You are on page 1of 14

Fatima i wielka kara

Wierz mi jednak, Ojcze, Bóg ukarze świat, i to w straszliwy sposób. Kara z nieba jest już
bliska
s. Łucja do ks. Fuentesa
W minionym roku wspominaliśmy rocznice trzech ważnych wydarzeń, które dokonały
się w XX wieku:
• 100. rocznicę ogłoszenia niezwykle ważnych dokumentów wymierzonych w
modernizm, czyli Syllabusa błędów modernistów, ogłoszonego 4 lipca 1907 r. –
oraz antymodernistycznej encykliki Pascendi, ogłoszonej 8 września tego samego
roku.
• 90. rocznicę objawień Matki Bożej w Fatimie w roku 1917.
• 50. rocznicę słynnego wywiadu udzielonego przez s. Łucję ks. Fuentesowi.
W trakcie niniejszego wykładu zajmować się będziemy wszystkimi wspomnianymi
wydarzeniami, a rozpoczniemy od wywiadu, który ks. Fuentes przeprowadził z s. Łucją
w klasztorze w Coimbrze 26 grudnia 1957 r. S. Łucja powiedziała wówczas:
Ojcze, Najświętsza Dziewica jest bardzo smutna, gdyż nikt nie przywiązuje
żadnego znaczenia do Jej przesłania, ani dobrzy, ani źli. Dobrzy nadal kroczą swą
drogą, nie przywiązując jednak do niego znaczenia. Źli, nie widząc kary Bożej,
która właśnie na nich spada, nadal prowadzą życie w grzechu, nie przejmując się
nim wcale. Wierz mi jednak Ojcze, Bóg ukarze świat i to w straszliwy sposób.
Kara z nieba jest już bliska.
Zatrzymajmy się na chwilę nad ową „karą z nieba”, straszną karą, o której mówi s. Łucja.
Kara, o której wspomina, wydaje się wykraczać poza to, o czym mówiła Matka Boża
podczas objawienia w Fatimie 13 lipca 1917 r. Tego dnia Najświętsza Maryja Panna
ostrzegła trójkę dzieci – Hiacyntę, Franciszka i Łucję – że jeśli ludzie nie przestaną
obrażać Boga, ukarze On świat „poprzez wojnę, głód i prześladowanie Kościoła oraz
Ojca Świętego”. Narzędziem, którym Bóg miał się posłużyć przy wymierzaniu tej kary,
miała być Rosja.
Matka Boża powiedziała: „Aby temu zapobiec, przyjdę prosić o poświęcenie Rosji memu
Niepokalanemu Sercu”. Obiecała, że jeśli ów akt zostanie dokonany, Rosja nawróci się, a
światu zostanie dany okres pokoju. Niepokalana ostrzegła również, że jeśli Jej prośba nie
zostanie spełniona,
Rosja rozszerzy swe błędy na cały świat, wzbudzając wojny i prześladowania
Kościoła. Dobrzy będą ponosić męczeństwo, Ojciec Święty będzie musiał wiele
wycierpieć, a niektóre narody zostaną unicestwione.
Widzimy więc, że na karę, o której mówiła Matka Boża 13 lipca, miały się składać:
• wojna;
• głód;
• prześladowanie Ojca Świętego;
• unicestwienie całych narodów.
A propos unicestwienia całych narodów: podczas wywiadu udzielonego ks. Fuentesowi s.
Łucja stwierdziła, że Matka Boża powiedziała jej, Hiacyncie i Franciszkowi
„wielokrotnie (...) że wiele narodów zniknie z powierzchni ziemi”. Znamy tylko jedną
wzmiankę o tym – z lipca 1917 r., a jednak s. Łucja twierdzi, że Matka Boża mówiła o
unicestwieniu wielu narodów „wielokrotnie”!
Ale nie na tym aspekcie kary pragniemy się dziś skupić. (...)
W 1957 r., zaledwie kilka lat przed II Soborem Watykańskim i kryzysem wiary, jaki po
nim nastąpił, przed wydarzeniami lat 60., których konsekwencje odczuwamy do dziś, s.
Łucja powiedziała:
Ojcze, diabeł zamierza wypowiedzieć decydującą bitwę Najświętszej Dziewicy,
ponieważ wie, co obraża Boga najbardziej – i w krótkim czasie zdobędzie wielką
liczbę dusz. Diabeł stara się ze wszystkich sił zwyciężyć dusze poświęcone Bogu,
ponieważ w ten sposób wierni zostaną opuszczeni przez swych pasterzy, przez co
łatwiej będzie mu ich pochwycić.
W latach 50. niewiele wskazywało na rychły kryzys wśród duchowieństwa. Mało
wskazywało na to, że będziemy pozbawieni dobrego, solidnego, katolickiego
przywództwa, czego rezultatem mogłyby być chaos i apostazja wielkiej liczby katolików.
Wydaje się jednak, że s. Łucja w tajemniczy sposób dokładnie przewidziała rozwój
wypadków: diabeł zdobył dusze poświęcone Bogu, skutkiem było opuszczenie wiernych
przez ich pasterzy, co z kolei uczyniło z nich łatwy łup dla diabła.

