You are on page 1of 15

Mariusz Dawid Dastych

CZY MOGLI WEJŚĆ?


( Mity i prawdy o „bratniej pomocy”)

Wstęp: Artykuł niniejszy ukazał się po raz pierwszy ponad rok temu - 5
marca 2001 roku - na stronach Czasopisma Internautów nowa@on-line ,
otwierając serię publicystyczną poświęconą kontrowersyjnym wydarzeniom
w najnowszej historii Polski. Autor – polski dziennikarz i analityk
polityczny – pragnie wywołać szeroką dyskusję i zaprasza wszystkich
zainteresowanych do zabrania głosu. Nie musimy się zgadzać ze sobą.
Jednak starajmy się dotrzeć do prawdy, dla dobra Polski i przyszłych
pokoleń Polaków. Tekst artykułu został poprawiony i aktualizowany. Mój
adres E-Mail: Mariusz Dawid Dastych starm@poczta.onet.pl lub
mariusz.dastych@inetia.pl , adres Czasopisma Internautów now@on-line ,
gdzie opublikowałem ten i inne artykuły , i gdzie nadal będą się ukazywać
moje teksty to: http://nowamedia.w.interia.pl - Autor.

W roku 2001 minęło 20 lat od pamiętnego dnia: 13 grudnia 1981. Od


wprowadzenia stanu wojennego. Dwadzieścia lat – i nadal nie jesteśmy
pewni, jak to było. Prawda o zagrożeniu inwazją wojsk sowieckich i
sojuszników z Układu Warszawskiego (Czechosłowacja, NRD) nadal jest
„złożona” – rozbija się na dwie polityczno-publicystyczne półprawdy.
Pierwsza, „solidarnościowa”, głosi (nie bez racji), że obce wojska nie
wkroczyłyby do Polski, a stan wojenny został wprowadzony przez generała
Wojciecha Jaruzelskiego wyłącznie dla ratowania władzy komunistów, w
porozumieniu z Kremlem. Druga półprawda, też nie pozbawiona racji i
przypisywana przede wszystkim postkomunistom, ale rozpowszechniana
także przez inne źródła, mówi, że w grudniu 1981 roku inwazja sił Układu
Warszawskiego była możliwa, a wprowadzenie stanu wojennego miało jej
zapobiec. Taki pogląd głosi od początku generał Wojciech Jaruzelski w
licznych wywiadach, artykułach i książkach. Sprawę interwencji sowieckiej
łączy przy tym z analizą sytuacji wewnętrznej Polski, w okresie
poprzedzającym stan wojenny.
Obie półprawdy mają wielu przekonanych zwolenników i tyluż –
przeciwników. Ludzie „Solidarności”, zwolennicy pierwszej z nich,
potępiają wprowadzenie stanu wojennego i mają słuszny żal do generała
Jaruzelskiego, że siłą rozbił Związek i poddał naród represjom, choć- ich
zdaniem - nie było to podyktowane zagrożeniem z zewnątrz. Według tej
tezy, stan wojenny był tylko „wojną WRON-y z narodem”, w obronie
skompromitowanego reżimu. Zwolennicy drugiej tezy, nie tylko byli
komuniści, ale również osoby nie związane z Polską przyznają, że
zagrożenie inwazją było realne, pomimo wojny w Afganistanie i wyraźnej
niechęci przywódców sowieckich do otwierania „drugiego frontu” w
nieprzychylnej Sowietom Polsce. Przyznam, że jestem zwolennikiem tej
drugiej tezy ( dalej nazywając ją „półprawdą”, dopóki cała prawda nie
zostanie ujawniona).
Już w roku 1980 sytuacja w Polsce wywoływała ogromne zaniepokojenie w
ZSRR i innych krajach Obozu. Miałem okazję przekonać się o tym podczas
kilku wizyt w tych krajach, a szczególnie w trakcie pobytu w Moskwie w
grudniu, kiedy wyczuwało się atmosferę napięcia nawet wśród zwykłych
ludzi. Poszukałem wówczas kontaktów z osobami z kręgów sowieckiej
dyplomacji i wywiadu, które poznałem wcześniej w Polsce lub innych
krajach – nawet tak odległych jak Chiny czy Wietnam. Rozmawiałem z
komentatorami sowieckich mediów, politologami, z kierownictwem Agencji
Nowosti – związanej z KGB. Wszyscy pytali o „Solidarność”, o Wałęsę, o
opozycję polityczną w Polsce i niepewną sytuację w partii. Jeden z moich
rozmówców, oficer wywiadu wojskowego (GRU) 1/, który spędził wiele lat
w USA – powiedział mi wprost, że wariant czechosłowacki z roku 1968
może być powtórzony, jeśli władze w Polsce będą nadal ustępować. Jeżeli
dotąd nie wprowadzono wojsk (choć były manewry i przygotowania), to nie
znaczy, że Breżniew dał Polakom wolną rękę. Dowiedziałem się, że o
sytuacji w Polsce Rosjanie rozmawiają kanałami dyplomatycznymi z
Amerykanami i Niemcami(z RFN). A jeśli idzie o NRD – to jej przywódcy
zajmują twarde stanowisko i nie odmówią interwencji, podobnie jak i
przywódcy Czechosłowacji. Pobyt w Moskwie, w grudniu 1980 roku,
sprawił na mnie wrażenie przygnębiające. Nasz polski entuzjazm i wielka
radość po strajkowym zwycięstwie i Porozumieniach Sierpniowych były
tam odbierane zgoła inaczej: jako „kontrrewolucja” i zamach na Układ
Warszawski. A przede wszystkim jako zagrożenie dla imperialnych
interesów Związku Sowieckiego i bunt w jednym z głównych „baraków”
Obozu.
