You are on page 1of 119

Witold Gombrowicz

TRANS-ATLANTYK


Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 2 -

Przedmowa




Jak si zdaje, mog ju nie obawia si ryku oburzenia pierwsze zderzenie
Trans-Atlantyku z czytelnikiem nastpio przed paru laty, na emigracji, i jest ju poza
mn. Teraz wic czas zaegna inne niebezpieczestwo, to mianowicie, eby utwr
nie by zbyt wsko i pytko czytany.
Musz domaga si dzisiaj, w przededniu krajowego wydania, gbszego i
wszechstronniejszego odczytania tekstu. Musz poniewa ten utwr dotyczy w
pewnej mierze narodu, a umysowo nasza, tyle na emigracji, co w kraju, nie jest
jeszcze na tym punkcie do swobodna, jest wci kurczowa i nawet
zmanierowana... Ksiek na ten temat nie umiemy czyta po prostu. Zbyt silny jest w
nas dotd ten kompleks polski i zbyt obcieni jestemy tradycj. Jedni (do nich
naleaem) nieomal boj si sowa ojczyzna", jakby ono cofao ich o 30 lat w
rozwoju. Innych wprowadza natychmiast na tory obowizujcych w naszej literaturze
szablonw. Czybym przesadza? Ale poczta przynosi mi rozmaite gosy z kraju o
Trans-Atlantyku i dowiaduj si, e to pamflet na frazes bogoojczyniany" czy te
satyra na przedwojenn Polsk"... Znalaz si nawet kto, kto go zakwalifikowa
jako... pamflet na sanacj. W tej skali maksymalna ocena, do jakiej mgbym
pretendowa, to ta, ktra widzi w utworze narodowy rachunek sumienia" tudzie
krytyk naszych wad narodowych".
Ale na c mnie jakie boje z umar Polsk przedwojenn czy te z
przebrzmiaym stylem dawniejszego patriotyzmu, gdy mam inne i bardziej
uniwersalne kopoty? Czy tracibym czas na te przeczasiae drobiazgi? Jestem z
tych ambitnych strzelcw, ktrzy, jeli puduj, to tylko do grubszej zwierzyny.
Nie przecz; Trans-Atlantyk jest midzy innymi satyr. I jest take, midzy
innymi, do nawet intensywnym porachunkiem... me z adn poszczegln Polsk,
rzecz jasna, ale z Polsk tak, jak stworzyy warunki jej historycznego bytowania i
jej umieszczenia w wiecie (to znaczy z Polsk s a b ). I zgadzam si, e to statek
korsarski, ktry przemyca sporo dynamitu, aby rozsadzi nasze dotychczasowe
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 3 -
uczucia narodowe. A nawet ukrywa w swym wntrzu pewien wyrany postulat
odnonie do tego uczucia; przezwyciy polsko. Rozluni to nasze oddanie si
Polsce! Oderwa si cho troch! Powsta z klczek! Ujawni, zalegalizowa ten
drugi biegun odczuwania, ktry kae jednostce broni si przed narodem, jak przed
kad zbiorow przemoc. Uzyska to najwaniejsze swobod wobec formy
polskiej, bdc Polakiem by jednak kim obszerniejszym i wyszym od Polaka! Oto
kontrabanda ideowa Trans-Atlantyku. Szaby tu zatem o bardzo daleko posunit
rewizj naszego stosunku do narodu tak kracow, e mogaby zupenie
przeinaczy nasze samopoczucie i wyzwoli energie, ktre by moe w ostatecznym
rezultacie i narodowi si przyday. Rewizj, notabene, o charakterze uniwersalnym
gdy to samo zaproponowabym ludziom innych narodw, bo problem dotyczy nie
stosunku Polaka do Polski, ale czowieka do narodu. I wreszcie rewizj, ktra czy
si jak najcilej z cala problematyk wspczesn, gdy mam na oku (jak zawsze)
wzmocnienie, wzbogacenie ycia indywidualnego, uczynienie go odporniejszym na
gniotc przewag masy. W takiej tonacji ideowej napisany jest Trans-Atlantyk.
Omawiaem kilkakrotnie te idee w moim dzienniku, drukowanym w paryskiej
Kulturze". Teraz on ukazuje si w ksice, w Paryu. Nie wszed do tego tomu
fragment z Kultury" z marca 1957 r., ktry rwnie stanowi komentarz do mej
herezji. .
Czy jednak myl powysza jest tematem utworu? Czy sztuka jest w ogle
wypracowaniem na temat? Pytania chyba na czasie, gdy, obawiam si, nie ze
wszystkim jeszcze otrzsna si krytyka krajowa z socrealistycznej manii domagania
si sztuki na temat". Nie, Trans-Atlantyk nie ma adnego tematu poza histori, jak
opowiada. To tylko opowiadanie, to nic wicej, jak tylko pewien wiat opowiedziany
ktry o tyle moe by co wart, o ile okae si ucieszny, barwny, odkrywczy i
pobudzajcy to co lnicego i migotliwego, mienicego si mnstwem znacze.
Trans-Atlantyk jest po trosze wszystkim, co chcecie; satyr, krytyk, traktatem,
zabaw, absurdem, dramatem ale niczym nie jest wycznie, poniewa jest tylko
mn, moj wibracj", moim wyldowaniem, moj egzystencj.
Czy to o Polsce? Ale ja nigdy nie napisaem jednego sowa o czym innym, jak
tylko o sobie nie czuj si do tego upowaniony. Ja w roku 1939 znalazem si w
Buenos Aires, wyrzucony z Polski i z dotychczasowego mego ycia, w sytuacji
niezwykle gronej. Przeszo zbankrutowana. Teraniejszo jak noc. Przyszo
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 4 -
nie dajca si odgadn. W niczym oparcia. Zaamuje si i pka Forma pod ciosami
powszechnego Stawania si... Co dawne, jest ju tylko impotencj, co nowe i
nadchodzce, jest gwatem. Ja, na tych bezdroach anarchii, pord strconych
bogw, zdany jedynie na siebie. C chcecie, abym czu w takiej chwili? Zniszczy w
sobie przeszo?... Odda si przyszoci?... Tak... ale ja ju niczemu nie chciaem
si oddawa sam istot moj, adnemu ksztatowi nadchodzcemu ja chciaem
by czym wyszym i bogatszym od ksztatu. Std si bierze miech w Trans--
Atlantyku. Taka mniej wicej bya ta przygoda moja, z ktrej powstao dzieo
groteskowe, rozpite midzy przeszoci a przyszoci.
Trzeba doda dla porzdku, cho to moe niepotrzebne; Trans-Atlantyk jest
fantazj. Wszystko wymylone w bardzo lunym tylko zwizku z prawdziw
Argentyn i prawdziw koloni polsk w Buenos Aires. Moja dezercja" take inaczej
przedstawia si w rzeczywistoci; szperaczy odsyam do mego dziennika.


Odczuwam potrzeb przekazania Rodzinie, krewnym i przyjacioom moim tego
oto zacztku przygd moich, ju dziesicioletnich, w argentyskiej stolicy. Nikogo ja
na te kluski stare moje, na rzep moe i surow, nie zapraszam, bo w cynowej misie
Chude, Kiepskie, i do tego podobnie Wstydliwe, na oleju Grzechw moich, Wstydw
moich, te krupy cikie moje, Ciemne, z kasz czarn moj, ach, e i lepiej do ust nie
wzi, bo chyba na wieczne przeklestwo, ponienie moje, na drodze nieustajcej
ycia mojego i pod t cik, mudn Gr moj.
Dwudziestego pierwszego sierpnia 1939 roku ja na statku Chrobry" do Buenos
Aires przybijaem. egluga z Gdyni do Buenos Aires nadzwyczaj rozkoszna... i nawet
niechtnie mnie si na ld wysiadao, bo przez dni dwadziecia czowiek midzy
niebem i wod, niczego nie pamitny, w powietrzu skpany, w fali roztopiony i
wiatrem przewiany. Ze mn Czesaw Straszewicz, towarzysz mj, kajut dzieli, bo
obaj jako literatki al si Boe mao co opierzone na t pierwsz nowego okrtu
podr zaproszeni zostalimy; oprcz niego Rembieliski senator, Mazurkiewicz
minister i wiele innych osb, z ktrymi si poznajomiem. Dwie te panienki adne,
zgrabne, pochopne, z ktrymi ja w wolnych chwilach bajdurzyem i baraszkowaem,
gwki zawracaem i tak, powtarzam, midzy Niebem i Wod, a wci przed siebie,
spokojnie...
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 5 -
Ot, jakemy do ldu dobili, ja z panem Czesawem i Rembieliskim
senatorem w miasto zapucilimy si, a cakiem na olep, jak w rogu, bo aden z nas
tu nigdy nog nie stpi. Zgiek, py i szaro ziemi niemile poraziy po owym czystym,
sonym fal racu, comy go na wodzie odmawiali. Niemniej, przez plac Retiro, na
ktrym wiea stoi przez Anglikw zbudowana, przeszedszy, wawo w ulic Florida
wstpilimy, a tam sklepy luksusowe, nadzwyczajna Artykuw, towarw obfito i
publicznoci kwiat dystyngowanej, tam Magazyny wielkie, i cukiernie. Tam
Rembieliski senator sakiewki oglda, a ja afisz, na ktrym sowo CARAVANAS"
wypisane, zobaczyem i mwi do pana Czesawa w ten dzie jasny, Zgiekliwy,
gdymy to tak sobie chodzili, chodzili:
Ii... widzisz pan, panie Czesaw, te Caravanas?
Ale zaraz na statek wraca musielimy, gdzie kapitan Prezesw i
Przedstawicieli tutejszej Polonii podejmowa. Zesza si tych Prezesw i
Przedstawicieli dua kupa, a ja zaraz sobie jak w lesie, zgubiony, w godnociach i
tytuach si gubiem, ludzi, sprawy i rzeczy mieszaem, to wdk piem, to znowu nie
piem i jak omackiem po polu chodziem. Take i JW. minister Kosiubidzki Feliks,
pose nasz w tym kraju, obecnoci swoj Przyjcie zaszczyca i, szklaneczk w
doni trzymajc, sta ze dwie godziny, to tego to tamtego najuprzejmiej staniem
swoim zaszczycajc. W mw, rozmw odmcie, w lamp nieywym lnieniu, ja jak
przez teleskop na wszystko patrzaem i wszdzie Obco widzc, Nowo i
Zagadk, jak nikoci i szaroci zdjty, domu mego, Przyjaci i Towarzyszw
wzywaem.
Owo i mao co z tego. Ale co niedobrze. Bo ju tam, panie, gdzie tam co
tam si kiebasi, a cho i pusto jak w nocy na polu, tam za Lasem, za Gumnem,
trwoga i skaranie boe i jakby si na co zanosio; ale kaden myla, e moe
rozejdzie si po kociach, a z duej chmury may deszcz i tak to jak z bab, co tarza
si, ryczy, jczy z Brzuchem wielkim, Czarnym ach Niemiosiernym, e chyba
Szatana porodzi, a to j tylko kolki spary; wic po strachu. Ale co niedobrze i co
niedobrze chyba, oj, niedobrze. W ostatnich tych dniach przed wojny wybuchem ja z
panem Czesawem, Rembieliskim senatorem i Mazurkiewiczem ministrem na wielu
Przyjciach bylimy, bo to i JW. pose Kosiubidzki i Konsul i Markiza jaka w hotelu
Alvear i Bg raczy wiedzie kto i co i gdzie i z jakiej przyczyny, a z czym do czego i
po co; ale gdymy z tych przyj wychodzili, to na ulicach o uszy nam si obija gazet
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 6 -
krzyk Polonia, Polonia" uprzykrzony. Ju tedy coraz nam ciej, coraz markotniej, a
kaden uszy po sobie, jak struty chodzi, tyle Troskami, co Frykasami wypeniony.
A tu Czesaw do kajuty naszej (bo wci na statku mieszkalimy) z gazet wpada;
Wojna dzi, jutro wybuchn musi, nie ma rady! Owo kapitan rozkaz wyda, aby
jutro statek nasz wypyn, bo cho do Polski ju si nie przedostaniemy, to pewnie
gdzie do Anglii, Szkocji brzegw dobijemy". Gdy to wyrzek, ze zami w objcia
sobie padlimy i zaraz na kolana padlimy, pomocy Boej wzywajc i Panu Bogu si
ofiarowujc. A tak klczc, powiadam do Czesawa Pycie, pycie z Bogiem.
Czesaw do mnie:
Jake to, przecie z nami pyniesz! Powiadam wic (a umylnie z kolan nie
wstawaem):
Pycie i obycie szczliwie dopynli.
Mwi:
Co ty ty mwisz ? To ty nie popyniesz?
Powiadam:
Ja bym do Polski popyn? Tu zostan.
Tak jemu pgbkiem mwi (bo caej prawdy powiedzie nie mogem), a on
patrzy si na mnie i patrzy.
Ozwa si, a ju bardzo zafrasowany:
Nie chcesz z nami? Tu wolisz si zosta? Ale ty do Poselstwa naszego
pjd, tam si zamelduj, eby ci za dezertera albo i co gorszego nie ogoszono.
Pjdziesz do Poselstwa, pjdziesz?
Odpowiedziaem:
Co sobie mylisz, pewnie e pjd, przecie wiem co jako obywatel
powinienem, ju si o mnie nie bj. Ale lepiej nikomu nie mw, moe jeszcze zamiar
swj odmieni i z wami odpyn. Dopiero wtenczas z klczek powstaem, bo ju
najgorsze przeszo, a Czesaw poczciwy, ale i zafrasowany, nadal serdeczn mnie
darzy przyjani (cho jakby tajemnica jaka midzy nami bya).
Ja czowiekowi temu, Rodakowi, prawdy caej nie chciaem wyjawi, ani ty
innym Rodakom i Swojakom moim... bo chybaby mnie za ni ywcem na stosie
palono, komi albo kleszczami rozrywano, a od czci i wiary odsdzono. Trudno
za najwiksza moja taka, e, na statku mieszkajc, adn miar potajemnie jego
opuci nie mogem. Dlatego to, jak najusilniej si przed wszystkimi majc na
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 7 -
bacznoci, ja niby to w tym rozgardiaszu powszechnoci caej, w biciu serc, w zapau
wykrzykach i piewkach, w cichych lku i troski westchnieniach ty za innymi woam
albo piewam, albo biegam, albo wzdycham... ale gdy ju liny odwizuj, gdy statek
ludmi rozkoatany, od ludzi Rodakw czarny, ju ju odbija ma, odpywa, ja z
czowiekiem, ktry za mn dwie walizki moje nis, po schodkach na ld zstpuje i
oddala si zaczynam. Owo tak si oddalam. A wcale za siebie si nie ogldam.
Oddalam si, a nic nie wiem, co tam za mn. Ale oddalam si po wirowanej alei i
ju do daleko jestem. Dopiero, gdym ju dobrze si oddali, przystanem i za
siebie spojrzaem, a tam okrt od brzegu odbi, na wodzie stoi, a ciki, pkaty.
Wtenczas na kolana pa chciaem! Jednakowo wcale nie padem, a tylko tak
z cicha Bluni, Wyklina silnie, ale do siebie samego, zaczem:
A pycie wy, pycie Rodacy do Narodu swego! Pycie wy do Narodu
waszego witego chyba Przekltego! Pycie do Stwora tego w. Ciemnego, co od
wiekw zdycha, a zdechn nie moe! Pycie do Cudaka waszego w., od Natury
caej przekltego, co wci si rodzi, a przecie wci Nieurodzony! Pycie,
pycie, eby on wam ani y, ani Zdechn nie pozwala, a na zawsze was midzy
Bytem i Niebytem trzyma. Pycie do lamazary waszy w. eby was ona dali
limaczya! Okrt ju skosem si zwrci i odpywa, wic jeszcze to mwi:
Pycie do Szaleca, Wariata waszego w. ach chyba Przekltego, eby on
was skokami, szaami swoimi Mczy, Drczy, was krwi zalewa, was Rykiem swym
rycza, wyrykiwa, was Mk zamcza, Dzieci wasze, ony, na mier, na Skonanie
sam konajc w konaniu swoim Szau swojego was Szala, Rozszala! Z takim wiec
Przeklestwem od okrtu si odwrciwszy, do miasta wstpiem.
Miaem wszystkiego 96 dolarw, ktre mnie co najwyej na dwa miesice
najskromniejszego ycia starczy mogy, wic zaraz trzeba byo si pogowi, co i jak
uczyni. Umyliem najprzd do pana Cieciszowskiego si skierowa, ktrego
jeszcze z dawnych lat znaem, bo matka jego, owdowiawszy, pod Kielcami u
Adasiw Krzywnickich zamieszkaa, o mil dwie od Kuzynw moich, Szymuskich, do
ktrych ja czasem z bratem moim i z bratow zajedaem, a gwnie na kaczki. Ten
wic Cieciszowski, od kilku lat tu przebywajcy, mg mnie suy rad i pomoc. Z
tumokami zaraz do niego pojechaem i tak szczliwie si zoyo, em go w domu
zasta. Najdziwniejszy to chyba czowiek by, jakiego ja w yciu spotkaem, bo chudy,
drobny, od Bladaczki, ktrej w dziecistwie si nabawi, bardzo Blady, przy caej
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 8 -
grzecznoci, ukadnoci swojej, jak zajc pod miedz suchami strzye, wiatr apie, a
nieraz apu capu Krzyknie albo i Ucichnie. Ujrzawszy mnie zawoa:
Kogo widz! I ciska, siada prosi, stokw przystawia, a w czym by
poyteczny mg by, zapytuje.
Prawdziwej, a cikiej Blunierczej przyczyny zostania mego jemu wyjawi nie
mogem, bo, Rodakiem bdc, mg mnie wyda. Powiadam wiec tylko, e siak,
owak, widzc, e od kraju odcity jestem, z wielkim Blem, alem moim tu zosta
postanowiem, zamiast do Anglii lub do Szkocji na tuaczk pyn. Z rwn mnie
odpowiedzia ostronoci, e ju to pewnie w tej potrzebie Matki naszej serce
poczciwe Syna kadego do niej, do niej ptakiem si wyrywa, ale, powiada, trudna
Rada, rozumiem Bole twoje, ale przecie przez ocean nie przeskoczysz, wic ty
postanowienie twoje pochwalam albo nie\ pochwalam, i dobrze zrobi, e si tu
zosta, cho moe niedobrze. Tak mwi, a palcami mynka krci. Widzc tedy, e on
tak temi palcami krci, krci, pomylaem co ty tak krcisz, to moe i ja ci pokrc" i
ty jemu mynka zakrciem, a zarazem mwi:
Tak pan mniemasz ?
Nie jestem ja na tyle szalonym, ebym w Dzisiejszych Czasach co mniema
albo i nie mniema. Ale gdy tu si zosta, to ide zaraz do Poselstwa, albo nie id, i
tam si zamelduj, albo nie zamelduj, bo jeli si zameldujesz lub nie zameldujesz, na
znaczn przykro moesz by naraonym, lub nie naraonym.
Tak sdzisz pan?
Sdz, albo i nie sdz. Rbe co sam uwaasz (tu palcami krci), albo nie
uwaasz (i palcami krci), bo ju gowa twoja w tym (znw palcami krci), eby ci co
Zego nie spotkao, albo i spotkao (i znw krci).
Dopiero ja jemu zakrciem i mwi:
Taka rada twoja? Krci, krci, a tu do mnie przyskakuje:
Nieszczsny Czowieku, a to ty lepiej Zgi, Przepadnij i cicho sza, a do nich
nie chod, bo jak si do ciebie przyczepi, to si nie odczepi! Suchaj rady mojej,
lepiej ty z obcemi, z cudzoziemcami si trzymaj, w cudzoziemcach zgi, rozpy si,
a nieche ciebie Bg broni od Poselstwa, a ty od Rodakw, bo li, Niedobrzy,
skaranie boe, tylko ciebie gry bd i tak ci zagryz! Dopiro powiadam:
Tak uwaasz ? Na to wykrzykn:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 9 -
A nieche ci rka Boska broni, eby ty Poselstwa albo Rodakw tutaj
bdcych unika, bo jak ich unika bdziesz to gry ciebie bd, a tak ci zagryz!
Palcami krci, krci, ja ty krc, a ju od tego krcenia mnie si w gowie zakrcio,
ale przecie co pocz trzeba, bo pusta sakiewka, wic w te sowa ozwaem si:
Nie wiem czybym jakiego zajcia nie dosta, eby to przynajmniej pierwsze
miesice przetrzyma... Gdzie by tu co znale? W ramiona mnie zapa:
Nie bj si, zaraz co uradziemy, ju ja ciebie z Rodakami poznam, to ci
dopomog lub nie dopomog! Tu zasobnych naszych kupcw, przemysowcw,
finansistw nie brak, a ju ciebie jako wkrc, wkrc lub nie wkrc... I palcami
krci.
Rada w rad. Owo, powiada, tu trzech wsplnikw jest, ktrzy Spk maj i
Interes Koski ty i Psi Dywidendowy zaoyli a oni by tobie pomogli albo nie pomogli
i moe na urzdnika albo pomocnika zgodzili z pensj 100 albo 150 Pezw, bo
najzacniejszemi, najpoczciwszemi lub nienajpoczciwszemi s ludmi, Spka za
Komandytowa, Subhastowa lub nie Subhastowa; ale w tym sk, eby kadego z nich
na osobnoci zdyba i na osobnoci Prywatnie si rozmwi, bo tam z dawnych
czasw duo Jadu, Swaru i tak ju jeden drugiemu obmirzy, e jeden przy drugim
obmirzy i tylko by mierzi. Ale w tym sk, e jeden drugiego na krok nie odstpuje.
Owo ja bym ciebie Baronowi przedstawi, bo to czek hojny, wspaniay i aski ci
swojej nie odmwi; ale c kiedy Pyckal wtenczas ciebie skinie i Baronowi ci
wyzwie od Jasnej Cholery, Baron ciebie Pyckalowi ofuknie, zadmie si, z fumami na
ciebie Pyckalowi wjedzie, Ciumkaa za Baronowi, Pyckalowi ciebie okantuje, moe
osmaruje. Owo w tem sk, eby ciebie Baronowi przeciw Pyckalowi, Pyckalowi
przeciw Baronowi (tu palcami krci). Dugo jeszcze gadalimy o tem i owem, a te
przyjaci z dawnych czasw wspominalimy, a w kocu (a moe ju druga po
poudniu bya), do pensjonatu, ktry mnie wskaza by, z pakunkami memi
pojechaem i w nim pokoik may za pezw 4 dziennie wynajem. Miasto jak miasto.
Domy jedne wysokie bardzo, drugi niski stoi. Na uliczkach ciasnych tok duy, e
ledwie przecisn si mona, a pojazdw mnstwo. Huk, stuk, trbienie, ryczenie,
powietrza nieznona wilgotno.
Nigdy tych pierwszych dni moich w Argentynie nie zapomn. Nazajutrz, jakem
tylko w moim pokoiku zbudzi si, doszed mnie przez cian Staruszka pacz, jki i
biadolenie, a ze skarg jego to tylko zrozumiaem guerra, guerra, guerra". Jako
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 10 -
gazety krzykliwym gosem wybuch wojny obwieszczay, ale i co tam kto wiedzia, bo
jeden mwi e tak, drugi, e siak, a rozejdzie si po kociach, nie rozejdzie, bij si,
nie bij i tak nic, a Szaro, Gucho, jak w polu na deszczu. Dzie by jasny, pogodny.
Ja w tumie zgubiony, mojem zgubieniem si cieszyem i nawet do siebie na gos
powiadam: Nic piskorzowi kiedy raka bij". A tam bij! Przed Redakcjami gazet
wielkie ludzi mrowie. Do taniej garkuchni wstpiem, eby co przeksi i Bife za 30
ctvs. zjadem, ale powiadam (a wci do siebie): Zdrw czyyk cho tam barana
sztorcuj". A tam i sztorcuj! Potem wiec nad rzek poszedem, gdzie pusto, cicho,
wietrzyk Wieje i mwi do siebie: Ot to makolgwa czyrka, a borsuk w potrzasku,
mao co ze skry nie wyskoczy". A tam ze skry mao co nie wyskakuj... i za
Gumnem, za Stawem, za Lasem niemiosierny Wrzask, Ryk, Bij, Morduj, o
zmiowanie prosz, Pardonu nie daj i Diabli wiedz co, a pewnie i Diabli!
Powiadam tedy: Na co mnie do Poselstwa i, do Poselstwa ja wcale nie pjd,
a e Chuda Szkapa bya, to niech zdycha". A tam i Zdychaj. Powiadam wic: Na
wszystko moje zaklinam si i przysigam, nie bd ja si w to miesza, bo nie moja
sprawa i, jeli kona maj, niech konaj", ale wzrok mj na maym Robaczku
spocz, ktry po dble trawy do gry si wspina i widz, e Robaczek ten w tem
miejscu i czasie, w tej wanie chwili i na tem brzegu, za tem oceanem, wspina si i
wspina, wspina si i wspina, a wwczas najokropniejsza mn owadna trwoga i
myl, e lepiej do Poselstwa pjd, o pjd, tak, pjd, pjd, Jezus Maria, pjd,
lepiej pjd... i poszedem.
Poselstwo okazay gmach na jednej z bardziej dystyngowanych ulic zajmowao.
Doszedszy do gmachu tego, przystanem i myl, i, czy nie i, bo po co ja bd
do Biskupa chodzi, gdym kacerz, od Wiary odstpca, blunierca. I zaraz
najokropniejsza Pycha, Duma moja, ktra od lat dziecinnych mnie przeciw
Kocioowi memu kierowaa! Bo przecie nie na to mnie Matka urodzia, nie na to
Rozum mj, Wznioso, Twrczo moja i lot Natury mojej niezrwnany, nie na to
Wzrok przenikliwy, Czoo dumne, Myl ostra gwatowna, abym ja w kociku
swojskim gorszym, mniejszym od Mszy ach chyba gorszej, taszej, w chrze
taszym, marniejszym, kadzidem miernem, marnem si odurza wraz tam z innemi
swojskiemi Swojakami swemi! O, nie, nie, nie na to ja Gombrowicz, abym przed
Otarzem ciemnym, niejasnym, a moe nawet Szalonym uklka (ale Bij), nie, nie,
nie pjd, kto wie co mi zrobi (ale Strzelaj), nie, nie chc tam i, kiepska, marna
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 11 -
Sprawa (ale Morduj, Morduj!). I w Mordzie, we krwi, w Bitwie, do gmachu
wstpiem.
A tam cicho i schody due, dywanem wysane. Przy wejciu wony pokonem
mnie przyj i do sekretarza po wschodach prowadzi. Na pierwszem pitrze sala
dua, kolumnowa, a w niej dosy mroczno, chodno, i tylko przez okien kolorowe
szybki pki promieni wpadaj, na gzymsach, cikich sztukateriach i zoceniach
przysiadaj. Wyszed do mnie Podsrocki radca w ciemnogranatowym czarnym
garniturze, w cylindrze, oraz w rkawiczkach, a z lekka cylindra uchyliwszy pgono
o powd mej wizyty wypytywa. Gdym mu powiedzia, e z JW. Posem pragn si
rozmwi, zapyta:
Z JW. Posem? Powiadam wic, e z JW. Ministrem, on za mwi:
Z Ministrem, z samym pan mwi chcesz Panem Ministrem? Gdy wic
mwi, e, owszem, z JW. Posem chciabym rozmwi si, w te sowa mi
odpowiedzia, gow na pier chylc:
Powiadasz pan, e z Posem, z samym Panem Posem? Mwi wic, e
owszem, z Panem Ministrem, bo wan mam spraw, on za powiada:
A! Nie z Radc, nie z Attache, nie z Konsulem, z samym pan pragniesz
widzie si Ministrem? A po co? A w jakim celu? A kogo pan znasz tutaj? A kim pan
jeste? Z kim si przyjanisz? Do kogo chodzisz? Tak to on zacz wybadywa i
coraz ostrzej do mnie Doskakiwa, przyskakiwa, a wreszcie z tego wszystkiego
rewizj zacz robi i sznurek mnie z kieszeni wycign. Wtem drzwi si w gbi
otwieraj i JW. Pose wyjrza, a e to ju znany mu byem, na mnie kiwn; za spraw
kiwnicia tego Radca, w ukonach si rozpywajc i kuprem wiercc, a cylindrem
wymachujc, do gabinetu mnie wprowadzi.

Minister Kosiubidzki Feliks jednym z najdziwniejszych by ludzi, na jakich ja w
yciu mojem natrafiem. Cienki grubawy, cokolwiek tustawy, nos ty mia do Cienki
Grubawy, oko niewyrane, palce wskie grubawe i tak nog wsk i grubaw, lub
tustaw, a ysinka jemu jak mosina, na ktr woski czarne rye zaczesywa; lubi
za okiem ypa i coraz to ypnie. Zachowaniem i ukadem swoim niezwyky wzgld
na wysok godno swoj wykazywa i kadem swem poruszeniem honor sobie
wiadczy, a ty i tego z kim mwi sob silnie bez przerwy zaszczyca, e ju to
prawie na kolanach z nim si rozmawiao. Zaraz wic, paczem wybuchnwszy, jemu
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 12 -
do ng padem i do caowaem; a suby swoje, krew, mienie ofiarowujc, o to
upraszaem, aby mnie w takiej chwili w., wedle woli w., rozumienia swego, uy i
moj rozporzdza osob. Najaskawiej mnie a siebie suchaniem w. swojem
zaszczycajc, pobogosawi i okiem ypn, a potem mwi:
Ju tobie wicej jak 50 pezw (sakiewk wyj) da nie mog. Wicej nie
dam, bo nie mam. Ale jakby chcia do Rio de Janeiro pojecha i tamtejszego
Poselstwa si czepia to, owszem, na podr dam i nawet co na odczepne doo,
bo literatw nie chc tutaj mie; bo tylko doj a i obszczekuj. Jede tedy do Rio de
Janeiro, dobrze ci radz.
Owo Zdumienie, Zdziwienie moje! Znw tedy mu do ng padem i (sdzc, e
niedobrze mnie zrozumia) osob swoj ofiarowywaem.
Powiada wic:
Dobrze ju, dobrze, masz tu 70 pezw i wicej nie dj, bom nie krowa.
Widz wic, e on mnie pinidzmi zbywa; a ju nie tylko pinidzmi, ale
Drobniakami! Na tak cik obraz moj mnie krew do gowy uderza, ale nic nie
mwi.
Dopiro mwi:
Widz, e JW. Panu bardzo drobnym by musz, bo mnie Drobniakami
podobnie JW. Pan zbywasz, a pewnie mnie midzy Dziesi Tysicy literatw
zaliczasz; a ja nie tylko literat, ale i Gombrowicz!
Zapyta:
A jaki Gombrowicz?
Powiadam:
Gombrowicz, Gombrowicz.
ypn i powiada:
Ano, jak Gombrowicz, to masze tu 80 pezw i wicej nie przychod, bo
Wojna i Pan Minister zajty.
Ja powiadam:
Wojna.
On mwi:
Wojna.
Ja mwi:
Wojna.
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 13 -
On mnie na to:
Wojna.
To ja jemu:
Wojna, wojna.
Przestraszy si nie na arty, a mu jagody zbielay, ypn na mnie okiem:
A co? Masze wiadomo jak? Mwiono ci co? Nowiny jakie?... ale si
pomiarkowa, chrzka, kaszle, za uchem si drapie i mnie klepn:
Nic to, nic, nie bj si, ju my wroga pokonamy!
A zaraz goniej krzykn:
Ju my wroga pokonamy!
Wtedy wic jeszcze goniej krzykn:
Ju my wroga pokonamy! Pokonamy!
Powsta i krzyczy:
Pokonamy! Pokonamy!
Syszc te wykrzyki jego, a widzc, e z fotela wsta i Celebruje, a nawet
Zaklina, ja na kolana padem i, w tej Celebracji w. si stowarzyszajc, krzycz:
Pokonamy, pokonamy, pokonamy!
Odsapn. Okiem ypn. Mwi:
Pokonamy, psia jego ma, ju ja ci to mwi, a to ci mwi, eby nie mwi,
e ja ci mwiem, e nie Pokonamy, bo ty ci mwi, e Pokonamy, Zwyciymy, bo
w proch zetrzemy doni mocarn najjaniejsz nasz, w proch, py rozstrzaskamy,
rozbijemy, na Paaszach, Lancach rozniesiemy a zgnieciemy i pod Sztandarem
naszym a w Majestacie naszym o Jezus Maria, o, Jezus, o, Jezus, rozmiademy,
Zabijemy! O, zabijemy, rozniesiemy, zdruzgoczemy! A co si tak patrzysz ? A przecie
ci mwi, e zgnieciemy! A przecie widzisz, syszysz, e ci sam Minister, Pose
Najjaniejszy mwi, e Zgnieciemy, widzisz chyba, e sam Pose, Minister tu przed
tob chodzi, rkami macha i ci mwi, e Zgnieciemy! A eby nie szczeka, e ja
przed tob nie Chodziem, nie Mwiem, bo przecie widzisz, e Chodz i Mwi!
Tu si zdziwi, baraniem okiem na mnie spojrza i powiada:
A to ja przed tob Chodz, Mwi!
Potem powiada:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 14 -
A to sam Pose, Minister przed tob Chodzi, Mwi... To ty chyba nie byle
ptelka jeeli sam JW. Pose tyle czasu z tob siedzi, a i Chodzi przed tob, Mwi,
nawet wykrzykuje... Siada j e Pan Redaktor, siadaj. A jak godno, prosz?
Powiadam, e Gombrowicz. Powiada:
Owszem, owszem, syszaem, syszaem... Jakebym nie sysza, jeeli
przed tob Chodz, Mwi... Trzeba Panu Dobrodziejowi jako z pomoc przyj, bo
ja obowizek swj wobec Pimiennictwa naszego Narodowego znam i jako minister
tobie z pomoc przyj musz. Owo, e to pisarzem jeste, ja bym tobie pisanie
artykuw do gazet tutejszych wychwalajce, wysawiajce Wielkich Pisarzw i
Geniuszw naszych zleci, a za to krakowskim targiem 75 pezw na miesic
zapac... bo wicej nie mog. Tak krawiec kraje, jak materii staje. Wedle stawu
grobla! Kopernika, Szopena lub Mickiewicza ty wychwala moesz... Bje si Boga,
przecie my Swoje wychwala musiemy, bo nas zjedz! Tu si ucieszy i mwi:
Ot to dobrze mnie si powiedziao i Najwaciwsze to dla mnie, jako
Ministra, a ty i dla ciebie, jako Pisarza.
Ale powiadam:
Bg zapa, nie, nie. Zapyta:
Jake to? Nie chcesz wychwala? Rzekem:
Kiedy mnie wstydno. Krzyknie:
Jak to ci wstydno? Mwi:
Wstyd, bo swoje! ypn, ypn, ypn! Co si wstydzisz g...! wrzasn.
Jeli Swojego nie bdziesz chwali, to kto ci pochwali?
Ale odsapn i mwi:
Nie wiesz to, e kada liszka swj ogon chwali?
Rzekem tedy:
Dopraszam si aski JW. Panie, ale bardzo mnie wstydno.
Mwi:
Ce ty zbarania, zgupia ze szcztem, czy ty nie widzisz, e wojna, a
teraz w ty chwili Mw Wielkich na gwat potrzeba bo bez nich Diabli wiedz co
moe by, i ja tu od tego Minister, eby Wielkoci Narodowi naszemu przysparza, o,
co ja z tob zrobi, ja chyba tobie pysk zbij.., Ale urwa, znw ypn i mwi:
Czekaj e. To ty Literatem jeste? Ce ty tam wyskroba, co? Ksiki
jakie? Zawoa:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 15 -
Sroczka, Sroczka, chod no tu... gdy za pan Radca Podsrocki przybieg,
okiem na niego ypn, a potem z nim po cichu gada, na mnie Okiem ypie. Owo
sysz tylko, e mwi:
G...rz! Potem znowu:
G...rz!
Dalej Radca do Ministra mwi:
G...rz!
Minister do Radcy:
G... rz pewnie musi by, ale Oko, nos dobry!
Mwi Radca:
Oko, nos niczego, 20 cho g...rz, ty i czoo dobre!
Mwi Mrnister:
G...rz to, nic innego, bo wszyscy wy g...rze jestecie, ja ty g...rz, g...rz, ale
oni ty g...rze i co tam kto si pozna, kto tam co wie, nikt nic nie wie, kto si na czem
rozumie, g... g...
G... powiada Radca. No to dali go! powiada Minister. Ja tu zara
trochi Pochodz, a potem lu! I patrz, a to on Chodzi zacz i Chodzi, Chodzi po
salonie, brew marszczy, gow schyla, sapie, szumi, puszy si, a Hukn i ypn:
Zaszczyt to dla nasi Zaszczyt, bo my Wielkiego Pisarza Polskiego gocimy,
moe Najwikszego! Wielki to Pisarz nasz, moe i Geniusz! Co si gapisz, Sroka?
Powitaj wielkiego g..., to jest te... Geniusza naszego!
Tu mnie Radca niski ukon skada. Tu mnie JW. Minister si kania!
Tu ja, widzc, e szydz, arty odprawuj, chc w cikiej obrazie mojej bi
czowieka tego! Ale Minister mnie na fotel sadza! Podsrocki Radca bucik wylizuje!
Sam Minister Pose o zdrowie moje wypytuje! Radca za suby swe ofiarowuje!
Wiec JW. Pose o moje yczenia i rozkazy pyta! Wic Radca o wpisanie do Ksigi
Pamitkowej prosi! Wic Minister pod rami bierze, po salonie oprowadza, a Radca
dookoa mnie skacze, doskakuje! I Minister:
wito bo Gombrowicza gociemy!
A Podsrocki Radca:
Gombrowicz gociem jest naszym, sam Geniusz Gombrowicz! Minister:
Geniusz to Narodu naszego Sawnego! Podsrocki:
Wielki M Narodu naszego wielkiego!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 16 -
Owo to dziwny, najdziwniejszy Przypadek mj i Sprawa moja! Bo wiedziaem
przecie, e to g...rze s, ktrzy mnie za g...rza maj i to wszystko g..., g..., a ja bym
g...ry tych po bie pobi... A przecie nie kto inny to by, tylko sam Pose, Minister, ty i
Radca... a std Niemiao moja, lk mj, gdy mnie tak wane Osoby czcz i
honoruj. I gdy w tem salonie Minister z Radc na mnie naskakuj, Honoruj, gdy za
mn biegaj, ja, znajc wysoki Urzd, godno, wag tych g...rzw, nie mogem
zby, pozby si Honorw owych! A te to ja jak liwka w g... wpadem! A odsapn
Pose i ozwa si, a ju bardziej dobrotliwie:
No pamitaj g...rzu, e tu przez Poselstwo jak naley uhonorowanym zosta,
a tera o to dbaj eby nam wstydu przed ludmi nie zrobi, bo my ciebie ludziom
Cudzoziemcom jako Wielkiego G. Geniusza Gombrowicza pokaemy. Tego
Propaganda wymaga i trzeba by wiedziano, e Nard nasz w geniuszw obfity. A co,
pokaemy, Sroczko? Pokaemy powiedzia Radca pokaemy; g...rze to i na
niczem si nie poznaj!
Dopiero na ulicy folg daem wzburzonemu uczuciu mojemu! O, co to, jak to,
skd to, o, co to si stao?! O, a to podobnie znw mnie zapano, zapano! O Jezus,
o Boe, znowu mnie w yciu mojem przyapano, a jak liszk w potrzask! Nigdy
tedy ja si z Losu mego nie wyzwol? Czy znowu powtarza musz Wieczny Los
mj i Wizienie moje?! A gdy Przeszo moja mn jak somk miota, gdy przepade
wracaj odmty, ja jak ko si wspinam, jak lew dr, Rycz, w furii apami wybijam i
o krat nowego rzucam si wizienia! O, po cem ja do tego Poselstwa przekltego
chodzi?! Ot to g...rzom si Wielkoci zachciao, Wielkoci im trzeba, Geniuszw
wielkich Bohaterw, eby to przed ludmi si pokaza, a e to niby Geniusza
Gombrowicza mamy, wic co to znaczymy, jaka chwaa nasza, a jaka zasuga, jaki to
Paac nasz, jakie mebelki, szory, pychy, szychy; i, bjcie si Boga, nie dajcie eby
nam poladkw zbito, bo my Geniusza Gombrowicza mamy! Tyme to chamskim
szwurclem chcia JW. Pose g... g... oczy ludziom Cudzoziemcom mydli, susznie
uwaajc, e w Amerykanw owych atwo swoje wmwi, a jeli mnie si nisko kania
bdzie, to ja jemu jak ciasto przed Ludmi urosn. Nie moe to by! Nic z tego! I
dopiro w gniewie okropnym moim ja raz po razie tego Ministra g... g... g...
wyrzucaem, odprawiaem, pa, kijem przeganiaem, wyganiaem! Przeklty
Minister g... co Narodu swego nie szanuje! Przeklty nard, co Synw swoich nie
szanuje! Przeklty czowiek i Nard, ktrzy siebie wzajem nie szanuj! I, w
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 17 -
zapamitaniu, ja Ministra, urzdy wszelkie, godnoci, zaszczyty, czasy nasze, ycie
nasze, Nard, Pastwo g... g... g... rozganiajc, przeganiajc, kijem, pal kropic,
znowu Ministra tego g...rza patnego zwalniaem; a gdy ju z 50 lub 60 razy 22 go
zwolniem, przegoniem, jeszcze i znowu go zwalniaem, wyganiaem! A tu
spostrzegem, e miech przechodniw wzbudzam, ktrzy na mnie spod oka
spogldali.
Naglcy stan finansw moich do dziaania mnie zniewala; i trzeba mnie
byo zaraz na ulic Florida i, gdzie z Cieciszowskim byem umwiony. Florida
ulica, jak ju wspomniaem, ze wszystkich miasta ulic najbardziej luksusowa; tam
sklepy, tam gustowne Zakady wszelkiego rodzaju, kawiarnie, cukiernie; a dla
pojazdw wzbroniona, spacerowiczw rojem wypeniona, socem rozjaniona,
skrzy si, mieni, pawim ogonem si puszy. Wrodzona niemiao, moe i
Nieporczno jaka, nie pozwalay mnie dokadniejszej zda
Cieciszowskiemu relacji o tem, co z Ministrem byo, i tykom nadmieni, e w gniewie
mymy si rozstali. Oj, zawoa, mynka palcami krcc, po co ty tam chodzi,
przecie ci mwiem, eby tam nie chodzi, cho moe dobrze zrobie e chodzi! I
dobre to, e mu nosa utar, cho moe Niedobre, bo, oj, on teraz tobie, niebo,
utrze, utrze, utrze! Ukryj si, skryj w mysi jam, bo jeli si nie skryjesz, to ci
znajd! Ale nie skrywaj si, nie skrywaj, mwi, bo jeli si skryjesz to ci szuka
bd, a jak ci poszukaj to ci znajd. Lecz my w rozmowie ulic Florida
idziemy! Tam za szybami bogactwo lni i oko wabi i szumny gwar, przechodniw rj,
ukony, pozdrowienia. Raz wraz Cieciszowski mj znajomkom umiech, lub rki gest,
lub pokon niski zasya, a do mnie z cicha mwi:
Patrz, patrz, czy widzisz pan Rotfederow? A to dyrektor Pindzel, to prezes
Kotarzycki, hej, ola ola, Prezesie! To Mazik jest, a to Bumcik, to Kulaski, a to Polaski!
Ja, obok niego idc, ty grzecznie kaniam si, umiechy moje w prawo, w lewo
rzucam i mieni si Floridy w, paraduj Seniority! Patrz, tam Klejnowa stoi! A to
jest Lubek, urzdnik. Lecz coraz gstsze ludzi mrowie i przed wystawami przystaj,
na nie spogldaj, a jak od jednej wystawy odchodz, to zaraz do drugiej podchodz,
i dopiro kaden a to na Krawaty to-szare, modne za 5,75, a znowu Trzeci z
on na dywan bordo z Drbk za 350, czwarty na Klamry Angielskie za 99, pity na
maszynki albo wentylator, tamta na dezabil jedwabny z piank, owa Buciki
spiczaste podwjne Nelsoskie, w Tytu Fajkowy Perski Astrachaski, albo
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 18 -
Serwis, albo ty Cynamon. Wic na walizk t gemzowan za 320 patrz i
mwi; co za walizka! Ale te Kube za 85, take niczego, albo ty ten Szlafrok,
albo tamten Szpadel. Ja bym te mycyne kupi za 7,20. A ja ten sweater.
Mnie by si ten Termometr nada, albo ten Barometr. Zmiuj si pan, a to parasol
ten z rczk zagit 42 kosztuje, gdy ja lepszy, angielski za 38 wczoraj ogldaem! I
tak od sklepu do sklepu, to na to, to na tamto, Spogldali i Mwili, a potem znowu
do innego sklepu i znowu Mwi i Spoglda.
Wtem Cieciszowski za rk mnie zapa:
W czepku si rodzie! Widzisz Barona? Baron stoi, Barona samego
zdybae, on to przed t wystaw, a sam, bez Wsplnikw, chodmy do niego albo i
nie chodmy, to o posadzie twojej pomwimy lub nie pomwimy! Witam, witam
Barona drogiego, jak zdrowie, powodzenie, lub niepowodzenie, a to pan
Gombrowicz, ktry wskutek odcicia od kraju tu si zosta i z nami niepewno nasze
i trwog przeywa, a te jakiego zatrudnienia szuka! Spojrza na mnie Baron. I
najserdeczniej porwa mnie w ramiona! Dopiro uradowany, odskakuje, znowu
przyskakuje, do piersi tuli, a moe by co przeksi, a moe by wypi, do domu swego
mnie zaprasza i szuka ony, ktra jemu gdzie si zapodziaa, bo onie swojej
przedstawi mnie pragn. Zajde Pan do nas we wtorek! Bdziemy radzi! Ale
rzek Cieciszowski:
Jemu by si jakie zajcie zdao, bo w potrzebie, a ja jego jak w dym do
Barona askawego; gdzie suto zastawiaj, suto podawaj. Co tam! krzykn
Baron. W potrzebie ? Ju wszystko zaatwione! Ju si Pan nie kopocz! Zaraz
dzisiaj ka, eby Pana drogiego na sekretarza mego do Wspki przyjto z pensj
1000 lub 1500 pezw! Co tam! Zaatwione! Godziny pracy sam sobie wyznaczysz!
Zaatwione tedy, a teraz czym zapi, przeksi potrzeba! Idziemy wic z
Baronem na jednego, a w blasku soca ju wszystko zda si uadzone i ja chyba
Opiekuna, Ojca i Krla znalazem wspaniaego o, dziki ci, Boe, ju mnie atwiej
y bdzie, ju przepady, znikny troski i zgryzoty, ale co to, Boe, Boe mj, co ty
to si dzieje, dlaczego to Krl, Baron mj, przygas, ucich i mnie markotnieje,
mizernieje, czemu sonko moje za chmur zachodzi?... A to Pyckal, Pyckal
doskakuje!

Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 19 -
Pyckal, Barona wsplnik, niszy od niego by, bardziej krpawy, a o ile tamten
wietnym, wspaniaym, rosym, dumnym by mczyzn, o tyle ten, jak psu z garda,
albo zza stodoy. Na prno Baron jemu rozkazuje i owiadcza, e to mnie,
przyjaciela swego, na urzdnika przyj; Pyckal za ca odpowied tylko wypi si,
najprzd na mnie, potem na Barona, a splunwszy rzek:
Coe pan z byka spad, eby bez porozumienia ze mn Urzdnikw nowych
do Interesu bra, a c pan kretynem jeste, no to ja tobie tego urzdnika twojego
przepdz, won, won, won! Chamstwem tak okropnem oburzony, Baron w pierwszej
chwili sowa przemwi nie mg, potem za Zabraniam! krzykn
Zakazuj!... na co Pyckal rozdziawi si jemu:
Sobie a nie mnie zabraniaj! Komu ty zabraniasz?! Krzykn Baron:
Prosz nie robi skandalw! Krzykn Pyckal:
Delikacik, delikacik, ju ja ci go zbij delikacika twojego, ja ci go pobij!... i do
mnie z piciami, a ju chyba mnie Zbije, zabije, moe mnie pobije, ju ten zwierz,
ten kat mnie zakatrupi, wic Zguba, Zagada moja, ale co to, czemu ktownik mj
si zatrzymuje, czemu mnie nie bije?... A to Ciumkaa, trzeci Barona wsplnik,
skdsi, z boku si nadarzy!
Ciumkaa, kocisty, blondyn wyupiasty, ryy, kaszkiet zdj i do mnie rk du
czerwon wyciga:
Ciumkaa jestem! Gzem Pyckala w nage osupienie wprawi. Ratujcie
mnie wrzasn Pyckal to ja go tu bij, a ten si z ap pcha, a przecie ja
wikszego Kretyna, Bawana na oczy swoje nie widziaem, co si pchasz, co si
wtrcasz? Zabraniam krzykn Baron. Zakazuj! Ciumkaa, krzykiem
przestraszony, zawstydzi si, rk du do kieszeni wsadzi i w kieszeni rk
grzeba zaczai; ale zaraz zawstydzi si grzebania swego i ze wstydu swego uda, e
czego po kieszeniach szuka; czem jeszcze bardziej Barona, Pyckala rozwcieczy.
Czego tam szukasz, gamoniu krzyknli czego szukasz, gapie, czego
szukasz!... a Ciumkaa, od wstydu ledwie ywy, jak burak czerwony, z kieszeni nie
tylko rk, a i korek od butelki, papirki jakie zgniecione, yeczk, sznurowado i
rybki suszone wycign. Ale gdy rybki zoczyli zaraz cisza nastaa... bo jako im si
od tych rybek markotno zrobio.
Ja przypomniaem sobie, co mnie Ciecisz mwi, e tam midzy nimi, jak to
midzy Wsplnikami, dawne Zadry, Kwasy, Jady byy, podobnie o Myn jaki,
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 20 -
Zastaw; wanie z tej przyczyny Pyckala, na widok rybek owych, a zaparo i
Karasie moje, karasie" wrzasn ju ty mnie za to zapacisz, ja ciebie z torbami
puszcz"; ale Baron tylko grdyk ruszy, przekn, konierza poprawi i powiada
Rejestr", Na co odrzek Ciumkaa: Stodoa si spalia od ty gryki", wiec Pyckal koso
spojrza, Woda bya" mrukn i tak stali, stali, a Ciumkaa za uchem si podrapa;
gdy za on za uchem si drapie, Baron w kostk u nogi si poskroba, Pyckal zasie w
prawe podudzie.
Powiada Baron:
Nie drap si.
Mwi Pyckal:
Ja si nie drapie.
Ciumkaa rzek:
Ja si drapaem.
Rzek Pyckal:
Ja ciebie podrapie.
Mwi Baron:
A podrap, podrap, bo od tego.
Mwi Pyckal:
Ja ciebie drapa nie bd, niech ciebie Sekretarz podrapie.
Powiada Baron:
Sekretarz mj mnie drapa bdzie, jak ja mu kae.
Rzek Pyckal:
Ja twojego Sekretarza do siebie zgodz i tobie sobie go wezm, a mnie
bdzie drapa, gdy zechce, bo cho ty Pan z Panw, a ja Cham z Chamw, on tobie
mnie drapa bdzie gdy zachce si mnie albo i nie zachce. Drapa bdzie.
Mwi Baron:
Kto Cham z Chamw, a kto Pan z Panw, a ty mi tego Sekretarza nie
zgodzisz, ja jego sobie tobie zgodz i mnie nie ciebie on podrapie.
Zawoa Ciumkaa, paczem rzewnym, wielkim wybuchajc:
O, Rety, Rety, o, co to wszystko dla siebie sobie chcecie drapa z moj
krzywd, z moj Strat, Bid, o, to ja jego wam sobie zgodz, ja jego zgodz!
Dopiro cign mnie, szarpi, jeden drugiemu wyrywa, cign, cign, i tak a do
domu jakiego zacignli, tam schodki, po tych schodkach cign, szarpi, jeden
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 21 -
drugiemu wydziera, tam drzwi mae z boku, na ktrych tabliczka Baron, Ciumkaa,
Pyckal, Koski Psi Interes", a za drzwiami przedpokj duy, ciemnawy, w nim
krzeseka. Na krzeseku Baron Ciumkale, Ciumkaa Baronowi, Pyckalowi, Pyckal
Ciumkale, Baronowi mnie posadzili, a najuprzejmiej poprosiwszy bym troch
poczeka, do innego pokoju odeszli, na ktrego drzwiach napis by Dbr i Interesw
Zarzd, Wstp wzbroniony".
Sam zostawszy (bo Ciecisz dawno ju by zemkn) w cichoci, ktra nastpia
po rozgonem nadejciu naszem, naokoo z ciekawoci si rozgldnem. Ludzi
tych dziwno (a trudno bym dziwniejszych odszuka w caem yciu mojem) oraz
burda, jak midzy sob wiedli, bardzo mnie do wszelkiej z nimi stycznoci
zniechcay; ale nadzieja staego, a moe wikszego, zarobku zmuszaa mnie do
pozostania. Przedpokj, jak powiadam, by ciemnawy, ciemnym papierem wyklejony,
ale papir bardzo wystrzpiony... to znw tusta plama... albo dziura i znw naddarte,
ale zaatane, muchami popstrzone i lichtarz ze wic, stearyn wszdzie nakapane.
Deski podogi wystrzpione, od chodzenia wywichtane, a tam w kcie stara gazeta,
tu szpicrzga tajemnie gaworzy, gdy gazeta rusza si z szelestem, bo pewnie myszki
pod ni siedz. Zaraz te but rusza si zacz i do tabaki si przyblia, a robaczek
may, ze szpary w pododze wylazszy, do cukru pracowicie zmierza.
Wrd tych szelestw drzwi uchyliem, ktre do nastpnej sali prowadziy. Sala
dua, duga a ciemnawa, i stow rzd, za ktrymi urzdnicy siedz, pilnie nad
Skryptami, Rejestrami, Foliaami pochyleni, a ju papirw tyle, tak nawalone,
zawalone, e prawie rusza si nie mona, bo i na ziemi wszdzie papirw mnstwo
i szpargaw; a Rejestry z szafy wystaj i nawet pod sufit wya, na okna zachodz,
cae biuro zawalaj. Jeli wic ktry z urzdnikw si ruszy, to szeleci jak mysz w
tych papirach. Wszelako wrd papirw wiele innych przedmiotw, jak flaszki, albo
blacha zgita, dalej spodek stuczony, yka, szalika kawaek, szczotka wyysiaa,
dalej cegy kawa, obok tyrbuszon, ogryzek chleba, duo bucikw, te syr, pierze,
imbryk i parasol. Najbliej mnie stary, chudy urzdnik siedzia i stalwk pod wiato
oglda, palcem jej prbujc, a jakby fluksj mia, bo w uchu wata; za nim drugi
urzdnik, modszy i rumiany, na szczotach rachowa, a razem kiebas gryzie, dalej
urzdniczka wyfiokowana, wyczupirowana w lusterku si przeglda i loczkw
poprawia, a dalej inni urzdnicy, ktrych moe omiu lub dziesiciu byo. Tamten
pisze; ten w Rejestrze szuka. Wtem przedwieczorek wniesiono, wic kubki z kaw i
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 22 -
buki na tacy, a wwczas urzdniki wszystkie, przerwawszy czynno swoj, do
jedzenia si zabray, i zaraz te, jak zwyczajnie, rozmowa zabrzmiaa. miech mnie
zdj na widok Picia Kawy urzdniczkw owych! Bo od pierwszego wejrzenia wida
byo e, od lat ze sob razem w tem biurze przesiadujc, co dzie t sam wieczyst
kaw pijc i wieczn buk swoj zagryzajc, temi samemi arcikami swojemi staremi
si raczc, w lot wszystko swoje rozumieli.
Wic urzdniczka loczkw odgarna i plum" powiedziaa (a pewnie ju i z
tysic razy to mwia) na co gruby kasjer, ktry za ni siedzia, tak zawoa:
A to kotka w kotka u Mamy Zawijas! Z czego rado nadzwyczajna, miej
si wszystkie urzdniki, za brzuchy si api! Zaledwie miech gdzie w papiry
wsik, Rachmistrz stary palcem pogrozi... i ju wszyscy za brzuchy si api, bo
wiedz co powie... on za powiada Zawijas, podbijas, bum cyk cyk Kopijas!" wic
jeszcze bardziej si ciesz urzdniczki, w papirach szeleszcz. Ale urzdniczka
maym paluszkiem rki lewej prawy policzek podpara! Ale urzdniczka maym
paluszkiem policzek podpara!... a wtenczas Rachmistrz silnie po plecach
modszego, rumianego urzdnika klepn i szepcze jemu Szkoda ez, ez szkoda,
Jzef, Jzef, bo przecie scyzoryk, talerzyk, mucha, mucha bya!..."
Zrozumie nie mogem, czemu Rachmistrz o zach jemu mwi, gdy wcale nie
paka... ale wanie w teje chwili rumiany Ksigowy ten szlochem stumionym si
zanis na widok paluszka owego! Znw tedy miech mnie zapa; bo wida od lat
moe caych, a od wiekw, paluszek ten, razem z policzkiem, ksigowemu rany
serca jego stare jtrzce rozdrapywa i od lat pewnie ten towarzysz jego go
pociesza; ale zamiast eby najprzd Ksigowy zapaka, a potem dopiero
Rachmistrz go pocieszy, im si kolejno dziaa pomylia i co na kocu byo, na
pocztek przeszo! Wyrzucia w gr chusteczk swoj urzdniczka! Kasjer kichn!
A buchalter stary nosa utar! Wtem mnie zobaczyli i, najokropniej si zawstydziwszy,
w papirach si swoich jak myszy zaszyli.
Ale zaraz do Pryncypaw wezwany zostaem. Ciemnawy pokoik, do ktrego
mnie wprowadzono, rwnie papirami, szpargaami wypeniony, a do tego ko
stare, elazne, pod cian stao, ty i wiadro, ty i miednica, dubeltwka na oknie,
buty, lep na muchy. Pyckal Baronowi skrzynk jak trzyma, Ciumkaa za z
Rejestru kwity odczytywa. I wszyscy trzej do mnie:
Mnie podrap! Mnie podrap! Mnie podrap!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 23 -
W yciu moim wiele miejsc dziwnych, a dziwniejszych jeszcze osb mnie si
nastrczyo, ale pord miejsc tych i osb adne tak dziwaczne, jak obecny ycia
mojego przypadek. Zadawniona midzy Baronem, Pyckalem i Ciumkaa zwada w
Mynie miaa pocztek, ktry myn im z eksdywizji przypad w rwnym dziale; potem
w karczmach trzech dzierawnych silniej jeszcze si rozagwia, a gdy Gorzelni z
propinacji na subhacie wzito, e to na spaty, podobnie wicej jeszcze swaru,
jadu narobiono. Funduszw rozdzia prawie niepodobnym by do przeprowadzenia,
bo wyrok sdu dwukrotnie a z trzech stron apelowany, w prawnym rozpatrzeniu
szekro odraczany, a wreszcie z braku pisemnych dowodw do Wizji odesany,
ktra Wizja sprzeczno oczywist pomidzy pierwszym a drugim Subhasty
rejestrem wykazaa. Do tego za pozew wzajemny o Zabr Mienia, pogrki i ch
morderstwa, Zabjstwa, a dwa pozwy o Najazd i jeden o przywaszczenie szeciu
perowych spinek i Piercienia... a tak to pozwy, najazdy, gwaty, swary, jady, ch
Umiercenia, z Mienia wyzucia, wyniszczenia, z Torbami puszczenia. Wic gdy z
powodu Zabezpieczenia Subhasty interes Handlu komi, psami, z Rejestru objtym
by musia, wszyscy trzej w rwnym dziale do interesu tego przystpili, a psy, konie
po ludziach skupujc, z duym zyskiem sprzedawali na Szpront lub na Ganacj.
Wszelako, pomimo nadzwyczaj powanych z tego Interesu zyskw, spka
bankructwem bya zagroona, gdy, panie, tyle ty to Gnieww dawnych, Gwatw,
tyle uerania, arcia wzajemnego, tyle goryczy, Kwasw, piekowania si zaciekego,
nieustajcego.
Ta za swarliwo nie tyle moe z finansowych rozrachunkw, ile z natur
sprzecznoci. A bo Baron jak bk huczy, buczy i tacuje, jak paw ogon puszy, jak
sok w gr polatuje; a Pyckal, jak byk, wrzaskiem krzykiem swojem chamskiem
chamskiem si nawala; a Ciumkaa gmyrze; a Baron jakby w karecie jecha, w cztery
konie, rozkazy wydaje i na trbce trbi; a Pyckal chamstwem nadziany tylko si
rozdziawia; a Ciumkaa z czapk w garci, bo mu si limaczy; wic Baron fumami,
humorami, kaprysami, fantazjami, wic Pyckal w mord chce albo portki zdejmuje,
wic Ciumkaa lie si albo i guzdrze... Ow jeden drugiego by w yce wody utopi,
ale w Procesw, pozww, swarw nieustannym cigu, w nieprzerwanem wiec owem
zaartem obcowaniu, tak jedno z drugiem jak bigos, jak kapusta i z grochem
zmieszane, zduszone, e chyba jeden bez drugiego y nie moe, a w Syrze starym,
w Bucie zadawnionym swoim, jak Palce u Ng krzywe, straszne i ze sob tylko!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 24 -
Ow oni! z sob! Ow midzy sob! I o wiecie boym zapomnieli, ze sob tylko,
midzy sob, wsobnie, a tyle im z dawnych czasw si starzyzny nazbierao, tyle to
wspominkw, uraz, sw rozmaitych, korkw, flaszek starych, dubeltwek, puszek,
szmat najprzerniejszych, koci, sztyftw, garnkw, blaszek,' puklw, e ju i kto
obcy, jeli do nich przystpowa, wcale nie mg przeczu co jemu powiedz lub
zrobi; bo korek, ] lub flaszka, albo swko jakie niebacznie rzucone, zaraz im i co
Dawniejsze a Zapieke przypomina i jak kurkiem na kociele krci.
Ow, gdyby nie rybki stare, co Ciumkale wtenczas z kieszeni wypady, gdyby
nie Rejestr i Nogi drapanie, ja bym pewnie przez nich na urzdnika zgodzony nie
zosta. Ale podobnie z przyczyny flaszeczki maej, czy te skrzynki, zamiast 1000
lub 1500 Pezw, ktre przez Barona przyrzeczone byy, tylko 85 Pezw pensji mnie
przyznano. A ty najstarsi 30 Urzdnicy, gdy do Pryncypaw z aktami, sprawami
szli, nigdy nie wiedzieli co tam, panie, si wysmay, jakie postanowienie Pyckal
Baronowi, Baron Ciumkale, Ciumkaa Baronowi Pyckalowi wyda. Ow duo
zarzdze, rozkazw, spraw duo, a to Konie z cesji, a to hipoteczne przepisanie,
dalej porka, rozdzia dywidendy, Psy pod zastaw, same Buldogi, propinacja,
egzekucja; wiec akta pisz, smaruj, Rachunki, pozwy wydaj, egzekwuj, licytuj,
dalej Hipotekuj, albo Subhastuj; ale c, panie, kiedy za tym, pod tym, ledzik
bardzo dawny, albo buka co j siedemnacie lat temu Baron Pyckalowi wygryz.
Gdym nastpnego ranka do pracy si zgosi i pord Urzdnikw, teraz Kolegw,
zasiadem, trudno nowego obowizku mego wyranie mi si objawia. Urzdniki w
swoich zagbione szpargaach, swoim oddane rachunkom, w swoich czynnociach,
dziaaniach zapamitae na mnie, obcego, ani patrze chciay; mnie za ich szczypki,
ich dawne soiki, niezrozumiaemi i niepojtemi byy.
Popacki, Rachmistrz stary, mnie Akta da do wcigania, ale diabli tam wiedz
czy jaka potrzeba tego wcigania zachodzia, bo czowiek ten wzrostu niewielkiego,
bardzo chudy, w okularach ciemnych, rogowych, a jak mumia wysuszony, wosy mia
rzadkie, ktre jemu wiankiem dokoa czaszki duej ysej si obwijay; do tego za
palce dugie, chude. Przygldajc si robocie mojej, coraz mnie jak literk poprawi,
a za uchem si drapie, albo nos uciera, pyek sobie jaki z ubrania strzepuje; a ju
najchtniej wrbelkom kruszynki za okno wyrzuca. Oj, wida e Rachmistrz
poczciwota, poczciwota z kociami, a cho guzdralstwo jego i nadzwyczajna we
wszystkiem drobnostkowo nieraz do miechu mnie pobudzay, wystrzegaem si
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 25 -
wszystkiego co by staruszka miego urazi mogo; a nawet tabak jego zaywaem,
ktra, myszka przed laty wylgnita, a nie wiadomo jakim grzybkiem przyprawiona,
kamizelki jego kaszmirowej zapach miaa.
Ale, prawd mwic, nie do miechu mnie byo. Bo cho tam jakie takie
zabezpieczenie bytu uzyskaem, zesp wszystkich warunkw i okolicznoci, jako to;
Kraj Nieznany, obco miasta, brak przyjaci, lub towarzyszw zaufanych,
dziwaczno pracy mojej... jakim lkiem mnie wypeniay; do tego za Bj silny za
wod i z krwi rozlewem, a wiele osb, przyjaci moich lub krewnych ju tam nie
wiadomo gdzie byy, co robiy, moe i Bogu dusz oddaway. Cho tedy i daleko, za
wod to byo, przecie czowiek jakby ostroniejszy, ciszej mwi, spokojniej si
rusza, eby to jeszcze czego zego nie wywoa i jak zajc pod miedza by
przycupn. Dlatego to, kruszynk ma z chleba na kaamarzu zauwaywszy,
czstokro na t kruszynk spogldaem, a nawet jej kocem pira dotykaem.
Najbardziej jednak mnie moja z Poselstwem sprawa doskwieraa. Nie po to
chyba JW. Pose Celebracj ze mn odprawowa,; eby to tak po kociach rozej
si miao; i gdy ja tu za biurkiem| siedz, Akta wcigam, to oni tam pewnie swoje i kto
wie, czyi dalej czego tam ze mn, cho bez wiedzy mojej, nie wyrabiaj. Siedz tedy,
pisz, a myl co ty tam oni ze mn, jak ty to tam mnie zaywaj i do czego
uywaj. Jako nie omyliy mnie przeczucia moje, bo gdym na wieczr do
pensjonatu; powrci, duy bukiet fluksji biao-czerwonych od Ministra mi wrczono, a
z nim list od Pana Radcy. Powiadamia wic Radca w najuprzejmiejszych sowach,
e jutro po mnie zajedzie, aby do malarza Ficinati mnie zabra na wieczr, ktry
przez Pisarzw i Artystw tutejszych bdzie zaszczycony. Prcz tego listu i kwiatw,
jeszcze dwa bukiety mnie wrczono, ktre od tutejszych swojskich Prezesw
pochodziy, oba za ze wstgami i stosownymi napisami. Prcz tego mae dzieci
podobnie przybyy i przed mojem oknem kantyczk pieway,, A niech ci diabli! To
gdy ja przycupn chc, oni mniej na wiecznik! Hodw obfitoci zadziwiona
wacicielka Pensjonatu mego sysze nawet nie chciaa, abym dalej w maej mojej
ciupce mieszka i do najlepszego pokoju mnie przeniosa; a tak w tym czasie
trudnym, niebezpiecznym moim ja, zamiast w maym pokoiku by, w duym salonie z
dwoma oknami si znalazem. Ju te wiadomo o nadzwyczajnej, al si Boe,
wybitnoci, wielkoci mojej, lotem strzay po wszystkich Rodakach si rozesza;
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 26 -
nazajutrz w biurze niskimi bardzo pokonami mnie przyjto i nawet wszelkich
rozmw, artw; 32 w przytomnoci mojej zaniechano.
A niech to Diabli, Diabli! Coraz tedy silniejsza powstawaa Celebracja, a wida
JW. Pose wbrew woli mojej i nie baczc na gwatown niech moj, swoje robi i
Celebracj na wszystkie rozprzestrzenia strony. A nieche go, a po c ja jemu na
oczy si pokazywaem! A do tego niebezpieczna rzecz! Mona w zwykym czasie
takie szprynce urzdza, ale gdy tam Mordowanie, Zarzynanie, to ju lepiej cicho
siedzie i przeczeka, a o to dba, eby czego zego na siebie nie cign.
Przysigaem wiec i postanawiaem, e ja na to przyjcie wcale nie pjd, ani
na adn dalsz Celebracj w. ach Gupi chyba, Marn, osoby mojej nie pozwol.
Wszelako w tem sk; bo, jakbym teraz wyranemu yczeniu JW. Posa si opar, to
ju chyba przez wszystkich za zdrajc bybym poczytany, co w obecnym stosunkw
ukadzie nadzwyczaj niebezpiecznem byo. A przecie i sodki hod wspziomkw
czowiekowi, ktry od najwczeniejszych dni dziecistwa swego tylko wzgardy
dozna... tu za, jakby za spraw dobrej wrki jakiej, gowy przed nim chyli
zaczynaj i jemu czapkuj. Przeklty tedy, kamliwy hod i marny jak diabli! Ale
wity, bogosawiony, prawdziwy hod bo Czoo moje, Oko moje, Myl moja i prawda
moja i szczero serca mojego i piew mj i dostojno Moja! To wic prawo moje, to
paszcz mj, to korona moja! A co ja darowanemu koniowi w zby patrza bd! Oj,
wic chyba pjd na zebranie owe i pozwol aby to ze mn na niem uczyniono, bo
przysigam na Boga i na Matk moj przed Bogiem, Otarzem, e ten kto przede
mn czapkuje wcale le nie czyni, owszem, najlepiej on, najsuszniej postpuje!
Ow wy tam g...rze Chytrkujcie, Mdrkujcie a za swoj korzyci jak kury
dziubajcie. Ja, co z waszej Natury tpej a chytrej poczte, wedle Natury mojej
przyjm i gdy mnie g... karmicie ja to jak Chleb i Wino jad bd i si najem. Gdy za
mistrzem prawdziwym na owem przyjciu zabysn, gdy jako Mistrz przez
cudzoziemcw uznany obwoany bd, ju mnie niestraszne JW. Posa gupstwo a
on mnie take uszanowa musi... Siadaje tedy, siadaj, na tego konia, co ci daj, a
na nim daleko zajedziesz! Pjd, pjd tedy! Jako, powrciwszy do pensjonatu
mego, zaraz kufer otworzyem. O, czemu siebie samych nie szanujemy i nie
zaszczycamy! O, dlaczego tak pasko, tak pasko?! Wic do siebie wzaja
przyskakuj, jeden drugiemu Honor wiadczy, jeden do drugiego Maestro, maestro"
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 27 -
a Gran Escritor" a Que Obri a Que Gloria", c kiedy zaraz im si rozlazo i w
roztargnieni znw Skarpetki ogldaj.
Czekaje rzek Radca czekaje... Ju my im pokaemy! Ale stojemy.
Szepn do mnie Radca blady i spotniay:
Pokae co, g...rzu, tym g...rzom, bo wstyd bdzie Mwi jemu:
G...rzu, co ja im poka? A za mn Mi stoj i widzc, e nikt na mnie uwagi
nie zwraca chyba mnie za g...rza maj, li jak diabli, chybaby mnie w yce wd
utopili! Diaba tam, diaba tam, diaba tam! Ki diabe! G chyba Niedobrze! A tu widz,
e nowe osoby wchodz, a n byle jakie, bo zaraz ku nim Ukony, Honory powiay.
Owo pierwsza sza dama w gronostajowej pelerynie z pirami strusiemi,
pawiemi i z du sakiewk, tu obok kilku Lizusw, a za Lizusami kilku Sekretarzw,
dalej kilku Skryba i kilku Bazenkw, ktrzy w bbenki uderzali. Ty midzy niemi
czek Czarno Ubrany, a wida znaczniejszy, bo gdy wszed, gosy sysze si day:
Gran escritor, maestro", Mi estro, maestro"... i z tego podziwu chybaby na kolana
pad lecz ciasteczka jedli. Zaraz ty koo suchaczw si wytoczy on za porodku
silnie Celebrowa zacz.
Czowiek ten (a pewnie tak dziwnego czowieka ja pierwsi raz w yciu
ogldaem) nadzwyczaj by wydelikacony, a do tego jeszcze siebie delikaci. W
sakpalcie, za duemi czarnemi okularami, jak za potem, od wszelkiego wiata
odgrodzeni wok szyi szalik jedwabny w groszki pperowe, na rkach rkawiczki
czarne, zefirowe, ppalcowe, na gowie kapelusz czarny prondowy. Tak opatulony
i odosobniony, coraz z wskiego pociga flakonu, albo chusteczk czarn si ociera
i wachlowa. W kieszeniach papirw peno, skrypta ktre nieustannie gubi, a pod
pach ksiki. Inteligeni nadzwyczaj subtelnej, ktr w sobie wci subtylizowa,
destilowa, w kadem odezwaniu si swojem tak inteligentnie inteligentnym, i kobit i
mczyzn zachwycone cmoki wywoywa (cho to Skarpetki, krawaty sobie ogldaj).
Gos swj nieustannie cisza, ale, im ciszy, tym wanie dononiej, bo inni, ciszajc
si, jeszcze bardziej go nasuchiwali (cho i nie suchaj); i tak on w Czarnem
Kapeluszu zdawa si w Cisz Wieczn swoj czered prowadzi. Do ksiek, notat
swoich zagldajc, je gubic, w nich si tarzajc, nurzajc, on cytatami rzadkiemi
myl swoj okrasza i z ni tam sobie dokazywa, a ju do siebie, jakby na odludziu. I
tak w sobie papirem i myl kapryszc si, coraz inteligentniej by inteligentnym i ta
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 28 -
inteligencja jego, sama sob pomnoona i sama na sobie okrakiem, tak ju
Inteligentna stawaa si, e Jezus Maria!
A tu Pyckal, Baron mnie do ucha:
A hu, huzia! Ty i Radca z drugiej strony:
Hu, huzia, bierz go, huzia! Powiadam:
Ja nie pies. Szepn Radca:
Bierz go, bo wstyd, bo to ich Najsawniejszy Pisarz i nie moe by, eby tu z
nim Celebrowali gdy Wielki Pisarz Polski Geniusz jest na sali! Ugry go, g...rzu,
geniuszu ugry, bo jak nie, my ciebie ugryziemy!... Jako za mn caa moja czereda
stoi... Poznaem, e innej rady nie ma, tylko ja jego ugry musz, bo mnie Swojacy
spokoju nie dadz; a ju, jelibym ja tego Bawou ugryz, sam bym Lwem na placu
osta. Ale jak ugry, gdy bestia jak z ksiki marcypani, marcypani, e a mglio, i
coraz inteligentniej jest inteligentnym, subtelniej subtelnym...
Odezwaem si tedy do ssiada, a dosy gono, eby to mnie sysza.
Nie lubi ja gdy Maso zbyt Malane, Kluski zbyt Kluskowe, Jagy zbyt
Jaglane, a Krupy zbyt Krupne.
Odezwanie si moje w powszechnym ciszeniu jak trba zabrzmiao i na mnie
powszechn uwag zwrcio, a w Rabin celebracj swoj przerwa i na mnie
okulary nastawiwszy, niemi spoglda z ciemni swojej; potem za zagadn po cichu
ssiada, kto zacz... Powiada ssiad, e Cudzoziemski Pisarz, wic troch si stropi i
pyta, czy Anglik, Francuz, lub moe Holender; ale ssiad jemu powiada, e Polak.
Polak zawoa Polak, Polak, Polak... i dopiro, kapelusza poprawiwszy, nog
sobie silnie rozgrymasi, a potem w notatkach swoich, w papirach pogrzeba i
rzecze, ale nie do mnie, tylko tam do Swoich:
Tu powiadaj, e maso malane... Myl, owszem, ciekawa... ciekawa myl...
Szkoda e niezbyt jest nowa, bo to ju Sartoriusz powiedzia w swoich Bukolikach.
Cmoka poczto, odpowied jego smakujc, jakby to najprzedniejsze
marcepany byy. Wszelako, cmokajc, jak gdyby wasnem cmokaniem gardzili i z
tego powodu im si cmokanie j rozazi. Gdy on do Swoich si zwrci, ja w gniewie
do Moich si zwrciem i powiadam:
A mnie po diaba co Sartoriusz powiedzia, gdy Ja Mwi?!
Ow moi mnie zaraz poklask dali:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 29 -
Cze, cze Mistrzowi naszemu! Dobrze mu si odci! Niech yje
Gombrowicz Geniusz! Ale przyklaskuj, a jakby przyklaskiem swojem pogardzali... i
zaraz si rozlaz. Wtenczas tamten w ksikach, papirach pogmera, kiebaszc silnie
nog, a wci tylko do Swoich si zwracajc:
Tu powiadaj, e co mnie Sartoriusz gdy Ja Mwi. A to wcale nieza myl i
mona by j z rodzenkowem sosem poda, ale z tem bida, e ju Madame de
Lespinasse co podobnego powiedziaa w jednym z Listw swoich, i Znowu
cmokaj, smakuj, cho Cmokiem, Smakiem swoim pogardzaj... i w roztargnieniu
on im si rozazi. Ja wic do Swoich si zwracam, eby jemu co dobrze powiedzie
a tak ugry, eby ju si jemu szczeka odechciao! A tu widz: moi jak ogie
czerwoni; czerwony wic, jak burak, Radca, czerwony Pyckal wraz z Baronem, a
Cieciszowski silnym rumiecem po uszy si obla i tak stoi! O Boe, co to, dlaczego
tak nagle sponli, przecie przed chwil jeszcze Uwielbiali, skd taka przemiana... ale
nic, stoj, czerwieni si... Mnie jakby kto w pysk strzeli od Rumieca Swojakw,
ktry te tak mnie Zarumieni, e z naga przed ludmi cay czerwony si staem jak w
Koszuli! A diaba, diaba tam! Ju nawet mnie si uszy sczerwieniy!
Ow to Mka moja, e ja, jak g...rz, czerwony, i jakbym z czapk w garci pod
potem boso sta; a ju najgorsze, e nie z przyczyny jakiego wstydu mojego, a tylko
Rumieca cudzego, cho to i Swojskiego. W strachu wiec e ja za spraw tych to
g...rzw moich co mnie za g...rza maja, g...rzem przed g...rzami tamtemi
wypadn, a ju chcc tego g...rza pogry, krzyknem:
Ci... g... g...
Odpowiedzia:
Ow to wcale nieza Myl i z grzybkami dobra, tylko ja nieco przysmay i
mietanki podla; ale c kiedy ju przez Cambronne'a powiedziana... i, w sakpalcie
swoim si zamknwszy, nog rozkaprysi.
Ja si bez sowa zostaem! A bo ju jzyka w gbie zapomniaem! A ajdak, tak
mnie oniemi, e i sw nie miaem, bo co moje nie Moje, podobnie Kradzione!
Stoj wic przed ludmi wszystkimi, a tam z tyu moi mnie kuksy daj, cign,
odcigaj i chyba czerwoni, czerwoni... Tu za, przede mn, tamci oklask cudakowi
swemu daj, cho zarazem, jakby oklask swj lekcewayli, skarpetki, koszule, spinki
sobie ogldaj. Ju na nic nie baczc, wszystko porzucajc, od haby mojej, wstydu
uciekajc, ja do drzwi przez ca sal i zaczem i Uchodz! Uchodz, bo do diaba
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 30 -
wszystko i diabli, diabli, wszystko diabli wzili! Uciekam, uchodz! A tu, gdym w
jawnej ucieczce mojej prawie do drzwi doszed, , , znw diabli mnie bior, diabli, i
myl, e co ty bdziesz do diaba ucieka, co bdziesz ucieka! Zawrciem i
wracam, id przez cay salon, a wszyscy si przede mn rozstpuj! A diabli, diabli,
a niech to diabli, Szatani!
Id tedy, a bybym pyskw porozbija! Ale, jakem ju do ciany doszed, znowu
zawrciem i z powrotem do drzwi i zaczem, bo myl sobie: lepiej nie bi. Gdy
za ju prawie do drzwi dochodziem, znowu zawrciem (bo ju mnie si Chd w
przechadzk jak po tym salonie przemienia) i znw przez sal id... Powszechne
wic osupienie, gby porozdziawiano, patrz, a moe mnie za pgwka maj, ale
diabli, diabli, o nic nie dbam, a Chodz, jakbym tu sam by, jakby nikogo nie byo! A
chd coraz silniejszy, Potniejszy... i tak ju diabli, diabli, Chodz i Chodz i
Chodz, a ju Chodz, Chodz, i Chodz i Chodz...
A to ju tak Chodz! Z trwog spogldano, bo chyba nikt nigdy na adnem
przyjciu tak nie Chodzi... ot tam pod cianami, a jak trusie, przycupnli, siaki taki
i pod mebel wlaz, albo si meblem odgrodzi... a ju Chodz, Chodz; i ju nie tylko
Chodz, a tak Chodz, e a Chd jak diabli, e wszystko chyba porozbijam... O,
Jezus, Maria! To ju Moi nie moi ogon pod siebie, dudy w miech, patrz, a ja Chodz
i wci Chodz, Chodz, a ju Chd mj jak po mocie dudni, diabli, diabli, i ja nie
wiem, co z tym Chodem poczn, bo to, Chodz, Chodz, a ju jak pod gr Chodz,
Chodz i ciko,i ciko, pod gr, pod gr, o, co to za Chd, o, co ja robi, o, ju
chyba jak Szaleniec jaki Chodz i Chodz i Chodz, a to przecie za Wariata mnie
bd mieli... ale Chodz, Chodz... i diabli, diabli, Chodz, Chodz...
A tu patrz, a tam jeden kole pieca ty chodzi zaczai i Chodzi i Chodzi, a ju
tak Chodzi, Chodzi, e gdy ja Chodz to ty i on Chodzi. Dopiro ja od ciany do
ciany, a on tam pobok od pieca do okna... i gdy ja chodz to ty i on Chodzi...
Mnie diabli bior: a co on si przyczepi, czego chce, moe przedrzenia?...
czemu ze mn Chodzi? Alem Chodu mego przerwa nie mg. Ow ze strachu
samego oni by pewnie i jego i mnie za eb, za drzwi!... Ale, cho to si boj, a ty i
gniewaj, przecie i gniew i strach wasny lekce sobie wa, wic im si rozazi... i
dopiro, cho to jeden zblad, drugi brew zmarszczy, trzeci nawet kuak wystawi,
zarazem ciasteczka, buki z szynk j jedz i jeden do drugiego:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 31 -
Wysza ta rewista? A ja sobie Kafelki sprawiem... Ja tom nowy Poezji
wydaj... Ow tak gadaj, gadaj, cho to si gniewaj, moe i strachaj, ale ty
widz, e si wymiewaj i, cho tam jeden z buk, drugi moe z kieliszkiem, a za
stokami, pod stokami, gniewaj si; gadaj, strachaj, ale ty chyba si i
wymiewaj... a ja Chodz, Chodz i on ty obok Chodzi, Chodzi, a diabli, a diabli!...
Myl tedy, a co to, a jak, a dlaczego do mnie ten czowiek si przyplta?... i
baczniej jemu si przyjrzaem... Przyjrzaem v si i widz: czek susznego wzrostu,
Brunet silny, a nawet nietpego, owszem, do szlachetnego oblicza... Ale czerwone
ma wargi! Wargi ma, powiadam, Czerwone, Uczerwienione, Karminowe! I tak z
Wargami Czerwonymi chodzi, Chodzi, Chodzi! A to ju jakby mnie kto w pysk strzeli!
A to jak rak sczerwieniaem ! Dopiro ja, jak oparzony, czerwony, Chd mj, diabli,
diabli, do drzwi skierowaem i przez te drzwi, o ju nie Chodz, Chodz, a tylko
Uchodz... Uchodz, jakby mnie diabli, szatani gonili !
Przeklte Ludzkoci spaczenie! Przeklta ta winia nasza w bocie utytana!
Przeklte to bajoro nasze! A to ten co tam Chodzi, chodzi, z ktrym ja Chodziem,
nie Bykiem by, a tylko krow !
Mczyzn co, mczyzna bdc, mczyzn by nie chce, a za mczyznami
si ugania i za nimi Lata jak w Koszuli, ich uwielbia ach kocha, do nich si zapala, ich
poda, na nich si akomi, do nich si wdziczy, mizdrzy, im si podlizuje, lud
tutejszy wzgardliw darzy nazwa: puto". Wargi te ujrzawszy, ktre rem kobiecym,
cho Mskie, krwawiy, ani cienia wtpliwoci mie nie mogem, e los mj Puto
takiego mnie zdarzy. Z nim to ja wobec wszystkich Chodziem, Chodziem, jak w
parze jakiej na zawsze sparzony!
Nic dziwnego przeto, e jak Szalony po schodach od wstydu mego uciekaem.
Ale gdy tak przez ulic biegn, czyj bieg za sob posyszaem i tak biegnc, sysz,
e kto za mn biegnie ; a nie kto inny to by, jeno Puto, ktry za rkaw mnie zapa.
O! zawoa. Wiem ja wzgard twoje i wiem, e ty tajemnic moje odkry (a jemu
si wargi czerwieniy) ale wiedz, e we mnie Przyjaciela masz i Wielbiciela, bo ty
chodem swoim wszystkich przemg... A ty ja razem z tob tam Chodzi zaczem,
eby tobie jak tak pomoc da i aby sam przeciwko wszystkim nie by... Chodmy
tedy, Chodmy! (To mwic, mnie pod rami uj i oddechem swoim mskim a
kobiecym mnie przysmala.) Ja mu si umknem, a bo i nie wiedziaem ju w
pomieszaniu i oszoomieniu mojem czego chce ode mnie i czego da, a moe
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 32 -
Poda, do tego za przed ludmi wstyd mnie byo (cho pusta ulica). Lecz
miechem wybucha i jak kobita cienko, piskliwie zawoa:
Nie bj si, ty ju za stary dla mnie jeste, ja z Modymi tylko zadaj si
Chopcami! Tak wzgardzony, ja z gniewem jego odepchnem, ale on czule si
przycisn}; Chodmy, chodmy, chode ze mn, razem troch sobie
Pochodziemy!... Ja nic na to. Ale, e to razem po ulicy szlimy, on mnie
swoje opowiada zacz. Ow szeptem mnie wszystko swoje opowiada, a ja
sucham, Ow czowiek ten, Metys chyba, Portugalczyk, z perskiej tureckiej
matki w Libii urodzony, Gonzalem zwa si; a bardzo Bogaty, okoo 11-tej lub 12-tej
z rana z ka wstaje i kaw wypija, a potem na ulic wychodzi i tam po niej chodzi, a
za Chopcami albo Chopakami. Gdy sobie jakiego upatrzy, zaraz do niego
podchodzi i jego o jak ulic zapyta; a tak z nim zapoczwszy, gawdzi zaczyna o
tym a o owym, eby tylko wymiarkowa czy Chopca owego namwi do grzechu
mona za 2, 5 albo i 10 Pezw. Przewanie tedy w strachu, trwodze mwi o tym si
nie way i go tam zbywali, jak zmyty odchodzi. Wic tedy za innym Chopcem,
Modziecem albo i Chopakiem, ktry mu w oko wpad... i tam, panie, znowu o
ulice rozpytywanie, rozmawianie, to znowu o Grach jakich, albo Tacach,
zagadywanie, a wszystko eby jego za 5 lub 10 pezw skusi; ale mu Chopiec ten
co ostro powiedzia, albo splun, On tedy ucieka, ale rozogniony. Wic znowu za
innym Brunetem albo Blondynem, zagadywa, rozpytywa. Gdy tedy j si
zmczy, do domu wypoczywa wraca, i tam, na szezlongu nieco wypoczawszy,
znowu na ulic szuka, chodzi, zagadywa, rozpytywa, a to Rzemielnika jakiego,
a to Robotnika, albo Pomocnika, albo Pomywacza, albo onierza, albo Marynarza.
Przewanie jednak w lku, strachu, co przystpi, to zaraz Odstpi; albo ty,
panie, idzie za jakim, to tamten gdzie. do sklepu wszed, albo z oczu zgina, i nic z
tego. Znowu wic do domu swego zmczony, znuony, cho w ogniach
powraca, a przeksiwszy co i wypoczawszy na szezlongu znowu na ulic biey, aby
jakiego Chopca, byle zgrabnego, upatrzy,, przygada. Jeli wic takiego zdyba, a z
nim za 2, 5 lub 10 Pezw si ugodzi, zaraz jego do mieszkania swojego prowadzi i
tam, na klucz drzwi zamknwszy, kurtk, krawat, spodnie zdejmuje, na podog
rzuca, do Koszuli si rozbiera i wiato przyciemnia, Perfum rozpyla. A tu dopiro
Chopak go w mord i do szafy jemu bielizn wybiera, albo pinidze wydziera!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 33 -
Zmartwiay od strachu okropnego Puto krzycze si nie way, wszystko jemu
zabiera pozwala i bolesne razy jego znosi. Od Razw tych, Kuksw, jeszcze
wikszy ogie jego! Gdy wic wyszed Chopak, on znowu na ulic rozogniony,
rozpalony, zachwycony, a te wystraszony, umczony, i daleje za Czeladnikami,
Rzemielnikami modymi, onierzami lub Marynarzami; ale co przystpi to odstpi,
bo cho dza wielka, strach wikszy od dzy. A ju noc pna i coraz puciejsze
ulice: do domu wiec swojego Puto wraca, do koszuli si rozbiera i koci zmczone na
ku samotnie utula, a to eby nazajutrz znw wsta, kaw wypija i za Modymi
ugania chopcami. I dnia nastpnego znowu wstaje, spodnie, kurtk przywdziewa i
znowu za Modymi ugania chopcami. A dnia nastpnego z ka swego wstawszy,
znw na ulic, eby za Chopcami si ugania.
Dopiro powiadam:
Jeste to moliwe, czowieku nieszczsny, eby pokusie twojej Rzemielnik,
lub Czeladnik, lub onierz ulega, gdy ty w nim tylko wstrt, odraz wzbudzi moesz
wdzikami swoimi? Zaledwiem to wyrzek, zawoa, a bardzo, wida, uraony:
Mylisz si, bo ja oczy mam due, paace, a rk bia, stop delikatna! I
zaraz kilka krokw naprzd wybieg, mnie figur swoj w przegibach i szarmantach
pokazujc i silnie ni drobic.
Ale potem mwi:
Zreszt w potrzebie s, grosza potrzebuj. Dlaczeg jednak
powiadam dlaczeg ty wicej im pienidzy nie dasz, a tylko 2, 5 lub 10 Pezw,
skoro bogatym jeste, a tyle trudu ciebie kosztuje ktrego namwi?
Odpowie:
Spjrz pan na ubranie moje. Ja jak zwyky Subiekt, albo Fryzjer ubrany
chodz i koszul mam za 3 Pezy, a to eby z Bogactwem si moim nie zdradzi; bo
ju do tej pory pewnie dziesi razy bybym uduszony, albo Noem, albo eb
rozkiebaszony; i jelibym ja Chopcu jakiemu wicej da Pezw to zaraz o wicej by
prosi i dopiro domu nachodzenie, Groenie, Przeladowanie, eby tylko wicej
jeszcze wydusi, wyudzi. Dlatego ja, cho paac mam, wasnego lokaja udaj. I
wasnym swoim lokajem jestem w mym paacu!
Tu zakrzykn rozpaczliwym gosem, ale cienko:
Przeklty, przeklty Los mj! Lecz zaraz, wznoszc ku niebu rece, czy te
raczki, zawoa cienko, przeraliwie:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 34 -
Bogosawiony, ach, sodki, cudowny mj los i ja innego nie pragn!
Drobnymi kroczkami naprzd przez powietrze sadzi, a ja obok kusem jak na
bryczce. Okiem duym, wilgotnym, omdlaym na prawo, na lewo oczkuje, a ja obok
jak Ko przy Kobyle! To mieszkiem perlistym wybucha, to zy due i kobice roni, a
ja, panie, jak na tatarskim weselu! Wtem w boczn uliczk skoczy i ni goni, a bo
onierza zobaczy... lecz zaraz przystaje, za wgem si chroni, bo jaki Czeladnik
przechodzi... to znowu zza wga tego wyskakuje za jednym Subiektem i znowu
przystaje, wypatruje, opotkami kluczy, a bo Pomywacz przeszed rosy, mody... I
tak, modymi Chopcami miotany, przez nich, jak przez Psw, na wszystkie
strony rozrywany, to w prawo, to w lewo pdzi, goni a ja za nim... bo ju mnie
ponosi! A grzech jego Ciemny, Czarny mnie ulg jak sprawia w tym okropnym
wstydzie moim, ktrego ja na przyjciu si najadem. I w nocy, w grzechu, na plac
wypadlimy, na ktrym wiea przez Anglikw zbudowana: tam wic wzgrze ku
rzece opada, a miasto do portu zstpuje i cichy wody wiew jak piew jaki
wrd placu drzew... Tam wielu byo modych Marynarzy.
Lecz ona, ktra za jednym z nich wanie gonia, ni to piorunem raona,
przystana. Czy widzisz Chopaka tego Blondyna, co przed nami ? Cud to chyba,
a moe i szczliwa wrba! Jego to nade wszystkich kocham, za nim ju kilka, razy
si uganiaem, goniem, ale zawsze mnie z oczu gin. O szczcie, rado e znw
jego widz, znw za nim, za nim, ach, za nim biec mog!
I, ju na nic nie baczc, za tym Modziecem pomkn; a ja za nim! Z dala
niewiele te z tego Chopca Blondynka widziaem, a tylko jego kurtka, gowa mnie
si miga... ale widz, e on do wrt parku taniej, ludowej zabawy zmierza, ktry
Parkiem Japoskim" nazwany i po jednej placu stronie t krzykliwymi lampami si
jarzy, a tam przystan w wietle migoccym latar, ktrymi deski, supy byy
obwieszone.:
Owo on tam stoi, jakby czeka. A ona midzy drzewa, co na placu byy jak
asica wbiega i, w ich cie si schroniwszy, stamtd tskni do niego i wzdycha
zacza.
Ow myl sobie: a co to, gdzie ja jestem, co ja robi? I dawno bym ju jego
odbieg, ale mnie al byo jedynego towarzysza mojego porzuca. Bo to Towarzysz
by. Tylko e, gdy on tak pod drzewem ze mn razem, mnie dziwno troch, bo ni pies
ni wydra. Ow woski czarne mskie mia na rku,, ale rka Rczka Pulchna,
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 35 -
Biaa... a pewnie i stopa... a cho policzek ciemny od zarostu zgolonego, przecie
policzek ten jemu si wdziczy, przymila, jakby nie ciemny by, a wanie biay... a ty
cho Noga Mska, ona jakby Nk by chciaa i w dziwacznych si wdziczy
podrygach... i cho gowa mczyzny w sile wieku na skroniach wyysiaa,
pomarszczona, gowa jemu jakby z gowy si wymyka i gwka by pragnie... On
wic jakby siebie nie chce i siebie przemienia w ciszy nocnej, a ju i nie wiadomo czy
to On czy Ona... i chyba, ni tym ni ". owym bdc, Stworzenia a nie czowieka ma
pozr... Przyczai si, szelma, stoi, nic nie mwi, a tylko na Chopca swojego milkliwie
spoglda. Myl tedy ki diabe Wilkoak i po co ja tu z nim, gdy on mnie wstydu
przysparza, a za spraw jego haba moja na Przyjciu owym, ale diabli, szatani,
nieche ju i Diabe, a ja jego i tak nie porzuc, bo przecie ze mn chodzi i razem
Chodziemy.
Wtem mczyzna starszy, szpakowaty do chopca owego przystpi; co widzc
Puto okropnie si wzburzy, mnie znaki , dawa zacz i powiada:
Przeklestwo i Nieszczcie moje! Co to za dziad, czego on chce od niego, a
pewnie oni si tu umwili i on jemu fundowa bdzie!... Ide, posuchaj, co mwi
ze sob... ide, posuchaj, bo ju z zazdroci umieram... ide, ide...
Szept jego gorcy omal mnie ucha nie osmali. Spod drzew wyszedszy,
zbliyem si do modzieca, ktry redniego wzrostu, jasny wos, stopa, rka
redniej miary, a tak jemu oczy, tak zby, czupryna, e szelma, szelma, o, szelma
Gonzalo! Ale co ja sysz! Przecie Swojska Mowa!
Jak oparzony od nich prdko odskoczyem i do Gonzala przyskoczyem:
Rb co chcesz, ale ja odchodz i nie cha nic z tym mie, bo to Rodacy s
moi, a pewnie Syn z Ojcem! Nic ja z tym nie chc mie i do domu pjd!
Za rk mnie zapa.O! zawoa. Bg mi ciebie zdarzy, przyjacielu mj, i
ty mnie pomocy swojej nie odmwisz! A gdy rodakami twoimi s, atwo ci przyjdzie z
nimi poznajomi si! A wtenczas i mnie poznajomisz i ja przyjacielem twoim
serdecznym po wsze czasy bd, a nawet 10,20,30 tysicy tobie dam, albo i wicej!
Chodmy, chodmy za nimi, ju do parku wchodz!
Ja bi jego chciaem! Ale przysuwa si, przytula:
Chodmy, chodmy, przecie ju razem chodziemy, chod, chod,
chodmy, chodmy! I tak mwic, naprzd ruszy, a ja do Chodu mego, w Chd
mj uderzyem i Chodmy, Chodmy, Chodmy! Do parku wbiegamy! A tam kolejki z
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 36 -
hukiem zza skay, wdzie pajace lub prne butelki, to znowu karuzele, albo
hutawki, albo trampolina, dalej za na koniach drewnianych krcenie, do celu
strzelanie, grota sztuczna, lub krzywe zwierciada i tak wszystko, panie, krci si,
lata, strzela w oskocie zabawy, a pord lampionw, rac i fajerwerkw! A ludzie
chodz i sami nie wiedz, jeden na hutawk patrzy si, drugi na pajaca i tak od
zwierciada do butelki chodzi i pogapuje si na to lub na owo; wszystko za
rozpdzone, rozedrgane, tu wic Potwr, a tam Magnetyzer! Dopiro tedy zabawa
wre, Hutawki bujaj, karuzele krc si za wasnym ogonem, a ludzie chodz,
chodz i chodz i chodz i chodz, a ju od Hutawki do Karuzeli, lub ty od Karuzeli
do Hutawki. Krc si tedy Karuzele. Bujaj Hutawki. A ludzie tak Chodz. I tylko
Zwierciada lampionami wabi, Butelki gosem zachwalacza krzycz i tak, jeli nie
Butelki, to Kolejka co z hukiem wypada, lub Jezioro w sztucznej grocie, albo Pajac;
od czego blask i huk i wszelkich zabaw, Rozrywek krcenie si i wiercenie i latanie.
Gdy za Rozrywki si bawi, ludzie chodz, chodz!
Gonzalo pdem bieg z obawy, eby tamci jemu w tumie nie zginli i,
odnalazszy ich, mnie znaki dawa bym popiesza. I do mnie:
Oni do Sali Tacw poszli! Ja mwi:
Lepiej Karuzelem si pokrmy. Powiada:
Nie, nie, do Sali Tacw! My tedy do Sali Tacw. Tam dwie orkiestry, co na
przemian graj. Tam na bezmiernej przestrzeni tysic moe stolikw ludmi
obsidzionych, a porodku wielka podogi tafla jeziorem si mieni. Ow muzyka
zagraa, a wtenczas pary wychodz, krc si; gdy za muzyka przestaa, to i pary
krci si przestaj. Tak za przestronna ta sala, tak wielki jej bezmiar, e od kraca
do kraca, jak w grach, gdy z wysokoci, z wyyny, a tam dolina i oko ginie, tonie, a
ludzie jak mrwki... z dala za szum i gos muzyki toncy dobiega. Ow robotnicy,
suce, subiekci albo praktykanci, marynarzw duo i onierzw, take urzdnicy,
szwaczki albo Sprzedawczynie i przy stolikach siedz, albo na rodku si krc w
takt muzyki; gdy za muzyka urwie to ustaj. Sala bardzo biaa.
Mody z ojcem swoim (bo to ojciec by) przy stoliku siedzieli i piwo pili; my z
Gonzalem przy ssiednim stoliku usiedlimy i Gonzalo do mnie, ebym ja si z nimi
poznajomi. Id do nich, przepij, jak to z Rodakami, a ja ty przepij i w kompanii
sobie popijemy!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 37 -
Ale sala dua, wiate mnstwo i ludzie si patrz, wic mnie znw nijako si
zrobio i powiadam:
Tak nie mona, bo zbyt obcesowo... a ju tylko w mylach jakiego powodu
szukaem, eby odej, bo nawet mnie Wstyd z czowiekiem takim przy stoliku
siedzie. On na mnie nastaje. Ja si wzdragam. Wino popijamy, a muzyka przygrywa
i pary si krc. Gonzalo tedy znowu, ebym to ja do nich szed, a jak upojony na
wybranka swojego spoglda i chcc jemu si przypodoba, a w oko wpa, Oczko
przymrua, rk Rczk rusza, chichocze, a na siedzeniu podskakuje... i dopiro na
kelnera, jemu sjk w bok, jeszcze wina woa, a take gaki z chleba robi i nimi
wystrzela, miechem hucznym witajc te Figielki swoje! Mnie wstyd coraz wikszy,
bo ju i ludzie si patrz; wic powiadam, e za potrzeb swoj musz si oddali i
do ustpu poszedem; a w tej intencji, eby to jemu z oczu zej i przepa. Id do
ustpu, id... Ale kto mnie za rk w tumie zapa, a kto? Pyckal! Za Pyckalem
Baron, a obok Ciumkala!
Dopiro zdumienie moje. Skd tu oni?! A ty patrz, czy burdy jakiej nie
szukaj, bo moe tu za mn po to przylecieli; i za ten wstyd, ktrego si przeze mnie
na Przyjciu najedli mnie co zrobi pragn... Ale gdzie tam!
A, panie Witoldzie drogi, Szanowny! A to znowu si spotykamy! A
chodmy si Napi! Na jednego! Na jednego! Chodmy, ja funduj! Nie, nie, ja
funduj! Nie, nie, ja funduj! Pyckal zaraz wrzasn:
Co ty kpie fundowa bdziesz! Widzielicie woka! Ja funduj! Ale Baron pod
rk mnie bierze, na bok odprowadza, a silnie furczy, jak bk jaki bzyczy: Nie
suchaje Pan ich, ju od chamstwa tego uszy puchn, my si czego razem
napijemy, prosz, prosz Pana mego! Ale Pyckal mnie za rkaw zapa i odciga, a
do ucha mwi:
Co ciebie ten francuski Piesek Mopsik nudzi fumami swoimi gupimi
kretynicznymi, chode ze mn, my si napijemy, a bez ceregieli!
Powiadam wic:
Bg zapa, Bg zapa, wikszego dla mnie honoru nie moe by jak z
Panami przyjacielami moimi popi, alem w kompanii.
Jakem to powiedzia, oni okciami si trcaj, jeden drugiego a ty oczy mru,
gowami kiwaj:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 38 -
W kompanii, w kompanii! A wanie e to w kompanii! Owszem, podobnie to
z Gonzalem jeste, a niech ci diabli! Z Gonzalem si zaprzyjanie, z Gonzalem
chodzisz, a niech ci kaczka! Przecie ten czowiek; na milionach siedzi! Ju
ty nie taki wariat, jak tam ludzie mwi. Chodmy na jednego, na jednego! Napijmy
si! Ja funduj! Nie, nie, ja funduj!
Coraz wic serdeczniej, poufaej nastpuj, a e to mnie okciem trca si nie
powaaj, siebie wzajem pod ebro trcaj, kuksy sobie daj, tam midzy sob
dokazuj i ju jeden do drugiego: chodmy, napijmy si! Ja widz, e oni! tak niby
ze sob, ale chyba do mnie... i ju ciska, caowa si z sob zaczli (bo ze mn tej
miaoci nie mieli) i Chodmy, Chodmy, ja funduj, nie nie, ja funduj! Sakiewk
potrzsa Pyckal, ty i Baron swoj, Ciumkaa pinidze z papira wyjmuje, dopiro
jeden drugiemu pokazuje, jeden drugiemu pinidze pod nos pcha. I krzykn Pyckal:
Co ty mnie bdziesz fundowa, ja tobie zafunduj, a jeszcze ci moe ze 100
pezw dam, jak mnie si zechce! Baron zawoa:
Ja tobie dam i 200! A Ciumkaa:
Ja tu 300 mam, tu mam 300 i jeszcze 15 drobnymi!
Widz, e cho oni tak sobie funduj, siebie zapraszaj, i sobie te pinidze
pokazuj, mnie by chyba fundowali i mnie by chyba je pokazywali... tyle tylko e nie
miej... a ju chyba mnie o romans jaki z arcybogatym Puto posdzaj... i z tej
przyczyny chybaby mi zote gry dali, a ju sami nie wiedz czym raczy, jak prosi!
Na tak cik obraz moj, a te w tym wstydzie, e oni mnie wida za kochanka
jego maj, maom w mord ktrego nie strzeli; alem tylko krzykn, eby mnie gowy
nie zawraca, bo czasu nie mam!... i prdko odszedem, do ustpu wchodz, oni za
mn. Tam jeden by czowiek, ktry si do urynau zaatwia. Ja do urynau, oni do
urynau. Ale gdy ten czowiek, co si zaatwia, wyszed, oni hurmem do mnie i
krzykn Baron do Pyckala masz tu 500 Pezw", a Ciumkaa do Barona masz tu
600", a Pyckal do Ciumkay tu 700, 700 masz, bierz, kiedy ci daj!". Pinidze
wycigaj, nimi sobie, mnie, przed nosem wytrzsaj i sobie wtykaj! Szaleni chyba!
Rozumiaem wic, e cho oni sobie tak te pinidze midzy sob daj, mnie by
ich chtniej dali, eby to sobie ask moj kupi... tyle tylko, e im niezrcznie byo,
bo ze mn miaoci nie mieli. Ow powiadam:
Nie gorczkujcie si Panowie, z wolna, z wolna. Ale oni tylko szukali, ktrdy
to mnie te Pinidze wcisn i w kocu Baron za gow si zapa:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 39 -
A to ja dziuraw mam kiesze, ot, lepiej tobie Pinidze moje dam, bo
jeszcze zgubi!... i zacz mnie Pinidze wciska, co widzc, tamci ty mnie swoje
wtykaj:
Wee i moje, i moje, bo u mnie kiesze ty dziurawa. Ja powiadam:
Bjcie si Boga, panowie, po co mnie dajecie?... ale w teje chwili wszed
kto za potrzeb, wic oni do urynau, portki rozpinaj, pogwizduj, e to niby nic, e
za potrzeb... Dopiro gdy ten! co by wszed, wyszed, oni znw do mnie, a e ju
wiksze miaoci nabrali, nue mnie Pinidze wciska i bierz, bierz" woaj. Ja
powiadam:
W imi Ojca i Syna, panowie, po c wy mnie to dajecie, na co mnie pinidze
wasze? W tej chwili jednak kto wszed, za potrzeb, wic oni do urynau,
pogwizduj... ale jak tylko sami zostalimy, znowu przyskoczyli i krzykn Pyckal:
Bierz, bierz, gdy ci daj, a bierze, bierz, bo on 300 albo 400 ma Milionw!
Nie bierz od Pyckala, ode mnie we krzykn Baron, furczc i bzyczc jak osa ode
mnie bierz, bo, bje si Boga, on moe i 400 albo 500 Milionw!
Ciumkaa za jcza, paka, wzdycha:
Dopraszam aski, a moe i 600 Milionw, wee Pan Wielmony i mj grosik!
Gdy tak nastaj rozczerwienieni, rozpaleni i Pinidzrnj tymi wymachuj, mnie je tkaj,
pchaj, a jeden z drugim i z trzecim, jeden przez drugiego, trzeciego, i tak Razem
Midzy sob na mnie, na mnie, nie chciaem ju duej wstrtw czynili i pozwoliem,
eby mnie Pinidze wetknli. Wtenczas wszyscy do urynau: bo wanie kto
wchodzi. Ja z pinidzmi tymi we drzwi i z ustpu na sal wybiegem; a tam muzyka
gra, pary si krc. Przystanem z pinidzmi i widz, e Gonzal mj przy stoliku
wci figluje i figluje i figluje...
A to wic Rczk machnie; a to oczkiem strzeli; to znw gaki z chleba
podrzuca, to szklaneczk brzczy, to paluszkiem drobi, a tak pord tych figielkw
swoich jak Indor midzy Wrbelkami... i miechem hucznym wita wasne figle swoje!;
Ow ci co tam bliej siedzieli pewnie myleli, e zawieruszony, ale ja wiedziaem
jakie to wino jego i do kogo on owe figielki; kieruje. Cho wic, zbrzydzony, do domu
chciaem wraca, umyka, a wszystko to rzuci, widok ten jakby mnie noem pchn
(a tu pit do gry zadziera) bo przecie to towarzysz mj (a tu chusteczk
zamacha), to mj poplecznik (w donie klaska, kolanami strzela) z ktrym ja
chodziem (daleje palcami przebiera) wic na to pozwoli nie mog aby on mnie
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 40 -
przed ludmi takie hece robi (na trbce papierowej trbi). Do stolika tedy na powrt
si skierowaem.
On, zobaczywszy mnie, z figlw macha, kiwa na mnie zacz. Dopiro, gdy
si zbliyem, zawoa:
Hej ha, siadaj, siadaj, to si zabawimy! Hej ha, hej ha, sasanka, cacanka!
Cacy cacy jest Pankracy, Cho i gadki ty Ignacy!
I gak w nos mnie ciska, w papir trbi, a po cichu mwi:
Zdrajco, gdzie bye, co robie, tobie Nudna moja sprawa! Zaraz ty
szklank wina ze mn si trca, bibuki rozrzuca i mnie wino do szklanki nalewa.
Napijmy si! Napijmy si! Mama tacw zakazuje, A ja Skoczkiem dokazuj Oj,
bawmy si! Oj, uywajmy! Wina mnie nalewa. Mnie trudno odmwi, bo hucznie
zaprasza. Pijemy. Ale obok, przy drugim stoliku, Baron, Pyckal, Ciumkaa zasiedli i
wina woaj! Nieche to diabli! Wida e, gdy mnie pinidzy dali, ju mielsi si czuli,
a gdy Gonzalo popija, oni ty do kuflw, do kieliszkw, kuflami, kieliszkami, kubkami
si trcaj, pij, wychylaj, wykrzykuj, a heje ha, a hoc hoc, a byo nie byo!
Jednakowo tyle miaoci nie mieli, eby do nas przepija, wic tylko midzy sob
przepijali. My te z Gonzalem do siebie przepijamy.
Oczko moje co tak strzelasz Ubij, zabij, idzie Grzela! A po cichu mwi:
Ide do Starego, popro ich do kompanii. Poznajomimy si. Powiadam:
Nie mona.
Mnie do rki pod stoem co pcha i mwi:
We to, we to, masz to, trzymaj to... a to Pinidze byy. We, mwi, w
potrzebie jeste, poznaj Przyjaciela, Wielbiciela, a bye mnie Przyjacielem by ju ja
ci Przyjacielem bd! Ja bra nie chc, ale mnie si pcha i wepcha. Ow bybym
mu te pinidze na ziemi cisn; ale, e to ju tamte pinidze miaem, a tera do
tamtych nowe mnie dooono, sam nie wiem co robi; bo chyba ju razem ze cztery
tysice si zebrao. Tymczasem Baron z towarzyszami swymi midzy sob popijaj;
ale i di mnie przepija zaczli. Z pinidzmi ich w kieszeni, ju tego im nie mogem
zrobi ebym do nich nie przepi; oni wie znowu do mnie; Gonzalo do mnie; ja do
Gonzala; oni do Gonzala; Gonzalo do nich! Pijemy, popijamy. Dopiro zabawa
Buziak, buziak, ojejjziak, Nie dla Jzia moja buzia !
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 41 -
Trbi w papir, rczk, nk macha! Hoc, hoc, hoc! Ju tedy my wszyscy razem
do siebie od stolika do stolika przepijamy, ale prawd mwic nie do nich a do
tamtych Gonzalo pi, to jest do Starego i do syna. Powiada ty do mnie:
Id popro do kompanii!
Dopiro wstaj i, do starego si zbliywszy, w te sowa ozwaem si:
Wybacz pan natrtno, ale mow nasz posyszaem wic Swojaka
pozdrowi pragn.
Zaraz, najuprzejmiej powstawszy, przedstawi si jako Kobrzycki Tomasz,
dawniej Major, teraz Emeryt, a i syna swojego Ignacego przedstawi. Potem siada
prosi. Przysiadem si, on piwem czstuje, ale wida byo e mu niezbyt do smaku
kompania moja bya, a to z przyczyny tamtych Kompanw moich. A gwnie, e tam
Rycz, Pij, Haasuj! Widzc wic, e nadzwyczaj porzdny, przyzwoity czowiek w
te sowa odzywam si:
Ja w kompanii, ale podobnie troch sobie podkurzyli; a ju to Panu
Szanownemu wiadomo, e nikt tutaj znajomoci nie wybiera; nieraz i lepiej byoby,
eby si Znajomi w Nieznajomych przemienili.
A tam haasuj. Ale powiada:
Rozumiem przymusowi Pana pooenie i, jeli wola, prosz z nami
spokojniejszej zay zabawy. Dalej tedy rozmawiamy. Czowiek ten nadzwyczajnie
zacnym, przyzwoitym by, rysw suchych, regularnych, silnie szpakowaty, oko jasne,
siwe i bardzo krzaczaste, twarz sucha, ale omszaa, gos take omszay, rka sucha
a rwnie omszaa, nos orli, ale krzaczasty i bardzo omszay i tako uszy, kpkami
wosw siwych, starych zaronite. Syn z bliska do zrcznym, skadnym mnie si
wydal, a tak jemu rka, noga, tak zby, czupryna, e szelma, szelma, o, szelma
Gonzalo! A tam krzycz, pokrzykuj! Dopiro Stary do mnie, e Syna Jedynego do
wojska wyprawia, a jeli on do Kraju si nie przedostanie, to w Anglii lub we Francji
si zacignie, eby cho z tej strony wrogw szarpa. Ow, mwi, my do Parku tego
zaszlimy, eby mj lgnc przed odjazdem troch si rozerwa i jemu Ludowe
Zabawy pokaza pragn. Mwi, a tam pij. Co wic w tym czowieku uwag
zwracao, to nadzwyczajna jaka w mowie i w caym zachowaniu si roztropno, a
ju tak roztropnym, tak to ostronym by w kadem sowie i uczynku swoim, e jak
Astronom jaki wci tam w sobie bada, nasuchuje. Nadzwyczaj ty grzeczny.
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 42 -
Wobec takiej Grzecznoci, a we wszystkim Roztropnoci, Honorowoci jakiej,
wobec widomej nadzwyczajnej czystoci, prawoci wszystkich spraw, zamysw,
mnie coraz wikszy wstyd za Kompanw moich i sprawy a sprawinki moje. Ale, nie
chcc si jemu z tych kopotw moich wyznawa, to tylko mwi:
Najlepiej ja ycz zacnej W. Pana intencji, a niech i z Synem jego za
pomylno zamiarw zacnych, szlachetnych wypij. Tomy si stuknli. Ale, gdy ja
z Synem si stuknem, tam Gonzalo do mnie przepi i tako Baron, Pyckal,
Ciumkaa do mnie przepili. Hoc, hoc, hoc, pijmy, uywajmy! Musiaem tedy do nich
przepi; oni do mnie. Dopiro Stary:
A to, widz, pij.
Owszem, pij.
Do pana ty przepijaj.
Przepijaj bo po znajomoci.
Zamyli si, zaalterowa... a wreszcie mwi, troszki ciszej:
Oj, chyba nie pora na zabawy takie... nie pora...
Mnie wstyd! Dopiro, nachyliwszy si, jemu do ucha w te sowa po cichu
ozwaem si:
Na rany Chrystusa, odejd pan lepiej std razem z synem swoim i po
przyjani ja tobie to mwi, a bo Pij, ale nie do mnie! Naburmuszy si Stary:
A do kogo pij? Powiadam:
Oni tam do tego Cudzoziemca, Kompana mego pij, ale on nie do nich, ani
do mnie, tylko do Syna twojego.
Nasroy si, zdbia:
Do Ignasia pije? Jake to?
A do Ignasia, do Ignasia i uchod ty z Ignasiem swoim, bo on za Ignasiem
si ugania! Uchod, uchod, mwi!
A tu Hucz, Doj, Trbi, Haasuj, raz wraz szklanki kufle, kieliszki wychylaj!
A hoc, a hoc, a Jasio Magosia Rejwach, huk jak na jarmarku! Sczerwienia stary jak
pomidor:
Ja ty zmiarkowaem, e co on tu na Syna mi zerka, ale nie wiedziaem z
jakiej przyczyny.
Uchod, uchod z Synem, bo tylko na miech ludzki si narazisz!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 43 -
Ja z Ignacem (a wci po cichu do ucha rozmawiamy) ja z Ignacem ucieka
nie bd, bo mj Ignc nie panienka! Na Boga, ty mnie do tego nie mieszaj, Ignacowi
nie mw! Ju ja to sam z tym czowiekiem zaatwi. Tymczasem do Gonzala silnie
Baron z Pyckalem przepili, a Gonzalo ku nam chusteczk machn i kubek wychyla,
oj, cieszmy si, oj, uywajmy!
Stary kubek swj uj, jakby do Gonzala przepi chcia,, a nagle kubkiem tym o
st trzasn, od stou si zerwa! Powsta te Gonzalo! Zaraz ty inni powstawa
zaczli, bo widz, e co na Bicie si zanosi. Jeden tylko Syn nie ruszy si, ale jemu
nijako byo bo chyba zmiarkowa co w trawki piszczy i tylko si nieborak jak rak
zaczerwieni.
Ot tak stoi Stary; i stoi Gonzalo. Ten, pomimo zniewieciaoci swojej, dosy
okazaym by mczyzn; ale, gdy tak Biciem zaleciao, zmik bardzo; a tak Puto si
boi, a stary stoi; Puto si boi, a stary stoi; Puto si boi, a Stary stoi. I tak dosy dugo
byo. Gonzalo palcami lewej rki z lekka cicho pofiglowa, a jakby ogonem merdajc i
o to si proszc, eby wszystko w art, w figielek obrcone byo. Ale stary stoi i ju
Gonzalo ze strachu swojego, w trwodze, w niepewnoci, kubek co go w drugiej rce
trzyma do ust podnis, Zapi. To nieszczcie jego! Zapomnia chyba, e wanie o
to Picie zwad. bya! Jako Starego dao si sysze zapytanie:
Do kogo pan pijesz?
Ale do kogo on tam pi? Do nikogo nie pi. Pi ze strachu i od ust kubka nie
odejmuje, bo gdyby odj toby odpowiedzie musia! Pije tedy pije, eby zapi. Ale
bida z tym, diabli, diabli, e gdy poprzednio do Syna pi ukradkowo, teraz jemu Picie
znowu do Syna si kieruje (Syn przy stole siedzia, ani si ruszy) i tak to stoi
Szelma Ona, a do Chopaczka ciut, ciut, swego Pije i Przepija! Spostrzeg si i,
gniewu strasznego Tomasza si lkajc, zmik jak szmata, a przecie ze strachu
jeszcze bardziej pije i tym Piciem na gniew Tomasza si wydaje... a gniewu coraz
bardziej si lkajc pije i pije i pije! Wykrzykn Tomasz:
A, do mnie pan pijesz!
A przecie nie do niego pi; tylko do Syna. Wida jednak Tomasz umylnie tak
krzykn, eby od Syna picie Gonzala odwrci. Tam Pyckal, Baron, Ciumkaa
miechem si zanieli! Gonzalo na starego okiem zerka, a pije i pije i, cho ju
wszystko wypi, wci pije i pije... Ale ju teraz wyranie do Chopaczka pije, ju
piciem tym swoim siebie w Kobit przemienia i w Niej, w kobicie, ucieczk, ochron
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 44 -
przed gniewem Tomasza znajduje! Bo ju i nie Mczyzna! Ju Kobita! Zawoa
Tomasz, od gniewu jak pomidor straszny:
Zakazuje ja panu do mnie pi i zabraniam, eby kto Nieznajomy pi do mnie!
Ale jaki to pan? Nie pan a Pani! I nie do niego przecie pije, a do Syna. Ale pije,
pije i, cho ju pusty kubek, pije, pije, i tak picie swoje w nieskoczono duy i
Piciem si broni, Piciem tym zapija i pije i pije i Pi nie przestaje. A dopiero, pi ju
duej nie mogc, gdy Picie ju jemu si skoczyo, kubek od ust odj, w Starego
cisn!
Dopiro trzasno! Tomaszowi kubek w drobne kawaki nad okiem si rozprys!
Ale Tomasz ani si ruszy, tylko stoi. Wtenczas syn si zerwa; ale krzykn
Tomasz:
Nie wtrcaj si Ignac!
I nic tylko stoi. A krew jemu ukazaa si i jedna dua Kropla po policzku si
stoczya. Ow to tam ju wida, e bitka, za by si pobior... wic Pyckal, Baron,
Ciumkaa od stou si ruszyli i za co bd jli bra, jeden za kufel, drugi za buty
trzeci moe za koek jaki albo zydel; ale Tomasz ani si ruszy tylko stoi! Ze bw si
kurzy, a ciemno! Ci co dalej byli, blie, si przysuwaj, a ju Pyckal, Baron, nie
miejc tam bitki z kim zaczyna, midzy Sob tarmosi Siebie zaczynaj i a kudy, a
ju chyba bw rozbijanie, uszw obrywanie... i ciemni mnie w oczach, Szum,
Tuman, bom te wypi. Ale Tomasz stoi. I jemu druga Kropla ukazaa si, ktra
ladem pierwsze cieka.
Ja patrz; ale nic tylko Stoi Tomasz; i stoi Gonzalo. Tomaszowi trzecia Kropla
powoli wycieka, ladem dwch pierszych i na kamizelk spada. Na miosierdzie
Boe, co to dlaczego nie rusza si Tomasz? Ale tylko stoi. I nowa, czwarta Kropla,
jemu cieka. Od kropel tych Tomasza cichych cicho si zrobio i Tomasz na nas
patrzy a my na Tomasza; i tyka jemu pita Kropla cieka. Kapie tedy, Kapie. My
wszyscy stojemy. Gonzalo ani si ruszy. Wtem do stolika swojego powrci, kapelusz
bierze i powoli odszed... a plecy jego nam z oczu zginy. Ow.. gdy odszed
Gonzalo, ju tam kaden si zakrci, kapelusz; wzi, do domu poszed i tak
wszyscy si rozeszli, wszystko Si Rozeszo.

