Professional Documents
Culture Documents
Z punktu widzenia intelektualnego szło i nadal idzie o to, aby wszelkimi środkami
wykazać i za wszelką ceną przekonać ludzi o sztucznym charakterze starych antynomii
obłudnie powołanych do zapobiegania wszelkim niezwykłym poruszeniom człowieka, tak
aby otrzymywał ubogie wyobrażenie o swoich środkach, aby tracił wiarę, czy potrafi się
uchylić w znaczącej mierze od powszechnego przymusu. Straszak śmierci, pozagrobowe
cafes chantany, przespanie największej sprawy, przygniatająca zasłona przyszłości, wieże
Babel, lustra mówiące o nietrwałości, mózg rozpryśnięty na nieprzekraczalnym murze
pieniądza, te bardzo natarczywe obrazy ludzkiej klęski być może są tylko obrazami.
Wszystko przemawia za tym, że istnieje pewien punkt w umyśle, z którego życie i śmierć,
rzeczywistość i urojenie, przeszłość i przyszłość, rzeczy możliwe i niemożliwe do
przekazania, góra i dół przestają być postrzegane jako przeciwstawne. Daremną byłoby
rzeczą dopatrywać się w działalności surrealistycznej innej pobudki poza nadzieją
określenia tego miejsca. Widać więc wyraźnie, jakim by absurdem było przypisywanie tej
działalności wyłącznie niszczycielskiego albo konstruktywnego sensu: miejsce, o którym
mowa, jest a fortiori miejscem, gdzie budowa i destrukcja nie mogą być przeciwko sobie
wygrywane. Jest również jasne, że surrealizm nie jest zainteresowany w liczeniu się z
tym, co się dzieje obok niego pod płaszczykiem sztuki i anty-sztuki, filozofii czy
antyfilozofii, słowem z tym wszystkim, co nie ma na celu unicestwić istotę ludzką w
wewnętrznym ślepym blasku, który nie będzie bardziej duszą lodu niż duszą ognia.
Czegóż by mogli oczekiwać od doświadczenia surrealistycznego ci, którzy dbają jeszcze
choć trochę o miejsce, jakie zajmą w świecie? W tym miejscu, z którego można tylko
dla siebie samego przeprowadzić niebezpieczne, ale jak sądzimy, ostateczne rozpoznanie,
nie może być mowy o przywiązywaniu najmniejszego znaczenia do krzątaniny
wchodzących i wychodzących gości, bo kroki ich rozlegają się w rejonie, którego
surrealizm z zasady nie dostrzega. Nie chcielibyśmy, aby surrealizm zależał od łaskawego
humoru takich czy innych ludzi; jeśli powiadamy, że potrafi własnymi metodami wyrwać
myśl z niewoli, która z dnia na dzień staje się surowsza, skierować ją na powrót do
osiągnięcia całkowitej sprawności i przywrócić jej pierwotną czystość, to chyba
wystarczy, ażeby sądzono surrealizm wyłącznie według tego, co zrobił i co mu pozostaje
do zrobienia, by dotrzymać obietnicy.
I niech diabeł jeszcze raz chroni ideę surrealistyczną, jak każdą inną ideę, która dąży do
przyjęcia konkretnego kształtu, do ogarnięcia wszystkiego, co można sobie najlepszego
wyobrazić w dziedzinie faktu, z tego samego względu, z jakiego idea miłości dąży do
stworzenia odpowiedniej istoty, a idea Rewolucji do tego, aby któregoś dnia Rewolucja
nadeszła, bez czego idee te straciłyby wszelki sens - przypomnijmy, że idea surrealizmu
dąży po prostu do całkowitego odzyskania naszej siły psychicznej przy użyciu środków,
które oznaczają zawrotne zejście w głąb siebie, systematyczne oświetlanie miejsc
ukrytych i postępujące zaciemnianie innych, wieczną przechadzkę pośrodku strefy
zakazanej, i że jej działanie nie ma żadnej poważnej szansy dojścia do kresu, dopóki
człowiek potrafi odróżnić zwierzę od ognia albo kamienia - niech diabeł chroni,
powiadam, ideę surrealistyczną od poruszania się bez ziemskich wcieleń. Trzeba
koniecznie tak postępować, jak gdybyśmy rzeczywiście byli "na świecie", aby potem
sformułować pewne zastrzeżenia. Niechaj więc ci, co rozpaczają, widząc, że porzucamy
wyżyny, na których nas rozstawili, nie gorszą się, że będę mówił o postawie politycznej,
"artystycznej", polemicznej, którą pod koniec 1929 możemy przyjąć.