Pobyt w Rosji uzmysłowił mi jedną prawdę: wszelkie poczynania
najwyższych władz sowieckich były otoczone głęboką tajemnicą. Kiedy
byłem w Moskwie, w grudniu 1980 roku, zmarł były premier Aleksiej
Kosygin i wiadomość o jego śmierci została ogłoszona z wielodniowym
opóźnieniem. W tym samym miesiącu, rok wczesniej (1979) wyjechałem z
Rosji przed Bożym Narodzeniem, kiedy Armia Sowiecka szykowała się do
wkroczenia do Afganistanu (weszli tam 26 grudnia). Decyzję tę również
powzięto w tajemnicy. Podobnie mogło być w sprawie wejścia do Polski.
Dopiero niedawno amerykański historyk - Mark Kramer z Uniwersytetu
Harvarda opublikował w 11 numerze biuletynu „Cold War International
History Project” ściśle tajny dokument sowiecki 2/, który otrzymał w
Moskwie od rodziny nieżyjącego już historyka wojskowego – generała
Dymitra Wołkogonowa. Jest to „Memorandum” do KC KPZR, z dnia 28
sierpnia 1980 roku, podpisane przez Susłowa, Gromykę, Andropowa,
Ustinowa i Czernienkę, w którym proszą Komitet Centralny o zgodę na
sformowanie zgrupowania wojsk dla interwencji w Polsce. Dokument jest
autentyczny. A więc, w przededniu porozumień ze Szczecina i Gdańska,
kończących strajki, władze sowieckie już szykowały się do interwencji.
Pełna gotowość bojowa trzech dywizji pancernych i jednej
zmechanizowanej została wyznaczona na dzień 29 sierpnia 1980 roku, na
godzinę 18:00.
Kto o tym wiedział w Polsce w sierpniu 1980 roku? Chyba nikt.
Zakończenie strajków ugodą między nowo powstałym NSZZ „Solidarność”
a rządem nie zmieniło nastawienia Kremla. Według relacji pułkownika
kontrwywiadu Artura Gotówki, byłego szefa ochrony gen. Wojciecha
Jaruzelskiego, i innych świadków wydarzeń 3/, 1 grudnia 1980, w Moskwie,
szef sztabu sił zbrojnych ZSRR - marszałek Nikołaj Ogarkow pokazał
wezwanemu tam gen.Tadeuszowi Hupałowskiemu mapę sztabową z nowym
rozmieszczeniem wojsk Układu w Polsce. Pozwolił przenieść ją na oleat
(kalkę) i zabrać do kraju. Plan przegrupowania i dyslokacji wojsk, wiązał się
z przygotowaniem do ćwiczeń w Polsce, z udziałem 18 dywizji (15
sowieckich, dwóch czechosłowackich i jednej NRD-owskiej). Dwa dni
później, 3 grudnia, głównodowodzący wojskami Układu Warszawskiego -
marszałek Wiktor Kulikow zażądał od Polaków zgody na ustalenie terminu
gotowości do ćwiczeń. W Polskim Sztabie Generalnym zmieniono
pierwotny sowiecki plan rozmieszczenia wojsk na polskich poligonach w
pobliżu dużych miast, zastępując jednostki obce polskimi. Podobno istotną
rolę w „korekcie” sowieckiego planu odegrał generał Eugeniusz Molczyk,
uważany powszechnie za „człowieka Moskwy” w Wojsku Polskim.
Skopiowana przez gen. Hupałowskiego mapa to nic innego, jak plan
interwencji zbrojnej Układu Warszawskiego w Polsce, przygotowanej na
początek grudnia 1980 roku. Zagrożenie było realne. Ale sposób
zawiadomienia Polaków – co najmniej dziwny. Wbrew pozorom, Rosjanie
nie parli do interwencji wojskowej. Na szczycie przywódców UW w
Moskwie, 5 grudnia 1981 r., Stanisław Kania przekonywał (przekonanego
już!) Leonida Breżniewa, aby do Polski nie wchodzili. I ten obiecał, że nie
wejdą. Rzecz w tym, że decyzja o nieinterwencji została wcześniej powzięta,
bez udziału Polaków. W ten brutalny sposób (podsuwając plan interwencji!)
Rosjanie chcieli zmusić polskie władze i wojsko do działań przeciwko
„Solidarności”. Tak narodził się plan „stanu wojennego”, którego
współtwórcą i głównym referentem z Sztabie Generalnym był pułkownik
Ryszard Kukliński, oficer polskiego wywiadu wojskowego, podobno
również agent KGB 4/ i (jak wiadomo) szpieg CIA, który uciekł z kraju w
listopadzie 1981 roku. Pod koniec roku Rosjanie i sprzymierzeńcy mogli
wprowadzić wojska do Polski i na „zdobycie” naszego kraju wystarczyłoby
kilka dni. Nie weszli, choć mogli wejść. Dlaczego? Bo sytuacja w Polsce nie
groziła wówczas przewrotem i obaleniem władzy komunistów. Z drugiej
strony grupa starych i rozważnych przywódców Związku Sowieckiego, na
czele z Leonidem Breżniewem, nie chciała ryzykować awantury w Europie.
Wbrew dość powszechnemu przekonaniu , że wojna w Afganistanie
wykluczała interwencję w Polsce – nie była to główna przeszkoda. Armia
Sowiecka liczyła wówczas , według danych wywiadów państw Zachodu,
ponad 3 miliony 700 tysięcy żołnierzy, a w Afganistanie walczyło ich mniej
niż 100 tysięcy 5/. Zagrożenie strategicznych interesów Imperium
Sowieckiego w Europie, w wyniku ewentualnego przewrotu w Polsce, nie
powstrzymałoby Rosjan od interwencji wojskowej, gdyby taka konieczność
nadeszła. Tymczasem łatwiej i taniej, bez ryzyka dla Obozu, było zmusić
władzę komunistyczną w Polsce do zdławienia opozycyjnego ruchu
„Solidarności” wyłącznie własnymi siłami.
