj, to mog mnie w dup pocaowa ze swoj jak tam...
psychologiczn taktyk. Ot!
Janusz nie godzi si z takim upraszczaniem sprawy.
- Pan, panie poruczniku, jest indywidualist - mwi - ale prosz pomyle, jaka bdzie psychiczna
reakcja naszych onierzy na tego rodzaju fanatyzm przeciwnika.
- Co wy pieprzycie? - Drosik, nie mogc sobie przetumaczy szybko jego sw na zrozumiay jzyk,
straci zwyk powoln stateczno. - Ja jestem tutaj dowdc i z reakcj w mojej kompanii poradz
sobie! Niech si tylko pokae!
Franek poczerwienia i dar si na cae gardo. Po kieliszku nieraz udawa gronego wodza, jeeli go
kto zdenerwowa. Potem pyta si zwykle ktrego z neutralnych wiadkw: Mocno ja tam... tego
opieprzyem? Ma do mnie al, nie wiesz?, i chodzi jaki czas z zakopotan min. Poczciwy by
z natury. Znamy go, wic nikt si nie przejmuje jego wrzaskiem. Chcc jednak zaegna t ktni
wychodz z azienki.
- Panowie, kto ma wod kolosk? - pytam.
- Wod kolosk?... Co ty, do fotografa idziesz? - Drosik uspokoi si tak samo nagle, jak wybuchn,
i prbuje bysn inteligentnym dowcipem. Umiecham si: ruszyo martwe ciel ogonem.
Wody koloskiej nikt niestety nie ma. Lecz szef pogrzeba w swoim plecaku i da mi pudeko kremu
Nivea. Jak by eleganckim, to do koca. Zrzucam skrzane spodnie, gdy w drelichowych
bryczesach, ktre nosz pod spodem, prezentuj si lepiej, czyszcz buty i przypinam ostrogi. Drosik
patrzy na to wszystko podejrzliwym okiem, a kiedy zamiast pooy si spa, wkadam z powrotem
sweter, mundur i wi sobie apaszk, nie wytrzymuje:
- Gdzie si tak stroisz? Golenie, mycie, woda kolosk, portki do figury... Na przyjcie do hrabiny czy
co?
- Nie do hrabiny, tylko do towarzysza broni, Franeczku. A e oficer w myl zasady naszych przyjaci
powinien by zawsze czisto pomytyj, obrityj, odiekoon i niemnoko podpityj, wic si nie dziw -
odpowiadam dopinajc pas z koalicyjk i wsuwajc za niego pistolet.
Franek mruczy co tam, ebym lepiej poszed spa, lecz mwi wreszcie przyjacielskim tonem:
- We peleryn, bo zmokniesz. Daleko idziesz?
- Nie zmokn. Do nastpnego domu tylko.
- Do nastpnego domu? - Kojtych przerywa liczenie butw dla moich ludzi, mruy oko. - Panie
poruczniku, od tego towarzysza broni jeden major z dywizjonu przeciwpancernego o mao wczoraj na
pysk nie wylecia, wic moe szkoda byo myda...
- Przeciwpancerniak? Widocznie pcha si od razu z armat, a to bro antagonistyczna dla czogw.
Zreszt zdaje mi si, e szara kawalerzystw ze sawnego puku uanw ciechanowskich te nie miaa
szczcia. Moe desant bdzie mia lepsze - miej si i bior ze stou butelk, w ktrej zostao
jeszcze sporo likieru.
Do zego psa z kijem - do cnotliwej dziewczyny z wdk. Zasada stara jak wiat.
Drosik chcia wida zaprotestowa przeciwko temu rabunkowi kolektywnej wasnoci, ale machn
rk.
- Nie upij si, bo moe pjdziesz na rozpoznanie - mrukn tylko.
Wstpiem jeszcze do plutonu. Chopcy porozwalali si w fotelach, leeli na dywanach, ktry gra na
ustnej harmonijce. Wszdzie pootwierane puszki z konserwami, chleb, kawa w menakach. Odr nie
mytych cia i przepoconych onuc wypenia pokoje. Pobienie sprawdziem czysto broni,
powiedziaem gocowi, gdzie ma mnie szuka na wypadek alarmu, i wyszedem.
W dole na szosie wci rumotay czogi. una na horyzoncie wyrosa zakosami ceglastych smug a do
poowy nieba, lecz kanonada zdawaa si sabn.
atwo trafiem na wewntrzne schody w tej willi. Na grze otworzyy si drzwi, w jasnej smudze
stana szczupa posta w wojskowym frenczu i gadkiej czarnej spdniczce.
- Mylaam, e ju nie przyjdziecie. Prosz, wejdcie - wskazuje otwarte drzwi.
Potem, pijc herbat i likier, rozmawialimy. Dowiedziaem si, e pochodzi z Tyflisu, matka jej bya
Ormiank, ojciec Polakiem. Walczy w Hiszpanii, pniej zosta wezwany do Moskwy i wicej o nim
nie syszaa. Matka zmara w czasie wojny, a ona wstpia ochotniczo do polskiej armii i skoczya
kurs sanitarny. Pod Lenino robia na polu opatrunki, poganiaa psy, ktre w maych deczkach
cigay rannych z bagien Mierei. Stale bya w liniowym patrolu sanitarnym. Na Smoleszczynie, w
Kiwercach, nad Bugiem. Przez Wis pod Dblinem sza ladem natarcia karnych kompanii, kadcych
z cia swych onierzy drugi most na zburzonych rusztowaniach wiaduktu.
Kiedy wyniosa z pola minowego modziutkiego Niemca z urwan nog. Caowa j po rkach, paka
i o czym zapewnia. Nie wie, o czym. Po niemiecku nie umie, rozumie tylko jedno sowo - Hilfe.
Dostaa stopie kaprala, dwa medale: Zasuonym na Polu Chway i radziecki medal Za Odwag.
Siedzielimy obok siebie na tapczanie. Gaskaem jej faliste wosy, bawiem si czyciutkimi palcami
o krtko obcitych paznokciach. Za oknem, w dole, wci jeszcze szy czogi i artyleria prszya
stumionym odgosem dalekiej kanonady. Za kilka godzin nie bdzie ju przytulnego pokoju ani
miego gosu dziewczyny. W zetkniciu z kolb automatu zatrze si pami dotyku mikkich jak
jedwab wosw, delikatnych, drobnych doni. Bdzie tak dobrze znany chd wczesnego przedwitu,
wo nasikych wilgoci paszczy, szurgot maszerujcej kolumny, przeklestwa, rozkazy... A potem
chyba znw jazgot kaemw, gwizd, eksplozje, bryzgi szarpanej granatami ziemi chlasta bd
w twarz, i to najgorsze, gdy trzeba podnie w gr pistolet, poderwa si zza osony, poprowadzi
ludzi do szturmu...
Dziewczyna milczy od duszej chwili, spoglda na mnie smutnymi oczami.
- Rano odchodzicie... tam... - wskazuje w stron kanonady.
- Tak. Skd wiesz?
- Wiem... - pochyla gow zrezygnowana.
Mam ochot obj j i pocaowa. Ale kapralskie naszywki dziwnie ostudzaj zaloty. Mundur rnie
oddziaywa na ludzi. Ale mundur na kobiecie, w dodatku mundur i dystynkcje, ktre mimo woli
kojarz ci si z okrelonymi funkcjami, nie sprzyja amorom. Czuj si, jakbym smali cholewki do
ktrego ze swoich podoficerw. Towarzysz broni, psiakrew! Kawaek drelichu o okrelonej barwie,
fasonie i odznakach psuje ca zabaw. Trzeba by grzecznym. Ale jak tu by grzecznym, gdy ten
towarzysz broni ma liczn dziewczc buzi, strome piersi i nogi jak Pola Negri.
Podstp jest broni sabych. Niech bdzie, byle cel uwici rodki. Pytlowaem przez p godziny,
wreszcie przekonaem. W biaej, gboko wycitej i z krtkimi rkawkami bluzce wygldaa jeszcze
modziej. Ogarnia mnie szczery sentyment do tej dziewczyny o otwartym, ufnym spojrzeniu,
zaenowanym umiechu, rumienicej si jak pensjonarka na pierwszej randce. Gdy prbuj j obj,
bardzo zdziwione i powiedziane z wyrzutem: Poruczniku... odbiera mi znw ochot do
zdecydowanych posuni.
Posiedziaem wic jeszcze troch, zgodziem si z tym, co mwia, e dobrze mie przyjaciela
szczerego i bezinteresownego, bo chwilami tak ciko bez naprawd yczliwej duszy. Wic ebym
pozosta dla niej takim jak wtedy na polanie i ebym wicej o nic nie pyta.
Nie pytaem si wic, nie domagaem si niczego. Po pewnym czasie wstaem, aby si poegna. Sen
to wana rzecz na froncie.
- Mio tu u ciebie, ale ju musz i. Rano wymarsz. Wojna, dziecko... - mwiem ogldajc si za
czapk.
- Wiem... wojna... - odpowiedziaa tak rozalonym gosem patrzc w zaciemnione okno, za ktrym
huczaa kanonada, e usiadem z powrotem. Wojna to niepomylny czas dla dziewczyny, ktra ma
dziewitnacie lat... Chciaem j pocieszy, wytumaczy, ale sam nie wiedziaem, jak to zrobi. I tak
si jako stao, e poczuem jej rce na swojej szyi, usta pachniay pepermentem, rozchyliy si
lekko pod dotkniciem, a potem szeptay: nie, nie, nie... Abaurowa lampa jasno owietlaa pokj,
kontakt by a koo drzwi, a pistolet jak zawsze pod rk. Strza zmiesza si z trzaskiem pkajcej
arwki. Nie zwabi jednak nikogo. Strzelano duo i wszdzie. Bya przecie wojna. I na wojnie bya
chwila, w ktr zapad czowiek nie pamitajc o tym, co go otacza i czeka...