Kara
Czy jednak Bóg mógłby ukarać ludzkość w taki sposób? Czy pozwoliłby, aby
„zwodniczy wpływ” zdobył dusze Mu poświęcone? – Odpowiedź brzmi: tak. Wiemy o
tym z licznych źródeł.
Po pierwsze, mamy świadectwo św. Jana Eudesa, jednego z licznych propagatorów
nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa oraz „godnego podziwu” – jak je
określał – Serca Maryi. Św. Jan Eudes powiedział, że kiedy Bóg gniewa się na swój lud,
zsyła mu – jako karę – złych kapłanów. Oto, co napisał w książce Kapłan, jego godność i
obowiązki:
Najbardziej widoczną oznaką Bożego gniewu i zarazem najstraszliwszą karą, jaką
może On wymierzyć światu, jest sytuacja, kiedy pozwala On, by jego lud wpadł
w ręce ludzi, którzy są duchownymi bardziej z nazwy niż z uczynków, kapłanów
okrutnych jak wilki drapieżne, ludzi, którym brak miłości i oddania powierzonej
im owczarni (...). Gdy Bóg zezwala na takie rzeczy, jest to bardzo konkretna
oznaka, że gniewa się On na swój lud (...). Dlatego właśnie woła On nieustannie
do chrześcijan: „Powróćcie, o zbuntowane dzieci (...) a dam wam pasterzy wedle
serca mojego» (Jer 3, 14–15). Tak więc nieprawości w życiu kapłanów są chłostą
wymierzoną ludowi w konsekwencji jego grzechów.
Św. Jan Eudes ostrzega nas, że jako karę za grzechy ludzi Bóg ześle nam kapłanów,
którzy nie są ukształtowani według Jego serca, mających ducha obcego Najświętszemu
Sercu Zbawiciela i Niepokalanemu Sercu Maryi.
Innym przykładem tego, jak Bóg karze swój lud, jest zniszczenie kościołów i świętych
miejsc. W pięknej broszurze poświęconej obrazowi Matki Bożej Nieustającej Pomocy
redemptorysta o. Benedykt D’Orazio wyjaśnia:
Kiedy Bóg pragnie okazać swe niezadowolenie nieposłusznemu ludowi, zwykle
odrzuca święte dary, jakie Mu on zanosi, a niekiedy nawet zezwala, by zabrano
lub zniszczono ołtarze i święte obrazy.
O. D’Orazio pisał te słowa w kontekście odrzucenia przez prawosławnych ustanowionej
przez Boga instytucji papiestwa. W rezultacie prawosławni utracili cudami słynący obraz
Matki Bożej Zwycięskiej. Został on wywieziony ze Wschodu przez Wenecjan i
umieszczony w bazylice Św. Marka w Wenecji.
Jak wyjaśnia o. D’Orazio, w podobny sposób:
• Domek Loretański został cudownie przeniesiony do Loreto (w środkowych
Włoszech – przyp. red. Zawsze wierni).
• Kościół na Zachodzie wszedł w posiadanie obrazu Matki Bożej Dobrej Rady
(czczony w kościele w Genazzano koło Rzymu – przyp. red. Zawsze wierni) oraz
ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy (obecnie w kościele pw. Św. Alfonsa
Liguoriego w Rzymie – przyp. red. Zawsze wierni).
Jak pisze o. D’Orazio, kara ta spadła na „ludzi, którzy byli zaślepieni i zatwardziałego
serca przez stałe nadużywanie łask, jakimi Bóg obdarzał ich w obfitości”.
Na podstawie pism św. Jana Eudesa i o. Benedykta D’Orazio widzimy więc, że Bóg
niekiedy karze swój lud, pozwalając nawet, by przedmioty i miejsca kultu uległy
zniszczeniu. Bóg zezwala niekiedy, „by zabrano lub zniszczono ołtarze i święte obrazy” i
karze swój lud, posyłając im złych pasterzy – kapłanów nie według Jego serca, ale
mających w sobie ducha tego świata, czyli ducha Antychrysta.
Nie sądzę, by wykazanie, że znamiona tego rodzaju kary Bożej można odnaleźć w
Kościele po Vaticanum II, wymagało wielu przykładów. Praktycznie w każdym kościele
zniszczono ołtarz albo przynajmniej zastąpiono go protestanckim w stylu stołem.
Praktycznie każdy kościół doświadczył, w takiej czy innej formie, tego, co możemy
nazwać dewastacją jego wnętrza – w każdym widzimy dziś współczesne brzydkie sprzęty
liturgiczne i obrazy, które nie ilustrują już prawd wiary.
Częstokroć kościoły zostały dosłownie ogołocone. Tak było w przypadku kościoła pw.
Św. Leona, mojego kościoła parafialnego w północno-wschodniej Filadelfii, gdzie
dorastałem. Miał on niegdyś przepiękne wnętrze, strzelisty wysoki ołtarz z wieloma
małymi elementami, jak np. złożone dłonie skierowane ku niebu, dwa ołtarze boczne,
piękne rzeźby, imponujące balaski, mozaikową posadzkę, piękny ośmiokątny pulpit z
rzeźbionymi postaciami oraz głowami cherubinów.
Gdzieś w środku lat 60. mianowano proboszczem niejakiego ks. Quinna. (...) Pozostał
tam przez około pięć lat – i całkowicie „odnowił”, czyli zdewastował wnętrze kościoła
tak, że obecnie przypomina on surową, protestancką salę konferencyjną. Wspaniały
pulpit zniknął, znikły wszystkie posągi za wyjątkiem dwóch, usunięto wysoki ołtarz i
zastąpiono go stołem wyglądającym jak drewniana deska do prasowania.
Ten rodzaj kataklizmu dotykał jedną parafię po drugiej, a miało to miejsce niespełna 10
lat po tym, jak s. Łucja zapowiedziała: „Bóg ukarze świat, i to w straszliwy sposób. Kara
z nieba jest już bliska”.
Jesteśmy też świadkami upadku dusz poświęconych Bogu. Nie mówię tu o tych, którzy
po soborze porzucili kapłaństwo i powrócili do życia świeckiego w liczbie dotychczas
niespotykanej. Mam na myśli tych, którzy pozostali i przyjęli nową, zmodernizowaną
wersję „katolicyzmu”, rodzaj „niekatolickiego katolicyzmu”, „katolicyzmu liberalnego”,
potępianego przez wszystkich papieży przed 1958 r. Duchowni ci przyjęli sami, a
następnie narzucili wiernym bardzo liberalną koncepcję katolicyzmu, odnośnie do której
Pius IX ostrzegał, że może „nas ona zniszczyć”, może doprowadzić „religię do ruiny” i
„pozbawić nas możliwości wysługiwania sobie łask u Boga”.
Ten ogólnoświatowy proces niszczenia wiary, wywołany liberalnym katolicyzmem,
rozpoczął się zaledwie kilka lat po tym, jak s. Łucja powiedziała: „Kara z nieba jest już
bliska”. Jesteśmy świadkami wielkiej kary – dokonuje się ona na naszych oczach. Trwa
już 40 lat i z czysto ludzkiego punktu widzenia nic nie wskazuje na jej rychły koniec.