Na początku 1981 roku sytuacja jakby ustabilizowała się, chociaż Polska
była stale i ostro krytykowana (Breżniew, Susłow, Gromyko, Kulikow,
Andropow). Kolejna analiza „Komisji Susłowa” z marca/kwietnia 1981 roku
była dla nas bardzo niepomyślna: (1)„Solidarność” jest faktycznie
opozycyjną partią polityczną, (2) w PZPR nastąpił rozłam, władze nie
kontrolują już sytuacji, (3) rozwija się „pełzająca kontrrewolucja”, (4)
niepewna i chwiejna postawa zaznacza się w Wojsku Polskim i siłach
bezpieczeństwa MSW. Wiosna roku 1981 była okresem nasilającej się presji
i intensywnej penetracji naszego kraju przez wywiady – sowiecki i krajów
socjalistycznych (głównie NRD i Czechosłowacji). W tym czasie
zajmowałem się rozpoznawaniem struktur, tworzonych przez tak zwanych
prawdziwych komunistów i patriotów, popularnie nazywanych „betonem”.
Skupiali się oni wokół znanych działaczy PZPR – przede wszystkim Stefana
Olszowskiego, ale także Tadeusza Grabskiego, Stanisława Kociołka,
Andrzeja Żabińskiego, Albina Siwaka. W MSW i KC PZPR nadal spore
wpływy miał generał Mirosław Milewski – od lat sowiecki „czekista”, choć
miał powszechnie opinię zagorzałego polskiego nacjonalisty 6/. W Wojsku
partyjni konserwatyści mieli mniej do powiedzenia. Generałowi
Jaruzelskiemu potrafili się przeciwstawić tylko nieliczni, jak wspomniany
wyżej generał Molczyk oraz generał Sawczuk. Nie brakowało jednak
„betonów” wśród średniej kadry dowódczej, a także w wywiadzie i
kontrwywiadzie – szkolonym i wychowywanym przez KGB i GRU.
Podległość organizacyjna polskich służb specjalnych ich odpowiednikom w
Moskwie, w ramach struktur Układu Warszawskiego, była bezsporna. Nie
można jednak wyciągać z tego pochopnych wniosków, jakoby polscy
oficerowie byli skłonni do zdrady. Co więcej, niektórzy z nich –
przebywający wówczas w ZSRR – narażali życie, zbierając nielegalnie
informacje wywiadowcze na temat zagrożeń dla Polski. Znam takie
przykłady, ale ujawnienie ich dzisiaj nie byłoby rozsądne 7/. Istniało
zagrożenie innego rodzaju: około 70 procent naszych formacji wojskowych
podlegało rozkazom dowództwa Układu Warszawskiego. W razie nadejścia
„bratniej pomocy”, większość jednostek WP musiałaby wypełniać rozkazy
interwentów – sojuszników, a jednostki zbuntowane szybko by otoczono i
rozbito. Front „antysolidarnościowy” tworzyła nie tylko partia, ale i „stare”
związki zawodowe, półjawne organizacje, takie jak Zjednoczenie
Patriotyczne „Grunwald” o wyraźnie szowinistycznym, komunistycznym i
antysemickim obliczu. Powstawały też, w opozycji do tzw. struktur
poziomych, tworzonych przez partyjnych reformatorów (np. Tadeusza
Fiszbacha w Gdańsku), organizacje „prawdziwych komunistów”, takie jak
Forum Katowickie, czy grupy robotnicze inspirowane przez Albina Siwaka.
Do tych „prawdziwych” stale przybywały nieoficjalne misje z Moskwy, jak
również z Berlina i Pragi. Na czele jednej z nich, którą rozpoznawałem, stal
pułkownik KGB 8/, wysłany przez Konstantina Rusakowa (członka Biura
Politycznego, odpowiedzialnego za sprawy polskie). Przebywał dość długo
w Polsce, odwiedzając komitety partyjne i różne organizacje (w tym ZP
„Grunwald”). Takie misje rozpoznawcze miały charakter półjawny i zbierały
informacje i opinie. Być może przy ich pomocy próbowano przygotować
kadrę w terenie, złożoną z komunistów lojalnych wobec ZSRR.
Groźniejsza jednak była penetracja Polski przez (formalnie!) sojusznicze
wywiady: wszechobecny wywiad sowiecki (KGB i GRU), wywiad
zagraniczny STASI z NRD oraz wywiad czechosłowacki. Rosjanie w ogóle
nikogo nie musieli prosić o zgodę – ich wywiad działał jak chciał, a polskie
MSW i Wojsko dostarczało im każdych informacji. Formalną zgodę MSW
na samodzielną działalność operacyjną w Polsce dostały wywiady NRD i
Czechosłowacji. Ten pierwszy wywiad penetrował środowiska naszej
opozycji już od połowy lat 70-tych. Niemcy działali głównie na Wybrzeżu,
na Dolnym i Górnym Śląsku. Szef wywiadu STASI – Marcus Wolf miał
swoją agenturę w najbliższym otoczeniu Lecha Wałęsy oraz w Komitecie
Obrony Robotników (KOR), gdzie polska SB nie mogła zwerbować
agentów. Nazwiska nadal pozostają tajemnicą 9/. W Warszawie obsługiwał
agenturę STASI m.in. bardzo aktywny młody dyplomata – Konrad Mueller.
Przedstawiciele rezydentury KGB w Warszawie mieli swoich agentów już
na strajku w Stoczni Gdańskiej i Szczecińskiej. Pod koniec 1980 roku – co
mogę jednoznacznie potwierdzić – KGB „podchodziła” do kilku polskich
dziennikarzy, proponując im bardzo intratne zajęcie: chodziło o
umieszczenie kogoś zaufanego w najbliższym otoczeniu Lecha Wałęsy.
Trudno mi powiedzieć, czy się to udało, ale Rosjanie starali się zawsze
dotrzeć do najściślejszego kierownictwa „Solidarności”. Raporty agenta
(agentów) przy Wałęsie miały trafiać do rezydenta KGB w Ambasadzie
ZSRR o pseudonimie „Żdanow” 10/. Najgorsza z możliwych operacji
„sojuszniczych” wywiadów to organizowanie prowokacji w terenowych
ogniwach „Solidarności”. Mówi się o tym, że bijatyka w Bydgoszczy
(pobicie Jana Rulewskiego) była jedną z poważniejszych prowokacji KGB,
zsynchronizowaną z kolejnym naciskiem militarnym (wielkie ćwiczenia
wojskowe „Sojusz’81” rozpoczęły się 16 marca 1981, prowokacja bydgoska
– 3 dni później!). Ale nie można wykluczyć, że to była raczej robota SB.
