You are on page 1of 4

Rozdział 16 część I

Carlisle

Przyprowadziłem Bellę pod drzwi gabinetu Carlisle'a. Chciałem, żeby wiedziała wszystko.
Nie tylko o mnie. Pragnąłem nie mieć już przed nią żadnych tajemnic.
- Wejdźcie, proszę - powiedział wampir.
Puściłem Bellę przodem. Weszła i powoli rozejrzała się po pomieszczeniu. Jej wzrok padł na
bibliotekę. Zmarszczyła czoło i spojrzała na doktora. Ten właśnie oderwał się od kolejnej
księgi. Jego wszechstronna wiedza budziła we mnie podziw.
- Czym mogę wam służyć? - zapytał.
- Chciałem przybliżyć Belli naszą historię - rzekłem. - Tak właściwie to twoją historię, nie
naszą.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy. - Bez względu na sytuację była bardzo uprzejma.
- Nie, skąd. Od czego chcielibyście zacząć?
- Od tego, skąd się wzięła twoja filozofia życiowa. - Uważnie dobierałem słowa, bo za
wszelką cenę nie chciałem dopuścić do tego, by dziewczyna miała mnie za potwora.
Usprawiedliwiałem się nie tylko przed nią, ale przede wszystkim przed sobą.
"Opowiesz jej wszystko? Na pewno tego chcesz?" - nieme pytania Carlisle'a rozbrzmiały w
mojej głowie. Skinąłem nieznacznie głową, a następnie ostrożnie położyłem dłoń na kruchym
ramieniu mojej miłości i obróciłem ją w stronę kolekcji obrazów.
- Londyn w połowie siedemnastego wieku - wyjaśniłem jej, ponieważ patrzyła się na szarawy
obraz ze znakiem zapytania wypisanym na twarzy. Doktor podszedł do nas.
- Londyn z czasów mojej młodości - powiedział. Bella wzdrygnęła się. Jeszcze się nie
przyzwyczaiła do naszego bezszelestnego poruszania się.
- Chcesz sam jej wszystko opowiedzieć? - zapytałem. Ojciec uśmiechnął się ciepło do Belli.
Poczułem niewysłowioną ulgę, na widok bezgranicznej akceptacji dziewczyny z jego strony.
- Z chęcią bym się wami zajął, ale zrobiło się już późno, muszę się zbierać. Rano dzwonili ze
szpitala - doktor Snow się rozchorował. Poza tym, znasz te historię równie dobrze jak ja -
powiedział, a potem pomyślał: "Błagam, bądź ostrożny. Ufam Ci."
Po jego wyjściu Bella zapytała:
- To co się stało, kiedy uświadomił sobie swoją przemianę?
Przyjrzałem się obrazowi, który mój przyszywany ojciec sam namalował w oparciu o swoje
wspomnienia po przemianie.
- Carlisle wiedział, czym się stał - powiedziałem, starając się, by nie przestraszyć jej - i nie
miał zamiaru się z tym pogodzić. Chciał ze sobą skończyć, ale nie było to takie proste. -
Mimo tego, że pojąłem już decyzję, nadal bałem się, że w końcu powiem coś takiego, że ona
ucieknie i nie będzie chciała mieć już ze mną do czynienia. Nie powinna stać tutaj tak ufnie,
blisko mnie i słuchać o losach wampira, który narodził się przed wiekami. Powinna się bać.
- Co takiego robił? - spytała.
- Rzucał się z wielkich wysokości, próbował się utopić - nie było mi łatwo o tym mówić,
jednak nie chciałem, żeby dostrzegła jakie to dla mnie trudne - ale był za silny, a od
przemiany upłynęło za mało czasu. To niesamowite, że miał dość samokontroli, by nie zacząć
polować. Na samym początku pragnienie przesłania wszystko. Czuł do siebie jednak tak
wielkie obrzydzenie, że wolał umrzeć z głodu, niż zniżyć się do mordu. To ten wstręt właśnie
pomagał mu się powstrzymać.
- Czy możecie zagłodzić się na śmierć? - spytała słabym głosem. Czy z obrzydzenia? Czy ze
strachu? Nie wiedziałem. To było bardzo irytujące.