Nocy tej dugo oka zmruy nie mogem. O, po cem ja Poselstwu by
powolny? Po c na to Przyjcie chodziem; Po c ja na tym przyjciu Chodziem?
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 45 -
Przecie mnie tego; wstydu tam w Poselstwie nie daruj, a pewnie ja ju od
wszystkich wymiany, wzgardzony, za pajaca ogoszony. A gdy jeden jedyny
czowiek, ktry mnie uznania swego a moe i jakiego takiego uwielbienia nie
odmwi, putem si okaza i gdy on mnie do swoich zalotw na raj fura wcign,
jaka Haba i Sromota moja! Dopiro, na ku si przewracajc wzdycham, jcz,
o, Gombrowicz, Gombrowicz, o, gdzie wielko i wybitno twoja, ju ty chyba
Wybitny, ale Rajfur Wielki, ale otra Przyjaciel na zgub Rodaka swojego zacnego
dobrego, a i Syna jego modego, dobrego. A gdy tam w dali, za wod krew, tu ty
krew; i Tomasza krople za spraw m wyciekajce. O, jake mnie ta krew Tomasza
ciya, jak ona mnie zwizkiem swoim z tamtejsz krwi wyciekajca przestraszaa!
I na ku blem miotany to czuem, e krew z krwi poczta, tu wylana, do jeszcze
ciszej krwi mnie doprowadzi...
Z Gonzalem zerwa, jego od siebie precz odrzuci... Wszelako ju mymy
razem Chodzili, Chodzili, oj, przecie ju my razem Chodziemy, Chodziemy i jake ja
bez niego Chodzi bd gdy razem chodziemy... Tak mnie noc zesza; ale z
nastaniem poranka dziwna Rzecz, a ju tak cika, uporczywa jakby bem o cian;
bo Tomasz przybywa i, za odwiedziny o wczesnej porze przeprosiwszy, o to uprasza
abym Gonzala w jego imieniu wyzywa! Zbaraniaem tedy i powiadam, e jake to, po
co, na co, przecie wczoraj ju dosy Gonzala pogry, a jake jego wyzywa, jak z
nim si strzela, przecie Krowa... Ciko mnie odpowiedzia, uporczywie:
Krowa nie krowa, ale w spodniach chodzi, a obraza publiczna bya i nie moe
to by ebym ja na tchrza wyszed, a jeszcze przed Cudzoziemcami!
Daremne wic perswazje moje, e jake z krow, jak tu krow wyzywa, a
ludzkim jzykom eru przysparza i moe nowy miech ludzki rozdmuchiwa. Lepiej
cicho sza, a koce w wod, bo i dla lgnca wstyd. Wykrzykn:
Krowa nie krowa, takie tam gadanie! I nie do Ignaca on pi, a do mnie
starego! I nie w Ignaca kubek cisn, a we mnie! Midzy nami zwada i obraza bya po
pijanemu, jak to midzy Mczyznami!
Ja jemu, e Krowa. Ale on si zawzi i wci ostro krzyczy, e Ignacy nic do
tego nie mia, e tamten nie krowa. W kocu za powiada:
Ot ja jego wyzwa musz, strzela si z nim bd, aby ta sprawa po
msku midzy Mczyznami zaatwiona bya; ju ja z niego Mczyzn zrobi aby
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 46 -
nie mwiono, e za Synem moim Puto chodzi! Ow jeli mnie nie stanie, jak psa
zastrzel i to jemu powiedz, eby wiedzia. On mnie stan musi!
Zdumiaa mnie zacito jego, i ju to wida byo, e czowiek ten nie spocznie
pki Gonzala do Mczyzny nie przymusi; bo chyba znie nie mg eby jemu syna
na pomiewisko wystawiano; a tak on wbrew oczywistoci samej na oczywisto si
rzuca, j przemienia pragnie! Jake tu jednak Gonzala do stawania zmusi? Rada
w rad. Rzek mnie Tomasz, ebym najprzd sam do Gonzala pojecha i prywatnie
jemu przedstawi, e Wz albo Przewz i albo on stanie, albo z Tomasza rki na
mier pewn si narazi. Potem dopiero drugi raz do niego jecha miaem, a ju z
drugim wiadkiem, eby go pro forma wyzwa?
Trudna rada. Niedobre, oj, niedobre to byo. Lepiej by da pokj, bo ty ten
postpek jak gdyby wbrew naturze samej by; jake tu Puta wyzywa? Ale na przekr
oczywistoci, rozsdkowi, jaka we mnie nadzieja si koataa, e moe on! to
wyzwanie przyjmie, jak mczyzna stanie, a wtenczas ju i mnie nie taki wstyd, e z
nim na przyjciu chodziem, a ty do Parku Japoskiego z nim chodziem. Pjd
tedy, rzuc jemu to wyzwanie, zobacz co zrobi. Tak wic (cho mnie to Niczym
Dobrym nie pachniao) probie Tomasza zado czynic, do Gonzala si udaem.
Przed paac zajechaem, ktry za krat du, zocon, opuszczeniem, pustk
zalatuje. Dugo przed drzwiami czeka! musiaem, a gdy wreszcie otworzono,
Gonzalo w nich stan, ale w kitlu lokajskim biaym, ze szczotk od podogi i ze
cirk. Przypomniaem sobie, e on ze strachu przed Chopakami chopakami swymi
wasnego lokaja zwyk udawa, ale nic. Wchodz, on cofa si, poblad, a rce mu
zwisy jak cirka. Dopiero gdym rzek, e z nim pogada przyszedem, troch
spokojniejszym sta si i mwi:
Owszem, owszem, ale chodmy do pokoiku mego, tam lepiej sobie
pogadamy, Przez pokoje due, zocone, do maego Pokoiku mnie prowadzi, ktry
brudny, e nie daj Boe, a nawet ka w nim nie byo tylko na goych deskach
barg. Na barogu siada i do mnie:
Co tam? Co tam sycha? Wtenczas ja splunem.
Uszy mu zbielay, zwiotcza i jak cirka zwis. Powiadam:
Ciebie na pojedynek Starzec, ktrego obrazi, wyzywa. Na szable lub na
pistolety.
Zamilk, milczy, mwi wic jemu:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 47 -
Ciebie na pojedynek wyzywaj.
Mnie na pojedynek wyzywaj?!
Ciebie powiadam na pojedynek wyzywaj.
Mnie na pojedynek wyzywaj?!
Pisn cienko bardzo, rczkami zamacha, oczkiem spojrza i rzek Gosikiem
swoim:
Mnie na pojedynek wyzywaj?! Dopiro powiadam:
Zostaw ty Gosik, zostaw Oczko, rczk i lepiej spe powinno swoj! A po
przyjani ja ci to mwi, bo wiedz, e jeli Tomaszowi nie staniesz on ciebie jak psa
zabi poprzysig. Masz wz, albo przewz.
Mylaem, e krzyknie, ale tylko sfolgowa jak szmata i jemu mikko stopy due
na pododze le; a woski czarne, co na rku ma, jemu ty tak zmiky, sfolgoway,
e jak z waty. Bez ruchu na mnie Baranim Okiem spoglda, jak krowa. Zapytaem:
Co ty na to? Nic nie mwi, a miknie, miknie, jak zmoka kura, i dopiro gdy
tak zmik, rozkosznie jak Krlowa chiska si przeciga i lubo wyszepta:
Wszystko przez Ignaka, Ignaka mojego!
Ze strachu wic w Kobitk zmik; a gdy Kobit jest, ju si nie boi! Bo i c
Kobicie do pojedynku! Wic jeszczem prbowa do rozsdku mu przemwi i
powiadam:
A, panie Arturo, zastanw si e Starca obrazi (on krzykn:
Starzec to furda) ktry Honoru swojego szarpa nie pozwoli (on krzykn:
Honor to furda!) a do tego w przytomnoci innych ziomkw jego (on krzykn:
Ziomki to furda!) a ju ja ci nie pozwol by Ojcu nie stan (on krzykn:
Ojciec to furda!) a ty i Syna sobie z gowy wybij (on krzyknie:
Syn to mi dopiero, to rozumiem!).
W pacz; a paczc jczy:
Mylaem, e ty mnie przyjacielem jeste, przecie ja ci przyjacielem jestem.
Co ciebie ten stary tak przekabaci, lepiej by ty, zamiast starego Ojca stron
trzyma, z Modymi si zczy, im jakiej takiej swobody pozwoli, Modego przed
tyrani Pana Ojca broni!
Powiada:
Pjd no tu bliej, co ci powiem. Ja mwi:
Z dala dobrze sysz. On mwi:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 48 -
Bliej podejd, tobym ci co powiedzia. Mwi:
Po co mnie bliej, gdy sysz. On mwi:
Co bym ci moe powiedzia, ale na ucho. Powiadam:
Do ucha nie potrzeba, sami jestemy.i Ale powiada:
Wiem ja, e ty mnie za potwora masz To jednak sprawi, e moj stron
przeciw Ojcu temu bdziesz trzyma, a takich jak ja za Sl Ziemi uznasz. Powidze
mniej adnego ty Postpu nie uznajesz? Mamy w miejscu drepta; A jake ty
chcesz eby co Nowego byo, gdy Stare wyznajesz! Wiecznie tedy Pan Ojciec syna
modego pod batogiem swoim ojcowskim mie bdzie, wiecznie ten mody za Pana
Ojca ma klepa pacierze? Da troch luzu modemu, wypuci go na swobod, niech
pobryka!
Powiadam:
Szalony czowieku! Za postpem i ja jestem! ale ty Zboczenie postpem
nazywasz. Rzek mi na to:
A jakby tak troch zboczy, to co?
Dopiro, gdy to rzek, mwi:
Na Boga, mwe takim jak sam jeste, a nie czowiekowi przyzwoitemu i
honorowemu. To ju chyba ja Polakiem nie bybym, gdybym Syna przeciw Ojcu
buntowa; wiedz e my, Polacy, nadzwyczaj Ojcw naszych szanujemy; i ju ty tego
Polakowi nie mw aby on syna Ojcu i jeszcze na Zboczenie uprowadza. Wykrzykn:
A po co tobie Polakiem by?!
I mwi:
Taki to rozkoszny by dotd los Polakw Nie obrzyda tobie polsko
twoja? Nie do tobie Mki: Nie do odwiecznego Umczenia, Udrczenia? A to
dzisiaj znowu wam skr oj! Tak to przy skrze swojej si upirasz? Nie chcesz
czym Innym, czym Nowym sta si? Chceszli aby wszyscy Chopcy wasi tylko za
Ojcami wszystko w kko powtarzali? Oj, wypuci Chopakw z ojcowskiej klatki a
niech i po bezdroach polataj, nieche i do Nieznanego zajrz! Ow to Ojciec stary
dotd na rebaku swoim oklep jecha, a nim powodowa wedle myli swojej... a
nieche ten rebak na kie wemie, niech Ojca swego poniesie gdzie oczy ponies! I
ju Ojcu mao oko nie zbieleje bo go Syn wasny ponosi, ponosi! Hajda, hajda,
wypucie wy Chopakw swoich, niech Lec, niech Pdz, niech Ponosz!
Krzyknem tedy:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 49 -
Milcz, zaprzesta namowy swojej bo niepodobna rzecz abym ja przeciw
Ojcu i Ojczynie, a jeszcze w takiej jak obecna chwili! Mrukn:
Do diaba z Ojcem i Ojczyzn! Syn, syn, to mi dopiero, to rozumiem! A po co
tobie Ojczyzna? Nie lepsza Synczyzna? Synczyzn ty Ojczyzn zastp, a
zobaczysz!
Jak o tej Synczynie" wspomnia, ja w pierwszym gniewie moim uderzy go
chciaem; ale ju sowo to tak niemdrze uszom brzmiao, e mnie miech z tego
chorego a chyba Szalonego czowieka wzi i tak si miej, miej... on zasi
mruczy:
Co ty tam z tym Starym... Ale tak naciskasz, e ja bym moe (po przyjani
tobie to mwi) jemu do pojedynku stan. Owszem, stanbym, gdybym za wiadka
przy pojedynku Przyjaciela mia zaufanego, ktry by kule w rkaw przy adowaniu
pistoletw wpuci. Rzu starego! Co tam ze Starym! Stary niech samym prochem
strzela, a tak i wilk syty i koza caa. A po pojedynku zgod zrobi i nawet by si
czego napi! Gdy ja dzielnie jemu stan i msko swoj oka, ju chyba on mnie
wypi z Ignasiekiem swoim-moim nie wzbroni...
Ja znw w miech; bo ty to i miszna myl jego; ale powiadam:
Nie jeden tylko wiadek bro aduje, s inni wiadkowie.
Mwi:
Co si maj spostrzec, ju to gadko obmyli mona, przecie nie
pierwszyzna to przy pojedynku Kule w Rkaw. Ja mu na to:
A jak z Rkawa na ziemi upadn? Powiada:
W rkaw Zarkawek wszy trzeba, to do Zarkawka wpadn; nie ma strachu.
I tak do dugo bez sowa siedziemy. A w kocu mwi (bo znw mnie miech
bra):
Ano, czas na mnie. Do drzwi mnie samych wejciowych odprowadzi, ktre
ty zaraz zatrzasn eby go Chopiec jaki z ulicy nie dojrza. Gdy sam si znalazem
przez ulic id, ale zaraz mnie ta Synczyzna" napada i ju jak mucha uprzykrzona
kole nosa lata, a ty jak tabaka w nosie wierci, a znowu mnie miech pusty zapa.
Synczyzna! Synczyzna! A to Gupie to, Szalone, a to wariacja czysta! I marna,
ndzna gadanina jego abym ja Kule w Rkaw wpuszcza, a dla Puta tego Ojca i
Ojczyzn zdradza...
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 50 -
Ale co robi? Oczywiste byo, ze Gonzala sia ludzka nit zmusi aby przed
pistoletem nabitym stan; a gdy zaprzysig Tomasz e jego jak psa zabije jeli mu
nie stanie, rzecz caa kryminaem zakoczy si moga. Do czego ja przecie
dopuci: nie mogem, jeli przyjacielem Tomaszowi byem. Innej tedy rady nie ma
(jeli ja Tomaszowi dobrze ycz) jak tylko zwiesi Gonzala uudn prochu samego
nadziej; gdy za on na paci stanie, pewny, e Tomasza z maki zay, my,
wiadkowie, po cichu Kulami pistolety nabijemy i Kule zagwid! O nie, ja
Tomaszowi przyjacielem byem! Jeelibym ja podstepu uy, to tylko dla Tomasza
dobra! Ale rzecz caa bez jego wiedzy zaatwiona by musiaa, bo on, nadzwyczajnie
honorowym bdc, za nic by zgody swojej nie udzieli na intrygi tak; i do gowy mnie
przyszo, eby Gonzalowi na wiadkw Barona i Pyckala narai (z ktrymi ja atwo w
porozumiem wej mogem), i z nimi wszystko, a gadko, ukartowa. Najprzd jednak
z nimi rozmwi si musiaem... a ostronie, gdy diabli tam wiedz, czy oni po
wczorajszej Tomasza ktni dalej z Gonzalem trzymaj, czy moe ich sumienie
ruszyo i (cho to, panie, mnie Pinidze wciskali) moe im si odmienio.
Poszedem tedy do biura, dokd i tak mnie obowizek do pracy mojej wzywa,
ale ju to, przyznam si, jak na cicie szedem, bo co te to tam, jak to tam mnie po
wczorajszym na owym przyjciu Chodzeniu urzdniki koledzy moi przyjm; gdy
zamiast Sawy, Chway Wieszcza Geniusza Wielkiego, wstyd tylko jak w Koszuli
ciki, a do tego z Puto. Dopiro myl, e najlepiej bdzie wszystko na sznapsa, lub
na wini zwali i chusteczk do skroni przykadam, wzdycham, ledwie Chodz, jak to
po Przepiciu. Urzdniczki z dala na mnie spogldaj, ale nic nie mwi, a tylko
szeptaj i tam midzy sob w kupie, a pord papirw, na mnie jak na Raroga
spogldaj i szeptaj a szeptaj. Mnie nikt jednego sowa nie powiedzia moe z
przyczyny niemiaoci, trwoliwoci, ale tam miedzi sob wci szeptali i jeden
drugiemu Buk gryzie, tamta tego trca; a nic tylko szepty, jak zza plota. Moe ty
mwili, em si wczoraj strbi; a moe i co tam Gorszego szeptano. Rachmistrz
stary w papirach si swoich zagrzeba i z nici na mnie jak sroka z gazi spoglda, a
moe mu si co dawnego przypomniao, bo tylko szepcze, szepcze Znajka majka
Baabajka". Ja pijanego, a raczej jak to po Przepiciu, udawaem. Zapytaem tedy o
Barona. Ale mwi mnie, e Baron z Ciumkaa podjezdkw wieo kupionych
prbuj. Poszedem tedy, a wci z Synczyzna owa (bo ju to t Synczyzn jak
zadr jaka w gowie miaem) do Szopy, ktra za Rajtszul, po drugiej stronie
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 51 -
podwrza, a tam, widz, Baron na podwrzu stoi, przed nim Stajenny na kobyle
duej, szpakowatej, to stpa, to truchtem, to kusem, albo z nogi hiszpaskim lub
francuskim szprynclem; dalej za na awie Pyckal z Ciumka siedz, piwo popijaj i
podjezdka cisawego ogldaj, ktremu kopyto si zalaksowao. A Pyckal woa:
Liposki, Liposki, gdzie masz Chomto? Baron szpicrzga macha:
Halt! Halt! Na drabinie wrbel. Mnie do nich ciko byo wyj z szopy, a
nawet bym zawrci, wcale nie wychodzi, ale Psi, ktre w psiarni byy, ujada
zaczy i ju trudna rada; wyszedem. Wszelako chusteczk do czoa przykadam i
sabo id, a wzdycham, jak to po Przepiciu. Im te chyba nijako byo ze mn po
wczorajszym, wic zaraz chusteczki przykadaj, jcz, a stkaj i rzek Baron:
Oj gowa boli, gowa boli, podobnie to wczoraj za duo tego dobrego byo,
ale niech tam, niech tam! Napije si z nami Piwa, bo cho nie w smak piwo, po
przepiciu najlepsza rzecz!
Pijemy piwo i stkamy. Ale mnie ich Pinidze doskwiraj, a ty nie wiem jak z
nimi gada. Przy Ciumkale nie chciaem mwi (bom na wiadkw tylko Barona i
Pyckala upatrzy) a tak tylko pijemy i stkamy. Gorco i na deszcz si zbiera.
Ciumka poszed z kokiem do szopy, bo kluczyk zgubi, wic to powiadam, e
Tomasz Gonzala wyzwa, ale e w tym Sk, Szkopu, bo Gonzalo boi si jemu
stan i za nic nie stanie. Powiadam wic:
Ju to niepodobna rzecz, bo przysiga Tomasza taka, e on jego jak psa
zabije, jeli mu nie stanie, a to, panie, krymina byby. A ty niepodobna, ebymy
Rodakowi ciko obraonemu jakiej pomocy nie okazali w cikiej potrzebie jego, i
trzeba co Radzi, eby jemu Gonzalo stan. Powiadaj:
Pewnie, pewnie, Rodak, Rodak, a jeszcze w takiej chwili, jak tu Rodaka
zostawi, Rodakowi nie pomc! Gowami kiwaj, piwo popijaj, a na mnie spod oka
spogldaj.
Ja o pinidzach wolaem nie wspomina, bo mnie nijako byo. Ale mwi, e
chyba nie ma innej Rady i, gdy Gonzalo chce eby bez ku strzelanie byo, jemu to
przyrzec trzeba; ale cicho sza, eby o tym ywa dusza si nie dowiedziaa. A tak i
wilk syty i koza caa. Rada w Rad. Spoglda Baron na Pyckala, Pyckal na Barona,
ale ozwa si Baron:
Pewnie innej Rady nie ma, ale kopotliwa rzecz. Mwi Pyckal:
Niewyrana sprawka.
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 52 -
Powiadam:
Wiem ja, e Gonzalo chtnie by W. Panw Dobrodziejw Przyjaci swoich
za wiadkw swoich mia e to przy zwadzie bylicie obecni, a tak my bymy
wiadkowie, za wsplnym porozumieniem wszystko gadko midzy s urzdzili i, jak to
zwyczajnie, kule w Rkaw wpucili; a cho to, panie, kopotliwa rzecz, przecie
intencja nasza czysta, bo o wybawienie druha, Rodaka idzie, czowieka ju starszego
a honorowego; a ty o to, eby si imieniowi Polskiemu krzywda; nie staa w tak
cikiej Ojczyzny naszej chwili. Pyckal na Barona spojrzy, Baron na Pyckala, Baron z
palcw strzepn, Pyckal nog ruszy. Rzek Baron:
Za nic ja Puta wiadkiem nie bd. A Pyckal:
Ja miabym Puta by wiadkiem! Jeszcze czego! Ale mwi:
Oj, ciko, ciko, ale trzeba, trzeba i bo Rodak w potrzebie, bo dla Rodaka,
dla Ojczyzny... Dopiro westchn Baron, westchn Pyckal. Siedz, na mnie
spogldaj,! popijaj a wzdychaj. Powiadaa:
Oj, ciko, ciko, alej trzeba, trzeba, innej nie ma Rady, a ju dla Rodaka,
dla Ojczyzny! i Ju tedy Ciko, bardzo Ciko. A gwnie, e to nie wiadoma jest
intencja. Bo diabli wiedza komu oni naprawd przysuy si chcieli; Gonzalowi, czy
te Tomaszowi? Oni ty nie znaj intencji mojej (a gwnie, e im Pinidzy nie
oddaem). Ale ja ty nie znam intencji mojej i cho to Ojca Starego stron trzymam,
Synczyzna moda mnie po gowie chodzi. Ale deszcz zacz pada i Ciumkaa z
drabiny zlaz Co jednak zacz trzeba. Pojechaem do Gonzala, eby jemu
Pyckala, Barona na wiadkw narai; on mnie ciska Przyjacielem swoim nazywa,
a ju pewny, e bez ku strzelanie, mnie zote gry obiecywa. Potem do Tomasza,
ktremu tyle tylko powiedziaem, e Gonzalo przyrzek jemu na placu stan.
Tomasz mnie uciska.
Potem do Dr Garcyja pojechaem, ktrego mnie Tomasz jako drugiego wiadka
swojego wskaza; on adwokatem by wzitym, a dowiedziawszy si, e od Tomasza
przychodz, zaraz najuprzejmiej mnie przyj w kancelarii swojej, przed innymi
klijentami. Powiada tedy (bo to w kancelarii haas, stuk, klijentw mnstwo, akta
wnosz, roznosz, a coraz kto przystpuje i przerywa):
Ja pana Tomasza znam i jego Przyjacielem jestem, ale te Akta tam
wyekspediowa, za pokwitowaniem, i nie bybym czowiekiem Honoru gdybym w
Honorowej sprawie, a zapytaj pan Pereza czy otrzyma kwity, wic ja tego jemu
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 53 -
odmwi nie mog, o, oby Bg Najwyszy, tu dopisa trzeba ten Ekspedient,
pozwoli mnie godnie, schowaj pan t teczk, z obowizku mego si wywiza, list
ten wysa. Pojechalimy tedy do Gonzala i tam wyzwanie rzuconem zostao, ktre
Gonzalo z odwag wielk i dum przyj w swym Salonie!
Gdy jednak pnym wieczorem, a ju od zmczenia ledwie na nogach si
trzymajc, do domu powrciem, bilet od Radcy Podsrockiego zastaj; ebym do
Poselstwa na 10- rano si zgosi, gdzie JW. Pose ze mn widzie si pragnie.
Wezwanie to jak grom z jasnego nieba na mnie spado, bo ju to nie wiedzie czego
chc, co mnie zrobi, a pewnie to o ten Chd na Przyjciu, albo i o Puto! O, czemu
mcz, czemu Spokoju nie daj, mao to piwa nawarzyli, mao wstydu mnie i
sobie przysporzyli! A moe i kary jakie, gromy, na mnie spadn za bazestwa moje!
Ale, e to i musiaem, wic id, a tylko myl, nie gry ty mnie bo ja ciebie ugryz i
nie z byle wokiem ty masz spraw, a z Czowiekiem, ktry tobie koci w gardle
stanie. Id tedy. Na ulicy Polonia, Polonia" krzyk uprzykrzony, ale id, i gdy
Ojczyzny bj i krzyk niemiosierny zewszd sysze si daje, ja z Synczyzna w gowie
id i id. W Poselstwie cicho i puste pokoje, ale id, i do mnie Podsrocki Radca
wyszed w spodniach prkowanych i w surducie, a w podwjnym konierzyku z
muszka w zyg wizana. Najuprzejmiej si ze mn przywita, ale bardzo zimno, i dwa
razy chrzknwszy mnie palcem dugim swym angielskim drzwi ukaza. Wchodz, a
tam st, za stoem Minister, obok za inny Poselstwa czonek, ktrego mnie jako
Pukownika Fichcika, wojskowego attache, przedstawiono. Na stole ksiga
Protokuw i kaamarz na to wskazyway, e chyba nie zwyka rozmowa bdzie, ale
Sesja jaka.
J W. Pose blady by i niewyspany, ale gadko wygolony, Najuprzejmiej si
przywita, cho ta moe troch jemu i nijako byo... ale nic, mnie sjk w bok,
powiada:
Niech ci nie znam, piwa nawarzye bo si wczoraj zala, strbi jak
Nieboskie stworzenie przed ludmi, ale niech tam, byo nie byo...
Zaraz ty okiem ypn a i Fichcik z Podsrockim ypnli. Poznaem wic e cae
to gupstwo, co si przydarzyo, na przepicie zwalaj i mwi:
Trochi tam za duo Sznapsa, niech to kolka, jeszcze mnie czkawka...
Zarechota si tedy Pose, za nim Radca, a za nim Pukownik.
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 54 -
Ale miech po niewoli, przymusowy; a chybaby mnie i co zrobili. Ale powiada
Minister:
Powidze mnie, co to z tym panem Kobrzyckim, Majorem, podobnie zwada
bya; a ty, jak Pan Radca do Barona pojecha wczoraj konie oglda, to tam Baron
mwi e pojedynek bdzie. Prawda to? Widzc e ju o tym wiadomo maj,
powiedziaem, e o Kubek poszo, ktry na Tomasza by cinity. Powiada Minister:
Mwi ty Baron, e nadzwyczaj godnym, honorowym postpowanie w tej
okolicznoci Majora Kobrzyckiego byo, ku zbudowaniu wszystkich Cudzoziemcw
temu przytomnych, a ty pewnym jest, e on pojedynkiem tym wstydu nie zrobi,
owszem, jak rycerz, jak m godny, stanie. Ot to rzecz wana, panowie moi, eby
Mstwa tego naszego pod korcem nie chowa, owszem, na cztery strony wiata go
roztrbi ku wikszej sawie imienia naszego, a ty to w chwili gdy my na Berlin, na
Berlin, do Berlina! (Tu si porwali wszyscy, a pierwszy Pose, drugi Pukownik, trzeci
Radca i krzycz:
Berlin, Berlin, na Berlin, na Berlin, do Berlina!)
Ja na kolana padem. Ale zaraz krzyku swojego zaprzestali, a tylko go Radca do
Protokuu zacign.
Powiada dalej JW. Pose:
W tej myli ja tu Panw z panem Gombrowiczem na Sesja wezwaem, eby
uradzi jak i co robi. A bo nie tylko Geniuszami, Mylicielami, nadzwyczajnymi
Pisarzami Nard nasz sawny Przesawny, ale ty to Bohaterw mamy i gdy tam w
kraju nadzwyczajne dzi jest Bohaterstwo nasze, nieche i tu ludzie widz, jak to
Polak staje! Co i obowizkiem Poselstwa jest eby gruszek w popiele nie zasypia, a
wszem wobec Bohaterstwo nasze ukazowa, bo Bohaterstwo nasze wroga
przemoe, Bohaterstwo, Bohaterstwo Bohaterw naszych nieodparte, niezmoone
trwog moce piekielne napeni, ktre przed Bohaterstwem naszym zadr i ustpi!
(Porwali si wic, a pierwszy Minister, drugi Pukownik, trzeci Radca i krzycz:
Bohater, Bohater, Bohaterstwo, Bohaterstwo!)
Ja na kolana padem. Ale rzek Minister:
Dlatego to ja po Pojedynku, da Bg szczliwym, obiadem wystawnym w
Poselstwie pana Kobrzyckiego Majora uhonoruj; na ktry ty Cudzoziemcw
zaprosz; a ju my Moce Piekielne zmoemy! Radca zaraz przemow t JW. Posa
zaprotokuowa, a gdy pisa skoczy w zapa wpad i krzykn:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 55 -
Doskonaa Myl, JW. Panie Dobrodzieju mj, wspaniaa myl!
Pukownik zawoa:
Niezrwnana Myl Pana Dobrodzieja mego!
Mwi wic Minister:
A co, chyba Nieza Myl! Na co jemu zakrzyknli:
Doskonaa, znamienita Myl!... i zaraz do Protokou zacignli.
Zacignwszy, Radca ponownie w zapa wpad i krzykn:
Niedoczekanie, niedoczekanie Wroga naszego eby przemg si, Odwag
nasza, a ju nie ma na wiecie caym takiej Odwagi, jak nasza! JW. Panie !JA
dlaczego by przy samym pojedynku JW. Pose nie mg by obecnym? Ow ja
wnosz eby nie tylko na Obiad w Poselstwie, ale i na Pojedynek cudzoziemcw
zaprosi: niech widz, jak Polak z pistoletem staje! Niech widz, jak Polak z
pistoletem na wroga, a nieche to widza! Krzyknli tedy, Minister razem z
Pukownikiem:
Niech widz! Niech widz!
Ja na kolana padem. Ale JW. Pose, do Protokuu nakrzyczawszy, skrzywi si,
ypn i, gos ciszajc, rzek na boku do Radcy:
Oj kapcan, kapcan z Pana Kapcana, jake to bdziesz na pojedynek
zaprasza, przecie Pojedynek to nie Polowanie. Oj, gupstwo si rzeko; a jak tu z
tego wybrn, gdy ju do Protokuu zacignite? Sczerwienia Radca, bazyliszkowym
okiem na Ministra spojrza, ale powiada, a ciszej, na boku:
Moe by wymaza. Mwi Pose:
Jake bdziesz wymazywa, przecie to protokul. Dopiro pobledli; i wszyscy
trzej na Protoku spogldaj, ktry na stole ley. Ja na kolana padem. Dopiro si
gowi; a jak tu wybrn, co pocz?
A wreszcie rzek Pukownik:
Oj, gupstwo si stao i niepotrzebnie to nam si wypsno; ale ja sposb
mam eby wszystko jak naley uadzi. Prawda to JW. Panie, e Pan nie moesz
przy Pojedynku by obecnym, a ty na niego i Goci prowadzi, bo susznie JW. Pan
powiada, e przecie pojedynek nie polowanie... ale mona by wanie Polowanie
urzdzi z chartami na upatrzonego, a na nie Cudzoziemcw zaprosi... i tak, gdy
Pojedynek odbywa si bdzie, my nie opodal, a niby to za szarakami, przejeda
bdziemy i pod tym pozorem Polowania moesz JW. Pan cudzoziemcom Pojedynek
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 56 -
ukaza, a ty stosown oracj o Honorze, Czci, Odwadze naszej wypowiedzie.
Powiada Minister:
Bje si Boga, jake my Polowanie z chartami urzdza bdziemy, gdy ani
chartw nima, ani koni! Odrzek jemu Radca:
Charty by si znalazy u Barona, a co do koni to ty mona by z Rajtszuli od
Barona dosta, on tam sporo podjezdkw ma! Powiada Pukownik:
Owszem, u Barona nie tylko konie, psy, ale i szpicrzgi, sztylpy, ostrogi si
znajd. W dwadziecia lub trzydzieci koni, Kawalkad mona by pojecha. Ow
JW. Panie w t, albo w tamt, wz albo przewz, bo Protoku czeka...
Dopiro jak oparzeni skacz. Ale zawoa Minister:
Bjcie si Boga, szaleni jestecie, a to szarakw nima, szarakw! Czycie
oszaleli, jake polowanie na Szarakw robi, gdy tu miasto wielkie, a jednego
szaraka ze wic nie znajdzie! Mrukn Radca:
W tym sk, e szarakw nima! Ja na kolana padem. Powiada Pukownik:
Prawda, e szarakw ani na lekarstwo.
Ale JW. Panie Protoku, Protoku, przecie jako wybrn trzeba, Protoku,
Protoku.. Dopiro jak szaleni wok Protokuu skacz. Ja na kolana padem. Ale
zawoa Minister:
O Boe, Boe, jake to Polowanie za Szarakami, a z chartami urzdza, gdy
przecie wojna, wojna! Radca zawoa:
Protoku! Pukownik:
Protoku! Ale wykrzykn JW. Pose:
Boe, Boe, a jake to bez Szarakw a za Szarakami ?! Krzycz wic:
Protoku! Wic to Rada w Rad, trudna Rada, gowi si, stkaj (a ju
Protoku przysmala, przysmala a w kocu zawoa Pose jak trup blady:
G... g... nieche to diabli, rbmy tedy, rbmy, gdy inaczej nie mona... ale co
ja bd Kawalkad za szarakami urzdza, gdy szarakw nima! A co to nie tak jak
trzeba i z tej mki chleba nie bdzie! Ja na kolana padem.
Stano wic na tym, e koni, psw od Barona wezm, a tak z chartami na
smyczy Kawalkada z Damami nie opodal miejsca Pojedynku przejeda bd,
jakby nigdy nic, e to niby przypadkiem za szarakiem zajechali. Wwczas JW.
Damom i zaproszonym Cudzoziemcom Pojedynek ukazawszy, im te Mstwo,
Honor, Bj uka, a ty Waleczno niezmierzon, Krew Serdeczn, Cze
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 57 -
Niezomn, Wiar w. Nieprzepart, Moc w. Najwysza i Cud w. Narodu caego.
Na kolana padem. Co postanowiwszy i do Protokuu zacignwszy, da Pose Sesj
za skoczon, i z nosami na kwint zwieszonymi (bo czuli e sobie piwa nawarzyli)
wszyscy chwaa, chwaa, cze, cze" zawoali; a pierwszy zawoa Pose, drugi
Pukownik, trzeci Radca. Ja, na kolana padszy, zaraz ty prdko odszedem.
Dopiero na ulicy folg daem wzburzonemu uczuciu mojemu. A diabli, diabli,
diabli, a nieche to diabli, a to im si tera Bohatera zachciao, a Bohatera oni sobie
wymylili! Ale na Sesj musiaem i, ktr z Baronem, Pyckalem, oraz z doktorem
Garcyja wyznaczon miaem dla uoenia warunkw spotkania. Niczego ja dobrego
po tej Sesji si nie spodziewaem, bo ju wida byo, e my tak coraz bardziej
brniemy, brniemy, a zabrniemy.
Jako nie omyliy mnie przeczucia moje. Sesja w ogrdku jednej kawiarni nad
rzek wyznaczona bya (bo upa) ale zdziwienie, zdumienie moje; Baron z Pyckalem
na ogierach duych, skarogniadych nadjedaj. Powiada Baron:
Ogiery trochi emy objedali i tu przyjechalimy. Ale nie dla objedania
oni na Ogierach przyjechali, a dlatego chyba e, wiadkami Krowy bdc, o to si
trzli, eby i ich za Krowy, Kobyy nie miano. Zaraz potem Dependent dr Garcyji
przyby z wiadomoci, e Pryncypa w hipotece musi podpisywa Tramitacj, a, za
nieobecno swoj najusilniej przepraszajc, jego przysya aby w naradzie bra
udzia. Trudna Rada.
My tedy Narad rozpoczlimy; a pod drzewem dwa Ogiery. Ja ju bym nie
wiem co da, eby to wszystko prdko, cicho zaatwi a jak nagadziej, ale c kiedy
Baron, Pyckal do niepoznaki odmienieni; ow kij poknli i mao co mwi, a
grzeczni bardzo, nadci, odci, raz wraz si kaniaj. Powiadam tedy:
Do pierwszej krwi i 50 krokw. Powiadaj:
Nie moe by, do trzeciej krwi by musi i 30 krokw. Tak to, Kobyy si bojc,
Pojedynek ten, al si Boe, pusty, bez ku, najostrzejszym, najciszym chc
czyni; a tam Ogiery im pod drzewem stoj. Nadymaj si tedy, wydymaj, sapi i
(cho bez ku Pojedynek) krwi woaj.
Do tego co tam midzy sob mrucz, midzy sob zaczynaj. A bo ju to ze
mn zaczyna nie mieli, ani z Dependentem... ale midzy sob wiksza miao
mieli i, gdy Ogierw swoich z nami zay nie mog, midzy sob tam ich sobie
zaywaj i ju to tak ostro z sob, jeden na drugiego mruczy, sobie dogaduj. Bo i
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 58 -
Zadry, Urazy dawne, pradawne si przypomniay, a to Myn, a to Zastawa, wic na
siebie koso spogldaj, mrucz, i mruczy Baron, mruczy Pyckal, mrucz, mrucz, a
jakbym ci w pysk da, jakbym ci nabi; i Baron z kieszeni Paznokie duy, stary
wyj, uamany. Ale, e to ze sob wadzi si nie mogli, bo ze mn Narada, wic
tylko, do mnie mwic, sobie przymawiaj. I powiada Baron:
Ja ta nie Cham z Chamw, a Pan z Panw, i wszystko tu nie po Chamsku z
Chamska wiskim ryjem, a po Pasku z Paska w cztery Konie, bo ty; to ja Pan,
nie Cham, a matka moja nieboszczka krw nie doia, ani za stodo nie chodzia.
Powiada Pyckal:
Kto Cham i Chamw, a kto Pan z Panw, ale ja tu jak mnie si zachce za
przeproszeniem portki w biay dzie przed wszystkimi zdejm i Narobi, a przed
wszystkimi, bo kto mnie co zrobi i owszem mord rozkwasz, rozkwasz...
Takie tam gadanie! Ale Pinidze doskwiraj, co mnie dali... i ju z tymi pinidzmi
nie wiadomo co robi... bo jak tu oddawa, kiedy ju Narady rozpoczte?
Niewiadoma tedy Intencja, czy przeciw Gonzalowi, czy przeciw Tomaszowi podstp;
a tak nie wiadomo, czy jako ludzie honoru warunki pojedynku omawiamy, czy te
spisek ukadamy. A jeli spisek, to ty nie wiadomo przeciw komu i czy to Tomasza
broniemy, czy dla pinidzy, dla tej Mamony marnej ach Sodkiej, Miej, Gonzalowi
wszystko gadko uoy pragniemy. W tym zwtpieniu chcia Baron, eby nie 30 a 25
krokw byo; bo ty to im bardziej; Pojedynek szalbierstwem zalatuje, tym oni go
ostrzejszym chc mie i na Ostro wszelk bardzo nastawaj. Dependent ty,
panie, bawan, Holender jaki, moe Szwajcar, Belg, i albo Rumun, wcale si na
Honorowych sprawach nie rozumia, a wniosek da, eby obie strony Kaucj zoyy,
tytuem Gwarancji, e na placu stan, ktra to Kaucja rejentalnie powiadczona by
miaa. Tak wszystko kulawo, jak po grudzie, a Pojedynek coraz ostrzejszy, cho bez
kuli.
Tam za, za wod, kule furcz. Ot to, gdyby nie tamto za Borem, za wod, ja
bym tej niespokojnoci nie mia, ale wanie pod znakiem tamtejszej a krwawej
Rozprawy nie tylko mnie, a wszystkim, bardzo ciko, kopotliwie i kaden medytuje,
czy to tam co z tego jemu na eb nie spadnie i eby to si czego nie doigra. Ot to,
zamiast w czasie tak niebezpiecznym naszym cicho sza siedzie, my tu ten
Pojedynek urzdzamy, a tak, gdy tam Kule, tu ty Kula (cho to i bez kuli). O Jezus
Maria! O rety, rety! A po c to, a na c to, a jake to, a dlaczeg to, a jaki to
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 59 -
koniec z tego bdzie? O Chryste, Chryste miosierny, ciko, ciko, ciko!... Ale
trudna rada, c robi, gdy nic innego do roboty nie ma a tylko wanie ten
Pojedynek przed nami, jako jedyny cel wszelkiego dziaania naszego. I dlatego to ja,
cho panie mroczno i mao co wida, ale wanie, jak w lesie, gdy kto zbkany z dala
kamie duy albo pagrek midzy drzewami zobaczy, do tego pagrka idzie, eby to
przynajmniej cel jaki mia dla chodu swego. A oni ty id, kaden z innej strony,
drogami swojemi.
Szed wic Tomasz, a przedsiwzicie jego Ostre, Krwawe, bo on strzaem
swoim Krow chcia zabi, Byka wywoa, Byka on strzaem przyzywa, aby Krow
zboda co jemu Syna habia jedynego... O Byk, byk, byk! Sza Gonzala, cichcem,
boczkiem pod krzakami si przemykajc, a ju ona jak asica za Chopaczkiem
wszy, goni, a przed Tomaszem w pustot Pojedynku pustego ucieka. Jad ty, oj,
jad, Baron, Pyckal, na ogierach swoich, ale podobnie mrucz, na siebie zym
okiem spogldaj, wasnej niepewni intencji. Ty i JW. Minister z Radc cign,
nadcigaj swoj Kawalkad przez polan, przez rwnin, pod wierzbami, za
Sosnami, Chojarami a z Damami! Ciemny las! Puszcza rozlega, wiekowa! Lesisty
obszar! O Boe Miosierny, o Chryste Dobrotliwy, Sprawiedliwy, o Matko
Najwitsza, a ja ty id, id i tak Id, a Chd mj na drodze ycia mojego, w znoju
cikim moim, pod Gr, w gszczu moim. Id tedy i id, Id, a tam, u Celu mojego, i
nie wiem co Zrobi, a Co Zrobi musz. O, po c ja Id? Ale Id, Id, bo inni ty
Id i tak to my wzajem siebie jak owce, cielta, na ten Pojedynek prowadziemy i
prne plany, prne zamysy i postanowienia, gdy czowiek ludmi przymuszony, w
ludziach jak w ciemnym zagubiony Lesie. Ot to Idziesz, ale Bdzisz, i
postanawiasz co, planujesz, ale Bdzisz i niby tam wedle woli swej ukadasz, ale
Bdzisz, Bdzisz i rnwisz, robisz, ale w Lesie, w Nocy, bdzisz, bdzisz...
Ale, gdy z takimi mylami po ulicach Chodz, natrtny gazet krzyk Polonia,
Polonia" ani na chwil nie ustaje, owszem, coraz rozgoniejszy, gwatowniejszy... i
co podobnie nie72 dobrze... co tak jakby tam co nie tak, cho to, panie,
ciemno, prawie nic rozezna nie mona, a jak we mgle, nad wod, o zmierzchu... Ale
co ja widz, e to co niedobrze i chyba trzeszczy, pka, ledwie zipie. I ow
chodz po ulicach, chodz, gazety kupuj, a przypadkowo przed gmach Poselstwa
zaszedem i widz, e okna JW. Posa owietlone. Grzeszno zamierze moich,
spraw moich, niejasno, niepewno uczucia mojego to sprawiay, e z trwog na
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 60 -
ten dom Ojczyzny mojej w. ach Przekltej chyba spogldaem; gdym jednak cie
Posa osoby na biaej firance rozezna, nie mogem duej powstrzyma drczcej
ciekawoci mojej; a to wiedzie chciaem, to mnie wiedzie trzeba byo, jak tam, co
tam, jaka jest Prawda i jake my na Berlin idziemy, gdy na przedmieciu
Warszawskim si bij? Nie baczc tedy na pn godzin nocn jam prg gmachu
Ojczyzny przekroczy i po wschodach na pierwsze pitro si udaem. Przysiga moja
taka bya, i czowiekowi temu prawd wydrze musz. Id tedy, a pusto, cicho.
Cicho. Chd mj midzy kolumnami przepada i gin, z salonu za zguszony Posa
chd sysze si dawa i cie zgarbiony jego na szybkach drzwi to w t, to w tamt
stron si przesuwa. Id, id, id. Do drzwi zastukaem i dugi czas nikt si nie
odzywa, a kroki ucichy. Znw wic zastukaem, a wtenczas krzykn Pose:
Kto tam? Co tam? Kto tam?... Wszedem, pod oknem sta; widzc mnie,
krzykn:
Dlaczego pan bez Meldowania wchodzisz ?
Spod okna pod kominek przeszed i rce w kieszenie wsadzi. Ale zaraz mwi:
No, niech tam, chod pan, bo i tak rozmwi si chciaem.
Siad na krzeseku, ale powsta i dopiro do mnie, a, panie Gombrowicz, to i
owo, kouje, bokiem, opotkami, ypie i ypie, a w kocu powiada:
Na miosierdzie Boe, powiedze, co ty o tym Gonzalu gadaj, podobnie
on tam tego w takim sposobie Madama z Mczyznami, co? I na drug stron pokoju
przeszed, tam na krzeseku siada, ale wstaje i paznokcie skubie. Ja myl, co ty to
on tak chodzi, siada, wstaje, co ty to tak skubie, ale powiadam:
Gadaj, gadaj, ale dowodu nie ma, a wyzwanie przyj.
Uwaaj wic, eby jakiego wstydu nie byo, bo Kawalkad robiemy, a ju
zaproszenia rozesane! Kawalkad robiemy cho wojna i szarakw nie ma! A to
zwariowa przyjdzie! A tu nie tingel-tangel jest, tylko Poselstwo!
Krzykn piorunowym gosem:
Poselstwo krzyczy Poselstwo... Ja myl, co ty on tak krzyczy? Ale
pod konsol stan i ja myl; po c on tak Staje? Dopiro myl: a po c ja tak
Myl, e on krzyczy, siada, lub powstaje, odkde to mnie krzyk jego, siadanie,
wstawanie dziwnymi si stay? A i bardzo Dziwne; do tego za Puste jakie, jak
pusta butelka, lub Bania. Patrz si, przygldam i widz, e w nim wszystko bardzo
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 61 -
Puste, a mnie lk zdj i myl sobie, a co to tak Pusto, moe lepiej ja na kolana
padn?...
Ow na kolana padam, ale nic. Stan. Kilka krokw postpi. Znw stan i
stoi.
Ja klcz, ale klczenie moje bardzo Puste.
On stoi, ale stanie jego ty puste.
Powsta pan mrukn ale mwienie jego Puste. Ja wci klcz, ale
klczenie moje Puste. Poszed do kanapy i usiad, jakby Bania bya, lub Purchawka.
Dopiroem zrozumia, e ju wszystko diabli wzili. e ju si skoczyo i
Przegrana Wojna. A on nie Minister.
Z klczek tedy, z kolan moich, powstaj... I stanem. Stoj. On te stoi.
Powiadam tedy:
To ju chyba ty Kawalkady nie bdzie?
Odsapn i na mnie ypn:
Nie bdzie mwi Kawalkady? A dlaczeg by nie miao by?
Powiadam tedy:
To si odbdzie Kawalkada?
Powiada:
Dlaczeg by nie miaa si odby? Przecie tak postanowione, e odby si
ma.
Mwi wic:
A? To si odbdzie?
Powiada:
Ja nie kurek na kociele. I krzykn:
Ja nie kurek na kociele. I mwi:
Za kogo ty mnie masz? Ja pose, Minister... Ale krzykn naraz:
Ja Pose! Ja Minister! I rzecze:
G...rzu, ja nie jestem g...rz, ja tu rzdu, Pastwa przedstawiciel! I ju dalej
krzycza, a bez przestanku i jak optany:
Ja Pose, Ja Rzd, tu Poselstwo, ja Minister jestem, ja Pastwo, ja Pose, ja
Minister, ja Rzd, Poselstwo, Pastwo, a Kawalkada si odbdzie, odbdzie, bo
Pastwo, bo Rzd, bo Poselstwo i ja Pose, Pose, i Rzd, i Pastwo i na Berlin, na
Berlin, do Berlina, do Berlina! Biey tedy pod cian, pod okno, stamtd znw do
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 62 -
szafy i krzyczy, krzyczy wniebogosy, e Pastwo, Rzd, Poselstwo, e on Pose, i
daleje krzycze, e on Pose... Lecz krzyk jego pusty i ja gmach Poselstwa
opuciem.

