You are on page 1of 25

KLUB LUDZI SUKCESU

im. Małego Tadzia

GAZETKA KLUBOWA

Nr 2 (21) Czerwiec 2009

Sukces nie jest przypadkiem! Sukces jest umiejętnością.

Spokój sumienia
Umiejętność współżycia z ludźmi
Kondycja fizyczna
Celowe życie
Ekonomiczna niezależność
Samorealizacja

Warszawa 2009
Od redakcji

Witajcie Klubowicze!

Z nieukrywaną przyjemnością mam zaszczyt przedstawić 21 numer naszej klubowej gazetki, co


przyznam się było dla mnie ciekawym wyzwaniem. Mam nadzieję, że stanie się ona inspiracją dla
was wszystkich oraz waszych rodzin i najbliższych.

“Jeśli się nie rozwijasz, żyjesz w stagnacji.


Jeśli nie stajesz się coraz lepszy, jesteś coraz gorszy.
Więc każdego dnia ucz się i rozwijaj!”

Tymi słowami – słowami Briana Tracy, chciałbym podziękować wszystkim osobom, poznanym
w klubie dzięki którym, poznałem idee „małego sukcesu” na co dzień.. Osobiście daliście mi dużo
uśmiechu i motywacji do dalszej pracy nad sobą.

Gazetka to też ludzie, więc chciałbym podziękować Eli za pomoc w realizacji i korektę gazetki,
sobie za jej zrealizowanie, Ewie za udzielenie inspirującego wywiadu, oraz wszystkim których nie
wymieniłem.

Bartłomiej Adamowicz
bartlomiej@adamowicz.biz
501-870-235
Wywiad z Ewą Damentką.

- Byłaś szóstym prezydentem Warszawskiego klubu. Jak dawno to było?


Bardzo dawno, jakieś 11 lub 12 lat temu.

- Co sprawiło, że trafiłaś do Klubu Ludzi Sukcesu?


Wiele wydarzeń i zbiegów okoliczności... Przypomniałam sobie o idei KLS i
bardzo chciałam założyć nowy Klub. Nowy, bo kilka lat wcześniej czytałam książkę
„TY” i na jej podstawie założyłam KLS, który działał prawie rok. Zamknęłam go,
gdy obowiązki rodzinne przesłoniły mi cały świat. Potem przypomniałam sobie o
KLS i o tym, co dla mnie znaczył. Był dla mnie zabawą połączoną z rozwojem i
nauką. Poza tym, postanowiłam zrobić stopnie mistrzowskie, które Tadeusz opisywał
w książce „TY”. Uznałam, że będzie to dobry sposób, żeby uporządkować swoje
życie, wyjść z zawirowań związanych z długotrwałą chorobą w rodzinie,
przypomnieć sobie co jest dla mnie ważne, czego chcę, wytyczyć nowe drogi...
Zaczęłam namawiać znajomych, żeby wspólnie ze mną utworzyli KLS. Wtedy
dowiedziałam się, że taki klub już działa. Potem okazało się, że działa całkiem
bliziutko, bo w sąsiednim budynku! Więc poszłam na spotkanie... i zostałam.

- Dlaczego zdecydowałaś się kandydować na prezydenta?


Z rozpędu.

- Co wyróżnia ten Klub od tego, sprzed lat.


Znacznie się różni, bo... – na szczęście zmienia razem z czasem – podobnie jak my
sami i nasze mieszkania. Czy byłeś może kiedyś w mieszkaniu, w którym zatrzymał
się czas? Są w nim np. meble z lat 60-tych lub 70-tych, stary radioodbiornik, stary
telewizor, stary telefon, stara pralka Frania i stara lodówka. Te same, stare talerze,
szklanki, sztućce. Stare, spłowiałe książki na regale, stare komiksy. Gdy jestem w
takim miejscu, czuję się jak w muzeum.
Zmiany w naszym klubie są konieczne, podobnie jak wymiana wykładziny,
pralki, radia, zasłon, czasem też mebli i innych drobiazgów. Jak kupno komputera i
nowych książek. Gdyby Klub był taki sam, jak wtedy gdy do niego przyszłam, to
byłby anachronizmem, zatrzymanym w czasie. Ten klub żyje i dlatego się różni. Za
pięć - dziesięć lat będzie jeszcze inny.

Co jest dla Ciebie najważniejsze w Klubie?


To, że przychodząc tu zmieniamy się i rozwijamy. Tutaj uczymy się rzeczy
bardzo prostych, które jednak nie są proste dla osoby, która jeszcze tego nie zna. Nie
były proste dla mnie, być może nie były proste dla Ciebie. Natomiast zabawa polega
na tym, że każdy te rzeczy musi sam odkrywać i sam się nauczyć, czyli że jest to klub
samodzielnych, równych sobie ludzi. Więc gdyby wśród nas był bardzo wyraźny
lider, to klub straciłby swój charakter. Można powiedzieć, że wszyscy stajemy się
liderami, każdy na swój sposób... I dzięki temu inspirujemy się wzajemnie.

-Co odkrywasz za każdym razem przychodząc do klubu, czy w ogóle coś jeszcze
odkrywasz?
Różne poziomy. Podstawowe umiejętności każdy odkrywa sam, a potem
przychodzą takie poziomy związane ze współpracą, z podejmowaniem się zadań i
wykonywaniem ich. Bardzo cenimy sobie albo wolność, albo brak przymusu. Tutaj w
formie zabawy można się samodzielnie do czegoś zobowiązać i jest się z tego
rozliczanym. Poza tym, stając się prezydentem, uczymy się rządzenia. Możesz uczyć
się tego kierując grupą np. dwudziestu bardzo poważnych panów lub pań, a możesz
też zacząć w KLS, gdzie ludzie są wolni i jak im będzie coś nie odpowiadało
zwyczajnie tego nie zrobią. Twoje doświadczenie będzie podobne. Za to KLS-ie
zapłacisz mniejszą cenę, za swoje błędy, niż gdyby była to poważna firma.
Tych poziomów rzeczywiście odkrywa się dużo, natomiast teraz jak
przychodzę do KLS-u, to przychodzę raczej w charakterze dinozaura. Nie wiem jak
jest „dinozaur” w wersji damskiej. „dinozaurzyca”? Cieszę się, gdy widzę, że klub,
w który kiedyś wkładałam serce i ogromną energię, teraz działa dalej i ma się dobrze.
Przychodzą nowe osoby, ciekawe, młode, że jest to inny, ale jednocześnie ten sam
klub.

- To trochę jakby rodzicielskie uczucie.


Chyba tak... Jest przy tym bardzo fajna satysfakcja i poczucie, że nic się nie
marnuje. W końcu to było takie niewymierne... Wkładasz energię, organizujesz,
wspierasz ludzi - żadnego materialnego śladu, a się okazuje, że samo rośnie. I potem
ci ludzie wspierają innych, i rośnie dalej.

- Czy masz porównanie z innymi klubami? Co jest naszą specyfiką?