Otrzewio nas pukanie do drzwi. Dziewczyna unosi si na okciu, w ciemnoci ledwie dostrzegam
zarys jej nagich ramion.
- Chyba koleanka wraca z dyuru - szepcze.
Zmacaem visa na krzele obok.
- Kto tam?!
- Panie poruczniku... wzywaj pana do sztabu baonu. Przyniosem paszcz... - Gos goca przywraca
mnie zupenie do rzeczywistoci.
Wstaj, uchylam drzwi: - Dawaj!
Goniec podaje mi paszcz, pistolet maszynowy, adownic, lornetk... mwi po cichu:
- Za dziesi minut wymarsz. Sierant z czogw ju poszed do sztabu. Mamy jecha na rozpoznanie.
- Dobra! Niech Pobiarzyn zrobi zbirk plutonu i wsiada na czogi, a ty czekaj na mnie przy
batalionie. Zaraz przychodz.
Wracam do tapczanu, w milczeniu, po ciemku wkadam buty, sweter... Dziewczyna ju si ubraa.
ciga zason z okna. Zapinajc mundur wygldam na dwr. Zamazany deszczem przedwit
niemrawo rozciecza noc. una na widnokrgu przygasa, umilka artyleria. Czogi przeszy ju dawno.
Sycha rwetes formujcej si na szosie kolumny marszowej puku.
Dziewczyna opiera mi rce na ramionach.
- Zosta jeszcze...
- Ba... gdybym mg.
- Chocia godzin. Jeszcze ciemno, nie pojedziecie.
- Nie mog, dziecko, zrozum te mnie i nie mw nic...
- Chocia p godziny... - gos nabrzmiewa zami.
Mnie te co dusi w gardle. Cholerny los... Odpowiadam jednak, jak mog najspokojniej:
- Ani minuty, kochanie. Syszysz... kompanie ju odliczaj, a musz wyj wczeniej od nich.
Przy poegnaniu chc jej zostawi co na pamitk. Nie mam co. Decyduj si na visa. Za duy
wprawdzie do jej drobnej doni, ale w ogle dobrze ley w rku, silny, nowoczesny i w dodatku adnie
poniklowany.
- Nigdy nie uywam broni. Nie potrzebna mi. A ty...- oponuje dziewczyna.
- Nie martw si o mnie. Bd mia drugi pomylaem o pistolecie Jurka, ktry nosi jeden
z podoficerw.
- Dobrze. I pamitaj, e za dwa dni bd z powrotem w brygadzie. Moe si spotkamy.
- Spotkamy si na pewno, ale nie odprowadzaj mnie teraz. Jestem przesdny... - mwiem ujmujc jej
twarz w donie.
Potem nie ogldajc si, wybiegem w zimny, niespokojny mrok. W sadzie opodal pokrzykiwali
onierze, zapuszczano silniki czogw. Na szosie od czoa kolumny podawano komend, ciemne,
milczce prostokty oddziaw ruszay w chrzcie rynsztunku. Nikt nie piewa. Puk szed do walki.

X. Ostatnie salwy

Jest noc. Ciepa, parna, zniewalajca ludzi do snu. Ksiyc zalewa polan upiorn powiat, rzuca
dugie cienie o zudnych ksztatach. Podmoky las wokoo rozbrzmiewa jakim poskrzekiwaniem
i krzykiem puchaczy. onierze le na posaniach z gazi, kilku przylgno do mchu midzy
wystajcymi korzeniami starej, ogromnej olchy. pi jak martwi. W odlegoci kilkudziesiciu metrw,
na zabagnionej, od lat chyba nie uywanej drodze, tkwi czujki. Za godzin trzeba je zmieni, zastpi
cho troch wypocztymi ludmi, ktrzy nie bd brali mlaskania ab na bagnie za kroki nieprzyjaci,
wieccych oczu lisa za przymione reflektory i gwiazd za rakiety.
Lecz kim ich tu zastpi? Wszyscy zmordowani do granic ludzkiej wytrzymaoci, wszyscy otpiali,
a jednoczenie wszdzie wietrzcy niebezpieczestwo, nie potrafi ju na nic reagowa normalnie.
Nawet kapral Sereda, dotychczas wzr onierza, ktry ma w tej chwili sub podoficera
kontrolnego, przysiad pod zwalonym pniem drzewa, dla niepoznaki opar brod na lufie ustawionego
midzy kolanami automatu, wyglda, jakby zamyli si tylko, lecz pi. pi, cho wie, e w czasie
wojny grozi mu za to kompania kama, a na linii kady przeoony moe go zastrzeli na miejscu. Wic
jak mog wyglda czujki?
Wolno okram polan. Zatrzymuj si nad picymi. Czesio Braczkowski oburcz przyciska do siebie
automat, pojkuje przez sen. Kapral Pobiarzyn szczelnie owin si w paatk, plecak pod gow,
oddycha spokojnie, kropelki wilgoci lni mu na wsach. Obok onierze z jego druyny: erkaemista
elazowski, amunicyjny Suszczyski, strzelec Bodzianowski... tak, tylko trzech. Dalej kapral Sokoek,
obecnie dowdca trzeciej druyny, pi zwinity w kbek. Osiadacz - mj goniec, opar mu gow na
ramieniu... Paru ley pod wsplnym okryciem z paszczy, gboko wcignwszy polwki na oczy.
Poznaj ich jednak. Pierwszy to Eugeniusz Mazur, za nim Jzef Stangreciak ze swoim erkaemem
ustawionym w zasigu rki. Nastpny Stefan Nenecz, najgorzej znoszcy trudy marszu i walki.
Przytulony do niego Edmund Grzegorczyk, nawet kapral Bronowicki wlaz tutaj.
Niech popi troch. Ale kto musi czuwa. Ja jednak te dosownie zwalam si z ng, gdy z racji
swej funkcji pi mniej od innych. Podchodzc do Seredy, dotykam jego ramienia. Poderwa si jak
oparzony, kierujc na mnie luf automatu.
- Sereda...
- Na rozkaz, panie poruczniku - odpowiada schrypnitym gosem, przecierajc sobie piciami oczy.
- Sereda, co ty wyrabiasz? Przecie Niemcy mogliby wyrn nas wszystkich jak baranw, a ciebie
pierwszego...
- Panie poruczniku, ja nie spaem. Syszaem, jak pan szed, i chciaem podej do pana... ale tak
jako... - broni si, przestraszony nie tyle moj osob, ile wasnym zmczeniem, ktrego ju nie moe
opanowa. W wietle ksiyca twarz jego ma zielonkawy, trupi kolor, zapuchnite od niewyspania
oczy i nie ogolone policzki potguj jeszcze niesamowity wygld.
- Dobrze. Przetrzyj sobie twarz ros, to oprzytomniejesz. Sprawd zaraz czujki. Za godzin zmienisz je
i przekaesz sub Braczkowskiemu. Meldowa o najmniejszych spostrzeeniach. Bd w czogu.
- Tak jest, panie poruczniku!
Czog stoi w cieniu drzew. Gboko zapad gsienicami w grzsk ziemi, luf dziaa ma skierowan
w d, wyglda jako smutnie, jakby zmczony, dogorywajcy. Na platformie pochrapuje zaoga.
Wsuwam si do wntrza przez otwarty waz przedniego luku. Sierant siedzi na miejscu
radiooperatora i przyciskajc do krtani guziki mikrofonu powtarza znuonym proszcym gosem:
- Brzoza, Brzoza, tu Bluszcz, tu Bluszcz, syszysz mnie? Syszysz mnie? Brzoza, Brzoza, odpowiedz, tu
Bluszcz, woam Brzoz... odbir - przekrca gak aparatu.
- No co, sierancie? Nic? - pytam go gramolc si na skrzynki po pociskach.
- Nic, poruczniku... Ot, tylko jaka muzyka, chyba z Czechosowacji, i szwargot, szwargot... Naszych
ani, ani. Daleko musielimy si odbi albo ich na dobre odrzucili. Zreszt akumulatory ju zupenie
sabe, nie ma kwasu, wysiadaj, a i podadowa nie sposb... - mwi jedc strzak po
fosforyzujcej skali.
- Zgacie. Nie ma co. Niemiecki podsuch jeszcze nas zapie, wymierzy i nakryje artyleri.
Sierant wycza radiostacj, w milczeniu kadzie si obok mnie, nakrywa si z gow. Na wieccej
tarczy jego rcznego zegarka dostrzegam, e jest pnoc. Zaczyna si wic nowa doba.
- Sierancie... ile to my ju waciwie dni na tym... rozpoznaniu - pytam i niespodziewanie chce mi si
mia z okrelenia rozpoznanie.
Lecz mj towarzysz odwraca si na bok, odpowiada niewyranie, usypiajc.
- A kto by tam pamita... moe pi... moe tydzie...
Stracilimy rachub dni. Czowiek usypia nieraz po poudniu, spa jaki czas, budzi si i nie wiedzia,
czy to popoudnie tego samego dnia, czy ju nastpnego. Wieczory pltay si ze witami, noc, jeli
bya walk, upamitniaa si kosztem przespanego dnia. Nie umiabym powiedzie naprawd, ile dni
bdzimy. Czas na froncie mierzy si nie wschodem i zachodem soca, lecz dziaaniem, wypadkami.
A od naszego wymarszu z Horki zaszo ich wiele.
Wyszlimy na to nieszczsne rozpoznanie w sile mego plutonu, uzupenionego przez kilku strzelcw
i jednego podoficera z byego plutonu Jurka, oraz trzech czogw dowodzonych przez sieranta.
Mielimy doj do szosy Knigswartha-Budziszyn, oczyszczajc teren z niemieckich patroli
pancernych, ktre wdary si w zajty przez nasz dywizj rejon, a nastpnie wspomnian szos doj
do miejscowoci Welka, lecej pod Budziszynem, gdzie wieczorem mia znale si sztab puku.
