Professional Documents
Culture Documents
OPIUM W ROSOLE
1.
W nocy spad olbrzymi nieg.
Teraz, w poudnie, niebo byo ju czyste: wysokie, szafirowe i pene chway. Mrz jak
triumfalne solo na piszczace przeszywa powietrze, a soce z eufori krzesao w
paszczyznach niegu cae chmary zimnych, taczcych, olepiajcych pomyczkw.
Czowiek czu si a niepewnie, dostajc za darmo co tak wieego, czystego i
bezinteresownie piknego - w tak duej przy tym iloci. A w ogle - czy uczciwa osoba
ludzka ma prawo tak bezmylnie cieszy si urod wiata, ktry w tej samej przecie chwili
zawiera w sobie tyle cierpie, okruciestwa i za?
Tym mniej wicej torem biegy myli Maka Ogorzaki, kiedy tak sobie sta po kolana
w zaspie, przed kocioem Dominikanw, w oczach wci jeszcze majc obejrzan przed
chwil Czarn Szopk. Sta sobie, oddycha gboko, patrza na niegowe iskry, mruy
powieki i myla, e przeywa oto jeden z tych niezwykych i cudownych dni, kiedy si wie
na pewno, i Wszechwiat peen jest absolutnego pikna i doskonaej harmonii, a wszelkie zo
i brzydota s tylko dodajc smaku przypraw, jak szczypta soli w sodkim ciecie.
Naturalnie, wie si te rzeczy rwnie w dni pochmurne i sotne, lecz jakby z mniejsz
oczywistoci. Ciekawe dlaczego.
Ruszy z miejsca i poszed po skrzypicym, migoczcym, bielutkim niegu - wysoki,
zgrabny chopak o bardzo adnych oczach i bardzo czerwonych uszach. Mrony wiaterek igra
z jego bujn, jasn czupryn, bo noszeniem czapki Maciek nie zhabi si jeszcze nigdy w
yciu, od czasw niemowlctwa, rzecz jasna. Powietrze byo dzi jak kryszta, gdy ruch
koowy w Poznaniu po prostu zamar z powodu nieprzewidzianych opadw nienych, tote
Maciek oddycha sobie z przyjemnoci i czu si tak, jakby go kto systematycznie napenia
gazem rozweselajcym. W pewnej chwili zda sobie spraw, e odruchowo prostuje zgarbione
plecy i wyej unosi zwieszon dotd gow.
nieg iskrzy, soce si jarzyo. Zastanawiajc si nad dziwnym wpywem aktualnego
stanu ducha na minie szyjne czowieka, jak rwnie analizujc czynniki psychiczne
motywujce zwieszanie gowy, bd jej podnoszenie, i wreszcie dochodzc do wniosku, e
przypywy nadziei maj bezporedni zwizek ze stanem krgosupa ludzkiego i na odwrt Maciek Ogorzaka dotar do przejcia dla pieszych, na ktrym nie zabawi ni chwili. Jezdnia
bya jak wymara, wszdzie pusto, cicho i biao, wic przeszed ulic Stalingradzk na ukos.
Zanim wszake dotar do przeciwlegego chodnika - zorientowa si, e kto go,
cholera jasna, ledzi.
Obejrza si.
Dzieciak.
W dodatku dziewczynka. Dziwaczna jaka, o ile on si zna na dzieciach. Drobna bya
i chuda, nki miaa jak zapaki, buzi brzydk - wyrazist i komiczn, z oczkami jak czarne
winie i plackowatymi rumiecami w kolorze malin. Rozcigajc usta w szerokim umiechu,
sza teraz za Makiem krok w krok i wymachiwaa rkami. Unosia ramiona lub nimi
wzruszaa, a przy tym co jaki czas wybuchaa monotonnym, rozdzierajcym kaszlem,
brzmicym tak, jakby miaa zamiar wycharcze z siebie puca.
Do Maka dotara irytujca prawda, e dziewczynka go przedrzenia.
Tak jest. Bez najmniejszych wtpliwoci. Przedrzeniaa jego sposb chodzenia.
Oczywicie, wiedzia o tym, e idc koysze si na boki i zbyt mocno wymachuje
rkami. Brat mu o tym powiedzia.
Ale to nie znaczy, e przyjemnie mu byo wie za sob sw wasn parodi.
W osiemnastym roku ycia Maciek wyrs bujnie a nagle. Kiedy patrza na swoje
rce, zdumiewao go, e s takie dugie, a to samo dotyczyo ng, ktre, oczywicie, byy
jeszcze dusze. Maciej Ogorzaka - romantyk o charakterze eksplozywnym i do znacznie
rozbudowanej ambicji - uwaa, e niestety cholerny los skara go tym wzrostem, e wyglda
jak Alicja w krainie czarw po zjedzeniu wiadomego ciasteczka i e jest teraz, krtko
mwic, dziwacznie nieproporcjonalny. Nie by. Sylwetk mia, e daj Boe kademu, a do
tego twarz Kmicica, nos orli, umiech ujmujcy, a wejrzenie uczciwe i miae. Co za do jego
sposobu bycia, cechowa si on nieco przesadn powag i godnoci, ktrymi Maciek
starannie rekompensowa swe wyimaginowane defekty.
Zmarszczywszy teraz czarne brwi, Maciek wzruszy ramionami i przyspieszy kroku.
Dotar do koca zadrzewionego skweru, przez cay czas jednak sysza za sob zimny
niegowy chrzst oraz rzcy kaszelek, ktry rozlega si z nieprzyjemn monotoni co
kilkanacie sekund.
Smarkata utrzymywaa doskonae tempo. Niesamowity dzieciak. Przez cay czas
udawao si jej zachowa sta odlego od Maka - pi metrw, mniej wicej. Z tej te
odlegoci mapowaa kady jego ruch. On w prawo - ona w prawo. On w lewo - ona te. On
przystaje - ona jak wmurowana.
Odwrci si ku niej gwatownie.
Stana jak wryta.
Umkna wzrokiem. Najpierw spojrzaa w niebo, potem na onieone koronkowe
drzewa, zakaszlaa gromko, jak wonica, spluna i z zajciem pocza oglda wasne buty.
Skoczymy teraz z tym idiotyzmem - pomyla twardo Maciej Ogorzaka. Zaatwimy spraw po msku, cholera jasna psiakrew! - Wbi w dziewczynk spojrzenie
surowe i ostre. Prdzej czy pniej bdzie musiaa na niego spojrze, a wtedy pojmie
wszystko z wyrazu jego twarzy.
Popatrzaa...
Takie figlarne, zoliwe zerknicie, jakby lada moment miaa wybuchn miechem.
Ich oczy si spotkay i Maciek przez sekund mia wraenie, e maa raczej go lubi. Jednak
natychmiast potem zrobia tak ohydn min, e przeszy go ciarki. Czujc si jak w sennym
koszmarze, Maciek wykona zwrot na picie i szybko ruszy przed siebie. Przeby z chrzstem
zanieon, skrzc si jezdni i pospieszy stromym chodnikiem wzdu Teatralki. Mia
nadziej tu wanie si urwa. Byy na to pewne szanse.
Stawiajc wielkie kroki i posuwajc si naprzd tak szybko, jak tylko mg bez
posdzenia o ch ucieczki, Maciek pomyla, e samopoczucie i obraz wiata ksztatuj si,
psiakrew, w dziwnej zalenoci od nieoczekiwanych drobiazgw. Na przykad, jeszcze
dziesi minut temu snu jakie mrzonki na temat doskonaej harmonii we Wszechwiecie.
Teraz mu przeszo. Jaka znowu, psiakrew, doskonaa harmonia, skoro - niedaleko szukajc tu za nim posuwa si dysonans tak zgrzytliwy, jak ta ohydna ze wszech miar smarkula?
Znaleli si teraz w okolicach Teatralki - malowniczy ten skwer pooony jest na
zboczu wzgrza, ktrego szczytem przebiega ulica Fredry. Samo wzgrze ze swym ostrym
spadem i dugim odcinkiem agodnej pochyoci nadaje si do wielu rzeczy: do biegw, do
sadzenia begonii, do czynw spoecznych, najlepiej jednak - do saneczkowania. Dzi, w tak
wyjtkowo nien i soneczn pogod, kbia si tu nieprawdopodobna ilo dzieci,
odzianych w charakterystyczne dla naszych czasw czerwone i szafirowe ortalionowe
kurteczki o jednakowym z grubsza kroju. Dzieci te, nadajce nienemu wzgrzu do
monotonny kolorystycznie wygld, oddaway si w zasadzie trzem typom zaj: albo czekay
z sankami na swoj kolej, albo wanie zjeday, albo ju zjechay i teraz mozolnie piy si
pod gr, boczkiem trasy. Po biaej strominie zsuway si bezustannie coraz to nowe kohorty
sanek, wyadowanych kwiczcymi rumianymi postaciami. Tu i wdzie gburowate wyrostki
lizgay si na obcasach, straszc grzecznych malcw i rozdzierajc powietrze ochrypymi
rykami, od czasu do czasu jaki dzielny narciarz z przeraeniem wypisanym na buzi szusowa
heroicznie w d, a na szczycie wzgrza przytupywao zzibnite, wierne, wytrwale
wyczekujce stadko rodzicw. Byo ich dzisiaj tylu, e gromadzili si nawet na chodniku w
sposb zagraajcy porzdkowi publicznemu i polity - kowali sobie dla przetrwania tych
mronych godzin nudy.
2.
Kluski ziemniaczane, jak szary parujcy kurhan, spoczy na olbrzymim, niebieskim
pmisku z przedwojennego fajansu. Pani Marta Lewandowska oboya je ze wszystkich
stron kopiastymi porcjami kwaszonej kapusty, ugotowanej z listkiem bobkowym i kminkiem.
Wanie zacza wylewa na kluski skwierczcy tuszczyk ze skwarkami i cebulk - gdy kto
zadzwoni do drzwi.
Ze spokojem dokoczya, co zacza. Polaa rwniutko ca kluskow gr,
sprawiedliwie rozoya skwarki - a tymczasem dzwonek si powtrzy. W chwili za, gdy
pani Marta otara donie ciereczk - zadzwoniono po raz trzeci, dugo i natarczywie.
- Czemu nikt nie otwiera? - krzykna w stron jadalni. Ale nie zostaa usyszana.
Rodzina Lewandowskich koczya spoywanie rosou z woowiny. Przy stole panowa
rozgwar i szczk jak na polu bitwy. Sztuce zgrzytay o fajans, co chwila wybuchay gone
spory, zrywa si huraganowy miech albo te po prostu wszyscy mwili jednoczenie, kady
o swoim, jak to w rodzinie. Zapewne nawet nie syszeli dzwonka.
Pena obaw, czy smakowite kluski nie wystygn, pani Lewandowska pospieszya wic
do drzwi wejciowych, marszczc z lekka czarne brwi i odruchowo poprawiajc uczesanie ciki kok upity z czarnych, siwiejcych mocno warkoczy.
Pani Marta bya kobiet susznej postury, tote gdy otworzya drzwi, wzrok jej zawis
na wysokoci metra siedemdziesit, gdzie w powietrzu nie byo nawet muchy. Dopiero na
bknite gdzie z dou dzie dobry opucia oczy i ujrzaa na progu chud, niedu
dziewczynk. Dziecko mogo mie ze sze lat. Ustrojono je w drogi kouszek, czerwony
berecik z prawdziwego mohairu, taki puszysty szalik oraz eleganckie skrzane botki
zagraniczne na grubej plastykowej podeszwie.
Kto to widzia tak stroi dzieciaka? - pomylaa, oceniajc warto botkw na mniej
wicej ptorej mowskiej pensji.
- Dzie dobry - odrzeka. - Czego chcesz, maa? Dziewczynka podniosa na ni czarne
oczy, dygna i umiechna si szeroko, ukazujc mnstwo rnorodnych zbw i szczerb.
- Przyszam na obiadek - oznajmia. Pani Lewandowska zacukaa si z lekka.
- Prosz? - wyrwao si z jej obfitego ona. - Na co?
- Na obiadek - powtrzya dziewczynka z leciutkim zniecierpliwieniem i przekna
lin.
Godna jest! - mign w umyle pani Marty sygna alarmowy.
Pani Marta bya jedn z tych osb, ktre nie potrafiyby z pewnoci napisa pracy
naukowej, ani te poematu, ale ktre za to bez wahania przygarn bezdomnego kota, bez
narzeka wychowaj gromad dzieci, bez zastanowienia zajrz do chorego ssiada i bez
niczyjej namowy przynosi bd zakupy bezradnej staruszce. Naleaa do tego cichego i
niemal niedostrzegalnego gatunku ludzi, bez ktrego ycie kadego spoeczestwa
zmienioby si w istn dungl.
Przez cay czas rozmowy miaa wiadomo, e w kuchni stygnie wielka ilo klusek,
a zimne kluski, skpane w skrzepym tuszczu, mog powanie zaszkodzi nie tylko jej
kulinarnej sawie, ale i odkom domownikw.
- No, to chod - powiedziaa wic po prostu i odsuna si z przejcia. Sprawnie zdja
z maej czapk i kouszek, po czym szybko poprowadzia j za sob.
Kluski nie zdyy jeszcze ostygn. Pani Marta dwigna oburcz ciki pmisek i
wiodc za sob maego gocia, pospieszya do jadalni.
To by wanie ten pokj w suterenie, ktrego okna wychodziy na chodnik ulicy
Roosevelta. Przy dugim stole, spowici przytumionym wiatem bijcym z grnych tylko
czci okien (dolne bowiem znajdoway si ju poniej poziomu chodnika) siedzieli wszyscy
czonkowie rodziny Lewandowskich, zaproszeni tu dzi na niedzielny obiad. Byli wic trzej
przystojni, wsaci i czarniawi synowie pani Marty, jej wsaty i siwy m Franciszek oraz
gruba, niemiaa i wci umiechnita synowa Mariolka z procznym niemowlciem.
Niemowl wypluwao smoczek i zanosio si co chwila miechem penym czystego
szczcia, pan Franciszek askota je pod brdk i przemawia czuym basem, synowie
przekrzykiwali si gromkimi barytonami, jedna tylko synowa Mariolka nic nie mwia,
bowiem ze spokojnym umiechem na ustach koczya wanie je blady ros z kawakami
gotowanej woowiny.
Wejcie matki z wielkim pmiskiem powitano okrzykami uznania. Wrd gwaru i
zapau nikt nie zwrci uwagi na dziewuszk, kroczc ladem pani Marty. Umiechajc si
bezwiednie, dziewczynka usiada wic na wolnym krzele obok pana domu i rozgldaa si
wok z niezwykym zajciem.
Pani Lewandowska uplasowaa uroczycie pmisek porodku stou, zasiada i
powiedziaa: - Jedz, dziecko - stawiajc przed dziewczynk talerz z rosoem. Zachcia
domownikw, by brali si za kluski, po czym nalaa wreszcie i sobie.
Posilaa si godnie, bez popiechu, spogldajc bokiem na dziewczynk. Zauwaya,
e maa nie jest specjalnie wygodzona. Jada chtnie, lecz nieuwanie, zajta przede
wszystkim tym, co dziao si przy stole. Poufae arty, docinki i rozmowy zdaway si j
zachwyca. Wodzia lnicymi oczami od jednej osoby do drugiej i radonie wtrowaa
kademu wybuchowi miechu. Mocne rumiece wystpiy na jej pocig buzi, nakryt
czarn, sztywn i byszczc czupryn, sterczc na wszystkie strony. Po obu stronach gowy
wykwitay z tych sterczcych kosmykw due rowe uszy, czce si w weso cao z
cienkim, spiczastym noskiem - a to przy pomocy nadzwyczaj szerokiego umiechu. Istny
jeyk - pomylaa pani Marta, sigajc po kluski. - Ale te kaszle okropnie, powinna lee w
ku co najmniej tydzie.
Naoya spor porcj klusek na talerz dziewczynki, przydaa skwarek i kapusty.
- Jedz, to dobre - mrukna zachcajco w odpowiedzi na pytajce spojrzenie maej.
Nie bardzo miaa ona zaufanie do tych szarych kluseczek. Gmeraa w talerzu
widelcem, obwchiwaa danie ze wszystkich stron i nie moga si zdecydowa na pierwszy
ks.
Pani Marta taktownie zostawia j w spokoju. Wiedziaa, e samym swym zapachem
kluski zrobi swoje. I rzeczywicie: ju po chwili dziewczynka wsuwaa, a si jej te rowe
uszka trzsy, a mlaskaa przy tym tak rozkosznie, e cigna na siebie spojrzenie pana
domu.
Otarszy wsy, pan Lewandowski odsun talerz, odchyli si w krzele i zwrci do
dziewczynki swe szerokie, przyjazne oblicze. Nie pyta o powd jej przybycia, ufajc, e to i
tak si okae, jeli okaza si ma; jeli za okaza si nie ma, to tym bardziej pyta nie
wypada. Zwrci si do niej tylko ze sowami: - Jak masz na imi, maluka? - poniewa,
szanujc kad bez wyjtku istot yjc, chcia przy sposobnoci przemwi do dziewczynki
jak do kogo ju znajomego, po prostu po to, by poczua, e jest pod jego dachem mile
widziana.
Skierowaa na niego bystre spojrzenie i umiechna si szczodrze od ucha do ucha, co
wygldao, jakby jaki rowy owoc nagle pk w poprzek.
- Genowefa - odrzeka gosem solennym. - Genowefa ee... Lompke. Tak, Lompke. Przyjrzaa si dokadnie rozoystej twarzy pana Franciszka, wszystkim jej zacnym
zmarszczkom, szarym oczom i kosmatym brwiom, po czym oznajmia z najszczersz
sympati:
- Przyszam specjalnie na obiadek.
- Specjalnie, h? - pan Franciszek uszczypn dziewczynk w ucho i potarmosi za
grzywk. - Na obiadek, h - Geniusia? - nie wiadomo czemu rozemia si tubalnie, klepn
po kolanach i rozejrza si po zebranych przy stole czonkach rodziny, jakby szuka ich
aprobaty dla wspaniaego postpku niezwykej Genowefy.
- Tak. Ja chciaam tu by - cigna swe wyjanienia rozpromieniona dziewczynka. -
Widziaam przez okno, jak tu jest fajnie. Wszyscy siedz i jedz. I si miej. To przyszam.
Pan Lewandowski spojrza na ni z zastanowieniem i chrzkn. Pani Marta za
pochylia si ku maej, pytajc pgosem, gdzie s jej rodzice.
- Umarli - odpalia bezzwocznie dziewczynka. - Umarli na bronchit.
Pastwo Lewandowscy popatrzeli na siebie, poruszeni.
- A gdzie ty mieszkasz, Geniusia?
- Tu... tego, niedaleko - bkna dziewczynka. - W blokach. - Rozejrzaa si z
zachwytem po niskim, ciemnawym i biednym pokoju z dwojgiem okien, w ktrych wida
byo przemykajce po chodniku nogi - to w t, to w tamt stron. Ale nie syszao si tego
przez podwjne szyby - zwaszcza e wanie zamknito okno. Pokj by zaciszny i
przytulny, zagracony niezgrabnymi meblami z epoki, kiedy pani Marty jeszcze nie byo na
wiecie. Najokazalej prezentowa si kredens, zaopatrzony w drzwiczki i lustra oraz piknie
rnite szybki o tczowych krawdziach, nasuwajcy domysy najrniejszych smakoykw
ukrytych w jego ciemnym wntrzu.
Czyciutki obrus na stole by sztywny od krochmalu i pachnia elazkiem, a st
otaczay cikie krzesa o wysokich, twardych oparciach.
W pokoju panowao mie zagszczenie i Genowefa ze szczerym alem powiedziaa:
- O, u nas nie jest tak licznie - a potem rozejrzaa si po stole i zapytaa cakiem
szczerze: - A deser bdzie?
- Kompot - odpowiedziaa pani Marta. - Winiowy.
- Gruszkowy otwrz, mamusia, gruszkowy... - przymili si najmodszy z synw,
mniej wicej dwudziestoletni wsacz o kruczej czuprynie, rumiany i bkitnooki.
- Ty, Sawek, kompletnie smaku nie masz, gruszkowy przy winiowym moe si
schowa! - przekrzycza go arliwie starszy brat, m Mariolki, za pani Marta oznajmia, e
otworzy si jeden i drugi, eby dla wszystkich starczyo i eby wszyscy byli zadowoleni.
Jak powiedziaa, tak zrobia.
Obiad zakoczy si wspaniaym podwjnym akcentem i Genowefa Lompke,
objedzona zarwno kompotem gruszkowym, jak winiowym, poczua si wida w obowizku
odpaci gocinnemu domowi czym prawdziwie cennym.
- Powiem wierszyk! - oznajmia nagle, zdejmujc botki i wac na krzeso.
Odkaszlna leciutko, by skierowa na siebie uwag zebranych, zoya wiotkie rczki
wyuczonym ruchem, przybraa sztuczn mink i sztucznym blaszanym gosikiem
wyrecytowaa, patrzc gboko w oczy pana Lewandowskiego:
- Stary jeste, mier ci czeka. Garbarz po tw skr pole. Ju niedugo twego ycia.
- Nie. Na I.
- Inwalid? - podsuna niemiao synowa Mariolka, ktra dopiero teraz skoczya
je potn porcj klusek.
- Nie, no zaraz... - wytaa si Genowefa. - I... i... i...
- Inspektorem! - rzuci Sawek na chybi - trafi.
- Nie...
- Inkasentem!
- Nieee... podobnie, ale nie tak...
- Kasjerem!
- Nie... takie dugie sowo...
- Dajcie spokj - wmieszaa si pani Marta. - Geniusia, za ju z tego krzesa i w
buty. U nas nie musisz mwi adnych wierszykw.
- O, ju wiem! - powiedziaa z ulg Genowefa. - Intelektualist.
3.
Genowefa Lompke opucia dom Lewandowskich o pitej - i to tylko dlatego, e
wsacze si ruszyli. Po herbacie i placku drodowym z kruszonk wszyscy - z wyjtkiem
Sawka, ktry mieszka u rodzicw - poszli do siebie. Zrobio si pusto i Sawek
zaproponowa Genowefie, e j odprowadzi. - Bo ju ciemno - powiedzia. - Taka dua panna
nie powinna chodzi sama po ciemku.
Pan Franciszek pogaska Genowef po gowie i zachci j yczliwie, by przysza
jeszcze kiedy. - Taka jeste fest dziewuszka - doda serdecznie.
Zdziwi si i wzruszy, kiedy dziecko rzucio mu si gwatownie na szyj i mocno
ucaowao w oba policzki, najpierw jego, a potem Mart.
- Przyjd na pewno! - obiecao, wiszc dugo na szyi pani Lewandowskiej i z caej siy
ciskajc j chudymi ramionkami. - Na pewno! Na pewno! - oderwaa si niechtnie, po czym
szybko wzia za rk Sawka, ktry - ubrany ju do wyjcia - czeka koo drzwi. - Do
widzenia! - zawoaa wychodzc. - Do widzenia! Cze i czoem! - brzmiao to tak, jakby
egnaa si z Lewandowskimi na wieki.
Ogldaa si za siebie nawet wwczas, gdy drzwi zostay ostatecznie zamknite za jej
plecami.
- Gdzie mieszkasz? - spyta Sawek, zacigajc suwak kurtki i ujmujc znw rk
dziewczynki.
- Na... Na Norwida - odpowiedziaa.
WTOREK, 1 LUTEGO
1.
Byo jak na japoskim drzeworycie trjbarwnym: bia spadzisto Teatralki
przecinay pionowo czarne pnie kasztanw o powykrcanych dziwacznie gaziach; tkwiy na
nich ociale obe niegowe poduchy. Pod drzewami, osiade na listwach rowych awek,
cigny si rytmicznie piciolinie bieli. Powietrze byo ciemnoszare, pokropkowane duymi
patkami, ktre opaday tak wolno, e zdawao si, i wisz bez ruchu. W miar, jak Maciej
Ogorzaka pokonywa tras z supersamu, niegu byo coraz wicej i wicej, a ruch patkw
stawa si wyraniej dostrzegalny. Wkrtce cicha falujca zasona skrya miosiernie
panoram miasta, ogarnitego zamtem. Tramwaje oczywicie stay, bo szyny zawalone
gst, rozjechan kasz niegow, byy cakowicie nieprzejezdne. Tylko w samym
rdmieciu samochody kotoway si w korkach ulicznych, o czym wiadczya daleka
pltanina klaksonw. Tu wok panowaa gucha, tajemnicza cisza.
Maciek czu si niezwykle - troch jak we nie, a troch jak w kinie. Ludzie mijali si
powoli, pynnie, jak cienie zatarte przez drcy biay raster. Zagapiony, rozmarzony, szed
Maciek powoli, wymachiwa torb z ksikami i niemal wlk po niegu siatk pen
pieczywa i sera. Patki niegu zasypyway mu twarz, osiaday agodnie na policzkach,
brwiach i nawet rzsach.
Nagle w tym cichym, wirujcym niegu, w tej przytulnej szaroci, tu przed Makiem
zamajaczya wysmuka posta ludzka w dugim, wcitym kouszku. Maciek zatrzyma si,
posta ludzka te si zatrzymaa i podnisszy zanieone rzsy, ukazaa w ich biaej oprawie
chodne jak rdo, jasne oczy o przejrzystych tczwkach i tajemniczym wejrzeniu. Oczy te
lniy w twarzy zarowionej od mrozu, do nijakiej, prawd mwic, ale harmonijnej.
Natomiast pooone poniej usta byy cakowicie niezwyke. Mianowicie miay taki wyraz,
jakby ich wacicielka bezustannie gotowaa si do caowania.
W Maka jakby grom strzeli. O, nieba. To si musiao sta tego dziwnego dnia. Z
pewnoci byo to zapisane w ksidze jego losu.
Maciek sta w miejscu i patrza w przejrzyste oczy, a one sygnalizoway mu takie
mnstwo rnoci, e biedaczysko doznawa niemal zawrotu gowy. Po raz pierwszy bowiem
oczy dziewczce mwiy mu z tak bliska i tak bez ogrdek, e jest przystojny, wspaniay i
mski, i bardzo - bardzo interesujcy, i e kto wie... kto wie...
Mina go.
Maciek nie zamierza pozwoli, by cudowne zjawisko znikno z jego ycia tylko
kiedy cichy rzcy kaszelek, ktry rozbrzmiewa tu za jego plecami, kaza Makowi
odwrci si gwatownie.
Stao tam.
Patrzao na niego okrgymi czarnymi oczami i wydawao si zadowolone! Ale miao
te poczucie winy; kiedy tylko ich spojrzenia si zetkny, niesamowite dziecko, trzepic
rkami, powiedziao: - Yh! - hyy! - odskoczyo w bok i biegiem rzucio si przed siebie.
Znikno za gstniejc kurtyn niegu tak nagle, jak znika nocny koszmar albo zy duch.
2.
Maciek mieszka tylko z bratem.
Najpierw dojeda do swego liceum z odlegych o trzydzieci kilometrw Pobiedzisk.
Ale potem Piotr wpakowa si w kopoty, potem si zaama, potem zacz dziwacze - i
rodzina uznaa, e nie powinien mieszka sam. Na mocy decyzji rady familijnej (ojciec,
mama, dwie starsze siostry oraz ciotka Leokadia) Maciek zosta zameldowany u Piotra, w
jego malutkim pokoju z kuchni - w suterenie - wcinitym midzy mieszkanie
Lewandowskich a prywatny zakad szycia koder.
Dobrze mu si tu mieszkao.
Przede wszystkim, w mieszkaniu Piotra panowa duch swobody. Umeblowane bardzo
ascetycznie, tu i wdzie zastawione nie rozpakowanymi jeszcze od przeprowadzki
skrzynkami, kipiao ono mnstwem przedmiotw, gromadzonych od przypadku do przypadku
i osadzajcych si warstwami jak gleba. Obok pek z ksikami sta tu na przykad
akumulator samochodowy, podczony do prostownika na nieokrelony czas; pod cianami
pokrywao si pyem kilka opon, silnik do odzi, stara drewniana pieta, powikszalnik
fotograficzny Krokus, przykryty bardzo szarym workiem z folii, stosy gazet i czasopism
poukadanych wprost na pododze i zdekompletowany zestaw do majsterkowania. eby
przej od drzwi do tapczanu Piotra, naleao lawirowa midzy sprztem sportowym a
puszkami z farb emulsyjn zmagazynowan na wypadek remontu, przy czym zawsze istniaa
moliwo, e narty jednak si obsun i uderz nieostronego wdrowniczka po gowie.
Przy tapczanie Maka zamiast akcesoriw samochodowych znajdoway si czci i
opony od roweru, a zamiast powikszalnika - panoszy si na pododze adapter
stereofoniczny, jedyny przedmiot w tym pokoju odkurzany przez waciciela przynajmniej raz
dziennie. Pozostae przedmioty nie miay tyle szczcia. Porzdki odbyway si tu z rzadka,
tylko przy uroczystych okazjach. Dziki temu w mieszkaniu panowa szczeglny rodzaj
zasiedziaej przytulnoci - bowiem zgodnie z tendencjami mskiej psychiki, zaprowadzono tu
jednak swoisty ad, oparty na jakich nieokrelonych, lecz logicznych zasadach, gazety
poskadane byy rocznikami, ksiki stay w idealnym porzdku i zawsze wiadomo byo,
gdzie sign, eby wyj potrzebny tom, a wszystkie lune papiery, listy i zeszyty wtoczone
byy po prostu do szuflad, podobnie jak skarpetki, chustki i krawaty.
Maciek w kadym razie bardzo lubi swoje mieszkanie, skromne i ubogie, tak rne
od byszczcych wntrz, w jakich yli jego koledzy. Co wicej, koledzy te woleli
przychodzi do niego i zawsze, kiedy wynika problem - u kogo si uczy, wszyscy
opowiadali si za tym, eby pj do Maka. Twierdzili, e jest tu atmosfera.
Ogarniao to czowieka od samego progu - i teraz te Maciek poczu to znajome, mie
tchnienie domowego powietrza, kiedy tylko otworzy drzwi. Owion go spokj peen
bezpieczestwa. Zamkn za sob drzwi i zasun rygiel, a potem jeszcze dwukrotnie
przekrci klucz; zupenie jakby zawala wejcie do swej pieczary cikim gazem, ktrego
nikt obcy nie ruszy.
Piotra nie byo. Ju od paru dni odbywa swj zwyky objazd. Odkd straci posad w
Cegielskim, pracowa u znajomego prywaciarza w warsztacie galanterii metalowej. Kiepska
to bya praca dla dobrego inyniera - ale bya to jednak jaka praca. Szkoda tylko, e do
obowizkw Piotra naleay te podre: co pewien czas musia rozwozi furgonetk towar po
prywatnych sklepikach pamitkarskich caej Polski pnocnej.
Myl o bracie przemkna Makowi przez gow razem z konstatacj, e niepotrzebnie
kupi dwa bilety do Opery, i to na dzi, kiedy przecie powrotu Piotra nie naley si
spodziewa przed upywem trzech dni. Pokiwa gow i umiechn si na myl o tym
odruchu, ktry kaza mu zawsze kupowa wszystkiego po dwa. Pooy rowe wistki na
kuchennym stole, eby o tej sprawie nie zapomnie - i postawi imbryk na gazie.
Kuchnia bya maa i przyjemna, spinning wisia na kredensie obok dwch
podbierakw i siatki na ryby, a pudeko z haczykami, bystkami i muchami dekorowao st
jadalny. Maciek dokona powierzchownych porzdkw, kantem doni przesuwajc wszystko,
co leao na stole - w stron ciany. Nastpnie usmay sobie jajecznic i zjad j z chlebem
wprost z patelni. W czasie, gdy wieo zaparzona herbata dochodzia w czajniczku do stanu
doskonaoci, otworzy pustaw lodwk. Na peczce leaa tu cytryna, jedna z tych dwch,
ktre pani Lewandowska przyniosa w grudniu. Maciek mia wtedy angin, a Piotr gryp z
powikaniami i dobra ssiadka podzielia si z nimi drogocennym artykuem. Oszczdzali
wtedy z Piotrem, nie zjedli cytryn od razu i teraz wanie opacia si ta wstrzemiliwo:
mona byo sta sobie przy lodwce, trzyma w doni jedwabisty owoc, przymkn oczy i
wchania wo cytrynowej skrki, przywoujc w pamici wyraz pewnych oczu.
dziewczyna
nazywaa
si
Matylda
Stgiewka
bya
bardzo
e wmawianie sobie jakich gupstw byo praktyk dotychczas jej obc. W dodatku to dziwne,
mrowice uczucie w okolicach karku pojawio si znowu - zupenie, jakby kto idcy za ni w
to wanie miejsce wpija swj niechtny wzrok.
