You are on page 1of 204

MAGORZATA MUSIEROWICZ

OPIUM W ROSOLE

NIEDZIELA, 30 STYCZNIA 1983

1.
W nocy spad olbrzymi nieg.
Teraz, w poudnie, niebo byo ju czyste: wysokie, szafirowe i pene chway. Mrz jak
triumfalne solo na piszczace przeszywa powietrze, a soce z eufori krzesao w
paszczyznach niegu cae chmary zimnych, taczcych, olepiajcych pomyczkw.
Czowiek czu si a niepewnie, dostajc za darmo co tak wieego, czystego i
bezinteresownie piknego - w tak duej przy tym iloci. A w ogle - czy uczciwa osoba
ludzka ma prawo tak bezmylnie cieszy si urod wiata, ktry w tej samej przecie chwili
zawiera w sobie tyle cierpie, okruciestwa i za?
Tym mniej wicej torem biegy myli Maka Ogorzaki, kiedy tak sobie sta po kolana
w zaspie, przed kocioem Dominikanw, w oczach wci jeszcze majc obejrzan przed
chwil Czarn Szopk. Sta sobie, oddycha gboko, patrza na niegowe iskry, mruy
powieki i myla, e przeywa oto jeden z tych niezwykych i cudownych dni, kiedy si wie
na pewno, i Wszechwiat peen jest absolutnego pikna i doskonaej harmonii, a wszelkie zo
i brzydota s tylko dodajc smaku przypraw, jak szczypta soli w sodkim ciecie.
Naturalnie, wie si te rzeczy rwnie w dni pochmurne i sotne, lecz jakby z mniejsz
oczywistoci. Ciekawe dlaczego.
Ruszy z miejsca i poszed po skrzypicym, migoczcym, bielutkim niegu - wysoki,
zgrabny chopak o bardzo adnych oczach i bardzo czerwonych uszach. Mrony wiaterek igra
z jego bujn, jasn czupryn, bo noszeniem czapki Maciek nie zhabi si jeszcze nigdy w
yciu, od czasw niemowlctwa, rzecz jasna. Powietrze byo dzi jak kryszta, gdy ruch
koowy w Poznaniu po prostu zamar z powodu nieprzewidzianych opadw nienych, tote
Maciek oddycha sobie z przyjemnoci i czu si tak, jakby go kto systematycznie napenia
gazem rozweselajcym. W pewnej chwili zda sobie spraw, e odruchowo prostuje zgarbione
plecy i wyej unosi zwieszon dotd gow.
nieg iskrzy, soce si jarzyo. Zastanawiajc si nad dziwnym wpywem aktualnego
stanu ducha na minie szyjne czowieka, jak rwnie analizujc czynniki psychiczne
motywujce zwieszanie gowy, bd jej podnoszenie, i wreszcie dochodzc do wniosku, e
przypywy nadziei maj bezporedni zwizek ze stanem krgosupa ludzkiego i na odwrt Maciek Ogorzaka dotar do przejcia dla pieszych, na ktrym nie zabawi ni chwili. Jezdnia
bya jak wymara, wszdzie pusto, cicho i biao, wic przeszed ulic Stalingradzk na ukos.
Zanim wszake dotar do przeciwlegego chodnika - zorientowa si, e kto go,
cholera jasna, ledzi.

Obejrza si.
Dzieciak.
W dodatku dziewczynka. Dziwaczna jaka, o ile on si zna na dzieciach. Drobna bya
i chuda, nki miaa jak zapaki, buzi brzydk - wyrazist i komiczn, z oczkami jak czarne
winie i plackowatymi rumiecami w kolorze malin. Rozcigajc usta w szerokim umiechu,
sza teraz za Makiem krok w krok i wymachiwaa rkami. Unosia ramiona lub nimi
wzruszaa, a przy tym co jaki czas wybuchaa monotonnym, rozdzierajcym kaszlem,
brzmicym tak, jakby miaa zamiar wycharcze z siebie puca.
Do Maka dotara irytujca prawda, e dziewczynka go przedrzenia.
Tak jest. Bez najmniejszych wtpliwoci. Przedrzeniaa jego sposb chodzenia.
Oczywicie, wiedzia o tym, e idc koysze si na boki i zbyt mocno wymachuje
rkami. Brat mu o tym powiedzia.
Ale to nie znaczy, e przyjemnie mu byo wie za sob sw wasn parodi.
W osiemnastym roku ycia Maciek wyrs bujnie a nagle. Kiedy patrza na swoje
rce, zdumiewao go, e s takie dugie, a to samo dotyczyo ng, ktre, oczywicie, byy
jeszcze dusze. Maciej Ogorzaka - romantyk o charakterze eksplozywnym i do znacznie
rozbudowanej ambicji - uwaa, e niestety cholerny los skara go tym wzrostem, e wyglda
jak Alicja w krainie czarw po zjedzeniu wiadomego ciasteczka i e jest teraz, krtko
mwic, dziwacznie nieproporcjonalny. Nie by. Sylwetk mia, e daj Boe kademu, a do
tego twarz Kmicica, nos orli, umiech ujmujcy, a wejrzenie uczciwe i miae. Co za do jego
sposobu bycia, cechowa si on nieco przesadn powag i godnoci, ktrymi Maciek
starannie rekompensowa swe wyimaginowane defekty.
Zmarszczywszy teraz czarne brwi, Maciek wzruszy ramionami i przyspieszy kroku.
Dotar do koca zadrzewionego skweru, przez cay czas jednak sysza za sob zimny
niegowy chrzst oraz rzcy kaszelek, ktry rozlega si z nieprzyjemn monotoni co
kilkanacie sekund.
Smarkata utrzymywaa doskonae tempo. Niesamowity dzieciak. Przez cay czas
udawao si jej zachowa sta odlego od Maka - pi metrw, mniej wicej. Z tej te
odlegoci mapowaa kady jego ruch. On w prawo - ona w prawo. On w lewo - ona te. On
przystaje - ona jak wmurowana.
Odwrci si ku niej gwatownie.
Stana jak wryta.
Umkna wzrokiem. Najpierw spojrzaa w niebo, potem na onieone koronkowe
drzewa, zakaszlaa gromko, jak wonica, spluna i z zajciem pocza oglda wasne buty.

Skoczymy teraz z tym idiotyzmem - pomyla twardo Maciej Ogorzaka. Zaatwimy spraw po msku, cholera jasna psiakrew! - Wbi w dziewczynk spojrzenie
surowe i ostre. Prdzej czy pniej bdzie musiaa na niego spojrze, a wtedy pojmie
wszystko z wyrazu jego twarzy.
Popatrzaa...
Takie figlarne, zoliwe zerknicie, jakby lada moment miaa wybuchn miechem.
Ich oczy si spotkay i Maciek przez sekund mia wraenie, e maa raczej go lubi. Jednak
natychmiast potem zrobia tak ohydn min, e przeszy go ciarki. Czujc si jak w sennym
koszmarze, Maciek wykona zwrot na picie i szybko ruszy przed siebie. Przeby z chrzstem
zanieon, skrzc si jezdni i pospieszy stromym chodnikiem wzdu Teatralki. Mia
nadziej tu wanie si urwa. Byy na to pewne szanse.
Stawiajc wielkie kroki i posuwajc si naprzd tak szybko, jak tylko mg bez
posdzenia o ch ucieczki, Maciek pomyla, e samopoczucie i obraz wiata ksztatuj si,
psiakrew, w dziwnej zalenoci od nieoczekiwanych drobiazgw. Na przykad, jeszcze
dziesi minut temu snu jakie mrzonki na temat doskonaej harmonii we Wszechwiecie.
Teraz mu przeszo. Jaka znowu, psiakrew, doskonaa harmonia, skoro - niedaleko szukajc tu za nim posuwa si dysonans tak zgrzytliwy, jak ta ohydna ze wszech miar smarkula?
Znaleli si teraz w okolicach Teatralki - malowniczy ten skwer pooony jest na
zboczu wzgrza, ktrego szczytem przebiega ulica Fredry. Samo wzgrze ze swym ostrym
spadem i dugim odcinkiem agodnej pochyoci nadaje si do wielu rzeczy: do biegw, do
sadzenia begonii, do czynw spoecznych, najlepiej jednak - do saneczkowania. Dzi, w tak
wyjtkowo nien i soneczn pogod, kbia si tu nieprawdopodobna ilo dzieci,
odzianych w charakterystyczne dla naszych czasw czerwone i szafirowe ortalionowe
kurteczki o jednakowym z grubsza kroju. Dzieci te, nadajce nienemu wzgrzu do
monotonny kolorystycznie wygld, oddaway si w zasadzie trzem typom zaj: albo czekay
z sankami na swoj kolej, albo wanie zjeday, albo ju zjechay i teraz mozolnie piy si
pod gr, boczkiem trasy. Po biaej strominie zsuway si bezustannie coraz to nowe kohorty
sanek, wyadowanych kwiczcymi rumianymi postaciami. Tu i wdzie gburowate wyrostki
lizgay si na obcasach, straszc grzecznych malcw i rozdzierajc powietrze ochrypymi
rykami, od czasu do czasu jaki dzielny narciarz z przeraeniem wypisanym na buzi szusowa
heroicznie w d, a na szczycie wzgrza przytupywao zzibnite, wierne, wytrwale
wyczekujce stadko rodzicw. Byo ich dzisiaj tylu, e gromadzili si nawet na chodniku w
sposb zagraajcy porzdkowi publicznemu i polity - kowali sobie dla przetrwania tych
mronych godzin nudy.

Maciek przeszed pomidzy stojcymi - swobodny i odprony. Nie musia ju


oglda si za siebie. Szstym zmysem wyczuwa, e zgubi smarkul na dobre. Spokojnie
wic min tor saneczkowy, przeby Most Teatralny, dotar do ulicy Roosevelta - i tu dopiero
poczu w plecach jakby mrowienie.
Spojrza nerwowo.
Ju bya.
Musiaa chyba przegalopowa na ukos ca Teatralk. Teraz - pkajc ze miechu,
dyszc, kaszlc i smarkajc, caa w rumiecach od biegu po mrozie, deptaa mu niemal po
pitach, pena nowego zapau.
Co w Maku jakby eksplodowao z olepiajcym byskiem.
Skoczy ku niej w ostatecznej furii, nie wiedzc, co czyni i co chce jej uczyni - ale
ona bya szybsza, oczywicie. Wpada do bramy najbliszej kamienicy i przytaia si gdzie w
jej mrocznej czeluci.
No, nie. Nie bdzie przecie gania dziewczynek po bramach.
Od kamienicy numer pi, gdzie mieszka, dzieliy go jeszcze dwa domy. Maciek
obejrza si byskawicznie i jak cigany pobieg przed siebie co si w nogach.
Wskoczy do bramy, zatrzasn cikie drzwi o kobaltowych szybkach i opar si o nie
plecami. Zaraz potem, strofujc si i w duchu sam przed sob si wstydzc, odchyli jedno
skrzydo drzwi i ostronie wyjrza na ulic.
Dziewczynka staa w dziwnej pozie, pochylajc si niemal do ziemi i rce opierajc o
ugite kolana. Przekrcaa przy tym gow w bok, wpatrujc si z uwag w okna sutereny - i
Maciek, ktry natychmiast schowa si do bramy, mia dziwn pewno, e te okna nale
akurat do jego mieszkania.

2.
Kluski ziemniaczane, jak szary parujcy kurhan, spoczy na olbrzymim, niebieskim
pmisku z przedwojennego fajansu. Pani Marta Lewandowska oboya je ze wszystkich
stron kopiastymi porcjami kwaszonej kapusty, ugotowanej z listkiem bobkowym i kminkiem.
Wanie zacza wylewa na kluski skwierczcy tuszczyk ze skwarkami i cebulk - gdy kto
zadzwoni do drzwi.
Ze spokojem dokoczya, co zacza. Polaa rwniutko ca kluskow gr,
sprawiedliwie rozoya skwarki - a tymczasem dzwonek si powtrzy. W chwili za, gdy
pani Marta otara donie ciereczk - zadzwoniono po raz trzeci, dugo i natarczywie.
- Czemu nikt nie otwiera? - krzykna w stron jadalni. Ale nie zostaa usyszana.
Rodzina Lewandowskich koczya spoywanie rosou z woowiny. Przy stole panowa
rozgwar i szczk jak na polu bitwy. Sztuce zgrzytay o fajans, co chwila wybuchay gone
spory, zrywa si huraganowy miech albo te po prostu wszyscy mwili jednoczenie, kady
o swoim, jak to w rodzinie. Zapewne nawet nie syszeli dzwonka.
Pena obaw, czy smakowite kluski nie wystygn, pani Lewandowska pospieszya wic
do drzwi wejciowych, marszczc z lekka czarne brwi i odruchowo poprawiajc uczesanie ciki kok upity z czarnych, siwiejcych mocno warkoczy.
Pani Marta bya kobiet susznej postury, tote gdy otworzya drzwi, wzrok jej zawis
na wysokoci metra siedemdziesit, gdzie w powietrzu nie byo nawet muchy. Dopiero na
bknite gdzie z dou dzie dobry opucia oczy i ujrzaa na progu chud, niedu
dziewczynk. Dziecko mogo mie ze sze lat. Ustrojono je w drogi kouszek, czerwony
berecik z prawdziwego mohairu, taki puszysty szalik oraz eleganckie skrzane botki
zagraniczne na grubej plastykowej podeszwie.
Kto to widzia tak stroi dzieciaka? - pomylaa, oceniajc warto botkw na mniej
wicej ptorej mowskiej pensji.
- Dzie dobry - odrzeka. - Czego chcesz, maa? Dziewczynka podniosa na ni czarne
oczy, dygna i umiechna si szeroko, ukazujc mnstwo rnorodnych zbw i szczerb.
- Przyszam na obiadek - oznajmia. Pani Lewandowska zacukaa si z lekka.
- Prosz? - wyrwao si z jej obfitego ona. - Na co?
- Na obiadek - powtrzya dziewczynka z leciutkim zniecierpliwieniem i przekna
lin.
Godna jest! - mign w umyle pani Marty sygna alarmowy.
Pani Marta bya jedn z tych osb, ktre nie potrafiyby z pewnoci napisa pracy

naukowej, ani te poematu, ale ktre za to bez wahania przygarn bezdomnego kota, bez
narzeka wychowaj gromad dzieci, bez zastanowienia zajrz do chorego ssiada i bez
niczyjej namowy przynosi bd zakupy bezradnej staruszce. Naleaa do tego cichego i
niemal niedostrzegalnego gatunku ludzi, bez ktrego ycie kadego spoeczestwa
zmienioby si w istn dungl.
Przez cay czas rozmowy miaa wiadomo, e w kuchni stygnie wielka ilo klusek,
a zimne kluski, skpane w skrzepym tuszczu, mog powanie zaszkodzi nie tylko jej
kulinarnej sawie, ale i odkom domownikw.
- No, to chod - powiedziaa wic po prostu i odsuna si z przejcia. Sprawnie zdja
z maej czapk i kouszek, po czym szybko poprowadzia j za sob.
Kluski nie zdyy jeszcze ostygn. Pani Marta dwigna oburcz ciki pmisek i
wiodc za sob maego gocia, pospieszya do jadalni.
To by wanie ten pokj w suterenie, ktrego okna wychodziy na chodnik ulicy
Roosevelta. Przy dugim stole, spowici przytumionym wiatem bijcym z grnych tylko
czci okien (dolne bowiem znajdoway si ju poniej poziomu chodnika) siedzieli wszyscy
czonkowie rodziny Lewandowskich, zaproszeni tu dzi na niedzielny obiad. Byli wic trzej
przystojni, wsaci i czarniawi synowie pani Marty, jej wsaty i siwy m Franciszek oraz
gruba, niemiaa i wci umiechnita synowa Mariolka z procznym niemowlciem.
Niemowl wypluwao smoczek i zanosio si co chwila miechem penym czystego
szczcia, pan Franciszek askota je pod brdk i przemawia czuym basem, synowie
przekrzykiwali si gromkimi barytonami, jedna tylko synowa Mariolka nic nie mwia,
bowiem ze spokojnym umiechem na ustach koczya wanie je blady ros z kawakami
gotowanej woowiny.
Wejcie matki z wielkim pmiskiem powitano okrzykami uznania. Wrd gwaru i
zapau nikt nie zwrci uwagi na dziewuszk, kroczc ladem pani Marty. Umiechajc si
bezwiednie, dziewczynka usiada wic na wolnym krzele obok pana domu i rozgldaa si
wok z niezwykym zajciem.
Pani Lewandowska uplasowaa uroczycie pmisek porodku stou, zasiada i
powiedziaa: - Jedz, dziecko - stawiajc przed dziewczynk talerz z rosoem. Zachcia
domownikw, by brali si za kluski, po czym nalaa wreszcie i sobie.
Posilaa si godnie, bez popiechu, spogldajc bokiem na dziewczynk. Zauwaya,
e maa nie jest specjalnie wygodzona. Jada chtnie, lecz nieuwanie, zajta przede
wszystkim tym, co dziao si przy stole. Poufae arty, docinki i rozmowy zdaway si j
zachwyca. Wodzia lnicymi oczami od jednej osoby do drugiej i radonie wtrowaa

kademu wybuchowi miechu. Mocne rumiece wystpiy na jej pocig buzi, nakryt
czarn, sztywn i byszczc czupryn, sterczc na wszystkie strony. Po obu stronach gowy
wykwitay z tych sterczcych kosmykw due rowe uszy, czce si w weso cao z
cienkim, spiczastym noskiem - a to przy pomocy nadzwyczaj szerokiego umiechu. Istny
jeyk - pomylaa pani Marta, sigajc po kluski. - Ale te kaszle okropnie, powinna lee w
ku co najmniej tydzie.
Naoya spor porcj klusek na talerz dziewczynki, przydaa skwarek i kapusty.
- Jedz, to dobre - mrukna zachcajco w odpowiedzi na pytajce spojrzenie maej.
Nie bardzo miaa ona zaufanie do tych szarych kluseczek. Gmeraa w talerzu
widelcem, obwchiwaa danie ze wszystkich stron i nie moga si zdecydowa na pierwszy
ks.
Pani Marta taktownie zostawia j w spokoju. Wiedziaa, e samym swym zapachem
kluski zrobi swoje. I rzeczywicie: ju po chwili dziewczynka wsuwaa, a si jej te rowe
uszka trzsy, a mlaskaa przy tym tak rozkosznie, e cigna na siebie spojrzenie pana
domu.
Otarszy wsy, pan Lewandowski odsun talerz, odchyli si w krzele i zwrci do
dziewczynki swe szerokie, przyjazne oblicze. Nie pyta o powd jej przybycia, ufajc, e to i
tak si okae, jeli okaza si ma; jeli za okaza si nie ma, to tym bardziej pyta nie
wypada. Zwrci si do niej tylko ze sowami: - Jak masz na imi, maluka? - poniewa,
szanujc kad bez wyjtku istot yjc, chcia przy sposobnoci przemwi do dziewczynki
jak do kogo ju znajomego, po prostu po to, by poczua, e jest pod jego dachem mile
widziana.
Skierowaa na niego bystre spojrzenie i umiechna si szczodrze od ucha do ucha, co
wygldao, jakby jaki rowy owoc nagle pk w poprzek.
- Genowefa - odrzeka gosem solennym. - Genowefa ee... Lompke. Tak, Lompke. Przyjrzaa si dokadnie rozoystej twarzy pana Franciszka, wszystkim jej zacnym
zmarszczkom, szarym oczom i kosmatym brwiom, po czym oznajmia z najszczersz
sympati:
- Przyszam specjalnie na obiadek.
- Specjalnie, h? - pan Franciszek uszczypn dziewczynk w ucho i potarmosi za
grzywk. - Na obiadek, h - Geniusia? - nie wiadomo czemu rozemia si tubalnie, klepn
po kolanach i rozejrza si po zebranych przy stole czonkach rodziny, jakby szuka ich
aprobaty dla wspaniaego postpku niezwykej Genowefy.
- Tak. Ja chciaam tu by - cigna swe wyjanienia rozpromieniona dziewczynka. -

Widziaam przez okno, jak tu jest fajnie. Wszyscy siedz i jedz. I si miej. To przyszam.
Pan Lewandowski spojrza na ni z zastanowieniem i chrzkn. Pani Marta za
pochylia si ku maej, pytajc pgosem, gdzie s jej rodzice.
- Umarli - odpalia bezzwocznie dziewczynka. - Umarli na bronchit.
Pastwo Lewandowscy popatrzeli na siebie, poruszeni.
- A gdzie ty mieszkasz, Geniusia?
- Tu... tego, niedaleko - bkna dziewczynka. - W blokach. - Rozejrzaa si z
zachwytem po niskim, ciemnawym i biednym pokoju z dwojgiem okien, w ktrych wida
byo przemykajce po chodniku nogi - to w t, to w tamt stron. Ale nie syszao si tego
przez podwjne szyby - zwaszcza e wanie zamknito okno. Pokj by zaciszny i
przytulny, zagracony niezgrabnymi meblami z epoki, kiedy pani Marty jeszcze nie byo na
wiecie. Najokazalej prezentowa si kredens, zaopatrzony w drzwiczki i lustra oraz piknie
rnite szybki o tczowych krawdziach, nasuwajcy domysy najrniejszych smakoykw
ukrytych w jego ciemnym wntrzu.
Czyciutki obrus na stole by sztywny od krochmalu i pachnia elazkiem, a st
otaczay cikie krzesa o wysokich, twardych oparciach.
W pokoju panowao mie zagszczenie i Genowefa ze szczerym alem powiedziaa:
- O, u nas nie jest tak licznie - a potem rozejrzaa si po stole i zapytaa cakiem
szczerze: - A deser bdzie?
- Kompot - odpowiedziaa pani Marta. - Winiowy.
- Gruszkowy otwrz, mamusia, gruszkowy... - przymili si najmodszy z synw,
mniej wicej dwudziestoletni wsacz o kruczej czuprynie, rumiany i bkitnooki.
- Ty, Sawek, kompletnie smaku nie masz, gruszkowy przy winiowym moe si
schowa! - przekrzycza go arliwie starszy brat, m Mariolki, za pani Marta oznajmia, e
otworzy si jeden i drugi, eby dla wszystkich starczyo i eby wszyscy byli zadowoleni.
Jak powiedziaa, tak zrobia.
Obiad zakoczy si wspaniaym podwjnym akcentem i Genowefa Lompke,
objedzona zarwno kompotem gruszkowym, jak winiowym, poczua si wida w obowizku
odpaci gocinnemu domowi czym prawdziwie cennym.
- Powiem wierszyk! - oznajmia nagle, zdejmujc botki i wac na krzeso.
Odkaszlna leciutko, by skierowa na siebie uwag zebranych, zoya wiotkie rczki
wyuczonym ruchem, przybraa sztuczn mink i sztucznym blaszanym gosikiem
wyrecytowaa, patrzc gboko w oczy pana Lewandowskiego:
- Stary jeste, mier ci czeka. Garbarz po tw skr pole. Ju niedugo twego ycia.

Mj ty stary, biedny ole.


Urwaa.
Zapanowao cikie, pene konsternacji milczenie, w ktre Genowefa niezwocznie
znw wkroczya, ulegajc nagemu atakowi kaszlu. Wykaszlawszy si, zapaa rwnowag i z
wysokoci krzesa oznajmia z oszoomion min:
- Do diaba, zapomniaam, jak to dalej leci.
- Cae szczcie - burkn Sawek. - Nie wiadomo, do czego by doszo.
Wmieszaa si pani Marta.
- A kto ciebie, dziecko, uczy takich wierszykw? - spytaa surowo.
- Tatu - odpowiedziaa Genowefa cakiem po prostu. Odchrzkna soczycie i
stropia si na widok miny pani Lewandowskiej. - O - powiedziaa. - Co nie w porzdku?
- No chyba - pani Lewandowska wci patrzaa na ni podejrzliwie. - To tatu yje?
- No chyba - ze zdziwieniem odpara dziewczynka.
Pani Marta siedziaa przez chwil bez ruchu, potem mrugna i potrzsna gow. Jak... to si stao? - zadaa bezradne pytanie.
- Tego nie wiem - owiadczya Genowefa, spogldajc spode ba. - A bo co?
- Bo z pocztku mwia, e rodzice umarli...
- Z pocztku czego? - spytaa Genowefa z usilnym zastanowieniem.
- To nie jest na moje nerwy - powiedziaa pani Marta do ma, ktry uparcie walczy
ze miechem. - Poczekaj - zwrcia si znw do Genowefy. - Mwia przecie, e tatu i
mamusia umarli, tak?
- Mwiam?
- Mwia. I e tatu uczy ci wierszykw, te mwia. Wic ja tego nie rozumiem.
- Ja te - stwierdzia Genowefa. - Ale to naprawd tatu mnie uczy tych wierszykw.
ebym mwia przy gociach.
- Pewnie jaki pijus - przemwi ponuro najstarszy z wsatych synw. - Mam racj,
maa? Tata lubi wypi, nie?
- Lubi - przyznaa dziewczynka. - Bardzo duo pije...
- A widzi ojciec! - powiedzia najstarszy syn z pospnym triumfem. - Ja znam ycie.
- ... Herbaty. A najwicej to kawy - uzupenia Genowefa, koyszc si na pitach i z
wysokoci krzesa patrzc na zgromadzonych. Bya wyranie w formie, rowa i zadowolona
z powszechnego zainteresowania. - Ale mj tatu nie jest pijusem. Jest tym... no,
zapomniaam.
- Narkomanem! - podsun Sawek.

- Nie. Na I.
- Inwalid? - podsuna niemiao synowa Mariolka, ktra dopiero teraz skoczya
je potn porcj klusek.
- Nie, no zaraz... - wytaa si Genowefa. - I... i... i...
- Inspektorem! - rzuci Sawek na chybi - trafi.
- Nie...
- Inkasentem!
- Nieee... podobnie, ale nie tak...
- Kasjerem!
- Nie... takie dugie sowo...
- Dajcie spokj - wmieszaa si pani Marta. - Geniusia, za ju z tego krzesa i w
buty. U nas nie musisz mwi adnych wierszykw.
- O, ju wiem! - powiedziaa z ulg Genowefa. - Intelektualist.
3.
Genowefa Lompke opucia dom Lewandowskich o pitej - i to tylko dlatego, e
wsacze si ruszyli. Po herbacie i placku drodowym z kruszonk wszyscy - z wyjtkiem
Sawka, ktry mieszka u rodzicw - poszli do siebie. Zrobio si pusto i Sawek
zaproponowa Genowefie, e j odprowadzi. - Bo ju ciemno - powiedzia. - Taka dua panna
nie powinna chodzi sama po ciemku.
Pan Franciszek pogaska Genowef po gowie i zachci j yczliwie, by przysza
jeszcze kiedy. - Taka jeste fest dziewuszka - doda serdecznie.
Zdziwi si i wzruszy, kiedy dziecko rzucio mu si gwatownie na szyj i mocno
ucaowao w oba policzki, najpierw jego, a potem Mart.
- Przyjd na pewno! - obiecao, wiszc dugo na szyi pani Lewandowskiej i z caej siy
ciskajc j chudymi ramionkami. - Na pewno! Na pewno! - oderwaa si niechtnie, po czym
szybko wzia za rk Sawka, ktry - ubrany ju do wyjcia - czeka koo drzwi. - Do
widzenia! - zawoaa wychodzc. - Do widzenia! Cze i czoem! - brzmiao to tak, jakby
egnaa si z Lewandowskimi na wieki.
Ogldaa si za siebie nawet wwczas, gdy drzwi zostay ostatecznie zamknite za jej
plecami.
- Gdzie mieszkasz? - spyta Sawek, zacigajc suwak kurtki i ujmujc znw rk
dziewczynki.
- Na... Na Norwida - odpowiedziaa.

- No, to bliziutko - stwierdzi Sawek i poszli przed siebie wskim, zimnym


korytarzem, ktry si cign przez szeroko caego budynku. Po prawej stronie byy jeszcze
drzwi innego mieszkania - z tabliczk, na ktrej due drukowane litery skaday si w napis
Ogorzaka. Po lewej wida byo drzwiczki z desek, wiodce do piwnic. Korytarzyk by
ciemnawy i nieprzytulny. Genowefa wydaa z siebie mimowolne westchnienie ulgi, kiedy po
przebyciu paru schodkw znaleli si wreszcie na szerokim podecie parteru. Dotarli do
bramy i wanie Sawek siga po klamk cikich dbowych drzwi o kobaltowych szybkach kiedy kto nacisn je z zewntrz. Usunli si na bok i przepucili wchodzc osob - bujn
pikno o rudych lokach i wybitnym biucie. Olniewajca ta dziewczyna miaa bardzo
zgrabne nogi, zielone oczy, urocze piegi i czekoladowy paszczyk, w ktrym byo jej bardzo
do twarzy. Na jej widok Sawka zupenie zamurowao, dziewczyna za stana jak wryta i
zrobia si czerwona na twarzy i szyi, co Genowefa odnotowaa nie bez zdziwienia.
- Dzie dobry - powiedzia nieswoim gosem Sawek. - Genowefa poczua, jak do,
obejmujca jej apk, zaciska si nagle bardzo mocno.
- Dzie dobry... - odpara ruda pikno, gsto mrugajc rudymi rzsami. Nastpnie
zrobia si jeszcze bardziej czerwona, wsadzia kciuk w usta i zacza nerwowo gry palec
rkawiczki wczkowej.
- Ida - szepn gwatownie Sawek po chwili milczenia.
- Tak? - szepna ona niemal jednoczenie.
- Chyba ju czas, ebymy zaczli rozmawia ze sob. Pikna panna omal nie upucia
torebki.
- O... o czym? - spytaa.
- O nas - rzek z moc Sawek, nadal ciskajc apk Genowefy. - aden inny temat
mnie nie interesuje. Tylko ty i ja.
Nagy skowyt wdar si w jego wywaone sowa w momencie, gdy Ida szykowaa si
do udzielenia odpowiedzi.
- Aaaa - u! - zawya Genowefa. - Co robisz, stary wariacie? Boli! Pu!!!
- O Jezus, przepraszam - sposzy si Sawek. - Cakiem o tobie zapomniaem.
Genowefa bya oburzona.
- ciska mi rk jak wariat! - poalia si rudej pannie. Spojrzaa na jej ucieszon min
i spytaa bezporednio: - Jak si nazywasz?
- Borejko - odpara z umiechem ruda panna Ida.
- Aha. A ja Genowefa Sztompke.
- Bardzo mi mio.

- Mnie te jest bardzo mio. Bardzo. Bardzo a bardzo - prowadzia konwersacj


Genowefa. - Mieszkasz gdzie tutaj?
Rudowosa wyjania, e zamieszkuje lokal numer dwa, pierwsze drzwi na prawo,
parter.
- Tu? Tak blisko? - ucieszya si Genowefa Sztompke. - To ja wpadn kiedy do
ciebie, dobrze?
Sawek wydawa si zniecierpliwiony t wymian uprzejmoci.
- Ida! - odezwa si tonem kategorycznym. - Naprawd ju do tego.
- Czego? - spytaa bezzwocznie Genowefa Sztompke.
- Tego milczenia! - hukn Sawek. - Tego mijania si na schodach. Ja jestem
cierpliwy, Ida, przeczekaem wszystkich. Tego Waldka. I tego Krzycha. I tego cholernego
Klaudiusza. Czekaem spokojnie, bo wiedziaem, e nic z tego nie wyjdzie. Ale teraz ju nie
bd czeka. Teraz nasta mj czas, Ida. Wic przesta mi ucieka i udawa, e nie wiesz...
- Czego? - chciaa wiedzie Genowefa.
- ... e nie wiesz... no, wiesz czego.
- Nie, nie wiem - szepna Ida, wpatrujc si w bkitne oczy Sawka jak
zahipnotyzowany gobek.
- Wiesz, Ida. Wiesz. e ci kocham.
- Kolanko mi zmarzo. Tu tak wieje z tych otwartych drzwi - wtrcia Genowefa. - A
ja sobie wylaam ros na rajstopy. I herbat. Chcecie jeszcze dugo sta w tym zimnie?
- O tak - stanowczo rzek Sawek Lewandowski, patrzc nieustannie w oczy Idy.
- To ja polec - zaproponowaa Genowefa. - Nie musisz mnie odprowadza. Mam
blisko.
- To le - zgodzi si Sawek, puszczajc apk Genowefy i natychmiast ujmujc do
we wczkowej rkawiczce.
- To cze i czoem - poegnaa si yczliwie Genowefa Sztompke. Bya nieco
uraona, bo nikt jej nie odpowiedzia.

WTOREK, 1 LUTEGO
1.
Byo jak na japoskim drzeworycie trjbarwnym: bia spadzisto Teatralki
przecinay pionowo czarne pnie kasztanw o powykrcanych dziwacznie gaziach; tkwiy na
nich ociale obe niegowe poduchy. Pod drzewami, osiade na listwach rowych awek,
cigny si rytmicznie piciolinie bieli. Powietrze byo ciemnoszare, pokropkowane duymi
patkami, ktre opaday tak wolno, e zdawao si, i wisz bez ruchu. W miar, jak Maciej
Ogorzaka pokonywa tras z supersamu, niegu byo coraz wicej i wicej, a ruch patkw
stawa si wyraniej dostrzegalny. Wkrtce cicha falujca zasona skrya miosiernie
panoram miasta, ogarnitego zamtem. Tramwaje oczywicie stay, bo szyny zawalone
gst, rozjechan kasz niegow, byy cakowicie nieprzejezdne. Tylko w samym
rdmieciu samochody kotoway si w korkach ulicznych, o czym wiadczya daleka
pltanina klaksonw. Tu wok panowaa gucha, tajemnicza cisza.
Maciek czu si niezwykle - troch jak we nie, a troch jak w kinie. Ludzie mijali si
powoli, pynnie, jak cienie zatarte przez drcy biay raster. Zagapiony, rozmarzony, szed
Maciek powoli, wymachiwa torb z ksikami i niemal wlk po niegu siatk pen
pieczywa i sera. Patki niegu zasypyway mu twarz, osiaday agodnie na policzkach,
brwiach i nawet rzsach.
Nagle w tym cichym, wirujcym niegu, w tej przytulnej szaroci, tu przed Makiem
zamajaczya wysmuka posta ludzka w dugim, wcitym kouszku. Maciek zatrzyma si,
posta ludzka te si zatrzymaa i podnisszy zanieone rzsy, ukazaa w ich biaej oprawie
chodne jak rdo, jasne oczy o przejrzystych tczwkach i tajemniczym wejrzeniu. Oczy te
lniy w twarzy zarowionej od mrozu, do nijakiej, prawd mwic, ale harmonijnej.
Natomiast pooone poniej usta byy cakowicie niezwyke. Mianowicie miay taki wyraz,
jakby ich wacicielka bezustannie gotowaa si do caowania.
W Maka jakby grom strzeli. O, nieba. To si musiao sta tego dziwnego dnia. Z
pewnoci byo to zapisane w ksidze jego losu.
Maciek sta w miejscu i patrza w przejrzyste oczy, a one sygnalizoway mu takie
mnstwo rnoci, e biedaczysko doznawa niemal zawrotu gowy. Po raz pierwszy bowiem
oczy dziewczce mwiy mu z tak bliska i tak bez ogrdek, e jest przystojny, wspaniay i
mski, i bardzo - bardzo interesujcy, i e kto wie... kto wie...
Mina go.
Maciek nie zamierza pozwoli, by cudowne zjawisko znikno z jego ycia tylko

dlatego, e on si zagapi. Zawrci gwatownie w miejscu i pody ladem fascynujcej


dziewczyny. Postanowi sobie, e przynajmniej raz jeszcze spojrzy w te zagadkowe oczy i
wypatrzy w nich znw ten czarodziejski, jake podnoszcy na duchu wyraz aprobaty - a moe
i czego wicej ni aprobaty.
Teraz, rzecz jasna, byo to niemoliwe. Szed za ni i tylko od czasu do czasu, gdy
zwracaa gow w bok, mg widzie kawaek jej profilu. Jednake i ta sytuacja miaa swoje
dobre strony: widzia dugie bladozote wosy spywajce spod futrzanej czapeczki oraz
nadzwyczaj zgrabn figur pod wcitym kouszkiem. Byo zaiste co niezwykego w tej
poetycznej istocie - moe to zagadkowe spojrzenie, a moe co w wyrazie twarzy... przyszo
mu do gowy, e to co wanie nazywa si urokiem osobistym.
Rzucia na niego urok osobisty. Bez wtpienia.
No, prosz, jak ona licznie si porusza. Jakby taczya po tym niegu. Na chwil
stana przed gablotkami penymi fotosw, potem bez wahania pobiega po stromych,
wysokich i cakowicie nie odnieonych schodach Opery. Kiedy znikaa za cikimi
drzwiami, Maciej ju forsowa podne schodw. lisko byo. Z obu stron pospnie
przyglday mu si wielkie kamienne postacie: tytaniczny pnagi facet w draperii na
biodrach, stojcy obok kamiennej lwicy - i golusieka szara facetka, siedzca boczkiem na
lwie. Oboje mieli biae niegowe czapki, biae naramienniki i po kupce niegu na nosie.
W przestronnym marmurowym hallu byo cicho, ciepo i mrocznie. Nic si jeszcze nie
dziao za dwiema parami przeszklonych drzwi, ktre wiody w gb westybulu, ku widowni.
Wszystko tu spowite byo tajemniczym, penym oczekiwania mrokiem, tylko z okienka kasy
bio rzeczowe i rzekie te wiato elektryczne - tam te staa Ona i w t te stron
pocigno Maka. Trafia si niepowtarzalna okazja, by j obejrze z bliska. Stan przy
okienku, wczytujc si arliwie w program na najblisze dwa tygodnie, wydrukowany na
rowej kartce. Kartka bya przyklejona do szyby, znajdowaa si mniej wicej dwa
centymetry od jej promiennej gowy.
Kupowaa bilety na dzi - na Straszny Dwr - dwa bilety! Otworzya torb, eby
wyj pienidze, i nozdrza oszoomionego Maka poaskotane zostay leciutkim, wieym i
cierpkim zapachem cytryn. Miaa ich w torbie cae p kilo!... Przez opar fascynacji dotara
do niego byskawiczna myl: Gdzie sprzedawali! - lecz ju za chwil zapomnia o realiach,
poniewa usyszawszy gos dziewczyny, znalaz si jakby porodku wiru gorcego powietrza,
ktre odbierao mu dech i zdolno widzenia. Pytaa o cen biletw, ale on nie sysza sw,
tylko ton jej gosu. Brzmia jak saksofon altowy: ciepo, zamszowo i gboko.
Maciek westchn mimo woli.

Odwrcia gow. Zosta obdarzony szybkim spojrzeniem spod rzs. I ju. I to


wszystko. Ju sza w stron wyjcia.
Rzuci w okienko kasy prob o dwa bilety obok tych, co przed chwil... przey
sekundy trwogi, e nie starczy mu forsy, wysupa ostatnie grosze ze wszystkich kieszeni zapaci - i ju lecia za ni, owic cie cytrynowej woni w nagrzanym powietrzu hallu.
Kiedy wypad na zewntrz - ona wanie sfruwaa z ostatnich stopni. Maciek rzuci si
ku schodom, gdy nagle ktem oka zarejestrowa byskawiczne poruszenie przy figurze
kamiennego tytana. Co si bujao na ogonie zanieonej lwicy. Zanim Maciek zdy
odwrci gow, ju wydarzenia potoczyy si zgodnie z wasn dynamik, jak nieuchronna
kamienna lawina: nieduy ciemny ksztat z gonym Hu - huuuu! odpad od ogona lwicy, z
wrzaskiem wyldowa pod stopami Maka, zbi go z ng i spowodowa, e chopak rzuci si
naprzd dugim szczupakiem, by nie przydepn tego czego - maego, skulonego i wyjcego
nieczowieczym gosem. A skoro ju si rzuci, to i spad - jak ciki wr, tukc sobie
bolenie ko ogonow, a gdy ju lea, to niestety przyszo mu do gowy, eby wsta,
wskutek czego zsun si ze liskiej krawdzi stopnia i - podskakujc na kadym kolejnym
kancie - zjecha na siedzeniu a do samego podna schodw. Tam to, obserwujc cae
zajcie i pkajc ze miechu, staa cytrynowa dziewczyna. Tak, miaa si! miaa si jeszcze
wtedy, gdy sza w stron miasta - i ten jej ciepy, zamszowy miech jak muzyczna fraza
rozbrzmiewa czas jaki, a zacich w nienej zamieci.
To by koniec.
Maciek siedzia, jak ugodzony sztyletem w serce, rozrzuciwszy rce na obie strony,
wsparty palcami o wyej pooone stopnie, z gow dramatycznie odrzucon w ty. Nie
chciao mu si wstawa. Nie chciao mu si y. Nie mia take najmniejszej ochoty
sprawdza, co byo przyczyn jego upadku i - by moe - czego wicej: utraty najbardziej
bajecznej z yciowych szans. Nie ogldajc si nawet wiedzia i tak, e przyczyn bya ona: ta
maa, ta obrzydliwa, ta wstrtna dziewczynka, ten niesamowity bachor, ten sam cigle
zoliwy gnom, co go przeladowa w niedziel i ktrego obecnoci za plecami obawia si
podwiadomie za kadym razem, kiedy wychodzi z domu. W tej chwili odczuwa niemal
ulg; tak to zwykle bywa, gdy dopadnie czowieka niebezpieczestwo, ktrego obawia si
zbyt dugo. W kadym razie uczucie lkliwego oczekiwania na cios Maciek mia ju za sob.
Cios wanie nastpi. Nie mogo chyba zdarzy si nic gorszego.
Podnis si z uczuciem, e zamiast serca ma lodowat wyrw, a zamiast koci
ogonowej - porcj jakiej obolaej siekaniny. Otrzepa spodnie i rozmasowa sobie poladki.
Potem, posykujc i utykajc, zszed z ostatniego stopnia. Ju chcia pody w swoj stron,

kiedy cichy rzcy kaszelek, ktry rozbrzmiewa tu za jego plecami, kaza Makowi
odwrci si gwatownie.
Stao tam.
Patrzao na niego okrgymi czarnymi oczami i wydawao si zadowolone! Ale miao
te poczucie winy; kiedy tylko ich spojrzenia si zetkny, niesamowite dziecko, trzepic
rkami, powiedziao: - Yh! - hyy! - odskoczyo w bok i biegiem rzucio si przed siebie.
Znikno za gstniejc kurtyn niegu tak nagle, jak znika nocny koszmar albo zy duch.
2.
Maciek mieszka tylko z bratem.
Najpierw dojeda do swego liceum z odlegych o trzydzieci kilometrw Pobiedzisk.
Ale potem Piotr wpakowa si w kopoty, potem si zaama, potem zacz dziwacze - i
rodzina uznaa, e nie powinien mieszka sam. Na mocy decyzji rady familijnej (ojciec,
mama, dwie starsze siostry oraz ciotka Leokadia) Maciek zosta zameldowany u Piotra, w
jego malutkim pokoju z kuchni - w suterenie - wcinitym midzy mieszkanie
Lewandowskich a prywatny zakad szycia koder.
Dobrze mu si tu mieszkao.
Przede wszystkim, w mieszkaniu Piotra panowa duch swobody. Umeblowane bardzo
ascetycznie, tu i wdzie zastawione nie rozpakowanymi jeszcze od przeprowadzki
skrzynkami, kipiao ono mnstwem przedmiotw, gromadzonych od przypadku do przypadku
i osadzajcych si warstwami jak gleba. Obok pek z ksikami sta tu na przykad
akumulator samochodowy, podczony do prostownika na nieokrelony czas; pod cianami
pokrywao si pyem kilka opon, silnik do odzi, stara drewniana pieta, powikszalnik
fotograficzny Krokus, przykryty bardzo szarym workiem z folii, stosy gazet i czasopism
poukadanych wprost na pododze i zdekompletowany zestaw do majsterkowania. eby
przej od drzwi do tapczanu Piotra, naleao lawirowa midzy sprztem sportowym a
puszkami z farb emulsyjn zmagazynowan na wypadek remontu, przy czym zawsze istniaa
moliwo, e narty jednak si obsun i uderz nieostronego wdrowniczka po gowie.
Przy tapczanie Maka zamiast akcesoriw samochodowych znajdoway si czci i
opony od roweru, a zamiast powikszalnika - panoszy si na pododze adapter
stereofoniczny, jedyny przedmiot w tym pokoju odkurzany przez waciciela przynajmniej raz
dziennie. Pozostae przedmioty nie miay tyle szczcia. Porzdki odbyway si tu z rzadka,
tylko przy uroczystych okazjach. Dziki temu w mieszkaniu panowa szczeglny rodzaj
zasiedziaej przytulnoci - bowiem zgodnie z tendencjami mskiej psychiki, zaprowadzono tu

jednak swoisty ad, oparty na jakich nieokrelonych, lecz logicznych zasadach, gazety
poskadane byy rocznikami, ksiki stay w idealnym porzdku i zawsze wiadomo byo,
gdzie sign, eby wyj potrzebny tom, a wszystkie lune papiery, listy i zeszyty wtoczone
byy po prostu do szuflad, podobnie jak skarpetki, chustki i krawaty.
Maciek w kadym razie bardzo lubi swoje mieszkanie, skromne i ubogie, tak rne
od byszczcych wntrz, w jakich yli jego koledzy. Co wicej, koledzy te woleli
przychodzi do niego i zawsze, kiedy wynika problem - u kogo si uczy, wszyscy
opowiadali si za tym, eby pj do Maka. Twierdzili, e jest tu atmosfera.
Ogarniao to czowieka od samego progu - i teraz te Maciek poczu to znajome, mie
tchnienie domowego powietrza, kiedy tylko otworzy drzwi. Owion go spokj peen
bezpieczestwa. Zamkn za sob drzwi i zasun rygiel, a potem jeszcze dwukrotnie
przekrci klucz; zupenie jakby zawala wejcie do swej pieczary cikim gazem, ktrego
nikt obcy nie ruszy.
Piotra nie byo. Ju od paru dni odbywa swj zwyky objazd. Odkd straci posad w
Cegielskim, pracowa u znajomego prywaciarza w warsztacie galanterii metalowej. Kiepska
to bya praca dla dobrego inyniera - ale bya to jednak jaka praca. Szkoda tylko, e do
obowizkw Piotra naleay te podre: co pewien czas musia rozwozi furgonetk towar po
prywatnych sklepikach pamitkarskich caej Polski pnocnej.
Myl o bracie przemkna Makowi przez gow razem z konstatacj, e niepotrzebnie
kupi dwa bilety do Opery, i to na dzi, kiedy przecie powrotu Piotra nie naley si
spodziewa przed upywem trzech dni. Pokiwa gow i umiechn si na myl o tym
odruchu, ktry kaza mu zawsze kupowa wszystkiego po dwa. Pooy rowe wistki na
kuchennym stole, eby o tej sprawie nie zapomnie - i postawi imbryk na gazie.
Kuchnia bya maa i przyjemna, spinning wisia na kredensie obok dwch
podbierakw i siatki na ryby, a pudeko z haczykami, bystkami i muchami dekorowao st
jadalny. Maciek dokona powierzchownych porzdkw, kantem doni przesuwajc wszystko,
co leao na stole - w stron ciany. Nastpnie usmay sobie jajecznic i zjad j z chlebem
wprost z patelni. W czasie, gdy wieo zaparzona herbata dochodzia w czajniczku do stanu
doskonaoci, otworzy pustaw lodwk. Na peczce leaa tu cytryna, jedna z tych dwch,
ktre pani Lewandowska przyniosa w grudniu. Maciek mia wtedy angin, a Piotr gryp z
powikaniami i dobra ssiadka podzielia si z nimi drogocennym artykuem. Oszczdzali
wtedy z Piotrem, nie zjedli cytryn od razu i teraz wanie opacia si ta wstrzemiliwo:
mona byo sta sobie przy lodwce, trzyma w doni jedwabisty owoc, przymkn oczy i
wchania wo cytrynowej skrki, przywoujc w pamici wyraz pewnych oczu.

Terkot dzwonka wyrwa Maka raptownie i bardzo niemio z tej rozkosznej


kontemplacji. Zaczerwieniwszy si z lekka, Maciek woy cytryn z powrotem do lodwki i
pospieszy otwiera drzwi.
W swobodnej pozie, oparta ramieniem o futryn, staa na progu Kreska, mieszkanka
ssiedniej kamienicy, wnuczka profesora Dmuchawca. Pierwszy rok w Makowym liceum
przebiega jej jak po grudzie, wic przychodzia tu zawsze, ilekro miaa problemy z
matematyk, co zdarzao si, niestety, a nazbyt czsto. Kreska bya delikatnym, miym i
zbzikowanym stworzeniem o promiennych burych oczach z wielkimi rzsami i burych
wosach obsmyczonych na Izabel Trojanowsk. Bya adna - ktrej to cechy nie zdoaa
jeszcze cakowicie zniweczy przez swj sposb ubierania si. Nosia jakie dziwaczne
paszcze, jakby ze starej ciotki, dugie kamizele wasnej roboty, pozszywane z atek, kolorowe
getry z wczki oraz takie czapki - uszanki, swetry - olbrzymy i parametrowe szale z
frdzlami. Posuwaa si nawet niekiedy do wasnorcznego wykonywania butw i torebek.
Wszystko to wygldao raczej biednie, ale zabawnie i modnie, a Makowi podobao si
przede wszystkim dlatego, e wiedzia, co si kryje za tym nieustajcym festiwalem
pomysowoci: Kreska chronicznie nie miaa forsy. Przechodzia nad tym problemem w
sposb imponujcy i peen rozmachu (wiadomo byo, e mieszka u dziadka i e zarabia
szyciem) - bo bya to rzeczywicie wietna dziewczyna, tylko e Maciek nie przepada za jej
towarzystwem. Razi go w Kresce cakowity brak poetycznej zadumy i tego tchnienia
romantyzmu, ktry cechowa winien dziewczyn - zwaszcza adn. Kreska bya, niestety,
przeraliwie rzeczowa, odpychajco koleeska, i w ogle zachowywaa si jak kapral.
- Co jest, stary pgwku? - powitaa go od progu, yskajc w pmroku biaymi
zbami i ciepymi gwiazdkami oczu. - Co tak si zaszy? Rygle, zamki, acuchy - co jest,
rewizji si spodziewasz? - to mwic wkroczya do korytarza, a stamtd do kuchni. Zapaam dwj, no. Przyszam zaraz po szkole, bo absolutnie nie dam z matm rady.
- Nie bya jeszcze w domu? - burkn Maciek, niezadowolony z jej przybycia. Byoby
lepiej, gdyby sobie posza. Miaby jeszcze czas dla siebie, mgby sobie rozpamitywa
zapach cytryny i myle o dzisiejszym wieczorze. - Moe powinna - rzek niechtnie - zje
najpierw obiad, to ci rozjani umys...
Zrozumiaa to po swojemu.
- Ale nie, synu, nie rb sobie kopotu... - powiedziaa szybciutko, czerwienic si po
uszy. - Kompletnie nie jestem godna, zreszt, nie dojadam w szkole niadania... Jak mi
wytumaczysz matm, to zaparz fantastyczn herbat i zjem moj kanapk...
- Ju zaparzona - rzek Maciek z mroczn rezygnacj i wyj z kredensu dwie szklanki.

- Moe jednak usma ci jajko?


- Stary, nie bd szalony - zdenerwowaa si ona. - Daj herbaty, powtarzam, a ja ju
jem. - To mwic, zapucia rk a po okie w czeluci torby uszytej z kawaka starego
dywanika. Po duszym w niej gmeraniu wyja foliowy woreczek, a z niego - kanapk z
biaym serem, owinit w czyciutki papier. Wbia zby w chleb z takim godnym zapaem,
e Maciek czym prdzej odwrci wzrok, po czym wsta i bez sowa napeni szklanki
herbat. Potem, pogwizdujc niefrasobliwie, wyj z lodwki rarytas w postaci tego sera,
p kostki masa kartkowego oraz ketchup firmy polonijnej. Postawi to wszystko na stole
przed Kresk, dooy chleba i zacz je, cho odek mia cakowicie wypeniony.
Chcia tym sposobem zachci Kresk do jedzenia, lecz na nic si zdaa jego ofiara.
Kreska pochona swoj kanapk, umiechna si cynicznie, owiadczya, e si obara po
uszy i odwrciwszy spojrzenie od stou, wbia je w zeszyt do matematyki.
- Jazda, kocz - powiedziaa, popijajc niesodzon herbat - Masz ruszy gow, a ty
miamlesz szczkami. Miamlesz i miamlesz.
Maciek z oburzenia omal nie wyplu wszystkiego, co mia w ustach. Oto i nagroda za
jego powicenie i dobr wol! No, nie, naprawd, ta jej rubaszno bya nie do zniesienia.
Wsta sztywno od stou i w milczeniu wzi si za uprztanie talerzy oraz ywnoci.
Kiedy wyciera biay blat stou, Kreska dostrzega bilety.
- O - powiedziaa. - Wiew kultury. Moje gratulacje. Kultura dzisiaj rzecz bezcenna. Ile
te wybulie?
- Niewane - pospnie rzek Maciek, ktry wybuli trzysta. Przyszo mu do gowy, e
trzeba by odsprzeda komu bilet... moe Kresce na przykad, jak ju przylaza. Nie, jej
wanie odsprzeda nie wypada. Dziewczyna jest bez forsy. Ale waciwie mio byoby pj
z ni dzi wieczr. Swj czowiek, a przynajmniej bilet si nie zmarnuje. - Kupiem jak gupi
- powiedzia gono. - Piotr wyjecha, a ja zapomniaem i kupiem na dzi. Na Straszny
Dwr. Ty chod ze mn, co? Dyryguje jaki sawny facet, zapomniaem nazwiska.
No, nie, ona jednak bya nie do wytrzymania. Upucia yeczk i ni std, ni zowd
zanurkowaa pod st, padajc na czworaki. Zabawia tam dusz chwil, wreszcie wylaza bez yeczki - caa czerwona, z drwicym umiechem.
- Ostatnio jestem bez grosza - powiedziaa hardo.
- Tyle masz na pewno - pospieszy Maciek. - To bilety ulgowe. Dla pracownikw
kultury.
- Dla pracownikw kultury?
- Tak, dla nich.

- Skd ty do pracownikw kultury nagle?


- Po znajomoci. Trzy dychy. Jak nie masz, to oddasz pniej, nie pali si.
- Tyle mam - odpowiedziaa porywczo. - Nie esz czasem, e to tak tanio?
Maciek wzruszy ramionami i ze znudzon min popi ze szklanki.
- Dobra, dawaj t matm - rzek sucho. - Trzeba szybko machn wszystko, co zadane,
bo wieczr i tak mamy stracony.
Zdziwi si, czemu spojrzaa nagle na niego tak, jakby j co zabolao czy obrazio.
3.
Zagadkowa

dziewczyna

nazywaa

si

Matylda

Stgiewka

bya

bardzo

spostrzegawcza. Spostrzega wrd nienej zamieci zgrabnego, wysokiego blondyna o orlim


profilu i marzycielskim wejrzeniu; zauwaya nawet, e ma on oczy koloru czekolady i
zamaszyste czarne brwi. Tote pokierowaa swymi krokami tak, by na niego wpa.
Nastpnie uczynia wszystko, by w jednym spojrzeniu pomieci sto procent uwodzicielskiej
mocy, jak dysponowaa. Udao si bez puda. Obiekt eksperymentu okrci si wok
wasnej osi i niezwocznie pospieszy za Matyld.
Nie bya zaskoczona, gdy ujrzaa go za sob, przy kasie Opery. Z uznaniem
stwierdzia, e pikny chopak ma refleks - kupowa bilety w jej rzdzie. Pozwalao to ywi
nadziej, e nie widz si po raz ostatni. Wolaaby wprawdzie, eby kupi jeden bilet, nie dwa
- z drugiej jednak strony, istnienie jakiej ewentualnej rywalki nie byo dla Matyldy powodem
do zmartwienia.
Incydent na schodach Opery rozweseli j znacznie mniej, ni okazaa. Wybuchna
miechem wycznie dlatego, eby chopca rozzoci i eby zadrasn jego ambicj.
Wiedziaa, e ten ostatni zwaszcza czynnik skuteczniej ni cokolwiek innego kae mu o niej
pamita a do wieczora.
Uwaaa, e si zna na psychologii. I jak na siedemnastolatk, bya ona rzeczywicie
niezym psychologiem, ta Matylda Stgiewka.
Zostawia chopaka siedzcego z gupi min u podna schodw i lekkim krokiem
pospieszya do domu.
Idc tak sobie mikko po mikkim niegu, nagle - pomidzy jedn tward myl a
drug - Matylda zapaa si na dziwnym wraeniu, e jest obserwowana. Obejrzaa si raz i
drugi, ale nie zauwaya adnej postaci o predyspozycjach ledczych. Wrd taczcych
patkw wyrnia sylwetki drepczcych kobiet z siatkami, chudego dziecka, przytulonej i
zagadanej pary studentw - i uznaa, e wmawia sobie jakie gupstwa. Ale pomylaa take,

e wmawianie sobie jakich gupstw byo praktyk dotychczas jej obc. W dodatku to dziwne,
mrowice uczucie w okolicach karku pojawio si znowu - zupenie, jakby kto idcy za ni w
to wanie miejsce wpija swj niechtny wzrok.
Postanowia, e nie bdzie wicej o tym myle, przypisaa dreszczyk w karku niskiej
temperaturze i zamieci,, po czym skrcia w ulic Stalingradzk i posza wzdu szarej bryy
operowego zaplecza w d ulicy. Mieszkaa za skwerkiem, w willi pooonej naprzeciw
tego gmaszyska Domu Studenckiego. eby dotrze na swoj, lew stron ulicy, musiaa
teraz pokona przejcie dla pieszych koo kocioa Dominikanw, a potem drugie, przy Parku
Moniuszki. wiata sygnalizacyjne byy zalepione niegiem, wic posza z tumem. Kiedy
przechodzia przez pierwsz jezdni, uczucie mrowienia w karku jeszcze si wzmogo. Na
drugim przejciu usyszaa za sob wyrane czapanie.
Maa, zanieona dziewczynka sza za ni krok w krok, powczc w niegowej kaszy
cienkimi nkami w botkach. Spod przysypanego niegiem beretu wida byo czerwone jak
jabka policzki, czerwon kuleczk nosa i szerokie usta, z ktrych wanie, w sposb nader
obraliwy, wysun si spory rowy jzor.
Matylda nie wzia tego do siebie.
Natomiast zastanowio j - ba, zaniepokoio - co innego: to dziecko miao postaw
oskarycielsk.
Ot, mao jest ludzi, na ktrych co takiego nie podziaa.
Kady chyba uczyni cho raz w yciu co, czego si wstydzi i z powodu czego miewa
wyrzuty sumienia. Oczywicie, wyrzuty te mog stanowi mczarni dla duszy lub te by
sabym zaledwie wierzbieniem na powierzchni pamici; zaley to od kalibru owego
uczynku, od tego - czy miao miejsce grube wistwo, czy te zaledwie potknicie
towarzyskie. Zaley take od kalibru, stylu i klasy czowieka. Jeden skrca si ze wstydu
przez dugie lata, bo zdarzyo mu si plotkowa o osobie, ktrej obecnoci nie by wiadomy.
Kto inny wszake skrzywdzi lub poniy bliniego, oszuka go, pobije lub zabije - i nie bdzie
mia z tego powodu adnych niepokojw, prcz moe jednego, czy si jednak na nim kto
kiedy nie zemci. Rnie bywa. Rnie. I oczywicie przykady mona by mnoy. Wniosek
z nich jednak zawsze ten sam: mao kto moe sobie powiedzie jestem w porzdku.
I oto, jeli ktrego dnia drepcze za czowiekiem maa posta dziecinna o
oskarycielskiej postawie i na dobitk z oskarycielsko wywalonym ozorem, czowiek
zmuszony jest do zastanowienia si nad przyczynami takiej demonstracji.
Pierwsze skojarzenie Matyldy byo takie oto: dziewczynka jest zapewne siostr
ktrego z chopcw i ma o co pretensje. Pewnie o te katusze, ktre chopak przeywa z

winy Matyldy.
Pierwsze skojarzenie nie bez powodu tak interesuje psychiatrw. Pierwsze skojarzenie
bowiem wypywa z podwiadomoci, a ta wiadomo co zawiera przede wszystkim: szczer
prawd o poczuciu winy. Prawdopodobnie mroczny obszar podwiadomoci w duszy
Matyldy zalegay stosami zamane i zdeptane serca licznych mokosw. Rozkochiwanie ich w
sobie bowiem, sycenie prnoci ich mkami, a nastpnie porzucanie monotematycznych
nieszcznikw byo ulubion rozrywk tej interesujcej osoby.
W dziecistwie Matylda bya zgoa nieinteresujcym, przejedzonym sodyczami
grubasem o apatycznej twarzyczce i tknitych prchnic zbach. Koledzy w szkole z
upodobaniem nkali j przezwiskami, wrd ktrych Szczerbol byo zdecydowanie
najelegantszym. Lata spdzone w uczelni stopnia podstawowego upyny Matyldzie na
bezsilnym kaniu w poduszk, wzgldnie w rkaw szkolnego fartucha. Teraz braa za to swj
odwet. Wypracowana jej aparycja i nienaganne odzienie, skpy umieszek i modulowany gos
oraz usta uoone w kuszcy dziobek czyniy - jak si przekonaa - piorunujce wraenie
nawet na niegdysiejszych przeladowcach. Matylda wykorzystywaa to z rozmachem i bez
wikszych skrupuw. Od czasu do czasu tylko trawi j lekki niepokj sumienia. Na przykad
wtedy, gdy odrzucony wielbiciel wpada w dwje z rozpaczy lub w ogle traci ch do ycia.
Jednake szybko uspokajaa si myl, e niewinne a mie flirty s rozrywk cakowicie
nieszkodliw w czasach, gdy wok panoszy si tyle za. Myl nie pozbawiona logiki,
zapewne. Tyle tylko, e uspokajanie sumienia przy pomocy porwna, choby skuteczne,
bywa zwodnicze (gdy prawd moe by tylko prawda, nic innego). Praktyka ta przypomina
okrywanie sonia koderk: prdzej czy pniej, mniej lub bardziej drastycznie, co jednak
spod niej wychynie.
Tymczasem na ulicy Stalingradzkiej rg Chopina wydarzenia toczyy si swoim
torem. Maa dziewczynka schowaa teraz swj oskarycielski jzyk, jak zwija si flag, i
maszerowaa za Matyld w nader ekscentryczny sposb: na kade trzy kroki, jakie czynia,
czwarty stawiany by w bok. Ogldajc si ukradkiem, Matylda zauwaya, e dziewczynka
pochonita jest bez reszty odliczaniem stpni i bardzo skupiona na tym, by si nie pomyli.
Teraz byoby do atwo zgubi si i znikn.
Matylda podbiega kawaek i przenikna w tum koo przystanku autobusowego.
Udao si. Wanie nadjecha pospieszny i poirytowana tuszcza wpychaa si do wozu
jednymi drzwiami, a wypychaa drugimi, powodujc due zgszczenie i chaos na chodniku,
Nie zwlekajc, Matylda otworzya swoj furtk i przez biay, cichy ogrd dobrna do
schodkw oszklonego ganku.

4.
Mieszkanie Matyldy byo obrazem luksusu w dobrym stylu, o ile w dzisiejszych
czasach pojcia te nie s zasadniczo przeciwstawne. Dochody pana Stgiewki, ktry
przebywa od duszego czasu na kontrakcie Polservice'u w Libii, oraz wyszukany gust pani
Stgiewkowej, ktra bya kobiet eleganck - o ile w dzisiejszych czasach dwa ostatnie sowa
nie zawieraj sprzecznoci same w sobie - day uderzajcy efekt. Linie, kolory i faktury byy
tu skomponowane w przemylan cao, a najdrobniejszy nawet przedmiot posiada swoje
miejsce i w ogle nie wolno byo go ruszy. Koleanki Matyldy lubiy tu przychodzi.
Twierdziy, e w mieszkaniu tym jest atmosfera.
Obiad, przyrzdzony przez gosposi, czeka na piecyku w kuchni (bkitne kafelki,
szafki z jasnej sosny), w duym rondlu. Obok rondla staa kartka od mamy z napisem: Nie
kupuj biletw na dzi, okazao si, e mam dyur. Wobec tego Matylda podpalia gaz pod
rondlem (cielcina w sosie szczypiorkowym) i czekajc, a si obiad zagrzeje, signa po
suchawk telefonu, ktry dla wygody zamontowano i w kuchni.
Nakrcia numer szpitalnej centrali.
- Stomatologi poprosz - powiedziaa. - Doktor Stgiewkow - pomieszaa yk w
rondlu i spojrzaa w okno.
Za siatkow firank wali gsty nieg.
W suchawce odezwa si gos mamy, wic Matylda wyjania jej, e niestety kupia
ju bilety na dzi wieczr i e wobec tego pjdzie z jak koleank lub z chopakiem, ktry
bdzie mia akurat czas. Poegnaa mam chodno i uprzejmie, naoya sobie na talerz
cielciny i ryu, po czym usiada przy sosnowym stole pod oknem.
Na dworze trwaa niesamowita zamie, powietrze byo tak wypenione mkncymi
tumanami niegu, e zrobio si niemal ciemno. W brunatnej powiacie ukazao si jednak
co, co sprawio, e Matyldzie szczypiorek stan w przeyku. Kto by w ogrodzie. Kto
zaglda do wntrza kuchni. Kto przytyka twarz do szyby, rozpaszczajc nos, kto usiowa
przenikn wzrokiem szko i firank.
A kiedy nie osign podanych rezultatw, odszed od okna i zadzwoni do drzwi.
5.
Dzwonek by dugi, ostry i przeraliwy.
Matylda przekna nieco ryu, wstaa bez popiechu i posza spokojnie otwiera.
Miaa ju pewien pogld na to, kogo ujrzy na ganku.
Dzwonek terkota natarczywie, powtarzajc sygna w tym samym rytmie co par

sekund. Matylda odemkna gwne drzwi i ujrzaa t wanie osob, ktrej si spodziewaa:
dziecin z jzorem. Co prawda jzor by teraz schowany, a dziecina jak odmieniona przyjemna i zachcajca - ale pomyli j z kim innym byo rzecz niemoliw.
Wiatr wcisn przez uchylone drzwi kilka garci niegu.
- No? - spytaa Matylda krtko, odsuna si z przejcia i wpucia ma do rodka,
szybko domykajc za ni drzwi. - Czego chcesz?
Jej gos, bynajmniej teraz nie zamszowy i nie modulowany, brzmia ostro i niemio;
Matylda nie widziaa jednak powodu, by si wysila na modulowanie dla istoty tak mizernej.
- Przyszam jednak - wyjaniajcym tonem przemwia maa pokraka, zakaszlaa,
pocigna nosem i zacza odpina guziki kouszka.
Matylda nie miaa pojcia, co by tu odpowiedzie. W milczeniu patrzaa, jak
dziewczynka zdejmuje kouch, strzepuje go energicznie i wiesza na koeczku przeznaczonym
na torby i parasole, w dolnej czci ozdobnej drewnianej garderoby.
- A... po co przysza? - spytaa wreszcie akurat w chwili, gdy may go zdj berecik
i wali nim dziarsko o rozpostart do, znaczc cian ladami mokrych bryzgw.
- Na obiadek - wyjania dziewczynka - wpadam tu dzi, bo miaam po drodze. - To
mwic, powiesia beret obok kouszka i wytara rce w rajstopy, wyranie odruchowym
gestem. Na tych rajstopkach w okolicy kolan widniay ju lady po kilku innych takich
odruchach; najlepiej byy widoczne te po demie z czarnej porzeczki - Chciaam pj do
pastwa Lewandowskich, ale okropnie sypie. Zjem dzisiaj tu.
- Dlaczego niby miaaby zje tu? - gos Matyldy zgrzytn.
- A dlaczego nie? - spytaa dziewczynka z lekkim zdziwieniem.
- Przecie ja ci nie znam - powiedziaa oschle Matylda. - Nawet nie wiem, jak si
nazywasz.
- Trombke si nazywam. Trombke - wpada jej w sowo dziewczynka. - Trombke
Genowefa.
- To jeszcze mao - rzucia z irytacj Matylda. - Skd ja mam wiedzie, czy ty mnie
nie nabierasz?
- Nie nabieram! Naprawd jestem godna! - zapewnia j Genowefa. - A zreszt,
jakbym nabieraa, to co? Nie masz obiadu? Nie szkodzi, zjem sobie chlebka.
Matylda milczaa niezachcajco, patrzc w bok.
- To mam sobie i, tak? - zrozumiaa dziewczynka z przykroci i podniosa pene
alu czarne oczy.
Zaprzeczenia nie byo, wic niechtnie signa po swj kouszek.