Dopki byo ciemno i teren zdawa si wzgldnie bezpieczny, w pobliu miejsca stacjonowania
jednostki jechalimy w szyku zwartym. Maszyna sieranta sza pierwsza, on sam siedzc na botniku
i wytrzeszczajc oczy na wsk drog macha przed lukiem kierowcy rulonem biaego papieru:
w lewo, w prawo... prosto, gaz... Kierowca ze swego miejsca ma nawet w dzie bardzo ograniczon
widoczno, a w nocy, przy zgaszonych reflektorach, nie jest w stanie bez czyjej pomocy jecha po
wyznaczonej trasie.
Deszcz sipi cigle, byo zimno i nieprzyjemnie. Przykrywszy si panterk, pomimo obawy, e spadn,
gdy usn, zdrzemnem si troch, skulony za baszt. Skoro tylko si rozwidnio, wysforowalimy
ubezpieczenie i uczciwie, nie przepuszczajc adnej wsi na uboczu, lasu czy wwozu, wchalimy za
nieprzyjacielem.
Przez pierwsz godzin wszystko szo dobrze. Spotkalimy nawet cznika na motocyklu, ze sztabu
armii. Mwi, e Niemcy gdzie tam odrzucili naszych, wymienia miejscowoci, ktrych jednak nie
mogem znale na swojej mapie ani na szkicu. Niemieckich patroli nie widzia w tym rejonie.
Pniej zdziwi nas odgos nagej i bardzo silnej kanonady artyleryjskiej ze strony zachodniej, jakby od
miasta, ktre opucilimy przed witem. Kanonada trwaa godzin i ucicha. Prno amalimy sobie
gowy, co moe oznacza. Niepokoiem si troch o los mojej dziewczyny w sanbacie, lecz
pocieszaem si myl, e o tej porze jest ju na pewno z konwojem rannych w bezpiecznym,
pooonym poza stref dziaa bojowych szpitalu polowym.
Przed samym poudniem, stopniowo, coraz mocniej i mocniej zaczy gra armaty w stronie
Budziszyna i gdzie na wschodzie. Jednoczenie urwaa si czno z naszym sztabem. Widocznie
puk niespodziewanie wczeniej wszed do akcji. Nie moglimy te dogada si z adnym z ssiednich
oddziaw. Po krtkiej naradzie postanowilimy zatoczy pkole, wyj na szos w rejonie
miejscowoci Luga i stamtd ruszy prosto do miasteczka Welka, gdzie ju powinien by znajdowa
si puk.
Ledwie jednak skrcilimy w obranym kierunku, napatoczy si nam malowany w ochronne pasy T-IV
i idcy za nim transporter pancerny wypchany grenadierami. Uganialimy si za nimi do upadego.
Dowdca niemieckiego czogu, nie mogc zmierzy si z nami w otwartym pojedynku, kluczy, chowa
si w zagajnikach, przyczaja za pagrkami i ucieka chcc nas wida jednoczenie wystawi sobie
dogodnie pod luf. Transporter natomiast, jak psiak, ktry boi si podej do odyca, obskakiwa nas
z boku, poszczekiwa z kaemw, robi wszystko, aby odwrci uwag od T-IV. Wreszcie jedna
z naszych maszyn ruszya za nim w pogo, a dwie wziy na siebie zadanie unieszkodliwienia czogu.
Po kilku manewrach i wymianie strzaw sierant wpakowa mu niezawodny pocisk podkalibrowy
z odlegoci przeszo czterystu metrw. Zanim dojechalimy do poncej maszyny, zacza
eksplodowa amunicja. Zaoga spalia si wewntrz wozu.
Tymczasem wrci nasz czog, ktry pogna za transporterem. Szybki transporter, widzc zniszczenie
T-IV, da nura w ktr przesiek w pobliskim lesie i znikn. Spenetrowalimy wic las i nie
znalelimy nikogo. Zabrao nam to znw sporo czasu.
Zblia si zmierzch, gdymy wyjechali na szos. Cikie, deszczowe chmury kbiy si nisko.
Widoczno malaa z kad chwil. Maszyny zmniejszyy odstpy midzy sob, aby zachowa czno
wzrokow. Do wyznaczonego miejsca postoju puku zostao par kilometrw. Prby nawizania
cznoci radiowej nie przynosiy jednak skutku. Poniewa artyleria w tamtym rejonie milczaa,
bylimy przekonani, e wszystko jest w porzdku, tylko jaka pilna praca pukowej radiostacji na
innej, nie znanej nam fali jest przyczyn braku kontaktu. Z niecierpliwoci mylelimy o bliskim
odpoczynku, gorcej kolacji...
Siedziaem wysoko na baszcie rodkowej maszyny, obok mnie sierant wychylony do poowy z luku
spokojnie pali papierosa, patrzy przed siebie w gstniejcy deszczem mrok. Nieco niej Pobiarzyn
opar si plecami o tylny pancerz wiey, wycign nogi a na siatkow powierzchni platformy, suszy
buty w cieple pyncym od rozgrzanego silnika. Rozmieszczeni po bokach chopcy z jego druyny
kiwali si monotonnie, bezwolnie, jak kuky, w takt podrzutw maszyny, zmoknici, milczcy i senni.
Wjedalimy na niewielkie wzniesienie. Przed nami majaczy las. Nagle sierant pochyli si
gwatownie do przodu, krzykn co i znikn w luku. Spojrzaem: by tylko bysk ognia pod lasem,
trzask i pierwszy czog zary si w poprzek szosy. W tym samym momencie maszyna, na ktrej
jechaem, wstrzsna si mocno, bryzna ogniem z lufy. Leciaem w d na eb razem ze wszystkimi,
co siedzieli na wierzchu. Sierant bez ostrzeenia i osadzenia wozu na hamulcach wypali z dziaa.
Odrzut strzsn nas z baszty.
Gdy poderwaem si z ziemi, pierwszy czog sta nadal w poprzek szosy. Migotliwe pomienie lizay
baszt, zaoga wyskakiwaa przez grne luki. Dwie pozostae maszyny cofay si wolno za oson
wzniesienia, biy z dzia w stron baterii pod lasem. Pluton samorzutnie rozwija si w lini,
zaterkotay erkaemy.
Przez wazy trafionej maszyny kotowa dym, wystrzeliway jzory ognia. W otworze przedniego luku
szamota si kierowca. Dowdca czogu i jeszcze ktry z zaogi skoczyli mu na pomoc, zaczli cign
pod ramiona. Lecz on zaplta si wida nogami w linki sprzga i nie sposb go byo wyszarpn.
Krzycza coraz sabiej, pali si ywcem. Ogie chwyta kombinezony ratujcych, osmala twarze. Nie
ustpowali. Odskoczyli dopiero, gdy druga celna bawanka rozwalia baszt...
Silna, zamaskowana pod lasem bateria bia ogniem bezporednim. Nasze dwa pozostae czogi, kryte
wzniesieniem, ostrzeliway si zajadle, a erkaemy plutonu, ktrych dziaanie zdyem skorygowa,
zmioty grupk oficerw stojcych spokojnie na uboczu baterii i przez lornetki obserwujcych skutki
jej ognia. Walka nie trwaa dugo, gdy szos z gbi lasu wysun si rzd przysadzistych, szerokich
ferdynandw i jak na paradzie zacz rozwija szyk bojowy.
Cofalimy si szybko, zostawiajc na wzniesieniu ponc jak pochodnia maszyn i zwglone ciao
kierowcy.
Tak stracilimy pierwszy czog i pierwszego czogist z naszej grupy.
Nastpnego dnia upewnilimy si, e Budziszyn zosta zajty przez niemieckie kontrnatarcie, a nasze
oddziay odrzucone w niewiadomym kierunku. Szukalimy, kierujc si odgosami kanonady; gdzie
bij dziaa, tam walcz nasi. Szlimy, badajc wok siebie teren mackami patroli, wywijalimy si
niemieckim placwkom, a znalazszy jakie sabe miejsce w pozycjach przeciwnika, uderzalimy
znienacka, przebijajc si ku miejscom, gdzie wedug naszych przypuszcze byy wasne wojska.
Zabitych towarzyszy, jeeli udao si ich wynie z pola walki, grzebalimy szybko, bez trumien, bez
salw honorowych. Ktry z chopcw cina opatk sosenk, ostrugiwa na krzyyk, Braczkowski pisa
na nim chemicznym owkiem stopie, imi i nazwisko polegego, numer jednostki i to, e zgin
w dniu tym a tym, w walce za ojczyzn. Lekko ranni trzymali si w szeregu, ciko rannych na
szczcie nie mielimy.
Przewanie zamiast na nasze wojska trafialimy na niemieckie. Byy to z reguy silne grupy pancerne
w asycie zmotoryzowanych grenadierw. Wic znw szukalimy obchodw, zapadajc w lasy
mroczne, nieprzyjazne, rozszumiae warkotem nieprzyjacielskich czogw, buszujcych po
przesiekach. Czsto mijalimy pobojowiska, pola zryte doami stanowisk ogniowych, czarne od lei po
granatach, zasiewy zbronowane przez czogi i dziaa. Walay si tam puste uski naboi, skrzynki od
amunicji, wystrzelone rury pancerfaustw, strzpy mundurw, papiery, bandae. Raz szlimy przez
miejsce bitwy czogw. Stay tam wraki wysokich, dugich T-34, zwarte elastwem z niskimi, smukymi
panterami, i potne JS wbite lufami swych cikich dzia w kryte cementem na pancerzu boki
tygrysw. Leay samotne, pokiereszowane ferdynandy z tymi szkieletami zag w wypalonych
wntrzach. Transportery pancerne, nasze i niemieckie, rozrzucone dookoa, pogniecione, porwane,
jakby byy z tektury. Pod lasem nasze dziaa rozbite na czci z poskrcanymi lufami.