Nie wiem, czy wypada tu odpowiedzieć na dziecinne obiekcje tych, którzy biorąc w
rachubę możliwe zdobycze w domenie poetyckiej, gdzie surrealizm rozpoczynał swoje
pierwsze wprawki, niepokoją się widząc, że bierze udział w sporze społecznym, i
przypuszczają, że tutaj ma wszystko do stracenia. To niewątpliwie lenistwo z ich strony
albo wyrażona pośrednio chęć ograniczenia naszej działalności.
"W sferze moralności - powiedział, jak sądzimy, raz na zawsze Hegel - w sferze
moralności, jako różnej od sfery społecznej, można zanotować tylko przekonanie
formalne; o przekonaniu prawdziwym wzmiankujemy po to, aby wskazać różnicę i
uniknąć nieporozumienia, na jakie się narażamy traktując przekonanie, o jakim tu mowa,
to znaczy przekonanie formalne, jak gdyby to było przekonanie prawdziwe, które
powstaje dopiero w życiu społecznym" (Filozofia prawa). Niedostateczność tego
przekonania formalnego jest bezsporna, a starania o to, abyśmy się za wszelką cenę tego
właśnie przekonania trzymali, nie przynoszą zaszczytu ani inteligencji, ani dobrej woli
naszych współczesnych. Od czasów Hegla żaden system ideologiczny nie może bez
natychmiastowego załamania się dopuścić próżni, jaką by wytworzyła w samym myśleniu
zasada woli działającej na własny rachunek i skazanej na odbijanie się w sobie. Jeżeli
przypomnę, że uprawnienie w Heglowskim sensie tego słowa może być tylko funkcją
przenikania życia "substancjalnego" w życie subiektywne i że myśl ta nie natrafiała na
zasadniczy sprzeciw, niezależnie zresztą od ich rozbieżności, tak różnych od siebie
umysłów, jak Feuerbach, który w końcu zanegował świadomość jako władzę szczególną,
jak Marks, całkowicie pochłonięty potrzebą gruntownej zmiany warunków zewnętrznych
życia społecznego, jak Hartmann, który z teorii nieświadomości o podstawie wybitnie
pesymistycznej wyprowadzał nową optymistyczną afirmację naszej woli życia, jak Freud,
podkreślający coraz silniej instancję super ego - to myślę, że nikogo nie zdziwi fakt, że
surrealizm przy okazji przyłoży się do czegoś, co nie jest rozwiązaniem problemu
psychologicznego, choćby był to problem bardzo ciekawy. W imię nieodzownego uznania
tej konieczności sądzę, że nie możemy uchylić się od postawienia na porządku dziennym
jak najbardziej palącej kwestii ustroju społecznego, w jakim żyjemy, chcę powiedzieć -
kwestii przyjęcia lub nieprzyjęcia tego ustroju. W imię tej samej konieczności będzie mi
co najmniej dozwolone oskarżyć uciekinierów porzucających surrealizm, dla których to,
co tutaj twierdzę, jest zbyt trudne albo zbyt daleko idące. Cokolwiek zrobią,
jakimikolwiek fałszywymi okrzykami radości będą święcili swoje odejście, na jakikolwiek
wielki zawód nas narażą - aż nimi i ci wszyscy, którzy mniemają, że jeden ustrój wart
drugiego, bo w każdym wypadku człowiek poniesie klęskę - mam nadzieję, że nie ich, ale
moim udziałem będzie owa najwyższa "ironia", która odnosi się do wszystkiego, a więc
również do ustrojów, ironia, która będzie im odmówiona dlatego, że stanowi stadium
wyższe, że zakłada jako warunek wstępny akt całkowicie dobrowolny, polegający na
przejściu przez cykl "hipokryzji, probabilizmu, woli, która chce dobra, i wreszcie
przekonania" (Hegel: Fenomenologia ducha).