- Poczekaj chwilk - powiedziaa Matylda i dziecko a si rozpromienio, zwracajc


si ku niej caym ciaem. - Czy ty przypadkiem nie jeste siostr Jurka ze szkoy muzycznej?
- Nie - odrzeka Genowefa po gorliwym namyle. - Jurka ze szkoy muzycznej - nie.
Nie i nie. Na pewno.
- A, to moe - Ryszarda?
- Ryszarda? - zastanowia si Genowefa. - Te ze szkoy muzycznej?
- Nie, z technikum chemicznego.
- A, z chemicznego. Nie. Z chemicznego nie.
- Z ktrego wic?
- Co z ktrego? - wytrzeszczya oczy Genowefa Trombke. W jej twarzy zna byo
szczery wysiek. Bardzo si staraa zrozumie i dopomc.
- Suchaj, powiedz mi wreszcie po prostu - czyj ty jeste siostr - z irytacj zadaa
Matylda.
Genowefa wzmoga w sposb widoczny swe mylowe wysiki.
- Yh, yh, ja nie wiem - wystkaa wreszcie.
- No, jak to nie wiesz? Przecie to brat ci tu przysa, prawda?
- Skd - ze zdumieniem odpowiedziaa dziewczynka. - W yciu nie miaam brata. Ani
siostry.
Matyld w sposb zupenie wyrany zatkao.
- O - powiedziaa wreszcie, przestajc uwaa, e cokolwiek rozumie. - To dlaczego
sza za mn? Dlaczego pokazywaa jzyk?
Ostatnie zwaszcza pytanie zbio dziewczynk z pantayku. Wyda policzki, a
nastpnie z furkotem wypucia powietrze ze stulonych ust.
- No?! - nacisna Matylda.
- Ja... lubi... tego... chopaka - wydusia wreszcie z siebie Genowefa Trombke.
Matylda wyprostowaa si i odrzucia z czoa pasmo bladozotych wosw.
- Wiedziaam, e chodzi o chopaka - powiedziaa z satysfakcj osoby, ktra po
dugotrwaym macaniu stop w trzsawisku nareszcie odnajduje pewny grunt. - Tylko jeszcze
nie wiem, o ktrego?
- Jak to: o ktrego? - zdumiaa si Genowefa. - Przecie jest tylko jeden!
Mina Matyldy bya wypadkow rozbawienia, pobaliwoci i absolutnej pewnoci
siebie.
- Tak sdzisz? - spytaa sodko.
- On si przewrci na schodach! - krzykna Genowefa, zakadajc rce w ty i robic

gniewn min, co oszpecio j jeszcze bardziej. - Ja tylko go straszyam, on tak miesznie


przede mn ucieka... miy jest... On nie chcia mnie nadepn i si przewrci, a ty si
miaa... To brzydko!
Matylda wyprodukowaa kwany cytrynowy umiech.
- Skd znasz tego chopaka? - spytaa rwnie kwano. Milczenie. Genowefa zacisna
szerokie usta, tworzc z nich jedn, do dug linijk.
- A... moe wiesz, jak on ma na imi? - cierpliwie podpytywaa Matylda.
Nie byo odpowiedzi.
- No, c - Matylda oderwaa si od ciany i zwrcia w stron drzwi kuchennych. Jeeli go tak bardzo lubisz... moe bd moga dzi ci go pokaza. Teraz chodmy do kuchni.
Dostaniesz jednak obiad.
6.
Umwili si w hallu Opery, pod Moniuszk, za dziesi sidma. Ale kiedy Maciek
przyszed o szstej czterdzieci pi, Kreska ju tam bya. Oparta plecami o marmurowy
cok, z brzow fizjonomi Moniuszki ponad gow, rce miaa w kieszeniach swego
dziwnego paszcza, a gum do ucia w ustach. ua, ua, postukiwaa czubkiem pantofla o
posadzk w rytm jakiej swojej wewntrznej, skocznej melodii i beztrosko popatrywaa po
wypeniajcym si z wolna hallu.
Maciek z daleka zobaczy jej jasn twarz w ksztacie serca. Pomacha nad gowami
ludzi, ale go nie zauwaya. Dopiero kiedy stan przed ni, zakopotany i oficjalny, i
wykrztusi dzie dobry - jakby si widzieli przed paroma dniami, a nie zaledwie trzy
godziny temu - spojrzaa na niego oczami penymi blasku, wyplua gum w gar i
powiedziaa krtko:
- Chodmy.
Skontrolowano im bilety i poszli, cicho stpajc po grubym chodniku, przez pkolisty
westybul, w prawo. Pord kremowej bieli cian, pord luster, zoce i kinkietw z
arweczkami w ksztacie pomykw, pord silnie retuszowanych fotosw balerin i solistw,
mona byo na chwil zapomnie, e si yje w epoce nuklearnej. Cakiem sporo ludzi
szukao tego zapomnienia - ju w tej chwili w westybulu roiy si dziesitki osb. Maciek z
miejsca zapuci sokoli wzrok w ten wytworny tumek, oddajc si bez reszty poszukiwaniom
jedynego powodu, dla ktrego tu przyby - to jest, cytrynowej dziewczyny. Bardzo tym
tropieniem zajty, nie od razu dostrzeg, e Kreska ju stoi przy marmurowej ladzie szatni i w
najlepsze gawdzi z grub, siw szatniark (miaa szczeglne upodobanie do takich

pogawdek. Wony w szkole te za ni przepada) i oddaje swj paszcz. Maciek spiesznie


odda skafander, zabra ich wsplny numerek, umieci go w kieszeni marynarki - po czym
nagle stanli twarz w twarz i Maciek osupia. Uczucie, ktre go ogarno, byo gwatowne i
bliskie oburzenia, a streci daoby si w jednym zdaniu: Jakim prawem ta przeklta Kreska
wyglda inaczej ni zwykle?
Przyzwyczai si do jej codziennego wygldu i teraz czu si niemal nieswojo. Nie
byo w niej ani ladu zwykej zamaszystoci. Ubrana bya w powiewn, ciemnozielon
sukienk, trzymajc si na dwch sznureczkach i ukazujc delikatne ramiona. Wok szyi
zawizaa sobie jak, psiakrew, obrk z malutk czerwon ryczk. Nie, nie podobao mu
si to. Zdecydowanie. Z tymi zupenie goymi ramionami, z t cakiem go szyj, Kreska
wygldaa jak. cakiem inna dziewczyna i Maciek poczu si obco i niezrcznie, poniewa ta
inna dziewczyna to bya bardzo adna i pocigajca dziewczyna i na domiar zego
intensywnie z niej emanowao - dotd jake dotkliwie nieobecne - tchnienie romantyzmu. A
romantyzm by cech, ktr Maciej Ogorzaka szalenie wysoko ceni w osobach pci eskiej.
Kreska staa na tle kremowej ciany, na twarzy miaa peen czuoci cie umiechu, a
jej lnice oczy (ktre nagle okazay si zielone, a nie bure) patrzay prosto w oczy Maka powanie i pytajco.
Maciek pomyla niechccy, e Kreska ma liczne usta - i zaraz si zmarszczy, zy
sam na siebie za t myl niestosown, zupenie jakby Kreska bya jego siostr.
- Fajna kiecka - powiedzia sucho i uprzejmie, odpowiadajc na to nieme pytanie w jej
oczach tak, jak - zdawao mu si - ona by sobie yczya.
Ale to nie byo to pytanie, a ju na pewno nie ta odpowied. Twarz Kreski zmienia si
nagle, jakby j kto przetar gbk i wydoby zwyk, zawiadack i weso min spod
maseczki. Powiedziaa te po swojemu, szorstko i wesoo:
- Czowieku, no spodziewam si, e fajna, kosztowao mnie to kup wysiku.
Ufarbowaam letni sukni, a potem j suszyam na kaloryferze. Nie chciaa, cholerna,
wyschn, wic musiaam uy suszarki do wosw. Trzy godziny na ca operacj, stary!
- No, przecie nie trzeba byo - oschle zauway Maciek. - Kryzys jak licho, wcale nie
trzeba si stroi. O, patrz, tamta dziewczyna przysza do opery w dinsach i w golfie.
- Tamta dziewczyna nie ma krzty wyczucia - oznajmia Kreska z moc. - Rwnie
dobrze moga przyj w szlafroku, bo jest kryzys, albo przywlec koz na sznurku. Specjalna
Okazja wymaga Specjalnego Stroju - bronia nadal swych pozycji. - Jeeli nie bdziemy
umieli si zdoby nawet na taki may, niepotrzebny wysiek, wkrtce skapcaniejemy do cna i
bdziemy tu przychodzi w waciakach. Co tu czasy maj do rzeczy. Zreszt, o, prosz, sam

te przywdziae garniturek i krawacik. - Nie patrzc, Maciek poczu na sobie ciepo jej
spojrzenia. - Wygldasz jak dyrektor zjednoczenia drobiarskiego - powiedziaa, a w jej gosie
zabrzmiaa czuo.
Prychna miechem, pocigna Maka za rkaw granatowego ubrania i powloka go,
obraonego nieco, w stron drzwi wiodcych na widowni.
7.
Opera Poznaska jest bardzo adnym budynkiem o szlachetnych proporcjach i takich
tradycjach. Wystrj widowni te ma bardzo adny - jeli kto lubi czerwony plusz i zocenia.
Kolosalnych rozmiarw krysztaowy yrandol (tysice i tysice krysztaowych ezek i
krysztaowych kuleczek na kolistym metalowym szkielecie) wisi nad gowami melomanw,
rozpraszajc ich uwag i powodujc nieodmiennie na kadym spektaklu fal cichych
rozwaa na temat trwaoci zamocowania w suficie.
Pierwszy rzd, porodku ktrego mieli miejsca Kreska i Maciek, by jeszcze pusty.
Sala zapeniaa si powoli, a Maciek siedzia jak na szpileczkach, wierci si w swoim fotelu,
podskakiwa i przemieszcza, zajty zgadywaniem, z ktrej te strony nadejdzie cytrynowa
dziewczyna. Chcia j widzie od pierwszej chwili. Chcia zobaczy, z kim przyjdzie.
Oczywicie, z jakim wspaniaym facetem w smokingu. Taka dziewczyna na pewno nie
wychodzi wieczorem z kuzynk. Ciekaw by tego faceta. Ciekaw by, jak ona na tamtego
bdzie patrzya. Czy wejd trzymajc si za rce, czy objci, czy moe - osobni i oficjalni?
Gubic si w rozwaaniach i domysach, biedny Maciek przeywa istne mki
oczekiwania. Nie suchajc, potakiwa Kresce, ktra - oywiona - gadaa i gadaa,
komunikowaa mu, e we Wrocawiu, skd pochodzi, nie ma takiej rozkosznej Opery i e
ona, Kreska, w ogle szalenie lubi starowieckie wntrza, rozgldaa si po sali, pokazywaa
mu yrandol pod sufitem i partytur rozoon tu przed nimi, nieco w dole (gdy od kanau
dla orkiestry dzielio ich tylko wskie przejcie przy balustradzie), i pikn pani w loy, i
znajomego hydraulika w trzecim rzdzie.
Ju zgromadzili si muzycy, ju zapalili lampki przy pulpitach, Ju poczli stroi
instrumenty, napeniajc ca sal czarodziejsk atmosfer oczekiwania na cud - ju
rozmowy, miechy i kasania zaczynay dogasa i cich z wolna szelest papierkw na
widowni - a dwa krzesa na skraju pierwszego rzdu pozostaway wci puste.
Kreska umilka wreszcie, zerkajc niepewnie na swojego ssiada, on za, bez ruchu
wpatrzony w drzwi boczne, nie dbajc o to, e boli go wykrcona szyja, skupiony by cay w
tym jedynym punkcie wiata.

Zgas gigantyczny yrandol, pogasy kinkiety midzy loami, cisza ogarna sal i
wyranie sycha byo, jak bileterki zamykaj wszystkie drzwi.
Maciek oklap i zwiesi gow.
Powitany burz oklaskw pojawi si sawny dyrygent, olepiajco ysn taw kul
ysiny w smudze wiata rzucanej przez reflektor punktowy - skoni si i zwrci ku
orkiestrze.
Postuka batut w pulpit. Podnis praw rk.
A wic - to koniec. Nie przyjdzie.
Na przekr jednak tej myli Maka drzwi boczne otworzyy si z rozmachem, da si
sysze protestujcy szept bileterki i oczy najbliej siedzcych zwrciy si w stron dwch
osb, ktre po omacku, w pmroku, przedzieray si na swoje miejsce. Maciek nawet nie
musia patrze w tym kierunku, by widzie, e - jednak przysza!
Przymkn oczy. Poprzez pierwsze takty uwertury przedar si z lewej strony jaki
kaszel, jakie sapanie, skrzypnicie odchylanego fotela.
Spojrza ostronie w lewo.
W pmroku, za nieruchomymi profilami ssiadw, dostrzeg tylko zociste menie jej
wosw i jedno migdaowe oko, lnice w wietle rzucanym przez lampki orkiestrowe.
Jeszcze ostatni szelest - i dziewczyna odchylia si na oparcie, znikajc mu z pola widzenia.
Maciek take zagbi si w swj fotel, odetchn gboko i na moment przymkn
oczy. Odpoczywa po wysiku oczekiwania.
Westchn znw i popatrza w prawo, na czysty profil Kreski. Natychmiast, jakby
wyczua jego spojrzenie, odwrcia gow i popatrzaa na niego wielkimi, powanymi
oczami.
Skin jej gow pobaliwie, a ona odpowiedziaa mu ostronym umiechem.
8.
Podczas antraktu Kreska nie chciaa opuci widowni.
- Posiedmy tutaj - namawiaa Maka. - Pogadamy troch, tu jest mio i pusto, a na
korytarzu tum. Poza tym, ten yrandol jest fascynujcy.
- Chodmy, no, chodmy, prosz ci - nalega Maciek, przestpujc w miejscu.
Mgby zabi Kresk za ten jej tpy upr. Trawio go pragnienie pogoni. Chcia
dotrze w poblie cytrynowej dziewczyny i skontrolowa, kto jej towarzyszy. Nie zdoa tego
stwierdzi po pierwszym akcie, kiedy opada kurtyna i zabysy wiata, poniewa zarwno
dziewczyna, jak i osoba jej towarzyszca, natychmiast si podniosy. Zasonite przez

najbliszych wychodzcych rwnie ssiadw, pognay chyba do bufetu, gdzie, jak szeptano
wrd publiki, bya do nabycia czekolada bez kartek.
- Ale ja nie chc czekolady - upieraa si Kreska, gucha na Makowe bagania. Chrzani ich czekolad, pluj na te ich ochapy, zreszt to na pewno jest wciekle drogie.
- Dobra. To id sam - zdecydowa si wreszcie Maciek.
- Dentelmen! - obrazia go rozzoszczona Kreska.
- Podobno s i dropsy - beznamitnie rzek on, kierujc si ku wyjciu. - Kupi ci.
- Chrzani ich dropsy! - wybuchna Kreska i okoo siedmiu sekund posiedziaa w
zbuntowanej pozie, z wysunitym podbrdkiem i zacinitymi piciami. Potem nie
wytrzymaa. Dogonia Maka w zaomku westybulu, przebijajc si przez kulturalne
gromadki spacerujcych melomanw, ktrzy zapewne rwnie chrzanili te ochapy.
Pojawia si u boku Maka bez sowa. Bez sowa kroczya przy nim po czerwonym
chodniku, milczaa i z rzadka tylko zerkaa w ktre z licznych ciennych zwierciade. W
swojej szmaragdowej kreacji podobaa si nawet sama sobie. I ju nie aowaa, e w
przypywie niezrozumiaej fantazji odcia ca gr tej kiecki przed farbowaniem, cho
momentami, nie da si ukry, chodek przelatywa jej przez goe ramiona i plecy.
Niestety, Maciek nawet na ni nie patrza. Sprawdza kady metr kwadratowy
zatoczonego westybulu, ktry pkolicie obiega parter widowni - i dopiero kiedy uzyska
pewno, e nie ma tu tej, ktrej szuka - pobieg w stron schodw wiodcych do bufetu na
pitrze.
Bufet mieci si w lustrzanej salce pseudorokokowej, penej krysztaowych poyskw
i zwierciadlanych lnie. Ledwie Maciek i Kreska tam wpadli, czekolada si skoczya.
Tumek wycieka przez drzwi, lecz Ona staa dokadniusieko na wprost wejcia, jakby przez
cay czas wiedziaa, e Maciek lada chwila tam wleci.
Ubrana w pikn sukni z mikkiego szarego jedwabiu, ozdobiona dyskretn biuteri
ze srebra, uczesana w grecki bladozoty kok, staa sobie wspierajc wsk do o biodro, a jej
oczy zalniy na widok Maka jak dwie niklowane bystki do poowu szczupakw.
Maciek Ogorzaka stan jak wryty, gwnie dlatego, e nagle dostrzeg, gdzie
spoczywa druga do wytwornej istoty: oto na ramieniu tego maego okropiestwa odzianego
w boty, golfik i poplamione te rajstopki; tego ze wszech miar przeraliwego stworzenia,
ktre wanie rozmalio si w szczerbatym umiechu powitalnym i wychrypiao, podajc
przybyym lodowat rczk:
- Dobry wieczr! Cze i czoem! - po czym pytajco spojrzao na sw towarzyszk,
jakby sprawdzajc, czy zadanie zostao dobrze wykonane.

- Ach, to wy si znacie? - spytaa zagadkowo dziewczyna gosem fletu


czarodziejskiego i zatopia niklowane renice w oczach Maka.
- Tak!!! - wypali momentalnie Maciek Ogorzaka i w ten oto nieskomplikowany
sposb znajomo zostaa zawarta, czemu naiwny chopiec nie mg si wprost nadziwi.
Wszystko byoby cudownie, gdyby nie obecno maego potworka. - Czy to... siostrzyczka? spyta Maciek, kryjc wstrt.
Cytrynowa Matylda nie udzielia jednoznacznej odpowiedzi, pomna, i jednoznaczne
odpowiedzi s zazwyczaj o wiele mniej frapujce ni wieloznaczne milczenie, poparte
nieznacznym umiechem i dwuznacznym spojrzeniem z ukosa. To tak jak z pomaraczami:
p pomaraczy smakuje o wiele lepiej ni caa pomaracza, nie mwic ju o dwch.
Konstatujc, e chopiec ma wystarczajco bdne oczy, Matylda przeniosa uwag na
towarzyszc mu dziewczyn. Oszacowaa Kresk i jej Specjalny Strj spojrzeniem
krciutkim jak bysk flesza - od czubka jej samodzielnie ostrzyonej gowy po czubki
wasnorcznie odmalowanych wilbr pantofli letnich. Towarzyszcy spojrzeniu pobaliwy
umiech kad normaln kobiet doprowadziby do szau. Ale nie Kresk. Kreska zajta bya
obserwowaem nadzwyczaj interesujcego zjawiska, jakim bya maa Genowefa. Kiwajc si
intensywnie na obcasach i rozanielonym umiechem reagujc na obecno Maka,
dziewczynka powiedziaa nagle: - Popatrz, co ja potrafi! - i wykonaa najzupeniej
prawidowy mostek. Postaa w tej pozycji przez kilka zapierajcych dech sekund, wreszcie
podniosa si jak na sprynie, rozdziawia si w umiechu i pucia wspaniae perskie oko.
Kreska odpowiedziaa jej spontanicznym umiechem i rwnie wspaniaym
mrugniciem, a to spowodowao z kolei natychmiastow reakcj Genowefy. Nieznacznie
opuciwszy stanowisko przy boku Matyldy, ustawia si koo Kreski ciasno przylegajc
ramieniem do jej boku. Potem, niezalenie od toku rozmowy, co jaki czas podnosia gow i
umiechaa si do Kreski, na przemian znaczco i abstrakcyjnie.
Rozmowa za toczya si niezbyt wartko. Matylda dbaa o to, by wci mie na twarzy
umiech Giocondy, co byo bez wtpienia zajciem absorbujcym; Maciek, nadal
oszoomiony szczciem obcowania tak bliskiego ze swym marzeniem, bka co nieskadnie;
Kreska za nie miaa nic specjalnego do powiedzenia - moe poza tym, e nie przepada za
towarzystwem wystrojonych do niemoliwoci zgrywusek o zimnych oczach przepenionych
podstpnymi zamiarami: - ale tego akurat powiedzie nie moga, wic milczaa. Jej spokojne
spojrzenie irytowao jednak Matyld, ktra, parokrotnie poczuwszy je na sobie, zdetonowaa
si z lekka, a wreszcie zwrcia si do Maka z naiwnym pytankiem:
- Czy to twoja siostra?

- Skd, to jest Kreska - rzuci Maciek. Zabrzmiao to tak, jakby powiedzia - tylko
Kreska.
- Kreska? - umiechna si uprzejmie Matylda.
- Eee... tak. Przepraszam, Kreska, zapomniaem nagle, jak ty masz na imi - stwierdzi
ze zdziwieniem Maciek.
Kreska milczaa przez chwil.
- Janina - odrzeka wreszcie, a gos jej tchn niezmconym spokojem. - Janina
Krechowicz.
Patrzcie pastwo, nie wiedziaem - wyrazia mina Maka.
- A ja jestem Genowefa Bombke! - zawrzanito gdzie od podogi. Niesamowite
dziecko rozcigao tam wanie swe czonki w regularnym szpagacie, na swj sposb i w
miar swych umiejtnoci starajc si awansowa na dusz towarzystwa.
Wobec tego i Maciek si przedstawi, a to spowodowao, e doczeka si wreszcie, i z
wasnych ust cytrynowej dziewczyny usysza jej imi, ktre wnikno mu w uszy jak
muzyka:
- Matylda... Matylda!
Ugodzony zachwytem, Maciek dozna natychmiastowego skojarzenia literackiego i
wybekota:
- Matylda... de La Mole...
- Skd - spojrzaa ona ze zdziwieniem. - Stgiewka.
- Prosz? - stropi si Maciek, podczas gdy Kreska omal nie pka, tumic nagy atak
miechu. - Nie, nie... ja... Stendhal...
- Stgiewka - powtrzya Matylda z naciskiem. Przenikliwy pierwszy dzwonek
rozbrzmia tu nad ich gowami i kaza Makowi zamkn rozdziawione usta. Zreszt,
zamknby je i tak. A co, czy kady musi czytywa Stendhala? Sam zawini, po co
wyskakiwa ze swoimi snobistycznymi skojarzeniami. Pikne dziewczta maj zupenie
naturalne prawo do lekcewaenia arcydzie wiatowej prozy, poniewa same s ywymi
arcydzieami Stwrcy i jako takie powinny tylko i po prostu - by, kwitn, ozdabia wiat i
gasi swym urokiem wszelkie ksikowe ramoty.
Kreska najwyraniej omiela si kpi w duchu z Matyldy. Obrzydliwie rozbawiony
umieszek dry w kciku jej ust. Maciek zirytowa si - oczywicie na Kresk.
- Janina to rzeczywicie jak siostra - pospieszy nagle z zapewnieniem, bo przeszya
go obawa, by Matylda nie pomylaa sobie aby czego niewaciwego. - Znamy si jak te...
jak yse konie, prawda, Kreska?

Kreska spojrzaa na niego szybko, rozszerzonymi oczami.


- Tak, Maku. Dokadnie tak. Jak yse konie - zgodzia si po krtkiej chwili, bardzo
uprzejmie i bez ladu ironii.
Matylda co powiedziaa, ale jej sowa zaguszy drugi dzwonek. Sysza je tylko
Maciek, gdy sta - rzecz jasna - bardzo blisko.
- E, no pewnie - odpowiedzia z wyrazem szczcia w oczach, a gos jego a
wibrowa. - Kreska, usid z t ma, dobrze? - i ju lecia za Matyld, drobic w swych
szarych pantofelkach zamszowych w stron wyjcia.
- Oczywicie, e si nie obrazi... - dobiega uszu Kreski jego kolejna odpowied na
pytanie zadane przez subteln Matyld. - Znamy si jak te... jak yse konie. Wziem j dzi
tylko dlatego, eby si bilet nie zmarnowa...
Odeszli.
Zaterkota trzeci dzwonek i chyba od tego nagego sygnau Kresce zatrzymao si
serce. W oczach jej si zamio i przez malutki uamek sekundy miaa wraenie, e wszystko
wok sypie si, wali i rozpada w gruzy. Ale kto cisn j za rk zimnymi palcami i wiat
znw sta si taki, jak przedtem. Tyle e duo bardziej ponury.
- Hej - powiedziaa Genowefa. - Smutno ci?
Popatrzaa na Kresk z dou, wysoko zadzierajc ostr brdk. Oczy miaa czarne i
mdre.
- Gniewasz si, e musisz ze mn siedzie? - spytaa niemiao. Kreska zmusia si do
umiechu.
- Skd - odpara.
- Aha. To idziemy?
- Jasne. Idziemy. - Kreska mocniej uja ma, lodowat rczk o drobnych palcach. Wiesz, mamy znakomite miejsca. Dla pracownikw kultury. W samym rodku pierwszego
rzdu.
9.
Genowefa rycho podzielia t opini.
- Znakomite miejsca, znakomite miejsca - szeptaa z zapaem, kiedy powitany znw
wielkimi brawami pojawi si sawny dyrygent i stanwszy dosownie tu przed ni, z twarz
na wysokoci jej twarzy, potoczy zocisty blask ze swej gadziutkiej ysiny. Przesaa mu
przyjemny umiech, kiedy si kania, i bya przewiadczona, e odpowiedzia jej
mrugniciem.

- Mrugn do mnie, mrugn do mnie, widziaa? - szeptaa, dyszc z podniecenia. Och, jaki on pikny, jak ma ys gwk. Jak robak.
Punktwka zgasa i dyrygent wzi si za swoj robot; macha i macha rkami,
muzycy grali posusznie, kurtyna posza w gr i ukazaa wntrze Strasznego Dworu, tumek
niemiosiernie wymalowanych dzieweczek nad haftem, potem Miecznika - Genowefa
jednake nie widziaa nic, poza jednym wycznie: poza wspania ysin pana dyrygenta,
ktra dokadnie na wprost niej, za balustrad, odstawiaa swj wasny, kuszcy taniec. Po
kilkunastu minutach podliwej obserwacji Genowefa wiedziaa ju, e co nieuniknione, sta
si musi.
Pki co, zostawiaa sobie to zadanie na potem, jak wytrawny smakosz dozujcy
rozkosze stou, by przedwczenie nie dozna przesytu. Nie ustawaa za to w cigym
przemieszczaniu si z fotela do obcignitej pluszem balustrady i odwrotnie, zanoszc si
przy tym rozdzierajcym kaszlem. Psykania i wzrokowe gromy ze strony ssiadw nie
wywieray przy tym na ni najmniejszego wpywu.
Kreska natomiast siedziaa bez ruchu i jakby nie widziaa, co si dzieje na scenie i
obok niej. ciskajc mocno donie, patrzaa nieruchomo przed siebie, a jej wzrok nie wyraa
absolutnie nic.
Duo za to mylaa.
A raczej moe nie myli to byy, tylko szereg niezbornych obrazw, w ktrych Maciek
by osob pierwszoplanow. Przypominao si jej na przykad, e ujrzaa Maka pierwszego
wrzenia ubiegego roku, kiedy to wystraszona i zgnbiona posza do swojej nowej szkoy.
Spnia si, dugo si bkaa po ponurych korytarzach, i to wanie Maciek natkn si na
ni i troskliwie doprowadzi pod drzwi klasy. Ju to tylko wystarczyoby, eby Kreska
pokochaa go od pierwszej chwili, nie musiaby nawet mie tych oczu jak kasztany i tego
zniewalajcego umiechu... A potem si okazao, e mieszkaj w ssiednich domach. A
jeszcze potem si okazao, e Kreska nie radzi sobie w szkole, a jeszcze potem - e Maciek
jest genialny i wszystko umie, a matematyk zwaszcza, i e do tego jest koleeski i chtnie
Kresce pomoe, i e Kreska ma wpada do niego, ile razy ma kopoty... Wcale jeszcze wtedy
nie wiedziaam, e jestem w nim zakochana - pomylaa Kreska ze zdziwieniem. - Tylko po
prostu nie mogam przey nawet kilku dni bez niego.
Jednake wszystko od pocztku poszo w z stron. Na widok Maka Kresce mdlao
serce i oczy zachodziy zami wzruszenia. eby nic nie pokaza po sobie, w obronnym
odruchu stawaa si szorstka i rzeczowa, chocia sama wietnie wiedziaa, jak go to drani i
zoci.

To si musiao skoczy jak Matyld - pomylaa Kreska z rozpaczliw jasnoci.


W tym momencie dotaro do niej, e na sali co si dzieje. W poowie arii Miecznika
na lewo od Kreski wszcz si szmer, kto dysza, kto si zrywa, kto szepta gorczkowo kiedy tam spojrzaa, zobaczya saniajc si w swym fotelu Matyld i Maka wachlujcego
j przy pomocy programu. Dwch przejtych starszych panw rozcierao Matyldzie rczki.
Mimo tych wszystkich usilnych zabiegw nieszczsna mdlaa nadal i dopiero kiedy Maciek
wyprowadzi j - wspart na jego ramieniu - zdawaa si stopniowo nabiera wigoru.
Poruszenie byo znaczne. Miecznikowi na scenie wyranie drgn gos przy sowach
by odwanym jako lew, widzowie z pierwszego rzdu wstawali ze wspczuciem i
ciekawoci - i dopiero kiedy ozdobne drzwi bocznego wyjcia zamkny si za Matyld i
Makiem, wszystko uspokoio si z wolna.
Nie na dugo jednak.
Miecznikowi nie dane byo odpiewa sw ari do koca. Cignc wysoki ton, urwa
niespodziewanie i nie wyjani publicznoci, co mianowicie trzeba odda na skinienie - za to
osupiaym wzrokiem zapatrzy si w pierwszy rzd, jakby widzia tam - on jeden - czajce
si, straszliwe niebezpieczestwo.
W rzeczy samej, co si nagle zaszamotao, kwikno, z kanau dla orkiestry doby si
przeraajcy gos mski, ryczcy: - Yy, y; - muzycy zgubili ton, a Miecznik na scenie dosta
napadu miechu.
Stao si bowiem to, co sta si musiao: Genowefa wywiesia si za balustrad i
kwiczc pomacaa znienacka lodowat rczk ysin pana dyrygenta.
10.
- Jeste bardzo ciekaw postaci - surowo oznajmia Kreska rozbawionej Genowefie.
Za drzwiami sali rozpoczyna si wanie akt trzeci. One dwie za stay na grubym chodniku
westybulu, po dugotrwaym pobycie w toalecie damskiej. Ukryway si tam od momentu,
kiedy Kreska wyprowadzia z widowni wyjc ze szczcia Genowef, tumaczc oburzonym
widzom, e biedne dziecko Jest niestety umysowo niezrwnowaone. Siedziay w toalecie
przez reszt drugiego aktu i calusieki antrakt. Teraz, kiedy dziewczynce nie groziy ju
adne nieprzyjemnoci ze strony wzburzonych melomanw, Kreska odwaya si wychyn z
Genowef na otwart Przestrze.
- Nie mog poj - powiedziaa. - Co ci, u licha, napado, eby klepa dyrygenta?
- Sam si podwin - wyjania Genowefa z dziecinn prostot. - Zreszt, bo ja wiem.
Chciao mi si go poklepa, to poklepaam. Ja zawsze robi to, na co mam ochot.

- Ho, ho. Naprawd?


- Yhy. A co, ty nie robisz?
- Nie. Przecie nie podoyam Matyldzie nogi, prawda? - mrukna Kreska. - adnie
by doprawdy ten wiat wyglda, gdyby wszyscy robili to, na co maj ochot.
- Tak - zgodzia si Genowefa. - Te myl, e adnie. Kreska spojrzaa na ni z
zaskoczeniem. Potem oczami wyobrani zobaczya wiat urzdzony wedug recepty
Genowefy Bombke - i, jakkolwiek bya obecnie najdalsza od wesooci, musiaa si
rozemia.
Genowefa zawtrowaa jej, uszczliwiona nieoczekiwanym sukcesem.
Bya przezabawna ze swoimi arliwymi, czarnymi lepkami, ze wieczk w kadej
dziurce od nosa i z szerokim, bezzbnym umiechem.
- Lubi ci, Kresko - wyznaa z gbi duszy.
- I ja ci lubi - w rewanu odrzeka Kreska. - No, jak, idziemy z tego przybytku? Na
widowni pokaza si ju nie moemy, chyba to rozumiesz. Wywoaa najprawdziwszy
skandal.
- Oj. Ale on piknie zarycza!... - Genowefa zachysna si szczciem tego
cudownego wspomnienia. - To byo fajne. No, dobra. Idziemy. Masz numerek? - wyja
swoj blaszk zza gumki rajtuzw i z zajciem skonstatowaa, e Kreska si stropia. - Nie
masz! - wykrzykna. - Zgubia!
- Jeszcze gorzej - mrukna Kreska, przypominajc sobie, e jej paszcz i skafander
Maka wisiay na tym samym wieszaku i e szatniarka daa Makowi tylko jeden numerek.
- Bdziesz wraca w taki mrz bez paszcza? - zatroszczya si Genowefa.
Do tego jednak nie doszo. Wprawdzie Maciek, bez reszty wida pochonity Matyld,
wzi swj skafander i zapomnia w ogle o Kresce z jej paszczem - to jednak gruba
szatniarka j pamitaa. Bez zbdnych formalnoci wydaa okrycie, ktre rwnie trudno
byoby pomyli z innymi. Kreska nie wracaa wic pnaga w mrz i zawieruch, co nie
znaczy, by jej al do Maka uleg zmniejszeniu cho o odrobin.
Tak j zlekceway!
Tak odtrci!
Jake ona teraz bdzie y?...
- Gdzie mieszkasz? - ockna si nagle na Mocie Teatralnym.
Stay obie z Genowef na rodku jezdni, mrz ciska, wicher d, a chodnikiem
przechodzi nocny patrol, omocc butami.. nieg sypa gsto w mroku, zalepiajc te oczy
latar.

- Na Norwida - tam, w tych nowych blokach - odpowiedziaa z ociganiem Genowefa


i wyranie posmutniaa.
- Z Matyld? - spytaa Kreska. - Kto to w ogle jest, ta Matylda, czy to twoja siostra?
- Co wy wszyscy z t siostr? - zdziwia si dziewczynka. - Wcale nie jestem jej
siostr! Nie mam adnej siostry. Ani brata. A Matylda jest niedobra.
Kroki na chodniku, za ich plecami, ustay.
- Chodmy ju - powiedziaa Kreska i ogldna si nerwowo. - Odprowadz ci do
domu, nogi mi marzn.
Ju bez sowa, p biegnc, kulc si w zacinajcym niegu, dotary do nowego
osiedla koo szpitala Raszei. Genowefa zatrzymaa si przed bram wysokociowca i
owietlona bijcym z klatki schodowej sinym blaskiem jarzeniwek podniosa na Kresk oczy
pene bagania i smutku.
- Zobaczymy si jeszcze, prawda?
- Na pewno, na pewno - mrukna Kreska trzsc si z zimna i czujc, jak jej stopy w
cieniutkich pantofelkach lodowaciej coraz bardziej (ach, trzeba byo jednak wybra si do
Opery w spodniach narciarskich i botach, ach, trzeba byo nie wybiera si wcale... ). - No, to
pa, maa, na gr ju chyba trafisz. Lec, bo mi zimno.
- Ale ja wcale nie wiem, gdzie ty mieszkasz! - zawoaa za ni aonie Genowefa,
lecz Kreska ju nie syszaa. Znikna w ciemnej, penej niegu przestrzeni, nie domylajc
si nawet, e doprowadzia ma dziewczynk do ez.

NIEDZIELE, 13 LUTEGO
1.
- Dzie dobry - powiedziaa Genowefa, zdejmujc wreszcie palec z dzwonka. Przyszam na obiadek.
Siwa, szczupa pani, ktra na dugotrwae dzwonienie otworzya wreszcie drzwi, przez
chwil wygldaa, jakby musiaa si przyzwyczai do widoku Genowefy.
- Przyszam na obiadek - powtrzya Genowefa niepewnie. Siwa pani umiechna si
do niej.
- Dobrze trafia. Dzi pierogi.
- Z czym? - poinformowaa si Genowefa.
- Z misem!
- A - to lubi.
- A - to mnie cieszy. - Siwa pani miaa oczy bkitne, troch wesoe, a troch smutne.
Ale umiechaa si wci i w najmniejszym stopniu nie przejawiaa zaskoczenia z powodu
planw konsumpcyjnych Genowefy. Wprawio to dziewczynk w szampaski humor.
- Znam mnstwo dowcipw - zareklamowaa si, wkraczajc z rozmachem do
przedpokoju i zdejmujc kouszek. Od ciepego powietrza rozkaszlaa si jak zwykle i dugo
potem zipaa, eby zapa oddech.
- Zapalenie oskrzeli - stwierdzia ze znawstwem siwa pani. - Syropek jaki pijesz?
- Cigle zapominam, cholera - wyznaa Genowefa. - A zupa jaka?
- Ros.
- Ojejku. Wszyscy jedz ros. - Genowefa wytara nos rkawem, bo chusteczki jako
nie moga znale w adnym zakamarku swych rajtuzw. Potem wesza za pani do duej i
jasnej kuchni. Tu rzucio si jej w oczy, e dwa wielkie okna zawieraj dwa pikne widoki na
ulic Roosevelta i na daleki, bkitny i zanieony park wok Opery.
Spodobao jej si.
W ogle, z punktu poczua si dobrze i swojsko w tym mieszkaniu. Pachniao tu
smacznie i ciepo, na co od razu zwrcia uwag, zapachy bowiem byy jej ulubion stron
rzeczywistoci. Podobnie jak smaki.
Porodku tej miej, obszernej i wysokiej kuchni sta potny stary st na grubych
toczonych nogach. Przy stole za siedziay cztery dziewczyny. Trzy z nich byy rude, a jedna
miaa wosy koloru somy, ostrzyone jak u chopaka. Spord tamtych trzech najbardziej
ruda bya panna Ida, na widok ktrej Genowefa zareagowaa radosnym oywieniem. Do tej

przecie Idy przybya wanie z wizyt przyjani. Lecz niestety panna Ida czytaa przy
jedzeniu i wcale nie spojrzaa na dziewczynk. Ta najstarsza dziewczyna - a waciwie pani ta ze somianymi wosami, w jednej rce trzymaa yk, a drug kiwaa wzek ze picym
dzieckiem. Spojrzaa na Genowef mile i pucia do niej perskie oko.
Genowefa uznaa, e lubi t przyjemn osob i przeniosa wzrok na dwie dziewczynki,
siedzce po jednej stronie stou, pod cian. Jedna z nich bya gruba, a druga chuda. Byy o
par lat starsze od Genowefy, co j odrobin oniemielio.
- Idu, dostaw jeszcze jedno nakrycie - polecia siwa pani i podesza do piecyka,
osnutego smakowitymi kbami pachncej pary.
Panna Ida podniosa gow znad ksiki i spojrzaa na Genowef. Chyba j poznaa,
ale nie powiedziaa na ten temat ani sowa. I nawet si do Genowefy nie umiechna.
Wytrzeszczya tylko oczy i zrobia si okropnie czerwona na twarzy.
- Cze i czoem! - przywitaa j wic Genowefa. - To ja. Pamitasz mnie? To z tob
rozmawialimy wtedy w bramie, ja i...
- Tak!!! - przerwaa jej Ida z dziwaczn gwatownoci i podniosa si raptownie zza
stou. - Tak, tak, oczywicie, ja te pamitam! - stojc przy kredensie, za plecami sistr,
przewrcia oczami i, rozcigajc usta, powiedziaa co bezgonie do Genowefy.
- Prosz? - spytaa Genowefa. Nie bardzo rozumiaa, o co chodzi rudej, z drugiej
jednake strony nie lubia, kiedy jej kto przerywa. - Mwi, e to z tob rozmawialimy
wtedy w bramie, ja i...
- Oczy!... Wicie!... - wrzasna Ida, apic dech. - Oczywicie! - zrobia do Genowefy
potworn min, wyszczerzya zby, po czym nagle dodaa sztucznie sodkim gosem: - A oto i
twoje nakrycie, maleka.
- O, dzikuj. Ale tu przecie jest wolne nakrycie - zauwaya Genowefa, siadajc
przy stole.
- Nie rusz!!! - krzykny nagle i jednoczenie dwie dziewczynki. Zerway si ze
swoich miejsc i obie - gruba i chuda - stay gronie nad zdezorientowan Genowef.
Moda pani z wzkiem podniosa oczy.
- Natalia, Patrycja, prosz siada - powiedziaa strofujco.
- Ale, Gabusiu... Ale przecie... nie mona!
- Tak - zgodzia si pani nazwana Gabusi i spojrzaa na Genowef zamylonymi
oczami. - Ale ona przecie o tym nie wie. To miejsce musi by wolne, wiesz? - wyjania
miym gosem. - Czekamy na kogo.
- Aha, on zaraz przyjdzie, tak? - domylnie spytaa Genowefa. Lubia zadawa

pytania. Ju dawno bowiem odkrya, e ilekro o co spyta, otrzymuje jak odpowied.


Uznaa, e jest to bardzo dobry sposb poznawania tego skomplikowanego wiata, w ktrym
przyszo jej y. Bo gdyby nie pytaa - mogoby si wszak zdarzy, e nikt by jej nic nie
powiedzia...
Tylko e tym razem nikt nic 'nie powiedzia wanie - chocia pytaa. Wszystkie
dziewczyny patrzay w ten pusty talerz i milczay, tylko siwa pani pogaskaa Genowef po
buzi i spytaa mikko: - Ty nic nie wiesz?
- A co?
- Jak to moliwe? - zdziwia si siwa pani, a wszystkie dziewczyny wpatrzyy si w
Genowef. - Ty jeste przecie z naszego podwrka, tak? Jeste koleank Patrycji?
- Nieee - zaprzeczya gruba Patrycja. - Ja, mamu, nie znam tej dziewczynki.
- Ja te nie - owiadczya chuda Natalia z wielkimi zbami. - Jak si nazywasz, maa?
- Ja si nazywam Genowefa Pompke - rzek may go z powag.
- A jake tu do nas trafia? - pytaa pani, umiechajc si mile. Genowefa ju
nabieraa tchu, by opowiedzie szczegowo, co zaszo w bramie, kiedy byskawicznie
wtrcia si Ida.
- Pewnie twoje obiady s gone, mamo, w caej okolicy - powiedziaa. - Wczoraj byo
tu na rosoku p podwrza.
- Osiem osb! Tylko osiem osb! - sprostoway obronnie Patrycja i Natalia.
- Osiem osb, osiem gb - mrukna pani Gabunia. - Osiem ywych reklam jadodajni
pani Borejko.
Siwa pani Borejko parskna miechem i daleje dopytywa si, czy do Genowefy
rzeczywicie dotara jaka tego typu wie.
- Jaka wie? - spytaa Genowefa nic nie rozumiejc. - Ja przyszam dlatego, e...
- A! - krzykna panna Ida tak gwatownie, jakby j kto uszczypn.
- ... e pastwa Lewandowskich nie ma w domu - dokoczya Genowefa obserwujc
ze zdziwieniem, jak panna Ida, caa czerwona, opada na krzeso z wyrazem ulgi na twarzy.
- Zgadza si, nie ma ich - przywiadczya pani Gabunia, zerkna na Id i mocniej
zakoysaa wzkiem, bo dobiegao z niego jakie Pomrukiwanie. - Widziaam ich na Placu
Mickiewicza, ca rodzin.
- To wspaniali ludzie - powiedziaa siwa pani, nalaa rosou i postawia talerz przed
Genowef.
- I maj wspaniaych synw - dorzucia pani Gabusia z niewinn min.
- A zwaszcza jednego - chrem i znaczco powiedziay Natalia i Patrycja, po czym

wyday z siebie jednoczenie znaczce chrzknicie.


Panna Ida zerwaa si, wywracajc krzeso.
- Mamo!... - krzykna kozim gosem, zupenie jakby miaa lat osiem, a nie
osiemnacie.
- No, co? - zamiaa si siwa pani.
Genowefa z zainteresowaniem patrzaa to na jedn, to na drug stron stou, ywo
uczestniczc w wymianie zda. Wygldaa jak zagorzay kibic meczu tenisowego.
- One mi dokuczaj! - poskarya si Ida. Pani Borejkowa owiadczya, e nic nie
syszaa.
- Jak to, nie syszaa! Jak to, nie syszaa! One mwi, e Sawek...
- e Sawek? Kto tu mwi co o Sawku? - siwa pani udawaa tylko zdziwienie, ale
Genowefa si na tym nie poznaa.
- O Sawku? - krzykna. - Ja mwiam o Sawku! Ja go znam! Ida te go zna!
Stalimy razem w bramie i on powiedzia, Idusiu...
- Rany boskie, wecie tego bachora, bo go udusz! - wybuchna panna Ida. - Maa,
jedz no szybciej, bo ci ros ostygnie!
Genowefa lekko speszona, posusznie wetkna yk w rosoow to.
W ciszy, ktra przez moment panowaa w kuchni Borejkw, day si sysze dalekie,
lecz zbliajce si powoli sygnay. To dugie i przeraliwe, to modulowane, to cakiem
krtkie, jak uderzenia, przecigay rdmieciem, kierujc si w stron Paacu Kultury.
Kobiety w kuchni spojrzay po sobie w milczeniu. Dziecko w wzku obudzio si
nagle i zapakao.
- Gabriela, zajmij si pierogami! - polecia siwa pani ze spokojem. - A ja si zajm
Pyzuni.
- To jest Pyzunia? - chciaa wiedzie Genowefa, zagldajc do wzka.
- Tak - pani Borejkowa a si caa rozpyna w czuym umiechu wyjmujc z wzka
tustego i rowego czowieczka w biaym pioszku. - Moja wnuczka.
- Moja crka! - sprostowaa zazdronie Gabriela od kuchenki.
- A kto jest jej tatusiem? - spytaa Genowefa siorbic i mlaskajc, ros bowiem
bardzo jej smakowa, a tak spoywany - smakowa o sto razy lepiej.
Znw nie utrafia z pytaniem. Pani Gabriela gwatownym ruchem odwrcia si od
pieca i spojrzaa na ni ostro, pozostae za osoby z uporem wpatryway si w swe talerze.
- Tat jest pewien czowiek niegodny tego miana - owiadczya wreszcie pani
Gabriela, z furi wytrzsajc pierogi na pmisek. - Obecnie znajduje si on w Australii,

wiesz, na kocu wiata, bo tam mona zarobi dolary na samochd. A tu nie mona.
- Nic nie rozumiem - owiadczya Genowefa po raz drugi.
- Nie szkodzi - fukna Gabriela. - Ja i tak nie do ciebie mwi.
Ale Genowefa nie daa si zrazi, bo lubia by dogbnie poinformowana.
- To na niego czeka ten talerz? - pytaa wytrwale. Znw cisza.
- O, nie - powiedziaa zajadle pani Gabrysia. - Nie na niego. Janusz Pyziak zreszt i
tak tu nie wrci.
Siwa pani usadzia dziecko na swoich kolanach i spojrzaa na Genowef bkitnymi
oczami, ktre teraz byy cakiem smutne.
- Talerz czeka na mojego ma - wyjania rwnym gosem. - Na ojca tych tu czterech
panien.
- On te jest na kocu wiata? - spytaa Genowefa z waciwym sobie taktem.
- A, nie. Nie. On jest w Polsce. Jak zawsze - odpara siwa pani tak cicho, e ledwie j
byo sycha.
- To kiedy on przyjdzie na obiad?! - chciaa wiedzie zniecierpliwiona Genowefa.
Ale odpowiedzi znw nie otrzymaa. Siwa pani szybko wstaa od stou i zawoaa
ranym gosem:
No, kto zjad ros, niech si bierze za pierogi!
Nic a nic nie rozumiem - powtrzya pgosem Genowefa i dla popiechu dokoczya
ros pijc wprost z przechylonego talerza.
2.
Lekarze twierdz podobno, e stan ducha zwany zakochaniem przypomina pewne
formy obdu. Jeeli tak im si kojarzy stan zakochania z wzajemnoci, to c powiedzieliby
o mioci nieszczliwej, zawiedzionej i odepchnitej, pozbawionej nawet ociupinki nadziei?
Nic czowieka nie cieszy. Nic. Kada myl, od czego by nie wysza, maniacko
nawrci musi do tego samego wci obiektu i tematu. Tragiczna, doprawdy, mania.
Czowiek ni owadnity godzien jest naprawd gbokiego wspczucia, tym gbszego, im
mniej ma szans na uzyskanie jedynego potrzebnego mu lekarstwa, to jest - wzajemnoci.
Idzie si, na przykad, ulic i nagle gest przypadkowego przechodnia albo brzmienie
czyjego gosu nawodz na pami - jakeby inaczej - t jedn, jedyn osob - i naprawd
mona by umrze z tsknoty wprost na zakurzonym chodniku.
Albo siedzi si w klasie i niespodziewanie na cyfry w zeszycie nakada si - jak ywy
- obraz czyjej rki z dugopisem, pochylonej gowy, cienia pod rzsami... syszy si ten

niepowtarzalny gos, objaniajcy, jake cierpliwie, zawioci geometrii - i gotowe. Bl w


sercu, zy w oczach, czowiekowi robi si wszystko jedno. Dwja nie dwja, nagana,
obnione sprawowanie - jakie to moe mie znaczenie? wiat widzi si w odcieniach
mrocznych i pospnych, przyszo maluje si przed czowiekiem pesymistycznie.
Wspomnienia i wizje pojawiaj si coraz bardziej natrtnie, zupenie jakby kierowane byy
przez tajemniczy mechanizm o wci wikszej szybkoci obrotw. Poniewa y z tym nie
mona, chciaoby si wymaza te wspomnienia z pamici - co do jednego - a rwnoczenie
nie chce si straci adnego z nich, bo s ju ostatnim skarbem, jaki si ma.
Biedna Kreska.
Jej ycie toczyo si na pozr po dawnemu, co j sam zdumiewao. Po dawnemu
poruszaa si, oddychaa, pracowaa, jada, odrabiaa lekcje. Machinalnie farbowaa swoje
stare kiecki, szya na zamwienie, chodzia nawet do kina (unikajc jedynie z uporem filmw
o mioci) i sprztaa dziadkowi mieszkanie, bez powodzenia zreszt.
Ale to ju nie bya dawna Janka Krechowicz. Poblada, smutna, podkronymi
oczami, z mglistym wzrokiem - wygldaa jak wasny, kiepski w dodatku, portret
akwarelowy.
Co przede wszystkim rzucao si w oczy - to, e wszelka rado w niej wygasa.
Przestaa nawet dba o ubir, wcigaa na grzbiet byle co, no bo dla kogo tu si trudzi?
Prawdziwym elegantkom i tak si nie dorwna, kiedy si, jak Kreska, nie dysponuje niemal
adnymi finansami. Wic nie warto. Nic nie warto. Bo - dla kogo?...
W tym to stanie ducha zadzwonia ktrego popoudnia do Borejkw. Ida, ktra lubia
si stroi, a u ktrej tendencja ta ostatnio wzmoga si zauwaalnie, zamwia u Kreski
pikowan kamizel ze starych atek kretonowych. Dzwonic do tych znajomych drzwi,
Kreska pomylaa, e niezalenie od kamizeli trafiaby tu prdzej czy pniej. Znaa
Borejkw od dawna, ilekro przyjedaa do Poznania w odwiedziny, dziadek prowadzi j do
czterech wesoych dziewczt albo zaprasza je wszystkie na lody. Po nieszczciu, jakie
spotkao Kresk ubiegej zimy, wanie dom Borejkw, dotknity takim samym
nieszczciem, by tym miejscem na ziemi, gdzie rozumiano j najlepiej. Powinna bya
waciwie przewidzie, e i z tym swoim najnowszym zmartwieniem przyjdzie tu wanie nawet nie po to, by o nim mwi, i nie po to, by j pocieszano - ale eby przyoono jej do
serca yczliwo, jak przykada si plasterek na ran.
Pora bya niemal wieczorowa i na ciemnych schodach pachniao wieo upieczonym
ciastem. Drzwi otworzya Gabrysia w spranych dinsach i swojej odwiecznej kraciastej
bluzce, piastujc na biodrze liczn malutk creczk. Gabrysia bya umiechnita jak

zawsze, na przekr wszystkim dramatycznym wydarzeniom, jakich nie szczdziy jej ostatnie
lata. Kresk tak zastanowio to dziwne a rzadkie zjawisko, e nie powiedziaa nawet dzie
dobry, tylko, wchodzc do przedpokoju, wypalia z miejsca:
- Jak ty to robisz, e nie jeste smutna?
- Opowiadam sobie dowcipy - odrzeka Gabrysia, prychna miechem i dodaa: Wa, Janeczka. Dawno ci tu nie byo.
okciem zatrzasna drzwi, wymierzya Kresce przyjacielskiego kuksaca i powioda
j do duego, zagraconego, nieporzdnego i uroczego pokoju o zielonych cianach. Pord
najprzerniejszych, nienowych i niepiknych sprztw na honorowym miejscu Pysznio si
tu nowiutkie, biao lakierowane eczko z kolorow pociel i ca fur zabawek. Przy stole,
jak zawsze zarzuconym ksikami i czasopismami, stao wysokie krzeseko, do ktrego to
mebla Gabrysia wanie wsadzia Pyzuni, by podj przerwan czynno wpychania w ni
kaszki na mleku.
- Pyzo - powiedziaa czule. - Jedz kaszk, bo nie uroniesz ani centymetra!
- Nie cie! - owiadczya radonie Pyza, dziecko dziedziczce wida po swojej matce
nie tylko pogod ducha, ale i niezomny charakter.
- Jak si czuje profesor? - spytaa Gabrysia, zapominajc na chwil o kaszce.
Kreska westchna, jak zwykle ostatnio, kiedy mylaa o dziadku.
- Smutny i milczcy - powiedziaa. - No i z sercem wci niedobrze.
Gabrysia milczc patrzaa w yeczk.
- Bardzo go lubi - szepna.
- A on ciebie.
- By najlepszym nauczycielem i wychowawc, jakiego widzia wiat - wojowniczo
owiadczya Gabrysia. - To nie do pojcia, e on wanie nie moe ju uczy.
Kreska umiechna si smtnie i pokiwaa gow.
- Dlaczego nie chce widzie nikogo z nas, nikogo z dawnych uczniw?
- Chce. Tylko...
- Nie, nie chce, Janeczko. Nie chce. Cesi prawie wyrzuci za drzwi, Pawekowi
powiedzia, eby nikt do niego nie przychodzi... Nie chce nas...
- Chce. Jestem pewna. On... ja myl, e nigdy jeszcze tak was wszystkich nie
potrzebowa.
- To co, przyj? Ja te chciaabym go zobaczy. Nie widziaam go od wrzenia.
- No jasne, e przyjd. Jeste taka wesoa i pogodna. Powinna przyj wanie teraz. Kreska spojrzaa z wahaniem na Gabriel i niemiao powiedziaa: - Wanie o to chciaam

ci zapyta, odkd weszam. Ty sobie daa rad ze wszystkim. adne nieszczcie ci nie
zamie. Jeste wci radosna, a jak to si robi? Jak mona by radosnym na tym strasznym
wiecie?
- Nie mona, a trzeba - mrukna Gabrysia, ocierajc brdk dziecku. - Ciapku
jeden, Pyzo okropna, na dzi ci daruj, bo ta kasza ju jak ld. Ty wiesz, Kreska, co to za
bystra osoba? Kaszy nie tknie, ale zobaczysz, co si bdzie dziao, jak jej dam parwk!
- Palwk! - oywio si dziecko w sposb widoczny.
- O, wanie - Gabrysia odsuna przemyln konstrukcj z ksiek, za ktr schowany
by pmisek z pokrywk. Wyja spod niej cienk kiebask i podaa dziecku, ktre rzucio
si z entuzjazmem na jado. - Widziaa? Skd ja mam bra tyle parwek? - spytaa
retorycznie Gabrysia. - Wracajc do tamtej sprawy - powiedziaa, odchylajc si w krzele i
kierujc na Kresk ywe spojrzenie. - Nikomu nic nie przyjdzie z tego, e ja si rozklej.
Pamitasz, co twj dziadek mawia? e umiech bywa aktem mstwa, e smutek to sabo i
postawa zbyt wygodna. By radosnym i dobrym, kiedy wiat jest smutny i zy, to mi dopiero
odwaga.
- Ja nie myl, Gabrysiu, e wiat jest zy. Myl, e jest pikny. Tylko czasy, w
ktrych yjemy, s straszne.
Gabriela spojrzaa uwanie na Kresk ciepymi, mdrymi oczami. Potem wlepia jej
kuksaca i powiedziaa:
- Ciel jeste. A czy kiedykolwiek byy inne czasy? Co te ty bredzisz, Janka, wiat
zawsze by taki sam - peen mioci i nienawici zarazem, dobra i za, kamstwa i prawdy. To
e nas przypadkiem zo dotyka, nie znaczy wcale, e jestemy szczeglnie pokrzywdzeni.
Trzeba to przyj jak jeszcze jedn prb, ktr nam los zada - i spokojnie robi swoje.
- Co niby? - spytaa z rezygnacj Kreska. - Co w ogle mona robi w takich
beznadziejnych czasach, z tak niepewn przyszoci w perspektywie?
- Boe, no to samo, co w kadych innych: myle. Wybiera. Walczy. Doskonali
si. Kocha...
Kresce rumieniec wypyn na twarz i czoo. Zacia usta i odwrcia si z desperacj.
- Ooo... - zrozumiaa Gabriela. - No, nie mw. Kopoty sercowe?
Kreska milczaa jak purpurowy gaz.
- Patrzcie, pastwo, a ja mylaam, e ona ma powane problemy! - zawoaa
dziarskim gosem Gabriela. - No nie, tym to si w ogle nie przejmuj! Popatrz na mnie, m
mi uciek na antypody, Pyzunia nawet go nie obchodzi... - tu jednake gos Gabrysi wyranie
si zaama. - A ja si przecie trzy - trzy - mam, prawda?...

- Prawda - mikko przyznaa Kreska. Chwila ciszy.


- A w kadym razie udaj, e si trzymam - uzupenia rzeczowo Gabrysia.
- Dobrze ci to wychodzi - szepna Kreska.
Znw cisza. Dziecko ciamkao parwk, a zza drzwi sycha byo podpiewywanie
Natalii: - Szczekaj ju psy, skoczya si wolna sobota...
- Tak naprawd - powiedziaa nagle Gabriela wci tym samym pknitym gosem tak naprawd, Janeczko, to tym wanie koniecznie trzeba si przejmowa. T jedn spraw...
mioci.
- Od tego ona jest, eby si ni przejmowa - zgodzia si Kreska.
- Wanie. Czasami nawet - dodaa Gabrysia. - Czasami nawet... mona sobie
ewentualnie... troszeczk popaka.
- Uhm - przytakna Kreska.
3.
Popakay sobie razem przez dziesi sekund i troch im ulyo. Moe pakayby i
duej, ale niespodziewanie otworzyy si drzwi i do pokoju wkroczya zamaszycie mama
Borejko z cukiernic i talerzem penym wieutkiej szarlotki. Gabrysia natychmiast zrobia
min dziarsk, ale Kreska nie zdya i mama Borejko skarcia je obie wzrokiem.
- Powinnycie si nawzajem podtrzymywa na duchu, a nie dosmuca! - powiedziaa
mimochodem a surowo. - Gabriela, prosz natychmiast sprztn ten mietnik ze stou.
Janeczka, wytrzyj nos i ustaw krzesa. Bdziemy je podwieczorek.
W drzwiach, zwabione woni ciasta, pojawiy si teraz Natalia i Patrycja, za nimi za,
poprzedzana gbokim ochrypym kaszlem, zmaterializowaa si Genowefa Pompke we
wasnej osobie.
Z pocztku patrzaa w najbardziej haaliwy punkt pomieszczenia, to jest w Gabrysi,
ktra wanie wyjmowaa z wysokiego krzeseka swoj Pyzuni i caowaa j w karczek,
wywoujc tym fontann piskw i chichotw. Lecz potem wzrok Genowefy - peen zadumy i
tsknoty - przesun si na inne osoby i oto nagle cay pokj zawibrowa jej dononym
wrzaskiem:
- Kreska!!! Kreseczkaaa!!! - mignwszy przez pokj jak strzaa, Genowefa z
rozbiegu wskoczya Kresce w ramiona i zawisa na jej szyi, wciskajc nos w mokry jeszcze
policzek dziewczyny.
Skonsternowana Kreska staa jeszcze chwil bez ruchu, piastujc w objciach w
sodki, pachncy gum do ucia i czekolad, nieco lepki i silnie przybrudzony ciar.

Wreszcie si jej zabrako, wic postawia ma na pododze, przykucna przed ni i


powiedziaa:
- Cze i czoem. Mio ci znw zobaczy. - Prawd mwic, wcale nie byo jej mio,
bo na widok Genowefy stan jej przed oczami - w caej swej okropnoci - tamten wieczr w
Operze. Ale c temu winna bya ta maa? - No, jak? - spytaa Kreska pogodnie. - Skd tu si
wzia, hm?
Ale radosne byy te czarne lepka! Caa buzia, usmarowana czekolad, promieniejca
szczciem, zrobia si w umiechu wrcz poprzeczna.
- Przyszam do Idy na obiadek - wyjaniy szczerbate usta. - Bo ja staam w bramie ze
Sawkiem i wesza Ida, i on powiedzia, e...
- Cisza!!! - rykna Ida z przedpokoju, zreflektowaa si i dodaa ze sztuczn swobod:
- Dajcie temu dziecku czekolady czy co. Zapchajcie mu wreszcie ten dzib!
Kreska odgarna maej potargan grzywk.
- Czekolad to Genowefa ma nawet na czole - zauwaya.
- Bo oni tu maj tak pyszn, z orzechami. Amerykask - wyjania Genowefa,
patrzc na Kresk rozkochanym wzrokiem.
- Paczka z Chicago - dodaa Gabrysia. - Ta pani znw napisaa bardzo miy list.
Wszystko o nas wie, o ojcu te. Przysaa mnstwo wzruszajcych drobiazgw, nawet gumk
krawieck. Chcesz troch?
- Jasne! - zapalia si Kreska. - Dajcie od razu kawaek, wszyj w t Idy kamizelk.
Zaraz, gdzie si podziaa Ida?
- W tej chwili wysza - znaczcym tonem odpowiedziay Natalia i Patrycja i
jednoczenie zaniosy si znaczcym chichotem.
- To szkoda - stwierdzia Kreska. - To ja si nawet nie dowiem, czy jej si przyda ta
kamizela.
- Oj, przyda si, przyda! - powiedziay znaczco Natalia i Patrycja i jednoczenie
znaczco zachrzkay.
- A co si dzieje? - zamiaa si Kreska. Gabrysia prychna.
- Te dwie wariatki wkraczaj w wiek dojrzewania. Suchajcie, pryszczate, takimi
michami - chichami moecie Idusi zdrowo dokuczy. A moe tego wanie chcecie, co?
Zawi was drczy czy jak?
Natalia i Patrycja zaczy si zaklina, e nic podobnego, w pokoju znw si zrobio
haaliwie i wesoo, z kuchni gwizda czajnik. Przyniesiono herbat i odbyo si rozkoszne
picie i gawdzenie oraz poeranie wspaniaego ciasta. Potem obdarowano Kresk

dziesicioma metrami bezcennej gumki, paczk herbaty dla dziadka oraz past do zbw - a
przez ten cay czas Genowefa tkwia u boku swojej Kreseczki - ciasno przytulona, spokojna,
bezpieczna i szczliwa.
Kreska czua si podobnie. Plasterek Borejkw zosta ju przyoony i chyba nawet
przyrs jej do serca - w kadym razie wyranie odczuwaa jego kojce i rozgrzewajce
dziaanie.
W kocu jednak trzeba byo zebra si i odej; dziadek nie lubi zbyt dugo zostawa
sam w domu. Kreska podniosa si - i wstaa te Genowefa. Po czym, jakby to si rozumiao
samo przez si, bez sowa podya za Kresk do przedpokoju. Tam wdziaa boty i naoya
kouszek oraz berecik.
- Idziemy! - zakomenderowaa, sigajc do klamki. - Dzikuj za bardzo pyszny
obiadek i wszystko - rzucia z czystej uprzejmoci. Wypado to dosy zdawkowo. Ch
znalezienia si sam na sam z uwielbian Kreseczk gasia wida w Genowefie wszelkie inne
emocje.
Kreska ubraa si pospiesznie, wyuskujc swj paszcz z przeadowanego wieszaka.
Podczas gdy Natalia i Patrycja egnay si z Genowef, upychajc jej po kieszeniach
paczuszki gumy balonowej z Chicago, mama Borejko wzia Kresk na stron.
- Janeczko - szepna. - Co to za dziewczynka, czy ty j dobrze znasz?
Spojrzay obie naraz na szczliw Genowef. Z wypiekami na policzkach, z oczami
jak gwiazdy, rozdziawiajc si w stuprocentowym umiechu, dziewczynka chona jakie
Gabrysine arciki, nie spuszczajc wzroku z jej wesoej twarzy.
- Mylaam, e dowiem si czego od pani - odrzeka cicho Kreska. - Widziaam j raz
w yciu... w Ope... rze - a mierzcha a samo wspomnienie. - Wiem, e mieszka na Norwida,
w tych nowych blokach.
- Na Norwida - powtrzya pani Borejko. - I nazywa si Pompke.
- Bombke.
- Tak, Pompke, mwi przecie. Co dziwnego jest z tym dzieckiem, nie umiem tego
sprecyzowa, ale czuj... czuj to przez skr - powiedziaa szeptem pani Borejko i
wzdrygna si jak od nagego dreszczu. - Siedziaa u nas p dnia i ani razu nie wspomniaa o
domu czy rodzicach - ani swkiem! Ale powiedzmy, e to wcale nie jest dziwne.
Powiedzmy. To jednak dziwne jest co innego: e ona tak namitnie si garnie do obcych
ludzi. To jest a... przejmujce - pani Borejko spojrzaa Kresce prosto w oczy i powiedziaa
z naciskiem: - Janeczko, odprowad j, prosz, do domu. A potem daj mi zna, gdzie ona
mieszka. Dokadnie. Jako tak czuj, e musz to wiedzie. Bo inaczej stanie si co zego.