Gdyby Sowieci chcieli znaleźć pretekst do interwencji zbrojnej (np. w razie
niepowodzenia stanu wojennego), to wiedzieli jak podgrzać nastroje i
sprowokować Polaków do walki z komuną, by ich potem szybko pokonać.
Tymczasem mieli jednak inny cel: zmuszenie ekipy Stanisława Kani i gen.
Wojciecha Jaruzelskiego do rozprawienia się z „Solidarnością” i wszelką
opozycją. I każdy pretekst był dobry!
W Moskwie i na Syberii.
W maju 1981 roku, po kilkumiesięcznych staraniach czynionych
równocześnie w kraju i w Moskwie, wyjechałem jako specjalny wysłannik
tygodnika „Płomienie” w długą podróż po ZSRR. Moja gazeta podlegała
Stefanowi Olszowskiemu, którego wówczas Rosjanie kokietowali, wbijając
nóż w plecy Stanisława Kani. Dzięki temu mogłem uzyskać mocne wsparcie
APN (Agencji Prasowej Nowosti – sterowanej przez KGB) i dostać
zezwolenia na odwiedzenie miast i okręgów zamkniętych dla
cudzoziemców. Spędziłem w Rosji prawie miesiąc, podróżując bezustannie
po Syberii – na trasie liczącej ponad 10 tysięcy kilometrów. Byłem na
budowie linii kolejowej BAM nad Bajkałem, na polach naftowych
zachodniej Syberii, w ośrodkach naukowych Nowosybirska, w Buriacji i
kilku innych regionach. Lecąc do Moskwy, zabrałem ze sobą całą walizę
prasy i innych wydawnictw „Solidarności”. Dzięki zaświadczeniu
warszawskiego Biura APN i interwencji osobistej moich opiekunów, waliza
przeszła przez granicę. Większość wydawnictw została przekazana
kierownictwu Agencji, ale kilka broszur i egzemplarz tygodnika
„Solidarność” wędrowało wraz ze mną po drogach i bezdrożach Rosji.
Każdego dnia musiałem wygłaszać pogadanki o „Solidarności” i sytuacji w
Polsce – do słuchaczy życzliwych albo wrogo nastawionych. Mówiłem o
„Solidarności” dobrze, a rzetelna informacja zjednywała mi ludzi różnych
środowisk. Nigdy nie zapomnę serdecznego przyjęcia w głębi 26-
kilometrowego Tunelu Bajkalskiego. W błocie i huku maszyn, w skalnej
niszy usłyszałem po raz pierwszy pochwałę Lecha Wałęsy i „Solidarności” z
ust wielonarodowej grupy robotników. W zamkniętym mieście
garnizonowym Ułan Ude, na południe od jeziora Bajkał, wsadzono mnie do
limuzyny miejscowego KGB i powieziono na lotnisko w ogromnej bazie
wojskowej 11/. „Prelekcja” odbyła się na płycie lotniska, w samochodzie.
Zadawano mi wiele trudnych pytań o Polskę, tłumaczono stanowisko
sowieckie. Trzeba było uważać! Szczera rozmowa , bez oficjalnych
świadków była możliwa - ale gdzieś w górach, w tajdze na platformie
wiertniczej. Piszę o tym, aby pokazać absurdalną sytuację: z jednej strony
życzliwi ludzie, z drugiej twardy reżim, który bez trudu mógł ich pchnąć
przeciwko nam. Wiosną i latem 1981 roku nadal trwały naciski na Polskę.
Zebrałem sporo informacji i sygnałów, że były również czynione
przygotowania na wypadek interwencji wojskowej. Powoływano
rezerwistów, przemieszczano jednostki wojskowe, szkolono w kilku
zgrupowaniach (na Syberii, na Ukrainie, Białorusi) ludzi władających
językiem polskim 12/. Program szkoleń wskazywał na to, że mieli być
tłumaczami w wojsku albo przedstawicielami w administracji cywilnej.
Żeby nie wspomnieć o specjalnych grupach wywiadu. Z tego okresu
pochodzi, datowany 12 czerwca 1981 roku, raport połączonych wywiadów
USA, który w pełni potwierdza stan przygotowań do interwencji, wyciągając
taki wniosek: „Niezależnie od tego, jak Sowieci postrzegają koszty
interwencji, szybko zeszłyby one na drugi plan, gdyby uznano, że zostały
zagrożone podstawowe interesy ich państwa” 13/. O wiele później – już po
ogłoszeniu stanu wojennego – dowiedziałem się o koncepcji tzw. Polskiej
Autonomii. W przypadku zajęcia Polski przez wojska sprzymierzone –
ZSRR, Czechosłowacji i NRD – kraj nasz miał być na pewien czas
podzielony na trzy „strefy autonomiczne” pod zarządem wojskowym. Na
czas „bratniej pomocy” jednostki Wojska Polskiego miały zostać otoczone i
zamknięte w swoich garnizonach.
Wejdą, nie wejdą.
Do Polski wróciłem w czerwcu 1981 roku. W wielu gazetach
opublikowałem serię reportaży z Syberii. Niektóre z nich przedrukowała
prasa sowiecka. Cieszyło mnie to, bo potrzebowałem argumentów, aby
wrócić do Rosji. Po wiosennym przesileniu, kiedy sowieckie groźby okazały
się jeszcze jedną „rundą” nacisków na polskie władze, wydawało się, że
Moskwa dała im czas na opanowanie sytuacji. Naciski zmniejszyły się, ale
nie na długo. Już 4 września rozpoczęły się jedne z największych w historii
Układu Warszawskiego manewry „Zapad 81”, prowadzone na wschodnich
granicach Polski i na Bałtyku. Dowodził nimi osobiście minister obrony
ZSRR – marszałek Dmitrij Ustinow. Na manewrach doszło do spotkania
Ustinowa z Jaruzelskim, któremu marszałek powiedział bez ogródek jaki los
może spotkać Polskę. Moje informacje o manewrach, uzyskane od
dyplomatów i innych dobrze poinformowanych osób, nie pozostawiały
złudzeń: atak na Polskę był możliwy, w połączeniu z blokadą portów i
ewentualnym desantem sowieckiej „piechoty morskiej” pod Gdańskiem
(cel: opanowanie siedziby „Solidarności”). Manewry „Zapad 81”
zakończyły się 12 września – były kolejną demonstracją siły i przestrogą.