„Działanie błędu”
Jednak to nie wszystko. Nie tylko nasze „ołtarze i święte obrazy zabrano lub
zniszczono”. To, co utraciliśmy, jest daleko cenniejsze, ważniejsze i ma bardziej
fundamentalne znaczenie. Chcę powiedzieć wam o tym, co uważam za samą naturę kary,
jakiej jesteśmy obecnie świadkami. Z niej wynikają wszystkie materialne kary, przed
którymi ostrzegała Matka Boża w Fatimie.
Tym, co utraciliśmy, co utraciła olbrzymia większość katolickiego duchowieństwa, jest
przekonanie o niezmienności obiektywnej prawdy. Świadomość prawdziwej wartości
świętych obrazów i szacunek wobec ołtarzy są bowiem wynikiem uznania niezmienności
prawdy – niezmienności wiary katolickiej. Jestem przekonany, że właśnie owa utrata
wiary w niezmienność obiektywnej prawdy jest „zwodniczym wpływem” naszych
czasów i że ten zwodniczy wpływ jest karą zesłaną na świat przez Boga.
W jaki sposób Pismo św. ostrzega nas przed nadejściem Antychrysta, a w domyśle przed
nadejściem ducha anty-Chrystusowego, pojawiającego się w każdym czasie? „Dlatego,
że z miłością prawdy nie przyjęli, aby byli zbawieni. Dlatego podda ich Bóg działaniu
błędu, aby uwierzyli kłamstwu” (2 Tes 2, 10). Jestem więc przekonany, że zwodniczym
wpływem naszych czasów, „działaniem błędu”, jest utrata wiary w niezmienność
obiektywnej prawdy.
W jaki sposób się to przejawia? W takich na przykład twierdzeniach:
• Kościół zawsze nauczał, że jest jedynym prawdziwym Kościołem, poza którym
nie ma zbawienia, obecnie jednak wierzymy, że można osiągnąć zbawienie w
każdej religii.
• Kościół zawsze nauczał, że Pismo św. nie zawiera błędów, obecnie jednak
wierzymy, że Biblia zawiera błędy historyczne, naukowe i rzeczowe, pomimo że
nadal traktujemy ją jako świętą księgę.
• Papieże zawsze nauczali, że filozofia św. Tomasza z Akwinu jest wieczystą
filozofią Kościoła i że jego metafizyka nie zawiera błędów oraz że metodę,
doktrynę i zasady św. Tomasza należy traktować z pietyzmem i dawać im prymat
przed innymi systemami, obecnie jednak uważamy, że tomizm jest „ograniczony i
skostniały”, że musimy porzucić św. Tomasza na rzecz współczesnych systemów
filozoficznych, aby uczynić katolicyzm bardziej „odpowiednim” dla
współczesnego człowieka.
• Kościół zawsze nauczał, że Msza św. jest nade wszystko ofiarą – bezkrwawym
odnowieniem Kalwarii, z kapłanem działającym w osobie Chrystusa. Obecnie
jednak uważamy, że Msza jest jedynie wspomnieniem Ostatniej Wieczerzy,
świętym posiłkiem celebrowanym na pamiątkę Chrystusa; potrzebujemy więc
Mszy opartej na protestanckim wzorcu kultu.
Temu wymogowi odpowiada nowa Msza, jak to wykazali w sposób przekonujący
kardynałowie Ottaviani i Bacci w 1969 r. Abp Bugnini, architekt nowej Mszy, otwarcie
wyjawiał zasady, na których budował swoją nową liturgię. Jak powiedział:
Musimy usunąć z naszych katolickich modlitw oraz z katolickiej liturgii
wszystko, co mogłoby stanowić cień nawet przeszkody dla naszych braci
odłączonych, czyli protestantów.
Tak więc, z uwagi na nową, ekumeniczną koncepcję liturgii, zmodyfikowano Mszę ze
względu na tych, którzy nie wierzą w ofiarnicze kapłaństwo, którzy nie wierzą, że
Chrystus jest obecny w Najświętszym Sakramencie.
Aggiornamento! Oto nowy imperatyw od czasu soboru: zmiany, zmiany, zmiany...
Owa niezdolność do uznania niezmienności obiektywnej prawdy znajduje wyraz w
herezji modernizmu – przekonaniu, że jakaś część katolickich dogmatów może z czasem
ulec zmianie, że religia musi zmieniać się z czasem, że to, czego Kościół nauczał 100 lat,
temu musi zostać zapomniane, inaczej przedstawione czy też zaktualizowane.
Sloganem ostatniego soboru było aggiornamento – ‘uwspółcześnienie’.

Papieskie ostrzeżenia
Stwierdziwszy, że dzisiejsze duchowieństwo utraciło właściwe rozumienie prawdy,
chciałbym wyjaśnić, że nie jest to mój własny wymysł. Przez minionych 100 lat wielcy
papieże – zwłaszcza św. Pius X, Pius XI i Pius XII – przyznawali, że owa niechęć do
uznania niezmienności obiektywnej prawdy stawała się stopniowo coraz poważniejszym
problemem. Niepokojące symptomy występowały u znacznej części duchowieństwa i
katolickich „intelektualistów”.
Co napisał o modernistach św. Pius X, kiedy potępiał modernizm we wspaniałej
encyklice Pascendi? Napisał, że „wypaczają oni wieczną koncepcję prawdy”. W
Syllabusie błędów modernistów, w którym potępił 65 ich głównych tez, święty papież
napiętnował m.in. twierdzenie: „*Prawda nie jest bardziej niezmienna, niż sam człowiek,
ponieważ ewoluuje ona razem z nim, w nim i przez niego”. Dlaczego św. Pius X musiał
to potępić? Ponieważ w konsekwencji przyjęcia tego twierdzenia modernistyczni kapłani,
biskupi i teologowie zaczęli negować fakt, że prawda jest niezmienna. Św. Pius X musiał
więc ogłosić Syllabusa oraz napisać encyklikę o tym najbardziej fundamentalnym
błędzie. Jednak nawet to nie wystarczyło. Trzy lata później św. Pius X zaprowadził
obowiązek składania przysięgi antymodernistycznej, ponieważ był świadom, że
moderniści nie porzucili swych błędów – stworzyli tajne przymierze i nadal wypaczali
katolicką doktrynę.
Jednak niebezpieczeństwa nie udało się całkowicie zażegnać. Kwestionowanie
niezmienności prawdy nie zakończyło się wraz ze śmiercią Piusa X. Nadal było wielu
kapłanów, biskupów, zakonników i teologów, zarażonych tym „działaniem błędu”. Już
14 lat po wprowadzeniu przez św. Piusa X przysięgi antymodernistycznej jego następca
Pius XI kazał Świętemu Oficjum potępić 12 fałszywych tez filozoficznych, zyskujących
wpływ wśród kapłanów i teologów. Miało to miejsce 1 grudnia 1924 r.
Jedną z tych tez była nowa definicja prawdy, która – mówiąc w skrócie – negowała to, że
prawda jest zgodnością intelektu z zewnętrzną rzeczywistością. Wedle tej nowej
koncepcji prawda jest po prostu zgodnością naszego intelektu z życiem i jego stale
zmieniającymi się okolicznościami, tak, że wszystko podlega ciągłym zmianom i
postępowi. Prawda nieustannie „staje się”. Jak widać, papież nadal musiał korygować
fałszywą, rozpowszechnioną wśród wielu kapłanów i teologów koncepcję, wedle której
nie istnieje niezmienna, obiektywna prawda.
W latach 30. i 40. problem ten wciąż istniał i sytuacja stawała się coraz gorsza. Skutkiem
katastrofy II wojny światowej było osłabienie czujności nawet dobrych biskupów wobec
wzrostu wpływów modernistycznych. W tym czasie błąd, wedle którego prawda znajduje
się w stanie nieustannej zmiany, zaczęto w coraz większym stopniu odnosić do religii.
Jezuita ks. Henryk Boulliard, propagujący coś, co nazywał „nową teologią”, stwierdził
nawet: „Teologia, która nie jest aktualna (tj. nie podlega nieustannej zmianie), będzie
teologią fałszywą”.
W obliczu propagowania tej fałszywej koncepcji prawdy głos zabrał również Pius XII. W
1946 r. pisał: „Wiele się mówi (jednak bez niezbędnej jasności) o «nowej teologii», która
musi się znajdować w stanie stałego przeobrażenia, tak jak wszystkie inne rzeczy tego
świata, znajdujące się w ciągłym procesie zmiany i ruchu, nie osiągając nigdy swego
kresu. Gdybyśmy mieli przyjąć taką opinię, co stałoby się z niezmiennymi dogmatami
wiary katolickiej, co stałoby się z jednością i trwałością tej wiary?”.
Jest to oczywiście pytanie retoryczne: dla Piusa XII odpowiedź jest oczywista – jedność i
trwałość wiary, niezmienność dogmatów zostałyby w systemie „nowej teologii”
zniszczone (...)
Dlatego właśnie o. Garrigou-Lagrange OP, jeden z najwybitniejszych tomistów XX
wieku, zwalczał „nową teologię”. W artykule z 1946 r., zatytułowanym: Dokąd prowadzi
nas nowa teologia?, słusznie ostrzegał, że jej konsekwencją jest modernizm.
Głównymi propagatorami „nowej teologii” byli: o. Dominik Chenu, ks. Karol Rahner, o.
Iwo Congar i ks. Henryk de Lubac. Wszyscy głosili koncepcje, które za pontyfikatu Piusa
XII potępiło Św. Oficjum albo uznało je za podejrzane.
W wielkim skrócie: na krótko przed i w trakcie Vaticanum II – będącego soborem
jedynie pastoralnym (...) – ci sami ludzie zostali zaproszeni przez Jana XXIII jako
eksperci teologiczni, jako doradcy liberalnych biskupów (...). Ludzie ci nigdy nie
wycofali się ze swoich heterodoksyjnych poglądów ani ich nie odwołali, i to właśnie oni
sporządzili szkice dokumentów soborowych! Na soborze tryumf odniosła więc właśnie
lansowana przez nich teologia – liberalna i modernistyczna.
O. Henrici, zwolennik „nowej teologii”, przechwalał się, że jej lyońska mutacja (Lyon
był ojczyzną teologii de Lubaca) „stała się oficjalną teologią II Soboru Watykańskiego”.
Marceli Prelot, liberalny senator z regionu Dobbs we Francji, pisał: „Przez półtora wieku
walczyliśmy, by nasze opinie zwyciężyły w Kościele – i nie odnieśliśmy sukcesu. W
końcu nadszedł II Sobór Watykański i odnieśliśmy tryumf. Od tego czasu tezy i zasady
liberalnego katolicyzmu zostały definitywnie i oficjalnie zaakceptowane przez Stolicę
Apostolską”.
Pamiętajmy, przed czym ostrzegał Pius IX. Ten liberalny katolicyzm – jak mówił –
zniszczyłby nas, doprowadziłby do ruiny religię, uniemożliwiłby nam wysługiwanie łask
Bożych. Taka jest właśnie prawdziwa natura tego, do czego doprowadził II Sobór
Watykański.
Wszystko to bierze się z owego błędu (...) polegającego na odmowie uznania
niezmienności obiektywnej prawdy. Uważam, że jest to główna duchowa kara, jaką Bóg
na nas zsyła i że właśnie to wypaczanie prawdy niszczy prawdziwą wiarę i ściągnie na
nas kary materialne, przed którymi ostrzegała nas Matka Boża w Fatimie.