Ale Pusto. I na ulicy ty Pusto. Wietrzyk mnie lekki i wilgotny owia, ale nie wiem
dokd mam i, co robi; i, gdy do kawiarni zaszedem, tam Pusta Herbata. Dopiro
pomylaem, e ju koniec Ojczynie starej... ale myl owa Pusta, Pusta i znw przez
ulice id, ale, gdy tak id, sam nie wiem dokd i mam. Wic przystanem. I ot
sucho i pusto, jak wiry, jak pieprz lub pusta beczka. Stoj tedy i myl, a dokd ja
bym poszed, co robi, bo to ani Przyjaci, ani znajomych bliskich, a tylko na rogu,
panie, stoj... i dopiro mnie chtka wzia o tej godzinie nocnej abym do Syna szed,
Syna zobaczy... Pragnienie owe niezbyt dorzecznem byo, a do tego w Nocy, ale w
miar przeduajcego si mojego na rogu postoju, gdy nie wiem dokd i mam (bo
i kawiarnie ju pozamykane) coraz ono bardziej dojmujce. Ojciec mnie dosy dawno
umar. Matka daleko. Dzieci nie mam, a gdy ani Przyjaci, ani bliskich adnych,
nieche przynajmniej do cudzego dziecka zajrz, i Syna, cho to cudzego, zobacz.
Chtka, powiadam, zgoa sfiksowana, ale ruszyem z miejsca; gdy za Id bez celu
adnego, sam Chd w stron Syna mnie kieruje; i tak, ni std, ni zowd, ja do Syna
id (a Chd mnie sta si powolny, niemiay). Syn, Syn, do Syna, do Syna!
Wiedziaem, e mimo pnej godziny zamiar swj urzeczywistni zdoam, bo Tomasz
z Synem dwa pokoiki w pensjonacie zajmowali, a, jak zwykle w poudniowych
krajach, wszystkie drzwi otworem zostawiano.
Jako bez trudnoci do pensjonatu wszedem i pokoik ten odnalazem, a tam
widz: goy na ku ley, snem zdjty, i tak jemu pier, tak barki, tak gowa i nogi, e
szelma, szelma, o szelma Gonzalo! Ley i oddycha. Oddech jego mnie jak ulg
przynis, ale z naga zo mnie zapaa, e to ja tu do niego po nocy przyszedem a
i diabli wiedza po co, w jakim celu... i tak do siebie samego powiadam:
Oj, trzeba to, trzeba dobrze modych pilnowa, a ty ich sztorcowa! Co tak
leysz, wakoniu? A ja bym ciebie do Roboty zapdzi! Za czym posa! Tobie co robi
kaza! Oj, ju to krtko trzyma trzeba, nie popuszcza, do roboty, do Pacierza cho
kijem zagania eby na Czowieka wyrs... Ale ley, dycha. Powiadam wic:
Ju to batem dobrze da, aby mores zna, w cnocie si chowa, bo ju to,
Panie zmiuj si, wako do gry brzuchem ley... Ale ley. Ley, a ja stoj, i sam nie
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 63 -
wiem co robi mam, po co tu przyszedem. Ow odej chciaem; ale odej nie
mogem, bo Ley, a ja nie wiem po co tu przyszedem.
Ow Ley, Ley. Tu wic mnie niespokojno jaka zdja i powiadam, ale nie
na gos, tylko po cichu:
Ano, przyszedem tutaj z niespokojnoci o przyszo Narodu naszego, ktry
od Wrogw pokonany, e nam i nic wicej, tylko Dzieci nasze pozostay. Oby to
Synowie wierni Ojcom i Ojczynie byli! Tak mwi, ale ty zaraz mnie strach zdj, po
co ja to mwi i dlaczego mwi... A tu Pusto! Nagle tak Pusto! Nagle tak Pusto
jako jakby Nic... jakby niczego nie byo... a tylko on tu Ley, ley, ley... Pusto we
mnie i pusto przede mn. Krzyknem:
Wszelki duch Pana Boga chwali!
Daremne wszake Boga Ojca imi, gdy Syn przede mn, gdy tylko Syn i nic
oprcz Syna! Syn, Syn! Niech zdycha Ojciec! Syn bez Ojca. Syn Samopas, Syn
Rozptany, to mi dopiero, to rozumiem!