Do nas więc należą starania o to, aby coraz jaśniej postrzegać, co się snuje bez wiedzy
człowieka, w głębi jego ducha, choćby się nawet miał na nas gniewać za odkrywane w
nim wiry. W tym wszystkim jesteśmy dalecy od pomniejszania strony przejrzystej i nie
ma najmniejszego powodu odsyłać nas do naukowego studiowania "kompleksów". To
pewna, że surrealizm, który w sensie społecznym zdecydowanie przyjmuje formułę
marksistowską, nie ceni sobie nisko freudowskiej krytyki idei: wręcz przeciwnie, uważa ją
za pierwszą i jedyną, prawdziwie ugruntowaną krytykę. Jeśli nie możemy przyglądać się
obojętnie dyskusji, którą na naszych oczach prowadzą kwalifikowani przedstawiciele
różnych kierunków psychoanalitycznych, to nie mamy powodu mieszać się do sporu,
który, jak sądzimy, długo jeszcze może się z pożytkiem ciągnąć wyłącznie między
praktykami. Nie w tej domenie chcielibyśmy posłużyć się swoimi osobistymi
doświadczeniami. Ale ci, których surrealizm przy sobie skupia, mają naturalną skłonność
do specjalnego rozważania tej tezy Freuda, pod którą podpada lwia część ich działalności
powszedniej - troski o tworzenie, o niszczenie artystyczne - mam na myśli definicję
zjawiska "sublimacji" (2), toteż siłą rzeczy surrealizm domaga się od nich, aby wnosili do
swojego zadania nową świadomość, aby niejako uzupełniali autoobserwację, która w ich
wypadku ma wartość wyjątkową, niedociągnięcia występujące przy badaniu stanów tak
zwanych "dusz artystycznych" przez ludzi, którzy nie są artystami, ale przeważnie
lekarzami. Trzeba też, aby postępując odwrotnie niż - jak to zdołaliśmy zauważyć -
postępowali dotychczas, ci, którzy w sensie freudowskim maja ów "cenny dar", o którym
mówimy, przyłożyli się do zbadania w tym świetle niezmiernie złożonego mechanizmu
natchnienia i poczynając od momentu, kiedy się je przestaje uważać za rzecz świętą, z
całym zaufaniem, jakie mają do niezwykłych własności tego stanu, myśleli o rozerwaniu
jego ostatnich więzów, to znaczy - czego nie śmiano nigdy brać pod uwagę - o
podporządkowaniu go sobie. Nie warto przy tej okazji wdawać się w subtelności,
wiadomo na ogół, co to jest natchnienie. Co do tego nie można się mylić; natchnienie
zaspokajało najwyższe potrzeby wypowiedzi we wszystkich czasach i we wszystkich
miejscach. Powiada się pospolicie, że albo ono jest, albo go nie ma i że jeśli go nie ma,
to nic z tego, co zamiast niego podsuwa ludzka sprawność, co ma stempel
zainteresowania, inteligencji dyskursywnej i talentu wzbogaconego pracą, nie może nam
wynagradzać tego braku. Poznajemy je bez trudu po tym, że całkowicie opanowuje nasz
umysł, że co jakiś czas nie dopuszcza wobec postawionego problemu, abyśmy się stali
igraszką raczej jednego racjonalnego rozwiązania niż innego racjonalnego rozwiązania,
poznajemy po tym krótkim spięciu, jakie wytwarza między daną myślą a jej
odpowiednikiem (na przykład zapisanym). Tak samo, jak w świecie fizycznym, krótkie
spięcie wytwarza się, kiedy dwa "bieguny" maszyny zostają połączone przewodnikiem