Nowa interpretacja
Podam krótki przykład tej fałszywej koncepcji prawdy, przytaczając pewne stwierdzenia
poczynione niedawno przez kogoś, kto, wedle określenia s. Łucji, „zajmuje w Kościele
odpowiedzialne stanowisko”.
12 maja 2007 r., podczas konferencji zorganizowanej w Moskwie z okazji 90. rocznicy
objawień Matki Bożej w Fatimie, abp Tadeusz Kondrusiewicz, ówczesny katolicki
metropolita Moskwy, publicznie stwierdził, że nawrócenie Rosji zapowiedziane przez
Matkę Bożą nie oznacza nawrócenia rosyjskich prawosławnych na katolicyzm. Jak
powiedział:
Twierdzenie, że to, co Najświętsza Dziewica mówiła o nawróceniu Rosji, odnosi
się do jej nawrócenia na katolicyzm, jest absolutnie fałszywe. (...) Rosja jest
krajem nade wszystko prawosławnym i to przede wszystkim Rosyjska Cerkiew
Prawosławna jest odpowiedzialna za nawracanie ludzi na chrześcijaństwo.
Również 13 dni później – 25 maja 2007 r. – hierarcha powiedział:
Matka Boża Fatimska mówiła o nawróceniu Rosji do Boga, ale nie powiedziała,
że musi być ona wyłącznie katolicka. Jako Kościół katolicki pomagamy naszym
prawosławnym braciom i pracujemy wspólnie nad kontynuacją i rozwojem
dialogu pomiędzy nami.
To samo powtórzył kard. Poupard w czerwcu ubiegłego roku. W ekumenicznej euforii
wyrwało mu się nawet stwierdzenie (będące historycznym błędem), jakoby „Watykan
nigdy nie chciał uczynić z Rosji narodu katolickiego”.
Jest to sprzeczne nie tylko z orędziem fatimskim, zapowiadającym nawrócenie Rosji, ale
również z samą wiarą katolicką.

Sobór Florencki i Pius X


Jest oczywistym faktem, że członkowie wspólnoty wyznaniowej, którą nazywamy
Rosyjską Cerkwią Prawosławną, są schizmatykami. Określenie to nie powinno być
traktowane jako obelżywe; oddaje ono jedynie sytuację, w jakiej znajdują się członkowie
tej grupy religijnej. W XI wieku odłączyła się ona od Kościoła katolickiego, a schizma ta
nie została dotąd uleczona.
Sobór Florencki nauczał w sposób nieomylny, że schizmatycy pozostają poza Kościołem
i nie mogą być zbawieni, jeśli się nie nawrócą do jedynego prawdziwego Kościoła
Chrystusowego. Prawdę tę powtórzył najwybitniejszy papież XX wieku – św. Pius X.
Pisał on jednoznacznie o konieczności powrotu schizmatyckich wyznawców prawosławia
do Kościoła katolickiego. W mało znanej encyklice z 1910 r. Ex quo stwierdził, że
wszelkie wysiłki podejmowane na rzecz zjednoczenia z prawosławnymi
będą daremne, jeśli najpierw i nade wszystko nie będą oni [prawosławni]
wyznawać prawdziwej i całej katolickiej wiary, która została uświęcona i
przekazana przez Pismo św., Tradycję Ojców, zgodę Kościoła, sobory
powszechne i dekrety papieskie.
Na zakończenie Pius X wyraził pragnienie, by Bóg „przyśpieszył dzień, w którym narody
Wschodu powrócą do katolickiej jedności i zjednoczone ze Stolicą Apostolską, po
odrzuceniu swych błędów, dotrą do portu wiecznego zbawienia”.
Święty papież powtarza więc, że prawosławni:
• wyznają heretyckie doktryny, które muszą porzucić;
• z powodu schizmy nie pozostają w jedności z Kościołem Chrystusowym;
• nie dotrą do portu zbawienia, o ile nie porzucą swych błędów i nie przyłączą się
do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego przez podporządkowanie się
prawowitej władzy apostolskiej Następców św. Piotra.
Wbrew ekumenicznej ideologii, wyznawanej obecnie przez większość przywódców
Kościoła i obecnej w nauczaniu abpa Kondrusiewicza oraz kard. Pouparda, nawrócenie
może mieć tylko jedno znaczenie: powrót schizmatyków, heretyków i dysydentów do
prawdziwego Kościoła ustanowionego przez Jezusa Chrystusa – Kościoła katolickiego.
Termin ten został obecnie zawłaszczony przez modernistów i jest przez nich używany w
nowym, niekatolickim sensie. Pogodzenie się z jego nowym znaczeniem oznaczałoby de
facto kapitulację wobec modernizmu.