Postanowia, e nie bdzie wicej o tym myle, przypisaa dreszczyk w karku niskiej
temperaturze i zamieci,, po czym skrcia w ulic Stalingradzk i posza wzdu szarej bryy
operowego zaplecza w d ulicy. Mieszkaa za skwerkiem, w willi pooonej naprzeciw
tego gmaszyska Domu Studenckiego. eby dotrze na swoj, lew stron ulicy, musiaa
teraz pokona przejcie dla pieszych koo kocioa Dominikanw, a potem drugie, przy Parku
Moniuszki. wiata sygnalizacyjne byy zalepione niegiem, wic posza z tumem. Kiedy
przechodzia przez pierwsz jezdni, uczucie mrowienia w karku jeszcze si wzmogo. Na
drugim przejciu usyszaa za sob wyrane czapanie.
Maa, zanieona dziewczynka sza za ni krok w krok, powczc w niegowej kaszy
cienkimi nkami w botkach. Spod przysypanego niegiem beretu wida byo czerwone jak
jabka policzki, czerwon kuleczk nosa i szerokie usta, z ktrych wanie, w sposb nader
obraliwy, wysun si spory rowy jzor.
Matylda nie wzia tego do siebie.
Natomiast zastanowio j - ba, zaniepokoio - co innego: to dziecko miao postaw
oskarycielsk.
Ot, mao jest ludzi, na ktrych co takiego nie podziaa.
Kady chyba uczyni cho raz w yciu co, czego si wstydzi i z powodu czego miewa
wyrzuty sumienia. Oczywicie, wyrzuty te mog stanowi mczarni dla duszy lub te by
sabym zaledwie wierzbieniem na powierzchni pamici; zaley to od kalibru owego
uczynku, od tego - czy miao miejsce grube wistwo, czy te zaledwie potknicie
towarzyskie. Zaley take od kalibru, stylu i klasy czowieka. Jeden skrca si ze wstydu
przez dugie lata, bo zdarzyo mu si plotkowa o osobie, ktrej obecnoci nie by wiadomy.
Kto inny wszake skrzywdzi lub poniy bliniego, oszuka go, pobije lub zabije - i nie bdzie
mia z tego powodu adnych niepokojw, prcz moe jednego, czy si jednak na nim kto
kiedy nie zemci. Rnie bywa. Rnie. I oczywicie przykady mona by mnoy. Wniosek
z nich jednak zawsze ten sam: mao kto moe sobie powiedzie jestem w porzdku.
I oto, jeli ktrego dnia drepcze za czowiekiem maa posta dziecinna o
oskarycielskiej postawie i na dobitk z oskarycielsko wywalonym ozorem, czowiek
zmuszony jest do zastanowienia si nad przyczynami takiej demonstracji.
Pierwsze skojarzenie Matyldy byo takie oto: dziewczynka jest zapewne siostr
ktrego z chopcw i ma o co pretensje. Pewnie o te katusze, ktre chopak przeywa z
winy Matyldy.
Pierwsze skojarzenie nie bez powodu tak interesuje psychiatrw. Pierwsze skojarzenie
bowiem wypywa z podwiadomoci, a ta wiadomo co zawiera przede wszystkim: szczer
prawd o poczuciu winy. Prawdopodobnie mroczny obszar podwiadomoci w duszy
Matyldy zalegay stosami zamane i zdeptane serca licznych mokosw. Rozkochiwanie ich w
sobie bowiem, sycenie prnoci ich mkami, a nastpnie porzucanie monotematycznych
nieszcznikw byo ulubion rozrywk tej interesujcej osoby.
W dziecistwie Matylda bya zgoa nieinteresujcym, przejedzonym sodyczami
grubasem o apatycznej twarzyczce i tknitych prchnic zbach. Koledzy w szkole z
upodobaniem nkali j przezwiskami, wrd ktrych Szczerbol byo zdecydowanie
najelegantszym. Lata spdzone w uczelni stopnia podstawowego upyny Matyldzie na
bezsilnym kaniu w poduszk, wzgldnie w rkaw szkolnego fartucha. Teraz braa za to swj
odwet. Wypracowana jej aparycja i nienaganne odzienie, skpy umieszek i modulowany gos
oraz usta uoone w kuszcy dziobek czyniy - jak si przekonaa - piorunujce wraenie
nawet na niegdysiejszych przeladowcach. Matylda wykorzystywaa to z rozmachem i bez
wikszych skrupuw. Od czasu do czasu tylko trawi j lekki niepokj sumienia. Na przykad
wtedy, gdy odrzucony wielbiciel wpada w dwje z rozpaczy lub w ogle traci ch do ycia.
Jednake szybko uspokajaa si myl, e niewinne a mie flirty s rozrywk cakowicie
nieszkodliw w czasach, gdy wok panoszy si tyle za. Myl nie pozbawiona logiki,
zapewne. Tyle tylko, e uspokajanie sumienia przy pomocy porwna, choby skuteczne,
bywa zwodnicze (gdy prawd moe by tylko prawda, nic innego). Praktyka ta przypomina
okrywanie sonia koderk: prdzej czy pniej, mniej lub bardziej drastycznie, co jednak
spod niej wychynie.
Tymczasem na ulicy Stalingradzkiej rg Chopina wydarzenia toczyy si swoim
torem. Maa dziewczynka schowaa teraz swj oskarycielski jzyk, jak zwija si flag, i
maszerowaa za Matyld w nader ekscentryczny sposb: na kade trzy kroki, jakie czynia,
czwarty stawiany by w bok. Ogldajc si ukradkiem, Matylda zauwaya, e dziewczynka
pochonita jest bez reszty odliczaniem stpni i bardzo skupiona na tym, by si nie pomyli.
Teraz byoby do atwo zgubi si i znikn.
Matylda podbiega kawaek i przenikna w tum koo przystanku autobusowego.
Udao si. Wanie nadjecha pospieszny i poirytowana tuszcza wpychaa si do wozu
jednymi drzwiami, a wypychaa drugimi, powodujc due zgszczenie i chaos na chodniku,
Nie zwlekajc, Matylda otworzya swoj furtk i przez biay, cichy ogrd dobrna do
schodkw oszklonego ganku.
4.
Mieszkanie Matyldy byo obrazem luksusu w dobrym stylu, o ile w dzisiejszych
czasach pojcia te nie s zasadniczo przeciwstawne. Dochody pana Stgiewki, ktry
przebywa od duszego czasu na kontrakcie Polservice'u w Libii, oraz wyszukany gust pani
Stgiewkowej, ktra bya kobiet eleganck - o ile w dzisiejszych czasach dwa ostatnie sowa
nie zawieraj sprzecznoci same w sobie - day uderzajcy efekt. Linie, kolory i faktury byy
tu skomponowane w przemylan cao, a najdrobniejszy nawet przedmiot posiada swoje
miejsce i w ogle nie wolno byo go ruszy. Koleanki Matyldy lubiy tu przychodzi.
Twierdziy, e w mieszkaniu tym jest atmosfera.
Obiad, przyrzdzony przez gosposi, czeka na piecyku w kuchni (bkitne kafelki,
szafki z jasnej sosny), w duym rondlu. Obok rondla staa kartka od mamy z napisem: Nie
kupuj biletw na dzi, okazao si, e mam dyur. Wobec tego Matylda podpalia gaz pod
rondlem (cielcina w sosie szczypiorkowym) i czekajc, a si obiad zagrzeje, signa po
suchawk telefonu, ktry dla wygody zamontowano i w kuchni.
Nakrcia numer szpitalnej centrali.
- Stomatologi poprosz - powiedziaa. - Doktor Stgiewkow - pomieszaa yk w
rondlu i spojrzaa w okno.
Za siatkow firank wali gsty nieg.
W suchawce odezwa si gos mamy, wic Matylda wyjania jej, e niestety kupia
ju bilety na dzi wieczr i e wobec tego pjdzie z jak koleank lub z chopakiem, ktry
bdzie mia akurat czas. Poegnaa mam chodno i uprzejmie, naoya sobie na talerz
cielciny i ryu, po czym usiada przy sosnowym stole pod oknem.
Na dworze trwaa niesamowita zamie, powietrze byo tak wypenione mkncymi
tumanami niegu, e zrobio si niemal ciemno. W brunatnej powiacie ukazao si jednak
co, co sprawio, e Matyldzie szczypiorek stan w przeyku. Kto by w ogrodzie. Kto
zaglda do wntrza kuchni. Kto przytyka twarz do szyby, rozpaszczajc nos, kto usiowa
przenikn wzrokiem szko i firank.
A kiedy nie osign podanych rezultatw, odszed od okna i zadzwoni do drzwi.
5.
Dzwonek by dugi, ostry i przeraliwy.
Matylda przekna nieco ryu, wstaa bez popiechu i posza spokojnie otwiera.
Miaa ju pewien pogld na to, kogo ujrzy na ganku.
Dzwonek terkota natarczywie, powtarzajc sygna w tym samym rytmie co par
sekund. Matylda odemkna gwne drzwi i ujrzaa t wanie osob, ktrej si spodziewaa:
dziecin z jzorem. Co prawda jzor by teraz schowany, a dziecina jak odmieniona przyjemna i zachcajca - ale pomyli j z kim innym byo rzecz niemoliw.
Wiatr wcisn przez uchylone drzwi kilka garci niegu.
- No? - spytaa Matylda krtko, odsuna si z przejcia i wpucia ma do rodka,
szybko domykajc za ni drzwi. - Czego chcesz?
Jej gos, bynajmniej teraz nie zamszowy i nie modulowany, brzmia ostro i niemio;
Matylda nie widziaa jednak powodu, by si wysila na modulowanie dla istoty tak mizernej.
- Przyszam jednak - wyjaniajcym tonem przemwia maa pokraka, zakaszlaa,
pocigna nosem i zacza odpina guziki kouszka.
Matylda nie miaa pojcia, co by tu odpowiedzie. W milczeniu patrzaa, jak
dziewczynka zdejmuje kouch, strzepuje go energicznie i wiesza na koeczku przeznaczonym
na torby i parasole, w dolnej czci ozdobnej drewnianej garderoby.
- A... po co przysza? - spytaa wreszcie akurat w chwili, gdy may go zdj berecik
i wali nim dziarsko o rozpostart do, znaczc cian ladami mokrych bryzgw.
- Na obiadek - wyjania dziewczynka - wpadam tu dzi, bo miaam po drodze. - To
mwic, powiesia beret obok kouszka i wytara rce w rajstopy, wyranie odruchowym
gestem. Na tych rajstopkach w okolicy kolan widniay ju lady po kilku innych takich
odruchach; najlepiej byy widoczne te po demie z czarnej porzeczki - Chciaam pj do
pastwa Lewandowskich, ale okropnie sypie. Zjem dzisiaj tu.
- Dlaczego niby miaaby zje tu? - gos Matyldy zgrzytn.
- A dlaczego nie? - spytaa dziewczynka z lekkim zdziwieniem.
- Przecie ja ci nie znam - powiedziaa oschle Matylda. - Nawet nie wiem, jak si
nazywasz.
- Trombke si nazywam. Trombke - wpada jej w sowo dziewczynka. - Trombke
Genowefa.
- To jeszcze mao - rzucia z irytacj Matylda. - Skd ja mam wiedzie, czy ty mnie
nie nabierasz?
- Nie nabieram! Naprawd jestem godna! - zapewnia j Genowefa. - A zreszt,
jakbym nabieraa, to co? Nie masz obiadu? Nie szkodzi, zjem sobie chlebka.
Matylda milczaa niezachcajco, patrzc w bok.
- To mam sobie i, tak? - zrozumiaa dziewczynka z przykroci i podniosa pene
alu czarne oczy.
Zaprzeczenia nie byo, wic niechtnie signa po swj kouszek.
te przywdziae garniturek i krawacik. - Nie patrzc, Maciek poczu na sobie ciepo jej
spojrzenia. - Wygldasz jak dyrektor zjednoczenia drobiarskiego - powiedziaa, a w jej gosie
zabrzmiaa czuo.
Prychna miechem, pocigna Maka za rkaw granatowego ubrania i powloka go,
obraonego nieco, w stron drzwi wiodcych na widowni.
7.
Opera Poznaska jest bardzo adnym budynkiem o szlachetnych proporcjach i takich
tradycjach. Wystrj widowni te ma bardzo adny - jeli kto lubi czerwony plusz i zocenia.
Kolosalnych rozmiarw krysztaowy yrandol (tysice i tysice krysztaowych ezek i
krysztaowych kuleczek na kolistym metalowym szkielecie) wisi nad gowami melomanw,
rozpraszajc ich uwag i powodujc nieodmiennie na kadym spektaklu fal cichych
rozwaa na temat trwaoci zamocowania w suficie.
Pierwszy rzd, porodku ktrego mieli miejsca Kreska i Maciek, by jeszcze pusty.
Sala zapeniaa si powoli, a Maciek siedzia jak na szpileczkach, wierci si w swoim fotelu,
podskakiwa i przemieszcza, zajty zgadywaniem, z ktrej te strony nadejdzie cytrynowa
dziewczyna. Chcia j widzie od pierwszej chwili. Chcia zobaczy, z kim przyjdzie.
Oczywicie, z jakim wspaniaym facetem w smokingu. Taka dziewczyna na pewno nie
wychodzi wieczorem z kuzynk. Ciekaw by tego faceta. Ciekaw by, jak ona na tamtego
bdzie patrzya. Czy wejd trzymajc si za rce, czy objci, czy moe - osobni i oficjalni?
Gubic si w rozwaaniach i domysach, biedny Maciek przeywa istne mki
oczekiwania. Nie suchajc, potakiwa Kresce, ktra - oywiona - gadaa i gadaa,
komunikowaa mu, e we Wrocawiu, skd pochodzi, nie ma takiej rozkosznej Opery i e
ona, Kreska, w ogle szalenie lubi starowieckie wntrza, rozgldaa si po sali, pokazywaa
mu yrandol pod sufitem i partytur rozoon tu przed nimi, nieco w dole (gdy od kanau
dla orkiestry dzielio ich tylko wskie przejcie przy balustradzie), i pikn pani w loy, i
znajomego hydraulika w trzecim rzdzie.
Ju zgromadzili si muzycy, ju zapalili lampki przy pulpitach, Ju poczli stroi
instrumenty, napeniajc ca sal czarodziejsk atmosfer oczekiwania na cud - ju
rozmowy, miechy i kasania zaczynay dogasa i cich z wolna szelest papierkw na
widowni - a dwa krzesa na skraju pierwszego rzdu pozostaway wci puste.
Kreska umilka wreszcie, zerkajc niepewnie na swojego ssiada, on za, bez ruchu
wpatrzony w drzwi boczne, nie dbajc o to, e boli go wykrcona szyja, skupiony by cay w
tym jedynym punkcie wiata.
Zgas gigantyczny yrandol, pogasy kinkiety midzy loami, cisza ogarna sal i
wyranie sycha byo, jak bileterki zamykaj wszystkie drzwi.
Maciek oklap i zwiesi gow.
Powitany burz oklaskw pojawi si sawny dyrygent, olepiajco ysn taw kul
ysiny w smudze wiata rzucanej przez reflektor punktowy - skoni si i zwrci ku
orkiestrze.
Postuka batut w pulpit. Podnis praw rk.
A wic - to koniec. Nie przyjdzie.
Na przekr jednak tej myli Maka drzwi boczne otworzyy si z rozmachem, da si
sysze protestujcy szept bileterki i oczy najbliej siedzcych zwrciy si w stron dwch
osb, ktre po omacku, w pmroku, przedzieray si na swoje miejsce. Maciek nawet nie
musia patrze w tym kierunku, by widzie, e - jednak przysza!
Przymkn oczy. Poprzez pierwsze takty uwertury przedar si z lewej strony jaki
kaszel, jakie sapanie, skrzypnicie odchylanego fotela.
Spojrza ostronie w lewo.
W pmroku, za nieruchomymi profilami ssiadw, dostrzeg tylko zociste menie jej
wosw i jedno migdaowe oko, lnice w wietle rzucanym przez lampki orkiestrowe.
Jeszcze ostatni szelest - i dziewczyna odchylia si na oparcie, znikajc mu z pola widzenia.
Maciek take zagbi si w swj fotel, odetchn gboko i na moment przymkn
oczy. Odpoczywa po wysiku oczekiwania.
Westchn znw i popatrza w prawo, na czysty profil Kreski. Natychmiast, jakby
wyczua jego spojrzenie, odwrcia gow i popatrzaa na niego wielkimi, powanymi
oczami.
Skin jej gow pobaliwie, a ona odpowiedziaa mu ostronym umiechem.
8.
Podczas antraktu Kreska nie chciaa opuci widowni.
- Posiedmy tutaj - namawiaa Maka. - Pogadamy troch, tu jest mio i pusto, a na
korytarzu tum. Poza tym, ten yrandol jest fascynujcy.
- Chodmy, no, chodmy, prosz ci - nalega Maciek, przestpujc w miejscu.
Mgby zabi Kresk za ten jej tpy upr. Trawio go pragnienie pogoni. Chcia
dotrze w poblie cytrynowej dziewczyny i skontrolowa, kto jej towarzyszy. Nie zdoa tego
stwierdzi po pierwszym akcie, kiedy opada kurtyna i zabysy wiata, poniewa zarwno
dziewczyna, jak i osoba jej towarzyszca, natychmiast si podniosy. Zasonite przez
najbliszych wychodzcych rwnie ssiadw, pognay chyba do bufetu, gdzie, jak szeptano
wrd publiki, bya do nabycia czekolada bez kartek.
- Ale ja nie chc czekolady - upieraa si Kreska, gucha na Makowe bagania. Chrzani ich czekolad, pluj na te ich ochapy, zreszt to na pewno jest wciekle drogie.
- Dobra. To id sam - zdecydowa si wreszcie Maciek.
- Dentelmen! - obrazia go rozzoszczona Kreska.
- Podobno s i dropsy - beznamitnie rzek on, kierujc si ku wyjciu. - Kupi ci.
- Chrzani ich dropsy! - wybuchna Kreska i okoo siedmiu sekund posiedziaa w
zbuntowanej pozie, z wysunitym podbrdkiem i zacinitymi piciami. Potem nie
wytrzymaa. Dogonia Maka w zaomku westybulu, przebijajc si przez kulturalne
gromadki spacerujcych melomanw, ktrzy zapewne rwnie chrzanili te ochapy.
Pojawia si u boku Maka bez sowa. Bez sowa kroczya przy nim po czerwonym
chodniku, milczaa i z rzadka tylko zerkaa w ktre z licznych ciennych zwierciade. W
swojej szmaragdowej kreacji podobaa si nawet sama sobie. I ju nie aowaa, e w
przypywie niezrozumiaej fantazji odcia ca gr tej kiecki przed farbowaniem, cho
momentami, nie da si ukry, chodek przelatywa jej przez goe ramiona i plecy.
Niestety, Maciek nawet na ni nie patrza. Sprawdza kady metr kwadratowy
zatoczonego westybulu, ktry pkolicie obiega parter widowni - i dopiero kiedy uzyska
pewno, e nie ma tu tej, ktrej szuka - pobieg w stron schodw wiodcych do bufetu na
pitrze.
Bufet mieci si w lustrzanej salce pseudorokokowej, penej krysztaowych poyskw
i zwierciadlanych lnie. Ledwie Maciek i Kreska tam wpadli, czekolada si skoczya.
Tumek wycieka przez drzwi, lecz Ona staa dokadniusieko na wprost wejcia, jakby przez
cay czas wiedziaa, e Maciek lada chwila tam wleci.
Ubrana w pikn sukni z mikkiego szarego jedwabiu, ozdobiona dyskretn biuteri
ze srebra, uczesana w grecki bladozoty kok, staa sobie wspierajc wsk do o biodro, a jej
oczy zalniy na widok Maka jak dwie niklowane bystki do poowu szczupakw.
Maciek Ogorzaka stan jak wryty, gwnie dlatego, e nagle dostrzeg, gdzie
spoczywa druga do wytwornej istoty: oto na ramieniu tego maego okropiestwa odzianego
w boty, golfik i poplamione te rajstopki; tego ze wszech miar przeraliwego stworzenia,
ktre wanie rozmalio si w szczerbatym umiechu powitalnym i wychrypiao, podajc
przybyym lodowat rczk:
- Dobry wieczr! Cze i czoem! - po czym pytajco spojrzao na sw towarzyszk,
jakby sprawdzajc, czy zadanie zostao dobrze wykonane.
- Skd, to jest Kreska - rzuci Maciek. Zabrzmiao to tak, jakby powiedzia - tylko
Kreska.
- Kreska? - umiechna si uprzejmie Matylda.
- Eee... tak. Przepraszam, Kreska, zapomniaem nagle, jak ty masz na imi - stwierdzi
ze zdziwieniem Maciek.
Kreska milczaa przez chwil.
- Janina - odrzeka wreszcie, a gos jej tchn niezmconym spokojem. - Janina
Krechowicz.
Patrzcie pastwo, nie wiedziaem - wyrazia mina Maka.
- A ja jestem Genowefa Bombke! - zawrzanito gdzie od podogi. Niesamowite
dziecko rozcigao tam wanie swe czonki w regularnym szpagacie, na swj sposb i w
miar swych umiejtnoci starajc si awansowa na dusz towarzystwa.
Wobec tego i Maciek si przedstawi, a to spowodowao, e doczeka si wreszcie, i z
wasnych ust cytrynowej dziewczyny usysza jej imi, ktre wnikno mu w uszy jak
muzyka:
- Matylda... Matylda!
Ugodzony zachwytem, Maciek dozna natychmiastowego skojarzenia literackiego i
wybekota:
- Matylda... de La Mole...
- Skd - spojrzaa ona ze zdziwieniem. - Stgiewka.
- Prosz? - stropi si Maciek, podczas gdy Kreska omal nie pka, tumic nagy atak
miechu. - Nie, nie... ja... Stendhal...
- Stgiewka - powtrzya Matylda z naciskiem. Przenikliwy pierwszy dzwonek
rozbrzmia tu nad ich gowami i kaza Makowi zamkn rozdziawione usta. Zreszt,
zamknby je i tak. A co, czy kady musi czytywa Stendhala? Sam zawini, po co
wyskakiwa ze swoimi snobistycznymi skojarzeniami. Pikne dziewczta maj zupenie
naturalne prawo do lekcewaenia arcydzie wiatowej prozy, poniewa same s ywymi
arcydzieami Stwrcy i jako takie powinny tylko i po prostu - by, kwitn, ozdabia wiat i
gasi swym urokiem wszelkie ksikowe ramoty.
Kreska najwyraniej omiela si kpi w duchu z Matyldy. Obrzydliwie rozbawiony
umieszek dry w kciku jej ust. Maciek zirytowa si - oczywicie na Kresk.
- Janina to rzeczywicie jak siostra - pospieszy nagle z zapewnieniem, bo przeszya
go obawa, by Matylda nie pomylaa sobie aby czego niewaciwego. - Znamy si jak te...
jak yse konie, prawda, Kreska?
- Mrugn do mnie, mrugn do mnie, widziaa? - szeptaa, dyszc z podniecenia. Och, jaki on pikny, jak ma ys gwk. Jak robak.
Punktwka zgasa i dyrygent wzi si za swoj robot; macha i macha rkami,
muzycy grali posusznie, kurtyna posza w gr i ukazaa wntrze Strasznego Dworu, tumek
niemiosiernie wymalowanych dzieweczek nad haftem, potem Miecznika - Genowefa
jednake nie widziaa nic, poza jednym wycznie: poza wspania ysin pana dyrygenta,
ktra dokadnie na wprost niej, za balustrad, odstawiaa swj wasny, kuszcy taniec. Po
kilkunastu minutach podliwej obserwacji Genowefa wiedziaa ju, e co nieuniknione, sta
si musi.
Pki co, zostawiaa sobie to zadanie na potem, jak wytrawny smakosz dozujcy
rozkosze stou, by przedwczenie nie dozna przesytu. Nie ustawaa za to w cigym
przemieszczaniu si z fotela do obcignitej pluszem balustrady i odwrotnie, zanoszc si
przy tym rozdzierajcym kaszlem. Psykania i wzrokowe gromy ze strony ssiadw nie
wywieray przy tym na ni najmniejszego wpywu.
Kreska natomiast siedziaa bez ruchu i jakby nie widziaa, co si dzieje na scenie i
obok niej. ciskajc mocno donie, patrzaa nieruchomo przed siebie, a jej wzrok nie wyraa
absolutnie nic.
Duo za to mylaa.
A raczej moe nie myli to byy, tylko szereg niezbornych obrazw, w ktrych Maciek
by osob pierwszoplanow. Przypominao si jej na przykad, e ujrzaa Maka pierwszego
wrzenia ubiegego roku, kiedy to wystraszona i zgnbiona posza do swojej nowej szkoy.
Spnia si, dugo si bkaa po ponurych korytarzach, i to wanie Maciek natkn si na
ni i troskliwie doprowadzi pod drzwi klasy. Ju to tylko wystarczyoby, eby Kreska
pokochaa go od pierwszej chwili, nie musiaby nawet mie tych oczu jak kasztany i tego
zniewalajcego umiechu... A potem si okazao, e mieszkaj w ssiednich domach. A
jeszcze potem si okazao, e Kreska nie radzi sobie w szkole, a jeszcze potem - e Maciek
jest genialny i wszystko umie, a matematyk zwaszcza, i e do tego jest koleeski i chtnie
Kresce pomoe, i e Kreska ma wpada do niego, ile razy ma kopoty... Wcale jeszcze wtedy
nie wiedziaam, e jestem w nim zakochana - pomylaa Kreska ze zdziwieniem. - Tylko po
prostu nie mogam przey nawet kilku dni bez niego.
Jednake wszystko od pocztku poszo w z stron. Na widok Maka Kresce mdlao
serce i oczy zachodziy zami wzruszenia. eby nic nie pokaza po sobie, w obronnym
odruchu stawaa si szorstka i rzeczowa, chocia sama wietnie wiedziaa, jak go to drani i
zoci.
NIEDZIELE, 13 LUTEGO
1.
- Dzie dobry - powiedziaa Genowefa, zdejmujc wreszcie palec z dzwonka. Przyszam na obiadek.
Siwa, szczupa pani, ktra na dugotrwae dzwonienie otworzya wreszcie drzwi, przez
chwil wygldaa, jakby musiaa si przyzwyczai do widoku Genowefy.
- Przyszam na obiadek - powtrzya Genowefa niepewnie. Siwa pani umiechna si
do niej.
- Dobrze trafia. Dzi pierogi.
- Z czym? - poinformowaa si Genowefa.
- Z misem!
- A - to lubi.
- A - to mnie cieszy. - Siwa pani miaa oczy bkitne, troch wesoe, a troch smutne.
Ale umiechaa si wci i w najmniejszym stopniu nie przejawiaa zaskoczenia z powodu
planw konsumpcyjnych Genowefy. Wprawio to dziewczynk w szampaski humor.
- Znam mnstwo dowcipw - zareklamowaa si, wkraczajc z rozmachem do
przedpokoju i zdejmujc kouszek. Od ciepego powietrza rozkaszlaa si jak zwykle i dugo
potem zipaa, eby zapa oddech.
- Zapalenie oskrzeli - stwierdzia ze znawstwem siwa pani. - Syropek jaki pijesz?
- Cigle zapominam, cholera - wyznaa Genowefa. - A zupa jaka?
- Ros.
- Ojejku. Wszyscy jedz ros. - Genowefa wytara nos rkawem, bo chusteczki jako
nie moga znale w adnym zakamarku swych rajtuzw. Potem wesza za pani do duej i
jasnej kuchni. Tu rzucio si jej w oczy, e dwa wielkie okna zawieraj dwa pikne widoki na
ulic Roosevelta i na daleki, bkitny i zanieony park wok Opery.
Spodobao jej si.
W ogle, z punktu poczua si dobrze i swojsko w tym mieszkaniu. Pachniao tu
smacznie i ciepo, na co od razu zwrcia uwag, zapachy bowiem byy jej ulubion stron
rzeczywistoci. Podobnie jak smaki.
Porodku tej miej, obszernej i wysokiej kuchni sta potny stary st na grubych
toczonych nogach. Przy stole za siedziay cztery dziewczyny. Trzy z nich byy rude, a jedna
miaa wosy koloru somy, ostrzyone jak u chopaka. Spord tamtych trzech najbardziej
ruda bya panna Ida, na widok ktrej Genowefa zareagowaa radosnym oywieniem. Do tej
przecie Idy przybya wanie z wizyt przyjani. Lecz niestety panna Ida czytaa przy
jedzeniu i wcale nie spojrzaa na dziewczynk. Ta najstarsza dziewczyna - a waciwie pani ta ze somianymi wosami, w jednej rce trzymaa yk, a drug kiwaa wzek ze picym
dzieckiem. Spojrzaa na Genowef mile i pucia do niej perskie oko.
Genowefa uznaa, e lubi t przyjemn osob i przeniosa wzrok na dwie dziewczynki,
siedzce po jednej stronie stou, pod cian. Jedna z nich bya gruba, a druga chuda. Byy o
par lat starsze od Genowefy, co j odrobin oniemielio.
- Idu, dostaw jeszcze jedno nakrycie - polecia siwa pani i podesza do piecyka,
osnutego smakowitymi kbami pachncej pary.
Panna Ida podniosa gow znad ksiki i spojrzaa na Genowef. Chyba j poznaa,
ale nie powiedziaa na ten temat ani sowa. I nawet si do Genowefy nie umiechna.
Wytrzeszczya tylko oczy i zrobia si okropnie czerwona na twarzy.
- Cze i czoem! - przywitaa j wic Genowefa. - To ja. Pamitasz mnie? To z tob
rozmawialimy wtedy w bramie, ja i...
- Tak!!! - przerwaa jej Ida z dziwaczn gwatownoci i podniosa si raptownie zza
stou. - Tak, tak, oczywicie, ja te pamitam! - stojc przy kredensie, za plecami sistr,
przewrcia oczami i, rozcigajc usta, powiedziaa co bezgonie do Genowefy.
- Prosz? - spytaa Genowefa. Nie bardzo rozumiaa, o co chodzi rudej, z drugiej
jednake strony nie lubia, kiedy jej kto przerywa. - Mwi, e to z tob rozmawialimy
wtedy w bramie, ja i...
- Oczy!... Wicie!... - wrzasna Ida, apic dech. - Oczywicie! - zrobia do Genowefy
potworn min, wyszczerzya zby, po czym nagle dodaa sztucznie sodkim gosem: - A oto i
twoje nakrycie, maleka.
- O, dzikuj. Ale tu przecie jest wolne nakrycie - zauwaya Genowefa, siadajc
przy stole.
- Nie rusz!!! - krzykny nagle i jednoczenie dwie dziewczynki. Zerway si ze
swoich miejsc i obie - gruba i chuda - stay gronie nad zdezorientowan Genowef.
Moda pani z wzkiem podniosa oczy.
- Natalia, Patrycja, prosz siada - powiedziaa strofujco.
- Ale, Gabusiu... Ale przecie... nie mona!
- Tak - zgodzia si pani nazwana Gabusi i spojrzaa na Genowef zamylonymi
oczami. - Ale ona przecie o tym nie wie. To miejsce musi by wolne, wiesz? - wyjania
miym gosem. - Czekamy na kogo.
- Aha, on zaraz przyjdzie, tak? - domylnie spytaa Genowefa. Lubia zadawa
wiesz, na kocu wiata, bo tam mona zarobi dolary na samochd. A tu nie mona.
- Nic nie rozumiem - owiadczya Genowefa po raz drugi.
- Nie szkodzi - fukna Gabriela. - Ja i tak nie do ciebie mwi.
Ale Genowefa nie daa si zrazi, bo lubia by dogbnie poinformowana.
- To na niego czeka ten talerz? - pytaa wytrwale. Znw cisza.
- O, nie - powiedziaa zajadle pani Gabrysia. - Nie na niego. Janusz Pyziak zreszt i
tak tu nie wrci.