- Nie. Istnieje bardzo niewiele sposobów, w jaki można nas zabić. - Lekceważyłem zawsze
ten aspekt. Śmierć była dla mnie zbyt wyolbrzymionym przez ludzi tematem, by
przywiązywać do niej większą wagę.
Widząc, że chce coś powiedzieć podjąłem przerwaną opowieść. Dobieranie delikatnych, nie
budzących u niej strachu słów było bardzo trudne.
- Robił się coraz bardziej głodny, a w rezultacie coraz słabszy. Zdawał sobie sprawę, że
maleje też siła jego woli, dlatego trzymał się jak najdalej od siedzib ludzkich. Długie miesiące
wędrował nocami w poszukiwaniu takich bezpiecznych miejsc, nadal niepogodzony ze swoją
nową naturą.
Pewnego razu jego kryjówkę mijało stado jeleni. Byt już oszalały z głodu, nie wytrzymał,
zaatakował. Gdy się nasycił i wróciły mu siły, zorientował się, że oto odkrył sposób na to, jak
żyć, nie mordując ludzi. Zwierzęta nie budziły w nim wyrzutów sumienia - przecież w
poprzednim życiu też nie stronił od dziczyzny. Tak narodziła się jego nowa filozofia życiowa,
którą dopracowywał przez kolejne miesiące. Nie musiał być potworem. Pogodził się ze
swoim przeznaczeniem.
Wiedząc, że ma przed sobą nieskończenie wiele lat życia, zaczął lepiej wykorzystywać dany
mu czas. Zawsze był bystry, skory do nauki. Po nocach czytał, za dnia planował, co dalej.
Przepłynął kanał La Manche i we Francji...
- Przepłynął kanał La Manche? - zdziwiła się.
- Nie on jeden tego dokonał, Bello. - To było zaskakujące. Dziwiła się nie temu, czemu
powinna. Co ona o tym naprawdę myślała?
- No tak. Po prostu w tym kontekście zabrzmiało tak jakoś nieprawdopodobnie. Mów dalej.
- Jesteśmy dobrymi pływakami, bo...
- We wszystkim jesteście dobrzy. Zaśmiałem się
- Już dobrze, dobrze. Więcej nie będę przerywać, obiecuję.
Prychnąłem i powiedziałem:
- Bo tak właściwie nie musimy oddychać.
- Nie?
- Obiecałaś! - Znów się zaśmiałem i przyłożyłem palec do jej ust. - Chcesz w końcu usłyszeć
tę historię, czy nie?
- Nie możesz wyskakiwać co chwilę z czymś takim i spodziewać się, że będę siedzieć jak
mysz pod miotłą - wymamrotała zza przyłożonego palca.
Zauważyłem, że to nie działa, więc wpadłem na inny pomysł. Byłem tak spragniony jej
dotyku, że zrobiłem coś niezwykle ryzykownego. Wstrzymałem oddech i przeniosłem dłoń na
jej szyję. Jej serce zabiło szybciej. Bała się.
- Nie musicie oddychać? - spytała po chwili.
- Nie jest to niezbędne. To po prostu kwestia przyzwyczajenia. - Wzruszyłem ramionami.
- I jak długo tak możecie?
- Chyba bez końca. Nie wiem, nie próbowałem. Czuję się trochę nieswojo z nieczynnym
węchem.
- Trochę nieswojo? - powtórzyła ze zszokowaną miną. To mi o czymś przypomniało. Myśli
Carlisle'a przed jego wyjściem. Miałem być delikatny, żeby nie zepsuć tego, do czego już
doszedłem.
- O co chodzi? - spytała, dotykając mojej twarzy. Sprawiało mi to taką przyjemność, że
mimowolnie się rozchmurzyłem.
- Wciąż czekam, kiedy to nastąpi - westchnąłem. "Choć nie chcę tego, bardzo..." dodałem w
myślach.
- Co takiego? - Była taka kochana.