bez oporu albo ze zbyt niskim oporem. W poezji i w malarstwie surrealizm zrobił
wszystko, co mógł, aby pomnożyć te krótkie spięcia. Na niczym nam bardziej nie zależy i
nie będzie zależało, jak na sztucznym odtworzeniu tego idealnego momentu, kiedy
człowiek we władzy szczególnej emocji zostaje nagle pochwycony przez coś, co jest
"silniejsze od niego", i rzucony wbrew sobie w nieśmiertelność. Trzeźwy, rozbudzony,
byłby ze zgrozą wyrwał się z tej przykrej sytuacji. Rzecz cała w tym, że nie jest pod tym
względem wolny, że dalej przemawia przez cały czas, kiedy trwa to tajemnicze
dzwonienie: bo rzeczywiście, o tyle on należy do nas, o ile przestaje należeć do siebie. Te
wytwory działalności psychicznej, jak najbardziej oderwane od chęci oznajmiania
czegokolwiek, jak najbardziej uwolnione od idei odpowiedzialności zawsze gotowych
działać jako hamulce, jak najbardziej niezależne od wszystkiego, co nie jest pasywnym
życiem inteligencji ludzkiej, te wytwory, które są zapisem automatycznym albo
relacjami snów (3), mają równocześnie tę zaletę, że tylko one mogą dostarczyć
elementów oceny w wielkim stylu krytyce, która w dziedzinie artystycznej okazuje się
dziwnie bezradna, umożliwić nowe generalne ustalenie wartości lirycznych i ofiarować
klucz nadający się do otwierania bez końca tego pudełka o wielokrotnym dnie, któremu
na imię człowiek, klucz, który odwodzi go od cofnięcia się pod działaniem zwykłych
pobudek samozachowawczych w chwili, kiedy natrafi w mroku na zamknięte od zewnątrz
drzwi do "innego świata" rzeczywistości, rozumu, geniuszu i miłości. Nastąpi dzień, kiedy
nikt nie będzie śmiał poczynać sobie po dragońsku z namacalnymi dowodami innej
egzystencji niż ta, jaką w swoim domniemaniu prowadzimy. Ludzie nie będą mogli wyjść
z podziwu, że znalazłszy się o tak drobny krok od prawdy, postaraliśmy się gremialnie o
literackie czy jakiekolwiek inne alibi po to, aby - nie umiejąc pływać - nie rzucać się do
wody i - nie wierząc w feniksa - nie iść w ogień dla osiągnięcia tej prawdy.
Wolno zapytać, kogo właściwie chciał Rimbaud zastraszyć grożąc otępieniem i obłędem
temu, kto chciałby pójść w jego ślady. Lautreamont na samym wstępie ostrzeże
czytelnika, że "jeśli nie przystąpi do lektury ze ścisłą logiką, nieufnością i co najmniej
równym jej napięciem umysłu, to zabójcze wyziewy tej książki - Pieśni Maldorora -
pochłoną jego duszę, jak woda cukier", ale natychmiast nie omieszka dorzucić, że "tylko
niektórzy będą smakowali ten gorzki owoc bez narażenia się na niebezpieczeństwo". Ta
kwestia klątwy, która dotychczas wywoływała ironiczne albo bezmyślne komentarze, jest
bardziej niż kiedykolwiek aktualna. Surrealizm może stracić wszystko, jeśli zechce oddalić
od siebie tę klątwę. Jest rzeczą ważną przywrócić i utrzymać owo "Maranatha"
alchemików, umieszczone nad progiem dzieła dla zatrzymania profanów. Wydaje mi się,
że to właśnie trzeba uprzytomnić w trybie naglącym niektórym z naszych przyjaciół, tym,
co na przykład są zbyt pochłonięci, jak sądzę, sprzedażą i lokowaniem swoich obrazów.