Nazajutrz wczesnym rankiem Pojedynek. Gdy na czk umwion, ktra
niedaleko rzeki pooona, zajechalimy, jeszcze nikogo nie byo; a Tomasz
pacierze odmawia; ale wkrtce bryczka z lekarzem przybya; i zaraz potem Gonzalo
z szumem, z fukiem, w czwrk rysakw i z forysiem, a za pojazdem jego Baron
wraz z Pyckalem na ogierach rosych, skarogniadych, ktre, ostrogami sztyfowane i
uzd zdzierane, skakay i chrapay. Juemy tedy wszyscy byli. Ja z Baronem plac
odmierza zaczem, ale ab zobaczyem, wic do Barona mwi:
aby tu s. Odpar:
S bo wilgotno. Ty dr Garcyja przystpi do mnie i mwi, eby popiesza,
bo Cesj ma a ty Tramitacj.
Znak dany zosta i przeciwnicy na plac wstpili. Pan Tomasz skromnie, cicho,
Gonzalo zasi w blasku, w fuku wszystkich szat swoich; a to jest Rapcie z
niebieskiego atasu, kamizelka taka Atasowa ta Szafranowa, na to Kitelek czarny
i taki Pfraczek szamerunkowy te i orderowy, dalej peleryna w podwjnym
kolorze, oraz kapelusz Czarny Meksykaski z rondem, ktre due, bardzo due.
Baron z Pyckalem znowu Ogierw dosiedli. Gonzalo kapeluszem powia, konie
zachrapay. Pyckal do mnie galopem nadbiea, konia zdar, mnie z konia pistolety
poda; a Puto ponownie kapeluszem powia. Tomasz spokojnie na miejscu swojem
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 64 -
sta i czeka. Ja pistolety nabijam... i kule w rkaw, w zarkawek. Dopiro pistolet
Tomaszowi wrczyem, ale pusty, drugi za taki pusty pistolet Pyckal Gonzalowi
wrczy. Gdy na bok ustpowalimy, zawoa Baron:
Ognia! Ognia!... ale krzyk jego Pusty, bo i lufy puste. Gonzalo kapelusz swj
o ziemi cisnwszy, pistolet podnis i wypali. Huk po ce si rozszed, ale Pusto.
Wrble tam na krzaczkach przysiaday (tuciejsze ni u nas) ale si sposzyy; ty i
krowa.
Tomasz widzc, e jego kula Gonzalowa omina (a bo jej nie byo) bro swoj
podnis i dugo, dugo mierzy; ale i nie wiedzia, e mierzenie jego Puste. Mierzy,
mierzy, strzela, ale c, pusto, pusto; i z puku jego i nic oprcz huku. Tu sonko ju
si nieco wzbio, przygrzewa jo (bo mgy si rozeszy), a tu zza krzaka krowa
wylaza; Gonzalo kapeluszem powia; a z dala, zza krzakw, Kawalkada si ukazaa;
i najprzd wic dwch Forysiw, z ktrych jeden, dwa, a drugi cztery mia charty na
postronku, w lad za niemi Damy i Kawalerowie w szumnym korowodzie jad,
pogaduj, podpiewuj... i ot tak przejedaj, przejedaj, pierwszy za z
prawej strony JW. Pose w myliwskim rajtroku, na ogierze duym, srokatym, dalej
Radca a obok Pukownik. Jad, jad, a niby nic, za szarakiem, cho to, panie, pusto
bo szaraka nie ma... i tak, panie, z wolna przejedaj.
Toemy si na nich zagawronili, a gwnie Tomasz. Ale przejechali. Dopiro
pistolety nabija, ja kule w rkaw, ognia, ognia, Gonzalo kapeluszem powia, pali z
pustej lufy, ale nic; i Tomasz bro podnosi, celuje, celuje, celuje... o, jak on celowa!
O, jak on Celowa dugo, dugo, pilnie, a tak ju usilnie, tak strasznie celowa e, cho
Pusta Lufa, skurczy si, zmartwia Puto, a ju i mnie si zdawao e nie moe by
aby mier z ty Lufy nie wypada. Hukn. Ale z huku jego i nic oprcz puku. Gonzalo
kapeluszem Wielkim Czarnym powia, Pyckal, Baron konie zdarli, a na zadach
siady, do mnie za dr Garcyja przystpi i prosi, eby popiesza, bo ma Cesj.
Wtenczas dopiero ja si mao za gow nie zapaem! I zaraz jasnem mnie si
stao, emy jak w potrzask wpadli a wcale tu koca adnego nie moe by i
Pojedynek ten wcale skoczy si nie moe; bo przecie on do krwi, a jake tu krew
wystpi jeli bez kul pistolety? A to to niedopatrzenie, pomieszanie nasze, pomyka
nasza, emy to przy ukadaniu warunkw przegapili!!! Przecie oni tak przez dzie
cay i noc i dzie nastpny i dalsz noc i dalej przez dzie cay puka mog, bo ja im
wci Kule w Rkaw i ognia, ognia, i tak bez koca, bez wytchnienia! Boe, co robi,
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 65 -
co pocz! Ale wystrzeli Gonzalo! Strzela Tomasz! I Kawalkada z dala, za krzakami
si ukazaa, wic Damy i Kawalerowie, a ty charty, i jad z wolna truchtem, albo
stpa, pierwszy JW. Pose, dalej Radca z Pukownikiem i jad za szarakiem (cho
szaraka nie ma) przejechali...
Gonzalo kapeluszem powia. Tomasz pistolet do oka podnis. O, jak on
celowa! Boe, Boe, Boe, z caej duszy swojej, z mocy swojej, z caej ty jakiej
uczciwoci swojej... i brew marszczy... oczy si jemu zmruyy... a ju Celuje, tak
Celuje, e mier, mier, mier pewna krwawa, tu mier, Krew by musi!
Hukn. Ale pukn. I pukiem pustym chyba sam siebie zabija. Powia Puto czarnym
kapeluszem.
I Kawalkada si ukazaa, a tym razem bliej cho niby nic, midzy sob
rozmawiaj, pogaduj, pokrzykuj, za szarakiem, za szarakiem jad! A tu
Pyckalowy ogier ogiera, na ktrym Baron siedzia, w zad ugryz. W zad ugryz! Baron
jego trzepn, ale trzepn jego Pyckal; wic Baron jego z konia w eb, bez eb, a
Pyckal w eb! Kwikny ogiery.
My do nich. Ale ju poniesy, po ce lataj! Baron spad! A ty widz e tam
konie w Kawalkadzie chrapi, kwicz i Damy spadaj. Wtem psw, chartw ujadanie
wcieke sysze si dao i krzyk, jk, oj, chyba kogo dopady, tarmosz! My,
pojedynek porzucajc, za krzaki na pomoc pobieymy, tu konie, Ogiery wszystkie, na
kie bior, gryz si, kwicz... a pod psami nie kto inny, tylko lgnc z Psami si
przewraca, od nich ksany, szarpany! Wrzask ludzki, psw charczenie, dawienie,
lgnca jk, koni galop, dam pisk, mczyzn gosy, w dantejsk zlay si symfoni.
Tomasz Pistolet, pistolet" zawoa i mnie z rki pistolet wyrwa, strzela do psw;
ale pusta lufa.
Wtenczas Gonzalo na tych Psw si rzuci, a z goemi rkami, tylko z krzykiem
strasznym, niebogonym... i, pord nich upadszy, z niemi tarza si zacz, z
wrzaskiem, z tarmoszeniem, ich od Ignaka swego odrywajc, jego ciaem swojem,
ciaem zasaniajc!
A ju i forysie na psw z postronkami, z batami, z czem kto mia; inni ty
skoczyli. A tak tych Psw odgonili.
Take i konie poapali; a kto pad by, to si z ziemi gramoli i do kupy zbiera.
Tomasz Syna dopad, a widzc e, oprcz ran powierzchownych, adnej obrazy nie
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 66 -
odnis, na kolanach Bogu dzikowa za niezmierzone dobrodziejstwo Jego; potem
za do Gonzala do wyciga:
O, ju ty mnie nie wrogiem, a Bratem, Przyjacielem bdziesz, gdy syna
mojego z naraeniem ycia swojego wybawi! Zaraz wic w objcia si wzili z
wielkim wszystkich aplauzem, a Gonzala mstwo pod niebiosa wynoszono:
Od mierci go wybawi! Wrogowi to wywiadczy! Mao sam nie zgin... lgnc
ty do Gonzala do wyciga, ten zasi w objcia go bierze i jak brata ciska.
Ow po strachu rado. Powiada JW. Pose:
No, chwali Boga e si tak skoczyo, a winy w tem niczyjej nie ma, chyba
tylko ogierw i forysiw... bo gdy si ogiery gry zaczy, forysiom psy si wyrway i
na modzieca skoczyy, ktrego niespokojno o Ojca swojego do ukrycia si w tych
krzakach przywioda. Ot to, panowie moi, wdziczne Panie, widzie moglicie
widomy znak aski Boej, ktra Ojcu syna wybawia, Patrzcie na te gaje! Patrzcie
na zioa, na krzewy, na Natur ca, ktra pod Niebios ogromem spoczywaj i
patrzcie, jak to Polak wobec stworzenia caego wybawicielowi Syna swojego
przebacza! aska Boa! Przychylno natury caej! O, bo rzecz to pewna,
najpewniejsza, e Polak Bogu i Naturze miy dla Cnt swoich, a gwnie dla tej
Rycerskoci swojej, dla Odwagi swojej, Szlachetnoci swojej, dla Pobonoci i
Ufnoci swojej! Patrzcie na te gaje! Patrzcie na Natur ca! I patrzcie na nas,
Polakw, amen, amen, amen. Wszyscy tedy Viva Polonia Martir" zakrzyknli.
Ja na kolana padem. A tu Gonzalo na rodek wystpi, a Kapeluszem koo
zatoczy, od czego konie znowu poszy si zaczy, on jednake, na konie nie
zwaajc, tak przemwi:
Wielki, niezmierzony to dla mnie Honor, em z czowiekiem tak godnym
Polakiem mg na placu stan, a bo JW. Panie od tego wstydu niech mnie Pan Bg
broni, ebym ja komu nie stan, i ju to ja nikomu si w tem nie umykam, a mnie
Znajdzie kto Szuka; bo ty tak rozumiem, e nie ma to dla Mczyzny wikszego
skarbu, jak nieskalana Cze Imienia jego. Gdy wszake za spraw Wyratowania od
Psw Syna JMoci ten to godny Nieprzyjaciel mnie za Przyjaciela mie chce, ja od
Przyjani tej si nie uchylam, owszem Przyjacielem, Bratem jego chc by po
wszystkie czasy. I ty tak myl, e mnie tej aski nie odmwi, aby gocin w domu
moim przyj i dla Popicia przyjani owej wraz z Synem swoim do domu mojego si
uda; gdzie ty popijemy! Zaraz wic wszyscy krzycze i wiwatowa zaczli, tu si
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 67 -
ciskaj, tam cauj i Gonzalo znw w objcia bra, najprzd Tomasza, potem Syna
jego. Taki Pojedynku koniec.

Cika Gra moja na pustce drogi mojej i na Polu moim, ale Pustym, Pustym,
jakby tam i nic nie byo. Tak, z tego wszystkiego, wraz z Tomaszem pojazdem
Gonzala do paacu jego jad; ale nie do tego, co go w miecie mia, tylko do Estancji
o mil dwie albo trzy odlegej. Za nami na bryczce Gonzalo z Ignacem jad. Jedziemy
tedy po tej drodze, jak pod Gr, a tam domy, zabudowania, potw duo, trawa,
drzewka owocowe; i jedziemy, a tam psy, kury, czasem kot, dzieci si bawi, a ludzie
si krc; i tak konie cign powz, jedziemy do ostro, ale Pusto, Gucho. Tomasz
w milczeniu jecha; ja take milczaem. A za rk mnie zapa Tomasz:
Powidze ty mnie, a moe nie jecha... po co my tam jecha mamy? Bo niby
zgoda jest, niby to ten Czowiek, owszem, honorowo si spisa i Syna mi od pewnej
mierci wyratowa, a przecie co mnie nie w smak zaprosiny jego... Oj, nie jedmy
lepiej!... Tak mwi do mnie; ale puste sowa! Odparem:
Nie jed! Jeli nie chcesz, nie jed. Nie jed lepi... A to nie widzisz, e on nie
tobie, a sobie Syna wyratowa? Czowieku Nieszczsny, po c ty jemu do domu
Syna wozisz... i lepiej by zrobi, gdyby mu lgnca z bryczki zabra i ucieka precz
jak od Morowej Zarazy! Takem odpowiedzia, ale Puste to byo, Puste, bo, cho dla
spokoju sumienia mojego cikiego mwiem, przecieem wiedzia, e rada moja
wanie sprzeczny w nim skutek wywoa, a wszelkiej ucieczki mono mu odbierze.
Jako za bat zapa i koniom po bacie upn, a skoczyy! Jazda, jazda
krzykn choby tak byo, jak mwisz, nie bd ja z Ignacem przed nim umyka, bo
lgnc mj nie taki, eby si mia ba zalotw jego! I batem konie pierze a skakaj, a
ja dla spokoju sumienia mego dalej mwi:
Uchod lepiej, lgnca na jego sida nie wystawiaj. We dwie godziny przed
bram wielkiego ogrodu zajechalimy, ktry pord bezmiernych Pampy rwnin
piropuszem palm, baobabw, orchidej wystrzela. A, gdy si brama otworzya, aleja
przed nami mroczna, duszna, ktra do Paacu wiedzie ciko zoconego,
Maurytaskiej lub Renesansowej, Gotyckiej a te i Romaskiej architektury, w
dreniu kolibrw, o Trans Atlantyk much wielkich zocistych, motylw
rnobarwnych, papug rozmaitych. Zawoa Gonzalo:
A tomy w domu! Witajcie! Witajcie!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 68 -
Dopiro nas ciska, pod nogi obejmowa, do domu prowadzi! Ja si
zdumiaem, a zdumia si te Tomasz z synem swoim, widzc Salonw, Sal wielkich
luxusy, ktre Plafonami, Parkietami, Stiukami a Boazeriami, a te Wykuszami,
Kolumnami, Malowidami, Posgami, dalej wic Amorkami i Refektarzami, Pilastrami,
Makatami, Kobiercami, ty i Palmy, ty i Wazony, Wazy Filigranowe,
krysztaowe, jaspisowe, korczyki, koszyki palisandrowe, truny, kotylety weneckie
albo i florenckie, a take lite filigrany. A jedno obok drugiego natoczone, napchane,
e nie daj Boe, e ju gowa boli; bo to Amorek obok Maszkary, a tu na fotelu
Madonna, tam na pasie Waza i jedno pod stoem, drugie za Wazonem, tam znowu
Kolumna nie wiedzie skd i po co, a obok Tarcza, albo i Pmisek. Wszelako,
widzc Tycjanw, Rafaelw, Murillw malowida, a te i inne arcydziea
nadzwyczajne sztuki, z poszanowaniem to wszystko ogldalimy, i ja powiadam:
Skarby to s, skarby! A skarby powiada i wanie dlatego ja, kosztu
nie szczdzc, wszystko zakupiem i tu do kupy zgromadziem, eby mi troch
Potaniay. Ow te Arcydziea, Malowida, Posgi, razem tu zamknite, jedno drugim
taniejc od nadmiaru swego, tak ju tanimi si stay, e ja ten Wazon rozbi mog (i
Wazon Perski, astrachaski, majolikowy, seledynowy, aurowy nog z podstawki
zepchn, e si w Wazon na tysic kawakw roztrzasn. Pies to liza! Pies to
liza... A tu wanie piesek may przez sal biey Bonoski, cho wida z pudlem
skrzyowany, bo ogon mia pudla, a szer foksteriera. Zaraz te Majordomus
przylecia, ktremu Gonzalo rozkaz wyda, aby st zastawi, bo, mwi,
najserdeczniejsi to Przyjaciele, Bracia moi! Mwic to, Panu Tomaszowi w ramiona
znw upad, potem za mnie ciska, a te i lgnca.
Ale powiada Tomasz:
Co tu psi si gryz. Jako dwa pieski, z ktrych jeden Kusy Pekiczyk, ale z
kit, drugi za Owczarek (ale jakby szczurzy ogon mia, a pysk Buldoga) razem przez
pokj, gryzc si, przebiegy. Gonzalo wykrzykn:
A gryz si, gryz! Oj ty to, niele si gryz, patrze Pan Dobrodziej, jak ta
Madonna tego Smoka chisko-indyjskiego gryzie, a ten zielony Dywan Perski z
tamtym Murillem moim si podgryza, a te gzymsiki z tymi posgami, diaba to,
chyba bd musia klatki im posprawia, bo si i zagryz! Tu miechem wybuchn i
bacik may, co na stole lea, zapawszy, bi nim Meble zacz, woajc:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 69 -
Masz, masz, nie gry si, do budy, do budy! I uradowany, daleje nas
ciska, caowa, gwnie za Pana Tomasza, cho te i lgnca. Zmiarkowalimy, e
gryzienie owo nie tylko od psw pochodzio, ale te za spraw tych mebli rozmaitych,
midzy sob sprzecznych i skconych, byo. Lecz powiada Tomasz:
A tam Biblioteka.
Jako w pokoju obok, duym, kwadratowym, ksiek, skryptw kupy na
pododze, wszystko wywalone, jak z taczek; a pod sufit gry; tam za wrd tych
gr, dopiro przepaci, zrby, jary, usypiska, rozdoy, a ty kurz, py a w nosie
wierci. Na grach tych tedy chudzi bardzo Czytelnicy siedzieli, ktrzy to czytali; a
moe ich siedem albo osiem byo. Biblioteka mwi Gonzalo biblioteka, oj, co
za kopot z tym mam, skaranie boe, a bo najcenniejsze, najbardziej szacowne to
dziea geniuszw samych, najprzedniejszych Ludzkoci duchw, ale c, panie,
kiedy Gryz si, Gryz, a te i Taniej od nadmiaru swego, a bo za duo, za duo, i
co dzie nowych przybywa, i nikt wyczyta nie moe, bo za duo, ach, za duo!
Ow ja, panie, Czytelnikw zgodziem i im sono pac, bo ju mnie wstyd, e tak
wszystko Nieczytane ley, ale za duo, wyczyta nie mog, cho i bez przerwy dzie
cay czytaj. Najgorzej jednak, e si ksiki wszystkie gryz, gryz i chyba jak psy
si zagryz! Zapytaem wic, bo wanie piesek may przelecia, do wilka podobny, a
te do jamnika:
A ten z jakiej rasy? Mwi:
To pieski moje pokojowe. W teje za chwili Tomasz innego psa zobaczy,
ktry w sieni lea, i mwi:
Ten pewnie Legawiec, ale kapouch z niego kiepski, bo jakby Chomika mia
uszy. Odpowiedzia Gonzalo, e suk mia Wilczur, ktra chyba w piwnicy z
Chomikiem sparzy si musiaa, a cho potem Legawcem pokryta, z Chomika
suchami szczenita wydaa. A hu, a pjdziesz! krzykn.
Coraz wic nam markotniej... a cho gocinno, grzeczno jego do
wzajemnej grzecznoci nas zmuszaa, trudno byo ukry wzrastajce pomieszanie z
przyczyny dziwacznoci domu tego i czowieka tego. Tomasz zasumowa si, spode
ba patrzy, jak karp si naburmuszy wsiskami, lgnc biedaczyna jakby kij pokn,
wcale nic nie mwi, stoi, ja, cho to niby z Gonzalem w przymierzu, sam nie wiem
czego spodziewa si po miejscu owym, ktre nie tyle moe poszczeglnym jakim
racym dziwactwem, ile zespoem wielu dranicych szczegw o silny nas bl
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 70 -
gowy przyprawiao. Gdy Gonzalo, przeprosiwszy nas, do pokojw swoich odszed
eby wygodniejszy strj przywdzia, sami zostalimy, ale niesporo nam do rozmowy
byo; i, w ciszy, much brzczenie, papug krzyk, pieskw warczenie, gryzienie, w
dusznym wieczoru upale sysze si dao. A tu Gonzalo powraca, ale w Spdnicy!
My na ten widok zbaranielimy, a Tomaszowi krew do gowy z gniewu strasznego
uderzya i byby go moe i trzepn... c kiedy to spdnica nie spdnica bya! A
diaba tam! Wprawdzie spdnic naoy, bia, koronkow, ale ona krojem co
troch Szlafrok przypomina; bluzka za, zielona, ta, pistacjowa, niby bluzka, niby
za koszulka. Na gowie Kapelusz duy, somkowy, kwiatami przybrany, w rku
Parasolka, a na nogach goych Sandaki czy moe Ciemki.
Dopiro zakrzykn:
Hoc, hoc, do stou prosz, zabawimy si, a niech tam! Hej, suba, podawa!
Ale, widzc zgorszenie nasze, doda:
Oj co widz, e na mnie jak na raroga spogldaj, ale ja nie rarg; i
nieche to wam wiadome bdzie, e w kraju moim rodzinnym powszechnie z
przyczyny gorca nadmiernego w spdniczkach po domu chodz; a tak nic w tym
zego ni dziwnego nie ma i o pozwolestwo prosz, abym mg dla wygody swojej
ten strj nosi. Co kraj to obyczaj! A ty nieco si przypudrowaem, bo mnie skra od
gorca 84 pierzchnie. Hej, suba, zastawia, podawa, wito dzisiaj, jazda, go w
dom, Bg w dom, caym sercem prosz, a uciskajmy si jeszcze raz, bo to ju
chyba lepszych Przyjaci, Braci ja nie miaem, a wito, a wito! I ciska, cauje, a
za rce nas zapawszy, do Jadalni biey z pokrzykami, wykrzykami, tam za st
okrgy od pucharw, krysztaw, Roztruchanow, Filigranw si ugina... a zaraz te
lokaje z tacami, Pmiskami, Imbrykami, ale, panie, patrzemy, a to Pokojwki chyba!
Znowu jednak patrzemy, a to Lokaje bo z Wsikiem; cho moe i Pokojwki, bo w
Czepeczkach; ale chyba Lokaje, bo w spodenkach. Zawoa Gonzalo:
A prosz je, pi, sobie nie aowa, wito, wito u mnie, a dalej, a
wcina!
Nala mnie grzanego piwa; ale piwo nie piwo, bo, cho piwo, winem chyba
zaprawione; a syr nie syr, owszem syr, ale jakby nie syr. Dalej pasztety owe chyba
Przekadance, a jakby Precel jaki lub Marcepan; nie Marcepan jednak, a moe
Pistacja, cho to i z wtrbki. Niegrzecznie byoby nazbyt si owym smakom
przypatrowa, wic te jemy, winem a moe piwem albo i nie piwem popijamy, a
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 71 -
cho kto i dugo ksek uje, jako go przeyka. Gonzalo zasi huczne serdecznej
gocinnoci dawa dowody i piwk zapiewa:
Oczko moje co tak strzelasz, Ubij, zabij, idzie Grzela !
A tu zawoa:
Diaba tam, a czemu to nikt nie stoi, przecie ja specjalnego Chopaka od
Parady trzymam, eby Sta przy gociach... Czemu to Parady nima? Hej, hej,
Horacjo, Horacjo! Na to woanie Chopak z kredensu wyszed i na rodku pokoju
przystan. Gonzalo na niego:
Ty, taki, wakoniu, czemu nie stoisz, za co ci pac, tutaj Sta masz od
Parady! A do nas mwi:
Zwyczaj taki jest w kraju moim, a gwnie w porzdniejszych domach, aby
jeden suga tylko dla Parady sta; ale wako woli do gry brzuchem lee. Pijmy,
popijajmy!
Pijemy tedy. Popijamy. Ale ciko, ciko, o, ciko, jakby gdzie po polu
bdzi, a do tego Pusto, jak w pustej stodole i jakby soma tylko bya, pusta. Ow to,
w bezbrzenej pustce duszy mojej, jakby katarynk krci. Wszelako patrz
na Bajbaka tego, ktry porodku pokoju stoi i si pogapuje, a widz, e Horacjo w
co czas pewien Rusza to tym, to owym... i tak, okiem mrugnie, albo rk ruszy, albo
z nogi na nog przestpi, albo lin przeknie. Poruszenia owe wprawdzie do
naturalnymi byy, ale i Nienaturalny miay pozr... cho i naturalne, a ty ledwie
dostrzegalne... ale co mnie si zwidziao, e on nie tylko od Parady... i, lepiej si
tym Ruchom jego przypatrzywszy, to spostrzegem, e gap ten chyba tak do
Ignacego rusza. Ale Gonzalo zapiewa:
Matu matu, oj to Fika Ale lepiej jeszcze Klika!
Owo si patrz, cho niby nie patrz, ale ty to patrz... i widz, e Bajbak ten
z Ignacem si stowarzysza, a w takim sposobie; co lgnc si Ruszy to i on si ruszy
(cho prawie nie wida) a wanie, jakby u lgnca by na sznurku. Jeli wic lgnc po
chleb signie, to on Okiem mrugnie, a jeli lgnc piwa popije, to on Nog ruszy; a
ciut, ciut, e prawie ruchy jego si nie zaznaczaj; ale tak swoimi Ruchami jego
Ruchom odpowiada, e jakby jemu ruchem przygadywa. Pewnie te i nikt tego
oprcz mnie nie dostrzeg.
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 72 -
A w tej samej chwili pies duy, legawy, przyszed si asi; i jak baran czarny;
ale nie baran to by, bo jak kot duy z pazurami; tyle tylko e z kolim ogonem i
zamiast miaucze, jak koza becza. Zawoa Gonzalo:
Pd, pd, Negrito, a tu masz Ogryzek! Zapyta Tomasz:
A ten z jakiej Rassy? Gonzalo na to:
Suk miaem San Bernarda z wya i szpica domieszk, ale podobnie z
Kotem Mruczkiem gdzie po piwnicach sparzy si musiaa; a eby nie wiem jak
pilnowa, nie upilnujesz. Ale chodmy do sali na cukry, tam chodniej,
przewiewniej, prosz, prosz miych Goci moich! Powiada Tomasz:
Nieche nam wybaczone bdzie, ale ju si ciemnia, a drogi nie znamy, do
tego pilne sprawy mam; czas na nas. Ka Pan Dobrodziej konie zaprzga.
Zawoa:
Nic to, nic to, ani sysze nie chc, jeszcze tego nie byo ebym Goci przed
noc wypuszcza! Hej ha, hej ha, kazaem ty koa z powozw pozdejmowa!
Muchy tedy due, zociste, z nastaniem mroku si pojawiy i pod palmami roi
si zaczy, a gdy Papug krzyki gasn, inne gosy, jazgoty, pokwiki nocne nie
wiedzie jakich Zwierzt si zrywaj i noc mantyll swoj nakrywa szumne Baobaby.
My cukry nie cukry, gawdzimy a nie gawdzimy i, cho nie pijani, a pijani,
midzy Meblami, ktre ju nie wiedzie czy Meblami s czy moe Wazami... ale
Pusto i jak na pustyni. I, cho to co pocz, postanowi trzeba, wszelka myl,
wszelkie postanowienie jak rysko, jak Soma, jak Badyl wiatrem przewiany na
rozogach suchych. I coraz wiksza Nico, pustka nasza. w za Bajbak po
staremu na rodku stoi i Ignacowi w takt ruchami swoimi tacuje, cho i nie tacuje
(bo to niby Stoi). Na koniec ulg nam sprawi gospodarz, do snu dajc haso i sug
nawoujc, aby nas do pokojw gocinnych prowadziy.
Mnie do spania wyznaczono Pokj Kpielowy, obok za Tomaszowi Buduar, w
ktrym cacek peno rozmaitych, gwnie za Wachlarzykw, Figurynek
szyldkretowych lub porcelanowych ale i Piankowych, na pkach, Konsolach,
stokach, stolikach Chiskich, za Parawanami. Ignacemu w innym skrzydle
paacu sypialnia przyznana, a std Tomasza zgryzota bo ju jawnym si stawa
zamiar Gonzalowy, eby jego osobnoci mie. Gdy w pokoju sam si znalazem, a
tyki z zapalon wic, do silna mnie schwycia trwoga i tak d siebie samego
powiadam: o, co ty robisz, czemu si oddajesz; uwaaj, eby tobie to na Ze nie
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 73 -
wyszo... lecz sowa moje puste puste, puste. Po raz wtry tedy powiadam do siebie:
o, dlaczego tu jeste, dlaczego z Puto przeciw Ojcu zacnemu spiskujesz wszak tobie
to na Ze wyj moe... ale jak pieprz, jak badyle suche, puste wszystko. Powiadam
tedy: o, dlaczego ty te Ku w Rkaw wpuszcza, dlaczego Rodaka Swojaka
zdradzie?,., ale jak makiem zasia, pustk zalatuje, pusto, panie, pusto,., To mnie
silne zapao Przeraenie, ale cakiem puste. Najdziwniejszego tedy uczucia
doznaem, bo nie strach chyba, a Pustka strachu mojego mnie przeraa; i ju to nie
sam Strach, a tylko wanie Strach z powodu braku Strachu. Na pustyni tedy
mojej to powiadam:
Ide do Tomasza, wyznaj win swoje, wyznaj Prawd ca, niech tu Prawda
nastanie, bo tobie co zego sta si moe, id, popieszaj!... ale widz, e zamiast
eby ja tymi sowami si wzruszy, przerazi, one jak Pusta Butelka lub Skrzynia.
Widzc wic, em si wcale nie przerazi, takem si Przerazi, e do Tomasza pokoju
jak szalony wpadem, to krzyczc:
Wiedz Tomaszu, przyjacielu mj, e ja ciebie zdradzam i Pojedynek ten bez
kul by, bo takemy z Gonzalem urzdzili! Na miosierdzie Boe, uchod z Synem
swoim, uchod, pki czas, bo tu w tym domu przekltym Syna ci uwiod; i nie tobie z
tymi gusami si mierzy! Uchod, uchod, mwi! Tomasz na to wezwanie i
wyznanie moje z ka wyskoczy i, w Koszuli pord cacek, ramiona do gry
wznisszy, zakrzykn:
Prawda to, e bez kul by Pojedynek?
Przyblia si, doskakuje, za ramiona chwyta:
Mwe, mwe! Bez kul? Bez kul? Prochem tylko!
Gdy Starzec mnie za ramiona zapa, ja na kolana przed nim padem w skrusze,
w alu i Boleci mojej... ale Skrucha pusta. On nic, tylko dycha, a dychanie jego
cikie, sapliwe, cay pokj, zda si, wypeniao. Pyta:
To wycie wszyscy w zmowie byli?
Ja z Gonzalem.
A inni wiadkowie?
Baron, Pyckal take w zmowie.
Dycha, dycha ciko, jak pod Gr. Powiada:
A za c ty mnie to zrobie? A za c ty moich siwych wosw nie
uszanowa? A powiedze co ja ci zrobiem, e to mnie zrobie?
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 74 -
Paczem wiec cikim, serdecznym wybuchnem, jego za nogi stare
obejmujc; ale zy moje prne, jakby z dachu ciek.
To samym prochem ja strzelaem? To samym prochem ja strzelaem? To
samym prochem ja strzelaem?
Trzy razy powtrzy. Gniew jego poczuwszy, silniej do Ng mu przypadem i,
gowy podnie nie miejc, gniew siwej gowy Starca starego, gniew rk drcych,
palcw jak szpony zakrzywionych, oczw dawnych, Wyblakych i koci suchych
gniew nad sob czuem. Znw tedy do ng jemu si tul, a bezlitosne, twarde Nogi
jego!
Rzek:
Ano, niech si stanie Wola Boa!
Wykrzyknem:
Na rany Chrystusowe, co zamierzasz?...
O, Bg widzi, em w tej chwili we wszystkim tak postpowa, jak potrzeba byo, i
powinny Lk, Strach, Drenie okazywaem... ale straszny mnie by mj Strach
wanie Niestrasznoci swoj, o, czemu to ja u Ojca ng gniewnych i na kolanach
moich alu, Blu, Lku czu nie mog, a tylko Soma, siano, Badyl, Badyl pusty!
Mwi:
Ja hab moje zmy musz... ja to krwi zmyj... ale nie babsk krwi
nikczemnika tego... Tu innej, Ciszej nieco, krwi potrzeba!
Ja jemu do ng. Ja do Ng jego! Ale twarde Nogi. Tu gos chrapliwy, tu Wos
siwy; tu zmarszczki, do wznoszca si, drca, oko na p powiek przykryte, a
przeklestwo jego tu nade mn! Ow zadraem, zmartwiaem, alem na prno
zadra, zmartwia, bo prno, prno, Pusta Lufa i Pistolet Pusty!
Podobnie mnie i Syna mego na dudkw wystrychn chciano; ale Syn nie
dudek! A ja ty nie pajac! I krzyczy pord tych cacek:
Nie pajac!
Wtenczas poznaem, e i jemu Pusto... I ot to, jak w lasku sosnowym, gdy
Sucho, Pusto, a wiatr daleki Badyle, zesche roliny przewiewa, nimi potrca,
szeleci, do mchw zaglda, listkami, odykami si zabawia... a w grze sosny,
chojary... Daremny krzyk! Prny gniew! Pieprz, macierzanka, a co przepado, to
przepado! Ale przysun si do mnie Stary... przysun si, za rk uj i usta swoje
do mojego ucha mi przyblia:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 75 -
Z pomoc Bo krwi to zmyj, a krew cika, straszna bdzie, bo Syna
mojego!
Powiadam:
Co chcesz robi? Co chcesz robi? On na to:
Ja Syna swojego wasn rk ojcowsk zgadz i jego Zabij jego t Rk
moj zamorduj, Noem, albo nie Noem, pchn... Krzyknem:
Szalony chyba! Na Boga! Co mwisz? Zabij, zabij, bo nie moe to by,
ebym z Pustego Pistoletu strzela... i tak ja jego zabij, Zabij! W pustocie strachu
mego pusto, pusto, spiesznie, pokj opuciem. Z okien Gonzala salonw wiato
mdawe ksiyca padao. Owo pewnem byo, e Tomasz ten zamiar swj do skutku
przywiedzie, a i nie tylko dlatego e za mieszno swoj si mci i e Syna t
mierci straszn ty od pomiewiska chcia ratowa. Gdy w boju morderczym
Ziemia, Niebo un objte na zadach, chrapic, przysiadaj, a Wali, Rozwala si i
Krzyk, Ryk, Matek jk i Mw Pi w zgrzycie i szczku, a w Trumien i Grobw
pkaniu, w ostatecznym wiata, Natury wzburzeniu Klska, Zaglda ach Koniec si
zblia, gdy Sd nad wszelkiem jestestwem ywem si sprawuje, on, stary, te do
Boju staje! Bi si chce z Ojczyzny wrogiem! I gdy wiek podeszy jego na Niemoc
skazuje, on Syna swego jedynego do wojska oddawa na mier albo na kalectwo. I
ot na szal nie tylko on Syna swego Najdroszego rzuca, ale te uczucia swoje, t
Ofiar Starca cik, krwaw. Ale marna Ofiara jego. Niestraszny siwy wos. Czcze
Starca uczucie! Bo on, z pustej lufy do Puta pukajc, pustym sta si a moe
dziecinnym Staruszkiem i tylko jakiej Papki mu da, niechby jad, albo niechby dzieci
iska, albo do wron, kawek z pukawki puka w dzie letni! Ot niemoc Pustej
Pukaniny jego. A on, t Niemoc swoja czujc, chcia j w sobie zabi Syna swego
zabijajc... i, Syna zabijajc, on tym synobjczym strasznym mordem swoim
Staruszka pustego w sobie zabija, aby Starcem krwawym, Cikim sta si i Starcem
on chcia Przerazi, Przestraszy! I prne baganie moje! Prne mody moje! Bo
jemu Starzec od modw moich lkliwych urasta...
A niech to Diabli, Diabli, Diabli, Diabli, Diabli! Gdy tak z mylami si bij w
szmerach, szumach, piskach, skowytach nocnych domu tego, Gonzalo skdsi
wyskakuje! A to dopiero Stary klnie! Wszystko syszaem, bom za drzwiami by
ukryty! Po ce mu, zdrajco, o pistoletach mwi?
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 76 -
Jeeli sysza, to wiesz, e zabawy twoje morderstwem si skocz, bo on,
co powiedzia, speni i Syna zabije.
Wdk buchn... zatoczy si, mao nie upad... Pijany jak bela! Chciaby on
mnie Ignaka mego zamordowa wrzasn ale niedoczekanie jego, bo wanie
Ignasiek mj mnie jego zamorduje!
Po pijanemu bredzi. Ale co mnie w tych sowach jego si nie podobao i
mwi:
Pijany jeste. Id lepiej spa. Po c to lgnc ma ojca mordowa? Oj, oj,
ide ty lepiej, przepij si, gowy nie zawracaj!
Starego lgnc zamorduje! Ja ju to sprawi, bo sposb mam na to... ja na
lgnca sposb mam!
Bzdurstwa mwi. Bzdurstw jego pijanych i sucha nie warto byo! Ale co na
kocu jzyka mia, wiec go za jzyk pocignem:
Jaki ty sposb na lgnca masz? lgnc patrze na ciebie nie moe.
Obrazi si:
O, o, o! Owszem, do mnie lubi! A ja to sprawi, e Tat zabije! Tat zabije
i mam na to Sposb! A gdy tatobjca starego pryka swojego si stanie, pewnie
Pomocy i Opieki mojej potrzebowa bdzie, bo krymina, to kryminaem pachnie; i ju
mi mikszym si stanie, oj, dana, oj, dana!
Jego za gardo zapaem! Powidze, co zamierzasz? Co ty tu za nowe
Szalestwo, Diabelstwo roisz? Co za konszachty z tym swoim sugusem, z tym
Horacjem, knujesz, co on ma do lgnca, co on tak do lgnca si Rusza, co ty z nim
umyli? Powidz, bo ci zadusz! a on mnie w rkach zmik, oczami wywrci i
szepn:
Oj nie ciskaj, nie ciskaj, ciskaj, ciskaj, ciskaj! Jak oparzony od szyi jego
odskoczyem:
O! zawoaem. Strze si, gadzino, bo ja z tob si policz! A wtenczas on
wykrzykn:
Synczyzna, Synczyzna! Ja oniemiaem. A on znowu:
Synczyzna, Synczyzna, Synczyzna! krzycza na cay gos, a imi to dom
cay, zda si, wypenio i na Lasy, na Pola uderzyo; i znw Synczyzna" krzycza, jak
optany... Gdy tak krzyczy, ja Chodzi zaczem i ju do Chodu mego, w Chd mj
uderzyem! On dalej krzyczy:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 77 -
Synczyzna, Synczyzna, Synczyzna i Synczyzna i Synczyzna i Synczyzna!
Chd mj od krzykw jego coraz si stawa potniejszy i ju tak Gwatowny, tak
Potny, e chyba dom cay rozsadza razem z Krzykiem jego!
Wtem patrz, nikogo nie ma. Uciek, szelma, widocznie krzykw si
przestraszywszy swoich, a mnie samego zostawi, tylko z Chodem moim.
Przerwaem Chodzenie. Sala dua, przedmiotami rozmaitymi wypeniona, ale jedno
na drugie, jedno z drugim, tam Tryptyk pod Waz, wdzie na Kandelabrze Dywan,
Fotel na Krzeseku, z Maszkar Madonna... i Burdel, Burdel, Burdel, a ju bez
adnego wstydu jedno z drugim si parzy jak popadnie, burdel. Piski te, skowyty,
szurgoty wszelkich zwierzt, ktre za sob latay tam po ktach, za firankami,
kanapami i, zamiast eby Pies za Suk, to Pies moe z Kocic, albo z Wilczyc, z
Gsi, kur, moe ze szczurzyc Rozpomieniony, Rozogniony i Suka z Chomikiem,
Kot z Wydr, Szczur z Krow moe, a ju wesele, Burdel, Burdel i Wesele, a nic, a
nic, a niech tam, a jazda! Jezus Maria! Chryste Miosierny! Matko Boleciwa! A tu
przede mn z jednej strony Synobjstwo, z drugiej Ojcobjstwo!
Ot pewnem byo, e Stary w zawzitoci swojej przysig sw speni gotw,
lgnca noem albo i nie noem pchnie... a te pewne, oczywiste, e nie na wiatr
sowa Gonzala, i e on Sposb na lgnca ma, eby go do ojcobjstwa przywie... a
tak bez zabjstwa chyba tu oby si nie mogo i tylko w tym rzecz, czy zabjstwo
owe Ojcobjstwa czy te Synobjstwa posta przyjmie... Ja przed Tomaszem, ojcem
moim, na kolana pada chc... ale znw krzyk Gonzala Synczyzna, Synczyzna",
mnie w uszach rozleg si, uszy rozsadzajc, wic z kolan zrywam si do Chodu
mego, w Chd uderzam, Chodz Chodz i chyba dom cay rozwalam, starego
zabijam! C mi stary! Starego zarn, zakatrupi! Starego gdzie dopa, zdusi,
Starego niechby mody zdusi! Wiecznie tedy Ojciec Syna bdzie rn? Nigdy Syn
Ojca? Chodz tedy i Chodz. Ale gdy tak Chodz, chd mj jakby dokd i zacz
i dokd mnie wid (cho sam nie wiem dokd)... tam za lgnc gdzie, upiony,
ley... ow Chd mj chodzi i chodzi i chodzi, a tam lgnc... i Chodz, a tam lgnc
gdzie w pokoju, ktry jemu Gonzalo wyznaczy... wiec myl, co tak Chodzi bd,
do lgnca pjd, do lgnca... i, gdy ta myl mnie nawiedzia, Chd mj na kurytarz
skierowaem, ktry do Ignacowego wid mieszkania; tam za ciemno, kurytarz,
szelma, dugi. A tu nog na co mikkiego, ciepego nastpuj i, wspomniawszy na
psy, jakie tutaj zewszd si ukazyway, myl: pies nie pies. Strwoony, zapak
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 78 -
zawieciem, ale nie pies to by, tylko Chopak duy, czarniawy, ktry na ziemi ley i
na mnie bez sowa jednego spoglda, gay wybauszy. Nie rusza si. Ja przez niego
przestpiem i dalej id, a zapaka mnie zgasa, ale na co nog nastpuj, myl
pies nie pies", zapak wic, patrz: Chopak duy na pododze ley z duymi
bosymi stopami, ze snu zbudzony na mnie spoglda. Dalej tedy id, ale zapaka
zgasa i znowu na dwch Chopakw nastpiem, z ktrych jeden biay, Ryawy,
drugi drobniejszy, chudy, a obaj na mnie spogldaj, ale nic nie mwi, tylko na drugi
bok si przewrcili.
Id dalej. Kurytarz dugi. Pojem, e tutaj Parobcy zatrudnieni przy
gospodarstwie legowisko swoje na noc maj... co mnie i zdziwio, bo waciwsze
byoby gdyby w zabudowaniach folwarcznych jaka im sionka wyznaczona
bya... ale ju to kaden gospodarz wedle swojej gowy rzdzi i Kiepska Rada od
Pana Ssiada. Jednakowo od tych Chopakw nadmiaru jaka mnie obrzydliwo
zdja, a splunem, ale myl a na co ty splun? I, stanwszy, zapak now
zawieciem Jako tam Chopak czarniawy, do duy, lea, na ktrego ja, nie
chcc, napluem i jemu po uchu plwocina ciekaa On nic nie mwi, tylko na mnie
spoglda. Zapaka mnie zgasa W gniew wpadem i myl: co ty si bdziesz we
mnie Wlepia, gdy na ciebie Pluj... i drugi raz na niego napluem Ale nic, cicho, nie
rusza si... Zapak tedy zawieciem i widz e ley a plwocina moja jemu cieka. Ale
zapaka zgasa, a j myl, c do wszystkich diabw, cierwo, to ja pluj na ciebie a
ty nic, draniu, ajdaku, to jeszcze raz ci Napluj w pysk w mord, eby wiedzia!... I
Napluem, ale, gdy zapak zawieciem, widz, e ley, nic, na mnie spoglda. I
zgasa zapaka, a ja ju na gos powiadam:
Ty taki owaki, ju ty mnie cierwo, draniu, nie przemoesz, a moe ty
mylisz, e ja plu przestan, ale niedoczekanie twoje, ju ja ci Napluj i plu bd,
ile mnie si zachce! Jako mu Napluem, ale ani si ruszy i, gdym zapak zawieci,
widz, e na mnie spoglda. Myl wic taka moja:
A moe on myli, e ja tak dla przyjemnoci, dla Rozkoszy mojej?... I,
zdrtwiawszy, duszy czas na nic zdoby si nie mogem i stoj, stoj, on ley, ley i
nic, nic, czas mija, upywa... a wreszcie skoka przez niego daem, uciekam jak od
Morowej Zarazy i pdz, lec, o cian jak si rozbijam, do pokoju jakiego czy te
sionki wpadem i stanem... bo czuj, e znowu co przede mn ley. Cholera,
drastwo, jeszcze jeden, a to koca nie ma, a to ja ci mord rozkwasz... i zapak
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 79 -
wic. Ow na ku przy cianie lgnc ley, goy jak go matka porodzia, snem
zdjty i nic, pi, oddycha. Ujrzawszy go, zmartwiaem. Ow to z pozoru jak
przyzwoite spa chopi. Ale gdy on pi, w nim pi ajdactwo i, o Boe, ajdak on, nic
innego, ajdak, ajdak, do ajdactwa wszelkiego sposobny, a niechby tylko mu
popuci, on by ajdakiem sta si jak tamte ajdaki!