Miałam porównanie z pierwszym - łódzkim klubem, w który po kilku latach
działalności zawiesił swoją działalność, potem został reaktywowany.
Jak bywałam w łódzkim KLS, to miałam wrażenie, że jestem w innym świecie.
Niby ten sam schemat spotkań, ta sama procedura, ale jednak zupełnie inne
przyzwyczajenia. Jakby wziąć kuchnie regionalne, niby to samo, a smaki zupełnie
różne.
Formuła jest na tyle otwarta, że każdy klub może dopracować się własnych,
niepowtarzalnych nawyków, sposobów i smaku.
* * *
Wiem, że my jesteśmy klubem, który najdłużej działa bez przerwy. Od mojej
kadencji również bez przerwy wakacyjnej.
Nie wiem czy w innych klubach aktualni prezydenci mają tak silne i ciągłe
poparcie od swoich poprzedników. Marek Rożalski był pierwszym prezydentem
KLS. I również był pierwszą osobą, która wspierała kolejnych prezydentów. To taka
podskórna władza - osoba, która pamięta tradycje, która ma w sobie charyzmę, ma w
sobie spokój... (nawet jeśli bawi się prowokacjami tak jak Marek). Uosobienie
władzy, pamięci, zasad i żywej tradycji. Potem przez dwa-trzy lata taką osobą byłam
ja, następnie Marta Zajączkowską, potem Olek Łamek. Jak prezydentem był Kuba
Kozak, to taką osobą stawał się Albert Pęśko. Mam wrażenie, że teraz Kuba zaczyna
powoli przejmować tę rolę.
Marek, Ewa, Marta, Olek, Albert, Kuba jest szósty. Ela Grzegorek jest 19
prezydentem. Więc jakoś tak się składa, że co 3-4 kadencje się zmienia osoba
wspierająca. Jest to niewybieralne, a po prostu jakoś tak się dzieje. Dzięki temu
prezydent nie jest zostawiony sam sobie. Ma duchowe wsparcie, i to wsparcie
całkiem konkretne.
Poza tym możesz zawsze zwołać zebranie byłych prezydentów. Raz coś
takiego zrobiliśmy, przyszło około 10 osób. Już nie pamiętam za czyjej prezydentury.
Spotkaliśmy się, by porozmawiać jak można jeszcze lepiej rozkręcić działalność
KLS.
Nie wiem, czy w innych klubach zauważalne jest falowanie. W naszym są
wzloty i są spadki. Są zebrania gdzie przychodzi 4-5 osób, a potem zebrania gdzie
przychodzi 30. Średnio przychodzi kilkanaście osób, ale to faluje. Jak przychodzi
nowa fala ludzi, to zmienia się też charakter klubu. To tak, jakby ludzie sami
dobierali się według wieku lub zainteresowań. Jak komuś to nie pasuje, to po prostu
rezygnuje. Czasami przychodzi za jakiś czas, gdy jest inny zestaw ludzi, którzy mu
bardziej pasują i wtedy zostaje. Jest to takie koło, albo takie falowanie.
Któregoś razu, kiedy było już blisko dołu, to ówczesny prezydent wpadł na
pomysł, żeby zebrać swoich poprzedników. Na spotkanie przyszło kilkoro byłych
prezydentów. Wszystkim nam zależy, by Klub działał dalej.
Nasz Klub ma swój charakter. Ma swój rytm i życzliwych ludzi, który
akceptują jedyną stałą rzecz w spotkaniu, czyli schemat. Sam wiesz, jak różne są
spotkania, pomimo identycznego schematu, czyli że ten schemat nam po prostu
porządkuje, bo wypełniamy go różną treścią, różnymi emocjami, a jednocześnie
uczymy się występować publicznie.
* * *
Gdy porównujemy nasz klub z innymi, to warto też wspomnieć o spotkaniach
przy ul. Andersa. Jak byłam prezydentem, to duża grupa ludzi, mówiła, że KLS się
nie sprawdza, że jest nudny, sztywny i cały czas te same spotkania, że powinniśmy
robić coś innego, Np raz na dwa tygodnie powinniśmy robić dyskusje. Dogadałam się
wtedy z klubem na Andersa, zrobiłam spotkania dyskusyjne. Przychodziły tam różne
osoby, z wyjątkiem tych, które żądały dyskusje. Poza tym one już nie przychodziły
do końca mojej kadencji... Zaczęły przychodzić, gdy moja kadencja się już
skończyła, ale kontakt z Andersa był już nawiązany.
Wpadliśmy na pomysł żeby zrobić tam drugi KLS w Warszawie. Wkrótce
okazało, że to nie zdało egzaminu, bo zamiast dwóch klubów mieliśmy jeden, tylko
podzielony na tych, którym pasowały wtorki albo czwartki. Wcześniej nie zdawałam
sobie ze KLS jest tak trudną formułą i że nie każda osoba dobrze się będzie czuła na
naszych spotkaniach. Na Andersa mieliśmy dużo osób na każdym spotkaniu, i te
osoby nie przychodziły później. Przeszkadzało im, że nie można schować się w
kącie, lub tylnym rzędzie, obserwować i komentować.
Po roku zamknęłam KLS na Andersa, ale została współpraca z Domem Kultury i
wolna sala. Wtedy wymyśliliśmy wykłady.

- Miałaś już wtedy doświadczenie z NLP? Od czego to się zaczęło?


Moje doświadczenie z NLP zaczęło się od KLS-u. O NLP mówił Marek
Rożalski. Wiedziałam, że NLP pasjonowali się również Jacek Czapski, Maciek
Czapski, Mariusz Grudzień i jeszcze parę innych osób. I zauważyłam, że jakoś
częściej zaczęłam rozmawiać z nimi, że mam więcej tematów niż z ludźmi, którzy
nie znali NLP. Potem do KLS dołączyła Marta Zajączkowska, również
zafascynowana NLP. Dużo dobrego mówiła mi o treningach prowadzonych przez
Marka.
Do poprowadzenia pierwszych spotkań w Klubie przy Andersa poprosiłam
kolegów z KLS. Pamiętam, że pierwsze spotkanie miało tytuł: „Czy NLP pozwala na
to, żeby być mądrym szczęśliwym i bogatym”. Poprowadzili je Marek Rożalski i
Mariuszem Grudzień.

- Udało im się odpowiedzieć na to pytanie?


Tak poprowadzili spotkanie, że każdy uczestnik sam sobie odpowiedział...

- A jeśli chodzi o ciebie, czy jakaś mowa szczególnie utkwiła ci w pamięci?


Lubiłam mowy Zbyszka Kozaka. Dla mnie był filozofem i chodzącą gawędą.
Teraz żałuję, że nie nagrywałam jego mów. Był mądrym człowiekiem i wspaniałym
nauczycielem.
* * *
Kiedyś prowadziłam spotkanie, na którym było wielu globtroterów.
Zaproponowałam, by mówca sam wybrał język w którym wygłosi mowę. Recenzje
miały być mówione po polsku. Okazało się, że bardzo fajnie można zrecenzować
mowę, której się nie rozumie. Jedna dziewczyna znała węgierski i francuski, Danusia
wygłosiła mowę po białorusku, ktoś mówił po niemiecku i Karolina po angielsku. W
łańcuszku mówców każda mowa w innym języku.

- Czy ty mówiłaś mowę, która zapadła ci w pamięć, taka, z której byłaś


szczególnie zadowolona?
Kiedyś przygotowałam mowę programową o uczuciach opiekuna osoby
nieuleczalnie chorej (mojego Tatę zabrała choroba Alzheimera). Po tej mowie
poukładały mi się emocje i napisałam dłuższy tekst. Okazało się, że klub mnie
przygotował na doświadczenie, którego nie byłam w stanie zaplanować. Poproszono
mnie o przygotowanie referatu na konferencję Sekcji Psychogeriatrii i Choroby
Alzheimera Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Referaty mieli wygłaszać
lekarze i opiekunowie. Już na miejscu okazało się że z 20 referatów tylko jeden – mój
– miał być wygłoszony przez opiekuna. Pozostałe prezentowali lekarze psychiatrzy.
Na sali było 200 osób, przeważnie psychiatrów. Było wielu profesorów, dyrektorów i
kierowników rozmaitych szpitali, klinik, instytutów itp.
Powiedzieć swoją mowę do tak utytułowanego i licznego grona to duże
wyzwanie i stres. Dzięki doświadczeniu z KLS zrobiłam to. Była to bardzo udana
mowa, przynajmniej takie dostawałam informacje. Myślę, że to duży sukces i mój i
KLS. Te umiejętności zawdzięczam spotkaniom w KLS-ie. Wcześniej nawet sobie
nie zdawałam sprawy, ile się przez tę naszą wspólną zabawę nauczyłam. Byłam w
stanie zauważyć, kiedy kończyć wątek, bo całą sala się już irytuje. Zauważyć, który
wątek rozszerzyć, bo jest zainteresowanie. Byłam w stanie wyczuć że mój czas się
kończy i zaproponować że w związku z tym zakończę mowę. To było bardzo
spektakularne zwycięstwo.
* * *
KLS dał mi przyjaciół i zawód. Uważam, że mam duże szczęście, że Marek
Rożalski był moim pierwszym trenerem NLP. Marek uczy NLP w przyjazny sposób,
zgodny z moimi wartościami. Jego NLP jest życzliwe dla ludzi, łączy przygodę z
poczuciem bezpieczeństwa.
Markowi zawdzięczam to, że zaczęłam się uczyć NLP, a Mariuszowi
Grudniowi zawdzięczam to, że stanęłam po drugiej stronie sali i sama zaczęłam
prowadzić zajęcia.
Byłam zachwycona NLP, Markiem jako trenerem i pozostałymi kolegami jako
trenerami, natomiast nawet sobie nie wyobrażałam, że mogę stanąć przed grupą. W
pewnym momencie Mariusz zaczął namawiać mnie, żebym ja również zaczęła
prowadzić spotkania w klubie przy ul. Andersa. Zrobił to tak skutecznie, że
zaczęłam... i tak już zostało... Zaczęłam przyzwyczajać się do roli trenera.