"Gdyby ci, których nazwiska - pisał niedawno Nouge - zaczynają się trochę wyróżniać,
usunęli się w cień, byłbym z tego dość zadowolony." Chociaż nie wiem dokładnie, kogo
miał na myśli, w każdym razie sądzę, że można wymagać od tych czy od owych, aby
przestali się uprzejmie obnażać i produkować na kuglarskiej arenie. Trzeba się stanowczo
bronić przed uznaniem publiczności. Pod żadnym pozorem nie wolno dopuścić
publiczności, jeżeli chce się uniknąć zamieszania. Dodam, że trzeba ją trzymać
rozdrażnioną za drzwiami systemem wyzwań i prowokacji.
Ogłaszam w tej kwestii prawo do bezwzględnej surowości. Żadnych ustępstw dla świata i
żadnego pobłażania. Straszliwy wybór w ręku.
"Każdy, kto pragnąc osiągnąć najwyższy cel duszy wyrusza, aby poznać wyrocznie -
czytamy w Trzeciej Księdze Magii - na to, aby móc do nich dotrzeć, powinien całkowicie
oderwać ducha od spraw pospolitych, powinien oczyścić go z wszelkiej dolegliwości,
słabości, złośliwości albo podobnych skażeń, i wszelkiej właściwości przeciwnej rozumowi,
która go zjada, jak rdza zjada żelazo", a Czwarta Księga uściśla dobitnie, że oczekiwane
objawienie wymaga przebywania "w miejscu czystym i jasnym, zewsząd obitym białymi
obiciami", i że można spojrzeć w oczy zarówno złym, jak i dobrym Duchom jedynie dzięki
"uszlachetnieniu", do jakiego się dochodzi. Kładzie też nacisk na to, że księga złego
Ducha jest sporządzona "z bardzo czystego papieru, który nigdy przedtem nie był do
niczego użyty", nazywanego pospolicie dziewiczym pergaminem. Nie zdarzyło się, aby
magowie nie dbali o czystość olśniewającą swojego ubioru i swojej duszy, więc nie
byłbym w stanie zrozumieć, gdybyśmy oczekując tego, czego oczekujemy po pewnych
praktykach alchemii umysłowej, zgodzili się wykazać pod tym względem mniejsze
wymagania niż oni.
André Breton
(1) Wiem, że te dwa ostatnie zdania niezmiernie ucieszą pewnych pisarków, którzy od
długiego czasu starają się przeciwstawić mnie samemu sobie. Jak to? Powiadam, że
"najprostszy akt surrealistyczny..."? A więc! I kiedy jedni, przez zbytnią ciekawość,
korzystają z okazji, aby mnie zapytać, "na co czekam", inni krzyczą o anarchii i chcą
pokazać, że przyłapali mnie in flagranti na braku dyscypliny rewolucyjnej. Nie będzie mi
trudno popsuć im ten ubogi efekt. Tak, to prawda, staram się wiedzieć, czy jakaś istota
jest zdolna do przemocy, zanim sobie zadam pytanie, czy u tej istoty przemoc się
przystosowuje czy nie przystosowuje. Wierzę w absolutną wartość wszystkiego, co
się dokonywa spontanicznie czy niespontanicznie w sensie nieakceptacji, i nawet względy
ogólnej skuteczności, zalecające długą cierpliwość przedrewolucyjną, względy, przed
którymi się uginam, nawet one nie sprawią, że stanę się głuchy na krzyk, który każdej
chwili może z nas wydrzeć przeraźliwa dysproporcja między tym, cośmy wygrali, a tym,
co stracili, między tym, co zostało człowiekowi przyznane, a tym, co się przecierpiało.