Tymczasem sytuacja wewnętrzna w kraju stale pogarszała się (opis i
wnioski wykraczają poza ramy tego artykułu). Na jesieni doszły nowe
sygnały: o przygotowaniach w Grupie Północnej wojsk sowieckich w Polsce
(transporty z zaopatrzeniem, ruch na lotniskach, zakaz kontaktów
zewnętrznych dla oficerów i żołnierzy), o rzekomych rozmowach sowiecko-
niemieckich (z RFN) na temat neutralności Niemiec Zachodnich, na
wypadek interwencji sił Układu Warszawskiego w Polsce. Inne, niepokojące
sygnały otrzymałem z Węgier, od zaprzyjaźnionych oficerów węgierskiego
wywiadu, z którymi w latach 70-tych pracowałem w Republice Wietnamu
(Wietnam południowy). Mówili o końcu listopada lub początkach grudnia,
jako o przypuszczalnym terminie gotowości do wkroczenia. Węgrzy nie
mieli zamiaru brać udziału w zajmowaniu Polski. Podobno sprzeciwił się
temu Janos Kadar. Tak więc Układ Warszawski miały reprezentować
wojska sowieckie (15 – 18 dywizji nad wschodnią granicą), bliżej nie
określona liczba dywizji sowieckich z NRD, dwie dywizje Północnej Grupy
Wojsk Sowieckich w Polsce oraz dwie dywizje czechosłowackie i
wzmocniona dywizja wojsk pancernych NRD. Węgrzy potwierdzali też
planowaną blokadę polskiego Wybrzeża przez jednostki floty sowieckiej i –
w razie potrzeby – NRD-owskiej (Zatoka Szczecińska). Brakowało tylko
jednego: politycznej decyzji Kremla, zezwalającej na wydanie rozkazu!
Późna jesień 1981 roku obfitowała w dramatyczne sytuacje i panikarskie
plotki. Przytoczę jedną z nich: polscy kolejarze mieli rzekomo przejąć
transport mundurów Wojska Polskiego, przeznaczonych dla garnizonu
sowieckiego w Legnicy14/ . Ale plotkami nie były na pewno coraz
liczniejsze pod koniec listopada i na początku grudnia raporty o
wstrzymaniu wymiany towarów na stacjach granicznych i o niespotykanej
liczbie transportów wojskowych, kierowanych z głębi Rosji w pobliże
polskich granic. Sowieci przestali praktycznie odbierać z Polski towary i
dostarczać ładunki do Polski. Transport kolejowy na granicy wschodniej był
sparaliżowany.
W tym czasie przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego zostały
ukończone. Oceniono je na tajnej naradzie dowódców Wojska Polskiego we
Wrocławiu, którą prowadził generał Wojciech Jaruzelski. Na naradzie tej, w
Śląskim Okręgu Wojskowym, nie zapadła jednak decyzja. Dziś wiadomo, że
taki rozkaz wydał generał Wojciech Jaruzelski dopiero 12 grudnia 1981
roku, o godzinie 14.00, generałowi Czesławowi Kiszczakowi, ministrowi
spraw wewnętrznych.
Dni ostatnie.
Dwanaście dni grudnia 1981 roku wspominam jak zły sen. Jeszcze w
listopadzie obserwowałem rozmowy rządu z „Solidarnością”, pilnując
równocześnie kontaktów zagranicznych, głównie sowieckich,
czechosłowackich i NRD-owskich. Wieści z nad granic były zatrważające:
koncentracja wojsk na wschodzie, południu i zachodzie. Informacje
wskazywały na „stan gotowości operacyjnej Nr 1” (co było równoznaczne z
gotowością bojową wojsk ZSRR, Czechosłowacji, NRD a nawet nie
graniczących z Polską - Węgier). Tymczasem zaostrzała się sytuacja w
kraju. Szczególnie groźne było zaostrzenie radykalnych nastrojów w NSZZ
„Solidarność” i zapowiedź zorganizowania „Marszu Gwiaździstego” na
Warszawę i wielkiego wiecu na Placu Defilad – 17 grudnia, o 16:00 (przed
13 grudnia, po interwencji Kościoła, marsz odwołano!). W tym ostatnim
tygodniu opublikowałem w tygodniku ”Płomienie” obszerny artykuł
wstępny pt. „Nie ma dachu bez fundamentów” (o porozumieniu
narodowym). Ukazał się w środę, w numerze antydatowanym: 13 grudnia
1981 roku. Artykuł wielokrotnie odczytywano w ogólnopolskim programie
telewizji. Oczywiście, nie miało to większego znaczenia. Lawina ruszyła i
teraz pozostawało tylko jedno pytanie: czy zgniotą nas obcy? Czy
argumentu siły użyje polska władza?
W piątek, 11 grudnia zarezerwowałem lot do Gdańska. W sobotę, albo w
niedzielę – wraz z przebywającym tam cały czas reporterem Włodkiem
Krzyżanowskim – mieliśmy przeprowadzić wywiad z Lechem Wałęsą. Tego
samego dnia otrzymałem wiadomość od przyjaciela z gdańskiej
„Solidarności”: w sobotę 12 grudnia, przez zakończeniem posiedzenia
Komisji Krajowej grupa znanych działaczy Związku usunie Lecha Wałęsę z
funkcji przewodniczącego NSZZ „Solidarność” i prawdopodobnie
proklamuje strajk generalny. Powodem usunięcia Wałęsy miało być zbytnie
uzależnienie Przewodniczącego od doradców z KOR-u i jego ugodowość
wobec władz. Wiadomość była zaskakująca, ale źródło – pewne i rzetelne.