Toczya si tam wida walka bez pardonu. Nasze czogi szy taranem na czogi przeciwnika. Artyleria
te zbieraa niwo.
Obok wrakw maszyn i dzia - wskie kopce ziemi: wsplne mogiy Polakw zagrzebanych przez
Niemcw, a na wzgrku pod lasem, pod krzyami z biaej brzozy, obramowane erdkami ogrodzenia,
cigny si groby hitlerowcw. Na tabliczkach znak SS, stopnie, nazwiska, daty. Pod krzyami stalowe
hemy grenadierw i czarne furaerki pancerniakw. Duo ich byo, bardzo duo. Drogo musieli
okupi Niemcy zwycistwo w tej bitwie. Dalej za lasem spalona, wymara wie. Na drzewach,
powieszeni za nogi, koysali si na wietrze nasi martwi czogici. Wisie musieli dugo, bo deszcz
pobrudzi im twarze, znieksztaci rysy, wypuka krew z banday. Niektrzy mieli bowiem
chirurgiczne szyny i opatrunki na sobie, zaoone chyba na punkcie sanitarnym w tej wsi, gdy ranni
wycofali si z walki. I tu wida naszli ich rozjuszeni wasnymi stratami, pijani dz mordu hitlerowcy.
W milczeniu mijalimy bestialsko pohabionych towarzyszy. Sytuacja nie pozwalaa zatrzyma si
nam w tym miejscu ani na chwil. Lecz kady z nas patrzy i zachowywa w pamici ten obraz.
I czuem, e wszyscy przysigamy sobie w duchu: nie podda si nigdy! Pomci! Wic niech sierant
wyscza dla swych czogw benzyn z bakw w rozbitych wozach, niech chopcy skrztnie zbieraj
granaty z pobojowisk...
Pewnego dnia zdawao si, e szczcie zaczo nam sprzyja. Pogoda wyklarowaa si wreszcie, by
ciepy ranek, wiosna roztaczaa swoje uroki. Zamaskowane brzzkami czogi szy w ubezpieczeniu
fizylierw na przeaj skrajem lasu. Posuwalimy si na pnoc, gdy tam, niedaleko, przez ca
minion noc dudnia artyleria i byski katiusz zdradzay obecno naszego niewtpliwie silnego
zgrupowania. W pewnej chwili musielimy przeci szos, po ktrej suna wanie grupka
ferdynandw, potem przeszy dziaka przeciwpancerne, jechay aciate auta i motocyklici. Ukryci za
drzewami, czekalimy na dogodny dla przeskoczenia moment. Doczekalimy si dwch ciarwek
wyadowanych niemieck piechot, idcych w eskorcie dwch pancernych transporterw.
Popatrzyem na chopcw. Rozumielimy si. Sierant tylko dla pewnoci zapyta mnie spojrzeniem
i od razu znikn w luku. Dziaa czogw w cigu sekundy chwyciy cel.
Najpierw pokazowo rozprawiy si z transporterami, a potem grzmotny pociskami rozpryskowymi
po ciarwkach. Za drog rozcigao si paskie, niczym nie osonite pole. Tam tylko mogli ucieka
niemieccy piechurzy. Na drog szarowa ju bowiem czog sieranta i biegiem sza za nim tyraliera
plutonu koszc przed sob ogniem automatw. Drugi nasz czog odci Niemcom odwrt w stron
lasu. Maszyna ta ubezpieczaa nas jednoczenie od niespodzianek z gbi szosy, podczas
przeskakiwania otwartej przestrzeni. Przebiegalimy j bez zatrzymania si przy rozbitych maszynach,
w lad za czogiem sieranta, ktry tuk z kaemw, gnit gsienicami, miady jak lawina panicznie
ostrzeliwujcych si i uciekajcych Niemcw. Wielu prbowao uskoczy w bok, lecz dosiga ich
ogie plutonu. Padali jak muchy. Niektrzy chcieli si podda, lecz nie bralimy ju jecw. Ocaleli
chyba tylko ci, co przewrcili si w ucieczce lub przyczaili na ziemi. Nie byo czasu na rozgldanie si
i sprawdzanie. Chodzio nam przede wszystkim o przeskoczenie szosy, przedarcie si na pnoc. To
my bylimy przecie zabkani i cigani.
Odsapnlimy dopiero po drugiej stronie otwartej przestrzeni, na skraju brzeniaka. Jeden
z fizylierw zosta ciko ranny w brzuch w czasie walki. Koledzy z druyny podchwycili go w biegu,
donieli. Uoylimy go na platformie maszyny.
Tymczasem ubezpieczajcy czog, odwrciwszy wie do tyu w stron drogi, jecha ju przez otwarte
pole, aby doczy do nas. By w poowie odlegoci, gdy skd, widocznie stamtd, gdzie droga
skrywaa si w lesie, zaszczekay niemieckie dziaka przeciwpancerne. Czog odpowiedzia w teje
sekundzie, poderwa si szybciej, prbowa uj za oson chaty, co otoczona ogrdkiem samotnie
sterczaa w polu, lecz jeden z pierwszych pociskw zerwa mu gsienic. Rozcielajc za sob
byszczc wstg ze stalowych klamer wpez jeszcze do ogrdka i tam krcc si na jednej gsienicy
wok wasnej osi, bijc z dziaa, terkoczc z kaemw, broni si rozpaczliwie, skazany na zagad, ju
w agonii. Drugi celny pocisk trafi go z boku w rodek dugoci lufy, przeamujc j prawie na dwoje.
Nastpny granat trzasn w wie, rozerwa si w rodku...
Zosta tak, dyszcy jeszcze spalin z rur wydechowych, osiady bokiem na kwitncych zagonkach
ogrdka, z luf dziaa opad, strzaskan, zamiera... Patrzylimy bezsilni. Ktry z chopcw ka
gono.
Tak stracilimy drugi czog i jego picioosobow zaog.
Ranny fizylier zmar po paru godzinach. Przed mierci zacz gwizda jakie melodie, kostniejcymi
palcami nieszkodliwie chwyta Pobiarzyna za wsy, gdy ten pochylaj si nad nim podkadajc mu
rami pod plecy, aby zagodzi wstrzsy maszyny.
Znw zosta za nami wyciosany opatk i zwizany kablem krzyyk nad kopczykiem z ziemi, na krzyu
zmita polowa rogatywka...
Nie doszlimy do miejsca, gdzie w nocy byskay katiusze. Drog zagrodziy pozycje niemieckich
baterii. Szukajc przesmyku zdradzilimy swoj obecno. ciga nas ogie dzia i ferdynandy. Robiy
to jednak opieszale i zawrciy, gdy sierant przyczai swj czog za oson terenu i z duej odlegoci
pierwszym pociskiem podpali jedn maszyn.
Chcc zgubi lad po sobie, kluczylimy do wieczora po wertepach, a wreszcie, idc znw na pnoc,
wpakowalimy si gboko w stary, zabagniony las. Nie moglimy okreli swego pooenia.
Posiadana przeze mnie mapa o duej podziace nic nie mwia, a szkic zrobiony w sztabie puku
skoczy si dawno. Pozostaway uny na horyzoncie, odgosy kanonady i wierna busola
o fosforyzujcej podziace. Mielimy jeszcze czogow radiostacj. Niestety, raz tylko zapalimy przez
ni fal jakiego pododdziau o sympatycznej nazwie Liszka. Liszka nie chciaa jednak z nami
rozmawia, wzywajc cigle jczcym gosem Komara, i umilka, gdy nasz podniecony
radiooperator natarczywie zapyta o jej pooenie. Widocznie bya to rwnie jaka oderwana lub
zagubiona jednostka szukajca cznoci z macierzystym oddziaem, a nas wzia za podsuch
niemiecki.
I oto jest polana w gbi nieznanego lasu, jest ktra tam z rzdu noc tuaczki i kilkunastu ludzi
pozostaych z caej rozpoznawczo-szturmowej grupy. Mamy jeszcze czog, lecz trzeba bdzie
pozostawi go tutaj, gdy zabrako paliwa i amunicji do dziaa.
O wicie obudzi nas Braczkowski. Mga cienk warstw kada si na polanie. Ludzie brodzili w niej po
kolana jakby na kikutach ng. Niebo byo czyste, bezchmurne. Z pnocnej strony pomrukiway dziaa.
Daj rozkaz przygotowania si do odmarszu. Ci, co jeszcze leeli, wstaj niechtnie, przecigaj si,
kln z nawyku, zwijaj paatki, ocieraj bro z gstwy miniaturowych kropelek pokrywajcych
wszystkie przedmioty. Sierant zaciskajc usta wymontowuje z czogu kaemy, niszczy radiostacj,
nastpnie wyciga i chowa pod zwalonym drzewem zamek od dziaa. Rozbijamy ostatnie dwie
skrzynki z amunicj: jedn do automatw, drug do karabinw. Garciami odliczam dla kadego.
Czogici przytraczaj do pasw adownice, wi rzemienie do niesienia swych kaemw.
Pluton formuje si na drodze. Bdziemy maszerowa po obu jej stronach, pozostawiajc rodek
wolny, partyzanckim szykiem. Z daleka, na wprost lub z tyu trudno wtedy dostrzec idcych.
Ktry tam jeszcze marudzi pod olch, stoi senny, niemrawy.
- Co, na wydojenie czekasz? - pogania go Braczkowski.
- Chopaki, kto mi podiwani granaty? Oddajcie, pkim dobry - sycha z szeregu.
- Granaty zgubi... fujara, a chleba to upilnowa?
- Ty, chcesz w mord?
- Cauj babci w kuper...
- Te, oferma, bierz pancerfausta.
- Sam bierz, dyski do kaemu nios.