Siwa pani usadzia dziecko na swoich kolanach i spojrzaa na Genowef bkitnymi
oczami, ktre teraz byy cakiem smutne.
- Talerz czeka na mojego ma - wyjania rwnym gosem. - Na ojca tych tu czterech
panien.
- On te jest na kocu wiata? - spytaa Genowefa z waciwym sobie taktem.
- A, nie. Nie. On jest w Polsce. Jak zawsze - odpara siwa pani tak cicho, e ledwie j
byo sycha.
- To kiedy on przyjdzie na obiad?! - chciaa wiedzie zniecierpliwiona Genowefa.
Ale odpowiedzi znw nie otrzymaa. Siwa pani szybko wstaa od stou i zawoaa
ranym gosem:
No, kto zjad ros, niech si bierze za pierogi!
Nic a nic nie rozumiem - powtrzya pgosem Genowefa i dla popiechu dokoczya
ros pijc wprost z przechylonego talerza.
2.
Lekarze twierdz podobno, e stan ducha zwany zakochaniem przypomina pewne
formy obdu. Jeeli tak im si kojarzy stan zakochania z wzajemnoci, to c powiedzieliby
o mioci nieszczliwej, zawiedzionej i odepchnitej, pozbawionej nawet ociupinki nadziei?
Nic czowieka nie cieszy. Nic. Kada myl, od czego by nie wysza, maniacko
nawrci musi do tego samego wci obiektu i tematu. Tragiczna, doprawdy, mania.
Czowiek ni owadnity godzien jest naprawd gbokiego wspczucia, tym gbszego, im
mniej ma szans na uzyskanie jedynego potrzebnego mu lekarstwa, to jest - wzajemnoci.
Idzie si, na przykad, ulic i nagle gest przypadkowego przechodnia albo brzmienie
czyjego gosu nawodz na pami - jakeby inaczej - t jedn, jedyn osob - i naprawd
mona by umrze z tsknoty wprost na zakurzonym chodniku.
Albo siedzi si w klasie i niespodziewanie na cyfry w zeszycie nakada si - jak ywy
- obraz czyjej rki z dugopisem, pochylonej gowy, cienia pod rzsami... syszy si ten
zawsze, na przekr wszystkim dramatycznym wydarzeniom, jakich nie szczdziy jej ostatnie
lata. Kresk tak zastanowio to dziwne a rzadkie zjawisko, e nie powiedziaa nawet dzie
dobry, tylko, wchodzc do przedpokoju, wypalia z miejsca:
- Jak ty to robisz, e nie jeste smutna?
- Opowiadam sobie dowcipy - odrzeka Gabrysia, prychna miechem i dodaa: Wa, Janeczka. Dawno ci tu nie byo.
okciem zatrzasna drzwi, wymierzya Kresce przyjacielskiego kuksaca i powioda
j do duego, zagraconego, nieporzdnego i uroczego pokoju o zielonych cianach. Pord
najprzerniejszych, nienowych i niepiknych sprztw na honorowym miejscu Pysznio si
tu nowiutkie, biao lakierowane eczko z kolorow pociel i ca fur zabawek. Przy stole,
jak zawsze zarzuconym ksikami i czasopismami, stao wysokie krzeseko, do ktrego to
mebla Gabrysia wanie wsadzia Pyzuni, by podj przerwan czynno wpychania w ni
kaszki na mleku.
- Pyzo - powiedziaa czule. - Jedz kaszk, bo nie uroniesz ani centymetra!
- Nie cie! - owiadczya radonie Pyza, dziecko dziedziczce wida po swojej matce
nie tylko pogod ducha, ale i niezomny charakter.
- Jak si czuje profesor? - spytaa Gabrysia, zapominajc na chwil o kaszce.
Kreska westchna, jak zwykle ostatnio, kiedy mylaa o dziadku.
- Smutny i milczcy - powiedziaa. - No i z sercem wci niedobrze.
Gabrysia milczc patrzaa w yeczk.
- Bardzo go lubi - szepna.
- A on ciebie.
- By najlepszym nauczycielem i wychowawc, jakiego widzia wiat - wojowniczo
owiadczya Gabrysia. - To nie do pojcia, e on wanie nie moe ju uczy.
Kreska umiechna si smtnie i pokiwaa gow.
- Dlaczego nie chce widzie nikogo z nas, nikogo z dawnych uczniw?
- Chce. Tylko...
- Nie, nie chce, Janeczko. Nie chce. Cesi prawie wyrzuci za drzwi, Pawekowi
powiedzia, eby nikt do niego nie przychodzi... Nie chce nas...
- Chce. Jestem pewna. On... ja myl, e nigdy jeszcze tak was wszystkich nie
potrzebowa.
- To co, przyj? Ja te chciaabym go zobaczy. Nie widziaam go od wrzenia.
- No jasne, e przyjd. Jeste taka wesoa i pogodna. Powinna przyj wanie teraz. Kreska spojrzaa z wahaniem na Gabriel i niemiao powiedziaa: - Wanie o to chciaam
ci zapyta, odkd weszam. Ty sobie daa rad ze wszystkim. adne nieszczcie ci nie
zamie. Jeste wci radosna, a jak to si robi? Jak mona by radosnym na tym strasznym
wiecie?
- Nie mona, a trzeba - mrukna Gabrysia, ocierajc brdk dziecku. - Ciapku
jeden, Pyzo okropna, na dzi ci daruj, bo ta kasza ju jak ld. Ty wiesz, Kreska, co to za
bystra osoba? Kaszy nie tknie, ale zobaczysz, co si bdzie dziao, jak jej dam parwk!
- Palwk! - oywio si dziecko w sposb widoczny.
- O, wanie - Gabrysia odsuna przemyln konstrukcj z ksiek, za ktr schowany
by pmisek z pokrywk. Wyja spod niej cienk kiebask i podaa dziecku, ktre rzucio
si z entuzjazmem na jado. - Widziaa? Skd ja mam bra tyle parwek? - spytaa
retorycznie Gabrysia. - Wracajc do tamtej sprawy - powiedziaa, odchylajc si w krzele i
kierujc na Kresk ywe spojrzenie. - Nikomu nic nie przyjdzie z tego, e ja si rozklej.
Pamitasz, co twj dziadek mawia? e umiech bywa aktem mstwa, e smutek to sabo i
postawa zbyt wygodna. By radosnym i dobrym, kiedy wiat jest smutny i zy, to mi dopiero
odwaga.
- Ja nie myl, Gabrysiu, e wiat jest zy. Myl, e jest pikny. Tylko czasy, w
ktrych yjemy, s straszne.
Gabriela spojrzaa uwanie na Kresk ciepymi, mdrymi oczami. Potem wlepia jej
kuksaca i powiedziaa:
- Ciel jeste. A czy kiedykolwiek byy inne czasy? Co te ty bredzisz, Janka, wiat
zawsze by taki sam - peen mioci i nienawici zarazem, dobra i za, kamstwa i prawdy. To
e nas przypadkiem zo dotyka, nie znaczy wcale, e jestemy szczeglnie pokrzywdzeni.
Trzeba to przyj jak jeszcze jedn prb, ktr nam los zada - i spokojnie robi swoje.
- Co niby? - spytaa z rezygnacj Kreska. - Co w ogle mona robi w takich
beznadziejnych czasach, z tak niepewn przyszoci w perspektywie?
- Boe, no to samo, co w kadych innych: myle. Wybiera. Walczy. Doskonali
si. Kocha...
Kresce rumieniec wypyn na twarz i czoo. Zacia usta i odwrcia si z desperacj.
- Ooo... - zrozumiaa Gabriela. - No, nie mw. Kopoty sercowe?
Kreska milczaa jak purpurowy gaz.
- Patrzcie, pastwo, a ja mylaam, e ona ma powane problemy! - zawoaa
dziarskim gosem Gabriela. - No nie, tym to si w ogle nie przejmuj! Popatrz na mnie, m
mi uciek na antypody, Pyzunia nawet go nie obchodzi... - tu jednake gos Gabrysi wyranie
si zaama. - A ja si przecie trzy - trzy - mam, prawda?...
dziesicioma metrami bezcennej gumki, paczk herbaty dla dziadka oraz past do zbw - a
przez ten cay czas Genowefa tkwia u boku swojej Kreseczki - ciasno przytulona, spokojna,
bezpieczna i szczliwa.
Kreska czua si podobnie. Plasterek Borejkw zosta ju przyoony i chyba nawet
przyrs jej do serca - w kadym razie wyranie odczuwaa jego kojce i rozgrzewajce
dziaanie.
W kocu jednak trzeba byo zebra si i odej; dziadek nie lubi zbyt dugo zostawa
sam w domu. Kreska podniosa si - i wstaa te Genowefa. Po czym, jakby to si rozumiao
samo przez si, bez sowa podya za Kresk do przedpokoju. Tam wdziaa boty i naoya
kouszek oraz berecik.
- Idziemy! - zakomenderowaa, sigajc do klamki. - Dzikuj za bardzo pyszny
obiadek i wszystko - rzucia z czystej uprzejmoci. Wypado to dosy zdawkowo. Ch
znalezienia si sam na sam z uwielbian Kreseczk gasia wida w Genowefie wszelkie inne
emocje.
Kreska ubraa si pospiesznie, wyuskujc swj paszcz z przeadowanego wieszaka.
Podczas gdy Natalia i Patrycja egnay si z Genowef, upychajc jej po kieszeniach
paczuszki gumy balonowej z Chicago, mama Borejko wzia Kresk na stron.
- Janeczko - szepna. - Co to za dziewczynka, czy ty j dobrze znasz?
Spojrzay obie naraz na szczliw Genowef. Z wypiekami na policzkach, z oczami
jak gwiazdy, rozdziawiajc si w stuprocentowym umiechu, dziewczynka chona jakie
Gabrysine arciki, nie spuszczajc wzroku z jej wesoej twarzy.
- Mylaam, e dowiem si czego od pani - odrzeka cicho Kreska. - Widziaam j raz
w yciu... w Ope... rze - a mierzcha a samo wspomnienie. - Wiem, e mieszka na Norwida,
w tych nowych blokach.
- Na Norwida - powtrzya pani Borejko. - I nazywa si Pompke.
- Bombke.
- Tak, Pompke, mwi przecie. Co dziwnego jest z tym dzieckiem, nie umiem tego
sprecyzowa, ale czuj... czuj to przez skr - powiedziaa szeptem pani Borejko i
wzdrygna si jak od nagego dreszczu. - Siedziaa u nas p dnia i ani razu nie wspomniaa o
domu czy rodzicach - ani swkiem! Ale powiedzmy, e to wcale nie jest dziwne.
Powiedzmy. To jednak dziwne jest co innego: e ona tak namitnie si garnie do obcych
ludzi. To jest a... przejmujce - pani Borejko spojrzaa Kresce prosto w oczy i powiedziaa
z naciskiem: - Janeczko, odprowad j, prosz, do domu. A potem daj mi zna, gdzie ona
mieszka. Dokadnie. Jako tak czuj, e musz to wiedzie. Bo inaczej stanie si co zego.
4.
Ale Kreska nie spenia proby pani Borejkowej. Mimo e naprawd zamierzaa to
uczyni.
Nie wyszo, po prostu.
Kiedy znalaza si z Genowef na ulicy, byo prawie ciemno. Pochmurne niebo,
mikkie i obwise jak flanela, otulao dachy i kominy; agodna szaro osypywaa si na ulice;
brudnawy nieg, tu i wdzie rozmiky, tu i wdzie odgarnity na boki, szpeci trotuary,
przeobraajc si w stojce, smtne i czarne kaue. Genowefa z ca satysfakcj wlaza w
jedn z nich.
- Co robi my? - spytaa radonie, nie wypuszczajc ze swej lepkiej rczki doni Kreski.
Kreska, ktra miaa szczery zamiar odprowadzi ma do domu, a nastpnie wrci do
siebie i zaj si lekcjami - teraz poja, e proponowanie Genowefie czego takiego, wobec
ogromu jej radoci jej oczekiwa, byoby zwykym grubiastwem.
- Zapraszam ci na lody - powiedziaa. - Do Hortexu. - Po czym zreflektowaa si i
dodaa: - Nie, na lody nie, bo kaszlesz. Na krem.
- Co si martwisz, ja cigle kaszl - beztrosko rzucia Genowefa. - To samo przejdzie.
- To przejdzie w zapalenie puc, chod no szybciej, pitka jedzie - zarzdzia Kreska. Jak podbiegniemy, to za chwil bdziemy na Gogowskiej.
Ale to tylko jej zaleao na popiechu. Nie Genowefie. Genowefa chciaa by z Kresk
jak najduej. Tote ocigaa si, jak moga, powczya nogami, przystawaa co chwil zdyy do tramwaju tylko dlatego, e pitka musiaa przystan, by przepuci dugi sznur
wozw milicyjnych, cigncych od Placu Mickiewicza i kierujcych si na Kochanowskiego.
Ostatni z nich przejecha, odprowadzany wzrokiem wszystkich przechodniw, pitka
zakrcia ze zgrzytem i oskotem, i znalaza si na przystanku wanie wtedy, gdy Kreska i
Genowefa tam dotary.
Zaraz potem z cikiego nieba lun cichy i ciepy deszcz, jakby natura wanie
odczua potrzeb dokadnego umycia tego szarego i smutnego zaktka Polski.
W Hortexie te byo szaro, a przy tym toczno. Kreska usadzia ma przy czarnym
stoliku pod oknem, sama za posza w kolejk do kasy. Nie miny jednak i cztery sekundy,
jak Genowefa znalaza si przy niej. Oczywicie, stolik zajto w mgnieniu oka, i kiedy Kreska
nabya wreszcie porcj rozmikych truskawek z kleksem bitej mietany - nie byo ju gdzie
usi. Poszy wic przez ca dugo baru, rozgldajc si za skrawkiem miejsca, i znalazy
je w odlegym kcie pod fikusem, przy stoliku zajtym przez rozczochranego staruszka.
Staruszek mia wielki nos jak pomidor, a na nim okulary, i z zajciem oddawa si lekturze
nie nowej ju gazety New York Times. By tak zaczytany, e ich niemal nie zauway.
Usiady.
Dalekie to wszystko byo od wygody i przyjemnoci, ale Genowefie najzupeniej
wystarczao. Oblizaa yeczk i z bog min rozejrzaa si wok.
- Nigdy tu nie byam - oznajmia. - Ojejusiu, ale to jest pyszne! - jada krem z zapaem
bardziej chyba odnoszcym si do sytuacji ni do przysmaku.
- Czy... nie powinna by ju w domu? - spytaa Kreska przebiegle, niczym
prawdziwy detektyw.
- Nie - pada krtka odpowied.
- Pewnie rodzice jeszcze nie wrcili z pracy? - badaa ostronie Kreska.
Genowefa napchaa w usta truskawek i umiechna si wymijajco.
Kreska pomylaa, e pani Borejko troch przesadza. Rodzice Genowefy pracuj
zapewne do pna, a dziecko azi samopas. Byo to smutne, ale nie zagadkowe. Z pewnoci
te w sytuacji Genowefy nie byo niczego dramatycznego: bya dobrze ubrana, dobrze
odywiona i dobrze rozwinita. I o co jeszcze chodzi?
. - A klucz od mieszkania pewnie nosisz na sznurku, na szyi. Co? - spytaa dla
uzupenienia caoci obrazu.
Dziewczynka spojrzaa na ni ze zdziwieniem.
- Skd - odpara.
Nim jednak Kreska zdya zada nastpne pytanie, ujrzaa co, co sprawio, e
pyncy rumieniec wyla si biedaczce na twarz, a tchu zabrako jej zupenie na przecig
dobrych paru sekund.
Oto przez gwarny tum przedziera si rozemiany Maciek Ogorzaka lnic z daleka
jasnozot czupryn i biaymi zbami, w rkach trzyma po miseczce deseru lodowego
Ambrozja. Za Makiem podaa rozemiana Matylda, transportujc z wdzikiem dwie
herbaty ekspresowe. I oczywicie szukali wolnego miejsca.
Jeeli oni j teraz tu zobacz... Kreska siedziaa zwrcona twarz do kasy. Genowefa
za, przeciwnie, zajadaa swj deser na wprost wielkiego okna. eby ich tylko nie
zauwaya... Kreska upucia yeczk - stary, dobry sposb - i schylia si pod st, bawic
tam tyle czasu, ile - wydawao si jej - bdzie potrzebowa Maciek, eby znale wolny stolik.
Niestety, wolnych stolikw nie byo. I kiedy Kreska wyjrzaa spod stou, Maciek i
Matylda wci jeszcze stali - tyle, e duo bliej - i rozgldali si bezradnie. Teraz ju tylko
kwesti czasu byo nieuniknione spotkanie. Kreska siedziaa na swoim stoku, nisko
spuciwszy gow, i bagaa w duchu rozczochranego staruszka, eby nie dopija herbaty i nie
skada gazety, bo gdyby zwolni miejsce, cignby niechybnie poszukujcy wzrok Macieja.
Kochany staruszek czyta jednak zapalczywie, od czasu do czasu wydajc zadowolony
rechocik; by dopiero w poowie artykuu wstpnego i ani myla dopija herbaty. Za to
Genowefa, dziecko bystre, nieomylnie wyczua, e Kreska jest w stanie napicia. Podniosa
znad kremu czujny wzrok, popatrzaa na kryjc si Kresk, rozejrzaa si po sali, i z gbi
trzewi rykna:
- Maciu!!!
Tum wok umilk, dziesitki oczu wpatrzyy si w Genowef, ktra w rozchestanym
kouszku, z nosem biaym od bitej mietany, staa z wycignitymi rkami i z miosnym
uniesieniem wymalowanym na szpetnej twarzyczce.
Kresce poblady usta i zapony uszy. W tej wanie chwili dostrzega j Matylda.
Umiechna si wyrozumiale i szepna co Makowi do ucha. Po czym oboje zaczli si
przeciska w stron, gdzie siedziay Kreska z Genowef.
Tego ju byo dla biednej Kreski za wiele. Salonowe rozmwki z par szczliwych
zakochanych to co, do czego nie bya zdolna dzisiaj i nigdy zdoln zapewne nie bdzie. Poza
tym, daa sobie przecie sowo, e nie odezwie si do Maka ju nigdy w yciu.
Zblada, umiechna si biaymi wargami, wstaa od stolika i bez sowa oddalia si
ku bocznemu wyjciu.
RODA, 16 LUTEGO
1.
Zimny, przykry dzie. Mokre nogi. Lodowata bryja na chodnikach zlanych brudn
wod.
Piotr Ogorzaka, brat Macieja, przemarz do szpiku koci. Ledwie wyskoczy - nieco
ogrzany - z tramwaju numer trzynacie, znw zib przeszy go na wskro, zagbiajc si w
kady zakamarek ciaa jak igy lodowe. Przyczyn tego drastycznego stanu, w jakim si
znalaz Piotr Ogorzaka, sta si granatowy skafander.
Pan Piotr by czowiekiem nieco po trzydziestce, bardzo wysokim i szerokim w
barach. Lubi ubiera si zim w sportowy skafander z kapturem - i wanie co takiego mia
teraz na sobie. Tylko e to nie by jego skafander. To by skafander Macieja. Za krtki w
pasie, za krtki w rkawach i nie dopinajcy si na piersi. Na skutek niepojtej zaiste pomyki
modszy brat Piotra, luby Maciu, wyszed dzi rano z domu w skafandrze koloru khaki,
nalecym do Piotra, swj, granatowy, pozostawiajc na wieszaku.
Pan Piotr otrzsn si z irytacj, wzdrygn z zimna, schowa czerwone rce o
spierzchnitych nadgarstkach do kieszeni, ktre i tak byy za pytkie - i skulony, kusem
przebieg odlego dzielc go od domu.
Brama. Cieplej. Chwaa Bogu.
Na schodkach podestu, nalecego do parteru, siedziaa dziewczynka w czerwonym
berecie i rzewnie pakaa.
- Co si stao? - spyta pospiesznie pan Ogorzaka, ktry w tej chwili o niczym
bardziej nie marzy ni o szklance gorcej herbaty wypitej po solidnym tustym obiedzie z
gorc tust zup i gorc pieczeni z kartofelkami. I kapust. Jednake by dobrym
czowiekiem, a wasne cikie przejcia uwraliwiy go dodatkowo na niedol innych. Obok
kogo takiego, rzewnie paczcego na brudnych, ciemnych schodach, Piotr nie umiaby
przej obojtnie.
- Co si stao, malutka? - spyta wic znowu.
Ta jakby tylko na to czekaa. Podniosa zalan zami twarz, spojrzaa na pana Piotra i
wychlipaa:
- Nie ma ich w domu...
Pan Piotr z namysem pogadzi sw dzik brod ciemnoblond.
- Hm... To wszystko? - zapyta. Dziewczynka pokiwaa gow, wci wylewajc zy.
- E, to jeszcze nie tragedia - pan Ogorzaka potarmosi ma za ucho. - Nie pacz. Nie
ma ich, ale przecie przyjd - tu umiechn si do maej krzepico, przy czym piwne jego
oczy zmruyy si bardzo sympatycznie, a kdzierzawe brwi, dotd opuszczone nad nosem,
uniosy si wesoo ku grze.
Wtedy stao si co dziwnego.
Paczca dziewczynka przestaa paka tak nagle, jakby jej odcito dopyw wody.
Wstaa, pocigna nosem i wzia Piotra za rk.
- Te tak myl - powiedziaa rzeczowo, jakby odpowiadajc na jego prob. - Dobrze,
wic pjd na obiadek do ciebie.
- Prosz? - wyrwao si zaskoczonemu Piotrowi.
- Dzikuj - z godnoci odrzeka dziewczynka i podniosa na niego wilgotne, lnice
oczy w kolorze jeyn. - No? To co? Idziemy?
- O - rzek pan Ogorzaka i si zastanowi. - Suchaj, hm... maa. Nie chciabym ci
zmartwi, ale... istnieje moliwo, e u mnie nie ma adnego obiadu...
- To nic - odparo dziwne dziecko. - Usmaymy sobie jakie jajka.
- Hm - mrukn pan Ogorzaka. - Jajka, powiadasz...
- Jajka - przytakna. - Mog je nawet sama usmay. Ja umiem smay jajka na
czternacie sposobw. Nauczy mnie mj tatu, ktry jest szefem kuchni w hotelu Merkury.
- No, no - rzek pan Ogorzaka. - Kto by pomyla. No, no. Ale historia!
2.
Maka wci jeszcze nie byo.
Jak przewidywa pan Piotr, nie byo te obiadu. Kuchnia zapuszczona, naczynia stay
w zlewie, a w lodwce nie byo nic poza jajkami, masem rolinnym i podwid cytryn.
- S jaja - powiedzia pan Ogorzaka. - Znaczy, jednak bdziemy je - zdoby si na
krzepicy umiech w stron dziewczynki. - Suchaj, maa, jak ty tam masz na imi...
- Genowefa Zombke.
- Ja jestem Ogorzaka. Wic suchaj, Geniu. Plan jest taki: zaczniemy od szybkiego
zmycia naczy...
- Ja umiem! - wykasaa Genowefa.
- ... Doskonale. Umyjesz je. A przez ten czas bdzie nam si gotowa zupa w proszku.
W czasie za, gdy bdziemy je t zup, dojd jajka sadzone.
- Do czego dojd? - chciaa wiedzie Genowefa.
- No... tak si mwi. Dosma si, rozumiesz?
- Rozumiem. Dziwnie to nazywasz.
- Bankrutem.
- Co?
- Albo raczej... kim, kto wszystko straci... odrtwia... ale yje i jeszcze si nie
podda. Co tam, wszystko jeszcze moe si polepszy, no nie?
- Na pewno!
- To co, jak zup wybieramy?
Genowefa tkna palcem w najbardziej kolorow paczuszk.
- Ziemniaczana Florida - przeczyta pan Ogorzaka. - No, moe by. Ona jest
jadalna.
Umyli naczynia, ugotowali zup, zjedli j i zabrali si do smaenia jaj. Przy tej
sposobnoci Genowefa, zgodnie z pogldem pana Piotra, okazaa umiejtnoci godne raczej
crki docenta ni szefa kuchni hotelu Merkury. Mwic zwile - nie miaa bladego pojcia
o smaeniu jaj. Za to mynkiem do pieprzu krcia perfekcyjnie.
- Wiesz co, Ogorzako? Lubi ci bardzo - wyznaa czule.
- Dzikuj - speszy si pan Piotr i chrzkn. - Geniusiu, Ogorzaka to moje nazwisko.
Moesz mnie nazywa pan Piotr po prostu.
- A pan Piotru mog?
- Te.
- To dobrze. To suchaj, panie Piotrusiu, to ja teraz umyj naczynia.
To przynajmniej potrafia. Zmya talerze po obiedzie troch niewprawnie, ale
wystarczajco dokadnie, lubujc si wrcz kad minut tego zajcia. Ustawia talerze na
suszarce, ykna herbaty i posza oglda mieszkanie, zapytawszy uprzednio, czy mona. Pan
Piotru nie wyrazi sprzeciwu. Prawd mwic, po jedzeniu i herbacie oczy zaczynay mu si
klei, zwaszcza e dzisiejsza jazda do Piy i z powrotem, w skafandrze Macieja i nie
dogrzanej furgonetce subowej, daa mu si mocno we znaki. Poza tym, mina ju pora jego
zwykej drzemki poobiedniej. Oczywicie, w jego wieku moe troch nie wypadao oddawa
si poobiednim drzemkom, byy przecie do niedawna w jego yciu okresy tak wytonej
dziaalnoci, e sypia po dwie - trzy godziny na dob... ale teraz jest pusto. Maciek te si
gdzie zapodzia. Wypado mu chyba co wanego, bo zapomnia nawet o zakupach. Gdzie
on biega? Ju prawie wp do szstej...
Pan Piotr przenis si na swj tapczan.
- Bdziesz spa teraz? - domylia si Genowefa. Siedziaa na pododze i ogldaa jaki
gruby album z reprodukcjami. - Mam sobie i?
Pan Piotr spojrza na ni spod opadajcych powiek.
- Rkawy ma ju za krtkie.
- Stwierdziem to osobicie.
- Chyba trzeba kupi nowy.
- Na to wyglda - wycedzi Piotr i hamujc poryw gniewu (c winien biedny Maciek,
e ronie... ) poszed do pokoju. Tam zasiad przy swoim biurku i otworzy gruby brulion, w
ktrym od przeszo roku spisywa, dzie po dniu, kronik wanych wydarze w kraju i na
wiecie. Wklei teraz kilka wanych wycinkw z dnia wczorajszego, napisa now dat i
uspokajajc si z wolna, ledwie spojrza na wchodzcego brata.
Jednake po chwili, napisawszy p zdania, pomyla, e powinien chyba spojrze raz
jeszcze - i uczyni to.
No, tak. To go przecie zaniepokoio: Maciek wyglda na chorego. Oczy mu
byszczay, na policzkach mia silne wypieki, nawet mody jego wsik lni dzi bardziej ni
zwykle rudawo. Starszy brat patrza na niego na wp podejrzliwie, na wp niespokojnie.
- Masz gorczk? - spyta.
- Nie mam gorczki i nie mam koszuli - udzieli Maciek dziwnej odpowiedzi.
- A mierzye?
- Koszul?
- Nie. Gorczk.
- Musi by biaa - owiadczy Maciej. - Znaczy, mam na myli koszul. Twoj.
- A musi by moja? - spyta Piotr opanowanym gosem, na co Maciek nie
odpowiedzia, lecz podszed do wiszcego na cianie lusterka i zagapi si w nie gupawo,
popadajc przy tym w stan dziwnego odrtwienia. Na twarzy mia umiech tak
nieinteligentny, e starszy brat a si przelk.
- Maciu, co tobie?
Maciek si ockn, odwrci i wlepi w twarz bratersk szczliwe i nic nie widzce
spojrzenie.
- Nic... - powiedzia ciepo. - Tylko... tak dobrze jest y.
- Taa? - przecign podejrzliwie Piotr Ogorzaka. - To ma jaki zwizek z moj
koszul?
- Bezporedni. Bezporedni, Piotrusiu - rzek Maciek pokorne - I z krawatem twoim,
wenianym w szkock kratk.
- Tak sobie myl - mrukn Piotr z chaszczy swej brody. - Tak sobie myl, e wpyw
garderoby na wiatopogld... i to mojej garderoby na twj wiatopogld...
- Ty sobie nie kpij! - przerwa mu Maciek. - Gdyby wiedzia... - tu utkn, bojc si
4.
Rondo Kopernika to wzowy punkt Poznania, pooony na skrzyowaniu Armii
Czerwonej z Roosevelta, w ssiedztwie hotelu Merkury i mostu Dworcowego, z
perspektyw na stare budynki Uniwersytetu, a dalej - na Plac Mickiewicza z dwoma
pomnikami: wieszcza i Poznaskiego Czerwca. Pod Rondem jest przejcie podziemne
wybudowane w latach siedemdziesitych naszego stulecia. Marmurowe ciany tej
imponujcej inwestycji widziay ju od tego Czasu wiele rnych scen, nawet historycznych.
Ale nie widziay jeszcze tak piknie ubranego Maka Ogorzaki. Punktualnie o smej
urodziwy ten dryblas sta wiernie na tle witryny zatoczonego sklepiku Cepelii, w ktrym to
punkcie Ronda umwi si z Matyld. Do niedawna abnegat, obecnie arbiter elegancji, rwa
oczy wszystkich mijajcych go pa, panien, dziewczt, wdw, a nawet staruszek.
Lecz, cho obrzucany po tylekro gorcymi spojrzeniami, ignorowa on cakowicie
mijajce go osoby, wpijajc si wzrokiem w perspektyw przejcia podziemnego.
Pitnacie po smej doczeka si wreszcie: wykwintna posta Matyldy, nadchodzcej
krokiem bynajmniej nie spiesznym, zamajaczya przy kocu owietlonego tunelu.
Maciek natychmiast poczu lekk trem, jak przed kadym spotkaniem z Matyld. Nie
wiedzia, czy bdzie si jej podoba, czy te nie. Bo bywao rnie. Raz zyskiwa jej aprobat,
innym za razem ostro go gania. Na og w zalenoci od tego, jak by ubrany albo jak si
zachowa. Podobasz mi si dzisiaj - mwia zamszowe, mruc przezroczyste oczy, kiedy na przykad - przesta w ogle nosi odzie w kolorze granatowym, uznanym przez ni za
okropnie nietwarzowy i typowo szkolny. Dzi mi si nie podobasz, oj - oj! - grozia mu
paluszkiem, kiedy obj j zbyt miao i chcia pocaowa. Przypominao to wszystko
hutawk; Maciek by ju troszk zniecierpliwiony tym mczcym uczuciem niepewnoci.
Jak dotd, nie udao mu si znale klucza do jej upodoba. Podoba si Matyldzie zazwyczaj
wtedy, kiedy robi to tylko, co mu kazaa. Ale na to Maciek - mody, romantyczny idealista jeszcze nie wpad.
Dzi jednak wszystko byo dobrze.
- Maciu! - powiedziaa, stajc przed nim w podziwie. - Jaki masz wietny skafander!
- Aha, co?! - Maciek by uszczliwiony. - Khaki! - i uchyli poy demonstrujc od
niechcenia nastpn warstw Piotrowej garderoby.
Olniewajca lniana koszula z krawatem w szkock kratk i marynarka tweedowa
wydary z ust Matyldy okrzyk zachwytu:
- Ach! Jeste naprawd pikny! Pikny!
Maciek.
Matylda a si zatrzymaa. Wygldao na to, e jeszcze pogorszy spraw.
- Zastanawiae si? - spytaa z oburzeniem. - Ja pytam, czy mnie kochasz, a ty si
zastanawiasz?
A! To o to chodzio!... Maciek te przystan.
- No, tak, Matyldo - powiedzia. - Nad tym trzeba si zastanowi.
I zastanowi si naprawd.
Nie wiem - odpowiedzia wreszcie cakiem szczerze. - Nie wiem, czy ci tego... no,
wiesz. No.
Nawet nie potrafi wymwi tego wielkiego sowa.
- To sowo - powiedzia - bardzo wiele znaczy. Nie chciabym go naduywa sprbowa zajrze Matyldzie w oczy, ale ona si nadsaa i pokazywaa mu teraz tylko swj
lewy profil. - Nie chciabym te kama - powiedzia ostronie. - To znaczy, nie gniewaj si,
ale znamy si tak krtko... e... tego - utkn beznadziejnie.