Ranek dnia nastpnego gortszy jeszcze od poprzedniego popoudnia si
okaza i powietrze duszne, wilgotne; od czego poty silne, koszula mokra. Do tego
duchota nieznona na pier, na rozum, a po kociach, miniach wszystkich, darcie,
ktre do nieustannego przecigania si, rozcigania zmuszao. I tak my niemrawo w
tym poranku si babrzemy, ledwie z ek powstajemy, z Gospodarzem si witamy i
niadanie, ciko dyszc, spoywamy. Gonzalo, w szlafroku porannym, Aurowym,
Safianowym i w ciemkach, pimem silnie w nosie wierci, a doni bia,
wypieszczon, paluszki biae, cukrowe, do kawy podsuwa. Pieskw, psw
rozmaitych duo... ogonem, jeli ktry ma, to myrda. Jemy co daj, chwalemy! A
Bajbak znw stoi i znowu do lgnca ciut, ciut si Rusza, a wanie jakby jemu na
fujarce Ruchami swoimi przygrywa, ale tak nieznacznie, tak subtelnie, e i nie
wiadomo czy on to do lgnca robi, czy moe i bez intencji adnej mimowolnie tak oko
mruy lub z nogi na nog przestpi. Wszelako tak zrcznie a melodyjnie ten
Bazenek Horacjo z kadym lgnca poruszeniem si na boku czy, e nic innego,
jak tylko na flecie przygrywa. I sam Gonzalo to spostrzeg, bo mwi:
Przyjemniej je przy lenym graniu.
Tomasz, ktremu przez t noc chyba ze dwa krzyyki przybyo, spod powiek
opadych wzrokiem Siwym, zapadym. a prawie przedwiecznym na te igraszki
spoglda... ale nic nie mwi... i tylko Owszem" powiada tej niewdziczno:
Gospodarzowi naszemu okaza nie chc za Gocinno jego ebym tu dni kilka z
Synem nie zosta; a sprawy, cho pilne poczeka mog". Zdziwi si Ignacy, oczy
wybauszy (zaraz ty Bajbak, stowarzyszajc si z oczami jego, z nogi na ng s
przestpi) ale Gonzala nadzwyczaj to Tomasza postanowieni ucieszyo i wykrzykn:
Szczsna to godzina! To m przyjaciel! Chodmy tedy do ogrodu, koci
rozrusza. Chod chode Ignasiek, zobaczymy kto w Palanta lepszy, a WPanv
starszych Dobrodziejw prosz i upraszam ebycie sdziami zrcznoci naszej byli!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 80 -
Pik z szafy wydoby, ni w lgnc cisn. Zarumieni si lgnc, Bajbak lin
przekn; ale ju do ogrodu idziemy, a za nami pieski.
Much duych, zocistych brzczenie pord Palm, krzeww, papug, w gszczu
krzewiastych, pierzastych kwiatw i Bambusw, jak w objcia duszne i wilgotne
ogarniao, b upa silniej jeszcze na dworze ni w domu odczuwa si dawa
Zwierzta rozmaite dziwne na prawo, na lewo si poszyy i psy due podwrzowe
wylazy, legawce, z Niuchami do nas wcha: ale Niuchy ich jak Kapouchy. Za
Ignacem Bajbc szed, a tak zrcznie, szelma, melodyjnie, e jakby na fujarce jego
stpaniu przygrywa. Na czk wyszlimy, gdzie plac Palantowy za parkanem, obok
Oranerii. Wytumaczywszy gry prawida, ktre nie takie jak u nas (bo pika, z rki
bita o cian po dwukrotnem od ziemi odbiciu, z powietrza drugi raz bita o t cian
w palant, po dwch tylko kozach moe by odbita), zaraz Gonzalo pik z rki bi o
cian i drugi raz bi z dwukrotnego koza o cian w palant; a bardzo zrcznie, lgnc
poskoczy i j z palanta w koza przyj, a Gonzalo zaraz poskoczy i nisko nad
ziemi j z palanta strzeli... a fyrczaa; ale Ignc skoczy, dopad, strzeli j, a
fyrczy, tyle tylko e troch skantowa, bokiem posza, bokiem! Pobieg Gonzalo za
ni, a na Horacja krzykn:
Czemu ty, wakoniu, tak stoisz, nie lepiej by si do jakiej Roboty wzi, to
utrapienie z tym bcwaem, wee palik, a tych kokw przybij tam na grzdach, bo
sfolgoway! Znw pik podbija, lgnc skoczy i j z koza w koza, wic Gonzalo
skosem... krta, krta idzie!... Daleje lgnc skoka daje, wali z Palanta w Palant,
tamten j ci w powietrzu, a plasna, wic lgnc ledwie, ledwie zapa i do gry
wica; a wtenczas Gonzalo z koza! Palant! Palant grzmoc! Grzmoc silnie, bach,
bach, bach, bach, a si rozlega!
A tu Bajbak z boku buch, buch, buch, buch, koki, co na grzdach byy, palikiem
przybija. Ignacy przegrywa. Gonzalo wygrywa. Na prno lgnc skacze, goni!...
Gonzalo, lepiej wiczony, to Skosem, to Szprync podbija i pika Ignacemu kole nosa
lata. Bach, bach, bach, bach, w palanta grzmi, w palanta grzmoc! A ty Horacjo z
boku buch, buch, paliki przybija. Rozeli si lgnc i chyba ju ostatnim wysikiem, a
czerwony i spotniay, buch pik z koza; a wtenczas Horacjo bach z boku w palik!
Zafyrczaa, Gonzalo zaledwie j odbi! Wic lgnc znowu bach, a gdy on bach, zaraz
ty jemu Horacjo do wtru Buch palikiem w koek... i tak tym Buch-bachem pika
furczy, leci! Znw tedy lgnc Buch, Horacjo Bach w palik i Buch-bachem pika mknie,
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 81 -
e Gonzalo prawie dopa jej nie moe! Znw tedy lgnc bach w pik, Horacjo buch
w palik, jakby to razem przeciw Gonzalowi grali; lgnc zasi, czujc, e sobie
poplecznika zdoby, coraz mocniej wali... I tak, buch-bachem grajc, wygrywaj! Ja
na Tomasza spogldam, ktry krzaczastymi oczami swoimi spoglda, a tu buch,
buch, bach, bach, bach i co lgnc buch, Horacjo bach, a tak Buchbachem!
Rozumiae Tomasz, e to nie Palant, a zasadzka, e jemu Buchbachem tym Syna
porywaj, e Syna jemu Buch-bachem uwodz? Nic stary nie mwi. Psy si gryzy.
Ow, gdy gr zakoczono, Ignacy spotniay, rozgrzany, wic dyszy i dyszy a daleje
jemu Gonzalo winszowa, ciska, sawi nadzwyczajn zrczno jego! I tak ju
poszo dalej! I ju od rana do wieczr nic, tylko Syna uwodzenie, Syna z pomoc
tego Bajbaka uprowadzanie... gdy Ojciec ciko okiem przedwiecznym spoglda Od
rana do wieczora ta sama Sromota, ten sam szataski piekielny Gonzala zamys
pord Papug, Much brzczcych jak w zielony, duy, w trawie, w zielsku.
Bo ju i jasnem si stao, do czego jemu ten Horacjo potrzebny. Ow
stadnin oglda poszlimy, a tam mul bardzo zoliwe, niby to jak Konie chody
maj, ale Osem gryz. I mwi Gonzalo w tej duchocie, w tym upale: a na ty
muach to nikt nie usiedzi oklep, bo zrucaj"; i zaraz Ignac mwi: ja sprbuj"; a
wtenczas Gonzalo: Horacjo, co nic nie robisz, wee tymczasem tamte koby,
przez drek, bo ona skokw zapomniaa". I gdy Ignacego mu zrzu Horacjo
ty z kobyy spad, wic jeden i drugi si gramol koci zbieraj, miechem wybuchaj,
a tak ich miechy, ich Upadki si mieszaj. mieje si Gonzalo! To znowu ze
strzelb mi na ptaszki, ale, mwi Gonzalo, wee ty, Horacjo, pukawk do wron za
stodo na obrywku popukaj, bo zbyt one ja kurze dzibi... i tak, gdy lgnc do
ptaszkw w gaju, ta Horacjo do wron na obrywku... i znowu strzay si mieszaj
Albo, gdy lgnc w stawie kpieli zaywa, Horacjo do wody wpad, wic lgnc jego za
nog ucapi i na brzeg wycign Takie to nieustanne mieszanie, takie Bajbaka
tego wieczr nieustanne, uprzykrzone przygrywanie, stowarzyszanie si ze
wszystkim, naprzykrzanie!
Ignacy, cho ty chyba, co i miarkowa, a zy Gonzala zamiar w tym wszystkim
przeczuw przeszkodzi nie moe eby mu wasne jego skoki, huki, z kimi Horacja
hukami i skokami w jedno si nie zlewa jakby ju towarzyszami albo brami byli.
Widzia to wszystko Tomasz, a jakby nie widzia...
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 82 -
Ale Pusto. I cho to wiadoma nadchodzcych spraw straszno, cho Syna
uwodz, wszystko Puste, Puste, a czowiek o strach, o zgroz si modli i ich jak
kania ddu wyglda bo nad strach okropniejsza Niemoc Strachu. Ale my jak Suche
Badyle, jak Prna Butelka, a te wszystko nam jak Pusta Bania. Na trzeci dzie
tedy taki mnie zdj Lk z przyczyny wanie Braku Lku, em do sadu poszed i tam
pord krzeww rozpacz moj, klski moje, grzech mj rozpamitujc, rdo
oywcze Blu, Zgrozy, obudzi pragnem. Rzekem tedy:
Jam Ojczyzn straci. Ale nic, pusto. Rzekem:
Ja z Puto na hab Ojca si stowarzyszyem. Ale co tam, nic. Powiadam:
Tu mier, tu Haba zagraa. Ale i mao co z tego. liwki na liwce rosy i
jedn zjadem, ale wikszy jeszcze Lk mnie schwyci: e to, zamiast si lka, liwki
jem. Ale nic, pusto, jak Mech, jak Macierzanka... i liwki na ciece jem mae, ale
smaczne, a sonko przygrzewa, przygrzewa, a tu w dali Tomasza ujrzaem za
drzewami... ktry po ciekach chodzi, medytowa i ramiona do gry wznosi, a jakby
Gromw, piorunw przyzywa... ale liwk podnis, zjad... Id dalej, a za krzakiem
lgnc ley z wzrokiem w przestrze zatopionym i chyba myl jego wana, Cika, bo
zmarszczony co w sobie way, moe co i postanawia... ale nic, liwk zjad jedn,
potem drug. Muchy zociste brzczay. Ja po ciekach, po alejkach chodz i liwki
zajadam, a na jarzyny, na owoce si pogapuj. Ale kto za potem Syka. Poszedem
do plota, a tam na czce Bryczka, na niej Pyckal, Baron i Ciumkaa, a Baron bat
trzyma i konie srokate: dopiro na mnie kiwaj, sykaj.
Przez pot przelazem. Powiadaj:
A co tam nowego, co sycha? Mwi:
Chwali Boga, wszystko dobrze. Powiada Baron:
Tu w pobliskiej Estancji tych podjezdkw kupowalimy, siadaje z nami,
zobaczysz, jakie chody ostre. Ale widz, e ostrogi przy butach maj, wic
powiadam:
Na bryczce a przy Ostrogach, to pewnie konno gdzie si wybieracie.
Odrzek mnie Ciumkaa:
Koni pod wierzch prbowalimy w Estancji.
Siadem wic na Bryczk: a wtenczas mnie Ostrog Pyckal w ydk wrazi,
aem z Blu strasznego, okropnego, mao nie omdla; oni za batem po koniach i w
galop! Tu konie, batem wiczone, jak Szalone gnaj! Tu psy wyskoczyy, szczekaj,
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 83 -
doskakuj, ujadaj! Tu ja z Blu przeszywajcego ani si ruszy nie mog, bo
ostroga owa zakrzywiony szpikulec miaa i, raz w ciao wraona, jak Kleszczami si w
ywym misie utwierdzaa. Tyle wic tylko si miaem, em do Pyckala zawoa:
Nie ruszaj, nie ruszaj, boli!... a on za ca odpowied Wrzasn, Rykn jak
Szalony, jak Obkaniec jaki, Potpieniec, i nog swoj gwatownie pokrci. Od
czego Bl Bolesny, e mnie wieczki w oczkach i zemdlaem.
Gdym zmysy odzyska, w piwnicy jakiej si ujrzaem, sabo wiatem z maego
okienka rozjanionej. W pierwszej chwili anim zrozumie mg skd si tu wziem,
ale Barona, Pyckala, Ciumkay widok, ktrzy na drugim tapczanie siedzieli, a gwnie
widok Ostrg owych strasznych, Zakrzywionych, ktre do butw przytwierdzone
mieli, wprdce mnie dziwno przygody mej uwidoczniy. Mylaem jednakowo, e
to oni chyba co popili i z przyczyny jakiej midzy sob Zwady, moe i dawniejszej,
to ze mn zrobili. Wic powiadam:
Na Boga ywego, ludzie, chyba pijani jestecie, powidzcie mnie gdzie
jestem i za co mnie przeladujecie, bo na wszystko co wite zaklinam si, em wam
nie winien. Za ca odpowied tylko Dychanie ich Cikie, umczone, usyszaem, a
na mnie oczami jakimi niewidzcymi spogldaj i rzek Baron:
Milcz, na Boga, milcz! Tak wic siedziemy, milczemy. Wtem Ciumkaa ruszy
nog, Baronowi ostrog swoj wrazi w udo! Zawrzas Baron z blu okropnego, ale
nie rusza si, ruszy si boi, eby mu gbiej jeszcze szpikulec nie zalaz... i jak w
potrzask zapany cicho, cicho siedzi... a tu po jakim czasie Pyckal krzykn i
ostrog swoje Ciumkale wbi, ktry w ostrogi potrzasku zblad, ale skamienia. I znw
cicho Siedz.
Godziny mijay na takim milczcym siedzeniu, a ja i odetchn nie miaem
drc, eby mnie ktry z Szalecw ostrogi nie wrzepi. Nie zlicz wiele mnie myli
najdzikszych drczyo, a ju na tych obliczach zaronitych, zapadych, jak Chrystus
na krzyu rozpitych, a ty Piekem ywym gorejcych, najokropniejsze czytaem
wyroki. A tu drzwi si otwieraj i nie kto inny tylko Rachmistrz stary, Rachmistrz ten
sam co to mnie Akt wcigania uczy, tene Rachmistrz we wasnej osobie si ukaza!
Rachmistrz poczciwy! Ale jaka to Rachmistrza odmiana! Z wolna, jak trup blady, do
nas si przyblia, usta wykrzywione, zacinita szczka, oko w sup, a Dry jak
osika... nie mniejsze wszake Barona, Pyckala i Ciumkay drenie, nie mniejsze ich,
a jakby miertelne, stenie! Ostrog mia on do buta przypit i, przybliywszy si,
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 84 -
tu koo mnie stan, a gdy nikt sowem si nie odzywa, gdy oddech prawie zapieraj,
ja, jak trup, nic nie mwi, nie oddycham, siedz... Ow chyba ze trzy albo cztery
godziny my tak Przesiedzieli, jeden przy drugim, bez ruchu, bez gosu, a co tam
Midzy Nami roso, roso, roso, i, gdy ju pod Niebiosa chyba urastao, gdy od wiata
wikszym, silniejszym si stao, Rachmistrz mnie Ostrog swoje ciach, ciach!... W
ydk wrazi! Od czego na ziemi upadem w Blu najokropniejszym, i
przeszywajcym... on za krzykn, za gow si zapa. Na ziemi lec i ostrze owe
zakrzywione co mnie w Potrzask przyapao, czujc, wcale ju si nie ruszaem, aby
Blu Blem nie pomnoy. I znowu cisza nastaa, a moe ze dwie albo trzy godziny
trwaa. Na koniec westchn gboko Rachmistrz i cicho bardzo si odezwa:
Przytwierdzi jemu do buta Ostrog. Mnie wic Ostrog do prawego bucika
przytwierdzono, on za powiada:
Teraz do Zwizku naszego Kawalerw Ostrogi naleysz i Rozkazy moje
masz wypenia, a take dba eby tamci rozkazy moje jak naley wypeniali.
Ucieczki, ani zdrady adnej, nie prbuj, bo ci Ostrog zadadz, a jeeliby cho
najmniejsz ch Zdrady, Ucieczki w ktrym z towarzyszw twoich spostrzeg, jemu
Ostrog masz wrzepi. A jeliby tego zaniedba, tobie j wrzepi. A jeliby ten, kto
tobie Ostrog wsadzi ma, tego zaniedba, jemu niech inny Ostrog wsadzi. Pilnuje
si tedy, a i innych pilnuj, i na najlejsze poruszenie uwaaj, jeli nie chcesz
Szpikulca dozna Bolesnego, ach, Strasznego, ach Piekielnego Szpikulca tego
Diabelskiego! I, pot z czoa bladego otarszy, ciszej powiada:
Pofolguj misie, to ci wyjm.
Ale pofolgowa trudno; bo najprzd mnie Strach musia pofolgowa. A gdy ja po
dugich staraniach nieco folgi u Strachu mego dla mini moich ubagaem, za
najlejszym Szpikulca poruszeniem znowu mnie minie tay i wieczki w oczach,
w czaszce upie, Rozsadza, oj, chyba Ziemia i Niebo pkaj! A mnie ostrog
wyszarpn z Krzykiem strasznym, wyjc, kopic i taki Bl sprawi, e znowu w
dugie omdlenie popadem. Gdy si zbudziem, Rachmistrza nie byo, a tylko Pyckal,
Ciumkaa, Baron siedz i na siebie spogldaj. Mnie w gowie posta nie mogo,
abym od Przyjaci by wiziony, a i drzwi wcale na klucz zamknite nie byy; ot,
wsta i wyj. Wszelako i obawy, abym znowu Ostrogi nie dozna, bez ruchu
adnego, bez sowa siedziaem. Oni ty siedz. A w kocu ruszy si troch Baron,
a zaraz ty Ciumkaa Ostrog ruszy; ale rzek Baron:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 85 -
O pozwolestwo prosz, abym do garnka poszed, strawy przyszykowa, bo
dzi kolej moja. Dopiro pozwolenie mu danem zostao i do garnka poszed, ale
Pyckal tu przy nim i Ostrog; a Pyckala Ciumkaa pilnowa, ze mnie ty oczu swoich
nie spuszczajc. Znw tedy silnie si tam natyo, ale, gdy straw nagotowano,
nieco sfolgowao i jkn Ciumkaa:
Boe, Boe, Boe...
Pojem tedy, e nie ma nadziei.
Nie bd ja Czytelnika askawego drobiazgowym opisem mk moich, w
potrzasku owej Ostrogi zaytych, nuy. Ow Potrzask to by, Potrzask, w ktry my
jak szczury i jak kwiki wpadli, a wszystko za Rachmistrza spraw. I gdy co czas
pewien Ostroga nieco folgowaa, z urywkowych Barona lub Ciumkay zwierze, z
guchych Pyckala jkw jam si prawdy dowiadywa..
Od tego wic si zaczo, e po Pojedynku, gdy ja z Tomaszem do estancji
Gonzala si udaem, Baron przez Ciumka Pyckala na pojedynek wyzwa o to, e
jemu Pyckal w eb dal. Przez Ciumka, powiadam, to wyzwanie byo, bo gdy Baron z
Pyckalem razem z pojedynku wracali na ogierach swoich, Ciumkala z rowu wylaz
(na nich w rowie czeka) a e to zy bardzo (myla, e oni jego umylnie od
wiadkowania Gonzalowi odsunli, eby Interes mu zepsu i jego do Zyskw nie
dopuci) wic z rowu wylaz, a powiada:
Ogiery, ogiery, ale lepiej by si wam Kobyy zday, bo wy Kobyy chyba a u
Kobyy za wiadkw bylicie, wiec to i Kobyy... Tak im podazi, e znowu Ogiery
plsa a skaka zaczy, a Baron jemu butem chcia da midzy oczy; ale, zamiast
eby jemu dal, Pyckala w udo kopn, bo Ciumkaa na ziemi siad. Siedzi wic
Ciumkaa, a tam Pyckal Barona w ucho:
Ty taki owaki, co mnie kopiesz?! Powiada Baron:
A za co mnie w eb dal ? Powiada Ciumkaa z ziemi:
Oj ty to Kobyy si gryz, deszcz bdzie!... Tu ogiery skacz, plsaj.
Dopiro Baron Pyckala w ucho! Ow krew si burzy, a jeden drugiego na pojedynek
wyzywa (a Ciumkaa od Koby wyzywa), a ju to tym bardziej do tego nowego pal
si pojedynku, e sromot tamtej z Putem pukaniny zatrze pragn. Gdy tedy, tak
wyzywajc si, do Biura dojechali, prosi Baron Rachmistrza eby, jego imieniem,
Pyckala ju pro forma wyzwa na szable lub na pistolety. Ale powiada Rachmistrz:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 86 -
Co ja wyzywa bd, przecie wy si kuli boicie, bo ju to jasne, oczywiste, co
ludzie mwi, e Pojedynek tamten bez kuli by, wic ty pewnie i ten Pojedynek bez
kuli mie chcecie... oj, Ogiery wy, ogiery, ale z pustego Pistoletu i Prochem
strzelacie... A Ciumkaa:
Kobyy, kobyy... To Baron z Pyckalem na nich, bi ich chc, ale w kocu na
wdk razem do Rajtszuli poszli. Tam Baron i Pyckal krzycz, haasuj, e choby
Pazurami, a choby Cepami, albo Widami a na mier sam, do krwi ostatniej... i
sierdz si, do oczu sobie, Rachmistrzowi, skacz, a to Myn, a to Zastawa, midzy
sob sobie dogaduj, a ju wszystkie stare urazy, wspominki, wszystkie krzywdy od
wieka wiekw doznane jak ywe przed oczami staj. Dopiro powiada Rachmistrz:
Mam ja Ostrogi, ktre szpikulec maj silnie zakrcony, a gdy wy cepami bi
si chcecie to lepiej chyba Ostrogami tymi... ale ty to Ostrogi nie dla koby, a chyba
tylko dla Ogierw!... A Ciumkaa:
Kobyy, kobyy!... Krzyknli, e Ogier! I prosz si, eby im te ostrogi
przytwierdzi, e tu zaraz nimi na mier si zadgaj! Dopiro Baron Pyckalowi
ostrog swoj wrazi, Pyckal Baronowi i tak w Potrzask wpadli, e ani ruszy si nie
mogli. Rachmistrz jak ciana poblad, oczy jemu na wierzch wylazy i, ostrog sobie
przytwierdziwszy, ich dopadszy, tak sku, tak stratowa, skrwawi niemiosiernie, e
jak Psi wyli z Pian i w niebo ryk bi z miejsca tego Okrutnego. Odtd si ta Mka
zacza, Golgota, ten Zwizek, Potrzask Szataski Diabelski.
Przyczyny, ktra Rachmistrza do tak okropnego Potrzasku skonia, z wasnych
ust jego bladych si dowiedziaem, gdy na noc do piwnicy wrci. Wszystko
powiada aby los nasz przeklty przemc i natury wrogo zgwaci i odmieni!
A bo al si Boe mwi to znowu nam na tej wojnie tykw pior. I
znowu Przegrana! Przeklty, przeklty los! A czy to Natura nami pogardzia, e ty
nic nam na Dobre, na Udane, na Szczliwe nie chce wyj, a wszystko wanie na
Ze, na Zoliwe si obraca? A to wida Bez Ku strzay nasze! A to pusta Lufa
nasza! A to podobnie Natura nas nie chce i, wzgardliwa, za sabo nasz mierci,
Zagady nam yczy!
Przeklty los! Dlatego ja, Rachmistrz, widzc pana Tomasza, jak z Pustego
Pistoletu strzela, to postanowiem; e Strasznym si stan i na Natur si rzuc, j
zgwac, przemog, Przera, iby si nam Los odmieni... O, zgwaci Natur,
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 87 -
zgwaci Los, siebie zgwaci i zgwaci Boga Najwyszego ! A bo nikt si
Poczciwoci naszej nie ulknie, Straszni by musimy!
Dlatego ja mwi szpikulec tym Ostrogom zakrciem, aby w Potrzask
Arcybolesny chwytay. Aby Hufiec Przemony Kawalerii stworzy Najstraszniejszej,
ktra by Uderzya, Rozgromia, Porazia i Los nam inny na Naturze wymusia! O,
Moc, Moc, Moc! Wic ja was i siebie w ten Potrzask zapaem i mcz, a ju mczy
nie przestan, bo przesta nie mog... bo jakbym sfolgowa to wy bycie chyba ze
mnie pasy darli... Dlatego nie ma folgi! Nie ma folgi!... Tak to on mnie do ucha
szepcze, a blady, trzsie si, dry, szczki jemu lataj, palce kurcz si i rozwiewaj,
gos to piskliwy, to bardzo gboki.
Dopiro powiadam do niego:
A, panie Grzegorzu, na c to tobie, przecie to ci na zdrowie nie wyjdzie, a i
trzsiesz si, poty tobie wystpuj. Szepn:
Milcz, milcz! Trzs si, bom saby. Ale Mocnym bd, gdy Sabo, Mao
w sobie zdusz i Przera. Ty za zdrady nie prbuj, bo Ostroga! I rk drobi, ktry
to by zwyczaj jego z dawnych czasw. Ot to dni, jak noc, ciemne, noce, jak dni,
bezsenne w piwnicy owej. Ju tedy nic, tylko Ostroga i Ostroga, i tak godzinami,
dniami, nocami siedziemy i siedziemy i na siebie spogldamy, a wszelki ruch nasz,
wszelkie poruszenie cikie utrudnione nam si stao we wzajemnym Sptaniu
Optaniu naszym. Gdzie to Barona gracja, fumy, szyki ? Gdzie Pyckala huczno ?
Gdzie Ciumkay wieczyste lizanie? Oto jak robaki w tej piwnicy midzy sob si
babrzemy, jeden tam z drugim si gmerze, a gdy po Nateniu Folga, po Foldze
znowu Natenie i jk tego, kto w potrzask Ostrogi si dosta. Nawet wic wtedy,
gdy co zrobi, obrzdzi trzeba byo, wod zagrza, garnkw wymy, zawsze we
dwch to spenianem byo, a bardzo powolnie, ostronie, eby to bro Boe nagego
ostrogi ciosu nie wywoa. I tak od rana do wieczora Siedziemy, Siedziemy i
Milczemy, mao co mwiemy, a jakbymy wrogami sobie byli, cho wszystko
wsplnie zaatwiamy. A dopiero, gdy noc sen zmorzy (cho tam zawsze jeden z
drugim czuwa), dopiro wtenczas, powiadam, gawda nasza si zaczyna i charczy
Pyckal, sapie, szumi Baron, wzdycha, gldzi i pacze Ciumkaa, a Rachmistrz pod
nosem lub przez nos mamrocze. Suchajc tedy tych gosw pradawnych,
zrozumiaem wszystk bezdenno Uwizienia mego bo chyba to nie Dzisiejsze,
nie Wczorajsze, chyba Przedwczorajsze i jake to Dzisiaj z tym si zmaga co
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 88 -
pewnie w zamierzchym odbywa si czasie... Hej, ciemny br, ciemny pradawny! Hej,
puszcza wiekowa! Hej, stary Spichrz stara Stodoa, Zastawa, a i Myn nad wod...
Przez sen tedy gwarz, a jeden z drugim si chandry czy, ten temu zipie, tamten
burczy, w co tam gada, gada, mdrkuje, mdrkuje, a dnia jednego Urzdniczka
panna Zofia przybya, przez Rachmistrza w potrzask przyapana, a tego samego dnia
pod wieczr Kasjer zwabiony i zapany zosta. Coraz wic szumniejsze, bujniejsze
ponocne Pogwary i jeden tam si miota, rzuca, drugi chuli, buli" szepcze, albo
klumka, klumka", i od ty mowy mnie wos si jey a serce mdlao, jakbym w
piekielnych przebywa okrgach.
I w cigu dni kilku prawie wszystkie Urzdniczki do piwnicy zwabione zostay, a
i kawaka goego na ziemi nie byo, eby si czowiek mg pooy... W tym za
cisku dawno, dawno wraca i ju jakby nie przesze, a Zaprzesze byo... Wic
Pyckal Baronowi, Ciumkale zamany paznokie pokaza, a Kasjer Jzef, Jzef, nie
pacz" mwi, a Ksigowy pacze! To znw Karasie z naga wypyny, potem za
Buka jaka dawno nadgryziona... i znw Ostrogi cios, znw bl, mczarnia! I ju to
prawie nie do wiary byo, ju w gowie si nie miecio, gwnie za za dnia; bo drzwi
piwnicy tylko na haczyk zamknite i tylko wsta, dwa kroki da, wyj na sonko, na
swobod, o, Boe, Boe, po c tu siedzimy, o Boe, Boe, przecie wszyscy wyj
chcemy... a tam Swoboda... W gowie si nie mieci! Rozum si wzdraga! Wic dnia
jednego pomylaem, e jake to, przecie nie moe by, przecie tu wszyscy wyj
chcemy i ja Wyjd, Wyjd, o, ju Wychodz, Wychodz!... Jako powstaem i do
wyjcia szedem; oni za oczom swoim nie wierzc moje Wyjcie ledz i jakby w
nich nadzieja wstpowaa... skamienieli... Wtem ruszy si Pyckal; Baron krzykn,
jemu Ostrog wrazi; Pyckal na ziemi z kwikiem upadszy, mnie dziubn chcia, ale
chybi; wtenczas panna Zofia mnie swoje wsadzia ostrze; i tak my wszyscy na ziemi
w Konwulsjach i z Pian! Ale na c to, o, po c to, dlaczeg to, w jakim celu, a po
co, na co, a dlaczego?
I ot to Pustka! Puste wszystko, jak pusta Butelka, jak Badyl, jak Beczka,
skorupa. Bo ty, cho straszna mka nasza, przecie pusta, pusta i pusty Strach,
pusty Bl, a ju i sam Rachmistrz pusty, jak Prne Naczynie. I dlatego kresu mce
nie ma, a my tu i tysic lat siedzie moglimy, sami nie wiedzc po co, na co. Nigdy
tedy z tej pustej trumny si nie wydostan ? Wiecznie tu kona bd midzy tymi
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 89 -
ludmi, w prapradawnoci swej zatopionymi, nigdy na sonko, na wolno nie
wyjd? Wiecznie podziemne ma by ycie moje?
Syn, Syn, Syn! Do syna biec, ucieka chciaem, w Synu wytchnienie, ukojenie
moje! Jak to ja wzdychaem w podziemiu owym do rumianych, wieych lic jego, do
oczw ywych, byszczcych, do jasnych kdziorw i jakebym wypocz, wytchn w
Gaju jego i nad Rzek. Tu, pord potworw, a na caym wiecie Boym, ach chyba
Diabelskim, nie miaem ja innej ostoi, innego rda w pustce, suszy mojej, jak tylko
w Syn, ktry sokw peny. W tej to tsknocie za Synem, w tym moim Syna
podaniu, ja Postanowienie powziem, ktrego miao ju tylko rozpacz
natchniona by moga i tak do Rachmistrza mwi:
Dobre to, ale za mao, za mao! Nie do tu Mki, Strachu! Wicej duo Mki,
Strachu, Blu trzeba. I po c my, jak szczury, w piwnicy siedziemy, gdy Czynu
potrzeba! Czyn jaki my spemy, aby nas Groz i Moc napeni!
Takem radzi. Ow gdyby rada moja do umniejszenia Blu lub Grozy
zmierzaa, oni by mnie, jako zdrajc, Ostrog zbodli. Ale gdy rada wanie wikszej
strasznoci si domaga i o Czyn woa, nikt si jej oprze nie mia, a gwnie sam
Rachmistrz (cho blady, dry, poty bij). Woam:
Tchrze! Czynu domagam si, Czynu strasznego a Najstraszniejszego!
Patrz na mnie, spogldaj; wiedz, e ja to chyba z nieszczeroci mwi, e
podstp w tym jaki; ale ry wiedz, e gdyby ktry przeciw radzie mojej powsta,
zaraz by jemu ostrog zadano (e to Strasznoci si boi). A Rachmistrz, widzc
straszno Rady owej, ty jej odtrci nie moe, boby i wasn Straszno mg
utraci.
Rada w rad. Powiada jeden:
Ministra zabi. Drugi powiada:
Mao zabi; zamczy trzeba. Trzeci mwi:
Mao Ministra zamczy, trzeba jemu on, dziatki zabi!
Powiada Zofia:
Mao dzieci zabi; lepiej Olepi. I tak, w pustce Rady Czyn coraz
straszniejszy urasta, a Rachmistrz z wosem zjeonym, z bladym i sperlonym czoem,
gosw wszystkich wysuchiwa, a na nich jak po drabinie do Piekie zstpowa. Ale
powiadam; mao to wszystko, mao, panie Henryku i panie Konstanty, mao to,
panie Grzegorzu! I co z tego, e my Ministra, albo on jego zabijemy, przecie nie od
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 90 -
dzi Ministrw zabijaj i to zwyczajny czyn, a nie do straszny. Takiego nam Czynu
potrzeba, ktry by przyczyny adnej, powodu, ani racji nie mia, a tylko samej goej
Strasznoci, okropnoci suy. Lepiej tedy lgnca, Tomaszowego syna, zabijmy, bo
mier, modziecowi temu bez adnej przyczyny zadana, od wszystkich innych
bdzie okropniejsza. I taka mier tobie, Grzegorzu, tyle Grozy przyda, e Natura,
Los, wiat cay w portki przed tob popuszcz jak przed Mocarzem! Krzyknli tedy:
Zabija, zabija!... i ostrogami si tuk, wyj. Rachmistrz powiada Blado,
przeraliwie:
Diabli, diabli, ja was std nie wypuszcz, wy std nie wyjdziecie !
Rada w rad. Powiadam:
Wyj nam trzeba, bo tu ju i niczego straszniejszego nie dokonamy; a ty
nie ta piwnica nas wizi, a tylko Ostroga. Jeeli wic kup wyjdziemy, a z Ostrogami
przy butach, to jeden drugiemu si nie wymknie... nie ma strachu! Ale wpierw z
panem Grzegorzem ja do Gonzala pojad, gdzie lgnc wraz z ojcem swoim
przebywa i tam Mord cay obmylimy. Bo zabi nieatwo, a wszystko dobrze
obmylonem by musi. A ty przy ostrogach, konno pojedziemy i ufam ja, e mnie
Grzegorz szpikulcem przysmali, jakbym ucieczki lub zdrady prbowa. Ow radz,
uradzaj, a mojej si Radzie przygldaj i Rachmistrz nosem krci, co jemu nie w
smak przedsiwzicie moje. Alem krzykn:
Kto tchrz, saby, kto si boi albo i wykrtw szuka, temu odwagi szpikulcem
podpuci! I krzykn, Rykn Rachmistrz:
Rady nie mog nie przyj, bo ona Diabelska!
Na koniach tedy dwch buanych, ktre z Rajtszuli nam dano, do Gonzala
estancji przez pola pdzimy; i Rachmistrza galop obok galopu mego si rozlega!
Pdzi Rachmistrz! Ja W, obok pdz. Bezkresna rwnina! Daleko niezmierzona,
ktra czoo chodzi i chyba ze strzelb za ptaszkami, szarakami, albo gdzie pod
miedz wytchn, usn... lecz z nami Ostroga.
I z nami Czyn nasz, ktrego dokona musiemy. I nie wiem ju czy ja Katem,
Oprawc do syna pdz, czyli jak do rda abym sobie wargi spieczone
odwiey... a oskot Pustego Galopu, oskot Pustki naszej na tych pampy
rwninach i pustych obszarach jak Dzwon, jak Bben jaki si rozlega! Boe, Boe,
jake to ja katem jad, pdz, jake katem bd synowi mojemu!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 91 -
I gdymy do duego kasztana dojechali, Rachmistrza koniowi Ostrog
wrzepiem od czego Kwik, Skok, amie si ostroga, ko ze bem midzy nogami
ponosi i kat mj Oprawca, koniem wasnym poniesiony, w najdalszych rozpyn
si rwniny mgiekach.
Sam na tych kach zostaem. O, jak Pusto, Cicho, o, jaki Robaczek, o, ptaszek
na gazi przysiad... Ale Syn, Syn, do Syna, do Syna! W galop tedy i Syn, do Syna,
Syn, do Syna, kopyta koskie o ziemi oskocz! I ju przede mn estancji
Gonzalowej baobaby, ju kpa zielona drzew, krzeww wykwita... ale c to za
oskot z oskotem konia mojego si miesza, noe to koki gdzie wbijaj, moe i
bielizn pior... bo gdy u kopyta koskie buch, buch, to tam Buch i Bach i Buch, i gdy
ko mj buch-buch, buch-buch, to tam Bach-Buch Buch i Bach za drzewami si
rozlega! Ot to w palanta grali! z konia zsiadszy, zza drzewa wybiegam, a tam
Gonzalo z Ignacem w palanta graj, Horacjo zasi z boku na palikach gncemu
towarzyszy; i co Ignacy Buch w pik, to Horacjo Bach w palik, Buch-bachem wal!
Tomasz po sadzie chodzi, liwki jad...
Zobaczywszy mnie, biegn wita, lecz krzykn Gonzalo, rce wznoszc do
gry:
Na Boga, ty chyba z grobu wstae, ce tak zmarnia ?
Zaraz tedy mnie je, pi dano, a ty i wymyto, bom ledwie usta si mg o
wasnych siach. Potem na awce w sadzie od drzewem usiadem i pyta mnie
Gonzalo:
Bje si Boga, gdzie to znikne, co z tob przez te dni si dziao? a
prawdy jemu powiedzie nie mogem, bo ty w niczym on mnie nie mg by
pomocnym, a pewnie by i nie uwierzy; tak niepodobna do prawdy owa prawda bya.
Powiadam tedy, em, na pole wyszedszy, z naga zaniemg; a, przytomno
straciwszy, i do szpitala przez ludzi zawieziony, tam przez dni wiele midzy yciem i
mierci zostawaem. Spojrza si na mnie, a chyba szczeroci sw moich nie ufa,
bo podejrzliwo we wzroku jego wyczytaem. Ale co mnie Gonzalo, co mnie Pocig
Rachmistrza i Zemsta Kawalerw Ostrogi groca, gdy Syna widz, gdy Syn przede
mn, a gos jego wiey, rzekie miechy, ruchy, caego ciaa rado, zrczno! I
ka, gaj chyba nad rzek, wiey, chodny...
Co to, jednak, co to? Jaka tych Ruchw, tych miechw odmiana! A c to si
dzieje? I jaka Bajbaka miao! Bo ju oni, panie, tak Jeden z Drugim tak Jeden do
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 92 -
Drugiego, e prawie taniec to jest, taniec, nic innego. Gdy tedy jeden Rk Machnie,
drugi Nog zadrze. Gdy jeden na drzewo wlizie, to drugi na bryczk, wic to jeden
winie, drugi Prynie, ten liwk zji, tamten ulgak, tamten Prychnie, ten Kichnie,
a gdy jeden Skoczy, drugi zamknie oczy. I takie to Wtrowanie, Przygrywanie
nieustanne, jeden drugiemu, jeden do drugiego, a jakby do wiersza, takie to
Stowarzyszanie wieczne, nieprzerwane, wszelkim ruchem, poruszeniem, e chyba
jeden bez drugiego kroka da nie moe. Gonzalo zasi przytupywa, przyklaskiwa i
ju to cieszy si, cieszy, a ciemki gubi i matinki.
Tomasz na boku liwki ji; ale bez przerwy na wszystko spoglda. A tak
Spoglda Tomasz, przytupuje Gonzalo, Buchbach rozgosem swoim chopcw obu
czy pod drzewami, pieski legawe kapouchemi niuchami swoimi wchaj, ale
Pusto, Pusto... i ju to ten Buch-bach jak Pusty Bben. W pustce za grzmotw
Bbna tego owoc zabjstwa dojrzewa, i tylko nie wiadomo; Synobjstwo, czy te
Ojcobjstwo? A tam w piwnicy dalekiej ju pewnie mnie Kar, Zemst przysigaj i z
pian mki na mnie Tortury wzywaj. Tu muszki brzczay. A nad wieczorem
Gonzalo na osobno mnie wzi, i pod ebro szturchnwszy, wykrzykn:
Widziae, jak lgnc z Horacjem moim si pokuma ? Jak jego Horacjo do
zabawy wcign ? Ot to z nich par skarogniadych mam rebakw, ktrymi gdzie
zechc, zajad!
I zataczy. Ale zapyta:
Co to za kulig?
Jaki kulig? mwi. Rzek:
A bo Radca Podsrocki tu konno zajecha i mnie w sekrecie szepn e JW.
Minister z gomi swoimi, kuligiem do domu mojego zawita; ktry to zwyczaj jest
wasz narodowy, eby Kuligiem Zajeda. Co mnie w sekrecie Radca zwierzy,
ebym troch dom przygotowa, jada uszykowa.
Tu krzykn:
Taca si JW. Posowi zachciao! A po co dom mj nawiedza? Nie wiem.
Spod oka Oczkiem na mnie spojrza i mwi:
Zdrajco, gdzie ty bye, co robie, z kim si kumae, czy przeciwko mnie nie
spiskowae ? Ale choby i co spiskowa, za pno, za pno... bo ju dzisiejszej
nocy Ojciec trupem padnie, Ojca dzi zakatrupiemy!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 93 -
My pod kasztanem na awce siedzielimy a, e to jeszcze bardzo saby byem,
gow o porcz oparem bo mnie si trzsa. Pytam wic jego:
Co zamierzasz?
Buchbach! zakrzykn. Buchbachem, buchbachem!
Co mwisz ? Co mwisz ?
Buchbach, buchbach, buchbachem, buchbachem!
Co zamierzasz? Jakie zamierzenia twoje?
Rczkami wok figlujc zawoa:
Pamitasz, jak to dawniej gdy lgnc buchn, Horacjo jemu bachn z boku w
odpowiedzi ? Tera tak si pokumali, e gdy Horacjo buchnie, lgnc jemu bachnie! A
ju tak si zgrali, e nie moe by, aby jeden nie buchn, kiedy drugi bachnie!
Wszystko wic po myli mojej, wedle zamiaru mojego! I, nocy dzisiejszej, Starego
Buchbachem trzaniemy, bo, gdy Horacjo jego buchnie, lgnc z samego rozpdu,
cho to i Ojciec, bachn musi. A tak on Ojca swojego zabije! Ani si spostrzee!
I wybieg midzy drzewa plsa. Mnie, mimo saboci W mojej, miech zapa i,
od miechu cay roztrzsiony, woam:
Bj e si Boga, to take to umyli? Buchbachem! Buchbachem! Przesta
plsa i rzek:
Buchbachem i stanie si to, jak Bg na niebie, buchbachem, buchbachem i
ja ci powiadam, e si stanie, stanie...
Na prawo, na lewo spojrzaem: tam krzaczki, porzeczki, a promienie soneczne
przez licie migocz, tam dali Horacjo z Ignacem przy beczce... a dali Tomasz po
sadzie chodzi, liwk podniesie, obejrzy, zji. Ot ju powiedzie miaem Gonzalowi,
eby da pokj z gadaniem takim, bo Niemoliwa Rzecz... gdy Pies duy wilczur
przyszed si asi i jak Baran bekn; i ogonem myrda, ale ogon szczurzy. Znw tedy
na Gonzala patrz w osabieniu mojem, ale nie Gonzalo to chyba, a Gonzala, i nie
Rka, ale Rczka pulchna Maa cho dua, wochata; i palce Cukrowe, Cienkie, cho
Due Paluchy, a Paluszki chyba; i Okiem mruy, mruga, ale Oko Oczko... Powiadam
do niego:
Niemoliwa to rzecz, niemoliwa... i ty tego chyba nie zrobisz, bo jake
Buchbachem, Buchbachem... Podskoczy. Pofiglowa. Buchbachem!
Buchbachem! A gdy Ignasieniek mj Starego swojego buchbachem napocznie,
pewnie dla mnie mikszym, askawszym bdzie, bo przecie Krymina!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 94 -
Tam lgnc z Horacjem beczk toczyli. Dali w sadzie Tomasz spaceruje.
Rzekem wic:
Ty tego nie zrobisz... Nie rb, nie rb tego... ale sowa moje jak Pieprz, Badyl
i ju pustka we mnie taka zagocia, e nawet mnie nie odpowiedzia, a tylko
paznokietki pod wiato oglda. Dopiro wstaj i mwi:
Troch po sadzie si przejd... a cho ledwie mnie nogi niesy od niego
odszedem. On na plac Palantowy pobieg. Ja po sadzie chodz i tak myl sobie:
A to jego Buchbachem trzepn...
Ale Tomasz po ciekach chodzi, i do niego przystpiem; zaraz jednak na
murawie przysi musiaem bo mi nogi mdlay. Siedziemy wic na murawie pod
liwk i powiada Tomasz:
Widziae, jak to lgnc z tym Horacjem si pokuma? Ano, nieche jemu na
zdrowie bdzie! A ja tu tak sobie chodz i dumam... ale chyba ju niedugo tego...
Zapytaem:
Mylisz to zrobi, co mi mwi? Mwi:
A tak, a tak.
Na murawie chodno, przyjemnie... ty ptaszki wiergoc... i zapachy drzew,
owocw, krzeww, a May Robaczek po trawie si wspina... Ale powiadam:
Na Boga ywego, to ty jeszcze w zamiarze swoim trwasz? Odpowie:
A tak, a tak... ja Syna zabije... Syszc to, co jemu odpowiedzie chciaem,
ale co tam gada... a Buchbach znowu si ozwa i jak w Bben wal i gos Bbna
Pustego pord drzew, krzeww, papug, kolibrw pierzastych, a pod palmami,
kaktusami... Nasuchujc pogosw owych Tomasz gow schyli, do z doni pasko
zczy i mrukn:
Jutro, jutro, jutro...
Much duych zocistych brzczenie i papug krzyk mnie coraz bardziej usypiay. I
tak mylaem:
Zabije, no to zabije. Zakatrupi, to zakatrupi. Tamci jego zakatrupi, no to
tamci jego. Mnie Ostrog zdybi, no to zdybi. Kuligiem przyjad, to przyjad...
Gonzalo owocw przynie kaza, jedlimy owoce, potem wieczerz podano w
letniku... a ju tak dziwny na legumin Mieszaniec jaki Przekadaniec, e jak
Precelki, ale to Wafelki. I myl:
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 95 -
Dziwnie si plecie na tym boym wiecie!... Tak myl, a Bajbak z Ignacem
prawie razem jedz, bo gdy jeden yk zupy poknie, drugi chlebem zagryzie... ale
myl:
Razem, to razem! Ju tedy za duo tych Dziww, za duo, za duo, i niech
si dzieje co chce, byle spocz, byle wypocz.
Ale gdy noc ziemi mantyll swoj ogarna, a due wiecce robaczki pod
drzewami, gdy z mrokw ogrodu zwierza wszelkiego odgosy, a ju Szczek
Miaukowaty albo Chark Kwiczcy, spokojno, osowiao moja niespokojnoci ja
si wypenia. I myl:
Jake ty si nie boisz, jeeli Ba si powiniene? Czemu si nie dziwisz,
jeeli dziwi si potrzeba? Czemu ty tak Siedzisz, czemu Nic nie Robisz, gdy Biec,
Pdzi trzeba? Gdzie strach twj, gdzie wzburzenie twoje? I ju to coraz wiksza
Trwoga moja z przyczyny, wanie, braku Trwogi, a w pustce, w ciszy, jak Bania
urasta i gniecie. Tomasza zamys Gonzala zamys Bajbaka z Ignacem zabawa
Rachmistrzowej strasznej Ostrogi za mn pocig i groca zemsta Ministra
myl, eby kuligiem zajecha ot to wszystko w pustce si rozdymao, a jak
Pustym Bbnem bio, ja za siedz... Tam za, za Wod, za Lassem, za Gumnem
ju pewnie i cicho, a wielkie Pl, Lasw przestrzenie ju nie ora szczkiem, ale
milczeniem guchym klski wypenione. Poszed spa Tomasz. Poszli ty lgnc,
Horacjo, a i Gonzala chytra na spoczynek zda; wic sam zostaem z
Przeraajcym Brakiem Trwogi moim.
Wwczas do Syna i postanowiem. O Syn, Syn, Syn! Do niego ja pjd, jego
ja jeszcze raz w nocy zobacz i moe w sobie jakie uczucie poczuj... moe
wieoci jego si odwie... Ciemny tedy kurytarz, dugi, a ja poprzez Chopcw,
ktrzy tam na pododze spali, id... i id, id... a ju sam nie wiem, czy jako zausznik
Gonzala id, czy Tomasza... a moe id eby modzieca tego z ramienia
Kawalerw Ostrogi mordowa... i Chd mj, jak chmura brzemienny, ale pusty,
pusty. Doszedem wic do pokoiku jego i widz: ley goy, jak go matka porodzia, i
oddycha. Ot ley i pi, oddycha. O, jaki Niewinny! O, jak sodko pi, jak spokojnie
jemu pier si wzdyma! O, jaka Uroda, jakie Zdrowie jego! O, nie, nie, ja ciebie na t
sromot nie wydam, chyba ju ja ciebie tutaj zaraz zbudz i przed Gonzala zasadzk
ostrzeg, chyba ja ci powiem, e ciebie zabawami tymi do zbrodni na osobie Ojca
twojego wcigaj!!...
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 96 -
Jake mu tego nie powiedzie? Miaem pozwoli, aby, z Gonzalem mierci
ojca wasnego zwizany, jemu si uwie da i ju na wieki w Puta objcia, uciski
si dosta? A to, jeli jego Puto z ojcowskiego domu na ciemne, czarne Bezdroa
uwiedzie, to jego chyba w Cudaka przemieni!!... O nie, nigdy, przenigdy! I juem rk
wyciga, aeby go zbudzi, lgnc, lgnc, na Boga, wsta, Ojca tobie chc
mordowa! Ale patrz, ley. I znw mnie nagle zwtpienie chwycio. A bo, jeli mu to
powiem, a on Gonzala, Horacja przegoni, Ojcu swojemu z paczem do ng padnie, to
i co? Z powrotem wszystko po staremu, tak jak byo? On wiec znowu przy Panu Ojcu
bdzie, i dalej za Panem Ojcem pacierz klepa, Pana i Ojca poy si trzyma...
Daleje tedy dookoa Wojtek, wci to samo?
Pragnienie za duszy mojej takie; aby co si Stao. O, nieche co chce si
dzieje, byleby to z miejsca ruszy... a bo ju mnie zmierzio! A bo ju nie mogem! A
bo dosy, dosy tego starego, niech co Nowe bdzie! Da tedy troch luzu
chopakowi, niech on Co Chce robi. A niech ta Ojca sobie zamorduje, niech Bez Ojca
bdzie, niech z domu idzie na Pole, na Pole! Da jemu grzeszy, niech on siebie w
Co Zechce przemienia, a choby w Morderc, Ojcobjc! Choby i w Cudaka! Niech
si ta parzy z kiem chce! Gdy Myl taka we mnie, silne mdoci mnie chwyciy i
maom nie zrzuci, a jakby si we mnie amao, Pkao w blu, w zgrozie
przenajokropniejszej... bo ju to straszna, najstraszniejsza ach chyba
Najwstrtniejsza Myl aby jego, Syna, grzechowi, rozpucie wydawa, kazi, jego
Psu, Zepsu, ale nic, nic, niechta, niechta, co ja si bd ba, co ja si bd
brzydzi, owszem, niech si staje co Sta si ma, niech si amie, pka, niech si
rozwala, rozwala i o Synczyzna Stajca si Nieznana Synczyzna! I tak ja przed nim
po ciemku w nocy stojc (bo zapaka zgasa) Nocy, Ciemnoci i Stawania si
wzywaem, tak ja jego z rodzicielskiego ojcowskiego domu na Noc, na pole
wyganiaem. O Noc, Noc, Noc! Ale co to, co to? A kto to przed dom zajeda? Co to
za gwar, Rozgos? A tam krzyk, haas, zajedanie, z biczw strzelanie, a piwki, a
pokrzykiwanie. Kulig, Kulig" krzycz! Widzc tedy e JW. Pose z kuligiem
nadjecha, wybiegem do pokojw goci wita.
Gonzalo z lamp przed dom wypad, egna si krzyem w., e niby ze snu
zbudzony. Krzycz, zajedaj, wysiadaj i z szumem, hukiem do domu wbiegaj,
przez Salony bie... za nimi kapela... a ju stoki, dywany odsuwaj, ju tam jeden
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 97 -
si przewrci, drugi Lamp zbi, ale nic, stoki na bok, stoy na bok, i kapela we
wszystkie skrzypki uderzya! Daleje tacowa! Tacuj! Tacuj!
Za grami, za lasami Tacowaa Magorzatka z gralami ! W pierwszej parze
JW. Pose tacowa z Prezesow Pcikow, w drugiej W. Pukownik z JW. Pani
Kielbszow, w trzeciej W. Prezes Kupucha z Pani Kownack, w czwartej Profesor
Kaliciewicz z pann Tuk, w pitej Radca Podsrocki z pann Myszk, a w szstej
pan mecenas Worola z pani Dowalewiczow. Dalej inne pary. Tum! Tum! A chyba
kwiat Kolonii naszej! Wszystkie pary! Hurmem zajechali i hurmem Tacuj, hoc, hoc,
tirli, tirli, z podkwek krzesz i dom cay wypeniaj a na ogrd bije. wir, wir, wir,
za kominem, siedzi Mazur ze swym synem! Wszystkie rybki pi w jeziorze! Kulig
tedy, Kulig! Porwa pan Zenon pann Ludk, okrci:
Za grami, za lasami. Tacowaa Magorzatka z gralami!
Tu sugi biegn z jadem, z butelkami, stoy zastawiaj, tam Gonzalo rozkazy
wydaje, a stangreci, czelad przez okna zagldaj i ju dom cay tak Bucha, e na
ki, na Pola wybucha!
A napijmy si! Uywajmy, dlaczego nie pijesz? Jeszcze go raz!
Hoc, hoc, hoc, dzi, dzi, dzi! Oj, panno Zosiu! Oj, panno Magosiu! A co tam,
panie Szymonie? Hej, panie Mateusz, kop lat, kop lat! Byo nie byo! Ale do mnie
panna Muszka z pann Tolci podbiegaj:
Taczy! Taczy! Kulig!...
i rozgrzane, zgrzane, miej si, piewaj. Dopiro powiadam do Radcy
Podsrockiego, ktry obok butelk otwiera:
Bje si Boga, a to chyba nowiny jakie szczsne nadeszy, o ktrych ja nie
wiem, bo tak nadzwyczajna rado wszystkich Rodakw pod przewodem samego
Posa nie moe z innej i przyczyny by, jak tylko ze zwycistwa nad wrogiem. A ja ;
w gazetach czytaem, e ju po wszystkim i nasza przegrana.
Odpowiedzia mi:
Milcz, milcz. Owszem, pogrom, klska, i koniec, ju i na obie opatki leemy!
Ale my z JW. Posem to umylilimy, eby niczego po sobie nie pokazywa, a
wanie i Kuligiem, Kuligiem! Zastaw si, a postaw si!
I zaraz kubek wznosi: Wiwat! Wiwat! Wiwat! zakrzyknli, a tancerzw w
poprzez wszystkie pokoje przebiega i z Potrzsaniem, z krzesaniem a z
przytupywaniem i z poklaskiwaniem! To znw w pary si rozamali i parami tacz!
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 98 -
Tam za, po bokach, starszych przygadki, Popijanie, to znw z dubeltwki
caowanie, oj, panie Walenty, oj, panie Franciszek, a co tam pani Doktorowa, a jak
dzieci? Jeszcze kropelk! Bg zapa, Bg zapa! Ale Minister do mnie przypad:
Tacz mazgaju, dlaczego nie taczysz? C to, nie wiesz, e Polak do taca
a i do Raca? Tacz, tacz, Krakowiaka!
Abomy to jacy tacy,
Chopcy Krakowiacy !
Ja Jemu powiadam:
Ja bym taczy, ale to podobnie wszystko przepado. ypn okiem na
prawo i lewo:
Milcz! Milcz! Schowaj to, co mwisz, bo za nic nas ludzie bd mieli! Ce
zgupia, eby si z tym chwali! Zastaw si, a postaw si!
Zastaw si, a postaw si.
Zastaw si, a postaw si.
Oj, dzi, dzi, dzi! Dali go! Taczy, tacowa! A pokaza Cudzoziemcom jak
to my taczemy! A tacowa tacowa! A pokaza jakie to piwki nasze, a jakie
houbce, jaka przytu-panka! Pokaza jakie to Dziewczta nasze, jakich Chopcw
mamy! Krew nie woda! Dzi, dzi, dzi! A niech widz, jaka to Uroda nasza! Oberek,
Mazur, Mazur!
Bo w Mazurze taka dusza, e cho umar to si rusza !
Tacz, tacz, tacz!... Na kolana padem. Ale stary pan Kaczeski przystpi do
mnie, e za potrzeb chce na dwr wyj i eby to Psi go nie opady... Z nim wiec
razem na dwr wyszedem i, gdy on pod krzakiem si zaatwia, ja na dom
spogldam, ktry na pola, lasy tacem a wiatem a huczn Zabaw wybucha. A w
grze niebo czarne, jak Obwise. Tu za Kulig huczy, a ju to si Wdziczy, a ju to
si Kocha w sobie rozkochany jak Oczarowany i kocha si Kocha, a migo, a
dziarsko i podkwk krzesz i Kocha si, Kocha siebie, Kocha, w sobie
Zadurzony, a ju Zakochany i Kochajmy si, Kochajmy si, dzi, dzi, dzi! Oj, ale to
Kocha si, Kocha si, Kocha... A niebo czarne, puste; a tu blisko krzak jaki ciemny,
niezbadany... dalej za dwa drzewa stay... a dalej gromba jaka bya, ale Ciemna,
Nieruchoma...
I co tam za krzakami, niedaleko pota, szurgno. Ja patrz, a tam stwr
dziwny si przemkn kolawo: ciel, nie ciel, chyba Pies duy, ale z kopytami i
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 99 -
jakby garbaty. Krzaka rozchyliem i widz, e pod magnoliami inny stwr podobny
sadzi, a wanie jakby kto oklep na psie jecha: ale dwie ludzkie gowy ma! Jakem
dwie gowy ludzkie zobaczy, skra na mnie cierpa i pierwsza ch moja, eby do
domu ucieka; alem si wstrzyma i przyjrze si nieczystoci tej postanowiem.
Bokiem tedy, wzdu potu, zachodz, za krzakami: a tam szurganie, podskoki i
jakby konie... bo ciko skakaj, stkaj. A i Sapanie, ale jakby ludzkie. To znw
jakby Kwik cichy, zduszony, albo wierzganie, albo Tratowanie. I chyba do duo
tego, cho nie psy, nie konie, ani te nie ludzie. Jeszcze wic bliej krzakami
zalazem, a w pomroce, o jakie pidziesit krokw, Kup du zobaczyem... Bo to
Kup stao za drzewami, a jakby skakao, jakby si tam gzio, na kie brao, ale,
wstrzymywane, jakby na miejscu Kopytami bio... i Chrapanie, kwik cichy zduszony,
albo i jk, a ludzki prawie... To wic widowisko tak Bolesne jakie a tak Okropne,
Straszne, tak Przestraszne, em si w sup soli zamieni i jakbym zmarz, wcale
ruszy si nie mogem.
Wtem jeden ze stworw owych niezgrabnymi skoki do mnie si przybliy (a
wanie jak to jedziec na koniu, gdy konia objeda i jego ostrog musztruje, a
wdzidem ciga) i Baron to by! Baron na Ciumkale! A zaraz drugi Jedziec
nadjecha, w ktrym Rachmistrza poznaem: on, ciko tratujc, na Cieciszu siedzia i
jego ostrog zaywa, a wdzidem ciga, a chrapa, kwicza Ciecisz! Zacharcza
tedy Rachmistrz cicho, Przeraliwie:
Czy wszystko gotowe? Gotowe zacharcza Baron przeraliwie.
Jeszcze nie! zacharcza Rachmistrz z przeraeniem. Jeszcze my nie dosy
Straszni! Jeszcze wicej Ostrogi zada koniom naszym! Niech ponosz! A dopiro,
gdy Kawaleria nasza arcypiekieln si stanie, ataku dam sygna i Uderzymy! A gdy
uderzymy, Stratujemy! A gdy stratujemy, Rozniesiemy! I zwyciymy, Zwyciymy!
Zwyciymy! wycharkn Ciumkaa z kwikiem, z charkiem czarnym.
Zwyciymy, bo my Straszni, Straszni, o, Bij Zabij, Przeraaj, Przeraaj, Dosiadaj,
Dosiadaj! Bij Zabij charknli. Bij Zabij!
Syszc sowa te, ktre jak szalone w cichoci nocnej ogrodu zabrzmiay, ja
skoka daem i krzakami do domu pobiegem, a drzwi za sob jak przed Morow
Zaraz zawarem. Boe miosierny!
A to ostrzec trzeba, eby drzwi, okna zamykano, do broni, do broni! O,
Piekielnicy! Ale co to, co to? Co to za gos, rozgos? Dopiro patrz: tacz wszystkie
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 100 -
pary! Oj, dzi, dzi, dzi! Taczy ty Ignacy, z pann Tuk taczy, a ju tak dziarsko
i chwacko obraca, tak dzielnie wywija, e jemu dansyrka tylko w rkach furczy... a
dziwi si Starzy... a mu poklask daj... Ale co Przytupnie, to kto mu tam Tupnie, a
ty co Podskoczy, to jemu kto Skoczy... i nie kto inny pewnie to by, tylko Horacjo,
ktry pann Muszk wzi do taca, a ju tak szparko wywija, zawija, e mu
dansyrka furczy, furczy, furczy! Wic ty to we dwch wybijaj, przytupuj, obracaj,
to w prawo w lewo Wywijaj, a panny jak frygi! Oj to tacuj, tacuj! I co lgnc
skoczy, Horacjo Podskoczy, co Horacjo upnie, lgnc tupnie tupnie, gdy jeden
zakrci, to drugi Wykrci i tup, up, up i buch i bach buch, i bach bach buch bach,
Buchbach, Buchbach, Buchbach, bach bach, buch, buch, Buchbachem tacuj!
Buchbachem! Buchbacha gos, jak Bben, coraz silniej si rozlega! Gonzalo w
czarnej obfitej Mantylli, takim Kapeluszu, dwukrotnie przez ca sal przeszed i
poklaskiem swoim tanecznikw szczyci. A ja, syszc Buchbacha zew, gow
pochyliem i powieki cokolwiek zmruyem... i ju tak pusto, pusto, e jak Bben
pusto!... Ale przyskoczy Minister:
Na Boga! krzyczy C to! Chyba si popili! Do diaba z takiem
tacowaniem, przecie ju muzyk gusz a wzi ich za by, wyrzuci!... Ale lgnc
Buchn, Horacjo wic Bachn, Bach, Bach, Buch, Buch, a szyby dr, a filianki
skacz, i spodeczki, a jczy podoga! Dopiro tam inni tanecznicy jeszcze taczy
prbowali, a do wtru, e to Kulig, Kulig, Mazur, Mazur, ale gdzie tam! Ju Kuligu nie
ma, tylko Buchbach, Buchbach i w kt si zbiegli, patrz, a tu Buch, Buch, Buch,
Bach, Bach, Buchbach jak Ko grzmoci! Tomasz n dugi, ktry do mis krajania,
uj i niby to misa chce ukraja... ale w kiesze surduta n wpuci...
To ja krzykn chciaem, e Synobjstwo, Synobjstwo!
Ale Ojcobjstwo! Bo ju w podskokach, przytupach, Buch, bach lgnc
rozbuchany z Horacjem buchajcym bucha, bucha, j bucha! Buch w lamp Horacjo,
Bach w lamp Ignacy, ale ! Buch bach Horacjo w wazon, Ignacy bach w wazon! I
buch w Tomasza Horacjo!
Boe! Tomasz na ziemi upad!...
Tomasz na ziemi upad!... A tu bach, bach, lgnc z Bachem swoim nadlatuje,
o, i bachnie, bachnie w Ojca swojego on Bachnie, oj, ty Bachnie, Bachnie...
O Syn, Syn, Syn! Niech zdycha Ojciec! Nadlatuje lgnc. Niech tedy stanie si co
sta si ma. Niech Syn morduje Ojca! Ale co to? Co to? O, chyba Zbawienie! O, co
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 101 -
to, jak to, j co to? Ach, chyba Zbawienie! A bo, gdy tak z Bachem swoim leci,
nadlatuje, a wszyscy Zamarli, on miechem wybucha. I zamiast eby Ojca swego
Bachem Bachn on Buch w miech i, miechem Buchnwszy, przez Ojca skoka
daje i tak, uskoczywszy, miechem Bucha, Bucha! miech tedy, miech! Za brzuch
si zapa Minister, miechem bachn! I Buch, Bach, Pyckal za brzuch Barona
zapa, a Rachmistrz Ciecisza i miechem j buchnli, bachnli, Bach, Bach, tam
Starzy Rechocz, a si Zataczaj, tu pani Dowalewiczowa a piszczy, zy roni,
popiskuje i Bach, Buch huczy, Pryska, parska od miechu ksidz Proboszcz, a
Muszka z Tuk a Podskakuj, a si zasmarkay! miech tedy Buchn! Zatacza
si wiec Prezes Pucek! A pod j cianami Rz, Popuszczaj, tam znowu
si Dusz, ju chyba Nie mog, tu znw od miechu Kolka e a go Skulio, albo
si Zakrztusi, a przecie jemu i przez uszy tryska, tam znw na ziemi siad, nogi
wycign, a ju Buczy, Huczy miechem swoim roztrzsiony, rozlatany i Trzsie si,
trzsie... Inny zasi a spuch, bo go rozsadza! Dopiro Buchaj! Wic trochi ucicho.
A tu znowu to ten, to tamten, najprzd jeden, potem drugi, a ju trzech, czterech, ju
piciu Bach, Buch miechem Buchaj, Wybuchaj, w ramiona si bior, Zataczaj, to
cienko, to grubo razem si Miotaj i ju jeden drugiego, jeden z drugim ale Buch
buch oj Rycz, Rycz, a chyba Buchaj. I dopiro od miechu, do miechu,
miechem Buch, miechem bach, buch, buch Buchaj!...
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 102 -