4.
Ale Kreska nie spenia proby pani Borejkowej. Mimo e naprawd zamierzaa to
uczyni.
Nie wyszo, po prostu.
Kiedy znalaza si z Genowef na ulicy, byo prawie ciemno. Pochmurne niebo,
mikkie i obwise jak flanela, otulao dachy i kominy; agodna szaro osypywaa si na ulice;
brudnawy nieg, tu i wdzie rozmiky, tu i wdzie odgarnity na boki, szpeci trotuary,
przeobraajc si w stojce, smtne i czarne kaue. Genowefa z ca satysfakcj wlaza w
jedn z nich.
- Co robi my? - spytaa radonie, nie wypuszczajc ze swej lepkiej rczki doni Kreski.
Kreska, ktra miaa szczery zamiar odprowadzi ma do domu, a nastpnie wrci do
siebie i zaj si lekcjami - teraz poja, e proponowanie Genowefie czego takiego, wobec
ogromu jej radoci jej oczekiwa, byoby zwykym grubiastwem.
- Zapraszam ci na lody - powiedziaa. - Do Hortexu. - Po czym zreflektowaa si i
dodaa: - Nie, na lody nie, bo kaszlesz. Na krem.
- Co si martwisz, ja cigle kaszl - beztrosko rzucia Genowefa. - To samo przejdzie.
- To przejdzie w zapalenie puc, chod no szybciej, pitka jedzie - zarzdzia Kreska. Jak podbiegniemy, to za chwil bdziemy na Gogowskiej.
Ale to tylko jej zaleao na popiechu. Nie Genowefie. Genowefa chciaa by z Kresk
jak najduej. Tote ocigaa si, jak moga, powczya nogami, przystawaa co chwil zdyy do tramwaju tylko dlatego, e pitka musiaa przystan, by przepuci dugi sznur
wozw milicyjnych, cigncych od Placu Mickiewicza i kierujcych si na Kochanowskiego.
Ostatni z nich przejecha, odprowadzany wzrokiem wszystkich przechodniw, pitka
zakrcia ze zgrzytem i oskotem, i znalaza si na przystanku wanie wtedy, gdy Kreska i
Genowefa tam dotary.
Zaraz potem z cikiego nieba lun cichy i ciepy deszcz, jakby natura wanie
odczua potrzeb dokadnego umycia tego szarego i smutnego zaktka Polski.
W Hortexie te byo szaro, a przy tym toczno. Kreska usadzia ma przy czarnym
stoliku pod oknem, sama za posza w kolejk do kasy. Nie miny jednak i cztery sekundy,
jak Genowefa znalaza si przy niej. Oczywicie, stolik zajto w mgnieniu oka, i kiedy Kreska
nabya wreszcie porcj rozmikych truskawek z kleksem bitej mietany - nie byo ju gdzie
usi. Poszy wic przez ca dugo baru, rozgldajc si za skrawkiem miejsca, i znalazy
je w odlegym kcie pod fikusem, przy stoliku zajtym przez rozczochranego staruszka.

Staruszek mia wielki nos jak pomidor, a na nim okulary, i z zajciem oddawa si lekturze
nie nowej ju gazety New York Times. By tak zaczytany, e ich niemal nie zauway.
Usiady.
Dalekie to wszystko byo od wygody i przyjemnoci, ale Genowefie najzupeniej
wystarczao. Oblizaa yeczk i z bog min rozejrzaa si wok.
- Nigdy tu nie byam - oznajmia. - Ojejusiu, ale to jest pyszne! - jada krem z zapaem
bardziej chyba odnoszcym si do sytuacji ni do przysmaku.
- Czy... nie powinna by ju w domu? - spytaa Kreska przebiegle, niczym
prawdziwy detektyw.
- Nie - pada krtka odpowied.
- Pewnie rodzice jeszcze nie wrcili z pracy? - badaa ostronie Kreska.
Genowefa napchaa w usta truskawek i umiechna si wymijajco.
Kreska pomylaa, e pani Borejko troch przesadza. Rodzice Genowefy pracuj
zapewne do pna, a dziecko azi samopas. Byo to smutne, ale nie zagadkowe. Z pewnoci
te w sytuacji Genowefy nie byo niczego dramatycznego: bya dobrze ubrana, dobrze
odywiona i dobrze rozwinita. I o co jeszcze chodzi?
. - A klucz od mieszkania pewnie nosisz na sznurku, na szyi. Co? - spytaa dla
uzupenienia caoci obrazu.
Dziewczynka spojrzaa na ni ze zdziwieniem.
- Skd - odpara.
Nim jednak Kreska zdya zada nastpne pytanie, ujrzaa co, co sprawio, e
pyncy rumieniec wyla si biedaczce na twarz, a tchu zabrako jej zupenie na przecig
dobrych paru sekund.
Oto przez gwarny tum przedziera si rozemiany Maciek Ogorzaka lnic z daleka
jasnozot czupryn i biaymi zbami, w rkach trzyma po miseczce deseru lodowego
Ambrozja. Za Makiem podaa rozemiana Matylda, transportujc z wdzikiem dwie
herbaty ekspresowe. I oczywicie szukali wolnego miejsca.
Jeeli oni j teraz tu zobacz... Kreska siedziaa zwrcona twarz do kasy. Genowefa
za, przeciwnie, zajadaa swj deser na wprost wielkiego okna. eby ich tylko nie
zauwaya... Kreska upucia yeczk - stary, dobry sposb - i schylia si pod st, bawic
tam tyle czasu, ile - wydawao si jej - bdzie potrzebowa Maciek, eby znale wolny stolik.
Niestety, wolnych stolikw nie byo. I kiedy Kreska wyjrzaa spod stou, Maciek i
Matylda wci jeszcze stali - tyle, e duo bliej - i rozgldali si bezradnie. Teraz ju tylko
kwesti czasu byo nieuniknione spotkanie. Kreska siedziaa na swoim stoku, nisko

spuciwszy gow, i bagaa w duchu rozczochranego staruszka, eby nie dopija herbaty i nie
skada gazety, bo gdyby zwolni miejsce, cignby niechybnie poszukujcy wzrok Macieja.
Kochany staruszek czyta jednak zapalczywie, od czasu do czasu wydajc zadowolony
rechocik; by dopiero w poowie artykuu wstpnego i ani myla dopija herbaty. Za to
Genowefa, dziecko bystre, nieomylnie wyczua, e Kreska jest w stanie napicia. Podniosa
znad kremu czujny wzrok, popatrzaa na kryjc si Kresk, rozejrzaa si po sali, i z gbi
trzewi rykna:
- Maciu!!!
Tum wok umilk, dziesitki oczu wpatrzyy si w Genowef, ktra w rozchestanym
kouszku, z nosem biaym od bitej mietany, staa z wycignitymi rkami i z miosnym
uniesieniem wymalowanym na szpetnej twarzyczce.
Kresce poblady usta i zapony uszy. W tej wanie chwili dostrzega j Matylda.
Umiechna si wyrozumiale i szepna co Makowi do ucha. Po czym oboje zaczli si
przeciska w stron, gdzie siedziay Kreska z Genowef.
Tego ju byo dla biednej Kreski za wiele. Salonowe rozmwki z par szczliwych
zakochanych to co, do czego nie bya zdolna dzisiaj i nigdy zdoln zapewne nie bdzie. Poza
tym, daa sobie przecie sowo, e nie odezwie si do Maka ju nigdy w yciu.
Zblada, umiechna si biaymi wargami, wstaa od stolika i bez sowa oddalia si
ku bocznemu wyjciu.

RODA, 16 LUTEGO
1.
Zimny, przykry dzie. Mokre nogi. Lodowata bryja na chodnikach zlanych brudn
wod.
Piotr Ogorzaka, brat Macieja, przemarz do szpiku koci. Ledwie wyskoczy - nieco
ogrzany - z tramwaju numer trzynacie, znw zib przeszy go na wskro, zagbiajc si w
kady zakamarek ciaa jak igy lodowe. Przyczyn tego drastycznego stanu, w jakim si
znalaz Piotr Ogorzaka, sta si granatowy skafander.
Pan Piotr by czowiekiem nieco po trzydziestce, bardzo wysokim i szerokim w
barach. Lubi ubiera si zim w sportowy skafander z kapturem - i wanie co takiego mia
teraz na sobie. Tylko e to nie by jego skafander. To by skafander Macieja. Za krtki w
pasie, za krtki w rkawach i nie dopinajcy si na piersi. Na skutek niepojtej zaiste pomyki
modszy brat Piotra, luby Maciu, wyszed dzi rano z domu w skafandrze koloru khaki,
nalecym do Piotra, swj, granatowy, pozostawiajc na wieszaku.
Pan Piotr otrzsn si z irytacj, wzdrygn z zimna, schowa czerwone rce o
spierzchnitych nadgarstkach do kieszeni, ktre i tak byy za pytkie - i skulony, kusem
przebieg odlego dzielc go od domu.
Brama. Cieplej. Chwaa Bogu.
Na schodkach podestu, nalecego do parteru, siedziaa dziewczynka w czerwonym
berecie i rzewnie pakaa.
- Co si stao? - spyta pospiesznie pan Ogorzaka, ktry w tej chwili o niczym
bardziej nie marzy ni o szklance gorcej herbaty wypitej po solidnym tustym obiedzie z
gorc tust zup i gorc pieczeni z kartofelkami. I kapust. Jednake by dobrym
czowiekiem, a wasne cikie przejcia uwraliwiy go dodatkowo na niedol innych. Obok
kogo takiego, rzewnie paczcego na brudnych, ciemnych schodach, Piotr nie umiaby
przej obojtnie.
- Co si stao, malutka? - spyta wic znowu.
Ta jakby tylko na to czekaa. Podniosa zalan zami twarz, spojrzaa na pana Piotra i
wychlipaa:
- Nie ma ich w domu...
Pan Piotr z namysem pogadzi sw dzik brod ciemnoblond.
- Hm... To wszystko? - zapyta. Dziewczynka pokiwaa gow, wci wylewajc zy.
- E, to jeszcze nie tragedia - pan Ogorzaka potarmosi ma za ucho. - Nie pacz. Nie

ma ich, ale przecie przyjd - tu umiechn si do maej krzepico, przy czym piwne jego
oczy zmruyy si bardzo sympatycznie, a kdzierzawe brwi, dotd opuszczone nad nosem,
uniosy si wesoo ku grze.
Wtedy stao si co dziwnego.
Paczca dziewczynka przestaa paka tak nagle, jakby jej odcito dopyw wody.
Wstaa, pocigna nosem i wzia Piotra za rk.
- Te tak myl - powiedziaa rzeczowo, jakby odpowiadajc na jego prob. - Dobrze,
wic pjd na obiadek do ciebie.
- Prosz? - wyrwao si zaskoczonemu Piotrowi.
- Dzikuj - z godnoci odrzeka dziewczynka i podniosa na niego wilgotne, lnice
oczy w kolorze jeyn. - No? To co? Idziemy?
- O - rzek pan Ogorzaka i si zastanowi. - Suchaj, hm... maa. Nie chciabym ci
zmartwi, ale... istnieje moliwo, e u mnie nie ma adnego obiadu...
- To nic - odparo dziwne dziecko. - Usmaymy sobie jakie jajka.
- Hm - mrukn pan Ogorzaka. - Jajka, powiadasz...
- Jajka - przytakna. - Mog je nawet sama usmay. Ja umiem smay jajka na
czternacie sposobw. Nauczy mnie mj tatu, ktry jest szefem kuchni w hotelu Merkury.
- No, no - rzek pan Ogorzaka. - Kto by pomyla. No, no. Ale historia!
2.
Maka wci jeszcze nie byo.
Jak przewidywa pan Piotr, nie byo te obiadu. Kuchnia zapuszczona, naczynia stay
w zlewie, a w lodwce nie byo nic poza jajkami, masem rolinnym i podwid cytryn.
- S jaja - powiedzia pan Ogorzaka. - Znaczy, jednak bdziemy je - zdoby si na
krzepicy umiech w stron dziewczynki. - Suchaj, maa, jak ty tam masz na imi...
- Genowefa Zombke.
- Ja jestem Ogorzaka. Wic suchaj, Geniu. Plan jest taki: zaczniemy od szybkiego
zmycia naczy...
- Ja umiem! - wykasaa Genowefa.
- ... Doskonale. Umyjesz je. A przez ten czas bdzie nam si gotowa zupa w proszku.
W czasie za, gdy bdziemy je t zup, dojd jajka sadzone.
- Do czego dojd? - chciaa wiedzie Genowefa.
- No... tak si mwi. Dosma si, rozumiesz?
- Rozumiem. Dziwnie to nazywasz.

- Inaczej ni twj tata, co? - zamia si pan Ogorzaka. - Kim to on jest?


- Docentem - odpowiedziaa machinalnie dziewczynka. - Ale to ja bd sama smay
jajka, dobrze?
- Zgoda - mrukn Piotr.
Doskonale pamita, e wedug poprzedniej wersji tata Genowefy mia by szefem
kuchni w hotelu Merkury. Ale zasadniczo nie lubi by niedyskretny, a zwaszcza nie
cierpia wszelkiego rodzaju przesucha.
- Spjrz tu, zajrzyj w t szuflad - widzisz, jaki wybr?
W szufladce kredensu patao si z dziesi paczuszek z zupami w proszku oraz wiele
interesujcych a rnorodnych drobiazgw. Genowefa zapucia tam wcibskie oko.
- Ojejusiu, ale masz fajnie, stary - powiedziaa z uznaniem. - A co to, zbierasz korki?
Jedna dziewczynka.,. Arieta... te zbiera korki. Od wdki i denaturatu.
- Nie, nie to, ebym kolekcjonowa... - wyjani pan Ogorzaka - i rozwin z
przyjemnoci temat. - Lubi sam sobie sporzdza spawiki do wdek. Wycinam je,
rozumiesz, z korka po winie, wygadzam papierem ciernym, nastpnie przy pomocy farby
olejnej maluj kolorowe paseczki...
- I co z tym potem robisz? - spytaa zasuchana Genowefa, podpierajc brod rkami.
- Przytwierdzam do yki nylonowej.
- A yk?
- A yk do wdki.
- A wdk?
- Co wdk?
- Do czego przytwierdzasz wdk?
- No, trzymam j w rce, po prostu.
- Ale po co?
Piotr Ogorzaka musia si a otrzsn z osupienia.
- Genowefo - rzek. - Czyby nie wiedziaa, do czego suy wdka?
- Do czego suy wdka? - spytaa ciekawie Genowefa.
- Do owienia, Genowefo, ryb! - rzek z moc Piotr Ogorzaka.
- Sieci? - ucieszya si dziewczynka. - To ja wiem. Widziaam sieci w telewizji. Czy
ty jeste rybakiem?
- A, nie. Rybakiem nie. Niestety.
- To kim jeste?
Pan Piotr zastanowi si, milcza przez chwil i westchnwszy powiedzia:

- Bankrutem.
- Co?
- Albo raczej... kim, kto wszystko straci... odrtwia... ale yje i jeszcze si nie
podda. Co tam, wszystko jeszcze moe si polepszy, no nie?
- Na pewno!
- To co, jak zup wybieramy?
Genowefa tkna palcem w najbardziej kolorow paczuszk.
- Ziemniaczana Florida - przeczyta pan Ogorzaka. - No, moe by. Ona jest
jadalna.
Umyli naczynia, ugotowali zup, zjedli j i zabrali si do smaenia jaj. Przy tej
sposobnoci Genowefa, zgodnie z pogldem pana Piotra, okazaa umiejtnoci godne raczej
crki docenta ni szefa kuchni hotelu Merkury. Mwic zwile - nie miaa bladego pojcia
o smaeniu jaj. Za to mynkiem do pieprzu krcia perfekcyjnie.
- Wiesz co, Ogorzako? Lubi ci bardzo - wyznaa czule.
- Dzikuj - speszy si pan Piotr i chrzkn. - Geniusiu, Ogorzaka to moje nazwisko.
Moesz mnie nazywa pan Piotr po prostu.
- A pan Piotru mog?
- Te.
- To dobrze. To suchaj, panie Piotrusiu, to ja teraz umyj naczynia.
To przynajmniej potrafia. Zmya talerze po obiedzie troch niewprawnie, ale
wystarczajco dokadnie, lubujc si wrcz kad minut tego zajcia. Ustawia talerze na
suszarce, ykna herbaty i posza oglda mieszkanie, zapytawszy uprzednio, czy mona. Pan
Piotru nie wyrazi sprzeciwu. Prawd mwic, po jedzeniu i herbacie oczy zaczynay mu si
klei, zwaszcza e dzisiejsza jazda do Piy i z powrotem, w skafandrze Macieja i nie
dogrzanej furgonetce subowej, daa mu si mocno we znaki. Poza tym, mina ju pora jego
zwykej drzemki poobiedniej. Oczywicie, w jego wieku moe troch nie wypadao oddawa
si poobiednim drzemkom, byy przecie do niedawna w jego yciu okresy tak wytonej
dziaalnoci, e sypia po dwie - trzy godziny na dob... ale teraz jest pusto. Maciek te si
gdzie zapodzia. Wypado mu chyba co wanego, bo zapomnia nawet o zakupach. Gdzie
on biega? Ju prawie wp do szstej...
Pan Piotr przenis si na swj tapczan.
- Bdziesz spa teraz? - domylia si Genowefa. Siedziaa na pododze i ogldaa jaki
gruby album z reprodukcjami. - Mam sobie i?
Pan Piotr spojrza na ni spod opadajcych powiek.

- A nie bdzie ci przykro?


- Troch bdzie - przyznaa ona. - A tobie?
- O, tak - zgodzi si sennie pan Ogorzaka.
- Nie martw si, jeszcze si zobaczymy - pocieszya go Genowefa umiechajc si
szeroko i pokazujc rowe, bezzbne dziseka. - Wpadn na obiadek w jak niedziel, co
ty na to?
- Bmmm... zachwy... cony... - wymrucza sennie pan Piotr.
- To cze i czoem. Spij sobie teraz. Ja pjd do pastwa Borejkw. Tam jest taka
Gabrysia, taka wesoa, z krtkimi wosami...
- Mmm... kojarz... - wymamrota pan Piotr, z trudem unoszc powieki.
- Jej m uciek na koniec wiata. Po dolary.
- A to winia - otrzewia nagle pan Ogorzaka.
- A ona nie czeka na niego z talerzem.
- Z czym? - pan Piotr podnis gow znad poduszki.
- Z talerzem. Do zupy. Na tat to czekaj. Z talerzem. Do zupy. Ten tata gdzie jest...
- Ja wiem, gdzie on jest - powiedzia ju cakiem trzewo pan Ogorzaka.
- Ta Gabrysia wczoraj pakaa - poinformowaa go pgosem Genowefa. - Smutno jej
chyba, e ten m zwia. Czy ty masz on?
- H?! - pan Piotr by wstrznity nagym zwrotem w rozmowie. - Nie mam.
- A narzeczon?
- Nie! Genowefo, dlaczego o to pytasz?
- Nie, nic... - bkna dziewczynka. - Pomylaam, e moe... Ale ty si pewnie
rozgniewasz...
- No, co tam?
- e mgby czasem zabra t Gabrysi do kina. Przecie ty te jeste smutny.
- Ja?!
- Tak. Mog i z wami, jakbycie chcieli. Bo ja te czasem jestem smutna. Widziae
film Charlie Brown i jego kompania?
- Nie. Suchaj, Geniusiu...
- Sucham, sucham!
- Jeste bardzo mi dziewczynk...
- Naprawd?! - zapiaa uszczliwiona Genowefa Zombke.
- ... bez wtpienia. Jednake radzibym ci nie interesowa si tak bardzo yciem
ssiadw... i moim. Wiesz, po prostu nie wszyscy to lubi. Ja osobicie wolabym, eby nie

organizowaa mi, hm, rozrywek.


- O, szkoda - zmartwia si Genowefa. - No, ale jak chcesz. Dobrze. To pij sobie
teraz. Ja pjd do Borejkw. Moe wrcili.
- Tylko, Genowefo...
- Co?
- Nie opowiadaj tam... a zreszt nic, nic - mrukn pan Ogorzaka z pewn irytacj i
pooy si na wznak, gwatownie zamykajc oczy.
- To cze i czoem - powiedziaa niepewnie Genowefa, przykrya go pledem po uszy i
pocaowaa - ku nieopisanej konsternacji Piotra - prosto w czoo. Definitywnie tym sposobem
odpdziwszy ode senno, ubraa si i na palcach opucia mieszkanie, cichutko zamykajc
za sob drzwi.
3.
Panu Piotrowi nia si wysoka blondynka, ciskajca z furi o cian mnstwem
talerzy. Sen mia charakter koszmaru i by niebywale mczcy. By przy tym do tego stopnia
sugestywny, e pan Piotr po nagym przebudzeniu odruchowo spojrza pod cian, jakby
sprawdzajc, czy nie le tam jakie skorupy. Otrzsn si z ulg, widzc zakurzony stos
gazet i buty narciarskie San Marco, pozostao po epoce sukcesu. Nastpnie zerkn na
zegarek (bya sidma) i uprzytomni sobie, e dzwonek u drzwi terkocze jak na alarm.
Otworzy.
- No, nareszcie! - z wyrzutem rzek Maciek, zarowiony na twarzy i odziany w
skafander koloru khaki.
- Co nareszcie, jakie nareszcie, czy ty nie masz klucza? - zdenerwowa si na ten
widok Piotr.
- No, wanie nie mam. Oba s w skafandrze.
- W ktrym?! - wybuchn starszy brat.
- No, w granatowym - spokojnie rzek Maciek. Rozebra si, powiesi skafander khaki
w korytarzu i przeszed do kuchni, gdzie wypi reszt zupy ziemniaczanej wprost z garnka i
zagryz to chlebem.
- Jak to si stao, e pomylie skafandry? - spyta Piotr z wysilonym spokojem.
Maciek umiechn si rozbrajajco.
- Piotru - rzek, ocierajc usta. - Ja si nie pomyliem. Tylko ten granatowy jest za
may.
- O, tak.

- Rkawy ma ju za krtkie.
- Stwierdziem to osobicie.
- Chyba trzeba kupi nowy.
- Na to wyglda - wycedzi Piotr i hamujc poryw gniewu (c winien biedny Maciek,
e ronie... ) poszed do pokoju. Tam zasiad przy swoim biurku i otworzy gruby brulion, w
ktrym od przeszo roku spisywa, dzie po dniu, kronik wanych wydarze w kraju i na
wiecie. Wklei teraz kilka wanych wycinkw z dnia wczorajszego, napisa now dat i
uspokajajc si z wolna, ledwie spojrza na wchodzcego brata.
Jednake po chwili, napisawszy p zdania, pomyla, e powinien chyba spojrze raz
jeszcze - i uczyni to.
No, tak. To go przecie zaniepokoio: Maciek wyglda na chorego. Oczy mu
byszczay, na policzkach mia silne wypieki, nawet mody jego wsik lni dzi bardziej ni
zwykle rudawo. Starszy brat patrza na niego na wp podejrzliwie, na wp niespokojnie.
- Masz gorczk? - spyta.
- Nie mam gorczki i nie mam koszuli - udzieli Maciek dziwnej odpowiedzi.
- A mierzye?
- Koszul?
- Nie. Gorczk.
- Musi by biaa - owiadczy Maciej. - Znaczy, mam na myli koszul. Twoj.
- A musi by moja? - spyta Piotr opanowanym gosem, na co Maciek nie
odpowiedzia, lecz podszed do wiszcego na cianie lusterka i zagapi si w nie gupawo,
popadajc przy tym w stan dziwnego odrtwienia. Na twarzy mia umiech tak
nieinteligentny, e starszy brat a si przelk.
- Maciu, co tobie?
Maciek si ockn, odwrci i wlepi w twarz bratersk szczliwe i nic nie widzce
spojrzenie.
- Nic... - powiedzia ciepo. - Tylko... tak dobrze jest y.
- Taa? - przecign podejrzliwie Piotr Ogorzaka. - To ma jaki zwizek z moj
koszul?
- Bezporedni. Bezporedni, Piotrusiu - rzek Maciek pokorne - I z krawatem twoim,
wenianym w szkock kratk.
- Tak sobie myl - mrukn Piotr z chaszczy swej brody. - Tak sobie myl, e wpyw
garderoby na wiatopogld... i to mojej garderoby na twj wiatopogld...
- Ty sobie nie kpij! - przerwa mu Maciek. - Gdyby wiedzia... - tu utkn, bojc si

widocznie powiedzie zbyt wiele.


Piotr odczeka grzecznie kilka chwil, nie doczeka si, wic pochyli znw gow nad
swym zeszytem. Napisa kilka zda i znw go co tkno. Podnis gow.
Maciek wci sta przed lustrem, gaska si po policzku i ukada usta w sodki
dziobek.
Brat a stkn z przeraenia.
Maciek podskoczy.
- Ee... co to ja chciaem powiedzie - zacz pan Piotr niepewnym gosem. - Jak tam
si czuje nasza Kreska?
- Kto?... - spyta Maciek rozkojarzonym tonem i starszy brat zrozumia wszystko.
Zrobio mu si przykro. Lubi Kresk - jak kady niemal, kto si z ni zetkn. Wyczuwa w
niej prawo i si ducha. Uwaa te, e Kreska jest urocz dziewczyn i e kiedy bdzie
urocz i wspania kobiet - i mia nadziej, e ten baran Maciej prdzej czy pniej zauway,
jaki to skarb ma w zasigu spojrzenia - i e poszerzy znajomo z Kresk o co jeszcze poza
matematyk. Niestety, najwyraniej nie mona ju byo na to liczy. Piotr nie musia nawet
pyta o Kresk. lepy by poj, e to nie o ni tu chodzi. Dla tej mdrej i wartociowej
dziewczyny Maciek z pewnoci nie zgupiaby w ten akurat aosny sposb.
Wrci do pisania. Ale rycho straci zainteresowanie dla swej pracy i rzuci piro, by
spyta modszego brata: - A krawat musi by koniecznie w szkock kratk?
- O, tak - koniecznie! - rzek radonie Maciek, wyrwany z zadumy. - Do tego biaa
koszula i marynarka tweedowa. Matylda powiedziaa, e... - tu urwa i zala si krwawym
rumiecem.
Pan Piotr pomyla z niechtnym zdziwieniem, e by moe jest - o czym sam nie
wiedzia - specjalist od podchwytliwych pyta. Drugi to ju raz w dniu dzisiejszym
dowiadywa si niechccy czego, co jego rozmwca zamierza starannie ukry.
- No, co powiedziaa Matylda? - spyta mrocznie.
- Nie, nic... nic.
- Wygadae ju tyle, e teraz moesz doprawdy zaspokoi moj ciekawo - mrukn
Piotr. - A wic?
- No, niech bdzie - Maciek nie da si dugo prosi. - Powiedziaa, e mam
anglosask czaszk.
Brat osupia.
- Co masz anglosaskie? - spyta nie wierzc wasnym uszom.
- No, czaszk! - wykrzykn Maciek takim tonem, jakby tumaczy idiocie. - I e

powinienem si ubiera w stylu brytyjskim.


- Brytyjskim - powtrzy Piotr bez wyrazu. Cisny mu si na usta rne jadowite
uwagi, lecz powstrzyma si przed wypowiedzeniem choby jednej. Poj, e przeywaj
moment, od ktrego wszystko, by moe, zaley. Na takim rozdrou nie wolno popeni
bdu - mogoby si bowiem zdarzy, e rozstaliby si nieodwoalnie.
- Matylda ma zapewne wiele dobrego smaku? - spyta, sterylizujc swj gos z
najdrobniejszych nawet nutek sarkazmu.
Maciek rozjani si jak kineskop.
- O! Gdyby wiedzia!
- Rany boskie - rzek Piotr. - A tak!... - poczu, e nie przetrwa tych chwil prby bez
co najmniej p litra mocnej, gorcej, aromatycznej herbaty. - Braciszku - powiedzia tkliwie.
- Cieszy mnie bardzo, e poznae tak niezwyk osob - odchrzkn z niesmakiem. Jednake - cign - wolabym, eby nie stara si przeobrazi w Brytyjczyka. Czaszka rzecz
niewana. Jak wiadomo, wszystko i tak zaley od zawartoci... - urwa, bo dostrzeg, e
Maciek nie sucha. - Uwaam - rzek bezradnie - e w tym, co nosisz, prezentujesz si wcale
niele...
- Piotrula, pozwl jednak, e zaufam Matyldzie - powiedzia Maciek pobaliwie.
Piotr westchn.
- Zaufaj wic - westchn znowu na myl o Kresce. Zawsze odnosi wraenie, e
Kreska - kiedy sdzi, e nikt tego nie widzi - patrzy na Maka z najczystsz czuoci. I e jej
czste odwiedziny wynikaj bardziej z pobudek uczuciowych ni z godu wiedzy
matematycznej. Biedna Kreska. - Postaw duo wody na herbat, dobrze? - poprosi.
- Ju lec - rzek Maciek nieprzytomnie. - Suchaj, to co bdzie z t koszul? I z
krawatem?
- Bierz - podda si pan Piotr.
- Dzikuj, stary - rzek Maciej z wdzicznoci. - Bo wiesz.
Zaraz wychodz.
- Wiem. Wiem... Maciek!
- Co?
. - Uwaaj na siebie!
- Co? O, rany, no, Piotrek!...
- O jedno ci prosz - zacz Piotr Ogorzaka, lecz ujrzawszy na twarzy brata oznaki
zniecierpliwienia, zakoczy niezrcznie: - Postaw herbat. Dobrze?

4.
Rondo Kopernika to wzowy punkt Poznania, pooony na skrzyowaniu Armii
Czerwonej z Roosevelta, w ssiedztwie hotelu Merkury i mostu Dworcowego, z
perspektyw na stare budynki Uniwersytetu, a dalej - na Plac Mickiewicza z dwoma
pomnikami: wieszcza i Poznaskiego Czerwca. Pod Rondem jest przejcie podziemne
wybudowane w latach siedemdziesitych naszego stulecia. Marmurowe ciany tej
imponujcej inwestycji widziay ju od tego Czasu wiele rnych scen, nawet historycznych.
Ale nie widziay jeszcze tak piknie ubranego Maka Ogorzaki. Punktualnie o smej
urodziwy ten dryblas sta wiernie na tle witryny zatoczonego sklepiku Cepelii, w ktrym to
punkcie Ronda umwi si z Matyld. Do niedawna abnegat, obecnie arbiter elegancji, rwa
oczy wszystkich mijajcych go pa, panien, dziewczt, wdw, a nawet staruszek.
Lecz, cho obrzucany po tylekro gorcymi spojrzeniami, ignorowa on cakowicie
mijajce go osoby, wpijajc si wzrokiem w perspektyw przejcia podziemnego.
Pitnacie po smej doczeka si wreszcie: wykwintna posta Matyldy, nadchodzcej
krokiem bynajmniej nie spiesznym, zamajaczya przy kocu owietlonego tunelu.
Maciek natychmiast poczu lekk trem, jak przed kadym spotkaniem z Matyld. Nie
wiedzia, czy bdzie si jej podoba, czy te nie. Bo bywao rnie. Raz zyskiwa jej aprobat,
innym za razem ostro go gania. Na og w zalenoci od tego, jak by ubrany albo jak si
zachowa. Podobasz mi si dzisiaj - mwia zamszowe, mruc przezroczyste oczy, kiedy na przykad - przesta w ogle nosi odzie w kolorze granatowym, uznanym przez ni za
okropnie nietwarzowy i typowo szkolny. Dzi mi si nie podobasz, oj - oj! - grozia mu
paluszkiem, kiedy obj j zbyt miao i chcia pocaowa. Przypominao to wszystko
hutawk; Maciek by ju troszk zniecierpliwiony tym mczcym uczuciem niepewnoci.
Jak dotd, nie udao mu si znale klucza do jej upodoba. Podoba si Matyldzie zazwyczaj
wtedy, kiedy robi to tylko, co mu kazaa. Ale na to Maciek - mody, romantyczny idealista jeszcze nie wpad.
Dzi jednak wszystko byo dobrze.
- Maciu! - powiedziaa, stajc przed nim w podziwie. - Jaki masz wietny skafander!
- Aha, co?! - Maciek by uszczliwiony. - Khaki! - i uchyli poy demonstrujc od
niechcenia nastpn warstw Piotrowej garderoby.
Olniewajca lniana koszula z krawatem w szkock kratk i marynarka tweedowa
wydary z ust Matyldy okrzyk zachwytu:
- Ach! Jeste naprawd pikny! Pikny!

Maciek usysza jakby uderzenie w wielki dzwon i w mylach przydzieli sobie


skafander Piotra na zawsze.
Zanim jednake przeszo mu dudnienie w uszach, Matylda wykonaa zaskakujce p
kroku w jego stron, przymkna oczy i wysuna rowe usta.
Niewiele mylc, Maciek obj Matyld za cienk tali. Ale natychmiast poj, e to
nie o to jej szo, bo nagle otworzya oczy i rzucia mu strofujce spojrzenie.
Maka diabli wzili, ale dopiero przypadek pozwoli mu wywin si z tej kopotliwej
sytuacji; drzwi Cepelii otworzyy si nagle i pierwsza partia ogonkowiczw opucia
zatoczony sklepik, ogldajc ze szczciem w oczach swoje trofea: pantofle z burego filcu.
Trzeba byo usun si drogi, wic Maciek podda si chtnie naporowi
rozdzielajcego ich tumku i zbliy si do Matyldy dopiero po chwili, jak gdyby nigdy nic.
- Chodmy std - zaproponowa. - Na co masz dzi ochot?
- Na lody - odrzeka ona. - Chodmy do Hortexu. Po drodze co ci opowiem.
Zazwyczaj opowiadaa mu szczegowo, co jej si nio tej nocy. Albo referowaa mu
tre filmu czy przedstawienia, ktre wanie powtrzono w telewizji. Opowiadaa dugo i
zawile, zagbiajc si w liczne szczegy i dygresje, ze szczeglnym uwzgldnieniem
komplikacji uczuciowych. Prawd mwic, Maciek ju odrobin si znuy ledzeniem tych
zawikanych, a rwnoczenie dziwnie do siebie podobnych wtkw i poczyna
przenajrozmaitszych bohaterw; myliy mu si sny Matyldy z filmami, aktorzy z aktorkami, a
te z kolei - z reyserami; nauczy si wic automatycznie wycza uwag ju po pierwszych
zdaniach Matyldy, sygnalizujcych powrt w stare koleiny konwersacyjne. Myla po prostu
o swoich sprawach, patrzc przy tym na Matyld, ktra w dalszym cigu przypominaa
poudniowy owoc, i brak fonii rekompensowa sobie wizj.
Tak byo i dzisiaj. Potakujc jej niezmiennie, Maciek odda si mylom o swoim
ostatnim odkryciu, o Lwie Szestowie, ktrego czyta ostatnio bez przerwy, nawet w tramwaju.
Uwaga odpyna mu daleko - chyba nawet za daleko, bo w pewnej chwili lodowate milczenie
Matyldy przywoao go do porzdku, kac przypuszcza, e ona chyba o co pytaa.
- Prosz?! - spyta bezradnie.
- Nie suchae! - ostro stwierdzia Matylda.
No, nie sucha. Boe, co te ona mwia? Chyba co wanego, sdzc z jej miny.
- Ale... suchaem! - wykrzykn gorco. - Suchaem! Tylko... przez chwil si
zamyliem.
- Ja ci pytam o tak wan rzecz, a ty mylisz sobie!
- Nie, nie mylaem... raczej, zastanawiaem si, co by tu odpowiedzie - brn

Maciek.
Matylda a si zatrzymaa. Wygldao na to, e jeszcze pogorszy spraw.
- Zastanawiae si? - spytaa z oburzeniem. - Ja pytam, czy mnie kochasz, a ty si
zastanawiasz?
A! To o to chodzio!... Maciek te przystan.
- No, tak, Matyldo - powiedzia. - Nad tym trzeba si zastanowi.
I zastanowi si naprawd.
Nie wiem - odpowiedzia wreszcie cakiem szczerze. - Nie wiem, czy ci tego... no,
wiesz. No.
Nawet nie potrafi wymwi tego wielkiego sowa.
- To sowo - powiedzia - bardzo wiele znaczy. Nie chciabym go naduywa sprbowa zajrze Matyldzie w oczy, ale ona si nadsaa i pokazywaa mu teraz tylko swj
lewy profil. - Nie chciabym te kama - powiedzia ostronie. - To znaczy, nie gniewaj si,
ale znamy si tak krtko... e... tego - utkn beznadziejnie.
Chwila nadzwyczaj niezrcznej ciszy.
- No, mniejsza z tym - powiedziaa wreszcie Matylda, zwracajc si do niego z
pobaliwym umiechem, co Maka kompletnie zdumiao, gdy nie takiej reakcji si obawia.
- Mwmy o czym innym. Na czym to skoczylimy poprzednio?
- Nie wiem.
- e mylae.
- A tak.
- A o czym mylae?
- Naprawd... chciaaby wiedzie?
- Tak, naprawd chciaabym wiedzie, o czym mylisz, kiedy ja do ciebie mwi.
- Pewnie ci to zdziwi. Ja... tego. Ja mylaem o tym, e nasze ycie przynajmniej w
poowie skada si ze snu.
- e co? - osupiaa Matylda.
- e nasze ycie, tu, na Ziemi, Matyldo, jest przedueniem tego poprzedniego
niebytu... z ktrego jaka sia nas, Matyldo, wyrwaa. yjemy - chocia o to nie prosilimy.
Ale yjc, wci zanurzamy si w niebyt.
- W co?!...
- W sen, Matyldo. Umrzemy - i jeli racj ma Sokrates, e mier jest ostatnim snem...
to pogrymy si znw w niebycie... Ja jednak przychylabym si do zdania Lwa Szestowa,
e mier, Matyldo, to przebudzenie i...

- Przepraszam ci bardzo, Maciusiu, ja uwaam, e to, co mwisz, jest bardzo mdre


oczywicie, ale nie trzyma si kupy. A w kadym razie na pewno niestosowne jest, e mylisz
o spaniu, kiedy ja ci pytam, czy mnie kochasz.
- Ma... tyldo!. - rzek Maciek wstrznity. Spojrza na gniewn twarz o jasnych
oczach i poziomkowych ustach i zdziwi si nagle. Po raz pierwszy bowiem, odkd pozna
Matyld, nie odczuwa wobec niej stuprocentowego zachwytu. Przeciwnie, wniknwszy w
swe uczucia, bez trudu odnalaz wrd nich nieznaczn irytacj.
Zmieni temat i skierowa rozmow na repertuar kinowy. Po kilku zdaniach Matylda
rozczmuchaa si nieco, wkrtce za znaleli si w Hortexie, gdzie usiedli tylko we dwoje
przy stoliku czteroosobowym i jedli lody Panama.
Ale rozmowa jako si nie kleia. Lody niezbyt im smakoway, co chwila te kto
podchodzi do ich stolika i pyta, czy te dwa miejsca s wolne. Pocztkowo odpowiadali, e
nie - wkrtce jednak pojawili si dwaj bladzi faceci z wielkimi uszami, ktrzy nie pytajc o
nic w ogle, po prostu sprawnie zasiedli przy stoliku Maka i Matyldy i strzelajc oczami na
wszystkie strony zaczli opija si kaw. To by waciwie koniec rozmowy. Matylda wyja
lusterko i ogldaa sobie rzsy, Maciek za w zadumie patrza na sal i myla, e skoro
czowiek przesypia prawie jedn trzeci swego ycia, to powinien stara si maksymalnie
wykorzysta nieliczne godziny, kiedy to nie ley bez wiadomoci. Jak najwicej zrobi, jak
najwicej przeczyta, jak najwicej si nauczy i jak najwicej poj z tego wiata, na ktrym
jest tylko gociem. I jak najwicej da temu wiatu. Czy moe dokona tego wszystkiego,
przesiadujc w Hortexie z Matyld?
Szkoda tego czasu, szkoda...
Prawd mwic, chciaby ju wrci do domu,. do ksiek. Ale nie wypadao. Wic
nadal rozglda si po sali i w pewnym momencie z radoci dostrzeg pod fikusem tego
samego rozczochranego staruszka z gazet, ktry w niedziel siedzia przy stoliku Kreski.
Myl o Kresce bya jaka oywcza i mia, lecz tylko przez moment. Zamio j
uczucie niejasnej przykroci. Dlaczego ta stuknita Kreska wtedy ucieka od stolika?
Dlaczego wcale nie przychodzi z matematyk? Ani chybi, obrazia si. O co znowu? Te baby!
Oszale mona. A on zawsze przypuszcza, e Kreska jest jednak troch inna.
Na dzi jednak bya to ju ostatnia jego myl o Kresce.
Dwaj faceci nagle podnieli si od ich stolika i przesiedli do innego, a Matylda od razu
dotkna rki Maka i powiedziaa cichym, zamszowym gosem, e Maciek, taki zamylony,
wyglda jak mody Robert Redford i e ten krawat podkrela ca anglosasko jego twarzy,
te mocne linie szczk, o tu... Uwaga Maka natychmiast przeniosa si na interesujcy temat i

na Matyld oraz na pikn jej do, bdzc po jego podbrdku. Czy powinien t do
pocaowa? Zdecydowanie ujwszy nadgarstek Matyldy, Maciek zoy na pachncej rczce
solenny pocaunek. Nastpnie, odnalazszy przychylno w przezroczystych oczach,
pocaowa rczk raz jeszcze, bez adnych oporw ze strony jej wacicielki.
Potem, objci, wdrowali pustymi ulicami przed siebie. Mimo e sipi drobny
deszczyk, nie wsiedli do tramwaju. Maciek odprowadzi Matyld pod sam dom, przez ca
drog cierpliwie i z uwag wysuchujc drobiazgowego streszczenia filmu Poszukiwacze
zaginionej arki.
Umwili si na nastpny dzie i wracajc na Roosevelta Maciek pochonity by ju
jedn tylko myl: w co by tu jutro si ubra.

CZWARTEK, 17 LUTEGO
1.
Kreska przestudzia mleko, pokrajaa chleb w cienkie kromki i otworzya may
soiczek miodu. Ustawia to wszystko na tacy i zaniosa dziadkowi do ka. Lea ju trzeci
dzie - tym razem bya to paskudna angina. Dopiero dzi gorczka spada do trzydziestu
siedmiu. Ale niska temperatura rano nic nie znaczy. Trzeba zaczeka do popoudnia.
- Jedz, dziadziu - powiedziaa, stawiajc tac na stoliku nocnym. - Posmarowaa chleb
masem i woya yk miodu do mleka. - Ja wiem, e nie masz apetytu, ale trzeba do tego
podej rozumowo, kochany.
- Moe i podejd - umiechn si dziadek.
Jak mio byo znw zobaczy jego umiech! Kreska z radoci a pojaniaa na twarzy.
- Zdrowiejesz! - powiedziaa. - Zaraz zaczniesz na mnie pokrzykiwa. Dziadziu, a
zjadby moe jajko? Albo sera?
- Nie. Nie potrafi podej rozumowo do sera - owiadczy dziadek i poprosi, eby
mu poprawi poduszk.
le spa w nocy, kaszla bardzo i mia dusznoci. Kreska par razy zrywaa si ze
strachem, podawaa mu gorc herbat i leki nasercowe. Teraz, o sidmej rano, dziadek by
blady i mizerny. Jego jasne oczy jakby jeszcze bardziej zblaky, podcienione szarymi
krgami. Usta miay niepokojco niebieskie zabarwienie. Ale spojrzenie mia ywe i najwaniejsze! - znw si umiecha.
- Zdrowiejesz! - powtrzya Kreska, upewniajc raczej sam siebie ni jego. - No, jedz
niadanie, ja ci prosz. Ju musz zbiera si do budy.
- Nie lubisz naszej szkoy? - spyta na to dziadek z niepokojem, wic szybko
zaprzeczya. Lubi, lubi, ale oczywicie. Poprawia mu poduszk, raz jeszcze zachcia do
jedzenia. Potem wesza do kuchni, spakowaa torb i wrcia znw do pokoju, gdzie byo
cicho, szaro i przytulnie. Na pkach drzemay ksiki, gono i dostojnie tyka stary zegar
stojcy, a wielki piec kaflowy roztacza fale ciepa. Dziadek mia na nosie okulary, czyta
przy jedzeniu i czupryna ju mu si zmierzwia zadzierycie, jak zazwyczaj.
Kreska stana przy oknie. Jedzc swj chleb z serem i ykajc niechtnie bawark,
mylaa o tym, czy Maciek ju si obudzi i co teraz robi. Tsknia za nim okropnie.
Za gstymi firankami wida byo smutny wiat, brudne ulice i ciemne niebo, z ktrego
sypa nieg. W rzedncym mroku poranka Kreska dostrzega, e i nieg jest jaki
niewydarzony - drobny i szarawy. A moe tylko tak si jej zdawao. Moe to by biay,

wiey nieg, taki jak trzeba, tylko e ona do reszty ju zgorzkniaa i cay wiat, poza tym
jedynym pokoikiem dziadka, wydawa si jej may i brzydki?
- Dziadziu, czy tobie te czasem wszystko si wydaje mae, brudne i brzydkie? spytaa, odwracajc si od okna.
Spojrza na ni znad okularw agodnymi, jasnymi oczami.
- Bywa, e tak - odpowiedzia. - Ale nie, jednak nie wszystko, nie. Zawsze jednak
pozostaje par spraw wielkich, czystych i piknych. I te nie podlegaj adnym zmianom. S
wieczne.
- Powiesz mi, jakie to sprawy?
- Przecie sama dobrze wiesz, Janeczko - odpowiedzia dziadek z czuoci.
Umiechnli si do siebie.
- Musz ju i - powiedziaa Kreska. - Jest wp do smej.
- Tak, id ju, id. Ubierz si ciepo.
- Poradzisz sobie beze mnie?
- Przede wszystkim bd spa - owiadczy dziadek. - Bd te czyta. Potem wstan z
ka i zrobi sobie herbaty. A potem znw popi. I jak si obudz, to ty ju tu bdziesz.
- O wp do drugiej.
- Tak.
- Pani Borejkowa zajrzy do ciebie koo poudnia.
- Janka! Ale... po co j trudzisz! - powiedzia dziadek z wyrzutem.
- To by jej pomys, dziadziu. Spotkaymy si wczoraj w sklepie, zobaczya, e nic
nie dostaam, i postanowia nam pomc. Wykupi dzi po prostu swoje miso i nasze. To
bardzo dobrze. Ja nie mog opuszcza szkoy, eby robi zakupy. I tak mam ze stopnie.
- Wiesz, to mnie martwi najbardziej.
- Nie martw si, bo nie jest le. Po prostu - nie jest dobrze. Ale bdzie. Musz przecie
wzi si w gar.
- Oby jak najprdzej. Id ju, maa. Za dwadziecia sma.
2.
Waciwie, najdotkliwszy ze wszystkiego by wstyd.
Od wieczoru w Operze Kreska po tylekro obracaa w mylach kad chwil z tych
niespena dwch godzin, e niepostrzeenie rzeczy zmieniy swe proporcje. Teraz nie mylaa
ju o tym, jak wstrtnie zachowa si Maciek, tylko - e si przed nim zdradzia ze swoim
uczuciem. Analizujc wci na nowo swoje zachowanie dosza do wniosku, e zdradzia si

niewtpliwie w momencie, kiedy stana przed nim w tej swojej nieszczsnej zielonej i
aosnej kiecce, a Maciek spojrza na ni tak mile. Poniewa pomylaa wtedy: Ach, ty
kochany, mj, kochany!, teraz pewna bya, e myl ta musiaa znale jak drog na jej
twarz - wicej, e wypisaa si tam ogromnymi, jaskrawymi literami, ktre Maciek z
pewnoci odczyta bez trudu. To wanie - w wietle pniejszych wypadkw - byo
powodem drczcego wstydu. Ile to czowiek potrafi sobie wmwi, no zgroza. A to, e
Maciek nie mia odwagi zaprosi jej wprost i uy podstpu, mwic, i ma o jeden bilet za
duo; a to, e ten wieczr bdzie kamieniem milowym w ich znajomoci...
No i by, rzeczywicie. Okazao si bowiem, e od pocztku chodzio tylko o Matyld.
Ten wstyd po prostu czowieka dawi.
Nie umiaa sobie z tym da rady. Mylaa o tym jak maniaczka, co dzie w drodze do
szkoy i z powrotem, w szkole te, oczywicie, poniewa w kadej z tych okolicznoci
natykaa si co chwila na jakie o nim wspomnienie. Chodzia teraz nawet drog okrn,
eby na starej trasie nie spotka Maka ani niczego, co go przypomina. W szkole te unikaa
miejsc, gdzie on mgby si znale. Wmawiaa sobie, e go nie kocha ani odrobiny i
chwilami nawet udawao si jej przekona sam siebie w tej sprawie.
Za c go kocha? - mylaa teraz, wtulajc nos w gruby pasiasty szalik beowo rudy, wykonany z dziadkowych starych swetrw. - Za to, e umie matematyk? He - he. Za
to, e ma oczy jak kasztany? He - he. Za to, e ma takie mie policzki i e tak marszczy te
czarne brwi, kiedy jest wzruszony? He - he. Te mi powody. To nie s adne powody. Kiedy
si umiecha, twarz mu si zmienia. Z oczu robi si dwa aksamitne przecinki. Czy mona
kocha czowieka za to, e mu si z oczu robi przecinki? No, nie bd aosna, dziewczyno.
Czowieka kocha si za charakter, za zalety ducha, nieprawda, a on co? Egoista.
Niedelikatny. Niewraliwy. I... tego... - i jako nie przychodzio jej do gowy nic wicej w
sprawie wad Maka Ogorzaki. eby sobie je wszystkie przypomnie, postanowia dokona w
pamici drobiazgowego przegldu wszystkich chwil, spdzonych w jego towarzystwie. Nie
eby tam co, tylko po prostu tak - dla porzdku.
Mamroczc pod nosem, z wzrokiem wbitym w chodnik (nieg okaza si z bliska taki
wanie, jak przypuszczaa - drobny, szary i ohydny), Kreska brna przed siebie, wlokc nogi
po gstym bocie. Wanie zaczynaa dochodzi do wniosku, e Maciek nie ma waciwie ani
jednej porzdnej wady, kiedy zza naronika wychyn znienacka we wasnej osobie
przedmiot jej zadumy.
Gupie serce zachowao si jak zwykle. Powodowane zapewne odruchem
warunkowym, zatuko jak szalone, raptem zwolnio akcj, a na zakoczenie cisno si

bolenie. Kresce odpyna z gowy caa krew, zabrako jej tchu. Staa cicho i nieruchomo, w
bladej twarzy ciemniay jej oczy jak byszczce kamyki i biela cienki nosek. Drce,
zacinite rce chowaa w kieszeniach paszcza, a z ramienia obwieszaa si jej dywanikowa
torba, dygoczc lekko w tym samym rytmie co rami.
- O, Kreska - zauway j Maciek, jakby z lekka ucieszony. - Cze. Co ty taka
blada? Co u ciebie? Jak z matm?
Pyta, ale nie miaa wraenia, by oczekiwa odpowiedzi. Tym lepiej, bo i tak nie
mogaby wydoby z siebie ani sowa. Staa tylko i patrzaa na niego, nic wicej.
- Jak by co, to wpadaj, oczywicie - rzuci takim tonem, jakby myla o czym (o kim,
o kim... ) innym. Umiechn si zdawkowo i poszed w stron szkoy, zostawiajc Kresk w
otchannej rozterce. Bo przecie obiecaa sobie solennie, ba, przysiga sobie nawet, e ju
nigdy nie przemwi do Maka ani sowem. A tu tymczasem wezbraa w niej nieprzeparta
ochota, eby pobiec za nim, zapa go za rk jak gdyby nigdy nic - i powiedzie mu co
miego i dobrego.
Bo Maciek schud.
Bo mia podkrone oczy.
Bo wyglda nie po swojemu i taki by jaki... zagoniony.
Chyba jednak niczego nie odgad - chyba jednak nie zdradzia si z niczym... wtedy, w
operowej szatni. Wszystko wskazywao na to, e mogliby egzystowa po staremu - ona
przychodziaby do niego z lekcjami, a on by j tolerowa, dokadnie tak samo jak przedtem.
Mogaby go widywa, Boe drogi, pi u niego herbat, porozmawia jak dawniej o tym i
owym... Przecie jej by to zupenie wystarczyo!
Niewolnica! - szepno co pogardliwie w gowie Kreski. I na dodatek w tym
samym momencie przekorna jej wyobrania wyprodukowaa czysty, ostry i wyrazisty obraz
promiennej Matyldy w szarych jedwabiach i zamszach.
I to ju waciwie wystarczyo.
Ani sowa do Maka, jeli masz odrobin godnoci, idiotko.
Pewnie, e to nie bdzie atwe. Ale kto ci powiedzia, e ma by atwo? Wanie e
musi by trudno. Tak to jest z godnoci wanie. Zawsze jest trudno i zawsze boli. I nie
dostaje si za to adnej nagrody. I tak ma by'.
A z matematyk, oczywicie, trzeba bdzie sobie samej poradzi.
3.
To ostatnie zadanie byo jednak prawie niewykonalne. Kresce od pocztku le si

wiodo w tym liceum. Przyjechaa z Wrocawia do jedynej osoby, jaka jej pozostaa: do
dziadka. A dziadek, niewiele mylc, zapisa j po znajomoci do tej wanie szkoy, w ktrej
sam uczy tak jeszcze niedawno.
Dzisiaj, zdaje si, odgad po raz pierwszy, e Kreska tej jego ukochanej szkoy nie
polubia.
Nigdy jej nie polubi.
Budynek liceum by stary - a ona nigdy nie przepadaa za tymi poniemieckimi
gmachami o grubych murach, tumicych wszelkie odgosy i o oknach wysokich, osadzonych
tak gboko, e zawsze sczyo si z nich takie samo wiato - dalekie i martwe, niezalenie
od pogody. Potne drzwi, zamykajce si z przecigym oskotem, przywodziy Kresce na
myl wizienie i rozstrajay j do reszty. A w dodatku wszyscy w klasie I b byli przygnbieni,
zamknici w sobie i jak najdalsi od radoci. Albo moe to si tylko Kresce tak zdawao. Tak
widzisz, jaki jeste - a ona wanie bya w zupenie fatalnym nastroju z powodu sprawy
rodzicw i w ogle wszystkiego, wic nie w gowie jej byo wesokowanie, dodawanie otuchy
i montowanie koleeskich grupek. Miaa nadziej, e z biegiem czasu wszystko si dotrze.
Ale nic si nie dotaro. Przeciwnie. Kreska czua si coraz bardziej obco, a sprawy z
wychowawczyni ukaday si coraz gorzej.
Nazywaa si magister Ewa Jedwabiska i bya zupenie bezbarwna. Od razu, na
samym pocztku, powiedziaa im wyranie, e nie jest zachwycona tym, i musi uczy w
szkole. Oznajmia im, e miaa wiksze ambicje. Po studiach pedagogicznych zamierzaa
powici si cakowicie pracy naukowej, ale niestety - niestety - skierowano j do
podstawwki, a teraz wanie do tego liceum, ktre (nawiasem mwic) sama ukoczya
przed laty, a ktre ostatnio stracio najwiksz liczb nauczycieli. Skierowanie miao
charakter tak obligujcy, e nie moga odmwi.
Ale zachwycona tym nie bya. Nie. O tym te powiedziaa im wprost. eby wiedzieli.
Powiadomia ich te, e robi mimo wszystko doktorat z psychologii. W istocie,
cechowaa si duym rozpdem naukowym. Nie wiedzieli, na jakiej zasadzie pozwolono jej
wci ich bada i testowa. - ale rzucao si w oczy, e pozwolono jej na wiele. Badaa ich na
kadej lekcji wychowawczej. Oczywicie, zaatwiaa te biece sprawy, ale przede
wszystkim nigdy nie przepuszczaa okazji do psychologicznych eksperymentw.
Tego wanie ponurego ranka znw przypada lekcja wychowawcza i niestety pani
Jedwabisk bya w nastroju wyranie badawczym - wskazywaa na to jej pena determinacji,
skupiona mina.
W klasie byo duszno i szaro. Kreska, siedzca w ostatnim rzdzie tu pod cian, z

westchnieniem rozprostowaa si w swym krzele. Ufff... godzina nudy. Trzeba bdzie


dzielnie to znie. Dokadnie na wprost niej Ewa Jedwabisk rysowaa si na tle tablicy
eleganck monochromatyczn plam. Bya zawsze nienagannie ubrana, jakby chciaa tym
ukry fakt, e jest osob bez wyrazu. Jak zwykle miaa dzi na sobie ulubione bee i brzy od pantofli poprzez kostium weniany, skoczywszy na sztywno zwizanym szaliczku,
wyzierajcym ze sztywnego konierzyka bezbdnie odprasowanej bluzki.
Caa ona, ta pani Jedwabisk, bya taka odprasowana i sztywna. Zdawao si, e
porusza si, mwi i oddycha z trudem, skrpowana ciasnym szklanym pudekiem, ktre
ogranicza kady jej bardziej swobodny gest.
Dystans midzy ni a reszt wiata by wprost nie do przebycia.
Brak zaufania do niej - absolutnie nie do przeamania.
Kreska dawno ju uznaa, e nie znajdzie adnego sposobu na to, by pani
Jedwabisk polubi - i po prostu nie zaprztaa sobie tym gowy.
4.
Pani Jedwabisk natomiast nie przepadaa za Janin Krechowicz. Poniewa
uczennica ta od pierwszej chwili przejawiaa zupenie wyjtkowy luz psychiczny i hardo
zarazem. Bya przy tym zbyt nieporzdna, zbyt swobodna, by Ewa Jedwabiska moga
patrze na ni ze spokojem. Bya ucielenieniem tego wszystkiego, czego Ewa z gbi duszy
nie znosia. adnej wewntrznej dyscypliny - mylaa z irytacj nauczycielka, obserwujc
swobodne pozy, zamylone oczy i rozmarzone umiechy, jakie demonstrowaa Krechowicz
akurat w najtrudniejszych momentach lekcji matematyki. Trudno si dziwi, e nic nie
umiaa, nieszczsna. Na dobr spraw naleao jej wali dwj za dwj - pani Jedwabiska
jednake nie chciaa pozbawia dziewczyny wszelkich szans; szkoda by byo. Krechowicz nie
bya zupenym beztalenciem i gdyby tylko si przyoya do nauki...
Ilekro Ewa na ni spojrzaa, miaa ochot paln dziewczynie tak zwane kazanie.
Na og, oczywicie, preferowaa inne zgoa, nowoczeniejsze metody wychowawcze.
Kazania to mg sobie prawi za jej czasw stary polonista Dmuchawiec, byy wychowawca
Ewy, typowy belfer bez pojcia o psychologii. Ona, Ewa, bya pedagogiem ambitnym i
penym wieych pomysw. W tej swojej Ib - wyjtkowo trudnej, tpej i niezintegrowanej
klasie - pani Jedwabiska stosowaa wasnego pomysu wiczenia z autoanalizy. Dlaczego
napisaem le klaswk z matematyki - uzasadni - brzmia na przykad temat takiego
wiczenia i pani Jedwabiskiej nie zraay pocztkowe niepowodzenia w postaci
idiotycznych odpowiedzi: Bo nic nie umiaem. Z ufnoci cigna sw prac dalej,

rozszerzajc badania z trudnoci w nauce na sfer zachowania i kultury osobistej. W czasie


przerwy pchnem koleank na gablotk z gazetk. Zanalizuj motywy mego postpowania
- brzmia temat wiczenia z autoanalizy, zadanego ostatnio uczniowi Lelujce. Niestety, klasa
Ib nadal nie dorastaa do stawianych jej wymaga. DALEKO POSUNITY INFANTYLIZM
- notowaa pani Jedwabiska w swym zeszyciku, zapisujc te z niechci blisk zgrozy
odpowied (jake charakterystyczn!) ucznia Lelujki na powyszy temat: Nic nie mam do
gablotki, a ju zwaszcza do gazetki. Ale czemu ta Baka tak kuprem rzuca? Pamitaa do
dzi ten ryk miechu, jaki wywoaa w klasie, odczytujc odpowied Lelujki. Pamitaa te
swoje uczucie bezradnego zdumienia, bliskie szoku; spodziewaa si po klasie cakowicie
rnej reakcji - oburzenia, potpienia lub choby zdystansowania si od Lelujki - a tu co
takiego! Nie moga poj, jaki popenia bd. Z pewn zazdroci mylaa o profesorze
Dmuchawcu. Nie lubia go, bdc uczennic, przed kilku zaledwie laty - ale jako
nauczycielka przyzna musiaa e jednak mia par cennych umiejtnoci. Jego porozumienie
z uczniami byo zupene - nawet kiedy si z nim nie zgadzali, nawet kiedy si wykcali. Na
lekcjach wychowawczych ogasza rne ankiety - oczywicie, zajmowa si tym bez adnych
podstaw naukowych, bez pojcia - a jednak mia znakomite efekty. By moe dlatego, e
tematy tych ankiet dotyczyy zawsze spraw bardzo uczniom bliskich.
Z myl o tym postanowia rozszerzy zakres swych bada i nieco je ociepli. Na
przykad, wprowadzajc temat rodzinny. Dzisiaj wanie, w drugiej czci lekcji
wychowawczej, rozdaa uczniom specjalne karty testowe, na ktrych pracowicie wystukaa
temat - i zanim jeszcze skoczya to rozdawanie, ju z niepokojem ujrzaa uniesion nad
awkami rk.
- Sucham ci - powiedziaa do ucznia Lelujki.
- Chciaem si zapyta, co to znowu jest?! - wykrzykn z trwog ucze Lelujka,
wznoszc olbrzymi ap z druczkiem.
- T. p jest karta testowa - wyjania Ewa swoim spokojnym gosem, starajc si nie
okaza Lelujce, jak bardzo go nie cierpi. - Temat testu brzmi: Co wiem o moich rodzicach.
- Ok - urcze - powiedzia ucze Lelujka, opadajc bezwadnie na krzeso. - No cholery
mona dosta - wymamrota ju pod nosem, lecz pani Jedwabiska usyszaa.
- Co ty powiedzia?!
Okropny Lelujka wsta, ogldajc si bazesko na wszystkie strony. - Mam
powtrzy?
- A... nie. Nie musisz - sucho odpara Ewa. - Tylko, prosz, uzasadnij mi swoje
niezadowolenie.