Rzecz jasna, że mówiąc o prostym akcie wcale nie myślę zachwalać go dlatego, że jest
prosty, a zaczepki z tego tytułu są tyle samo warte, co mieszczańskie pytania pod
adresem każdego nonkonformisty, dlaczego nie popełnia samobójstwa, każdego
rewolucjonisty, dlaczego nie przenosi się do ZSRR. Zawracanie głowy! Niecierpliwość, z
jaką niektórzy oczekują mojego zniknięcia, i moje przyrodzone upodobanie do aktywności
wystarczą same przez się, aby mnie odwieść od niepotrzebnej "wyprowadzki".
(2) "Im bardziej pogłębiamy patogenezę chorób nerwowych - pisze Freud - tym wyraźniej
spostrzegamy związki, które je łączą z innymi zjawiskami życia psychicznego, nawet z
tymi, do których przywiązujemy największe znaczenie. I widzimy, w jak małym stopniu
rzeczywistość zaspokaja nasze żądania; wobec tego, pod naciskiem naszych
wewnętrznych stłumień stwarzamy w głębi nas samych całe fantastyczne życie, które
realizuje nasze pragnienia, kompensując braki egzystencji prawdziwej. Człowiek
energiczny, któremu się w życiu powiodło ("któremu się powiodło": oczywiście
pozostawiam na rachunku Freuda odpowiedzialność za to słownictwo), to taki, któremu
się udało fantazje swoich pragnień przemienić w rzeczywistość. Kiedy się taka przemiana
nie udaje z powodu nieprzyjaznych okoliczności albo słabości jednostki, ta się odwraca od
życia realnego: zamyka się w szczęśliwym świecie swojego marzenia; w razie choroby
przekształca treść marzenia w symptomy. W pewnych sprzyjających warunkach może
znaleźć jeszcze inny sposób przejścia od swoich fantazji do rzeczywistości zamiast
ostatecznie odsunąć się od niej przez regresję do dzieciństwa; rozumiem przez to, że
jeżeli ta jednostka ma dar artystyczny, dar tajemniczy pod względem psychologicznym,
to potrafi, zamiast w symptomy, przekształcać swoje marzenia w dzieła artystyczne. W
ten sposób unika neurozy i dzięki temu wybiegowi wchodzi na powrót w związek z
rzeczywistością."
(3) Jeśli uważam za swój obowiązek tak silnie podkreślać wartość tych dwóch operacji, to
nie dlatego, aby same przez się stanowiły w moich oczach panaceum intelektualne, ale że
dla doświadczonego obserwatora przedstawiają względnie najmniejsze pole do
nieporozumienia lub do oszustwa i że nie znaleziono nic lepszego, co by dało człowiekowi
cenne poczucie środków, jakimi rozporządza. Rozumie się samo przez się, że warunki,
jakie nam życie stwarza, sprzeciwiają się nieprzerywanemu trwaniu tak
bezinteresownego, przynajmniej na pozór, ćwiczenia myśli. Ci, co poddali się mu bez
zastrzeżeń, niezależnie od tego, jak nisko później niektórzy z nich upadną,
nienadaremnie zostaną któregoś dnia rzuceni w sam środek feerii wewnętrznej. Po tej
feerii powrót do wszelkiej przemyślanej działalności duchowej, choćby dogadzał gustom
przeważającym wśród ich współczesnych, będzie przedstawiał w ich oczach ubogie
widowisko.