- Co najbardziej cenisz w KLS?


Najbardziej cenię rozwój i wspierającą recenzję.
Stwarzamy warunki, żeby ludzie zaczęli mówić. Ludzie przychodzący do
klubu wzmacniają się, rozwijają. Jeżeli zobaczysz kogoś, kto teraz przychodzi i
potem posłuchasz go za dwa trzy miesiące, albo za rok, to zauważysz rosnącą
pewność głosu, swobodę, inne patrzenie, inne trzymanie rąk... ci ludzie rosną.
Druga rzecz - recenzja wspierająca, która była dla mnie najtrudniejszym
elementem spotkań, dlatego, że to było zupełne odwrócenie mojego postrzegania.
Byłam przyzwyczajona, że mi mówiono, co robie źle. I byłam przekonana, że tak
należy zwracać uwagę, bo jest ważne, a tutaj nagle taka wielka zmiana.
Na początku myślałam, że recenzja wspierająca jest prezentem dla osoby
recenzowanej. Główna idea jest taka, ze jak mówię ci wspierającą recenzję to to jest
prezent dla ciebie. po pierwsze nie jesteś krytykowany, a po drugie dostajesz coś
miłego i prawdziwego.
Dużo czasu minęło, zanim zrozumiałam, że ta wspierająca recenzja jest
prezentem dla mnie, bo żebym ja mogła ci ją powiedzieć, to muszę zmienić swoje
okulary, czyli zmienić postrzeganie. Wygłaszając wspierającą recenzję sami się
rozwijamy.
Z wdzięcznością myślę o Tadeuszu Niwińskim, który wprowadził wspierającą
recenzję do naszych spotkań.

- Jaka jest Twoja definicja sukcesu?


Dla mnie sukces, to jest pełna harmonia i spójność.
Jeżeli mam problemy, to się rozpadam na różne kawałeczki, takie różne
zadziory, które zahaczają o emocje o innych ludzi, o niezałatwione sprawy. Spójność
to jest jedność, mój rytm, scalanie się.
Gdy jestem spójna i harmonijna, to intuicyjnie wybieram najlepsze
rozwiązania. Jest to moje zestrojenie z tempem, z wizją, z działaniem. Nie ma
zmartwień, jest jasno określony cel i życie w zgodzie ze sobą.
Dla mnie wyznacznikiem tego wszystkiego, tej harmonijności i spójności, jest
to że mogę spojrzeć w lustro i uśmiechnąć się do siebie, bo nie mam żadnego
powodu do wstydu a są powody do zadowolenia.

- Czy ludzie potrzebują sukcesów?


Tak! Yes! Powiem więcej: ludzie potrzebują potwierdzenia sukcesu. I tutaj bym
postawiła akcent. Po pierwsze nie zawsze ludzie ten sukces zauważają, a po drugie,
jak jest potwierdzenie sukcesu, to jest świętowanie, to jest takie zaakcentowanie, że
sukces się odniosło.
Czemu jest to takie ważne? Kiedy jesteśmy w grupie, w pracy w rodzinie-
współdziałamy. Czasami trudno rozdzielić, co ty zrobiłeś, a co zrobił ktoś inny.
Ludzie potrzebują własnych, samodzielnych sukcesów i ich potwierdzenia.
-Ciekawe czy różnią się dotychczas powstałe kluby od jego wizji pierwotnej.
Tutaj by trzeba było zapytać Tadeusza Niwińskiego. Może warto zadać też
pytanie, czy wizja Tadeusza się zmieniała w czasie.

-Czy masz jakieś rady dla osób, które chodzą teraz do klubu.
Rad żadnych. Za to podziękowania duże.

- Czego Tobie życzyć?


Trzymania kursu.

- a więc pomyślnych wiatrów.


Ahoj.

Wywiad z Ewą Damentką przeprowadził


Szymon Kaczmarczyk.
Poniższy tekst jest moją własną modyfikacją tekstu „Ojciec zapomina”
Larneda Livingstona, który został zamieszczony w książce D. Carnegiego
“Jak zyskać przyjaciół i zjednać sobie ludzi”. Oryginalny tekst został trochę
skrócony, i niektóre fragmenty zostały zmienione, tak aby bardziej
odzwierciedlały moje relacje z synem.

„Spowiedź ojca”
Posłuchaj, synu! Mówię do ciebie, kiedy śpisz, z małą rączką skurczoną pod policzkiem. Kilka
minut temu, kiedy czytałem gazetę, przetoczyła się przeze mnie dusząca fala wyrzutów sumienia.
W poczuciu winy stoję przy twym łóżku.

Oto, co myślałem, synu. Byłem dla ciebie ciężarem. Kazałem Ci abyś się szybciej ubierał, gdy
szykowałeś się do przedszkola. Krzyknąłem ze złością, gdy wyszarpnąłeś zabawkę z rąk młodszego
braciszka. Przy śniadaniu też wytknąłem ci błąd. Rozlałeś coś. Zbyt dużo jedzenia włożyłeś naraz
do buzi. Pobrudziłeś ubranie kanapką. A potem, kiedy zacząłeś się bawić, a ja szykowałem się do
wyjścia, odwróciłeś się i krzyknąłeś: „Do widzenia, tato!” Spojrzałem na ciebie spod oka i w
odpowiedzi powiedziałem jedynie: „Nie garb się!”

Wszystko zaczęło się od nowa późnym popołudniem. Bawiłeś się z innymi dziećmi na podwórku.
Cały wymazany byłeś błotem. Upokorzyłem cię przy twoich rówieśnikach, każąc ci iść do domu.

Później, kiedy czytałem gazetę, wszedłeś nieśmiało, z wyrazem bólu w oczach? Kiedy spojrzałem
znad gazety, stałeś w drzwiach wahając się, czy wejść. „Czego znów chcesz?” — warknąłem. Nie
odpowiedziałeś, tylko przebiegłeś przez pokój jak burza i zarzuciłeś mi ręce na szyję, i pocałowałeś
mnie, i twoje małe rączki zacisnęły się z uczuciem, którego nie zabije nawet moje zaniedbanie. A
potem już cię nie było — szybko wybiegłeś i pozostawiłeś mnie samego.

Tak, synu, wkrótce potem gazeta wysunęła mi się z rąk i chwycił mnie okropny, chorobliwy strach.
Cóż za nałóg mną owładnął? Nałóg wynajdywania błędów i dawania reprymend — tak jakbym
zapomniał, że jesteś tylko chłopcem. Ale nie dlatego, że cię nie kocham. To dlatego, że zbyt wiele
od Ciebie wymagałem. Oceniałem cię na miarę moich własnych lat.

A tyle było w twoim zachowaniu prawdy, dobra i delikatności. Przyszedłem pod osłoną ciemności
do twojej sypialni i klęczę tu zawstydzony! To kiepska pokuta. Wiem, że nie zrozumiałbyś tego
wszystkiego, gdybym mówił do ciebie za dnia, kiedy nie śpisz. Ale jutro będę prawdziwym tatą!
Będę twoim kumplem i będę płakać, gdy ty płaczesz, i śmiać się, gdy ty się śmiejesz. Ugryzę się w
język, kiedy przyjdą słowa zniecierpliwienia. Będę wciąż sobie powtarzał jak zaklęcie: „On jest
tylko chłopcem, małym chłopcem!”

Chciałem widzieć w tobie mężczyznę. A jednak teraz, kiedy skulony śpisz na swym posłaniu,
widzę, synu, że jesteś wciąż dzieckiem. Żądałem zbyt wiele, zbyt wiele.

Mam nadzieję, że słowa te przekonają was abyście nie oceniali innych ludzi, a zwłaszcza własnych
dzieci przez pryzmat własnych lat, własnych opinii i własnych doświadczeń. Nie popełniajcie tych
samych błędów co ja.