- Owadny mn emocje negatywne, co robi - rzek ucze Lelujka i z rzucajc si w


oczy przyjemnoci zarejestrowa mieszki przelatujce po klasie. By wielki jak niedwied.
Mia mutacj, krociast twarz z grubym nosem i maymi oczami oraz lady zarostu na grnej
wardze. Pani Jedwabiska z waciwym sobie opanowaniem nie okazaa wstrtu.
- Czy mam rozumie, e nie zamierzasz podda si testowi? - spytaa.
- Ehe. O, wanie - odpar bezwstydnie Lelujka. - Nie zamierzam, jeli mona.
- Mona... w zasadzie - pani Jedwabiska odkaszlna z cicha. - Rzecz oczywista, nie
jest to zadanie obowizkowe - jak adne z naszych zaj. Jest to rodzaj testu, ktry,
spodziewam si, pozwoli mi pozna was bliej. Stosunek do rodzicw jest niezwykle wanym
elementem struktury psychicznej czowieka - poprawia szaliczek. - Byoby mi bardzo mio,
gdybycie wszyscy wzili udzia w tej naszej - hm - psychozabawie.
Cisza.
Dugotrwaa, pena podejrzliwoci cisza.
Jak on to robi, ten stary Dmuchawiec?
Nie oczekiwaa, rzecz jasna, szalonego entuzjazmu (dzisiejsza modzie jest przeciwna
wszelkiemu wysikowi umysowemu, oto smutna prawda) - ale przynajmniej troch aprobaty
mogliby z siebie wykrzesa. A tu nic. Spojrzenia spode ba i oglna niech.
A tam, pod cian, Janina Krechowicz demonstruje sw kolejn lekcewac poz.
Wycignita w krzele jak w leaku, caa rozluniona, tylko oczy ma czujne; wodz za Ew
jak dwa obiektywy, ukryte pod pprzymknitymi powiekami.
Ewa odpowiedziaa ostrym spojrzeniem - a wtedy ta bezczelna dziewucha ziewna
dyskretnie i opara gow na rce, jakby si szykowaa do drzemki.
- Krechowicz! - rzucia Ewa. Gos jej zgrzytn. - Opanuj si i nie usypiaj jeszcze
przez chwil. Bdziesz przecie pisaa test.
- Nie - odpowiedziaa na to Krechowicz, momentalnie otwierajc oczy. Nastpnie
wstaa i wyjania, e tak jak Lelujka prosi o zwolnienie jej z pisania testu.
- Tak jak Lelujka obawiasz, si le wypa? - pozwolia sobie nauczycielka na ma
uszczypliwo.
- Moliwe - przyznaa cicho uczennica. - Ja zawsze mam fatalne wyniki w tych
testach, kiedy musz tak z wywalonym jzykiem...
- Prosz?!...
- ... wykazywa swoj inteligencj. To jest upokarzajce.
- Co jest upokarzajce?! Uzasadnij swoje stanowisko!
- O, nie wiem, czy potrafi... wyjani to pani... - powiedziaa mtnie Krechowicz i

umiechna si jako przepraszajco, pgbkiem. Bya blada i osowiaa, jakby chora - a


jednak wci w niej si wyczuwao t irytujc hardo. - Nie bd tego pisa.
I ju.
- Nie ma tak dobrze! - Ewa stwierdzia z zaskoczeniem, e nie panuje nad swoim
gosem: by ostry i zgrzytliwy, jak nigdy dotychczas. - Prosz o dokadne zanalizowanie
twojej niechci do naszego testu!
Nastaa chwila ciszy dzwonicej w uszach. Ucze Lelujka a si unis w krzele, z
potwartymi ustami gapic si na stojc koleank. Nikogo wicej Ewa nie dostrzegaa, bo
po prostu nie moga odwrci oczu od swej krnbrnej uczennicy.
- Dobrze, powiem - wyrzeka wreszcie Janina Krechowicz, cigajc ciemne brwi. Ten cay test przypomina mi raczej donos.
Co jakby stumione, zbiorowe westchnienie ulgi przeleciao po klasie. Ewa staa, nic
nie rozumiejc. Lelujka opad na krzeso i rozwali si na nim z promiennym umiechem na
pryszczatej twarzy.
- Ok - urcze - powiedzia szeptem. - Ale jej przywalia!
Ten szept by doskonale syszalny i podziaa jak ostatnia iskra przepalajca lont.
- Gupia g! - eksplodowaa pani Jedwabiska, tracc ostatecznie panowanie nad sob
i nie poznajc ju wasnego gosu. - Poaujesz!!!... Jak miesz!... Wyjd z klasy!... Albo nie ja wyjd! - wrd tych urywanych zda nagle dostrzega wspczujcy wzrok Krechowicz i
nie mogc go znie, pena przeraenia wobec swych, tak nieoczekiwanie ujawnionych,
emocji, porwaa si i wybiega z sali, pozostawiajc uczniw i uczennice w stanie bliskim
wstrzsu.
- Ok - urcze - odezwa si po chwili napitej ciszy Lelujka. - Kreska, co ci powiem,
dziewczyno. Bdziemy mieli kopoty.
5.
Okoo poudnia profesor Dmuchawiec poczu si lepiej.
Poczu si na tyle dobrze, e wsta. Umy si, ogoli, ubra powoli i starannie, zacieli
powierzchownie swj tapczan i zacigajc po drodze krawat, poszed postawi wod na
herbat.
Dua, kwadratowa kuchnia z podog ze skrzypicych desek, z nieczynnym ju
wielkim piecem wglowym o eliwnej pycie i byszczcych mosinych okuciach,
przedzielona bya na p starym dbowym kredensem. Od jego rogu do ciany przewieszono
fantazyjnie wielk czerwon chust w kwiaty - za ni to Janka miaa swj kcik. Nacigaa

tam rnych rupieci z caego domu, nawieszaa starych fotografii rodzinnych, a ju


najwiksz rado sprawio jej odkrycie na strychu wysuonej kanapki, krytej zielonym
pluszem. Kiedy dziadek przypomnia, e na kanapce tej sypiaa jego crka, a Janki matka,
smarkula upara si, e wobec tego ona te - i rzeczywicie, nie do wiary, ale spaa wytrwale
na tych sterczcych przez obicie sprynach. Twierdzia, e kanapka pachnie jeszcze mam - i
profesor widzia raz czy dwa, jak wnuczka kryje twarz w pluszowym wezgowiu i ley tak
sobie duszy czas, nic nie mwic.
Odsun zasonk i wszed za kredens. Popatrza przez chwil na lubn fotografi,
wiszc na wprost: rodzice Janki. Spojrza im w oczy ze smutkiem i trosk. Westchn. Potem
usiad na starej kanapce i rozejrza si po tym ciasnym zaktku.
Nad biurkiem jeszcze jedno zdjcie, tym razem matki. Janka nigdy nie mwia, e
tskni za rodzicami - ale on i tak wiedzia. Bya imponujco dzielna i opanowana, szczerze j
podziwia. Dopiero od niedawna zacza zdradza niepokojce oznaki depresji. Ale nadal nic
nie mwia o swoich sprawach, mimo e pyta. Uparte, twarde stworzenie.
Bardzo j kocha.
Opar donie o kolana, wsta powoli i poszed przez ca kuchni do okna,
wychodzcego na ulic Roosevelta. Przez zamglone szyby wida byo mokr jezdni, dachy
lnice od deszczu i brudne zielone tramwaje, peznce z piskiem przez Most Teatralny. Po
obcym, nieprzyjaznym niebie przeleciay z haasem dwa wojskowe helikoptery. Przykry,
szary dzie. Wilgotny zib o zapachu mokrego wapna przenika przez szpary w starej ramie,
chocia Janka tak starannie opatrzya j przed zim. Profesor zadra i szczelnie zasun bia
firank.
Postawi na gazie imbryk i podnis serwetk, okrywajc talerz. Spod czerwonego
ptna umiechno si do niego okrge ciasto: lukrowana szarlotka, na ktrej Janka
wymalowaa czekolad oczy, nos i szeroko rozemiane usta. Upieka to wczoraj wieczorem,
wedug przepisu pani Borejkowej, eby w domu adnie pachniao i eby dziadek zgodnia. A
on nic, stary niewdzicznik. Nie zjad ani kawaeczka.
Zjad za to teraz, starajc si przy krajaniu nie uszkodzi czekoladowego umiechu.
Ciasto byo smaczne, pachniao cynaraonem. Profesor zaparzy sobie herbat z dzikiej ry,
wzi jeszcze kawaek szarlotki i poszed z tym wszystkim do pokoju na swj ulubiony fotel.
Wysiedziany, zapadajcy si i przytulny, fotel pokryty by tym samym pluszem, co
kanapka. Lecz w przeciwiestwie do niej sta na tym miejscu ju od dwudziestu z gr lat: tu
obok biblioteki, blisko, tak eby mona byo bez trudu sign do adapteru lub wyj ksik
z pki. Blisko te mia swoje miejsce czarny stolik o okrgym blacie i szklanej pod nim

szafeczce. Ta szafka nadawaa si wietnie do przechowywania najrniejszych pamitek albumw, fotografii, listw od dawnych i nowych uczniw, starych wypracowa i pokych
zeszytw, kartek, drobiazgw miych i zabawnych, zasuszonych kwiatw i laurek.
Profesor wybra pyt z koncertem fortepianowym Mozarta, uruchomi adapter i
zagbi si w kojc przepa fotela. Mimo woli, kierowany starym odruchem, wycign
rk ku szklanej szafce - i zaraz si cofn. Kiedy jeszcze pracowa, lubi przeglda swoje
pamitki. Ale odkd uczy ju nie mg, powracanie do tych zasuszonych resztek minionego
ycia stao si nie do zniesienia smutne. Podobnie jak odwiedziny byych uczniw i uczennic.
Albo ich rodzicw.
Zaraz tu przyjdzie matka Gabrysi Borejko.
Rwnie i przed t wizyt profesor odczuwa niech i obaw.
Gabrysia ju nie studiuje, cae ycie si jej poamao, pogmatwao... co o nim,
wychowawcy, moe myle jej matka?
Ale przecie nie potrafiby wychowywa tych dzieci inaczej. Nie chciaby.
Zamyli si.
Moe to nie byy niech i obawa. Moe to by po prostu al.
Nikt nie lubi a tak aowa ludzi. Na dusz met nie mona tego znie.
Moe dlatego nie chcia ich wszystkich widywa.
Muzyka - czysta, agodna i radosna - wypeniaa cay pokj jak drce wiato. Za
oknem wia wiatr i zrobio si jeszcze bardziej szaro, lodowaty deszcz puka w szyby, jak
czyje drobne, zzibnite paluszki. Profesor zadra i sign po gruby pled.
Pomyla nagle, e ponis klsk.
Pomyla te, e przydzia dni z wolna mu si koczy i e niedugo trzeba bdzie
odej w nieznane zawiaty, niosc ze sob - zapewne - wiadomo, e niczego ju si nie
zdy naprawi i zmieni.
Potem przesta myle o czymkolwiek, tylko sucha, jak stuk deszczu i solo
fortepianowe wtapiaj si powoli w liczne larghetto orkiestry.
Sam nie wiedzia, kiedy zasn.
6.
Obudzi si z uczuciem, e kto mu si przyglda.
Otworzy oczy - i z lekkim wstrzsem ujrza przed sob nieruchomo stojc posta,
dziecko o czarnych oczach i czarnych wosach. Wpatrywao si w niego spojrzeniem
pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu. W mieszkaniu panowaa martwa cisza. Pokj ton w

niesamowitym oowianym wietle, ktre zacierao wszystkie kontury i pogbiao cienie.


Deszcz pyn bezdwicznie po szybach, caymi warkoczami.
Nie cakiem jeszcze obudzony, profesor poczu lk. Przez kilka idiotycznych sekund
powanie bra pod uwag moliwo, e umar we nie i e niepostrzeenie przedosta si na
drug stron Lety, a dziecko wpatrujce si w niego tak nieruchomo naley ju do wiata
zjaw i cieni. Wygldao dziwnie bezpciowo, lecz zdecydowa si uzna, e jest to
dziewczynka.
Kiedy zauwaya, e si obudzi, jej twarz oya, zmienia wyraz, a szerokie usta
uchyliy si powoli, jak wargi Pytii. Profesor poczu, e zamiera mu serce.
- A dziadek Kopiec Ariety si lini - usysza ochrypy gosik i oniemia. Nie mgby
sprecyzowa, co mianowicie spodziewa si usysze, z pewnoci jednak sowa
wypowiedziane przez dziecko nie potwierdzay jego pocztkowej koncepcji. Nie znajdowa
si w krainie cieni, lecz w PRL. y, siedzia w swoim fotelu, noga mu zdrtwiaa, a kiedy si
uszczypn, czu w rce bl - tylko skd, na lito Bosk, wzio si tutaj to dziecko?!
Przez krtk chwil nie mg wydoby gosu, wreszcie poprawi si w fotelu,
odetchn i porywczo zada pierwsze pytanie, jakie mu przyszo do gowy:
- Kto to jest Arieta?!
Cisza.
W tej ciszy usysza nagle, jak dziecko drapie si po poladku, obleczonym w
pomaraczowe rajstopy.
- To taka dziewczynka z podwrza, co ma zajcz warg - otrzyma jake
wyczerpujc odpowied na swe pytanie. - Ja tego dziadka nie widziaam, tylko Arieta mi
opowiadaa. Ohydnie si lini i chrapie.
- To pewnie przez t warg. - Profesor trzewia powoli.
- Co?... Nie, nie Arieta, tylko dziadek si lini. Ten jej dziadek - przychylnie i
cierpliwie wyjaniaa dziewczynka. - On te jest stary, rozumiesz?
Profesorowi przyszo do gowy, e pewna poufna pobaliwo, z jak dziewczynka
odnosi si do niego, spowodowana jest widocznie jej przekonaniem, i tak wanie naley
traktowa zdziecinniaych staruszkw (jak dziadka Kopiec Ariety, na przykad). Zacz si
obawia, czy nie zaszo co, co j do podobnego przekonania upowanio.
- Czy ja... - zacz niemiao. - Czy ja... te chrapi? - nie mia jednak odwagi
zahaczy o t drug, draliwsz kwesti.
Ale yczliwe dziecko uspokoio go natychmiast.
- Skd. I nie linisz si wcale. Specjalnie patrzaam ci w usta. adnie sobie spae.

Muzyka graa, ale przestaa, dlaczego ty nastawiasz muzyk, kiedy pisz?


Profesor zda sobie spraw, e nie nady za procesem mylowym tego modego
mzgu. Zwaszcza e mody mzg byskawicznie zmieni temat.
- Znasz pana Piotrusia? - pado szybkie pytanie. - Ten to jest dopiero dziwny. Wycina
z korka inne korki, ale mniejsze, i trzyma je w wdce. Ale zup to robi z proszku, a nie z
ryby! Cha, cha, cha! Co masz na obiad?
Zaskoczony profesor chrzkn.
- Ja... hm... nie wiem. A co, czy to ju pora obiadowa? Ktra to godzina?
- Ja si nie znam jeszcze na zegarku - owiadczya czarnooka dziewczynka. - Ale
chyba ju jest ta pora obiadowa, bo mi si chce je obiad. U ciebie.
- Aha, a czekaj, skd ty si tu wzia? - profesor usiowa myle logicznie. - Moe
jeste jak kuzynk Borejkw?
Pokrcia gow.
- Skd. Ja jestem Genowefa Rombke. Ta pani wpucia mnie i zobaczya, e ty pisz.
Troch na ciebie popatrzaa i mwi, poczekaj tu, bo strasznie leje. A sama skoczya jeszcze
po... - tu dziewczynka urwaa, zatkaa rkami usta i zrobia okrge oczy. - Ojejusiu, o mao
si nie wygadaam, e skoczya po kwiaty!!!
Profesor parskn miechem, a Genowefa Rombke patrzaa na niego przez chwil, nie
rozumiejc, o co idzie - wreszcie jednak zarechotaa take, dla towarzystwa. I tak wsplnie si
miejc, a nastpnie - wsplnie kaszlc, nie usyszeli nawet, jak w drzwiach zazgrzyta klucz.
Dopiero kiedy na progu stana wysoka posta w tej eglarskiej pelerynie, profesor
spojrza - i przesta si mia.
Osob w pelerynie bowiem nie bya wcale pani Borejkowa.
W progu staa Gabrysia - rumiana, rozemiana, ociekajca wod - i trzymaa w prawej
rce, jak rakiet tenisow, mokry, dugi bukiet czerwonych r.
7.
- Baem si, e kiedy tu przyjdziesz, Gabrysiu - wyzna profesor w jaki czas potem,
kiedy re zostay ju wrczone, woowina z koci wyadowana z siatki, a kartki na miso
zwrcone wacicielowi.
- Ba si pan profesor, e przyjd blada, aosna i pena pretensji? - spytaa jego bya
uczennica tak celnie, jakby umiaa czyta w mylach.
Przyzna, e istotnie, co w tym rodzaju... Gabriela si rozemiaa.
- He, nigdy taka nie bywam - owiadczya. - Moe mi pan wierzy, jestem naprawd

szczliwym czowiekiem.
Powiedziaa to mimochodem, jakby nigdy nic i pewnie wcale nie wiedziaa, jak
wielkiego ujmuje mu ciaru. Staa przy czarnym stoliku jak ywy argument na poparcie
wasnych sw - rozemiana, tryskajca radoci ycia, krzepka i zamaszysta - i energicznie
upychaa czerwone re w za maym wazonie z mlecznego szka. W kuchni szumia czajnik,
za oknem pada deszcz, a z poblia dochodzi rytmiczny chrzst i mlaskanie - to maa
Genowefa Rombke oberaa si podanymi jej cukierkami.
- Jakim cudem? - spyta profesor. - Jakim cudem umiesz czu si szczliwa? Po tym
wszystkim, po tej klsce.
- Nic nie wiem o adnej klsce - owiadczya Gabrysia, przerywajc na chwil
tamszenie r i spogldajc na profesora ze zdziwieniem. - Niczego w tym rodzaju nie
przyjam do wiadomoci. Ja tylko zapaciam swj rachunek za dowiadczenie - i ju je
nabyam. Ju je mam. Jestem mdrzejsza. I silniejsza. Przecie sam pan nas uczy, e ycie
bez cierpienia jest jak jedzenie bez soli...
- Tak, to prawda, ale...
- eby pan wiedzia, jak mi teraz to ycie smakuje! Wszystko jeszcze przede mn. To
a zapiera dech, wie pan! I mam tak wspania, tak cudown creczk - ach, gdyby pan j
widzia! - i ju ja co zrobi, wszystko zrobi, eby jej wiat by lepszy ni ten nasz!
- Ostrzegam ci - rzek Dmuchawiec. - To bdzie kosztowa. Gabrysia zrezygnowaa z
zapewnienia ostatniej ry dostpu do wody. Otworzya po prostu szklan szafk pod blatem
stolika i wrzucia tam r.
- A niech kosztuje - powiedziaa. - Niech kosztuje, co mi tam. Musi kosztowa. To, co
daj za darmo, na og nic nie jest warte. Panie profesorze kochany, niech pan si ju o nas
nie martwi! Wszystko z nami jest tak, jak by powinno.
- O tak - z gorycz rzek Dmuchawiec. - Jak by powinno. Wychowaem dobrych par
klas entuzjastw pozbawionych elementarnego realizmu.
Gabrysia spojrzaa bystro.
- To jest ich tylko kilka klas? - spytaa gniewnie. - Czy pan przypadkiem nie jest
zarozumiay? Panu si wydaje, e tylko spod paskiej rki wychodz entuzjaci? No, to w
takim razie skd si ich tyle nabrao w kadym innym miecie? I w kadej innej szkole?
Spojrza na ni z wdzicznoci.
- Co panu powiem - wojowniczo kontynuowaa Gabrysia. - Tylko niech si pan nie
obraa. Ja myl - wie pan? - e ma pan za mao roboty. A od tego zawsze przychodz
czowiekowi do gowy rne egocentryczne myli.

Profesor si zamia.
- Uja to z du szczeroci - powiedzia. I zamia si znowu, bo mio mu byo, e
Gabrysia troszczy si o niego do tego stopnia, e a prawi mu impertynencje. Byo mu lekko
na sercu i - po raz pierwszy od dawna - wesoo. - Zaraz napijemy si herbaty - powiedzia.
- Oj, nie! - zerwaa si Gabriela, spojrzawszy na zegarek. - Nie byo mnie w domu p
dnia, ja naprawd musz ju lecie! Trzeba da Pyzuni obiad!
Dmuchawiec si zmartwi.
- Szkoda. Kto to widzia wpada na tak krtko?
- Ha! Miaam prawo przypuszcza, e pan mnie w ogle wyrzuci po dwch minutach.
- Obiecaj, e przyjdziesz niedugo. Z Pyzuni. Szkoda, e dzisiaj nie chcesz herbaty.
Janka upieka tak pyszn szarlotk...
W tym momencie rozleg si nagy rumor. Genowefa Rombke skoczya na rwne
nogi, strcajc pudeko z cukierkami i przewracajc krzeso. Nie rozumiejc nic zgoa z caej
dotychczasowej rozmowy, teraz uchwycia si tego jedynego sowa, budzcego w niej jake
czue asocjacje.
- Jaka Janka? Jaka Janka? - wrzasna przeraliwie. - Jaka Janka? - podbiega a pod
sam fotel i z napiciem wpatrujc si w twarz profesora, cisna go za kolano. - Jaka Janka,
pytam - czy Kreska?
- Geniusiu, nie szalej - ze miechem upomniaa j Gabrysia. - No, Kreska, Kreska
wanie, nasza Kreska jest wnuczk pana profesora.
- I tu mieszka? I tu mieszka? - powtarzaa Genowefa, jakby nie wierzc wasnemu
szczciu. Gdy uzyskaa odpowied twierdzc, a znieruchomiaa z wraenia i z nowym
szacunkiem obejrzaa pokj profesora. - Kiedy przyjdzie Kreska? - chciaa wiedzie
nastpnie. - Ja na ni zaczekam. Ja z ni zjem obiad, dobrze? - jej czarne oczy bagalnie
wpatryway si w twarze dorosych.
Gabrysia umiechna si znowu, troch tym razem niepewnie.
- Hej, Genowefo - powiedziaa. - Nie zapominaj, e jeste zaproszona na obiad do nas.
A poza tym... pan profesor jest chory. Wpadniemy tu jeszcze kiedy, obiecuj ci to.
Genowefa westchna.
- Sama wpadn - powiedziaa i od tych sw nabraa otuchy. - Tak, ja tu wpadn obiecaa profesorowi. - Powiedz Kresce, e przyjd na pewno. Zobaczysz, jak si ucieszy.
8.
Byo ju po pierwszej. Deszcz przesta pada i niebo odrobink si przetaro. Cae

szczcie, bo Kreska od tej szaroci zasypiaa na stojco. Ostatnia lekcja skoczya si nieco
wczeniej i teraz caa klasa Ib tkwia osowiale przed wrotami szatni, czekajc na ich otwarcie.
Kreska przysiada na parapecie okna, gow opara o zaomek ciany i przymkna oczy.
Natychmiast potem poczua, e kto ciko usiad obok niej. Podniosa powieki.
Lelujka. Siedzia na parapecie, bimba nogami i jad buk ze smalcem, rozsiewajc
wok wo smaonej cebulki.
Zauway, e Kreska patrzy na niego i mrugn porozumiewawczo.
- Cay czas myl o tej zimnej cholerze - owiadczy, smacznie pomlaskujc. - Ju ona
co nam wystruga, spokojna gowa.
- E tam - mrukna Kreska sennie.
- Dla ciebie e tam, ale ja miaem na okres obnione sprawowanie.
- Ja te.
- Ale ja bardziej. Prawd mwic, niej obniy ju si nie da - rzek Lelujka z
pewnym zadowoleniem i wyda z siebie charakterystyczny rechot.
- Ty, Lelujka...
- Jacek.
- Jacek. Dlaczego nie chciae pisa testu?
- Miaem te same powody, co ty - odrzek Lelujka po chwili i Kreska a si zdziwia
syszc, jak powanym mwi on tonem. Zdziwia si te, gdy spojrzaa mu w twarz, bo
zobaczya zupenie odmienionego Lelujk: mylcego i sympatycznego, z bystrymi oczami,
w ktrych latay drwice byski. - A kiedy mwi: te same powody, to mam na myli nie
tylko te, o ktrych mwia na lekcji.
- Tak? - spytaa czujnie Kreska. - A jakie jeszcze?
- Te, o ktrych nie mwia, a ja a nich wiem. Rodzice.
- Ach, tak - szepna Kreska. Senno i apatia opuciy j w mgnieniu oka. Nagle
umiechna si do Lelujki i szybko podaa mu rk.
Ucisn jej do rwnie szybko i mocno, z ca powag. Potem ju nic wicej nie
mwili, bo dzwonek obwieszczajcy koniec lekcji przeszy powietrze jak wider elektryczny.
Zreszt, wcale nie musieli duo gada. Wszystko nagle stao si jasne. Nawet kiedy po
wyjciu z szatni znaleli si na ulicy, szli sobie po prostu krok za krokiem po mokrym
chodniku, od czasu do czasu tylko bkajc par sw. A jednak byo im lej na sercach. Moe
dlatego, e chmury si przetary i promienne niebo o niezwykle czystej barwie ukazywao si
to tu, to wdzie midzy szybko suncymi kbami szaroci. A moe dlatego, e nareszcie nie
czuli si tak pojedynczo i samotnie - ju byo ich dwoje i bez sw wiedzieli, co myl na

rne tematy.
Wstpili do sklepu spoywczego, odstali swoje i kupili po bochenku chleba i po kostce
masa kartkowego. Potem szli jeszcze razem a do rogu Roosevelta - krpy,
niedwiedziowaty Lelujka w spowiaej kurtce i czapce przypominajcej poczoch i
delikatna, pena wdziku Kreska o oczach lnicych w rowej twarzy, caa w
powiewajcych na wietrze poach, szalach i pomponach.
Na rogu Roosevelta i Dbrowskiego, koo sklepu, w ktrym kiedy sprzedawano
obuwie, Lelujka i Kreska mocno ucisnli sobie rce na poegnanie i powiedzieli do jutra.
Potem jeszcze chwil postali, poniewa nasun im si temat, gdzie kto mieszka, i trzeba byo
o tym troch pogada. Okazao si, e Lelujka jest mieszkacem nowego osiedla przy ulicy
Norwida, wobec czego Kreska spytaa, czy Jacek zna spord ssiadw ludzi o nazwisku
Bombke wzgldnie Pompke, ale Lelujce nic to nie powiedziao, nic zupenie. Nie zna nikogo
takiego. Zreszt, powiedzia, mieszka na Norwida od niedawna.
Przeszli kawaek w d Roosevelta, bo byo to obojgu po drodze. Przed bram Kreski
przystanli, znw sobie powiedzieli do jutra, co zabrzmiao naprawd mio, a oznaczao, e
jutro spotkaj si w tej ponurej budzie i bdzie lepiej ni dzi i ni wczoraj, bo nie bd ju
sobie tacy obcy jak dotd i e moe jest to pocztek fajnej przyjani i e skoro tak, to
wszystko inne moe jako te si poukada i poprawi.
I byoby nadal bardzo mio, gdyby Kreska nie ujrzaa czego, co natychmiast zmienio
jej nastrj: Maciek Ogorzaka wypad ze swojej bramy, bia od niego una elegancji,
szczcia, urody i innych takich rzeczy, niewidzce oczy mia wbite w horyzont, a w doniach
piastowa bukiecik, owinity w celofan.
Matylda dostanie dzi frezje - pomylaa Kreska. Maciek mign mimo niej jak
wietlisty meteor, wchaniajc w przelocie ca jej rado i nowo nabyt energi.
Odprowadzia go ukradkowym, udrczonym spojrzeniem.
Lelujka przechwyci je, obejrza si na pdzcego Maka, domyli si od razu
wszystkiego i wspczujco cmokn.
- Te to przechodziem - powiedzia bez ogrdek. - Wic ci rozumiem. To ja ju
pjd, cze, Kreska, do jutra.
- Mw mi Janka - odrzeka ona. - Do jutra.
Znw im si udao zbudowa kawaeczek dobrego wiata - jakie p metra
szeciennego, tyle co odlego midzy nimi.
- Do jutra, maa - powiedzia Lelujka i odszed.

9.
P godziny przedtem profesor Dmuchawiec usysza dzwonek u drzwi.
- Otwarte! - krzykn. - Wejd! - przypuszcza, e wrcia Gabrysia albo e Genowefa
Rombke postanowia zaczeka na Kresk w jej wasnym mieszkaniu. Musia si jednak
myli, bo osoba za drzwiami nie zareagowaa na okrzyk i zadzwonia raz jeszcze.
Pewnie kto obcy - pomyla Dmuchawiec z pewnym niepokojem. Odoy n i
wsta z kuchennego stoka, przerywajc obieranie selera. Poczapa powoli przez pokj i przez
par metrw dugiego korytarza. Dotar do drzwi wejciowych, otworzy je, krzywic si ze
zniecierpliwieniem.
Na progu staa jaka bya uczennica.
W pierwszej chwili pewien by tego, bo jej twarz wydaa mu si znajoma. Zaraz
jednak potem zwtpi, widzc jej zaskoczenie. Bya tak zdumiona jego widokiem, jakby
spodziewaa si ujrze kogo zupenie innego. Bya wrcz wstrznita. Przez dusz chwil
nie odzywaa si, co profesora wprawio w prawdziw irytacj, on bowiem te nie mia
pojcia, co powiedzie.
- Dzie dobry, panie profesorze - przemwia wreszcie moda kobieta i Dmuchawiec
odetchn. A wic uczennica jednak. No, no. Ma si t pami wzrokow. Tylko jak - u licha
- nazywaa si ta dziewczyna?
Nie pamita.
Ta szczupa, niewyrana twarz o starannym makijau i rozbieganych oczach z niczym
mu si nie kojarzya. Postanowi jednak nie robi dziewczynie przykroci tym, i nie pozna
jej od razu. Umiechn si do niej zachcajco i powiedzia tonem kordialnym:
- Aaa, dzie dobry, witam ci, moje dziecko! Prosz, prosz, wejd!
Z ociganiem przekroczya prg i posza za nim tym dugim korytarzem. Obejrzawszy
si, profesor zowi jej spojrzenie pene ironii i obawy. Powiedzia szybko, sam dziwnie
speszony:
- A przed chwil bya u mnie Gabrysia Borejko z jakim miesznym brzdcem.
Pamitasz Gabrysi?
- Nie - odpowiedziaa zdecydowanie moda kobieta.
Weszli do pokoju. Profesor przysun gociowi krzeso z porczami, sam zapad w
fotel i obserwowa, jak ona siada: z wahaniem, obejrzawszy si dwukrotnie na siedzenie
wycieanego krzesa, jakby si brzydzia nawet go dotkn. Usiada jednak, a potem,
najwyraniej mimo woli, otrzepaa rce.

Profesor ju zaczyna si wstydzi, e tak u niego brudno, kiedy zobaczy, jak moda
kobieta potara palce jednej rki o drug. I w tym momencie przypomnia j sobie. Widzia u
niej ten gest przez cae cztery lata, za kadym razem, kiedy wstawaa do odpowiedzi i
dotykaa pulpitu albo kiedy odkadaa kred. Pamita. Bya wcieleniem ambicji i pedanterii.
Miaa zawsze same pitki, u niego te, chocia stawia jej te oceny bez przekonania. Zawsze
te czu, e ona go nie lubi.
- Ewa Marcinkowska! - odgad, celujc w ni palcem. Zauway, e jednak si
ucieszya.
- Pozna mnie pan profesor - powiedziaa sztywno. - Tyle lat. Hm. Teraz nazywam si
Jedwabiska.
- A! Jedwabiska. No, a gdzie twoje warkocze?
- Obciam je. Dawno. Nie wypada... w pracy.
- A co robisz? Gdzie pracujesz? No, jake ci si ycie uoyo? Kim jeste? dopytywa si profesor z ciekawoci.
- Mona powiedzie, e poszam w pana lady - powiedziaa nie bez satysfakcji.
Dmuchawiec bez sowa unis brwi.
- Jestem pedagogiem - wyjania. - Od wrzenia ucz w naszym dawnym liceum. A
jednoczenie pisz doktorat z psychologii.
Popatrzya na niego tak, jakby si spodziewaa, e go to zaboli. Ona go chyba
naprawd nie znosia.
Nigdy dotd go nie odwiedzaa. Nigdy jej tu nie byo, ani na prbach sekcji teatralnej,
ani na wieczorach dyskusyjnych, ani na kku historycznym, ani nawet na zwykym
podwieczorku. Dlaczego przysza dzi - po tylu latach?
To si wyjani.
- Bardzo si ciesz - powiedzia. - Piknie. A jak ycie rodzinne?
Poderwaa gow i spojrzaa na niego gniewnie.
- W porzdku, oczywicie - powiedziaa z uraz. - Idealnie.
- Masz dzieci?
- Jedno. Aureli - odpowiedziaa i potara palce.
- Aha - rzek profesor. - Aurelia. Jak si zdrabnia to imi? Ewa spojrzaa na niego ze
zdziwieniem.
- Wcale si nie zdrabnia.
- To pewnie j nazywasz Pyz albo Ciapusiem?
- Prosz?! Nie, skd.

- To... zaraz... to jak si do niej zwracasz?


- No, po prostu: Aurelio - odpowiedziaa Ewa z wyran irytacj, jakby profesor
wkracza na zakazany teren.
Wic zmieni temat.
- Co ci do mnie sprowadza? - zapyta i sprbowa umiechn si do niej, ale
umiech odbi si od jej twarzy jak pika od gadkiej ciany i nic nie wyszo z prby
nawizania kontaktu. - Jeste jakby moj nastpczyni w tym liceum - powiedzia. - Czy
przysza po rad? Masz moe jakie kopoty? Chtnie ci pomog.
Co to si stao nagle z jej twarz! Przelecia przez ni nagy, krtki grymas, jakby w
gadkiej cianie utworzya si gboka rysa i znika zaraz.
Ewa Jedwabiska wstaa.
- Wpadam... tak sobie - owiadczya nienaturalnie spokojnym gosem. - W szkole, w
szkole praca ukada mi si wietnie. Wszystko jest w idealnym porzdku. Wszystko podkrelia z naciskiem.
Potem dodaa, e musi ju i, bo ma jeszcze kilka spraw do zaatwienia. Wyja z
torebki skrzany notes, zajrzaa tam, co sprawdzia z wan min, skina gow i skierowaa
si ku wyjciu.
Dmuchawiec odprowadzi j do drzwi i tym razem zapali wiato w korytarzu, eby
moga ubra si przed lustrem.
Zdj jej paszcz z wieszaka i odwrciwszy si ku niej, znieruchomia na chwil.
Ewa Marcinkowska, obecnie Jedwabiska, wpatrywaa si z osupieniem w wiszcy
na wieszaku szalik. Byo to jedno z tych wtpliwych dzie sztuki, ktre Janka z takim
upodobaniem ciubolia na drutach, posikujc si wczk wyprut ze wszystkich moliwych
starych swetrw, jakie udao si jej odnale w domu dziadka i na strychu. Szalik by
niesychanie dugi, pasiasty i poskrcany w malownicze supy. Ale nie by a tak dziwny, jak
by to sugerowaa mina Ewy Jedwabiskiej.
- Co to jest? - wyrwao si jej pytanie.
- To jest szalik Janki, mojej wnuczki - odrzek zdumiony Dmuchawiec i jeszcze
bardziej si zdumia, syszc jej sowa:
- A wic jednak! A wic jednak! Niemal wyrwaa mu z rk swj paszcz i ju jej nie
byo.
10.
- Cze, dziadziu - Janka wpada do pokoju, rzucajc torb z ksikami na fotel, a

czapk, szal i rkawiczki rozsiewajc po drodze w najdziwniejszych miejscach.


- Baaganisz - zwrci jej uwag Dmuchawiec.
- To co, najpierw nabaagani, a potem posprztam.
- Albo nie.
- Albo nie. Co pachnie bardzo milutko. Bya pani Borejkowa?
- Bya Gabrysia. Kreska a uniosa gow.
- O! I co?
- I ugotowaa ros - rzek dziadek. - To znaczy, postawia na gazie garnek z misem i
wod. Woszczyzn sam dodaem.
- A widzisz!
- Widz! - dziadek potarga Kresk za ucho. - To znaczy, niepotrzebnie stroni od
byych uczniw. To chciaa powiedzie?
- Dokadnie.
Przeszli do kuchni, gdzie woowina z koci bulgotaa na maym ogniu,
rozprzestrzeniajc kby pachncej pary.
- Oberwaa si dzi chmura z uczennicami - rzek dziadek, zagldajc pod pokrywk,
podczas gdy Kreska mya rce, nakrywaa do stou i przysuwaa krzeseka.
- Tak? - spytaa. - Kto jeszcze by?
- Ewa Jedwabiska - odpar dziadek i Kreska a usiada z wraenia.
- Zaraz, jak to, to ona te jest twoj uczennic?
- Bya - ucili dziadek.
- No, to to wiem. Jest twoj by uczennic i moj obecn wychowawczyni.
Teraz usiad dziadek, przestajc nalewa ros do filianek.
- Zaskoczya mnie - powiedzia. - Nie miaem... hm, pojcia, e ona uczy ciebie.
- Przecie ci mwiam na pocztku roku.
- Nie skojarzyem nazwiska. Ona wtedy nazywaa si Marcinkowska.
- No, tak.
- Czy zdarzyo si w szkole co przykrego? Teraz rozumiem. Ona przysza w twojej
sprawie, tak?
Kreska uniosa wysoko brwi i kiwna gow, wzdychajc.
- Czy wiedziaa, e jeste moj wnuczk?
- Tak jak prosie, nikomu nie mwiam.
- Ach, jej - mrukn dziadek i odsun filiank. - Prosz ci, opowiedz mi, co si
dzisiaj wydarzyo.

I Kreska opowiedziaa.
Od pocztku.
Ros parowa i styg, pokrywajc si coraz liczniejszymi oczkami, a ona opowiadaa
o Ewie Jedwabiskiej, nie szczdzc ni sw, ni oskare. Opowiadaa o wszystkim od
pocztku, i o dzisiejszej lekcji, o swojej odmowie i o reakcji Ewy. Mwic tak i mwic,
czua ulg i satysfakcj, wylewaa z siebie niech do Ewy Jedwabiskiej, ktra to niech
obejmowaa i szko, a podczas gdy dawaa upust tym nagromadzonym uczuciom - sama
czua si coraz lepsza i coraz mdrzejsza. Skoczya i spojrzaa na dziadka, oczekujc jego
aprobaty.
Ale si nie doczekaa.
Siedzia milczc, a na twarzy mia wyraz troski.
- To mi si nie podoba - rzek wreszcie.
- No wanie - zgodzia si Kreska.
- Nie podoba mi si to, co powiedziaa - sprecyzowa dziadek. - Nie podoba mi si
te, jak to powiedziaa. Nie obserwowaem dotd u ciebie zacietrzewienia i jadowitej
antypatii wobec kogokolwiek. Dlaczego widz to teraz?
Kreska, zaskoczona, patrzaa na niego z potwartymi ustami. - Dziadziu - wykrztusia
wreszcie. - Czy ty jeste po stronie tej zimnej mii?
Zastanowi si.
- Jestem po stronie prawdy obiektywnej - rzek. - Ewa Jedwabiska nie jest zimn
mij. Jest natomiast czowiekiem poamanym i nieszczliwym.
- Dziadku, jeste chyba zbyt sentymentalny.
- Wnuczko, chyba nie jeste dostatecznie sentymentalna.
- Ona jest niedobra.
- Moe. Ale nie sdz. Nie wybraa wam chyba takiego akurat tematu ankiety z jak
ukryt z wol. Myl, e ona chce dobrze i e wszystko si jej nie udaje. Nigdy nie
wiedziaem, dlaczego. Patrzaem na ni, kiedy bya w twoim wieku, i patrzaem dzi. Zawsze
mi byo al Ewy. Dzi te.
Chwila ciszy.
Janka siedziaa bez ruchu, zaoywszy rce. Milczaa i postukiwaa obcasem
drewniaka w drewnian podog.
Dziadek patrza na ni i czeka. Zastanawia si, dlaczego pojawia si zmarszczka
midzy jej brwiami i jakie to myli przepywaj teraz za tym wysokim, gadkim czoem.
Chyba zgadywa, jakie.

- Wiesz co? - powiedziaa, podnoszc na niego oczy. - Przywykam do myli, e masz


zawsze racj. Postanowiam uwierzy ci i w tym wypadku. Bd si staraa j polubi. A
przynajmniej zrozumie. Ju teraz rozumiem ciut wicej. Wydaje mi si, e ona jest w jakiej
niewoli.
- To moe by dobry trop - rzek dziadek. Umiechn si z zadowoleniem. - Czy
masz ochot na zimny ros?
- Niespecjalnie - zamiaa si Kreska.
- To podgrzej go. Suchaj, maa...
- Tak?
- Do ludzi trzeba wyciga rk. Trzeba. Moemy si nie doczeka odzewu. Ale jeli
nie wycigniemy rki, to odzewu nie doczekamy si z ca pewnoci.
- Ty wiesz? To jest chyba bardzo trafne spostrzeenie.
- Chyba tak. Jak wikszo moich spostrzee - przyzna dziadek skromnie i mrugn
do Kreski. - Podgrzej wreszcie ten ros, bo zaraz zemdlejesz z godu. A podgrzewajc,
opowiedz mi wszystko o istocie pod nazw Genowefa Rombke. Bya tu dzisiaj okoo godziny
i obiecaa, e na pewno wrci.
- Co?! - powiedziaa Kreska, apic si za gow. - No, nie!
11.
Piotr mia wrci dopiero pnym wieczorem i Maciek uzna, e to jest wanie ta
okoliczno, ktr zwyko si nazywa sprzyjajc. Od dawna ju Matylda przejawiaa ch
ujrzenia jego domu - ju trzy razy zapraszaa si do Maka i za kadym razem zmuszony by
delikatnie j od tego pomysu odwodzi. Jaki instynkt ostrzega go bowiem, e Piotr i
Matylda niekoniecznie musz znale najmniejsz choby paszczyzn porozumienia. Jak si
tak gbiej zastanowi, to pewien by nawet, e Piotr znajdzie sposb, by wyrazi Matyldzie
sw dezaprobat, ona za moe Piotra nie polubi.
Tote kolejny wyjazd starszego brata uzna Maciek za wyran zacht ze strony losu
i zaprosi Matyld - ot, tak, od niechcenia, w rodku randki - do siebie na herbatk. Tak
wanie to uj, kiedy szli sobie wietrzn ulic Dbrowskiego, a ona ualaa si, e wiatr
przewiewa jej kouszek, e deszcz kropi i e marzn jej nogi. Zaproponowa: - To chodmy
do mnie na herbatk - i udao mu si to powiedzie tak niedbale i mimochodem, e Matylda
musiaa to uzna za pomys improwizowany. Tak te si stao - mia nadziej, e nie
dopatrzya si za t propozycj ani jego romantycznych nadziei, ani pozostajcego z nimi w
cisym zwizku dugotrwaego sprztania, mycia szyb, podg, szorowania wanny kilkoma

rodzajami proszkw, wymiatania kurzu spod kredensu i nawet skrapiania wntrza lodwki
pynem odwaniajcym. Wydawao si wic, e nawet jej ukochane frezje, ktre
porozmieszcza tu i wdzie w musztardwkach i kieliszkach od wina, wyglda bd na tym
tle w sposb naturalny.
- Chodmy - ucieszya si Matylda i ujwszy Maka pod rami, przytulia si do jego
boku. - Taka ciekawa jestem, jak mieszkasz.
- O... jak mieszkam? O, tego, nie spodziewaj si adnych cudw, mieszkam raczej
skromnie - zastrzeg si pospiesznie Maciek. - Zwyke mieszkanko, tyle e podobno ma
atmosfer.
- Atmosfera jest bardzo wana - powiedziaa Matylda z przekonaniem. - Jak si w to
wpakuje troch grosza, to kade mieszkanie staje si przyjemne, no nie?
Maciek przytakn, ale bez przekonania.
Weszli w ulic Roosevelta i niemal natychmiast natknli si na Kresk, brnc z
uporem pod wiatr. Dwa koce szala furkotay za jej plecami, nos miaa czerwony i policzki
rumiane jak dziecko. Spojrzaa na nich oczami zmruonymi w szparki.
- Cze, Kreska! - zawoa Maciek, ale ona nie odpowiedziaa. Umiechna si tylko
uprzejmie i minwszy ich, skrcia w Dbrowskiego.
Przytuleni, poszli szybko w d Roosevelta, podczas gdy deszcz z nasilajcym si
uporem zacina z ukosa. Matylda wtulaa si w Maka coraz cianiej i bez ustanku mwia na
tematy lokalowe, kraszc sw wypowied maksymami w rodzaju mieszkanie wiadczy o
czowieku, a podczas gdy ona wygaszaa te popularne opinie, Maka z wolna ogarnia
niepokj. Padajce bowiem z jej ust sowa (kafelki, fliski, boazeria... ) pozwalay mu
przypuszcza, e by moe gusta Matyldy do daleko odbiegaj od jego moliwoci; z trem
myla take, e pod okreleniem atmosfera Matylda rozumie chyba co innego ni on. I tak
dalej... Im bliej byli domu, tym wiksze si stawao Maka pomieszanie. Kiedy za znaleli
si przed jego bram, poaowa zaproszenia i gotw by natychmiast wymyli jaki pretekst,
by odwoa herbatk - ale nie wypadao. Deszcz la jak z sikawki, Matylda kierowaa si
zdecydowanie ku wejciu i w istniejcych warunkach nie mia ani moliwoci, ani czasu na
zmian decyzji. Mg tylko nieuchronnie dy ku temu, co los mu zgotowa zamierza.
Weszli. I zaraz pech da zna o sobie, bo natknli si na wyczekujcego w bramie
Sawka Lewandowskiego. Oparty o skrzynki listowe pali on papierosa i wpatrywa si w
drzwi Borejkw. - Cze - powiedzia na widok Maka, po czym zlustrowa Matyld od stp
do gw i wida mu si nie spodobaa, bo zrobi mieszn min i unis oczy do gry. Akurat
wtedy Matylda si odwrcia i ujrzaa t kretysk pantomim. Chyba jej to troszk zwarzyo

humor. Kiedy za Maciek delikatnie zawrci j z drogi ku gwnym schodom i skierowa w


stron wejcia do sutereny - Matylda okazaa niemie zdumienie. Im duej potem szli
wskim, ponurawym korytarzykiem, tym bardziej rzeda jej mina. Kiedy za stremowany
Maciek otworzy wasnym kluczem odrapane (teraz dopiero to zauway) drzwi mieszkania,
kiedy zapali wiato w przedpokoju i tym samym objawi jej oczom przetarty chodnik na
starej pododze oraz - w dalszej perspektywie - rupieciarni, jak zda mu si nagle pokj... o,
wtedy mina Matyldy bya ju cakiem rzadka.
- Och - powiedziaa tylko. - Och... och.
Rne bywaj przyczyny, dla ktrych czowiekowi spadn wreszcie uski z oczu,
wskutek czego pojmuje on w nagym bysku olnienia to, czego dotd poj nie by w stanie.
Bezporedni przyczyn utraty usek i zwizanego z tym olnienia byo w przypadku Macieja
owo nabrzmiae treci och Matyldy. Straciwszy w jednej chwili szereg zudze, Maciej
Ogorzaka poj, e on i Matylda yj po przeciwlegych stronach bezdennej przepaci.
Wizja owej przepaci bya tak dotkliwa, dojmujca i dopiekajca do ywego, e
sprowokowaa Maka do natychmiastowego dziaania. Nie czekajc na pozwolenie, nie
pytajc o zdanie - i nareszcie w najmniejszym stopniu nie przejmujc si czekajcymi go
ewentualnymi wyrzutami - Maciej Ogorzaka porwa Matyld w objcia, cisn ile si i
energicznie pocaowa prosto w jej kuszcy dziobek. Woy w ten pocaunek mnstwo
zapau i desperacji, jednake z jej strony adne romantyczne oywienie nie nastpio.
Pocztkowo zaskoczona, Matylda zaakceptowaa jedynie sytuacj, dokonujc nagego a
wdzicznego przegicia w ty i przysaniajc powiekami oczy do poowy gaek, tak jak to si
robi w kadym niemal filmie. Pozwolia przy tym Makowi kontynuowa jego zapalczywe
pocaunki, od czasu do czasu anemicznie oddajc ktry z nich, przez cay czas za
obserwujc go uwanie spod rzs.
Mijay sekundy i zapa Maka Ogorzaki wyranie sab. Trzyma oto w ramionach t
niezwyk dziewczyn - lecz ku wasnemu zaskoczeniu nie odczuwa niczego niezwykego.
Zapa si nawet na byskawicznej refleksji, e Matylda ma wyjtkowo gupi min i e jej
zachowanie jest wyranie sztuczne, jakby zwaaa tylko na to, jak si prezentuje w tej czuej
okazji. Mia rwnie przykre, lecz nasilajce si wraenie, e cauje wasn ciotk Leokadi
Ogorzakow z Pobiedzisk; chorowita ta osoba o silnych skonnociach histerycznych te tak
nadstawiaa do pocaunkw sw zimn twarz, przymykajc przy tym mczesko oczy i
pachnc walerian.
Matylda pachniaa, co prawda, frezjami, lecz skojarzenie z ciotk Leokadi ostatecznie
zmrozio mu krew. Zdecydowanie odsun dziewczyn na dugo ramienia i umiechajc si

zdawkowo w odpowiedzi na jej spojrzenie owiadczy, e czas na herbatk.


- Na co? - zawioda si Matylda. - O, niekoniecznie... Pocauj mnie, Maku - zadaa
kaprynie, przymykajc znw oczy.
- Nie bd gupi! - rozleg si nagle gos huczny jak wystrza z garacza, a donony jak
trba.
Maciek omal nie podskoczy z przeraenia, w kadym za razie podskoczya Matylda.
Oboje skierowali paniczny wzrok w stron, skd dobieg w gos stentorowy - i ujrzeli
oczywicie w nie domknitych drzwiach wejciowych rozkoszn Genowef Trombke vel
Bombke, wspart o futryn, zachowujc peny luz i jak zwykle silnie usmarkan.
- Ale miesznie wygldacie - stwierdzia z satysfakcj, popatrujc na blade i stae z
przestrachu ich twarze. - Oj, nie mog, oj, umr ze miechu.
- O, cholera! - wrzasn raptem Maciek, odpychajc Matyld na bok i ruszajc z
zacinitymi piciami w stron strasznego dziecka. - O, cholera jasna psiakrew! To ona! To
znowu ona!!!
- Tak, to ja - nie ulka si go Genowefa Bombke vel Trombke. - Ale co wy tu robicie,
h?
Maciek i Matylda milczeli, nie wiedzc zapewne, jak by tu sprecyzowa cel i przebieg
wizyty.
- Dlaczego waciwie tu jestecie, jak pana Piotrusia nie ma? - pytaa dalej Genowefa
tonem dobrotliwym na pozr, lecz w istocie penym rnorodnych a niewysowionych
podejrze. - Czy pan Piotru da ci ten klucz, czy sam go ukrade? - z tym jake
bezporednim pytaniem zwrcia si do Macieja, ktry, odkd wszed w progi domu, nie mia
jeszcze czasu, by pozby si klucza Yeti, kurczowo zaciskanego w prawicy.
Maciej Ogorzaka sam waciwie nie wiedzia, czemu wrzasn. Ale wrzasn.
- To moje mieszkanie! - wrzasn. - To mj brat! - wrzasn. - To mj klucz!
- A wcale e nie - przygwodzia go Genowefa. - Pan Piotru tu mieszka! Pan Piotru
mj! Sam mi mwi, e jest kawalerem, a kawaler nie moe mie brata!
- Moe!!! - wrzasn Maciej Ogorzaka.
- Nie moe - upara si Genowefa, wysuwajc brod. - Bo eby mie dziecko, trzeba
mie on.
Maciek a si jka ze zdenerwowania.
- Nie - nie - nie trzeba! To jest - ja nie jestem dzie - dzieckiem! Ja tu mieszkam!!! wrzasn.
- A wcale e nie! - przyapaa go triumfalnie Genowefa. - Jakby tu mieszka, toby

normalnie wszed do mieszkania. A ty stoisz w skafandrze w korytarzu z Matyld i boisz si


wej. Co, moe Matylda te tu mieszka? A widzisz. He - he - he... Idcie sobie lepiej, to nie
wasz dom.
Matyldzie nagle wrcia mowa.
- Maciek!!! Co to znaczy?! - krzykna do przeraliwie.
- Nie krzycz! - krzykn Maciek. - Ja naprawd tu mieszkam!
- Jeste pewien? - spytaa ironicznie Matylda. Maciek spojrza na ni z niechci.
- Tak! - wrzasn. Wmieszaa si Genowefa.
- Ja wam mwi, lepiej idcie do domu - poradzia im yczliwie. - Wrci pan Piotru i
jeszcze milicj wezwie albo to drugie - zakaszlaa soczycie.
- No, prosz - wzburzya si Matylda. - Ja std id, z pewnoci, ju, w tej chwili.
Swoj drog, ciekawa rzecz, Maku. Gdzie si nie ruszysz, wszdzie lez za tob jakie
brudne bachory. Do widzenia. Nie mam ju ochoty na herbatk! - to rzekszy, zawina poy
kouszka i rzuciwszy dumnie zot gow, opucia mieszkanie Ogorzakw.
Trzasny drzwi i zapada straszna cisza.
Rozwcieczony Maciek zastanawia si, czy wzi teraz za kark Genowef Bombke i
jak kota wyrzuci za drzwi, czy te przycisn j wreszcie - korzystajc z faktu, e ma j pod
rk - i dowiedzie si, za co smarkata tak go przeladuje.
Pki co wszake musia wysucha piknej kaskady jej kontrapunktowego kaszlu.
Kiedy skoczya si krztusi i rzzi, zdja swj kouszek i zipic ciko, wrczya
Maciejowi. Ten machinalnie powiesi go na haczyku, co Genowefa przyja z uznaniem.
- No, dobrze, rozbierz si te - zezwolia askawie. - Bd robi zup ziemniaczan
Florida, moesz mi pomaga. Nawet dobrze, e ukra... e poyczye ten klucz.
Przynajmniej sobie weszam. Trzy razy tu dzi dzwoniam, a pana Piotrusia nie ma i nie ma.
Przesza swobodnie do kuchni, wykrzykujc w stron Maka, e doskonale pamita,
gdzie pan Piotru trzyma swoje zupki. Wlaza na stoek, zapalia wiato, po czym bez
wahania otworzya szuflad kredensu.
- O, widzisz? - ucieszya si. - Tu s. O, a tu spawiki. Pan Piotru je wycina z korka i
przytwierdza do ryby, eby j zowi. Zapal gaz, dobra? Bo ja si boj.
Krztaa si po kuchni, nucc z zadowoleniem. Maciek zupenie nie umia rozmawia
z dziemi, a do tego Genowefa bya szczeglnym zgoa egzemplarzem tego gatunku
ludzkiego. Prawd mwic, peszya go troch. Usiad, cho pocztkowo zamierza sta - i
milcza, cho pocztkowo chcia krzycze. W bezmylnym osupieniu patrzc na
zapracowan Genowef, pocz teraz przetrawia wydarzenia z ubiegego kwadransa.

- Te, maa - rzek po pewnym czasie, bo co mu si przypomniao. - Dlaczego tam, w


korytarzu, powiedziaa: - Nie bd gupi?
- eby nie by - wyjania mu zatrzymujc si w p ruchu i wlepiajc w niego
okrge oczta. - Musiae j caowa! Jejku! A ona jest taka drewniana!
Maciek achn si, otworzy usta, chcia protestowa - ale nie wiadomo czemu
milcza. Genowefa cmokna, pokrcia gow i powrcia do przerwanej czynnoci
(mieszanie zupy w proszku z niewielk iloci zimnej wody), a on siedzia na kuchennym
stoku, oparty plecami o olejno malowan cian, i myla. Zastanawia si, czy przed
pgodzin uwierzyby, e bdzie caowa Matyld. I e zaraz potem pozwoli bez alu, by
odesza. I e zupenie nie bdzie mia ochoty jej odprowadzi.
- Aurelia te musi - przemwia nagle Genowefa, impetycznie mieszajc w garnuszku.
- He? - ockn si Maciej. - Jaka znw Aurelia?
- Jedwabiska.
- Co musi? - skrzywi si Maciek ze zniecierpliwieniem.
- Caowa. Mama jej kae: pocauj mnie! - zupenie jak ta Matylda tobie kazaa.
- Matylda nic mi nie kazaa! - unis si Maciek strasznym gniewem.
Dziewczynka spojrzaa na niego pochliwie, z ukosa, i dezaprobujco zakrcia yk
w garnuszku.
- Hi, sama syszaam - wymamrotaa niby to do siebie.
- Fig tam syszaa! Fig rozumiesz! Sam j caowaem! Sam! Sam tego chciaem!
- Taaa? - zdumiaa si Genowefa, nieruchomiejc. - A dlaczego?
Maciek te zamar i spojrza na ni z zastanowieniem.
- Cholera, no - mrukn. Wsta, zajrza do kredensu, wyj chleb i n. Jako nagle do
niego dotaro, e jest nieludzko godny.
Genowefa obserwowaa go z politowaniem.
Starajc si j zignorowa, Maciek wrazi w usta p kromki chleba i ujc go,
otworzy lodwk. Tu na grnej pce ujrza wyschnit ju z lekka, zbrzowia i
nieapetyczn cytryn.
Na ten widok zalaa go naga krew.
- Co si gapisz?! - wyadowa si na Bogu ducha winnej Genowefie, przekn chleb i
oczy wyszy mu na wierzch. Rzuci n na st i znowu hukn: - Skd ci przyszo do gowy,
e Matylda mnie wodzi za nos?!
Wystraszona Genowefa, ktra jako ywo nie imputowaa mu niczego podobnego,
milczaa z otwartymi ustami, gapic si na Maka. W jej nosie lniy dwie wieczki, a w

oczach - zdumienie.
- Zapamitaj sobie - rzek srogo on, wygraajc jej palcem. - Macieja Ogorzaki nikt
nie bdzie wodzi za nos. Jasne? Matylda te - tu urwa, dozna kolejnego olnienia i dorzuci:
- Chocia ma na to bardzo wielk ochot.

PITEK, 18 LUTEGO
1.
Pani Jedwabiskiej nie byo dzi w szkole.
Na zastpstwo przyszed mody i wesoy praktykant - student matematyki. Mia wsa
jak elektryk i bujn czupryn, a do tego adne szare oczy.
Wszystkie dziewczyny z Ib gapiy si na niego pozorujc zainteresowanie nauk, lecz
on przez bit godzin opowiada kaway o aktualnym wydwiku. Co do matematyki, nie
napomyka o niej przesadnie czsto. Zada tylko do domu par potnych wicze i
uspokoiwszy w ten sposb sumienie, dooy jeszcze kawa o lepym i kulawym.
Na temat pani Jedwabiskiej powiedzia te niewiele: ma dzi wane zajcia w
Zakadzie Psychologii, przyjdzie na pewno w poniedziaek.
Kreska spodziewaa si, e bd z Lelujka wzywani do dyrekcji, e co ich w kadym
razie czeka niemiego - a tu nic, cisza. I w dodatku pani Jedwabiska w Zakadzie
Psychologii. Oby wicej tych tam zaj - pomylaa. Ju dawno nie czua si tak beztrosko i
wspaniale na lekcji matematyki. Zreszt, caa klasa, zdawao si, odczuwaa to samo: wszyscy
byli dzisiaj wyjtkowo weseli i odpreni, rozemiane grupki wychodzce po lekcjach na
korytarz nie rozproszyy si, jak to dotychczas bywao, po caym pitrze. Przeciwnie, wszyscy
cigle stali razem, pod drzwiami klasy, pokrzykiwali, przegadywali jeden drugiego i
przecigali si w mnoeniu dowcipw. Kreska, ktra wysza razem z Lelujk prawie na
ostatku, spojrzaa na niego porozumiewawczo.
- Popatrz, co za fajna klasa - powiedziaa.
Lelujka unis jedn grub brew i umiechn si zgorzkniae.
- Tacy fajni bylibymy, gdyby nie ona. Gdyby nie Ewcia Sopel - rzek ze smakiem i
sam si zachwyci swym dowcipem: - Ty, ale trafiem z przezwiskiem! No, powiedz, czy nie
wietne?
Kreska najpierw parskna miechem, potem spowaniaa, bo co si jej
przypomniao. Jeeli obiecaa dziadkowi, e bdzie si staraa zrozumie wychowawczyni,
to naleaoby waciwie zacz ju, od zaraz. Zgodnie z tym powiedziaa:
- Czy nie moglibymy by tacy wanie... fajni, e tak powiem... no, mimo niej? Tak sami z siebie. Suchaj, Lelujka...
- Jacek.
- Jacek. Przecie to chyba od nas samych zaley, nie od niej.
- Nie zgodz si z tob - rzek Lelujka, drapic si w gow, a nastpnie wyjmujc z

kieszeni spodni niedue ciepawe jabko i dzielc je na p. - Masz, zjedz. Robaczywe, ale
dobre. Bez nawozw sztucznych. Z naszej dziaki.
- E - hm, dzikuj. Rozumiesz, Jacek, ja chc powiedzie, e moe zbyt czsto lubimy
wszystko zwala na jak, no, si wysz, ktra nam uniemoliwia to czy owo... podczas gdy
wiele rzeczy, a ju na pewno to, jacy jestemy, zaley gwnie od nas samych.
Absolutnie si z tob nie zgadzam w tym przypadku - rzek Lelujka chrupic jabko
jak ko. - Mniam, mniam! Pojedz, mwi ci, e pyszne. Koksa.
- E... em, tak, ju, oczywicie, ju jem. Dlaczego si ze mn nie zgadzasz?
- Od Ewci Sopel, uwaam, zaley rzecz bardzo wana: atmosfera w klasie powiedzia Lelujka i wyplu pestk.
Kreska kiwna gow i z uporem cigna swoje:
- Dobra, dobra, ale taka atmosfera jak dzi nie jest czym normalnym w szkole. Facet
przyszed, opowiedzia par kawaw. Nie pyta, tylko nam si podlizywa. Zreszt, moe sam
si dobrze bawi. Co za sztuka zrobi tak atmosfer. Niczego nas nie uczy, niczego od nas
nie wymaga, tote wszyscy si naraz zrobili sympatyczni i odpreni.
- Kreska. Po pierwsze, czemu nie jesz mojego jabka. Po drugie, wszyscy nie dlatego
si porobili sympatyczni, e mogli sobie dzi poprnowa, tylko dlatego, e co odtajao. Bo
od Ewci Sopel to a mrozem dmucha. Ok - urcze. Ja jej nie cierpi. Ma dusz policjantki.
- Ufff. Nie jest atwo jej broni.
- No, powiedz mi, e nie mam racji! - wzburzy si Lelujka.
- Mniam, mniam - odpara Kreska. - Bardzo smaczne jabuszko.
2.
Po szkole znowu wracali razem. Wicher hula po pustym placu przed hotelem
Merkury, marszczc kaue w drobn useczk o kolorze grafitu.
Zzibnity Lelujka doby tym razem jabko z kieszeni skafandra i uszczliwi Kresk
nastpn powk.
- Ok - urcze, to jest bez robala! - ucieszy si szczerze po dokonaniu wstpnych
ogldzin. Chuchn na jabko i przetar je rkawem. - Masz, Janka. Jedz. Jedz. Blado
wygldasz, na pewno brak ci elaza. A w jabkach elaza jest jak naplute.
Kreska z wysikiem przekna lin i przyja podwidy owoc. Lelujka patrza
czujnie, czy zje - wic ugryza.
- Pyszne - wyrzeka zdawionym gosem, ujc powoli.
- Widzisz! - ucieszy si serdecznie Lelujka. - Nic si nie martw, bd ci te jabka co

dzie przynosi. My ich mamy ca skrzynk.


- O, nie, ale doprawdy - przelka si Kreska.
Lelujka przerwa jej z krlewskim gestem szczodrobliwoci.
- Jedz na zdrowie. Ju ja dopilnuj, eby co dzie zjada jedno.
Zaraz dostaniesz rumiecw.
- Ale... - sprbowaa raz jeszcze ona.
- aden kopot. Sowo - kategorycznie uci Lelujka. - Jabka s z dziaki. Bo my
mamy dziak, wiesz? Sam zasiliem jabonie mieszank naturaln. Od razu lepiej owocuj.
Kreska ua z przygnbieniem.
- To ojciec posadzi te jabonie - powiedzia Lelujka i spowania. Westchn,
zatrzyma si, po czym troskliwym gestem owin szyj Kreski kocem fruwajcego szala.
Nim zdya zareagowa, ju zareagowa kto inny.
- No, no, co ja widz - odezwa si za nimi gos z lekka artobliwy i Kreska struchlaa,
rozpoznajc po gbokich uderzeniach wasnego serca, e to si odezwa Maciek Ogorzaka.
W istocie, by to on.
Odziany w przykusy skafander koloru granatowego, z czerwonymi rkami,
czerwonym nosem i takimi uszami wystajcymi spod sypkiej czupryny o barwie pszenicy,
sta za plecami Kreski i czeka, a tramwaj numer siedem przetoczy si z piskiem po zakrcie
jezdni.
Ani Kreska, ani Lelujka nie odpowiedzieli, kade ze swoich powodw.
Maciek te przez chwil nic nie mwi, a potem z nagym oywieniem rzek:
- Hm, Kreska, co z t twoj matm? Kreska w milczeniu wzruszya ramionami.
- Prosiem, eby przysza, to pomog - z wyrzutem powiedzia Maciek. - Wpadnij
choby dzi, bd w domu od obiadu.
Kreska milczaa.
- Wpadniesz? - spyta szybko Maciek i zerkn na Lelujk. - Hm. No, dobra. To ja
lec. Hm. Kreska, na przykad o pitej, co?
Nie czekajc odpowiedzi, wdar si na jezdni midzy uka a syren i przedosta si na
rg Dbrowskiego. Jeszcze przez chwil Wida byo w szarym powietrzu jego zocist
czupryn, powiewajc na wietrze. Potem wtopi si Maciek w szary tum, drobicy ku
Przystankowi dziewitki. I znik w perspektywie ulicy Roosevelta.
Lelujka milcza dyskretnie. Milczaa i Kreska, stojc wci w tym samym miejscu i
czujc, jak zimny wiatr przenika j na wylot. Ale czua te, e gdzie koo serca pulsuje w
niej jakby ciepe wiateko. Tak czasem w atramentowej czerni nocy byska na torach daleki

sygna i on jeden przypomina, e nie zawsze przecie bdzie ciemno i pusto; by moe ju
wkrtce przeleci wspaniay wielki ekspres, do ktrego bdzie mona wskoczy, pojecha
daleko i zmieni cae swoje ycie.
- Pjdziesz? - spyta sztywno Lelujka, patrzc w ziemi. - Bo jakby nie, to ja te bym
ci mg pomc w matmie. Nie jestem taki znowu kiepski, jak myli Ewcia Sopel.
Spojrza pytajco na Kresk, lecz ona milczaa, pogrona we wasnych mylach.
Lelujce zrobio si jako smutno. Klepn Kresk po ramieniu, powiedzia cze - i
odszed, nie doczekawszy si od niej nawet spojrzenia.
3.
Tymczasem pani Jedwabiska wanie dochodzia do drzwi jego domu. Zajcia w
Zakadzie Psychologii udao si jej przeoy i wolne popoudnie postanowia przeznaczy na
rozmow z rodzicami Lelujki. Byo ju po trzeciej, kiedy zrobia zakupy i zajrzawszy do
notesu, sprawdzia raz jeszcze adres Lelujki: mieszka w ssiednim bloku, na jej osiedlu.
Dziwne, e go dotychczas tam nie spotkaa.
Nie chciao si jej wstpowa do domu, zwaszcza e po drodze spotkaa pani
Lisieck, opiekunk Aurelii. Dowiedziaa si, e jej dziecko nie zjado obiadu tumaczc si
brakiem apetytu i pobiego ze skakank na placyk zabaw. Ewa powierzya torb z zakupami
pani Lisieckiej, umwia si. e wpadnie do niej potem - i wesza do bloku Lelujki.
Wjechaa wind na dziesite pitro, przystana pod oknem i zajrzaa do lusterka,
starannie poprawiajc fryzur i makija. Rozpia paszcz, uoya rwno rogi apaszki, raz
jeszcze sprawdzia w lusterku, jak wyglda - i poczua, e ma waciwie ochot wraca do
domu. Czua, e rozmowa z rodzicami Lelujki bdzie niewypaem. Czua, e wszystko to
uda si nie moe. I wolaaby doprawdy oszczdzi sobie zdenerwowania.
Gdyby winda bya wolna, pewnie by Ewa ucieka. Ale jak na zo, jedna wanie
zjechaa w d, a druga bya w drodze na gr. W dodatku jakie drzwi w dugim korytarzu
otwary si z trzaskiem i pijany brudas z workiem wytoczy si w kierunku zsypu. Ewa
pomylaa, e to moe by ojciec Lelujki i zrobio si jej mdo; ale szybko si opanowaa,
posza w gb korytarza i odszukaa mieszkanie 108. Z ulg stwierdzia, - e to jednak nie pan
Lelujka czka koo zsypu, drzwi mieszkania 108 byy bowiem zamknite, w przeciwiestwie
do mieszkania 105, z ktrego ciemnej gbi walia wo nie do opisania.
Pani Lelujkowa otworzya drzwi i te nie wygldaa na on alkoholika. Bya
czyciutk, skromn, niczym si nie wyrniajc kobiet o spracowanych rkach i
niemiaym umiechu. Na wie o tym, e Ewa jest wychowawczyni Jacka, pani Lelujkowa

przejawia pewien niepokj. Ale umiarkowany.