(4) Słyszę już jednak pytanie, jak przeprowadzić tę okultacje. Niezależnie od wysiłku,
niezbędnego do zniszczenia pasożytniczej "francuskiej" tendencji, która by chciała, aby
surrealizm z kolei skończył na piosenkach, myślę, że bardzo by się to opłaciło, gdybyśmy
pchnęli poważny rekonesans w stronę nauk, które z różnych względów są dziś całkowicie
wzgardzone; ze starożytnych mam na myśli astrologię, z nowoczesnych - metapsychikę
(szczególnie to, co dotyczy kryptestezji). Idzie tylko o to, aby zbliżyć się do tych nauk z
pewnym minimum niezbędnej nieufności, a na to wystarczy, w obu wypadkach, zdobyć
ściśle, pozytywne pojęcie o obliczaniu prawdopodobieństwa. Trzeba tylko, aby przy
żadnej okazji nie spychać trudu tego obliczania na kogo innego, ale przeprowadzać je
samemu. Przy tym założeniu sądzę, że nie może być dla nas obojętne, czy na przykład
pewne osoby są zdolne do odtworzenia rysunku umieszczonego w zamkniętej
nieprzezroczystej kopercie nawet w nieobecności twórcy rysunku i w warunkach
wykluczających, aby ktokolwiek był poinformowany, co to za rysunek. Przeprowadzaliśmy
pewne doświadczenia w postaci "gry towarzyskiej", których cel odprężający i
odświeżający umysł nie pomniejsza chyba ich znaczenia: szło więc o teksty
surrealistyczne, otrzymywane równocześnie przez wiele osób piszących od tej do tej
godziny w tym samym pokoju, o współpracę nad ułożeniem wspólnego zdania lub
wspólnego rysunku, którego jeden element (podmiot, orzeczenie lub przymiotnik - głowa,
brzuch lub nogi) był uprzednio przez każdego dostarczany (Wyborny trup); nad definicją
rzeczy nie podanej z góry (Dialog w 1928); kiedy indziej trzeba było przewidzieć
zdarzenia, jakie by pociągnęła realizacja takiego a takiego całkowicie nieznanego
warunku (Gry surrealistyczne) itp.; w tych grach doprowadziliśmy do powstania ciekawej
możliwości, mianowicie do utworzenia wspólnej myśli. Zawsze tak bywa, że w ten
właśnie sposób wyłaniają się uderzające związki, ujawniają się zadziwiające analogie, że
najczęściej wchodzi w grą niewytłumaczalny czynnik jakiejś nieodpartej myśli i że słowem
tutaj wypada miejsce najbardziej niezwykłych spotkań. Ale na razie możemy je tylko
wskazać. Jest zresztą zupełnie oczywiste, że byłoby z naszej strony próżnością liczyć w
tej dziedzinie wyłącznie na własne siły. Poza wymaganiami rachunku
prawdopodobieństwa, które w metapsychice są zawsze nieproporcjonalne do korzyści,
jaką można wyciągnąć z najdrobniejszego zapożyczenia, i od samego początku skazują
nas na czekanie, aż będzie nas dziesięć czy sto razy więcej, trzeba się jeszcze liczyć z
tym, że dar rozdwojenia i jasnowidzenia jest szczególnie źle rozdzielony pomiędzy ludzi
fatalnie naszpikowanych w większym lub mniejszym stopniu oficjalną psychologią. Nie
byłoby nic bardziej pożytecznego, jak spróbować pod tym kątem widzenia "iść" za
pewnymi osobami, upatrzonymi bądź w świecie normalnym bądź gdzie indziej,
trzymając się jednocześnie daleko od jarmarcznej budy i od gabinetu lekarza, słowem
postępować w duchu surrealistycznym. Wynik tych obserwacji powinien być zanotowany
w formie naturalistycznej z wykluczeniem, ma się rozumieć, wszelkiej poetyzacji.
Domagam się po raz któryś, abyśmy się usunęli w cień wobec mediów, które w małej co
prawda liczbie, ale jednak istnieją, i abyśmy nie wyolbrzymiając znaczenia tego, co
robimy, podporządkowali się pod tym względem ich pierwszemu lepszemu przekazowi.