Należy stawiać opór modernizmowi


Jak wspomnieliśmy, modernizm polega zasadniczo na wierze w możliwość pewnych
modyfikacji w obrębie odwiecznej nauki dogmatycznej Kościoła. Zgodnie z tym
poglądem katolicka prawda dnia wczorajszego musi ulec transformacji i zostać
zastąpiona (albo inaczej przedstawiona), aby utorować drogę dla nowych katolickich
„prawd” jutra. Zasady religijne muszą się więc zmieniać ze względu na zmiany w
otaczającym nas świecie. Sto lat temu św. Pius X potępił tę herezję w Syllabusie błędów
modernistów (4 lipca 1907), w encyklice Pascendi (8 września 1907) oraz poprzez
zaprowadzenie obowiązku składania przysięgi antymodernistycznej (1 września 1910).
Wypowiadając słowa przysięgi antymodernistycznej, składa się wobec Boga m.in. taką
uroczystą obietnicę: „Szczerze przyjmuję naukę wiary, którą Apostołowie przekazali nam
przez Ojców prawowiernych w tym samym sensie i w tym samym zawsze rozumieniu;
przeto jako herezję całkowicie odrzucam zmyśloną teorię o ewolucji dogmatów, według
której dogmaty zmieniają jedno znaczenie na drugie i do tego odmienne od rozumienia,
uprzednio istniejącego w Kościele”.
Ktoś mógłby powiedzieć, że wiąże to jedynie tych, którzy składali przysięgę
antymodernistyczną. W rzeczywistości jednak Pius X posłużył się w jej formułowaniu
tekstem ogłoszonym przez I Sobór Watykański, nauczającym nieomylnie w konstytucji
Dei Filius: „Niech zatem wzrasta (...) a wielorako rozwija się rozumienie, wiedza i
mądrość tak poszczególnych ludzi, jak i wszystkich razem, tak pojedynczych osób, jak i
całego Kościoła, wszystkich pokoleń i wieków, ale w swoim tylko rodzaju, tj. w tej samej
nauce, w tym samym znaczeniu i w tej samej myśli”.
Wszyscy katolicy mają obowiązek wierzyć, że dogmaty się nie zmieniają, że musimy
wierzyć w katolicką prawdę „w tej samej nauce, w tym samym znaczeniu i w tej samej
myśli”, jaka zawsze była nauczana. Tragedia polega na tym, że znajdujemy się w
wyjątkowym punkcie historii, gdy większość ludzi zajmujących odpowiedzialne
stanowiska w Kościele stała się ofiarami błędu modernizmu – wiary w to, że pewne
aspekty doktryny katolickiej mogą się z czasem zmieniać. (...)
Możemy teraz lepiej zrozumieć, dlaczego kard. Ciappi, teolog papieski służący pięciu
kolejnym biskupom Rzymu, powiedział: „W trzeciej tajemnicy fatimskiej czytamy
między innymi, że wielka apostazja w Kościele rozpocznie się od jego szczytów”.
Możemy też lepiej zrozumieć słowa s. Łucji wypowiedziane do ks. Fuentesa w 1957 r.,
wedle których Bóg zamierza ukarać świat, a „diabeł czyni wszystko, by zwyciężyć dusze
poświęcone Bogu, ponieważ w ten sposób może pozbawić dusze wiernych ich pasterzy,
przez co łatwiej będzie mógł ich pochwycić”.
Proroctwo to spełnia się na naszych oczach: doświadczamy Bożej kary w postaci tych,
którzy – zajmując odpowiedzialne stanowiska w Kościele – nie uznają już niezmienności
obiektywnej prawdy i na różne sposoby nauczają nowej doktryny, sprzecznej z tym, co
Kościół zawsze przekazywał. Zostaliśmy opuszczeni przez naszych pasterzy, ponieważ
nie możemy już od nich oczekiwać, że będą stać na straży katolickiej wiary i dyscypliny.
Nie możemy oczekiwać, że będą nas nauczali integralnej wiary katolickiej, „całej i
nienaruszonej”, jak to nakazuje wyznanie wiary św. Atanazego. Wyraźnym na to
dowodem jest choćby fakt, że tysiące katolickich rodziców muszą brać na siebie
obowiązek nauczania swych dzieci w domach z powodu gorszącego programu nauczania
w szkołach diecezjalnych.
Apostoł Paweł ostrzegał św. Tymoteusza: „Przyjdzie bowiem czas, gdy zdrowej nauki
nie ścierpią, ale według swoich pożądliwości zgromadzą sobie nauczycieli – mając uszy
chciwe na pochlebstwa i od prawdy słuch z pewnością odwrócą, a obrócą się ku
baśniom” (2 Tm 4, 3–4). Ponieważ oczywiste jest, że żyjemy w czasie powszechnego
„odwrócenia się” od prawdy, naszym obowiązkiem jest czynić co w naszej mocy na
rzecz powrotu do niej.
Musimy:
• Przyjmować jako pewnik niezmienność katolickiej prawdy.
• Akceptować to, że wiara katolicka się nie zmienia, i trzymać się katolickiej
doktryny w takiej postaci, w jakiej zawsze jej nauczano, „w tym samym
znaczeniu i w tym samym wyjaśnieniu”.
• Modlić się za zarażonych współczesnymi błędami i publicznie się im sprzeciwiać.
• Żyć orędziem fatimskim, odmawiać codziennie różaniec, praktykować
nabożeństwo pięciu pierwszych sobót, ofiarować codzienne obowiązki Bogu jako
akt zadośćuczynienia.
W walce tej, w której ostatecznym zwycięzcą będzie – jak wiemy – Najświętsza Maryja
Panna, powinniśmy czerpać inspirację ze słów s. Łucji do ks. Fuentesa:
Dlatego właśnie jest konieczne, żebyśmy wszyscy zaczęli zmieniać się duchowo.
Każdy z nas musi nie tylko ratować swoją własną duszę, ale również pomóc tym
wszystkim, których Bóg postawi na naszej drodze. Ω
Za „Catholic Family News” tłumaczył Tomasz Maszczyk.