- Prosz, prosz wej - zaprosia Ew do skromnego, nudnego pokoju z tani
meblociank i zasonk z drukowanego lnu. Spiesznie i wstydliwie uprztna z taniego
fotela jakie zabawki czy klocki. - Pani usidzie, kochana, bardzo prosz.
Ewa zdja paszcz, ktry pani Lelujkowa skwapliwie powiesia w ciennej szafie w
przedpokoju. Usiady obie. Pani Lelujkowa, zaplatajc nerwowo zgrubiae palce, zapytaa,
czy Jacu moe co zmalowa.
- Zaley, co pani przez to rozumie - odrzeka sztywno Ewa. - Ale nie ukrywam, e
przyszam tu, no... na skarg. Leluj... to jest, Jacek jest bardzo niesubordynowany.
Przypuszczam, e popeniacie pastwo jaki podstawowy bd wychowawczy - owiadczya i
rozsiada si nieco wygodniej (fotel by twardy i bolay j plecy) kontynuujc: - Wiem, e
macie pastwo jeszcze kilkoro dzieci...
- Jeszcze troje - wtrcia pani Lelujkowa, obracajc w palcach rg pciennego
fartucha.
- By moe wic zawini brak czasu... bo wina za jego zachowanie ley, wydaje mi
si, po pastwa stronie. By moe ma za mao dyscypliny...
- O, nie - ywo zaprzeczya pani Lelujkowa. - Dyscyplin to dostawa do czsto, a
mi go byo al. M mu dawa lanie za kad dwj... Ale teraz uczy si lepiej, prawda?
- W zasadzie tak. Hm. A wic kary cielesne... Moe wic presja bya zbyt silna mylaa godno pani Jedwabiska. - Zasadniczym moim zarzutem jest to, e Jacek baznuje na
lekcjach, odmawia wykonywania moich polece, omiesza mnie przed klas - zdenerwowaa
si, wyszczeglniajc te przewiny Lelujki, bo nagle zdaa sobie spraw, e jej zarzuty s
troch aosne. - Jest jaki zbuntowany, tak, zbun - to - wa - ny, i przez cay czas zastanawiam
si, kto to sprawi. Przecie nie ja - bo gdyby wina leaa po mojej stronie, zbuntowaaby si
caa klasa, prawda? A tymczasem mam tylko dwoje takich buntownikw: Jacka i t jego
Janin.
- On ma dziewczyn? - ucieszya si i stropia jednoczenie pani Lelujkowa. - Nic nie
wiedziaam. Musz mu powiedzie, eby j do nas zaprosi...
- Nie w tym rzecz - przerwaa jej Ewa Jedwabiska. - Chc pastwa przestrzec, e
stosujecie niewaciwe metody wychowawcze. Bunt i ucieczka s zawsze rezultatami
wzmoonej presji. Nie mona narzuca dziecku niczego si, przez przymus. Bo choby pani
robia to dla dobra dziecka - takie amanie osobowoci, taka przemoc musi wywoa bunt i
odrzucenie posuszestwa. Moe przeczytam pani zdanie Immanuela Kanta z Uzasadnienia
metafizyki moralnoci - Ewa signa po swj pikny notes i odczytaa swym starannym

gosem wypisan uprzednio myl: - Postpuj zawsze tak, by czowieczestwa tak w twej
osobie, jako te w osobie kadego innego uywa zawsze zarazem jako celu, nigdy jako
rodka. Pani rozumie? - spytaa, widzc lekkie oszoomienie na twarzy swej rozmwczyni.
Pani Lelujkowa namylaa si dusz chwil.
- To chyba znaczy, e najwaniejszy jest czowiek, tak? - odgada wreszcie niemiao.
- Tak jest, no, mniej wicej tak - zgodzia si pobaliwie Ewa. - Czowiek nigdy nie
powinien by traktowany instrumentalnie. W wychowaniu take. Dziecko ma te godno,
prosz pani, i to trzeba umie uszanowa, tak jak jego swoisty charakter, upodobania i
osobliwoci.
- Ksidz proboszcz mwi to samo - zgodzia si pani Lelujkowa. - A ja te tak
uwaam, pani profesor. Jacka wychowuj, jak umiem, ale godnoci mu nie poniewieram, co
to, to nie.
- A jak z autorytetem? Ma pani u niego autorytet?
- Prosz?... Nawet nie wiem. Ja jestem niewyksztacona, pani profesor, ja umiem tylko
kocha te moje dzieci i kocham je szczerze, a jakby trzeba byo, to ja za nie ycie oddam.
Ewa zamiaa si lekko.
- No, nikt tego od pani nie wymaga. Chciaam powiedzie tylko, e Erich Fromm... Kto?...
- Mniejsza z tym... wyrnia dwie postawy: mie autorytet i by autorytetem. Pani
rozumie t rnic, prawda?
- Nie za bardzo.
- A wic czowiek, prosz pani, ktry jest autorytetem, jest nim w sposb naturalny i
wcale nie musi stara si o to. Kady go szanuje.
- To cakiem jak profesor Dmuchawiec - ucieszya si pani Lelujkowa.
Ewa zesztywniaa.
- Pani zna profesora Dmuchawca?
- Pewnie, najstarsza crka robia u niego matur trzy lata temu. Zoty czowiek,
naprawd. Ile on nam pomg!... Tak, jego to naprawd wszyscy szanuj, chocia on si
wcale nie wysila...
Ewa z trzaskiem zamkna swj notes.
- Jest taki prosty i zwyczajny - rozczulaa si nadal Lelujkowa. - Chocia taki uczony.
Ewa wstaa. Bya niejasno poirytowana.
- Pjd ju - oznajmia, chowajc notes i przechodzc do przedpokoju.
Pani Lelujkowa pospieszya za ni.

- Pani profesor, niech si pani nie gniewa na Jacusia. To jest naprawd dobre dziecko.
Ja z nim porozmawiam i on si na pewno poprawi!
Ach, te matki - pomylaa z lekkim zniecierpliwieniem Ewa Jedwabiska. Zalepione zupenie, zakochane w tych swoich synalkach. Z t ju nic nie da si uzgodni.
Jacek jest dobre dziecko. Zaoya ju, e to ja si myl w ocenie.
- Do widzenia pani - powiedziaa sucho, nacigajc rkawiczki.
- Do widzenia! - zawoaa za ni Lelujkowa, wychylajc si jeszcze na korytarz. - Ja
bardzo przepraszam za Jacka, ja mu powiem...
Oczywicie, gadanie dla pozoru. Nic mu nie powie. Ewa pomylaa, e w gruncie
rzeczy nie omylio jej przeczucie. Rozmowa z Lelujkowa zakoczya si jej, Ewy, porak.
Trzeba byo po prostu tam nie chodzi.
4.
Byo okoo pitnastej, kiedy Genowefa znalaza si pod drzwiami Lewandowskich.
Zamierzaa pierwotnie uda si do kochanej Kreski, ale nie zastawszy nikogo w domu,
odesza spod jej drzwi z postanowieniem, e wrci tu po obiedzie u Borejkw. Jednak i tam
nie byo nikogo, za drzwi zatknita bya jaka karteczka i zasmucona Genowefa skierowaa
si do sutereny.
W caym korytarzyku pachniao rosoem, a tu przed drzwiami Lewandowskich
doczy si do tego zapachu aromat kapusty i nalenikw. Wszystkie te smakowite wonie
stanowiy dla Genowefy konkretn jedno, oznaczajc, e dom ten yje i czeka.
Zadzwonia radonie ze dwadziecia razy, omoczc w drzwi jednoczenie czubkiem
buta i pici.
- Cze i czoem! - zawrzasna szczliwym gosem, widzc w progu pana
Lewandowskiego. - Przyszam znowu!!!
Pan Lewandowski wyglda, jakby nie podziela jej radoci. Spojrza na ni stropiony,
wreszcie w jego wzroku pojawi si bysk rozpoznania, ale nawet i wwczas min mia jak
nietg. - Cze, Geniusia - powiedzia wreszcie i umiechn si pod wsem. - No, chod,
dziecko, chod.
Pomg jej zdj kouszek i zaprowadzi do kuchni, gdzie jadano w dni powszednie.
Pani Marta, opita fartuchem w kwiatki, staa przy kuchence i mieszaa w kapucie.
Sawek siedzia na taborecie przy nakrytym cerat stole i naprawia elazko. Ci dwoje te byli
dziwnie bez humoru, co Genowefa wyczua od razu.
Posadzono j, owszem, przy stole, ale jako nikt si nie cieszy z jej obecnoci.

Prawd mwic, Genowefa odnosia wraenie, e jej niemal nie dostrzegaj.


- Co sycha? - spytaa pana Franciszka, ten jednak nie odpowiedzia. Spojrza za to z
trosk na Sawka i - jakby koczc zdanie - rzek do niego:
- A ja ci mwiem, uwaaj.
- Co by to pomogo, tatu - odpar Sawek nie podnoszc ciemnej gowy znad elazka.
Postuka metalowym narzdziem, pokrci jak rubk i zaoy uchwyt.
- A co si stao? A co si stao? - Genowefa uczestniczya w yciu rodziny.
Przez chwil nikt jej nie odpowiada, wreszcie pani Marta odwrcia si ciko od
pieca.
- Nic, nic - powiedziaa. - Ty i tak tego nie zrozumiesz, Geniusia. Sawek ma kopoty.
No, chodcie je.
Tu wszyscy spochmurnieli i wzdychajc raz po raz zasiedli wok stou.
- A jakie Sawek ma kopoty? - chciaa wiedzie Genowefa.
- W pracy, dziecko, w pracy. Ty i tak tego nie zrozumiesz - odpowiedziano jej.
Na rozstawionych talerzach czeka ju makaron domowy, posypany siekan
pietruszk. Teraz pani Lewandowska podesza z garnkiem i chochl.
- Znw ros.
- No, co ja poradz, Sawu, znw bya tylko woowina z koci - usprawiedliwiaa si
pani Marta. - Smayam te naleniki, to ju nie miaam czasu wymyla zupy.
- Ros mu si nie podoba - burkn pan Franciszek. - Godu, godu wam potrzeba!
Zaczli je. Z pocztku nikt nic nie mwi, nawet Genowefa (bo ros fantastycznie
jej smakowa po dzisiejszym wietrznym spacerze), ale zaraz odezwa si pan Franciszek:
- Ty jednak, Sawek, rozejrzyj si za jak robot. Na wszelki wypadek. Moe id do
Ogorzaki, popytaj. On robi u prywaciarza.
- Pan Piotru? - Genowefa przestaa chlipa ros. - Co robi pan Piotru u
prywaciarza?
Nikt jej nie odpowiedzia, bo mwili p czym innym.
- Ju wiem - odpowiedziaa sama sobie. - Spawiki.
Kiedy za rodzina Lewandowskich umilka na chwil, Genowefa pospieszya z
informacj:
- Pan Piotru oeni si z Gabrysia. Czy ja te dostan nalenika? Tym razem jej uwaga
nie przesza bez echa. Pani Marta spojrzaa na dziewczynk z bardzo kobiecym oywieniem i
spytaa:
- Co ty powiesz? Piotr z Gabrysia?

- Ona jest bardzo mia, ta Gabrysia - rozgadaa si Genowefa, rada, e wszyscy jej
suchaj. - Bardzo. Ta Ida to nie jest taka mia. Ta Ida, to jest ta pani Ida, z ktr pan Sawek
w bramie...
- E!!! - krzykn Sawek, czerwienic si gwatownie.
- Co? Czy ja co powiedziaam? - zdziwia si Genowefa. - Jak nie chcesz, to ja nie
wygadam. Ja tylko mwi, e byoby fajnie, jakby pan Piotru si oeni z Gabrysi. Ja
bardzo lubi luby, bo jest duo tortw. I wszyscy tak si ciesz. Czy ja te dostan
nalenika?
- A pewnie, pewnie - zakrztna si pani Marta. - O, tu masz talerz, tu widelec, o, i
jedz, dziecko.
- Dzikuj. A znowu Sawek musi oeni si z Id - cigna swe wywody
Genowefa.
Jaka dziwna cisza zapanowaa nagle przy stole.
- Te, maa... - zacz Sawek gronie, umilk, jakby nie wiedzia, co rzec, i tak ostro
spojrza na dziewczynk, e a zamilka z przestrachu. Ale tylko na moment.
- Co ja powiedziaam? - spytaa zaraz gosem aosnym. - No, co ja powiedziaam
zego? Przecie sam tej Idzie mwie, e j kochasz. To musi by lub. Tatu mi to
powiedzia, naprawd.
- Tatu? Tatu? Co tu ma do rzeczy twj tatu? - wciek si Sawek.
- Ja go pytaam.
- O co?!
- Czy on mamusi kocha, jak si enili. Bo oni teraz tak si kc... i kc... i on
powie... dzia... - umilka, patrzc bezradnie, jak na twarzy pana Franciszka pojawia si coraz
silniejsze wzburzenie.
- Sawek! - przemwi pan Franciszek gosem surowym i odoy widelec. - Co jest,
naprawd chcesz to gupstwo strzeli?
- Franu, uspokj si! - szybko powiedziaa pani Marta, popatrujc to na ma, to na
syna. Ale jej apel, jak to zawsze bywa z podobnymi apelami w podobnych sytuacjach, nie
tylko nic nie pomg, lecz przeciwnie, pogorszy spraw. Pan Franciszek teraz dopiero
zdenerwowa si naprawd, twarz mu poczerwieniaa, brwi zjechay si nad nosem.
Hukn doni w st i owiadczy:
- Bd mwi, co uwaam! Sawek, masz mi odpowiedzie! Co za historia z tym
lubem? Prawda to czy nie?
Cisza bya teraz taka, e Genowefa usyszaa, jak brzczy lodwka.

- Prawda! - wybuchn nagle Sawek. - A co ojciec myli? A czemu bym nie mia si
oeni?
- Bo nie masz mieszkania - rzek ponuro pan Lewandowski. - Bo nie masz pienidzy.
Bo zaraz stracisz prac. A jeszcze dlatego, e czasy s psie i nie wiem, komu by si chciao
zakada teraz rodzin.
- A ty si eni w lepszych czasach? - zapyta Sawek ze wzburzeniem.
- A jeszcze ta Ida... - zacz ojciec i urwa.
- Co Ida?! Co Ida?! - krzykn Sawek ostrzegawczo.
- Ida studiuje. Medycyn - gniewnie uzupeni pan Lewandowski. - Skoczy studia,
bdzie lekarzem. A ty kim bdziesz? Tramwajarzem bdziesz, o ile ci nie wyrzuc z WPK.
- A kto to ojcu powiedzia?! - krzykn Sawek zrywajc si z miejsca. - A ja si na
politechnik zapisz! Ju dawno postanowiem!
- Widziaem ja takie studenckie maestwa!
- Co tam ojciec widzia!...
- Sawu! - krzykna aonie pani Lewandowska.
- No, przepraszam, mamusia, ale czemu ojciec... No, dobra, przepraszam ojca - ustpi
Sawek. - Ale zdania nie zmieni. eby ojciec wiedzia, e ja si jej owiadcz!
Porwa si z miejsca, zapa kurtk z przedpokoju i wypad z mieszkania, trzaskajc
drzwiami.
- Czy on naprawd si owiadczy? - zwrcia si do pani Marty podekscytowana
Genowefa.
Pani Lewandowska spojrzaa na ni bez entuzjazmu.
- Wiesz ty co, moje dziecko - powiedziaa z westchnieniem. - Zjedz do koca
nalenika i id do domu. Po co ty tu dzisiaj przychodzia, mj Boe. Tylko zgryzota przez
ciebie. Id ju do domu, dosy narozrabiaa.
5.
Maciek Ogorzaka wanie wchodzi do bramy, kiedy natkn si na wychodzc
Genowef.
Jak zwykle na jej widok omal nie uskoczy w bok, ale opanowa si - nie bez trudu.
Okropne dziecko byo dziwnie ponure i przygnbione. Garbio si, wciskajc rce w
kieszenie kouszka, i co dwie sekundy aonie a bulgotliwie pocigao nosem.
- Cze i czoem - przywitao go gosem zgaszonym.
- Cze - burkn Maciek. - Co, bya u nas?

- U pastwa Lewandowskich - odrzeka Genowefa. - Kazali mi i, bo tylko zgryzota


przeze mnie. Ja nie chciaam narozrabia!
- He - he - powiedzia Maciek. - Taaa... ty nigdy nie chcesz, co?
- Nigdy - przywiadczya arliwie. Podniosa czarne oczy pene ez i powiedziaa z
blem: - Wypdzili mnie. Wcale mnie nie kochaj.
Trudno ci kocha - pomyla Maciek trzewo, ale zachowa t myl dla siebie.
Niespodziewanie zrobio mu si okropnie al maego szkaradziestwa. Uczucie to stao si
tak silne, e mu po prostu zaparo dech. Nic nie mwic, sta przez chwil bez ruchu i patrza
na aosn ma posta, na usmarkany brzydki pyszczek i na chude nogi, tkwice w
zestawionych czubkami obszernych botkach.
- Co te ty opowiadasz - rzek wreszcie mikko. - Kto by ci nie lubi. - Genowefa a
wpia si w niego oczami rozjarzonymi nadziej.
- A ty mnie lubisz? - spytaa z trwog.
- Jeszcze jak! - odpar Maciek. - Nikt na wiecie nie robi takiej pysznej kartoflanki, jak
ty, Genowefo. Masz zote rczki. Jeste prawdziw czarodziejk. Chodmy. Ugotujesz obiad
dla mnie i dla Piotra.
- Dobra!!! - zawrzasna uszczliwiona dziewczynka i ju mieli wej do bramy
(Genowefa bowiem od razu zapaa Maka za rk i usilnie go w t stron cigna), kiedy tu
obok nich zawya przeraliwie syrena. Spod ssiedniego domu ruszya karetka reanimacyjna i
na penym gazie przeleciaa w kierunku skrzyowania. Wiedziony zrozumiaym odruchem
Maciek przystan i popatrza, kogo z ssiadw to nieszczcie spotkao - ale niczego nie
rozezna. Kiedy wreszcie zwrci wzrok na Genowef, ujrza, e dziewczynka wpatruje si
rozszerzonymi oczami w pana z teczk, ktry kroczy chodnikiem w d Roosevelta. Nie
mina i sekunda, jak Genowefa czmychna do bramy - zaraz te pan z teczk min Macieja
dostojnym kaczym krokiem i pody dalej. Maciek zastanowi si, co te w tym czowieku
tak przestraszyo Genowef - by to bowiem zupenie nijaki osobnik okoo czterdziestki,
postury krpej, nieduy, pkaty, w kapeluszu i kouchu. Tysice takich mijaj si co dzie na
ulicach i w instytucjach PRL.
popatrzywszy raz jeszcze w d ulicy, Maciek wszed do bramy i spojrza na tajc si
w jej wntrzu Genowef.
Wlepia w niego wielkie oczy.
- Poszed? - spytaa ledwie dyszc z emocji.
- Poszed - odpar Maciek. - Ty, a kto to by waciwie?
- Mj tatu - szepna Genowefa.

Maciek milcza przez chwil, patrzc na ni z uwag. Zastanawia si, czy zada jej
pytanie, ktre zawiso mu na ustach, czy te moe lepiej zmieni temat. Wybra to drugie
rozwizanie.
, - Chodmy - rzek, biorc j za rk. - Jestem straszliwie godny. Musimy ugotowa
mnstwo zupy ziemniaczanej Florida.
Poszli zgodnie do domu i Maciek do koca nie odway si zada pytania, dlaczego
Genowefa boi si wasnego ojca tak bardzo, e a kryje si przed nim po bramach.
6.
Ogryzaa arliwie paznokcie albo postukiwaa czubkiem buta w nog stoow. Albo
te wskazujcym palcem muskaa grn warg - najpierw powoli, a potem coraz uporczywiej.
Przyglda si jej spod oka, przygotowujc drugie danie z klusek mroonych; chocia
siedziaa bezczynnie przy kuchennym stole, w gruncie rzeczy znajdowaa si w ustawicznym
ruchu. Ani chwili nie usiedziaa spokojnie.
- Zupa bya pysznoci - powiedzia Maciek specjalnie gono, na co Genowefa
drgna, wyrwana z zamylenia, i obdarzya go roztargnionym pumiechem.
- Gdzie jest pan Piotru? - spytaa.
- Powinien ju tu by - Maciej wrzuci mroone pyzy do wrztku. - I co, czy ju
uwierzya, e tu mieszkam?
- No - odpowiedziaa lakonicznie.
- I e pan Piotru to mj brat?
- No.
- A czemu jeste taka smutna, h?
- Ja? - spojrzaa na niego z roztargnieniem. - E, nie. - Westchna. - Chyba musz
wraca do domu. Ale mi si nie chce.
- Dlaczego? - spyta Maciek, solc pyzy. Spojrza na ni znw. Gryza paznokie. Nic
nie odpowiedziaa. Ktem oka dostrzeg dwie due zy, pynce szybciutko po czerwonych
policzkach. - Posied tu sobie, jak dugo zechcesz.
- E, chyba nie mog - odpowiedziaa z wahaniem. - Chyba ju pno, co?
- Wp do pitej - odrzek Maciej, zerknwszy na budzik. - Cholerny pan Bombke pomyla. - Dabym ja mu za to, co wyrabia z dzieciakiem. - Powanie mwi - rzek,
podchodzc do stou. - Moesz tu poby do wieczora. Zaraz zjemy pyzy, a potem przyjdzie
Kreska.
Zdziwi si, e ostatnia z wiadomoci tak zelektryzowaa ma Genowef.

- Kreska!!! - krzykna, zrywajc si na rwne nogi. - Przyjdzie! Tutaj!!!


Zdumiony Maciek przerwa rozkadanie sztucw i paskich talerzy i spyta, czemu
tak si, u licha, Genowefa cieszy.
- Bo ja Kresk kocham - odpowiedziaa rzewnie Genowefa i spojrzaa sodkimi
oczami. - A ona kocha mnie.
7.
Nie doczekaa si jednak Kreski. Mina godzina pita, mina szsta. Piotr przyszed
z pracy i zjad (chwalc zote rczki kucharki) dwa talerze zupy ziemniaczanej Florida,
Maciek zmy naczynia i zabra si do lekcji - a Kreska nie przychodzia. Genowefa czekaa
najpierw spokojnie i wiernie, pniej coraz bardziej nerwowo, wreszcie posmutniaa,
zmierzcha i owiadczya, e musi i do domu. Ubraa si po cichu, trzasna drzwiami - i ju
jej nie byo.
Maciek, zagbiony w swoim podrczniku historii, ledwie to zauway. Kiedy
nastpny raz podnis wzrok znad fizyki, byo wp do smej. Piotr tkwi za swoim biurkiem i
pisa co w zeszycie. Za oknem byo ciemno, pada rzadki deszcz.
A wic Kreska nie przysza - pomyla Maciek. - Szkoda.
Wrci do fizyki, ale nauka mu nie sza. Trawi go jaki niejasny niepokj. Wsta,
przeszed si od okna do ciany, polaz do przedpokoju, uchyli drzwi wejciowych, wyjrza,
posucha, zamkn je. Wrci do pokoju, przeszed si nerwowo par razy - i nagle dotaro do
niego, e zachowuje si jak Genowefa.
No, co mi tam, gupstwa jakie - zirytowa si sam na siebie, usiad przy stole, wbi
wzrok w zadrukowan stronic, sprbowa troch poczyta, ale spojrzenie jakby odwrcio
mu si do wewntrz, bo patrzc na litery - widzia tylko Kresk. Wreszcie poderwa si zza
stou, zawoa: Piotrek, zaraz wracam!, zapa z wieszaka granatowy skafander i wyskoczy
z domu.
Przebieg w deszczu krtki odcinek midzy dwiema kamienicami. Stan, spojrza w
gr. W oknie od ulicy palio si sabe wiato. A wic Kreska jest w domu.
Po prostu nie chciaa przyj - pomyla, wzruszy ramionami i zawrci na picie.
Zatrzyma si po przejciu piciu krokw.
Ale dlaczego nie chciaa? - zada sobie pytanie.
Prawd mwic, wcale nie obiecywaa, e przyjdzie.
Jak si tak gbiej zastanowi, przyzna musia, e ostatnio w ogle nie mwia zbyt
wiele.

Waciwie, nie odezwaa si do niego ani sowem od... od kiedy?


Ale tak. Od wieczoru w Operze.
Co za gupia historia - pomyla z zakopotaniem. - Rzeczywicie, musiaa si mocno
obrazi.
Co j, u licha, dotkno tak mocno?
Deszcz pada coraz obficiej, ale Maciek tego nie zauway. Zakapturzony w swoim
skafandrze, sta patrzc na owietlone okno Kreski i intensywnie myla.
Przebieg pamici cay wieczr w Operze, chwila po chwili, szczeg po szczegle.
Przypomnia sobie Kresk w zielonej sukience i przypomnia sobie pytajce spojrzenie jej
zielonych oczu. Przypomnia sobie wejcie Matyldy i scen w bufecie operowym. I tak sobie
to wszystko rozpatrujc, doszed do wniosku, e ju wie!
Kreska jest zazdrosna!... - pomyla i umiechn si zarozumiale, ktem ust. Oczywicie, do licha! No, jest zazdrosna!
Tak, to to. lepy by, e na to wczeniej nie wpad.
Znw si umiechn i bez zastanowienia wkroczy do bramy domu, przed ktrym sta
tak ju dugo.
8.
Na czwartym pitrze byo ciemno i Maciek, po omacku klepic cian, odnalaz
wreszcie przycisk i zapali sabe wiato. Bywa tu nie raz, zanim jeszcze Kreska przybya do
Poznania; profesor Dmuchawiec zaprasza czsto ca klas Maka albo tylko niektrych
uczniw, a najczciej byo tak, e kto chcia - wpada po prostu do niego, nie zapowiedziany.
Drzwi tego mieszkania nie zamykano od wewntrz. Jeeli kto by w domu, wystarczyo tylko
nacisn klamk, eby wej, byy zawsze otwarte. Profesor twierdzi, e nie ma zdrowia na
to, by chodzi tym dugim korytarzem po pidziesit razy dziennie tylko w tym celu, eby
otwiera drzwi na kolejne dzwonki.
Maciek uchwyci gadk mosin klamk, popchn drzwi - skrzypny zawiasy wszed.
Korytarz by mroczny jak przejcie podziemne. Tylko u jego koca przez otwarte
drzwi pokoju wiato wylewao si pomaraczow kau na podog z desek. Sycha te
byo muzyk - cich i mi - ale poza tym nic, ani ruchu, ani gosu, ani dwiku.
Zastuka w futryn drzwi, wiodcych do pokoju. Nic.
Pchn lekko ich uchylone skrzydo - zajrza ostronie, wci si obawiajc, e
profesorowi przeszkodzi - ale w pokoju nie byo nikogo. Na niskim czarnym stoliku, na

wprost wejcia, palia si starowiecka lampa z papierowym abaurem. Czerwone re,


wtoczone bezadnie w wazon, stay obok gubic patki. Rwny krg wiata pada na
nieporzdnie zasany tapczan. Spod czerwonawej narzuty wystawa gadki trjkt bieli,
skupiajcy w sobie wiato lampy: rg poduszki obleczonej w ptno.
Muzyka (chyba Mozart) dobiegaa z adapteru stojcego pord ksiek na pce. Ta
cz pokoju tona w ciepym pmroku - wida byo tylko miarowe migotanie czarnego
krka i by to waciwie jedyny ruch w tym pokoju, jeli nie liczy tego delikatnego
opadania ranych patkw.
Co byo nie w porzdku.
Maciek poczu si nieswojo, pomyla, e chyba sobie pjdzie czy co - i w tym
momencie usysza, jak kto w ssiednim pomieszczeniu rozgonie wydmucha nos.
Aha!...
Zajrza przez otwarte drzwi.
Zobaczy Kresk siedzc w swoim kcie, na starej kanapie. Lampa krelarska na
biurku opuszczona bya nisko nad biaym prostoktem zeszytu - ale i tak wida byo
wyranie, e Kreska pacze. Maa, skurczona w smutny kbek, siedziaa po turecku na
kanapce, gow opierajc na rkach, a rce - na kolanach, i pakaa prawie bezgonie, jeli nie
liczy sporadycznego trbienia w chusteczk.
Maciek przez chwil nie wiedzia, co robi - a tu poprzez Kreskowe pochlipywanie
dotaro do niego jakie mamusiu, czy te Maciusiu, wymamrotane aosnym, biednym
gosikiem, wic nie wytrzyma, wszed i zapyta:
- Co si stao?
Jak ona wrzasna!!!
- Aaa - aaa! - Nigdy w yciu nie przypuszcza, e to niedue dziewcztko moe tak
rykn. A struchla. A go w odku zakuo. No, naprawd, zerwaa si na rwne nogi,
spojrzaa na niego i wrzasna tak okropnie. Potem on sta i ona te staa, zaciskajc pici.
Patrzya na niego oczami jak dwa, psiakrew, lasery. - Jak miesz!!! - krzykna, trzsc si jak
listek. - Czego tu wazisz, bawanie!!!
No, nie.
Nie, doprawdy. Nie takiego powitania si spodziewa. Przez chwil sta nieruchomo,
rozwaajc doznan obraz. Wreszcie rzek z godnoci:
- Co podobnego. Drzwi byy otwarte, jak zwykle. Wic wszedem. Ale ju sobie id.
Przepraszam najmocniej.
Zawrci na picie ze spokojem prawdziwego dentelmena i wyszed.

By ju przy wyjciu z pokoju, kiedy go dogonia.


- Maciek! - powiedziaa tu za jego plecami. Zatrzyma si i godnie zwrci ku niej.
- Sucham - rzek, patrzc w ziemi.
Staa na pododze bez butw. Na nogach miaa ciepe, brzowe poczochy, bardzo
pocerowane. Jedna z nich bya przetarta i przez okrg dziur wyazi rowy palec.
Widok ten sprawi, e Maciek umiechn si w duchu i podnis na Kresk oczy.
Ale bya zabeczana. Okropno.
- Przepraszam - yk! - za idiot - powiedziaa cicho, z czkawk i penym nosem.
- To nie by idiota, tylko bawan - sprostowa Maciek z uraz.
- Doprawdy!... - krzykna cicho Kreska i nagle zacza si mia. - To za bawana yk! - te przepraszam... - dodaa gosem urywanym.
Umilkli oboje, nie wiedzc, co bdzie z nimi dalej. liczna muzyka z adapteru
wypenia t chwil niezrcznej ciszy jak kojcy balsam. Sycha byo rwnie, jak Kresk
mczy czkawka.
Maciek zerkn na ni i prychn ze miechem.
- Tak, zabawne - przyznaa. - Tak si ciebie - yk! - zlkam, e dostaam czkawki...
mieszne.
Ale si nie miaa. Patrzaa na Maka zapuchnitymi oczami, ktre znw lniy od ez.
- Kreska, co si stao, no? - spyta on. - Czemu beczysz?
- Ja wcale - yk! - nie becz - zapara si absurdalnie, a gos miaa jak kisiel. - Tylko yk! - dziadka zabrao pogotowie. Erka. Ja si boj, e on umrze, Maciek - yk! - e on umrze...
- Zaraz, ja widziaem t erk - rzek Maciek zupenie bez sensu. - Patrz, i si nie
domyliem. Profesor! O, cholera. - Przejty, wsadzi rce w kieszenie skafandra i mocno
zacisn pici. - On mia zawsze kopoty z sercem, raz nawet na lekcji... Co to byo teraz,
Kreska? Znw zawa?
- Nie wiem, nic nie wiem - Kreska na to. - Chciaam jecha, ale powiedzieli, e
zawiadomi. I czekam tu cay czas i nic! Tyle czasu i nic! Co to znaczy, Maciek, czy to
znaczy, e on - e on ju... - tu Kreska nagle schowaa twarz w doniach i Maciek zobaczy
tylko, jak zadygotay te jej ramionka. Jak u wrbla czy co.
- Boe drogi... Kreska - rzek karcco i ju by przy niej, obejmujc niezgrabnie
trzsce si drobne opatki. Przez sweter czu na piersi ciepo i mokre chlipanie. - Suchaj, nie
pacz, no - powiedzia surowo, sam bliski paczu. - On nie moe umrze, wic nie umrze,
jasne? - Kreska, wci lejc zy w jego sweter, wymamrotaa co bezradnego, wic zakoysa
j w ramionach i autorytatywnie orzek: - Nie, nie! Nic, nic! Wszystko bdzie dobrze,

zobaczysz! - Przytuli szlochajc Kresk mocniej, jakby chcia j osoni przed wszystkim,
co si kbio za murami tego starego domu - przed ca niedol wiata, przed wszystkimi
jego strachami i rozpacz. Nagy lk, e profesor umrze jednak teraz i zostawi Kresk na tym
wiecie zupenie sam, bez rodzicw i domu - ten strach wstrzsn Makiem po prostu.
Przycisn j z caych si, jako mu si w gowie zakrcio i szybko doda: - Co by si nie
stao, ja ci pomog... kochanie. - Tu Kreska raptownie poderwaa gow, ukazujc zabeczan
twarz i Maciek od razu - chyba odruchowo - cmokn j prosto w mokre oko.
Zachowaa si oczywicie jak wariatka. Jakby j uszczypn albo uku szpilk.
Odskoczya w ty na metr, jednym susem.
- O, nie - powiedziaa gosem nagle rwnym i bez ladu czkawki. - Nie masz prawa.
Nigdy wicej tego nie rb. Nie lubi resztek.
Zupenie jakby mu wypalia w twarz z krcicy. Maciek na moment a przymkn
oczy, oguszony tym okropnym, brutalnym ostatnim zdaniem. Powinien waciwie czu si
obraony, powinien waciwie zdrowo jej przyla czy co, powinien j znienawidzi - ale nic
podobnego. Sta przygarbiony naprzeciwko maej, wyprostowanej postaci, patrza na
zapakan twarz o obrzmiaych ustach i czu, jak go zalewa tkliwo - cay ocean czuoci.
- Dobranoc - powiedzia. - Gdyby co... gdyby jaka wiadomo... to wiesz, gdzie
mieszkamy. - Umiechn si do niej (nie byo odpowiedzi... ) i wyszed, starannie zamykajc
za sob drzwi.
9.
Deszcz pada i pada.
Szecioletnia Aurelia Jedwabiska przemierzya wylany betonem plac porodku
osiedla i podesza do swego bloku. Przystana przed wejciem, uniosa gow i spojrzaa na
ogromny, ponury fronton wieowca. Na trzecim pitrze, w oknach jej mieszkania, byo
ciemno.
Natomiast u pani Lisieckiej, na parterze, palio si wiato.
Deszcz by zimny. Dziewczynka czua, jak krople przesikaj przez jej weniany
berecik. Na caym wielkim placu byo pusto, kaue lniy jak arkusze metalu w wietle
wielkich jarzeniowych lamp, samochody kuliy si na parkingu, a silny wiatr uderza z
oskotem o bryy wielkich blokw.
Byo coraz zimniej.
Dziewczynka westchna, zakasaa, przestpia par razy z nogi na nog, wreszcie
jednak zadraa z zimna i wesza do bramy.

Dugim wskim korytarzem, ktrego oba boki poprzerywane byy szarymi


prostoktami brzydkich drzwi, dotara do mieszkania pani Lisieckiej. Tu zawahaa si znowu.
Cofna palec z dzwonka, opara si plecami o cian i pocza w ni rytmicznie uderza
obcasem. Potem przykucna na wycieraczce, opierajc si plecami o futryn, i zacza
nerwowo ogryza paznokcie.
Mino z dziesi minut. Czas wlk si niemiosiernie. Zza cienkich drzwi dobiegao
dudnienie telewizora. To by dziennik - Aurelia poznaa gos spikera. Gada cukrowym
gosem i gada, potem bya muzyka - wojskowy marsz - potem warczay samoloty i znw
odezwa si spiker.
Aurelia suchaa jednym uchem tych swojskich odgosw wieczornych i nudzia si.
Po pewnym czasie cierpa jej noga, wic wstaa, westchna znw i zadzwonia wreszcie do
drzwi - krtko, sabo i anemicznie, jakby jej wcale nie zaleao na tym, by kto usysza.
Utleniona kobieta w szlafroku otworzya po duszej chwili i obrzucia dziewczynk
obojtnym spojrzeniem.
- A, to ty - powiedziaa gdzie w bok. Bya chuda, usta miaa wskie i przykre, a oczy
jak kura. - Chod, kolacja czeka. Tatu pyta o ciebie, poszed na zebranie. Gdzie bya tak
dugo?
Ocigajc si i wlokc do po cianie, Aurelia wesza do przedpokoju, wyklejonego
wzorzyst tapet.
- Ogldaam telewizj w wietlicy - powiedziaa gadko.
- Aha. A Jarka i Marka widziaa? - spytaa pani Lisiecka, prowadzc j za rami do
pokoju.
- Gdzie tam... byli... chyba - bkna dziewczynka, wykrcajc si spod ucisku
chudej rki.
- Nogi wytara? - spostrzega si pani Lisiecka i sprawdzia stan jej bucikw. Zdejmij buty, bo lakier powalasz. W swoje kapcie.
Przy poyskliwym stole, ustawionym porodku byszczcego, lakierowanego parkietu,
na tle sutych firan i tapet w bogate arabeski, zalana jaskrawym wiatem bijcym z
wieloramiennego, krysztaowego yrandola, Aurelia miaa spoy kolacj. Talerz ju czeka,
lnic w blasku kilku arwek - bya na nim poldwica i szynka w plasterkach, pokrajany
ty ser, rzodkiewki i ogrek, wszystko troch ju wyschnite, bo Aurelii zbyt dugo nie
byo.
Pani Lisiecka przyniosa jeszcze szklank kakao, chleb, maso i dem.
- Jedz - powiedziaa z niechci. Aurelia nie jada.

Pani Lisiecka spojrzaa na ni, jakby chciaa j uderzy.


- Jedz, mwi ci. Obiadu nie zjada, to chocia zjedz kolacj. Wci nic nie jesz.
Mamusia si zmartwi. No, co ja powiem mamusi, jak po ciebie przyjdzie. e znw nie jada.
Mamusia stoi po poldwic, pieniki wydaje. A ty nie jesz. Jedz.
Aurelia, nie patrzc na ni, z oczami wbitymi w st, wzia w usta kawaek szynki.
Chwil poua, nastpnie u przestaa i siedziaa z penymi ustami, tpo patrzc w kolorowy
ekran telewizora. Po ekranie biegali ludzie z karabinami i strzelali do innych ludzi z
karabinami. Przejechay czogi, zabrzmiaa radosna muzyka marszowa, a spiker powiedzia
co dziarskim gosem. Aurelia czua, e boli j brzuch.
- Czemu nie jesz? Jedz - nakazaa pani Lisiecka gosem suchym jak drewniana listwa.
Dziewczynka sprbowaa przekn pogryzion wdlin, ale nie moga. Schowaa j
wic midzy dzisa a policzek i wetkna sobie w usta nastpny kawaek. Tego rwnie nie
bya w stanie przekn. U pani Lisieckiej wszystko byo suche jak drewno i rwnie
niesmaczne. Nigdy nie moga tu nic je. Moe przez ten zapach lakieru do podg.
Posiedziaa chwil z wypchan buzi, wreszcie wyplua szynk w gar. Poczekaa, a
pani Lisiecka znw si odwrci - i szybko schowaa row pack do kieszeni.
10.
Okoo dziewitej wieczorem zgaso wiato.
Maciek nie odrobi jeszcze lekcji, bo zamiast patrze w ksik, gapi si w czarne
okno i myla nie wiadomo o czym. Piotr mia take sporo do napisania w swym zeszycie.
Obaj zdenerwowali si rwnoczenie, kiedy to przeklte wiato mrugno i zgaso.
- Psiakrew, znw to samo! - burkn Piotr w ciemnociach i po omacku zacz
przewraca w szufladzie, szukajc zapaek.
- Mylisz, e to u nas? - spyta Maciek. Wsta zza biurka i z wycignitymi rkami
poszed prosto przed siebie, do przedpokoju.
Spotkali si pod licznikiem elektrycznym. Piotr zdj z niego ogarek wiecy, lecy
tam zawsze na wypadek kolejnej awarii. Zagrzechota zapakami; nike, chwiejne wiateko
zachybotao w mroku.
- U nas w porzdku - mrukn, wkrcajc bezpiecznik na miejsce. - Awaria jest na
zewntrz. Pewnie znw p kamienicy si dogrzewa piecykami elektrycznymi.
Poszli sprawdzi szafk w bramie. Nie trzeba byo nawet zwraca si w tej sprawie do
dozorcy, ten bowiem otrzyma mieszkanie na Osiedlu Kraju Rad i objawia si na Roosevelta
raz na trzy tygodnie, a ju na pewno przed Gwiazdk i Wielkanoc. Kdk od szafki zreszt

systematycznie urywa jaki amator bezpiecznikw. Przez pewien czas udrczeni lokatorzy
kamienicy numer pi zakadali nowe, coraz wymylniejsze kdki, ale w kocu,
powodowani zrozumiaym znueniem i przekonaniem o beznadziejnoci przedsiwzicia, dali
sobie z tym spokj. Bezpieczniki nadal podkradano, zastpujc je gorszymi, o mniejszym
amperau, a cay dom okresowo pogra si w ciemnociach, jeli tylko lokatorzy przeciyli
sie.
W bramie ju kto sta. Uliczna jarzeniwka podwietlaa niebieskawym blaskiem
wysok posta w spodniach i swetrze. Klnc soczycie, posta ta ogldaa wntrze szafki przy
pomocy latarki elektrycznej. Wykrciwszy ze zgrzytem przepalony element, wzia latark w
zby i przy pomocy cienkiego drutu usiowaa dokona, jake niewaciwym z punktu
widzenia poarnictwa sposobem, wskrzeszenia bezpiecznika.
Pan Piotr pozna ssiadk z parteru i oniemielony (gwnie z powodu swego
niedawnego snu o rzucaniu talerzami) chcia si wycofa - ale ju nie wypadao. Gabriela
usyszaa kroki w bramie i podniosa gow wraz z latark. Snop wiata przelecia po cianie
i posadzce z kamiennych pytek, trafiajc prosto w domowe kapcie Piotra.
- Dobry wieczr - odezwa si Maciek. Gabriela skierowaa wiato latarki na twarz
Maka.
- A, to ty - powiedziaa przez zby, lecz yczliwie. - Dobry wieczr. Dobry wieczr i
panu.
Piotr Ogorzaka skoni si w mroku, bkajc sowa powitania.
- Cholera mnie trzsie - owiadczya burzliwie Gabriela. - Ja tego skunksa tu kiedy
przydybi, daj sowo. Oskalpuj drania. Co on robi z tymi korkami, zjada je?
Maciek zasugerowa, e sprawc znikania korkw moe by kto z ssiednich
kamienic, na co Gabriela owiadczya, e na pewno nie, bo tam te cigle ganie. Natomiast
pan Ogorzaka nic nie mwi, bo wypowied Gabrieli definitywnie zbia go z pantayku.
Zawsze go z pantayku zbijay due kobiety o zamaszystym sposobie bycia. A Gabriela
Borejko bya bardzo, ale to bardzo zamaszysta.
- Skd bra bezpieczniki, psiakrew?! - spytaa retorycznie. - Kra po ssiednich
ulicach? eby to chocia na czarnym rynku mona je dosta. Ale nie.
- . Kiedy to byy automatyczne - westchn nostalgicznie Maciej.
- Ano byy, ile chcie - westchna te Gabrysia. Zaoya wreszcie drucik we
waciwym miejscu i wkrcia bezpiecznik do gniazdka.
Zabyso wiato. Zapalia si arwka pod sklepieniem bramy.
Pan Ogorzaka stwierdzi, e Gabriela jest przystojna, zwaszcza gdy nie trzyma w

ustach latarki. Umiech miaa ujmujcy, peen ciepa i uroku.


- Gaba, wiesz ju, e Dmuchawiec mia zawa? - wyrwa si Maciek ni std, ni zowd
i pan Ogorzaka mia sposobno zobaczy nag, a rzadk przemian na tej umiechnitej
zawsze twarzy. Gabriela wyranie si przestraszya, poblada, cigna brwi.
- Skd wiesz? Czy to prawda?... Dlaczego? - pytaa nieskadnie.
Maciek wyjani, e by u Kreski i si dowiedzia, i e potem dzwonili z Piotrem do
szpitala na Lutyckiej. Profesor ley na intensywnej terapii. Odwiedza go nie wolno.
Gabrysia zagryza wargi.
- Biedak - powiedziaa nagle mikkim gosem. Chwil milczaa, opanowaa si i
dodaa: - Byam u niego niedawno. Bardzo le wyglda. I by, wiesz, w zej formie - oglnie.
Wychodzc pomylaam po raz pierwszy, e... e on kiedy umrze. I e ten wiat wtedy
bardzo si zmieni, na niekorzy. - Pomilczaa chwil. - Dla nas wszystkich - powiedziaa. Dla jego uczniw, on by... Boe, co ja mwi! - on jest. Jest! Jak opoka. Jest sta wartoci
pord wszystkich tych pynnych i zmiennych kryteriw - zamylia si i dodaa: - Jedn z
nielicznych staych wartoci.
Podniosa gow, popatrzaa na braci Ogorzakw niewidzcym wzrokiem i pooya
rk na cikiej klamce drzwi.
- Pjd tam zaraz - powiedziaa. - Dowiem si, co z nim. I ustawi tych konowaw.
Niech wiedz, kogo lecz. Moe trzeba zaatwi jakie leki z darw zagranicznych. W ogle
zrobi, co si da. Do widzenia.
Odesza.
Pan Piotr, zamylony, patrza za ni jeszcze przez chwil.
Wreszcie spojrza na Macieja, ktry zabezpiecza szafk prowizoryczn ptl z drutu, i
powiedzia: - Chodmy do domu, stary.
11.
Dwudziesta druga trzydzieci.
Deszcz cigle pada na ciemne miasto i z cichym szmerem spywa po szybach. Gdzie
blisko przelecia samolot i Aurelia zastanowia si, jak on po ciemku trafia w cel? Czy musi
przedtem zapali reflektory?
Cigle nie moga zasn.
Znw si czego baa, cho nie umiaaby powiedzie - czego. Lk siedzia w jej
odku, wiedziaa to. Bola j brzuch, jak zawsze, kiedy si baa. Byo ciemno, przez
zasonk na oszklonych drzwiach przenikaa tylko wska smuka wiata z ssiedniego

pokoju. Sycha byo, jak mamusia przewracaa kartki ksiki i szelecia papierami.
Tatu jeszcze nie wrci z narady. Byy same. Szkoda. Tatu przynajmniej czasem by
wesoy.
Aurelia chtnie zawoaaby mamusi, eby si tak nie ba okropnie. Ale mamusia si
na ni gniewaa i lepiej byo nie zaczyna wszystkiego od nowa.
Wydao si z t szynk. Mamusia przysza do pani Lisieckiej i dowiedziaa si, e
Aurelia znowu nic nie jada.
Mamusia ma takie wskie oczy, kiedy si gniewa.
Nic nie powiedziaa, tylko mocno chwycia crk za rk i pocigna za sob. Przez
ca drog i w windzie nic nie mwia, dopiero kiedy weszy do domu i zapaliy to okropne
wiato w kuchni, mamusia spytaa surowo, czy naprawd tak le jest u pani Lisieckiej? Czy
Aurelia naprawd musi wci grymasi i dokucza wszystkim wok? Czy nie widzi, jak
wszyscy si dla niej powicaj - tatu, mamusia, pani Lisiecka? I jak rodzice pracuj, eby
Aurelia miaa wszystko, wszystko, czego jej trzeba?
- Jeste zym dzieckiem! - krzykna mamusia na zakoczenie, bo Aurelia na te
wszystkie pytania nie odpowiedziaa ani sowem: z przejcia i strachu zupenie odebrao jej
gos. - Ja w twoim wieku nigdy nawet nie widziaam szynki! Siadaj w tej chwili i zjedz
kolacj! - przygotowaa jajecznic i mleko, postawia to wszystko na biaym stole w kuchni,
w racym oczy, biaym wietle jarzeniwek. I wysza. Wrcia za dziesi minut i trafia
wanie na moment, kiedy ona, dawic si z obrzydzenia, wypluwaa przeut jajecznic w
do i chowaa do kieszeni.
Mamusia strasznie si zdenerwowaa. Chwycia Aureli za rami i potrzsaa jak lalk.
Aurelia nigdy nie widziaa tak zezoszczonej mamusi. To byo straszne. Mamusia zajrzaa do
tej kieszeni i zobaczya tam wstrtn papk z szynki, jajecznicy i chleba razowego.
Naprawd, lepiej ju by byo, eby mamusia j zbia. Ale ona nie bia, tylko si
denerwowaa i czowiek nigdy nie wiedzia, kiedy to si skoczy.
Zdja z Aurelii cae to zapakane ubranie i wstawia j do wanny. Laa wod z
prysznica i nie mwia ani sowa. Zby miaa zacinite tak, e a na policzkach wida byo
twarde grki. Daa Aurelii piam i zaprowadzia j, drc, do pokoiku. Tam zgasia wiato
i kazaa jej ka si do ka i spa.
Ale ona spa nie moga. Ju tak dugo.
Mamusia nie pozwalaa bra do ka Pieska. Piesek to bya kudata ta zabawka
jeszcze z dawnych czasw, kiedy Aurelia bya dzieckiem. To wtedy zacza ssa kciuk, ssaa
go zawsze, kiedy tylko dotykaa puszystego Pieska. Nie wiedziaa, dlaczego to robi. Musiaa

ssa ten palec. To jej zawsze pomagao na strach.


Mamusia mwia, e od tego ssania zrobi si Aurelii krzywy zgryz. Ale dotd jako
si nie zrobi. Poza tym Aurelia nawet nie wiedziaa, gdzie go ma, tego zgryza, i wszystko jej
byo jedno, czy bdzie to zgryz krzywy, czy prosty. Piesek jej pomaga. I to tylko byo wane.
Musiaa Pieska ukrywa przed mamusi, a to nie byo atwe. W domu jest pusto i
porzdnie, mebli mao, a mamusia sprzta odkurzaczem kady kt. Ostatnio Aurelia znalaza
dobr kryjwk dla Pieska: szafa z ubraniami. Na grnej pce, za letnimi sukienkami,
ktrych teraz nikt nie rusza.
Za wczenie jeszcze byo bra Pieska do ka. Mamusia pracowaa, moe zajrze do
pokoju.
Mamusia duo pracuje.
Szkoda.
Inne mamusie nie pracuj, s grube i wesoe, i maj poamane paznokcie.
Na przykad mamusia Kopiec Ariety.
U Kopiec Ariety zawsze jest baagan i pranie wisi w kuchni pod sufitem. Dzieciaki
wrzeszcz, a mamusia Kopiec Ariety gotuje im kapuniak z kartoflami.
O, ju.
wiato w pokoju obok zgaso wreszcie, a zapalio si dalej, w azience. Woda
szumiaa, bulgotaa w rurach, potem drzwi azienki cicho stukny i mamusia w pantoflach
podesza do drzwi pokoiku.
Aurelia stumia oddech.
Sycha byo, jak mamusia westchna, trcia lekko klamk, odesza, wrcia i
wreszcie otworzya powoli drzwi.
Dziecko momentalnie zamkno oczy.
Mamusia nie podesza bliej. Staa w progu. Po chwili dao si sysze ciche
szczknicie zamka - drzwi si zamkny. Skrzypn tapczan w ssiednim pokoju i
zaszelecia kodra. Zadzwonia szklanka. Z grzechotem przesypay si tabletki w
mamusinym flakonie.
Aurelia cierpliwie czekaa.
Wreszcie wszystkie odgosy ucichy.
Wstaa, ostronie stana bosymi nogami na dywanie. Podesza na palcach do szafy i
cicho przysuna krzeso. Wstrzymujc oddech, nasuchujc kadego szmeru z ssiedniego
pokoju, wlaza na wyplatane siedzenie i otworzya drzwiczki grnego segmentu. Odsunwszy
stos poskadanej odziey, wyja zza niego Pieska.

Ledwie tylko dotkna kudatej, mikkiej tkaniny - ju poczua si lepiej. Starannie


zamkna szaf, zesza, odstawia krzeso pod cian i tulc Pieska, po cichu wlizna si pod
kodr. Schowaa go pod przecierado, przykrya poduszk i pooya na niej gow. Potem
wsuna rk pod pociel i pogaskaa puszysty, miy epek z kosmatymi uszami i gadkim,
chodnym noskiem.
- Kochany Piesku - powiedziaa bezgonie. - To ja. Kciuk prawej rki sam
powdrowa do buzi.
- No, pimy. pimy sobie. Ty i ja. Deszcz pada, syszysz? Brzuch ju nie bola.
Dziewczynka przymkna oczy i zapada w gboki sen.

PONIEDZIAEK, 21 LUTEGO
1.
Lodowaty wicher uderzy w Kresk jak w agiel, skoro tylko wysza ze swej bramy.
A dech zapierao, a oczy si same mruyy.
Byo brzydko, szaro i na dodatek zimno - i byoby cakowicie depresyjnie, gdyby nie
ten wiatr. Kreska zawsze lubia wiatr, jaki by nie by - zimny czy ciepy, przykry czy nie - po
prostu lubia wiatr, bo on by sam wolnoci, pdem i nieskrpowanym lotem.
Lelujka czeka pod bram, oblicze mia szeroko umiechnite, a nos niebieski z zimna.
Tryskajce radoci ycia jego oczy byy swojskie i przyjazne.
- Cze, Jacek.
- Cze, Janeczko.
- Zimno jak licho, nie?
- Zauwayem. niadanie zjada?
- O, tak - powiedziaa Kreska bez przekonania.
- Aha. To masz tu ciep drodwk. Wanie nabyem, bo sam te nic nie zjadem
przed wyjciem.
Kreska spojrzaa na niego, zamiaa si i pokrcia gow, po czym zacza je
drodwk. Lelujka przyj to dokadnie tak samo, jak wierne psisko przyjoby klepanie po
grzbiecie: spojrza Kresce w oczy i zacz si cieszy. Ruszy przed siebie, ciko
podskakujc i pogryzajc ciastko, a Kreska, miejc si, posza jego ladem.
Byo jej wesoo, bo dziadek ju czu si lepiej. Poza tym nie baa si dzisiejszej
matematyki, gdy nieoceniony Lelujka zaprosi j do siebie na ca sobot i wbi do gowy
wszystko, co znajdowa, si tam powinno. Nauka z Lelujk okazaa si procesem dziecinnie
prostym i bardzo wydajnym, poniewa czowiek nie musia patrze na jego rzsy ani myle o
jego ustach, ani obawia si, e uzna on czowieka za idiotk i tak dalej. U Lelujki byo
bardzo fajnie, poza tym dwoje maych Lelujczt roio si w mieszkaniu M - 5, pani Lelujkowa
smaya chruciki, Lelujczta poeray je na gorco i Kreska wysza z tego miego domu
ogrzana i podniesiona na duchu.
Teraz najwikszym jej problemem byo - jak tu si odwdziczy poczciwemu Jackowi
za tyle yczliwoci.
Do szkoy dotarli w pysznych humorach i nawet fakt, e matematyka z pani
Jedwabisk bya na pierwszej akurat lekcji, nie zdoa im tak od razu zwarzy nastrojw.
Pani Jedwabisk, uczesana w gadki i surowy kok, odziana w beow sukienk ze

sztruksowym konierzykiem (z konierzyka wysuwaa si o ton ciemniejsza apaszka,


zawizana z niezwyk precyzj), wkroczya do klasy, mroc jasnym spojrzeniem dokadnie
wszystko wok. Na swoim stoliku uoya starannie torebk, dziennik klasowy i teczk
tekturow formatu A - 4, po czym stana wyprostowana i zaplota palce obu doni.
Wygldaa jako - definitywnie.
- Dzie dobry - powiedziaa chodno. - Jak wiecie, na tej lekcji powinna by
matematyka.
Cisza si zrobia w caej klasie, nawet Lelujka znieruchomia.
- Jednake - cigna nauczycielka - po przemyleniu wydarze, ktre miay miejsce
na ostatniej lekcji wychowawczej, postanowiam zmieni dzi plan.
W klasie wisiaa nadal pena napicia cisza. Sycha byo, jak na ulicy haasuje traktor
i cienki dziecicy gos wykrzykuje piosenk o wronie.
Na korytarzu stukny jakie drzwi i kto przeszed szybko i dwicznie po kamiennej
posadzce.
Pani Jedwabiska nabraa tchu i oznajmia:
- Wskutek waszego karygodnego zachowania, z ktrego nie bd na razie wyciga
konsekwencji, nie napisalicie testu na temat Co wiem o moich rodzicach. Tumaczyam
ju wam, dlaczego to jest tak wany dla moich bada test. Stosunek czowieka do wasnych
rodzicw jest niezwykle istotnym czynnikiem budowy jego osobowoci. Wszyscy wielcy
psychiatrzy i psychologowie wskazuj na cisy zwizek rozwoju ycia emocjonalnego
czowieka ze spraw jego stosunku do rodzicw. I vice versa. Powstaa nawet koncepcja,
przyjmujca istnienie tak zwanych schizofrenogennych rodzin, gdzie uczuciowo zimna,
niepewna w swej roli, despotyczna matka...
- I my mamy o tym pisa? - przerwa kto z uczniw gosem penym zgrozy.
Wychowawczyni niecierpliwie klasna w rce.
- Powtarzam, e wasze wypowiedzi maj by dobrowolne i anonimowe. Janina
Krechowicz moe pisa bez obawy, e popenia donos. Spraw jej rodzicw znam od dawna.
To samo dotyczy Lelujki.
Cisza.
- Ok - urcze - popyn w tej ciszy szept Jacka.
- Spodziewam si - przemwia znw wychowawczyni - e zamiast przeprosin,
ktrych wcale nie wymagam, Krechowicz i Lelujka wezm po prostu udzia w naszym tecie.
Spojrzaa wyczekujco, wic Kreska wstaa.
- Nie, nie - powiedziaa cicho. - Nie wezm udziau. Zamiast tego bardzo pani

profesor przepraszam.
Wszyscy uczniowie wstrzymali w tym momencie oddech. Wszystkie oczy z napiciem
patrzay to na Kresk, to na nauczycielk.
Ta ostatnia milczaa, przygryzajc warg, a splecione palce jej rk zacisny si tak
mocno, e a zbielay. Wsta Lelujka.
- Ja te chciabym pani profesor przeprosi - powiedzia. - Bardzo si wygupiem.
Przepraszam raz jeszcze, zamiast pisania testu.
Pani Jedwabiska w dalszym cigu nie poruszya si i nic nie powiedziaa. Lelujka
posta chwil, nie doczeka si z jej strony adnej reakcji, podrapa si w podbrdek i usiad.
- Zmusi was nie mog - odezwaa si wreszcie wychowawczyni tonem opanowanym.
- Ale traktuj t odmow jako niesubordynacj.
- A to niesusznie! - zawoa Lelujka ze swego miejsca.
- Prosz?!
- Przecie sama pani profesor mwia, e test jest dobrowolny. Wic mamy prawo
odmwi.
- O, tak, macie prawo! - wybuchna pani Jedwabiska. - Ale ju ja wam to
popamitam! Doskonale wiem, e odmawiacie tylko ze zoliwoci! Tylko po to, eby mi
dokuczy!
- Nie - rzek Lelujka.
- Nie, naprawd nie - dorzucia Kreska.
- A wic co? Co jest powodem waszej odmowy?! Kreska zastanowia si.
- To chyba ma zwizek z poczuciem godnoci - odpowiedziaa.
- Poczucie godnoci! - szyderczo powtrzya pani Jedwabiska. - Jako nie mylisz o
niej, kiedy dostajesz dwje za lenistwo! A w ogle, za moda jeste na to. W szkole nie ma
miejsca na roztkliwianie si nad swoj godnoci, w szkole musi by porzdek i dyscyplina!
W szkole wykonuje si polecenia nauczycieli! Prosz w tej chwili wyj na korytarz, stan w
kcie i tam sobie porozmyla o swoim poczuciu godnoci! No, ju!
Kreska natychmiast bez sowa wysza z klasy. Wsta Lelujka.
- Ja te bym prosi - powiedzia swoim dawnym, bazeskim tonem.
- O co?!
- Te bym chcia do kta. Nagle czuj, e mam godno - rzek Lelujka z szerokim
umiechem i przewrci oczami.
- O, prosz ci bardzo - powoli i gronie powiedziaa pani Jedwabiska. - Wyjd.
Wyjd. - I kiedy za Lelujka zamkny si drzwi, potoczya okropnym spojrzeniem po klasie.

Wida dopatrzya si czego niepodanego w twarzach uczniw, bo nagle spytaa zimno: Czy kto jeszcze nie bdzie pisa z powodu tak zwanego poczucia godnoci?
Przez chwil nikt si nie ruszy. Ale nagle wsta wysoki chopak w okularach,
przewodniczcy samorzdu.
- Ja - powiedzia, ukoni si i wyszed z klasy.
I zaraz wstao jednoczenie trzech uczniw spod okna. Jeszcze nie zdyli wyj z
sali, jak podniosy si dwie dziewczyny. A potem zaczli wstawa jedni po drugich - po kolei
i razem, parami i pojedynczo - wstawali i bez sowa wychodzili z klasy. Przez otwarte wci
drzwi wida byo, jak si ustawiali na korytarzu, pod cian, obok Kreski i Lelujki.
W cigu paru minut klasa cakowicie opustoszaa.
Pani Jedwabiska staa przez chwil bez ruchu, drc na caym ciele. Wydawa by si
mogo, e zaraz wybuchnie okropnym paczem albo zrobi co zupenie nieodpowiedzialnego.
Ale nic takiego si nie stao.
Opanowaa si wielkim wysikiem woli.
Wzia ze stou torebk, dziennik i tekturow teczk. Wysza na korytarz.
- Prosz wraca do klasy - powiedziaa niegono i z naciskiem. - Wygralicie. Testu
nie bdzie - a poniewa nikt z uczniw si nie ruszy, dodaa jakim specjalnym tonem: Wracajcie, no. No ju! Zanim was kto zobaczy. To wane.
Szybkim krokiem posza w stron gabinetu lekarskiego. Przez chwil nikt nic nie
mwi. Zapanowao zdumienie. Potem wszyscy naraz zaczli wraca do klasy.
- A widzisz? - powiedziaa Kreska do Lelujki. - Jej gos brzmia radonie. - A widzisz?
Ona naprawd nie jest za!
2.
Matylda zadzwonia do Maka w niedziel wieczorem. Powiedziaa, e jest o niego
niespokojna. Tak dugo si ju nie odzywa! Powiedziaa, e stsknia si za nim, a gos jej
zawibrowa na nut tak uwodzicielsk, e Maciek podda si na nowo dawnemu oczarowaniu.
Umwi si, e wpadnie po ni zaraz po szkole, to jest - okoo trzeciej - i e zabierze j na
obiad do baru szybkiej obsugi.
W poniedziaek od rana Maciek by wes i oywiony, pogwizdywa sobie w azience,
ubra si starannie, pokn buk z topionym serkiem i wylecia z domu jak strzaa, wprost na
zimn, wietrzn porann ulic.
Przed domem Kreski zwolni tempo, w nadziei, e j przyapie po drodze i dowie si
czego o zdrowiu profesora - ale Kreska si nie pojawia. Wida posza do szkoy na sm.

Zreszt i tak wiedzia, e profesor czuje si lepiej.


Pogwizdujc wesoo, Maciek ruszy dalej, zapominajc dokumentnie o Kresce ju
jakie trzy metry za jej domem.
Nie myla o niej i w szkole. Nauczyciele ostro pytali i Maciek te odpowiada - z
chemii. Dosta czwrk, co go w peni zadowolio, bo chemii akurat zupenie si wczoraj nie
uczy.
Dopiero wychodzc po lekcjach dostrzeg przy kocu boiska, tu koo bramy, bury
paszcz Kreski i jej rdzaw czapeczk. Kreska sza oczywicie z tym niedwiedziowatym
chopakiem, z tym samym, co jej wczoraj tak wiernie asystowa. Znw opychali si jabkami.
Maciek poczu lekk irytacj, ale jednoczenie przyszo mu na myl, by spojrze na
zegar, wic spojrza (bya druga dwadziecia), a kiedy przenis znw wzrok na boisko.
Kreski ju nie byo.
No, nic.
Posta troch w zimnym wietrzysku, ruszy na przystanek tramwajowy. Pitnastka
podjechaa jak na zawoanie, wskoczy na przedni platform i przez zbity tum pasaerw
przedosta si do kasownika. Byo zbyt toczno i ciasno, eby si przemieszcza w kierunku
pomostu, wic zosta na swoim miejscu, popychany i prasowany przez grubo odziane obce
ciaa.
Tramwaj jcza i wy na zakrtach, kolebic si na oba boki, ludzie pokadali si na
siebie, deptali sobie po nogach i ze zmczeniem znosili kolejne szarpnicia.
Na nastpnym przystanku dosiad si tumek spod kina Batyk - czyli osoby, ktrym
nie udao si zapa bezporedniego poczenia z Gogowskiej. Poniewa mao kto wysiad,
ciasnota wzrosa w sposb widoczny i odczuwalny. Maciek wisia zaczepiony jedn rk o
prt pod sufitem, drug przyciska do siebie torb z ksikami. Na prawej nodze stana mu
jaka stara dama. Spostrzega si po chwili, przeprosia wznoszc w gr spowiae oczka, po
czym przesuna si i ulokowaa drobne nki na jego drugiej stopie.
Przed Makiem, przycinity plecami do jego ramienia, tgi facet pachncy piwem
udowadnia co onie. Z tyu chichotay dwie dziewczyny. Tramwaj zarzuci na Rondzie
Kopernika, rozlegy si pojkiwania. Ale rozmw nie przerwano. Facet ruga on za
nadmierna, rozrzutno, polegajc na nieustannym nabywaniu tustego twarogu, podczas gdy
chudy jest taszy i te go mona je. Dwie dziewczyny z tyu zwierzay sobie sercowe
sekrety w sposb do otwarty, drobiazgowo analizujc charakter i zachowanie licznego
grona chopakw. Dojedali do przystanku przy Mocie Teatralnym, kiedy Makowi si
wydao, e usysza swoje nazwisko.