Sławomir Żbikowski
DOBRA PAMIĘĆ GWARANCJĄ SUKCESU

„Ja to mam fatalną pamięć”, „ja nie mam pamięci do imion i twarzy”, „odkąd
pamiętam, to mam złą pamięć”. Takie i podobne stwierdzenia możemy usłyszeć z
ust starszych ludzi i co gorsza coraz częściej z ust ludzi młodszych, czy też
młodzieży. Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy? Bardzo mała lub zupełny brak wiedzy o tym,
jak funkcjonuje nasza pamięć i jak ją we właściwy sposób wykorzystać. W związku z tym,
chciałbym właśnie owej pamięci poświęcić kilka stron w naszej klubowej gazetce.

Trochę słów o sobie… Jestem studentem II roku weterynarii na SGGW w Warszawie. Od prawie
trzech lat zajmuję się na własną rękę zagadnieniem skutecznej, szybkiej i efektywnej nauki.
Przygotowuję się do pracy w roli trenera pamięci. Rozwijanie zdolności poznawczych ludzkiego
mózgu w kontekście efektywnego uczenia się jest jedną z moich pasji poza zajęciami na uczelni.
Jednak jedno z drugim bardzo dobrze współgra, ponieważ umiejętności związane ze skuteczna
nauką wykorzystuję na co dzień na uczelni, kiedy uczęszczam na zajęcia, czy też uczę się do
kolokwium czy egzaminów. Postaram się w tym artykule przedstawić Wam moje i nie tylko
spostrzeżenia odnośnie funkcjonowanie naszej pamięci, chciałbym obalić również parę mitów,
które wciąż podtrzymują nasze negatywne podejście do pamięci, co jednocześnie uniemożliwia jej
sprawne działanie.

W dzisiejszych czasach wielu ludzi i to często coraz młodszych nagminnie narzeka na złą pamięć.
Jedni mówią, że nie potrafią się uczyć, inni, że nie mogą zapamiętać spraw do załatwienia, a inni
jeszcze, że nie mają pamięci do imion i twarzy.

Zobaczcie, że chociaż nikt normalny nie zaprzeczy, że dobra pamięć zapewnia człowiekowi sukces
na niemal każdej płaszczyźnie życia, to nic, lub prawie nic nie robi się aby tej pamięci pomóc. I
zamiast jej pomóc, to dręczy się ją różnymi autodestrukcyjnymi komentarzami typu: „Mam fatalną
pamięć”, „Nie…, ja tego nie zapamiętam, to nie na moją głowę”. Ja jednak chciałbym otwarcie
powiedzieć, że nie ma czegoś takiego ja zła pamięć. Każdy człowiek ma pamięć doskonałą, a wręcz
fenomenalną – i Ty i ja, obojętnie gdzie jesteśmy, czym się zajmujemy i ile lat mamy. Każdy
człowiek nosi w sobie pamięć doskonalą – od momentu urodzin aż do swojej śmierci – każdy; i
prezydent państwa i ten menel na Dworcu Centralnym. Obaj oni mają super pamięć. Zła czy słaba
pamięć nie istnieje. Pamięć może być jedynie wyćwiczona bądź nie wyćwiczona. Pan Bóg, lub jak
kto woli – Matka Natura, dają nam w chwili urodzin to wspaniałe i genialne – nie waham się tak
powiedzieć – urządzenie, jakim jest ludzki mózg. Nie ma drugiego tak wspaniałego narzędzia na
tym świecie, jak mój czy Twój mózg. Ludzki mózg przewyższa swoją złożonością i stopniem
skomplikowania najszybsze komputery na świecie, żadne wymyślone przez człowieka urządzenie
nie jest w stanie mu dorównać doskonałością. Prawda jest jednak taka, że my, jako ludzie, mamy
tylko około 1% wiedzy, o tym jak ten ów mózg funkcjonuje, jakimi prawami się rządzi i wedle
jakich zasad działa. Przeciętni ludzie wykorzystują możliwości swojego mózgu w zaledwie 2-3 %
(Einstein wykorzystywał ok. 9%). Jednakże wiemy już na tyle dużo, aby móc sprawnie nim się
posługiwać, przynajmniej na miarę dzisiejszych czasów. Jeśli zatem poznamy „instrukcję obsługi”
tego narzędzia i zrozumiemy pewne jego mechanizmy, możemy odnieść powodzenie w życiu. I to
w każdym jego aspekcie. Smutne jest jednak to, że większość ludzi na drodze ku dorosłemu życiu,
niestety skutecznie to narzędzie stępia.

Z czego wynikają te wszystkie destruktywne komentarze, które wypowiadamy w myślach do siebie


odnośnie naszej pamięci? Wynikają one z czystej ludzkiej wygody. Bo przecież ile to drobnych
zaniedbań codziennego życia możemy usprawiedliwić złą pamięcią – zapomniałem zeszytu,
zapomniałem odrobić lekcji, zapomniałem kupić masła w klepie czy też zapomniałem o imieninach
swojej żony. Takie wymówki to czyste umysłowe niechlujstwo
Użyłem wyżej terminu „pamięć doskonała”. Czym jest zatem taka pamięć? Pamięć doskonała
pozwala nam zapamiętywać wszystko, co chcemy i kiedy chcemy oraz z jednakową łatwością
odtwarzać zapamiętane informacje, tak jak byśmy naciskali klawisz Enter w komputerze.

Historia psychologii, medycyny i cywilizacji wręcz obfituje w przykłady ludzi, którzy posługiwali
się pamięć doskonałą.
Chciałbym teraz obalić takie cztery najczęstsze mity wyznawane przez szerokie grono ludzi.

Część ludzi uważa, że aby móc sprawnie posługiwać się pamięcią, należy w tym celu posiąść jakąś
ogromną, w dodatku dostępną tylko dla wybrańców, wiedzę. Prawda jest jednak taka, że podstawy
metod pamięciowych są proste, niekiedy aż banalnie proste. Z reguły bardzo szybko łapie je każdy
kilkunastolatek oraz każdy tzw. przeciętny umysł. W dodatku wiedza o mózgu i pamięci nie jest
wcale owiana żadną tajemnicą. Jest sporo książek traktujących o tej tematyce czy wiele artykułów
w Internecie. Różnego rodzaju obozy, kursy i seminaria dotyczące szybkiej i efektywnej nauki
wyrastają dzisiaj jak grzyby po deszczu. Jedne są lepsze, inne są trochę gorsze, ale jest tego całe
mnóstwo. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce Google jakieś słowo-klucz związane z tą tematyką, a
wyskoczy nam sporo różnych stron. Jedyna trudność w tym wszystkim, na jaką napotykają ludzie,
to konieczność poznania i wyćwiczenia nowych umiejętności. A do tego potrzebny jest przecież
czas. No i charakter…

Innym mitem jest twierdzenie, że istnieje jedna jedyna w pełni usprawniająca pamięć metoda.
Nieprawda. Zauważcie, że młotek to super narzędzie do wbijania gwoździ, no ale młotkiem deski
już nie przetniecie. Do tego służy piła. Tak samo jest z metodami pamięciowymi
(mnemotechnikami). Jest kilka podstawowych i jest sporo ich pochodnych. To, jakiej metody się
używa w danej chwili, zależy od tego, kto i czego się uczy, na jak długo i w jakim celu.

Bardzo szkodliwe (i to w dodatku zaszczepione nam przez system edukacji) jest stwierdzenie, że
pamięć można ćwiczyć, tak jak mięśnie. Nic bardziej błędnego. Ludzie ci (mam również na myśli
nauczycieli, a zwłaszcza polonistów) uważają, że samo ćwiczenie, że samo zapamiętywanie czegoś
już poprawia naszą pamięć. Prawda jest jednak taka, że możecie nauczyć się na pamięć wszystkich
ksiąg Pana Tadeusza, nawet całej Biblii czy innych wielotomowych dzieł, a to wcale Waszej
pamięci nie poprawi. Będzie to tylko imponujący wyczyn pamięciowy i świadectwo drakońskiej
dyscypliny i samozaparcia. Toteż uczenie się wierszy na pamięć na lekcjach języka polskiego nie
przyniesie spodziewanych rezultatów, nie przyspieszy nam zapamiętywania innych informacji.
Nasza pamięć nie stanie się wcale od tego lepsza. Okazuje się mniej ważne to, ile ćwiczysz, ile strof
wiersza zapamiętasz, a ważne jest jak to zrobisz. Czy będziesz kuł ten wiersz, powtarzając
mechanicznie wers za wersem, czy skorzystasz z metod pamięciowych, które działają zgodnie z
naturą naszego mózgu.