Po namyśle postanowiłem nie mieszać się do rozgrywek w kierownictwie
Związku. Lech zapewne dowiedział się o „zamachu” i – podobnie jak w
Radomiu (3-4 grudnia) – postara się stanąć na czele solidarnościowych
radykałów. Postanowiłem zaczekać na zakończenie obrad „Krajówki”,
licząc na to, że Wałęsa się utrzyma i udzieli nam obiecanego wywiadu. Ta
rozmowa miała być ukoronowaniem dziesiątków wywiadów, udzielonych
nam w latach 1980 - 1981 przez wszystkich liczących się działaczy
Związku. Mieli zaufanie, bo wszystkie bez wyjątku rozmowy były
autoryzowane, a nasi rozmówcy byli zawsze informowani o ingerencjach
cenzury i wyrażali zgodę na publikację.
Zareagowałem jednak na poufną wiadomość: odwołałem poranny lot do
Gdańska (w sobotę 12 grudnia) i przygotowałem wyjazd samochodem nieco
później: wczesnym rankiem, w niedzielę 13-go. Całą sobotę siedziałem przy
telefonach i teleksie, obserwując z Warszawy obrady w Gdańsku,
kontaktując się z naszym wysłannikiem. Wieczorem, chyba po 22:00 (a
może wcześniej?) odebrałem telefon. Dzwonił Włodek z wiadomością, że
rwie się łączność teleksowa z Warszawą i resztą kraju. Wyglądało to tak,
jakby ktoś testował wyłączanie poszczególnych linii teleksowych. Łączność
telefoniczna nadal funkcjonowała dobrze. Odebrałem to jako groźny sygnał
ze strony władzy.(Moi informatorzy potwierdzali, że „stan wyjątkowy”
zostanie już wkrótce wprowadzony – nie znali jednak daty!) Poprosiłem
naszego reportera, aby został na obradach do końca i nawet późną nocą
dzwonił do mnie, do domu. Najpóźniej o 6:00 rano, 13 grudnia 1981 roku,
miałem wyruszyć samochodem do Gdańska. Położyłem się spać po północy
i zbudziłem się nad ranem. Z oddali, z wojskowej dzielnicy Bemowo,
dochodził głuchy łoskot. Chwyciłem za słuchawkę, aby zadzwonić do
Gdańska. Telefon milczał. Włączyłem radio i wysłuchałem dramatycznego
przemówienia Wojciecha Jaruzelskiego. Krótka narada z najbliższymi. Jadę
do miasta. Mijam czołgi i transportery wojskowe – uczucie ulgi: są polskie!
Mój kolega, reporter, został w Gdańsku. Obrady KK skończyły się po
północy. Nocą do pokoju w hotelu „Heweliusz” wtargnęli przez okno
komandosi. Nie aresztowali dziennikarza. Pobiegł do „Monopolu”, skąd
Milicja wyciągała delegatów „Solidarności”, w pobliżu dworca widział
przez chwilę Zbyszka Bujaka (uciekł, przedostał się do Warszawy!). Gdańsk
okupowało wojsko.
Stan wojenny – dlaczego?
Od ponad dwudziestu lat trwa spór o przyczyny stanu wojennego. Nie mnie
go rozstrzygać! Chcę tylko zwrócić uwagę na jeden aspekt: nie można
rozpatrywać decyzji ówczesnych władz, także samego generała
Jaruzelskiego, bez rzetelnej oceny t a m t e j sytuacji, zarówno w Polsce jak i
poza Krajem. Moja wiedza opiera się przede wszystkim na faktach, które
wówczas znałem. Potwierdza je lektura raportów wywiadu oraz moje
rozmowy z dowódcami wojskowymi, z oficerami wywiadów, politykami i
dyplomatami kilku państw. Po roku 1989 byłem wielokrotnie w Rosji,
Chinach, w Europie Zachodniej i Wschodniej. Także na Bliskim Wschodzie.
Stan wojenny, ogłoszony w Polsce w grudniu 1981 roku, jest tam
postrzegany inaczej niż w Polsce. Na pewno beznamiętnie, trzeźwo i
„geostrategicznie”. Rosjanie nie śpieszą się dziś potwierdzać, że w latach
1980 – 1982 grozili nam nie tylko słownie i na piśmie, ale przede wszystkim
- siłą. Amerykańska National Security Agency 15/ nadal dysponuje
niezbitymi dowodami o otoczeniu Polski przez wojska Układu
Warszawskiego w listopadzie i grudniu 1981 roku, a CIA – dokumentami od
pułkownika Ryszarda Kuklińskiego (i tych agentów w Związku Sowieckim,
których pracę krył swym nazwiskiem!). Stan wojenny był od dawna
przygotowywany. Data jego ogłoszenia była kompletnym zaskoczeniem dla
polityków Zachodu...16/ , ale nie dla Sowietów, choć podobno dowiedzieli
się o tym dopiero 12 grudnia 17/. Generał Jaruzelski zwlekał do ostatniej
chwili, do godziny 14.00, w sobotę. Na co liczył? Czego się obawiał?
Czemu chciał zapobiec? W ostatnich latach pisał o tym w swoich książkach
i artykułach. Ale czy napisał wszystko? Zapytajmy go jeszcze raz – niech
odpowie i ujawni to, co dotąd nieujawnione. Jak było naprawdę? –
doprawdy nie wiem, ale nie wierzę w pokrętne wypowiedzi sowieckich
marszałków i buńczuczne, „ex post” tłumaczenia polityków z
„Solidarności”, że podobno żadnego zagrożenia interwencją nie było. Jestem
jednak głęboko przekonany, że gdyby przywódcy na Kremlu powzięli
wówczas decyzję o wkroczeniu do Polski – żaden Afganistan, ani też
prezydent Ronald Reagan nie powstrzymałby ich przed uderzeniem. Siły
NATO nie zareagowałyby – w trosce o bezpieczeństwo Zachodu. Stany
Zjednoczone odpowiedziałyby blokadą gospodarczą i finansową Związku
Sowieckiego, ale nie ogniem.