Chwila nadzwyczaj niezrcznej ciszy.
- No, mniejsza z tym - powiedziaa wreszcie Matylda, zwracajc si do niego z
pobaliwym umiechem, co Maka kompletnie zdumiao, gdy nie takiej reakcji si obawia.
- Mwmy o czym innym. Na czym to skoczylimy poprzednio?
- Nie wiem.
- e mylae.
- A tak.
- A o czym mylae?
- Naprawd... chciaaby wiedzie?
- Tak, naprawd chciaabym wiedzie, o czym mylisz, kiedy ja do ciebie mwi.
- Pewnie ci to zdziwi. Ja... tego. Ja mylaem o tym, e nasze ycie przynajmniej w
poowie skada si ze snu.
- e co? - osupiaa Matylda.
- e nasze ycie, tu, na Ziemi, Matyldo, jest przedueniem tego poprzedniego
niebytu... z ktrego jaka sia nas, Matyldo, wyrwaa. yjemy - chocia o to nie prosilimy.
Ale yjc, wci zanurzamy si w niebyt.
- W co?!...
- W sen, Matyldo. Umrzemy - i jeli racj ma Sokrates, e mier jest ostatnim snem...
to pogrymy si znw w niebycie... Ja jednak przychylabym si do zdania Lwa Szestowa,
e mier, Matyldo, to przebudzenie i...
na Matyld oraz na pikn jej do, bdzc po jego podbrdku. Czy powinien t do
pocaowa? Zdecydowanie ujwszy nadgarstek Matyldy, Maciek zoy na pachncej rczce
solenny pocaunek. Nastpnie, odnalazszy przychylno w przezroczystych oczach,
pocaowa rczk raz jeszcze, bez adnych oporw ze strony jej wacicielki.
Potem, objci, wdrowali pustymi ulicami przed siebie. Mimo e sipi drobny
deszczyk, nie wsiedli do tramwaju. Maciek odprowadzi Matyld pod sam dom, przez ca
drog cierpliwie i z uwag wysuchujc drobiazgowego streszczenia filmu Poszukiwacze
zaginionej arki.
Umwili si na nastpny dzie i wracajc na Roosevelta Maciek pochonity by ju
jedn tylko myl: w co by tu jutro si ubra.
CZWARTEK, 17 LUTEGO
1.
Kreska przestudzia mleko, pokrajaa chleb w cienkie kromki i otworzya may
soiczek miodu. Ustawia to wszystko na tacy i zaniosa dziadkowi do ka. Lea ju trzeci
dzie - tym razem bya to paskudna angina. Dopiero dzi gorczka spada do trzydziestu
siedmiu. Ale niska temperatura rano nic nie znaczy. Trzeba zaczeka do popoudnia.
- Jedz, dziadziu - powiedziaa, stawiajc tac na stoliku nocnym. - Posmarowaa chleb
masem i woya yk miodu do mleka. - Ja wiem, e nie masz apetytu, ale trzeba do tego
podej rozumowo, kochany.
- Moe i podejd - umiechn si dziadek.
Jak mio byo znw zobaczy jego umiech! Kreska z radoci a pojaniaa na twarzy.
- Zdrowiejesz! - powiedziaa. - Zaraz zaczniesz na mnie pokrzykiwa. Dziadziu, a
zjadby moe jajko? Albo sera?
- Nie. Nie potrafi podej rozumowo do sera - owiadczy dziadek i poprosi, eby
mu poprawi poduszk.
le spa w nocy, kaszla bardzo i mia dusznoci. Kreska par razy zrywaa si ze
strachem, podawaa mu gorc herbat i leki nasercowe. Teraz, o sidmej rano, dziadek by
blady i mizerny. Jego jasne oczy jakby jeszcze bardziej zblaky, podcienione szarymi
krgami. Usta miay niepokojco niebieskie zabarwienie. Ale spojrzenie mia ywe i najwaniejsze! - znw si umiecha.
- Zdrowiejesz! - powtrzya Kreska, upewniajc raczej sam siebie ni jego. - No, jedz
niadanie, ja ci prosz. Ju musz zbiera si do budy.
- Nie lubisz naszej szkoy? - spyta na to dziadek z niepokojem, wic szybko
zaprzeczya. Lubi, lubi, ale oczywicie. Poprawia mu poduszk, raz jeszcze zachcia do
jedzenia. Potem wesza do kuchni, spakowaa torb i wrcia znw do pokoju, gdzie byo
cicho, szaro i przytulnie. Na pkach drzemay ksiki, gono i dostojnie tyka stary zegar
stojcy, a wielki piec kaflowy roztacza fale ciepa. Dziadek mia na nosie okulary, czyta
przy jedzeniu i czupryna ju mu si zmierzwia zadzierycie, jak zazwyczaj.
Kreska stana przy oknie. Jedzc swj chleb z serem i ykajc niechtnie bawark,
mylaa o tym, czy Maciek ju si obudzi i co teraz robi. Tsknia za nim okropnie.
Za gstymi firankami wida byo smutny wiat, brudne ulice i ciemne niebo, z ktrego
sypa nieg. W rzedncym mroku poranka Kreska dostrzega, e i nieg jest jaki
niewydarzony - drobny i szarawy. A moe tylko tak si jej zdawao. Moe to by biay,
wiey nieg, taki jak trzeba, tylko e ona do reszty ju zgorzkniaa i cay wiat, poza tym
jedynym pokoikiem dziadka, wydawa si jej may i brzydki?
- Dziadziu, czy tobie te czasem wszystko si wydaje mae, brudne i brzydkie? spytaa, odwracajc si od okna.
Spojrza na ni znad okularw agodnymi, jasnymi oczami.
- Bywa, e tak - odpowiedzia. - Ale nie, jednak nie wszystko, nie. Zawsze jednak
pozostaje par spraw wielkich, czystych i piknych. I te nie podlegaj adnym zmianom. S
wieczne.
- Powiesz mi, jakie to sprawy?
- Przecie sama dobrze wiesz, Janeczko - odpowiedzia dziadek z czuoci.
Umiechnli si do siebie.
- Musz ju i - powiedziaa Kreska. - Jest wp do smej.
- Tak, id ju, id. Ubierz si ciepo.
- Poradzisz sobie beze mnie?
- Przede wszystkim bd spa - owiadczy dziadek. - Bd te czyta. Potem wstan z
ka i zrobi sobie herbaty. A potem znw popi. I jak si obudz, to ty ju tu bdziesz.
- O wp do drugiej.
- Tak.
- Pani Borejkowa zajrzy do ciebie koo poudnia.
- Janka! Ale... po co j trudzisz! - powiedzia dziadek z wyrzutem.
- To by jej pomys, dziadziu. Spotkaymy si wczoraj w sklepie, zobaczya, e nic
nie dostaam, i postanowia nam pomc. Wykupi dzi po prostu swoje miso i nasze. To
bardzo dobrze. Ja nie mog opuszcza szkoy, eby robi zakupy. I tak mam ze stopnie.
- Wiesz, to mnie martwi najbardziej.
- Nie martw si, bo nie jest le. Po prostu - nie jest dobrze. Ale bdzie. Musz przecie
wzi si w gar.
- Oby jak najprdzej. Id ju, maa. Za dwadziecia sma.
2.
Waciwie, najdotkliwszy ze wszystkiego by wstyd.
Od wieczoru w Operze Kreska po tylekro obracaa w mylach kad chwil z tych
niespena dwch godzin, e niepostrzeenie rzeczy zmieniy swe proporcje. Teraz nie mylaa
ju o tym, jak wstrtnie zachowa si Maciek, tylko - e si przed nim zdradzia ze swoim
uczuciem. Analizujc wci na nowo swoje zachowanie dosza do wniosku, e zdradzia si
niewtpliwie w momencie, kiedy stana przed nim w tej swojej nieszczsnej zielonej i
aosnej kiecce, a Maciek spojrza na ni tak mile. Poniewa pomylaa wtedy: Ach, ty
kochany, mj, kochany!, teraz pewna bya, e myl ta musiaa znale jak drog na jej
twarz - wicej, e wypisaa si tam ogromnymi, jaskrawymi literami, ktre Maciek z
pewnoci odczyta bez trudu. To wanie - w wietle pniejszych wypadkw - byo
powodem drczcego wstydu. Ile to czowiek potrafi sobie wmwi, no zgroza. A to, e
Maciek nie mia odwagi zaprosi jej wprost i uy podstpu, mwic, i ma o jeden bilet za
duo; a to, e ten wieczr bdzie kamieniem milowym w ich znajomoci...
No i by, rzeczywicie. Okazao si bowiem, e od pocztku chodzio tylko o Matyld.
Ten wstyd po prostu czowieka dawi.
Nie umiaa sobie z tym da rady. Mylaa o tym jak maniaczka, co dzie w drodze do
szkoy i z powrotem, w szkole te, oczywicie, poniewa w kadej z tych okolicznoci
natykaa si co chwila na jakie o nim wspomnienie. Chodzia teraz nawet drog okrn,
eby na starej trasie nie spotka Maka ani niczego, co go przypomina. W szkole te unikaa
miejsc, gdzie on mgby si znale. Wmawiaa sobie, e go nie kocha ani odrobiny i
chwilami nawet udawao si jej przekona sam siebie w tej sprawie.
Za c go kocha? - mylaa teraz, wtulajc nos w gruby pasiasty szalik beowo rudy, wykonany z dziadkowych starych swetrw. - Za to, e umie matematyk? He - he. Za
to, e ma oczy jak kasztany? He - he. Za to, e ma takie mie policzki i e tak marszczy te
czarne brwi, kiedy jest wzruszony? He - he. Te mi powody. To nie s adne powody. Kiedy
si umiecha, twarz mu si zmienia. Z oczu robi si dwa aksamitne przecinki. Czy mona
kocha czowieka za to, e mu si z oczu robi przecinki? No, nie bd aosna, dziewczyno.
Czowieka kocha si za charakter, za zalety ducha, nieprawda, a on co? Egoista.
Niedelikatny. Niewraliwy. I... tego... - i jako nie przychodzio jej do gowy nic wicej w
sprawie wad Maka Ogorzaki. eby sobie je wszystkie przypomnie, postanowia dokona w
pamici drobiazgowego przegldu wszystkich chwil, spdzonych w jego towarzystwie. Nie
eby tam co, tylko po prostu tak - dla porzdku.
Mamroczc pod nosem, z wzrokiem wbitym w chodnik (nieg okaza si z bliska taki
wanie, jak przypuszczaa - drobny, szary i ohydny), Kreska brna przed siebie, wlokc nogi
po gstym bocie. Wanie zaczynaa dochodzi do wniosku, e Maciek nie ma waciwie ani
jednej porzdnej wady, kiedy zza naronika wychyn znienacka we wasnej osobie
przedmiot jej zadumy.
Gupie serce zachowao si jak zwykle. Powodowane zapewne odruchem
warunkowym, zatuko jak szalone, raptem zwolnio akcj, a na zakoczenie cisno si
bolenie. Kresce odpyna z gowy caa krew, zabrako jej tchu. Staa cicho i nieruchomo, w
bladej twarzy ciemniay jej oczy jak byszczce kamyki i biela cienki nosek. Drce,
zacinite rce chowaa w kieszeniach paszcza, a z ramienia obwieszaa si jej dywanikowa
torba, dygoczc lekko w tym samym rytmie co rami.
- O, Kreska - zauway j Maciek, jakby z lekka ucieszony. - Cze. Co ty taka
blada? Co u ciebie? Jak z matm?
Pyta, ale nie miaa wraenia, by oczekiwa odpowiedzi. Tym lepiej, bo i tak nie
mogaby wydoby z siebie ani sowa. Staa tylko i patrzaa na niego, nic wicej.
- Jak by co, to wpadaj, oczywicie - rzuci takim tonem, jakby myla o czym (o kim,
o kim... ) innym. Umiechn si zdawkowo i poszed w stron szkoy, zostawiajc Kresk w
otchannej rozterce. Bo przecie obiecaa sobie solennie, ba, przysiga sobie nawet, e ju
nigdy nie przemwi do Maka ani sowem. A tu tymczasem wezbraa w niej nieprzeparta
ochota, eby pobiec za nim, zapa go za rk jak gdyby nigdy nic - i powiedzie mu co
miego i dobrego.
Bo Maciek schud.
Bo mia podkrone oczy.
Bo wyglda nie po swojemu i taki by jaki... zagoniony.
Chyba jednak niczego nie odgad - chyba jednak nie zdradzia si z niczym... wtedy, w
operowej szatni. Wszystko wskazywao na to, e mogliby egzystowa po staremu - ona
przychodziaby do niego z lekcjami, a on by j tolerowa, dokadnie tak samo jak przedtem.
Mogaby go widywa, Boe drogi, pi u niego herbat, porozmawia jak dawniej o tym i
owym... Przecie jej by to zupenie wystarczyo!
Niewolnica! - szepno co pogardliwie w gowie Kreski. I na dodatek w tym
samym momencie przekorna jej wyobrania wyprodukowaa czysty, ostry i wyrazisty obraz
promiennej Matyldy w szarych jedwabiach i zamszach.
I to ju waciwie wystarczyo.
Ani sowa do Maka, jeli masz odrobin godnoci, idiotko.
Pewnie, e to nie bdzie atwe. Ale kto ci powiedzia, e ma by atwo? Wanie e
musi by trudno. Tak to jest z godnoci wanie. Zawsze jest trudno i zawsze boli. I nie
dostaje si za to adnej nagrody. I tak ma by'.
A z matematyk, oczywicie, trzeba bdzie sobie samej poradzi.
3.
To ostatnie zadanie byo jednak prawie niewykonalne. Kresce od pocztku le si
wiodo w tym liceum. Przyjechaa z Wrocawia do jedynej osoby, jaka jej pozostaa: do
dziadka. A dziadek, niewiele mylc, zapisa j po znajomoci do tej wanie szkoy, w ktrej
sam uczy tak jeszcze niedawno.
Dzisiaj, zdaje si, odgad po raz pierwszy, e Kreska tej jego ukochanej szkoy nie
polubia.
Nigdy jej nie polubi.
Budynek liceum by stary - a ona nigdy nie przepadaa za tymi poniemieckimi
gmachami o grubych murach, tumicych wszelkie odgosy i o oknach wysokich, osadzonych
tak gboko, e zawsze sczyo si z nich takie samo wiato - dalekie i martwe, niezalenie
od pogody. Potne drzwi, zamykajce si z przecigym oskotem, przywodziy Kresce na
myl wizienie i rozstrajay j do reszty. A w dodatku wszyscy w klasie I b byli przygnbieni,
zamknici w sobie i jak najdalsi od radoci. Albo moe to si tylko Kresce tak zdawao. Tak
widzisz, jaki jeste - a ona wanie bya w zupenie fatalnym nastroju z powodu sprawy
rodzicw i w ogle wszystkiego, wic nie w gowie jej byo wesokowanie, dodawanie otuchy
i montowanie koleeskich grupek. Miaa nadziej, e z biegiem czasu wszystko si dotrze.
Ale nic si nie dotaro. Przeciwnie. Kreska czua si coraz bardziej obco, a sprawy z
wychowawczyni ukaday si coraz gorzej.
Nazywaa si magister Ewa Jedwabiska i bya zupenie bezbarwna. Od razu, na
samym pocztku, powiedziaa im wyranie, e nie jest zachwycona tym, i musi uczy w
szkole. Oznajmia im, e miaa wiksze ambicje. Po studiach pedagogicznych zamierzaa
powici si cakowicie pracy naukowej, ale niestety - niestety - skierowano j do
podstawwki, a teraz wanie do tego liceum, ktre (nawiasem mwic) sama ukoczya
przed laty, a ktre ostatnio stracio najwiksz liczb nauczycieli. Skierowanie miao
charakter tak obligujcy, e nie moga odmwi.
Ale zachwycona tym nie bya. Nie. O tym te powiedziaa im wprost. eby wiedzieli.
Powiadomia ich te, e robi mimo wszystko doktorat z psychologii. W istocie,
cechowaa si duym rozpdem naukowym. Nie wiedzieli, na jakiej zasadzie pozwolono jej
wci ich bada i testowa. - ale rzucao si w oczy, e pozwolono jej na wiele. Badaa ich na
kadej lekcji wychowawczej. Oczywicie, zaatwiaa te biece sprawy, ale przede
wszystkim nigdy nie przepuszczaa okazji do psychologicznych eksperymentw.
Tego wanie ponurego ranka znw przypada lekcja wychowawcza i niestety pani
Jedwabisk bya w nastroju wyranie badawczym - wskazywaa na to jej pena determinacji,
skupiona mina.
W klasie byo duszno i szaro. Kreska, siedzca w ostatnim rzdzie tu pod cian, z
szafeczce. Ta szafka nadawaa si wietnie do przechowywania najrniejszych pamitek albumw, fotografii, listw od dawnych i nowych uczniw, starych wypracowa i pokych
zeszytw, kartek, drobiazgw miych i zabawnych, zasuszonych kwiatw i laurek.
Profesor wybra pyt z koncertem fortepianowym Mozarta, uruchomi adapter i
zagbi si w kojc przepa fotela. Mimo woli, kierowany starym odruchem, wycign
rk ku szklanej szafce - i zaraz si cofn. Kiedy jeszcze pracowa, lubi przeglda swoje
pamitki. Ale odkd uczy ju nie mg, powracanie do tych zasuszonych resztek minionego
ycia stao si nie do zniesienia smutne. Podobnie jak odwiedziny byych uczniw i uczennic.
Albo ich rodzicw.
Zaraz tu przyjdzie matka Gabrysi Borejko.
Rwnie i przed t wizyt profesor odczuwa niech i obaw.
Gabrysia ju nie studiuje, cae ycie si jej poamao, pogmatwao... co o nim,
wychowawcy, moe myle jej matka?
Ale przecie nie potrafiby wychowywa tych dzieci inaczej. Nie chciaby.
Zamyli si.
Moe to nie byy niech i obawa. Moe to by po prostu al.
Nikt nie lubi a tak aowa ludzi. Na dusz met nie mona tego znie.
Moe dlatego nie chcia ich wszystkich widywa.
Muzyka - czysta, agodna i radosna - wypeniaa cay pokj jak drce wiato. Za
oknem wia wiatr i zrobio si jeszcze bardziej szaro, lodowaty deszcz puka w szyby, jak
czyje drobne, zzibnite paluszki. Profesor zadra i sign po gruby pled.
Pomyla nagle, e ponis klsk.
Pomyla te, e przydzia dni z wolna mu si koczy i e niedugo trzeba bdzie
odej w nieznane zawiaty, niosc ze sob - zapewne - wiadomo, e niczego ju si nie
zdy naprawi i zmieni.
Potem przesta myle o czymkolwiek, tylko sucha, jak stuk deszczu i solo
fortepianowe wtapiaj si powoli w liczne larghetto orkiestry.
Sam nie wiedzia, kiedy zasn.
6.
Obudzi si z uczuciem, e kto mu si przyglda.
Otworzy oczy - i z lekkim wstrzsem ujrza przed sob nieruchomo stojc posta,
dziecko o czarnych oczach i czarnych wosach. Wpatrywao si w niego spojrzeniem
pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu. W mieszkaniu panowaa martwa cisza. Pokj ton w
szczliwym czowiekiem.
Powiedziaa to mimochodem, jakby nigdy nic i pewnie wcale nie wiedziaa, jak
wielkiego ujmuje mu ciaru. Staa przy czarnym stoliku jak ywy argument na poparcie
wasnych sw - rozemiana, tryskajca radoci ycia, krzepka i zamaszysta - i energicznie
upychaa czerwone re w za maym wazonie z mlecznego szka. W kuchni szumia czajnik,
za oknem pada deszcz, a z poblia dochodzi rytmiczny chrzst i mlaskanie - to maa
Genowefa Rombke oberaa si podanymi jej cukierkami.
- Jakim cudem? - spyta profesor. - Jakim cudem umiesz czu si szczliwa? Po tym
wszystkim, po tej klsce.
- Nic nie wiem o adnej klsce - owiadczya Gabrysia, przerywajc na chwil
tamszenie r i spogldajc na profesora ze zdziwieniem. - Niczego w tym rodzaju nie
przyjam do wiadomoci. Ja tylko zapaciam swj rachunek za dowiadczenie - i ju je
nabyam. Ju je mam. Jestem mdrzejsza. I silniejsza. Przecie sam pan nas uczy, e ycie
bez cierpienia jest jak jedzenie bez soli...
- Tak, to prawda, ale...
- eby pan wiedzia, jak mi teraz to ycie smakuje! Wszystko jeszcze przede mn. To
a zapiera dech, wie pan! I mam tak wspania, tak cudown creczk - ach, gdyby pan j
widzia! - i ju ja co zrobi, wszystko zrobi, eby jej wiat by lepszy ni ten nasz!
- Ostrzegam ci - rzek Dmuchawiec. - To bdzie kosztowa. Gabrysia zrezygnowaa z
zapewnienia ostatniej ry dostpu do wody. Otworzya po prostu szklan szafk pod blatem
stolika i wrzucia tam r.
- A niech kosztuje - powiedziaa. - Niech kosztuje, co mi tam. Musi kosztowa. To, co
daj za darmo, na og nic nie jest warte. Panie profesorze kochany, niech pan si ju o nas
nie martwi! Wszystko z nami jest tak, jak by powinno.
- O tak - z gorycz rzek Dmuchawiec. - Jak by powinno. Wychowaem dobrych par
klas entuzjastw pozbawionych elementarnego realizmu.
Gabrysia spojrzaa bystro.
- To jest ich tylko kilka klas? - spytaa gniewnie. - Czy pan przypadkiem nie jest
zarozumiay? Panu si wydaje, e tylko spod paskiej rki wychodz entuzjaci? No, to w
takim razie skd si ich tyle nabrao w kadym innym miecie? I w kadej innej szkole?
Spojrza na ni z wdzicznoci.
- Co panu powiem - wojowniczo kontynuowaa Gabrysia. - Tylko niech si pan nie
obraa. Ja myl - wie pan? - e ma pan za mao roboty. A od tego zawsze przychodz
czowiekowi do gowy rne egocentryczne myli.
Profesor si zamia.
- Uja to z du szczeroci - powiedzia. I zamia si znowu, bo mio mu byo, e
Gabrysia troszczy si o niego do tego stopnia, e a prawi mu impertynencje. Byo mu lekko
na sercu i - po raz pierwszy od dawna - wesoo. - Zaraz napijemy si herbaty - powiedzia.
- Oj, nie! - zerwaa si Gabriela, spojrzawszy na zegarek. - Nie byo mnie w domu p
dnia, ja naprawd musz ju lecie! Trzeba da Pyzuni obiad!
Dmuchawiec si zmartwi.
- Szkoda. Kto to widzia wpada na tak krtko?
- Ha! Miaam prawo przypuszcza, e pan mnie w ogle wyrzuci po dwch minutach.
- Obiecaj, e przyjdziesz niedugo. Z Pyzuni. Szkoda, e dzisiaj nie chcesz herbaty.
Janka upieka tak pyszn szarlotk...
W tym momencie rozleg si nagy rumor. Genowefa Rombke skoczya na rwne
nogi, strcajc pudeko z cukierkami i przewracajc krzeso. Nie rozumiejc nic zgoa z caej
dotychczasowej rozmowy, teraz uchwycia si tego jedynego sowa, budzcego w niej jake
czue asocjacje.
- Jaka Janka? Jaka Janka? - wrzasna przeraliwie. - Jaka Janka? - podbiega a pod
sam fotel i z napiciem wpatrujc si w twarz profesora, cisna go za kolano. - Jaka Janka,
pytam - czy Kreska?
- Geniusiu, nie szalej - ze miechem upomniaa j Gabrysia. - No, Kreska, Kreska
wanie, nasza Kreska jest wnuczk pana profesora.
- I tu mieszka? I tu mieszka? - powtarzaa Genowefa, jakby nie wierzc wasnemu
szczciu. Gdy uzyskaa odpowied twierdzc, a znieruchomiaa z wraenia i z nowym
szacunkiem obejrzaa pokj profesora. - Kiedy przyjdzie Kreska? - chciaa wiedzie
nastpnie. - Ja na ni zaczekam. Ja z ni zjem obiad, dobrze? - jej czarne oczy bagalnie
wpatryway si w twarze dorosych.
Gabrysia umiechna si znowu, troch tym razem niepewnie.
- Hej, Genowefo - powiedziaa. - Nie zapominaj, e jeste zaproszona na obiad do nas.
A poza tym... pan profesor jest chory. Wpadniemy tu jeszcze kiedy, obiecuj ci to.
Genowefa westchna.
- Sama wpadn - powiedziaa i od tych sw nabraa otuchy. - Tak, ja tu wpadn obiecaa profesorowi. - Powiedz Kresce, e przyjd na pewno. Zobaczysz, jak si ucieszy.
8.
Byo ju po pierwszej. Deszcz przesta pada i niebo odrobink si przetaro. Cae
szczcie, bo Kreska od tej szaroci zasypiaa na stojco. Ostatnia lekcja skoczya si nieco
wczeniej i teraz caa klasa Ib tkwia osowiale przed wrotami szatni, czekajc na ich otwarcie.
Kreska przysiada na parapecie okna, gow opara o zaomek ciany i przymkna oczy.
Natychmiast potem poczua, e kto ciko usiad obok niej. Podniosa powieki.
Lelujka. Siedzia na parapecie, bimba nogami i jad buk ze smalcem, rozsiewajc
wok wo smaonej cebulki.
Zauway, e Kreska patrzy na niego i mrugn porozumiewawczo.
- Cay czas myl o tej zimnej cholerze - owiadczy, smacznie pomlaskujc. - Ju ona
co nam wystruga, spokojna gowa.
- E tam - mrukna Kreska sennie.
- Dla ciebie e tam, ale ja miaem na okres obnione sprawowanie.
- Ja te.
- Ale ja bardziej. Prawd mwic, niej obniy ju si nie da - rzek Lelujka z
pewnym zadowoleniem i wyda z siebie charakterystyczny rechot.
- Ty, Lelujka...
- Jacek.
- Jacek. Dlaczego nie chciae pisa testu?
- Miaem te same powody, co ty - odrzek Lelujka po chwili i Kreska a si zdziwia
syszc, jak powanym mwi on tonem. Zdziwia si te, gdy spojrzaa mu w twarz, bo
zobaczya zupenie odmienionego Lelujk: mylcego i sympatycznego, z bystrymi oczami,
w ktrych latay drwice byski. - A kiedy mwi: te same powody, to mam na myli nie
tylko te, o ktrych mwia na lekcji.
- Tak? - spytaa czujnie Kreska. - A jakie jeszcze?
- Te, o ktrych nie mwia, a ja a nich wiem. Rodzice.
- Ach, tak - szepna Kreska. Senno i apatia opuciy j w mgnieniu oka. Nagle
umiechna si do Lelujki i szybko podaa mu rk.
Ucisn jej do rwnie szybko i mocno, z ca powag. Potem ju nic wicej nie
mwili, bo dzwonek obwieszczajcy koniec lekcji przeszy powietrze jak wider elektryczny.
Zreszt, wcale nie musieli duo gada. Wszystko nagle stao si jasne. Nawet kiedy po
wyjciu z szatni znaleli si na ulicy, szli sobie po prostu krok za krokiem po mokrym
chodniku, od czasu do czasu tylko bkajc par sw. A jednak byo im lej na sercach. Moe
dlatego, e chmury si przetary i promienne niebo o niezwykle czystej barwie ukazywao si
to tu, to wdzie midzy szybko suncymi kbami szaroci. A moe dlatego, e nareszcie nie
czuli si tak pojedynczo i samotnie - ju byo ich dwoje i bez sw wiedzieli, co myl na
rne tematy.
Wstpili do sklepu spoywczego, odstali swoje i kupili po bochenku chleba i po kostce
masa kartkowego. Potem szli jeszcze razem a do rogu Roosevelta - krpy,
niedwiedziowaty Lelujka w spowiaej kurtce i czapce przypominajcej poczoch i
delikatna, pena wdziku Kreska o oczach lnicych w rowej twarzy, caa w
powiewajcych na wietrze poach, szalach i pomponach.
Na rogu Roosevelta i Dbrowskiego, koo sklepu, w ktrym kiedy sprzedawano
obuwie, Lelujka i Kreska mocno ucisnli sobie rce na poegnanie i powiedzieli do jutra.
Potem jeszcze chwil postali, poniewa nasun im si temat, gdzie kto mieszka, i trzeba byo
o tym troch pogada. Okazao si, e Lelujka jest mieszkacem nowego osiedla przy ulicy
Norwida, wobec czego Kreska spytaa, czy Jacek zna spord ssiadw ludzi o nazwisku
Bombke wzgldnie Pompke, ale Lelujce nic to nie powiedziao, nic zupenie. Nie zna nikogo
takiego. Zreszt, powiedzia, mieszka na Norwida od niedawna.
Przeszli kawaek w d Roosevelta, bo byo to obojgu po drodze. Przed bram Kreski
przystanli, znw sobie powiedzieli do jutra, co zabrzmiao naprawd mio, a oznaczao, e
jutro spotkaj si w tej ponurej budzie i bdzie lepiej ni dzi i ni wczoraj, bo nie bd ju
sobie tacy obcy jak dotd i e moe jest to pocztek fajnej przyjani i e skoro tak, to
wszystko inne moe jako te si poukada i poprawi.
I byoby nadal bardzo mio, gdyby Kreska nie ujrzaa czego, co natychmiast zmienio
jej nastrj: Maciek Ogorzaka wypad ze swojej bramy, bia od niego una elegancji,
szczcia, urody i innych takich rzeczy, niewidzce oczy mia wbite w horyzont, a w doniach
piastowa bukiecik, owinity w celofan.
Matylda dostanie dzi frezje - pomylaa Kreska. Maciek mign mimo niej jak
wietlisty meteor, wchaniajc w przelocie ca jej rado i nowo nabyt energi.
Odprowadzia go ukradkowym, udrczonym spojrzeniem.
Lelujka przechwyci je, obejrza si na pdzcego Maka, domyli si od razu
wszystkiego i wspczujco cmokn.
- Te to przechodziem - powiedzia bez ogrdek. - Wic ci rozumiem. To ja ju
pjd, cze, Kreska, do jutra.
- Mw mi Janka - odrzeka ona. - Do jutra.
Znw im si udao zbudowa kawaeczek dobrego wiata - jakie p metra
szeciennego, tyle co odlego midzy nimi.
- Do jutra, maa - powiedzia Lelujka i odszed.
9.
P godziny przedtem profesor Dmuchawiec usysza dzwonek u drzwi.
- Otwarte! - krzykn. - Wejd! - przypuszcza, e wrcia Gabrysia albo e Genowefa
Rombke postanowia zaczeka na Kresk w jej wasnym mieszkaniu. Musia si jednak
myli, bo osoba za drzwiami nie zareagowaa na okrzyk i zadzwonia raz jeszcze.
Pewnie kto obcy - pomyla Dmuchawiec z pewnym niepokojem. Odoy n i
wsta z kuchennego stoka, przerywajc obieranie selera. Poczapa powoli przez pokj i przez
par metrw dugiego korytarza. Dotar do drzwi wejciowych, otworzy je, krzywic si ze
zniecierpliwieniem.
Na progu staa jaka bya uczennica.
W pierwszej chwili pewien by tego, bo jej twarz wydaa mu si znajoma. Zaraz
jednak potem zwtpi, widzc jej zaskoczenie. Bya tak zdumiona jego widokiem, jakby
spodziewaa si ujrze kogo zupenie innego. Bya wrcz wstrznita. Przez dusz chwil
nie odzywaa si, co profesora wprawio w prawdziw irytacj, on bowiem te nie mia
pojcia, co powiedzie.
- Dzie dobry, panie profesorze - przemwia wreszcie moda kobieta i Dmuchawiec
odetchn. A wic uczennica jednak. No, no. Ma si t pami wzrokow. Tylko jak - u licha
- nazywaa si ta dziewczyna?
Nie pamita.
Ta szczupa, niewyrana twarz o starannym makijau i rozbieganych oczach z niczym
mu si nie kojarzya. Postanowi jednak nie robi dziewczynie przykroci tym, i nie pozna
jej od razu. Umiechn si do niej zachcajco i powiedzia tonem kordialnym:
- Aaa, dzie dobry, witam ci, moje dziecko! Prosz, prosz, wejd!