W pierwszej chwili myla, e si pomyli. Tramwaj zapiszcza przeraliwie na


zakrcie szyn i mogo si przecie zdarzy, e czowiek uleg suchowym omamom. Ale po
chwili jedna z dziewczyn wymienia imi Maciek - i wtedy o pomyce raczej nie byo ju
mowy. bowiem w dalszym cigu pady sowa: - O, z tym to jestem umwiona na dzi.
Idziemy na bardzo elegancki obiadek do baru szybkiej obsugi.
Maciek zaczerwieni si raptownie, bo oczywicie pozna gos Matyldy, cho pozna
go byo trudno; gos ten brzmia zgoa nie zamszowo i wcale nie melodyjnie. By piskliwy,
troch ordynarny i - co najgorsze - bardzo, ale to bardzo ironiczny. Druga dziewczyna
zachichotaa, a gos Matyldy obwieci: - Na nic innego go nie sta. Biedota! Gdyby widziaa
jego mieszkanie. Zupene dno. Caowa si nie umie, cay skompleksiay, ale ja go tylko
chwal i zaraz mam efekty. Biedaczek je mi z rki.
Tramwaj wanie si zatrzyma na przystanku przy Roosevelta. Tgi facet od twarogu
i jego bliska paczu ona wysiedli, na dobre skceni. Wysiada i stara dama, uwalniajc stop
Maka, wysiado w ogle sporo ludzi, dziki czemu zrobio si nieco luniej.
Wtedy Maciek po prostu wykona obrt i stan twarz w twarz z Matyld.
Nic nie powiedzia. Tylko na ni spojrza. Zupenie wstrzsn nim fakt. e bya taka
sama jak zawsze.
Tyle e bardziej czerwona.
Patrzaa na Maka osupiaym wzrokiem, usta miaa otwarte w psowa. a
buraczkowy rumieniec zalewa j coraz mocniej i mocniej.
Szczerze mwic, wygldaa do gupawo.
Maciek poprawi pasek torby na ramieniu, odwrci si i wysiad z tramwaju. Rozleg
si ostry dzwonek, tramwaj odjecha, uwoc Matyld. Makowi si wydao, e razem z ni
odjedaj wszystkie jego naiwne zudzenia, wiara w czowieka, ufno i dziecinne
zarozumialstwo - cay kawaek jego ycia, zwany potocznie modoci.
3.
Kreska i Lelujka jechali sobie wanie o tej porze autobusem 78 na ulic Lutyck.
Olbrzymi kompleks szpitalny, pooony na dalekich przedmieciach, otoczony by ptl linii
tramwajowych i autobusowych - niestety, nie najlepiej funkcjonujcych. Kreska zmarza na
ko czekajc na przystanku i Lelujka poyczy jej swoje rkawiczki, poniewa - jak twierdzi
- on sam nigdy, ale to przenigdy nie marznie w rce. Kreska odchuchaa si jako dopiero w
nagrzanym wntrzu autobusu. cinici w toku wieli kompot i jabka Lelujki. Profesora, co
prawda, nadal nie wolno byo odwiedza, ale Kreska wesza w konfidencj z zaywn osob

rezydujc w portierni szpitala - i zaraz to, co w nieprzepisowe dni byo niemoliwe dla
zwykych odwiedzajcych, przestao stanowi jakikolwiek problem dla Kreski. Moga przyj
w dowolnej porze dowolnego dnia i za kadym razem zostaa wpuszczona.
- Jak ty tego dokonaa? - zdumiewa si w autobusie Lelujka, kiedy mu to Kreska
oznajmia. - apwk wcisna czy co?
- Chyba zwariowae, przyjacielu - Kreska na to. - Jestem przeciwniczk apwek. Ta
pani zreszt na pewno ich nie bierze.
- Hy - hy - wyrwao si z Lelujki.
- Co za hy - hy?
- Ach, nic, nic, ty tego i tak nie zrozumiesz - ciepo powiedzia Lelujka i spojrza na
Kresk z bliska, po czym nagle spuci oczy. - No wic, powiedz nareszcie, jak pozyskaa t
dam.
- Normalnie, no - poprosiam, eby mnie wpucia do mojego dziadka. Obiecaam, e
bd niewidzialna dla personelu. I wystarczyo.
- No adnie, i ju od pierwszego dnia wlaza na intensywn terapi.
- Tak wyszo jako. Staam przy drzwiach i przez szyb chciaam zajrze do rodka, a
tu zobaczya mnie pielgniarka, bardzo mia, i zaraz daa mi kapcie i kitel. Widziaam
dziadka, z daleka co prawda, ale widziaam.
- Chwaa Bogu, e najgorsze mino.
- Chyba mino, Jacek. Chyba tak.
Autobus utkn w korku na Obornickiej i sta tak jaki czas w gstniejcych kbach
spalin. Lelujka westchn, pomilcza chwil i powiedzia wreszcie:
- Janka? Tylko si nie obra, dobrze? Ja ci o co spytam, a ty mi odpowiedz. Tak
szczerze.
- No?
- Powiedziaa dzisiaj, e Ewcia Sopel nie jest za.
- Bo nie jest - zareagowaa ywo Kreska. - Co wicej, ma duo racji. Jeeli chcemy,
Jacek, eby nas traktowano jak ludzi z godnoci - to miejmy j, do licha, to zachowujmy si
godnie. Z poczuciem godnoci moje nieuctwo i twoje wygupy jako si nie godz.
- Tak, Janeczko, zapewne, ale ja nie o tym chc mwi. Tylko o tym, e zauwayem,
jak czsto ostatnio mwisz o ludziach, e nie s li czy co. Przecie zo istnieje naprawd.
li ludzie te. I ty wiesz o tym, bo nie jeste lepa. I tego, tak mi przychodzi do gowy, e ty
si zgrywasz. e to taki styl, e ty wszystkim przebaczasz i taka jeste dobra. Przecie to
niemoliwe, eby ty j lubia, t Ewci Sopel. Przecie dokucza ci tak, e masz nawet prawo

do nienawici.
- Skd! - ostro zaoponowaa Kreska.
- Ale to przecie jest wredny babus i histeryczka.
W poprzek Obornickiej przejechaa wreszcie kolumna wozw milicyjnych i wozw
pancernych. Korek zacz si rozadowywa. Autobus wykona par szarpni, kiwn si na
boki i ruszy.
- Jacek - powiedziaa Kreska powanie. - Nikt nie ma prawa do nienawici.
Lelujka nabra powietrza, ale Kreska jeszcze nie skoczya.
- Dziadek mi otworzy oczy - powiedziaa, koyszc si razem z autobusem. - Nikogo
nie wolno nienawidzi i nikim nie wolno pogardza. Dlatego, Jacek, e nienawi i pogarda
s niszczce - niszcz tego czowieka, ktrym pogardzam, bo nie zostawiaj mu ju szansy na
odmian. I niszcz te mnie - bo skoro jest we mnie miejsce na nienawi, to znajdzie si
miejsce i na zo. Wic ja z tym, rozumiesz, walcz. Jeeli wyczue jak sztuczno, to
pewnie dlatego, e sama si jeszcze nie do koca przekonaam. Musz si bardzo... no, bardzo
do tego wybaczania zmusza.
- Faktycznie - rzek Lelujka. - Zauwaya, e do nienawici zmusza si wcale nie
trzeba? To ciekawe, nie? Czy to by znaczyo, e nienawidzi jest atwiej ni kocha i
wybacza?
- No. jasne. Zo jest atwiejsze.
- To co z Soplic? Czy lubisz j - czy tylko nie chcesz jej nienawidzi?
Kreska westchna.
- No, lubi to j trudno - wyznaa. - Ale nienawidzi te nie mona. Dziadek
powiedzia, e ona jest nieszczliwym czowiekiem i ja tak zawsze teraz na ni patrz. A co?
Mylisz, e ona nas nienawidzi? Pogardza nami?
Lelujka zastanowi si gboko.
- Nie - odrzek uczciwie. - Tego bym nie powiedzia. Nie lubi nas. to wszystko.
Kreska postukaa palcem w jego skafander.
- Nawet nie to! Ja ju odkryam, co to jest: ona z nami nie moe si porozumie!
- Nasz przystanek - zauway Lelujka. Wysiedli.
Zimno byo bardzo na tej pustej, paskiej rwninie - wiao przy tym trzy razy silniej
ni w miecie. Trzeba byo i spory kawaek po zmarzej grudzie, nim si doszo pod bram
szpitala.
- Moe ona nie chce porozumie si z nami - rzek Lelujka wracajc do poprzedniego
tematu.

- Moe i nie chce. Moe si jej wydaje, e umniejszyaby swj autorytet. Ale przede
wszystkim chyba nie potrafi. Zawsze mi si wydaje, e ona tkwi w pudeku szklanym. Ona
nas widzi i my j widzimy, ale nie rozumiemy si zupenie i wszelki kontakt jest niemoliwy.
No, sam powiedz, czy to nie jest godne wspczucia? Ona jest jak w wizieniu.
Lelujka umilk na dusz chwil i maszerowali tak bez sowa po asfaltowym
podjedzie przed gwn portierni szpitala. Tu jeszcze nikt nie stawia przeszkd, mona
byo wej na teren szpitala: najpierw szo si przez kilkaset metrw modego parku,
zoonego z oszczdnie porozmieszczanych wiotkich sadzonek, podpartych kijkami wreszcie dochodzio si do rotundy z betonu. Za ni rozpocierao si gmaszysko szpitala
miejskiego, a w nastpnej linii - lecznica MSW. Oba budynki poczone byy z rotund
wskim pasaem.
W rotundzie owiono ich gorce powietrze. Za oszklon ciank portierni siedziaa
zacna obywatelka o lnicym obliczu i lnicych przyczesanych gadko wosach - i posilaa
si chlebem z pasztetwk.
- Dzie dobry - powiedziaa Kreska, nachylajc si do okienka.
- A! Dzie dobry! To ty. dziecko! - ucieszya si portierka.
- Smacznego! - dodaa Kreska. - Czy wpuci mnie pani jeszcze dzi?
- A pewnie, pewnie. Id i pozdrw dziadka! Tylko eby ci tam nikt nie widzia! przycisna guzik na stole, zaterkota brzczyk u wielkich szklanych drzwi. Kreska szybko
wesza do wntrza olbrzymiego hallu.
Lelujka zosta w kcie przy drzwiach wejciowych. Opar si plecami o cian, rozpi
skafander, rozluni szalik. Zaoy rce na piersi i odda si rozmylaniom. Myla sobie o
tym. e przyja jest pikn rzecz, ale mio jeszcze pikniejsz i tylko szkoda, e istniej
na wiecie tacy adni, dorodni chopcy o gadkich buziach i zotych czuprynach, ktrzy nawet
sami nie wiedz, co odrzucaj bezmylnymi apami. Westchnienia unosiy pier Lelujki raz
po raz, a twarz przyobleka si w wyraz smtnego rozmarzenia, po ktrych to objawach lepy
by pozna, co Lelujk gryzie. Portierka spogldaa na niego z rosncym zainteresowaniem,
wreszcie przywoaa go do okienka.
- A kawaler te z rodziny? - spytaa przychylnie. Lelujka spojrza na ni wilkiem.
- Nie... yh... tego - wystka. - Ja tylko... tak sobie. eby nie bya sama.
Portierka spojrzaa na niego z cakowitym zrozumieniem.
- To jest dobre dziecko.
- Tak - zgodzi si Lelujka z przekonaniem.
- Ja to si znam na ludziach - owiadczya. ykna herbaty, rozsiada si wygodniej i

rozwina nastpn paczk kanapek z pasztetwk. - Patrz i widz: jak kto starych traktuje,
taki jest dla innych. Na tamt twoj dziewuszk spojrzaam i od razu wiedziaam: czyste
zoto.
- Tak jest - przytwierdzi gorco Lelujka. Portierka spojrzaa na niego z uznaniem.
- No. A jak. Ona ma oczy uczciwe. Niech kawaler sucha, po oczach to ja wszystko
poznam. Inny przyjdzie i tak krci tymi gaami, tak smyrga, tyle naopowiada, a ja swoje
wiem. Takiego za nic nie wpuszcz. A niech no kawaler patrzy, gdzie teraz znajdzie
dziewczyn, co by si tak o starego dziadka martwia. Teraz co innego dziewuchom w gowie.
Tak e od razu poznaam, e dziewuszka jest szczere zoto. Ale nie ma si co cieszy. Takim
zawsze y najtrudniej.
Spojrzaa na niego surowo.
- Tylko jej nie ukrzywd - przykazaa. - I nie obra. Bo ci Pan Bg skarze.
Zbulwersowany jej podejrzeniami Lelujka owiadczy ostro, e nie ma takich
zamiarw.
- A jakie? - chciaa wiedzie nieproszona opiekunka Kreski i wychylia si z okienka
do poowy.
Lelujka si wciek, fukn, odskoczy w swj kt i zrobi min oznaczajc, e nie
zamierza wywala wntrza duszy przed byle jejmoci. Jakie ma zamiary wobec Kreski, to
bya ju tylko jego sprawa.
Takie mam zamiary, e nigdy jej nie opuszcz - pomyla. - Takie mam zamiary, e
zawsze bd przy niej, a jak mnie odpdzi - to bd w okolicy, w zasigu gosu, eby zawsze
moga zawoa mnie na pomoc.
Mimowolny i rozrzewniony umiech wypyn na jego krociat twarz i portierka,
ktra popatrywaa na niego przez szybk, odsuna znw ram okienka i zawoaa go:
- Kawaler! Niech no kawaler tu przyjdzie!
Kiedy po kwadransie pojawia si umiechnita Kreska, Lelujka w najlepsze siedzia
za szyb, gawdzi sobie poufale z rozpromienion portierk i jad chleb z pasztetwk,
zapijajc go herbat ze soiczka.
4.
Kreska wrcia do domu dopiero przed pit.
Do dugo jechali z tej nieszczsnej Lutyckiej, potem Lelujka zacign j na obiad
do baru mlecznego, potem jeszcze utknli na duej w antykwariacie, gdzie na zasadzie
dziwnego sprzenia z kryzysem i inflacj pojawiy si nagle znakomite ksiki, niestety po

niebywaych cenach - no i tak to zeszo. Szarawo ju byo, kiedy Kreska poegnaa Lelujk
pod bram swego domu.
- Jeszcze jabuszko - przypomnia sobie Lelujka, wracajc w p drogi.
Kreska wycigna rk, ale jabuszka ju nie uchwycia. Maa ciemna posta wypada
z bramy jak pocisk i bez sowa, w zajadym milczeniu, przylgna do kolan Kreski. Mae
apki z caej siy objy j w pasie, a buzia wcisna si mocno w okolice odka Kreski.
- Genowefa - powiedziaa dziewczyna z zaskoczeniem. Cisza. Tylko ucisk drobnych
rczek sta si mocniejszy.
- Co ty tu robisz? Co si stao? - schylia si Kreska, usiujc zajrze dziecku w twarz.
Ani sowa odpowiedzi.
- Kto to jest? - spyta zdumiony Lelujka. - Janka, co si dzieje?
Kreska spojrzaa na niego wymownie i pooya palec na ustach. Sytuacja przecigaa
si nieco i zaczynaa by niezrczna. Kreska odczepia wreszcie zimne rce Genowefy od
swej talii, przykucna przed ni i zajrzaa w oczy.
Boe, co za smutek w tej buzi.
- No, co, maa? - pogaskaa dziewczynk po lodowatym policzku i poprawia jej
berecik. - Ale zmarza. Powiedz no sweczko. Masz kopoty?
- Nie - przemwia Genowefa ochryple i z trudem. - Ja chc do ciebie. Do twojego
domu. Na obiad.
Kreska popatrzaa na ni przez chwil, nic nie mwic. Potem szybko przytulia ma i
wstaa.
- Dobra, chodmy - powiedziaa. - Cze, Jacek. Do jutra. Idc z Genowef po
stromych schodach na czwarte pitro, Kreska zdaa sobie spraw, e sytuacja dojrzaa do
pyta. Chyba pani Borejkowa miaa racj - z tym dzieckiem stanowczo co jest nie w
porzdku.
Jakie puste byo mieszkanie bez dziadka! Za kadym razem, kiedy Kreska teraz
wracaa do domu, co j ciskao za gardo od tej pustki. Pachniao tu nawet smutkiem - cho
moe sprawiay to tylko te zwide re albo kurz.
Kreska zaraz energicznie wzia si do dziea, otworzya okno, zapalia wszystkie
lampy, nastawia pyt Najsawniejsze walce
i wyrzucia zwidy bukiet do kuba na mieci. cieranie kurzu zostawia sobie na
pniej.
W kuchni usadzia Genowef przy stole, daa jej jedno z jabek Lelujki. obrane i
podzielone na czstki, i owiadczya, e teraz zabior si natychmiast - ona i Genowefa - do

smaenia niesychanie smacznych i delikatnych racuszkw, zwanych madrzykami.


Smutna i apatyczna Genowefa nie przejawia zapau wobec tej propozycji: siedziaa
przy stole sztywno, jak maa drewniana kukieka, i osowiale ogryzaa paznokcie. Ale Kreska
szybko sobie z ni poradzia: zawizaa dziewczynce swj fartuch, wyja z lodwki twaroek
i jajka i polecia te produkty uciera w misce z margaryn, a to dlatego, e z wasnego
dowiadczenia wiedziaa, i chwile chandry mijaj najszybciej, kiedy si wykona jak
poyteczn prac.
Jako Genowefa Bombke rozchmurzya si niebawem. Z chwili na chwil stawaa si
weselsza i bardziej rumiana, kiedy tak mieszaa w tej misce, dosypywaa to mki, to cukru,
prbowaa bez koca paluchem, czy do sodkie, i wreszcie - cakiem sama smaya racuszki
na patelni z oliw.
Uday si popisowo - byy chrupice i zote, miejscami tylko zwglone. Kreska
posypaa je cukrem i zaczy je - obie zarumienione od gorca, pobielone mk i
zadowolone z siebie. Kreska zjada dwa madrzyki. Genowefa pochona ich dziesi i p.
Potem napiy si herbaty, umyy naczynia i Genowefa podjada mimochodem z talerza
jeszcze trzy placki, co upewnio Kresk ostatecznie, e dziewczynka jest chyba
systematycznie godzona. To byo jedyne racjonalne wytumaczenie tych jej cigych wizyt w
obcych domach i upodobania do posikw.
Tote, kiedy zasiady sobie na pluszowej kanapce, w kciku za czerwon zason.
Kreska spytaa dziewczynk wprost:
- Bardzo bya godna?
Genowefa (samo szczcie rumiane i umiechnite, rozwalone beztrosko na zielonym
pluszu) przecigna si rozkosznie i odpara, e nie.
- A obiad jaki jada dzisiaj? - pytaa dalej Kreska, pena niesmaku z powodu swoich
metod ledczych.
- Jadam, ale niedobry. Pani Kura mi daa - odpowiedziaa dziewczynka, wlepiajc
oczy w fotografi na cianie.
- Kto to jest pani Kura?
Genowefa zerwaa si i stana na kanapce.
- Kto to jest ta pani? - odpowiedziaa pytaniem na pytanie.
palcem wskazujc zdjcie.
- Moja mama - odpowiedziaa Kreska. Genowefa w skupieniu wpatrywaa si w
fotografi.
- Nie mieszkasz z mam?

- Nie.
- Dlaczego?
- Bo... - zacza Kreska, westchna, popatrzaa na ma. (Ech. maa, maa. Co ty
wiesz. ) - Bo nie mog.
- Dlaczego nie moesz?
- Geniusiu, nieadnie tyle pyta.
- Ty mnie pytaa - powanie odpowiedziaa Genowefa i Kreska a si zachysna,
nie wiedzc, jak rozumie te sowa. Czy Genowefa potrafiaby da do zrozumienia w tak
okrny sposb, e pytania Kreski s jej nie w smak? Czy te raczej pytaa o fotografi
przypadkowo i przypadkowa bya jej konkluzja?
Milczaa, przygldajc si dziewczynce. Genowefa usiada po turecku na kanapce i
jako nagle zamylia si. spowaniaa. Caa buzia jako jej zmierzcha. a oczy, iskrzce si a
do tej pory humorem, teraz si zamgliy.
Kresce zrobio si nieswojo.
- Co ci jest? - spytaa.
- Booli mnie brzuch... - odpowiedziaa dziewczynka przecigle, jak przez sen.
Kreska umiechna si z ulg. A wic to bya przyczyna!...
- Nic dziwnego, e ci boli - zauwaya. - Poara straszne iloci plackw.
- Co? - spytaa Genowefa cigle tym samym rozkojarzonym tonem. - Musz i do
domu. Ale jeszcze mi si nie chce. Jeszcze tu pobd.
- Hm - powiedziaa Kreska, ukradkiem zerkna na zegarek i zacza si zastanawia,
jak by tu si uwolni od towarzystwa nienasyconej Genowefy.
Bya godzina sidma i z wolna sprawa lekcji (zwaszcza tych wicze z matmy)
stawaa si palca.
- Czy w domu nie martwi si o ciebie? - spytaa dyplomatycznie.
- Nie.
- Musz jeszcze odrobi lekcje.
- Odrb - zgodzia si askawie Genowefa. - Ja sobie poogldam ksiki.
- A co planujemy na potem? - spytaa Kreska.
- Potem moe pjd. Bo bdzie ju pno, nie?
- Na pewno. Na pewno bdzie bardzo pno, bo ja mam do odrobienia duo trudnych
lekcji. Moe ja ci odprowadz do domu ju teraz?
- Odprowadzisz mnie?! - ucieszya si Genowefa.
- Tak jest. Okrn drog, eby byo duej.

- To idziemy! - poderwaa si z entuzjazmem Genowefa i signa po swoje botki.


Potem zapaa kouszek i czapk i w mgnieniu oka, gotowa do wyjcia, stana przy
drzwiach.
- Ja bardzo lubi, jak mnie kto miy odprowadza - wyznaa z gbi serca. - Ostatnio
Maciek mnie odprowadzi. Zaraz, kiedy to byo. Aha, przedwczoraj. Jak musia caowa
Matyld.
Kreska a podniosa gow i przerwaa zapinanie butw.
- Caowa j i caowa - dorzucia Genowefa z pretensj.
- Cicho! - powiedziaa Kreska ostro i gwatownie, a Genowefa umilka, przestraszona.
- Co? - spytaa aonie.
- Nie gadaj tyle - burkna Kreska ze zoci, ale zaraz si zreflektowaa, bo
Genowefa bardzo silnie zareagowaa na jej gniewny ton: zachysna si, przytumia oddech,
stana nieruchomo i wpatrzya si w Kresk tpym, zamknitym, obcym wzrokiem.
Wygldaa przez chwil tak, jakby nie majc gdzie si skry, schowaa si w siebie.
- Hej, co si dzieje? - powiedziaa Kreska agodnie i dotkna gowy dziecka. - Co
masz tak min?
- Nie gniewaj si - odtajaa Genowefa.
- Nie gniewam si. Naprawd. Przecie nie ma o co.
- To dobrze.
- Idziemy?
- Aha.
Kreska zapia paszcz, owina szyj szalikiem i pogasia wiata. Otworzya drzwi
wejciowe - i stana oko w oko ze zdyszanym Makiem.
6.
- Maciu! Dzie dobry! Dzie dobry! - pospieszya Genowefa z wylewnym
powitaniem.
Maciek, jak zwykle po niespodziewanym ujrzeniu Genowefy, najpierw musia
ochon i przyj do siebie.
- O, tego... to ty, maa - rzek wreszcie. - Cze. - Z konsternacj przyj fakt, e
Genowefa obja go cile za nog i nie wypuszczaa jej odtd z obj ani na moment. Cze, Kreska - rzek, patrzc niepewnie. - Przyszedem zapyta, czy czego nie potrzebujesz.
Kreska powoli pokrcia gow, odwracajc wzrok. Nie moga na niego patrze.
- A bya w szpitalu? Lepiej ju z nim? Kreska skina gow.

Maciek chrzkn i cign brwi.


- Wychodzicie?
- Tak! - odpowiedziaa Genowefa z zapaem. - Kreska mnie odprowadzi okrn
drog!
- Moe ja bym te si przeszed? - zastanowi si Maciek.
- Tak! - wybuchna entuzjazmem Genowefa. - Tak! Maciu! Chod z nami,
Maciusiu! To bdzie pysznie!
Kreska milczaa, lecz Maciek uzna to za dowd przyzwolenia.
- No to ju - rzek dziarsko. - Genowefo, pu moj nog, a w zamian daj mi do. Te
schody s strome jak Matterhorn.
Na ulicy Kreska uporczywie milczaa. Natomiast Genowefa gadaa za troje.
Opowiadaa o jakich koleankach z podwrza, o Aurelii, o Ariecie, potem przerzucia si na
relacj o pszczce Mai, nastpnie pokrtce strecia, co jada si u pastwa Borejkw w dni
powszednie, a co u pastwa Lewandowskich w niedziel, poinformowaa Maka, e jeli
chodzi o jej tatusia, to jada on obiadki w pracy, bo taki jest zajty, e go prawie nie ma w
domu. Szczliwa, wylewna i rozgadana, nie zauwaaa przy tym, e zarwno Maciek, jak
Kreska zupenie jej nie suchaj i nie mwi nic, poza moe krtkimi bkniciami w rodzaju
no, no lub uhm.
Kade z nich bowiem zajte byo swoimi mylami.
Kreska postanowia wanie powrci do poprzednich postanowie (ktre zamaa,
bdc w afekcie, owego pitkowego wieczoru) i nie odzywa si do Maka, o ile to bdzie
moliwe. Mylaa te. e dobrze, cudownie tak si idzie z Makiem rami w rami i e jest w
tym wsplnym marszu jaka wsplna rado. Jedyna zreszt jaka. los jej przydzieli.
Wszystkie inne radoci bowiem nale do Matyldy.
Co do Maka, te byo mu bardzo mio i tak z Kreski} noga. w nog w zwolnionym
tempie, w chodnym, wilgotnym powietrzu.; Kiedy zerka w bok. widzia zamylony,
delikatny profil Kreski, zupenie jako niepodobnej dzisiaj do dawnego dziarskiego kaprala.
Profil Kreski wynurza si z mroku to oblewany niebieskim' blaskiem latarni jarzeniowych, to
znw tymi wiatami samochodowych reflektorw. Kreska sza z rkami w kieszeniach,
patrzc w chodnik, utknwszy podbrdek w gruby wze szalika, i Maciek zauway, e jej
dugie rzsy podginaj si na kocach jak patki tych drobnych kwiatkw... jake one si
zway? Wszystko jedno. Nagle mu si spodobao to jej ciche zamylenie i przesta si trapi
myl, e Kreska znw jest o co obraona. Mgby tak dalej i i i. ale oto ulica
Mickiewicza utkna w poprzecznej Jeyckiej i znaleli si na nowym osiedlu upstrzonym

tymi albo sinymi okienkami w wysokich dwunastopitrowych blokach.


Genowefa, nieco bardziej milczca teraz, doprowadzia ich pod swj wieowiec na
Norwida i stanwszy przed nim jak wmurowana, zagapia si w okna.
- Mama ju jest - powiedziaa niespokojnie. - Wczeniej dzi wrcia.
- No. to bywaj, dobranoc - rzucia Kreska. - Czy moe odprowadzi ci a do drzwi?
- Nie - powiedziaa Genowefa, z chwili na chwil coraz bardziej nieswoja. Nagle
spojrzaa dzikim wzrokiem, usta wykrzywia w podkwk i dramatycznie przypada do
Kreski, obejmujc j w pasie ramionami. - Kocham ci - powiedziaa szybciutko i
niewyranie, z nosem wcinitym w paszcz dziewczyny. Potem odskoczya i biegiem rzucia
si do swojego bloku. Wpada w drzwi, migna za wielk szyb i znika.
- Dziwaczny dzieciak - powiedzia Maciek.
Kreska, wstrznita, staa bez ruchu i patrzaa cigle za Genowef. - Ja tam chyba
pjd - owiadczya zapominajc, e miaa przecie nie odzywa si do Maka.
- Co? Gdzie?
- Pjd zaraz do jej domu. Co tu faktycznie nie jest w porzdku.
Ja te zaczynam mie przeczucia - odrzeka Kreska niezrozumiale i szybko wbiega po
schodach.
Maciej za ni.
Odnalaz j przed list lokatorw - staa i ze zmarszczonym czoem czytaa nazwisko
po nazwisku.
- Jak ona si nazywa twoim zdaniem? - spytaa, kiedy stan obok.
- Bombke - odpar Maciej, poszukawszy przez chwil w pamici.
- Pompke.
- Nie. Bombke, na pewno.
- Na caej licie nie ma ani Bombkw. ani Pompkw.
- Ale to przecie nie jest kompletna lista! Patrz, jakie te kartki poobrywane. A zreszt,
moe to wcale nie jest jej blok. Moe si pomylia?
- Ju raz j odprowadzaam do tego wanie. Zreszt, patrzaa dzi w swoje okno.
- Zauwaya, w ktre?
- Nie. Nie zauwayam.
- No to jej raczej nie znajdziemy.
- Tak.
- To co. wracamy? Odprowadz ci.
- Tak. musz wraca. Nie odrobiam lekcji.

- Kreska, mam wietny pomys. Pjd z tob i pomog ci w matmie.


- O, nie!!! Nie chc. eby do mnie przychodzi.
- Hm, no c. Moemy pj do mnie. Pamitasz, jak nam si fajnie uczyo przy
kuchennym stole?
- Nie.
- Co nie. Kreska?
- Nie pamitam.
Maciek spojrza na ni ze zdziwieniem. Ale nic nie powiedzia. W milczeniu poszli
przez osiedle, w milczeniu przebyli skrzyowanie i ruszyli pod gr ulic Mickiewicza.
Szpital Raszei, pokratkowany tymi wiatami, przesun si po lewej jak olbrzymi, ciemny
parostatek. Potem bya cicha i mroczna uliczka, ktr minli, by skrci w rwnie cich i
mroczn ulic Krasiskiego. Jej wylot Znajdowa si dokadnie obok domu Kreski.
- Janka - przemwi nagle Maciek.
Kreska a przystana ze zdziwienia.
- Janka? - powtrzya pytajco. - Ju nie Kreska?
- Tak - przyzna Maciek. - Od pitku ju nie jeste dla mnie dawn Kresk. Ujrzaem
ci w zupenie innym wietle. - Jaki gboki ton w jego gosie sprawi, e Kresce
zatrzepotao serce.
Ale milczaa.
Sycha byo tylko odgos ich krokw na kamiennych pytach. Ciemno wok bya
wilgotna i aksamitna, wiata lniy w niej czysto i mikko.
- Chciabym, eby bya moj dziewczyn - wypowiedzia si Maciek w formie lunej
propozycji.
Kreska odzyskaa oddech mniej wicej po piciu sekundach.
- Wydaje mi si, e ju masz swoj dziewczyn, Maku - stwierdzia spokojnie.
- Z Matyld koniec! - zakrzykn Maciej. - Okazao si, e jest nikczemna!
Kreska westchna.
- I od razu ujrzae mnie w innym wietle.
- Janka, ty chyba le to rozumiesz. Jedno z drugim nie ma nic wsplnego.
- Ma.
- Nie ma!... Zwyczajnie, podobasz mi si. Lubi ci. Kreska zatrzymaa si przed
swoj bram.
- Ja te ci lubi - szepna mikko. - I szanuj ci, Maciek. I dlatego postaram si
zaraz zapomnie o twoim nietakcie.

- Nietakcie!... Suchaj, no co ty... co ty mwisz?! Ja ci przecie tylko proponuj...


- ... Falsyfikat - wpada mu Kreska w sowo.
- Falsyfikat?! Co - co ty wygadujesz, u diaba! Ty mnie po prostu obraasz!
- Ty te mnie obrazie! - powiedziaa Kreska cicho i szybko. Maciek by strasznie
rozgoryczony i kipia ze zoci.
- Baby! - wybuchn. - Okropno! Jedna gorsza od drugiej! Ty masz okropny
charakter, Kreska, ty masz okropnie trudny charakter! Id do klasztoru! Albo czekaj sobie na
krlewicza z bajki!
- Tak. Poczekam sobie - powiedziaa Kreska, z trudem hamujc zy.
- Nazwaa mnie falsyfikatem! - unosi si Maciek, trzsc rkami, jakby wzywa
sprawiedliwoci od wyimaginowanych wiadkw zajcia.
- Nie ciebie, tylko sytuacj.
- Co za rnica?!
- Szkoda, e nie widzisz. Tej rnicy.
- Pewnie, e nie widz! Nic nie widz! - hukn Maciej, przysuwajc twarz do twarzy
Kreski i z wciekoci usiujc zajrze jej w oczy, co byo niemoliwe z powodu gstego
mroku. wiecia tylko latarnia uliczna. W kamienicy Kreski, a take w ssiedniej, Makowej,
znowu wysiada elektryczno. - Widz, e mnie nienawidzisz, oto co widz! Jeste niedobra
jak ten... jak kawa lodu!
Kreska umilka raptownie i spucia gow, a Maciek zipa chwil w ciemnociach,
wysapujc zo. Nagle dotaro do niego jakie urywane westchnienie, jakie siknicie ciche.
Przyjrza si z bliska. Pakaa.
Chyba po prostu w ogle nie mg znie jej paczu. Tote gwatownie i dla samego
siebie niespodziewanie obj biedn beks ramionami i przytuli policzek do jej czoa.
- Cicho - powiedzia burkliwie. - Cigle tylko beczysz i beczysz.
Kreska staa bez ruchu i bez sowa - i chyba nawet nie oddychaa.
- Histerie jakie - doda Maciek gosem nieco agodniejszym. - Co ty zupenie nie
masz odpornoci yciowej.
eby j nieco pokrzepi, pocaowa j w czoo. Potem w policzek. A potem w usta.
Byy ciepe, mie i sone od ez. Serce mu stopniao do reszty.
- No, ju nie rycz - powiedzia surowo. Kreska oya nagle.
- Pu - szepna. Wyswobodzia si z jego obj i otara oczy wierzchem doni. - Ma Maciek... - wytara i nos. - Ja si ju do ciebie wicej nie odezw. Nie chc ci zna powiedziaa tragicznym szeptem. - To jest jedyne honorowe wyjcie. Koniec z nami, Maciek.

Nie ma dla nas najmniejszej szansy.


- Ale... Janka! Co ty... przesta si wygupia!
- Ja si wcale nie wygupiam - wyrzeka Kreska cicho i wyranie. - Ja tylko nie chc
takiego, Maciek, tombaku.
Odwrcia si nagle i wpada do swojej bramy, jakby j kto goni.
Ale Maciek ani myla j goni. Sta w miejscu, serce mu mocno bio, a w gowie
koatao si jedno zasadnicze pytanie: co to znowu jest tombak, do cholery?!
7.
- Co to jest tombak, do cholery? - spyta Maciej brata.
Piotr Ogorzaka siedzia przy biurku i z zapaem gryzmoli w swoim zeszycie.
wiata nadal nie byo, wic pisa przy wieczce.
- He? - ockn si podrywajc gow. - Tombak? No - udawane zoto. Imitacja. Nie
przeszkadzaj.
- Imitacja! - powtrzy z pasj Maciej i kopn krzeso.
- Cicho bd, dobra?
- Wariatka, psiakrew, wariatka! Zawsze czuem, e to wariatka - indyczy si Maciek,
chodzc od ciany do ciany. W pokoju byo obco, mrok zalega nisko kty, jak czarny dym;
pomyk wiecy chybota na biurku i w lustrze wiszcym naprzeciwko. Piotr podnis gow
raz jeszcze - ukazujc demonicznie podwietlone oczodoy i dziurki w nosie gbokie jak
kratery.
- Kto wariatka? Matylda? - spyta.
- Kreska! - odpali z wciekoci Maciej.
- Kreska?
- Tak, ona!
- Jako dawno - rzek Piotr - nie syszaem o Kresce, hm, hm. Maciek spojrza na
niego morderczym wzrokiem.
- A co sycha u Matyldy? - zainteresowao Piotra.
- Moe by si przymkn - zaproponowa Maciek, yskajc oczami jak Kmicic. - Bo,
psiakrew, eksploduj.
- To nie gadaj do mnie. Ja sobie pisz spokojnie, a ty gadasz.
- Do siebie gadam, do siebie!
- Zy objaw.
- W ogle jest le - rzuci Maciek, kontynuujc spacer po pokoju. By zgarbiony, rce

wbija w kieszenie portek i patrza spode ba. - W ogle jest le - przystan. - A co, jeli ona
naprawd nie chce mnie zna?
- Kto? Matylda?
- Piotrek!!! Ja ci radz, skocz z t Matyld.
- Ja? Ty by z ni lepiej skoczy.
- Skoczyem - warkn Maciej. - A teraz si odczep, he?
Piotr odoy piro.
- Skoczye z Matyld, a wciekasz si na Kresk? - spyta z ciekawoci, wodzc
oczami za modszym bratem.
- Bo Kreska ze mn skoczya.
- A! - rzek Piotr.
- Nie chce takiego, powiada, tombaku - poali si niespodziewanie Maciek.
Piotr skry umiech za doni.
- Ma racj, e nie chce tombaku. Ona w ogle jest mdra dziewczyna. Ty si jej
suchaj, Maciu.
- Dziewczyny si bd sucha, te!...
- Czasem mona, a wrcz naley - lakonicznie oznajmi Piotr i ponownie wzi si za
swoj pisanin.
Maciek nadal zachowywa si jak lew w klatce. Chodzi z kta w kt i porykiwa.
- Mdra, mdra! - wykrzykn impetycznie. - Wcale nie jest mdra! Gupia jest,
gupia! I ja jej nie znosz.
Piotr nawet ju nie podnis gowy; westchn tylko z rozbawieniem.
- Nie cierpi jej! - wrzasn Maciek, kopic niewinne krzeseko po raz drugi. - Ma
okropny charakter!
- Lepszy okropny ni aden - wyrazi si filozoficznie Piotr i przewrci kartk
zeszytu.
Maciek ju go nie sucha, bo wyranie w nim wezbrao. Sta teraz porodku pokoju,
fuka, prycha, tupa i macha rkami, wykrzykujc gorczkowo:
- W yciu! W yciu nie syszaem od niej dobrego sowa! Za nic czowieka nigdy nie
pochwali! Albo ruga jak hydraulik, albo milczy, cholera jasna psiakrew.
- Strze si kobiet, ktre ci chwal - wtrci Piotr. - Kobiety, Maciu, myl, e nie
ma na mczyzn lepszego sposobu ni pochlebstwa. Co gorsza, wydaje mi si, e maj racj.
Dlatego na twoim miejscu cenibym sobie sowa zdrowej krytyki, bo te przynajmniej
dowodz szczeroci.

- Ale ja nie szczeroci od niej chc! - wybuchn Maciek.


- Nie? A czego?
- Czuoci - zdecydowa si Maciek po krtkim namyle. - Tak. Czuoci i
romantyzmu.
- Moim zdaniem, Kreska zawsze miaa dla ciebie duo czuoci. Widziaem, jak na
ciebie patrzy.
- Tak? - ucieszy si Maciek. Po czym zmierzch.
- Ale teraz to i tak si skoczyo. Nie chce mnie zna, powiada. Przez t przeklt
Matyld!
Mocne walenie w drzwi udaremnio Piotrowi dalsze nauki typu sam sobie jeste
winien. Piotr poleci: - Otwrz.
- Kto tam? - spyta Maciek u drzwi wejciowych.
- To ja - powiedzia wesoy gos. - Gabriela.
8.
Wesza z latark i kurtk na ramionach, podrzucajc na doni bezpiecznik.
- Przepraszam, e was strasz pukaniem - powiedziaa - ale oczywicie dzwonek nie
dziaa, jak wszystko. Poszam naprawia korki i po ciemku zgubiam resztk drutu. Macie
moe drut, chopaki?
Piotr porwa si zza biurka, po czym usiad znowu, przypomniawszy sobie, e drut ma
w szufladzie.
- Pani pozwoli, ja to zrobi - rzek szarmancko, odbierajc Gabrysi bezpiecznik. Wstyd nam, e to pani... tymi rczkami... - speszy si lekko, spojrzawszy na Gabrysine
rczki, ktre byy rwnie mocne, jak jego wasne. - To jest... tego... po prostu, pisao mi si
tak dobrze, e nie chciaem sobie przerywa, wolaem zapali wieczk...
Gabrysia spojrzaa na niego ywo.
- A co pan pisze? - spytaa, siadajc przy biurku naprzeciw Piotra.
- Piotr pisze kronik.
- Histori - sprostowa starszy Ogorzaka. - Zrozumiaem ktrego dnia, e to, co
przeywamy dzi, ju jutro stanie si czci historii. Pami jest zawodna. Po latach ten mj
zeszyt bdzie bezcenny. Wszystko tu mam. Kady dzie. Kad zbrodni. Kade kamstwo.
- Mylisz, e tylko z tego tworzy si historia? - obruszya si Gabrysia,
niepostrzeenie przechodzc na ty. - Tylko ze zbrodni i kamstw?
- Na og - potwierdzi ze smutkiem Piotr.

- Eje, a bohaterstwo? A idee? A...


- Tak, tak, idee, te wszystkie pikne idee, ktre nieodmiennie nikczemniej...
- No, co za brednia!... - usiowaa doj do gosu Gabriela, ale Piotr si upar.
- adna brednia. Popatrz tylko na ten wiat. Popatrz na t degradacj, popatrz na ten
upadek kultury i obyczaju. Popatrz na upadek wszelkich autorytetw...
- Jezus Maria, ludzie, trzymajcie mnie, co on gada?!...
- Oczywicie - galopowa Piotr, zapalajc si w miar mwienia coraz bardziej. Jeeli stosowanie si do wskaza autorytetw: rzdw, ideologii, sztuki, nauki prowadzi do
demoralizacji, upadku, rozkadu spoeczestw - to znaczy, e odrzucono pewne wartoci
podstawowe, a przede wszystkim prawd!
- Kto odrzuci?! Kto odrzuci?! - impetycznie poderwaa si Gabriela i opara si
oburcz o biurko. - Ja nic nie odrzucaam, kolego, ty mw za siebie... ty...
- wiatem rzdzi kamstwo, nienawi i chciwo - skondensowa si Piotr.
- Co takiego odkrywa si na og w wieku pokwitania! - wrzasna Gabriela, lecz
Piotr nie zwraca na ni uwagi.
- I chciwo - powtrzy dobitnie. - Nadszed czas na jaki nowy prd. Ale on si nie
pojawi.
- On si ju pojawi! - Gabriela hukna pici w blat biurka.
- A skd. Ten wiat jest ju jaowy i bezpodny jak suche drzewo...
- Bdzie taki - powiedziaa ostro Gabriela, mruc oczy. - Bdzie taki, jeli wszyscy
zaczniemy myle tak jak ty. Sam ty jeste, bratku, jaowy jak suche drzewo. A do tego lepy
jak bezpodny kret. Co ty si bierzesz do opisywania wiata - ty, ktry nie widzisz
kolosalnego sonia przed samym twoim nosem?!...
- Sonia?! - osupia Piotr.
- To metafora bya, metafora, ty krecie. Chc powiedzie, e na naszych oczach, stary,
wiat si odradza i zmienia. Powstaje nowa moralno, nowe idee, nowa cywilizacja mioci...
- Co? Cha, cha, cha! - zamia si gorzko Piotr. - Cywilizacja mioci! Popatrz na ten
wiat, popatrz na ten wiat! Policz, ile trupw dzisiaj pado na caym globie!...
- Ale co to ma do rzeczy...
- Co? Co?! To nie ma nic do rzeczy? Ach, no tak. To my w ogle nie mamy o czym
gada w takiej sytuacji...
- Celowo mnie nie chcesz zrozumie! - krzykna Gabriela. - Cywilizacja mioci
powstaje mimo caego za, to chciaam powiedzie i...
- Boe, jak ja nie lubi idealistw! - krzykn Piotr, apic si za czoo. - A zwaszcza

idealistek! Naiwni i szkodliwi...


- Szkod - li - wi?! - wyskandowaa z furi Gabrysia i powstaa z miejsca. - To wanie
idealici zmieniaj wiat, kolego. Oni, a nie takie zapyziae i ponure wirusy, jak...
- No, no! Tylko nie zapyziae! Tylko nie zapyziae! Gabrysia zgrzytna zbami,
hamujc si przed powiedzeniem czego jeszcze gorszego.
- Dawaj ten drut - mrukna niechtnie. - Dzikuj. Gada z tob szkoda, stary, a korki
sama naprawi.
Wysza z hukiem, a Piotr i Maciej jaki czas nie patrzeli na siebie.
- Wiesz co, Piotrula? - przemwi wreszcie Maciej. - Lubi, jak mi udzielasz rad co do
kobiet. Zwaszcza trafne byo to, co powiedziae na temat zdrowej krytyki. Jak to szo?...
Krytyka dowodzi szczeroci... nie?
- Uspokj si, Macieju, bo ci zdziel - wyrzek z trudem starszy brat, opanowujc
wybuch wciekoci. - Pani Gabriela jest oczywist feministk i jako taka nie moe
wystpowa w moich rozwaaniach o kobietach. Pe esk, Macieju, mona podzieli z
grubsza na: baby, babsztyle, babusy, babki, kobietki, kobiecitka oraz chopczyce. Najmniej
w tym gronie jest kobiet, Macieju, Kobiet - bo Kobieta - to brzmi dumnie. Ot Gabriela
Borejko...
- Jest mdr dziewczyn, Piotrusiu - przerwa mu obudnie Maciek. - Nawiasem
mwic, dziewczyn jeszcze nie wczye do swej klasyfikacji. Ona jest mdra dziewczyna,
wic si jej suchaj. Czasami mona, a nawet naley.
- Czy mi si zdaje, smarkaczu, czy mnie przedrzeniasz?!
- Ja tylko powtarzam twoje mdre sowa, braciszku. Miae wiele racji. Nawiasem
mwic, Gabrysia te ma wiele racji.
- Taa?
- Tak. Byby ju czas, eby wylaz ze swojej skorupy. Bo inaczej naprawd bdzie z
ciebie niezy wirus.
Znienacka rozbysa lampa na biurku.
- O, widzisz? - powiedzia Maciek zdradziecko. - I korki naprawia. Ona ma eb. Co
mwisz?...
- Nie dziwi si, e m od niej uciek - owiadczy Piotr Ogorzaka i demonstracyjnie
zgasi wiato.

PONIEDZIAEK, 14 MARCA
1.
Ciepo, jasno, niebiesko i sonecznie; prawdziwie wiosenny poranek. Ptaki ju od
witu gorczkoway si w bezlistnych koronach drzew. Lekki, artobliwy wietrzyk przegania
po wilgotnych ulicach aromat wieej ziemi - i kaza myle o ogrdkach, kwiatach,
sadzonkach, siewach inspektowych i nawozach sztucznych. Z pewnoci ta tematyka - lub
przynajmniej zbliona - nawiedzaa dzi myli kadego z przechodniw.
Ale nie Ew Jedwabisk.
Ubrana w beowy paszczyk wiosenny, uczesana w perfekcyjny koczek, umalowana z
japosk precyzj, wysza z domu punktualnie o sidmej, ziewajc Aureli pozostawiajc u
Lisieckich. Aurelia miaa, co prawda, sporo czasu przed sob, bo jej zajcia w zerwce
zaczynay si o dziewitej - ale Ewa chciaa jak najszybciej zosta sama. Potrzebowaa tej
pgodziny, eby si zastanowi i zebra wszystkie siy.
Wolnym krokiem posza w gr ulicy Mickiewicza - bardzo zamylona i bynajmniej
nie pogodna. Wiosenne podmuchy w najmniejszym stopniu nie miay na ni wpywu. Miaa
przed sob zbyt trudny problem.
Wracaa oto do szkoy po trzech tygodniach nieobecnoci. Poniewa Aurelia nabawia
si zapalenia puc, Ewa dostaa trzy tygodnie na opiek nad dzieckiem i moga przez ten czas
nie myle o klasie Ib. Dni wypenione prac naukow i dogldaniem Aurelii mijay szybko i
Ewa chtnie odsuna sprawy szkolne na najdalszy plan pamici. Podwiadomie sdzia, e
czas wszystko zatrze.
Jednake dzi rano, ledwie tylko otworzya oczy, zdaa sobie spraw, e nie udao si
jej uciec od problemu. Problem istnia nadal, wiey i aktualny, i z pewnoci klasa Ib
poczuje to samo, widzc sw wychowawczyni po raz pierwszy od tamtego buntu. A zatem
trzeba co postanowi. Dlatego wanie Ewa sza teraz w zamyleniu przez porann ulic i
czua si jak przed skokiem do zimnej wody.
Nic nie wymylia. Nic nie postanowia. Bdzie zmuszona zda si na wyjcie
improwizowane. A, niestety, wszelkie improwizacje byy czym, czego Ewa Jedwabiska
organicznie nie znosia.
A jej si serce tuko, a w skroniach czua bolesne pulsowanie.
Dosza pod sam budynek szkolny, ale stwierdziwszy, e ma jeszcze sporo czasu do
rozpoczcia pracy, zawrcia, okrya gmach i powdrowaa ku Zwierzynieckiej.
Przez ca ulic szy dugie snopy sonecznego blasku. Powietrze miao odcie

tawy, przynajmniej na tej ulicy, biegncej ze wschodu na zachd. Ciepe, mikkie,


morelowe wiato zabarwiao stare domy, sylwetki spieszcych si ludzi i nieliczne
samochody - Ewa za, idca wprost na wschd, musiaa mruy oczy, eby w ogle
cokolwiek dojrze.
Tote tylko dlatego zapewne ulega przez chwil zudzeniu, e widzi Aureli. Musiao
to by jakie inne dziecko - na pewno - bo przecie Aurelia bya teraz z ca pewnoci u pani
Lisieckiej, skd przed dziewit musiaa by odprowadzona do zerwki. Byo cakowicie
niemoliwe, eby znajdowaa si sama o taki kawa od domu, i to o tej wczesnej porze. Ta
dziewczynka, widziana pod wiato, rnia si od Aurelii przede wszystkim sylwetk i
postaw: przemkna przez chodnik jak burza, radonie podskakujc i po wariacku
wymachujc rkami. Tak to byo rne od zachowania Aurelii - wiecznie skulonej,
apatycznej, patrzcej ponuro spode ba - e nie zwrcioby wcale uwagi Ewy, gdyby nie
chudziutkie nki, kouszek i, zwaszcza, ten czerwony mohairowy berecik.
Gupstwo. To nie ona - pomylaa, ogldajc si raz jeszcze. Wzruszya ramionami.
Mao to dzieci ma chude nki i czerwone bereciki? I tak zreszt dziewczynka ju znika.
Chyba po prostu gdzie tu wanie mieszkaa.
Za dwadziecia sma.
Ewa westchna, zawrcia w miejscu i t sam co przedtem drog posza szybko w
kierunku szkoy.
Bya mocno, bardzo mocno zdenerwowana.
2.
A to zdenerwowanie jeszcze wzroso, kiedy tylko wesza do swojej Ib. Nie do
bowiem, e odczua ich niemie zdziwienie - jakby wcale nie spodziewali si jej powrotu, a
ju zwaszcza nie dzisiaj! - nie do, e w jednej chwili uwiadomia sobie, e w cigu tych
trzech tygodni sprawa testu bynajmniej nie przyscha - to jeszcze, na domiar zego, wszyscy
byli ubrani na niebiesko!
Tak, wszyscy, co do jednego - przygldaa si im uwanie, w milczeniu stojc przed
frontem klasy. Skonstatowaa przy okazji, e - niezalenie od tego jednakowego stroju - s
dziwnie zyci i zwarci. To ju zupenie inna klasa - przemkno jej przez myl. Powioda
wzrokiem po twarzach swych uczniw i po ich strojach: niebieskie sukienki, niebieskie
koszule, niebieskie swetry. Krechowicz ma niebiesk bluzk z wizadami, a starosta klasy po prostu niebiesk dinsow kurtk.
- O co chodzi? - spytaa zamiast przywitania. - Co to znowu za komedie? Dlaczego

wszyscy jestecie ubrani na niebiesko?


Przebrzydy Lelujka wsta i wyjani pozornie od rzeczy:
- Bo wczoraj bya niedziela.
- A co to ma wsplnego z kolorem niebieskim?
- W sobot ubralimy si na czarno - wyjani okularnik, ktry by starost do tej pory
do inercyjnym, a obecnie najwyraniej zaczyna powaniej traktowa swoj funkcj.
Szkoda, e nie tak, jak by sobie Ewa yczya. - Pierg... to jest pan dyrektor, zapisa nam
wszystkim nagan, a my jestemy temu przeciwni. Uwaamy, e mamy prawo ubiera si tak,
jak chcemy. Nikt tu nigdy nie wymaga, ebymy si ubierali w jaki okrelony sposb,
panowaa zupena dowolno. W regulaminie ani w Kodeksie Ucznia te nie ma mowy o tym,
e nie wolno si ubiera na czarno czy na niebiesko. Dzi dyrektor ma z nami histori, i to jest
nasz protest. W czwartek bdziemy ubrani na fioletowo.
- Dlaczego akurat w czwartek? - zimno spytaa Ewa.
- Bo bdzie lekcja wychowawcza z dyrektorem. Powiedzia nam to. Przeprowadzi z
nami rozmow. A my wtedy bdziemy na fioletowo.
- Zabraniam wam! - rzucia ostro Ewa. - Niech si nikt nie way!
Czy jej si zdawao, czy te oni rzeczywicie omielali si spodziewa po niej czego
innego? Jeszcze nie skoczya, a ju czua, e po klasie przebiega fala niechci. Nikt nic nie
powiedzia, nikt si nawet nie skrzywi, a jednak zbiorowa niech uderzya w Ew jak
chlunicie lodowatej wody.
Byo to szalenie deprymujce.
I w dodatku zaraliwe.
Ewa patrzaa na swoich uczniw i czua, e ich nie znosi, nie cierpi, e sam ich widok
doprowadza j do mdoci; te wszystkie twarze zbyt blade albo zbyt rumiane, chude,
pucoowate, pryszczate albo gadkie, z tpymi oczami i inteligentne - ach, wszyscy oni byli
nie do zniesienia! Miaa zimn, cik pewno, e nigdy nie polubi nikogo z nich, e nigdy z
nikim nie nawie kontaktu, e zawsze bdzie ich wrogiem - bo oni s jej wrogami.
adnej nadziei.
No, dobrze.
Usiada za swoim stoem, otworzya dziennik.
- Zaczynamy - powiedziaa znuonym gosem; w istocie, bya tak zmczona, e z
trudem poruszaa wargami. - Macie chyba due zalegoci w matematyce. Zrobimy teraz
krtki sprawdzian.

3.
- Powinna pani zda sobie spraw, e to niedopuszczalne, koleanko - powiedzia
Pierg dobrotliwie.
Ewa staraa si nie spojrze w jego twarz pod ysym czoem. Byo to o tyle atwe, e
dyrektor uj Ew za okie i prowadza w t i z powrotem po pustym korytarzu pierwszego
pitra. Trwaa czwarta lekcja. Kroki rozlegay si dwicznym echem wrd ceglanych cian.
Martwo lnia kamienna posadzka, zza mijanych drzwi dobiegay gosy nauczycieli. Na
korytarzu nie byo ywej duszy - mimo to Pierg mwi gosem ciszonym, jakby podawa
Ewie tajne informacje wagi pastwowej.
- Zdaj sobie spraw, panie dyrektorze - odpowiedziaa.
- I co to w ogle za pomysy! Wszyscy na czarno! Wszyscy na niebiesko! Pani wie, e
oni nawet nie wykazali skruchy?
- Nie... wykazali?
- Nie wykazali. Ja im nagan, a oni - na niebiesko - dyrektor sapa z irytacj. - Pani
wie, nieprawda, co to oznacza?
- Ja... no, tak. Chyba wiem.
- Pani si domyla, czego my si tu moemy doczeka?
- Tak.
- Pani rozumie, e konieczne jest przeciwdziaanie?
- Rozumiem, panie dyrektorze. Jednake...
- Czy tu moe by jakie jednake? - spyta majestatycznie Pierg, patrzc na Ew
tak, jakby znajdowa si na piedestale. - Tu nie ma, koleanko, adnego jednake. Pani,
koleanko, jest modziutka, he - he, pani ycia nie zna. Pani chyba zaley na posadzie.
- Mm - tak...
- No, wic, zociutka. Zabra si za nich. I eby mi tam adne te i tak dalej,
rozumiemy si.
- Panie dyrektorze... - odwaya si. - Czy pan dyrektor miaby moe jaki pomys?
- Pomys?
- Pomys na to, jak mam si za nich zabra. Bo ja wanie nie mam adnego.
- Ekhm. No, to si zdarza. Pomys... si znajdzie. Niech pani pomyli, przeanalizuje
problem. Pani jest jeszcze niedowiadczonym pedagogiem...
- O, przepraszam!
- Pierwszy rok pani u nas pracuje, to mam na myli, nieprawda - dyrektor urwa i

uderzy si w czoo. - Ach! To mi przypomina... ekhm, koleanko, jest taka sprawa. Nasz byy
kolega Dmuchawiec, prawda, ley w szpitalu. Jest czwarty tydzie po zawale. Wszyscy
musielimy... to jest, ekhm, obowizkiem naszym, humanitarnym odruchem, zwaszcza po
tym, w jakich okolicznociach nas musia opuci, sowem, prawda, odwiedzamy go kolejno.
Pani jeszcze u niego nie bya. Prosz pobra w sekretariacie dwiecie zotych na kwiatki,
prawda, i niech pani idzie, najlepiej dzi. Tak, dzi, bo ostatnio jako... kolega fizyk mia i
w pitek, ale dosta zapalenia uszu, biolog posza rodzi, sowem... troszk byo przerwy w
tym odwiedzaniu. A to nie wypada, nie wypada. Tak, e rozumiemy si, pani pjdzie jeszcze
dzi. Najlepsze s godziki, osobicie przepadam. Tanie i efektowne, a przy tym
bezkonfliktowe. Do widzenia, koleanko, nieprawda.
4.
Popoudnie byo chmurne, ale ciepe. Zapach wiosny wci jeszcze trwa w powietrzu,
komponujc si w specyficzn cao z tym gryzcym dymem, ktry wali z kominw, z
woni spalin oraz z zapachem wielkomiejskiego kurzu i mokrego asfaltu. A Maciek
Ogorzaka dodatkowo czu jeszcze niebiaski zapach frezji, ktrych spor a kosztown
wizank nis wanie w prawej rce. W lewej natomiast piastowa pakiecik, zawierajcy
wod toaletow Zielone Jabuszko.
Maciek poda na imieniny Matyldy, ktra zaprosia go telefonicznie, dodajc, e po
swoim ostatnim wygupie nie moe spa ze zmartwienia i e koniecznie musi z Makiem
pogada i jako si wytumaczy. Pocztkowo nie zamierza pj, bo te nie obiecywa jej
wcale, e si zjawi. Nie lubi jej nadal, w miar jednak, jak zblia si dzie imienin,
postanowienie Maka sabo. Pochlebiao mu, e Matylda tak si naprasza o t wizyt, by te
ciekaw, jak ona si wytumaczy ze swego haniebnego postpku. Ponadto, od trzech tygodni
znajdowa si w bardzo szczeglnym stanie ducha i nie umia zrozumie, o co to waciwie
chodzi. Nie mg si uczy, nie interesowao go czytanie, nie mia rwnie apetytu, czsto
wzdycha i bezmylnie gapi si w okno, wszystko leciao mu z rk i wszystko mu byo jedno.
Pod koniec trzeciego tygodnia Maciek, snujc si z kta w kt jak chory tygrys, poj
wreszcie, co mu dolega: po prostu tskni za Kresk.
Tak jest, tskni jak wariat.
Kiedy to sobie uprzytomni, dotara do niego caa mieszno sytuacji: tskni oto za
czowiekiem, mieszkajcym o dwadziecia metrw dalej, w ssiednim domu, za czowiekiem,
ktrego w kadej chwili mg spotka na ulicy (ale ciekawa rzecz swoj drog, ani razu nie
spotka) i do ktrego w normalnych warunkach mg wpada, kiedy zechcia.

Teraz jednake warunki si zmieniy: Kreska go odepchna, nie chciaa zna, nie
wiadomo o co wariatce chodzi, a on na pewno nie upokorzy si do tego stopnia, eby za ni
lata i naraa si na kolejne afronty.
Nie lubi tej zbzikowanej Kreski. Kiedy o niej myla, a go trzso ze zoci.
A jednak za ni tskni.
Pewnie dlatego, e zadziaa tu ten znany mechanizm przekory - tumaczy sobie
rozsdnie. Jak czowiek zgubi parasol, to dopiero zaczyna go potrzebowa. Jednake nawet
przyrwnywanie Kreski do parasola nie przynosio Makowi ulgi. A poniewa przez ni
cierpia, mia do niej al.
Tym samym, w sposb zrozumiay, szanse Matyldy nieco wzrosy.
Jeszcze w sobot Maciek nie by zdecydowany, czy pj na te jej imieniny.
W niedziel skania si zaledwie ku temu.
Tego ranka jednake, idc do szkoy i mijajc dom Kreski, Maciek spojrza w otwarte
jej okno. Suszya si w nim na wieszaku ufarbowana na fioletowo bluzeczka, koysaa si na
wietrze i powiewaa rkawami. Maciek, nie wiadomo czemu, poczu takie szarpnicie w
piersi i taki gniew zarazem, e ju na rogu Dbrowskiego podj ostateczn decyzj: pjdzie
na imieniny Matyldy.
Na zo tej maej beksie.
Po obiedzie ubra si piknie, wyszed do miasta i kupi frezji za wysoce nierozsdn
sum, mylc przy tym: A co mi tam, Matylda gupia i paskudna, ale przynajmniej nie udaje
ksiniczki. Zaszed do perfumerii i ustawi si nawet w kolejce po Zielone Jabuszko,
zasignwszy na jego temat szczegowych informacji u stojcej przed nim fertycznej
brunetki z zadartym noskiem. Rozwina si mia pogawdka, ktra skrcia mu nieco czas
oczekiwania; omal si nie umwi z brunetk, ktra sugerowaa co w tym rodzaju i
zachcajco strzelaa piwnymi oczami, ale czas nagli, byo ju po pitej, a Matylda zaprosia
go na szst.
Idc teraz przez Most Teatralny Maciek by w zupenie niezym nastroju, po raz
pierwszy od trzech tygodni. Maszerowa sobie rano, pogwizdywa pod nosem i myla, e
wiat jest peen piknych i miych dziewczyn, ktre strzelaj oczami i tylko czekaj na jego,
Macieja Ogorzaki, inicjatyw. Byby naprawd idiot, gdyby si nadal przejmowa fumami
jakiej bladej, paksiwej histeryczki.
Za dwadziecia szsta znalaz si w okolicy bezlistnego, wilgotnego Parku Moniuszki.
I wtedy wanie j zobaczy. Kresk.
Rozemiana, liczna, zarumieniona, w rozpitym paszczu i z go gow, Kreska

pdzia przez parkow alejk i Makowi serce zatrzepotao, krew mu uderzya do gowy,
straci oddech z radoci - ju chcia krzykn Hej!, kiedy zobaczy, e Kreska nie do niego
tak biegnie i e bynajmniej nie jest sama w tym parku.
Niedwiedziowaty chopak kusowa ciko za ni, ryczc gono z radoci,
wymachujc apskami i gonic - tak jest, gonic Kresk wok starego dbu. Ona za
wydawaa si zachwycona tym rodzajem prostackich zalotw, z kwikiem biegaa wok
drzewa, zanoszc si miechem i wykrzykujc co urywanym gosem. Wreszcie skoczya w
bok, rzucia si naprzd, chopak pocwaowa za ni i wkrtce oboje znikli za naronym
budynkiem.
Maciek zamruga, potrzsn gow i ruszy przed siebie. Dopiero po chwili dotaro do
niego, e wci jeszcze ciska frezje w wycignitej przed siebie rce - i e nieszczsne
roliny maj cakowicie zmiadone odyki.
5.
Kreska zatrzymaa si na rogu Libelta, naprzeciwko restauracji owieckiej. Ciko
dyszc, opara si o supek ogrodzenia i wywalia jzyk. - Hyhy hyhy - powiedziaa.
- No, jak? - zamia si Lelujka, patrzc na ni z zadowoleniem. - Lepiej z tym
nastrojem?
- O... o wiele - wysapaa Kreska.
- Ja to zawsze powtarzam: wicej ruchu! - autorytatywnie rzek Lelujka. - Chandry
std si wanie bior, e czowiekowi brak tlenu i witamin.
- Nie wszystkie - zipna Kreska.
- Wikszo na pewno. Popatrz na siebie. Przed kwadransem chciaa umiera. Bya,
bez urazy, po prostu sina. A teraz co? Obraz zdrowia i siy. Ja ci co dzie tak przegoni.
Pamitaj, e jestem twoim szczerym przyjacielem, wic jak bdziesz chciaa doprowadzi si
do anemii, to ja ci nie pozwol. Ja o ciebie zadbam.
Kreska popatrzya na niego przez chwil.
- Jacek - odezwaa si wci jeszcze z zadyszk.
- He? - spyta Lelujka i poprawi jej paszcz na ramionach.
- Musisz wiedzie, e ja te jestem twoj szczer przyjacik. Lelujka milcza chwil.
- Wiem o tym, Janeczko - rzek.
- Tyle ju dla mnie, Jacek, zrobie. A ja dla ciebie nic. To nie w porzdku powiedziaa Kreska. - Wic postanowiam... w dowd przyjani... - wsadzia rk do
olbrzymiej kieszeni swojego paszcza i wydobya paczuszk owinit szeleszczcym

papierem w ryczki i przewizan licznie na kokardk. - Prosz. To dla ciebie. Prezent.


- Co to... co to jest? - wyduka zaskoczony Lelujka. - Co tam jest, w rodku?
- Otwrz moe, to si dowiesz - zamiaa si Kreska.
- A si boj.
- No, nie bomba przecie. Otwrz.
Lelujka ostronie rozwiza kokardk i zajrza pod papier. - Ok - urcze! - powiedzia,
rozczulony.
Wyj z paczuszki pikn, ciep, wenian czapk w granatowo - biao - czerwone
paski, z granatowym, imponujcym pomponem. Dotkn jej troch niemiao, po czym zdar z
gowy bur poczoch i przystroi si dzieem Kreski.
- Naprawd, zrobia to specjalnie dla mnie? - chcia wiedzie.
- Specjalnie.
- Szydekiem? Szydekiem?
- Na drutach.
Lelujka nie mg si uspokoi.
. - Tak po prostu, pomylaa sobie: zrobi Jackowi czapk?
- No.
- Opowiem to mamie - rzek Lelujka, rozpywajc si ze szczcia. Poprawi czapk,
umiechn si szeroko i rzek: - Dzikuj. Ok - urcze! Co za fajny prezent! Co za fajny
prezent!
6.
Ewa Jedwabiska zasza jeszcze po pracy do supersamu i ustawia si w kolejce po
wdliny. Dla dobra Aurelii tu wanie zarejestrowaa swoje kartki na miso; tu bowiem, mimo
koszmarnych kolejek, mona byo czasem zdoby szynk lub poldwic.
Staa bardzo dugo w zaduchu i cisku. Ale nie stanie j mczyo, tylko myli. Bya
wyczerpana do ostatnich granic tym pierwszym dniem w pracy i teraz na sam myl o
dyrektorze, Lelujce czy Janinie Krechowicz czua lodowaty dreszcz odrazy, biegncy wzdu
krgosupa.
O czekajcej j wizycie u Dmuchawca po prostu myle nie moga.
Odczekaa swoje, kupia kurczaka i trzydzieci deka szynki, po czym z ulg
pospieszya do domu.
Tramwaj numer 9 dojecha wolno do przystanku pod wiaduktem. Ewa wysiada - i
pierwsz osob, jak ujrzaa, by promienny Lelujka w ohydnej czapce z kolosalnym

pomponem, noszcej wyrane znamiona indywidualnoci twrczej panny Krechowicz.