Stefan CHWIN
Gombrowicz i Forma polska

Trans-Atlantyk mia si sta skandalem. Czy si sta? Przeknito jako. Nikt
nie wzi tych cudactw na serio. Dynamit nie zosta dostrzeony" narzeka
Gombrowicz w Testamencie (Rozmowach z Dominique de Roux). Czy mia racj?
Czytelnikw, ktrzy przyjli jego powie z prawdziwym oburzeniem, byo wcale
niemao. Po latach Jerzy Giedroyc, pierwszy wydawca ksiki, ktra ukazaa si
najpierw we fragmentach w paryskiej Kulturze" (1951), pniej w Instytucie
Literackim (1953), przyznawa, e po publikacji i Trans-Atlantyku Kultura" stracia
wicej prenumeratorw ni po publikacji najbardziej nawet kontrowersyjnych
artykuw politycznych. C za mwi o opinii Lechonia, wedle ktrego Trans-
Atlantyk to historia bardzo plugawa". Pytania, jakie Gombrowicz w swojej powieci
postawi, nie byyby moe a tak oburzajce, gdyby nie chwila dziejowa
najbardziej chyba drastyczna z moliwych w ktrej zostay postawione. Trans-
Atlantyk zaczyna si groteskowym obrazem archetypicznej sytuacji polskiego losu,
dobrze znanej paru polskim pokoleniom: rok 1939, nard znw napadnity przez
ssiadw ponosi militarn klsk, Niemcy druzgocz polsk armi, tak jak sto lat
wczeniej, podczas powstania listopadowego, Rosjanie druzgotali armi powstacz.
Co w 1831 roku, gdy upadao powstanie, robi Mickiewicz? Wiemy dobrze choby z
pamfletu Maurycego Gosawskiego: bawi w Rzymie. Co robi w Trans-Atlantyku
Polacy, ktrych los w 1939 roku rzuci na argentysk ziemi? Wielu z nich (lecz czy
wikszo?) bez wahania poda pielgrzymim szlakiem Legionw Dbrowskiego:
wsiada na statek pyncy do Anglii, tak jak to zrobi choby Wacaw Iwaniuk, pisarz,
ktry podobnie jak Gombrowicz w sierpniu 1939 roku znalaz si w Buenos Aires: Z
Argentyny zgosiem si jako ochotnik do armii polskiej we Francji, a przydzielony do
Brygady Podhalaskiej, braem udzia w walkach w Norwegii pod Narvikiem".
Bohater Trans-Atlantyku na statek pyncy do Anglii z rodakami nie wsiada: bdzie
bawi w Buenos Aires. Tak zaczyna si jego przygoda. Przygoda powiedzmy od
razu do dwuznaczna, bo on nie tylko powtarza" losy wieszczw, ktrzy jak to
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 103 -
im bdzie wypomina czarna legenda jechali do powstania listopadowego, jechali
i jako nie dojechali, lecz i z tymi paralelami szyderczo si obnosi!
Dlaczego nie jedzie na ratunek Polsce? Bardzo przypomina samego
Gombrowicza, nosi nawet jego nazwisko, wic Gombrowicz mgby go jako
usprawiedliwi, dajc w swojej powieci choby takie wyjanienie powodw swego
pozostania w Argentynie, jakie da w przedmowie do wydania z 1953 roku. Ale
wanie tego nie robi! Nie wspomina nawet sowem o niedyspozycji zdrowotnej, ktra
czynia go niezdolnym do suby wojskowej. A przecie wystarczyoby tylko par
sw! Tymczasem on, przeciwnie, kae swojemu bohaterowi wygosi jedn z
najbardziej skandalicznych filipik w dziejach polskiej literatury, sugerujc, e racje,
ktre skoniy go do dezercji", niewiele miay wsplnego z rozgrzeszajc saboci
ciaa.
Wic najpierw: s to racje wyzywajco niskie. Tak jakby nagle wysza na jaw
wstydliwie skrywana podszewka polskiej duszy paskudnie egoistyczna. Nie bd
ja si w to miesza, bo nie moja sprawa, i jeli kona maj, niech konaj" tak mwi
o rodakach, ktrzy gin wanie w kampanii wrzeniowej, kto, kto nade wszystko
jak na to wyglda dba o wasn skr. Ale uwaga! nic nie jest w Trans-
Atlantyku jednoznaczne! To, co niskie i kompromitujce bohatera, nagle w
niespodziewanych obrotach fabuy odsania swj rewers i to wcale wysoki.
Bohater Gombrowicza jest pisarzem do owych racji egoistycznych dorzuca wic
racje, ktre s racjami artysty; z pewnoci s to racje, ktre wyrastaj z
najskrajniejszej pychy" lecz czy tylko? Czy nie s to w istocie racje, ktre musi
przemyle kady, kto rozwaa trudn kwesti praw jednostki i granic patriotycznej
powinnoci? W jakim momencie usprawiedliwione poczucie wasnej wartoci
przechodzi w wyniosy egotyzm? Jak dalece nasze ja jest wasnoci nas samych, a
jak dalece naleymy do innych? Dylematom tym Gombrowicz w swojej ksice nada
wyzywajc ostro. Pyta wic w Trans-Atlantyku: Czy pisarz pierwszorzdny",
pretendujcy do wysokiego miejsca w literaturze wiatowej, powinien wiza swoje
losy (i to na mier i ycie...) z narodem drugorzdnym", sabym, ponoszcym
klski, ktry wprzga artystw w jarzmo duchowo wyjaawiajcej Suby? A moe
naleaoby raczej wybra sobie takie miejsce na ziemi bezpieczne i pikne w
jakim nasz talent mgby prawdziwie swobodnie rozkwitn w zbiorowoci wolnej i
szczliwej, ktra nie tumi, lecz przeciwnie wanie rozpomienia nasze
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 104 -
uzdolnienia, sprzyjajc duchowemu rozwojowi jednostki, bo prawdziwie cenne jest
jedynie ludzkie ja, a nard, szczeglnie nard saby, yjcy w staym poczuciu
niepewnoci, stanowi dla duszy deformujce zagroenie? Czy wic nie lepiej trzyma
si raczej z dala od okolic naznaczonych stygmatem klski i od zbiorowoci
dotknitych kompleksem niszoci bo duchowa atmosfera takich miejsc i takich
grup nie suy zbytnio indywidualnej samorealizacji? A czy wanie jednym z takich
niedobrych miejsc, w ktrych indywidualny rozwj bywa hamowany, nie jest Europa
rodkowo-wschodnia, w obszar dotknity kompleksem peryferii, z ktrego wywodzi
si bohater Trans-Atlantyku?
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 105 -