Ludzie również często mówią, że: „Boże, ile to trzeba ćwiczyć, żeby nabyć jako takiej biegłości”.
Moje osobiste doświadczenia pokazują, że wystarczy 15-20 minut dziennie, a naprawdę duże efekty
pojawią się już po dwóch, trzech miesiącach ćwiczeń (przy założeniu, że cały czas utrzymuje się
taki sam stopień zaangażowania i zainteresowania tematem).

Na ćwiczenie pamięci nigdy nie jest za późno. Każdy z nas, w dowolnym wieku może zacząć
ćwiczyć swoją pamięć. Każda osoba – pięcioletnie dziecko czy 80-letni staruszek – ma genialną
pamięć. Tu jest nawet taki pewien paradoks. W rzeczywistości osoby starsze mają lepsze
możliwości i zdolności do nauki? Dlaczego? Ponieważ przeżyli już znacznie więcej życia, mają za
sobą bardzo bogaty bagaż doświadczeń – więcej w życiu widzieli, słyszeli, dotykali czy smakowali.
Mają po prostu większą wiedzę jako taką. Z tym wiąże się to, że jeszcze więcej nowych informacji
mogą połączyć z tym, co już znają. Podoba mi się jedno z wielu praw, jakim rządzi się efektywne
uczenie. Nazywa się je prawem obfitości w uczeniu się. A brzmi ono tak:
„Im więcej pamiętasz, tym więcej nowych rzeczy możesz zapamiętać. Im więcej wiesz, tym więcej
możesz się jeszcze dowiedzieć i im bardziej twórczy jesteś, tym bardziej twórczy się stajesz” Brzmi
obiecująco. Prawda?

Użyłem w powyższym zdaniu słowa „twórczy”. Użyłem go dlatego, ponieważ w dzisiejszych


czasach szybkie i efektywne uczenie, to przede wszystkim akt kreacji. Inne również piękne prawo
mówi: Czego sam stworzysz, nie zapomnisz. Jednak nie będę w tym artykule jeszcze zdradzał
rzeczywistych tajników skutecznej nauki, bo i tak rozpisałem się dosyć szeroko. Napomknę jednak
tylko, że aby uczyć się skutecznie – należy widzieć nowe informacje w swojej wyobraźni, czyli
zamieniać je na przekonywujący dla naszego mózgu obraz bądź ciąg obrazów, a następnie łączyć je
ze sobą barwnymi, niecodziennymi skojarzeniami. Co ważne, a w zasadzie najważniejsze: nasze
skojarzenia (czyli jak mówią Anglicy nasz mental glue, klej myślowy) mają być głupie, śmieszne,
nierealne, nonsensowne, wykraczające poza granice absurdu i takie, które normalnie w świecie
nigdy się nie zdarzą. Do tych skojarzeń należy dołączać również dynamiczną akcję (dobrze jest jeśli
nasza osoba jest w nią włączona). Można by tę zasadę opisać jednym prostym zdaniem: Ja, robię,
coś niezwykłego. Dobrze jest też, jeśli doda się pełną synestezję skojarzenia, czyli dołączy się do
niego wrażenia dźwiękowe, smakowe, zapachowe i dotykowe. Im więcej pól w mózgu pobudzi się
w trakcie zapamiętywania danej informacji, tym skuteczniej i na dłużej ją zapamiętamy. Warto więc
uczyć się całym ciałem i uruchomić cały dany nam w momencie urodzin potencjał. Warto więc
włożyć na początku trochę więcej wysiłku, aby móc cieszyć się naprawdę doskonałą pamięcią.
Nauka powinna być dla każdego przyjemnością i źródłem radości z poznawania otaczającego nas
świata.

Podsumowując, powiem Wam, że szybkie efektywne uczenie się może i powinno stać się jedną z
najbardziej pasjonujących przygód naszego życia. Jeśli wkroczymy na drogę naszego rozwoju
osobistego (i nie chodzi tu już tylko o pamięć i uczenie się), to z całą pewnością możemy uczynić z
naszego życia dzieło sztuki!

Jeśli ktoś byłby zainteresowany tematem, może się ze mną kontaktować poprzez e-maila:
mpecura_wet@wp.pl

Pozdrawiam i życzę samych sukcesów.

Michał Pecura
Z działu przekonywanie.

Bycie normalnym zbyt przereklamowane!!!


Jak bycie normalnym może przeszkodzić w sukcesie?

Bycie normalnym, co oznacza: w zgodzie z normą, standardem, inaczej być


przeciętnym jednym z tłumu lub owcą w stadzie!

Będąc człowiekiem sukcesu pozostawiamy standardy i normalność powszechną, wchodzimy w


nowe kryteria rzeczywistości. Mierzymy się ze standardami społecznymi, które są nastawione na
bycie posłusznym, przewidywalnym, tak zwanym człowiekiem wykształconym. Wykształconym,
czyli zatrzymanym w rozwoju, jeśli weźmie się słowo kształcić – rozwijać, wykształcić znaczy
rozwinąć - koniec rozwoju. Co za pułapka programisty, niezauważalna, jeśli nie przyjrzymy się
temu od strony lingwistycznej nawet nie zauważymy, że sami powstrzymujemy się od sukcesu i
rozwoju. Nawet określenie uczenie ustawiczne nasuwa pewien opór - przecież wszyscy uważamy
się za osoby wykształcone mamy przecież na wszystko kwity, dyplomy. Wykształcone na poziomie
średnim lub wyższym, nigdzie nie mówi się o wykształceniu optymalnym, a co to takiego? Czy
można mówić o pułapie, nie chcąc się ograniczać w poznaniu i rozwoju?

Kiedy osiągniemy już pułap poparty kwitem w świecie konformistycznym nastawionym na


zadawalanie innych, będąc normalnym mamy wszystko, co niezbędne i zaczynamy narzekać na
braki w życiu nie sięgając do przyczyn powstałej sytuacji, którymi być może jest właśnie
niedouczenie. Zamiast dalej poszukiwać rozwiązań, w procesie kształcenia otrzymaliśmy już
wytyczne: to wina tych i tamtych, należy mi się to i tamto. Wyciągamy rękę na pulki z sukcesami,
jesteśmy zagniewani na tych, co biorą z nich do woli, popadamy w rozpacz –dlaczego? Dlaczego
nie widzimy, że ci, co biorą z półek sukcesów stoją na drabinach zrozumienia i ciągłego
samorozwoju, nawet, jeśli sami tych drabin nie wznieśli, nie czerpią obfitości z normalności i
standardowego wykształcenia – mają coś więcej…(Nie twierdzę, iż nie należy się kształcić, nie o to
mi chodzi, chcę pokazać coś więcej).

Rozumiem – można też zwalić wszystko na swoją rodzinę, wychowanie, środowisko, religię,
kryzys etc. Przecież od dziecka mówiono nam: co właściwe, co należy, co jest dobre, co jest złe,
grzeszne. Nie pozwalano nam już - jako dzieciom - w pełni się wyrażać. Gdy płakaliśmy mówiono
„nie płacz, nic się nie stało”, „nic wielkiego”, „bądź cicho”, „dzieci i ryby głosu nie maja” – można
by w nieskończoność wymieniać i usprawiedliwiać się jak bardzo nie pozwolono nam się wyrażać!
A, jak było z naszymi poszukiwaniami i pytaniami, kiedy przestaliśmy pytać, może przez panią w
szkole, która dała do zrozumienia, że skoro pytasz to nie wiesz i jesteś głupi, lub wszyscy wyrażali
znudzenie twoimi pytaniami i zaprzestałeś ze współczucia? Jest też sposób przekrzykiwania
stosowany przez kolonistów brytyjskich, którzy mówili donośniej i głośniej zdobywając dziewicze
kultury, stosując też przemoc...

Przyczyn znajdziemy wiele, dlaczego warto było być normalnym – czyli posłusznym, słuchaczem,
odbiorca, przyjmującym bez krytycznie w procesie tak zwanej edukacji – wychowaniu (wy-
chowanie - kiedy coś długo przed nami jest schowane to zapominamy, że coś posiadaliśmy…).