Rozpywajc si w umiechach, Lelujka szed u jej wanie boku, gada jak najty i ani myla
zauway swoj wychowawczyni. Podobnie Krechowicz.
Cae szczcie zreszt. Ewa miaa ich serdecznie dosy.
Odczekaa, a sobie pjd, przesza energicznie przez Roosevelta i pomaszerowaa
wzdu zabudowa szpitala Raszei, w kierunku swojego osiedla.
Z daleka wygldao ono do pospnie. Z bliska obraz ten poprawia si nieco - bo
jakkolwiek asfalt, ktrym wylano wszystkie cieki i boiska, lni czarno i ponuro od wilgoci,
to jednak tu i wdzie w oknach byskay ju wiateka.
Jake mio byoby ujrze wiato w swoim oknie! Ewa westchna i skrcia w
Norwida, stukajc o asfalt obcasami botkw. Niestety, Eugeniusz ostatnio po prostu ucieka z
domu, bierze prace zlecone i nocne dyury; Aurelia za jest u pani Lisieckiej i zreszt bdzie
musiaa tam pozosta jeszcze przez jaki czas, wszystko przez ten przeklty szpital i
Dmuchawca.
Jakie to szczcie, swoj drog, e si trafia ta pani Lisiecka. W tym samym bloku w
dodatku, co za wygoda dla Aurelii. Gdyby nie to, dziecko musiaoby si obija po jakich
wietlicach a do teraz.
Prawda, e pani Lisiecka daa sporego wynagrodzenia za sw pomoc - ale trudno.
Dzi wszystko kosztuje, a Ewa nie miaa zwyczaju aowa czegokolwiek swemu dziecku.
Dziecko nigdy nie powinno odczu, e jest zawad w yciu zawodowym rodzicw. Oto
dlaczego Ewa pacia bez zmruenia oka due sumy tylko po to, by oszczdzi Aurelii stresu,
by uchroni j przed dugotrwaym przebywaniem w wietlicy. Kupia jej po prostu domowe
warunki u spokojnej i solidnej rodziny. Tylko e oczywicie Aureli tego nie docenia.
- Dzie dobry - powiedziaa z umiechem do pani Lisieckiej ktra zdawaa si nieco
zaskoczona jej widokiem.
- Dzie dobry pani, ju pani wrcia? Ewa nie wdawaa si w zbdne wyjanienia.
- No, jake tam Aurelia dzisiaj? Nie byo kopotw?
- Ona zawsze jest grzeczna - odrzeka przymilnym gosem pani Lisiecka. - Istny
anioek. Cichutka, spokojna.
- A jak z apetytem?
- Kiepsko - westchna ssiadka. - Znw prawie nic nie zjada.
- No c - powiedziaa Ewa, starajc si ukry, jak bardzo j boli fakt, i jej dziecko
robi uparcie wszystko, by si upodobni do typowego, podrcznikowego nerwicowca. Aurelio! Chod tu na chwil!

Cisza.
Pani Lisiecka umiechna si niepewnie.
- Kiedy... ona jeszcze nie wrcia, prosz pani magister. Zaraz po obiedzie posza
sobie pobiega, na podwrko.
- Ale ju jest ciemno!
- Posza z moimi chopcami na hutawki, a teraz pewnie siedz gdzie na telewizji.
- Na telewizji?
- Na pewno. Na pewno. Jarek i Marek zawsze si ni opiekuj, z oka nie spuszczaj.
- No, c - zawahaa si Ewa. - Wobec tego nie pjd jej szuka...
- A pewnie! Pewnie! Po co! Zawsze chodz do tej wietlicy w bloku B'.
- Do wietlicy!...
- Tak, tam jest te kolorowy telewizor, bilard i rne gry. Na pewno zaraz wrc.
- Ja musz jeszcze wyj - powiedziaa Ewa sucho. - Na kolacj jednak niech Aurelia
wrci do domu. Dostaam szynk.
- Pewnie dugo pani staa?
- Dugo. Ale to dla dziecka.
- Dla dziecka! - przytakna arliwie ssiadka.
- No, to dobranoc pani i dzikuj.
- Nie ma za co - powiedziaa przymilnie pani Lisiecka. - Nie ma za co.
Przez krtk, pen irytacji chwil Ewa gotowa bya przyzna jej racj. Ta wietlica!...
Zmilczaa jednak. Zawrcia na picie i posza do windy.
Mieszkanie przywitao j zapachem r i czystoci. Ewa zapalia wiato i jak zwykle
odczua gbokie estetyczne zadowolenie na widok czystych, czarnych i biaych linii i
paszczyzn tego wntrza. Mieszkanie byo jej prawdziwym hobby i dowioda wszystkim
swego smaku, urzdzajc je wycznie w tych dwch kolorach - w czarnym i biaym. W tym
graficznym wntrzu jedyn paszczyzn koloru stanowiy ksiki w obramowaniu pncej
zieleni. Wszystkie inne przedmioty i drobiazgi utrzymane byy z elazn konsekwencj w
gamie czarno - biaej. Nawet re, ktre kupia wczoraj, byy biae (w czarnym wazonie).
Kuchnia nie zawieraa adnych innych kolorw poza biel. Kiedy si zapalao
jarzeniwki, ta biel po prostu wybuchaa w ich blasku. Ewa - poruszajc si z przyjemnoci
po tym lnicym, laboratoryjnym wntrzu - zrobia sobie mocnej kawy, potem si umya i
przebraa w azience wyoonej czarnymi kafelkami, wreszcie zacza si zbiera do wyjcia.
Po drodze zajrzaa jeszcze do pokoiku Aurelii, eby zamkn uchylone okno.
Przeliczny pokoik. Tapety w czarno - bia krat, biae mebelki, biae eczko i biaa

pociel w czarne groszki. Trzeba Aurelii przyzna, e utrzymuje idealny ad.


Ewa nagle zmarszczya brwi, bo ujrzaa wystajcy spod poduszki brudny ogon tego
kudatego psa, z ktrym Aurelia nie moga si rozsta od lat. Oczywicie, bdem byoby
wyrzuca go, Aurelia zrobiaby z tego tragedi; dzieci czsto miewaj takich swoich
zabawkowych powiernikw... natomiast uzasadnione jest chowanie czego takiego od czasu
do czasu. W ten sposb dziecko atwiej si odzwyczai. Swoj drog, rzecz szczeglna,
jakiego nosa ma Aurelia. Gdzie by tego paskudztwa nie schowa, zawsze je znajdzie.
Owina zabawk w stary sweter ma i wrzucia go do szafy w jego pokoju (czarne
skrzane meble, biay dywan, story na oknach biae w ogromne czarne ptaki). Potem z
westchnieniem pogasia wiata, ubraa si i wysza z pkiem godzikw w rce.
7.
Maciek przyby jako pierwszy go.
Wrczy Matyldzie bukiecik i prezent, wysucha jej zachwytw, zasiad w fotelu i
wypi sok pomaraczowy, po czym z wolna dotaro do niego, e jest nie tylko pierwszym
gociem, lecz - prawdopodobnie - jedynym.
Jako w rzeczy samej, mijay minuty, a nikt inny nie przybywa. Mieszkanie Matyldy,
pikne, wytworne i luksusowe do niemoliwoci, oniemielio Maka nieco, za fakt, e w
caym domu prcz niego i Matyldy znajduje si tylko jej pikna, wytworna i luksusowa
matka, sparaliowa mu zupenie dowcip.
Matka Matyldy przywitaa go na progu, ucisna aksamitnie rk, ocenia go jednym
rzutem podczernionego oka, zapachniaa Soir de Paris, wrczya Matyldzie talerz z
czekoladowymi rokami i udaa si do swoich apartamentw.
Co do Matyldy, nie przestawaa gdaka od jakiego kwadransa, wci na ten sam
temat. Tumaczya si mianowicie, do zreszt niezrcznie, z tamtego paskudnego postpku.
Maciek by pocztkowo ciekaw, jak te Matylda si z tego wyga, potem jednak,
usyszawszy pierwsze sowa, w ktrych zwalia wikszo winy na koleank, wyczy
starym zwyczajem foni, natomiast nie wyczy wizji. Zamiast przyglda si Matyldzie,
obrci spojrzenie do wewntrz i odda si retrospekcji.
Raz, drugi i trzeci. Pami, jak telerecording, powtarzaa mu natrtnie wci ten sam
obraz: Kreska piszczy i goni si po parku z tym prostaczym modziankiem. A im czciej to
widzia oczami duszy, tym bardziej furia targaa jego sercem. A kiedy pomyla, e Kreska na
pewno kpi teraz z niego, z jego wyzna, z jego cmokni i niezgrabnych propozycji!... uch,
darby pasy, ci, mordowa i sieka w kosteczk!

Matylda usiada tu przy nim na kanapie i podaa mu talerzyk z tortem


marcepanowym. Maciek spojrza na ni jak morderca, wzi talerzyk, zgrzytn zbami i
pochon cay kawaek tortu od jednego zamachu. Nastpnie zdj rk Matyldy ze swego
ramienia, z tak min, jakby zdejmowa ddownic, umieci j na oparciu kanapy, wsta,
warkn: - Przepraszam! - i wyszed.
Postanowi bowiem natychmiast, ale to natychmiast pj do Kreski i zrobi jej
piekieln awantur.
Bo jake to, jake?! Obraa si, e on, Maciek, cmokn j wtedy, tak? Mj Boe. Ale
nie obraa jej cholernego poczucia godnoci baraszkowanie po parku z tym tpym
prostakiem!
Powiem jej - myla, ubierajc si w pdzie, ignorujc gorczkowe pytania Matyldy i
zatrzaskujc za sob drzwi willi. - Powiem jej, e to, co widziaem, obraa mnie! Powiem jej,
e to, co widziaem, obraa kadego! e zachowuje si niestosownie, niegodnie i
niewaciwie. Oto, co jej powiem!
8.
Ewa ledwie dowloka si do szpitala. W autobusie by dziki tok, omal nie zgnietli jej
godzikw. Kiedy wysza z jego dusznego wntrza na powietrze, zakrcio si jej w gowie.
Byo jej sabo i pomylaa sobie, e winne s chyba te wiosenne skoki cinienia. Miaa
uczucie, e kada jej noga way ton, z trudem sza i na widok rzdu takswek, czekajcych
na postoju przed szpitalem, ledwie si pohamowaa, by nie wsi do pierwszej z brzegu i
wraca do domu.
Poczucie obowizku skonio j wszake do dalszego marszu. Przebya pustkowie
midzy bram ze szlabanem a rotund, wesza, stana przed szklanymi drzwiami, pchna je.
Byy zamknite.
- A pani do kogo? - zawoaa, wychylajc si z okienka portierni, gruba kobieta o
lnicych ulizanych wosach.
- Do profesora Dmuchawca, oddzia B - 2 - odpara machinalnie.
- Dzi nie ma odwiedzin!
- Jak to? - stropia si Ewa. - Przecie pan dyrektor... to jest...
- Niech mi tu pani dyrektorami nie wygraa! Kto pani jest, z rodziny?
- Nie, jestem koleank... z pracy.
- Aha - mrukna kobieta. - Odwiedzin dzi nie ma, ale pan profesor ju chodzi. By tu
zaraz po obiedzie, odprowadza wnuczk i tego jej kawalera. Ale pani to ja pierwszy raz

widz! Jak pani nazwisko?


Ewa zmrozia j spojrzeniem.
- Czy to wane?
- Wane, wane - gderliwie odpara kobieta. - Bo musz zadzwoni na oddzia, czy
pan profesor w ogle bdzie chcia do pani zej.
- Jedwabiska - odpara Ewa i w tym momencie zbawcza myl przysza jej do gowy. Ale nie musi pani dzwoni. Skoro dzi nie ma odwiedzin, to ja sobie pjd. Prosz tylko
przekaza mu te kwiatki - pooya bukiet na okienku.
Portierka spojrzaa na ni podejrzliwie.
- A to dopiero - powiedziaa. - Ju dzwoni. Ewa miaa ochot uciec, ale byo za
pno.
- Moe pani wej. Ale nie na oddzia - powiedziaa zza szyby portierka. - Tu, w
rotundzie, s fotele. Mona te pali. Pan profesor zaraz zejdzie.
9.
Zszed.
Blady, przygity, odziany w jaki aosny szlafrok barchanowy, wyglda
rozpaczliwie, nie do poznania. Jego ruchy byy ostrone i wywaone, jakby si ba stuc
kruche naczynie, umieszczone za pazuch. Ewa poczua, e co j ciska za gardo - i ze
zdumienia i zoci na t swoj reakcj omal nie tupna nog. Profesor nadchodzi powoli,
rozgldajc si po hallu rotundy; nie widzia jej, wic wstaa, podesza bliej, umiechna si
z trudem.
- Dzie dobry - powiedziaa.
- Dzie dobry, Ewuniu - ucieszy si szczerze i oburcz ucisn jej do. Ewa szybko
wyswobodzia j, bo dotyk tych chodnych starczych doni by jej niemiy. - Jak ja si ciesz,
e przysza! Wiesz, po twojej ostatniej wizycie... - Usiad z trudem, pokazujc gestem, by
uczynia to samo. - ... miaem wraenie, e si obrazia. Zachodziem w gow, co ja takiego
powiedziaem...
- A... nic, nic... - bkna Ewa.
- Potem dopiero dowiedziaem si od Janki, e co tam zaszo w szkole tego dnia...
Ewa zesztywniaa.
- I domyliem si, e przysza mi o tym opowiedzie. Czy tak byo?
- Niewane - odrzeka Ewa. - Ju niewane.
- Tak? - ucieszy si on. - Poradzia sobie? Powiedz, bo Janka w trosce o mj spokj

ogranicza si tylko do opowiadania wybranych dowcipw. O szkole ani sowa, z czego


wnioskuj, e nie wiedzie si jej tam najlepiej.
Ewa zrobia wymijajc min.
- Jednake z tego, co opowiadaa mi tamtego dnia - cign Dmuchawiec zrozumiaem, e masz z t klas powane kopoty.
- Janka tak powiedziaa?! - rzucia z irytacj Ewa Jedwabiska.
- Nie, sam to wywnioskowaem.
- Janka mnie nie lubi, prawda? - wyrwao si Ewie. Zaraz te przygryza wargi.
- Janka ci nie rozumie - powanie odpowiedzia profesor. - Nikt w tej klasie chyba
ci nie rozumie, tak mi si wydaje. Mam te. wraenie, e to jest obustronne. e ty nie
rozumiesz i nie chcesz zrozumie ich racji.
Ewa milczaa niezachcajco.
- Pewnie nie chcesz, ebym ci udziela rad - cign Dmuchawiec powoli i z
wysikiem, przerywajc raz po raz dla nabrania oddechu. - Pewnie mylisz, e si
wymdrzam i wywyszam, ale tak nie jest. Ja ci chc pomc. Tyle lat byem nauczycielem.
Popeniem tyle bdw! Dlaczego miaaby i ty popenia takie same? Pozwl, e ci doradz,
e si podziel dowiadczeniem, co?
- Oczywicie, prosz bardzo - sztywno i grzecznie odpowiedziaa Ewa. Nie zdoaa co
prawda nada swej twarzy milszego wyrazu - ale Dmuchawiec i tak tego nie oczekiwa, w
kadym za razie nie zwraca na jej min uwagi. Poprawia si wanie w fotelu i mimowolny
skurcz wykrzywi mu twarz.
Ewa drgna, chciaa wsta ze swojego miejsca i pomc, ale pomylaa, e si
omieszy, zawahaa si. Tymczasem on ju usadowi si wygodnie, opar gow na brunatnej,
pomarszczonej doni, odetchn i spojrza na ni siwymi oczami.
Takie jasne byy te stare oczy.
Nigdy go nie lubia, nigdy. Naprawd. By zoliwy, dokuczliwy, niesprawiedliwy i
si czepia. Nigdy jej nie docenia. Otacza si zawsze gromad pupilkw i pupilek i nigdy
wrd nich nie byo miejsca dla niej. Zawsze wyczuwaa jak dezaprobat w jego wzroku,
chocia tak pilnie si uczya. Stawia jej pitk i jednym spojrzeniem odbiera ocenie
jakkolwiek warto. A potem, zachwycony, artowa z jak leniw i niedba uczennic.
Nie lubia go nigdy.
Wic dlaczego teraz byo go jej tak al?
Umiechn si.
- Wiesz co - powiedzia sabym gosem. - Kiedy byem jeszcze zupenie modym

nauczycielem... - urwa i a sam si zamia z wywoanej przez siebie wizji. - Takim


chudziutkim blondynkiem w okularach...
- Blondynkiem? - Ewa umiechna si z grzecznoci. Ale on si prawdziwie tym jej
umiechem ucieszy.
- Tak! Blondynkiem! Blondynkiem! - przytwierdzi, miejc si i kiwajc gow. Miaem wtedy, wiesz, mnstwo nowych i odkrywczych koncepcji wychowawczych... ktre,
niestety, zupenie nie chciay sprawdza si w praktyce.
- To si zdarza - powiedziaa ostronie Ewa.
- Tak - skin gow. - Kademu.
Ewa szybko spojrzaa na niego, ale profesor mia teraz twarz powan. Chyba z niej
nie drwi.
- Ta pierwsza moja klasa - powiedzia - bya okropnie trudna. Tak mi si zdawao.
Musiay min lata, zanim pojem, e kada klasa jest taka.
- Tak? - Ewa podniosa gow.
- Tak, naprawd. To dlatego, e tak okropnie trudno jest znale drog do drugiego
czowieka.
- Trudno - przywiadczya Ewa ledwo dosyszalnie.
- Ale wtedy, wiesz... na pocztku... uznaem, e jeli nie daj z nimi rady po dobroci musz by bardziej stanowczy. I tak krok po kroku staem si zupenym despot. Szalaem.
Karciem, waliem dwje, robiem sceny, wyrzucaem za drzwi i ze szkoy. I na nic. - Na nic?
- Na nic. Nie dao si ich ugry z adnej strony. To oni byli silniejsi. Ile ja si
nadrczyem, zanim zrozumiaem, e te moje szalestwa byy wanie dowodem bezsilnoci.
Oni wczeniej ni ja zrozumieli, e jestem saby. I wymykali mi si wszystkimi sposobami. I
wtedy... - urwa.
- Co wtedy? - spytaa Ewa bez tchu.
Dmuchawiec znw kilka razy gboko odetchn, odkaszln i powiedzia z
umiechem:
- Instynktownie wycignem do nich rk. Duo mnie to kosztowao, ale zrobiem
pierwszy krok. Przeprosiem ich, chocia Bg jeden wie, jak si musiaem do tego zmusza.
Poprosiem ich o wspprac i o wyrozumiao dla moich bdw. Pamitam, starosta klasy
wsta wtedy, ucisn mi do i pogratulowa odwagi cywilnej! Przeprosili mnie rwnie. To
bya modzie! To byy czasy! - powiedzia tsknie profesor. - No i tak. I odtd ju jako
poszo. Chyba odtd uczniowie mnie lubili.
- Nie wszyscy - wymkno si niechccy Ewie. Ugryza si zaraz w jzyk. Miaa

nadziej, e profesor nie sysza. Ale such to on mia doskonay.


- Pewnie, e nie wszyscy - przytakn, patrzc w bok. - Nie mona podoba si
wszystkim, trudno. A przecie chciaoby si... prawda?
Ewa bya zakopotana.
- Pjd ju - odezwa si profesor po chwili. - Troch si zmczyem. A ty te pewnie
chcesz pdzi do swojej creczki. Jak ona ma na imi?
- Aurelia.
Postali przez chwil w milczeniu.
- Masz dobry kontakt z tym dzieckiem? - spyta wreszcie Dmuchawiec takim tonem,
jakby sam sobie udzieli ju odpowiedzi.
Ewa wci milczaa.
- Boisz si czego? - spyta nagle, pochylajc si i zagldajc jej w twarz.
Wcale nie musiaa odpowiada na to pytanie. Moga bya na przykad odwrci si i
odej, on by to zrozumia. Ale przez te p godziny co w Ewie zagodniao. Moe to
sprawia wiadomo, e tu za kad cian cierpi albo umiera czowiek. A moe po prostu
winna bya ta wiosenna zmiana pogody. Ten ni. Odpowiedziaa:
- Boj si zawodw.
- miesznoci? - nie zrozumia Dmuchawiec.
- Cierpienia - szepna Ewa.
- Ale przecie ono jest potrzebne! - wykrzykn profesor, patrzc na ni ze
zdziwieniem. - Wielu rzeczy nie jeste w stanie nawet poj, jeeli przedtem nie pocierpisz!
- A ja ju dosy pocierpiaam.
Nauczyciel patrza na ni przez dusz chwil, zastanawia si.
- Tchrz z ciebie - zdecydowa.
- Moe - odpara Ewa z uporem.
- Dziecko te bdzie tchrzem. Bdzie si bao kocha. Ewa spojrzaa na niego
szklanymi oczami.
- To ja ju pjd - powiedziaa. I odesza, niosc swj bukiet godzikw.
10.
Maciek by u Kreski dwa razy i nie zasta jej w domu. Trzeci raz nie pjd postanowi sobie, cho oburzenie bynajmniej z niego nie wywietrzao. Usiad do lekcji, ale
nauka mu nie sza. Sprbowa porozmawia z Piotrem, ale ten go ofukn i kaza milcze, bo
mu myli uciekaj. Maciej poszed wic do kuchni, napi si mleka, sprbowa zje kolacj,

cho nic mu nie przechodzio przez gardo.


W takim to nastroju zastaa go Genowefa Bombke vel Pompke.
- Cze i czoem! - zawrzasna, kiedy na jej alarmujce dzwonienie poszed otworzy
drzwi. - Dobrze, e jeste! Przyniosam ci kapuniaczka!
- Co? - spyta Maciej z roztargnieniem, obserwujc jej chud figurk o pobladej buzi i
wyostrzonym nosku.
- Kapuniaczka! - powtrzya Genowefa promiennie i wyja z kieszeni spdniczki
pakiecik z bibukowych serwetek. - Masz, zjedz. Dla pana Piotrusia mam w drugiej kieszeni.
- Piotr! - wrzasn Maciej. - Kapuniaczka ci przynieli! - Kapuniaczek okaza si
pierokiem drodowym, napenionym kapust i grzybami i upieczonym w piekarniku.
- Jeszcze ciepy! - krzykna z dum Genowefa. Piotr wyszed na jej przywitanie.
. - Cze i czoem - powiedzia i pogaska ma po gowie. - Dawno ci u nas nie
byo.
- Uhm - odpara nieuwanie, wrczajc mu swj kouszek i czapk. Nastpnie
przesza ze swobod do kuchni, gdzie zaja miejsce przy stole. - Poprosz o herbatk powiedziaa. - Mwi wam, ale heca! U Borejkw.
Nie spotkaa si z oczekiwanym zainteresowaniem, wic chrzkna i powiedziaa z
naciskiem: - Widziaam, jak si owiadcza!
- Kto komu? - chcieli wiedzie bracia.
- Sawek Idusi!
- A ta Gabriela? - spyta od rzeczy Piotr. Genowefa spojrzaa na ze zdziwieniem.
- Gabriela? Nie byo jej. Tylko ja byam w domu. No i Ida. No i Natalia, Patrycja i
pani Borejko, ale w pokoju. A my byymy w kuchni. Ida pieka kapuniaczki, bo nic nie byo
na kolacj, bo pani Borejko zgubia kartki na miso i dlatego musz kombinowa, a oni maj
mao pienidzy, nie mwili mi, ale ja wiem. I Ida pieka te kapuniaczki, i na nosie miaa
mk, i wakowaa ciasto, i w kuchni tak licznie pachniao. I Sawek zadzwoni, i ja mu
otworzyam, i wszed do kuchni, i nic nie powiedzia, tylko podszed do Idy i j pocaowa!!! tu Genowef zatkao od potoku wymowy, wic apczywie nabraa tchu i kontynuowaa: Pocaowa j jak w telewizji, ale inaczej ni ty...
- Ni ja? - spyta Maciek.
- Ni ty Matyld. adniej. Tak si caowali adnie i caowali, a mymy sobie patrzyy,
ile chcie, Natalia, Patrycja i ja. Natalia i Patrycja byy czer - wo - ne! - tu Genowefa wydaa
z siebie rechocik peen satysfakcji i zakrya usta rk. - Ojejku. Fajnie byo. Potem ja
powiedziaam, e woda si gotuje, bo ten czajnik gwizda i gwizda, a pan Sawek popatrza

na mnie, jak, jak...


- Ja wiem, jak - domyli si Maciej.
- No tak, wanie. A Ida go pogaskaa po policzku i zapytaa, czy chce herbatki, a on
powiedzia, tak, Idusiu, i co do jedzenia, bo wracam prosto z roboty, i usiad przy stole. I
wtedy wesza pani Borejko i si zdziwia, co robi Sawek w naszej kuchni... a on... - nabraa
tchu. - Teraz uwaajcie, on powiedzia: prosz pani, chciabym si oeni z Id i bd j
kocha i szanowa cae ycie. Pani Borejko si rozpakaa i usiada, i nie powiedziaa do
Sawka nic, w ogle wszyscy tak nic nie mwili, e a to byo gupie, wic ja szybko
powiedziaam, tak, Sawku, moesz si oeni... i wszyscy zaczli si mia, a pani
Borejkowa przestaa paka i powiedziaa, niech wam Bg bogosawi, a ja wtedy zabraam te
kapuniaczki i tu przyszam, bo teraz pan Piotru mgby lecie i si owiadczy.
To powiedziawszy, Genowefa umilka wreszcie i z nadziej wpatrzya si w pana
Piotra.
Maciek zacz si mia, krcc gow i walc rkami o kolana.
Piotra diabli wzili.
- Czy moe, hm, podzielia si swymi planami z pani Borejkowa? - spyta z
przeraajcym spokojem.
- Czy co? - nie poja Genowefa.
- Maciej, trzymaj mnie, bo nie rcz za siebie - kontynuowa Piotr Ogorzaka jak przez
sen. - Jeeli ten bachor... Genowefo! Jeeli powiedziaa...
- Aaaa! Nie! Nie powiedziaam! - zrozumiaa wreszcie Genowefa. - Co, mylisz, e
jestem gupia?
Piotr pozostawi jej pytanie bez odpowiedzi.
- Nic nie mwiam o tobie i Gabrysi, tylko wyszam. Ale ty tam szybko le i si
owiadczaj, bo oni teraz tak si ciesz, e na pewno ci nie odmwi!
- O Jezu - rzek Piotr ponuro, ponownie siadajc przed ni na taborecie i patrzc jej
prosto w oczy. - Genowefo, musisz zapamita raz na zawsze, co ci powiem. Uwaam
Gabriel Borejko za przemdrza feministk bez wdziku i nie oenibym si z ni, nawet
gdyby bya jedyn kobiet na wiecie! A przypuszczam, e ona czuje to samo. Natomiast co
do ciebie, masz pamita, eby ju nigdy wicej nikogo z nikim nie enia!
- O, a to dlaczego? - obrazia si Genowefa. - Ze Sawkiem, patrz, jak mi adnie
poszo!

WTOREK, 15 MARCA
1.
Piknym sonecznym popoudniem, w podmuchach wiosennego wiatru, pod bkitnym
niebem bez chmurki, mijajc drzewa o mokrych czarnych gaziach i rosncych z godziny na
godzin pczkach oraz wilgotne spachetki zrudziaej ziemi, ktre za kilka tygodni stan si
trawnikami, szy sobie powolutku Ewa Jedwabiska i jej crka Aurelia.
Szy trzymajc si za rk, Ewa powana i zamylona, Aurelia jak zwykle milczca,
ale przynajmniej nie smutna, bo spacer z mam, pierwszy od bardzo dawna, sprawia jej
wyran przyjemno. Umiechaa si nawet, policzki miaa zarumienione i w oczach radosne
byski. Ubrana w wiosenne beowe paletko i brzowy kapelusik ze sztruksu, dziewczynka z
chwili na chwil stawaa si weselsza i bardziej oywiona.
Co do Ewy, czua si niepewnie. Idc powoli, tak jak od dawna jej si chodzi nie
zdarzao, zastanawiaa si, co waciwie skonio j do zaproponowania Aurelii maego
spaceru. Czy powodem bya wczorajsza rozmowa z Dmuchawcem i te wszystkie jego
wypowiedziane i nie wypowiedziane zarzuty? Czy te moe powodem by po prostu widok
Aurelii siedzcej smtnie na parapecie okna, z nosem przy szybie, wpatrujcej si z tsknot
w wiosenne podwrko?
Tak czy inaczej, szy oto na spacer ju spory kawaek, przewdroway sobie powoli
przez osiedle, przez Poznask, skrciy w Roosevelta i teraz piy si t strom ulic pod
gr - a przez cay czas nie zamieniy waciwie ani sowa. Byy ju w poowie Roosevelta,
kiedy Ewa stwierdzia, e waciwie nie ma o czym z crk pomwi.
Mczya si przez najblisze dziesi metrw, wreszcie wymylia pytanie:
- Co sycha w zerwce, Aurelio?
- E... nic - odpowiedziaa z ociganiem dziewczynka.
- A pani nie pytaa, czemu tak dugo ci nie byo?
- Nie pytaa.
- Dlaczego?
- Bo przecie napisaa usprawiedliwienie.
Ewa umilka. Przeszy jeszcze kilka krokw, kiedy Aurelia odezwaa si znowu:
- Ona nigdy o nic nie pyta, ta Klucha.
Ewa uczepia si tego zdania jak koa ratunkowego.
- Dlaczego Klucha? - spytaa pospiesznie.
- Bo gruba i biaa - wyjania jej Aurelia do ochoczo. - I tak kluskowato gada, o tak:

tl - tl - tl... - zamiaa si i podskoczya par razy.


- Lubisz j? - pytaa dalej Ewa, ciskajc mocniej chodn rczk crki.
- Taak - powiedziaa Aurelia z wahaniem. - Dosy... - dodaa uczciwie.
Zaczynay si ju te secesyjne kamienice, ktrych Ewa nie lubia. Dochodziy wanie
do tej szarej, z biaymi girlandkami, kiedy Ewie co przyszo do gowy. Zatrzymaa si.
- Suchaj, a moe poszybymy sobie do zoo? - spytaa.
- Taaak! - wrzasna radonie Aurelia.
I wtedy zdarzyo si co dziwnego.
Jaka prosta kobieta w starym paszczu, z siatkami w obu rkach, wysoka i postawna,
uczesana w czarny kok - zatrzymaa si tu przed nimi i wpatrzya w Aureli.
- Geniusiu! Czy to ty?! - wykrzykna radonie.
Ewa poczua, jak apka w jej doni zaciska si mocno. Aurelia staa jak supek, z
rozdziawionymi ustami, i gapia si na t kobiet, unoszc w gr gow.
Tamta za postawia swoje toboy i pogaskaa Aureli po buzi.
- Dobrze, e ci wreszcie spotykam! - powiedziaa z umiechem, przenoszc yczliwe
spojrzenie na Ew i zaraz znowu wpatrujc si z sympati w twarzyczk Aurelii. - Tak ju
sobie mylaam, czemu ta Geniusia przestaa przychodzi na obiadki. Czy ty si wtedy nie
obrazia na mnie?
Ewa ze zdumieniem ujrzaa, e jej dziecko si umiecha i przeczco krci gow.
Jeszcze do tej pory moga przypuszcza, e zasza tu jaka pomyka, e kobieta bierze
Aureli za kogo innego. Ale reakcja crki przekonaa j, e o pomyce mowy nie ma.
- Nie, nie obraziam si! - powiedziaa szybciutko. - Ja tylko si baam przyj.
- Ale czemu? - wykrzykna serdecznie wysoka kobieta. - Wszystko si dobrze
skoczyo. Wiesz, e Sawek si zarczy?
- Wiem, wiem, ja wtedy wanie byam u Idy - powiedziaa Aurelia, kiwajc radonie
gow.
Osupiaa Ewa staa bez ruchu i nawet nie mrugaa, chonc kade sowo.
Wysoka kobieta skierowaa na ni swoje bystre i ciekawskie spojrzenie. Ewa miaa
idiotyczne uczucie, e te intensywnie bkitne oczy przewietlaj na wskro.
- Na spacerek z mamusi, co? - spytaa kobieta yczliwie, gadzc znw Aureli po
buzi. - Dzie dobry pani. Jestem Lewandowska.
- Jedwabiska - mrukna Ewa.
Kobieta spojrzaa na ni z zaskoczeniem. Potem jednak umiechna si znowu. - Ale
te pani ma fajn creczk - powiedziaa wesoo. - Mj m to j lubi. Kiedy ta Geniusia

znw przyjdzie, bo chciabym si umia, powiada - co w twarzy Ewy zaniepokoio


widocznie pani Lewandowsk, bo troch zmierzcha. - No, nic, ja ju pjd - owiadczya i
przeniosa wzrok na Aureli. - A ty, Geniusia, ju si nie bocz duej, wpadnij do nas jutro, na
ledzika. Wanie dostaam kilo solonego, zrobi z cebulk, w mietanie - umiechna si
znowu i skrcia do bramy na prawo, znikajc wkrtce za cikimi drzwiami o kobaltowych
szybkach.
2.
- Kto - to - by?! - spytaa Ewa, z trudem wymawiajc sowa.
Aurelia spojrzaa na ni bagalnie. W jej czarnych oczach zbieray si ju zy. Miaymy i do zoo, mamusiu... - przypomniaa jkliwym gosem, ktry Ew zawsze,
nieodmiennie, irytowa.
- Przesta! - krzykna. - Nie mw mi teraz o gupstwach! Kto to bya ta pani? Co
ona... co ona mwia o jakich obiadkach?!
Aurelia uderzya w pacz.
- Ja ci powiem, mamusiu... wszystko ci powiem... - szlochaa, rozmazujc zy po
twarzy. - Ale nie teraz, nie teraz... Chodmy do zoo, chodmy do zoo!!!
Gniew niemal Ew olepi.
- O, nie - powiedziaa cicho i gronie, prawie bez tchu. - adnego zoo, teraz nie pora
na spacerki. Wracamy do domu i...
- Nie! Nie! Nie do domu! Nie do domu!
- Uspokj si! - sykna Ewa, bo ju przechodnie zaczynali si oglda za ryczc
wniebogosy Aureli. - Powiedziaam, wracamy do domu i tam mi wszystko opowiesz!
Zapaa dziewczynk za rk i pocigna za sob.
Aurelia ryczaa przez ca drog. A ledwie tylko weszy do mieszkania, rzucia si jeszcze w paszczu i bucikach - na swoje ko. Tam ukrya twarz w poduszce i kontynuowaa
swoje histerie. Ewa zamierzaa po prostu przeczeka, a si dzieciak uspokoi, poniewa
widziaa, e na ten atak paczu nie ma innej rady. Ale zajrzawszy do pokoju stwierdzia, e
Aurelia ley z tym ohydnym, brudnym psem szmacianym i paczc ssie znw ten nieszczsny
kciuk.
Na ten widok w Ewie co jakby pko.
Z krzykiem:
. - Znw go znalaza!!! - wpada do pokoiku, wyszarpna psa z rk Aurelii i bez
zastanowienia wyrzucia go przez szeroko otwarte okno.

Sama nie wiedziaa, dlaczego to zrobia.


Przez chwil miaa wraenie, e Aurelia wyskoczy za psem. Gupia maa, rzucia si z
krzykiem do okna, ledwie j Ewa przytrzymaa. Zatrzasna okno, opara si o nie plecami,
spojrzaa na crk.
Brzydkie, zapuchnite, wykrzywione dziecko.
Niedobre dziecko.
- W tej chwili wytumacz mi to wszystko! - zadaa. - Dlaczego chodzia do tej
pani... na obiady!
- Ja chc i po Pieska!!! - krzykna Aurelia strasznym gosem i rzucia si do
wyjcia.
- Pjdziesz - obiecaa jej Ewa, zatrzaskujc drzwi pokoiku. - Ale najpierw opowiesz
mi o wszystkim. Dlaczego ona nazywaa ci Geniusi?
- Ja chc i po Pieska!!!
- Aurelio, odpowiadaj, ja to musz wiedzie! Gdzie jeszcze bya na obiedzie? Do
kogo jeszcze chodzia? Co to za Ida? Co to za Sawek?
- Ja... chc... i... po... Pieska!
- Dlaczego pani Lisiecka pozwalaa ci tam chodzi? Boe wielki. Przecie ona nawet
nie wiedziaa!... - Ewa zapaa si za czoo. - Czy ty sobie nie zdajesz sprawy... co mogo si
sta? - Aurelia znw zacza nudzi o swoim piesku, wic Ewa potrzsna ni i krzykna: Ty wstrtna, ty! Moga wpa pod samochd!
Mogli ci porwa! Chodzia po cudzych domach! - usiada na krzele bez si. - Co za
wstyd, co za wstyd! - jkna. - Moje dziecko ebrao o jedzenie! Boe, ja oszalej. Do kogo
jeszcze chodzia? Do kogo jeszcze?... - Aurelia, wstrzsana szlochem, osuna si na podog
i przycupna w kciku koo szafy. Wygldaa jak may szympans.
Ewa poczua, e nie wytrzyma tego duej.
- Sied tu! - przykazaa. Wysza z pokoiku i pobiega do azienki. Pokna dwie
tabletki, popia, przemya twarz zimn wod. Straszliwie bolaa j gowa.
Trzymajc si za czoo, wrcia do pokoiku.
Aurelii nie byo. Drzwi na klatk schodow stay otworem. to pulsowaa wietlna
strzaka przy windzie.
Ewa podesza do okna. Z gry zobaczya, jak Aurelia wypada na chodnik i
gorczkowo biega pod blokiem przeszukujc kady krzaczek.
Jako bez skutku szukaa. Chyba kto ju zabra tego jej psa.
Ewie zrobio si gupio. Maa figurka jej dziecka miotaa si rozpaczliwie to w t, to w

tamt stron. Ewa moga sobie wyobrazi, jak Aurelia zanosi si paczem.
Zawstydzia si swojego wybuchu i tego zupenie ju idiotycznego wyrzucenia psa
przez okno.
Zapia paszcz i wysza z domu. Zjechaa wind na d i wybiega przed blok ze
szczerym postanowieniem, e pomoe Aurelii w poszukiwaniach.
Rozejrzaa si.
Aurelii nie byo.
Nie byo jej pod domem ani za domem, ani na caym w ogle podwrku. Ewa
przebiega cae osiedle, zanim wreszcie zdaa sobie spraw, e postpuje nieroztropnie, bo
moe Aurelia po prostu ju znalaza psa i wrcia do domu. Ostatecznie, w bloku byy dwie
windy.
Wjechaa na gr, pewna, e ujrzy dziecko czekajce pod drzwiami mieszkania,
obmylajc sobie, jak je teraz spokojnie skarci za takie histeryczne wyskoki.
Wysza z windy i przekonaa si, e Aurelii nie ma.
3.
Okoo godziny dwudziestej Maciej Ogorzaka sta przed drzwiami Kreski i
przygadza zwichrzon czupryn przy pomocy rozpostartej doni. Uczyniwszy co trzeba dla
poprawienia swej aparycji (zawsze to czowiek ma w rce wicej atutw, kiedy dobrze
wyglda), nacisn klamk i wszed.
By nadal wzburzony i naadowany zoci. Przyby tu wanie po to, by swoje
oburzenie Kresce wyrazi, i to jak najdobitniej. Tak jak uoy sobie wczoraj, chcia jej
powiedzie, co myli o scenie, ktr mia nieszczcie widzie wczoraj w parku.
W miar jednak jak szed dugim korytarzem, ogarniao go oniemielenie. W pustym
pokoju profesora czu si ju cakiem niepewnie, za kiedy dotar do drzwi kuchni, pami
tamtego krzyku i przeraenia Kreski skonia go do bardzo delikatnego zapukania w futryn.
- Prosz? - odezwa si z kuchni spokojny gos, Makowi serce stukno, popchn
drzwi, wszed.
W kuchni byo ju ciemnawo. Na biurku Kreski palia si lampa krelarska. W jej
wietle Maciek ujrza dwie gowy pochylone nad zeszytami. Kreska i ten chopak siedzieli
obok siebie i w najlepsze rozwizywali matematyk. Trzeci osob w pomieszczeniu bya
Genowefa Bombke, siedzca bez drgnienia na kuchennym stoku, piastujca w objciach
jak brudn zabawk i wspierajca si plecami o stary piec wglowy.
- Dobry wieczr - powiedzia Maciej do zjadliwie. Oczy wszystkich trojga zwrciy

si ku niemu i poczu si nagle okropnie gupio pod spokojnym spojrzeniem Kreski.


Odchrzkn.
- Chciabym z tob porozmawia - zwrci si do niej. - To wane.
Ona milczaa, wlepiajc w niego wielkie, byszczce oczy.
- Naprawd wane - doda, starajc si nie patrze na niedwiedziowatego faceta.
Oczy Kreski jeszcze bardziej pociemniay. Maciej poczu, e serce mu zamiera. Na
chwil przesta oddycha.
- Dobrze - powiedziaa Kreska sabym gosem. Niedwiedziowaty natychmiast wsta,
zebra pospiesznie zeszyty i woy kurtk.
- Ja musz ju lecie, Janeczko - powiedzia serdecznie, powodujc szarpnicie
zazdroci w duszy Macieja. Przeszed obok, muskajc Maka rkawem, przeprosi i zatrzyma
si z widocznym wahaniem. - Lelujka - przedstawi si, wycigajc rk.
Maciek bkn swoje nazwisko, z najwysz, lecz tajon, niechci, ciskajc podan
mu do.
- Hm, tak, tego... to ja lec! - rzuci Lelujka, obejrza si szybko na Kresk i znik.
Maciek otworzy usta, lecz spojrzenie jego pado na osowia Genowef Pompke,
siedzc bez ruchu na swym stoku.
- Genowefo, wyjd! - powiedzia. - Prosz ci, posied chwilk w pokoju. Ja musz
porozmawia z Kresk o czym bardzo wanym. Dobrze?
Dziewczynka spojrzaa na niego sennie, przycisna do brzucha swoj zabawk,
zsuna si ze stoka i bez sowa wysza z kuchni.
Maciek by tak przejty, e ledwie zwrci na to uwag. Zamkn za ni drzwi i
powiedzia stanowczym gosem:
- Janka.
- Sucham - natychmiast odpowiedziaa ona, wci nie ruszajc si z miejsca.
Zauway, e rce jej dr. Przechwyciwszy jego spojrzenie, Kreska podniosa z
biurka owek i cisna go oburcz z caej siy.
- Kto to... kto to jest, ten Lelujka?! - wyrwao si Maciejowi.
- Mj przyjaciel - odpara ona. - Bardzo dobry chopiec.
- Nie podoba mi si ten model przyjani - warkn Maciej. Kresce zadray usta, ale
nic nie powiedziaa.
- Widziaem was wczoraj w parku - rzek Maciek z gorycz. - Tak jest, wszystko
widziaem.
Poniewa Kreska nadal milczaa jak zaklta, Maciek doda:

- Byem rozczarowany tob, Janino. Tak jest, gboko rozczarowany.


Cisza.
W tej ciszy rozleg si nagle trzask owka, ktry pk Kresce w rkach.
- Zachowywaa si haniebnie, tak jest, haniebnie! - wykrzykn Maciek.
- No, ale to przecie moja sprawa - uprzejmie odezwaa si Kreska.
Macieja zatkao.
- A co?! - krzykn nagle. - Czybym nie mia prawa powiedzie ci, co myl?
- No, wanie chyba nie masz - powiedziaa Kreska cichym gosikiem. - Jakie prawa
masz tylko wobec Matyldy. A wobec mnie - nie.
Maciek a podskoczy.
- Przesta z t Matyld! - krzykn. - Mwiem ci, e z ni koniec!
- Ona tak nie uwaa - powiedziaa Kreska z minimalnym, smutnym umieszkiem.
- Co - co - co?!
Kreska wysza zza biurka, stana obok Maka i pooya rk na klamce.
- Spotkaam j w tramwaju. Powiedziaa, e bye u niej na imieninach jako jedyny
go. - Tu gos Kresk lekko zawid, odkaszlna, nacisna klamk i powiedziaa: - No, to
ju id, Ma - Ma - ciek, id. Ja nie chc, eby tu przychodzi, bo wtedy musisz kama.
- Ale ja nie kami! - krzykn Maciek i w tym momencie zgaso wiato. Notoryczny
zodziej korkw tego wieczoru grasowa w bramie Kreski.
Maciek wykorzysta t nag a sprzyjajc ciemno na prb uporzdkowania swoich
spraw uczuciowych. Wycign w mroku rk, uchwyci rami Kreski i przycign j do
siebie. Klepic po omacku odnalaz jej twarz, nos i usta, po czym zabrako mu odwagi i
pocaowa j w gow.
- Guptasie - szepn i uciek jak szalony, obijajc si po ciemku o szafy, krzesa i
futryny.
4.
Kreska najpierw dugo si uspokajaa. Staa z czoem opartym o zimn cian i
przyciskaa rkami ponce policzki. Potem za zacza szuka zapaek. Wydawao si jej
bowiem, e jest rzecz dziwnie nieprzystojn przebywa tak dugo w tej samej ciemnoci,
ktra skrya Macieja Ogorzak wraz z jego pocaunkami. Serce jej bio jak szalone, kiedy po
omacku otwieraa szuflady kredensu i pobrzkiwaa w ciemnoci sztucami oraz grzechotaa
drewnianymi ykami. Akurat, kiedy wreszcie zapalia wiec, usyszaa, e kto si obija w
przedpokoju.

Najpierw ucieszya si, e to Maciek, potem przestraszya si, e to Maciek, wzia


lichtarzyk ze wiec i wysza do przedpokoju, zastanawiajc si, czy dobrze robi, i decydujc
si w przyszoci jednak zamyka drzwi wejciowe na zasuwk. Ale rycho okazao si, e to
tylko Gabrysia Borejko tucze si po ciemku, niosc spory koszyk wiklinowy nakryty
serwetk.
- Ja tego skunksa powiartuj - owiadczya z furi, wkraczajc wreszcie do pokoju. Ty wiesz, e go nieomal przyapaam?!
- Na... na czym? - przerazia si Kreska, przypuszczajc naturalnie, e ta sama osoba,
ktra zaprztaa jej wasne myli, jest teraz obiektem burzliwej napaci Gabrieli.
- Sta koo naszego domu, pod latarni, i oglda bezpieczniki!!!
- Maciek?!
- Jaki Maciek, skd Maciek. Jaki ponury margines spoeczny, a nie Maciek. Ale ja go
zupenie nie skojarzyam, bo u nas dzisiaj si wieci. I co? I wchodz do twojej bramy, a tu
ju ciemno. Co wicej, id po schodach, a tu jaki wielki facet leci na eb na szyj w tych
egipskich ciemnociach i bekoce moja malutka, moja kochana. Mylaam, e umr ze
strachu, ale polecia dalej i wypad na ulic.
- Jak... jak mwi? - spytaa Kreska bez tchu zalewajc si pomiennym rumiecem.
- Moja malutka... No, tak, chyba mu nie o mnie chodzio - zorientowaa si Gabrysia
i parskna miechem. - W kocu ja mam metr osiemdziesit. Z drugiej jednak strony, byo
ciemno zupenie i mg tego nie widzie. Czego si miejesz, h?
- N - nie, nic...
- Chod no do kuchni, mam co dla ciebie - zarzdzia Gabrysia. W kuchni zapaliy
jeszcze dwie wiece, po czym Gabrysia przystpia do wyadowywania zawartoci koszyka.
- Mama przysya ci kapuniaczki, co nie znaczy, e musisz je zje - powiedziaa. - Ida
daa do ciasta trzynacie deka drody, zamiast trzech, potem napieka tego potworne iloci,
w trakcie czego wszed Sawek Lewandowski i si owiadczy o jej rk. Natalia i Patrycja
mwi, e to byo cudowne.
- Ja myl! - wykrzykna zbulwersowana Kreska. - Ktry to Lewandowski?
- Ssiad Ogorzakw - wyjania Gabrysia. - Wraenie zrobi takie, e kapuniaczkw
do dzi nikt nie tkn, czemu zreszt osobicie si nie dziwi. Przyniosam ci tylko po to, eby
si niej zmarnoway. Mam te polecenie od mamy: dowiedzie si, z czego ty yjesz, kiedy
dziadka nie ma, bo widziano ci w sklepie spoywczym, jak kupowaa dwie buki i ser
camembert i ledwie ci starczyo forsy.
- O, mam wszystko, czego mi potrzeba - sztywno odpowiedziaa Kreska. - Naprawd

bardzo dzikuj, ale dam sobie rad sama i...


Gabrysia zapaa j za okie i potrzsna jak workiem gruszek.
- Te, maa - rzeka serio. - Lepsi od ciebie ludzie korzystaj z pomocy blinich i nie
zadzieraj nosa, tylko si ciesz, e wizi midzyludzkie krzepn. Jasne?
- Jasne - zgodzia si Kreska.
- Wic tu s kapuniaczki, a tu forsa skadkowa, a tu witaminy amerykaskie dla
profesora, a tu witaminy dla ciebie, a tu par konserw.
- Ja nie mog...
. - Moesz. Jak ty bdziesz miaa za duo, to oddasz temu, kto akurat potrzebuje. Taka
jest zasada. Dzikowa nie naley. W porzdku?
- W porzdku. A jak on wyglda?
- Kto? - zdumiaa si Gabrysia.
- Ten facet.
- No, jak to margines. Brudny, gba czerwona, oczy niewyrane... Ja myl, e on je
przepija. Te korki.
- Ale nie... ten drugi... ten, co to po schodach...
- A, ten, no nie wiem, jak wyglda.
- Nie wiesz?
- Ciemno byo kompletnie. Wiem tylko, e wysoki by, mojego wzrostu, i skafandrem
szeleci. A dlaczego pytasz?
- Ja? A nie, nic - tu Kreska zamiaa si niedorzecznie, spucia gow, podniosa j,
spojrzaa na Gabrysi i znw si zamiaa.
- Co ci tak wesolutko? - podejrzliwie spytaa Gabriela. - Czy ja mam co na twarzy?
Kreska nie odpowiedziaa, tylko znienacka pocaowaa Gabrysi w policzek, a
zadzwonio, i zaproponowaa jej herbat z kapuniaczkiem.
- Tylko nie to - powiedziaa Gabrysia. - Zreszt, ja ju lec. Mam powane zajcie na
dzi wieczr. Bo, wyobra sobie, przyszed list od Janusza.
- Od twojego ma?!
- Od niego - Gabrysia zerkna na Kresk, westchna i powiedziaa: - List szed trzy i
p miesica. Gdybym ja wiedziaa trzy i p miesica to, co wiem dzisiaj...
- To co?
- Tobym tak nie pomstowaa. Trzy i p miesica temu on ju by zdecydowany
wraca...
- Do Polski?

- No a gdzie. Napisa w tym licie, e chce wraca, e nas kocha jak gupi, mnie i
Pyzuni, i e by idiot, i e zaraz bez nas zwariuje z tsknoty, i pyta, czy mu przebacz.
Kresce zabrako tchu z wraenia. Co za historia!
- A ty - przebaczysz? - spytaa.
Gabriela owiadczya, e oczywicie tak. Przebaczy mu natychmiast, przebaczya mu
w ogle ju dawno, ale nieszczcie polega na tym, e ona jest w gorcej wodzie kpana.
Zanim list Janusza dotar, ona ju wyrbaa do niego ze trzy epistoy, w ktrych zmieszaa go
z botem i nie pozostawia adnej nadziei na pojednanie. Wskutek opieszaoci poczty Janusz
Pyziak otrzyma te listy w odpowiedzi na swj sprzed trzech i p miesica, otrzyma je
wanie w momencie, kiedy czeka na przebaczenie i zacht do powrotu. Jeeli nawet
Gabriela napisze dzi wieczr list wyjaniajcy, to moe si zdarzy, e Janusz otrzyma go za
kolejne trzy miesice, przez ktry to czas albo si zaamie, albo si obrazi, albo w ogle zrobi
co gupiego. Sytuacja wygldaa beznadziejnie i Gabrysia nie miaa pojcia, co robi.
- Zadzwo do niego! - wymylia Kreska. Okazao si, e Janusz nie ma telefonu.
- To wylij telegram! - poradzia Kreska po prostu, na co Gabriela osupiaa, zerwaa
si z miejsca i zakrzykna:
- Dziewczyno, jeste genialna! Jedno sowo: wracaj! Albo nie, dwa sowa: wracaj,
kochany! Albo nie, cztery sowa... Do licha, dlaczego mnie to dotychczas nie przyszo do
gowy? - klepna Kresk po plecach, zapaa swj koszyk i wybiega piknym sprintem.
Kreska poskoczya za ni, eby jej cho z daleka powieci i eby zamkn jednak te
drzwi wejciowe na zasuwk. Wracajc ze wiec do pokoju, ju po drodze cieszya si na
chwile, ktre teraz nastpi, na chwile spokoju i samotnoci, kiedy to bdzie mona zaton
bez reszty w radosnych rozmylaniach o tym, co wydarzyo si midzy ni a Makiem. Bo e
co wanego si wydarzyo, byo rzecz pewn. Przez cay czas rozmowy z Gabrysia Kreska
miaa wiadomo czynn tylko w poowie; drug poow, zarwno wiadomoci, jak
przytomnoci, wypeniao jej co w rodzaju przecudownej kantaty w wykonaniu chru istot
bezcielesnych oraz dojmujce wraenie, e przy wtrze tych niebiaskich melodii otwieraj
si przed ni, Kresk, jakie fantastycznie pikne, olbrzymie podwoje, wiodce w przestrze
pen zotego blasku, mniej wicej.
Ostronie niosc wiec wesza do pokoju i zmartwiaa.
Na poduszce dziadka spoczywaa czyja ciemna gowa. Kto - o Boe! - kto lea w
jego ku!
Nogi wrosy jej w ziemi z przeraenia, ale dzielnie przemoga strach i zmusia si, by
podej trzy kroki bliej. Wycigna dygocc rk z lichtarzykiem najdalej, jak moga - i z

westchnieniem ulgi rozpoznaa lec posta.


Genowefa.
Boe drogi. Biedny dzieciak. Jak mona byo tak o niej zapomnie? Wyproszono j z
kuchni, to siedziaa tutaj tak dugo, a j zmorzyo po prostu o waciwej dla jej wieku porze.
Pada na dziadkowy tapczan i zasna. Nawet nie zdja bucikw. Nawet si nie przykrya.
Trzyma tego kudatego pieska kurczowo przy piersi i pi jak zabita, biedna brzydulka.
Ktra to godzina?
Wp do dziesitej.
A przysza tu o szstej.
Pewnie jej matka si zamartwia. Trzeba bdzie ma obudzi i odprowadzi do domu.
Kreska usiada na krawdzi tapczana i przy chwiejnym blasku wieczki patrzaa przez
chwil na upione dziecko. Genowefa Bombke spaa jak w narkozie; gste rzsy spokojnie
leay na policzkach, usmarowanych zami i brudem, wosy rozsypane na poduszce lniy jak
czarny jedwabny wachlarzyk.
A al byo j budzi, spaa tak smacznie.
- Hej, bczku! - Kreska pogadzia j po czole. - Hej, obud si! Trzeba wstawa!
Genowefa chrapna nagle, rzucia si jak ryba na piasku i przeturlaa na drugi kraniec
posania.
Kreska si przesiada i potarmosia j za rkaw.
- No, wstawaj! - powiedziaa gono.
Dziewczynka poderwaa si nagle do pozycji siedzcej, krzykna i zanim jeszcze
otwara przeraone oczy - ju pakaa. Szybko i urywanie szlochajc, przyciskaa z caej siy
swojego kudatego pieska.
Przestraszona Kreska obja ma za ramiona i prbowaa uspokoi, ale byo to trudne
zadanie. Dziewczynka bya jak w szoku. Wreszcie czue poklepywania i szepty Kreski day
rezultat o tyle niezy, e Genowefa przynajmniej przestaa ka. Jeszcze chwila - i
przemwia:
- Gdzie on jest? - Spojrzaa nieco przytomniej na swoj zabawk i uspokoia si: - Tu.
- Przeniosa wzrok na Kresk.
- Cze i czoem. Zasna u mnie, wiesz? - umiechna si Kreska i poklepaa ma
po rce.
Genowefa rozpromienia si nagle.
- He, he - powiedziaa z satysfakcj.
- Musiaam ci obudzi, bo ju czas do domu. Mama tam pewnie pacze...

Genowefa wyranie zesztywniaa, oczy jej zabiegay.


- Nie - powiedziaa.
- Co nie?
Maa spojrzaa dziko na Kresk.
- Nie pacze! - owiadczya z moc. - Mama... wyjechaa.
- Eje? I nikogo nie ma w domu?
- Nikogo. Nikogo.
- Oj, czy ty aby prawd mwisz?
- Mwi.
- Bo mnie si zdaje, e bujasz. A tymczasem mama tam pa...
- Nie! Nie pacze! Nie bujam.
- Hm. No, to co?
- No, to pi u ciebie - podsumowaa z zadowoleniem Genowefa i padszy na wznak,
zacisna szczelnie powieki.
- Suchaj - powiedziaa jeszcze Kreska. - Myl, e powinnam jednak mie twj
adres... tak na wszelki wypadek... - miaa zamiar odczeka, a dziewczynka zanie, i wtedy
pobiec jednak do jej domu, eby sprawdzi, co si tam naprawd dzieje, uspokoi rodzicw
Genowefy, powiedzie im, gdzie jest dziecko.
Ale Genowefa ju spaa albo udawaa, e pi. W kadym razie nie odpowiedziaa
Kresce ani sowem, ani ruchem, a wkrtce zacza cicho i rwno posapywa.
Kreska westchna, zdja z bezwadnych nek buciki i rajstopy, przykrya dziecko
dziadkow kodr i posza do kuchni. Tam przez nastpn godzin siedziaa na kozetce i,
osupiaym wzrokiem wpatrujc si wci w ten sam punkt przestrzeni, obracaa w pamici
wci te same pi minut minionego wieczoru.
5.
Kwadrans po pnocy w drzwiach zazgrzyta klucz i Ewa Jedwabiska doczekaa si
wreszcie, pan domu powrci z zebrania, czy czego w tym rodzaju. Stan w progu wes,
oywiony i z byszczcym okiem. Jego twarz pokryta bya zdrowym rumiecem, konierz
wiosennego palta nonszalancko rozpity.
- Jeszcze nie pisz? - zdziwi si uprzejmie na widok ony.
Mniej wicej od szstej po poudniu, kiedy to stwierdzia zniknicie Aurelii, Ewa
zdoaa ju zamczy telefonami wszystkie moliwe instytucje, od pogotowia, poprzez
komisariaty MO, po izb dziecka na dworcu Pozna Gwny. Teraz siedziaa na stoeczku w

przedpokoju, ciskaa zaplecione rce i blada z chwili na chwil. Oczy miaa nieruchome i z
lekka rozszerzone po zayciu sporej dawki rodka uspokajajcego.
- Aurelia ucieka z domu * - powiedziaa napitym gosem. Eugeniusz Jedwabiski
przyjrza si onie uwanie, zdj paszcz, odwiesi go starannie do szafy ciennej, po czym
wysun ostron propozycj, by napili si oboje herbaty. Troszeczk nie dowierza ocenie
Ewy. Lubia, jego zdaniem, przesadza. Mia nadziej, e po przekniciu czego gorcego jej
napicie zeleje i bdzie mona pogada z ni po ludzku.
Ale ona nie chciaa sysze o niczym. Ubraa si szybko i owiadczya, e czekaa
tylko na niego, eby wyj. Nakadajc gorczkowo buciki dodaa, e waciwie nie
spodziewaa si po nim niczego konstruktywnego - ani rady, ani pomocy, i e nie zaskoczy
jej bynajmniej dajc w tak dramatycznej chwili jakiej kretyskiej herbaty. Wybiega
trzaskajc drzwiami, wobec czego Eugeniusz Jedwabiski zdecydowa, e artw nie ma,
wdzia pospiesznie paszcz i wypad za ni.
- Pjd z tob - zadeklarowa, wkraczajc do windy.
- Lepiej zosta - zdenerwowaa si Ewa. - Kto powinien by w domu, na wypadek,
gdyby Aurelia wrcia.
- Miaaby wrci teraz, w rodku nocy? Jakim cudem? Na pewno pi - rzek rozsdnie
Eugeniusz Jedwabiski.
- Gdzie pi?! - krzykna Ewa, podczas gdy winda monotonnie osuwaa si w d. Nie ma jej w szpitalach, nie ma na milicji, nie ma u nikogo z naszych znajomych, wszdzie
dzwoniam. Jest jeszcze tylko jedno miejsce, gdzie ona moe by, i tam wanie id, chocia
wolaabym tego nie robi nigdy w yciu! Prosz, eby zosta, eby nie szed tam ze mn.
- Dlaczego? Co to za miejsce? - zdumia si pan Jedwabiski. Winda zatrzymaa si,
byli na parterze.
- Zosta, Eugeniuszu, bardzo ci prosz - z naciskiem powiedziaa Ewa. - Zosta w
domu i czekaj na moje dziecko.
- O, nie, chwileczk - zaoponowa pan Jedwabiski. - Id z tob. Ostatecznie, to take
i moje dziecko.
- Jako rzadko o tym pamitasz! - wybuchna Ewa. - Zazwyczaj cakiem ci ona nie
obchodzi! Biedna maa! Traktujesz j jak zabawk, jak... jak tresowan mapk! Potrzebna ci
jest tylko po to, eby deklamowaa wierszyki, kiedy przyjdzie twj dyrektor!
- A tobie nie jest potrzebna wcale! Nawet do wierszykw! - wrzasn rozalony
maonek. - Obcym j oddajesz, bo ci przeszkadza! Caymi dniami nie ma jej w domu! Co to
za dom zreszt! To nie dom, tylko wystawa mebli! Nic dziwnego, e dziecko wolao' uciec!

Ja te co dzie uciekam!
I tak dalej, i tak dalej. Drog na ulic Roosevelta maonkowie przebyli w szybkim
tempie, kcc si bez przerwy i obsypujc oskareniami, a take zarzucajc sobie nawzajem
zupeny egoizm. Jak to bywa w sytuacjach, gdy sumienie doskwiera, woleli niepokj z tym
zwizany oddali i zaguszy, przerzucajc win na drug osob.
Na szczcie droga nie bya zbyt duga i nie zdyli pokci si na dobre. Stanli
przed ozdobn bram kamienicy numer pi i spr urwa si samoczynnie, poniewa
Eugeniusz Jedwabiski chcia si dowiedzie, do kogo Ewa idzie i czy nie zwariowaa
przypadkiem, nachodzc ludzi po nocy.
- Ona tu musi by! - owiadczya gorczkowo Ewa. - I nic mnie nie obchodzi, czy ci
ludzie pi, czy nie! Ja szukam mojego dziecka!
To powiedziawszy, wdara si do bramy, zapalia wiato i przestudiowaa list
lokatorw, bez trudu odnajdujc numer mieszkania pastwa Lewandowskich.
Pobiega korytarzem sutereny i znalazszy si przed waciwymi drzwiami, nacisna
guzik dzwonka.
Nacisna raz, drugi i trzeci. Nikt nie otwiera, Ewa zadzwonia raz jeszcze, mocno i
dugo, powodujc seri psyka ze strony Eugeniusza, potem - wobec braku reakcji za
drzwiami - wyobrazia sobie, e podli czonkowie rodziny Lewandowskich przytaili si
gdzie w mroku, ukrywajc jej biedne dziecko, i udaj tylko, e nie sysz, jak ona si dobija wic zaomotaa pici do drzwi j wtedy doczekaa si reakcji.
Za drzwiami mski gos powiedzia: - Id, id! - kto zacza - pa pantoflami,
szczkna zasuwka, drzwi uchylono, pozostawiajc zabezpieczajcy je acuch.
W szparze ukaza si czarniawy wsacz o goym torsie, nakrytym kurtk od piamy.
Oblicze jego byo naspione, a spojrzenie niechtne i czujne. Zlustrowa par natrtw,
dokonawszy za wstpnej oceny, odpry si nieznacznie i spyta gosem burkli - wym, o co
chodzi.
By zagniewany, twarz mia skrzywion, mruy oczy od wiata bijcego - z goej
arwki na korytarzu. Wyglda na typowego mieszkaca sutereny i jako taki wyranie nie
spodoba si Ewie.
- Nazywam si Jedwabiska - powiedziaa znaczco.
- No, to co? - spojrza z niechci mieszkaniec sutereny.
- Nic to panu nie mwi?
- Kompletnie.
- A zna pan Geniusi?

- Znam.
- To jest moja crka Aurelia! - krzykna dramatycznie Ewa.
- Gdzie? - przelk si wsaty. - Nic nie rozumiem.
- Czy ona jest tutaj?
Dugo jeszcze mogliby si tak porozumiewa, gdyby nie pani Lewandowska. Wysza
ona cicho z gbi mieszkania - tga, postawna, odziana w ciepy niebieski szlafrok flanelowy,
przerzucajc przez rami luno spleciony szpakowaty warkocz.
- Co tu si dzieje? - spytaa, podchodzc do drzwi i odpinajc acuch. - Sawu, nie
krzycz tak, bo ojca obudzisz.
- To nie ja krzycz - rzek Sawu pospnym barytonem. Pani Lewandowska
dostrzega par nocnych goci na progu i lekki bysk rozpoznania mign w jej wzroku.
- To pani... - powiedziaa. - Stao si co?
- Moja crka... zagina - wykrztusia Ewa. - Czy... czy moe jest ona tu, u pastwa?
Pani Marta zaniepokoia si.
- Zagina?!... Nie, tu jej nie ma. Nie widziaam jej ju wicej, od tego naszego
spotkania. - Popatrzaa w bdne oczy Ewy i w strapion twarz jej maonka i zdecydowaa
krtko: - Prosz wej. Moe razem co wymylimy. Sawu, ty wracaj do ka, wstajesz o
pitej.
Skinieniem

doni,

majestatycznym

jak

wadczyni,

uciszya

Eugeniusza

Jedwabinskiego, ktry pocz si sumitowac, e godzina tak pna, ale niepokj o dziecko
przygna ich tu, nieprawda... - otworzya drzwi w gbi przedpokoju i gestem zaprosia
Jedwabiskich do rodka.
6.
Pocztek rozmowy by trudny.
Jedwabiscy sztywno siedzieli w wysokich twardych krzesach, przy wielkim pustym
stole z nician serwetk i wazonem, rozgldali si ukradkiem po meblach, obrazkach i
cianach jadalni i nie bardzo wiedzieli, co oni tu waciwie robi. Pani Marcie za nieatwo
byo zaczyna od pyta, z koniecznoci niedyskretnych. Tote westchna raz i drugi, splota
rce na powierzchni stou i powiedziaa:
- Wic Geniusia zagina...
- Aurelia - sprostowa odruchowo pan Jedwabiski.
- No. tak, ja wiem, ale nam mwia, e si nazywa Genowefa Lompke...
- Jak?!... - krzyknli jednoczenie maonkowie.