Do „bratniej pomocy” nie doszło. Chwała za to Bogu! Gdy myślę o tamtych,
pełnych napięcia dniach grudniowych, wciąż przypomina mi się gorzki
czeski dowcip z 1968 roku: „Czołg ci się śni – przyjaciel w drodze!”. Chroń
nas Panie na przyszłość od takich „przyjaciół”, a także od fałszywych
„proroków” we własnym kraju. – Mariusz Dawid Dastych.
???
Posłowie
Artykuł ten napisałem i opublikowałem na początku 2001 roku, przed XX
rocznicą wprowadzenia stanu wojennego. Od tego czasu nasza wiedza na
temat okoliczności, które doprowadziły do przejęcia władzy w Polsce przez
Wojsko w grudniu 1981 roku, nieco się poszerzyła. Nadal jednak nie ma
dostępu do źródłowych dokumentów z Kremla, a tylko od czasu do czasu
ukazują się uspokajające zapewnienia niektórych aktorów tamtego dramatu.
Rosyjscy marszałkowie głoszą dziś tezę, że przywódcy ZSRR nie zamierzali
interweniować w Polsce zbrojnie, stosowali jedynie różne metody nacisku:
polityczne, wojskowe, gospodarcze, których celem było zmuszenie
ówczesnych władz PRL do rozprawienia się z „Solidarnością” i opozycją w
ogóle. Dane wywiadowcze zaprzeczają jednak takiej tezie. Utrzymywanie
ogromnej masy wojska przy polskich granicach, w stanie gotowości
bojowej, świadczyło o powadze sytuacji i determinacji Kremla aby
„buntowi” Polaków położyć kres. Dla Sowietów utrzymanie Polski w
Układzie Warszawskim było sprawą najwyższej wagi, choćby ze względu
na położenie geograficzne naszego kraju i konieczność zapewnienia
bezpiecznej komunikacji między ZSRR a potężnym zgrupowaniem wojsk
sowieckich w NRD. O wkroczeniu do Polski miała przesądzić ocena sytuacji
w najwyższym kierownictwie sowieckim: politycznym i wojskowym. Z
drugiej strony, nie mogę zgodzić się z często wysuwanymi (głównie pod
adresem generała Wojciecha Jaruzelskiego) zarzutami o zdradę Polski i
całkowite podporządkowanie się woli Kremla. To są naiwne i
niesprawiedliwe oskarżenia. Generał Jaruzelski był i jest polskim patriotą,
decyzję o stanie wojennym podejmował (przecież nie tylko sam!) w oparciu
o aktualną ocenę sytuacji i nie przyszło mu to łatwo. Wziął też na siebie
całkowitą odpowiedzialność za skutki tej decyzji, za co do dziś płaci jako
polityk i jako człowiek. Świat nieustannie idzie naprzód i przeszłość jednego
kraju, takiego jak Polska, naprawdę mało kogo dzisiaj obchodzi. Mogłem się
o tym przekonać, obserwując reakcję europejskich i amerykańskich mediów
w XX rocznicę stanu wojennego. Nie było prawie żadnego zainteresowania!
Tym bardziej zdumiewa mnie nieustająca wymiana oskarżeń o stan wojenny
w Polsce. I nie milknący spór o to, kto miał wówczas rację. Czas przysypie
piaskiem zapomnienia tamte dramatyczne chwile. Pozostaną przedmiotem
badań historyków, którzy nadal będą dociekali prawdy. I dobrze. Trzeba
szukać prawdy o historii własnego narodu, a nie ulegać nastrojom i tworzyć
mity. Ten artykuł jest przyczynkiem do dyskusji i zapisem moich
indywidualnych przeżyć i obserwacji. Nie żałuję, że w tamtych latach
ryzykowałem głową zbierając informacje w Związku Sowieckim, w Polsce i
innych krajach o tym, czy „wejdą – nie wejdą”. Dziś spoglądam na tamte
czasy z filozoficznym spokojem, ciesząc się, że mamy Wolną Polskę.

Przypisy
1.) GRU – Główny Zarząd Wywiadu – nazwa sowieckiego wywiadu
wojskowego, jednego z najbardziej bezwzględnych i niebezpiecznych
wywiadów świata. (Porównaj: Wiktor Suworow, „Akwarium” i inne książki
byłego oficera GRU, mieszkającego obecnie w Wielkiej Brytanii)
2.) Teczka specjalna, ściśle tajne, egz.nr (?) KC KPZR, 28 sierpnia 1980
roku. Dywizje pancerne oznaczone symbolami PrikWO1(Nadbałtycki Okręg
Wojskowy), BWO-2 (Białoruski O.W.). Dywizja zmechanizowana PrikWO
(Przykarpacki O.W.). Por. A.Werblan „Plany interwencji radzieckiej”,
„Przegląd Tygodniowy” Nr 17 z 28 kwietnia 1999 roku, strona 13.
3.) Henryk Piecuch „Byłem gorylem Jaruzelskiego” (wywiad z płk. Arturem
Gotówko i in., strony 184 – 194)
4.) Wiele na to wskazuje, że płk Ryszard Kukliński mógł być również
agentem KGB, co ułatwiło by mu kontakty na wysokim szczeblu w ZSRR.
Do wywiadu amerykańskiego, CIA, prawdopodobnie wstąpił podczas pracy
w Wietnamie, w latach 1969-1970. Jego wersje werbunku nie są
przekonywujące. Jako oficer polskiego wywiadu wojskowego i świetny
żeglarz , pływał jachtami po Bałtyku i innych morzach, wykonując misje
szpiegowskie. (Pułkownikowi R.Kuklińskiemu poświęcę kolejny artykuł –
autor).
5.) Porównaj: płk Michał Sadykiewicz, „Mogli wejść”, w „Gazecie
Wyborczej” – 13 grudnia 2000 roku, str.23.
6.) Gen. Mirosław Milewski, obecnie emeryt – lat 71, zaufany człowiek
Moskwy, w UB od 1947 roku, współpracownik NKWD i KGB (zaprzecza
temu!), od 1962 r. w centrali MSW, generał – szef wywiadu zagranicznego
MSW, od 1971 wiceminister, w latach 80-tych minister spraw
wewnętrznych, sekretarz KC PZPR, w roku 1990 aresztowany i zwolniony
(przedawnienie przestępstw).