Z ociganiem przekroczya prg i posza za nim tym dugim korytarzem. Obejrzawszy
si, profesor zowi jej spojrzenie pene ironii i obawy. Powiedzia szybko, sam dziwnie
speszony:
- A przed chwil bya u mnie Gabrysia Borejko z jakim miesznym brzdcem.
Pamitasz Gabrysi?
- Nie - odpowiedziaa zdecydowanie moda kobieta.
Weszli do pokoju. Profesor przysun gociowi krzeso z porczami, sam zapad w
fotel i obserwowa, jak ona siada: z wahaniem, obejrzawszy si dwukrotnie na siedzenie
wycieanego krzesa, jakby si brzydzia nawet go dotkn. Usiada jednak, a potem,
najwyraniej mimo woli, otrzepaa rce.
Profesor ju zaczyna si wstydzi, e tak u niego brudno, kiedy zobaczy, jak moda
kobieta potara palce jednej rki o drug. I w tym momencie przypomnia j sobie. Widzia u
niej ten gest przez cae cztery lata, za kadym razem, kiedy wstawaa do odpowiedzi i
dotykaa pulpitu albo kiedy odkadaa kred. Pamita. Bya wcieleniem ambicji i pedanterii.
Miaa zawsze same pitki, u niego te, chocia stawia jej te oceny bez przekonania. Zawsze
te czu, e ona go nie lubi.
- Ewa Marcinkowska! - odgad, celujc w ni palcem. Zauway, e jednak si
ucieszya.
- Pozna mnie pan profesor - powiedziaa sztywno. - Tyle lat. Hm. Teraz nazywam si
Jedwabiska.
- A! Jedwabiska. No, a gdzie twoje warkocze?
- Obciam je. Dawno. Nie wypada... w pracy.
- A co robisz? Gdzie pracujesz? No, jake ci si ycie uoyo? Kim jeste? dopytywa si profesor z ciekawoci.
- Mona powiedzie, e poszam w pana lady - powiedziaa nie bez satysfakcji.
Dmuchawiec bez sowa unis brwi.
- Jestem pedagogiem - wyjania. - Od wrzenia ucz w naszym dawnym liceum. A
jednoczenie pisz doktorat z psychologii.
Popatrzya na niego tak, jakby si spodziewaa, e go to zaboli. Ona go chyba
naprawd nie znosia.
Nigdy dotd go nie odwiedzaa. Nigdy jej tu nie byo, ani na prbach sekcji teatralnej,
ani na wieczorach dyskusyjnych, ani na kku historycznym, ani nawet na zwykym
podwieczorku. Dlaczego przysza dzi - po tylu latach?
To si wyjani.
- Bardzo si ciesz - powiedzia. - Piknie. A jak ycie rodzinne?
Poderwaa gow i spojrzaa na niego gniewnie.
- W porzdku, oczywicie - powiedziaa z uraz. - Idealnie.
- Masz dzieci?
- Jedno. Aureli - odpowiedziaa i potara palce.
- Aha - rzek profesor. - Aurelia. Jak si zdrabnia to imi? Ewa spojrzaa na niego ze
zdziwieniem.
- Wcale si nie zdrabnia.
- To pewnie j nazywasz Pyz albo Ciapusiem?
- Prosz?! Nie, skd.
I Kreska opowiedziaa.
Od pocztku.
Ros parowa i styg, pokrywajc si coraz liczniejszymi oczkami, a ona opowiadaa
o Ewie Jedwabiskiej, nie szczdzc ni sw, ni oskare. Opowiadaa o wszystkim od
pocztku, i o dzisiejszej lekcji, o swojej odmowie i o reakcji Ewy. Mwic tak i mwic,
czua ulg i satysfakcj, wylewaa z siebie niech do Ewy Jedwabiskiej, ktra to niech
obejmowaa i szko, a podczas gdy dawaa upust tym nagromadzonym uczuciom - sama
czua si coraz lepsza i coraz mdrzejsza. Skoczya i spojrzaa na dziadka, oczekujc jego
aprobaty.
Ale si nie doczekaa.
Siedzia milczc, a na twarzy mia wyraz troski.
- To mi si nie podoba - rzek wreszcie.
- No wanie - zgodzia si Kreska.
- Nie podoba mi si to, co powiedziaa - sprecyzowa dziadek. - Nie podoba mi si
te, jak to powiedziaa. Nie obserwowaem dotd u ciebie zacietrzewienia i jadowitej
antypatii wobec kogokolwiek. Dlaczego widz to teraz?
Kreska, zaskoczona, patrzaa na niego z potwartymi ustami. - Dziadziu - wykrztusia
wreszcie. - Czy ty jeste po stronie tej zimnej mii?
Zastanowi si.
- Jestem po stronie prawdy obiektywnej - rzek. - Ewa Jedwabiska nie jest zimn
mij. Jest natomiast czowiekiem poamanym i nieszczliwym.
- Dziadku, jeste chyba zbyt sentymentalny.
- Wnuczko, chyba nie jeste dostatecznie sentymentalna.
- Ona jest niedobra.
- Moe. Ale nie sdz. Nie wybraa wam chyba takiego akurat tematu ankiety z jak
ukryt z wol. Myl, e ona chce dobrze i e wszystko si jej nie udaje. Nigdy nie
wiedziaem, dlaczego. Patrzaem na ni, kiedy bya w twoim wieku, i patrzaem dzi. Zawsze
mi byo al Ewy. Dzi te.
Chwila ciszy.
Janka siedziaa bez ruchu, zaoywszy rce. Milczaa i postukiwaa obcasem
drewniaka w drewnian podog.
Dziadek patrza na ni i czeka. Zastanawia si, dlaczego pojawia si zmarszczka
midzy jej brwiami i jakie to myli przepywaj teraz za tym wysokim, gadkim czoem.
Chyba zgadywa, jakie.
rodzajami proszkw, wymiatania kurzu spod kredensu i nawet skrapiania wntrza lodwki
pynem odwaniajcym. Wydawao si wic, e nawet jej ukochane frezje, ktre
porozmieszcza tu i wdzie w musztardwkach i kieliszkach od wina, wyglda bd na tym
tle w sposb naturalny.
- Chodmy - ucieszya si Matylda i ujwszy Maka pod rami, przytulia si do jego
boku. - Taka ciekawa jestem, jak mieszkasz.
- O... jak mieszkam? O, tego, nie spodziewaj si adnych cudw, mieszkam raczej
skromnie - zastrzeg si pospiesznie Maciek. - Zwyke mieszkanko, tyle e podobno ma
atmosfer.
- Atmosfera jest bardzo wana - powiedziaa Matylda z przekonaniem. - Jak si w to
wpakuje troch grosza, to kade mieszkanie staje si przyjemne, no nie?
Maciek przytakn, ale bez przekonania.
Weszli w ulic Roosevelta i niemal natychmiast natknli si na Kresk, brnc z
uporem pod wiatr. Dwa koce szala furkotay za jej plecami, nos miaa czerwony i policzki
rumiane jak dziecko. Spojrzaa na nich oczami zmruonymi w szparki.
- Cze, Kreska! - zawoa Maciek, ale ona nie odpowiedziaa. Umiechna si tylko
uprzejmie i minwszy ich, skrcia w Dbrowskiego.
Przytuleni, poszli szybko w d Roosevelta, podczas gdy deszcz z nasilajcym si
uporem zacina z ukosa. Matylda wtulaa si w Maka coraz cianiej i bez ustanku mwia na
tematy lokalowe, kraszc sw wypowied maksymami w rodzaju mieszkanie wiadczy o
czowieku, a podczas gdy ona wygaszaa te popularne opinie, Maka z wolna ogarnia
niepokj. Padajce bowiem z jej ust sowa (kafelki, fliski, boazeria... ) pozwalay mu
przypuszcza, e by moe gusta Matyldy do daleko odbiegaj od jego moliwoci; z trem
myla take, e pod okreleniem atmosfera Matylda rozumie chyba co innego ni on. I tak
dalej... Im bliej byli domu, tym wiksze si stawao Maka pomieszanie. Kiedy za znaleli
si przed jego bram, poaowa zaproszenia i gotw by natychmiast wymyli jaki pretekst,
by odwoa herbatk - ale nie wypadao. Deszcz la jak z sikawki, Matylda kierowaa si
zdecydowanie ku wejciu i w istniejcych warunkach nie mia ani moliwoci, ani czasu na
zmian decyzji. Mg tylko nieuchronnie dy ku temu, co los mu zgotowa zamierza.
Weszli. I zaraz pech da zna o sobie, bo natknli si na wyczekujcego w bramie
Sawka Lewandowskiego. Oparty o skrzynki listowe pali on papierosa i wpatrywa si w
drzwi Borejkw. - Cze - powiedzia na widok Maka, po czym zlustrowa Matyld od stp
do gw i wida mu si nie spodobaa, bo zrobi mieszn min i unis oczy do gry. Akurat
wtedy Matylda si odwrcia i ujrzaa t kretysk pantomim. Chyba jej to troszk zwarzyo
oczach - zdumienie.
- Zapamitaj sobie - rzek srogo on, wygraajc jej palcem. - Macieja Ogorzaki nikt
nie bdzie wodzi za nos. Jasne? Matylda te - tu urwa, dozna kolejnego olnienia i dorzuci:
- Chocia ma na to bardzo wielk ochot.
PITEK, 18 LUTEGO
1.
Pani Jedwabiskiej nie byo dzi w szkole.
Na zastpstwo przyszed mody i wesoy praktykant - student matematyki. Mia wsa
jak elektryk i bujn czupryn, a do tego adne szare oczy.
Wszystkie dziewczyny z Ib gapiy si na niego pozorujc zainteresowanie nauk, lecz
on przez bit godzin opowiada kaway o aktualnym wydwiku. Co do matematyki, nie
napomyka o niej przesadnie czsto. Zada tylko do domu par potnych wicze i
uspokoiwszy w ten sposb sumienie, dooy jeszcze kawa o lepym i kulawym.
Na temat pani Jedwabiskiej powiedzia te niewiele: ma dzi wane zajcia w
Zakadzie Psychologii, przyjdzie na pewno w poniedziaek.
Kreska spodziewaa si, e bd z Lelujka wzywani do dyrekcji, e co ich w kadym
razie czeka niemiego - a tu nic, cisza. I w dodatku pani Jedwabiska w Zakadzie
Psychologii. Oby wicej tych tam zaj - pomylaa. Ju dawno nie czua si tak beztrosko i
wspaniale na lekcji matematyki. Zreszt, caa klasa, zdawao si, odczuwaa to samo: wszyscy
byli dzisiaj wyjtkowo weseli i odpreni, rozemiane grupki wychodzce po lekcjach na
korytarz nie rozproszyy si, jak to dotychczas bywao, po caym pitrze. Przeciwnie, wszyscy
cigle stali razem, pod drzwiami klasy, pokrzykiwali, przegadywali jeden drugiego i
przecigali si w mnoeniu dowcipw. Kreska, ktra wysza razem z Lelujk prawie na
ostatku, spojrzaa na niego porozumiewawczo.
- Popatrz, co za fajna klasa - powiedziaa.
Lelujka unis jedn grub brew i umiechn si zgorzkniae.
- Tacy fajni bylibymy, gdyby nie ona. Gdyby nie Ewcia Sopel - rzek ze smakiem i
sam si zachwyci swym dowcipem: - Ty, ale trafiem z przezwiskiem! No, powiedz, czy nie
wietne?
Kreska najpierw parskna miechem, potem spowaniaa, bo co si jej
przypomniao. Jeeli obiecaa dziadkowi, e bdzie si staraa zrozumie wychowawczyni,
to naleaoby waciwie zacz ju, od zaraz. Zgodnie z tym powiedziaa:
- Czy nie moglibymy by tacy wanie... fajni, e tak powiem... no, mimo niej? Tak sami z siebie. Suchaj, Lelujka...
- Jacek.
- Jacek. Przecie to chyba od nas samych zaley, nie od niej.
- Nie zgodz si z tob - rzek Lelujka, drapic si w gow, a nastpnie wyjmujc z
kieszeni spodni niedue ciepawe jabko i dzielc je na p. - Masz, zjedz. Robaczywe, ale
dobre. Bez nawozw sztucznych. Z naszej dziaki.
- E - hm, dzikuj. Rozumiesz, Jacek, ja chc powiedzie, e moe zbyt czsto lubimy
wszystko zwala na jak, no, si wysz, ktra nam uniemoliwia to czy owo... podczas gdy
wiele rzeczy, a ju na pewno to, jacy jestemy, zaley gwnie od nas samych.
Absolutnie si z tob nie zgadzam w tym przypadku - rzek Lelujka chrupic jabko
jak ko. - Mniam, mniam! Pojedz, mwi ci, e pyszne. Koksa.
- E... em, tak, ju, oczywicie, ju jem. Dlaczego si ze mn nie zgadzasz?
- Od Ewci Sopel, uwaam, zaley rzecz bardzo wana: atmosfera w klasie powiedzia Lelujka i wyplu pestk.
Kreska kiwna gow i z uporem cigna swoje:
- Dobra, dobra, ale taka atmosfera jak dzi nie jest czym normalnym w szkole. Facet
przyszed, opowiedzia par kawaw. Nie pyta, tylko nam si podlizywa. Zreszt, moe sam
si dobrze bawi. Co za sztuka zrobi tak atmosfer. Niczego nas nie uczy, niczego od nas
nie wymaga, tote wszyscy si naraz zrobili sympatyczni i odpreni.
- Kreska. Po pierwsze, czemu nie jesz mojego jabka. Po drugie, wszyscy nie dlatego
si porobili sympatyczni, e mogli sobie dzi poprnowa, tylko dlatego, e co odtajao. Bo
od Ewci Sopel to a mrozem dmucha. Ok - urcze. Ja jej nie cierpi. Ma dusz policjantki.
- Ufff. Nie jest atwo jej broni.
- No, powiedz mi, e nie mam racji! - wzburzy si Lelujka.
- Mniam, mniam - odpara Kreska. - Bardzo smaczne jabuszko.
2.
Po szkole znowu wracali razem. Wicher hula po pustym placu przed hotelem
Merkury, marszczc kaue w drobn useczk o kolorze grafitu.
Zzibnity Lelujka doby tym razem jabko z kieszeni skafandra i uszczliwi Kresk
nastpn powk.
- Ok - urcze, to jest bez robala! - ucieszy si szczerze po dokonaniu wstpnych
ogldzin. Chuchn na jabko i przetar je rkawem. - Masz, Janka. Jedz. Jedz. Blado
wygldasz, na pewno brak ci elaza. A w jabkach elaza jest jak naplute.
Kreska z wysikiem przekna lin i przyja podwidy owoc. Lelujka patrza
czujnie, czy zje - wic ugryza.
- Pyszne - wyrzeka zdawionym gosem, ujc powoli.
- Widzisz! - ucieszy si serdecznie Lelujka. - Nic si nie martw, bd ci te jabka co
sygna i on jeden przypomina, e nie zawsze przecie bdzie ciemno i pusto; by moe ju
wkrtce przeleci wspaniay wielki ekspres, do ktrego bdzie mona wskoczy, pojecha
daleko i zmieni cae swoje ycie.
- Pjdziesz? - spyta sztywno Lelujka, patrzc w ziemi. - Bo jakby nie, to ja te bym
ci mg pomc w matmie. Nie jestem taki znowu kiepski, jak myli Ewcia Sopel.
Spojrza pytajco na Kresk, lecz ona milczaa, pogrona we wasnych mylach.
Lelujce zrobio si jako smutno. Klepn Kresk po ramieniu, powiedzia cze - i
odszed, nie doczekawszy si od niej nawet spojrzenia.
3.
Tymczasem pani Jedwabiska wanie dochodzia do drzwi jego domu. Zajcia w
Zakadzie Psychologii udao si jej przeoy i wolne popoudnie postanowia przeznaczy na
rozmow z rodzicami Lelujki. Byo ju po trzeciej, kiedy zrobia zakupy i zajrzawszy do
notesu, sprawdzia raz jeszcze adres Lelujki: mieszka w ssiednim bloku, na jej osiedlu.
Dziwne, e go dotychczas tam nie spotkaa.
Nie chciao si jej wstpowa do domu, zwaszcza e po drodze spotkaa pani
Lisieck, opiekunk Aurelii. Dowiedziaa si, e jej dziecko nie zjado obiadu tumaczc si
brakiem apetytu i pobiego ze skakank na placyk zabaw. Ewa powierzya torb z zakupami
pani Lisieckiej, umwia si. e wpadnie do niej potem - i wesza do bloku Lelujki.
Wjechaa wind na dziesite pitro, przystana pod oknem i zajrzaa do lusterka,
starannie poprawiajc fryzur i makija. Rozpia paszcz, uoya rwno rogi apaszki, raz
jeszcze sprawdzia w lusterku, jak wyglda - i poczua, e ma waciwie ochot wraca do
domu. Czua, e rozmowa z rodzicami Lelujki bdzie niewypaem. Czua, e wszystko to
uda si nie moe. I wolaaby doprawdy oszczdzi sobie zdenerwowania.
Gdyby winda bya wolna, pewnie by Ewa ucieka. Ale jak na zo, jedna wanie
zjechaa w d, a druga bya w drodze na gr. W dodatku jakie drzwi w dugim korytarzu
otwary si z trzaskiem i pijany brudas z workiem wytoczy si w kierunku zsypu. Ewa
pomylaa, e to moe by ojciec Lelujki i zrobio si jej mdo; ale szybko si opanowaa,
posza w gb korytarza i odszukaa mieszkanie 108. Z ulg stwierdzia, - e to jednak nie pan
Lelujka czka koo zsypu, drzwi mieszkania 108 byy bowiem zamknite, w przeciwiestwie
do mieszkania 105, z ktrego ciemnej gbi walia wo nie do opisania.
Pani Lelujkowa otworzya drzwi i te nie wygldaa na on alkoholika. Bya
czyciutk, skromn, niczym si nie wyrniajc kobiet o spracowanych rkach i
niemiaym umiechu. Na wie o tym, e Ewa jest wychowawczyni Jacka, pani Lelujkowa
gosem wypisan uprzednio myl: - Postpuj zawsze tak, by czowieczestwa tak w twej
osobie, jako te w osobie kadego innego uywa zawsze zarazem jako celu, nigdy jako
rodka. Pani rozumie? - spytaa, widzc lekkie oszoomienie na twarzy swej rozmwczyni.
Pani Lelujkowa namylaa si dusz chwil.
- To chyba znaczy, e najwaniejszy jest czowiek, tak? - odgada wreszcie niemiao.
- Tak jest, no, mniej wicej tak - zgodzia si pobaliwie Ewa. - Czowiek nigdy nie
powinien by traktowany instrumentalnie. W wychowaniu take. Dziecko ma te godno,
prosz pani, i to trzeba umie uszanowa, tak jak jego swoisty charakter, upodobania i
osobliwoci.
- Ksidz proboszcz mwi to samo - zgodzia si pani Lelujkowa. - A ja te tak
uwaam, pani profesor. Jacka wychowuj, jak umiem, ale godnoci mu nie poniewieram, co
to, to nie.
- A jak z autorytetem? Ma pani u niego autorytet?
- Prosz?... Nawet nie wiem. Ja jestem niewyksztacona, pani profesor, ja umiem tylko
kocha te moje dzieci i kocham je szczerze, a jakby trzeba byo, to ja za nie ycie oddam.
Ewa zamiaa si lekko.
- No, nikt tego od pani nie wymaga. Chciaam powiedzie tylko, e Erich Fromm... Kto?...
- Mniejsza z tym... wyrnia dwie postawy: mie autorytet i by autorytetem. Pani
rozumie t rnic, prawda?
- Nie za bardzo.
- A wic czowiek, prosz pani, ktry jest autorytetem, jest nim w sposb naturalny i
wcale nie musi stara si o to. Kady go szanuje.
- To cakiem jak profesor Dmuchawiec - ucieszya si pani Lelujkowa.
Ewa zesztywniaa.
- Pani zna profesora Dmuchawca?
- Pewnie, najstarsza crka robia u niego matur trzy lata temu. Zoty czowiek,
naprawd. Ile on nam pomg!... Tak, jego to naprawd wszyscy szanuj, chocia on si
wcale nie wysila...
Ewa z trzaskiem zamkna swj notes.
- Jest taki prosty i zwyczajny - rozczulaa si nadal Lelujkowa. - Chocia taki uczony.
Ewa wstaa. Bya niejasno poirytowana.
- Pjd ju - oznajmia, chowajc notes i przechodzc do przedpokoju.
Pani Lelujkowa pospieszya za ni.
- Pani profesor, niech si pani nie gniewa na Jacusia. To jest naprawd dobre dziecko.
Ja z nim porozmawiam i on si na pewno poprawi!
Ach, te matki - pomylaa z lekkim zniecierpliwieniem Ewa Jedwabiska. Zalepione zupenie, zakochane w tych swoich synalkach. Z t ju nic nie da si uzgodni.
Jacek jest dobre dziecko. Zaoya ju, e to ja si myl w ocenie.
- Do widzenia pani - powiedziaa sucho, nacigajc rkawiczki.
- Do widzenia! - zawoaa za ni Lelujkowa, wychylajc si jeszcze na korytarz. - Ja
bardzo przepraszam za Jacka, ja mu powiem...
Oczywicie, gadanie dla pozoru. Nic mu nie powie. Ewa pomylaa, e w gruncie
rzeczy nie omylio jej przeczucie. Rozmowa z Lelujkowa zakoczya si jej, Ewy, porak.
Trzeba byo po prostu tam nie chodzi.
4.
Byo okoo pitnastej, kiedy Genowefa znalaza si pod drzwiami Lewandowskich.
Zamierzaa pierwotnie uda si do kochanej Kreski, ale nie zastawszy nikogo w domu,
odesza spod jej drzwi z postanowieniem, e wrci tu po obiedzie u Borejkw. Jednak i tam
nie byo nikogo, za drzwi zatknita bya jaka karteczka i zasmucona Genowefa skierowaa
si do sutereny.
W caym korytarzyku pachniao rosoem, a tu przed drzwiami Lewandowskich
doczy si do tego zapachu aromat kapusty i nalenikw. Wszystkie te smakowite wonie
stanowiy dla Genowefy konkretn jedno, oznaczajc, e dom ten yje i czeka.
Zadzwonia radonie ze dwadziecia razy, omoczc w drzwi jednoczenie czubkiem
buta i pici.
- Cze i czoem! - zawrzasna szczliwym gosem, widzc w progu pana
Lewandowskiego. - Przyszam znowu!!!
Pan Lewandowski wyglda, jakby nie podziela jej radoci. Spojrza na ni stropiony,
wreszcie w jego wzroku pojawi si bysk rozpoznania, ale nawet i wwczas min mia jak
nietg. - Cze, Geniusia - powiedzia wreszcie i umiechn si pod wsem. - No, chod,
dziecko, chod.
Pomg jej zdj kouszek i zaprowadzi do kuchni, gdzie jadano w dni powszednie.
Pani Marta, opita fartuchem w kwiatki, staa przy kuchence i mieszaa w kapucie.
Sawek siedzia na taborecie przy nakrytym cerat stole i naprawia elazko. Ci dwoje te byli
dziwnie bez humoru, co Genowefa wyczua od razu.
Posadzono j, owszem, przy stole, ale jako nikt si nie cieszy z jej obecnoci.
- Ona jest bardzo mia, ta Gabrysia - rozgadaa si Genowefa, rada, e wszyscy jej
suchaj. - Bardzo. Ta Ida to nie jest taka mia. Ta Ida, to jest ta pani Ida, z ktr pan Sawek
w bramie...
- E!!! - krzykn Sawek, czerwienic si gwatownie.
- Co? Czy ja co powiedziaam? - zdziwia si Genowefa. - Jak nie chcesz, to ja nie
wygadam. Ja tylko mwi, e byoby fajnie, jakby pan Piotru si oeni z Gabrysi. Ja
bardzo lubi luby, bo jest duo tortw. I wszyscy tak si ciesz. Czy ja te dostan
nalenika?
- A pewnie, pewnie - zakrztna si pani Marta. - O, tu masz talerz, tu widelec, o, i
jedz, dziecko.
- Dzikuj. A znowu Sawek musi oeni si z Id - cigna swe wywody
Genowefa.
Jaka dziwna cisza zapanowaa nagle przy stole.
- Te, maa... - zacz Sawek gronie, umilk, jakby nie wiedzia, co rzec, i tak ostro
spojrza na dziewczynk, e a zamilka z przestrachu. Ale tylko na moment.
- Co ja powiedziaam? - spytaa zaraz gosem aosnym. - No, co ja powiedziaam
zego? Przecie sam tej Idzie mwie, e j kochasz. To musi by lub. Tatu mi to
powiedzia, naprawd.
- Tatu? Tatu? Co tu ma do rzeczy twj tatu? - wciek si Sawek.
- Ja go pytaam.
- O co?!
- Czy on mamusi kocha, jak si enili. Bo oni teraz tak si kc... i kc... i on
powie... dzia... - umilka, patrzc bezradnie, jak na twarzy pana Franciszka pojawia si coraz
silniejsze wzburzenie.
- Sawek! - przemwi pan Franciszek gosem surowym i odoy widelec. - Co jest,
naprawd chcesz to gupstwo strzeli?
- Franu, uspokj si! - szybko powiedziaa pani Marta, popatrujc to na ma, to na
syna. Ale jej apel, jak to zawsze bywa z podobnymi apelami w podobnych sytuacjach, nie
tylko nic nie pomg, lecz przeciwnie, pogorszy spraw. Pan Franciszek teraz dopiero
zdenerwowa si naprawd, twarz mu poczerwieniaa, brwi zjechay si nad nosem.
Hukn doni w st i owiadczy:
- Bd mwi, co uwaam! Sawek, masz mi odpowiedzie! Co za historia z tym
lubem? Prawda to czy nie?
Cisza bya teraz taka, e Genowefa usyszaa, jak brzczy lodwka.
- Prawda! - wybuchn nagle Sawek. - A co ojciec myli? A czemu bym nie mia si
oeni?
- Bo nie masz mieszkania - rzek ponuro pan Lewandowski. - Bo nie masz pienidzy.
Bo zaraz stracisz prac. A jeszcze dlatego, e czasy s psie i nie wiem, komu by si chciao
zakada teraz rodzin.
- A ty si eni w lepszych czasach? - zapyta Sawek ze wzburzeniem.
- A jeszcze ta Ida... - zacz ojciec i urwa.
- Co Ida?! Co Ida?! - krzykn Sawek ostrzegawczo.
- Ida studiuje. Medycyn - gniewnie uzupeni pan Lewandowski. - Skoczy studia,
bdzie lekarzem. A ty kim bdziesz? Tramwajarzem bdziesz, o ile ci nie wyrzuc z WPK.
- A kto to ojcu powiedzia?! - krzykn Sawek zrywajc si z miejsca. - A ja si na
politechnik zapisz! Ju dawno postanowiem!
- Widziaem ja takie studenckie maestwa!
- Co tam ojciec widzia!...
- Sawu! - krzykna aonie pani Lewandowska.
- No, przepraszam, mamusia, ale czemu ojciec... No, dobra, przepraszam ojca - ustpi
Sawek. - Ale zdania nie zmieni. eby ojciec wiedzia, e ja si jej owiadcz!
Porwa si z miejsca, zapa kurtk z przedpokoju i wypad z mieszkania, trzaskajc
drzwiami.
- Czy on naprawd si owiadczy? - zwrcia si do pani Marty podekscytowana
Genowefa.
Pani Lewandowska spojrzaa na ni bez entuzjazmu.
- Wiesz ty co, moje dziecko - powiedziaa z westchnieniem. - Zjedz do koca
nalenika i id do domu. Po co ty tu dzisiaj przychodzia, mj Boe. Tylko zgryzota przez
ciebie. Id ju do domu, dosy narozrabiaa.
5.
Maciek Ogorzaka wanie wchodzi do bramy, kiedy natkn si na wychodzc
Genowef.
Jak zwykle na jej widok omal nie uskoczy w bok, ale opanowa si - nie bez trudu.
Okropne dziecko byo dziwnie ponure i przygnbione. Garbio si, wciskajc rce w
kieszenie kouszka, i co dwie sekundy aonie a bulgotliwie pocigao nosem.
- Cze i czoem - przywitao go gosem zgaszonym.
- Cze - burkn Maciek. - Co, bya u nas?
Maciek milcza przez chwil, patrzc na ni z uwag. Zastanawia si, czy zada jej
pytanie, ktre zawiso mu na ustach, czy te moe lepiej zmieni temat. Wybra to drugie
rozwizanie.
, - Chodmy - rzek, biorc j za rk. - Jestem straszliwie godny. Musimy ugotowa
mnstwo zupy ziemniaczanej Florida.
Poszli zgodnie do domu i Maciek do koca nie odway si zada pytania, dlaczego
Genowefa boi si wasnego ojca tak bardzo, e a kryje si przed nim po bramach.
6.
Ogryzaa arliwie paznokcie albo postukiwaa czubkiem buta w nog stoow. Albo
te wskazujcym palcem muskaa grn warg - najpierw powoli, a potem coraz uporczywiej.
Przyglda si jej spod oka, przygotowujc drugie danie z klusek mroonych; chocia
siedziaa bezczynnie przy kuchennym stole, w gruncie rzeczy znajdowaa si w ustawicznym
ruchu. Ani chwili nie usiedziaa spokojnie.
- Zupa bya pysznoci - powiedzia Maciek specjalnie gono, na co Genowefa
drgna, wyrwana z zamylenia, i obdarzya go roztargnionym pumiechem.
- Gdzie jest pan Piotru? - spytaa.
- Powinien ju tu by - Maciej wrzuci mroone pyzy do wrztku. - I co, czy ju
uwierzya, e tu mieszkam?
- No - odpowiedziaa lakonicznie.
- I e pan Piotru to mj brat?
- No.
- A czemu jeste taka smutna, h?
- Ja? - spojrzaa na niego z roztargnieniem. - E, nie. - Westchna. - Chyba musz
wraca do domu. Ale mi si nie chce.
- Dlaczego? - spyta Maciek, solc pyzy. Spojrza na ni znw. Gryza paznokie. Nic
nie odpowiedziaa. Ktem oka dostrzeg dwie due zy, pynce szybciutko po czerwonych
policzkach. - Posied tu sobie, jak dugo zechcesz.
- E, chyba nie mog - odpowiedziaa z wahaniem. - Chyba ju pno, co?
- Wp do pitej - odrzek Maciej, zerknwszy na budzik. - Cholerny pan Bombke pomyla. - Dabym ja mu za to, co wyrabia z dzieciakiem. - Powanie mwi - rzek,
podchodzc do stou. - Moesz tu poby do wieczora. Zaraz zjemy pyzy, a potem przyjdzie
Kreska.
Zdziwi si, e ostatnia z wiadomoci tak zelektryzowaa ma Genowef.
zobaczysz! - Przytuli szlochajc Kresk mocniej, jakby chcia j osoni przed wszystkim,
co si kbio za murami tego starego domu - przed ca niedol wiata, przed wszystkimi
jego strachami i rozpacz. Nagy lk, e profesor umrze jednak teraz i zostawi Kresk na tym
wiecie zupenie sam, bez rodzicw i domu - ten strach wstrzsn Makiem po prostu.
Przycisn j z caych si, jako mu si w gowie zakrcio i szybko doda: - Co by si nie
stao, ja ci pomog... kochanie. - Tu Kreska raptownie poderwaa gow, ukazujc zabeczan
twarz i Maciek od razu - chyba odruchowo - cmokn j prosto w mokre oko.
Zachowaa si oczywicie jak wariatka. Jakby j uszczypn albo uku szpilk.
Odskoczya w ty na metr, jednym susem.
- O, nie - powiedziaa gosem nagle rwnym i bez ladu czkawki. - Nie masz prawa.
Nigdy wicej tego nie rb. Nie lubi resztek.
Zupenie jakby mu wypalia w twarz z krcicy. Maciek na moment a przymkn
oczy, oguszony tym okropnym, brutalnym ostatnim zdaniem. Powinien waciwie czu si
obraony, powinien waciwie zdrowo jej przyla czy co, powinien j znienawidzi - ale nic
podobnego. Sta przygarbiony naprzeciwko maej, wyprostowanej postaci, patrza na
zapakan twarz o obrzmiaych ustach i czu, jak go zalewa tkliwo - cay ocean czuoci.