- Jestem przekonany, że w pewnym momencie powiem coś takiego lub będziesz świadkiem
czegoś, co zupełnie wytrąci cię z równowagi i uciekniesz z krzykiem. - Uśmiechnąłem się
smutno na ten widok w wyobraźni. Kochałem ją tak mocno, że z jednej strony bardzo tego
chciałem. Chciałem, żeby była bezpieczna... A z drugiej wolałbym, by była ze mną, tak jak
teraz. Na zawsze. - Nie będę cię wtedy zatrzymywał. Po prawdzie chciałbym, żeby do tego
doszło, bo zależy mi na twoim bezpieczeństwie. Zależy, ale pragnę również być z tobą. Tych
dwóch rzeczy nigdy nie da się pogodzić... - Wylałem wszystkie swoje żale. Miałem nadzieję,
że zrozumie, ile uczucia w to włożyłem. Nadal nie mogłem jej tego powiedzieć. Te dwa
proste słowa były dla mnie niewystarczające i błahe w porównaniu do miłości jaką ją
darzyłem. Nie mogłem znaleźć słów, by opisać, ile dla mnie znaczy.
- Nie mam zamiaru uciekać.
- Zobaczymy.
Zmarszczyła czoło. Wyglądała tak uroczo.
- No, dalej, opowiadaj. Carlisle popłynął do Francji i...
Zastanowiłem się, jak jej to dalej powiedzieć. Spojrzałem na obraz, zakupiony przez mojego
przyszywanego ojca, podczas jednej z wypraw upamiętniających pierwszą wizytę we Francji.
Sytuacja ukazana na nim od zawsze mnie fascynowała. Miała w sobie tyle magii.
- Carlisle popłynął do Francji, a później przemierzył całą Europę, odwiedzając uniwersytety.
Nocami zgłębiał muzykologię, przyrodoznawstwo, medycynę - i to właśnie ona okazała się
jego powołaniem. Ratowanie ludzkiego życia stało się dla niego formą pokuty za bycie
potworem. - Nie potrafiłbym tak jak on. Był moim wzorem, do którego dążyłem, choć, nawet
stojąc obok Belli, której krew wołała do mnie, wiedziałem, że jest nie do osiągnięcia.
Brakowało mi dystansu i kontroli nad sobą. Ja już zabijałem ludzi. - Nie jestem w stanie
opisać, ile wysiłku włożył w to, by osiągnąć swój cel. Przez dwa stulecia w mękach pracował
nad samokontrolą. Teraz jest zupełnie obojętny na zapach ludzkiej krwi i może wykonywać
pracę, którą kocha, nie cierpiąc katuszy. Tam, w szpitalu, odnalazł wreszcie spokój... -
Zamyśliłem się. Wspominałem czasy po mojej przemianie. Ten palący ból w gardle,
wcześniej ogień w żyłach w czasie przemiany. Tych ludzi, którym zabrałem przyszłość... W
pewnym momencie Bella nieznacznym ruchem ręki przypomniała mi o swoim istnieniu.
Kontynuowałem.
- Kiedy studiował we Włoszech, natrafił tam na pobratymców, różnili się oni jednak znacznie
od włóczęgów z londyńskich kanałów. Byli wszechstronnie wykształceni i mieli doskonałe
maniery.
Wskazałem na obraz Volturi. Nie rozumiałem dlaczego Carlisle trzymał ich podobiznę w
domu. Mnie napawało to wstrętem.
- To Solimena. Nowi znajomi Carlisle'a często byli dlań inspiracją. Nieraz przedstawiał ich
jako bogów. - Prychnąłem. Nie miałem pojęcia, czy opisuję to Belli, czy tłumaczę się przed
samym sobą.
- Aro, Marek i Kajusz, nocni mecenasi sztuki.
- Ciekawe, co się z nimi później stało - powiedziała Bella, unosząc dłoń w stronę obrazu.
- Nadal tam są. - Wzruszyłem ramionami. - Nikt nie wie, ile to już tysiącleci. Carlisle
towarzyszył im zaledwie przez kilkadziesiąt lat, podziwiał ich obycie, ich wyrafinowanie.
Niestety uporczywie usiłowali go wyleczyć z awersji do, jak to określali 'przyrodzonego
źródła strawy'. Oni starali się przekonać jednego, on ich - bez skutku. W końcu Carlisle
postanowił sprawdzić, jak żyje się w Nowym Świecie. Był bardzo samotny. Marzył, że
znajdzie tam kogoś, kto będzie podzielał jego poglądy.