- Panie kapral, bo antyleria zostanie...
- Gwno po tobie zostanie, bierz pancerfausta, byku!
- Czesiek! Jak wezm? Piciu rk nie mam.
- To w zbach poniesiesz! Hej... jeden wawy na ochotnika, jako cznik do szperaczy! Co ap
podnosisz? Smrd go tylko trzyma, wiatr popycha i na cznika...
- Edek! Daj papierosa! Patrzcie go, pali jak hrabia w ustpie.
Pomimo zmczenia i niewesoych perspektyw chopcy dowcipkuj jak przed normalnym marszem,
dopasowuj rynsztunek, poprawiaj opade owijacze, uj chleb, pal...
Kapral Pobiarzyn podchodzi do mnie. Po paszcza ma zupenie urwan przez odamek granatu.
Wyglda, jakby si podkasa z jednej strony. W rku trzyma pajd czerstwego razowca. Przekroi j
scyzorykiem na p, posypa sol ze szmatki.
- Podjemy sobie niadanko, ojczulku. Jak jest chleb z sol i woda, tak czowiek nie zginie...
Bior ofiarowan mi porcj, dzikuj. Krucho znw u nas z jedzeniem. Ech, mia, ciepa kuchnio
onierska...
Ruszamy drog na pnoc. Z przyzwyczajenia ogldam si jeszcze, czy na miejscu obozowiska nie
zostawiono czego, co moe wyranie zdradzi nasz przynaleno, formacj, liczebno... i macham
rk. Zostaje przecie czog. Stara, wierna maszyna ze ladami dawnych postrzaw na baszcie.
Wanie sierant zdjwszy hem cauje taran, poegnalnym ruchem gadzi skierowan w d luf
dziaa, mwi co pgosem. Reszta zaogi odchodzc salutuje w milczeniu.
egnali trzeci, ostatni czog naszej grupy.
Nad lasem wschodzio soce. Dzie zapowiada si ciepy. Z pnocy narasta grzmot artylerii.
Szlimy z krtkimi przerwami na odpoczynek i wyszukanie poywienia w spalonych wsiach lub
opuszczonych, samotnych domach, cigle w kierunku kanonady. Parokrotnie w cigu dnia
widzielimy z daleka zmotoryzowane oddziay Niemcw idce na zachd. Przecigay w bojowych
ubezpieczeniach polnymi drogami, nie wykazujc jednak wikszej agresywnoci. Nawet wtedy, gdy
korzystajc z przypadkowo dobrej pozycji terenowej ostrzelalimy ich bocznych szperaczy na
motocyklach, odgryli si tylko silnym ogniem z kaemw i pojechali dalej.
- Oho... - powiedzia na to sierant. - Wida nasi przypiekli gdzie gadom, e tak ogon pod siebie
chowaj...
By pny wieczr, gdymy kocim chodem zbliyli si do miejsca, gdzie przez cay dzie bbniy dziaa,
uciche dopiero o zmroku. Szeroka zorana czogami szosa wyprowadzia nas na bezdrzewn rwnin.
Daleko u jej kraca mona byo dostrzec zarysy sadw i poyskujce w blasku ksiyca dachy
zabudowa.
Wysuwajc szperaczy na podwjn odlego szlimy dalej rowami. Niedugo. Przykica zadyszany
cznik.
- Jaki kaem na drodze, tyem do nas. Po bokach na polu co jakby stanowiska... Szperacze zalegli -
meldowa szybko.
Bez szmeru podcigamy do szperaczy. W odlegoci moe stu metrw przed nami, obok niziutkich
krzaczkw nad rowem, sterczy frontem do zabudowa ciki karabin maszynowy. Po
charakterystycznej sylwetce poznaj: niemiecki maksym na podstawie schwarzlosa. Przy nim dwie
lece postacie w hemach, trzecia skulona w rowie, rozrzucone zasobniki. Z bokw na tej samej linii
rzadkie pkola ziemnych oson stanowisk.
Niemcy przy kaemie pi najwyraniej, wic... zdusimy ich po cichu i rowami biegiem do wsi. Co
bdzie, to bdzie. Bior na ochotnika: Czesio Braczkowski, kapral Sereda, Edzio, mj goniec, te
dobrze wada sztyletem... Czterech nas wystarczy.
Zdejmujemy z ramion zrolowane paszcze, aby mie wiksz swobod ruchw, automaty na plecy,
granaty w zby, bo tamci mog si spostrzec, zanim ich doskoczymy, noe od razu w garcie.
Czekamy jeszcze chwil, a ksiyc wlezie za chmurk. Jazda!
Pezniemy cicho. Byle ich tylko doj na trzy, cztery kroki, wtedy skok, rami pod gardo chwytem
duszcym, eby nie wrzasn ktry i... Rkoje noa lizga mi si w spotniaej ze zdenerwowania
doni. Wycieram o spodnie. Jeszcze dwadziecia krokw... pitnacie... dziesi... nie spuszczam
wzroku z lecych Niemcw. Psiakrew... cierniste krzaczki wa do rowu. Trzeba obskoczy gr, po
skraju szosy. Podcigam si nad rw, przysiadam wci z oczami wbitymi w obsug kaemu, daj susa
w d, potykam si i padam wprost na kogo lecego w rowie do gry brzuchem. Odruchowo chc
go chwyci za gardo, trafiam doni w otwarte usta, wic pcham w nie okie i dgam noem na
lepo, pod ebra. Chopcy skacz byskawicznie na tamtych przy kaemie. Ki diabe?! Ten pode mn
nie drgn nawet, jak z drzewa... Braczkowski od kaemu klnie zdziwiony, parska zduszonym
miechem. Patrz z bliska w wyszczerzone zby i zastyg twarz Niemca w rowie...
- Panie poruczniku, wszystko trupy! Tu jest lej po pocisku. Nasza artyleria musiaa ich ostudzi jeszcze
w dzie. O, ten zesztywnia na siedzco - woa pgosem Sereda, trcajc nog lecych.
- Brrr... cholera!... o mao go w zby nie pocaowaem... - podnosz si, rozgldam. - Dobra,
podcignij pluton, szperacze naprzd. Tylko bez szumu.
Trupy trupami, ale tu jednak pachnie czyj obecnoci. Co tu gdzie jeszcze musi by.
onierze omijajc martwe gniazdo troch haasuj i nagle spod bliskich ju zabudowa wystrzeliwuje
rakieta. Padamy wysuwajc bro. Przed nami, obok drogi, niewidoczne dotd na tle drzew
i zabudowa ciemne kontury armat za niskimi waami dziaobitni. Swoi czy Niemcy?
- Nasi, nasi... dywizyjne siedemdziesitkiszstki... - podniecony szept z tyu.
Wyglday jakby nasze. Dugie lufy, znany ksztat tarcz ochronnych. A jeeli niemieckie? Zwodnicze
jest wiato rakiety. Trzeba sprawdzi. Rozrzucam ludzi w szyk obronny przed artyleri i ostronie
ruszam ze szperaczami do przodu. Zroszona trawa dobrze przewodzi gosy. Z dziaobitni dolatuj
zmieszane szepty, cisza i zupenie wyranie:
- Na pewno szwaby. Rbniem raz odamkowym, zobaczym...
- Nie strzela! Tu swoi! - wyskakuj z rowu.
- Co za swoi? Stj, bo strzelam! - odpowiada energiczny gos.
- Swoi, do cikiej cholery! Nie strzela! Z gospodarstwa Graewicza! - krzycz wcieky. adnie nas
tutaj witaj po tym wszystkim, comy przeszli.
- Z gospodarstwa Graewicza?... - gos z dziaobitni zagodnia troch. - Ano, jeden podejd do
podania hasa. Opu bro!
Przesuwam automat na plecy, podchodz. Poyskliwe lufy karabinw ledz zza tarczy dziaa moje
kroki. Nad waem unosi si barczysta posta w jasnym, spowiaym wida mundurze, przecitym
koalicyjk. Energiczny ruch rki uzbrojonej w pistolet.
- Stj! Haso!
- Panie kolego, bez cudw. Nie znam adnego hasa, bylimy odcici... - zaczynam i urywam nie
wierzc wasnym oczom. - Ole, jak Boga kocham! Ole, mapo zielona, tak witasz przyjaciela!... -
krzycz.
- Chyy! Jaka ci cholera z tamtej strony niesie? Daj mordy, chopie! - ju przeskakiwa oson,
szeroko otwiera ramiona. Caowalimy si, a nam czapki pospaday. Wytargaem go jeszcze za
powy eb, wykuksaem pod ebra. Spadochroniarz z potuczonym tykiem, artylerzysta zafajdany, ale
jeszcze mnie partyzanckim pseudonimem nazywa...
Kanonierzy wyleli zza tarczy, porozdziawiali zielone od ksiyca gby. Starzy przyjaciele si spotkali.
Przyjemnie popatrze. Mnie te przyjemnie. Po pierwsze - emy si w ogle wreszcie spotkali, po
drugie - Ole Szoomicki rzeczywicie stary druh z partyzantki. Dawno si nie widzielimy. Ostatnio w
omazach, prawie rok temu, w lecie, gdymy formowali trzydziesty czwarty puk. Waciwie tomy
wtedy mieli lecie na zrzut w Gry witokrzyskie. Ale Szoomicki, gdy poprzednio skaka z Rwnego
w Lubelskie, wyldowa niefortunnie na kupie kamieni pewn czci ciaa i rozbi j sobie na kwane
jabko. Kiedy przyszo znw lecie i skaka, Ole krzywi si, pociera pamitne miejsce twierdzc, e
w grach duo kamieni i ska paskudnych. A e na miejscu rwnie bardzo potrzebowano oficerw
wobec ogoszonego poboru rekruta, skwapliwie przysta na propozycje sztabu armii i mnie namwi
do pozostania. Moe i dobrze, emy wtedy nic polecieli. Z szedziesicioosobowej grupy, ktra
zostaa zrzucona w Kieleckie, wielu zgino w cigu krtkiego czasu. Najsmutniejsza bya dla nas
wiadomo o mierci wsplnego przyjaciela, podporucznika Siwego. Zgin rozszarpany przez min
wasnorcznie zakadan na drodze.