Papa Stronsay: dalej od Ecône, bliżej do


Aberdeen
Najnowsze wydarzenia zmuszają mnie do kilku słów wyjaśnienia w kwestii zamieszania,
jakie powstało wokół naszych przyjaciół – byłych redemptorystów zaalpejskich z Papa
Stronsay.
18 czerwca 2008 r. o. Michał Maria Sim poprosił formalnie o zniesienie rzekomej
suspensy zaciągniętej w wyniku przyjęcia święceń od biskupa pozostającego w
nieuregulowanej sytuacji kanonicznej. Jak napisał w liście z 1 lipca:
Zwróciłem się do Stolicy Apostolskiej z pokorną prośbą, w moim własnym
imieniu oraz w imieniu kapituły klasztoru, aby dotykające nas suspensy zostały
zniesione.
Suspensa jest karą kanoniczną, nakładaną przez Kościół w celu nakłonienia do poprawy
kapłanów winnych wykroczeń. Może być ona zaciągnięta jedynie wówczas, gdy chodzi o
ciężki grzech nieposłuszeństwa czy też pogardę dla prawa Kościoła. Jest znoszona, kiedy
dany duchowny udowodni, że przestał być nieposłuszny, czyli że szczerze żałuje
naruszenia prawa Kościoła, że ma zamiar za to zadośćuczynić i że nie złamie go w
przyszłości. Wszystkie te elementy obejmuje z konieczności wspomniana wyżej prośba o
zniesienie suspensy; czyli konkretnie żal z powodu przyjęcia święceń od biskupów
Bractwa, silne postanowienie odseparowania się od ruchu Tradycji i włączenia w
oficjalne struktury kościelne oraz obietnicę, że nie będzie się już łamało technicznych
wymagań kanonicznych przez przyjmowanie święceń od tradycyjnych biskupów.
Zgadzając się na to wszystko, kapłani i bracia zakonni z Papa Stronsay nie tylko zdradzili
zainicjowaną przez abpa Lefebvre’a „operację przeżycie”. Niezależnie od tego, czy zdają
sobie z tego sprawę, czy też nie, przyznali w ten sposób publicznie, że żadne
nadzwyczajne środki nie były konieczne, a więc, konsekwentnie, były czymś złym.
Gdyby Bractwo Św. Piusa X zgodziło się „pokornie”, czyli uznając swój poważny błąd,
prosić o zniesienie tzw. ekskomunik biskupów, uczyniłoby dokładnie to samo. Wiedząc
już, czym jest w istocie cenzura kościelna, rozumiecie, dlaczego coś takiego w ogóle nie
wchodzi w grę. Nie jest to w ogóle kwestia pokory, ale raczej prawdy i wiary. Zresztą,
ponieważ suspensa jest karą o charakterze uzdrawiającym, mającą za cel doprowadzenie
do nawrócenia winnego kapłana, nic nie stoi na przeszkodzie, by Rzym – uznawszy, że
tradycyjni kapłani nie ponoszą winy za swą tradycyjność, a Tradycja ma swoje prawa –
jednostronnie zniósł tę cenzurę. Niestety, na to musimy jeszcze poczekać.

Doskonała komunia?
O. Sim wyjaśnia dalej:
26 czerwca otrzymałem potwierdzenie, że Stolica Apostolska spełniła naszą
prośbę. Wszystkie cenzury kanoniczne zostały zniesione. Nasza wspólnota cieszy
się obecnie niekwestionowaną (...) komunią ze Stolicą Apostolską, ponieważ nasi
kapłani znajdują się w uregulowanej sytuacji kanonicznej.
To bardzo dziwne stwierdzenie, gdyż zniesiona cenzura nie była ekskomuniką, ale
suspensą. Suspensa w żaden sposób nie wyłącza z komunii Kościoła katolickiego (jak to
jest w przypadku ekskomuniki), nie zabrania nawet suspendowanemu kapłanowi
przyjmowania sakramentów, ale jedynie ich udzielania. Nawet Rzym nie wspominał im o
zniesieniu ekskomuniki i konsekwentnie nie twierdził, że byli odłączeni od jedności
Kościoła. O czymś takim w ogóle nie było mowy.
Jedyne wyjaśnienie tego stwierdzenia może być takie, że o. Sim przyjął modernistyczną
koncepcję o różnych stopniach jedności, wyrażoną w paragrafie 3 dokumentu II Soboru
Watykańskiego o ekumenizmie. To właśnie w oparciu o tę teorię katolicy, którzy opierają
się kolegializmowi, czyli demokracji w Kościele, oskarżani są o mentalność
schizmatycką i niepełną jedność (ze Stolicą Apostolską – przyp. tłum.), jedynie dlatego,
że odmawiają przyjęcia opinii większości i powodują podziały (...). „Kolegialna jedność”
jest czymś całkowicie różnym od tradycyjnej koncepcji jedności, rozumianej jako
wspólnota wiary i sakramentów wraz z poddaniem się prawomocnej władzy. Jedność
kolegialna, nazywana często komunią, zdefiniowana jest w dokumencie Vaticanum II o
Kościele (...):
Kolegialna jedność przejawia się również w stosunkach poszczególnych
biskupów z Kościołami partykularnymi i z Kościołem powszechnym. (...)
Poszczególni zaś biskupi są widzialnym źródłem i fundamentem jedności w
swoich partykularnych Kościołach (...) złączeni więzią pokoju, miłości i jedności
(Lumen gentium, 23). (...)
Jednak wspólnota o. Sima nie będzie już mogła nikogo razić pod tym względem, gdyż
utraciła wszelkie narzędzia nacisku. Lokalny ordynariusz, od którego jedynie owi księża
mogą otrzymać kanoniczną aprobatę, z pewnością tego dopilnuje. Nie jest oczywiście
wcale prawdą, że znajdują się już teraz w uregulowanej sytuacji kanonicznej. Jak
przyznał sam o. Sim, zniesienie „cenzur” jest jedynie pierwszym krokiem w kierunku
uregulowania sytuacji kanonicznej. Kolejne kroki zależą od bpa Piotra Morana, biskupa
Aberdeen, z którym będą musieli negocjować ową „kolegialną jedność”. Jak stwierdził
wikariusz generalny tej diecezji 21 lipca:
Zanim pozwoli im się działać legalnie, jako jednostce w ramach Kościoła
katolickiego, muszą nastąpić dalsze negocjacje. Obiekcje, jakie wspólnota ta ma
w stosunku do Kościoła katolickiego, sięgają znacznie głębiej, niż sama tylko
forma celebracji Mszy. Chodzi też o stosunek redemptorystów zaalpejskich do
nauczania II Soboru Watykańskiego, a rozwiązanie tego problemu może być
trudne.
Sytuacja kanoniczna będzie więc zależała od dobrej woli modernistycznego biskupa, z
którym będą musieli się porozumieć w kwestii Vaticanum II! Rzeczywiście, żadnych
kompromisów...
Pierwszym zobowiązaniem nałożonym na wspólnotę z Papa Stronsay było to, aby
przestali być redemptorystami. Zabroniono im posługiwania się terminem
„redemptoryści”, a w konsekwencji używania habitów oraz reguły tego zakonu. Można
by się zastanawiać, jak to możliwe, skoro wyłącznym celem ich fundacji i życia
zakonnego była wierność św. Alfonsowi – jako prawdziwi redemptoryści, a nie jak
redemptoryści modernistyczni, którzy odeszli od tego ducha i reguły.
Ponadto deklaracja, że nie są już redemptorystami, oznacza de facto, że nigdy nimi nie
byli, i unieważnia uroczyste śluby składane podczas minionych 20 lat. Jednak o. Sim
stwierdza odnośnie do nowej nazwy „Synowie Najświętszego Odkupiciela”:
Dziękujemy Bogu za naszą nową nazwę, którą przyjmujemy jako pochodzącą
bezpośrednio od Niego, podaną nam przez świątobliwego kapłana spoza naszej
wspólnoty. Jesteśmy głęboko wdzięczni naszym duchowym dobroczyńcom,
którzy modlili się za nas, oraz wspomnianemu już księdzu, który otrzymał
natchnienie, by ją nam przekazać.