- No... Lompke. Te mi si zdawao, e nazwisko jakie dziwaczne. Zdziwiam si, e


dziecko takie dobrze ubrane, a prosi o obiad...
Urwaa, bo Ewa a podskoczya na krzele. Eugeniusz Jedwabiski osupia.
- Prosia o obiad? Aurelia?
- No, tak, nic wielkiego, pewnie bya akurat godna... - tumaczya skonsternowana
pani Lewandowska.
- Aurelia nigdy nie jest godna - owiadczy pan Jedwabiski. - Nigdy. Trzeba j po
prostu zmusza do jedzenia.
- A to czemu? - zdziwia si pani Marta. - Dziecko zdrowe i szczliwe zawsze ma
apetyt. Geniusia najbardziej u nas wsuwa te kluski z kartofli. Ale jada! A mio byo patrze.
- Kluski!...
- Przy tych kluskach akurat spytaam j o rodzicw. A ona na to: umarli na bronchit
- pani Lewandowska miaa si, a si jej plecy zatrzsy, ale widzc poruszenie swych goci,
spowaniaa i zamrugaa przepraszajco.
Ewa i Eugeniusz spojrzeli odruchowo po sobie, po czym natychmiast - jakby doznali
oparzenia - odwrcili gwatownie gowy.
Zrobio si cicho i ta cisza a dzwonia w uszach.
Sycha byo, jak tyka budzik w sypialni za cian, jak tame pochrapuje gono pan
Lewandowski, jak kapie woda z kranu w kuchni. Ewa Jedwabiska nerwowo postukiwaa
paznokciami o blat stou.
- Nie stukaj, moja droga - chodno zwrci jej uwag m. - Lepiej si zastanwmy,
gdzie teraz moe by Aurelia.
- A dzwonili pastwo do... - doznaa natchnienia pani Marta.
- Wszdzie - machna rk Ewa. - Wszdzie dzwoniam - podniosa wzrok. - Pani
wspomniaa o jakiej Idzie. Czy Aurelia te tam chodzia... na obiady?...
- Ja naprawd nie rozumiem, o jakich obiadach tu mowa - wtrci zdenerwowany pan
Jedwabiski. - O ile wiem, dziecko miao jada u pani Lisieckiej, moja Ewo...
- Daj spokj, Eugeniuszu...
- Nie, no bo chciabym to zrozumie...
- Pniej! Pniej ci wytumacz. Pojednawczym tonem wtrcia si teraz pani Marta.
- Pytaa pani o Id, to jest Borejkwna. Crka tego Ignacego Borejki, wie pani... Oni
mieszkaj na parterze, pod dwjk. Bardzo porzdna rodzina.
- Idziemy tam! - zerwaa si Ewa.
- Ale chwileczk... ale przecie nie po nocy... - zaoponowa ze wzburzeniem

Eugeniusz.
- Zreszt... - wtrcia si pani Marta - Geniusi moe tam nie by. Teraz mi przychodzi
do gowy, e bdzie raczej u pana Ogorzaki.
- Ogorzaki! No, ciekawe, czego ja si jeszcze dowiem - rzek zowrbnie pan
Jedwabiski, patrzc z potpieniem na sw on.
Ta zapisywaa co w swym piknym notesie. - OGORZAKA - kaligrafowaa BOREJKO, MIESZKANIE NR 2 - zakrcia piro, wstaa.
- Idziemy!
- Ale faktycznie niech pastwo nie chodz po nocy - wtrcia pani Marta. - Geniusia
gdzie tu musi by, pewnie j kto przenocowa. Przyjdziecie pastwo od rana, to maa na
pewno gdzie si tu znajdzie.
Jedwabiscy przyznali po namyle i sporach, e jest to istotnie najlepsze, co mog
zrobi. Ewa schowaa notes i piro, odczekaa, a Eugeniusz wyartykuuje swoje przeprosiny
i ucauje do pani Lewandowskiej - skina wyniole gow i szybkim krokiem opucia
mieszkanie w suterenie.

RODA, 16 MARCA
1.
Budzik zaterkota jak co dzie i brutalnie wyrwa Kresk z bardzo sodkiego snu.
Ledwie tylko otworzya oczy, ledwie si podniosa, ledwie ujrzaa rowy, wietlisty
prostokt okna na bkitnawym tle ciany - ju poczucie bezmiernego szczcia chlusno w
ni jak morska fala. Pada z powrotem na poduszk i przycisna obie rce do ust, chichoczc
z radoci.
- Ha!
Zakochana z wzajemnoci!
Z WZA - JEM - NO - CI!!!
Ach, c to za niezwyke uczucie, jakby w czowieku krew musowaa.
Ach, jejku, jakie inne jest ycie, jakie inne mylenie, jakie wszystko w ogle jest inne
ni wtedy, gdy chodzia sama po ponurych ulicach, udrczona obojtnoci Maka.
Ach, jejku, jak lekko si oddycha - i jaki wiat sta si nagle pikny, przytulny i
swojski!
Ach, Maciek, Maciek!...
Budzik tyka gono i z nudn pedanteri przesuwa swoje idiotyczne wskazwki w
przd i w przd. Kreska do dugo nie zwracaa uwagi na jego monotonne poczynania;
podoywszy rce pod gow, leaa sobie z niezmiennym umiechem na twarzy i wbijaa
szczliwe spojrzenie w sufit, tak wytrwale, jakby chciaa wywierci w nim otwr. Nagle
jednak przeszya j wiadomo, e spni si do budy, wic zerwaa si, jednym kopniciem
odrzucajc kodr, i pognaa do azienki plczc si w fadach nocnej koszuli.
Umya zby, spojrzaa w lustro i a znieruchomiaa na chwil. Jeszcze nigdy chyba nie
wydawaa si sobie taka adna.
No, no!
Co podobnego!...
Umya si, ubraa piorunem w co popado, wrcia do kuchni, zapaa kapuniaczka,
obejrzaa go, odoya, spakowaa rozrzucone ksiki i zeszyty, uwiadamiajc sobie przy
okazji (Ach, jej! Wp do smej!), e nie odrobia wczoraj polskiego i historii, i mylc, e
pewnie wleci jej dzisiaj dwja albo i dwie, ale niech tam, wszystko ju jedno, jakie to w
kocu ma znaczenie (za - ko - cha - na z wza - jem - no - ci!). Napia si zimnej wody
prosto z kranu, wrzucia do torby jabko i ju wychodzia, kiedy porodku pokoju dziadka
przystopowa j widok picej twardo Genowefy.

Znw o niej zapomniaa. I co teraz?


Czas lecia nieubaganie, Lelujka ju od duszej chwili pogwizdywa i pohukiwa pod
domem, a tu tymczasem Genowefa twardo spaa i nie reagowaa wcale ni na poszturchiwania,
ni na agodne namowy.
Kreska pomylaa, e na pierwszej lekcji jest historia i e jeli si spni, to wpadnie i
natychmiast bdzie pytana.
- Geniuusiu, bagam ci, wstawaj! - pocigna ma za nog, ale bardzo ostronie;
baa si j przestraszy jak wczoraj. Jeeli, poza wszystkim, bdzie musiaa Genowef
uspokaja tak dugo jak wczoraj, to spni si ju na pewno.
Postanowia zostawi maej kartk z poleceniem, by udaa si do Borejkw zaraz po
obudzeniu, ale na myl o tym, e Genowefa zapewne nie umie jeszcze czyta, schowaa
dugopis do torby.
Do licha!
Zatrzasna wyjciowe drzwi, zbiega po schodach, rzucia, zaczekaj sekundk
Lelujce, ktry ju podskoczy ku niej i pyta, co jest grane - i pognaa do bramy ssiedniej
kamienicy.
Zadzwonia do drzwi jak na poar i ju po chwili relacjonowaa rozczochranej Gabrysi
swj kopot:
- Genowefa pi u mnie, przysza wczoraj i nie chce si obudzi! I ja musz do budy, i
bagam, we ten klucz i id tam jak najprdzej, ja si boj, e ona narobi gupstw, i mnie si
zdaje, e ona ucieka z domu, adresu nie znam i to jest cholerny kopot, zajm si tym po
szkole, ale ty jej teraz nie spuszczaj z oka, dobrze?
Gabrysia, mrugajc wolno i z zaskoczeniem, przyja klucz, podcigna spodnie od
rozwleczonej rowej piamy, ziewna i obiecaa, e zrobi, co bdzie w jej mocy.
2.
Kreska pobiega wic z Lelujka do szkoy, Gabrysia wlaza pod zimny prysznic, a o
dom dalej Aurelia Jedwabiska spaa twardo na tapczanie profesora Dmuchawca - i taki by
stan na godzin sm rano, mniej wicej.
Nieco pniej ukad ten si zmieni o tyle, e Gabrysia wylaza wreszcie z azienki,
ubraa si, wzia klucz Kreski, pienidze i siatk na zakupy, i owiadczya, e wychodzi,
zostawiajc Pyz pod opiek mamy.
Zmienio si rwnie i to, e Aurelia - Genowefa obudzia si, wstaa, posza do
kuchni i stwierdzia, i Kreski nie ma w domu. Domyliwszy si, e posza ona do szkoy,

dziewczynka spenetrowaa ze swobod wntrze lodwki, a znalazszy tam czerstwe


kapuniaczki, nadgryza jednego, skrzywia si i postanowia pj gdzie na jakie lepsze
niadanko.
Zostawia Pieska w ku profesora z caym zaufaniem. Zamierzaa bowiem wrci tu
dzi na noc, a w dalszej przyszoci zamieszka z Kresk na stae. Zoya gwk Pieska na
poduszce, przykrya go troskliwie kodr po szyj i przez chwil przygldaa si z satysfakcj,
jak tak sobie lea w dziennym wietle jawnie i bezpiecznie, w penej okazaoci i krasie.
Umiechna si do niego porozumiewawczo, wdziaa paszczyk i buty, przystroia czubek
gowy kapelusikiem sztruksowym i wysza, zatrzaskujc drzwi.
Do mieszkania Ogorzakw zadzwonia wanie w chwili, gdy Gabrysia Borejko
wychodzia z domu.
I podczas gdy Gabriela kroczya soneczn ulic, cieszc si, e znw dzi bdzie
ciepo i Pyzunia pojedzie na spacer do parku, Genowefa ponowia swj alarm i doczekaa si
wreszcie, e Maciek otworzy jej drzwi.
Ubrany by tylko w majtki tenisowe i koszulk, a na widok Genowefy przejawi
zniecierpliwienie.
- O, to ty - powiedzia, wymachujc skarpetk. - Suchaj, maa, bardzo si spiesz.
Zaspaem jak cholera. Id na sm czterdzieci pi, a jest dwadziecia po, wic rozumiesz.
- Nie.
- Boe, no wchod, trudno. Ale ja si bd my i ubiera.
- I bardzo dobrze - powiedziaa Genowefa. - A ja ci szybciutko zrobi niadanie, tylko
zapal gaz pod czajnikiem.
Wyja chleb z pojemnika, nabia z lodwki i kubeczki z kredensu. Podpiewujc,
zabraa si do ochoczej pracy, podjadajc sobie ze smakiem to tego, to owego.
W tym samym czasie Gabrysia Borejko otwieraa drzwi mieszkania Kreski.
Oczywicie byo ono puste, w ku profesora wylegiwa si wycznie piesek o
brudnych kudekach i szklistych oczkach kretyna, w kuchni te nikogo nie byo, podobnie w
azience. Nie byo te adnego okrycia wierzchniego Genowefy, co skonio Gabriel do
konkluzji, e dziewczynka wysza.
Gabrysia siarczycie zakla, palna si w czoo i zacza myle, co by ona sama
zrobia, bdc na miejscu maej uciekinierki.
Poszaby do jakiego zaprzyjanionego domu, naturalnie.
Dzieciak jest na pewno u Lewandowskich albo u Ogorzakw.
Albo i w jej, Gabrysinym, domu.

Uspokojona Gabrysia opucia mieszkanie profesora, obiecujc sobie, e dla pewnoci


wleci tu jeszcze wracajc z zakupw. Wybieraa si rwnie na poczt, eby stamtd nada
telegram do Australii.
W tej samej chwili, gdy Gabrysia zbiegaa po schodach, Maciek Ogorzaka, umyty,
uczesany i godny, wychyn ze swojej azienki i powiedzia: ach, ach! na widok starannie,
acz niewprawnie, przygotowanego niadania. Genowefa, siedzca triumfalnie za kuchennym
stoem, zrobia wspania ekspozycj stomatologiczn i chlusna Makowi kwanego mleka
do herbaty.
- Sprbuj tego sera - poradzia yczliwie. - Pycha, mwi ci. Maciek usiad, wzi n,
ukroi kawa biaego sera i zagapi si w cian, umiechajc si tsknie.
- A ja dzi spaam u Kreski! - pochwalia si Genowefa, wiercc si na kuchennym
stoku.
Maciek spojrza na ni zazdronie.
- Taaa?
Kiwna gow, uszczliwiona.
- Ja ju chyba u niej zostan. Na zawsze. Maciek nie by zachwycony t decyzj.
- No, no - mrukn. - I czemu to?
- Bo ja Kresk kocham - wyznaa Genowefa.
- Ja te, cholera jasna psiakrew - powiedzia Maciek patrzc prosto w cian.
- Taaa? - ucieszya si Genowefa. - To fajnie. Mog jej to powiedzie.
- Nie!!! - przerazi si Maciek. - Nie pozwalam! Jak to zrobisz, to ci naprawd
przylej! To... to tajemnica.
- Do kiedy? - chciaa wiedzie Genowefa.
- Co do kiedy, co do kiedy, moe na zawsze. Ona nie kocha mnie, wiesz?
- Kreska wszystkich kocha - z przekonaniem odpara Genowefa.
- Gupek z ciebie, Geniusiu. Tak jak wszystkich, to moe mnie i kocha. Ale ja tak nie
chc. Zreszt, po co ja gadam z tob, ty i tak nic nie zrozumiesz. A ja si spni - spojrza na
zegarek. - O rany, szlag by trafi, musz w tej chwili lecie. - Wsta, co mu si przypomniao
i spyta: - A pamitasz, jak bylimy w Operze?
- Z Matyld, no - przytwierdzia Genowefa, wzniecajc w Maku szczer irytacj.
- Nie z Matyld, a z Kresk! - krzykn. - Ja przyszedem z Kresk!
- Ale wyszede z Matyld - niewinnie przypomniaa mu Genowefa. - Z Kresk ja
wyszam, ja! Taka bya smutna wtedy...
- Tak - rzek Maciej Ogorzaka, kiwajc pospnie gow. - Jaki to czowiek czasami

jest lepy. Ile bym da, eby mona byo zawrci czas. Albo, eby... - tu urwa, bo myl jaka
przysza mu do gowy. - Maa - powiedzia. - A nie wybralibymy si znw do Opery - ty, ja i
Kreska?
- Cudownie! O! Cudownie! - wrzasna Genowefa, rozbyskujc czystym szczciem.
- A czy znw bdzie ten miy Robaczek?
- Robaczek? Moe bdzie... na pewno zreszt. Bdzie robaczkw, ile chcie - kusi
Maciek. - Suchaj, to ja kupi bilety i... i tego... poniewa Kreska troch si na mnie gniewa,
ty j zaprosisz do tej Opery. Zgoda? Nie powiesz, e ja te bd. Tylko spotkamy si ju tam,
na widowni. To bdzie taka niespodzianka, dobrze?
- Ojejku, no pewnie! - zapiaa Genowefa, rozpywajc si ze szczcia. - Kupuj
szybko, ja go znw poklepi!
- Prosz? - nie zrozumia Maciej. - Zreszt, niewane, umowa stoi. Zaraz po szkole
kupuj bilety, wszystko jedno na co, na jaki najbliszy moliwy spektakl. Przyjd tu po
poudniu, zgoda? Dam ci dwa bilety i - ty j zaprosisz. Tylko pamitaj!!! Powiesz, e sama
kupia. W porzdku?
- W porzdku!!!
- No, to teraz idziemy - Maciek ykn sera, ugryz chleba, wypi herbaty z kwanym
mlekiem i omal jej nie wyplu na st. - Ubieraj si, mam jeszcze tylko dziesi minut, cholera
jasna psiakrew.
3.
Genowefa udaa si z Makiem do szkoy - to znaczy, on popdzi w tamt stron, a
ona go tylko odprowadzaa dla przyjemnoci. Podczas za, gdy oboje kusowali przez porann
ulic Dbrowskiego, Ewa Jedwabiska staa pod drzwiami Borejkw, dzwonic
bezskutecznie po raz czwarty.
Nikt jej nie otwiera, poniewa pani Borejkowa ju kwadrans temu ubraa rozbrykan
wnuczk w kombinezonik ze zrzutw i wyjechaa z ni na spacer, eby nie zwariowa.
Zdesperowana Ewa zbiega wic do sutereny, by z kolei poszuka Aurelii pod drugim
wskazanym adresem, to jest u Ogorzakw.
Ale oczywicie i tam nikogo nie zastaa, tote przekla w duchu pomys Eugeniusza,
ktry radzi najpierw, nim zaczn biega po ludziach, raz jeszcze sprawdzi, czy Aurelii nie
ma u Lisieckich. Pomys ten by o tyle idiotyczny, e oczywicie Aurelii tam nie byo,
natomiast pani Lisiecka kazaa sobie dugo wszystko opowiada udajc, e nie widzi w tym,
co zaszo, adnej swojej winy i twierdzc bezczelnie, e to nie ona wychowaa Aureli na

wstrtnego kamczucha. Rozmowa przecigna si, nie daa nic poza obustronnym
zdenerwowaniem i spowodowaa oczywicie to jedynie, e wszyscy potrzebni Ewie ludzie po
prostu powychodzili z domw. Tylko pani Lewandowska nie wysza. Otworzya ju po
pierwszym dzwonku, umiechna si yczliwie na widok Ewy i zapytaa, co z Geniusi.
- Jeszcze jej nie znalazam - jkna Ewa, osuwajc si na pierwszy lepszy stoeczek w
kuchni, dokd j wprowadzono.
- No, jak to? - usyszaa w odpowiedzi. - Przecie ja j widziaam przez okno,
przykucna i zajrzaa tu, do kuchni. Potem chyba syszaam jej gos przez cian, od
Ogorzakw...
Ewa a osaba z ulgi.
- A wic yje!...
- O Jezu, no chyba, e yje! Mwiam przecie, e dziecku nic si nie stanie, jak tu do
nas trafi. W naszej kamienicy mieszkaj sami porzdni ludzie, kochana. Nawet ci Nowaccy
nagle si okazali w porzdku.
- Ale gdzie? - krzykna Ewa. - Gdzie ona teraz jest?! Co to za dziecko niedobre. Ani
pomyli o tym, co rodzice przeywaj. Nie spaam ca noc! No, gdzie ona moe by, jeli
nikt nie otwiera ani u Borejkw, ani u Ogorzakw?
- Moe wrcia tymczasem do domu - zasugerowaa ostronie pani Lewandowska,
wzniecajc w Ewie nowe nadzieje.
- Moe! - zerwaa si ze stoka. - Lec! W domu jest mj m, przynajmniej czego si
dowiem. A jeli jej nie ma, to szybko tu wrc. Prosz pani... gdyby ona pojawia si w tym
czasie...
- Nie bj si, dziecko, na pewno j zatrzymam - powiedziaa pani Marta serdecznie.
- Dzikuj - sztywno powiedziaa Ewa. Nie przepadaa za tym, eby j kto tyka.
- Patrz tak i myl - przemwia nagle pani Lewandowska. - Ze ty ani razu jeszcze
nie spytaa: dlaczego ucieka. To znaczy, e ty wiesz dlaczego. Co ty jej zrobia? Przecie
ten dzieciak wci od ciebie ucieka, dzie w dzie.
- Nic nie zrobiam! - krzykna Ewa z oburzeniem. - I nieprawda, e ona ode mnie
ucieka! Nieprawda! Ona wie. e ja j kocham! Ja tylko... ja tylko nie umiem tego okaza!...
Ale...
- Trele - morele - burkna pani Lewandowska prawie ze zoci. - Okaza nie umie.
Te co. Jak nie umiesz, to si naucz. I to szybko. - Urwaa i spojrzaa na Ew. ktra bya
purpurowa i naburmuszona. - Dobrze, le no teraz do Ogorzakw. Moe Maciek ju jest. I
suchaj...

Ewa odwrcia si ju od drzwi.


- Jakby przysza sama, to nie krzycz, tylko przygarnij i pocauj - przykazaa pani
Lewandowska. - Niech dzieciak wie. e wrci do domu.
4.
Gabrysia bya ostatnia w dugiej kolejce przed okienkiem telegrafu. Staa sobie i raz
jeszcze sprawdzaa, ile ostatecznie wyszo jej sw. Kondensujc tekst i poddajc go
nieprawdopodobnym wygibasom i przerzutkom stylistycznym, zdoaa wyprodukowa
stosunkowo zwizy komunikat o stanie swoich uczu i pogldzie na powrt Pyziaka. Sw
byo dwadziecia siedem, co po uwzgldnieniu obowizujcej taryfy dawao sum...
chwileczk, chwileczk... Gabrysia przemnoya cyfry na odwrocie blankietu. Wyszo jej
tysic siedemset osiemdziesit dwa zote, mniej wicej jedna trzecia tego, co w najlepszym
razie potrafia zarobi w cigu miesica, wykonujc tumaczenia z aciny i greki staroytnej.
- Oe jasna cholera - powiedziaa na cay gos i zacza wykrela z telegramu, co si
dao.
- Co pani tak irytuje? - spyta uprzejmie Piotr Ogorzaka, ktry wszedszy przed
chwil z ulicy ujrza si w sytuacji alternatywnej. Mia bowiem do wyboru: albo wia, gdzie
pieprz ronie, albo stawi czoo niebezpieczestwu utajonemu w osobie pyskatej ssiadki z
parteru. Wybra wyjcie godne mczyzny, to znaczy - miao podszed do Gabrieli i zacz
rozmow.
Gabrysia podniosa na niego roztargnione spojrzenie i mrukna bez entuzjazmu:
- A, cze. Co mnie irytuje? W tej chwili ceny. Wysyam telegram do ma i
waciwie to mnie na to nie sta.
- A co, stao si co? - uprzejmie zainteresowa si Piotr.
- O tyle, o ile - powiedziaa Gabrysia, wykrelajc trzy sowa z telegramu. - On wraca!
- A!... - rzek Piotr. - Waciwie to nawet lepiej.
- Prosz?!...
- Nie, nic. Nic. Chciaem powiedzie, e to bardzo dobrze.
- Ja myl! - krzykna radonie Gabriela, przycigajc momentalnie spojrzenia
wszystkich, zdumionych tym nagym wyznaniem, wspobywateli.
Kolejka przesuna si o par centymetrw. Pan Piotr chrzkn.
- Mylaem troch o naszej ostatniej rozmowie - przemwi nagle.
Gabrysia nie moga sobie takowej przypomnie. Spory, dyskusje i rozmowy byy
bowiem dla niej chlebem powszednim.

- Wtedy, kiedy pani... kiedy przysza do nas po drucik - przypomnia Piotr. - Ze trzy
tygodnie temu.
- A! Po drucik. Ciekawe, ale nie pamitam, o czym wtedy mwilimy.
- A ja owszem. Przez dugi czas potem czuem si zapyziaym wirusem. Tak mnie
bowiem nazwaa na zakoczenie rozmowy.
- O. To by nie moe - speszya si troch Gabrysia.
- Ale tak. Ot, chciaem wyjani... bo ta twoja konkluzja i lekcewaenie w niej
zawarte...
- Nie byo go tam!... chyba.
- Byo - stanowczo rzek Piotr. - Wic chciaem wyjani, e zasadniczo przyznaj ci
racj, jestem tylko czowiekiem dowiadczonym przez ycie i dlatego - pesymist.
- Kady jest dowiadczony przez ycie. Ja rwnie - owiadczya Gabriela. - Ale to
nie moe automatycznie oznacza pesymizmu. Pesymizm jest - wybacz, stary - saboci
ludzi maodusznych.
- Cholera - unis si Piotr Ogorzaka. - Chyba mam tego do.
- Czego?
- Znw mnie obraasz. Ja w tym nie gustuj.
- Przepraszam! Przepraszam. Nie miaam zamiaru...
- Miaa! A ja naprawd nie jestem czowiekiem maodusznym!
- Chtnie wierz! - owiadczya Gabriela pojednawczo i nagle zamachaa rkami,
wlepiajc oczy w wielk, zakurzon szyb, dzielc wntrze poczty od ulicy Kraszewskiego.
Ulic przeciga wanie sznur wojskowych ciarwek, nie on jednak przywid Gabriel do
ekscytacji. Wrd ruchliwego tumu na chodniku widnia jeden zastanawiajco stay punkt:
refleksyjne dziecko w kapelusiku sztruksowym nacinitym na oczy. Stao ono w klasycznej
pozie baletowej, na jednej cienkiej nce, drug wznoszc wysoko w ty, rce za rozkadajc
po bokach. W chwil pniej dokonao byskawicznej zmiany pozycji: skrzyowao nogi,
stano na czubkach palcw i zamaro, unoszc rce nad gow jak krlowa abdzi.
- ap j! - krzykna Gabriela i popchna Piotra w stron wyjcia. - Prdko, bo ja
mam kolejk!
- Kogo? Zaraz, chwileczk - zirytowa si pan Piotr, ktry nie lubi by popychany do
czegokolwiek przez kogokolwiek, a ju zwaszcza przez kobiety.
- Tam, tam stoi dziewczynka, widzisz? ap j! Pan Piotr spojrza.
- Ale to Genowefa Zombke! - stwierdzi flegmatycznie. - Dlaczego miabym j
apa? Sama przyjdzie.

- Prosz ci, zap i przyprowad! Kreska mi kazaa jej pilnowa, bo ona ucieka z
domu.
- Ach. Kreska kazaa. To co innego - rzek Piotr i poszed apa Genowef Zombke.
5.
Przedpoudnie mino Ewie jak drczcy sen, z ktrego obudzi si nie sposb.
Biegaa z Roosevelta na Norwida, z Norwida na Roosevelta, a ilekro przybiega na
Roosevelta, zastawaa zamknite drzwi czyjego mieszkania.
U Borejkw nie byo nikogo przez cae p dnia (mama Borejkowa znajdowaa si
bowiem nadal w Parku Przyjani i Braterstwa Broni na Cytadeli, Gabriela za,
doprowadziwszy tam Genowef i nakarmiwszy Pyz, oddaa t pierwsz pod opiek mamy
Borejko i posza do kolejki).
Podobnie byo u Ogorzakw (Maciek tkwi w szkole, za Piotr po zapaniu Genowefy
i po koleeskim w duchu rozstaniu z Gabriel uda si do kooperanta przy ulicy Kocielnej,
po odbir towaru). W mieszkaniu Lewandowskich nie byo ju nawet pani Marty, ktra
musiaa przecie w kocu uda si po zakupy. Tak wic przedpoudnie zleciao na niczym i
Aurelia si nie znalaza.
Wyzuta z si Ewa postanowia po prostu usi w bramie kamienicy numer pi i
czeka, a si pojawi kto z mieszkacw sutereny albo jaki czonek rodziny Borejkw, albo
sama Aurelia.
Rozoya na schodku gazet, usiada wyprostowana i nienaganna jak zwykle i
siedziaa tak przez pierwsze p godziny. Potem rozbolay j plecy, wic opara si ramieniem
o t brudn cian. Potem zapa j skurcz w szyi, opara wic o cian i skro. A potem
chyba - o, zgrozo! - przysna w tej bramie, oszoomiona pigukami, znuona bieganin po
bezsennej nocy - bo znienacka spojrzawszy na zegarek stwierdzia, e wskazwki przesuny
si znacznie i e jest ju wp do dwunastej.
Ledwie to spostrzega, drzwi od ulicy rozwary si i na schody wesza pani
Lewandowska z dwiema penymi siatkami.
- Bj si Boga, kobieto! - przelka si na widok Ewy. - Co ty tu robisz? - postawia
siatki, wysuchaa zwizego raportu o wydarzeniach, a raczej - o ich braku - chwycia si za
gow i zabraa Ew z sob, do swej ciepej kuchni, gdzie - nie suchajc grzecznociowych i
ambicjonalnych protestw Ewy, nakarmia j gorc zup jarzynow z lanymi kluseczkami.
W dziesi minut potem Gabriela Borejko powrcia triumfalnie z miasta i zabraa si
natychmiast do przyrzdzania w szybkowarze poywnego rosou z woowiny.

- Ros?! - krzykna niedowierzajco pani Borejkowa, kiedy okoo w p do


pierwszej wrcia do domu z dugotrwaego, bardzo udanego spaceru, holujc pic twardo
wnuczk i miertelnie godn Genowef. - Jakim cudem?!
- Cuda si zdarzaj, utracjuszko - owiadczya zadowolona ze swej niespodzianki
Gabriela. - Sama bym nie uwierzya. Jak wiesz, spotkaam rano Piotra Ogorzak.
- Mwia mi, ale widz, e nie wszystko. Czy on ci kupi troch misa zamiast r?
- On mi poyczy kartk, matu moja, kartk na siedemset gramw woowiny z koci.
Mog mu odda, kiedy zechc, bo oni z Makiem ju trzeci dzie jedz ros, co prawda nie z
woowiny. Piotr Ogorzaka w podry subowej ubi kur na szosie. Rzucia mu si pod koa.
- Biedna.
- Prawdziwa bohaterka. Dziki niej mamy dzi obiad. Jedno mnie tylko zastanawia:
skd ten sympatyczny starszy pan wiedzia, e zgubia kartki na miso?
- Pewnie od ciebie, Gabrysiu.
- A skd! Mwilimy zupenie o czym innym. Dopiero na poegnanie on powiada:
syszaem, e zginy wam kartki, prosz, oto moja.
- Dentelmen starej daty! - wykrzykna z podziwem mama Borejko. ..
- Nowej.
- To ja opowiedziaam o kartkach panu Piotrusiowi - wtrcia Genowefa, dotd
cichutko siedzca przy kuchennym stole. - Ja zawsze opowiadam wszystkim wszystko o
wszystkich.
- Aaaa! - powiedziay chrem mama i Gabriela.
- To milutko. Jeste naprawd kochana dziecina - pokiwaa gow Gabriela. Niezalenie jednak od misa, przyzna musz, e Ogorzaka to prawdziwy kumpel.
- Powiem mu to, mog?! - uradowaa si Genowefa.
Zjada dwa pene talerze rosou z makaronem nitki jednojajeczne i poleciaa
uszczliwia pana Piotrusia. Ledwie Gabriela zdya za ni krzykn, eby zaraz wracaa,
bo przyjdzie Kreska.
Pana Piotrusia nie byo jednak w domu (bawi w dalszym cigu u kooperanta na
Kocielnej, gdzie wyniky nieoczekiwane trudnoci z rozliczeniem partii obrek metalowych
dla psw). Tote Genowefa odesza z niczym od drzwi w Suterenie. Przez chwil
zastanawiaa si nawet, czy nie wpa do pastwa Lewandowskich, ale e waciwie bya ju
po obiedzie, uznaa, e teraz mona by zajrze do kochanej Kreseczki.
Jednake po wyjciu na ulic spotkaa Maka, ktry wraca ze szkoy; zamierza on
zaraz po lekcjach uda si do kasy operowej po bilety na cokolwiek, lecz przypomnia sobie

po drodze, e jest cakiem bez grosza i teraz oto lecia wanie do domu, eby zapa troch
forsy.
- To ja z tob - zdecydowaa si Genowefa.
Wzili piset zotych z szuflady Piotra i popdzili zaraz oboje w stron Opery dorodny jasnowosy dryblas oraz maa, chudziutka brzydulka o szerokim umiechu; on sadzi
przodem, powolnym, rwnym kusem, ona za pltaa mu si pod nogami, zabiegajc drog,
podskakujc jak pika i bezustannie gadajc.
Na Mocie Teatralnym znaleli si w tej samej chwili, kiedy Ewa Jedwabiska
zadzwonia do drzwi Borejkw i nareszcie kogo zastaa.
6.
Jeeli by kto kiedykolwiek uwaa, e jest sam na wiecie - to daby tym niewtpliwy
dowd braku wyobrani.
Nikt z nas nie jest sam.
Ludzie oddziauj na siebie nawzajem, jakby byli poczeni krgami tajemniczej
energii - a przez kadego z nas przechodzi przynajmniej kilka takich krgw. Dziki temu
wszystko, co czynimy, kade nasze uzewntrznione uczucie, a moe i myli - nawet te,
ktrym nie dajemy wyrazu - zyskuj nieskoczony rezonans. Kady z nas, nawet
niewiadomie, wpywa na innych i staje si ogniwem acucha myli, uczu, reakcji i
wydarze mogcych zogromnie wrcz do procesw historycznych.
Tak wic nigdy nie wiesz, czy fakt, e rano zachowa si podle wobec kolegi w
szkole, nie sprawi, i w poudnie nastpnego dnia kto inny dostanie zawau, za tydzie
dojdzie do powanej scysji rodzinnej w miejscowoci pooonej na drugim kracu Polski, a
po roku jaki m stanu wyda z decyzj, mogc zaway nawet na losach wiata. Bodce
negatywne bowiem wykazuj zdumiewajc ywotno, przypominajc w tym wirusy lub
gronkowca zocistego. Jednym zym czynem prowokujemy zo w innych ludziach, a ono - raz
wyzwolone - mnoy si ju bez koca.
Cae szczcie, e z dobrem jest tak samo. Dobry czyn, dobre sowo czy myl
powoduj pozytywn reakcj w coraz to nowych osobach i mog przenosi swj adunek
dalej i dalej - rosn w postpie geometrycznym i pomnaa zasb Dobra we Wszechwiecie.
Wystarczy sobie to uprzytomni, by poczu ciar tej odpowiedzialnoci.
Bo przecie naprawd nikt z nas nie jest sam.
Wpywamy na siebie nawzajem - i czsto zdarza si, e przelotne spotkanie, rozmowa,
wymiana myli, zoliwy arcik nawet - potrafi wyobi gboki lad w czyjej pamici i

zaway nawet na caym yciu czowieka.


Ewa Jedwabiska usyszaa wanie szczknicie zamka w drzwiach z podniszczon
tabliczk Borejkowie. Pisny dawno nie oliwione zawiasy. Drzwi otwarto.
Na progu staa siwa, drobna kobieta w skromnej sukni. Poniewa za Ewa zawsze
zwracaa wiksz uwag na powierzchowno ludzi i rzeczy ni na ich istotn tre - kobieta
ta nie zyskaa jej aprobaty.
Ewa nie uwierzyaby zapewne, e rozmowa z t niepozorn osob zaway jako na jej
yciu.
Zreszt, pani Borejkowa te nie miaa o tym pojcia.
Staa na progu, patrzaa na gocia z yczliwym zainteresowaniem, a nie doczekawszy
si na razie ni sowa - zaprosia Ew do przedpokoju.
- Prosz wej - powiedziaa z umiechem i wycigna rk. Rka ta bya drobna, ale
mocna i ciepa, o szorstkiej skrze i troch pokrzywionych reumatyzmem palcach.
Ewa przyja ucisk, konstatujc, e jest on dziwnie krzepicy i miy.
- Jestem Jedwabiska - przedstawia si. - Matka Aurelii... to jest, hm, Genowefy.
Przez twarz pani Borejkowej przelecia umiech.
- Genowefy Pompke? - upewnia si.
Pompke!... Ufff. Ewa przez chwil nie wiedziaa, co powiedzie. Wtedy jej wzrok
pad na peczk pod zmatowiaym ze staroci lustrem. Lea tam, niedbale cinity,
sztruksowy kapelusik Aurelii.
- Ona tu jest!!! - krzykna.
- Nie, wysza przed chwil - pogodnie odpowiedziaa pani Borejko. I nagle zlka si:
- Co pani... co pani tak zblada?
Zapaa Ew pod rk i zaprowadzia j do najbliszego pokoju, gdzie byo chodno,
pusto i przytulnie. Porodku panoszy si wielki, rozwichrzony rododendron. Pod cianami
yy sobie cicho swym wasnym yciem rwne rzdy ksiek, fotografia biaej sylwetki z
rozpostartymi ramionami zdobia gwn cian i czyje puste biurko lnio gadkim,
odkurzonym blatem.
- Ju dawno chciaam z pani porozmawia - owiadczya mama Borejko, sadzajc
gocia w kulawym fotelu pod rododendronem.
Ewa moga myle tylko o jednym.
- Gdzie jest teraz moja crka? Czy mwia, dokd idzie? Moe - do domu?
- Posza, zdaje si, do ssiada. Do pana Ogorzaki. Wrci niedugo.
- Id tam - zerwaa si Ewa, po czym jaka myl kazaa jej przystan. - Przepraszam,

czy ona te... chodzia tu... na obiady?


- O, tak! - zamiaa si pani Borejko. - Apetyt ma, a mio! Przed chwil wrbaa dwa
wielkie talerze rosou i...
- Rosou?! - Ewa bya tak zdumiona, e ju nawet nie usiowaa przeprasza za crk.
- Aurelia nie cierpi rosou! Nienawidzi! Trzeba j zmusza, eby przekna cho yk! Czy
moe to by jaki specjalny ros?...
- Zwyky chudy rosoek.
- Moe... jaka specjalna przyprawa?... Pani Borejko rozemiaa si.
- Moe. Przyprawa pana Ogorzaki. Zreszt potem i Gabrysia, moja crka,
przyprawiaa, i ja. To niezawodna przyprawa. Wszystko z ni smakuje, nawet suche
ziemniaki.
- Maggi? - dopytywaa si Ewa cakiem ju natarczywie, po czym zreflektowaa si i
pokrya zmieszanie suchym mieszkiem. - Albo moe jaki narkotyk?
- Moe to i narkotyk: troch serca - miaa si pani Borejko. - My tu bardzo lubimy
Geniusi. To jest, Aureli. To takie wesoe, ufne, miae dziecko. Taki ma atwy, serdeczny
kontakt z ludmi.
Ewa a usta otworzya ze zdumienia.
- Kto, Aurelia?!
Mama Borejkowa spojrzaa uwanie na twarz modej kobiety. Oprcz zdumienia
ujrzaa tam i napicie. A take gboki, ukryty smutek.
Nic nie powiedziaa, tylko przechylia si i poklepaa Ew po rce.
Gest ten by tak zaskakujcy, e Ewie cisno si gardo i zy stany w oczach
prdzej, ni zdoaa pomyle, co si dzieje.
Przekna z wysikiem. Zagryza warg.
- Nie martw si, maa - powiedziaa cicho mama Borejko. - Z bliska wida najgorzej.
Czasem trzeba oddalenia, eby kogo zobaczy naprawd. A czasem wasne nieszczcie
zasania widok na bliskiego czowieka. A ty jeste nieszczliwa, prawda? - mwic to,
pogaskaa Ew po policzku, jakby pocieszaa wasn, zgnbion crk.
Co si stao z Ew Jedwabisk. Nie moga wydoby z siebie ani sowa. I nagle ze
zdumieniem stwierdzia, e pacze. zy leciay po jej policzkach, rozmywajc precyzyjny
makija, kapic na zamszow kurteczk i powodujc przypyw wilgoci w nosie - a ona
siedziaa bez ruchu, gsto tylko mrugajc, i usiowaa jako si rozezna we wasnych
uczuciach. Ale bez skutku. Mama Borejko stropia si nieco.
- Przepraszam - powiedziaa. - Nie przypuszczaam, e to a tak... nie chciaam... -

przesza do okna i wyjrzaa na ulic.


Ewa nie moga sobie przypomnie, kiedy to po raz ostatni zdarzyo si jej tak
kompromitujco rozklei.
- A Aurelia ucieka z domu - wyznaa niespodziewanie.
- Wiem - pokiwaa gow pani Borejko. - Buntuje si, prawda? Nie chce nawet
swojego imienia i nazwiska. Suchaj, ja... porozmawiam z ni, jak tylko si pojawi.
Odprowadz j do domu. Napisz tu swj adres.
- Moe j znajd u tych ssiadw na dole - wyrazia nadziej Ewa zwracajc kartk i
owek.
- Moe. Albo u Kreski. To znaczy, u Janki Krechowicz, w ssiedniej kamienicy. Ona
bardzo Jank kocha. Waciwie, tam siedzi najczciej - powiedziaa pani Borejkowa i
urwaa, przeraona, kiedy jej wzrok pad na twarz Ewy.
Jeszcze nigdy nie widziaa, eby co tak czowiekiem wstrzsno.
7.
Maciek pchn cikie drzwi i oboje z Genowef wkroczyli do zacisznego hallu
Opery. Wzbudzajc dwiczne echo w kamiennych pytach posadzki podeszli do
owietlonego okienka kasy. Stay tam dwie osoby, a trzecia wanie wesza i kroczya teraz
ich ladem.
Przy kasie okazao si, e trzeci osob by nie kto inny, jak Lelujka.
- Cze - burkn, przygldajc si Genowefie i Makowi.
- Cze - odburkn Maciej Ogorzaka.
- Cze i czoem! Dzie dobry, ach, dzie dobry! - powitaa Lelujk wylewna
Genowefa. - Co ty tu robisz? Bo my idziemy z Kresk do Opery!
Lelujka spojrza spode ba.
- Patrzcie pastwo - mrukn. - Akurat miaem ten sam zamiar. Te chciaem i do
Opery. I te z Kresk.
Maciej zmierzy go wzrokiem penym antypatii.
- Wiesz co, kole - rzek. - Sprawa jest cholernie gupia. Ale raczej wybij sobie z
gowy, e pjdziesz jeszcze z Kresk gdziekolwiek.
Powiedziao mu si to ostro, niegrzecznie i zaczepnie - waciwie przygotowany by
na to, e niedwied Lelujka ryknie lub machnie na olep ap. Ale nie. Spuci gow,
westchn i po duszej chwili rzek:
- No. Ja wiem. Wszystko wiem. Ale moesz si, stary, nie denerwowa. Ja z Kresk

tylko si przyjani.
Chwila ciszy nabrzmiaej znaczeniem.
- Aha - mrukn Maciek. - No, to inna sprawa. Przepraszam.
- Gupstwo - niechtnie odpar Lelujka. - Ja wiem, e ona ci... tego... toleruje. Ale
dobrze bdzie, eby wiedzia... e ja osobicie za tob nie przepadam.
- I nawzajem, stary. I nawzajem.
- I e ja, stary, Kreski nie spuszcz z oka. Jak jej nie bdziesz szanowa, to ci dam w te
rumieczyki. Skuj ci, stary, ten twj zaywny dzib.
Ju od pewnego czasu przy kasie nie byo nikogo. Lelujka i Maciek stali twarz w
twarz i rzucali sobie cicho po ostrym zdanku, Genowefa za, szalenie zainteresowana
rozwojem akcji, ogryzaa z przejcia paznokcie obu rk.
- No, no, tylko ebym ja tobie czego nie sku, chopcze!
- Ok - urcze, ale si okropnie boj.
- Nie myl sobie, e ja si boj. Wic tylko mi tu bez pogrek, cholera jasna
psiakrew!
I tak dalej, w tym duchu.
To Lelujka by tym, ktry pierwszy oprzytomnia.
- Prosz uprzejmie, kasa czeka - rzek pospnie. - Kupuj bileciki, a ja sobie id.
Przyjemnego odbioru. Przyjemnego wieczoru.
Czko. - Ju odchodzi - wielki i zwalisty - koyszc si na boki i garbic si jak
czowiek pokonany, kiedy Maka uksio sumienie.
- Ej! - krzykn, a echo poszo po marmurowym wntrzu. Lelujka si zatrzyma.
Maciek podszed.
- Faktycznie, nie przepadam za tob - powiedzia. - Ale ci szanuj. Daj ap czy co.
Ucisnli sobie rce.
- I tego. Dzikuj - burkn Maciek.
- Nie ma za co - burkn Lelujka. I odszed. Ale ju si nie garbi.
8.
Kreska wrcia ze szkoy w tym samym wci promiennym nastroju, czujc si tak,
jakby pyna ze dwa metry nad ziemi na ranej chmurce. Nie zauwaya, kiedy znalaza si
na swoim czwartym pitrze. Nie pamitaa, czy i kiedy sforsowaa schody - nagle po prostu
oprzytomniaa w korytarzu przed lustrem i stwierdzia, e widzi w nim bardzo przystojn
osob, ktra ma oczy zielone i szczliwe, policzki rowe i czerwone usta, i e nawet rzsy

jakby jej urosy od wczoraj.


Wcale nie bya godna, tylko okropnie chciao si jej pi.
Pochona trzy szklanki zimnej wody i zacza chodzi po kuchni w t i z powrotem,
obijajc si o twarde kanty kredensu i zupenie nie odczuwajc blu.
Ale nagle co j ugodzio od wewntrz, w samo serce, i Kreska a przystana, tracc
oddech.
O, idiotko.
A co, jeli ten chopak, ktry wpad na Gabrysi na schodach, to wcale nie by
Maciek?
A co, jeli wszystko, co zaszo, ona, Kreska, tumaczy sobie po swojemu i faszywie?
Co za okropna kompromitacja. Przecie ju raz tak si nabraa. Wtedy, z t Oper.
Wymylia sobie, ubzduraa, wmwia.
A co, jeli tym razem jest tak samo?
Bo c on waciwie zrobi?'Cmokn j w czoo, jak starszy brat. A co takiego
powiedzia? Powiedzia: Guptasie.
Rzeczywicie, jest z czego budowa sobie piramid w wyobrani.
Kreska usiada na kozetce, zaamaa rce i przez p godziny nieustannie mylaa na
ten sam temat.
Wyszo jej, e jest potwornie zarozumiaa i lepa.
Kiedy Genowefa wesza w progi mieszkania, Kreska bya waciwie na dnie depresji:
lec na kanapce z twarz wtulon w pluszowe wezgowie, ronia ciche a beznadziejne zy i
nawet nie podniosa gowy, kiedy usyszaa optymistyczne, rzekie:
- Cze i czoem!
- Ehem - jkna tylko.
- Co, jeste chora? - troskliwie zainteresowaa si Genowefa. - To na pewno z godu.
Jada ju obiadek? Ja jadam u Gabrysi, dobry, ale mao. Waciwie to jeszcze bym zjada
jakie drugie danie.
Kreska nie uchwycia aluzji, wic Genowefa postanowia wyrazi si cilej:
- Jakby miaa jajko, to ja usma - zaofiarowaa si ochoczo. - Mogam zje u
Gabrysi miso, ale oni sami maj mao. Pan Piotru im poyczy kartk na siedemset
gramw...
- Oooo - zajczaa Kreska, wic Genowefa przerwaa ploteczki i usiada na krawdzi
kanapy.
- Boli ci co? - spytaa z lkiem. - To by byo niedobrze. Nie mogaby i do Opery.

- He? - Kreska nagle podniosa znad wezgowia twarz zalan zami.


- Do Opery, mwi. Mam bilety.
Kreska usiada, jak podcignita potn spryn.
- Bilety?
- Tak. Na dzisiaj. Dwa bilety mam. Trzeci ma - yh! - ten... tego, o Jezus. Musimy si
pospieszy, bo to jest po poudniu, nie wieczorem. Przedstawienie dla dzieci. Dziadek do
orzechw.
Kreska milczaa, z napiciem patrzc w usta Genowefy, jakby oczekiwaa, e lada
chwila wyfrunie z nich ptaszek.
No i wyfrun. Genowefa, z lekka zdetonowana nieruchomym spojrzeniem Kreski,
zacza mwi szybko i nerwowo, zaplatajc paluszki i oblizujc co chwila wargi rowym
jzyczkiem.
- Mmmm... wic to jest o... mmm... zaraz, o ktrej? O wp do szstej chyba. Jest
napisane na bilecie. Maciek powiedzia, e jakbym zapomniaa, to mam ci tylko pokaza bilet
i ty ju bdziesz wiedziaa, o ktrej... co tak patrzysz?
- Boe - powiedziaa Kreska sabym gosem. - O Boe. Ja tego nie znios... ja chyba...
zemdlej.
Ale wbrew zapowiedzi nie zemdlaa, tylko zerwaa si na rwne nogi, zapiszczaa,
przycisna rce do policzkw i zacza si mia, jakby jej odebrao rozum.
9.
Tak wic sprawa bya ju jasna.
To Maciek kupi bilety. Kreska wiedziaa, e jego myli szy tym samym torem, co jej
myli. To samo wic musiao dotyczy jego uczu.
Intuicyjnie wiedziaa te, wcale si nad tym nie zastanawiajc, czego on po niej
oczekuje i czego si spodziewa po dzisiejszym wieczorze.
Odgada, e chciaby dzi wieczorem cofn czas.
Tote o godzinie siedemnastej dwadziecia pi znalaza si z Genowef w hallu
Opery i stana pod popiersiem Moniuszki, tak jak wtedy.
Tak jak wtedy, Maciek przyszed zaraz po niej i odszuka j wzrokiem wrd tumu
obcych ludzi.
Spojrzeli sobie w oczy z dwch kracw hallu - i oto wydarzya si rzecz dziwna, bo
oboje przestali widzie cokolwiek poza sob nawzajem. Maciek podszed cakiem blisko i
powiedzia gosem zachrypym z emocji:

- Dzie dobry.
A Kreska odpowiedziaa:
- Chodmy - tak jak wtedy.
Zabrali podskakujc Genowef i weszli wszyscy razem do ciepego, lnicego
licznymi wiatami westybulu. Jak wtedy, zatrzymali si przy szatni i Kreska zdja paszcz.
Podaa go szatniarce i stana spokojnie w swojej zielonej, farbowanej sukience i starych
bucikach, czekajc, a Maciek na ni spojrzy.
Maciek spojrza. Usta mu drgny i wzi j za rk.
- Dzwonek jest! - zwrcia im uwag Genowefa, ktra do tej pory ogldaa sobie z
fascynacj krta i grne drogi oddechowe w krysztaowym zwierciadle ciennym. - Chodmy
ju, bo si spnimy.
Ale oni jej nie syszeli. Stali i patrzeli sobie w oczy z takim napiciem, e nic wok
dla nich nie istniao. Jakby kto pstrykniciem wyczy cay wiat wok, zostawiajc tylko
wski snop wiata zalewajcy ich dwoje.
- Chodcie! - nudzia Genowefa, bliska paczu. - No, bo nie zdymy - ja musz
zobaczy, jak on si bdzie kania!
- licznie wygldasz - powiedzia Maciek do Kreski i uj drug jej rk. - W ogle
jeste liczna. Ale w tej sukience wygldasz najpikniej ze wszystkich dziewczyn w tym
miecie. Co mwi, w tym kraju. Na tym wiecie.
Kreska zaczerwienia si z radoci i owiadczya:
- Bardzo chciaam, eby to zauway.
- To ja id sama - zdenerwowaa si Genowefa, ale na szczcie oni ju powiedzieli
sobie wszystko, co powiedzie byo trzeba, eby cofn czas i odczarowa to miejsce koo
szatni. Teraz wic mogli wej na sal, eby si zaj intensywnym odczarowywaniem
pierwszego rzdu.
Miejsca byy te same, ten sam krysztaowy yrandol rzuca wspaniae blaski na
wypenion widowni, ten sam czerwony plusz pokrywa si tym samym kurzem, te same
kinkiety zgasy na zdobnych zoceniami cianach bocznych - i dwie tylko rzeczy byy inne ni
wtedy.
Po pierwsze: na tamtym miejscu, gdzie wtedy siedziaa Matylda, rozpiera si teraz
gruby chopczyk w marynarskim ubranku i podkolanwkach.
Po drugie za - niestety, ku bezdennemu rozczarowaniu Genowefy, dyrygent mia
wosy a do ramion i na domiar zego by kobiet.

10.
- Odprowadz ci teraz do domu - powiedziaa pani Borejkowa, kiedy Genowefa
zjada ju kolacj - dwie buki z serem i kiszonego ogrka.
- Nie! - pada stanowcza odpowied.
Pora bya wieczorowa i u Borejkw paliy si ju wiata, jak zwykle wszystkie
moliwe, bo dziwnie w tej rodzinie nie umiano oszczdza. agodny blask kuchennej lampy z
biaym abaurem rysowa wyrane cienie na chudej twarzyczce Genowefy, czy raczej Aurelii
Jedwabiskiej.
Dziewczynka zacisna zby tak, e na policzkach wystpiy jej guzioki uchw i z
uporem pokrcia gow:
- Ja id spa do Kreski - owiadczya.
- Musisz wraca do domu, Geniusiu - tumaczya jej pani Borejko. - Twoja mama bya
tu dzisiaj, szukaa ci wszdzie.
Dziewczynka spojrzaa szybko na pani Borejkow i otworzya usta, jakby chciaa co
powiedzie. Ale zaraz zacisna je w wziutk, ciasn linijk..
- Przyszam tylko po mj kapelusik - powiedziaa po duszym namyle. - Id do
Kreski. Bd tam spa. Ju zawsze.
Mama Borejkow udaa, e nic nie syszy, zaplota mocno rce pod stoem i spokojnie
cigna dalej:
- ... bya u Ogorzakw i u Lewandowskich. Wreszcie trafia do mnie. Bardzo pakaa.
- Pa... kaa?
- Tak. Ona ci kocha, bardzo.
Genowefa nic nie powiedziaa, tylko spucia niej gow. Pani Borejkowej cisno
si serce.
- Musisz naprawd szybko, jak najszybciej, do niej wrci. Czy ty wiesz, jak czowiek
cierpi, kiedy straci kogo kochanego?
- Wiem - powiedziaa cicho dziewczynka.
- Ja myl, e biedna jest ta twoja mamusia - dodaa pani Borejkow jeszcze ciszej. Bardzo ci prosz, chodmy do niej zaraz.
Milczenie przecigao si nieznonie, ale pani Borejko baa si ju teraz doda cho
sowo wicej. Aurelia siedziaa z opuszczon gow i gryza paznokcie. Lnice czarne wosy
skryy jej twarz w gbokim cieniu i mama Borejko daaby p ycia, eby si dowiedzie, o
czym to dziecko teraz myli.

- No, to chodmy - powiedziaa wreszcie powoli Aurelia i wstaa z takim trudem,


jakby dwigaa na ramionach wielki ciar.
Nagle znieruchomiaa.
- A Piesek? - spytaa.
Pani Borejko nie zrozumiaa, o co jej chodzi, i wykonaa tylko bezradny gest rk - ale
Aurelia powzia ju jak decyzj.
- Nie wezm go - powiedziaa ze smutkiem. - Niech on sobie tam zostanie. Tam
bdzie mia dobrze.
11.
Pani Borejkowa powiedziaa, e mamusia kocha Aureli - ale Aurelia nie bya o tym
cakowicie przekonana. Szczerze mwic, im bliej bya domu, tym bardziej opanowywa j
lk. Ju j zaczyna bole brzuch, ju zacza mwi o tym, e chce wraca - tylko e pani
Borejkowa trzymaa j za rk i zaraz zacza opowiada co wesoego. Aurelia najpierw
suchaa jednym uchem, potem - poniewa opowie zawieraa duo faktw z okresu, gdy
Gabrysia bya maa i niegrzeczna - poddaa si rozbawieniu i kiedy obie znalazy si w
windzie - Aurelia ju prawie chichotaa.
Cay strach opad j dopiero przed drzwiami mieszkania.
Ale byo ju za pno. Pani Borejko naciskaa dzwonek i cae szczcie, e jednak
przez cay czas trzymaa rk Aurelii, bo dziewczynce byo jako raniej.
Drzwi otworzya mamusia, dziwnie potargana, i a westchna widzc Aureli. Nie
powiedziaa ani sowa. I wcale nie krzyczaa. Opara si tylko o cian i patrzaa to na crk,
to na pani Borejkowa, wreszcie osuna si na stoeczek, westchna i powiedziaa:
- No, jeste. Jeste. Pocauj mnie, Aurelio. Jak zawsze.
Ale tym razem Aurelia nie podesza posusznie do mamy i nie cmokna jej w
policzek. Nie. Staa bez ruchu, z uporem spuszczajc gow i czubkiem bucika kopaa
rytmicznie listw przy parkiecie.
Pani Borejkowa zacza co wesoo mwi i uratowaa sytuacj - wszystkie trzy
przeszy do pokoju mamy, pani Borejko zachwycaa si urzdzeniem mieszkania i Aurelia
poczua ulg, bo uwaga mamy zostaa chwilowo odwrcona. One dwie rozmawiay o tym
okropnym czarno - biaym obrazie, ktry wisia nad tapczanem (w kcie obrazu bya plama w
ksztacie nietoperza i Aurelia zawsze zamykaa oczy, kiedy przechodzia przez pokj, eby tej
okropnoci nie widzie, eby si jej nie przynia), a tymczasem Aurelia cicho wymkna si
z pokoju i wesza do azienki.

Umya si, wyczycia zby i woya piam, ktra wci jeszcze - chocia cae dwa
dni ju miny, odkd Aurelia odesza - wisiaa na haczyku przy drzwiach. Potem zgasia
wiato w azience i stana w progu pokoju.
- Dobranoc - powiedziaa grzecznie.
Odwrcia si i posza do swojej sypialni, wci widzc - jakby kolorowa fotografia
przykleia si jej do oczu - zaskoczone twarze obu kobiet: mamusi i pani Borejkowej.
Nie rozumiaa, co je tak zaskoczyo.
Pooya si do ka i leaa tak sobie bez ruchu, szeroko otwierajc w ciemnociach
suche oczy.
12.
Tymczasem Maciek i Kreska, uwolnieni od absorbujcego towarzystwa Genowefy,
ktra kazaa odprowadzi si do Borejko w - szli trzymajc si za rce. Szli, szli i szli, sami
nie wiedzc dokd, a - ku swemu zdumieniu - ocknli si nagle przed bram szpitala przy
Lutyckiej.
Wieczr by ciepy, ciemny i pachnia wie ziemi. Na horyzoncie, nad dachami
dalekich przedmiejskich domkw, widniaa jeszcze roowawa smuga, jak municie pdzlem
akwarelowym. Po drugiej stronie, nad masywem Osiedla Pitkowo, niebo byo ju czarne i
zapalay si na nim pulsujce gwiazdy.
- A gdzie ksiyc? - zapytaa Kreska, rozgldajc si po niebie. - A, jest. Patrz,
Maciek, tam na drugim pitrze, trzecie okno od lewej. Owietlone. Widzisz? Tam jest
dziadek.
- Aha.
- Chyba po to tu przyszam. eby mu powiedzie. Ale jest ju po dziewitej, a w ogle
to chyba bym si wstydzia.
- Hej, Kreska! Wiesz co? To nie jest aden tombak, pamitaj. To jest bardzo porzdny
kruszec, z tego obrczki robi.
Kreska z powag skina gow.
- Tak, Maciek - powiedziaa. - Ja te. - I tylko pozornie bya to odpowied bez
zwizku.
- Wic moemy mu to powiedzie. Naprawd nie ma czego si wstydzi.
- O, ja wiem. Ja tylko wstydziabym si o tym mwi tak... otwarcie. Zreszt, nawet
nie trzeba. On i tak zaraz wszystko sam odgadnie. Ale za to napisz do mamy.
- Albo powiesz jej sama. Ju niedugo. Wierz w to, e niedugo.

- Ja te w to wierz - powiedziaa Kreska.


13.
Pnoc.
Jaki wielki samolot z ponurym warkotem przecign nisko nad dachami i obudzi
czujnie pic Aureli. Nerwowo drgnwszy pod kodr, dziewczynka otworzya oczy i
wpatrzya si w mroczne okno.
Samolot oddala si z wolna, huk cich pod chmurami, jakby go tumi ten
atramentowy mrok.
Dobrze, e go ju nie ma - pomylaa Aurelia.
Dobrze, e przelecia i nie zrzuci takiej bomby, jak w telewizji.
Ju cakiem ucich. Ju odlecia na dobre. Chyba ju nie wrci.
Szkoda, e nie ma Pieska.
Cisza panowaa w caym mieszkaniu.
Tatu chyba jeszcze nie wrci, bo nie sycha chrapania. A mama na pewno ju pi.
Nie, nie pi.
Aurelia usiada na ku i z nateniem wsuchaa si w ciemno.
Usyszaa pacz.
Wstaa po cichu, boso podesza od drzwi, nacisna ostronie klamk i wystawia
gow do przedpokoju.
Tak, mama pacze. Jest w swoim pokoju i pacze.
Moe te si boi.
Ta ostatnia myl bya tak zaskakujco nowa, e a dziewczynk wstrzsna.
Nie mylc, co robi, Aurelia przesza par krokw i zatrzymaa si w otwartych
drzwiach pokoju mamusi.
Ksiyc wieci tu przez wsk szpar w zasonie i ciana rozpylonego blasku sza
przez cay ciemny pokj. Tylko tapczan mamusi by za wiatem, w ciemnym kcie, nic nie
byo wida, wic Aurelia podesza zupenie blisko.
Tu przed sob zobaczya w mroku bia paszczyzn pocieli i ciemn okrg plam
gowy; mamusia leaa na brzuchu, twarz do poduszki, i szlochaa tak rozpaczliwie, e a
podskakiway jej ramiona.
Aurelia staa bezradnie, z rkami opuszczonymi wzdu piamki. Czua, jak bose
stopy zibn jej od gadkiej, chodnej podogi i zupenie nie wiedziaa, co teraz powinna
zrobi. Przykucna przy tapczanie i bez sowa dotkna plecw mamusi.

Mama podniosa gwatownie gow i zamara, patrzc poprzez ciemnoci. Krtki,


aosny szloch wyrwa si nagle z jej ust i wtedy Aurelia jedn rk niezgrabnie obja gow
mamy - i pocaowaa.
- Nie pacz - powiedziaa. - No, nie pacz.
Ale mamusia nie przestaa paka. Usiada na ku, chwycia Aureli w ramiona i
pakaa - pakaa - pakaa, ciskajc crk i caujc j, gdzie popado. Wic Aurelia te mam
obja - z caej siy - i przycisna gow do maminej piersi. Mama z wolna si uspokajaa, ale
nie rozlunia ucisku i siedziay tak obie, ciasno objte i przytulone - i adna z nich ju nic
nie mwia. Ksiyc wieci coraz mocniej, Aurelia syszaa, jak stuka mamy serce, stuk stuk - stuk... Byo jej dobrze, ciepo i bezpiecznie. I bardzo szybko zasna.
14.
Gabriela Borejko te usyszaa ten samolot.
Tylko e ona jeszcze nie spaa. Siedziaa przy kuchennym stole, pod mocno wiecc
lamp z biaym kloszem, i prasowaa nie koczce si koszulki, kaftaniki, bluzeczki,
powoczki oraz przecierada.
W caym domu panowaa cisza. Wszyscy ju spali, nawet Ida, ktra niedawno wrcia
z randki i najpierw dugo nucia w azience (... na stepach modawiaskich tam, tak cudnie
ksiyc lni, cygaskie ycie lubi ja, swobod - daj - didi - dii... ), lejc hektolitry wody do
wanny, a potem wykpana, w szlafroku i z wypiekami na policzkach przybya do kuchni, by
oznajmi starszej siostrze, e ustalili ju ze Saweczkiem dat lubu (Wielkanoc) i e - jak
tylko si da - pojad powiedzie o tym ojcu.
Teraz byo cichutko, duy budzik tyka na pce, monotonnie brzczaa lodwka.
Gabrysia odstawia elazko, wygadzia wyprasowan koszulk Pyzy i zoya j starannie na
p - i w tym momencie przeraliwie zadzwoni telefon w przedpokoju, rozdzierajc
aksamitn cisz nocn jak zardzewiay gwd i budzc z ca pewnoci Pyzuni.
Gabriela dopada go wspaniaym susem i byskawicznie podniosa suchawk, zanim
zdy si rozdzwoni po raz drugi.
- Halo? - rzucia gniewnym szeptem.
- Co pani taka dyskretna? Nic nie sysz! - zirytowaa si telefonistka po drugiej
stronie przewodu. - Pani poda swj numer.
Gabriela uczynia to konsekwentnym pgosem.
- Goniej prosz! - zadaa telefonistka dla podkrelenia swego autorytetu.
- A fig - szepna gronie Gabriela. - Tu ludzie pi, koleanko. O tej porze w ogle,

powiem pani szczerze, dzwoni nie wypada!


- Sama dobrze wiem, co wypada, a co nie - zdeklarowaa si panienka w suchawce. Prosz si nie sprzeciwia, bo nie przeczytam pani telegramu! Ja pracuj, prosz pani, a pani
sobie pi!
- Telegramu?! - krzykna Gabriela, zapominajc na moment o swym podstawowym
zadaniu, jakim byo chronienie sodkiego snu Pyzuni przed wszelkimi haasami i
interwencjami z zewntrz. - Ju sucham!
Zataia dech i z omoccym sercem wysuchaa tego, co Janusz Pyziak, ten
marnotrawny m - mia jej do powiedzenia jakie par godzin temu, po ptorarocznej
rozce:
JU LEC SZYKUJ OBIAD PIEROGI Z GRZYBAMI UWIELBIAM KOCHAM
PRZYBYWAM NIEDZIELA RANO OKCIE - JANUSZ

CZWARTEK, 17 MARCA
liczne byszczce soce wyskoczyo zza szpitala Raszei jak malinowa kulka i
rowym wiatem zalao pokoik Aurelii. Dziewczynka jeszcze spaa, wciskajc rozgrzany
policzek w falbanki poduszki - rozczochrana jak jeozwierz, z goymi nogami wystajcymi
spod kodry po przeciwnej stronie.
Spaa smacznie, ale ju niedugo. Wkrtce zadzwoni budzik w pokoju mamy, potem
stukny drzwi, zapluskaa woda i zawyy rury w azience.
Potem brzkny sztuce w wysuwanej szufladzie i zagwizda czajnik - krtko, ale
przeraliwie.
Dziewczynka podniosa gow znad poduszki, usiada i potara oczy. Ziewna sobie
smacznie, gono i szeroko, przecigna si, a jej kostki chrupny - a kiedy opucia rce,
mamusia ju bya w pokoju.
Uczesana starannie i starannie umalowana staa w progu. Miaa na sobie tylko bia
koszulk i beow spdnic od kostiumu, w jednej rce trzymaa beowy sweterek, a w
drugiej - fioletow bluzk z falbankami, ktrej Aurelia nigdy dotd nie widziaa.
- Obudzia si ju? - spytaa mama takim gosem, jakby chciaa zapyta o co
zupenie innego - i nie miaa odwagi. Podesza bliej, stana tu przy ku Aurelii, zawahaa
si, usiada bokiem na kodrze.
Przez chwil obie milczay. Aurelii chciao si spa, mama za wygldaa na
oniemielon.
- Dzie dobry, creczko - powiedziaa wreszcie. Przechylia si sztywno, pocaowaa
Aureli w policzek.
Dziewczynka a si zachysna z wraenia.
Natychmiast si zerwaa, rzucia mamie na szyj i rozgonie obcaowaa jej policzki,
czoo - i nawet nos.
Mama bya speszona i wzruszona, mrugaa pomalowanymi rzsami i usta jej dray.
Przytulia Aureli jeszcze raz, przygadzia sterczce kosmyki na gowie crki,
wreszcie powiedziaa:
- Zjemy razem niadanie, co?
Aurelia odniosa si do tej propozycji z burzliwym entuzjazmem.
- Specjalnie wstaam troch wczeniej - oznajmia mama, po czym odkaszlna i
dodaa: - Wiesz, wymyliam co miego... Masz tylu przyjaci... co niedziela ugotujemy
wspaniay obiad i zaprosimy kogo z nich - pani Borejkow najpierw, potem

Lewandowskich, a potem Ogorzakw. I od nowa. Czy to nie dobry pomys?


- No! I Kresk! - Kresk! - przypomniaa Aurelia, gwatownie klkajc na kodrze. Kreska jest naj - najlepsza!
Mamusia zamilka nagle i spowaniaa, i Aurelia zlka si, e znw co jest nie w
porzdku, e co si znw popsuo - ale trwao to tylko chwil.
- Dobrze. I Kresk te. I jej dziadka - zgodzia si mama i znowu wszystko byo
dobrze. Mama spojrzaa na fioletow bluzk i rozemiaa si gono, potem wstaa, znw
umiechna si do crki i powiedziaa: - Chod ju, chc zje z tob niadanie. I wiesz co?
Wrc wczeniej z pracy i ugotuj dla nas obiadek. Aurelia zamiaa si, uszczliwiona.
Obiadek!...
- Mamusiu - powiedziaa, promieniejc. - Dzisiaj jest taki dobry dzie!
- I wany - dodaa mama, przewieszajc sweterek przez porcz krzesa. - No, wstawaj
ju, wstawaj... ty mj Jeyku.
Pozna, grudzie 1983

You might also like