Urywkami zda wspominamy te czasy, dopytuj si o aktualn sytuacj naszych oddziaw,
o kolegw, jako e dobry los pozwoli trafi mi wprost do wasnej parafii. Olek ze sw bateri
ubezpiecza bowiem miejsce chwilowego postoju naszego puku po jego caodziennej walce. Mwi, e
dywizja nasza poniosa w ostatnich dniach due straty. Walczya pod Budziszynem i Welk, pod Clln i
Lug, wstrzymujc zaarte natarcia pancernych formacji niemieckich, przebijajcych si ku pnocy na
odsiecz Berlina. Wreszcie tu pod Knigswartha zdoano powstrzyma kontrofensyw Niemcw,
ktrych gwne siy pancerne wycofay si ju obecnie gdzie na zachd.
Szwaby narobili bigosu. Przepoowili nam ca armi, niespodziewanie uderzyli z boku i na tyy
rnych jednostek, zmuszajc je do walki na dwa albo nawet trzy fronty. Nasze oddziay rozdrobniy
si, pomieszay z sob, nawalia czno, trudno si byo zorientowa w tym wszystkim. Cikie
straty poniosy brygada czogowa oraz korpus pancerny, nasz i radziecki zmechanizowany, ktry
wyparto z Budziszyna.
Sztab pitej dywizji piechoty wraz ze swoimi oddziaami specjalnymi zosta zupenie rozbity. Dowdca
podobno zgin. Niemcy poamali jednak sobie zby i nie przedarli si na pnoc. A u nas w tej chwili
nawizuje si czno, organizuje solidne pozycje, obstawione artyleri i czogami, oddziay
otrzymuj nowe zadania.
Gdy stao si jasne, e spotkalimy swoich, pluton mj nadbieg do dziaobitni. Strzelcy ju si
pobratali z kanonierami, opdzlowuj im konserwy, wycyganiaj papierosy. Sierant rwie si do wsi,
usyszawszy, e stoi tam rwnie cz korpusu pancernego. Chopcw te cignie do kompanii.
Wysyam wic wszystkich naprzd, a sam jeszcze troch zostaj z przyjacielem, rozpytuj o ostatnie
wiadomoci z frontw, lokalne wypadki i jego wasne losy. Siedzimy na dugiej skrzyni z pociskami,
mimy papierosy.
- Wiesz, tak okoo tygodnia wstecz, zanim zacza si ta caa ruchawka pod Budziszynem - mwi Olek
- dolelimy ladem pancerniakw a pod Kamieniec. Korpus pancerny by ju prawie na
przedmieciach Drezna, ktry tam puk pitej dywizji szykowa si do zdobycia Kamieca, dziewita
dywizja bya zdaje si w prawo od nas. Wszystko grao. A tu ni z tego, ni z owego pita dywizja
nastawia si bojowo i zaczyna wyrywa z powrotem, za ni ile gazu w motorach poszorowali
pancerniaki, a nam te kazali cofa si i osania to nie wiadomo co. Cofamy si wic pomalutku, bo
nikt nie goni, i rano dostajemy cynk, eby zahaczy o jak miecin i zabra ze sob batalion
sanitarny dziewitej dywizji...
- Horka?...
- Cholera wie, nie pamitam nazwy. Do, e mielimy w tym miecie wzi pod opiek sanbat,
w ktrym byo okoo dwustu rannych. Wozy wysane przez dywizj na jego ewakuacj zostay gdzie
tam po drodze rozbite przez Niemcw, wic dlatego... A wyobra sobie, e kierowniczk tego sanbatu
bya ona naszego dowdcy puku. Lekarz w stopniu majora. Wic pukownik, rad z okazji, polecia
naprzd azikiem...
- Suchaj, Ole, w tym sanbacie bya jedna siostrzyczka z brygady czogw. Ormianka, dziewuszka -
marzenie. Nie widziae jej?...
- Nie... nie mogem patrze... i nie byo nawet na to czasu. Chowalimy ich we wsplnym grobie...
- Co?!
- Czekaj, pu, wariacie, we t luf! Co ty?
- Co ty powiedzia?! - trzsem go za ramiona.
- A co mam mwi?
- Kogo chowalicie?
- No... wszystkich. Rannych i personel. Niemcy ich wyrnli wszystkich do nogi. ona dowdcy te
miaa podernite gardo...
- Kto?... Kiedy?... - zapytaem tylko.
- Rano ich musieli, bo jak dowdca nadjecha, to te szczeniaki z Hitlerjugend, cywile i paru
esesmanw byli jeszcze przy szpitalu. Bo wiesz, mymy szli na zachd, a potem raptem wszystko do
tyu, wic szwaby myleli wida, e to przeom na caego. Tak wygldao: pita dywizja z powrotem,
korpus pancerny z powrotem, wasz puk, ktry tam stacjonowa, te wzi kuper w gar... Tego dnia
rano nie byo ju w miecie ani jednego onierza, tylko ranni bez broni, no i tych paru wartownikw
w sanbacie. Wtedy wlizn si tam jaki patrol SS na motocyklach. Mieszkacy chcieli godnie powita
wracajcych rodakw i Hitlerjugend, pod wodz burmistrza, uderzyo na szpital. Nie wiedzieli tylko,
e nasz puk idzie jeszcze z tyu. Z pukownikiem pojecha adiutant, radiooperator i goniec, mieli kaem
na aziku. Jak zobaczyli, co jest, osonili si ogniem i od razu wezwali nas przez radio. Jeden gwniarz
w skrzanych porteczkach broni si z pistoletu jeszcze wtedy, jak ju stanlimy na pozycjach wok
miasta. Wyobra sobie, e mia polskiego visa, przedwojennej produkcji, niklowanego. Widocznie
zabra ktremu z rannych oficerw. Aha, stanlimy na pozycjach... Amunicji byo prawie po trzy
jednostki ognia na dziao, wszystkie wozy przeadowane, a czasu mao. Pukownik poprosi przez
radio dowdc dywizji tylko o dwie godziny zwoki w marszu. Po godzinie nie byo ju miasta... Co ty
mylisz, sze baterii polwek, trzy haubic, przeciwpancerna... Kanonierzy owijali lufy mokrymi
paszczami, tak si grzay. Nikt ze sprawcw z miasta nie wyszed. Szoferzy usiedli przy kaemach.
Mamy tych zdobycznych do cholery...
Mwi co jeszcze o pniejszych walkach, pojedynkach z czogami, spalonych samochodach baterii.
C mnie to mogo obchodzi... Nie powiedziaem mu o tym, o czym mylaem. Poegnaem si,
ruszyem szuka kompanii. Szedem przez pusty, beznadziejny wiat.

W obszernej piwnicy zrujnowanego domu, na somie pod cianami, spali pokotem onierze, stay
cekaemy i granatniki. Mj pluton moci sobie posanie w rodku. Obok, w nieduej, odgrodzonej
drzwiami komorze, przy chwiejnym pomieniu stearynowego kaganka siedzia Klum nad butelk
wdki. Zastpca szefa kompanii, kapral Zgudko, sortowa amunicj z porozbijanych skrzynek, ukada
zdobyczne pancerfausty. Pierwszy wycign rk, dugo potrzsa moj doni:
- Dziki Bogu, e pan wrci, dziki Bogu... - powana, yczliwa rado w twarzy starego podoficera
o ciemnych, przystrzyonych wsach i bystrym spojrzeniu.
Klum podnosi si, pokazuje sztuczne zby w wymuszonym umiechu, bez sowa podaje mi rk.
Zmczony albo pijany, wyglda jak z krzya zdjty. Na ziemi w kcie pi jak zabici: podchory
Janusz, szef Kojtych, dowdca plutonu granatnikw. May Stasiek ley na wznak z automatem pod
gow. Te same twarze, tylko bardziej przygaszone, chyba znueniem. Na stole zaimprowizowanym
z beczki i paru desek widz torb polow Drosika, lornetk w futerale z niezdarnie wykaligrafowanym
jego nazwiskiem... Wyszed na pewno do batalionu.
- C tak u was jak w rodzinnym grobie? - mwi spokojnie, aby co powiedzie na powitanie. - Gdzie
Drosik?
Zgudko zerkn na mnie i odwrci si. Klum nie odpowiadajc podsun mi kubek i zacz nalewa
wdk.
- Gdzie Drosik?!
- Po co pan krzyczy? Po co?... - chory podnis gow. Policzki ma te, wpadnite, zaczerwienione
oczy podbite sicami. - Czy to co pomoe panu albo mnie? Panie poruczniku... niech pan mi powie,
dlaczego ja nie urodziem si bydlakiem, krow albo koz... za co ja tak cierpi. eby pan wiedzia, co
mymy przeyli. Niech pan zobaczy, ilu z kompanii zostao...
- Klum, kady z nas przey swoje. Ja te przez te dni nie siedziaem w burdelu. Powiedzcie, co z
Frankiem - siadam na skrzynce.