Jurysdykcja zastępcza a życie zakonne


Jednym z najbardziej niepokojących aspektów tych negocjacji jest fałszywy pretekst, jaki
podaje o. Sim na usprawiedliwienie swej decyzji o zbliżeniu do Rzymu. Twierdzi on, że
choć Bractwo Św. Piusa X posiada jurysdykcję zastępczą dla udzielania sakramentów
takich jak małżeństwo i pokuta, to jednak nie posiada jurysdykcji zastępczej w
odniesieniu do życia zakonnego. „Argument” ten ma usprawiedliwić poszukiwanie
jurysdykcji gdzie indziej.
Twierdzenie to jest w sposób oczywisty fałszywe, co może potwierdzić każdy, kto się
zaznajomił z dziełem Bractwa Św. Piusa X po 1991 r. W normalnych czasach udzielanie
początkowej aprobaty dla zgromadzeń zakonnych danej diecezji należy do biskupa
miejsca, który oczekuje na rozszerzenie się wspólnoty na kilka innych diecezji i
ewentualną aprobatę Rzymu. Swego czasu abp Lefebvre wykonywał te biskupie zadania
względem tradycyjnych zgromadzeń zakonnych, zatwierdzając ich statuty, korygując
nadużycia i działając jako arbiter w przypadku wszelkich kwestii spornych. Czynił to na
mocy jurysdykcji zastępczej. 15 stycznia 1991 r., zaledwie dwa miesiące przed tym, jak
odszedł do Boga po wieczną nagrodę, poprosił biskupów Bractwa, by czynili to samo w
stosunku do zgromadzeń zakonnych Tradycji (...).
Tak długo, jak obecne władze rzymskie pozostają przesiąknięte ekumenizmem i
modernizmem, mając świadomość, że wszystkie ich decyzje oraz Kodeks Prawa
Kanonicznego z 1983 r. są przeniknięte tymi fałszywymi zasadami, będzie
konieczne stworzenie na mocy jurysdykcji zastępczej władz, które będą wiernie
strzec zasad katolickiej Tradycji oraz katolickiego prawa kanonicznego. Jest to
jedyny sposób, w jaki możemy pozostać wierni naszemu Panu Jezusowi
Chrystusowi, Apostołom, depozytowi wiary, który przekazany został ich
prawomocnym następcom, pozostającym temu wiernym do czasu II Soboru
Watykańskiego.
Co do Komisji, uzupełniających na różne sposoby zaniedbania ze strony
Kongregacji Rzymskich kierowanych przez prałatów przepojonych
rewolucyjnymi zasadami soboru, wydaje mi się, że ich początki winny być
skromne, stosownie do pojawiających się okoliczności, aby mogły być pomocne
kapłanom w ich posłudze oraz zakonnikom w trudnych kwestiach, które muszą
rozwiązywać, albo w też sytuacjach, w których wymagana jest władza biskupa.
Wśród członków Bractwa Św. Piusa X nie było wątpliwości co do znaczenia słów abpa
Lefebvre’a, stąd każdego roku wyznaczana była komisja kanoniczna oraz biskup
odpowiedzialny za zgromadzenia zakonne, jak to stwierdzają oficjalne reguły Bractwa
opublikowane w 1997 r.:
Te dwie instytucje powołano w roku 1991 dla kontynuowania po śmierci abpa
Lefebvre tego, co czynił na mocy jurysdykcji zastępczej w latach 1970–1991.
W kwestii jurysdykcji zastępczej Bractwo Św. Piusa X nie miało nigdy ciasnych
poglądów. Zawsze stosowało prawnokanoniczne zasady analogii prawa oraz słuszności
kanonicznej dla udowodnienia istnienia jurysdykcji zastępczej w sytuacjach
niewymienionych dokładnie w prawie kanonicznym. W istocie musiało jedynie ustalić
istnienie pozytywnej i prawdopodobnej wątpliwości w sytuacjach, w których Kościół z
pewnością uzupełnia jurysdykcję. Wspomniany wyżej dokument stwierdza:
Biskupi Bractwa, pozbawieni wszelkiej jurysdykcji terytorialnej, posiadają
niemniej jurysdykcję zastępczą, by wykonywać władzę przywiązaną do urzędu
biskupiego.
Ponadto bp Tissier de Mallerais wyjaśnił dokładnie te zasady podczas długiej konferencji
wygłoszonej dla tradycyjnej katolickiej grupy w Paryżu 10 marca 1991 r., jeszcze za
życia Arcybiskupa:
W normalnych warunkach do prawowitości, czyli do tego, by działanie kapłana
było legalne i dozwolone, konieczne jest posiadanie jurysdykcji. Na przykład
kapłan musi posiadać mandat do nauczania, również biskup, by udzielać
bierzmowania poza swoją diecezją, musi otrzymać zgodę biskupa miejsca. Aby
wyświęcać kapłanów, biskup musi posiadać mandat od ich ordynariusza.
Normalnie biskup musi posiadać do tego jurysdykcję i jest tak oczywiście tym
bardziej w przypadku konsekracji biskupich. (...) W wyjątkowej jednak sytuacji
Kościół uzupełnia brak jurysdykcji ze strony kapłana, czy nawet biskupa. A im
bardziej poważny będzie kryzys, tym konieczniejsze stanie się sięganie po tę
jurysdykcję uzupełniającą Kościoła na najwyższych szczeblach. To właśnie miało
miejsce 30 czerwca 1988 r. (...) Łatwo możecie dostrzec, drodzy przyjaciele, że to
właśnie ze względu na potrzeby wiernych – tradycyjni kapłani i biskupi posiadają
jurysdykcję zastępczą. Nie jest to jedynie tak, że mogą oni ważnie słuchać
spowiedzi i ważnie asystować przy zawieraniu małżeństwa, mogą również
wykonywać wszystkie akty posługi kapłańskiej czy biskupiej.
Widzimy więc wyraźnie, że jurysdykcja zastępcza rozciąga się tak daleko, jak daleko
sięgają potrzeby wiernych. Dla kapłanów i zakonników obejmuje to istnienie
tradycyjnych biskupów, którzy jako jedyni mogą aprobować statuty zgromadzeń
zakonnych oraz korygować zaistniałe nadużycia. Podobnie jak wszyscy tradycyjni
katolicy, byli redemptoryści bardzo często korzystali z jurysdykcji zastępczej w
przypadku bierzmowania czy różnorakich święceń, posługiwali się nią również w swej
pracy duszpasterskiej oraz na misjach. Ich potrzeby, podobnie jak w przypadku innych
zgromadzeń zakonnych, obejmują działalność biskupa odpowiedzialnego za sprawy
zakonów, podobnie jak to jest w przypadku ordynariusza diecezji. Bractwo zawsze
zaspokajało tę potrzebę, do 1991 r. czynił to abp Lefebvre, następnie bp Fellay jako
przełożony generalny, a od 1994 r. bp de Galarreta – odpowiedzialny za zgromadzenia
zakonne Tradycji. W świetle tak jednoznacznego stanowiska trudno uwierzyć, że obecnie
o. Sim twierdzi, iż Bractwo „zgadza się co do tego, że nie miało jurysdykcji zastępczej w
stosunku do zgromadzeń zakonnych”. Twierdzeniu temu zaprzeczył też natychmiast w
sposób jednoznaczny przełożony generalny Bractwa bp Bernard Fellay.
Cała ta kontrowersja ilustruje jednak dobrze pewną nadzwyczaj istotną kwestię. Gdyby
jurysdykcja zastępcza nie rozciągała się na każdy aspekt dyscypliny i życia
sakramentalnego, gdyby kryzys w Kościele nie nałożył na Tradycję odpowiedzialności za
organizację życia katolickiego i troskę o wszystkie potrzeby wiernych, wówczas
bylibyśmy zmuszeni do podporządkowania się modernistom, podobnie jak czynią
obecnie byli redemptoryści. Byłaby to całkowita i bezwarunkowa kapitulacja. Byłby to
koniec tradycyjnego oporu oraz tradycyjnej doktryny, duchowości, Mszy, które może
zagwarantować jedynie zdecydowana postawa Bractwa Św. Piusa X. Jak bardzo musimy
dziękować Bogu za dalekowzroczność abpa Lefebvre’a, za jego wspaniałe rozumienie
nadprzyrodzonej tajemnicy Kościoła oraz jurysdykcji zastępczej, chroniącej nas od
paraliżu formalizmu i legalizmu, w który moderniści stale usiłują nas pochwycić.