7.) Ze względu na bezpieczeństwo tych oficerów oraz interesy polskiego
wywiadu w Rosji.
8.) Nazwisko znam, ale mogło być fałszywe.
9.) Porównaj: Marcus Wolf, Anne McElvoy, „Człowiek bez twarzy –
Autobiografia szefa STASI”, strona 418.
10.) Werbunkiem zajmował się również ówczesny szef Biura APN w
Warszawie – Oleg Stroganow. Agencja Nowosti (APN) była ściśle
powiązana z KGB, wielu jej dziennikarzy było agentami wywiadu. W 1980
roku korespondenci sowieccy mieli zakaz wyjazdu do Gdańska i Szczecina i
obsługi strajków. Potem sytuacja zmieniła się – wybranym dziennikarzom,
takim jak Jona Andronow z „Litieraturnoj Gaziety”, pozwolono na kontakty
z działaczami „Solidarności”, także z Lechem Wałęsą. Jesienią 1980 roku
zorganizowałem grupie korespondentów sowieckich „prywatny” wyjazd do
Gdańska i kontakty z działaczami Związku. Nic oficjalnie nie napisali, ale
ich poufne raporty powędrowały do Moskwy. Nam chodziło o to, by
Sowieci dowiedzieli się czegoś z pierwszej ręki.
11.) Największy za Uralem zakład remontu samolotów wojskowych i
ogromne lotnisko znajdowało się w stolicy Buriacji, mieście Ułan Ude. Na
głównym placu miasta – oryginalny pomnik: największa w ZSRR głowa
Lenina, osadzona na cokole.
12.) Informacje te otrzymywałem od życzliwych Polsce Rosjan, Ukraińców,
Białorusinów, Buriatów, Kazachów, Żydów i nawet Koreańczyków z
Syberii, których nazwisk nie mogę nawet dziś ujawnić. Nie mogę też
wykluczyć, że w kilku przypadkach KGB był zainteresowany, abym
przekazał do Polski i na Zachód informacje celowo spreparowane.
Dezinformacja i prowokacja były mocną stroną sowieckiego wywiadu!
13.) Porównaj: Wojciech Jaruzelski, „Różnić się mądrze. Jak doszło do
stanu wojennego”, strona 20.
14.) Plotkę tę kolportował ówczesny komendant MO w Legnicy – płk Marek
Ochocki. Nie wiadomo tylko, czy robił to na polecenie generała Kiszczaka,
czy też Rosjanie wciągnęli Ochockiego w przysłowiowe „maliny”?
15.) NSA – wywiad techniczny i elektroniczny USA o zasięgu globalnym,
dysponuje satelitami szpiegowskimi, lotnictwem wywiadowczym i
urządzeniami podsłuchowymi najnowszych generacji. Obecnie są w stanie
podsłuchiwać telefony komórkowe, przejmować pocztę elektroniczną i
sprawdzać na odległość zawartość pamięci komputerów.
16.) Wiadomość w nocy z 12 na 13 grudnia o wprowadzeniu w Polsce stanu
wojennego zaskoczyła mnie tak samo jak Schmidta i Honeckera,
konferujących pod Berlinem nad jeziorem Werbellinsee” – pisze szef
wywiadu STASI Markus Wolf („Człowiek bez twarzy”, strona 302) i
dodaje: - Jaruzelski wyjaśnił później, że tym posunnnięciem zapobiegł
wkroczeniu do Polski wojsk radzieckich. Wydaje mi się nie do pomyślenia,
aby nie uzgodnił swego działania z Moskwą (...)
17.) Generał Wojciech Jaruzelski pisze w swej książce „Różnić się mądrze”,
strony 86/87: - Oczywiście nikt publicznie nie podawał terminu, bo – po
pierwsze – wciąż chcieliśmy tej ostateczności uniknąć. Po drugie –
tajemnicą, obok daty, mogła być tylko technologia wprowadzenia, a nie jego
ewentualność, o której mówiło się i poufnie, i głośno (...) W różnych
publikacjach gen.Jaruzelski podaje, że dzwonił sam do Breżniewa,
informując go o wprowadzeniu stanu wojennego – już po wydaniu rozkazu:
tzn. po godzinie 14.00, w sobotę 12 grudnia 1981.Telefon odebrał Michaił
Susłow, informując, że Leonid Iljicz jest nieobecny. Nota bene, Leonid
Breżniew, Jurij Andropow, marszałkowie Ustinow i Kulikow mogli mieć te
informacje jeszcze szybciej - od swoich agentów w otoczeniu generała
Jaruzelskiego, w kręgu jego bliskich współpracowników. Tak jak
Amerykanie mieli je od Kuklińskiego. Niektórych z nich poznałem, ale –
oczywiście – na ten temat milczą jak grób. Generał Wojciech Jaruzelski, z
którym przeprowadziłem długą rozmowę w lutym 2002 roku, powiedział mi,
że stałe informowanie Kremla o przygotowaniach stanu wojennego było
jedyną możliwą wówczas taktyką polskiego kierownictwa. Zrozumiałem, że
ukrywanie tych przygotowań musiało by wzbudzić podejrzenia Rosjan,
którzy i tak by się o tym dowiedzieli od swojej agentury. Pozostaje do
rozstrzygnięcia bardzo ważna kwestia: czy termin 12 na 13 grudnia 1981
roku był jedynym, branym pod uwagę? Niektórzy moi rozmówcy twierdzą,
że generał Jaruzelski jednak w y p r z e d z i ł ewentualną decyzję Kremla o
interwencji w Polsce. Z innych źródeł (amerykańskich, rosyjskich) wiem, że
gotowość bojowa wojsk Układu Warszawskiego była utrzymywana aż do
wiosny 1982 roku, co oznaczało by, iż nie dowierzano polskim władzom –
pomimo wprowadzenia stanu wojennego i aresztowania kadry NSZZ
„Solidarność”.

You might also like