Wystarczy teraz posłuchać jak wykształceni dorośli ludzie, są jak echo niosące te same rytmy
cudzych słów i melodii bez samoświadomości, o tym ze mogą wydawać własne komendy, słowa,
rytmy gdyż zapomnieli o własnych dźwiękach lub trudno je wydusić z obawy o krytykę.

Jesteśmy już dorośli, to znaczy dorośliśmy do – do czego właśnie? Może do zaprzestania w


usprawiedliwianiu i tłumaczeniu swoich niepowodzeń zwalając je na świat zewnętrzny. Chcesz być
normalnym – zapomnij o sukcesie czymkolwiek on jest, zapomnij o nim i nadal bądź normalny,
szary niestrudzony w dźwiganiu kamienia na szczyt górki, kamień normalności jest tak ciężki, iż
nawet nie widzisz swojego pagórka widzisz kamień, który staje się potężną skałą i zaczynasz walić
w niego głową – krwawiąc - narzekasz nad naturą rzeczywistości. Więc zanim to nastąpi, a krew
zaleje ci oczy - puść go - on wrósł w ziemie. Zostaw go i idź własną drogą. To, że „wszyscy” go
pchają - to są „wszyscy” przy tym, czy innym kamieniu. Boisz się zawieźć innych i zostawić swoje
jarzmo, oni też się boją zawieźć ciebie i ramie w ramie idziecie razem dopingując się nawzajem.
Zobacz tych, co już porzucili swoje kamienie może już latają bez skrzydeł i poznali prawdziwe
horyzonty porzuciwszy tez ograniczenia. Jednak nie zobaczysz ich przy kamieniu, nawet jak się
rozejrzysz musisz wyjść z tego udeptanego miejsca swoich przekonań. Wierzę jednak, że juz latasz
po przestworzach rzeczywistości niczym nieskrępowany/na, choćby w snach i pozwalasz latać
własnym dzieciom. Pozwalasz sobie i innym na zmianę zdania i perspektywy z którą wcześniej się
utożsamiali, perspektywy z której nie było widać horyzontu - na horyzont nie wolno było patrzeć,
ponieważ dobrze go wy-chowano…

Na koniec jeszcze jedna krótka wycieczka lingwistyczna: „kształcenie” – mi kojarzy się z


ukształtowaniem, budowaniem, rzeźbieniem zgodnie z przyjętym modelem społecznym, ujmę to
tak: Społeczeństwo jest jak las ukształtowany w drzewka bonsai, tylko gdzieniegdzie rosną rosłe
samowolne rośliny, ( również krzewy – Bush) nazywamy te rośliny ludźmi sukcesu.

Normalność, co z normalnością?

Bądźmy poza normą powszechnie oferowaną: pokorniejsi i bardziej wzniośli, silniejsi i


delikatniejsi, uczący się i wiedzący, bogatsi i hojniejsi, twardsi i elastyczniejsi, połączmy
przeciwieństwa w nas a staniemy się wszechstronni.

Moim celem jest prowokować, jeśli czujesz irytację w swojej normalności, lub wzniosłość w swej
wolności, to dziękuję za współpracę, bez ciebie nie było by tego tekstu, z którym możesz zrobić, co
tylko zechcesz.
Są to myśli które odwiedziły mnie dzisiejszego ranka z prośbą o przesłanie do ciebie i spełniam
niewinną prośbę powiewu czegoś, co ze mną zaflirtowało.