Ekumeniczny papież
Niestety, najnowszy spektakl z udziałem Benedykta XVI nie pozwala na żadną realną
nadzieję na przełom w obecnym kryzysie. Podczas ekumenicznej ceremonii inauguracji
Roku Paulińskiego, przy współudziale schizmatyckiego patriarchy Konstantynopola i
heretyckiego „prymasa” Anglii, papież powiedział:
Fakt, że inauguracja roku paulińskiego posiada wybitnie ekumeniczny charakter,
dzięki obecności licznych delegacji i przedstawicieli innych kościołów i wspólnot
kościelnych, których witam otwartym sercem, jest dla mnie powodem do wielkiej
radości.
W konsekwencji nie dziwi, że Benedykt XVI zauważył w swej mowie i wsparł wysiłki
dra Rowana Williamsa na rzecz zachowania „jakiejś formy Wspólnoty Anglikańskiej”
podczas Konferencji w Lambeth. (...) Podczas wywiadu udzielonego na pokładzie
samolotu w drodze do Sydney Benedykt XVI powiedział, że modlił się, by Wspólnota
Anglikańska znalazła sposób na „uniknięcie schizm i podziałów” poprzez rozwiązania
„będące również wierne Ewangelii”. Czemu nie skorzystał z okazji, by zachęcić
„biskupów” do porzucenia tej heretyckiej, fałszywej religii, która nie posiada święceń
kapłańskich i toleruje zboczenia wśród swych duszpasterzy? Zamiast tego papież ma
wysłać trzech kardynałów, by uczestniczyli w tym spotkaniu.
Kolejną zmarnowaną sposobnością były Światowe Dni Młodzieży w Sydney. Całkowicie
owładnięty ideą ekumenizmu papież nie promował tam żadnej inicjatywy specyficznie
katolickiej, jak np. nabożeństwo do Chrystusa Króla, poświęcenie Najświętszemu Sercu
Pana Jezusa czy Niepokalanemu Sercu Maryi albo odmawianie różańca. Zamiast tego
mówił o kwestiach ogólnych, akceptowanych również przez niekatolików, wspominał o
„duchowej pustyni materializmu” i wzywał do budowy „nowej ery, w której nadzieja
wyzwoli nas od powierzchowności, apatii i egocentryzmu, zabijających nasze dusze i
zatruwających wzajemne stosunki”. Choć te uwagi o kondycji współczesnego świata są
całkowicie prawdziwe, taka „nowa era” nie jest ani odpowiedzią katolicką, ani nie
oznacza powrotu do Tradycji, nie jest też żadną receptą na kryzys w Kościele. Nie ma
rzeczywistych argumentów, które zredukowałyby potrzebę istnienia jurysdykcji
zastępczej. Nic dziwnego, że Reuters opisywał Światowe Dni Młodzieży w następujący
sposób:
Media określały to jako katolicką wersję Woodstock; pięć dni i pięć nocy pokoju,
muzyki i chrześcijaństwa. Odbyło się ponad 165 koncertów, od religijnych po
heavy metalowe, obok Mszy pokutnych i spotkań modlitewnych usłyszeć można
było acid jazz i rap.
Czy może być na to odpowiedź inna niż modlitwa? Nie ustawajmy w ofiarowaniu
naszych Mszy i Komunii św. za Matkę Kościół, jako wynagrodzenie za te ekscesy,
nadużycia i zdrady dokonywane w Jej imieniu. Ofiarujmy nasze różańce jako pokutę, do
której wzywała Matka Boża w Lourdes, aby Niepokalane Serce Maryi mogło
zatryumfować nad duszami, a zwłaszcza nad duszami hierarchów Kościoła. Ω
Fragment Listu do Przyjaciół i Dobroczyńców Seminarium pw. Krzyża Świętego z 23
lipca 2008 r

http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1224

You might also like