Chwała, mówiliśmy Aragon i ja, histerii i orszakowi kobiet, młodych i nagich, które się
czołgają po dachach. Problem kobiety stanowi to, co jest na świecie najbardziej cudowne
i niepokojące. Przyjmując, że człowiek niezepsuty powinien być zdolny do pokładania
wiary nie tylko w Rewolucji, ale również w miłości, w obu wypadkach stosujemy tę.
samą miarę. Upieram się przy tym mniemaniu tym bardziej, że ten upór, jak dotąd,
ściągnął na mnie bodaj najwięcej nienawiści. Tak jest, sądzę i zawsze sądziłem, że
wyrzeczenie się miłości, wszystko jedno, czy pod pretekstem ideologicznym, czy też nie,
jest jednym z rzadkich niewybaczalnych występków, jakie człowiek obdarzony pewną
inteligencją może w swoim życiu popełnić. Ktoś, kto uważa się za rewolucjonisty, chciałby
inny twierdzi, że poświęca się sprawie, która jeszcze bardziej niż miłość nie znosi
rywalizacji: w rzeczywistości nikt prawie nie ma odwagi spojrzeć otwartymi oczami w
ogromne światło miłości, w której zbiegają się, ku najwyższemu zachwytowi człowieka,
obsesyjne idee zbawienia i obłędu. Ale czy ten, kto się w tym względzie nie potrafi
utrzymać w stanie oczekiwania lub doskonałej gotowości, czy ten, zapytuję, może
przemówić po ludzku? ** Skoro idzie tutaj o możliwości okultacji surrealizmu, tym
bardziej zwracam się do tych, którzy się nie boją ujmować miłości jako idealnej okultacji
wszelkiej myśli. Powiadam do nich: istnieją widzenia realne, ale jest także w głębi ducha
lustro, nad którym ogromna większość ludzi mogłaby się pochylić nic nie widząc. Ohydna
kontrola nie funkcjonuje najlepiej. Istota, którą kochasz, żyje. Język objawienia składa
się ze słów wypowiadanych bardzo głośno i słów wypowiadanych bardzo cicho, z wielu
stron naraz. Trzeba się pogodzić z tym, że rozumie się piąte przez dziesiąte.
........................................
Z drugiej strony, kiedy zastanawiam się nad tym, co w surrealizmie tłumaczy się
astrologicznie przeważającym wpływem "uranicznym", jakże nie życzyć sobie z punktu
widzenia surrealistycznego, aby ukazało się jakieś krytyczne, pisane w dobrej wierze,
dzieło o Uranie, które by zapełniło poważną lukę, datującą się w tej materii od dawna?
Można powiedzieć, że jeszcze się niczego nie tknięto. Data urodzenia Baudelaire'a
przedstawia szczególną koniunkturę Urana z Neptunem i z tego powodu pozostaje, aby
tak powiedzieć, nie do objaśnienia. O koniunkcji Urana z Saturnem, która miała miejsce
między 1896 a 1898 i zdarza się co czterdzieści lat, o tej koniunkcji, która
charakteryzuje datę urodzenia Aragona, Eluarda i mojego - wiemy tylko od Choisnarda,
że mało jak dotąd zbadana w astronomii, "oznaczałaby według wszelkiego
prawdopodobieństwa: głęboką miłość wiedzy, poszukiwanie tajemnicy, rozwiniętą
potrzebę uczenia się". (Słownictwo Choisnarda jest oczywiście podejrzane.) "Kto wie -
dodaje on - czy koniunkcja Saturna z Uranem nie zrodzi nowej szkoły w jakiejś
specjalności naukowej? Ten układ planetarny, umieszczony w dobrym miejscu w
horoskopie, odpowiadałby temperamentowi człowieka obdarzonego zdolnością refleksji,
bystrością, niezależnością, który mógłby się stać pierwszorzędnym badaczem." Te słowa
wzięte z Wpływu astralnego pochodzą z roku 1893, a w 1925 Choisnard zanotował, że
jego przepowiednia zaczyna się spełniać.
** W tym miejscu jest przytoczona część tekstu ankiety w sprawie miłości (przyp. tłum.)