Dusza polska" i dusza interakcyjna"

Gombrowicz mia niesychanie ostre wyczucie hierarchii i wiele napisa o
psychice rodkowoeuropejskiej, ktr uwaa za kulturalnie sabsz od mentalnoci
zachodniego wiata. Ile to w Dzienniku znajdziemy uwag na temat tej saboci!
Kompleks rodkowoeuropejski"! Bo nie tylko Polacy, ale i Litwini, Bugarzy, Rumuni,
Wgrzy, Jugosowianie chc dorosn" do Zachodu, dorwna, docign... i
wanie w tym staraniu, by dorwna i docign, zdradzaj si ze swoim poczuciem
drugorzdnoci". Pokamy, emy nie gsi i swj jzyk mamy... Tymczasem kto,
kto ma mocne poczucie wasnej wartoci, wcale si nie kopocze tym, jak go oceni
inni. To on ich ocenia. Chcc dorwna, zawsze stawiamy si w pozycji niszego.
Jak zatem y (a take jak by artyst) w spoecznoci sfrustrowanej
niepowodzeniami militarnymi, stale zagroonej w swoim istnieniu i drczonej
poczuciem niedorastania do prawdziwej" kultury? Wanie sytuacja pisarza w
spoecznoci zjadanej przez kompleks prowincji, szczeglnie silny w chwilach klski,
staa si jednym z gwnych tematw Trans-Atlantyku. Gombrowicz skupi bowiem
swoj uwag la tym, w jaki sposb w kompleks promieniuje na cao ycia
zbiorowego Polakw. Ale obraz spoecznoci polskiej, kreowany w jego powieci,
jest nie tylko byskotliw metafor kompleksu polskiego" czy kompleksu
rodkowoeuropejskiego", jest take metafor oglniejszego socjologicznego prawa.
Spoecznoci dotknite kompleksem niszoci zdaje si nam mwi Gombrowicz
maj wbudowany mechanizm duchowej autodestrukcji, ktry odbiera wszystkim
czonkom wsplnoty szans na ycie autentyczne. Ulokowanie akcji powieci w
archetypicznej sytuacji polskiej klski pozwolio Gombrowiczowi na groteskowe
uoglnienie psychospoecznych mechanizmw kompleksu oblonej twierdzy. Pod
wpywem frustracji spoeczno saba" usztywnia si i zaczyna kpi w sobie
wszystko, co nie wzmacnia kurczowej woli samoobrony. Poczucie drugorzdnoci"
zmienia spoeczestwo otwarte w spoeczestwo zamknite. Nie tylko najeone
wobec obcych, lecz i nastawione represyjnie wobec swoich. Kto nie suy Sprawie,
jest nikim.
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 106 -
Pryncypia romantycznego patriotyzmu gosiy, e nard w chwilach
ostatecznego zagroenia ma prawo da od nas wszystkiego, take ofiary z ycia,
bo jednostka jest jego wasnoci. Nie by to tylko dogmat polskiej kultury XIX wieku,
lecz w istocie dogmat caej poromantycznej Europy patriotyzmw", ktra uwicia
kategori narodowej wizi, czc los indywidualny z losem zbiorowoci wzem
nieledwie sakramentalnym. Dogmat tej formacji ideowej, ktrej politycznym
urzeczywistnieniem staa si powersalska Europa narodw", zbudowana na gruzach
witego Przymierza, gosi, e narodowa tosamo jednostki nie jest spraw
wyboru. O tym, kim jestemy, rozstrzyga biologiczny bd mistyczny zwizek duszy
(i ciaa!) z Ziemi i Krwi. Wbrew temu, co dziao si w rzeczywistoci; wbrew temu,
e Polakami stawali si (i przestawali by!) Niemcy, Rosjanie, Czesi, Litwini,
Biaorusini, ideologia nacjonalistyczna, z ktrej radykaln postaci zetkn si
Gombrowicz ju w latach trzydziestych, obserwujc choby modych endekw,
gosia, e narodowo jest biologiczn (czy mistyczn) esencj czowieka, ktrej nie
da si zmieni. Tak pojmowany biologiczno-mistyczny przymus tosamoci musia
si Gombrowiczowi z pewnoci objawi jako jeszcze jedna z form zniewolenia.
Biologiczno-mistycznej wizji czowieka, ktra wyrastaa z romantycznych mitw,
przeciwstawi Gombrowicz w Trans-Atlantyku (a take w innych dzieach)
interakcyjna wizj tosamoci jednostki. Miao to doniose konsekwencje. Jak by
Polakiem (Rosjaninem, Niemcem, Czechem...) po egzystencjalizmie? oto wielkie
pytanie tej zabawnej, lekkiej powieci, zaszyfrowane w groteskowych przygodach
bohatera. Jak by Polakiem, wiedzc, e egzystencja wyprzedza esencj, e to
okolicznoci historyczne i gra losu naday kademu z nas tak, a nie inn form
duchow Polaka, Niemca, Rosjanina, e uksztatowao nas midzyludzkie
obcowanie, edukacyjna tresura, presja spoecznych konwencji, e nie istnieje adna
trwaa esencja polskoci, niemieckoci czy rosyjskoci osadzona na dnie
indywidualnej duszy, e polsko jest tylko jedn z form, w ktrych czowiek objawia
si innym?
Kultura Europy patriotyzmw", goszca mit wiecznej duszy polskiej" czy
duszy niemieckiej", wedle ktrego jednostka jako biologiczno-mistyczna czstka
narodu skazana jest na tosamo wyrokiem losu, przyznawaa zbiorowoci
naturalne bezwarunkowe prawo dysponowania yciem pojedynczego czowieka.
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 107 -
Lecz jeli i jednostka ma prawo stawia narodowi warunki? Jeli i ona ma prawo
zapyta, czy nard, do ktrego naley, wart jest tego, by wiza z nim nasze losy?
Najbardziej bulwersujce (i chyba dla wielu czytelnikw najbardziej niepokojce)
w Trans-Atlantyku byo wanie to postawienie sprawy wolnego wyboru narodowej
tosamoci jako sprawy otwartej. Bohater Gombrowicza, Polak zbiegiem
okolicznoci rzucony tysice kilometrw od Polski (dystans tyle geograficzny, co
duchowy...), zyskuje upajajc wolno, od ktrej w pierwszej chwili krci mu si w
gowie moe by wszystkim! Po swojej dezercji" z okrtu, wiozcego polskich
pielgrzymw ku cierpicej ojczynie, moe powrci" do rodakw, ale czy nie moe
te machn na nich rk, na przykad wybierajc ycie w szalonym i
zachwycajcym paacu rozwizego argentyskiego magnata? Wstydliwy dylemat,
przed ktrym ile to razy stawali emigranci rozmaitych nacji! Roztopi si w
argentyskim ywiole (ktry Gombrowicza prawdziwie zachwyci...), tak jak rzesze
Polakw roztopiy si w spoeczestwach Kanady, Niemiec, Anglii, USA, czy te po
oczyszczajcym gecie zerwania sta si na powrt (a raczej na nowo) Polakiem?
Lecz czy warto by Polakiem w wieku XX?
A po co tobie Polakiem by?! [...] Taki to rozkoszny by dotd los Polakw?
Nie obrzyda tobie polsko twoja? Nie do tobie Mki? Nie do odwiecznego
Umczenia, Udrczenia? A to dzisiaj znowu wam skr oj! Tak to przy skrze
swojej si upierasz?"
Europa patriotyzmw" nie znaa chyba grzeszniejszego pytania. Bohater Trans-
Atlantyku jednak je sobie stawia. Dlatego chce si przede wszystkim dobrze
przyjrze tym, do ktrych mgby po swojej dezercji" powrci. Gombrowicz nie
ograniczy si jednak tylko do demaskowania wad polskiego charakteru narodowego.
Sprawa polska jest w Trans-Atlantyku rodzajem pryzmatu, ktry pozwoli mu wejrze
gbiej w zjawiska oglniejsze i pokaza je ostrzej, w byskotliwie groteskowej
perspektywie. Oczywicie sprawa ta jest obecna bardzo silnie nie tylko w samej
warstwie tematycznej powieci, lecz i w sposobie pisania, w wyborze perspektywy
narracyjnej, w autoportrecie narratora, w jego lkach i ambicjach. Analityczna (i
demaskatorska) intencja, zmierzajca do groteskowego odsonicia archetypw
polskiej kultury, uksztatowanych przez romantyzm, czy si w Trans-Atlantyku z
antyromantycznym, a cilej z antymickiewiczowskim, szyderstwem oto
przestrze Gombrowiczowskiego sporu z Polsk.
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 108 -


Dziwne nauki w szkole wieszczw

Bo piszc swoj powie Gombrowicz musia (i chcia) si zmierzy z
Mickiewiczem. Po pierwsze z Mickiewiczem jako twrc podstawowych idei i
wyobrae, ktre od dziesicioleci okrelaj odczuwanie Polakw, po drugie z
Mickiewiczem jako tak! konkurentem... samego Gombrowicza w walce o
najwysze miejsce w polskiej literaturze; chodzio take i o to. Dlatego Trans-Atlantyk
zosta w duej mierze napisany jako anty-Pan Tadeusz i jako anty-Dziady. Nie tylko
mia ujawni wstydliwie skrywane treci obu romantycznych dzie, w swobodnej
zabawie demaskujc polskie stereotypy, ktre wyrosy z mickiewiczowskiego pnia,
ale te mia si sta rwnoprawn! odpowiedzi na mickiewiczowski wzr
postawy polskiego pisarza wobec narodowej klski.
Powie zaczyna, si w istocie pytaniem o to, jak powinien zachowa si polski
pisarz, gdy nard w potrzebie. Polska wsplnota w Buenos Aires, do ktrej trafia
bohater Trans-Atlantyku, doskonale wie, jakie ma na nim wymusi postawy i
zachowania, a wie to sugerowa Gombrowicz wanie od Mickiewicza, bo to
wanie Mickiewicz narzuci Polakom kanoniczne wzory zachowa w obliczu klski,
piszc po upadku powstania listopadowego Dziady drezdeskie i narodow epopej,
dziea, ktre fatalnie zaciyy na wiadomoci polskiej, odgrodziy bowiem Polakw
na dugie lata od rzeczywistoci, wpychajc ich w wiat urojony i w sztywne
stereotypy.
W Panu Tadeuszu (i w sarmackich opowieciach Sienkiewicza) ujrza
Gombrowicz oficjaln, optymistyczn odpowied polskiego ducha na narodow
klsk, odpowied, ktr wedle zbiorowych oczekiwa powinni powtarza w
analogicznej sytuacji nie tylko wszyscy polscy pisarze (przede wszystkim pisarze
emigracyjni!) lecz i wszyscy Polacy, szczeglnie Polacy ze sfer rzdzcych. eby
to jednak ta mickiewiczowska odpowied na klsk bya choby naprawd wasn
odpowiedzi Mickiewicza! Trans-Atlantyk odsania interakcyjn genez polskiej
kultury XIX i XX wieku. Bo wedle Gombrowicza Mickiewicz, to prawda, napisa po
upadku powstania narodow epopej po to, by pokrzepi zdruzgotane polskie serca
(by wic ulegy wobec polskich da...), czy jednak nie napisa Pana Tadeusza te
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 109 -
i dla... Europy, tworzc atrakcyjny" obraz polskoci po to, by Europa, uwiedziona
piknem wierzopw i dzicielin, suckich pasw i uaskich mundurw, zachwycia
si Polsk i nie daa jej zgin? Nigdy nie przyzna si, e zostalimy zgnieceni
przez wrogw, i za wszelk cen podoba si Europie tak wedle Gombrowicza
mia si przedstawia prawdziwy interakcyjny" sens Mickiewiczowskiego arcydziea,
arcydziea w istocie gboko nieautentycznego, bo zostao ono napisane przez
pisarza, ktry stara si dopasowa swoj wizj polskoci do przeczuwanych
oczekiwa zachodnioeuropejskich, by wic jak by powiedzieli egzystencjalici
uwiziony w cudzym spojrzeniu.
W Trans-Atlantyku taki optymistyczny, kompensacyjny, eksportowy" obraz
polskoci, ktrego wzr Polacy od dziesicioleci odnajduj u Mickiewicza, fabrykuje
dla" wiata grupa poselska, dajc, by pisarz Witold Gombrowicz" robi to samo.
Zatem grupa Rachmistrza, skupiona w malowniczym zwizku Kawalerw Ostrogi,
ktrej nastroje s radykalnie odmienne, jest blisza rzeczywistoci i prawdy? W
Trans-Atlantyku ogldamy w groteskowych ujciach dwa skrzyda polskiego ducha i
dwie graniczne formy patriotyzmu. Jeli pierwsz idylliczn", opart na
przewiadczeniu, e Natura jest przychylna polskiemu piknu Gombrowicz
wywodzi z Pana Tadeusza, to rda drugiej makabryzujcej", opartej na
przewiadczeniu, e Natura nie toleruje narodw sabych odnajduje w III czci
Dziadw. Lecz w mrocznych scenach piwnicznych", ktre s aluzj i do celi
Konrada", i do oglniejszej psychologii polskiego ycia podziemnego", nie chodzi
tylko o spr z filozofi mesjanizmu. Symboliczna fabua Trans-Atlantyku socjologizuje
zjawisko narodowej martyrologii. Gombrowicz pokazuje, jak (i do czego) polska
zbiorowo uywa" martyrologicznego dyskursu tak wobec samej siebie, jak i
wobec Europy.
Martyrologia, ktrej podstawowe struktury wyobraeniowe zostay
uksztatowane w Mickiewiczowskim arcydramacie, odsania zatem w Trans-Atlantyku
swoj dwuznaczn rol. Z jak to ponur, sadomasochistyczn zaciekoci
sportretowani przez Gombrowicza Polacy potguj w sobie patriotyczn udrk
czyni to wszake nie tylko po to, by osign cele metafizyczne, lecz i po to jak
Gombrowicz przedstawia w Trans-Atlantyku podszewk romantycznych ; wzlotw
polskiego ducha by w ten sposb zaleczy wasny kompleks drugorzdnoci"!
Brakowi sukcesw militarnych (i gospodarczych!) sportretowani w Trans-Atlantyku
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 110 -
wyznawcy patriotyzmu makabryzujcego" pragn przeciwstawi imponujc"
bezbrzeno polskich cierpie. C za koszmarna licytacja! I trzeba przyzna, e
przez Gombrowicza podpatrzona trafnie! Bo zdarzao si przecie Polakom
przebywajcym za granic przekonywa cudzoziemcw, e Polsce naley si podziw
i szacunek wiata choby za to, e... podczas wojny Niemcy wymordowali u nas
wicej ludzi ni gdziekolwiek. Ale uwaga Gombrowicza skupia si przede wszystkim
na zjawisku nazwijmy to tak martyrologicznego terroryzmu". Oto Polacy tak
przedstawia si symboliczny sens wtku Kawalerw Ostrogi w nieustannym
poczuciu zagroenia zewntrznego wzajemnie przymuszaj si do zgbiania
otchani narodowych klsk, baczc, by nikt si nie wychyli z ciemnej, aobnej
atmosfery polskiego ycia, wierz bowiem, e drczc si wzajemnie bolesnym
rozpamitywaniem mki powsta, Sybiru, wygna, deportacji, obozw (to aluzja do
Krla-Ducha...} wzniec w sobie moc strasznoci", ktra pozwoli narodowi przetrwa
i zwyciy. Malowniczy i straszliwy zwizek Kawalerw Ostrogi w niejednym
przypomina samoudrczenia i dociski", jakie zaleca czonkom swojej sekty Andrzej
Towiaski. A i pami o patriotycznych przeladowaniach z roku 1864 pobrzmiewa w
tym groteskowo-makabrycznym obrazie wzajemnego patriotycznego przymusu.
(Chodzi na przykad o postawy patriotycznej opinii po powstaniu styczniowym, kiedy
to gwatownie, by nie rzec brutalnie, potpiano a i karano Polki, ktre omieliy si
ignorowa narodow aob, nie przywdziewajc ciemnych sukni...)
Wszystkie te cechy polskiego ducha Gombrowicz skupi w obrazie argentyskiej
Polonii, opowiada bowiem po trosze o wasnych przygodach, jakie go spotkay w
Buenos Aires, ale groteskowa forma powieci pikarejskiej, w niespodziewanych dla
czytelnika momentach zbliajca si do filozoficznej paraboli, pozwolia mu te
postawi w Trans-Atlantyku problem samodzielnoci i autentycznoci istnienia w
sposb daleko wykraczajcy poza horyzont polskiej sprawy. To prawda, e w Trans-
Atlantyku mowa o kompleksach polskiego ducha wobec Zachodu, o
rodkowoeuropejskim syndromie prowincji, ale forma groteskowej paraboli przenosia
zagadnienie napi midzy centrum" a peryferiami" na paszczyzn uniwersaln.
Gombrowicz rysowa groteskowe modele postaw, ktre mogy si pojawi wszdzie.
Z jednej strony zachowania Polakw, uwizionych w kompleksie wobec wyszej
kultury (scena salonowego pojedynku Witolda z argentyskim pisarzem), z drugiej
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 111 -
anarchiczna dezynwoltura wobec kulturowego dziedzictwa ludzkoci w paacu
Gonzala...
Ani w Dzienniku, ani w Trans-Atlantyku Gombrowicz nie objawia si jako pisarz
polskiej obsesji. Ile pisze na przykad o kompleksie prowincji, drczcym Ameryk
Poudniow, kompleks ten nie jest wic w jego pojciu adn polsk specjalnoci! A
Europa Zachodnia, ktrej kulturalne przewagi spdzaj sen z oczu prowincji"
opisanej w Trans-Atlantyku? Sprawa, o ktrej pisze Gombrowicz, wbrew pozorom
dotyczy take Zachodu. We wszystkich cywilizacjach centrum" nie jest bowiem
niezmienne, stolica wiata wdruje w czasie i przestrzeni, po micie Aten, Rzymu czy i
Parya przychodzi czas jak choby dzisiaj na mit Nowego Jorku, i oto
zdetronizowany Stary Kontynent poznaje nagle gorzki smak egzystencji na
obrzeach, oczywicie jak wszystkie peryferie" dugo nie przyjmujc do
wiadomoci, e jego czas min... W kadym razie zakoczony sukcesem podbj
Parya sprawi Gombrowiczowi niema satysfakcj, bo wtedy, kiedy Trans-Atlantyk
powstawa, bya to jeszcze dla Polakw (a i Argentyczykw) rzeczywicie stolica
wiata.
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 112 -


Sarmatyzm jako jzyk nowoczesnoci

Oczywicie analiza polskiego przypadku pozwolia Gombrowiczowi nada tej
problematyce nie tylko groteskow ostro, jaskrawo, ale i soczysto osobicie
doznanego psychospoecznego konkretu. Niemniej bohater powieci, zapltany w
meandry polskiego ducha, staje w istocie przed pytaniem uniwersalnym: jak
wywalczy sobie duchow niezaleno (i wasn wybitno!) w starciu z centrum",
jeli przynaleymy do zbiorowoci kulturowo sabszej", z obrzey, z peryferii?
Byo to pytanie samego Gombrowicza; powraca do niego wiele razy w
Dzienniku. Cay Trans-Atlantyk fabua, poetyka, byskotliwy zapis niezwykej
Gombrowiczowskiej postawy jest poszukiwaniem odpowiedzi. Wszystko zaczyna
si od poczucia prowincjonalnoci, osadzenia w kulturze drugorzdnej", wystarczy
przeczyta pierwsze kluchowate, pene wieniaczego udrczenia i wstydu zdania tej
powieci, by ujrze zasromanego przybysza z gorszych stron, ktry pragnie
wytumaczy si ze swych emigranckich grzechw, idzie mu jak po grudzie, ale to
tylko punkt wyjcia (a raczej punkt odbicia), nic wicej, bo Gombrowicz w polski
prowincjonalizm" w Trans-Atlantyku wanie przeciw prowincjonalizmowi wygrywa!
Bierze prowincjonalny, zalatujcy polszczyzn pamitnikw Jana Chryzostoma
Paska, anachroniczny jzyk szlacheckiej Polski z XVII wieku, miesza go z fraz
Sienkiewicza, przyprawia romantyczno-mesjanistycznymi osobliwociami
polszczyzny dziewitnastowiecznej, dorzuca pokraczn frazeologi (i jeszcze
dziwniejsz pisowni) z pamitnikw chopw-emigrantw i temu powiatowo-
barokowo-wiejskiemu gadaniu Sarmaty nadaje posta... filozoficznej przypowiastki o
wolnoci i yciu autentycznym. To, co sabe", nisze" i anachroniczne, przeobraa
w mocne", niezalene i tak! nowoczesne. Dokonuje waciwie rzeczy
niemoliwej: sklerotyczn gadanin staroszlacheckiego gawdziarza zmienia w
wieloznaczn narracj byskotliwego intelektualisty, w ktrej bazeski art czy
trywialno ludowego porzekada przechodz niepostrzeenie w filozoficzne serio.
Nastpuje zatem odwrcenie: jzyk niszoci" staje si jzykiem swobody i
growania take nad Zachodem. Bo Zachd jest samoistny i mocno osadzony w
sobie, to prawda, ale zdaje si mwi Gombrowicz c z tego, skoro nie ma
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 113 -
pord swoich skarbw duchowych takich wspaniaoci jak nasza sarmacka mowa i
sarmacki fason ycia, saski, bujny, makaroniczny czasem a do potwornoci, ale tym
bardziej wanie wspaniay. Gombrowicz bawi si zatem podwjnie: bawi si mow
uomn, pokraczn, jak Midas przeobraajc sarmackie gadanie w mow
wysubtelnion i zoon, ale bawi si te growaniem nad wyjaowion
doskonaoci stylu zachodnich spoeczestw, ktre nie maj takiego skarbu jak
nasz polski barok. I to, co go obniao, naraz go wywysza. Gombrowicz nie chce
dorwna zachodniemu wiatu, naladujc zachodnie formy, nie chce te obnosi
si z sarmacka wiernoci tradycji, jak to czyni wedle niego Mickiewicz (i legion
naladowcw Mickiewicza) staje na rwnej stopie, wanie osobliwie
rewaloryzujc czasy saskie, z tamtego czasu wyprowadzajc wzr wasnej postawy.
Jeli poczucie drugorzdnoci" kae grupie poselskiej w Trans-Atlantyku kurczowo
trzyma si form polskiego obyczaju, narrator Trans-Atlantyku przyznajmy:
czasem do okrutnie bawi si polskoci. Bawi si jednak nie po to, by j
porzuci, lecz by zyska swobodny wobec niej dystans. Tylekro omieszany
szlachcic polski z epoki saskiej, poddany w powieci groteskowej hiperbolizacji,
nagle okazuje si wzorem nowoczesnego sobiepaskiego stosunku do wiata i
duchowej suwerennoci! A z owego zawstydzajcego saskiego baroku, ktremu tyle
si dostao od historykw choby ze szkoy krakowskiej, potrafi Gombrowicz
wycign take korzyci cile literackie.
Pocztkiem Trans-Atlantyku jest gest odstrychnicia si. Bohater Gombrowicza
rzuca na rodakw bluniercze przeklestwo i dosownie odwraca si do nich plecami.
Ale potem? Ile si w tej powieci mwi o pienidzach! Gombrowicz trzewo widzi
sprawy. Kto wie, jak rozwinaby si fabua Trans-Atlantyku, gdyby powieciowy
Witold nie wyldowa w Buenos Aires z sum 96 dolarw, o ktrej dowiadujemy si
na wstpie, lecz z sum, ktra dawaaby mu materialn niezaleno. To prawdziwa
historia chudopachoka, ktry mimo swej przyrodzonej dumy! musi czepia si
klamek, przede wszystkim polskich klamek. Bo przecie wanie brak gotwki
skazuje go na polsko! Wrd tych klamek trafia si klamka magnacka, i jak to
bywao w czasach saskich jest to nie tylko klamka cudzoziemska, lecz i kuszca
do zdrady! Czy ten dziwaczny paac Gonzala nie przypomina troch dworu
Bogusawa Radziwia ekscentrycznego zdrajcy, wytwornego, perwersyjnego
magnata, trzymajcego z obcymi i pogardliwie lekcewacego kurczow poczciwo
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 114 -
polskiej szlachty ktrego tak szyderczo sportretowa Sienkiewicz, uczc par
polskich pokole patriotycznej wzgardy dla wymuskanych elegantw o obcych
narodowi upodobaniach! Ot wanie ta dwuznaczna klamka magnacka (zote gry
Gonzala!) otwiera przed bohaterem Trans-Atlantyku drzwi do wolnoci to znaczy
do cakowitego zerwania z polskoci! Bo Witold trzyma si swojakw wyranie ze
strachu przed ndz, z tego samego strachu lgnie te (cho ze wstrtem) do
Gonzala (miliony, miliony!), ale Gombrowicz prowadzi powieciow narracj jednak
tak, by obok tych tonw niskich zagraa" w obrazie jego przygd zoona i
powieciowe niezwykle atrakcyjna dialektyka przycigania i odpychania. Bo Witold
bluni, wierzga, ale od polskoci nie potrafi? nie chce? si oderwa!
A wierzga dlatego, e go ta polsko chce uy". Temat patriotycznej reifikacji
jednostki powraca w Trans-Atlantyku wiele razy. Polska w Trans-Atlantyku jest
spotwornia do karykatury metafor wsplnoty z kompleksem drugorzdnoci",
traktujcej jednostk instrumentalnie niczym patriotyczny gadet. Dotyczy to take
polskiego stosunku do sztuki i artystw. Pisarz ma si popisywa przed obcymi, by
udowodni, e nie jestemy gorsi od innych i te mamy literatur jeli popisuje si
skutecznie, zostaje przez swoich uznany za geniusza, lecz jeli nie potrafi sprosta
wyzwaniu, staje si w oczach rodakw nikim. Ile w Trans-Atlantyku ironii, ile
skrytego alu i irytacji, e Polacy nie potrafi doceni wasnych artystw, dopki nie
uznaj ich obcy najlepiej z Parya! Lecz ta sama irytujca, niesamodzielna,
nieautentyczna polsko nagle potrafi odsoni przed nami (i przed bohaterem Trans-
Atlantyku) swoje powiedzmy tak: cudowne okropnoci. Bo chocia Gombrowicz
ani na chwil nie zapomina o dranicych cechach polskiego ducha, to przecie
jake go cieszy wanie jako artyst! ta romantyczno-sarmacka barwa
polskiego ycia, jak ciesz go i bawi nawet te makabryczne podziemia mesjanizmu,
w ktrych krwawe ostrogi na nogach patriotw" blunierczo pobrzkuj niczym...
sybirskie kajdany. To, co bowiem anachroniczne, dziwaczne, spotworniae, we
wszystkoernej groteskowej narracji odsania swoj estetyczn wspaniao. Kuligi,
polowania, pojedynki, postacie polskich oryginaw, luby, zajazdy, rozmach
sarmatyzmu, niebotyczna lewitacja romantycznych dusz jaki to zajmujcy
materia na powie nowoczesn, wanie dlatego e tyle w nim trudnych do
strawienia anachronizmw! Bo jednak cho Gombrowicz wyznawa, e pragnie
broni Polakw przed Polsk... wyzwoli Polaka z Polski" (chce wic tak
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 115 -
zreformowa polsk mentalno, by nabraa wikszej swobody), nie adna misja
spoeczna, lecz wanie robienie" powieci porywa go naprawd.

Uan i Efeb. Sekretne rda polskiej Krzepy

Std powiedzmy wyranie ryzykowny ton Trans-Atlantyku, ktry tak
oburzy choby Lechonia. Gombrowicz zstpuje w samo centrum bardzo ryzykownej
(i bolesnej) problematyki, ale zstpuje tam ostentacyjnie jako artysta, nie za jako
moralista czy kapan narodowej sprawy. Porywa go lekko, swoboda wyobrani, gra
skojarze, a wic to, co kady, kto domaga si powagi rozstrzygni, stosownej
zwaszcza w tak tragicznej chwili dziejowej, w jakiej toczy si akcja Trans-Atlantyku,
uznaby za co najmniej naganne. Cay Trans-Atlantyk podszyty jest poczuciem
grzesznoci tej jeszcze z roku 1920, kiedy to mody Gombrowicz powstrzyma si
od udziau w wojnie polsko-sowieckiej jego bohater przechodzi waciwie od
grzechu" do grzechu", ale te z jakim to szyderczym umiechem Witold bije si w
piersi podczas swojej spowiedzi"! Nie do e grzeszy przeciw rodakom i przeciw
przyzwoitoci, wdajc si w podejrzane konszachty (waha si, czy nie wepchn
czystego modzieca z Polski w ramiona argentyskiego geja...), to jeszcze traktuje
owego zniewieciaego rozpustnika jako rwnorzdnego... ideowego partnera
polskiego onierza, gotowego Polsce powici wszystko, nawet jak to czyni
biblijny Abraham! wasnego syna; bo przecie czy Tomasz nie chce rzuci
efebowatego lgnca na otarz narodowej sprawy, wydajc go na mier lub kalectwo.
Swoboda, ku ktrej skrycie dy bohater Trans-Atlanty ku, wyranie czy si z
rozlunieniem erotycznych obyczajw. A jakby tak troch zboczy, to co?" Bo nie
chodzi tylko o zboczenie z utartej drogi kulturalnego stereotypu. Problematyka seksu
w Trans-Atlantyku kto o niej napisze? Tu wanie Gombrowicz powiedzia rzeczy
najbardziej wasne i chyba najbardziej ryzykowne.
Przede wszystkim odsoni u podoa polskich zachowa antyhomoseksualn
obsesj polskiej kultury. W scenach przedstawiajcych oburzenie Polakw na widok
argentyskiego puto czy nie pobrzmiewa echo szesnastowiecznego polskiego
urazu zaszyfrowana w odruchach szlacheckich pami chwili, kiedy to na Wawelu
pojawi si wymuskany, wypachniony Henryk Walezjusz, kandydat na krla
Rzeczypospolitej, w ktrego uchu jak chce legenda kontuszowi wsacze z
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 116 -
przeraeniem ujrzeli zoty kolczyk? Ale i martyrologia w spojrzeniu Gombrowicza
ujawnia podobny neurotyczny sekret! W porzdku fabularnym bl zadany przez
patriotyczn Ostrog pojawia si po raz pierwszy jako kara" za urzeczenie cielesn
urod lgnca. Witold zostaje zesany do patriotycznych podziemi" w chwil po
grzesznej kontemplacji. W caej powieci lgnc nie wymawia nawet jednego sowa
lecz czy cielesne pikno musi mwi cokolwiek? Jego mow jest wdzik rozkosznej
obietnicy. Martyrologiczna tresura, tak jak jej mechanizmy psychologiczne
rekonstruuje w Trans-Atlantyku Gombrowicz, suy nie tylko wzmaganiu patriotycznej
mocy narodowego ducha, lecz take oderwaniu Polakw przede wszystkim
modych Polakw od ciaa. C to za szydercza psychoanalityczna! lektura
Dziadw i synnego Mickiewiczowskiego wiersza Do matki Polki, w ktrym
antycielesna edukacja ku umartwieniu i mierci" znalaza swj archetypiczny wzr!
Polak yje ku" cielesnej mce. Ciao polskie to ciao bolesne i aseksualne. Jego
przeznaczeniem jest ukrzyowanie. Polak ma wiecznie y w piwnicznych
ciemnociach celi Konrada i Sybiru, a w dzieach Malczewskiego, Grottgera i
Kossaka widzie obraz wasnej przyszoci... Polacy yj w cigym oczekiwaniu na
kolejn klsk, na przegran wojn, na utrat niepodlegoci, a znaczy to w istocie:
yj w cigym oczekiwaniu na kolejn prb blu. Owo oczekiwanie na bl,
spodziewanie si blu, przechodzce w nerwicowe podanie witego
patriotycznego cierpienia (skoro nie mona unikn, trzeba pokocha...), deformuje
za intymn sfer polskiego ycia. Bo w polskim mesjanizmie Gombrowicz dostrzeg
nie tylko apoteoz pogrania si w patriotycznym cierpieniu, lecz i skryty nakaz
pogrania w cierpieniu take innych. U podoa za tego wszystkiego odkrywa...
nienawi do radoci ciaa", bo przecie straszliwy hufiec Kawalerw Ostrogi, w
ktrego wizji pobrzmiewaj echa okrutnych praktyk Towiaskiego, tylko rwie si do
tego, by zabi rozkosznie przecigajcego si we nie Efeba! Duchowe pastwo
romantycznego patriotyzmu to w Trans-Atlantyku niemal, oparte na wzajemnej
kontroli, pastwo policyjne, na ktrego czele stoi wyschnity antycielesny i
aseksualny Wieszcz, ciemny sobowtr Mickiewicza mistagoga wizienno-
zesaczego misterium. Jake ostro kontrastuje Gombrowicz cielesn znikomo
wyschnitego jak trup Rachmistrza z soczyst" urod lgnca! Rzekie miechy,
ruchy, caego ciaa rado, zrczno!" I podkrela, e polska podwiadomo chce
si wyrwa z narzuconej sobie przez romantyzm duchowej formy, w ktrej znalaza
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 117 -
zudne uleczenie swoich niepokojw. Bo do celi Konrada, podobnie jak do
zawadiackiej rycerskoci wiata wykreowanego w Panu Tadeuszu, popycha Polakw
nie tylko patriotyczna ideologia lecz i polskie kopoty z seksem. cilej jak
mawia Gombrowicz kurczowy" stosunek do tych spraw. Wszystko wola
Rachmistrz aby los nasz przeklty przemc i natury wrogo zgwaci i odmieni!"
O zgwaci Natur, zgwaci los, siebie zgwaci i zgwaci Boga najwyszego!" Tak,
te sowa to oczywicie groteskowy skrt idei mesjanizmu (ale i chyba te
spoecznego darwinizmu narodowej demokracji...). Gombrowicz demaskuje jednak
polsk duchowo wanie przy uyciu metafory fizycznego gwatu, metafory
zgwacenia samego siebie, zgwacenia natury w sobie. U podoa polskiego
patriotyzmu odkrywa anty-naturaln i anty-cielesn nerwic. Rycerska i mczeska
twardo" Polaka, ktrej mityczn wizj kreowali romantyczni poeci i Sienkiewicz, i
ktrej broni bohaterowie Trans-Atlantyku, bierze si bowiem z panicznego lku
przed cielesn mikkoci mieszaca", cudaka", geja, przed swobodn
gestykulacj i mimik pen gracji, fumw i szykw, przed ludyczn lekkoci ycia.
Polska kultura da od Polakw rwnoczenie twardej jednoznacznej tosamoci
narodowej... i seksualnej. Tylko ten, kto potrafi stawa w boju i cierpie na
patriotycznej Golgocie, jest prawdziwym Polakiem i prawdziwym mczyzn...
Kobiety w Trans-Atlantyku waciwie nie istniej (oczywicie kwestia Formy Polskiej,
stawiana przez Gombrowicza, ich take dotyczy), Gombrowicz ma na myli zatem
przede wszystkim jak to si dawniej mwio problemat mskiej strony polskiego
ducha. Wzajemne Sptanie Optanie", ktre ogldamy w Trans-Atlantyku, jest wic
unifikacj w anty cielesnym etosie walki i ofiary ale jest take (neurotycznym!)
jednoczeniem si w antyhomoseksualnym odruchu. Tu bowiem, w
antyhomoseksualnej obsesji, bij wedle Gombrowicza sekretne rda polskiego mitu
Uana, prawdziwego Ogiera narodowej sprawy, mitu, ktrego wzorcowymi
ucielenieniami byli Mickiewiczowski Tadeusz z rk na temblaku oraz uan z
obrazw Kossaka, karykaturalnym za ucielenieniem jest Tomasz. Ale tu take bij
rda mitu Mczennika, to znaczy mitu wizienno-zesaczego, stanowicego samo
centrum narodowej martyrologii.
Dlatego jedn z symbolicznych fabu Trans-Atlantyku s przygotowania do
zabicia Efeba (ktrego chc zabi Mczennicy i Uan), drug s przygotowania do
zabicia Uana (ktrego chce zabi Duch Nieokieznanego Homoerotyzmu). W
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 118 -
powieciowym wiecie Gombrowicza przeciwiestwem i zagroeniem dla
Mczennika i Uana jest nie kto inny, tylko wanie Efeb. Midzy tymi
przeciwiestwami porusza si bohater powieci. I jak to si i w innych powieciach
Gombrowicza dzieje, ma swojego sobowtra-kusiciela, ktry go popycha ku skrajnej
opcji perwersyjnej". Ale Gonzalo jest nie tylko uosobieniem ciemnych stron jego
duszy (robi to, czego tamten si boi zrobi...), jest take jednym z
Gombrowiczowskich wielce dwuznacznych! reyserw-manipulatorw, ktrzy,
cho pozornie wygldaj na uosobienia wyzwalajcej swobody, sprawuj dziwaczne
(i do przeraajce) interakcyjne gusa", zmierzajc do zawadnicia innym. A
wadz nad innym osiga si w Trans-Atlantyku poprzez wpdzenie cudzej myli w
symetri. Gombrowiczowska wizja interakcji t zasad podkrela przede wszystkim.

Krew i miech

W groteskowej narracji Gombrowicza wszystko jednak nabiera niepokojcej
migotliwoci: dezercja" przestaje by dezercj (cho moe i troch ni jest), lekko
swobody dystansu wobec polskoci zblia si do pogardliwego lekcewaenia
surowych Conradowskich imponderabiliw patriotyzmu, indywidualizm,
przeciwstawiony tpemu trwaniu w narodowej Formie, raz po raz pobyskuje
szydercz ironi egotyzmu, chocia nigdy nie osiga Stirnerowskiej agresywnoci,
zboczenie za zboczenie nie jest zboczeniem, cho i troch nim jest. W
powieciowym wiecie staje si ono metafor otwartoci na zmian. Twarda" mska
czy kobieca tosamo sugeruje Gombrowicz jest wmwieniem kultury, seks
cignie nas zawsze rwnoczenie i w msk, i w esk stron, przenika nas gra
sprzecznych pragnie, lecz kt z Polakw (przypomnijmy, e Trans-Atlantyk
powstawa w latach czterdziestych) chce o tym sysze? Tymczasem wszystko u
Gombrowicza jest ruchome i otwarte.
To prawda: uderzajca jest zamknita symetria" tej opowieci. Gombrowicz
rysuje groteskowo wyostrzone alternatywy sptanej wewntrznie kultury opartej na
narodowym pryncypium i zderza z nimi jednostk, ktra poszukuje wasnej drogi.
Jego wtrcony w symetri bohater musi wybiera midzy patriotyczn idyll" i
makabr", Ojczyzn i Synczyzn, poczciwym Majorem i rozwizym Gonzalem,
Posem i Rachmistrzem, Norm i Zboczeniem, Synobjstwem i Ojcobjstwem... Tak
Witold Gombrowicz Trans-Atlantyk


- 119 -
jakby wszed na wytyczone pole gry. I ruch fabuy jest w duym stopniu przez to pole
wyznaczany. Do czasu jednak! w bohater bowiem to bardzo literacko wyrafinowana
posta, przebrany tylko w kostium sarmacko-wieniaczej niezgrabnoci, niby
bezradna, a w istocie bardzo przebiega, ktra wanie chce si wymkn z tej
krpujcej symetrii, podobnie jak to czyni wczeniej bohater Ferdydurke i sam
Gombrowicz. W finale a si prosi o jakie mocne rozstrzygnicie, krew wisi w
powietrzu, symetria opowieci domaga si trupa tymczasem wszystkie alternatywy
zostaj uchylone: wybucha miech, rozpraszajcy wanie groz symetrycznych
przeciwstawie. Efeb wymyka si i spod wadzy starego wiata, i ze szponw
obsesyjnego zboczenia ale dokd pody? Rozumiemy, e miech, ktrym
Gombrowicz powie zamyka, to miech-tryumf nieskrpowanego ducha artysty,
skaniajcego nas, bymy si wzbili ponad sztywne przeciwstawienia i na cao
spraw spojrzeli z nowej, wyzwalajcej perspektywy. Czy jednak nie jest to miech
nadto wykoncypowany, nadto ideologiczny, nadto alegoryczny, nadto wymykajcy
si miech unik i wykrt? Gombrowicz zostawia nas z ca t rozwibrowan
mieszanin powagi i niepowagi, nadziei i drwiny, blu i wesooci. Jak my, czytelnicy
Trans-Atlantyku, mamy wybrn z tego duchowego zamieszania, w jakie nas wtrci?
Literatura zdaje si mwi pisarz nie jest od udzielania odpowiedzi. Jej
rzecz jest stawia czytelnika w trudnych, elektryzujcych sytuacjach niech sobie
radzi, jak umie.

You might also like