- Dobranoc - powiedzia. - Gdyby co... gdyby jaka wiadomo... to wiesz, gdzie
mieszkamy. - Umiechn si do niej (nie byo odpowiedzi... ) i wyszed, starannie zamykajc
za sob drzwi.
9.
Deszcz pada i pada.
Szecioletnia Aurelia Jedwabiska przemierzya wylany betonem plac porodku
osiedla i podesza do swego bloku. Przystana przed wejciem, uniosa gow i spojrzaa na
ogromny, ponury fronton wieowca. Na trzecim pitrze, w oknach jej mieszkania, byo
ciemno.
Natomiast u pani Lisieckiej, na parterze, palio si wiato.
Deszcz by zimny. Dziewczynka czua, jak krople przesikaj przez jej weniany
berecik. Na caym wielkim placu byo pusto, kaue lniy jak arkusze metalu w wietle
wielkich jarzeniowych lamp, samochody kuliy si na parkingu, a silny wiatr uderza z
oskotem o bryy wielkich blokw.
Byo coraz zimniej.
Dziewczynka westchna, zakasaa, przestpia par razy z nogi na nog, wreszcie
jednak zadraa z zimna i wesza do bramy.
systematycznie urywa jaki amator bezpiecznikw. Przez pewien czas udrczeni lokatorzy
kamienicy numer pi zakadali nowe, coraz wymylniejsze kdki, ale w kocu,
powodowani zrozumiaym znueniem i przekonaniem o beznadziejnoci przedsiwzicia, dali
sobie z tym spokj. Bezpieczniki nadal podkradano, zastpujc je gorszymi, o mniejszym
amperau, a cay dom okresowo pogra si w ciemnociach, jeli tylko lokatorzy przeciyli
sie.
W bramie ju kto sta. Uliczna jarzeniwka podwietlaa niebieskawym blaskiem
wysok posta w spodniach i swetrze. Klnc soczycie, posta ta ogldaa wntrze szafki przy
pomocy latarki elektrycznej. Wykrciwszy ze zgrzytem przepalony element, wzia latark w
zby i przy pomocy cienkiego drutu usiowaa dokona, jake niewaciwym z punktu
widzenia poarnictwa sposobem, wskrzeszenia bezpiecznika.
Pan Piotr pozna ssiadk z parteru i oniemielony (gwnie z powodu swego
niedawnego snu o rzucaniu talerzami) chcia si wycofa - ale ju nie wypadao. Gabriela
usyszaa kroki w bramie i podniosa gow wraz z latark. Snop wiata przelecia po cianie
i posadzce z kamiennych pytek, trafiajc prosto w domowe kapcie Piotra.
- Dobry wieczr - odezwa si Maciek. Gabriela skierowaa wiato latarki na twarz
Maka.
- A, to ty - powiedziaa przez zby, lecz yczliwie. - Dobry wieczr. Dobry wieczr i
panu.
Piotr Ogorzaka skoni si w mroku, bkajc sowa powitania.
- Cholera mnie trzsie - owiadczya burzliwie Gabriela. - Ja tego skunksa tu kiedy
przydybi, daj sowo. Oskalpuj drania. Co on robi z tymi korkami, zjada je?
Maciek zasugerowa, e sprawc znikania korkw moe by kto z ssiednich
kamienic, na co Gabriela owiadczya, e na pewno nie, bo tam te cigle ganie. Natomiast
pan Ogorzaka nic nie mwi, bo wypowied Gabrieli definitywnie zbia go z pantayku.
Zawsze go z pantayku zbijay due kobiety o zamaszystym sposobie bycia. A Gabriela
Borejko bya bardzo, ale to bardzo zamaszysta.
- Skd bra bezpieczniki, psiakrew?! - spytaa retorycznie. - Kra po ssiednich
ulicach? eby to chocia na czarnym rynku mona je dosta. Ale nie.
- . Kiedy to byy automatyczne - westchn nostalgicznie Maciej.
- Ano byy, ile chcie - westchna te Gabrysia. Zaoya wreszcie drucik we
waciwym miejscu i wkrcia bezpiecznik do gniazdka.
Zabyso wiato. Zapalia si arwka pod sklepieniem bramy.
Pan Ogorzaka stwierdzi, e Gabriela jest przystojna, zwaszcza gdy nie trzyma w
pokoju. Sycha byo, jak mamusia przewracaa kartki ksiki i szelecia papierami.
Tatu jeszcze nie wrci z narady. Byy same. Szkoda. Tatu przynajmniej czasem by
wesoy.
Aurelia chtnie zawoaaby mamusi, eby si tak nie ba okropnie. Ale mamusia si
na ni gniewaa i lepiej byo nie zaczyna wszystkiego od nowa.
Wydao si z t szynk. Mamusia przysza do pani Lisieckiej i dowiedziaa si, e
Aurelia znowu nic nie jada.
Mamusia ma takie wskie oczy, kiedy si gniewa.
Nic nie powiedziaa, tylko mocno chwycia crk za rk i pocigna za sob. Przez
ca drog i w windzie nic nie mwia, dopiero kiedy weszy do domu i zapaliy to okropne
wiato w kuchni, mamusia spytaa surowo, czy naprawd tak le jest u pani Lisieckiej? Czy
Aurelia naprawd musi wci grymasi i dokucza wszystkim wok? Czy nie widzi, jak
wszyscy si dla niej powicaj - tatu, mamusia, pani Lisiecka? I jak rodzice pracuj, eby
Aurelia miaa wszystko, wszystko, czego jej trzeba?
- Jeste zym dzieckiem! - krzykna mamusia na zakoczenie, bo Aurelia na te
wszystkie pytania nie odpowiedziaa ani sowem: z przejcia i strachu zupenie odebrao jej
gos. - Ja w twoim wieku nigdy nawet nie widziaam szynki! Siadaj w tej chwili i zjedz
kolacj! - przygotowaa jajecznic i mleko, postawia to wszystko na biaym stole w kuchni,
w racym oczy, biaym wietle jarzeniwek. I wysza. Wrcia za dziesi minut i trafia
wanie na moment, kiedy ona, dawic si z obrzydzenia, wypluwaa przeut jajecznic w
do i chowaa do kieszeni.
Mamusia strasznie si zdenerwowaa. Chwycia Aureli za rami i potrzsaa jak lalk.
Aurelia nigdy nie widziaa tak zezoszczonej mamusi. To byo straszne. Mamusia zajrzaa do
tej kieszeni i zobaczya tam wstrtn papk z szynki, jajecznicy i chleba razowego.
Naprawd, lepiej ju by byo, eby mamusia j zbia. Ale ona nie bia, tylko si
denerwowaa i czowiek nigdy nie wiedzia, kiedy to si skoczy.
Zdja z Aurelii cae to zapakane ubranie i wstawia j do wanny. Laa wod z
prysznica i nie mwia ani sowa. Zby miaa zacinite tak, e a na policzkach wida byo
twarde grki. Daa Aurelii piam i zaprowadzia j, drc, do pokoiku. Tam zgasia wiato
i kazaa jej ka si do ka i spa.
Ale ona spa nie moga. Ju tak dugo.
Mamusia nie pozwalaa bra do ka Pieska. Piesek to bya kudata ta zabawka
jeszcze z dawnych czasw, kiedy Aurelia bya dzieckiem. To wtedy zacza ssa kciuk, ssaa
go zawsze, kiedy tylko dotykaa puszystego Pieska. Nie wiedziaa, dlaczego to robi. Musiaa
PONIEDZIAEK, 21 LUTEGO
1.
Lodowaty wicher uderzy w Kresk jak w agiel, skoro tylko wysza ze swej bramy.
A dech zapierao, a oczy si same mruyy.
Byo brzydko, szaro i na dodatek zimno - i byoby cakowicie depresyjnie, gdyby nie
ten wiatr. Kreska zawsze lubia wiatr, jaki by nie by - zimny czy ciepy, przykry czy nie - po
prostu lubia wiatr, bo on by sam wolnoci, pdem i nieskrpowanym lotem.
Lelujka czeka pod bram, oblicze mia szeroko umiechnite, a nos niebieski z zimna.
Tryskajce radoci ycia jego oczy byy swojskie i przyjazne.
- Cze, Jacek.
- Cze, Janeczko.
- Zimno jak licho, nie?
- Zauwayem. niadanie zjada?
- O, tak - powiedziaa Kreska bez przekonania.
- Aha. To masz tu ciep drodwk. Wanie nabyem, bo sam te nic nie zjadem
przed wyjciem.
Kreska spojrzaa na niego, zamiaa si i pokrcia gow, po czym zacza je
drodwk. Lelujka przyj to dokadnie tak samo, jak wierne psisko przyjoby klepanie po
grzbiecie: spojrza Kresce w oczy i zacz si cieszy. Ruszy przed siebie, ciko
podskakujc i pogryzajc ciastko, a Kreska, miejc si, posza jego ladem.
Byo jej wesoo, bo dziadek ju czu si lepiej. Poza tym nie baa si dzisiejszej
matematyki, gdy nieoceniony Lelujka zaprosi j do siebie na ca sobot i wbi do gowy
wszystko, co znajdowa, si tam powinno. Nauka z Lelujk okazaa si procesem dziecinnie
prostym i bardzo wydajnym, poniewa czowiek nie musia patrze na jego rzsy ani myle o
jego ustach, ani obawia si, e uzna on czowieka za idiotk i tak dalej. U Lelujki byo
bardzo fajnie, poza tym dwoje maych Lelujczt roio si w mieszkaniu M - 5, pani Lelujkowa
smaya chruciki, Lelujczta poeray je na gorco i Kreska wysza z tego miego domu
ogrzana i podniesiona na duchu.
Teraz najwikszym jej problemem byo - jak tu si odwdziczy poczciwemu Jackowi
za tyle yczliwoci.
Do szkoy dotarli w pysznych humorach i nawet fakt, e matematyka z pani
Jedwabisk bya na pierwszej akurat lekcji, nie zdoa im tak od razu zwarzy nastrojw.
Pani Jedwabisk, uczesana w gadki i surowy kok, odziana w beow sukienk ze
profesor przepraszam.
Wszyscy uczniowie wstrzymali w tym momencie oddech. Wszystkie oczy z napiciem
patrzay to na Kresk, to na nauczycielk.
Ta ostatnia milczaa, przygryzajc warg, a splecione palce jej rk zacisny si tak
mocno, e a zbielay. Wsta Lelujka.
- Ja te chciabym pani profesor przeprosi - powiedzia. - Bardzo si wygupiem.
Przepraszam raz jeszcze, zamiast pisania testu.
Pani Jedwabiska w dalszym cigu nie poruszya si i nic nie powiedziaa. Lelujka
posta chwil, nie doczeka si z jej strony adnej reakcji, podrapa si w podbrdek i usiad.
- Zmusi was nie mog - odezwaa si wreszcie wychowawczyni tonem opanowanym.
- Ale traktuj t odmow jako niesubordynacj.
- A to niesusznie! - zawoa Lelujka ze swego miejsca.
- Prosz?!
- Przecie sama pani profesor mwia, e test jest dobrowolny. Wic mamy prawo
odmwi.
- O, tak, macie prawo! - wybuchna pani Jedwabiska. - Ale ju ja wam to
popamitam! Doskonale wiem, e odmawiacie tylko ze zoliwoci! Tylko po to, eby mi
dokuczy!
- Nie - rzek Lelujka.
- Nie, naprawd nie - dorzucia Kreska.
- A wic co? Co jest powodem waszej odmowy?! Kreska zastanowia si.
- To chyba ma zwizek z poczuciem godnoci - odpowiedziaa.
- Poczucie godnoci! - szyderczo powtrzya pani Jedwabiska. - Jako nie mylisz o
niej, kiedy dostajesz dwje za lenistwo! A w ogle, za moda jeste na to. W szkole nie ma
miejsca na roztkliwianie si nad swoj godnoci, w szkole musi by porzdek i dyscyplina!
W szkole wykonuje si polecenia nauczycieli! Prosz w tej chwili wyj na korytarz, stan w
kcie i tam sobie porozmyla o swoim poczuciu godnoci! No, ju!
Kreska natychmiast bez sowa wysza z klasy. Wsta Lelujka.
- Ja te bym prosi - powiedzia swoim dawnym, bazeskim tonem.
- O co?!
- Te bym chcia do kta. Nagle czuj, e mam godno - rzek Lelujka z szerokim
umiechem i przewrci oczami.
- O, prosz ci bardzo - powoli i gronie powiedziaa pani Jedwabiska. - Wyjd.
Wyjd. - I kiedy za Lelujka zamkny si drzwi, potoczya okropnym spojrzeniem po klasie.
Wida dopatrzya si czego niepodanego w twarzach uczniw, bo nagle spytaa zimno: Czy kto jeszcze nie bdzie pisa z powodu tak zwanego poczucia godnoci?
Przez chwil nikt si nie ruszy. Ale nagle wsta wysoki chopak w okularach,
przewodniczcy samorzdu.
- Ja - powiedzia, ukoni si i wyszed z klasy.
I zaraz wstao jednoczenie trzech uczniw spod okna. Jeszcze nie zdyli wyj z
sali, jak podniosy si dwie dziewczyny. A potem zaczli wstawa jedni po drugich - po kolei
i razem, parami i pojedynczo - wstawali i bez sowa wychodzili z klasy. Przez otwarte wci
drzwi wida byo, jak si ustawiali na korytarzu, pod cian, obok Kreski i Lelujki.
W cigu paru minut klasa cakowicie opustoszaa.
Pani Jedwabiska staa przez chwil bez ruchu, drc na caym ciele. Wydawa by si
mogo, e zaraz wybuchnie okropnym paczem albo zrobi co zupenie nieodpowiedzialnego.
Ale nic takiego si nie stao.
Opanowaa si wielkim wysikiem woli.
Wzia ze stou torebk, dziennik i tekturow teczk. Wysza na korytarz.
- Prosz wraca do klasy - powiedziaa niegono i z naciskiem. - Wygralicie. Testu
nie bdzie - a poniewa nikt z uczniw si nie ruszy, dodaa jakim specjalnym tonem: Wracajcie, no. No ju! Zanim was kto zobaczy. To wane.
Szybkim krokiem posza w stron gabinetu lekarskiego. Przez chwil nikt nic nie
mwi. Zapanowao zdumienie. Potem wszyscy naraz zaczli wraca do klasy.
- A widzisz? - powiedziaa Kreska do Lelujki. - Jej gos brzmia radonie. - A widzisz?
Ona naprawd nie jest za!
2.
Matylda zadzwonia do Maka w niedziel wieczorem. Powiedziaa, e jest o niego
niespokojna. Tak dugo si ju nie odzywa! Powiedziaa, e stsknia si za nim, a gos jej
zawibrowa na nut tak uwodzicielsk, e Maciek podda si na nowo dawnemu oczarowaniu.
Umwi si, e wpadnie po ni zaraz po szkole, to jest - okoo trzeciej - i e zabierze j na
obiad do baru szybkiej obsugi.
W poniedziaek od rana Maciek by wes i oywiony, pogwizdywa sobie w azience,
ubra si starannie, pokn buk z topionym serkiem i wylecia z domu jak strzaa, wprost na
zimn, wietrzn porann ulic.
Przed domem Kreski zwolni tempo, w nadziei, e j przyapie po drodze i dowie si
czego o zdrowiu profesora - ale Kreska si nie pojawia. Wida posza do szkoy na sm.
rezydujc w portierni szpitala - i zaraz to, co w nieprzepisowe dni byo niemoliwe dla
zwykych odwiedzajcych, przestao stanowi jakikolwiek problem dla Kreski. Moga przyj
w dowolnej porze dowolnego dnia i za kadym razem zostaa wpuszczona.
- Jak ty tego dokonaa? - zdumiewa si w autobusie Lelujka, kiedy mu to Kreska
oznajmia. - apwk wcisna czy co?
- Chyba zwariowae, przyjacielu - Kreska na to. - Jestem przeciwniczk apwek. Ta
pani zreszt na pewno ich nie bierze.
- Hy - hy - wyrwao si z Lelujki.
- Co za hy - hy?
- Ach, nic, nic, ty tego i tak nie zrozumiesz - ciepo powiedzia Lelujka i spojrza na
Kresk z bliska, po czym nagle spuci oczy. - No wic, powiedz nareszcie, jak pozyskaa t
dam.
- Normalnie, no - poprosiam, eby mnie wpucia do mojego dziadka. Obiecaam, e
bd niewidzialna dla personelu. I wystarczyo.
- No adnie, i ju od pierwszego dnia wlaza na intensywn terapi.
- Tak wyszo jako. Staam przy drzwiach i przez szyb chciaam zajrze do rodka, a
tu zobaczya mnie pielgniarka, bardzo mia, i zaraz daa mi kapcie i kitel. Widziaam
dziadka, z daleka co prawda, ale widziaam.
- Chwaa Bogu, e najgorsze mino.
- Chyba mino, Jacek. Chyba tak.
Autobus utkn w korku na Obornickiej i sta tak jaki czas w gstniejcych kbach
spalin. Lelujka westchn, pomilcza chwil i powiedzia wreszcie:
- Janka? Tylko si nie obra, dobrze? Ja ci o co spytam, a ty mi odpowiedz. Tak
szczerze.
- No?
- Powiedziaa dzisiaj, e Ewcia Sopel nie jest za.
- Bo nie jest - zareagowaa ywo Kreska. - Co wicej, ma duo racji. Jeeli chcemy,
Jacek, eby nas traktowano jak ludzi z godnoci - to miejmy j, do licha, to zachowujmy si
godnie. Z poczuciem godnoci moje nieuctwo i twoje wygupy jako si nie godz.
- Tak, Janeczko, zapewne, ale ja nie o tym chc mwi. Tylko o tym, e zauwayem,
jak czsto ostatnio mwisz o ludziach, e nie s li czy co. Przecie zo istnieje naprawd.
li ludzie te. I ty wiesz o tym, bo nie jeste lepa. I tego, tak mi przychodzi do gowy, e ty
si zgrywasz. e to taki styl, e ty wszystkim przebaczasz i taka jeste dobra. Przecie to
niemoliwe, eby ty j lubia, t Ewci Sopel. Przecie dokucza ci tak, e masz nawet prawo
do nienawici.
- Skd! - ostro zaoponowaa Kreska.
- Ale to przecie jest wredny babus i histeryczka.
W poprzek Obornickiej przejechaa wreszcie kolumna wozw milicyjnych i wozw
pancernych. Korek zacz si rozadowywa. Autobus wykona par szarpni, kiwn si na
boki i ruszy.
- Jacek - powiedziaa Kreska powanie. - Nikt nie ma prawa do nienawici.
Lelujka nabra powietrza, ale Kreska jeszcze nie skoczya.
- Dziadek mi otworzy oczy - powiedziaa, koyszc si razem z autobusem. - Nikogo
nie wolno nienawidzi i nikim nie wolno pogardza. Dlatego, Jacek, e nienawi i pogarda
s niszczce - niszcz tego czowieka, ktrym pogardzam, bo nie zostawiaj mu ju szansy na
odmian. I niszcz te mnie - bo skoro jest we mnie miejsce na nienawi, to znajdzie si
miejsce i na zo. Wic ja z tym, rozumiesz, walcz. Jeeli wyczue jak sztuczno, to
pewnie dlatego, e sama si jeszcze nie do koca przekonaam. Musz si bardzo... no, bardzo
do tego wybaczania zmusza.
- Faktycznie - rzek Lelujka. - Zauwaya, e do nienawici zmusza si wcale nie
trzeba? To ciekawe, nie? Czy to by znaczyo, e nienawidzi jest atwiej ni kocha i
wybacza?
- No. jasne. Zo jest atwiejsze.
- To co z Soplic? Czy lubisz j - czy tylko nie chcesz jej nienawidzi?
Kreska westchna.
- No, lubi to j trudno - wyznaa. - Ale nienawidzi te nie mona. Dziadek
powiedzia, e ona jest nieszczliwym czowiekiem i ja tak zawsze teraz na ni patrz. A co?
Mylisz, e ona nas nienawidzi? Pogardza nami?
Lelujka zastanowi si gboko.
- Nie - odrzek uczciwie. - Tego bym nie powiedzia. Nie lubi nas. to wszystko.
Kreska postukaa palcem w jego skafander.
- Nawet nie to! Ja ju odkryam, co to jest: ona z nami nie moe si porozumie!
- Nasz przystanek - zauway Lelujka. Wysiedli.
Zimno byo bardzo na tej pustej, paskiej rwninie - wiao przy tym trzy razy silniej
ni w miecie. Trzeba byo i spory kawaek po zmarzej grudzie, nim si doszo pod bram
szpitala.
- Moe ona nie chce porozumie si z nami - rzek Lelujka wracajc do poprzedniego
tematu.
- Moe i nie chce. Moe si jej wydaje, e umniejszyaby swj autorytet. Ale przede
wszystkim chyba nie potrafi. Zawsze mi si wydaje, e ona tkwi w pudeku szklanym. Ona
nas widzi i my j widzimy, ale nie rozumiemy si zupenie i wszelki kontakt jest niemoliwy.
No, sam powiedz, czy to nie jest godne wspczucia? Ona jest jak w wizieniu.
Lelujka umilk na dusz chwil i maszerowali tak bez sowa po asfaltowym
podjedzie przed gwn portierni szpitala. Tu jeszcze nikt nie stawia przeszkd, mona
byo wej na teren szpitala: najpierw szo si przez kilkaset metrw modego parku,
zoonego z oszczdnie porozmieszczanych wiotkich sadzonek, podpartych kijkami wreszcie dochodzio si do rotundy z betonu. Za ni rozpocierao si gmaszysko szpitala
miejskiego, a w nastpnej linii - lecznica MSW. Oba budynki poczone byy z rotund
wskim pasaem.
W rotundzie owiono ich gorce powietrze. Za oszklon ciank portierni siedziaa
zacna obywatelka o lnicym obliczu i lnicych przyczesanych gadko wosach - i posilaa
si chlebem z pasztetwk.
- Dzie dobry - powiedziaa Kreska, nachylajc si do okienka.
- A! Dzie dobry! To ty. dziecko! - ucieszya si portierka.
- Smacznego! - dodaa Kreska. - Czy wpuci mnie pani jeszcze dzi?
- A pewnie, pewnie. Id i pozdrw dziadka! Tylko eby ci tam nikt nie widzia! przycisna guzik na stole, zaterkota brzczyk u wielkich szklanych drzwi. Kreska szybko
wesza do wntrza olbrzymiego hallu.
Lelujka zosta w kcie przy drzwiach wejciowych. Opar si plecami o cian, rozpi
skafander, rozluni szalik. Zaoy rce na piersi i odda si rozmylaniom. Myla sobie o
tym. e przyja jest pikn rzecz, ale mio jeszcze pikniejsz i tylko szkoda, e istniej
na wiecie tacy adni, dorodni chopcy o gadkich buziach i zotych czuprynach, ktrzy nawet
sami nie wiedz, co odrzucaj bezmylnymi apami. Westchnienia unosiy pier Lelujki raz
po raz, a twarz przyobleka si w wyraz smtnego rozmarzenia, po ktrych to objawach lepy
by pozna, co Lelujk gryzie. Portierka spogldaa na niego z rosncym zainteresowaniem,
wreszcie przywoaa go do okienka.
- A kawaler te z rodziny? - spytaa przychylnie. Lelujka spojrza na ni wilkiem.
- Nie... yh... tego - wystka. - Ja tylko... tak sobie. eby nie bya sama.
Portierka spojrzaa na niego z cakowitym zrozumieniem.
- To jest dobre dziecko.
- Tak - zgodzi si Lelujka z przekonaniem.
- Ja to si znam na ludziach - owiadczya. ykna herbaty, rozsiada si wygodniej i
rozwina nastpn paczk kanapek z pasztetwk. - Patrz i widz: jak kto starych traktuje,
taki jest dla innych. Na tamt twoj dziewuszk spojrzaam i od razu wiedziaam: czyste
zoto.
- Tak jest - przytwierdzi gorco Lelujka. Portierka spojrzaa na niego z uznaniem.
- No. A jak. Ona ma oczy uczciwe. Niech kawaler sucha, po oczach to ja wszystko
poznam. Inny przyjdzie i tak krci tymi gaami, tak smyrga, tyle naopowiada, a ja swoje
wiem. Takiego za nic nie wpuszcz. A niech no kawaler patrzy, gdzie teraz znajdzie
dziewczyn, co by si tak o starego dziadka martwia. Teraz co innego dziewuchom w gowie.
Tak e od razu poznaam, e dziewuszka jest szczere zoto. Ale nie ma si co cieszy. Takim
zawsze y najtrudniej.
Spojrzaa na niego surowo.
- Tylko jej nie ukrzywd - przykazaa. - I nie obra. Bo ci Pan Bg skarze.
Zbulwersowany jej podejrzeniami Lelujka owiadczy ostro, e nie ma takich
zamiarw.
- A jakie? - chciaa wiedzie nieproszona opiekunka Kreski i wychylia si z okienka
do poowy.
Lelujka si wciek, fukn, odskoczy w swj kt i zrobi min oznaczajc, e nie
zamierza wywala wntrza duszy przed byle jejmoci. Jakie ma zamiary wobec Kreski, to
bya ju tylko jego sprawa.
Takie mam zamiary, e nigdy jej nie opuszcz - pomyla. - Takie mam zamiary, e
zawsze bd przy niej, a jak mnie odpdzi - to bd w okolicy, w zasigu gosu, eby zawsze
moga zawoa mnie na pomoc.
Mimowolny i rozrzewniony umiech wypyn na jego krociat twarz i portierka,
ktra popatrywaa na niego przez szybk, odsuna znw ram okienka i zawoaa go:
- Kawaler! Niech no kawaler tu przyjdzie!
Kiedy po kwadransie pojawia si umiechnita Kreska, Lelujka w najlepsze siedzia
za szyb, gawdzi sobie poufale z rozpromienion portierk i jad chleb z pasztetwk,
zapijajc go herbat ze soiczka.
4.
Kreska wrcia do domu dopiero przed pit.
Do dugo jechali z tej nieszczsnej Lutyckiej, potem Lelujka zacign j na obiad
do baru mlecznego, potem jeszcze utknli na duej w antykwariacie, gdzie na zasadzie
dziwnego sprzenia z kryzysem i inflacj pojawiy si nagle znakomite ksiki, niestety po
niebywaych cenach - no i tak to zeszo. Szarawo ju byo, kiedy Kreska poegnaa Lelujk
pod bram swego domu.
- Jeszcze jabuszko - przypomnia sobie Lelujka, wracajc w p drogi.
Kreska wycigna rk, ale jabuszka ju nie uchwycia. Maa ciemna posta wypada
z bramy jak pocisk i bez sowa, w zajadym milczeniu, przylgna do kolan Kreski. Mae
apki z caej siy objy j w pasie, a buzia wcisna si mocno w okolice odka Kreski.
- Genowefa - powiedziaa dziewczyna z zaskoczeniem. Cisza. Tylko ucisk drobnych
rczek sta si mocniejszy.
- Co ty tu robisz? Co si stao? - schylia si Kreska, usiujc zajrze dziecku w twarz.
Ani sowa odpowiedzi.
- Kto to jest? - spyta zdumiony Lelujka. - Janka, co si dzieje?
Kreska spojrzaa na niego wymownie i pooya palec na ustach. Sytuacja przecigaa
si nieco i zaczynaa by niezrczna. Kreska odczepia wreszcie zimne rce Genowefy od
swej talii, przykucna przed ni i zajrzaa w oczy.
Boe, co za smutek w tej buzi.
- No, co, maa? - pogaskaa dziewczynk po lodowatym policzku i poprawia jej
berecik. - Ale zmarza. Powiedz no sweczko. Masz kopoty?
- Nie - przemwia Genowefa ochryple i z trudem. - Ja chc do ciebie. Do twojego
domu. Na obiad.
Kreska popatrzaa na ni przez chwil, nic nie mwic. Potem szybko przytulia ma i
wstaa.
- Dobra, chodmy - powiedziaa. - Cze, Jacek. Do jutra. Idc z Genowef po
stromych schodach na czwarte pitro, Kreska zdaa sobie spraw, e sytuacja dojrzaa do
pyta. Chyba pani Borejkowa miaa racj - z tym dzieckiem stanowczo co jest nie w
porzdku.
Jakie puste byo mieszkanie bez dziadka! Za kadym razem, kiedy Kreska teraz
wracaa do domu, co j ciskao za gardo od tej pustki. Pachniao tu nawet smutkiem - cho
moe sprawiay to tylko te zwide re albo kurz.
Kreska zaraz energicznie wzia si do dziea, otworzya okno, zapalia wszystkie
lampy, nastawia pyt Najsawniejsze walce
i wyrzucia zwidy bukiet do kuba na mieci. cieranie kurzu zostawia sobie na
pniej.
W kuchni usadzia Genowef przy stole, daa jej jedno z jabek Lelujki. obrane i
podzielone na czstki, i owiadczya, e teraz zabior si natychmiast - ona i Genowefa - do
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo... - zacza Kreska, westchna, popatrzaa na ma. (Ech. maa, maa. Co ty
wiesz. ) - Bo nie mog.
- Dlaczego nie moesz?
- Geniusiu, nieadnie tyle pyta.
- Ty mnie pytaa - powanie odpowiedziaa Genowefa i Kreska a si zachysna,
nie wiedzc, jak rozumie te sowa. Czy Genowefa potrafiaby da do zrozumienia w tak
okrny sposb, e pytania Kreski s jej nie w smak? Czy te raczej pytaa o fotografi
przypadkowo i przypadkowa bya jej konkluzja?
Milczaa, przygldajc si dziewczynce. Genowefa usiada po turecku na kanapce i
jako nagle zamylia si. spowaniaa. Caa buzia jako jej zmierzcha. a oczy, iskrzce si a
do tej pory humorem, teraz si zamgliy.
Kresce zrobio si nieswojo.
- Co ci jest? - spytaa.
- Booli mnie brzuch... - odpowiedziaa dziewczynka przecigle, jak przez sen.
Kreska umiechna si z ulg. A wic to bya przyczyna!...
- Nic dziwnego, e ci boli - zauwaya. - Poara straszne iloci plackw.
- Co? - spytaa Genowefa cigle tym samym rozkojarzonym tonem. - Musz i do
domu. Ale jeszcze mi si nie chce. Jeszcze tu pobd.
- Hm - powiedziaa Kreska, ukradkiem zerkna na zegarek i zacza si zastanawia,
jak by tu si uwolni od towarzystwa nienasyconej Genowefy.
Bya godzina sidma i z wolna sprawa lekcji (zwaszcza tych wicze z matmy)
stawaa si palca.
- Czy w domu nie martwi si o ciebie? - spytaa dyplomatycznie.
- Nie.
- Musz jeszcze odrobi lekcje.
- Odrb - zgodzia si askawie Genowefa. - Ja sobie poogldam ksiki.
- A co planujemy na potem? - spytaa Kreska.
- Potem moe pjd. Bo bdzie ju pno, nie?
- Na pewno. Na pewno bdzie bardzo pno, bo ja mam do odrobienia duo trudnych
lekcji. Moe ja ci odprowadz do domu ju teraz?
- Odprowadzisz mnie?! - ucieszya si Genowefa.
- Tak jest. Okrn drog, eby byo duej.
wbija w kieszenie portek i patrza spode ba. - W ogle jest le - przystan. - A co, jeli ona
naprawd nie chce mnie zna?
- Kto? Matylda?
- Piotrek!!! Ja ci radz, skocz z t Matyld.
- Ja? Ty by z ni lepiej skoczy.
- Skoczyem - warkn Maciej. - A teraz si odczep, he?
Piotr odoy piro.
- Skoczye z Matyld, a wciekasz si na Kresk? - spyta z ciekawoci, wodzc
oczami za modszym bratem.
- Bo Kreska ze mn skoczya.
- A! - rzek Piotr.
- Nie chce takiego, powiada, tombaku - poali si niespodziewanie Maciek.
Piotr skry umiech za doni.
- Ma racj, e nie chce tombaku. Ona w ogle jest mdra dziewczyna. Ty si jej
suchaj, Maciu.
- Dziewczyny si bd sucha, te!...
- Czasem mona, a wrcz naley - lakonicznie oznajmi Piotr i ponownie wzi si za
swoj pisanin.
Maciek nadal zachowywa si jak lew w klatce. Chodzi z kta w kt i porykiwa.