Chrystian Pyzel
O moim pisaniu, wartościach i przemyśleniach

Ewa zaproponowała mi kawałek swojego portalu i postanowiłem to


wykorzystać, i umieścić tam dziesięć opowiadań. I wtedy pomyślałem, że może
to być tekst do gazetki o mnie, moim pisaniu i otaczającym nas świecie.
My ludzie potrzebujemy dobrych przykładów dla rozwoju własnego życia,
ale takich, które moglibyśmy powielić w swoim zwyczajnym życiu, choćby
nawet w jakimś małym kawałku. W umieszczonych tu /na portalu/ tekstach
widzimy kogoś, kto zmaga się z życiem. Czasem jak w Tajemnicy XAuka znajduje
coś, a inni myślą, że znalazł coś wielkiego i całkiem innego, ale nawet tu, to nie
była łatwa droga, bo samemu trzeba było ją sprawdzać i jej szukać. Ludzie
znajdują coś, jedni to, czego szukają, inni nic i idą dalej... a niektórzy coś
znajdują i tego nie zauważają, idąc dalej. Jesteśmy odkrywcami dla samych siebie. Może nim
pójdziemy na poważną wędrówkę powinniśmy poznać doświadczenia podróżników, by wiedzieć
wstępnie, w którą stronę pójść i jakie przeciwności nas tam czekają. Jeśli już doszliśmy do
miejsca, gdy możemy być odkrywcą, tam zaczynajmy ostrożnie badać, chyba że jesteśmy
samoukami, wtedy musimy odkryć na początku wszystko to, już dawno odkryte, i to na
własnych błędach i ranach... Po co ryzykować? Takie motto mogłoby być opisem dla tych
dziesięciu opowiadań.
Kolejne bazgraniny mają zachęcać do optymistycznego spojrzenia na świat. Zadziwiać, tak
owszem, ale tym, że nie patrzyliśmy na to, co teraz widzimy w taki właśnie sposób, że jesteśmy
lepsi niż myślimy o sobie i że więcej możemy dać innym z siebie, bo możemy dać właśnie siebie.
Coś najwartościowszego i najcenniejszego, i nie do kupienia. Dać możemy nas czas, naszą
współpracę, ciekawość, wspólne marzenia, czy wspólnie spędzony dzień, czy jedną godzinę i nie
jako coś dawane komuś z łaski /poświęcanie swojego czasu, bardzo wartościowego/, ale jako coś, w
co angażujemy się i z czego sami czerpiemy zysk. I nie żałujmy tego.
Piszę teraz powieść, ona jest już inna, moim zdaniem świeża i pobudzająca. Można będzie ją
czytać w kawałkach albo całość. Opowiada o czyimś życiu i ono jest stosunkowo fajne. W tekście
nie ma kitu, płaskich czy skrajnych postaci, ani też nadmuchanej akcji, więc musi być coś, co
wciągnie, pobudzi i sprawi przyjemność w czytaniu. To jest inne spojrzenie na świat wielkich i
małych wartości.
O odbiorze świata
Kiedyś ludzie zbierali się w grupie i rozmawiali, dzielili się doświadczeniem i to były
opowieści, które bogaciły słuchaczy na ich poziomie pochodzenia. To kształtowało ludzi, dawało
im rozwiązania i możliwość robienia tego, co już ktoś osiągnął przed nimi i rozwijanie tego dalej.
Rodzice opowiadali o dziadkach, przeszłości. Można było poznać skalę wartości osób, które
stanowiły wzór i nią się kierować, dając cieszyć się umysłowi tym, co przychodzi z zewnątrz. Tak
rozmawiają jeszcze, spotykając się, menele, chwalą się. Jeden mówi, jak oszukał operatora telefonii
komórkowej, i opowie o tym z dumą... i następni będą wiedzieć jak to zrobić i pewnie zrobią. A
normalni ludzie? Oni nie są najczęściej dumni z tego, co robią. Nie widzą w tym prawdziwych
wartości.
W literaturze i mediach wartością stało się wszystko, o czym się mówi. Wszystko ma
legendę, nie jest tym, czym jest, a staje się marzeniem, pożądaniem. Czuje się to. Luksusowy
samochód i jak fajnie byłoby go mieć, płaski brzuch - super, wykwintna potrawa, ośrodek
wypoczynkowy /czyli w fantastycznym miejscu/, super dieta lub od razu kilka... gadki, gadki,
gadki, o niczym, a raczej mające wzbudzić pożądanie do tego o czym mówimy. Wskazywane
wartości mogą też zniechęcać do czegoś, potępiać lub straszyć. Napięcie, przyciągnięcie uwagi na...
nieważny problem, wzbudzanie lęku: ptasia, czy świńska grypa, szkodliwe dodatki do żywności.
Narzędzia to przesada i użycie kontekstu, jak mogłoby to być straszne, czy wspaniałe. Pokazywanie
jednej ofiary, czy zwycięzcy i mówienie, że to czekać może nas wszystkich. Takie obrazy są
pokazywane nie tylko w mediach brukowych: Fakcie, czy Super Expresie, ale rzucają się na to całe
media i literatura.
Kiedyś Miś Puchatek miał chęć na miód i postanowił się go najeść. Wszedł na drzewo z
barcią. Pszczółki zaczęły go odganiać, więc zaśpiewał im kołysankę. Usłyszały jak są bezpieczne,
że powinny wypocząć, i że nie muszą pilnować... Pszczółki uległy nastrojowi, przysnęły, a
Puchatek wsadził łep do ula i zaczął wyjadać, śpiewając nadal gulgotliwie kołysankę. Prosiaczek
pod drzewem się niepokoił, wszedł na nie i wepchnął przypadkowo misia do ula. Gdy miś wpadł na
pszczółki, to obudziły się... i pogoniły go. Naprawdę, to miś kradł miód, a pszczółki oszukiwał
kołysanką.
W gazetach niektóre artykuły mają przekonać czytelnika do czegoś /tzw. opiniotwórcze/.
Tak w GW ostatnimi laty deweloperzy nakręcali zwyżkę cen mieszkań, skutecznie. W Warszawie
mieszkania były droższe niż w Berlinie i Wiedniu. Podawano wyłącznie opinie deweloperów,
konsultantów bankowych /zarabiających na prowizji/, agencji nieruchomości. Wynikało, że będzie
drożeć... Podkreślano, jak ważne jest mieszkanie. Wskazywano, że cena ziemi i materiałów rośnie,
ale nie podawano jak to wpływa na rzeczywisty koszt budowy mieszkania.
Ale czemu wam o tym piszę? Czemu jest to dla mnie ważne?
Miałem „okazję” dorastać, gdy upadł socjalizm /i oby go nigdy więcej/ i żyć już
dwadzieścia lat po tym wydarzeniu. Zmiany są wielkie, ale... w sferze propagandy i tematów
mediów zmian nie ma!!! Te same chwyty, te same metody. Jestem zdziwiony tym, co obserwuję.
Nie nastąpiła tu zmiana /im bardziej coś się zmienia, tym bardziej pozostaje bez zmian/. Teraz
reklama bywa agresywniejsza niż propaganda PRL-u. Bilbordy są na ulicach, zamiast haseł „Partia
realizuje interesy społeczeństwa”, „Gorsze dziś, lepsze jutro”, pomników Dzierżyńskich. Jeszcze
teraz, dwadzieścia lat po, na ulicy Jagiellońskiej, ówcześnie Stalingradzkiej, wiszą na ogrodzeniu
FSO wielkie czerwone tablice, puste, poza datą powstania zakładu i jego symbolem. Jednak
propaganda nie sięgała dobranocek. Nie było „Kochamy Barbie” powiedzianego z taką miłością,
ciepłem, ekstazą, z otoczką czegoś bardzo wartościowego i godnego pożądania, uznania, podziwu.
Ja poczułem oznaki tandetnej, plastikowej, wmówionej miłości. Jest to obrzydliwe, gdy taka
reklama idzie w państwowej telewizji, finansowanej z obowiązkowego abonamentu, a dorabiającej
sobie na boku i mówiącej bezwstydnie o misji mediów, której naprawdę nie ma, gdy urabia się
światopogląd dziecka.
Środki masowego przekazu: informowały, chwaliły, inne sprawy ganiły, kształtowały opinie,
przestrzegały. Bo oni z przekonaniem mówili /tyle czasu, ile trwają teraz reklamy/, że są wybraną
demokratycznie władzą i tak dobrą /tysiąc razy na różne sposoby/, jak dobre jest dla zabawy
piwo /w reklamach/. Tak potrzebną, jak odpowiednie dla pływania w basenach tampony i tak
niezbędną na grożące wciąż niebezpieczeństwa, jak dobre są tabletki przeciwbólowe o podwójnej
sile działania, i dlatego trzeba inwestować /żyć w biedzie/ w armię i przemysł ciężki, ciesząc się, że
żyjemy w tak wspaniałym kraju i mamy pełne możliwości rozwoju.
A Kryzys? W socjalizmie był zawsze i przejawiał się różnym stopniem nasilenia braku
towarów. Tak zwany rynek niedoborów, robiony świadomie, więc talony na samochody, specjalne
sklepy dla uprzywilejowanych, znaczy się najbardziej potrzebujących, dla reszty brak możliwości
zakupu luksusowych, czy dobrych rzeczy, nawet za przesadną cenę. Można było kupić chińskie
kredki b. kiepskie, ale tanie Czechosłowackie mogli kupić tylko plastycy, gdzieś tam, gdzie wejście
było na przepustkę, jak i kupowanie, chyba że miało się tam kogoś, a tak? Nie ma. Zostawał bazar i
przemyt, na który przymykano oko, a zwano go wyjazdy turystyczne, gdy ktoś umiał sobie załatwić
paszport i zorganizować coś do wywiezienia, a łatwego tam do sprzedania. Na targowiskach,
Spójnia, Skra, była kawa, zagraniczne czekolady, jeansy... i to, co w sklepach, ale chwilowo
niedostępne. Takim luksusem było wtedy kupienie papieru toaletowego, jak rzucili. Tu nastąpiła
olbrzymia zmiana, taka nie do wyobrażenia sobie.
I brak wolności. Hmm Socjalizm dzielił, jątrzył, między Rosjanami, Polakami, Niemcami z
DDR... rozsiewając wiadomości, że tamci źle nas traktują, że wykupują przy granicach nasze
towary i szły plotki, że jest mniej towarów, bo idą do ZSRR, a szły na zachód i do USA, za grosze,
jak teraz produkty z Chin. Oczywiście była głoszona jednocześnie przyjaźń polsko-radziecka. A o
krajach socjalistycznych było u nas mniej wiadomo niż o kapitalistycznym zachodzie i reszcie
świata.