Zgudko podchodzi, zapala papierosa, mwi po cichu. Z jego sw wyania si zbocze wzniesienia
opadajce na podmok k, upstrzon rzadkimi olchami. Wzdu ki biegnie zygzakiem pytki okop
o mizernym przedpiersiu. Za przedpiersiem rozrzucona szeroko kompania dawi si rozpaczliwym
ogniem kaemw, chrypi salwami kabe. Za kompani bateria naszych dziaek szczeka jak oszalaa. Po
zboczu spywa na k szachownica pancernych wozw, a za nimi szereg za szeregiem, jak fale, id
pijani grenadierzy. Stalowe hemy, podwinite rkawy, mundurw, rozwrzeszczane mordy i nie
milknce ani na moment pistolety maszynowe. Cekaemy kompanii m, zwalaj nacierajce szeregi,
lecz po trupach kamratw pcha si nowa fala, zalewa okop deszczem z automatw. Sabnie nasza
obrona, bulgoce woda w rozgrzanych do ostatecznoci chodnicach, pryska para przez odkrcone
kurki, kolejno milkn cekaemy. Ale ferdynandy te ugrzzy w ce. Ryjc gbokie, czarne koleiny
cofaj si na zbocze, dymi pod ogniem naszych dziaek pracujcych bez wytchnienia. Tylko
grenadierzy pr dalej nieprzytomni, formuj klin uderzenia, granatami sigaj okopu. Wtedy Drosik
skoczy na wysunite stanowisko, skd ogie wymit zaog. Jego automat jazgota bez przerwy,
tpi ostrze niemieckiego szturmu. A nadjechay nasze czogi, spdziy z ki grenadierw, rozupay
karaskajce si na zbocze ferdynandy. Osoniy kompani. Drosik klcza w pytkim stanowisku,
okciami wsparty na przedpiersiu, zdawa si patrze jeszcze na swoje dzieo - gromad hitlerowskich
trupw na przedpolu. Ktry onierz podbieg do niego, chcia o co zapyta, ujrza krwawe wyloty
kul na plecach...
Pochowano go na ce za okopem. Owinitego w paatk, uoono w nabiegym wod doku,
przykryto darnin. Tak odszed dowdca naszej kompanii, podporucznik Franciszek Drosik, lat 42,
z zawodu gajowy, byy partyzant AL, spadochroniarz. Stao si to w kwietniowy, soneczny dzie 1945
roku.
Siedziaem suchajc, niezdolny do czegokolwiek. Poruszy mnie dopiero stukot krokw, skrzyp drzwi.
Sierant-czogista wpad do piwnicy.
- Przyszedem si poegna, poruczniku - zawoa od progu oywiony. - Spotkaem tutaj druhw
z naszej brygady. Duo nam gady maszyn podpalili, zaogi chodz bez przydziaw. No, zanim dadz
nowe czogi, sprbujem moj maszyn cign. Zaraz jad do sztabu brygady... No i godny jestem...
Macie co do jedzenia, poruczniku, nie byo czasu zaj na kuchni...
- Panie Zgudko, ma pan co do przegryzienia? Niech pan da. A na razie, za szczliwy powrt do
maszyny - podsunem sierantowi swj kubek z wdk.
- Ju daj, panie poruczniku. Cholera z tymi pancerfaustami. Ka nam zbiera, nie wiadomo po co.
Ten chyba trzeba bdzie wyrzuci, spust ma skrzywiony... - mwi Zgudko i z wahaniem odkada pod
cian pi pancern.
- Co, skrzywione? Pokacie, zobaczymy... - sierant ociera usta po wypiciu, siada na skrzynce, podnosi
pancerfausta, opiera wylotem o ziemi, gowic o brzuch, manipuluje schylony. Bryzno ogniem,
trzasno jak piorun! Wystrzelona rura toczy si po betonowej pododze, z dymu wyrasta papierowa
twarz sieranta o nienaturalnie rozwartych oczach, caa posta pochyla si wolno, rka obejmuje co
na brzuchu omdlewajcym ruchem, chce wycign... W doni rozkwita tymi skrzydami
stabilizator gowicy. Gowica w brzuchu. Do opada w d, do cholewy buta, siga kolby nagana.
Skoczylimy, odebralimy pistolet...
- Sanitariusz! Sanitariusz!
Sanitariusz Lipka wpad boso, w rozpitym mundurze, otwierajc sw torb...
- Szybko, do samochodu i do sanbatu. Czogici maj sanitark!... - krzykn szef, ktry jak wszyscy
zerwa si po wystrzale.
W par minut sierant by ju na noszach i w samochodzie. Wz pomkn do ssiedniej wsi, gdzie sta
batalion sanitarny.
- Dobrze, e by godny, a wdka ma waciwoci dezynfekcyjne. Chop mody, jak go wezm od razu
na st operacyjny, uratuj - pociesza mnie i siebie Zgudko, ale sapa, krci gow przygnbiony. - Po
choler manipulowa przy tym spucie. Pancerniak, przecie zna si na tym. Ot, ludzkie szczcie...
cholera.
Wszyscy gadali o wypadku, odtwarzali jego przebieg. Signem po swj automat, wziem torb
polow.
- Wychodzi pan? - pyta Klum.
- Tak, pjd do batalionu. Daleko to std? Musz zda raport ze swego rozpoznania. Ochalski bdzie
si piekli, jeeli odwlok...
- Ochalskiego nie ma.
- A gdzie?
- Zgin wczoraj... Wychodzi z chaty, akurat pocisk waln przed drzwiami.
Usiadem z powrotem.
Porucznik Ochalski... Ochalski, adiutant naszego batalionu... Gdymy odchodzili z Warszawy na front,
ona odprowadzaa go daleko za miasto. Caowali si dugo przed rozstaniem. Mijajc ich
odwracalimy gowy... Drosika te odprowadzaa ona: Niech pan uwaa na Franka..., prosia mnie
jeszcze... Dlaczego gin ci, ktrych kto odprowadza, na ktrych powrt kto czeka? Krcki, Drosik,
Ochalski...
- Dowdca batalionu jest w sztabie, nie wiecie? - czuj, e nie mog duej usiedzie w dusznej
piwnicy.
- Chyba jest. Wie pan, e mamy nowego...
- Nowego? A kapitan Jezierski?
- Zastrzeli si dwa dni temu. Jak odstpowalimy, zosta ciko ranny w biodro. Zmiadyo mu cae.
Nie da si ruszy sanitariuszom. Niemieckie czogi ju nadchodziy. Odda chopcom dokumenty
i strzeli sobie z pistoletu w usta...- informuje Klum. - Zastpca dowdcy puku, kapitan Dbicki, obj
trzeci batalion po rannym kapitanie Iwaszencowie, i te haratno go w czasie kontrataku. Straci
chyba nog. Porucznik Tymicki wpad w niemieck zasadzk, ale wyrwa si cudem, i zdoa uratowa
swego rannego szofera. Porucznik Aleksandrowicz dosta si do niewoli...
Obejmuj gow rkami: do, do, do... Wychodz na dwr, opieram si o pot. Noc cicha, widna
od ksiyca, ciepo, sowiki dr si w jaminach za chaup. Nie mog znale zapaek, aby zapali
papierosa. Wartownik alarmowy z automatem pod pach spaceruje wzdu potu. Jaki nieznajomy,
chyba z innej kompanii.
- Hej, strzelec! Macie ogie?
onierz podchodzi, stuka obcasami, waha si. Na warcie nie wolno mie przy sobie zapaek. Ale to
przecie front.
- Nie bjcie si, dajcie...
Bez sowa podaje mi pudeko. Oddajc zagaduj onierza ot tak, aby mu nie byo przykro, e tylko dla
zapaek potrzebny.
- Z ktrej kompanii jestecie?
W odpowiedzi wymienia swj stopie, nazwisko i jednostk. Zaraz, zaraz... skd ja znam to nazwisko
z tego puku?... Aha, ju wiem. O tym chopcu mwilimy pod Wrocawiem. Dla pewnoci pytam. Tak,
jest rodzonym synem tego kapitana, byego dowdcy batalionu z ssiedniego puku, ktry
zdezerterowa pod Wrocawiem.
Stoimy, rozmawiamy skpymi zdaniami. Chopak ma na sobie podarty, brudny paszcz i wykolawione
buty. Patrz na jego inteligentn, zmczon twarz i myl: na pewno chce mu si spa i gryz go
wszy. Pod Budziszynem rozbito jego batalion. Ze zdziesitkowan kompani znalaz si tutaj,
przylepiony do naszego puku. Jutro czeka go znw walka, wiee wszy, bezsenno, strach, a moe
kalectwo lub mier... W tej chwili jego ojciec, jak wielu podobnych dezerterw, jest daleko od
frontu. To fakt, e za dezercj w czasie wojny grozi kula w eb, a w najlepszym wypadku cika
kompania karna. Ale nasze wojska ju na przedmieciach Berlina, alianci zajli Francj i cz
Niemiec, wojna skoczy si lada dzie. Po wojnie bdzie amnestia, nowe wadze przymkn oczy na
starych dezerterw, pjd w niepami dawne grzechy. Do tego czasu mona znale bezpieczn
melin, dorobi si na mieniu wysiedlonych Niemcw, handlu... Na Ziemiach Odzyskanych, daleko za
frontem, nikt nie pyta o dokumenty. My miejemy si pogardliwie z dezerterw i meliniarzy. Ale ten
si mieje, kto si mieje ostatni. A kto si bdzie mia?... Nie chcemy pozowa na bohaterw, nie
damy zaszczytw i specjalnych wynagrodze, ale czy potrafimy zachowa zdrowie, normalne siy
do pracy po wojnie, rado ycia? A jeeli nie? Co nam, liniowym onierzom bez zawodu, bez
majtku, bez rodzin i bez protekcji da w zamian nowa Polska, o ktr walczymy? Czym nas odrni od
tamtych? Bdziemy mieli stopnie i odznaczenia - ani si tym przykryjesz, ani najesz. Oni bd mieli
zdrowie i pienidze... Tak, ten si mieje, kto si mieje ostatni!
Dziwne myli przychodz czowiekowi do gowy, gdy tak stoi oparty o pot w zrujnowanej, frontowej
wsi, gdy jest noc, udrka po stracie dziewczyny, przyjaci... Trudno jest usn w tak noc, gdyby by
ju ranek i soce, wiat wtedy weselszy...