- Mdra, mdra! - wykrzykn impetycznie. - Wcale nie jest mdra! Gupia jest,
gupia! I ja jej nie znosz.
Piotr nawet ju nie podnis gowy; westchn tylko z rozbawieniem.
- Nie cierpi jej! - wrzasn Maciek, kopic niewinne krzeseko po raz drugi. - Ma
okropny charakter!
- Lepszy okropny ni aden - wyrazi si filozoficznie Piotr i przewrci kartk
zeszytu.
Maciek ju go nie sucha, bo wyranie w nim wezbrao. Sta teraz porodku pokoju,
fuka, prycha, tupa i macha rkami, wykrzykujc gorczkowo:
- W yciu! W yciu nie syszaem od niej dobrego sowa! Za nic czowieka nigdy nie
pochwali! Albo ruga jak hydraulik, albo milczy, cholera jasna psiakrew.
- Strze si kobiet, ktre ci chwal - wtrci Piotr. - Kobiety, Maciu, myl, e nie
ma na mczyzn lepszego sposobu ni pochlebstwa. Co gorsza, wydaje mi si, e maj racj.
Dlatego na twoim miejscu cenibym sobie sowa zdrowej krytyki, bo te przynajmniej
dowodz szczeroci.
PONIEDZIAEK, 14 MARCA
1.
Ciepo, jasno, niebiesko i sonecznie; prawdziwie wiosenny poranek. Ptaki ju od
witu gorczkoway si w bezlistnych koronach drzew. Lekki, artobliwy wietrzyk przegania
po wilgotnych ulicach aromat wieej ziemi - i kaza myle o ogrdkach, kwiatach,
sadzonkach, siewach inspektowych i nawozach sztucznych. Z pewnoci ta tematyka - lub
przynajmniej zbliona - nawiedzaa dzi myli kadego z przechodniw.
Ale nie Ew Jedwabisk.
Ubrana w beowy paszczyk wiosenny, uczesana w perfekcyjny koczek, umalowana z
japosk precyzj, wysza z domu punktualnie o sidmej, ziewajc Aureli pozostawiajc u
Lisieckich. Aurelia miaa, co prawda, sporo czasu przed sob, bo jej zajcia w zerwce
zaczynay si o dziewitej - ale Ewa chciaa jak najszybciej zosta sama. Potrzebowaa tej
pgodziny, eby si zastanowi i zebra wszystkie siy.
Wolnym krokiem posza w gr ulicy Mickiewicza - bardzo zamylona i bynajmniej
nie pogodna. Wiosenne podmuchy w najmniejszym stopniu nie miay na ni wpywu. Miaa
przed sob zbyt trudny problem.
Wracaa oto do szkoy po trzech tygodniach nieobecnoci. Poniewa Aurelia nabawia
si zapalenia puc, Ewa dostaa trzy tygodnie na opiek nad dzieckiem i moga przez ten czas
nie myle o klasie Ib. Dni wypenione prac naukow i dogldaniem Aurelii mijay szybko i
Ewa chtnie odsuna sprawy szkolne na najdalszy plan pamici. Podwiadomie sdzia, e
czas wszystko zatrze.
Jednake dzi rano, ledwie tylko otworzya oczy, zdaa sobie spraw, e nie udao si
jej uciec od problemu. Problem istnia nadal, wiey i aktualny, i z pewnoci klasa Ib
poczuje to samo, widzc sw wychowawczyni po raz pierwszy od tamtego buntu. A zatem
trzeba co postanowi. Dlatego wanie Ewa sza teraz w zamyleniu przez porann ulic i
czua si jak przed skokiem do zimnej wody.
Nic nie wymylia. Nic nie postanowia. Bdzie zmuszona zda si na wyjcie
improwizowane. A, niestety, wszelkie improwizacje byy czym, czego Ewa Jedwabiska
organicznie nie znosia.
A jej si serce tuko, a w skroniach czua bolesne pulsowanie.
Dosza pod sam budynek szkolny, ale stwierdziwszy, e ma jeszcze sporo czasu do
rozpoczcia pracy, zawrcia, okrya gmach i powdrowaa ku Zwierzynieckiej.
Przez ca ulic szy dugie snopy sonecznego blasku. Powietrze miao odcie
3.
- Powinna pani zda sobie spraw, e to niedopuszczalne, koleanko - powiedzia
Pierg dobrotliwie.
Ewa staraa si nie spojrze w jego twarz pod ysym czoem. Byo to o tyle atwe, e
dyrektor uj Ew za okie i prowadza w t i z powrotem po pustym korytarzu pierwszego
pitra. Trwaa czwarta lekcja. Kroki rozlegay si dwicznym echem wrd ceglanych cian.
Martwo lnia kamienna posadzka, zza mijanych drzwi dobiegay gosy nauczycieli. Na
korytarzu nie byo ywej duszy - mimo to Pierg mwi gosem ciszonym, jakby podawa
Ewie tajne informacje wagi pastwowej.
- Zdaj sobie spraw, panie dyrektorze - odpowiedziaa.
- I co to w ogle za pomysy! Wszyscy na czarno! Wszyscy na niebiesko! Pani wie, e
oni nawet nie wykazali skruchy?
- Nie... wykazali?
- Nie wykazali. Ja im nagan, a oni - na niebiesko - dyrektor sapa z irytacj. - Pani
wie, nieprawda, co to oznacza?
- Ja... no, tak. Chyba wiem.
- Pani si domyla, czego my si tu moemy doczeka?
- Tak.
- Pani rozumie, e konieczne jest przeciwdziaanie?
- Rozumiem, panie dyrektorze. Jednake...
- Czy tu moe by jakie jednake? - spyta majestatycznie Pierg, patrzc na Ew
tak, jakby znajdowa si na piedestale. - Tu nie ma, koleanko, adnego jednake. Pani,
koleanko, jest modziutka, he - he, pani ycia nie zna. Pani chyba zaley na posadzie.
- Mm - tak...
- No, wic, zociutka. Zabra si za nich. I eby mi tam adne te i tak dalej,
rozumiemy si.
- Panie dyrektorze... - odwaya si. - Czy pan dyrektor miaby moe jaki pomys?
- Pomys?
- Pomys na to, jak mam si za nich zabra. Bo ja wanie nie mam adnego.
- Ekhm. No, to si zdarza. Pomys... si znajdzie. Niech pani pomyli, przeanalizuje
problem. Pani jest jeszcze niedowiadczonym pedagogiem...
- O, przepraszam!
- Pierwszy rok pani u nas pracuje, to mam na myli, nieprawda - dyrektor urwa i
uderzy si w czoo. - Ach! To mi przypomina... ekhm, koleanko, jest taka sprawa. Nasz byy
kolega Dmuchawiec, prawda, ley w szpitalu. Jest czwarty tydzie po zawale. Wszyscy
musielimy... to jest, ekhm, obowizkiem naszym, humanitarnym odruchem, zwaszcza po
tym, w jakich okolicznociach nas musia opuci, sowem, prawda, odwiedzamy go kolejno.
Pani jeszcze u niego nie bya. Prosz pobra w sekretariacie dwiecie zotych na kwiatki,
prawda, i niech pani idzie, najlepiej dzi. Tak, dzi, bo ostatnio jako... kolega fizyk mia i
w pitek, ale dosta zapalenia uszu, biolog posza rodzi, sowem... troszk byo przerwy w
tym odwiedzaniu. A to nie wypada, nie wypada. Tak, e rozumiemy si, pani pjdzie jeszcze
dzi. Najlepsze s godziki, osobicie przepadam. Tanie i efektowne, a przy tym
bezkonfliktowe. Do widzenia, koleanko, nieprawda.
4.
Popoudnie byo chmurne, ale ciepe. Zapach wiosny wci jeszcze trwa w powietrzu,
komponujc si w specyficzn cao z tym gryzcym dymem, ktry wali z kominw, z
woni spalin oraz z zapachem wielkomiejskiego kurzu i mokrego asfaltu. A Maciek
Ogorzaka dodatkowo czu jeszcze niebiaski zapach frezji, ktrych spor a kosztown
wizank nis wanie w prawej rce. W lewej natomiast piastowa pakiecik, zawierajcy
wod toaletow Zielone Jabuszko.
Maciek poda na imieniny Matyldy, ktra zaprosia go telefonicznie, dodajc, e po
swoim ostatnim wygupie nie moe spa ze zmartwienia i e koniecznie musi z Makiem
pogada i jako si wytumaczy. Pocztkowo nie zamierza pj, bo te nie obiecywa jej
wcale, e si zjawi. Nie lubi jej nadal, w miar jednak, jak zblia si dzie imienin,
postanowienie Maka sabo. Pochlebiao mu, e Matylda tak si naprasza o t wizyt, by te
ciekaw, jak ona si wytumaczy ze swego haniebnego postpku. Ponadto, od trzech tygodni
znajdowa si w bardzo szczeglnym stanie ducha i nie umia zrozumie, o co to waciwie
chodzi. Nie mg si uczy, nie interesowao go czytanie, nie mia rwnie apetytu, czsto
wzdycha i bezmylnie gapi si w okno, wszystko leciao mu z rk i wszystko mu byo jedno.
Pod koniec trzeciego tygodnia Maciek, snujc si z kta w kt jak chory tygrys, poj
wreszcie, co mu dolega: po prostu tskni za Kresk.
Tak jest, tskni jak wariat.
Kiedy to sobie uprzytomni, dotara do niego caa mieszno sytuacji: tskni oto za
czowiekiem, mieszkajcym o dwadziecia metrw dalej, w ssiednim domu, za czowiekiem,
ktrego w kadej chwili mg spotka na ulicy (ale ciekawa rzecz swoj drog, ani razu nie
spotka) i do ktrego w normalnych warunkach mg wpada, kiedy zechcia.
Teraz jednake warunki si zmieniy: Kreska go odepchna, nie chciaa zna, nie
wiadomo o co wariatce chodzi, a on na pewno nie upokorzy si do tego stopnia, eby za ni
lata i naraa si na kolejne afronty.
Nie lubi tej zbzikowanej Kreski. Kiedy o niej myla, a go trzso ze zoci.
A jednak za ni tskni.
Pewnie dlatego, e zadziaa tu ten znany mechanizm przekory - tumaczy sobie
rozsdnie. Jak czowiek zgubi parasol, to dopiero zaczyna go potrzebowa. Jednake nawet
przyrwnywanie Kreski do parasola nie przynosio Makowi ulgi. A poniewa przez ni
cierpia, mia do niej al.
Tym samym, w sposb zrozumiay, szanse Matyldy nieco wzrosy.
Jeszcze w sobot Maciek nie by zdecydowany, czy pj na te jej imieniny.
W niedziel skania si zaledwie ku temu.
Tego ranka jednake, idc do szkoy i mijajc dom Kreski, Maciek spojrza w otwarte
jej okno. Suszya si w nim na wieszaku ufarbowana na fioletowo bluzeczka, koysaa si na
wietrze i powiewaa rkawami. Maciek, nie wiadomo czemu, poczu takie szarpnicie w
piersi i taki gniew zarazem, e ju na rogu Dbrowskiego podj ostateczn decyzj: pjdzie
na imieniny Matyldy.
Na zo tej maej beksie.
Po obiedzie ubra si piknie, wyszed do miasta i kupi frezji za wysoce nierozsdn
sum, mylc przy tym: A co mi tam, Matylda gupia i paskudna, ale przynajmniej nie udaje
ksiniczki. Zaszed do perfumerii i ustawi si nawet w kolejce po Zielone Jabuszko,
zasignwszy na jego temat szczegowych informacji u stojcej przed nim fertycznej
brunetki z zadartym noskiem. Rozwina si mia pogawdka, ktra skrcia mu nieco czas
oczekiwania; omal si nie umwi z brunetk, ktra sugerowaa co w tym rodzaju i
zachcajco strzelaa piwnymi oczami, ale czas nagli, byo ju po pitej, a Matylda zaprosia
go na szst.
Idc teraz przez Most Teatralny Maciek by w zupenie niezym nastroju, po raz
pierwszy od trzech tygodni. Maszerowa sobie rano, pogwizdywa pod nosem i myla, e
wiat jest peen piknych i miych dziewczyn, ktre strzelaj oczami i tylko czekaj na jego,
Macieja Ogorzaki, inicjatyw. Byby naprawd idiot, gdyby si nadal przejmowa fumami
jakiej bladej, paksiwej histeryczki.
Za dwadziecia szsta znalaz si w okolicy bezlistnego, wilgotnego Parku Moniuszki.
I wtedy wanie j zobaczy. Kresk.
Rozemiana, liczna, zarumieniona, w rozpitym paszczu i z go gow, Kreska
pdzia przez parkow alejk i Makowi serce zatrzepotao, krew mu uderzya do gowy,
straci oddech z radoci - ju chcia krzykn Hej!, kiedy zobaczy, e Kreska nie do niego
tak biegnie i e bynajmniej nie jest sama w tym parku.
Niedwiedziowaty chopak kusowa ciko za ni, ryczc gono z radoci,
wymachujc apskami i gonic - tak jest, gonic Kresk wok starego dbu. Ona za
wydawaa si zachwycona tym rodzajem prostackich zalotw, z kwikiem biegaa wok
drzewa, zanoszc si miechem i wykrzykujc co urywanym gosem. Wreszcie skoczya w
bok, rzucia si naprzd, chopak pocwaowa za ni i wkrtce oboje znikli za naronym
budynkiem.
Maciek zamruga, potrzsn gow i ruszy przed siebie. Dopiero po chwili dotaro do
niego, e wci jeszcze ciska frezje w wycignitej przed siebie rce - i e nieszczsne
roliny maj cakowicie zmiadone odyki.
5.
Kreska zatrzymaa si na rogu Libelta, naprzeciwko restauracji owieckiej. Ciko
dyszc, opara si o supek ogrodzenia i wywalia jzyk. - Hyhy hyhy - powiedziaa.
- No, jak? - zamia si Lelujka, patrzc na ni z zadowoleniem. - Lepiej z tym
nastrojem?
- O... o wiele - wysapaa Kreska.
- Ja to zawsze powtarzam: wicej ruchu! - autorytatywnie rzek Lelujka. - Chandry
std si wanie bior, e czowiekowi brak tlenu i witamin.
- Nie wszystkie - zipna Kreska.
- Wikszo na pewno. Popatrz na siebie. Przed kwadransem chciaa umiera. Bya,
bez urazy, po prostu sina. A teraz co? Obraz zdrowia i siy. Ja ci co dzie tak przegoni.
Pamitaj, e jestem twoim szczerym przyjacielem, wic jak bdziesz chciaa doprowadzi si
do anemii, to ja ci nie pozwol. Ja o ciebie zadbam.
Kreska popatrzya na niego przez chwil.
- Jacek - odezwaa si wci jeszcze z zadyszk.
- He? - spyta Lelujka i poprawi jej paszcz na ramionach.
- Musisz wiedzie, e ja te jestem twoj szczer przyjacik. Lelujka milcza chwil.
- Wiem o tym, Janeczko - rzek.
- Tyle ju dla mnie, Jacek, zrobie. A ja dla ciebie nic. To nie w porzdku powiedziaa Kreska. - Wic postanowiam... w dowd przyjani... - wsadzia rk do
olbrzymiej kieszeni swojego paszcza i wydobya paczuszk owinit szeleszczcym
Cisza.
Pani Lisiecka umiechna si niepewnie.
- Kiedy... ona jeszcze nie wrcia, prosz pani magister. Zaraz po obiedzie posza
sobie pobiega, na podwrko.
- Ale ju jest ciemno!
- Posza z moimi chopcami na hutawki, a teraz pewnie siedz gdzie na telewizji.
- Na telewizji?
- Na pewno. Na pewno. Jarek i Marek zawsze si ni opiekuj, z oka nie spuszczaj.
- No, c - zawahaa si Ewa. - Wobec tego nie pjd jej szuka...
- A pewnie! Pewnie! Po co! Zawsze chodz do tej wietlicy w bloku B'.
- Do wietlicy!...
- Tak, tam jest te kolorowy telewizor, bilard i rne gry. Na pewno zaraz wrc.
- Ja musz jeszcze wyj - powiedziaa Ewa sucho. - Na kolacj jednak niech Aurelia
wrci do domu. Dostaam szynk.
- Pewnie dugo pani staa?
- Dugo. Ale to dla dziecka.
- Dla dziecka! - przytakna arliwie ssiadka.
- No, to dobranoc pani i dzikuj.
- Nie ma za co - powiedziaa przymilnie pani Lisiecka. - Nie ma za co.
Przez krtk, pen irytacji chwil Ewa gotowa bya przyzna jej racj. Ta wietlica!...
Zmilczaa jednak. Zawrcia na picie i posza do windy.
Mieszkanie przywitao j zapachem r i czystoci. Ewa zapalia wiato i jak zwykle
odczua gbokie estetyczne zadowolenie na widok czystych, czarnych i biaych linii i
paszczyzn tego wntrza. Mieszkanie byo jej prawdziwym hobby i dowioda wszystkim
swego smaku, urzdzajc je wycznie w tych dwch kolorach - w czarnym i biaym. W tym
graficznym wntrzu jedyn paszczyzn koloru stanowiy ksiki w obramowaniu pncej
zieleni. Wszystkie inne przedmioty i drobiazgi utrzymane byy z elazn konsekwencj w
gamie czarno - biaej. Nawet re, ktre kupia wczoraj, byy biae (w czarnym wazonie).
Kuchnia nie zawieraa adnych innych kolorw poza biel. Kiedy si zapalao
jarzeniwki, ta biel po prostu wybuchaa w ich blasku. Ewa - poruszajc si z przyjemnoci
po tym lnicym, laboratoryjnym wntrzu - zrobia sobie mocnej kawy, potem si umya i
przebraa w azience wyoonej czarnymi kafelkami, wreszcie zacza si zbiera do wyjcia.
Po drodze zajrzaa jeszcze do pokoiku Aurelii, eby zamkn uchylone okno.
Przeliczny pokoik. Tapety w czarno - bia krat, biae mebelki, biae eczko i biaa
WTOREK, 15 MARCA
1.
Piknym sonecznym popoudniem, w podmuchach wiosennego wiatru, pod bkitnym
niebem bez chmurki, mijajc drzewa o mokrych czarnych gaziach i rosncych z godziny na
godzin pczkach oraz wilgotne spachetki zrudziaej ziemi, ktre za kilka tygodni stan si
trawnikami, szy sobie powolutku Ewa Jedwabiska i jej crka Aurelia.
Szy trzymajc si za rk, Ewa powana i zamylona, Aurelia jak zwykle milczca,
ale przynajmniej nie smutna, bo spacer z mam, pierwszy od bardzo dawna, sprawia jej
wyran przyjemno. Umiechaa si nawet, policzki miaa zarumienione i w oczach radosne
byski. Ubrana w wiosenne beowe paletko i brzowy kapelusik ze sztruksu, dziewczynka z
chwili na chwil stawaa si weselsza i bardziej oywiona.
Co do Ewy, czua si niepewnie. Idc powoli, tak jak od dawna jej si chodzi nie
zdarzao, zastanawiaa si, co waciwie skonio j do zaproponowania Aurelii maego
spaceru. Czy powodem bya wczorajsza rozmowa z Dmuchawcem i te wszystkie jego
wypowiedziane i nie wypowiedziane zarzuty? Czy te moe powodem by po prostu widok
Aurelii siedzcej smtnie na parapecie okna, z nosem przy szybie, wpatrujcej si z tsknot
w wiosenne podwrko?
Tak czy inaczej, szy oto na spacer ju spory kawaek, przewdroway sobie powoli
przez osiedle, przez Poznask, skrciy w Roosevelta i teraz piy si t strom ulic pod
gr - a przez cay czas nie zamieniy waciwie ani sowa. Byy ju w poowie Roosevelta,
kiedy Ewa stwierdzia, e waciwie nie ma o czym z crk pomwi.
Mczya si przez najblisze dziesi metrw, wreszcie wymylia pytanie:
- Co sycha w zerwce, Aurelio?
- E... nic - odpowiedziaa z ociganiem dziewczynka.
- A pani nie pytaa, czemu tak dugo ci nie byo?
- Nie pytaa.
- Dlaczego?
- Bo przecie napisaa usprawiedliwienie.
Ewa umilka. Przeszy jeszcze kilka krokw, kiedy Aurelia odezwaa si znowu:
- Ona nigdy o nic nie pyta, ta Klucha.
Ewa uczepia si tego zdania jak koa ratunkowego.
- Dlaczego Klucha? - spytaa pospiesznie.
- Bo gruba i biaa - wyjania jej Aurelia do ochoczo. - I tak kluskowato gada, o tak:
tamt stron. Ewa moga sobie wyobrazi, jak Aurelia zanosi si paczem.
Zawstydzia si swojego wybuchu i tego zupenie ju idiotycznego wyrzucenia psa
przez okno.
Zapia paszcz i wysza z domu. Zjechaa wind na d i wybiega przed blok ze
szczerym postanowieniem, e pomoe Aurelii w poszukiwaniach.
Rozejrzaa si.
Aurelii nie byo.
Nie byo jej pod domem ani za domem, ani na caym w ogle podwrku. Ewa
przebiega cae osiedle, zanim wreszcie zdaa sobie spraw, e postpuje nieroztropnie, bo
moe Aurelia po prostu ju znalaza psa i wrcia do domu. Ostatecznie, w bloku byy dwie
windy.
Wjechaa na gr, pewna, e ujrzy dziecko czekajce pod drzwiami mieszkania,
obmylajc sobie, jak je teraz spokojnie skarci za takie histeryczne wyskoki.
Wysza z windy i przekonaa si, e Aurelii nie ma.
3.
Okoo godziny dwudziestej Maciej Ogorzaka sta przed drzwiami Kreski i
przygadza zwichrzon czupryn przy pomocy rozpostartej doni. Uczyniwszy co trzeba dla
poprawienia swej aparycji (zawsze to czowiek ma w rce wicej atutw, kiedy dobrze
wyglda), nacisn klamk i wszed.
By nadal wzburzony i naadowany zoci. Przyby tu wanie po to, by swoje
oburzenie Kresce wyrazi, i to jak najdobitniej. Tak jak uoy sobie wczoraj, chcia jej
powiedzie, co myli o scenie, ktr mia nieszczcie widzie wczoraj w parku.
W miar jednak jak szed dugim korytarzem, ogarniao go oniemielenie. W pustym
pokoju profesora czu si ju cakiem niepewnie, za kiedy dotar do drzwi kuchni, pami
tamtego krzyku i przeraenia Kreski skonia go do bardzo delikatnego zapukania w futryn.
- Prosz? - odezwa si z kuchni spokojny gos, Makowi serce stukno, popchn
drzwi, wszed.
W kuchni byo ju ciemnawo. Na biurku Kreski palia si lampa krelarska. W jej
wietle Maciek ujrza dwie gowy pochylone nad zeszytami. Kreska i ten chopak siedzieli
obok siebie i w najlepsze rozwizywali matematyk. Trzeci osob w pomieszczeniu bya
Genowefa Bombke, siedzca bez drgnienia na kuchennym stoku, piastujca w objciach
jak brudn zabawk i wspierajca si plecami o stary piec wglowy.
- Dobry wieczr - powiedzia Maciej do zjadliwie. Oczy wszystkich trojga zwrciy
- No a gdzie. Napisa w tym licie, e chce wraca, e nas kocha jak gupi, mnie i
Pyzuni, i e by idiot, i e zaraz bez nas zwariuje z tsknoty, i pyta, czy mu przebacz.
Kresce zabrako tchu z wraenia. Co za historia!
- A ty - przebaczysz? - spytaa.
Gabriela owiadczya, e oczywicie tak. Przebaczy mu natychmiast, przebaczya mu
w ogle ju dawno, ale nieszczcie polega na tym, e ona jest w gorcej wodzie kpana.
Zanim list Janusza dotar, ona ju wyrbaa do niego ze trzy epistoy, w ktrych zmieszaa go
z botem i nie pozostawia adnej nadziei na pojednanie. Wskutek opieszaoci poczty Janusz
Pyziak otrzyma te listy w odpowiedzi na swj sprzed trzech i p miesica, otrzyma je
wanie w momencie, kiedy czeka na przebaczenie i zacht do powrotu. Jeeli nawet
Gabriela napisze dzi wieczr list wyjaniajcy, to moe si zdarzy, e Janusz otrzyma go za
kolejne trzy miesice, przez ktry to czas albo si zaamie, albo si obrazi, albo w ogle zrobi
co gupiego. Sytuacja wygldaa beznadziejnie i Gabrysia nie miaa pojcia, co robi.
- Zadzwo do niego! - wymylia Kreska. Okazao si, e Janusz nie ma telefonu.
- To wylij telegram! - poradzia Kreska po prostu, na co Gabriela osupiaa, zerwaa
si z miejsca i zakrzykna:
- Dziewczyno, jeste genialna! Jedno sowo: wracaj! Albo nie, dwa sowa: wracaj,
kochany! Albo nie, cztery sowa... Do licha, dlaczego mnie to dotychczas nie przyszo do
gowy? - klepna Kresk po plecach, zapaa swj koszyk i wybiega piknym sprintem.
Kreska poskoczya za ni, eby jej cho z daleka powieci i eby zamkn jednak te
drzwi wejciowe na zasuwk. Wracajc ze wiec do pokoju, ju po drodze cieszya si na
chwile, ktre teraz nastpi, na chwile spokoju i samotnoci, kiedy to bdzie mona zaton
bez reszty w radosnych rozmylaniach o tym, co wydarzyo si midzy ni a Makiem. Bo e
co wanego si wydarzyo, byo rzecz pewn. Przez cay czas rozmowy z Gabrysia Kreska
miaa wiadomo czynn tylko w poowie; drug poow, zarwno wiadomoci, jak
przytomnoci, wypeniao jej co w rodzaju przecudownej kantaty w wykonaniu chru istot
bezcielesnych oraz dojmujce wraenie, e przy wtrze tych niebiaskich melodii otwieraj
si przed ni, Kresk, jakie fantastycznie pikne, olbrzymie podwoje, wiodce w przestrze
pen zotego blasku, mniej wicej.
Ostronie niosc wiec wesza do pokoju i zmartwiaa.
Na poduszce dziadka spoczywaa czyja ciemna gowa. Kto - o Boe! - kto lea w
jego ku!
Nogi wrosy jej w ziemi z przeraenia, ale dzielnie przemoga strach i zmusia si, by
podej trzy kroki bliej. Wycigna dygocc rk z lichtarzykiem najdalej, jak moga - i z
przedpokoju, ciskaa zaplecione rce i blada z chwili na chwil. Oczy miaa nieruchome i z
lekka rozszerzone po zayciu sporej dawki rodka uspokajajcego.
- Aurelia ucieka z domu * - powiedziaa napitym gosem. Eugeniusz Jedwabiski
przyjrza si onie uwanie, zdj paszcz, odwiesi go starannie do szafy ciennej, po czym
wysun ostron propozycj, by napili si oboje herbaty. Troszeczk nie dowierza ocenie
Ewy. Lubia, jego zdaniem, przesadza. Mia nadziej, e po przekniciu czego gorcego jej
napicie zeleje i bdzie mona pogada z ni po ludzku.
Ale ona nie chciaa sysze o niczym. Ubraa si szybko i owiadczya, e czekaa
tylko na niego, eby wyj. Nakadajc gorczkowo buciki dodaa, e waciwie nie
spodziewaa si po nim niczego konstruktywnego - ani rady, ani pomocy, i e nie zaskoczy
jej bynajmniej dajc w tak dramatycznej chwili jakiej kretyskiej herbaty. Wybiega
trzaskajc drzwiami, wobec czego Eugeniusz Jedwabiski zdecydowa, e artw nie ma,
wdzia pospiesznie paszcz i wypad za ni.
- Pjd z tob - zadeklarowa, wkraczajc do windy.
- Lepiej zosta - zdenerwowaa si Ewa. - Kto powinien by w domu, na wypadek,
gdyby Aurelia wrcia.
- Miaaby wrci teraz, w rodku nocy? Jakim cudem? Na pewno pi - rzek rozsdnie
Eugeniusz Jedwabiski.
- Gdzie pi?! - krzykna Ewa, podczas gdy winda monotonnie osuwaa si w d. Nie ma jej w szpitalach, nie ma na milicji, nie ma u nikogo z naszych znajomych, wszdzie
dzwoniam. Jest jeszcze tylko jedno miejsce, gdzie ona moe by, i tam wanie id, chocia
wolaabym tego nie robi nigdy w yciu! Prosz, eby zosta, eby nie szed tam ze mn.
- Dlaczego? Co to za miejsce? - zdumia si pan Jedwabiski. Winda zatrzymaa si,
byli na parterze.
- Zosta, Eugeniuszu, bardzo ci prosz - z naciskiem powiedziaa Ewa. - Zosta w
domu i czekaj na moje dziecko.
- O, nie, chwileczk - zaoponowa pan Jedwabiski. - Id z tob. Ostatecznie, to take
i moje dziecko.
- Jako rzadko o tym pamitasz! - wybuchna Ewa. - Zazwyczaj cakiem ci ona nie
obchodzi! Biedna maa! Traktujesz j jak zabawk, jak... jak tresowan mapk! Potrzebna ci
jest tylko po to, eby deklamowaa wierszyki, kiedy przyjdzie twj dyrektor!
- A tobie nie jest potrzebna wcale! Nawet do wierszykw! - wrzasn rozalony
maonek. - Obcym j oddajesz, bo ci przeszkadza! Caymi dniami nie ma jej w domu! Co to
za dom zreszt! To nie dom, tylko wystawa mebli! Nic dziwnego, e dziecko wolao' uciec!
Ja te co dzie uciekam!
I tak dalej, i tak dalej. Drog na ulic Roosevelta maonkowie przebyli w szybkim
tempie, kcc si bez przerwy i obsypujc oskareniami, a take zarzucajc sobie nawzajem
zupeny egoizm. Jak to bywa w sytuacjach, gdy sumienie doskwiera, woleli niepokj z tym
zwizany oddali i zaguszy, przerzucajc win na drug osob.
Na szczcie droga nie bya zbyt duga i nie zdyli pokci si na dobre. Stanli
przed ozdobn bram kamienicy numer pi i spr urwa si samoczynnie, poniewa
Eugeniusz Jedwabiski chcia si dowiedzie, do kogo Ewa idzie i czy nie zwariowaa
przypadkiem, nachodzc ludzi po nocy.
- Ona tu musi by! - owiadczya gorczkowo Ewa. - I nic mnie nie obchodzi, czy ci
ludzie pi, czy nie! Ja szukam mojego dziecka!
To powiedziawszy, wdara si do bramy, zapalia wiato i przestudiowaa list
lokatorw, bez trudu odnajdujc numer mieszkania pastwa Lewandowskich.
Pobiega korytarzem sutereny i znalazszy si przed waciwymi drzwiami, nacisna
guzik dzwonka.
Nacisna raz, drugi i trzeci. Nikt nie otwiera, Ewa zadzwonia raz jeszcze, mocno i
dugo, powodujc seri psyka ze strony Eugeniusza, potem - wobec braku reakcji za
drzwiami - wyobrazia sobie, e podli czonkowie rodziny Lewandowskich przytaili si
gdzie w mroku, ukrywajc jej biedne dziecko, i udaj tylko, e nie sysz, jak ona si dobija wic zaomotaa pici do drzwi j wtedy doczekaa si reakcji.
Za drzwiami mski gos powiedzia: - Id, id! - kto zacza - pa pantoflami,
szczkna zasuwka, drzwi uchylono, pozostawiajc zabezpieczajcy je acuch.
W szparze ukaza si czarniawy wsacz o goym torsie, nakrytym kurtk od piamy.
Oblicze jego byo naspione, a spojrzenie niechtne i czujne. Zlustrowa par natrtw,
dokonawszy za wstpnej oceny, odpry si nieznacznie i spyta gosem burkli - wym, o co
chodzi.
By zagniewany, twarz mia skrzywion, mruy oczy od wiata bijcego - z goej
arwki na korytarzu. Wyglda na typowego mieszkaca sutereny i jako taki wyranie nie
spodoba si Ewie.
- Nazywam si Jedwabiska - powiedziaa znaczco.
- No, to co? - spojrza z niechci mieszkaniec sutereny.
- Nic to panu nie mwi?
- Kompletnie.
- A zna pan Geniusi?
- Znam.
- To jest moja crka Aurelia! - krzykna dramatycznie Ewa.