Totalitaryzmy boją się prawdy, ujawnienia tego, co u nich się dzieje, jak się żyje
obywatelom i co robi władza, by ich krzywdzić i siać lęk. Były kłamstwa i wzbudzanie lęku, ale
utrzymywali, że to ostrzeganie przed możliwymi przyszłymi wypadkami /teraz tej retoryki używa
Radio Maryja/. I bełkot, społeczeństwo socjalistyczne jest z natury humanistyczne, ale
jednocześnie, są jednostki, które... tu niejasno mówiono /jak teraz o kimś: wykształciuchy/. Więc
mogli oskarżyć, że to my. A każde działanie w socjalizmie może być przestępstwem lub być
niezauważane. Człowiek kupował bułki i chleb, tam gdzie był dostępny i sprzedawał tam, gdzie go
nie dowozili i poszedł siedzieć. Inni sprzedawali walutę pod bankmi, zaczepiając przechodniów i
nic. To tak jak teraz, gdy nie mają prawa istnieć burdele, a w gazetach są ich reklamy. Granice
państwa były szczelne /aby nie przechodzili szpiedzy/, a chodziło o uniemożliwienie wyjazdu
obywatelom. Oni sami oczywiście nie powinni wyjeżdżać, bo państwo łożyło na ich wykształcenie!
Bez wykształcenia też nie wypuszczali, bo reprezentowało się Polskę. Tu nastąpiła duża, duża
zmiana.
Człowiek był podległy interesom państwa. Teraz jest jakby odwrotnie. Interesy człowieka są
jakby najważniejsze, ale jak wygląda ta najważniejszość, czy nie czujemy jedynie chaosu? Czy nie
wtyka się nam na siłę, tego: bądź sobą, ze wskazaniem i pij tooo! Świat socjalizmu też głosił pełną
wolność jednostki do wszechstronnego rozwoju, tylko na przeszkodzie stały przejściowe, lecz stałe
trudności i braki w usługach umożliwiających rozwój. Np. brak książek w księgarniach, tych trochę
wartościowych, brak przedszkoli, tam gdzie nie mieszkali aparatczycy. W centrum ukryte w
osiedlach, jedno obok drugiego i rejonizacja, i wyjątki od niej. W robotniczych dzielnicach ubyło
szkół ogólnokształcących z okresu przedwojennego. A, wszystkie dzieci są nasze, to był tylko
slogan. Teraz jest multum tego typu haseł, takich „ładnych pustych pudełek”.
W socjalizmie wszystko mogło się odkręcić. Zmiany po 1989 też nie było wiadomo, czy się
utrzymają, czy nie są chwilowe, czy pójdą dalej, bo doświadczenie mówiło, że były już odwilże i
mijały. A tu, niespodziewanie można było handlować legalnie walutą i tego dnia, były już kantory w
wynajętych wcześniej punktach. A różnica kursu, kupna i sprzedaży, była absurdalna, nie to, co
teraz. Za siłami zła, stali ludzie i ich zyski, a tylko kłamstwami były piękne słowa o równości i
równych szansach. To nie był spisek, to była taka wtedy normalność, jak ta dziś. Tylko mniej było
tego wszystkiego, co teraz mamy.
Dziś kłamie się tak samo i w tym samym celu, by się przypodobać, znieczulić, zdołować,
zastraszyć, najczęściej niby chwaląc i dobrze życząc. Wszystko, to robią dla nas. Czemu więc nie
wyglądamy cudnie? Czemu nie jesteśmy szczęśliwi, wiemy przecież o wartościach, ostrzegają nas,
życzą nam byśmy odpoczywali jak najwięcej? To pytanie zadawali sobie też ludzie wtedy. Oni źle
rządzą! „Ta dobra władza” - Tak coś wynikało. Bo to nie działa, tak jak obiecują.
Czego boi się medialno-reklamowy konsumizm? Czy też prawdy? Myślę, że może tak
być. Propagowane w mediach wartości, zrealizowane, stają się powodem dumy, nie z siebie jednak,
lecz np. z brzucha, a dla wielu są ciągłą ucieczką przed goniącym ich strachem. Przy realizacji
głębszych wartości, np. zdrowego stylu życia, płaskość brzucha staje się efektem ubocznym.
Gdzie jest sedno problemu? Drobna wartość /np. nie bicie dzieci/, nie jest połączona i nie
wynika z większej wartości, /np. chęci do krzewienia sposobów, by wychować dziecko na
szczęśliwego człowieka/. Wartością jest zakaz. Brzmi pozytywnie, humanistycznie i nie mówi, co
robić w sytuacjach skrajnych, pozwala rozmawiać o problemie, nic nie robiąc.
Media pokazują ludzi w sposób odbierany przez widza emocjonalnie. A jak to robią?
Kontekst, dziwna osobowość, konflikt, wyskakujące przeszkody, wrogowie, którzy chcą
zaszkodzić. I odwrotnie, znieczulanie, uczucie lekkości, głębokiej naiwnej radości, więc piękna
miłość bez wątpliwości, bez różnic, bez własnych celów obu stron, więc przypadkowy sex, jako coś
wspaniałego, bo wspaniałe tło, lekka porywająca uszy muzyka, słowa, słowa, zabieganie o
przychylność... W obu tych sposobach ujęcia tematu nie ma umiaru, często rozsądku i uniwersalnej
prawdy. W wielkich działaniach i przedsięwzięciach ludzi, wrogowie zewnętrzni byli mniej ważni i
niebezpieczni, od tego, co należało zrobić, by odnieść sukces, ale czy widz wczuje się w emocje
bohatera i jego wartości, gdy nie wie, czym są wartości?
A prawdziwa miłość? Nie jest łatwa i to nie z powodu konkurentów, i zawiści, ale z powodu,
jacy my sami jesteśmy i tego, czy chcemy być lepsi i kogoś kochać? Dbając o niego, o nią. I czy
ktoś będzie chciał kochać nas. Można mówić kocham, czekając, że zyska się coś wspaniałego,
wiecznego, pełnego emocji i seksu, i życia, które nas uszczęśliwi tak jak w filmie. A jak nie? To,
czemu tak? Dlatego, że to nie był odpowiedni kawałek pomarańczy? Pewnie tak.
Świat wartości daje siłę jednostce i wolność. Człowiek nie musi się ciągle zastanawiać. Jeśli
wartością jest zdrowe odżywianie, to ten ktoś nie je golonki, i już. Niezależnie od zachęt. Jak
wartością są dzieci, to cieszymy się ich sukcesami i pomagamy im się rozwijać, nie tylko mówimy
„kocham cię-spadaj”. A jak wartością jest w nas niespełnione życie i zaczynamy budować je z
zabranego życia dzieci, to jak to sobie uświadomimy, wtedy możemy zmienić swoje wartości. Ale
to są nasze wartości, niewmówione, wbite szpileczki, które nam przeszkadzają. Wartości są czymś
przejrzystym, chociaż czasem niezauważanym. Czasem trzeba wyjechać, by zauważyć, że coś lub
ktoś np. kraj, w którym żyjemy, jest dla nas ważny.
Dla swoich wartości ludzie dają się czasem nawet zabić. Wartości pozwalają oszczędzać
pieniądze i wydawać je inaczej. Dają też siłę. Media, nadając znaczenie detalom, powodują, że
oczywiście chcielibyśmy to coś mieć, choćby było to zbędne, czy kosztowne, bo wydaje się to
ważne. Wyśmiewanie zasad moralnych /to też wartości/ mnie osobiście także razi, bo co w zamian,
chaos, niepokój, bo wszystko jest jakby dozwolone, jak nas oczywiście nie złapią, czy my nie
złapiemy, a i tak może się okazać, że jest to dozwolone /np. uwiedzenie naszego ślubnego partnera,
okradzenie nas przez współpracownika.../. Dekalog działa we wszystkich rozwiniętych kulturach i
jest bardzo podobny, i jest jakby jądrem praw. Dotyka wartości rodziny, człowieka... i relacji
międzyludzkich.
Czy osoby, które nawet nie wiedzą, że mają jakieś wartości, ale je mają. Czy nie są dla nas
ciekawe? Dla mnie są oni ciekawi, więc może jest miejsce na prawdziwych ludzi w literaturze?
Więc i tych, którzy dokonują ciągłych małych decyzji i je realizują, bądź nie. Bo kto jest naszym
współczesnym literackim bohaterem, którego chcielibyśmy w życiu naśladować. Ja takiego kogoś
nie widzę. A wy?
Nie jest łatwo napisać o sobie. Tym tekstem powiedziałem wam, co jest dla mnie ważne.
Potem mogą być głupie pytania lub nie. Oczywiście chodzi mi o obojętność i złośliwość, takie
skrajności, które pokazują stosunek kogoś do czegoś. Mój znajomy, który nazywa siebie moim
przyjacielem, a ja go znajomym, pytał mnie ostatnio, kiedy zobaczy wreszcie moją geenialną
powieść. Z uśmieszkiem na ustach to mówił i nie wiem, czy zdawał sobie z tego sprawę?
Przypomniał mi panią od psychologii na studiach, która powiedziała kiedyś, że trzeba poznać
najbliższych, by wiedzieć, w co jak się ich dotknie, to najmocniej ich zaboli. I studentów dotykała,
stosując swoją metodę, chyba że się organizowali i szli na skargę... też niektórzy umieli wyczuć,
gdzie mogłoby mocno zaboleć i co, panią profesor. Nie stosuję tej metody. Ograniczyłem się, więc
na wyjaśnieniu znajomemu, że nieuprzejmie jest używać słowa genialna przy pierwszej poważnej
czyjejś publikacji i wskazaniu oczywistości, że niewątpliwie pochwalę się, jeśli ta książka będzie
gotowa i moim zdaniem dobra. Jednak wam tu napiszę więcej. Jeśli nawet nie powstanie ta książka,
co też jest możliwe, a jest dopiero zaawansowana, to... mój świat się nie zawali. Chociaż być może
będzie mi głupio. Ale lepiej oczywiście, gdyby się udała geenialnie, byłby powód do świętowania
na koszt piszącego te słowa. Czego szczerze sobie i wam życzę.

Janusz Nitkiewicz
KLUB LUDZI SUKCESU im. Małego Tadzia

Zaprasza wszystkich chętnych


na spotkania
we wtorki o godzinie 18.18

Warszawa, ul. Ks. Jerzego Popiełuszki 16


(domofon nr 1)

Telefon kontaktowy:
Elżbieta Grzegorek - 889 144 848

Adres e-mail:
klubludzisukcesu@gmail.com

Zapraszamy również na naszą stronę internetową:

www.kls.waw.pl

You might also like