Przez dłuższy czas nie napotkał nikogo z naszych, ale ponieważ ludzie stopniowo przestawali
wierzyć w istnienie jemu podobnych istot, odkrył, że łatwiej mu się z nimi integrować - po
prostu niczego nic podejrzewali. Zaczął praktykować jako lekarz. Mimo wszystko, nie mógł
jednak ryzykować bliższej znajomości z człowiekiem, nadal więc doskwierał mu brak
towarzystwa.
Kiedy wybuchła epidemia hiszpanki, pracował na nocną zmianę w szpitalu w Chicago. Przez
wiele lat dojrzewał w nim pewien pomysł - teraz był wreszcie gotowy wcielić go w życie.
Skoro nie udało mu się znaleźć kompana, trudno, sam go dla siebie stworzy. Długo się wahał.
Nie miał pewności, jak taki zabieg przeprowadzić, a i nie dopuszczał do siebie myśli, że
miałby komuś odebrać dawne życie, tak jak odebrano jemu. I wtedy trafił na mnie. Nie było
dla mnie nadziei, leżałem już na oddziale dla umierających. Carlisle opiekował się wcześniej
moimi rodzicami, wiedział więc, że zostałem sam na świecie. Postanowił spróbować... - To
powiedziałem niemal szeptem. Przed oczami stanęły mi ponownie wizje z przeszłości. Mój
bunt. Odłączenie się od rodziny. Kolejne morderstwa. Powrót do domu. Żmudna praca nad
sobą, podjęta ponownie. I wyrzuty sumienia. Ten ból jaki mnie wtedy trawił. Myślę, że to te
wspomnienia, jedne z najwyraźniejszych, pozwoliły mi opanować się wtedy, na biologii.
Wcześniej przeklinałem w duchu te lata. Teraz kiedy patrzyłem na Bellę, która cała i zdrowa
stała koło mnie, dziękowałem losowi za te doświadczenia. Te doświadczenia, dzięki którym
Bella zachowała swoje życie...
- I tak oto wróciliśmy do punktu wyjścia - podsumowałem.
- I już nigdy się nie rozstawaliście? - To tak jakby ona czytała mi w myślach.
- Prawie nigdy. - Objąłem ją w talii i podprowadziłem do drzwi. Przed wyjściem z pokoju
obróciła się i spojrzała jeszcze raz na obrazu. O czym wtedy myślała?
- Prawie nigdy?- powtórzyła, gdy byliśmy już w hallu. Westchnąłem. Przez oczami znów
stanęły mi te obrazy.
- Cóż, jak każdy młody człowiek nieco się buntowałem. Nie byłem przekonany do
abstynencji, byłem zły na Carlisle'a, że mnie ogranicza. Jakieś dziesięć lat po moich
narodzinach, przemianie czy jak by to nazwać, spędziłem trochę czasu, wędrując samotnie.
- Naprawdę?- zaciekawiła się. Znów mnie bardzo zaskoczyła. Można powiedzieć, że
rozczarowała. Powinna się bać. Nie mogłem nie zapytać:
- To cię nie przeraża?
- Nie.
- Dlaczego?
- Czy ja wiem... Wydaje mi się, że była to całkiem sensowna decyzja. - O Niebiosa!
Sensowna decyzja! Ta dziewczyna nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
Weszliśmy już po schodach na drugie piętro.
Z początkiem nowego życia - zacząłem - zyskałem dar czytania w myślach zarówno swoich
pobratymców, jak i ludzi. To dlatego dopiero po dziesięciu latach przeciwstawiłem się
Carlisle'owi - od podszewki znalem jego szlachetne pobudki, rozumiałem doskonale, co nim
kieruje.
Starczyło kilka lat, żebym przekonał się do jego sposobu postępowania i wrócił. Doszedłem
do wniosku, że uniknę w ten sposób... ech... depresji... depresji, która bierze się z wyrzutów
sumienia. Z początku nic miałem takich problemów. Znając ludzkie myśli, umiałem wybierać
na swoje ofiary wyłącznie zwyrodnialców. Skoro mogłem w ciemnym zaułku zajść drogę
niedoszłemu mordercy, który śledził właśnie jakąś dziewczynę, skoro ratowałem jej życie, nie
byłem chyba taki zły. - I znów te wyrzuty sumienia. Nie miałem prawa tego robić, ale za
wszelką cenę chciałem się usprawiedliwić. Idealizowałem się, ponieważ ogrom miłości nie
dawał mi myśleć racjonalnie.

You might also like