- Gdzie? - przelk si wsaty. - Nic nie rozumiem.
- Czy ona jest tutaj?
Dugo jeszcze mogliby si tak porozumiewa, gdyby nie pani Lewandowska. Wysza
ona cicho z gbi mieszkania - tga, postawna, odziana w ciepy niebieski szlafrok flanelowy,
przerzucajc przez rami luno spleciony szpakowaty warkocz.
- Co tu si dzieje? - spytaa, podchodzc do drzwi i odpinajc acuch. - Sawu, nie
krzycz tak, bo ojca obudzisz.
- To nie ja krzycz - rzek Sawu pospnym barytonem. Pani Lewandowska
dostrzega par nocnych goci na progu i lekki bysk rozpoznania mign w jej wzroku.
- To pani... - powiedziaa. - Stao si co?
- Moja crka... zagina - wykrztusia Ewa. - Czy... czy moe jest ona tu, u pastwa?
Pani Marta zaniepokoia si.
- Zagina?!... Nie, tu jej nie ma. Nie widziaam jej ju wicej, od tego naszego
spotkania. - Popatrzaa w bdne oczy Ewy i w strapion twarz jej maonka i zdecydowaa
krtko: - Prosz wej. Moe razem co wymylimy. Sawu, ty wracaj do ka, wstajesz o
pitej.
Skinieniem
doni,
majestatycznym
jak
wadczyni,
uciszya
Eugeniusza
Jedwabinskiego, ktry pocz si sumitowac, e godzina tak pna, ale niepokj o dziecko
przygna ich tu, nieprawda... - otworzya drzwi w gbi przedpokoju i gestem zaprosia
Jedwabiskich do rodka.
6.
Pocztek rozmowy by trudny.
Jedwabiscy sztywno siedzieli w wysokich twardych krzesach, przy wielkim pustym
stole z nician serwetk i wazonem, rozgldali si ukradkiem po meblach, obrazkach i
cianach jadalni i nie bardzo wiedzieli, co oni tu waciwie robi. Pani Marcie za nieatwo
byo zaczyna od pyta, z koniecznoci niedyskretnych. Tote westchna raz i drugi, splota
rce na powierzchni stou i powiedziaa:
- Wic Geniusia zagina...
- Aurelia - sprostowa odruchowo pan Jedwabiski.
- No. tak, ja wiem, ale nam mwia, e si nazywa Genowefa Lompke...
- Jak?!... - krzyknli jednoczenie maonkowie.
Eugeniusz.
- Zreszt... - wtrcia si pani Marta - Geniusi moe tam nie by. Teraz mi przychodzi
do gowy, e bdzie raczej u pana Ogorzaki.
- Ogorzaki! No, ciekawe, czego ja si jeszcze dowiem - rzek zowrbnie pan
Jedwabiski, patrzc z potpieniem na sw on.
Ta zapisywaa co w swym piknym notesie. - OGORZAKA - kaligrafowaa BOREJKO, MIESZKANIE NR 2 - zakrcia piro, wstaa.
- Idziemy!
- Ale faktycznie niech pastwo nie chodz po nocy - wtrcia pani Marta. - Geniusia
gdzie tu musi by, pewnie j kto przenocowa. Przyjdziecie pastwo od rana, to maa na
pewno gdzie si tu znajdzie.
Jedwabiscy przyznali po namyle i sporach, e jest to istotnie najlepsze, co mog
zrobi. Ewa schowaa notes i piro, odczekaa, a Eugeniusz wyartykuuje swoje przeprosiny
i ucauje do pani Lewandowskiej - skina wyniole gow i szybkim krokiem opucia
mieszkanie w suterenie.
RODA, 16 MARCA
1.
Budzik zaterkota jak co dzie i brutalnie wyrwa Kresk z bardzo sodkiego snu.
Ledwie tylko otworzya oczy, ledwie si podniosa, ledwie ujrzaa rowy, wietlisty
prostokt okna na bkitnawym tle ciany - ju poczucie bezmiernego szczcia chlusno w
ni jak morska fala. Pada z powrotem na poduszk i przycisna obie rce do ust, chichoczc
z radoci.
- Ha!
Zakochana z wzajemnoci!
Z WZA - JEM - NO - CI!!!
Ach, c to za niezwyke uczucie, jakby w czowieku krew musowaa.
Ach, jejku, jakie inne jest ycie, jakie inne mylenie, jakie wszystko w ogle jest inne
ni wtedy, gdy chodzia sama po ponurych ulicach, udrczona obojtnoci Maka.
Ach, jejku, jak lekko si oddycha - i jaki wiat sta si nagle pikny, przytulny i
swojski!
Ach, Maciek, Maciek!...
Budzik tyka gono i z nudn pedanteri przesuwa swoje idiotyczne wskazwki w
przd i w przd. Kreska do dugo nie zwracaa uwagi na jego monotonne poczynania;
podoywszy rce pod gow, leaa sobie z niezmiennym umiechem na twarzy i wbijaa
szczliwe spojrzenie w sufit, tak wytrwale, jakby chciaa wywierci w nim otwr. Nagle
jednak przeszya j wiadomo, e spni si do budy, wic zerwaa si, jednym kopniciem
odrzucajc kodr, i pognaa do azienki plczc si w fadach nocnej koszuli.
Umya zby, spojrzaa w lustro i a znieruchomiaa na chwil. Jeszcze nigdy chyba nie
wydawaa si sobie taka adna.
No, no!
Co podobnego!...
Umya si, ubraa piorunem w co popado, wrcia do kuchni, zapaa kapuniaczka,
obejrzaa go, odoya, spakowaa rozrzucone ksiki i zeszyty, uwiadamiajc sobie przy
okazji (Ach, jej! Wp do smej!), e nie odrobia wczoraj polskiego i historii, i mylc, e
pewnie wleci jej dzisiaj dwja albo i dwie, ale niech tam, wszystko ju jedno, jakie to w
kocu ma znaczenie (za - ko - cha - na z wza - jem - no - ci!). Napia si zimnej wody
prosto z kranu, wrzucia do torby jabko i ju wychodzia, kiedy porodku pokoju dziadka
przystopowa j widok picej twardo Genowefy.
jest lepy. Ile bym da, eby mona byo zawrci czas. Albo, eby... - tu urwa, bo myl jaka
przysza mu do gowy. - Maa - powiedzia. - A nie wybralibymy si znw do Opery - ty, ja i
Kreska?
- Cudownie! O! Cudownie! - wrzasna Genowefa, rozbyskujc czystym szczciem.
- A czy znw bdzie ten miy Robaczek?
- Robaczek? Moe bdzie... na pewno zreszt. Bdzie robaczkw, ile chcie - kusi
Maciek. - Suchaj, to ja kupi bilety i... i tego... poniewa Kreska troch si na mnie gniewa,
ty j zaprosisz do tej Opery. Zgoda? Nie powiesz, e ja te bd. Tylko spotkamy si ju tam,
na widowni. To bdzie taka niespodzianka, dobrze?
- Ojejku, no pewnie! - zapiaa Genowefa, rozpywajc si ze szczcia. - Kupuj
szybko, ja go znw poklepi!
- Prosz? - nie zrozumia Maciej. - Zreszt, niewane, umowa stoi. Zaraz po szkole
kupuj bilety, wszystko jedno na co, na jaki najbliszy moliwy spektakl. Przyjd tu po
poudniu, zgoda? Dam ci dwa bilety i - ty j zaprosisz. Tylko pamitaj!!! Powiesz, e sama
kupia. W porzdku?
- W porzdku!!!
- No, to teraz idziemy - Maciek ykn sera, ugryz chleba, wypi herbaty z kwanym
mlekiem i omal jej nie wyplu na st. - Ubieraj si, mam jeszcze tylko dziesi minut, cholera
jasna psiakrew.
3.
Genowefa udaa si z Makiem do szkoy - to znaczy, on popdzi w tamt stron, a
ona go tylko odprowadzaa dla przyjemnoci. Podczas za, gdy oboje kusowali przez porann
ulic Dbrowskiego, Ewa Jedwabiska staa pod drzwiami Borejkw, dzwonic
bezskutecznie po raz czwarty.
Nikt jej nie otwiera, poniewa pani Borejkowa ju kwadrans temu ubraa rozbrykan
wnuczk w kombinezonik ze zrzutw i wyjechaa z ni na spacer, eby nie zwariowa.
Zdesperowana Ewa zbiega wic do sutereny, by z kolei poszuka Aurelii pod drugim
wskazanym adresem, to jest u Ogorzakw.
Ale oczywicie i tam nikogo nie zastaa, tote przekla w duchu pomys Eugeniusza,
ktry radzi najpierw, nim zaczn biega po ludziach, raz jeszcze sprawdzi, czy Aurelii nie
ma u Lisieckich. Pomys ten by o tyle idiotyczny, e oczywicie Aurelii tam nie byo,
natomiast pani Lisiecka kazaa sobie dugo wszystko opowiada udajc, e nie widzi w tym,
co zaszo, adnej swojej winy i twierdzc bezczelnie, e to nie ona wychowaa Aureli na
wstrtnego kamczucha. Rozmowa przecigna si, nie daa nic poza obustronnym
zdenerwowaniem i spowodowaa oczywicie to jedynie, e wszyscy potrzebni Ewie ludzie po
prostu powychodzili z domw. Tylko pani Lewandowska nie wysza. Otworzya ju po
pierwszym dzwonku, umiechna si yczliwie na widok Ewy i zapytaa, co z Geniusi.
- Jeszcze jej nie znalazam - jkna Ewa, osuwajc si na pierwszy lepszy stoeczek w
kuchni, dokd j wprowadzono.
- No, jak to? - usyszaa w odpowiedzi. - Przecie ja j widziaam przez okno,
przykucna i zajrzaa tu, do kuchni. Potem chyba syszaam jej gos przez cian, od
Ogorzakw...
Ewa a osaba z ulgi.
- A wic yje!...
- O Jezu, no chyba, e yje! Mwiam przecie, e dziecku nic si nie stanie, jak tu do
nas trafi. W naszej kamienicy mieszkaj sami porzdni ludzie, kochana. Nawet ci Nowaccy
nagle si okazali w porzdku.
- Ale gdzie? - krzykna Ewa. - Gdzie ona teraz jest?! Co to za dziecko niedobre. Ani
pomyli o tym, co rodzice przeywaj. Nie spaam ca noc! No, gdzie ona moe by, jeli
nikt nie otwiera ani u Borejkw, ani u Ogorzakw?
- Moe wrcia tymczasem do domu - zasugerowaa ostronie pani Lewandowska,
wzniecajc w Ewie nowe nadzieje.
- Moe! - zerwaa si ze stoka. - Lec! W domu jest mj m, przynajmniej czego si
dowiem. A jeli jej nie ma, to szybko tu wrc. Prosz pani... gdyby ona pojawia si w tym
czasie...
- Nie bj si, dziecko, na pewno j zatrzymam - powiedziaa pani Marta serdecznie.
- Dzikuj - sztywno powiedziaa Ewa. Nie przepadaa za tym, eby j kto tyka.
- Patrz tak i myl - przemwia nagle pani Lewandowska. - Ze ty ani razu jeszcze
nie spytaa: dlaczego ucieka. To znaczy, e ty wiesz dlaczego. Co ty jej zrobia? Przecie
ten dzieciak wci od ciebie ucieka, dzie w dzie.
- Nic nie zrobiam! - krzykna Ewa z oburzeniem. - I nieprawda, e ona ode mnie
ucieka! Nieprawda! Ona wie. e ja j kocham! Ja tylko... ja tylko nie umiem tego okaza!...
Ale...
- Trele - morele - burkna pani Lewandowska prawie ze zoci. - Okaza nie umie.
Te co. Jak nie umiesz, to si naucz. I to szybko. - Urwaa i spojrzaa na Ew. ktra bya
purpurowa i naburmuszona. - Dobrze, le no teraz do Ogorzakw. Moe Maciek ju jest. I
suchaj...
- Wtedy, kiedy pani... kiedy przysza do nas po drucik - przypomnia Piotr. - Ze trzy
tygodnie temu.
- A! Po drucik. Ciekawe, ale nie pamitam, o czym wtedy mwilimy.
- A ja owszem. Przez dugi czas potem czuem si zapyziaym wirusem. Tak mnie
bowiem nazwaa na zakoczenie rozmowy.
- O. To by nie moe - speszya si troch Gabrysia.
- Ale tak. Ot, chciaem wyjani... bo ta twoja konkluzja i lekcewaenie w niej
zawarte...
- Nie byo go tam!... chyba.
- Byo - stanowczo rzek Piotr. - Wic chciaem wyjani, e zasadniczo przyznaj ci
racj, jestem tylko czowiekiem dowiadczonym przez ycie i dlatego - pesymist.
- Kady jest dowiadczony przez ycie. Ja rwnie - owiadczya Gabriela. - Ale to
nie moe automatycznie oznacza pesymizmu. Pesymizm jest - wybacz, stary - saboci
ludzi maodusznych.
- Cholera - unis si Piotr Ogorzaka. - Chyba mam tego do.
- Czego?
- Znw mnie obraasz. Ja w tym nie gustuj.
- Przepraszam! Przepraszam. Nie miaam zamiaru...
- Miaa! A ja naprawd nie jestem czowiekiem maodusznym!
- Chtnie wierz! - owiadczya Gabriela pojednawczo i nagle zamachaa rkami,
wlepiajc oczy w wielk, zakurzon szyb, dzielc wntrze poczty od ulicy Kraszewskiego.
Ulic przeciga wanie sznur wojskowych ciarwek, nie on jednak przywid Gabriel do
ekscytacji. Wrd ruchliwego tumu na chodniku widnia jeden zastanawiajco stay punkt:
refleksyjne dziecko w kapelusiku sztruksowym nacinitym na oczy. Stao ono w klasycznej
pozie baletowej, na jednej cienkiej nce, drug wznoszc wysoko w ty, rce za rozkadajc
po bokach. W chwil pniej dokonao byskawicznej zmiany pozycji: skrzyowao nogi,
stano na czubkach palcw i zamaro, unoszc rce nad gow jak krlowa abdzi.
- ap j! - krzykna Gabriela i popchna Piotra w stron wyjcia. - Prdko, bo ja
mam kolejk!
- Kogo? Zaraz, chwileczk - zirytowa si pan Piotr, ktry nie lubi by popychany do
czegokolwiek przez kogokolwiek, a ju zwaszcza przez kobiety.
- Tam, tam stoi dziewczynka, widzisz? ap j! Pan Piotr spojrza.
- Ale to Genowefa Zombke! - stwierdzi flegmatycznie. - Dlaczego miabym j
apa? Sama przyjdzie.
- Prosz ci, zap i przyprowad! Kreska mi kazaa jej pilnowa, bo ona ucieka z
domu.
- Ach. Kreska kazaa. To co innego - rzek Piotr i poszed apa Genowef Zombke.
5.
Przedpoudnie mino Ewie jak drczcy sen, z ktrego obudzi si nie sposb.
Biegaa z Roosevelta na Norwida, z Norwida na Roosevelta, a ilekro przybiega na
Roosevelta, zastawaa zamknite drzwi czyjego mieszkania.
U Borejkw nie byo nikogo przez cae p dnia (mama Borejkowa znajdowaa si
bowiem nadal w Parku Przyjani i Braterstwa Broni na Cytadeli, Gabriela za,
doprowadziwszy tam Genowef i nakarmiwszy Pyz, oddaa t pierwsz pod opiek mamy
Borejko i posza do kolejki).
Podobnie byo u Ogorzakw (Maciek tkwi w szkole, za Piotr po zapaniu Genowefy
i po koleeskim w duchu rozstaniu z Gabriel uda si do kooperanta przy ulicy Kocielnej,
po odbir towaru). W mieszkaniu Lewandowskich nie byo ju nawet pani Marty, ktra
musiaa przecie w kocu uda si po zakupy. Tak wic przedpoudnie zleciao na niczym i
Aurelia si nie znalaza.
Wyzuta z si Ewa postanowia po prostu usi w bramie kamienicy numer pi i
czeka, a si pojawi kto z mieszkacw sutereny albo jaki czonek rodziny Borejkw, albo
sama Aurelia.
Rozoya na schodku gazet, usiada wyprostowana i nienaganna jak zwykle i
siedziaa tak przez pierwsze p godziny. Potem rozbolay j plecy, wic opara si ramieniem
o t brudn cian. Potem zapa j skurcz w szyi, opara wic o cian i skro. A potem
chyba - o, zgrozo! - przysna w tej bramie, oszoomiona pigukami, znuona bieganin po
bezsennej nocy - bo znienacka spojrzawszy na zegarek stwierdzia, e wskazwki przesuny
si znacznie i e jest ju wp do dwunastej.
Ledwie to spostrzega, drzwi od ulicy rozwary si i na schody wesza pani
Lewandowska z dwiema penymi siatkami.
- Bj si Boga, kobieto! - przelka si na widok Ewy. - Co ty tu robisz? - postawia
siatki, wysuchaa zwizego raportu o wydarzeniach, a raczej - o ich braku - chwycia si za
gow i zabraa Ew z sob, do swej ciepej kuchni, gdzie - nie suchajc grzecznociowych i
ambicjonalnych protestw Ewy, nakarmia j gorc zup jarzynow z lanymi kluseczkami.
W dziesi minut potem Gabriela Borejko powrcia triumfalnie z miasta i zabraa si
natychmiast do przyrzdzania w szybkowarze poywnego rosou z woowiny.
po drodze, e jest cakiem bez grosza i teraz oto lecia wanie do domu, eby zapa troch
forsy.
- To ja z tob - zdecydowaa si Genowefa.
Wzili piset zotych z szuflady Piotra i popdzili zaraz oboje w stron Opery dorodny jasnowosy dryblas oraz maa, chudziutka brzydulka o szerokim umiechu; on sadzi
przodem, powolnym, rwnym kusem, ona za pltaa mu si pod nogami, zabiegajc drog,
podskakujc jak pika i bezustannie gadajc.
Na Mocie Teatralnym znaleli si w tej samej chwili, kiedy Ewa Jedwabiska
zadzwonia do drzwi Borejkw i nareszcie kogo zastaa.
6.
Jeeli by kto kiedykolwiek uwaa, e jest sam na wiecie - to daby tym niewtpliwy
dowd braku wyobrani.
Nikt z nas nie jest sam.
Ludzie oddziauj na siebie nawzajem, jakby byli poczeni krgami tajemniczej
energii - a przez kadego z nas przechodzi przynajmniej kilka takich krgw. Dziki temu
wszystko, co czynimy, kade nasze uzewntrznione uczucie, a moe i myli - nawet te,
ktrym nie dajemy wyrazu - zyskuj nieskoczony rezonans. Kady z nas, nawet
niewiadomie, wpywa na innych i staje si ogniwem acucha myli, uczu, reakcji i
wydarze mogcych zogromnie wrcz do procesw historycznych.
Tak wic nigdy nie wiesz, czy fakt, e rano zachowa si podle wobec kolegi w
szkole, nie sprawi, i w poudnie nastpnego dnia kto inny dostanie zawau, za tydzie
dojdzie do powanej scysji rodzinnej w miejscowoci pooonej na drugim kracu Polski, a
po roku jaki m stanu wyda z decyzj, mogc zaway nawet na losach wiata. Bodce
negatywne bowiem wykazuj zdumiewajc ywotno, przypominajc w tym wirusy lub
gronkowca zocistego. Jednym zym czynem prowokujemy zo w innych ludziach, a ono - raz
wyzwolone - mnoy si ju bez koca.
Cae szczcie, e z dobrem jest tak samo. Dobry czyn, dobre sowo czy myl
powoduj pozytywn reakcj w coraz to nowych osobach i mog przenosi swj adunek
dalej i dalej - rosn w postpie geometrycznym i pomnaa zasb Dobra we Wszechwiecie.
Wystarczy sobie to uprzytomni, by poczu ciar tej odpowiedzialnoci.
Bo przecie naprawd nikt z nas nie jest sam.
Wpywamy na siebie nawzajem - i czsto zdarza si, e przelotne spotkanie, rozmowa,
wymiana myli, zoliwy arcik nawet - potrafi wyobi gboki lad w czyjej pamici i
tylko si przyjani.
Chwila ciszy nabrzmiaej znaczeniem.
- Aha - mrukn Maciek. - No, to inna sprawa. Przepraszam.
- Gupstwo - niechtnie odpar Lelujka. - Ja wiem, e ona ci... tego... toleruje. Ale
dobrze bdzie, eby wiedzia... e ja osobicie za tob nie przepadam.
- I nawzajem, stary. I nawzajem.
- I e ja, stary, Kreski nie spuszcz z oka. Jak jej nie bdziesz szanowa, to ci dam w te
rumieczyki. Skuj ci, stary, ten twj zaywny dzib.
Ju od pewnego czasu przy kasie nie byo nikogo. Lelujka i Maciek stali twarz w
twarz i rzucali sobie cicho po ostrym zdanku, Genowefa za, szalenie zainteresowana
rozwojem akcji, ogryzaa z przejcia paznokcie obu rk.
- No, no, tylko ebym ja tobie czego nie sku, chopcze!
- Ok - urcze, ale si okropnie boj.
- Nie myl sobie, e ja si boj. Wic tylko mi tu bez pogrek, cholera jasna
psiakrew!
I tak dalej, w tym duchu.
To Lelujka by tym, ktry pierwszy oprzytomnia.
- Prosz uprzejmie, kasa czeka - rzek pospnie. - Kupuj bileciki, a ja sobie id.
Przyjemnego odbioru. Przyjemnego wieczoru.
Czko. - Ju odchodzi - wielki i zwalisty - koyszc si na boki i garbic si jak
czowiek pokonany, kiedy Maka uksio sumienie.
- Ej! - krzykn, a echo poszo po marmurowym wntrzu. Lelujka si zatrzyma.
Maciek podszed.
- Faktycznie, nie przepadam za tob - powiedzia. - Ale ci szanuj. Daj ap czy co.
Ucisnli sobie rce.
- I tego. Dzikuj - burkn Maciek.
- Nie ma za co - burkn Lelujka. I odszed. Ale ju si nie garbi.
8.
Kreska wrcia ze szkoy w tym samym wci promiennym nastroju, czujc si tak,
jakby pyna ze dwa metry nad ziemi na ranej chmurce. Nie zauwaya, kiedy znalaza si
na swoim czwartym pitrze. Nie pamitaa, czy i kiedy sforsowaa schody - nagle po prostu
oprzytomniaa w korytarzu przed lustrem i stwierdzia, e widzi w nim bardzo przystojn
osob, ktra ma oczy zielone i szczliwe, policzki rowe i czerwone usta, i e nawet rzsy
- Dzie dobry.
A Kreska odpowiedziaa:
- Chodmy - tak jak wtedy.
Zabrali podskakujc Genowef i weszli wszyscy razem do ciepego, lnicego
licznymi wiatami westybulu. Jak wtedy, zatrzymali si przy szatni i Kreska zdja paszcz.
Podaa go szatniarce i stana spokojnie w swojej zielonej, farbowanej sukience i starych
bucikach, czekajc, a Maciek na ni spojrzy.
Maciek spojrza. Usta mu drgny i wzi j za rk.
- Dzwonek jest! - zwrcia im uwag Genowefa, ktra do tej pory ogldaa sobie z
fascynacj krta i grne drogi oddechowe w krysztaowym zwierciadle ciennym. - Chodmy
ju, bo si spnimy.
Ale oni jej nie syszeli. Stali i patrzeli sobie w oczy z takim napiciem, e nic wok
dla nich nie istniao. Jakby kto pstrykniciem wyczy cay wiat wok, zostawiajc tylko
wski snop wiata zalewajcy ich dwoje.
- Chodcie! - nudzia Genowefa, bliska paczu. - No, bo nie zdymy - ja musz
zobaczy, jak on si bdzie kania!
- licznie wygldasz - powiedzia Maciek do Kreski i uj drug jej rk. - W ogle
jeste liczna. Ale w tej sukience wygldasz najpikniej ze wszystkich dziewczyn w tym
miecie. Co mwi, w tym kraju. Na tym wiecie.
Kreska zaczerwienia si z radoci i owiadczya:
- Bardzo chciaam, eby to zauway.
- To ja id sama - zdenerwowaa si Genowefa, ale na szczcie oni ju powiedzieli
sobie wszystko, co powiedzie byo trzeba, eby cofn czas i odczarowa to miejsce koo
szatni. Teraz wic mogli wej na sal, eby si zaj intensywnym odczarowywaniem
pierwszego rzdu.
Miejsca byy te same, ten sam krysztaowy yrandol rzuca wspaniae blaski na
wypenion widowni, ten sam czerwony plusz pokrywa si tym samym kurzem, te same
kinkiety zgasy na zdobnych zoceniami cianach bocznych - i dwie tylko rzeczy byy inne ni
wtedy.
Po pierwsze: na tamtym miejscu, gdzie wtedy siedziaa Matylda, rozpiera si teraz
gruby chopczyk w marynarskim ubranku i podkolanwkach.
Po drugie za - niestety, ku bezdennemu rozczarowaniu Genowefy, dyrygent mia
wosy a do ramion i na domiar zego by kobiet.
10.
- Odprowadz ci teraz do domu - powiedziaa pani Borejkowa, kiedy Genowefa
zjada ju kolacj - dwie buki z serem i kiszonego ogrka.
- Nie! - pada stanowcza odpowied.
Pora bya wieczorowa i u Borejkw paliy si ju wiata, jak zwykle wszystkie
moliwe, bo dziwnie w tej rodzinie nie umiano oszczdza. agodny blask kuchennej lampy z
biaym abaurem rysowa wyrane cienie na chudej twarzyczce Genowefy, czy raczej Aurelii
Jedwabiskiej.
Dziewczynka zacisna zby tak, e na policzkach wystpiy jej guzioki uchw i z
uporem pokrcia gow:
- Ja id spa do Kreski - owiadczya.
- Musisz wraca do domu, Geniusiu - tumaczya jej pani Borejko. - Twoja mama bya
tu dzisiaj, szukaa ci wszdzie.
Dziewczynka spojrzaa szybko na pani Borejkow i otworzya usta, jakby chciaa co
powiedzie. Ale zaraz zacisna je w wziutk, ciasn linijk..
- Przyszam tylko po mj kapelusik - powiedziaa po duszym namyle. - Id do
Kreski. Bd tam spa. Ju zawsze.
Mama Borejkow udaa, e nic nie syszy, zaplota mocno rce pod stoem i spokojnie
cigna dalej:
- ... bya u Ogorzakw i u Lewandowskich. Wreszcie trafia do mnie. Bardzo pakaa.
- Pa... kaa?
- Tak. Ona ci kocha, bardzo.
Genowefa nic nie powiedziaa, tylko spucia niej gow. Pani Borejkowej cisno
si serce.
- Musisz naprawd szybko, jak najszybciej, do niej wrci. Czy ty wiesz, jak czowiek
cierpi, kiedy straci kogo kochanego?
- Wiem - powiedziaa cicho dziewczynka.
- Ja myl, e biedna jest ta twoja mamusia - dodaa pani Borejkow jeszcze ciszej. Bardzo ci prosz, chodmy do niej zaraz.
Milczenie przecigao si nieznonie, ale pani Borejko baa si ju teraz doda cho
sowo wicej. Aurelia siedziaa z opuszczon gow i gryza paznokcie. Lnice czarne wosy
skryy jej twarz w gbokim cieniu i mama Borejko daaby p ycia, eby si dowiedzie, o
czym to dziecko teraz myli.
Umya si, wyczycia zby i woya piam, ktra wci jeszcze - chocia cae dwa
dni ju miny, odkd Aurelia odesza - wisiaa na haczyku przy drzwiach. Potem zgasia
wiato w azience i stana w progu pokoju.
- Dobranoc - powiedziaa grzecznie.
Odwrcia si i posza do swojej sypialni, wci widzc - jakby kolorowa fotografia
przykleia si jej do oczu - zaskoczone twarze obu kobiet: mamusi i pani Borejkowej.
Nie rozumiaa, co je tak zaskoczyo.
Pooya si do ka i leaa tak sobie bez ruchu, szeroko otwierajc w ciemnociach
suche oczy.
12.
Tymczasem Maciek i Kreska, uwolnieni od absorbujcego towarzystwa Genowefy,
ktra kazaa odprowadzi si do Borejko w - szli trzymajc si za rce. Szli, szli i szli, sami
nie wiedzc dokd, a - ku swemu zdumieniu - ocknli si nagle przed bram szpitala przy
Lutyckiej.
Wieczr by ciepy, ciemny i pachnia wie ziemi. Na horyzoncie, nad dachami
dalekich przedmiejskich domkw, widniaa jeszcze roowawa smuga, jak municie pdzlem
akwarelowym. Po drugiej stronie, nad masywem Osiedla Pitkowo, niebo byo ju czarne i
zapalay si na nim pulsujce gwiazdy.
- A gdzie ksiyc? - zapytaa Kreska, rozgldajc si po niebie. - A, jest. Patrz,
Maciek, tam na drugim pitrze, trzecie okno od lewej. Owietlone. Widzisz? Tam jest
dziadek.
- Aha.
- Chyba po to tu przyszam. eby mu powiedzie. Ale jest ju po dziewitej, a w ogle
to chyba bym si wstydzia.
- Hej, Kreska! Wiesz co? To nie jest aden tombak, pamitaj. To jest bardzo porzdny
kruszec, z tego obrczki robi.
Kreska z powag skina gow.
- Tak, Maciek - powiedziaa. - Ja te. - I tylko pozornie bya to odpowied bez
zwizku.
- Wic moemy mu to powiedzie. Naprawd nie ma czego si wstydzi.
- O, ja wiem. Ja tylko wstydziabym si o tym mwi tak... otwarcie. Zreszt, nawet
nie trzeba. On i tak zaraz wszystko sam odgadnie. Ale za to napisz do mamy.
- Albo powiesz jej sama. Ju niedugo. Wierz w to, e niedugo.
CZWARTEK, 17 MARCA
liczne byszczce soce wyskoczyo zza szpitala Raszei jak malinowa kulka i
rowym wiatem zalao pokoik Aurelii. Dziewczynka jeszcze spaa, wciskajc rozgrzany
policzek w falbanki poduszki - rozczochrana jak jeozwierz, z goymi nogami wystajcymi
spod kodry po przeciwnej stronie.
Spaa smacznie, ale ju niedugo. Wkrtce zadzwoni budzik w pokoju mamy, potem
stukny drzwi, zapluskaa woda i zawyy rury w azience.
Potem brzkny sztuce w wysuwanej szufladzie i zagwizda czajnik - krtko, ale
przeraliwie.
Dziewczynka podniosa gow znad poduszki, usiada i potara oczy. Ziewna sobie
smacznie, gono i szeroko, przecigna si, a jej kostki chrupny - a kiedy opucia rce,
mamusia ju bya w pokoju.
Uczesana starannie i starannie umalowana staa w progu. Miaa na sobie tylko bia
koszulk i beow spdnic od kostiumu, w jednej rce trzymaa beowy sweterek, a w
drugiej - fioletow bluzk z falbankami, ktrej Aurelia nigdy dotd nie widziaa.
- Obudzia si ju? - spytaa mama takim gosem, jakby chciaa zapyta o co
zupenie innego - i nie miaa odwagi. Podesza bliej, stana tu przy ku Aurelii, zawahaa
si, usiada bokiem na kodrze.
Przez chwil obie milczay. Aurelii chciao si spa, mama za wygldaa na
oniemielon.
- Dzie dobry, creczko - powiedziaa wreszcie. Przechylia si sztywno, pocaowaa
Aureli w policzek.
Dziewczynka a si zachysna z wraenia.
Natychmiast si zerwaa, rzucia mamie na szyj i rozgonie obcaowaa jej policzki,
czoo - i nawet nos.
Mama bya speszona i wzruszona, mrugaa pomalowanymi rzsami i usta jej dray.
Przytulia Aureli jeszcze raz, przygadzia sterczce kosmyki na gowie crki,
wreszcie powiedziaa:
- Zjemy razem niadanie, co?
Aurelia odniosa si do tej propozycji z burzliwym entuzjazmem.
- Specjalnie wstaam troch wczeniej - oznajmia mama, po czym odkaszlna i
dodaa: - Wiesz, wymyliam co miego... Masz tylu przyjaci... co niedziela ugotujemy
wspaniay obiad i zaprosimy kogo z nich - pani Borejkow najpierw, potem