Rano maszerowalimy w szyku ubezpieczonym na poudniowy zachd. Po paru godzinach
nawizalimy styczno z nieprzyjacielem. Puk rozwin si i z marszu wszed w bj. Okoo poudnia
wyparlimy Niemcw z miejscowoci Luppa. Natarcie szo dalej.
Stao si widoczne, e z powrotem przejlimy inicjatyw w nasze rce. Podczas krtkiej przerwy
w zdobytym miecie przebkiwano co o marszu na Czechosowacj, w Sudety, gdzie stacjonuj
jeszcze puki SS i osawionych wasowcw. Byo mi obojtne, gdzie pjdziemy. Esesmani, wasowcy,
tak... ci nie poddaj si w walce. Za duo maj na sumieniu, wiedz, co ich czeka. Wszystko jedno. Po
tym, co widziaem w spalonej wsi i co usyszaem od Olka, postanowiem nie bra jecw.
Obojtno miaa zreszt i inne rda. Byem bezgranicznie zmczony. Chwilami, lec w tyralierze,
apaem si na tym, e niesiona do oczu lornetka zawisa wp drogi, a ja patrzyem tymczasem, jak
kosmata liszka pnie si mozolnie po odyce badyla... Z naprzeciwka spod dugich rzs patrzyy na to
samo czyje czarne oczy, drobne palce pomagay liszce w jej trudnej wspinaczce...
Czsto ogldaem si do tyu, gdzie obok cekaemw, granatnikw i pozostaych plutonw powinna
by pochylona sylwetka Drosika. Teraz by Klum, ktry zgnbiony i zdenerwowany dyrygowa, jak
umia, wsparciem ogniowym i reszt kompanii. Ja uparem si przy swoim plutonie. Chciaem do
koca zachowa jego szturmowy charakter.
- Zimno mi, mam dreszcze - poskaryem si Braczkowskiemu.
- To z nie przespanej nocy, panie poruczniku. Zawsze czowieka trzsie, jak niewyspany... - pociesza
troskliwie.
- Moe masz racj - mwiem. - Musz si wreszcie odespa solidnie.
Tylko skd to dziwne uczucie lku i obojtnoci? Czyby naprawd ze zmczenia? Dlaczego Jurek
przed mierci by taki wyranie nieswj? Lepiej nie wspomina umarych. Czesio ma racj, to
wszystko z niewyspania. Wieczorem, jeeli tylko dobry Mars pozwoli nam na noc uoy si pod
dachem, podwdz Klumowi wdk, wychlam wszystko i eby sam Hitler przylaz do mnie na
kolanach z pokorn prob, aby go zastrzeli, nie wstan. Niech czeka do rana.
Przed zmierzchem poderwaem swj pluton do kolejnego szturmu. Bieglimy po rwnym jak st
ugorze, kryci ogniem wasnych cekaemw i modzierzy, strzelajc w ruchu do nieprzyjacielskich
stanowisk widocznych na niedalekim skraju lasu. Co si stao potem, pamitam, jakbym to widzia
przy bysku magnezji: przez mgnienie i wyranie. Na wprost nas rbn nagle ogniem w oczy milczcy
dotd, zamaskowany kaem; tyraliera zwina si, przypada do ziemi. Zdyem jeszcze wyrwa
granat zza pasa i machn go midzy wystajce jakby wprost z ziemi hemy.
Nie wiem, kiedy zwaliem si na wznak. Czuem tylko przedtem straszne uderzenie, jakbym
w rozpdzie wpad na cian. Potem szum w gowie, mdoci. Po niebie pyny zarowione od
soca oboczki, pachniaa wiea ziemia, skd z daleka nis si jkliwy gos.
- Porucznik, porucznik zabity! - To krzycza Braczkowski.
Obrciem si wtedy na brzuch. Z lewej strony ciaa chrzcio co nieprzyjemnie, przez
czerwieniejcy rkaw paszcza starczay biae, potrzaskane koci. Dziwne, e wcale nie bolao.
Dostaem! Kto obejmie pluton? Przecie Masowski zosta ranny jeszcze nad Nys - mylaem
z wysikiem.
Spojrzaem za siebie. Tyraliera leaa wcinita w mikroskopijne fady terenu; paru chopcw pezo
w moj stron. Rozedrgany gos powtarza jakie cyfry, regulaminowe sowa komendy. Zrozumiaem,
e Pobiarzyn obj ju dowdztwo i koryguje ogie plutonu. Wtuliem twarz w zryt pociskami,
wilgotn ziemi.
Nasze cikie karabiny maszynowe zanosiy si dugimi seriami. Ziemia drgna, zawyo w powietrzu.
Odezway si znw pukowe modzierze torujc ogniem drog zalegej na chwile w szturmie
tyralierze.

Epilog

W kilkanacie dni pniej ewakuowano mnie ze szpitala polowego w Jagodzinie do Poznania. Leaem
na oglnej sali segregacyjnej. By pny wieczr. Due, jasno owietlone pomieszczenie wypenia
zapach eteru, ropy i potu. Gruby gipsowy pancerz uciska mi ciao od pasa po szyj, unieruchamiajc
rami w samolocie, bolenie krpowa ruchy. Na ssiednim ku jaki rozpalony gorczk strzelec
zrzuca z siebie okrycie, krzycza w malignie, aby nie ciga erkaemw, bo idzie niemiecki kontratak.
O par ek dalej kto cay w bandaach, jak mumia, pogwizdywa beztrosko i kl pielgniark, e
tak dugo nie przynosi kaczki. Reszta ciko rannych onierzy zapadaa ju w sen, niektrzy
pojkiwali, kto z kim rozmawia jeszcze pgosem.
Nagle od strony koszar, zajtych przez nasze jednostki, zadudniy strzay. Rozmawiajcy dotd ranni
przycichli, nasuchiwali mimo woli.
- Nie cigaj erkaemu... nie cigaj, bracie... Niemcy na przedpolu... - jcza nieprzytomnie ten na
ssiednim ku.
Strzay biy coraz gciej, rozprzestrzeniay si na miasto, ogarniay rejon szpitala. Z ulicy dochodzi
tupot krokw, okrzyki.
- Co to jest? Dlaczego strzelaj? - dopytuje si cakowicie obandaowany onierz. Nie gwide ju.
- Czort wie... chyba wiczenia... - odpowiadam i prbuj wyjrze przez okno.
Trzasny wanie zenitwki lc w niebo sznury czerwonych pociskw. Kolorowe rakiety rozjaniy
szyby od zewntrz i cikie kaemy obrony przeciwlotniczej zaczy grzechota na wycigi. Gdy milky,
jakby dla nabrania oddechu, automaty wypeniay luk szybkim, guszonym przez silniejsz bro
jazgotem. Ranni niespokojnie unosili gowy.
- Co jest?
- Dlaczego strzelaj?
- Nalot! Gasi wiato!
- Gdzie nalot? Piechota rbie z automatw...
- Ale zenitki bij...
- ...nie cigaj kaemu... Niemcy id... strzelaj, strzelaj, bracie... wyrn nas... - wy strzelec w malignie.
- Desant niemiecki! - drze si nagle ktry.
- Siostro!... Siostro!...
- Siostry ucieky!
- Desant... desant... wyrn nas...
- Dure! Rannych nie wyrn...
- Spokj, do jasnej cholery! Poszalelicie! Jaki desant? Przecie Berlin pad tydzie temu, nasze wojska
stoj nad ab. Gdzie Niemcom do desantu na Pozna. Poczekajcie, zawoam siostr! - krzycz
gramolc si z ka.
Kanonada szarpie nerwy. I gdzie ta siostra, u diaba, dlaczego nie przychodzi?! Na korytarzu sposzony
tupot krokw, trzaskanie drzwiami. Wartownicy strzelaj pod oknami. Czyby naprawd desant?
Gdzie mj automat? Aha, zabrano mi go jeszcze w baonie sanitarnym... A vis? Visa oddaem jej,
a ona... Wyrnli tam wszystkich. Personel i rannych. Dlaczego rannym nie zostawia si broni?
Podobno w gorczce strzelaj do lekarzy. Wic teraz Niemcy wykocz nas bez kopotu.
Trzymajc si ciany dobrnem do drzwi. Za mn klnc i jczc toczyo si kilku rannych. Na
korytarzu wystraszone postacie w bielinie, o kulach, nikt nie zna powodu strzelaniny, wszyscy pchaj
si do wyjcia. Wartownik koo bramy bije w gr z karabinu.
- Czego strzelasz?
- Wszyscy strzelaj... - chopak niezdecydowanie opuszcza bro, rozglda si. - Cholera wie po co...
Zenitwki grzmi cigle i rakiety pryskaj ze wszystkich stron. Przez owietlony ich blaskiem
dziedziniec biegnie pielgniarka w rozwianym chaacie.
- A wy dokd? Po co wychodzicie? Wracajcie na sale, przezibicie si! - woa z daleka po rosyjsku.
- Siostro, co jest? Niemcy?
- Co wy, zwariowalicie? Kapitulacja! Salut strzelaj...

Pisane w Londynie i Wrocawiu w 1957 r.

Ilustracja: Mieczysaw Winiewski
Ukad typograficzny Jan Bokiewicz
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1975. Wydanie VII
Nakad 20.000+ 347 egz. Ark. wyd. 12,94, ark. druk. 15,5 Papier drukowy m/g. 92x114, kl. III z Fabryki Celulozy i Papieru w Kostrzyniu
Oddano do skadania 18.IX.1974 r.
Podpisano do druku w lutym 1975 r.
Druk ukoczono w marcu 1975 r.
Drukarnia Narodowa w Krakowie
Zam. nr 626/74. Zam. wyd. C-51/75. S-067-2480
Cena z. 20.-
Printed in Poland

You might also like